background image

MEG CABOT 

URODZINY KSIĘŻNICZKI 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 i ½ 

Tytuł oryginału 

SWEET SIXTEEN PRINCESS 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Złość  i  nikczemność  otaczających  ją  osób  nie  mogła  uczynić  z  niej  osoby  złej  i 

nikczemnej. 

Księżniczka zawsze jest uprzejma - powtarzała samej sobie. 

Mała księżniczka 

Frances Hodgson Burnett 

background image

Środa, 28 kwietnia, 21.00, 

sala gimnastyczna 

Liceum imienia Alberta Einsteina 

-  No  więc  ojciec  Lany  wynajął  na  wieczór  jacht  sułtana  Brunei,  wart  dziesięć  milio-

nów dolarów, a Lana i jej przyjaciele wypłynęli na wody eksterytorialne, żeby nikt nie mógł 

się ich czepiać, że piją alkohol. 

Lilly zadzwoniła przed chwilą, żeby właśnie mnie o tym poinformować. 

- Lilly... - szepnęłam. - Wiesz, że nie powinnaś dzwonić do mnie na komórkę. Mam z 

niej korzystać tylko w sytuacjach awaryjnych. 

- Nie widzisz, że to jest sytuacja awaryjna? Mia, tata Lany jakby nigdy nic pożyczył 

jacht  od  sułtana  Brunei.  Po  prostu  rzucił  wyzwanie.  Mówi  twojej  babce:  spróbuj  mnie 

przelicytować. 

- Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. - Bo nie mam. - I muszę już kończyć. Na 

litość boską, siedzę teraz na zebraniu komitetu rodzicielskiego. 

-  O  Boże...  -  W  tle  słyszę  ścieżkę  dźwiękową  z  Altar  Boyz.  Od  kiedy  Lilly  zaczęła 

chodzić z J.P. Reynoldsem - Abernathym IV, zaczęła się niesłychanie pasjonować ścieżkami 

dźwiękowymi  z  musicali,  bo  tata  J.P.  jest  producentem  teatralnym  i  J.P.  może  dostać 

darmowe  bilety  na  każde  przedstawienie  na  Broadwayu  i  off  -  Broadwayu.  I  na  off  -  off  - 

Broadwayu też. - Zapomniałam, że masz iść na tę durnotę. Przepraszam, że mnie tam z tobą 

nie ma. Ale... no wiesz. 

Wiedziałam.  Lilly odsiadywała ostatni tydzień szlabanu, jaki nałożyli na nią rodzice 

po  tym,  jak  do  domu  odstawiła  ją  nowojorska  policja  za  to,  że  zaatakowała  Andy'ego 

Milonakisa - tego dzieciaka z centrum, którego program na kablówce ogólnego dostępu został 

kupiony przez MTV - sałatką podawaną do dania głównego w Dojo's. Lilly uważa, że to istna 

kpina,  a  nie  sprawiedliwość,  że  Andy  dostał  kontrakt  na  swój  program  z  kablówki,  bo  jej 

background image

własny program, Lilly mówi prosto z mostu, jest o wiele lepszy (jej zdaniem), ponieważ nie 

ogranicza  się  do  zwykłej  rozrywki,  ale  naświetla  również  kwestie,  które  należy  widowni 

uświadamiać.  Na  przykład  to,  że  decyzja  Stanów  Zjednoczonych,  aby  obciąć  o  trzydzieści 

cztery miliony dolarów dotację dla Funduszu Ludnościowego ONZ spowoduje dwa miliony 

niechcianych  ciąż,  osiemset  tysięcy  sztucznych  poronień,  cztery  tysiące  siedemset 

przypadków śmierci okołoporodowej u matek i siedemdziesiąt siedem tysięcy zgonów wśród 

noworodków i niemowląt na całym świecie. 

Tymczasem typowy odcinek programu Andy'ego przedstawia go, jak trzyma w jednej 

ręce słoik z masłem orzechowym, a w drugiej słoik salsy, a potem udaje, że te dwa słoiki ze 

sobą tańczą. 

Lilly  jest  też  wściekła,  że  Andy  nabiera  amerykańską  widownię,  bo  udaje,  że  jest 

jeszcze  nastolatkiem,  a  obie  widziałyśmy  go,  jak  wychodził  z  d.b.a.,  takiego  baru  w  East 

Village, gdzie przy wejściu sprawdzają czy jesteś pełnoletni. Więc jakim cudem dostał się do 

środka, jeśli nie ma przynajmniej dwudziestu jeden lat? 

O to właśnie zapytała Andy'ego, kiedy go zobaczyła nad falafelem w Zdrowej Restau-

racji Dojo's na St. Mark's Place i właśnie dlatego, jak twierdzi, musiała cisnąć w niego swoją 

sałatką  do  drugiego  dania,  zalewając  go  dressingiem  i  powodując,  że  doniósł  na  nią  na 

policję. 

Na szczęście państwu doktorostwu Moscovitzom udało się namówić cały sztab praw-

ników Andy'ego, żeby nie wnosili przeciwko niej oskarżenia, wyjaśniając, że Lilly ma teraz 

pewne problemy z uczuciem gniewu w związku z ich niedawną separacją. 

Ale to ich nie powstrzymało przed nałożeniem na nią szlabanu. 

- No i jak idzie zebranie? - spytała Lilly. - Doszli już do tej części, no... sama wiesz, 

której? 

-  Skąd  mam  o  tym  wiedzieć,  skoro  za  bardzo  mnie  rozprasza  rozmowa  z  tobą?  - 

szepnęłam.  Musiałam  szeptać,  bo  siedziałam  na  składanym  krzesełku  w  rzędzie  bardzo 

sztywniackich  z  wyglądu  rodziców.  Jako  nowojorczycy,  wszyscy  oczywiście  byli  świetnie 

ubrani, z mnóstwem dodatków od Prady. Ale, jako nowojorczycy, złościli się, że ktoś  gada 

przez komórkę, kiedy ktoś inny - a konkretnie dyrektor Gupta - stoi na podium i przemawia. 

Poza tym także dlatego, że dyrektor Gupta mówiła, że nie może zagwarantować, iż ich dzieci 

dostaną  się  na  Yale  albo  Harvard,  co  ich  wkurzało  bardziej  niż  wszystko  inne.  Przy 

dwudziestu tysiącach dolarów rocznie - bo tyle wynosi czesne za naukę w LiAE - nowojorscy 

rodzice oczekują jakiegoś profitu ze swojej inwestycji. 

-  No  cóż,  na  razie  ci  odpuszczę,  więc  możesz  wracać  do  swoich  obowiązków  - 

background image

oświadczyła Lilly. - Ale tak dla twojej informacji: tata Lany przewiózł ją na jacht helikopte-

rem sułtana, żeby mogła mieć wielkie wejście na imprezę. 

-  Mam  nadzieję,  że  jedna  z  łopat  wirnika  odcięła  jej  łeb  przy  wysiadaniu,  bo  zapo-

mniała  się  pochylić  -  szepnęłam,  unikając  oburzonego  wzroku  pani,  która  siedziała  przede 

mną, a teraz obróciła się na krześle, żeby bardzo krzywo na mnie spojrzeć za to, że gadam, 

kiedy  dyrektor  Gupta  udziela  wszystkim  bardzo  ważnych  informacji  o  procencie 

absolwentów LiAE, który dostaje się na uniwersytety Ivy League. 

- No cóż - rzekła Lilly. - Nic takiego nie miało miejsca. Ale słyszałam, że spódnica od 

Azzedine Alaia podleciała jej na głowę i wszyscy mogli zobaczyć, że ma na sobie stringi. 

- Do widzenia, Lilly - ucięłam. 

- Ja tylko ci mówię. Szesnaste urodziny to nie byle co. To cię czeka tylko raz w życiu. 

Nie zmarnuj szansy, organizując jedną z tych swoich głupich imprez na poddaszu z Cheetos i 

panem G. jako didżejem. 

- Do widzenia, Lilly. 

Schowałam komórkę w tej samej chwili, w której pani w rzędzie przede mną obróciła 

się i powiedziała: 

- Czy mogłabyś łaskawie odłożyć ten...  

Ale nie dokończyła zdania, bo Lars, który siedział obok mnie, od niechcenia rozchylił 

poły  marynarki,  ukazując  broń  w  kaburze  pod  pachą.  Chciał  tylko  sięgnąć  po  miętowy 

odświeżacz  oddechu,  ale  widok  glocka  kaliber  9  sprawił,  że  pani  szerzej  otworzyła  oczy, 

zamknęła usta i bardzo szybko z powrotem obróciła się na krześle. 

Czasami  chodzenie  wszędzie  z  ochroniarzem  jest  bardzo  męczące,  zwłaszcza  kiedy 

usiłujesz wykroić parę chwil sam na sam ze swoim chłopakiem. 

Ale są takie chwile, jak właśnie ta, kiedy to po prostu rewelka. 

Potem dyrektor Gupta zapytała, czy ktoś ma jakieś pilne sprawy do omówienia, a ja 

szybkim ruchem uniosłam rękę. 

Dyrektor  Gupta  widziała,  że  podnoszę  rękę.  Wiem,  że  widziała.  Ale  totalnie  mnie 

zignorowała  i  udzieliła  głosu  matce  jakiejś  pierwszoklasistki,  która  spytała,  czemu  szkoła 

niewiele robi, żeby przygotować uczniów do zdawania egzaminów SAT. 

Dalej  mnie  ignorowała,  póki  nie  odpowiedziała  na  pytania  wszystkich  innych.  Na-

prawdę  nie  mogę  powiedzieć,  żeby  świadczyło  to  o  takim  zaangażowaniu  w  sprawy  mło-

dzieży, jakie chciałabym widzieć u swoich wychowawców. Ale kim jestem, żeby się skarżyć? 

Tylko zwyczajną przewodniczącą samorządu szkolnego, nic więcej. 

I to dlatego, kiedy dyrektor Gupta wreszcie oddała mi głos, zobaczyłam, że wielu ro-

background image

dziców  chwyta  swoje  aktówki  od  Gucciego  i  torby  na  zakupy  z  Zabar's  i  szykuje  się  do 

wyjścia.  Bo  kto  ma  ochotę  słuchać,  co  ma  do  powiedzenia  przewodnicząca  samorządu 

szkolnego? 

-  Hm, cześć  -  powiedziałam, nieprzyjemnie świadoma kierujących się w moją stronę 

spojrzeń, nawet jeśli słuchali mnie tylko jednym uchem. Może i jestem księżniczką, ale nadal 

nie przywykłam do tego całego publicznego przemawiania, mimo usilnych starań Grandmère. 

-  Zostałam  poproszona  przez  część  uczniów  LiAE  o  zwrócenie  się  do  komitetu 

rodzicielskiego w sprawie naszego obecnego programu wychowania fizycznego, a konkretnie 

nacisku, jaki kładzie się na sporty rywalizacyjne. Uważamy, że poświęcanie sześciu tygodni 

na  naukę  subtelnych  technik  siatkówki  jest  stratą  naszego  czasu  i  pieniędzy  naszych 

rodziców.  Wolelibyśmy,  żeby  wychowanie  fizyczne  było  właśnie  tym:  nauką,  jak  osiągnąć 

dobre  fizyczne samopoczucie. Chcielibyśmy, żeby sala  gimnastyczna  przekształcona  została 

w  centrum  fitnessu  z  prawdziwego  zdarzenia,  ze  sprzętem  do  ćwiczeń  kulturystycznych  i 

stacjonarnymi rowerami do spinningu oraz z przestrzenią do ćwiczeń pilates i tai chi. I żeby 

nasi nauczyciele wychowania fizycznego działali jako osobiści trenerzy i zarazem specjaliści 

od  problemów  zdrowotnych.  Będą  oni  pracowali  indywidualnie  z  każdym  uczniem,  żeby 

stworzyć  dla  niego  osobisty  program  treningu  i  zachowania  formy,  dostosowany  do 

indywidualnych  potrzeb  zdrowotnych,  niezależnie,  czy  chodzi  o  utratę  wagi,  poprawienie 

tonusu mięśni, redukcję stresu czy po prostu ogólną poprawę fizycznego samopoczucia. Jak 

państwo widzą - wyciągnęłam plik papierów, które miałam w plecaku, i zaczęłam rozdawać 

ulotki - oszacowaliśmy przybliżone koszty związane z tego typu programem ochrony zdrowia 

i  przekonaliśmy  się,  że  jest  o  wiele  bardziej  opłacalny  niż  nasz  obecny  program  nauki 

wychowania fizycznego, jeśli wziąć pod uwagę olbrzymie kwoty, jakie będą państwo płacić 

lekarzom  swoich  dzieci  za  leczenie  cukrzycy  wieku  młodzieńczego,  astmy,  wysokiego 

ciśnienia tętniczego i wielu innych niebezpiecznych schorzeń spowodowanych otyłością. 

Ta informacja nie spotkała się z takim zainteresowaniem, na jakie miałyśmy nadzieję - 

to  znaczy  moje  koleżanki  z  samorządu,  czyli  Lilly,  Tina,  Ling  Su  i  ja.  Rodzice,  jak 

zauważyłam, na ogół wznosili oczy do nieba, a dyrektor Gupta zerkała na zegarek. 

-  Dziękuję  ci  za  wystąpienie,  Mia  -  powiedziała,  unosząc  kopię  rozliczenia  środków 

finansowych, którą jej wręczyłam. - Ale obawiam się, że koszty tego, co proponujesz, są dla 

nas w obecnej chwili zbyt wygórowane... 

- Ale jak się pani zorientuje z naszych wyliczeń - odezwałam się z desperacją w głosie 

-  gdyby  tylko  odebrać  niewielką  część  funduszy,  powiedzmy,  programowi  szkolnej  lekkiej 

atletyki... 

background image

I nagle wszyscy zaczęli pilnie zwracać na nas uwagę. 

-  Tylko  nie  drużynie  lacrosse'a!  -  zagrzmiał  jakiś  ojciec  w  płaszczu  przeciwdesz-

czowym Burberry. 

- Tylko nie piłka nożna! - zawołał inny, podnosząc spanikowany wzrok znad swojego 

telefonu BlackBerry. 

- I nie czirliding! - Pan Taylor, tata Shemeeki, rzucił mi złe spojrzenie, którym mógłby 

konkurować z Grandmère. 

- Widzisz, w czym problem, Mia? - Dyrektor Gupta pokręciła głową. 

- Ale gdyby każda drużyna oddała chociaż odrobinkę... 

-  Przykro  mi,  Mia  -  oświadczyła  dyrektor  Gupta.  -  Jestem  pewna,  że  ciężko  się  nad 

tym  projektem  napracowałaś.  Ale  tam,  gdzie  chodzi  o  kwestie  finansowe,  twoich  osiągnięć 

nie można określić jako szczególnie wybitne... - W głowie mi się nie mieściło, że jest tak bez 

serca,  że  wyciąga  sprawę  tej  drobnej  pomyłki  w  obliczeniach,  która  kilka  tygodni  temu 

sprawiła, że przeze mnie samorząd szkolny zbankrutował. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, 

że  z  pomocą  babki  i  jej  niezmordowanych  wysiłków  na  rzecz  genowiańskich  hodowców 

oliwek, z nadwyżką wypełniłam pustą kasę. - I nie dotarły do mnie żadne inne narzekania na 

obecny program wychowania fizycznego. Wnioskuję o zamknięcie dzisiejszego posiedzenia... 

- Popieram wniosek! - zawołała moja nauczycielka rozwoju zainteresowań, pani Hill; 

dość ewidentna sztuczka, żeby zdążyć do domu w porę na Taniec z gwiazdami. 

-  Obecne  posiedzenie  komitetu  rodzicielskiego  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina 

ogłaszam za zamknięte - powiedziała dyrektor Gupta. 

A potem ona i wszyscy pozostali zwinęli się stamtąd w takim tempie, jakby goniło ich 

stado skrzydlatych małp. 

Spojrzałam na Larsa, jedyną osobę, która została w sali poza mną. 

- Pierwszym etapem oporu przeciw społecznej przemianie jest stwierdzenie, że nie jest 

ona potrzebna - powiedział, wyraźnie kogoś cytując. 

- Sun Tzu? - spytałam, skoro Sztuka wojny to ulubiona książka Larsa. 

-  Gloria  Steinem  -  przyznał.  -  Czytałem  któregoś  dnia  w  łazience  jedno  z  czasopism 

twojej  matki.  -  Lars  chyba  nigdy  nie  słyszał  określenia  nadmiar  informacji.  -  Wracajmy  do 

domu, księżniczko. 

No więc, wróciliśmy. 

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.00, 

w limuzynie, w drodze do domu 

Jak ja mam kiedyś rządzić całym krajem, skoro nie mogę nawet skłonić własnego lice-

um do zainstalowania w sali gimnastycznej rzędu stacjonarnych rowerów? 

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.30, 

poddasze 

Przynajmniej kiedy wracam do domu po długim dniu walki o prawa mało uzdolnio-

nych  sportowo  uczniów  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  mogę  ukoić  stargane  nerwy 

słowami pociechy od swojego chłopaka. Nawet jeśli rzadko udaje mi się z nim porozmawiać - 

chyba że przez Instant Messengera - bo taki jest zajęty studiami uniwersyteckimi, a ja jestem 

taka zajęta geometrią, lekcjami etykiety, samorządem szkolnym i powstrzymywaniem małego 

braciszka przed wsadzaniem języka do kontaktu na ścianie. 

 

SkinnerBx: Zdajesz sobie sprawę, że zostały już tylko trzy dni 

do wielkiego dnia? 

GrLouie: A co to za wielki dzień? 

SkinnerBx: Twoja szesnastka! 

GrLouie: A, racja. Zapomniałam. Ta głupia szkoła wciąż zawraca 

mi głowę. 

SkinnerBx: Biedactwo. No więc co chciałabyś dostać na urodziny? 

GrLouie: Tylko ciebie. 

SkinnerBx: Mówisz poważnie? Bo to się da zorganizować. Doo Pak 

wyjeżdża  na  weekend  na  wycieczkę  Stowarzyszenia  Koreańskich 

Studentów do Catskills... 

 

Ojojoj! Ja tylko miałam na myśli, że chętnie spędziłabym z nim nieco czasu sam na 

sam  -  coś,  co  zdarza  się  nam  coraz  rzadziej  teraz,  kiedy  zdecydował  się  na  przyśpieszony 

dyplom i robi cały program studiów w trzy lata zamiast w cztery, a jego rodzice się rozstają, i 

tak dalej, więc co piątek musi jeść obiad albo z mamą, albo z tatą, żeby każde z nich mogło 

mieć wrażenie, że dostaje tyle czasu Michaela, ile mu się należy. 

background image

Wspieram go jako jego dziewczyna i mogę zrozumieć, że nie skąpi rodzicom swojego 

czasu w trakcie tak stresujących chwil w ich życiu. Panu doktorowi Moscovitzowi chyba nie 

bardzo  odpowiada  jego  nowy  apartament,  wynajęty  na  Upper  West  Side,  chociaż  mieszka 

tylko o rzut nowojorskim kamieniem od akademika Michaela i może tam do niego wpadać w 

odwiedziny, kiedy tylko ma ochotę (i często to robi - dzięki Bogu, że musi dzwonić z recepcji 

do pokoju Michaela, zanim go wpuszczą, albo trafiłoby nam się parę niezręcznych sytuacji), a 

w  okolicy  mieszka  mnóstwo  innych  psychoterapeutów,  z  którymi  może  się  spotykać  na 

mieście. 

A Lilly mówi, że życie z jej matką stało się prawie nie do zniesienia, bo pani doktor 

Moscovitz przestawiła je obie na dietę ubogowęglowodanową i całkowicie wyrzuciła bajgle 

ze śniadaniowego jadłospisu, i spotyka się ze swoim osobistym trenerem chyba ze cztery razy 

w tygodniu. 

Ale co z moim prawem do czasu Michaela? No bo przecież jestem jego dziewczyną. 

Nawet jeśli nadal nie jestem gotowa posunąć się tak daleko, jak on może chciałby się posunąć 

pod względem obściskiwania się. 

Co jest w sumie dobrą rzeczą, biorąc pod uwagę, na jaką sytuację mógłby się za któ-

rymś razem natknąć pan doktor Moscovitz. 

 

GrLouie:  Nie  mówiłam  tego  dosłownie!  Miałam  na  myśli,  że  może 

moglibyśmy pójść razem na jakąś miłą kolację, tylko ty i ja. 

SkinnerBx:  Ach!  Jasne.  Ale  to  możesz  mieć  zawsze.  To  znaczy, 

czego tak naprawdę pragniesz? 

 

Czego tak naprawdę pragnę? Pokoju na świecie, oczywiście. I żeby zaprzestano emisji 

gazów  cieplarnianych,  które  powodują  globalne  ocieplenie.  I  żeby  państwo  doktorostwo 

Moscovitzowie  pogodzili  się,  żebym  znów  mogła  się  spotykać  z  moim  chłopakiem  w 

piątkowe wieczory. I już nie być księżniczką. Żeby wszystko wyglądało tak jak kiedyś, kiedy 

wszystko  było  prostsze...  Jak  wtedy,  kiedy  poszliśmy  na  łyżwy  do  Rockefeller  Center,  a  ja 

ugryzłam się w język - to znaczy, pomijając tę część z gryzieniem się w język. 

I  tę  część,  w  której  Michael  był  tam  z  Judith  Gershner,  a  ja  byłam  tam  z  Kennym 

Showalterem. 

Ale rozumiecie. Wszystko poza tym. 

Jednak żadna z tych rzeczy nie jest czymś, co Michael rzeczywiście mógłby mi dać. 

Nie  sprawuje  żadnej  kontroli  nad  światowym  pokojem,  globalnym  ociepleniem,  własnymi 

background image

rodzicami  ani  faktem,  że  lodowisko  w  Rockefeller  Center  zamykane  jest  w  kwietniu,  więc 

nigdy nie mogłam sobie pojeździć na łyżwach w czasie własnych urodzin. 

A już z całą pewnością nie ma żadnej  kontroli  nad tym,  że jestem  księżniczką. Nie-

stety. 

 

GrLouie:  Poważnie,  Michael.  Poza  przyjemną  kolacją  niczego  nie 

pragnę. 

SkinnerBx: Jesteś pewna? Bo na gwiazdkę mówiłaś coś innego. 

 

Co ja mogłam mówić, że chcę, kiedy była gwiazdka? Nawet już teraz nie pamiętam. 

Mam nadzieję, że on nie chce mi kupić kolejnej figurki  Fiesta Giles. Bo teraz, kiedy Buffy 

puszczają  już  tylko  w  powtórkach,  aż  smutno  mi  patrzeć  na  nią  i  jej  przyjaciół, 

poustawianych  na  małych  plastikowych  podstawkach  na  cmentarzyku  na  mojej  toaletce.  W 

sumie zastanawiałam się nawet, czy nie zastąpić ich lawendą w doniczce, bo podobno zapach 

lawendy wpływa na nerwy, a mnie potrzebne jest wszelkie dostępne ukojenie. 

Albo Maszynę Czasu Wuja Rico z Napoleona Wybuchowca, którą pan Gianini skon-

fiskował jakiemuś dzieciakowi z pierwszej klasy na algebrze i dał mi w prezencie. Cokolwiek 

zadziała lepiej. 

Poza tym Michael nie ma czasu angażować się w aukcje na eBay. Te resztki wolnego 

czasu, jaki mu został, powinien spędzać ze mną. 

Okay, muszę postawić szlaban na te prezenty. Michaelowi musi być naprawdę trudno, 

tak wymyślać, co tu dać dziewczynie, która właściwie wszystko, co chce, może sobie wziąć 

ze  swojego  pałacu.  Jest  tylko  biednym,  ciężko  pracującym  studentem.  To  wobec  niego 

niesprawiedliwe. I wobec każdego chłopaka, który spotyka się z jakąś księżniczką. 

 

GrLouie:  Mam  pomysł.  Ustalmy  sobie  zasadę:  od  tej  pory  możemy 

sobie  nawzajem  dawać  tylko  takie  prezenty,  które  własnoręcznie 

zrobimy. 

SkinnerBx: Mówisz poważnie? 

GrLouie:  Tak  poważnie  jak  L.  Ron  Hubbard,  kiedy  twierdził,  że  wszyscy  jesteśmy 

potomkami przybyszów z kosmosu. 

SkinnerBx: Okay, umowa stoi. 

WomynRule: KG, znów gadasz w sieci z moim bratem? 

 

U, zaraza. To Lilly. 

background image

 

GrLouie: Tak. Co chcesz? 

WomynRule:  Tylko  ci  przypomnieć,  że  ona  tam  poleciała 

helikopterem. 

GrLouie: Na setki imprez latałam helikopterem. 

 

Chociaż to nie jest tak do końca prawda. Tylko raz leciałam helikopterem, kiedy był 

jakiś  wypadek  na  trasie  FDR  i  nijak  nie  mogliśmy  się  dostać  do  prywatnego  odrzutowca 

czekającego na Teterboro. 

Ale wiem, do czego zmierza Lilly, i próbuję to zdusić w zarodku. 

 

Iluvromance: Mia,  musisz zrobić imprezę. Musisz. Wiem, że jest 

ci przykro przez to, co się stało na urodzinowej imprezie w zeszłym 

roku. 

 

No, świetnie! Teraz jeszcze Tina się do tego przyłącza! 

 

GrLouie: Tak, tak, jeszcze wszyscy się zmówcie przeciwko mnie. 

Iluvromance:  Lilly  obiecuje,  że  to,  co  się  stało  na  twojej 

imprezie  w  zeszłym  roku,  w  tym  roku  się  nie  powtórzy.  Nie  będziemy 

się  bawić  w  Siedem  Minut  w  Niebie.  Jesteśmy  już  na  to  o  wiele  za 

dorośli. 

WomynRule: A poza tym jestem teraz z J.P. 

GrLouie: Wtedy byłaś z Borisem. Ale i tak to się stało. 

WomynRule:  Ale  z  Borisem  było  tak  strasznie  nudno.  No  bo  co  z 

tego mogło wyniknąć? 

Iluvromance: Hm. Ekhm. 

WomynRule: Przepraszam. Jestem pewna, że między tobą  a Borisem 

wszystko wygląda zupełnie inaczej. 

Iluvromance: I, psiakrew, racja. 

WomynRule: Ale wiesz, o co mi chodzi. Z J.P., jak dotąd, sprawy 

są nadal tak bardzo... cóż... same rozumiecie. 

 

Rozumiemy aż za dobrze. Bo Lilly prawie o niczym innym nie umie mówić. Jeszcze 

nigdy nie widziałam, żeby tak straciła głowę dla jakiegoś faceta. To pewnie dlatego, że J.P. 

nadal każe jej się tylko domyślać, co naprawdę do niej czuje. Mam wrażenie, że w ostatnich 

background image

dniach  słyszę  od  niej  wyłącznie  -  o  ile  nie  opowiada  o  swojej  nienawiści  do  Andy'ego 

Milonakisa  -  rzeczy  w  rodzaju:  „Myślisz,  że  on  mnie  lubi?  No  bo  chodzimy  ze  sobą,  i  tak 

dalej, i całujemy się, ale on nic nie mówi, no wiesz, o tym co do mnie czuje. Uważasz, że to 

dziwne? No bo jaki facet  nie mówi  o swoich uczuciach? To znaczy, dobra, wiem,  że faceci 

nie mówią o tym, co czują. Ale  chodzi  mi  o to, jaki facet, który  chodzi  do  LiAE, nie  chce 

rozmawiać o swoich uczuciach? To znaczy taki, który nie jest gejem?”  

Jakbym ja to mogła wiedzieć. 

 

Iluvromance: Lilly, on nadal nie wymienił słowa na „k”? 

WomynRule:  Nawet  nie  wymienił  słowa  na  „d”.  Jak,  na  przykład: 

Zostań moją dziewczyną. 

GrLouie:  A  czy  ty  powiedziałaś  do  niego  słowo  na  „k”?  Albo 

słowo na „c”, jak „chłopak”? 

WomynRule: Oczywiście, że nie. Chodzimy ze sobą zaledwie nieco 

ponad miesiąc. Nie chcę go odstraszyć. 

GrLouie: Do odważnych świat należy. 

WomynRule:  Przestań  mi  tu  cytować  Gilberta  i  Sullivana.  Chcę, 

żeby  mi  pierwszy  powiedział  słowo  na  „k”.  Czy  to  taka  zbrodnia? 

Dlaczego on mi tego nie mówi? 

Iluvromance:  No  cóż,  wiesz,  że  J.P.  zawsze  był  takim  trochę 

samotnikiem. Pewnie po prostu nie wie, jak postępować w kontaktach z 

dziewczynami. 

WomynRule: Naprawdę tak uważasz? 

GrLouie: Dokładnie. O mój Boże, posłuchajcie, dziewczyny, tego: 

J.P.  jest  zupełnie  jak  Bestia  z  Pięknej  i  Bestii,  no  wiecie,  wtedy 

kiedy  Piękna  zaczyna  mieszkać  u  niego  w  pałacu,  a  Bestia  jest  dla 

niej  taki  nieprzyjemny?  Bo  tak  jak  Bestia  przez  tyle  lat  był  w  tym 

swoim  pałacu  sam,  tak  J.P.  siedział  sam  jak  palec  przy  stole  w 

czasie  lunchu  przez  ten  naprawdę  długi  czas,  więc  może  on  nie  jest 

do  końca  pewien,  jak  trzeba  postępować  z  ludźmi,  bo  wcale  nie  miał 

zbyt  wielkiego  doświadczenia  w  kontaktach  międzyludzkich  -  zupełnie 

jak  Bestia!!!  Więc  może  się  wydać  gburowaty,  albo  pozbawiony  uczuć, 

a  tymczasem  jestem  pewna,  że  prawda  jest  inna  -  zupełnie  jak  u 

Bestii!!! 

WomynRule:  Mia,  ja  wiem,  że  Piękna  i  Bestia  to  twój  ulubiony 

musical, i tak dalej. Ale chyba trochę to naciągasz. 

background image

Iluvromance: Nie, uważam, że Mia ma rację. J.P. potrzebna jest 

tylko właściwa kobieta, żeby otworzyć jego serce - które do tej pory 

otaczał  zimną,  twardą  skorupą  dla  własnej  ochrony  emocjonalnej  -  a 

wtedy zamieni się w niepowstrzymany wulkan namiętności. 

WomynRule:  W  takim  razie,  dlaczego  do  tej  pory  jeszcze  nie 

wybuchł?  Chyba  że  dajesz  do  zrozumienia,  że  nie  jestem  odpowiednią 

kobietą, żeby otworzyć jego serce. 

Iluvromance: Wcale tak nie twierdzę! Ja tylko mówię, że to nie 

będzie łatwe. 

GrLouie: Taa. Jakby Pięknej było trudno zdobyć zaufanie Bestii. 

WomynRule: Właśnie! Zajęło jej to całe dwie piosenki. 

Iluvromance: Taa,  ale prawdziwe życie nie wygląda jak musical. 

Niestety. 

GrLouie: Może gdybyś mu pierwsza powiedziała, że go kochasz, to 

by  wywołało  pierwsze  pęknięcie  na  tej  jego  twardej  zewnętrznej 

skorupie... 

WomynRule: Ja nie powiem mu pierwsza, że go kocham! 

SkinnerBx: Mia? Jesteś tam jeszcze? 

 

Mój chłopak! Tak się zajęłam tą rozmową o chłopaku Lilly, że zapomniałam o swoim 

własnym! 

 

GrLouie: Oczywiście, że tak. Zaczekaj sekundę. 

GrLouie:  Dziewczyny,  muszę  spadać,  ale  jedna  rzecz  na  koniec: 

nie  robię  imprezy  z  okazji  szesnastki  i  to  moje  ostatnie  słowo. 

Jasne? 

WomynRule: Boże, już niech ci będzie. Nie musisz wrzeszczeć. 

Iluvromance: Mia, nikt nie chcę cię zmuszać, żebyś robiła coś, 

na  co  sama  nie  masz  ochoty.  Ale  szesnastka  to  jest  duże 

wydarzenie... 

GrLouie: Żadnej imprezy. 

WomynRule:  No  cóż,  lepiej  się  upewnij,  czy  twoja  babka  też  o 

tym wie. 

GrLouie: Zaraz. A co to miało niby znaczyć? 

WomynRule: Nic. Muszę już iść. 

GrLouie: Lilly!!! Czy ty i Grandmère znów spiskujecie za moimi 

plecami? 

background image

WomynRule: (niedostępna) 

GrLouie: Ja ją chyba zabiję. 

Iluvromance:  Ona  nic  na  to  nie  może  poradzić.  Wiesz,  jak  się 

martwi, odkąd jej rodzice są w separacji. Nie wspominając już o tej 

sprawie  z  Andym  Milonakisem.  I  o  tym,  że  J.P.  nie  chce  wyznać,  co 

naprawdę  do  niej  czuje.  Ups,  słyszę,  że  mama  mnie  woła.  Muszę 

lecieć. Pa! 

Iluvromance: (niedostępna) 

 

Świetnie. Po prostu świetnie. 

 

GrLouie: Michael, czy ty wiesz, czy twoja siostra i moja babka 

nie  planują  czasem  czegoś  na  moje  urodziny?  Na  przykład  imprezy 

niespodzianki? 

SkinnerBx:  Nic  mi  o  tym  nie  wiadomo.  Możesz  sobie  wyobrazić, 

jaką imprezę wymyśliłyby razem te dwie? 

 

No właśnie mogę: taką, jakiej naprawdę, naprawdę nie chciałabym mieć. 

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 

godzina wychowawcza 

Dzisiaj przy śniadaniu zapytałam mamę, czy Grandmère i Lilly planują jakąś imprezę 

niespodziankę na moje szesnaste urodziny, a ona zakrztusiła się świeżo wyciśniętym sokiem 

pomarańczowym z Papaya King i powiedziała: 

- Słodki Jezu, mam nadzieję, że nie.  

Na co pan Gianini dodał: 

- A jeśli tak, to nie oczekujcie, że będę tam robił za przyzwoitkę. Dość się już napa-

trzyłem na ten grinding w czasie Zimowego Balu Wielu Kultur w tym roku i starczy mi na 

całe życie. 

I ma rację. Ostatnio grinding zrobił się w Liceum imienia Alberta Einsteina szalenie 

popularny. Ja bym wolała, żeby zamiast niego modny był krumping. Ale nie. Moi rówieśnicy 

(oprócz  Michaela,  który  przeciwny  jest  grindingowi  z  powodów,  jakich  mi  jeszcze  nie 

wyjawił, poza tym że twierdzi, że to „głupio wygląda”) mają ostatnio cały czas ochotę ocierać 

się o siebie nawzajem intymnymi częściami ciała. 

Szkoda tylko, że nie pozwalają nam tego ćwiczyć na WF - ie. 

- Myślałam, że w tym roku nie chcesz robić imprezy - powiedziała mama. - Przez to, 

co się stało na twojej imprezie rok temu. 

- Bo nie chcę - powiedziałam. - Ale wiesz... Ludzie nie zawsze słuchają, co mówię. 

Mówiąc „ludzie”, miałam na myśli oczywiście Grandmère. O czym mama doskonale 

wiedziała. 

- No cóż, możesz być zupełnie spokojna - powiedziała. - Nic nie słyszałam, żeby Lilly 

i twoja babka planowały jakąś imprezę. 

W  limuzynie  w  drodze  do  szkoły  przepytałam  Lilly  szczegółowo  na  okoliczność 

moich podejrzeń, ale nie puściła pary z ust. 

background image

Może  ja  tylko  sobie  wyobrażałam  ten  cały  spisek  na  linii  Grandmère/Lilly  w  celu 

ufetowania mnie wbrew mojej woli. 

Co wcale nie jest takie dziwne, jak się pomyśli o wszystkim, co już zdążyły wspólnie 

wykoncypować  za  moimi  plecami  w  przeszłości.  Naprawdę,  one  są  zupełnie  jak  para 

Snape/Malfroy w świecie Mugoli. Tylko bez tych peleryn. 

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 

rozwój zainteresowań 

Przez cały lunch uważnie obserwowałam J.P., żeby się przekonać, czy uda mi się do-

strzec  jakieś  oznaki,  że  mógłby  zamienić  się  w  wulkan  eksplodujący  namiętnością,  tak  jak 

prorokowała Tina, że mu się któregoś dnia zdarzy. 

Musiał jednak zauważyć, że mu się przypatruję, bo w pewnym momencie, kiedy Lilly 

wstała i poszła po dokładkę makaronu zapiekanego z serem (ubogowęglowodanowa dieta jej 

matki przynosi efekt zdecydowanie przeciwny do zamierzonego, kiedy chodzi o Lilly  - Lilly 

zamieniła się tylko w jeszcze bardziej rozszalałego węglowodanoholika), spojrzał na mnie i 

spytał: 

- Mia... Czy ja mam coś na twarzy? 

- Nie, skąd? - odparłam. 

- Bo cały czas mi się przyglądasz.  

Wpadłam! Ale wstyd! 

-  Przepraszam  -  mruknęłam  w  stronę  swojej  dietetycznej  coli,  z  nadzieją,  że  on  nie 

zauważy  mojego  rumieńca.  Tylko  jak  mógłby  go  nie  zauważyć  w  tym  bezlitosnym  blasku 

jarzeniówek  zawieszonych  pod  sufitem?  (Uwaga  dla  samej  siebie:  sprawdzić  koszt 

zainstalowania  nowego,  bardziej  korzystnego  oświetlenia  w  stołówce).  -  Ja  tylko...  coś 

sprawdzałam. 

- Co sprawdzałaś? 

- Nic takiego - powiedziałam pośpiesznie i zajęłam się swoją sałatką fasolową. 

- Mia - odezwał się J.P. cichym, ale głębokim głosem, który (nie ma w tym nic dziw-

nego, bo po drugiej stronie stołu Boris wyjął skrzypce i pokazywał Tinie, Ling Su i Perin, jak 

łatwo jest zagrać akordy z Foo Fighters Best of You) tylko ja mogłam usłyszeć: - Czy ty... 

Ale nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo w tej samej chwili wróciła Lilly. 

background image

-  Dalibyście  wiarę,  że  skończył  im  się  makaron  zapiekany  z  serem?  -  oznajmiła.  - 

Musiałam się zadowolić czterema kromkami chleba i paczką doritos. 

Ale  chyba  szybko  uporała  się  z  rozczarowaniem,  jeśli  jakąś  wskazówką  może  być 

tempo, w jakim wcinała doritos. 

Ciekawe, co chciał mi powiedzieć J.P.? 

Tina chyba faktycznie ma rację. Któregoś dnia on eksploduje jak Wezuwiusz. Kiedy 

wreszcie dojdzie do erupcji namiętności J.P., nikt nad nią nie zapanuje. 

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 19.00, 

w limuzynie, w drodze do domu z hotelu Plaza 

Kiedy  tylko  weszłam  do  apartamentu  Grandmère  w  hotelu  Plaza,  zostałam  zaata-

kowana przez jakąś kobietę z purpurowymi włosami, ubraną w biodrówki, która powiedziała: 

- O, świetnie, już przyszła. 

A potem spróbowała przypiąć mi przenośny mikrofon z tyłu bluzki. 

- Co pani robi? - spytałam ostro. 

Na szczęście był ze mną Lars, który stanął tuż przed tą kobietą i patrząc na nią z góry 

groźnym wzrokiem, powiedział: 

- Czym mogę pani służyć? 

Pani Purpurowe Włosy musiała wysoko unieść głowę, żeby spojrzeć Larsowi w twarz. 

Najwyraźniej  nie  spodobało  jej  się  to,  co  na  niej  zobaczyła,  bo  cofnęła  się  na  niepewnych 

nogach o kilka kroków i powiedziała: 

-  Hm...  Lewis?  Mamy  tu  niewielki...  Albo  może  powinnam  powiedzieć  wielki, 

naprawdę wielki, problem. 

A  wtedy  z  salonu  Grandmère  wypadł  pędem  taki  chudy  facecik  w  zabawnych 

okularkach z czerwonymi oprawkami i powiedział: 

-  O,  świetnie,  już  przyszła.  Księżniczko  Mio,  bardzo  się  cieszę  z  naszego  poznania. 

Nazywam się Lewis, a to jest moja asystentka Janine. - Wskazał na purpurowowłosą kobietę, 

która  nadal  gapiła  się  w  górę  na  Larsa,  jakby  patrzyła  na  King  Konga,  i  najwyraźniej 

niezdolna  była  wykrztusić  ani  słowa.  -  Jeśli  tylko  pozwolisz  Janine  przypiąć  mikrofon, 

będziemy mogli startować. 

Nie zawracałam sobie głowy pytaniem Lewisa, z czym takim mielibyśmy niby zaraz 

startować. Zamiast tego powiedziałam: 

- Przepraszam. 

background image

A potem minęłam go i poszłam prosto do Grandmère, która siedziała w swoim fotelu 

w stylu Ludwika XIV, ze świeżo ułożonymi włosami i idealnym makijażem, a na jej kolanach 

dygotał niemal kompletnie łysy miniaturowy pudel. 

- Ach, Amelio, dobrze, że już jesteś - powiedziała. - Gdzie twój mikrofon? 

-  Grandmère  -  powiedziałam,  dopiero  teraz  zauważając  sterczącego  za  jej  plecami 

kamerzystę. - Co się tutaj dzieje? Kim są ci ludzie? Dlaczego ten człowiek nas filmuje? 

- Mia, nie będzie mógł wykorzystać z tego materiału, jeśli nie przypniesz mikrofonu - 

rzekła  poirytowanym  tonem  Grandmère.  -  Janine!  Janine,  czy  mogłabyś  z  łaski  swojej 

przypiąć jej mikrofon? 

Lewis wszedł do środka, potrząsając swoją nastroszoną fryzurą. 

-  Hm,  tak, Wasza Wysokość,  no  cóż,  widzi  pani,  Janine  próbowała,  ale  zdaje  się, że 

jest jakiś problem... 

- Jaki problem? - spytała Grandmère ostrym, władczym tonem. 

-  Ona,  hm...  -  mruknął  Lewis  z  przestraszoną  miną.  Ale  nie  bał  się  Larsa,  tylko 

Grandmère. - Nie chciała pozwolić Janine go sobie przypiąć. 

Grandmère przeniosła złe spojrzenie z Lewisa na mnie. 

-  Amelio  -  odezwała  się  chłodno.  -  Pozwól  łaskawie,  żeby  ta  fioletowowłosa  młoda 

dama  przypięła  ci  mikrofon,  żebyśmy  ten  jeden  szczegół  mogli  już  mieć  z  głowy.  Jestem 

później umówiona na obiad, na który raczej nie chciałabym się spóźnić. 

- Nikt nic mi nie będzie przypinał - powiedziałam tak głośno, że Rommel, siedzący na 

kolanach Grandmère, położył uszka po sobie i pisnął - dopóki ktoś mi nie wyjaśni, co się tutaj 

dzieje. 

-  Och,  przepraszam  -  bąknął  Lewis  zawstydzony.  -  Myślałem,  że  wiesz.  Nie  miałem 

pojęcia. Janine i ja... - Och, a to jest Rafe, ten za kamerą. Rafe, przysadzisty koleś z bandaną 

na głowie, pomachał mi zza obiektywu kamery... jesteśmy z MTV i właśnie cię filmujemy do 

specjalnego  odcinka  popularnego  programu  reality  show,  nadawanego  w  MTV,  czyli  Moja 

wspaniała szesnastka. 

Spojrzałam na Lewisa, a potem na Grandmère i Rafe'a - Janine nigdzie nie widziałam, 

bo została w holu z Larsem - i znów z powrotem na Lewisa. 

- Co? - spytałam. 

-  Moja  wspaniała  szesnastka  to  seryjny  reality  show  nadawany  w  MTV  -  wyjaśnił 

Lewis,  jakbym  miała  problemy  ze  zrozumieniem  akurat  tego  fragmentu.  -  Co  tydzień 

pokazujemy innego nastolatka, który szykuje się do obchodów swoich szesnastych urodzin. 

Filmujemy wszystkie przygotowania do imprezy, a potem samą imprezę. To jeden z naszych 

background image

najpopularniejszych programów. Na pewno go oglądałaś. 

-  Och,  faktycznie,  oglądałam  -  oświadczyłam.  -  I  dlatego  zaraz  stąd  wychodzę.  Do 

widzenia. 

I ruszyłam do wyjścia. 

Bo wiedziałam! Wiedziałam, że moja babka musiała coś takiego uknuć! 

Ale nie zaszłam zbyt daleko, bo potknęłam się o kabel zasilający jeden z ustawionych 

przez nich reflektorów. 

A także ze względu na to, że Grandmère wstała (zrzucając z kolan ogromnie zasko-

czonego  Rommla,  który  na  szczęście,  dzięki  latom  wprawy,  zdołał  wylądować  na  czterech 

łapach) i powiedziała: 

- Amelio! W tej chwili siadaj! 

To ten jej głos. W tym głosie jest coś takiego, że musisz zrobić to, co ci kazała. Nie 

wiem, jak jej się to udaje, ale się udaje. 

Tak  więc  opadłam  na  kanapę,  masując  sobie  łydkę,  którą  walnęłam  o  jej  stolik  do 

kawy. 

-  Już  lepiej  -  powiedziała  Grandmère  zupełnie  innym  tonem.  Z  powrotem  usiadła  na 

swoim  eleganckim,  obitym  na  różowo  fotelu.  -  A  teraz  zacznijmy  od  początku.  Amelio,  ci 

mili państwo nakręcą twoją imprezę z okazji szesnastki do specjalnej edycji tego ich reality 

show.  Wygeneruje  to  znaczne  zainteresowanie  medialne  naszym  krajem,  Genowią,  którą 

będziesz  pewnego  dnia  rządziła,  a  który  w  chwili  obecnej  cierpi  na  niemal  zupełny  brak 

turystów  z  Ameryki,  dzięki  słabemu  dolarowi  i  niedawnej  decyzji  twojego  ojca  o 

ograniczeniu  liczby  statków  wycieczkowych,  które  mogą  zawijać  do  portu,  do  dwunastu 

tygodniowo.  A  teraz,  proszę,  pozwól  Janine  przypiąć  sobie  mikrofon,  żebyśmy  mogli  już 

zacząć. Pan Castro to szalenie niecierpliwy człowiek. 

Wzięłam  głęboki  oddech.  A  potem  odezwałam  się  -  chociaż  naprawdę  wcale,  ale  to 

wcale, nie chciałam tego wiedzieć: 

- Jaką imprezę z okazji szesnastki? 

- Tę, którą organizuję dla ciebie - rzekła Grandmère. - Ty i setka twoich najbliższych 

przyjaciół  polecicie  książęcym  odrzutowcem  do  Genowii,  gdzie  na  lotnisku  będą  na  was 

czekały  zaprzężone  w  konie  powozy,  które  natychmiast  przewiozą  was do  pałacu  na  późne 

śniadanie z szampanem, po którym nastąpi wycieczka po darmowe zakupy do butików takich 

jak  Chanel  czy  Louis  Vuitton  na  Rue  de  Prince  Philippe  dla  dziewcząt,  oraz  wycieczka  na 

genowiańską  plażę  na  prywatne  lekcje  jazdy  na  skuterach  wodnych  dla  chłopców.  Potem 

powrót do pałacu na masaże i kompletną zmianę wizerunku, jeśli chodzi o ubranie i makijaż. 

background image

Potem  wszyscy  są  zaproszeni  na  bal  na  twoją  cześć  (stroje  wieczorowe)  w  czasie  którego 

Destiny's  Child  (zgodziły  się  wystąpić  wspólnie  tylko  ze  względu  na  tę  okazję)  wykonają 

swoje największe przeboje. A potem, następnego dnia rano, wszystkim załatwiłam przelot do 

domu, żeby w poniedziałek mogli zdążyć do szkoły. 

Gapiłam się na nią bez słowa. Wiedziałam, że mam otwarte usta. Wiedziałam też, że 

Rafe wszystko to filmuje. 

Ale nie byłam w stanie zamknąć tych ust. I nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa, 

żeby kazać Rafe'owi odłożyć kamerę. 

Bo tak totalnie się wkurzyłam!!! 

Późne  śniadanie  z  szampanem?  Darmowe  zakupy  u  Louisa  Vuittona?  Masaże? 

Destiny's Child? Setka moich najbliższych przyjaciół? 

Ja nawet nie znam setki ludzi, a co dopiero mówić o przyjaciołach. 

- To będzie spektakularny sukces - oświadczył Lewis, podsuwając sobie krzesło, żeby 

móc  na  mnie  spojrzeć  z  bliska  przez  soczewki  swoich  czerwonych  okularów  -  które,  jak 

zauważyłam,  nieco  przypominały  rączki  od  plastikowych  nożyczek.  -  To  będzie  naj-

słynniejszy epizod w dziejach Mojej wspaniałej szesnastki. Nawet zmienimy nazwę programu 

do  tego  twojego  odcinka...  Nazwiemy  go  Moja  wspaniała  książęca  szesnastka.  Twoja 

impreza, księżniczko, sprawi, że wszystkie imprezy, kiedykolwiek pokazane dotąd w naszym 

programie, będą wyglądać jak kinderbale dla pięciolatków w Chuck E. Cheese. 

- Oraz - dodała Grandmère (z bliska dostrzegałam, że naprawdę nałożyła parę warstw 

kryjącego  podkładu  na  potrzeby  kamery)  -  przyciągnie  miliony  gorliwych  turystów  do 

Genowii,  kiedy  już  raz  zobaczą  wszystko,  co  nasz  mały  kraj  ma  do  zaoferowania  pod 

względem  luksusowych,  najwyższej  jakości  zakupów,  rozrywki  na  światowym  poziomie, 

możliwości odpoczynku w nadmorskiej okolicy, wyszukanej kuchni, luksusowych hoteli oraz 

gościnności rodem ze Starego Świata. 

Przeniosłam wzrok z Grandmère na Lewisa i z powrotem, nadal z otwartymi ustami. 

A potem zerwałam się na równe nogi i biegiem rzuciłam do drzwi. 

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 

poddasze 

Kto by stamtąd nie wybiegł na moim miejscu? To przecież bez cienia wątpliwości naj-

gorsze,  co  ona  kiedykolwiek  zrobiła.  Poważnie.  No  bo,  MTV?  Moja  wspaniała  książęca 

szesnastka? Czy ona rozum postradała? 

Oczywiście,  zadzwoniła  poskarżyć  się  mojej  mamie.  Na  mnie.  Mówi,  że  jestem  sa-

molubna  i  niewdzięczna.  Mówi,  że  wiecznie  myślę  wyłącznie  o  sobie  i  że  to  jest  taka  nie-

powtarzalna okazja, żeby Genowia wreszcie zyskała trochę dobrej prasy po tych wszystkich 

niepochlebnych  artykułach,  które  ukazały  się  na  jej  temat  niedawno,  zwłaszcza  w  kwestii 

ślimaków i tego, że o mały włos nie wylecieliśmy z Unii Europejskiej, i tak dalej. Mówi, że 

gdyby naprawdę obchodził mnie kraj, którym będę któregoś dnia rządzić, to przyjęłabym jej 

hojny podarunek i zgodziła się być przy tym filmowana. 

A mnie naprawdę obchodzi Genowia. Naprawdę. 

Ale nie chcę mieć żadnej imprezy z okazji szesnastki! 

A już zwłaszcza nie chcę takiej, która będzie nadawana w całym kraju w MTV! 

Dlaczego ludziom tak trudno to zrozumieć? 

Przynajmniej mama jest po mojej stronie. Kiedy usłyszała, co zaplanowała Grandmère 

(razem z MTV), jej usta zrobiły się bardzo małe, jak wtedy, kiedy jest naprawdę wściekła. A 

potem powiedziała: 

- Nie martw się, kotku. Już ja się tym zajmę. 

A potem poszła wykonać kilka telefonów. 

Mam nadzieję, że zadzwoniła do taty, do Genowii. Albo może do jakiegoś domu wa-

riatów, żeby wreszcie można było Grandmère zamknąć dla jej własnego - i mojego - dobra. 

Ale podejrzewam, że to trochę zbyt wygórowane nadzieje. 

Dlaczego  ja  nie  mogę  mieć  jakiejś  normalnej  babci?  Takiej,  która  mi  na  urodziny 

background image

upiecze  tort,  zamiast  organizować  dla  mnie  transkontynentalną  imprezę  z  nocowaniem  i 

pozwalać ją sfilmować stacji telewizyjnej? 

Dlaczego? 

background image

Piątek, 30 kwietnia, 

lunch 

Przy lunchu zabawiałam wszystkich opowiadaniem o szalonym projekcie Grandmère - 

specjalnie  nie  mówiłam  o  tym  wcześniej  nikomu,  włącznie  z  Lilly,  żeby  móc  opowiedzieć 

wszystkim  w  tym  samym  czasie,  bo  odkąd  J.P.  zaczął  siadać  z  nami  przy  lunchu,  między 

dziewczynami zaczęło się coś w rodzaju współzawodnictwa w tym, która zdoła najbardziej go 

rozśmieszyć,  bo,  no  cóż,  J.P.  chyba  dobrze  by  zrobiło  trochę  śmiechu,  skoro  jest  takim 

przyblokowanym wulkanem namiętności i tak dalej. 

Nie,  żeby  kiedykolwiek  ktoś  się  przyznał,  że  właśnie  to  robimy.  Próbujemy  się 

przekonać, kto najbardziej rozśmieszy J.P. 

Ale robimy to na całego. 

A przynajmniej ja to robię. 

W  każdym  razie  mówiłam  wszystkim  o  Lewisie  i  jego  okularkach  z  rączek  od 

nożyczek  oraz  o  Janine  z  purpurowymi  włosami,  a  oni  się  śmiali  -  a  zwłaszcza  J.P., 

szczególnie  wtedy,  kiedy  doszłam  do  fragmentu  o  segregacji  płciowej  z  zakupami  dla 

dziewczyn i skuterami wodnymi dla chłopaków - kiedy Lilly odstawiła swojego kurczaka w 

parmezanie na bułce i powiedziała: 

-  Szczerze  mówiąc,  Mia,  moim  zdaniem  to  było  z  twojej  strony  bardzo  nie  fair,  że 

odrzuciłaś  szczodrą  ofertę  swojej  babki  zorganizowania  dla  ciebie  takiej  fantastycznej 

imprezy. 

Szczęka  mi  opadła  i  zaczęłam  się  na  nią  gapić  jak  na  Grandmère  i  Lewisa  wczoraj 

wieczorem. 

-  Moim  zdaniem  to  by  było  nawet  fajne,  tak  polecieć  odrzutowcem  na  weekend  do 

Genowii - powiedziała cicho Perin, gdzieś z przeciwnej strony stołu. 

- A mnie by się przydał futerał na skrzypce od Vuittona - dodał Boris. 

background image

-  Ale tylko  dziewczynom  wolno byłoby iść na zakupy  -  wytknęłam.  -  Ty  byś musiał 

jeździć  na  skuterach  wodnych  z  chłopakami.  A  wiesz,  jaką  masz  reakcję  alergiczną  na 

ugryzienia plażowych pcheł. 

- Taa - mruknął Boris. - Ale Tina mogłaby go kupić dla mnie. 

-  Ludzie...  -  powiedziałam,  nie  wierząc  własnym  uszom.  -  Halo?  Czy  wyście  kiedyś 

oglądali ten program, Moja wspaniała szesnastka? Oni usiłują przedstawiać tam wszystkich 

w złym świetle! I to specjalnie. To przecież cel tego programu. 

-  Niekoniecznie  -  zaprotestowała  Lilly.  -  Moim  zdaniem  celem  tego  programu  jest 

ukazanie, w jaki sposób niektórzy młodzi Amerykanie decydują się obchodzić swój moment 

wejścia  w  dorosłość,  czyli  w  tym  kraju,  swoje  szesnaste  urodziny,  i  pokazać  widowni,  jak 

trudna,  a  zarazem  radosna  może  być  ta  chwila,  kiedy  szesnastka  walczy  u  progu  dorosłego 

życia, już niezupełnie dziecko, ale jeszcze nie całkiem kobieta albo mężczyzna... 

Wszyscy na nią popatrzyli. To J.P. odezwał się na koniec: 

- Hm, ja zawsze sądziłem, że celem tego programu jest pokazanie głupich ludzi, któ-

rzy wydają o wiele za dużo kasy na coś, co ostatecznie nie ma żadnego znaczenia. 

-  Właśnie! - wybuchłam. Aż trudno mi było  uwierzyć, że J.P. ujął to  tak dokładnie i 

precyzyjnie. No cóż, to znaczy, nie tak trudno, skoro J.P. też jest rzemieślnikiem słowa, jak ja, 

i aspiruje do pewnego typu literackiej kariery, jak ja. 

Ale w głowie mi się też nie mieściło, bo, no cóż, to w końcu facet, a przez większość 

czasu faceci po prostu nie rozumieją tego typu spraw. 

-  Lilly  -  powiedziałam.  -  Nie  pamiętasz  tamtego  odcinka,  kiedy  ta  dziewczyna  za-

prosiła  pięciuset  swoich  najbliższych  przyjaciół  na  ten  koncert  rockowy  zagrany  specjalnie 

dla  nich  w  tym  nocnym  klubie,  i  że  zrobili  tyle  krzyku,  że  nie  będą  wpuszczać 

pierwszoklasistów,  a  tych,  którym  udało  się  wkręcić  na  koncert  bez  zaproszenia,  kazali 

powyrzucać  bramkarzom?  Aha,  i  jeszcze  kazała  swoim  przyjaciołom  zapłacić  za  wjazd  na 

imprezę? Na swoją własną imprezę urodzinową? 

- Ale przekazała potem kasę na cele charytatywne - zauważyła Lilly. 

-  No  i  co  z  tego!  -  powiedziałam.  -  Co  z  tą  dziewczyną,  która  kazała  się  wnieść  na 

swoją imprezę na łóżku niesionym na ramionach ośmiu facetów z miejscowej drużyny koszy-

kówki, a potem zmusiła swoich przyjaciół do obejrzenia pokazu mody, w którym wystąpiła 

jako jedyna modelka? 

- Nikt nie mówi, że musisz zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, Mia. - Lilly spojrzała na 

mnie gniewnie. 

-  Lilly, nie o to  chodzi.  Zastanów się  - mówiłam.  - Jestem księżniczką Genowii.  Po-

background image

winnam  stanowić  wzór  do  naśladowania.  Popieram  takie  akcje  jak  Greenpeace  i  Domy 

Nadziei. Ale jaki będzie ze mnie wzór do naśladowania, jeśli wystąpię w telewizji, wydając 

całą  tę  kasę  na  przetransportowanie  swoich  przyjaciół  samolotem  do  Genowii,  żeby  tam 

mogli sobie zaszaleć na zakupach i koncercie rockowym zagranym wyłącznie dla nich? 

- Taki, który naprawdę dba o swoich przyjaciół  - stwierdziła Lilly  - i  chce zrobić im 

jakąś przyjemność. 

- Ależ ja o was naprawdę dbam, ludzie! - wykrzyknęłam, nieco tym tekstem urażona. - 

I zdecydowanie uważam, że wszyscy razem i każdy z osobna zasługujecie na wycieczkę do 

Genowii  na  zakupowe  szaleństwo  i  darmowe  koncerty.  Ale  zastanówcie  się  tylko.  Jak  to 

będzie wyglądać, wydać aż tyle pieniędzy na imprezę urodzinową? 

- Będzie wyglądać na to, że twoja babka naprawdę bardzo cię kocha - rzekła Lilly. 

-  Nie,  nieprawda.  To  będzie  wyglądać  tak,  jakbym  była  najbardziej  rozpuszczonym 

bachorem  na  całej  planecie.  A  gdyby  moja  babka  naprawdę  bardzo  mnie  kochała  -  powie-

działam  -  to  wydałaby  te  pieniądze  na  coś,  czego  naprawdę  pragnę:  na  przykład  pomoc  w 

wyżywieniu sierot, ofiar AIDS w Etiopii, czy nawet... Sama nie wiem. Kupiłaby stacjonarne 

rowery  na  zajęcia  spinningu  dla  LiAE!,  a  nie  wydawała  je  na  coś,  co  mnie  wcale  nie 

obchodzi. 

-  Mia  ma  rację  -  powiedziała  Tina.  -  Chociaż...  Zawsze  chciałam  zobaczyć  koncert 

Destiny's Child. 

- A ja zawsze chciałam obejrzeć kolekcję dzieł sztuki genowiańskiego pałacu - powie-

działa Ling Su z lekkim żalem. 

-  Mnie  by  się  totalnie  przydała  zmiana  wizerunku  -  stwierdziła  Perin.  -  Może  wtedy 

ludzie przestaliby myśleć, że jestem chłopakiem. 

-  Ludzie!  -  Byłam  zaszokowana.  -  Nie  mówicie  chyba  poważnie!  Pozwolilibyście, 

żeby was przy tym wszystkim filmowano? I pokazano to wszystko w MTV? 

Tina, Ling Su, Perin i Boris spojrzeli nawzajem po sobie. A potem popatrzyli na mnie 

i wzruszyli ramionami. 

- Taa. 

- Przyznaj się, Mia - powiedziała Lilly ze złością. - To nie ma nic wspólnego z tym, że 

się  boisz  wypaść  w  telewizji  na  osobę  samolubną.  Chodzi  o  to,  że  wciąż  masz  do  mnie 

pretensje o to, co się stało na twojej imprezie w zeszłym roku. - Usta Lilly zrobiły się równie 

malutkie  jak  (a  może  nawet  mniejsze  niż)  usta  mojej  mamy  wczoraj  wieczorem.  -  I  z  tego 

właśnie powodu na wszystkich się wyżywasz. 

Po  tym,  jak  Lilly  rzuciła  swoją  niewielką  bombę,  przy  stole  lunchowym  zapadła  aż 

background image

krzycząca cisza. Boris nagle nie wiedział, gdzie ma podziać oczy i ostatecznie wgapił się w 

niedokończone kawałki buffalo bites na swojej tacy. Tina zrobiła się czerwona i sięgnęła po 

swoją dietetyczną colę, bardzo głośno ją siorbiąc przez sterczącą z puszki słomkę. 

A może jej siorbanie tylko wydawało się takie głośne, w porównaniu z tym, jak cicho 

siedziała reszta ludzi. 

Oczywiście poza J.P., który ze wszystkich tam obecnych był jedyną osobą, która nie 

miała pojęcia, co Lilly zrobiła w czasie mojej imprezy urodzinowej. Nawet Perin wiedziała, 

poinformowana przez Shameekę w czasie szczególnie nudnej lekcji francuskiego. Ni mniej, 

ni więcej tylko po francusku. 

- Zaraz - odezwał się J.P - A co się stało na imprezie u Mii rok temu? 

- Coś - zareagowała ostro Lilly, z oczami, które za jej szkłami kontaktowymi zrobiły 

się bardzo jasne - co się nigdy już więcej nie powtórzy. 

- Okay - powiedział J.P. - Ale co to było? I dlaczego Mia wciąż ma o to do ciebie pre-

tensje? 

Ale  Lilly  nic  nie  powiedziała.  Zamiast  tego  odsunęła  tylko  gwałtownie  krzesło  od 

stołu i uciekła - dość melodramatycznie, moim osobistym zdaniem - do damskiej łazienki. 

Nie pobiegłam za nią. Tina też nie. Zamiast tego ruszyła się Ling Su, wzdychając: 

- Chyba teraz moja kolej. 

Zaraz  potem  odezwał  się  dzwonek.  A  kiedy  zbieraliśmy  tace,  żeby  je  odnieść  na 

kontuar przy barze, J.P. obrócił się do mnie i spytał: 

- No więc powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodziło? 

Ale, pamiętając, co Tina mówiła o wulkanie namiętności, pokręciłam tylko głową. Bo 

nie miałam ochoty, żeby cała jego eksplozja skupiła się na mnie. 

background image

Piątek, 30 kwietnia, 

między lunchem a rozwojem zainteresowań 

Przynajmniej  Michael  jest  w  tym  wszystkim  po  mojej  stronie.  To  znaczy  w  sprawie 

imprezy.  Bo  kiedy  do  niego  zadzwoniłam  przed  chwilą  z  komórki  (chociaż  ściśle  rzecz 

biorąc,  nie  była  to  sytuacja  awaryjna),  żeby  mu  opowiedzieć,  co  zaplanowała  Grandmère, 

Michael zapytał: 

-  Kiedy mówisz „transkontynentalna impreza z nocowaniem”, czy masz na myśli, że 

będziemy spali w tym samym pokoju? 

Na co ja odparłam: 

- Z całą pewnością nie. 

-  I  nie  zmieniłaś  akurat  zdania  w  sprawie  uprawiania  ze  mną  seksu  teraz?  -  spytał 

Michael. - W przeciwieństwie do uprawiania go ze mną po swoim balu maturalnym? 

- Chyba dowiedziałbyś się pierwszy, gdybym w tej sprawie zmieniła zdanie - powie-

działam, głęboko się rumieniąc; zdarza mi się to za każdym razem, kiedy wypływa ten temat. 

- Aha - rzekł Michael. - No cóż, w takim razie jestem po twojej stronie. 

- Ale, Michael... - drążyłam temat, chcąc się tylko upewnić, czy go dobrze zrozumia-

łam.  Porozumienie  między  parą  ludzi  jest  szalenie  ważne,  jak  wszystkim  nam  powtarza 

doktor Phil. - Nie chcesz wybrać się na skutery wodne i zobaczyć Destiny's Child? 

-  Skutery  wodne  szkodzą  środowisku  naturalnemu,  ponieważ  o  wiele  bardziej  je  za-

nieczyszczają  niż  inne  dwusuwowe  pojazdy,  nie  wspominając  już  o  tym,  że  eksperci  od 

ssaków morskich dowiedli, że uruchamianie osobistych pojazdów nawodnych w pobliżu fok, 

lwów  morskich  i  słoni  morskich  zakłóca  tym  zwierzętom  normalny  wypoczynek  i  relacje 

społeczne,  i  powoduje  ucieczki  do  wody  w  popłochu,  w  którym  młode  foki  mogą  zostać 

oddzielone  od  matek  -  oświadczył  Michael.  -  I  nie  obraź  się,  ale  Destiny's  Child  to  babska 

kapela. 

background image

- Michael! - zaprotestowałam zaszokowana. - Nie bądź seksistą! 

- Ja nie mówię, że one nie są niesłychanie utalentowane, nie wspominając już o tym, 

że  piekielnie  seksowne  -  powiedział  Michael.  -  Ale  spójrzmy  prawdzie  w  oczy:  tylko 

dziewczyny lubią ich słuchać. 

- Chyba masz rację - przyznałam. 

-  Ale powinnaś  pozwolić ludziom, którzy cię kochają, zorganizować dla  ciebie jakąś 

imprezę  -  powiedział  Michael.  -  Niekoniecznie  dla  MTV,  ale  wiesz...  jakąś.  Szesnaste 

urodziny to ważna sprawa. I to nie tak, że miałaś jakąś bar micwę, czy coś. 

- Ale... 

-  Wiem, że nadal  się czujesz emocjonalnie niepewna po tym,  co zrobiła moja siostra 

na  twojej  ostatniej  imprezie  -  powiedział  Michael.  -  Ale  może  powinnaś  dać  jej  następną 

szansę.  Mimo  wszystko,  ona  chyba  ma  kompletnego  bzika  na  punkcie  J.P.  Bardzo  wątpię, 

żeby zdradziła go w szafie z jakimś tybetańskim kelnerem. 

- Moim zdaniem Jangbu był Nepalczykiem - poprawiłam go. 

- Nieważne. Problem w tym, Mia, że twoja szesnastka powinna być imprezą, jaką za-

pamiętasz na zawsze. To powinno być coś niezwykłego. Nie pozwól Lilly, ani twojej babce, 

dyktować ci, jak ją spędzić. Ale jakoś ją musisz uczcić. 

- Dzięki, Michael. - Czułam się naprawdę poruszona jego słowami. Czasami jest taki 

mądry. 

- A jeśli zmienisz zdanie w sprawie seksu - zażartował - zadzwoń do mnie. 

A czasami wcale. 

background image

Piątek, 30 kwietnia, 

rozwój zainteresowań 

Chyba wreszcie wiem,  o co chodzi.  To znaczy z  Lilly i  tą  Wspaniałą  książęcą szes-

nastką. 

Domyśliłam  się,  kiedy  Lilly  podniosła  wzrok  znad  „Zinu”  -  szkolnego  magazynu 

literackiego  -  nad  którym  obecnie  pracuje,  i  powiedziała,  usiłując  mnie  skłonić  do  zmiany 

zdania w sprawie moich urodzin: 

- Dla niektórych z nas to może być jedyna szansa wystąpić kiedykolwiek w MTV! 

I wtedy wszystko stało się jasne. Dlaczego Lilly tak twardo nalega, żebym pozwoliła 

Grandmère zorganizować mi urodziny. 

Zastanówcie się. Skąd w ogóle Grandmère wzięłaby pomysł, żeby wystąpić w  Mojej 

wspanialej szesnastce? Przecież ona nigdy nie widziała tego programu. Ona nawet nie wie, co 

to jest MTV. Ktoś musiał jej ten pomysł podrzucić. 

I mogę się założyć, że ten ktoś nazywa się Lilly Moscovitz. 

Wiedziałam! Wiedziałam, że one są ze sobą w zmowie! 

One naprawdę są jak Snape i Malfroy. Minus te peleryny. 

- Lilly... - zaczęłam, usiłując się zdobyć na wyrozumiały, a nie oskarżycielski ton. Bo 

doktor  Phil  mówi,  że  to  najlepszy  sposób  na  rozwiązywanie  konfliktów.  -  Przykro  mi,  że 

Andy Milonakis dostał swój własny program, a ty nie. I naprawdę uważam, że to kpina, a nie 

sprawiedliwość,  bo  twój  program  jest  o  wiele  bardziej  inteligentny  i  zabawny  niż  jego.  I 

przykro mi, że twoi rodzice są w separacji, i przykro mi, że twój chłopak nie chce powiedzieć 

słowa  na  „k”.  Ale  nie  sprofanuję  swoich  najświętszych  zasad  tylko  po  to,  żebyś  nareszcie 

mogła  osiągnąć  swój  wymarzony  próg  oglądalności.  Przepraszam,  ale  nie  będzie  żadnej 

Wspaniałej książęcej szesnastki z noclegiem w Genowii. I to moje ostatnie słowo. I możesz to 

powtórzyć mojej babce.  

background image

Lilly parę razy zamrugała oczami. 

- Ja? Powtórzyć twojej babce? A dlaczego miałabym cokolwiek powtarzać twojej bab-

ce? 

- Och, przestań - uniosłam się nagle. - Jakbyś to nie ty była tą osobą, która podsunęła 

jej informację o Mojej wspaniałej szesnastce. 

- Naprawdę tak myślisz? - warknęła Lilly, rzucając pisak, którym zaznaczała „materiał 

do  zamieszczenia  w  »Zinie«„.  -  No  cóż,  a  nawet  gdyby?  Ktoś  powinien  jakoś  urządzić  te 

twoje urodziny, skoro ty nie zgadzasz się nawet o nich rozmawiać. 

- A czyja to wina? - spytałam ją. - Po tym jak zrujnowałaś mi imprezę rok temu, nie 

wspominając o tym, co zrobiłaś w czasie gwiazdki, w Genowii... 

- Przecież już za to przeprosiłam! - wrzasnęła Lilly. - Co jeszcze mam zrobić, żebyś wreszcie 

mogła mi, do cholery, zaufać, że to się już więcej nie powtórzy? 

- Udowodnij to - zaproponowałam, a mój głos brzmiał wyjątkowo cicho w porówna-

niu  z  jej  głosem.  Co,  biorąc  pod  uwagę,  że  wrzeszczała  ile  sił  w  płucach,  raczej  chyba  nie 

dziwi. Na szczęście dla niej pani Hill siedziała w pokoju nauczycielskim, skąd wydzwaniała 

do Visy, chcąc przedłużyć sobie limit na karcie kredytowej. 

- A w jaki sposób mam to niby zrobić? - zapytała Lilly. 

Zastanowiłam się nad tym. Co mogłaby zrobić Lilly, żeby mi udowodnić, że już nigdy 

nie  zawiedzie  mojego  zaufania,  całując  się  (albo  grając  w  rozbierane  kręgle)  z  osobami 

niezbyt znajomymi w czasie jakiejś imprezy wydawanej przeze mnie lub przez kogoś z mojej 

rodziny? 

Zastanawiałam się, czy nie kazać jej odśpiewać Don' Cha Wish Your Girlfriend Was 

Hot  Like  Me  w  czasie  następnego  wiecu  dla  kibiców  przed  szkolnym  meczem,  przed  całą 

szkołą. To by z całą pewnością było zabawne, już nie mówiąc o tym, że interesujące, biorąc 

pod uwagę, jak mogłaby zareagować dyrektor Gupta. 

Ale potem pomyślałam o czymś, co mogłoby być o wiele bardziej interesujące. 

- Powiedz J.P., że go kochasz - zaproponowałam. 

Z satysfakcją zauważyłam, że Lilly zbladła jak ściana. 

- Mia - szepnęła. - Nie mogę. Wiesz, że nie mogę. Wszystkie się zgodziłyśmy: chłop-

cy lubią robić pierwszy krok. Nie lubią, kiedy dziewczyny pierwsze im mówią słowo na „k”. 

Uciekają od nich... jak spłoszone jelonki. 

Poczułam lekkie ukłucie poczucia winy. Bo ona miała rację. Prosiłam ją, żeby zrobiła 

coś, po czym J.P. bardzo prawdopodobnie natychmiast by ją rzucił. 

Ale to  było  tak, jakby w środku mnie siedział jakiś szalony, mały  wredny  elf, który 

background image

zmuszał mnie, żebym to mówiła. 

-  Nie  sądzisz,  że  nie  doceniasz  J.P?  -  spytałam.  -  No  bo  on  nie  jest  takim  typowym 

chłopakiem. Czy typowy chłopak zna na pamięć piosenki z Avenue Q? To znaczy taki, który 

nie jest gejem? 

- Nie - odpowiedziała z wahaniem Lilly. 

- Czy typowy chłopak pisze wiersze o dyrekcji szkoły i swoim marzeniu pozbawienia 

jej władzy? 

- Hm - mruknęła Lilly. - Chyba nie. 

- I czy typowy chłopak wybiera całą kukurydzę ze swojego chili? 

-  Okay  -  rzekła  Lilly.  -  Zgoda,  J.P.  nie  jest  typowym  chłopakiem.  Ale,  Mia,  to  o  co 

mnie prosisz... żebym mu powiedziała, że go kocham... to by mogło bezpowrotnie zakłócić, 

albo wręcz zniszczyć, mój związek z nim. 

- Albo - powiedziałam - mogłoby uwolnić wypływ lawy z tego wulkanu namiętności, 

który  na  pewno  kotłuje  się  tuż  pod  spokojną  powierzchownością  J.P.,  o  czym  obie  dobrze 

wiemy. 

Lilly popatrzyła na mnie i zamrugała gwałtownie. 

- Czyś ty czytała jakieś romanse od Tiny? - zapytała. 

Zignorowałam tę uwagę. A w każdym razie wredny elf ją zignorował. 

- Jeśli naprawdę z całego serca pragniesz, żebym ci wybaczyła te wszystkie sytuacje, 

kiedy rujnowałaś moje imprezy - oświadczyłam - to powiesz J.P., że go kochasz. 

Ledwie  wypowiedziałam  te  słowa,  a  już  nie  mogłam  uwierzyć,  że  mi  się  w  ogóle 

wyrwały. Ja nawet nie wiem, dlaczego je wypowiedziałam. Co mnie to  obchodzi, czy Lilly 

powie J.P., że go kocha, czy nie? 

Chociaż w ten sposób zdecydowanie przestałaby jęczeć o tym, że on nie wypowiada 

słowa na „k”. I trochę też chciałam się przekonać, jak on na to zareaguje. No wiecie, z punktu 

widzenia takiego zabawnego eksperymentu socjologicznego. 

Ale Lilly nie miała takiej miny, jakby się ze mną zgadzała. Że to taki zabawny socjo-

logiczny eksperyment, powiedzieć J.P., że go kocha. W sumie miała taką minę, jakby jej się 

zrobiło niedobrze. 

Dlatego zapytałam ją: 

-  Przecież go kochasz, prawda? No bo od półtora miesiąca bez przerwy  opowiadasz, 

jaki jest świetny? 

- Oczywiście, że go kocham - powiedziała Lilly. - Szaleję za nim. Kto by nie szalał? 

Jest  chyba  najbardziej  idealnym  facetem  na  świecie:  bystrym,  zabawnym,  wrażliwym, 

background image

seksownym,  wysokim,  heteroseksualnym  gościem,  który  i  tak  ma  fioła  na  punkcie  Wicked, 

The OC i Kochanych kłopotów... Dlatego nie chcę zniszczyć tego, co mnie z nim łączy!  

I to wtedy usłyszałam, jak mówię: 

-  Tylko  tej  jednej  rzeczy  chcę  na  swoje  urodziny.  Poza  pokojem  na  świecie.  To 

znaczy, żebyś powiedziała J.P., że go kochasz. 

Co mi odbiło? To nie ja to mówiłam. To ten mały wredny elf poruszał moimi ustami i 

kazał im wypowiadać różne rzeczy, wbrew mojej woli. 

Może  to  się  właśnie  człowiekowi  zdarza,  kiedy  kończy  szesnaście  lat.  Jakiś  mały 

wredny elf budzi się w twoim ciele i zaczyna kontrolować twoje słowa i działania. Dziwne, że 

nic o tym nie wspominali w Mojej wspaniałej szesnastce. Ani w programie doktora Phila. 

- To zupełnie jak wtedy, kiedy Henryk II poprosił swoich rycerzy, żeby zabili arcybi-

skupa Canterbury - powiedziała Lilly słabym głosikiem. 

- Albo kiedy Rachel poprosiła Rossa, żeby wypił szklankę zjełczałego oleju, żeby do-

wieść swojej miłości w Przyjaciołach - powiedziałam. Bo przecież nie mówiłam jej, na litość 

boską, że ma zamordować J.P. 

Ale czy Lilly wypije ten olej?  

To była kwestia, z którą chyba wewnętrznie walczyła, kiedy mruknęła: 

- Muszę iść do biura i coś skopiować na ksero. 

A potem wyszła z sali RZ z jakimś takim błędnym wzrokiem. 

- Mia... - odezwał się Boris, który szedł właśnie do szafy na przybory piśmienne, żeby 

poćwiczyć  swój  ostatni  kawałek,  kiedy  Lilly  i  ja  zaczęłyśmy  się  kłócić,  więc  oczywiście 

przystanął,  żeby  posłuchać  (chociaż  udawał,  że  słucha  czegoś  ze  swojego  iPoda).  -  Co  ty 

wyprawiasz? 

Chociaż  Boris  już  skończył  szesnaście  lat,  najwyraźniej  jeszcze  nie  spotkał  swojego 

małego wrednego elfa. Może chłopcy go nie dostają, kiedy kończą szesnaście lat. 

Ale i tak nie mogę powiedzieć, żeby mi się spodobał ten jego ton. No bo on przecież 

wie z pierwszej ręki, jak trudno sobie czasami poradzić z Lilly. 

Naprawdę,  Lilly powinna być wdzięczna, że Boris  nie wspomniał  J.P. o szczegółach 

związanych z ich rozstaniem. Wydaje mi się, że nawet Bestia by nie zdzierżył, słysząc o tym, 

że  Piękna  bawiła  się  w  Siedem  Minut  w  Niebie  z  facetem,  który  nie  był  jej  chłopakiem, 

prawie na oczach rzeczonego chłopaka. 

Ja tylko tak mówię. 

background image

Piątek, 30 kwietnia, 

Plaza 

Weszłam  do  apartamentu  Grandmère  bardzo  ostrożnie,  rozglądając  się  za  kamerzy-

stami czy purpurowowłosymi dziewczynami, którzy mogliby się kryć po kątach. 

Ale wyglądało na to, że Grandmère jest jedyną obecną tam osobą. No cóż, Grandmère 

i Rommel, którego dyskretnie obejrzałam, czy nie ma gdzieś przyczepionego mikrofonu. Ale 

chyba  w  jego  fioletowym  welurowym  wdzianku  nie  schowano  żadnych  pluskiew.  A 

przynajmniej takich, które mogłabym znaleźć. 

- Och, na litość boską, Amelio - powiedziała Grandmère, najwyraźniej orientując się, 

co  robię.  -  Już  poszli.  Wyraziłaś  wczoraj  swoje  zdanie  w  tej  sprawie  zupełnie  jasno.  Nie 

będzie żadnego programu telewizyjnego. A przynajmniej, ty w nim nie wystąpisz. 

-  Co  masz  na  myśli?  -  zapytałam,  rzucając  plecak  na  podłogę  i  siadając  sobie 

wygodnie na kanapie. 

Grandmère spojrzała na mnie, unosząc jedną brew. 

- Amelio - rzekła. - Nogi. 

Zdjęłam stopy z jej stolika do kawy. Chyba ten siedzący we mnie wredny elf jest na 

dodatek flejtuchem. 

- Co masz na myśli, mówiąc, że przynajmniej ja w nim nie wystąpię? - spytałam. 

- No cóż - powiedziała Grandmère. - Nie chciałaś jechać. Chociaż nie musiałaś nama-

wiać  swojej  matki,  żeby  zadzwoniła  do  twojego  ojca,  wiesz,  Amelio.  Mogłaś  po  prostu 

powiedzieć mi, że nie chcesz wystąpić w Mojej wspanialej szesnastce. 

Mówiłam - upierałam się. 

-  W  każdym  razie  -  ciągnęła  Grandmère  -  za  późno  było,  żeby  zmieniać  wszystkie 

plany,  jakie  poczyniłam  w  sprawie  twojej  imprezy,  więc  Lewis  załatwił,  żeby  inna  młoda 

osoba wystąpiła zamiast ciebie. 

background image

-  Inna młoda osoba? - Gapiłam się na nią z otwartymi ustami.  -  Niby kto? Sobowtór 

Mii Thermopolis? 

- Oczywiście, że nie - rzekła Grandmère z lekkim parsknięciem. - Zamiast twojej szes-

nastki będziemy obchodzić szesnastkę kogoś innego:  młodego  człowieka nazwiskiem  Andy 

Milonakis. 

Szczęka mi opadła. 

- Zabierasz Andy'ego Milonakisa do Genowii? 

- Nie musisz krzyczeć, Amelio. I owszem, zabieram. Lewis jest bardzo zadowolony z 

takiego  obrotu  sprawy.  Zabiorę  tego  chłopca  i  dziesięcioro  jego  najbliższych  przyjaciół, 

uznałam,  że  setka  gości  to  lekka  przesada,  skoro  nie  jest  nawet  członkiem  rodziny,  do 

Genowii,  gdzie  będą  robić  to  wszystko,  co  moglibyście  robić  ty  i  twoi  przyjaciele  z  okazji 

twoich  urodzin,  gdybyś  nie  była  tak  samolubna  i  uparta.  Nazwą  to  Wspaniała  książęca 

szesnastka  Andy'ego.  Lewis  twierdzi,  że  program  będzie  miał  wielomilionową  widownię. 

Wspaniałości  Genowii  niedługo  staną  się  znane  tej  trudnej  do  przyciągnięcia  męskiej 

widowni w wieku od osiemnastu do trzydziestu dziewięciu lat. 

Chociaż  raz  ten  wredny  mały  elf  siedział  we  mnie  i  milczał.  Na  przykład,  nie  kusił 

mnie,  żeby  podpowiedzieć,  że  ta  męska  widownia  w  wieku  od  osiemnastu  do  trzydziestu 

dziewięciu lat, której podoba się program Andy'ego Milonakisa, pewnie nadal mieszka razem 

z rodzicami i nie stać jej na wycieczkę do Genowii. 

Nie  kusił  mnie,  żeby  wspomnieć,  że  w  skład  dziesiątki  przyjaciół,  których  Andy 

zabierze  ze  sobą  do  Genowii,  prawdopodobnie  wejdzie  -  przynajmniej,  sądząc  z  tego  jego 

programu  telewizyjnego  -  pies  Woobie,  facet,  który  jest  właścicielem  stoiska  z  lodami 

wiśniowymi  na  rogu  ulicy,  i  Rivka,  kobieta  z  kurczakiem  na  głowie,  czyli  ta  starsza  pani, 

którą Andy zmusza do noszenia kapelusza z wystającymi z niego dwoma kurzymi udkami. 

Nie  namawiał  mnie  też,  żebym  powiedziała  Grandmère,  że  Andy  Milonakis 

prawdopodobnie  skończył  szesnaście  lat  z  dziesięć  lat  temu  i  tylko  wykorzystywał  ją,  żeby 

zyskać rozgłos dla swojego programu, tak samo, jak ona wykorzystywała jego, żeby zyskać 

rozgłos dla Genowii. 

Zamiast tego powiedziałam z całą szczerością: 

- Grandmère, to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi kiedykolwiek dałaś. 

Na co Grandmère zareagowała cichym parsknięciem i łyknęła swojego sidecara. 

Ale widziałam, że jest jej przyjemnie. 

background image

Sobota, 1 maja, 10.00, 

poddasze 

No cóż. Stało się. Mam szesnaście lat. Nareszcie. Mogę teraz legalnie uprawiać seks w 

większości państw europejskich, włącznie z Genowią, i prawie we wszystkich stanach USA. 

Poza tym, w którym akurat mieszkam. 

Ach,  racja,  i  mogę  się  ubiegać  o  promesę  prawa  jazdy.  Co  pewnie  byłoby  bardzo 

fajne, gdybym i tak nie musiała wszędzie jeździć limuzyną z szoferem. 

Pan  G.  zrobił  na  śniadanie  prawdziwe  domowe  wafle,  a  potem  on,  mama  i  Rocky 

usiedli dokoła stołu i patrzyli, jak rozwijam prezenty, które od nich dostałam, czyli od mamy 

klasyczny  T  -  shirt  Run  Katie  Run,  od  pana  G  okolicznościowy  abonament  do  iTunes  na 

pobranie pięćdziesięciu utworów (tak!), a od Rockiego stos grubych, liniowanych brulionów 

Mead  w  czarnych  marmurkowych  okładkach,  żebym  mogła  w  przyszłości  pisać  w  nich 

dziennik i umieszczać swoje próby powieściowe. 

Nawet Gruby Louie mi coś dał - figurkę Fiesta Giles w zamian za tę, którą sprzedałam 

na  eBay,  żeby  kupić  Michaelowi  oryginalny  plakat  z  Gwiezdnych  Wojen  z  1977  roku  na 

zeszłą gwiazdkę. 

No, nic nie poradzę. 

Mama przeprosiła mnie w imieniu taty, że nie zadzwonił ani niczego mi nie kupił, ale 

powiedziała, że nie zapomniał - tylko taki był zajęty w parlamencie. 

Ja powiedziałam, że tata już mi dał prezent - nawrzeszczał na Grandmère i wybronił 

mnie przed koniecznością wystąpienia w Mojej wspaniałej książęcej szesnastce. 

To prezent stulecia. 

A potem zadzwonił Michael i zapytał, czy chcę się wybrać na tę romantyczną kolację 

urodzinową,  którą  od  samego  początku  sugerowałam.  Powiedziałam,  że  tak,  i  poszłam  się 

upiększać. Bo chociaż ta kolacja będzie dopiero za jakieś osiem godzin, nigdy nie zaszkodzi 

background image

zabrać się do upiększania zawczasu. Zwłaszcza jeśli człowiek potrzebuje, tak jak ja, bardzo 

dużo upiększania. 

background image

Sobota, 1 maja, 17.00 

Dostałam  urodzinowe  maile  chyba  z  całego  świata!  Nie  tylko  do  moich  przyjaciół 

(chociaż oczywiście wszyscy z nich się do mnie odezwali - no cóż, poza Lilly, ale to mnie nie 

zdziwiło, pewnie nadal się dąsa, że straciła tę wielką szansę wystąpienia w MTV), ale także 

od  innych  koronowanych  głów,  na  przykład  od  księcia  Williama  i  paru  swoich  kuzynów  z 

rodziny  Grimaldich,  włącznie  z  jednym,  którego  nawet  nie  znałam,  kolejnym  księciem  z 

nieprawego  łoża,  zupełnie  jak  ja,  tylko  tym  razem  dzięki  perypetiom  księcia  Alberta  z 

Monako. 

Ale najlepsza ze wszystkiego była ta śliczna e - kartka od księżniczki Aiko z Japonii, 

mojej ulubionej koronowanej głowy wszech czasów (poza moim tatą, oczywiście), z pieskiem 

chihuahua z tiarą na łebku. 

Właśnie spędzam urocze popołudnie, oglądając w telewizji filmy robione dla telewi-

zji... Co moim zdaniem jest najlepszym sposobem spędzania urodzin. Zobaczyłam dwa filmy 

z Kellie Martin, najpierw Jej ostatnia szansa, w którym Kellie gra nastolatkę uzależnioną od 

narkotyków  i  niesłusznie  oskarżoną  o  zamordowanie  swojego  chłopaka,  a  potem  Jej 

skrywana  prawda,  gdzie  Kellie  gra  nastoletnią  przestępczynię,  niesłusznie  oskarżoną  o 

wymordowanie całej swojej rodziny. 

Niezłe rzeczy. 

A  teraz  już  serio  muszę  się  zabrać  do  szykowania.  Michael  przyjedzie  po  mnie  za 

godzinę. Ciekawe, dokąd pojedziemy na tę kolację? 

background image

Sobota, 1 maja, 23.00, 

Rockefeller Center 

Nabrali mnie. W głowie mi się nie mieści, że oni wszyscy wiedzieli - no cóż, wszyscy 

oprócz Grandmère - i nikt z nich ani słówkiem nie pisnął... 

Och, no cóż. Chyba na nic innego nie zasłużyłam jako znana psujozabawa i tak dalej. 

Tylko że gdybym wiedziała wcześniej o tej imprezie, nie próbował abym jej zepsuć. 

Przysięgam! To zupełnie tak, jakby oni wszyscy razem siedli i spróbowali spisać wszystko, co 

lubię najbardziej, a później... 

No cóż, okay, lepiej zacznę jednak od początku. 

Michael pojawił się na naszą randkę punktualnie co do minuty - chociaż mówiłam mu, 

że  wcale  nie  musi  po  mnie  przyjeżdżać,  skoro  mogę  zupełnie  spokojnie  spotkać  się  z  nim 

gdzieś na mieście, mając możliwość korzystania z limuzyny i usług osobistego ochroniarza. 

Ale on się upierał. Nawet mi nie przeszło przez głowę dlaczego, dopóki nie wyszliśmy przed 

dom  (z  Larsem,  który  cały  czas  uśmiechał  się  pod  nosem,  ale  myślałam,  że  to  dlatego,  że 

udało mu się zdobyć numer telefonu tej Janine z MTV... Przyłapałam go na tym, jak wczoraj 

pisał do niej SMS - a), i wsiedliśmy do limuzyny, i Michael nawet nie powiedział kierowcy, 

dokąd ma jechać. 

Ale Hans i tak ruszył w stronę centrum, jakby już przedtem ustalili cel jazdy. 

-  Michael...  -  odezwałam  się,  zaczynając  nabierać  podejrzeń.  W  sumie  zaczęłam  już 

chyba  lekko  podejrzewać,  że  coś  się  kroi,  kiedy  mama  i  pan  G  tuż  przed  pojawieniem  się 

Michaela  oświadczyli,  że  zabierają  Rockiego  na  najnowszą  wersję  Kubusia  Puchatka  do 

Lowes  Cineplex.  No  bo,  dzieciak  ma  zaledwie  roczek.  A  oni  go  zabierają  do  kina? 

Wieczorem? 

Ale nie nad tym się zastanawiałam, kiedy limuzyna ruszyła w stronę śródmieścia, za-

nim Michael zdążył cokolwiek powiedzieć. 

background image

- Dokąd jedziemy? - spytałam go. 

Ale on tylko uśmiechnął się szeroko i wziął mnie za rękę. 

Wtedy, kiedy limuzyna znalazła się w samym środku miasta, zaczęłam nabierać coraz 

poważniejszych  podejrzeń.  Michaela  nie  stać  na  to,  żeby  mnie  zabierać  na  kolację 

gdziekolwiek w pobliżu samego centrum miasta. A w każdym razie nie w takie miejsca, gdzie 

chciałabym pójść. 

A wtedy, kiedy limuzyna podjechała pod Rockefeller Center, naprawdę zaczęłam się 

niepokoić.  Bo  dokąd  niby  mielibyśmy  iść  w  bezpośrednim  sąsiedztwie  Rockefeller  Center? 

Lodowisko było zamknięte ze względu na pogodę, zbyt ciepłą jak na jazdę na łyżwach. 

Tyle że... 

Tyle że kiedy podjeżdżaliśmy, zauważyłam, że wcale nie jest. To znaczy zamknięte. 

Zamiast  tego  lodowisko  było  zakryte  takim  olbrzymim  białym  namiotem  w  rodzaju, 

jakie  ludzie  wypożyczają  na  śluby.  Ludzie  przystawali  wszędzie  dokoła,  robili  zdjęcia  i 

pokazywali sobie palcami ten namiot, który tajemniczo wyrósł tam jak grzyb przez jedną noc. 

Nie  widać  było,  co  się  dzieje  pod  namiotem.  Ale  widać  było,  że  jest  wewnątrz 

oświetlony.  Pomyślałam,  że  może  trwa  tam  jakiś  pokaz  mody  czy  kręcą  specjalny  odcinek 

The Apprentice, czy coś. 

Ale limuzyna zatrzymała się tuż przy schodach prowadzących w dół na lodowisko. A 

Michael wysiadł z limuzyny i przytrzymał dla mnie drzwi, żebym też wysiadła. 

- Michael - powiedziałam. - Co się tutaj dzieje? 

- Chodź i zobacz sama - zaproponował, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha. 

I wziął mnie za rękę, i pomógł mi wysiąść z limuzyny, i sprowadził mnie po stopniach 

na lodowisko, do wejścia do tego wielkiego namiotu... 

...gdzie jakiś członek Książęcych Tajnych Służb Genowii  ukłonił  się nam i  podniósł 

opuszczaną klapę namiotu, żebyśmy mogli wejść do środka... 

...prosto w sam środek zimowego raju! Poważnie! Chociaż był pierwszy maja, lód na 

lodowisku był twardy i gładki! Powietrze wewnątrz namiotu było zimne - ochładzano je jakąś 

setką przenośnych klimatyzatorów! W każdym rogu stały maszyny do wytwarzania śniegu, z 

których deszcz białych śnieżnych płatków sypał się w powietrze... śnieżnych płatków, które 

błyszczały we włosach tłumu Judzi, który stał na lodzie i teraz zakrzyczał jednym głosem: 

- Szczęśliwej szesnastki, Mia! 

Własnym  oczom  nie  mogłam  uwierzyć!  Impreza  niespodzianka  na  lodowisku!  Byli 

tam  moja  mama,  i  pan  G.,  i  Rocky  i  Lilly,  i  J.P.,  i  Tina,  i  Boris,  i  Shameeka,  i  ten  facet,  z 

którym  Shameeka  spotyka  się  w  tym  roku,  i  Ling  Su,  i  Perin,  i  państwo  doktorostwo 

background image

Moscovitz, i nasza sąsiadka Ronnie, i nawet, ze wszystkich ludzi na świecie, mój tata! 

Wcale  się  nie  spodziewałam,  że  planują  coś  takiego...  Coś  innego  niż  ta  okropna 

Wspaniała książęca szesnastka Grandmère. 

A z pewnością nie spodziewałabym się, że urządzą na moje urodziny imprezę na lodo-

wisku, skoro jest jednak nieco za ciepło na łyżwy o tej porze roku! 

Ale można ufać Michaelowi, że znajdzie jakiś sposób, żeby mi dać dokładnie to, na co 

miałabym ochotę. 

No cóż, prawie idealnie dokładnie. 

Kiedy  już  nawrzeszczałam  na  wszystkich  za  to,  że  skrywali  przede  mną  taki  wielki 

sekret,  przekonałam  się,  że  w  sumie  nikt  z  nich  nic  nie  wiedział,  poza  Michaelem,  który 

wpadł na ten pomysł i całą sprawę zorganizował, oraz moją mamą i panem G., którzy mieli 

zadbać o to, żebym do ostatniej chwili niczego się nie dowiedziała. No i moim tatą, który za 

to  wszystko  zapłacił...  Jak  również  za  dwadzieścia  stacjonarnych  rowerów,  które  w  moim 

imieniu  przeznaczał  dla  LiAE,  żebyśmy  mogli  od  czasu  do  czasu  zamiast  siatkówki  mieć 

zajęcia spinningu... 

To  jeszcze  nie  wystarczy,  żeby  zorganizować  osobiste  treningi  i  program  ochrony 

zdrowia  nastawiony  na  zaspokojenie  indywidualnych  potrzeb  każdego  ucznia.  Ale  to  już 

zdecydowanie jakiś początek! 

Dyrektor Gupta po prostu padnie, kiedy w poniedziałek dostarczą je do szkoły. 

Wszyscy nieźle się uśmieli z mojego oburzenia planem Grandmère. 

-  Jakbym  ja  jej  kiedykolwiek  miał  pozwolić  zrobić  coś  takiego  -  powiedział  na  ten 

temat mój tata (stwierdził, że chciał zaprosić Grandmère na tę imprezę na lodowisku, ale ona 

grzecznie odmówiła. Nie zdradziłam mu, że to dlatego, że zajęta jest zabawianiem Andy'ego 

Milonakisa w Genowii. Uznałam, że prędzej czy później sam się tego dowie). 

Nawet Lilly powiedziała coś w rodzaju: 

-  Chyba nie sądziłaś  tak naprawdę, że biorę udział w jakimś spisku, żeby cię zmusić 

do występu w MTV, prawda? 

Hm,  owszem,  naprawdę  tak  uważałam.  Ale  nie  powiedziałam  jej  tego.  Dowiadując 

się, że w nim nie uczestniczyła, dostałam naprawdę świetny prezent urodzinowy - ale taki, po 

którym  poczułam  się  naprawdę  paskudnie,  kiedy  w  czasie  pojadania  urodzinowego  tortu  i 

wkładania łyżew, Lilly podeszła do mnie i szepnęła z bardzo dziwną miną: 

- Zrobiłam to. Powiedziałam mu. 

W  pierwszej  chwili  wydawało  mi  się,  że  ją  źle  zrozumiałam,  bo  tak  głośno  ryczał 

sprzęt  grający, na którym  puszczali Rihanny  Pon De Reply.  A potem zobaczyłam jej  minę, 

background image

która stanowiła połączenie wielkiej konsternacji i totalnego zażenowania. I zrozumiałam, co 

do mnie powiedziała. 

Mój Boże. Ona to zrobiła. Lilly naprawdę to zrobiła!!! 

Nawet Ross wcale nie zrobił tego, o co Rachel go prosiła. Miał zamiar, ale w ostatniej 

chwili ona go powstrzymała... 

Tylko że ja nie zdążyłam powstrzymać Lilly przed tym zadaniem. Bo nigdy, nawet za 

milion  lat,  nie  pomyślałabym,  że  ona  naprawdę  pójdzie  i  to  zrobi.  To  znaczy  jesteśmy 

najlepszymi przyjaciółkami i tak dalej. 

Ale żeby naprawdę poszła i to zrobiła??? W głowie mi się nie mieściło. 

- Powiedziałaś mu?! - właściwie wrzasnęłam. 

- Cśśś... - Lilly mnie uszczypnęła. Chyba to było takie urodzinowe uszczypnięcie, że-

bym  duża  urosła.  -  Nie  tak  głośno!  Tak,  powiedziałam  mu.  To  tego  chciałaś,  prawda? 

Powiedziałaś, że tego właśnie chcesz, żebyś mi mogła znowu zaufać. Więc to zrobiłam. 

I wtedy poczułam, że ten wredny mały elf, który zagnieździł mi się w środku wczoraj-

szego dnia, zdycha szybką, żałosną śmiercią. Co ja sobie wyobrażałam? Dlaczego poprosiłam 

Lilly, żeby zrobiła coś tak głupiego  - i  upokarzającego? Poinformowanie J.P., że go kocha, 

nie powstrzyma jej od zdradzenia go z jakimś innym przypadkowym facetem, tak jak zrobiła 

to  z  Borisem,  ani  przed  wprawieniem  mnie  w  zażenowanie  przy  obecnej  ani  jakiejkolwiek 

innej  przyszłej  okazji.  W  głowie  mi  się  nie  mieściło,  że  kazałam  jej  zrobić  coś  równie 

durnego... Co właściwie gwarantowało, że on od niej ucieknie jak spłoszony jelonek. 

Ale, co więcej, nie mogłam też uwierzyć, że ona to faktycznie zrobiła. 

Spoglądając w stronę J.P., który nie okazał się mistrzem świata w jeździe na lodzie i 

stał przy bandzie, a Lars go właśnie namawiał, żeby przestał się jej trzymać, zapytałam: 

- I co on powiedział? To znaczy, kiedy ty mu powiedziałaś? 

- Dziękuję - rzekła Lilly cicho. 

- Nie ma za co - odparłam. - Wiedziałam, że jeśli tylko uczciwie mu powiesz o swoich 

uczuciach, wszystko się dobrze ułoży. - W sumie niczego takiego wcale nie wiedziałam, ale 

miałam wrażenie, że to dobrze zabrzmi. - Ale co on na to powiedział? 

-  No,  właśnie  to  -  oświadczyła  Lilly  z  nie  za  bardzo  uszczęśliwioną  miną.  -  Powie-

dział: „dziękuję”. 

Gapiłam się na nią i mrugałam oczami. 

-  Zaraz... wyznałaś J.P., że go kochasz, a on w odpowiedzi  powiedział ci  wyłącznie: 

„dziękuję”? 

Lilly pokiwała głową. I  nadal miała minę... dziwną. Jakby nie wiedziała, czy ma się 

background image

śmiać czy płakać. 

I szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, na co powinna się zdecydować. 

- Niezupełnie eksplozja namiętności, hę? - powiedziała Lilly. 

-  Niezupełnie  -  zgodziłam  się.  Co  sobie  ten  J.P.  wyobrażał?  Kto  mówi:  „dziękuję” 

komuś,  kto  przed  chwilą  powiedział,  że  go  kocha?  Zwłaszcza  komuś,  komu  się  wsadzało 

język w usta? 

A potem, bo to wszystko naprawdę stało się przeze mnie, powiedziałam: 

-  Ale mogło  chodzić o to,  że no wiesz, nie wiedział, jak ma zareagować. To znaczy, 

wiesz,  że  nie  przywykł  do  tego,  że  ma  dziewczynę.  Ani  w  ogóle  jakieś  stosunki  między-

ludzkie, pomijając własnych rodziców. 

Lilly nieco się rozchmurzyła. 

- Tak sądzisz? 

- Właśnie - odparłam. I ponieważ Michael w tym samym momencie podjechał do nas 

na łyżwach, odezwałam się: - Hej, Michael? Jeśli dziewczyna powie facetowi, że go kocha, a 

on  odpowiada:  „dziękuję”,  to  znaczy,  że  on  po  prostu  nie  przywykł  do  takiego  poziomu 

intymności, prawda? 

-  Jasne  -  odparł  Michael.  -  Albo  że  niespecjalnie  się  nią  interesuje.  Masz  chwilkę 

czasu? 

-  J.P.  zupełnie  się  tobą  interesuje  -  zapewniłam  Lilly,  która  miała  taką  minę,  jakby 

chciała zamordować Michaela. - Poważnie. Nie ruszaj się stąd, zaraz wrócę... 

A potem, odjeżdżając kawałek z Michaelem, spytałam: 

-  Dlaczego musiałeś jej to  powiedzieć? Ona właśnie wyznała J.P., że go kocha, a on 

powiedział na to tylko: „dziękuję”! 

- Ha - rzekł Michael, pociągając mnie w przeciwległy róg lodowiska. - No to klapa. A 

teraz otwórz swój prezent. 

- Prezent? - Wszystkie myśli o Lilly i jej romantycznych perypetiach wyparowały mi z 

głowy.  -  Michael,  sadziłam,  że  ta  impreza  to  mój  prezent!  Jest  tak  fantastycznie...  śnieg, 

łyżwy, ty i ja... skąd wiedziałeś, że dokładnie tego bym chciała? 

-  Bo  cię  znam  -  powiedział  Michael,  odprowadzając  mnie  na  bok,  gdzie  stanęliśmy 

przed  takim  wielkim  kartonowym  pudłem,  którego  wcześniej  nie  zauważyłam.  Naprawdę 

wielkim. Wyższym ode mnie. - Otwórz to. 

Otworzyłam to ogromne kartonowe pudło, a w środku stał... 

- Transporter Segway! - wrzasnęłam. 

-  Hm...  -  mruknął  szybko  Michael.  -  Niezupełnie.  To  znaczy  owszem,  to  jest  pojazd 

background image

typu Segway, ale nie Segway Obiecaliśmy sobie, że od teraz będziemy robić sobie prezenty 

własnoręcznie,  pamiętasz?  No  więc  zrobiłem  ci  taką  wyważoną  hulajnogę:  zupełnie  jak 

Segway, tak samo niewywracalną, wytrzymałą i łatwą w obsłudze, ale to nie jest oryginalny... 

- Och, Michael! - zawołałam, zarzucając mu ramiona na szyję. Poważnie zbierało mi 

się na płacz. Byłam taka szczęśliwa. 

A zwłaszcza kiedy z głośników zaczęło lecieć (I've Had) The Time of My Life Wiru-

jącego seksu, a ja spojrzałam na taflę lodowiska i zobaczyłam, że moja mama jeździ z panem 

G..., a Tina z Borisem... A Lars jeździ z Janine (nie pytajcie mnie, skąd ona się tam wzięła)... 

a  Shameeka  jeździ  z  tym  swoim  jak  mu  tam...  A  Perin  jeździ  z  Ling  Su  (pomyślę  o  tym 

później), a pan doktor Moscovitz jeździ z panią doktor Moscovitz, chociaż cały czas kłócą się 

na  temat  zbiorowej  podświadomości...  i  nawet  mój  tata  jeździ  z  Ronnie  (jestem  pewna,  że 

Ronnie powie mu prędzej czy później, że kiedyś była mężczyzną)... 

Ale,  co  najlepsze,  J.P.  jeździł  z  Lilly  i  wcale  przed  nią  nie  uciekał  jak  spłoszony 

jelonek, chociaż wyznała mu, że go kocha. 

- Chodź, Michael - powiedziałam, pociągając go z powrotem na lód. - Niech to dla nas 

też będą najpiękniejsze chwile. 

I tak się stało. 

background image

PODZIĘKOWANIA 

Serdecznie dziękuję Beth Ader, Jennifer Brown, Barb Cabot, Laurze Langlie, Abigail 

McAden i w szczególności Benjaminowi Egnatzowi.