background image

Wszystkie  nozwy   miejsc,  imiona  i  nazwiska   oraz   wydarzenia  zostały  zmienione   lub skrócone,  po  to  by  nie  ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Lato zaczęto się jakieś pięć minut temu, a już miejskie chodniki mają po sto stopni. 
Dzięki Bogu wreszcie możemy cisnąć w kąt sfatygowane, paskudne biało-grana-towe 
mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reaktywujemy je na pierwsze studenckie 
przyjęcie   Halloween.   Spódniczki   w   szkocką   kratę   doprowadzają   facetów   do 
szaleństwa!

Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysiłek, potączyć imprezowanie, 
zakupy,   naukę,   imprezowanie   i   zakupy.   I   to   z   takim   wdziękiem   i   stylem,   żeby 
wylądować w lvy League. No, aie nam się udafo, mamy świadectwa -i prezenty na 
ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód.

Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my to dzieciaki, które bawią 
się   równie   intensywnie   jak   kupują.   A   teraz,   gdy   mamy   nową   fantastyczną   letnią 
garderobę,   czas   się   poważnie   zabawić.   Znacie   nas   i   powiedzmy   sobie   szczerze: 
chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczyny spacerujące po Manhattanie w 
świeżutkich plażówkach Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego?

* plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: 

www.gossipgirl.net (przyp, tłum.).

7

My to chłopcy na dachu Metropolitan  Opera. Opaleni po feriach  zimowych  na Karaibach, 
sączymy gin z tonikiem ze srebrnych piersiówek. Nadeszło lato i koniec z bzdurami typu 
testy   i  egzaminy.   Najbliższe   miesiące  wypełnią   same   przyjemności:   miłość,   seks,  sława   i 
niesława. Askoro o tym

mowa.

NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA

Już   teraz   jest   lokalną   legendą,   ale   zanosi   się   na   to,   ze   będzie   jeszcze   bardziej   sławna. 
Powiedzmy,   okładki   w   „Vani-ty   Fair"   i   czerwone   dywany   na   premierach   filmowych?   Na   to 
wygląda, bo S zdobyta jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra główną rolę 
w hollywoodzkim filmie, w reżyserii być może niepoczytalnego łajdaka, Kena Mogula, ajej 
partnerem   będzie   cudowny   megagwiazdorT  Słodki  ze   złotym   zarostem.   Znając   życie   i 
przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem. Niektóre to mają szczęście.

Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzo-najest B, ona sama chyba już się 
pogodziła, że znowu przegrała z najlepszą przyjaciółką. Może już do tego przywykła a może 
za bardzo pochłaniają ją igraszki między prześcieradłami z egipskiej bawełny w londyńskim 
hotelu   Claridge,   ze   smakowitym   nowym   chłopakiem.   Tak   jest.   Jej   błyskawiczny   romans   z 

background image

uroczym angielskim dżentelmenem, lordem M zmienił miejsce akcji - z parnego Nowego Jorku 
na   elegancki   Londyn.   Domyślam   się,   że   dobrze   wykorzystują   hotelowy   apartament   B   Co 
prawda mówi się, że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge - o ile to w 
ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego?

Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas docierają zza oceanu.

Do   miasta   docierają   także   skandaliczne   wieści   o   naszym   ulubieńcu,   wiecznie   upalonym   i 
wiecznie pięknym N, choć on wyjechał znacznie bliżej, do rozkochanego w lecie Hamptons. 
Przechodzi   ciężkie   chwile   na   Long   Island   po   tym   żałosnym   epizodzie   z   kradzieżą   viagry 
trenerowi

mało brakowało, a nie skończyłby szkoły. W każdym razie teraz jest już opalony i wiecznie 
spocony od reperowania dachu na domku„trenera. Mieszkanki okolicznych wiosek podobno 
przejeżdżają   tamtędy   niby   przypadkiem   tylko   po   to,   żeby   go   zobaczyć   bez   koszuli. 
Tymczasem tutaj, z tej strony Long Island - na Brooklynie, jakby ktoś nie wiedział

widziano V rozkoszującą się pozostałościami krótkiego okresu, gdy mieszkała z nią B. Witaj, 
czarna   suknio   Dianę   von   Furstenberg!   Tylko   B   mogłaby   zostawić   coś   takiego   jak   starą 
szczoteczkę   do   zębów.   Nie   wiadomo,   czy   V   miała   romans   z   obojgiem   przyrodniego 
rodzeństwa, ale i A, i B ruszyli dalej. Dosłownie. Z tego, co ostatnio słyszałam, A związał się z 
wytatuowaną   tancerką   brzucha   w   Austin   w   Teksasie,   która   ma   dwa   szczeniaki   bokserki. 
Dzięki Bogu za D - widziano go, jak włóczy się po mieście z obłędem w oku, jak turysta. 
Wygląda jak człowiek ogarnięty nostalgią na myśl o jesiennym wyjeździe na zachód.

Wasze e-maile

tJĘ    Droga Plotkaro

Bytem właśnie na lotnisku Heathrow- wybieram się do okropnej szkoły z internatem, na 
którą tego lata uparli się moi rodzice - i kogo nagle widzę jak nie B, czyli dziewczynę 
moich marzeń. Myślałem, że moje

9

problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i dowiedziałem się trzech 
bardzo niepokojących rzeczy:

3.Nie   dość,   że   B   się   spotyka   jakimś   angielskim   dupkiem,   ona   jest   z   nim 

zaręczona.

4.A on już jest zaręczony z inną.

I najbardziej szalone z tego wszystkiego:

3. Lord   de   Dupek   nie   zaspokaja   potrzeb   B,   jeśli
wiesz,   co   mam   na   myśli.   Może   za   bardzo   go   wyczer
pują spotkania z narzeczoną?

Pomóż nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam zaraz dziewczyny, która 
wie, czym się różni futbol amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest 
wolna?

PS. Ja mogę całą noc.

E*H   Mój drogi

background image

Nie wiem, jak to jest w Anglii, aie tu w Stanach siedemnaście lat to stanowczo 
za mało na ślub. Rany, przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z 
akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie... Plotkara PS. Całą noc, co? A jak 
wyglądasz?

Q   Droga Plotkaro

Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w końcu namówiłam ojca i 
wynajął domek w Sout-hampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale 
nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na Plaży

PB   Droga BSNP

Jeśli już musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do Hamptons to oznaka... cóż, 
złego gustu, chyba że musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro już 
jesteś,   rozkręć   imprezę!   Masz   do   dyspozycji   cały   dom   -   wykorzystaj 
prześcieradła jako togi i wczuj się w atmosferę uniwersytetu! Plotkara

Na celowniku

B oskarża praccjwnika linii lotniczych Virgin Atlantic, że ukradł jedne z jej iicznych 
koronkowych  stringów   Cosabel-la  z  torby  Turni.  Tak   to   jest,  jak  się   lata   rejsowymi 
samolotami!   S   czyta   -   Czyta?   Ej,   rok   szkolny   się   już   skończył!   -   Sfatygowany 
egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego na zacienionej ławce w Central Parku. Na pewno 
będzie to kiedyś wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez East Hampton 
na   wiekowym   czerwonym   rowerze.   A   gdzie   się   podział   rangę   rover?   V   w   Bonita, 
malutkiej, tradycyjnej meksykańskiej  knajpce w Williamsburgu, prosi kelnera, żeby 
wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może naprawdę nauczyła się czegoś od B. D 
godzinami jeździ w tę i z powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparkować 
gigantycznego błękitnego buicka, którego dostał na zakończenie szkoły?

To   na   razie   tyle.   Spadam   stąd.   Jakby   nie   było,   nie   trzeba   być   matematycznym 
geniuszem w drodze do Massachusetts Institute of Technology, żeby wiedzieć, że lato 
ma tylko jedenaście tygodni, zaledwie siedemdziesiąt siedem dni, zanim trzeba się 
będzie zająć innymi sprawami, takimi jak wybór akademika, przedmiotu głównego 
(na przykład

10

r

projektowania   mody),   czy   fakultatywnym   romansem   z   profesorem   literatury 
angielskiej - słodziutkim pod tweedową  marynarką i muszką. Ale nie uprzedzajmy 
faktów; na dworze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspomnę o 
słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopakach w pastelowych szortach. Lato, 
bez zasad i planów, to idealna pora, by się źle zachowywać. W tej chwili zabieram 
moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, francuskie wydanie „Elle", krem 
do opalania Guerlaina, faktor 45, rozkoszny turkusowo-pomarańczowy ręcznik Misso-
ni i idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć!

Wiecie, że mnie kochacie,

plotkara

background image

nowożeńcy

»

-Dzień dobry pani! - zaświcrgotał kobiecy głos z ultra-brytyjskim akcentem.
Blair   Waldorf   z   westchnieniem   przewróciła   się   na   bok.   Od   jej   przyjazdu   do 

Londynu minęły już trzy dni„ ale nadal nie uporała się ze zmianą czasu. Nie szkodzi; 
to i tak niewygórowana cena za szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo 
przystojnym, najprawdziwszym angielskim arystokratą, lordem Mareusem.

Wendy, jedna z trzech pokojówek, które prze/, całą dobę dbały o apartament Blair 

w   hotelu   Claridge.   zastukała   obcasami   na   jasnym   parkiecie   i   postawiła   ciężką 
mahoniową tacę na ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery 
czcs'ci: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania telewizji i wreszcie 
ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, z tej nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła 
grube   brązowe   zasłony   i   cały   apartament   zalało   światło   słońca.   Odbijało   się   od 
złoconego sufitu i luster na toaletce.

-Au! -syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich puchowych poduszek.
- Śniadanie zgodnie z pani życzeniem, panno Waldorf -oznajmiła Wendy i uniosła 

srebrną przykry wę z tacy, prezentując

13

obrzydliwą wodnistą jajecznicę, ogromne tłuste kiełbaski i duszone pomidory.

Klasyczne angielskie śniadanie. Tak...

Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrównała ramiąezka miękkiej 

różowej   koszulki   Hanro,   którą   włożyła   na   noc.   Jedzenie   wyglądało   okropnie,   ale 
pachniało smakowicie. No cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie? 
Wczoraj bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn.

O   ile   buszowanie   u   Harrodsa,   Harveya   Nicholsa   i   w   Whis-tles   można   nazwać 

zwiedzaniem.

Proszę  bardzo,   pani  gazeta.  -  Wendy   szarmanckim  gestem   położyła  na tacy 
Jnternational Herald Tribune". Blair poprosiła, żeby codziennie dostarczano jej 
gazetę,   gdy   meldowała   się   w   hotelu.   Jakby   nie   było,   studentka   Yale   musi 
wiedzieć,   co   się   dzieje  na   świecie.   Co  z   lego,   że   jeszcze  nie   zabrała   się   do 
czytania?

Czy to wszystko? - zapytała Wendy niewinnie.

Blair skinęła głową. Pokojówka poszła do saloniku. Blair nadziała wielką kiełbasę 

na   widelec   i   przebiegła   wzrokiem   pierwszą   stronę,   ale   drobny   druk   i   rzeczowe 
fotografie były tak nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką 
czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York Timesa", no i kronika 
towarzyska, w której szukała zdjęć znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta 
światowa, jak ona, ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze s'wiata? W końcu 
ona je tworzy, nie czyta.

Blair zawsze była impulsywna, ale to Markus wpadł na pomysł, aby przyjechała 

do Londynu. Był to jego prezent na zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie 
ekstrawaganckich   kolczyków   Bvlgari.   Blair   wyobrażała   sobie,   ze   spędzą   długie 
deszczowe tygodnie w jego średniowiecznym kamiennym zamczysku. A z łóżka będą 
wychodzić tylko po to, żeby
obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z prymitywnej, lecz 

background image

świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni. Ale Marcus niemal całe dnie spędzał w firmie 
ojca i jedyne na co znalazł czas. to na lunch i szybki całus.

Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyjskiego wydania „Vogue" - 

zaopatrzyła   się   we   wszystkie   angielskie   czasopisma,   żeby   wiedzieć,   co   i   gdzie 
kupować. Wtedy rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał jej 
londyński numer.

Halo? - zaczęła na tyle seksownie, na ile to możliwe z jajecznicą w ustach.

Kochanie - Marcus Beaton-Rhodes przywitał ją z uroczym brytyjskim akcentem. - 
Zaraz wpadnę. Chciałem się tylko upewnić, że nie s'pisz.

Nie, nie! - Blair nie zdołała ukryć podniecenia. Ostatnie dwie noce spędziła sama 
i była już tak napalona, że hormony atakowały jej rozum. Nie pojmowała, jakim 
cudem zaszli tak daleko, ani razu tego nie robiąc. Czyżby wreszcie szansa na 
poranne tćte a tete bez majtek?

Doskonale   -   ciągnął   rozbrajająco   bezpośrednio.   -   Zaraz   będę.   I   mam 
niespodziankę.

Niespodzianka!   Blair   kręciło   się   w   głowie,   gdy   odkładała   słuchawkę.   Włas'nie 

takiego   telefonu   by   to   trzeba,   żeby   wyciągnąć   ją   z   łóżka.   Pobiegła   do   łazienki, 
rozbierając się po drodze. Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę 
za wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perłowe kolczyki od Bvlgari. 
że złotymi literkami B. To na pewno będzie cos' extra. Równie ekskluzywny dowód 
jego   wiecznej   miłos'ci?   W   Nowym   Jorku   wszyscy   skręcali   się   z   zazdrości,   że   ma 
takiego cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony. Istnieje tylko 
jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z tym głupim gadaniem. Musi wrócić

U

i

c

.

do Nowego Jorku z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Najlepiej z nieskazitelnym 
czterokaratowytn brylantem, choć pierścień rodowy też nie byłby zły.

Jakie to wielkoduszne z jej strony.

Marcus   zaprosił   ją   do   rezydencji   ojca   w   Knightsbridge,   ale   prosto   z   lotniska 

zawiózł ją do hotelu Claridge. Kremowego bentlcya prowadził szofer,

-Mamy   za   mało   miejsca,   skarbie   -   szeptał   jej   do   ucha,   a   ją   aż   przechodziły 

dreszcze,   gdy   czuła   jego   gorąey   oddech.   Recepcjonista   wydawał   jej   klucz   do 
apartamentu. - No i kiedy cię odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Cóż.   takim   argumentom   trudno   się   oprzeć.   Blair   nie   bardzo   wiedziała,   czym 

zajmuje   się   ojciec   Marcusa.   W   każdym   razie   chodziło   o   akcje   i   wydawało   się   to 
strasznie nudne. Tego lata Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym 
rankiem, kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair robiła to 
zaledwie   kilka   razy   z   Natem   Arehi-baldem   i   bardzo   chciała   spróbować   z   kimś 
starszym i bardziej doświadczonym. Nic żeby seks z Natem był zły.

W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go za pomocą tonikn 

Le Mar z rozmarynem i miętowej pasty do zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się 
na łóżko. Miała na sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła ich 
ani  razu od przyjęcia  na zakończenie szkoły w klubie Yale, czyli od ponad dwóch 
tygodni.

Blair wyprowadziła się  %  ciasnego mieszkanka Vanessy Abrams w dziwacznym 

Williamsburgu. ze świętym postanowieniem, że nie wróci do szalonego świata, który 

background image

kiedyś   nazywała   domem.   Zamieszkała   w   Yale   Club.   I   tam   poznała   Marcusa.   Jego 
brytyjski   akcent   i   starannie   wyprasowane   dżinsy   zrobiły   na   niej   piorunujące 
wrażenie.   Los   sprawił,   że   ich   pokoje   sąsiadowały   przez   ścianę.   Nie   zdążył   jej 
pocałować

- a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie, że czuje na karku 
jego  seksowny   angielski  oddech.  Po   szóstym  czy  siódmym  drinku   zaczęła  mu  się 
zwierzać. Była przekonana, że oto poznała mężczyznę swego życia. Właściwie się na 
niego   rzuciła.   Była   zbyt   pijana,   a   Marcus   zbyt   dobrze   wychowany,   by   doszło   do 
czegoś więcej niż pocałunku, Ale to się zaraz zmieni.

Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przyjęła pozę, która zdawała 

się   mówić:   to   mój   miesiąc   miodowy.   jestem   już   zmęczona   seksem,   ale   co   tam, 
zróbmy to jeszcze raz. Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby 
wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna intelektualistka. Kobieta światowa, 
która czyta o kryzysach międzynarodowych - i omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma 
staroświeckich okularów do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa.

A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago!
Marcus   wpadł   do   sypialni   dokładnie   w   tej   chwili,   jakby   odgadł   jej   myśli.   Blair 

powoli odwróciła głowę, udając, że z najwyższym trudem odrywa się od artykułu o 
kryzysie  drobiarskim w Azji.  Mężczyzna miał na sobie świetnie  skrojony grafitowy 
garnitur i oliwkową koszulkę Jamesa Perse'a. Podkreślała zieleń jego oczu i sprawiała, 
że wydawały się pełne obietnic,

-Co   jest?   -   Zdziwiony,   zmarszczył   złotobrązowe   brwi.   -   Mówiłem,   że   mam 

niespodziankę, zapomniałaś?

Ja   też   mam   dla   ciebie   niespodziankę   -   zagruchała   zmysłowo.   -   Zajrzyj   pod 
kołdrę.

Świetnie - żachnął się, lekko zniecierpliwiony. - Ubieraj się, skarbie.

- Nie chcę. - Blair się naburmuszyła.
Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos.

- Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do holu. - Odwrócił się i 

wyszedł. Blair, naga, wyperfiimowana, wydepilowana i nawilżona, została sama.

Oby to była fajna niespodzianka.

Blair   wysiadła   z   wyłożonej   boazerią   windy.   Miała   na   sobie   błyskawicznie 

skomponowaną   kreację   -   czekoladową   tunikę   Tory   Burch   (dzięki   ci.   Harrodsie), 
ukochane dżinsy True Re-ligion i złote drewniaki Marca Jacobsa. Wyglądała jak dama 
z   towarzystwa   na   wakacjach,   ubrana   idealnie   na   weekendowy   wypad   do   Tunisu 
samolotem Marcusa. Czyżby to była ta niespodzianka?

W   imponującym   hotelowym   holu,   wyłożonym   marmurem   i   oświetlonym 
kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale Blair widziała, że tłum ucichł, 
gdy   wysiadła   z   windy   i   szła,   stukając   drewniakami,   w   stronę   czarnej   aksamitnej 
kanapy, na której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przystojny, że nie mogła 
go nie podziwiać jak pięknej rzeźby. Z trudem powstrzymała ochotę, by przeczesać 
pakami jego złociste włosy. Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym 
angielskim kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła, że trzyma za rękę 
kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham?

Romantyczny wypad do Afryki zupełnie wyleciał Blair z głowy. Spod zmrużonych 

background image

powiek przyglądała się blondynce, z wyglądu przypominającej konia, która trzymała 
za rękę jej chłopaka. Co jest?

-   Blair,  nareszcie!  -   Marcus   powitał  ją  serdecznie   i  wstał,  ale  nie  puścił   dłoni 

towarzyszki.   -   Skarbie,   to   moja   kochana   kuzynka   Camilla,   o   której   ci   tyle 
opowiadałem.   Moja   bratnia   dusza.   Przyjechała   na   kilka   tygodni.   W   dzieciństwie 
byliśmy nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka? 

18

- Cudowna   -   zgodziła   się   Blair   i   opadła   na   fotel.   Nie   przy

pominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.

No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną stroną.

- Tak   się   cieszę,   że   cię   poznałam   -   oznajmiła   Camilla.   Po

patrzyła   na   nią   z   ukosa,   demonstrując   przy   tym   długi,   wielki
nos,   z   jakim   nie   poradziłby   sobie   nawet   najlepszy   chirurg   pla
styczny.   Maskowała   bladą   angielską   cerę   komiczną   wręcz   iloś
cią   beżowego   pudru   i   różu.   Jej   nogi.   śmiesznie   długie   i   chude,
wyglądały,   jakby   wydłużała   je   na   staroświeckich   machinach,
których Blair szukała na eBayu.

-Mimi przyjechała wczoraj rano. bez zapowiedzi - tłumaczył Marcus. - Wyobrażasz 

sobie? Jak zagubiona sierotka, z bagażem w dłoni - zachichotał.

- Cóż,   na   szczęście   zawsze   mogę   liczyć,   że   kochany   Mar-

-mar   udzieli   mi   schronienia   -   zaszczebiotała   Camilla   i   od   nie
chcenia   przeczesała   długie,   proste   włosy   wolną   ręką.   Włosy,
które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć.

Zaraz... - Schronienia?

Zatrzymałaś się u niego? - zapytała Blair niegrzecznie. Zdążyła już znienawidzić 

Camillę.jej   krzywe   zęby   i   paskudną   plażówkę   z   żółtego   jedwabiu,   która   zapewne 
kosztowała majątek, ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nic masz 
miejsca?

- Dla   rodziny   zawsze   się   znajdzie   -   odparł   Marcus.   ścisnął

szponiastą   dłoń   Camilli   i   zwrócił   się   do   Blair:   -   Nie   przejmuj
się. skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić.

Jasne.

jedynka to samotna liczba

Arehibald!   -   Trener   Miehaels   wrzasnął   w   stronę   dachu.   -   Chcę   usłyszeć,   jak 
ruszasz leniwy tyłek i przybijasz dachówki! I to już!

Tak   jest,   sir   -   mruknął.   Patrzył,   jak   trener   wsiada   do   niebieskiej   furgonetki, 

background image

wyjeżdża z podjazdu, trąbi radośnie i oddala się podmiejską uliezką w Hampton 
Bays.   Nate   wyobrażał  sobie,   że   łyka   viagrę   i  wali   konia,   oglądając   pornosy, 
które zapewne wozi w schowku przy kierownicy.

Kretyn, zaklął w myślach. Otarł pot z czoła i spojrzał na czarne dachówki. Debil, 

powtórzył po raz setny tego ranka. Nie było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już 
paliło niemiłosiernie. Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wyprostował się 
i ściągnął przepoeoną zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł, choć dach był tak 
gorący, że nawet przez spodenki palił go w tylek,

Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Przezornie schował go wczoraj 

wieczorem. Wyjął ze skarpetki żółtą zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko.

Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy.
Błąd sporo go kosztował, to pewne, ale Nate postanowił sobie, że jedno małe 

potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za
dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal należały do niego. Miał do 
dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica - woleli ciszę i spokój posiadlos'ci w 
Maine.

Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie doszedł do pierwszej 

osoby, o której wiedział, że ma dom w Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra 
chata stała pusta, bez imprez.

-Cześć, tu Charlie-usłyszałpocztęgłosową.-Wy-jechałem z kraju na kilka tygodni, 

ale zostaw wiadomość,   to się odezwę po powrocie.   Cześć.

Cholera. Nate^ię rozłączył bez słowa.
Przeglądał dalej, aż doszedł do numeru Jeremy'ego Scotta Tompkinsona. innego 

kolegi ze szkoły. Nate jak przez mgłę przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie 
na lato do Los Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głupiego.

Zmarszczył brwi i zaciągnął się głęboko. Już sobie to wyobrażał: ciągnące się w 

nieskończonośó gorące, parne dni i długie, samotne noce. A potem trzeba się będzie 
spakować i jechać do Yale.

Biedactwo.

Z   dachu   doskonale   widział   ogródek   trenera,   ten   sam,   który   przez   najbliższe 

tygodnie   będzie   musiał   kosić   i   pielić.   Do   tego   stopnia   pogrążył   się   w   ponurych 
myślach, że nie zauważył najlepszego. Żona trenera opalała się topless na brzegu 
basenu. Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W każdym 
razie   jej   cycki   ładnie   się   postarzały.   Widział  Absolwenta,  nigdy   nie   był   ze   starszą 
kobietą. Wszystko się może zdarzyć. Może darmowa harówka u trenera wcale nie 
będzie taka straszna.

Albo może słońce daje mu się we znaki.

20

background image

Vi randka z przeznaczeniem

Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celinę No dobra, technicznie 

rzecz biorąc, należały do Blair, jej byłej współlokatorki, ale ona nigdy nie wróci do 
Williamsburga po rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po kocich łbach 
Meatpacking   District.   dzielnicy   zbyt   modnej   jak   na   miejsce   śmierdzące   zgniłym 
mięsem, w stronę zardzewiałych nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula

Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona Serena van der Woodsen. 

dawna koleżanka z klasy, zarzekała się wtedy, ze szepnie o Vanessie dobre słowo. 
Mimo to Va-nessa Abrams nie liczyła, ze Ken Mogul się do niej odezwie Wcześniej 
zainteresował się jej pracami, kiedy wfnternecie pojawiły sie niemal pornograficzne 
scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem Jenny Hnmphrey Natęża Archi-
balda. Chciał otoczyć ją artystyczną opieką. Vanessie jednak me podobała się mysi o 
czyjejkolwiek opiece. Nie przemakała tez do niej praca przy hollywoodzkiej produkcji 
w Los Angeles. Widziała się raczej jako autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi 
kondomami i martwymi gołębiami, a nie operatorkę w komercyjnym filmie dla 
nastolatków. Ale śniadanie u Freda miało powstać tu. pod jej nosem, w Barneys. 
Chciała
potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle budziło jej niepokój.

Nacisnęła   dzwonek,  oznaczony  jedynie  inicjałami  reżysera.  i  czekała,   nerwowo 

bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko. co miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła 
jej czarną koszulkę bez rękawów i swoje sfatygowane czarne dżinsy, do tego dobrała 
platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair nosiła laptopa. Efekt 
był wyrafinowany i artystyczny; wyglądała jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda 
stylowo.

A czy ją to obchodzi?

Drzwi otworzyły się nagle. W progu stała niewiarygodnie wysoka dziewczyna w 

mikroskopijnych   szortach   i   różowej   koszulce.   Miała   ciemnobrązową,   nieskazitelną 
karnację,   długie,   czarne   i   idealnie   proste   włosy,   wielkie   błyszczące,   zielone   oczy. 
Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby.

Po to, żeby cię zjeść...

Tak? - zapytała afroazjatycka bogini z wrogim grymasem. Wyglądała jak czarny 
charakter z gry Xbox, Jadę Empire, i Vanessajuż sobie wyobrażała, że bogini 
zetnie jej głowę jednym ruchem wyćwiczonej, umięśnionej ręki.

Ja do Kena.

Wejdź - mruknęła Jadę Bmpire i odwróciła się na pięcie. Ciężkie metalowe drzwi 
zamknęły   się   za   Vanessą.   Dziewczyna   poszła   za   ciemnoskórą   pięknością   po 
wąskich   betonowych   schodach   do   obszernego,   jasnego   pomieszczenia. 
Zardzewiałe   wsporniki   podtrzymywały   wysoki   sufit.   Z   okien   rozpościerała   się 
fantastyczna panorama na rzekę Hudson. Pośrodku stał regal na książki. Uginał 
się pod ciężarem albumów, winylowych płyt, fotografii w ramkach i zakurzonych 
wazonów. Z malutkich głośników Bose. umocowanych na szczycie regału, roz-
brzmiewała ostatnia płyta Aracade Fire. Muzyka wypełniała przestrzeń.

?3

-Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jadę Empire, wyraźnie znudzona.. - Jesteś umówiona, 

tak?

background image

- Tak myślę.

-No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powodzenia, cokolwiek chcesz 

załatwić.  -  Wzruszyła  ramionami,  zrzuciła  ze stóp żółte  klapki i  zniknęła  w głębi 
pomieszczenia' za regałem.

Vanessa odwróciła się i podziwiała przeciwległą ścianę, obwieszoną oprawionymi 

fotografiami. Niektóre z nich poznawała - były autorstwa Kena Mogula. Zanim go 
poznała, uwielbiała jego prace i znała Je na wylot. Wiedziała, że jego  ulubionym 
miejscem jest wyspa Capri i że zanim został filmowcem, zrobił karierę jako fotograf. 
Wśród zdjęć półnagich modelek, włóczących się po zaśmieconych peronach metra, 
widniały   fotografie   Kena   w   nocnych   klubach,   w   towarzystwie   gwiazd.   Dostrzegła 
Madonnę, Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie.

-Podobają ci się? - odezwał się męski głos za jej pleca-

mi.

Odwróciła  się  i zobaczyła nieogolonego  Kena Mogula we własnej osobie. Miał 

denerwujący zwyczaj - wyglądał, jakby nigdy nic mrugał. Wbił w nią przekrwione 
wyłupiaste   oczy   i   uśmiechnął   się   lekko.   Miał   na   sobie   flanelową   koszulę   bez 
rękawów i dżinsy obcięte do kolan.

- Oto moja propozycja. - Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się. Vanessa nie 

miała   wyboru,   musiała   pójść   za   nim.   Za   regałem   był   przestronny   gabinet   z 
gigantycznym oknem. - Siadaj. - Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wyglądało 
jak   mrożona   miętowa   herbata.   Wskazał   czerwony   skórzany   fotel   naprzeciwko 
biurka,   ginącego   pod   stosami   papierów.   Napełnił   swoją   szklankę   i   usiadł   za 
biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a potem oparł się wygodnie i 
położył 

9A

nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między nami, ale  Śniadanie u Freda  będzie 
pieprzonym   hitem.   Nie   mów   tego   producentom,   ale   to   nie   taki   zwykły   film   dla 
nastolatków. Godard, rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego.

- Mhm   -   mruknęła   Vanessa   i   upiła   lyk   herbaty.   Rozpra

szały   ją   dekoracje   w   gabinecie;   za   biurkiem   wisiało   ogromne
zdjęcie   reżysera   we   własnej   osobie,   jak   kompletnie   nagi   bryka
w   morskich   falach   z   suką   Jadę   Empire.   Na   dodatek   nie   znosiła
takich pretensjonalnych gadek.

Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmowej New York University.

- Co   ty   na   to?   -   zapytał   Ken.   Dłubał   w   nosie   i   pstrykał   na

podłogę   znaleziskami.   -   Wiem,   wielkie   studio,   wielki   budżet,
komedia   romantyczna.   Ale   właśnie   dlatego   jesteś   mi   potrzeb
na.   Potrzebna   mi   twoja   wizja,   żebyśmy   razem   stworzyli   coś,
coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć.

Jakby jeszcze tego nic robili.
Vanessa   patrzyła  w  okno,  na  stare  tory  kolejowe,   zapomniane  wiele  lat   temu, 

teraz   porośnięte   trawą   i   krzewami,   i   na   budowę   na   drugiej   przecznicy.   Ten   film 
symbolizował   wszystko,   czemu   się   sprzeciwiała   -   komercyjna   wysokobudżetowa 
komedia romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej potrzebuje. Ilu studentów 
fiłmówki słyszało takie słowa? Poza lym,  brzmiało to  ciekawie,  a nic miała nic do 
roboty przez cale lato. Właśnie dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy.

Spojrzała na Kena.

background image

- Muszę to przemyśleć.

Zdjął   nogi   z   biurka   i   szukał   czegoś   w   papierach.   Wreszcie   zalazi   paczkę 

papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie /upalił.

- Kobiecą   rolę   główną   miała   zagrać   moja   żona   -   ciągnął.

- Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę.

25

- Zona?   -   Vanessie   nie   mieściło   się   w   głowie,   że   którakol

wiek   kobieta   zdecydowałaby   się   na   małżeństwo   z   neurotycz
nym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach.

- Heather. Otworzyła ci drzwi.
Miss Gos'cinnos'ci to pani Mogulowa?

- Ach,   tak.   -   Nie   mogła   oprzeć   się   pokusie.   Jeszcze   raz

zerknęła   na   zdjęcie   za   jego   plecami,   wyglądało   jak   scena
z pornosa o piratach.

Świry z Karaibów'?

Teraz   się   do   mnie   nie   odzywa,   bo   wybrałem   Serenę.   Serena   będzie 

gwiazdą. Ty też.

Dziękuję   -   odparła   Vanessa.   -   Naprawdę.   Ale   muszę   to   przemyśleć, 

dobrze?

Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.

się wyprowadza

-Poproszę   na   Wschodnią   Siedemdziesiątą   Pierwszą   numer   169   - 

powiedziała   Serena   van   der   Woodsen,   siadając   na   czarnym   winylowym 
siedzeniu taksówki. Otworzyła okno i pozwoliła, by gorące poranne powietrze 
owiało jej twarz. Hm, lato. Przez całe jej życie lato oznaczało imprezy w po-
siadłości   rodzinnej   w   Ridgefield   w   Connecticut   albo   długie,   słoneczne 
popołudnia   w   parku,   kiedy   sączyła   mrożone   drinki   -   wódkę   z   sokiem 
żurawinowym   -   i   razem   z   Blair   przeglądała   stare   egzemplarze   czasopisma 
„W". A teraz, po raz pierwszy w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w 
dłoniach grubą kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy.

Hotly, dla sztuki trzeba cierpieć. Musisz STAĆ SIĘ swoją bohaterką. Pakuj się. Kluczyki w  

kopercie   to   klucze   do   twego  nowego  życia   -   do   prawdziwego   życia   Hoily.   Do   zobaczenia,  
Kenneth.

Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spodziewać po światowej 

sławy eksceiitryku takim, jak Kenneth Mogul? W końcu jest reżyserem, więc 

background image

chyba powinna słuchać jego poleceń.

Poklepała dwie torby w biało-czerwone paski, które kupiła u Kale Spade, 

Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem

27

do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, koszulkę brata, Erika, którą 
podwędziła mu, gdy ostatnio był w domu, zwiewną plażówkę Milly, najwygodniejsze 
klapki Michaela Korsa. różowo-czarną sukienkę Cynthii Vincent, stare dżinsy Seven, 
jeszcze jedne klapki, tak na wszelki wypadek, i biały haftowany topik Viktora & Rolfa. 
Same niezbędne rzeczy.

Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropo-litan Museum of Art; 

soczyście zielone drzewa Central Parku, imponujące kamienice na Siedemdziesiątej 
Drugiej, panoramę Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wieżowce 
na Trzeciej Alei. Fuj.

Jcsteśmy-oznajmił   kierowcai   zademonstrował   w   uśmiechu   złote   zęby.   Na 
jednym   wygrawerowano   nawet   literę   Z.   Zorro   czy   Zeus,   zastanawiała   się 
Serena.

Och.   -   Wyjęła   bordowy   portfel   Bottega   Veneta   i   przejrzała   zasoby   gotówki. 
Wysiadła z taksówki, ciągnąc wypchane po brzegi torby i przyglądała się burym 
budynkom w poszukiwaniu właściwego numeru.

Widziała 171 i 167, a między nimi kilka nieoznaczonych domów. Nie wiedziała, 

który jest jej. Postawiła torby na krawężniku i przysiadła na hydrancie. Sądząc po 
niskich, pudełkowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się różniła od 
tego,   do   czego   przywykła.   Wyjęła   papierosa   i   zapaliła.   Odsunęła   się   w   ostatniej 
chwili, gdy z włazu kanalizacyjnego wydobył się cuchnący obłoczek.

Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila.

Zabawne,   jak   szybko   wszystko   się   zmienia.   Z   Sereny   van   der   Woodsen, 

uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki, stała się Sereną aktorką. Nie 
tak dawno jej największym problemem było zapamiętać, gdzie w tym miesiącu bę-
dzie wyprzedaż próbek Catherine Malandrino, albo nie kłócić

się z Blair w \TP-roomie w Marquee, albo spotykać się z Na-tem, gdy tylko tego 
zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i wszędzie, Zycie jest ciężkie.

- Zabłądziłaś?

Spojrzała   w   górę...   bardzo,   bardzo   wysoko.   Tuż   nad   nią   stał   facet   o   szerokich 

barkach,   konserwatywnie   przystrzyżonych   włosach,   z   dołeczkiem   w   podbródku   i 
ładnych niebieskich oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy 
krawat, ale us'miechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu darować idiotyczny 
biurowy strój.

A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod spodniami?

- Szukam   tego   adresu.   -   Westchnęła   i   podała   mu   kluczyki

z namalowanym numerem 169.

Niektóre dziewczyny czują się jak ryba w wodzie w roli damy w opałach.

No   proszę.   -   Uśmiechnął   się.   -   Tak   się   składa,   że   wiem,   gdzie   to   jest,   a   to 
dlatego, że też tam mieszkam. - Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. - Czes'e. 
Jason Bridges.

Serena   van   der   Woodsen   -   odparła,   wygładziła   zieloną   spódniczkę   od   Lilly 

background image

Pulitzer  i  uśmiechnęła  się   przebiegle  i  niewinnie   zarazem,   szeroko   otwierając 
przy tym oczy, tak, jak Audrey Hepburn.

Nic dziwnego, że dostała tę rolę.

Serena,   podobnie   jak   Holiy   Golightly,   po   mistrzowsku   opanowała   sztukę 

sprawiania wrażenia tyleż pięknej, co niewinnej, na co faceci łapali się jak muchy na 
miód.

W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schyli! się po jej torby.

Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to hiula kamienica z czarnymi 

wykończeniami. Po ścianie piął

98

<Ź9

się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Sercnę przodem.

Prawdziwy dżentelmen!

- Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.

-Nie.   -   Serena   ze   zmarszczonymi   brwiami   przyglądała   się   skrzypiącym 

drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym światłem z żyrandola z kutego 
żelaza. Wydawało się, że w holu króluje duch starszej pani, że nic tu nie zmieniono, 
odkąd   poprzednia   właścicielka   zmarła   przed   trzydziestu   laty.   A   jednak   dom   miał 
pełen urok i swoisty styl, — Zamieszkam tu. Chyba.

- Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć?

- Wchodził na górę po skrzypiących schodach.

No cóż - zaczęła Serena. - Gram w filmie i dzisiaj dostałam od reżysera kst. 
Kazał mi się spakować i tu przyjechać. 1 oto jestem. To ma mi chyba pomóc 
wczuć się w rolę czy coś takiego.

Gwiazda filmowa, co? - mruknął Jason.
- Cos' w tym stylu. - Serena lekko się speszyła.
-Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech.

- Owszem,   to   fajne   miejsce,   ale   sądziłem,   że   aktorki   wybie
rają   eleganckie   kwatery,   jak,   no   nie   wiem,   Waldorf   czy   coś
takiego.

-Kręcimy   nową   wersję  Śniadania   u   Tiffany

:

ego   -  wyjaśniła,   niemal   dosłownie 

cytując to, co Ken Mogul mówił o swoim wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u 
Freda.

- W   oryginale   Hoily   Golightiy   mieszkała   właśnie   tutaj,   ale   to
pewnie   wiesz.   Zamieszkam   tu,   żeby   poczuć   się   bardziej   nią,
To mój pierwszy film,

Tak?   -   Jason   doszedł   do   półpiętra.   W   czarno-białej   mozaice   brakowało   kilku 
kafelków. - A o czym?

Szalona dziewczyna z wielkiego miasta, czyli ja, poznaje niewinnego faceta z 
prowincji, który chce zrobić karierę aktorską, - Na wszelki wypadek pominęła, 
że tę roię zagra super-

gwiazdor   Thaddeus   Smith.   -   Ale   próżna   dziewczyna   z   Upper   Kast   Side   kusi   go 
pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej restauracji w Barneys? - Serena miała nadzieję, 
że to co mówi, trzyma się kupy. Często paplała bez sensu i gubiła wątek.

Jakby facetom, z którymi rozmawiała, kiedykolwiek to przeszkadzało.

Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz większym trudem.

background image

- Ta   druga   niszczy   jego   niewinność,   jedyną   cechę,   która

zapewniłaby   mu   sukces   aktorski.   Robi   z   niego   wyrafinowane
go nowojorczyka i Jylko moja bohaterka może go ocalić.

- Czy to oznacza, że przez cale lato będziemy sąsiadami?

zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy.

Tylko   pi*2ez   kilka   tygodni   -   wyjaśniła.   Choć  Śniadanie   u   Freda  to   film 

wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie dwanaście dni na zdjęcia.

Kolejne   piętro.   Przeszli   przez  wąski  korytarz.  A potem  Jason  wszedł  na  kolejne 

schody.

- Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu.
Czas rzucić mocne francuskie papierosy.
Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może prowadzi ją do kryjówki, w której 

ją zgwałci? Może powinna się bać? Poklepała się po kieszeni, żeby się upewnić, że ma 
ze sobą komórkę, tak na wszelki wypadek.

-Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę w Lowell. Bonderoff, 

Foster   i   Wallace.   To   kancelaria   prawnicza.   Wczoraj   siedziałem   do   czwartej   rano, 
dlatego dzi-liąj idę dopiero teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna.

W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał ni-iko nad ich głowami, a w 

korytarzu   było   ciemno.   Serena   do-'.ii/egła   rumieńce   na   policzkach   Jasona.   Nie 
wiedziała, czy wywołały je te cholerne schody, czy ona.

31

- Jestes'my na miejscu - oznajmił.

Otworzyła drzwi. Jason wszedł za nią i postawił torby na podłodze. Głuchy odgłos 

niósł się echem po pustym mieszkaniu. Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie 
gołe żarówki. Zacieki wyglądały jak wymys'lny wzór.

- Fajnie - oznajmił spokojnie.
Czyżby?

Serena przechadzała się po saloniku i mało brakowało, a przewróciłaby się na 

krzywej,   skrzypiącej   drewnianej   podłodze.   Trzy   okna   wychodziły   na   ulicę.   Przez 
podartą   siatkę   widziała   solidny   budynek   domu   starców   po   drugiej   stronie   ulicy. 
Okienko w mikroskopijnej kuchence wychodziło na schody przeciwpożarowe, które 
rozpoznała   z   filmu  Śniadanie   u   Tiffany'ego.  To   tam   Holly   Golightly   grała   na 
mandolinie i nuciła Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć oglądała tę scenę. 
Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, ki au strof obi czny zapach 
starych skarpet i sardynek.

A gdzie meble? - zapytała na głos. Była bliska płaczu,

A   to   kto?   -   zdziwił   się   Jason.   Do   saloniku   wkroczył   czarny   kot.   Przyszedł   z 
sypialni w głębi mieszkania.

No, to już wiadomo, skąd ten smród.
Serena wyjęła paczkę gaułoisów i wyjrzała przez słynne kuchenne okno w nadziei 

na przypływ inspiracji. Ale czuła się jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co 
ona tu robi?

Jesteś' tu, ho masz zagrać w hicie kasowym, jasne?

- Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała,

background image

jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który najwyraźniej też tu 
mieszka.

No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok,

D uczy się sztuki obsługi klienta

*

Przepraszam

 

bardzo,  

czy

 

mógłby

 

mi

 

pan  

powiedzieć,

gdzie znajdę romanse?

Daniel   Humpbrey   kucał   na   podłodze   i   układał   biografie   lematycznic,   nie 

alfabetycznie.   Jeśli   się   pracuje   w   Strand,   najlepszej   -   i   największej   -   nowojorskiej 
księgarni, trzeba zwracać uwagę na takie szczegóły.

Fantastycznie.

-Kilka  powinno być na regale  przy schodach, ale nie mamy osobnego działu z 

romansami - burknął. Nic zdołał ukryć niezadowolenia.

- Dzięki   -   odparła   radośnie   kobieta   i   udała   się   na   poszuki

wanie   zakurzonych   powieści   Joanny   Lindsay   i   marnych   resz
tek Nory Roberts.

Księgarnia   Strand   słynęła   nie   tylko   z   bogatej   oferty,   ale   także   ze   świetnie 

wykształconego i zarozumiałego personelu. ban nic posiadał się /.. radości, że dostał 
tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Odwoził 
siostrę, Jenny, która pod wpływem impulsu postanowiła odwiedzić matkę w Pradze i 
zapisać się na lekcje malarstwa. Dnn nie wiedział, co zrobić z wolnym czasem. Plakat 
w oknie księgarni wydał mu się znakiem.

\   Tylku w twoich ynach

33

I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księgarni w mieście. Ale w 

porównaniu z innymi, w Strand nie było specyficznej atmosfery. Żadnej muzyki, zero 
kawy. tylko niekończące się szeregi regałów, zastawionych książkami.

Dan  pchał   piszczący   wózek,  pełen  zakurzonych   tomów,   wąską   alejką  w   dziale 

biografii.   Obowiązki   pozwalały   mu   mnóstwo   czasu   spędzać   samotnie.   Ignorował 
klientów i rozmyślał: o literaturze, o swoich wierszach, o tym, jak będzie w Evergreen 
College w stanie Washington, a przede wszystkim o tym ostatnim lecie w Nowym 
Jorku - ostatnim lecie z Va-nessą. Podczas uroczystego zakończenia szkoły urządził 
niezłe widowisko, oświadczając, że w ogóle nie pójdzie na studia. byle być z nią. 
Okazało się jednak, że nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buiekiem 
skylark - rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji ukończenia 
szkoły.   Idealny   wóz   na   taką   podróż.   Będzie   jak   Jack   Kerouac  W   drodze.  Będzie 
zdzierał asfalt szos i kochał się z niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się 

background image

w   jego   głowie   podczas   jazdy.   Będzie   pisał   i   zostawiał   kobietom   wiersze.   Będzie 
tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na zawsze. A tymczasem czeka 
go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą, jego pierwszą miłością.

Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz Życia Johnsona pióra Boswella. kucnął i 

szukał   miejsca,   gdzie   wstawić   biografię.   Odpłynął   myślami.   W   jego   głowie 
rozbrzmiały słowa:

Gorące dłonie na kierownicy

Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgłem

Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa.

No dobra, trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł.

W   myślach   sporządzał   już   listę   klasycznych   miejsc   na   romantyczne   randki   w 

Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku,

3'4

przejażdżka   promem   na   Staten   Island,   tak   po   prostu,   dla   samej   przyjemności; 
wschód słońca nad mostem przy Pięćdziesiątej Dziewiątej, jak Woody Allen i Dianę 
Keaton w Manhattanie. Może wypad do Jones Beach jego samochodem, stony wiatr w 
otwartych   oknach,   włosy   Vanessy   rozwiane   na   wietrze...   No   dobra,   nie   włosy, 
właściwie jest łysa, Ale może włoży długą jedwabną chustę czy coś takiego. Widział 
to oczyma wyobraźni. To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno 
będzie jakieś.

- Przepraszam   bardzo,   gdzie   znajdę   opracowanie   do

 Ulis

sesa^

 -   Ledwo   słyszalny,   piskliwy   męski   głos   wyrwał   Dana

Z marzeń.

Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal!
Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu pytanie. Na ramieniu 

miał plecaczek z wizerunkiem Batmana. Żenada.

- Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko.
Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana

pewnie student albo nieszczęśnik, który męczy się w czasie wakacji, żeby wreszcie 

w wieku dwudziestu trzech lat zrobić i naturę. Wzruszył ramionami.

- Nudy.

Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ale nagle zdał sobie sprawę, że jego 

praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do czytania. Wyprostował się.

- Chodź.

Zaprowadził   bezmózgowca   do   małej   salki   na   zapleczu.   Zdjął   z   półki   piękne, 

oprawione   w   skórę   wydanie   arcydzieła   Ioyce'a.   Otworzył   na   chybił   trafił   i   zaczął 
czytać:

- „Dotknij   mnie.   hagodne   oczy.   Łagodna   łagodna   łagodna

illoń.   Samotny   tu   jestem.   O,   dotknij   mnie   teraz,   zaraz.   Jakie   jest
to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i samotny

3b

tu.   I   smutny.   Dotknij 
mnie,   dotknij*".   - 
Przerwał   i   spojrzał   na 
żałosnego.   -   No,   dalej, 
wiesz,   że   tego   chcesz   - 

background image

zachęcał.

Chłopak

 

był 

przerażony.

 

Pewnie 

podejrzewał,   że   Dan   to 
literacki

 

zboczeniec 

czyhający w księgami na 
ofiary. Upus'cił plecaczek 
z Batmanem i uciekł.

Dan   usiadł   na 

podłodze   i   doczytał 
stronę   do   końca.   Fakt, 
.lames   Joycc   zawsze   go 
podniecał.

Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato.

* James Joyce Ulisses. pr?.cl. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków 2006 (przy tłum.).

kask - niemal równie istotny jak kondom

Nate stał na pedałach starego jak świat roweru i pedałował z całej siły, a potem 

opadł na niewygodne, skórzane siodełko. Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co 
sil   w   nogach,   a   potem   siedzieć,   odpoczywać   i   rozkoszować   się   ciepli}   bryzą   na 
twarzy.   Po   prawej   fale   rozbijały   się   o   brzeg.   Po   lewej   ciągnęła   się   winnica   pełna 
krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod 

background image

kołami jego roweru. Nate uśmiechnął się leniwie.

Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy niemal zachwycał się letnią 

karą. Praca fizyczna ma w sobie coś kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje 
pomagał ojcu budować ich jacht „Charlotte", w posiadłości w Maine. Praca u trenera 
Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć okolica nie była tak piękna - tutaj 
otaczały go liczne domy i za-lloezone plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka 
harówka, gorące sionce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. 1 żeby nic nie 
odrywało go od pracy.

Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już przeszłość, a Yale wydaje się 

nieskończenie daleko. Blair, dziewczyna, która - o czym był głęboko przekonany -jest 
miłością

37

jego   życia,   ale   z   którą   nigdy   nie   mógł   długo   wytrzymać,   wyjechała   do   Anglii   z 
nowym facetem, arystokratą. Pewnie robi zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije 
zdecydowanie   za   dużo   herbaty.   Serena   siedzi   w   mieście   i   bawi   się   w   gwiazdę 
filmową.   A.   Jenny,   małolata   z   fantastycznymi   piersiami,   z   którą   jakimś   cudem 
związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dala od tej trójki czul się o wiele lepiej.

Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało całe lato. Ciężka praca 

w ciągu dnia, polem powrót rowerem do domu, prysznic, skięt i trochę czasu dla 
siebie.  Właśnie tego  mu trzeba. Trener mieszkał w Hampton Bays. dobrych kilka 
kilometrów od domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: podmiejskie 
domki,   furgonetki   i   centra   handlowe.   Takie   otoczenie   pomoże   mu   spojrzeć   na 
wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny, 
zresztą zawsze pakował się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu.

Jasne, jakby kiedykolwiek był sam dłużej niż trzydzieści sekund.

Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo strome wzgórze, sapiąc z 

wysiłku. Takie są skutki spalania trzech skrętów dziennie.

Zdyszany   i   spocony,   wsiadł   na   rower   na   szczycie   wzgórza   i   pomknął   w   dół, 

zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się 
przekonać, czy zbieleje pod dotykiem. Blair zawsze tak robiła, gdy byli razem na 
plaży. Oznajmiała, że się spiekł na raka i czułe nacierała go swoim drogim olejkiem 
do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia. Tak, wyraźnie spieczone.

Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem!

Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że jedzie prosto na rozstaje. Szarpnął za 

hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że upadł. Bolało.

Szanuj Książki

Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate podniósł głowę i zdał 

sobie sprawę, że wylądował na żwirowym parkingu przed Oyster Shack. Knajpka z 
owocami morza położona była mniej więcej w polowie drogi między domem trenera 
a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedaleko plaży Georgica w East Hampton. 
Przy stoliku na zewnątrz siedziała grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali 
mu się znad oszronionych butelek z piwem i talerzy pełnych smażonych smakołyków.

background image

-Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod skórę, jasnozielona 

koszulka,   w   której   pracował   cały   dzień,   była   rozdarta.   Ottzepał   dłonie   z   piachu   i 
spojrzał na drelichowe szorty - tu bez żadnych szkód.

Cały Nate Archibald - we krwi, pocie i brudzie wygląda jeszcze lepiej niż zwykle.

Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte.
-Niezłe lądowanie.

Nate podniósł głowę. Głos należał do kształtnej, niebieskookiej blondynki. Długie 

gęste loki przewiązała czerwoną bandaną. Różowa obcisła koszulka bez ramiączek 
zjechała  interesująco   nisko,   a   dżinsowa  mini  przesunęła   się   cudownie   wysoko.   W 
dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka umazana szminką. Dziewczyna 
podała NateWi prawą rękę. Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak 
puszka.

- Nie zwracaj na nich uwagi - mruknęła, wskazując towarzyszy.

Charakterystyczny   złoci   stobeżowy   odcień   skóry   zawdzięcza   ia,   tak   jak   i   inne 

dziewczyny, samoopalaczowi Cłinique. Pod sztuczną opalenizną kryły się niezliczone 
piegi:   na   nosie,   policzkach,   ramionach   i   dekolcie,   Blair   nauczyła   Nate'a,   że 
d/iewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać

39

na pierwszy rzut oka. Piegi tej tutaj sugerowały, że nie jest kolejną laseczką z Long 
Island.

Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go w górę.

Jasne. - Był trochę speszony.

Musisz oddać rower do warsztatu - stwierdziła Piegu-ska, patrząc na koło.

-Mhm - mruknął Nate. Nie obchodził go rower. O wiele bardziej interesowała go 

ona.

-Jesiem Tawny, Znam niezły warsztat. Ale najpierw kupię ci loda.

Tawny? Tak jak odcień jej samoopalacza?

-Jasne. - Przed wyjściem od trenera wypalił resztę porannego skręta, może stąd 

wypadek, i lody brzmiały bardzo smakowicie. -Jestem Nate.

Co tu robisz, Nate? Nie widziałam cię w okolicy. - Tawny przebiegła przez drogę 
i podeszła do malutkiego niebieskiego domku, tak niskiego, że wyglądał jak 
zbudowany tektury. Na schodkach siedziały dzieci i zajadały lody truskawkowe.

Dwa waniliowe - mruknęła do pryszczatego faceta za ladą. W jej głosie słyszał 
cień obcego akcentu, ale nie potrafił go rozpoznać.

Nic.   -   Nate   od   niechcenia   kopnął   jasnoniebieska   ścianę   czubkiem 
sfatygowanego   buta   Staną   Smitha.   Miał   ochotę   przejechać   dłońmi   po   jej 
ciepłych, piegowatych ramionach.

Tawny   przykucnęła,   położyła   banknot   pięciodolarowy   na   ladzie,   zajrzała   do 

środka i po chwili wynurzyła się z dwoma rożkami lodów. Podała jeden Nate'owi.

-Dzięki. - W popołudniowym słońcu lody natychmiast zaczęły się topie i spływały 

mu na rękę. Oblizał ją.

Tawny   ostrożnie   dotknęła   jego   obtartego   kolana.   W   jej   geście   była   jakaś.., 

zaborczość? Pewność? Coś nieuchwytnego.

co przywodziło mu na myśl Blair. Ale ta dziewczyna bardzo się od niej różni. Blair w 
życiu nie włożyłaby różowej obcisłej koszulki, nie pozwoliłaby, żeby lody spływały jej 

background image

po palcach, nie zapłaciłaby za jedzenie na pierwszej randce.

Randka? Niezłe tempo.
-Dobrze się czujesz? - zapytała Tawny. Oblizała pełne, jakby opuchnięte usta. - 

Masz taką poważną minę.

W rzeczywistości Nate się zastanawiał, jak Tawny wygląda bez różowej koszulki. 

Czy piersi też ma piegowate? Na samą myśl zaswędziały go ręce.

-   Bardzo   się   cieszę,   że   cię   poznałem   -   oznajmił   głupkowato.   Otarł   sobie   usta 

serwetką. - Powinnis'my się jeszcze spotkać.

Nowy rekord świata. Nate Archibald trzymał się z dala od d/iewczyn przez całe 

trzy minuty.

40

miłość juz tu nie mieszka

Vanessa trzasnęła drzwiami taksówki, kiedy dotarli do Wimamsburga. Wpatrzona 

w zniszczoną fasadę budynku myślała o propozycji pracy u Kena. Szkoda, że nie ma 
się  kogo  poradzić.   Nie  ma   sensu   dzwonić   do  rodziców,   egoistycznych   hippisów   z 
Vermont.   Usłyszałaby   jedynie   wykład   o   sztuce,   komercji   i   „twórczej 
odpowiedzialności". Najchętniej pogadałaby ze swoją siostrą Ruby - tylko jej Vanessa 
całkowicie ufała w tych sprawach.

Przed domem od wielu tygodni stał biaiy ford z wybitą przedmą szybą. Nie miał też 
tylnych drzwiczek; na siedzeniach piętrzyły się śmiecie i stare koce. Pewnie kto< w 
nim zamieszkał, stąd smród uryny w sąsiedztwie wozu. Cudownie,

Vanessa   uporała   się   ze   wszystkimi   zamkami   i   zasuwami   i   pobiegła   na   górę. 
Zawahała się w polowie drogi. Z jej mieszkania dochodziły głosy. Czyżby wychodząc, 
zostawiła   włączony   telewizor?   Na   palcach   zakradła   się   do   drzwi   i   nasłuchiwała, 
wstrzymując   oddech.   Tak,   naprawdę   słyszy   głosy,   naprawdę   dobiegają   z   jej 
mieszkania i... jeden z nich brzmi bardzo znajomo. Ruby, jej starsza siostra, od ośmiu 
tygodni była w europejskiej trasie koncertowej ze swoim zespołem, SugarDaddy. Co
jakiś czas w skrzynce pocztowej pojawiała się kartka z Oslo czy Madrytu. Raz 
rozmawiały przez telefon, ale rockandrollowy styl życia nie zostawia wiele miejsca na 
rodzinne kontakty. Vanessa entuzjastycznie otworzyła drzwi.

Ruby!   -   krzyknęła.   Siostra   miała   na   sobie   skórzane   fioletowe   spodnie   tego 
samego koloru, co włosy. - Nie wierzę! Wróciłaś!

Cześć - rzuciła Ruby od niechcenia z kanapy. Siedziała okrakiem na chudym, 

background image

zarośniętym   facecie,   w   czarnych   skórzanych   spodniach,   identycznych   jak   jej 
fioletowe. Zapaliła swojego papierosa*od jego. Nie wstała, żeby się przywitać 
siostrą, a w jej głosie było tyle nonszalancji, że można by pomyśleć, że Vanessa 
wyszła przed chwilą do sklepu po mleko, czy coś takiego.

No, cześć. - Jej reakcja zaskoczyła Vanessę. Zamknęła za sobą drzwi.

-Co   jest,   siostrzyczko?   -   Ruby   zaciągnęła   się   marlboro   i   podziwiała   wystrój 

wnętrza autorstwa Blair. - Widzę, że trochę tu pozmieniałaś'.

Vanessa   nie   miała   ochoty   na   rozmówki   o   meblach   i   narzutach.   Ruby   wróciła! 

Akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrzebowała!

-Rany, wróciłaś! To najważniejsze! Jak trasa?

Ruby wzruszyła ramionami.
- Berlin, Londyn, Paryż, Budapeszt, Graliśmy. Było su-

per.

-Chwała   gwieździe   rocka!   Jestem   Vanessa.   -   Podeszła   do   faceta,   na   którym 

siedziała jej siostra. Ani razu na nią nie upój rżał.

-To   Piotr   -   przedstawiła   go   Ruby.   Zakręciła   przy   tym   tyłeczkiem   w   fioletowej 

skórze, jakby podniecało ją już jego unię. - Poznaliśmy się po koncercie w Pradze.

43

-

Cześć   -   odezwał   się   Piotr   z   silnym   cudzoziemskim   ak

centem i wypuścił z płuc kłąb dymu.

Uroczy.

-

Fajnie   tu   -   zaczęła   Ruby   sceptycznie.   Rozejrzała   się   po

pokoju. - Ale skąd miałaś' na to kasę? Meble? Zasłony?

-

To   długa   historia   -   odparła   Vanessa.   Oparta   się   o   Ścianę

koloru   lawendy   i   starała   się   patrzeć   gdziekolwiek,   byle   nie   na
jasną   kanapę,   gdzie   pod   jej   siostrą   półleżał   obrzydliwy   chudy
facet z Europy Wschodniej.

-

Podobnie   jak   ta,   skąd   masz   te   buty,   co?   -   Ruby   odrzuciła

do   tyłu   fioletowe   włosy,   takie   same,   jak   kapelusz   Willy'ego
Wonka.   -1   tę   koszulkę.   Jezu,   jak   ty   wyglądasz!   Ostatni   krzyk
mody!

Miałam spotkanie  zawodowe.  -  Vanessa   poczuła  się   urażona.  Dlaczego   Ruby 
jest taka wredna? Najlepiej, żeby ten dupek, leżący między jej nogami, zaraz 
sobie poszedł. Wtedy zamówią sushi i pogadają normalnie, jak Siostry.

Pogadamy? - zapytała Ruby. Zsunęła się z kolan Piotra i skinęła głową w stronę 
kuchni.

Vanessa poszła za nią.  ciekawa,  na jak  długo Ruby przyjechała. Oparły  się  o 

sfatygowany blat.

Wydaje się, że między wami to coś poważnego - zauważyła Vanessa.

To   miłość   -   mruknęła   Ruby   tęsknie.   Zabrzmiało   to   zadziwiająco   nie 

background image

rockandroliowo. Okręciła się dokoła własnej osi. a potem, pozornie speszona, 
ponownie oparła się o blat.

Super   -   mruknęła   Vanessa   z   irytacją.   Więc   jednak   nici   z   siostrzanych 
pogawędek.  Bawiła się solniczką i pieprzniczką w kształcie Statuy Wolności, 
prezentem, który Dan kupił jej w przypływie kiczowatego romantyzmu.

Cóż, mieszkanie wygląda super, choć nic tego się spodziewałam, wracając do 
domu - stwierdziła Ruby. - Tym bar-

-•i-

dziej mi przykro, kiedy pomyślę, że zadałaś sobie tyle trudu. a ja...

- A ty co? - zaniepokoiła się Vanessa.

-Nie  chcę  zaczynać  od złych wieści,   ale...  Piotr  zostanie  tu  przez jakiś  czas. 

Tutejsze   galerie   są   zainteresowane   jego   pracami.   Jest   malarzem,   mówiłam   ci? 
Specjalizuje się w monolitycznych aktach z psami. W artystycznym światku Pragi o 
nim głośno. Liczy, że uda mu się w Williamsburgu,

Vanessa nie do końca wiedziała, czy „monolityczne akty /. psami" to to, co ma 

na myśli, ale wyobrażała sobie, jak Ruby pożycza od kogoś piLbulla i pozuje z nim 
naga, z wyszczerzonymi zębami.

To fajnie.

Cóż.   właściwie   pomyślałam   sobie,   że   mógłby   zamieszkać   tutaj,   ze   mną- 
wystękała Ruby.

Będzie ciasno - mruknęła Vanessa. - Ale jakoś się pomieścimy...

No właśnie -Ruby wpadła jej w słowo. - Piotr musi mieć ulelier. Aponicważ nie 
stać go na wynajęcie, pomyśleliśmy... te może pracować w drugim pokoju... w 
twoim pokoju.

Słucham?
- Ach   tak,   więc   mnie   wyrzucasz?   -   Vanessa   spojrzała   sio-

Itrze   w   twarz.   Mieszkała   tu,   odkąd   skończyła   piętnaście   lat.   To
t/ik/c jej dom.

I- Cóż, to zawsze było tylko  tymczasowe rozwiązanie. No Wesz, póki chodziłaś do 

szkoły. Ale teraz jesteś dorosła i powinnaś zacząć własne życie tak, jak ja, kiedy 
miałam osiem -1.1 .. ie lat. - Świetnie - warknęła Vanessa. - Super. Jasne, jestem 
dorosła i zdana tylko na siebie. Bomba.

Nic mów tak. - Ruby ogarnęły wyrzuty sumienia. -< 'hoil/. usiądź, pogadajmy.

45

- Nie, nie ma sprawy, naprawdę. Daj nu moment, spakuję się i chlebek Pita czy jak 

mu tam może zaraz się wprowadzać. - Roztrzęsiona Vanessa wybiegła z kuchni do 
saloniku,   gdzie   (acet   pizza   palił   cuchnące   czeskie   papierosy.   Zerwała   fotografię 
martwego gołębia ze ściany nad jego głową i wsunęła sobie pod pachę. To było jej 
ulubione zdjęcie. Nie zostawi go, żeby miał z czego s'ciagać. Już to sobie wyobrażała 
- facet zasłynie jako malarz martwych gołębi. To są jej gołębic i jej mieszkanie!

Kilka minut później zbiegła ze schodów, taszcząc sprzęt  i  wielką czarną torbę. 

Wyszła  na   dwór,   na  gorące   popołudniowe   słonce   i   maszerowała   Bedford  Avenue. 
Mijała dziwacznych, obojęlnych przechodniów i psie kupy i zastanawiała się, co u 
licha ma robić.

Postawiła   torbę   na   ziemi   i   przycupnęła   na   niej.   Wyjęła   komórkę   z   kieszeni, 

background image

wybrała numer... Po dwóch sygnałach rozległ się znajomy głos Dana.

Co jest?

Siostra wyrzuciła mnie z domu. - Głos jej się załamał. Ze wszystkich sił starała 
się nie rozpłakać. - Nie mam pieniędzy, nie mam dokąd iść", nie wiem, co robić.

Chyba weźmie te pracę,

S jak spirytualizm, między innymi

*

- Cześć   -   szepnął   Dan   w   czarną   nokię   i   skulił   się   za   wie

kowym   metalowym   regałem   w   księgarni   Strand.   Tylko   komuś',
kto   czytał   Hamleta   pięć   razy,   mogło   się   tu   podobać.   -   Właśnie
ti lobie myślałem.

Nie zrozumiał, co odpowiedziała. Chyba brakowało jej tchu i była na granicy łez.

Powoli, powoli - uspokajał. Ułożył biografie Ronalda keagana w wysoką stertę i 
przycupnął na niej. - Nic nie rozumiem.

Powiedziałam, że straciłam dach nad głową! -krzyknęła \ messa. - Raby wróciła z 
F.uropy.   przywiozła   ze   sobą   nowego   t   hlopaka,   czeskiego   dupka,   malarza,   i 
kazała mi się wynosić,

- Cholera - mruknął Dan i rozejrzał się dokoła. Właściwie ttlr wolno mu w pracy 

rozmawiać przez komórkę.

- Co mam zrobić'.' Dokąd pójść'?

Może do mnie? - zapytał, zanim zdążył się nad tym za-Bflnowić. Musnął palcem 

zakurzoną biografię Walta Whitma-n.11 zastanawiał się, czy nie zabrać jej ze sobą.

Do   ciebie?   -   powtórzyła   Vanessa   żałośnie.   Dan   nie   przypominał   sobie,   by 

kiedykolwiek słyszał tyle słabości w jej gło-M<- Wiedział, że to nie w porządku, ale 
podobało mu się to. Czuł

47

się jakby byl prawdziwym macho, a ona kruchą, bezradna istotką. Zapamiętał sobie, 
żeby wykorzystać to uczucie w wierszu. dziewczyna z papieru ryżowego, jestem 
piórem, atramentem, kałamarzem... 
-Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. - Spakuj 
się, wsiadaj w metro i jedź do mnie. Drzwi są otwarte, wiesz, że ojciec nigdy ich nie 
zamyka. Wrócę za kilka godzin.

- Naprawdę?   -   zapytała   z   wahaniem.   Zawsze   była   bardzo

niezależna. Dan wiedział, że nie znosi nikogo o nic prosić.

- Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko?

- Nie,   -   Starł   kurz   z   górnej   półki   i   odrobina   dostała   mu   się

do oka. - Sama zobaczysz. Niedługo wrócę. Nie przejmuj się.

- Wycierał oczy i słuchał oddechu Vanessy w słuchawce.

background image

- Mam   też   dobre   nowiny.   Ken   Mogul   zaproponował   mi

pracę.   -   Roześmiała   się   gorzko.   -   Najwyraźniej   będę   musiała
się zgodzić.

-Super! - zawołał, choć ogarnęło go rozczarowanie. Nie dość, że on pracował, 

Vanessa też będzie zajęta. To zdecydowanie ograniczy jego romantyczne plany. Niby 
kiedy   znajdą   czas,   żeby   pojechać   tramwajem   na   Roosevelt   Island   i   pić   sake   w 
parku?

- Cholera,   mam   drugi   telefon   -   mruknęła.   Dan   słyszał,   jak

odsuwa   słuchawkę   od   ucha.   -   To   Ken,   muszę   odebrać.   Czyli
zobaczymy się w domu? To znaczy, u ciebie.

- Nie - poprawił. - W domu. Twoim także.
Och.

Dan rozłączy! się i ponownie wszedł w wąską alejkę działu biografii. Uśmiechnął 

się.  Może to,  że  Vanessa  straciła  dach  nad  głową to   najlepsze, co  im  się  mogło 
zdarzyć. Jeśli razem zamieszkają, ich ostatnie lato przed studiami będzie bardziej 
intymne. Jeszcze bardziej godne zapamiętania.

Wziął pod pachę stertę biografii Reagana i kucnął, szukając dla nich miejsca na 

półkach.

43

- Przepraszam, szukam Siddarthy. Pomożesz mi?

Dan   wstał   przy   akompaniamencie   strzelających   kości   i   już   miał   wygłosić 

pouczający komentarz, gdzie szukać oświecenia, ale wystarczył jeden  rzut oka na 
klientkę, by ugryzł się w język.

Była   prawie   dziesięć   centymetrów   wyższa   od   niego,   miała   talujące   platynowe 

włosy   zebrane   w   wygodny   kucyk.   Nosiła   spraną   szarą   koszulkę   i   białe   dżinsowe 
szorty, na przegubach [ąk miała biało-zielone frotowe opaski tenisowe. Lekko zmar-
szczyła   czoło,   ale   i   tak   jej   niebieskie   oczy   błyszczały.   Wyglądała   jak   bardziej 
seksowna, prowokacyjna wersja Marshy Bra-dy. Jak Marsha Brady w drodze na zajęcie 
ze strip-aerobicu.

-A, tak. - Dan się speszył. - Tak, mamy Siddarthę. Na 

pewno.

- To   dobrze!   -   zawołała   Sprośna   Marsha   i   ścisnęła   go   za

chude ramię. - Bardzo chciałabym to przeczytać.

-Tak   -   mruknął   i   prowadził   ją   coraz   dalej   od   biografii   prezydenckich,   do   działu 

beletrystyki. - To jedna z moich ulubionych książek.

Czyżby?

Ojej, naprawdę? - Nie znał dziewczyny, która mówiłaby ..ojej" i nie wydawałaby 
się przy tym kompletną idiotką.-Mój jugiii bardzo nam to poleca.

Proszę bardzo. - Wspiął się na palce, zdjął z półki cienką niebieską książeczkę i 
podał jej.

Super.   -   Spojrzała   na   okładkę   z   tyłu.   -   Dzięki   za   pomoc.   Naprawdę   ci   się 
podobała?   -   Patrzyła   na   niego.   Jej   niebieskie   OCZy   miały   ten   sam   odcień   co 
okładka książ.ki.

-Cóż... - urwał. Literatura to jego dziedzina, dlaczego tle wie, co powiedzieć?

Może dlatego, że jej nie czytał?

- Jest bardzo... inspirująca.

background image

i    tyUco w iwokh Iliach

'19

-Super. Już się cieszę.  - Przycisnęła książkę do piersi i przysunęła się bliżej do 

Dana. - Może przyjdę, kiedy ją skończę i polecisz mi następną?

Zawsze chętnie służę pomocą naszym klientom - wyrecytował gładko.

Bomba! - zawołała z entuzjazmem cheerleaderki. - Jestem Bree.

-Dan.
- Super,   Dan.   Nie   jest   gruba,   więc   wrócę   za   kilka   dni.   Jesz

cze   raz   dzięki   za   pomoc!   -   Odwróciła   się   i   odeszła   sprężystym
krokiem.   Dan   patrzył,   jak   jej   małe,   okrągłe   pośladki   (przypo
minały   dwie   kulki   lodów   waniliowych)   znikają   za   działem
nowości.   Dopiero   po   chwili   przypomniał   sobie,   że   właśnie   za
proponował Yanessie, żeby z nim zamieszkała.

Jakie to... inspirujące.

grunt to rodzinka

- Brawo!   -   zawołał   Marcus.   -   Skarbie,   masz   do   tego   wro

dzony talent!

Camilla zachichotała. Założyła długie jasne włosy za ucho i patrzyła, jak czerwona 

piłeczka   do   krykieta   przechodzi   przez   bramkę   i   zatrzymuje   się   na   nieskazitelnie 
przystrzyżonym szmaragdowym trawniku posiadłości rodziny Beaton-Rhodes. Hył to 
trzeci mecz, który rozgrywali tego dnia, i Camilla wygrała. Znowu.

Uczył mnie mistrz! - Roześmiała się, podekscytowana.

Kiedy wreszcie będzie moja kolej? - jęknęła Blair. Już bardzo długo czekała na 
szansę, żeby się zamachnąć młotkiem, Naprawdę miała ochotę w coś walnąć.

Rezydencja położona była w zachodnim Londynie. Wzno-hiła się za ich plecami, 

opleciona bluszczem, jak forteca. Blair jeszcze nie zaproszono do środka, nie poznała 
też rodziców Marcusa.

- Mama   ma   migrenę   -   wyjaśnił.   Camilla   zareagowała   na   to

donośnym   śmiechem.   Blair   zastanawiała   się,   czy   lady   Rhodes
udaje   się   na   spoczynek   w   towarzystwie   butelki   dżinu.   Nie   zapy
lała   o   to.   Posłała   tylko   Camilli   groźne   spojrzenie.   Camilla   zda
wała się bez słów mówić: ja tu należę, ty nie. I to tak dobitnie, że

51

Blair najchętniej urwałaby jej głowę, jak paskudnej lalce Barbie z limitowanej serii 
„rodzina   królewska",   która  jeszcze   długo   po   Gwiazdce   poniewiera   się   na   półkach 
sklepu FAO Schwarz.

To już koniec - stwierdził Marcus z żalem. - Zagramy jeszcze raz?

background image

Jak   chcecie   -   mruknęła   Blair.   Sączyła   już   czwarte   martini   tego   popołudnia. 
Rozległą rezydencję otaczały setki starannie przystrzyżonych krzewów. Nawet 
ogromne drzewa przycięto w nienaturalne kształty. Blair czuła się jak Alicja w 
Krainie Czarów, u królowej. Zapaliła silk cuta i zaciągnęła się chciwie. - Może się 
czegoś' napijemy? - rzuciła w przestrzeń.

W razie wątpliwości, działaj dalej.

- Padam   z   nóg   -   sapnęła   Camilla   i   osunęła   się   na   krzesło

z   kutego   żelaza,   obok   Blair.   -   Dobrze   się   bawisz?   -   zapytała
i ujęła dłoń Blair, ściśnięta w piąstkę.

Co jest? Przecież ona i Marcus są zakochani, prawda? Dlaczego nie rozbiera jej w 

eleganckiej edwardiańskiej sypialni? Dlaczego woli brykać z przypominającą konia 
kuzynką? Dlaczego przynajmniej nie maca jej pod stołem?

Zerknęła   na   Marcusa,   szukając   jakiegoś   śladu   jego   prawdziwych   uczuć. 

Uśmiechał się szeroko, zielone oczy błyszczały rozbawieniem. Wydawał się niczego 
nieświadomy.   Po   prostu   świetnie   się   bawił   w   ciepły   letni   dzień.   Blair   westchnęła. 
Może się czepia. Zerknęła na Camillę. Może wkrótce wyjedzie, a ona i Marcus będą 
się kochać pod świerkiem w kształcie królika.

-Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej - warknęła.

-Umieram z głodu - oznajmił Marcus, zakasał rękawy białej lnianej koszuli i usiadł 

przy stoliku ze szklanym blatem. Wziął ze srebrnej tacy kanapkę z ogórkiem i zjadł z 
apetytem.

- Zawsze jesteś głodny w moim towarzystwie! - zachichotała Camilla. Szturchnęła 

go w brzuch i z wdziękiem upiła łyk martini.

- Pamiętasz,   jak   odwiedziłam   cię   w   Yale   i   pojechaliśmy

do   tej   uroczej   mieściny   w   Vermont   na   narty?   -   Camilla   zwró
ciła   się   do   Blair.   -   Spędziliśmy   cały   dzień   na   stoku   i   marzyłam
jedynie   o   długiej,   gorącej   kąpieli.   Kiedy   wyszłam   z   wanny,
okazało   się,   że   Marcus   zamówił   wszystko,   dosłownie   wszyst
ko, co było w karcie, żebyśmy zjedli kolację przy kominku.

Blair   ogarnęła   przemożna   ochota,   by   zdzielić   Camillę   w   głowę   młotkiem   do 

krykieta. Zerknęła na Marcusa. Zarumienił się. Może to tacy kuzynowie, co się bawią 
w lekarza? Nawet, kiedy są już na to za starzy. Czyżby ta klacz nie pojmowała, że to 
ona jest-dziewczyną Marcusa?

- Cam,   Blair   na   pewno   nie   chce   słuchać   o   naszych   wy

padach   narciarskich.   -   Marcus   wstał   i   pokazał   lokajowi   pusty
półmisek po kanapkach.

Blair także się podniosła.
-Gramy jeszcze jednego gema, seta, czy jak to się do cholery nazywa? Może tym 

razem i mnie się uda uderzyć.

- Padam   z   nóg.   Powinienem   był   cię   ostrzec   -   tłumaczył

się Marcus. - Camilla to mistrzyni gier.

No, dobrze.

-

Muszę do łazienki - wycedziła Blair przez zęby,

-Och. - Camilla się zarumieniła. - .lankeska bezpośred
niość.

I brytyjska wredność.

background image

Wewnątrz - tłumaczył Marcus. - Za biblioteką, w lewo.

Poradzę sobie - zapewniła Blair, chwiejąc się lekko na nogach. Dżin uderzył jej 
do głowy. - Nic zawracajcie sobie głowy.

Maszerowała   kamienną   ścieżką.   Wygładziła   zmarszczki   na   białej   szmizjerce 

Thomasa Pinka. którą założyła specjalnie na tę okazję. W domu, o dziwo, panował 
bałagan i zalatywało gnijącymi kwiatami. Oczywiście meble były przepiękne,

52

5-!

zwłaszcza   chodnik.   Lady   Rhodes   chyba   co   roku   wysyłała   kogoś'   do 
Marrakeszu   na   zakupy,   żeby   uzupełnić   kolekcje,   Ale   witrażowe   okna 
nadawały wnętrzu kościelny charakter i Blair czuła się nieswojo, błąkając się 
po korytarzach, podczas gdy gdzieś' na piętrze lady Rhodes leczy kaca.

Sama   w   łazience,   zapaliła   kolejnego   silk   cuta   -   to   jej   nowe   ulubione 

angielskie   papierosy   -   i   przyglądała   się   swojemu   odbiciu   w   lustrze, 
wypuszczając dym ustami. Zmrużyła oczy i wydęła wargi, ćwicząc seksowne 
spojrzenie,   którym   uraczy   Marcusa.   Jeszcze   jedno   martini   i   zaproponuje 
powrót do hotelu Cłaridge na popołudniową sesję w łóżku. Gry i zabawy na 
świeżym powietrzu to fantastyczna sprawa, ałe miała ochotę na prawdziwy 
wysiłek.   Wypaliła   papierosa   do   końca   i   wsunęła   do   kieszeni   francuskie 
mydełko w kształcie muszli. Tak dla zasady,

Trudno się pozbyć' starych nawyków.
Tymczasem  na   dworze   przygotowano   nowe   martini  i  Mar-cus   podał  jej 

koiejny kieliszek, ledwie usiadła.

Potrzebna jej popielniczka - zauważyła Camilla. Nerwowo obserwowała 
słupek popiołu na papierosie Blair.

Dzięki, nie trzeba, trawnik mi wystarczy - burknęła Blair i upiła łyk z 
kieliszka z cieniutkiego szkła. Udało jej się roz-lać tylko odrobinę.

-Skarbie, poczekaj! - skarcił ją dobrodusznie Marcus. - Chcemy wznieść 

toast. Czekaliśmy na ciebie.

Z jakiej okazji? - Z trudem powstrzymała beknięcie.

Kiedy odeszłaś, Camilla przekazała mi cudowną wiadomość.

Wyjeżdża   do   Szwajcarii   na   plastyczną   operację   nochala?   W   końcu 

postanowiła się przyznać, że jest starą lesbą? Idzie do zakonu?

- Zostanie dłużej. Spędzi z nami całe lato. Czy to nie cu

downie? - Marcus stuknął się z nią kieliszkiem.

Camilla upiła malutki łyczek i przykryła dłoń Blair swo-

J4-

-Zaprzyjaźnimy się, będziemy sobie bliskie jak siostry

obiecała. Tym razem mówiła jak zła macocha, a nie jedna

/. trzech małych świnek.

Blair uśmiechnęła się z trudem i jednym haustem dopiła

martini do dna. Spojrzała na Camillę.

- Zawsze chciałam mieć starszą siostrę - powiedziała, ak

ceptując przesadnie słowo „starszą".

Marcus objął je obie ramionami, silnymi i muskularnymi dzięki grze w 

background image

squasha, i uścisnął je serdecznie.

- Wiedziałem, że się polubicie.

Cmoknął każdą z nich w policzek. Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że 
Camilli wcale tu nie ma. Dzięki Bogu, zawsze miała bujną wyobraźnię.

54

narodziny gwiazdy (mniej więcej)

Jasnopomarariczowe gumowe japonki od Hermesa stukały głośno o biało-czarną 

marmurową szachownicę podłogi hotelu Chelsea, gdy Serena szła do pokoju 609. w 
którym   Ken   Mo-gul   zakwaterował   jej   ekranowego   partnera,   Thaddeusa   Smitha. 
Chelsea   to   prawdopodobnie   najsłynniejszy   nowojorski   hotel.   Kiedyś'   mieszkały   tu 
ikony pop kultury, takie jak Andy Warhol i Janis Joplin. Tak było do czasu, aż ogromny 
pożar wypłoszył sławnych mieszkańców. Teraz zatrzymywali się tu głównie turyści, 
ale   w   budynku   nadal   panowała   atmosfera   lat   sześćdziesiątych.   A   w   podziemiach 
mieścił się modny, ponury bar, o jakże pasującej nazwie - Serena.

Serena nie wiedziała, dlaczego Thaddeus zatrzymał się w hotelu, a jej przypadło 

obskurne   mieszkanie   bez   klimatyzacji.   Siedziała   sama   jak   palec,   odkąd   Jason 
wyszedł. Było zbyt gorąco, żeby się gdzieś ruszyć. Wtedy zadzwonił Ken i kazał jej 
przyjść na pierwszą próbę z Thadem. Serena odetchnęła głęboko, nerwowo bawiła się 
suwakiem srebrzy sto szarej torby Balenciagi i zapukała w odrapane drzwi do pokoju 
609.

- O, cześć! - pisnęła rados'nie. gdy otworzyła jej Vanessa Abrams. Od zakończenia 

szkoły minęły zaledwie dwa tygodnie, ale miała wrażenie, że to już dwadzieścia lat. 
Vanessa 

56

miała na sobie sukienkę z czarnego jedwabiu i fantastyczne srebrne sandały. - Super 
wyglądasz!

Vanessa już otwierała usta. żeby odpowiedzieć, ale Ken wpadł jej w słowo.
- Serena   -   powiedział   powoli.   Siedział   na   parapecie   w   sa

lonie i palił papierosa bez filtra. - Witaj w naszym s'wiecie!

-Fajnie cię widzieć. - Serena zachichotała, minęła próg ł weszła do pomieszczenia 

zalanego światłami z Dwudziestej Trzeciej. Intensywna zieleń ścian przypominała jej 
łazienki  w  Hannover Academy,  szkole   z internatem  w New  Hampshi-fc, do  której 
przez rok chodziła. Skóra, którą obito ogromną kanapę, była popękana, zwłaszcza 
przy   oparciach.   Na   parapecie   stały   dziesiątki   doniczek   z   kaktusami.   W   głębi 
apartamentu dostrzegła rozesłane wielkie łoże.

background image

- Od razu wyobrażasz sobie, ilu ludzi się tam kochało, nie?

szepnęła Vanessa. Serena zmarszczyła nos. Tak, teraz tak.

-Oczywiście   znasz   Vanessc.   -   Ken   wyrzucił   papierosa   przez   otwarte   okno   za 

plecami. - Ściągnąłem ją na pokład. Będzie głównym operatorem.

Nie żeby biedaczka miała jakikolwiek wybór.

Super,   bomba.   -   Serena   puściła   oko   do   Vanessy,   która   była   zajęta   bardzo 
profesjonalnie wyglądającym sprzętem.

A   ja   jestem   Thaddeus   -   rozległ   się   seksowny   głos,   Gwiazdor   wszedł   z 
sąsiedniego pokoju.

Thaddeus Smith był wyższy, niż się spodziewała, a ster-t /,i|ee ciemnoblond włosy 

dodawały mu jeszcze ze dwa centy-liirliy. Miał na sobie bardzo zwyczajne ciuchy, 
ciemne dżinsy . praną czarną koszulkę polo Lacosty, z postawionym kołnierzykiem. 
Serenie wydało się, że już go zna, i w pewnym ■nsie tak było. Widziała, jak w dwóch 
komediach romantycznych podrywał słodką gwiazdkę z Południa. Trzymała za Hlctto 
kciuki, gdy uciekał przed psychopatycznym mordercą

57

(który  zresztą  okazał się  jego   zaginionym  przed  laty  bratem bliźniakiem, a  Thad 
podjął   się   aktorskiego   wyzwania   i   zagra!   obie   role).   Ba,   widziała   go   nawet   w 
obcisłym  kombinezonie. Grał wtedy  niemą  istotę  z innego  świata,  którą obudziło 
słońce, oświetlając ruiny Majów. Słyszała już jego baryton, gdy gawędził swobodnie 
w   talk   show,   no   i,   oczywiście,   wiele   razy   podziwiała   jego   znak   firmowy   - 
fantastycznie wyrzeźbiony brzuch - na reklamach bielizny Lesa Besta. Nie zawiódł jej 
oczekiwań   w   rzeczywistości.   Był   boski,   poczynając   od   złotego   zarostu,   poprzez 
ostre, regularne rysy, po opalone, piękne stopy. Thaddeus mocno uścisnął jej rękę.

Tak   się   cieszę,   że   wreszcie   się   poznaliśmy.   -   Czy   jej   się   tylko   wydaje,   czy 
głęboko zajrzał jej w oczy granatowym spojrzeniem?

Ja też - szepnęła.

Świetnie,   że   wszyscy   jesteśmy   razem   -   zaczął   Ken   i   zapalił   kolejnego 
papierosa.   Przycupnął   na   parapecie   w   niebezpiecznie   śliskich   granatowych 
szortach   i   podciągnął   kolana   pod   brodę.   -   Dobra,   wyciągamy   scenariusze. 
Thaddeus, od tej pory to Hołły, nie Screna.

Thaddeus   przysiadł   na   zniszczonej   skórzanej   kanapie   i   nonszalancko   cisnął 

poduszkę na podłogę.

-Siadaj. Hołły.
Serena wyjęła scenariusz z torby i przysiadła na kanapie. Stłumiła ochotę, by od 

razu się przytulić do ekranowego partnera.

To byłoby bardzo nieprofesjonalne.

Ken zamknął oczy i oddychał głęboko, aż drżały mu nozdrza. Rozcapierzył palce 

jak   macki,   zeskoczył   z   parapetu   i   zatoczył   się   na   środek   pokoju.   Gwałtownie 
otworzył oczy, gdy wpadł na poobijany drewniany stolik do kawy i sterta różnych 
wersji scenariusza runęła na podłogę. Potem wskoczył na stolik i kucnął, bardzo 
blisko dwójki aktorów.

58

background image

- Na   początek   scena   kulminacyjna.   To   kwintesencja   filmu

i   chcę   od   tego   zacząć,   zanim   weźmiemy   się   za   cokolwiek   in
nego. Wszystko prowadzi do tego momentu.

Ken był tak blisko, że Serena czulą jego nieświeży tytoniowy oddech. Zasłoniła się 

scenariuszem i przeglądała go nerwowo. Liczyła, że będą ćwiczyć chronologicznie i 
nauczyła się roli w pierwszych kilku scenach. O drugiej połowie filmu miała tylko 
mgliste pojęcie.

Przeczytamy   to   sobie   raz,   a   potem   zabieramy   się   do   roboty.   Każde   znajdzie 
swoje miejsce w przestrzeni, jasne? Vane-jtsa będzie kręcić tylko zdjęcia próbne, 
żebyście mogli rzucić na nie okiem. Co wy na to? - Ken nadal czaił się na stoliku.

Zaczynajmy. - Thaddeus odłożył scenariusz.

Moment - mruknęła Vanessa. Podłączała kamerę do lap-(Dpa reżysera.

Holly? - zapytał Ken. Oparł dłoń na brodzie. Chyba wsadził też palec do nosa.

-Gotowa -  wymamrotała Serena.  Cholerny świat!  Nie  Btała nawet  jednej  linijki 

tekstu. Głęboko zaczerpnęła tchu.

- Skarbie,   wiecznie   umie   ratujesz.   Jak   ja   ci   się   odwdzię-

i   ic?   -   zaczęła   i   powoli,   celowo   machnęła   ręką.   Taki   seksowny
jicsl. Odrobina kokieterii.

- Nie musisz - odparł Thaddeus jako Jeremy Stonc, swoim tfynnym zmysłowym 

barytonem.   Stali   przy   oknie.   Pochylił   się,   «/   słońce   oświediło   jego   profil,   i   wziął 
Serenę za rękę. - To ja Jestem twoim dłużnikiem. Holly. tobie zawdzięczam wszystko. 
Pokazałaś mi, jak... - Znacząco zawiesił głos. - Jak być sobą.

Może   dlatego,   że   był   świetnym   aktorem,   a   może   dlatego.  te  był   zabójczo 

przystojny,   w   każdym   razie   w   jego   ustach   beznadziejny   tekst   brzmiał   niemal 
naturalnie.   Stał   tak   blisko,   że   Serena   czulą   jego   oddech.   Pachniał   miętą.   Czy   on 
naprawdę Jpul idealny?

59

Owszem.

- Ja... ja... - zawahała się. - Nie wiem. co powiedzieć.
Po drugiej stronie pokoju Vanessa chrząknęła za kamerą.

- Nic   nie   mów   -   szepnął   Thaddeus   jako   Jeremy.   -   Pozwól

mi na ciebie popatrzeć.

Serena ani drgnęła. Nic na to nie poradzi; wierzyła we wszystko, co mówił.

Stop! - zawołał Ken Moguł. - Holly, skarbie, pamiętaj, jesteś' Holły, nie Sereną.

Jasne - szepnęła. Nie czuła się Holly Golightly. Była sobą, a tuz obok stał facet 
jej marzeń. Nigdy nie udawała niczego przed mężczyznami. Trudno zacząć tak 
nagle, zwłaszcza przy kimś' tak pięknym.

I przestań machać ręką -jęknął Ken. Marudził jak dziecko. - Wygląda, jakbyś 
odganiała muchy.

Przepraszam. - Przez otwarte okno słyszała ruch uliczny. Wolałaby być tam, na 
zewnątrz,   oglądać  wystawy   z  Thad-deusem,  albo  może  dać  się   zaprosić  na 
sushi do Sushi Samba, zaledwie kilka przecznic stąd. Thaddeus wychylił się 
przez okno i odetchnął głęboko. Czyżby czytał w jej myślach?

-Słuchaj Thada, dobrze? - Ken nadal nic wyjął palca z nosa. - To już nie Thad, 

background image

prawda? Nie, to Jeremy. Słyszysz to? Jego nieśmiałość? Jego zdenerwowanie? On się 
ciebie   boi.   rozumiesz?   Boi   się   i   jednocześnie   jest   zafascynowany.   Pokaż   nam   to. 
Spraw, żebyśmy wszyscy stracili dla ciebie głowy.

Jakby kiedykolwiek miała z tym kłopot.

- Jeszcze   raz!   -   Ken   klasnął   w   dłonie   i   jednocześnie   zapa

lił   kolejnego   papierosa,   choć   poprzedni   wypalił   się   w   popiel
niczce, a on nie zaciągnął się nawet raz.

Thaddeus znowu grał. Pochylił się nad Sereną.

- Skarbie,   wiecznie   mnie   ratujesz.   Jak   ja   ci   się   odwdzię

czę? - zapytała, tym razem bardziej stanowczo.

óC

Nic musisz.

Koniecznie   przyjdź   na   moje...   -   Nie   pamiętała,   co   dalej.   Powinna   zajrzeć   do 
tekstu.

Przyjęcie! - wrzasnął Ken. - Przyjęcie! Holły, nie czytałaś" scenariusza?!

-Czytałam   -   mruknęła   Serena.   Najchętniej   kopnęłaby   stertę   scenopisów   na 

podłodze, aż wyleciałyby przez okno.

- No   dobra,   przejdźmy   dalej.   -   Ken   tarł   dziwnie   czerwone

czoło.   -   Scena   poranna.   Tam   jest   mało   tekstu,   więc   chyba   dasz
sobie radę. co, Holly?

-Jasne. -Miała wrażenie, że wszystko robi nic tak, a powiedziała dopiero kilka słów. 

Co to, nie ma czasu na rozgrzewkę?

Dobra, Thaddeus, zaczynasz - polecił Ken z nowym papierosem w dłoni.

Holly. - Thaddeus recytował z pamięci, jego scenariusz iiiidal leża! na kanapie. - 
Wiedziałem, że cię tu znajdę.

Zawsze będziesz wiedział? - Serena kątem oka widziała, jak Ken kręci głową, 
więc rzuciła scenariusz na ziemię. Da nobie radę. Wspięła się na palce i wtuliła w 
szeroką pierś partnera.

Tak, jeśli się zatrzymasz - odparł miękko. - Nigdy wię-Mj nie uciekaj.

Obiecuję  - szepnęła. Była  to  jej  ostatnia kwestia  w filmie.  Wyciągnęła szyję i 
odchyliła   głowę   do   tyłu,   podsuwając   ihaddeusowi   wargi.   Jego   usta   pachniały 
papierosami i miętą, ■Ce - owsianym kremem Kiehla, a ubrania proszkiem Tide. 
Niemal go nie dotykała, oparła tylko dłonie na jego szerokiej klulce piersiowej, 
ale była świadoma bliskości jego ciała, poczynając od silnych pleców, po idealny 
brzuch. Od muskularnych ramion, po stopy w japonkach. I czegoś'jeszcze. Elek-
trycznej iskry w powietrzu, w skrawku przestrzeni między nimi. Czy to gra, czy 
rzeczywistość?

61

- Dobra   -   wy   stękał   Thaddeus.   Cofnął   się   o   krok   i   Serena,

oparta o niego całym ciężarem, się zachwiała,

Roześmiał się nerwowo.

- Ken, przerwa na papierosa?

Keri rzucił mu paczkę czerwonych marlboro. Thaddeus spokojnie wyjął papierosa 

i zapalił.

- 1   co   ty   na   to?   -   zapytał   reżysera.   Wsunął   kciuk   za   pasek

spodni.

background image

-Dobrze. Lepiej. Tym razem widziałem jakąś' iskrę. Ale Holły musi poczuć bluesa. 

Holly, możemy przerobie tekst, jeśli nie możesz się go nauczyć.

Jak to? - Serena opadła na sfatygowaną kanapę. Przecież nie myliła się aż tak 
często, prawda?

No wiesz, jeśli twoje kwestie są za długie. - Tłumaczył powoli i wyraźnie, jakby 
rozmawiał   z   cudzoziemką   kiepsko   znającą   angielski.   -   Jeśli   nie   możesz 
wszystkiego zapamiętać.

Sugeruje, że jest głupia?

Nie, dam radę - zapewniła znużona.

Nauczy się. - Thaddeus przysiadł koło niej. Położył miękką dłoń na jej nagim 
kolanie i s'cisnął uspokajająco.

Wiesz, że tak, pomyślała. Boże, czyżby już się zakochała? Czasami jest chyba aż za 
łatwa. Bez komentarza.

- Jasne,   jasne   -   zgodził   się   Ken.   -   Ale   musimy   mieć   wię

cej prób. Co ty na to, Vanesso?

Vanessa nie zdążyła wszystkiego nagrać, bo nie dali jej dos'ć czasu, by podłączyć 

sprzęt.

-Bomba - skłamała entuzjastycznie. Jak by nie było, to tylko próba.
A wszystko wskazuje na to, że prób ezeka ich mnóstwo.

myślisz, że kogoś znasz

Skarbie,   wróeiłeeem!   -   Dan   zajrzał   do   pokoju   Jenny,

swojej młodszej siostry. - Vanessa?

-Cześć. - Vanessa wstała zza sztalug Jenny. Przytulny pokój nadal pełen był płócien 

jego   siostry.   Jedne   przedstawiały   rozmyte   krajobrazy,   inne   szkice   najsłynniejszych 
nowojorskich budynków, między innymi Dakoty przy Siedemdziesiątej Drugiej. Było 
też kilka aktów, które, jak zauważyła Vanessa, Dan skrzętnie omijał wzrokiem, na 
wypadek, gdyby były to autoportrety Jenny, Objęła go serdecznie i uściskała. - Dzięki, 
■ pozwoliłeś mi się u was zatrzymać.

Będzie   super   -   zapewnił   ją   i   usiadł   na   łóżku   zasłanym   niebieską   flanelową 
narzutą.   -   Spędzimy   razem   szalone   nowojorskie   łato.   Wyobrażam   sobie   te 
wszystkie rzeczy, wiesz: pływamy rowerem wodnym po jeziorku w Central Parku, 
za-|:idamy bajgle z H&H w wolny dzień...

Tak, brzmi świetnie, ale będę niesamowicie zajęta. Musimy nieźle harować, jesTi 
ten film ma się udać. - Skinęła głową w stronę komputera. Na monitorze widniała 
nieruchoma   ■etyczna   twarz   Sereny   van   der   Woodsen,   Vanessa   przeglądała 

background image

materiał, który udało jej się nakręcić tego popołudnia. Jeśli to

63

miała być reprezentatywna próbka gotowego filmu - ciężka sprawa.

-

Jasne.

Dan się naburmuszył.

-

Oczywiście,

No   cóż,   wszystko   ma   swoje   dobre   strony.   Im   bardziej   Serena   myliła   się   na 

próbach,   tym   więcej   czasu   Vancssa   miała   na   eksperymenty   artystyczne.   Chciała 
zrobić cos naprawdę dobrego. Postanowiła, że jej zdjęcia będą bardzo awangardowe, 
aż   Kenowi   Mogulowi   i   producentom   opadną   szczeki.   Mówił   coś   o   Godar-dzie,   a 
Vanessa   to   mistrzyni   łączenia   humoru   i   tragedii.   Pokaże   zużyty   kondom   pod 
podeszwą Holły, imprezowiczkę zbnikaną!

- Gdzie   twój   tata?   -   zapytała,   chcąc   zmienić   temat.   To   tyl

ko   kwestia   czasu,   zanim   stanie   oko   w   oko   z   Rufusem,   bitni-
kowym   poetą,   ojcem   Dana.   Pewnie,   jak   zwykle,   będzie   miał
na   sobie   poplamioną   koszulkę   z   logo   Metsów   i   zbyt   obcisłe
brązowe   szorty.   Liczyła,   że   spotka   go,   zanim   wpadną   na   siebie
w środku nocy. Kto wie, co wtedy wkłada?

Dan wzruszył ramionami.

Rozmawiałaś z Ruby? - Wyjął z kieszeni wymiętą paczkę cameli. Zapalił i położył 
się na wąskim, niewygodnym łóżku Jenny. - Mam nadzieję, że się pogodzicie. 
Życie jest za krótkie, rozumiesz?

Co?   -   Vanessa   leniwie   wyciągnęła   się   obok   niego.   Ruby   przysłała   jej   kilka 
esemesów z wyrazami skruchy, ale była zbył wściekła, by je doczytać do końca. 
Oczyma   wyobraźni   widziała,   jak   siostra   wyciska   Piotrowi   syfy   z   pleców   w 
zachlapanym   farbami   atelier,   czyli   jej   dawnym   pokoju.   Musnęła   niemal   łysą 
głową kark Dana i szepnęła: - Wiesz, w tej chwili nie chcę o tym myśleć.

To źle - zauważył poważnie. - Zawsze podobało mi się to, co was łączy.

§4

Jasne. - Zachichotała mimo woli. - Dobrze się czujesz?
Dan odwrócił się tak, że niemal stykali się nosami. Vanes-

sa pocałowała go w usta. Pachniał papierosowym dymem. Dotknął jej twarzy.

-Wiesz, nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale szczęście jest... jest tu. pod 

nosem, rozumiesz? Jesteś wszystkim, czego potrzebuję do szczęścia, i mam cię tu, w 
domu. Tak, wiem, masz mnóstwo pracy i w ogóle, ale i tak jest świetnie. O wiele 
łatwej jest osiągać szczęście, niż pogodzić się ł. brzydotą.

Vanessa   zagryzła   usta.   Owszem,   kocha   Dana,   ale   bała   się,   że   wygłosi   zaraz 

kolejną   żenującą   deklarację   wiecznego   uczucia,   jak   w   swojej   mowie   pożegnalnej. 
Niektórych rzeczy lepiej nie mówić.

Prosimy o powtórkę.

- Nauczyłeś   się   tego   w   pracy?   -   zażartowała.   -   Nie   wie

działam, że w Strand można kupić poradniki psychologiczne.

-Nie   mówię   o   pracy.   -   Mocno   zaciągnął   się   camclem.   Dzisiaj   w   czasie   przerwy 

przeczytałem  Śiddarthę.  Zycie jest /.byt krótkie... Mamy tylko cień s/ansy na to, że 
nadamy mu Nens, rozumiesz?

background image

O   ile   pamiętała,   tylko   o   jednej   książce   mówił   równie   entuzjastycznie.   Były   to 

Cierpienia  młodego Wertera,  nudny bełkot o depresyjnym  kolesiu,  który na końcu 
popełnia samobójstwo, ho jego dziewczyna wyszła za innego.

No dobra, zbiłeś mnie z tropu. O co ci chodzi, do choiny .> - zapytała. Patrzyła w 
jego piwne oczy spod zmarszczonych brwi.

O sens życia - odparł krótko.
A może o pewną blondynkę z okrągłym tylkiem?

^

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostafy zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Odkryłam coś w sobie, jestem totalnie bi. Nie tak, jak myślicie - po prostu jestem 
wiecznie rozdarta, gdzie spędzić lato. Doszłam do wniosku, że chcę mieć i jedno, i 
drugie.   Dzięki   ci   Boże   za   lotnisko   Teterboro.   Chwila   na   autostradzie   i   w   niecałą 
godzinę   jestem   na   plaży.   Tym   sposobem   nie   ominie   mnie   żaden   surfer   i   żadne 
przyjęcie tu, w domu.

A miejskie przyjęcia w lecie mają w sobie coś ekskluzywnego. Są takie kameralne, 
żadnych nieproszonych gości. No, prawie. Przecież lubimy, kiedy nas fotografują. Po 
prostu chcemy mieć pewność, że we włosach nie został nam piasek plaży, zanim 
rozbłyśnie flesz. Tak, mówię o paparazzi... Najwyraźniej muszą pracować przez całe 
lato i chyba koszmarnie im się nudzi, bo ścigają nieliczne sławy zostające w mieście - 
mnie także - jakby co noc odbywała się ceremonia wręczania nagród MTV.

Lato i plaża to jedno i to samo. Nie wyobrażam sobie rozstania z wybrzeżem. Afe 
przepiękny aktor T właśnie to zrobił; porzucił fantastyczną posiadłość nad morzem 
(tak, tę samą, która widzieliście w odcinku Cribs) na rzecz upalnego lata w dusznym 
Nowym Jorku. To dopiero profesjonalizm.

66

ZA OCEANEM

Kiedyś byliśmy angielską kolonią, ale później wygraliśmy wojnę {bez urazy) i dlatego 
pewne   rzeczy   wyglądają   u   nas   inaczej.   Bardzo   mi   się   podoba   idea   monarchii   - 
zwłaszcza   następca   tronu   i   jego   rudy   brat,   lew   salonowy   -   ale   wielu   rzeczy   nie 
pojmuję,   Na   przykład   wieść   niesie,   że   pewna   młoda,   seksowna   niebieskooka 
Amerykanka, którą wszyscy znamy i kochamy, zaręczyła się z brytyjskim młodzień-
cem   o   błękitnej   krwi.   On   jednak   preferuje   swoją,   za   przeproszeniem,   kuzynkę? 
Podobno w najszlachetniejszych angielskich rodzinach nie ma nic niezwykłego w tym, 

background image

że   zaprasza   się   kuzynkę   na   tato,   trzyma   się   ją   za   rękę   podczas   romantycznych 
kolacyjek   w   najelegantszych   restauracjach   Londynu   i   wymyka   się   razem   na 
polowanie na lisy do domku pod strzechą. I co, szok kulturowy?

Wasze e-maile

IJ1   Droga Plotkaro

Moja mama się uparła, żebym tego lata odbyła praktyki w znanym magazynie. 
Mówi,   że   dzięki   temu   poznam   prawdziwe   życie,   ale   mam   wrażenie,   że   jako 
jedyna spędzam lato w dusznym budynku, pakuję przyszłoroczne sandały Marca 
Jacobsa i liczę sztuki biżuterii Me&Ro. Czuję się jak ekspedientka! Zresztą mam 
jeszcze czas, żeby pracować do końca życia, prawda? Czy nie powinnam teraz 
pokazywać się na plaży w towarzystwie mojego boskiego chłopaka? Zamknięta

\*J\   Droga Zamknięta

A jak myślisz, jak ja się czuję? Nadal tu siedzę, choć klimatyzacja działa 
nastawiona na fuli, przy komputerze

chłodzi   się   Dom   Perignon,  ale   pracuję,   zaspokajam   wasze   plotkarskie   potrzeby.   Atak 
poważnie, uszczknij coś guccistycznego z pótki z okularami słonecznymi. Zasługujesz na 
to! (Nikt nie zauważy, jeśli weźmiesz też coś dla chłopaka) Plotkara

IJ|   Droga Plotkaro

Czy N ma zaginionego brata? Chyba go widziałam wOysterShack, ale przecież 
niemożliwe, żeby to był on. Ten chłopak wyglądał jak robotnik i zadawał się z co prawda 
ładną, ale jednak miejscową. Co jest? Zezowata

I*H   Droga Zezowata

Jest tylko jeden jedyny N. Skoro teraz wszedt w branżę budowlaną, zatrudnij go, żeby ci 
wyremontował taras. Może się spoci, a wtedy zaproponujesz mu kąpiel nago! Plotkara

Na celowniku

B kłóci się z myszowatą ekspedientką u Harveya Nicholsa, w dziale torebek. W Londynie także 
są listy oczekujących, ale do niektórych jeszcze nie dotarło, że cierpliwość to cnota. S błądzi po 
nieznanych zakątkach Upper East Side, wygląda na to, że się zgubiła. Kupiła puszkę kociego 
jedzenia. Czyżby nowa wariacka dieta? N pojawił się na Catachungo Road w Hampton Bays, w 
baseballowej czapeczce z logo Yale, bardzo blisko tajemniczej dziewczyny w różowej koszulce z 
logo Oid Navy. Czyżby otworzyli sklep w Hamp-tons? V siedzi na brązowym skórzanym fotelu u 
fryzjera

ÓS

na Upper West Side - nie przejęła się napisem tylko dla mężczyzn. Chyba ktoś powinien jej 
powiedzieć, że już nie jest na Brooklynie. D na ławce na Union Square zaczytuje się książką o 
jodze kundalini i zaciąga papierosem. Może chce napisać epicki poemat o pozycjach jogi dla 
chorych na raka płuc? Kogoś to ciekawi? Bo mnie tak.

Wiecie, że mnie kochacie. plotkara

background image

miejscowi tez ludzie

Nate   pedałował   poboczem   żwirowanej   drogi   i   skręcił   na   parking   przed   Oyster 

Shack. Tym razem nie powtórzył wczorajszego żałosnego występu. Po lodach Tawny 
zaprowadziła go do warsztatu U Boba i rower był jak nowy. Chciwie zaciągnął się 
świeżym powietrzem. Rano wypałił tylko jedną trzecią skręta, więc myślał jasno.

Coś nowego,
Dochodziła   dopiero   szósta,   ale   w   Oyster   Shack   zebrało   się   już   mnóstwo 

dzieciaków w szortach i koszulkach na ramiącz-kach. Wszyscy sączyli piwo z puszek i 
zajadali frytki. Nate oparł rower na nóżce i powoli podszedł do czerwonego stolika, 
przy   którym   Tawny   paliła   papierosa   virginia   slim.   Na   pełnych   ustach,   muśniętych 
brzoskwiniowym błyszczykiem, malował się diabelski uśmieszek.

W   innej   sytuacji   Nate   czułby   się   głupio,   jadąc   na   randkę   rowerem.   Ale   teraz 

odpowiadał mu  wysiłek,  podobała mu  się  bryza we  włosach i  wiatr   na twarzy.  To 
ostatnie miałby też w kabriolecie aston martin, należącym do ojca. Samochód czekał 
w   garażu   zaledwie   dwadzieścia   minut   drogi   stąd,   ale   był   największym   skarbem 
Kapitana i Nate

;

owi nie wolno było

m

samemu siadać za kierownicą, zwłaszcza w dzielnicy tak nieciekawej jak Hampton 
Bays.

Po   wspólnych   lodach   i   wizycie   w   warsztacie,   Tawny   zaproponowała   kolację 

następnego dnia. Nate"a nie trzeba było długo przekonywać. Los, jak dobry kumpel, 
zawsze   wybawiał   go   z   opałów   w   odpowiedniej   chwili.   Akurat   kiedy   samotność 
zaczynała mu doskwierać, poznał pewną siebie, seksowną Tawny.

-Jesteś'!   -   zawołała.   Zgasiła   papierosa   na   stole   i   cisnęła   niedopałek   na   trawę. 

Miała   na   sobie   brzoskwiniową   górę   od   kostiumu   i   króciutką   wiązaną   czarną 
spódniczkę, która odsłaniała opalone, silne i jędrne uda. Rozpuszczone włosy opadały 
na piegowate ramiona i zsuwające się ramiączka biustonosza w tym samym odcieniu, 
co błyszczyk na ustach. - Bez upadku!

- Tak,   tym   razem   dotarłem   cały   i   zdrowy.   -   Nate   się   ro

ześmiał   i   potrząsnął   głową.   Opuścił   kołnierzyk   spranej,   ale
czystej   niebieskiej   koszuli   Brooks   Brothers,   którą   założył   po
pracy. Usiadł koło Tawny. - Więc to naprawdę dobry dzień.

-Jak   było   w   pracy?   -   zapytała,   smarując   usta   kleistą   mana   o   zapachu   wanilii. 

Aromat docierał aż do Nate'a.

- Jak   zwykle,   mordercza   harówka.   -   Od   dwóch   dni   moco

wał   nowe   łupki   na   dachu   trenera   Miehaelsa.   Bolały   go   ramio
na.   na   rękach   miał   odciski.   -   Pracuję   u   mojego   trenera,   więc
nie   ma   szans   na   chwilę   przerwy.   To   straszny   dupek.   Czuję   się
Juk na treningu.

Jasne, tylko bez kija. I piłki. I reszty chłopaków.

- W   takim   razie   musisz   go   bardzo   lubić,   skoro   zdecydowa

łeś' się pracować u niego przez całe lato - zauważyła Tawny.

Nate wzruszył ramionami, masując zesztywniały kark. -Owszem. - Przecież nie musi 
jej od razu opowiadać o kradzieży viagry i wstrzymanym świadectwie, nie?

background image

M

Lepiej nie.

- Biedactwo   -   zaszczebiotafa.   -   Może   masaż   dobrze   ci

zrobi? Poćwiczę na tobie. Po szkole chciałabym być MD.

Kim? Nie miał pojęcia, o czym mówi. MD? Miejscową Dupą?

- Masażystką   dyplomowaną,   głuptasie!   Nie   mieści   mi   się

w   głowie,   że   tego   nie   wiesz!   W   każdym   razie,   rozmawiałam
już   z   właścicielem   salonu   spa   w   Sag   Harbor   i   może   weźmie
mnie   na   praktykę!   Rozumiesz?   Mogłabym   się   uczyć   na   praw
dziwych   klientach!   Strasznie   mnie   to   kręci.   -   Pochyliła   się   nad
stolikiem   i   zaczęła   masować   jego   przedramię.   Masowała   dwo
ma   rękami,   z   zadziwiającą   siłą.   Długie   paznokcie   drapały   go
lekko,   jak   diapaczki   oszronioną   szybę.   -   Widzisz?   -   zapytała.
- Super, co?

Owszem, super, a jeszcze lepszy byl widok. Tawny pochyliła się tak bardzo, że 

miał dokładnie przed oczami jej imponujące gruszkowate piersi.

- Nadal   chodzisz   do   szkoły?   -   wymamrotał,   bo   dotarło   do

niego,   że   teraz   jego   kolej   coś   powiedzieć.   -   Ja   właśnie   skoń
czyłem.   -   Dobrze   się   poczuł,   mówiąc   te   słowa.   Bardzo   mę
sko.

O rany.

Został mi jeszcze rok - wyjaśniła i przesunęła dłonie na jego klatkę piersiową. 
Mięśnie były napięte po całym dniu pracy. - Już nie mogę się doczekać. Mam 
dosyć szkoły. Wymyśliłam sobie, że po maturze wynajmę dom w Bays. Jak się 
ma szczęście, to na turystach można zarobić tyle, że przez, resztę rokti leży się 
brzuchem do góry. Taki mam plan. dorobić się na turystach. - Roześmiała się.

Super. - Nate z trudem skupiał się na jej słowach, bo piersi dziewczyny niemal 
leżały mu na kolanach. Nie zwracał uwagi na to, co mówi. Trajkotała jak rodzice 
w komiksie Pea-

72

nuts: bla, bla, bla. Miała takie lśniące, pełne, brzoskwiniowe usta i pachniała wanilią.

Pochylił   się   i   pocałował   ją   lekko.   Delikatnie   dotknął   jej   policzków.   Smakowała 

dietetyczną colą i sztucznymi, ale pysznymi owocami.

Po dłuższej chwili odsunęła się ze śmiechem.

- Możemy   to   robić   przez   cały   wieczór,   ale   najpierw   chcia

łabym   usłyszeć,   jakie   masz   plany   na   przyszłość   -   stwierdziła
i wzięła go za rękę. - Opowiesz mi przy kolacji.

-Jasne. - Nate wstał i poklepał się po kieszeni, żeby się upewnić, że zabrał portfel. 

Ciekawe,   czy   w   Oyster   Shack   przyjmują   platynowe   karty   kredytowe   American 
Express. Oblizał usla - teraz śliskie i owocowe - i przemknęło mu przez myśl, że jego 
piwo   będzie  smakowało  jak  pina  colada.   -  Chodźmy  coś   zjeść,  to   ci  opowiem,  co 
planuję.

Nate Archibald coś planuje?

Super. - Znowu zachichotała. Wstała i wzięła ze stolika papierosy, zapalniczkę i 
złotą torebkę z mnóstwem sprzączek,

Za kilka miesięcy idę do Yale...

background image

Yale? Naprawdę? Rany, to dobry uniwersytet, - Wzięła go pod rękę. -1 drogi.

Z   drugiej   strony,   czyż   wykształcenie   nie   jest   jak   torebka   Itiikin   -   jak   moż.na 

wycenić coś takiego?

B jak buszująca

Blair Waldorf założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu w wysokim skórzanym 

ciemnobrązowym fotelu. Podniosła do ust białą porcelanową filiżankę Spode'a. Upiła 
malutki łyczek letniej herbaty earl gray i uśmiechnęła się do Jemimy, ekspedientki, 
która ją obsługiwała,

- Panno   Waldorf?   -   zaszczebiolała   Jemima   i   wręczyła   jej

nieduży, ciężki, oprawiony w skórę notesik. - Proszę bardzo.

Blair   otworzyła  książeczkę.   Wewnątrz  była   jej  czarna   karta  American   Express, 

rachunek i długopis. Bez wahania podpisała paragon, nawet nie patrząc na sumę.

Cudownie. Kazałam zapakować pani zakupy i zawieźć do hotelu Claridge. Czy 
mogę pani jeszcze jakoś pomóc? Może wezwać taksówkę?

Nie, dziękuję. - Blair uśmiechnęła się wdzięcznie. - Pojdę pieszo.

Od   godziny   siedziała   na   prywatnym   pokazie   w   nowym   londyńskim   butiku   o 

nazwie   Kid.   a   Jemima  -  ładna   brunetka   ze   strasznymi   zębami   -   prezentowała   jej 
wszystkie   rodzaje   butów,   jakie   mieli   w   sklepie.   Mierząc   ponad   dwadzieścia   par 
kozaków,   zdążyła   wypić   dwie   filiżanki   herbaty,   przejrzeć   najnowsze   francuskie 
wydanie „Voguc" i zadzwonić do Mar-

cusa. Znowu poczta głosowa. Ciekawiło ją, czy pracuje, czy może wyrwał się gdzieś z 
Camillą, kupić nowe kije do krykieta albo...

Albo co?
Blair nie poddawała się łatwo i postanowiła sobie, że wczorajszy dzień nie zepsuje 

jej humoru. Może Marcus i Camillą musieli się sobą nacieszyć, odświeżyć rodzinne 
więzi? Na pewno zaraz się sobą znudzą. Zresztą Marcus zapomni o istnieniu Camilli, 
kiedy zobaczy Blair w nowych kozakach ze skóry pytona, czarnym gorseciku Cossarda 
i   biodrówkach   do   kompletu.   Zamierzała   mu   zaprezentować   ten   strój   jeszcze   tego 
wieczoru, w przerwie między daniami uroczystej kolacji  i  szampanem i czekoladą, 
którą zaplanowała.

Wsunęła jeszcze ciepłą kartę kredytową do nowego portfela Smythsona. Wzięła 

torebkę   (ręcznie   malowana   z   limitowanej   edycji   Goyarda),   którą   wczoraj   kupiła,   i 
wyszła   ze   sklepu   na   cichą   Press   Street.   Jak   dotąd   była   w   Londynie   tylko   raz,  
rodzicami, kiedy miała dwanaście lat. Zatrzymali się wtedy w hotelu Langham, przy 
Regent   Street.   Oglądali   zmianę   warty,   zajadali   kruche   ciasteczka,   pili   herbatę   i 
zwiedzili Tower. Pamiętała, że przez większość czasu słuchała Madonny na iPo-dzie. 

background image

Ale wtedy była tu jako turystka. Teraz tu mieszka, a to zupełnie co innego.

Wszyscy mówili, że Londyn jest szary, mglisty, zachmu-ony i depresyjny, a 

tymczasem od tygodnia świeciło słońce. ewa i krzewy kwitły, za każdym rogiem 

kryły się piękne dy, budynki kusiły dekoracjami. Wszyscy twierdzili także Anglicy są 

zarozumiali i nadęci, mają fatalne zęby i sil-akcent. O ile te dwie ostatnie rzeczy 

okazały się prawdą, ńkj co wszyscy byli dla Blair bardzo mili i uprzejmi.

No pewnie, rozmawiała jedynie ze sprzedawcami, którzy żyli na prowizję.

IA

■'5

Ponownie zerknęła na komórkę; nadal żadnych wiadomości. Wrzuciła aparat do 

torebki.   Oczywiście   rozumie,   że   dżentelmen   musi   zajmować   się   gościem   -   dla 
angielskiej klasy wyższej rodzina to rzecz święta - a Camilla jest urocza, naprawdę. 
No,   tak.   Nawet   jeśli   wygląda   jak   blond   krowa.   Blair   to   wszystko   rozumie.   Ale 
chciałaby, żeby w ich związku pojawiło się więcej pikanterii, a im dłużej Marcus kazał 
jej  czekać,  tym  bardziej się  niecierpliwiła.  Może robi  to   tylko  po to,  żeby  jeszcze 
bardziej ją rozpalić. No, może.

Idąc mniej więcej w stronę hotelu, czulą się trochę jak Julia Roberts w Pretty Woman. 
kiedy mszyła na zakupy na Rodeo Drive, w wielkim czarnym kapeluszu, i wszyscy 
sprzedawcy prześcigiwali się, żeby ją obsłużyć. I jeszcze trochę, jak Audrey Hepbum 
My Fair Lady, gdzie grała śliczną biedną dziewczynę mówiącą cockneyem, która z 
nizin społecznych wdziera się na salony. Tylko że Blair nie jest ani prostytutką, ani 
biedulą z przcdmies'cia. Ech, szczegóły.

Rozglądała   się   dokoła,   ale   każda   witryna,   każdy   szyld   sklepowy   wydawał   się 
znajomy. Czyżby naprawdę zwiedziła już wszystkie sklepy w okolicy? W Londynie to 
żadna sztuka robić zakupy, korzystny kurs dolara jeszcze wszystko upraszczał. Blair 
zauważyła to zaraz po przyjeździe; musiała wymienić pieniądze na taksówkę i bardzo 
się ucieszyła, widząc iie ładnych, pastelowych banknotów dostała za nudne zielone 
dolary. Kasjer w banku dal jej nawet garść monet, w tym wielkiego pensa. wartego 
nie   jednego   cerita.   ale   aż   dwa,   śmieszną   sześciokątną   monetę   i   spore   ciężkie 
monety funtowe. Jeśli Anglicy używają monet tak samo, jak Amerykanie banknotów, 
to po prostu zakupowy raj. Nie żeby ceny kiedykolwiek zdołały ją powstrzymać. Blair 
stanęła   przed   budynkiem,   który   niczym   się   nie   różnił   od   domów   w   zachodnim 
Londynie. Była to wysoka, dobrze

76

oświetlona kamienica o dużych, czystych oknach z doniczkami na parapetach. Jednak 
łata   zakupów   sprawiły,   że   Blair   miała   szósty   zmysł;   wiedziała   instynktownie,   gdy 
trafiła na coś interesującego. Przez okno na parterze dostrzegła piękny chiński wazon 
pełen  białych  kamelii   na  pozłacanym  stoliku.  Nie   widziała  nigdzie  ubrań,  ale  była 
święcie przekonana, że w środku kryje się coś wspaniałego.

Jakby nie było, każdy ma ukryty talent.

Zadzwoniła   do   drzwi   i   po   chwili   rozległ   się   dźwięk   domofonu,   więc   weszła   do 

wyłożonego marmurem eleganckiego holu. W przestronnym, jasnym salonie królował 
rninimalizm. Fantastyczna zielona torebka z krokodylej skóry spoczywała na szczycie 
złamanej korynckicj kolumny, spowita w miękki blask reflektora. Zapierające dech w 
piersiach czerwone aksamitne baleriny leżały na satynowej poduszce. Wyglądały na 

background image

lak miękkie, że nie oparła się pokusie i pogłaskała je. Wysoka Hinduska z długimi, 
gęstymi włosami uśmiechnęła się zza zabytkowego biureczka w stylu art nouveau. 
Blair poczuła się nie na miejscu w dżinsach Rock Republic, złotej jedwabnej koszuli 
Eberjey i skromnych sandałkach, ale nie miała zamiaru wychodzić.

- Jestem Lyla - przedstawiła się dziewczyna z nienagannym brytyjskim akcentem. 

- W czym mogę pomóc?

Blair   podeszła   do   kręconych   schodów.   Kierowana   instynktem,   wchodziła   coraz 

wyżej. Schody były dokładnie takie same jak te, po których schodzi Eliza w My Fair 
Lady, 
w tej scenie, gdy dębi ntuje w towarzystwie.

No proszę, życie naprawdę naśladuje sztukę.
Piętro było niemal puste, jeśli nie liczyć wielkiego lustra przy najdalszej ścianie. 

Blair zatrzymała się w jasnym, słonecznym pomieszczeniu i wyobraziła sobie, że to 
jej garderoba. Pośrodku, na szklanym wieszaku, wisiała długa biała

77

suknia. Jedwabna, uszyta ze skosu, zdawała się żyć własnym życiem. Była... piękna. 
Ta,   która   ją   włoży,   będzie   bohaterką   niekończącego   się   romansu.   Blair, 
zafascynowana, dotknęła materiału. Czyżby to... Tak.

Suknia ślubna.

Jej suknia ślubna.

- Zechciałaby pani przymierzyć?

Blair  odwróciła  się  gwałtownie  i  zobaczyła  Lyłę. Nie  słyszała, kiedy weszła  ńa 

górę.

- Tak, koniecznie - szepnęła. - Muszę.
Po co właściwie?

W   sklepie   przyjmowano   jedną   klientkę   naraz,   więc   nie   było   oddzielnej 

przymierzalni. Lyla wspięła się na palce, żeby zdjąć szklany wieszak z uchwytu, a 
Blair niemal zdarła z siebie ubranie. Włożyła suknię przez głowę. Przeszył ją dreszcz, 
gdy jedwab, miękki i lekki jak bita śmietana, muskał jej ciało.

Nie spojrzała w lustro, póki nie była gotowa. Stała przy oknie, wpatrzona w ogród 

na tylach sklepu.

- Proszę,   jeszcze   to.   -   Lyla   zapięła   jej   na   karku   delikatny

złoty   naszyjnik.   -   Chyba   może   się   pani   przejrzeć   -   mruknęła
i odwróciła Blair twarzą do lustra.

Blair ostrożnie szła przez duże pomieszczenie, unosząc skraj sukni, żeby na niego 

nie   nadepnąć.   Przed   lustrem   było   małe   podwyższenie.   Weszła   na   nie   ze 
spuszczonym wzrokiem, czekała, aż wszystko będzie idealnie. Puściła skraj sukni, od-
garnęła włosy z twarzy i spojrzała w zwierciadło.

-Och! - jęknęła.

Oto jej przyszłość. Blair w życiu nie widziała równie idealnej sukni. Zadziwiające. 

Piękno   kreacji   sprawiło,   że   ona   sama   wydawała   się   jeszcze   ładniejsza.   Stanik 
zupełnie   nie   pasował   do   kreacji,   a   jednak   jej   cera   nigdy   nie   była   równie 
nieskazitelna. Czuła się, jakby zeszła z okładki letniego wyda-

nia ,,Town&Country'

:

. Najwyraźniej stare powiedzenie, że instynktownie wiesz,  gdy 

trafisz na odpowiednią suknię ślubną, zawiera sporo prawdy.

Pobiorą się w kościele świętego Patryka w Piątej Alei i wydadzą przyjęcie w hotelu 

background image

St. Clair, w którym zarezerwują wszystkie pokoje dla gości. Ojciec poprowadzi ją do 
ołtarza ze (zami w niebieskich oczach, szepcząc: „Kocham cię, misiu", zanim oddają 
Marcusowi. A Marcus przez całą uroczystość będzie trzymał ją za rękę, jak tylko on 
potrafi, dając do zrozumienia, że są nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.

Wspaniała, prawda? - Lyla splotła ręce na piersi. Stała za Blair i uśmiechała się z 
aprobatą. Blair odnalazła jej wzrok w lustrze.

Idealna - szepnęła, wpatrzona w s'nieżnobiały jedwab.

Wyznaczyli już państwo datę? Hm, może najpierw oświadczyny? 1, no wiecie, 
studia?

Biorę ją - zdecydowała Blair.
- Oczywiście,   -   Lyla   skinęła   głową.   -   Nie   pożałuje   pani.

- Narzeczony będzie zachwycony.

Blair machinalnie skinęła głową, ciągle wpatrzona w swoje odbicie.

- A

 

naszyjnik?

 

-

 

zapytała

 

Lyla.

Dlaczego

 

nie,

 

pomyślała

 

Blair.

No właśnie, dlaczego nie?

78

danny ma coś w sobie

Jedyne, eo nie podobało się Danowi w Strand to fakt, że w księgarni nie było 

pewnego nowoczesnego wynalazku - klimatyzacji. Tego ranka pracował w ciasnej, 
dusznej   piwnicy,   w   informacji;   zajmował   się   też   specjalnymi   zamówieniami,   na 
przykład na kalendarz z fotografiami chorób skórnych. Po kilku godzinach męczarni 
miał wreszcie okazję zaczerpnąć świeżego powietrza.

O ile tak można nazwać papierosa. Ledwie zjawił się jego zmiennik - ponury, milczący 
facet o imieniu Brent, który pracował w Strand od dwudziestu lat -Dan pomknął na 
górę krętymi schodami i wypadł na zewnątrz.

Wzdłuż budynku biegł betonowy beżowy gzyms. Przysiadł na

nim, rozkoszując się cieniem i papierosem.

Na chodniku tłoczyli się przechodnie, zwabieni koszami

z przecenionymi książkami, których i tak nikt nie kupował.

Leżały tam na przykład: Numizmatyka w dzisiejszej Kanadzie
Tiger, prawdziwa opowieść o psie, który pokochał kota. Dan
zamknął oczy i nic zwracał uwagi na buszujących w koszach.

Zaciągnął się głęboko i wspominał Siddarthę Hermana Hesse:
„Gdy Siddartha przechodził ulicami miasta, z jasnym czołem.

z królewskim wejrzeniem, smukły w biodrach - w sercach

background image

80

młodych dziewcząt z bramińskich domów budziła się miłość"*. Nic na to nie poradzi, 
chciałby być Siddartha, a przynajmniej być podobnym do niego.

Chciałby   też   z   kimś'   o   tym   porozmawiać,   zwłaszcza   odkąd   próba   dyskusji   z 

Yanessą okazała się niewypałem.

Czyjaś' dłoń na ramieniu wyrwała go z zadumy. Otworzył oczy.

- Dan?   -   Bree,   wysportowana,   zwinna   jasnowłosa   córka

bramina, stała przed nim i podziwiała go jak Siddanhę.

I kto twierdzi, że marzenia się nie spełniają?

Cześć. - Zerw^ał się szybko. Bree miała na sobie obcisłą zieloną koszulkę bez 
rękawów   i   białe   szorty.   Związała   włosy   w   dwa   kucyki.   Jej   skóra   wręcz 
promieniała zdrowiem.

Ty palisz? - zapytała wstrząśnięta.

-Nie,   nie.   -   Dan   szybko   cisnął   zapalonego   papierosa   na   ziemię   i   zadeptał 

niedopałek. - Trzymałem go dła Steve'a, musiał wrócić do środka.

Nieźle, Szekspirze.

Uf - odetchnęła, wachlując się dłonią. - Palenie bardzo szkodzi zdrowiu.

Wiem. wiem - zapewnił szczerze i wytarł ręce w sprane zielone sztruksy.

Tak się cieszę, że cię spotkałam! - Bree wskoczyła na krawężnik i przeskakiwała 
z miejsca na miejsce, jak dziecko. które chce do łazienki, ale żal mu się rozstać 
z kolegami. - Chciałam ci powiedzieć, że Siddartha bardzo mi się podobał.

Tak? Świetnie. Niedawno sam wróciłem do tej książki.
- Tak? Co za zbieg okoliczności.
Jasne. Zbieg okoliczności.

* Hermann Hes.se Siddartha. Poemat indyjski, pr/el. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo 

Poznańskie, Poznań 1988 (przy. tłum.).

6 - Tylko w twoich siuich

g 1

-Więc   spodobała   ci   się?   -   zapytał,   zakładając   nogę   na   nogę   gestem,   jak   miał 

nadzieję, tyleż sportowym co intelektualnym. - A co teraz czytasz?

-Zabieram się do dzieła, nad którym pracuje mój jogin. Pisze o tym, jak usprawnić 

komunikację   między   mózgiem   i   pozostałymi   organami,   za   pomocą   jogi   i   mantr. 
Napisał z pięćdziesiąt rozdziałów, a każdy ma prawie sto stron. Pracował nad tym od 
jedenastu lat. W tym roku chyba mu to wydadzą. Prosił, żebym rzuciła okiem. Ja! 
Wyobrażasz to sobie? To wielki zaszczyt!

Zaszczyt? Raczej wrzód na jej wyćwiczonym tyłeczku.

- A1e   muszę   ci   coś   wyznać   -   ciągnęła,   patrząc   mu   prosto

w oczy. - Nie przyszłam tu rozmawiać o książkach.

-Nie?

Dan zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. Nerwowo kopnął papierosa, którego się 

wyparł. Oddałby wszystko, żeby go dalej palić.

-Chciałam   zapytać,   czy   nic   miałbyś'   ochoty   się   kiedyś   spotkać?   Wiem,   pewnie 

wyda ci się  to bardzo bezpośrednie.  ale  uważam, że trzeba  chwytać  dzień. Moim 

background image

zdaniem los wynagradza śmiałość, nic sądzisz?

Dan entuzjaslycznie skinął głową.

-W każdym razie, trochę się nudzę sama. Dorastałam tutaj, w Greenwich Village, 

ale potem chodziłam do szkoły z internatem na zachodzie, więc nikogo tu nie znam. 
Jesienią idę na studia do Santa Cruz, ale nie chcę się nudzić w mieście przez całe 
lato, sama jak palec.

Oczywiście - przytaknął ochoczo. - Chętnie ci potowa-rzyszę.

Super! - Bree zeskoczyła z krawężnika. - Jaki masz rozkład dnia?

Pracuję codziennie, ale po szóstej jestem wolny.

82

- Świetnie. Co powiesz na Bikram?
-Jasne   -   skinął   głową,   choć   nie   miał   pojęcia,   o   czym   mówi.   Rzadko   bywał   w 

klubach.

- Bomba!   -   pisnęła.   -   Podaj   mi   swój   numer,   zadzwonię,

żeby   potwierdzić,   ale   powiedzmy,   sobota?   -   Wpisała   numer
jego komórki do różowego telefonu.

Pozwolił  sobie  na dłuższą przerwę,  niż mu  przysługiwała.  ale  po odejściu  Bree 

musiał zapalić jeszcze jednego camela, żeby się uspokoić. Nie miał pojęcia, co to jest 
Bikram. Nowy modny klub? Hinduska restauracja? A może niezależny film? Nieważne. 
Vanessa jest zajęta pracą, a on umówił się na gorącą randkę /e ślicznotką, która lubi 
czytać.

Co jak co, ale ta randka na pewno będzie gorąca.

światła, kamera... a gdzie akcja?

-Cięcie! - wrzasnął Ken Mogul - Kurwa! - Cisnął zieloną fluorescencyjną podkładkę 

na ziemię i zerwał się ż metalowego krzesła. - Dziesięć minut przerwy. Muszę zapalić, 
do cholery.

Ręce   Sereny   drżały,   gdy   Thaddeus   przypalał   jej   gauloisa   srebrną   zapalniczką 

Zippo. Zaciągnęła się głęboko, ale tym razem nikotyna nie pomogła jej się uspokoić. 
Opanowanie teksu i wygłaszanie swoich kwestii w odpowiedni sposób okazało się 
trudniejsze, niż sądziła. Co najgorsze, Ken, przerażający dziwak, wrzeszczał na nią co 
pięć sekund.

-Nie   przejmuj   się   nim   -   mruknął   Thaddeus.   Przeczesał   jasne   włosy   dłonią   i 

uśmiechnął   się   z   błyskiem   w   cudownych   jasnoniebieskich   oczach.   Objął   ją 
ramieniem. - Wiem, że jest ci ciężko. Zresztą uważam, że radzisz sobie świetnie jak 
na pierwszy raz. Mamy po prostu bardzo napięty plan zdjęciowy, a Kenowi zależy, 

background image

żeby producenci byli zadowoleni. Uwierz mi, to nie ma nic wspólnego z tobą.

Czyżby?

-   Naprawdę?   -   szepnęła,   wtulona   w   jego   opiekuńcze   ramiona.   Winnych 

okolicznościach nic kleiłaby się tak do faceta, którego zna dopiero od kilku dni, ale 
Thaddeus to ktoś' wię-

cej   niż   zwykły   znajomy,   [   nie   chodzi   tylko   o   to,   że   jest.   Grali  

1

  zakochanych. 

Podczas prób idiotycznej sceny kulminacyjnej I  całowali się już osiem razy. Tulenie 
się do niego na kanapie

wydawało się jak najbardziej naturalne.

-

Słuchajcie! - ryknął reżyser. Wrócił do pokoju, wepchnął

[ paczkę czerwonych marlboro do kieszeni pogniecionej dżinso

wej koszuli z obciętymi rękawami, przez co wyglądała raczej

jak kamizelka. Serena wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.

Thaddeus przykrył jej dłoń swoją w uspokajającym gestie.

- Poniosło   mnie   -   przyznał   Ken.   -   Dajmy   sobie   spokój   na

dzisiaj,   dobrze?   I   tak,   muszę   z   Vanessą   ustalić   rodzaje   ujęć.   Ale
wy dwoje pracujecie dalej. Idźcie na kolację, aa mój koszt.

-Dzięki, Ken. - Thaddeus wstat i się przeciągnął. Serena poczuta zapach potu i 

wody   kolońskiej   Carolina   Herrera   for   Men.   -   To   był   męczący   dzień.   Chętnie 
wyskoczyłbym na drinka.

- I popracujecie nad chemia, tak. Holly? Poznaj go. Poroz-

\  mawiaj z nim, słuchaj go, ucz się od niego. Macie się zgrać,

rozumiecie?

i

Serena skinęła głową i zdusiła niedopałek w popielniczce

z macicy perłowej, balansującej na oparciu brązowej skórzanej kanapy. Jasne, może 
się zgrać, zwłaszcza z Thaddeusem. Ale '   niekoniecznie na oczach Kena.

- Świetnie   -   mruknął   reżyser.   -   No,   to   lećcie   na   kolację.

To wasza praca domowa.

Kolacja z hollywoodzkim gwiazdorem? A będą oceny?

Wybrali   As   Such   przy   Clinton   Strcet.   najmodniejszą,   najbardziej   zatłoczoną 

knajpkę   w   mieście.   Podawano   tu   najlepszego   tatara,   serwowanego   z   jajami 
przepiórezymi i frytkami solą morską. Opróżnili bulelkę szampana Veuve Cliquot 
do czekoladowego ciasta z jeżynami na deser. Lekko wsławiona

84
B5

Serena wyznała Thaddeusowi, jak to się stało, że w zeszłym roku nie przyjęto jej 
ponownie do Hannovcr Academy.

Pojechała na lato do Europy. Przez kilka miesięcy balowała z Erikiem. starszym 

background image

bratem,   i   flirtowała   z   Francuzami.   Erik   w   sierpniu   wrócił   do   Stanów,   ale   Serena 
została dłużej. Po co się liczyć, skoro plaże Saint-Tropez są takie piękne nawet we 
wrześniu?   Na   szczęście   Constance   Billard,   prywatna   żeńska   szkoła,   do   której 
uczęszczała od przedszkola, zgodziła się przyjąć ją ponownie.

-Juz   myślałam,   że   trafię   na   podrzędny   uniwersytet   i   do   końca   życia   będę 

mieszkała z rodzicami - wyznała. - A teraz proszę, gram w filmie, mieszkam sama, a 
jesienią   idę   do   Yale.   Nigdy   nie   wiadomo,   co   się   wydarzy.   -   Uśmiechnęła   się 
uwodzicielsko, ale alkohol sprawił, że wyszło to dość nieporadnie. Była to zachęta, 
żeby ją pocałował. Z drugiej strony, są w restauracji pełnej gapiów. Może lepiej, że 
tego nie zrobił,

-Idziemy?   -   zapytaj,   jakby   nie   mógł   się   doczekać,   aż   znajdą   się   w   bardziej 

intymnym miejscu.

Ledwie wyszli na duszną, rozgrzaną, zatłoczoną ulicę. rozległ się krzyk.

-Thad! Thad! - Z cienia wynurzył się krępy brodacz Ł aparatem fotograficznym. 

Pstrykał zdjęcia, idąc w ich stronę. Flesz rozjaśniał ciemną uliczkę.

Thaddeus opiekuńczym gestem objął Serenę w talii. Miał fałszywy uśmiech na 

ustach.

Serena   także   się   uśmiechnęła.   Przywykła   już,   że   reporterzy   z   kronik 

towarzyskich   ją   fotografują.   Kilka   razy   wystąpiła   też   jako   modelka.   Ale   żaden   z 
fotografów nie był tak natrętny. Przerażające.

-Idziemy - westchnął Thaddeus. Skinął na brodacza. -Słuchaj, stary, dość już. 

Idziemy.

86

Ale   reporter   nadal   im   towarzyszył.   Drobił   i   tańczył   jak   bokser,   i   pstrykał 

bezustannie, tak szybko, że brzmiało to jak warkot karabinu maszynowego. Wy pstry 
kał cały film, błyskawicznie załadował nowy i pstrykał dalej.

-Dosyć   -   warknął   Thaddeus   bardziej   stanowczo.   Szarpnął   Serenę   za   ramię   w 

stronę jezdni. - Idziemy.

Serena uśmiechała się dalej, ale rozbieganym wzrokiem szukała taksówki.

- Kto   to,   Thad?!   -   zawołał   reporter   za   ich   plecami.   -   Co

masz   dzisiaj   na   sobie,   Thad?   -   dodał   bezczelnie.   -   Jesteś   bo
ski, wiesz? A ty, ślicznotko? Co to za projektant?

Akurat   tego   dnia   założyła   ulubioną   czarną   bawełnianą   plażówkę   Lesa   Besta   i 

czarne baleriny Capezio, ale była zbyt zaskoczona, by to powiedzieć.

- Koniec! - wrzasnął gniewnie Thaddeus.
Czyżby zamierzał odstawić numer Cameron Diaz?
Wszedł  na  ruchliwą  Clinton  Street,  machając rękami

jak rozbitek na bezludnej wyspie na widok samolotu ratunkowego. Ledwie zatrzymała 
się  taksówka,  wepchnął Serenę  do  środka,  wskoczył za  nią  i  zatrzasnął drzwiczki. 
Fotograf   przycisnął   aparat   do   szyby.   Serena   ukryła   twarz   na   szerokim   ramieniu 
Thaddeusa i przez chwilę wiedziała, co czuta księżna Diana tuż przed śmiercią.

-Jedziemy, i to już! -warknął Thaddeus do kierowcy.
Dobiegł ich jeszcze krzyk fotografa:

background image

- Jutro będziecie na pierwszej stronie „Post"!
Na   rogu   Siedemdziesiątej   Pierwszej   i   Trzeciej   Alei   Thaddeus   zapłacił,   wysiadł   i 

przytrzymał jej drzwiczki.

Ich kroki niosły się echem w nocnym powietrzu. Ruch uliczny szumiał na Drugiej 

Alei  jak ocean.  Serena  weszła  na stopień  i spojrzała na Thaddeusa. Wreszcie byli 
równego wzrostu.

- Może   wejdziesz   na   drinka?   -   zapytała.   Nie   chciała,   żeby

przykre   zajście   z   nachalnym   paparazzim   zepsuło   im   wieczór.
Jakby   nie   było,   po   raz   pierwszy   ma   Thaddeusa   tylko   dla   siebie.
Nie   patrzy   na   nich   reżyser-dziwak,   nie   ma   tu   kamer   ani   scena
riusza, Nie przepuści takiej okazji.

Wzruszył ramionami.

-Usiądźmy lu na chwilę. - Przycupnął na stopniu. -Wszystko w porządku?

-Tak - szepnęła. Ostrożnie uniosła sukienkę i usiadła obok niego.

- Cholerny fotograf - mruknął gniewnie.

Serena położyła mu dłoń na udzie w geście pocieszenia.

Dupek.  -  Uśmiechnęła   się   pogodnie.  -  Nie  przejmuj  się  nim.  Chodź na  górę, 
zrobię ci pyszne mojito.

Czasami mam tego dosyć. Wiesz, mówią do ciebie, jakby cię znaJi. Zawołał do 
mnie   Thad,   słyszałaś?   -   Thaddeus   puścił   jej   propozycję   mimo   uszu.   Serena 
patrzyła   na   srebrny   rożek   księżyca   nad   wieżowcem   przy   Siedemdziesiątej 
Drugiej.

Pewnie jest ci ciężko. Ludziom się wydaje, że cię znają. Widzą cię w filmach, 
gazetach...

AJe nie chadzają na kolacyjki. Biedacy.

Słuchaj, przecież ja nawet nie nazywam się Thaddeus.

Jak to? - zdziwiła się.

Mam na imię Tim. Mój agent uznał, że Thaddeus brzmi bardziej filmowo.

Chyba miał rację. - Serena skinęła głową i nagle przyszło jej na mysi, że może i 
ona powinna zmienić nazwisko. Może to jej pomoże w karierze.

Jasne, bo Serena van der Woodseu wcale nie brzmi dramatycznie.

Poszukał chwilę w kieszeni i wyjął paczkę parlamentów light.

88

Szanuj Książk:

Tu przynajmniej mamy spokój - mruknął i zapalił. Tak jest. Masz spokój i masz 
mnie.

Żadnych fotografów - zachichotała. - Tylko my dwoje.

Odrabiamy pracę domową. Z chemii, kapujesz? Bracie, lepiej trzymaj się 
scenariusza. Serena w życiu nie miała równie przyjemnej pracy domowej

i była pew

r

na. że świetnie sobie radzi. Pytanie tylko, jak się do niego przytulić, aby 

dać mu jasno do zrozumienia, że to nic element roli. Chciała, żeby widział różnicą 

background image

pomiędzy   Screną   a   Holły.   Żeby   wiedział,   które   pocałunki   są   prawdziwe,   a   które 
udawane.

Znowu się ^potykamy - rozległ się głos nad ich głowa-mi. Jason, jej sąsiad, w 
granatowym garniturze w prążki. Rozwiązał żółto-niebieski krawat i rozpiął białą 
koszulę pod szyją. Nie widziała go, odkąd tu zamieszkała i szczerze mówiąc, już 
0 nim zapomniała.

Cześć, Jason. - Nie chciała być niegrzeczna, ale miała nadzieję, że sobie pójdzie. 
Owszem, jest miły i słodki, ale ona i Thaddeus muszą odrobić pracę domową.

Cześć - odezwał się Thaddeus tym samym pogodnym tonem, którego używał w 
telewizyjnych talk show. Nie wstał ze stopnia, ale podał rękę Jasonowi. - Jestem 
Thaddeus.

Jason zbiegł ze schodów.

Właśnie   szedłem   po   pocztę.   Jason   -   przedstawił   się.   Mocno   uścisnął   dłoń 
Thaddeusa. - Miło mi.

Wybierz sobie stopień - zażartował Thaddeus i przesunął się odrobinę. - Mamy 
mnóstwo miejsca.

A może pójdziemy do mnie na drinka? - zaproponowała Serena z nadzieją.

Skoczę   po   piwo   -   zaoferował   się   Jason.   -   Mam   kilka   butelek   w   lodówce.   Nie 
musimy wspinać się na samą górę.

-Super.   Podoba   mi   się   tutaj.   Taki   miły   wiaterek.   I   towarzystwo.   -   Thaddeus 

uśmiechnął się do Sercny.

89

- Mnie   też.   -   Odpowiedziała   uśmiechem   na   jego   uśmiech,

choć   wolałaby   być   na   górze,   tylko   we   dwójkę.   Chce   wiaterku?
Otworzy mu okno,

Jason mieszkał zaledwie piętro wyżej, więc już po chwili wrócił z trzema zimnymi 

butelkami heinekena.

Dzięki. - Thaddeus z westchnieniem zdjął kapsel i cisnął go na stopień.

Ciężki dzień? - domyślił się Jason.

Bardzo - przyznał Thaddeus. - A ty? Co robisz?

Mam letnią praktykę w kancelarii Lowell. Bonderoff. Foster i Wallace - odparł 
Jason i upił spory łyk. Na ulicy głośno zatrąbił samochodowy klakson. Serena 
zerknęła na zegarek. To doprawdy fascynująca rozmowa, ale szczerze mówiąc, 
wolałaby teraz siedzieć w gorącej wannie.

To moi prawnicy! - zawołał Thaddeus podekscytowany. jakby w życiu nie poznał 
nikogo równie fascynującego jak Jason. - Nie znasz przypadkiem Sama?

Słyszałem o nim - odparł Jason. To partner z Los Angeles, prawda?

Powiew wiatru rozwiał włosy Thaddeusa.

Prawdziwy   pittbul.   Boże,   pamiętam,   jak   kiedyś   miałem   problem   z   jedną 
wytwórnią i...

Świat jest mały. - Serena ziewnęła i się przeciągnęła.

W takim razie za mały świat. - Thaddeus podniósł butelkę i stuknął się z nimi.

Serena   wypiła   piwo   do   dna   i   przysunęła   się   do   niego.   Choć   rozmowa   była 

śmiertelnie nudna, jest w towarzystwie dwóch dżentelmenów, którzy bez wątpienia 
zaniosą ją na samą górę do jej mieszkania, gdyby wypiła za dużo i straciła równowa-

background image

gę-

Jakby nie byto, zawsze polegała na innych.

uciekająca panna młoda

Blair Waldorf wbiegła do holu hotelu Claridgejak kobieta bardzo zajęta, bo tak 

właśnie   było.   Musi   jak   najszybciej   wrócić   do   apartamentu   i   przejrzeć   zakupy. 
Spieszyło się jej zwłaszcza do imponującej sukni ślubnej, najwspanialszego łupu tego 
tygodnia. Dziesięć tysięcy funtów to majątek, nawet dla niej, ale suknia była warta 
każdego pensa i Blair wiedziała, że matka przyzna jej rację. A jeśli nie ona, to jej 
ojciec. Harold J. Waldorf, uroczy gej, który korzystał z życia na południu Francji. Ze 
wszystkich ludzi na świecie on na pewno zrozumie, co to znaczy, trafić na idealną 
suknię ślubną.

Zamierzała zaplanować spotkanie z ojcem w Paryżu. Chyba już czas, żeby Marcus 

poznał   jej   rodziców?   To   tylko   kilka   godzin   stąd.   No   i   co   to   za   frajda,   wyjechać   z 
ukochanym   w   romantyczną   podróż   pociągiem   i   zostawić   kuzynkę   Camillę   w 
Londynie. Idąc przez hol, dostrzegła recepcjonistkę za ślicznym małym biureezkiem. 
Świetnie,   pomyślała.   Niech   ona   wszystko   załatwi!   Przemierzyła   marmurowy   hol   i 
zatrzymała się przed kobietą, piszącą coś w oprawionym w skórę notesie.

--Chciałabym zamówić bilety do Paryża - odezwała się Blair.

91

- Pani...

 

przepraszam

 

bardzo,

 

Beaton-Rhodes?

 

-

 

zapytała

recepcjonistka,   niska,   zgrabna   Azjatka   w   okularach   lennon-
kach i krótkiej, praktycznej fryzurce.

- Panna Waldorf - poprawiła Blair.
Nie pani Beaton-Rhodes. Jeszcze nie.

-Oczywiście - speszyła się recepcjonistka. - Chciałam się jedynie upewnić, czy 

zostanie pani u nas przez kolejny tydzień?

- Tak,   tak   -   B   lair   machnęła   ręką.   Miała   ważniejsze   sprawy

na   głowie.   -   Jak   mówiłam,   chciałabym   wyjechać   do   Paryża.
I to natychmiast.

-Oczywiście, jeszcze tylko potrzebna mi karta kredytowa. Żeby uiścić rachunek 

za pokój.

Nie  może pani wystawić rachunku na lorda Beaton-Rho-desa?  - żachnęła się 
Blair, zirytowana. - On się tym zajmuje.

Rozumiem. - Recepcjonistka skinęła głową i zapisała coś w małym notesiku. - A 
czyjego lordów ska mość wkrótce nas zaszczyci? Musi podpisać rachunek.

Nie   wiem   -   przyznała   Blair.   Za   moniem   będzie   szykowała   cudownie 
romantyczny wieczór: szampan, bielizna, te sprawy; tyle że nie rozmawiała z 
Marcusem cały dzień, więc nie wiedziała nawet, czy się spotkają.

Niestety, nalegam, żeby lord Beaton-Rhodes pojawił się u nas w najbliższym 

background image

czasie i podpisał stosowne dokumenty.

Dobrze - warknęła Blair. - Przyjdzie.

Minęła je grupa włoskich turystów. Niektórzy robili zdjęcia rozzłoszczonej Blair. -Cóż, 
panno...

Waldorf - podsunęła.

Cóż,   panno   Waldorf,   lord   musi   jutro   podpisać   rachunek,   inaczej   będziemy 
zmuszeni prosić panią o zwolnienie apartamentu. Są inni zainteresowani.

92

- Świetnie   -   syknęła   Blair.   -   Zaraz   do   niego   zadzwonię.   -

Wyjęła   komórkę   z   torebki   i   wybrała   jedyną   pozycję   w   „moich
numerach".   Mogła   się   tego   spodziewać   -   Marcus   nie   odbierał.
Postanowiła   nie   zostawiać   wiadomości   na   poczcie   głosowej.
Tego   dnia   nagrała   się   już   trzykrotnie.   Nie   chciała,   żeby   uznał,
że zwariowała.

Bo oczywiście kupno sukni ślubnej to przykład zdrowego rozsądku.

- Nie   odbiera   -   poinformowała   recepcjonistkę.   -   Ma   teraz

mnóstwo   pracy,   ale   na   pewno   dzisiaj   się   odezwie.   Poproszę,
żeby wpadł i załatwił całą tę sprawę, dobrze?

Minęło   dopiero   kilka   dni,   a   Blair   już   podłapała   brytyjski   akcent   i   słówka.   Jak 

Madonna skracała niektóre głoskj i używała wyrażeń w stylu „cała ta sprawa".

Dobrze. - Recepcjonistka skinęła głową. - Proszę tylko pamiętać, że jutro musi 
podpisać rachunek, w innym wypadku będziemy zmuszeni zażądać zwolnienia 
apartamentu. Oby zdołał się na moment oderwać od żony i wpadł to załatwić,

Słucham? - Blair się najeżyła.

Tak? - rzuciła recepcjonistka arogancko.

Co   pani   powiedziała?   -   Blair   czuła,   jak   jej   uszy   czerwienieją   ze   złości.   Na 
moment zapomniała o sukni czekającej na górze, w luksusowym apartamencie. 
Zapomniała o pokojówce, która ochoczo przygotuje jej pysznego drinka, ledwie 
stanie w drzwiach. Zapomniała o masażu, o którym marzyła. Zapomniała nawet 
o Paryżu.

O ile pamiętam, powiedziałam: „Oby zdołał się na moment oderwać od pracy i 
wpadł to załatwić" - wyjaśniła słodko recepcjonistka.

Nieprawda - wycedziła Blair. Pochyliła się nad kontuarem. - Powiedziała pani: 
„Od żony".

To nieporozumienie - mruknęła recepcjonistka.

91

background image

Owszem,   z   pani   strony!   -   wrzasnęła   Blair.   Nieśmiałość   nigdy   nic   była   jej 
problemem. - Słyszałam, co pani powiedziała.

Tak, proszę pani. Oczywiście. Niecb jego lordowska mość podpisze dokument, a 
wszystko będzie w porządku.

On nie ma żony. To jego kuzynka - ciągnęła Blair. - Aja jestem jego dziewczyną. - 
Krzyczała już na cafe gardło. Włosi przyglądali się jej z drugiego krańca holu.

Recepcjonistka się zarumieniła.

- Proszę, nie podnośmy głosu.
-Pieprzyć to. - Blair miała po dziurki w nosie Anglii, ciągłej uprzejmości i brytyjskiej 

godności. Nie interesowała ją żadna / tych rzeczy. Pieprzyć tę sukę, pieprzyć Anglie, 
pieprzyć   Marcusa   i   jego   końską   kuzynkę   Camilię.   Nagle   zamarzyła   o   jednym,   o 
powrocie do domu.

-Wie   pani   co?   Nie   chcę   tego   apartamentu.   Proszę   zaraz   zadzwonić   do   British 

Airways i zarezerwować mi bilet. W jedną stronę, pierwszą klasą, do Nowego Jorku. - 
Wsunęła rękę do torebki, znalazła kartę kredytową i cisnęła na kontuar.

- Do   Nowego   Jorku,   pierwszą   klasą,   w   jedną   stronę   -   po

wtórzyła   recepcjonistka.   -   Virgin   lata   codziennie   o   jedenastej.
Może jeszcze będą miejsca.

Yirgin. Dziewica. Odpowiednie, nie ma co.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Na pewno niektórzy z was to widzieli i podobnie jak ja nie mogli uwierzyć własnym 
oczom.   Wędrowałam   sobie   radośnie   Madison   Avenue   w   poszukiwaniu   nowych 
bawełnianych   koszulek   na   plażę,   i   co   widzę?   Najstraszniejszy   widok   na   świecie: 
tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE. Zamknięte? To nie tak, jak myślicie. Wygląda na to, 
że największy dan-1 dys w mieście i zarazem dyrektor kreatywny Barneys, Graham 
Oliver, przyjaźni się z pewną niezależną operatorką filmową i zgodził się zamknąć 
sklep na kilka dni, żeby mogli kręcić w spokoju.

Oby   tylko   otworzyli   zgodnie   z   zapowiedziami.   Wieść   niesie,   że   debiut   pewnej 
młodej gwiazdy nie będzie tak spektakularny, jak się spodziewano. Podobno jest 
tak   źle,   że   najpierw   kręcą   wszystkie   sceny   bez   niej.   W   nadziei,   że   praktyka 
naprawdę czyni mistrza.

Barneys jest chwilowo nieczynny, więc chyba wyjadę na dobre - mam dosyć latania w 
tę   i   z   powrotem   helikopterami   i   wynajętymi   samolotami.   Wiem,   wiem,   sama 
mówiłam, że w Hamptons na początku lata nic się nie dzieje - zazwy-czaj czekam 
do czwartego lipca, zanim tam pojadę - ale dochodzą mnie wieści o przedziwnych 
wydarzeniach na

95

wyspie.   Muszę   zobaczyć   to   na   własne   oczy.   Mam   naprawdę   ciężkie   życie.   Jakim 
cudem   uda   mi   się   być   jednocześnie   w   kilku   miejscach?   Nie   żeby   kiedykolwiek 

background image

sprawiało mi to problem.

JAK PRZETRWAĆ LATO: PORADNIK

Nie będę rzucać nazwiskami, wiem, to do mnie niepodobne, ale widzę na mieście 
mnóstwo grzeszników. Więc najpierw kilka słów na temat tego, co koniecznie musicie 
wiedzieć:

1.

opalanie

Oczywiście   najlepsza   jest   naturalna   opalenizna.   Jeśli   matka   natura   nie   chce 
współpracować,   ujdzie   też   opalanie   natryskowe.   Ale   pamiętajcie,   nieważne,   nad 
basenem czy w komorze natryskowej, opalamy się nago! Biate ślady po kostiumie to 
szczyt złego smaku. A dwa dni wcześniej pe-eling i woskowanie! Nikt się nie nabierze 
na plamy.

2.

brwi

Po pierwsze, wiemy, że powinnyśmy mieć dwoje, prawda? Odkładamy pęsetę. Nie, 
wyrzucamy! Idziemy do mojej znajomej, Reese, u Bergdorfa, i to jak najszybciej. I 
niech nikt nie waży się narzekać, że zapłacił 45 dolarów za jedna brew.

3.woskowanie
Mamy sezon kąpielowy, więc ta kwestia nie podlega dysku sji. Ty włożysz bikinr Eres, 
a   widok   mamy   wszyscy.   Ja   osobiście   preferuję   tradycyjną   depilację   brazylijską. 
(Chcesz   być   piękna?   Cierp!)   Powszechnie   wiadomo,   że   chwalę   też   aplikacje   z 
kryształków Swarovskiego, przesada jest jed-nak w ztym guście, prawda?

9.6

Wasze e-marle

|2§    Droga Plotkaro

Podobno w Internecie pojawił się bardzo ciekawy film, żywy dowód na to, że 
niektóre   już   występowały  przed   kamerą.   Kręcono   go  w  plenerze,   w   Central 
Parku, a partnerem naszej gwiazdy jest ten ogier, N, Dziewczyna ma ciemne, 
kręcone włosy, ale to S, prawda? Kinoman iak

Ml   Drogi Kinohnaniaku

Wyjaśnijmy sobie pewne fakty. Film, o którym mówisz, powstał jakiś rok temu i 
nikt z grających w nim aktorów nie występuje teraz przed kamerą. Świetnie 
zbudowana gwiazda jest teraz w Pradze, gdzie uprawia sztukę i nie wiadomo 
co jeszcze. Au revoirl Plotkara

tJĘ    Droga Plotkaro

Na zajęcia jogi chodzi ze mną strasznie wyjątkowa dziewczyna. Chcę nabrać 
formy i jakoś zabić czas, dopóki moja najlepsza przyjaciółka uczy się w Pradze 
malarstwa,   a   ta   ciągle   nudzi,   że   joga  to   sposób   na   życie.   W   każdym  razie, 
wczoraj   po   zajęciach   opowiadała   instruktorowi   o   „miłośniku   książek 
stymulujących rozwój duchowy". Zabrzmiało mi to podejrzanie znajomo - choć 
nie do końca. Jakby miata na myśli złego brata bliźniaka naszego wspólnego 
znajomego. Albo lepszego? Sama już nie wiem, co o tym myśleć.  Czyżby w 

background image

mieście zagościli pożeracze ciał i podstawiają klony przyjaciót? Przerażona

7    Tylko w twoich snach

07

Droga Przerażona

Bardzo   ciekawy   rozwój  wydarzeń,   ale   nie   sądzę,  żeby  to   byta   sprawka   kosmitów.   Po 
prostu w lecie czasem warto pozwolić sobie na marzenia. Czy na wakacjach nigdy nie 
udawałaś   kogoś   innego?   Spróbuj   kiedyś.   Zamelduj   się   w   hotelu   jako,   powiedzmy, 
Principessa de Medici i nie zdziw się, kiedy zarząd przyśle ci kosz owoców albo butelkę 
Dom Perignon. Czasami warto nieco naciągnąć prawdę. Plotkara

Na celowniku

B płaci za nadbagaż na lotnisku Heathrow. Upominki dla rodziny i przyjaciół? Czy też naprawdę 
taszczy   pokrowiec   z   suknią   ślubną?   N   kupuje   artykuły   podstawowego   użytku,   aspirynę   i 
prezerwatywy, w aptece White's w East Hamp-ton. D popija bardzo zdrowy koktajl warzywny w 
barze wegetariańskim w Soho. Może szykuje się na sezon plażowy? S mogłaby się czegoś od 
niego nauczyć - właśnie wymknęła się wcześniej z próby i pobiegła na pokaz Tuleh niedaleko 
F.I.T, a potem wpadła do lodziarni. Spokojnie. Wyglądać jak gwiazda to potowa sukcesu! Nie 
żeby kiedykolwiek miała z tym problemy.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

ptaszki na drzewach ćwierkają o...

-Nate Archibald! Nie wierzę własnym oczom!

-Cześć, Chuck - mruknął Natc. Tego dnia w drodze do lómu zorientował się, że ma 

trochę mało powietrza w przedniej oponie, więc skręcił na stację benzynowa BP przy 
Springs Road. Było bardzo gorąco, od morza nie wiała nawet leciutka bryza, więc po 
kilku   godzinach   ciężkiej   pracy   był   spocony,   zgrzany   i   wyczerpany.   Sądząc   po 
przerażeniu na gładkiej, opalonej twarzy Chucka Bassa, wygląda! okropnie.

Chyba po raz pierwszy.

-Co pi się stało? - sapnął Chuck. Przesunął przeciwsłoneczne raybany na czubek 

nosa, wręczy! pracownikowi stacji banknot pięćdziesięciodolarowy i mruknął: - Reszta 
dla ciebie.

- W porządku, stary - odparł Nate, zirytowany. Odczepi! pompkę i ścisnął przednie 

kolo, żeby się przekonać, czy jest Już dosyć powietrza,

Mimo   koszmarnego   upału,   Chuck   Bass   miał   na   sobie   ma-drasowe   szorty   i 

kaszmirową   bluzę.  Jak  zawsze  wyglądał  nieskazitelnie,   gęste  brwi  unosiły   się  nad 
przenikliwymi   niebieskimi   oczami,   kwadratowy   podbródek   jak   z   reklamy   wody   po 

background image

Boleniu by! starannie wygolony. Pomógł Nate

7

owi wstać.

99

Przerzuciłeś się na rower? - Chuek spojrzał na jego wehikuł. - Nie powiesz chyba, 
że dbasz o środowisko.

Jasne. - Nate błagalnie spojrzał na zadbany budynek stacji BP, pokryty szarym 
łupkowym dachem. Czy ktoś pospieszy mu na ratunek?

-Chodź, podwiozę cię. - Chuck zagrzechotał kostkami lodu w plastikowym kubku 

po mrożonej kawie, którą przed chwilą wypił. - Jest ze czterdzieści stopni w cieniu, a 
ty   jesteś   czerwony,   jakbyś   przeszedł   przez   piekło.   Wolę   nic   myśleć,   jak   będziesz 
wyglądał, kiedy dojedziesz tym cudem do Georgica.

Nate rozważał możliwości: pół godziny w słońcu albo dziesięć minut sam na sam 

z Chuekiem Bassem.

I tak źle, i tak niedobrze.

- Jedziemy

 

-

 

westchnął.

 

Wizja

 

klimatyzowanego,

 

gołę

biego jaguara była bardzo kusząca.

Chuck  otworzył bagażnik  i  Nate wpakował tam  rower. Nie  był  pewien,  czy się 

zmies'ci, ale bagażnik okazał się zadziwiająco pakowny i rower wszedł prawie cały, 
tak   że   wystawał   tylko   skrawek   opony.   Nate   usiadł   na   białym   skórzanym   fotelu, 
zatrzasnął drzwiczki, zapiął pasy i szykował się do drogi.

Chuek  przekręcił   kluczyk w  stacyjce.  Samochód wypełniło  chłodne  powietrze  i 

dźwięki Houses ofHoly Led Zeppelin.

Byłem   na   plaży   w   Sag   Harbor   i   wczuwałem   się   w   dawne   klimaty   -   wyjaśnił 
Chuek, ściszając dźwięk. - Wracamy do teraźniejszości.

Wracamy - zgodził się Nate, zrezygnowany. Sądząc po tonie kumpla, ten zaraz 
zasypie   go   gradem   pytań,   Pogaduchy   z   Chuekiem   to   jak   rozmowa 
kwalifikacyjna.

Pewnie już słyszałeś o Blair. - Chuck majstrował coś przy klimatyzacji, choć w 
samochodzie było już bardzo zimno. Skręcił na drogę łączącą Hampton Bays z 
Easl Hampton,

'■ CO

którą Nate właściwie  znał już na pamięć. Winnice przeplatały się  2 eleganckimi 
domkami krytymi szarym łupkiem. Gdzieniegdzie pojawiał się skrawek oceanu za 
czyimś ogródkiem.

Blair? - powtórzył, gdy mijali Oyster Shaek po lewej stronie. Tawny pochłonęła 
go do tego stopnia, że samo imię Blair, wypowiedziane na głos, zabrzmiało 
dziwnie. O ile wiedział, wyjechała na wakacje do Anglii z tym nowym facetem, 
Anglikiem. Ilekroć o niej myślał, zdawała się bardzo odległa, choć wiedział, że 
wkrótce znowu się spotkają. Nieważne, czy straciła głowę dla tego Angola czy 
nie. Blair Waldorf nie zrezygnuje ze swego marzenia o studiach w Yale. We 
wrześniu spotkają się na uczelni, to nieuniknione.

Wróciła. - Chuck przeciągnął to słowo, jak Drew Barry-more w Duchu. Znowu 
zagrzechotał lodem w kubku i upił łyk wody o posmaku kawy. - Przyleciała 
dzisiaj rano.

Tak? - Nate bawił się pasem bezpieczeństwa. Blair wróciła już z Londynu? To 
dopiero nowina,

background image

- No. - Chuck jeszcze bardziej ściszył dźwięk. - Ciekawe,

I   czy pocałowały się z Sereną i pogodziły. Znowu. Wiesz, co

mam na myśli.

- Blair   i   Sereną   nigdy   nie   gniewały   się   długo   -   bąknął

Nate. Bębnił palcami w drzwi w rytm muzyki.

Kto  jak  kto, ale on  doskonale o tym  wiedział,  bo zazwyczaj  kłóciły  się  przez 

niego.

- To   dobrze,   ze   względu   na   Screnę   -   dodał   cicho   Chuck.

-Teraz potrzebna jej przyjaciółka.

Nate nie zareagował. Słowa Chucka go zaniepokoiły. Zupełnie jakby świat kręcił 

się dalej, bez niego. Jest w Hamptons od zaledwie tygodnia, a już nie ma pojęcia, co 
się dzieje.

- Podobno   nie   za   dobrze   jej   idzie   to   całe   aktorstwo   -   za

uważył   Chuck.   -   Ale   na   pewno   jeszcze   postawi   na   swoim.   Jak
zawsze.

101

- No   tak,   aktorstwo   -   powtórzył   Nate.   Zapomniał   o   filmie

Sereny.   To   było   coś   zupełnie   innego   niż   jego   codzienna   haró
wa.   Nagle   poczuł,   że   musi   zapalić.   Wyciągnął   rękę   po   elek
tryczną zapalniczkę. - Mogę, prawda?

Chuck wzruszył ramionami.

Nieważne, jakie kłopoty ma Serena. To nic w porównaniu z tym, w co 
wpakowała się Blair. - Jechał szybko i skręcił gwałtownie, z piskiem opon. 
Po obu stronach drogi domy były coraz bardziej okazałe, a ogrody coraz 
bardziej rozległe.

Jakie   kłopoty?   -   zainteresował   się   Nate.   Zapalił   połówkę   skręta,   którą 
rozsądnie trzymał od rana.

-BI air wróciła z Londynu w ogromnym pośpiechu. Z... bagażem.

Jakim bagażem? - Skręt zaczynał działać. Czy tytko mu się zdaje, czy 
Chuck   to   megadupek.   Do   tego   stopnia,   że   właściwie   już   nie   jest 
człowiekiem, tylko jakimś androidem albo czymś' takim?

W Londynie Blair kupiła mnóstwo rzeczy, między innymi suknię ślubną. I 
taki staroświecki angielski wózek dziecinny. A potem wróciła do Nowego 
Jorku.

No i co? - zapytał Nate. Jego uwagę zwrócił wielki biały namiot na środku 
trawnika.   Panna   młoda   w   koronkowej   sukni   i   łysiejący   pan   młody 
pozowali   do   zdjęć   z   gitarą,   pod   wiekowym   dębem.   Początkujący 
gwiazdorzy rockowi zawsze biorą ślub w Hamplons.

Blair wróciła w pośpiechu, taszcząc suknię ślubną i wózek dziecinny... 
Nie wiem. - Chuck westchnął zniecierpliwiony. - Sam pomyśl.

Nie było to trudne zadanie, nawet dla upalonego faceta.

Byle   co   nie   skłoniłoby   Blair   Waldorf   do   przerwania   podróży.   Czyżby 

wróciła, żeby zaplanować ślub? Nate nie mógł tego wykluczyć, ale też nie 
wyobrażał sobie Blair kroczącej do

ołtarza   w   białej   sukni.   Chyba   że   to   on,   we   fraku,   będzie   na   nią   czekał. 

background image

Oczywiście nie są już razem, ale nie wyobrażał sobie, żeby Blair, jego Blair, 
wyszła za kogoś innego.

Odetchnął  z  ulgą,   gdy   pod   kołami  zazgrzytał   żwir   krętego   podjazdu   na 

posesji jego rodziców. Chciał zostać sam z tymi rewelacjami i nowym dużym 
skrętem.

Dzięki, stary - mruknął do Chucka, wysiadając z wozu.

Jeśli   chcesz   jeszcze   pogadać,   wejdę   do   środka.   Zamówimy   sushi!   - 
zawołał Chuck przez otwarte okno.

Nate   puścił   mimo   uszu   żałosną   propozycję.   Wyjął   rower   z   bagażnika   i 

pojechał do domu. Musi jasno pomyśleć.

I nauczyć się, że nie można wierzyć we wszystko, co się słyszy. (No, ale 

czy wszyscy nie popełniamy czasem tego błędu?)

102

idzie w ślady audrey, dosłownie

Serena   wysiadła   z   jaskrawożółtej   taksówki   na   zatłoczonej   Piątej   Alei.   Miała   na 

sobie prostą czarną sukienkę i ogromne okulary przeciwsłoneczne, dzieło projektanta 
Baileya   Wintera.   Był   to   kostium   filmowy   -   nawet   Serena   nie   włóczyłaby   się   po 
mies'cie w środku dnia w sukience koktajlowej. Ćwiczyła scenę rozpoczynającą film. 
Holly miała podziwiać wystawy słynnego sklepu jubilerskiego, Tiffany and Company, 
jedząc, śniadanie po przebalowanej nocy, podobne jak Audrey Hepburn w filmowym 
klasyku.

Z tekturowym kubkiem i torebką z ciastkami w dłoni, Serena grzecznie szła w 

stronę eleganckiego budynku, licząc pod nosem kroki. Jeden, dwa, trzy, cztery.

-Uważaj! - warknął biznesmen w garniturze. Minął ją, nie odsuwając słuchawki od 

ucha.

- Przepraszam - mruknęła Serena, speszona. Zawróciła do krawężnika i zaczęła od 

nowa. Starała się is'ć wyprostowana jak struna tak, jak kazał Kcn, ale musiała też 
zmierzać prosto do sklepu, a to graniczyło z niemożliwością wobec tłumów na ulicy. 
W końcu jej się udało, ale wystawę oblegali turyści. gorączkowo pstrykając zdjęcia. 
Tego na pewno nie było w scenariuszu.

Gruba   starsza   kobieta   w   spódniczce   do   tenisa   wręczyła   jej   aparat,   na   migi 

pokazując, ze ma zrobić zdjęeie. Serena wzruszyła ramionami, odłożyła torebkę ze 
śniadaniem i wzięła aparat. Sfotografowała kobietę, z uśmiechem wskazującą logo 
Tiffany.

-Dzięki!   Mogę   ci   teraz   zrobić   zdjęcie?   Pracujesz   tu,   prawda?   -   Serena   była 

wstrząśnięta.  Jasne,  pewnie  wszyscy  myśleli,  że  Tiffany zatrudnił  ją w  nadziei,  że 

background image

nawiązanie do znanego filmu zwiększy sprzedaż. Czekała z uśmiechem przyklejonym 
do twarzy, aż kobieta pstryknie parę fotek, a potem zabrała torebkę ze śniadaniem i 
wróciła   do   krawężnika.   Podmuch   gorącego   powietrza   z   mijającego   ją   autobusu, 
podwinął jej sukienkę.

Uroki lata w mies'cie. Spojrzała na sklep, drżąc ze zdenerwowania. Na dworze 

było  prawie   czterdzieści  stopni  w   cieniu,   pociła   się   w  zbyt  eleganckiej   sukience  i 
ludzie   się   na   nią   gapili.   Chciała   do   domu   -   do   klimatyzowanego   apartamentu 
rodziców,   a   nie   zasikanej   przez   kola   nory.   Chciała   przebrać   się   w   lniane   szorty, 
bezrękawnik,   wygodne   klapki   i   do   wieezora   sączyć   piwo   eorona   i   oglądać   stare 
seriale   w   telewizji.   Zawsze   we   wszystkim   była   najlepsza,   poczynając   od   nauki, 
poprzez jazdę konną, po zdobywanie facetów. I to bez najmniejszego wysiłku. Była 
święcie przekonana, że aktorstwo przyjdzie jej z podobną łatwością. Ale jak dotąd 
reżyser był bardzo niezadowolony z jej pracy.

Ciekawe,   ezy   nawet   Blair   Waldorf,   największa   fanka  Śniadania   u   Tiffany'ego, 

zniosłaby wariackie tyrady Kena Mogula.

Po raz kolejny ruszyła w stronę sklepu.

-Patrz,   kochany!   -   zawołała   potężna   kobieta   z   południowym   akcentem. 

Pokazywała   Serenę   łysemu   grubasowi   w   ohydnym   stroju   -   koszulce   Lacosty   i 
drelichowych szortach. Reszty dopełniały czarne skarpetki w tanich sandałach.

104

105

No, tego jeszcze nie było - sapnął facet.

Jak w Śniadaniu u Tiffany 'ego, prawda? - Kobieta podeszła do Sereny. - 
Rany, skarbie, co to, jakaś reklama?

Serena   udawała,   że   nie   słyszy.   Kto   by   się   spodziewał,   że   na   ulicach 

Manhattanu czyha tyle pułapek? Cofnęła się do krawężnika, skupiła i zaczęła 
jeszcze raz.

To się nazywa poświęcenie.

W   oczach   turystów   była   chodzącą   reklamą   sklepu,   a   w   głębi   duszy 

gotowała się z wściekłości i była na krawędzi wybuchu. Szczerze mówiąc, już 
odechciało jej się grać. Najchętniej dałaby sobie spokój i zajrzała do Barneys, 
żeby się przekonać, czy mają coś nowego. Ale oczywis'cie nie może. Po pierw-
sze, ze względu na zdjęcia sklep był zamknięty, a po drugie. jeszcze nigdy nie 
poniosła   klęski   i   w   głębi   duszy   była   równie   waleczna   jak   jej   (czasami) 
najlepsza przyjaciółka, Blair.

-

Niezła dupka, blondynko! - zawołał ktoś za nią.

Odwróciła się. Obleśny facet wychylał się z okna taksów
ki. Fuj! Audrey Hepburn nigdy nie zdarzały się takie rzeczy.

No tak, ale Audrey Hepburn miała płaski tyłek. Za to umiała grać.

background image

pieniądze to poważna sprawa

Blair   nie   wiedziała,   czy   łomot   rozlega   się   jedynie   w   jej   głowie   -   w 

samolocie wychyliła kilka whisky - czy słyszy go naprawdę. Podniosła się na 
łokciu.   Owszem,   to  rzeczywistość.  Ktoś   wali   w   drzwi   sypialni,   którą  zajęła 
wczoraj wieczorem, a która do niedawna należała do jej przyrodniego brata, 
hippisa Aarona Rosę.

- Blair Cornelio Waldorf!

I znowu walenie. Matka, ale jej głos jest jakiś... dziwny. Jest chora czy co? 

A może ma coś w ustach?

Eleonor Rosę wpadła do ciemnej sypialni i przysiadła na skraju materaca. 

W ręku miała kubek kawy, a na sobie letnią piżamę - kwiecistą, powiewną, 
zdecydowanie za krótką koszulkę Eberjey i dobrany do niej szlafrok.

- Pobudka! - zawołała ochryple.

Blair   z   jękiem   naciągnęła   kołdrę   na   głowę.   Dlaczego   matka   tak   się 

zachowuje bladym świtem?

Blair Waldorf- syknęła matka. - Mówię poważnie, młoda damo. Wstawaj. 
Musimy porozmawiać.

Chyba   zdajesz   sobie   sprawę,   że   prawie   nie   spałam   -warknęła   Blair. 
Usiadła i zabrała matce kawę. Upiła spory łyk 1 wygładziła białą koszulkę 
Hanro, w której spała.

107

- Po   pierwsze   -   zaczęła   Eleanor.   -   Skąd   się   wzięłaś'

w   domu?   -   Otuliła   się   szlafrokiem,   pochyliła   i   zajrzała   córce
w twarz. - Miałaś" być w Londynie!

Jak   na   panią   po   pięćdziesiątce,   która   niedawno   urodziła   dziecko,   Eleonor 

wyglądała   zadziwiająco   dobrze   o   tak   wczesnej   porze.   Blair   zastanawiała   się,   czy 
matka zrobiła cos z twarzą podczas jej nieobecności, czy może to tylko efekty nowego 
rewelacyjnego kremu, który wkrótce jej podwędzi?

Tak   wyszło.   -   Blair   otworzyła   szufladę   nocnego   stolika.   Wyjęła   płatki 
kosmetyczne nasączone zieloną herbatą i położyła sobie na oczach.

Następnym   razem   bądź   łaskawa   do   mnie   zadzwonić   i   uprzedzić,   żebym 
wiedziała, co zamierzasz. - Eleonor ściągnęła jej waciki z oczu. - Dzwonili do 
mnie   dzisiaj   z   American   Express.   Nie   podoba   mi   się,   gdy   ludzie   od   karty 
kredytowej lepiej niż ja wiedzą, gdzie jest moja córka.

Co? - Blair wyprostowała się gwałtownie.

Dzwonili z American Express, bo ktoś'zapłacił moją kartą cztery tysiące dolarów 
za   bilet   lotniczy   —   warknęła   Eleonor.   -   Już   miałam   wezwać   policję,   gdy 
zobaczyłam nowy komplet niebieskich walizek Hermesa w holu.

Późno przyjechałam - wyjas'niła Blair. - Nie chciałam cię budzić.

To tylko czubek góry lodowej. - Eleonor wstała i przechadzała się po pokoju. - 
Blair,   najwyższy  czas,  żebyś   stała   się   bardziej   odpowiedzialna.   Nie   jesteś   już 
dzieckiem. Musisz się nauczyć zarządzać pieniędzmi.

Usłyszeć cos' takiego z ust kobiety, która każdemu ze swoich dzieci kupiła wyspę 

na południowym Pacyfiku!

Mamo -jęknęła Blair.

background image

Nie jęcz! - syknęła Eleonor ostro. -Wiesz, że nigdy niczego nic odmawiam moim 
dzieciom, prawda? Zawsze dostawałaś', czego chciałaś, może nie?

Przecież to jej obowiązek?

-Oczywiście.  - Eleonor po raz pierwszy wygłaszała mowę wychowawczą i Blair 

widziała, że wkręca się w rolę. - Ale tego już za wiele. Omówiłam sprawę z Cyrusem i 
uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić.

Chwileczkę, dlaczego matka omawia jej prywatne sprawy z Cyrusem Rosem, jej 

głupim, rumianym, tandetnym ojczymem?

Nie   mam   pojęcia,   o   co   ci   chodzi.   -   Blair   ziewnęła   i   dopiła   kawę   do   końca. 
Ciekawe,   ile   jeszcze   potrwa   ta   rozmowa.   To   takie...   nudne.   Musi   się   wyspać, 
wykąpać, iśc do kosmetyczki, żeby się pozbyć z twarzy londyńskiego smogu, 
może też zajrzy do fryzjera? Nowa fryzura i pasemka, żeby podkreślić rysy?

Chodzi mi o wyciąg z karty kredytowej, Blair. - Eleonor pomachała pogniecionym 
faksem.   -   Kazałam   go   sobie   przesłać,   kiedy   usłyszałam   o   twoich... 
ekstrawaganckich zakupach.

Ojej!

-No dobrze, może trochę przesadziłam przy sukni ślubnej, ale kiedy ją zobaczysz, 

przyznasz mi rację...

- Sukni   .ślubnej?   -   sapnęła   Eleonor.   -   To   chyba   wyjaśnia

pozycję   za   osiemnaście   tysięcy   dolarów.   O   co   chodzi   z   tym
ślubem?!   -   Przysiadała   na   łóżku   i   wachlowała   się   upierście
nioną   dłonią.   -   Zaraz   zemdleję!   Wychodzisz   za   mąż?   Och,
Blair?   Nie   wiem,   co   powiedzieć!   -   Objęła   ją   serdecznie   i   roz
płakała   się   na   głos.   Nagłe   się   wyprostowała.   -   Już   wiem:   po
moim trupie! Oszalałaś?!

Blair przewróciła oczami.

- Nie,   mamo,   nie   wychodzę   za   mąż.   W   każdym   razie   nie

teraz. A suknia kosztowała dziesięć tysięcy, nie osicmnas'cie.

Tak, to brzmi o wiele lepiej.

- Moja   biedna,   naiwna   córeczka.   -   Eleonor   pokręciła   gło

wą.   -   Nie   zorientowałaś   się,   że   kurs   dolara   do   funta   jest   jak
dwa do jednego

9

'.GB

109

-Słuchaj, przepraszam. - Blair szybko wpadła jej w słowo. - Kupiłam tylko kilka 

drobiazgów, wszystkie będą mi potrzebne do szkoły.

Jasne.   Przecież   bez   sukni   ślubnej   nie   można   się   pokazać   na   inauguracji   roku 

akademickiego.

Chyba   nie   ma   szans   na   to,   że   szybko   skończą   rozmowę.   Blair   sięgnęła   po 

najnowsze wydanie „W", które położyła wieczorem przy łóżku. Kupiła je, żeby się nie 
nudzić   podczas   lotu,   ale   darmowa   whisky   Maker's   Mark   stanowiła   o   wiele   milsze 
Towarzystwo.

Blair. - Eleanor z westchnieniem s'cisnęła ja za nogę przez purpurowo-fioletową 
kołdrę. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś' sobie kupiła parę drobiazgów, ale 
suknia ślubna? - Urwała. - Co prawda, na pewno jest wspaniała.

Jest! - zapewniła Blair. No, to jest matka, którą zna i na swój sposób kocha.

background image

-Mimo wszystko rozmawiałam o tym z Cyrusera, a dzisiaj zadzwonię do twojego 

ojca i sądzę, że też się ze mną zgodzi. Teraz, gdy wróciłaś do domu, chyba na stałe...

-Z pewnos'eią nie wracam do Londynu - przerwała jej Blair. Starała się nie myśleć 

o   dramatycznym   rozstaniu   z   miastem   Marcusa.   Czy   on   w   ogóle   zauważył   jej 
nieobecnos-ć?

-...to doskonały moment, żebyś poszła do pracy. Na łato.

Co? No comprendo. seriom.
Pokój wirował dokoła niej.

Co Ty powiedziałaś, mamo? Do pracy?

Tak skarbie. Do pracy.

Blair opadła na poduszki i zasłoniła sobie oczy rękoma.

- Umrę, jeśli będę musiała pracować.

-Nie przesadzaj, skarbie. To wspaniałe doświadczenie przed studiami.

-A ty kiedykolwiek pracowałaś? - zainteresowała się Blair. Nerwowo przeglądała 

czasopismo,   niemal   wyrywając  przy  tym  kartki.   Dopiero   co   wróciła   zza   oceanu. 
Zdradził ją mężczyzna, którego wybrała, by spędzić z nim życie. Teraz brakuje jej 
jeszcze   tylko   wykładu   o   zaletach   pracy   z   ust   matki,   która   w   życiu   nie 
przepracowała nawet jednego dnia.

- To bez znaczenia - odparła gładko Eleonor. - Nie mówimy o mnie, tylko o tobie. 

O tym, w jaki sposób chcesz spłacić część tych zawrotnych rachunków. Skoro tyle 
wydajesz, zacznij też zarabiać,

Praca   w  lecie?   Blair   zamknęła  oczy.   Nikt   nie   pracuje,   nie   leraz,   nie   podczas 

ostatniego nowojorskiego lata! Nikt! No,

«

I może za wyjątkiem Nate

;

a, ale w jego wypadku to kara. I Se-' reny, ale to nie praca, 

to spełnienie marzeń.

Jej   uwagę   nagle   przykuło   zdjęcie   w   czasopiśmie.   O   pieprzonym   wilku   mowa. 

Proszę bardzo, w samym środku kroniki towarzyskiej Suzy, Screna van der Woodsen 
pod   rękę   z   projektantem   Baileyem   Winterem.   Blair   przypomniała   so-I   bie,   kiedy 
zrobiono to zdjęcie - na pokazie Wintera w zeszłym sezonie. Siedziały z Sereną w 
pierwszym   rzędzie,   ma   się   rozumieć,   i   kiedy   projektant   wyszedł   się   ukłonić   po 
zakończonym pokazie, dostrzegł Serenę i zaprosił ją wybieg.

Blair puszczała mimo uszu wywody matki i szybko przebiegła wzrokiem tekst, 

szukając plotek o Serenie. O, jest! Suzy I rozpisywała się, jak to Bailey Winter zgodził 
się zaprojektować kostiumy do najnowszego filmu Kcna Mogula, Śniadanie a Freda. 
Czy nie dość, że Serena zagra w filmie z Thaddeusem Smithem? Czy musi do tego 
nosić szyte na miarę kreacje jednego z najlepszych amerykańskich projektantów?

-   To   kwestia   odpowiedzialności,   Blair-tłumaczyła   matka.   •   Wiesz,   że   kiedy 

skończysz   dwadzieścia   jeden   lat,   będziesz   miała     nieograniczony     dostęp     do 
funduszu  powierniczego,

1'0
1

1

1

i   wszyscy:   twój   ojciec,   Cyrus   i   ja.   uważamy,   że   musisz   się   nauczyć   rozważnie 

background image

obchodzić z pieniędzmi. Naszym zdaniem praca nauczy cię odpowiedzialności i tego, 
że czasami liczą się też życzenia innych, nie tylko twoje.

Blair łypnęła na brzydką narzutę w kolorze bakłażana. Świetnie, pójdzie do pracy. 

Ale nie do byle jakiej.

Wiesz - zamyśliła się. - Może masz rację. Może praca dobrze mi zrobi.

Tak! - matka ucieszyła się wyraźnie. - Wiedziałam, że zmądrzejesz!

A pomożesz mi cos' znaleźć? - zapytała Blair niewinnie.

Oczywis'cie. - Eleonor skinęła głową. - Na pewno  wystarczy kilka  telefonów i 
znajdziemy coś wspaniałego.

Wystarczy   jeden,   dokładnie   mówiąc.   Eleonor   Rosę   to   jedna   z   najwierniejszych 

klientek   Baileya   Wintera.   To   chyba   żaden   problem,   że   jej   córka   zostanie   jego 
asystentką na planie Śniadania u Freda'}

Jak nie kijem ich, to palką.

robi się gorąco

m

Dan zaciągnął się głęboko po raz ostatni i wyrzucił skrywany w dłoni niedopałek 

na   ulicę.   Siedział   na   ławce   na   rogu   Houston   i   Szóstej   Alei   i   widział,   jak   Bree 
przechodzi przez jezdnię. Nie chciał, żeby po raz drugi przyłapała go na paleniu.

-Dan! - zawołała i pomachała radośnie, omijając niezliczone taksówki na Szóstej 

Alei. Miała na sobie obcisłe czarne legginsy do pół łydki i turkusowy sportowy stanik. 
Do piersi tuliła butelkę wody. Podbiegła do ławki i usiadła.

-Czes'e! Fajnie, że jesteś!

-Cześć - odparł Dan. Od niechcenia zamknął książkę i uśmiechnął się do niej.

O! czytasz Drogę artysty*. - krzyknęła. - Uwielbiam tę książkę.

Tak? - Tego się spodziewał. - Zabawny zbieg okoliczności .

Akurat.

No! - zachichotała. - Najpierw  Siddartha,  teraz  Droga artysty'?  Chyba jesteś w 
Strand ekspertem od spraw duchowych?

Właśnie - skłamał. - Każdy z nas ma swoją dziedzinę.

K   'tylku w twoich snach

1 1 "3

Super. - Bree złapała go za rękę i ściągnęła z ławki. -Chodźmy, bo się spóźnimy.

Dobra - zgodził się ochoczo, - Nie lubię spóźniać się na trailery.

-Trailery? - zdziwiła się. - Nie idziemy do kina. Zapomniałeś? Bikram!
- A,   tak   -   mruknął   nerwowo.   Bikram,   Bikram,   Bikram,..   Nie

film. Może restauracja? - Super, bo wiesz, umieram z głodu.

background image

Bree się roześmiała.
- Tak,   ja   też   mam   apetyt   na   ćwiczenia.   Pospieszmy   się,   bo

inaczej   się   spóźnimy.   Sesje   wieczorne   są   często   bardziej   inten
sywne   niż   te,   na   które   zazwyczaj   chodzę.   A   później   wpadnie
my do Jamba Juice.

Zajęcia?   Jamba   Juice?   Równie   dobrze   mogłaby   mówić   w   suahili.   Dan   nie   miał 

pojęcia, dokąd idą, ale posłusznie szedł za Bree, gawędził o książkach, których nie 
czytał i denerwował się coraz bardziej. Więc nie idą do restauracji. A potem podniósł 
wzrok i to zobaczył, nieco dalej; ręcznie malowany szyld. Dziwaczna czcionka, która 
miała przypominać sanskryu głosiła, że to tu. Bikram. Nie film. Nie restauracja. Tylko 
joga. Bree zabrała go na zajęcia jogi.

Nam as te.

1

Bree   radośnie   wbiegała   po   schodach,   podniecona   jak   mała   dziewczynka   na 

gwiazdkę.   Odwróciła   się   i   czekała   na   niego.   Dan   się   ociągał,   gorączkowo   szukał 
wymówki,   żeby   nie   uczestniczyć   w   zajęciach.   Postanowił,   że   uda,   że   jest   ranny. 
Zastanawiał się, co zełgać. Może ma pęknięte żebro? Od dźwigania słowników. Albo 
wstrząs   mózgu?   Rano   w   drodze   do   pracy   potrącił   go   samochód   i   na   pewno   ma 
wstrząs mózgu. Albo cieipi na rzadką neurologiczną przypadłość i mdleji: w ciasnych 
pomieszczeniach pełnych spoconych łudzi na kolorowych matach,

-Wiesz,   Dan,   bardzo   się   cieszę,   że   nie   zawracałeś   sobie   głowy   ciuchami   na 

zmianę! - zawołała Bree z góry. - Wieczorami jest tak gorąco, że mistrz nalega, 
żebys'my ćwiczyli nago.

No, sytuacja się komplikuje. Po pierwsze, nie ma zielonego pojęcia o jodze, po 

drugie, prędzej go szlag trafi, niż będzie ćwiczył nago. Z drugiej strony, Bree też 
tam będzie. Zobaczy ją nagusieńką na pierwszej randce.

- Super-   sapnął   zdyszany   po   wspinaczce   na   schody.   Choć

nigdy   w   życiu   nie   ćwiczył,   widok   okrągłego   tyłeczka   Bree   sta
nowił   wystarczającą   motywację.   Nie   szkodzi,   że   jak   dotąd   ani
razu   nie   był   na   zajęciach   jogi.   Co   z   tego,   że   czeka   go   murowane
upokorzenie.   Pieprzyć   niekończące   się   schody!   Za   chwilę   on
i Bree będą nago wywijać się jak precle. T czego tu się bać!

To się nazywa optymizm!

- No, chodź - poganiała wesoło Bree,

Dan doszedł do szczytu schodów i wszedł za nią do klubu. Było to przestronne 

pomieszczenie z drewnianą podłogą. Przez ogromne okna wpadało popołudniowe 
słońce, co tylko potęgowało upał. Było tu ponad czterdzieści stopni Celsjusza, a jeśli 
dodać   liczne   spocone   ciała,   panowała   duża   wilgotność   i   w   powietrzu   wisiały,,. 
nieciekawe zapachy.

Na   podwyższeniu   przy   ścianie   siedział   wychudzony   stary   Hindus.   Jego 

natłuszczona  skóra  ls'niła  w  słońcu.  Miał  na  sobie  jedynie   luźną  bawełnianą  białą 
szatę.  Oczy   pod  wy-[  skubanymi   brawami   były   zamknięte.   Uśmiechał   się   dobrot-j 
liwie.   Przed   nim   czterdziestoletnia   kobieta   w   stylu   Kate   Coli   ric   rozgrzewała   się   i 
przeciągała. Jej ohwisiy brzuch uderzał o żylaste uda.

Przy   oknie   rozgrzewało   się   dwóch   mężczyzn.   Jeden   miał   długie,   sprężyste 

mięśnie   i   wyginał   się   do   tyłu   w   bardzo   nienaturalny   sposób.   Drugi,   siwowłosy 
dziadek, bez wysiłku

background image

114
115

dotykał swoich stóp. Dan nie mógł się z nim równać... pod żadnym względem.

- Rozbieraj   się,   -   Bree   puściła   do   niego   oko.   -   Mistrz   nic

lubi spóźnialskich. Jeśli ktoś nie jest gotowy, musi wyjść.

Dan już miał poinformować Bree, że cierpi na epilepsję i zapomniał lekarstwa, ale 

właśnie wtedy zaczęła ściągać przez głowę turkusowy stanik. Jezu. Co robić?

Rozbierać się!

Zdjął brudną koszulkę i rzucił ją na ziemię. Rozpiął pasek, zdjął buty i pozbył się 

dżinsów. Był jednym, który został w bokserkach, ale uparcie ich nie zdejmował.

Jakby blada skóra i chude ramiona wystarczająco nie wyróżniały go z tłumu,

Zwinął skarpelki w kulki, wsunął do butów, głęboko zaczerpnął Ichu i w ślad za 

Bree   wyszedł   na   środek   sali.   Zaczęła   się   rozgrzewać.   Była   opalona   wszędzie,   na 
pewno, bo widział ją całą. Długie jasne włosy opadły na okrągłą pierś i Dan z trudem 
wziął się w garść na tyle, by do niej nie podejść i nie zacząć obmacywać. Pochyliła się 
i położyła dłonie na podłodze. Usiłował pójść jej śladem, ale sięgnął jedynie kolan. I 
już bardzo cierpiał.

- Nie pochylaj się - szepnęła. - Rozciągaj.

Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Bree, naga i idealna, rozciąga się i wygina. Jego 

rozporek   przybrał   żenujące   rozmiary.   Dan   obserwował,   jak   złapała   się   za   stopę   i 
wyprostowała   ją   nad   głową.   Zamknął   oczy   i   starał   się   myśleć   o   obrzydliwych 
rzeczach.   O   tym,   jak   w   sztucznej   szczęce   ciotki   Sophie   zawsze   zostają   resztki 
jedzenia; o tym, że chodnik przed ich domem zawsze śmierdzi sikami. Pot już zalewał 
mu oczy, a przecież jeszcze nic nie zrobił. Otarł czoło ręką.

- Nie,   Dan   -   syknęła   Bree.   -   Uważaj,   żeby   mistrz   tego   nic

zobaczył.   Chodzi   o   to,   żeby   wszystko   wypocić.   Nie   wolno   się
wycierać. To wbrew jego naukom.

Dlaczego, ach dlaczego, Bikram nic okazał się ciekawym zagranicznym filmem? 

Zajadaliby popcorn w ciemnym, klimatyzowanym kinie i całowali się jak szaleni, 
zamiast   pocić   się   w   dusznej   sali,   czekając   na   polecenia   starego   sadysty.   Nagle 
mistrz wstał i zrzucił szatę.

Namaste\ - zawołał głośno i radośnie. Ukłonił się.

Namaste\ -odparli uczniowie i też się ukłonili. W każdym razie większość z 
nich.

- Zaczynamy.   -   Dał   znak,   żeby   dobrali   się   w   pary.   -   Naj

pierw pies i trójnóg.

-Gotów? - szepnęła Bree, Koło pępka miała znamię w kształcie Teksasu.
Schyliła się, położyła dłonie na podłodze i poruszyła pośladkami. Dan rozejrzał 

się   przerażony,   ale   wszyscy   robili   to   samo.   A   partnerzy   trzymali   ich   za   biodra. 
Ostrożnie objął Bree w talii. Przyciągnęła prawe kolano do prawego łokcia... potem 
lewe do lewego.

- Przytrzymaj   mnie   -   poleciła.   Dan   kucnął   obok   i   błądził

dłońmi   po   jej   jędrnym   brzuchu,   gdy   powoli   prostowała   długie,
silne   nogi.   Uśmiechnęła   się   do   niego   do   góry   nogami.   -   Chyba
mi się udało.

- Super.   -   Dan   się   cofnął.   Już   miał   wstać,   gdy   nagle   uświa-

background image

j   domił   sobie,   że   jego   mały   przyjaciel   w   stanie   najwyższego
1   podniecenia   wygląda   z   bokserek.   O   Boże!   Skulony,   despera-
I   cko wyobrażał sobie zęby cioci Sophie.

- Młody   człowieku.   -   Przerażający   stary   mistrz   wskazał

go palcem.

-Ja? - Dan wskazał na siebie, nadal skulony. Patrzyli na niego wszyscy na sali.

-Tak, ty. Chodź, synu, - Jogin skinął na niego długim, chudym palcem.
- Idź   -   szepnęła   Bree,   nadal   stojąc   na   głowie.   -   To   wielki

/.uszczyt. Coś takiego! 1 to za pierwszym razem!

1 iń

Dan maszerował po drewnianej podłodze i desperacko zakrywał rozporek 

rękoma. Doszedł do podwyższenia. Jogin uśmiechał się łagodnie.

-Chodź, synu-powiedział.-To twój pierwszy raz, prawda?

Dan   nerwowo   skinął   głową.   Dygocząc,   wszedł   na   podwyższenie.   Jogin 

pochylił się, opar! o ziemię i zademonstrował Danowi makabryczne zbliżenie 
pomarszczonych pośladków. Wszyscy poszli jego śladem i przez chwilę Dan 
miał przed oczyma surrealistyczną wizję piersi Bree do góry nogami, między 
jej  nogami.  Lecz  mistrz   wyrwał  go  z  rozmarzenia.   Stanął za   nim,  przywarł 
płaskim brzuchem do chudych pleców Dana i delikatnie pochylił mu głowę, 
tak że chłopak widział jedynie swoje nogi i chude łydki jogina, W życiu nie 
doświadczył   takiej   bliskości   ze   starszym   człowiekiem,   a   co   dopiero   z 
hinduskim mistrzem jogi.

Ale napalony facet nie zna wstydu.

N wśród miejscowych

*

-   Wiem,   gdzie   później   pójdziemy   -   oznajmiła   Tawny.   Oblizała   palce   i 

zajrzała   do   koszyczka   z   panierowanymi   krewetkami   w   poszukiwaniu 
okruchów.

Nate dopił cytrynową coronę i skinął głową.

-Dobra.

Siedzieli przy malutkim stoliku, pod brudnym oknem w Oyster Shack, jedli 

palcami, pili piwo i rozmawiali - a właściwie Tawny gadała. O tym, że się uczy 
surfingu. Że jej tata był strażakiem, ale spadł z drabiny i przeszedł na rentę. 
Że cztery razy była w Disney World. Że jej włosy same się kręcą, ale wszyscy 
myślą, że ma trwałą. Że się bardzo cieszy, że niedługo skończy szkolę.

Nate   prawie   jej   nie   słuchał.   Była   bardzo   seksowna   i   zadawalał   się 

background image

patrzeniem na nią. Na Upper East Side niewiele jest takich dziewczyn. Gęste, 
jasne faliste włosy spływały jej na opalone, piegowate ramiona. Różowe usta 
smakowały wiśniowym błyszczykiem. Niebieskie oczy kryły się za zasłoną dłu-
gich rzęs, a srebrne pierścionki zdobiły długie, opalone palce.

Blair wiecznie o coś pytała. O ulubioną piosenkę, pierwsze wspomnienie, 

co będzie robił, gdy dorośnie? Mówiła, że po prostu chce go lepiej poznać, ale 
jemu zawsze się wydawało,

119

że to egzamin, którego nie potrafi zdać. Tawny wystarczało, że był po prostu sobą.

Czyli przystojnym, aroganckim ćpunem?

Po kolacji Tawny wskoczyła na kierownice i mówiła mu. jak ma jechać. Odrzuciła 

głowę do tyłu. Jej długie włosy łaskotały go w nos.

-Wolniej! Nie, szybciej! - piszczała.

- Dokąd   jedziemy?   -   zapytał   Nate.   Rower   podskakiwał   na

wybojach i korzeniach.

Tawny obejrzała się przez ramię.

-Zobaczysz... Stop! Muszę/.siąść!

Natc zahamował i zeskoczyła na ziemię. Jej lawendowe szorty odsłoniły na chwilę 

fantastyczne, opalone pośladki. Rany, ależ jest seksowna!

- Fajnie   było!   -   Zaśmiała   się.   Rozgarniała   zarosła   i   szła

w stronę plaży. - Zostaw tu rower, nic mu nie będzie.

Nate   oparł   rower   o   pień.   Zachodzące   słońce   z   trudem   przedzierało   się   przez 

gałęzie drzew. W lesie panował chłód i cisza.

Idąc   za   Tawny   rozmyślał,   jakie   to   dziwne,   że   zaledwie   kilka   tygodni   po 

zakończeniu szkoły jego życie zmieniło się tak diametralnie.  Pracuje na budowie i 
chodzi z dziewczyną z Hamptons. Chociaż, właściwie czemu nie? Skoro Blair mogła 
wszystko zmienić - na miłość boską, ona wychodzi za mąż! Dlaczego on nie może 
spróbować   czegoś   nowego?   Z   Tawny   szło   mu   łatwiej   niż   z   innymi.   Nie   była 
wymagająca i samolubna jak Blair, ani naiwna i nachalna jak Jenny, ani nieprzewidy-
walna i nieuważna jak Scrcna. Ona po prostu... była.

Klasyczna logika ćpuna.

-

No, chodź! - zawołała Tawny i złapała go za rękę.

Zaprowadziła go na małą słoneczną polankę. Dwa zwa
lone drzewa służyły za ławki. Miejsce było najwyraźniej po-

120

pularnc wśród miejscowych, bo na ziemi poniewierały się puste butelki po piwie i 
niedopałki. Na jednym pniu przysiadło trzech kolesi. Palili skręta. Za ich plecami lśniły 
niebieskie wody zatoki.

- Cześć chłopaki! - zawołała Tawny.
Spojrzeli w ich stronę. Mieli wyskubane brwi i nażelowa-

ne włosy, nosili workowate dżinsy i koszule w kratkę. Nate i jego kumple śmialiby się 
do rozpuku, widząc ich w mieście. Tacy kolesie wdają się w bójki z bramkarzami i 
zlewają się tanią wodą kolońską. I najwyraźniej przyjaźnią się z Tawny.

Nate, to Greg, Tony i Vince.

Cześć. - Nate niepewnie skinął głową,

background image

Tawny przelazła przez pień i usiadła obok Grcga, opalonego chłopaka ze skrętem 

w dłoni. Wypinał pierś i zdaniem Nate'a wyglądał jak buldog.

- Mamy   zioto,   stary   -   oznajmił   Vince,   który   mógłby   być

bratem bliźniakiem Grega. - Siadaj.

Nate rozpogodził się nieco na tę propozycję. Nie znosił, kiedy nieznajomi zwracali 

się do niego per „stary", nie znosił przegranych, którzy udają, że wszystko jest w 
porządku, ale musiał przyznać, że nie ma to jak skręt po jedzeniu. Nawet /takimi 
dupkami.

Tawny pociągnęła i podała mu wilgotnego skręta. Zaciągał się chciwie.
- Dobry   towar,   co?   -   zapytał   Greg   szorstko.   -   Od   mojego

stałego   dostawcy.   W   lecie   ma   zawsze   pełne   ręce   roboty,   ale
i tak trzyma najlepszą trawkę dla stałych klientów.

Towar   nie   był   dobry.   Nate   miał   w   sypialni   o   wiele   lepszy,   hawajski,   ale   nie 

narzekał.

- Pieprzone   mieszczuchy   -   warknął   Vince   i   wziął   od   nie

go   skręta.   -   Zawsze   wszystko   pieprzą   w   lecie.   Ruch.   Imprezy.
Tłok.

121

Cóż za elokwencja,

- Turyści,   stary   -   podsumował   Tony.   Do   tej   pory   się   nic

odzywał.

 

Podejrzliwie

 

przyglądał

 

się

 

Nate'owi

 

spod

 

pognie

cionej cyklistówki.

Nate odpływał, jak zwykle po skręcie, ale słyszał, co mówili. Głośno i wyraźnie.

- Fakt.   -   Tawny   ziewnęła   i   oparła   blond   głowę   na   jego

ramieniu.

Nate   zerknął   na   swoje   ciuchy.   Najwyraźniej   Tawny   nie   lubiła   bogaczy,   którzy 

latem zapełniali uliczki Hamptons, a on do nich należał. Opalenizna i robocze ubranie 
sprawiły, że wzięła go za chłopaka, który musi w lecie pracować. Pewnie żeby móc 
zapłacić za Yale. Nie był wobec niej szczery.

Niektórych nawyków trudno się pozbyć.

Co roku to samo - ciągnęła Tawny. - Dlaczego nie jeżdżą gdzie indziej, nie wiem, 
do Francji na przykład?

Nie są tacy źli - zaryzykował. - To znaczy, ja też jestem z miasta..,

-Tak? - Tawny podniosła głowę, zmrużyła niebieskie oczy. - A nic nie mówiłeś.

Nie pytałaś" - zauważył. Trzej kolesie zamruczeli groźnie. Vince splunął. Gdzieś 
na morzu kuter rybacki włączył reflektory.

Wiedziałem. - Tony splunął na ziemię. - To się czuje.

Ale to co innego. - Nate pokręcił głową. - Nie jestem jak oni.

Chyba nie,., - Tawny znowu przytuliła się do niego, potarła twarzą o jego mocną, 
robotniczą pierś. - Może kiedyś zabierzesz mnie do miasta?

Jasne. - Objął ją ramieniem. - Będzie fajnie.
Pod warunkiem, że nie wpadną na Blair Waldort', znaną zazdrośnicę.

background image

wpadnij do mnie

m

Wieczorem  po sesji naukowej i kolejnym meczącym dniu prób,  Serena wracała 

taksówką do hotelu Chelsea. Ale tym razem miała powody do radości. Po raz kolejny 
otworzyła   komórkę,   głównie   po   to,   żeby   jeszcze   raz   przeczytać   esemesa   od 
Thaddeusa.

Wpadnij do mnie. Tęsknię, Całusy.

Po   stekach   obelg,   którymi   obrzucał   ją   Ken   Mogul,   Serena   zaczynała   w   siebie 

wątpić, ale oto namacalny dowód, że nic się nie zmieniło.

Taksówka skręciła w Dwudziestą Trzecią i Serena czuła, jak jej serce bije coraz 

szybciej.   Za   kilka   minut   będzie   w   hotelu.   Już   wczes'niej   spotykała   się   z 
przystojniakami, ale jeszcze nigdy nie straciła głowy dla kogoś takiego jak Thaddeus. 
Tak, jest boski, ale było w nim coś jeszcze. Miała przeczucie, że zostaną nie tylko 
partnerami ekranowymi, nie tylko kochankami, ale także bliskimi przyjaciółmi.

Nie żeby potrzebowała nowego przyjaciela... A może jednak? Nie myślała o tym 

zbyt dużo,

W końcu dojechali do hotelu Chelsea. Wetknęła banknot dwudziestodolarowy w 

dłoń kierowcy, wysiadła i wbiegła do holu. Zaczęli już zdjęcia w Barneys, ale Ken i tak 
twierdził, że

'23

muszą dużo ćwiczyć. Idąc znajomymi ciemnymi korytarzami. których ściany zdobiły 
słynne dzieła, czuła, jak nieprzyjemnie ściska się jej żołądek. Starała się nie myśłeć o 
wszystkich przykrych rzeczach, które usłyszała od Kena w tym budynku. Za chwilę 
wydarzy się coś wspaniałego. Czekają randką z Thaddeusem Smithem!

Zapukała cicho. Otworzył niemal natychmiast i na jego twarzy pojawił się wyraz 

zdumienia. Luźne szorty zsunęły się nisko na biodra, odsłaniając skraj zwyczajnych 
szarych bokserek.

Serena! - zawołał. - Co się stało?

Nic - szepnęła i wślizgnęła się do pokoju. Rzuciła oliwkową torbę Marca Jacobsa 
na podłogę i usadowiła się na kanapie.

Thaddeus zamknął drzwi i podciągnął szorty. Speszył się trochę.

Co się dzieje? Byłaś w okolicy?

Coś w tym stylu. - Roześmiała się. Jakie to słodkie, że gwiazdor światowej sławy 
może być taki zażenowany. Boże. cudownie się z nim flirtuje.

lak   tam.   ćwiczysz   sama?   -   Thaddeus   włożył   koszulkę,   którą   przed   chwilą 
podniósł z podłogi.

To okropne -jęknęła. - Sądząc po zachowaniu Kena, nic mi się nie udaje.

Być aktorem jest trudniej, niż ludziom się wydaje - przyznał Thaddeus, - Sądzą, 
że   to   tylko   blichtr,   imprezy   i   premiery,   ale   ja   naprawdę   pracuję.   Chyba   nie 
muszę ci tego mówić.

Tak, trzy miliony dolarów za film to ciężki kawałek chleba.

- Szkoda,   że   nikt   mnie   nie   ostrzegł.   -   Serena   podniosła

torbę   z   podłogi   i   szukała   w   niej   czegoś'   nerwowo.   Była   bard/o
spięta, musiała się rozluźnić. - Mogę zapalić?

background image

124

— Oczywiście.   -   Znużonym   gestem   wskazał   stolik,   a   na

nim   popielniczkę   i   kilka   zapalniczek.   -   Tylko   widzisz,   Sereno,
to   nie   jest   odpowiednia   chwila.   Zaraz   tu   przyjdzie   mój   przy
jaciel. Serge.

Serena nie ruszyła się z kanapy. Czy naprawdę tak trudno zostać z nim sam na 

sam?

— Cóż,   z   twojego   esemesa   trudno   wywnioskować,   żebyś

był   bardzo   zajęty.   -   Uśmiechnęła   się   nerwowo.   Thaddeus   chy
ba trochę przesadza z nieśmiałością.

Trochę?

Cholera! okrzyknął. - Dostałaś ode mnie esemesa?

Mhm - mruknęła gardłowo.

Cóż, bardzo się cieszę - wysiekał. - Pomyślałem, że... I no... pomyślałem, że 
trochę popracujemy.

Dlaczego   tak   się   denerwuje?   Nie   do   wiary,   że   ktoś   tak   piękny   i   sławny   jak 

Thaddeus Smith wpada w panikę przy kobiecie!

— Popracujemy?   -   Naburmuszyła   się.   —   Myślałam,   że

może, no wiesz, chciałbyś się zabawić

-Zabawić   -   powtórzył.   -   Czasami   praca   to...   -   Przerwał   mu   świergot   komórki. 

Spojrzał na wyświetlacz. - Przepraszam, muszę odebrać. Zaraz wracam. - Wybiegł 
do sypialni, lak że usłyszała tylko: „Halo?"

Zdusiła niedopałek w popielniczce. Dziwaczne zachowanie Thaddeusa niepokoiło 

ją.   Jest   zbyt   nachalna?   Zbyt   nieśmiała?   To   on   przesłał   prowokacyjnego   esemesa. 
Dlaczego I zaprosił przyjaciela? Może kręcą go takie pikantne pomysły? To nie w jej 
stylu.

Czyżby?

— Przepraszam.   -   Thaddeus   wrócił   do   saloniku   i   rzucił   te

lefon   na   stolik.   -   No   dobra,   skoro   już   tu   jesteś,   przećwiczmy
kilka scen.

125

Scen? - powtórzyła.

Możesz wziąć mój scenariusz. — Thaddeus z westchnieniem opadł na 
fotel, - Znam tekst na pamięć.

Zacznijmy od sceny siedemnastej - zaczęła z nadzieją. - Wiesz, tej 
miłosnej?

Odgrywanie sceny miłosnej to chyba wszystko, na co może liczyć.

herbatka dla dwojga

background image

Wszystko w porządku? - zapytała Vanessa. Dan leżał na łóżku i krzywił się 
z   bólu.   Na   podniszczonym   brązowym   dywanie   walały   się   niedopałki 
cameli, jakby nie miał nawet siły sięgnąć po kubek z resztkami kawy, 
którego zazwyczaj używał jako popielniczki.

Kurwa -jęknął. - Chyba coś sobie naciągnąłem.

Vanessa   wzięła   z   niepościelonego   łóżka   zaczytany   egzemplarz 

Bhagavadgity.  Wiedziała,   że   to   s'więta   księga   hinduizmu,   Ble   nigdy   jej   to 
specjalnie nie interesowało. A potem zobaczyła, że Dan pisze nowy wiersz w 
wielkim czarnym notesie. Przewrócił się na plecy.

- Co   piszesz?   -   zapytała   i   wyciągnęła   rękę   po   notes.   Prze

czytała kilka pierwszych linijek:

Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak. Budda to nie Jezus. Ja 
też nie. Jestem zwykłym facetem.

Sensacja dnia! Bikram zabija szare komórki i poeci, którzy tak pisali  źle

zaczynają pisać fatalnie.
-Nie   czytaj   tego!   -Dan   wyrwał   jej   notes.   -To...   osobiste.   cesz   herbaty?   - 

zapytał po chwili i usiadł. - Kupiłem miętę, podobno oczyszcza ciało z toksyn i 
sprawia, że zaczyna się naprawdę oddychać.

127

Vanessa się żachnęła.

Żartujesz?

Daj spokój. - Dan ziewnął i wstał z truciem. Vanessa ruszyła za nim. Przeszli z 
sypialni do mrocznego przedpokoju. a potem (w ślimaczym tempie) do kuchni, 
pełnej brudnych naczyń. Na blacie poniewierały się okruszki, opiekacz do chleba 
leżał smętnie na boku. Na środku stołu stał brudny garnek po fondue. Vanessa 
sięgnęła po widelec i dźgnęła zastygłą masę Dan gotował wodę.

Zaparzył dwie herbaty miętowe i podał jej szklankę. Va-nessa usiłowała spojrzeć 

mu w oczy, ale, o dziwo, unikał jej wzroku. Po pierwsze dlatego, że wyglądała bardzo 
ładnie w nowej czarnej sukience, a także dlatego, że miał wyrzutv sumienia, że szalał 
na jodze z Brce i nie pisną! o tym stown swojej, jakby nie było, dziewczynie.

Wiesz - zaczęła ostrożnie. - Mam wrażenie, że w ogóle się nie widujemy.

Mam   mnóstwo   pracy   -   mruknął   z   nosem   w   kubku.—   Je   stem   potrzebny   w 
Strand. I poznałem nowych ludzi.

Vanessa zachichotała.

Pewnie w świecie antykwariatów trwa ciągły ruch. Dlaczego Dan zachowuje się 
tak dziwacznie? Kilka dni temu widziała, że był rozczarowany jej napiętym 
planem dnia, alr odkąd się wprowadziła, zachowuje się, jakby wcale się nie znali.

Daruj sobie te złośliwości - burknął i uderzył łyżeczką w kubek z napisem: 
P

RAWDZIWI

 

POECI

 

ROBIĄ

 

TO

 

W

 

DRODZE

. - Wy niosłość to otwarte drzwi dla negatywnej 

energii.

Słucham? - pisnęła Vanessa. - Możesz łaskawie powtó rzyć?

Wątpię,   żebyś   zrozumiała.   -   Pił   przeraźliwie   gorącą   her   batę.   -   To   jedna   2 
podstaw filozofii jogina.

128

- Nie   znam   żadnego   jogina,   poza   misiem   Yogi.   Nie   wiem,

background image

gdzie   podłapałeś   ten   rodem   z   New   Age   żargon,   ale   Dan
Humphrey,   którego   znałam,   kochałam   i   który   mnie   podniecał,
uznałby, że pieprzysz jak potłuczony.

-Cóż, Vanessa Abrams, którą znałem i kochałem, nic sprzedałaby się Hollywood - 

odciął się gniewnie. Celowo opuści! fragment o podniecaniu, bo chwilowo kręciła go 
inna.

- Słucham?   -   Vaiiessa   odstawiła   kubek.   To   niesprawiedli

we.   Przecież   wiedział,   że   Ruby   właściwie   wyrzuciła   ją   z   domu
i   że   potrzebowała   pieniędzy.   I   co?   Nie   jest   z   niej   dumny,   że
mając   zaledwie   osiemnaście   lat   pracuje   przy   filmie   fabular
nym?   -   Cóż,   ja   przynajmniej   robię   coś   więcej   niż   ustawianie
książek w porządku alfabetycznym.

Zamknął oczy i głośno oddychał przez nos. Wczoraj nauczył się tego na jodze - 

dobre wchodzi, złe wychodzi.

- Myślałem,   że   dobrze   nam   będzie   razem,   ale   chyba   się

zmieniłaś.

Vanessa z westchnieniem spojrzała na kubek. Herbata smakowała jak pasta do 

zębów i płyn do mycia naczyń.

To ty się zmieniłeś! - krzyknęła. - Może powinnam po prostu zejść ci z oczu. - 
Dmuchała na gorący napój.

Litości!   -   warknął   Dan.   -   To   ty   miałaś   mnie   dosyć,   nie   odwrotnie.   To   mnie 
zależało na ostatnim wspólnym lecie. Ciebie obchodziła jedynie praca.

-No to oboje mamy, czego chcieliśmy - stwierdziła. Upiła kolejny łyk herbaty i 

odstawiła kubek w bałagan na stole, między stare gazety i brudne garnki. A potem 
wybiegła ■ mieszkania na przyzwoitą kawę w kafejce przy Broadwayu.

Dan przeczesał palcami niesforną czuprynę. Owszem, rozluźnił się, ale nie tak, 

jak powinien. Wyjął camela z paczki i zapalił od kuchennego plamka.

Jogin chyba nie byłby zadowolony.

9-

naśladownictwo - najszczerszy komplement

Blair wsunęła stopy w szpilki z kremowej cielęcej skórki projektu Baileya Wintera, 

ostatni szczegół jej kreacji. Były nieco zbyt eleganckie, ale chciała mieC na sobie coś 
z jego kolekcji. Uznała, że przesada byłoby włożyć jego ubranie, ale buty to delikatny, 
dyskretny   hołd   dla   jego   geniuszu,   a   jednocześnie   nie   wyjdzie   na   żałosną, 
zdesperowaną niewolnicę mody.

Stała w sypialni małej Yale, czyli swoim dawnym pokoju, i podziwiała swoje odbicie 

background image

w wielkim lustrze. Było tu o wiele lepsze światło niż w dawnym pokoju Aarona, gdzie 
nadal unosił się smród jego ziołowych papierosów. Skinęhi głowa swojemu odbiciu. 
Choć wyglądała na pewną siebie, była zdenerwowana. Dotychczas nie najlepiej sobie 
radziła   na   rozmowach   kwalifikacyjnych.   Kiedy   ubiegała   się   o   miejsce   w   Yale, 
pocałowała   swojego   rozmówcę!   A   później,   kiedy   poprosiła   o   kolejną   szansę,   mało 
brakowało, a przespałaby się z absolwentem tej uczelni. Co prawda szanse, żeby sy-
tuacja się powtórzyła z Baileyem Winterem, były naprawdę niewielkie. Ten przystojny, 
opalony facet nigdy by na nią nie poleciał.

No, chyba, że zmieniłaby się jakimś cudem w Błaha.

Odwróciła się i zerknęła przez ramię w lustro. Wszystko okazało się łatwiejsze, niż 

sądziła,   wystarczył   jeden   telefon   Eleonor   Rosę.   Mimo   to   Blair   nie   chciała   niczego 
popsuć, wiedziała, że to jej wielka szansa.

Niech Serena cieszy się sławą w Hollywood; Blair zrobi karierę w świecie mody. 

Znała   nazwiska   wszystkich   projektantów,   wszystkie   dobre   sklepy   i   najlepsze 
czasopisma. Znała się na ciuchach i umiała je dobierać. Wkrótce stanie się prawdziwą 
wyrocznią   w   sprawach   mody.   Będzie   siedziała   w   pierwszym   rzędzie   na   każdym 
pokazie Baileya Wintera, jej imieniem nazwą nowe perfumy, jej twarz pojawi się w 
jego   kampaniach   reklamowych.   Ich   związek   będzie   przypominał   relację   między 
Audrey   Hepbum   i   Givenchy   i   też   przejdzie   do   legendy.   Niech   Serena   udaje   sobie 
Audrey Hepburn na ekranie; Blair będzie nią w rzeczywistości.

No tak, ale czy nie ma już perfum nazwanych imieniem Sereny? Oj.

Natarczywy dzwonek telefonu wyrwał ją z marzeń. Wróciła do Nowego Jorku dwa 

dni temu, ale jeszcze nikt do niej nie zadzwonił. Ani na numer brytyjski, który miał 
tylko Marcus, ani na zwykły, który znali wszyscy. Jest na wygnaniu, stwierdziła, i nie 
wróci do życia, dopóki nie będzie mogła zrobić dramatycznego wejścia, na przykład 
oznajmić, że przyleciała z Londynu na wezwanie samego Baileya Wintera. Nie może 
przecież dopuścić, żeby rozeszły się plotki, że wróciła, bo Marcus bardziej interesował 
się podobną do konia kuzynką niż nią,

Jakby i bez tego prawda nie wyszła na jaw.
Pobiegła   do   pokoju   Aarona   i   porwała   telefon   z   biurka.   Napis   na   wyświetlaczu 

głosił; MARCUS. Proszę bardzo, Jego Lordowska Mość we własnej osobie.

Odebrała rozmowę.
- Co? - warknęła niegrzecznie.

131

Blair, skarbie, co się stało? Usiłuję się do ciebie dodzwonić...

Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać - zauważyła lodowato. - Skoro chciałeś 
pogadać,   miałeś   na   to   mnóstwo   czasu,   gdy   jeszcze   byliśmy   na   tym   samym 
kontynencie.

Jak to? Wyjechałaś? - Marcus był najwyraźniej bardzo zdziwiony. - Myślałem, że 
tylko zmieniłaś hotel, albo pojechałaś' zobaczyć się z ojcem do Paryża. Bardzo 
się martwiłem.

Na pewno - mruknęła złośliwie i wróciła do pokoju Yale.

Chyba   nie   chodzi   o   Camillę.   skarbie?   Bo   widzisz,   jesteśmy   spokrewnieni   w 
drugiej linii, więc...

Więc co? - zapytała. Widziała w lustrze, jak poczerwieniały jej policzki. - Wiesz 
co,   chyba   nie   chcę   tego   wiedzieć.   Jeśli   lubicie   bawić   się   jak   dzieci,   proszę 

background image

bardzo. Ja w każdym razie nic mam na to czasu. Mam pracę!

Żartujesz, prawda, skarbie? To tylko kawał, tak? - dopy tywał się radośnie 
Marcus. - Camilla też o ciebie pyta. Będzie zachwycona...

Pozdrów ją ode mnie - prychnęla. Rozłączyła się i wyła czyła telefon. Upewniła 
się,   że   nie   ma   w   nim   żadnych   wystających   i   ostrych   części   i   położyła   go   w 
łóżeczku małej Yale.

Bo nigdy nie jest za wcześnie na pierwszą komórkę.
Blair zerknęła na zegarek Chanel. Niedługo ma się spotkać z Bailcyem Winterem, 

a nie chciała się spóźnić. Powędrowal;i długim korytarzem do kuchni i zastała matkę 
zajadającą   ka   napkę,   choć   zaraz   miały   wychodzić.   Tyler,   jej   młodszy   brat,   i   jego 
dziewczyna, Jasmine, siedzieli na niskich stołeczkach i sączyli colę.

- Miło cię widzieć, Blair - zaszczebiotała Jasmine.

Jasmine ją prześladowała. Prawda wyszła na jaw, gdy zjawiła się na imprezie na 

zakończenie szkoły w identycznym kostiumie Oscara de la Renty, jaki Blair miała na 
sobie. Miała

132

zadziwiająco   ciemne,   lśniące   i   zdrowe   włosy.   I   była   chyba   najbardziej   irytującą 
dziewczyną na świecie.

Mamo. - Blair nie zwróciła uwagi na Jasmine. - Zostaw to. Musimy iść.

Cicho   -   mruknęła   matka   i   starła   niewidzialny   pyłek   z   marmurowego   blatu.   - 
Mamy czas. Zresztą znam Baileya od lat, ten człowiek nigdy nie przychodzi na 
czas. zawsze spóźnia się co najmniej dziesięć minut. Wszyscy o tym wiedzą. - 
Wbiła zęby w kanapkę.

Bailey Winter? - pisnęła Jasmine. Zauważyła buty Blair. - O, to jego buty! Mam 
takie same, tylko czarne. Szkoda, że nie kupiłam kremowych.

Blair posłała jej mordercze spojrzenie.

-Ej, Blair? - Tyler jednocześnie pisał esemesa i ściągał mp3 na iPoda. Co chwila 

zerkał na oba wyświetlacze.

-Tak? - Niecierpliwie stukała obcasem. Czemu jeszcze nie idą, do cholery?

Naprawdę nic mi nie przywiozłaś z Londynu?

Przykro mi - westchnęła. - Wracałam w pośpiechu.

Ale sobie zdążyłaś sporo kupić - zauważyła Eleonor i wsunęła w usta oliwkę.

Jestem Jasmine. - Dziewczyna Tyl era wstała i podała Blair rękę. - A ty oczywiście 
jesteś  Blair. Właściwie  już się poznałyśmy, na twoim przyjęciu  po ukończeniu 
szkoły, ale pewnie mnie nie pamiętasz.

Jakby Blair mogła zapomnieć swoją naśladowczynię.

Jest coś podejrzanego w trzynastolatce z nieskazitelnymi manierami. Ba, jest coś 

podejrzanego   w   tym,   że   Tyler   ma   dziewczynę.   Dotychczas   w   ogóle   się   nimi   nie 
interesował, wolał towarzystwo komputera i kolekcję winylowych płyt.

- Chodźmy,   mamo   -   nalegała   Blair.   -   Nie   chcę   się   spóź

nić. Zaieży mi, żeby zrobić dobre wrażenie.

133

Och, skarbie. - Eleanor dokończyła kanapkę i zostawiła okruchy na blacie. Myrtle 
posprząta. - Tak się cieszę, że poważnie do tego podchodzisz,

Zaraz, idziecie do tego Baiieya Wintera? - zainteresowała się Jasmine.

background image

Pewnie zżerają ciekawość.

- Chce mnie zatrudnić - syknęła Blair lodowato.
-Uwielbiam jego projekty - zaszczebiotała Jasmine. -

Oczywiście   na   razie   nie   mogę   kupować   żadnych   jego   ciuchów,   mama   mówi,   że 
dopiero jak pójdę do liceum, ale nie mam nic przeciwko temu. No, bo przecież do 
szkoły i tak noszę mundurek i...

- Jasne.-   Blair   nie   dała   jej   dokończyć.   Czy   prosiła   o   szcze

gółową   opowieść?   -   Zejdę   na   dół,   niech   odźwierny   złapie   nam
taksówkę.   Mamo,   za   pięć   minut   masz   być   w   holu,   inaczej   jadę
bez ciebie.

Blair sama zjechała windą do holu. Czekała przed budynkiem, paliła i co chwila 

zerkała   na   zegarek   Chanel.   Dokładnie   po   pięciu   minutach   zjawiła   się   Eleonor   w 
grejpfrutowej szmizjerce od Baiieya Wintera  i  płaskich mokasynach Toda. Nie była 
sama.   Koło   niej   radośnie   podskakiwała   Jasmine,   jak   trzylatka   przed   pierwszym 
pokazem  Dziadka   dv   orzechów.  Blair   niczym   się   nie   przejmowała.   W   jej   głowic 
rozgrywała   się   filmowa   scena   -   oto   zwiewna   muza   udaje   się   na   spotkanie   z 
geniuszem. Nawet Jaśminie nie mogła tego zepsuć.

Na Park Avenue, przed imponującą rezydencją Winieni. Blair pierwsza wysiadła z 

taksówki.   Matka   i   Jasmine   szły   tuż   za   nią,   jak   damy   dworu.   Później   wytnie   się 
statystów.

W   drzwiach   powitał   je   najprawdziwszy   angielski   lokaj,   w   liberii,   a   jakże.   I 

zaanonsował je pełnym nazwiskiem, gdy stanęły na progu salonu na drugim piętrze:

134

Pani   Eleonor   Rosę,   pani   Blair   Waldorf,   pani   Jasmine   Ja-mes-Morgan   -   ryknął 
donośnie, Blair przemknął przez myśl Marcus, ale zaraz o nim zapomniała, bo 
znalazła się w najelegantszym wnętrzu, jakie w życiu widziała. Na mahoniowej 
boazerii   wisiały   ogromne   olejne   portrety   pięknych   arystokra-tek   w 
niewiarygodnych kreacjach z jedwabiu i koronek. Kobiety miały błogie uśmiechy 
na twarzach. Na marmurowych podestach stały szklane rzeźby - męskie torsy i 
popiersia. A wysoko pod sufitem widniało witrażowe okno.

O   Boże!   -   rozległ   się   znajomy,   piskliwy   głos   Baiieya   Wintera.   Szacąwny 
projektant z Park Avenue wbiegł do pokoju w podskokach, jak mała dziewczynka. 
Jego   białożółte   włosy   sterczały   na   wszystkie   strony,   jakby   poraził   go   prąd 
podczas   suszenia.   Był   zadziwiająco   niski,   wręcz   miniaturowy.   Miał   na   sobie 
niebieską marynarkę z mosiężnymi guzikami, koszulę rozpiętą pod szyją i białe 
lniane   spodnie.   Kremowe   mokasyny,   które   włożył   na   gołe   stopy,   skrzypiały 
zabawnie na drewnianej posadzce. Na szyi powiewała mu zawadiacko zawiązana 
żółta apaszka ze wzorem, który lansował w ostatniej kolekcji. - Eleonor Rosę, ty 
suko! Jaka jesteś chuda!

Bailey! - zawołała Eleonor. Objęli się i głośno cmoknęli w policzki.

Cmok, cmok, cmok!

A cóż to za dwie ślicznodd? - zapytał Bailey i dramatycznym gestem ściągnął z 
głowy okulary przeciwsłoneczne, swój znak rozpoznawczy, W zadumie gładził się 
po brodzie. - Boskie, po prostu boskie, prawda? - zapytał nie wiadomo kogo.

Bailey   -   odezwała   się   z   dumą   Eleonor.   -   To   moja   córka,   Blair,   i   Jasmine, 
dziewczyna mojego syna, Tylera.

background image

Fuj! - pisnął Bailey Winter.

Blair nigdy nie słyszała, żeby dorosły mężczyzna wydawał takie dźwięki.

135

-   Niewiarygodne   -   szepnął.   -   Chodźcie,   siadajcie.   Napijmy   się   herbatki   i 

pogadajmy, co wy na to, moje panie? - Skinął na lokaja, wymachując ręką, jakby miał 
złamany nadgarstek. Wskazał ogromną kanapę i nagle zastygł w bezruchu. - Pst

syknął. Odwrócił się i uraczył Blair szaleńczym uśmiechem,

Herbatka oznacza martini. - Pu.scił oko.

Blair odpowiedziała tym samym i się us'miechnęła. Nie tego się spodziewała. Było o 
wiele lepiej.

czy V zarobi na obiad w tym mieście?

- Dobra,   kręcimy!   -   powiedział   Ken   Mogul   do   asystenta.

Siedział   niedbałe   rozparty   w   płóciennym   krześle   ze   swoimi
inicjałami.

Vanessa   ustawiła   kamerę   na   stojaku.   U   Freda,   restauracja   w   Barneys,   miejsce 

kluczowe   dla   akcji   filmu,   przypominała   obraz   nędzy   i   rozpaczy.   Zamiast   klientów 
jedzących   lunch,   tłoczyła   się   w   niej   stuosobowa   ekipa   filmowa.   Choć   wynieśli 
większość   stolików,   między   reflektorami,   kablami,   wizażystami,   fryzjerami, 
dźwiękowcami, gońcami, asystentami i asystentami asystentów zostało bardzo mało 
miejsca.

Zupełnie jak w sklepie z butami podczas wyprzedaży.

Dobra, kręcimy! - zawołał asystent. Wszyscy rozsunęli się na boki, a Ken Mogul 
skinął na Vanessc, która mocowała się z kamerą.

Kręcimy, Vancsso.

Uwaga,   kręcimy!   -   zawołała   z   dumą.   Zawsze   chciała   to   powiedzieć,   choć 
wyobrażała   sobie   raczej,   że   te   słowa   padną   w   kostnicy   albo   innym   równie 
ponurym   miejscu.   Z   pewnością   nie   w   Barneys   i   nie   w   filmie   z   Thaddeusem 
Smithem w roli

137

głównej. Mimo wszystko przeszła daleką drogę od czasów, gdy reżyserowała szkolną 
wersję Wojny i pokoju.

Był to drugi dzień zdjęciowy i kręcili bardzo ważną scenę z udziałem Tłiaddeusa w 

roli Jeremy'ego i gwiazdki niezależnych produkcji. Mirandy Grace, w roli Heleny, czyli 
czarnego   charakteru.  Śniadanie   u   Freda  to   jej   pierwszy   film   bez   Coco,   siostry 
bliźniaczki.   Oficjalnie   mówiło   się,   że   Miranda   chce   spróbować   kariery   solowej.   W 
rzeczywistości Coco była na odwyku. Zastąpiła ją niejaka Courtney Pinard, którą Ken 

background image

Mogul odkrył, gdy jeździła na rolkach w parku przy Washington Square, i która miała 
w jednym palcu wszystkie sztuczki, jakich wiecznie naćpana Coco nie zdołała się na-
uczyć.

Miranda poruszyła szklanką, aż zagrzechotał lód w jej drinku. Wypiła go jednym 

haustem. Odchrząknęła głośno, pochyliła  się nad stolikiem  i  wzięła  Thaddeusa za 
rękę.

- Kochany, wierzysz w przeznaczenie? - zapytała.

Jej słowa niosły się echem po planie. Byto tak cicho, że Vanessa słyszała grzechot 

kostek lodu w szklance Mirandy.

- Sam   już   nie   wiem,   w   co   wierzę   -   odparł   Thaddeus   cicho,

- Ale wiemjedno... - Urwał.

Tego momentu Vanessa - i wszyscy inni na planie - bali się najbardziej. Serena 

miata wpas'ć do restauracji, ciągnąc /;i sobą różową etolę, i dosiąs'ć się do pozostałej 
dwójki.

Minęła jedna chwila... druga...
Ani śladu Sereny. Ani śladu Holly. Nikogo.

Cięcie, do chotery! - warknął Ken Mogul.

Cięcie - powtórzył spokojnie asystent reżysera i nagle plan ożył. Nie wiadomo 
skąd wybiegli wizażyści j fryzjerzy, poprawiali Thaddeusowi czuprynę, malowali 
usta Mi randzie, Rekwizytor napełnił jej szklankę i starł szminka z krawędzi.

138

- Czy   ktoś"   w   końcu   powie   pieprzonej   pannie   van   der   coś

tam,   żeby   przyszła   na   plan   i   nakręciła   tę   cholerną   scenę   -   szep
nął Ken.

-Przepraszam bardzo! - zawołała Serena. Wbiegła na plan z groźnie wyglądającą 

szpilką Baileya Wintera. - Byłam w garderobie. Bardzo przepraszam, te buty, ja...

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera.
Dzięki za informację.

- Holly,   Holly,   Holly.   -   Ken   Mogul   pokręci!   głową.   -   Na

miejsce, i to już. Jeszcze raz.

Wszyscy   pynownie   skryli   się   w   cieniu.   Zaczęli   od   początku.   Tym   razem,   gdy 

Thaddeus już miał odpowiedzieć na pytanie Mirandy, Serena wbiegła do restauracji, 
w odpowiedniej chwili, i poprawiła etolę zsuwającą się z ramion.

Jestem,   już   jestem!   -   zaszezebiotata.   Wygładziła   szyfonową   kreację   Baileya 
Wintera, przysunęła sobie wolne krzesło z sąsiedniego stolika i usiadła.

Słucham? - warknęła Miranda.

Cięcie, cięcie, cięcie! - wymamrotał Ken Mogul.

Cięcie! - ryknął posłuszny asystent,

Mirando, Sereno, słuchajcie, jesteście teraz Heleną i Holly. Pokażcie nam to - 
tłumaczył. - Mirando, przekonaj mnie, że cały świat je ci z ręki.

Miranda głupio kiwała głową i trzepotała sztucznymi rzę-

i. Pochodziła z Lower East Side, chodziła do katolickiej szkoły, a najbardziej lubiła 

makaron z serem. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.

A kto miał?

Za trzecim razem wydawało się, że wszystko idzie jak trzeba, Thaddeus i Miranda 

wypadli wspaniale, dorzucili do tekstu własne perełki. Światło było idealne, naturalne 

background image

i łagodne, nic się w niczym nie odbijało, dźwięk wchodził bez problemów.

139

A Serena wkroczyła we właściwym momencie, nie zapomniała tekstu, nie potknęła 
się... kiedy Ken krzyknął cięcie, scena była gotowa.

- Może   nie   będzie   tak   źle   -   mruknął   scenicznym   szeptem

do Vanessy. - Dosyć na razie! - zawołał. - Kwadrans przerwy.

Odwrócił się do Vanessy i powiedział już normalnym głosem:

- Czas na ciebie, mała. Pokaż, co masz.

Nie ma sprawy, pomyślała. Może wszystko inne się pieprzy -jak z Danem - ale z 

kamerą umiała się obchodzić.

Ken   Mogul   przyciągnął   reżyserski   fotel   do   jej   monitora,   żeby   obejrzeć,   co 

nakręciła. Asystent Vanessy włączył sprzęt. a ona zaglądała Kenowi przez ramię.

Za   pierwszym   razem   kręciła   tradycyjnie,   używając   dalszego   i   bliższego   planu, 

żeby uchwycić niuanse gry aktorskiej, ale generalnie zachowując klasyczny odstęp od 
aktorów. Jej zdaniem wypadło to sztywno i konwencjonalnie; dobrze technicznie, ale 
bez krzty wyobraźni. Za drugim razem zdecydowała się na zupełnie inne podejście; 
zrobiła   najazd   na   usta   Thaddeusa,   później   przesunęła   obiektyw   na   jego   rzęsy. 
Podobnie   potraktowała   jego   partnerkę   i   w   elekcie   otrzymała   impresjonistyczny 
kawałek   w   klimacie   wideoklipu.   W   filmach   do   tej   pory   nie   widziała   równie 
nowatorskich   ujęć,   ale   to   było   naprawdę   dobre.   Za   trzecim   razem   posunęła   się 
jeszcze   dalej,   zatrzymała   obiektyw   na   lodzie   w   szklance.   Jej   zdaniem   idealnie 
obrazowało   to   skomplikowane   relacje   między   bohaterami.   Jedno   z   jej   najlepszych 
ujęć.

-

Co to, kurwa, jest? - zapytał spokojnie Ken Mogul.

Vanessa spojrzała na niego. Nie bardzo wiedziała, jak in
terpretować jego ton.

- Zadałem   ci   pytanie?   -   Odwrócił   się   do   niej,   -   Co   to,   kur

wa, jest, Yanesso? Co to, kurwa, jest?

Dzisiejsza scena - odparła z dumą, ale i drżeniem w głosie.

Czy ty, kurwa, żartujesz?! - wrzasnął. Członkowie ekipy skryli się w cieniu, ale 
Vanessa czuła na sobie ich wzrok.

Vanesso, co to za eksperymentalne gówno? Nie po to cię zatrudniłem!

Ależ owszem, właśnie po to! Sam to powiedział, o ile dobrze pamięta. Vanessa 

przyglądała mu się w milczeniu.

- Dość   tego.   Jeszcze   tego   mi   brakowało.   Mam   aktorkę,

która   nie   umie   grać.   Obgryzam   długopis,   bo   na   planie   własne
go   filmu   nie   wolno   mi   palić.   A   teraz   jeszcze   to.   Pieprzona   eks-
perymentatorka   kręci   mi   tu   intelektualne   gówno.   Dosyć   tego.
Zwalniam   cię!   -   Ken   się   odwrócił   i   rozsiadł   na   krześle.   -   A   ty
-   wskazał   praktykanta   -   każ   Serenic,   Thadowi   i   Mirandzie   zo
stać na planie. Przez tę idiotkę musimy powtórzyć.

Vanessa już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zrobiła tego. Była wściekła, 

cholernie   wściekła,   ale   przede   wszystkim   dotknięta.   Miała   łzy   w   oczach,   a   gardło 
ścisnęło jej się tak bardzo, że zaniosła się kaszlem. Nic mieściło jej się w głowie, że do 
tego doszło. Dopiero co zaczęli kręcić, a już ją wylał? Najpierw Rnby wyrzuciła ją z 

background image

domu, potem Dan zwariował i zachowuje się jak natchniony buddysta, a teraz to?

- Vanesso,   co   jest?   -   zapytał   Ken   szorstko.   -   Ogłuchłaś'?

Zwalniam cię. Spieprzaj z mojego planu.

Vanessa spakowała sprzęt i rzuciła się do windy. Jej pierwszy film na studiach? 

Fabuła   o   popieprzonym   reżyserze,   którego   rozerwie   na   strzępy   stado   wściekłych 
kojotów. A potem gość wpadnie pod metro.

Ciekawe, jak mu się spodobają zdjęcia.

14C

znowu razem... jak dobrze

Blair dziwnie się czuła, wysiadając z windy w Barncys. na spokojnym, ciemnym 

dziewiątym piętrze. Było to trocin; jak we śnie, w chwili, która wydaje się bardzo 
rzeczywista

- wszystko jest znajome, ale zarazem nie takie, jak trzeba.

Zaledwie dwadzieścia minut wcześniej popijała „her batkę" z Baileyem Winterem i 

matką, ale jeszcze nie dopii;i pierwszego martini, a została wysłana do Barneys.

-Leć! Leć! - zapiszczał Bailey dziewczęcym głosikiem.

- Moda nie lubi czekać!

Więc chyba ma tę prace,
Kazał im jechać na plan Śniadania u Freda i skonsulm wać się z kostiumologiem w 

kwestii wymiarów głównych ak torów. Krawcowa w jego atelier nie uszyje bez nich na 
czas   kostiumów   do   wielkiej   sceny   Finałowej.   Jak   dotąd,   nowa   praca   zawierała 
wszystkie elementy z marzeń Blair Waldorf: moda, blichtr, odrobina dramatu. Jedyny 
minus to Jasmine.

Ach tak, ona.

Bailey Winter pomyłkowo uznał dziewczynę Tylera za jej przyjaciółkę i uparł się, 

że zatrudni je obie. Tyle że Blair nie pozwoli, by obecność nieletniej prześladowczymi 
popsuła jaj

smak zwycięstwa. Ba, wykorzysta ją. Jasmine przecież zrobi, co się jej każe.

Zaczęła   już   w   taksówce.   Ledwie   wsiadły,   instruowała   Jasmine,   jak   ma   się 

zachowywać.

- Ja   będę   gadać.   Mistrzowi   się   nie   spodoba,   jeśli   będziesz

się   wtrącać   -   tłumaczyła   jak   stara   znawczyni.   Bez   zmrużenia
oka   zamieniła   niedawno   nabyty   brytyjski   akcent   na   holly
woodzki slang.

background image

Jasmine podążała za nią krok w krok, jak zakochany szczeniak. Wysiadły z windy i 

szły   korytarzem   wyłożonym   czarnym   marmurem   w   stronę   restauracji   U   Freda. 
Maszerowały energicznie i stanowczo. Nic dziwnego, że w pewnej chwili zderzyły się z 
kimś. Zapłakana, łysa i ubrana na czarno Van-essa wpadła na Blair, a ta na Jasmine, 
która   dosłownie   deptała   jej   po   piętach.   Jasmine   z   cichym   jękiem   osunęła   się   na 
ziemię. sandałki spadły jej z nóg,

- Cholera!   -   krzyknęła   Blair.   W   pierwszej   chwili   nie   roz

poznała dawnej współlokatorki.

-Jezu.   Kurwa,   Przepraszam   -   wystękała   Vanessa.   Miała   czerwone   plamy   na 

policzkach, ba, nawet na głowie. Łzy kapały jej z brody.

- Wszystko   w   porządku?   Jesteś   taka...   czerwona-   zauwa

żyła   inteligentnie   Blair.   Widać,   że   Vanessa   jest   w   rozpaczy,   ale
przecież   Blair   zaraz   będzie   mierzyła   długość   nogi   Thaddeusa
Smitha! To się robi od wewnętrznej strony.

A wszyscy wiemy, dokąd prowadzi wewnętrzna strona uda. prawda?

- W   porządku,   w   porządku   -   mruknęła   Jasmine   i   dźwignę

ła się z podłogi, chociaż nikt nie zwracał na nią uwagi.

-Jasmine,   Vanessa...   -   Blair   dokonała   prezentacji,   a   potem   objęła   Vanessę 

serdecznie i cmoknęła powietrze w okolicy |C| policzków. -Powiedz, co się stało?

142

143

Vanessa w odpowiedzi pociągnęła nosem. Nie wiedziała. czy głos nie odmówi jej 

posłuszeństwa. Co teraz? Co zrobi? Dokąd pójdzie?

-Dobra, Jasmine - warknęła Blair. Napawała się rolą szefowej. - Zostań tu i zajmij 

się   Vanessą.   Muszę   lecieć.   Rozkaz   Baileya!   -   Uściskała   Vanesse,   żeby   dodać   jej 
otuchy. i uśmiechnęła się z trudem. - Wiesz, że cię kocham! - powiedziała i oddaliła 
się długim korytarzem. Pchnęła drzwi do restauracji.

-Przepraszam bardzo - powiedziała bardzo głośno w przestrzeń, ledwie znalazła 

się w środku. - Nazywam się Blair Waldorf. Pracuję u Baileya Wintera. Chciałabym 
porozmawiać z kierownikiem.

Nikt nic odpowiedział, nikt się nie ruszył. A potem Blair poczuła czyjąś dłoń na 

ramieniu i usłyszała znajomy głos:

Chyba mogę ci pomóc - stwierdziła Serena.

Czes'ć. - Blair odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z roz promienioną 
przyjaciółką. A może teraz, znowu się nie przyja/. nią? Już ryle razy się 
rozstawały, że czasami nie wiedziała, czy znowu lubi Serenę, czy nadal się do 
niej nie odzywa.

- Wróciłaś! - pisnęła Serena. Mocno ją uściskała.
Wygląda na przyjaźń do grobowej deski.
-Wróciłam  -  powtórzyła  Blair.  Zazdrośbie  chłonęli

wzrokiem kreację z kremowego szyfonu, którą Serena miału na sobie.

Opowiadaj! - Serena odsunęła się trochę i przyjrzała jej uważnie. - Od kiedy 
pracujesz u Baileya Wintera? Myślałam, że jesteś w Londynie?

Dostałam   tę   pracę   -   wyjaśniła   Blair   rzeczowo.   -   Uzna   łam,   że   to 
najrozsądniejsze, co mogę zrobić. Że takie doświad czenie to dobry pomysł.

Bomba! - zapiszczała Serena.

background image

144

- Rozważam   karierę   w   s'wiecie   mody   -   dorzuciła   Blair   od

niechcenia.   Ponad   stuosobowa   ekipa

 Śniadania   u   Freda

 ga

piła   się   na   nią   z   otwartymi   ustami   i   czekała,   aż   Kcn   Mogul
rozerwie   ją   na   strzępy   swoimi   komentarzami.   Blair,   niczego
nieświadoma,

 

ciągnęła

 

dalej.

 

Rozkoszowała

 

się

 

zainteresowa

niem.   jakie   budziła:   -   Każdy   ma   jakieś   powołanie.   Moim   jest
chyba właśnie moda.

- A Londyn? 1 Lord Jakmutam? - dopytywała się Serena.

i   Czyżby w plotkach o angielskiej narzeczonej była odrobina
prawdy? Zazwyczaj nie słuchała piotek, ale przecież Blair nie bez powodu zakończyła 
laki romans i wróciła do domu, do 

[ pracy.

- To   długa   historia.   -   Blair   westchnęła   dramatycznie.   Jest

kobietą   pracującą   i   z   przeszłością.   Jeszcze   gdyby   Serena   poży-
czyłajej tę sukienkę...

-Dzisiaj mi opowiesz - szepnęła Serena, podekscytowana. - Kcn umieścił mnie w 

mieszkaniu. Musisz je zobaczyć, Cholera, co ja gadam, zamieszkać ze mną!

-Cóż...   -   Blair   się   zawahała.   Ostatnio   ciągle   zmieniała   miejsca   zamieszkania: 

hotel Plaża, WillliamsbuTg, Yale Club, l .ondyn. Czy nie powinna zostać w domu, z 
małą siostrzyczką?

- Mówiłam   już,   że   mieszkam   na   Wschodniej   Sicdemdzie-

Kiątej   Pierwszej?   -   Serena   wiedziała,   że   akurat   Blair   Waldorf
ot) razu rozpozna ten adres.

Zamieszkać w budynku ze Śniadania u Tiffany'ego7

- Muszę   się   spakować   -   oznajmiła   Blair   ze   stoickim   spo

kojem,   ja^oy   liczyła,   że   ukryje   fakt,   że   niemal   zsiusiała   się
w majtki z radości. - Przyjadę wieczorem.

W   przypływie   radości   serdecznie   us'ciskała   przyjaciółkę.   Wszystko   jakoś   się 

układa, zwłaszcza jeśli chodzi o Serenę. Tym razem naprawdę połączy je przyjaźń 
na wieki.

O iie wiekami można nazwać kilka dni!

karma kameleon

Dan   Humphrey   wślizgnął   się   do   obrzydliwej   toalety   dla   personelu   w   ponurym 

zakątku piwnicy w Strand. W garści trzyma] reklamówkę z logo literackiego pisma 
„Red   Herring"   Upewnił   się,   że   drzwi   są   zamknięte,   po   czym  ściągnął   prze/   głowę 
koszulkę i rozpiął sztruksy. Nie zwracał uwagi na napisy na s'cianach toalety, dzieła 

background image

wielu pokoleń sfrustrowany cli pracowników księgarni. Jeśli wierzyć plotkom, jeden z 
nich nabazgral tam kiedyś prywatny numer telefoniczny znanego pisarza samotnika. 
J.D.   Salingera.   Za   dziesięć   minut   spotka   sii;   z   Bree   na  Union  Square   i   musiał  się 
przebrać, bo jego ciuchy śmierdziały dymem papierosowym. No i to. co nosił w pracy. 
nie nadawało się do ćwiczeń.

No dobra, nic jest zbytnio wysportowany. Jednak jegu związek, przyjaźń czy jak 

tam nazwać to, co go łączyło z Bree, to coś więcej niż ciuchy z lycry i joga na golasa. 
Bree otwo-Tzyła mu oczy, sprawiła, że postrzegał świat z zupełnie innej perspektywy. 
Rozciąganie się i pozowanie w dusznej, nagr/.a nej sali, ze spoconym starcem u boku, 
to nie jest wymarzony sposób, by spędzić wolne chwile. Ale ulubione książki Bree 
okazały się fascynujące; zmuszały do myślenia. W jego  ży ciu tyle już się działo: 
opublikował wiersz w „New Yorkerze".

praktykował   w   „Red   Herring",   śpiewał   swoje   piosenki   z   zespołem   Raves,   Teraz 
odkrywał   coś   głębszego,   ważniejszego   niż   przelotna   sława.   To   było   bardzo 
intrygujące.

Włożył czystą, zieloną koszulkę American AppareL wygładził zmierzwione ciemne 

włosy i zasznurował nowiutkie, olśniewająco białe buty Nike. Wsunął w usta płatek 
gumy miętowej i chuchnął sobie w dłoń, żeby sprawdzić oddech. Nie, w ogóle nie 
czuć papierosów. Zwinął stare ciuchy w kulę, wepchnął do swojej szafki, wbiegł na 
górę, wyszedł ze sklepu i ruszył w stronę Union Square.

Bree czekają niedaleko pomnika łagodnie uśmiechniętego Gaudhiego, w południ o 

wo-zachodnim   zakątku   tętniącego   życiem   parku,   niedaleko   Czternastej   ulicy   -   na 
razie obskurnej, ale coraz modniejszej.

-Czasami   lubię   tu   przychodzić   -   tłumaczyła   przez   telefon.   -   Lubię   tu   czytać   i 

rozmyślać o przesłaniu Gandhiego.

Jak my wszyscy, prawda?
Zaplotła jasne włosy w warkocz i upięła go u nasady karku. Miała na sobie białą 

koszulkę   z   logo   Adidasa   i   jasnoniebieskie   szorty,   które   podkreślały   jej   zgrabne, 
umięśnione, długie nogi. Na widok Dana wstała i pomachała energicznie.

Nie spóźniłeś się! - Ledwie podszedł, objęła go serdecznie. -Namaste\ -szepnęła. 
-Ładnie pachniesz.

Dzięki.   -   Ulżyło   mu.   Głęboko   zaczerpnął   tchu   i   wtedy   poczuł   zapach   jej 
organicznego dezodorantu z szałwi i olejku paczulowego, którym smarowała się 
za uszami.

Rozgrzejmy się - zdecydowała. Puściła go, odwróciła się, oparła prawą nogę na 
ławce, na której przed chwilą siedziała. Pochyliła się, przenosząc cały ciężar ciała 
na tę nogę.

Dan ją naśladował, krzywiąc się z bólu, gdy usiłował rozruszać zastałe mięśnie w 

nogach. To o wiele trudniejsze niż jego codzienne ćwiczenia - spacer do kiosku po 
fajki.

146

147

- Wspaniałe   uczucie,   co?   -   Bree   uśmiechała   się   radośnie

i rozciągała, jakby to było przyjemniejsze niż gorąca kąpiel.

-O tak - wysapał.
- Pomyślałam,   że   zaczniemy

 stąd.

 -   Bree   się   wyprostowała.

background image

Złączyła   nogi,   schyliła   się   i   dotknęła   dłońmi   ziemi.   -   Pobiegnie
my Czternastą do Hudson, potem dalej do Battery Park.

Dan  skupił  się   na rachunkach.   To  co   najmniej  trzy  kilometry,  o   trzy  kilometry 

więcej, niż kiedykolwiek przebiegł.

W co on się wpakował?
Na   początku  wszystko  szło  dobrze.   Pierwszą   przecznicę  przebiegł  bezboleśnie. 

Omijał pieszych i wózki dziecięce. wpatrzony w rozkołysane pośladki Bree.

Super, powtarzał sobie. Fajne uczucie.
Na rogu Piątej Alei zatrzymali się na światłach. Bree przyjrzała mu się uważnie.

- Dobrze się czujesz? - Zmarszczyła brwi.

Dan   miał   dreszcze.   Pot   lał   mu   się   z   czoła,   zalewał   oczy,   spływał   na   chodnik. 

Popołudniowe słońce świeciło prosto na nich. Nie wierzył, że dożyje wieczora.

- Jasne - odarł słabym głosem. - Doskonale.

Póki biegli, ból w nogach i walenie w klatce piersiowej było do zniesienia, ale 

ledwie się zatrzymali, miał wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa.

Światło się zmieniło. Bree wyskoczyła na jezdnię.

- No, chodź! - zawołała radośnie przez ramię.

Dan   odetchnął   głęboko   i   wybiegł   na   ulicę.   Mało   brakowało,   a   wpadłby   na 

staruszkę w słomkowym kapeluszu, z wózkiem z zakupami.

-Uważaj, idioto! - wrzasnęła.

Nie zwracał na nią uwagi, biegł za Bree jak pies na wyści gach za metalowym 

królikiem. Dudniło mu w uszach, gdy mi jali Szóstą, Siódmą, Ósmą i w końcu 
Dziewiątą Aleję. Między Dziewiątą a Greenwich ruch uliczny się przerzedził, więc 
Bree

wbiegła na jezdnię. Dan ignorował gorące wyziewy z autobusów. Ruszył jej śladem, w 
kierunku lśniącej rzeki Hudson, zaledwie dwie przecznice dalej.

Trzymaj się, powtarzał sobie. Dotrwaj do rzeki. No, dalej. Nie wyobrażał sobie, jak 

dotrze   do   Battery   Park,   na   sam   skraj   Manhattanu.   Ale   po   kolei,   najpierw   musi 
wytrzymać do rzeki. Stopy go bolały w nierozebodzonych, kupionych za dychę na 
wyprzedaży butach do biegania. Spływały z niego takie ilości potu, że obawiał się, że 
całkowicie się odwodni. Oddałby wszystko za łyk wody, I chwilę odpoczynku.

Nawet życie?

Przebiegli $/est Side Highway i wpadli do Hudson Fdver Park, gdzie szeroka alejka 

dla   biegaczy   i   rowerzystów   ciągnęła   się   aż   do   Tribcca.   Nie   byli   jedynymi,   którzy 
chcieli aktywnie wykorzystać słoneczny dzień. Widział setki ludzi na rolkach i rowe-
rach. Niektórzy spacerowali, trzymając się za ręce. Bree przebiegła przez jezdnię i 
przebiła się przez tłum. Dopadła ogrodzenia, które ustawiono, by ludzie nie kąpali się 
w rzece. Drobiła w miejscu, czekając na niego. Mimo upału prawie się nie spociła.

Dan ruszył w jej stronę. Super, wmawiał  sobie. I nagle tak  się  poczuł! Gorące 

słońce, świeże powietrze, wiaterek od rzeki... Uśmiechnął się szeroko. Da radę!

I wtedy nogi się pod nim ugięły. Z głuchym łomotem osunął się na ziemię.
- Dan!   -   krzyknęła   Bree.   Pochyliła   się   nad   nim.   -   Dobrze

się czujesz?

Patrzył   na   jej   zarumienioną   buzię,   otoczoną   jasnymi   kosmykami.   Mętniał   mu 

wzrok.

Czy ja umieram? - zapytał głośno. - Jesteś aniołem?

Zrobię ci sztuczne oddychanie - oznajmiła Bree poważnie, pochyliła się i nakryła 

background image

jego usta swoimi.

Jakby nie wiedziała, że to go przyprawi o kolejny atak serca.

148

z deszczu pod rynnę

Chwiejąc   się   lekko,   Vanessa   Abrams   złapała   się   poręczy   z   kutego   żelaza   i 

odzyskała równowagę na schodach wiodącycli do oplecionej bluszczem rezydencji na 
Osiemdziesiątej Siódmej. Beknęła głośno. Kilka razy dźgała palcem guzik dzwonka. 
zanim w końcu udało jej się w niego trafić. Może niepotrzebnie pocieszała się butelką 
zimnego Pinot Grigio. Zwłaszcza że lada moment czeka ją rozmowa w sprawie pracy.

Po tym, jak Ken Mogul bezceremonialnie wyrzucił ją z planu  Śniadania u Freda, 

zjechała na dół windą w towarzystwie klonu Blair Waldorf, małej Jasmine. Dziewczyna 
poinformowała   ją,   że   jej   mama   właśnie   szuka   kogoś   na   bardzo   ważne, 
odpowiedzialne stanowisko. Oczekuje osoby wykwal i fikowanej, energicznej i pełnej 
entuzjazmu. Vanessa była zbyt zdenerwowana, by pytać o szczegóły, więc Jasmine 
wyrwahi kartkę z notesu Louisa Vuittona i zapisała na niej adres. Namawiała Vanessę, 
żeby zgłosiła się natychmiast.

Po   kilku   kieliszkach   wina   z   osobistych   zapasów   Rufusa   Humphreya   Vanessa 

spojrzała na całą sytuacje bardziej optymistycznie.

Ken Mogul to bezduszny kmiot. Sprzedał się, kręci sztani powy hollywoodzki gniot 

dla nastolatków, a ona jest przecież

autorką   niezależną!   Nie   powinna   marnować   czasu   i   talentu   na   planie   tego   filmu. 
Niedługo zaczyna studia w szkole filmowej New York University. najlepszej w kraju. 
Będzie miała zajęcia z najlepszymi wykładowcami, będzie korzystać z doskonałego 
sprzętu,   w   jej   filmach   zagra   elita   aktorów   młodego   pokolenia.   Niby   dlaczego   ma 
urabiać sobie ręce po łokcie przy projekcie, w który nie wierzy? W tym czasie może 
zarabiać   gdzie   indziej   i  oszczędzać   na  własny   film.   Nakręci   go  jesienią.   Już   miała 
pomysł na fabułę. Będzie to opowieść o młodej artystce, rozdartej między sztuką a 
związkiem   z   niepoczytalnym   pisarzem,   uzależnionym   od   kadzidełek   i   herbatek 
ziołowych.

Sztuka czasem imituje życie.

Ciężkie przeszklone drzwi uchyliły się i w progu stanęła skrzywiona pokojówka w 

autentycznej czarnej sukience z białym fartuszkiem i opaską na głowie.

Słucham? - zapytała podejrzliwie.

Ja w sprawie pracy - wybełkotała Vanessa. - Córka mamy... - Urwała, szukała w 
pamięci imienia dziewczyny. - Jasmine! Tak, właśnie tak! Kazała mi tu przyjść, 
mam się zgłosić do jej mamy w sprawie pracy. No, to jestem.

background image

Pokojówka zmarszczyła brwi.

- Rozumiem.   Proszę   wejść.   Pani   przyjmie   panią   w   biblio

tece.

Vanessa weszła do wyłożonego marmurem holu. Minęła imponujące schody, nad 

którymi wisiał kryształowy żyrandol. i znalazła się w bibliotece z mahoniową boazerią, 
półkami   pełnymi   książek   i   gustownymi   antykami.   Nie   miała   pojęcia,   o   jaka   pracę 
chodzi,   ale   już   na   pierwszy   rzut   oka   widać   było,   że   ma   do   czynienia   z   kobietą 
sukcesu. Pewnie robi karierę w biznesie i potrzebuje kompetentnej asystentki. Jasne, 
głupawa   robota,   ule   artysta   musi   cierpieć   dla   sztuki,   chyba   że   zgodzi   się   robić 
komercyjne gnioty, jak Ken Mogul.

150
151

- Proszę zaczekać - poleciła pokojówka.

Vanessa   przycupnęła   na   skraju   eleganckiego   fotela   art   deco.   Pokój   zawirował 

niebezpiecznie. Złapała się oparcia. Tylko nie rzygaj, upomniała się.

- Jesteś moją nową przyjaciółka?
Rozejrzała się. Nikogo.

Super, tak się skułam, że słyszę głosy.

Jesteś' moją nową przyjaciółką? - Głosik powtórzył pytanie i przeszedł w chichot,

Kto tam? - zawołała Vanessa niespokojnie. Jeszcze tylko tego trzeba, żeby nowa 
szefowa przyłapała ją na gadaniu do siebie.

Jesteś dziewczyną? - dopytywał się inny głos.

Dlaczego nie masz włosów? - zainteresował się pierwszy.

Dwa głosy? Ile ona właściwie wypiła?
Vanessa   wstrzymała   oddech   i   nasłuchiwała.   Wstała,   Skąd   te   głosy?   Uklękła, 

przywarła policzkiem do zimnej, idealnie wypolerowanej podłogi i spojrzała na pokój z 
tej perspektywy. Zadziałało. Dostrzegła drobnego, chudego chłopczyka z kręconymi 
włosami pod pozłacaną sofą.

- Znalazłaś mnie! - zawołał i wypełzł spod mebla.

- Tak. Cześć - mruknęła. - Mama w domu?
-Śmierdzisz winem. - Chłopczyk się skrzywił. - Mani

cztery latka. A ty?

- Mnie też musisz znaleźć! - zawołał drugi głos.
Co ma robić?

Gdzie jesteś? - Znów opadła na czworaki. Zaglądała pcnl meble.

Szukaj, szukaj! - piszczał głos.

Nasłuchując,   podeszła   do   k^ta,   w   którym   stał   ogromny   globus   na   stoliku   ze 

szklanym blatem. Podniosła obrus i zo

152

baczyła małego chłopczyka, identycznego jak jej poprzednie znalezisko.

-Znalazłaś   mnie!  -  zapiszczał.   Wyskoczył  spod  stolika,   podbiegł  do  kanapy,  na 

której podskakiwał jego brat i ściągnął go na podłogę.

-Chłopcy!   -   zawołał   ktoś.   Wysoka   rudowłosa   kobieta   w   fioletowym   kostiumie 

Chanel weszła do biblioteki z egzemplarzem ,,Vbgue

:

' pod pachą.

- Vanessa,   jak   się   domyślam   -   zaczęła   energicznie.   -   Jas-

background image

mine   wspomniała,   że   może   przyjdziesz.   Trochę   mnie   zasko
czyło,   że   zjawiasz   się   bez   uprzedzenia,   ale   to   chyba   dobrze
o tobie świadczy. Przejawiasz inicjatywę. Bardzo dobrze.

Oj.

- Tak   jest.   -   Vanessa   wstała   i   robiła   co   mogła,   by   wyglą

dać   na   trzeźwą.   -   Pani...   -   urwała,   bo   uświadomiła   sobie,   że
nic ma pojęcia, jak się nazywa matka Jasmine.

-Panna   Morgan   -   odparła   kobieta.   -   Mamy   dwudziesty   pierwszy   wiek.   Nic 

przyjęłam nazwiska męża.

- Przepraszam   -   speszyła   się   Vanessa.   Co   za   dziwaczna

rozmowa kwalifikacyjna!

-Nieważne. Widzę, że chłopcy już cię polubili.

Chłopcy? - powtórzyła Vanessa. Bliźniacy złapali ją za ręce i szarpnęli z całej siły.

Pobaw się / nami! - zawołali.

Zakres   twoich   obowiązków   jest   standardowy   -   ciągnęła   panna   Morgan.   - 
Pracujesz   kilka   razy   w   tygodniu,   popołudniami.   Odbierasz   ich   z   przedszkola, 
prowadzisz do terapeuty, wozisz do kolegów, wiadomo. Na pewno wiesz, jak to 
wygląda. - Podniosła komórkę do ucha.

Przedszkole? Terapeuta? Słucham? -Chyba zaszło nieporozumienie - wystękała 
Vanessa. Usiłowała stać prosto, co nie bardzo jej się udawało ze względu

153

na   wypite   wino   i   dwóch   małych   chłopców   uczepionych   jej   ramion.   Jasne, 
może cierpieć w imię sztuki, ale nie będzie sie bawić w panią Doubtfire.

Hura! - zawołali chłopcy. - Mamusiu, czy Vanessa jest naszą nową 
przyjaciółką?

Tak - odparła kobieta, nadal z telefonem przy uchu. - To wasza nowa 
przyjaciółka.

Czyżby?

- Osiemnaście dolarów za godzinę - dodała panna Mor

gan w drodze do holu. - Możesz zacząć natychmiast.

O tak, jak najbardziej była ich nową przyjaciółką.

B i dzielą się po połowie

Nawet   po   trzech   podróżach   w   tę   i   z   powrotem   Blair   nie   wniosła   na 

najwyższe piętro wszystkich swoich pakunków. Nie było tu odźwiernego, nie 
było klimatyzacji, nie było nawet windy, ale jej to nie przeszkadzało, bo cala 

background image

sytuacja była niezwykle... filmowa.

Blair wymyśliła sobie plan na życie, scenariusz, który hciała zrealizować w 
najmniejszym szczególe. A jednak wy-;yło się tyle nieprzewidzianych rzeczy: 
zakup sukni ślub-ej, rozstanie z Marcusem, praca u Baileya Wintera, a teraz 
spólne mieszkanie z Sereną. Gdyby zaledwie tydzień temu ś jej powiedział, 
że   w   lecie   będzie   musiała   pracować,   krzy-załaby   na   całe   gardło   na   znak 
protestu. Praca absolutnie nie ieściła się w jej planach! A tymczasem teraz 
wcale   nie   miała   hoty   krzyczeć.   Była...   szczęśliwa.   Może   warto   wyciągnąć 
ioski   z   tego   wszystkiego.   Może   zamiast   realizować   plan,   ba   brać   to,   co 
przynosi los? Może wreszcie naprawdę szystko się ułoży. Jak w filmie.

Zbiegała ze schodów po ostatni pakunek — torbę Paula

itha z krokodylej skóry, którą zaledwie kilka dni temu kupi-

w Londynie - i mało brakowało, a wpadłaby na wysokiego,

155

szczupłego bruneta w garniturze Hugo Bossa, Wychodził z mieszkania na pierwszym 
piętrze. Zatrzymała się w pół kroku.

Przecież w Śniadaniu u Tiff'any'ego też jest przystojny sąsiad piętro niżej!

-Witaj   -   odezwała   się   z   ledwo   słyszalnym   wschodnioeuropejskim   akcentem, 

zupełnie jak Audrey Hepbum w roli Holiy Golightly.

- Cześć

 

-

 

odparł

 

niesniiało

 

nieznajomy.

 

Zmierzwione

włosy   opadały   mu   na   niebieskie   oczy.   Wsunął   ręce   w   kiesze
nie spodni i wyprostował się na całą wysokość.

-Dobry wieczór. - Blair skinęła mu głową, zeszła po woli ze schodów i przemierzyła 

kiepsko oświetlony skrawek przestrzeni, udający hol. Minęła uśmiechniętego 
mężczyznę i schyliła się po bagaż. - Przepraszam bardzo - mruknęła i zarzuciła sobie 
ciężką torbę z butami na ramię.

Och, oczywiście. - Oparł się o drzwi do swojego mieś/ kania. — Może pomogę?

Poradzę sobie - zapewniła ze stoickim spokojem, ale po słała mu ols'niewający 
uśmiech. - Znamy się już?

Jason. - Wyciągnął rękę. - Przyjechałaś

1

 na weekend?

Nie, wprowadzam się do Sereny, mojej starej przyjaciół ki - wyjaśniła. - Na piąte 
piętro.

Ach tak. znam Sercnę. - Urwał. - Wczoraj siedzieliśmy na schodach, wypiliśmy 
kilka piw. Ale nic nie mówiła o pięk niej współlokatorce.

O przystojnym sąsiedzie też nie. Typowe.

To nagła decyzja - wyjaśniła Blair. - I długa historia. -Mam czas, - Uśmiechnął się 
uroczo, zalotnie. Wsunął

długie palce w tylne kieszenie spodni. - I jestem dobrym stu chaczem.

156

- Czyżby?   -   Blair   przełożyła   torbę   na   drugie   ramię.   Była

naprawdę ciężka.

-Co więcej, akurat wybierałem się po różowe wino do sklepu. Byłaś już na dachu? 

Co powiesz na powitalną lampkę wina?

- Nie   wiedziałam,   że   można   wyjść   na   dach!   -   Lampka   ró

żowego   wina   z   przystojnym   niebieskookim   nieznajomym   to

background image

idealny sposób, żeby oblać początek nowego życia.

Nowego romansu?
Serena uczy się tekstu do jutrzejszych scen. Nawet nie zauważy, że Blair wyszła 

na drinka z .fasonem.

- Wiem,   jak   się   tam   dostać,   -   Puścił   od   niej   oko.   -   To   co,

za piętnaście minut?

Dawna Blair Waldorf w

r

 żadnym wypadku nie zdołałaby w tym czasie przygotować 

się do wyjścia, ale teraz pojawiła się nowa, letnia, pracująca Blair.

- Daję   ci   dziesięć.   -   Ruszyła   na   górę,   ale   odwróciła   się

i posłała mu leniwy uśmiech, - A tak w ogóle, jestem Blair.

Włożyła   różową   sukienkę   w   kwiatki   Lilly   Pulitzer   i   białe   japonki   wyszywane 

muszelkami i pobiegła na górę. Jason już czekał, z kocem przerzuconym przez ramię i 
butelką   w   dłoni.   Wszedł   na   zardzewiałą   drabinę   i   pchnął   klapę   w   dachu.   Potem 
odwrócił się i pomógł Blair wejść na górę, okazując przy tym więcej troskliwości, niż 
kiedykolwiek zrobił to Marcus. Blair wspięła się na dach.

- Mam   nadzieję,   że   dzisiaj   nie   będzie   padać   -   stwierdziła,

atrząc na panoramę Manhattanu. - Bo w życiu nie zejdę po

lej drabinie.

-Mówiłem, że widok zapiera dech w piersiach - zażartował Jason. Mocował się z 

korkociągiem. Po chwili butelka liyla otwarta.

157

Widok   nie   był   równie   imponujący   jak   ten   na   Central   Park   z  apartamentu   przy 

Piątej   Alei,   a   jednak   w  nocnej   dusznej   mgiełce   nad  ponurymi   domami   była   jakaś 
magia. Drzew niki nie przycinał tak starannie jak buków i dębów przy parku, ale wątle 
gałęzie   pyszniły   się   soczystą   zielenią.   Upper   Wesl   Side   jest   jak   kreacje   Wintera, 
stwierdziła  Blair.   Od   Piątej   Alei   do   Park   Avenuc   mamy   ekskluzywne   Bailey   Winter 
Couture,   od   Park   do   Lexington   -   Bailey   Winter   Collection,   takie   pret-a-poi-ter,   a 
stamtąd do rzeki - B, linię popularną.

Oryginalne podejście.

- Naprawdę   tu   ładnie   -   przyznała.   Wzięła   od   Jasona   pla

stikowy   kubeczek   schłodzonego   wina   i   usiadła   na   granatowym
kocu,   który   rozłożył   na   rozgrzanym   dachu.   Nie   był   tak   miękki
jak   jej   ukochany   kaszmirowy   koc   piknikowy.   Ale   to   nic.   Ma
na   sobie   cudowną   letnią   kreacje,   u   boku   fantastycznego   faceta
i   za   sobą   pierwsze   kroki   w   świecie   mody.   Po   co   jej   podrzęd
ny   brytyjski   arystokrata?   Jest   dziewczyną   z   Nowego   Jorku.
a   to   klasyczna   scena   z   miejskiego   lata.   Londyn   w   porównaniu
z Nowym Jorkiem to zapyziała, zatęchła dziura.

-Dlaczego Serena nic nie mówiła o twoim przyjeździe'

zainteresował się Jason,

- Może   chciała   zachować   cię   dla   siebie   -   odparła,   tyle/

złośliwie, co prawdziwie. - Za szalone lato - wzniosła toast.

- Oby dalej takie było - dodała z uśmiechem.

Za szalone łato - powtórzył i upił łyk wina. - Nie sądzę, żeby Serena była mną 
zainteresowana. Wczoraj chwilę poga daliśmy i wydawało się, że pochłania ją 

background image

ktoś inny, rozumiesz.

Thaddeus Smith? - Choć nie miały czasu, żeby szcze rze pogadać, wiedziała, po 
prosm wiedziała, że między Serena a Thaddeusem coś się dzieje.

Bo Blair, podobnie jak my wszyscy, wierzy w to, co przeczyta.

- Z   nikim   innym   -   potwierdził   Jason,   -   Ale   wiesz.   -   Głę

boko   zajrzał   jej   w   oczy.   -   Nie   bardzo   interesują   mnie   gwiazdy
filmowe. Wolę zwyczajne dziewczyny.

Czyżby powiedział, że ona, Blair Waldorf, jest zwyczajna? Ależ się pomylił.

Chwileczkę, ty nie jesteś aktorką, prawda? - Przyglądał się jej podejrzliwie. - Bo 
jesteś taka ładna, że mogłabyś...

Nie, ja wolę trzymać się za kulisami - odparła i tajemniczo zatrzepotała rzęsami, 
pomalowanymi tuszem Chanel.

Nie mam nic przeciwko aktorkom. - Jason się wycofał. - Nie zrozum mnie źle. po 
prostu interesują mnie inne rzeczy. Na przykład prawo. Zajmuję się tym, wiesz?

-Zastanawiałam się, czy nie wybrać prawa, kiedy jesienią pójdę do Yale. - Może 

jednocześnie być muzą kreatora mody i prawniczką. Może nosić eleganckie kreacje 
pod togą sędzi Sądu Najwyższego.

- Piękna   i   mądra   -   stwierdził   Jason.   -   Zbyt   piękne,   żeby

było prawdziwe,

Blair chciwie sączyła wino. Niech Serena sobie bierze gwiazdora. Jason to facet 
idealny dla studentki Yale. W każdym razie na ten tydzień.

15B

Wszystkie  nazwy  miejsc, imiona  i nazwiska  oraz  wydarzenia  zostały  zmienione  lub skrócone, po  to by nie  ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Bezwstydu przyznaję, że Summer Lovin' (z ulubionego filmu na piątkowe wieczory w 
domu,  Grease)  to jeden z najlepszych kawałków, jakie w życiu słyszałam. Nie dość, 
że wpada w ucho, ma bardzo prawdziwe słowa: w lecie najważniejsze to kochać i być 
kochanym, nie? Ale tego lata o to trudno,

Minęły już niemal trzy tygodnie, a nasza S nadal jest singlem! Co jest? Oczywiście 
widywano ją na mieście z T, ale przecież nikt nie zabrania przyjaciołom wyskoczyć 
razem na kolację, prawda? Zresztą naszym zdaniem T ma juz kogoś. Pamiętajcie, że 
ode mnie dowiedzieliście się tego pierwsi.

Tymczasem B rzuciła się w wir pracy. Wieść niesie, że na planie tylko reżyser budzi 
równy postrach. Nie udało nam się zbliżyć na tyle, żeby się przekonać, czy naprawdę 
ma   na   palcu   wielki   pierścionek   zaręczynowy   -   żeby   zmylić   papa-razzich,   jak 
prawdziwa   gwiazda.   Podobno   B   wygląda   uroczo   -   rumieńce   przyszłej   mamy, 

background image

tajemniczy   kochanek   czy   nowa   kosmetyczka?   Ludzie,   szykujcie   aparaty   w   komór 
kach, potrzebujemy dowodów!

1-60

Kolejne letnie nowiny miłosne. Wygląda na to, że D i V zerwali definitywnie, i znowu 
powtarzam, że po raz pierwszy usłyszeliście o tym ode mnie. D zadziwiająco opalo-
ny i umięśniony. Słowo! A N i jego letnia miłość? Kiedy w końcu pokaże prawdziwą 
twarz mieszczucha? Co prawda twierdzi, że nie jest taki jak inni, ale N nie obejdzie 
się długo bez miejskich luksusów, takich jak wypady prywatnym helikopterem, sale 
dla VlP-ów w nocnych klubach i tak dalej...

ZANOSI SIĘ NA KŁOPOTY

Szpiedzy   donieśli   mi   niedawno   o   bardzo   burzliwym   spotkaniu.   Doszło   do   niego 
między fotografem, który zajął się robieniem filmów, a hollywoodzką wagą ciężką 
(dosłownie - dwójką grubych braci), która finansuje jego najnowszy obraz. Podobno 
producenci nie są zachwyceni tym, co zobaczyli i zastanawiają się, czy nie zmienić 
obsady. Czyżby zmiany personalne na planie nie skończyły się na V? Zobaczymy.

Na celowniku

B, z mrożoną kawą i notesem w dłoni, gorączkowo łapie : taksówkę na Park Avenue. A 
co z prezentem na zakończenie szkoły? Czy to prawda, że nadal nie zrobiła prawa 
jazdy? A to pech! N na targu w Amagansett ogląda polne kwiaty. Wszyscy wiedzieli, 
że w głębi duszy jest romantykiem! T oprowadza po planie kogoś obcego. Podobno w 
programie wycieczki była też długa wizyta w przyczepie gwiazdora. V w Forbidden 
Planet kupuje stosy komiksów, ale nawet nie zajrzała do Dana, do Strand, zaraz po 
drugiej stronie ulicy. Bardzo ciekawe...

I    11- 1Vlko w (.woidi sna^h

1 Ó1

MÓWIĄ NA TO SZCZENIĘCA MIŁOŚĆ...

Skoro o miłości mowa - wreszcie kogoś poznałam. A właściwie nawet dwóch naraz. 
Obaj   są  cudowni,  żadnemu  nie   sposób się   oprzeć,   obaj  obsypują   mnie  całusami. 
Wiem, że nie powinno się stawać między braćmi, ale nie umiałabym wybrać między 
Lukiem a Owenem.

Pewnie   czytaliście   o   nich   w   ostatnim   „Sunday   Styles",   to   mieszanki   beagla   z 
retrieverem, jedyne kundle, które wchodzą w rachubę, kwintesencja miłości. Obaj 
pochodzą ze schroniska. Zawsze lubiłam nicponi o dobrym pochodzeniu. To nowa 
moda   i   służy   szczytnym   celom,   więc   nie   zawracajcie   sobie   głowy   wychudzonym 
chihuahua czy oślinionym buldożkiem francuskim.

Wasze e-maile

U   Droga Plotkaro

Jestem   sekretarką   w   kancelarii   prawnej   na   Manhat   tanie   i   od   kilku   tygodni 
bardzo mi się podoba jeden z kolegów z pracy. Do niedawna chętnie chodził za 
mną na drinka, ale nagle stał się domatorem i po pracy niemal biegiem wraca 

background image

do   siebie.   Myślisz,   że   to   coś   wstydliwego,   jak   uzależnienie   od   pornografii? 
Załamana

f>H   Droga Załamana

Wszystko   wskazuje   na   to,   że   jest   uzależniony   od   czegoś   albo   od   kogoś. 
Przychodzi mi na myśl tylko jedno wytłumaczenie, dlaczego imprezowy kolas 
zmienia   się   w   domatora   -   kobieta.   Moja   rada:   /.i   proponuj,   że   go   nagiego 
zwiążesz krawatem. Oh serwuj jego reakcję. Jeśli się zgodzi - uzależniony

162

od pornografii. Powie: „Nie, dzięki" - ma dziewczynę. Powodzenia. Plotkara

Co   jeszcze   dzieje   się   w   mieście?   Czekam   na   wieści,   plotki   i   informacje   o 
wyprzedażach. Czy ktoś wie, gdzie jest ten nowy butik As Four? I czy ktoś wie, gdzie i 
kiedy odbędzie  się  impreza  po zdjęciach  do  Śniadania  u Freda

1

?  Muszę za-klepać 

sobie   miejsce   u   fryzjera,   bo   oczywiście   będzie   mnie   czesał   sam   Fekkai,   ma   się 
rozumieć. Więc piszcie!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

N idzie miasto

Pieprzcie się wszyscy bardzo! - Lider zespołu, nazywanego żartobliwie Sunshine 

Express, otarł pot z czoła i machnął ręką w stronę tłumu. Półnagi chudy piosenkarz w 
skórzanych   spodniach,   znany   raczej   z   romansów   z   modelkami   i   aktorkami   niż   ze 
śpiewania, splunął gniewnie na scenę i oddalił sic w otoczeniu wielbicieli.

-Jezu, uwielbiam ich! - Tawny s'cisnęła Nate'a za udo i niechcący wylała połowę 

drinka na siedzenie i swoje spod nie, podróbkę znanego projektanta.

Co za szkoda.
Nate skinął głową i upił łyk z trzeciego dużego piwa tego wieczoru. Rozejrzał się 

po zatłoczonej sali w Resort, nocnym klubie w East Hampton. Na parkiecie kłębiły się 
jasnowlo se dziewczyny w sukienkach Dianę von Furstenberg i faceci wyglądający na 
maklerów giełdowych, wszyscy w drelichach i koszulach Thomasa Pinka. Zazwyczaj 
na koncerty SuashiM Express przychodzą inni fani.

W   Hamptons   już   od   tygodnia   wrzało   na   wieść   o   niespo   dziewanym   występie 

brytyjskiej kapeli punkowej i Nate byl zaskoczony własnym entuzjazmem, gdy Tawny 
zaproponu

background image

wała, żeby poszli na koncert. Tego lata jeszcze ani razu nie był w Resort. Właściwie 
nie miał tu wiele do roboty, oczywiście oprócz czyszczenia rynien, koszenia trawy, 
przybijania łupków i palenia skrętów z Tawny. Fajnie jest wyjść z domu i trafić między 
ludzi z seksowną blondynką u boku.

- Archibald!
Tawny dyskretnie trąciła go w bok. -Twój znajomy? Anthony Avuldsen przebijał się 
przez tłum. Szklankę

z whisky trzymał wysoko w górze, żeby nie uronić ani kropli.

Krótko przyciął jasne włosy, a przy opaleniźnie jego uśmiech

»

był jeszcze bardziej promienny. Bramkarz - potężny typ bez karku - skinął głową i 
wpuścił go na podwyższenie, które w tym klubie udawało VIP-room.

Archibald, ty draniu. - Anthony stuknął się z nim szklanką na powitanie. - Gdzie 
ty się ukrywasz?

Cześć - odparł Nate.

Trener daje ci w kość? - Anthony usiadł koło niego na kanapie i w ostatniej chwili 
schylił głowę, żeby nie walnąć w mosiężną poręcz.

Mniej więcej.

-Bracie.   -   Anthony   przekrzykiwał   ogłuszającą   muzykę.   -   Podobno   Blair   wróciła. 

Dlaczego?

Nate zmarszczył brwi, objął Tawny i przyciągnął do siebie.

-Nie wiem. -Wzruszył ramionami.

Jestem Tawny. - Pochyliła się nad nim i uśmiechnęła do Anthony

1

 ego.

Fajnie. - Skinął głową. - Anthony.

Znacie się ze szkoły?

Tak. A wy skąd?

Nate pomachał na kelnerkę. Musi się napić, i to zaraz.

164
165

- Któregoś   dnia   Nate   zwyczajnie   padł   mi   do   stóp.   -   Tawny

dopiła drinka do końca. - Po prostu mam szczęście.

Anthony przyglądał się jej przez chwilę, a potem zawołał do Nate'a:

-To ty masz szczęście, draniu!

Podeszła   kelnerka,   bardzo   podobna   do   Jessiki   Simpson   jako   Daisy   w  Księciu 

ryzyka.

Jeszcze raz to samo? - zapytała.

Tak - mruknął Nate. Musi się napić, jeśli Anthony ma zamiar wypytywać go dalej.

Nie widziałem cię w mieście - ciągnął tymczasem kumpel. - Gdzie się uczysz?

Nie jestem z miasta - wyjaśniła Tawny. - Mieszkam wHampton Bays.

Super - stwierdził Anthony. - Chyba jeszcze nigdy nie rozmawiałem z miejscową.

Nate mocno dźgnął go w żebro.
_ Co? - zdziwił się Anthony. - Super, stary. Nie ma sprawy.
- Co?   -   Tawny   podniosła   rękę   do   ucha.   -   Strasznie   lu

głośno!

-Bracie   -   ciągnął   Anthony,   do   którego   nic   nie   dotarło   -   Isabel   jutro   urządza 

background image

imprezę. Podobno będzie Serena. Widziałeś ją ostatnio?

Ostatnio, kiedy widział Serenę, całował się z Jenny na im prezie Blair. Był to 

pocałunek pożegnalny, w imię dawnych dobrych czasów, ale Serena i Blair na pewno 
połączyły siły. obie wściekłe na niego.

Coś nowego?
Nate pokręcił głową. Stracił kontakt ze starymi znajomy mi.

-Chwileczkę,   Serena?   -   Podekscytowana   Tawny   oparli   się   o   stolik.   Ze   swego 

miejsca miał doskonały widok na |f|

166

dekolt i niżej, aż, do przekłutego pępka. -Ta Serena z obcym nazwiskiem?

Pochyliła się jeszcze bardziej i Nate ponownie zerknął jej za bluzkę.

Robi to celowo? - zastanawiał się.

Nate łypnął na Anthony'ego, żeby się przekonać, czy i on podziwia piersi Tawny, 

ale kumpel był pogrążony w rozmowie z ciemnowłosą pięknością, która - co Nate 
przypominał sobie jak przez mgłę - chodziła do Grafion i była od nich o rok młodsza.

-Tak   -   mruknął,   rozbawiony   zdziwieniem   Tawny.   Czy   nazwisko   Sereny   brzmi 

cudzoziemsko?   Nigdy   nie   zwrócił   na   to   uwagi.   Ale   co   tam   Serena.   Wyraźnie 
zaimponował Tawny. Rzadko mu się to zdarzało; dziewczyny owszem, uważały, że jest 
słodki, kochany, lubiany i co tam jeszcze, ale w oczach Tawny dostrzegł coś, czego 
nigdy nie widział we wzroku Sereny czy Blair - podziw.

Kiedyś z nią chodziłem - pochwalił się. Była to tylko część prawdy.

Panie Archibald! - Tawny jeszcze bardziej pochyliła się nad stolikiem, aż jej piersi 
złączyły się kusząco. - Jest pan bardzo tajemniczy!

-Ty   też   znasz   Serenę?   -   Anthony   ponownie   włączył   się   do   rozmowy   i   usiłował 

zerknąć   w   dekolt   Tawny.   -   Za   kilka   dni,   kiedy   skończą   kręcić,   będzie   impreza. 
Powinnaś wpaść! - ryknął na całe gardło.

-Śniadanie u Fredal -  Wydawało się, że oczy wyjdą Tawny z orbit. - Przecież ja 

jestem największą fanką Thadde-usa Smitha! Naprawdę!

Wróciła kelnerka z drinkiuni. Nate chciwie złapał szklankę.
- No,   nie   wiem.   -   Potrząsnął   głową.   Nagle   wydało   mu   się,

Ac pływa w głębokim, ciemnym basenie. Nie myślał logicznie.

167

Nic   dziwnego   po   skręcie   i   trzech   piwach,   ale   i   tak   zdawał   sobie   sprawę,   że 
nierozsądnie byłoby zjawić się na imprezie Sereny z Tawny u boku. Blair na pewno 
tam będzie i nie chciał, żeby uznała, że już sobie kogoś znalazł.

Ale czy tak właśnie nie było? Czy oboje tego nie zrobili?

Błagam - piszczała Tawny. - Zrobię wszystko, żeby poznać Thaddeusa Smitha! 
Wszystko!

Bracie, ładnym dziewczynom się nie odmawia - zażartował Anthony.

Nate Archibald nigdy nie odmawiał. Koniec, kropka.

background image

przejmuje kontrolę

Trzask zamykanych drzwi niósł się echem po pustym mieszkaniu. Niełatwo jest 

gniewnie   trzasnąć   drzwiami   po   wspinaczce   na   piąte   piętro,   i   to   na   dodatek   w 
gumowych japonkach, ale Serena starała się jak mogła. Tupała głośno i energicznie 
cisnęła na ziemię białą skórzaną torbę Jil San-der. Nie przejmowała się iPodem ani 
okularami słonecznymi Dołce&Gabbana.

-Wróciłaś,   siostro?   -   zawołała   Blair   z   jedynej   sypialni,   ich   wspólnej.   Przecież 

naprawdę są jak siostry.

W każdym razie kłócą się jak rodzina.

-Tak!   -   odparła   Serena.   Wzięła   butelkę   piwa   corona   z   lodówki   i   przysiadła   na 

parapecie w oknie wychodzącym na kamienicę  naprzeciwko.  Machała nogami  nad 
schodami przeciwpożarowymi.

-Co w pracy? - Blair weszła do kuchni owinięta wielkim białym ręcznikiem Frette, 

który   podwędziła   z   bieliźniar-ki   matki.   Wyjęła   papierosa   Merit   z   torby   Sereny   na 
podłodze i przypaliła go od palnika gazowego.

-   Jak   to   w   pracy.   -   Serena   smętnie   wpatrywała   się   w   smutne   podwórko. 

Westchnęła. - Szczerze, Blair? Do kitu.

169

-Jak to? - Dzisiaj Blair woziła próbki tkanin od krawca z Trzydziestej Dziewiątej do 

domu Baileya Wintera, gdzie ten częstował herbatą księżniczkę z Arabii Saudyjskiej i 
bawił się świetnie podczas przymiarek.

Blair otworzyła okno i wyjrzała na dwór. Wypuściła z ust kłąb dymu i spojrzała na 

Screnę. Wiatr rozwiewał jej jasne włosy. Siedziała przygaszona i smętnie machała 
bosymi stopami.

Sama nie wiem. - Przyjaciółka napiła się piwa. Dzisiaj byt jeden najgorszych dni 
na planie. Niechcący usłyszała, jak ludzie z ekipy wys'miewali się z jej pomyłek, 
a Ken klął na całe gardło w środku jej sceny. - Było ciężko.

Opowiadaj - poprosiła Blair.

Serena się zawahała. Co prawda nigdy o tym nie rozma wiały, ale znała Blair dość 

dobrze, by wiedzieć, że przyjaciółka nie jest zachwycona, że to Serena gra w 
Śniadaniu u Freda Blair marzyła o tym od dziecka. Jak zareaguje, gdy Serena zacznie 
narzekać?

- Nie bardzo sobie radzę z aktorstwem - wyznała cicho.
Delikatnie mówiąc,
- Myślałam,   że   sobie   poradzę.   No,   bo   wiesz,   już   wcześniej

to   robiłam.   Ale   wtedy   było   inaczej,   bez   tłumów   na   planie,

 be/

miliona   ekspertów   dokoła,   i   bez   kamery,   która   gapi   się   na   cie
bie jak... jak... jak Darth Vader.

-1 co? - Blair wychyliła się przez okno i wypuściła dym z ust w gorące nocne 

powietrze. Uwielbiała pomagać innym w rozwiązywaniu problemów.

Czy raczej, chciała się upewnić, że inni mają problemy.

Nie   umiem   -   przyznała   Serena.   Wbiła   wzrok   w   klapki

background image

- Nie wychodzi mi.

-Sereno - mruknęła Blair sennie. - Czy wiesz, jak wy glądasz?

170

Co? - Serena podniosła głowę. Blair wychylała się przez okno w białym ręczniku. 
Miała   papierosa   w   dłoni,   ale   go   nie   paliła,   więc   na   czubku   sterczał   słupek 
popiołu.   Wyglądała   jak   szalona   wieszczka   z   Madison   Avenue   w   alkoholowym 
transie.

Wyglądasz dokładnie, ale to naprawdę dokładnie jak Holly Gohghtly - wyjaśniła 
Blair. - Schody przeciwpożarowe, kosmyki włosów, oświetlenie - wszystko jest jak 
trzeba. To wręcz niesamowite,

Dzięki - mruknęła Serena. Był to jeden z najpiękniejszych komplementów, które 
usłyszała od Blair podczas wielu lat ich przyjaźni.

-Mówię   poważnie   -   ciągnęła   Blair.   -   Znam   się   na   tym.   Pracuję   w   tej   branży, 

prawda? Znam się na modzie, urodzie,  stylu  i ty to wszystko masz. Nic mnie nie 
obchodzi, co mówi Ken Mogul. Ty jesteś Holly Golightly - zapewniła stanowczo. -1 
zaraz ci to udowodnię.

Jak to? - zdziwiła się Serena.

Kto wie wszystko o Holly Golightly? - zapytała Blair. Serena się roześmiała.

Oczywiście, że ty.
- Więc   masz   szczęście,   że   tu   jestem,   co?   -   mruknęła   Blair.

koro   sama   nie   wcieli   się   w   Holly   Golightly,   pomoże   Serenie
'ę   nią   stać.   To   jej   wystarczy.   -   Chodź.   -   Zgasiła   papierosa
złapała przyjaciółkę za rękę. - Mamy dużo pracy.

Było   jasne,   dokąd   pójdą   najpierw.   Pod    wystawę

any'ego.

Blair włożyła haftowaną meksykańską szmizjerkę, kupioną rok temu w Scoop, i 

dżinsy. Uparła się, że Serena też ma włożyć byle co. Ledwie taksówka zatrzymała się 
przed

171

słynnym sklepem, niemal siłą wypchnęła przyjaciółkę na
chodnik.

-A teraz pokaż mi, jak chodzisz - warknęła. Ustawiła się przy wystawie i patrzyła. 

Mając   za   plecami   ruchliwą   ulicę   i   niebosiężne   wieżowce,   Serena   wydawała   się 
bardzo malutka, bardzo krucha. To do niej niepodobne. A tym bardziej niepodobne 
do Holły.

Serena   ruszyła   w   stronę   sklepu.   Drobiła   śmiesznie,   jak   dziewczynka   sypiąca 

kwiatki na ślubie.

-Stop! - syknęła Blair. Wybiegła na chodnik. - Co to

było?

- Jak to? - Ledwie słyszała Serenę przez ryk samochodów

i krzyki wszechobecnych turystów.

Nie   starasz  się   -   zarzuciła  jej   Blair.   Mówiła   surowo,   ale   ciepło,   jak   poczciwy 
trener w filmie, który niedawno oglądała na HBO. - Pokaż mi! Wiem, że umiesz 

background image

zrobić to lepiej!

Głupio się czuję - wyznała Serena. - Wszyscy się 03 mnie gapią, strasznie się 
wstydzę.

Dziewczyna, która tańczyła na stole w Bungalow 8? Wsty

dzi się?

- Nie   możesz   -   żachnęła   się   Blair.   -   Masz   być   pewna   sie

bie.   Dumna.   Masz   cały   świat   u   stóp,   to   ty   rozdajesz   karty.   Ty
tu rządzisz.

I to się nazywa aktorstwo?

- A   przecież   mam   tylko   iść?   -   zdziwiła   się   Serena.   To   nit

to samo co przechadzka po wybiegu, co już robiła. - Głupia

mi.

-Wyobraź sobie, że to zakończenie szkoły - porad/ilu Blair. Przypomniała sobie, 

jak Serena nerwowo, w ostatnia] chwili wpadła do kościoła w identycznym kostiumie 
Oscam de la Renty. Takim, jaki ona miała na sobie.

- Spróbuję. - Serena westchnęła.

Blair wróciła na posterunek przed sklepem. Czekają mnóstwo pracy, ale co to za 
frajda rozkazywać Serenie. Wszystko w imię przyjaźni.

172

kolejna szalona niedziela w parku zV...iD

Nils ciągnął ją za prawą rękę, Edgar za lewą. A może odwrotnie? Vanessa Abrams 

przypomniała sobie, dlaczego to nienajlepszy pomysł, by dwóch chłopaków walczyło 
o tę sarn:) dziewczynę.

Jakby jeszcze tego nie wiedziała.

- No,   chodź   -jęczał   jeden   z   chłopców.   Czy   to   ważne,   który

jest   który?   Małe   łapki   lepiły   się   z   brudu,   dziecięce   głosy   pisz
czały   przeraźliwie,   a   do   tego   ich   siła...   Trzymali   ją   w   żelaznym
uścisku,   a   ponieważ   nie   chcieli   zwolnić.   Vanessa   na   wpół   szła.
na   wpół   była   ciągnięta   cienistymi   alejkami   Central   Parku.   Przy
pomniało   jej   się,   jak   razem   z   Aaronem   wprowadzali   jego   bokse
ra,   Mookie,   ale   bliźniaki   jeszcze   bardziej   rwały   się   na   spacer   ni/
pies. Gdyby mieli ogony, machaliby nimi bez przerwy.

- O Boże, błagam, zwolnijcie - sapnęła Vanessa.
Osiemnaście dolarów za godzinę, osiemnaście dolarów ii

godzinę.   Dziś'   zarobiła   już   trzydzieści   sześć.   To   nie   majątek,   ale   przyda   się   przy 

background image

następnym projekcie.

A może następnym mieszkaniu?
Potknęła się, gdy chłopcy niespodziewanie zatrzymali się przy wózku ocienionym 

parasolem.

MA

Możemy zjeść loda?
Nie sądziła, by matka kiedykolwiek zabrała ich do parku, a co dopiero kupiła tody. 

Od dziwacznej rozmowy tamtego pierwszego dnianie widziała jej ani razu, ale pani 
Morgan   nie   wyglądała   na   kobietę,   której   podobają   się   lepkie   odciski   dziecinnych 
łapek   na   spódnicy   Chanel.   W   dzieciństwie   ona   i   Ruby   nie   znały   smaku   słodyczy. 
Rodzice karmili je sorbetami owocowymi i ciasteczkami bez cukru, ale Vanessy nie 
obchodziło, co jadają te dwa potwory.

- Oczywiście,   lody,   proszę   bardzo   -   zgodziła   się.   Wyzwo

liła   się   z   uścisku   chłopców   i   wyjęła   z   kieszeni   zmiętą   dwu
dziestkę.

-Trzy lody - powiedziała do sprzedawcy. Miał sumiaste wąsy i kolorową koszulkę 

A

WKS

 Domini 1972.

Chłopcy   podskakiwali   nerwowo.   Chciwie   rozdarli   opakowania   i   z   wrzaskiem 

odbiegli w stronę placu zabaw, śmiejąc się z pełnymi buziami.

-Poczekajcie! - zawołała za nimi z obowiązku. Nie obchodziło jej już, że przepadną 

bez śladu, a ona straci pracę i pójdzie do więzienia. Czy naprawdę zaledwie trzy dni 
temu zaczęła pracę na planie wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji? A może to 
tylko koszmarny sen?

Opadła   na   ławkę   pod   rozłożystym   dębem   i   patrzyła,   jak   bliźniaki   pochłaniają 

zdobycz i rzucają papierki na ziemię. Nieładnie. Ganiali się z zawrotną szybkością, 
śmigali pod zjeżdżalnią i między huśtawkami, w ostatniej chwili unikali zderzenia z 
maluchami, stawiającymi pierwsze kroki, i ich groźnymi opiekunkami.

-Nie oddalajcie się! - zawołała zrezygnowana. Dokończyła loda i rozparła się na 

zadziwiająco   wygodnej   ławce   z   betonu   i   drewna.   Z   oddali   dobiegał   warkot 
samochodów, jadących przez park Siedemdziesiątą Dziewiątą. Miły, usypiający

175

odgłos. Mimo słońca w cieniu panował przyjemny chłód i przez chwilę wydawało się 
jej, że nie jest manią, tylko sama rozkoszuje się niedzielnym popołudniem w parku. 
Przymknęła powieki i odpłynęła.

A potem usłyszała znajomy pisk i gwałtownie otworzyła

oczy.

Kto by przypuszczał, że ma instynkt macierzyński?
Trochę dalej panowało zamieszanie. Dostrzegła znajome jasnowłose główki.
Zerwała się na równe nogi i pobiegła w tamtą stronę, Je-den z bliźniaków siedział 

na chodniku, płakał i trzymał się za zakrwawione kolano. Drugi stał z boku i groźnie 
wskazywał paluszkiem wrotkarza, leżącego na ziemi.

- Co   tu   się   dzieje?   -   zapytała   władczo.   A   przynajmniej

miała taką nadzieję.

-

Ten duży wpadł na Edgara! - szlochał Nils.

Piegowata nimfetka w różowych obcisłych szortach i nie

background image

bieskim sportowym staniku podjechała szybko na wrotkach.

Co   tu   się   dzieje?   -   warknęła.   -   To,   że   nie   panujesz   nad   dzieciakami,   a   my 
chcemy trochę poćwiczyć!

To nie są moje dzieci - zauważyła Vanessa i pogłaskatii zapłakanego Edgara po 
głowie. - A ty daruj sobie ten ton.

Vanesso, chodźmy do domu - zajęczał Nils i złapał ją

za rękę.

-To niezły pomysł - stwierdziła Lycra. Uklękła i zajęła się leżącym towarzyszem. 

Wyglądała, jakby zjechała żywcem z reklamy piwa coors lite.

- Słuchaj,   następnym   razem   patrz,   gdzie   jedziesz.   -   Vane

ssa nie pozwoli, żeby byle nimfctka nią dyrygowała.

- Vanessa? - Wrotkarz na ziemi usiłował się podnieść.
Vanessa zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby się prze

słyszała?

Bo   oto   na   asfaltowej   alejce   w   Central   Parku,   w   cieniu   dębów,   z   wrotkami   na 

nogach,   w   idiotycznych   szortach   i   obcisłej   białej   koszulce,   w   ochraniaczach   na 
łokciach i kolanach, leżał Dan. Spocony i czerwony na twarzy. Jej Dan.

-Dan?-Wjcj głosie było tyle przerażenia i zdumienia, że Edgar przestał szlochać i 

wstał.

- Cześć.   -   Uśmiechnął   się   speszony.   Blond   cheerleaderka

w   obcisłych   ciuchach   pomogła   mu   wstać.   Zachwiał   się   nie
pewnie na wrotkach. - Cześć, Vanesso. Co słychać?

-Co   słychać?   Nie   upilnowała   tych   małych   potworów   -zaczęła   blondynka   i 

podciągnęła   różowe   szorty   tak   mocno,   że   szczegóły   jej   anatomii   były   doskonale 
widoczne. - Staram się potraktować to Zen, ale...

Kim jesteś? - przerwała jej Vanessa.

A ty? - odcięła się suka.
- Ja? Jego dziewczyną - odparła Vanessa.
Lycra skrzywiła się lekko.

Chwileczkę,   co   ty   robisz?   -   Vanessa   przyglądała   się   Da-nowi.   Wyglądał   tak 
idiotycznie, że z trudem znosiła jego widok. Wróciła wzrokiem do dziewczyny. - 
Pewnie przez ciebie ciągle nie ma go w domu.

Mieszkacie razem?
Vanessie przypomniał się jego wiersz: Tylko miłość. Tylko namiętność. 
Tak, tak, Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.

Co to za dzieciaki? - zainteresował się Dan.

Jesteśmy jej przyjaciółmi - warknął jeden bliźniaków, Vanessa nie miała pojęcia 
który, i pokazał Danowi język.

Przyjaciółmi? - powtórzył Dan.
-Tak - warknęła. - Podobnie jak ona jest twoją przyjaciółką, co?

176

Tylko w moich Mach

177

W   Piątej   Alei   rozdzwoni!   się   dzwon   kościelny.   Był   to   dźwięk   tak   czysty   i   tak 

nieodpowiedni, że Vanessie chciało się krzyczeć.

- Vanessa? - Drugi bliźniak złapał ją za rękę, - Niedobrze

background image

mi.

Nie teraz - warknęła.

Nic z tego nie rozumiem - wystękał Dan. - Dlaczego nic jesteś na planie?

Ken Mogul mnie wylał, ale ciebie i tak to nie obchodzi.

-Przestańmy, zanim powiemy coś, czego później będziemy żałować - wtrąciła się 

Lycra.   Gołębie   obżerały   się   resztkami   lodów   bliźniaków.   Dlaczego   nie   dziobną 
blondyny w tylek?

- Vanessa? - zajęczał ten sam bliźniak. - Naprawdę mi.

- Nie dokończył, zwymiotował lodami na jadowicie zielone
sportowe buty Dana.

Więc tak wygląda zła karma.

N troci zapał

Pod Natem uginały się kolana, tak samo jak wtedy, gdy trener go pr/yłapał na 

obijaniu  się  na treningu i za karę  kazał  biegać dokoła  boiska. Miał za sobą  ciężki 
dzień.   Dźwigał   nowe   słupki   na   ogrodzenie   przez   cały   podjazd.   Szedł   do   domu 
pochylony i znużony,

Pod Natem Archibaldem uginają się kolana. I to nie z powodu dziewczyny.

W drodze do sypialni zajrzał do jasnej, biało-stalowej kuchni, do lodówki. Regina, 

ich gospodyni, kucharka i pokojówka w jednym, pilnowała, żeby miał co jes'ć. ale 
Nate nawet nie spoj-rzai na domowy pasztet czy sałatkę z pomidorów. Interesowała 
go jedynie oranżada lorina. Od dziecka bardzo ją Lubił, ale nie wiadomo dlaczego 
kupowali ją tylko w East Hamptons. Lekko ciapki smak kojarzył mu się z beztroskimi 
wakacjami  w  dzieciństwie. gdy wydawaj fantastyczne imprezy z pływaniem nago W 
basenie i osuszał winną piwniczkę rodziców.

To były czasy, pomyślał, idąc do siebie. Wtedy nie miał innych zmartwień oprócz 

tego, czy będzie pogoda na plażę, czy |uż się wystarczająco upalił i czy uda mu się 
poderwać Blair.

Teraz   życie   jest   o   wiele   trudniejsze.   Są   wakacje,   a   on   ■edzi   po   uszy   w 

problemach. Co będzie, jak kolesie Tawny

179

spotkają go samego na ulicy? Co powie Blair, kiedy się spotkają w Yale? Czy Chuck 
Bass mówił prawdę?

Z butelką w ręku opadł na miękkie, nicposlane łóżko. Jęknął. Zamknął oczy i starał 

się odprężyć, ale cały czas miał przed oczyma czyjąś' twarz.

Ciekawe, czyją?

background image

Nagle pożałował, że oddał ciemnozielony kaszmirowy sweter w serek, który Blair 

podarowała mu dwa lata temu, gdy pojechali z jej ojcem na narty do Sun Val1ey. 
Gdyby go miał, mógłby go włożyć, zamknąć oczy i wspominać lepsze, prostsze czasy, 
gdy jeszcze chodził z Blair, a świat był taki, jaki powinien. Bo -jeśli nie liczyć tych 
okazji, gdy się na niego wkurzała, bo powiedział coś nie tak albo za bardzo się upalił, 
żeby pamiętać o randkach - Blair sprawiała, że czuł się spełniony. Przy niej wszystko 
było tak, jak trzeba. A teraz Blair wychodzi za jakiegoś Anglika. Czy to prawda? Nagle 
poczuł. że musi się upewnić.

Wstał, napił się oranżady i sięgnął po czarny telefon Banj: &01ufsen przy łóżku. 

Zawahał się, ale po chwili wybrał znajomy numer.

-Tu Blair - odezwała się po kilku sygnałach. Mówiła szybko, rzeczowo, jakby nie 

wiedziała, kto dzwoni.

-Cześć. - Przewrócił się na brzuch i gorączkowo bawi! prześcieradłem.

Nate? - Ziewnęła, jakby już ją znudził. - O rany, bardzo przepraszam. Jestem 
koszmarnie zmęczona.

Tak, Lo ja - zaczął. W tej chwili rozmowa z nią nie wydawała mu się już dobrym 
pomysłem.

Pracuję - wyjaśniła. - Mam za sobą bardzo nerwowy tydzień.

-Super. - Pracuje? Jezu. naprawdę wszystko się zmic niło,

- No. Bailey Winter nie daje mi odetchnąć.

Naie nic miał pojęcia, o czym mówi, ale uznał, że powinien okazać współczucie.

Fatalnie.

Tak to jest w świecie mody. A właściwie gdzie się po-dziewasz?

W East Hamptons, w domu rodziców. Pracuję u trenera, pomagam mu odnowić 
dom.

Chciałabym się wyrwać - rozmarzyła się Blair. - Chociaż na moment... ale sam 
wiesz, jak to jest...

Jasne - mruknął. - Tak to jest, jak się pracuje.

Mówiłam   już,   że   zajmuję   się   kostiumami   w   tym   nowym   filmie,  Śniadanie   u 
Freda

1

?

Świetnie   -   stwierdził.   Dlaczego   nic   nie   mówi   o   zaręczynach?   -   Więc   jak,   już 

wróciłaś z Londynu?

Och, tak - westchnęła głośno. - Musiałam. Uznałam, że to najlepsze rozwiązanie, 
zdobyć trochę doświadczenia, zanim pójdziemy na studia.

Świetny   plan.   -   Nagłe   pożałował,   że   nie   zapalił,   zanim   chwycił   za   telefon.   - 
Zwłaszcza teraz, kiedy, no wiesz, masz plany na przyszłość.

A kto ich nie ma? - zdziwiła się. - Chyba czasem myślisz o przyszłości, co, Nate?

-No,   tak   -   przyznał,   choć   rzadko   kiedy   myślał   o   czymś   bardziej   odległym   niż 

kolacja. - W każdym razie chciałem ci tylko, no wiesz, pogratulować.

Nie   przesadzaj.   To   tylko   tymczasowa   praca,   choć   u   jednego   najlepszych 
projektantów w Ameryce.

Chodzi mi o zaręczyny. Już słyszałem.

Zaręczyny? - powtórzyła. - O co ci chodzi?

Chuck mi powiedział. - Wsunął sobie poduszkę pod głowę.

180

181

background image

-Chuck ci powiedział, że się zaręczyłam? - warknęła. - Jak zwykle wszystko 

popieprzył.

Jak to? - Nate usiadł.

No,   bo   wróciłam   -   wyjaśniła.   -   Nie   mogłabym   za   niego   wyjść.   Muszę 
myśleć o przyszłości.

Bo oczywiście się jej oświadczył, co?
- Więc nie wychodzisz za maż? Powiem Chuckowi.
Powodzenia.
- To   idiota   -   stwierdziła   Blair.   -   Kogo   obchodzi,   co   sobie

myśli? Dlaczego go w ogóle posłuchałeś?

Nate wzruszył ramionami, choć oczywiście Blair nie mogła go widzieć.

Sam nie wiem. Nie odzywałaś się do mnie, ani nic. Ale cieszę się, że 
wróciłaś. Wiem, że zawsze chciałaś być Katheri-ne Hepburn. Fajnie, że 
przynajmniej jesteś na co dzień na pla nie filmowym.

Audrey Hepburn - poprawiła. - Ja nie tylko jestem na planie filmowym, 
odgrywam tam kluczową rolę. W takim fil mie kostiumy są bardzo ważne.

Pamiętasz, jak razem oglądaliśmy ten film, a ty co chwi la zatrzymywałaś 
i kazałaś mi powtarzać tekst? - Pogrąży) się we wspomnieniach. Padał 
wtedy śnieg, odwołano lekcje i przez całe popołudnie leżeli w jej łóżku i 
oglądali Śniada nie u Tiffcmy'ego, ale Blair co chwila zatrzymywała film i 
re cytowała tekst z pamięci. On też próbował, tylko po to, żeby sprawić 
jej przyjemność. A teraz on jest w Hamptons, ona w Nowym Jorku, ich 
związek to przeszłość... Nie ma nawci jej pokoju. Teraz śpi w nim jej 
malutka siostrzyczka.

-Uznałam, że praca w świecie mody, z dala od refleklo rów, to ciekawsza 

ścieżka karieiy - wyjaśniła.

- No   -   mruknął.   -   Zwłaszcza   że   Serena   i   tak   bardziej   na

daje się na gwiazdę.

Szanuj Książki

Blair umilkła na chwilę.
-Nate, muszę kończyć. Muszę zawieźć kostiumy na plan.

Dobrze. - Był rozczarowany. - To chyba ważne.

Bardzo. Baw się dobrze na plaży. - Blair się rozłączyła. Nate upuścił 
słuchawkę na podłogę, odwrócił się na plecy

i wbil wzrok w sufit. Baw się? Nagle Hampton wydało się śmiertelnie nudne. 
Lato   wydawało   się   nieskończenie   długie.   Brakowało   mu   miasta,   przyjaciół, 
Blair.

Bo żadna miejscowa ślicznotka jej nie zastąpi.

182

background image

V znajduje surogat ojca

Vanessa   głośno   trzasnęła   drzwiami,   wbiegła   do   przedpokoju   Humphreyów   i 

cisnęła na podłogę wojskowy plecak. Stena starych gazet rozsypała się na skrzypiący 
parkiet.

Cholera!   -   Uklękła   i   pozbierała   gazety   najstaranniej,   jak   umiała,   ale   w   tym 
mieszkaniu zawsze panował taki bałagan, że właściwie nie miało to znaczenia.

Co jest? - zapytał męski głos. - Kto to?

Vanessa rozejrzała się niespokojnie. Niezmordowane bli/ niaki ją wykończyły, Dan i 

jego   blond   nimfetka   wkurzyli   ją   i   upokorzyli.   Zabolało   ją,   że   walnięty   Ken   Mogul 
wyrzuci!  ją z pracy.  Z tego  wszystkiego  zapomniała, że nie jest  tu  u siebie,  i nie 
powinna trzaskać drzwiami ani kląć na głos. W końcu jesl tu gos'ciem.

-O   co   chodzi?   -   Rufus   Humphrey   stanął   w   progu   kiep   sko   oświetlonego 

przedpokoju.   Do   wypukłej   piersi   tulił   plik   kartek.   Długie   do   ramion,   zmierzwione 
włosy   spiął   zieloni)   gumką.   W   szpakowatej   brodzie   widniały   resztki   orzeszków.   a 
okulary cudem trzymały się na czubku czerwonego nos.i Miał na sobie sfatygowane 
beżowe szorty - z kieszeni wystawały niezliczone długopisy i ołówki - i zdecydowanie 
/,i ciasną jasnoniebieską koszulkę, którą Yanessa zidcntyfikown
ła jako stary szkolny podkoszulek Dana. Całości dopełniał jaskrawy, różowy ceratowy 
fartuch w stokrotki.

- Przepraszam   -   speszyła   się.   -   Nie   chciałam   ci   przeszka

dzać.

-Jaki dzisiaj dzień? - zapytał Rufus. Przyglądał się jej uważnie, jakby ją widział po raz 
pierwszy. Rozważała, czy mu przypomnieć, kim jest.

Niedziela,

Ach, tak, niedziela, tak. - Rufus skinął głową, zdjął okulary do czy tama i wsunął 
do jednej z licznych kieszeni. - Więc jak, wróciłaś ja wcześnie ezy za późno? 
Mam na ciebie na-krzyczeć czy co?

Yanessa się roześmiała. Ulżyło jej, bo chyba wiedział, z kim rozmawia.

Nie martw się, byłam grzeczna.

No,   to   chodź.   -   Skinął   ręką   w   stronę   zadymionej,   za-bałaganionej   kuchni.   - 
Gotuję kolację i chciałbym, żeby ktoś spojrzał na moje dzieło świeżym okiem.

Jakby i bez tego nie miała za sobą ciężkiego dnia.

Vanessa przycupnęła na chwiejącym się taborecie przy kuchennym stole. Popijała 

mętną wodę z kranu i obserwowała, juk Rufus Humphrey uwija się przy kuchence. 
Nieważne, co pichcił. Pachniało smakowicie, aż zaburczało jej w brzuchu. Jadła dzisiaj 
tylko nieszczęsnego loda w parku, bo później jakoś odeszła jej ochota na lunch.

Spróbuj -rozkazał Rufus i podał jej drewnianą łyżkę. Podmuchała na dymiący 
kuskus.

Pyszne.
- To

 tajine   -

 poinformował.   -   Według   przepisu   Paula   Bow-

Icsa.   Zapomniałem,   że   go   mam.   Gdzie   Dan?   Uwielbia   jego   da
nia,   Będzie   mu   smakowało,   jestem   pewien.   Zastąpiłem   szafran
Wermutem!

1B4

background image

185

-Dan? Nie wiem - przyznała. Niespokojnie bawiła się skrajem Lnianej serwetki w 

niebieskie kwiatki. Nie pasowała do zapuszczonej, zagraconej kuchni.

- Kłopoty   w   raju?   -   Rufus   energicznie   mieszał   w   ogrom

nym garnku.

Vanessa się zawahała. Naprawdę chciała się przed kimś wygadać. Nie rozmawiała 

z Ruby, odkąd obrażona wyszła z domu. Do rodziców nie odzywała się od wieków. 
Nieważne, że Rufus to ojciec Dana. Musiała z kimś pogadać.

Raj - żachnęła się. - Już po nim.

Jak to? - Rufus przeglądał książkę kucharską i mądrze kiwał głową. - O cholera! 
Dwie łyżeczki! No eóż, sześć nikomu nie zaszkodzi.

-No. bo my chyba zerwaliśmy. - Vanessa miała gulę w gardle.

-Co się stało? - Mężczyzna buszował w szufladach, szczękając sztućcami.

- Nie   wiem   -   skłamała.   Nagle   się   zawstydziła.   Przecie/

nie

 

musi

 

mu

 

opowiadać

 

wszystkiego

 

z

 

najobrzydhwszymi

szczegółami?

- Dzieciaki - pokręcił głową. - Pierwsza miłość.
Albo jej koniee.

Vanessa starała się wziąć się w garść.

-Najgorsze, że on nawet nie wie, co się ze mną dzieje. No, bo dzisiaj straciłam 

pracę. Ken Mogul mnie wylał. - Wes tchnęła i zadygotała. Te słowa wypowiedziane na 
głos, nawcl przez nią samą, potęgowały grozę sytuacji.

- Wylał'? - powtórzył Rufus i dolał, jej zdaniem, zdecydow;i

nie za dużo miodu do garnka. - Nie przejmuj się. Nie uwierzysz, ale
mnie też kiedyś wywalili z pracy. Byłem bileterem w Brattle Theu-
ter, jeszcze na studiach. - Zachichotał. - Wylali mnie. bo kląłem im
głos podczas sztuki o Rosji sowieckiej, ale to długa historia.

- Bardzo   ci   dziękuję,   że   pozwoliłeś   mi   tu   zamieszkać.

Niedługo   sobie   coś   znajdę   -   mruknęła   ponuro.   -   Zadzwonię
do   Ruby,   może   pozwoli   mi   spać   na   kanapie.   Albo   poproszę
Blair   Waldorf   o   pomoc.   Ja   jej   po   mogłam,   kiedy   nie   miała
gdzie się podziać.

Blair, która zmienia łóżka co tydzień? Nie licz na to, moja droga.

-Wstrzymaj się, bracie! - zawołał Rufus Humphrey w jednym ze swoich słynnych 

bezsensownych wybuchów. - O ile pamiętam, to moje mieszkanie, nie Dana. Jenny 
jest w Europie, a później wyjeżdża do tej elitarnej szkoły z internatem. Dan jedzie do 
Evergreen. jakby dalej już nie mógł, a ja zostanę sam jak palec i nic będę miał dla 
kogo gotować. O nie, bracie.

Jeszcze   nikt,   nigdy,   a   już   zawłaszcza   niczyj   ojciec,   nie   zwracał  się   do   niej   per 

„bracie". Nawet jej się to podobało,

Sama nie wiem - zaprotestowała. W końcu ktoś jest dla niej miły, a ona nie wie. 
jak   to   przyjąć.   -   Byłoby   mi   głupio,   gdybym   bez   końca   wykorzystywała   twoją 
gościnność,

Skoro tak uważasz... - Rufus energicznie opuścił przykrywkę. - Coś wymyślimy. 
Jesienią idziesz na studia na New York University, tak? Kiepskie perspektywy na 
kasę   i   mało   czasu,   żeby   dorobić.   Możesz   wynająć   pokój   Jenny   za   niewielką 

background image

opłatą. O ile pozwolisz, żebym ci gotował.

Vanessa podrapała się po głowie - włosy już zaczynały jej odrastać -1 spojrzała na 

czuprynę Rufusa.

- Ojej!   Chili!   -   zawołał   i   wrzucił   kilka   łyżek   stołowych

pt/.yprawy do garnka.

Tak,   to   dziwak,   ale   bardzo   sympatyczny.   I   na   pewno   nie   ■Żąda   wygórowanej 

sumy. Do wyjazdu Dana będzie znikać Ra całe dnie. Zresztą mieszkanie z Rufusem 
pod jednym dachem może się okazać całkiem przyjemne. Będzie dziwacznym

186"

187

ojcem, którego nigdy nie miała. To znaczy owszem, miała, ale dwaj nie zaszkodzą.

- Dziękuję bardzo. - Otarła łzy wierzchem dłoni. - Bardzo

chętnie.

- Świetnie. A teraz weź sobie talerz i przynieś kieliszki do

wina. Kolacja gotowa.

I nie zapomnij o manti, skoro już nakrywasz do stołu.

narodziny gwiazdy - druga próba

Serena   siedziała   w   przyczepie,   dopóki   się   dato.   Po   raz   tysięczny   czytała 

scenariusz i starała się uspokoić rozszalałe nerwy. Popijała już drugą kawę latte tego 
ranka i wspominała weekendowe próby z Blair.

-Zamknij   oczy   -   poleciła   Kristina,   chuda   jak   szczapa   niemiecka   wizażystka. 

Malowała sobie oczy smoliście czarnym eyelinerem i Serena trochę się jej bała.

Poczuła delikatne muśnięcia pędzla na powiekach.

- Dobrze, już, otwórz - mruknęła Kristina.

Serena   otworzyła   oczy   i   westchnęła.   Dobrze   chociaż,   że   w   dzisiejszej,   bardzo 

ważnej   scenie,   nie   ma   żadnego   tekstu.   To,   co   dzisiaj   kręcili,   bezpośrednio 
nawiązywało do oryginału, do sceny, w której Audrey Hepburn śpiewa Moon river na 
schodach   przeciwpożarowych.   Ken   Mogul   postanowił   odtworzyć   te   scenę   bardzo 
dokładnie, więc przyczepa Sereny stalą przed podupadłą kamienicą w East Yillage. w 
której   mieszka   jej   filmowa   bohaterka.   Serena   dopita   resztki   kawy   Starbiicks   i 
przypomniała sobie, co poprzedniego dnia powiedziała Blair. Niemal słyszała jej głos 
w głowie.

Przerażająca myśl. swoją drogą.

189

background image

Nie musisz grać. I tak nią jesteś. Ta sukienka to twoja sukienka. Jej głos to twój 

głos. Pokaż to.

- Chyba na ciebie czekają - zauważyła Kristina. Serena zerknęła ostatni raz na swoje 
odbicie i przełknęła ślinę. Była gotowa, na tyle. na ile umiała, ale potrzeba cudu. żeby 
się udało.

Ten   cud   nazywa   się   Blair   Waldorf.   Wyszła   ze   ls'niącej   przyczepy   na   chodnik.   St. 
Marks   Place   sprawiał   jeszcze   bardziej   niż   zazwyczaj   klaustrofobicznc   wrażenie   - 
wszędzie   widziała   członków   ekipy   i   oślepiające   reflektory.   Ken   Mogul   jak   zwykle 
rozsiadł się w reżyserskim krześle i rozkoszował się papierosem - kręcił w plenerze, 
nie w nieskazitelnie czystych wnętrzach Barneys. Bawił się guzi kiem od koszuli.

Blair   czekała   między   przyczepami   z   nieodłączną   Jasimnc   u   boku.   Nastolatka 

trzymała   wielki   zielony   pokrowiec   na   ubrania   z   logo   Baileya   Wintera,   żeby   po 
skończonej scenie ochronić sukienkę Sereny przed kaprysami aury.

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera i eki pa ożywiła się nagle.

Na   widok   głównej   aktorki   Ken   Mogul   zerwał   się   z   fotela   tak   energicznie,   że 

prawie   przewrócił   zezowatego   praktykanta   Za   jego   plecami   Serena   widziała 
Thaddeusa Smitha. Oparty o przyczepę  -  identyczną jak jej, tylko jasnoniebieską - 
szep tal coś do komórki.

-Holly, skarbie! - zawołał Ken i poprawił dziwac/m spodnie, jak od smokingu. - 

Wyglądasz cudownie. Kostium

leży jak ulał.

Serena  miała na sobie granatową aksamitną kreację  Baileyl  Wintera i śliczne 

srebrne balerinki z kokardkami. Oczywiście jej nogi były długie i zgrabne, choć nigdy 
nie ćwiczyła.

Ćwiczyć? Jakie to prostackie.

- Dzięki   -   odparła   drżącym   głosem.   Bardzo   chciała   mieć

to już za sobą.

- Dobra! - szczeknął Ken. - Światła! Kręcimy, ludzie!
Serena stanęła na swoim miejscu, tak samo, jak wczoraj,

podczas prób z Blair.

- Reflektor! - zawołał asystent reżysera.
Oświetlenie   się   zmieniło.   Dokoła   wszystko   pociemniało,   tylko   Serena   stała   w 

jasnym kręgu. Nawet nie mrugnęła okiem. Podniosła wzrok. Widziała jedynie światło 
i myślała tylko o tym, że stoi w balasku reflektorów. Ona, Serena. Ona, Holly. Nie 
wiedziała już. kim jest. Po prostu była.

Pokaż to, upomniała się.

- Daj znać, kiedy będziesz gotowa, Molly! - zawołał Ken.
Była.

Odetchnęła   głęboko   i  podeszła  do  skraju   schodów.   Nie   wahała  się,   nie   liczyła 

stopni, nie potknęła się, nie uciekła. Weszła na ganek i odwróciła się w stronę kamer.

- Piękna noc - westchnęła. - Jak zawsze.
Usiadła na najwyższym stopniu. Widziała, jak Ken Mogul obserwuje ją bacznie, 

zaciągając się dymem. Czuła na sobie krytyczny wzrok Blair. Znieruchomiała i po 
chwili zaczęła nucić ze wzruszającym drżeniem w głosie:

Moon river, wider than u mile...

background image

VII be crossing you in style, someday,
Drearn maker, you heartbreaker...

Zaśpiewała całą piosenkę a capelła. Na planie panowała cisza, dokoła było tak 

ciemno, że na moment zapomniała, kim i gdzie jest. Przez chwilę naprawdę była 
Holly i śpiewała I głębi serca.

Skończyła.   Po   jej   policzku   spłynęła   pojedyncza   łza.   Wpatrywała   się   w   światło, 

uśmiechnięta i zadumana. Zawsze fcąjdowała się w centrum uwagi. Było to dla niej 
coś tak

190

191

naturalnego,   że   właściwe   o   tym   nie   pamiętała.   Ale   dziś   po   raz   pierwszy 
poczuła się gwiazdą.

Zapadła długa cisza. Nikt się nie poruszył. Nie odezwał.
- Holły - szepnął Ken Mdgul, ale było tak cicho, że wszyscy go słyszeli. - To 

było niewiarygodne. Gdzieś ty to, kurwa, ukrywała, skarbie? - Zerwał się z 
fotela i rzucił sieją uściskać. Niektórzy w ekipie zaczęli bić brawo. Nawet Blair.

-Panie   i  panowie!   -  wrzasnął  Ken.   Przytulił   Serenę   do   siebie   i  okręcił   w 

kółko. - Widzieliśmy narodziny gwiazdy!

Ken śmierdział kiszoną kapustą i kawą. Serenie oczy na-biegły łzami, ale 

to nie szkodzi. I tak już płakała.

Wszystkie  nazwy  miejsc,   imiona  i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zosiały   zmienione   lub  skrócone,   po  to   by   nie   ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Kilka   dni   temu   przechodziłam   obok   Barneys   Cno   dobra,   przyznaję,   poszłam   na 
przeszpiegi). I wiecie co? Znów jest otwarty! Tak jest, otwarty jak zwykle, wszystko po 
staremu. W idealnym momencie! Kupiłam fantastyczne mikrobikini Margiela, idealne 
na basen i pobiegłam na górę do Freda, gdzie wszystko wróciło do dawnej chwały. 
Więc chyba było sporo prawdy w plotkach, które do mnie dotarły - że skończyli już 
zdjęcia   do   filmu.   Ciekawe,   jak   poszło   naszej   ulubienicy   w   roli   głównej?   Z   planu 
dochodzą   wieści,   że   -o   dziwo   -   poradziła   sobie   całkiem,   całkiem   (brawo   mała!),   i 
zagrała bezbłędnie, tak, że nawet słynny z upierdliwości reżyser nie miał się do czego 
przyczepić i wyznał jej miłość do grobowej deski. Ustaw się w kolejce, stary. I jeszcze 
lepsza   nowina.   Każdy   wie,   że   koniec   zdjęć   oznacza   imprezę.   Podobno   ta   będzie 
totalnie   oldskulowa,   więc   trzymajcie   kciuki   i   co   chwila   biegajcie   do   skrzynki 
sprawdzić,   czy   dostaliście   zaproszenie.   Ja   oczywiście   otrzymałam   je   już   kilka   dni 
temu.

OGŁOSZENIE

Przerywamy   program,   żeby   donieść   o   bardzo   ważnym   wydarzeniu.   ABC 

background image

Carpet&Home, jedyny sklep, w którym można dostać ręcznie tkane irańskie dywaniki 
i smakowicie

li    tylko w twoich snach

193

pachnące   świece   Dyptique,   zaprasza   stałych   klientów   na   specjalną   promocję. 
Wpadnijcie tam i zapytajcie o Sisi. Pomoże wam wybrać cudowny mięciutki materac 
(bo w akademikach każą spać na cienkich i twardych), uroczy turecki kilim (żeby 
zakryć odrapane ściany), staroświecki  żyrandol (okropnym  jarzeniówkom mówimy 
nie) i mnóstwo innych drobiazgów, które sprawią, że nawet ciasny studencki pokój 
stanie się przytulny. Wiecie, na przygotowania nigdy nie jest za wcześnie.

Wasze e-maile

Droga Plotkaro

W zeszły weekend bytam na pikniku nad rzeką Hudson i dałabym sobie rękę 
uciąć, że widziałam pewnego hollywoodzkiego ogiera na wrotkach, bez koszuli. 
Wszędzie   rozpoznam   jego   regularne   rysy   i   fantastyczny   brzuch.   Czy   to 
możliwe, że to naprawdę on? Bo widzisz, chodzi o to, że miał na sobie bardzo 
obcisłe szorty, tak, że dokładnie widziałam jeep boski tyłek. A z butów do jazdy 
na wrotkach wysta wały tęczowe skarpetki. Co to znaczy? Błagam, riie mów mi, 
że to jest to, o czym myślę! Thadowa

j*J|   Droga Thadowa

Od kiedy wrotki wróciły do mody? Intrygujące. Siu chaj, powiem tak: nawet 
heteroseksualni mogą jeździć na wrotkach. Ba, znam takiego (zadeklarowane-
go   heteryka),   który   niedawno   odkrył   dla   siebie   ten   sport.   A   jeśli   chodzi   o 
dowody,   że   T   preferuje   męskie   towarzystwo   -   mówi   się,   że   romansuje   ze 
wszystkl mi, od młodej żony pewnego reżysera po niego s<i

mego. Nie wierz we wszystko, co czytasz... chyba, że

czytasz to u mnie.

Plotkara

Droga Plotkaro

Mam   twardy   orzech   do   zgryzienia.   W   tym   samym   domu   mieszka 
superdziewczyna,   która  bardzo  mi  się  spodobała.   Wszystko   w  porządku,   co? 
Tylko że, widzisz, teraz wprowadziła się jej równie atrakcyjna przyjaciółka, i ta 
podoba  mi  się   jeszcze   bardziej.  Co  ty   nato?  Wystartować  do  tej  drugiej  czy 
umawiać się z obydwoma z dala od domu? Niezdecydowany

Drogi Niezdecydowany
Dzielny z ciebie gość. Zadbaj tylko, żeby romans

trwał tyle, ile umowa najmu, bo inaczej czekają cię

przykre niespodzianki na klatce schodowej! Zresztą,
nie ma nic przyjemniejszego niżtrójkącik!
Plotkara

Na celowniku

background image

Posępny   N   siedzi   na   ławce   przy   Main   Street   w   East   Hamp-jn.   Co   go   gryzie?   D   i 
niezidentyfikowana dziewczyna 'Jamba Juice w Columbus Circle, uzupełniają poziom 
płynów po ostrej sesji na siłowni. Słuchajcie, wiecie, że w okolicy są ze cztery hotele, 
prawda? B taszczy wypchane torby z ciuchami do domu matki na Piątej Alei. Jeszcze 
Jej mato zakupów? A może to dodatkowe bonusy z pracy? T kupuje kwiaty na Chelsea 
Market - dowód uczucia dla partnerki? V niesie swoje dzieła do rezydencji na Piątej 
Alei, gdzie obecnie pracuje. Czyżby jej nowa szefowa była

19-1

195

miłośniczką   kina?   A 
może   V   chce   stracić 
posadę,

 

pokazując 

bliźniakom swoje dzieła?

Dobra,   dosyć   tego,   nie 
mam   czasu   na   więcej. 
Lecę   do   cudownego 
butiku   przy   Elizabeth 
Street.   Zazwyczaj   nie 
kupuję

 

używanych 

ciuchów,

 

śmierdzą 

trupem, ale uznałam, że 
na oldskulowe party a la 
Hollywood   trzeba   się 
odpowiednio

 

ubrać. 

Ojej,   chyba   za   dużo 
wypaplałam...

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

iście hollywoodzkie zakończenie

m

W barze na dachu hotelu Oceana panował harmider. W każdy letni wieczór był 

tam   niesamowity   tłok.   Ale   jeśli   do   tłumu   nowojorczyków   doda   sie   kilka   gwiazd, 
powstaje istny dom wariatów. Bar i basen na dachu to miejsca, w których się bywa, 
żeby widzieć i być widzianym, nie żeby słyszeć i być słyszanym, więc Serena była 
trochę rozczarowana, gdy Thad-deus zaproponował właśnie ten lokal. Teraz, gdy nic 
gryzła się już zdjęciami, chciała z nim szczerze porozmawiać. Poznać go lepiej jako 
człowieka, nie aktora. Słyszała plotki, że zaraz po przyjęciu wyjeżdża z miasta, więc 
zostało im mało czasu. A miała nadzieję, że między nimi wreszcie do czegoś dojdzie. 
Bez kamer.

Najwyraźniej nie słyszała jeszcze wszystkich plotek na jego temat.

Co   pijesz?   -   zapytał,   gdy   podeszła   kelnerka.   Siedzieli   w,   jak   to   się   oficjalnie 
nazywało, części dla VlP-ów, która różniła się od reszty baru tylko tym, że mieli 
lepszy widok na rzekę Hudson. Przynajmniej trafili na ciekawe widowisko. Nad 

background image

rzeką co chwila wybuchały fajerwerki. Co to? Maraton? Czy parada gejowska? 
Serenie zawsze się to wszystko mieszało.

Caipirinhę - wrzasnęła mu do ucha.

197

Thaddeus   przekazał   zamówienie   oszołomionej   kelnerce.   Pobiegła   po 

drinki,   które   pewnie   dostaną   za   darmo.   Thaddeus   nigdy   za   nic   nie   płacił, 
Serena też nie - kontrowersyjny projektant Les Best podarował jej mnóstwo 
ciuchów ze swojej kolekcji, kiedy wystąpiła w reklamie jego perfum, a faceci 
zawsze stawali jej drinki i kolacje,

Najwyraźniej ma to zapisane w gwiazdach.
Thaddeus machinalnie bębnił palcami w stolik, wtórując Scissor Sisters. 

Piosenka leciała ze sprytnie ukrytych głośni -ków. Uśmiechnął się, wpatrzony 
w rzekę.

Piękny wieczór - zauważył.

Tak - zgodziła się. Siedziała między nim a poręczą. - Tak się cieszę, że 
nie musimy już uczyć się tekstu i zastanawiać, co Ken jutro wymyśli.

Nie musisz mi mówić. - Thaddeus zapalił papierosa, zaciągnął się i podał 
go Serenie.

Wsunęia w usta wilgotny ustnik - całowali się już przed kamerą, więc co 

jej szkodzi odrobina jego śliny. Kelnerka przyniosła ich drinki.

- Czas na toast - stwierdził i podniósł różowe cosmo.
Różowe cosmo?
-Tak jest. - Serena wzięła swoją szklankę. - Za fanta styczny film.

- Za   fantastyczną   aktorkę   -   poprawił   Thaddeus   t   uniósł

brew.   -   Za   fantastyczny   debiut.   -   Objął   ją   ramieniem   i   pr/.y
ciągnął   bliżej   do   siebie.   -   Świetne   fajerwerki,   co?   -   skinął   gło
wą w stronę rzeki.

Rozległa się spokojniejsza piosenka. -Znam to! - pisnęła Serena. Nie mogła 
sobie przypo mnieć, skąd.

- The   Raves   -   wyjaśnił   Thaddeus.   -   Dobrze   znam   ich   per

kusistę.-Wyjął jej z rąk papierosa i się zaciągnął.

- Tak?   A   ja   solistkę.   Ma   na   imię   Jenny.   Chodziłyśmy   ra

zem   do   szkoły.   Poczekaj,   czy   ona   nie   chodziła   z   twoim   kum
plem, tym perkusistą? Jak on się nazywa?

-Nie. - Thaddeus się roześmiał, - Nie sądzę, żeby była w jego typie.

Nie? A to dlaczego?
Serena nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie przyszła tu, 

żeby omawiać życie erotyczne Jenny Humphrey. Sączyła słodkiego  drinka i 
uśmiechała się do tłumu fanek za sznurem odgradzającym część dla VTP-ów. 
Dziewczyny, wszystkie z okropnym makijażem i fatalnymi włosami, robiły im 
zdjęcia aparatami w komórkach.

Pewnie wyślą je później jakiemuś internetowemu plotkarzowi, pomyślała 

zirytowana.

Oj, nie bądź taka.
Sztuczne ognie eksplodowały z hukiem. Serena pisnęła, przestraszona, i 

background image

wtuliła się w ciepłe, muskularne ramię Thad-deusa Smitha.

Nie przejmuj się. - Roześmiał się. - To tylko fajerwerki.

Chyba już nas znaleźli - mruknęła i wskazała tłum fanek.

Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - Zmarszczył brwi. - Na pewno te 
zdjęcia trafią do gazet.

-Okropne - szepnęła i niechcący musnęła nosem jego ucho.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pochylił się i pocałował ją w usta. Idealny 

moment.   Nad   rzeką   znowu   wybuchły   fajerwerki,   oświetlając   ich   i   zaraz 
gasnąc. To było takie kiczowate i romantyczne zarazem. Iście hollywoodzkie.

O rany.

198

I

N ma kłopoty z kobietami

- Ej,   koleś"!   -   Anthoriy   Avuldsen   wychyli!   się   z   okna   czar

nego bmw i zatrąbił.

Nate  właśnie  przypinał  rower   do  słupka   z  napisem  T

EREN

 

PRYWATNY

,  

WSTĘP

 

WZBRONIONY

 na skraju żwirowego parkingu przy plaży. Miał się spotkać z Tawny, 

ale Anthony stanowił miłe urozmaicenie. Po rozmowie z Blair nie mógł się 
pozbyć   uczucia,   że   jest   z   niewłaściwą   dziewczyną.   No   i   przyjechał 
dwadzieścia minut za wcześnie.

Na wszystko przychodzi czas.

Cześć! - zawołał i podszedł do okna kierowcy. - Jak leci?

W porzo. - Anthony się uśmiechnął. - Właśnie wracani z plaży. Słuchaj, 
wsiadaj, odjedziemy? - Wyją! z popielniczki świeżutkiego skręta. - No 
wiesz.

Nate nie potrzebował innej zachęty. Obszedł samochód i wsiadł od strony 

pasażera. Opadł na miękki fotel pokryty kremową skórą.

Anthony   ściszył   radio,   otworzył   okno   od   strony   pasażera   i   wyjechał   z 

parkingu.

- Zacznij - powiedział.

Nate wziął skręta, wyjął ze skarpetki starą zapalniczka i zapalił.

Ł00

- U Isabeł było super. - Kumpel także pociągnął. - Szkoda, że nie przyszedłeś.

Nate wypuścił kłąb dymu przez okno. Patrzył na swoje odbicie w szybie. Tego 

background image

ranka   nie   zdążył   się   ogolić   i   straszył   zarostem.   Jego   koszulka   była   brudna, 
dezodorant   dawno   przestał   działać,   na   dżinsach   widniały   plamy   z   trawy.   Choć 
opalony, wyglądał niezdrowo, pewnie z braku snu. i miał przekrwione oczy.

Naprawdę z braku snu?

Wziął skręta i przyjrzał się koledze. Anthony siedział za kierownicą w wariackich 

szortach   Vilebrequin,   zwyczajnych   klapkach   i   okularach   przeciwsłonecznych.   Był 
opalony,   jak   Nate,   ale   w   przeciwieństwie   do   niego   nie   miał   worków   pod   jasnymi 
oczami. Wyglądał jak setki innych chłopaków w Hamptons. Jak koleś na wakacjach, 
który wraca do domu po dniu na plaży i po drodze spala skręta. Nate westchnął 
ponuro. Świetny towar, ale to nie zmienia faktu, że jest zmęczony, zły... zazdrosny. 
Niby dlaczego Anthony całymi dniami obija się na plaży, a on zasuwa jak niewolnik?

Może dlatego, że Anthony nie ukradł trenerowi środka na potencję?
Nate bębnił palcami w szybę, wsłuchany w stary kawałek Dylana. Wyobraził sobie 

idealne   lato:   plaża,   surfing   w   Mon-tauk   albo   zwykłe   leniuchowanie,   przejażdżki 
kabrioletem ojca, przypalanie z Anthonym i chłopakami z drużyny lacros-se, długie 
ranki   w   łóżku   z   Blair.   A   może   zabrałby   Blair   na   żagle   wzdłuż   wybrzeża   Maine? 
Nauczyłby ją łowić ryby. Jedliby homary. Kochali się. Spali. Kochali się. Pływali. Kochali 
się.

Stary, jesteś tu? - zapytał Anthony.

Sorry. - Nate wrócił do rzeczywistości.

Nie ma sprawy - mruknął Anthony. Przez jezdnię przechodziły trzy dziewczyny w 
szortach i górach od bikini. Miały

201

dopiero  po  trzynaście  lat.   ale  były  śliczne.   - O  co  chodzi  z  tą  Tawny?  Jest 
niezła.

- No.   -   Nate   oddał   mu   skręta.   -   Fajna.   Ale   sam   nie   wiem,

Może mam dość kobiet.

Anthony parsknął śmiechem i zakrztusii się dymem.

Jasne. Już to słyszałem.

Kurde, stary, to nie Blair - wyjaśnił Nate. - Rozumiesz?

Cóż, Blair jest tylko jedna - odparł Anthony przeciągle i zgasił niedopałek 
w popielniczce. Przejechał palcami po jasnych włosach, - Więc jak, znowu 
będziecie razem?

Nate smutno pokręcił głową. On tyra jak chłop pańszczyźniany. Blair robi 

karierę   w   świecie   mody.   Był   idiotą,   wszystko   spieprzył,   uważał,   że   zawsze 
będzie   na   niego   czekała.   Przez   pomyłkę   związał   się   z   jej   najlepszą 
przyjaciółką i tak dalej. Nie wiedział, że bez Blair jego życie nie ma sensu.

Najwyraźniej nie tylko Blair uwielbia dramatyzować.

background image

powrót na miejsce zbrodni

*

Serena pokonała metalowe stopnie swojej przyczepy najciszej, jak umiała. 

A   raczej,   najciszej   jak   to   możliwe   w   srebrzystych   pantofelkach   Michaela 
Korsa. Nie miała prawa tu być - zakończono już zdjęcia i na planie przybywali 
jedynie ludzie, których zadaniem było demontować dekoracje. Ale tego dnia 
Serena przyjechała z Blair - chciała sobie pożyczyć czarną sukienkę, którą 
Bailey   Winter   zaprojektował   dla   Filmowej   Holly   do   finałowej   sceny   na 
przyjęciu. Będzie idealna na prawdziwe przyjęcie następnego dnia.

Weszła   do   przyczepy,   zamknęła   za   sobą   drzwi   i   zapaliła   s'wiatło.   Na 

toaletce   nadal   poniewierały   się   kosmetyki   i   szczotki   do   włosów,   a   jej 
kostiumy, starannie opakowane i opisane przez asystentkę Blair, wisiały na 
wieszakach.

Bomba. Serena chwyciła śliczną małą czarną. Była skrojona na nią i, nie 

licząc koralików na ramiączkach, gładka i prosta. To łatwiejsze niż zakupy.

Jasne, bo zakupy to naprawdę ciężka praca.
Rozerwała   plastikową   osłonę,   zdjęła   sukienkę   z   wieszaka   i   wsunęła   do 

torby.   Właściwie   nie   powinna   tego   robić,   ale   kradzież   kostiumu   z   planu 
filmowego   przyprawiła   ją   o   dreszcz,   jakiego   doświadczyła   tylko   raz,   gdy 
mając dziesięć lat ukradła

203

lizaka w sklepie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Znieruchomiała, przerażona.

Kto tam? - zapytała drżącym głosem i pospiesznie zapięła pomarańczową torbę 
Hermesa.

Thad?   -   Do   przyczepy   zajrzał   chudy,   fantastycznie   opalony   chłopak.   Ciemne 
włosy   sterczały   na   wszystkie   strony   w   artystycznym   nieładzie,   oczy   pod 
pięknymi brwiami były duże, zielone i ocienione długimi rzęsami. Był w obcisłej 
czarnej   koszulce   bez   rękawów,   która   eksponowała   zawiłe   tatuaże   na   jego 
długich, chudych ramionach.

Nie. to ja - odparła. - Przyczepa Thada jest obok.

Ojejku!   -  Chłopak  zaczerwienił   się  po  uszy.  -   Przepraszam,  powinienem  mieć 
więcej rozumu i nie włazić ludziom do przyczep.

Nie   ma   sprawy.   -   Serena   się   odprężyła,   bo   zrozumiała,   że   jej   nie   zdradzi.   - 
Serena.

Ojejku,  cześć! - Nieznajomy wbiegł  do przyczepy i wyciągnął rękę. Drzwi się 
zatrzasnęły.

Tyle, jeśli chodzi o kradzież pod osłoną nocy.

- Ojejku, Serena. Tak się cieszę, że w końcu cię poznałem.

- Złapał jej dłoń w swoje ręce i mocno uścisnął.

- Ja...   też   -   wyjąkała.   Miał   ślad   akcentu,   którego   nie   mo

gła nigdzie umiejscowić. Zna go?

-Jezu,   ależ   jestem   okropny!   Wpadam   tak   bez   uprzedzenia!   Robisz   cos',   a   ja 

wbiegam jak fan z ulicy! Przepraszam, pewnie myślisz, że zwariowałem. - Puścił jej 
rękę i się roześmiał.

-Nie, nic nie robię - skłamała i przycisnęła torebkę do piersi. - Zostawiłam tu coś i 

background image

musiałam wrócić.

- Thad mówił, że już skończyliście zdjęcia? Mogę usiąść7

- Chłopak   rozsiadł   się   na   taborecie   przy   toaletce   i   założył   nogi,'
na nogę.

204

Proszę bardzo.
- Tak,   w   końcu.   Dzięki   Bogu!   -   Serena   miała   nadzieję,   że

nie widać, jak bardzo jest zbita z tropu. Kto to jest?

-To zakręcona robota, ale ktoś to musi robić. - Odchylił się do tyłu i lustrował ją 

wzrokiem. - Jesteś boska. Wspaniała. Thad mi mówił.

No tak, Thad - mruknęła, coraz bardziej podejrzliwa.

Ojejku.   Nie   przedstawiłem   się.   Ciągle   mi   się   to   zdarza.   Gadam   i   gadam, 
zazwyczaj dlatego, że się denerwuję, ale przy tobie nie mam powodu, jesteś 
taka śliczna i fajna, chyba że, oczy wiście, chciałbym się z tobą umówić...

Serena się zarumieniła. Co to za typ?

-I nadal paplam - zreflektował się. - Ojejku, czasami jestem strasznie głupi. Serge, 

Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałem.

Serge? - powtórzyła. - Serge'.' Serge? Co za Serge, do cholery?

Serge, chłopak Thada? - wyjaśnił. - Nie mieści mi się w głowie, że do tej pory się 
nie poznaliśmy. No, Thad oberwie ! Tyle czasu trzymał nas z dala od siebie...

Thada kto?

Och, Thad ciągle o tobie opowiada - skłamała. -1 też nie rozumiem, czemu się 
wcześniej nie poznaliśmy.

No wiesz, to ma sens. - Serge wziął słoiczek kremu z toaletki i bawił się nim 
nerwowo.   -   Musimy   zachować   dyskrecję,   więc   spędzam   większość   czasu   w 
pokoju hotelowym. Nawet nie mieszkamy w tym samym hotelu. Ja jestem w 
Mercer. Wiesz, jak to jest, przecież pozowałaś z nim do zdjęć. Jesteś cudowna. 
Obaj jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

Zdjęcia? Pocałunek? Wszystko tylko dla fotografów? Thad ją wykorzystał? Serena 

oparła   się   o   ścianę.   Nie   mieściło   jej   się   w   głowie,   że   mogła   się   aż   tak   pomylić. 
Myślała, że naprawdę

205

cos'   ich   łączy,   a   tymczasem   okazało   się,   że   Thad   to   po   prostu   piękny   gej   z 
chłopakiem, którego musi ukrywać. Poczuła, że musi usiąść.

- Hm.   -   Położyła   torebkę   na   ziemi   i   przycupnęła   na   kana

pie.   Zsunęła   pantofle,   podkuliła   nogi.   -   Thad   jest   super.   Cieszę
się,   że   mogłam   pomóc.   -   Westchnęła.   To   prawic   prawda.   Po
winna   być   ws'ciekła   albo   dotknięta,   a   tymczasem   zastanawiała
się, dlaczego wcześniej się nie zorientowała.

Chociaż nie miała zbyt wielu przesłanek.

Mówiłem mu, że ma szczęście, że z tobą pracuje. Wiesz. czasami jego partnerki 
robią się takie zaborcze. Wydaje im się, że z nim chodzą. Jakby nie rozróżniały 

background image

fikcji od rzeczywistości. A przecież to tylko gra!

No właśnie - przytaknęła.

A ty jesteś inna - zachwycał się Serge. - Jesteś profesjonalistką. choć to twój 
pierwszy film! Chciałbym, żebyś zawsze grała z Thadem! Obiecaj mi to!

-Daj spokój! - zachichotała. Nie sposób się dąsać czy smucić, gdy i Thaddeus, i 

jego chłopak są tacy mili.

-Mówię poważnie! - Serge usiadł koło niej na kanapa-. - Musisz nas odwiedzić w 

Palm   Springs.   Będzie   super!   I   wiesz   co?   Chyba   mam   dla   ciebie   fantastycznego 
faceta!

- Tak? - Brzmi nieźle.
Zwłaszcza że może polegać na jego guście, jeśli chód zi o mężczyzn!

plotbra.net

tematy   < wstecz   dalej ► wyślij pytanie   odpowiedź

Wszystkie  nazwy  miejsc,  imiona  i  nazwiska  oraz  wydarzenia  zostały  zmienione  lub  skrócone,  po  to  by  nie  ucierpieli 
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Mam dosłownie pięć minut na pisanie. Nie wiem jakim cudem, nagle zrobiło się tak 
mało czasu. Sama nie zauważam, kiedy mija kolejny dzień. Lekcje tenisa w Ocean 
Colony, koktajle na dachu Met... Zacznijmy od waszych e-maili, bo ostatnio wszyscy 
mają tylko jedno w głowie...

[3   Droga Plotkaro

Wiesz, jak mogę dostać zaproszenie na to wielkie przyjęcie we czwartek? Mój 
chłopak obiecał, że mnie tam zabierze, ale podejrzewam, że blefuje i w ostat-
niej chwili zepsuje mu się samochód, czy coś takiego. A bardzo, ale to bardzo 
chciałabym tam być, więc potrzebny mi plan B. Pomocy! Zakochana

|   Droga Zakochana

Podobno lista gości już jest zamknięta, więc zostaje ci tylko nadzieja, że twój 
facet nie blefuje. Inaczej będziesz tęsknie patrzyła na nas z oddali, jak inni zwy-
kli śmiertelnicy. Sorry! Plotkara

207

U Niedawno bytem z rodziną w Amsterdamie i urwałem się sam, żeby zwiedzieć to, 

co naprawdę warto. Zapaliłem skręta w coffee shopie, a później dałbym sobie 
rękę uciąć, że widziałem J, jak tańczyła w oknie w dzielnicy czerwonych latarni. 
Teraz   żałuję,   że   jej   nie   zamówiłem!   Powiedz,   że   to   naprawdę   ona! 

background image

Zdesperowany

Ę«fl   Drogi Zdesperowany

Przykro mi. Co prawda jej rodzice są niekonwencjonalni, ale J nie. Uczy się sztuk 
pięknych i być może sztuczek z facetami, ale tańce w dzielnicy rozpusty nie 
figurują na liście przedmiotów. Plotkara

Doskonalimy sztukę rozmowy na przyjęciu

Krótki kurs odświeżający dla wszystkich znajomych. Dobrej zabawy!
1.Obleśny,   źle   ubrany   reżyser   szepcze   ci,   że   zaprasza   do
siebie na prywatne przesłuchanie. Odpowiadasz:
a. Tylko w twoich snach, zboku.
b.Dlaczego   u   ciebie?   Bierz   komórkę   z   aparatem   i   chodź   do
łazienki!
c. Z przyjemnością, panie Mogul.

2.W   kolejce   do   łazienki   niski,   tęgi   producent   filmowy   pyta,
co sądzisz o jego ostatnim dziele. Odpowiadasz:

a. Moim   zdaniem   źle   obsadzono   główne   role,   na   przykład
aktorka   grająca   bohaterkę   była   zbyt   sztywna...   Ale   ogólnie
nie jest źle.
b. Piękne   kostiumy.   Choć   akurat   jeśli   chodzi   o   scenografii,

1

,

zawsze powtarzam, że mniej znaczy więcej.

c. Kompletujecie już obsadę drugiej części?

3. Światowej

 

sławy

 

zabójczo

 

przystojny

 

aktor

 

filmowy

 

za

prasza cię do tanga. Odpowiadasz:
a. Tango?   Wolałabym   spokojniejsze   miejsce,   z   dala   od   pa-
parazzich.
b.Przytul mnie, tylko mnie przytul.
c. Zawsze wiedziałam, że geje to najlepsi tancerze.

4. Długonoga

 

gwiazdka

 

potyka

 

się

 

i

 

wylewa

 

owocowego

drinka

 

na

 

twoje

 

nowiutkie

 

zamszowe

 

balerinki

 

Sigersona

Morrisona. Odpowiadasz:
a. Milczeniem; za to chlustasz jej drinkiem w twarz!
b. Moje buty! Mój skarb! Mój sens życia!
c. Pieprzyć to. Zatańczę boso!

Już? Tylko nie oszukujcie.

Dobra, właściwa odpowiedź to C, w każdym pytaniu. Jakbyście tego nie wiedzieli. Do 
zobaczenia wieczorem!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

208

wolność O

Dan widział Bree w różnych sportowych ciuchach i oczywiście całkiem nagą, ale 

ani razu - wystrojonej do wyjścia. Gdy wyszedł ze stacji metra na Siedemdziesiątej 
Siódmej,   zdziwił   się   na   jej   widok.   Czekała   na   niego,   zjawiskowa   w   prostej   białej 
jedwabnej koszulce, z jasnymi włosami spływającymi swobodnie na opalone ramiona. 
Turkusowa spódnica do kolan wyglądała, jakby wygrzebała ją na pchlim targu gdzieś 
w Turcji.

Dan włożył to, co jego zdaniem najbardziej nadawało się na imprezę, grafitowy 

garnitur Agnes B - prezent od byłego agenta, w czasach, gdy był młodym literatem.

A nie żałosnym typem, który zdradza dziewczynę, z któn)

mieszka.

Cześć, piękna! - zawołał śmiało i pokonał ostatnie kroki biegiem. To nie takie 
trudne, odkąd regularnie ćwiczył.

Dzięki. - Bree cmoknęła go w policzek. - Jak się czujesz? Świetnie wyglądasz! 
Mam nadzieję, że nie ubrałam się za skromnie?

Nie, idealnie. Idziemy?

Szli Lexington wśród samochodowych wyziewów. Wieczorne słońce odbijało się w 

szybach kawiarni Starbucks.

- Wiesz,   nadal   nie   bardzo   rozumiem,   dlaczego   zostałeś   za

proszony na to przyjęcie. - Bree objęła się ramionami.

-Ja też nie - przyzna! Dan. - Znam Serenę od lat... A może Vanessa wpisała mnie 

na   listę   gości?   Czy   to   ważne?   Impreza   to   impreza,   prawda?   -   Skręcili   w 
Siedemdziesiątą Pierwszą.

- Fakt,   -   Bree   sztywno   skinęła   głową.   Wydawała   się   nieco

spięta   i   zdenerwowana   jak   na   osobę   zazwyczaj   bardzo   Zen.
— Jeśli chodzi o Vanessę...

-

Tak. - Dan odruchowo sięgnął do kieszeni po camela.

Szkoda, że nie zabrał swoich nowych ziołowych papiero
sów.

Bree westchnęła.

Chyba musisz to przemyśleć. Pomedytować. Oddychać głęboko. Skupić się. W 
końcu doświadczysz oświecenia, Wiesz, ja ci nie powiem, co masz robić. To twoje 
życie,   Ale   chciałabym,  żebyś   trafił  na   odpowiedzi.  W   gruncie   rzeczy  wszyscy 
tego chcemy, prawda?

Jasne. - Dan rozejrzał się na boki, zanim przekroczyli Trzecią Aleję. Może zaraz 

background image

przejedzie go taksówka i nie będzie musiał dalej prowadzić tej rozmowy.

Sama już nie wiem. - Bree westchnęła i machinalnie zaplatała kosmyk włosów. - 
Jesienią   i   tak   wyjeżdżam   do   Santa   Cruz,   nie   mam   prawa   niczego   od   ciebie 
oczekiwać. Ale świetnie się razem bawiliśmy, prawda?

Wieczorną ciszę przerwał hałas. W oddali wściekle trąbiły klaksony. Co jakiś czas 

rozlegał się krzyk. Bez przerwy trzaskały migawki aparatów fotograficznych.
-

To nasza impreza? - zapytała Bree. - Bardzo... głośna.

A co, myślała, że impreza miesiąca będzie cicha i spokojna?
-Chodź! - Dan załapał ją za rękę, szczęśliwy, że rozmo
wa się urwała. Nie miał ochoty analizować swojego związku

210

211

Z Vanessą. Szczerze mówiąc, nie znał odpowiedzi na żadne pytanie. - Nie możemy 
się spóźnić.

Spokojna uliczka Holły Goiightly już nie była spokojna. Przy obu przecznicach stali 

ochroniarze,   a   do   wejścia   prowadził   najprawdziwszy   czerwony   chodnik.   Sznur 
limuzyn na Drugiej Alei ciągnął sic przez dwie przecznice, na rogu, za aksamitnymi 
sznurami, tłoczyli się dziennikarze i fotografowie.

Przy drzwiach Dan wręczył zaproszenie ochroniarzowi. Facet obejrzał je uważnie, 

niechętnie skinął głową i znacznie brutalniej, niż było trzeba, przybił im stemple na 
dłoniach.

- Napijesz   się?   -   zapytał   Dan,   gdy   mijali   stolik   zastawio

ny kieliszkami szampana.

-Chyba nie powinnam dzisiaj pić. - Powiedziała to tak surowo, że Dan od razu 

uznał, że jej zdaniem on też powinien trzymać się z daleka od alkoholu.

No, ale niby po co są imprezy?
Wziął dwa kieliszki -jeśli Bree nie wypije, on jej pomoże - i zaraz opróżnił jeden z 

nich.  Beknął cicho, odstawił pusty kieliszek  i przeciskał się przez tłum, trzymając 
Bree za rękę. Weszli do holu. Bree pierwsza wbiegła na schody. Może zapaliła się 
wreszcie do tej imprezy?

Doskonałe ćwiczenie - zauważyła.

Super - sapnął Dan, idąc za nią.

Im wyżej wchodzili, tym głośniejsze stawały się piski dziewcząt i łomot basów. 

Popękane ściany kamienicy, choć zadziwiająco solidne, nie zdołały wyciszyć hałasu. 
Byli na czwartym piętrze, gdy spotkali pierwszych gości z imprezy. Chuck Bass w 
przedziwnym   stroju,   ze   śnieżnobiałą   małpki]   w   różowej   spódniczce   baletowej   i 
różdżką w łapce, przyglądał się im z góry.

- Romeo! - pisnął dziewczęco na widok Daria.

212

Dan uprzejmie skinął Chuckowi głową. Nie znosił tego dupka i bardzo mu się nie 

podobał jego strój, oryginalny mięto wozielony garnitur Prądy z lat osiemdziesiątych. 
Wziął Bree za rękę i pociągnął za sobą po schodach. Niełatwo będzie ominąć Chucka.

Kto to? - zapytała Bree.

Nikt - odparł stanowczo. Wbiegli na najwyższe piętro, mijając po drodze innych 
gości i Chucka Bassa. I wtedy mało brakowało, a wpadliby na Vanessę. Znowu.

background image

Muszą przestać się tak spotykać,

Vanessie,towarzyszyli ci sami chłopcy, z którymi kilka dni temu była w Central 

Parku,   tym   razem   wypucowani   i   eleganccy   w   granatowych   marynarkach   z 
mosiężnymi guzikami, szortach w prążki i białych koszulach. Blond włoski zaczesano 
na bok, z przedziałkiem. Wydawali się bardzo nieszczęśliwi.

Dan - wyjąkała Vanessa, bardzo zaskoczona. - Co tu robisz?

Ja... sądziłem, że może wpisałaś mnie na listę gości, zanim... - wystękał. -Nie 
wiedziałem, że tu będziesz, po tym, jak, no wiesz...

Ich siostra pracowała na planie, - Pogłaskała chłopców po główkach, - Musiałam.

Cześć   -   odezwała   się   Bree   niepewnie.   -   Jestem   Bree.   Właściwie   już   się 
poznałys'my.

Vanessa. - Uśmiechnęła się pod nosem. Bree? A co to za durne imię?

Jestem Edgar- przedstawił się jeden z bliźniaków i dumnie wypiął pierś'. Puścił 
dłoń Vanessy i wyciągnął ręce do Bree. Chyba już zapomniał nieszczęsny lodowy 
incydent z parlai.

- A   ja   Nils   -   powiedział   drugi   chłopczyk,   odepchnął   brata

i   posłał   Bree   promienny   uśmiech.   Dan   od   razu   zauważył,   że
obaj chłopcy mówią troszkę jak miniatury Chucka.

213

Cóż, chłopcy z Upper East Side zaczynają wcześnie. Bree uklękła i 
przyjrzała się im uważnie.

- Wiecie co, macie bardzo jasne aury.
Vanessa   stłumiła   chichot.   Dan   przechylił   głowę   i   przyglądał   się   jej. 

Właściwie się nie zmieniła - ogolona głowa i bezczelne spojrzenie - a jednak 
zamiast nieodłącznych dżinsów miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a 
zamiast koszulki bez rękawów miękką półprzezroczystą bluzeczkę. Czyżby z 
jedwabiu? Wyglądała niemal kobieco. Może to dziwne, ale czasami Dan chyba 
zapominał, że ona jest dziewczyną. Zwykłą dziewczyną.

- Pogadamy? - zapytał nieśmiało.
Vanessa wzruszyła ramionami.

-Jeśli zdołasz się oderwać... - Bree objęła chłopców i wróżyła im z ręki.
- Przecież   musimy   pogadać,   prawda?   -   zauważył   Dan.

Bree mamrotała mantry w sanskrycie.

Delikatnie mówiąc.

świat jest sceną

Ponieważ w mieszkaniu właściwie nie było mebli z prawdziwego zdarzenia, 

background image

pijany tłum urządził sobie parkiet taneczny w salonie. Blair wypiła duszkiem 
trzy bellini i była gotowa stanąć na wysokości zadania i tańczyć do utraty 
tchu. Zresztą znała na pamięć scenę przyjęcia ze  Śniadania u Tiffany'ego  
wiedziała, że tego wszyscy od niej oczekują. Jasne, to Serena jest Holly, nie 
sposób temu zaprzeczyć, ale to nie znaczy, że i ona nie może się świetnie 
bawić. Ma do dyspozycji mnóstwo alkoholu i imprezę swoich marzeń.

No i świetnego faceta.

- Cześć - szepnął jej Jason do ucha. - Cieszę się, że cię widzę.
Zatańczyła w miejscu, dokładnie jak jedna z postaci w filmie, ale tylko taki 

znawca jak ona rozpoznałby ten element choreografii. Jej zwiewna sukienka 
Blumarine   falowała   rytmicznie,   gdy   kołysała   biodrami.   W   ręku   trzymała 
staroświecką fitkę z masy perłowej. Darowała sobie tylko brylantowy diadem.

Nie potrzebuje go, żeby zagrać księżniczkę.
-Tańczymy! - poleciła. Złapała długie, smukłe palce Jasona i przyciągnęła 

go do siebie. Miał cudowny, szczery uśmiech, był taki wysoki i schludny...

215

- Tak   jest,   szanowna   pani!   -   Rozpiął   pod   szyją   jasnonie

bieską   koszule   Stevena   Alana.   Działa!   na   nią   ten   grzeczny   wi
zerunek!

Przysunęła się bliżej. Rozkoszowała się uczuciem, że jest malutka i bezradna w 

jego ramionach.

Zupełnie jak pewna blondyneczka w drodze do Hollywood?

Pachniał   mydłem,   piwem   i   nagle   przyjęcie   zeszło   na   dalszy   plan.   Rozmarzona 

patrzyła mu w oczy. W tej chwili nic pamiętała, że kiedyś'podobał jej się ktoś'inny, 
nawet Lord Jak-mutam czy Pan Ujarany.

Wiesz   co?   -   Uwodzicielsko   zatrzepotała   rzęsami.   -   Se-rena   wprowadza   się   z 
powrotem do rodziców, ale ja chyba tu zostanę...

Będziemy sąsiadami. - Uśmiechnął się. - A to może oznaczać kłopoty.

- Lubię kłopoty.
Delikatnie mówiąc.

-W takim razie... - Jason się uśmiechnął, pochylił i pocałował ją powoli. Smakował 

słodkim piwem, które pil tego wieczoru, i jeszcze miętą. Był cudowny. A pocałunek... 
doskonały pierwszy pocałunek.

Później uśmiechnęła się do Jasona i rozejrzała po pokoju. Tylko oni tańczyli wtuleni 

w   siebie,   reszta   podrygiwała   przy   Madonnie,   którą   puścił   didżej.   Blair   przywarła 
mocniej do Jasona, choć w mieszkaniu by to nieznośnie gorąco. I wtedy. kątem oka, 
zobaczyła   Pana   Ujaranego.   O   kurwa!   Nawet   tera/.   instynktownie   wiedział,   jak   jej 
zepsuć idealną chwilę,

Nate Archibald trzymał za rękę dziewczynę, której Blair z pewnością nie znała. Nie 

była to nawet jedna z tych suk z L'Ecole, spowitych w Marni. Nie, ta dziewczyna nie 
nosiła Marni, tylko... rzeczy z domu towarowego?

Przesadziła pod każdym względem - opalenizna, biust,

usta, makijaż...

Wszystko wyglądało sztucznie. Od przesadnie skomplikowanej fryzury i żałośnie 

pomarańczowej   opalenizny,   gorszy   był   strój   -   brzoskwiniowe   rybaczki,   koszulka   z 
cekinami, a do tego brudne espadryle i brzoskwiniowy plecaczek, podróbka Prądy, 

background image

którą   można   kupić   na   każdym   rogu.   Blair   w   życiu   nie   widziała   kogoś   takiego. 
Koszmar. Zerknęła na Baileya Wintera, który stal w drugim końcu pokoju. Oddałaby 
majątek, żeby wiedzieć, co w tej chwili szepce do Grahama OlWera.

Coś nie tak? - Jason pocałował ją w szyję.

Przepraszam, daj mi chwilę. - Wyzwoliła się z jego ob-

Ale chwila to za mało, by się otrząsnąć po tym, jak widzisz swoją pierwszą miłość 

z inną.

co jest?

Dobrze   się   czujesz?   -   zapytała   Vanessa,   Dan   milczał   od   dłuższej   chwili   i   to 
wzbudziło jej niepokój. - Usiądźmy. -Wskazała parapet za ich plecami, Otwarte 
okno  wychodziło na  podwórze, skąd wpadała przyjemna wieczorna bryza. Na 
dole. w ogródku, grupka gości tłoczyła się za krzakiem bzu i paliła.

Wszystko się ostatnio zmieniło, co? - Dan już wyciąga! rękę, ale powstrzymał się 
i nie dotknął jej. - Nie pojmuje, co się stało w ciągu ostatnich tygodni.

Obetnij mi palce, już. nic nie czuję, Nie czuję ciebie... ciebie... 
ciebie

A ja wiem - zaczęła Vanessa, poważnie, ale nie wrogo, - Poznałeś kogoś. I tak 
jest dobrze. To znaczy, owszem, jesi mi przykro, chyba. Ale przede wszystkim 
żałuję, że to przede mną ukrywałeś', zwłaszcza po tej scenie na imprezie Blair, 
kiedy obiecywałeś, że zostaniesz ze mną jesienią...

Scenie? - powtórzył. - Urządziłem scenę? - Rozmawiał i w cztery oczy, w kącie. 
Żadnej sceny  nie było. No dobra, urządził jedną na uroczystości zakończenia 
S2koły, ale na szczęście jej przy tym nie było.

Nie w tym problem. Chodzi o to, że ja też nie byłam z tobą do końca szczera - 
ciągnęła.

Na schodach zataczała się brzydka dziewczyna, która, o ile Vanessa pamiętała, 

statystowała   w   filmie.   Miała   na   sobie   czerwoną   koszulkę   i   z   tysiąc   srebrnych 
bransoletek na ręce. Zerknęła na Vanessę, jakby jej nie znała. Nie, nie tak Vanessa 
sobie wyobraża udaną imprezę.

Maruda.

Masz kogoś? - Dan miał taką minę, jakby chciał się rozpłakać.

Nie, skądże. - Wachlowała się ręką. - Ale mam ci coś dziwnego do powiedzenia. 
Twój tata powiedział, że wynajmie mi pokój..-: chociaż z tobą zerwałam...

Dan skrzywił się i podrapał się w łydkę. Nie zastanawiał się nad tym, że oficjalnie 

się rozstali, ale to chyba nastąpiło, właśnie teraz.

background image

-No i?

No i się zgodziłam. - Vanessa spojrzała na niego, ciekawa jego reakcji, ale nadal 
drapał się w nogę, jak zapchlony pies. - No bo wiesz, nie mam dużo kasy, a twój 
tata obiecał, że nie weźmie drogo i...

Cóż - odezwał się w końcu. - Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego.

Nie?

Moim zdaniem to fajny układ. Tak?

Więc jak, jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał.

Tak - potwierdziła. Przyjaciółmi...?

218

co przyciągnął kot i kto za nim przyszedł

Thaddeus   Smith   jednym   haustem   wypił   lodowato   zimną   caipirinhę   i 

pochylił   się   do   ucha   Sereny,   szepcząc   zmysłowo.   Jego   oddech   pachniał 
rumem.

- Kto to?

Nie  musiał   pokazywać  palcem,  bo  i  tak  wszyscy wiedzieli.  kogo   ma na 

myśli.

Przyszedł Nate Archibald.

Mikroskopijna kuchnia okazała się najlepszym punktem obserwacyjnym i 

tam   tłoczyła   się   część   gości.   Serena   zobaczyła   Nata   po   raz   pierwszy   od 
imprezy Blair. Wtedy tańczyła co sił w nogach, a on siedział na ziemi, ujarany 
bardziej   niż   zwykle,   aż   w   końcu   wstał   i   pocałował   małą   Jenny   Humphrey. 
Kapitan Archibald był tak wściekły, że Nate wrócił do domu bez świadectwa, 
że   zaraz   następnego   dnia   osobiście   wywió/.l   go   do   East   Hampton   i   tak 
zaczęło   się   dla   niego   ciężkie   lato,   Serena   nie   zdążyła   się   pożegnać,   ale 
wiedziała,   że   wkrótce   się   spotkają.   I   proszę,   jest   tutaj,   cudownie   opalony, 
przez co jego idealne zęby wydają się jeszcze bielsze, a cudowne oczy jesz-
cze bardziej zielone. Był potężniejszy, bardziej muskularny. Nic dziwnego, że 
Thaddeus Smith go zauważył.

220

To Nate - odparła swobodnie.

Hetero Nate? - upewnił się Thaddeus. Serena wzruszyła 
ramionami.

- Otwarty   na   wszystko.   -   Zachichotała.   -   Ale   nie   jest

sam.

background image

Bardzo opalona jasna blondynka wisiała na jego ramieniu, jakby od tego 

zależało   jej   życie.   Wbijała   w   jego   bicepsy   długie,   krwiście   czerwone 
paznokcie. Chłonęła wszystko szeroko otwartymi oczami, rozbieganymi, jakby 
była na prochach.

Niewykluczone.

- Błagam,   powiedz,   że   to   jego   siostra   -   szepnął   Thaddeus.

-   Jezu,   czy   ona   ma   niebieskie   cienie   na   powiekach?   No,   niech
Serge się o tym dowie...

Serena   przyglądała   się   nowo   przybyłej.   Tak,   naprawdę   umalowała   się 

niebieskimi   cieniami.   I   ubrała   się   na   brzoskwi-niowo   od   stóp   do   głów.   To 
takie... brzoskwiniowe. Miała jasne, falujące włosy -jak Barbie, striptizerka na 
plaży.

Plażowa Barbie Striptizerka? Świetny pomysł.

Skąd ona wytrzasnęła te ciuchy? - zastanawiał się Thad złośliwie. Blair 
biegła w jej stronę z wyrazem przerażenia w oczach, który Serena znała 
aż za dobrze.

Cholera - mruknęła pod nosem.

Kto to, kurwa, jest? - wycedziła Btair przez zęby. Przecisnęła się przez 
tłum i wpadła do ciasnej kuchenki.

Serena nie musiała pytać, o kogo jej chodzi.

- Och,   skarbie,   nie   musisz   się   nią   przejmować   -   zapewnił

Thaddeus serdecznie.

-Nie do wiary! - warknęła Blair. - On śmiał tu dzisiaj przyjść z tą zdzirą. 

Gdzie on ją wynalazł? W centrum handlowym?

Cóż, tych nie brak na Long łsland.

- Siadaj. -Thaddeus poklepał blat. - Wyluzuj.

221

Cholera! - Blair posłuchała jego rady i usadowiła się na szafce. - Muszę się napić.

Zostań z nami. - Thaddeus usiadł koło niej i objął ją serdecznie.

-Nie wierzyłem, że to prawda. - Chuck Bass przecisnął się obok Sereny i wszedł do 

kuchni. - Ale widzę to na własne oczy!

Cześć, Chuck. - Serena z westchnieniem oparła się o uda Thada. Jeszcze tylko 
tego jej trzeba, żeby Chuck dorwał w swoje szpony jej partnera.

Blair znowu wśród nas! - zawołał Chuck. - Jak to dobrze! - Cmoknął ją w oba 
policzki.

Cześć, Chuck - odparła i zrezygnowana nadstawiła policzki. - Kim jest ta suka? - 
Chociaż raz będzie z Chucka jakiś pożytek. Zwykle znał najnowsze plotki, choć 
nie zawsze prawdziwe.

-Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie widziałem - wyjaśnił z dumą. Napił się z butelki 

Dom   Perignon.   -   O   rany,   nie   patrzcie,   ale   chyba   zaraz   dostąpimy   zaszczytu   i   ją 
poznamy - szepnął, rozkoszując się sytuacją.

Nate   prowadził   Tawny   przez   roztańczony   tłum   w   stronę   znajomych   twarzy   w 

kuchni.

Cześć! - zawołał. - Serena, Blair, - Były jeszcze piękniejsze, niż zapamiętał. Jakby 
oprószył je magiczny pył.

Nate! - Serena rzuciła się do przodu i uściskała serdecznie starego przyjaciela. 

background image

Nie chciała, żeby sytuacja za bardzo się skomplikowała.

Za późno.

- Czes'ć   -   syknęła   Blair.   Założyła   nogę   na   nogę   i   macha

ła   komicznie   długą   cygaretką   jak   szpadą,   -   Czy   ktoś   mi   pod;i
ogień?

Thaddeus Smith wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę Zip po ze swoimi inicjałami i 

zapalił jej papierosa. Na parkiecie

222

rozległa się piosenka Madonny Papa Don't Preach. Co bardziej hiperaktywni statys'ci 
skakali po parkiecie udając, że śpiewają do wyimaginowanych mikrofonów.

-W   końcu   prawdziwy   dżentelmen,   -   Blair   westchnęła   dramatycznie.   -   Czy   ktoś 

widział mojego chłopaka? - No, niech Nate tylko zobaczy, jak się całuje z Jasonem. 
Ha!

- Blair   -   wystękał   Nate.   -   Ślicznie   wyglądasz.   Fajnie,   że

wróciłaś'.   -   Nie   wiedział,   co   powiedzieć.   Czuł   się   jak   ostatni
dupek.

Biair   zeskoczyła   z   szafki   i   zachwiała   się   lekko,   gdy   szpilki   Jimmy'ego   Choo 

uderzyły w popękane kafelki podłogi.

- Dziękuję.   -   Skinęła   głową.   -   Przepraszam,   chcę   zatań

czyć,   idę   poszukać   mojego   partnera.   -   Wyszła   do   zatłoczonego
saloniku.

Serena uśmiechnęła się przepraszająco.

- Serena.   -   Wyciągnęła   rękę   do   nieznajomej   i   zobaczyła,

że   dziewczyna   ma   ładne   niebieskie   oczy   w   kształcie   migdałów
i urocze piegi na całym ciele,

Ale Serena zawsze szuka w ludziach czegoś dobrego.

Tawny - przedstawiła się dziewczyna.

No tak, przepraszam - mruknął Nate. - Serena, poznaj Tawny.

A to Thaddeus. - Serena wzięła go za ramię, - Thaddeus, Nate i Tawny.

Thaddeus zeskoczył z szafki i serdecznie uścisnął im ręce, najpierw Natowi, potem 

Tawny.   Pijana   dziewczyna   w   fioletowej   sukience   bez   ramiączek   wpadła   na   niego 
niechcący. Delikatnie odepchnął ją z powrotem na parkiet.

- Miło mi - powiedział ciepło.
Naprawdę dobry z niego aktor.
- Hm!   -   Chuck   Bass   chrząknął   dramatycznie.   -   A   ja   je

stem Chuck.

223

- Tawny.

 

-

 

Dziewczyna

 

wyrównała

 

ramiączka

 

malutkiego

brzoskwiniowego   plecaczka   i   wróciła   wzrokiem   do   Thaddeu-
sa. Prawie się śliniła na jego widok,

-Miło mi - wymamrotał Chuek, pocałował ją w rękę i skłonił się nisko, - Poznajmy 

się, skarbie, Natie, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Nate powiedziałby, że nie, proszę bardzo, stary, ale jego uwagę pochłaniała Blair. 

Trzymała   się   za   ręce   z   wysokim   typem,   jakby   bankierem,   i   śmiała   się   z   głową 
odrzuconą   do   tyłu.   Przedstawiła   go   przed   chwilą   starszemu,   świetnie   ubranemu 

background image

gos'ciowi w okularach przeciwsłonecznych. Flirtowała z obydwoma i Nate poczuł, jak 
ogarnia go nostalgia.

- Przepraszam, muszę iść - wystękał.

Byl już przy drzwiach, gdy usłyszał, jak Chuck mówi do Tawny:

- Jesteś superopalona.
Jasne.

B jako muza

- Skarbie, skarbie! - zapiszczał Bailey Winter do Blair.

- Musisz,   powtarzam,   musisz   tego   lata   zamieszkać   ze   mną   na
wyspie. Jesteś idealna!

Stali w drzwiach do sypialni, czyli dość daleko od kuchni, ale Blair nadal miala 

wszystko na oku. Nerwowo założyła za uszy ciemne włosy sięgające ramion. Zawsze 
lubiła komplementy, ale jak zareagować, gdy ktoś ci mówi, że jesteś idealna?

Może zwykłym „dziękuję"?

- Zaczynam pracę nad nową kolekcją. Nazwę ją lato/zima.

- Gest   Baileya   miał   chyba   symbolizować   pory   roku,   ale   zda
niem   Blair   projektant   wyglądał,   jakby   miał   lada   moment   do
stać wylewu. - A ty moja droga, jesteś Zimą.

Poczuła na karku ciepłą, kojącą dłoń Jasona.

- To wspaniale, Blair - powiedział.

Tak, cudownie, ale nie mogła się powstrzymać i kątem oka obserwowała, jak Nate 

o lśniących zielonych oczach, Nate w jasnoniebieskiej koszulce polo, zostawia Serenę, 
Chucka i tę prowincjonalną zdzirę i wychodzi. Gdzie on się, kurwa, wybiera?

li -Ti'lko w twoich snach

225

- A   Serena   będzie   Latem!   -   pisnął   Bailey   i   Blair   wróciła

na   ziemię.   Przesunął   okulary   na   czubek   głowy   i   podekscyto
wany spojrzał w żyrandol.

Blair   odnalazła   wzrokiem   Serenę.   Oczywiście   w   marzeniach   była   jedną   muzą 

mistrza, ale skoro już ma się z kimś dzielić splendorem, niech to będzie jej najlepsza 
przyjaciółka.

Jakie to wielkoduszne.

- Oczywiście   obie   musicie   u   mnie   zamieszkać.   Żeby   innie

inspirować,   skarbie!   Nie   martw   się,   w   domku   na   plaży   jest
mnóstwo miejsca dla gos'ci! - Puścił oko do Jasona.

Blair patrzyła, jak Nate przybija piątkę Jeremym Scottem Tompkinsonem z jego 

background image

szkolnej   drużyny   lacrosse.   Czasami   się   zastanawiała,   ile   właściwie   faceci   sobie 
mówią w sportowej szatni. Czy opowiadał kumplom o ich pierwszym razie? Albo o 
tym, jak to robił z Sereną? Blair spojrzała w dół i zobaczyła, że gniewnie zacisnęła 
pięści.

- Bardzo   chętnie   wpadnę   z   wizytą.   -   Jason   przyciągnął   ją

do siebie. - Jeśli Blair mnie zaprosi.

Bailey ściągnął okulary z głowy i zsunął na czubek nosa.
-Jeśli   nie   ona,   to   ja!   -Roześmiał   siei   klasnął.   -Och,   biedaku,   pewnie   jesteś 

przerażony!  Nie   bój   się,   nie  gryzę.  Chyba  że  na  specjalną   prośbę!  -  Zapiszczał z 
uciechy.

Blair   uśmiechała   się   skromnie.   Nie   mogła   się   skupić   na   piskach   Baileya.   Ale 

powiedział, że jest doskonała, to słyszała.

Ma się rozumieć.

Z drugiej strony, żeby z nim zamieszkać? Chociaż, może?... Co prawda nie dalej 

jak   dzisiaj   powiedziała   Jasonowi,   że   tu   zostanie,   ale   majestatyczna   rezydencja 
Baileya na rogu Park Avenue i Sześćdziesiątej Drugiej to fantastyczne miejsce. Nie 
można   sobie   wymarzyć   iepszego   na   ostatnie   tygodnie   przed   wyjazdem   do   Yale. 
Ciekawe, czy Audrey Hepburn jako muza też mieszkała w takich wnętrzach?

Obawiam   się,   że   moja   mama   będzie   codziennie   wpadała   na   herbatkę   - 
mruknęła.

A ona też będzie na Georgica? - Bailey uniósł ciemne brwi. - Bosko!

W Georgii? - Blair zmarszczyła czoło. Dlaczego Bailey zawsze tak dziwnie gada?

Na   Georgica,   skarbie!   W   domku   plażowym.   East   Hamp-ton?   Tam,   gdzie 
pojedziemy. -Tłumaczył cierpliwie. - Wszystko w porządku?

Chwileczkę,   Hamptons?   To   Hamptons,   gdzie   mieszka   teraz   Nate   ija 

prowincjonalna zdzira? Dlaczego od razu tak nie mówił?

Problem w tym, że mówił.

Tak - powiedziała, choć kiwała przecząco głową. -Wszystko w porządku.

Niestety,   domek   gos'cinny   jest   w   dalszej   części   posiadłości,   dosyć   blisko 
sąsiadów, Ale ich prawie nigdy nie ma. Może ich znasz? Archibaldów? W tym 
roku   przyjechał   tam   tylko   ich   syn.   Mniej   więcej   w   twoim   wieku.   Zabójczo 
przystojny?

O tak, znała go dobrze.
Nie ma to jak dobre sąsiedztwo.

2i6

trójkąt na dachu

background image

Dan wspiął się po drabinie, uniósł klapę i wyszedł na dach. Budynek był zbyt 

niski, by dało się zobaczyć East River, ale w nocnym powietrzu unosił się jej zapach, 
duszący i przenikliwy. Letni zmierzch w Nowym Jorku ma w sobie cos' magicznego.

Zapalił camela i zaciągnął się chciwie. Przez cienki dach słyszał muzykę i krzyki, 

czuł   drgania   basów.   Musi   sobie   wszystko   przemyśleć   w   samotności.   Podszedł   do 
skraju dachu, wyjrzał za krawędź, do ogródka. Po ciemku o mały włos nie wpadł na 
Bree, która siedziała w pozycji lotosu, rozłożywszy dokoła turkusową spódnicę.

Bree, dobrze się czujesz?

Dan - mruknęła spokojnie. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego. - Palisz.

Cholera.
Cisnął papierosa w noc.

Przepraszam - speszył się.

Nie musisz. - Powiedziała to z uwłaczającą obojętnością.

Dan   usiadł   koło   niej.   Zapadał   zmrok,   z   trudem   dostrzegał   zarys   krzaka   bzu   i 

bursztynowe  końcówki  papierosów.   Zamknął oczy  i  usiłował  sobie  wyobrazić...   że 
siedzi na szczycie

228

urwiska nad Pacyfikiem. Ale nawet jego wyobraźnia poety nie sięgała tak daleko.

Mato tlenu... za mało dla dwojga.

- Nie   mam   nic   przeciwko   temu,   że   chcesz   zapalić   -   ciąg

nęła   Bree.   -   Oczywiście   wolałabym,   żebyś   tego   nie   robił,   bo
szkodzisz   sobie   i   ziemi,   ale   jesteś   wolny.   Możesz   zrobić,   co
chcesz,

Dan nie miał ochoty na kłótnię. Wyjął kolejnego papierosa i zapalił. No proszę. Od 

razu lepiej.

-Przepraszam, że musiałeś przyjść za mną aż tutaj - zaczęła Bree,

Postanowił nie tłumaczyć, że nie szukał jej, tylko chwili spokoju.

- Myślałam,   że   rozmawiasz   z   Vanessą.   Wydaje   się,   że   ma

cie sobie dużo do powiedzenia.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie sądził, żeby przez całe 

lato mieli mieszkać razem i być tylko przyjaciółmi.

Może przyjaciółmi i czymś więcej?

Nie jestem zła, naprawdę - zapewniła Bree i chyba mówiła szczerze. - Dobrze 
nam było przez lych kilka tygodni, prawda?

Jasne - skinął głową. Wiedział, co będzie dalej.

Cieszę się, że cię poznałam. Poznawanie ludzi to zawsze fascynująca, magiczna 
podróż, prawda?

O rany.

Tak, tak - mruknął. Znudziła mu się już ta filozoficzna gadanina. Dobrze, że nie 
będzie musiał dłużej tego słuchać.

Nie szkodzi, że jest nam smutno, gdy podróż dobiega końca - stwierdziła. - Ale 
nasze drogi się rozchodzą. Twoja zaprowadziła cię na to przyjęcie. Nie rozumiem 
tego. Moja wiedzie w inną stronę.

29.9

background image

Rzucił na szalę swoje studia i całą przyszłość w imię związku z Vanessą i 

nie widział w tym nic złego. Ale ryzykować związek z Vanessą dla Bree? Co 
mu odbiło?

Bree wstała, przeciągała się, podniosła ręce do góry i odetchnęła głęboko. 

W ciemności widać było jedynie jej białą koszulkę i jasne włosy. Wyglądała, 
jakby unosiła się w powietrzu.

- Och,   Dan.   -   Pociągnęła   nosem.   -   Rozstania   zawsze   są

trudne.   Staram   się   pamiętać,   co   mówi   jogin.   że   trzeba   pozwo
lić ludziom odejs'ć, ale to niełatwe. Przecież dopiero się uczę.

Nagle rozstanie wcale nie wydało mu się bolesne.
Objął ją, bo uznał, że tak trzeba. Właściwie cieszył się, że z nim zrywa i 

był   zachwycony,   że   Bree   odchodzi.   Dużo   go   nauczyła,   o   przyrodzie, 
ćwiczeniach   i   duchowości,   ale   miał   już   dość.   Chciał   zapalić   i   mieć   chwilę 
spokoju, a potem wrócić do domu z Vanessą - w charakterze przyjaciółki.

O, kurczę - rozległ się męski glos.

Kto   tam?   -   Dan   widział   jedynie   rozżarzony   koniuszek   papierosa.   Czul 
charakterystyczny zapach skręta.

Przepraszam, bracie. - Nate Archibald przysunął się bliżej. - Nie chciałem 
podsłuchiwać, aie chyba mnie nie widzieliście.

Cześć. - Dan poznał przystojniaka, który jesienią złamał Jenny serce. Ale 
szybko doszła do siebie i nie miał do niego pretensji.

Dobrze to znosisz - zauważył Nate.

Szczerze? - Dan się zamyślił. - To nam nie było pisane. Myślałem, że mi 
na niej zależy, że jestem gotów na zmiany, ale wiesz co? Myliłem się. 
Chyba kręciła mnie myśl o innej, choć wcale do siebie nie pasujemy.

-Naprawdę? - Nate zaniósł się kaszlem. Dobrze znał to uczucie.

- Problem   w   tym   -   ciągnął   Dan.   -   Że   tam,   na   dole,   jest

inna dziewczyna. Ta jedna. Jedyna.

Która?

-Wiem, o co ci chodzi. - Nate mówił głosem wyższym niż zazwyczaj. - Ale 

ta twoja miała rację. Ludzkie drogi czasami się, no... rozchodzą, nie?

Ho, ho.

- Nie   wiem   -   mruknął   Dan,   choć   kawałek   o   rozchodzą

cych   się   drogach   pochodził   z   wiersza   Roberta   Frosta,   który
cytował   w   mowie   pożegnalnej   na   zakończenie   szkoły.   -   Właś
ciwie mana już dosyć bełkotu rodem z New Age.

- Tak? - zdziwił się Nate. Jemu to odpowiadało.
No pewnie.

230

background image

schodzi ze sceny

Nate minął grupę roztańczonych dziewczyn i rozejrzał się po pokoju. W 

tłumie nie widział żadnych znajomych twarzy.

Może za bardzo się ujarał.

Nie   spodziewał   się,   że   na   tej   durnej   hollywoodzkiej   imprezie   dozna 

olśnienia. Tego lata miał spoważnieć, dać sobie spokój z imprezami, paleniem 
i uganianiem się za dziewczynami,  które przynoszą same kłopoty. Miał się 
nauczyć ciężkiej pracy, poznać samego siebie i dojrzeć do studiów w Yale. 
Kapitan   Archibald   i   trener   Michaels   chcieli,   żeby   pojechał   tam   jako   inny, 
odrodzony Nate. Odpowiedzialny i poważny. I nagle wydało mu się, że już to 
osiągnął.

Szybko.

Zapamiętał sobie jedno, co powiedział Dan - że jego życie jest tu i teraz. 

Że czeka w zatłoczonym mieszkaniu. Dziewczyna, która jest mu pisana, bawi 
się w tłumie. Jedyne, co może zrobić, to poinformować o tym tę drugą.

Ale nigdzie nie widział jasnych włosów Tawny. Przepycha! się przez tłum. 

Nie   zwracał  uwagi   na   machanie   niskiego,   opalonego   dziwaka   w   okularach 
przeciwsłonecznych. Nie czas na pogaduszki; ma zadanie do wykonania.

232

Wszedł   do   kuchni,   usiadł   na   szafce   i   stamtąd   rozglądał   się   po   całym 

mieszkaniu. Kłębił się tam istny tłum. Rozpoznawał niektóre osoby. Isabel i 
Kari   jak   zwykle   siedziały   w   kącie   i   szeptały   z   przejęciem.   Łysa,   groźnie 
wyglądająca  dziewczyna   rozmawiała   z   małymi  chłopcami...   ale   poza   tym, 
pokój wypełniali nieznajomi.

I   wtedy   ją   zobaczył.   Nie   sposób   nie   poznać   blond   włosów,   miękkich, 

kręconych, spływających na piegowate ramiona - jedno nagie, bo zsunęło się 
jej ramiąezko koszulki. Wyglądało to bardzo zmysłowo. Tańczyła z Chuckiem 
Bassem, który rozpiął zieloną koszulę i odsłonił pierś'. Fuj.

Ktoś   szarpnął   go   za   nogawkę   spodni   Trovata.   Spojrzał   w   dól.   Serena. 

Uśmiechała się do niego.

Kogo szukasz? - zapytała i wskoczyła na blat tuż obok.

Cześć.   -   Nate   podał   jej   rękę.   Dobrze   mu   zrobi   towarzystwo   starej 
przyjaciółki.

Serena podążyła wzrokiem w tę samą stronę co on i obserwowała niemal 

obsceniczne popisy Chucka i Tawny.

Wiesz,   nic   masz   się   czym   przejmować   -   szepnęła   mu   do   ucha.   Jej 
oddech pachniał słodko i łaskotał go w ucho. Było to bardzo przyjemne 
uczucie, - Chuck Bass to napalony, niegroźny dupek i za to go kochamy.

Nie przejmuję się - zapewnił. - To nie tak.

Nie? - zdziwiła się. Znała go i wiedziała, że jeśli chodzi o kobiety, nie 
można mu ufać. Z zasady wszystko psuł.

Jest aktorką, nie zapominajcie. Tylko gra głupią.

- Wydawało   mi   się,   że   tak,   ale   nie   -   wyjaśnił.   -   Zaraz,

background image

dokąd   oni   idą?   -   Tawny   ciągnęła   Chucka   za   rękę.   Zniknęli   za
uchylonymi drzwiami.

- Do łazienki - poinformowała Serena.
Podwójne fuj.

- Nieważne.   -   Nate   wzruszył   ramionami.   Ma   już   za   sobą

ten etap w życiu, gdy obchodzą go dziewczyny wymykające

233

się do łazienki z nieznajomymi facetami. Nie obchodzi go, co się tam teraz 
dzieje. I wtedy zobaczy! Blair na parkiecie, bosą i roześmianą, w ramionach 
wysokiego faceta w konserwatywnym szarym garniturze. Całowali się. Nate 
zamknął oczy.

- Idę - mruknął. Miał po dziurki w nosie tej imprezy. Posłał Serenie swój 

słynny krzywy uśmiech, zeskoczył z szafki i zniknął w tłumie.

napisy końcowe.,, i muzyka

m

Serena została w kuchni. Sięgnęła po papierosa, którego sprytnie ukryła 

za   uchem.   Wygładziła   zagniecenia   na   „pożyczonej"   malej   czarnej   Baileya 
Wintera,   zapaliła   palnik,   pochyliła   się,   zapaliła   papierosa   i   zgasiła   gaz. 
Zaciągnęła się głęboko i spojrzała na roztańczony tłum.

Gdzie Nate? - Blair wpadła do kuchni.

Kto to wie? - Serena się roześmiała i pomogła Blair usiąść koło siebie. 
Podała jej papierosa i rozejrzała się dokoła. - A Jason?

Poszedł   do   siebie   -   wyjaśniła   Blair.   -   Ma   kurczaka   w   lodówce,   a   ja 
umieram z głodu.

- Szczęściara z ciebie. - Serena wzięła od niej papierosa.
Tak jest, Blair to prawdziwa szczęściara.

Serena   wzięła   Blair   za   rękę.   Pochyliła   się   do   ucha   przyjaciółki, 

ozdobionego słynnym kolczykiem Bvlgari.

- To będzie wspaniale lato.

Blair oparła ciemną głowę na jej barku.

- Mam   nadzieję,   że   w   Hamptons   wystarczy   miejsca   dla

nas wszystkich.

Serena ściskała ją za kolano. Blair błądziła wzrokiem po parkiecie. Jeśli 

zmrużyć oczy, wygląda dokładnie tak samo

235

background image

plotkara.net

jak w Śniadaniu u Tiffany'ego. Tyle razy wyobrażała sobie tę chwilę, przeżywała ją w 
myślach,   w   swoim   własnym   wewnętrznym   filmie,   że   wydawała   się   znajoma.   I 
cudowna.

Kati i Isabel, w identycznych czarnych sukienkach Tocca, starały się ukryć, że 

plotkują   o   Serenie   i  Blair,   machając   im   radośnie,  Blair   niemal  słyszała,   co   o   niej 
mówią.   Chuck   Bass   tańczył   z  tą  opaloną   blondynką  i  aż  błyszczał  od  potu.   Cała 
reszta patrzyła na nie. Na którą? Na Serenę czy Blair? Czy to naprawdę ważne?

Nie.
Didżej   -   ciągle   spocony   chłopak,   od   którego   Bailey   Winter   nie   mógł   oderwać 

wzroku - zmienił płytę. Chyba czytał Blair w mys'lach, ho oto rozległ się powolny 
rytm, a potem mieszkanie wypełnił seksowny głos:

Moon river, wider than a mile...

I'Ił be crossing you in style, someday.

Dream maker, you heartbreaker...
- To ja! - pisnęła Serena!
-Rewelacyjnie to wyszło - stwierdziła Blair szczerze i scisnęłajązarękę.

W   filmie   w   jej   głowie   to   doskonała   scena   końcowa.   Odpo

wiednia   muzyka,   tłum   bawi   się   szampańsko.   Uroczy   chłopak
szykuje   jej   kolację   w   mieszkaniu   piętro   niżej.   Choć   nieumeb-
lowane,   mieszkanie   pachniało   wielkim   światem.   Blair   była   za
chwycona.   To   jej   dom.   Jej   przyjęcie.   Tak,   film   się   kończy,   ale
lato się zaczyna. ..•""TT-*.

Wszystkie nazwy mie|sc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli 
mewinm. Czyli |a.

zie

hej, lud

O Boże! Nie wierzyłam, że można mieć takiego kaca, jak ja teraz ale sama jestem 
sobie  winna. Kiedy  się nauczę nie  przesadzać z szampanem?  Z drugiej strony, 
zawsze jestem duszą towarzystwa. I to jakiego! Ci szczęściarze, którzy byli na tej 
imprezie, na pewno się ze mną zgodzą - prawie największa, najlepsza impreza 
sezonu. Chyba ktoś ostrzy sobie ząbki na tytuł gospodyni roku, co?

TO I OWO

Umieracie z ciekawości,  kto z kim wyszedł? Ja wiem
wszystko:

T jest naprawdę wierny! Zaraz po imprezie wsiadł do taksówki, pojechał do hotelu 
Mercer,   do   ukochanego.   Podobno   przez   kolejne   czterdzieści   osiem   godzin   nie 
wychodził. z apartamentu dla nowożeńców.

Ekscentryczny   projektant,   ten,   który   nigdy   nie   rozstaje   się   z   okularami 
przeciwsłonecznymi, zwabił pięknego didżeja do swojej rezydencji na Park Avenue, 

background image

pewnie   obiecał   mu   ciuchy   ze   swojej   nowej   kolekcji.   Ciekawe,   czy   boski   didżej 
będzie nam przygrywał w Hamptons...

S poszła do łóżka sama. Czy cuda nigdy się nie skończą?

237

D i V pojechali do niego... czy raczej do nich -jedną taksówką, ale oficjalnie nie są już 
razem. Mają osobne sypialnie, rozumiecie? Osobne sypialnie...

N widziano w nocnym pociągu do Hamptons, samego jak palec. Więc co się stafo z...

Tandetną farbowaną blondynką ze sztuczną opalenizną? Ona i C szaleli do białego 
rana. Wtoczyli się po klubach. O piątej rano zawędrowali do Bungalow 8 i od tej pory 
słuch o nich zaginąt.

Ciekawe, dlaczego S poszła spać sama? Bo jej współlokatorka nocowała piętro niżej. 
Bynajmniej nie sama!

WAKACJE

Ludzie,   nie   zapominajcie,   że   lato   jest   po   to,   żeby   odpoczywać.   Lipiec   tuż   tuż,   a 
czternastego lipca (to zdaje się czyjeś urodziny?) przypada już po połowie wakacji. 
Jesienią   będzie   mnóstwo   czasu   na   pracę   i   naukę,   i   martwienie   się,   gdzie   odbyć 
praktyki za rok. Teraz trzeba się bawić, więc bierzcie się do roboty i... odpoczywajcie. 
No dobra, kto to mówi? W mieście nigdy się nie odpoczywa. Poza N, ale cała reszta 
żyje pełną parą. A skoro, tym mowa,.. Czy B złamie następne serce? Odrzuciła już 
dwóch wielbicieli, a lipiec się jeszcze nie zaczął!

Czy S przywyknie do życia bez kamer? Czy będzie się dzieliła blaskiem reflektorów z 
B w Hamptons, czy pojedzie do Hollywood, do swego nowego kumpla T?

Czy N pogodzi się z B? A może wróci na kolanach do S?
A może da sobie z nimi spokój i wreszcie dorośnie? I czy na

pewno to już koniec z farbowaną T?

Nie sądzę. Przecież ma jeszcze mnóstwo pracy w domu

trenera...

A co z Hamptons? Czy w tym wakacyjnym raju dla bogaczy starczy miejsca dla B, S i 
N? I reszty elity Manhattanu? Zmieniają się miejsca, ale nie bohaterowie.

A tak poważnie. Co do licha się dzieje z V i D? Stawiam trzy do jednego, że przed 
czwartym lipca znowu będą razem. Kto się zakłada?

Dowiem się wszystkiego. Jakby nie było, to moja praca wakacyjna, bardzo męcząca, 
ale ktoś to musi robić.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

238