Tracy Baer
Pułapka zwana miłością
Przełożyła Renata Kochan
Rozdział 1
Tej zimowej nocy było bardzo zimno.
Dobywająca się z nozdrzy końskich para
momentalnie zmieniała się w biały
obłoczek, kopyta wystukiwały twarde
stakkato na zamarzniętym śniegu, a mimo
to Abby Mills czuła nieodpartą potrzebę,
by pędzić przed siebie, wciąż dalej i dalej,
wydającą się nie mieć końca, rozległą
równiną. Wiedziała, że albo znajdzie
odpowiedź na dręczące ją pytanie, której
tak długo szuka, albo wyczerpana do
reszty osunie się z siodła.
Miała uczucie, że stanowi jedność z
koniem i wszechświatem. Tu, na tej
pokrytej śniegiem równinie nie było
autobusów
i
samochodów,
przypominających boleśnie, że już wkrótce
upomni się o nią dzień powszedni ze
wszystkimi swymi problemami.
Drobniutkie lodowate płatki śniegu
kłuły niby cienkimi igiełkami jej twarz.
Była wdzięczna za ten niewielki ból,
pozwalał jej nie tracić kontaktu z
rzeczywistością. Przechyliła się ponad
szyją klaczy.
– Właśnie tego potrzebuję, Malinko –
szepnęła do zwierzęcia – szalonego pędu i
wiatru we włosach. Uleć ze mną daleko,
daleko stąd, zawieź mnie do oazy spokoju.
Oaza spokoju to było miejsce ze snów,
do którego często uciekała w myślach,
będąc jeszcze małym, często smutnym
dzieckiem. Co prawda miała rodziców,
lecz mimo iż ją kochali i robili wszystko,
aby ją uszczęśliwić, nie umieli nawiązać z
nią bliższego uczuciowego kontaktu. Ów
chłód emocjonalny, kładący się cieniem na
jej dzieciństwie, sprawił, że w Abby nigdy
nie zrodziło się pragnienie, aby wyjść za
mąż i samej mieć dzieci. Było wręcz
przeciwnie.
Jako mała dziewczynka nigdy nie
bawiła się z koleżankami w rodzinę, za to
zawsze sobie wyobrażała, że lalki są jej
braćmi i siostrami, których nie miała. W
szkole uchodziła za doskonałą, a przy tym
pewną siebie uczennicę, była ładna i
powszechnie lubiana, nie miała zatem
powodu się skarżyć. Wszakże jej
dzieciństwo i wczesna młodość nie
należały do najszczęśliwszych, a i teraz,
przy swoich dwudziestu czterech latach
czuła, że to, co naprawdę liczy się w życiu,
po prostu przeszło niepostrzeżenie obok
niej...
Na czternaste urodziny otrzymała od
rodziców w prezencie lekcje jazdy konnej.
Od tego czasu regularnie odwiedzała
stadninę. Malinka była jeszcze źrebięciem,
kiedy Abby znalazła się tam po raz
pierwszy, za małym, aby pokonać nawet
najmniejszą przeszkodę. Przez długi czas
musiała więc jeździć na innym koniu, lecz
jej serce nieodwołalnie należało do
Malinki.
To na Malince pokłusowała któregoś
dnia do wytęsknionej oazy spokoju,
siedząc na jej grzbiecie oddawała się
marzeniom i snuła plany na przyszłość.
Podczas
jednej
z
takich
wypraw
zdecydowała się studiować rolnictwo, na
długo przedtem, zanim jej szkolne
koleżanki podjęły jakąkolwiek decyzję w
tym względzie. Absolutnie przekonana o
słuszności swego wyboru, ukończyła z
odznaczeniem college, a w niedługi czas
potem uzyskała jeszcze dyplom z zakresu
hodowli bydła.
Życie w Deerfield, z jego ruchem
ulicznym, zatłoczonymi chodnikami i
sklepami,
biurowcami
i
lokalami
tanecznymi nie dawało jej wszakże
zadowolenia, choć znalazła ciekawą pracę
w działającym dla potrzeb rolnictwa
instytucie badawczym. Nie, nie mogła tu
znaleźć swojej oazy spokoju, musiała jej
szukać poza Deerfield. Zanim to sobie
jednak ostatecznie uświadomiła, spędziła
wiele bezsennych nocy.
Każdego dnia zaraz po pracy jeździła do
stadniny, aby odbyć przejażdżkę na
Malince. Od razu z pierwszej pensji
wpłaciła za nią zaliczkę, a potem co
miesiąc wpłacała pewną sumę. Młodszy
koń z pewnością byłby lepszym interesem,
lecz Abby od samego początku chciała
zostać właścicielką wyłącznie Malinki.
Pragnęła mieć ją zawsze obok siebie,
niestety w Deerfield nie miała jej gdzie
trzymać.
To Paul, kolega, z którym od czasu do
czasu wychodziła tu i tam, pomógł jej
podjąć decyzję. Już podczas nauki w High
Scool i potem, gdy był w college’u,
każdego lata pracował na farmie, więc
zaproponował Abby to samo.
Kiedy Paul mówił o przyrodzie, czynił
to niemal tak, jak gdyby był poetą. Nieraz
nachodziła ją myśl, aby zabrać go ze sobą
do stadniny i wyruszyć wraz z nim konno
do krainy marzeń. Nie mogła się jednak
przemóc. Nie chciała nikogo ze sobą
zabierać do własnego, intymnego świata, a
już z pewnością żadnego mężczyzny.
Abby była pewna, że zdarzy się coś, co
całkowicie odmieni jej życie. Nie miała
konkretnego wyobrażenia, co to miałoby
być, wolała na razie o tym nie rozmyślać.
Przy tym wszystkim bardzo lubiła Paula
i ceniła sobie jego rady, przyjaźń i
szczerość. Praca w instytucie badawczym
trzymała ją przez całe lato w mieście.
Gdyby mogła ten czas spędzać na wsi, z
pewnością by lepiej rozumiała, o czym
Paul mówił przez cały czas. Może udałoby
jej się coś znaleźć dla siebie i dla Malinki,
jakąś stodołę czy starą farmę, którą dałoby
się doprowadzić do porządku.
W dwa tygodnie później Abby znalazła
dokładnie to, czego szukała. Był to stary
młyn
usytuowany
na
niewielkim
wzniesieniu.
W pobliżu przepływał
najczystszy potok, jaki kiedykolwiek
widziała. Nieco z tyłu stała mała stodoła.
Naokoło rozciągały się sady, warzywniki i
pełne kwiatów ogrody.
Ku swemu zaskoczeniu, a przy tym
wielkiej radości stwierdziła, że młyn po
dokonaniu
drobnych
napraw
i
przeprowadzeniu gruntownych porządków
da się znowu uruchomić. Znajdowało się
tam parę antycznych mebli, oczywiście
dość zniszczonych, ale Abby wiedziała,
jak je odnowić, a brakujące sztuki
umeblowania postanowiła kupić na
aukcjach i wyprzedażach, oczywiście
zwracając uwagę na to, aby pasowały do
reszty i razem tworzyły stylową całość.
Młyn był oddalony dobry kawałek drogi
od stadniny. Abby przywiozła Malinkę
specjalnym samochodem do przewozu
zwierząt, aby się przekonać, czy klacz
będzie się tam dobrze czuć. Kiedy
stwierdziła, że jej ulubienicy podoba się
nowe schronienie, od razu postanowiła
kupić młyn i stodołę. Na szczęście okazało
się, że może zrobić to w formie
miesięcznych rat.
Z początku trudno jej się było dogadać z
właścicielem, lecz gdy ten zobaczył, że jej
zamiary są naprawdę poważne i jak
umiejętnie obchodzi się z koniem, odniósł
wrażenie, że oddaje swoją posiadłość w
dobre ręce.
– Ten młyn ma sto pięćdziesiąt lat –
poinformował. – Zbudował go mój
dziadek.
Abby wiedziała, że kupno takiego
gospodarstwa
wiąże się ze sporą
odpowiedzialnością.
Owo
historyczne
miejsce należało za wszelką cenę utrzymać
w charakterystycznym dla niego stylu.
Natychmiast podzieliła się tą wielką
nowiną z rodzicami, a nieco później
podpisała
akt kupna i rozpoczęła
przygotowania do przeprowadzki. Zamiast,
jak dotychczas, spędzać tylko lato na wsi,
miała tu pozostać do końca życia.
Samochodem jechało się tu z Deerfield
niecałą godzinę, lecz młyn znajdował się
dostatecznie daleko od zgiełku wielkiego
miasta, zatem Abby musiał gruntownie
zmienić swój dotychczasowy styl życia.
Paul bardzo się cieszył z jej decyzji i
podarował jej z tej okazji zestaw
przyrządów do badania gleby.
Abby nazwała swój nowy dom „Oazą
Spokoju".
Rozdział 2
Z grubej deski znalezionej w stodole
Abby sporządziła szyld. Wycięła w
drewnie za pomocą specjalnych narzędzi
stylowane litery nowej nazwy posiadłości,
zabejcowała deskę i polakierowała, po
czym z nieopisaną dumą przytwierdziła ją
nad drzwiami wejściowymi.
Od pierwszej chwili miała wrażenie, że
pod tym dachem ciągle jeszcze żyją duchy
przeszłości. Dowodem na to wydawały się
być stare lalki z gałganków znalezione w
jednym z pokoi, a także wycięta z kolby
kukurydzy oryginalna fajka.
Poprzedni właściciel nie powiedział jej
za wiele o swych > przodkach, którzy tutaj
żyli i gospodarowali, ale już po kilku
dniach, kiedy szukając zapomnianych
skarbów
przejrzała
zawartość
wybudowanych szaf i strychu, traktowała
wszystkie przedmioty naokoło jak starych
przyjaciół.
Był początek maja, gdy z radosnym
sercem przystąpiła do prac renowacyjnych.
Wykorzystując światło dzienne starannie
pociągnęła ramy okienne i żaluzje ciepłą w
tonacji, żółtą farbą. Nad oknami w części
mieszkalnej młyna i pod okapem stodoły
wymalowała
ornamenty
kwietne
i
symbole, mające jej zapewnić ciche
szczęście i dobre zbiory. Wieczorami, po
mozolnym
przekopywaniu
ogrodu
i
pracach zmierzających do przywrócenia
meblom
ich
pierwotnego
wyglądu,
wertowała
zakupione
przez
siebie,
poświęcone ogrodnictwu książki, aby jak
najszybciej przystąpić do uprawy warzyw.
O tej porze roku sady stanowiły
prawdziwą rozkosz dla oczu. Drzewa
owocowe, okryte wręcz rozrzutną ilością
kwiecia,
zapowiadały
bogate
zbiory.
Upajająca woń wpadała przez szeroko
otwarte okna docierając do najdalszych
zakątków domu.
Pod
koniec
pierwszego
tygodnia
spędzonego w „Oazie Spokoju" Abby
zajęła się warzywnikiem. Pieczołowicie
przygotowała grządki i wytyczyła ścieżki,
wydając jednocześnie bezlitosną walkę
chwastom.
Ogródka
kwiatowego
nie
chciała jednak zakładać według z góry
ustalonego planu. Cieszył ją urzekający
barwami gąszcz rozkwitłych kwiatów i
ziół rosnących gdzie popadnie, zważała
tylko, aby nic nie wybujało zbyt wysoko,
bo wtedy zasłoniłoby słońce innym
roślinom.
Tuż
pod
oknami
kuchennymi
znajdowały się jeszcze resztki dawnych
grządek z ziołami. Abby posiała obok
roślin wieloletnich także inne: bazylię,
pietruszkę, szczypiorek i majeranek.
Jesienią zamierzała te wszystkie zioła
ususzyć.
Miała nawet ochotę sprawić sobie parę
kur, bo to oznaczało codziennie świeże
jajka, lecz ostatecznie odłożyła tę sprawę
do następnego roku. Najpierw musiała
zająć się czym innym. Przede wszystkim
należało doprowadzić dom do połysku,
gdyż na następny weekend zapowiedzieli
swą wizytę rodzice, nie wolno jej było też
zapominać o Malince, która musiała
regularnie zażywać ruchu. Gdyby nie
klacz, Abby od rana do nocy kręciłaby się
po domu i ogrodzie, a tak każdego dnia
wyjeżdżała w innym kierunku, poznając w
ten sposób okolicę.
Na dwa dni przed przyjazdem rodziców
wyfroterowała wszystkie podłogi, a w
oknach zawiesiła nowe firanki. Na razie
mieli
się
zadowolić
rozkładanymi
leżankami,
gdyż
zakup
czegoś
wygodniejszego Abby pozostawiła do
letniej aukcji.
Właściwie powinnam zaprosić też
Paula, myślała. Pierwszy na to zasłużył,
poddając jej pomysły i zachęcając do ich
realizacji.
Tego popołudnia wybrała się do
właścicieli tych farm w sąsiedztwie, gdzie
przy wejściu widniał napis, że można tam
kupić owoce i jarzyny. Do tej pory
zaopatrywała się we wszystko w
supermarkecie w pobliskim miasteczku, na
ten weekend chciała się jednak zaopatrzyć
w produkty pochodzące bezpośrednio ze
wsi, ażeby podkreśliły sielską atmosferę
„Oazy Spokoju".
Jako pierwszą odwiedziła panią Wilkins,
której farma leżała najbliżej młyna. Starsza
pani już nieraz widziała młodą sąsiadkę
jeżdżącą konno i była rada, że wreszcie
znalazła się okazja do pogawędki.
Abby powiedziała, że z pewnością w
niedługim czasie zjawi się u niej z wizytą,
ale że w tej chwili jest bardzo zajęta, bo
oczekuje rodziców, którzy mają przyjechać
w pierwsze odwiedziny. Potem spytała
panią Wilkins, czy ta nie mogłaby jej
sprzedać trochę chrupiącej sałaty prosto z
grządki.
– Ależ oczywiście – zapewniła
ucieszona sąsiadka. – A może chciałaby
pani spróbować moich marynat?
– Boskie! – zachwycała się Abby,
spróbowawszy różnych marynowanych
specjałów,
konfitur
i
zawekowanych
kompotów. – Wezmę po jednym słoiku z
każdego rodzaju. Pewnie nie zdradzi mi
pani swoich smakowitych przepisów?
– Zwykle tego nie robię – roześmiała się
pani Wilkins – ale w pani wypadku zrobię
wyjątek.
– Dzięki – ucieszyła się Abby.
– Wie pani co? – rzuciła skwapliwie
farmerka. – Po prostu zadzwonię do pani,
gdy następnym razem będę coś takiego
przygotowywała. Będzie pani mogła
zobaczyć na własne oczy, jak to się robi.
– Jest pani aniołem, pani Wilkins!
Dokładnie tego sobie życzyłam, lecz nie
śmiałam o to poprosić.
– Jednego się pani musi nauczyć zaraz
na początku, Abby, bo przecież chyba
mogę tak do pani mówić, prawda? My tu
na wsi nie bawimy się w formalności. Po
prostu nie mamy na to czasu.
– Dobrze, będę o tym pamiętać. Potrwa
jeszcze trochę, zanim będę mogła coś
zebrać w mym ogrodzie, więc na pewno
będę zachodzić do pani. A przy okazji,
studiowałam
rolnictwo. Gdyby pani
zechciała kiedyś zasięgnąć książkowej
porady, jestem do dyspozycji.
Żegnając się za panią Wilkins Abby
wiedziała już, że z tą sąsiadką jej stosunki
ułożą się najlepiej, jak tylko można sobie
życzyć.
W poniedziałek rano Abby wróciła z
powrotem do pracy w instytucie. Był
piękny słoneczny dzień i Paul pootwierał
w laboratorium wszystkie okna. Choć w
powietrzu czuć było przede wszystkim
spaliny, pachniało jednak także trochę
wiosną.
Kiedy
tak
siedziała
nad
probówkami, tęsknota za „Oazą Spokoju"
rosła w niej z przemożną siłą.
– To śmieszne, wcześniej w ogóle nie
zwracałam uwagi na złe powietrze tu w
mieście – powiedziała do Paula.
– Wygląda na to, że wiejskie powietrze
lepiej ci służy – stwierdził. – Sprawiasz
wrażenie zdrowszej i szczęśliwszej.
– Masz ochotę obejrzeć z końcem
tygodnia mój nowy dom? – spytała. – Moi
rodzice też przyjadą, lecz chcę mieć w
tobie honorowego gościa. Przecież tyle ci
zawdzięczam! Gdyby nie twe sugestie,
sama z siebie prawdopodobnie nigdy bym
się na to nie zdobyła.
– To brzmi naprawdę zachęcająco,
niestety nie będę mógł przyjechać do
ciebie w piątek po pracy. Muszę załatwić
sprawy związane z moim letnim zajęciem.
Jeśli dopisze mi szczęście, będę pracować
nie tak daleko od twego młyna. Co o tym
myślisz?
– Cudownie, Paul! Odmieniłeś całe
moje życie i naprawdę nie wiem, jak ci za
to dziękować.
– Odstąp mi trochę marynat i konfitur,
gdyż z pewnością będziesz je w jesieni
przygotowywać. To wszystko, czego sobie
życzę.
Kiedy Abby w piątek po pracy wróciła
da domu, jej rodzice czekali już pod
drzwiami. Nie mogła powstrzymać się od
uśmiechu. Widocznie byli tak ciekawi jej
nowego mieszkania, że przyjechali dwie
godziny wcześniej, niż się spodziewała.
Oczekiwała tej wizyty także z pewną
obawą, spodziewając się, że matka
skrytykuje w jej nowym domu absolutnie
wszystko. W mniemaniu pani Mills nawet
najpiękniejszy
zamek
nie
mógł
konkurować z zaciszem jej własnego
domowego ogniska. Ku jej zdumieniu
matka
wydawała
się
całkowicie
zadowolona z jej wyboru.
– Ale mimo wszystko powinnaś
zawiesić nie takie przezroczyste firanki,
moje dziecko – nie mogła się powstrzymać
od uwagi. – Jeśli chodzi o mnie, to nie
mogłabym mieszkać w domu gdzie
sąsiedzi zaglądają do okien i widzą, co się
robi.
Abby o mały włos nie wybuchnęła
głośnym śmiechem. Młyn stał na
wzniesieniu, więc gdyby ktoś chciał
zajrzeć w okna, musiałby wpierw
przytaszczyć ze sobą drabinę.
Pani Mills wysunęła jeszcze parę
propozycji, które nie były dalekie od
krytyki, lecz wreszcie, trochę stropiona
swym niefortunnym wystąpieniem w
sprawie firanek, poddała się i tylko kiwała
potakująco głową.
Ojciec Abby za to mówił niewiele, ale
było widać, jaki jest dumny z córki.
Kiedy
Abby
przygotowywała
świąteczny obiad w kuchni, układając
sobie w głowie, jak to postawi na stole
zapalone świece, mające przydać staremu
młynowi właściwego efektu, doszła ją z
pokoju rozmowa rodziców. Nieokreślone
uczucie kazało jej naraz podejść pod drzwi
i nadstawić uszu.
– Przecież chyba jej nie pozwolisz
mieszkać tu na tym pustkowiu? – usłyszała
głos matki.
– Al»ż uspokój się, moja droga. Abby
jest dorosła i ma prawo układać sobie
życie, tak jak chce.
– Ale przecież jesteśmy ostatecznie jej
rodzicami, mamy zatem prawo zabrać w
tej sprawie głos!
– Oczywiście. Ale nie mamy już prawa
niczego jej narzucać.
– Na szczęście pozostaje dla nas jeszcze
jedna nadzieja. Zaprosiła też tego miłego
chłopca, Paula. Już nam więcej nie
wmówi, że nie zależy jej na nim. Ze
wszystkimi innymi zrywała od razu.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Joan?
– spytał pan Mills zdziwiony.
– Że ten Paul jest być może naszą
ostatnią szansą. Może wreszcie dożyjemy
chwili, że się opamięta i zrobi coś
rozsądnego z własnym życiem.
– Przypuszczam, że mówisz o
małżeństwie i wnukach.
– Tak, właśnie tak.
Abby dosłownie trzęsła się ż oburzenia.
Czyż matka nie rozumie, że ona nie jest
już małym dzieckiem? Na szczęście w tym
momencie nadjechał Paul, zrobiwszy
wszystko, aby jednak móc skorzystać z
zaproszenia, bo inaczej jak nic wpadłaby
do pokoju i urządziła rodzicom scenę.
Ponieważ już go znali, mogła spokojnie
zostać
w
kuchni
i
skończyć
przygotowywanie obiadu, a przy okazji
nieco się uspokoić.
Prawdopodobnie
matka
będzie
natychmiast próbowała przeciągnąć Paula
na swoją stronę, myślała gniewnie,
wiedziała jednak, że może polegać na
przyjacielu. Doskonale orientował się w
planach pani Mills, nie marzącej o niczym
innym, tylko o wydaniu córki za mąż, była
więc pewna, że tego rodzaju rozmowę, a
niechybnie należało się jej spodziewać,
przerwie taktownie pod byle pretekstem,
lub zręcznie skieruje na inne tory.
Najkomiczniejsze
jednak
w
tym
wszystkim było to, że to właśnie z Paulem
miałaby się związać na poważnie, choć
prawdę mówiąc i jej samej nieraz to
przychodziło do głowy. Rozumieli się
przecież
doskonale,
mieli
podobne
zainteresowania, a Paul niejednokrotnie
dawał wyraz temu, że życzy sobie, aby
jego przyszła żona miała własne zdanie.
Zgadzali się też co do tego, że praca jest
najważniejsza w ich życiu, postanowili też,
że nigdy nie staną się ofiarami
jakichkolwiek konwencji, Abby wszakże
zaskoczył sposób, w jaki Paul odnosił się
do jej matki. Czynił to bowiem z taką
atencją, że wszystko wskazywało na to, iż
nie miałby nic przeciwko poślubieniu jej
córki. Kiedy wniosła jedzenie, gawędzili
ciągle jeszcze o tym, jak dobrze byłoby
osiedlić się na stałe w takim uroczym
zakątku i wychowywać w czystym
powietrzu zdrowe dzieci.
Tą ostatnią uwagą Paul raz na zawsze
przekreślił się w oczach Abby. Miała
wrażenie, iż ją zdradził przechodząc w tak
oczywisty sposób do obozu rodziców.
Naraz poczuła się bardzo samotna, ale nie
zamierzała zejść z raz obranej drogi.
Oznaczałoby to przecież rezygnację z
marzeń i pogrzebanie ambitnych planów
na przyszłość.
Rozdział 3
Przez resztę weekendu Abby bacznie
zważała na to, aby rozmowa dotyczyła
wyłącznie
spraw
związanych
z
zagospodarowaniem ogrodu i ponownego
uruchomienia młyna.
Kiedy wczesnym rankiem wyruszyła z
Paulem na konną przejażdżkę w pola,
próbowała mu wyjaśnić, co ją tak bardzo
przygnębiło poprzedniego wieczoru, że
nawet tu na zewnątrz nie umie się pozbyć
uczucia przymusu.
Paul co prawda powiedział, że ją
doskonale
rozumie.
Abby
jednak
podświadomie czuła, że wypowiedzi jej
matki w kwestii małżeństwa i dzieci
zrobiły swoje. Kiedy bowiem przejeżdżali
obok farmy bawiło się z pół tuzina dzieci,
Paul zauważył, że to taki miły widok i że
sam chętnie widziałby się w roli ojca.
Mógł oczywiście rzucić tę uwagę ot, tak
sobie, nie podkładając pod nią żadnych
głębszych treści, lecz Abby w mgnieniu
oka dosłownie cała się najeżyła i
świadomie ociągała się z powrotem do
domu.
W niedzielę wieczorem, tuż przed
wyjazdem rodziców, musiała przyrzec
matce, że w środku tygodnia wpadnie do
nich na obiad, lecz wcale nie zamierzała
dotrzymać obietnicy. Jeśli chodzi o Paula,
to do letniej przerwy zostały zaledwie dwa
tygodnie, a przez ten czas mieli jeszcze<
tyle do zrobienia, że spokojnie mogła
ograniczyć rozmowy z nim do minimum.
Potem
chciała
się
całkowicie
skoncentrować na „Oazie Spokoju". W
wielkim domu towarowym Stamptona
poczyniła zakupy za ponad dwieście
dolarów. Była w tym przede wszystkim
sekretarka automatyczna. Co prawda
mogła te pieniądze włożyć w urządzenie
domu,
lecz
uznawszy,
że
przede
wszystkim liczy się spokój, wolała je
zużyć na ten cel niż na nowy dywan, który
uznała za mniej ważny.
Ostatniego piątku Paul wyszedł gdzieś
na jakiś czas, postanowiła zatem co
prędzej jechać do domu, aby oszczędzić
sobie pożegnania z nim, czuła jednak, że
musi mu zostawić choć parę słów, bo
inaczej przez całe lato miałaby wyrzuty
sumienia.
Był to dla niej najtrudniejszy list, jaki
kiedykolwiek pisała. Ostatecznie Paul
przez tyle lat był jej przyjacielem. Gdyby
nie dał do zrozumienia, że myśli o niej
poważnie, z pewnością zapraszałaby go
częściej do „Oazy Spokoju".
Zawsze będziesz moim najlepszym
przyjacielem – zaczęła – / wiele Ci
zawdzięczam. Wiem, że chcesz dla mnie
jak najlepiej, dlatego Cię proszę, abyś nie
przyjeżdżał do , , Oazy Spokoju", dopóki
nie dam Ci znać. Nie myśl, że nie chcę już
Twej przyjaźni, ale tylko w ten sposób będę
się mogła sama odnaleźć. Uwierz, to dla
mnie niesłychanie ważne. Nie kłopocz się o
mnie, nie jestem sama. Mam przecież
Malinkę i własny kąt.
Abby
List to rodziców wysłała pocztą.
Wiedziała, że unikać w ten sposób kłótni
to czyste tchórzostwo, lecz nie umiała
inaczej.
Było wspaniałe słoneczne popołudnie,
kiedy samochód Abby, wypełniony po
brzegi artykułami żywnościowymi i
wszelkim
innymi
potrzebnymi
w
gospodarstwie rzeczami, opuszczał miasto.
Nie zamierzała wrócić przed początkiem
września do Deerfield.
W
pierwszy
wakacyjny
weekend
zamierzała ostatecznie skończyć renowację
mebli do jadalni i wyplewić grządki. Na
poniedziałek była już umówiona z panią
Wilkins, która miała ją nauczyć, jak się
robi wino z wiśni i marmoladę z
truskawek.
Miała przy sobie wszystkie instrumenty
do badania gleby, uzupełniwszy otrzymany
od
Paula
zestaw
dodatkowymi
przyrządami, zabrała też na wieś
mikroskop. Chciała sprawdzić, jakie ma
szanse na dobre zbiory, nie używając, w
przeciwieństwie do sąsiadów, nawozów
sztucznych i nie stosując chemicznych
oprysków.
Abby doskonale wiedziała, dlaczego w
swych projektach zagospodarowania farmy
kieruje się chłodną naukową rzeczowością,
choć sama przed sobą nie chciała się do
tego przyznać. „Oaza Spokoju" ze względu
na
swe
przepiękne
położenie
w
malowniczej okolicy miała w sobie coś
niepokojąco
romantycznego,
a
romantyczność była tym, czego Abby
lękała się jak ognia.
Liczyła się dla niej tylko nauka. Mogła
się tutaj bez reszty poświęcić swym
zainteresowaniom,
wykluczyć,
przynajmniej na razie, wszelkie życie
uczuciowe. Praca naukowa wymagała jej
zdaniem absolutnej koncentracji.
Kiedy wszakże jechała tak wśród
szmaragdowych pól i kwitnących łąk,
zobaczyła naraz wszystko w innym.
świetle, a gdy skręcała w wąską drogę
polną wiodącą do „Oazy Spokoju", na jej
wargach igrał lekki uśmiech. Trzeźwe
spojrzenie na czekające ją obowiązki
zagubiło się widać gdzieś na drodze
między przedmieściami Deerfield a
tonącymi w zieleni farmami.
Mniej więcej pół mili przed „Oazą
Spokoju"
zatrzymała
samochód
na
poboczu i wysiadła, po czym wspięła się
na niewielki pagórek, z którego miała
doskonały widok na swą nową siedzibę. Z
radosną dumą stwierdziła, jak pięknie
wyglądają
kwiaty posadzone wokół
przerobionej na stajnię stodoły, gdzie
pomieściła Malinkę, i jak dobrze
prezentują się pomalowane na żółto
futryny okienne.
– Ładny widok, prawda? – wyrwał ją
nagle z zamyślenia jakiś przyjemnie
brzmiący, sympatyczny męski głos. Nieco
przestraszona rozejrzała się wokoło.
Widocznie była tak zatopiona w myślach,
że nie słyszała nadjeżdżającego starego
wozu terenowego ani nie zauważyła
stojącego teraz tuż za nią mężczyzny.
– Przepraszam, że panią wystraszyłem –
ciągnął. – Jestem tu już od paru minut, ale
była pani tak zajęta kontemplacją
krajobrazu i najwyraźniej tak szczęśliwa,
że nie chciałem przeszkadzać. Jeśli się nie
mylę, panna Mills, prawda? To pani kupiła
stary młyn.
– Tak. Ale kim...
– Nazywam się Grant – pospieszył z
wyjaśnieniem. – Ted Grant. Moja farma
przytyka z tyłu do farmy Wilkinsów.
Widziałem
już
panią
kilka
razy
przejeżdżającą na koniu, ale wyglądało na
to, że nie ma pani czasu nawet na krótkie
rozmowy. Zachodziłem już parę razy do
pani, aby się przestawić, a przy okazji
przynieść parę świeżych jajek, ale nigdy
nie miałem szczęścia pani zastać.
– Do dziś pracowałam w Deerfield –
wyjaśniła Abby. – Spędzę tutaj lato.
Cieszę się, że pana poznałam. – Obrzuciła
go przy tym taksującym spojrzeniem. –
Wolno mi o coś zapytać?
– Ależ oczywiście. My tu nie mamy
żadnych tajemnic, a rodziny znają się od
pokoleń.
^ – Wiem. Pani Wilkins już mi o tym
mówiła. Nie jest pan aby za młody, aby
gospodarować na takiej rozległej farmie?
Ted Grant spojrzał na nią rozbawiony.
– Droga panno Mills, zdążyłem się
poinformować, że jest pani w tym samym
wieku co ja. Pani też przecież kupiła młyn.
– Poddaję się. Proszę wybaczyć –
roześmiała się Abby.
– Nie ma sprawy. Moja matka umarła,
kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, a
ojciec dosłownie w parę lat później,
wcześnie więc mi przyszło uczyć się
samodzielności. Zresztą nie podobało mi
się, co pod koniec swego życia zrobił z
farmą mój ojciec. Prawdę powiedziawszy,
nie przynosiła żadnego dochodu. Mój
dziadek był jednym z pierwszych
osadników tutaj, czułem się zatem w
obowiązku za wszelką cenę utrzymać
farmę i przestawić ją na nowoczesne
zarządzanie.
– Bardzo słusznie – przytaknęła Abby. –
Studiowałam rolnictwo i wiem, że jest
jeszcze tyle do zrobienia w tej dziedzinie.
– Stop! – przerwał jej ze śmiechem. –
Zanim wygłosi pani wykład na temat
nowoczesnych sposobów gospodarowania,
sam chciałbym jeszcze wtrącić słówko.
Nie powinno się tak całkiem odchodzić od
starych chłopskich mądrości. Niektóre
rzeczy są godne uwagi nawet w naszych
nowoczesnych czasach i nie należy z nich
rezygnować. Założę się, że mógłbym tu
przytoczyć całe mnóstwo interesujących
spraw, na przykład jak trzymać szkodniki z
dala od grządek z jarzynami sadząc
naokoło aksamitki. Takie współzależności
istnieją także między innymi kwiatami i
roślinami uprawnymi.
Abby słuchała przyglądając mu się
ukradkiem. Młody mężczyzna wydał jej
się nad wyraz sympatyczny, poza tym
sprawiał wrażenie, iż jego wykształcenie
nie skończyło się na zwykłej szkole
średniej. Nie miał w sobie nic z arogancji,
choć był bardzo bezpośredni. Nosił takie
same farmerki jak wszyscy naokoło, lecz
wypłowiałe od słońca jasne włosy miał
nieco dłuższe, niż było w zwyczaju, a
wokół jego szyi widniał kolorowy
łańcuszek.
Naraz zapragnęła go bliżej poznać. Jego
szaroniebieskie
oczy
świadczyły
o
szczerości i otwartym sposobie bycia, a
chociaż odznaczał się wyjątkowo szczupłą
sylwetką, z jego postaci emanowała jakaś
wyjątkowa siła, głos zaś był miękki i
godny zaufania...
W mgnieniu oka wszystko w Abby
zawołało na alarm. Znajomość z tym
człowiekiem
mogła
się
okazać
niebezpieczna! Ted uosabiał dokładnie typ
mężczyzny mogącego z powodzeniem
uśpić jej czujność! Z początku będą
rozmawiać o gospodarstwie i tym
podobnych rzeczach, potem poznają się
lepiej i wreszcie ani się obejrzy, a znajdzie
się w pułapce zwanej miłością... To byłoby
straszne!
Ale z drugiej strony był jej sąsiadem,
musiała więc okazywać mu przynajmniej
uprzejmość. Poza tym mogła się przecież
nauczyć od niego tylu rzeczy...
– Ależ pani mnie nie słucha...
Abby uśmiechnęła się przepraszająco.
– Przypatrywałam się mojej „Oazie
Spokoju"...
– „Oaza Spokoju?" – powtórzył. –
Nazwa pasująca do urody tego miejsca.
Ojciec nazwał naszą farmę po prostu
„Farma Granta", i tak nazywałaby się do
dziś, gdybym jej nie przemianował na
„Drugą Nadzieję".
– Po tym wszystkim, co mi pan tu
opowiedział,
uważam,
że
jest
to
odpowiednia nazwa – pochwaliła Abby. –
A teraz proszę wybaczyć, muszę wreszcie
dojechać do domu i zająć się Malinką,
zanim zrobi się ciemno. Jeśli pańska oferta
dotycząca jajek jest aktualna, jutro rano
chętnie bym wzięła kilka.
– Pewnie, że aktualna, pod warunkiem,
że zaprosi mnie pani na filiżankę • kawy.
Kiedyś często bywałem w młynie. Gdy
byłem dzieckiem, bardzo lubiłem tu
przychodzić i zawsze wyobrażałem sobie,
że mieszkają tu dobre duchy.
– Naprawdę? To dziwne, ja też miałam
takie wrażenie, gdy się wprowadzałam.
Wcale się ich jednak nie boję, gdyż wydaje
się, że to przyjaźnie usposobione istoty, i
dobrze się czuję w ich towarzystwie.
– Tak jak ja w towarzystwie pani – rzekł
z uśmiechem Ted. – Czy myślała już pani
o tym, aby uruchomić młyn? Nieco się na
tym
znam,
mógłbym
więc
pani
powiedzieć, co trzeba naprawić. Nie wiem,
czy interesuje panią szybkie dorobienie
się, ale jestem pewien, że mogłaby pani
zrobić na tym niezły interes. Okoliczne
gospodynie same pieką chleb, a gdyby
jeszcze mogły do niego używać mąki z
własnego
ziarna,
smakowałby
im
podwójnie.
– Myślałam już o tym, choć nie jako o
źródle dochodu. Miałam ochotę sama z
niego korzystać, bo chcę się nauczyć
wypiekać chleb. Zakupiłam już wszelkie
możliwe książki: o pieczeniu chleba,
sporządzaniu
marynat i kompotów,
smażeniu konfitur, uprawie warzyw,
stolarstwie, odświeżaniu mebli, zakładaniu
ogrodu i...
– Proszę skończyć! – zaniósł się
serdecznym śmiechem Ted. – Mogę to
sobie doskonale wyobrazić. Zamierza pani
otworzyć w swym domu wiejski oddział
wypożyczalni miejskiej.
– Niechże pan sobie ze mnie nie żartuje!
– obruszyła się Abby. – Robię wszystko,
aby się nauczyć czegoś z książek, a pan...
– Panno Mills...
– Proszę mówić do mnie Abby.
– Dobrze, Abby. Nie mogę nie wyrazić
mego zdania. Nie powinnaś trzymać
swego ślicznego noska wiecznie w
książkach, lecz spróbować zastosować te
wiadomości praktycznie. Dopiero w ten
sposób zdobędziesz właściwie podejście
do pracy.
Mówi jak Paul, pomyślała Abby.
Musiała jednak przyznać, że to, co mówi, i
sposób, w jaki to robi, bardzo jej się
podoba. Nic nie mogła na to poradzić, że
jej serce dosłownie rwie się do niego,
kiedy z takim zaangażowaniem mówi o
życiu na farmie. Czuła, że Ted i ona
bardzo szybko zbliżą się do siebie, choćby
nawet czyniła wszystko, aby tego uniknąć.
Odprowadził ją do samochodu.
– Moja farma nie wygląda stąd tak
pięknie jak twoja, ale mogę cię zapewnić,
że w całej okolicy nie dostaniesz tak
dobrej szarlotki jak u mnie.
– Z pewnością wkrótce skorzystam z
zaproszenia, a jutro rano ty przyjdziesz do
mnie na kawę. Może być o siódmej?
Przypuszczam, że wstajesz tak wcześnie
jak ja.
– Dokładnie o tej porze zamierzałem do
ciebie wpaść. Wiesz, bardzo podoba mi się
twoja klacz. To taki piękny rasowy koń.
Nie myślałaś, żeby wykorzystać ją do
hodowli?
– Malinka nie jest dla mnie tylko
zwierzęciem, jest dla mnie czymś więcej.
Mając ją przy sobie mogę stawić czoło
reszcie świata. Ze strachem myślę o
chwili, w której może mi jej zabraknąć.
Nie jest już taka młoda...
– Czyżby więc w twym życiu nie było
miejsca na dobrego przyjaciela?
– Ależ jest, Ted.
Dopóki pozostanie to w granicach
przyjaźni, dodała w duchu. Ted był
rzeczywiście mężczyzną, który łatwo mógł
zagrozić jej wolności.
Odjeżdżając przyglądała mu się w
lusterku wstecznym. Znajomość z Tedem
oznaczała przyjemne wzbogacenie jej
nowego życia, zresztą po zerwaniu z
Paulem potrzebowała przyjaciela.
Paul zrozumiałby, gdyby opowiedziała
mu o Tedzie. On sam, raczej przecież
teoretyk,
nie mógł konkurować z
gospodarzem,
korzystającym
z
doświadczeń trzech generacji w zakresie
uprawy roli i hodowli bydła. Napisze mu o
nim, bo postanowiła ostatecznie raz na
tydzień przesyłać mu parę słów.
i – Widzimy się jutro rano! – zawołał
jeszcze za nią Ted. – Najchętniej pijam
kawę mocną i czarną.
Abby poczuła się naraz szczęśliwa i
zadowolona. W takim nastroju zajechała
przed dom, nie weszła jednak do środka,
lecz zajrzała najpierw do Malinki.
– Ach, Malinko... – szepnęła klaczy do
ucha. – Naprawdę wystartowałyśmy.
Nowy dom, nowe życie, znalazłyśmy
nawet nowego przyjaciela.
Wyczyściwszy
zgrzebłem
konia
nasypała mu obroku i nalała świeżej wody,
po czym zabrała się do wyładowywania
samochodu. Pierwszą rzeczą, jaką wniosła
do domu, była automatyczna sekretarka.
Dopiero
kiedy
ją
zainstalowała
i
stwierdziła, że działa, przy jej cichutkim
brzęczeniu
zajęła
się
pozostałymi
rzeczami.
Abby wiedziała, że nie ma dla niej
odwrotu,
spaliła przecież za sobą
wszystkie mosty. Bez jej zgody nikt z
przeszłości nie miał przekroczyć progu
„Oazy Spokoju".
Uporawszy się z przywiezionymi
rzeczami,
włożyła najstarsze dżinsy,
narzuciła ubrudzony farbą kitel i zaczęła
kłaść ostatnią warstwę lakieru na
odnawiane przez siebie meble. Była
bardzo dumna z siebie, bo rzeczywiście
wyjątkowo jej poszło.
Potem zasiadła na wyściełanej ławie i
przez firanki z żółtego tiulu rozkoszowała
się zachodzącym stopniowo ponad łąkami
słońcem. Miała przy tym uczucie, że
mieszka tu od dawna, choć przecież jej
życie w „Oazie Spokoju" dopiero się
zaczęło. Nie wiedziała jeszcze, jakie
miejsce zajmie w jej nowym życiu Ted,
miała wszakże świadomość, że musi się
bardzo strzec, gdyż inaczej jej zamysły
spełzną na niczym.
Na razie w gruncie rzeczy nie było
powodu do niepokoju. Zresztą w ten
urzekający pięknem, romantyczny wieczór
nie chciała sobie łamać nad tym głowy,
wolała przyglądać się fascynującej grze
barw, rozkoszować się napływającymi zza
otwartego
okna
zapachami,
upajać
wieczorną ciszą. Zadumana i wyciszona
wewnętrznie puściła wodze wyobraźni...
Rozdział 4
Ted też podziwiał zachód słońca z okien
swego pokoju, lecz w przeciwieństwie do
Abby zajmował się bardziej jej osobą niż
ona jego.
Wrócił do domu z postanowieniem, że
powinien tak szybko, jak to możliwe,
zapomnieć o Abby, która zdążyła się już
zakraść do jego serca. Często bywał w
interesach w Deerfield i przy okazji, gdzie
tylko się dało, zawierał znajomości z
dziewczętami. Niektóre z nich były bardzo
ładne, inne interesujące i inteligentne,
żadna jednak nie zawładnęła jego sercem.
Z Abby rzecz się miała inaczej. Była
ładniejsza niż wszystkie inne, wydawała
mu się też dużo mądrzejsza od nich, a przy
tym wszystkim wywierała jakiś dziwny
magiczny wpływ.
Dlaczego ciągle brzmiał w jego uszach
jej głos? Dlaczego ciągle czuł zapach jej
perfum? Przecież ich rozmowa trwała
krótko, a on miał uczucie, jak gdyby
spędzili na pogawędce wiele godzin.
Prawie jej nie znał, a wydawało mu się, że
ich znajomość ciągnie się już całe wieki.
Nie był marzycielem, o nie, wręcz
przeciwnie. Zawsze był dumny z tego, że
w każdej sytuacji potrafi zachować zimną
krew. Owszem, lubił się zabawić, lecz w
pierwszym rzędzie chodziło mu o to, aby
podźwignąć „Drugą Nadzieję", zatem całe
jego działanie było podporządkowane
temu celowi.
W takim razie dlaczego naszła go
raptem ochota, aby wyciągnąć gitarę?
Właściwie powinien się przecież zająć
księgą gospodarską, obliczyć dochód ze
sprzedaży mleka, podsumować ostatnie
wydatki.
Próbował skoncentrować się na tym
zajęciu, lecz na próżno. Cyfry skakały mu
przed oczami, rozpływały się, a na ich
miejscu pojawiała się urocza, a zarazem
nieco smutna i zamyślona twarz Abby.
Zapytywał siebie, jakie zmartwienie
może mieć dziewczyna taka jak Abby, że
nie daje jej spokoju. Chciał stanąć u jej
boku, służyć pomocą, najlepiej jak potrafi
– gdyby tylko na to pozwoliła. Co prawda
sprawiała wrażenie, że doskonale obchodzi
się bez towarzystwa, lecz mimo to
obudziła w nim instynkty opiekuńcze.
Podchodził parę razy do telefonu, aby ją
spytać, czy nie miałaby ochoty na mały
spacer, lecz ostatecznie zaniechał tego.
Jeszcze gotowa pomyśleć, że się narzuca.
Z pewnością jest teraz w ferworze pracy,
naokoło niej leżą porozrzucane narzędzia,
które widział w samochodzie.
Dziewczyna, która z takim zajęciem
mówi o politurowaniu mebli, a teraz
zakasawszy
rękawy
robi
generalne
porządki, prawdopodobnie nie tęskni za
towarzystwem, a już na pewno nie za nim,
znajomym zaledwie od paru godzin.
Kiedy weszła Kay, Ted ciągle jeszcze
stał w ciemnym pokoju, zapatrzony w
rozgwieżdżone niebo. Nie mógł się
doczekać siódmej rano.
– Kay, to ty? – spytał przez ramię.
– Tak, Ted – odparła nieco zdziwiona
gospodyni. – Stało się coś?
– Skądże, wszystko w porządku. Mamy
jeszcze szarlotkę?
– Zostało prawie pół, ale jeśli chcesz
jutro zanieść coś takiego tej nowej
sąsiadce, to mogę jeszcze dziś wieczór
upiec świeżą.
Ted nie po raz pierwszy się zdumiał, jak
Kay umie czytać w jego myślach. Ale nie
to było ważne, nieważna była buchalteria.
Ważna była tylko Abby. Jeśli chce coś u
niej wskórać, nie wolno mu się narzucać.
Musi uzbroić się w cierpliwość, choć
zawsze przychodziło mu to z trudem.
Co się ze mną dzieje? Czyżby to tylko
wiosna? Mam nadzieję, że do jutra rana się
opamiętam, pomyślał. Nawet jeśli ucieszy
się jajkami i szarlotką, nie będę
natarczywy, najwyżej zaproponuję swą
pomoc, jak to jest w zwyczaju między
sąsiadami.
Znowu próbował skoncentrować się na
pracy, lecz i tym razem mu się nie udało.
Za to wyobrażał sobie, co Abby w tej
chwili robi, i czy o nim myśli.
Znowu naszła go ochota, aby do niej
zatelefonować, przemyśliwał już nawet
nad stosownym rozpoczęciem pogawędki,
choć żaden sensowny pretekst nie
przychodził mu do głowy. Wreszcie
zrezygnował z tego, zły sam na siebie.
Ostatecznie przecież miał własną dumę.
Gdyby wiedział, że Abby rzeczywiście o
nim w tej chwili myśli, dręczona tymi
samymi pytaniami i wątpliwościami, z
pewnością spałby lepiej tej nocy...
Także Abby próbowała się tego
wieczoru
uporać
z
różnymi
zaplanowanymi
pracami,
lecz
poza
wyczesaniem
Malinki,
zadaniem
jej
obroku i pociągnięciu politurą mebli nie
zdobyła się na nic więcej. Zamiast tego
usiadła przy oknie i zatonęła w
marzeniach.
To była urzekająca, romantyczna noc, z
wszechogarniającą ciszą, jaka bywa tylko
na wsi. W Deerfield nocne niebo
wyglądało inaczej, nie było takie
czarnogranatowe, a gwiazdy nie lśniły jak
diamenty.
Dokładnie tak jak Ted, i Abby nie mogła
myśleć o niczym innym, tylko o nim.
Żałowała teraz, że zachowała się wobec
niego z taką rezerwą. Czy coś by się stało,
gdyby go natychmiast zaprosiła do siebie i
pokazała, co zrobiła ze starego młyna?
Otrząsnęła się z rozmarzenia i zasiadła
za maszyną do szycia, aby skończyć szycie
poduszek na krzesła w jadalni, ale
ponieważ przez nieuwagę przeszyła sobie
palec, a ścieg wypadł wyjątkowo krzywo,
zaniechała z westchnieniem tego zajęcia i
położyła się spać.
Niestety nie mogła zasnąć i przewracała
się z boku na bok w swoim wielkim łożu z
baldachimem. Zdrowy rozsądek ją tym
razem całkiem zawiódł, a do głosu doszły
romantyczne odczucia, przybierając z
każdą minutą na sile.
Z determinacją powtarzała sobie raz po
raz, że w jej życiu nie ma miejsca na
miłość. Gdyby miała zakochać się w
jakimś mężczyźnie, to byłoby lepiej,
gdyby została w Deerfield i wyszła za mąż
za Paula.
Może nie powinnam jutro rano otwierać
drzwi Tedowi, przemknęło jej przez
głowę. Później mogłaby tak urządzić, że
gdyby przyszedł ponownie, pracowałaby
na pełnych obrotach, miałaby więc
wymówkę, że nie może go przyjąć.
Ostatecznie i ta myśl wydała jej się
dziecinna.
Powinna przecież umieć
przyjaźnić się z mężczyzną, nie padając
mu przy tym z uniżeniem do nóg. Przecież
zawsze
byłam
dumna
z
własnej
samodyscypliny, powtarzała samej sobie.
W takim mężczyźnie jak Ted na pewno
nie mogła się poważne zakochać. Nie
dorównywał jej wykształceniem, zresztą
na jej gust był za młody. Gdyby
rzeczywiście miała kiedyś wyjść za mąż,
musiałby to być dużo starszy mężczyzna,
który dał coś już z siebie w swym
zawodzie.
Ted nie spełniał tych wymagań. Chociaż
zdawało się, że potrafi być poważny, w
sumie brał życie lekko. Świadczyły o tym
jego swawolne oczy i sposób, w jaki się
ubierał i zachowywał. Gdyby straciła dla
niego serce, doszłoby do tego, że zamiast
zajmować się domem i gospodarstwem,
spędziłaby lato chodząc nad rzekę
popływać, łowić ryby, a resztę czasu
poświęciłaby na zabawy w wiejskim
klubie.
Jeszcze bardziej nęciła ją stara gitara,
którą widziała u Teda w samochodzie.
Nade wszystko lubiła pieśni ludowe, lecz
nie miała czasu na słuchanie muzyki.
Mimo to postanowiła nauczyć się grać na
gitarze, oczywiście dopiero wtedy, gdy
pokończy wszystkie inne prace.
A jeśli Ted będzie koniecznie chciał się
do niej zbliżyć? Szybko jednak odsunęła
od siebie tę myśl. Nie chciała się
angażować, bo oznaczałoby to pogrzebanie
jej planów dotyczących „Oazy Spokoju".
Nie powinna zresztą zanadto wybiegać
naprzód. Będą mieli dość czasu, aby
pogłębić swą znajomość, a później się
zobaczy. Wszystko musi się odbywać
zgodnie z planem.
Naraz zaczęła się śmiać z samej siebie.
To był czysty bezsens, że chciała wieść
życie uczuciowe zgodnie z planem.
Przecież miłość i pokrewne jej porywy
serca nie kierują się rozsądkiem.
Na razie w jej życiu nie było miejsca na
miłość. Po prostu nie była na to jeszcze
gotowa.
Mimo wszelkich zastrzeżeń
musiała jednak przyznać się sama przed
sobą, że nietrudno jej przyszłoby
obdarzenie Teda głębszym uczuciem.
Aż za dobrze wiedziała, że mogłaby
stracić dla niego głowę. Niewykluczone,
że uświadomiła sobie to już w momencie,
gdy stanął obok niej. Przeskoczyło między
nimi coś w rodzaju iskry elektrycznej,
choć
przecież
ich
rozmowa
była
powierzchowna,
rozmawiali
tylko
o
gospodarstwie, a Ted jej nawet nie
dotknął. Mimo to czuła się teraz tak
szczęśliwa, jak gdyby dopiero co wysunęła
się z jego objęć. Jeszcze nigdy nie
owładnęło
nią
takie
uczucie
do
mężczyzny, nie był jego obiektem ani
Paul, ani nikt inny.
A czy Ted czuł podobnie? Naturalnie
nie mogła tego wiedzieć, lecz miała
uczucie, że i jemu zależy na bliższej
znajomości. Wydawało jej się, że dało się
to wyczytać z jego oczu.
Jak łatwo przyszło jej wyobrazić siebie i
Teda, ciasno objętych i spoglądających z
dumą na swoje plony. Był to przepiękny
obraz, który zapierał jej dech w piersiach.
Musi poskromić swą fantazję! Zbyt wielką
przypisuje wagę temu, co prawdopodobnie
jest tylko tworem jej imaginacji.
Może Ted już wcale o niej nie myślał. Z
pewnością nie była jedyną dziewczyną,
wobec której był szarmancki i której
prawił komplementy.
W gruncie rzeczy tak nawet byłoby
lepiej.
Czuła się teraz śmiertelnie
zmęczona i choć nie do końca jeszcze
uporała się ze swymi skomplikowanymi
uczuciami
wobec
Teda,
przyszło
odprężenie i miała nadzieję, że wreszcie
zaśnie.
Kiedy otwarła oczy, słońce stało już
wysoko. Spojrzała sennie na budzik i
usiadła przerażona na łóżku. Była za
kwadrans siódma! Za parę minut Ted
stanie pod jej drzwiami, a ona nawet
jeszcze nie była ubrana! Pędem pobiegła
do łazienki, umyła się zimną wodą, po
czym wskoczyła w dżinsy, związała włosy
w koński ogon i pociągnęła tuszem rzęsy,
ale bardzo lekko, ostatecznie przecież była
na wsi.
Właśnie zagotowała się woda na kawę,
kiedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Punkt
siódma, stwierdziła z zadowoleniem.
Ceniła punktualnych mężczyzn.
Ted był podobnie ubrany jak ona.
Uśmiechnęła się mimo woli. Ponieważ
obydwoje mieli jasne włosy, w pierwszej
chwili można ich było wziąć za brata i
siostrę.
– Mam nadzieję, że poczekałaś na mnie
ze śniadaniem – rzekł z uśmiechem
wręczając jej koszyk okryty kraciastą
serwetą.
– Mmm, szarlotka pachnie bosko –
oświadczyła wciągając smakowity zapach.
– A jakie wielkie jajka!
Jakże miałabym jeść śniadanie nie
mając takich wspaniałości?
– Czuję, że zdążyłaś już zaparzyć kawę.
To będzie już druga od świtu – powiedział
sięgając po napełnioną przez nią filiżankę.
– Zawsze dotrzymuję słowa, Ted. Masz
chwilę czasu? Chciałam się ciebie
poradzić, jak zasadzić aksamitki.
Gdy wypili kawę i skosztowali szarlotki,
wyszli na dwór. Abby zapytywała siebie w
duchu, czy Ted zauważył, że ona przy
śniadaniu mówiła cokolwiek za szybko,
wręcz nerwowo, a gdy wychodząc otarł się
o nią, umknęła od razu na bok.
Przedstawiła mu swoje problemy
związane z zagospodarowaniem ogrodu.
Ted wyjaśnił jej, że wydzielające mocny
zapach
rośliny, takie jak papryka,
aksamitki i nasturcja, chronią sadzonki
także od szkodników, zatem sadząc je
może
zrezygnować
z
chemicznych
oprysków, ona natomiast wytłumaczyła,
dlaczego z każdego rodzaju warzyw
wysadziła aż tyle gatunków. Chciała
mianowicie stwierdzić, który z nich nadaje
się najlepiej do uprawy w tej okolicy, a
potem
podzielić
się
wynikami
z
sąsiedztwem.
Abby
sprawiała
wrażenie
nieco
oficjalnej, ograniczając tematy rozmowy
do
spraw
gospodarskich,
Ted był
szarmancki i gotów w każdej chwili służyć
pomocą, a przy tym obydwoje starali się
zachować dystans i ta świadomość
przysparzała im bólu. Abby czuła, że Ted
ją obserwuje z niepokojem, lecz nie
zdobyła się na cieplejszy gest, pozostała
uprzejma i nieprzystępna, próbując za
wszelką cenę ukryć własne uczucia.
Unikała jego wzroku, gdyż cokolwiek
wytrącał ją z równowagi, choć zdawała
sobie sprawę, że w przypadku innego
mężczyzny byłoby jeszcze gorzej.
Ted okazał się prawdziwą encyklopedią
wiedzy o gospodarstwie. Swoje rady
wygłaszał sucho, choć z humorem,
ilustrując je wesołymi zdarzeniami z życia
własnej farmy.
Kiedy opowiadał, jak to szczeniaki
rozgrzebały mu kiedyś całą grządkę cebuli,
albo jak kotka okociła się na zagonku
kapusty przeznaczonej na wystawę, miała
ochotę wybuchnąć serdecznym śmiechem,
ale ograniczyła się jedynie do uprzejmego
uśmiechu, nie mogąc pozbyć się uczucia
skrępowania.
Tedowi widać nigdzie się tego ranka nie
spieszyło, co było po myśli Abby, która
nie życzyła sobie niczego innego, jak tego,
aby został jak najdłużej. Wszakże jeszcze
nigdy nie znajdowała się w takiej sytuacji.
Czuła się niemal jak zakochana nastolatka.
Kiedyś nie miała takich problemów. Gdy
któryś z mężczyzn się nią zainteresował,
czuła się pochlebiona, ale nie traciła
głowy. Tym razem nie było to takie proste.
Kosztowało ją wiele trudu, aby zwalczyć
w sobie rosnący pociąg do Teda. Ale
właściwie dlaczego tak się przed nim
broniła?
– To prawdziwa radość, gdy się widzi,
co zrobiłaś z tego starego opuszczonego
młyna – ciągnął Ted, nie będąc wszakże
pewnym, czy do Abby dotarły jego
wcześniejsze słowa. – Byłoby grzechem
pozwolić leżeć takiej urodzajnej ziemi
odłogiem.
– Masz zupełną rację – odparła wracając
do rzeczywistości. – Praca w ogrodzie
pomaga mi się pogodzić z resztą świata.
– W końcu następnego tygodnia –
wtrącił niby mimochodem – w starej
stodole odbędzie się zabawa. My tutaj
bardzo lubimy takie imprezy.
– Czy będzie między innymi taniec w
kwadracie?
– Na pewno. Tańczyłaś to już kiedyś?
– Nie. W Deerfield nie znają czegoś
takiego. W zwykłych lokalach i nocnych
klubach tego się nie tańczy.
– U nas nie ma za wielu miejsc, gdzie
można się zabawić.
– Muszę się przyznać, że lubiłam od
czasu do czasu gdzieś wyjść.
– Nie będzie ci brakowało życia
miejskiego?
– Nie – oświadczyła z przekonaniem. –
Wszystko, czego potrzebuję, to świeże
powietrze.
– Czy mogę cię w takim razie zaprosić
na tańce? – Ted zdjął z głowy sfatygowany
kowbojski kapelusz i skłonił się z
przesadną
galanterią
przed
Abby.
Wyglądało
to
tak
komicznie,
że
zapomniała,
iż
przyrzekła
sobie
zachowywać się z rezerwą, i wybuchnęła
głośnym śmiechem.
– Twój śmiech, mam nadzieję, oznacza
„tak" – upewniał się, udając, że się nie
może
wyprostować
jak
dotknięty
ischiasem farmer.
Abby nie przestawała się śmiać.
– Oczywiście, Ted. Nie mogłabym
odrzucić
twego
zaproszenia,
skoro
kosztowało cię ono tyle wysiłku. Chodź,
pomogę ci wsiąść do samochodu, mój ty
biedny staruszku.
Wsunęła
mu
rękę
pod
ramię
rozweselona
żartem, choć od razu
przemknęło jej przez głowę, czy jednak nie
przesadziła, dotknąwszy bowiem jego ciała
odniosła wrażenie, że wpadła na parkan
pod napięciem elektrycznym.
Ted wyprostował się gwałtownie i
spojrzał na nią, lecz uśmiech znikł z jego
twarzy, a w oczach czaiło się nieme
pytanie,
na które nie ważyła się
odpowiedzieć.
Przez moment stali bez ruchu. Abby nie
wiedziała, czy nie byłoby lepiej puścić
jego
ramię, Ted też wyglądał na
speszonego.
Abby opanowała się pierwsza. Na
szczęście przypomniała sobie w porę, że
woli trzymać się z daleka od tego
mężczyzny.
– Jest już późno, sir – rzuciła siląc się na
beztroskę i puściła jego ramię. – Jak pan
myśli, dojdzie pan o własnych siłach do
samochodu?
– Oczywiście. Serdeczne dzięki, Lady
Abby.
Proszę się za bardzo nie
przejmować
mym stanem. W tym
schorowanym ciele mimo wszystko tkwi
trochę siły.
Aby to udowodnić, jednym susem
skoczył na przyczepę swego samochodu.
Tam stanął na szeroko rozstawionych
nogach i wydał okrzyk, który mógłby
zrobić konkurencję Tarzanowi.
Po zachowawczości Abby nie zostało
śladu. Śmiejąc się do łez postąpiła w jego
stronę, choć właściwie dopiero co
zamierzała się z nim jak najszybciej
pożegnać. W tym momencie jednak
myślała tylko o tym, jak dobrze jej robi
jego obecność i że Ted wygląda naprawdę
atrakcyjnie.
Kiedy tak stanęła naprzeciw niego z
rozpromienioną twarzą, zeskoczył nagle z
przyczepy, okręcił ją wokół siebie i uniósł
wysoko
na
rękach,
a
potem,
przeskoczywszy bloki skalne i parkan,
popędził z nią w kierunku domu wydając
przy tym indiańskie okrzyki.
Bezbronna leżała na jego piersi, a śmiała
się tak, że z jej oczu puściły się łzy. Ted je
natychmiast scałował, musiało mu jednak
w tym momencie przyjść do głowy, że
trochę przesadził, bo przybrał zbolałą minę
i posadził ją ostrożnie w bujaku stojącym
na werandzie. Żartobliwy nastrój ulotnił
się jak sen.
– Wybacz, nie miałem prawa tak się
zachowywać,
Abby
–
zaczął
się
usprawiedliwiać. – Tak mi przykro... Jeżeli
w tej sytuacji nie zechcesz przyjąć mego
zaproszenia na tańce, zrozumiem to.
• – No cóż, ja... – zaczęła zmieszana,
lecz zaraz uświadomiła sobie, że byłoby
dziecinadą z jej strony, gdyby chciała go
ukarać za swawolne zachowanie – ... nie
ma powodu robić całej historii z
niewinnego żartu. Oczywiście, że pójdę z
tobą na tańce, ale tylko wtedy, gdy
przyrzekniesz, że nie będziesz mnie wlókł
za sobą po całej okolicy.
– Przyrzekam – odetchnął z ulgą i
uśmiechnął się szeroko. – Będę się z tobą
obchodził jak z prawdziwą damą, bo nią
jesteś.
– Znakomicie, sir. Czy istnieją tu jakieś
przepisy dotyczące stroju?
– Właściwie nie. Ale czy nie mówiłaś,
że w najbliższych dniach masz odwiedzić
panią Wilkins?
– Tak. W następny poniedziałek ma
mnie uczyć smażyć konfitury.
– A więc zapytaj ją o odpowiednią
sukienkę.
Panie tutaj szyją sobie
własnoręcznie kostiumy na takie okazje.
– Mnie też to sprawi przyjemność.
Chciałabym brać pełny udział w tutejszym
życiu.
– To mnie cieszy. Zatem jeżeli nie jesteś
na mnie zła, wpadnę tu w następnym
tygodniu i przyniosę ci trochę sadzonek
aksamitek i nasturcji z mojej szklarni.
Gdybyś dopiero teraz wysiała nasiona,
twoje jarzyny nie miałyby z tego wielkiego
pożytku.
– To byłoby miło z twej strony, Ted.
Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się
przygotować parę słoików z domowymi
specjałami, aby ci się zrewanżować.
– To brzmi kusząco, Abby. Mam
wrażenie, że wszystko, czego się tkniesz,
musi się udać.
Spłonęła lekkim rumieńcem pod jego
spojrzeniem.
– A teraz już idź, Ted. My farmerzy nie
możemy
spędzać
całego
dnia
na
pogaduszkach, bo nasze pola uduszą się w
natłoku chwastów.
Ted uśmiechnął się. Doskonale wiedział,
co Abby chciała przez to powiedzieć.
Tylko dotąd, a dalej już nie, drogi
przyjacielu, a w każdym razie nie w tym
momencie.
Pożegnał się i skierował do swej
ciężarówki. Abby patrzyła za nim, dopóki
nie wsiadł i nie pomachał jej, mając
nadzieję, że jej twarz jest beznamiętna i
nie zdradza żadnych uczuć.
Ted natomiast nie zadawał sobie trudu,
aby z czymkolwiek się kryć. Kiedy ich
spojrzenia się spotkały, wiedziała już, że
pierwsze wrażenie jej nie myliło. Ted
najwidoczniej widział w niej więcej niż
tylko nową sąsiadkę, która potrzebuje
pomocy. Nie za bardzo wiedziała, co
zrobić, aby temu przeciwdziałać, lecz
ciągle jeszcze wierzyła, że może odnosić
się do niego przyjacielsko, a przecież z
dystansem. Z pewnością będą ze sobą
omawiać różne sprawy związane z
gospodarstwem, ale mogą to robić czysto
po kupiecku, bez żadnych zobowiązań.
Tyle że rozsądek i uczucia to dwie różne
rzeczy i najczęściej nie idą w parze...
Z tą zabawą też był problem. Na pewno
pozna wielu ludzi i nowe kroki taneczne,
ale Ted, jej partner na ten wieczór, raczej
nie będzie zachwycony, gdy ona zacznie
mówić o gospodarstwie. W końcu przy
takiej okazji każdy chce się zabawić. Ale
nawet jeżeli uda jej się przetrwać ten
wieczór i nie pozwolić na to, aby się do
siebie zbliżyli, to i tak będzie się musiała
mieć na baczności. Znajdzie się przecież
tyle
powodów
do
zacieśnienia
znajomości...
Rozdział 5
Abby na powrót rzuciła się w wir pracy,
lecz dopiero po południu udało jej się na
jakiś czas przepędzić Teda ze swych myśli.
Najpierw zabrała się do czyszczenia
stajni Malinki, koniem też zresztą należało
się zająć, a odwiedziny Teda zburzyły cały
rozkład dnia. Nie mogło zdarzać się to
zbyt często, bo inaczej nie zdążyłaby z
pracą.
Koło południa zabłąkało się do niej paru
turystów, pytając, czy ma jarzyny na
sprzedaż. Chociaż Abby nie mogła im nic
zaoferować,
ogarnęło
ją przyjemne
uczucie, że „Oaza Spokoju" jest już
regularną farmą. Do wieczora czas zajęły
jej eksperymenty z hodowlą różnych
rodzajów bakterii, udało jej się nawet
dojść, co trzeba zrobić, aby uruchomić
młyn. W końcu śmiertelnie zmęczona
runęła na łóżko i rozkoszowała się ciszą i
spokojem panującym wokoło. Nawet w
najmniejszym stopniu nie odczuwała
samotności, jak obawiała się jej matka.
W niedzielę rano obudziło ją bicie
dzwonów. Wcześniej tylko z rzadka
zachodziła
do kościoła, lecz teraz,
przystosowując się do życia na wsi,
uznała, że to jest ze wszech miar
wskazane,
jakkolwiek nie wiedziała,
jakiego wyznania są tutejsi ludzie.
Jedyną przeszkodą w jej teraźniejszym
życiu był Ted. Poprzedniego dnia
pracowała do upadłego, aby nie musieć o
nim myśleć, ale w przyszłości postanowiła
postawić sprawę jasno. Miała za dużo
pracy, aby jeszcze zaprzątać sobie głowę
jakimiś głupstwami.
Odbyła na Malince długą przejażdżkę i
wróciła zmęczona, lecz szczęśliwa do
młyna. Zwykle po takiej wyprawie kładła
się na chwilę, tym razem jednak nie dane
jej było odpocząć. Nie mogła uleżeć
spokojnie, musiała coś robić, bo ta
nerwowa krzątanina pozwalała jej nie
myśleć o Tedzie.
Były
właściciel
dał
jej
adres
rzemieślnika, który mógł jej pomóc przy
rozruchu młyna. Abby uznała, że nadszedł
czas, aby zająć się i tą sprawą. Tak
naprawdę to chciała zrobić wszystko sama,
zasięgnąwszy wcześniej u tego człowieka
rady. Oczywiście nie zapomniała, że Ted
jej oferował pomoc w tym względzie, nie
chciała jednak z niej skorzystać. Czy
powodem tej decyzji było, iż koniecznie
chce to zrobić po swojemu, czy też
podyktowana ona została obawą przed
jego bliskością, tego nie była w pełni ..
świadoma.
Odszukała
zatem
pana
Gurneya,
wysłuchała jego rad, a wróciwszy do
„Oazy Spokoju" przygotowała wszystko,
co było konieczne do rozpoczęcia
naprawy.
Towarzyszyła
jej radosna
świadomość, że już tego lata jej młyn
będzie mełł ziarno na mąkę. Czekająca ją
praca nie wyglądała na zbyt ciężką i
niekoniecznie wymagała doświadczenia.
Oczywiście za niewielką opłatą mogłaby
nająć kogoś do pomocy, ale wolała zrobić
to sama.
Zaczęła od wyczyszczenia kamieni
młyńskich, a potem sprawdziła koła
zębate, jak jej radził pan Gurney. Mogło
się przecież zdarzyć, że coś się jednak w
tej całej maszynerii wypaczyło, a efektem
tego byłaby nie najlepsza mąka.
Trwało trochę, zanim uporała się z
wieloletnim brudem i wszystko naoliwiła.
Dopiero teraz mogła zacząć rozglądać się
za gatunkami zboża, z których miałaby w
przyszłości piec chleb. Musiała się też
rozejrzeć za jakimś elektrykiem, gdyż nie
dało się wieczorem pracować tylko przy
lampie naftowej.
Kiedy dzień chylił się ku zachodowi,
wzięła gorącą kąpiel i przygotowała sobie
kolację, na którą składała się zupa z puszki
i kilka kanapek, a potem usadowiła się pod
oknem z jedną ze swych książek
poświęconych przetworom domowym.
Następnego dnia z rana miała przecież iść
do pani Wilkins.
W Abby wzrastało przekonanie, że tylko
wtedy odnajdzie się w swoim nowym, tak
przecież
odmiennym
od
jej
dotychczasowych doświadczeń życiu, jeśli
będzie podchodzić do niego trzeźwo i od
ściśle naukowej strony. Tylko przy takim
nastawieniu można było liczyć na sukces.
Ted ze swoją beztroską nie zaszedłby
daleko będąc w jej sytuacji.
Zrobiła wszystko, aby ten weekend
minął szybko, kładła się spać wyczerpana i
zasypiała kamiennym snem, lecz nie
umiała sobie odpowiedzieć na pytanie, co
ją tak gna z miejsca na miejsce, od jednego
zajęcia do drugiego...
Poniedziałkowy ranek był tak piękny, że
do pani Wilkins postanowiła udać się na
Malince. Jej sportowy samochód nie
pasował zresztą do okolicy i stylu życia,
jakie teraz prowadziła.
Pani Wilkins już na nią czekała. Z
miejsca zaprowadziła ją do przestronnej,
lśniącej czystością kuchni, a tam
pożyczyła jej fartuszek i zaprezentowała
różne naczynia i urządzenia, potrzebne
przy smażeniu konfitur. Abby zdążyła się
już czegoś dowiedzieć na ten temat z
książek, miała więc jakie takie rozeznanie,
co ją tego popołudnia czeka, a w tej chwili
rozkoszowała się nadzieją, że już niedługo
sama będzie umiała sporządzać takie
rzeczy.
Pani Wilkins nie miała jednak zamiaru
smażyć konfitur według przepisu z książki
kucharskiej,
robiła to po swojemu
tłumacząc Abby ze śmiechem, że ludzie na
wsi
mają
swoje
własne
metody,
sprawdzone przez wiele pokoleń.
Obierając truskawki z szypułek i
przygotowując syrop, opowiedziała Abby
stare i nowe historie z okolicy, przeplatając
je instrukcjami, z jakich owoców najlepiej
sporządzać konfitury, a jakie nadają się
bardziej na galaretki, wyjaśniła jej też,
gdzie i w jakich warunkach najlepiej
przetwory przechowywać.
Abby w gruncie rzeczy mogła
zapomnieć wszystko, czego się nauczyła z
książek, przyznając teraz w duchu, że
praktyka wygląda całkiem inaczej niż
teoria. Mogła co prawda wygłosić wykład
na temat nawożenia gleby, ale nie miała
pojęcia, w jakich miesiącach dojrzewają
poszczególne rodzaje jerzyn.
Pani Wilkins odnosiła się do niej
serdecznie, lecz Abby wracała do domu z
uczuciem, że jest na powrót głupiutką, nic
nie wiedzącą uczennicą. Mimo całych lat,
które
poświęciła
rolnictwu
jako
przedmiotowi studiów, miała wrażenie, że
o prawdziwej praktyce rolniczej nie wie
nic.
Tego,
jak pani Wilkins smażyła
konfitury, nie wyczytałaby w żadnej
książce. Miała na to przepis podyktowany
doświadczeniem całych generacji. Czyżby
właśnie o to chodziło Tedowi, gdy mówił,
że samą teorią nie osiągnie się
rekordowych wyników?
Abby straciła pewność siebie i to ją
niezmiernie
martwiło,
lecz
z
samozaparciem pracowała dalej próbując
uruchomić młyn. Kiedy skaleczyła się o
jedno z kół zębatych, z jej ust wyrwało się
przekleństwo. Niestety co dzień zdarzały
jej się takie małe wypadki. Mimo to
zacisnęła
zęby
i
pracowała
niezmordowanie dalej.
W czwartek wieczorem przypomniała
sobie, że w sobotę ma się odbyć zabawa
wiejska, a ona zapomniała spytać panią
Wilkins, jak się powinna ubrać na taką
okazję.
Ale właściwie po co? Gdyby Ted
poważnie myślał o zaproszeniu jej, na
pewno by już dawno zadzwonił z
pytaniem, kiedy ma po nią przyjechać.
Przyłapała się na tym, że krąży wściekła
jak osa no domu, wmawiając sobie raz po
raz, że nie ma czasu na jakieś głupie
zabawy w stodole. Mimo to spoglądała
ciągle w kierunku telefonu pytając siebie,
dlaczego jest taki uparty i nie dzwoni.
W piątek rano podjęła decyzję.
Zrezygnowała z zajęć na farmie i
pojechała do pobliskiego miasteczka, gdzie
wyszukała sklep tekstylny, który prowadził
również sprzedaż gotowych wykrojów.
Właścicielka zadowolona, że ma nową
klientkę, pokazała Abby cały szereg
drukowanych materiałów, a także łatwe do
uszycia wykroje strojów, wkładanych
specjalnie z okazji tańca w kwadracie.
Abby była pewna, że do soboty z
pewnością uszyje jedną z tych ładnych
sukienek. Prawdopodobnie będzie to strata
czasu, gdyż zdawało się, że Ted o niej
zapomniał, ale czuła, że uszycie tego
kostiumu
tak
czy
tak
sprawi
jej
przyjemność.
Wybrała różowy kreton, z którego
zamierzała uszyć bluzkę z krótkimi
bufiastymi rękawami, prawdziwie ludową
w stylu, a do obszycia ciemnozieloną
taśmę. Spódnica miała być z wełny, z
szeroką falbaną u dołu, a lamówka o nieco
jaśniejszym odcieniu zieleni. Do tego
Abby zamierzała uszyć z ciemnoróżowego
materiału szeroki pasek.
W
sobotę
rano
sukienka
była
praktycznie gotowa, Abby brakowało tylko
czarnych pantofli, jakie widziała na
wystawie
jednego
ze
sklepów
obuwniczych, gdzie reklamowano je jako
obuwie przeznaczone do tańca ludowego.
Dlaczego nie miałabym sobie ich
kupić?, pytała samą siebie wyjeżdżając
ponownie do miasteczka. Przynajmniej
będę miała skompletowany cały strój,
nawet jeślibym miała nosić te rzeczy tylko
w domu. Planowała zresztą urządzić
grillparty dla przyjaciół z miasta, a wtedy
jako gospodyni byłaby stylowo ubrana.
Kupiwszy pantofle i załatwiwszy
jeszcze trochę innych sprawunków, zjadła
lunch w przyjemnie urządzonej restauracji
na obrzeżu miasta, którą ostatnio odkryła.
W domu podbiegła najpierw do sekretarki
automatycznej, aby przesłuchać taśmę.
Ostatecznie nigdy nic nie wiadomo. Ktoś
przecież mógł zostawić ważną wiadomość.
Były dokładnie cztery, a wszystkie
pochodziły od Teda. Zawiadamiał, że ma
kłopoty z chorym cielakiem, lecz że
zwierzę prawdopodobnie wyzdrowieje do
sobotniego wieczoru. Druga i trzecia były
prośbami o jak najszybszy telefon. W
czwartej przekazał wiadomość, że zabierze
ją następnego dnia o siódmej, aby mogli
jeszcze zjeść obiad w małej stylowej
restauracyjce, usytuowanej przy wylocie
drogi z miasta.
Abby wybuchnęła śmiechem. Ted z
pewnością myślał o lokalu, z którego
właśnie wróciła. Zdjęła strój z wieszaka i
przyłożyła do siebie, po czym nucąc
melodię zakręciła się kilka razy po pokoju.
Naraz wpadło jej do głowy, że jeszcze nie
zastanowiła się nad odpowiednią na
jutrzejszy wieczór fryzurą, a co gorsze, nie
zadzwoniła do Teda z potwierdzeniem, że
siódma godzina jutro wieczór całkiem jej
odpowiada.
Abby nie należała do dziewcząt, które
celowo trzymają mężczyzn w niepewności,
mimo to sprawiała jej przyjemność myśl,
że Ted może chodzi nerwowo tam i z
powrotem po pokoju wyczekując jej
telefonu. Ona sama prawie cały dzień
czekała na telefon od niego, nie czuła więc
teraz wyrzutów sumienia. Zaraz jednak
wyśmiała samą siebie. Ostatecznie nie
miała powodu, aby w ten sposób go karać,
podeszła więc zdecydowanym krokiem do
telefonu.
– Czy pan Grant jest w domu? – spytała
kobiety która podniosła słuchawkę. Abby
przypuszczała, że to gospodyni Teda,
wypiekająca takie pyszne szarlotki, ale
mimo to owładnął nią niejasny gniew na
nią, choć nie umiała sobie wytłumaczyć
dlaczego.
– Czy to panna Mills? – spytała
serdecznie Kay i niechęć Abby znikała w
jednej chwili. Gospodyni najwyraźniej
oczekiwała jej telefonu.
– Tak – odparła już całkiem przyjaźnie.
– Pan Grant czekał na telefon od pani,
lecz właśnie wyszedł do obory, aby zajrzeć
do chorego cielęcia. Zaraz go zawołam.
Teraz Abby zrozumiała, dlaczego Ted
tak ciepło wyraża się o Kay. Jego dobro
musiało jej najwyraźniej leżeć na sercu,
skoro się tak ucieszyła, że znalazła się
dziewczyna, która choć odrobinę się nim
zajmie.
– Halo, Abby? – Głos Teda wydał jej się
zaspany i pełen oczekiwania. Raptem
zrobiło jej się przykro, że nie zadzwoniła
od razu. Takie zagrywki z mężczyzną tak
otwartym i szczerym były nie fair.
– Tak, to ja.
– Przykro mi, że to nie ja zadzwoniłem
pierwszy.
– Nie masz powodu się usprawiedliwiać.
Jak tam z cielakiem? Przeżyje? Mogę coś
dla ciebie zrobić?
– Miło, że o to pytasz. Wygląda na to, że
wszystko będzie w porządku. Ten mały
dzikus przyplątał się do większych cieląt i
został przez nie stratowany. W pierwszym
momencie myślałem, że będzie z nim źle,
ale dziś jest już lepiej. Na razie trochę się
jeszcze chwieje na nogach, ale to
wszystko.
– Cieszę się – odetchnęła Abby. –
Wiesz, ja też studiowałam hodowlę bydła,
wiem
chyba
wszystko
o
wadach
dziedzicznych i innych chorobach, ale
obawiam się, że w takim wypadku
byłabym bezradna. Im dłużej tu jestem,
tym bardziej sobie uświadamiam, jak
uboga jest moja wiedza.
Jeśli chodzi o młode sztuki, zwykle nie
jest tak źle, jak na to wygląda. Troskliwą
opieką można zdziałać cuda. Ale takiej
rady nie wyczytasz w swoich książkach.
Tę cudowną formułę można zastosować do
wszystkich istot żywych i często tylko ona
pozostaje, kiedy inne środki zawodzą. Sam
już doświadczyłem tego wiele razy.
Cieszyłbym się, gdybym także i w innych
dziedzinach mógł ci pokazać, że uczone
księgi nie zawierają całej wiedzy. Praktyka
na farmie pozwala zaobserwować także
inne rzeczy.
– Wierzą ci, Ted – przyznała Abby – i
mam nadzieję wiele się od ciebie nauczyć.
– Jestem na twoje usługi. Ale jutro
wieczór chciałbym pokazać ci coś innego;
„Tańczącą Królową" i jej znakomitą
pieczeń z kluskami.
Abby już już miała mu powiedzieć, że
sama odkryła ten klejnot pomiędzy
restauracjami, ale w porę ugryzła się w
język nie chcąc psuć Tedowi radości.
Jeszcze niedawno taka myśl nie przyszłaby
jej do głowy. Ze zdziwieniem stwierdziła,
że coraz częściej wstawia się w jego
położenie.
– Cudownie! – powiedziała zamiast
tego. – Czekam na ciebie punktualnie o
siódmej.
– Tak się na to cieszę, Abby – rzekł
ciepło i odwiesił słuchawkę.
Abby natomiast odwiesiła swoją dopiero
wtedy, gdy usłyszała dalekie szczęknięcie.
Chciała być przez to dłużej blisko Teda.
Następnego dnia już za dwadzieścia
siódma była gotowa i czekała na niego z
niecierpliwością. Pani Wilkins poradziła
jej jeszcze przez telefon, aby pod sukienkę
włożyła sutą halkę, więc teraz wyglądała
ona szczególnie strojnie.
Kiedy o siódmej usłyszała samochód
Teda, wybiegła mu na spotkanie, zanim
jeszcze
zdążył
zadzwonić.
Był
zachwycony jej widokiem. W stylowym
wieśniaczym stroju, z jasnymi lokami
opadającymi na ramiona wyglądała jak
najprawdziwsza
wiejska piękność. Z
zadowoleniem stwierdził też, że jej
makijaż jest delikatniejszy niż zwykle. W
ogóle zapytywał siebie w duchu, dlaczego
ona tu na wsi używa wszystkich tych
szminek. Abby ze swą świeżą, dziewczęcą
urodą podobała mu się bardziej bez
makijażu.
Zauważył też od razu, że tego dnia
zachowuje się inaczej. Nie była taka
zachowawcza wobec niego, uśmiechała się
promiennie i wydawała się zadowolona z
jego towarzystwa. A więc chyba się nie
mylił mając wrażenie, że jej chłodny
sposób bycia i narzucony przez nią dystans
służy tylko skrywaniu prawdziwych uczuć.
Teraz stała przed nim czarująca, nie
mogąca doczekać się zabawy roześmiana
dziewczyna.
Ted już od dawna kochał się w Abby,
ale nie był tego jeszcze do końca
świadomy. Dopiero teraz uzmysłowił to
sobie z absolutną jasnością. Skłonił się
przed nią dwornie i podał jej ramię, aby
powieść dziewczynę do samochodu, a
dopiero kiedy upewnił się, że siedzi
wygodnie,
sam
zajął
miejsce
za
kierownicą.
Podczas jazdy raz po raz nachodziła go
ochota, aby uścisnąć jej rękę. Byłby to
ostatecznie niewinny gest, lecz mimo to
nie odważył się na to. Tak się cieszył, że
wreszcie odtajała w jego obecności, i za
żadne skarby nie chciał tego zniszczyć.
Mogłaby się przecież na nowo od niego
odwrócić.
Przy obiedzie też nie pozwolił sobie na
żadne
czulsze
słówko
czy
gest,
zadowalając się opowiadaniem Abby
wesołych zdarzeń ze swego dzieciństwa, a
ona zaśmiewała się do łez.
Kiedy sączyli po obiedzie brandy, Ted
wiedział już z całą pewnością, że nie
wytrzyma, jeżeli tego wieczoru nie
weźmie jej przynajmniej raz w ramiona.
Jeśliby się taka okazja nie miała nadarzyć,
to powinien chociaż dać wyraz swoim
uczuciom dla niej.
– Nie weźmiesz mi za złe, jeśli ci
powiem, że wyglądasz fantastycznie? –
spytał ostrożnie.
– Za złe? – posłała mu zadowolone
spojrzenie. – Od samego początku czekam
na to, kiedy wreszcie wyjedziesz z jakimś
komplementem. Ale mimo wszystko
obawiam się, że reszta towarzystwa już na
pierwszy rzut oka odkryje we mnie
przebraną turystkę z wielkiego miasta. Kto
wie, czy nie zostanę przepędzona belami
siana.
Ted roześmiał się.
– Z pewnością ściągniesz na siebie
spojrzenia wszystkich, ale nie musisz się
bać, że nie zostaniesz zaakceptowana.
Przeciwnie, będę musiał staczać boje z
innymi mężczyznami, aby móc choć raz z
tobą zatańczyć.
– Ach Ted – uśmiechnęła się szczęśliwa
jak nigdy – jeśli naprawdę chcesz, mogę
zarezerwować dla ciebie wszystkie tańce.
Rozdział 6
Kiedy znaleźli się wreszcie w stodole,
zabawa trwała już w najlepsze. Abby była
zadowolona, że przystanęli na chwilę w
drzwiach spoglądając na tańczących. Miała
niemal tremę, więc uczepiła się ramienia
Teda i przez moment nie chciała wejść do
środka.
– Co się stało, Abby? – spytał.
– Sama nie wiem, co się ze mną dzieje –
odparła żałośnie. – Byłam już na tylu
zabawach i potańcówkach, a teraz nagle
strasznie boję się wejść. Co będzie, jeśli ci
ludzie mnie odrzucą?
– Odrzucą?! Oni będą oczarowani! –
oświadczył z przekonaniem. – Chodź,
właśnie ustawiają się do tańca w
kwadracie.
Wystarczy,
że
będziesz
słuchała poleceń wodzireja i dasz się
prowadzić.
Zaczynają
zwykle
od
najprostszych figur, a potem początkujący
wycofują się i poprzestają na przyglądaniu
się.
Spojrzała na niego niepewnie.
– Ale musisz mi przyrzec, że nie
zostawisz mnie na środku samej.
– Parę razy zmienimy partnerów, ale
tylko na krótko. Nie martw się, zawsze
znajdzie się ktoś, kto będzie z tobą dalej
tańczył. Pomyśl tylko, my tutaj jesteśmy
jedną wielką rodziną.
– Zatem dobrze, Ted. Jeśli uważasz, że...
Z ociąganiem weszła za nim do środka,
a resztę ułatwili jej inni. Jak powiedział
Ted, wszyscy byli bardzo mili i wyglądali
na szczerze zadowolonych z jej przyjścia.
Nie miała zresztą czasu się nad tym
zastanawiać, bo właśnie rozbrzmiały
dźwięki muzyki, więc musiała uważać,
żeby się nie potknąć i nie wypaść z rytmu.
Szło
jej
wszakże
lepiej,
niż
przewidywała. Poszczególne kroki okazały
się nie takie trudne, stopniowo też
pozbywała się swego skrępowania, a
nawet rozluźniła się na tyle, że mogła w
tańcu myśleć o czym innym, a nie tylko o
tym, aby nie zgubić kroku.
Komiczne, nigdy nie miałam oporów
przekraczając próg przepełnionej sali
balowej, a tutaj przyszło mi to z takim
trudem, pomyślała. Dlaczego tym razem
było inaczej? Oczywiście, że to wiązało się
z Tedem. Zależało jej na tym, co on o niej
myśli, tym bardziej, że to on ją tu
wprowadził, a więc w jakiś sposób za nią
ręczył. Chciała, bardzo chciała, także ze
względu na niego, aby ją polubiono.
Owo
przeświadczenie
powinno
właściwie być powodem ostrożniejszego
postępowania z nim, lecz tego wieczoru
nie pragnęła niczego więcej, jak się
zabawić.
Muzyka rozbrzmiała na nowo. Ted
szeptał jej wskazówki do ucha i prawił
komplementy, że tak dobrze jej idzie.
Abby cieszyło to bardzo. Ten wieczór wart
był tego, aby choć na chwilę zapomnieć o
mocnych
postanowieniach,
według
których zamierzała ułożyć sobie tu życie.
Taniec sprawiał jej przyjemność, ale
czuła też narastające zmęczenie. W
którymś momencie nawet zatoczyła się z
wyczerpania, poprosiła więc Teda, aby na
moment wyszli na dwór.
Ted przyjął to z wyraźną ulgą.
– Tak się cieszę, że to ty
zaproponowałaś.
– Dlaczego? – spojrzała na niego
zdziwiona.
– Nie chciałem się przyznać, że już mam
dość, przynajmniej na razie. Jesteś z
miasta, a tańczysz jak najlepsi stąd. A ty
się bałaś, że się zblamujesz!
– To już jest poza mną. Ted, popatrz na
ten księżyc! To rozgwieżdżone niebo
wygląda wprost bajecznie!
– Tym bardziej, że ty pod nim stoisz –
rzucił pieszczotliwie.
Coś w Abby szepnęło o ostrożności,
lecz nie chciała niszczyć uroku tego
wieczoru niechętnym gestem czy zimnym
słowem. Od miesięcy nie czuła się tak
lekko. Byłaby szkoda, gdyby sobie teraz
zepsuła te piękne godziny.
Ku swemu zaskoczeniu uznała uwagę
Teda za absolutnie w porządku, nie miała
jednak uczucia, że musi coś odpowiedzieć.
Także Ted milczał przez chwilę, a
potem naraz ujął jej dłoń.
– Przed czym tak się bronisz, Abby? –
szepnął tkliwie. – Najwyraźniej czegoś się
boisz.
Podniosła głowę i zajrzała w jego pełne
czułości
oczy.
Ted
miał
rację.
Rzeczywiście było coś, czego się bała.
Właściwie nie chodziło jej o to, że mógłby
zranić jej uczucia, lękała się, że może
stracić kontrolę nad sobą i w ten sposób
postradać niezależność, którą z takim
trudem sobie wywalczyła.
Może zresztą chodziło o jedno i drugie.
Może
tym
swoim
powściągliwym
zachowaniem chciała się ustrzec przed
nieszczęśliwą miłością, a Ted zdołał ją
przejrzeć? Tego nie wiedziała, wiedziała
tylko, że od momentu poznania Teda jej
życie uległo zmianie. Gdy była w jego
towarzystwie, świat wydawał jej się
piękniejszy, poza tym mogła się od niego
wiele nauczyć. Miała tylko pewne
wątpliwości, czy zdoła uporać się z tą
sytuacją.
Dlaczego ten wieczór musiał być aż taki
piękny, a ona tak podatna na romantyczne
nastroje?
Jak gdyby odgadując jej myśli, Ted
mocniej ścisnął jej dłoń. Kto wie, czy nie
odczuwał lekkiego dreszczu, jaki przebiegł
przy tym jej ciało... Jeśli tak, to znał już
odpowiedź, której ona rozpaczliwie
szukała.
Ted delikatnie pociągnął Abby za sobą
na wąską ścieżkę, a ta zaprowadziła ich
nad staw. Tam zdjął marynarkę, rozłożył ją
na brzegu i usiadł, zapraszając ją, aby
zrobiła to samo.
Abby jednak nie chciała na razie siadać.
Miejsce było wyjątkowo piękne, miała
więc ochotę okrążyć staw i rozejrzeć się po
okolicy, choć było już ciemno. Żałowała,
że
nie
może
widzieć
kwiatów
porastających jego brzegi, za to czuła
przynajmniej ich upojny zapach.
Ted postępował za nią w milczeniu.
– Przypuszczam, że to jest główny
powód, dla którego sprowadziłaś się na
wieś – powiedział w którymś momencie,
jak gdyby wiedząc doskonale, co się z nią
dzieje.
– Tak – potwierdziła. – Kocham naturę,
świeże powietrze i wszystko, co zielone.
– Wiem. Ale nie to miałem na myśli. Ty
szukasz tutaj spokoju, prawda?
– Masz rację. Nie przyznaję się zbyt
chętnie do tego, ale moje życie w
Deerfield
było
bardzo
stresujące.
Musiałam się stamtąd wynieść, aby
odnaleźć siebie samą.
– Pozwolisz, abym ci w tym pomógł? –
spytał poważnie.
W pierwszym odruchu chciała się nie
zgodzić. Instynktownie broniła się przed
nim, aby nie dowiedział się o niej całej
prawdy. Ale naraz puściły się jej łzy z
oczu i sama nie wiedząc jak znalazła się w
jego ramionach i przywarła twarzą do jego
piersi.
Trwali tak przez chwilę. Ted głaskał ją
uspokajająco po głowie, a ona była
wdzięczna, że nie posuwa się do innych
czułości. Nie rzekł słowa, dając jej czas, aż
się uspokoi.
– Nie wiem, co się ze mną stało –
wyznała zakłopotana. – To było bardzo
głupio z mojej strony. I w dodatku
ubrudziłam ci koszulę tuszem do rzęs.
– To drobiazg. Cóż znaczy kilka plam
wobec tego że mogłem cię trzymać w
ramionach, że okazałaś mi tyle zaufania i
wypłakałaś się na mej piersi. Już ci lepiej?
– Tak, o wiele lepiej. Jestem ci
wdzięczna, że nie stawiasz żadnych pytań.
Nie byłoby mi łatwo na nie w tej chwili
odpowiedzieć.
– Wiem – szepnął poważnie. – W
przyszłości też nie musisz tego robić, jeśli
nie chcesz. Będę zawsze przy tobie, gdy
będziesz potrzebowała mej pomocy, ale
nigdy o nic nie zapytam.
Dzięki za zrozumienie, Ted. Twoja
przyjaźń znaczy dla mnie bardzo wiele.
Czy wolno mi wyrazić jakieś życzenie?
– Już jest spełnione.
– Możesz mnie po przyjacielsku
pocałować w policzek?
Rzuciła to tak po prostu, bez
zastanowienia. Wiedział to od razu,
ponieważ cały czas uważnie studiował jej
twarz.
– Dziękuję, Ted – westchnęła z
zadowoleniem, gdy spełnił jej prośbę. –
Jeśli o mnie chodzi, to możemy teraz z
powrotem wmieszać się w tłum, ale
najpierw muszę doprowadzić się do
porządku. Oni tam pewnie tańczą już
trudniejsze tańce. Wytłumaczysz mi
zasady? Niestety będę musiała przy tym
siedzieć, bo mam całkiem obrzmiałe stopy.
– Naturalnie. W ogóle już dziś nie
musisz tańczyć, jeśli nie chcesz. Teraz
tańczą „Łańcuch filiżanek", a potem
przyjdzie kolej na „Bąka", „Stokrotkę
Południa" i „Fruwające koło". Te nazwy są
dość skomplikowane, a i kroków nie
nauczysz się tak od razu. Ale popatrzeć na
innych też jest przyjemnie. Nie miałabyś
nic przeciwko temu, gdybyśmy się wspięli
po drabinie na stryszek z sianem? Stamtąd
będzie wszystko jeszcze lepiej widać...
Rozdział 7
Wracała wesoła i zrelaksowana. Ted
pomógł jej się wspiąć na drabinę i stamtąd
obserwowali radosny, rozbawiony tłum.
Abby klaskała tak jak inni w takt muzyki,
wypytując Teda o reguły poszczególnych
tańców. O swoim niedawnym wybuchu
zdążyła już zapomnieć i rozkoszowała się
teraz wieczorem jeszcze bardziej niż
poprzednio. Nie czuła w sobie tego
nerwowego napięcia, gdy Ted obejmował
ją ramieniem lub od czasu do czasu
całował w policzek, i była naprawdę
rozczarowana,
kiedy
zabawa
się
skończyła.
A przecież ta noc zdawała się nie mieć
końca. Abby nie mogła się oprzeć i mimo
pęcherzy na stopach nie zrezygnowała z
ostatnich tańców. Miała wrażenie, że nie
zrobi jednego kroku, a i tak było jej
przykro,
gdy
wszyscy
zaczęli
się
rozchodzić. Oznaczało to przecież także
koniec mile spędzonego czasu z Tedem.
Pragnęła zbliżyć się do niego, może
nawet go pokochać, lecz w kontekście jej
planów na przyszłość nie miało to sensu.
Ted stanowił poważne zagrożenie dla jej
zamierzeń, , choć zmaganie się z
uczuciami do niego przychodziło jej coraz
ciężej.
Ów rozdźwięk między uczuciem a
rozsądkiem sprawił, że w drodze do domu
była bardzo milcząca. Dlatego też, gdy
Ted chciał ją otoczyć ramieniem,
zareagowała całkiem inaczej, po prostu
odtrąciła go i wbiła się w kąt samochodu,
jak najdalej od niego.
Ted nie nalegał, lecz gdy zajechali przed
młyn, najwyraźniej nie spieszył się z
otwarciem drzwi samochodu, aby mogła
wysiąść.
– Wiem, że jesteś bardzo zmęczona, ja
zresztą też – zaczął – ale mimo to
chciałbym wiedzieć, czy coś z tego, co
dziś wieczór było między nami, sprawiło
ci przykrość. Jeśli o mnie chodzi, to
zapewniam, że nie żałuję niczego.
– Ja też nie – odparła cicho nie patrząc
na niego.
– A więc o co chodzi?
– O nic. Jestem tylko śmiertelnie
zmęczona, Ted. Nie pogniewasz się, jeśli
teraz się pożegnam? Miałam zamiar
zaprosić cię jeszcze na kawę, ale po prostu
jestem do niczego. Moje nogi całkiem
odmówiły posłuszeństwa. Chyba to
rozumiesz.
Ted nie rozumiał, lecz mimo to rzekł:
– Oczywiście Abby. Odprowadzę cię
tylko do drzwi.
Wysiadł i pomógł wysiąść także i jej,
Abby wszakże nie chciała, aby jej
towarzyszył.
– Nie, tych parę kroków przejdę sama.
Ostatecznie nie jesteśmy w Deerfield,
gdzie za każdym drzewem czai się
napastnik.
– To prawda, ale tak czy tak będę czekał
w samochodzie, dopóki nie znajdziesz się
w domu. A może i to ci przeszkadza?
Przełknęła głośno ślinę.
– Ach, Ted... – wykrztusiła. Na więcej
nie umiała się zdobyć.
– Co ci jest?
– Nic. Jestem po prostu skonana i to
wszystko. To był cudowny wieczór,
dziękuję ci. Zadzwonisz do mnie?
– Tak – odrzekł krótko.
Spuściwszy głowę ruszyła wykładaną
płytami dróżką prowadzącą do werandy.
W drzwiach miała jeszcze ochotę się
obejrzeć, lecz nie zdobyła się na odwagę.
Bała się, że wybuchnie łzami albo nawet
pobiegnie do niego i rzuci mu się w
ramiona. Naprawdę wstydziła się swej
słabości.
Ted nie odjechał od razu. Patrzył za nią,
jak manipuluje przy drzwiach, a później
wchodzi. To. że porusza się powoli, z
widocznym trudem, podpowiedziało mu,
że znowu coś ją dręczy. Najchętniej
pobiegłby za nią, przytulił i pocieszył, ale
nie ruszył się z miejsca. Nawet kiedy
zatrzasnęły się za nią drzwi, nie był zdolny
obrócić kluczyka w stacyjce i odjechać.
Czekał, aż zapalą się światła w domu.
Wyglądało na to, że Abby poszła
najpierw do kuchni, pewnie aby się czegoś
napić, a potem zabłysło światło w jej
sypialni.
Robiło mu się coraz ciężej na duszy.
Właściwie dlaczego nie odjeżdża? Co
Abby sobie o nim pomyśli? Naraz
zapragnął znaleźć się możliwie jak
najdalej, zapalił więc silnik starając się
robić jak najmniej hałasu.
Ale ona i tak usłyszała warkot motoru.
Już się zaczynała dziwić, dlaczego nie
słyszała, jak odjeżdża, lecz nie przyszło jej
do głowy, że ciągle jeszcze stoi pod
domem. Podeszła do okna i przez szczelinę
w zasłonie widziała, jak Ted ostrożnie
nawraca samochód. Nie obejrzał się przy
tym ani razu, jak gdyby czuł, że ona go
obserwuje. Był wściekły na samego siebie.
Jak ma wytłumaczyć Abby swoje dziwne
zachowanie?
Abby nie była ani rozgniewana, ani
wytrącona z równowagi, tylko wyczerpana
do reszty, czuła jednak przy tym coś jakby
satysfakcję, że Ted najwyraźniej też nie
ma więcej odwagi niż ona. W gruncie
rzeczy to, że dwoje dorosłych ludzi nie
umie przezwyciężyć własnej dumy,
wydało jej się śmieszne.
Za żadne skarby wszakże nie chciała
dopuścić, aby ich kontakty przybrały inną
formę,
niż
wymaga
tego
zwykła
znajomość. Gdyby stało się inaczej, z
pewnością odwiodłoby to ją od pracy, a
takie coś oznaczało zaniedbanie, a może
nawet
i
przekreślenie
zamysłów
związanych z „Oazą Spokoju".
Nie przyszło jej trudno wynalezienie z
tysiąca powodów, dla których powinna
zerwać z Tedem, a im więcej ich
wynajdywała, tym łatwiej mogła ukryć
przed samą sobą prawdę.
Skoncentruj się na „Oazie Spokoju" i
trzymaj swe serce na wodzy, powiedziała
zdecydowanie do swego odbicia w lustrze,
kiedy
siedziała
przed
toaletką
przygotowując się do pójścia spać.
Długo nie dane jej było zaznać spokoju,
dopiero po dwóch godzinach udało jej się
nabrać niejakiego dystansu do Teda i
zasnąć męczącym, pełnym koszmarów
snem.
Zerwała się z samego rana, a jej
pierwsza myśl dotyczyła Malinki. Długa
przejażdżka powinna im obu dobrze
zrobić, pomyślała.
Osiodławszy konia wyjechała na wąską
ścieżkę, po czym puściła się kłusem.
Schyliła się przy tym nad głową klaczy,
opowiadając jej o wszystkim, co przeżyła
poprzedniego wieczoru. Malinka była dla
niej jak przyjaciółka albo matka, której
można ze wszystkiego się zwierzyć, a już
na pewno była cierpliwą słuchaczką.
– Będę się musiała nauczyć z tym żyć –
zwierzyła się koniowi – zagrzebię się po
uszy w pracy i tym razem już nikt ani nic
mnie od tego nie odciągnie.
Ponieważ było jeszcze za wcześnie na
składanie wizyt, ściągnęła lejce i
skierowała Malinkę z powrotem na drogę
do młyna, choć miała szaloną ochotę
zamienić z kimś parę słów, nie mówiąc o
tym, że marzyła jej się dłuższa pogawędka
z miłą panią Wilkins.
Właściwie dlaczego nie zrobić tego
później? zapytała samą siebie. To była
wspaniała myśl. Weźmie jedną ze swych
książek kucharskich i wyczaruje coś, co
mogłaby jej zanieść jako podziękowanie za
naukę kiszenia kapusty. W końcu
zdecydowała się, że upiecze chleb, i
wyszukała w miarę łatwy przepis, przy
którym nie było możliwości popełnienia
zbyt wielu omyłek.
Wszystko skończyło się wielkim
bałaganem w kuchni: zasypanymi mąką i
lepkimi
kawałkami ciasta stołem i
podłogą. Ona sama miała na twarzy i
ubraniu mąkę, ale czuła się przy tym
wspaniale. Kiedy miała konkretne zajęcie,
łatwiej jej było rozeznać się w charakterze
uczuć, jakie nią owładnęły, i uporać się z
ich natłokiem.
Zostawiła ciasto do wyrośnięcia, a sama
na cały głos nastawiła płytę z muzyką
rockową i zabrała się do sprzątania. Prace
domowe skutecznie przepędzały jej
wewnętrzną
nerwowość,
pozwalając
wreszcie się odprężyć.
Mimo to nie opuszczało jej pragnienie,
aby podejść do telefonu. Aparat był dla
niej wyzwaniem, ale pozostała nieugięta.
Rzucając raz po raz okiem na ciasto
pracowała zawzięcie, aż wreszcie nadeszła
pora
wsadzania
chleba
do
pieca.
Zrobiwszy to od razu zadzwoniła do pani
Wilkins, zapowiadając swe odwiedziny.
Abby coraz bardziej uświadamiała
sobie, jak bardzo tęskni za towarzystwem.
Jeszcze do niedawna uważała to za
niemożliwe,
teraz jednak samotność
działała jej na nerwy.
Pani Wilkins sprawiała wrażenie
zadowolonej, że Abby do niej zadwoniła.
– Właśnie o tobie myślałam. Na mojej
kuchni skwierczy olbrzymia pieczeń, którą
mogłabym nakarmić całą armię. Byłaby
szkoda, gdybyś zjadła samotnie niedzielny
obiad, proszę zatem do mnie.
Abby z radością przyjęła zaproszenie.
Jak to dobrze, że upiekła chleb. W ten
sposób mogła wnieść własną część do
świątecznego posiłku.
Przypuszczała, że będzie to coś w
rodzaju spotkania rodzinnego, wyszukała
więc w szafie skromną w kroju, ale
twarzową
sukienkę, odpowiednią jej
zdaniem na wiejskie niedzielne spotkanie.
Co prawda wóz sportowy nie pasował do
wiejskiej scenerii, uznała jednak, że na
proszony obiad nie wypada przyjeżdżać
konno, zresztą i tak było na to za późno.
Pani Wilkins zaprosiła ją na czwartą,
zostało jej więc dosłownie tyle czasu, aby
się przebrać, owinąć bochenek chleba
celofanem i przewiązać wstążką. Po
drodze do samochodu ścięła jeszcze
szybko parę dopiero co rozkwitłych
kwiatów. W Deerfield Abby nigdy nie
zdecydowałaby się wziąć udziału w
obiedzie rodzinnym, ale na wizytę u pani
Wilkins cieszyła się, i to nie tylko dlatego,
że tęskniła do towarzystwa. Była to dla
niej doskonała okazja, aby choć na chwilę
zapomnieć o Tedzie. Przy nim znowu
owładnęłaby nią słabość, a doskonale
wiedziała, że coraz mniej może liczyć na
własną samodyscyplinę.
Otwarte drzwi domu pani Wilkins
zapraszały już z daleka. Kiedy Abby
wchodziła po kilku stopniach na werandę
niosąc swój mały podarek, z wnętrza
doszedł ją śmiech mężczyzny, a także obcy
damski głos.
Najwidoczniej pani Wilkins miała
większą rodzinę, niż Abby przypuszczała.
Czy aby jej obecność nie będzie komuś
przeszkadzać?
Ładna młoda dziewczyna krążyła z
zastawionymi tacami między kuchnią i
jadalnią. Miała na sobie dżinsy i
podkoszulek w paski, a kasztanowate
długie włosy związała w koński ogon.
W jadalni siedziało dwóch młodych
mężczyzn mniej więcej w tym samym
wieku co Abby, a także jakiś starszy pan w
okularach i z brodą. Prowadzili właśnie
ożywioną rozmowę z... O mój Boże, nie,
tylko nie to!
Na widok Teda w sztruksowych
spodniach i w swetrze z golfem,
siedzącego na sofie i roztaczającego cały
swój wdzięk, jej ręce zaczęły nerwowo
drżeć.
Gdy obca dziewczyna wróciła z kuchni,
Abby od razu zauważyła spojrzenia, jakimi
obrzucała Teda. Nie było wątpliwości, ta
mała musiała się w nim zadurzyć. Kto wie,
jak długo się znają, przemknęło Abby
przez głowę.
Nie mogła się zdobyć, aby wejść, ale
właśnie nadeszła pani Wilkins z olbrzymią
misą sałatki. Na widok Abby uśmiechnęła
się i wyciągnęła do niej wolną rękę.
– Tak się cieszę, że przyszłaś, Abby –
rzekła serdecznie. – Panowie wprost nie
mogą się doczekać, tak chcą cię poznać.
Teda już znasz, a Karen to moja
siostrzenica. Spędza u mnie weekendy. W
przyszłości będziecie się tu u mnie
spotykały, ale tamci panowie nie
pozostaną zbyt długo.
Pani Wilkins nie zdradziła, co to za
goście, a Abby też nie chciała o to pytać,
czekając, aż pani domu ją przedstawi.
Wchodząc skinęła przelotnie głową
Tedowi i przywitała się z pozostałymi
trzema mężczyznami. Okazało się, że są to
naukowcy z zagranicy, którzy zajmują się
problemami rolnictwa i odbywają podróż
naukową po Stanach – Mieli mieszkać
przez parę tygodni u pani Wilkins, bo
tylko ona w całej okolicy dysponowała
odpowiednią liczbą wolnych pokoi.
– To profesor Gunyar ze Szwecji –
zaczęła prezentację pani Wilkins – a to
jego asystenci Lars i Alex. Moi panowie,
to Abby Mills, o której już opowiadałam.
Ona też skończyła rolnictwo, z pewnością
więc znajdziecie państwo wspólne tematy.
– Nie zapominaj o mnie, Martho –
wmieszał się Ted. – Tam gdzie spotykają
się bardzo wykształceni ludzie, łatwo
przeoczą się fakt, że matka natura rządzi
się własnymi prawami i że istnieją metody,
sprawdzone już od stuleci. Obojętne, jak
szybki jest postęp techniki i jakie
eksperymenty przeprowadza się na tym
polu, bez samej natury się nie obejdzie.
– Och, Ted – zaszczebiotała Karen
siadając obok niego na sofie – wyglądasz
naprawdę bojowo, gdy rozprawiasz o
takich rzeczach.
– On jest prawdziwie wojowniczą naturą
– wyrwało się Abby. Zabrzmiało to
sarkastycznie, choć nie było to jej
zamierzeniem.
– Miło cię widzieć, Abby – rzucił
chłodno Ted, ona zresztą też poprzestała
na skinięciu głową. Nie mogła się
przemóc, aby przywitać się z nim mniej
oficjalnie.
Czyżby gniewał się na nią, że wczoraj
tak pospiesznie się pożegnała? Może
stracił zainteresowanie dla jej osoby?
Pewnie ta ładna dziewczyna koło niego,
nie spuszczająca ani na moment z niego
wzroku, jest jego najnowszym podbojem,
w każdym razie wydawał się nią zajęty, a
na nią, Abby, nie zwracał uwagi.
Przez parę sekund stała zbita z tropu i
jakby zagubiona, ale na szczęście pani
Wilkins tak serdecznie się nią zajęła, że
Abby mimo wszystko poczuła się dobrze
w jej domu.
– Jakie piękne kwiaty, Abby – zawołała
uradowana. – A co to tak pachnie w tym
wytwornym opakowaniu?
– To chleb z mąki owsianej i melasy.
Mam nadzieję, że przyda się jako dodatek
do obiadu, którym chce pani podjąć gości.
– Własnoręcznie upieczony chleb
doskonale pasuje do mojej wiejskiej
duszonej pieczeni – zapewniła pani
Wilkins. – Poza tym spokojnie możesz
mówić mi po imieniu. – A teraz chodź ze
mną do kuchni i spróbuj sosu. Wydaje mi
się, że czegoś mu jeszcze brakuje.
Objęła Abby ramieniem i zaprowadziła
ją do kuchni. Karen wyglądała na nieco
znużoną poważną rozmową prowadzoną w
salonie, bo też weszła za nimi.
Abby spróbowała sosu, a jego smak
wydał jej się znakomity, kolor zresztą też.
– Mieszkasz w mieście? – zwróciła się
do Karen.
Postanowiła być uprzejma dla tej
dziewczyny, gdyż była to siostrzenica pani
Wilkins, ale w jej głosie pobrzmiewała
nutka zazdrości. Miała nadzieję, że Karen
tego nie zauważyła, choć Abby sama
czuła, jakie to żałosne. Karen i Ted znali
się prawdopodobnie od lat, a ona nie miała
w końcu do niego prawa, zatem zazdrość
była tu nie na miejscu.
– Tak – odparła dziewczyna – ale
urodziłam się tutaj, gdyż moi rodzice po
ślubie mieszkali przez pewien czas u cioci
Marthy. Co prawda już od wielu lat
mieszkam w mieście, ale na wsi bardziej
mi się podoba, dlatego też odwiedzam
ciocię, jak tylko mogę.
– A więc znasz też ludzi, którzy tu
mieszkają.
– Oczywiście – przytaknęła Karen. –
Przede wszystkim Teda. Już jako mała
dziewczynka podkochiwałam się w nim,
lecz dopiero teraz jestem na tyle dorosła,
aby móc stwierdzić, jaki jest cudowny. To
prawdziwy skarb, prawda?
– Tak, prawdziwy skarb – mruknęła do
siebie Abby, po czym się odwróciła i
podeszła do Marthy stojącej przy kuchni.
Czuła, że jest bliska utraty panowania nad
sobą, co niechybnie skończyłoby się
powiedzeniem
czegoś
niemiłego
dziewczynie, scena zazdrości jednak była
ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła. Nigdy
by sobie nie pozwoliła na coś takiego.
– To zupa tak pachnie, Martho? –
spytała odrobinę za głośno starszej pani.
. Wyrzucała z siebie słowa nieledwie w
pośpiechu, czując jednocześnie na sobie
wzrok Karen. Tak nagle wykluczona z
rozmowy, myślała pewnie teraz, że Abby
nie jest za dobrze wychowana. Ostatecznie
jednak to było lepsze, niż gdyby miała
uchodzić w jej oczach za zżeraną
zazdrością kobietę, w dodatku zazdrością
bezpodstawną.
We trzy nałożyły potrawy na półmiski i
wniosły do jadalni. Abby uspokoiła się
przy tym nieco. Jej pierwsze podejrzenie,
że Martha celowo zaprosiła Teda, aby
nieco wyręczyć los, z pewnością nie było
uzasadnione,
tak
samo
jak
i
przypuszczenie, że Ted sam się wprosił,
gdy usłyszał, że na obiedzie będzie także
Abby. Pani Wilkins zaprosiła go na pewno
tylko z powodu zagranicznych gości,
zastanawiała się stawiając na stole koszyk
z kromkami chleba i bułkami. Zatem nie
było to spotkanie rodzinne, jeśli przy stole
mieli zasiąść fachowcy od rolnictwa z
różnych stron.
Z zainteresowaniem przysłuchiwała się
potem profesorowi Gunyarowi, gdy ten
mówił o płodozmianie i przygotowaniu
zboża do siewu. Niewątpliwie znał się na
rzeczy.
U jego młodych asystentów podobała jej
się gorliwość, z jaką stawiali wszelkie
możliwe pytania, poza tym obaj byli
bardzo przystojni. Dopóki będą mieszkać,
wypadałoby dotrzymać im towarzystwa i
choć trochę oprowadzić po okolicy.
Oczywiście nie zamierzała na oślep
szukać
nowej
przygody
miłosnej,
przeciwnie, była najdalsza od tego. Nie
miała jednak nic przeciwko temu, aby
poświęcić tym młodym ludziom trochę
czasu. Byłoby to zresztą z pożytkiem,
mogliby się od siebie z pewnością czegoś
nauczyć.
Naturalnie
oznaczało
to
dodatkowe zajęcie, ale właśnie czegoś
takiego chciała, aby mieć czas wypełniony
po brzegi, Po raz pierwszy od momentu,
kiedy weszła do domu pani Wilkins, na jej
twarzy zagościł uśmiech. Teraz już była
pewna, że przetrwa wieczór nie wywołując
sceny zazdrości, nie wyglądało też na to,
że miałaby obrażona wrócić wcześniej do
domu.
Wnosząc następny półmisek posłała
nawet uśmiech Tedowi i z zadowoleniem
stwierdziła, że napięcie między nimi jakby
opadło.
Ted wszakże ciągle jeszcze był
skoncentrowany, jakkolwiek silił się na
wesołość.
Nie
umiał
dojść,
co
spowodowało, że ubiegłego wieczoru
rozstali się niemal skłóceni. Abby nadal
stanowiła dla niego zagadkę. Najchętniej
wziąłby ją na bok i nie owijając w bawełnę
spytał, co się stało, niestety w tym
momencie
musiał
zadowolić
się
patrzeniem na nią poprzez stół. Ich
spojrzenia raz po raz się spotykały, lecz
zarówno jemu, jak i jej, trudno było z nich
cokolwiek wyczytać.
Przy
stole
panowała
ożywiona
atmosfera. Goście ze Szwecji wydawali się
doskonale czuć w towarzystwie gościnnej
pani domu i ładnych dziewcząt, wiedli
błyskotliwie rozmowę i rozkoszowali się
wspaniałym jedzeniem.
Ted nie sprawiał wrażenia zazdrosnego
o to, że Alex zajmuje się przede wszystkim
Abby. Zakres studiów, jakie miała za sobą,
był nieledwie taki sam jak i młodego
Szweda, nic więc dziwnego, że mieli sobie
wiele do powiedzenia.
– Wydaje mi się, jakbyśmy znali się od
wielu lat – zauważył w pewnym
momencie. – Jaka szkoda, że politycy nie
umieją tak się dogadać jak my, szarzy
ludzie.
– Całkowicie się z panem zgadzam –
przytaknął Alex – ale gdyby politycy
znaleźli się w tak uroczym towarzystwie, z
pewnością nie myśleliby o pracy.
Przy tych słowach spojrzał znacząco na
Abby, a potem już nie odrywał od niej
wzroku. Siedział naprzeciwko niej i robił
wszystko, aby ich ręce niby przypadkiem
się dotykały, gdy sięgała po sztućce czy
przyprawy.
Nie uszło to uwagi Teda, choć inni
wydawali się tego nie zauważać. Za to on
sam ją nieustannie obserwował.
Alex rzeczywiście spodobał się Abby.
Był czarujący, a choć nie budził w niej
żadnych romantycznych uczuć, nie miała
powodu, aby nie odpowiedzieć mu
odrobiną zainteresowania.
Kątem oka zauważyła, że Karen stara
się ściągnąć na siebie uwagę Teda,
zarzucając go pytaniami i wciągając w
rozmowę.
Przy deserze Alex i Lars zamienili się
miejscami. Alex koniecznie chciał usiąść
koło Abby, aby móc z nią swobodniej
rozmawiać. Jego wyraźne zainteresowanie
pochlebiało jej, pozwalało przy tym choć
na chwilę zapomnieć o zimnej wojnie, jaką
wiodła z Tedem. Najgorsze jednak było to,
że to ona sama tę wojnę wywołała.
Wymagała od niego, aby ją rozumiał tam,
gdzie ona sama nie umiała siebie
zrozumieć.
Tego
była
absolutnie
świadoma.
Chciała, aby trzymał się z daleka, bo
obawiała się, że zakocha się w nim po uszy
i straci w ten sposób wolność, a gdy
rzeczywiście zachowywał dystans, trzęsła
się ze złości i gotowa była utopić w łyżce
wody dziewczynę, którą z grzeczności się
zajmował. Po prostu żądała od niego
dwóch absolutnie różnych rzeczy w tym
samym
czasie,
co oczywiście było
niemożliwe do wykonania.
Nie było łatwo siedzieć w towarzystwie
przy świątecznie nakrytym stole i bić się z
tymi wszystkimi myślami. Na szczęście
Alex starał się zaprzątać całą jej uwagę.
Miała nadzieję, że Ted widzi owe starania
młodego Szweda i że to choć trochę
wywołuje w nim zazdrość.
Abby wiedziała, że zachowuje się jak
nieprzytomnie zakochana nastolatka, ale
nie umiała tu nic zmienić. Kiedy po
obiedzie przeszli do salonu na kawę,
usiadła obok Alexa, a podczas rozmowy
przysunęła się tak blisko do niego, jak
gdyby w obawie, aby nikt im nie
przeszkodził.
Karen tymczasem nie odstępowała Teda
i usiadła mu niemal na kolanach, zalewając
go potokiem słów. Najwidoczniej jednak
nie było to zbyt interesujące, bo Ted
rozmawiał z nią mało, co ku swemu
zadowoleniu stwierdziła Abby. Właściwie
to Ted powinien jej być obojętny, a
przecież świadomość, że nie jest
uszczęśliwiony bliskością Karen, wyraźnie
ją cieszyła.
Raz Ted przyłapał Abby na tym, że go
obserwuje, i wytrzymał jej spojrzenie, a
bolesny, pytający wyraz jego oczu sprawił,
że serce w niej stopniało.
Panie w którymś momencie opuściły
pokój, aby zająć się zmywaniem, a gdy
wróciły
uporządkowawszy
kuchnię,
panowie dyskutowali zajadle na temat cen
zboża.
Abby od razu wyczuła napięcie wiszące
w powietrzu. Rozmawiali przed wszystkim
Alex i Ted. Ich głosy, choć uprzejme, a
przede wszystkim spojrzenia powiedziały
jej całą prawdę. Mierzyli się wzrokiem jak
dwaj bokserzy, którzy właśnie stanęli
naprzeciwko siebie w ringu.
Karen oczywiście od razu przysiadła się
do Teda, a Abby zapragnęła naraz
zaczerpnąć świeżego powietrza. Chłodny
wieczorny wiatr z pewnością ochłodzi jej
rozpaloną twarz i przyniesie ulgę
skołatanej duszy. Z tą myślą wyszła do
ogrodu.
W chwilę potem usłyszała na werandzie
kroki. Wyjrzała ostrożnie zza drzewa,
sama nie będąc widziana. Gdy zobaczyła,
że to Alex, czym prędzej skryła się w
cieniu, chodź nie bardzo wiedziała,
dlaczego się przed nim chowa.
Raptem ktoś ujął ją za ramię i odwrócił
do siebie. Przerażona chciała krzyknąć, ale
napastnik zamknął jej dłonią usta, zanim
wydała pierwszy dźwięk. Jej oczy
rozszerzyły się z przerażenia. Na szczęście
zorientowała się, że to tylko Ted. Strach
przemienił się natychmiast we wściekłość.
– Co ci przyszło do głowy, aby mnie
napadać po nocy i straszyć? – syknęła.
– Dlaczego miałbym cię straszyć.
Czekałaś na kogoś? Może na Alexa?
– Nonsens. A nawet gdybym na niego
czekała, ciebie nie powinno to obchodzić.
– A jednak mnie obchodzi, Abby. Nie
igraj z mymi uczuciami, bo nie ręczę za
siebie.
Wyraził tymi słowami więcej, niż
chciała. Były tak znaczące i pełne treści, że
bardziej ją przeraziły niż jego nagłe
pojawienie się przed nią w ciemności.
Miała rozpaczliwą ochotę uciec i skryć się
w najciemniejszym kącie.
Odwróciła się, chcąc wrócić do domu,
gdzie czuła się w miarę bezpieczna, lecz
Ted nie pozwolił jej odejść.
– Puść mnie, Ted – prosiła – jest mi
zimno.
– Przykro mi, że zachowałem się wobec
ciebie tak gwałtownie, lecz będziesz mogła
stąd odejść dopiero wtedy, gdy mi
wytłumaczysz, dlaczego nagle zaczęłaś się
do mnie tak dziwnie odnosić.
Rozdział 8
– Nie wiem, co miałabym wyjaśniać –
obruszyła się Abby, lecz sama nie
wierzyła, że Ted da się tak łatwo odprawić.
Czuła,
że
nie
zabrzmiało
to
przekonywująco, nie odważyła się więc
podnieść na niego oczu.
Ted za to nie odrywał od niej wzroku i
nie uszła jego uwadze jej niepewność.
– Nie interesują mnie miłosne historie –
wybuchnęła wreszcie – a wczoraj
wieczorem
podczas
tańca
miałam
wrażenie, że dokładnie o to ci chodzi. Ale
nie chciałam zranić twoich uczuć. Nie
mam ci nic do zarzucenia, naprawdę...
– To nie jest przyjemne, gdy nagle
zostaje się tak po prostu odsuniętym –
burknął.
– Czy aby nie przesadzasz, Ted?
Nabrałeś o mnie fałszywego wyobrażenia,
a tak naprawdę to między nami przecież
nic nie było. A teraz chodź, bo jest mi
zimno.
– Tak łatwo nie uda ci się z tego
wywikłać, Abby, nawet nie próbuj. Nie
jestem
głupi.
Wczoraj
wieczorem
zauważyłem, że się mną interesujesz, a w
każdym razie do owej chłodnej sceny
pożegnania
przed
twoim
domem.
Prawdopodobnie to były jedynie gierki
rozpieszczonej dziewczyny z miasta.
Szukasz tylko przyjemności, a gdy ten ktoś
ci się znudzi, po prostu go odtrącasz i
wypatrujesz następnej ofiary!
– Nie potrzebuję słuchać takich
grubiańskich oskarżeń! – krzyknęła tracąc
panowanie nad sobą.
– A jednak wysłuchasz, co ci mam do
powiedzenia, moja droga. I nie wmawiaj
mi, że nie wiesz, o czym mówię. Dziś
wieczór dosłownie wieszałaś się na Alexie.
Czy on będzie tym następnym?
Najchętniej by powiedziała Tedowi, że
przywiązuje zbyt wielką wagę do tego, co
jakoby zaobserwował. Miała ochotę go
zapewnić, że myli się wytaczając wobec
niej takie oskarżenia, ale nie zrobiła tego.
Bała się, że jeżeli zacznie cokolwiek
wyjaśniać, nie zapanuje nad swymi
uczuciami i ze łzami w oczach po prostu
rzuci się Tedowi w ramiona. Ów lęk nie
pozwolił jej powiedzieć nic rozsądnego.
– Cóż, jeśli koniecznie tego chcesz, to ci
powiem – rzuciła niewiele myśląc. W
głowie miała tylko zarzuty, jakie zrobił jej
Ted. – Owszem, flirtowałam dziś wieczór
z Alexem. Miałam nadzieję, że tym razem
nie okażesz się tak uparty jak wczoraj w
nocy, kiedy to najwyraźniej nie mogłeś
zdobyć się, aby odjechać spod mego
domu. Przypuszczam, że sądziłeś, iż
między nami może być coś więcej niż
tylko przyjaźń, – Proszę sobie tym nie
zawracać głowy, panno Mills – odparł
lodowato Ted. – Wiem już wszystko. Nie
ma obawy, nie będzie mnie już pani więcej
oglądać pod swym domem.
– Ted, proszę... Naprawdę nie to miałam
na myśli...
– Zrozumiałem, panno Mills. Teraz już
nie ma żadnych niejasności.
– Wieczór jest taki piękny. Dlaczego
mamy go psuć kłótnią?
– Jestem najdalszy od tego, aby
cokolwiek pani psuć. Dlatego powiem
teraz dobranoc.
Z tymi słowami przyciągnął ją
raptownie do siebie. Ani się obejrzała, a
już leżała w jego ramionach. Objął ją
rękami i z całej mocy przycisnął do siebie.
Podniosła głowę, chcąc coś powiedzieć,
ale nie było jej to dane, gdyż w tym
momencie uczuła jego wargi na swych
ustach.
Pocałunek Teda był, twardy i żądający,
nieomal brutalny, lecz zaraz potem stał się
miękki i czuły, a jego dłonie zaczęły
pieszczotliwie głaskać jej ciało.
Równie nagle, jak ją przyciągnął do
siebie, wypuścił ją z objęć i nie oglądając
się ruszył w kierunku domu. Abby została
na miejscu oszołomiona jak nigdy.
– Sama znajdziesz drogę! – rzucił
jeszcze przez ramię. – Przychodzi ci to z
łatwością, obojętne, jaki wybierzesz
kierunek. Pozostaje mi tylko życzyć
Alexowi szczęścia z tobą. Będzie mu
potrzebne.
Wszystko poszło nie tak. Ted opacznie
zrozumiał
to,
co
próbowała
mu
wytłumaczyć. Chciała tylko sprowadzić
ich kontakty do ram zwykłej przyjaźni.
Uparcie wierzyła, że mężczyzna i kobieta
mogą być dobrymi przyjaciółmi nie
oczekując od siebie niczego więcej. A
teraz on był na nią wściekły, mało tego,
wyglądało na to, że już nie odezwie się do
niej słowem.
Patrzyła za nim ze łzami w oczach.
– O Ted – szepnęła – naprawdę nie
chciałam cię zranić. Ale tak będzie dla nas
lepiej. Gdyby to wszystko nie było takie
skomplikowane...
Płakała rozpaczliwie, nie mogąc się
uspokoić. Wiedziała, że nie wróci do
gości, dopóki nie odzyska panowania nad
sobą. Zresztą jeszcze bardziej niż przedtem
potrzebowała świeżego powietrza i czasu
do przemyślenia całej sytuacji. Miała tylko
nadzieję, że jej długa nieobecność nie rzuci
się nikomu w oczy.
Praca była treścią jej życia, dopóki nie
poznała Teda. Teraz zapytywała samą
siebie, czy to wszystko warte było tych
cierpień, jakie przyszło im obydwojgu
znosić. Przecież tylko uczucie się liczy, ale
zrozumiała to dopiero teraz, gdy wszystko
wydawało się stracone.
– Abby? Gdzie jesteś?
To wołał Alex. Ruszyła powoli w
kierunku domu. Może istotnie będzie
lepiej, jak z kimś porozmawia. Nie było
sensu dręczyć się rzeczami, których nie
mogła ani nawet nie chciała zmienić.
– Jestem tutaj, Alex – zawołała. – Już
idę.
Alex czekał na nią na werandzie, a gdy
tylko podeszła do schodów, zbiegł i
wyciągnął rękę, aby jej pomóc.
Jego opiekuńczość i nieco staroświecka
rycerskość działały na nią kojąco, ale w
duchu czuła, że szorstki sposób bycia Teda
daleko bardziej ją fascynuje.
Podobało jej się, że potrafi powiedzieć
bez ogródek, co myśli, a także i to, że nie
kryje się ze swymi uczuciami. Tyle że to
ostatnie nie czyniło jej życia prostszym...
Do tej pory zawsze starała się być
wobec niego zimna i powściągliwa.
Uważała, że jeśli chce się odnieść sukces
w życiu, należy trzymać uczucia na wodzy
i w miarę możności ich nie okazywać. To
była jej dewiza.
Alex przeciwnie, nie stanowił dla niej
niebezpieczeństwa, w dodatku pojawił się
w odpowiednim czasie. Posłała mu
uśmiech, tym razem szczery.
Alex
był
szarmanckim
młodym
mężczyzną. Z pewnością spędzi z nim
wiele miłych godzin, bez względu na to, co
ją łączy z Tedem.
– Wszystko w porządku? – spytał
zatroskany prowadząc ją do salonu.
– Tak, w najlepszym, dzięki. Chciałam
tylko odetchnąć świeżym powietrzem. Na
czym to przerwaliśmy? Aha, miałaś mi
opowiedzieć, jak wygląda u was w Szwecji
system kształcenia. Czy to prawda, że
wasze uniwersytety różnią się od naszych?
Próbowała
słuchać
Alexa,
lecz
jednocześnie rozglądała się naokoło. Od
razu zauważyła, że Teda już nie ma.
Karen też gdzieś znikła. Pani Wilkins
podawała właśnie profesorowi kawę.
Ona też była spostrzegawcza, zaraz więc
właściwie odebrała nerwowe spojrzenia
Abby.
–
Ted
mnie
prosił,
abym
usprawiedliwiła jego nieobecność – rzekła
życzliwie, jakby dorozumiewając się, co
Abby dręczy. – Chciał pokazać Karen
cielątko, a potem iść z nią na spacer.
Zapewne wrócą późno, więc kto wie, czy
jeszcze ciebie tu zastaną.
– Dziękuję – wykrztusiła Abby, po
czym prędko się odwróciła, zanim Martha
zdążyła
wyczytać
z
jej
twarzy
rozczarowanie. Dobrze, że Alex był obok,
bo inaczej czułaby się strasznie.
–
Słyszałem,
że
kupiłaś
i
wyremontowałaś stary młyn. – Wydawał
się tym bardzo zainteresowany.
– Tak, to prawda. Młyna co prawda
jeszcze nie uruchomiłam, ale jest już
prawie
gotowy.
Wszystkie
prace
wykonałam sama.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
chciałbym go kiedyś zobaczyć. Interesują
mnie stare wiejskie budowle.
– Ja... tak, oczywiście, chętnie ci
wszystko pokażę. Nie miałbyś ochoty
wyjść teraz na mały spacer? Jest tak
pięknie na dworze...
Twarz Alexa rozpromieniła się.
– To doskonały pomysł.
Alex wiedział, jak wykorzystać niezbyt
przestronne wnętrze sportowego wozu
Abby, i usiadł tak blisko, że ich ramiona
się dotykały. Abby mówiła o życiu w
Deerfield, on zaś rozwodził się nad
samotnością człowieka przebywającego w
obcym kraju. Gdy rozmowa zeszła na
Malinkę, zdążył już objąć ją ramieniem, a
ona nie miała możliwości mu się wywinąć.
To prawda, był czarujący i szarmancki,
lecz jego zamiary nie ulegały już teraz
najmniejszej wątpliwości. Miała uczucie,
że wpadła z deszczu pod rynnę.
Najgorsze jednak, że dręczyły ją
wyrzuty sumienia, iż tak bezlitośnie
obeszła się z Tedem, a przy tym była na
niego wściekła. Jeśli rzeczywiście tak za
nią szalał, to dlaczego tak szybko
pocieszył się szukając towarzystwa Karen?
Gdyby z nią nie pojechał pod byle
pretekstem, i jej, Abby, nie przyszłoby do
głowy, żeby zakręcić się koło Alexa. Choć
w gruncie rzeczy nie była to taka zła myśl,
bo
przynajmniej
na
chwilę
mogła
zapomnieć o Tedzie. Oczywiście nie
posunie się tak daleko, jak przypuszczała,
że zrobi to Ted. Z pewnością skręcił z
Karen na jakąś boczną drogę i tam
zaparkował samochód...
Owo wyobrażenie sprawiło, że naraz
odechciało jej się wszystkiego. Zapragnęła
natychmiast wrócić do domu... bez Alexa.
Kiedy zaczęła nawracać samochód, aby
odwieźć go do Marthy, nie krył swego
zaskoczenia.
– Nie jedziemy zatem do młyna? –
spytał jakby nieco rozzłoszczony.
– Jest już późno, więc pomyślałam, że
lepiej będzie, jak odwiozę cię z powrotem.
Na pewno masz wypełnione jutrzejsze
przedpołudnie, więc musisz się dobrze
wyspać.
Twarz Alexa wyraźnie zdradzała, że
jego umysł pracuje gorączkowo.
– Czyżbyś uznała, że jestem zbyt
natrętny?
Zabrzmiało to co prawda w miarę
uprzejmie, lecz w tonie jego głosu było
coś, co świadczyło, jak bardzo jest
rozczarowany. To coś przypominało nie
znoszące sprzeciwu żądanie. Spróbował
przyciągnąć ją do siebie.
– Jesteś czarującą dziewczyną, Abby –
rzucił szorstko – ale nie wiem, dlaczego
tak się bronisz. Przecież jeden mały całus
dla samotnego cudzoziemca to chyba
niezbyt wygórowane żądanie, prawda?
Ostatecznie po to wyjechaliśmy na ten
spacer.
Abby dosłownie zesztywniała. Czy
naprawdę taki był cel ich przejażdżki?
Oszołomiona do reszty, nie umiała sobie
odpowiedzieć na to proste pytanie. Ale
prawdopodobnie
jej
wcześniejsze
zachowanie dało Alexowi prawo mieć
nadzieję...
– Alex, naprawdę nie wiem, co ci na to
odpowiedzieć – szepnęła żałośnie.
Puścił ją wzdychając przy tym z
rezygnacją.
– Wcale nie musisz tego robić, Abby.
Teraz już wiem, o co chodzi. To, że się tak
wzbraniasz, wszystko mi powiedziało. Jest
dla mnie absolutnie jasne, że szukałaś mej
bliskości tylko dlatego, by wzbudzić
zazdrość w tym Tedzie. Nie mylę się,
prawda?
– To po prostu śmieszne – wybuchnęła
nerwowo. – Jak możesz... Jak możesz mi
coś takiego przypisywać?
– To jest prawda – odparł spokojnie
Alex. – Wiem, że chcesz mnie teraz jak
najszybciej odstawić do pani Wilkins, ale
pozwól dać sobie dobrą radę.
– O co... o co ci chodzi? – Abby była
kompletnie zbita z tropu.
– Nie wykorzystuj nigdy żadnego
mężczyzny, tak jak mnie na przykład, aby
wzbudzić uczucia w kim innym, bo z
pewnością go wtedy stracisz.
– A więc myślisz, że nie będzie
zazdrosny? – spytała niepewnie.
– Naturalnie, że z początku będzie
zazdrosny.
Każdy mężczyzna byłby
szczęśliwy, gdyby zainteresowała się nim
taka dziewczyna jak ty. I każdego
dotknęłoby do żywego, gdyby nagle
zwróciła się ku innemu. W pierwszym
rzędzie byłby jednak wściekły, że nie waha
się igrać z jego uczuciami. A Ted wydaje
się bardzo dumny.
Uśmiechnęła się do niego.
– Jestem ci wdzięczna, że mi to
wytłumaczyłeś. Masz rację, ten spacer
wymyśliłam w określonym celu. Tak mi
przykro... Wybacz, proszę...
– Tu nie ma nic do wybaczenia. Tak czy
tak jest to dla mnie czymś w rodzaju
wyróżnienia, że to właśnie mnie wybrałaś
do rozegrania tej małej gierki.
Abby zatrzymała samochód przed
domem Marthy, po czym impulsywnie
pocałowała Alexa w policzek.
– A czymże to sobie na to zasłużyłem? –
spytał zdziwiony.
– Tym, że zachowałeś się wobec mnie
tak uczciwie i po przyjacielsku, gdy
tymczasem ja...
– Przecież to zrozumiałe. Ty po prostu
budzisz
w
mężczyźnie
potrzebę
opiekowania się tobą, chęć niesienia ci
pomocy. Nie wiedziałaś o tym? Tedowi
można naprawdę pogratulować. Musi być
w nim coś szczególnego, skoro taka
dziewczyna jak ty cierpi z jego powodu.
Powinien się uważać za szczęściarza.
Zanim wszedł do domu, jeszcze raz jej
pomachał. Abby właśnie nawracała
samochód, gdy jeszcze raz podbiegł do
niej, dając znaki, by zaczekała.
– Dobrze, że jeszcze nie pojechałaś.
Chciałem ci tylko szybko powiedzieć, że
Karen musiała dawno wrócić, skoro
zdążyła już nakręcić włosy na wałki.
– Alex, jesteś prawdziwym skarbem! –
uśmiechnęła się z ulgą. – Jeździsz może
konno? Nie, nie obawiaj się, nie mam
żadnych ukrytych myśli. Gdybyś miał
ochotę, mógłbyś pożyczyć konia od pani
Wilkins i jutro o siódmej rano wyruszyć ze
mną
na
przejażdżkę.
Naprawdę
cieszyłabym się, gdybyś zechciał mi
towarzyszyć.
– Jeśli tak, to chętnie z tobą pojadę –
zapewnił Alex promieniejąc radością.
Po drodze do „Oazy Spokoju" czuła się
już zdecydowanie lepiej. Miała uczucie, że
w
Alexie
znalazła
prawdziwego
przyjaciela. Na tę poranną przejażdżkę
zaprosiła go całkiem szczerze i już się na
nią cieszyła. Przynajmniej na chwilę
będzie mogła zapomnieć o dręczącym ją
chaosie uczuć, poczuje się wesoła i
uwolniona od nich. Chciała pokazać
Alexowi tyle rzeczy, okolicę i pobliskie
farmy. Przede wszystkim powinna go
zainteresować farma, gdzie tytułem próby
prowadzono uprawę tarasową. Abby już
od dawna zamierzała ją odwiedzić, ale jak
do tej pory nie znalazła na to czasu.
Właśnie w ten sposób chciała ułożyć
sobie życie. Praca, odrobina rozrywki i
dobry przyjaciel, z którym łączą jedynie
zainteresowania, nic więcej.
W ostatnim czasie zapędziła się w ślepą
uliczkę, ale ostatecznie nie było przecież
za późno, aby wszystko zacząć od nowa,
dokładnie tak, jak to sobie wcześniej
zaplanowała. Od tej pory nie pozwoli już
na to, aby ktokolwiek pokrzyżował jej
plany i zachwiał uczuciową równowagą.
Kiedy
siedziała
z
Alexem
w
samochodzie, czuła się zgnębiona i rozbita,
teraz wszakże patrzyła już na świat innymi
oczyma.
Po powrocie udało jej się prędko
przygotować do snu i paść na łóżko, nie
poświęcając nawet jednej jedynej myśli
Tedowi. Wcześniej nastawiła budzik na
szóstą. W ten sposób będzie miała czas
wziąć prysznic, zjeść śniadanie, nakarmić
Malinkę i przygotować ją do drogi.
Tej nocy spała nadspodziewanie dobrze
i czuła się bardziej pewna siebie niż
poprzedniego dnia.
Alex już na nią czekał. Tuż obok,
uwiązany do parkanu, skubał trawę koń. W
zielonych,
gabardynowych
spodniach,
sztruksowej bluzie i chustce zawiązanej
pod szyją Alex wyglądał jak wytworny
ziemianin, nie mogła więc nie uśmiechnąć
się na jego widok. Miał w sobie coś, co
decydowało o nienagannym, poprawnym
wyglądzie, a przecież nie było w nim
sztywności właściwej jego koledze czy
profesorowi. Gdyby w miejsce Alexa
czekał na nią Ted, z pewnością siedziałby
teraz w znoszonych dżinsach i kraciastej
koszuli na poręczy werandy wymachując
nogami, Alex zaś stał w nienagannej
postawie, chłodny i z rezerwą, i tylko
sposób, w jaki uderzał się po łydce
trzymanymi
w
ręku
okularami
słonecznymi, zdradzał, jak niecierpliwie na
nią czeka.
Doszła do wniosku, że pod tym
względem jest do niej podobny. Za tym
chłodnym opanowaniem kryły się z
pewnością te same uczucia, które Ted
wyrażał całkiem otwarcie. Alex lepiej
potrafił się kontrolować. To czyniło go w
jej oczach jeszcze sympatyczniejszym.
Naprawdę była zadowolona, że spędzi z
nim ten poranek.
Na widok Abby twarz Alexa rozjaśniła
się, nie zarzucił jednak przy tym
powściągliwego sposobu bycia. Z tym
swoim nieco staroświeckim zachowaniem
był dżentelmenem w każdym calu. Tak
bardzo różnił się od Teda, że tym łatwiej
przyszło jej na chwilę zapomnieć o
tamtym.
– Przejażdżka z tak ładną amazonką to
prawdziwa przyjemność – zauważył
wsiadając
na konia. – Prawdziwy
szczęściarz ze mnie.
– Alex, byłeś wczoraj wieczór taki miły
dla mnie – zaczęła rozpromieniona. – Poza
tym, jak widzę, umiesz obchodzić się z
końmi, a to budzi we mnie jeszcze większą
sympatię dla ciebie. Myślę, że my dwoje
będziemy się doskonale rozumieć.
Odwzajemnił jej uśmiech.
– Twoja Malinka to naprawdę ideał
konia – rzekł z uznaniem. – I tak dobrze
utrzymana. Od razu widać, że pielęgnujesz
ją z prawdziwym oddaniem. To naprawdę
smutne, jak niektórzy traktują te szlachetne
zwierzęta, widząc w nich tylko lokatę
kapitału. Z pewnością lepiej by się
chowały, gdyby odnoszono się do nich z
odrobiną uczucia.
– Zaskakujesz mnie – zauważyła
uradowana. – Sądziłam, że sprawy
hodowli rozpatrujesz zwykle tylko od
strony naukowej. Wiesz już, co mam na
myśli.
Spojrzał na nią pytająco.
– Nie, obawiam się, nie.
– Chciałam przez to powiedzieć, że
warunki, w jakich trzymane są konie, i
specjalnie dobrany pokarm uważasz za
istotniejsze niż odnoszenie się do nich z
miłością.
– Nie jesteś daleka od prawdy –
przyznał się Alex – bo kiedyś naprawdę
tak myślałem. Wzruszałem ramionami,
gdy starsi mówili, że odpowiednim
podejściem i cierpliwością można osiągnąć
więcej. Ale gdy wczoraj rozmawiałem o
tym z Tedem, trafiło mi do przekonania
jego zdanie w tej kwestii, więcej, uznałem
je za naprawdę rozsądne. Prawdę mówiąc,
nie widziałem jeszcze jego zwierząt. Czy
nie mówiłaś, że będziemy przejeżdżać
koło jego farmy?
– Tak.
Wysunęła się naprzód i dojechawszy do
rozwidlenia dróg wybrała ścieżkę, która
wiodła obok farmy Teda do miejsca na
wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na
plantację tarasową, będącą tego dnia ich
celem.
Właściwie zamierzała przejechać obok
farmy Teda tak szybko, jak to możliwe, nie
rozwodząc się zbytnio nad „Drugą
Nadzieją". Ostatecznie jednak doszła do
wniosku, że wyglądałoby to śmiesznie,
gdyby nie zatrzymali się tam bodaj na
krótko.
– Jeśli chcesz, możemy zobaczyć, czy
Ted jest w domu, i złożyć mu krótką
wizytę – zaproponowała wiedząc, że nie da
się tego uniknąć.
Po drodze pokazywała mu różne farmy,
wyjaśniając, w czym każda z nich się
specjalizuje oraz jakie stosuje metody.
Wszystko przebiegało tak, jak Abby
sobie życzyła, ale gdy za zakrętem ukazała
się „Druga Nadzieja", zdjął ją nerwowy
niepokój. Nie mogła skoncentrować się na
tym, co Alex do niej mówi, i dawała nie
mające związku z rozmową odpowiedzi.
– Jeżeli nie zatrzymamy się zbyt długo
na farmie Teda, to znaczy... hm, myślę, że
powinniśmy się raczej pospieszyć, aby
starczyło nam czasu na obejrzenie farmy
tarasowej, skoro mamy wrócić na lunch.
Możemy przywiązać konie i wbiec na górę
do Framptonow, to właściciele. Właściwie
powinniśmy byli wcześniej zadzwonić...
trochę głupio, ale pójdziemy tam... I... tak,
powinniśmy też...
– Abby, co się z tobą dzieje? –
potrząsnął głową Alex. – Tak ściągnęłaś
wodze, że mało brakowało, a Malinka
wpadłaby w wykrot. Na szczęście stąpa
pewnie, bo inaczej leżałabyś teraz w
trawie. Poza tym jesteś blada jak ściana.
Źle się czujesz?
Abby rzeczywiście nie dojrzała wykrotu
na drodze, bo jak zahipnotyzowana
wpatrywała się w farmę Teda, gdzie o
bielejący z daleka drewniany parkan
opierały się obok siebie dwie postacie.
Mniejsza z nich, z włosami uczesanymi w
kucyki, w opiętych dżinsach, to była
Karen. Powyginany kapelusz kowbojski
Teda można było poznać nawet z
odległości mili.
Dałaby teraz wszystko, aby po prostu
zawrócić Malinkę i umknąć z tego miejsca,
ale jej duma na to nie pozwoliła, choć Alex
prawdopodobnie by to zrozumiał.
Jego wzrok powędrował od jej nagle
pobladłej twarzy do przekomarzającej się
przy płocie pary.
– Wiem, co się z tobą dzieje, Abby –
szepnął współczująco, pojąwszy, co ją tak
wyprowadziło z równowagi – ale choćby
dla pozoru musimy zamienić z nimi parę
słów. Już nas przecież zobaczyli.
– No i co z tego? – żachnęła się
podenerwowana, ale zaraz odzyskała
panowanie nad sobą. – Wybacz, Alex.
Masz zupełną rację. Chodź, przywitamy
się z nimi.
Alex pomógł jej zsiąść z konia, a kiedy
szli w górę dróżką do miejsca, gdzie stali
Ted i Karen, Abby ujęła bezwiednie Alexa
za rękę. Był to niewinny przyjacielski gest,
któremu nie towarzyszyły żadne ukryte
myśli.
Ted miał najwyraźniej inne zdanie na
ten temat, mówiły to jego oczy, lecz Abby
tego nie zauważyła. Nie odrywała oczu od
Karen, która przyglądała jej się z dziwnym
wyrazem twarzy. Wyglądało to tak, jakby
dziewczyna wiedziała, że Ted interesuje
się Abby, i oceniała swoje szanse u niego.
Ted podniósł głowę znad prospektu,
który
właśnie pokazywał Karen, i
pozdrowił
nadchodzących.
Abby
uśmiechnęła się do niego uprzejmie, jak
gdyby między nimi nic nie było, nie doszło
do żadnej sprzeczki, ot, po prostu sąsiedzi,
spotykający się na krótką pogawędkę.
– Halo Abby, jak miło cię widzieć –
zawołała udając radość Karen. – Nie
wiedziałam, że dziewczęta z wielkich
miast wstają tak wcześnie.
– Nie masz pojęcia, do czego my,
wielkomiejskie
dziewczyny,
jeszcze
jesteśmy zdolne, moja kochana –
odparowała Abby, po czym odwróciła się
do niej plecami. – Co z cielęciem, Ted?
Alex i ja chętnie byśmy je zobaczyli, jeśli
nie masz nic przeciwko temu. Interesują
mnie również nowe odmiany zboża, z
którymi eksperymentujesz.
– A czego niby miałbym mieć coś
przeciwko
temu?
Alex,
chyba
ci
opowiadałem wczoraj o eksperymencie w
szklarni.
– Tak, wspomniałeś o tym, a Abby
wyjaśniła mi, na czym rzecz polega.
Można w ten sposób oszczędzić czas i
pieniądze. Ja sam mam ochotę podjąć
podobne próby, ale jak mówiła Abby,
potrzebne są do tego specjalne lampy,
niestety nie do dostania u nas w Szwecji.
– Żaden problem, przecież możemy ci je
posłać,
prawda.
Ted?
–
rzuciła
spontanicznie.
W mgnieniu oka zagłębili się w
fachowej rozmowie. Na Karen nikt nie
zwracał
uwagi.
Dziewczyna
stała
niezdecydowana, co ma robić, i ze
zdenerwowania wykręcała sobie palce u
rąk. Chrząknęła nawet kilkakrotnie, w
nadziei, że ktoś sobie o niej przypomni, ale
to nie odniosło skutku.
Po chwili poddała się. Nie mogła
konkurować
z
tymi
zapaleńcami,
wzruszyła więc tylko ramionami i
wskoczyła na rower.
– Ciocia Martha z pewnością już się o
mnie niepokoi – krzyknęła głośno, jak
gdyby to było konieczne. – Spała jeszcze,
kiedy wyjeżdżałam, więc będzie lepiej,
gdy jak najszybciej wrócę.
Ted musnął ją w policzek na
pożegnanie, Alex skinął jej tylko
przelotnie głową, a Abby udawała, że jej
nie dostrzega. Przez cały czas miała
nadzieję, że dziewczyna w końcu
zrezygnuje i odejdzie, i dopiero teraz,
kiedy to się naprawdę stało, nieco się
rozluźniła.
Ted spoglądał w milczeniu na Abby, a
udręczony wyraz jego oczu, którego nie
potrafił dłużej skrywać, peszył ją i zbijał z
tropu.
Choć nie powiedział słowa,
wydawał się prosić o wyjaśnienie. Musiała
się odwrócić do Alexa i zagadnąć go o coś,
bo inaczej z pewnością wybuchnęłaby
łzami.
Szczerze mówiąc, Alex też czuł się
nieswojo, w przeciwieństwie jednak do
Karen nie mógł tak po prostu zniknąć.
Musiał więc spróbować jakoś wyjść z
sytuacji.
– Właśnie jedziemy obejrzeć farmę
tarasową – powiedział dlatego do Teda.
– Ach tak – mruknął od niechcenia Ted
wpatrując się w plecy Abby.
– Pojedziesz z nami? – zaproponował
Alex. – Potem moglibyśmy zjeść lunch w
tutejszym klubie, a może nawet i trochę
popływać.
Ted rzucił szybkie spojrzenie na Abby,
aby się przekonać, czy i ona go zaprasza
na wspólną przejażdżkę, ale że nie
powiedziała słowa, uśmiechając się tylko
beznamiętnie odmówił.
– Szkoda, że ta propozycja nie miała
miejsca parę minut wcześniej – dodał
chłodno. – Karen z pewnością by chętnie z
wami pojechała.
Abby drgnęła, co nie uszło uwagi Alexa.
– Myślę, że Martha nie byłaby
zachwycona,
gdybyśmy
zabrali
jej
siostrzenicę na cały dzień – rzekła
sztywno.
– To prawda. Zresztą Karen tak czy tak
mnie prosiła, abym towarzyszył jej dziś
wieczorem, ponieważ chce odwiedzić
przyjaciół, których poznała ubiegłego lata
– oznajmił spokojnie Ted. – Dlatego
przynajmniej w ciągu dnia powinna być z
ciotką.
– Wygląda na to, że masz przed sobą
ekscytującą noc – rzuciła drwiąco Abby –
zatem lepiej będzie, jeśli teraz trochę
wypoczniesz. Takie wyrośnięte dzieci
potrafią umęczyć człowieka.
– A szczególnie takie ładne stworzenie
jak Karen. Ma szalony temperament i
dosłownie tryska szalonymi pomysłami.
Już się cieszę na ten wieczór.
– Ja natomiast nie miałbym na coś
takiego ochoty – wmieszał się co prędzej
Alex
próbując
ratować
sytuację.
Doskonale wiedział, jak bardzo te słowa
zraniły Abby. – Wolę rozejrzeć się po
okolicy, potem przekąsić coś siedząc pod
drzewem na trawie. W takim razie nie
jedziesz z nami, Ted?
Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Alex specjalnie tak je sformułował, aby
Ted nie miał wyboru. Czuł, że nie byłoby
dobrze, gdyby Ted wybrał się z nimi.
– Nie, dziękuję – brzmiała zwięzła
odpowiedź. – Co prawda nie będę
wypoczywał, mam jeszcze wiele do
zrobienia przed wieczorem. Poza tym
trójka to niewygodna liczba.
– Gdyby Karen została, nie namyślając
się pojechałbyś z nami – zauważyła
cierpko Abby.
Nie czekając na odpowiedź wspięła się
na płot i wskoczyła na grzbiet Malinki.
Ted i Alex popatrzyli na siebie bez słowa,
dziwiąc się w duchu, co jej się nagle stało.
Abby zdążyła jeszcze usłyszeć, jak Alex
mamrocze jakieś słowa przypominające
przeprosiny. Gdyby co prędzej nie
podbiegł do niej, puściłaby się galopem ze
wzgórza.
Ściągnęła wodze, lecz w tym momencie
poczuła jego rękę na swej nodze.
– Tylko żadnych łez, Abby, bo inaczej i
ja się rozpłaczę – zażartował. – I jak bym
wtedy wyglądał przed Tedem?
Zagryzła wargi, aby się nie rozszlochać.
Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po
policzkach, nie odważyła się wszakże ich
otrzeć, gdyż Ted mógłby to zauważyć.
– Nie ma obawy, nie zrobię sceny –
rzuciła zdławionym głosem.
– Mam nadzieję. W końcu mamy
określone plany na dzisiejszy dzień, nie
mówiąc
o tym, że chciałbym go
przyjemnie spędzić. W Ameryce będę
krótko i mam zamiar spędzić ten czas z
tobą, jeśli na to pozwolisz, ale proszę, nie
psuj mi go. Szwedzkie Ministerstwo
Spraw Zagranicznych, które dało mi
stypendium, nigdy by się na to nie
zgodziło.
Abby udało się uśmiechnąć.
– Skoro tak, to naturalnie nie mogę z
powodu takiej drobnostki narażać na
szwank stosunków zagranicznych.
Jej głos zdradzał jeszcze udrękę, ale
przynajmniej odzyskała panowanie nad
sobą.
– Jedźmy – powiedziała do Alexa. –
Musimy się teraz pospieszyć, jeśli mamy
zrealizować wszystko, co sobie na dziś
zaplanowaliśmy.
Odjechali roześmiani. Zmiana nastroju
Abby, od wściekłości i łez aż do nie
najgorszego humoru w końcu, była tak
szybka i niespodziewana, że Ted, stojący
ciągle jeszcze przy płocie, w ogóle nie
pojął, co naprawdę się stało. Słyszał tylko
śmiech Abby, odniósł więc wrażenie, że są
z Alexem szczęśliwi.
W rzeczywistości Abby czuła się podle.
Ted nie miał bladego pojęcia, jak bardzo
się dręczy i że jej myśli i czucia są przy
nim.
Do diabła z tym człowiekiem, zaklęła w
skrytości ducha. Ale i to jej nie pomogło.
Rozdział 9
Zaskakujące, że mimo wszystko był to
miły dzień. Abby mężnie zwalczyła
uczucie gniewu i całą swą energię
wykorzystała na to, aby się rozerwać
najlepiej jak można.
Zgodnie z oczekiwaniami Alex okazał
się wyjątkowo miłym kompanem. Bardzo
go zainteresował nietypowy sposób
uprawy na farmie tarasowej i stawiał całe
mnóstwo pytań.
Gdyby Abby była w lepszym nastroju,
pewnie by to wszystko bardziej ją obeszło,
w tej sytuacji wszakże chodziło jej tylko o
to, aby spędzić wolny od trosk dzień.
Alex niezbyt znał się na nurkowaniu, za
to okazał się doskonałym pływakiem i
założył się z Abby o to, kto prędzej
przepłynie aż cztery długości basenu przy
wiejskim klubie.
Próbowała wyładować swoją nadmierną
energię na trampolinie, a jej skoki do wody
i nurkowanie były więcej niż odważne. W
normalnych
okolicznościach
nie
zachowałaby się tak lekkomyślnie.
Lunch zjedli nad brzegiem basenu, a
potem
opowiadali
sobie
historie
z
dzieciństwa, aż wreszcie nadszedł czas
powrotu. Mieli się przebrać, po czym
jechać do miasta, gdzie po obejrzeniu
ciekawszych miejsc wybierali się na tańce.
To była propozycja Abby, a Alex przystał
na to z ochotą.
Wrócili
o
drugiej
nad
ranem.
Oczywiście plan zajęć Abby na następny
dzień
musiał
zostać
skorygowany,
najważniejsze dla niej jednak było to, że
jej życie jakby wróciło do normy.
Musiała się przyznać sama przed sobą,
że w towarzystwie Alexa czuje się
doskonale. Dlaczego więc nie miałaby mu
poświęcić trochę czasu, nawet gdyby część
pracy musiała przez to poczekać?
Przemknęło jej przez głowę, że Ted i
Karen też pewnie miło spędzili wieczór,
ale co prędzej przegnała tę myśl. Ona i
Alex wiele zaplanowali na najbliższe
tygodnie, zdążyli się też umówić na
spotkania ze znajomymi. Musiała się
zatem szybciej niż zwykle uporać z pracą i
nie w głowie jej były smutne rozmyślania.
Ostatecznie
przecież miała Malinkę,
ogród, a także program badawczy, który
przywiozła ze sobą z Deerfield i nad
którym chciała pracować przez lato.
Była więc tak zajęta, że nie miała czasu
myśleć o Tedzie i tylko wtedy, gdy
zobaczyła z daleka powyginany kowbojski
kapelusz albo ktoś wymówił w jej
obecności jego imię, czuła, że coś ją ściska
w gardle. Był to jedyny odruch celowo
usuwanego w niepamięć uczucia, na jaki
sobie pozwalała. Tak przynajmniej to
sobie tłumaczyła, choć w gruncie rzeczy
nie miała nań żadnego wpływu.
Dni lata mijały, a Abby coraz bardziej
dochodziła do przekonania, że owa
narzucona
sobie
samej
dyscyplina
funkcjonuje doskonale i że tym samym raz
na
zawsze
zostało
zażegnane
niebezpieczeństwo, iż jej uczucia dla Teda
mogłyby wybuchnąć na nowo.
Po lipcu pozostało tylko wspomnienie,
nadszedł sierpień, lecz Abby nie zdołała
jeszcze uruchomić młyna. Zresztą nadszedł
czas zbiorów, a z nim pora sporządzania
kompotów i marynat, a także smażenia
konfitur. Od czasu do czasu jeździła z
Alexem do Deerfield i innych okolicznych
miasteczek, aby się nieco zabawić i w ten
sposób
odpocząć
od
szarzyzny
codziennego dnia.
Niekiedy spotykała Teda, ale najczęściej
byli obydwoje w towarzystwie. Wyglądało
na to, że nie najlepiej układa mu się z
Karen, gdy tymczasem między nią i
Alexem panowała absolutna harmonia. W
każdym razie Ted nie dawał nic poznać po
sobie, choć kilka razy Abby udało się
pochwycić jego dziwnie udręczone
spojrzenie.
Kiedy pani Wilkins chciała znowu
wszystkich zaprosić na obiad, Abby
uprzejmie odmówiła, zasłaniając się jakąś
nie cierpiącą zwłoki sprawą. Później
dowiedziała się, że i Ted wykręcił się od
zaproszenia.
Mimo to, kiedy usłyszał, że Abby chce
wreszcie naprawić napęd i uruchomić
młyn, z czym nosiła się od dawna, od razu
zaoferował swą pomoc, a że z niej nie
skorzystała, ograniczył się do udzielenia
Alexowi paru rad w tym względzie, po
czym dowiadywał się od niego lub od pani
Wilkins, jak postępują prace.
Abby i Alexa łączyła wspólna praca i te
same zainteresowania. Każdego ranka
wyjeżdżali konno, przy okazji odwiedzali
kogoś z sąsiedztwa, a potem zabierali się
do pracy. Zwykle w pierwszym rzędzie
szli do małej szklarni, którą wznieśli z
tego, co mieli pod ręką, na lekkim
południowym skłonie za stajnią, i tam
przeprowadzali
różne
eksperymenty.
Późnym popołudniem zabierali się do
pracy nad uruchomieniem młyna.
Spędzany wspólnie czas sprzyjał
lepszemu poznaniu się, lecz nie rozwinęło
się z tego nic więcej poza autentyczną
przyjaźnią. Nie mogło być o tym mowy,
bo cień Teda prześladował ją wszędzie.
Gdy nie rozmawiali z Alexem o pracy czy
swych zainteresowaniach, rozmowa od
razu schodziła na niego.
Któregoś dnia czyścili olbrzymie
młyńskie koło.
– Naprawdę mnie dziwi, że dziewczyna
twojego pokroju zakochała się bez pamięci
w takim mężczyźnie jak Ted – wybuchnął
raptem, nie zastanawiając się, co mówi.
~\
Abby z miejsca zajęła pozycję obronną,
sama nie wiedząc dlaczego.
– Co chcesz przez to powiedzieć? –
spytała ostrożnie podnosząc głowę.
– W każdym razie nic złego. Jest
inteligentny, ujmujący, przy tym traktuje
swoje zajęcie poważnie. Ale on nie jest
taki chłodny i opanowany jak ty. Ty na
pierwszym miejscu stawiasz pracę, co
nieraz mogłem stwierdzić, od kiedy
jesteśmy razem. Zresztą takie nastawienie
mi się podoba, sam taki jestem, choć i ja
od czasu do czasu pragnę jakiejś rozrywki,
a gdy się nadarza okazja, nie Stronię od
niej. Uważam, że ty i Ted bardzo się
różnicie pod względem emocjonalnym.
Nigdy bym nie uwierzył, że uczucia
potrafią wyprowadzić cię z równowagi, a
w każdym razie pokrzyżować twe plany.
Niekiedy wręcz odnoszę wrażenie, że takie
rzeczy cię nie wzruszają.
Abby nie umiała na to odpowiedzieć.
Kiedyś myślała równie trzeźwo i rozsądnie
jak Alex. Teraz jednak niczego bardziej
nie pragnęła, jak pozbyć się owych
narzuconych przez samą siebie ograniczeń
i kochać Teda, tak jak na to zasługuje, ale
nawet przed samą sobą wzdragała się do
tego przyznać.
Alex uważnie studiował jej twarz,
usiłując rozeznać, jaki wpływ wywarły na
nią jego słowa. Kiedy zauważył, że
najwyraźniej rozważa je w myślach, zadał
następne pchnięcie.
– Zastanawiasz się nad tym, jak to się
stało, że ty, taka, rozsądna, uwikłałaś się
na dobre?
– Nie, to nie jest tak, jak myślisz.
Stanęło mi tylko przed oczami nasze
pierwsze spotkanie. Na początku wszystko
było takie cudownie nieskomplikowane.
Ted mi pomagał zaaklimatyzować się w
nowym środowisku, a przy tym nieco
zmienić moje trzeźwe nastawienie do
życia. Zrozumieliśmy się od razu.
Obawiam się, że to bardziej moja wina niż
jego, że to wszystko tak wyszło. Ted przez
cały czas prowadził uczciwą grę i zawsze
był wobec mnie szczery.
– W tym być może leży problem –
wyraził swe przypuszczenie Alex. – Po
tym, jak był dla ciebie miły i otwarcie
zabiegał o twe względy, doszłaś do
wniosku, że jesteś mu winna miłość.
Założę się, że tak właśnie było.
Odetchnęła ciężko, próbując stłumić
łkanie. Zanosiło się na to, że Alex za
wszelką cenę będzie próbował wydrzeć jej
prawdę. Czuła, że będzie to dla niej
bolesne, wiedziała jednak, że jest winna
przyjacielowi szczerość. Najważniejsze
jednak, że nie mogła dopuścić, aby Alex
widział Teda w fałszywym świetle i sądził,
że Ted nie jest godzien jej miłości. Nawet
jeśli Ted nigdy się nie dowie, z jakim
przekonaniem ona go broniła, zrobi to.
Nikomu nie wolno myśleć, że nie jest dla
niej wystarczająco dobry.
– Nic nie rozumiesz, Alex –
oświadczyła z naciskiem. – Gdybym
kiedyś zdecydowała się założyć rodzinę,
tylko Ted wchodziłby w grę. Cudownie się
uzupełniamy, a ja staram się respektować
jego stanowisko w kwestiach, w których
się różnimy. Problem w tym, że ja jeszcze
nie jestem na tym etapie, aby dzielić życie
z mężczyzną, nie mówiąc o dzieciach. Ted
natomiast wydaje się myśleć odwrotnie.
To wszystko sprawa nieodpowiedniego
momentu, nic innego. Za parę lat ta cała
historia mogłaby wyglądać inaczej.
Alex obrzucił ją pełnym zwątpienia
spojrzeniem.
– Jeśli taka wersja ci odpowiada, to przy
niej pozostań. Pozwól jednak sobie
powiedzieć, jak ja to widzę: niezależność i
kariera to wszystko, co się dla ciebie liczy.
– Owszem, nie wypieram się, że to dla
mnie ważne, ale stopniowo zaczynam
pojmować, że jest jeszcze coś więcej. Teda
nastawienie do życia jest równie słuszne
jak
i
moje.
Każdą rzecz należy
rozpatrywać z dwóch stron.
Alex przyglądał jej się nieufnie, a jego
twarz sposępniała.
–
Gdybym
nie
znał
sytuacji,
powiedziałbym,
że
jesteś
w
nim
beznadziejnie zakochana.
Przekładała z ręki do ręki trzymany
przez
siebie
przedmiot
szukając
gorączkowo odpowiednich słów. Alex
jednak już jej nie słuchał, lecz wrócił do
pracy i czyścił teraz kamień młyński z
jeszcze większym zapamiętaniem niż
przedtem.
Abby zdołała po chwili również wziąć
się w garść. Pracowali w milczeniu obok
siebie, a każde było zajęte przy tym
własnymi myślami, lecz nie dzieliło się
nimi, w obawie, żeby tego drugiego nie
zranić.
Abby pierwsza przerwała milczenie,
wybuchając naraz śmiechem i dając
Alexowi przyjacielskiego kuksańca w bok.
– Kiedy się ciebie słucha, można dojść
do wniosku, że cierpię na nieuleczalną
chorobę. Uważaj, Alex, bo mogę ciebie
zarazić. Ostatecznie jest tu jeszcze w
pobliżu mała Karen. Siedzi u Marthy i
tylko czeka na to, aby któryś z was się nią
zajął.
Alex chętnie podjął jej lekki ton.
– Szkoda tylko, że ona wydaje się
interesować
wyłącznie
Tedem.
To
naprawdę ładna dziewczyna i myślę, że za
jej roztrzepaniem kryje się poważnie
myślący człowiek. W każdym razie
uważam, że jest czarująca, nie wiem tylko,
jak ją poderwać.
– Czyż nie przepowiedziałam ci tego? –
uśmiechnęła się Abby. – Zdradzasz już
pierwsze objawy.
– Moja kochana, mam coś lepszego do
roboty – oświadczył żartobliwie. –
Obawiam się, że nie wywierasz na mnie
korzystnego wpływu. Jeśli będę się z tobą
dłużej zadawał, wkrótce całkowicie mnie
odmienisz.
– To będzie tylko z korzyścią dla siebie
– przekomarzała się z nim.
– Jeżeli już jesteśmy przy temacie,
powiedz, czy nie moglibyśmy choć przez
minutę zachować powagi?
– A musimy? – naraz poczuła się
nieswojo.
– Boję się, że tak. Może nie jesteś tego
świadoma, ale ten żartobliwy nastrój, jaki
narzuciłaś, zdradza więcej w kwestii twych
uczuć
dla
Teda,
niżbyś
chciała.
Odpowiedz, tylko poważnie, na moje
poważne pytanie: jak się teraz zachowasz?
Abby wpatrywała się w niego nie
rozumiejąc. Raptem zaczęło narastać w
niej coś, co przypominało strach. Zadała
sobie tyle trudu, aby ukryć swe prawdziwe
uczucia dla Teda, a tymczasem...
– Nie wiem, Alex, naprawdę nie wiem,
co mam robić, lecz przynajmniej jestem
już świadoma, że ta historia miłosna jest
dla mnie ważna, ważniejsza niż praca.
– To naprawdę dziwne, że uczucie do
mężczyzny potrafiły ciebie, świadomą celu
i odnoszącą sukcesy kobietę postawić
przed takim dylematem. W takim razie
musisz rzeczywiście coś przedsięwziąć i
zrobić w swym życiu miejsce miłości,
jeżeli nie umiesz wygnać jej z serca. A
może uważasz się za superkobietę, która i
coś takiego potrafi, jeśli da się jej trochę
czasu?
– Alex! Proszę, nie żartuj ze mnie!
Wiem, że chcesz mi pomóc to znieść i
jestem
ci
niezmiernie
wdzięczna.
Otworzyłeś mi oczy i już wiem, że
sytuacja jest niewesoła. Muszę się zdobyć
na decyzję, lecz nie mam pojęcia, jak ona
powinna wyglądać. Mam uczucie, że tak
czy tak będzie zła, bez względu na co się
zdecyduję. Będę musiała się przyznać do
błędu, iść na ustępstwa, a to z pewnością
nie przyjdzie mi łatwo. Jeśli wybiorę
przyszłość u boku Teda, będę musiała
zrezygnować z pewnych rzeczy, które do
tej pory uważałam za cel swego życia, a to
naprawdę nie jest śmieszne.
– Wiem, że to nie jest łatwe, Abby –
szepnął miękko Alex – mimo to powinnaś
wszystko jeszcze raz przemyśleć. Życzysz
sobie przyszłości z Tedem? Mam
wrażenie, że tak. Co więc zamierzasz
zrobić, aby na powrót między wami się
ułożyło? W dodatku jest jeszcze ten flirt z
Karen czy co tam jest między nimi.
– Ach, to – machnęła ręką.
– Tak, to – powtórzył z naciskiem Alex.
– Co prawda wydaje się, że nie łączy ich
nic poważnego, i najprawdopodobniej tak
jest, lecz w końcu nieraz się zdarzało, że z
niewinnej zabawy wyrastała wielka
miłość. A tak przy okazji, założę się o
wszystko, że Ted dokładnie to samo myśli
o nas.
– Jeśli Ted naprawdę mnie kocha, te
nasze chwilowe sprzeczki nie powinny
odgrywać roli. A co się tyczy Karen, ta z
pewnością nie ma szans.
– Mówisz jak małe dziecko – potrząsnął
głową Alex. – Każdy przecież w końcu
wie, że miłość chadza najdziwniejszymi
ścieżkami. Nawet jeśli dwoje ludzi jeszcze
się kocha, tragiczne okoliczności mogą
spowodować, że ich drogi ostatecznie się
rozejdą. Gdy będziesz za długo zwlekać z
podjęciem decyzji, Karen tymczasem
może cię prześcignąć i pierwsza dopaść
celu.
Abby rzuciła mu udręczone spojrzenie.
– Proszę, nie zmuszaj mnie do niczego.
Nie jestem w tym momencie zdolna
uczynić takiego decydującego kroku,
zresztą nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze
coś do uratowania.
– Czekaj sobie tak, czekaj, aż będzie za
późno. Utracisz Teda – na rzecz Karen.
Alex wymówił imię tamtej dziewczyny
ze szczególnym naciskiem. Abby słysząc
to wzdrygnęła się mimo woli, co nie uszło
jego uwagi.
– Widzę, że moje słowa zaczynają
odnosić skutek – stwierdził zadowolony.
Abby spojrzała na niego żałośnie.
– Chyba rzeczywiście można tak
powiedzieć. Ostrzegłeś mnie nie tylko
przed tym, że mogę stracić Teda
uzmysłowiłeś mi naocznie, jak bardzo
ucierpi moja duma, jeśli przegram właśnie
z taką Karen.
– W końcu taka jest rola przyjaciela.
– A jeśli chodzi o moją dumę, która
ewentualnie może zostać zraniona, to jak
myślisz, co powinnam zrobić? Wiesz
chyba, że nie wskoczę po prostu na grzbiet
Malinki i nie popędzę do Teda. Skoro
swym zachowaniem wprowadziłam go w
błąd, nie przyjdzie mi teraz łatwo
zapewnić go o dozgonnej miłości.
– Masz absolutną rację. Musimy coś
wymyślić.
–
Jesteś
naprawdę
wspaniałym
przyjacielem – rzekła poruszona. – Nie
rozumiem tylko, dlaczego to wszystko dla
mnie robisz, tym bardziej że mam
wrażenie, iż coś dla ciebie znaczę.
Spojrzał na nią z powagą.
– Tak, Abby, znaczysz, i to bardzo
wiele. Nie ma powodu, abyś o tym nie
wiedziała. W moim życiu w tym
momencie też właściwie nie ma miejsca na
miłość, a skoro nie mogę ciebie mieć – i to
z
różnych
przyczyn
– chciałbym
przynajmniej, abyś była szczęśliwa z
innym. Bez względu na to, co o nim
mówiłem, szanuję, a nawet podziwiam
Teda, obawiam się tylko, że będę musiał
nakłonić go siłą do szczęścia, jakie się
przed nim otwiera.
Abby roześmiała się i ucałowała Alexa
w policzek, on natomiast zrewanżował się
braterskim uściskiem.
– Komiczne, że choć skonfrontowałeś
mnie z całym mnóstwem problemów, o
jakich nie miałam pojęcia, czuję się
szczęśliwa
i to twoja zasługa –
powiedziała szczerze.
– A ja się cieszę, że mogę ci pomóc. To
zresztą dopiero początek. Dopiero gdy
przezwyciężysz
wszystkie
trudności,
będziesz mogła powiedzieć, że jesteś
naprawdę szczęśliwa. Chciałbym, aby na
twej twarzy zawsze gościł taki promienny
uśmiech jak w tej chwili.
– Naprawdę aż tyle dla ciebie znaczę?
– Tak, Abby, lecz nie pytaj mnie, ile, bo
i tak ci nie powiem. Do jednego tylko
muszę się przyznać: ostatnio stwierdziłem,
że i mnie można zranić, choć do
wszystkiego staram się podchodzić z
dystansem.
Poderwał się raptownie i wyszedł. Przez
okno dojrzała, że podszedł do starej studni
i wyciągnął wiadro wody, lecz miała
wrażenie, że nie chodziło mu tylko o
ugaszenie pragnienia. Nie chcąc okazać
uczuć, jakie żywi do niej, próbował
odzyskać panowanie nad sobą, była więcej
niż pewna.
Rozumiała go aż za dobrze. Przecież i
ona długi czas narzucała sobie takie
właśnie
postępowanie,
uważając
powściągliwość i chłód emocjonalny za
dwie największe cnoty. Teraz wszakże,
kiedy się przekonała, do czego to
prowadzi, była pewna, że już więcej nie
wkroczy na tę drogę. Jej teorie rozpadły
się jak domek z kart w konfrontacji z
prawdziwym życiem. Po prostu nie miały z
nim nic wspólnego.
Zraniła Teda, a więc to ona powinna
uczynić pierwszy krok zmierzający do
pojednania.
Musiała jednak znaleźć
sposób, w jaki to zrobić, aby nie ucierpiała
przy tym jej duma. Doskonale zdawała
sobie sprawę, że nie będzie to proste, lecz
Ted wart był tego, aby się o niego starać.
Dobry Boże, daj, aby nie było za późno,
szepnęła, po czym wyszła na dwór, chcąc
zaoferować Alexowi szklankę lemoniady.
Rozdział 10
Tego
samego
popołudnia
Karen
przymierzała w swym pokoju nową
sukienkę. Aby ją sobie sprawić, zażądała
od rodziców przysłania pieniędzy pocztą.
W sobotę wieczór miała się znowu odbyć
zabawa i Karen była zdecydowana zaćmić
wszystkie inne dziewczęta swoim strojem,
a
przede
wszystkim
Abby.
Z
zadowoleniem stwierdziła, że ta nie zadaje
sobie nawet najmniejszego trudu, aby
walczyć o Teda, a i Ted nie wydawał się
wcale nią tak zainteresowany, jak
utrzymywała ciotka Martha, bo w
przeciwnym razie już dawno znalazłby
drogę do młyna.
Karen nikomu nie życzyła nic złego, ta
sytuacja jednakże wyjątkowo ją cieszyła.
Zresztą Ted był wolny, od kiedy Abby
odwróciła
się
do
niego
plecami,
wybierając Alexa, poza tym ona, Karen,
miała większe prawa do Teda. Znali się
przecież od dzieciństwa, a Abby po prostu
wtargnęła w ich życie sprawiając swoją
osobą zamieszanie.
Mimo to Karen nie była aż tak naiwna,
aby wierzyć, że Ted bezspornie należy
tylko do niej i nikt nie ma prawa tego
kwestionować. Będzie kosztowało ją
jeszcze wiele zachodu, zanim powie, że
jest już pewna swego, nosząc na palcu jego
pierścionek. W każdym razie postawiła
sobie za cel zdobycie jego miłości i
wszystko inne się nie liczyło.
Ciotka Martha dokładnie opisała jej
strój, jaki Abby uszyła sobie na ostatnią
zabawę, lecz Karen nie zadowoliła się
samodzielnym uszyciem sukni i tak długo
szukała, aż wreszcie znalazła coś
odpowiedniego w ekskluzywnym sklepie
w Deerfield. Ta sukienka spodobała się jej
od razu, a teraz, kiedy przeglądała się w
lustrze u siebie w pokoju, utwierdziła się w
przekonaniu, że dokonała znakomitego
wyboru i że wygląda w niej porywająco.
Wyszczotkowała swoje długie włosy, aż
zalśniły, po czym związała kilka pasem z
tyłu głowy jasnoniebieską wstążką,
harmonizującą z kolorem bluzki w liliowe
i granatowe. motyle. Do niebieskiej
spódnicy włożyła krótki gorsecik z białym
sznurowaniem z przodu. W podobny
sposób były też wykończone małe bufiaste
rękawki.
Okręciła się przed lustrem konstatując z
przyjemnością swoją wąską talię i
opadającą miękko spódnicę, a także
sięgające
kolan,
obszyte
falbanką
majteczki, jakie dawniej noszono do
ludowego stroju. Tak ubrana, z pewnością
ściągnie na siebie wszystkie spojrzenia i
nie pozwoli, aby Ted podniósł oczy na
inną.
Miała co prawda czarne pantofle, ale na
tę okazję wydała ostatnie pieniądze, aby
sprawić sobie jasnoniebieskie, pasujące do
sukni. Na taki luksus w zwykłych
okolicznościach by sobie nie pozwoliła,
lecz jeśli miała odnieść sukces, musiała w
to zainwestować.
Puściła się w tany po pokoju,
rozkoszując się pięknie rozkładającą się
przy tym spódnicą, po czym zadowolona z
efektu ściągnęła strój i ukryła za szafą.
Ciotka miała go zobaczyć dopiero w
ostatniej chwili. W każdym razie Karen
była święcie przekonana, że ma wszelkie
atuty w ręku, aby zdobyć Teda.
Natychmiast się zgodził, gdy go
poprosiła, aby towarzyszył jej na zabawie.
Na wszelki wypadek poinformowała o niej
także gości ciotki, posunęła się nawet do
tego, że zaproponowała Alexowi, by zabrał
ze sobą Abby. Ten uznał to za doskonały
pomysł i zadzwonił do Abby, pragnąc się
umówić.
Wszystko
przebiegało
zgodnie
z
planem, ku wielkiemu zadowoleniu Karen.
Ciotka Martha okazała się wielkoduszna,
że wystąpiła z propozycją, aby młodzi
zebrali się u niej i pojechali na tańce jej
samochodem kombi Tak więc wieczorem
w salonie pani Wilkins zebrali sie goście
ze Szwecji, Ted i Abby, i to dokładnie w
momencie aby przeżyć wielki występ
Karen. Z gracją, powabna jak narzeczona,
schodziła powoli po schodach, pewna
wrażenia, jakie robi na obecnych. Z
zadowoleniem stwierdziła, że na jej widok
wszystkie rozmowy umilkły i każdemu jej
krokowi
towarzyszą
zachwycone
spojrzenia.
Alex podszedł do niej podając jej z
dwornym ukłonem ramię, lecz Karen
miała dla niego tylko lodowate spojrzenie i
wyminąwszy go ruszyła w kierunku Teda i
Abby stojących z boku.
Alex nie dał się jednak tak łatwo
spławić.
– Twój trud się opłacił, Karen.
Wyglądasz olśniewająco.
Abby oczywiście od razu zauważyła, o
co toczy się gra, lecz pozostała damą w
każdym calu. Uśmiechnęła się promiennie
do Karen.
– Twoja sukienka jest naprawdę
fantastyczna. Okręć się, proszę. O, tak!
Będziesz w niej gwiazdą wieczoru. Skąd
wytrzasnęłaś coś tak wystrzałowego?
– Kupiłam w „Bon Soir" w Deerfield.
Rzeczywiście ci się podoba?
– Komu by się nie podobała! – wmieszał
się Alex, zanim Abby zdążyła coś
odpowiedzieć, lecz Karen zignorowała
jego uwagę, traktując go jak powietrze.
Nie zdążyła się jednak odwrócić, bo on
ujął ją władczym gestem pod ramię i
pociągnął do drzwi.
– Myślę, że nikt nie będzie miał nic
przeciwko temu, jeśli zostaniesz mą
partnerką na dzisiejszy wieczór. Nie będę
tu przecież długo, może jeszcze tydzień,
nie więcej. Wiem, że jesteś mistrzynią w
tańcu ludowym, gdy tymczasem Abby i ja
jesteśmy
zaledwie
początkujący
i
prawdopodobnie deptalibyśmy sobie tylko
po stopach. Bądź więc tak miła i pomóż mi
choć z początku.
– Ale przecież obydwoje mamy już
partnerów na dzisiejszy wieczór! –
zaoponowała Karen i odwróciła się
szukając wzrokiem pomocy u Teda.
– Wśród przyjaciół jest przyjęte, że
mogą się wymieniać partnerami, prawda?
– spytał Teda Alex.
– Oczywiście, że tak – potwierdził żywo
Ted, sprawiając wrażenie ucieszonego.
Karen była bliska łez. Wpatrzyła się
błagalnie w Alexa, jak gdyby zaklinając
go,
aby nie niweczył jej planów
związanych z Tedem, lecz napotkała tylko
jego zimny, obojętny wzrok. Od niego nie
mogła spodziewać się pomocy. Próbowała
uwolnić rękę, ale trzymał ją mocno i w
bezlitosnym pośpiechu prowadził do
wyjścia, że ledwie zdążyła zarzucić na
ramiona chustę. Profesor i Lars podążyli za
nimi. Abby i Ted zostali sami.
Ted otulił Ramiona Abby narzutką.
– Jeśli jesteś gotowa, możemy iść –
powiedział.
Towarzyszyła temu nieprzenikniona
mina i może Abby nawet by i uwierzyła,
że jest mu już obojętna, gdyby nie jego
dziwnie ściszony głos i dłonie... tak, jego
dłonie spoczywały na jej ramionach, jakby
zapomniane przez właściciela...
Najchętniej by mu szepnęła, że
wszystko jest już znowu w porządku, że od
tamtego
niefortunnego
rozstania
po
zabawie wiele się zmieniło, ale słowa
uwięzły jej w gardle, a do oczu cisnęły się
łzy. Nie wolno mi się rozpłakać, nie
wolno... tylko nie to... powtarzała sobie
rozpaczliwie w duchu zmuszając się do
uśmiechu. Może gdyby powiedział coś
więcej, jedno jedyne słowo, byłaby zdolna
wyznać mu miłość, ale tak...
– Dobrze, chodźmy – odparła drżącym
głosem siląc się na oficjalny ton. Zaraz
jednak,
nie
mogąc
oprzeć
się
wewnętrznemu
impulsowi,
będącemu
jawnym świadectwem jej stanu ducha,
dodała pospiesznie: – Przykro mi, że Alex
wtargnął pomiędzy ciebie i Karen. To się
da zmienić i wtedy będziecie mogli być
razem...
Jest mi obojętne, czy będę z nią tańczył
czy nie – odparł szorstko. – W ogóle nie
mam ochoty iść na tę zabawę.
Abby przysłuchiwała się uważnie
każdemu jego słowu. W swej odpowiedzi
Ted zawarł więcej, niż prawdopodobnie
sobie uświadamiał. Sam o tym nie wiedząc
zdradził, że na Karen mu nie zależy, mało
tego, odniosła wrażenie, że jest na nią
wściekły. Widocznie musiało coś między
nimi zajść, co było powodem takiej
reakcji.
Kiedy Ted otworzył przed nią drzwi,
Abby położyła delikatnie rękę na jego
ramieniu, przy tym jednak odwróciła
twarz, aby nie mógł wyczytać z jej oczu,
co do niego czuje. Chciała być dla niego w
tym momencie tylko dobrym przyjacielem,
nikim więcej.
– Ted, co się stało? – spytała miękko nie
kryjąc swej troski o niego.
Ted wpatrywał się posępnie w podłogę.
– Co ci przyszło do głowy? – rzucił
wreszcie siląc się na obojętność, lecz
najwyraźniej przyszło mu to z trudem.
W lot pojęła, że Ted nie chce w tej
chwili o tym rozmawiać. Zresztą mógł
mieć też inne kłopoty, ona jednak myślała
tylko o rozdźwięku, jaki powstał między
nimi. Nie zdoławszy się powstrzymać
wybuchnęła:
– Ted, co się z nami stało? Wiem, że to
przynajmniej częściowo moja wina, ale ty
nie
pozwoliłeś
sobie
wytłumaczyć,
dlaczego zachowywałam się tak chłodno
wobec ciebie. A teraz stanęła między nami
Karen.
– Nie sprawiłoby różnicy, gdyby jej w
ogóle nie było. Zresztą to nie ja zacząłem
tę historię, jeśli cię to interesuje.
Alex jest co najmniej tak samo wielką
przeszkodą jak Karen. To wszystko wyszło
od ciebie, ty ponosisz tu winę.
Abby miała mu tyle do wyjaśnienia, tyle
odpowiedzi cisnęło jej się na usta. Mogliby
się rozmówić i pogodzić, tego była pewna,
lecz w tym momencie nie było czasu na
takie wynurzenia. Lars trąbił niecierpliwie,
a w pobliżu kręciła się Martha. Abby
rozpaczliwie pragnęła zamienić z Tedem
na osobności parę słów i ta chwila
nadeszła,
lecz
w
wyjątkowo
niesprzyjającym momencie.
Nie wiedziała, czy to sprawa napięcia
panującego od dłuższego czasu między
nimi, a może powodem tego była reakcja
na jego zadawanie się z Karen, w każdym
razie nie mogła się przemóc i nie zdobyła
się na cieplejsze słowo, pogarszając tym
samym jeszcze sytuację.
– Nie wmawiaj, że jesteś o mnie
zazdrosny, Ted. A może powinnam mówić
do ciebie pieszczotliwie „Teddy", jak
Karen?
Ted roześmiał się, lecz w tym śmiechu
zabrzmiał ponury ton.
– Dlaczego miałbym być zazdrosny? –
żachnął się i nie oglądając się na nią ruszył
ku wyjściu. – W końcu dałaś mi wyraźnie
do zrozumienia, że w twoim życiu liczy się
tylko wiedza, praca i tym podobne sprawy
– rzucił jeszcze przez ramię. – Czyż
mężczyzna może być zazdrosny o
przyrządy do testowania i tym podobne? A
jeśli Alex jest na tyle głupi, że wierzy, iż
potrafi w końcu odciągnąć się od książek,
to mogę mu jedynie współczuć. Mężczyźni
są dla ciebie tylko zabawką pozwalającą
przyjemnie spędzić czas i to mi w tobie
przeszkadza.
Rzuciła mu rozzłoszczone spojrzenie.
– Nie wmawiaj mi, że co innego robisz z
Karen!
Jej głos zabrzmiał wyjątkowo ostro. W
bezsilnej wściekłości zacisnęła pięści. Tak
bardzo tęskniła za pocałunkami Teda, a
skończyło się na tym, że znów zaczęli się
kłócić.
– Co prawda nic cię to nie obchodzi –
wybuchnął – ale znam Karen od dziecka.
Nigdy nie było między nami nic oprócz
przyjaźni, i teraz też nie ma.
– To tylko tobie tak się wydaje. Karen
na pewno myśli inaczej. Zgrywa się na
niewinną, ale w rzeczywistości to
wyrafinowane stworzenie, które doskonale
wie, do czego zmierza.
– Jest mi obojętne, co o tym myślisz.
Dałaś mi do zrozumienia, że nie
interesujesz się moją osobą, zatem nie
mieszaj się do moich spraw. Sam sobie
dam radę z Karen.
Z tymi słowami zbiegł po schodach.
Abby pospiesznie otarła łzy. Teraz już na
pewno wiedziała, że nigdy nie odnajdą się
z Tedem, nawet nie powinna była
próbować. Te jej żałosne usiłowania
pogorszyły jeszcze sytuację.
Ted wcisnął się na środkowe siedzenie
między profesora i Alexa. Na przodzie
obok Larsa siedziała Karen z olbrzymim
półmiskiem sałatki jarzynowej i dwiema
szarlotkami, stanowiącymi wkład ciotki
Marthy do zabawowego bufetu.
Abby była pewna, że to Alex
zaaranżował rozmieszczenie wszystkich w
samochodzie, nie przyszło mu jednak do
głowy, że ona zostanie całkiem sama na
tylnym siedzeniu, ponieważ w środku
zabrakło miejsca.
Po drodze nie rzekła ani słowa, gdyż nic
sensownego nie przyszło jej do głowy,
wpatrywała się tylko niemo w plecy Teda.
Ted też się nie odzywał. Za to inni okazali
się nad wyraz rozmowni, więc nikt nie
zwrócił na to uwagi. Lars i profesor
zastanawiali się, jak wyszukać miłe
partnerki do tańca, a Karen opisała im
dziewczęta, które są bardzo sympatyczne i
z pewnością ucieszą się, że nadarza im się
takie interesujące towarzystwo.
Kiedy przybyli na miejsce, zabawa już
była w toku. Karen i Abby zaniosły do
bufetu sałatkę i szarlotki, po czym Karen
zaznajomiła ich z dziewczętami, które
miały dołączyć do ich grupy.
Orkiestra grała tak głośno, a w stodole
było tłoczno, zatem Abby i Ted nie
mogliby spokojnie porozmawiać, nawet
gdyby chcieli.
Dopóki byli w grupie, niewiele mogło
się zdarzyć. W którymś momencie Karen
zaproponowała
spacer
przy
świetle
księżyca, lecz Ted nie chciał jej
towarzyszyć.
Abby przyjęła
to
z
prawdziwą ulgą. Czyżby jeszcze nie
wszystko było stracone?
Sama robiła wszystko, aby podtrzymać
dobry nastrój. Odnosiła się do innych
uprzejmie i dla każdego znalazła przyjazne
słowo, nawet dla Karen. Czuła przy tym,
że Ted śledzi każdy jej ruch, zważała więc
bacznie na to, aby nie poświęcać Alexowi
więcej uwagi niż innym mężczyznom.
Choć wieczór zaczął się dla niej
deprymująco, przebiegał teraz zaskakująco
radośnie i harmonijnie. Ted okazał się
prawdziwym dyplomatą i przyniósł poncz
nie tylko Karen, ale także i jej. Karen co
prawda ciągle od nowa próbowała go
zabawiać rozmową, ale Ted nie dał się
odciągnąć
na
bok
konwersując
równocześnie przynajmniej z jeszcze jedną
osobą.
Zimna wojna między Abby i Tedem nie
została co prawda zakończona, lecz
zapanowało między nimi coś w rodzaju
milczącego zawieszenia broni. Kiedy Lars
odwoził ich po zabawie z powrotem do
domu, kazała się wysadzić najwcześniej.
Ted życzył jej uprzejmie, lecz przy tym
oficjalnie dobrej nocy, co utwierdziło ją w
przekonaniu, że już na zawsze wyrósł
między nimi mur nie do sforsowania. Choć
z drugiej strony bąknął coś o tym, że
wkrótce się zobaczą. Nie było to wiele, ale
zawsze coś.
Mimo zmęczenia i obolałych stóp nie
zaznała tej nocy spokoju. Nie miała ochoty
się położyć, więc w szlafroku zeszła na
werandę i zasiadłszy w bujanym fotelu
wpatrzyła się w usiane gwiazdami niebo.
Nie jest tak całkiem obojętna Tedowi,
pocieszała się w duchu. Przypuszczalnie ją
nawet kochał. Przecież tyle razy i na różne
sposoby okazywał jej swe uczucia, że nie
miała powodu, aby w nie wątpić. To
czyniło ją niewypowiedzianie szczęśliwą.
Mimo to czuła się nieswojo. To przecież
chyba ona musi zrobić następny krok i
otwarcie mu powiedzieć, co do niego
czuje. Było jednak coś, co przeszkadzało
jej to zrobić.
To tylko ta moja duma, przyznała się
sama przed sobą. Ta nierozsądna, wręcz
śmiesznie
dziecinna
duma
była
przypuszczalnie powodem, dla którego nie
potrafili się odnaleźć i nie mogli być
szczęśliwi. W każdym razie postanowiła
przyznać się do winy i pierwsza wyciągnąć
rękę do zgody.
Ale właściwie dlaczego ona? spytała na
głos i od razu odpowiedziała sobie:
ponieważ w tej kwestii mam staroświeckie
poglądy. A przecież zawsze starała się być
nowoczesna i otwarta w kontaktach z
innymi...
Jeśli ma odzyskać miłość Teda, musi
przezwyciężyć własną dumę i grać z nim
w otwarte karty. Naraz wydało jej się to
najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
Rozdział 11
Ta decyzja nie przyszła Abby łatwo,
lecz jej wykonanie okazało się jeszcze
trudniejsze. Każdego dnia obiecywała
sobie, że pojedzie do Teda i poprosi go o
rozmowę, lecz nic z tego nie wychodziło.
Przez cały ten czas ciągle jeszcze była
zajęta
pracami
związanymi
z
uruchomieniem młyna, a w następnym
tygodniu musiała wrócić do laboratorium
badawczego w Deerfield. W dodatku
akurat w tych ostatnich dniach sierpnia
nastąpiło oberwanie chmury, jakiego nie
pamiętali najstarsi ludzie, które wyrządziło
wiele szkód i sprawiło, że drogi były
praktycznie
nieprzejezdne.
Farmerzy
zatem, a w tym i ona, mieli pełne ręce
roboty usuwając skutki niebywałej ulewy i
doprowadzając do porządku pola i ogrody.
Zanim jeszcze udało jej się przynajmniej
częściowo uporządkować po burzy swe
małe
gospodarstwo,
niespodziewanie
przyjechali do niej rodzice z zamiarem
spędzenia w młynie paru dni. Abby nie
odważyła się zaprosić Teda. On i jej matka
pod jednym dachem – to byłoby nie do
zniesienia...
Alex, profesor i Lars mieli odjechać w
nadchodzący piątek, Karen zresztą też.
Martha wydała na ich cześć pożegnalne
party,
na
które
zaproszeni
zostali
oczywiście także Abby i Ted. Była wtedy
okazja, aby wyciągnąć Teda na krótki
spacer po ogrodzie i powiedzieć o
wszystkim, co jej leży na sercu. Niestety
nie potrafiła się zdobyć na ten decydujący
krok, choć spojrzeniami, uśmiechami i
drobnymi gestami nie zawahała się
okazywać mu swych uczuć nawet w
obecności innych.
Następnego dnia dowiedziała się, że Ted
wyjechał na parę tygodni do Kansas, gdzie
można było kupić najlepsze bydło. Nawet
nie zadzwonił, aby się pożegnać...
A potem nadszedł poniedziałkowy ranek
i Abby musiała wrócić do Deerfield. Paul
od razu stwierdził, że się zmieniła.
Właściwie
nie
sprawiała
wrażenia
nieszczęśliwej czy choćby tylko smutnej,
ale wyglądało na to, że w jej życiu
uczuciowym musiało się wiele wydarzyć.
Żyjąc w ustawicznej rozterce miała spore
trudności z ponownym wejściem w
problemy zawodowe. Nie chciała jednak z
nikim o tym mówić, z Paulem także nie.
Próbował kilka razy nakłonić ją do
zwierzeń, lecz tylko potrząsała głową
obstając przy tym, że sama musi się uporać
z własnymi problemami.
Nie zadowolił się tą odpowiedzią i
wciąż zachodził w głowę, jak jej pomóc,
nie przyszło mu jednakże na myśl, że
powodem udręki jest nieszczęśliwa miłość.
Znał przecież jej nastawienie do życia i
uparcie głoszoną opinię, że miłość jest
słabością, dlatego też zresztą sam nigdy
nie wyznał jej uczuć. Tyle razy rozmawiali
o tym, że praca jest ważniejsza niż
wszystko inne i że takie romantyczne
nastroje są tylko dla nastolatków. Jakże
więc miałby jej się przyznać, że i jego coś
takiego dopadło?
Miał przy tym wrażenie, że Abby
znalazła się na rozdrożu i że owa sytuacja
odbija się niekorzystnie na pracy. Stłumił
swe uczucia do niej, ale nie mógł
przyglądać się bezczynnie, jak się dręczy,
gotowa zaprzepaścić własne umiejętności i
przekreślić w ten sposób dotychczasowe
sukcesy, nie mógł mówić już o tym, że
zagrożona była jej zawodowa przyszłość.
Minęło parę tygodni. Abby dosłownie
chudła w oczach i była coraz bledsza, co z
niepokojem
obserwował
Paul,
a
pojawiający się z rzadka na jej twarzy
tajemniczy, a zarazem smutny uśmiech
Mony Lizy zdradzał mu, jak bardzo cierpi.
Pewnego dnia, kiedy po prostu nie mógł
już dłużej na to patrzeć, wyjął jej
zdecydowanym gestem probówkę z ręki i
obrócił ją do siebie na taborecie, aby nie
mogła mu się wywinąć.
– Nie pozwolę, żebyś marniała na moich
oczach – zaczął nie znoszącym sprzeciwu
tonem. – Teraz wreszcie mi powiesz, co
cię tak odmieniło.
Odwróciła głowę starając się uniknąć
jego wzroku.
– Po pierwsze, robisz wiele hałasu o nic,
a po drugie, to nie twoja sprawa.
– O nie, Abby, jestem twoim
przyjacielem, więc to także i moja sprawa.
Odwiedziłaś ostatnio rodziców? Jeśli tak,
to
chyba
powiedziałaś
matce,
że
wypróbowujesz na sobie nową dietę.
– Już dobrze, dobrze, rzeczywiście
schudłam parę funtów, ale to tylko dlatego,
że przez całe lato ciężko pracowałam.
– A te cienie pod oczami? Nie wmówisz
mi, że pracowałaś przez całe noce przy
płomyku świecy.
– Paul, niepotrzebnie zaprzątasz sobie
tym głowę. Nie mam żadnych problemów,
nie jestem też chora. Miło z twej strony, że
tak się o mnie troszczysz, ale to jest
absolutnie zbędne. I przestań mnie
wypytywać. Tu nie ma nic do wyjaśnienia.
Odwróciła się z zamiarem zabrania się
na powrót do pracy, lecz Paul nie dał za
wygraną. Wiedział, że Abby nie będzie do
niego należeć, mimo to nadal bardzo ją
kochał i nie mógł patrzeć, jak cierpi. Jej
nastrój przygnębienia udzielał się także i
jemu. Ujął zatem jej ręce i przyciągnął ją
do siebie.
– Abby, jesteśmy przyjaciółmi od lat –
rzekł z naciskiem – więc dlaczego naraz
zaczęłaś się ze mną bawić w chowanego?
Wiesz przecież, że nie wypytuję ciebie z
czystej ciekawości. Bez względu na to, o
co chodzi i jak skomplikowana jest ta
sprawa, pragnę ci tylko pomóc. Tym
razem utrafił we właściwy ton. Raptem
poczuła
się niezdolna do dalszego
ukrywania swej tajemnicy i dziwnie
bezbronna. Paul miał rację i rzeczywiście
mógł jej pomóc, chociażby radą.
Westchnąwszy
ciężko
zdobyła
się
wreszcie na to, aby wyznać przyjacielowi
całą prawdę.
– Nie pytaj mnie, jak to się stało, bo ja
sama sobie nie umiem tego wytłumaczyć,
po prostu przyjmij to jako niezaprzeczalny
fakt. Zakochałam się, i to na poważnie.
– Co takiego?! Chyba nie mówisz
poważnie! Ze wszystkim się liczyłem, ale
z tym nie.
Wyznanie Abby dotknęło go do żywego.
Jego twarz nagle pobladła i sprawiał teraz
wrażenie zdruzgotanego, a z jego oczu
wyczytała rozpacz. Od razu jej się
przypomniało, jak chętnie rozprawiał z jej
matką o małżeństwie. Nie chciała mu za
żadne skarby przyczynić bólu, ale nie było
wyjścia, jeżeli miała mu powiedzieć o
swych kłopotach.
– Tak mi przykro, Paul. Naprawdę tego
nie chciałam i nigdy mi nie przyszło do
głowy, że coś takiego spotka właśnie mnie.
Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie
chciałam o tym mówić. Widocznie mym
udziałem
musiało
się
stać
i to
doświadczenie, że to nie fraszka, gdy się
kogoś naprawdę pokocha.
– Sprawił ci ból? – spytał ponuro Paul. –
Jeżeli tak było, to ja...
– Daj spokój, Paul – przerwała mu –
denerwujesz się bez powodu. Ted, bo tak
ma na imię, nie jest niczemu winien, a jeśli
już ktoś komuś sprawił ból, to tym kimś
byłam ja. Zadałam ból najpierw jemu, a
teraz widzę, że także i tobie.
– Mnie? Skąd ci to przyszło do głowy?
Przecież widzisz, że nic mi się nie dzieje.
Opowiedz mi teraz o Tedzie.
– Jeśli już udało ci się wyciągnąć ze
mnie prawdę i mamy być ze sobą szczerzy,
muszę ci się też przyznać, że wiedziałam o
twym uczuciu do mnie. Jesteś cudownym
człowiekiem, Paul, i dziewczyna, która
dostanie ciebie za męża, będzie się mogła
naprawdę uważać za szczęśliwą. Sama
sobie to często powtarzałam, trwałam
jednak
uparcie
w
przekonaniu,
że
najważniejsza jest praca zawodowa, i
stawiałam ją ponad wszystkim. Myślałam
zresztą, że i ty masz podobną hierarchię
wartości.
– Owszem, miałem – odparł poważnie
Paul. – Moja miłość do ciebie nie była w
żadnym wypadku zaplanowana, dokładnie
tak jak twoja do Teda. Widocznie tam,
gdzie w grę wchodzą uczucia, człowiek
jest z góry na przegranej pozycji. Tutaj nie
ma mocnego.
– Przekonałam się o tym podczas tego
lata. Zapewniam cię, broniłam się,
walczyłam jak umiałam. Moja duma i upór
sprawiły, że nie chciałam słyszeć o
niczym, co nie odpowiadało dokładnie
moim własnym wyobrażeniom o życiu i
nie przystawało do zasad, jakie sobie
narzuciłam. Ted ma inne poglądy, a ja nie
chciałam o nich słyszeć i dlatego tak
dotkliwie go zraniłam, że trzyma się teraz
ode mnie z daleka. To prawda, miałam
okazję, aby to naprawić, lecz nie umiałam
jej wykorzystać.
– W niczym już nie przypominasz tej
trzeźwo myślącej Abby – stwierdził w
zamyśleniu Paul.
– Wiem. I nie zachowałam się
najmądrzej, prawda?
– Rzeczywiście nic takiego nie da się
powiedzieć – roześmiał się Paul.
Abby też się roześmiała. Rozmowa z
Paulem dobrze jej zrobiła, uwalniając od
wewnętrznego napięcia, z którym tak się
skrzętnie ukrywała. Gdyby nie udało jej się
teraz roześmiać, pewnie wybuchnęłaby
łzami. Tak dobrze było zrzucić ciężar z
serca i przyznać się szczerze do
popełnionych błędów. Dopiero teraz
uzmysłowiła sobie, jakie głupie było to jej
wieczne
wahanie,
opory
przed
wyciągnięciem ręki do zgody. Jeśli nie
pójdzie jak najszybciej do Teda i nie
wyzna mu otwarcie, co się z nią dzieje i
jak bardzo zmieniły się jej zapatrywania na
życie, owa pełna udręki, a zarazem
cudowna miłość skończy się niechybną
tragedią. Im dłużej będzie z tym zwlekała,
tym trudniejsze okaże się wyjaśnienie
nieporozumień, jakie ich rozdzieliły.
– Powinnaś od razu do niego zadzwonić
– radził jej Paul. – Jeśli ten Ted
rzeczywiście aż tyle dla ciebie znaczy,
liczy się każda minuta.
– Którego dziś mamy?
– Siedemnastego.
– Zatem Ted powinien był wrócić
wczoraj wieczorem. Dziękuję ci za
wszystko, Paul.
– Nie ma za co dziękować. Po prostu cię
wysłuchałem.
– Nic więcej nie możesz dla mnie
zrobić. Zawrzemy pakt?
– Masz na myśli braterstwo krwi?
– Skądże. Chciałabym tylko, abyśmy na
zawsze
zostali
takimi
dobrymi
przyjaciółmi, jakimi jesteśmy teraz, nawet
jeżeli ja odzyskam Teda, a ty któregoś dnia
znajdziesz dziewczynę, z którą się ożenisz,
czego ci z całego serca życzę.
–
Oczywiście,
że
zostaniemy
przyjaciółmi, możesz na mnie pod tym
względem liczyć – przyrzekł uroczyście
Paul. – Życzę ci szczęścia z Tedem, i robię
to szczerze. Ale masz przy okazji mu coś
ode mnie przekazać.
– Co takiego?
– Powiedz, że będzie miał ze mną do
czynienia,
jeśli
cię
kiedykolwiek
skrzywdzi
lub
choćby
trochę
unieszczęśliwi.
– Paul, jesteś po prostu cudowny! –
krzyknęła i spontanicznie ucałowała go w
policzek.
Abby nie mogła się doczekać chwili,
kiedy znajdzie się w „Oazie Spokoju".
Stamtąd chciała zadzwonić do Teda, a że
tego dnia skończyli pracę wcześniej niż
zwykle, od razu wyjechała z miasta.
Postanowiła wytłumaczyć mu wszystko
przez telefon i zaprosić go do siebie.
Gdyby nie jej duma, już od dawna przecież
mogli być razem... Cały czas miała ochotę
to zrobić, ale dopiero rozmowa z Paulem
dodała jej odwagi, aby obrócić zamiar w
czyn.
Kiedy dotarła do młyna, nie poszła, jak
to zwykle czyniła, od razu do Malinki,
tylko usiadła przy telefonie i wybrała
numer Teda.
– Halo, Kay. Mogę rozmawiać z
Tedem?
– Och, to panna Abby, jakże się cieszę.
Tak naturalnie, tyle że potrwa to parę
minut. Jest właśnie w szklarni z panną
Reynolds. Pewnie już pani o niej słyszała.
To
reporterka
pracująca
dla
„Nowoczesnego Farmera". Pisze właśnie
całą serię artykułów o pomysłach młodych
ludzi gospodarujących na roli.
Och...
tak,
tak...
naturalnie...
–
wykrztusiła Abby, mając przed oczyma
duszy
zdjęcie
Janice
Reynolds
zamieszczone
w
ostatnim
wydaniu
poczytnego magazynu.
Janice była młoda i atrakcyjna, a przy
tym inteligentna i dość swobodna w
sposobie
bycia.
Niebezpieczna
kombinacja, przemknęło przez głowę
Abby, szczególnie w sytuacji, kiedy ona
sama tak źle obeszła się z Tedem. W swej
zranionej dumie z pewnością był wrażliwy
na wdzięki innych kobiet. Kto wie, czy jej
decyzja nie przyszła za późno...
Panno Abby – usłyszała na nowo głos
Kay – panna Reynolds ma zostać na
kolacji. Nie chciałaby pani przyjść? Panna
Reynolds robi właśnie zdjęcia, wolałabym
więc im teraz nie przeszkadzać. Proszę
zadzwonić później, zresztą Ted może
zadzwonić do pani jutro rano, kiedy już
odwiezie pannę Reynolds do miasta.
W Abby narastało poczucie totalnej
klęski. Ta cała panna Reynolds nie tylko
że zostanie na kolacji, ale spędzi cały
wieczór z Tedem i przenocuje na farmie. A
jutro rano mają jeszcze dla siebie długą
drogę do Deerfield!
Ale ostatecznie przecież wystarczyło
tylko przyjąć zaproszenie Kay, aby
przeszkodzić
Janice
Reynolds
w
wypróbowaniu
swego
słynnego
uwodzicielskiego kunsztu na Tedzie. Jej
nazwisko często pojawiało się w
plotkarskich
rubrykach
magazynów
ilustrowanych i Abby doskonale wiedziała,
że preferuje mężczyzn w typie Teda.
Zawsze
widywano
ją
w
takim
towarzystwie, zatem było więcej niż
pewne, że i Tedowi nie przepuści, choć nie
nosi liczącego się nazwiska. Ted zaś,
rozzłoszczony na Abby, na pewno ulegnie
jej czarowi, tym bardziej że Janice jest o
całe niebo przystępniejsza.
Najchętniej by tak zrobiła, ale
niezręcznie jej było teraz wtargnąć do
domu Teda i wydać otwartą walkę tamtej
obcej kobiecie, a wszystko z jego powodu.
Nie pozwalała jej na to duma.
– Abby? Halo... Abby? Jest pani tam
jeszcze? – wołała do słuchawki Kay.
– Co takiego? Ach, tak, najmocniej
przepraszam, zamyśliłam się. Właśnie
sobie przypomniałam, że jeszcze dziś
muszę załatwić coś ważnego. Dopiero co
przyjechałam, nie miałam jeszcze nawet
czasu zajrzeć do Malinki.
– A więc nie przyjdzie pani na kolację?
– Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale
naprawdę nie mogę. I proszę nie
przeszkadzać teraz Tedowi, zadzwonię
jutro albo pojutrze.
– Dobrze, panno Abby. Przekażę
Tedowi, że pani dzwoniła.
– Będę wdzięczna.
Powoli odłożyła słuchawkę i sztywnym
krokiem wyszła zająć się Malinką, a potem
wróciła do domu, przyrządziła sobie zupę i
przygotowała kanapkę.
Przez cały wieczór pozostała zimna i
opanowana,
nawet szyła trochę na
maszynie i oglądała telewizję. Dopiero
kiedy
tuż
przed
pójściem
spać
szczotkowała włosy i dojrzała w lustrze
własną zaciętą twarz, wszystko się w niej
załamało.
– Ty oszustko! – syknęła do swego
odbicia. – Skończy się na tym, że
zmarnujesz sobie życie, i dobrze wiesz,
dlaczego.
Łkając z bezsilnej złości rzuciła się na
łóżko. Znowu pozwoliła, aby ta jej
przeklęta duma stanęła między nią a
Tedem!
Co jej
z tego przyjdzie?
Prawdopodobnie teraz Ted spaceruje przy
świetle księżyca ze swym czarującym
gościem. Taka piękna noc jak dzisiejsza
była
wymarzonym
tłem
dla
romantycznych historii, jakby stworzona
po to, aby się kochać... Oczyma duszy
widziała tych dwoje w czułym uścisku pod
wygwieżdżonym niebem.
Samo
wyobrażenie
takiej
sceny
sprawiło, że rozszlochała się na dobre i za
nic nie mogła się uspokoić. O śnie w takiej
sytuacji nie było mowy, a że nie mogła się
uwolnić od prześladującego ją obrazu Teda
i Janice w objęciach, zmusiła się do
czytania, lecz już po trzech stronach
odłożyła książkę. To nie miało sensu, nie
potrafiła się skoncentrować.
Gdyby miała mniej dumy, a więcej
zdecydowania, zadzwoniłaby teraz do
Teda, chociaż była już prawie pierwsza w
nocy. Tamta historia z Karen skończyła się
w miarę bezboleśnie, tym razem zaś Abby
z powodu swego uporu i braku odwagi
przybyła o parę godzin za późno, Ted
zwrócił się już do innej. Nietrudno jej było
to sobie wyobrazić. Nawet jeżeli nie wiąże
go nic poważnego z Janice Reynolds, to z
pewnością
pochlebia
mu
jej
zainteresowanie i czarujące towarzystwo.
Zresztą nie musi to być Janice, może być
każda inna kobieta. Z taką ujmującą
powierzchownością łatwo nawiązuje się
kontakty.
Najchętniej
by
sama
siebie
spoliczkowała. Mogła mieć Teda, zanim
jeszcze na horyzoncie pojawiła się Karen,
lecz nigdy nie zdobyła się na to, aby
okazać mu choć odrobinę uczucia, wręcz
przeciwnie, pozowała na chłodną i
nieprzystępną i w ogóle zachowywała się
odpychająco. A teraz lato minęło, a wraz z
nim prawdopodobnie ostatnia szansa
zdobycia Teda.
No cóż, nic się tu już nie da zmienić,
myślała zrezygnowana. Tak, popełniła
wiele błędów, w dodatku nie umiała się tak
szybko przestawić, gdy pojęła, o co toczy
się gra, jak prawdopodobnie uczyniłaby na
jej miejscu inna kobieta. W każdym razie
potrafiła teraz spojrzeć na całą sytuację
innymi oczami i zrewidować własne
poglądy. Nawet jeżeli wróciła za późno i
definitywnie utraciła Teda, zdobyła nową
samoświadomość i to napawało ją niejaką
dumą. Ta historia pozwoliła jej dowiedzieć
się czegoś o życiu i przede wszystkim o
sobie samej. Właściwie była zadowolona,
że stała się bogatsza o to doświadczenie.
Nie żałowała tej miłości, dopiero dzięki
niej poczuła się pełnowartościową kobietą.
A że pozostanie ona nie odwzajemniona?
Cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak
zachować ją na zawsze w sercu i strzec
niby bezcennego skarbu.
Niezauważenie jej myśli powędrowały
do innych spraw. Nadszedł wreszcie
moment uruchomienia młyna. Następnego
ranka chciała się zaopatrzyć w różne
rodzaje
zboża.
Znalazła
obiecujące
przepisy na chleb, które zamierzała
wypróbować, trzeba też było natychmiast
przystąpić do przygotowania zapasów na
zimę. W dalszym planie, już po zebraniu
warzyw,
miała przekopać ogród,
a
przedtem
jeszcze
zebrać
nasiona
przekwitłych kwiatów.
W „Oazie Spokoju" było całe mnóstwo
roboty, przede wszystkim jednak zbliżały
się dożynki. Zastanawiała się, czy nie
zaprosić rodziców i Paula i doszła do
wniosku, że to niezła myśl. Może powinna
też zaprosić panią Wilkins. Martha o tej
porze roku była zwykle sama, jak raz
napomknęła, a Abby darzyła ją szczerą
sympatią. W takiej sytuacji już w tej chwili
musiała
przystąpić
do
wyszukania
najlepszych
przepisów
na
domowe
przetwory, a przede wszystkim słynny sos
brzoskwiniowy, którymi chciała zadziwić i
Marthę, i własną, zwykle sceptycznie
usposobioną matkę.
Właśnie zasypiała, gdy przypomniał jej
się Ted. Co będzie, jeśli zadzwoni? Kay
przecież przyrzekła powiedzieć mu o jej
telefonie. To nawet nie byłoby złe,
uspokajała siebie samą, porozmawiają
uprzejmie o mało istotnych sprawach, bo
tak ostatnio wyglądały ich kontakty.
I z tą sytuacją się uporam, zawsze tak
było, zdążyła jeszcze pomyśleć, a potem
zapadła w głęboki sen.
<
Rozdział 12
Szybko mijały jesienne dni. Skończył
się wrzesień, nastał październik, a wraz z
nim pora smażenia konfitur, gotowania
kompotów i sporządzania marynat. Mimo
iż czas miała wypełniony intensywną
pracą, każdego ranka znajdowała czas na
przejażdżkę konną. Odważyła się nawet
wybierać ścieżki wiodące obok farmy
Teda. Teraz, kiedy już zwieziono ostatnie
plony i pola stały puste, było mało
prawdopodobne, że się spotkają twarzą w
twarz.
Zawsze bardzo lubiła jesień, z jej
chłodnym, przejrzystym powietrzem i stale
zmieniającymi się, przepysznymi barwami
krajobrazu. Jesień napełniała ją spokojem,
pozwalała wyciszyć się wewnętrznie. Tym
razem też tak się stało: odzyskała
równowagę po burzliwych przeżyciach
lata i nie czuła się już taka nieszczęśliwa.
Praca sprawiała jej radość, dawała
ukojenie,
dlatego też w pewnym
momencie ze zdwojoną energią podjęła
zaniedbane przez siebie badania w
laboratorium, zaskakując tym Paula, który
do tej pory nie widział u niej aż takiej
aktywności, ale nie zadawał więcej pytań.
Oczywiście nie miało to nic wspólnego z
poczuciem pełni szczęścia, lecz o tym
wiedziała tylko ona sama. A przecież
mogło być inaczej...
Wbrew pozorom nie sypiała najlepiej,
apetyt też jej nie dopisywał. Co prawda ból
w sercu nieco przycichł, skutecznie
tłumiony narzuconym sobie tempem pracy,
ale on tam był i raz po raz dawał znać o
sobie.
Nic nie mogło zastąpić utraconej
miłości,
nawet
sukcesy
w
pracy
zawodowej,
którymi
się
naturalnie
cieszyła, zapełnić dręczącej po nocach,
dojmującej pustki. Ted mieszkał tak
blisko, na Malince mogła dojechać tam w
parę minut. Poza tym istniał telefon... a
przecież Abby miała uczucie, że mieszkają
na dwóch krańcach świata.
Parę razy zostawała na wieczór w
Deerfield, szła do restauracji z Paulem lub
odwiedzała rodziców, ale gdy tylko z
powrotem znalazła się w domu, od razu z
nerwową niecierpliwością przesłuchiwała
taśmę sekretarki automatycznej. Wreszcie
jednak z tego zrezygnowała, nie oczekując
już żadnych wiadomości.
Często myślała o swej krótkiej
rozmowie z Kay, ale za nic nie mogła
sobie przypomnieć, kto miał pierwszy
zadzwonić: Ted czy ona. Może Kay
zapomniała przekazać mu wiadomość
albo, co jeszcze gorsze, Tedowi było to
obojętne.
A jednak Ted otrzymał wiadomość i
wcale nie była mu ona obojętna, wręcz
przeciwnie,
oznaczała
coś
bardzo
ważnego, tyle że zrozumiał ją tak, iż to
Abby ponownie zadzwoni. Korciło go, aby
samemu sięgnąć po telefon i wybrać jej
numer, ale nie pozwoliła mu na to własna
duma. Nie chciał być tym, kto robi
następny krok, choć czuł, że ten idiotyczny
– sam go tak określił – opór wewnętrzny
jest tu nie na miejscu. W końcu Abby i on
mogli być przynajmniej przyjaciółmi.
Mieli
przecież
tyle
wspólnych
zainteresowań, o których mogli godzinami
rozmawiać. Od jej chłodnego zachowania
względem niego z początku lata i od tej
historii z Alexem minęło sporo czasu i
można to było puścić w niepamięć. Alex
dawno wyjechał, a na ostatnim wieczorku
tanecznym Abby odnosiła się do niego
zadziwiająco serdecznie. Biorąc to pod
uwagę, nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby teraz zadzwonił.
Niestety,
nie
dowierzał
swej
umiejętności panowania nad sobą. Łatwo
dawał się ponosić emocjom, wątpił więc,
że potrafi się zachować z przyjazną
powściągliwością.
Niczego
tak
nie
pragnął, jak móc powiedzieć Abby, jak
bardzo ją kocha, jak dotkliwie go zraniła i
że nie pojmuje, jak mogło dojść do
zerwania. Chciał znać powód takiego
nieoczekiwanego obrotu rzeczy.
Abby jednak nie dawała znaku życia,
zatem z wolna doszedł do wniosku, że
dzwoniła z czystej uprzejmości, jak
przypadkowa znajoma, i tylko on przypisał
telefonowi od niej zbyt wielkie znaczenie.
Wiele razy miał ochotę zadzwonić do niej
pod byle pretekstem, ale nie zdobył się na
to, a po upływie paru dni doszedł do
wniosku, że byłoby to niestosowne.
W poczuciu klęski chodził jak struty, a
potem ten jego nastrój przygnębienia
przemienił się w złość. Abby najwyraźniej
kpiła sobie z niego. Gdyby było inaczej,
przecież by się wreszcie odezwała.
Wprawdzie zdawał sobie jasno sprawę, że
obydwoje zachowują się jak uparte dzieci,
a mimo to powtarzał sobie w duchu, że to
Abby powinna uczynić pierwszy krok.
Miłość do niej uświadomiła mu, że nie
może i nie chce żyć samotnie, a że ona
wydawała się nieosiągalna w swej
nieprzystępności, postanowił rozejrzeć się
za kimś innym. Po prostu potrzebował
kogoś obok siebie, nawet gdyby chodziło
tylko o miłe spędzenie czasu. Z tego
powodu nie musiał tłumić swych uczuć do
Abby, i nawet nie próbował tego robić.
Ale tak jak nie usiłował wyrzucić Abby
ze swego serca, tak i nie szukał kontaktu z
nią. Wierzył, że czas leczy wszystkie rany,
i w przekonaniu, że miłość do Abby
pozostanie nie spełniona, poddał się nie
próbując
walczyć.
Oznaczało
to
jednocześnie, że w przyszłości postara się
nie wiązać z żadną kobietą. Lepiej, aby to
były
powierzchowne
znajomości,
przelotne flirty tu czy tam, nic nie
znaczące spotkania dla zabicia czasu.
Wydawało mu się to tysiąc razy lepsze niż
samotność. W domu niekiedy miał
wrażenie, że lada chwila sufit zwali mu się
na głowę. Obawiał się, że dłużej tego nie
zniesie i że w którymś momencie nie
oglądając się na nic pobiegnie do Abby
szukać u niej ratunku.
Nie było mu łatwo podjąć decyzję, co
będzie
dla
niego
boleśniejsze:
przezwyciężenie
własnej
dumy
i
uczynienie
pierwszego
kroku
do
pojednania czy zadręczanie się miłością do
Abby z daleka.
Za najskuteczniejsze lekarstwo uważał
ciężką pracę od świtu do późnej nocy.
Poza tym umawiał się z dziewczętami z
innych miejscowości, a po długiej,
wyczerpującej jeździe powrotnej rzucał się
na łóżko i momentalnie zasypiał. Żadna
mu się specjalnie nie podobała. Zresztą
nawet piękność Janice i jej przymilny
sposób zwracania na siebie uwagi nie
potrafiły przegnać z jego serca tęsknoty za
Abby. Chętnie pokazywał się z tak znaną
osobą, dawał się zabierać na eleganckie
przyjęcia, lecz w głębi duszy pozostał
samotny. Szybko zorientował się, że te
wszystkie wysiłki niczemu nie służą.
Każdej nocy, we śnie brał Abby w
ramiona, a gdy się budził, był znowu sam i
czuł się jeszcze bardziej rozbity niż przed
pójściem na spoczynek.
Doszło do tego, że zaczął zaniedbywać
swe obowiązki, co powodowało, że złościł
się sam na siebie.
Zbliżały się dożynki. Miał ochotę
spędzić je tylko z nią. Jaki to byłby dla
niego zaszczyt, gdyby przedstawiła go
swym rodzicom! Niestety, nie było na to
widoków...
Spodziewał się, że nie takie już dalekie
Boże Narodzenie i Nowy Rok też
przyjdzie mu spędzić samotnie. Nie miał
krewnych, a Kay zamierzała wyjechać do
rodziny. Jak bardzo by się cieszył, gdyby
mógł spędzić święta w towarzystwie
Abby! O tej porze zwykle już leży śnieg,
mógłby zatem jeździć do niej saniami, tak
jak kiedyś jeździł w konkury jego dziadek.
Mogliby tak mile spędzić świąteczne dni i
ostatnie godziny starego roku, zaplanować
na ten czas tyle ciekawych rzeczy...
Ale to były tylko marzenia, i miały nimi
pozostać, jeżeli nie zdecyduje się
wyciągnąć ręki do zgody. Co z tego? Choć
bardzo chciał to zrobić, licząc, że odzyska
wreszcie spokój ducha, nie potrafił się
przemóc.
Brakowało mu odwagi i
pogardzał sobą za to.
Któregoś ranka wszedł na moment do
domu, aby odszukać rękawice robocze, i
akurat wtedy rozległ się tętent kopyt
końskich. Jego serce zaczęło dziko bić, a
myśli zdominowało jedno pragnienie:
wybiec na dwór, zanim Abby przejedzie.
Nogi
wszakże
odmówiły
mu
posłuszeństwa. Stał jak wryty w miejscu
nadsłuchując i dopiero gdy odgłos
uderzających o bruk końskich kopyt ścichł,
odważył się podejść do okna.
Przeczucie go nie myliło: to Abby
znikała w oddali, nieledwie poczuł przez
otwarte okno delikatny zapach jej perfum.
Z przemożną siłą powróciły wspomnienia
minionej wiosny i letnich dni, tego
pięknego okresu, kiedy nieśmiało, z wolna
rodziła się ich miłość. Tęsknił za Abby tak
bardzo, że czuł niemal fizyczny ból.
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak
bardzo ją kocha. Jak w ogóle mogło dojść
do oziębienia stosunków między nimi?
Dlaczego
od
razu
nie
rozwiązali
zaistniałych między nimi problemów,
kiedy tylko się pojawiły? Jak by to było
pięknie, gdyby wspólnie mogli przeżywać
rozkwit własnej miłości...
Abby go kochała. Nie mogło być
inaczej. Już przy pierwszym spotkaniu
przeskoczyła między nimi iskra i za
każdym razem, kiedy się spotykali, czuli
na sobie działanie dziwnego fluidu, który
popychał ich ku sobie.
Wszystkie te rzeczy nie miały nic
wspólnego z rozsądkiem, a on, aby się w
tym nie pogubić, musiał podchodzić do
całej sprawy z chłodną rezerwą.
Pozostały mu tylko marzenia, lecz
nikogo nie obchodziło, o czym on śni na
jawie.
Gdyby zadzwonił do Abby,
zdradziłby się tylko ze swą słabością i
ośmieszył...
Któregoś dnia towarzyszył w Deerfield
Janice Reynolds na uroczystym bankiecie,
który
zgromadził
całą
śmietankę
towarzyską. Jakiś nadgorliwy fotograf
zrobił
im
przy
okazji
zdjęcie,
zamieszczone
później
naturalnie
w
miejscowym magazynie. Janice siedziała
na nim bardzo blisko Teda, może zresztą
właśnie dlatego tak spodobało się ono Kay,
że wycięła je i wkleiła do rodzinnego
albumu. Zbierała wszystko, co dotyczyło
„Drugiej Nadziei".
Sam Ted najchętniej wykupiłby cały
nakład pisma i od razu go spalił. Był
pewien, że Abby miała je w rękach, a jeśli
jeszcze w tym momencie tliła się w niej
iskierka skłonności do niego, to taki
niedwuznaczny dowód jego zażyłych
stosunków z Janice prawdopodobnie zgasił
ją raz na zawsze...
Jak to miała w planie, Abby zaprosiła na
doroczne święto dożynek rodziców i
Paula. Nie zapomniała też oczywiście o
pani Wilkins, zadała też sobie wiele trudu,
aby
przygotować
własnoręcznie
wyszukane menu.
Ku jej zaskoczeniu w „Oazie Spokoju"
pojawił się jeszcze inny gość. Paul miał
dziewczynę!
Była
asystentką
na
uniwersytecie,
gdzie kończył studia
podyplomowe, nazywała się Fran i z
miejsca zdobyła jej sympatię.
Abby naprawdę bardzo się ucieszyła.
Paul nie mógł lepiej wybrać. Rzucająca się
w oczy harmonia panująca między nim a
Fran
nadała
szczególnie
uroczysty
charakter całemu spotkaniu, a sama Abby
była tego wieczoru tak wesoła, jaką nie
zdarzyło jej się być od całych miesięcy.
Za to pani Mills z początku miała minę.
jak gdyby spotkało ją największe z
nieszczęść. Rozchmurzyła się jednak
prędko dzięki pani Wilkins, z którą od razu
przypadły sobie do serca. Rozmawiały
długo i serdecznie na temat prowadzenia
gospodarstwa domowego, dzieląc się
radami i wymieniając przepisy.
Rodzice Abby nie zabawili długo,
zdecydowani
wcześnie
wrócić
do
Deerfield, to samo zrobili Paul i Fran,
natomiast Martha została dłużej. Coś jej
podpowiedziało, że Abby mimo całej swej
zewnętrznej wesołości ukrywa przed nią
jakieś zmartwienie.
– Chodzi o Teda, prawda? – spytała
domyślnie, kiedy siedziały przy drugiej
filiżance kawy.
– Tak... – przyznała się niechętnie Abby
po chwili milczenia. – Między nami
wszystko skończone, po prostu muszę się
jeszcze tylko z tym uporać, a to niestety
wymaga czasu...
– Nie sądzę, aby wszystko było stracone
– zaoponowała żywo Martha.
Abby westchnęła ciężko.
– Gdybym tylko wiedziała, jak dać do
zrozumienia Tedowi, co do niego czuję,
nie upokarzając się przy tym, od razu bym
to zrobiła. Nie mogę bez niego żyć, ale
widocznie tak mi sądzone i nie widzę
wyjścia z tej sytuacji.
– Nonsens. Znam Teda już bardzo długo
i jestem pewna, że ma dokładnie te same
trudności z przezwyciężeniem własnej
dumy co ty, Abby. To ona mu nie pozwala
uczynić pierwszego kroku. Jedno z was
musi się przemóc, a ręczę, że później już
wszystko się ułoży.
– Nigdy się na to nie zdobędę! –
zawołała z rozpaczą Abby. – Wolałabym
sto razy umrzeć niż iść do Teda – i wyznać
mu miłość!
Martha spojrzała na nią z powagą.
– W takim razie zapytaj samej siebie,
drogie dziecko, co ma dla ciebie większą
wartość: twoja duma czy Ted.
Abby poczuła się niezręcznie i utkwiła
wzrok w podłodze, ale dociekliwe pytanie
Marthy odniosło skutek.
Zawstydzona jak nigdy, raptem ujrzała
całą sprawę od innej strony. Czyż
naprawdę jest aż tak uparta i małoduszna,
że nie poświęci odrobiny swej dumy, choć
wie, że to może uszczęśliwić Teda i ją?
Wprawdzie
była
jeszcze
inna
przeszkoda: Abby po prostu się bała. Bała
się spojrzeć w oczy Tedowi i przyznać do
winy, bała się, że Ted nie przyjmie do
wiadomości jej tłumaczeń, dlaczego tak się
wobec niego zachowała.
Ale macierzyńsko usposobiona pani
Wilkins, której Abby była serdecznie
wdzięczna za okazywaną na każdym kroku
przyjaźń, znała już chyba odpowiedź na
owo trwożne pytanie o ewentualną reakcję
Teda.
– Martho, załóżmy, że pójdę do Teda i
wyjawię, że bardzo go kocham... jak
myślisz, co mi odpowie? – Wyraz jej oczu
zdradzał dręczący ją niepokój. – Przecież
on może nawet nie zechce mnie
wysłuchać...
– Ależ odpowie ci, że tak samo bardzo
cię kocha.
– Naprawdę w to wierzysz, Martho?
– W końcu sam mi to powiedział, i to
niejeden raz.
– Ale z pewnością nie ostatnio. Teraz
jest przecież z tą Janice Reynolds.
– Zachowałabym się nie fair wobec
ciebie, gdybym przemilczała, że Ted zna
całe mnóstwo dziewcząt, ale jestem
święcie przekonana, że one niewiele dla
niego znaczą.
– Gdybym tylko mogła w to uwierzyć –
westchnęła Abby.
– Jest tylko jedna droga, aby się
ostatecznie upewnić.
Abby skinęła w zamyśleniu głową.
Martha miała rację.
Nie było powodu dłużej unikać Teda,
należało przełamać opory i odrzucić strach
przed kontaktem z nim.
Żeby tylko to się jej udało! Jeszcze
nigdy w życiu tak się nie bała, choć
przecież trudności były po to. aby je
pokonywać. Ale właściwie czego tak się
lękała? Przecież chyba nie Teda i nie
rozmowy z nim. Rozprawiła się także z
jeszcze niedawnym przekonaniem, że
miłość pokrzyżuje jej plany i postawi pod
znakiem zapytania zawodową przyszłość.
To był jedynie wykręt, aby nie spojrzeć
prawdzie w oczy. Na własną dumę też już
nie mogła się powołać, gdyż Martha
skutecznie skruszyła i tę ostatnią flankę.
Pozostała tylko naga prawda, przed którą
nie sposób było się ukryć: Abby po prostu
bała się samej miłości.
Bez względu na to jednak poprzysięgła
sobie, że już nie będzie uciekać przed
Tedem i swoim uczuciem do niego. Z
pomocą Marthy z pewnością uda jej się
zrobić decydujący krok i wyznać mu, co
się z nią dzieje.
Pożegnawszy serdecznym uściskiem
panią Wilkins stała jeszcze długo w
drzwiach domu i spoglądała z dumą na
swe małe królestwo.
Jutro pojadę na Malince do Teda,
przyrzekła sobie solennie, lecz nic nie
mogła poradzić na to, że już na samą myśl
o tym jej serce zaczęło bić jak szalone.
Rozdział 13
To była najdłuższa noc w moim życiu,
pomyślała Abby, gdy do jej sypialni
wkradły się poprzez firanki pierwsze
promienie słońca. Dopiero wybiła szósta,
lecz na szczęście na wsi wstawało się
wcześnie. O tej porze już właściwie każdy
był na nogach, a niektórzy zrywali się
nawet przed wschodem słońca.
Jeśli się pospieszy, może uda jej się
przyjechać w momencie, kiedy Ted będzie
otwierał drzwi.
W najwyższym pośpiechu wskoczyła na
konia, aby przybyć na czas, lecz
kilkadziesiąt metrów od farmy Teda
puściła wodze i dalej jechała stępa. Na
próżno
próbowała
doprowadzić
do
porządku rozrzucone przez wiatr włosy, a
przy tym dręczył ją śmieszny problem, czy
nie powinna była włożyć czerwonego
swetra zamiast niebieskiego, jaki miała na
sobie.
W ten sposób dawało o sobie znać
zdenerwowanie.
W
ostatniej
chwili
odwaga znów ją opuściła i niechybnie
popędziłaby cwałem, byłe dalej od domu
Teda, gdyby właśnie nie wyjechał z bramy
na swym Jasperze. Wyraz jego twarzy
świadczył o ponurym nastroju i wyglądało
na to, że poprzez szaleńczą jazdę Ted
pragnie dać upust miotającej nim złości.
Pokusa była wielka: oto teraz podjedzie
do niego znienacka i rzuci mu się w
ramiona, lecz jego widok wywołał w niej
prawdziwy uczuciowy zamęt i dosłownie
ją sparaliżował.
Choć była bardzo blisko, nie zauważył
jej, a ona nie zdobyła się na to, aby do
niego podjechać. W końcu postanowiła, że
pozwoli sobie na mały żart. Jechała więc
za nim, trzymając się w pewnym
oddaleniu, lecz starając się nie stracić go z
oczu. Przebyli tak może z pół mili, gdy
Ted
nagle
zeskoczył z siodła i
przywiązawszy wodze do pnia drzewa,
ruszył przed siebie kopiąc z wściekłością
leżące na polnej drodze kamienie. Nie
potrzebowała słyszeć słów, aby wiedzieć,
że klnie. Domyśliła się tego też ze
sposobu, w jaki przywiązywał konia do
drzewa, lecz nie wiedziała, co jest
przyczyną aż takiej frustracji.
Uśmiechnęła się sama do siebie, licząc
na to, że uda się jej go zaskoczyć.
Ostrożnie skierowała Malinkę do miejsca,
gdzie stał przywiązany Jasper. Obydwa
konie od razu zaczęły się pocierać
głowami, jak gdyby i je łączyła jakaś
miłosna przygoda.
Ted opierał się o pień drzewa,
wpatrzony w ciągnące się aż po horyzont
pola. Abby podkradła się do niego i
stanąwszy z tyłu zasłoniła mu szybko oczy
dłońmi.
– Nareszcie cię dopadłam – szepnęła mu
do
ucha.
Towarzyszył
temu
przypominający
muśnięcie
wiatru
pocałunek.
– Abby, mój Boże, Abby! Mam
wrażenie,
że
śnię!
–
wykrzyknął
oszołomiony odrywając jej dłonie od
swych oczu i odwracając się. – Nie wierzę
własnym oczom!
Roześmiała się uszczęśliwiona.
– Ponieważ nasze konie są zajęte sobą –
rzekła wskazując na Malinkę i Jaspera,
najwyraźniej czulących się do siebie –
żadne z nas nie ucieknie przed decydującą
rozmową, którą trzeba było już dawno
odbyć.
Ted również się roześmiał, lecz zaraz
spoważniał.
– Mam nadzieję, że się nie pobijemy.
Nie zniósłbym tego, Abby.
– Ja też nie. Ja naprawdę nie chciałam,
aby stało się to, co się stało. I ty z
pewnością też nie.
– Oczywiście, że nie. Moje zachowanie
było tylko odpowiedzią na to, co mi
wyrządziłaś.
Pokochałem
cię
od
pierwszego wejrzenia, proszę, uwierz mi.
– Ze mną było nie inaczej – zapewniła
pospiesznie – tylko za żadne skarby nie
chciałam się do tego przyznać, nawet sama
przed sobą. Przez cały ten czas pragnęłam
ci wytłumaczyć, z jakiego powodu nie
chciałam przyjąć tego do wiadomości, lecz
brakowało mi odwagi.
– A ja tak długo czekałem na jakieś
wyjaśnienie, Abby. Jakimś dziwnym
sposobem nie opuszczała mnie pewność,
że ty czujesz do mnie to samo co ja do
ciebie, nawet wtedy, gdy odwracałaś się do
mnie plecami. To mnie frustrowało coraz
bardziej, aż wreszcie skończyło się tym, że
byłem wściekły na ciebie.
– Czy to może było powodem, dla
którego tak zajmowałeś się Karen i z coraz
to inną kobietą u boku rozpaczliwie
szukałeś rozrywki w nocnych lokalach, jak
słyszałam?
– Częściowo tak – potwierdził. – A poza
tym był tutaj jeszcze Alex. Jeśli naprawdę
byłaś we mnie zakochana, jak mówisz, to
czemu tak cię ciągnęło do niego? I
dlaczego zawsze mi się wymykałaś?
Swoim sposobem bycia tak mnie speszyłaś
i wytrąciłaś z równowagi, że nie
wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.
– Och, Ted, nie jest mi łatwo to
wytłumaczyć. Wmówiłam sobie, że nie da
się pogodzić życia uczuciowego z planami
zawodowymi. Byłam nawet przekonana,
że sukces w pracy badawczej jest jedyną
rzeczą, jakiej mi trzeba do szczęścia.
Wpatrywał się w nią z czułością.
– A teraz już tak nie jest?
– Nie. Moja filozofia załamała się tego
dnia, kiedy się spotkaliśmy po raz
pierwszy. Bałam się, że ulegnę twemu
urokowi, dlatego trzymałam cię na
dystans. W ten sposób chciałam się bronić,
teraz już wiem. Alex nie był dla mnie
nikim więcej, tylko dobrym przyjacielem.
Pomógł mi zresztą zrozumieć pewne
rzeczy, gdy się zorientował, że między
nami nigdy nie będzie nic poza przyjaźnią.
Myślałam, że mając go obok siebie łatwiej
mi przyjdzie zapomnieć o tobie, ale mi się
to nie udało. Przeciwnie, z każdym dniem
kochałam cię bardziej i czułam się
bezbronna wobec tego uczucia. Dlatego
wpadłam w panikę i tak źle się z tobą
obeszłam. Potrafisz mi to wybaczyć. Ted?
Byłam taka głupia. – Jej glos drżał
zdradliwie.
– Nie ma tu nic do wybaczenia, Abby.
Ja także popełniłem błędy. I ja miałem
swoje wyobrażenia o życiu. Zanim cię
poznałem,
uganiałem się za każdą
spódniczką. Żadnej nie przepuściłem.
Miałem rozliczne znajomości i zmieniałem
dziewczyny jak rękawiczki. W ciągu dnia
pracowałem na farmie, ale noce były
według mnie po to, aby się wyszumieć.
Wydawało mi się, że to najlepszy sposób
na życie. Tak było do chwili, kiedy
poznałem ciebie.
– A teraz? – spytała cicho.
– Teraz jesteś ty. Od tamtej chwili
myślałem tylko o tobie. Pragnąłem cię tak
rozpaczliwie, że prawdopodobnie dlatego
wszystko robiłem źle. Z tobą musiałem się
obchodzić ostrożniej niż z innymi
dziewczętami, a z dawnych poglądów nie
zostało nic.
Abby musiała się oprzeć o pień drzewa,
gdyż nogi miała jak z waty. Wyjawienie
całej prawdy kosztowało ją więcej, niż
myślała, ale słuchając wyznania Teda
powoli przychodziła do siebie. Nawet w
najśmielszych marzeniach nie spodziewała
się usłyszeć od niego takich słów...
Szczęście zalało ją gorącą falą. Osunęła
się na kolana w słodkiej niemocy. Świat,
który przed chwilą zdawał jej się
pozbawiony wszelkiej nadziei, wydał się
naraz nieskończenie piękny, tak piękny, że
się rozpłakała. Od kiedy znała Teda,
zdarzało jej się to często, tym razem
jednak płakała ze szczęścia.
Kiedy podniosła na niego mokre od łez
oczy, wyczytał z nich całą miłość, jaką dla
niego miała, miłość skrywaną tak długo,
wszystkie tęsknoty, obawy i udręki, jakich
przyszło jej zaznać, zanim zrozumiała, co
tak naprawdę liczy się w życiu. Był w nich
żal, że stracili tyle cennego czasu, który
przecież mogli spędzić na wzajemnym
poznawaniu się i budowaniu prawdziwego
uczucia...
Ted ukląkł obok Abby i wziął ją
delikatnie w ramiona.
– Nie płacz, kochanie – szepnął gorąco –
to już przeszłość. Nareszcie jesteśmy
razem i to jest najważniejsze.
– Ach, Ted, obejmij mnie mocno i
powiedz, że nie śnię, że to rzeczywistość...
Przycisnął ją czule do piersi.
– To naprawdę rzeczywistość –
zapewnił – i zawsze będę cię tulił, jeśli mi
na to pozwolisz. Właściwie wszystko
zaczęło się dopiero dziś, bo przedtem nie
byliśmy wobec siebie szczerzy. Ale to się
nigdy nie powtórzy.
Ujął jej twarz w dłonie i zaczął
scałowywać łzy. Z nieba padały białe
płatki, pierwszy śnieg w tym roku, lecz
oni, ciasno objęci w miłosnym uniesieniu
nie czuli zimna.
Malinka podeszła do Abby i skubnęła ją
w ramię. Grzywę klaczy zdążył już
całkiem przyprószyć śnieg, zwierzęciu
więc najwyraźniej było pilno wrócić do
stajni.
– Malinka ma rację – odezwał się Ted. –
Lepiej wracajmy, bo inaczej zamarzniemy
i będziemy zmuszeni czekać do wiosny,
aby odtajać.
– Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się
bardzo zimno – szepnęła zdziwiona.
Wracali szybko na farmę, a w powietrzu
wirowało coraz więcej płatków śniegu, że
chwilami nic nie było widać. Zima zaczęła
się na dobre, lecz oni przeżywali wiosnę
swej miłości. Zsiedli z koni prowadząc je
za uzdy i trzymając się za ręce podeszli do
bramy prowadzącej na farmę Teda.
Niewiele przy tym mówili. Przecież
najważniejsze zostało już powiedziane. Ich
miłość nie potrzebowała słów. Wreszcie
się odnaleźli i to napełniało ich
szczęściem.