9 Tylko w twoich snach Plotkara 9 (Only In Your Dreams)

background image

Wszystkie nozwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Lato zaczęto się jakieś pięć minut temu, a już miejskie chodniki mają po sto stopni.
Dzięki Bogu wreszcie możemy cisnąć w kąt sfatygowane, paskudne biało-grana-towe
mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reaktywujemy je na pierwsze studenckie
przyjęcie Halloween. Spódniczki w szkocką kratę doprowadzają facetów do
szaleństwa!

Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysiłek, potączyć imprezowanie,
zakupy, naukę, imprezowanie i zakupy. I to z takim wdziękiem i stylem, żeby
wylądować w lvy League. No, aie nam się udafo, mamy świadectwa -i prezenty na
ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód.

Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my to dzieciaki, które bawią
się równie intensywnie jak kupują. A teraz, gdy mamy nową fantastyczną letnią
garderobę, czas się poważnie zabawić. Znacie nas i powiedzmy sobie szczerze:
chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczyny spacerujące po Manhattanie w
świeżutkich plażówkach Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego?

* plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej:

www.gossipgirl.net (przyp, tłum.).

7

My to chłopcy na dachu Metropolitan Opera. Opaleni po feriach zimowych na Karaibach,
sączymy gin z tonikiem ze srebrnych piersiówek. Nadeszło lato i koniec z bzdurami typu
testy i egzaminy. Najbliższe miesiące wypełnią same przyjemności: miłość, seks, sława i
niesława. Askoro o tym

mowa.

NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA

Już teraz jest lokalną legendą, ale zanosi się na to, ze będzie jeszcze bardziej sławna.
Powiedzmy, okładki w „Vani-ty Fair" i czerwone dywany na premierach filmowych? Na to
wygląda, bo S zdobyta jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra główną rolę
w hollywoodzkim filmie, w reżyserii być może niepoczytalnego łajdaka, Kena Mogula, ajej
partnerem będzie cudowny megagwiazdorT Słodki ze złotym zarostem. Znając życie i
przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem. Niektóre to mają szczęście.

Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzo-najest B, ona sama chyba już się
pogodziła, że znowu przegrała z najlepszą przyjaciółką. Może już do tego przywykła a może
za bardzo pochłaniają ją igraszki między prześcieradłami z egipskiej bawełny w londyńskim
hotelu Claridge, ze smakowitym nowym chłopakiem. Tak jest. Jej błyskawiczny romans z

background image

uroczym angielskim dżentelmenem, lordem M zmienił miejsce akcji - z parnego Nowego Jorku
na elegancki Londyn. Domyślam się, że dobrze wykorzystują hotelowy apartament B Co
prawda mówi się, że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge - o ile to w
ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego?

Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas docierają zza oceanu.

Do miasta docierają także skandaliczne wieści o naszym ulubieńcu, wiecznie upalonym i
wiecznie pięknym N, choć on wyjechał znacznie bliżej, do rozkochanego w lecie Hamptons.
Przechodzi ciężkie chwile na Long Island po tym żałosnym epizodzie z kradzieżą viagry
trenerowi

mało brakowało, a nie skończyłby szkoły. W każdym razie teraz jest już opalony i wiecznie
spocony od reperowania dachu na domku„trenera. Mieszkanki okolicznych wiosek podobno
przejeżdżają tamtędy niby przypadkiem tylko po to, żeby go zobaczyć bez koszuli.
Tymczasem tutaj, z tej strony Long Island - na Brooklynie, jakby ktoś nie wiedział

widziano V rozkoszującą się pozostałościami krótkiego okresu, gdy mieszkała z nią B. Witaj,
czarna suknio Dianę von Furstenberg! Tylko B mogłaby zostawić coś takiego jak starą
szczoteczkę do zębów. Nie wiadomo, czy V miała romans z obojgiem przyrodniego
rodzeństwa, ale i A, i B ruszyli dalej. Dosłownie. Z tego, co ostatnio słyszałam, A związał się z
wytatuowaną tancerką brzucha w Austin w Teksasie, która ma dwa szczeniaki bokserki.
Dzięki Bogu za D - widziano go, jak włóczy się po mieście z obłędem w oku, jak turysta.
Wygląda jak człowiek ogarnięty nostalgią na myśl o jesiennym wyjeździe na zachód.

Wasze e-maile

tJĘ Droga Plotkaro

Bytem właśnie na lotnisku Heathrow- wybieram się do okropnej szkoły z internatem, na
którą tego lata uparli się moi rodzice - i kogo nagle widzę jak nie B, czyli dziewczynę
moich marzeń. Myślałem, że moje

9

problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i dowiedziałem się trzech
bardzo niepokojących rzeczy:

3.Nie dość, że B się spotyka jakimś angielskim dupkiem, ona jest z nim

zaręczona.

4.A on już jest zaręczony z inną.

I najbardziej szalone z tego wszystkiego:

3. Lord de Dupek nie zaspokaja potrzeb B, jeśli
wiesz, co mam na myśli. Może za bardzo go wyczer
pują spotkania z narzeczoną?

Pomóż nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam zaraz dziewczyny, która
wie, czym się różni futbol amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest
wolna?

PS. Ja mogę całą noc.

E*H Mój drogi

background image

Nie wiem, jak to jest w Anglii, aie tu w Stanach siedemnaście lat to stanowczo
za mało na ślub. Rany, przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z
akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie... Plotkara PS. Całą noc, co? A jak
wyglądasz?

Q Droga Plotkaro

Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w końcu namówiłam ojca i
wynajął domek w Sout-hampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale
nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na Plaży

PB Droga BSNP

Jeśli już musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do Hamptons to oznaka... cóż,
złego gustu, chyba że musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro już
jesteś, rozkręć imprezę! Masz do dyspozycji cały dom - wykorzystaj
prześcieradła jako togi i wczuj się w atmosferę uniwersytetu! Plotkara

Na celowniku

B oskarża praccjwnika linii lotniczych Virgin Atlantic, że ukradł jedne z jej iicznych
koronkowych stringów Cosabel-la z torby Turni. Tak to jest, jak się lata rejsowymi
samolotami! S czyta - Czyta? Ej, rok szkolny się już skończył! - Sfatygowany
egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego na zacienionej ławce w Central Parku. Na pewno
będzie to kiedyś wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez East Hampton
na wiekowym czerwonym rowerze. A gdzie się podział rangę rover? V w Bonita,
malutkiej, tradycyjnej meksykańskiej knajpce w Williamsburgu, prosi kelnera, żeby
wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może naprawdę nauczyła się czegoś od B. D
godzinami jeździ w tę i z powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparkować
gigantycznego błękitnego buicka, którego dostał na zakończenie szkoły?

To na razie tyle. Spadam stąd. Jakby nie było, nie trzeba być matematycznym
geniuszem w drodze do Massachusetts Institute of Technology, żeby wiedzieć, że lato
ma tylko jedenaście tygodni, zaledwie siedemdziesiąt siedem dni, zanim trzeba się
będzie zająć innymi sprawami, takimi jak wybór akademika, przedmiotu głównego
(na przykład

10

r

projektowania mody), czy fakultatywnym romansem z profesorem literatury
angielskiej - słodziutkim pod tweedową marynarką i muszką. Ale nie uprzedzajmy
faktów; na dworze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspomnę o
słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopakach w pastelowych szortach. Lato,
bez zasad i planów, to idealna pora, by się źle zachowywać. W tej chwili zabieram
moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, francuskie wydanie „Elle", krem
do opalania Guerlaina, faktor 45, rozkoszny turkusowo-pomarańczowy ręcznik Misso-
ni i idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć!

Wiecie, że mnie kochacie,

plotkara

background image

nowożeńcy

»

-Dzień dobry pani! - zaświcrgotał kobiecy głos z ultra-brytyjskim akcentem.
Blair Waldorf z westchnieniem przewróciła się na bok. Od jej przyjazdu do

Londynu minęły już trzy dni„ ale nadal nie uporała się ze zmianą czasu. Nie szkodzi;
to i tak niewygórowana cena za szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo
przystojnym, najprawdziwszym angielskim arystokratą, lordem Mareusem.

Wendy, jedna z trzech pokojówek, które prze/, całą dobę dbały o apartament Blair

w hotelu Claridge. zastukała obcasami na jasnym parkiecie i postawiła ciężką
mahoniową tacę na ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery
czcs'ci: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania telewizji i wreszcie
ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, z tej nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła
grube brązowe zasłony i cały apartament zalało światło słońca. Odbijało się od
złoconego sufitu i luster na toaletce.

-Au! -syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich puchowych poduszek.
- Śniadanie zgodnie z pani życzeniem, panno Waldorf -oznajmiła Wendy i uniosła

srebrną przykry wę z tacy, prezentując

13

obrzydliwą wodnistą jajecznicę, ogromne tłuste kiełbaski i duszone pomidory.

Klasyczne angielskie śniadanie. Tak...

Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrównała ramiąezka miękkiej

różowej koszulki Hanro, którą włożyła na noc. Jedzenie wyglądało okropnie, ale
pachniało smakowicie. No cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie?
Wczoraj bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn.

O ile buszowanie u Harrodsa, Harveya Nicholsa i w Whis-tles można nazwać

zwiedzaniem.

Proszę bardzo, pani gazeta. - Wendy szarmanckim gestem położyła na tacy
Jnternational Herald Tribune". Blair poprosiła, żeby codziennie dostarczano jej
gazetę, gdy meldowała się w hotelu. Jakby nie było, studentka Yale musi
wiedzieć, co się dzieje na świecie. Co z lego, że jeszcze nie zabrała się do
czytania?

Czy to wszystko? - zapytała Wendy niewinnie.

Blair skinęła głową. Pokojówka poszła do saloniku. Blair nadziała wielką kiełbasę

na widelec i przebiegła wzrokiem pierwszą stronę, ale drobny druk i rzeczowe
fotografie były tak nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką
czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York Timesa", no i kronika
towarzyska, w której szukała zdjęć znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta
światowa, jak ona, ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze s'wiata? W końcu
ona je tworzy, nie czyta.

Blair zawsze była impulsywna, ale to Markus wpadł na pomysł, aby przyjechała

do Londynu. Był to jego prezent na zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie
ekstrawaganckich kolczyków Bvlgari. Blair wyobrażała sobie, ze spędzą długie
deszczowe tygodnie w jego średniowiecznym kamiennym zamczysku. A z łóżka będą
wychodzić tylko po to, żeby
obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z prymitywnej, lecz

background image

świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni. Ale Marcus niemal całe dnie spędzał w firmie
ojca i jedyne na co znalazł czas. to na lunch i szybki całus.

Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyjskiego wydania „Vogue" -

zaopatrzyła się we wszystkie angielskie czasopisma, żeby wiedzieć, co i gdzie
kupować. Wtedy rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał jej
londyński numer.

Halo? - zaczęła na tyle seksownie, na ile to możliwe z jajecznicą w ustach.

Kochanie - Marcus Beaton-Rhodes przywitał ją z uroczym brytyjskim akcentem. -
Zaraz wpadnę. Chciałem się tylko upewnić, że nie s'pisz.

Nie, nie! - Blair nie zdołała ukryć podniecenia. Ostatnie dwie noce spędziła sama
i była już tak napalona, że hormony atakowały jej rozum. Nie pojmowała, jakim
cudem zaszli tak daleko, ani razu tego nie robiąc. Czyżby wreszcie szansa na
poranne tćte a tete bez majtek?

Doskonale - ciągnął rozbrajająco bezpośrednio. - Zaraz będę. I mam
niespodziankę.

Niespodzianka! Blair kręciło się w głowie, gdy odkładała słuchawkę. Włas'nie

takiego telefonu by to trzeba, żeby wyciągnąć ją z łóżka. Pobiegła do łazienki,
rozbierając się po drodze. Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę
za wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perłowe kolczyki od Bvlgari.
że złotymi literkami B. To na pewno będzie cos' extra. Równie ekskluzywny dowód
jego wiecznej miłos'ci? W Nowym Jorku wszyscy skręcali się z zazdrości, że ma
takiego cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony. Istnieje tylko
jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z tym głupim gadaniem. Musi wrócić

U

i

c

.

do Nowego Jorku z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Najlepiej z nieskazitelnym
czterokaratowytn brylantem, choć pierścień rodowy też nie byłby zły.

Jakie to wielkoduszne z jej strony.

Marcus zaprosił ją do rezydencji ojca w Knightsbridge, ale prosto z lotniska

zawiózł ją do hotelu Claridge. Kremowego bentlcya prowadził szofer,

-Mamy za mało miejsca, skarbie - szeptał jej do ucha, a ją aż przechodziły

dreszcze, gdy czuła jego gorąey oddech. Recepcjonista wydawał jej klucz do
apartamentu. - No i kiedy cię odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Cóż. takim argumentom trudno się oprzeć. Blair nie bardzo wiedziała, czym

zajmuje się ojciec Marcusa. W każdym razie chodziło o akcje i wydawało się to
strasznie nudne. Tego lata Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym
rankiem, kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair robiła to
zaledwie kilka razy z Natem Arehi-baldem i bardzo chciała spróbować z kimś
starszym i bardziej doświadczonym. Nic żeby seks z Natem był zły.

W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go za pomocą tonikn

Le Mar z rozmarynem i miętowej pasty do zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się
na łóżko. Miała na sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła ich
ani razu od przyjęcia na zakończenie szkoły w klubie Yale, czyli od ponad dwóch
tygodni.

Blair wyprowadziła się % ciasnego mieszkanka Vanessy Abrams w dziwacznym

Williamsburgu. ze świętym postanowieniem, że nie wróci do szalonego świata, który

background image

kiedyś nazywała domem. Zamieszkała w Yale Club. I tam poznała Marcusa. Jego
brytyjski akcent i starannie wyprasowane dżinsy zrobiły na niej piorunujące
wrażenie. Los sprawił, że ich pokoje sąsiadowały przez ścianę. Nie zdążył jej
pocałować

- a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie, że czuje na karku
jego seksowny angielski oddech. Po szóstym czy siódmym drinku zaczęła mu się
zwierzać. Była przekonana, że oto poznała mężczyznę swego życia. Właściwie się na
niego rzuciła. Była zbyt pijana, a Marcus zbyt dobrze wychowany, by doszło do
czegoś więcej niż pocałunku, Ale to się zaraz zmieni.

Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przyjęła pozę, która zdawała

się mówić: to mój miesiąc miodowy. jestem już zmęczona seksem, ale co tam,
zróbmy to jeszcze raz. Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby
wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna intelektualistka. Kobieta światowa,
która czyta o kryzysach międzynarodowych - i omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma
staroświeckich okularów do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa.

A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago!
Marcus wpadł do sypialni dokładnie w tej chwili, jakby odgadł jej myśli. Blair

powoli odwróciła głowę, udając, że z najwyższym trudem odrywa się od artykułu o
kryzysie drobiarskim w Azji. Mężczyzna miał na sobie świetnie skrojony grafitowy
garnitur i oliwkową koszulkę Jamesa Perse'a. Podkreślała zieleń jego oczu i sprawiała,
że wydawały się pełne obietnic,

-Co jest? - Zdziwiony, zmarszczył złotobrązowe brwi. - Mówiłem, że mam

niespodziankę, zapomniałaś?

Ja też mam dla ciebie niespodziankę - zagruchała zmysłowo. - Zajrzyj pod
kołdrę.

Świetnie - żachnął się, lekko zniecierpliwiony. - Ubieraj się, skarbie.

- Nie chcę. - Blair się naburmuszyła.
Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos.

- Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do holu. - Odwrócił się i

wyszedł. Blair, naga, wyperfiimowana, wydepilowana i nawilżona, została sama.

Oby to była fajna niespodzianka.

Blair wysiadła z wyłożonej boazerią windy. Miała na sobie błyskawicznie

skomponowaną kreację - czekoladową tunikę Tory Burch (dzięki ci. Harrodsie),
ukochane dżinsy True Re-ligion i złote drewniaki Marca Jacobsa. Wyglądała jak dama
z towarzystwa na wakacjach, ubrana idealnie na weekendowy wypad do Tunisu
samolotem Marcusa. Czyżby to była ta niespodzianka?

W imponującym hotelowym holu, wyłożonym marmurem i oświetlonym
kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale Blair widziała, że tłum ucichł,
gdy wysiadła z windy i szła, stukając drewniakami, w stronę czarnej aksamitnej
kanapy, na której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przystojny, że nie mogła
go nie podziwiać jak pięknej rzeźby. Z trudem powstrzymała ochotę, by przeczesać
pakami jego złociste włosy. Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym
angielskim kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła, że trzyma za rękę
kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham?

Romantyczny wypad do Afryki zupełnie wyleciał Blair z głowy. Spod zmrużonych

background image

powiek przyglądała się blondynce, z wyglądu przypominającej konia, która trzymała
za rękę jej chłopaka. Co jest?

- Blair, nareszcie! - Marcus powitał ją serdecznie i wstał, ale nie puścił dłoni

towarzyszki. - Skarbie, to moja kochana kuzynka Camilla, o której ci tyle
opowiadałem. Moja bratnia dusza. Przyjechała na kilka tygodni. W dzieciństwie
byliśmy nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka?

18

- Cudowna - zgodziła się Blair i opadła na fotel. Nie przy

pominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.

No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną stroną.

- Tak się cieszę, że cię poznałam - oznajmiła Camilla. Po

patrzyła na nią z ukosa, demonstrując przy tym długi, wielki
nos, z jakim nie poradziłby sobie nawet najlepszy chirurg pla
styczny. Maskowała bladą angielską cerę komiczną wręcz iloś
cią beżowego pudru i różu. Jej nogi. śmiesznie długie i chude,
wyglądały, jakby wydłużała je na staroświeckich machinach,
których Blair szukała na eBayu.

-Mimi przyjechała wczoraj rano. bez zapowiedzi - tłumaczył Marcus. - Wyobrażasz

sobie? Jak zagubiona sierotka, z bagażem w dłoni - zachichotał.

- Cóż, na szczęście zawsze mogę liczyć, że kochany Mar-

-mar udzieli mi schronienia - zaszczebiotała Camilla i od nie
chcenia przeczesała długie, proste włosy wolną ręką. Włosy,
które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć.

Zaraz... - Schronienia?

Zatrzymałaś się u niego? - zapytała Blair niegrzecznie. Zdążyła już znienawidzić

Camillę.jej krzywe zęby i paskudną plażówkę z żółtego jedwabiu, która zapewne
kosztowała majątek, ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nic masz
miejsca?

- Dla rodziny zawsze się znajdzie - odparł Marcus. ścisnął

szponiastą dłoń Camilli i zwrócił się do Blair: - Nie przejmuj
się. skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić.

Jasne.

jedynka to samotna liczba

Arehibald! - Trener Miehaels wrzasnął w stronę dachu. - Chcę usłyszeć, jak
ruszasz leniwy tyłek i przybijasz dachówki! I to już!

Tak jest, sir - mruknął. Patrzył, jak trener wsiada do niebieskiej furgonetki,

background image

wyjeżdża z podjazdu, trąbi radośnie i oddala się podmiejską uliezką w Hampton
Bays. Nate wyobrażał sobie, że łyka viagrę i wali konia, oglądając pornosy,
które zapewne wozi w schowku przy kierownicy.

Kretyn, zaklął w myślach. Otarł pot z czoła i spojrzał na czarne dachówki. Debil,

powtórzył po raz setny tego ranka. Nie było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już
paliło niemiłosiernie. Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wyprostował się
i ściągnął przepoeoną zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł, choć dach był tak
gorący, że nawet przez spodenki palił go w tylek,

Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Przezornie schował go wczoraj

wieczorem. Wyjął ze skarpetki żółtą zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko.

Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy.
Błąd sporo go kosztował, to pewne, ale Nate postanowił sobie, że jedno małe

potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za
dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal należały do niego. Miał do
dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica - woleli ciszę i spokój posiadlos'ci w
Maine.

Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie doszedł do pierwszej

osoby, o której wiedział, że ma dom w Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra
chata stała pusta, bez imprez.

-Cześć, tu Charlie-usłyszałpocztęgłosową.-Wy-jechałem z kraju na kilka tygodni,

ale zostaw wiadomość, to się odezwę po powrocie. Cześć.

Cholera. Nate^ię rozłączył bez słowa.
Przeglądał dalej, aż doszedł do numeru Jeremy'ego Scotta Tompkinsona. innego

kolegi ze szkoły. Nate jak przez mgłę przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie
na lato do Los Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głupiego.

Zmarszczył brwi i zaciągnął się głęboko. Już sobie to wyobrażał: ciągnące się w

nieskończonośó gorące, parne dni i długie, samotne noce. A potem trzeba się będzie
spakować i jechać do Yale.

Biedactwo.

Z dachu doskonale widział ogródek trenera, ten sam, który przez najbliższe

tygodnie będzie musiał kosić i pielić. Do tego stopnia pogrążył się w ponurych
myślach, że nie zauważył najlepszego. Żona trenera opalała się topless na brzegu
basenu. Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W każdym
razie jej cycki ładnie się postarzały. Widział Absolwenta, nigdy nie był ze starszą
kobietą. Wszystko się może zdarzyć. Może darmowa harówka u trenera wcale nie
będzie taka straszna.

Albo może słońce daje mu się we znaki.

20

background image

Vi randka z przeznaczeniem

Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celinę No dobra, technicznie

rzecz biorąc, należały do Blair, jej byłej współlokatorki, ale ona nigdy nie wróci do
Williamsburga po rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po kocich łbach
Meatpacking District. dzielnicy zbyt modnej jak na miejsce śmierdzące zgniłym
mięsem, w stronę zardzewiałych nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula

Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona Serena van der Woodsen.

dawna koleżanka z klasy, zarzekała się wtedy, ze szepnie o Vanessie dobre słowo.
Mimo to Va-nessa Abrams nie liczyła, ze Ken Mogul się do niej odezwie Wcześniej
zainteresował się jej pracami, kiedy wfnternecie pojawiły sie niemal pornograficzne
scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem Jenny Hnmphrey i Natęża Archi-
balda. Chciał otoczyć ją artystyczną opieką. Vanessie jednak me podobała się mysi o
czyjejkolwiek opiece. Nie przemakała tez do niej praca przy hollywoodzkiej produkcji
w Los Angeles. Widziała się raczej jako autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi
kondomami i martwymi gołębiami, a nie operatorkę w komercyjnym filmie dla
nastolatków. Ale śniadanie u Freda miało powstać tu. pod jej nosem, w Barneys.
Chciała
potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle budziło jej niepokój.

Nacisnęła dzwonek, oznaczony jedynie inicjałami reżysera. i czekała, nerwowo

bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko. co miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła
jej czarną koszulkę bez rękawów i swoje sfatygowane czarne dżinsy, do tego dobrała
platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair nosiła laptopa. Efekt
był wyrafinowany i artystyczny; wyglądała jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda
stylowo.

A czy ją to obchodzi?

Drzwi otworzyły się nagle. W progu stała niewiarygodnie wysoka dziewczyna w

mikroskopijnych szortach i różowej koszulce. Miała ciemnobrązową, nieskazitelną
karnację, długie, czarne i idealnie proste włosy, wielkie błyszczące, zielone oczy.
Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby.

Po to, żeby cię zjeść...

Tak? - zapytała afroazjatycka bogini z wrogim grymasem. Wyglądała jak czarny
charakter z gry Xbox, Jadę Empire, i Vanessajuż sobie wyobrażała, że bogini
zetnie jej głowę jednym ruchem wyćwiczonej, umięśnionej ręki.

Ja do Kena.

Wejdź - mruknęła Jadę Bmpire i odwróciła się na pięcie. Ciężkie metalowe drzwi
zamknęły się za Vanessą. Dziewczyna poszła za ciemnoskórą pięknością po
wąskich betonowych schodach do obszernego, jasnego pomieszczenia.
Zardzewiałe wsporniki podtrzymywały wysoki sufit. Z okien rozpościerała się
fantastyczna panorama na rzekę Hudson. Pośrodku stał regal na książki. Uginał
się pod ciężarem albumów, winylowych płyt, fotografii w ramkach i zakurzonych
wazonów. Z malutkich głośników Bose. umocowanych na szczycie regału, roz-
brzmiewała ostatnia płyta Aracade Fire. Muzyka wypełniała przestrzeń.

?3

-Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jadę Empire, wyraźnie znudzona.. - Jesteś umówiona,

tak?

background image

- Tak myślę.

-No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powodzenia, cokolwiek chcesz

załatwić. - Wzruszyła ramionami, zrzuciła ze stóp żółte klapki i zniknęła w głębi
pomieszczenia' za regałem.

Vanessa odwróciła się i podziwiała przeciwległą ścianę, obwieszoną oprawionymi

fotografiami. Niektóre z nich poznawała - były autorstwa Kena Mogula. Zanim go
poznała, uwielbiała jego prace i znała Je na wylot. Wiedziała, że jego ulubionym
miejscem jest wyspa Capri i że zanim został filmowcem, zrobił karierę jako fotograf.
Wśród zdjęć półnagich modelek, włóczących się po zaśmieconych peronach metra,
widniały fotografie Kena w nocnych klubach, w towarzystwie gwiazd. Dostrzegła
Madonnę, Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie.

-Podobają ci się? - odezwał się męski głos za jej pleca-

mi.

Odwróciła się i zobaczyła nieogolonego Kena Mogula we własnej osobie. Miał

denerwujący zwyczaj - wyglądał, jakby nigdy nic mrugał. Wbił w nią przekrwione
wyłupiaste oczy i uśmiechnął się lekko. Miał na sobie flanelową koszulę bez
rękawów i dżinsy obcięte do kolan.

- Oto moja propozycja. - Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się. Vanessa nie

miała wyboru, musiała pójść za nim. Za regałem był przestronny gabinet z
gigantycznym oknem. - Siadaj. - Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wyglądało
jak mrożona miętowa herbata. Wskazał czerwony skórzany fotel naprzeciwko
biurka, ginącego pod stosami papierów. Napełnił swoją szklankę i usiadł za
biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a potem oparł się wygodnie i
położył

9A

nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między nami, ale Śniadanie u Freda będzie
pieprzonym hitem. Nie mów tego producentom, ale to nie taki zwykły film dla
nastolatków. Godard, rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego.

- Mhm - mruknęła Vanessa i upiła lyk herbaty. Rozpra

szały ją dekoracje w gabinecie; za biurkiem wisiało ogromne
zdjęcie reżysera we własnej osobie, jak kompletnie nagi bryka
w morskich falach z suką Jadę Empire. Na dodatek nie znosiła
takich pretensjonalnych gadek.

Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmowej New York University.

- Co ty na to? - zapytał Ken. Dłubał w nosie i pstrykał na

podłogę znaleziskami. - Wiem, wielkie studio, wielki budżet,
komedia romantyczna. Ale właśnie dlatego jesteś mi potrzeb
na. Potrzebna mi twoja wizja, żebyśmy razem stworzyli coś,
coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć.

Jakby jeszcze tego nic robili.
Vanessa patrzyła w okno, na stare tory kolejowe, zapomniane wiele lat temu,

teraz porośnięte trawą i krzewami, i na budowę na drugiej przecznicy. Ten film
symbolizował wszystko, czemu się sprzeciwiała - komercyjna wysokobudżetowa
komedia romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej potrzebuje. Ilu studentów
fiłmówki słyszało takie słowa? Poza lym, brzmiało to ciekawie, a nic miała nic do
roboty przez cale lato. Właśnie dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy.

Spojrzała na Kena.

background image

- Muszę to przemyśleć.

Zdjął nogi z biurka i szukał czegoś w papierach. Wreszcie zalazi paczkę

papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie /upalił.

- Kobiecą rolę główną miała zagrać moja żona - ciągnął.

- Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę.

25

- Zona? - Vanessie nie mieściło się w głowie, że którakol

wiek kobieta zdecydowałaby się na małżeństwo z neurotycz
nym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach.

- Heather. Otworzyła ci drzwi.
Miss Gos'cinnos'ci to pani Mogulowa?

- Ach, tak. - Nie mogła oprzeć się pokusie. Jeszcze raz

zerknęła na zdjęcie za jego plecami, wyglądało jak scena
z pornosa o piratach.

Świry z Karaibów'?

Teraz się do mnie nie odzywa, bo wybrałem Serenę. Serena będzie

gwiazdą. Ty też.

Dziękuję - odparła Vanessa. - Naprawdę. Ale muszę to przemyśleć,

dobrze?

Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.

S się wyprowadza

-Poproszę na Wschodnią Siedemdziesiątą Pierwszą numer 169 -

powiedziała Serena van der Woodsen, siadając na czarnym winylowym
siedzeniu taksówki. Otworzyła okno i pozwoliła, by gorące poranne powietrze
owiało jej twarz. Hm, lato. Przez całe jej życie lato oznaczało imprezy w po-
siadłości rodzinnej w Ridgefield w Connecticut albo długie, słoneczne
popołudnia w parku, kiedy sączyła mrożone drinki - wódkę z sokiem
żurawinowym - i razem z Blair przeglądała stare egzemplarze czasopisma
„W". A teraz, po raz pierwszy w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w
dłoniach grubą kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy.

Hotly, dla sztuki trzeba cierpieć. Musisz STAĆ SIĘ swoją bohaterką. Pakuj się. Kluczyki w

kopercie to klucze do twego nowego życia - do prawdziwego życia Hoily. Do zobaczenia,
Kenneth.

Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spodziewać po światowej

sławy eksceiitryku takim, jak Kenneth Mogul? W końcu jest reżyserem, więc

background image

chyba powinna słuchać jego poleceń.

Poklepała dwie torby w biało-czerwone paski, które kupiła u Kale Spade,

Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem

27

do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, koszulkę brata, Erika, którą
podwędziła mu, gdy ostatnio był w domu, zwiewną plażówkę Milly, najwygodniejsze
klapki Michaela Korsa. różowo-czarną sukienkę Cynthii Vincent, stare dżinsy Seven,
jeszcze jedne klapki, tak na wszelki wypadek, i biały haftowany topik Viktora & Rolfa.
Same niezbędne rzeczy.

Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropo-litan Museum of Art;

soczyście zielone drzewa Central Parku, imponujące kamienice na Siedemdziesiątej
Drugiej, panoramę Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wieżowce
na Trzeciej Alei. Fuj.

Jcsteśmy-oznajmił kierowcai zademonstrował w uśmiechu złote zęby. Na
jednym wygrawerowano nawet literę Z. Zorro czy Zeus, zastanawiała się
Serena.

Och. - Wyjęła bordowy portfel Bottega Veneta i przejrzała zasoby gotówki.
Wysiadła z taksówki, ciągnąc wypchane po brzegi torby i przyglądała się burym
budynkom w poszukiwaniu właściwego numeru.

Widziała 171 i 167, a między nimi kilka nieoznaczonych domów. Nie wiedziała,

który jest jej. Postawiła torby na krawężniku i przysiadła na hydrancie. Sądząc po
niskich, pudełkowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się różniła od
tego, do czego przywykła. Wyjęła papierosa i zapaliła. Odsunęła się w ostatniej
chwili, gdy z włazu kanalizacyjnego wydobył się cuchnący obłoczek.

Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila.

Zabawne, jak szybko wszystko się zmienia. Z Sereny van der Woodsen,

uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki, stała się Sereną aktorką. Nie
tak dawno jej największym problemem było zapamiętać, gdzie w tym miesiącu bę-
dzie wyprzedaż próbek Catherine Malandrino, albo nie kłócić

się z Blair w \TP-roomie w Marquee, albo spotykać się z Na-tem, gdy tylko tego
zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i wszędzie, Zycie jest ciężkie.

- Zabłądziłaś?

Spojrzała w górę... bardzo, bardzo wysoko. Tuż nad nią stał facet o szerokich

barkach, konserwatywnie przystrzyżonych włosach, z dołeczkiem w podbródku i
ładnych niebieskich oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy
krawat, ale us'miechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu darować idiotyczny
biurowy strój.

A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod spodniami?

- Szukam tego adresu. - Westchnęła i podała mu kluczyki

z namalowanym numerem 169.

Niektóre dziewczyny czują się jak ryba w wodzie w roli damy w opałach.

No proszę. - Uśmiechnął się. - Tak się składa, że wiem, gdzie to jest, a to
dlatego, że też tam mieszkam. - Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. - Czes'e.
Jason Bridges.

Serena van der Woodsen - odparła, wygładziła zieloną spódniczkę od Lilly

background image

Pulitzer i uśmiechnęła się przebiegle i niewinnie zarazem, szeroko otwierając
przy tym oczy, tak, jak Audrey Hepburn.

Nic dziwnego, że dostała tę rolę.

Serena, podobnie jak Holiy Golightly, po mistrzowsku opanowała sztukę

sprawiania wrażenia tyleż pięknej, co niewinnej, na co faceci łapali się jak muchy na
miód.

W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schyli! się po jej torby.

Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to hiula kamienica z czarnymi

wykończeniami. Po ścianie piął

98

<Ź9

się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Sercnę przodem.

Prawdziwy dżentelmen!

- Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.

-Nie. - Serena ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się skrzypiącym

drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym światłem z żyrandola z kutego
żelaza. Wydawało się, że w holu króluje duch starszej pani, że nic tu nie zmieniono,
odkąd poprzednia właścicielka zmarła przed trzydziestu laty. A jednak dom miał
pełen urok i swoisty styl, — Zamieszkam tu. Chyba.

- Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć?

- Wchodził na górę po skrzypiących schodach.

No cóż - zaczęła Serena. - Gram w filmie i dzisiaj dostałam od reżysera kst.
Kazał mi się spakować i tu przyjechać. 1 oto jestem. To ma mi chyba pomóc
wczuć się w rolę czy coś takiego.

Gwiazda filmowa, co? - mruknął Jason.
- Cos' w tym stylu. - Serena lekko się speszyła.
-Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech.

- Owszem, to fajne miejsce, ale sądziłem, że aktorki wybie
rają eleganckie kwatery, jak, no nie wiem, Waldorf czy coś
takiego.

-Kręcimy nową wersję Śniadania u Tiffany

:

ego - wyjaśniła, niemal dosłownie

cytując to, co Ken Mogul mówił o swoim wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u
Freda.

- W oryginale Hoily Golightiy mieszkała właśnie tutaj, ale to
pewnie wiesz. Zamieszkam tu, żeby poczuć się bardziej nią,
To mój pierwszy film,

Tak? - Jason doszedł do półpiętra. W czarno-białej mozaice brakowało kilku
kafelków. - A o czym?

Szalona dziewczyna z wielkiego miasta, czyli ja, poznaje niewinnego faceta z
prowincji, który chce zrobić karierę aktorską, - Na wszelki wypadek pominęła,
że tę roię zagra super-

gwiazdor Thaddeus Smith. - Ale próżna dziewczyna z Upper Kast Side kusi go
pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej restauracji w Barneys? - Serena miała nadzieję,
że to co mówi, trzyma się kupy. Często paplała bez sensu i gubiła wątek.

Jakby facetom, z którymi rozmawiała, kiedykolwiek to przeszkadzało.

Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz większym trudem.

background image

- Ta druga niszczy jego niewinność, jedyną cechę, która

zapewniłaby mu sukces aktorski. Robi z niego wyrafinowane
go nowojorczyka i Jylko moja bohaterka może go ocalić.

- Czy to oznacza, że przez cale lato będziemy sąsiadami?

zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy.

Tylko pi*2ez kilka tygodni - wyjaśniła. Choć Śniadanie u Freda to film

wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie dwanaście dni na zdjęcia.

Kolejne piętro. Przeszli przez wąski korytarz. A potem Jason wszedł na kolejne

schody.

- Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu.
Czas rzucić mocne francuskie papierosy.
Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może prowadzi ją do kryjówki, w której

ją zgwałci? Może powinna się bać? Poklepała się po kieszeni, żeby się upewnić, że ma
ze sobą komórkę, tak na wszelki wypadek.

-Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę w Lowell. Bonderoff,

Foster i Wallace. To kancelaria prawnicza. Wczoraj siedziałem do czwartej rano,
dlatego dzi-liąj idę dopiero teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna.

W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał ni-iko nad ich głowami, a w

korytarzu było ciemno. Serena do-'.ii/egła rumieńce na policzkach Jasona. Nie
wiedziała, czy wywołały je te cholerne schody, czy ona.

31

- Jestes'my na miejscu - oznajmił.

Otworzyła drzwi. Jason wszedł za nią i postawił torby na podłodze. Głuchy odgłos

niósł się echem po pustym mieszkaniu. Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie
gołe żarówki. Zacieki wyglądały jak wymys'lny wzór.

- Fajnie - oznajmił spokojnie.
Czyżby?

Serena przechadzała się po saloniku i mało brakowało, a przewróciłaby się na

krzywej, skrzypiącej drewnianej podłodze. Trzy okna wychodziły na ulicę. Przez
podartą siatkę widziała solidny budynek domu starców po drugiej stronie ulicy.
Okienko w mikroskopijnej kuchence wychodziło na schody przeciwpożarowe, które
rozpoznała z filmu Śniadanie u Tiffany'ego. To tam Holly Golightly grała na
mandolinie i nuciła Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć oglądała tę scenę.
Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, ki au strof obi czny zapach
starych skarpet i sardynek.

A gdzie meble? - zapytała na głos. Była bliska płaczu,

A to kto? - zdziwił się Jason. Do saloniku wkroczył czarny kot. Przyszedł z
sypialni w głębi mieszkania.

No, to już wiadomo, skąd ten smród.
Serena wyjęła paczkę gaułoisów i wyjrzała przez słynne kuchenne okno w nadziei

na przypływ inspiracji. Ale czuła się jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co
ona tu robi?

Jesteś' tu, ho masz zagrać w hicie kasowym, jasne?

- Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała,

background image

jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który najwyraźniej też tu
mieszka.

No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok,

D uczy się sztuki obsługi klienta

*

- Przepraszam

bardzo,

czy

mógłby

mi

pan

powiedzieć,

gdzie znajdę romanse?

Daniel Humpbrey kucał na podłodze i układał biografie lematycznic, nie

alfabetycznie. Jeśli się pracuje w Strand, najlepszej - i największej - nowojorskiej
księgarni, trzeba zwracać uwagę na takie szczegóły.

Fantastycznie.

-Kilka powinno być na regale przy schodach, ale nie mamy osobnego działu z

romansami - burknął. Nic zdołał ukryć niezadowolenia.

- Dzięki - odparła radośnie kobieta i udała się na poszuki

wanie zakurzonych powieści Joanny Lindsay i marnych resz
tek Nory Roberts.

Księgarnia Strand słynęła nie tylko z bogatej oferty, ale także ze świetnie

wykształconego i zarozumiałego personelu. ban nic posiadał się /.. radości, że dostał
tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Odwoził
siostrę, Jenny, która pod wpływem impulsu postanowiła odwiedzić matkę w Pradze i
zapisać się na lekcje malarstwa. Dnn nie wiedział, co zrobić z wolnym czasem. Plakat
w oknie księgarni wydał mu się znakiem.

\ Tylku w twoich ynach

33

I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księgarni w mieście. Ale w

porównaniu z innymi, w Strand nie było specyficznej atmosfery. Żadnej muzyki, zero
kawy. tylko niekończące się szeregi regałów, zastawionych książkami.

Dan pchał piszczący wózek, pełen zakurzonych tomów, wąską alejką w dziale

biografii. Obowiązki pozwalały mu mnóstwo czasu spędzać samotnie. Ignorował
klientów i rozmyślał: o literaturze, o swoich wierszach, o tym, jak będzie w Evergreen
College w stanie Washington, a przede wszystkim o tym ostatnim lecie w Nowym
Jorku - ostatnim lecie z Va-nessą. Podczas uroczystego zakończenia szkoły urządził
niezłe widowisko, oświadczając, że w ogóle nie pójdzie na studia. byle być z nią.
Okazało się jednak, że nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buiekiem
skylark - rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji ukończenia
szkoły. Idealny wóz na taką podróż. Będzie jak Jack Kerouac W drodze. Będzie
zdzierał asfalt szos i kochał się z niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się

background image

w jego głowie podczas jazdy. Będzie pisał i zostawiał kobietom wiersze. Będzie
tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na zawsze. A tymczasem czeka
go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą, jego pierwszą miłością.

Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz Życia Johnsona pióra Boswella. kucnął i

szukał miejsca, gdzie wstawić biografię. Odpłynął myślami. W jego głowie
rozbrzmiały słowa:

Gorące dłonie na kierownicy

Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgłem

Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa.

No dobra, trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł.

W myślach sporządzał już listę klasycznych miejsc na romantyczne randki w

Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku,

3'4

przejażdżka promem na Staten Island, tak po prostu, dla samej przyjemności;
wschód słońca nad mostem przy Pięćdziesiątej Dziewiątej, jak Woody Allen i Dianę
Keaton w Manhattanie. Może wypad do Jones Beach jego samochodem, stony wiatr w
otwartych oknach, włosy Vanessy rozwiane na wietrze... No dobra, nie włosy,
właściwie jest łysa, Ale może włoży długą jedwabną chustę czy coś takiego. Widział
to oczyma wyobraźni. To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno
będzie jakieś.

- Przepraszam bardzo, gdzie znajdę opracowanie do

Ulis

sesa^

- Ledwo słyszalny, piskliwy męski głos wyrwał Dana

Z marzeń.

Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal!
Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu pytanie. Na ramieniu

miał plecaczek z wizerunkiem Batmana. Żenada.

- Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko.
Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana

pewnie student albo nieszczęśnik, który męczy się w czasie wakacji, żeby wreszcie

w wieku dwudziestu trzech lat zrobić i naturę. Wzruszył ramionami.

- Nudy.

Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ale nagle zdał sobie sprawę, że jego

praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do czytania. Wyprostował się.

- Chodź.

Zaprowadził bezmózgowca do małej salki na zapleczu. Zdjął z półki piękne,

oprawione w skórę wydanie arcydzieła Ioyce'a. Otworzył na chybił trafił i zaczął
czytać:

- „Dotknij mnie. hagodne oczy. Łagodna łagodna łagodna

illoń. Samotny tu jestem. O, dotknij mnie teraz, zaraz. Jakie jest
to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i samotny

3b

tu. I smutny. Dotknij
mnie, dotknij*". -
Przerwał i spojrzał na
żałosnego. - No, dalej,
wiesz, że tego chcesz -

background image

zachęcał.

Chłopak

był

przerażony.

Pewnie

podejrzewał, że Dan to
literacki

zboczeniec

czyhający w księgami na
ofiary. Upus'cił plecaczek
z Batmanem i uciekł.

Dan usiadł na

podłodze i doczytał
stronę do końca. Fakt,
.lames Joycc zawsze go
podniecał.

Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato.

* James Joyce Ulisses. pr?.cl. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków 2006 (przy tłum.).

kask - niemal równie istotny jak kondom

Nate stał na pedałach starego jak świat roweru i pedałował z całej siły, a potem

opadł na niewygodne, skórzane siodełko. Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co
sil w nogach, a potem siedzieć, odpoczywać i rozkoszować się ciepli} bryzą na
twarzy. Po prawej fale rozbijały się o brzeg. Po lewej ciągnęła się winnica pełna
krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod

background image

kołami jego roweru. Nate uśmiechnął się leniwie.

Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy niemal zachwycał się letnią

karą. Praca fizyczna ma w sobie coś kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje
pomagał ojcu budować ich jacht „Charlotte", w posiadłości w Maine. Praca u trenera
Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć okolica nie była tak piękna - tutaj
otaczały go liczne domy i za-lloezone plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka
harówka, gorące sionce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. 1 żeby nic nie
odrywało go od pracy.

Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już przeszłość, a Yale wydaje się

nieskończenie daleko. Blair, dziewczyna, która - o czym był głęboko przekonany -jest
miłością

37

jego życia, ale z którą nigdy nie mógł długo wytrzymać, wyjechała do Anglii z
nowym facetem, arystokratą. Pewnie robi zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije
zdecydowanie za dużo herbaty. Serena siedzi w mieście i bawi się w gwiazdę
filmową. A. Jenny, małolata z fantastycznymi piersiami, z którą jakimś cudem
związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dala od tej trójki czul się o wiele lepiej.

Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało całe lato. Ciężka praca

w ciągu dnia, polem powrót rowerem do domu, prysznic, skięt i trochę czasu dla
siebie. Właśnie tego mu trzeba. Trener mieszkał w Hampton Bays. dobrych kilka
kilometrów od domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: podmiejskie
domki, furgonetki i centra handlowe. Takie otoczenie pomoże mu spojrzeć na
wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny,
zresztą zawsze pakował się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu.

Jasne, jakby kiedykolwiek był sam dłużej niż trzydzieści sekund.

Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo strome wzgórze, sapiąc z

wysiłku. Takie są skutki spalania trzech skrętów dziennie.

Zdyszany i spocony, wsiadł na rower na szczycie wzgórza i pomknął w dół,

zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się
przekonać, czy zbieleje pod dotykiem. Blair zawsze tak robiła, gdy byli razem na
plaży. Oznajmiała, że się spiekł na raka i czułe nacierała go swoim drogim olejkiem
do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia. Tak, wyraźnie spieczone.

Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem!

Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że jedzie prosto na rozstaje. Szarpnął za

hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że upadł. Bolało.

Szanuj Książki

Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate podniósł głowę i zdał

sobie sprawę, że wylądował na żwirowym parkingu przed Oyster Shack. Knajpka z
owocami morza położona była mniej więcej w polowie drogi między domem trenera
a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedaleko plaży Georgica w East Hampton.
Przy stoliku na zewnątrz siedziała grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali
mu się znad oszronionych butelek z piwem i talerzy pełnych smażonych smakołyków.

background image

-Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod skórę, jasnozielona

koszulka, w której pracował cały dzień, była rozdarta. Ottzepał dłonie z piachu i
spojrzał na drelichowe szorty - tu bez żadnych szkód.

Cały Nate Archibald - we krwi, pocie i brudzie wygląda jeszcze lepiej niż zwykle.

Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte.
-Niezłe lądowanie.

Nate podniósł głowę. Głos należał do kształtnej, niebieskookiej blondynki. Długie

gęste loki przewiązała czerwoną bandaną. Różowa obcisła koszulka bez ramiączek
zjechała interesująco nisko, a dżinsowa mini przesunęła się cudownie wysoko. W
dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka umazana szminką. Dziewczyna
podała NateWi prawą rękę. Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak
puszka.

- Nie zwracaj na nich uwagi - mruknęła, wskazując towarzyszy.

Charakterystyczny złoci stobeżowy odcień skóry zawdzięcza ia, tak jak i inne

dziewczyny, samoopalaczowi Cłinique. Pod sztuczną opalenizną kryły się niezliczone
piegi: na nosie, policzkach, ramionach i dekolcie, Blair nauczyła Nate'a, że
d/iewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać

39

na pierwszy rzut oka. Piegi tej tutaj sugerowały, że nie jest kolejną laseczką z Long
Island.

Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go w górę.

Jasne. - Był trochę speszony.

Musisz oddać rower do warsztatu - stwierdziła Piegu-ska, patrząc na koło.

-Mhm - mruknął Nate. Nie obchodził go rower. O wiele bardziej interesowała go

ona.

-Jesiem Tawny, Znam niezły warsztat. Ale najpierw kupię ci loda.

Tawny? Tak jak odcień jej samoopalacza?

-Jasne. - Przed wyjściem od trenera wypalił resztę porannego skręta, może stąd

wypadek, i lody brzmiały bardzo smakowicie. -Jestem Nate.

Co tu robisz, Nate? Nie widziałam cię w okolicy. - Tawny przebiegła przez drogę
i podeszła do malutkiego niebieskiego domku, tak niskiego, że wyglądał jak
zbudowany tektury. Na schodkach siedziały dzieci i zajadały lody truskawkowe.

Dwa waniliowe - mruknęła do pryszczatego faceta za ladą. W jej głosie słyszał
cień obcego akcentu, ale nie potrafił go rozpoznać.

Nic. - Nate od niechcenia kopnął jasnoniebieska ścianę czubkiem
sfatygowanego buta Staną Smitha. Miał ochotę przejechać dłońmi po jej
ciepłych, piegowatych ramionach.

Tawny przykucnęła, położyła banknot pięciodolarowy na ladzie, zajrzała do

środka i po chwili wynurzyła się z dwoma rożkami lodów. Podała jeden Nate'owi.

-Dzięki. - W popołudniowym słońcu lody natychmiast zaczęły się topie i spływały

mu na rękę. Oblizał ją.

Tawny ostrożnie dotknęła jego obtartego kolana. W jej geście była jakaś..,

zaborczość? Pewność? Coś nieuchwytnego.

co przywodziło mu na myśl Blair. Ale ta dziewczyna bardzo się od niej różni. Blair w
życiu nie włożyłaby różowej obcisłej koszulki, nie pozwoliłaby, żeby lody spływały jej

background image

po palcach, nie zapłaciłaby za jedzenie na pierwszej randce.

Randka? Niezłe tempo.
-Dobrze się czujesz? - zapytała Tawny. Oblizała pełne, jakby opuchnięte usta. -

Masz taką poważną minę.

W rzeczywistości Nate się zastanawiał, jak Tawny wygląda bez różowej koszulki.

Czy piersi też ma piegowate? Na samą myśl zaswędziały go ręce.

- Bardzo się cieszę, że cię poznałem - oznajmił głupkowato. Otarł sobie usta

serwetką. - Powinnis'my się jeszcze spotkać.

Nowy rekord świata. Nate Archibald trzymał się z dala od d/iewczyn przez całe

trzy minuty.

40

miłość juz tu nie mieszka

Vanessa trzasnęła drzwiami taksówki, kiedy dotarli do Wimamsburga. Wpatrzona

w zniszczoną fasadę budynku myślała o propozycji pracy u Kena. Szkoda, że nie ma
się kogo poradzić. Nie ma sensu dzwonić do rodziców, egoistycznych hippisów z
Vermont. Usłyszałaby jedynie wykład o sztuce, komercji i „twórczej
odpowiedzialności". Najchętniej pogadałaby ze swoją siostrą Ruby - tylko jej Vanessa
całkowicie ufała w tych sprawach.

Przed domem od wielu tygodni stał biaiy ford z wybitą przedmą szybą. Nie miał też
tylnych drzwiczek; na siedzeniach piętrzyły się śmiecie i stare koce. Pewnie kto< w
nim zamieszkał, stąd smród uryny w sąsiedztwie wozu. Cudownie,

Vanessa uporała się ze wszystkimi zamkami i zasuwami i pobiegła na górę.
Zawahała się w polowie drogi. Z jej mieszkania dochodziły głosy. Czyżby wychodząc,
zostawiła włączony telewizor? Na palcach zakradła się do drzwi i nasłuchiwała,
wstrzymując oddech. Tak, naprawdę słyszy głosy, naprawdę dobiegają z jej
mieszkania i... jeden z nich brzmi bardzo znajomo. Ruby, jej starsza siostra, od ośmiu
tygodni była w europejskiej trasie koncertowej ze swoim zespołem, SugarDaddy. Co
jakiś czas w skrzynce pocztowej pojawiała się kartka z Oslo czy Madrytu. Raz
rozmawiały przez telefon, ale rockandrollowy styl życia nie zostawia wiele miejsca na
rodzinne kontakty. Vanessa entuzjastycznie otworzyła drzwi.

Ruby! - krzyknęła. Siostra miała na sobie skórzane fioletowe spodnie tego
samego koloru, co włosy. - Nie wierzę! Wróciłaś!

Cześć - rzuciła Ruby od niechcenia z kanapy. Siedziała okrakiem na chudym,

background image

zarośniętym facecie, w czarnych skórzanych spodniach, identycznych jak jej
fioletowe. Zapaliła swojego papierosa*od jego. Nie wstała, żeby się przywitać /
siostrą, a w jej głosie było tyle nonszalancji, że można by pomyśleć, że Vanessa
wyszła przed chwilą do sklepu po mleko, czy coś takiego.

No, cześć. - Jej reakcja zaskoczyła Vanessę. Zamknęła za sobą drzwi.

-Co jest, siostrzyczko? - Ruby zaciągnęła się marlboro i podziwiała wystrój

wnętrza autorstwa Blair. - Widzę, że trochę tu pozmieniałaś'.

Vanessa nie miała ochoty na rozmówki o meblach i narzutach. Ruby wróciła!

Akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrzebowała!

-Rany, wróciłaś! To najważniejsze! Jak trasa?

Ruby wzruszyła ramionami.
- Berlin, Londyn, Paryż, Budapeszt, Graliśmy. Było su-

per.

-Chwała gwieździe rocka! Jestem Vanessa. - Podeszła do faceta, na którym

siedziała jej siostra. Ani razu na nią nie upój rżał.

-To Piotr - przedstawiła go Ruby. Zakręciła przy tym tyłeczkiem w fioletowej

skórze, jakby podniecało ją już jego unię. - Poznaliśmy się po koncercie w Pradze.

43

-

Cześć - odezwał się Piotr z silnym cudzoziemskim ak

centem i wypuścił z płuc kłąb dymu.

Uroczy.

-

Fajnie tu - zaczęła Ruby sceptycznie. Rozejrzała się po

pokoju. - Ale skąd miałaś' na to kasę? Meble? Zasłony?

-

To długa historia - odparła Vanessa. Oparta się o Ścianę

koloru lawendy i starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na
jasną kanapę, gdzie pod jej siostrą półleżał obrzydliwy chudy
facet z Europy Wschodniej.

-

Podobnie jak ta, skąd masz te buty, co? - Ruby odrzuciła

do tyłu fioletowe włosy, takie same, jak kapelusz Willy'ego
Wonka. -1 tę koszulkę. Jezu, jak ty wyglądasz! Ostatni krzyk
mody!

Miałam spotkanie zawodowe. - Vanessa poczuła się urażona. Dlaczego Ruby
jest taka wredna? Najlepiej, żeby ten dupek, leżący między jej nogami, zaraz
sobie poszedł. Wtedy zamówią sushi i pogadają normalnie, jak Siostry.

Pogadamy? - zapytała Ruby. Zsunęła się z kolan Piotra i skinęła głową w stronę
kuchni.

Vanessa poszła za nią. ciekawa, na jak długo Ruby przyjechała. Oparły się o

sfatygowany blat.

Wydaje się, że między wami to coś poważnego - zauważyła Vanessa.

To miłość - mruknęła Ruby tęsknie. Zabrzmiało to zadziwiająco nie

background image

rockandroliowo. Okręciła się dokoła własnej osi. a potem, pozornie speszona,
ponownie oparła się o blat.

Super - mruknęła Vanessa z irytacją. Więc jednak nici z siostrzanych
pogawędek. Bawiła się solniczką i pieprzniczką w kształcie Statuy Wolności,
prezentem, który Dan kupił jej w przypływie kiczowatego romantyzmu.

Cóż, mieszkanie wygląda super, choć nic tego się spodziewałam, wracając do
domu - stwierdziła Ruby. - Tym bar-

-•i-

dziej mi przykro, kiedy pomyślę, że zadałaś sobie tyle trudu. a ja...

- A ty co? - zaniepokoiła się Vanessa.

-Nie chcę zaczynać od złych wieści, ale... Piotr zostanie tu przez jakiś czas.

Tutejsze galerie są zainteresowane jego pracami. Jest malarzem, mówiłam ci?
Specjalizuje się w monolitycznych aktach z psami. W artystycznym światku Pragi o
nim głośno. Liczy, że uda mu się w Williamsburgu,

Vanessa nie do końca wiedziała, czy „monolityczne akty /. psami" to to, co ma

na myśli, ale wyobrażała sobie, jak Ruby pożycza od kogoś piLbulla i pozuje z nim
naga, z wyszczerzonymi zębami.

To fajnie.

Cóż. właściwie pomyślałam sobie, że mógłby zamieszkać tutaj, ze mną-
wystękała Ruby.

Będzie ciasno - mruknęła Vanessa. - Ale jakoś się pomieścimy...

No właśnie -Ruby wpadła jej w słowo. - Piotr musi mieć ulelier. Aponicważ nie
stać go na wynajęcie, pomyśleliśmy... te może pracować w drugim pokoju... w
twoim pokoju.

Słucham?
- Ach tak, więc mnie wyrzucasz? - Vanessa spojrzała sio-

Itrze w twarz. Mieszkała tu, odkąd skończyła piętnaście lat. To
t/ik/c jej dom.

I- Cóż, to zawsze było tylko tymczasowe rozwiązanie. No Wesz, póki chodziłaś do

szkoły. Ale teraz jesteś dorosła i powinnaś zacząć własne życie tak, jak ja, kiedy
miałam osiem -1.1 .. ie lat. - Świetnie - warknęła Vanessa. - Super. Jasne, jestem
dorosła i zdana tylko na siebie. Bomba.

Nic mów tak. - Ruby ogarnęły wyrzuty sumienia. -< 'hoil/. usiądź, pogadajmy.

45

- Nie, nie ma sprawy, naprawdę. Daj nu moment, spakuję się i chlebek Pita czy jak

mu tam może zaraz się wprowadzać. - Roztrzęsiona Vanessa wybiegła z kuchni do
saloniku, gdzie (acet pizza palił cuchnące czeskie papierosy. Zerwała fotografię
martwego gołębia ze ściany nad jego głową i wsunęła sobie pod pachę. To było jej
ulubione zdjęcie. Nie zostawi go, żeby miał z czego s'ciagać. Już to sobie wyobrażała
- facet zasłynie jako malarz martwych gołębi. To są jej gołębic i jej mieszkanie!

Kilka minut później zbiegła ze schodów, taszcząc sprzęt i wielką czarną torbę.

Wyszła na dwór, na gorące popołudniowe słonce i maszerowała Bedford Avenue.
Mijała dziwacznych, obojęlnych przechodniów i psie kupy i zastanawiała się, co u
licha ma robić.

Postawiła torbę na ziemi i przycupnęła na niej. Wyjęła komórkę z kieszeni,

background image

wybrała numer... Po dwóch sygnałach rozległ się znajomy głos Dana.

Co jest?

Siostra wyrzuciła mnie z domu. - Głos jej się załamał. Ze wszystkich sił starała
się nie rozpłakać. - Nie mam pieniędzy, nie mam dokąd iść", nie wiem, co robić.

Chyba weźmie te pracę,

S jak spirytualizm, między innymi

*

- Cześć - szepnął Dan w czarną nokię i skulił się za wie

kowym metalowym regałem w księgarni Strand. Tylko komuś',
kto czytał Hamleta pięć razy, mogło się tu podobać. - Właśnie
ti lobie myślałem.

Nie zrozumiał, co odpowiedziała. Chyba brakowało jej tchu i była na granicy łez.

Powoli, powoli - uspokajał. Ułożył biografie Ronalda keagana w wysoką stertę i
przycupnął na niej. - Nic nie rozumiem.

Powiedziałam, że straciłam dach nad głową! -krzyknęła \ messa. - Raby wróciła z
F.uropy. przywiozła ze sobą nowego t hlopaka, czeskiego dupka, malarza, i
kazała mi się wynosić,

- Cholera - mruknął Dan i rozejrzał się dokoła. Właściwie ttlr wolno mu w pracy

rozmawiać przez komórkę.

- Co mam zrobić'.' Dokąd pójść'?

Może do mnie? - zapytał, zanim zdążył się nad tym za-Bflnowić. Musnął palcem

zakurzoną biografię Walta Whitma-n.11 zastanawiał się, czy nie zabrać jej ze sobą.

Do ciebie? - powtórzyła Vanessa żałośnie. Dan nie przypominał sobie, by

kiedykolwiek słyszał tyle słabości w jej gło-M<- Wiedział, że to nie w porządku, ale
podobało mu się to. Czuł

47

się jakby byl prawdziwym macho, a ona kruchą, bezradna istotką. Zapamiętał sobie,
żeby wykorzystać to uczucie w wierszu. dziewczyna z papieru ryżowego, jestem
piórem, atramentem, kałamarzem...
-Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. - Spakuj
się, wsiadaj w metro i jedź do mnie. Drzwi są otwarte, wiesz, że ojciec nigdy ich nie
zamyka. Wrócę za kilka godzin.

- Naprawdę? - zapytała z wahaniem. Zawsze była bardzo

niezależna. Dan wiedział, że nie znosi nikogo o nic prosić.

- Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko?

- Nie, - Starł kurz z górnej półki i odrobina dostała mu się

do oka. - Sama zobaczysz. Niedługo wrócę. Nie przejmuj się.

- Wycierał oczy i słuchał oddechu Vanessy w słuchawce.

background image

- Mam też dobre nowiny. Ken Mogul zaproponował mi

pracę. - Roześmiała się gorzko. - Najwyraźniej będę musiała
się zgodzić.

-Super! - zawołał, choć ogarnęło go rozczarowanie. Nie dość, że on pracował,

Vanessa też będzie zajęta. To zdecydowanie ograniczy jego romantyczne plany. Niby
kiedy znajdą czas, żeby pojechać tramwajem na Roosevelt Island i pić sake w
parku?

- Cholera, mam drugi telefon - mruknęła. Dan słyszał, jak

odsuwa słuchawkę od ucha. - To Ken, muszę odebrać. Czyli
zobaczymy się w domu? To znaczy, u ciebie.

- Nie - poprawił. - W domu. Twoim także.
Och.

Dan rozłączy! się i ponownie wszedł w wąską alejkę działu biografii. Uśmiechnął

się. Może to, że Vanessa straciła dach nad głową to najlepsze, co im się mogło
zdarzyć. Jeśli razem zamieszkają, ich ostatnie lato przed studiami będzie bardziej
intymne. Jeszcze bardziej godne zapamiętania.

Wziął pod pachę stertę biografii Reagana i kucnął, szukając dla nich miejsca na

półkach.

43

- Przepraszam, szukam Siddarthy. Pomożesz mi?

Dan wstał przy akompaniamencie strzelających kości i już miał wygłosić

pouczający komentarz, gdzie szukać oświecenia, ale wystarczył jeden rzut oka na
klientkę, by ugryzł się w język.

Była prawie dziesięć centymetrów wyższa od niego, miała talujące platynowe

włosy zebrane w wygodny kucyk. Nosiła spraną szarą koszulkę i białe dżinsowe
szorty, na przegubach [ąk miała biało-zielone frotowe opaski tenisowe. Lekko zmar-
szczyła czoło, ale i tak jej niebieskie oczy błyszczały. Wyglądała jak bardziej
seksowna, prowokacyjna wersja Marshy Bra-dy. Jak Marsha Brady w drodze na zajęcie
ze strip-aerobicu.

-A, tak. - Dan się speszył. - Tak, mamy Siddarthę. Na

pewno.

- To dobrze! - zawołała Sprośna Marsha i ścisnęła go za

chude ramię. - Bardzo chciałabym to przeczytać.

-Tak - mruknął i prowadził ją coraz dalej od biografii prezydenckich, do działu

beletrystyki. - To jedna z moich ulubionych książek.

Czyżby?

Ojej, naprawdę? - Nie znał dziewczyny, która mówiłaby ..ojej" i nie wydawałaby
się przy tym kompletną idiotką.-Mój jugiii bardzo nam to poleca.

Proszę bardzo. - Wspiął się na palce, zdjął z półki cienką niebieską książeczkę i
podał jej.

Super. - Spojrzała na okładkę z tyłu. - Dzięki za pomoc. Naprawdę ci się
podobała? - Patrzyła na niego. Jej niebieskie OCZy miały ten sam odcień co
okładka książ.ki.

-Cóż... - urwał. Literatura to jego dziedzina, dlaczego tle wie, co powiedzieć?

Może dlatego, że jej nie czytał?

- Jest bardzo... inspirująca.

background image

i tyUco w iwokh Iliach

'19

-Super. Już się cieszę. - Przycisnęła książkę do piersi i przysunęła się bliżej do

Dana. - Może przyjdę, kiedy ją skończę i polecisz mi następną?

Zawsze chętnie służę pomocą naszym klientom - wyrecytował gładko.

Bomba! - zawołała z entuzjazmem cheerleaderki. - Jestem Bree.

-Dan.
- Super, Dan. Nie jest gruba, więc wrócę za kilka dni. Jesz

cze raz dzięki za pomoc! - Odwróciła się i odeszła sprężystym
krokiem. Dan patrzył, jak jej małe, okrągłe pośladki (przypo
minały dwie kulki lodów waniliowych) znikają za działem
nowości. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że właśnie za
proponował Yanessie, żeby z nim zamieszkała.

Jakie to... inspirujące.

grunt to rodzinka

- Brawo! - zawołał Marcus. - Skarbie, masz do tego wro

dzony talent!

Camilla zachichotała. Założyła długie jasne włosy za ucho i patrzyła, jak czerwona

piłeczka do krykieta przechodzi przez bramkę i zatrzymuje się na nieskazitelnie
przystrzyżonym szmaragdowym trawniku posiadłości rodziny Beaton-Rhodes. Hył to
trzeci mecz, który rozgrywali tego dnia, i Camilla wygrała. Znowu.

Uczył mnie mistrz! - Roześmiała się, podekscytowana.

Kiedy wreszcie będzie moja kolej? - jęknęła Blair. Już bardzo długo czekała na
szansę, żeby się zamachnąć młotkiem, Naprawdę miała ochotę w coś walnąć.

Rezydencja położona była w zachodnim Londynie. Wzno-hiła się za ich plecami,

opleciona bluszczem, jak forteca. Blair jeszcze nie zaproszono do środka, nie poznała
też rodziców Marcusa.

- Mama ma migrenę - wyjaśnił. Camilla zareagowała na to

donośnym śmiechem. Blair zastanawiała się, czy lady Rhodes
udaje się na spoczynek w towarzystwie butelki dżinu. Nie zapy
lała o to. Posłała tylko Camilli groźne spojrzenie. Camilla zda
wała się bez słów mówić: ja tu należę, ty nie. I to tak dobitnie, że

51

Blair najchętniej urwałaby jej głowę, jak paskudnej lalce Barbie z limitowanej serii
„rodzina królewska", która jeszcze długo po Gwiazdce poniewiera się na półkach
sklepu FAO Schwarz.

To już koniec - stwierdził Marcus z żalem. - Zagramy jeszcze raz?

background image

Jak chcecie - mruknęła Blair. Sączyła już czwarte martini tego popołudnia.
Rozległą rezydencję otaczały setki starannie przystrzyżonych krzewów. Nawet
ogromne drzewa przycięto w nienaturalne kształty. Blair czuła się jak Alicja w
Krainie Czarów, u królowej. Zapaliła silk cuta i zaciągnęła się chciwie. - Może się
czegoś' napijemy? - rzuciła w przestrzeń.

W razie wątpliwości, działaj dalej.

- Padam z nóg - sapnęła Camilla i osunęła się na krzesło

z kutego żelaza, obok Blair. - Dobrze się bawisz? - zapytała
i ujęła dłoń Blair, ściśnięta w piąstkę.

Co jest? Przecież ona i Marcus są zakochani, prawda? Dlaczego nie rozbiera jej w

eleganckiej edwardiańskiej sypialni? Dlaczego woli brykać z przypominającą konia
kuzynką? Dlaczego przynajmniej nie maca jej pod stołem?

Zerknęła na Marcusa, szukając jakiegoś śladu jego prawdziwych uczuć.

Uśmiechał się szeroko, zielone oczy błyszczały rozbawieniem. Wydawał się niczego
nieświadomy. Po prostu świetnie się bawił w ciepły letni dzień. Blair westchnęła.
Może się czepia. Zerknęła na Camillę. Może wkrótce wyjedzie, a ona i Marcus będą
się kochać pod świerkiem w kształcie królika.

-Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej - warknęła.

-Umieram z głodu - oznajmił Marcus, zakasał rękawy białej lnianej koszuli i usiadł

przy stoliku ze szklanym blatem. Wziął ze srebrnej tacy kanapkę z ogórkiem i zjadł z
apetytem.

- Zawsze jesteś głodny w moim towarzystwie! - zachichotała Camilla. Szturchnęła

go w brzuch i z wdziękiem upiła łyk martini.

- Pamiętasz, jak odwiedziłam cię w Yale i pojechaliśmy

do tej uroczej mieściny w Vermont na narty? - Camilla zwró
ciła się do Blair. - Spędziliśmy cały dzień na stoku i marzyłam
jedynie o długiej, gorącej kąpieli. Kiedy wyszłam z wanny,
okazało się, że Marcus zamówił wszystko, dosłownie wszyst
ko, co było w karcie, żebyśmy zjedli kolację przy kominku.

Blair ogarnęła przemożna ochota, by zdzielić Camillę w głowę młotkiem do

krykieta. Zerknęła na Marcusa. Zarumienił się. Może to tacy kuzynowie, co się bawią
w lekarza? Nawet, kiedy są już na to za starzy. Czyżby ta klacz nie pojmowała, że to
ona jest-dziewczyną Marcusa?

- Cam, Blair na pewno nie chce słuchać o naszych wy

padach narciarskich. - Marcus wstał i pokazał lokajowi pusty
półmisek po kanapkach.

Blair także się podniosła.
-Gramy jeszcze jednego gema, seta, czy jak to się do cholery nazywa? Może tym

razem i mnie się uda uderzyć.

- Padam z nóg. Powinienem był cię ostrzec - tłumaczył

się Marcus. - Camilla to mistrzyni gier.

No, dobrze.

-

Muszę do łazienki - wycedziła Blair przez zęby,

-Och. - Camilla się zarumieniła. - .lankeska bezpośred
niość.

I brytyjska wredność.

background image

Wewnątrz - tłumaczył Marcus. - Za biblioteką, w lewo.

Poradzę sobie - zapewniła Blair, chwiejąc się lekko na nogach. Dżin uderzył jej
do głowy. - Nic zawracajcie sobie głowy.

Maszerowała kamienną ścieżką. Wygładziła zmarszczki na białej szmizjerce

Thomasa Pinka. którą założyła specjalnie na tę okazję. W domu, o dziwo, panował
bałagan i zalatywało gnijącymi kwiatami. Oczywiście meble były przepiękne,

52

5-!

zwłaszcza chodnik. Lady Rhodes chyba co roku wysyłała kogoś' do
Marrakeszu na zakupy, żeby uzupełnić kolekcje, Ale witrażowe okna
nadawały wnętrzu kościelny charakter i Blair czuła się nieswojo, błąkając się
po korytarzach, podczas gdy gdzieś' na piętrze lady Rhodes leczy kaca.

Sama w łazience, zapaliła kolejnego silk cuta - to jej nowe ulubione

angielskie papierosy - i przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze,
wypuszczając dym ustami. Zmrużyła oczy i wydęła wargi, ćwicząc seksowne
spojrzenie, którym uraczy Marcusa. Jeszcze jedno martini i zaproponuje
powrót do hotelu Cłaridge na popołudniową sesję w łóżku. Gry i zabawy na
świeżym powietrzu to fantastyczna sprawa, ałe miała ochotę na prawdziwy
wysiłek. Wypaliła papierosa do końca i wsunęła do kieszeni francuskie
mydełko w kształcie muszli. Tak dla zasady,

Trudno się pozbyć' starych nawyków.
Tymczasem na dworze przygotowano nowe martini i Mar-cus podał jej

koiejny kieliszek, ledwie usiadła.

Potrzebna jej popielniczka - zauważyła Camilla. Nerwowo obserwowała
słupek popiołu na papierosie Blair.

Dzięki, nie trzeba, trawnik mi wystarczy - burknęła Blair i upiła łyk z
kieliszka z cieniutkiego szkła. Udało jej się roz-lać tylko odrobinę.

-Skarbie, poczekaj! - skarcił ją dobrodusznie Marcus. - Chcemy wznieść

toast. Czekaliśmy na ciebie.

Z jakiej okazji? - Z trudem powstrzymała beknięcie.

Kiedy odeszłaś, Camilla przekazała mi cudowną wiadomość.

Wyjeżdża do Szwajcarii na plastyczną operację nochala? W końcu

postanowiła się przyznać, że jest starą lesbą? Idzie do zakonu?

- Zostanie dłużej. Spędzi z nami całe lato. Czy to nie cu

downie? - Marcus stuknął się z nią kieliszkiem.

Camilla upiła malutki łyczek i przykryła dłoń Blair swo-

J4-

-Zaprzyjaźnimy się, będziemy sobie bliskie jak siostry

obiecała. Tym razem mówiła jak zła macocha, a nie jedna

/. trzech małych świnek.

Blair uśmiechnęła się z trudem i jednym haustem dopiła

martini do dna. Spojrzała na Camillę.

- Zawsze chciałam mieć starszą siostrę - powiedziała, ak

ceptując przesadnie słowo „starszą".

Marcus objął je obie ramionami, silnymi i muskularnymi dzięki grze w

background image

squasha, i uścisnął je serdecznie.

- Wiedziałem, że się polubicie.

Cmoknął każdą z nich w policzek. Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że
Camilli wcale tu nie ma. Dzięki Bogu, zawsze miała bujną wyobraźnię.

54

narodziny gwiazdy (mniej więcej)

Jasnopomarariczowe gumowe japonki od Hermesa stukały głośno o biało-czarną

marmurową szachownicę podłogi hotelu Chelsea, gdy Serena szła do pokoju 609. w
którym Ken Mo-gul zakwaterował jej ekranowego partnera, Thaddeusa Smitha.
Chelsea to prawdopodobnie najsłynniejszy nowojorski hotel. Kiedyś' mieszkały tu
ikony pop kultury, takie jak Andy Warhol i Janis Joplin. Tak było do czasu, aż ogromny
pożar wypłoszył sławnych mieszkańców. Teraz zatrzymywali się tu głównie turyści,
ale w budynku nadal panowała atmosfera lat sześćdziesiątych. A w podziemiach
mieścił się modny, ponury bar, o jakże pasującej nazwie - Serena.

Serena nie wiedziała, dlaczego Thaddeus zatrzymał się w hotelu, a jej przypadło

obskurne mieszkanie bez klimatyzacji. Siedziała sama jak palec, odkąd Jason
wyszedł. Było zbyt gorąco, żeby się gdzieś ruszyć. Wtedy zadzwonił Ken i kazał jej
przyjść na pierwszą próbę z Thadem. Serena odetchnęła głęboko, nerwowo bawiła się
suwakiem srebrzy sto szarej torby Balenciagi i zapukała w odrapane drzwi do pokoju
609.

- O, cześć! - pisnęła rados'nie. gdy otworzyła jej Vanessa Abrams. Od zakończenia

szkoły minęły zaledwie dwa tygodnie, ale miała wrażenie, że to już dwadzieścia lat.
Vanessa

56

miała na sobie sukienkę z czarnego jedwabiu i fantastyczne srebrne sandały. - Super
wyglądasz!

Vanessa już otwierała usta. żeby odpowiedzieć, ale Ken wpadł jej w słowo.
- Serena - powiedział powoli. Siedział na parapecie w sa

lonie i palił papierosa bez filtra. - Witaj w naszym s'wiecie!

-Fajnie cię widzieć. - Serena zachichotała, minęła próg ł weszła do pomieszczenia

zalanego światłami z Dwudziestej Trzeciej. Intensywna zieleń ścian przypominała jej
łazienki w Hannover Academy, szkole z internatem w New Hampshi-fc, do której
przez rok chodziła. Skóra, którą obito ogromną kanapę, była popękana, zwłaszcza
przy oparciach. Na parapecie stały dziesiątki doniczek z kaktusami. W głębi
apartamentu dostrzegła rozesłane wielkie łoże.

background image

- Od razu wyobrażasz sobie, ilu ludzi się tam kochało, nie?

szepnęła Vanessa. Serena zmarszczyła nos. Tak, teraz tak.

-Oczywiście znasz Vanessc. - Ken wyrzucił papierosa przez otwarte okno za

plecami. - Ściągnąłem ją na pokład. Będzie głównym operatorem.

Nie żeby biedaczka miała jakikolwiek wybór.

Super, bomba. - Serena puściła oko do Vanessy, która była zajęta bardzo
profesjonalnie wyglądającym sprzętem.

A ja jestem Thaddeus - rozległ się seksowny głos, Gwiazdor wszedł z
sąsiedniego pokoju.

Thaddeus Smith był wyższy, niż się spodziewała, a ster-t /,i|ee ciemnoblond włosy

dodawały mu jeszcze ze dwa centy-liirliy. Miał na sobie bardzo zwyczajne ciuchy,
ciemne dżinsy . praną czarną koszulkę polo Lacosty, z postawionym kołnierzykiem.
Serenie wydało się, że już go zna, i w pewnym ■nsie tak było. Widziała, jak w dwóch
komediach romantycznych podrywał słodką gwiazdkę z Południa. Trzymała za Hlctto
kciuki, gdy uciekał przed psychopatycznym mordercą

57

(który zresztą okazał się jego zaginionym przed laty bratem bliźniakiem, a Thad
podjął się aktorskiego wyzwania i zagra! obie role). Ba, widziała go nawet w
obcisłym kombinezonie. Grał wtedy niemą istotę z innego świata, którą obudziło
słońce, oświetlając ruiny Majów. Słyszała już jego baryton, gdy gawędził swobodnie
w talk show, no i, oczywiście, wiele razy podziwiała jego znak firmowy -
fantastycznie wyrzeźbiony brzuch - na reklamach bielizny Lesa Besta. Nie zawiódł jej
oczekiwań w rzeczywistości. Był boski, poczynając od złotego zarostu, poprzez
ostre, regularne rysy, po opalone, piękne stopy. Thaddeus mocno uścisnął jej rękę.

Tak się cieszę, że wreszcie się poznaliśmy. - Czy jej się tylko wydaje, czy
głęboko zajrzał jej w oczy granatowym spojrzeniem?

Ja też - szepnęła.

Świetnie, że wszyscy jesteśmy razem - zaczął Ken i zapalił kolejnego
papierosa. Przycupnął na parapecie w niebezpiecznie śliskich granatowych
szortach i podciągnął kolana pod brodę. - Dobra, wyciągamy scenariusze.
Thaddeus, od tej pory to Hołły, nie Screna.

Thaddeus przysiadł na zniszczonej skórzanej kanapie i nonszalancko cisnął

poduszkę na podłogę.

-Siadaj. Hołły.
Serena wyjęła scenariusz z torby i przysiadła na kanapie. Stłumiła ochotę, by od

razu się przytulić do ekranowego partnera.

To byłoby bardzo nieprofesjonalne.

Ken zamknął oczy i oddychał głęboko, aż drżały mu nozdrza. Rozcapierzył palce

jak macki, zeskoczył z parapetu i zatoczył się na środek pokoju. Gwałtownie
otworzył oczy, gdy wpadł na poobijany drewniany stolik do kawy i sterta różnych
wersji scenariusza runęła na podłogę. Potem wskoczył na stolik i kucnął, bardzo
blisko dwójki aktorów.

58

background image

- Na początek scena kulminacyjna. To kwintesencja filmu

i chcę od tego zacząć, zanim weźmiemy się za cokolwiek in
nego. Wszystko prowadzi do tego momentu.

Ken był tak blisko, że Serena czulą jego nieświeży tytoniowy oddech. Zasłoniła się

scenariuszem i przeglądała go nerwowo. Liczyła, że będą ćwiczyć chronologicznie i
nauczyła się roli w pierwszych kilku scenach. O drugiej połowie filmu miała tylko
mgliste pojęcie.

Przeczytamy to sobie raz, a potem zabieramy się do roboty. Każde znajdzie
swoje miejsce w przestrzeni, jasne? Vane-jtsa będzie kręcić tylko zdjęcia próbne,
żebyście mogli rzucić na nie okiem. Co wy na to? - Ken nadal czaił się na stoliku.

Zaczynajmy. - Thaddeus odłożył scenariusz.

Moment - mruknęła Vanessa. Podłączała kamerę do lap-(Dpa reżysera.

Holly? - zapytał Ken. Oparł dłoń na brodzie. Chyba wsadził też palec do nosa.

-Gotowa - wymamrotała Serena. Cholerny świat! Nie Btała nawet jednej linijki

tekstu. Głęboko zaczerpnęła tchu.

- Skarbie, wiecznie umie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię-

i ic? - zaczęła i powoli, celowo machnęła ręką. Taki seksowny
jicsl. Odrobina kokieterii.

- Nie musisz - odparł Thaddeus jako Jeremy Stonc, swoim tfynnym zmysłowym

barytonem. Stali przy oknie. Pochylił się, «/ słońce oświediło jego profil, i wziął
Serenę za rękę. - To ja Jestem twoim dłużnikiem. Holly. tobie zawdzięczam wszystko.
Pokazałaś mi, jak... - Znacząco zawiesił głos. - Jak być sobą.

Może dlatego, że był świetnym aktorem, a może dlatego. te był zabójczo

przystojny, w każdym razie w jego ustach beznadziejny tekst brzmiał niemal
naturalnie. Stał tak blisko, że Serena czulą jego oddech. Pachniał miętą. Czy on
naprawdę Jpul idealny?

59

Owszem.

- Ja... ja... - zawahała się. - Nie wiem. co powiedzieć.
Po drugiej stronie pokoju Vanessa chrząknęła za kamerą.

- Nic nie mów - szepnął Thaddeus jako Jeremy. - Pozwól

mi na ciebie popatrzeć.

Serena ani drgnęła. Nic na to nie poradzi; wierzyła we wszystko, co mówił.

Stop! - zawołał Ken Moguł. - Holly, skarbie, pamiętaj, jesteś' Holły, nie Sereną.

Jasne - szepnęła. Nie czuła się Holly Golightly. Była sobą, a tuz obok stał facet
jej marzeń. Nigdy nie udawała niczego przed mężczyznami. Trudno zacząć tak
nagle, zwłaszcza przy kimś' tak pięknym.

I przestań machać ręką -jęknął Ken. Marudził jak dziecko. - Wygląda, jakbyś
odganiała muchy.

Przepraszam. - Przez otwarte okno słyszała ruch uliczny. Wolałaby być tam, na
zewnątrz, oglądać wystawy z Thad-deusem, albo może dać się zaprosić na
sushi do Sushi Samba, zaledwie kilka przecznic stąd. Thaddeus wychylił się
przez okno i odetchnął głęboko. Czyżby czytał w jej myślach?

-Słuchaj Thada, dobrze? - Ken nadal nic wyjął palca z nosa. - To już nie Thad,

background image

prawda? Nie, to Jeremy. Słyszysz to? Jego nieśmiałość? Jego zdenerwowanie? On się
ciebie boi. rozumiesz? Boi się i jednocześnie jest zafascynowany. Pokaż nam to.
Spraw, żebyśmy wszyscy stracili dla ciebie głowy.

Jakby kiedykolwiek miała z tym kłopot.

- Jeszcze raz! - Ken klasnął w dłonie i jednocześnie zapa

lił kolejnego papierosa, choć poprzedni wypalił się w popiel
niczce, a on nie zaciągnął się nawet raz.

Thaddeus znowu grał. Pochylił się nad Sereną.

- Skarbie, wiecznie mnie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię

czę? - zapytała, tym razem bardziej stanowczo.

óC

Nic musisz.

Koniecznie przyjdź na moje... - Nie pamiętała, co dalej. Powinna zajrzeć do
tekstu.

Przyjęcie! - wrzasnął Ken. - Przyjęcie! Holły, nie czytałaś" scenariusza?!

-Czytałam - mruknęła Serena. Najchętniej kopnęłaby stertę scenopisów na

podłodze, aż wyleciałyby przez okno.

- No dobra, przejdźmy dalej. - Ken tarł dziwnie czerwone

czoło. - Scena poranna. Tam jest mało tekstu, więc chyba dasz
sobie radę. co, Holly?

-Jasne. -Miała wrażenie, że wszystko robi nic tak, a powiedziała dopiero kilka słów.

Co to, nie ma czasu na rozgrzewkę?

Dobra, Thaddeus, zaczynasz - polecił Ken z nowym papierosem w dłoni.

Holly. - Thaddeus recytował z pamięci, jego scenariusz iiiidal leża! na kanapie. -
Wiedziałem, że cię tu znajdę.

Zawsze będziesz wiedział? - Serena kątem oka widziała, jak Ken kręci głową,
więc rzuciła scenariusz na ziemię. Da nobie radę. Wspięła się na palce i wtuliła w
szeroką pierś partnera.

Tak, jeśli się zatrzymasz - odparł miękko. - Nigdy wię-Mj nie uciekaj.

Obiecuję - szepnęła. Była to jej ostatnia kwestia w filmie. Wyciągnęła szyję i
odchyliła głowę do tyłu, podsuwając ihaddeusowi wargi. Jego usta pachniały
papierosami i miętą, ■Ce - owsianym kremem Kiehla, a ubrania proszkiem Tide.
Niemal go nie dotykała, oparła tylko dłonie na jego szerokiej klulce piersiowej,
ale była świadoma bliskości jego ciała, poczynając od silnych pleców, po idealny
brzuch. Od muskularnych ramion, po stopy w japonkach. I czegoś'jeszcze. Elek-
trycznej iskry w powietrzu, w skrawku przestrzeni między nimi. Czy to gra, czy
rzeczywistość?

61

- Dobra - wy stękał Thaddeus. Cofnął się o krok i Serena,

oparta o niego całym ciężarem, się zachwiała,

Roześmiał się nerwowo.

- Ken, przerwa na papierosa?

Keri rzucił mu paczkę czerwonych marlboro. Thaddeus spokojnie wyjął papierosa

i zapalił.

- 1 co ty na to? - zapytał reżysera. Wsunął kciuk za pasek

spodni.

background image

-Dobrze. Lepiej. Tym razem widziałem jakąś' iskrę. Ale Holły musi poczuć bluesa.

Holly, możemy przerobie tekst, jeśli nie możesz się go nauczyć.

Jak to? - Serena opadła na sfatygowaną kanapę. Przecież nie myliła się aż tak
często, prawda?

No wiesz, jeśli twoje kwestie są za długie. - Tłumaczył powoli i wyraźnie, jakby
rozmawiał z cudzoziemką kiepsko znającą angielski. - Jeśli nie możesz
wszystkiego zapamiętać.

Sugeruje, że jest głupia?

Nie, dam radę - zapewniła znużona.

Nauczy się. - Thaddeus przysiadł koło niej. Położył miękką dłoń na jej nagim
kolanie i s'cisnął uspokajająco.

Wiesz, że tak, pomyślała. Boże, czyżby już się zakochała? Czasami jest chyba aż za
łatwa. Bez komentarza.

- Jasne, jasne - zgodził się Ken. - Ale musimy mieć wię

cej prób. Co ty na to, Vanesso?

Vanessa nie zdążyła wszystkiego nagrać, bo nie dali jej dos'ć czasu, by podłączyć

sprzęt.

-Bomba - skłamała entuzjastycznie. Jak by nie było, to tylko próba.
A wszystko wskazuje na to, że prób ezeka ich mnóstwo.

myślisz, że kogoś znasz

- Skarbie, wróeiłeeem! - Dan zajrzał do pokoju Jenny,

swojej młodszej siostry. - Vanessa?

-Cześć. - Vanessa wstała zza sztalug Jenny. Przytulny pokój nadal pełen był płócien

jego siostry. Jedne przedstawiały rozmyte krajobrazy, inne szkice najsłynniejszych
nowojorskich budynków, między innymi Dakoty przy Siedemdziesiątej Drugiej. Było
też kilka aktów, które, jak zauważyła Vanessa, Dan skrzętnie omijał wzrokiem, na
wypadek, gdyby były to autoportrety Jenny, Objęła go serdecznie i uściskała. - Dzięki,
■ pozwoliłeś mi się u was zatrzymać.

Będzie super - zapewnił ją i usiadł na łóżku zasłanym niebieską flanelową
narzutą. - Spędzimy razem szalone nowojorskie łato. Wyobrażam sobie te
wszystkie rzeczy, wiesz: pływamy rowerem wodnym po jeziorku w Central Parku,
za-|:idamy bajgle z H&H w wolny dzień...

Tak, brzmi świetnie, ale będę niesamowicie zajęta. Musimy nieźle harować, jesTi
ten film ma się udać. - Skinęła głową w stronę komputera. Na monitorze widniała
nieruchoma ■etyczna twarz Sereny van der Woodsen, Vanessa przeglądała

background image

materiał, który udało jej się nakręcić tego popołudnia. Jeśli to

63

miała być reprezentatywna próbka gotowego filmu - ciężka sprawa.

-

Jasne.

Dan się naburmuszył.

-

Oczywiście,

No cóż, wszystko ma swoje dobre strony. Im bardziej Serena myliła się na

próbach, tym więcej czasu Vancssa miała na eksperymenty artystyczne. Chciała
zrobić cos naprawdę dobrego. Postanowiła, że jej zdjęcia będą bardzo awangardowe,
aż Kenowi Mogulowi i producentom opadną szczeki. Mówił coś o Godar-dzie, a
Vanessa to mistrzyni łączenia humoru i tragedii. Pokaże zużyty kondom pod
podeszwą Holły, imprezowiczkę zbnikaną!

- Gdzie twój tata? - zapytała, chcąc zmienić temat. To tyl

ko kwestia czasu, zanim stanie oko w oko z Rufusem, bitni-
kowym poetą, ojcem Dana. Pewnie, jak zwykle, będzie miał
na sobie poplamioną koszulkę z logo Metsów i zbyt obcisłe
brązowe szorty. Liczyła, że spotka go, zanim wpadną na siebie
w środku nocy. Kto wie, co wtedy wkłada?

Dan wzruszył ramionami.

Rozmawiałaś z Ruby? - Wyjął z kieszeni wymiętą paczkę cameli. Zapalił i położył
się na wąskim, niewygodnym łóżku Jenny. - Mam nadzieję, że się pogodzicie.
Życie jest za krótkie, rozumiesz?

Co? - Vanessa leniwie wyciągnęła się obok niego. Ruby przysłała jej kilka
esemesów z wyrazami skruchy, ale była zbył wściekła, by je doczytać do końca.
Oczyma wyobraźni widziała, jak siostra wyciska Piotrowi syfy z pleców w
zachlapanym farbami atelier, czyli jej dawnym pokoju. Musnęła niemal łysą
głową kark Dana i szepnęła: - Wiesz, w tej chwili nie chcę o tym myśleć.

To źle - zauważył poważnie. - Zawsze podobało mi się to, co was łączy.

§4

- Jasne. - Zachichotała mimo woli. - Dobrze się czujesz?
Dan odwrócił się tak, że niemal stykali się nosami. Vanes-

sa pocałowała go w usta. Pachniał papierosowym dymem. Dotknął jej twarzy.

-Wiesz, nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale szczęście jest... jest tu. pod

nosem, rozumiesz? Jesteś wszystkim, czego potrzebuję do szczęścia, i mam cię tu, w
domu. Tak, wiem, masz mnóstwo pracy i w ogóle, ale i tak jest świetnie. O wiele
łatwej jest osiągać szczęście, niż pogodzić się ł. brzydotą.

Vanessa zagryzła usta. Owszem, kocha Dana, ale bała się, że wygłosi zaraz

kolejną żenującą deklarację wiecznego uczucia, jak w swojej mowie pożegnalnej.
Niektórych rzeczy lepiej nie mówić.

Prosimy o powtórkę.

- Nauczyłeś się tego w pracy? - zażartowała. - Nie wie

działam, że w Strand można kupić poradniki psychologiczne.

-Nie mówię o pracy. - Mocno zaciągnął się camclem. Dzisiaj w czasie przerwy

przeczytałem Śiddarthę. Zycie jest /.byt krótkie... Mamy tylko cień s/ansy na to, że
nadamy mu Nens, rozumiesz?

background image

O ile pamiętała, tylko o jednej książce mówił równie entuzjastycznie. Były to

Cierpienia młodego Wertera, nudny bełkot o depresyjnym kolesiu, który na końcu
popełnia samobójstwo, ho jego dziewczyna wyszła za innego.

No dobra, zbiłeś mnie z tropu. O co ci chodzi, do choiny .> - zapytała. Patrzyła w
jego piwne oczy spod zmarszczonych brwi.

O sens życia - odparł krótko.
A może o pewną blondynkę z okrągłym tylkiem?

^

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostafy zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Odkryłam coś w sobie, jestem totalnie bi. Nie tak, jak myślicie - po prostu jestem
wiecznie rozdarta, gdzie spędzić lato. Doszłam do wniosku, że chcę mieć i jedno, i
drugie. Dzięki ci Boże za lotnisko Teterboro. Chwila na autostradzie i w niecałą
godzinę jestem na plaży. Tym sposobem nie ominie mnie żaden surfer i żadne
przyjęcie tu, w domu.

A miejskie przyjęcia w lecie mają w sobie coś ekskluzywnego. Są takie kameralne,
żadnych nieproszonych gości. No, prawie. Przecież lubimy, kiedy nas fotografują. Po
prostu chcemy mieć pewność, że we włosach nie został nam piasek plaży, zanim
rozbłyśnie flesz. Tak, mówię o paparazzi... Najwyraźniej muszą pracować przez całe
lato i chyba koszmarnie im się nudzi, bo ścigają nieliczne sławy zostające w mieście -
mnie także - jakby co noc odbywała się ceremonia wręczania nagród MTV.

Lato i plaża to jedno i to samo. Nie wyobrażam sobie rozstania z wybrzeżem. Afe
przepiękny aktor T właśnie to zrobił; porzucił fantastyczną posiadłość nad morzem
(tak, tę samą, która widzieliście w odcinku Cribs) na rzecz upalnego lata w dusznym
Nowym Jorku. To dopiero profesjonalizm.

66

ZA OCEANEM

Kiedyś byliśmy angielską kolonią, ale później wygraliśmy wojnę {bez urazy) i dlatego
pewne rzeczy wyglądają u nas inaczej. Bardzo mi się podoba idea monarchii -
zwłaszcza następca tronu i jego rudy brat, lew salonowy - ale wielu rzeczy nie
pojmuję, Na przykład wieść niesie, że pewna młoda, seksowna niebieskooka
Amerykanka, którą wszyscy znamy i kochamy, zaręczyła się z brytyjskim młodzień-
cem o błękitnej krwi. On jednak preferuje swoją, za przeproszeniem, kuzynkę?
Podobno w najszlachetniejszych angielskich rodzinach nie ma nic niezwykłego w tym,

background image

że zaprasza się kuzynkę na tato, trzyma się ją za rękę podczas romantycznych
kolacyjek w najelegantszych restauracjach Londynu i wymyka się razem na
polowanie na lisy do domku pod strzechą. I co, szok kulturowy?

Wasze e-maile

IJ1 Droga Plotkaro

Moja mama się uparła, żebym tego lata odbyła praktyki w znanym magazynie.
Mówi, że dzięki temu poznam prawdziwe życie, ale mam wrażenie, że jako
jedyna spędzam lato w dusznym budynku, pakuję przyszłoroczne sandały Marca
Jacobsa i liczę sztuki biżuterii Me&Ro. Czuję się jak ekspedientka! Zresztą mam
jeszcze czas, żeby pracować do końca życia, prawda? Czy nie powinnam teraz
pokazywać się na plaży w towarzystwie mojego boskiego chłopaka? Zamknięta

\*J\ Droga Zamknięta

A jak myślisz, jak ja się czuję? Nadal tu siedzę, choć klimatyzacja działa
nastawiona na fuli, przy komputerze

chłodzi się Dom Perignon, ale pracuję, zaspokajam wasze plotkarskie potrzeby. Atak
poważnie, uszczknij coś guccistycznego z pótki z okularami słonecznymi. Zasługujesz na
to! (Nikt nie zauważy, jeśli weźmiesz też coś dla chłopaka) Plotkara

IJ| Droga Plotkaro

Czy N ma zaginionego brata? Chyba go widziałam wOysterShack, ale przecież
niemożliwe, żeby to był on. Ten chłopak wyglądał jak robotnik i zadawał się z co prawda
ładną, ale jednak miejscową. Co jest? Zezowata

I*H Droga Zezowata

Jest tylko jeden jedyny N. Skoro teraz wszedt w branżę budowlaną, zatrudnij go, żeby ci
wyremontował taras. Może się spoci, a wtedy zaproponujesz mu kąpiel nago! Plotkara

Na celowniku

B kłóci się z myszowatą ekspedientką u Harveya Nicholsa, w dziale torebek. W Londynie także
są listy oczekujących, ale do niektórych jeszcze nie dotarło, że cierpliwość to cnota. S błądzi po
nieznanych zakątkach Upper East Side, wygląda na to, że się zgubiła. Kupiła puszkę kociego
jedzenia. Czyżby nowa wariacka dieta? N pojawił się na Catachungo Road w Hampton Bays, w
baseballowej czapeczce z logo Yale, bardzo blisko tajemniczej dziewczyny w różowej koszulce z
logo Oid Navy. Czyżby otworzyli sklep w Hamp-tons? V siedzi na brązowym skórzanym fotelu u
fryzjera

ÓS

na Upper West Side - nie przejęła się napisem tylko dla mężczyzn. Chyba ktoś powinien jej
powiedzieć, że już nie jest na Brooklynie. D na ławce na Union Square zaczytuje się książką o
jodze kundalini i zaciąga papierosem. Może chce napisać epicki poemat o pozycjach jogi dla
chorych na raka płuc? Kogoś to ciekawi? Bo mnie tak.

Wiecie, że mnie kochacie. plotkara

background image

miejscowi tez ludzie

Nate pedałował poboczem żwirowanej drogi i skręcił na parking przed Oyster

Shack. Tym razem nie powtórzył wczorajszego żałosnego występu. Po lodach Tawny
zaprowadziła go do warsztatu U Boba i rower był jak nowy. Chciwie zaciągnął się
świeżym powietrzem. Rano wypałił tylko jedną trzecią skręta, więc myślał jasno.

Coś nowego,
Dochodziła dopiero szósta, ale w Oyster Shack zebrało się już mnóstwo

dzieciaków w szortach i koszulkach na ramiącz-kach. Wszyscy sączyli piwo z puszek i
zajadali frytki. Nate oparł rower na nóżce i powoli podszedł do czerwonego stolika,
przy którym Tawny paliła papierosa virginia slim. Na pełnych ustach, muśniętych
brzoskwiniowym błyszczykiem, malował się diabelski uśmieszek.

W innej sytuacji Nate czułby się głupio, jadąc na randkę rowerem. Ale teraz

odpowiadał mu wysiłek, podobała mu się bryza we włosach i wiatr na twarzy. To
ostatnie miałby też w kabriolecie aston martin, należącym do ojca. Samochód czekał
w garażu zaledwie dwadzieścia minut drogi stąd, ale był największym skarbem
Kapitana i Nate

;

owi nie wolno było

m

samemu siadać za kierownicą, zwłaszcza w dzielnicy tak nieciekawej jak Hampton
Bays.

Po wspólnych lodach i wizycie w warsztacie, Tawny zaproponowała kolację

następnego dnia. Nate"a nie trzeba było długo przekonywać. Los, jak dobry kumpel,
zawsze wybawiał go z opałów w odpowiedniej chwili. Akurat kiedy samotność
zaczynała mu doskwierać, poznał pewną siebie, seksowną Tawny.

-Jesteś'! - zawołała. Zgasiła papierosa na stole i cisnęła niedopałek na trawę.

Miała na sobie brzoskwiniową górę od kostiumu i króciutką wiązaną czarną
spódniczkę, która odsłaniała opalone, silne i jędrne uda. Rozpuszczone włosy opadały
na piegowate ramiona i zsuwające się ramiączka biustonosza w tym samym odcieniu,
co błyszczyk na ustach. - Bez upadku!

- Tak, tym razem dotarłem cały i zdrowy. - Nate się ro

ześmiał i potrząsnął głową. Opuścił kołnierzyk spranej, ale
czystej niebieskiej koszuli Brooks Brothers, którą założył po
pracy. Usiadł koło Tawny. - Więc to naprawdę dobry dzień.

-Jak było w pracy? - zapytała, smarując usta kleistą mana o zapachu wanilii.

Aromat docierał aż do Nate'a.

- Jak zwykle, mordercza harówka. - Od dwóch dni moco

wał nowe łupki na dachu trenera Miehaelsa. Bolały go ramio
na. na rękach miał odciski. - Pracuję u mojego trenera, więc
nie ma szans na chwilę przerwy. To straszny dupek. Czuję się
Juk na treningu.

Jasne, tylko bez kija. I piłki. I reszty chłopaków.

- W takim razie musisz go bardzo lubić, skoro zdecydowa

łeś' się pracować u niego przez całe lato - zauważyła Tawny.

Nate wzruszył ramionami, masując zesztywniały kark. -Owszem. - Przecież nie musi
jej od razu opowiadać o kradzieży viagry i wstrzymanym świadectwie, nie?

background image

M

Lepiej nie.

- Biedactwo - zaszczebiotafa. - Może masaż dobrze ci

zrobi? Poćwiczę na tobie. Po szkole chciałabym być MD.

Kim? Nie miał pojęcia, o czym mówi. MD? Miejscową Dupą?

- Masażystką dyplomowaną, głuptasie! Nie mieści mi się

w głowie, że tego nie wiesz! W każdym razie, rozmawiałam
już z właścicielem salonu spa w Sag Harbor i może weźmie
mnie na praktykę! Rozumiesz? Mogłabym się uczyć na praw
dziwych klientach! Strasznie mnie to kręci. - Pochyliła się nad
stolikiem i zaczęła masować jego przedramię. Masowała dwo
ma rękami, z zadziwiającą siłą. Długie paznokcie drapały go
lekko, jak diapaczki oszronioną szybę. - Widzisz? - zapytała.
- Super, co?

Owszem, super, a jeszcze lepszy byl widok. Tawny pochyliła się tak bardzo, że

miał dokładnie przed oczami jej imponujące gruszkowate piersi.

- Nadal chodzisz do szkoły? - wymamrotał, bo dotarło do

niego, że teraz jego kolej coś powiedzieć. - Ja właśnie skoń
czyłem. - Dobrze się poczuł, mówiąc te słowa. Bardzo mę
sko.

O rany.

Został mi jeszcze rok - wyjaśniła i przesunęła dłonie na jego klatkę piersiową.
Mięśnie były napięte po całym dniu pracy. - Już nie mogę się doczekać. Mam
dosyć szkoły. Wymyśliłam sobie, że po maturze wynajmę dom w Bays. Jak się
ma szczęście, to na turystach można zarobić tyle, że przez, resztę rokti leży się
brzuchem do góry. Taki mam plan. dorobić się na turystach. - Roześmiała się.

Super. - Nate z trudem skupiał się na jej słowach, bo piersi dziewczyny niemal
leżały mu na kolanach. Nie zwracał uwagi na to, co mówi. Trajkotała jak rodzice
w komiksie Pea-

72

nuts: bla, bla, bla. Miała takie lśniące, pełne, brzoskwiniowe usta i pachniała wanilią.

Pochylił się i pocałował ją lekko. Delikatnie dotknął jej policzków. Smakowała

dietetyczną colą i sztucznymi, ale pysznymi owocami.

Po dłuższej chwili odsunęła się ze śmiechem.

- Możemy to robić przez cały wieczór, ale najpierw chcia

łabym usłyszeć, jakie masz plany na przyszłość - stwierdziła
i wzięła go za rękę. - Opowiesz mi przy kolacji.

-Jasne. - Nate wstał i poklepał się po kieszeni, żeby się upewnić, że zabrał portfel.

Ciekawe, czy w Oyster Shack przyjmują platynowe karty kredytowe American
Express. Oblizał usla - teraz śliskie i owocowe - i przemknęło mu przez myśl, że jego
piwo będzie smakowało jak pina colada. - Chodźmy coś zjeść, to ci opowiem, co
planuję.

Nate Archibald coś planuje?

Super. - Znowu zachichotała. Wstała i wzięła ze stolika papierosy, zapalniczkę i
złotą torebkę z mnóstwem sprzączek,

Za kilka miesięcy idę do Yale...

background image

Yale? Naprawdę? Rany, to dobry uniwersytet, - Wzięła go pod rękę. -1 drogi.

Z drugiej strony, czyż wykształcenie nie jest jak torebka Itiikin - jak moż.na

wycenić coś takiego?

B jak buszująca

Blair Waldorf założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu w wysokim skórzanym

ciemnobrązowym fotelu. Podniosła do ust białą porcelanową filiżankę Spode'a. Upiła
malutki łyczek letniej herbaty earl gray i uśmiechnęła się do Jemimy, ekspedientki,
która ją obsługiwała,

- Panno Waldorf? - zaszczebiolała Jemima i wręczyła jej

nieduży, ciężki, oprawiony w skórę notesik. - Proszę bardzo.

Blair otworzyła książeczkę. Wewnątrz była jej czarna karta American Express,

rachunek i długopis. Bez wahania podpisała paragon, nawet nie patrząc na sumę.

Cudownie. Kazałam zapakować pani zakupy i zawieźć do hotelu Claridge. Czy
mogę pani jeszcze jakoś pomóc? Może wezwać taksówkę?

Nie, dziękuję. - Blair uśmiechnęła się wdzięcznie. - Pojdę pieszo.

Od godziny siedziała na prywatnym pokazie w nowym londyńskim butiku o

nazwie Kid. a Jemima - ładna brunetka ze strasznymi zębami - prezentowała jej
wszystkie rodzaje butów, jakie mieli w sklepie. Mierząc ponad dwadzieścia par
kozaków, zdążyła wypić dwie filiżanki herbaty, przejrzeć najnowsze francuskie
wydanie „Voguc" i zadzwonić do Mar-

cusa. Znowu poczta głosowa. Ciekawiło ją, czy pracuje, czy może wyrwał się gdzieś z
Camillą, kupić nowe kije do krykieta albo...

Albo co?
Blair nie poddawała się łatwo i postanowiła sobie, że wczorajszy dzień nie zepsuje

jej humoru. Może Marcus i Camillą musieli się sobą nacieszyć, odświeżyć rodzinne
więzi? Na pewno zaraz się sobą znudzą. Zresztą Marcus zapomni o istnieniu Camilli,
kiedy zobaczy Blair w nowych kozakach ze skóry pytona, czarnym gorseciku Cossarda
i biodrówkach do kompletu. Zamierzała mu zaprezentować ten strój jeszcze tego
wieczoru, w przerwie między daniami uroczystej kolacji i szampanem i czekoladą,
którą zaplanowała.

Wsunęła jeszcze ciepłą kartę kredytową do nowego portfela Smythsona. Wzięła

torebkę (ręcznie malowana z limitowanej edycji Goyarda), którą wczoraj kupiła, i
wyszła ze sklepu na cichą Press Street. Jak dotąd była w Londynie tylko raz, z
rodzicami, kiedy miała dwanaście lat. Zatrzymali się wtedy w hotelu Langham, przy
Regent Street. Oglądali zmianę warty, zajadali kruche ciasteczka, pili herbatę i
zwiedzili Tower. Pamiętała, że przez większość czasu słuchała Madonny na iPo-dzie.

background image

Ale wtedy była tu jako turystka. Teraz tu mieszka, a to zupełnie co innego.

Wszyscy mówili, że Londyn jest szary, mglisty, zachmu-ony i depresyjny, a

tymczasem od tygodnia świeciło słońce. ewa i krzewy kwitły, za każdym rogiem

kryły się piękne dy, budynki kusiły dekoracjami. Wszyscy twierdzili także Anglicy są

zarozumiali i nadęci, mają fatalne zęby i sil-akcent. O ile te dwie ostatnie rzeczy

okazały się prawdą, ńkj co wszyscy byli dla Blair bardzo mili i uprzejmi.

No pewnie, rozmawiała jedynie ze sprzedawcami, którzy żyli na prowizję.

IA

■'5

Ponownie zerknęła na komórkę; nadal żadnych wiadomości. Wrzuciła aparat do

torebki. Oczywiście rozumie, że dżentelmen musi zajmować się gościem - dla
angielskiej klasy wyższej rodzina to rzecz święta - a Camilla jest urocza, naprawdę.
No, tak. Nawet jeśli wygląda jak blond krowa. Blair to wszystko rozumie. Ale
chciałaby, żeby w ich związku pojawiło się więcej pikanterii, a im dłużej Marcus kazał
jej czekać, tym bardziej się niecierpliwiła. Może robi to tylko po to, żeby jeszcze
bardziej ją rozpalić. No, może.

Idąc mniej więcej w stronę hotelu, czulą się trochę jak Julia Roberts w Pretty Woman.
kiedy mszyła na zakupy na Rodeo Drive, w wielkim czarnym kapeluszu, i wszyscy
sprzedawcy prześcigiwali się, żeby ją obsłużyć. I jeszcze trochę, jak Audrey Hepbum
w My Fair Lady, gdzie grała śliczną biedną dziewczynę mówiącą cockneyem, która z
nizin społecznych wdziera się na salony. Tylko że Blair nie jest ani prostytutką, ani
biedulą z przcdmies'cia. Ech, szczegóły.

Rozglądała się dokoła, ale każda witryna, każdy szyld sklepowy wydawał się
znajomy. Czyżby naprawdę zwiedziła już wszystkie sklepy w okolicy? W Londynie to
żadna sztuka robić zakupy, korzystny kurs dolara jeszcze wszystko upraszczał. Blair
zauważyła to zaraz po przyjeździe; musiała wymienić pieniądze na taksówkę i bardzo
się ucieszyła, widząc iie ładnych, pastelowych banknotów dostała za nudne zielone
dolary. Kasjer w banku dal jej nawet garść monet, w tym wielkiego pensa. wartego
nie jednego cerita. ale aż dwa, śmieszną sześciokątną monetę i spore ciężkie
monety funtowe. Jeśli Anglicy używają monet tak samo, jak Amerykanie banknotów,
to po prostu zakupowy raj. Nie żeby ceny kiedykolwiek zdołały ją powstrzymać. Blair
stanęła przed budynkiem, który niczym się nie różnił od domów w zachodnim
Londynie. Była to wysoka, dobrze

76

oświetlona kamienica o dużych, czystych oknach z doniczkami na parapetach. Jednak
łata zakupów sprawiły, że Blair miała szósty zmysł; wiedziała instynktownie, gdy
trafiła na coś interesującego. Przez okno na parterze dostrzegła piękny chiński wazon
pełen białych kamelii na pozłacanym stoliku. Nie widziała nigdzie ubrań, ale była
święcie przekonana, że w środku kryje się coś wspaniałego.

Jakby nie było, każdy ma ukryty talent.

Zadzwoniła do drzwi i po chwili rozległ się dźwięk domofonu, więc weszła do

wyłożonego marmurem eleganckiego holu. W przestronnym, jasnym salonie królował
rninimalizm. Fantastyczna zielona torebka z krokodylej skóry spoczywała na szczycie
złamanej korynckicj kolumny, spowita w miękki blask reflektora. Zapierające dech w
piersiach czerwone aksamitne baleriny leżały na satynowej poduszce. Wyglądały na

background image

lak miękkie, że nie oparła się pokusie i pogłaskała je. Wysoka Hinduska z długimi,
gęstymi włosami uśmiechnęła się zza zabytkowego biureczka w stylu art nouveau.
Blair poczuła się nie na miejscu w dżinsach Rock Republic, złotej jedwabnej koszuli
Eberjey i skromnych sandałkach, ale nie miała zamiaru wychodzić.

- Jestem Lyla - przedstawiła się dziewczyna z nienagannym brytyjskim akcentem.

- W czym mogę pomóc?

Blair podeszła do kręconych schodów. Kierowana instynktem, wchodziła coraz

wyżej. Schody były dokładnie takie same jak te, po których schodzi Eliza w My Fair
Lady,
w tej scenie, gdy dębi ntuje w towarzystwie.

No proszę, życie naprawdę naśladuje sztukę.
Piętro było niemal puste, jeśli nie liczyć wielkiego lustra przy najdalszej ścianie.

Blair zatrzymała się w jasnym, słonecznym pomieszczeniu i wyobraziła sobie, że to
jej garderoba. Pośrodku, na szklanym wieszaku, wisiała długa biała

77

suknia. Jedwabna, uszyta ze skosu, zdawała się żyć własnym życiem. Była... piękna.
Ta, która ją włoży, będzie bohaterką niekończącego się romansu. Blair,
zafascynowana, dotknęła materiału. Czyżby to... Tak.

Suknia ślubna.

Jej suknia ślubna.

- Zechciałaby pani przymierzyć?

Blair odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Lyłę. Nie słyszała, kiedy weszła ńa

górę.

- Tak, koniecznie - szepnęła. - Muszę.
Po co właściwie?

W sklepie przyjmowano jedną klientkę naraz, więc nie było oddzielnej

przymierzalni. Lyla wspięła się na palce, żeby zdjąć szklany wieszak z uchwytu, a
Blair niemal zdarła z siebie ubranie. Włożyła suknię przez głowę. Przeszył ją dreszcz,
gdy jedwab, miękki i lekki jak bita śmietana, muskał jej ciało.

Nie spojrzała w lustro, póki nie była gotowa. Stała przy oknie, wpatrzona w ogród

na tylach sklepu.

- Proszę, jeszcze to. - Lyla zapięła jej na karku delikatny

złoty naszyjnik. - Chyba może się pani przejrzeć - mruknęła
i odwróciła Blair twarzą do lustra.

Blair ostrożnie szła przez duże pomieszczenie, unosząc skraj sukni, żeby na niego

nie nadepnąć. Przed lustrem było małe podwyższenie. Weszła na nie ze
spuszczonym wzrokiem, czekała, aż wszystko będzie idealnie. Puściła skraj sukni, od-
garnęła włosy z twarzy i spojrzała w zwierciadło.

-Och! - jęknęła.

Oto jej przyszłość. Blair w życiu nie widziała równie idealnej sukni. Zadziwiające.

Piękno kreacji sprawiło, że ona sama wydawała się jeszcze ładniejsza. Stanik
zupełnie nie pasował do kreacji, a jednak jej cera nigdy nie była równie
nieskazitelna. Czuła się, jakby zeszła z okładki letniego wyda-

nia ,,Town&Country'

:

. Najwyraźniej stare powiedzenie, że instynktownie wiesz, gdy

trafisz na odpowiednią suknię ślubną, zawiera sporo prawdy.

Pobiorą się w kościele świętego Patryka w Piątej Alei i wydadzą przyjęcie w hotelu

background image

St. Clair, w którym zarezerwują wszystkie pokoje dla gości. Ojciec poprowadzi ją do
ołtarza ze (zami w niebieskich oczach, szepcząc: „Kocham cię, misiu", zanim oddają
Marcusowi. A Marcus przez całą uroczystość będzie trzymał ją za rękę, jak tylko on
potrafi, dając do zrozumienia, że są nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.

Wspaniała, prawda? - Lyla splotła ręce na piersi. Stała za Blair i uśmiechała się z
aprobatą. Blair odnalazła jej wzrok w lustrze.

Idealna - szepnęła, wpatrzona w s'nieżnobiały jedwab.

Wyznaczyli już państwo datę? Hm, może najpierw oświadczyny? 1, no wiecie,
studia?

Biorę ją - zdecydowała Blair.
- Oczywiście, - Lyla skinęła głową. - Nie pożałuje pani.

- Narzeczony będzie zachwycony.

Blair machinalnie skinęła głową, ciągle wpatrzona w swoje odbicie.

- A

naszyjnik?

-

zapytała

Lyla.

Dlaczego

nie,

pomyślała

Blair.

No właśnie, dlaczego nie?

78

danny ma coś w sobie

Jedyne, eo nie podobało się Danowi w Strand to fakt, że w księgarni nie było

pewnego nowoczesnego wynalazku - klimatyzacji. Tego ranka pracował w ciasnej,
dusznej piwnicy, w informacji; zajmował się też specjalnymi zamówieniami, na
przykład na kalendarz z fotografiami chorób skórnych. Po kilku godzinach męczarni
miał wreszcie okazję zaczerpnąć świeżego powietrza.

O ile tak można nazwać papierosa. Ledwie zjawił się jego zmiennik - ponury, milczący
facet o imieniu Brent, który pracował w Strand od dwudziestu lat -Dan pomknął na
górę krętymi schodami i wypadł na zewnątrz.

Wzdłuż budynku biegł betonowy beżowy gzyms. Przysiadł na

nim, rozkoszując się cieniem i papierosem.

Na chodniku tłoczyli się przechodnie, zwabieni koszami

z przecenionymi książkami, których i tak nikt nie kupował.

Leżały tam na przykład: Numizmatyka w dzisiejszej Kanadzie
i Tiger, prawdziwa opowieść o psie, który pokochał kota. Dan
zamknął oczy i nic zwracał uwagi na buszujących w koszach.

Zaciągnął się głęboko i wspominał Siddarthę Hermana Hesse:
„Gdy Siddartha przechodził ulicami miasta, z jasnym czołem.

z królewskim wejrzeniem, smukły w biodrach - w sercach

background image

80

młodych dziewcząt z bramińskich domów budziła się miłość"*. Nic na to nie poradzi,
chciałby być Siddartha, a przynajmniej być podobnym do niego.

Chciałby też z kimś' o tym porozmawiać, zwłaszcza odkąd próba dyskusji z

Yanessą okazała się niewypałem.

Czyjaś' dłoń na ramieniu wyrwała go z zadumy. Otworzył oczy.

- Dan? - Bree, wysportowana, zwinna jasnowłosa córka

bramina, stała przed nim i podziwiała go jak Siddanhę.

I kto twierdzi, że marzenia się nie spełniają?

Cześć. - Zerw^ał się szybko. Bree miała na sobie obcisłą zieloną koszulkę bez
rękawów i białe szorty. Związała włosy w dwa kucyki. Jej skóra wręcz
promieniała zdrowiem.

Ty palisz? - zapytała wstrząśnięta.

-Nie, nie. - Dan szybko cisnął zapalonego papierosa na ziemię i zadeptał

niedopałek. - Trzymałem go dła Steve'a, musiał wrócić do środka.

Nieźle, Szekspirze.

Uf - odetchnęła, wachlując się dłonią. - Palenie bardzo szkodzi zdrowiu.

Wiem. wiem - zapewnił szczerze i wytarł ręce w sprane zielone sztruksy.

Tak się cieszę, że cię spotkałam! - Bree wskoczyła na krawężnik i przeskakiwała
z miejsca na miejsce, jak dziecko. które chce do łazienki, ale żal mu się rozstać
z kolegami. - Chciałam ci powiedzieć, że Siddartha bardzo mi się podobał.

Tak? Świetnie. Niedawno sam wróciłem do tej książki.
- Tak? Co za zbieg okoliczności.
Jasne. Zbieg okoliczności.

* Hermann Hes.se Siddartha. Poemat indyjski, pr/el. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo

Poznańskie, Poznań 1988 (przy. tłum.).

6 - Tylko w twoich siuich

g 1

-Więc spodobała ci się? - zapytał, zakładając nogę na nogę gestem, jak miał

nadzieję, tyleż sportowym co intelektualnym. - A co teraz czytasz?

-Zabieram się do dzieła, nad którym pracuje mój jogin. Pisze o tym, jak usprawnić

komunikację między mózgiem i pozostałymi organami, za pomocą jogi i mantr.
Napisał z pięćdziesiąt rozdziałów, a każdy ma prawie sto stron. Pracował nad tym od
jedenastu lat. W tym roku chyba mu to wydadzą. Prosił, żebym rzuciła okiem. Ja!
Wyobrażasz to sobie? To wielki zaszczyt!

Zaszczyt? Raczej wrzód na jej wyćwiczonym tyłeczku.

- A1e muszę ci coś wyznać - ciągnęła, patrząc mu prosto

w oczy. - Nie przyszłam tu rozmawiać o książkach.

-Nie?

Dan zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. Nerwowo kopnął papierosa, którego się

wyparł. Oddałby wszystko, żeby go dalej palić.

-Chciałam zapytać, czy nic miałbyś' ochoty się kiedyś spotkać? Wiem, pewnie

wyda ci się to bardzo bezpośrednie. ale uważam, że trzeba chwytać dzień. Moim

background image

zdaniem los wynagradza śmiałość, nic sądzisz?

Dan entuzjaslycznie skinął głową.

-W każdym razie, trochę się nudzę sama. Dorastałam tutaj, w Greenwich Village,

ale potem chodziłam do szkoły z internatem na zachodzie, więc nikogo tu nie znam.
Jesienią idę na studia do Santa Cruz, ale nie chcę się nudzić w mieście przez całe
lato, sama jak palec.

Oczywiście - przytaknął ochoczo. - Chętnie ci potowa-rzyszę.

Super! - Bree zeskoczyła z krawężnika. - Jaki masz rozkład dnia?

Pracuję codziennie, ale po szóstej jestem wolny.

82

- Świetnie. Co powiesz na Bikram?
-Jasne - skinął głową, choć nie miał pojęcia, o czym mówi. Rzadko bywał w

klubach.

- Bomba! - pisnęła. - Podaj mi swój numer, zadzwonię,

żeby potwierdzić, ale powiedzmy, sobota? - Wpisała numer
jego komórki do różowego telefonu.

Pozwolił sobie na dłuższą przerwę, niż mu przysługiwała. ale po odejściu Bree

musiał zapalić jeszcze jednego camela, żeby się uspokoić. Nie miał pojęcia, co to jest
Bikram. Nowy modny klub? Hinduska restauracja? A może niezależny film? Nieważne.
Vanessa jest zajęta pracą, a on umówił się na gorącą randkę /e ślicznotką, która lubi
czytać.

Co jak co, ale ta randka na pewno będzie gorąca.

światła, kamera... a gdzie akcja?

-Cięcie! - wrzasnął Ken Mogul - Kurwa! - Cisnął zieloną fluorescencyjną podkładkę

na ziemię i zerwał się ż metalowego krzesła. - Dziesięć minut przerwy. Muszę zapalić,
do cholery.

Ręce Sereny drżały, gdy Thaddeus przypalał jej gauloisa srebrną zapalniczką

Zippo. Zaciągnęła się głęboko, ale tym razem nikotyna nie pomogła jej się uspokoić.
Opanowanie teksu i wygłaszanie swoich kwestii w odpowiedni sposób okazało się
trudniejsze, niż sądziła. Co najgorsze, Ken, przerażający dziwak, wrzeszczał na nią co
pięć sekund.

-Nie przejmuj się nim - mruknął Thaddeus. Przeczesał jasne włosy dłonią i

uśmiechnął się z błyskiem w cudownych jasnoniebieskich oczach. Objął ją
ramieniem. - Wiem, że jest ci ciężko. Zresztą uważam, że radzisz sobie świetnie jak
na pierwszy raz. Mamy po prostu bardzo napięty plan zdjęciowy, a Kenowi zależy,

background image

żeby producenci byli zadowoleni. Uwierz mi, to nie ma nic wspólnego z tobą.

Czyżby?

- Naprawdę? - szepnęła, wtulona w jego opiekuńcze ramiona. Winnych

okolicznościach nic kleiłaby się tak do faceta, którego zna dopiero od kilku dni, ale
Thaddeus to ktoś' wię-

cej niż zwykły znajomy, [ nie chodzi tylko o to, że jest. Grali

1

zakochanych.

Podczas prób idiotycznej sceny kulminacyjnej I całowali się już osiem razy. Tulenie
się do niego na kanapie

wydawało się jak najbardziej naturalne.

-

Słuchajcie! - ryknął reżyser. Wrócił do pokoju, wepchnął

[ paczkę czerwonych marlboro do kieszeni pogniecionej dżinso

wej koszuli z obciętymi rękawami, przez co wyglądała raczej

jak kamizelka. Serena wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.

Thaddeus przykrył jej dłoń swoją w uspokajającym gestie.

- Poniosło mnie - przyznał Ken. - Dajmy sobie spokój na

dzisiaj, dobrze? I tak, muszę z Vanessą ustalić rodzaje ujęć. Ale
wy dwoje pracujecie dalej. Idźcie na kolację, aa mój koszt.

-Dzięki, Ken. - Thaddeus wstat i się przeciągnął. Serena poczuta zapach potu i

wody kolońskiej Carolina Herrera for Men. - To był męczący dzień. Chętnie
wyskoczyłbym na drinka.

- I popracujecie nad chemia, tak. Holly? Poznaj go. Poroz-

\ mawiaj z nim, słuchaj go, ucz się od niego. Macie się zgrać,

rozumiecie?

i

Serena skinęła głową i zdusiła niedopałek w popielniczce

z macicy perłowej, balansującej na oparciu brązowej skórzanej kanapy. Jasne, może
się zgrać, zwłaszcza z Thaddeusem. Ale ' niekoniecznie na oczach Kena.

- Świetnie - mruknął reżyser. - No, to lećcie na kolację.

To wasza praca domowa.

Kolacja z hollywoodzkim gwiazdorem? A będą oceny?

Wybrali As Such przy Clinton Strcet. najmodniejszą, najbardziej zatłoczoną

knajpkę w mieście. Podawano tu najlepszego tatara, serwowanego z jajami
przepiórezymi i frytkami L solą morską. Opróżnili bulelkę szampana Veuve Cliquot
do czekoladowego ciasta z jeżynami na deser. Lekko wsławiona

84
B5

Serena wyznała Thaddeusowi, jak to się stało, że w zeszłym roku nie przyjęto jej
ponownie do Hannovcr Academy.

Pojechała na lato do Europy. Przez kilka miesięcy balowała z Erikiem. starszym

background image

bratem, i flirtowała z Francuzami. Erik w sierpniu wrócił do Stanów, ale Serena
została dłużej. Po co się liczyć, skoro plaże Saint-Tropez są takie piękne nawet we
wrześniu? Na szczęście Constance Billard, prywatna żeńska szkoła, do której
uczęszczała od przedszkola, zgodziła się przyjąć ją ponownie.

-Juz myślałam, że trafię na podrzędny uniwersytet i do końca życia będę

mieszkała z rodzicami - wyznała. - A teraz proszę, gram w filmie, mieszkam sama, a
jesienią idę do Yale. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. - Uśmiechnęła się
uwodzicielsko, ale alkohol sprawił, że wyszło to dość nieporadnie. Była to zachęta,
żeby ją pocałował. Z drugiej strony, są w restauracji pełnej gapiów. Może lepiej, że
tego nie zrobił,

-Idziemy? - zapytaj, jakby nie mógł się doczekać, aż znajdą się w bardziej

intymnym miejscu.

Ledwie wyszli na duszną, rozgrzaną, zatłoczoną ulicę. rozległ się krzyk.

-Thad! Thad! - Z cienia wynurzył się krępy brodacz Ł aparatem fotograficznym.

Pstrykał zdjęcia, idąc w ich stronę. Flesz rozjaśniał ciemną uliczkę.

Thaddeus opiekuńczym gestem objął Serenę w talii. Miał fałszywy uśmiech na

ustach.

Serena także się uśmiechnęła. Przywykła już, że reporterzy z kronik

towarzyskich ją fotografują. Kilka razy wystąpiła też jako modelka. Ale żaden z
fotografów nie był tak natrętny. Przerażające.

-Idziemy - westchnął Thaddeus. Skinął na brodacza. -Słuchaj, stary, dość już.

Idziemy.

86

Ale reporter nadal im towarzyszył. Drobił i tańczył jak bokser, i pstrykał

bezustannie, tak szybko, że brzmiało to jak warkot karabinu maszynowego. Wy pstry
kał cały film, błyskawicznie załadował nowy i pstrykał dalej.

-Dosyć - warknął Thaddeus bardziej stanowczo. Szarpnął Serenę za ramię w

stronę jezdni. - Idziemy.

Serena uśmiechała się dalej, ale rozbieganym wzrokiem szukała taksówki.

- Kto to, Thad?! - zawołał reporter za ich plecami. - Co

masz dzisiaj na sobie, Thad? - dodał bezczelnie. - Jesteś bo
ski, wiesz? A ty, ślicznotko? Co to za projektant?

Akurat tego dnia założyła ulubioną czarną bawełnianą plażówkę Lesa Besta i

czarne baleriny Capezio, ale była zbyt zaskoczona, by to powiedzieć.

- Koniec! - wrzasnął gniewnie Thaddeus.
Czyżby zamierzał odstawić numer Cameron Diaz?
Wszedł na ruchliwą Clinton Street, machając rękami

jak rozbitek na bezludnej wyspie na widok samolotu ratunkowego. Ledwie zatrzymała
się taksówka, wepchnął Serenę do środka, wskoczył za nią i zatrzasnął drzwiczki.
Fotograf przycisnął aparat do szyby. Serena ukryła twarz na szerokim ramieniu
Thaddeusa i przez chwilę wiedziała, co czuta księżna Diana tuż przed śmiercią.

-Jedziemy, i to już! -warknął Thaddeus do kierowcy.
Dobiegł ich jeszcze krzyk fotografa:

background image

- Jutro będziecie na pierwszej stronie „Post"!
Na rogu Siedemdziesiątej Pierwszej i Trzeciej Alei Thaddeus zapłacił, wysiadł i

przytrzymał jej drzwiczki.

Ich kroki niosły się echem w nocnym powietrzu. Ruch uliczny szumiał na Drugiej

Alei jak ocean. Serena weszła na stopień i spojrzała na Thaddeusa. Wreszcie byli
równego wzrostu.

- Może wejdziesz na drinka? - zapytała. Nie chciała, żeby

przykre zajście z nachalnym paparazzim zepsuło im wieczór.
Jakby nie było, po raz pierwszy ma Thaddeusa tylko dla siebie.
Nie patrzy na nich reżyser-dziwak, nie ma tu kamer ani scena
riusza, Nie przepuści takiej okazji.

Wzruszył ramionami.

-Usiądźmy lu na chwilę. - Przycupnął na stopniu. -Wszystko w porządku?

-Tak - szepnęła. Ostrożnie uniosła sukienkę i usiadła obok niego.

- Cholerny fotograf - mruknął gniewnie.

Serena położyła mu dłoń na udzie w geście pocieszenia.

Dupek. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Nie przejmuj się nim. Chodź na górę,
zrobię ci pyszne mojito.

Czasami mam tego dosyć. Wiesz, mówią do ciebie, jakby cię znaJi. Zawołał do
mnie Thad, słyszałaś? - Thaddeus puścił jej propozycję mimo uszu. Serena
patrzyła na srebrny rożek księżyca nad wieżowcem przy Siedemdziesiątej
Drugiej.

Pewnie jest ci ciężko. Ludziom się wydaje, że cię znają. Widzą cię w filmach,
gazetach...

AJe nie chadzają na kolacyjki. Biedacy.

Słuchaj, przecież ja nawet nie nazywam się Thaddeus.

Jak to? - zdziwiła się.

Mam na imię Tim. Mój agent uznał, że Thaddeus brzmi bardziej filmowo.

Chyba miał rację. - Serena skinęła głową i nagle przyszło jej na mysi, że może i
ona powinna zmienić nazwisko. Może to jej pomoże w karierze.

Jasne, bo Serena van der Woodseu wcale nie brzmi dramatycznie.

Poszukał chwilę w kieszeni i wyjął paczkę parlamentów light.

88

Szanuj Książk:

Tu przynajmniej mamy spokój - mruknął i zapalił. Tak jest. Masz spokój i masz
mnie.

Żadnych fotografów - zachichotała. - Tylko my dwoje.

Odrabiamy pracę domową. Z chemii, kapujesz? Bracie, lepiej trzymaj się
scenariusza. Serena w życiu nie miała równie przyjemnej pracy domowej

i była pew

r

na. że świetnie sobie radzi. Pytanie tylko, jak się do niego przytulić, aby

dać mu jasno do zrozumienia, że to nic element roli. Chciała, żeby widział różnicą

background image

pomiędzy Screną a Holły. Żeby wiedział, które pocałunki są prawdziwe, a które
udawane.

Znowu się ^potykamy - rozległ się głos nad ich głowa-mi. Jason, jej sąsiad, w
granatowym garniturze w prążki. Rozwiązał żółto-niebieski krawat i rozpiął białą
koszulę pod szyją. Nie widziała go, odkąd tu zamieszkała i szczerze mówiąc, już
0 nim zapomniała.

Cześć, Jason. - Nie chciała być niegrzeczna, ale miała nadzieję, że sobie pójdzie.
Owszem, jest miły i słodki, ale ona i Thaddeus muszą odrobić pracę domową.

Cześć - odezwał się Thaddeus tym samym pogodnym tonem, którego używał w
telewizyjnych talk show. Nie wstał ze stopnia, ale podał rękę Jasonowi. - Jestem
Thaddeus.

Jason zbiegł ze schodów.

Właśnie szedłem po pocztę. Jason - przedstawił się. Mocno uścisnął dłoń
Thaddeusa. - Miło mi.

Wybierz sobie stopień - zażartował Thaddeus i przesunął się odrobinę. - Mamy
mnóstwo miejsca.

A może pójdziemy do mnie na drinka? - zaproponowała Serena z nadzieją.

Skoczę po piwo - zaoferował się Jason. - Mam kilka butelek w lodówce. Nie
musimy wspinać się na samą górę.

-Super. Podoba mi się tutaj. Taki miły wiaterek. I towarzystwo. - Thaddeus

uśmiechnął się do Sercny.

89

- Mnie też. - Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech,

choć wolałaby być na górze, tylko we dwójkę. Chce wiaterku?
Otworzy mu okno,

Jason mieszkał zaledwie piętro wyżej, więc już po chwili wrócił z trzema zimnymi

butelkami heinekena.

Dzięki. - Thaddeus z westchnieniem zdjął kapsel i cisnął go na stopień.

Ciężki dzień? - domyślił się Jason.

Bardzo - przyznał Thaddeus. - A ty? Co robisz?

Mam letnią praktykę w kancelarii Lowell. Bonderoff. Foster i Wallace - odparł
Jason i upił spory łyk. Na ulicy głośno zatrąbił samochodowy klakson. Serena
zerknęła na zegarek. To doprawdy fascynująca rozmowa, ale szczerze mówiąc,
wolałaby teraz siedzieć w gorącej wannie.

To moi prawnicy! - zawołał Thaddeus podekscytowany. jakby w życiu nie poznał
nikogo równie fascynującego jak Jason. - Nie znasz przypadkiem Sama?

Słyszałem o nim - odparł Jason. - To partner z Los Angeles, prawda?

Powiew wiatru rozwiał włosy Thaddeusa.

Prawdziwy pittbul. Boże, pamiętam, jak kiedyś miałem problem z jedną
wytwórnią i...

Świat jest mały. - Serena ziewnęła i się przeciągnęła.

W takim razie za mały świat. - Thaddeus podniósł butelkę i stuknął się z nimi.

Serena wypiła piwo do dna i przysunęła się do niego. Choć rozmowa była

śmiertelnie nudna, jest w towarzystwie dwóch dżentelmenów, którzy bez wątpienia
zaniosą ją na samą górę do jej mieszkania, gdyby wypiła za dużo i straciła równowa-

background image

gę-

Jakby nie byto, zawsze polegała na innych.

uciekająca panna młoda

Blair Waldorf wbiegła do holu hotelu Claridgejak kobieta bardzo zajęta, bo tak

właśnie było. Musi jak najszybciej wrócić do apartamentu i przejrzeć zakupy.
Spieszyło się jej zwłaszcza do imponującej sukni ślubnej, najwspanialszego łupu tego
tygodnia. Dziesięć tysięcy funtów to majątek, nawet dla niej, ale suknia była warta
każdego pensa i Blair wiedziała, że matka przyzna jej rację. A jeśli nie ona, to jej
ojciec. Harold J. Waldorf, uroczy gej, który korzystał z życia na południu Francji. Ze
wszystkich ludzi na świecie on na pewno zrozumie, co to znaczy, trafić na idealną
suknię ślubną.

Zamierzała zaplanować spotkanie z ojcem w Paryżu. Chyba już czas, żeby Marcus

poznał jej rodziców? To tylko kilka godzin stąd. No i co to za frajda, wyjechać z
ukochanym w romantyczną podróż pociągiem i zostawić kuzynkę Camillę w
Londynie. Idąc przez hol, dostrzegła recepcjonistkę za ślicznym małym biureezkiem.
Świetnie, pomyślała. Niech ona wszystko załatwi! Przemierzyła marmurowy hol i
zatrzymała się przed kobietą, piszącą coś w oprawionym w skórę notesie.

--Chciałabym zamówić bilety do Paryża - odezwała się Blair.

91

- Pani...

przepraszam

bardzo,

Beaton-Rhodes?

-

zapytała

recepcjonistka, niska, zgrabna Azjatka w okularach lennon-
kach i krótkiej, praktycznej fryzurce.

- Panna Waldorf - poprawiła Blair.
Nie pani Beaton-Rhodes. Jeszcze nie.

-Oczywiście - speszyła się recepcjonistka. - Chciałam się jedynie upewnić, czy

zostanie pani u nas przez kolejny tydzień?

- Tak, tak - B lair machnęła ręką. Miała ważniejsze sprawy

na głowie. - Jak mówiłam, chciałabym wyjechać do Paryża.
I to natychmiast.

-Oczywiście, jeszcze tylko potrzebna mi karta kredytowa. Żeby uiścić rachunek

za pokój.

Nie może pani wystawić rachunku na lorda Beaton-Rho-desa? - żachnęła się
Blair, zirytowana. - On się tym zajmuje.

Rozumiem. - Recepcjonistka skinęła głową i zapisała coś w małym notesiku. - A
czyjego lordów ska mość wkrótce nas zaszczyci? Musi podpisać rachunek.

Nie wiem - przyznała Blair. Za moniem będzie szykowała cudownie
romantyczny wieczór: szampan, bielizna, te sprawy; tyle że nie rozmawiała z
Marcusem cały dzień, więc nie wiedziała nawet, czy się spotkają.

Niestety, nalegam, żeby lord Beaton-Rhodes pojawił się u nas w najbliższym

background image

czasie i podpisał stosowne dokumenty.

Dobrze - warknęła Blair. - Przyjdzie.

Minęła je grupa włoskich turystów. Niektórzy robili zdjęcia rozzłoszczonej Blair. -Cóż,
panno...

Waldorf - podsunęła.

Cóż, panno Waldorf, lord musi jutro podpisać rachunek, inaczej będziemy
zmuszeni prosić panią o zwolnienie apartamentu. Są inni zainteresowani.

92

- Świetnie - syknęła Blair. - Zaraz do niego zadzwonię. -

Wyjęła komórkę z torebki i wybrała jedyną pozycję w „moich
numerach". Mogła się tego spodziewać - Marcus nie odbierał.
Postanowiła nie zostawiać wiadomości na poczcie głosowej.
Tego dnia nagrała się już trzykrotnie. Nie chciała, żeby uznał,
że zwariowała.

Bo oczywiście kupno sukni ślubnej to przykład zdrowego rozsądku.

- Nie odbiera - poinformowała recepcjonistkę. - Ma teraz

mnóstwo pracy, ale na pewno dzisiaj się odezwie. Poproszę,
żeby wpadł i załatwił całą tę sprawę, dobrze?

Minęło dopiero kilka dni, a Blair już podłapała brytyjski akcent i słówka. Jak

Madonna skracała niektóre głoskj i używała wyrażeń w stylu „cała ta sprawa".

Dobrze. - Recepcjonistka skinęła głową. - Proszę tylko pamiętać, że jutro musi
podpisać rachunek, w innym wypadku będziemy zmuszeni zażądać zwolnienia
apartamentu. Oby zdołał się na moment oderwać od żony i wpadł to załatwić,

Słucham? - Blair się najeżyła.

Tak? - rzuciła recepcjonistka arogancko.

Co pani powiedziała? - Blair czuła, jak jej uszy czerwienieją ze złości. Na
moment zapomniała o sukni czekającej na górze, w luksusowym apartamencie.
Zapomniała o pokojówce, która ochoczo przygotuje jej pysznego drinka, ledwie
stanie w drzwiach. Zapomniała o masażu, o którym marzyła. Zapomniała nawet
o Paryżu.

O ile pamiętam, powiedziałam: „Oby zdołał się na moment oderwać od pracy i
wpadł to załatwić" - wyjaśniła słodko recepcjonistka.

Nieprawda - wycedziła Blair. Pochyliła się nad kontuarem. - Powiedziała pani:
„Od żony".

To nieporozumienie - mruknęła recepcjonistka.

91

background image

Owszem, z pani strony! - wrzasnęła Blair. Nieśmiałość nigdy nic była jej
problemem. - Słyszałam, co pani powiedziała.

Tak, proszę pani. Oczywiście. Niecb jego lordowska mość podpisze dokument, a
wszystko będzie w porządku.

On nie ma żony. To jego kuzynka - ciągnęła Blair. - Aja jestem jego dziewczyną. -
Krzyczała już na cafe gardło. Włosi przyglądali się jej z drugiego krańca holu.

Recepcjonistka się zarumieniła.

- Proszę, nie podnośmy głosu.
-Pieprzyć to. - Blair miała po dziurki w nosie Anglii, ciągłej uprzejmości i brytyjskiej

godności. Nie interesowała ją żadna / tych rzeczy. Pieprzyć tę sukę, pieprzyć Anglie,
pieprzyć Marcusa i jego końską kuzynkę Camilię. Nagle zamarzyła o jednym, o
powrocie do domu.

-Wie pani co? Nie chcę tego apartamentu. Proszę zaraz zadzwonić do British

Airways i zarezerwować mi bilet. W jedną stronę, pierwszą klasą, do Nowego Jorku. -
Wsunęła rękę do torebki, znalazła kartę kredytową i cisnęła na kontuar.

- Do Nowego Jorku, pierwszą klasą, w jedną stronę - po

wtórzyła recepcjonistka. - Virgin lata codziennie o jedenastej.
Może jeszcze będą miejsca.

Yirgin. Dziewica. Odpowiednie, nie ma co.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Na pewno niektórzy z was to widzieli i podobnie jak ja nie mogli uwierzyć własnym
oczom. Wędrowałam sobie radośnie Madison Avenue w poszukiwaniu nowych
bawełnianych koszulek na plażę, i co widzę? Najstraszniejszy widok na świecie:
tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE. Zamknięte? To nie tak, jak myślicie. Wygląda na to,
że największy dan-1 dys w mieście i zarazem dyrektor kreatywny Barneys, Graham
Oliver, przyjaźni się z pewną niezależną operatorką filmową i zgodził się zamknąć
sklep na kilka dni, żeby mogli kręcić w spokoju.

Oby tylko otworzyli zgodnie z zapowiedziami. Wieść niesie, że debiut pewnej
młodej gwiazdy nie będzie tak spektakularny, jak się spodziewano. Podobno jest
tak źle, że najpierw kręcą wszystkie sceny bez niej. W nadziei, że praktyka
naprawdę czyni mistrza.

Barneys jest chwilowo nieczynny, więc chyba wyjadę na dobre - mam dosyć latania w
tę i z powrotem helikopterami i wynajętymi samolotami. Wiem, wiem, sama
mówiłam, że w Hamptons na początku lata nic się nie dzieje - zazwy-[ czaj czekam
do czwartego lipca, zanim tam pojadę - ale dochodzą mnie wieści o przedziwnych
wydarzeniach na

95

wyspie. Muszę zobaczyć to na własne oczy. Mam naprawdę ciężkie życie. Jakim
cudem uda mi się być jednocześnie w kilku miejscach? Nie żeby kiedykolwiek

background image

sprawiało mi to problem.

JAK PRZETRWAĆ LATO: PORADNIK

Nie będę rzucać nazwiskami, wiem, to do mnie niepodobne, ale widzę na mieście
mnóstwo grzeszników. Więc najpierw kilka słów na temat tego, co koniecznie musicie
wiedzieć:

1.

opalanie

Oczywiście najlepsza jest naturalna opalenizna. Jeśli matka natura nie chce
współpracować, ujdzie też opalanie natryskowe. Ale pamiętajcie, nieważne, nad
basenem czy w komorze natryskowej, opalamy się nago! Biate ślady po kostiumie to
szczyt złego smaku. A dwa dni wcześniej pe-eling i woskowanie! Nikt się nie nabierze
na plamy.

2.

brwi

Po pierwsze, wiemy, że powinnyśmy mieć dwoje, prawda? Odkładamy pęsetę. Nie,
wyrzucamy! Idziemy do mojej znajomej, Reese, u Bergdorfa, i to jak najszybciej. I
niech nikt nie waży się narzekać, że zapłacił 45 dolarów za jedna brew.

3.woskowanie
Mamy sezon kąpielowy, więc ta kwestia nie podlega dysku sji. Ty włożysz bikinr Eres,
a widok mamy wszyscy. Ja osobiście preferuję tradycyjną depilację brazylijską.
(Chcesz być piękna? Cierp!) Powszechnie wiadomo, że chwalę też aplikacje z
kryształków Swarovskiego, przesada jest jed-nak w ztym guście, prawda?

9.6

Wasze e-marle

|2§ Droga Plotkaro

Podobno w Internecie pojawił się bardzo ciekawy film, żywy dowód na to, że
niektóre już występowały przed kamerą. Kręcono go w plenerze, w Central
Parku, a partnerem naszej gwiazdy jest ten ogier, N, Dziewczyna ma ciemne,
kręcone włosy, ale to S, prawda? Kinoman iak

Ml Drogi Kinohnaniaku

Wyjaśnijmy sobie pewne fakty. Film, o którym mówisz, powstał jakiś rok temu i
nikt z grających w nim aktorów nie występuje teraz przed kamerą. Świetnie
zbudowana gwiazda jest teraz w Pradze, gdzie uprawia sztukę i nie wiadomo
co jeszcze. Au revoirl Plotkara

tJĘ Droga Plotkaro

Na zajęcia jogi chodzi ze mną strasznie wyjątkowa dziewczyna. Chcę nabrać
formy i jakoś zabić czas, dopóki moja najlepsza przyjaciółka uczy się w Pradze
malarstwa, a ta ciągle nudzi, że joga to sposób na życie. W każdym razie,
wczoraj po zajęciach opowiadała instruktorowi o „miłośniku książek
stymulujących rozwój duchowy". Zabrzmiało mi to podejrzanie znajomo - choć
nie do końca. Jakby miata na myśli złego brata bliźniaka naszego wspólnego
znajomego. Albo lepszego? Sama już nie wiem, co o tym myśleć. Czyżby w

background image

mieście zagościli pożeracze ciał i podstawiają klony przyjaciót? Przerażona

7 Tylko w twoich snach

07

Droga Przerażona

Bardzo ciekawy rozwój wydarzeń, ale nie sądzę, żeby to byta sprawka kosmitów. Po
prostu w lecie czasem warto pozwolić sobie na marzenia. Czy na wakacjach nigdy nie
udawałaś kogoś innego? Spróbuj kiedyś. Zamelduj się w hotelu jako, powiedzmy,
Principessa de Medici i nie zdziw się, kiedy zarząd przyśle ci kosz owoców albo butelkę
Dom Perignon. Czasami warto nieco naciągnąć prawdę. Plotkara

Na celowniku

B płaci za nadbagaż na lotnisku Heathrow. Upominki dla rodziny i przyjaciół? Czy też naprawdę
taszczy pokrowiec z suknią ślubną? N kupuje artykuły podstawowego użytku, aspirynę i
prezerwatywy, w aptece White's w East Hamp-ton. D popija bardzo zdrowy koktajl warzywny w
barze wegetariańskim w Soho. Może szykuje się na sezon plażowy? S mogłaby się czegoś od
niego nauczyć - właśnie wymknęła się wcześniej z próby i pobiegła na pokaz Tuleh niedaleko
F.I.T, a potem wpadła do lodziarni. Spokojnie. Wyglądać jak gwiazda to potowa sukcesu! Nie
żeby kiedykolwiek miała z tym problemy.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

ptaszki na drzewach ćwierkają o...

-Nate Archibald! Nie wierzę własnym oczom!

-Cześć, Chuck - mruknął Natc. Tego dnia w drodze do lómu zorientował się, że ma

trochę mało powietrza w przedniej oponie, więc skręcił na stację benzynowa BP przy
Springs Road. Było bardzo gorąco, od morza nie wiała nawet leciutka bryza, więc po
kilku godzinach ciężkiej pracy był spocony, zgrzany i wyczerpany. Sądząc po
przerażeniu na gładkiej, opalonej twarzy Chucka Bassa, wygląda! okropnie.

Chyba po raz pierwszy.

-Co pi się stało? - sapnął Chuck. Przesunął przeciwsłoneczne raybany na czubek

nosa, wręczy! pracownikowi stacji banknot pięćdziesięciodolarowy i mruknął: - Reszta
dla ciebie.

- W porządku, stary - odparł Nate, zirytowany. Odczepi! pompkę i ścisnął przednie

kolo, żeby się przekonać, czy jest Już dosyć powietrza,

Mimo koszmarnego upału, Chuck Bass miał na sobie ma-drasowe szorty i

kaszmirową bluzę. Jak zawsze wyglądał nieskazitelnie, gęste brwi unosiły się nad
przenikliwymi niebieskimi oczami, kwadratowy podbródek jak z reklamy wody po

background image

Boleniu by! starannie wygolony. Pomógł Nate

7

owi wstać.

99

Przerzuciłeś się na rower? - Chuek spojrzał na jego wehikuł. - Nie powiesz chyba,
że dbasz o środowisko.

Jasne. - Nate błagalnie spojrzał na zadbany budynek stacji BP, pokryty szarym
łupkowym dachem. Czy ktoś pospieszy mu na ratunek?

-Chodź, podwiozę cię. - Chuck zagrzechotał kostkami lodu w plastikowym kubku

po mrożonej kawie, którą przed chwilą wypił. - Jest ze czterdzieści stopni w cieniu, a
ty jesteś czerwony, jakbyś przeszedł przez piekło. Wolę nic myśleć, jak będziesz
wyglądał, kiedy dojedziesz tym cudem do Georgica.

Nate rozważał możliwości: pół godziny w słońcu albo dziesięć minut sam na sam

z Chuekiem Bassem.

I tak źle, i tak niedobrze.

- Jedziemy

-

westchnął.

Wizja

klimatyzowanego,

gołę

biego jaguara była bardzo kusząca.

Chuck otworzył bagażnik i Nate wpakował tam rower. Nie był pewien, czy się

zmies'ci, ale bagażnik okazał się zadziwiająco pakowny i rower wszedł prawie cały,
tak że wystawał tylko skrawek opony. Nate usiadł na białym skórzanym fotelu,
zatrzasnął drzwiczki, zapiął pasy i szykował się do drogi.

Chuek przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód wypełniło chłodne powietrze i

dźwięki Houses ofHoly Led Zeppelin.

Byłem na plaży w Sag Harbor i wczuwałem się w dawne klimaty - wyjaśnił
Chuek, ściszając dźwięk. - Wracamy do teraźniejszości.

Wracamy - zgodził się Nate, zrezygnowany. Sądząc po tonie kumpla, ten zaraz
zasypie go gradem pytań, Pogaduchy z Chuekiem to jak rozmowa
kwalifikacyjna.

Pewnie już słyszałeś o Blair. - Chuck majstrował coś przy klimatyzacji, choć w
samochodzie było już bardzo zimno. Skręcił na drogę łączącą Hampton Bays z
Easl Hampton,

'■ CO

którą Nate właściwie znał już na pamięć. Winnice przeplatały się 2 eleganckimi
domkami krytymi szarym łupkiem. Gdzieniegdzie pojawiał się skrawek oceanu za
czyimś ogródkiem.

Blair? - powtórzył, gdy mijali Oyster Shaek po lewej stronie. Tawny pochłonęła
go do tego stopnia, że samo imię Blair, wypowiedziane na głos, zabrzmiało
dziwnie. O ile wiedział, wyjechała na wakacje do Anglii z tym nowym facetem,
Anglikiem. Ilekroć o niej myślał, zdawała się bardzo odległa, choć wiedział, że
wkrótce znowu się spotkają. Nieważne, czy straciła głowę dla tego Angola czy
nie. Blair Waldorf nie zrezygnuje ze swego marzenia o studiach w Yale. We
wrześniu spotkają się na uczelni, to nieuniknione.

Wróciła. - Chuck przeciągnął to słowo, jak Drew Barry-more w Duchu. Znowu
zagrzechotał lodem w kubku i upił łyk wody o posmaku kawy. - Przyleciała
dzisiaj rano.

Tak? - Nate bawił się pasem bezpieczeństwa. Blair wróciła już z Londynu? To
dopiero nowina,

background image

- No. - Chuck jeszcze bardziej ściszył dźwięk. - Ciekawe,

I czy pocałowały się z Sereną i pogodziły. Znowu. Wiesz, co

mam na myśli.

- Blair i Sereną nigdy nie gniewały się długo - bąknął

Nate. Bębnił palcami w drzwi w rytm muzyki.

Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział, bo zazwyczaj kłóciły się przez

niego.

- To dobrze, ze względu na Screnę - dodał cicho Chuck.

-Teraz potrzebna jej przyjaciółka.

Nate nie zareagował. Słowa Chucka go zaniepokoiły. Zupełnie jakby świat kręcił

się dalej, bez niego. Jest w Hamptons od zaledwie tygodnia, a już nie ma pojęcia, co
się dzieje.

- Podobno nie za dobrze jej idzie to całe aktorstwo - za

uważył Chuck. - Ale na pewno jeszcze postawi na swoim. Jak
zawsze.

101

- No tak, aktorstwo - powtórzył Nate. Zapomniał o filmie

Sereny. To było coś zupełnie innego niż jego codzienna haró
wa. Nagle poczuł, że musi zapalić. Wyciągnął rękę po elek
tryczną zapalniczkę. - Mogę, prawda?

Chuck wzruszył ramionami.

Nieważne, jakie kłopoty ma Serena. To nic w porównaniu z tym, w co
wpakowała się Blair. - Jechał szybko i skręcił gwałtownie, z piskiem opon.
Po obu stronach drogi domy były coraz bardziej okazałe, a ogrody coraz
bardziej rozległe.

Jakie kłopoty? - zainteresował się Nate. Zapalił połówkę skręta, którą
rozsądnie trzymał od rana.

-BI air wróciła z Londynu w ogromnym pośpiechu. Z... bagażem.

Jakim bagażem? - Skręt zaczynał działać. Czy tytko mu się zdaje, czy
Chuck to megadupek. Do tego stopnia, że właściwie już nie jest
człowiekiem, tylko jakimś androidem albo czymś' takim?

W Londynie Blair kupiła mnóstwo rzeczy, między innymi suknię ślubną. I
taki staroświecki angielski wózek dziecinny. A potem wróciła do Nowego
Jorku.

No i co? - zapytał Nate. Jego uwagę zwrócił wielki biały namiot na środku
trawnika. Panna młoda w koronkowej sukni i łysiejący pan młody
pozowali do zdjęć z gitarą, pod wiekowym dębem. Początkujący
gwiazdorzy rockowi zawsze biorą ślub w Hamplons.

Blair wróciła w pośpiechu, taszcząc suknię ślubną i wózek dziecinny...
Nie wiem. - Chuck westchnął zniecierpliwiony. - Sam pomyśl.

Nie było to trudne zadanie, nawet dla upalonego faceta.

Byle co nie skłoniłoby Blair Waldorf do przerwania podróży. Czyżby

wróciła, żeby zaplanować ślub? Nate nie mógł tego wykluczyć, ale też nie
wyobrażał sobie Blair kroczącej do

ołtarza w białej sukni. Chyba że to on, we fraku, będzie na nią czekał.

background image

Oczywiście nie są już razem, ale nie wyobrażał sobie, żeby Blair, jego Blair,
wyszła za kogoś innego.

Odetchnął z ulgą, gdy pod kołami zazgrzytał żwir krętego podjazdu na

posesji jego rodziców. Chciał zostać sam z tymi rewelacjami i nowym dużym
skrętem.

Dzięki, stary - mruknął do Chucka, wysiadając z wozu.

Jeśli chcesz jeszcze pogadać, wejdę do środka. Zamówimy sushi! -
zawołał Chuck przez otwarte okno.

Nate puścił mimo uszu żałosną propozycję. Wyjął rower z bagażnika i

pojechał do domu. Musi jasno pomyśleć.

I nauczyć się, że nie można wierzyć we wszystko, co się słyszy. (No, ale

czy wszyscy nie popełniamy czasem tego błędu?)

102

S idzie w ślady audrey, dosłownie

Serena wysiadła z jaskrawożółtej taksówki na zatłoczonej Piątej Alei. Miała na

sobie prostą czarną sukienkę i ogromne okulary przeciwsłoneczne, dzieło projektanta
Baileya Wintera. Był to kostium filmowy - nawet Serena nie włóczyłaby się po
mies'cie w środku dnia w sukience koktajlowej. Ćwiczyła scenę rozpoczynającą film.
Holly miała podziwiać wystawy słynnego sklepu jubilerskiego, Tiffany and Company,
jedząc, śniadanie po przebalowanej nocy, podobne jak Audrey Hepburn w filmowym
klasyku.

Z tekturowym kubkiem i torebką z ciastkami w dłoni, Serena grzecznie szła w

stronę eleganckiego budynku, licząc pod nosem kroki. Jeden, dwa, trzy, cztery.

-Uważaj! - warknął biznesmen w garniturze. Minął ją, nie odsuwając słuchawki od

ucha.

- Przepraszam - mruknęła Serena, speszona. Zawróciła do krawężnika i zaczęła od

nowa. Starała się is'ć wyprostowana jak struna tak, jak kazał Kcn, ale musiała też
zmierzać prosto do sklepu, a to graniczyło z niemożliwością wobec tłumów na ulicy.
W końcu jej się udało, ale wystawę oblegali turyści. gorączkowo pstrykając zdjęcia.
Tego na pewno nie było w scenariuszu.

Gruba starsza kobieta w spódniczce do tenisa wręczyła jej aparat, na migi

pokazując, ze ma zrobić zdjęeie. Serena wzruszyła ramionami, odłożyła torebkę ze
śniadaniem i wzięła aparat. Sfotografowała kobietę, z uśmiechem wskazującą logo
Tiffany.

-Dzięki! Mogę ci teraz zrobić zdjęcie? Pracujesz tu, prawda? - Serena była

wstrząśnięta. Jasne, pewnie wszyscy myśleli, że Tiffany zatrudnił ją w nadziei, że

background image

nawiązanie do znanego filmu zwiększy sprzedaż. Czekała z uśmiechem przyklejonym
do twarzy, aż kobieta pstryknie parę fotek, a potem zabrała torebkę ze śniadaniem i
wróciła do krawężnika. Podmuch gorącego powietrza z mijającego ją autobusu,
podwinął jej sukienkę.

Uroki lata w mies'cie. Spojrzała na sklep, drżąc ze zdenerwowania. Na dworze

było prawie czterdzieści stopni w cieniu, pociła się w zbyt eleganckiej sukience i
ludzie się na nią gapili. Chciała do domu - do klimatyzowanego apartamentu
rodziców, a nie zasikanej przez kola nory. Chciała przebrać się w lniane szorty,
bezrękawnik, wygodne klapki i do wieezora sączyć piwo eorona i oglądać stare
seriale w telewizji. Zawsze we wszystkim była najlepsza, poczynając od nauki,
poprzez jazdę konną, po zdobywanie facetów. I to bez najmniejszego wysiłku. Była
święcie przekonana, że aktorstwo przyjdzie jej z podobną łatwością. Ale jak dotąd
reżyser był bardzo niezadowolony z jej pracy.

Ciekawe, ezy nawet Blair Waldorf, największa fanka Śniadania u Tiffany'ego,

zniosłaby wariackie tyrady Kena Mogula.

Po raz kolejny ruszyła w stronę sklepu.

-Patrz, kochany! - zawołała potężna kobieta z południowym akcentem.

Pokazywała Serenę łysemu grubasowi w ohydnym stroju - koszulce Lacosty i
drelichowych szortach. Reszty dopełniały czarne skarpetki w tanich sandałach.

104

105

No, tego jeszcze nie było - sapnął facet.

Jak w Śniadaniu u Tiffany 'ego, prawda? - Kobieta podeszła do Sereny. -
Rany, skarbie, co to, jakaś reklama?

Serena udawała, że nie słyszy. Kto by się spodziewał, że na ulicach

Manhattanu czyha tyle pułapek? Cofnęła się do krawężnika, skupiła i zaczęła
jeszcze raz.

To się nazywa poświęcenie.

W oczach turystów była chodzącą reklamą sklepu, a w głębi duszy

gotowała się z wściekłości i była na krawędzi wybuchu. Szczerze mówiąc, już
odechciało jej się grać. Najchętniej dałaby sobie spokój i zajrzała do Barneys,
żeby się przekonać, czy mają coś nowego. Ale oczywis'cie nie może. Po pierw-
sze, ze względu na zdjęcia sklep był zamknięty, a po drugie. jeszcze nigdy nie
poniosła klęski i w głębi duszy była równie waleczna jak jej (czasami)
najlepsza przyjaciółka, Blair.

-

Niezła dupka, blondynko! - zawołał ktoś za nią.

Odwróciła się. Obleśny facet wychylał się z okna taksów
ki. Fuj! Audrey Hepburn nigdy nie zdarzały się takie rzeczy.

No tak, ale Audrey Hepburn miała płaski tyłek. Za to umiała grać.

background image

pieniądze to poważna sprawa

Blair nie wiedziała, czy łomot rozlega się jedynie w jej głowie - w

samolocie wychyliła kilka whisky - czy słyszy go naprawdę. Podniosła się na
łokciu. Owszem, to rzeczywistość. Ktoś wali w drzwi sypialni, którą zajęła
wczoraj wieczorem, a która do niedawna należała do jej przyrodniego brata,
hippisa Aarona Rosę.

- Blair Cornelio Waldorf!

I znowu walenie. Matka, ale jej głos jest jakiś... dziwny. Jest chora czy co?

A może ma coś w ustach?

Eleonor Rosę wpadła do ciemnej sypialni i przysiadła na skraju materaca.

W ręku miała kubek kawy, a na sobie letnią piżamę - kwiecistą, powiewną,
zdecydowanie za krótką koszulkę Eberjey i dobrany do niej szlafrok.

- Pobudka! - zawołała ochryple.

Blair z jękiem naciągnęła kołdrę na głowę. Dlaczego matka tak się

zachowuje bladym świtem?

Blair Waldorf- syknęła matka. - Mówię poważnie, młoda damo. Wstawaj.
Musimy porozmawiać.

Chyba zdajesz sobie sprawę, że prawie nie spałam -warknęła Blair.
Usiadła i zabrała matce kawę. Upiła spory łyk 1 wygładziła białą koszulkę
Hanro, w której spała.

107

- Po pierwsze - zaczęła Eleanor. - Skąd się wzięłaś'

w domu? - Otuliła się szlafrokiem, pochyliła i zajrzała córce
w twarz. - Miałaś" być w Londynie!

Jak na panią po pięćdziesiątce, która niedawno urodziła dziecko, Eleonor

wyglądała zadziwiająco dobrze o tak wczesnej porze. Blair zastanawiała się, czy
matka zrobiła cos z twarzą podczas jej nieobecności, czy może to tylko efekty nowego
rewelacyjnego kremu, który wkrótce jej podwędzi?

Tak wyszło. - Blair otworzyła szufladę nocnego stolika. Wyjęła płatki
kosmetyczne nasączone zieloną herbatą i położyła sobie na oczach.

Następnym razem bądź łaskawa do mnie zadzwonić i uprzedzić, żebym
wiedziała, co zamierzasz. - Eleonor ściągnęła jej waciki z oczu. - Dzwonili do
mnie dzisiaj z American Express. Nie podoba mi się, gdy ludzie od karty
kredytowej lepiej niż ja wiedzą, gdzie jest moja córka.

Co? - Blair wyprostowała się gwałtownie.

Dzwonili z American Express, bo ktoś'zapłacił moją kartą cztery tysiące dolarów
za bilet lotniczy — warknęła Eleonor. - Już miałam wezwać policję, gdy
zobaczyłam nowy komplet niebieskich walizek Hermesa w holu.

Późno przyjechałam - wyjas'niła Blair. - Nie chciałam cię budzić.

To tylko czubek góry lodowej. - Eleonor wstała i przechadzała się po pokoju. -
Blair, najwyższy czas, żebyś stała się bardziej odpowiedzialna. Nie jesteś już
dzieckiem. Musisz się nauczyć zarządzać pieniędzmi.

Usłyszeć cos' takiego z ust kobiety, która każdemu ze swoich dzieci kupiła wyspę

na południowym Pacyfiku!

Mamo -jęknęła Blair.

background image

Nie jęcz! - syknęła Eleonor ostro. -Wiesz, że nigdy niczego nic odmawiam moim
dzieciom, prawda? Zawsze dostawałaś', czego chciałaś, może nie?

Przecież to jej obowiązek?

-Oczywiście. - Eleonor po raz pierwszy wygłaszała mowę wychowawczą i Blair

widziała, że wkręca się w rolę. - Ale tego już za wiele. Omówiłam sprawę z Cyrusem i
uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić.

Chwileczkę, dlaczego matka omawia jej prywatne sprawy z Cyrusem Rosem, jej

głupim, rumianym, tandetnym ojczymem?

Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - Blair ziewnęła i dopiła kawę do końca.
Ciekawe, ile jeszcze potrwa ta rozmowa. To takie... nudne. Musi się wyspać,
wykąpać, iśc do kosmetyczki, żeby się pozbyć z twarzy londyńskiego smogu,
może też zajrzy do fryzjera? Nowa fryzura i pasemka, żeby podkreślić rysy?

Chodzi mi o wyciąg z karty kredytowej, Blair. - Eleonor pomachała pogniecionym
faksem. - Kazałam go sobie przesłać, kiedy usłyszałam o twoich...
ekstrawaganckich zakupach.

Ojej!

-No dobrze, może trochę przesadziłam przy sukni ślubnej, ale kiedy ją zobaczysz,

przyznasz mi rację...

- Sukni .ślubnej? - sapnęła Eleonor. - To chyba wyjaśnia

pozycję za osiemnaście tysięcy dolarów. O co chodzi z tym
ślubem?! - Przysiadała na łóżku i wachlowała się upierście
nioną dłonią. - Zaraz zemdleję! Wychodzisz za mąż? Och,
Blair? Nie wiem, co powiedzieć! - Objęła ją serdecznie i roz
płakała się na głos. Nagłe się wyprostowała. - Już wiem: po
moim trupie! Oszalałaś?!

Blair przewróciła oczami.

- Nie, mamo, nie wychodzę za mąż. W każdym razie nie

teraz. A suknia kosztowała dziesięć tysięcy, nie osicmnas'cie.

Tak, to brzmi o wiele lepiej.

- Moja biedna, naiwna córeczka. - Eleonor pokręciła gło

wą. - Nie zorientowałaś się, że kurs dolara do funta jest jak
dwa do jednego

9

'.GB

109

-Słuchaj, przepraszam. - Blair szybko wpadła jej w słowo. - Kupiłam tylko kilka

drobiazgów, wszystkie będą mi potrzebne do szkoły.

Jasne. Przecież bez sukni ślubnej nie można się pokazać na inauguracji roku

akademickiego.

Chyba nie ma szans na to, że szybko skończą rozmowę. Blair sięgnęła po

najnowsze wydanie „W", które położyła wieczorem przy łóżku. Kupiła je, żeby się nie
nudzić podczas lotu, ale darmowa whisky Maker's Mark stanowiła o wiele milsze
Towarzystwo.

Blair. - Eleanor z westchnieniem s'cisnęła ja za nogę przez purpurowo-fioletową
kołdrę. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś' sobie kupiła parę drobiazgów, ale
suknia ślubna? - Urwała. - Co prawda, na pewno jest wspaniała.

Jest! - zapewniła Blair. No, to jest matka, którą zna i na swój sposób kocha.

background image

-Mimo wszystko rozmawiałam o tym z Cyrusera, a dzisiaj zadzwonię do twojego

ojca i sądzę, że też się ze mną zgodzi. Teraz, gdy wróciłaś do domu, chyba na stałe...

-Z pewnos'eią nie wracam do Londynu - przerwała jej Blair. Starała się nie myśleć

o dramatycznym rozstaniu z miastem Marcusa. Czy on w ogóle zauważył jej
nieobecnos-ć?

-...to doskonały moment, żebyś poszła do pracy. Na łato.

Co? No comprendo. seriom.
Pokój wirował dokoła niej.

Co Ty powiedziałaś, mamo? Do pracy?

Tak skarbie. Do pracy.

Blair opadła na poduszki i zasłoniła sobie oczy rękoma.

- Umrę, jeśli będę musiała pracować.

-Nie przesadzaj, skarbie. To wspaniałe doświadczenie przed studiami.

-A ty kiedykolwiek pracowałaś? - zainteresowała się Blair. Nerwowo przeglądała

czasopismo, niemal wyrywając przy tym kartki. Dopiero co wróciła zza oceanu.
Zdradził ją mężczyzna, którego wybrała, by spędzić z nim życie. Teraz brakuje jej
jeszcze tylko wykładu o zaletach pracy z ust matki, która w życiu nie
przepracowała nawet jednego dnia.

- To bez znaczenia - odparła gładko Eleonor. - Nie mówimy o mnie, tylko o tobie.

O tym, w jaki sposób chcesz spłacić część tych zawrotnych rachunków. Skoro tyle
wydajesz, zacznij też zarabiać,

Praca w lecie? Blair zamknęła oczy. Nikt nie pracuje, nie leraz, nie podczas

ostatniego nowojorskiego lata! Nikt! No,

«

I może za wyjątkiem Nate

;

a, ale w jego wypadku to kara. I Se-' reny, ale to nie praca,

to spełnienie marzeń.

Jej uwagę nagle przykuło zdjęcie w czasopiśmie. O pieprzonym wilku mowa.

Proszę bardzo, w samym środku kroniki towarzyskiej Suzy, Screna van der Woodsen
pod rękę z projektantem Baileyem Winterem. Blair przypomniała so-I bie, kiedy
zrobiono to zdjęcie - na pokazie Wintera w zeszłym sezonie. Siedziały z Sereną w
pierwszym rzędzie, ma się rozumieć, i kiedy projektant wyszedł się ukłonić po
zakończonym pokazie, dostrzegł Serenę i zaprosił ją wybieg.

Blair puszczała mimo uszu wywody matki i szybko przebiegła wzrokiem tekst,

szukając plotek o Serenie. O, jest! Suzy I rozpisywała się, jak to Bailey Winter zgodził
się zaprojektować kostiumy do najnowszego filmu Kcna Mogula, Śniadanie a Freda.
Czy nie dość, że Serena zagra w filmie z Thaddeusem Smithem? Czy musi do tego
nosić szyte na miarę kreacje jednego z najlepszych amerykańskich projektantów?

- To kwestia odpowiedzialności, Blair-tłumaczyła matka. • Wiesz, że kiedy

skończysz dwadzieścia jeden lat, będziesz miała nieograniczony dostęp do
funduszu powierniczego,

1'0
1

1

1

i wszyscy: twój ojciec, Cyrus i ja. uważamy, że musisz się nauczyć rozważnie

background image

obchodzić z pieniędzmi. Naszym zdaniem praca nauczy cię odpowiedzialności i tego,
że czasami liczą się też życzenia innych, nie tylko twoje.

Blair łypnęła na brzydką narzutę w kolorze bakłażana. Świetnie, pójdzie do pracy.

Ale nie do byle jakiej.

Wiesz - zamyśliła się. - Może masz rację. Może praca dobrze mi zrobi.

Tak! - matka ucieszyła się wyraźnie. - Wiedziałam, że zmądrzejesz!

A pomożesz mi cos' znaleźć? - zapytała Blair niewinnie.

Oczywis'cie. - Eleonor skinęła głową. - Na pewno wystarczy kilka telefonów i
znajdziemy coś wspaniałego.

Wystarczy jeden, dokładnie mówiąc. Eleonor Rosę to jedna z najwierniejszych

klientek Baileya Wintera. To chyba żaden problem, że jej córka zostanie jego
asystentką na planie Śniadania u Freda'}

Jak nie kijem ich, to palką.

robi się gorąco

m

Dan zaciągnął się głęboko po raz ostatni i wyrzucił skrywany w dłoni niedopałek

na ulicę. Siedział na ławce na rogu Houston i Szóstej Alei i widział, jak Bree
przechodzi przez jezdnię. Nie chciał, żeby po raz drugi przyłapała go na paleniu.

-Dan! - zawołała i pomachała radośnie, omijając niezliczone taksówki na Szóstej

Alei. Miała na sobie obcisłe czarne legginsy do pół łydki i turkusowy sportowy stanik.
Do piersi tuliła butelkę wody. Podbiegła do ławki i usiadła.

-Czes'e! Fajnie, że jesteś!

-Cześć - odparł Dan. Od niechcenia zamknął książkę i uśmiechnął się do niej.

O! czytasz Drogę artysty*. - krzyknęła. - Uwielbiam tę książkę.

Tak? - Tego się spodziewał. - Zabawny zbieg okoliczności .

Akurat.

No! - zachichotała. - Najpierw Siddartha, teraz Droga artysty'? Chyba jesteś w
Strand ekspertem od spraw duchowych?

Właśnie - skłamał. - Każdy z nas ma swoją dziedzinę.

K 'tylku w twoich snach

1 1 "3

Super. - Bree złapała go za rękę i ściągnęła z ławki. -Chodźmy, bo się spóźnimy.

Dobra - zgodził się ochoczo, - Nie lubię spóźniać się na trailery.

-Trailery? - zdziwiła się. - Nie idziemy do kina. Zapomniałeś? Bikram!
- A, tak - mruknął nerwowo. Bikram, Bikram, Bikram,.. Nie

film. Może restauracja? - Super, bo wiesz, umieram z głodu.

background image

Bree się roześmiała.
- Tak, ja też mam apetyt na ćwiczenia. Pospieszmy się, bo

inaczej się spóźnimy. Sesje wieczorne są często bardziej inten
sywne niż te, na które zazwyczaj chodzę. A później wpadnie
my do Jamba Juice.

Zajęcia? Jamba Juice? Równie dobrze mogłaby mówić w suahili. Dan nie miał

pojęcia, dokąd idą, ale posłusznie szedł za Bree, gawędził o książkach, których nie
czytał i denerwował się coraz bardziej. Więc nie idą do restauracji. A potem podniósł
wzrok i to zobaczył, nieco dalej; ręcznie malowany szyld. Dziwaczna czcionka, która
miała przypominać sanskryu głosiła, że to tu. Bikram. Nie film. Nie restauracja. Tylko
joga. Bree zabrała go na zajęcia jogi.

Nam as te.

1

Bree radośnie wbiegała po schodach, podniecona jak mała dziewczynka na

gwiazdkę. Odwróciła się i czekała na niego. Dan się ociągał, gorączkowo szukał
wymówki, żeby nie uczestniczyć w zajęciach. Postanowił, że uda, że jest ranny.
Zastanawiał się, co zełgać. Może ma pęknięte żebro? Od dźwigania słowników. Albo
wstrząs mózgu? Rano w drodze do pracy potrącił go samochód i na pewno ma
wstrząs mózgu. Albo cieipi na rzadką neurologiczną przypadłość i mdleji: w ciasnych
pomieszczeniach pełnych spoconych łudzi na kolorowych matach,

-Wiesz, Dan, bardzo się cieszę, że nie zawracałeś sobie głowy ciuchami na

zmianę! - zawołała Bree z góry. - Wieczorami jest tak gorąco, że mistrz nalega,
żebys'my ćwiczyli nago.

No, sytuacja się komplikuje. Po pierwsze, nie ma zielonego pojęcia o jodze, po

drugie, prędzej go szlag trafi, niż będzie ćwiczył nago. Z drugiej strony, Bree też
tam będzie. Zobaczy ją nagusieńką na pierwszej randce.

- Super- sapnął zdyszany po wspinaczce na schody. Choć

nigdy w życiu nie ćwiczył, widok okrągłego tyłeczka Bree sta
nowił wystarczającą motywację. Nie szkodzi, że jak dotąd ani
razu nie był na zajęciach jogi. Co z tego, że czeka go murowane
upokorzenie. Pieprzyć niekończące się schody! Za chwilę on
i Bree będą nago wywijać się jak precle. T czego tu się bać!

To się nazywa optymizm!

- No, chodź - poganiała wesoło Bree,

Dan doszedł do szczytu schodów i wszedł za nią do klubu. Było to przestronne

pomieszczenie z drewnianą podłogą. Przez ogromne okna wpadało popołudniowe
słońce, co tylko potęgowało upał. Było tu ponad czterdzieści stopni Celsjusza, a jeśli
dodać liczne spocone ciała, panowała duża wilgotność i w powietrzu wisiały,,.
nieciekawe zapachy.

Na podwyższeniu przy ścianie siedział wychudzony stary Hindus. Jego

natłuszczona skóra ls'niła w słońcu. Miał na sobie jedynie luźną bawełnianą białą
szatę. Oczy pod wy-[ skubanymi brawami były zamknięte. Uśmiechał się dobrot-j
liwie. Przed nim czterdziestoletnia kobieta w stylu Kate Coli ric rozgrzewała się i
przeciągała. Jej ohwisiy brzuch uderzał o żylaste uda.

Przy oknie rozgrzewało się dwóch mężczyzn. Jeden miał długie, sprężyste

mięśnie i wyginał się do tyłu w bardzo nienaturalny sposób. Drugi, siwowłosy
dziadek, bez wysiłku

background image

114
115

dotykał swoich stóp. Dan nie mógł się z nim równać... pod żadnym względem.

- Rozbieraj się, - Bree puściła do niego oko. - Mistrz nic

lubi spóźnialskich. Jeśli ktoś nie jest gotowy, musi wyjść.

Dan już miał poinformować Bree, że cierpi na epilepsję i zapomniał lekarstwa, ale

właśnie wtedy zaczęła ściągać przez głowę turkusowy stanik. Jezu. Co robić?

Rozbierać się!

Zdjął brudną koszulkę i rzucił ją na ziemię. Rozpiął pasek, zdjął buty i pozbył się

dżinsów. Był jednym, który został w bokserkach, ale uparcie ich nie zdejmował.

Jakby blada skóra i chude ramiona wystarczająco nie wyróżniały go z tłumu,

Zwinął skarpelki w kulki, wsunął do butów, głęboko zaczerpnął Ichu i w ślad za

Bree wyszedł na środek sali. Zaczęła się rozgrzewać. Była opalona wszędzie, na
pewno, bo widział ją całą. Długie jasne włosy opadły na okrągłą pierś i Dan z trudem
wziął się w garść na tyle, by do niej nie podejść i nie zacząć obmacywać. Pochyliła się
i położyła dłonie na podłodze. Usiłował pójść jej śladem, ale sięgnął jedynie kolan. I
już bardzo cierpiał.

- Nie pochylaj się - szepnęła. - Rozciągaj.

Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Bree, naga i idealna, rozciąga się i wygina. Jego

rozporek przybrał żenujące rozmiary. Dan obserwował, jak złapała się za stopę i
wyprostowała ją nad głową. Zamknął oczy i starał się myśleć o obrzydliwych
rzeczach. O tym, jak w sztucznej szczęce ciotki Sophie zawsze zostają resztki
jedzenia; o tym, że chodnik przed ich domem zawsze śmierdzi sikami. Pot już zalewał
mu oczy, a przecież jeszcze nic nie zrobił. Otarł czoło ręką.

- Nie, Dan - syknęła Bree. - Uważaj, żeby mistrz tego nic

zobaczył. Chodzi o to, żeby wszystko wypocić. Nie wolno się
wycierać. To wbrew jego naukom.

Dlaczego, ach dlaczego, Bikram nic okazał się ciekawym zagranicznym filmem?

Zajadaliby popcorn w ciemnym, klimatyzowanym kinie i całowali się jak szaleni,
zamiast pocić się w dusznej sali, czekając na polecenia starego sadysty. Nagle
mistrz wstał i zrzucił szatę.

Namaste\ - zawołał głośno i radośnie. Ukłonił się.

Namaste\ -odparli uczniowie i też się ukłonili. W każdym razie większość z
nich.

- Zaczynamy. - Dał znak, żeby dobrali się w pary. - Naj

pierw pies i trójnóg.

-Gotów? - szepnęła Bree, Koło pępka miała znamię w kształcie Teksasu.
Schyliła się, położyła dłonie na podłodze i poruszyła pośladkami. Dan rozejrzał

się przerażony, ale wszyscy robili to samo. A partnerzy trzymali ich za biodra.
Ostrożnie objął Bree w talii. Przyciągnęła prawe kolano do prawego łokcia... potem
lewe do lewego.

- Przytrzymaj mnie - poleciła. Dan kucnął obok i błądził

dłońmi po jej jędrnym brzuchu, gdy powoli prostowała długie,
silne nogi. Uśmiechnęła się do niego do góry nogami. - Chyba
mi się udało.

- Super. - Dan się cofnął. Już miał wstać, gdy nagle uświa-

background image

j domił sobie, że jego mały przyjaciel w stanie najwyższego
1 podniecenia wygląda z bokserek. O Boże! Skulony, despera-
I cko wyobrażał sobie zęby cioci Sophie.

- Młody człowieku. - Przerażający stary mistrz wskazał

go palcem.

-Ja? - Dan wskazał na siebie, nadal skulony. Patrzyli na niego wszyscy na sali.

-Tak, ty. Chodź, synu, - Jogin skinął na niego długim, chudym palcem.
- Idź - szepnęła Bree, nadal stojąc na głowie. - To wielki

/.uszczyt. Coś takiego! 1 to za pierwszym razem!

1 iń

Dan maszerował po drewnianej podłodze i desperacko zakrywał rozporek

rękoma. Doszedł do podwyższenia. Jogin uśmiechał się łagodnie.

-Chodź, synu-powiedział.-To twój pierwszy raz, prawda?

Dan nerwowo skinął głową. Dygocząc, wszedł na podwyższenie. Jogin

pochylił się, opar! o ziemię i zademonstrował Danowi makabryczne zbliżenie
pomarszczonych pośladków. Wszyscy poszli jego śladem i przez chwilę Dan
miał przed oczyma surrealistyczną wizję piersi Bree do góry nogami, między
jej nogami. Lecz mistrz wyrwał go z rozmarzenia. Stanął za nim, przywarł
płaskim brzuchem do chudych pleców Dana i delikatnie pochylił mu głowę,
tak że chłopak widział jedynie swoje nogi i chude łydki jogina, W życiu nie
doświadczył takiej bliskości ze starszym człowiekiem, a co dopiero z
hinduskim mistrzem jogi.

Ale napalony facet nie zna wstydu.

N wśród miejscowych

*

- Wiem, gdzie później pójdziemy - oznajmiła Tawny. Oblizała palce i

zajrzała do koszyczka z panierowanymi krewetkami w poszukiwaniu
okruchów.

Nate dopił cytrynową coronę i skinął głową.

-Dobra.

Siedzieli przy malutkim stoliku, pod brudnym oknem w Oyster Shack, jedli

palcami, pili piwo i rozmawiali - a właściwie Tawny gadała. O tym, że się uczy
surfingu. Że jej tata był strażakiem, ale spadł z drabiny i przeszedł na rentę.
Że cztery razy była w Disney World. Że jej włosy same się kręcą, ale wszyscy
myślą, że ma trwałą. Że się bardzo cieszy, że niedługo skończy szkolę.

Nate prawie jej nie słuchał. Była bardzo seksowna i zadawalał się

background image

patrzeniem na nią. Na Upper East Side niewiele jest takich dziewczyn. Gęste,
jasne faliste włosy spływały jej na opalone, piegowate ramiona. Różowe usta
smakowały wiśniowym błyszczykiem. Niebieskie oczy kryły się za zasłoną dłu-
gich rzęs, a srebrne pierścionki zdobiły długie, opalone palce.

Blair wiecznie o coś pytała. O ulubioną piosenkę, pierwsze wspomnienie,

co będzie robił, gdy dorośnie? Mówiła, że po prostu chce go lepiej poznać, ale
jemu zawsze się wydawało,

119

że to egzamin, którego nie potrafi zdać. Tawny wystarczało, że był po prostu sobą.

Czyli przystojnym, aroganckim ćpunem?

Po kolacji Tawny wskoczyła na kierownice i mówiła mu. jak ma jechać. Odrzuciła

głowę do tyłu. Jej długie włosy łaskotały go w nos.

-Wolniej! Nie, szybciej! - piszczała.

- Dokąd jedziemy? - zapytał Nate. Rower podskakiwał na

wybojach i korzeniach.

Tawny obejrzała się przez ramię.

-Zobaczysz... Stop! Muszę/.siąść!

Natc zahamował i zeskoczyła na ziemię. Jej lawendowe szorty odsłoniły na chwilę

fantastyczne, opalone pośladki. Rany, ależ jest seksowna!

- Fajnie było! - Zaśmiała się. Rozgarniała zarosła i szła

w stronę plaży. - Zostaw tu rower, nic mu nie będzie.

Nate oparł rower o pień. Zachodzące słońce z trudem przedzierało się przez

gałęzie drzew. W lesie panował chłód i cisza.

Idąc za Tawny rozmyślał, jakie to dziwne, że zaledwie kilka tygodni po

zakończeniu szkoły jego życie zmieniło się tak diametralnie. Pracuje na budowie i
chodzi z dziewczyną z Hamptons. Chociaż, właściwie czemu nie? Skoro Blair mogła
wszystko zmienić - na miłość boską, ona wychodzi za mąż! Dlaczego on nie może
spróbować czegoś nowego? Z Tawny szło mu łatwiej niż z innymi. Nie była
wymagająca i samolubna jak Blair, ani naiwna i nachalna jak Jenny, ani nieprzewidy-
walna i nieuważna jak Scrcna. Ona po prostu... była.

Klasyczna logika ćpuna.

-

No, chodź! - zawołała Tawny i złapała go za rękę.

Zaprowadziła go na małą słoneczną polankę. Dwa zwa
lone drzewa służyły za ławki. Miejsce było najwyraźniej po-

120

pularnc wśród miejscowych, bo na ziemi poniewierały się puste butelki po piwie i
niedopałki. Na jednym pniu przysiadło trzech kolesi. Palili skręta. Za ich plecami lśniły
niebieskie wody zatoki.

- Cześć chłopaki! - zawołała Tawny.
Spojrzeli w ich stronę. Mieli wyskubane brwi i nażelowa-

ne włosy, nosili workowate dżinsy i koszule w kratkę. Nate i jego kumple śmialiby się
do rozpuku, widząc ich w mieście. Tacy kolesie wdają się w bójki z bramkarzami i
zlewają się tanią wodą kolońską. I najwyraźniej przyjaźnią się z Tawny.

Nate, to Greg, Tony i Vince.

Cześć. - Nate niepewnie skinął głową,

background image

Tawny przelazła przez pień i usiadła obok Grcga, opalonego chłopaka ze skrętem

w dłoni. Wypinał pierś i zdaniem Nate'a wyglądał jak buldog.

- Mamy zioto, stary - oznajmił Vince, który mógłby być

bratem bliźniakiem Grega. - Siadaj.

Nate rozpogodził się nieco na tę propozycję. Nie znosił, kiedy nieznajomi zwracali

się do niego per „stary", nie znosił przegranych, którzy udają, że wszystko jest w
porządku, ale musiał przyznać, że nie ma to jak skręt po jedzeniu. Nawet /takimi
dupkami.

Tawny pociągnęła i podała mu wilgotnego skręta. Zaciągał się chciwie.
- Dobry towar, co? - zapytał Greg szorstko. - Od mojego

stałego dostawcy. W lecie ma zawsze pełne ręce roboty, ale
i tak trzyma najlepszą trawkę dla stałych klientów.

Towar nie był dobry. Nate miał w sypialni o wiele lepszy, hawajski, ale nie

narzekał.

- Pieprzone mieszczuchy - warknął Vince i wziął od nie

go skręta. - Zawsze wszystko pieprzą w lecie. Ruch. Imprezy.
Tłok.

121

Cóż za elokwencja,

- Turyści, stary - podsumował Tony. Do tej pory się nic

odzywał.

Podejrzliwie

przyglądał

się

Nate'owi

spod

pognie

cionej cyklistówki.

Nate odpływał, jak zwykle po skręcie, ale słyszał, co mówili. Głośno i wyraźnie.

- Fakt. - Tawny ziewnęła i oparła blond głowę na jego

ramieniu.

Nate zerknął na swoje ciuchy. Najwyraźniej Tawny nie lubiła bogaczy, którzy

latem zapełniali uliczki Hamptons, a on do nich należał. Opalenizna i robocze ubranie
sprawiły, że wzięła go za chłopaka, który musi w lecie pracować. Pewnie żeby móc
zapłacić za Yale. Nie był wobec niej szczery.

Niektórych nawyków trudno się pozbyć.

Co roku to samo - ciągnęła Tawny. - Dlaczego nie jeżdżą gdzie indziej, nie wiem,
do Francji na przykład?

Nie są tacy źli - zaryzykował. - To znaczy, ja też jestem z miasta..,

-Tak? - Tawny podniosła głowę, zmrużyła niebieskie oczy. - A nic nie mówiłeś.

Nie pytałaś" - zauważył. Trzej kolesie zamruczeli groźnie. Vince splunął. Gdzieś
na morzu kuter rybacki włączył reflektory.

Wiedziałem. - Tony splunął na ziemię. - To się czuje.

Ale to co innego. - Nate pokręcił głową. - Nie jestem jak oni.

Chyba nie,., - Tawny znowu przytuliła się do niego, potarła twarzą o jego mocną,
robotniczą pierś. - Może kiedyś zabierzesz mnie do miasta?

Jasne. - Objął ją ramieniem. - Będzie fajnie.
Pod warunkiem, że nie wpadną na Blair Waldort', znaną zazdrośnicę.

background image

wpadnij do mnie

m

Wieczorem po sesji naukowej i kolejnym meczącym dniu prób, Serena wracała

taksówką do hotelu Chelsea. Ale tym razem miała powody do radości. Po raz kolejny
otworzyła komórkę, głównie po to, żeby jeszcze raz przeczytać esemesa od
Thaddeusa.

Wpadnij do mnie. Tęsknię, Całusy.

Po stekach obelg, którymi obrzucał ją Ken Mogul, Serena zaczynała w siebie

wątpić, ale oto namacalny dowód, że nic się nie zmieniło.

Taksówka skręciła w Dwudziestą Trzecią i Serena czuła, jak jej serce bije coraz

szybciej. Za kilka minut będzie w hotelu. Już wczes'niej spotykała się z
przystojniakami, ale jeszcze nigdy nie straciła głowy dla kogoś takiego jak Thaddeus.
Tak, jest boski, ale było w nim coś jeszcze. Miała przeczucie, że zostaną nie tylko
partnerami ekranowymi, nie tylko kochankami, ale także bliskimi przyjaciółmi.

Nie żeby potrzebowała nowego przyjaciela... A może jednak? Nie myślała o tym

zbyt dużo,

W końcu dojechali do hotelu Chelsea. Wetknęła banknot dwudziestodolarowy w

dłoń kierowcy, wysiadła i wbiegła do holu. Zaczęli już zdjęcia w Barneys, ale Ken i tak
twierdził, że

'23

muszą dużo ćwiczyć. Idąc znajomymi ciemnymi korytarzami. których ściany zdobiły
słynne dzieła, czuła, jak nieprzyjemnie ściska się jej żołądek. Starała się nie myśłeć o
wszystkich przykrych rzeczach, które usłyszała od Kena w tym budynku. Za chwilę
wydarzy się coś wspaniałego. Czekają randką z Thaddeusem Smithem!

Zapukała cicho. Otworzył niemal natychmiast i na jego twarzy pojawił się wyraz

zdumienia. Luźne szorty zsunęły się nisko na biodra, odsłaniając skraj zwyczajnych
szarych bokserek.

Serena! - zawołał. - Co się stało?

Nic - szepnęła i wślizgnęła się do pokoju. Rzuciła oliwkową torbę Marca Jacobsa
na podłogę i usadowiła się na kanapie.

Thaddeus zamknął drzwi i podciągnął szorty. Speszył się trochę.

Co się dzieje? Byłaś w okolicy?

Coś w tym stylu. - Roześmiała się. Jakie to słodkie, że gwiazdor światowej sławy
może być taki zażenowany. Boże. cudownie się z nim flirtuje.

lak tam. ćwiczysz sama? - Thaddeus włożył koszulkę, którą przed chwilą
podniósł z podłogi.

To okropne -jęknęła. - Sądząc po zachowaniu Kena, nic mi się nie udaje.

Być aktorem jest trudniej, niż ludziom się wydaje - przyznał Thaddeus, - Sądzą,
że to tylko blichtr, imprezy i premiery, ale ja naprawdę pracuję. Chyba nie
muszę ci tego mówić.

Tak, trzy miliony dolarów za film to ciężki kawałek chleba.

- Szkoda, że nikt mnie nie ostrzegł. - Serena podniosła

torbę z podłogi i szukała w niej czegoś' nerwowo. Była bard/o
spięta, musiała się rozluźnić. - Mogę zapalić?

background image

124

— Oczywiście. - Znużonym gestem wskazał stolik, a na

nim popielniczkę i kilka zapalniczek. - Tylko widzisz, Sereno,
to nie jest odpowiednia chwila. Zaraz tu przyjdzie mój przy
jaciel. Serge.

Serena nie ruszyła się z kanapy. Czy naprawdę tak trudno zostać z nim sam na

sam?

— Cóż, z twojego esemesa trudno wywnioskować, żebyś

był bardzo zajęty. - Uśmiechnęła się nerwowo. Thaddeus chy
ba trochę przesadza z nieśmiałością.

Trochę?

Cholera! okrzyknął. - Dostałaś ode mnie esemesa?

Mhm - mruknęła gardłowo.

Cóż, bardzo się cieszę - wysiekał. - Pomyślałem, że... I no... pomyślałem, że
trochę popracujemy.

Dlaczego tak się denerwuje? Nie do wiary, że ktoś tak piękny i sławny jak

Thaddeus Smith wpada w panikę przy kobiecie!

— Popracujemy? - Naburmuszyła się. — Myślałam, że

może, no wiesz, chciałbyś się zabawić

-Zabawić - powtórzył. - Czasami praca to... - Przerwał mu świergot komórki.

Spojrzał na wyświetlacz. - Przepraszam, muszę odebrać. Zaraz wracam. - Wybiegł
do sypialni, lak że usłyszała tylko: „Halo?"

Zdusiła niedopałek w popielniczce. Dziwaczne zachowanie Thaddeusa niepokoiło

ją. Jest zbyt nachalna? Zbyt nieśmiała? To on przesłał prowokacyjnego esemesa.
Dlaczego I zaprosił przyjaciela? Może kręcą go takie pikantne pomysły? To nie w jej
stylu.

Czyżby?

— Przepraszam. - Thaddeus wrócił do saloniku i rzucił te

lefon na stolik. - No dobra, skoro już tu jesteś, przećwiczmy
kilka scen.

125

Scen? - powtórzyła.

Możesz wziąć mój scenariusz. — Thaddeus z westchnieniem opadł na
fotel, - Znam tekst na pamięć.

Zacznijmy od sceny siedemnastej - zaczęła z nadzieją. - Wiesz, tej
miłosnej?

Odgrywanie sceny miłosnej to chyba wszystko, na co może liczyć.

herbatka dla dwojga

background image

Wszystko w porządku? - zapytała Vanessa. Dan leżał na łóżku i krzywił się
z bólu. Na podniszczonym brązowym dywanie walały się niedopałki
cameli, jakby nie miał nawet siły sięgnąć po kubek z resztkami kawy,
którego zazwyczaj używał jako popielniczki.

Kurwa -jęknął. - Chyba coś sobie naciągnąłem.

Vanessa wzięła z niepościelonego łóżka zaczytany egzemplarz

Bhagavadgity. Wiedziała, że to s'więta księga hinduizmu, Ble nigdy jej to
specjalnie nie interesowało. A potem zobaczyła, że Dan pisze nowy wiersz w
wielkim czarnym notesie. Przewrócił się na plecy.

- Co piszesz? - zapytała i wyciągnęła rękę po notes. Prze

czytała kilka pierwszych linijek:

Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak. Budda to nie Jezus. Ja
też nie. Jestem zwykłym facetem.

Sensacja dnia! Bikram zabija szare komórki i poeci, którzy tak pisali źle

t

zaczynają pisać fatalnie.
-Nie czytaj tego! -Dan wyrwał jej notes. -To... osobiste. cesz herbaty? -

zapytał po chwili i usiadł. - Kupiłem miętę, podobno oczyszcza ciało z toksyn i
sprawia, że zaczyna się naprawdę oddychać.

127

Vanessa się żachnęła.

Żartujesz?

Daj spokój. - Dan ziewnął i wstał z truciem. Vanessa ruszyła za nim. Przeszli z
sypialni do mrocznego przedpokoju. a potem (w ślimaczym tempie) do kuchni,
pełnej brudnych naczyń. Na blacie poniewierały się okruszki, opiekacz do chleba
leżał smętnie na boku. Na środku stołu stał brudny garnek po fondue. Vanessa
sięgnęła po widelec i dźgnęła zastygłą masę Dan gotował wodę.

Zaparzył dwie herbaty miętowe i podał jej szklankę. Va-nessa usiłowała spojrzeć

mu w oczy, ale, o dziwo, unikał jej wzroku. Po pierwsze dlatego, że wyglądała bardzo
ładnie w nowej czarnej sukience, a także dlatego, że miał wyrzutv sumienia, że szalał
na jodze z Brce i nie pisną! o tym stown swojej, jakby nie było, dziewczynie.

Wiesz - zaczęła ostrożnie. - Mam wrażenie, że w ogóle się nie widujemy.

Mam mnóstwo pracy - mruknął z nosem w kubku.— Je stem potrzebny w
Strand. I poznałem nowych ludzi.

Vanessa zachichotała.

Pewnie w świecie antykwariatów trwa ciągły ruch. Dlaczego Dan zachowuje się
tak dziwacznie? Kilka dni temu widziała, że był rozczarowany jej napiętym
planem dnia, alr odkąd się wprowadziła, zachowuje się, jakby wcale się nie znali.

Daruj sobie te złośliwości - burknął i uderzył łyżeczką w kubek z napisem:
P

RAWDZIWI

POECI

ROBIĄ

TO

W

DRODZE

. - Wy niosłość to otwarte drzwi dla negatywnej

energii.

Słucham? - pisnęła Vanessa. - Możesz łaskawie powtó rzyć?

Wątpię, żebyś zrozumiała. - Pił przeraźliwie gorącą her batę. - To jedna 2
podstaw filozofii jogina.

128

- Nie znam żadnego jogina, poza misiem Yogi. Nie wiem,

background image

gdzie podłapałeś ten rodem z New Age żargon, ale Dan
Humphrey, którego znałam, kochałam i który mnie podniecał,
uznałby, że pieprzysz jak potłuczony.

-Cóż, Vanessa Abrams, którą znałem i kochałem, nic sprzedałaby się Hollywood -

odciął się gniewnie. Celowo opuści! fragment o podniecaniu, bo chwilowo kręciła go
inna.

- Słucham? - Vaiiessa odstawiła kubek. To niesprawiedli

we. Przecież wiedział, że Ruby właściwie wyrzuciła ją z domu
i że potrzebowała pieniędzy. I co? Nie jest z niej dumny, że
mając zaledwie osiemnaście lat pracuje przy filmie fabular
nym? - Cóż, ja przynajmniej robię coś więcej niż ustawianie
książek w porządku alfabetycznym.

Zamknął oczy i głośno oddychał przez nos. Wczoraj nauczył się tego na jodze -

dobre wchodzi, złe wychodzi.

- Myślałem, że dobrze nam będzie razem, ale chyba się

zmieniłaś.

Vanessa z westchnieniem spojrzała na kubek. Herbata smakowała jak pasta do

zębów i płyn do mycia naczyń.

To ty się zmieniłeś! - krzyknęła. - Może powinnam po prostu zejść ci z oczu. -
Dmuchała na gorący napój.

Litości! - warknął Dan. - To ty miałaś mnie dosyć, nie odwrotnie. To mnie
zależało na ostatnim wspólnym lecie. Ciebie obchodziła jedynie praca.

-No to oboje mamy, czego chcieliśmy - stwierdziła. Upiła kolejny łyk herbaty i

odstawiła kubek w bałagan na stole, między stare gazety i brudne garnki. A potem
wybiegła ■ mieszkania na przyzwoitą kawę w kafejce przy Broadwayu.

Dan przeczesał palcami niesforną czuprynę. Owszem, rozluźnił się, ale nie tak,

jak powinien. Wyjął camela z paczki i zapalił od kuchennego plamka.

Jogin chyba nie byłby zadowolony.

9-

naśladownictwo - najszczerszy komplement

Blair wsunęła stopy w szpilki z kremowej cielęcej skórki projektu Baileya Wintera,

ostatni szczegół jej kreacji. Były nieco zbyt eleganckie, ale chciała mieC na sobie coś
z jego kolekcji. Uznała, że przesada byłoby włożyć jego ubranie, ale buty to delikatny,
dyskretny hołd dla jego geniuszu, a jednocześnie nie wyjdzie na żałosną,
zdesperowaną niewolnicę mody.

Stała w sypialni małej Yale, czyli swoim dawnym pokoju, i podziwiała swoje odbicie

background image

w wielkim lustrze. Było tu o wiele lepsze światło niż w dawnym pokoju Aarona, gdzie
nadal unosił się smród jego ziołowych papierosów. Skinęhi głowa swojemu odbiciu.
Choć wyglądała na pewną siebie, była zdenerwowana. Dotychczas nie najlepiej sobie
radziła na rozmowach kwalifikacyjnych. Kiedy ubiegała się o miejsce w Yale,
pocałowała swojego rozmówcę! A później, kiedy poprosiła o kolejną szansę, mało
brakowało, a przespałaby się z absolwentem tej uczelni. Co prawda szanse, żeby sy-
tuacja się powtórzyła z Baileyem Winterem, były naprawdę niewielkie. Ten przystojny,
opalony facet nigdy by na nią nie poleciał.

No, chyba, że zmieniłaby się jakimś cudem w Błaha.

Odwróciła się i zerknęła przez ramię w lustro. Wszystko okazało się łatwiejsze, niż

sądziła, wystarczył jeden telefon Eleonor Rosę. Mimo to Blair nie chciała niczego
popsuć, wiedziała, że to jej wielka szansa.

Niech Serena cieszy się sławą w Hollywood; Blair zrobi karierę w świecie mody.

Znała nazwiska wszystkich projektantów, wszystkie dobre sklepy i najlepsze
czasopisma. Znała się na ciuchach i umiała je dobierać. Wkrótce stanie się prawdziwą
wyrocznią w sprawach mody. Będzie siedziała w pierwszym rzędzie na każdym
pokazie Baileya Wintera, jej imieniem nazwą nowe perfumy, jej twarz pojawi się w
jego kampaniach reklamowych. Ich związek będzie przypominał relację między
Audrey Hepbum i Givenchy i też przejdzie do legendy. Niech Serena udaje sobie
Audrey Hepburn na ekranie; Blair będzie nią w rzeczywistości.

No tak, ale czy nie ma już perfum nazwanych imieniem Sereny? Oj.

Natarczywy dzwonek telefonu wyrwał ją z marzeń. Wróciła do Nowego Jorku dwa

dni temu, ale jeszcze nikt do niej nie zadzwonił. Ani na numer brytyjski, który miał
tylko Marcus, ani na zwykły, który znali wszyscy. Jest na wygnaniu, stwierdziła, i nie
wróci do życia, dopóki nie będzie mogła zrobić dramatycznego wejścia, na przykład
oznajmić, że przyleciała z Londynu na wezwanie samego Baileya Wintera. Nie może
przecież dopuścić, żeby rozeszły się plotki, że wróciła, bo Marcus bardziej interesował
się podobną do konia kuzynką niż nią,

Jakby i bez tego prawda nie wyszła na jaw.
Pobiegła do pokoju Aarona i porwała telefon z biurka. Napis na wyświetlaczu

głosił; MARCUS. Proszę bardzo, Jego Lordowska Mość we własnej osobie.

Odebrała rozmowę.
- Co? - warknęła niegrzecznie.

131

Blair, skarbie, co się stało? Usiłuję się do ciebie dodzwonić...

Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać - zauważyła lodowato. - Skoro chciałeś
pogadać, miałeś na to mnóstwo czasu, gdy jeszcze byliśmy na tym samym
kontynencie.

Jak to? Wyjechałaś? - Marcus był najwyraźniej bardzo zdziwiony. - Myślałem, że
tylko zmieniłaś hotel, albo pojechałaś' zobaczyć się z ojcem do Paryża. Bardzo
się martwiłem.

Na pewno - mruknęła złośliwie i wróciła do pokoju Yale.

Chyba nie chodzi o Camillę. skarbie? Bo widzisz, jesteśmy spokrewnieni w
drugiej linii, więc...

Więc co? - zapytała. Widziała w lustrze, jak poczerwieniały jej policzki. - Wiesz
co, chyba nie chcę tego wiedzieć. Jeśli lubicie bawić się jak dzieci, proszę

background image

bardzo. Ja w każdym razie nic mam na to czasu. Mam pracę!

Żartujesz, prawda, skarbie? To tylko kawał, tak? - dopy tywał się radośnie
Marcus. - Camilla też o ciebie pyta. Będzie zachwycona...

Pozdrów ją ode mnie - prychnęla. Rozłączyła się i wyła czyła telefon. Upewniła
się, że nie ma w nim żadnych wystających i ostrych części i położyła go w
łóżeczku małej Yale.

Bo nigdy nie jest za wcześnie na pierwszą komórkę.
Blair zerknęła na zegarek Chanel. Niedługo ma się spotkać z Bailcyem Winterem,

a nie chciała się spóźnić. Powędrowal;i długim korytarzem do kuchni i zastała matkę
zajadającą ka napkę, choć zaraz miały wychodzić. Tyler, jej młodszy brat, i jego
dziewczyna, Jasmine, siedzieli na niskich stołeczkach i sączyli colę.

- Miło cię widzieć, Blair - zaszczebiotała Jasmine.

Jasmine ją prześladowała. Prawda wyszła na jaw, gdy zjawiła się na imprezie na

zakończenie szkoły w identycznym kostiumie Oscara de la Renty, jaki Blair miała na
sobie. Miała

132

zadziwiająco ciemne, lśniące i zdrowe włosy. I była chyba najbardziej irytującą
dziewczyną na świecie.

Mamo. - Blair nie zwróciła uwagi na Jasmine. - Zostaw to. Musimy iść.

Cicho - mruknęła matka i starła niewidzialny pyłek z marmurowego blatu. -
Mamy czas. Zresztą znam Baileya od lat, ten człowiek nigdy nie przychodzi na
czas. zawsze spóźnia się co najmniej dziesięć minut. Wszyscy o tym wiedzą. -
Wbiła zęby w kanapkę.

Bailey Winter? - pisnęła Jasmine. Zauważyła buty Blair. - O, to jego buty! Mam
takie same, tylko czarne. Szkoda, że nie kupiłam kremowych.

Blair posłała jej mordercze spojrzenie.

-Ej, Blair? - Tyler jednocześnie pisał esemesa i ściągał mp3 na iPoda. Co chwila

zerkał na oba wyświetlacze.

-Tak? - Niecierpliwie stukała obcasem. Czemu jeszcze nie idą, do cholery?

Naprawdę nic mi nie przywiozłaś z Londynu?

Przykro mi - westchnęła. - Wracałam w pośpiechu.

Ale sobie zdążyłaś sporo kupić - zauważyła Eleonor i wsunęła w usta oliwkę.

Jestem Jasmine. - Dziewczyna Tyl era wstała i podała Blair rękę. - A ty oczywiście
jesteś Blair. Właściwie już się poznałyśmy, na twoim przyjęciu po ukończeniu
szkoły, ale pewnie mnie nie pamiętasz.

Jakby Blair mogła zapomnieć swoją naśladowczynię.

Jest coś podejrzanego w trzynastolatce z nieskazitelnymi manierami. Ba, jest coś

podejrzanego w tym, że Tyler ma dziewczynę. Dotychczas w ogóle się nimi nie
interesował, wolał towarzystwo komputera i kolekcję winylowych płyt.

- Chodźmy, mamo - nalegała Blair. - Nie chcę się spóź

nić. Zaieży mi, żeby zrobić dobre wrażenie.

133

Och, skarbie. - Eleanor dokończyła kanapkę i zostawiła okruchy na blacie. Myrtle
posprząta. - Tak się cieszę, że poważnie do tego podchodzisz,

Zaraz, idziecie do tego Baiieya Wintera? - zainteresowała się Jasmine.

background image

Pewnie zżerają ciekawość.

- Chce mnie zatrudnić - syknęła Blair lodowato.
-Uwielbiam jego projekty - zaszczebiotała Jasmine. -

Oczywiście na razie nie mogę kupować żadnych jego ciuchów, mama mówi, że
dopiero jak pójdę do liceum, ale nie mam nic przeciwko temu. No, bo przecież do
szkoły i tak noszę mundurek i...

- Jasne.- Blair nie dała jej dokończyć. Czy prosiła o szcze

gółową opowieść? - Zejdę na dół, niech odźwierny złapie nam
taksówkę. Mamo, za pięć minut masz być w holu, inaczej jadę
bez ciebie.

Blair sama zjechała windą do holu. Czekała przed budynkiem, paliła i co chwila

zerkała na zegarek Chanel. Dokładnie po pięciu minutach zjawiła się Eleonor w
grejpfrutowej szmizjerce od Baiieya Wintera i płaskich mokasynach Toda. Nie była
sama. Koło niej radośnie podskakiwała Jasmine, jak trzylatka przed pierwszym
pokazem Dziadka dv orzechów. Blair niczym się nie przejmowała. W jej głowic
rozgrywała się filmowa scena - oto zwiewna muza udaje się na spotkanie z
geniuszem. Nawet Jaśminie nie mogła tego zepsuć.

Na Park Avenue, przed imponującą rezydencją Winieni. Blair pierwsza wysiadła z

taksówki. Matka i Jasmine szły tuż za nią, jak damy dworu. Później wytnie się
statystów.

W drzwiach powitał je najprawdziwszy angielski lokaj, w liberii, a jakże. I

zaanonsował je pełnym nazwiskiem, gdy stanęły na progu salonu na drugim piętrze:

134

Pani Eleonor Rosę, pani Blair Waldorf, pani Jasmine Ja-mes-Morgan - ryknął
donośnie, Blair przemknął przez myśl Marcus, ale zaraz o nim zapomniała, bo
znalazła się w najelegantszym wnętrzu, jakie w życiu widziała. Na mahoniowej
boazerii wisiały ogromne olejne portrety pięknych arystokra-tek w
niewiarygodnych kreacjach z jedwabiu i koronek. Kobiety miały błogie uśmiechy
na twarzach. Na marmurowych podestach stały szklane rzeźby - męskie torsy i
popiersia. A wysoko pod sufitem widniało witrażowe okno.

O Boże! - rozległ się znajomy, piskliwy głos Baiieya Wintera. Szacąwny
projektant z Park Avenue wbiegł do pokoju w podskokach, jak mała dziewczynka.
Jego białożółte włosy sterczały na wszystkie strony, jakby poraził go prąd
podczas suszenia. Był zadziwiająco niski, wręcz miniaturowy. Miał na sobie
niebieską marynarkę z mosiężnymi guzikami, koszulę rozpiętą pod szyją i białe
lniane spodnie. Kremowe mokasyny, które włożył na gołe stopy, skrzypiały
zabawnie na drewnianej posadzce. Na szyi powiewała mu zawadiacko zawiązana
żółta apaszka ze wzorem, który lansował w ostatniej kolekcji. - Eleonor Rosę, ty
suko! Jaka jesteś chuda!

Bailey! - zawołała Eleonor. Objęli się i głośno cmoknęli w policzki.

Cmok, cmok, cmok!

A cóż to za dwie ślicznodd? - zapytał Bailey i dramatycznym gestem ściągnął z
głowy okulary przeciwsłoneczne, swój znak rozpoznawczy, W zadumie gładził się
po brodzie. - Boskie, po prostu boskie, prawda? - zapytał nie wiadomo kogo.

Bailey - odezwała się z dumą Eleonor. - To moja córka, Blair, i Jasmine,
dziewczyna mojego syna, Tylera.

background image

Fuj! - pisnął Bailey Winter.

Blair nigdy nie słyszała, żeby dorosły mężczyzna wydawał takie dźwięki.

135

- Niewiarygodne - szepnął. - Chodźcie, siadajcie. Napijmy się herbatki i

pogadajmy, co wy na to, moje panie? - Skinął na lokaja, wymachując ręką, jakby miał
złamany nadgarstek. Wskazał ogromną kanapę i nagle zastygł w bezruchu. - Pst

syknął. Odwrócił się i uraczył Blair szaleńczym uśmiechem,

Herbatka oznacza martini. - Pu.scił oko.

Blair odpowiedziała tym samym i się us'miechnęła. Nie tego się spodziewała. Było o
wiele lepiej.

czy V zarobi na obiad w tym mieście?

- Dobra, kręcimy! - powiedział Ken Mogul do asystenta.

Siedział niedbałe rozparty w płóciennym krześle ze swoimi
inicjałami.

Vanessa ustawiła kamerę na stojaku. U Freda, restauracja w Barneys, miejsce

kluczowe dla akcji filmu, przypominała obraz nędzy i rozpaczy. Zamiast klientów
jedzących lunch, tłoczyła się w niej stuosobowa ekipa filmowa. Choć wynieśli
większość stolików, między reflektorami, kablami, wizażystami, fryzjerami,
dźwiękowcami, gońcami, asystentami i asystentami asystentów zostało bardzo mało
miejsca.

Zupełnie jak w sklepie z butami podczas wyprzedaży.

Dobra, kręcimy! - zawołał asystent. Wszyscy rozsunęli się na boki, a Ken Mogul
skinął na Vanessc, która mocowała się z kamerą.

Kręcimy, Vancsso.

Uwaga, kręcimy! - zawołała z dumą. Zawsze chciała to powiedzieć, choć
wyobrażała sobie raczej, że te słowa padną w kostnicy albo innym równie
ponurym miejscu. Z pewnością nie w Barneys i nie w filmie z Thaddeusem
Smithem w roli

137

głównej. Mimo wszystko przeszła daleką drogę od czasów, gdy reżyserowała szkolną
wersję Wojny i pokoju.

Był to drugi dzień zdjęciowy i kręcili bardzo ważną scenę z udziałem Tłiaddeusa w

roli Jeremy'ego i gwiazdki niezależnych produkcji. Mirandy Grace, w roli Heleny, czyli
czarnego charakteru. Śniadanie u Freda to jej pierwszy film bez Coco, siostry
bliźniaczki. Oficjalnie mówiło się, że Miranda chce spróbować kariery solowej. W
rzeczywistości Coco była na odwyku. Zastąpiła ją niejaka Courtney Pinard, którą Ken

background image

Mogul odkrył, gdy jeździła na rolkach w parku przy Washington Square, i która miała
w jednym palcu wszystkie sztuczki, jakich wiecznie naćpana Coco nie zdołała się na-
uczyć.

Miranda poruszyła szklanką, aż zagrzechotał lód w jej drinku. Wypiła go jednym

haustem. Odchrząknęła głośno, pochyliła się nad stolikiem i wzięła Thaddeusa za
rękę.

- Kochany, wierzysz w przeznaczenie? - zapytała.

Jej słowa niosły się echem po planie. Byto tak cicho, że Vanessa słyszała grzechot

kostek lodu w szklance Mirandy.

- Sam już nie wiem, w co wierzę - odparł Thaddeus cicho,

- Ale wiemjedno... - Urwał.

Tego momentu Vanessa - i wszyscy inni na planie - bali się najbardziej. Serena

miata wpas'ć do restauracji, ciągnąc /;i sobą różową etolę, i dosiąs'ć się do pozostałej
dwójki.

Minęła jedna chwila... druga...
Ani śladu Sereny. Ani śladu Holly. Nikogo.

Cięcie, do chotery! - warknął Ken Mogul.

Cięcie - powtórzył spokojnie asystent reżysera i nagle plan ożył. Nie wiadomo
skąd wybiegli wizażyści j fryzjerzy, poprawiali Thaddeusowi czuprynę, malowali
usta Mi randzie, Rekwizytor napełnił jej szklankę i starł szminka z krawędzi.

138

- Czy ktoś" w końcu powie pieprzonej pannie van der coś

tam, żeby przyszła na plan i nakręciła tę cholerną scenę - szep
nął Ken.

-Przepraszam bardzo! - zawołała Serena. Wbiegła na plan z groźnie wyglądającą

szpilką Baileya Wintera. - Byłam w garderobie. Bardzo przepraszam, te buty, ja...

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera.
Dzięki za informację.

- Holly, Holly, Holly. - Ken Mogul pokręci! głową. - Na

miejsce, i to już. Jeszcze raz.

Wszyscy pynownie skryli się w cieniu. Zaczęli od początku. Tym razem, gdy

Thaddeus już miał odpowiedzieć na pytanie Mirandy, Serena wbiegła do restauracji,
w odpowiedniej chwili, i poprawiła etolę zsuwającą się z ramion.

Jestem, już jestem! - zaszezebiotata. Wygładziła szyfonową kreację Baileya
Wintera, przysunęła sobie wolne krzesło z sąsiedniego stolika i usiadła.

Słucham? - warknęła Miranda.

Cięcie, cięcie, cięcie! - wymamrotał Ken Mogul.

Cięcie! - ryknął posłuszny asystent,

Mirando, Sereno, słuchajcie, jesteście teraz Heleną i Holly. Pokażcie nam to -
tłumaczył. - Mirando, przekonaj mnie, że cały świat je ci z ręki.

Miranda głupio kiwała głową i trzepotała sztucznymi rzę-

i. Pochodziła z Lower East Side, chodziła do katolickiej szkoły, a najbardziej lubiła

makaron z serem. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.

A kto miał?

Za trzecim razem wydawało się, że wszystko idzie jak trzeba, Thaddeus i Miranda

wypadli wspaniale, dorzucili do tekstu własne perełki. Światło było idealne, naturalne

background image

i łagodne, nic się w niczym nie odbijało, dźwięk wchodził bez problemów.

139

A Serena wkroczyła we właściwym momencie, nie zapomniała tekstu, nie potknęła
się... kiedy Ken krzyknął cięcie, scena była gotowa.

- Może nie będzie tak źle - mruknął scenicznym szeptem

do Vanessy. - Dosyć na razie! - zawołał. - Kwadrans przerwy.

Odwrócił się do Vanessy i powiedział już normalnym głosem:

- Czas na ciebie, mała. Pokaż, co masz.

Nie ma sprawy, pomyślała. Może wszystko inne się pieprzy -jak z Danem - ale z

kamerą umiała się obchodzić.

Ken Mogul przyciągnął reżyserski fotel do jej monitora, żeby obejrzeć, co

nakręciła. Asystent Vanessy włączył sprzęt. a ona zaglądała Kenowi przez ramię.

Za pierwszym razem kręciła tradycyjnie, używając dalszego i bliższego planu,

żeby uchwycić niuanse gry aktorskiej, ale generalnie zachowując klasyczny odstęp od
aktorów. Jej zdaniem wypadło to sztywno i konwencjonalnie; dobrze technicznie, ale
bez krzty wyobraźni. Za drugim razem zdecydowała się na zupełnie inne podejście;
zrobiła najazd na usta Thaddeusa, później przesunęła obiektyw na jego rzęsy.
Podobnie potraktowała jego partnerkę i w elekcie otrzymała impresjonistyczny
kawałek w klimacie wideoklipu. W filmach do tej pory nie widziała równie
nowatorskich ujęć, ale to było naprawdę dobre. Za trzecim razem posunęła się
jeszcze dalej, zatrzymała obiektyw na lodzie w szklance. Jej zdaniem idealnie
obrazowało to skomplikowane relacje między bohaterami. Jedno z jej najlepszych
ujęć.

-

Co to, kurwa, jest? - zapytał spokojnie Ken Mogul.

Vanessa spojrzała na niego. Nie bardzo wiedziała, jak in
terpretować jego ton.

- Zadałem ci pytanie? - Odwrócił się do niej, - Co to, kur

wa, jest, Yanesso? Co to, kurwa, jest?

Dzisiejsza scena - odparła z dumą, ale i drżeniem w głosie.

Czy ty, kurwa, żartujesz?! - wrzasnął. Członkowie ekipy skryli się w cieniu, ale
Vanessa czuła na sobie ich wzrok.

Vanesso, co to za eksperymentalne gówno? Nie po to cię zatrudniłem!

Ależ owszem, właśnie po to! Sam to powiedział, o ile dobrze pamięta. Vanessa

przyglądała mu się w milczeniu.

- Dość tego. Jeszcze tego mi brakowało. Mam aktorkę,

która nie umie grać. Obgryzam długopis, bo na planie własne
go filmu nie wolno mi palić. A teraz jeszcze to. Pieprzona eks-
perymentatorka kręci mi tu intelektualne gówno. Dosyć tego.
Zwalniam cię! - Ken się odwrócił i rozsiadł na krześle. - A ty
- wskazał praktykanta - każ Serenic, Thadowi i Mirandzie zo
stać na planie. Przez tę idiotkę musimy powtórzyć.

Vanessa już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zrobiła tego. Była wściekła,

cholernie wściekła, ale przede wszystkim dotknięta. Miała łzy w oczach, a gardło
ścisnęło jej się tak bardzo, że zaniosła się kaszlem. Nic mieściło jej się w głowie, że do
tego doszło. Dopiero co zaczęli kręcić, a już ją wylał? Najpierw Rnby wyrzuciła ją z

background image

domu, potem Dan zwariował i zachowuje się jak natchniony buddysta, a teraz to?

- Vanesso, co jest? - zapytał Ken szorstko. - Ogłuchłaś'?

Zwalniam cię. Spieprzaj z mojego planu.

Vanessa spakowała sprzęt i rzuciła się do windy. Jej pierwszy film na studiach?

Fabuła o popieprzonym reżyserze, którego rozerwie na strzępy stado wściekłych
kojotów. A potem gość wpadnie pod metro.

Ciekawe, jak mu się spodobają zdjęcia.

14C

znowu razem... jak dobrze

Blair dziwnie się czuła, wysiadając z windy w Barncys. na spokojnym, ciemnym

dziewiątym piętrze. Było to trocin; jak we śnie, w chwili, która wydaje się bardzo
rzeczywista

- wszystko jest znajome, ale zarazem nie takie, jak trzeba.

Zaledwie dwadzieścia minut wcześniej popijała „her batkę" z Baileyem Winterem i

matką, ale jeszcze nie dopii;i pierwszego martini, a została wysłana do Barneys.

-Leć! Leć! - zapiszczał Bailey dziewczęcym głosikiem.

- Moda nie lubi czekać!

Więc chyba ma tę prace,
Kazał im jechać na plan Śniadania u Freda i skonsulm wać się z kostiumologiem w

kwestii wymiarów głównych ak torów. Krawcowa w jego atelier nie uszyje bez nich na
czas kostiumów do wielkiej sceny Finałowej. Jak dotąd, nowa praca zawierała
wszystkie elementy z marzeń Blair Waldorf: moda, blichtr, odrobina dramatu. Jedyny
minus to Jasmine.

Ach tak, ona.

Bailey Winter pomyłkowo uznał dziewczynę Tylera za jej przyjaciółkę i uparł się,

że zatrudni je obie. Tyle że Blair nie pozwoli, by obecność nieletniej prześladowczymi
popsuła jaj

smak zwycięstwa. Ba, wykorzysta ją. Jasmine przecież zrobi, co się jej każe.

Zaczęła już w taksówce. Ledwie wsiadły, instruowała Jasmine, jak ma się

zachowywać.

- Ja będę gadać. Mistrzowi się nie spodoba, jeśli będziesz

się wtrącać - tłumaczyła jak stara znawczyni. Bez zmrużenia
oka zamieniła niedawno nabyty brytyjski akcent na holly
woodzki slang.

background image

Jasmine podążała za nią krok w krok, jak zakochany szczeniak. Wysiadły z windy i

szły korytarzem wyłożonym czarnym marmurem w stronę restauracji U Freda.
Maszerowały energicznie i stanowczo. Nic dziwnego, że w pewnej chwili zderzyły się z
kimś. Zapłakana, łysa i ubrana na czarno Van-essa wpadła na Blair, a ta na Jasmine,
która dosłownie deptała jej po piętach. Jasmine z cichym jękiem osunęła się na
ziemię. sandałki spadły jej z nóg,

- Cholera! - krzyknęła Blair. W pierwszej chwili nie roz

poznała dawnej współlokatorki.

-Jezu. Kurwa, Przepraszam - wystękała Vanessa. Miała czerwone plamy na

policzkach, ba, nawet na głowie. Łzy kapały jej z brody.

- Wszystko w porządku? Jesteś taka... czerwona- zauwa

żyła inteligentnie Blair. Widać, że Vanessa jest w rozpaczy, ale
przecież Blair zaraz będzie mierzyła długość nogi Thaddeusa
Smitha! To się robi od wewnętrznej strony.

A wszyscy wiemy, dokąd prowadzi wewnętrzna strona uda. prawda?

- W porządku, w porządku - mruknęła Jasmine i dźwignę

ła się z podłogi, chociaż nikt nie zwracał na nią uwagi.

-Jasmine, Vanessa... - Blair dokonała prezentacji, a potem objęła Vanessę

serdecznie i cmoknęła powietrze w okolicy |C| policzków. -Powiedz, co się stało?

142

143

Vanessa w odpowiedzi pociągnęła nosem. Nie wiedziała. czy głos nie odmówi jej

posłuszeństwa. Co teraz? Co zrobi? Dokąd pójdzie?

-Dobra, Jasmine - warknęła Blair. Napawała się rolą szefowej. - Zostań tu i zajmij

się Vanessą. Muszę lecieć. Rozkaz Baileya! - Uściskała Vanesse, żeby dodać jej
otuchy. i uśmiechnęła się z trudem. - Wiesz, że cię kocham! - powiedziała i oddaliła
się długim korytarzem. Pchnęła drzwi do restauracji.

-Przepraszam bardzo - powiedziała bardzo głośno w przestrzeń, ledwie znalazła

się w środku. - Nazywam się Blair Waldorf. Pracuję u Baileya Wintera. Chciałabym
porozmawiać z kierownikiem.

Nikt nic odpowiedział, nikt się nie ruszył. A potem Blair poczuła czyjąś dłoń na

ramieniu i usłyszała znajomy głos:

Chyba mogę ci pomóc - stwierdziła Serena.

Czes'ć. - Blair odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z roz promienioną
przyjaciółką. A może teraz, znowu się nie przyja/. nią? Już ryle razy się
rozstawały, że czasami nie wiedziała, czy znowu lubi Serenę, czy nadal się do
niej nie odzywa.

- Wróciłaś! - pisnęła Serena. Mocno ją uściskała.
Wygląda na przyjaźń do grobowej deski.
-Wróciłam - powtórzyła Blair. Zazdrośbie chłonęli

wzrokiem kreację z kremowego szyfonu, którą Serena miału na sobie.

Opowiadaj! - Serena odsunęła się trochę i przyjrzała jej uważnie. - Od kiedy
pracujesz u Baileya Wintera? Myślałam, że jesteś w Londynie?

Dostałam tę pracę - wyjaśniła Blair rzeczowo. - Uzna łam, że to
najrozsądniejsze, co mogę zrobić. Że takie doświad czenie to dobry pomysł.

Bomba! - zapiszczała Serena.

background image

144

- Rozważam karierę w s'wiecie mody - dorzuciła Blair od

niechcenia. Ponad stuosobowa ekipa

Śniadania u Freda

ga

piła się na nią z otwartymi ustami i czekała, aż Kcn Mogul
rozerwie ją na strzępy swoimi komentarzami. Blair, niczego
nieświadoma,

ciągnęła

dalej.

Rozkoszowała

się

zainteresowa

niem. jakie budziła: - Każdy ma jakieś powołanie. Moim jest
chyba właśnie moda.

- A Londyn? 1 Lord Jakmutam? - dopytywała się Serena.

i Czyżby w plotkach o angielskiej narzeczonej była odrobina
prawdy? Zazwyczaj nie słuchała piotek, ale przecież Blair nie bez powodu zakończyła
laki romans i wróciła do domu, do

[ pracy.

- To długa historia. - Blair westchnęła dramatycznie. Jest

kobietą pracującą i z przeszłością. Jeszcze gdyby Serena poży-
czyłajej tę sukienkę...

-Dzisiaj mi opowiesz - szepnęła Serena, podekscytowana. - Kcn umieścił mnie w

mieszkaniu. Musisz je zobaczyć, Cholera, co ja gadam, zamieszkać ze mną!

-Cóż... - Blair się zawahała. Ostatnio ciągle zmieniała miejsca zamieszkania:

hotel Plaża, WillliamsbuTg, Yale Club, l .ondyn. Czy nie powinna zostać w domu, z
małą siostrzyczką?

- Mówiłam już, że mieszkam na Wschodniej Sicdemdzie-

Kiątej Pierwszej? - Serena wiedziała, że akurat Blair Waldorf
ot) razu rozpozna ten adres.

Zamieszkać w budynku ze Śniadania u Tiffany'ego7

- Muszę się spakować - oznajmiła Blair ze stoickim spo

kojem, ja^oy liczyła, że ukryje fakt, że niemal zsiusiała się
w majtki z radości. - Przyjadę wieczorem.

W przypływie radości serdecznie us'ciskała przyjaciółkę. Wszystko jakoś się

układa, zwłaszcza jeśli chodzi o Serenę. Tym razem naprawdę połączy je przyjaźń
na wieki.

O iie wiekami można nazwać kilka dni!

karma kameleon

Dan Humphrey wślizgnął się do obrzydliwej toalety dla personelu w ponurym

zakątku piwnicy w Strand. W garści trzyma] reklamówkę z logo literackiego pisma
„Red Herring" Upewnił się, że drzwi są zamknięte, po czym ściągnął prze/ głowę
koszulkę i rozpiął sztruksy. Nie zwracał uwagi na napisy na s'cianach toalety, dzieła

background image

wielu pokoleń sfrustrowany cli pracowników księgarni. Jeśli wierzyć plotkom, jeden z
nich nabazgral tam kiedyś prywatny numer telefoniczny znanego pisarza samotnika.
J.D. Salingera. Za dziesięć minut spotka sii; z Bree na Union Square i musiał się
przebrać, bo jego ciuchy śmierdziały dymem papierosowym. No i to. co nosił w pracy.
nie nadawało się do ćwiczeń.

No dobra, nic jest zbytnio wysportowany. Jednak jegu związek, przyjaźń czy jak

tam nazwać to, co go łączyło z Bree, to coś więcej niż ciuchy z lycry i joga na golasa.
Bree otwo-Tzyła mu oczy, sprawiła, że postrzegał świat z zupełnie innej perspektywy.
Rozciąganie się i pozowanie w dusznej, nagr/.a nej sali, ze spoconym starcem u boku,
to nie jest wymarzony sposób, by spędzić wolne chwile. Ale ulubione książki Bree
okazały się fascynujące; zmuszały do myślenia. W jego ży ciu tyle już się działo:
opublikował wiersz w „New Yorkerze".

praktykował w „Red Herring", śpiewał swoje piosenki z zespołem Raves, Teraz
odkrywał coś głębszego, ważniejszego niż przelotna sława. To było bardzo
intrygujące.

Włożył czystą, zieloną koszulkę American AppareL wygładził zmierzwione ciemne

włosy i zasznurował nowiutkie, olśniewająco białe buty Nike. Wsunął w usta płatek
gumy miętowej i chuchnął sobie w dłoń, żeby sprawdzić oddech. Nie, w ogóle nie
czuć papierosów. Zwinął stare ciuchy w kulę, wepchnął do swojej szafki, wbiegł na
górę, wyszedł ze sklepu i ruszył w stronę Union Square.

Bree czekają niedaleko pomnika łagodnie uśmiechniętego Gaudhiego, w południ o

wo-zachodnim zakątku tętniącego życiem parku, niedaleko Czternastej ulicy - na
razie obskurnej, ale coraz modniejszej.

-Czasami lubię tu przychodzić - tłumaczyła przez telefon. - Lubię tu czytać i

rozmyślać o przesłaniu Gandhiego.

Jak my wszyscy, prawda?
Zaplotła jasne włosy w warkocz i upięła go u nasady karku. Miała na sobie białą

koszulkę z logo Adidasa i jasnoniebieskie szorty, które podkreślały jej zgrabne,
umięśnione, długie nogi. Na widok Dana wstała i pomachała energicznie.

Nie spóźniłeś się! - Ledwie podszedł, objęła go serdecznie. -Namaste\ -szepnęła.
-Ładnie pachniesz.

Dzięki. - Ulżyło mu. Głęboko zaczerpnął tchu i wtedy poczuł zapach jej
organicznego dezodorantu z szałwi i olejku paczulowego, którym smarowała się
za uszami.

Rozgrzejmy się - zdecydowała. Puściła go, odwróciła się, oparła prawą nogę na
ławce, na której przed chwilą siedziała. Pochyliła się, przenosząc cały ciężar ciała
na tę nogę.

Dan ją naśladował, krzywiąc się z bólu, gdy usiłował rozruszać zastałe mięśnie w

nogach. To o wiele trudniejsze niż jego codzienne ćwiczenia - spacer do kiosku po
fajki.

146

147

- Wspaniałe uczucie, co? - Bree uśmiechała się radośnie

i rozciągała, jakby to było przyjemniejsze niż gorąca kąpiel.

-O tak - wysapał.
- Pomyślałam, że zaczniemy

stąd.

- Bree się wyprostowała.

background image

Złączyła nogi, schyliła się i dotknęła dłońmi ziemi. - Pobiegnie
my Czternastą do Hudson, potem dalej do Battery Park.

Dan skupił się na rachunkach. To co najmniej trzy kilometry, o trzy kilometry

więcej, niż kiedykolwiek przebiegł.

W co on się wpakował?
Na początku wszystko szło dobrze. Pierwszą przecznicę przebiegł bezboleśnie.

Omijał pieszych i wózki dziecięce. wpatrzony w rozkołysane pośladki Bree.

Super, powtarzał sobie. Fajne uczucie.
Na rogu Piątej Alei zatrzymali się na światłach. Bree przyjrzała mu się uważnie.

- Dobrze się czujesz? - Zmarszczyła brwi.

Dan miał dreszcze. Pot lał mu się z czoła, zalewał oczy, spływał na chodnik.

Popołudniowe słońce świeciło prosto na nich. Nie wierzył, że dożyje wieczora.

- Jasne - odarł słabym głosem. - Doskonale.

Póki biegli, ból w nogach i walenie w klatce piersiowej było do zniesienia, ale

ledwie się zatrzymali, miał wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa.

Światło się zmieniło. Bree wyskoczyła na jezdnię.

- No, chodź! - zawołała radośnie przez ramię.

Dan odetchnął głęboko i wybiegł na ulicę. Mało brakowało, a wpadłby na

staruszkę w słomkowym kapeluszu, z wózkiem z zakupami.

-Uważaj, idioto! - wrzasnęła.

Nie zwracał na nią uwagi, biegł za Bree jak pies na wyści gach za metalowym

królikiem. Dudniło mu w uszach, gdy mi jali Szóstą, Siódmą, Ósmą i w końcu
Dziewiątą Aleję. Między Dziewiątą a Greenwich ruch uliczny się przerzedził, więc
Bree

wbiegła na jezdnię. Dan ignorował gorące wyziewy z autobusów. Ruszył jej śladem, w
kierunku lśniącej rzeki Hudson, zaledwie dwie przecznice dalej.

Trzymaj się, powtarzał sobie. Dotrwaj do rzeki. No, dalej. Nie wyobrażał sobie, jak

dotrze do Battery Park, na sam skraj Manhattanu. Ale po kolei, najpierw musi
wytrzymać do rzeki. Stopy go bolały w nierozebodzonych, kupionych za dychę na
wyprzedaży butach do biegania. Spływały z niego takie ilości potu, że obawiał się, że
całkowicie się odwodni. Oddałby wszystko za łyk wody, I chwilę odpoczynku.

Nawet życie?

Przebiegli $/est Side Highway i wpadli do Hudson Fdver Park, gdzie szeroka alejka

dla biegaczy i rowerzystów ciągnęła się aż do Tribcca. Nie byli jedynymi, którzy
chcieli aktywnie wykorzystać słoneczny dzień. Widział setki ludzi na rolkach i rowe-
rach. Niektórzy spacerowali, trzymając się za ręce. Bree przebiegła przez jezdnię i
przebiła się przez tłum. Dopadła ogrodzenia, które ustawiono, by ludzie nie kąpali się
w rzece. Drobiła w miejscu, czekając na niego. Mimo upału prawie się nie spociła.

Dan ruszył w jej stronę. Super, wmawiał sobie. I nagle tak się poczuł! Gorące

słońce, świeże powietrze, wiaterek od rzeki... Uśmiechnął się szeroko. Da radę!

I wtedy nogi się pod nim ugięły. Z głuchym łomotem osunął się na ziemię.
- Dan! - krzyknęła Bree. Pochyliła się nad nim. - Dobrze

się czujesz?

Patrzył na jej zarumienioną buzię, otoczoną jasnymi kosmykami. Mętniał mu

wzrok.

Czy ja umieram? - zapytał głośno. - Jesteś aniołem?

Zrobię ci sztuczne oddychanie - oznajmiła Bree poważnie, pochyliła się i nakryła

background image

jego usta swoimi.

Jakby nie wiedziała, że to go przyprawi o kolejny atak serca.

148

z deszczu pod rynnę

Chwiejąc się lekko, Vanessa Abrams złapała się poręczy z kutego żelaza i

odzyskała równowagę na schodach wiodącycli do oplecionej bluszczem rezydencji na
Osiemdziesiątej Siódmej. Beknęła głośno. Kilka razy dźgała palcem guzik dzwonka.
zanim w końcu udało jej się w niego trafić. Może niepotrzebnie pocieszała się butelką
zimnego Pinot Grigio. Zwłaszcza że lada moment czeka ją rozmowa w sprawie pracy.

Po tym, jak Ken Mogul bezceremonialnie wyrzucił ją z planu Śniadania u Freda,

zjechała na dół windą w towarzystwie klonu Blair Waldorf, małej Jasmine. Dziewczyna
poinformowała ją, że jej mama właśnie szuka kogoś na bardzo ważne,
odpowiedzialne stanowisko. Oczekuje osoby wykwal i fikowanej, energicznej i pełnej
entuzjazmu. Vanessa była zbyt zdenerwowana, by pytać o szczegóły, więc Jasmine
wyrwahi kartkę z notesu Louisa Vuittona i zapisała na niej adres. Namawiała Vanessę,
żeby zgłosiła się natychmiast.

Po kilku kieliszkach wina z osobistych zapasów Rufusa Humphreya Vanessa

spojrzała na całą sytuacje bardziej optymistycznie.

Ken Mogul to bezduszny kmiot. Sprzedał się, kręci sztani powy hollywoodzki gniot

dla nastolatków, a ona jest przecież

autorką niezależną! Nie powinna marnować czasu i talentu na planie tego filmu.
Niedługo zaczyna studia w szkole filmowej New York University. najlepszej w kraju.
Będzie miała zajęcia z najlepszymi wykładowcami, będzie korzystać z doskonałego
sprzętu, w jej filmach zagra elita aktorów młodego pokolenia. Niby dlaczego ma
urabiać sobie ręce po łokcie przy projekcie, w który nie wierzy? W tym czasie może
zarabiać gdzie indziej i oszczędzać na własny film. Nakręci go jesienią. Już miała
pomysł na fabułę. Będzie to opowieść o młodej artystce, rozdartej między sztuką a
związkiem z niepoczytalnym pisarzem, uzależnionym od kadzidełek i herbatek
ziołowych.

Sztuka czasem imituje życie.

Ciężkie przeszklone drzwi uchyliły się i w progu stanęła skrzywiona pokojówka w

autentycznej czarnej sukience z białym fartuszkiem i opaską na głowie.

Słucham? - zapytała podejrzliwie.

Ja w sprawie pracy - wybełkotała Vanessa. - Córka mamy... - Urwała, szukała w
pamięci imienia dziewczyny. - Jasmine! Tak, właśnie tak! Kazała mi tu przyjść,
mam się zgłosić do jej mamy w sprawie pracy. No, to jestem.

background image

Pokojówka zmarszczyła brwi.

- Rozumiem. Proszę wejść. Pani przyjmie panią w biblio

tece.

Vanessa weszła do wyłożonego marmurem holu. Minęła imponujące schody, nad

którymi wisiał kryształowy żyrandol. i znalazła się w bibliotece z mahoniową boazerią,
półkami pełnymi książek i gustownymi antykami. Nie miała pojęcia, o jaka pracę
chodzi, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że ma do czynienia z kobietą
sukcesu. Pewnie robi karierę w biznesie i potrzebuje kompetentnej asystentki. Jasne,
głupawa robota, ule artysta musi cierpieć dla sztuki, chyba że zgodzi się robić
komercyjne gnioty, jak Ken Mogul.

150
151

- Proszę zaczekać - poleciła pokojówka.

Vanessa przycupnęła na skraju eleganckiego fotela art deco. Pokój zawirował

niebezpiecznie. Złapała się oparcia. Tylko nie rzygaj, upomniała się.

- Jesteś moją nową przyjaciółka?
Rozejrzała się. Nikogo.

Super, tak się skułam, że słyszę głosy.

Jesteś' moją nową przyjaciółką? - Głosik powtórzył pytanie i przeszedł w chichot,

Kto tam? - zawołała Vanessa niespokojnie. Jeszcze tylko tego trzeba, żeby nowa
szefowa przyłapała ją na gadaniu do siebie.

Jesteś dziewczyną? - dopytywał się inny głos.

Dlaczego nie masz włosów? - zainteresował się pierwszy.

Dwa głosy? Ile ona właściwie wypiła?
Vanessa wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Wstała, Skąd te głosy? Uklękła,

przywarła policzkiem do zimnej, idealnie wypolerowanej podłogi i spojrzała na pokój z
tej perspektywy. Zadziałało. Dostrzegła drobnego, chudego chłopczyka z kręconymi
włosami pod pozłacaną sofą.

- Znalazłaś mnie! - zawołał i wypełzł spod mebla.

- Tak. Cześć - mruknęła. - Mama w domu?
-Śmierdzisz winem. - Chłopczyk się skrzywił. - Mani

cztery latka. A ty?

- Mnie też musisz znaleźć! - zawołał drugi głos.
Co ma robić?

Gdzie jesteś? - Znów opadła na czworaki. Zaglądała pcnl meble.

Szukaj, szukaj! - piszczał głos.

Nasłuchując, podeszła do k^ta, w którym stał ogromny globus na stoliku ze

szklanym blatem. Podniosła obrus i zo

152

baczyła małego chłopczyka, identycznego jak jej poprzednie znalezisko.

-Znalazłaś mnie! - zapiszczał. Wyskoczył spod stolika, podbiegł do kanapy, na

której podskakiwał jego brat i ściągnął go na podłogę.

-Chłopcy! - zawołał ktoś. Wysoka rudowłosa kobieta w fioletowym kostiumie

Chanel weszła do biblioteki z egzemplarzem ,,Vbgue

:

' pod pachą.

- Vanessa, jak się domyślam - zaczęła energicznie. - Jas-

background image

mine wspomniała, że może przyjdziesz. Trochę mnie zasko
czyło, że zjawiasz się bez uprzedzenia, ale to chyba dobrze
o tobie świadczy. Przejawiasz inicjatywę. Bardzo dobrze.

Oj.

- Tak jest. - Vanessa wstała i robiła co mogła, by wyglą

dać na trzeźwą. - Pani... - urwała, bo uświadomiła sobie, że
nic ma pojęcia, jak się nazywa matka Jasmine.

-Panna Morgan - odparła kobieta. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nic

przyjęłam nazwiska męża.

- Przepraszam - speszyła się Vanessa. Co za dziwaczna

rozmowa kwalifikacyjna!

-Nieważne. Widzę, że chłopcy już cię polubili.

Chłopcy? - powtórzyła Vanessa. Bliźniacy złapali ją za ręce i szarpnęli z całej siły.

Pobaw się / nami! - zawołali.

Zakres twoich obowiązków jest standardowy - ciągnęła panna Morgan. -
Pracujesz kilka razy w tygodniu, popołudniami. Odbierasz ich z przedszkola,
prowadzisz do terapeuty, wozisz do kolegów, wiadomo. Na pewno wiesz, jak to
wygląda. - Podniosła komórkę do ucha.

Przedszkole? Terapeuta? Słucham? -Chyba zaszło nieporozumienie - wystękała
Vanessa. Usiłowała stać prosto, co nie bardzo jej się udawało ze względu

153

na wypite wino i dwóch małych chłopców uczepionych jej ramion. Jasne,
może cierpieć w imię sztuki, ale nie będzie sie bawić w panią Doubtfire.

Hura! - zawołali chłopcy. - Mamusiu, czy Vanessa jest naszą nową
przyjaciółką?

Tak - odparła kobieta, nadal z telefonem przy uchu. - To wasza nowa
przyjaciółka.

Czyżby?

- Osiemnaście dolarów za godzinę - dodała panna Mor

gan w drodze do holu. - Możesz zacząć natychmiast.

O tak, jak najbardziej była ich nową przyjaciółką.

B i S dzielą się po połowie

Nawet po trzech podróżach w tę i z powrotem Blair nie wniosła na

najwyższe piętro wszystkich swoich pakunków. Nie było tu odźwiernego, nie
było klimatyzacji, nie było nawet windy, ale jej to nie przeszkadzało, bo cala

background image

sytuacja była niezwykle... filmowa.

Blair wymyśliła sobie plan na życie, scenariusz, który hciała zrealizować w
najmniejszym szczególe. A jednak wy-;yło się tyle nieprzewidzianych rzeczy:
zakup sukni ślub-ej, rozstanie z Marcusem, praca u Baileya Wintera, a teraz
spólne mieszkanie z Sereną. Gdyby zaledwie tydzień temu ś jej powiedział,
że w lecie będzie musiała pracować, krzy-załaby na całe gardło na znak
protestu. Praca absolutnie nie ieściła się w jej planach! A tymczasem teraz
wcale nie miała hoty krzyczeć. Była... szczęśliwa. Może warto wyciągnąć
ioski z tego wszystkiego. Może zamiast realizować plan, ba brać to, co
przynosi los? Może wreszcie naprawdę szystko się ułoży. Jak w filmie.

Zbiegała ze schodów po ostatni pakunek — torbę Paula

itha z krokodylej skóry, którą zaledwie kilka dni temu kupi-

w Londynie - i mało brakowało, a wpadłaby na wysokiego,

155

szczupłego bruneta w garniturze Hugo Bossa, Wychodził z mieszkania na pierwszym
piętrze. Zatrzymała się w pół kroku.

Przecież w Śniadaniu u Tiff'any'ego też jest przystojny sąsiad piętro niżej!

-Witaj - odezwała się z ledwo słyszalnym wschodnioeuropejskim akcentem,

zupełnie jak Audrey Hepbum w roli Holiy Golightly.

- Cześć

-

odparł

niesniiało

nieznajomy.

Zmierzwione

włosy opadały mu na niebieskie oczy. Wsunął ręce w kiesze
nie spodni i wyprostował się na całą wysokość.

-Dobry wieczór. - Blair skinęła mu głową, zeszła po woli ze schodów i przemierzyła

kiepsko oświetlony skrawek przestrzeni, udający hol. Minęła uśmiechniętego
mężczyznę i schyliła się po bagaż. - Przepraszam bardzo - mruknęła i zarzuciła sobie
ciężką torbę z butami na ramię.

Och, oczywiście. - Oparł się o drzwi do swojego mieś/ kania. — Może pomogę?

Poradzę sobie - zapewniła ze stoickim spokojem, ale po słała mu ols'niewający
uśmiech. - Znamy się już?

Jason. - Wyciągnął rękę. - Przyjechałaś

1

na weekend?

Nie, wprowadzam się do Sereny, mojej starej przyjaciół ki - wyjaśniła. - Na piąte
piętro.

Ach tak. znam Sercnę. - Urwał. - Wczoraj siedzieliśmy na schodach, wypiliśmy
kilka piw. Ale nic nie mówiła o pięk niej współlokatorce.

O przystojnym sąsiedzie też nie. Typowe.

To nagła decyzja - wyjaśniła Blair. - I długa historia. -Mam czas, - Uśmiechnął się
uroczo, zalotnie. Wsunął

długie palce w tylne kieszenie spodni. - I jestem dobrym stu chaczem.

156

- Czyżby? - Blair przełożyła torbę na drugie ramię. Była

naprawdę ciężka.

-Co więcej, akurat wybierałem się po różowe wino do sklepu. Byłaś już na dachu?

Co powiesz na powitalną lampkę wina?

- Nie wiedziałam, że można wyjść na dach! - Lampka ró

żowego wina z przystojnym niebieskookim nieznajomym to

background image

idealny sposób, żeby oblać początek nowego życia.

Nowego romansu?
Serena uczy się tekstu do jutrzejszych scen. Nawet nie zauważy, że Blair wyszła

na drinka z .fasonem.

- Wiem, jak się tam dostać, - Puścił od niej oko. - To co,

za piętnaście minut?

Dawna Blair Waldorf w

r

żadnym wypadku nie zdołałaby w tym czasie przygotować

się do wyjścia, ale teraz pojawiła się nowa, letnia, pracująca Blair.

- Daję ci dziesięć. - Ruszyła na górę, ale odwróciła się

i posłała mu leniwy uśmiech, - A tak w ogóle, jestem Blair.

Włożyła różową sukienkę w kwiatki Lilly Pulitzer i białe japonki wyszywane

muszelkami i pobiegła na górę. Jason już czekał, z kocem przerzuconym przez ramię i
butelką w dłoni. Wszedł na zardzewiałą drabinę i pchnął klapę w dachu. Potem
odwrócił się i pomógł Blair wejść na górę, okazując przy tym więcej troskliwości, niż
kiedykolwiek zrobił to Marcus. Blair wspięła się na dach.

- Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie padać - stwierdziła,

atrząc na panoramę Manhattanu. - Bo w życiu nie zejdę po

lej drabinie.

-Mówiłem, że widok zapiera dech w piersiach - zażartował Jason. Mocował się z

korkociągiem. Po chwili butelka liyla otwarta.

157

Widok nie był równie imponujący jak ten na Central Park z apartamentu przy

Piątej Alei, a jednak w nocnej dusznej mgiełce nad ponurymi domami była jakaś
magia. Drzew niki nie przycinał tak starannie jak buków i dębów przy parku, ale wątle
gałęzie pyszniły się soczystą zielenią. Upper Wesl Side jest jak kreacje Wintera,
stwierdziła Blair. Od Piątej Alei do Park Avenuc mamy ekskluzywne Bailey Winter
Couture, od Park do Lexington - Bailey Winter Collection, takie pret-a-poi-ter, a
stamtąd do rzeki - B, linię popularną.

Oryginalne podejście.

- Naprawdę tu ładnie - przyznała. Wzięła od Jasona pla

stikowy kubeczek schłodzonego wina i usiadła na granatowym
kocu, który rozłożył na rozgrzanym dachu. Nie był tak miękki
jak jej ukochany kaszmirowy koc piknikowy. Ale to nic. Ma
na sobie cudowną letnią kreacje, u boku fantastycznego faceta
i za sobą pierwsze kroki w świecie mody. Po co jej podrzęd
ny brytyjski arystokrata? Jest dziewczyną z Nowego Jorku.
a to klasyczna scena z miejskiego lata. Londyn w porównaniu
z Nowym Jorkiem to zapyziała, zatęchła dziura.

-Dlaczego Serena nic nie mówiła o twoim przyjeździe'

zainteresował się Jason,

- Może chciała zachować cię dla siebie - odparła, tyle/

złośliwie, co prawdziwie. - Za szalone lato - wzniosła toast.

- Oby dalej takie było - dodała z uśmiechem.

Za szalone łato - powtórzył i upił łyk wina. - Nie sądzę, żeby Serena była mną
zainteresowana. Wczoraj chwilę poga daliśmy i wydawało się, że pochłania ją

background image

ktoś inny, rozumiesz.

Thaddeus Smith? - Choć nie miały czasu, żeby szcze rze pogadać, wiedziała, po
prosm wiedziała, że między Serena a Thaddeusem coś się dzieje.

Bo Blair, podobnie jak my wszyscy, wierzy w to, co przeczyta.

- Z nikim innym - potwierdził Jason, - Ale wiesz. - Głę

boko zajrzał jej w oczy. - Nie bardzo interesują mnie gwiazdy
filmowe. Wolę zwyczajne dziewczyny.

Czyżby powiedział, że ona, Blair Waldorf, jest zwyczajna? Ależ się pomylił.

Chwileczkę, ty nie jesteś aktorką, prawda? - Przyglądał się jej podejrzliwie. - Bo
jesteś taka ładna, że mogłabyś...

Nie, ja wolę trzymać się za kulisami - odparła i tajemniczo zatrzepotała rzęsami,
pomalowanymi tuszem Chanel.

Nie mam nic przeciwko aktorkom. - Jason się wycofał. - Nie zrozum mnie źle. po
prostu interesują mnie inne rzeczy. Na przykład prawo. Zajmuję się tym, wiesz?

-Zastanawiałam się, czy nie wybrać prawa, kiedy jesienią pójdę do Yale. - Może

jednocześnie być muzą kreatora mody i prawniczką. Może nosić eleganckie kreacje
pod togą sędzi Sądu Najwyższego.

- Piękna i mądra - stwierdził Jason. - Zbyt piękne, żeby

było prawdziwe,

Blair chciwie sączyła wino. Niech Serena sobie bierze gwiazdora. Jason to facet
idealny dla studentki Yale. W każdym razie na ten tydzień.

15B

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Bezwstydu przyznaję, że Summer Lovin' (z ulubionego filmu na piątkowe wieczory w
domu, Grease) to jeden z najlepszych kawałków, jakie w życiu słyszałam. Nie dość,
że wpada w ucho, ma bardzo prawdziwe słowa: w lecie najważniejsze to kochać i być
kochanym, nie? Ale tego lata o to trudno,

Minęły już niemal trzy tygodnie, a nasza S nadal jest singlem! Co jest? Oczywiście
widywano ją na mieście z T, ale przecież nikt nie zabrania przyjaciołom wyskoczyć
razem na kolację, prawda? Zresztą naszym zdaniem T ma juz kogoś. Pamiętajcie, że
ode mnie dowiedzieliście się tego pierwsi.

Tymczasem B rzuciła się w wir pracy. Wieść niesie, że na planie tylko reżyser budzi
równy postrach. Nie udało nam się zbliżyć na tyle, żeby się przekonać, czy naprawdę
ma na palcu wielki pierścionek zaręczynowy - żeby zmylić papa-razzich, jak
prawdziwa gwiazda. Podobno B wygląda uroczo - rumieńce przyszłej mamy,

background image

tajemniczy kochanek czy nowa kosmetyczka? Ludzie, szykujcie aparaty w komór
kach, potrzebujemy dowodów!

1-60

Kolejne letnie nowiny miłosne. Wygląda na to, że D i V zerwali definitywnie, i znowu
powtarzam, że po raz pierwszy usłyszeliście o tym ode mnie. D zadziwiająco opalo-
ny i umięśniony. Słowo! A N i jego letnia miłość? Kiedy w końcu pokaże prawdziwą
twarz mieszczucha? Co prawda twierdzi, że nie jest taki jak inni, ale N nie obejdzie
się długo bez miejskich luksusów, takich jak wypady prywatnym helikopterem, sale
dla VlP-ów w nocnych klubach i tak dalej...

ZANOSI SIĘ NA KŁOPOTY

Szpiedzy donieśli mi niedawno o bardzo burzliwym spotkaniu. Doszło do niego
między fotografem, który zajął się robieniem filmów, a hollywoodzką wagą ciężką
(dosłownie - dwójką grubych braci), która finansuje jego najnowszy obraz. Podobno
producenci nie są zachwyceni tym, co zobaczyli i zastanawiają się, czy nie zmienić
obsady. Czyżby zmiany personalne na planie nie skończyły się na V? Zobaczymy.

Na celowniku

B, z mrożoną kawą i notesem w dłoni, gorączkowo łapie : taksówkę na Park Avenue. A
co z prezentem na zakończenie szkoły? Czy to prawda, że nadal nie zrobiła prawa
jazdy? A to pech! N na targu w Amagansett ogląda polne kwiaty. Wszyscy wiedzieli,
że w głębi duszy jest romantykiem! T oprowadza po planie kogoś obcego. Podobno w
programie wycieczki była też długa wizyta w przyczepie gwiazdora. V w Forbidden
Planet kupuje stosy komiksów, ale nawet nie zajrzała do Dana, do Strand, zaraz po
drugiej stronie ulicy. Bardzo ciekawe...

I 11- 1Vlko w (.woidi sna^h

1 Ó1

MÓWIĄ NA TO SZCZENIĘCA MIŁOŚĆ...

Skoro o miłości mowa - wreszcie kogoś poznałam. A właściwie nawet dwóch naraz.
Obaj są cudowni, żadnemu nie sposób się oprzeć, obaj obsypują mnie całusami.
Wiem, że nie powinno się stawać między braćmi, ale nie umiałabym wybrać między
Lukiem a Owenem.

Pewnie czytaliście o nich w ostatnim „Sunday Styles", to mieszanki beagla z
retrieverem, jedyne kundle, które wchodzą w rachubę, kwintesencja miłości. Obaj
pochodzą ze schroniska. Zawsze lubiłam nicponi o dobrym pochodzeniu. To nowa
moda i służy szczytnym celom, więc nie zawracajcie sobie głowy wychudzonym
chihuahua czy oślinionym buldożkiem francuskim.

Wasze e-maile

U Droga Plotkaro

Jestem sekretarką w kancelarii prawnej na Manhat tanie i od kilku tygodni
bardzo mi się podoba jeden z kolegów z pracy. Do niedawna chętnie chodził za
mną na drinka, ale nagle stał się domatorem i po pracy niemal biegiem wraca

background image

do siebie. Myślisz, że to coś wstydliwego, jak uzależnienie od pornografii?
Załamana

f>H Droga Załamana

Wszystko wskazuje na to, że jest uzależniony od czegoś albo od kogoś.
Przychodzi mi na myśl tylko jedno wytłumaczenie, dlaczego imprezowy kolas
zmienia się w domatora - kobieta. Moja rada: /.i proponuj, że go nagiego
zwiążesz krawatem. Oh serwuj jego reakcję. Jeśli się zgodzi - uzależniony

162

od pornografii. Powie: „Nie, dzięki" - ma dziewczynę. Powodzenia. Plotkara

Co jeszcze dzieje się w mieście? Czekam na wieści, plotki i informacje o
wyprzedażach. Czy ktoś wie, gdzie jest ten nowy butik As Four? I czy ktoś wie, gdzie i
kiedy odbędzie się impreza po zdjęciach do Śniadania u Freda

1

? Muszę za-klepać

sobie miejsce u fryzjera, bo oczywiście będzie mnie czesał sam Fekkai, ma się
rozumieć. Więc piszcie!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

N idzie w miasto

- Pieprzcie się wszyscy bardzo! - Lider zespołu, nazywanego żartobliwie Sunshine

Express, otarł pot z czoła i machnął ręką w stronę tłumu. Półnagi chudy piosenkarz w
skórzanych spodniach, znany raczej z romansów z modelkami i aktorkami niż ze
śpiewania, splunął gniewnie na scenę i oddalił sic w otoczeniu wielbicieli.

-Jezu, uwielbiam ich! - Tawny s'cisnęła Nate'a za udo i niechcący wylała połowę

drinka na siedzenie i swoje spod nie, podróbkę znanego projektanta.

Co za szkoda.
Nate skinął głową i upił łyk z trzeciego dużego piwa tego wieczoru. Rozejrzał się

po zatłoczonej sali w Resort, nocnym klubie w East Hampton. Na parkiecie kłębiły się
jasnowlo se dziewczyny w sukienkach Dianę von Furstenberg i faceci wyglądający na
maklerów giełdowych, wszyscy w drelichach i koszulach Thomasa Pinka. Zazwyczaj
na koncerty SuashiM Express przychodzą inni fani.

W Hamptons już od tygodnia wrzało na wieść o niespo dziewanym występie

brytyjskiej kapeli punkowej i Nate byl zaskoczony własnym entuzjazmem, gdy Tawny
zaproponu

background image

wała, żeby poszli na koncert. Tego lata jeszcze ani razu nie był w Resort. Właściwie
nie miał tu wiele do roboty, oczywiście oprócz czyszczenia rynien, koszenia trawy,
przybijania łupków i palenia skrętów z Tawny. Fajnie jest wyjść z domu i trafić między
ludzi z seksowną blondynką u boku.

- Archibald!
Tawny dyskretnie trąciła go w bok. -Twój znajomy? Anthony Avuldsen przebijał się
przez tłum. Szklankę

z whisky trzymał wysoko w górze, żeby nie uronić ani kropli.

Krótko przyciął jasne włosy, a przy opaleniźnie jego uśmiech

»

był jeszcze bardziej promienny. Bramkarz - potężny typ bez karku - skinął głową i
wpuścił go na podwyższenie, które w tym klubie udawało VIP-room.

Archibald, ty draniu. - Anthony stuknął się z nim szklanką na powitanie. - Gdzie
ty się ukrywasz?

Cześć - odparł Nate.

Trener daje ci w kość? - Anthony usiadł koło niego na kanapie i w ostatniej chwili
schylił głowę, żeby nie walnąć w mosiężną poręcz.

Mniej więcej.

-Bracie. - Anthony przekrzykiwał ogłuszającą muzykę. - Podobno Blair wróciła.

Dlaczego?

Nate zmarszczył brwi, objął Tawny i przyciągnął do siebie.

-Nie wiem. -Wzruszył ramionami.

Jestem Tawny. - Pochyliła się nad nim i uśmiechnęła do Anthony

1

ego.

Fajnie. - Skinął głową. - Anthony.

Znacie się ze szkoły?

Tak. A wy skąd?

Nate pomachał na kelnerkę. Musi się napić, i to zaraz.

164
165

- Któregoś dnia Nate zwyczajnie padł mi do stóp. - Tawny

dopiła drinka do końca. - Po prostu mam szczęście.

Anthony przyglądał się jej przez chwilę, a potem zawołał do Nate'a:

-To ty masz szczęście, draniu!

Podeszła kelnerka, bardzo podobna do Jessiki Simpson jako Daisy w Księciu

ryzyka.

Jeszcze raz to samo? - zapytała.

Tak - mruknął Nate. Musi się napić, jeśli Anthony ma zamiar wypytywać go dalej.

Nie widziałem cię w mieście - ciągnął tymczasem kumpel. - Gdzie się uczysz?

Nie jestem z miasta - wyjaśniła Tawny. - Mieszkam wHampton Bays.

Super - stwierdził Anthony. - Chyba jeszcze nigdy nie rozmawiałem z miejscową.

Nate mocno dźgnął go w żebro.
_ Co? - zdziwił się Anthony. - Super, stary. Nie ma sprawy.
- Co? - Tawny podniosła rękę do ucha. - Strasznie lu

głośno!

-Bracie - ciągnął Anthony, do którego nic nie dotarło - Isabel jutro urządza

background image

imprezę. Podobno będzie Serena. Widziałeś ją ostatnio?

Ostatnio, kiedy widział Serenę, całował się z Jenny na im prezie Blair. Był to

pocałunek pożegnalny, w imię dawnych dobrych czasów, ale Serena i Blair na pewno
połączyły siły. obie wściekłe na niego.

Coś nowego?
Nate pokręcił głową. Stracił kontakt ze starymi znajomy mi.

-Chwileczkę, Serena? - Podekscytowana Tawny oparli się o stolik. Ze swego

miejsca miał doskonały widok na |f|

166

dekolt i niżej, aż, do przekłutego pępka. -Ta Serena z obcym nazwiskiem?

Pochyliła się jeszcze bardziej i Nate ponownie zerknął jej za bluzkę.

Robi to celowo? - zastanawiał się.

Nate łypnął na Anthony'ego, żeby się przekonać, czy i on podziwia piersi Tawny,

ale kumpel był pogrążony w rozmowie z ciemnowłosą pięknością, która - co Nate
przypominał sobie jak przez mgłę - chodziła do Grafion i była od nich o rok młodsza.

-Tak - mruknął, rozbawiony zdziwieniem Tawny. Czy nazwisko Sereny brzmi

cudzoziemsko? Nigdy nie zwrócił na to uwagi. Ale co tam Serena. Wyraźnie
zaimponował Tawny. Rzadko mu się to zdarzało; dziewczyny owszem, uważały, że jest
słodki, kochany, lubiany i co tam jeszcze, ale w oczach Tawny dostrzegł coś, czego
nigdy nie widział we wzroku Sereny czy Blair - podziw.

Kiedyś z nią chodziłem - pochwalił się. Była to tylko część prawdy.

Panie Archibald! - Tawny jeszcze bardziej pochyliła się nad stolikiem, aż jej piersi
złączyły się kusząco. - Jest pan bardzo tajemniczy!

-Ty też znasz Serenę? - Anthony ponownie włączył się do rozmowy i usiłował

zerknąć w dekolt Tawny. - Za kilka dni, kiedy skończą kręcić, będzie impreza.
Powinnaś wpaść! - ryknął na całe gardło.

-Śniadanie u Fredal - Wydawało się, że oczy wyjdą Tawny z orbit. - Przecież ja

jestem największą fanką Thadde-usa Smitha! Naprawdę!

Wróciła kelnerka z drinkiuni. Nate chciwie złapał szklankę.
- No, nie wiem. - Potrząsnął głową. Nagle wydało mu się,

Ac pływa w głębokim, ciemnym basenie. Nie myślał logicznie.

167

Nic dziwnego po skręcie i trzech piwach, ale i tak zdawał sobie sprawę, że
nierozsądnie byłoby zjawić się na imprezie Sereny z Tawny u boku. Blair na pewno
tam będzie i nie chciał, żeby uznała, że już sobie kogoś znalazł.

Ale czy tak właśnie nie było? Czy oboje tego nie zrobili?

Błagam - piszczała Tawny. - Zrobię wszystko, żeby poznać Thaddeusa Smitha!
Wszystko!

Bracie, ładnym dziewczynom się nie odmawia - zażartował Anthony.

Nate Archibald nigdy nie odmawiał. Koniec, kropka.

background image

6 przejmuje kontrolę

Trzask zamykanych drzwi niósł się echem po pustym mieszkaniu. Niełatwo jest

gniewnie trzasnąć drzwiami po wspinaczce na piąte piętro, i to na dodatek w
gumowych japonkach, ale Serena starała się jak mogła. Tupała głośno i energicznie
cisnęła na ziemię białą skórzaną torbę Jil San-der. Nie przejmowała się iPodem ani
okularami słonecznymi Dołce&Gabbana.

-Wróciłaś, siostro? - zawołała Blair z jedynej sypialni, ich wspólnej. Przecież

naprawdę są jak siostry.

W każdym razie kłócą się jak rodzina.

-Tak! - odparła Serena. Wzięła butelkę piwa corona z lodówki i przysiadła na

parapecie w oknie wychodzącym na kamienicę naprzeciwko. Machała nogami nad
schodami przeciwpożarowymi.

-Co w pracy? - Blair weszła do kuchni owinięta wielkim białym ręcznikiem Frette,

który podwędziła z bieliźniar-ki matki. Wyjęła papierosa Merit z torby Sereny na
podłodze i przypaliła go od palnika gazowego.

- Jak to w pracy. - Serena smętnie wpatrywała się w smutne podwórko.

Westchnęła. - Szczerze, Blair? Do kitu.

169

-Jak to? - Dzisiaj Blair woziła próbki tkanin od krawca z Trzydziestej Dziewiątej do

domu Baileya Wintera, gdzie ten częstował herbatą księżniczkę z Arabii Saudyjskiej i
bawił się świetnie podczas przymiarek.

Blair otworzyła okno i wyjrzała na dwór. Wypuściła z ust kłąb dymu i spojrzała na

Screnę. Wiatr rozwiewał jej jasne włosy. Siedziała przygaszona i smętnie machała
bosymi stopami.

Sama nie wiem. - Przyjaciółka napiła się piwa. Dzisiaj byt jeden najgorszych dni
na planie. Niechcący usłyszała, jak ludzie z ekipy wys'miewali się z jej pomyłek,
a Ken klął na całe gardło w środku jej sceny. - Było ciężko.

Opowiadaj - poprosiła Blair.

Serena się zawahała. Co prawda nigdy o tym nie rozma wiały, ale znała Blair dość

dobrze, by wiedzieć, że przyjaciółka nie jest zachwycona, że to Serena gra w
Śniadaniu u Freda Blair marzyła o tym od dziecka. Jak zareaguje, gdy Serena zacznie
narzekać?

- Nie bardzo sobie radzę z aktorstwem - wyznała cicho.
Delikatnie mówiąc,
- Myślałam, że sobie poradzę. No, bo wiesz, już wcześniej

to robiłam. Ale wtedy było inaczej, bez tłumów na planie,

be/

miliona ekspertów dokoła, i bez kamery, która gapi się na cie
bie jak... jak... jak Darth Vader.

-1 co? - Blair wychyliła się przez okno i wypuściła dym z ust w gorące nocne

powietrze. Uwielbiała pomagać innym w rozwiązywaniu problemów.

Czy raczej, chciała się upewnić, że inni mają problemy.

- Nie umiem - przyznała Serena. Wbiła wzrok w klapki

background image

- Nie wychodzi mi.

-Sereno - mruknęła Blair sennie. - Czy wiesz, jak wy glądasz?

170

Co? - Serena podniosła głowę. Blair wychylała się przez okno w białym ręczniku.
Miała papierosa w dłoni, ale go nie paliła, więc na czubku sterczał słupek
popiołu. Wyglądała jak szalona wieszczka z Madison Avenue w alkoholowym
transie.

Wyglądasz dokładnie, ale to naprawdę dokładnie jak Holly Gohghtly - wyjaśniła
Blair. - Schody przeciwpożarowe, kosmyki włosów, oświetlenie - wszystko jest jak
trzeba. To wręcz niesamowite,

Dzięki - mruknęła Serena. Był to jeden z najpiękniejszych komplementów, które
usłyszała od Blair podczas wielu lat ich przyjaźni.

-Mówię poważnie - ciągnęła Blair. - Znam się na tym. Pracuję w tej branży,

prawda? Znam się na modzie, urodzie, stylu i ty to wszystko masz. Nic mnie nie
obchodzi, co mówi Ken Mogul. Ty jesteś Holly Golightly - zapewniła stanowczo. -1
zaraz ci to udowodnię.

Jak to? - zdziwiła się Serena.

Kto wie wszystko o Holly Golightly? - zapytała Blair. Serena się roześmiała.

Oczywiście, że ty.
- Więc masz szczęście, że tu jestem, co? - mruknęła Blair.

koro sama nie wcieli się w Holly Golightly, pomoże Serenie
'ę nią stać. To jej wystarczy. - Chodź. - Zgasiła papierosa
złapała przyjaciółkę za rękę. - Mamy dużo pracy.

Było jasne, dokąd pójdą najpierw. Pod wystawę

any'ego.

Blair włożyła haftowaną meksykańską szmizjerkę, kupioną rok temu w Scoop, i

dżinsy. Uparła się, że Serena też ma włożyć byle co. Ledwie taksówka zatrzymała się
przed

171

słynnym sklepem, niemal siłą wypchnęła przyjaciółkę na
chodnik.

-A teraz pokaż mi, jak chodzisz - warknęła. Ustawiła się przy wystawie i patrzyła.

Mając za plecami ruchliwą ulicę i niebosiężne wieżowce, Serena wydawała się
bardzo malutka, bardzo krucha. To do niej niepodobne. A tym bardziej niepodobne
do Holły.

Serena ruszyła w stronę sklepu. Drobiła śmiesznie, jak dziewczynka sypiąca

kwiatki na ślubie.

-Stop! - syknęła Blair. Wybiegła na chodnik. - Co to

było?

- Jak to? - Ledwie słyszała Serenę przez ryk samochodów

i krzyki wszechobecnych turystów.

Nie starasz się - zarzuciła jej Blair. Mówiła surowo, ale ciepło, jak poczciwy
trener w filmie, który niedawno oglądała na HBO. - Pokaż mi! Wiem, że umiesz

background image

zrobić to lepiej!

Głupio się czuję - wyznała Serena. - Wszyscy się 03 mnie gapią, strasznie się
wstydzę.

Dziewczyna, która tańczyła na stole w Bungalow 8? Wsty

dzi się?

- Nie możesz - żachnęła się Blair. - Masz być pewna sie

bie. Dumna. Masz cały świat u stóp, to ty rozdajesz karty. Ty
tu rządzisz.

I to się nazywa aktorstwo?

- A przecież mam tylko iść? - zdziwiła się Serena. To nit

to samo co przechadzka po wybiegu, co już robiła. - Głupia

mi.

-Wyobraź sobie, że to zakończenie szkoły - porad/ilu Blair. Przypomniała sobie,

jak Serena nerwowo, w ostatnia] chwili wpadła do kościoła w identycznym kostiumie
Oscam de la Renty. Takim, jaki ona miała na sobie.

- Spróbuję. - Serena westchnęła.

Blair wróciła na posterunek przed sklepem. Czekają mnóstwo pracy, ale co to za
frajda rozkazywać Serenie. Wszystko w imię przyjaźni.

172

kolejna szalona niedziela w parku zV...iD

Nils ciągnął ją za prawą rękę, Edgar za lewą. A może odwrotnie? Vanessa Abrams

przypomniała sobie, dlaczego to nienajlepszy pomysł, by dwóch chłopaków walczyło
o tę sarn:) dziewczynę.

Jakby jeszcze tego nie wiedziała.

- No, chodź -jęczał jeden z chłopców. Czy to ważne, który

jest który? Małe łapki lepiły się z brudu, dziecięce głosy pisz
czały przeraźliwie, a do tego ich siła... Trzymali ją w żelaznym
uścisku, a ponieważ nie chcieli zwolnić. Vanessa na wpół szła.
na wpół była ciągnięta cienistymi alejkami Central Parku. Przy
pomniało jej się, jak razem z Aaronem wprowadzali jego bokse
ra, Mookie, ale bliźniaki jeszcze bardziej rwały się na spacer ni/
pies. Gdyby mieli ogony, machaliby nimi bez przerwy.

- O Boże, błagam, zwolnijcie - sapnęła Vanessa.
Osiemnaście dolarów za godzinę, osiemnaście dolarów ii

godzinę. Dziś' zarobiła już trzydzieści sześć. To nie majątek, ale przyda się przy

background image

następnym projekcie.

A może następnym mieszkaniu?
Potknęła się, gdy chłopcy niespodziewanie zatrzymali się przy wózku ocienionym

parasolem.

MA

- Możemy zjeść loda?
Nie sądziła, by matka kiedykolwiek zabrała ich do parku, a co dopiero kupiła tody.

Od dziwacznej rozmowy tamtego pierwszego dnianie widziała jej ani razu, ale pani
Morgan nie wyglądała na kobietę, której podobają się lepkie odciski dziecinnych
łapek na spódnicy Chanel. W dzieciństwie ona i Ruby nie znały smaku słodyczy.
Rodzice karmili je sorbetami owocowymi i ciasteczkami bez cukru, ale Vanessy nie
obchodziło, co jadają te dwa potwory.

- Oczywiście, lody, proszę bardzo - zgodziła się. Wyzwo

liła się z uścisku chłopców i wyjęła z kieszeni zmiętą dwu
dziestkę.

-Trzy lody - powiedziała do sprzedawcy. Miał sumiaste wąsy i kolorową koszulkę

A

WKS

Domini 1972.

Chłopcy podskakiwali nerwowo. Chciwie rozdarli opakowania i z wrzaskiem

odbiegli w stronę placu zabaw, śmiejąc się z pełnymi buziami.

-Poczekajcie! - zawołała za nimi z obowiązku. Nie obchodziło jej już, że przepadną

bez śladu, a ona straci pracę i pójdzie do więzienia. Czy naprawdę zaledwie trzy dni
temu zaczęła pracę na planie wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji? A może to
tylko koszmarny sen?

Opadła na ławkę pod rozłożystym dębem i patrzyła, jak bliźniaki pochłaniają

zdobycz i rzucają papierki na ziemię. Nieładnie. Ganiali się z zawrotną szybkością,
śmigali pod zjeżdżalnią i między huśtawkami, w ostatniej chwili unikali zderzenia z
maluchami, stawiającymi pierwsze kroki, i ich groźnymi opiekunkami.

-Nie oddalajcie się! - zawołała zrezygnowana. Dokończyła loda i rozparła się na

zadziwiająco wygodnej ławce z betonu i drewna. Z oddali dobiegał warkot
samochodów, jadących przez park Siedemdziesiątą Dziewiątą. Miły, usypiający

175

odgłos. Mimo słońca w cieniu panował przyjemny chłód i przez chwilę wydawało się
jej, że nie jest manią, tylko sama rozkoszuje się niedzielnym popołudniem w parku.
Przymknęła powieki i odpłynęła.

A potem usłyszała znajomy pisk i gwałtownie otworzyła

oczy.

Kto by przypuszczał, że ma instynkt macierzyński?
Trochę dalej panowało zamieszanie. Dostrzegła znajome jasnowłose główki.
Zerwała się na równe nogi i pobiegła w tamtą stronę, Je-den z bliźniaków siedział

na chodniku, płakał i trzymał się za zakrwawione kolano. Drugi stał z boku i groźnie
wskazywał paluszkiem wrotkarza, leżącego na ziemi.

- Co tu się dzieje? - zapytała władczo. A przynajmniej

miała taką nadzieję.

-

Ten duży wpadł na Edgara! - szlochał Nils.

Piegowata nimfetka w różowych obcisłych szortach i nie

background image

bieskim sportowym staniku podjechała szybko na wrotkach.

Co tu się dzieje? - warknęła. - To, że nie panujesz nad dzieciakami, a my
chcemy trochę poćwiczyć!

To nie są moje dzieci - zauważyła Vanessa i pogłaskatii zapłakanego Edgara po
głowie. - A ty daruj sobie ten ton.

Vanesso, chodźmy do domu - zajęczał Nils i złapał ją

za rękę.

-To niezły pomysł - stwierdziła Lycra. Uklękła i zajęła się leżącym towarzyszem.

Wyglądała, jakby zjechała żywcem z reklamy piwa coors lite.

- Słuchaj, następnym razem patrz, gdzie jedziesz. - Vane

ssa nie pozwoli, żeby byle nimfctka nią dyrygowała.

- Vanessa? - Wrotkarz na ziemi usiłował się podnieść.
Vanessa zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby się prze

słyszała?

Bo oto na asfaltowej alejce w Central Parku, w cieniu dębów, z wrotkami na

nogach, w idiotycznych szortach i obcisłej białej koszulce, w ochraniaczach na
łokciach i kolanach, leżał Dan. Spocony i czerwony na twarzy. Jej Dan.

-Dan?-Wjcj głosie było tyle przerażenia i zdumienia, że Edgar przestał szlochać i

wstał.

- Cześć. - Uśmiechnął się speszony. Blond cheerleaderka

w obcisłych ciuchach pomogła mu wstać. Zachwiał się nie
pewnie na wrotkach. - Cześć, Vanesso. Co słychać?

-Co słychać? Nie upilnowała tych małych potworów -zaczęła blondynka i

podciągnęła różowe szorty tak mocno, że szczegóły jej anatomii były doskonale
widoczne. - Staram się potraktować to Zen, ale...

Kim jesteś? - przerwała jej Vanessa.

A ty? - odcięła się suka.
- Ja? Jego dziewczyną - odparła Vanessa.
Lycra skrzywiła się lekko.

Chwileczkę, co ty robisz? - Vanessa przyglądała się Da-nowi. Wyglądał tak
idiotycznie, że z trudem znosiła jego widok. Wróciła wzrokiem do dziewczyny. -
Pewnie przez ciebie ciągle nie ma go w domu.

Mieszkacie razem?
Vanessie przypomniał się jego wiersz: Tylko miłość. Tylko namiętność.
Tak, tak, Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.

Co to za dzieciaki? - zainteresował się Dan.

Jesteśmy jej przyjaciółmi - warknął jeden bliźniaków, Vanessa nie miała pojęcia
który, i pokazał Danowi język.

Przyjaciółmi? - powtórzył Dan.
-Tak - warknęła. - Podobnie jak ona jest twoją przyjaciółką, co?

176

Tylko w moich Mach

177

W Piątej Alei rozdzwoni! się dzwon kościelny. Był to dźwięk tak czysty i tak

nieodpowiedni, że Vanessie chciało się krzyczeć.

- Vanessa? - Drugi bliźniak złapał ją za rękę, - Niedobrze

background image

mi.

Nie teraz - warknęła.

Nic z tego nie rozumiem - wystękał Dan. - Dlaczego nic jesteś na planie?

Ken Mogul mnie wylał, ale ciebie i tak to nie obchodzi.

-Przestańmy, zanim powiemy coś, czego później będziemy żałować - wtrąciła się

Lycra. Gołębie obżerały się resztkami lodów bliźniaków. Dlaczego nie dziobną
blondyny w tylek?

- Vanessa? - zajęczał ten sam bliźniak. - Naprawdę mi.

- Nie dokończył, zwymiotował lodami na jadowicie zielone
sportowe buty Dana.

Więc tak wygląda zła karma.

N troci zapał

Pod Natem uginały się kolana, tak samo jak wtedy, gdy trener go pr/yłapał na

obijaniu się na treningu i za karę kazał biegać dokoła boiska. Miał za sobą ciężki
dzień. Dźwigał nowe słupki na ogrodzenie przez cały podjazd. Szedł do domu
pochylony i znużony,

Pod Natem Archibaldem uginają się kolana. I to nie z powodu dziewczyny.

W drodze do sypialni zajrzał do jasnej, biało-stalowej kuchni, do lodówki. Regina,

ich gospodyni, kucharka i pokojówka w jednym, pilnowała, żeby miał co jes'ć. ale
Nate nawet nie spoj-rzai na domowy pasztet czy sałatkę z pomidorów. Interesowała
go jedynie oranżada lorina. Od dziecka bardzo ją Lubił, ale nie wiadomo dlaczego
kupowali ją tylko w East Hamptons. Lekko ciapki smak kojarzył mu się z beztroskimi
wakacjami w dzieciństwie. gdy wydawaj fantastyczne imprezy z pływaniem nago W
basenie i osuszał winną piwniczkę rodziców.

To były czasy, pomyślał, idąc do siebie. Wtedy nie miał innych zmartwień oprócz

tego, czy będzie pogoda na plażę, czy |uż się wystarczająco upalił i czy uda mu się
poderwać Blair.

Teraz życie jest o wiele trudniejsze. Są wakacje, a on ■edzi po uszy w

problemach. Co będzie, jak kolesie Tawny

179

spotkają go samego na ulicy? Co powie Blair, kiedy się spotkają w Yale? Czy Chuck
Bass mówił prawdę?

Z butelką w ręku opadł na miękkie, nicposlane łóżko. Jęknął. Zamknął oczy i starał

się odprężyć, ale cały czas miał przed oczyma czyjąś' twarz.

Ciekawe, czyją?

background image

Nagle pożałował, że oddał ciemnozielony kaszmirowy sweter w serek, który Blair

podarowała mu dwa lata temu, gdy pojechali z jej ojcem na narty do Sun Val1ey.
Gdyby go miał, mógłby go włożyć, zamknąć oczy i wspominać lepsze, prostsze czasy,
gdy jeszcze chodził z Blair, a świat był taki, jaki powinien. Bo -jeśli nie liczyć tych
okazji, gdy się na niego wkurzała, bo powiedział coś nie tak albo za bardzo się upalił,
żeby pamiętać o randkach - Blair sprawiała, że czuł się spełniony. Przy niej wszystko
było tak, jak trzeba. A teraz Blair wychodzi za jakiegoś Anglika. Czy to prawda? Nagle
poczuł. że musi się upewnić.

Wstał, napił się oranżady i sięgnął po czarny telefon Banj: &01ufsen przy łóżku.

Zawahał się, ale po chwili wybrał znajomy numer.

-Tu Blair - odezwała się po kilku sygnałach. Mówiła szybko, rzeczowo, jakby nie

wiedziała, kto dzwoni.

-Cześć. - Przewrócił się na brzuch i gorączkowo bawi! prześcieradłem.

Nate? - Ziewnęła, jakby już ją znudził. - O rany, bardzo przepraszam. Jestem
koszmarnie zmęczona.

Tak, Lo ja - zaczął. W tej chwili rozmowa z nią nie wydawała mu się już dobrym
pomysłem.

Pracuję - wyjaśniła. - Mam za sobą bardzo nerwowy tydzień.

-Super. - Pracuje? Jezu. naprawdę wszystko się zmic niło,

- No. Bailey Winter nie daje mi odetchnąć.

Naie nic miał pojęcia, o czym mówi, ale uznał, że powinien okazać współczucie.

Fatalnie.

Tak to jest w świecie mody. A właściwie gdzie się po-dziewasz?

W East Hamptons, w domu rodziców. Pracuję u trenera, pomagam mu odnowić
dom.

Chciałabym się wyrwać - rozmarzyła się Blair. - Chociaż na moment... ale sam
wiesz, jak to jest...

Jasne - mruknął. - Tak to jest, jak się pracuje.

Mówiłam już, że zajmuję się kostiumami w tym nowym filmie, Śniadanie u
Freda

1

?

Świetnie - stwierdził. Dlaczego nic nie mówi o zaręczynach? - Więc jak, już

wróciłaś z Londynu?

Och, tak - westchnęła głośno. - Musiałam. Uznałam, że to najlepsze rozwiązanie,
zdobyć trochę doświadczenia, zanim pójdziemy na studia.

Świetny plan. - Nagłe pożałował, że nie zapalił, zanim chwycił za telefon. -
Zwłaszcza teraz, kiedy, no wiesz, masz plany na przyszłość.

A kto ich nie ma? - zdziwiła się. - Chyba czasem myślisz o przyszłości, co, Nate?

-No, tak - przyznał, choć rzadko kiedy myślał o czymś bardziej odległym niż

kolacja. - W każdym razie chciałem ci tylko, no wiesz, pogratulować.

Nie przesadzaj. To tylko tymczasowa praca, choć u jednego najlepszych
projektantów w Ameryce.

Chodzi mi o zaręczyny. Już słyszałem.

Zaręczyny? - powtórzyła. - O co ci chodzi?

Chuck mi powiedział. - Wsunął sobie poduszkę pod głowę.

180

181

background image

-Chuck ci powiedział, że się zaręczyłam? - warknęła. - Jak zwykle wszystko

popieprzył.

Jak to? - Nate usiadł.

No, bo wróciłam - wyjaśniła. - Nie mogłabym za niego wyjść. Muszę
myśleć o przyszłości.

Bo oczywiście się jej oświadczył, co?
- Więc nie wychodzisz za maż? Powiem Chuckowi.
Powodzenia.
- To idiota - stwierdziła Blair. - Kogo obchodzi, co sobie

myśli? Dlaczego go w ogóle posłuchałeś?

Nate wzruszył ramionami, choć oczywiście Blair nie mogła go widzieć.

Sam nie wiem. Nie odzywałaś się do mnie, ani nic. Ale cieszę się, że
wróciłaś. Wiem, że zawsze chciałaś być Katheri-ne Hepburn. Fajnie, że
przynajmniej jesteś na co dzień na pla nie filmowym.

Audrey Hepburn - poprawiła. - Ja nie tylko jestem na planie filmowym,
odgrywam tam kluczową rolę. W takim fil mie kostiumy są bardzo ważne.

Pamiętasz, jak razem oglądaliśmy ten film, a ty co chwi la zatrzymywałaś
i kazałaś mi powtarzać tekst? - Pogrąży) się we wspomnieniach. Padał
wtedy śnieg, odwołano lekcje i przez całe popołudnie leżeli w jej łóżku i
oglądali Śniada nie u Tiffcmy'ego, ale Blair co chwila zatrzymywała film i
re cytowała tekst z pamięci. On też próbował, tylko po to, żeby sprawić
jej przyjemność. A teraz on jest w Hamptons, ona w Nowym Jorku, ich
związek to przeszłość... Nie ma nawci jej pokoju. Teraz śpi w nim jej
malutka siostrzyczka.

-Uznałam, że praca w świecie mody, z dala od refleklo rów, to ciekawsza

ścieżka karieiy - wyjaśniła.

- No - mruknął. - Zwłaszcza że Serena i tak bardziej na

daje się na gwiazdę.

Szanuj Książki

Blair umilkła na chwilę.
-Nate, muszę kończyć. Muszę zawieźć kostiumy na plan.

Dobrze. - Był rozczarowany. - To chyba ważne.

Bardzo. Baw się dobrze na plaży. - Blair się rozłączyła. Nate upuścił
słuchawkę na podłogę, odwrócił się na plecy

i wbil wzrok w sufit. Baw się? Nagle Hampton wydało się śmiertelnie nudne.
Lato wydawało się nieskończenie długie. Brakowało mu miasta, przyjaciół,
Blair.

Bo żadna miejscowa ślicznotka jej nie zastąpi.

182

background image

V znajduje surogat ojca

Vanessa głośno trzasnęła drzwiami, wbiegła do przedpokoju Humphreyów i

cisnęła na podłogę wojskowy plecak. Stena starych gazet rozsypała się na skrzypiący
parkiet.

Cholera! - Uklękła i pozbierała gazety najstaranniej, jak umiała, ale w tym
mieszkaniu zawsze panował taki bałagan, że właściwie nie miało to znaczenia.

Co jest? - zapytał męski głos. - Kto to?

Vanessa rozejrzała się niespokojnie. Niezmordowane bli/ niaki ją wykończyły, Dan i

jego blond nimfetka wkurzyli ją i upokorzyli. Zabolało ją, że walnięty Ken Mogul
wyrzuci! ją z pracy. Z tego wszystkiego zapomniała, że nie jest tu u siebie, i nie
powinna trzaskać drzwiami ani kląć na głos. W końcu jesl tu gos'ciem.

-O co chodzi? - Rufus Humphrey stanął w progu kiep sko oświetlonego

przedpokoju. Do wypukłej piersi tulił plik kartek. Długie do ramion, zmierzwione
włosy spiął zieloni) gumką. W szpakowatej brodzie widniały resztki orzeszków. a
okulary cudem trzymały się na czubku czerwonego nos.i Miał na sobie sfatygowane
beżowe szorty - z kieszeni wystawały niezliczone długopisy i ołówki - i zdecydowanie
/,i ciasną jasnoniebieską koszulkę, którą Yanessa zidcntyfikown
ła jako stary szkolny podkoszulek Dana. Całości dopełniał jaskrawy, różowy ceratowy
fartuch w stokrotki.

- Przepraszam - speszyła się. - Nie chciałam ci przeszka

dzać.

-Jaki dzisiaj dzień? - zapytał Rufus. Przyglądał się jej uważnie, jakby ją widział po raz
pierwszy. Rozważała, czy mu przypomnieć, kim jest.

Niedziela,

Ach, tak, niedziela, tak. - Rufus skinął głową, zdjął okulary do czy tama i wsunął
do jednej z licznych kieszeni. - Więc jak, wróciłaś ja wcześnie ezy za późno?
Mam na ciebie na-krzyczeć czy co?

Yanessa się roześmiała. Ulżyło jej, bo chyba wiedział, z kim rozmawia.

Nie martw się, byłam grzeczna.

No, to chodź. - Skinął ręką w stronę zadymionej, za-bałaganionej kuchni. -
Gotuję kolację i chciałbym, żeby ktoś spojrzał na moje dzieło świeżym okiem.

Jakby i bez tego nie miała za sobą ciężkiego dnia.

Vanessa przycupnęła na chwiejącym się taborecie przy kuchennym stole. Popijała

mętną wodę z kranu i obserwowała, juk Rufus Humphrey uwija się przy kuchence.
Nieważne, co pichcił. Pachniało smakowicie, aż zaburczało jej w brzuchu. Jadła dzisiaj
tylko nieszczęsnego loda w parku, bo później jakoś odeszła jej ochota na lunch.

Spróbuj -rozkazał Rufus i podał jej drewnianą łyżkę. Podmuchała na dymiący
kuskus.

Pyszne.
- To

tajine -

poinformował. - Według przepisu Paula Bow-

Icsa. Zapomniałem, że go mam. Gdzie Dan? Uwielbia jego da
nia, Będzie mu smakowało, jestem pewien. Zastąpiłem szafran
Wermutem!

1B4

background image

185

-Dan? Nie wiem - przyznała. Niespokojnie bawiła się skrajem Lnianej serwetki w

niebieskie kwiatki. Nie pasowała do zapuszczonej, zagraconej kuchni.

- Kłopoty w raju? - Rufus energicznie mieszał w ogrom

nym garnku.

Vanessa się zawahała. Naprawdę chciała się przed kimś wygadać. Nie rozmawiała

z Ruby, odkąd obrażona wyszła z domu. Do rodziców nie odzywała się od wieków.
Nieważne, że Rufus to ojciec Dana. Musiała z kimś pogadać.

Raj - żachnęła się. - Już po nim.

Jak to? - Rufus przeglądał książkę kucharską i mądrze kiwał głową. - O cholera!
Dwie łyżeczki! No eóż, sześć nikomu nie zaszkodzi.

-No. bo my chyba zerwaliśmy. - Vanessa miała gulę w gardle.

-Co się stało? - Mężczyzna buszował w szufladach, szczękając sztućcami.

- Nie wiem - skłamała. Nagle się zawstydziła. Przecie/

nie

musi

mu

opowiadać

wszystkiego

z

najobrzydhwszymi

szczegółami?

- Dzieciaki - pokręcił głową. - Pierwsza miłość.
Albo jej koniee.

Vanessa starała się wziąć się w garść.

-Najgorsze, że on nawet nie wie, co się ze mną dzieje. No, bo dzisiaj straciłam

pracę. Ken Mogul mnie wylał. - Wes tchnęła i zadygotała. Te słowa wypowiedziane na
głos, nawcl przez nią samą, potęgowały grozę sytuacji.

- Wylał'? - powtórzył Rufus i dolał, jej zdaniem, zdecydow;i

nie za dużo miodu do garnka. - Nie przejmuj się. Nie uwierzysz, ale
mnie też kiedyś wywalili z pracy. Byłem bileterem w Brattle Theu-
ter, jeszcze na studiach. - Zachichotał. - Wylali mnie. bo kląłem im
głos podczas sztuki o Rosji sowieckiej, ale to długa historia.

- Bardzo ci dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zamieszkać.

Niedługo sobie coś znajdę - mruknęła ponuro. - Zadzwonię
do Ruby, może pozwoli mi spać na kanapie. Albo poproszę
Blair Waldorf o pomoc. Ja jej po mogłam, kiedy nie miała
gdzie się podziać.

Blair, która zmienia łóżka co tydzień? Nie licz na to, moja droga.

-Wstrzymaj się, bracie! - zawołał Rufus Humphrey w jednym ze swoich słynnych

bezsensownych wybuchów. - O ile pamiętam, to moje mieszkanie, nie Dana. Jenny
jest w Europie, a później wyjeżdża do tej elitarnej szkoły z internatem. Dan jedzie do
Evergreen. jakby dalej już nie mógł, a ja zostanę sam jak palec i nic będę miał dla
kogo gotować. O nie, bracie.

Jeszcze nikt, nigdy, a już zawłaszcza niczyj ojciec, nie zwracał się do niej per

„bracie". Nawet jej się to podobało,

Sama nie wiem - zaprotestowała. W końcu ktoś jest dla niej miły, a ona nie wie.
jak to przyjąć. - Byłoby mi głupio, gdybym bez końca wykorzystywała twoją
gościnność,

Skoro tak uważasz... - Rufus energicznie opuścił przykrywkę. - Coś wymyślimy.
Jesienią idziesz na studia na New York University, tak? Kiepskie perspektywy na
kasę i mało czasu, żeby dorobić. Możesz wynająć pokój Jenny za niewielką

background image

opłatą. O ile pozwolisz, żebym ci gotował.

Vanessa podrapała się po głowie - włosy już zaczynały jej odrastać -1 spojrzała na

czuprynę Rufusa.

- Ojej! Chili! - zawołał i wrzucił kilka łyżek stołowych

pt/.yprawy do garnka.

Tak, to dziwak, ale bardzo sympatyczny. I na pewno nie ■Żąda wygórowanej

sumy. Do wyjazdu Dana będzie znikać Ra całe dnie. Zresztą mieszkanie z Rufusem
pod jednym dachem może się okazać całkiem przyjemne. Będzie dziwacznym

186"

187

ojcem, którego nigdy nie miała. To znaczy owszem, miała, ale dwaj nie zaszkodzą.

- Dziękuję bardzo. - Otarła łzy wierzchem dłoni. - Bardzo

chętnie.

- Świetnie. A teraz weź sobie talerz i przynieś kieliszki do

wina. Kolacja gotowa.

I nie zapomnij o manti, skoro już nakrywasz do stołu.

narodziny gwiazdy - druga próba

Serena siedziała w przyczepie, dopóki się dato. Po raz tysięczny czytała

scenariusz i starała się uspokoić rozszalałe nerwy. Popijała już drugą kawę latte tego
ranka i wspominała weekendowe próby z Blair.

-Zamknij oczy - poleciła Kristina, chuda jak szczapa niemiecka wizażystka.

Malowała sobie oczy smoliście czarnym eyelinerem i Serena trochę się jej bała.

Poczuła delikatne muśnięcia pędzla na powiekach.

- Dobrze, już, otwórz - mruknęła Kristina.

Serena otworzyła oczy i westchnęła. Dobrze chociaż, że w dzisiejszej, bardzo

ważnej scenie, nie ma żadnego tekstu. To, co dzisiaj kręcili, bezpośrednio
nawiązywało do oryginału, do sceny, w której Audrey Hepburn śpiewa Moon river na
schodach przeciwpożarowych. Ken Mogul postanowił odtworzyć te scenę bardzo
dokładnie, więc przyczepa Sereny stalą przed podupadłą kamienicą w East Yillage. w
której mieszka jej filmowa bohaterka. Serena dopita resztki kawy Starbiicks i
przypomniała sobie, co poprzedniego dnia powiedziała Blair. Niemal słyszała jej głos
w głowie.

Przerażająca myśl. swoją drogą.

189

background image

Nie musisz grać. I tak nią jesteś. Ta sukienka to twoja sukienka. Jej głos to twój

głos. Pokaż to.

- Chyba na ciebie czekają - zauważyła Kristina. Serena zerknęła ostatni raz na swoje
odbicie i przełknęła ślinę. Była gotowa, na tyle. na ile umiała, ale potrzeba cudu. żeby
się udało.

Ten cud nazywa się Blair Waldorf. Wyszła ze ls'niącej przyczepy na chodnik. St.
Marks Place sprawiał jeszcze bardziej niż zazwyczaj klaustrofobicznc wrażenie -
wszędzie widziała członków ekipy i oślepiające reflektory. Ken Mogul jak zwykle
rozsiadł się w reżyserskim krześle i rozkoszował się papierosem - kręcił w plenerze,
nie w nieskazitelnie czystych wnętrzach Barneys. Bawił się guzi kiem od koszuli.

Blair czekała między przyczepami z nieodłączną Jasimnc u boku. Nastolatka

trzymała wielki zielony pokrowiec na ubrania z logo Baileya Wintera, żeby po
skończonej scenie ochronić sukienkę Sereny przed kaprysami aury.

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera i eki pa ożywiła się nagle.

Na widok głównej aktorki Ken Mogul zerwał się z fotela tak energicznie, że

prawie przewrócił zezowatego praktykanta Za jego plecami Serena widziała
Thaddeusa Smitha. Oparty o przyczepę - identyczną jak jej, tylko jasnoniebieską -
szep tal coś do komórki.

-Holly, skarbie! - zawołał Ken i poprawił dziwac/m spodnie, jak od smokingu. -

Wyglądasz cudownie. Kostium

leży jak ulał.

Serena miała na sobie granatową aksamitną kreację Baileyl Wintera i śliczne

srebrne balerinki z kokardkami. Oczywiście jej nogi były długie i zgrabne, choć nigdy
nie ćwiczyła.

Ćwiczyć? Jakie to prostackie.

- Dzięki - odparła drżącym głosem. Bardzo chciała mieć

to już za sobą.

- Dobra! - szczeknął Ken. - Światła! Kręcimy, ludzie!
Serena stanęła na swoim miejscu, tak samo, jak wczoraj,

podczas prób z Blair.

- Reflektor! - zawołał asystent reżysera.
Oświetlenie się zmieniło. Dokoła wszystko pociemniało, tylko Serena stała w

jasnym kręgu. Nawet nie mrugnęła okiem. Podniosła wzrok. Widziała jedynie światło
i myślała tylko o tym, że stoi w balasku reflektorów. Ona, Serena. Ona, Holly. Nie
wiedziała już. kim jest. Po prostu była.

Pokaż to, upomniała się.

- Daj znać, kiedy będziesz gotowa, Molly! - zawołał Ken.
Była.

Odetchnęła głęboko i podeszła do skraju schodów. Nie wahała się, nie liczyła

stopni, nie potknęła się, nie uciekła. Weszła na ganek i odwróciła się w stronę kamer.

- Piękna noc - westchnęła. - Jak zawsze.
Usiadła na najwyższym stopniu. Widziała, jak Ken Mogul obserwuje ją bacznie,

zaciągając się dymem. Czuła na sobie krytyczny wzrok Blair. Znieruchomiała i po
chwili zaczęła nucić ze wzruszającym drżeniem w głosie:

Moon river, wider than u mile...

background image

VII be crossing you in style, someday,
Drearn maker, you heartbreaker...

Zaśpiewała całą piosenkę a capelła. Na planie panowała cisza, dokoła było tak

ciemno, że na moment zapomniała, kim i gdzie jest. Przez chwilę naprawdę była
Holly i śpiewała I głębi serca.

Skończyła. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Wpatrywała się w światło,

uśmiechnięta i zadumana. Zawsze fcąjdowała się w centrum uwagi. Było to dla niej
coś tak

190

191

naturalnego, że właściwe o tym nie pamiętała. Ale dziś po raz pierwszy
poczuła się gwiazdą.

Zapadła długa cisza. Nikt się nie poruszył. Nie odezwał.
- Holły - szepnął Ken Mdgul, ale było tak cicho, że wszyscy go słyszeli. - To

było niewiarygodne. Gdzieś ty to, kurwa, ukrywała, skarbie? - Zerwał się z
fotela i rzucił sieją uściskać. Niektórzy w ekipie zaczęli bić brawo. Nawet Blair.

-Panie i panowie! - wrzasnął Ken. Przytulił Serenę do siebie i okręcił w

kółko. - Widzieliśmy narodziny gwiazdy!

Ken śmierdział kiszoną kapustą i kawą. Serenie oczy na-biegły łzami, ale

to nie szkodzi. I tak już płakała.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zosiały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Kilka dni temu przechodziłam obok Barneys Cno dobra, przyznaję, poszłam na
przeszpiegi). I wiecie co? Znów jest otwarty! Tak jest, otwarty jak zwykle, wszystko po
staremu. W idealnym momencie! Kupiłam fantastyczne mikrobikini Margiela, idealne
na basen i pobiegłam na górę do Freda, gdzie wszystko wróciło do dawnej chwały.
Więc chyba było sporo prawdy w plotkach, które do mnie dotarły - że skończyli już
zdjęcia do filmu. Ciekawe, jak poszło naszej ulubienicy w roli głównej? Z planu
dochodzą wieści, że -o dziwo - poradziła sobie całkiem, całkiem (brawo mała!), i
zagrała bezbłędnie, tak, że nawet słynny z upierdliwości reżyser nie miał się do czego
przyczepić i wyznał jej miłość do grobowej deski. Ustaw się w kolejce, stary. I jeszcze
lepsza nowina. Każdy wie, że koniec zdjęć oznacza imprezę. Podobno ta będzie
totalnie oldskulowa, więc trzymajcie kciuki i co chwila biegajcie do skrzynki
sprawdzić, czy dostaliście zaproszenie. Ja oczywiście otrzymałam je już kilka dni
temu.

OGŁOSZENIE

Przerywamy program, żeby donieść o bardzo ważnym wydarzeniu. ABC

background image

Carpet&Home, jedyny sklep, w którym można dostać ręcznie tkane irańskie dywaniki
i smakowicie

li tylko w twoich snach

193

pachnące świece Dyptique, zaprasza stałych klientów na specjalną promocję.
Wpadnijcie tam i zapytajcie o Sisi. Pomoże wam wybrać cudowny mięciutki materac
(bo w akademikach każą spać na cienkich i twardych), uroczy turecki kilim (żeby
zakryć odrapane ściany), staroświecki żyrandol (okropnym jarzeniówkom mówimy
nie) i mnóstwo innych drobiazgów, które sprawią, że nawet ciasny studencki pokój
stanie się przytulny. Wiecie, na przygotowania nigdy nie jest za wcześnie.

Wasze e-maile

Droga Plotkaro

W zeszły weekend bytam na pikniku nad rzeką Hudson i dałabym sobie rękę
uciąć, że widziałam pewnego hollywoodzkiego ogiera na wrotkach, bez koszuli.
Wszędzie rozpoznam jego regularne rysy i fantastyczny brzuch. Czy to
możliwe, że to naprawdę on? Bo widzisz, chodzi o to, że miał na sobie bardzo
obcisłe szorty, tak, że dokładnie widziałam jeep boski tyłek. A z butów do jazdy
na wrotkach wysta wały tęczowe skarpetki. Co to znaczy? Błagam, riie mów mi,
że to jest to, o czym myślę! Thadowa

j*J| Droga Thadowa

Od kiedy wrotki wróciły do mody? Intrygujące. Siu chaj, powiem tak: nawet
heteroseksualni mogą jeździć na wrotkach. Ba, znam takiego (zadeklarowane-
go heteryka), który niedawno odkrył dla siebie ten sport. A jeśli chodzi o
dowody, że T preferuje męskie towarzystwo - mówi się, że romansuje ze
wszystkl mi, od młodej żony pewnego reżysera po niego s<i

mego. Nie wierz we wszystko, co czytasz... chyba, że

czytasz to u mnie.

Plotkara

Droga Plotkaro

Mam twardy orzech do zgryzienia. W tym samym domu mieszka
superdziewczyna, która bardzo mi się spodobała. Wszystko w porządku, co?
Tylko że, widzisz, teraz wprowadziła się jej równie atrakcyjna przyjaciółka, i ta
podoba mi się jeszcze bardziej. Co ty nato? Wystartować do tej drugiej czy
umawiać się z obydwoma z dala od domu? Niezdecydowany

Drogi Niezdecydowany
Dzielny z ciebie gość. Zadbaj tylko, żeby romans

trwał tyle, ile umowa najmu, bo inaczej czekają cię

przykre niespodzianki na klatce schodowej! Zresztą,
nie ma nic przyjemniejszego niżtrójkącik!
Plotkara

Na celowniku

background image

Posępny N siedzi na ławce przy Main Street w East Hamp-jn. Co go gryzie? D i
niezidentyfikowana dziewczyna 'Jamba Juice w Columbus Circle, uzupełniają poziom
płynów po ostrej sesji na siłowni. Słuchajcie, wiecie, że w okolicy są ze cztery hotele,
prawda? B taszczy wypchane torby z ciuchami do domu matki na Piątej Alei. Jeszcze
Jej mato zakupów? A może to dodatkowe bonusy z pracy? T kupuje kwiaty na Chelsea
Market - dowód uczucia dla partnerki? V niesie swoje dzieła do rezydencji na Piątej
Alei, gdzie obecnie pracuje. Czyżby jej nowa szefowa była

19-1

195

miłośniczką kina? A
może V chce stracić
posadę,

pokazując

bliźniakom swoje dzieła?

Dobra, dosyć tego, nie
mam czasu na więcej.
Lecę do cudownego
butiku przy Elizabeth
Street. Zazwyczaj nie
kupuję

używanych

ciuchów,

śmierdzą

trupem, ale uznałam, że
na oldskulowe party a la
Hollywood trzeba się
odpowiednio

ubrać.

Ojej, chyba za dużo
wypaplałam...

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

iście hollywoodzkie zakończenie

m

W barze na dachu hotelu Oceana panował harmider. W każdy letni wieczór był

tam niesamowity tłok. Ale jeśli do tłumu nowojorczyków doda sie kilka gwiazd,
powstaje istny dom wariatów. Bar i basen na dachu to miejsca, w których się bywa,
żeby widzieć i być widzianym, nie żeby słyszeć i być słyszanym, więc Serena była
trochę rozczarowana, gdy Thad-deus zaproponował właśnie ten lokal. Teraz, gdy nic
gryzła się już zdjęciami, chciała z nim szczerze porozmawiać. Poznać go lepiej jako
człowieka, nie aktora. Słyszała plotki, że zaraz po przyjęciu wyjeżdża z miasta, więc
zostało im mało czasu. A miała nadzieję, że między nimi wreszcie do czegoś dojdzie.
Bez kamer.

Najwyraźniej nie słyszała jeszcze wszystkich plotek na jego temat.

Co pijesz? - zapytał, gdy podeszła kelnerka. Siedzieli w, jak to się oficjalnie
nazywało, części dla VlP-ów, która różniła się od reszty baru tylko tym, że mieli
lepszy widok na rzekę Hudson. Przynajmniej trafili na ciekawe widowisko. Nad

background image

rzeką co chwila wybuchały fajerwerki. Co to? Maraton? Czy parada gejowska?
Serenie zawsze się to wszystko mieszało.

Caipirinhę - wrzasnęła mu do ucha.

197

Thaddeus przekazał zamówienie oszołomionej kelnerce. Pobiegła po

drinki, które pewnie dostaną za darmo. Thaddeus nigdy za nic nie płacił,
Serena też nie - kontrowersyjny projektant Les Best podarował jej mnóstwo
ciuchów ze swojej kolekcji, kiedy wystąpiła w reklamie jego perfum, a faceci
zawsze stawali jej drinki i kolacje,

Najwyraźniej ma to zapisane w gwiazdach.
Thaddeus machinalnie bębnił palcami w stolik, wtórując Scissor Sisters.

Piosenka leciała ze sprytnie ukrytych głośni -ków. Uśmiechnął się, wpatrzony
w rzekę.

Piękny wieczór - zauważył.

Tak - zgodziła się. Siedziała między nim a poręczą. - Tak się cieszę, że
nie musimy już uczyć się tekstu i zastanawiać, co Ken jutro wymyśli.

Nie musisz mi mówić. - Thaddeus zapalił papierosa, zaciągnął się i podał
go Serenie.

Wsunęia w usta wilgotny ustnik - całowali się już przed kamerą, więc co

jej szkodzi odrobina jego śliny. Kelnerka przyniosła ich drinki.

- Czas na toast - stwierdził i podniósł różowe cosmo.
Różowe cosmo?
-Tak jest. - Serena wzięła swoją szklankę. - Za fanta styczny film.

- Za fantastyczną aktorkę - poprawił Thaddeus t uniósł

brew. - Za fantastyczny debiut. - Objął ją ramieniem i pr/.y
ciągnął bliżej do siebie. - Świetne fajerwerki, co? - skinął gło
wą w stronę rzeki.

Rozległa się spokojniejsza piosenka. -Znam to! - pisnęła Serena. Nie mogła
sobie przypo mnieć, skąd.

- The Raves - wyjaśnił Thaddeus. - Dobrze znam ich per

kusistę.-Wyjął jej z rąk papierosa i się zaciągnął.

- Tak? A ja solistkę. Ma na imię Jenny. Chodziłyśmy ra

zem do szkoły. Poczekaj, czy ona nie chodziła z twoim kum
plem, tym perkusistą? Jak on się nazywa?

-Nie. - Thaddeus się roześmiał, - Nie sądzę, żeby była w jego typie.

Nie? A to dlaczego?
Serena nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie przyszła tu,

żeby omawiać życie erotyczne Jenny Humphrey. Sączyła słodkiego drinka i
uśmiechała się do tłumu fanek za sznurem odgradzającym część dla VTP-ów.
Dziewczyny, wszystkie z okropnym makijażem i fatalnymi włosami, robiły im
zdjęcia aparatami w komórkach.

Pewnie wyślą je później jakiemuś internetowemu plotkarzowi, pomyślała

zirytowana.

Oj, nie bądź taka.
Sztuczne ognie eksplodowały z hukiem. Serena pisnęła, przestraszona, i

background image

wtuliła się w ciepłe, muskularne ramię Thad-deusa Smitha.

Nie przejmuj się. - Roześmiał się. - To tylko fajerwerki.

Chyba już nas znaleźli - mruknęła i wskazała tłum fanek.

Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - Zmarszczył brwi. - Na pewno te
zdjęcia trafią do gazet.

-Okropne - szepnęła i niechcący musnęła nosem jego ucho.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pochylił się i pocałował ją w usta. Idealny

moment. Nad rzeką znowu wybuchły fajerwerki, oświetlając ich i zaraz
gasnąc. To było takie kiczowate i romantyczne zarazem. Iście hollywoodzkie.

O rany.

198

I

N ma kłopoty z kobietami

- Ej, koleś"! - Anthoriy Avuldsen wychyli! się z okna czar

nego bmw i zatrąbił.

Nate właśnie przypinał rower do słupka z napisem T

EREN

PRYWATNY

,

WSTĘP

WZBRONIONY

na skraju żwirowego parkingu przy plaży. Miał się spotkać z Tawny,

ale Anthony stanowił miłe urozmaicenie. Po rozmowie z Blair nie mógł się
pozbyć uczucia, że jest z niewłaściwą dziewczyną. No i przyjechał
dwadzieścia minut za wcześnie.

Na wszystko przychodzi czas.

Cześć! - zawołał i podszedł do okna kierowcy. - Jak leci?

W porzo. - Anthony się uśmiechnął. - Właśnie wracani z plaży. Słuchaj,
wsiadaj, odjedziemy? - Wyją! z popielniczki świeżutkiego skręta. - No
wiesz.

Nate nie potrzebował innej zachęty. Obszedł samochód i wsiadł od strony

pasażera. Opadł na miękki fotel pokryty kremową skórą.

Anthony ściszył radio, otworzył okno od strony pasażera i wyjechał z

parkingu.

- Zacznij - powiedział.

Nate wziął skręta, wyjął ze skarpetki starą zapalniczka i zapalił.

Ł00

- U Isabeł było super. - Kumpel także pociągnął. - Szkoda, że nie przyszedłeś.

Nate wypuścił kłąb dymu przez okno. Patrzył na swoje odbicie w szybie. Tego

background image

ranka nie zdążył się ogolić i straszył zarostem. Jego koszulka była brudna,
dezodorant dawno przestał działać, na dżinsach widniały plamy z trawy. Choć
opalony, wyglądał niezdrowo, pewnie z braku snu. i miał przekrwione oczy.

Naprawdę z braku snu?

Wziął skręta i przyjrzał się koledze. Anthony siedział za kierownicą w wariackich

szortach Vilebrequin, zwyczajnych klapkach i okularach przeciwsłonecznych. Był
opalony, jak Nate, ale w przeciwieństwie do niego nie miał worków pod jasnymi
oczami. Wyglądał jak setki innych chłopaków w Hamptons. Jak koleś na wakacjach,
który wraca do domu po dniu na plaży i po drodze spala skręta. Nate westchnął
ponuro. Świetny towar, ale to nie zmienia faktu, że jest zmęczony, zły... zazdrosny.
Niby dlaczego Anthony całymi dniami obija się na plaży, a on zasuwa jak niewolnik?

Może dlatego, że Anthony nie ukradł trenerowi środka na potencję?
Nate bębnił palcami w szybę, wsłuchany w stary kawałek Dylana. Wyobraził sobie

idealne lato: plaża, surfing w Mon-tauk albo zwykłe leniuchowanie, przejażdżki
kabrioletem ojca, przypalanie z Anthonym i chłopakami z drużyny lacros-se, długie
ranki w łóżku z Blair. A może zabrałby Blair na żagle wzdłuż wybrzeża Maine?
Nauczyłby ją łowić ryby. Jedliby homary. Kochali się. Spali. Kochali się. Pływali. Kochali
się.

Stary, jesteś tu? - zapytał Anthony.

Sorry. - Nate wrócił do rzeczywistości.

Nie ma sprawy - mruknął Anthony. Przez jezdnię przechodziły trzy dziewczyny w
szortach i górach od bikini. Miały

201

dopiero po trzynaście lat. ale były śliczne. - O co chodzi z tą Tawny? Jest
niezła.

- No. - Nate oddał mu skręta. - Fajna. Ale sam nie wiem,

Może mam dość kobiet.

Anthony parsknął śmiechem i zakrztusii się dymem.

Jasne. Już to słyszałem.

Kurde, stary, to nie Blair - wyjaśnił Nate. - Rozumiesz?

Cóż, Blair jest tylko jedna - odparł Anthony przeciągle i zgasił niedopałek
w popielniczce. Przejechał palcami po jasnych włosach, - Więc jak, znowu
będziecie razem?

Nate smutno pokręcił głową. On tyra jak chłop pańszczyźniany. Blair robi

karierę w świecie mody. Był idiotą, wszystko spieprzył, uważał, że zawsze
będzie na niego czekała. Przez pomyłkę związał się z jej najlepszą
przyjaciółką i tak dalej. Nie wiedział, że bez Blair jego życie nie ma sensu.

Najwyraźniej nie tylko Blair uwielbia dramatyzować.

background image

powrót na miejsce zbrodni

*

Serena pokonała metalowe stopnie swojej przyczepy najciszej, jak umiała.

A raczej, najciszej jak to możliwe w srebrzystych pantofelkach Michaela
Korsa. Nie miała prawa tu być - zakończono już zdjęcia i na planie przybywali
jedynie ludzie, których zadaniem było demontować dekoracje. Ale tego dnia
Serena przyjechała z Blair - chciała sobie pożyczyć czarną sukienkę, którą
Bailey Winter zaprojektował dla Filmowej Holly do finałowej sceny na
przyjęciu. Będzie idealna na prawdziwe przyjęcie następnego dnia.

Weszła do przyczepy, zamknęła za sobą drzwi i zapaliła s'wiatło. Na

toaletce nadal poniewierały się kosmetyki i szczotki do włosów, a jej
kostiumy, starannie opakowane i opisane przez asystentkę Blair, wisiały na
wieszakach.

Bomba. Serena chwyciła śliczną małą czarną. Była skrojona na nią i, nie

licząc koralików na ramiączkach, gładka i prosta. To łatwiejsze niż zakupy.

Jasne, bo zakupy to naprawdę ciężka praca.
Rozerwała plastikową osłonę, zdjęła sukienkę z wieszaka i wsunęła do

torby. Właściwie nie powinna tego robić, ale kradzież kostiumu z planu
filmowego przyprawiła ją o dreszcz, jakiego doświadczyła tylko raz, gdy
mając dziesięć lat ukradła

203

lizaka w sklepie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Znieruchomiała, przerażona.

Kto tam? - zapytała drżącym głosem i pospiesznie zapięła pomarańczową torbę
Hermesa.

Thad? - Do przyczepy zajrzał chudy, fantastycznie opalony chłopak. Ciemne
włosy sterczały na wszystkie strony w artystycznym nieładzie, oczy pod
pięknymi brwiami były duże, zielone i ocienione długimi rzęsami. Był w obcisłej
czarnej koszulce bez rękawów, która eksponowała zawiłe tatuaże na jego
długich, chudych ramionach.

Nie. to ja - odparła. - Przyczepa Thada jest obok.

Ojejku! - Chłopak zaczerwienił się po uszy. - Przepraszam, powinienem mieć
więcej rozumu i nie włazić ludziom do przyczep.

Nie ma sprawy. - Serena się odprężyła, bo zrozumiała, że jej nie zdradzi. -
Serena.

Ojejku, cześć! - Nieznajomy wbiegł do przyczepy i wyciągnął rękę. Drzwi się
zatrzasnęły.

Tyle, jeśli chodzi o kradzież pod osłoną nocy.

- Ojejku, Serena. Tak się cieszę, że w końcu cię poznałem.

- Złapał jej dłoń w swoje ręce i mocno uścisnął.

- Ja... też - wyjąkała. Miał ślad akcentu, którego nie mo

gła nigdzie umiejscowić. Zna go?

-Jezu, ależ jestem okropny! Wpadam tak bez uprzedzenia! Robisz cos', a ja

wbiegam jak fan z ulicy! Przepraszam, pewnie myślisz, że zwariowałem. - Puścił jej
rękę i się roześmiał.

-Nie, nic nie robię - skłamała i przycisnęła torebkę do piersi. - Zostawiłam tu coś i

background image

musiałam wrócić.

- Thad mówił, że już skończyliście zdjęcia? Mogę usiąść7

- Chłopak rozsiadł się na taborecie przy toaletce i założył nogi,'
na nogę.

204

Proszę bardzo.
- Tak, w końcu. Dzięki Bogu! - Serena miała nadzieję, że

nie widać, jak bardzo jest zbita z tropu. Kto to jest?

-To zakręcona robota, ale ktoś to musi robić. - Odchylił się do tyłu i lustrował ją

wzrokiem. - Jesteś boska. Wspaniała. Thad mi mówił.

No tak, Thad - mruknęła, coraz bardziej podejrzliwa.

Ojejku. Nie przedstawiłem się. Ciągle mi się to zdarza. Gadam i gadam,
zazwyczaj dlatego, że się denerwuję, ale przy tobie nie mam powodu, jesteś
taka śliczna i fajna, chyba że, oczy wiście, chciałbym się z tobą umówić...

Serena się zarumieniła. Co to za typ?

-I nadal paplam - zreflektował się. - Ojejku, czasami jestem strasznie głupi. Serge,

Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałem.

Serge? - powtórzyła. - Serge'.' Serge? Co za Serge, do cholery?

Serge, chłopak Thada? - wyjaśnił. - Nie mieści mi się w głowie, że do tej pory się
nie poznaliśmy. No, Thad oberwie ! Tyle czasu trzymał nas z dala od siebie...

Thada kto?

Och, Thad ciągle o tobie opowiada - skłamała. -1 też nie rozumiem, czemu się
wcześniej nie poznaliśmy.

No wiesz, to ma sens. - Serge wziął słoiczek kremu z toaletki i bawił się nim
nerwowo. - Musimy zachować dyskrecję, więc spędzam większość czasu w
pokoju hotelowym. Nawet nie mieszkamy w tym samym hotelu. Ja jestem w
Mercer. Wiesz, jak to jest, przecież pozowałaś z nim do zdjęć. Jesteś cudowna.
Obaj jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

Zdjęcia? Pocałunek? Wszystko tylko dla fotografów? Thad ją wykorzystał? Serena

oparła się o ścianę. Nie mieściło jej się w głowie, że mogła się aż tak pomylić.
Myślała, że naprawdę

205

cos' ich łączy, a tymczasem okazało się, że Thad to po prostu piękny gej z
chłopakiem, którego musi ukrywać. Poczuła, że musi usiąść.

- Hm. - Położyła torebkę na ziemi i przycupnęła na kana

pie. Zsunęła pantofle, podkuliła nogi. - Thad jest super. Cieszę
się, że mogłam pomóc. - Westchnęła. To prawic prawda. Po
winna być ws'ciekła albo dotknięta, a tymczasem zastanawiała
się, dlaczego wcześniej się nie zorientowała.

Chociaż nie miała zbyt wielu przesłanek.

Mówiłem mu, że ma szczęście, że z tobą pracuje. Wiesz. czasami jego partnerki
robią się takie zaborcze. Wydaje im się, że z nim chodzą. Jakby nie rozróżniały

background image

fikcji od rzeczywistości. A przecież to tylko gra!

No właśnie - przytaknęła.

A ty jesteś inna - zachwycał się Serge. - Jesteś profesjonalistką. choć to twój
pierwszy film! Chciałbym, żebyś zawsze grała z Thadem! Obiecaj mi to!

-Daj spokój! - zachichotała. Nie sposób się dąsać czy smucić, gdy i Thaddeus, i

jego chłopak są tacy mili.

-Mówię poważnie! - Serge usiadł koło niej na kanapa-. - Musisz nas odwiedzić w

Palm Springs. Będzie super! I wiesz co? Chyba mam dla ciebie fantastycznego
faceta!

- Tak? - Brzmi nieźle.
Zwłaszcza że może polegać na jego guście, jeśli chód zi o mężczyzn!

plotbra.net

tematy < wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Mam dosłownie pięć minut na pisanie. Nie wiem jakim cudem, nagle zrobiło się tak
mało czasu. Sama nie zauważam, kiedy mija kolejny dzień. Lekcje tenisa w Ocean
Colony, koktajle na dachu Met... Zacznijmy od waszych e-maili, bo ostatnio wszyscy
mają tylko jedno w głowie...

[3 Droga Plotkaro

Wiesz, jak mogę dostać zaproszenie na to wielkie przyjęcie we czwartek? Mój
chłopak obiecał, że mnie tam zabierze, ale podejrzewam, że blefuje i w ostat-
niej chwili zepsuje mu się samochód, czy coś takiego. A bardzo, ale to bardzo
chciałabym tam być, więc potrzebny mi plan B. Pomocy! Zakochana

| Droga Zakochana

Podobno lista gości już jest zamknięta, więc zostaje ci tylko nadzieja, że twój
facet nie blefuje. Inaczej będziesz tęsknie patrzyła na nas z oddali, jak inni zwy-
kli śmiertelnicy. Sorry! Plotkara

207

U Niedawno bytem z rodziną w Amsterdamie i urwałem się sam, żeby zwiedzieć to,

co naprawdę warto. Zapaliłem skręta w coffee shopie, a później dałbym sobie
rękę uciąć, że widziałem J, jak tańczyła w oknie w dzielnicy czerwonych latarni.
Teraz żałuję, że jej nie zamówiłem! Powiedz, że to naprawdę ona!

background image

Zdesperowany

Ę«fl Drogi Zdesperowany

Przykro mi. Co prawda jej rodzice są niekonwencjonalni, ale J nie. Uczy się sztuk
pięknych i być może sztuczek z facetami, ale tańce w dzielnicy rozpusty nie
figurują na liście przedmiotów. Plotkara

Doskonalimy sztukę rozmowy na przyjęciu

Krótki kurs odświeżający dla wszystkich znajomych. Dobrej zabawy!
1.Obleśny, źle ubrany reżyser szepcze ci, że zaprasza do
siebie na prywatne przesłuchanie. Odpowiadasz:
a. Tylko w twoich snach, zboku.
b.Dlaczego u ciebie? Bierz komórkę z aparatem i chodź do
łazienki!
c. Z przyjemnością, panie Mogul.

2.W kolejce do łazienki niski, tęgi producent filmowy pyta,
co sądzisz o jego ostatnim dziele. Odpowiadasz:

a. Moim zdaniem źle obsadzono główne role, na przykład
aktorka grająca bohaterkę była zbyt sztywna... Ale ogólnie
nie jest źle.
b. Piękne kostiumy. Choć akurat jeśli chodzi o scenografii,

1

,

zawsze powtarzam, że mniej znaczy więcej.

c. Kompletujecie już obsadę drugiej części?

3. Światowej

sławy

zabójczo

przystojny

aktor

filmowy

za

prasza cię do tanga. Odpowiadasz:
a. Tango? Wolałabym spokojniejsze miejsce, z dala od pa-
parazzich.
b.Przytul mnie, tylko mnie przytul.
c. Zawsze wiedziałam, że geje to najlepsi tancerze.

4. Długonoga

gwiazdka

potyka

się

i

wylewa

owocowego

drinka

na

twoje

nowiutkie

zamszowe

balerinki

Sigersona

Morrisona. Odpowiadasz:
a. Milczeniem; za to chlustasz jej drinkiem w twarz!
b. Moje buty! Mój skarb! Mój sens życia!
c. Pieprzyć to. Zatańczę boso!

Już? Tylko nie oszukujcie.

Dobra, właściwa odpowiedź to C, w każdym pytaniu. Jakbyście tego nie wiedzieli. Do
zobaczenia wieczorem!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

208

wolność O

Dan widział Bree w różnych sportowych ciuchach i oczywiście całkiem nagą, ale

ani razu - wystrojonej do wyjścia. Gdy wyszedł ze stacji metra na Siedemdziesiątej
Siódmej, zdziwił się na jej widok. Czekała na niego, zjawiskowa w prostej białej
jedwabnej koszulce, z jasnymi włosami spływającymi swobodnie na opalone ramiona.
Turkusowa spódnica do kolan wyglądała, jakby wygrzebała ją na pchlim targu gdzieś
w Turcji.

Dan włożył to, co jego zdaniem najbardziej nadawało się na imprezę, grafitowy

garnitur Agnes B - prezent od byłego agenta, w czasach, gdy był młodym literatem.

A nie żałosnym typem, który zdradza dziewczynę, z któn)

mieszka.

Cześć, piękna! - zawołał śmiało i pokonał ostatnie kroki biegiem. To nie takie
trudne, odkąd regularnie ćwiczył.

Dzięki. - Bree cmoknęła go w policzek. - Jak się czujesz? Świetnie wyglądasz!
Mam nadzieję, że nie ubrałam się za skromnie?

Nie, idealnie. Idziemy?

Szli Lexington wśród samochodowych wyziewów. Wieczorne słońce odbijało się w

szybach kawiarni Starbucks.

- Wiesz, nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego zostałeś za

proszony na to przyjęcie. - Bree objęła się ramionami.

-Ja też nie - przyzna! Dan. - Znam Serenę od lat... A może Vanessa wpisała mnie

na listę gości? Czy to ważne? Impreza to impreza, prawda? - Skręcili w
Siedemdziesiątą Pierwszą.

- Fakt, - Bree sztywno skinęła głową. Wydawała się nieco

spięta i zdenerwowana jak na osobę zazwyczaj bardzo Zen.
— Jeśli chodzi o Vanessę...

-

Tak. - Dan odruchowo sięgnął do kieszeni po camela.

Szkoda, że nie zabrał swoich nowych ziołowych papiero
sów.

Bree westchnęła.

Chyba musisz to przemyśleć. Pomedytować. Oddychać głęboko. Skupić się. W
końcu doświadczysz oświecenia, Wiesz, ja ci nie powiem, co masz robić. To twoje
życie, Ale chciałabym, żebyś trafił na odpowiedzi. W gruncie rzeczy wszyscy
tego chcemy, prawda?

Jasne. - Dan rozejrzał się na boki, zanim przekroczyli Trzecią Aleję. Może zaraz

background image

przejedzie go taksówka i nie będzie musiał dalej prowadzić tej rozmowy.

Sama już nie wiem. - Bree westchnęła i machinalnie zaplatała kosmyk włosów. -
Jesienią i tak wyjeżdżam do Santa Cruz, nie mam prawa niczego od ciebie
oczekiwać. Ale świetnie się razem bawiliśmy, prawda?

Wieczorną ciszę przerwał hałas. W oddali wściekle trąbiły klaksony. Co jakiś czas

rozlegał się krzyk. Bez przerwy trzaskały migawki aparatów fotograficznych.
-

To nasza impreza? - zapytała Bree. - Bardzo... głośna.

A co, myślała, że impreza miesiąca będzie cicha i spokojna?
-Chodź! - Dan załapał ją za rękę, szczęśliwy, że rozmo
wa się urwała. Nie miał ochoty analizować swojego związku

210

211

Z Vanessą. Szczerze mówiąc, nie znał odpowiedzi na żadne pytanie. - Nie możemy
się spóźnić.

Spokojna uliczka Holły Goiightly już nie była spokojna. Przy obu przecznicach stali

ochroniarze, a do wejścia prowadził najprawdziwszy czerwony chodnik. Sznur
limuzyn na Drugiej Alei ciągnął sic przez dwie przecznice, na rogu, za aksamitnymi
sznurami, tłoczyli się dziennikarze i fotografowie.

Przy drzwiach Dan wręczył zaproszenie ochroniarzowi. Facet obejrzał je uważnie,

niechętnie skinął głową i znacznie brutalniej, niż było trzeba, przybił im stemple na
dłoniach.

- Napijesz się? - zapytał Dan, gdy mijali stolik zastawio

ny kieliszkami szampana.

-Chyba nie powinnam dzisiaj pić. - Powiedziała to tak surowo, że Dan od razu

uznał, że jej zdaniem on też powinien trzymać się z daleka od alkoholu.

No, ale niby po co są imprezy?
Wziął dwa kieliszki -jeśli Bree nie wypije, on jej pomoże - i zaraz opróżnił jeden z

nich. Beknął cicho, odstawił pusty kieliszek i przeciskał się przez tłum, trzymając
Bree za rękę. Weszli do holu. Bree pierwsza wbiegła na schody. Może zapaliła się
wreszcie do tej imprezy?

Doskonałe ćwiczenie - zauważyła.

Super - sapnął Dan, idąc za nią.

Im wyżej wchodzili, tym głośniejsze stawały się piski dziewcząt i łomot basów.

Popękane ściany kamienicy, choć zadziwiająco solidne, nie zdołały wyciszyć hałasu.
Byli na czwartym piętrze, gdy spotkali pierwszych gości z imprezy. Chuck Bass w
przedziwnym stroju, ze śnieżnobiałą małpki] w różowej spódniczce baletowej i
różdżką w łapce, przyglądał się im z góry.

- Romeo! - pisnął dziewczęco na widok Daria.

212

Dan uprzejmie skinął Chuckowi głową. Nie znosił tego dupka i bardzo mu się nie

podobał jego strój, oryginalny mięto wozielony garnitur Prądy z lat osiemdziesiątych.
Wziął Bree za rękę i pociągnął za sobą po schodach. Niełatwo będzie ominąć Chucka.

Kto to? - zapytała Bree.

Nikt - odparł stanowczo. Wbiegli na najwyższe piętro, mijając po drodze innych
gości i Chucka Bassa. I wtedy mało brakowało, a wpadliby na Vanessę. Znowu.

background image

Muszą przestać się tak spotykać,

Vanessie,towarzyszyli ci sami chłopcy, z którymi kilka dni temu była w Central

Parku, tym razem wypucowani i eleganccy w granatowych marynarkach z
mosiężnymi guzikami, szortach w prążki i białych koszulach. Blond włoski zaczesano
na bok, z przedziałkiem. Wydawali się bardzo nieszczęśliwi.

Dan - wyjąkała Vanessa, bardzo zaskoczona. - Co tu robisz?

Ja... sądziłem, że może wpisałaś mnie na listę gości, zanim... - wystękał. -Nie
wiedziałem, że tu będziesz, po tym, jak, no wiesz...

Ich siostra pracowała na planie, - Pogłaskała chłopców po główkach, - Musiałam.

Cześć - odezwała się Bree niepewnie. - Jestem Bree. Właściwie już się
poznałys'my.

Vanessa. - Uśmiechnęła się pod nosem. Bree? A co to za durne imię?

Jestem Edgar- przedstawił się jeden z bliźniaków i dumnie wypiął pierś'. Puścił
dłoń Vanessy i wyciągnął ręce do Bree. Chyba już zapomniał nieszczęsny lodowy
incydent z parlai.

- A ja Nils - powiedział drugi chłopczyk, odepchnął brata

i posłał Bree promienny uśmiech. Dan od razu zauważył, że
obaj chłopcy mówią troszkę jak miniatury Chucka.

213

Cóż, chłopcy z Upper East Side zaczynają wcześnie. Bree uklękła i
przyjrzała się im uważnie.

- Wiecie co, macie bardzo jasne aury.
Vanessa stłumiła chichot. Dan przechylił głowę i przyglądał się jej.

Właściwie się nie zmieniła - ogolona głowa i bezczelne spojrzenie - a jednak
zamiast nieodłącznych dżinsów miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a
zamiast koszulki bez rękawów miękką półprzezroczystą bluzeczkę. Czyżby z
jedwabiu? Wyglądała niemal kobieco. Może to dziwne, ale czasami Dan chyba
zapominał, że ona jest dziewczyną. Zwykłą dziewczyną.

- Pogadamy? - zapytał nieśmiało.
Vanessa wzruszyła ramionami.

-Jeśli zdołasz się oderwać... - Bree objęła chłopców i wróżyła im z ręki.
- Przecież musimy pogadać, prawda? - zauważył Dan.

Bree mamrotała mantry w sanskrycie.

Delikatnie mówiąc.

świat jest sceną

Ponieważ w mieszkaniu właściwie nie było mebli z prawdziwego zdarzenia,

background image

pijany tłum urządził sobie parkiet taneczny w salonie. Blair wypiła duszkiem
trzy bellini i była gotowa stanąć na wysokości zadania i tańczyć do utraty
tchu. Zresztą znała na pamięć scenę przyjęcia ze Śniadania u Tiffany'ego i
wiedziała, że tego wszyscy od niej oczekują. Jasne, to Serena jest Holly, nie
sposób temu zaprzeczyć, ale to nie znaczy, że i ona nie może się świetnie
bawić. Ma do dyspozycji mnóstwo alkoholu i imprezę swoich marzeń.

No i świetnego faceta.

- Cześć - szepnął jej Jason do ucha. - Cieszę się, że cię widzę.
Zatańczyła w miejscu, dokładnie jak jedna z postaci w filmie, ale tylko taki

znawca jak ona rozpoznałby ten element choreografii. Jej zwiewna sukienka
Blumarine falowała rytmicznie, gdy kołysała biodrami. W ręku trzymała
staroświecką fitkę z masy perłowej. Darowała sobie tylko brylantowy diadem.

Nie potrzebuje go, żeby zagrać księżniczkę.
-Tańczymy! - poleciła. Złapała długie, smukłe palce Jasona i przyciągnęła

go do siebie. Miał cudowny, szczery uśmiech, był taki wysoki i schludny...

215

- Tak jest, szanowna pani! - Rozpiął pod szyją jasnonie

bieską koszule Stevena Alana. Działa! na nią ten grzeczny wi
zerunek!

Przysunęła się bliżej. Rozkoszowała się uczuciem, że jest malutka i bezradna w

jego ramionach.

Zupełnie jak pewna blondyneczka w drodze do Hollywood?

Pachniał mydłem, piwem i nagle przyjęcie zeszło na dalszy plan. Rozmarzona

patrzyła mu w oczy. W tej chwili nic pamiętała, że kiedyś'podobał jej się ktoś'inny,
nawet Lord Jak-mutam czy Pan Ujarany.

Wiesz co? - Uwodzicielsko zatrzepotała rzęsami. - Se-rena wprowadza się z
powrotem do rodziców, ale ja chyba tu zostanę...

Będziemy sąsiadami. - Uśmiechnął się. - A to może oznaczać kłopoty.

- Lubię kłopoty.
Delikatnie mówiąc.

-W takim razie... - Jason się uśmiechnął, pochylił i pocałował ją powoli. Smakował

słodkim piwem, które pil tego wieczoru, i jeszcze miętą. Był cudowny. A pocałunek...
doskonały pierwszy pocałunek.

Później uśmiechnęła się do Jasona i rozejrzała po pokoju. Tylko oni tańczyli wtuleni

w siebie, reszta podrygiwała przy Madonnie, którą puścił didżej. Blair przywarła
mocniej do Jasona, choć w mieszkaniu by to nieznośnie gorąco. I wtedy. kątem oka,
zobaczyła Pana Ujaranego. O kurwa! Nawet tera/. instynktownie wiedział, jak jej
zepsuć idealną chwilę,

Nate Archibald trzymał za rękę dziewczynę, której Blair z pewnością nie znała. Nie

była to nawet jedna z tych suk z L'Ecole, spowitych w Marni. Nie, ta dziewczyna nie
nosiła Marni, tylko... rzeczy z domu towarowego?

Przesadziła pod każdym względem - opalenizna, biust,

usta, makijaż...

Wszystko wyglądało sztucznie. Od przesadnie skomplikowanej fryzury i żałośnie

pomarańczowej opalenizny, gorszy był strój - brzoskwiniowe rybaczki, koszulka z
cekinami, a do tego brudne espadryle i brzoskwiniowy plecaczek, podróbka Prądy,

background image

którą można kupić na każdym rogu. Blair w życiu nie widziała kogoś takiego.
Koszmar. Zerknęła na Baileya Wintera, który stal w drugim końcu pokoju. Oddałaby
majątek, żeby wiedzieć, co w tej chwili szepce do Grahama OlWera.

Coś nie tak? - Jason pocałował ją w szyję.

Przepraszam, daj mi chwilę. - Wyzwoliła się z jego ob-

Ale chwila to za mało, by się otrząsnąć po tym, jak widzisz swoją pierwszą miłość

z inną.

co jest?

Dobrze się czujesz? - zapytała Vanessa, Dan milczał od dłuższej chwili i to
wzbudziło jej niepokój. - Usiądźmy. -Wskazała parapet za ich plecami, Otwarte
okno wychodziło na podwórze, skąd wpadała przyjemna wieczorna bryza. Na
dole. w ogródku, grupka gości tłoczyła się za krzakiem bzu i paliła.

Wszystko się ostatnio zmieniło, co? - Dan już wyciąga! rękę, ale powstrzymał się
i nie dotknął jej. - Nie pojmuje, co się stało w ciągu ostatnich tygodni.

Obetnij mi palce, już. nic nie czuję, Nie czuję ciebie... ciebie...
ciebie

A ja wiem - zaczęła Vanessa, poważnie, ale nie wrogo, - Poznałeś kogoś. I tak
jest dobrze. To znaczy, owszem, jesi mi przykro, chyba. Ale przede wszystkim
żałuję, że to przede mną ukrywałeś', zwłaszcza po tej scenie na imprezie Blair,
kiedy obiecywałeś, że zostaniesz ze mną jesienią...

Scenie? - powtórzył. - Urządziłem scenę? - Rozmawiał i w cztery oczy, w kącie.
Żadnej sceny nie było. No dobra, urządził jedną na uroczystości zakończenia
S2koły, ale na szczęście jej przy tym nie było.

Nie w tym problem. Chodzi o to, że ja też nie byłam z tobą do końca szczera -
ciągnęła.

Na schodach zataczała się brzydka dziewczyna, która, o ile Vanessa pamiętała,

statystowała w filmie. Miała na sobie czerwoną koszulkę i z tysiąc srebrnych
bransoletek na ręce. Zerknęła na Vanessę, jakby jej nie znała. Nie, nie tak Vanessa
sobie wyobraża udaną imprezę.

Maruda.

Masz kogoś? - Dan miał taką minę, jakby chciał się rozpłakać.

Nie, skądże. - Wachlowała się ręką. - Ale mam ci coś dziwnego do powiedzenia.
Twój tata powiedział, że wynajmie mi pokój..-: chociaż z tobą zerwałam...

Dan skrzywił się i podrapał się w łydkę. Nie zastanawiał się nad tym, że oficjalnie

się rozstali, ale to chyba nastąpiło, właśnie teraz.

background image

-No i?

No i się zgodziłam. - Vanessa spojrzała na niego, ciekawa jego reakcji, ale nadal
drapał się w nogę, jak zapchlony pies. - No bo wiesz, nie mam dużo kasy, a twój
tata obiecał, że nie weźmie drogo i...

Cóż - odezwał się w końcu. - Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego.

Nie?

Moim zdaniem to fajny układ. Tak?

Więc jak, jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał.

Tak - potwierdziła. Przyjaciółmi...?

218

co przyciągnął kot i kto za nim przyszedł

Thaddeus Smith jednym haustem wypił lodowato zimną caipirinhę i

pochylił się do ucha Sereny, szepcząc zmysłowo. Jego oddech pachniał
rumem.

- Kto to?

Nie musiał pokazywać palcem, bo i tak wszyscy wiedzieli. kogo ma na

myśli.

Przyszedł Nate Archibald.

Mikroskopijna kuchnia okazała się najlepszym punktem obserwacyjnym i

tam tłoczyła się część gości. Serena zobaczyła Nata po raz pierwszy od
imprezy Blair. Wtedy tańczyła co sił w nogach, a on siedział na ziemi, ujarany
bardziej niż zwykle, aż w końcu wstał i pocałował małą Jenny Humphrey.
Kapitan Archibald był tak wściekły, że Nate wrócił do domu bez świadectwa,
że zaraz następnego dnia osobiście wywió/.l go do East Hampton i tak
zaczęło się dla niego ciężkie lato, Serena nie zdążyła się pożegnać, ale
wiedziała, że wkrótce się spotkają. I proszę, jest tutaj, cudownie opalony,
przez co jego idealne zęby wydają się jeszcze bielsze, a cudowne oczy jesz-
cze bardziej zielone. Był potężniejszy, bardziej muskularny. Nic dziwnego, że
Thaddeus Smith go zauważył.

220

To Nate - odparła swobodnie.

Hetero Nate? - upewnił się Thaddeus. Serena wzruszyła
ramionami.

- Otwarty na wszystko. - Zachichotała. - Ale nie jest

sam.

background image

Bardzo opalona jasna blondynka wisiała na jego ramieniu, jakby od tego

zależało jej życie. Wbijała w jego bicepsy długie, krwiście czerwone
paznokcie. Chłonęła wszystko szeroko otwartymi oczami, rozbieganymi, jakby
była na prochach.

Niewykluczone.

- Błagam, powiedz, że to jego siostra - szepnął Thaddeus.

- Jezu, czy ona ma niebieskie cienie na powiekach? No, niech
Serge się o tym dowie...

Serena przyglądała się nowo przybyłej. Tak, naprawdę umalowała się

niebieskimi cieniami. I ubrała się na brzoskwi-niowo od stóp do głów. To
takie... brzoskwiniowe. Miała jasne, falujące włosy -jak Barbie, striptizerka na
plaży.

Plażowa Barbie Striptizerka? Świetny pomysł.

Skąd ona wytrzasnęła te ciuchy? - zastanawiał się Thad złośliwie. Blair
biegła w jej stronę z wyrazem przerażenia w oczach, który Serena znała
aż za dobrze.

Cholera - mruknęła pod nosem.

Kto to, kurwa, jest? - wycedziła Btair przez zęby. Przecisnęła się przez
tłum i wpadła do ciasnej kuchenki.

Serena nie musiała pytać, o kogo jej chodzi.

- Och, skarbie, nie musisz się nią przejmować - zapewnił

Thaddeus serdecznie.

-Nie do wiary! - warknęła Blair. - On śmiał tu dzisiaj przyjść z tą zdzirą.

Gdzie on ją wynalazł? W centrum handlowym?

Cóż, tych nie brak na Long łsland.

- Siadaj. -Thaddeus poklepał blat. - Wyluzuj.

221

Cholera! - Blair posłuchała jego rady i usadowiła się na szafce. - Muszę się napić.

Zostań z nami. - Thaddeus usiadł koło niej i objął ją serdecznie.

-Nie wierzyłem, że to prawda. - Chuck Bass przecisnął się obok Sereny i wszedł do

kuchni. - Ale widzę to na własne oczy!

Cześć, Chuck. - Serena z westchnieniem oparła się o uda Thada. Jeszcze tylko
tego jej trzeba, żeby Chuck dorwał w swoje szpony jej partnera.

Blair znowu wśród nas! - zawołał Chuck. - Jak to dobrze! - Cmoknął ją w oba
policzki.

Cześć, Chuck - odparła i zrezygnowana nadstawiła policzki. - Kim jest ta suka? -
Chociaż raz będzie z Chucka jakiś pożytek. Zwykle znał najnowsze plotki, choć
nie zawsze prawdziwe.

-Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie widziałem - wyjaśnił z dumą. Napił się z butelki

Dom Perignon. - O rany, nie patrzcie, ale chyba zaraz dostąpimy zaszczytu i ją
poznamy - szepnął, rozkoszując się sytuacją.

Nate prowadził Tawny przez roztańczony tłum w stronę znajomych twarzy w

kuchni.

Cześć! - zawołał. - Serena, Blair, - Były jeszcze piękniejsze, niż zapamiętał. Jakby
oprószył je magiczny pył.

Nate! - Serena rzuciła się do przodu i uściskała serdecznie starego przyjaciela.

background image

Nie chciała, żeby sytuacja za bardzo się skomplikowała.

Za późno.

- Czes'ć - syknęła Blair. Założyła nogę na nogę i macha

ła komicznie długą cygaretką jak szpadą, - Czy ktoś mi pod;i
ogień?

Thaddeus Smith wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę Zip po ze swoimi inicjałami i

zapalił jej papierosa. Na parkiecie

222

rozległa się piosenka Madonny Papa Don't Preach. Co bardziej hiperaktywni statys'ci
skakali po parkiecie udając, że śpiewają do wyimaginowanych mikrofonów.

-W końcu prawdziwy dżentelmen, - Blair westchnęła dramatycznie. - Czy ktoś

widział mojego chłopaka? - No, niech Nate tylko zobaczy, jak się całuje z Jasonem.
Ha!

- Blair - wystękał Nate. - Ślicznie wyglądasz. Fajnie, że

wróciłaś'. - Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się jak ostatni
dupek.

Biair zeskoczyła z szafki i zachwiała się lekko, gdy szpilki Jimmy'ego Choo

uderzyły w popękane kafelki podłogi.

- Dziękuję. - Skinęła głową. - Przepraszam, chcę zatań

czyć, idę poszukać mojego partnera. - Wyszła do zatłoczonego
saloniku.

Serena uśmiechnęła się przepraszająco.

- Serena. - Wyciągnęła rękę do nieznajomej i zobaczyła,

że dziewczyna ma ładne niebieskie oczy w kształcie migdałów
i urocze piegi na całym ciele,

Ale Serena zawsze szuka w ludziach czegoś dobrego.

Tawny - przedstawiła się dziewczyna.

No tak, przepraszam - mruknął Nate. - Serena, poznaj Tawny.

A to Thaddeus. - Serena wzięła go za ramię, - Thaddeus, Nate i Tawny.

Thaddeus zeskoczył z szafki i serdecznie uścisnął im ręce, najpierw Natowi, potem

Tawny. Pijana dziewczyna w fioletowej sukience bez ramiączek wpadła na niego
niechcący. Delikatnie odepchnął ją z powrotem na parkiet.

- Miło mi - powiedział ciepło.
Naprawdę dobry z niego aktor.
- Hm! - Chuck Bass chrząknął dramatycznie. - A ja je

stem Chuck.

223

- Tawny.

-

Dziewczyna

wyrównała

ramiączka

malutkiego

brzoskwiniowego plecaczka i wróciła wzrokiem do Thaddeu-
sa. Prawie się śliniła na jego widok,

-Miło mi - wymamrotał Chuek, pocałował ją w rękę i skłonił się nisko, - Poznajmy

się, skarbie, Natie, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Nate powiedziałby, że nie, proszę bardzo, stary, ale jego uwagę pochłaniała Blair.

Trzymała się za ręce z wysokim typem, jakby bankierem, i śmiała się z głową
odrzuconą do tyłu. Przedstawiła go przed chwilą starszemu, świetnie ubranemu

background image

gos'ciowi w okularach przeciwsłonecznych. Flirtowała z obydwoma i Nate poczuł, jak
ogarnia go nostalgia.

- Przepraszam, muszę iść - wystękał.

Byl już przy drzwiach, gdy usłyszał, jak Chuck mówi do Tawny:

- Jesteś superopalona.
Jasne.

B jako muza

- Skarbie, skarbie! - zapiszczał Bailey Winter do Blair.

- Musisz, powtarzam, musisz tego lata zamieszkać ze mną na
wyspie. Jesteś idealna!

Stali w drzwiach do sypialni, czyli dość daleko od kuchni, ale Blair nadal miala

wszystko na oku. Nerwowo założyła za uszy ciemne włosy sięgające ramion. Zawsze
lubiła komplementy, ale jak zareagować, gdy ktoś ci mówi, że jesteś idealna?

Może zwykłym „dziękuję"?

- Zaczynam pracę nad nową kolekcją. Nazwę ją lato/zima.

- Gest Baileya miał chyba symbolizować pory roku, ale zda
niem Blair projektant wyglądał, jakby miał lada moment do
stać wylewu. - A ty moja droga, jesteś Zimą.

Poczuła na karku ciepłą, kojącą dłoń Jasona.

- To wspaniale, Blair - powiedział.

Tak, cudownie, ale nie mogła się powstrzymać i kątem oka obserwowała, jak Nate

o lśniących zielonych oczach, Nate w jasnoniebieskiej koszulce polo, zostawia Serenę,
Chucka i tę prowincjonalną zdzirę i wychodzi. Gdzie on się, kurwa, wybiera?

li -Ti'lko w twoich snach

225

- A Serena będzie Latem! - pisnął Bailey i Blair wróciła

na ziemię. Przesunął okulary na czubek głowy i podekscyto
wany spojrzał w żyrandol.

Blair odnalazła wzrokiem Serenę. Oczywiście w marzeniach była jedną muzą

mistrza, ale skoro już ma się z kimś dzielić splendorem, niech to będzie jej najlepsza
przyjaciółka.

Jakie to wielkoduszne.

- Oczywiście obie musicie u mnie zamieszkać. Żeby innie

inspirować, skarbie! Nie martw się, w domku na plaży jest
mnóstwo miejsca dla gos'ci! - Puścił oko do Jasona.

Blair patrzyła, jak Nate przybija piątkę z Jeremym Scottem Tompkinsonem z jego

background image

szkolnej drużyny lacrosse. Czasami się zastanawiała, ile właściwie faceci sobie
mówią w sportowej szatni. Czy opowiadał kumplom o ich pierwszym razie? Albo o
tym, jak to robił z Sereną? Blair spojrzała w dół i zobaczyła, że gniewnie zacisnęła
pięści.

- Bardzo chętnie wpadnę z wizytą. - Jason przyciągnął ją

do siebie. - Jeśli Blair mnie zaprosi.

Bailey ściągnął okulary z głowy i zsunął na czubek nosa.
-Jeśli nie ona, to ja! -Roześmiał siei klasnął. -Och, biedaku, pewnie jesteś

przerażony! Nie bój się, nie gryzę. Chyba że na specjalną prośbę! - Zapiszczał z
uciechy.

Blair uśmiechała się skromnie. Nie mogła się skupić na piskach Baileya. Ale

powiedział, że jest doskonała, to słyszała.

Ma się rozumieć.

Z drugiej strony, żeby z nim zamieszkać? Chociaż, może?... Co prawda nie dalej

jak dzisiaj powiedziała Jasonowi, że tu zostanie, ale majestatyczna rezydencja
Baileya na rogu Park Avenue i Sześćdziesiątej Drugiej to fantastyczne miejsce. Nie
można sobie wymarzyć iepszego na ostatnie tygodnie przed wyjazdem do Yale.
Ciekawe, czy Audrey Hepburn jako muza też mieszkała w takich wnętrzach?

Obawiam się, że moja mama będzie codziennie wpadała na herbatkę -
mruknęła.

A ona też będzie na Georgica? - Bailey uniósł ciemne brwi. - Bosko!

W Georgii? - Blair zmarszczyła czoło. Dlaczego Bailey zawsze tak dziwnie gada?

Na Georgica, skarbie! W domku plażowym. East Hamp-ton? Tam, gdzie
pojedziemy. -Tłumaczył cierpliwie. - Wszystko w porządku?

Chwileczkę, Hamptons? To Hamptons, gdzie mieszka teraz Nate ija

prowincjonalna zdzira? Dlaczego od razu tak nie mówił?

Problem w tym, że mówił.

Tak - powiedziała, choć kiwała przecząco głową. -Wszystko w porządku.

Niestety, domek gos'cinny jest w dalszej części posiadłości, dosyć blisko
sąsiadów, Ale ich prawie nigdy nie ma. Może ich znasz? Archibaldów? W tym
roku przyjechał tam tylko ich syn. Mniej więcej w twoim wieku. Zabójczo
przystojny?

O tak, znała go dobrze.
Nie ma to jak dobre sąsiedztwo.

2i6

trójkąt na dachu

background image

Dan wspiął się po drabinie, uniósł klapę i wyszedł na dach. Budynek był zbyt

niski, by dało się zobaczyć East River, ale w nocnym powietrzu unosił się jej zapach,
duszący i przenikliwy. Letni zmierzch w Nowym Jorku ma w sobie cos' magicznego.

Zapalił camela i zaciągnął się chciwie. Przez cienki dach słyszał muzykę i krzyki,

czuł drgania basów. Musi sobie wszystko przemyśleć w samotności. Podszedł do
skraju dachu, wyjrzał za krawędź, do ogródka. Po ciemku o mały włos nie wpadł na
Bree, która siedziała w pozycji lotosu, rozłożywszy dokoła turkusową spódnicę.

Bree, dobrze się czujesz?

Dan - mruknęła spokojnie. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego. - Palisz.

Cholera.
Cisnął papierosa w noc.

Przepraszam - speszył się.

Nie musisz. - Powiedziała to z uwłaczającą obojętnością.

Dan usiadł koło niej. Zapadał zmrok, z trudem dostrzegał zarys krzaka bzu i

bursztynowe końcówki papierosów. Zamknął oczy i usiłował sobie wyobrazić... że
siedzi na szczycie

228

urwiska nad Pacyfikiem. Ale nawet jego wyobraźnia poety nie sięgała tak daleko.

Mato tlenu... za mało dla dwojga.

- Nie mam nic przeciwko temu, że chcesz zapalić - ciąg

nęła Bree. - Oczywiście wolałabym, żebyś tego nie robił, bo
szkodzisz sobie i ziemi, ale jesteś wolny. Możesz zrobić, co
chcesz,

Dan nie miał ochoty na kłótnię. Wyjął kolejnego papierosa i zapalił. No proszę. Od

razu lepiej.

-Przepraszam, że musiałeś przyjść za mną aż tutaj - zaczęła Bree,

Postanowił nie tłumaczyć, że nie szukał jej, tylko chwili spokoju.

- Myślałam, że rozmawiasz z Vanessą. Wydaje się, że ma

cie sobie dużo do powiedzenia.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie sądził, żeby przez całe

lato mieli mieszkać razem i być tylko przyjaciółmi.

Może przyjaciółmi i czymś więcej?

Nie jestem zła, naprawdę - zapewniła Bree i chyba mówiła szczerze. - Dobrze
nam było przez lych kilka tygodni, prawda?

Jasne - skinął głową. Wiedział, co będzie dalej.

Cieszę się, że cię poznałam. Poznawanie ludzi to zawsze fascynująca, magiczna
podróż, prawda?

O rany.

Tak, tak - mruknął. Znudziła mu się już ta filozoficzna gadanina. Dobrze, że nie
będzie musiał dłużej tego słuchać.

Nie szkodzi, że jest nam smutno, gdy podróż dobiega końca - stwierdziła. - Ale
nasze drogi się rozchodzą. Twoja zaprowadziła cię na to przyjęcie. Nie rozumiem
tego. Moja wiedzie w inną stronę.

29.9

background image

Rzucił na szalę swoje studia i całą przyszłość w imię związku z Vanessą i

nie widział w tym nic złego. Ale ryzykować związek z Vanessą dla Bree? Co
mu odbiło?

Bree wstała, przeciągała się, podniosła ręce do góry i odetchnęła głęboko.

W ciemności widać było jedynie jej białą koszulkę i jasne włosy. Wyglądała,
jakby unosiła się w powietrzu.

- Och, Dan. - Pociągnęła nosem. - Rozstania zawsze są

trudne. Staram się pamiętać, co mówi jogin. że trzeba pozwo
lić ludziom odejs'ć, ale to niełatwe. Przecież dopiero się uczę.

Nagle rozstanie wcale nie wydało mu się bolesne.
Objął ją, bo uznał, że tak trzeba. Właściwie cieszył się, że z nim zrywa i

był zachwycony, że Bree odchodzi. Dużo go nauczyła, o przyrodzie,
ćwiczeniach i duchowości, ale miał już dość. Chciał zapalić i mieć chwilę
spokoju, a potem wrócić do domu z Vanessą - w charakterze przyjaciółki.

O, kurczę - rozległ się męski glos.

Kto tam? - Dan widział jedynie rozżarzony koniuszek papierosa. Czul
charakterystyczny zapach skręta.

Przepraszam, bracie. - Nate Archibald przysunął się bliżej. - Nie chciałem
podsłuchiwać, aie chyba mnie nie widzieliście.

Cześć. - Dan poznał przystojniaka, który jesienią złamał Jenny serce. Ale
szybko doszła do siebie i nie miał do niego pretensji.

Dobrze to znosisz - zauważył Nate.

Szczerze? - Dan się zamyślił. - To nam nie było pisane. Myślałem, że mi
na niej zależy, że jestem gotów na zmiany, ale wiesz co? Myliłem się.
Chyba kręciła mnie myśl o innej, choć wcale do siebie nie pasujemy.

-Naprawdę? - Nate zaniósł się kaszlem. Dobrze znał to uczucie.

- Problem w tym - ciągnął Dan. - Że tam, na dole, jest

inna dziewczyna. Ta jedna. Jedyna.

Która?

-Wiem, o co ci chodzi. - Nate mówił głosem wyższym niż zazwyczaj. - Ale

ta twoja miała rację. Ludzkie drogi czasami się, no... rozchodzą, nie?

Ho, ho.

- Nie wiem - mruknął Dan, choć kawałek o rozchodzą

cych się drogach pochodził z wiersza Roberta Frosta, który
cytował w mowie pożegnalnej na zakończenie szkoły. - Właś
ciwie mana już dosyć bełkotu rodem z New Age.

- Tak? - zdziwił się Nate. Jemu to odpowiadało.
No pewnie.

230

background image

N schodzi ze sceny

Nate minął grupę roztańczonych dziewczyn i rozejrzał się po pokoju. W

tłumie nie widział żadnych znajomych twarzy.

Może za bardzo się ujarał.

Nie spodziewał się, że na tej durnej hollywoodzkiej imprezie dozna

olśnienia. Tego lata miał spoważnieć, dać sobie spokój z imprezami, paleniem
i uganianiem się za dziewczynami, które przynoszą same kłopoty. Miał się
nauczyć ciężkiej pracy, poznać samego siebie i dojrzeć do studiów w Yale.
Kapitan Archibald i trener Michaels chcieli, żeby pojechał tam jako inny,
odrodzony Nate. Odpowiedzialny i poważny. I nagle wydało mu się, że już to
osiągnął.

Szybko.

Zapamiętał sobie jedno, co powiedział Dan - że jego życie jest tu i teraz.

Że czeka w zatłoczonym mieszkaniu. Dziewczyna, która jest mu pisana, bawi
się w tłumie. Jedyne, co może zrobić, to poinformować o tym tę drugą.

Ale nigdzie nie widział jasnych włosów Tawny. Przepycha! się przez tłum.

Nie zwracał uwagi na machanie niskiego, opalonego dziwaka w okularach
przeciwsłonecznych. Nie czas na pogaduszki; ma zadanie do wykonania.

232

Wszedł do kuchni, usiadł na szafce i stamtąd rozglądał się po całym

mieszkaniu. Kłębił się tam istny tłum. Rozpoznawał niektóre osoby. Isabel i
Kari jak zwykle siedziały w kącie i szeptały z przejęciem. Łysa, groźnie
wyglądająca dziewczyna rozmawiała z małymi chłopcami... ale poza tym,
pokój wypełniali nieznajomi.

I wtedy ją zobaczył. Nie sposób nie poznać blond włosów, miękkich,

kręconych, spływających na piegowate ramiona - jedno nagie, bo zsunęło się
jej ramiąezko koszulki. Wyglądało to bardzo zmysłowo. Tańczyła z Chuckiem
Bassem, który rozpiął zieloną koszulę i odsłonił pierś'. Fuj.

Ktoś szarpnął go za nogawkę spodni Trovata. Spojrzał w dól. Serena.

Uśmiechała się do niego.

Kogo szukasz? - zapytała i wskoczyła na blat tuż obok.

Cześć. - Nate podał jej rękę. Dobrze mu zrobi towarzystwo starej
przyjaciółki.

Serena podążyła wzrokiem w tę samą stronę co on i obserwowała niemal

obsceniczne popisy Chucka i Tawny.

Wiesz, nic masz się czym przejmować - szepnęła mu do ucha. Jej
oddech pachniał słodko i łaskotał go w ucho. Było to bardzo przyjemne
uczucie, - Chuck Bass to napalony, niegroźny dupek i za to go kochamy.

Nie przejmuję się - zapewnił. - To nie tak.

Nie? - zdziwiła się. Znała go i wiedziała, że jeśli chodzi o kobiety, nie
można mu ufać. Z zasady wszystko psuł.

Jest aktorką, nie zapominajcie. Tylko gra głupią.

- Wydawało mi się, że tak, ale nie - wyjaśnił. - Zaraz,

background image

dokąd oni idą? - Tawny ciągnęła Chucka za rękę. Zniknęli za
uchylonymi drzwiami.

- Do łazienki - poinformowała Serena.
Podwójne fuj.

- Nieważne. - Nate wzruszył ramionami. Ma już za sobą

ten etap w życiu, gdy obchodzą go dziewczyny wymykające

233

się do łazienki z nieznajomymi facetami. Nie obchodzi go, co się tam teraz
dzieje. I wtedy zobaczy! Blair na parkiecie, bosą i roześmianą, w ramionach
wysokiego faceta w konserwatywnym szarym garniturze. Całowali się. Nate
zamknął oczy.

- Idę - mruknął. Miał po dziurki w nosie tej imprezy. Posłał Serenie swój

słynny krzywy uśmiech, zeskoczył z szafki i zniknął w tłumie.

napisy końcowe.,, i muzyka

m

Serena została w kuchni. Sięgnęła po papierosa, którego sprytnie ukryła

za uchem. Wygładziła zagniecenia na „pożyczonej" malej czarnej Baileya
Wintera, zapaliła palnik, pochyliła się, zapaliła papierosa i zgasiła gaz.
Zaciągnęła się głęboko i spojrzała na roztańczony tłum.

Gdzie Nate? - Blair wpadła do kuchni.

Kto to wie? - Serena się roześmiała i pomogła Blair usiąść koło siebie.
Podała jej papierosa i rozejrzała się dokoła. - A Jason?

Poszedł do siebie - wyjaśniła Blair. - Ma kurczaka w lodówce, a ja
umieram z głodu.

- Szczęściara z ciebie. - Serena wzięła od niej papierosa.
Tak jest, Blair to prawdziwa szczęściara.

Serena wzięła Blair za rękę. Pochyliła się do ucha przyjaciółki,

ozdobionego słynnym kolczykiem Bvlgari.

- To będzie wspaniale lato.

Blair oparła ciemną głowę na jej barku.

- Mam nadzieję, że w Hamptons wystarczy miejsca dla

nas wszystkich.

Serena ściskała ją za kolano. Blair błądziła wzrokiem po parkiecie. Jeśli

zmrużyć oczy, wygląda dokładnie tak samo

235

background image

plotkara.net

jak w Śniadaniu u Tiffany'ego. Tyle razy wyobrażała sobie tę chwilę, przeżywała ją w
myślach, w swoim własnym wewnętrznym filmie, że wydawała się znajoma. I
cudowna.

Kati i Isabel, w identycznych czarnych sukienkach Tocca, starały się ukryć, że

plotkują o Serenie i Blair, machając im radośnie, Blair niemal słyszała, co o niej
mówią. Chuck Bass tańczył z tą opaloną blondynką i aż błyszczał od potu. Cała
reszta patrzyła na nie. Na którą? Na Serenę czy Blair? Czy to naprawdę ważne?

Nie.
Didżej - ciągle spocony chłopak, od którego Bailey Winter nie mógł oderwać

wzroku - zmienił płytę. Chyba czytał Blair w mys'lach, ho oto rozległ się powolny
rytm, a potem mieszkanie wypełnił seksowny głos:

Moon river, wider than a mile...

I'Ił be crossing you in style, someday.

Dream maker, you heartbreaker...
- To ja! - pisnęła Serena!
-Rewelacyjnie to wyszło - stwierdziła Blair szczerze i scisnęłajązarękę.

W filmie w jej głowie to doskonała scena końcowa. Odpo

wiednia muzyka, tłum bawi się szampańsko. Uroczy chłopak
szykuje jej kolację w mieszkaniu piętro niżej. Choć nieumeb-
lowane, mieszkanie pachniało wielkim światem. Blair była za
chwycona. To jej dom. Jej przyjęcie. Tak, film się kończy, ale
lato się zaczyna. ..•""TT-*.

Wszystkie nazwy mie|sc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
mewinm. Czyli |a.

zie

hej, lud

O Boże! Nie wierzyłam, że można mieć takiego kaca, jak ja teraz ale sama jestem
sobie winna. Kiedy się nauczę nie przesadzać z szampanem? Z drugiej strony,
zawsze jestem duszą towarzystwa. I to jakiego! Ci szczęściarze, którzy byli na tej
imprezie, na pewno się ze mną zgodzą - prawie największa, najlepsza impreza
sezonu. Chyba ktoś ostrzy sobie ząbki na tytuł gospodyni roku, co?

TO I OWO

Umieracie z ciekawości, kto z kim wyszedł? Ja wiem
wszystko:

T jest naprawdę wierny! Zaraz po imprezie wsiadł do taksówki, pojechał do hotelu
Mercer, do ukochanego. Podobno przez kolejne czterdzieści osiem godzin nie
wychodził. z apartamentu dla nowożeńców.

Ekscentryczny projektant, ten, który nigdy nie rozstaje się z okularami
przeciwsłonecznymi, zwabił pięknego didżeja do swojej rezydencji na Park Avenue,

background image

pewnie obiecał mu ciuchy ze swojej nowej kolekcji. Ciekawe, czy boski didżej
będzie nam przygrywał w Hamptons...

S poszła do łóżka sama. Czy cuda nigdy się nie skończą?

237

D i V pojechali do niego... czy raczej do nich -jedną taksówką, ale oficjalnie nie są już
razem. Mają osobne sypialnie, rozumiecie? Osobne sypialnie...

N widziano w nocnym pociągu do Hamptons, samego jak palec. Więc co się stafo z...

Tandetną farbowaną blondynką ze sztuczną opalenizną? Ona i C szaleli do białego
rana. Wtoczyli się po klubach. O piątej rano zawędrowali do Bungalow 8 i od tej pory
słuch o nich zaginąt.

Ciekawe, dlaczego S poszła spać sama? Bo jej współlokatorka nocowała piętro niżej.
Bynajmniej nie sama!

WAKACJE

Ludzie, nie zapominajcie, że lato jest po to, żeby odpoczywać. Lipiec tuż tuż, a
czternastego lipca (to zdaje się czyjeś urodziny?) przypada już po połowie wakacji.
Jesienią będzie mnóstwo czasu na pracę i naukę, i martwienie się, gdzie odbyć
praktyki za rok. Teraz trzeba się bawić, więc bierzcie się do roboty i... odpoczywajcie.
No dobra, kto to mówi? W mieście nigdy się nie odpoczywa. Poza N, ale cała reszta
żyje pełną parą. A skoro, tym mowa,.. Czy B złamie następne serce? Odrzuciła już
dwóch wielbicieli, a lipiec się jeszcze nie zaczął!

Czy S przywyknie do życia bez kamer? Czy będzie się dzieliła blaskiem reflektorów z
B w Hamptons, czy pojedzie do Hollywood, do swego nowego kumpla T?

Czy N pogodzi się z B? A może wróci na kolanach do S?
A może da sobie z nimi spokój i wreszcie dorośnie? I czy na

pewno to już koniec z farbowaną T?

Nie sądzę. Przecież ma jeszcze mnóstwo pracy w domu

trenera...

A co z Hamptons? Czy w tym wakacyjnym raju dla bogaczy starczy miejsca dla B, S i
N? I reszty elity Manhattanu? Zmieniają się miejsca, ale nie bohaterowie.

A tak poważnie. Co do licha się dzieje z V i D? Stawiam trzy do jednego, że przed
czwartym lipca znowu będą razem. Kto się zakłada?

Dowiem się wszystkiego. Jakby nie było, to moja praca wakacyjna, bardzo męcząca,
ale ktoś to musi robić.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

238


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Plotkara 09 Ziegesar Cecily von Tylko w twoich snach (Only In Your Dreams)
Plotkara 9 Tylko w Twoich snach
Ziegesar?cily von Plotkara Tylko w Twoich snach
Ziegesar von?cily Plotkara Tylko w Twoich snach
Plotkara 9 Tylko w Twoich snach
In Your Dreams, Rozdział II Niemiłosiernie?łszując
In Your Dreams 1
uptodate2 in your dreams plan
Only in My Dreams 05 Dana Marie Bell
Shawn Lane Only In His Dreams (Only Forever #1)
Halle Pumas 5 Only in My Dreams
Bell, Dana Marie Halle Pumas 05 Only In My Dreams
uptodate2 in your dreams transcript
TYLKO W TWOICH DŁONIACH (3)
Only In [foto]
TYLKO W TWOICH dŁONIACH, teksty piosenek
Tylko w Twoich dłoniach
only In

więcej podobnych podstron