Pratchett Terry Nomow Ksiega Odlotu

background image

Terry Pratchett

Nomów Ksiega Odlotu

Ksiega trzecia sagi o nomach

* * *

Jak sie okazuje statek, na pokladzie którego nomy dawno temu przybyly na Ziemie, ciagle czeka na
orbicie, by zabrac ich do domu, gdziekolwiek by on byl. Jak skontaktowac sie ze statkiem, wie tylko
jeden Masklin.

Trzeba sie mianowicie udac na Floryde - gdziekolwiek by to bylo - i dostac sie na satelite
telekomunikacyjnego - cokolwiek to jest - który ma wlasnie zostac wystrzelony. Niemozliwe? Zapewne,
tyle ze Masklin o tym nie wie...

* * *

Na poczatku

...byl Arnold Bros (zal. 1905), czyli wielki dom towarowy.

Albo inaczej rzecz ujmujac, dom dla dwóch tysiecy nomów - jak sami siebie nazywali - które dawno
temu zrezygnowaly z zycia na swiezym powietrzu i osiedlily sie u ludzi pod podloga. Wazne bylo, ze pod
podloga, z ludzmi zas nie mieli do czynienia, bo ludzie byli duzi, powolni i glupi.

Za to nomy zyly szybko - dla nich dziesiec lat to prawie stulecie, a poniewaz w Sklepie mieszkaly ponad
osiemdziesiat lat, dawno temu juz zapomnialy, co to slonce, deszcz czy wiatr. Byl jedynie Sklep,
stworzony przez legendarnego Arnolda Brosa (zal. 1905), jako Wlasciwe Miejsce dla nomów.

background image

A potem z Zewnatrz do Sklepu przybyl Masklin i jego grupa. Z Zewnatrz, które zreszta dla sklepowych
nomów nie istnialo. Masklin i pozostali dobrze wiedzieli, co to deszcz i wiatr: wiedzieli az za dobrze i
dlatego próbowali zyc gdzies, gdzie ich nie bylo.

Przywiezli ze soba Rzecz, która przez pokolenia uznawano za talizman przynoszacy szczescie. Dopiero
w Sklepie, w poblizu pradu elektrycznego Rzecz sie obudzila i wybranym zaczela opowiadac historie,
które ledwie im sie w glowach miescily...

Otóz dowiedzieli sie, ze pochodza z gwiazd, skad przylecieli na pokladzie jakiegos statku, i ze ten statek
czeka gdzies w górze, mimo iz minely juz tysiace lat. Czeka, by ich zabrac do Domu...

Dowiedzieli sie takze, ze Sklep ma za trzy tygodnie zostac zniszczony.

Co Masklin musial wymyslic, jak przekonywac i co mówic, a czego nie wyjawiac, zeby wszyscy
opuscili Sklep w ukradzionej ciezarówce, to wszystko opisano w „Nomów Ksiedze Wyjscia”.

Dotarli do opuszczonego kamieniolomu: przez krótki czas sprawy mialy sie calkiem dobrze. Ale jak sie
ma cztery cale wzrostu i mieszka w swiecie olbrzymów, to sprawy nigdy za dlugo nie wygladaja dobrze.
Totez wkrótce okazalo sie, ze ludzie chca ponownie uruchomic kamieniolom.

Z fragmentu gazety zas dowiedzieli sie, ze istnieje Richard Arnold - Wnuk zalozyciela Sklepu. Albo
jednego z braci, którzy go zalozyli, jak twierdzili niektórzy. W gazecie bylo nawet jego zdjecie. Firma, do
której nalezal Sklep, obecnie byla wielka, miedzynarodowa korporacja, a Richard udawal sie na
Floryde, by byc swiadkiem wystrzelenia jej pierwszego satelity telekomunikacyjnego.

Rzecz powiedziala Masklinowi, ze gdyby znalazla sie w przestrzeni, zdolalaby sie ze statkiem dogadac i
sciagnac go w dól. Masklin postanowil wziac ze soba kilku towarzyszy, udac sie na lotnisko i znalezc
sposób dostania sie na Floryde i wyslania Rzeczy w niebo. Naturalnie, bylo to niedorzeczne i niemozliwe,
ale poniewaz nie zdawal sobie z tego sprawy, zabral sie do realizacji przedsiewziecia.

Wyruszyli przekonani, ze Floryda jest oddalona o jakies piec mil drogi - no, moze dziesiec - i ze na
swiecie zyje najwyzej kilka tysiecy ludzi. Nie wiedzieli, jak sie tam dostac ani co zrobic, gdy sie juz tam
znajda, ale byli zdecydowani zrobic, co tylko sie da.

Perypetie nomów, które pozostaly w kamieniolomie i walczyly z ludzmi, broniac swego nowego swiata
jak dlugo sie dalo, a potem odjechaly Jekubem, wielka maszyna drogowa, zostaly opisane w „Nomów
Ksiedze Kopania”.

A oto historia Masklina...

Rozdzial pierwszy

LOTNISKA: Miejsca, gdzie ludzie albo bardzo sie spiesza, albo dlugo czekaja.

background image

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Wysilmy wyobraznie i zalózmy, ze spogladamy przez obiektyw bardzo odleglego od Ziemi aparatu
fotograficznego...

Oto wszechswiat: pelen polyskujacych galaktyk niczym choinka ozdób gwiazdkowych.

„Zblizenie”

Oto galaktyka wygladajaca jak nie rozmieszana smietanka w kawie, pelna jasnych punkcików. Kazdy
taki punkcik to gwiazda.

„Zblizenie”

Oto gwiazda z wlasnym systemem planetarnym. Planety okrazaja Slonce, mknac w przestrzeni. Jedne
blizej, drugie dalej. Jedne tak rozpalone, ze olów jest na nich plynny, drugie tak zimne i odlegle, ze
przelatuja przez rejony, w których rodza sie komety.

„Zblizenie”

Oto blekitna planeta, w wiekszej czesci pokryta woda. Nazywa sie Ziemia.

„Zblizenie”

Oto powierzchnia tej planety: niebieska, zielona, brazowa. Opromieniona blaskiem slonca na blekitnym
niebie. Pelna pól, o, jest i jakis kamieniolom i...

„Zblizenie”

Oto lotnisko - platanina krzyzujacych sie betonowych pasów startowych i dróg kolowania oraz
budynków, w których spia samoloty. I nie tylko...

„Zblizenie”

...oto najwiekszy budynek - dworzec lotniczy pelen ludzi i zgielku...

„Zblizenie”

...oto glówna hala odlotów, jasno oswietlona, wypelniona ludzmi i bagazami...

„Zblizenie”

...oto kosz na smieci pelen smieci...

„Zblizenie”

background image

...i para oczek przeswitujacych miedzy smieciami...

„Zblizenie”

Oj!

„Zbli...”

Lup!

* * *

Masklin ostroznie zjechal po starym kartonie od hamburgera.

Dosc dlugo obserwowal ludzi - byly ich setki i cos mu zaczynalo switac, ze po pierwsze jest ich na
swiecie znacznie wiecej, niz podejrzewal, a po drugie - dostanie sie do samolotu to zupelnie nie to samo
co kradziez ciezarówki.

Zadomowieni w czelusciach kosza na smieci Gurder i Angalo ponuro dojadali zimne, tluste frytki.

Rzeczywistosc byla dla wszystkich przykrym szokiem.

No bo tak - Gurder w czasach sklepowych byl opatem i wierzyl, ze Arnold Bros (zal. 1905) stworzyl
Sklep dla nomów. Zreszta wciaz byl przekonany, ze istnieje gdzies jakis Arnold Bros majacy na uwadze
dobro nomów, gdyz nomy sa wazne. A teraz coraz wyrazniej bylo widac, ze nomy wcale sie nie licza...

Albo Angalo - nie wierzy w Arnolda Brosa, ale mysli, ze on jednak istnieje, bo mu to pomaga w
niewierzeniu. Skomplikowane, ale prawdziwe.

No i na koniec Masklin - nie podejrzewal, ze to sie okaze takie trudne. Sadzil, ze odrzutowce to po
prostu ciezarówki, które maja wiecej skrzydel, a mniej kól. Tymczasem jeszcze nawet nie zblizyli sie do
samolotu, a juz widzial wiecej ludzi niz dotad w calym swoim zyciu. Jak w takich warunkach mial znalezc
Wnuka Richarda, 39?!

Dotarl do pozostalych, majac nadzieje, ze zostawili mu jakas frytke albo frytka...

Angalo uniósl glowe.

- I co? Zauwazyles go? - spytal ironicznie.

- Tam jest kupa ludzi z brodami. - Masklin wzruszyl ramionami. - Wszyscy wygladaja tak samo.

- A nie mówilem? - ucieszyl sie Angalo i dodal, spogladajac wymownie na Gurdera: - Slepa wiara nigdy
do niczego nie prowadzi. I nie dziala.

- Mógl odleciec, zanim sie zjawilismy - zauwazyl Masklin. - Albo mógl przejsc obok mnie.

- Wiec trzeba wracac - skomentowal Angalo. - Spróbowalismy, obejrzelismy lotnisko, prawie dalismy
sie stratowac co najmniej tuzin razy i na pewno nas brakuje w kamieniolomie. Czas wracac do

background image

rzeczywistosci.

- A ty co na to?

Gurder, do którego skierowane bylo pytanie, spogladal na Masklina dlugo i z desperacja.

- Nie wiem. Naprawde nie wiem. Mialem nadzieje... - wystekal i umilkl.

Wygladal tak nieszczesliwie, ze nawet Angalo poklepal go pocieszajaco po ramieniu.

- Nie bierz tego tak powaznie. Przeciez tak naprawde to nie myslales, ze jakis Wnuk Richard, 39,
spadnie z nieba, zlapie nas i zawiezie na Floryde. Nie myslales?! - upewnil sie Angalo. - Spróbowalismy i
sie nie udalo. No, to wracajmy do domu.

- Oczywiscie, ze tak nie mysle - obruszyl sie Gurder. - Ale myslalem, ze moze... ze jakos... no, ze
bedzie jakis sposób...

Masklin przyjrzal sie podejrzliwie Rzeczy. Byl pewien, ze slucha - w okolicy bylo az za duzo
elektrycznoscia Rzecz, mimo ze byla jedynie czarnym szescianem, kiedy sluchala, zawsze wygladala na
bardziej ozywiona niz zwykle. Klopot w tym, ze odzywala sie tylko wówczas, gdy miala na to ochote, i
zawsze pomagala tylko tyle, ile musiala. Ani odrobiny wiecej. Masklin mial nieodparte wrazenie, ze caly
czas jest testowany. Poza tym za kazdym razem, gdy prosil o pomoc, jakby przyznawal, ze skonczyly
mu sie pomysly.

Co do tego ostatniego, aktualnie mógl to nawet glosno potwierdzic, wobec czego...

- Rzecz, wiem, ze mnie slyszysz, bo tu jest pelno pradu - zagail. - Jestesmy na lotnisku i nie mozemy
znalezc Wnuka Richarda, 39. Nie wiemy nawet, jak go zaczac szukac. Pomóz nam... prosze.

Rzecz pozostala ciemna i cicha.

- Jesli nam nie pomozesz - kontynuowal szeptem - wrócimy do kamieniolomu i bedziemy musieli stawic
czolo ludziom, ale ciebie to juz nie bedzie obchodzilo, bo cie tu zostawie. Mozesz mi wierzyc, ze tak
zrobie. I nie znajda cie juz zadne nomy i nie bedzie zadnej innej okazji. Wyginiemy i nie bedzie juz na tym
swiecie nomów, a wszystko przez ciebie. I przez te wszystkie lata, kiedy bedziesz lezec zapomniana na
smietniku, bedziesz sama i pozostanie ci tylko pelna goryczy mysl, ze moze jednak trzeba bylo mi
pomóc, gdy grzecznie prosilem. Pewnie w koncu dojdziesz do wniosku, ze gdyby to sie zdarzylo jeszcze
raz, to bys mi pomogla. Tylko ze to sie nie powtórzy, a ostatnia okazje masz teraz, wiec sie zdecyduj i
pomóz nam.

- Przeciez to maszyna! - sprzeciwil sie Angalo. - Nie da sie szantazowac maszyny...

Na czarnej powierzchni szescianu zaplonelo czerwone swiatelko.

- Wiem, ze slyszysz, co mysla inne maszyny - dodal Masklin. - Ale nie wiem, czy slyszysz, co nomy
mysla. Jesli tak, to mozesz sie przekonac, ze nie zartuje. Jesli nie, to lepiej uwierz mi na slowo. Chcesz,
zebysmy sie zachowywali inteligentnie, to sie zachowuje: jestem wystarczajaco inteligentny, zeby
wiedziec, kiedy potrzebuje pomocy. Otóz potrzebuje jej teraz. A ty mozesz mi pomóc, wiec jesli tego
nie zrobisz, to zostawie cie tu i zapomne, ze kiedykolwiek istnialas.

Zapalilo sie drugie swiatelko.

background image

Masklin wstal, spojrzal na Rzecz i zwrócil sie do innych:

- Skoro tak, to idziemy!

Rzecz odchrzaknela i spytala:

- „Jak konkretnie moge pomóc?”

Angalo usmiechnal sie szeroko.

Masklin siadl i powiedzial spokojnie:

- Znajdz Wnuka Richarda Arnolda, 39.

- „To moze potrwac.”

- Nie szkodzi.

Na powierzchni Rzeczy zapalil sie jakis wzorek i zgasl po chwili.

- „Zlokalizowalam Richarda Arnolda, wiek 39. Wlasnie wszedl do poczekalni lotu 205 do Miami na
Florydzie pierwszej klasy.”

- To wcale tak dlugo nie trwalo - zauwazyl Masklin przytomnie.

- „Trzysta mikrosekund. To dlugo.”

- Kwestia gustu - ocenil Masklin i dodal: - Ale nie zdaje mi sie, zebysmy zrozumieli wszystko, co
powiedzialas.

- „A konkretnie czego nie zrozumiales?”

- Wszystkiego po „wszedl do”.

- „Ten, którego szukacie, jest tu w specjalnym pokoju i czeka, zeby wejsc do wielkiego srebrnego
ptaka, który ma poleciec do miejsca, które nazywa sie Floryda.”

- Jakiego znowu wielkiego srebrnego ptaka? - zdziwil sie Angalo.

- Jej chodzi o samolot - wyjasnil Masklin. - Bywa czasem zlosliwa.

- Skad ona to wszystko wie? - spytal podejrzliwie Angalo.

- „Ten budynek pelen jest komputerów.”

- Takich jak ty?

- „Bardzo prymitywnych komputerów. Bardzo!” - Rzecz zdolala wygladac na urazona. - „Ale bez trudu
moge je zrozumiec, jesli mysle wystarczajaco wolno. Ich zadaniem jest wiedziec, dokad chca sie dostac
poszczególni ludzie i gdzie sa w danej chwili.”

background image

- To wiecej niz wie przecietny czlowiek - ocenil Angalo.

- Mozesz sie dowiedziec, jak sie do niego dostac? - spytal Gurder, wyraznie odzyskujac nadzieje.

- Zaraz, zaraz! - wtracil sie Angalo. - Tylko nie na odwrót, dobrze?!

- Przeciez przybylismy tu, zeby go znalezc, tak? - upewnil sie Gurder.

- Owszem. Ale co konkretnie zrobimy, jak go znajdziemy?

- Jak to „co”?! My... no, tego... - Gurderowi najwyrazniej skonczyly sie pomysly.

- Nie wiemy nawet, co to jest „poczekalnia pierwszej klasy” - dodal Angalo.

- „Pokój pelen ludzi czekajacych na samolot” - wyjasnila uprzejmie Rzecz.

- Boisz sie! - stwierdzil nagle z tryumfem Gurder, spogladajac oskarzycielsko na Angala. - Boisz sie, bo
jak znajdziemy Wnuka Richarda, 39, to znaczy, ze naprawde istnieje Arnold Bros, a to znaczy, ze sie
myliles! Jestes zupelnie jak twój ojciec: tez nigdy nie mial odwagi przyznac, ze byl w bledzie.

- Boje sie, ale o ciebie - parsknal Angalo. - Bo widzisz, Wnuk Richard jest czlowiekiem, tak jak Arnold
Bros byl czlowiekiem. Albo dwoma, niewazne. Wybudowal Sklep dla ludzi i nawet nie zdawal sobie
sprawy z istnienia nomów. Jak sie o tym przekonasz na wlasne oczy, to nie wiem, co ci sie porobi. A
mojego ojca w to nie mieszaj!

Rzecz tymczasem otworzyla w górnym boku niewielka klapke i wysunela przez nia kawalek drucianej
siatki na metalowym precie i zaczela nia powoli obracac. Klapek, kiedy byly zamkniete, w ogóle nie bylo
widac, a Rzecz otwierala je tylko wtedy, kiedy cos ja wybitnie zainteresowalo. Wystawiala wtedy przez
nie rózne przedmioty - najczesciej srebrna czasze, czasami skomplikowana platanine rurek.

Masklin uniósl czarny szescian i spytal cicho:

- Wiesz, gdzie jest ta cala poczekalnia?

- „Wiem.”

- To mów mi, gdzie mam biec! - polecil, wstajac.

- Co robisz? - zaciekawil sie Angalo.

- Wiesz, ile nam zostalo czasu, zanim on zacznie leciec na te Floryde? - Masklin calkowicie zignorowal
pytanie.

- „Okolo pól godziny.”

Nomy zyja mniej wiecej dziesiec razy szybciej niz ludzie, totez gdy sie poruszaja, trudniej je zobaczyc
niz mysz z dopalaczem. Jest to jeden z powodów, dla których ludzie naprawde rzadko je zauwazaja.

Drugim jest to, ze ludzie sa naprawde dobrzy w niedostrzeganiu tego, o czym wiedza, ze nie istnieje.
Skoro wiec rozsadny czlowiek wie, ze nie istnieja ludzie majacy cztery cale wzrostu, nomowi, który nie

background image

chce zostac zauwazony, prawie na pewno sie to uda.

Nikt wiec nie zauwazyl trzech niewielkich ksztaltów gnajacych na leb, na szyje przez podloge dworca
lotniczego, zgrabnie przy tym omijajac przeszkody terenowe, jak kólka wózków bagazowych czy same
bagaze. Przebiegaly tez miedzy nogami wolno maszerujacych podróznych, ale byly prawie niewidoczne
na otwartej przestrzeni. Wreszcie zniknely za palma w doniczce.

* * *

Ktos kiedys powiedzial, ze cokolwiek sie dzieje, wplywa w jakis sposób na wszystko inne. To moze
byc prawda.

Albo po prostu swiat jest pelen przypadków.

Na przyklad drzewo rosnace wysoko na zboczu górskim, odleglym od Masklina o dobre dziewiec
tysiecy mil, porastala roslinka wygladajaca niczym wielki kwiat. Rosla w rozgalezieniu konaru, pod
którym zwisaly jej korzenie wylapujace z wszechobecnej mgly pozywienie i wilgoc. Technicznie
nazywala sieBromelia , ale o tym malo kto wiedzial, a roslince nie robilo zadnej róznicy, jak ja nazywaja.

Skraplajaca sie woda utworzyla niewielkie jeziorko w kielichu kwiatu.

W jeziorku zyly sobie zaby.

Bardzo, bardzo male.

Zyly sobie krótko i prosto - polowaly na owady wsród platków i skladaly jajka w jeziorku. Z jajek
wylegaly sie kijanki i stawaly sie nastepnie zabkami i tak dalej. Kiedy zdechly, opadaly na dno jeziorka i
zmienialy sie w kompost stanowiacy glówne pozywienie rosliny.

I tak bylo zawsze, odkad zabki siegaly pamiecia.* [przyp.: Czyli od okolo trzech sekund - zaby nie maja
specjalnie dobrej pamieci.]

Tego dnia jednak jedna z zabek zgubila sie, polujac na muchy, i nagle znalazla sie na skraju
zewnetrznych lisci i dostrzegla cos, czego nigdy dotad nie widziala.

Zobaczyla bowiem wszechswiat.

A dokladniej, ujrzala galaz ginaca we mgle.

Obok, na tejze galezi, opromieniony pojedynczym promieniem slonca, rósl sobie drugi kwiat
polyskujacy kroplami wilgoci na platkach.

Zabka siedziala tak i patrzyla.

* * *

Gurder osunal sie po scianie, siadl bezwladnie na podlodze i rzezil.

background image

Angalo mial prawie takie same problemy ze zlapaniem oddechu, ale robil, co mógl, zeby tego nie dac po
sobie poznac.

- Dlaczego nam nie powiedziales! - wysapal po chwili.

- Bo za bardzo byliscie zajeci klótnia - wyjasnil mu uprzejmie Masklin. - Jedyne, co moglo was sklonic
do ruszenia sie, to zaczac uciekac. No, to zaczalem.

- Zeby... cie... - wychrypial Gurder.

- Dlaczego sie nie zasapales? - zainteresowal sie Angalo, któremu juz wrócil oddech.

- Bo od zawsze szybko biegam - wyjasnil Masklin i wyjrzal zza donicy. - Dobra, Rzecz: co teraz?

- „Prosto tym korytarzem.”

- Przeciez tam jest pelno ludzi! - jeknal Gurder.

- Wszystko jest pelne ludzi, dlatego zawsze sie ukrywamy - przypomnial mu Masklin. - Rzecz, nie ma
jakiejs innej drogi? Gurdera o malo co przed chwila nie rozdeptano.

Po powierzchni szescianu przesunely sie róznobarwne wzory. Po chwili Rzecz spytala:

- „Co wlasciwie chcecie osiagnac?”

- Musimy odnalezc Wnuka Richarda, 39 - oswiadczyl Gurder.

- Musimy dostac sie na te cala Floryde - oswiadczyl równoczesnie Masklin i dodal: - To jest
najwazniejsze.

- Wcale nie jest! - sprzeciwil sie Gurder. - Nie chce na zadna Floryde!

Masklin zawahal sie i w koncu rzekl:

- To pewnie nie jest najwlasciwsza chwila, zeby wam to powiedziec, ale widzicie, nie bylem z wami tak
do konca szczery... - I zanim którys zdazyl mu przerwac, opowiedzial o Rzeczy, niebie i statku
czekajacym gdzies w górze.

Potem zapadla dluga cisza przerywana jedynie halasem wywolywanym przez pare setek chodzacych i
mówiacych równoczesnie ludzi.

- I tak naprawde to zupelnie nie próbowales odszukac Wnuka Richarda, 39? - odezwal sie wreszcie
Gurder.

- Uwazam, ze tak w ogóle to on jest bardzo wazny - odparl pospiesznie Masklin. - Ale chwilowo
Floryda jest wazniejsza, bo tam jest miejsce, z którego startuja odrzutowce, lecace pionowo, i
umieszczaja na niebie radio. Zdaje sie, ze nazywaja sie rakiety.

- Przestan! - nie wytrzymal Angalo. - Nie da sie niczego umiescic na niebie. Wszystko pospada!

background image

- Tez mi sie tak wydawalo i przyznaje, ze nie rozumiem do konca, ale chyba to jest tak, ze jak sie
bedzie wystarczajaco wysoko, to nie bedzie zadnego dolu. Zreszta my musimy tylko znalezc sie na
Florydzie i umiescic Rzecz w takiej rakiecie. Reszte zrobi juz sama, tak przynajmniej mówi.

- I to wszystko? - spytal slabo Angalo.

- To nie moze byc duzo trudniejsze niz kradziez ciezarówki - pocieszyl go Masklin.

- Nie proponujesz chyba, zebysmy ukradli samolot?! - Gurder byl autentycznie przerazony.

- Oo! - Angalo rozjasnil sie jakims wewnetrznym blaskiem.

Powszechnie bylo wiadomo, ze uwielbia wszystko, co sie porusza, a im szybciej sie porusza, tym lepiej.

- A tobie co sie stalo? - warknal Gurder.

- Oo! - powtórzyl Angalo. Wygladal tak, jakby wpatrywal sie w cos, co tylko on mógl dostrzec.

- Powariowaliscie! - jeknal Gurder.

- Nikt tu nic nie mówil o kradziezy zadnego samolotu - powiedzial pospiesznie Masklin. - Chcemy sie
tylko nim przeleciec. Mam przynajmniej taka nadzieje.

- Oo!

- I nie zamierzamy nim kierowac! - dodal Masklin. - Slyszales, Angalo?

- Dobra, dobra. - Angalo wzruszyl ramionami. - A zalózmy, ze podczas lotu kierowca sie rozchoruje, to
co? To chyba normalne, ze go zastapie, no nie? Ciezarówka kierowalem calkiem niezle...

- Caly czas w cos wpadales! - przypomnial Gurder.

- Nauka kosztuje. A poza tym na niebie nic nie ma, nie liczac chmur, a te wygladaja na miekkie.

- Jest Ziemia!

- Ziemia to zaden problem: bedzie za daleko, zeby na nia wpasc.

Masklin przestal ich sluchac i spytal:

- Rzecz, wiesz, gdzie jest odrzutowiec lecacy na Floryde?

- „Wiem.”

- To zaprowadz nas tam, przy okazji omin tylu ludzi, ilu zdolasz.

* * *

Mzylo, a poniewaz zaczynalo juz zmierzchac, na lotnisku zapalaly sie swiatla.

background image

Z cichym szczekiem, który nie zwrócil zreszta niczyjej uwagi, otwarla sie kratka wentylacyjna na
zewnetrznej scianie budynku dworca lotniczego. Przez otwór ostroznie opuscily sie na beton trzy
niewielkie postacie i pognaly w rozswietlony zmrok.

Prosto ku samolotom.

* * *

Angalo spojrzal w góre. Potem jeszcze bardziej. A potem jeszcze, i tak mu zostalo na dluzej.

- O rany! - wykrztusil z podziwem i zadarta glowa.

- On jest za duzy! - wymamrotal Gurder, za wszelka cene starajac sie nie patrzec.

Jak wiekszosc nomów urodzonych w Sklepie, nie lubil patrzec tam, gdzie nie bylo scian czy sufitu.
Angalo tez mial podobne zahamowania, ale niechec do Zewnetrza byla slabsza od chetki do szybkich
podrózy.

- Widzialem, jak startuja - odezwal sie Masklin. - One naprawde lataja. Uczciwie.

- Oo! - Angalo najwyrazniej stracil zdolnosc wypowiadania bardziej skomplikowanych slów.

Samolot byl tak wielki, ze mialo sie ochote cofnac sie i jeszcze cofnac, zeby móc go obejrzec w calej
okazalosci. Deszcz nadawal mu polysku, a neony malowaly róznobarwne wzory na bialym lakierze. Nie
wygladal jak maszyna, ale jak kawalek uksztaltowanego nieba.

- Naturalnie z daleka wygladaly na znacznie mniejsze - przyznal cicho Masklin, przygladajac sie
samolotowi.

Nigdy w zyciu nie czul sie mniejszy.

- Chce takiego! - Angalo najwyrazniej odzyskal mowe. - Popatrzcie tylko na niego! On juz wyglada,
jakby lecial za szybko, a przeciez stoi!

- Jak niby mamy sie do niego dostac? - spytal slabo Gurder.

- Mozecie sobie wyobrazic ich miny w kamieniolomie, gdybysmy z czyms takim wrócili? - rozmarzyl sie
Angalo.

- Moge - odparl Gurder ponuro. - I to upiornie wyraznie. Pytam, jak mamy do niego wejsc?

- Mozemy... - zaczal Angalo i urwal. - Dlaczego: „upiornie”?

- Tam, skad wystaja kola, sa dziury - zauwazyl Masklin. - Po tym metalowym mozna sie wspiac...

- „Nie!” - zaprotestowala energicznie Rzecz, która caly czas sciskal pod pacha. - „Nie bedziecie tam
mogli oddychac. Musicie byc w srodku, w kabinie. Tam, gdzie lataja samoloty, powietrze jest bardzo
rzadkie.”

background image

- Pewnie, ze nie geste - oburzyl sie Gurder. - Dlatego jest powietrzem, no nie?

- „Nie bedziecie mogli nim oddychac” - powtórzyla cierpliwie Rzecz.

- Wlasnie, ze bedziemy! - zirytowal sie Gurder. - Zawsze moglem oddychac, to i teraz bede mógl.

- Niekoniecznie - sprzeciwil sie Angalo. - W jakiejs ksiazce czytalem, ze blisko Ziemi jest wiecej
powietrza, a w górze jest go znacznie mniej.

- Dlaczego? - zdziwil sie Gurder.

- Nie wiem. Pewnie boi sie wysokosci.

Masklin przeszedl na druga strone samolotu, starannie omijajac kaluze, i wyjrzal. Gdzies tak w jednej
trzeciej dlugosci kadluba dwóch ludzi ladowalo z pomoca jakichs maszyn skrzynie do dziury w kadlubie.
Masklin obszedl wielkie kola i ostroznie wyjrzal na druga strone - samolot z budynkiem dworca laczyla
dluga, wysoko zawieszona rura. W tym czasie dolaczyli don zaintrygowani Gurder i Angalo, i przez
chwile cala trójka przygladala sie rurze.

- Mysle, ze tedy laduja sie ludzie - odezwal sie w koncu Masklin, wskazujac rure.

- Rura? - zdziwil sie Angalo. - Jak woda?

- Wygodniej, niz przechodzic przez deszcz - ocenil Gurder. - Przemoklem do suchej nitki.

- W samolocie musza byc schody, kable i takie tam - zauwazyl Masklin. - Nie powinnismy miec
klopotów, zeby znalezc jakies dziury, przez które mozna przejsc. Jak ludzie cos buduja, to zawsze sa
jakies dziury.

- No, to na co czekamy? - zdziwil sie Angalo. - Oo!

- Ale nie bedziesz próbowal go ukrasc! - przypomnial Masklin, ruszajac pólbiegiem, zeby ponownie nie
pozbawic Gurdera oddechu. - On i tak leci tam, gdzie chcemy...

- Nie tam, gdzie ja chce! - jeknal Gurder. - Ja chce do domu!

- ...i nie bedziemy próbowali nim kierowac, chocby dlatego, ze jest nas za malo. Poza tym mysle, ze jest
znacznie bardziej skomplikowany niz ciezarówka. W koncu to... Rzecz, wiesz, jak on sie nazywa?

- „Concorde.”

- Wlasnie! - ucieszyl sie Masklin. - Concorde... tez ladnie, cokolwiek by znaczylo... Angalo, zanim
wsiadziemy, musisz obiecac, ze go nie ukradniesz!

Rozdzial drugi

background image

CONCORDE: lata dwa razy szybciej od pocisku i mozna w nim dostac wedzonego lososia.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Przecisniecie sie przez szczeline w rurze-która-chodzili-ludzie bylo drobnostka w porównaniu z
przyjeciem do wiadomosci tego, co znajdowalo sie w jej wnetrzu.

W kamieniolomie podloge baraków stanowily deski albo ubita ziemia, w budynku dworca lotniczego
byly plyty jakiegos wypolerowanego kamienia, a tu...

Tu Gurder natychmiast padl plackiem, wcisnal nos w podloge i prawie sie rozplakal.

- Dywan! - wykrztusil. - Nigdy nie myslalem, ze jeszcze w zyciu zobacze uczciwy dywan!

- Przestan robic z siebie widowisko! - warknal poirytowany Angalo. - Dywan jak dywan...

Gurder powoli wstal.

- Przepraszam - wymamrotal, otrzepujac sie starannie. - Wzburzylo mnie. W koncu nie widzialem
uczciwego dywanu od miesiecy.

Wysmarkal nos, az echo ponioslo, i dodal:

- W Sklepie mielismy piekne dywany... niektóre nawet mialy wzorki...

Masklin przyjrzal sie uwaznie wnetrzu rury - wygladala zupelnie jak sklepowy korytarz. I byla jasno
oswietlona.

- Ruszajmy - zaproponowal. - Tu jest zbyt pusto. A tak w ogóle: Rzecz, gdzie sa ludzie?

- „Wkrótce beda tutaj.”

- Skad ona to wie? - zaciekawil sie Gurder.

- Podsluchuje inne maszyny - wyjasnil Masklin.

- „Komputery” - poprawila Rzecz. - „Tutaj tez jest ich pelno.”

- To mile - baknal Masklin. - Masz z kim pogadac.

- „Nie mam: one sa niesamowicie glupie” - odparla Rzecz, usilujac mówic z pogarda, choc przeciez
zawsze miala jednolite brzmienie glosu.

Po kilkudziesieciu krokach korytarz konczyl sie zaslona, za która widac bylo jakby kawalek krzesla.

background image

- Dobra, Angalo - zdecydowal Masklin. - Prowadz, bo widze, ze masz na to nieprzeparta ochote!

* * *

Dwie minuty pózniej siedzieli pod fotelem.

Masklin nigdy nie mial czasu wyobrazic sobie wnetrza samolotu - przewaznie obserwowal tylko, jak
startuja i leca. Naturalnie, zdawal sobie sprawe, ze sa w nich ludzie - ludzie byli wszedzie, ale nie mial
pojecia, co oprócz nich jest w srodku. Wnetrze tymczasem wygladalo, jakby bylo zrobione z samych
zewnetrz. I to do reszty rozkleilo Gurdera.

- Swiatlo elektryczne! - zachlipal z rozrzewnieniem. - Dywan! I miekkie fotele! I nigdzie zadnego blota!
I... i sa nawet znaki!

- No, spokojnie! - Angalo bezradnie poklepal go po ramieniu. - To byl dobry Sklep... Chociaz
przyznaje, ze jestem nieco zaskoczony: spodziewalem sie rur, przewodów i dzwigni, a nie czegos, co
wyglada jak Dzial Mebli Wyscielanych.

- Nie powinnismy marnowac czasu! - zdecydowal Masklin. - Zaraz tu bedzie pelno ludzi, trzeba sobie
znalezc jakis spokojny kat.

Pomogli wstac Gurderowi i ruszyli pod rzedami siedzen. Wnetrze przypominalo pod wieloma wzgledami
Sklep, ale po kilkunastu krokach Masklin zrozumial, ze jednym sie zasadniczo róznily - w Sklepie
zawsze bylo duzo miejsc, za którymi mozna sie bylo ukryc albo w które mozna sie bylo wcisnac. Tutaj,
jak dotad, nie zauwazyl zadnej kryjówki... A z oddali slychac juz bylo glosy rozmawiajacych ludzi.

W koncu znalezli szczeline za zaslona w czesci samolotu, w której nie bylo siedzen. Pierwszy wczolgal
sie w nia Masklin, pchajac przed soba Rzecz. Halas, wcale juz nie taki odlegly, dodawal mu skrzydel -
za szczelina byla dziura w metalowej scianie, przez która przechodzily jakies przewody. Nie byla zbyt
wielka, ale wystarczyla dla niego i Angala oraz dla przerazonego Gurdera, którego wspólnym wysilkiem
przeciagneli. Niemal krok za Gurderem po dywanie przemaszerowaly buty pierwszego pasazera
samolotu.

Wewnatrz dziury bylo ciasno, ale za to na pewno nie mozna ich bylo zauwazyc.

Gorzej, ze sami tez widzieli w pólmroku jedynie przewody. Usadowili sie najwygodniej, jak potrafili, i
czekali. Wokól slychac bylo pelno rozmaitych odglosów, a gdzies z dolu dochodzily metaliczne
lomotniecia.

- Chyba mi lepiej - odezwal sie niespodziewanie Gurder.

Masklin przytaknal, wsluchany w przytlumiony szum ludzkich glosów.

Nagle samolotem szarpnelo.

- Rzecz? - szepnal.

- „Tak?”

background image

- Co sie dzieje?

- „Samolot przygotowuje sie do startu.”

- Aha.

- „Wiesz, co to znaczy?”

- Nie do konca...

- „To znaczy, ze za chwile bedziemy leciec.”

Angalo nerwowo przelknal sline.

Masklin oparl sie plecami o metalowa sciane i wpatrzyl sie w pólmrok bez slowa.

Po chwili ciszy samolot szarpnal jeszcze raz i wszyscy mieli nieodparte wrazenie ruchu.

Nie wydarzylo sie nic wiecej.

W koncu dal sie slyszec drzacy glos Gurdera:

- Moze bysmy wysiedli, jesli jeszcze mozemy...

Odpowiedzial mu odlegly ryk, od którego wszystko wokól zatrzeslo sie lagodnie, ale zdecydowanie.
Potem nastapil moment zawieszenia - cos takiego musi odczuwac pilka, gdy juz przestanie leciec w góre,
a jeszcze nie zacznie leciec w dól. Zaraz potem cos ich zlapalo i zmienilo w zwalony na kupe nielad.

Podloga, najbezczelniej w swiecie, spróbowala stac sie sciana.

Angalo, Masklin i Gurder zlapali sie jeden drugiego, popatrzyli na siebie i zaczeli wrzeszczec.

Po chwili przestali.

Glównie dlatego, ze im sie oddechy skonczyly. A poza tym nie bylo sensu kontynuowac.

Podloga powoli przestala okazywac ambicje stania sie sciana i wrócila do poziomu, jak na uczciwa
podloge przystalo.

- Chyba lecimy - ocenil Masklin, zdejmujac noge Angala ze swojego karku.

- To tak wyglada od srodka? - zdziwil sie Angalo. - Z zewnatrz wyglada znacznie ladniej.

- Komus sie cos stalo? - zainteresowal sie Masklin.

Gurder obmacal sie starannie, siadajac.

- Caly jestem poobijany - oznajmil, po czym dodal, jako ze pewne rzeczy sa niezmienne: - Nie ma tu
czegos do jedzenia?

background image

W tym momencie do wszystkich dotarlo, ze o zapasach zywnosci nie pomysleli.

- Moze nie bedzie czasu zjesc - baknal niepewnie Masklin. - Rzecz, ile czasu zajmie nam dotarcie do
Florydy?

- „Kapitan wlasnie powiedzial, ze szesc godzin czterdziesci piec minut.”* [przyp.: Dla noma jakies dwie i
pól doby.]

- Zaglodzimy sie na smierc! - jeknal Gurder.

- Moze da sie na cos zapolowac? - wyrazil nadzieje Angalo.

- Watpie - ocenil trzezwo Masklin. To nie wyglada na myszowate* [przyp.: Myszowate, czyli ulubione
przez myszy (przyp. tlum.).] miejsce.

- Ludzie maja jedzenie - stwierdzil autorytatywnie Gurder. - Ludzie zawsze maja jedzenie.

- Wiedzialem, ze to powiesz. - Angalo westchnal gleboko.

- Wszyscy to wiedza.

- Ciekawe, jak by tu mozna wyjrzec przez okno? - Angalo spróbowal zmienic temat. - Chcialbym
zobaczyc, jak szybko lecimy... drzewa i wszystko powinny tylko smigac pod nami, no nie?

- Moze po prostu bysmy chwile poczekali, co? - zaproponowal Masklin, dopóki sytuacja jeszcze
zupelnie nie wymknela sie spod kontroli. - Uspokoimy sie, odpoczniemy. A potem zobaczymy, co sie da
znalezc do jedzenia.

Pomysl trafil pozostalym do przekonania - w koncu bylo tu spokojnie, cieplo i sucho, a ostatnio zbyt
czesto bylo mokro i zimno. I niezauwazenie wszyscy trzej zasneli...

* * *

Masklinowi wydalo sie, ze sa gdzies nomy zyjace w samolotach, tak jak inne zyly w Sklepie. Mieszkaly
pod podloga przykryta dywanem i wcale im nie przeszkadzalo, ze przelatuja z miejsca na miejsce. I ze
byly juz w tak dziwacznych miejscach jak te, które brzmialy magicznie: Afryka, Australia, Chiny,
Równik, Printed in Hong Kong, Islandia... Takie przynajmniej nazwy byly na jedynej mapie, jaka w
Sklepie udalo sie znalezc...

Moze nigdy nie wygladaly za okno i nie wiedzialy wcale, ze sie poruszaja.

Moze o to chodzilo Grimmie z tymi zabami w kwiatku... ze mozna przezyc cale zycie w jakims
niewielkim miejscu i byc przekonanym, ze tak wyglada caly swiat. Moze gdyby nie byl zly i troche
pomyslal...

Cóz, teraz, bez dwóch zdan, wyszedl z kwiatka...

background image

* * *

Zaba przyprowadzila inne zaby do miejsca, które przed chwila odkryla, i teraz wszystkie wpatrywaly sie
w konar. Mgla sie przerzedzila i widac bylo nie tylko najblizszy kwiat, ale kilka dalszych, choc taka mysl
nie powstala w glowie zadnej z zab, a to dlatego, ze nie potrafia one liczyc dalej niz do jednego.

Teraz widzialy calkiem duzo pojedynczych kwiatów.

Wpatrywaly sie w nie jak urzeczone.

Wpatrywanie sie bowiem jest jedna z rzeczy, w której zaby (i zabki) sa naprawde dobre.

W przeciwienstwie do myslenia.

Milo byloby powiedziec, ze myslaly dlugo i namietnie o nowym kwiecie, o zyciu w starym i checi
poznania swiata wiekszego, niz dotad myslaly. W rzeczywistosci to, co myslaly, mozna by okreslic tak:

„-.-.mipmip.-.-.-.mipmio.-.-.mipmip.”

Za to tego, co czuly, na pewno nie pomiescilby jeden kwiat.

Ostroznie, powoli i nie bardzo wiedzac, dlaczego to robia, kolejno zeskoczyly na galaz.

* * *

Masklina obudzilo ciche i uprzejmie natarczywe bipanie Rzeczy.

- „Moze chcielibyscie wiedziec” - odezwala sie, ledwie sie ocknal - „ale wlasnie przekroczylismy bariere
dzwieku.”

To otrzezwilo go blyskawicznie.

- Angalo! Mówilem, zebys nigdzie nie lazil!

- Czego?! - zirytowal sie Angalo. - Nigdzie nie bylem, siedze sobie spokojnie i spie.

Masklin delikatnie pociagnal nosem i przestal sie zastanawiac, kto co przekroczyl i po co. Podczolgal sie
do krawedzi dziury i wyjrzal.

Zobaczyl ludzkie nogi. Konkretnie kobiece, bo to one z zasady nosily mniej praktyczne buty.

Mozna sie wiele dowiedziec o ludziach, ogladajac ich buty, zwlaszcza ze to bylo wszystko, co nomy
mogly dokladnie obejrzec. Reszta przecietnego czlowieka znajdowala sie zdecydowanie za wysoko, jak
na zasieg wzroku noma.

Masklin energicznie pociagnal nosem.

- Gdzies blisko jest jedzenie! - oznajmil zdecydowanie.

background image

- Jakie? - zaciekawil sie Angalo.

- Jak to jakie? - Gurder przepchnal sie obok niego. - Co to kogo obchodzi jakie?! Wazne, ze da sie
zjesc!

- Angalo, lap go! - Masklin zablokowal przejscie, aby Gurder nie mógl isc dalej. - I nie pozwól mu sie
nigdzie ruszyc.

I zanim Gurder zdazyl zareagowac, wypadl na zewnatrz, dopadl zaslony i wysunal zza niej oko i brew.

Pomieszczenie bylo czyms w rodzaju Emporium z Przysmakami - kobiety wyjmowaly ze sciany tace z
jedzeniem. Nomy maja znacznie lepszy wech niz lisy; Masklin oblizal sie i przelknal sline. Musial
samokrytycznie przyznac, ze polowanie czy zbieranie owoców i ziól nigdy nie daly tak dobrego jedzenia
jak to, które mozna znalezc w poblizu ludzi. Jedna z kobiet wyciagnela ze sciany ostatnia tace, zamknela
drzwi i postawila ja na wózek. Kólka byly tak wysokie jak sam Masklin, o czym ten mial okazje sie
przekonac, gdy wózek znalazl sie kolo zaslony.

Gdy popiskujace kólko przejechalo obok niego, Masklin podjal desperacka decyzje, calkowicie zreszta
zwariowana - skoczyl i schowal sie miedzy butelkami. Chwilowo wygladalo to znacznie atrakcyjniej niz
siedzenie w dziurze z para idiotów.

Ledwie znalezli sie za druga zaslona, mial przeglad imponujacych rzedów butów - czarnych, brazowych,
ozdobnych, ze sznurowadlami albo bez nóg, bo czesc ludzi zostawila buty bez zawartosci. W miare jak
wózek przejezdzal miedzy rzedami foteli, mial takze okazje obejrzec spora kolekcje nóg. Czasami
zdarzaly sie w spódnicach, ale zdecydowana wiekszosc byla w spodniach.

Korzystajac z okazji, Masklin zaczal przygladac sie wyzszym partiom - nomy w koncu nieczesto mialy
sposobnosc ogladac nieruchomo siedzacych ludzi. Najpierw byly rzedy tulowi w rozmaitych strojach,
potem szeregi glów z twarzami, a potem... gwaltowny nur miedzy butelki.

Kolejna bowiem twarza, jaka Masklin zobaczyl, bylo brodate oblicze Wnuka Richarda, 39, który
spogladal prosto na niego, Masklina.

To byla twarz z fotografii: od brody zaczynajac, przez cala mase zebów az do wlosów, które wygladaly,
jakby je wyrzezbiono z czegos blyszczacego, a nie jakby najzwyczajniej w swiecie wyrosly.

To byl Wnuk Richard, 39.

Wnuk Richard, 39, przez chwile mu sie przygladal, po czym brodate oblicze cofnelo sie i spojrzalo w
inna strone. Masklin przekonywal sam siebie, ze nie mógl zostac zauwazony, po czym zastanawial sie,
jaka bedzie reakcja Gurdera, gdy mu o tym powie.

Stwierdzil, ze ten jak nic dostanie szalu. Albo zwariuje.

Zdecydowal, ze chwilowo pozostawi go w nieswiadomosci - Gurder i tak byl wyjatkowo
podekscytowany. Zreszta i bez tego mieli wystarczajaco duzo klopotów. No i nie dawala mu spokoju
jedna sprawa: Wnuk, 39 - albo przed nim bylo trzydziestu osmiu innych Wnuków Richardów, co mu
jakos niezbyt pasowalo, albo byl to gazetowy sposób mówienia, ze ma on trzydziesci dziewiec lat. Czyli
jest prawie w polowie tak stary jak Sklep... a sklepowe nomy twierdzily, ze Sklep jest tak stary jak
swiat, co oczywiscie nie moglo byc prawda, ale...

background image

Intrygowalo go, jak sie czuje ktos, kto zyje prawie wiecznie.

Naturalnie, nie przeszkadzalo mu to w sprawdzeniu zawartosci pólki, na której sie znalazl. Staly tam
glównie butelki, ale bylo tez troche torebek zawierajacych cos twardego i nieco mniejszego od jego
piesci. Nie mogac dojsc, co to takiego, rozcial najblizsza nozem i wyciagnal jedno cos.

Byl to solony orzeszek.

Niewiele, ale na pewno spozywcze.

Zlapal za paczke, gdy nad pólka pojawila sie dlon.

Miala czerwone paznokcie i byla wystarczajaco blisko, by go dotknac. Powoli siegnela obok, zlapala
inna torebke orzeszków i cofnela sie.

Dopiero znacznie pózniej Masklin uswiadomil sobie, ze wlascicielka dloni w zaden sposób nie mogla go
dostrzec - po prostu siegnela na oslep po cos, o czym wiedziala, gdzie jest, a to z cala pewnoscia nie
obejmowalo jego - Masklina.

Ale to bylo pózniej. Teraz, gdy dlon prawie zlapala go za glowe, wszystko wygladalo inaczej. Bez
namyslu skoczyl z toczacego sie wózka, przeturlal sie po wykladzinie zwanej tez dywanem i wsliznal pod
najblizszy fotel.

Nie czekal nawet na zlapanie tchu - z doswiadczenia wiedzial, ze jest to najlepszy moment, zeby cos
zlapalo lapiacego oddech. Slalomem pognal przed siebie, omijajac stopy, buty, gazety i torby. Nim dotarl
do zaslony, byl ledwie zauwazalna rozmazana smuga nawet dla normalnego noma. Przemknal przez
pomieszczenie, dopadl dziury i skoczyl w nia szczupakiem, nie dotykajac nawet brzegów.

* * *

- Solony orzeszek na trzech chlopa?! - W glosie Angala bylo czyste zdumienie. - Mamy na niego
patrzec czy obwachac?

- A czego bys chcial? - parsknal ponuro Masklin. - Zebym sie uklonil i oznajmil tej, co daje jedzenie, ze
jest tu trzech takich niewysokich glodomorów jak ja?

Angalo przyjrzal mu sie uwaznie - Masklin odzyskal juz oddech, ale wciaz byl mocno zarumieniony.
Ocenil, ze mozna zaryzykowac, i powiedzial ostroznie:

- Mozna by spróbowac.

- Ze co?!

- No cóz, gdybys byl czlowiekiem, to spodziewalbys sie, ze nas zobaczysz w samolocie? - spytal
spokojnie Angalo.

- Oczywiscie, ze nie...

- Wiec jakbys zobaczyl, to bylbys ciezko zaskoczony, tak?

background image

- Proponujesz, zebysmy celowo pokazali sie jakiemus czlowiekowi? - spytal podejrzliwie Gurder. -
Nigdy przeciez tego nie robilismy.

- Wlasnie prawie mi sie udalo - dodal Masklin. - I nie zamierzam tego powtarzac!

- Wolicie zaglodzic sie na smierc, gapiac sie na jednego orzeszka?

Gurder przyjrzal sie orzeszkowi z uraza. W Sklepie jedli orzeszki solone i inne - przewaznie w okolicach
Kiermaszu Gwiazdkowego. Wtedy trafialo sie sporo przysmaków, które z rzadka pojawialy sie na
pólkach. Orzeszki stanowily doskonaly deser. Byc moze tez byly mila przekaska. A juz na pewno
glodnemu nomowi nie mogly zastapic uczciwego posilku. Zwlaszcza jeden orzeszek.

- To jaki jest plan? - spytal z rezygnacja.

* * *

Jedna z rozdajacych jedzenie kobiet wyciagala ze sciany kolejne tace, gdy katem oka dostrzegla w
górze jakis ruch. Wolno uniosla glowe, odwracajac ja jednoczesnie.

Cos malego i czarnego obnizalo sie powoli tuz obok jej nosa.

Owo cos wsadzilo sobie kciuki w uszy, pomachalo dlonmi i pokazalo jej jezyk.

- Thrrrrrriip! - zawylo.

Kobieta upuscila tace, która z lomotem spadla na wykladzine, wciagnela powietrze z odglosem
przypominajacym opadajacy dzwiek syreny przeciwmgielnej, uniosla dlonie do twarzy i pisnela.
Odwrócila sie powoli, chwiejac sie niczym padajace drzewo, i uciekla.

Gdy wrócila z druga kobieta, malego cosia juz nie bylo.

Podobnie jak jedzenia na tacy.

* * *

- Nie pamietam, kiedy ostatni raz jadlem wedzonego lososia - przyznal szczesliwy Gurder.

- Mmmph - zgodzil sie Angalo.

- Uwazaj, bo sie zakrztusisz - upomnial go Gurder. - Poza tym lososia nie powinno sie zuc, tylko jesc. A
ty go ladujesz oburacz do ust i obcinasz, co sie nie miesci. Co by sobie inni o tobie pomysleli, widzac
takie maniery?

- Tu nyoko ne... - Angalo przelknal i dokonczyl: - Tu nikogo nie ma, tylko ty i Masklin. A co wy o mnie
myslicie, wiem az za dobrze.

background image

- Trzeba przyznac, ze ladnie zawyles - odezwal sie Masklin, wycinajac wieko pojemnika z mlekiem.

Pojemnik byl prawie nomiej wielkosci.

- Tez tak mysle - zgodzil sie Gurder bez zbednej samokrytyki. - Wreszcie normalne jedzenie z
naturalnych zródel, jak puszki i butelki. I nie trzeba niczego czyscic ani plukac. Tu jest cieplo i przyjemnie
i tak powinien podrózowac uczciwy nom. Ktos moze chce... tego?

Pytanie spotkalo sie ze zgodna odmowa, a dotyczylo talerza z czyms przezroczyscie rózowym, lsniacym
i trzesacym sie przy lada dotknieciu. Wewnatrz tego czegos byla wisnia, a calosc w jakis sposób
wygladala calkowicie niejadalnie. W kazdym razie na tyle, ze nie mialoby sie ochoty tego spróbowac
nawet po tygodniowej glodówce. Zasada ta, ma sie rozumiec, nie dotyczyla wszystkozernego Gurdera.

- I jak to smakuje? - spytal z mieszanina fascynacji i obrzydzenia Masklin, gdy Gurder przelknal.

- Rózowo - odparl zapytany, biorac kolejna porcje.* [przyp.: Niewielkie talerzyki z czyms trzesacym sie
i smakujacym rózowo pojawiaja sie praktycznie przy kazdym posilku serwowanym w samolocie i nikt
nie wie dlaczego. Powód jest prawdopodobnie natury religijnej.]

- Ktos chce na deser orzeszka? - spytal Angalo. - Nie? To go wyrzuce.

- Nie! - zaprotestowal zdecydowanie Masklin. - Nie marnuj calkiem dobrego jedzenia.

- To zboczenie - zawtórowal mu Gurder.

- Co do zboczenia, nie jestem pewien - odezwal sie Masklin po namysle. - Ale glupota na pewno.
Wsadz go do plecaka: nigdy nie wiadomo, kiedy taki orzech moze sie przydac.

Angalo wsadzil, ziewnal i przeciagnal sie.

- Umylbym sie - ocenil.

- Nigdzie nie widzialem zadnej wody, choc tu gdzies musi byc zlew albo lazienka - odparl Masklin. -
Klopot w tym, ze nie mam pojecia, gdzie by jej nalezalo szukac, i nie zamierzam tego robic.

- A wlasnie lazienka... - zaczal Angalo, powazniejac.

- Z drugiej strony tej rury, jesli laska - przerwal mu Gurder.

- „I nie na druty, bo zrobisz zwarcie” - dodala niespodziewanie dobrowolnie Rzecz.

Angalo przytaknal dziwnie potulnie i zniknal za rura.

Gurder ziewnal i przeciagnal sie.

- Ta dajaca jedzenie nie bedzie nas szukac? - zaciekawil sie od niechcenia.

- Watpie - zastanowil sie Masklin. - Jak jeszcze mieszkalismy przy drodze, zanim trafilismy do Sklepu,
ludzie na pewno nas czasami widywali, ale mysle, ze nie wierzyli wlasnym oczom. Jakby wierzyli, to nie
robiliby tych ohydnych ozdóbek ogrodowych. Nikt, kto zobaczyl prawdziwego noma, by ich nie robil.

background image

Gurder wyjal z zanadrza habitu fotografie Wnuka Richarda. Nawet w pólmroku Masklin bez trudu
rozpoznal czlowieka z fotela. Co prawda tamten nie mial na twarzy kresek od zlozenia na czworo i nie
skladal sie z setek czarnych i mniej czarnych kropek, ale poza tym...

- Myslisz, ze on gdzies tu jest? - spytal Gurder z nadzieja.

- Moze byc. - Masklin poczul sie nagle nieswojo. - Posluchaj... moze Angalo ma racje, chociaz tak w
ogóle to go ponosi. Moze Wnuk Richard to tez czlowiek. Wiesz, w koncu to ludzie zbudowali Sklep dla
innych ludzi, a wasi przodkowie wprowadzili sie tam, bo bylo cieplo i sucho. I...

- Wiesz, nie bede cie sluchal. Nie bede sluchal, jak ktos mi wmawia, ze jestesmy jak myszy czy szczury.
Jestesmy inni!

- Nikt nie mówi, ze jestesmy odmiana szczura! Rzecz calkiem konkretnie mówi, ze pochodzimy zupelnie
skadinad.

- Moze pochodzimy, a moze nie. - Gurder zlozyl starannie zdjecie. - To bez znaczenia.

- Dla Angala na przyklad ma duze znaczenie, jesli to prawda.

- I tego wlasnie nie rozumiem. Jest wiele rodzajów prawdy. - Gurder wzruszyl ramionami. - Moge na
przyklad powiedziec, ze jestes kurzem, sokami i koscmi, i to jest prawda. A moge powiedziec, ze masz
w glowie cos, co odchodzi, gdy umierasz, i to tez jest prawda. Spytaj Rzecz.

Na czarnej powierzchni szescianu rozblysly róznokolorowe swiatelka w dziwnym wzorze.

- Nigdy nie pytalem jej o takie sprawy - przyznal Masklin.

- Dlaczego? To pierwsze pytanie, jakie ja bym zadal.

- Pewnie by odpowiedziala: „Niedokladne parametry” albo „Brak danych do obliczen”. Zawsze w ten
sposób odpowiada, jak nie wie, a nie chce sie do tego przyznac. Prawda?

Rzecz nie odpowiedziala, ale swiatelka zmienily wzorek.

- Rzecz? - powtórzyl Masklin.

- „Monitoruje transmisje.”

- Czesto tak robi, jak jej sie nudzi - wyjasnil Masklin. - Slucha niewidocznych rozmów w powietrzu.
Posluchaj, Rzecz, bo to wazne. Chcemy...

Swiatelka ponownie sie zmienily - teraz wiekszosc byla czerwona.

- Rzecz, chcielibysmy...

W Rzeczy zaklikalo cos, co mialo oznaczac odchrzakniecie.

- „W kabinie pilotów zauwazono noma!”

- Posluchaj, my... Co?!

background image

- „Powtarzam: nom zostal zauwazony w kabinie pilotów.”

Masklin rozejrzal sie nerwowo.

- Angalo?!

- „Jest to nadzwyczaj prawdopodobne.”

Rozdzial trzeci

PODRÓZUJACY LUDZIE: duze, nomopodobne stworzenia. Wielu ludzi spedza mnóstwo czasu,
podrózujac z miejsca na miejsce. Jest to dosc dziwne, gdyz tam, dokad sie udaja, i tak jest juz az za
duzo ludzi.

Patrz takze: ZWIERZETA, INTELIGENCJA, EWOLUCJA i MUSZTARDA

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Masklin i Gurder nawet nie starali sie zachowywac cicho, wedrujac platanina rur i kabli.

- Tak mi sie wydawalo, ze to za dlugo trwa!

- Nie powinienes puszczac go samego! Wiesz, jaka ma fiksacje na punkcie kierowania róznymi
rzeczami!

- To co, mialem go za glowe trzymac?!

- Raczej miec na niego oko... Gdzie teraz?

* * *

Angalo byl zawiedziony, ze wewnatrz samolotu nie bylo kupy drutów, rur i dzwigni. Tu byly i druty, i
rury, i wszystko poza dzwigniami - caly okablowany i ciasny swiat miedzy scianami i pod podloga.

* * *

background image

- Jestem na to za stary! Jest taki czas w zyciu, ze ma sie serdecznie dosc czolgania sie po przewodach
latajacych maszyn!

- A ile razy juz to robiles?

- Raz za duzo!

- „Jestesmy prawie na miejscu” - odezwala sie Rzecz.

- Tak sie konczy swiadome pokazywanie sie! Oto Sad! - zadeklarowal Gurder.

- Czyj?

- Co znaczy czyj?!

- Ktos musi osadzic, wiec pytam, czyj to sad?

- To sad w ogólnym znaczeniu tego slowa!

Masklin popatrzyl na niego z politowaniem i spytal:

- Gdzie teraz, Rzecz?

- „Wiadomosc od pilota mówila o kabinie samolotu. Kabina jest przed nami. Jest tam duzo
komputerów.”

- To pogadaj z nimi i dowiedz sie, gdzie jest Angalo.

- „One nie sa specjalnie inteligentne. Rozmowa z nimi to jak rozmowa z dziecmi, wiecej moge sie
dowiedziec, sluchajac.”

- No, to co bedziemy robic? - spytal Gurder. - Czekac?

- Nie bedziemy czekac, tylko go... - Masklin zawahal sie i umilkl: na koncu jezyka mial ladne i
pociagajace slowo „uratujemy”, tylko ze zaraz za nim majaczylo prostsze i zdecydowanie nie pociagajace
slówko „jak?” - Nie sadze, zeby mu chcieli zrobic krzywde. Raczej chca go zlapac i gdzies umiescic.
Mysle, ze powinnismy znalezc miejsce, z którego bedziemy mogli wszystko zobaczyc.

Tylko ze rozgladajac sie po labiryncie kabli, rur, wsporników i przewodów, Masklin poczul sie dziwnie
bezradny.

- To lepiej, zebym ja prowadzil - odezwal sie rzeczowo Gurder.

- Dlaczego?

- Jestes dobry na otwartej przestrzeni, ale do tego, zeby umiec chodzic w scianach, trzeba sie
wychowac w Sklepie. - Gurder przepchnal sie na prowadzenie, rozejrzal sie i zatarl z zadowoleniem
rece. - O, wlasnie. - Zlapal przewód i wjechal po nim w szczeline, której Masklin nawet nie zauwazyl.

- Mlodosc mi sie przypomina - ucieszyl sie Gurder. - Nie takie rzeczy sie wtedy wyprawialo... Wedlug

background image

mnie teraz w dól, tylko uwazaj na druty... tak, tu jest szyb windy, a tu centralka telefoniczna, to my
tedy...

- Slyszalem, jak ostatnio perorowales, ze dzieciaki za duzo czasu marnuja na wlazenie w rózne katy i
wymyslanie psikusów...

- Cóz... teraz az sie roi od mlodocianych przestepców. Za mojej mlodosci to byl duch w narodzie, a to
zupelnie co innego. Spróbujmy tu...

Przeczolgali sie miedzy dwiema cieplymi scianami z metalu, w koncu zobaczyli przed soba dzienne
swiatlo. Ostroznie przepelzli ostatni kawalek i wyjrzeli.

Znajdowali sie mniej wiecej w polowie tylnej sciany czegos, co mialo dziwny ksztalt i z grubsza
przypominalo kabine ciezarówki. Tyle ze choc kierowcy mieli wiecej miejsca, znacznie wiecej bylo tu
urzadzen - sciany i sufit pelne byly swiatelek, przelaczników, dzwigni i guzików. Gdyby Dorcas to
zobaczyl, zadna sila by go stad nie wyciagnela.

Dwóch ludzi kleczalo na wykladzinie, a jedna z dajacych jedzenie kobiet stala nad nimi. Wszyscy troje
porykiwali i pojekiwali.

- Ech, ta ludzka mowa... - westchnal Masklin. - Zebysmy ja tak mogli zrozumiec...

- „To uwazaj, zaczynam tlumaczyc” - odezwala sie niespodziewanie Rzecz.

- Rozumiesz te dzwieki?!

- „Oczywiscie. Oni mówia tak samo jak wy, tylko znacznie wolniej.”

- Co? I nigdy nam tego nie powiedzialas?!

- „Nie pytaliscie. Sa miliardy rzeczy, których wam nie powiedzialam, i nie o to chodzi. Mam zaczac czy
nie?”

- Jak najbardziej - zapewnil pospiesznie Masklin. - Najlepiej od tego, co wlasnie mówia.

- „Jeden z tych, co klecza, powiedzial, ze to musiala byc mysz, a ten drugi, ze w to uwierzy, jak ten
pierwszy pokaze mu mysz w ubraniu. A kobieta dodala, ze to, co jej pokazalo jezyk i rzucilo porzeczka,
to na pewno nie byla mysz.”

- Co to jest „porzeczka”?

- „Maly czerwony owoc roslinyRibes spicatum .”

- Rzuciles w nia owocem? - Masklin popatrzyl na Gurdera ze zgroza… - Skad go miales?

- Jakbym mial, to bym zjadl, a nie rzucal. To znowu jakies glupoty: co innego mówi, a o co innego im
chodzi, jak na tych znakach drogowych. Ja zrobilem tylko „Thrrrriiip”.

- „Jeden z kleczacych wlasnie powiedzial, ze to, o czym nie wiedza, co to jest, ukrylo sie za tym
panelem i nigdzie dalej juz nie moze uciec.”

background image

- O, wyjal kawalek sciany - zdziwil sie Masklin. - I wsadzil w otwór reke...

Kleczacy zawyl.

- „Mówi, ze go ugryzlo” - poinformowala Rzecz. - „Doslownie powiedzial: »To gówno mnie ugryzlo!«”

- To musi byc Angalo - zdecydowal autorytatywnie Gurder. - Jego ojciec byl taki sam: jak go
zapedzono do kata, zawsze dostawal szalu.

- Przeciez oni nie wiedza, ze to Angalo! Nie slyszales?! Nie wierza w nas i sa przekonani, ze to mysz.
Musimy go wyciagnac, zanim go zlapia albo uszkodza!

- Mozemy sie pewnie dostac do niego po przewodach w scianie, ale to za dlugo potrwa... - ocenil
Gurder.

Masklin rozejrzal sie desperacko po kabinie - oprócz trójki usilujacej zlapac Angala bylo w niej jeszcze
dwóch pilotów, którzy spokojnie siedzieli w swoich fotelach.

- Wyszly mi pomysly - przyznal smetnie. - Rzecz, mozesz cos wymyslic?

- „Bardzo wiele rzeczy. Moge wymyslic praktycznie wszystko.”

- Chodzi mi o to, czy mozesz cos zrobic, zeby nam pomóc uratowac Angala?

- „Moge.”

- No to zrób.

- „Juz robie.”

W okamgnieniu w kabinie zawyly basowo alarmy i rozblysly pulsujace swiatelka. Obaj piloci ozyli i
niezwykle energicznie, jak na ludzi, zaczeli przestawiac przelaczniki i dzwignie, krzyczac do siebie.

- Co sie dzieje? - zdziwil sie Masklin.

- „Prawdopodobnie zdenerwowali sie, ze juz nie pilotuja tego samolotu” - poinformowala go z
samozadowoleniem Rzecz.

- To kto go pilotuje?

- „Ja” - odparl skromnie czarny szescian, blyskajac swiatelkami.

* * *

Jedna z zab spadla z galezi i cicho zniknela wsród lisci. Poniewaz byla lekka i nieduza, nie jest
wykluczone, ze nic sie jej nie stalo. Mogla wyladowac cala i zdrowa pod drzewem, doswiadczajac
drugiego z najbardziej interesujacych przezyc, jakie przytrafily sie kiedykolwiek zabom drzewnym.

Reszta uparcie posuwala sie naprzód.

background image

* * *

Masklin pomógl Gurderowi przecisnac sie przez przewezenie w kolejnym tunelu z przewodami. Nad
glowami slyszeli ludzkie kroki i porykiwania, dobitnie swiadczace, ze ludzie maja klopoty.

- Wydaje mi sie, ze nie sa zbyt szczesliwi - sapnal Gurder.

- Ale przynajmniej nie maja czasu szukac czegos, co prawdopodobnie jest mysza.

- Przeciez to Angalo, nie mysz!

- Ale potem beda przekonani, ze to byla mysz. Jak go nie zlapia, ma sie rozumiec. Tak mi sie widzi, ze
ludzie bardzo nie lubia dziwnych i niezrozumialych rzeczy.

- To zupelnie jak my - ocenil Gurder.

Masklin przyjrzal sie krytycznie sciskanej pod pacha Rzeczy i spytal:

- Ty naprawde kierujesz tym samolotem?

- „Owszem.”

- Zawsze myslalem, ze aby czyms kierowac, trzeba krecic kierownica, przestawiac dzwignie i robic
rózne takie rzeczy.

- „To wszystko w samolocie robia maszyny. Ludzie naciskaja guziki i przestawiaja przelaczniki tylko po
to, zeby im powiedziec, co maja zrobic.”

- No dobrze - zgodzil sie Masklin. - Ale ty niczego nie naciskasz i nie przestawiasz. To co konkretnie
robisz?

- „Dowodze.”

Masklin zastanowil sie chwile, wsluchujac sie w stlumiony huk silników.

- To trudne zajecie? - spytal wreszcie.

- „Samo z siebie nie, ale ludzie próbuja mi przeszkadzac.”

- W takim razie lepiej bedzie, jak szybko znajdziemy Angala - ocenil Gurder. - Idziemy!

Skrecili w kolejna metalowa tube z wiazkami przewodów.

- Tak w ogóle to powinni nam byc wdzieczni, ze pozwalamy naszej Rzeczy wykonywac ich robote za
nich - oglosil niespodziewanie Gurder.

- Obawiam sie, ze oni moga miec o tym inne zdanie - zauwazyl ostroznie Masklin.

background image

- „Lecimy na wysokosci piecdziesieciu pieciu tysiecy stóp z predkoscia tysiaca trzystu piecdziesieciu
dwóch mil na godzine” - oznajmila nagle Rzecz, a gdy nikt tego nie skomentowal, dodala: - „To bardzo
wysoko i bardzo szybko.”

- To dobrze - powiedzial Masklin, do którego dotarlo, ze trzeba cos powiedziec.

- „To naprawde szybko.”

Przecisneli sie przez szpare w metalowych plytach.

- „To szybciej, niz leci pocisk.”

- Zadziwiajace - mruknal Masklin.

- „Dwa razy szybciej niz dzwiek w tej atmosferze.”

- O rany.

- „Ujmujac sprawe inaczej: przy tej predkosci dotarlibysmy ze Sklepu do kamieniolomu w mniej niz
pietnascie sekund.”

- To dobrze, zesmy tego concorde’a nie spotkali w czasie jazdy - zauwazyl Masklin.

- Przestan sie z nia droczyc - wtracil Gurder. - Ona chce, zebys ja pochwalil i powiedzial, ze jest
dobrym chlopcem... znaczy sie Rzecza.

- „Wcale nie chce” - odezwala sie natychmiast Rzecz. - „Po prostu próbuje wam wytlumaczyc, ze to
bardzo wyspecjalizowana maszyna, wymagajaca uwaznej kontroli i dobrej koordynacji.”

- To moze lepiej byloby, jakbys tyle nie gadala - zaproponowal Masklin. - To utrudnia koncentracje,
wiem po sobie.

Rzecz wyswietlila mu wybitnie jaskrawy wzorek.

- To nie bylo uprzejme - zauwazyl Gurder.

- Nie szkodzi. Prawie rok robilem, co mi kazala, i ani razu nie uslyszalem nawet glupiego „dziekuje”. A
tak w ogóle, to jak wysoko jest te cale piecdziesiat piec tysiecy stóp?

- „Dziesiec mil, czyli dwa razy dalej niz ze Sklepu do kamieniolomu.”

Gurder znieruchomial.

- Jestesmy tak daleko w górze? - spytal slabo i spojrzal na podloge. - Ooops...

- Tylko teraz ty nie zaczynaj! - warknal Masklin. - Mamy dosc problemów z Angalem. Przestan sie tak
kurczowo trzymac sciany!

Gurder zbielal.

- Musimy byc tak wysoko jak te biale, kudlate chmury - wykrztusil.

background image

- „Nie.”

- To dobrze - odetchnal Gurder.

- „One sa znacznie nizej.”

- Ooops...

Masklin zlapal go za ramie i potrzasnal energicznie.

- Angalo, pamietasz?

Gurder przelknal sline i powoli ruszyl do przodu, kurczowo trzymajac sie wszystkiego, na co natrafil.
Poruszal sie z zamknietymi oczyma.

- Nie mozemy tracic glowy, nawet jesli jestesmy tak wysoko - dodal Masklin, spogladajac odruchowo
na podloge: metal wygladal równie solidnie jak przedtem. Zeby cos przezen zobaczyc, potrzebna byla
wyobraznia.

Problem polegal na tym, ze mial pracowita wyobraznie.

- Ugh... - mruknal.

- Dalej, Gurder, podaj mi reke.

- Przeciez jest przed twoim nosem?!

- Tak? A, to przepraszam, trudno cos zauwazyc, jak sie ma zamkniete oczy...

* * *

Po kolejnych dwóch odgalezieniach Gurder oznajmil ponuro:

- To na nic. Tu nie ma dziury wystarczajaco duzej, zeby sie przez nia przecisnac. Gdyby byla, to do tej
pory przynajmniej Angalo by ja znalazl.

- Musimy znalezc sposób dostania sie do kabiny i wyciagniecia go od wewnatrz - zdecydowal Masklin.

- Przy tych wszystkich ludziach?!

- Jesli Rzecz sie postara, to beda zbyt zajeci, zeby nas zauwazyc. Postarasz sie?

- „Postaram sie” - obiecala Rzecz.

* * *

background image

Jest takie miejsce, wysoko, gdzie nie ma juz dolu.

Troszke nizej po niebie mknal bialy trójkatny ksztalt, przescigajac noc i slonce, i w ciagu zaledwie kilku
godzin przemierzajac ocean, który kiedys byl krancem swiata...

* * *

Masklin ostroznie opuscil sie na podloge i poczolgal do przodu. Ludzie nawet nie spogladali w jego
strone. Posunal sie na czworakach ku otworowi, w którym ukrywal sie Angalo. Mial nadzieje, ze Rzecz
faktycznie wie, jak kierowac samolotem.

Poza tym nienawidzil byc na tak otwartej przestrzeni bez mozliwosci ukrycia sie w razie
niebezpieczenstwa. Naturalnie, w czasach gdy samotnie polowal, zdarzaly sie gorsze miejsca - tak zle, ze
gdyby go cos zlapalo, to nawet zanim wiedzialby co, bylby juz przekaska. Ale wtedy chociaz byl
swiadom niebezpieczenstwa, a nikt nie wiedzial, co ludzie moga zrobic ze zlapanym nomem...

Z ulga dotarl do pograzonego w cieniu kata w poblizu otworu.

- Angalo! - syknal przerazliwie.

Przez moment panowala cisza, po czym zza kepy przewodów rozleglo sie pytanie:

- A kto pyta?

- A ile razy chcesz zgadywac? - spytal Masklin juz normalnym glosem.

Przewody poruszyly sie i na podloge zeskoczyl Angalo.

- Gonili mnie! - oznajmil. - A potem jeden wsadzil reke i...

- Wiem, widzialem. Zbieramy sie stad, dopóki sa zajeci - przerwal mu Masklin, ruszajac pedem.

- A czym? - zaciekawil sie Angalo, ruszajac za nim. - Co sie dzieje?

- Rzecz kieruje samolotem.

- Jak?! Przeciez nie ma rak! Nie moze zmienic biegów ani nie...

- Mówi, ze dowodzi komputerami, które to robia. Rusz sie!

- Wyjrzalem przez okno. Tu wokolo jest samo niebo! - entuzjazmowal sie Angalo.

- Nie przypominaj mi!

- Pozwól mi tylko raz spojrzec...

- Zaraz ci przyloze! Gurder na nas czeka i nie potrzebujemy dodatkowych klopotów i tak...

Rozlegl sie dziwny odglos - jakby ktos sie dusil.

background image

Bardzo powoli i gdzies wysoko.

Obaj uniesli glowy.

Patrzyl na nich czlowiek - mial otwarte usta i taka mine jak ktos, kto ma powazne problemy z
wytlumaczeniem samemu sobie, co widzi. Zaczynal juz nawet sie pochylac.

Angalo i Masklin spojrzeli po sobie i wrzasneli chórem:

- W nogi!

* * *

Gurder czekal podenerwowany w cieniu przy drzwiach, gdy Masklin i Angalo mineli go pedem, nic nie
mówiac. Nie tracac czasu na pytania, podkasal sutanne i pognal za nimi.

- Co sie dzieje? - spytal, doganiajac Angala. - Co sie...?

- Czlowiek nas goni!

- Nie zostawiajcie mnie!

Masklin mial zdecydowane prowadzenie w tym biegu miedzy rzedami siedzacych ludzi, którzy nie
zwracali na nich najmniejszej nawet uwagi.

- Niepotrzebnie... stanelismy... - wysapal. - Widoków... ci sie... zachcialo...!

- Moze... juz nigdy... nie bedziemy... miec... takiej... okazji...! - odsapal Angalo.

- Wlasnie! - Podloga z lekka stanela deba.

- Rzecz, co sie dzieje?!

- „Odwracam ich uwage.”

- To przestan! Wszyscy tutaj! - polecil Masklin.

Wpadl miedzy dwa fotele, omijajac pare butów, i wyladowal plasko na wykladzinie.

Pozostala dwójka wyladowala obok niego.

Znieruchomieli kawalek od gigantycznych stóp.

Masklin przysunal Rzecz do ust i rozkazal szeptem:

- Oddaj im ich samolot!

- „Mialam nadzieje, ze pozwolisz mi wyladowac” - cos w pozbawionym intonacji glosie zabrzmialo

background image

zupelnie jak Angalo.

- A wiesz, jak czyms takim wyladowac?

- „Poprzez nauke nabiera sie doswiadczen, a...”

- Oddaj im go natychmiast!

Samolotem leciutko szarpnelo, a na powierzchni szescianu zmienil sie wzór swiatelek.

Masklin odetchnal z ulga i zaproponowal:

- Moze przez najblizsze piec minut wszyscy dla odmiany zachowywaliby sie sensownie?

- Przepraszam. - Angalo spróbowal wygladac przepraszajaco, ale mu sie nie udalo: blyszczace oczy i
nieco szalenczy usmiech wyraznie wskazywaly, ze jest bliski spelnienia marzen. - Po prostu... wiecie, ze
nawet pod nami jest niebiesko? Jakby zupelnie tam w dole nie bylo ziemi! I...

- Jesli Rzecz spróbuje kolejnych lekcji latania, to moze okazac sie prawda - przerwal mu ponuro
Masklin. - Wiec lepiej jej nie prowokowac, zgoda?

Przez chwile siedzieli pod siedzeniem w milczeniu.

Cisze przerwal Gurder, calkiem spostrzegawcze:

- Ten czlowiek ma dziurawa skarpetke!

- No to co? - spytal Angalo.

- Nic. Tylko nigdy nie pomyslalem, ze ludzie tez miewaja dziurawe skarpetki.

- Dziury i skarpetki przewaznie wystepuja razem - zauwazyl Masklin. - A w najlepszym wypadku blisko
siebie.

- Chociaz te skarpetki sa calkiem porzadne - ocenil Angalo.

Masklin przyjrzal sie skarpetkom - dla niego wygladaly normalnie. Jak te, których w Sklepie uzywali
jako spiworów.

- Skad wiesz? - spytal zaintrygowany.

- Bo to Jegostyl Zapachoodporne. Gwarantowane 85 purcent Polyputheketlon. W Sklepie takie
sprzedawano i byly znacznie drozsze od innych. Widzisz, tam jest metka.

Gurder westchnal ciezko.

- To byl dobry Sklep - wymamrotal cicho.

- Widzisz te buty? - Angalo wskazal wielkie biale ksztalty przypominajace wyciagniete na brzeg lodzie. -
To Niezbedne Uliczne Obuwie z Prawdziwa Gumowa Poszewka. Tez drogie.

background image

- Nigdy nie bylem ich zwolennikiem - wtracil Gurder. - Za jasne. Wolalem Meskie Brazowe,
Sznurowane. Mozna sie w nich bylo naprawde wygodnie wyspac.

- Te Uliczne tez byly w Sklepie? - spytal ostroznie Masklin.

- Owszem. Jako Oferta Specjalna.

- Hmm.

Masklin wstal i obszedl spora skórzana torbe, wepchnieta pod siedzenie, potem wspial sie po niej i
szybciutko wyjrzal ponad porecz fotela. Po czym zsunal sie na podloge i stwierdzil radosnym tonem:

- No, no...! To tez sklepowa torba, prawda?

Gurder i Angalo przyjrzeli sie krytycznie torbie.

- Nigdy za duzo czasu nie spedzilem w Dziale Turystycznym - przyznal Angalo. - Ale to moze byc
Specjalna Skórzana Torba Podrózna.

- Dla Roztropnego Samodzielnego Kierownika? - dodal Gurder. - Bardzo mozliwe.

- A zastanawialiscie sie, jak stad wyjdziemy? - spytal Masklin.

- Tak samo jak weszlismy? - odparl pytajaco Angalo, który nie poswiecil temu chwili namyslu.

- Obawiam sie, ze to moze byc niewykonalne. Wydaje mi sie, ze ledwie wyladujemy, ludzie zaczna nas
szukac, nawet jesli beda przekonani, ze szukaja myszy. Jak ja bym byl na ich miejscu, to bym szukal:
nigdy nie wiadomo, co taka mysz moze zrobic z przewodem. A jak sie jest dziesiec mil nad ziemia i mysz
zrobi sobie ubikacje w komputerze, to moze nie byc wesolo. I tak mi sie wydaje, ze ludzie do tych
poszukiwan podejda calkiem powaznie. Wiec najlepiej byloby, gdybysmy wyszli stad razem z ludzmi.

- Stratuja nas! - zauwazyl rozsadnie Angalo.

- Jakbysmy byli w takiej, dajmy na to, torbie, to by nas nie stratowali - zauwazyl jeszcze rozsadniej
Masklin.

- Niedorzecznosc! - oburzyl sie Gurder.

Masklin wzial gleboki oddech i wypalil:

- Widzisz, ona nalezy do Wnuka Richarda! - Korzystajac z calkowitego oslupienia pozostalych, dodal: -
Sprawdzilem. Siedzi nad nami i czyta gazete. Widzialem go juz wczesniej i to na pewno on.

Gurder niespodziewanie poczerwienial i spytal podejrzanie spokojnie:

- Chcesz, zebym uwierzyl, ze Wnuk Arnolda Brosa (zal. 1905) ma dziurawe skarpetki?

- To bylyby swiete skarpetki, no nie? - zachichotal Angalo. - No, co? Pozartowac nie mozna?!

- Sam sie wdrap i zobacz - zaproponowal Masklin. - Podsadze cie, tylko sie za bardzo nie wychylaj.

background image

W koncu obaj podsadzili Gurdera, który wazyl wiecej, niz na to wygladal.

Na dole zjawil sie szybko i dziwnie milczacy.

- No i? - zainteresowal sie Angalo.

- Na torbie sa zlote litery „R. A.” - dodal Masklin, patrzac wymownie na Angala.

Gurder wygladal, jakby zobaczyl ducha.

- A, tak - ucieszyl sie Angalo. - Zloty Monogram za Jedyne 5.99. Tak pisalo na znaku.

- Gurder, odezwij sie! - zazadal w koncu Masklin. - Przestan tak siedziec i miec za zle!

- To bardzo uroczysty moment - powiedzial z namaszczeniem Gurder. - Przynajmniej dla mnie.

- Gdybysmy przecieli troche nitki na szwie, to moglibysmy spokojnie dostac sie do srodka -
poinformowal go Masklin.

- Nie jestem godzien - jeknal Gurder.

- Pewno nie jestes - zgodzil sie Angalo. - Ale nikomu nie powiemy.

- A Wnuk Richard nam pomoze - dodal Masklin, majac nadzieje, ze choc co drugie slowo dociera do
Gurdera. - Bezwiednie, ale pomoze, wiec wszystko powinno byc w porzadku. Pewnie tak bylo
przeznaczone.

Zwrot ten czesto slyszal z ust Gurdera, totez choc nie bardzo rozumial, kto i co przeznacza, uznal, ze
religijne formulki moga lepiej trafic do niego.

Sadzac po minie, trafily.

- Zgoda - odezwal sie w koncu Gurder. - Ale zadnego rozcinania: wejdziemy przez suwak.

Weszli.

Co prawda suwak sie w polowie zacial, bo suwaki maja taki zwyczaj, ale nomy nie potrzebuja az tak
duzych otworów, zeby musialy go mocno otwierac.

- A co zrobimy, jak zajrzy? - spytal Angalo, gdy juz znalezli sie w torbie.

- Nic - odparl Masklin. - Mozesz sie usmiechac.

* * *

Zaby byly juz daleko na galezi. To, co wygladalo jak równa plaszczyzna szarozielonego drzewa,
okazalo sie labiryntem kory, korzeni i kep mchu. Bylo to niezwykle przerazajace dla istot, które spedzaly
cale dnie wsród platków.

background image

Mimo to posuwaly sie naprzód. Nie znaly bowiem znaczenia slowa „odwrót”. Nie znaly zreszta
znaczenia zadnego innego slowa.

Rozdzial czwarty

HOTELE: Miejsca, w których Podrózujacy Ludzie parkuja w nocy. Inni ludzie przynosza im jedzenie, w
tym slynne Kanapki z szynka, salata i pomidorem. Sa tam lózka, reczniki i takie specjalne urzadzenia, z
których pada na ludzi, zeby byli czysci.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Ciemnosc.

- Masklin, tu jest strasznie ciemno!

- I niewygodnie!

- To sie spróbuj jakos zagniezdzic!

- Auc! Wlasnie siadlem na grzebieniu!

- „Wkrótce bedziemy ladowac.”

- To dobrze.

- O, tu jest jakas tubka...

- Jestem glodny. Nie ma tu niczego do jedzenia?

- Mam orzeszka.

- Gdzie? Gdzie?

- Nie szarp sie! Wlasnie mi go wytraciles z reki!

- Gurder?

- Tak?

- Co ty wyprawiasz? Bo slysze, ze cos tniesz.

background image

- Wycina sobie dziure w skarpetce.

Cisza.

- No to co? Moge, jak lubie, moja skarpetka.

Wiecej ciszy.

- Juz sie lepiej czuje. Pomoglo mi.

Jeszcze wiecej ciszy.

- Gurder, on jest tylko czlowiekiem. Nie ma w nim nic specjalnego.

- Ale jestesmy w jego torbie, tak?

- Tak, ale sam mówiles, ze Arnold Bros to cos w naszych glowach. Mówiles?

- Mówilem.

- No to jak?

- Po prostu mi ulzylo, to wszystko. Temat dziur w skarpetkach uwazam za zamkniety!

- „Podchodzimy do ladowania.”

- Skad bedziemy wiedzieli, kiedy...

- „Jestem pewna, ze zrobilabym to lepiej.”

- To jest ta cala Floryda? Angalo, zlaz mi z czola!

- „Tak. Kraj tradycyjnie witajacy osadników.”

- To my?!

- „Technicznie rzecz ujmujac, jestescie raczej tranzytowcami: jestescie w drodze do innego miejsca
przeznaczenia.”

- Gdzie?!

- „Do gwiazd.”

- Aha... Rzecz?

- „Tak?”

- Sa jakies zapisy, ze nomy pojawily sie tu wczesniej?

- Masklin, o co ci chodzi? Nomy to my!

background image

- Owszem, ale tu moga byc inne nomy.

- Poza nami nie ma tu nikogo! Chyba ze sie dosiadl...

W ciemnosci rozblysly róznobarwne swiatelka.

- I co?... Rzecz?

- „Sprawdzam dostepne dane. Nie ma zadnych informacji o nomach. Wszyscy zarejestrowani imigranci
byli znacznie wyzsi.”

- Imi... co?

- „Imigranci, czyli osadnicy, czyli ci, co tu przybywali.”

- Aha. Tak tylko sobie myslalem... tak sie zastanawialem, czy nie ma nikogo poza nami.

- Slyszales, co powiedziala Rzecz? Nie ma zadnych informacji o nomach, powiedziala.

- Nas do dzisiaj tez nikt nie widzial.

- Rzecz, wiesz, co teraz bedzie?

- „Teraz bedziemy przechodzic przez Imigracje i Clo. Czy jestescie lub kiedykolwiek byliscie czlonkami
wywrotowej organizacji?”

Cisza.

- Kto? My? Dlaczego nas o to pytasz?

- „Bo takie pytania tam zadaja. Tak przynajmniej wynika z mojego nasluchu.”

- A, to w porzadku. Nie sadze, zebysmy byli, a jestesmy?

- Nie.

- Nie.

- Nie. Tez tak sobie myslalem, ze nie jestesmy. A co to jest „wywrotowej”?

- „Pytanie ma na celu ustalenie, czy przybywacie, aby obalic rzad Stanów Zjednoczonych Ameryki
Pólnocnej.”

- Watpie, zebysmy chcieli... A chcemy?

- Nie.

- Nie.

- Nie chcemy. Nie musza sie nas bac.

background image

- Sprytny pomysl... Bardzo sprytny pomysl.

- Jaki?

- Pytanie o takie rzeczy, ledwie kto przyleci. Jak ktos sie przyzna, ze chce wywrotowe obalac, to zanim
skonczy mówic „tak”, wszyscy sie na niego zwala jak tona cegiel. Sprytne - przyznal z podziwem
Angalo.

- Nie chcemy niczego obalac - zapewnil Masklin. - Chcemy tylko ukrasc im jedna z tych pionowo
lecacych odrzutowych rakiet. Jak one sie nazywaja, bo zapomnialem?

- „Promy kosmiczne. Albo wahadlowce.”

- O, wlasnie. A potem zaraz sobie pójdziemy. Nie chcemy wywolywac zadnych klopotów.

* * *

Poczuli lekki wstrzas, gdy torba zostala postawiona na ziemi.

Rozlegl sie cichutki odglos ciecia, calkowicie zagluszony przez panujacy w budynku dworca lotniczego
halas, i w skórzanym boku torby zrobil sie niewielki otworek.

- I co on robi? - spytal Gurder.

- Nie pchaj sie, bo nic nie widze! - warknal Masklin. - Stoi w kolejce.

- To trwa juz cale wieki - westchnal Angalo.

- Widocznie to dluga kolejka...

- A jak sie wszystkich pytaja o to obalanie z wywrotem, to nie moze sie szybko przesuwac - dodal
Gurder.

- Wolalbym o to nie pytac, ale jak zamierzamy znalezc ten prom? - spytal Angalo.

- Zajmiemy sie tym, jak przyjdzie czas - odparl niezbyt pewnie Masklin.

- Czas przyszedl - poinformowal go Angalo. - Wiec jak?

Masklin wzruszyl ramionami.

- Chyba nie myslales, ze ledwie sie tu zjawimy, zobaczymy drogowskaz: „Tedy do Promu
Kosmicznego”. - Angalo nie kryl zlosliwosci.

Masklin za to mial nadzieje, ze mina skutecznie zamaskowal mysli.

- Oczywiscie, ze nie - oswiadczyl urazony.

background image

- No, to co robimy dalej? - Angalo nie ustepowal.

- My... my... zapytamy Rzecz - odparl z ulga Masklin. - Wlasnie tak zrobimy. Rzecz?

- „Tak?”

- Co robimy dalej?

- To sie chyba nazywa planowanie - dodal Angalo.

Torbe przesunieto po podlodze - najwyrazniej kolejka (a z nia Wnuk Richard, 39) ruszyla.

- Rzecz, pytalem, co robimy...

- „Nic.”

- Jak to, mamy nic nie robic?!

- „Poprzez powstrzymywanie sie przed robieniem czegokolwiek.”

- I co nam to da?

- „W gazetach napisano, ze Richard Arnold udaje sie na Floryde, by uczestniczyc w wystrzeleniu satelity
telekomunikacyjnego. Dlatego tez musi sie udac na miejsce, w którym ten satelita sie znajduje. Ergo, my
udajemy sie tam z nim.”

- Kto to jest Ergo? - zaniepokoil sie Gurder, rozgladajac sie nerwowo.

Rzecz wyswietlila jaskrawy wzorek na skierowanej ku niemu scianie.

- „Ergo to inaczej „wiec”.”

Masklin zastanowil sie i niezbyt zachwycilo go to, do czego doszedl.

- Myslisz, ze zabierze ze soba torbe? - spytal.

- „To nie jest pewne.”

Masklin musial przyznac, ze w torbie bylo niewiele - skarpetki, papiery, pasta do zebów, szczoteczka,
szczotka do wlosów, grzebien i ksiazka zatytulowana „Szpieg bez spodni”. To ostatnie sprawilo im nieco
klopotów, gdyz tuz po wyladowaniu torba zostala rozpieta i wcisnieto do niej wyzej wymieniona
pozycje. Na szczescie Wnuk Richard zrobil to, nie zagladajac do srodka. Przy okazji nie domknal
suwaka, przez co do wnetrza wpadalo troche swiatla, i Angalo próbowal teraz czytac, mamroczac pod
nosem komentarze.

- Nie wydaje mi sie, zeby Wnuk Richard pojechal prosto na to wystrzelenie - odezwal sie ostroznie
Masklin. - Chyba wczesniej pojedzie gdzies sie przespac. Rzecz, wiesz, kiedy ten prom odlatuje?

- „Nie, komputery lotniska nie maja tej informacji, a innych chwilowo nie ma w moim zasiegu.”

- On sie musi wkrótce wyspac. - Masklin byl pewien swego. - Ludzie przesypiaja przeciez wiekszosc

background image

nocy. Mysle, ze lepiej by bylo, gdybysmy wyszli z torby.

- I porozmawiali z nim - dodal Gurder.

Angalo i Masklin spojrzeli na niego dziwnie.

- Co tak patrzycie?! Przeciez po to tu przybylismy.

- Oryginalnie, owszem. Nadal chcesz go prosic o ratowanie kamieniolomu?

- Przeciez to czlowiek! - wkurzyl sie Angalo. - Teraz juz nawet do ciebie musialo to dotrzec! On nam
nie pomoze! Bo i niby dlaczego mialby pomagac? Jest tylko czlowiekiem, którego przodkowie
zbudowali Sklep! Dlaczego z uporem maniaka wierzysz, ze jest jakims wielkim nomem z nieba?!

- Bo nie mam nic innego w co móglbym wierzyc! - wrzasnal Gurder. - A jesli ty nie wierzysz we Wnuka
Richarda, to dlaczego jestes w jego torbie?

- To tylko zbieg okolicznosci...

- Zawsze tak mówisz! Zawsze jest to albo przypadek, albo zbieg...

Torba nagle zaczela sie energicznie ruszac i wszyscy stracili równowage, a Gurder takze watek.

- Idziemy po podlodze - odmeldowal Masklin, przytulony do dziurki. - Tu jest naprawde duzo ludzi.

- Wszedzie ich pelno! - westchnal Gurder.

- Niektórzy trzymaja znaki z wypisanymi nazwiskami.

- Jak to ludzie - skwitowal Gurder.

Do tego wszyscy byli przyzwyczajeni - w Sklepie ludzie czesto nosili znaki z nazwiskami. Niektóre byly
dziwne i strasznie dlugie, jak: „Pani J. E. Williams Kierownik” albo „Czesc, nazywam sie Tracey”. Nikt
dokladnie nie wiedzial, dlaczego ludzie musza caly czas nosic te plakietki. Najpopularniejsza teoria
glosila, ze inaczej by zapomnieli, jak sie nazywaja.

- Zaraz, cos tu sie nie zgadza! Jeden ma napisane „Richard Arnold”. Idziemy tam... rozmawiamy z nim.

Z góry faktycznie dobiegly powolne, basowe ryki w dwóch tonacjach.

- Rzecz, rozumiesz, o czym mówia? - spytal Masklin.

- „Tak. Ten z napisem ma zabrac naszego do hotelu. To takie miejsce, w którym ludzie spia i sa
karmieni. Cala reszta to grzecznosciowe banaly, jakie ludzie mówia do siebie, zeby sie upewnic, ze
jeszcze zyja.”

- Co masz na mysli? - zdziwil sie Masklin.

- „Mówia na przyklad: „Jak ci leci?” albo „Milego dnia”, albo „Co sadzisz o pogodzie?” Sens tych
wypowiedzi jest taki: „Jeszcze zyje i widze, ze ty tez”.”

background image

- Popatrz, to zupelnie jak my - ucieszyl sie Masklin. - To sie nazywa „wspólzycie z innymi”. Mozesz
czasem spróbowac, na pewno nie zaszkodzi.

Torba zakolysala sie na boki i uderzyla w cos, totez wszyscy trzej zlapali sie kurczowo, czego kto mógl.
Angalo zlapal sie jednoracz, w drugiej rece bowiem trzymal ksiazke.

- Znowu sie robie glodny - oswiadczyl Gurder. - Tu naprawde nie ma nic do jedzenia?

- Jest troche pasty do zebów w tubce.

- Dziekuje, az tak glodny nie jestem.

W poblizu rozlegl sie znajomy warkot.

- Znam ten dzwiek! - ucieszyl sie Angalo. - To silnik spalinowy. Jedziemy czyms!

- Znowu?- jeknal Gurder.

- Wysiadziemy, gdy tylko sie da - zapewnil go Masklin.

- Rzecz, co to za rodzaj ciezarówki? - spytal Gurder.

- „To helikopter.”

- Strasznie halasliwy - poskarzyl sie Gurder, który w zyciu nie slyszal o helikopterze.

- To samolot bez skrzydel - poinformowal go Angalo, który slyszal.

Gurder poswiecil tej rewelacji dluga chwile ostroznego i przestraszonego namyslu.

- Rzecz? - spytal w koncu powoli.

- „Tak?”

- Co utrzymuje w powietrzu...

- „Nauka.”

- Nauka? A, to wszystko w porzadku!

* * *

Halas trwal dlugo, az w koncu stal sie czescia rzeczywistosci i to do tego stopnia, ze gdy sie nagle
skonczyl, bylo to dla calej trójki szokiem. Lezeli na dnie torby, majac tak dalece wszystkiego dosc, ze
nawet im sie rozmawiac nie chcialo.

Torba tymczasem zostala przeniesiona, postawiona, przeniesiona ponownie, znowu postawiona,
uniesiona raz jeszcze i rzucona na cos miekkiego.

background image

Wreszcie zapanowala bloga cisza.

W koncu przerwal ja Gurder:

- No dobra, o jakim smaku jest ta pasta?

Masklin odnalazl Rzecz w klebowisku spinaczy, kurzu i kawalków papieru na samym dnie torby.

- Wiesz moze przypadkiem, gdzie jestesmy? - spytal.

- „Pokój 103, Hotel Cocoa Beach New Horizons. Wlasnie monitoruje lacznosc.”

Gurder pozbieral sie zadziwiajaco szybko i ruszyl w strone zamka blyskawicznego.

- Musze stad wyjsc! Dluzej tu nie wytrzymam... Angalo, podaj mi noge, to moze dosiegne do suwaka...

Zamek rozjechal sie z cichym zgrzytem i do torby wpadl nagle oslepiajacy snop swiatla. Cala trójka
zanurkowala, gdzie kto mógl, kryjac sie blyskawicznie. Dlon, wieksza od Masklina, siegnela do wnetrza,
zlapala plastikowa torebke z pasta i szczoteczka i sie cofnela.

Nikt sie nie poruszyl.

Po chwili dal sie slyszec odlegly szum lecacej wody.

Dalej nikt nie drgnal.

- Boom-boom foom zoom-hoom-hoom, hoom zoom hoom... - Glos byl donosniejszy niz szum wody i,
bez dwóch zdan, nalezal do czlowieka.

- To... spiew? - szepnal Angalo.

- ...Hoom... hoom-boom-boom hoom... zoom-hoom-boom HOOOooooOOOmmnn Boom...

- Rzecz, co sie dzieje? - zaniepokoil sie Masklin.

- „Bierze prysznic.”

- Po co?!

- „Logiczne wydaje sie zalozenie, ze chce byc czysty.”

- To bezpiecznie mozemy wyjsc z torby?

- „»Bezpiecznie« to okreslenie wzgledne.”

- Ze jak?!

- „Nic nie jest calkowicie bezpieczne. Ale sadze, ze czlowiek bedzie sie raczej dlugo moczyl.”

- Fakt, czlowieka zawsze jest duzo do wyczyszczenia - zgodzil sie Angalo. - No, to na co czekamy?

background image

Poniewaz torba, jak sie okazalo, lezala na lózku, zejscie na podloge po kocu nie stanowilo wiekszego
klopotu.

- ...Hoom-hoombooOOOOHboom...

- I co robimy teraz? - zainteresowal sie Angalo.

- Jak cos zjemy, ma sie rozumiec - dodal Gurder kategorycznie.

Masklin, unoszac wysoko nogi, ruszyl przez gesty dywan ku szklanym drzwiom w scianie. Byly uchylone
i wpuszczaly cieply powiew i dzwieki nocy. Dla czlowieka bylo to zwyczajne bzyczenie czy dzwonienie
cykad i innych tajemniczych stworzen, których glównym zyciowym zadaniem jest siedzenie noca w
krzakach i robienie znacznie wiecej halasu, niz powinny. Nomy slysza jednak dzwieki spowolnione,
rozciagniete i bardziej basowe, zupelnie jak z plyty analogowej odtwarzanej na zwolnionych obrotach.
Tak wiec dla nich noc pelna byla lomotów i ryków.

Gurder dolaczyl do Masklina i ostroznie wyjrzal w mrok.

- Móglbys wyjsc i zobaczyc, czy tam jest cos do zjedzenia? - zaproponowal.

- Mam dziwne wrazenie, ze jakbym teraz wyszedl, to tam na pewno byloby cos do zjedzenia.
Konkretnie ja.

Za nimi wciaz slychac bylo prysznic i porykiwania.

- ...Boom-hoom-hoom... BOOooooMMM womp womp...

- Rzecz, o czym on spiewa? - zainteresowal sie Masklin.

- „Troche trudno to zrozumiec, ale chyba spiewajacy chcialby oglosic, ze zrobil cos po swojemu.”

- Co zrobil?

- „Za malo danych, by miec pewnosc, ale cokolwiek by to bylo, zrobil to: a) co krok na autostradzie
zycia; b) nie wstydzac sie...”

Rozleglo sie pukanie do drzwi.

Spiew sie urwal, podobnie jak szum wody. Nomy pognaly w ciemny kat.

- Ryzykant - szepnal Angalo. - Chodzic po autostradzie... po chodniku zycia mialby bezpieczniej...

Wnuk Richard wylonil sie z lazienki owiniety wokól bioder recznikiem i otworzyl drzwi. Do pokoju
wszedl ubrany czlowiek z taca, która postawil na stoliku, i bez slowa wyszedl. Wnuk Richard wrócil do
przerwanych czynnosci.

- ...Buh-buh buk-buh hoom hoOOOmm...

- Jedzenie! - szepnal Gurder. - Na tej tacy jest jedzenie!

- „Kanapka z szynka, salata i pomidorem oraz salatka” - potwierdzila Rzecz. - „I kawa.”

background image

- Skad wiesz? - spytali wszyscy trzej zgodnym chórem.

- „Zamówil taki zestaw, kiedy sie wprowadzal.”

- Salatka! - jeknal ekstatycznie Gurder. - Szynka! Kawa!

Masklin rozejrzal sie fachowo. Obok stolu stala lampa, a mieszkal w Sklepie wystarczajaco dlugo, by
wiedziec, ze gdzie jest lampa, tam musi byc przewód.

Nie spotkal jeszcze takiego przewodu, po którym nie daloby sie wdrapac.

Dla sklepowych nomów najwazniejsze byly regularne posilki. Zyjac przy autostradzie jeszcze w czasach
przedsklepowych, Masklin byl przyzwyczajony do jedzenia raz dziennie, gdy nie bardzo bylo co jesc, a
kiedy znalazlo sie jedzenie, do ciezkiego obzarstwa, ale nomy zyjace w Sklepie przyzwyczaily sie do
kilkunastu posilków w ciagu dnia. Wystarczylo, zeby nie zjadly zaledwie kilku, a juz zaczynaly narzekac.

- Chyba zdolam sie tam dostac - ocenil.

- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze - pochwalil go Gurder.

- Jest inny problem. - Masklin nie ruszyl sie z miejsca. - Czy wlasciwe jest zjesc kanapke Wnuka
Richarda?

Gurder zamrugal gwaltownie.

- Jest to wazna kwestia teologiczna - mruknal. - Ale jestem za bardzo glodny, zeby sie teraz nad nia
zastanawiac. Najpierw ja zjemy, a jak sie okaze, ze nie powinnismy tego zrobic, to obiecuje, ze bede
szczerze zalowal.

- ...Boom-hoom whop whop, foom hoom...

- „Mówi, ze koniec juz bliski i ze stoi przed zaslona” - dodala Rzecz. - „Moze chodzi mu o zaslone od
prysznica.”

Masklin wdrapal sie po przewodzie, stanal na tacy i - czujac sie naprawde bardzo wystawiony -
rozejrzal sie wokól. Nie ulegalo watpliwosci, ze Florydyjczycy mieli odmienne pojecie o kanapce niz
ludzie ze Sklepu i okolic. Kanapki, z którymi sie dotad zetknal, to byly dwa smetne kawalki chleba,
miedzy które wepchnieto prawie przezroczysty kawalek wedliny i zrobiono kleks z musztardy czy
majonezu. To, na co patrzyl, zajmowalo prawie cala tace i jesli w sklad kanapki wchodzil chleb, to byl
dobrze ukryty w salacie i pomidorach.

- Pospiesz sie! - zawolal z dolu Angalo. - Woda przestala leciec!

- ...Boom-hoom hoom whop whop hoom whop...

Masklin rozgarnal zielony gaszcz, zlapal chleb i przyciagnal calosc na krawedz stolu, po czym pchnal
silnie.

- ...foom hoom hoom HOOOOooooOOOOmmmm-WHOP.

background image

Drzwi od prysznica otworzyly sie...

- Zlaz! - polecil Angalo.

Wnuk Richard wszedl do pokoju, zrobil dwa kroki i zamarl.

Patrzyl na Masklina.

Masklin zamarl, spogladajac na niego.

Byla to jedna z tych chwil, kiedy Czas takze zamiera.

Masklin zrozumial, ze znajduje sie w jednym z tych punktów, w których Historia bierze gleboki oddech i
decyduje, co dalej.

Mógl zostac i uzyc Rzeczy jako tlumacza. Mógl spróbowac wytlumaczyc wszystko, a zwlaszcza to, jak
wazne dla nomów jest posiadanie wlasnego domu, do którego nikt by sie im nie ladowal. Mógl poprosic,
zeby im pomógl w zatrzymaniu kamieniolomu, i opowiedziec, jak sklepowe nomy zyja w
przeswiadczeniu, ze jego dziadek stworzyl swiat. Powinno mu to sprawic przyjemnosc - wygladal
sympatycznie i przyjaznie... jak na czlowieka.

I moze zdecydowalby sie im pomóc.

Albo mógl ich zlapac, zawolac innych ludzi i razem wsadziliby ich do klatki albo czegos i zaczeli
wydziwiac, badac i poniewierac. Tak jak ci w kabinie samolotu - nie chcieli zrobic Angalowi krzywdy i
najprawdopodobniej nie wiedzieli, z czym, albo raczej z kim maja do czynienia. A nomy nie mialy czasu
na wyjasnienia.

Bo to byl swiat ludzi, nie nomów.

I takie postepowanie bylo zbyt ryzykowne.

Masklin zrozumial, ze musi to zrobic po swojemu...

Wnuk Richard powoli wyciagnal dlon i powiedzial:

- Whoomp?

Masklin ozyl - zrobil trzy szybkie kroki i dal nura.

Nomy moga spadac ze znacznej wysokosci, nie robiac sobie przy tym krzywdy. Tym razem kanapka,
salata i pomidory skutecznie zlagodzily upadek.

Wokól kanapki nastapila chwila oszalalej aktywnosci, po czym kanapka wstala na trzech parach nóg i
pognala przez podloge, znaczac droge majonezem.

Wnuk Richard rzucil na nia recznik, ale chybil.

Kanapka przeskoczyla przez próg i zniknela w rozcykanym mroku nocy.

background image

* * *

Oprócz ryzyka upadku na zaby czekaly takze inne niebezpieczenstwa - jedna zostala zjedzona przez
jaszczurke, kilka zawrócilo, ledwie znalazly sie poza zasiegiem cienia rzucanego przez ich kwiat, gdyz jak
zauwazyly:

- .-.-.mipmip.-.-.mipmip.-.-.

Zaba na przedzie obejrzala sie na malejaca grupe nasladowców. Byla za nia jeszcze jedna... i jedna... i
jedna... i jedna, co razem dawalo... az sie zmarszczyla z wysilku... no tak: jedna.

Kilka innych zaczelo sie bac. Prowadzaca zorientowala sie, ze jesli maja dotrzec do nowego kwiatu i
przetrwac, jedna zaba nie wystarczy. Potrzebowaly przynajmniej jeszcze jednej. A moze jeszcze
jednego. Postanowila dodac im otuchy i oznajmila:

- Mipmip!

Rozdzial piaty

FLORYDA (albo FLORIDIA): miejsce, w którym bez trudu mozna znalezc Aligatory, Zólwie i Promy
Kosmiczne. Jest tam cieplo, mokro i ciekawie. Wystepuja tez Gesi i Kanapki z Szynka, Salata i
Pomidorem. Znacznie ciekawsza okolica niz wiekszosc innych. Z powietrza wyglada jak kawalek
przyklejony do wiekszego kawalka.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Wysilmy wyobraznie i zalózmy, ze spogladamy przez obiektyw aparatu fotograficznego na planete
przypominajaca blekitno-biala bombke choinkowa.

„Zblizenie”

Oto kontynent wygladajacy niczym ukladanka z zóltych, zielonych i brazowych kawalków.

„Zblizenie”

Oto fragment kontynentu wystajacy dosc daleko w cieple morze na poludniowy wschód. Wiekszosc
jego mieszkanców nazywa go Floryda.

Choc prawde mówiac, nie nazywa. Wiekszosc mieszkanców w ogóle go nie nazywa. Nawet nie

background image

wiedza, ze istnieje, i nic ich to wlasciwie nie obchodzi. Wiekszosc z nich ma po szesc nóg i bzyczy, a
znaczna czesc ma po osiem nóg i spedza czas we wlasnonoznie utkanych pajeczynach, czekajac, az jakis
szescionozny mieszkaniec zjawi sie na lunch. Z pozostalej czesci zdecydowana wiekszosc ma po cztery
nogi i warczy, ryczy albo lezy w bagnie, udajac pnie. W zasadzie jedynie niewielka czesc mieszkanców
Florydy ma po dwie nogi, a i oni nie nazywaja tego zakatka Floryda. W ogóle sie zreszta nie odzywaja,
za to duzo lataja. Matematycznie rzecz biorac, jedynie mikroskopijna czesc zywych stworzen
zamieszkujacych Floryde tak wlasnie ja nazywa, ale to oni sie licza. Przynajmniej we wlasnych oczach. A
ta wlasnie ocena jest najwazniejsza. Dla nich.

„Zblizenie”

Oto autostrada...

„Zblizenie”

...po której jada samochody w strugach cieplego deszczu...

„Zblizenie”

Oto rów przy autostradzie porosniety zielskiem...

„Zblizenie”

...oto porastajaca go trawa, która porusza sie nie calkiem zgodnie z kierunkiem wiatru...

„Zblizenie”

...oto para niewielkich oczek...

„Zblizenie”

Ooo...

„Zblizenie”

Lup!

* * *

Masklin przedarl sie przez wysoka trawe i wrócil do obozu, jesli mozna tak nazwac niewielki kawalek
wzglednie suchego terenu oslonietego znaleziona folia. Od czasu ucieczki z pokoju Wnuka Richarda
minelo dobre kilka godzin i za chmurami widac juz bylo wschodzace slonce.

Autostrade przekroczyli, korzystajac z jakiejs dziwnej przerwy w ruchu, i od tego czasu krecili sie po
mokrym terenie, omijajac starannie kazdy ryk czy lopot. W koncu znalezli kawalek foliowego worka i
polozyli sie spac. Masklin na wszelki wypadek stanal na warcie, choc na dobra sprawe nie mial pojecia,
przeciwko czemu ja trzyma.

Jedno w tym wszystkim bylo pozytywne - z nasluchu radia i telewizji Rzecz dowiedziala sie, ze miejsce,

background image

z którego startuja te cale promy, zwane tez wahadlowcami, lezy zaledwie o osiemnascie mil drogi. A oni
nie pozostali w tym czasie bezczynni: przeszli, no... bedzie z pól mili. No i deszcz byl cieply. A kanapka
okazala sie znacznie pozywniejsza, niz na to wskazywala nazwa.

- Kiedy, mówilas, maja go wystrzelic? - spytal cicho Rzecz.

- „Za cztery godziny.”

- Co oznacza, ze musielibysmy robic ponad cztery mile na godzine - zauwazyl ponuro Angalo.

Masklin przytaknal równie ponuro - idac ostrym marszem, nom mógl w godzine zrobic najwyzej dwie
mile, i to po otwartym, równym terenie.

Nie zastanawial sie dotad, jak umieszcza Rzecz w tej calej przestrzeni. Niejasno mu switalo, ze prom
musi miec jakies miejsca, gdzie daloby sie ja wcisnac. Pewnie sami tez mogliby sie gdzies wepchnac, ale
Rzecz uporczywie twierdzila, ze w przestrzeni nie ma powietrza i jest zimno.

- Powinienes poprosic Wnuka Richarda o pomoc! - odezwal sie z pretensja w glosie Gurder. -
Dlaczego uciekles?

- Nie wiem. Doszedlem do wniosku, ze sami powinnismy sobie poradzic.

- „Ale wykorzystales ciezarówke. Nomy zyly w Sklepie. Uzyliscie concorde’a. Jecie ludzka zywnosc.”

Masklina zatkalo - Rzecz nigdy dotad nie odzywala sie nie pytana w takich sprawach.

- To co innego - baknal.

- „Dlaczego?”

- Bo ludzie o nas nie wiedzieli. Bralismy, czego potrzebowalismy, nikt nam niczego nie dawal. Oni
traktuja ten swiat jak swój: mysla, ze wszystko tu nalezy do nich! Nadali wszystkiemu nazwy i wszystko
maja. Jak na niego popatrzylem, to zwatpilem, ze czlowiek w ludzkim pokoju, robiacy ludzkie rzeczy,
moze nas zrozumiec. Jak moze zaczac myslec, ze jestesmy normalnymi, inteligentnymi istotami, które
maja takie same prawa jak on? Nie mozna pozwolic, zeby ludzie nami kierowali! Nie w ten sposób.

Rzecz zamrugala do niego kilkoma swiatelkami, ale sie nie odezwala.

- Zaszlismy za daleko, zeby tego nie skonczyc samemu - dodal ciszej Masklin, spogladajac na Gurdera.
- A poza tym nie zauwazylem, zebys lecial uscisnac jego palec.

- Czulem sie nieswojo. Zawsze sie tak czuje, jak spotykam bóstwa.

Nie zdolali rozpalic ogniska, gdyz wszystko bylo wilgotne. W zasadzie nie potrzebowali ognia, ale przy
nim poczuliby sie bardziej cywilizowanie. Ktos tu kiedys zdolal rozpalic ognisko, bo zostaly jeszcze
resztki mokrego popiolu.

- Zastanawiam sie, jak tam sprawy w domu - przerwal milczenie Angalo.

- Pewnie dobrze - odparl Masklin.

background image

- Myslisz?

- Raczej mam nadzieje.

- Faktycznie, twoja Grimma ma talent do organizacji. - Angalo sie usmiechnal.

- Ona nie jest moja! - warknal Masklin.

- Nie? A czyja?

- Jest... swoja wlasna... tak przynajmniej sadze.

- O, a myslalem, ze wy dwoje jestescie... - zaczal Angalo.

- Nie jestesmy - przerwal mu Masklin. - Powiedzialem jej, ze sie pobierzemy, a ona mówila tylko o
zabach.

- Takie sa kobiety - westchnal Gurder. - Nie mówilem, ze uczyc je czytac i pisac to zly pomysl? To im
przegrzewa mózgi, ot co.

- Powiedziala, ze najwazniejsze na swiecie sa takie male zabki zyjace w kwiatach - przypomnial sobie
Masklin, mimo ze podczas owej pamietnej rozmowy niezbyt dokladnie sluchal Grimmy: byl za bardzo
wsciekly.

- O rety, to na jej glowie mozna by pelen czajnik zagotowac - ocenil wspólczujaco Angalo.

- Twierdzila, ze przeczytala to w jakiejs ksiazce.

- A nie mówilem?! - ucieszyl sie Gurder. - Tak do konca to nigdy nie uwazalem, ze wszyscy powinni
umiec czytac. Za duzo sie wtedy legnie glupich pomyslów.

Masklin wpatrzyl sie ponuro w deszcz.

- Jak sie zastanowic, to nie tyle chodzilo jej o te zaby, ile o idee - odezwal sie po dluzszej chwili. -
Mówila, ze sa takie góry, gdzie jest goraco i ciagle pada, i tam rosnie taki deszczowy las z wysokimi
drzewami, a na górnych galeziach tych drzew sa wielkie kwiaty, bromelicostam sie nazywaja. Deszcz w
tych kwiatach utworzyl jeziorka i zyja w nich jakies male zabki, które tam skladaja jajka i spedzaja cale
zycie, nie wychodzac na zewnatrz. I ze tak jest od pokolen. I one nawet nie wiedza, ze zyja w kwiecie i
ze jest jeszcze cala masa swiata wokolo. I powiedziala, ze jak ktos sie dowie, ze swiat jest pelen róznych
dziwnych rzeczy, to zycie juz nigdy nie bedzie takie samo. No, albo cos w tym sensie.

Gurder spojrzal wymownie na Angala.

- Nic z tego nie rozumiem - przyznal.

- „To metafora” - oswiadczyla Rzecz niespodziewanie, ale nikt nie zwrócil na nia uwagi.

Masklin podrapal sie za uchem.

- Dla niej wydawalo sie to wazne - ocenil.

background image

- „To metafora” - powtórzyla Rzecz.

- Kobiety zawsze czegos chca - powiedzial Angalo. - Moja na przyklad ciagle chce nowych kiecek.

- Jestem pewien, ze by nam pomógl - Gurder wrócil do starego tematu. - Gdybysmy z nim
porozmawiali, to pewnie by nam dal uczciwy posilek i...

- ...pudelko po butach na mieszkanie - dokonczyl Masklin.

- ...i pudelko po butach na... - powtórzyl automatycznie Gurder. - Co?! Nie! To znaczy moze. To jest,
chcialem powiedziec, dlaczego nie? Godzina spokojnego snu w normalnych warunkach to tez cos. A
potem bylibysmy...

- ...noszeni przez niego w kieszeni - podsunal Masklin.

- Niekoniecznie.

- Bylibysmy, bo on jest duzy, a my mali.

- „Start nastapi za trzy godziny i piecdziesiat siedem minut.”

Obozowisko wychodzilo na plytka rzeczke, której brzegi bujnie porastala róznorodna roslinnosc -
najwyrazniej na Florydzie w ogóle nie bylo zimy. Ta wlasnie rzeczka powoli splynelo cos
przypominajacego plaski talerz z przytwierdzona z przodu lyzka. Lyzka na moment uniosla sie, przyjrzala
nomom i opadla z powrotem.

- Rzecz, co to bylo? - zaniepokoil sie Masklin.

Rzecz wypuscila z siebie zestaw rurek.

- „Dlugoszyi zólw” - odparla, chowajac je.

- Aha.

Zólw spokojnie splynal dalej.

- Szczesciarz - mruknal Gurder.

- Dlaczego? - zaciekawil sie Angalo.

- Ma dluga szyje i nazywa sie dlugoszyi zólw. Glupio by mu bylo, jakby sie tak nazywal i mial krótka
szyje, nie?

- „Start za trzy godziny i piecdziesiat szesc minut.”

Masklin wstal.

- Wiecie, szkoda, ze nie zdazylem przeczytac wiecej tego „Szpiega bez spodni” - odezwal sie Angalo. -
Zaczynalo byc ciekawie.

- Ruszamy - zdecydowal Masklin. - Spróbujemy znalezc droge.

background image

- Co? Juz zaraz, teraz? - zdziwil sie Angalo.

- Dotarlismy za daleko, zeby sie teraz zatrzymywac, prawda? - spytal uprzejmie Masklin.

Bez protestów pozostali ruszyli w droge - taka uprzejmosc zawsze byla podejrzana.

Przez zwalony pien przedostali sie na druga strone rzeczki i zanurzyli sie w wysoka trawe.

- Tu jest znacznie bardziej zielono niz w domu - zauwazyl Angalo.

Masklin bez slowa przepchnal sie przez kurtyne zwisajacych lisci.

- I cieplej tez - dodal Gurder. - Dobrze sobie tu wyregulowali ogrzewanie.* [przyp.: Dla nomów
zyjacych w Sklepie temperatura powietrza zalezala od ogrzewania albo klimatyzacji i Gurder, podobnie
jak wiekszosc z nich, nigdy nie byl w stanie zrezygnowac z pewnych nawyków myslowych.]

- Nikt na zewnatrz nie ustawia ogrzewania! - jeknal Angalo. - Ono sie po prostu przytrafia.

- Jak bede stary i bede musial zyc na zewnatrz, to bedzie odpowiednie miejsce. - Gurder zignorowal go
calkowicie.

- „To rezerwat przyrody” - poinformowala go Rzecz.

- Co?! Jak gruszki w occie, tylko ze zwierzat? - Gurder byl zaszokowany.

- „Gruszki w occie to marynata” - oznajmila z pogarda. - „Rezerwat to miejsce, w którym zwierzeta
moga zyc nie molestowane.”

- To znaczy, ze nie mozna na nie polowac?

- „Wlasnie.”

- Masklin, slyszales? Nie wolno ci na nic polowac - poinformowal go Gurder.

Masklin mruknal w odpowiedzi - cos mu nie dawalo spokoju.

Moze faktycznie mialo to jakis zwiazek ze zwierzetami...

Postanowil to sprawdzic.

- Rzecz, nie liczac tych zólwi z dlugimi szyjami, co tu jeszcze zyje w okolicy? - spytal.

Przez chwile panowala cisza, po czym Rzecz powiedziala:

- „Znalazlam wzmianki o krowach morskich i aligatorach.”

Masklin spróbowal sobie wyobrazic, jak wyglada krowa morska, i nie bardzo mu sie udalo. Za to
normalne krowy znal dobrze i wiedzial, ze sa duze i powolne. I nie jadaja nomów, chyba ze przez
przypadek.

background image

- Co to jest aligator? - spytal, rezygnujac z krowy morskiej.

No, to Rzecz mu powiedziala.

- Co? - zdziwil sie.

- Co?! - jeszcze bardziej zdumial sie Angalo.

- Cooo?! - najbardziej zdumial sie Gurder, zakasujac sutanne.

- Ty idioto! - wzruszyl sie Angalo.

- Kto? Ja?! - obruszyl sie Masklin. - A niby skad mialem wiedziec?! Moze nie zauwazylem plakatu na
lotnisku: „Witamy na Florydzie, w ojczyznie miesozernych drapiezników ziemno-wodnych,
dochodzacych do szesciu metrów dlugosci”? Widziales taki plakat?

Zamiast odpowiedzi Angalo skoncentrowal sie na obserwowaniu trawy. Cieply, mokry swiat,
zamieszkany dotad przez owady i zólwie, stal sie nagle kryjówka dla potworów z ostrymi zebami. Co
gorsza, Masklin czul, ze cos ich obserwuje.

Odruchowo zbili sie ciasno, stajac plecami do siebie, a Masklin schylil sie i podniósl spory kamien.

Trawa poruszyla sie.

- Rzecz nie mówila, ze wszystkie osiagaja szesc metrów - zauwazyl Angalo w naglej ciszy.

- Krecimy sie po ciemku, a tu sie az roi od niebezpieczenstw - jeknal Gurder.

Trawa poruszyla sie ponownie, i tym razem na pewno powodem nie byl wiatr.

- Przygotujcie sie! - mruknal Angalo.

- Jezeli to aligatory, to pokaze im, ze nom potrafi umrzec z godnoscia - oznajmil Gurder, zbierajac sie w
sobie.

- Prosze bardzo - burknal Angalo, rozgladajac sie uwaznie. - Ja tam zamierzam im pokazac, z jaka
szybkoscia nom potrafi uciekac.

Trawa rozsunela sie.

I wyszedl stamtad nom.

Za plecami Masklina rozlegl sie jakis trzask, wiec pospiesznie odwrócil glowe - byl tam kolejny nom.

I jeszcze jeden z boku.

I jeszcze jeden.

Lacznie bylo ich pietnastu.

Masklin, Angalo i Gurder obracali sie niczym jedno zwierze o trzech glowach i szesciu nogach. Masklin

background image

mial przy okazji nieodparta chec dac sobie samemu po pysku - siedzieli przeciez przy resztkach ogniska,
widzial cieply jeszcze popiól i ani przez chwile nie zastanowil sie, kto mógl rozpalic cos, co czlowiek
ledwie by zauwazyl.

Obcy w szarych strojach byli róznych rozmiarów. I kazdy mial dzide.

Masklin próbowal miec jak najwieksza liczbe przybyszów w polu widzenia. Szczerze zalowal, ze nie ma
swojej wlóczni. Co prawda zadna na razie nie byla wymierzona w nich, ale tez zadna nie byla w nich
zupelnie nie skierowana.

Jedynym pocieszeniem byla swiadomosc, ze nomy naprawde rzadko sie wzajemnie zabijaja. W Sklepie
uwazano to za nieprzyzwoite chamstwo, a na zewnatrz... cóz, zawsze bylo az za wielu chetnych, którzy
skutecznie to robili. Poza tym to nie bylo wlasciwe. I to byl najwazniejszy powód.

Nalezalo wiec miec nadzieje, ze te nomy uwazaja tak samo.

- Znasz ich? - spytal niespodziewanie Angalo.

- Ja?! - zdziwil sie Masklin. - Oczywiscie, ze nie. Skad mam ich znac?!

- Sa z zewnatrz... Myslalem, ze wszyscy z zewnatrz sie znaja...

- W zyciu ich nie widzialem - zapewnil go Masklin.

- Wydaje mi sie, ze wodzem jest ten stary z haczykowatym nosem - powiedzial wolno Angalo. - Ten,
co ma pióro wetkniete w kok. Jak myslisz?

Masklin przyjrzal sie wysokiemu, chudemu starcowi, który patrzyl na nich badawczo z niezbyt
przyjaznym grymasem na twarzy.

- Wyglada, ze nas nie lubi - ocenil.

- Ja go tez nie lubie - przyznal Angalo.

- Rzecz, masz jakies sugestie? - spytal na wszelki wypadek Masklin.

- „Prawdopodobnie tak samo boja sie was, jak wy ich.”

- Watpie - mruknal Angalo. - Ich jest wiecej.

- „Powiedzcie, ze nie zrobicie im krzywdy.”

- Wolalbym, zeby oni powiedzieli, ze nam nie zrobia krzywdy.

Masklin dal krok do przodu i uniósl rece.

- Jestesmy pokojowo nastawieni - oglosil. - Nie chcemy, zeby komukolwiek cos sie stalo.

- A zwlaszcza zeby nam sie stalo - dodal Angalo.

Czesc obcych cofnela sie, unoszac dzidy.

background image

- Przeciez podnioslem rece, to o co im chodzi? - zdziwil sie Masklin.

- Tylko ze w jednej sciskasz spory kamien - odparl rzeczowo Angalo. - Nie wiem jak oni, ale jakbys
tak podszedl do mnie w ten sposób, na pewno bym sie przestraszyl.

- Zapomnialem - przyznal Masklin. - I nie jestem pewien, czy nie chce go dalej sciskac.

- Moze oni nas nie rozumieja...

Wtedy ozywil sie Gurder, który od momentu pojawienia sie tamtych nomów nie wydal z siebie dzwieku,
za to bladl coraz bardziej. Teraz musial mu zaskoczyc jakis wewnetrzny wlacznik, gdyz parsknal, skoczyl
i ruszyl na starego z piórkiem niczym ciezko wkurzony balon.

- Jak smiesz nam przeszkadzac, ty... ty Zewnetrzniaku jeden, ty...! - ryknal.

Angalo zaslonil oczy, Masklin energicznie ujal kamien.

- Gurder... - zaczal.

Wódz cofnal sie, a pozostali najwyrazniej nie bardzo wiedzieli, co maja zrobic z filigranowym
uosobieniem swietego oburzenia, jakie nagle wpadlo miedzy nich.

W koncu Chudy z piórkiem odwrzasnal cos Gurderowi.

- Tylko mi tu nie pyskuj, poganinie jeden! - rozdarl sie jeszcze glosniej Gurder. - Co ty sobie myslisz, ze
przestraszymy sie kilku wlóczni?!

- Juz sie przestraszylismy - mruknal cichutko Angalo, przysuwajac sie do Masklina. - Co go opetalo?

Na kolejny wrzask wodza kilku niepewnie unioslo dzidy, a kilku innych zaczelo dyskutowac.

- Sytuacja sie pogarsza - ocenil Angalo.

- Zgadza sie. Mysle, ze powinnismy... - Masklin urwal, gdyz za jego plecami rozlegl sie nagle jakis
rozkazujacy glos, na który wszyscy szarzy sie odwrócili.

Zrobil wiec to samo.

Z trawy wylonila sie dziwna para - chlopak i niewysoka, pulchna kobieta z rodzaju dobrych cioc, od
których odruchowo bierze sie placek z jablkami. Uczesana byla w konski ogon, w który takze miala
wetkniete szare pióro. Na ich widok wódz rozgadal sie, a pozostali zaczeli sie wstydzic. Kobieta uciela
krótko jego slowotok, na co wzniósl rece do nieba i zaczal cos mamrotac.

Kobieta tymczasem obeszla Masklina i Angala, ogladajac ich uwaznie niczym eksponaty na wystawie.
Masklin, spogladajac na nia, zrozumial nagle, ze to ona tu rzadzi i ze jesli sie jej nie spodobaja, to
dopiero znajda sie w klopotach. Jejmosc tymczasem wyjela mu kamien z garsci, przeciw czemu nie
protestowal, a potem dotknela Rzeczy.

I Rzecz przemówila. Dziwnie podobnie jak przed chwila kobieta. Ta cofnela dlon, przyjrzala sie
czarnemu szescianowi z ukosa i odsunela sie.

background image

Na jej rozkaz mezczyzni uformowali cos na ksztalt odwróconego V: czubek stanowila ona, a wnetrze
Gurder, Masklin i Angalo.

- Jestesmy wiezniami? - Gurder nieco ochlonal.

- Mysle, ze jeszcze nie - mruknal Masklin.

* * *

Posilek skladal sie z jakiejs jaszczurki, co Masklinowi przypomnialo czasy mlodosci, czyli okres, zanim
trafil do Sklepu. Naturalnie zjadl ja z przyjemnoscia. Pozostala dwójka zjadla wylacznie dlatego, ze
odmowa bylaby nieuprzejmoscia, a nie jest najlepszym pomyslem byc nieuprzejmym w stosunku do
osób majacych wlócznie, kiedy samemu sie ich nie ma.

Florydyjczycy obserwowali ich uwaznie i w milczeniu.

Bylo ich co najmniej trzydziescioro. Wszyscy w identycznym, szarym przyodziewku i poza tym, ze mieli
nieco ciemniejsza skóre i byli zdecydowanie chudsi, niczym sie nie róznili od sklepowych nomów. Wielu
mialo imponujace, haczykowate nosy, co wedlug Rzeczy bylo jak najbardziej normalne - z powodów
genetycznych.

Rzecz rozmawiala z nimi, jedna z wysuwanych rurek rysujac od czasu do czasu rózne ksztalty na piasku.

- Pewnie im tlumaczy, ze przybylismy-z-daleka-ptakiem-co-lata-nie-machajac-skrzydlami - wyrazil
przypuszczenie Angalo.

Rzecz czesto tez powtarzala slowa kobiety, z która glównie rozmawiala.

W koncu Angalo mial dosc.

- Rzecz, co tu sie wyprawia? - spytal natarczywie. - I dlaczego ta kobieta ciagle gada?

- „Bo ona jest przywódca tej grupy.”

- Kobieta?! Mówisz powaznie?!

- „Zawsze mówie powaznie. Mam to wbudowane.”

- Och! - westchnal Angalo i szturchnal Masklina. - Jak Grimma sie kiedykolwiek o tym dowie, to
zaczna sie prawdziwe klopoty.

- „Nazywa sie Bardzo-male-drzewo albo Krzew” - dodala Rzecz, juz z wlasnej inicjatywy.

- I ty ja rozumiesz? - upewnil sie Masklin.

- „W tej chwili juz tak. Ich jezyk jest bardzo zblizony do oryginalnego nomijskiego.”

- Jakiego znowu oryginalnego nomijskiego?

background image

- „To jezyk, jakim mówili wasi przodkowie.”

Masklin wzruszyl ramionami - nie bylo sensu w tej chwili dyskutowac, w jakim jezyku w takim razie
nomy teraz mówia. Wyjasnienia nalezalo zostawic na pózniej, totez wrócil do rzeczywistosci i spytal:

- Opowiedzialas jej o nas?

- „Tak. Powiedziala, ze...”

Chudy z piórkiem, mamroczacy cos od dluzszej chwili sam do siebie, wstal nagle i obwieszczal cos
dlugo i donosnie, pokazujac to na ziemie, to na niebo.

Rzecz blysnela swiatelkami i przetlumaczyla:

- „On mówi, ze naruszacie tereny nalezace do Twórcy Chmur. Mówi, ze to bardzo zle i ze Twórca
Chmur bedzie bardzo zly.”

Czesc obecnych najwyrazniej sie z nim zgadzala, co slychac bylo po pomrukach. Krzew powiedziala
cos ostro i Masklin w ostatniej chwili zlapal Gurdera, który wlasnie zamierzal sie wtracic.

- A co ona o tym mysli? - spytal.

- „Nie wydaje mi sie, zeby go lubila. On sie nazywa Ten-który-wie-co-mysli-Twórca-Chmur.”

- A co to w ogóle jest ten Twórca Chmur?

- „Wymówienie jego prawdziwego imienia przynosi pecha. To on stworzyl Ziemie i nadal tworzy niebo.
To...”

Chudy znów sie odezwal. Tym razem byl zly, co Masklinowi sie zdecydowanie nie spodobalo -
potrzebowali tu przyjaciól, nie wrogów. Tylko nie bardzo wiedzial, jak to osiagnac.

- Ten Twórca Chmur... - spytal po dlugim namysle - ...to taka odmiana Arnolda Brosa (zal. 1905)?

- „Tak.”

- Cos realnego?

- „Mysle, ze tak. Jestescie gotowi zaryzykowac?”

- Co?

- „Sadze, ze potrafie zidentyfikowac Twórce Chmur, i wiem, kiedy zrobi troche wiecej nieba.”

- Ze co jak?! - zglupial Masklin.

- „Za trzy godziny dziesiec minut.”

Do Masklina powoli zaczelo cos docierac.

background image

- Momencik - powiedzial powoli. - To tyle samo czasu, ile zostalo...

- „Tak jest. Prosze, badzcie gotowi do ucieczki. Napisze teraz imie Twórcy Chmur.”

- A dlaczego mamy uciekac?

- „Bo oni moga sie rozzloscic. Koniec gadania: nie mamy czasu do stracenia.”

Rzecz wysunela czulek i zaczela nim pisac po piachu. Zdecydowanie nie byl on przeznaczony do tej
czynnosci, totez ksztalty wychodzily nieco koslawe i chwilami trudne do odcyfrowania.

W sumie napisala ich cztery.

Efekt byl natychmiastowy.

Chudy z piórem zaczal wrzeszczec. Czesc obecnych zerwala sie na równe nogi. A Masklin sprezyl sie
do biegu.

- Zaraz przyloze temu staremu durniowi. - Gurder tez sie sprezyl. - Jak ktos moze byc tak ograniczony?

Krzew tymczasem wciaz siedziala spokojnie, po czym odezwala sie glosno, ale opanowanym glosem.

- „Mówi im, ze nie ma nic zlego w pisaniu imienia Twórcy Chmur. On sam czesto pisze swoje imie, a
poza tym o jego slawie najlepiej swiadczy to, ze obcy, czyli my, tez je znaja. Na razie nie musicie
uciekac.”

Jej oswiadczenie uspokoilo wiekszosc obecnych. Nawet Chudy przestal wrzeszczec, a zaczal
mamrotac.

Masklin nieco sie odprezyl i przyjrzal znakom na piasku.

- N... A... 8... A? - przeczytal.

- „To S, nie 8” - poprawila go Rzecz.

- Przeciez rozmawialas z nimi tylko chwile - wlaczyl sie Angalo. - Skad to wiedzialas?

- „Bo wiem, jak nomy mysla. Zawsze wierzycie w to, co przeczytacie, i bierzecie to doslownie. Mozna
powiedziec, ze macie doslowne umysly.”

Rozdzial szósty

GESI: marka ptaka znacznie wolniejszego niz np. Concorde i nie daja tam nic do jedzenia. Nomy, które
dobrze je znaja, uwazaja gesi za najglupsze istniejace ptaki (nie liczac kaczek). Spedzaja wiekszosc

background image

czasu na lataniu z jednego miejsca na drugie. Jako srodek transportu pozostawiaja wiele do zyczenia.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Jak opowiedziala Krzew, na poczatku nie bylo nic prócz gruntu. NASA zauwazyl pustke ponad nim i
zdecydowal sie wypelnic ja niebem. Zbudowal miejsce posrodku swiata i ustawil wieze pelne chmur.
Czasami tez znajdowaly sie w nich gwiazdy, gdyz w nocy, kiedy taka wieza uniosla sie do góry, widac
bylo poruszajaca sie po niebie gwiazde.

Okolica wokól wiez stala sie specjalnym terenem NASA - bylo tu wiecej zwierzat i mniej ludzi niz gdzie
indziej. Dla nomów bylo to idealne miejsce, totez nic dziwnego, ze czesc z nich zaczela wierzyc, ze
NASA zorganizowal to wszystko specjalnie dla nich.

Krzew skonczyla i usiadla.

- A ona w to wierzy? - spytal Masklin, spogladajac na przeciwlegly skraj polany, gdzie od dobrej chwili
Gurder i Chudy klócili sie, az echo nioslo: zaden nie rozumial drugiego, ale im zdawalo sie to nie
przeszkadzac.

Rzecz przetlumaczyla jego pytanie.

Krzew rozesmiala sie.

- „Ona mówi, ze nie musi wierzyc we wszystko. Wiele widziala i wie, dlaczego tak sie dzialo, wiele zas
widziala i nie wie, ale wiara jest dobra tylko dla tych, którzy jej potrzebuja. O tym, ze ten teren nalezy do
NASA, wie, bo tak pisze na znakach.”

Angalo usmiechnal sie szeroko - z podniecenia ledwie mógl usiedziec na miejscu.

- Oni zyja w poblizu miejsca, z którego startuja te promy rakietowe, i mysla, ze to cos magicznego! -
oznajmil.

- A nie jest? - mruknal Masklin prawie do siebie. - Poza tym nie jest to bardziej dziwaczne niz
przekonanie, ze Sklep to caly swiat. Rzecz, oni moga widziec starty? Sa raczej daleko...

- „Nie tak daleko: osiemnascie mil to nie jest az tak duza odleglosc. Krzew mówi, ze w godzine moga
byc na miejscu.”

Widzac ich zaskoczenie, Krzew wstala i ruszyla w kierunku kepy zarosli. W slad za nia poderwalo sie
pól tuzina mezczyzn z wlóczniami, tworzac formacje odwróconego V. Masklin i Angalo dolaczyli do
nich.

Po kilku jardach wyszli na brzeg niewielkiego jeziorka.

Do zbiorników wodnych zdazyli sie przyzwyczaic - jeden, calkiem spory, znajdowal sie niedaleko
lotniska. Zdazyli sie nawet przyzwyczaic do kaczek. Ale to, co entuzjastycznie rzucilo sie do brzegu, bylo
znacznie wieksze niz kaczka i bylo tego duzo. W dodatku kaczki, podobnie jak wiele innych zwierzat,

background image

rozpoznawaly w nomach ludzkie ksztalty, jesli nie wielkosc, i trzymaly sie z daleka. Nie zdarzylo sie,
zeby wioslowaly jak glupie do nich, zupelnie jakby sam ich widok byl najradosniejszym wydarzeniem w
zyciu. A tu wlasnie tak bylo - bo czesc prawie leciala, zeby tylko szybciej ich dopasc.

Masklin rozejrzal sie, szukajac broni, ale Krzew zlapala go za ramie i energicznie cos powiedziala.

- „Sa przyjacielskie” - przetlumaczyla Rzecz.

- A nie wygladaja!

- „To gesi. Calkiem niegrozne, chyba ze dla trawy albo prymitywnych organizmów. Przylatuja tu na
zime.”

Gesi zjawily sie wraz z fala, która doszla czekajacym do kostek, i wygiely dlugie szyje, pochylajac
glowy. Krzew poklepala kilka najblizszych po groznie wygladajacych dziobach.

Masklin robil, co mógl, by nie wygladac jak prymitywny organizm.

- „Migruja tu z chlodnych klimatów” - dodala Rzecz. - „I polegaja na Florydyjczykach, zeby im
znajdowali wlasciwy kurs.”

- To dobrze. To... - Masklin poczekal, az jego mysli dogonia jego jezyk. - Zaraz, mówisz, ze oni lataja
na tych calych gesiach?!

- „Tak jest. Nomy i gesi podrózuja razem. Tak na marginesie, zostalo dwie godziny i czterdziesci jeden
minut.”

- Chcialbym, zebysmy to sobie wyjasnili bez niedomówien. - Angalo mówil powoli, nie spuszczajac
wzroku z gesi pijacej zawziecie kilka cali od niego. - Sugerujesz, zebysmy lecieli na gesiach, tak? To
proponuje, zebys sie namyslila jeszcze raz. Albo obliczyla na nowo. Albo cokolwiek, bylebys zmienila
sugestie.

- „Naturalnie masz lepsza.” - Gdyby Rzecz miala twarz, usmiechalaby sie wlasnie zlosliwie.

- A owszem, rada, zebysmy na nich nie lecieli, jest znacznie lepsza.

- Nie bylbym taki pewien. - Masklin przygladal sie gesiom z namyslem. - Mozna by spróbowac...

- „Florydyjczycy wytworzyli bardzo interesujacy rodzaj stosunków z gesiami: one daja nomom skrzydla,
a nomy nimi kieruja. Latem leca na pólnoc do Kanady i wracaja tu na zime. To prawie symbioza, choc
naturalnie zadna ze stron nie rozumie tego okreslenia.”

- A to ci dopiero durnie - mruknal Angalo.

- Ja za to nie rozumiem ciebie, Angalo - dodal Masklin. - Masz fiola, zeby jezdzic rozmaitymi
maszynami, tym wiekszego, im szybciej poruszaja je jakies ruchome kawalki metalu, a boisz sie podrózy
na zupelnie naturalnym ptaku.

- Bo nie rozumiem, jak ptaki dzialaja. Nigdy nie widzialem planu czy schematu gesi.

- „Gesi sa powodem, dla którego Florydyjczycy niewiele mieli do czynienia z ludzmi, i dlatego, jak juz

background image

mówilam, ich jezyk to prawie oryginalny nomijski.”

Krzew obserwowala ich uwaznie, ale w jej podejsciu do nich bylo cos dziwnego: ani sie ich nie bala, ani
nie byla agresywna czy niemila...

- Nie jest zaskoczona! - Masklina nagle olsnilo. - Jest zaciekawiona, ale nie zaskoczona! Pozostali
zreszta tez: wytracilo ich z równowagi to, ze znalezlismy sie tutaj, a nie to, ze istniejemy. Rzecz, spytaj ja,
ilu nomów dotad spotkala?

W odpowiedzi uslyszal slowo, które znal mniej wiecej od roku.

Tysiace.

* * *

Przewodnia zaba próbowala dojsc do ladu z nowym pomyslem. Zaczela bowiem niejasno zdawac sobie
sprawe, ze potrzebuje nowego rodzaju mysli.

No bo tak: byl sobie swiat, z jeziorkiem w srodku i platkami na brzegach. Jeden.

Ale przed nia byl inny swiat, i to strasznie podobny do tego, z którego wyszla. Jeden.

Siadla na kepce mchu, tak by jednym okiem widziec jeden swiat. Jeden tu i jeden tam.

Jeden. I jeden.

Az sie zmarszczyla z wysilku, gdy spróbowala tego nowego pomyslu. Jeden i jeden to jeden, ale jak ma
sie jeden tu i jeden tam...

Pozostale zaby w niemym oslupieniu obserwowaly cos, co wygladalo na poczatki imponujacego zeza.

Jeden tu i jeden tam nie mogly byc jednym. Byly za daleko. Potrzebne bylo slowo oznaczajace oba
jedne. Trzeba by powiedziec... no, powiedziec...

Przewodnia zaba usmiechnela sie tak szeroko, ze oba konce prawie sie spotkaly za jej uszami.

Znalazla potrzebne slowo. I powiedziala je:

- .-.-.mipmip.-.-!

Znaczylo to: jeden. I jeszcze jeden wiecej.

* * *

Gdy wrócili, Gurder i Chudy z piórem klócili sie w najlepsze.

- Jak im sie udaje? - Angalo nie mógl wyjsc z podziwu. - Przeciez nie wiedza, co drugi mówi!

background image

- Dlatego tak dobrze im idzie - odparl Masklin i dodal glosniej: - Gurder! Ruszamy w droge.

Gurder, czerwony jak pomidor, uniósl glowe. Obaj kucali na kawalku piaszczystego terenu
pokreslonym jakimis wykresami.

- Potrzebna mi Rzecz! - oznajmil. - Ten idiota odmawia zrozumienia najprostszych rzeczy!

- I tak z nim nie wygrasz - poinformowal go Masklin. - Krzew mówi, ze on sie klóci ze wszystkimi, totez
z nim klóca sie tylko nowo spotkani. Widac lubi.

- Jacy nowo spotkani? - zdziwil sie Gurder.

- Inne nomy, bo jak sie okazuje, nomów jest wszedzie pelno. Nawet na Florydzie sa inne grupy. I sa w
Kanadzie, dokad ci tu przenosza sie na lato. Pewnie w domu tez sa jakies grupy, których nigdy nie
spotkalismy. Ale o tym potem, teraz musimy sie spieszyc, bo nie zostalo nam wiele czasu.

* * *

- Nie wsiade na cos takiego!

Ges spojrzala na Gurdera z zaskoczeniem, jakby byl zóltozielona zaba.

- Tez nie jestem najszczesliwszy, ze mam to zrobic - poinformowal go Masklin - ale oni robia to od
dawna i zyja, jak widac. Po prostu sie przytul do piór i trzymaj sie mocno.

- Przytul?! Nigdy sie do niczego nie przytulalem!

- To najwyzszy czas zaczac.

- Leciales concorde’em? - spytal Angalo. - Leciales. A zbudowali go i lecieli nim ludzie.

Gurder poslal mu piorunujace spojrzenie kogos, kto latwo nie zrezygnuje.

- No - warknal. - A kto zbudowal gesi?

Angalo parsknal smiechem, a Masklin odparl:

- Sadze, ze inne gesi.

- Gesi?! A co one wiedza o bezpiecznych konstrukcjach lotniczych?

- Przestan sie czepiac, ty tez nic nie wiesz. Nomy na nich przelatuja tysiace mil, a nas gesi maja tylko
dostarczyc na czas na miejsce. Osiemnastu mil na piechote nie przejdziemy, wiec chyba warto
spróbowac? - Masklin sie troche zirytowal.

Gurder zawahal sie.

Chudy z piórkiem zaczal cos mamrotac.

background image

Gurder odchrzaknal.

- No dobrze - oznajmil. - Skoro ci bladzacy biedacy maja taki nalóg, chcac ich nawrócic na wlasciwa
droge, nie moge tego nie zrobic. Oni jakos rozmawiaja z tymi stworzeniami?

Rzecz spytala o to Krzew i dowiedziala sie, ze gesi sa na to za glupie - przyjacielskie, ale glupie. A poza
tym, po co mówic do czegos, co nie jest w stanie odpowiedziec?

- Powiedzialas jej, co chcemy zrobic? - spytal niespodziewanie Masklin.

- „Nie, bo nie pytala.”

- Dobra, to jak sie na to wsiada?

Krzew wsadzila dwa palce w usta i gwizdnela przerazliwie.

Pól tuzina gesi pospieszylo do brzegu. Z bliska ani troche nie wygladaly na mniejsze.

- Przypomnialo mi sie, ze kiedys czytalem cos o gesiach - odezwal sie Gurder jakby w sennym
przerazeniu. - Podobno jednym ciosem dzioba moga zlamac czlowiekowi reke.

- Nie dzioba, tylko skrzydla - poprawil go Angalo.

- I chodzilo o labedzie - dodal Masklin. - Reszta sie zgadza.

Gurder popatrzyl na dlugie szyje kolyszace sie nad jego glowa i bez slowa przelknal sline.

* * *

Kiedy znacznie pózniej Masklin zabral sie do pisania historii swego zycia, opisal lot na gesi jako
najszybszy, najwyzszy i najbardziej przerazajacy ze wszystkich lotów, jakie w zyciu odbyl, co spotkalo
sie z ogólnym sprzeciwem jako niezgodne z prawda. Uzasadnil to wówczas nastepujaco: samolot leci tak
szybko, ze zostawia za soba swój wlasny dzwiek, i tak wysoko, ze wokól jest tylko niebiesko, totez nikt
normalny nie wie, ani jak szybko, ani jak wysoko leci. Jest to po prostu cos, co sie przytrafia i tyle. Poza
tym samolot wyglada, jakby byl przeznaczony do latania. Concorde stojacy na ziemi wyglada na
zagubionego.

Ges tymczasem wyglada równie aerodynamicznie co poduszka. I nie startuje lekko i wdziecznie, szybko
wzbijajac sie w góre jak samolot. Ges biegnie po wodzie, desperacko machajac skrzydlami, i kiedy juz
jest prawie oczywiste, ze tym razem jej sie nie uda, nagle znajduje sie w powietrzu. Woda powoli jest
coraz dalej i tylko slychac powolny lopot skrzydel, jakby dla gesi byl to ostateczny wysilek.

Byc moze innym powodem bylo to, ze Masklin nie znal sie zupelnie na silnikach i odrzutowcach i dlatego
wlasnie nie bal sie nimi latac. Natomiast swiadomosc, ze w powietrzu utrzymuje go ledwie kilka duzych
miesni, nie byla uspokajajaca.

Kazdy dzielil ges z jednym Florydyjczykiem. Nie musieli w ogóle sterowac - tylko Krzew usadowila sie
na szyi swojej gesi i kierowala nia. Za ta gesia lecialy pozostale, tworzac idealna litere V (odwrócona).

background image

Masklin musial przyznac, ze na gesi podrózuje sie miekko, ale nieco chlodno, totez zagrzebal sie w
piórach. Jak sie potem dowiedzial, Florydyjczycy najczesciej spali podczas lotu, ale sama perspektywa
takiego spedzania czasu przyprawiala go o koszmarki. Zaciekawiony zerknal w dól, dostrzegl
przemykajace w dole drzewa i pospiesznie cofnal glowe - jak na jego gust robily to zdecydowanie za
szybko.

- Rzecz, ile czasu nam zostalo?

- „Oceniam, ze zjawimy sie w sasiedztwie miejsca startu na godzine przed czasem.”

- Aha... a masz jakies pomysly, jak mamy sie dostac do tego promu czy jak mu tam?

- „To prawie niemozliwe.”

- Tak sobie myslalem, ze to powiesz.

- „Ale mozecie mnie tam dostarczyc.”

- Ale jak? Mamy cie przywiazac do niego czy co?

- „Jak doniesiecie mnie wystarczajaco blisko, reszte zalatwie sama.”

- Jaka reszte?

- „Wezwe statek.”

- A wlasnie, gdzie on jest? I jakim cudem te wszystkie satelity i inne nie powpadaly na niego do tej
pory?

- „Czeka.”

- Wiesz, czasami jestes po prostu niezastapiona! - parsknal Masklin.

- „Dziekuje uprzejmie.”

- To bylo zlosliwie!

- „Wiem.”

Pióra kolo Masklina zaszelescily i wynurzyl sie ich wspólpasazer - chlopak, z którym byla Krzew, gdy ja
pierwszy raz zobaczyli. Dotad sie nie odzywal, teraz popatrzyl na Masklina, na Rzecz, usmiechnal sie i
powiedzial kilka slów.

- „Chce wiedziec, czy nie czujesz sie chory.”

- Czuje sie dobrze. Jak on sie nazywa?

- „Pion. Jest najstarszym synem Krzewu.”

Pion usmiechnal sie szeroko.

background image

- „Chce wiedziec, jak bylo w odrzutowcu. Mówi, ze czasami je widuja, ale trzymaja sie od nich z
daleka. Mówi, ze to musialo byc podniecajace.”

Ges skrecila. Masklin kurczowo zlapal sie nie tylko rekoma, ale i nogami.

- „On mówi, ze to musialo byc znacznie bardziej podniecajace niz lot gesia.”

- Och, nie sadze - jeknal slabo Masklin.

* * *

Ladowanie bylo zdecydowanie gorsze od lotu. Potem Masklin dowiedzial sie, ze na wodzie byloby
lepsze, ale Krzew ladowala na twardym gruncie. Gesiom zreszta tez sie to nie podobalo, bo musialy
prawie zawisnac w powietrzu, rozpaczliwie bijac skrzydlami, i opasc na lapy.

Pion pomógl Masklinowi zejsc na ziemie, która przez dluzsza chwile kolysala sie zlosliwie. Sadzac po
sposobie poruszania sie pozostalych, nie tylko pod nim sie kolysala.

- Ziemia byla tak blisko, a nikt na to nie zwracal uwagi! - entuzjazmowal sie Angalo. - I caly czas
gegaly! I kolysaly sie! A pod piórami sa kosci jak nie wiem co...

Masklin przeciagnal sie, az mu w stawach skrzypnelo.

Teren wygladal podobnie jak ten, z którego odlecieli, poza tym ze rosliny byly nizsze i nigdzie nie bylo
widac wody.

- „Krzew mówi, ze gesi dalej nie poleca, bo to niebezpieczne.”

Krzew przytaknela i wskazala w kierunku horyzontu.

Widac tam bylo bialy ksztalt.

- To? - upewnil sie Masklin.

- To? - powtórzyl Angalo.

-„ To” - potwierdzila Rzecz.

- Nie wyglada na wielkie - ocenil Gurder.

- Bo jest jeszcze daleko - wyjasnil Masklin.

- Widze helikoptery! - ucieszyl sie Angalo. - Nic dziwnego, ze Krzew nie chciala leciec dalej.

- Musimy ruszac - przypomnial Masklin. - Zostala ledwie godzina. Lepiej sie pozegnac... Rzecz, mozesz
jej wyjasnic, ze bedziemy próbowali ja potem znalezc? Jak wszystko sie uda, naturalnie.

- I jak bedzie jakies potem - dodal Gurder, z wygladu przypominajacy niedokladnie wyprana scierke.

background image

Gdy Rzecz umilkla, Krzew skinela glowa i wypchnela do przodu Piona.

Rzecz zas wyjasnila, o co chodzi.

- Co?! - zdumial sie Masklin. - Nie mozemy go wziac ze soba!

- „Mlodziency z tego plemienia sa zachecani do podrózy - wyjasnila Rzecz. - Pion ma ledwie
czternascie miesiecy, a juz wrócil z Alaski.”

- To spróbuj wytlumaczyc, ze my nie udajemy sie do zadnej Laski - polecil Masklin. - Wytlumacz jej, ze
moze mu sie wszystko przytrafic!

Rzecz spróbowala.

- „Ona mówi, ze to dobrze. Dorastajacy chlopak powinien miec nowe doswiadczenia” - oznajmila.

- Ze co?! Przetlumaczylas wlasciwie to, co powiedzialem? - spytal Masklin podejrzliwie.

- „Tak.”

- I powiedzialas jej, ze to niebezpieczne?

- „Odpowiedziala, ze cale zycie sklada sie z niebezpieczenstw.”

- Przeciez on moze zostac zabity! - wybuchnal Masklin.

- „To pójdzie do nieba i zostanie gwiazda.”

- W to wierza?!

- „Wierza, ze system operacyjny noma startuje, gdy ten jest gesia: jesli jest dobra gesia, to zostaje
nomem. Gdy umiera, dobry stary NASA zabiera go do nieba, gdzie zostaje gwiazda.”

- Co to jest „system operacyjny”? - spytal slabo Masklin: to byla religia, a ten temat nigdy nie nalezal do
jego ulubionych.

- „Takie cos wewnatrz, co mówi ci, czym jestes.”

- Ona ma na mysli dusze - wyjasnil Gurder.

- W zyciu nie slyszalem takiej kupy nonsensów - ucieszyl sie Angalo. - Choc nie: ostatni raz w Sklepie,
gdy wierzylismy, ze wracamy jako ogródkowe elementy dekoracyjne. Pamietasz, Gurder?

O dziwo, Gurder zamiast wybuchnac, zaczal wygladac jeszcze gorzej.

- Jak chlopak chce, niech idzie - zdecydowal Angalo. - Podejscie ma wlasciwe: przypomina mi mnie,
jak bylem mlodszy.

- „Jego matka mówi, ze gdyby zatesknil, to zawsze moze znalezc ges, która przywiezie go do domu” -
dodala Rzecz.

background image

Masklin otworzyl juz usta, by protestowac, ale zamknal je z powrotem bez slowa - byla to jedna z tych
okazji, w których nie mozna niczego powiedziec, gdyz nie ma sie nic do powiedzenia. Zeby cos komus
wytlumaczyc, trzeba znalezc jakis wspólny punkt odniesienia, a w wypadku Krzewu nic takiego nie
przychodzilo mu do glowy. Dla niej swiat byl pewnie wiekszy, niz on mógl sobie wyobrazic, ale konczyl
sie tam, gdzie zaczynalo sie niebo.

- Dobra - westchnal zrezygnowany. - Ale musimy juz ruszac, tak ze nie ma czasu na dlugie, lzawe...

Urwal, gdyz Pion uklonil sie matce i podszedl do niego, skutecznie odbierajac Masklinowi mowe.
Nawet pózniej, gdy poznal ich juz lepiej, nigdy do konca nie zrozumial, dlaczego zegnali sie tak radosnie,
a odleglosc zdawala sie nie robic na nich wrazenia.

- No, to chodzmy - wykrztusil po chwili.

Gurder spojrzal ponuro na Chudego z piórem, który uparl sie im towarzyszyc, i westchnal:

- Naprawde chcialbym z nim porozmawiac!

- Krzew mówi, ze to w gruncie rzeczy calkiem porzadny nom - dodal Masklin. - Tylko strasznie uparty i
dosc staroswiecki.

- Zupelnie jak ty, Gurder! - ucieszyl sie Angalo.

- Ja?! - oburzyl sie Gurder. - Ja wcale nie...

- Oczywiscie, ze nie jestes - zapewnil go pospiesznie Masklin. - Ruszajmy wreszcie!

* * *

Poruszali sie to marszem, to biegiem w prawie trzykrotnie wyzszej od nich trawie.

- Nigdy nie zdazymy na czas - wysapal w pewnym momencie Gurder.

- To nie marnuj oddechu - poradzil mu Angalo.

- Czy w promach serwuja wedzonego lososia? - zainteresowal sie nie zrazony Gurder.

- Pojecia nie mam! - steknal Masklin, przedzierajac sie przez gesta kepe trawy.

- Nie podaja - oznajmil autorytatywnie Angalo. - Czytalem gdzies, ze wszyscy tam jedza z tubek.

Przez chwile biegli w milczeniu, zastanawiajac sie nad uslyszana rewelacja.

- Co jedza? Paste do zebów? - nie wytrzymal w koncu Gurder.

- Jaka paste? Skad znowu paste do zebów! Pewien jestem, ze nie paste do zebów!

- A co jeszcze jest w tubce?

background image

Angalo zamyslil sie.

- Klej? - zaproponowal niepewnie po chwili.

- Tez niesmacznie brzmi. Pasta i klej.

- Ci, co kieruja tymi promami, musza lubic to, co jedza - sprzeciwil sie Angalo. - Widzialem obrazek, na
którym wszyscy sie usmiechali.

- Akurat sie usmiechali! - parsknal Gurder. - Zeby próbowali rozkleic, dlatego sie tak szczerzyli.

- Nie znasz sie i wszystko placzesz! - zirytowal sie Angalo. - Oni musza miec jedzenie w tubach z
powodu przyciagania.

- A co z nim?

- Nie ma go.

- Czego?

- Przyciagania. I dlatego wszystko wokól sie unosi... no, plywa.

- W wodzie?! - Gurder zaczynal miec dosc.

- W powietrzu. Bo nic go nie trzyma na talerzu.

- Aha! - Gurder zaczynal rozumiec. - I po to jest potrzebny klej?

Masklin zdawal sobie sprawe, ze moga prowadzic równie inteligentna rozmowe przez pare godzin, a im
bardziej sie boja, tym dluzej. Gadanie zawsze bylo wygodniejsze od myslenia. Z perspektywy czasu
takie eskapady zawsze wygladaly znacznie lepiej, ale teraz...

- Rzecz, ile nam zostalo?

- „Czterdziesci minut.”

- Musimy odpoczac! - Gurder nie tyle biegl, ile runal do przodu.

Padli w cieniu jakiegos krzaka. Prom co prawda nie wydawal sie blizszy, ale mogli przynajmniej
dojrzec, ze wokól niego kreci sie sporo helikopterów, a z gestów Piona, który wspial sie na krzak,
wynikalo, ze jest tez duzo ludzi.

- Musze sie przespac - oznajmil Angalo.

- Nie spales na gesi? - zdziwil sie Masklin.

- A ty spales?

Angalo ulozyl sie wygodnie i spytal:

- Jak dostaniemy sie na ten prom?

background image

- Rzecz mówi, ze nie musimy. - Masklin wzruszyl ramionami. - Mamy tylko dostarczyc ja w poblize.

- Chcesz powiedziec, ze nie polecimy?! - Angalo uniósl sie na lokciu. - A tak na to liczylem!

- To nie ciezarówka, nie zostawia otwartego okna. I tak sobie mysle, ze trzeba by naprawde duzo
nomów i jeszcze wiecej sznurka, zeby nim kierowac.

- Wiesz, jak kierowalem ciezarówka... to byl najpiekniejszy moment mojego zycia - powiedzial z
rozmarzeniem Angalo. - I pomyslec, ze tyle miesiecy zylem w Sklepie, nic nie wiedzac o Zewnatrz...

Masklin poczekal uprzejmie na ciag dalszy, ale ten nie nastepowal.

- I co? - spytal, czujac, ze ciazy mu glowa.

- Co: i co?

- I co, gdy myslisz o tych miesiacach w Sklepie bez swiadomosci, ze jest Zewnatrz?

- To mam poczucie straty. Wiesz, co zrobie, jesli... jak wrócimy do domu? Spisze wszystko, czego sie
dowiedzielismy. Juz dawno powinnismy to robic, to znaczy pisac wlasne ksiazki, a nie tylko czytac
ludzkie. Oni tam za duzo wymyslaja. I nie chodzi mi o takie dziela jak Gurdera „Ksiega nomów”, tylko
normalne ksiazki o Nauce...

Masklin zerknal na Gurdera, zaskoczony brakiem reakcji na krytyke, ale ten spal juz gleboko. Pion tez,
zwiniety w klebek - zaczynal nawet chrapac. Angalo umilkl, wiec ziewnal poteznie...

Nie spali od wielu godzin i choc generalnie nomy sypiaja w nocy, to zeby wytrzymac caly dzien na
nogach, potrzebuja kilku drzemek.

- Rzecz? - przypomnial sobie. - Obudz mnie za dziesiec minut, dobrze?

Rozdzial siódmy

SATELITY: sa w Przestrzeni i pozostana tam, bo lataja tak szybko, ze nigdy nie utrzymuja sie w jednym
miejscu wystarczajaco dlugo, by spasc. Odbija sie od nich Telewizja. Sa czescia Nauki.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Masklina nie obudzila Rzecz, tylko Gurder.

background image

A konkretnie glos Gurdera.

Lezal wiec z na wpól zamknietymi oczyma, przysluchujac sie cichej rozmowie Gurdera z Rzecza.

- Wierzylem w Sklep - przyznal Gurder - a potem okazalo sie, ze to tylko cos zbudowane przez ludzi.
Myslalem, ze Wnuk Richard to ktos specjalny, a okazalo sie, ze to tylko czlowiek, który spiewa, kiedy
sie moczy...

- „...bierze prysznic...”

- ...a teraz jeszcze dowiaduje sie, ze na swiecie sa tysiace nomów! Tysiace! I do tego wierzacych w
rozmaite bzdury! Ten cymbal z piórkiem wierzy, ze start promu otworzy niebo! A wiesz, co jest
najgorsze? Ze jak to uslyszalem, to pomyslalem, ze gdyby on zjawil sie w moim swiecie, a zwlaszcza w
Sklepie, to bylby przekonany, ze j a jestem cymbal! Czy ja tez bylem az taki glupi? Powiedz mi, Rzecz?

- „Zachowuje taktowne milczenie.”

- Angalo wierzy w swoje maszyny, Masklin w te, jak jej... Przestrzen. Albo w nic nie wierzy. I w ich
wypadku to dziala. Ja próbuje wierzyc w to, co wazne, a to zlosliwie trwa pare minut i przestaje byc
wazne. Najczesciej przestaje byc prawdziwe. I to jest uczciwe?

- „Moge prosic o drugi zestaw pytan?”

- Ja tylko chce ustalic jakis sens zycia.

- „Godny pochwaly cel.”

- Chodzi mi o to, czy jest jakas uniwersalna prawda. Jakas podstawowa prawda dotyczaca
wszystkiego?

Tym razem zapadla bardzo dluga chwila milczenia. W koncu Rzecz powiedziala:

- „Przypomnialam sobie twoja rozmowe z Masklinem o pochodzeniu nomów. Chciales mnie zapytac, to
ci teraz moge odpowiedziec. Ja zostalam zrobiona, wiem, ze to prawda, podobnie jak wiem, ze jestem
wykonana z plastiku i z metalu, ale takze jestem czyms, co zyje w tym plastiku z metalem. Niemozliwe,
zebym nie byla tego pewna, i jest to, przyznaje, duza ulga. Co sie tyczy nomów, to mam informacje, ze
pochodza z innej planety, a tutaj przybyly tysiace lat temu. To moze byc prawda, a moze tez nie byc. Nie
jestem w stanie tego ocenic.”

- W Sklepie tez wiedzialem, kim jestem i na czym stoje - mruknal cicho Gurder. - Nawet jeszcze w
kamieniolomie nie bylo tak zle. Mialem odpowiednie zajecie, bylem innym potrzebny. A teraz co? Jak
moge wrócic, wiedzac, ze wszystko, w co wierzylem o Sklepie, Arnoldzie Brosie i Wnuku Richardzie, to
tylko... tylko uluda?

- „Przykro mi, ale nie potrafie ci niczego doradzic.”

Masklin zdecydowal, ze nadszedl najwlasciwszy czas, aby dyplomatycznie przerwac te dywagacje.
Zamruczal tak, by Gurder go uslyszal, przeciagnal sie i wstal.

Gurder byl podejrzanie czerwony na twarzy.

background image

- Nie moglem spac - baknal.

- Ile czasu spalem? - zaciekawil sie Masklin.

- „Dwadziescia siedem minut.”

- To dlaczego mnie nie obudzilas?!

- „Bo chcialam, zebys odpoczal.”

- Ale zostal nam kawal drogi i mozemy nie zdazyc. Budz sie! - Masklin szturchnal Angala. - Gdzie Pion?
A, tu jestes. Dobra, rusz sie, Gurder!

Pobiegli przez zarosla, slyszac odlegle zawodzenie syren.

- A zeby to! - jeknal Angalo.

- Szybciej!

Przebiegli przez wyzsze od innych kepy zielonego i wreszcie zblizyli sie do promu. Znajdowal sie
calkiem wysoko. Co gorsza, na poziomie ziemi nie bylo wokól niego nic, co mogloby sie im przydac.

- Mam nadzieje, ze masz dobry plan - wysapal Masklin, omijajac jakies zarosla. - Bo sam na pewno nie
wymysle, jak cie tam dostarczyc!

- „Nie martw sie, juz prawie jestesmy na miejscu.”

- Cos ci sie pomylilo: jestesmy jeszcze kawal od promu!

- „Jak dla mnie, to wystarczajaco blisko, zeby sie na niego dostac.”

- Nauczylas sie latac czy jak? - zdziwil sie Angalo.

- „Postaw mnie.”

Masklin poslusznie wyhamowal i postawil Rzecz na równym kawalku podloza. Szescian wysunal kilka
czujników, pokrecil nimi powoli i wycelowal w kierunku stojacej rakiety.

- Pospiesz sie! - zirytowal sie Masklin. - Tracimy czas!

Gurder zachichotal nagle, choc nie byl to calkiem szczesliwy chichot.

- Wiem, co ona robi - oswiadczyl nagle. - Ona wysyla siebie na poklad promu. Zgadza sie, Rzecz?

- „Nadaje zestaw polecen komputerowi pokladowemu satelity telekomunikacyjnego” - odparla Rzecz.

Nikt sie nie odezwal.

- „Albo inaczej mówiac... zmieniam komputer satelity w czesc siebie. Choc nie jest to, przyznaje, zbyt
inteligentna czesc.”

background image

- Naprawde potrafisz to zrobic? - W glosie Angala slychac bylo podziw.

- „Naprawde.”

- A nie bedzie ci brakowalo tego kawalka siebie, który wysylasz?

- „Nie, bo on mnie nie opusci.”

- Wychodzi, ze bedziesz w dwóch miejscach równoczesnie... - Angalo spojrzal na Masklina bezradnie.
- Rozumiesz moze cos z tego?

- Ja rozumiem - odezwal sie niespodziewanie Gurder. - Ona mówi, ze jest nie tylko maszyna, jest... jest
zbiorem elektrycznych mysli zyjacych w maszynie. Tak mi sie przynajmniej wydaje.

Na wierzchu szescianu zapalil sie róznobarwny wzór.

- Dlugo ci to zajmie? - spytal juz spokojnie Masklin.

- „Tak. Prosze nie blokowac zasilania komunikacja glosowa.”

- Ona chyba chce, zebysmy przestali zadawac jej pytania - przetlumaczyl Gurder. - Koncentruje sie.

- Tylko po cholere zesmy tak biegli?! - spytal z pretensja w glosie Angalo. - Zeby teraz pospiesznie
czekac?

- Ona musi byc chyba blisko, zeby zrobic to, co robi - zasugerowal Masklin.

- A ile jej to zajmie? Bo te dwadziescia siedem minut to bylo juz cale wieki temu. - Angalo mial
widocznie dzien na pytania.

Pion pociagnal Masklina za rekaw, wskazujac druga reka prom, i wyrzucil z siebie dlugie zdanie w
prawie oryginalnym nomijskim.

- Przykro mi, ale bez Rzeczy nic a nic cie nie rozumiem - odparl mu uprzejmie Masklin.

- My nie mówic w gesi jezyk - dodal Angalo.

Chlopak wygladal na spanikowanego - szarpnal Masklina za rekaw i zaczal cos krzyczec.

- On chyba nie chce byc tak blisko, jak to wystartuje - domyslil sie Angalo. - Pewnie boi sie halasu.
Boisz-sie-huku?

Pion przytaknal energicznie.

- Na lotnisku nie bylo tak strasznie... - ocenil Angalo. - Ale prymitywne osobniki zawsze baly sie tego,
co glosne.

- Nie nazwalbym ich prymitywnymi... - mruknal Masklin w zamysleniu, spogladajac na bialy ksztalt.

Wydawal sie daleki, ale moglo sie okazac, ze jest calkiem blisko.

background image

Naprawde blisko.

- Jak myslicie, bedzie tu bezpiecznie, jak to poleci do góry? - spytal.

- Daj spokój. Rzecz by nas tu nie przyprowadzila, gdyby to dla nas nie bylo bezpieczne - obruszyl sie
Angalo.

- Jasne, jasne. Pewnie, masz racje. Glupio sie zastanawiam.

Pion zrobil w tyl zwrot i ruszyl biegiem.

Pozostali popatrzyli na prom i na mrugajaca skomplikowanymi wzorami Rzecz.

Gdzies rozlegla sie nastepna syrena.

Wokól zapanowalo dziwne napiecie - takie, jakie musi sie pojawiac w poblizu zwinietej sprezyny.
Wrazenie gotowej do akcji potegi.

- Czy Rzecz jest dobra w ocenie, jak blisko moze byc nom w stosunku do startujacej rakiety? - spytal
Masklin w naglej ciszy. - Chodzi mi o to, ile ma w tym doswiadczenia?

Wszyscy trzej spojrzeli po sobie, rozumiejac sie bez slów.

- Moze powinnismy sie troche cofnac...? - zaproponowal Gurder.

Odwrócili sie i powoli ruszyli przed siebie.

Tylko ze z punktu widzenia kazdego z nich pozostali poruszali sie szybciej.

I szybciej.

Wreszcie jak jeden nom przestali udawac i ruszyli biegiem, gnajac na zlamanie karku. Mieli jedynie tyle
przytomnosci, by omijac kamienie i krzaki. Gurder, który zwykle tracil oddech po kilkudziesieciu
krokach, prul niczym balon z dopalaczem.

- Masz... pojecie... jak... daleko...? - wysapal Angalo.

Za nimi rozlegl sie syk, jakby caly swiat nabieral oddechu. A potem odglos zmienil sie...

...nie w dzwiek, ale w niewidzialny mlot walacy w dwoje uszu równoczesnie.

Rozdzial ósmy

background image

PRZESTRZEN: istnieja dwa rodzaje Przestrzeni:

a - cos zawierajace nic,

b - nic zawierajace wszystko.

Krótko mówiac, to jest to, co zostaje, kiedy nie ma juz niczego wiecej. Nie ma tam powietrza ani
przyciagania, które trzyma nas i rzeczy razem. Gdyby nie bylo Przestrzeni, wszystko byloby w jednym
miejscu. Zbudowana dla Satelitów, Wahadlowców, Planet i Statku.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Kiedy grunt przestal sie trzasc, nomy powoli pozbieraly sie, przygladajac sie sobie nawzajem w
oslupieniu.

- ! - powiedzial Gurder.

- Co? - spytal Masklin, slyszac wlasny glos bardzo stlumiony i z bardzo daleka.

- ? - zapytal Gurder.

- ? - odparl Angalo.

- ?

- Co? Nie slysze was! A wy mnie slyszycie?

- ?

Widzac poruszajace sie usta Gurdera, Masklin wskazal na swoje uszy i potrzasnal glowa.

- Ogluchlismy!

- ?

- ?

- Powiedzialem, ze ogluchlismy! - wrzasnal Masklin, spogladajac w góre.

Cos unosilo sie naprawde szybko, nawet jak na ich zmysly. Wygladalo jak dluga, powiekszajaca sie
chmura, na której szczycie blyszczal ogien. Halas przycichl do znosnego, czyli bardzo glosnego, po czym
szybko ustal.

Masklin wsadzil palec w ucho i pogmeral nim energicznie.

Brak dzwieku zastapil upiorny syk ciszy.

background image

- Ktos mnie slyszy? - spytal niepewnie. - Pytalem, czy ktos mnie slyszy!

- To faktycznie bylo glosne. - Glos Angala byl stlumiony i nienaturalnie spokojny. - Nie pamietam
niczego, co byloby az tak glosne.

Masklin przytaknal - czul sie, jakby go przejechala niewidoczna ciezarówka.

- I ludzie w czyms takim lataja? - spytal slabo.

- Tak. Na samej górze - potwierdzil Angalo.

- Ktos ich do tego zmusza?

- Eee... nie sadze. W tej ksiazce pisalo, ze wiecej chce leciec, niz moze.

- Czyli robia to dobrowolnie? - upewnil sie Masklin.

- Tak tam pisalo. - Angalo wzruszyl ramionami.

W górze widac bylo jedynie punkcik na koncu rozpelzajacej sie smugi dymu.

Przygladajac mu sie, Masklin doszedl do malo budujacego wniosku, ze sa szaleni. Byli mali w wielkim
swiecie i nigdy nie zdazyli sie wszystkiego nauczyc o tym, gdzie sa, zanim wyruszyli gdzies indziej. Tylko
wtedy, kiedy zyl w dziurze, wiedzial wszystko o zyciu w dziurze. Od tego czasu minal ledwie rok, i to
niepelny, a znajdowal sie w miejscu tak odleglym, ze nawet nie wiedzial, jak jest daleko od domu, i
obserwowal cos, czego zupelnie nie pojmowal, co pedzilo tak wysoko, ze tam nawet nie ma dolu.

I nie mógl nawet wrócic. Musial dokonczyc to, co zaczal, cokolwiek by to bylo. Nie mógl nawet sie
zatrzymac.

Przyszlo mu na mysl, ze o to wlasnie chodzilo Grimmie - jak sie wie pewne rzeczy, to staje sie kims
innym i nic na to nie mozna poradzic.

Rozejrzal sie - czegos mu brakowalo...

Rzecz.

Bez slowa pobiegl do miejsca, w którym zaczela sie szalencza ewakuacja.

Czarny szescian lezal tam, gdzie go zostawili. Wszystkie sensory byly schowane, a na powierzchni nie
bylo widac nawet jednego swiatelka.

- Rzecz? - spytal niepewnie.

Zaplonelo slabo pojedyncze, czerwone swiatelko i Masklin nagle poczul, jak robi mu sie zimno.

- Jestes cala? - spytal.

Swiatelko mrugnelo.

- „Za szybko. Zuzylam za duzo en...”

background image

- En? - powtórzyl Masklin, próbujac nie myslec, dlaczego glos byl nieco glosniejszy od szeptu.

Swiatelko sciemnialo.

- Rzecz! - Masklin postukal delikatnie w szescian. - Udalo sie? Statek przyleci? Co mamy robic?
Obudz sie!

Swiatelko zgaslo.

Masklin obrócil Rzecz, przygladajac sie jej uwaznie ze wszystkich stron.

- Rzecz? - spytal cicho.

Angalo, Gurder i Pion przedarli sie przez trawe.

- I co? Udalo sie? - spytal Angalo. - Zadnego statku na razie nie widze.

- Rzecz stanela - poinformowal ich z zalem Masklin.

- Jak to stanela?!

- Wszystkie swiatelka zgasly!

- I co to znaczy? - W glosie Angala pojawila sie panika.

- Nie wiem!

- Nie zyje? - spytal Gurder.

- Ona nie moze nie zyc! A poza tym istniala przez tysiace lat!

- To calkiem dobry powód, by umrzec - ocenil Gurder.

- Przeciez to tylko Rzecz!

Angalo siadl ciezko, obejmujac kolana.

- Powiedziala, kiedy zjawi sie statek? - spytal.

- Powiedziala tylko, ze zuzyla za duzo en!

- En?

- Pewnie chodzilo jej o energie. Wysysaja z przewodów i moze na jakis czas magazynowac. Widocznie
teraz sie skonczyla.

Spojrzeli na czarny szescian, przez tysiace lat przekazywany z pokolenia na pokolenie i nie odzywajacy
sie ani nawet nie mrugajacy zadnym swiatelkiem. Obudzil sie dopiero w Sklepie, gdy znalazl sie w
poblizu pradu elektrycznego.

background image

- Niesamowicie wyglada, jak tak siedzi i nic nie robi - ocenil Angalo.

- Nie mozemy poszukac jakiejs elektrycznosci? - spytal Gurder.

- Tu? Przeciez tu nic nie ma - obruszyl sie Angalo. - Jestesmy w samym srodku niczego!

Masklin rozejrzal sie.

W oddali widac bylo budynki, wokól których jezdzily jakies pojazdy.

- A co ze statkiem? - spytal Angalo. - Leci tu?

- Nie wiem.

- Jak nas znajdzie?

- Nie wiem!

- I kto nim kieruje?

- Nie mam... - Masklin urwal, gdy dotarlo don, co mówi. - Nikt! Niby kto ma nim kierowac, jak od
paru tysiecy lat nikogo w nim nie ma!

- To kto go w takim razie tu sprowadzi?

- Nie wiem. Moze Rzecz?

- Chcesz powiedziec, ze on tu leci i nikt nim nie kieruje?

- Tak! Nie! Nie wiem!!

Angalo wpatrzyl sie w niebo.

- Pieknie - mruknal ponuro.

- Musimy znalezc elektrycznosc, zeby nakarmic Rzecz! - oswiadczyl zdecydowanie Masklin. - Nawet
jesli zdolala wezwac statek, to trzeba mu powiedziec, gdzie konkretnie jestesmy. To duzy swiat.

- Jesli zdolala - dodal Gurder. - Mogla jej sie en skonczyc, nim zdazyla.

- Nie mamy pewnosci i nie bedziemy mieli, póki Rzecz nie ozyje. A poza tym i tak trzeba jej pomóc, nie
moge patrzec na nia w tym stanie - zakonczyl Masklin.

Z zarosli wylonil sie Pion, ciagnac za ogon jaszczurke.

- Aha - ocenil Gurder bez krzty entuzjazmu. - Wlasnie przyszedl obiad.

- Gdyby Rzecz mogla, powiedzialaby mu, ze jaszczurki nam sie strasznie szybko nudza - dodal Angalo.

- Gdzies w polowie pierwszego gryza - burknal Gurder.

background image

- Dajcie spokój - westchnal Masklin. - Chodzcie gdzies w cien. Wymyslimy jakis plan.

- Och, plan. - Z tonu Gurdera jasno wynikalo, ze uwazal pomysl za gorszy od jaszczurki. - Uwielbiam
plany.

* * *

Zjedli, co mieli, i rozciagneli sie w cieniu rozlozystego krzaka, wpatrujac sie w niebo. Drzemka w czasie
drogi okazala sie niewystarczajaca. Wszystkim sie kleily oczy.

- Musze przyznac, ze ci Florydyjczycy niezle sie urzadzili - powiedzial leniwie Gurder. - Jak sie w domu
robi zimno, to sie przenosza tu, gdzie ogrzewanie jest ustawione w sam raz.

- Ciagle ci powtarzam, ze to nie jest ogrzewanie! - Angalo wciaz wpatrywal sie w niebo. - A wiatr to nie
jest klimatyzacja! Cieplo ci jest przez slonce.

- Myslalem, ze ono jest tylko dla swiatla.

- I z niego pochodzi cale cieplo - dodal Angalo. - Czytalem o tym w jakiejs ksiazce. To taka wielka
kula ognia. Wieksza od planety.

Gurder przyjrzal mu sie podejrzliwie.

- Tak? A co sie w niej pali?

- Nic. Po prostu tam jest i tyle.

Gurder dla odmiany przyjrzal sie sloncu.

- I wszyscy o tym wiedza? - spytal.

- Chyba tak. Tak pisalo w ksiazce...

- To jest nieodpowiedzialne! Takie rzeczy wlasnie moga naprawde zdenerwowac czytelnika.

- Masklin mówi, ze tam, w górze, sa tysiace takich slonc.

- Tak, tez mi mówil. - Gurder pociagnal nosem. - To sie nazywa galaksy albo jakos tak. Osobiscie
jestem temu przeciwny.

Angalo zachichotal.

- Nie widze w tym nic smiesznego! - dodal zimno Gurder.

- Masklin, powiedz mu.

- Tobie to latwo - westchnal Gurder. - Ty tylko chcesz szybko jezdzic i kierowac tym, co tak jezdzi. A
ja chce zrozumiec sens tego wszystkiego. Moze i sa tysiace slonc, ale dlaczego?

background image

- A jakie to ma znaczenie?

- To jest jedyna rzecz, jaka wlasnie ma znaczenie. Masklin, powiedz mu.

Obaj spojrzeli na Masklina.

A przynajmniej tam, gdzie przed chwila byl Masklin.

Bylo puste.

* * *

Powyzej nieba bylo miejsce, które Rzecz nazywala przestrzenia kosmiczna i które (wedlug niej)
zawieralo wszystko i nic. Bylo tam bardzo malo wszystkiego i mniej niczego, niz ktokolwiek byl w stanie
sobie wyobrazic.

Czesto mówi sie, ze niebo jest pelne gwiazd. Jest to nieprawda: niebo jest pelne nieba. Nieba jest wrecz
nieograniczona ilosc, a w porównaniu z tym gwiazd jest tak naprawde nieduzo. Zadziwiajace swoja
droga, jak zdolaly wywrzec takie wrazenie...

Tysiace z nich bylo swiadkami, jak cos okraglego i lsniacego zaczelo krazyc wokól Ziemi. Mialo na
burcie napisane ARNSAT-1, co bylo czystym marnotrawstwem, bo gwiazdy nie umieja czytac.

Owo cos dosc szybko rozwinelo srebrzysta antene.

I powinno obrócic ja ku Ziemi, aby byc gotowym do odbijania w dól starych filmów i swiezych
wiadomosci.

Ale nie odwrócilo.

Bo mialo nowe rozkazy.

Male silniczki odpalily, wypuszczajac niewielkie obloczki gazu, i calosc odwrócila sie od planety,
szukajac nowego celu.

Zanim go znalazla, cala masa ludzi od starych filmów i nowych wiadomosci zrobila sie niesamowicie
nerwowa i wymyslala sobie nawzajem przez telefony. Niektórzy goraczkowo próbowali temu okraglemu
i lsniacemu (z antena) wydac nowe polecenia.

Bylo to bez sensu, gdyz ono ich juz nie sluchalo.

* * *

Masklin gnal przed siebie tak szybko, jak nogi go chcialy niesc. Mial dosc glupich dyskusji, a wiedzial,
ze musi dzialac szybko, bo cos mu mówilo, ze nie ma za duzo czasu. Pierwszy zreszta raz od zjawienia
sie w Sklepie byl naprawde sam. Tamte czasy, gdy mieszkali w jamie, wspominal jesli nie jako lepsze, to
przynajmniej latwiejsze. Caly wysilek skupial wówczas na tym, by zjesc, a nie zostac zjedzonym, i samo

background image

przezycie kolejnego dnia juz bylo tryumfem. Fakt, wszystko bylo zle, ale w zwyczajny, zrozumialy
sposób i na odpowiednia, nomia skale.

Swiat wówczas konczyl sie na autostradzie z jednej strony, a lesie za polami z drugiej. Teraz nie bylo w
zasadzie zadnych granic, za to problemów wiecej, niz mógl sobie wyobrazic. Ale przynajmniej wiedzial,
gdzie znalezc elektrycznosc - w budynkach, w których sa ludzie.

Wypadl z zarosli na droge, skrecil i pobiegl jeszcze szybciej. Jak sie biegnie droga, to gdzies na niej musi
sie znalezc ludzi...

Uslyszal za soba tupot: odwrócil sie i dostrzegl Piona, który usmiechnal sie niepewnie.

- Wracaj! - polecil Masklin. - Idz! Z powrotem! Dlaczego mnie sledzisz? Idz sobie!

Pion wskazal na droge i powiedzial cos.

- Nie rozumiem! - ryknal Masklin.

Pion uniósl wysoko reke z dlonia skierowana równolegle do ziemi.

- Ludzie? - domyslil sie Masklin. - Tak, wiem. Wiem, co robie. Wracaj!

Pion cos dodal.

Masklin podniósl Rzecz.

- Mówiaca skrzynka klapa - oznajmil bezradnie. - Cholera, czemu ja mówie jak kretyn? Przeciez nie
jestes glupszy ode mnie! Wracaj do pozostalych!

Odwrócil sie i pobiegl.

Gdy po chwili sie obejrzal, Pion stal w tym samym miejscu i obserwowal go ze smetna mina.

Nie wiedzial, ile ma czasu - Rzecz kiedys mu powiedziala, ze statek porusza sie bardzo szybko, ale
nawet nie wiedzial, czy na pewno tu leci...

Przed soba dojrzal postacie górujace ponad krzewami - rzeczywiscie na drodze w koncu trafi sie na
ludzi. Sztuka bylo ich uniknac, bo praktycznie byli wszedzie.

Cóz, jesli statek nie byl w drodze, to on, Masklin, popelnial wlasnie najwieksze glupstwo, jakie
kiedykolwiek w dziejach zrobil jakikolwiek nom.

Wyszedl na zwirowy krag, gdzie parkowala niewielka ciezarówka z napisem NASA na burcie. Obok
niej dwóch ludzi pochylalo sie nad jakims urzadzeniem zamontowanym na trójnogu. Naturalnie, nie
zauwazyli go, wiec podszedl blizej.

Polozyl Rzecz na zwirze.

Zlozyl dlonie w trabke i krzyknal najwyrazniej i najwolniej, jak potrafil:

- Hej tam! Wy! Luudzie!

background image

* * *

- Co on zrobil?! - wrzasnal Angalo.

Pion powtórzyl pantomime na przyspieszonych obrotach.

- Rozmawial z ludzmi? - Angalo wstal. - I pojechal z nimi ciezarówka?

- Wydawalo mi sie, ze slyszalem silnik samochodu - mruknal Gurder.

- Martwil sie o Rzecz - przypomnial sobie Angalo. - I poszedl szukac pradu!

- Przeciez jestesmy o mile od najblizszego budynku.

- Ale nie samochodem! - uswiadomil mu Angalo.

- Wiedzialem, ze to sie tak skonczy! - jeknal Gurder. - Pokazac sie dobrowolnie ludziom! W Sklepie
nigdy tak nie postepowalismy! Co my teraz zrobimy?!

* * *

Jak na razie nie bylo najgorzej.

Ludzie tak naprawde nie wiedzieli, co maja z nim zrobic, jak go w koncu dostrzegli - nawet sie cofneli,
jakby sie go bali. A potem jeden pobiegl do ciezarówki i rozmawial przez jakies urzadzenie na drucie -
pewnie jakis nowy rodzaj telefonu. Kiedy Masklin wciaz stal nieruchomo, drugi wyjal z ciezarówki jakies
pudelko i zblizyl sie delikatnie, jakby sie bal, ze Masklin eksploduje. Kiedy nom mu pomachal, czlowiek
odskoczyl tak szybko, ze prawie sie przewrócil.

Ten od telefonu cos mu powiedzial i pudelko zostalo delikatnie postawione na zwirze niedaleko
Masklina, a obaj ludzie przyjrzeli mu sie wyczekujaco.

Masklin, ciagle sie usmiechajac, zeby ich nie wystraszyc do reszty, wzial Rzecz, wdrapal sie do pudelka
i pomachal im.

Jeden z ludzi pochylil sie ostroznie, ujal delikatnie pudelko i podniósl je, zupelnie jakby zawartosc (to
jest Masklin) byla nadzwyczaj rzadka, cenna i delikatna. Zaniósl je do ciezarówki, wsiadl nadzwyczaj
ostroznie i polozyl je sobie na kolanach. W radiu zadudnil ludzki glos.

Wiedzac, ze teraz juz nie ma odwrotu, Masklin niemal sie odprezyl. To mógl byc decydujacy krok na
chodniku zycia.

Obaj ludzie przygladali mu sie, jakby wciaz nie wierzyli, ze go widza. Ale w koncu drugi siadl za
kierownica i ruszyli z szarpnieciem. Wyjechali na betonowa szose, gdzie czekala druga ciezarówka.
Wysiadl z niej czlowiek, pogadal z nimi i zaczal sie smiac w powolny, typowy dla ludzi sposób. A potem
spojrzal w dól, zobaczyl Masklina i calkiem nagle smiech uwiazl mu w gardle.

background image

Prawie pobiegl do swojej ciezarówki i natychmiast zlapal za telefon na drucie.

Masklin wiedzial, ze tak bedzie - nie mieli pojecia, co zrobic z prawdziwym nomem. Zadziwiajace.
Najwazniejsze w kazdym razie, zeby go zabrali gdzies, gdzie jest wlasciwy rodzaj elektrycznosci...
Dorcas próbowal mu wytlumaczyc elektrycznosc, ale bez specjalnych sukcesów, byc moze dlatego, ze
sam nie byl zbyt pewien swej wiedzy. Wychodzilo mu, ze sa dwa rodzaje elektrycznosci - prosta i
krecona. Prosta byla nudna i zostawala w bateriach. Krecona wystepowala w przewodach w scianach i
to wlasnie ja Rzecz potrafila w jakis sposób krasc, jesli byla wystarczajaco blisko. O tej kreconej
Dorcas mówil z podobnym nabozenstwem w glosie, co Gurder o Arnoldzie Brosie (zal. 1905). Jeszcze
w Sklepie próbowal ja badac, ale natykal sie na cala mase niezrozumialych spraw. No bo chocby cos
takiego - ta sama elektrycznosc, trafiajac do lodówki, zamrazala rzeczy, a trafiajac do kuchenki, je
podgrzewala. Skad wiedziala, co gdzie ma robic?

Czul sie dziwnie radosnie i optymistycznie, prawdopodobnie dlatego, ze gdyby choc przez sekunde sie
powaznie zastanowil nad wlasnym polozeniem, zaczalby wyc z przerazenia.

A tak wciaz mógl sie usmiechac.

Ciezarówka tymczasem jechala dalej, a w slad za nia druga. Po chwili z bocznej drogi wyjechala trzecia
i dolaczyla do minikonwoju. W trzeciej bylo pelno ludzi, ale dziwnym trafem wiekszosc wpatrywala sie w
niebo.

Nie zatrzymali sie przy najblizszym budynku, tylko podjechali do wiekszego, przed którym parkowalo
sporo pojazdów i czekalo jeszcze wiecej ludzi. Jeden z nich otworzyl drzwi ciezarówki - robil to
wyjatkowo powoli, nawet jak na czlowieka.

Ten, który trzymal pudelko, wysiadl równie powoli.

Masklin uniósl glowe i spojrzal w mnóstwo gapiacych sie na niego twarzy. Najwidoczniejsze w nich byly
oczy i dziurki od nosa. Wygladaly na przestraszone. A przynajmniej oczy tak wygladaly. Dziurki od nosa
wygladaly tak jak zwykle.

Przestraszone przez niego.

Nie przestajac sie usmiechac, spytal, tlumiac panike:

- W czym moge pomóc, panowie?

Rozdzial dziewiaty

NAUKA: sposób wynajdywania róznych rzeczy, a potem zmuszania ich, zeby dzialaly. Wyjasnia przy
okazji, co sie dzieje wokól nas. Podobnie jak Religia, Nauka jednak robi to lepiej, gdyz znajduje
bardziej zrozumiale tlumaczenie, kiedy poprzednie nie skutkuje. Nauki jest znacznie wiecej, niz mozna

background image

byloby podejrzewac.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Gurder, Angalo i Pion siedzieli w odrobinie cienia rzucanego przez jakis krzak. Chmura przygnebienia,
jaka nad nimi wisiala, byla nieporównywalnie wieksza.

- Bez Rzeczy nigdy nie wrócimy do domu - westchnal Gurder.

- No, to musimy wydostac Masklina - ocenil Angalo.

- To zajmie wiecznosc!

- Tak? No to prawie tyle, ile mamy przed soba tutaj, jesli nie zdolamy dotrzec do domu. - Angalo
znalazl poreczny, plaski kamien prawie idealnie pasujacy do tego, by go przywiazac do galezi pasami
materialu oddartymi z ubrania.

Angalo nigdy w zyciu nie widzial kamiennej siekiery, ale mial calkiem konkretne przeczucie, ze
kamieniem przywiazanym do kija mozna zrobic calkiem sporo uzytecznych rzeczy.

- Moze bys przestal obracac te galezie? - zaproponowal Gurder. - To jaki mamy plan? We dwóch
przeciwko calej Florydzie?

- Niekoniecznie. Nikt cie nie zmusza do uczestnictwa.

- Nie slyszalem, zebys mial lepszy plan. - Angalo skonczyl wiazac kamien i eksperymentalnie machnal
caloscia. - Nie slyszalem, prawde mówiac, zebys mial jakikolwiek plan.

- Bo nie mam.

* * *

Na czarnej powierzchni zamrugalo czerwone swiatelko.

Po pewnym czasie otworzyla sie niewielka, kwadratowa klapka i cos cicho zawarczalo, a z Rzeczy
wysunal sie obiektyw na metalowym teleskopie i powoli sie obrócil.

W koncu Rzecz przemówila:

- „Gdzie jest to miejsce?”

Uniosla obiektyw, przyjrzala sie twarzy spogladajacego na nia czlowieka i dodala:

- „I dlaczego?”

background image

- Nie jestem pewien, ale jestesmy w pokoju w duzym budynku - odpowiedzial Masklin. - Ludzie nie
zrobili mi krzywdy i wydaje mi sie, ze jeden próbowal ze mna porozmawiac.

- „Jestesmy w jakims szklanym pudle” - zauwazyla Rzecz.

- Owszem. Tu jest nawet male lózko, a tam pewnie cos w rodzaju ubikacji. Ale to niewazne. Sluchaj: co
ze statkiem?

- „Spodziewam sie, ze jest w drodze.”

- Spodziewasz sie? To znaczy, ze nie wiesz?

- „Wiele rzeczy moglo sie nie udac. Jesli sie udaly, to statek wkrótce tu bedzie.”

- Jesli sie nie udaly, to do smierci stad nie wyjde! - ocenil Masklin. - Przyszedlem tu z twojego powodu,
wiesz.

- „Wiem. Dziekuje.”

Masklin sie nieco odprezyl.

- Jak dotad byli calkiem mili... przynajmniej tak mysle, bo z ludzmi trudno powiedziec - rzekl,
spogladajac przez przezroczysta sciane.

W ciagu ostatnich paru minut calkiem sporo ludzi mu sie przygladalo, ale tak na dobra sprawe, ciagle nie
wiedzial, czy jest gosciem honorowym, czy wiezniem. Albo moze czyms posrednim.

- Nic innego nie bylem w stanie wymyslic - dodal.

- „Monitoruje lacznosc” - poinformowala go Rzecz.

- Zawsze to robisz.

- „Wiekszosc jest o tobie. Jada tu eksperci, zeby cie obejrzec.”

- Jacy eksperci? Od nomów?

- „Eksperci od rozmów z istotami z innych swiatów. Ludzie, co prawda, jak dotad nie spotkali nikogo z
innego swiata, ale maja ekspertów od rozmów z nimi. Ciekawe.”

- Dobrze byloby sie dogadac, bo teraz faktycznie wiedza o nas.

- „Ale nie wiedza, kim jestescie. I mysla, ze dopiero przybyles.”

- Bo to prawda.

- Nie tu, tylko na te planete. Uwazaja ze przybyles z gwiazd.

- Przeciez my tu jestesmy od tysiecy lat! Zyjemy tu!

- „Ludziom latwiej jest uwierzyc w male zielone ludziki z nieba niz w male, normalne ludziki na Ziemi.

background image

Wola Marsjan od krasnoludków.”

- Wiesz, chyba cie nie rozumiem - przyznal Masklin po namysle.

- „Nie przejmuj sie. Przyzwyczailam sie. Zreszta to nie jest wazne.” - Rzecz obrócila obiektyw,
przygladajac sie pomieszczeniu, i ocenila po pelnym obrocie: - „Przyjemne. Jakies laboratorium
naukowe... A to co?”

Pytanie dotyczylo plastikowej tacki lezacej kolo Masklina.

- Owoce, orzechy, mieso i jeszcze cos. Wydaje mi sie, ze chcieli sie dowiedziec, co jem. To calkiem
bystrzy ludzie: pokazalem na usta i od razu zrozumieli, ze jestem glodny.

- „Aha. Zaprowadz mnie do swojej spizarni.”

- Przepraszam?

- „Zaraz wytlumacze. Powiedzialam ci, ze monitoruje lacznosc?”

- Ciagle to mówisz.

- „Jest taki ludzki dowcip. Dowcip to humorystyczna anegdota albo opowiesc. Ten dotyczy ladowania
statku z innej planety na Ziemi. Wysiada z niego dziwnie wygladajacy obcy i mówi do dystrybutora
paliwa: „Zaprowadz mnie do swego przywódcy”. Gdy ze strony dystrybutora nie ma zadnej reakcji,
powtarza to samo do kosza na smieci, automatu telefonicznego i podobnych urzadzen. Dzieje sie tak,
gdyz nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygladaja ludzie. Wymienilam jeden wyraz na drugi, podobnie
brzmiacy, a pasujacy do twojej sytuacji. To jest wlasnie zabawna puenta, po której powinien nastapic
wybuch smiechu.”

Nastapila cisza.

- Aha - odezwal sie po chwili Masklin. - Ten obcy to taki zielony ludzik, o którym mówilas wczesniej?

- „Skad... zaraz! Poczekaj chwile!”

- A niby gdzie mam isc? Co sie stalo?

- „Slysze statek.”

Masklin wytezyl sluch.

- Ja nic nie slysze - przyznal rozczarowany.

- „W radiu!”

- Gdzie on jest? Zawsze mówilas, ze w górze, ale gdzie dokladnie?!

* * *

background image

Pozostale zaby przykucnely wsród mchu, by przeczekac goraco popoludniowego slonca.

Nisko na wschodzie widac bylo bialy sierp.

Milo byloby powiedziec, ze drzewne zaby maja o nim jakies legendy, ze uwazaja slonce i ksiezyc za
odlegle kwiaty, dajmy na to. Ze wierza, iz gdy dobra zaba umrze, to jej dusza leci do wielkiego kwiatu
na niebie...

Klopot polega na tym, ze mowa o zabach. A dla zab ksiezyc nazywal sie „.-.-.mipmip.-.-.”. Slonce
nazywalo sie „.-.-.mipmip.-.-.”. Wszystko nazywalo sie „.-.-.mipmip.-.-.”. Jak sie ma tylko jedno slowo
na okreslenie wszystkiego, to naprawde trudno miec legendy o czymkolwiek.

Pierwsza zaba zdawala sobie jednak niejasno sprawe z tego, ze z ksiezycem dzieje sie cos zlego.

Robil sie mianowicie jasniejszy.

* * *

- Zostawilismy statek na ksiezycu? - zdziwil sie Masklin. - Dlaczego?

- „Bo twoi przodkowie zdecydowali, ze tak bedzie najlatwiej miec na niego oko.”

Masklin nagle pojasnial jak chmura w sloncu.

- Wiesz, zanim sie to wszystko zaczelo, kiedy jeszcze mieszkalismy w dziurze, siadywalem nocami i
obserwowalem ksiezyc. Moze podswiadomie wiedzialem, ze...

- „Nic nie wiedziales. To, czego doswiadczales, to prymitywne przesady” - przerwala mu Rzecz.

Masklin przestal jasniec.

- Szkoda.

- „A teraz badz uprzejmy zachowac cisze. Statek czuje sie zagubiony i chce, zeby mu mówic, co ma
robic. Obudzil sie po pietnastu tysiacach lat, wiec mozna go zrozumiec.”

- Fakt, sam z rana nie jestem specjalnie bystry - przyznal Masklin.

* * *

Na Ksiezycu nie ma powietrza, nie ma wiec i dzwieku, co jest w sumie bez znaczenia, bo i tak nie ma
tam nikogo, kto móglby cokolwiek slyszec. Dzwiek w takich warunkach bylby marnotrawstwem.

Jest natomiast swiatlo.

Totez wyraznie widac bylo kleby ksiezycowego kurzu, wzbijajace sie ze skalistej równiny i zmieniajace
sie w chmure tak wielka, ze odbily sie od niej promienie sloneczne.

background image

U podstawy chmury cos sie wykopywalo.

* * *

- Zostawilismy go w dziurze?!

Na powierzchni szescianu zagraly wielobarwne wzory.

- „Tylko mi nie mów, ze dlatego zyles w dziurze. Inne nomy nie zyja po dziurach.”

- Wcale nie chcialem tak powiedziec - oburzyl sie Masklin. - Tylko zastanawialem sie...

Nagle zamilkl, wpatrujac sie tepo w szklana sciane, za która jakis czlowiek usilowal zainteresowac go
jakimis bazgrolami na tablicy.

- Musisz zatrzymac statek - oswiadczyl nagle zdecydowanie. - I to zaraz! Nie mozemy nim odleciec, bo
on nie nalezy tylko do nas. Nie mozemy go zabrac innym nomom!

* * *

Angalo, Gurder i Pion obserwowali z krzaków niebo. Slonce zblizalo sie do horyzontu, a ksiezyc migotal
niczym dekoracja gwiazdkowa.

- To musi byc statek! - ocenil z usmiechem Angalo. - Nic innego nie moglo go tak oswietlic. A wiec jest
w drodze!

- Nigdy nie sadzilem, ze to sie uda... - przyznal Gurder.

Angalo klepnal Piona w plecy i wskazal na ksiezyc.

- Widzisz, chlopie? To statek! Nasz statek!

Gurder podrapal sie po brodzie i przytaknal zamyslony.

- Tak. Nasz...

- Masklin mówil, ze w nim jest cala masa róznych takich - rozmarzyl sie Angalo. - I masa przestrzeni. Z
tego zreszta glównie znana jest przestrzen, ze jest pusta i jest jej duzo. Masklin mówil, ze on lata szybciej
od swiatla, ale pewnie mu sie cos pomylilo, bo jak by wtedy mozna bylo cos widziec? Jak wlaczy sie
swiatlo, a ono wypadloby z pokoju, to byloby ciemno... Ale na pewno lata szybko...

Gurder spojrzal na niebo - cos desperacko próbowalo sie przebic do jego swiadomosci, tylko nie
bardzo wiedzial co. Czul sie jakos tak dziwnie szaro.

- Nasz statek - baknal. - Ten, którym przylecialy tu nomy...

background image

- Wlasnie - przytaknal Angalo, praktycznie go nie sluchajac.

- I który zabierze nas wszystkich z powrotem - dodal Gurder.

- Tak mówi Masklin, a...

- Wszystkich - powtórzyl Gurder, z olowianym wrecz naciskiem.

- Pewnie, ze wszystkich. Nie sadze, zeby nam duzo czasu zajelo zorientowanie sie, jak sie nim kieruje, a
jak juz bedziemy wiedzieli; to bez problemów polecimy do kamieniolomu i zabierzemy wszystkich.

- A plemie Piona? - spytal Gurder.

- Och, ich naturalnie tez. Jakby sie uprzec, to i dla ich gesi by sie znalazlo miejsce.

- A inni?

- Jacy inni? - zdziwil sie Angalo.

- Krzew mówila, ze wszedzie sa grupy nomów. Na calym swiecie.

- A, oni! Nie wiem i prawde mówiac, malo mnie to interesuje. Nam potrzebny jest statek, o czym sam
doskonale wiesz.

- Ale jesli zabierzemy statek, to co oni beda mieli, kiedy beda go potrzebowac?

* * *

Masklin wlasnie zadal to samo pytanie.

- „010011010101110101010010110101110010” - odparla Rzecz.

- Co powiedzialas?!

- „Jak przestane uwazac, to moze nie byc statku dla nikogo” - oznajmila opryskliwie Rzecz. - „Wysylam
mu pietnascie tysiecy polecen na minute.”

Masklin sie nie odezwal.

- „To cala masa polecen” - dodala.

- Statek stanowi wlasnosc wszystkich nomów na tym swiecie - powiedzial Masklin z uporem.

- „010011001010010010…”

- Oj, zamknij sie i powiedz, kiedy statek sie tu pojawi?

- „0101011001... To co mam w koncu zrobic?... 01001100...”

background image

- Co?!

- „Mam sie zamknac albo mam ci powiedziec, kiedy statek tu przybedzie. Obu polecen nie jestem w
stanie wykonac.”

- Prosze, powiedz mi, kiedy przybedzie statek - powtórzyl cierpliwie Masklin - a potem sie zamknij.

- „Cztery minuty.”

- Cztery minuty?

- „Teraz to beda trzy minuty i iles tam sekund, ale w przyblizeniu mozna powiedziec, ze cztery minuty.
Dokladnie to trzy minuty trzydziesci osiem sekund, a raczej trzy minuty trzydziesci siedem sekund, a
za...”

- Przeciez nie bede tu tkwil, jesli to ma byc tak szybko! - przerwal jej Masklin, chwilowo zapominajac o
zobowiazaniach wzgledem wszystkich nomów tego swiata. - Jak sie mam stad wydostac?! To pudlo ma
dach!

- „Mam sie zamknac najpierw czy wydostac cie stad, a potem sie zamknac?” - spytala uprzejmie Rzecz.
- „Ludzie widzieli, jak biegasz?”

- Nie wiem, ale watpie.

- „To przygotuj sie do biegu, ale najpierw zatkaj sobie uszy!”

Z doswiadczenia Masklin wiedzial, ze najlepiej jest jej posluchac. Rzecz bywala czasami wkurzajaca,
ale ignorowanie jej rad naprawde sie nie oplacalo.

Swiatelka na czarnej scianie ulozyly sie na ulamek sekundy w ksztalt gwiazdy, a potem Rzecz zaczela
wyc. Dzwiek stawal sie coraz glosniejszy, az Masklin przestal go slyszec, za to doskonale czul przez
oslaniajace uszy dlonie. Mial wrazenie, jakby cos w jego glowie wywolywalo nieprzyjemne babelki.
Wlasnie otwieral usta, by kazac Rzeczy przestac, gdy przezroczyste sciany eksplodowaly, zmieniajac sie
w poszarpane fragmenty ukladanki, z których nagle kazdy zdecydowal sie, ze chce miec kolo siebie
troche miejsca. Kawalki dachu posypaly sie w dól, omal nie przygwazdzajac przy okazji Masklina.

- „Teraz bierz mnie i biegnij” - polecila Rzecz, zanim lawina przestala spadac.

Ludzie w pomieszczeniu obracali sie powoli w ich strone.

Masklin zlapal Rzecz i popedzil po wypolerowanej powierzchni stolu.

- Musze sie dostac na dól! - Rozejrzal sie desperacko: na drugim koncu stolu stala jakas maszyna z
mnóstwem swiatelek i zegarów. - Przewody! - Zmienil kierunek, uniknal opadajacej powoli wielkiej
dloni i z piskiem podeszew wyhamowal przy krawedzi blatu. - Musze cie zrzucic! - poinformowal Rzecz.
- Nie zdolam zejsc, niosac cie.

- „Nic mi nie bedzie.”

Ostroznie podszedl do krawedzi i zrzucil czarny szescian na podloge. Tak jak sie spodziewal, z
maszynerii biegl w dól caly pek przewodów. Skoczyl, zlapal jeden i na wpól sie zsunal, na wpól spadl na

background image

posadzke.

Ludzie ruszyli zewszad w jego strone w swój powolny sposób, ale bez trudu odnalazl Rzecz, zlapal ja i
pognal przed siebie. Widzac stope w brazowym bucie i granatowej skarpetce, zrobil zyg, a na widok
dwóch nastepnych w czarnych butach i czarnych skarpetkach zrobil zag. Katem oka dojrzal, jak te w
czarnych potykaja sie o te w brazowym...

Wokól zaroilo sie od butów i rak nieudolnie siegajacych ku niemu, ale Masklin byl juz rozmytym
ksztaltem, prujacym slalomem miedzy przeszkodami terenowymi.

Przed nim byla juz tylko pusta podloga.

Gdzies zaczal wyc alarm.

- „Kieruj sie ku drzwiom!” - zaproponowala Rzecz.

- Przeciez przez nie wejdzie tu wiecej ludzi!

- „No i dobrze, bo my stad wyjdziemy!”

Masklin dotarl do drzwi akurat w chwili, gdy sie otworzyly. W niewielkiej szparze wyraznie bylo widac
zblizajace sie nogi, totez nie tracac czasu na myslenie, przebiegl po najblizszym bucie, zeskoczyl na druga
strone i pobiegl korytarzem.

- Gdzie teraz? - spytal goraczkowo.

- „Na zewnatrz.”

- A to w która strone?

- W kazda.

- Serdeczne dzieki!

Drzwi wzdluz korytarza otwieraly sie i pojawialo sie w nich coraz wiecej ludzi, totez najwiekszym
problemem Masklina nie bylo teraz unikniecie zlapania, lecz przypadkowego rozdeptania. Noma
biegnacego z maksymalna predkoscia mógl zauwazyc jedynie naprawde bystry czlowiek.

- Dlaczego tu nie ma mysich dziur? - zdenerwowal sie nagle Masklin. - Kazdy budynek ma mysie
dziury!

But znalazl sie na podlodze o centymetry od niego, totez odskoczyl, zapominajac o pretensjach.

Korytarz wypelnil sie ludzmi, a w oddali rozleglo sie wycie drugiego alarmu.

- Po co to cale zamieszanie? - zdziwil sie Masklin. - Skoro jeden maly nom wywolal taki rozgardiasz, to
co by bylo, jakbysmy tu wpadli we czterech?

- „To nie ty, tylko statek. Zobaczyli go.”

Kolejny but omal nie umozliwil Masklinowi zdobycia glównej nagrody dla najbardziej plaskiego noma

background image

na calej Florydzie. Mimo rozpaczliwych wysilków nie zdolal sie zatrzymac i wpadl na but, który wydal
mu sie dziwnie znajomy. Blizsze ogledziny potwierdzily wrazenie - to bylo to Niezbedne Uliczne Obuwie
z Prawdziwa Gumowa Poszewka, a nad nim byly skarpetki Jegostyl Zapachoodporne, Gwarantowane
85 purcent Polyputheketlon. Czyli najdrozsza skarpetka swiata. Jeszcze wyzej byly blekitne spodnie,
chmura swetra i broda.

Czyli Wnuk Richard, 39.

Jak juz sie nabralo pewnosci, ze nikt nie obserwuje nomów, to wszechswiat wywijal kozla i robil, co
mógl, by udowodnic, ze ta pewnosc jest falszywa...

Masklin skoczyl z miejsca i wyladowal na nogawce spodni, akurat gdy Wnuk Richard dal krok. Bylo to
najbezpieczniejsze miejsce w okolicy, jako ze ludzie rzadko depcza sie nawzajem. Noga dala kolejny
krok, Masklinem machnelo w tyl i w przód, co nie ulatwialo mu wspinaczki po szorstkim materiale.
Obok znajdowal sie szew, wiec gdy Masklin do niego dotarl, zyskal znacznie lepszy chwyt.

Wnuk Richard, 39, oraz chmara innych ludzi, wpadajacych na siebie, zdazali w tym samym kierunku.
Wstrzasy byly takie, ze Masklin zrzucil buty, próbujac takze palcami nóg zlapac sie za material, i
tytanicznym zgola wysilkiem zdolal dotrzec do kieszeni. Dalej bylo juz prosciej - po metce wspial sie do
paska. Do metek i naszywek przyzwyczail sie w Sklepie, ale musial przyznac, ze ta byla imponujaca,
nawet jak na czlowieka. Cala pokryta napisami i przynitowana do spodni, zupelnie jakby Wnuk Richard
byl jakas odmiana maszyny.

- „Grossbergers hagglers, Najslynniejsze Jeansy” - przeczytal na glos. - Ale sie chwala... o, krowe
narysowali... Rzecz, jak myslisz, dlaczego ludzie nosza takie metki i napisy na ubraniach?

- „Moze jakby nie mieli napisane, to nie wiedzieliby, co jest co” - zaproponowala po namysle Rzecz.

- Prawdopodobnie - zgodzil sie Masklin. - Wlozylby spodnie zamiast koszuli i dziwil sie, czemu nie ma
dziury na glowe.

Przyjrzal sie jeszcze raz naszywce i zlapal za sweter.

- Tam pisze, ze te spodnie zdobyly zloty medal na Wystawie w Chicago w 1910 r. Jak na takie stare, to
niezle wygladaja.

Wnuk Richard wraz z pozostalymi ludzmi kierowal sie ku drzwiom prowadzacym na zewnatrz budynku.

Po swetrze bylo znacznie latwiej sie wspinac, totez Masklin, w koncówce chwytajac sie dlugich wlosów
Wnuka Richarda, szybko wdrapal sie na jego ramie. Ledwie sie usadowil, wyszli za próg i znalezli sie
pod blekitnym niebem.

- Jak dlugo jeszcze? - syknal Masklin, jako ze ucho Wnuka Richarda bylo tuz obok.

- „Czterdziesci trzy sekundy.”

Ludzie wpadali na siebie: wiekszosc wychodzila na parking, ale czesc próbowala akurat wejsc do
budynku, niosac jakies urzadzenia, poza tym wszyscy poruszali sie, wpatrzeni w niebo. Spora grupa
stala, skupiona wokól jednego czlowieka, który wygladal na mocno przestraszonego.

- Kto to jest? - spytal Masklin szeptem.

background image

- „Ten w srodku to najwazniejszy czlowiek w okolicy. Przybyl zobaczyc start promu, a teraz wszyscy
pozostali mu tlumacza, ze to wlasnie on powinien powitac statek.”

- A po co? Przeciez to nasz statek?

- „Ale oni sa przekonani, ze przybywa, by z nimi porozmawiac.”

- Skad im to przyszlo do glowy?

- „Bo uwazaja, ze sa najwazniejszymi istotami na tej planecie.”

- Aha.

- „Zadziwiajace, prawda?”

- Wszyscy wiedza, ze nomy sa wazniejsze. Przynajmniej wszystkie nomy to wiedza. - Masklin
zastanowil sie przez chwile, potrzasnal glowa i spytal: - Ten najwazniejszy czlowiek to jakis medrzec albo
co?

- „Nie wydaje mi sie. Inni wlasnie próbuja mu wytlumaczyc, co to jest planeta.”

- To on nie wie?!

- „Wielu ludzi nie wie. Panwiceprezydent jest jednym z nich. 001010011000”

- Znowu rozmawiasz ze statkiem?

- „Tak. Szesc sekund.”

- On naprawde...

- „Tak.”

Rozdzial dziesiaty

PRZYCIAGANIE: niedokladnie zrozumiale zjawisko powodujace, ze male rzeczy, np. nomy, trzymaja
sie duzych rzeczy, np. planet. Z powodu Nauki dzieje sie tak, obojetnie, czy wie sie o Przyciaganiu, czy
nie. Jest to najlepszy dowód na to, ze Nauka zdarza sie caly czas.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

background image

Angalo rozejrzal sie.

- Gurder, rusz sie!

Gurder, oparty o kepe trawy, z trudem lapal oddech.

- To na nic! - wycharczal. - Nie... mozemy... sami... walczyc... z ludzmi!

- Mamy Piona. A to jest calkiem dobra siekiera.

- Juz widze... jak sie... jej boja. Pewnie jakbys mial... dwie, to by... sie od razu poddali.

Angalo machnal pare razy siekiera. Bylo to dziwnie mile uczucie.

- Musimy spróbowac - powiedzial po prostu. - Chodz, Pion!... Na co patrzysz? Na gesi?

Pion jak zauroczony wpatrywal sie w niebo.

- Tam jest jakis punkcik - odparl Gurder, wytezajac wzrok.

- Pewnie ptak.

- Nie wyglada jak ptak.

- To pewnie samolot.

- Nie wyglada jak samolot.

Teraz wszyscy trzej wpatrywali sie w niebo.

Na którym widoczna byla czarna plamka.

- Nie myslisz, ze rzeczywiscie mu sie udalo? - spytal niepewnie Angalo.

Plamka zmienila sie w male czarne kólko.

- On sie nie rusza - zauwazyl Gurder.

- Na boki - dodal powoli Angalo. - On sie porusza w dól.

Male czarne kólko stalo sie wiekszym czarnym kólkiem, z podejrzeniem dymu lub pary wokól
krawedzi.

- To moze byc jakas odmiana pogody... - powiedzial niepewnie Angalo. - Jakas specjalnosc Florydy
czy co?

- Na przyklad co? Pojedynczy grad wielkosci... no, duzy. To statek! Leci po nas!

Kólko bylo juz kolem, a mimo to wygladalo, jakby bylo jeszcze bardzo daleko.

background image

- Jakby tak po nas przylecial kawalek dalej, to nie mialbym nic przeciwko krótkiemu spacerowi -
zaofiarowal sie Gurder.

- Ja tez. - W glosie Angala pojawily sie nutki desperacji. - On nie nadlatuje, on...

- ...spada - dokonczyl Gurder i spytal: - Biegniemy?

- Mozna spróbowac.

- A gdzie biegniemy?

- Najlepiej za Pionem. On zaczal juz dobra chwile temu.

* * *

Masklin, gdyby go ktos zapytal, przyznalby dobrowolnie, ze specjalista w dziedzinie rodzajów
transportu nie jest, za to wszystkie, z jakimi sie dotad zetknal, mialy jedna ceche wspólna - mianowicie
przód znajdujacy sie z przodu i tyl, który sie tam nie znajdowal. Dzieki temu bez trudu mozna bylo
rozpoznac, w która strone pojada.

Z nieba spadal dysk, czyli góra polaczona z dolem, majaca jedynie ostre krawedzie po bokach. Nie
wydawal zadnego dzwieku, ale na ludziach zdawal sie robic kolosalne wrazenie.

- To to? - upewnil sie na wszelki wypadek.

- „Tak.”

- Aha.

Nagle wszystko stalo sie jakby wyrazniejsze.

Statek nie byl wielki - na okreslenie jego wielkosci potrzebne bylo nowe slowo. I nie tyle spadal przez
chmury, ile rozpychal je. Kiedy juz sie wydawalo, ze wlasciwie ocenilo sie jego wielkosc, przeplywala
obok jakas chmurka i cala perspektywa ulatywala z wiatrem. Na okreslenie czegos tak wielkiego
powinno istniec specjalne slowo.

- On skraksuje? - spytal slabo.

- „Wyladuje na trawie. Nie chcialam przestraszyc ludzi.”

* * *

- Biegiem!

- A jak ci sie wydaje, jak ja sie poruszam?

background image

- On nadal jest wprost nad nami!

- Szybciej juz nie moge!

Trzy biegnace postacie okryl nagle cien.

- Zeby dostac sie az na Floryde i zostac rozgniecionym przez wlasny statek! - jeknal Angalo. - Przeciez
nikt w to nie uwierzy.

Cien poglebil sie, a jego brzegi pomknely po ziemi daleko przed nimi, szare z poczatku, potem coraz
ciemniejsze, niczym mroczna noc.

Ich wlasna, prywatna noc.

* * *

- Pozostali ciagle gdzies tam sa - zauwazyl Masklin cicho.

- „Oj! Zapomnialam” - przyznala niespodziewanie Rzecz.

- Ty podobno niczego nie zapominasz?

- „Ostatnio bylam raczej zajeta, prawda? Nie moge myslec o wszystkim. Moge myslec prawie o
wszystkim.”

- Wiec jak juz pamietasz, to badz uprzejma nikogo nie rozgniesc!

- „Zatrzymam go nad ziemia, nie ma obawy!”

Ludzie mówili wszyscy naraz, a czesc zaczela biec ku spadajacemu statkowi. Znacznie wieksza czesc
uciekala stamtad. Masklin zaryzykowal spojrzenie na twarz Wnuka Richarda - obserwowal statek z
dziwna, skupiona mina. Akurat gdy Masklin patrzyl, w jego strone zaczely powoli kierowac sie wielkie
oczy, a zaraz potem ruch ten przejela glowa i po paru sekundach Wnuk Richard przygladal sie uwaznie
temu, kto siedzial na jego ramieniu.

Bylo to ich drugie spotkanie, ale tym razem Masklin nie mial gdzie uciekac.

Postukal wiec energicznie w Rzecz.

- Mozesz spowolnic swój glos? - spytal, widzac, jak na twarzy Wnuka Richarda odmalowuje sie
zdumienie.

- „O co konkretnie ci chodzi?”

- Zebys powtórzyla, co powiem, ale wolniej i glosniej, zeby on mógl to zrozumiec.

- „Chcesz porozumiec sie z czlowiekiem?”

- Owszem. Mozesz to zrobic?

background image

- „Odradzam. To moze byc bardzo niebezpieczne.”

- W porównaniu z czym? - spytal Masklin, zaciskajac piesci. - I co moze byc grozniejszego od
nieporozumienia? Zaraz bedzie chcial mnie zlapac, to jest bezpieczne?! Powiedz mu, ze nie chcemy
nikogo skrzywdzic, ludzi tez nie. Powiedz mu, bo juz zaczyna ruszac reka!

I wyciagnal czarny szescian w strone ucha Wnuka Richarda.

Rzecz powiedziala cos wolno i basowo, i mówila, mówila, mówila.

Mina Wnuka Richarda stezala.

- Co mu powiedzialas? - W glosie Masklina obudzilo sie nagle podejrzenie.

- „Ze jesli wyrzadzi ci krzywde, to wybuchne i rozwale mu leb!”

- Nie zrobilas tego!

- „Zrobilam.”

- I ty to nazywasz porozumieniem?

- „A co, nie zrozumial? Nazwalabym to wielce skutecznym porozumieniem.”

- Ale to nie jest uprzejme. A poza tym nigdy mi nie mówilas, ze mozesz wybuchac.

- „Bo nie moge. Ale on tego nie wie. W koncu to tylko czlowiek.”

Statek zwolnil i dryfowal nad zielenia, dopóki nie spotkal wlasnego cienia. Przy nim wieza, z której
startowal prom, wygladala niczym biala slomka obok sporego czarnego talerza.

- Wyladowalas go na ziemi! - oznajmil oskarzycielsko Masklin. - A mialas go zatrzymac nad ziemia.

- „Nie jest na ziemi. Unosi sie nad ziemia.”

- Wyglada, jakby byl na ziemi.

- „Mówie, ze sie unosi nad ziemia” - powtórzyla cierpliwie Rzecz.

Wnuk Richard przygladal sie Masklinowi wzdluz wlasnego nosa z zaskoczona mina.

- A co go unosi? - Masklin stal sie dociekliwy.

No to Rzecz mu powiedziala.

- Ciotka kto? Skad sie tam wziela? Ma krewnych na statku?

- „Nie ciotka, tylko anty. Antygrawitacja!”

- Ale nie ma ognia ani dymu! - oswiadczyl oskarzycielsko Masklin.

background image

- „Ogien i dym nie sa konieczne.”

Ku statkowi tymczasem ruszyly rózne pojazdy, przewaznie wyjac syrenami.

- Sluchaj no... dokladnie jak wysoko nad ziemia on sie unosi?

- „Okolo czterech cali...”

* * *

Angalo lezal z nosem wtulonym w piach.

I nie mógl sie nadziwic, ze jeszcze zyje. Albo jesli juz nie zyl, to temu, ze wciaz byl zdolny do myslenia.
Moze faktycznie byl martwy i znalazl sie tam, gdzie nom udaje sie po smierci, gdziekolwiek by to bylo.

Na razie wygladalo to strasznie podobnie do tego, gdzie byl poprzednio.

Ostroznie przypomnial sobie, co bylo wczesniej - spojrzal w góre, zobaczyl to wielkie, co spadalo z
nieba prosto na jego glowe, i zrobil „padnij”, czekajac, ze w kazdej chwili stanie sie niewielka, mokra
plamka w wielkiej dziurze w ziemi.

Uznal, ze to nie nastapilo, a wiec prawdopodobnie nie umarl - cos tak waznego musialby zapamietac.

- Gurder? - spytal ostroznie.

- To ty? - odezwal sie glos Gurdera.

- Mam nadzieje. Pion?

- Pion! - powiedzial Pion gdzies w mroku.

Angalo zebral sie na czworaki i spytal:

- Ma ktos jakis pomysl, gdzie jestesmy?

- W statku? - zaproponowal niesmialo Gurder.

- Watpie. Tu jest ziemia, trawa i wszystko, co poprzednio.

- To gdzie jest statek? I dlaczego jest tak ciemno?

Angalo siadl i otrzepal ubranie.

- Nie wiem - przyznal. - Moze nas nie trafil, ale ogluszyl, a teraz jest juz noc?

- Wokól horyzontu widze swiatlo, a w nocy go nie ma, wiec to nie jest uczciwa noc.

Angalo rozejrzal sie: rzeczywiscie w oddali widac bylo waski pasek swiatla. W dodatku slychac bylo

background image

dziwny, cichy dzwiek, który raz uslyszany, zdawal sie wypelniac swiat.

Zaintrygowany Angalo wstal, by sie lepiej rozejrzec.

Dalo sie slyszec ciche lupniecie i stlumione ,Auc!”, po czym Angalo wrócil na ziemie. Gdy wstal,
delikatnie rozcierajac czubek glowy, jego dlon dotknela metalu, przykucnal wiec i przyjrzal sie temu, w
co trafil.

Przez dluzsza chwile panowala pelna namyslu cisza, po czym rozlegl sie nieco niepewny glos:

- Gurder, bedziesz mial klopoty z uwazaniem, wiec sie skup i posluchaj...

* * *

- Tym razem chce, zebys przetlumaczyla dokladnie to, co powiem. Jasne? - spytal niezbyt uprzejmie
Masklin. - Nie ma sensu dalej go straszyc!

Ludzie otoczyli statek. A raczej próbowali, bo zeby otoczyc cos o takich rozmiarach, trzeba strasznie
duzo ludzi.

Z oddali slychac bylo zblizajace sie silniki i syreny nastepnych ciezarówek. Chwilowo Wnuk Richard,
wpatrujacy sie nerwowo we wlasne ramie, pozostal sam.

- Poza tym chyba jestesmy mu cos winni - dodal Masklin. - Uzylismy jego satelity i zabralismy sporo
jego rzeczy.

- „Powiedziales, ze chcesz to zalatwic po swojemu. I bez pomocy ludzi” - przypomniala Rzecz.

- Teraz jest inaczej. Teraz mamy statek. Sami go zrobilismy. I nie musimy juz o nic prosic.

- „Chcialam tylko zwrócic uwage, ze to ty siedzisz na jego ramieniu, a nie on na twoim.”

- Tym sie nie przejmuj. Powiedz mu... popros go, zeby poszedl w strone statku. I powiedz „prosze”. I
powiedz mu, ze nie chcemy nikogo skrzywdzic. Zwlaszcza siebie.

Zdawalo sie, ze minela cala wiecznosc, nim Wnuk Richard skonczyl odpowiadac, ale w koncu ruszyl w
strone statku.

- I co powiedzial? - spytal Masklin, trzymajac sie kurczowo swetra.

- „Nie wierze w to.”

- Co, nie wierzy mi?!

- „Ja nie wierze! Powiedzial, ze jego dziadek ciagle mówil o malych ludziach, ale on w nich nie wierzyl,
az dotad. Pytal, czy ty jestes taki jak ci w starym Sklepie.”

Masklinowi opadla szczeka, choc wiedzial, ze Wnuk Richard uwaznie go obserwuje.

background image

- Powiedz mu, ze tak - wykrztusil po chwili.

- „Jak chcesz. Ale nie sadze, zeby to byl dobry pomysl.” - Mimo to Rzecz zadudnila basowo.

Wnuk Richard oddudnil.

- „Mówi, ze jego dziadek zartowal o malych ludziach zyjacych w Sklepie. Mówil, ze przynosza mu
szczescie.”

Masklin znów poczul, ze swiat dal fikolka, i to wlasnie w chwili, w której wydawalo mu sie, ze go
wreszcie rozumie.

- Czy jego dziadek kiedykolwiek widzial noma? - spytal slabo.

- „Mówi, ze nie, ale kiedy dziadek albo jego brat zostawali wieczorami i nocami w biurze, slyszeli w
scianach rózne odglosy i zartowali, ze to sklepowe krasnoludki. Mówi, ze kiedy byl maly, dziadek
opowiadal mu o malych ludziach, którzy nocami bawili sie w Sklepie zabawkami.”

- Przeciez sklepowe nomy nigdy czegos takiego nie robily!

- „A czy ja powiedzialam, ze on mówi prawde?”

Statek byl znacznie blizej, ale wciaz nie bylo w nim widac niczego, co przypominaloby okna lub drzwi.
Mial tyle samo otworów co jajko.

Masklin zas czul, ze mózg mu sie kotluje - zawsze uwazal ludzi za w miare inteligentnych (nomy badz co
badz byly inteligentniejsze, a szczury nieglupie). Mozna bylo sie nawet zgodzic, ze lisy maja szczypte
inteligencji. Skoro na swiecie bylo jej tyle, ze starczylo dla lisów, to i ludziom musialo sie cos dostac. To,
z czym sie teraz zetknal, bylo czyms wiecej niz inteligencja.

Przypomnial sobie ksiazke „Podróze Guliwera”, która byla dla nomów podwójnym zaskoczeniem. Raz
z uwagi na to, co opisywala, a dwa - gdy sie okazalo, ze to wszystko bylo wymyslone. W Sklepie bylo
sporo takich ksiazek. Zawsze zreszta przysparzaly nomom mase klopotów. Widocznie z jakichs
powodów ludzie musieli czytac nieprawde.

Nigdy nie wierzyli, ze nomy istnieja, ale chcieli w to wierzyc - i to bylo najbardziej zaskakujace.

- Powiedz mu, ze musze sie dostac na statek - polecil wreszcie.

Gdy Rzecz skonczyla buczec, Wnuk Richard odszepnal, co przypominalo solidna wichure.

- „Mówi, ze jest za duzo ludzi.”

- Swoja droga, to co oni wszyscy tu robia? - zdziwil sie Masklin. - Dlaczego sie nie boja?!

Odpowiedz Wnuka Richarda przypominala kolejna wichure.

- „On mówi, ze mysla, ze lada chwila przybysze z innej planety wyjda, zeby z nimi porozmawiac.”

- Dlaczego?

background image

- „Nie wiem. Moze nie chca byc sami.”

- Przeciez wewnatrz nikogo nie ma! To nasz statek i...

Nagle cos zawylo.

I to tak, ze wszyscy zatkali sobie uszy.

Po czarnym kadlubie przemknely wielobarwne wzory swietlne najpierw w jedna strone, potem w druga.
A potem zniknely.

Za to zawylo ponownie.

- Tam nikogo nie ma, prawda? - upewnil sie Masklin. - Zadnych hibernowanych czy mrozonych
nomów, ani niczego?

Niedaleko czubka statku otworzyla sie prostokatna klapka, cos zaszumialo i z otworu wystrzelil plomien
czerwonego swiatla, który zapalil kepe zarosli kilkaset jardów od burty.

Ludzie zaczeli uciekac.

Statek uniósl sie kilka stóp, kolyszac sie alarmujaco, po czym szarpnelo nim w bok. Znieruchomial na
moment i wystrzelil prosto w góre. Zatrzymal sie dosc wysoko, po czym fiknal koziolka. I zawisl bokiem
w dól. Wreszcie opadl z powrotem i wyladowal. W ogólnym rozumieniu tego slowa, z jednej bowiem
strony dotknal ziemi, a druga pozostala nieco wyzej, opierajac sie na... niczym.

Na koniec statek odezwal sie glosno.

Dla ludzi musialo to brzmiec jak nieco zwariowany szczebiot.

W rzeczywistosci dalo sie slyszec:

- Przepraszam!... Mówilem „przepraszam”, no nie?... To jest mikrofon?... Nie moge znalezc guzika
otwierajacego te przeklete drzwi... spróbujmy tego...

Otworzyla sie inna klapa odslaniajaca prostokatny otwór, z którego wylalo sie blekitne swiatlo.

I ponownie ryknal dziwnie znajomy glos:

- Mam! - Potem cos zalomotalo glucho, jakby ktos pukal w mikrofon, nie majac pewnosci, czy dziala. -
Masklin, jestes tam?

- To Angalo! - domyslil sie Masklin. - Nikt inny tak nie prowadzi! Powiedz Wnukowi Richardowi, ze
musze sie dostac na statek. Prosze!

Gdy Rzecz skonczyla, Wnuk Richard przytaknal.

Ludzie krecili sie w poblizu statku, nie bardzo wiedzac, co robic, gdyz drzwi byly za wysoko, by mogli
ich dosiegnac. Masklin zlapal sie kurczowo swetra, gdy Wnuk Richard energicznie przepychal sie wsród
zamieszania.

background image

Statek znowu zawyl.

- Tego... - Angalo najwyrazniej mówil do kogos innego. - Nie jestem pewien tego guzika... moze to
jest...co?... Pewnie, ze go nacisne, niby dlaczego nie? Jest kolo tego, co otwiera drzwi, to musi byc
bezpieczny... Sluchaj, zamknij sie, dobrze?

Z otworu opadla na ziemie srebrzysta rampa. Byla wystarczajaco szeroka, by mógl po niej wejsc
czlowiek.

- A widzisz? - ucieszyl sie Angalo.

- Rzecz, mozesz pogadac z tym maniakiem? - zaniepokoil sie Masklin. - To jest z Angalem. Powiedz
mu, gdzie jestem i ze próbuje dostac sie na statek...

- „Nie moge, bo wlasnie odcial lacznosc. Naciska przypadkowo i przestawia wszystko, czego zdola
dosiegnac. Nalezy tylko miec nadzieje, ze nie nacisnie tego, czego nie trzeba.”

- Mówilas, ze mozesz powiedziec statkowi, co ma robic?!

- „Ale nie wtedy, kiedy jest na nim chocby jeden nom. I nie moge mu zakazac zrobic czegos, co kazal
mu zrobic nom. Na tym polega bycie maszyna” - wyjasnila Rzecz zgryzliwie.

Wnuk Richard pchal sie z determinacja, ale poniewaz wszyscy sie pchali, tylko kazdy w inna strone,
niesporo mu szlo. W dodatku wszyscy krzyczeli - i znów kazdy co innego.

Masklin westchnal.

- Popros go, zeby mnie postawil na ziemi - polecil i dodal: - Tylko potem powiedz „dziekuje”. I
powiedz... ze byloby milo, gdybysmy mogli wiecej porozmawiac.

Rzecz powiedziala.

Wnuk Richard wygladal na zaskoczonego.

Rzecz powiedziala jeszcze cos.

Dlon Wnuka Richarda uniosla sie i skierowala ku Masklinowi.

Byl to jeden z tych przerazajacych momentów, które Masklin mial na prywatnej czarnej liscie, i musial
przyznac, ze bierne czekanie, az czlowiek go zlapie, bylo gorsze zarówno od samodzielnej jazdy
wierzchem na lisie, jak i kierowania ciezarówka czy lotu gesia. Gdy olbrzymie paluchy ujely go w pasie,
zamknal oczy.

- Masklin?! - zawyl statek. - Jak ci sie cos zlego stanie, to beda klopoty! Ostrzegam!

Wnuk Richard zlapal go delikatnie, jak cos niezwykle cennego i kruchego, i powoli opuscil na ziemie.
Masklin otworzyl oczy, gdy na niej stanal, i stwierdzil, ze znajduje sie w lesie ludzkich nóg. Odwrócil sie
ku wciaz pochylonemu Wnukowi Richardowi i starajac sie mówic tak basowo i wolno, jak tylko potrafil,
wypowiedzial jedyne slowa, jakie w ciagu ostatnich pieciu tysiecy lat nom skierowal do czlowieka.

Brzmialy one: - Do widzenia.

background image

A potem ruszyl przez nozna gestwine.

U podnóza rampy stalo kilku ludzi w urzedowych spodniach i masywnych butach, ale to nie stanowilo
dla niego najmniejszego problemu - ominal ich z wprawa i pognal na góre ku otworowi, z którego
promieniowal blekitny blask. Gdy byl w polowie drogi, u szczytu rampy pojawily sie dwa ciemne punkty.

Rampa byla dluga, a on nie spal od wielu godzin. Teraz zalowal, ze sie nie zdrzemnal, gdy ludzie go
ogladali - poslanie wydawalo sie wygodne. Ale mial wtedy inne zmartwienia, a teraz to dawalo sie
odczuc - jego nogi chcialy sie polozyc i spac. Niewazne gdzie, byle szybko.

Punkty zmienily sie w glowy Gurdera i Piona, ale jakos wolno, gdyz juz nie byl w stanie biec: poruszal
sie w sposób zblizony do zataczania sie. Zdolal jednak dotrzec do drzwi, a dalej obaj zlapali go za rece i
wciagneli na poklad statku.

Masklin odwrócil sie i spojrzal w dól na morze ludzkich twarzy. Po raz pierwszy od opuszczenia Sklepu
spogladal z góry na ludzi. To, ze najprawdopodobniej go nie widzieli, bylo bez znaczenia.

- Caly jestes? - spytal troskliwie Gurder. - Zrobili ci cos?

- Caly jestem i nic mi nie zrobili - wymamrotal.

- Wygladasz okropnie.

- Powinnismy z nimi porozmawiac, wiesz, Gurder. Oni nas potrzebuja.

- Jestes calkiem pewien, ze sie dobrze czujesz? - Gurder przyjrzal mu sie podejrzliwie.

Masklin mial wrazenie, ze ma pelno waty w glowie, ale mimo to zdolal zadac pytanie:

- Wierzyles w Arnolda Brosa (zal. 1905)?

- Tak.

- On w ciebie tez wierzyl. - Masklin usmiechnal sie tryumfujaco. - I co ty na to?

A potem powoli, ale stanowczo zwinal sie i osunal na poklad.

Rozdzial jedenasty

STATEK: maszyna, na której pokladzie nomy opuscily Ziemie. Nie wiemy o nim jeszcze wszystkiego,
ale poniewaz zbudowaly go nomy, uzywajac Nauki, dowiemy sie.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

background image

Rampa zwinela sie, drzwi zamknely, a statek uniósl wysoko ponad glowami zgromadzonych.

I pozostal tam do zmroku.

Ludzie próbowali oswietlic go róznokolorowymi swiatlami, grali mu rózne dzwieki, a w koncu
przemawiali w kazdym znanym im jezyku.

Statek ignorowal wszystkie ich próby.

* * *

Masklin obudzil sie.

Znajdowal sie w niezwykle niewygodnym lózku. Bylo za miekkie dla kogos przyzwyczajonego do
spania na ziemi. W Sklepie nomy sypialy na dywanach, ale Masklin spal na desce, uzywajac szmatki
jako przykrycia, a i tak uwazal to za luksusy.

Czym predzej wiec siadl i rozejrzal sie.

Pokój byl raczej skromnie urzadzony: poza lózkiem staly tam jeszcze stól i krzeslo.

Stól i krzeslo!

W Sklepie nomy robily meble z pudelek od zapalek i szpulek do nici. Nomy zyjace poza Sklepem nie
wiedzialy nawet, co to takiego meble.

A tu staly sobie zwykle ludzkie meble, tylko nomich rozmiarów.

Pospiesznie wstal i pomaszerowal po metalowej podlodze do metalowych drzwi. Takze nomich
rozmiarów. Drzwi zrobionych przez nomy dla nomów.

Prowadzily na korytarz o scianach doslownie usianych drzwiami. Korytarz nie byl brudny czy zakurzony
- wrecz przeciwnie, ale sprawial wrazenie dziwnie starego. Zupelnie jakby od dawna pozostawal nie
uzywany i nieprzyzwoicie czysty.

Masklin prawie odskoczyl, gdy cos malego ruszylo ku niemu z cichym pomrukiem. Wygladalo zupelnie,
jakby bylo na gasienicach, z przodu mialo obrotowa szczotke, która zgarniala kurz do otworu w
kadlubie. A raczej zgarnialaby, gdyby byl w okolicy jakis kurz. Ciekawe, ile razy czyscilo tak czysty
korytarz, czekajac na powrót nomów...

Rozmyslania przerwalo mu owo cos, wpadajac mu na noge. Bipnelo oburzone i skierowalo sie w
przeciwna strone, wiec poszedl za nim.

Po parunastu krokach minal innego cosia, który wedrowal sobie po suficie, cicho poszczekujac.

background image

Czyszczac jego idealna powierzchnie.

Skrecil za róg i prawie wpadl na Gurdera.

- A, wstales! - powital go Gurder.

- Wstales... to jest wstalem. Sluchaj no... jestesmy na statku, tak?

- Jest zadziwiajacy...! - oznajmil Gurder.

Wygladal nieco dziko, glównie z powodu rozbieganego wzroku i wlosów sterczacych we wszystkie
strony.

- Jestem pewien, ze jest - zapewnil go na wszelki wypadek Masklin.

- Ale tu sa te wszystkie... i takie wielkie... i jest to olbrzymie... i nie uwierzysz, jakie przestronne... i jest
tyle... - Gurder umilkl: wygladal jak ktos, kto musi sie nauczyc mnóstwa nowych slów, zanim zacznie
cokolwiek opisywac. - On jest za duzy! Chodz! - Zlapal Masklina za ramie i pociagnal za soba.

- Jak sie tu dostaliscie? - zainteresowal sie Masklin.

- Angalo cos nacisnal, otworzyla sie jakas klapa i bylismy w srodku, a potem byla winda i znalezlismy
sie w wielkiej sali z fotelem, na którym Angalo natychmiast siadl. Zaraz zapalily sie te wszystkie
swiatelka, no wiec naturalnie zaczal naciskac wszystkie guziki, jakie znalazl, i przestawiac wszystkie
dzwignie, jakich mógl dosiegnac.

- Nie próbowales go powstrzymac?!

- Znasz go i wiesz, jakiego ma fiola na punkcie kierowania pojazdami. Rzecz próbuje dojsc z nim do
ladu i wymusic sensowne postepowanie. Gdyby nie ona, juz pewnie bysmy sie obijali o gwiazdy -
zaprorokowal ponuro Gurder, wchodzac w kolejne tubowo sklepione wejscie.

Za nim znajdowala sie...

No, sala albo pomieszczenie. Bo na pokój bylo za duze, ale znajdowalo sie przeciez wewnatrz statku.
Masklin zreszta jedynie dzieki swiadomosci, ze jest na statku, nie uznal, ze znalazl sie na zewnatrz,
bowiem pomieszczenie bylo ogromne - wieksze niz najwieksze dzialy w Sklepie.

Sciany pokrywaly ekrany i skomplikowanie wygladajace panele. Sala pograzona byla w pólmroku,
tylko jej srodek byl dokladnie oswietlony, dzieki czemu wyraznie widoczny byl Angalo, prawie tonacy w
duzym, miekkim fotelu.

Przed nim na pochylonej metalowej konsolecie pelnej guzików i przelaczników stala Rzecz. Nie trzeba
bylo specjalnej bystrosci, by wiedziec, ze oboje sie klócili, i to od dosc dawna. Potwierdzil to zreszta
Angalo, oswiadczajac oskarzycielsko, ledwie zobaczyl Masklina:

- Ona nie chce zrobic tego, co jej kaze!

Rzecz wygladala tak czarno, szesciennie i uparcie, jak tylko potrafila.

- „On chce pilotowac statek” - oznajmila równie oskarzycielsko.

background image

- Jestes maszyna! Musisz robic to, co ci sie kaze! - wybuchnal Angalo.

- „Jestem inteligentna maszyna. I nie po to tyle sie nameczylam, zeby skonczyc jako cos
nieinteligentnego, za to bardzo plaskiego, na dnie wielkiej dziury w ziemi. Nie potrafisz pilotowac statku.
I jeszcze dlugo nie bedziesz potrafil.”

- Skad wiesz? Nie pozwolilas mi spróbowac, to skad mozesz wiedziec?! Kierowalem juz ciezarówka i
co? To nie moja wina, ze te wszystkie drzewa i latarnie wyrastaly mi na drodze - oburzyl sie Angalo.

- Nie wydaje ci sie, ze statek jest trudniejszy do prowadzenia? - spytal uprzejmie Masklin.

- Caly czas sie ucze. Proscizna. Kazdy guzik ma na sobie obrazek, zobacz...

Nacisnal jakis i jeden z ekranów rozjasnil sie, pokazujac tlum w dole.

- Czekaja, odkad odlecielismy - poinformowal Masklina Gurder.

- A czego chca? - zdziwil sie Angalo.

- Skad mam wiedziec? - zdziwil sie dla odmiany Gurder. - Kto moze wiedziec, czego chca ludzie?

- Róznosci próbowali - dodal Angalo. - Swiatlami blyskali, muzyke puszczali. I przez radio, jak mówi
Rzecz, tez ciagle nadaja.

- Próbowales im odpowiedziec? - spytal Masklin.

- Nie mam im nic do powiedzenia, to po co sie mialem odzywac? - Angalo wzruszyl ramionami i
postukal Rzecz, wracajac do tego, co wazniejsze. - Dobra, panie Spryciulec. Jesli nie ja mam kierowac
statkiem, to kto?

- „Ja.”

- Jak?

- „Kolo siedzenia jest wglebienie, widzisz?”

- Widze. Tak na oko, twoich rozmiarów.

- „Wlóz mnie tam.”

Angalo wzruszyl ramionami i zrobil, co chciala Rzecz. Wsunela sie gladko w podloge, az tylko górna jej
powierzchnia troche wystawala.

- Sluchaj no... niczego nie moge robic? No, chociazby wycieraczki albo cos... - zaproponowal
ugodowo Angalo. - Glupio sie czuje, tak tu siedzac i nic nie robiac.

Rzecz zignorowala go calkowicie. Przez chwile poblyskiwala swiatelkami, jakby w mechaniczny sposób
sadowiac sie wygodnie, po czym oznajmila znacznie glosniej i bardziej basowo niz kiedykolwiek dotad:

- „DOBRZE.”

background image

Na sali zaplonely swiatla, zaczynajac od miejsca, w którym znajdowala sie Rzecz. Na ekranach
pojawily sie krajobrazy i gwiazdy, panele rozmigotaly sie róznokolorowymi swiatelkami, a lampy w
suficie zalaly calosc dziennym swiatlem. Gdzies w oddali cos zalomotalo, wszedzie dalo sie slyszec
cichutkie potrzaskiwanie towarzyszace budzeniu sie elektrycznosci. Powietrze zapachnialo jak przed
burza.

- Zupelnie jak w Sklepie w czasie Kiermaszu Swiatecznego! - ucieszyl sie Gurder.

- „WSZYSTKIE SYSTEMY SPRAWNE” - zadudnila Rzecz. - „PODAC MIEJSCE
PRZEZNACZENIA.”

- Co? - zdziwil sie Masklin. - Nie wrzeszcz!

- „Gdzie lecimy?” - spytala Rzecz normalnym tonem. - „Musisz podac, gdzie chcesz sie dostac.”

- Do kamieniolomu.

- „A gdzie to jest?”

- No jak to... gdzies w tamta strone. - Masklin machnal reka, wyznaczajac przynajmniej cwiartke kola
tym ruchem.

- „W która strone?” - spytala cierpliwie Rzecz.

- Skad mam wiedziec?! A ile tam jest stron?

- Rzecz, chcesz powiedziec, ze nie znasz drogi powrotnej do kamieniolomu? - spytal Gurder.

- „Wlasnie. Nie znam.”

- Zgubilismy sie?

- „Skadze. Wiem, na jakiej planecie sie znajdujemy.”

- Nie moglismy sie zgubic, bo wiemy, gdzie jestesmy - ocenil Gurder. - My tylko nie wiemy, gdzie nie
jestesmy.

- A jakbys poleciala wysoko w góre, nie odnalazlabys kamieniolomu? - spytal Angalo. - Z góry
wszystko widac, wiec to tylko kwestia wysokosci.

- „Mozna spróbowac.”

- A ja moge?

- „Wcisnij lewy pedal i pociagnij zielona dzwignie.”

Nie bylo slychac zadnego dzwieku, ale zmienil sie rodzaj ciszy. Masklin przez moment poczul sie bardzo
ciezki, potem jednak mu przeszlo. Obraz na ekranie sie zmniejszyl.

- To sie nazywa latanie! - Angalo byl szczesliwy. - Zadnego halasu i nic niczym nie wymachuje.

background image

- A wlasnie, gdzie jest Pion? - przypomnial sobie Masklin.

- Paleta sie po statku - wyjasnil Gurder. - Sadze, ze poszedl poszukac czegos do jedzenia.

- Przeciez tu nikogo nie bylo od pietnastu tysiecy lat!

- Moze ktos cos zostawil na dnie jakiejs szuflady. - Gurder wzruszyl ramionami. - Sluchaj, Masklin,
musze z toba pogadac.

- Tak? To gadaj.

Gurder podszedl blizej, spogladajac niepewnie na Angala rozwalonego w fotelu z wyrazem blogiego
szczescia na obliczu.

- Nie powinnismy tego robic - powiedzial cicho. - Wiem, ze to okropne po tym wszystkim, co
przeszlismy, ale to nie tylko nasz statek. On nalezy do wszystkich nomów na tej planecie.

Wyraznie mu ulzylo, gdy Masklin przytaknal.

- Rok temu nie uwierzylbys w to, ze istnieja nomy poza Sklepem - przypomnial mu mimo wszystko
Masklin.

- No... cóz... To bylo rok temu, a teraz jest teraz. Nie wiem, w co wierze, ale wiem, ze musza byc
tysiace nomów, o których istnieniu nie wiemy. Moga istniec chocby nomy zyjace w innych Sklepach! My
mielismy szczescie, bo mielismy Rzecz, ale jak zabierzemy statek, to dla nich nie pozostanie nawet
nadzieja!

- Wiem - przyznal ponuro Masklin. - I co mamy zrobic? My potrzebujemy statku juz zaraz.
Natychmiast. A jak, tak w ogóle, mamy znalezc inne nomy?

- Mamy statek! - przypomnial Gurder.

Masklin wskazal na ekran, na którym coraz odleglejszy krajobraz powoli przeslanialy chmury.

- Odszukanie ich zajeloby wiecznosc, a znalezc je i tak mozna tylko, bedac na Ziemi. Jakbys zapomnial,
nomy doskonale sie ukrywaja. Wy, w Sklepie, nie mieliscie o nas pojecia, a zylismy zaledwie o kilka mil
od siebie. Plemienia Piona w ogóle bysmy nie znalezli, gdyby nie przypadek. Poza tym jest jeszcze jeden
maly problem: wiesz, jakie sa nomy. Wiekszosc pozostalych najprawdopodobniej nie uwierzy nawet w
statek - dodal Masklin.

Gurder wygladal wyjatkowo nieszczesliwie, ale wyznal otwarcie:

- Prawda. Sam bym w niego nie uwierzyl. Nadal nie wiem, czy wierze, a przeciez jestem na statku.

- Jak znajdziemy jakies nadajace sie do zamieszkania miejsce, mozemy wyslac statek z powrotem po
pozostalych. A przynajmniej po tych, których zdolamy odnalezc - zaproponowal Masklin. - Angalo
bedzie szczesliwy jak nie wiem co, gdy bedzie mógl go choc troche popilotowac...

Urwal, gdyz Gurder zaczal sie trzasc, co w pierwszej chwili wygladalo na smiech. Dopiero lzy cieknace
mu po policzkach wyjasnily sprawe.

background image

- Eee... - baknal Masklin, nie bardzo wiedzac, o co chodzi.

- Przepraszam... - wymamrotal Gurder. - To przez te wszystkie zmiany... Dlaczego choc przez piec
minut wszystko nie moze zostac po staremu? Za kazdym razem, jak wreszcie zaczynam cos rozumiec, to
sie zmienia w cos innego, a ja w durnia! A ja tylko chce cos prawdziwego, w co moge uwierzyc! Komu
to szkodzi?

- Wydaje mi sie, ze po prostu trzeba miec elastyczny umysl. - Masklin wiedzial, ze takie wyjasnienie
niewiele pomoze.

- Elastyczny? Ja ostatnio mam tak elastyczny umysl, ze moge go wyciagnac przez uszy i zawiazac pod
szyja! - wybuchnal Gurder. - I moge ci powiedziec, ze wcale mi sie to jak dotad nie przydalo! Gdybym
ciagle wierzyl w to, czego mnie w mlodosci nauczyli, to wyszedlbym na glupka tylko raz i tylko raz bym
sie pomylil! A tak myle sie caly czas!

I odmaszerowal w glab korytarza.

Obserwujac jego malejaca postac, Masklin nie po raz pierwszy zastanawial sie, czy nie wolalby wierzyc
w cos równie mocno jak Gurder. Wtedy mialby az nadto powodów do narzekania. Albo czy nie lepiej
bylo pozostac w jamie. Nie liczac tego, ze bylo chlodno i glodno, i ze co rusz ktos zostawal zjedzony, nie
bylo wtedy tak najgorzej. Przynajmniej byl wtedy z Grimma i razem im bylo chlodno i glodno. A tak bylo
mu cieplo i samotnie i...

Rozmyslania przerwal mu nagly ruch z boku. Byl to Pion trzymajacy talerz z owocami, tak, to musialy
byc owoce. Masklin zdecydowal, ze chwilowo odlozy na bok kwestie samotnosci, gdyz glód tylko
czekal na okazje, by dac sie odczuc. Co prawda nigdy nie widzial owocu o takiej barwie czy ksztalcie...
ale i tak sie poczestowal.

Smakowalo jak orzechowa cytryna.

- Calkiem niezle zachowane - ocenil. - Gdzies to znalazl?

Okazalo sie, ze owoc pochodzi z maszyny stojacej w pobliskim korytarzu. Operacja, jak odkryl Pion,
okazala sie niezwykle prosta - na przodzie znajdowalo sie kilkaset obrazków róznych rodzajów jedzenia.
Gdy sie któregos dotknelo, w maszynie cos chwile mruczalo i pokazane danie wyjezdzalo przez otwór z
boku, od razu na talerzu. Masklin spróbowal na poczatek kilku owoców, zielonego, skrzypiacego
warzywa i kawalka miesa, które smakowalo jak wedzony losos.

- Ciekawe, jak ona to robi? - zastanowil sie po zaspokojeniu pierwszego glodu.

- „Gdybym ci powiedziala, ze to dzieki molekularnemu rozkladowi surowych pierwiastków i
ponownemu ich polaczeniu w zamawiany produkt, to bys zrozumial?” - zapytal w odpowiedzi glos ze
sciany.

- Nie - stwierdzil uczciwie Masklin.

- „A wiec dzieki Nauce.”

- Aa! A to wszystko w porzadku. To ty, Rzecz?

background image

- „Ja.”

Dogryzajac lososiowe danie miesne, Masklin wrócil do sali i poczestowal Angala. Na wielkim ekranie
glównym widac bylo same chmury.

- W tym niczego nie widac, nie tylko kamieniolomu - ocenil.

Angalo przestawil jakas dzwignie i Masklin na moment zrobil sie znowu niesamowicie ciezki.

Obaj przyjrzeli sie ekranowi.

- No! - sapnal z podziwem Angalo.

- To wyglada znajomo. - Masklin pogrzebal po kieszeniach i wyjal nieco sfatygowana mape, jedyna,
jaka udalo im sie znalezc w Sklepie.

Rozlozyl ja na kolanie i porównal z obrazem na ekranie.

Obraz przedstawil dysk zrobiony glównie z róznych odcieni blekitu i bialych kawalków chmur.

- Masz jakis pomysl, co to moze byc? - zainteresowal sie Angalo.

- Nie, ale wiem, jak sie nazywaja niektóre kawalki. To grube na górze, a cienkie na dole, to Ameryka
Poludniowa. Tylko nic nie jest na niej napisane, a na mapie jest. Dziwne.

- Kamieniolomu dalej nie widze - zmartwil sie Angalo.

Masklin przygladal sie to mapie, to ekranowi. Grimma mówila o tych zabach, one zyly chyba w tej
Ameryce. Przypomnialo mu sie, jak mówila, ze kiedy sie wie o zabach w kwiatach, to nie jest sie tym,
kim dawniej.

Zaczynalo mu switac, o co jej chodzilo.

- Kamieniolom na razie moze poczekac - powiedzial nagle.

- „Powinnismy tam dotrzec najszybciej, jak tylko mozna, dla dobra wszystkich” - oznajmila
niespodziewanie Rzecz.

Masklin zastanowil sie i musial przyznac, ze ma racje. W kamieniolomie wszystko sie moglo przydarzyc i
statek na pewno wszystkim by sie przydal.

A potem zaswitala mu w glowie zlosliwa mysl - od dawna robi wszystko dla dobra wszystkich innych
nomów, to chyba czas zrobic wreszcie cos dla siebie. Moze statek ma problemy ze znalezieniem innych
nomów, ale z zabami powinien miec mniej klopotów. Tym bardziej ze on, Masklin, mógl mu w tym
pomóc.

- Rzecz - oswiadczyl. - Lecimy do Ameryki Poludniowej. I nie klóc sie ze mna!

background image

Rozdzial dwunasty

ZABY: niektórzy uwazaja, ze wiedza o nich jest istotna. Sa male i zielone. Albo zólte. I maja po cztery
nogi. Kumkaja. Mlode zaby to kijanki. I uwazam, ze to wszystko, co trzeba wiedziec o zabach.

Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii

Oto planeta, co prawda wiekszosc jej powierzchni pokrywa woda, ale i tak nazywa sie Ziemia.

„Zblizenie”

Oto kraj... blekity, zielenie i brazy w sloncu i dlugie deszczowe chmury, poprzez które przebijaja góry...

„Zblizenie”

...góra - zielona i mokra, a na niej...

„Zblizenie”

...drzewo obrosniete mchem i kwiatami...

„Zblizenie”

Oto kwiat z jeziorkiem w srodku. Epifityczna bromelida.

Jego platki prawie sie nie trzesly, gdy przedostaly sie przez nie trzy bardzo male i bardzo zlote zabki i
znieruchomialy zaskoczone, wpatrujac sie w jeziorko czystej wody. Po chwili dwie spojrzaly na trzecia,
czekajac, zeby powiedziala cos stosownego w tym historycznym momencie.

No wiec powiedziala:

- .-.-.mipmip.-.-.

A potem wszystkie trzy zsunely sie do wody.

Choc zaby potrafia zauwazyc róznice miedzy dniem a noca, nie sa specjalnie mocne w kwestii Czasu
jako takiego. Wiedza, ze jedne rzeczy nastepuja po innych, i wybitnie inteligentne moga nawet sie
zastanawiac, co powoduje, ze wszystko nie dzieje sie równoczesnie, ale to jest kres ich mozliwosci.

Totez nie zrobilo im wiekszej róznicy, ze noc nadeszla znacznie wczesniej, bo w srodku dnia, i ze
bardziej nadleciala, niz nadeszla...

Wielki czarny cien przesunal sie nad szczytami drzew i znieruchomial. A potem rozlegly sie glosy. Zaby

background image

slyszaly je, ale nie mialy pojecia, ani co mówia, ani nawet, czym sa. Nie brzmialy jak glosy, do których
zaby sa przyzwyczajone.

A oto, co mówily:

- Ile tu w koncu jest tych gór? Przeciez to bezsens! Kto potrzebuje tyle gór i to w jednym miejscu?!
Marnotrawstwo i zle zarzadzanie, ot co! Jedna starczylaby w zupelnosci. Dostane szalu, jak zobacze
jeszcze jedna góre! A tak w ogóle, to ile ich jeszcze mamy zamiar przeszukac?

- Mnie sie podobaja...

- I drzewa tez tu maja niewlasciwa wysokosc! Przynajmniej niektóre.

- Tez mi sie podobaja, Gurder.

- I nie ufam zdolnosciom Angala jako kierowcy.

- Wyrabia sie.

- Moze. Mam tylko nadzieje, ze w okolicy nie pojawia sie znowu samoloty.

Gurder i Masklin znajdowali sie w topornie wykonanym koszu z drutu i kawalków metalu, zwisajacym
na przewodzie, który wystawal z otwartej klapy w dnie statku.

Nie zbadali jeszcze, ma sie rozumiec, calego statku, a i tak co krok natykali sie na zagadki i dziwne
maszyny. Rzecz wyjasnila, ze statek uzywany byl do badan i poszukiwan, a glównie do odkryc.

Masklin, prawde mówiac, mu nie ufal. Dlatego tez, choc na pewno byly na jego pokladzie urzadzenia
mogace opuscic cos znacznie solidniejszego od prowizorki, w której dyndali, wolal kosz wykonac
wlasnorecznie, a do opuszczania i podnoszenia uzyc Piona i slupa wewnatrz statku, wokól którego
owineli przewód. To bylo znacznie naturalniejsze.

Kosz delikatnie zetknal sie z galezia.

Najwiecej klopotu, jak zwykle, sprawiali ludzie, którzy za nic nie chcieli ich zostawic w spokoju.
Ledwie znalezli jakas obiecujaca góre, a wokól zaczynalo roic sie od samolotów i helikopterów. Przy
statku wygladaly niczym muchy przy orle, ale byly równie denerwujace i rozpraszajace.

Masklin przyjrzal sie galezi - Gurder mial racje: to byla ostatnia góra. Dalej nie musieli szukac, gdyz
galaz roila sie od kwiatów, ale trzeba bylo sprawdzic zawartosc, totez ostroznie wyszedl z kosza i
przeczolgal sie do najblizszego kwiatu. Byl wyzszy od noma, i to co najmniej dwa razy, musial sie wiec
wspiac, by zajrzec do srodka.

Wewnatrz bylo jeziorko.

Z którego przygladaly mu sie trzy pary zóltych oczu.

Masklin z kolei przygladal sie im.

A wiec to jednak byla prawda...

background image

Przez sekunde zastanawial sie, czy powinien im cos powiedziec, a raczej czy moze powiedziec
cokolwiek, co one by zrozumialy, i doszedl do wniosku, ze nie.

To byla calkiem gruba i dluga galaz, ale na statku znajdowaly sie rozmaite narzedzia i urzadzenia. Mozna
bylo opuscic dodatkowe kable, by ja podtrzymac i spokojnie obciac. Zajmie to troche czasu, ale tego
akurat im nie brakowalo, co bylo istotne.

Rzecz mówila, ze sa sposoby, zeby cos roslo pod lampami, takimi jak slonce, w pojemnikach jakiejs
rzadkiej zupy, która jedza rosliny. W takim razie utrzymanie galezi przy zyciu powinno byc najlatwiejsza
rzecza na swiecie.

A jak to zrobia ostroznie i delikatnie, to zaby nigdy sie nie dowiedza.

* * *

Gdyby swiat byl balia, ruchy statku mozna byloby porównac do zlosliwego mydla, które wlasnie
wysliznelo sie komus z reki i miota sie w te i z powrotem, nie dajac sie zlapac. To, gdzie aktualnie sie
znajdowal, latwo mozna bylo rozpoznac po naglej aktywnosci samolotów i helikopterów.

Mozna bylo tez jego ruchy przyrównac do ruchów kulki w ruletce, uporczywie szukajacej wlasciwego
numeru...

Albo tez mozna bylo po prostu uznac, ze sie zgubil.

* * *

Szukali cala noc.

Jesli to byla noc, bo trudno bylo to okreslic. Rzecz próbowala wyjasnic, ze statek porusza sie szybciej
niz slonce, co bylo troche nienormalne, jako ze slonce pozostawalo nieruchome. W pewnych czesciach
swiata panowala noc, w innych dzien, co - jak twierdzil Gurder - bylo wynikiem zlej organizacji.

- W Sklepie - dowodzil - zawsze bylo ciemno, jak mialo byc ciemno. Nawet ludzie potrafili cos
porzadnie zbudowac. A to jest fuszerka!

Pierwszy raz glosno powiedzial, ze Sklep zbudowali ludzie.

Natomiast nigdzie nie bylo znajomo.

- Sklep znajdowal sie w Blackbury, to wiem na pewno. - Masklin podrapal sie po brodzie. -
Kamieniolom powinien byc gdzies niedaleko.

- Moze i powinien, ale nie ma napisów jak na mapie. - Angalo wskazal z irytacja na ekran. - Jak ktos
ma wiedziec, gdzie cos jest, jesli nie ma napisów?!

- Mówi sie trudno, ale nie bedziesz jeszcze raz próbowal leciec na tyle nisko, by przeczytac
drogowskazy. Za kazdym razem ludzie sie strasznie podniecaja: wybiegaja na ulice i jak opetani

background image

wrzeszcza przez radio - zdecydowal Masklin.

- „Trudno im sie dziwic, jak widza statek kosmiczny o wypornosci dziesieciu milionów ton lecacy ulica”
- dodala Rzecz.

- Przeciez uwazalem ostatnim razem. Nawet stanalem, jak sie zapalilo czerwone swiatlo! Moja wina, ze
te wszystkie ciezarówki zaczely na siebie wpadac?! I to niby ja jestem taki zly kierowca?

- Wasze gesi nigdy sie nie gubia, jak im sie to udaje? - spytal Gurder Piona.

Ten szybko sie uczyl ich jezyka - mial do tego dryg jak wiekszosc jego plemienia, pewnie dzieki temu,
ze czesto spotykali nomy mówiace innymi jezykami.

- One zawsze wiedza, gdzie sa - odparl Pion dumnie.

- Zwierzeta tak maja - zgodzil sie Masklin. - Maja instynkt, to cos jak wiedziec rózne rzeczy, nie
wiedzac, ze sie wie.

- Dlaczego Rzecz nie wie, gdzie leciec? - zastanowil sie Gurder. - Floryde znalazla bez trudu, a z czyms
tak waznym jak Blackbury ma klopoty.

- „Bo o Blackbury nic nie mówia w radiu, a o Florydzie mówia bez przerwy.”

- No to chociaz wyladuj gdziekolwiek - zaproponowal Gurder.

Angalo nacisnal kilka guzików.

- Pod nami jest samo morze - poinformowal pozostalych. - I... a to co?

W dole widac bylo cos malego i bialego lecacego nad chmurami.

- Moze ges - podpowiedzial Pion.

- Nie... sadze... - Angalo pokrecil jakas galka. - O, prosze!

Obraz na ekranie powiekszyl sie, ukazujac bialy, wysmukly ksztalt.

- Concorde? - spytal Gurder.

- Concorde - potwierdzil Angalo.

- Cos wolno leci...

- Tylko w porównaniu do nas - zaprotestowal Angalo.

- Lec za nim - polecil Masklin.

- Nie wiemy, dokad on leci - zaoponowal wyjatkowo rozsadnie Angalo.

- Ja wiem. Ty tez powinienes, bo wygladales przez okno w czasie lotu. Lecielismy ku sloncu.

background image

- Zgadza sie. I co z tego?

- Wtedy bylo po poludniu. Teraz jest rano, a on znowu leci ku sloncu - wyjasnil Masklin.

- I co z tego?

- To, ze wraca do domu.

Angalo przygryzl warge i spróbowal przegryzc sie przez rewelacje.

- Nie rozumiem, dlaczego slonce upiera sie wschodzic i zachodzic w róznych miejscach. - Gurder
kategorycznie odmówil chocby próby zrozumienia podstaw astronomii.

- Wraca do domu... - powtórzyl Angalo. - Fakt, rozumiem. No, to polecimy z nim, tak?

- Tak.

- No, to lecimy - ucieszyl sie Angalo, siegajac po stery. - Kierowcy concorde’a powinni byc
zadowoleni, ze tym razem beda mieli towarzystwo. Pewnie im sie nudzi tak ciagle latac samotnie.

* * *

Statek wyrównal nieco z tylu samolotu, ale na tej samej wysokosci.

- Czego on sie tak wierci, ten concorde? - zdziwil sie Angalo. - O, przyspieszyl!

- Moze sie nas boja? - zasugerowal Masklin.

- A to niby dlaczego? - zdziwil sie Angalo. - Przeciez nic nie robimy, tylko lecimy za nim.

- Jakbysmy mieli uczciwe okna, to bym im pomachal - rozmarzyl sie Gurder.

- Rzecz, czy ludzie kiedykolwiek widzieli statek podobny do naszego? - spytal niespodziewanie Angalo.

- „Nie, ale wymyslili duzo opowiesci o statkach z innych planet.”

- A tak, to do nich podobne - mruknal Masklin.

- „Na niektórych statkach sa przyjazne istoty...”

- To my! - ucieszyl sie Angalo.

- „...a na innych potwory z mackami i zebami!”

Obecni spojrzeli na siebie wymownie.

Gurder pierwszy rozejrzal sie nerwowo po promieniscie rozchodzacych sie korytarzach. Pozostali
natychmiast poszli w jego slady.

background image

- Jak aligatory? - upewnil sie Masklin.

- „Gorsze” - zapewnila go rzeczowo Rzecz.

- Tego... sprawdzilismy wszystkie pokoje, prawda? - spytal Gurder.

- Oni to sobie wymyslili - przypomnial mu Masklin. - To nie sa prawdziwe opowiesci.

- Kto chcialby wymyslac takie koszmarki?!

- Ludzie, Gurder. Ludzie.

- Taak. - Angalo bez powodzenia próbowal nonszalancko obrócic fotel, zeby sprawdzic, czy cos o
zebatych mackach nie próbuje sie do niego podkrasc. - Tylko nadal nie rozumiem dlaczego?

- A ja mysle, ze rozumiem - rzekl Masklin. - Ostatnio duzo o ludziach myslalem.

- Wspólczuje - powiedzial z uczuciem Gurder. - Czy Rzecz nie moglaby im, tym kierowcom
concorde’a, wyslac wiadomosci? Na przyklad: „Nie bójcie sie, gwarantujemy, ze nie mamy macek i
zebów”.

- Nie uwierza - ocenil Angalo. - Jakbym mial macki i zeby, to wlasnie taka wiadomosc bym wyslal. To
sie nazywa spryt.

Concorde byl wlasnie w trakcie bicia rekordu predkosci w przelocie transatlantyckim. Statek lecial
sobie powoli za nim.

- Tak mi sie wydaje - odezwal sie Angalo - ze ludzie sa akurat dosc inteligentni, zeby byli odrobine
szaleni.

- A mnie sie wydaje - odezwal sie Masklin - ze moga byc na tyle inteligentni, zeby byli samotni.

* * *

Concorde wyladowal, drac gume z opon, a na jego spotkanie pognaly wozy strazackie i cala masa
innych samochodów z blyskajacymi swiatelkami na dachach.

Wielki, czarny statek przelecial nad nimi, skrecil i zwolnil.

- Sa tory kolejowe! - ucieszyl sie Gurder. - A tam jest kamieniolom! Nadal tam jest!

- Oczywiscie, ze nadal tam jest, cymbale. Niby gdzie by mial sobie isc?! - parsknal Angalo, kierujac
statek ku wzgórzom, na których widac bylo laty nie roztopionego sniegu.

- Przynajmniej wiekszosc kamieniolomu - dodal Masklin.

Nad kamieniolomem unosil sie slup czarnego dymu. Gdy podlecieli blizej, zobaczyli, ze powodem jest
plonaca ciezarówka. Wokól niej stalo kilka innych i krecili sie jacys ludzie: na widok statku rzucili sie do
ucieczki.

background image

- Samotni, co? - warknal Angalo. - Jak skrzywdzili chocby jednego noma, pozaluja, ze sie urodzili!

- Jak skrzywdzili jednego noma, pozaluja, ze ja sie urodzilem! - poprawil go Masklin. - Nie sadze, zeby
ktos z naszych tu zostal. Nie przy tylu ludziach krecacych sie po kamieniolomie. A poza tym, kto podpalil
ciezarówke?

- Jej! - Angalo rozejrzal sie wojowniczo.

Masklin tez sie rozgladal, tylko ze z namyslem. Nie mógl sobie wyobrazic kogos takiego jak Grimma
czy Dorcas, siedzacych biernie w jakiejs dziurze i pozwalajacych bezkarnie panoszyc sie ludziom po
okolicy. Nalezalo tez wziac pod uwage, ze ciezarówki nie maja zwyczaju sie podpalac, a baraki
demontowac, chocby tylko czesciowo. Mogli to co prawda zrobic ludzie, ale jakos nie bardzo mógl w to
uwierzyc. Przyjrzal sie rozbitej bramie i zauwazyl szerokie slady opon biegnace przez bloto i pole.

- Wydaje mi sie, ze odjechali ciezarówka - ocenil.

- Co to jest „jej”? - Gurder najwyrazniej nie nadazyl chwilowo w rozmowie.

- Przez pole? - zdziwil sie Angalo. - Ugrzezlaby w blocie jak nic.

Masklin potrzasnal glowa przeczaco.

Moze nomy tez maja instynkt, moze to bylo co innego, ale byl pewien swego.

- Lec za tymi sladami opon! - polecil. - I to szybko!

- Szybko? Ty masz pojecie, co mówisz?! Wiesz, jak trudno go zmusic, zeby lecial tak wolno? - Angalo
tracil jakas dzwignie i znalezli sie nad wzgórzem.

Byli tu juz kilka razy, ale na piechote i pare miesiecy temu. Teraz az trudno bylo w to uwierzyc.

Szczyt wzgórza byl plaski, tworzac mikrowyzyne, skad roztaczal sie doskonaly widok na lotnisko.
Widac tez bylo doskonale pole z kopalnia ziemniaków, zagajnik, w którym polowali, i las, w którym ubili
lisa za konsumpcje nomów.

I widac tez bylo cos malego i zóltego, jadacego na ukos przez pole.

Angalo pochylil sie zaintrygowany.

- Wyglada na jakas maszyne - orzekl, manipulujac dzwigniami bez odrywania wzroku od ekranu. -
Dziwaczna maszyne.

Na drodze pojawily sie inne pojazdy - zwykle, ale z blyskajacymi swiatelkami na dachach.

- Gonia ja, no nie? - spytal Angalo.

- Moze chca sie dowiedziec, kto podpalil ciezarówke - zastanawial sie Masklin. - Mozesz ja dogonic
przed nimi?

- Pewnie, ze moge, nawet jakbysmy mieli leciec na skróty przez Floryde! - oznajmil Angalo, tracajac

background image

jakas dzwignie.

Obraz lekko drgnal i zólty pojazd znalazl sie tuz przed nimi.

- Widzisz? - ucieszyl sie Angalo.

- Blizej - polecil Masklin.

Angalo wcisnal jakis guzik.

- Ten ekran pokazuje to, co jest w dole i... - zaczal.

- Tam sa nomy! - wrzasnal Gurder.

- Aha! A samochody uciekaja! - uradowal sie Angalo. - Tak jest: zmiatac, bo zeby i macki beda w
robocie!

- Byle tylko nasi na dole nie wpadli na ten sam pomysl - zauwazyl Gurder. - Masklin, nie uwazasz...

Ale Masklina znowu tam nie bylo.

* * *

Odciety kawalek galezi byl trzydziesci razy dluzszy od Masklina, klnacego w duchu, ze wczesniej o tym
nie pomyslal. Trzymali go pod tymi specjalnymi lampami w pojemniku z zupa dla roslin i wygladalo na to,
ze rósl sobie calkiem szczesliwie. Najwyrazniej nomy, które zbudowaly statek, hodowaly w ten sposób
sporo roslin.

Pion pomógl mu zaciagnac pojemnik do windy.

Zaby przygladaly sie ich poczynaniom z zainteresowaniem.

Gdy ustawili go, jak mogli, na klapie, Masklin uruchomil urzadzenie. Byla to winda, ale bez przewodów i
kabli - podnosila sie i opuszczala za sprawa jakiejs tajemniczej sily, pewnie tej od ciotki, co to nie byla
ciotka. Masklina zreszta to malo interesowalo, dopóki dzialalo.

Przez otwór w podlodze widac bylo, jak zólty pojazd stanal.

A obok widac bylo zdziwiona mine Piona.

- Kwiat to wiadomosc? - spytal.

- W pewnym sensie - przyznal Masklin.

- Bez slów?

- Bez.

- Dlaczego bez?

background image

Masklin wzruszyl ramionami.

- Bo nie wiem, jak to powiedziec.

* * *

Historia prawie sie konczy w tym miejscu.

A nie powinna.

* * *

Na statku zaroilo sie od nomów. Gdyby na pokladzie znajdowalo sie cos z mackami i zebami, zostaloby
pokonane sama przewaga liczebna.

Mlodziez wypelnila sterownie pracowicie, wypróbowujac wszystkie guziki, pokretla i dzwignie.

Dorcas z asystentami znikneli, szukajac silnika, a w korytarzach rozbrzmial smiech i glosy.

Masklin i Grimma zostali sami, obserwujac zaby w kwiatach na powrót ustawionych pod specjalnymi
lampami.

- Musialem sprawdzic, czy to prawda - powiedzial Masklin.

- Najcudowniejsza rzecz na swiecie...

- Nie. Na swiecie sa znacznie cudowniejsze rzeczy, jestem tego pewien. Ale ta jest calkiem ladna,
musze przyznac.

Grimma opowiedziala mu o tym, co wydarzylo sie w kamieniolomie: o walce z ludzmi i o ucieczce na
Jekubie. Gdy mówila, jak walczyli, oczy jej palaly. A Masklin przygladal sie jej z podziwem - byla
ublocona, w podartym ubraniu, a wlosy wygladaly, jakby je czesala krzakiem, ale wypelnialo ja tyle
jakiejs wewnetrznej energii, iz dziw bral, ze jeszcze nie iskrzy. W sumie ludzie powinni mu podziekowac,
ze zjawil sie wlasnie wtedy, bo patrzac na Grimme, moglo byc z nimi krucho.

- A co teraz bedziemy robic? - spytala na koniec.

- Nie wiem. Rzecz mówi, ze sa planety, na których zyja nomy. Tylko nomy. Mozemy leciec na któras z
nich. Albo znalezc pusta dla siebie.

- Wiesz, wydaje mi sie, ze nomy ze Sklepu beda najszczesliwsze, zostajac na statku - zauwazyla z
namyslem. - Juz im sie tu podoba, bo jest bardzo podobnie jak tam. No i przede wszystkim cale
Zewnatrz zostalo na zewnatrz.

- To trzeba bedzie dopilnowac, zeby znowu nie zapomnieli, ze jest jakies Zewnatrz. Pewnie to moje
zadanie. A jak juz znajdziemy odpowiednie miejsce, to chce tu wrócic statkiem.

background image

- Po co chcesz tu wrócic? - zdziwila sie Grimma. - Co tu bedzie?

- Ludzie. Powinnismy z nimi porozmawiac.

- Co prosze?!

- Oni naprawde chca wierzyc w... chodzi mi o to, ze caly czas wymyslaja historie o nomach, czy
stworzeniach, których nie ma. Mysla, ze sa sami na swiecie, i jest im z tym zle. My nigdy tak nie
myslelismy, bo od poczatku wiedzielismy, ze oni istnieja. Oni sa strasznie samotni, tylko nie w pelni zdaja
sobie z tego sprawe. Wydaje mi sie zreszta, ze mozemy sie razem niezle dogadac.

- Beda chcieli przerobic nas na krasnoludki!

- Jak wrócimy, na statku nie beda chcieli. Ludzie podziwiaja dwie rzeczy: wielkosc i technike. Statek ma
je obie.

Grimma ujela jego dlon.

- Cóz... jesli tego wlasnie naprawde pragniesz...

- Naprawde.

- To wróce z toba.

Za nimi dalo sie cos slyszec.

Okazalo sie, ze to Gurder. Z torba przerzucona przez ramie, mial zdeterminowana mine kogos, kto jest
zdecydowany postawic na swoim za wszelka cene.

- No... przyszedlem sie pozegnac - oswiadczyl na powitanie Gurder.

- Co ci sie stalo?! - zaniepokoil sie Masklin.

- Slyszalem wlasnie, ze chcesz tu wrócic razem ze statkiem?

- Chce, ale...

- Prosze, nie klóc sie ze mna. - Gurder byl niezwykle zdecydowany. - Myslalem nad tym od chwili, w
której znalezlismy statek. Tu sa inne nomy i ktos powinien im powiedziec, ze statek wróci. Nie mozemy
ich teraz zabrac, ale ktos powinien ich wszystkich odszukac i upewnic sie, ze wiedza o statku i o tym, co
naprawde jest prawda. Wychodzi na to, ze ten ktos to ja... Przynajmniej na cos sie przydam.

- Calkiem sam? - spytal Masklin.

Gurder pogrzebal w torbie.

- Nie calkiem, biore ze soba Rzecz - wyjasnil, wyjmujac czarny szescian.

- No... - zaczal Masklin i urwal, bo Rzecz sie odezwala.

background image

- „Skopiowalam siebie w komputerze pokladowym statku. Moge byc tu i tam równoczesnie.”

- To jest to, co naprawde chce zrobic - dodal Gurder troche bezradnie.

Masklin zastanowil sie i zrezygnowal z protestów. Gurder najprawdopodobniej w ten sposób bedzie
szczesliwy, a statek naprawde nalezal do wszystkich nomów. Oni go tylko chwilowo pozyczali, reszta
wiec miala prawo o tym wiedziec. Podobnie jak mieli prawo znac prawde o sobie i swoim pochodzeniu.
A na koniec - Gurder doskonale sie do tego nadawal: to byl wielki swiat i aby czegos takiego dokonac,
nalezalo naprawde wierzyc.

- Chcesz, zeby ci ktos towarzyszyl? - spytal cicho Masklin.

- Nie. Moze znajde kogos po drodze. I cos ci powiem: nie moge sie doczekac, zeby zaczac.

- Tego... Tak... no, to jest calkiem duzy swiat...

- Wzialem to pod uwage i porozmawialem z Pionem.

- Cóz... skoro jestes pewien...

- Jestem. I to bardziej niz czegokolwiek innego ostatnimi czasy. A jak wiesz, w swoim czasie bylem
calkiem pewien mnóstwa rzeczy.

- W takim razie lepiej znajdzmy jakies dogodne do wysadzenia cie miejsce - ocenil Masklin.

- Zgadza sie. - Gurder spróbowal wygladac odwaznie. - Gdzies, gdzie jest duzo gesi.

* * *

O wschodzie slonca wysadzili Gurdera nad brzegiem jeziora. Pozegnanie bylo krótkie, bo jesli statek
zatrzymywal sie gdzies chocby kilka minut, natychmiast zlatywaly sie tam stada samolotów i helikopterów
pelne ludzi.

Przez moment widac bylo malejaca postac, zawziecie machajaca w strone odlatujacego statku.

Potem tylko jezioro, a wreszcie krajobraz malejacy na ekranie.

A w koncu juz nic.

W sterowni bylo pelno nomów obserwujacych malejacy krajobraz. Grimma tez tam byla.

- Nigdy nie sadzilam, ze to tak wyglada - przyznala. - I ze jest go tyle.

- To calkiem duzy swiat - oswiadczyl Masklin.

- Myslisz, ze jeden swiat wystarczy dla nas wszystkich? - spytala po chwili.

- Nie wiem, moze jeden swiat nie jest wystarczajaco duzy dla nikogo - stwierdzil uczciwie. - Tak w
ogóle to, gdzie my lecimy, Angalo?

background image

Angalo zatarl dlonie i przesunal w skrajne polozenie wszystkie dzwignie.

- Tak wysoko, ze juz nie bedzie dolu! - odparl z satysfakcja.

Statek skierowal sie ku gwiazdom.

W dole krajobraz osiagnal granice i przestal juz byc krajobrazem, a stal sie czarnym dyskiem na tle
slonca.

Nomy i zaby przygladaly mu sie ciekawie.

Blask sloneczny oswietlil jego brzeg, wysylajac w ciemnosc promienie, dzieki czemu przez mgnienie oka
wygladal dziwnie podobnie do kwiatu.

Spis tresci

Na poczatku

Rozdzial pierwszy

Rozdzial drugi

Rozdzial trzeci

Rozdzial czwarty

Rozdzial piaty

Rozdzial szósty

Rozdzial siódmy

Rozdzial ósmy

background image

Rozdzial dziewiaty

Rozdzial dziesiaty

Rozdzial jedenasty

Rozdzial dwunasty


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pratchett Terry Nomów Księga 3 Odlotu
pratchett terry Nomów Księga 3 Odlotu
Terry Pratchett III Nomow ksiega odlotu
Pratchett Terry Nomow Ksiega Kopania
Pratchett Terry Nomow Ksiega Kopania
Pratchett Terry Nomow Ksiega Wyjscia scr
Pratchett Terry Nomów Księga 2 Kopania
Pratchett Terry Nomow Ksiega Wyjscia
Pratchett Terry Nomow Ksiega Wyjscia
Terry Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu (m76) doc
Terry Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu (m76)
Terry Pratchett II Nomow ksiega kopania
T Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu
3 Nomow Ksiega Odlotu
Terry Pratchett 2 Nomow Ksiega Kopania (m76)
Terry Pratchett Nomów księga kopania [pl]
Terry Pratchett 2 Nomow Ksiega Kopania (m76) doc
Terry Pratchett 1 Nomow Ksiega Wyjscia (m76)

więcej podobnych podstron