Aliantka Regina Kowalska ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image
background image

© Copyright by Wydawnictwo TELBIT, Warszawa 2008 UWAGA. Zarówno całość, jak też

żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana w jakiejkolwiek formie ani

rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody Wydawcy.

ul. Jaworzyńska 7/7

00-634 Warszawa

tel.: (0-22) 331-03-05

e-mail:

telbit@telbit.pl

www.telbit.pl

edu.info.pl

Redakcja i korekta:

Magdalena Połczyńska

Skład, łamanie i opracowanie graficzne okładki:

Agnieszka Kielak

Projekt i rysunki na okładce:

Katarzyna Listwon

Dział Handlowy:

tel./fax: (0-22) 331-88-70, -71

e-mail:

handlowy@telbit.pl

ISBN: 978-83-62252-98-5

background image

I

Straszne słowo

Autobus numer 175 był jak zwykle o tej porze przepełniony. Jakaś

starsza pani stojąca obok Dobrochny pokasływała, a jej znajomy
opowiadał o przyrządzanych własnoręcznie śledziach. Widocznie
zdążył już rybek spróbować, bo ciągnęła się za nim ostra, tak
znienawidzona przez Dobrochnę, woń.

„Jeszcze tylko dwa przystanki!” — pocieszała samą siebie.

Zawsze zabierała ze sobą odtwarzacz MP4, kochała muzykę i każda
minuta bez ulubionych dźwięków wydawała jej się stracona. Dopiero
przy muzyce mogła myśleć, nauka lepiej wchodziła do głowy, a kiedy
w jej życiu pojawiał się jakiś problem, o wiele łatwiej było go znosić
w rytm ulubionych przebojów. Jednak wczoraj zasnęła ze
słuchawkami w uszach, a rano zaspała i zapomniała spakować
nieodzowny sprzęt. Wczoraj w domu była awantura. Matka z ojcem
prowadzili ze sobą tak zwane zasadnicze rozmowy. W innych
domach nazywa się to po prostu kłótnią, ale w domu Dobrochny takie
słowo uważane jest za prostackie. Matka zawsze powtarza, że oni
się nie kłócą, tylko wymieniają poglądy, nie obrażają się na siebie,
tylko muszą odpocząć od swojej obecności. Wczorajszej nocy
Dobrochna nie miała ochoty wysłuchiwać dochodzących z dołu
odgłosów ostrej „wymiany poglądów”, wolała zatopić się w
dźwiękach muzyki. Rodzice, jej zdaniem, zachowywali się jak dzieci,
sprzeczając się o mało ważne sprawy, za to pomijali milczeniem to,
co naprawdę istotne. Dobrochna zastanawiała się czasem, czy oni w
ogóle kiedyś się kochali. Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić.

Pasażerami szarpnęło, starsza pani nadepnęła Dobrochnie na

lewą stopę. Na szczęście autobus zatrzymał się i można było
wysiadać. Dobrochna szła powoli, uśmiechając się do własnych myśli.
Pogoda była idealna na spacery, wrześniowe słońce grzało jeszcze
całkiem miło. „Mam nadzieję, że październik też będzie ładny” —
pomyślała i przyspieszyła kroku.

— Mamo, jestem! — zawołała od progu. Odpowiedziała jej cisza.

background image

Zmieniła buty, rzuciła plecak na niską szafkę w korytarzu i wyruszyła
na poszukiwanie matki. Nie było jej nigdzie, ani w kuchni, ani w
salonie. Dobrochna zajrzała jeszcze do pracowni, ale tam również
było pusto. Matka pracowała w domu, była malarką, a ponieważ jej
prace jakoś nie zostały okrzyknięte arcydziełami, zajmowała się
przeważnie ilustrowaniem książek dla dzieci. Nieobecność ojca była
czymś zwyczajnym, prawie codziennie pracował do późna w swoim
biurze, był architektem. Dobrochna wyciągnęła z lodówki
stwardniałe masło i obwąchała starawy kawałek żółtego sera.
Zrezygnowała z robienia kanapek, wsadziła dwie kromki razowego
chleba do tostera. Kiedy podskoczyły, wyjęła je, posmarowała
dżemem i zabrała się do jedzenia.

W tym momencie w drzwiach zazgrzytał klucz, po chwili w kuchni

zjawiła się matka. Miała dziwną minę, zaczerwienione oczy i
potargane włosy, co zdarzało jej się zawsze, gdy była czymś
zdenerwowana. „Wygląda jak czarownica” — pomyślała Dobrochna.

— Witaj, kochanie — powitała córkę i ciężko usiadła na stołku.
— Cześć! Wiesz, co się stało? — zapytała, Dobrochna, właściwie

nie spodziewając się odpowiedzi. Bardzo chciała podzielić się z kimś
najnowszą wiadomością. — Brzezińska wreszcie zgodziła się na tę
wycieczkę! Za trzy tygodnie, na początku października, jedziemy do
Zakopanego! Hurra!

— wyrwał jej się z ust dziecinny okrzyk, a napoczęty tost o mało

nie wylądował na podłodze.

— Tak? — matka słuchała, ale zachowywała się, jakby w ogóle nie

docierało do niej to, co słyszy.

— Mamo! Jedziemy do Zakopanego! Na cały tydzień!
— Dobrochna mówiła coraz głośniej, ale miała wrażenie, że jej

słowa w ogóle do matki nie trafiają. — Mamo, słyszysz?

— Słyszę. Na początku października, tak? — upewniła się.
— No to będzie za późno.
— Jak to za późno? Na co za późno? W październiku często jest

jeszcze bardzo ładna pogoda.

background image

— Zrób mi kawę — poprosiła pani Grażyna i wyszła z kuchni,

zostawiając Dobrochnę w stanie kompletnego zaskoczenia.
Posłusznie

zajęła

się

przygotowaniem

kawy,

jednocześnie

zastanawiając się nad dziwnym zachowaniem matki. Właściwie nie
powinna być zaskoczona... Matka była kobietą o duszy artystki,
często zdarzało jej się zachowywać zupełnie inaczej niż matkom
przyjaciółek. Tym razem jednak jej zachowanie zaniepokoiło
Dobrochnę. Co to miało znaczyć, że w październiku już będzie za
późno i dlaczego matka zbyła ją jednym zdaniem? Zwykle na wieść o
wycieczce cieszyła się prawie tak samo jak córka i natychmiast
zlecała jej kupienie jakichś rzeczy, które można było dostać
wyłącznie w miejscu, gdzie wybierała się Dobrochna. Z tymi
sprawunkami było zawsze urwanie głowy. Nie do wiary, że teraz
matka nie wymyśliła żadnego niezbędnego zakupu. Tego, że jej
wyjazd na wycieczkę nie będzie możliwy, Dobrochna w ogóle nie
brała pod uwagę. Musiało stać się coś niedobrego, skoro matka tak
zareagowała na wieść o wyjeździe. Dobrochna westchnęła. Nie
chciało jej się zastanawiać nad problemami matki, ostatnio w domu
nie działo się najlepiej. Ojciec często nie wracał na noc, prawie nie
odzywał się do matki, a ona do niego. Dobrochna cierpiała, ale nie
potrafiła rozmawiać ani z matką, ani z ojcem o tych ich problemach,
które stwarzały w domu atmosferę częstego milczenia, niedomówień
i czegoś nieuchwytnego. Czegoś, co powodowało, że Dobrochna
czuła, jakby jej rodzina z każdym dniem zbliżała się do jakiejś
katastrofy.

„Widocznie katastrofa właśnie nastąpiła” — pomyślała sobie.

Zaczęła otwierać kolejne szafki w poszukiwaniu czegoś słodkiego,
ale znalazła tylko płatki śniadaniowe z orzechami i miodem. Wsypała
je do wielkiego kubka i poszła do swojego pokoju. Przechodząc obok
salonu, usłyszała, że matka strasznie czymś szeleści. Cichutko
zajrzała tam, by sprawdzić, co się dzieje. Na dywanie leżała wielka
sterta papierów, do której kobieta dorzucała co chwila nowe świstki,
wyjmowane z obszernych szuflad staroświeckiej komody. W jej rude,
kręcone włosy zaplątał się jakiś mały papierek i sterczał śmiesznie

background image

jak rożek diablika. Matka nie zwracała uwagi na stojącą w drzwiach
córkę, mamrotała coś pod nosem, Dobrochna domyśliła się, że szuka
jakiegoś niezbędnego dokumentu. Często jej się to zdarzało, nie
należało jej wtedy wchodzić w drogę, bo natychmiast można było
zostać posądzonym o złośliwe ukrycie poszukiwanego przedmiotu.
Dobrochna postała jeszcze chwilę, wpatrując się w nerwowe
usiłowania matki, a potem wzruszyła ramionami i poszła do siebie.

Zadźwięczał telefon. Matka, zwykle niechętnie odrywająca się od

swoich zajęć, tym razem pośpiesznie odebrała. To była Agata,
koleżanka Dobrochny, chciała rozmawiać o wycieczce.

— Słuchaj, trzeba będzie kupić parę rzeczy. Może pójdziemy

razem na zakupy? Co ty na to? Moi staruszkowie już się zgodzili,
dzwoniłam do nich, bo jeszcze nie wrócili z pracy — usłyszała
Dobrochna. Rodzice Agaty pracowali prawie cały dzień, często przez
siedem dni w tygodniu, więc z takimi problemami jak zakupy Agata
musiała radzić sobie sama, co było jej nawet na rękę, bo mogła
kupować rzeczy, które jej się rzeczywiście podobały, a nie takie,
które podobałyby się jej mamie.

— Dobra — zgodziła się leniwie Dobrochna. — Ale na razie trudno

mi powiedzieć, kiedy będę mogła pójść. Nie wiem, co się stało, ale
nie mogę dogadać się z matką.

— Ja ze swoją też nie mogę! — zapewniła Agata. — Po prostu

powiedz, że mamy wycieczkę i trzeba kupić co nieco. Spytaj, ile
mogą ci dać kasy i już. Ja tak zawsze rozmawiam ze swoimi: tylko
konkrety!

— Wiesz, że moja matka jest zwariowana, konkrety jej nie

wystarczą — Dobrochna odwróciła się niepewna, czy pani Grażyna
nie słyszy jej słów, ale ona nadal grzebała w papierach, nie
zwracając uwagi na to, co się wokół niej dzieje. — Jutro pogadamy w
szkole, bo na razie to nie wiem nawet, czy będę mogła pojechać.

— Nie wygłupiaj się! — zdenerwowała się Agata. — Musisz

jechać!

— No — zgodziła się z nią Dobrochna. — Pewnie jednak pojadę.

background image

To nara!

— Narka, cześć! — pożegnała ją Agata.
Matka widocznie czekała na jakiś telefon, bo — kiedy zadzwonił

— popędziła odebrać. Wówczas jej córka wyjrzała ze swojego pokoju
i... wtedy właśnie po raz pierwszy padło z ust matki straszne słowo:
ROZWÓD. Dobrochna nie wiedziała, z kim ona rozmawia, nie była w
stanie usłyszeć nic poza tym jednym słowem, które dźwięczało jej
natrętnie w głowie. Siadła przy komputerze, ale gra jej nie szła,
włączyła płytę, ale muzyka, którą zawsze bardzo lubiła,
denerwowała ją. Zaczęła chodzić po pokoju, otwierała okno,
wyglądała przez nie, potem zamykała je i powtarzała te wszystkie
czynności od nowa.

„Tak, mogłam się tego spodziewać” — myślała. Późne powroty

ojca, niewracanie na noc, częste rozdrażnienie matki, jej coraz
większe oderwanie od rzeczywistości i wreszcie wczorajsza
wieczorna kłótnia — to były zwiastuny tego czegoś, co, jak jej się
wydawało, może dotyczyć innych rodzin, ale jej dom ominie na
pewno. Nie ominęło.

W szkole wszyscy mówili tylko o wycieczce. Dobrochna czuła się

trochę głupio, bo matka na każde wspomnienie o tym kręciła głową,
jakby miały omówić jakiś temat tabu. Wobec tego zupełnie nie
wiedziała, jak ustosunkować się do mającego nastąpić już za dwa
tygodnie wyjazdu. Następnego dnia wypadał ostateczny termin
wpłaty pieniędzy na wycieczkę. Dobrochna głowiła się nad tym, jak
wreszcie przebić się przez mur milczenia, którym matka zdawała
odgradzać się od otaczającego ją świata i jego mieszkańców. Prawie
każdego dnia znikała gdzieś na długie godziny, ojciec też właściwie
nie pokazywał się w domu. Nie było z kim rozmawiać. Dobrochna
czuła się jak piąte koło u wozu, matka patrzyła na nią niewidzącym
wzrokiem albo posyłała jej pełne wyrzutu spojrzenia, pod którymi
dziewczyna kuliła się niczym uderzony gazetą pies. Jednak dziś
musiała odbyć zasadniczą rozmowę z kimś dorosłym, bo inaczej
nazajutrz Kuropatwa wywierci jej dziurę w brzuchu. Dobrochna
chodziła do elitarnego prywatnego gimnazjum z rozszerzonym

background image

programem języków obcych, rodzice uczniów tej szkoły na ogół nie
miewali problemów finansowych i niewpłacenie pieniędzy na
wycieczkę stawiało w złym świetle wyłącznie młodzież. Kuropatwa
na pewno pomyśli, że ona, Dobrochna, po prostu zlekceważyła jej
polecenie albo nie chce jechać do Zakopanego. Dobrochna bardzo
chciała tam pojechać, ale jak wytłumaczyć wychowawczyni, że nie
posiada oszczędności w kwocie pięciuset złotych, a jej rodzice nie
mają ochoty nawet na rozmowy o tym, co dzieje się w świecie ich
córki? Jak powiedzieć o tym Kuropatwie? Wychowawczyni
Dobrochny od roku nazywana była przez swoich uczniów tym ptasim
przezwiskiem. Głównie ze względu na interesujący żakiet oraz
spódnicę, które to części garderoby swoimi kolorami i wzorem
przywodziły nieodparcie na myśl ubarwienie kuropatwy.

Matki oczywiście w domu nie było, Dobrochna postanowiła

zadzwonić do ojca. W pracy powiedzieli jej, że właśnie wyszedł na
spotkanie z kontrahentem, będzie za dwie godziny. Zadzwoniła za
dwie godziny. Ojciec rozmawiał z nią bardzo dziwnie, ale obiecał
przyjść do domu wieczorem. Choć Dobrochna nie miała złudzeń co
do sytuacji między rodzicami, zrobiło jej się na chwilę raźniej. Tak,
postanowili się rozwieść, to wydawało się już przesądzone. Matka
zawsze powtarzała, że trzeba ze sobą rozmawiać. I do tej pory
znajdowała czas dla Dobrochny, choć czasami widać było, że
naprawdę wcale jej nie słucha, że jest myślami daleko. Teraz, kiedy
w rodzinie działo się źle, kiedy rozpadał się cały dotychczasowy świat
jej i jej córki, nie chciała rozmawiać o tym ani o niczym innym.
Wydawało się, że nie zauważa Dobrochny, że poza wojną, która
toczyła się między nią i jej mężem, nic jej nie obchodzi.

Pani Halinka, która dwa razy w tygodniu przychodziła sprzątać,

właśnie skończyła prasowanie i zajrzała do kuchni, gdzie Dobrochna
jadła kanapki.

— A co to, znowu obiadu nie będzie? — zainteresowała się. — Ja

wiem, co się dzieje, pani Grażyna mi mówiła. Ja się wcale nie
wtrącam, tylko mi szkoda ciebie, dziecko. Dorośli się kłócą, żrą. Ja
wiem, jak to jest. Moja siostra, jak się rozwodziła, to jej dzieciaki

background image

prawie cały czas u mnie przesiadywały. Ech, co tam gadać, jak w
domu spokoju nie ma, to i siedzieć się nie chce. Ale to zawsze o
dzieciach mogliby pamiętać, a nie jak te psy bezpańskie... — urwała.
— Przepraszam, że ja tak mówię. Już skończyłam robotę na dzisiaj,
może zrobię ci coś do jedzenia, chcesz?

— Zjadłabym naleśniki albo jakąś zupę — Dobrochna pokiwała

twierdząco głową. Pani Halinka szeroko otworzyła lodówkę.

— Co my tu mamy? O, są warzywa mrożone, bardzo dobrze,

zrobię jarzynową zupkę. Ale najpierw usmażę parę naleśników —
pani Halinka zabrała się do pichcenia. — Sama chętnie coś
przekąszę, bo śniadanie w takim pośpiechu jadłam, że tylko zgagi się
nabawiłam.

Dobrochna lubiła ją, bo nie wypytywała natrętnie o szkołę ani o

chłopców, za to potrafiła świetnie gotować. Czasami żałowała, że
rodzice nie zatrudnili jej jako kucharki, a tylko jako tak zwaną
dochodzącą pomoc domową. Często jednak coś gotowała, bo pani
Grażyna nie bardzo lubiła spędzać czas w kuchni i unikała gotowania
z całych sił. Pani Halinka mówiła przy tym sporo, Dobrochna nawet
to lubiła, bo opowiadała ciekawie. Teraz była już na emeryturze, ale
kiedyś pracowała w zoo i zawsze miała do opowiedzenia jakąś
ciekawą historyjkę o zwierzakach albo turystach. Tym razem
wyciągnęła z zanadrza swoją nieśmiertelną opowiastkę o wężu, który
niepostrzeżenie wlazł jej do kubła na śmieci. Pani Halinka wyrzuciła
zawartość kubła prosto do śmieciarki, która akurat przyjechała do
ogrodu. A potem, kiedy zorientowała się, co wylądowało w śmieciach,
goniła pojazd razem z dyrektorem zoo. Dobrochna słyszała tę
opowieść wiele razy, zawsze jednakowo ją śmieszyła. Dziś było
inaczej. Musiała zmuszać się do uśmiechu, żeby nie urazić pani
Halinki.

Matka wróciła wieczorem, około siódmej, i zamknęła się w

pracowni. O ósmej przyszedł ojciec. Dobrochna postawiła na stole w
jadalni trzy głębokie talerze i zaczęła podgrzewać zupę jarzynową,
którą ugotowała pani Halinka. Ojciec próbował dostać się do
pracowni matki. Kiedy w końcu pani Grażyna otworzyła drzwi,

background image

oczom jej męża i córki ukazał się dziwny widok. Płótna, które
powinny jeszcze schnąć, zwinięte były w grube rulony, część prac
została schowana do tub, reszta była zwinięta i obwiązana
kordonkiem. Farby powrzucane byle jak do wielkich worów na
śmieci zostawiły po sobie kolorowe ślady na cyklinowanym niedawno
parkiecie. Do jednego z tych worów matka usiłowała wepchnąć
wielką ilość niedokładnie oczyszczonych pędzli, ale ich ostre
końcówki ciągle dziurawiły folię — tak, że worek przestał nadawać
się do użycia. Ojciec podszedł do matki, wziął związane pędzle i po
prostu owinął je walającą się po podłodze folią.

— Czego tu szukasz? — obcesowo zapytała i wycelowała w ojca

niezapakowanym pędzlem. Zlekceważył jej pytanie.

— Tego pędzla nie pakujesz? — wskazał na trzymany przez matkę

oręż.

— Nie, ten jest już zupełnie do niczego. Muszę go wyrzucić.
— Mamo, co ty właściwie robisz? Dlaczego chowasz obrazy? —

Dobrochna nie miała pojęcia, co dzieje się w jej własnym domu.

— Niepotrzebnie zwinęłaś te mokre płótna, przecież wiesz, że

samochód będzie dopiero w przyszłą sobotę.

— Myślałam, że w najbliższą. — Matka rozejrzała się bezradnie i

zaczęła rozwijać jeden z niedokończonych obrazów. Farby
rozmazały się na nim w barwne plamy, tworząc miłą dla oka
mozaikę. Miała to być górska dolinka z krokusami, którą matka
malowała na zamówienie kwiaciarni Krokus. Popatrzyła teraz
zniechęcona na kolorowe płótno.

— Przecież trzeba jeszcze wykończyć łazienkę. Jutro wysyłam

ludzi — odezwał się ojciec. Dobrochna patrzyła to na niego, to na
matkę i nadal nie rozumiała, o czym rozmawiają.

— A okno w pracowni?
— Już jest wstawione. Takie jak chciałaś, prawie na całą ścianę.
Tajemnicze okno na całą ścianę wprawiło Dobrochnę w jeszcze

większe zdumienie. Powoli jednak coś zaczęło do niej docierać.
Kiedyś już słyszała o tym wielkim oknie, które należało wstawić na

background image

poddaszu albo w tak zwanym ostatnim pokoju. Tylko że to poddasze i
ostatni pokój znajdowały się...

— Mamo! — wrzasnęła, bo rodzice prowadzący ze sobą rozmowę

na temat drzwi do garażu zdawali się o niej zapomnieć. — Tato! O
czym wy mówicie?!

Oboje zamilkli i spojrzeli na swoją córkę. Ojciec podrapał się po

łysiejącej głowie, a matka rozmazała sobie na policzku fioletową
farbę ze starego pędzla, który wciąż ściskała w dłoni.

— Nie powiedziałaś jej? — teraz ojciec prezentował niebotyczne

zdumienie.

— Nie było kiedy — odparła matka.
— Może mi wreszcie powiecie — o czym?! — wrzasnęła znowu

Dobrochna. Wydawało jej się, że jeżeli zacznie mówić ciszej, oni na
nowo pogrążą się w jakichś swoich tajemniczych sprawach, o których
nie miała pojęcia.

— Przeprowadzamy się — matka znowu przeciągnęła dłonią po

policzku, zostawiając kolejny fioletowy ślad. Dobrochna w dalszym
ciągu nie bardzo rozumiała, co matka ma na myśli, ale powoli różne
słowa, które wpadały jej w ucho od kilku dni, zaczęły układać się w
logiczną całość.

— Kto się przeprowadza? — zażądała konkretnej odpowiedzi.
— Ja i ty — krótko wyjaśniła matka. — Postanowiliśmy z ojcem, że

najlepiej będzie, jeżeli się rozstaniemy. Jesteś już prawie dorosła,
więc chyba rozumiesz, że czasem ludzie się rozstają. Nie będziemy
cię oszukiwać, że to tylko na jakiś czas. Rozwodzimy się. To już
postanowione.

— Super! — Dobrochna zazwyczaj nie użalała się nad sobą, swoją

matkę o artystycznej duszy traktowała z przymrużeniem oka, a
wiecznie zapracowanego ojca jak kogoś z dalszej rodziny. Miała swój
świat, przyjaciółki, szkołę, różne dodatkowe zajęcia. Teraz jednak
poczuła, że potraktowano ją jak przedmiot, nie próbując nic
wyjaśniać. Zdecydowali o jej przyszłości, nie pytając, co ona sądzi na
ten temat. — Świetnie! Może tylko ktoś mógłby mnie o tym uprzedzić

background image

i poinformować, gdzie właściwie mamy się przeprowadzić, co?

— Nic jej nie powiedziałaś? — ojciec był zły na matkę. Jako

człowiek zapracowany, przebywający prawie cały czas poza domem,
czuł się zwolniony z obowiązku prowadzenia zasadniczych rozmów z
córką, zrzucając to wszystko na żonę. Jakby nie wiedział, że ona w
takich sytuacjach zupełnie się nie sprawdza.

— Przeprowadzamy się do Starego Srokowa — odezwała się w

końcu matka.

— Co?! — Dobrochna nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
— Zamieszkamy w Starym Srokowie. Remont dobiega końca,

będę tam miała pracownię. Wiesz, ten ostatni pokój. Ojciec kazał
wstawić tam duże okno.

— Mam mieszkać w tej zabitej dechami dziurze?
— To nie jest żadna dziura. Wszyscy teraz przenoszą się na wieś,

nie słyszałaś?

— Jacy wszyscy?! — Dobrochna znowu podniosła głos. Być może

w innym domu zwrócono by jej uwagę, że ton, którym zwraca się do
rodziców, jest nie na miejscu, ale w domu Dobrochny rodzice nie
przywiązywali wielkiej wagi do takich detali. — Jacy wszyscy?!

— No, wszyscy: malarze, pisarze, aktorzy. Nie czytujesz gazet? —

Matka nerwowo układała zwinięte obrazy na kupke przypominającą
domek z zapałek.

— Nic mnie nie obchodzą jacyś cholerni aktorzy! Ja tutaj mam

szkołę i ognisko teatralne. Przeniosę się na wieś, kiedy już będę
aktorką czy inną artystką, ale nie będę nią, bo moja matka
postanowiła być trendy i zamieszkać wśród chlewów na wsi. Pięknie!
A co z moją szkołą? Wydawało mi się, że powinnam skończyć
gimnazjum, liceum, może jakieś studia. Nie pomyślałaś o tym?

— Przestań. Oczywiście, że będziesz chodzić do szkoły.
— A tam jest w ogóle jakaś szkoła? — Dobrochna patrzyła

podejrzliwie na matkę. Ojciec milczał.

— Wszędzie są szkoły — odparła matka filozoficznie.
— Tato, ty się na to zgadzasz?

background image

— Tak. Twoja mama tak postanowiła i myślę, że to dobre wyjście.

— ojciec zajął miejsce w drzwiach, oparł się o futrynę. — Zobaczysz,
na pewno ci się tam spodoba. Przecież lubisz wieś, tam jest jezioro.
Widziałaś zresztą, byliśmy tam w ubiegłym roku, kiedy kupiłem ten
dom. Mieliśmy tam spędzać wakacje, podobał ci się ten pomysł.

— Pewnie, że mi się podobał, ale dwa miesiące wakacji to nie to

samo, co mieszkanie na stałe. Nie rozumiesz tego?

— Rozumiem, ale naprawdę nie wiem, co mógłbym zrobić —

ojciec znowu podrapał się po łysinie. Dobrochna głośno westchnęła.

— No dobrze, a ty gdzie będziesz mieszkał?
— Tutaj.
— Tutaj? Pięknie, po prostu cudownie! Skoro ty będziesz tu

mieszkał, to po co ja mam się wyprowadzać? W ogóle nie ma o czym
mówić, zostaję w Warszawie.

Teraz z kolei ojciec westchnął. Matka usiadła na pobrudzonym

farbami krześle. Dobrochna zauważyła, że patrzy na ojca z jakąś
niezrozumiałą satysfakcją.

— Proszę cię bardzo, wyjaśnij córce, dlaczego nie może mieszkać

z własnym ojcem — powiedziała mściwie, zakładając nogę na nogę.

— Przestań — ojciec nie mówił, lecz syczał. — Przestań.
— Możecie poburczeć na siebie innym razem? — zapytała

Dobrochna. — Tato, czemu nie chcesz, żebym tu mieszkała?

— Bo twój tatuś zamieszka tu z nową mamusią.
— Przestań — wydawało się, że ojciec zapomniał języka polskiego

i potrafi posługiwać się tylko tym jednym słowem.

— Jaką mamusią? O czym ty mówisz? — Dobrochna zwróciła się

do matki, ale pani Grażyna schyliła głowę, gęste włosy zakryły jej
twarz i nie było wiadomo, czy słowa córki w ogóle do niej docierają.
Po chwili jednak odezwała się.

— Tak, ojciec będzie tu mieszkał z Jagodą i jej pięcioletnim synem.

Córko, ty masz trochę więcej lat. Zrozum, ojciec już mnie nie kocha,
kocha Jagodę. My będziemy mieszkać w Starym Srokowie. Idźcie już

background image

stąd, muszę uporządkować pracownię.

— A moja szkoła? A wycieczka? Kiedy my właściwie mamy się

przeprowadzać?

— W przyszłą sobotę — odpowiedział jej ojciec.
— Idźcie stąd! — wyganiała ich matka.
— Idę, mogę sobie w ogóle iść gdziekolwiek. Was to przecież nie

obchodzi! — krzyknęła Dobrochna. — Jeśli wam to pasuje, mogę stąd
wyjść i nie wrócić!

— Dobrochna, kochanie, przecież tak wiele się nie zmieni, nadal

cię kochamy. Czasem jednak lepiej się rozstać, żeby przestać się
ranić. Rozumiesz to? — ojciec przemawiał do niej łagodnie.

— Wyrzucasz nas z mieszkania, wyrzucasz mnie z mojego świata i

mówisz, że nic się nie zmienia? Tato, jesteś taki głupi czy taki podły?
Nie rozumiesz, co to dla mnie znaczy?

— Chodź, porozmawiamy, mama jest zajęta — delikatnie

wyprowadził córkę z pracowni. — Co tam miałaś na kolację?

— Zupę. Pani Halinka zrobiła. Chcesz, to sobie podgrzej, bo na

pewno już ostygła, ja nie mam ochoty na jedzenie.

— Porozmawiamy?
— Nie, nie mamy już o czym, skoro wszystko postanowione, ale

nie myślcie, że tak łatwo się z tym pogodzę, że pojadę z matką na tę
wieś cicho i posłusznie jak owca.

— Ale przecież... — ojciec złapał ją za ramię, ale Dobrochna

wyrwała mu się i ruszyła do swojego pokoju.

— Dajcie mi spokój! Jutro mam klasówkę! — wrzasnęła, wbiegając

na schody.

Pan Tadeusz wszedł do kuchni i łyżką wazową nabrał zupy prosto

z garnka. Spróbował.

— Dobra — powiedział do siebie.
Pani Grażyna ciężko podniosła się z wymazanego krzesła.

Zajrzała do jednego z worów i wyciągnęła stamtąd paletę, kilka
tubek z farbami i szeroki pędzel. Sprawnie wycisnęła na deskę trzy

background image

kolory: biały, niebieski i czerwony, a potem zaczęła je nanosić
barwnymi plamami na rozpięte płótno. Pracowała szybko, bo wtedy
najlepiej jej się myślało, a teraz właśnie chciała pomyśleć. W
ostatnich dniach nie miała na to czasu, wszystko działo się jakby we
śnie. Odejście męża, rozwód — tego mogła spodziewać się już od
dłuższego czasu. Ludzie, którzy znali panią Grażynę i jej styl bycia,
ciągłe wyobcowanie, przebywanie w świecie swoich fantazji i
malarskich natchnień, wyobrażali sobie, że świat realny właściwie do
niej nie dociera. Tak nie było. Wszystko, co działo się wokół niej, pani
Grażyna widziała, rozumiała, ale brak jej było jakiejś wewnętrznej
siły, żeby osobiście brać w tym udział. Męczyło ją to bardziej, niż
można było przypuszczać. Wiedziała, że jej córka cierpi, cierpiała też
za siebie i za nią, ale nie potrafiła jej pomoc. Nie umiała znaleźć
odpowiednich słów, gestów, więc uciekała od tego, zamykała drzwi i
malowała, malowała... Po trzech kwadransach całe płótno pokryte
było niebiesko-czerwono-białą plątaniną energicznych pociągnięć
grubego pędzla. Jak miecz Damoklesa wisiał nad głową pani Grażyny
termin ukończenia ilustracji do baśni francuskiego autora. Ta praca
wymagała jednak jakichś ram, rysunki powinny zgadzać się z treścią,
a pani Grażyna uwielbiała swobodę. Ilustrowanie książek nudziło ją,
jednak dawało wymierne korzyści finansowe. Tym razem obawiała
się, że nie będzie w stanie dotrzymać terminu umowy a co za tym
idzie — nie dostanie pieniędzy, a nawet jeszcze gorzej — może
stracić niezłego partnera w interesach. Nieraz już robiła ilustracje
dla tego wydawnictwa, ale była pewna, że jeżeli zawali francuskie
baśnie, nie dadzą jej więcej zarobić. Zagłębiała się w tych myślach,
żeby odsunąć od siebie jeszcze bardziej przykre uczucia dotyczące
spraw osobistych. To jednak nie pomagało. Zamiast zabrać się za
wykonywanie ilustracji, pokryła płótno kolorowymi plamami, które z
przygotowywaną książeczką dla dzieci miały tylko tyle wspólnego, że
składały się na nie francuskie barwy narodowe. Dotknęła płótna:
ciągle było mokre. Rozejrzała się po swojej pracowni i dokończyła
pakowanie. Bardzo dokładnie, jak na jej artystyczny temperament,
poskładała do worów poniewierające się resztki malarskiego

background image

warsztatu, tylko trójkolorowe płótno pozostawiła na stojącej
sztaludze. Jeszcze raz rozejrzała się, westchnęła ciężko i wolnym
krokiem zaczęła wdrapywać się na schody, by wejść do pokoju córki.

Klipy z włączonego telewizora rozświetlały pokój sinoniebieskim,

to znów czerwonym i żółtym blaskiem. Dobrochna spała, jej kołdra
leżała na podłodze. Pani Grażyna zdjęła słuchawki, które miała na
uszach jej córka i odłożyła je na stolik razem z odtwarzaczem.
Podniosła kołdrę.

Dobrochna obudziła się i usiadła na łóżku akurat w chwili, gdy

pani Grażyna usiłowała ją okryć.

— Mamo, co ty robisz?! — prawie wrzasnęła. — Masz ręce

wymazane farbą! Ubrudziłaś moją ulubioną pościel!

— Przepraszam... — powiedziała miękko matka. — Myślałam, że

może jeszcze nie śpisz i chciałam porozmawiać.

Dobrochna spojrzała na wiszący zegar:
— Jest dziesięć po pierwszej. Uważasz, że o której chodzę spać?

O czwartej rano? Muszę wstać przed siódmą! — przekręciła kołdrę
tak, by ubrudzona część znalazła się w nogach i naciągnęła ją sobie
na twarz. — Dobranoc — spod kołdry wydobył się zduszony głos.

— Dobranoc — odpowiedziała machinalnie pani Grażyna i umilkła,

ale nie wyszła z pokoju. Siedziała na brzeżku łóżka i wpatrywała się
w córkę.

— Mamo, idź już, chcę spać.
— Dobrze — westchnęła.
— Mamo, proszę — Dobrochnie zrobiło się trochę żal jej dziwnej

matki, która (wiedziała o tym) niezbyt dobrze umie sobie poradzić w
życiu, ale pretensje do niej były silniejsze. — Przestań teraz
wzdychać, trzeba było pilnować ojca.

— Tak — przyznała, po czym jakby ocknęła się z zamyślenia. —

Jak to pilnować? Co ty mówisz? Miałam za nim łazić czy co? W
małżeństwie trzeba sobie ufać, inaczej to wszystko nie ma sensu. Co
ty mówisz? — powtórzyła.

— Jesteś bardziej naiwna niż małe dziecko. Co ci przyszło z tego

background image

zaufania? Będziemy mieszkać w jakiejś Koziej Wólce, bo nie
potrafiłaś upilnować ojca. Fajne teorie, tylko absolutnie nieżyciowe.

Pani Grażyna milczała. Zastanawiała się nad słowami córki. Ani

przez moment nie przyszło jej do głowy, że coś tu jest nie w
porządku. To nie córka powinna jej udzielać pouczeń, to ona powinna
wspierać Dobrochnę, radzić jej, tłumaczyć, na czym polega życie i
dorosłość.

— Mamo, ja naprawdę chcę spać. Skoro już uszczęśliwiliście mnie

taką idiotyczną decyzją o przeprowadzce, pozwolisz, że przynajmniej
te ostatnie kilka dni spędzę w starej budzie, wśród znajomych.

— Dobrze, dobrze, masz rację. Już sobie idę — pani Grażyna

podniosła się z łóżka, wyłączyła telewizor i zeszła na dół. Dobrochna
jednak nie spała. Wcześniej zasnęła, słuchając ulubionej muzyki i
płacząc w poduszkę, teraz wizyta matki i rozmowa z nią zupełnie
wybiły ją ze snu. Wierciła się, leżąc bezsennie jeszcze przez dwie
godziny.

background image

IV

Straszne słowo

Dni w szkole wlokły się niemiłosiernie, podobnie było z

wieczorami w domu nad jeziorem. Matka zagospodarowała już nową
pracownię i kończyła ilustracje do francuskich bajek. Żywiły się
mrożonkami przyrządzanymi przez panią Grażynę i kanapkami
produkcji Dobrochny. Wieczorami, które robiły się coraz dłuższe,
Dobrochna siedziała w swoim pokoju, słuchając muzyki i tęskniąc za
dawną szkołą, koleżankami, tym wszystkim, co zmuszona była
porzucić, bo ojciec przestał kochać jej matkę. Ona sama nigdy
jeszcze nie była poważnie zakochana, nie wiedziała, jak to jest.
Wprawdzie koleżanki zwierzały jej się ze swoich uczuć, zwłaszcza
Agata po ostatnich wakacjach wręcz zadręczała ją opowieściami o
jakimś Przemku poznanym na obozie językowym w Hiszpanii, ale na
tym polu cudze doświadczenia nie zastąpią własnych. Dobrochnie
podobali się różni chłopcy, jednak zawsze przy bliższym poznaniu
okazywało się, że uważany wcześniej za superprzystojnego i
fascynującego osobnika chłopiec jest, w gruncie rzeczy, zupełnie
przeciętny. Dobrochna przestała więc interesować się chłopcami,
uważała, że nie są warci zachodu. Może kiedyś zakocha się w jakimś,
ale jeszcze nie teraz, na razie nie poznała nikogo takiego, kto
wstrząsnąłby jej życiem uczuciowym. A tu ojciec, człowiek dorosły,
za stary na nową miłość, nagle zakochał się w młodej kobiecie. To
nie chciało się pomieścić w głowie Dobrochny. Jak to jest, kiedy ma
się czterdzieści jeden lat? Tyle lat miał jej ojciec i był zakochany.
„Idiotyzm! — myślała sobie. — Ojciec robi z siebie idiotę. W tym
wieku mógłby mieć więcej rozumu. Stary facet i miłość! Co mu
strzeliło do głowy?! A matka też dobra! Mogłaby w końcu zauważyć,
że poza jej pracownią istnieje coś jeszcze, że wokół niej toczy się
życie. A ona nic, tylko maluje i maluje, choć większość obrazów
potem i tak ląduje w koszu albo w kominku. To zawsze ojciec nas
utrzymywał, własne zarobki matka prawie w całości przeznaczała na
kupno nowych farb, płócien, sztalug i innych malarskich gadżetów”.

background image

Dobrochna była wdzięczna swojej matce właściwie tylko za jedno:

że nie starała się jej namówić do malowania, tak jak robi to
większość rodziców, którzy pragną, by ich dzieci wykonywały ten
sam zawód, przejawiały te same zdolności. Owszem, Dobrochna
potrafiła rysować i malować, nie miała kłopotu z uchwyceniem
perspektywy czy podobieństwa, ale nie lubiła tego robić, nie
sprawiało jej to żadnej przyjemności. Wolała zatapiać się w muzyce,
gadać z koleżankami, jeździć na rolkach. Namiętnie uczyła się
angielskiego i włoskiego. Była dość poważna jak na swój wiek, ale
tam — w Warszawie — wszyscy byli tacy. Jej koleżanki i koledzy z
prywatnego gimnazjum dużo się uczyli — albo pod wpływem
rodzicielskich nakazów, albo po to, by później móc spełniać swoje
marzenia i plany na przyszłość. Oczywiście, lubili się też zabawić,
niektórzy nawet ostro. Jeśli tylko nadarzała się okazja, nie gardzili
alkoholem i ścieżką. Dobrochna tylko raz spróbowała koki, ale potem
czuła się dziwnie, jakby nie była sobą, tylko stała obok i bez żadnych
emocji oglądała to, co się z nią działo. Poza tym nie umiała obchodzić
się z towarem, wciągnęła zbyt mocno i podrażniła sobie nos,
popękały jej naczynka i przez kilka dni wysmarkiwała krew. Więcej
nie próbowała. Papierosy też jej nie podeszły. Czasem zapaliła, ale
śmierdziały jej, nie smakowały. W domu nikt nie palił, mocny zapach
tytoniu kojarzył jej się z zadymioną mordownią, gdzie weszły kiedyś z
Agatą, by skorzystać z toalety. Papierosowy dym wdzierał się aż do
obskurnej toalety, po wyjściu stamtąd miały wrażenie, że chciano je
uwędzić jak świąteczne szynki.

Tęskniła teraz za tymi wieczornymi wędrówkami po mieście, za

Agatą, której można było wszystko powiedzieć, bo trzymały ze sobą
sztamę i nie zdradzały swoich tajemnic. Tęskniła za małą,
siedmioosobową grupą, z którą już trzeci rok chodziła na lekcje
włoskiego. Była najmłodsza, ale to jej nie przeszkadzało, tym
bardziej, że to właśnie ona była tam najlepsza i często starsi
zwracali się o pomoc w domowych zadaniach właśnie do niej. Co
będzie teraz z jej włoskim? Już wiele razy się nad tym zastanawiała,
próbowała nawet sama uczyć się z książki, którą kupiła na ten rok,

background image

ale zupełnie nie szła jej ta samotna nauka. Brakowało bodźca, jakim
była konieczność przygotowywania się do ocenianych zajęć i testów.
Czuła się trochę jak w letargu. Nowa szkoła wcale jej się nie
podobała. Nauczyciele traktowali uczniów jak małe dzieciaki,
uczniowie prezentowali przerażające braki w wykształceniu. Nie
rozumieli najprostszych zadań z matematyki czy chemii, nie uczyli się
historii, nie czytali lektur, przeważnie w ogóle nie czytali. Dobrochna
nie mogła tego zrozumieć. Wydawało jej się, że w tym szczelnie
zamkniętym, wiejskim środowisku największym marzeniem każdego
powinna być myśl o wyrwaniu się stąd. Pilna nauka mogła ułatwić
ucieczkę — można przecież wyjechać na studia, po nich znaleźć
dobrą pracę w mieście. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś może
chcieć tu mieszkać z własnej woli. Bo co tu można robić? Latem —
jezioro, las. Zimą pozostaje oglądanie telewizji. Rzeczywiście,
głównym tematem rozmów nowych koleżanek z klasy były losy
serialowych bohaterów. Z wypiekami na twarzy wymieniały także
informacje na temat tego, kto i dlaczego wyleciał z „Tańca z
gwiazdami”, komu najbardziej dołożyli jurorzy „You can dance”, w co
byli ubrani występujący w „Jak oni śpiewają”. Dobrochna nie
oglądała tego typu programów, ale koleżanki mówiły o nich z takim
przejęciem, że postanowiła zorientować się, o co tam chodzi.
Taneczne show wciągnęły ją bardziej, niż się spodziewała — po kilku
dniach mogła już wziąć udział w dyskusji. Wprawdzie jej opinie
zdecydowanie różniły się od oceny koleżanek, ale i tak zdobyła ich
uznanie przez sam fakt, że obejrzała kultowe programy. Do lekcji
właściwie nie musiała się przygotowywać, wystarczało odrabiać
prace pisemne. Nauczyciele tłumaczyli wszystko jak małym dzieciom
i — jeśli uważała na lekcjach — w domu miała luz. Do szkoły
zabierała odtwarzacz MP4 — na przerwach słuchali piosenek, które
bardzo podobały się dziewczynom. Tylko Patrycja miała w domu
odtwarzacz, ale u niej słuchało się głównie składanek różnych
przebojów sprzed dwóch czy trzech lat. Nie była to prawdziwie
młodzieżowa muzyka, Dobrochna miała naprawdę dobre nagrania.

— Dlaczego masz takie dziwne imię? — spytała ją w szkole

background image

pierwszego czy drugiego dnia Kamila.

— Moja matka ma taką wybujałą wyobraźnię — odpowiedziała. —

A co? — dodała zaczepnie.

— A nic — odparła na to Kamila. — Ale nie możemy mówić do

ciebie Dobrochna. To głupio brzmi. Trzeba wymyślić jakiś skrót.

— Jak na ciebie mówią w domu? — zapytała Baśka, potężna

dziewczyna, chodząca ciągle w tych samych spodniach od dresu, do
których zakładała zwiewne bluzeczki. W efekcie wyglądała, jakby
szła handlować na bazarze.

— Tak samo: Dobrochna.
— To może my będziemy mówić na ciebie Doda? —

zaproponowała Aśka, kuzynka Baśki, ale zupełnie do niej niepodobna,
bo drobniutka, wyglądająca zdecydowanie zbyt dziecinnie jak na
trzecią klasę gimnazjum.

— Nie! — sprzeciwiła się Dobrochna. — Przestańcie, nie chcę być

żadną Dodą!

Dziewczyny zastanawiały się, jak skrócić imię Dobrochny, kiedy

podbiegł do nich Mateusz i — trącając ją bezceremonialnie —
wrzasnął na całe gardło:

— Ty, Dorka, Dobrowolska czegoś od ciebie chce! Masz iść do

pokoju nauczycielskiego! — I tak już zostało. Wcześniej wszyscy
zwracali się do niej identycznie: Dobrochna, jej imię nie miało
oficjalnego skrótu. Po raz pierwszy musiała przyzwyczaić się do innej
formy. Wkrótce nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele tak się do niej
zwracali. Dla nich była Dorką. „Zawsze to lepsze niż Doda” —
pocieszała samą siebie. Matce ten skrót się nie podobał. Stwierdziła,
że kojarzy jej się z imieniem kozy, ale Dobrochna była z niego
zadowolona. Spodobało jej się, że są ludzie, którzy chcą do niej
mówić serdeczniej, dla których oficjalna forma we wzajemnych
relacjach jest zbyt sztywna, prawie anonimowa. No i rozwiązywało
to odwieczny problem przedstawiania się obcym. Mówiła teraz:
„Jestem Dorka” i nikt nie pytał, od jakiego imienia to skrót. To
bardzo ułatwiało kontakty, wreszcie — w pewnym sensie — pozbyła

background image

się swojego nietypowego imienia. Tu, na wsi, oryginalność nie była w
cenie.

Chociaż tak bardzo obawiała się nowych ludzi, nowych koleżanek

i kolegów, nie było tak źle. Wprawdzie z początku Baśka i Jolka
trochę się z niej naśmiewały, ale reszta dziewcząt zaakceptowała ją
prawie natychmiast. Imponowała im koleżanka z Warszawy ubrana
w drogie ciuchy. Co prawda jej ciemne, prawie czarne włosy nie były
tknięte żadną farbą (co — według tutejszych kanonów — było
szczytem zaniedbania lub też przywilejem dzieciństwa), ale za to
kiedy przyznała się, jakich używa kosmetyków, zaplusowała.
Śmieszyły ją trochę te pretensjonalne, wiejskie dziewczyny. Jednak
— choć nie wiedziała dlaczego — zależało jej na tym, by ją polubiły.
Nie zamierzała się wyróżniać na siłę — tak jak w Warszawie, gdzie
(mimo usilnych starań) pozostawała jedną z wielu. Nie wydawało jej
się to teraz właściwe, chciała wtopić się w tłum. Mimo to mile łechtał
ją podziw koleżanek.

Już w pierwszym tygodniu pobytu w nowej szkole dwie koleżanki

zaprosiły ją do siebie. Nie bardzo miała ochotę na te odwiedziny, ale
jedną z zapraszających była Ula, z którą siedziała, więc trudno było
się wykręcić. Miała odwiedzić ją w piątek po lekcjach. Ula chciała
poradzić się w sprawie sukienki. Za dwa tygodnie wybierała się na
wesele swojej cioci. Mama kupiła jej materiał i zamierzała uszyć
sukienkę, ale Ula ciągle nie mogła zdecydować się na fason.
Dobrochna spadła jej jak z nieba. Wesele miało być w Olsztynie, na
pewno wszyscy będą porządnie ubrani, nie wypada mieć niemodnej
sukienki. Dobrochna na pewno zna się na tym i dobrze jej doradzi.

Metraż domku Uli i liczba zamieszkujących go osób sprawiły, że

Dobrochna na chwilę zaniemówiła. Rodzice jej koleżanki z ławki,
babcia, ona sama i troje rodzeństwa zamieszkiwali w dwóch
pokojach z kuchnią. Oprócz tych pomieszczeń było jeszcze jedno: coś
w rodzaju spiżarki. Tam właśnie stała maszyna do szycia. W tym
nieogrzewanym zimą pomieszczeniu matka Uli dorabiała, szyjąc i
przerabiając ubrania znajomym. Ojca Uli akurat nie było w domu, ale
wszyscy pozostali gromadzili się już w kuchni, gdzie mama odcedzała

background image

ziemniaki, krzycząc przy tym na najmłodszego synka, Patryka, żeby
przestał się kręcić, bo może go niechcący oparzyć. Kiedy dziewczyny
weszły do kuchni, odwróciła się do nich i uśmiechnęła jakoś tak miło i
serdecznie.

— Siadajcie, dziewczynki, zaraz obiad będzie. A ty jesteś córką tej

pani artystki, co się sprowadziła nad jezioro? — zwróciła się do
towarzyszącej córce dziewczynki. — Ula ciągle o tobie mówi: Dorka
to, Dorka tamto...

— Mamo! — upomniała ją prosząco Ula, obawiając się pewnie, że

matka zaraz zacznie naśmiewać się z jej fascynacji nową koleżanką,
jak to już było nieraz, kiedy wracała ze szkoły i buzia jej się nie
zamykała, bo ciągle coś jej się przypominało na temat Dobrochny.

— Tak — odpowiedziała w tym samym momencie Dobrochna.
Pani Makrucka zaprosiła dziewczynki do stołu.
— Dzisiaj na obiad ziemniaczki z kapustą smażoną —

poinformowała i wielką łychą zaczęła nakładać porcje ziemniaków na
talerze. Babcia posadziła sobie na kolanach Patryka, Wiola i Łukasz
usiedli, kłócąc się o to, kto dziś dostanie ulubiony talerz z bohaterami
bajki „Gdzie jest Nemo”? Kłótnia okazała się zupełnie zbędna, bo
matka starannie pilnowała kolejki i pamiętała, że w czwartek z
talerza korzystał Łukasz, w związku z czym w piątek przypadała
kolej Wioletki. Po paru minutach wszyscy z zapałem zabrali się do
jedzenia. Na widok wielkiej ilości ziemniaków i równie okazałej
porcji

przysmażonej

kiszonej

kapusty

Dobrochna

zaczęła

zastanawiać się, jakiego by tu użyć podstępu, żeby nie musieć tego
jeść. W życiu nie widziała takiego dziwnego dania! Dłubała widelcem,
jakby czekała na cudowne znikniecie potrawy. W końcu jednak z
przymkniętymi oczyma, jakby to mogło zlikwidować smak stojącego
przed nią jedzenia, mężnie włożyła sobie do ust trochę kapusty. Była
gorąca, szybko więc zagryzła ją ziemniakami, które zdążyły troszkę
ostygnąć. Dziwne danie okazało się lepsze niż mogła przypuszczać —
zjadła je z apetytem.

— Smakowało? — zapytała w dalszym ciągu przyjaźnie

uśmiechnięta mama Uli.

background image

— Bardzo — odpowiedziała szczerze Dobrochna. — Nigdy czegoś

takiego nie jadłam, ale to naprawdę pyszne.

— No to idźcie teraz do komórki, niech ci Ula pokaże wykroje. A

może same coś wymyślicie? Byle nie za bardzo skomplikowane, bo ja
taka domowa krawcowa jestem. Sama się nauczyłam szyć, żadnej
szkoły nie mam, ale ludziom się szyje, no, jakoś to wychodzi.

Dziewczyny zamknęły się w zimnej komórce, gdzie — oprócz

maszyny do szycia i weków — poniewierały się różne wykroje, a w
kącie leżała sterta kobiecych czasopism. Ula wzięła do ręki jedną z
gazet, przerzuciła kilka kartek i popukała palcem w sukienkę na
zdjęciu:

— Ta mi się podoba, ale nie wiem, czy mama da radę uszyć

dokładnie taką samą. — Dobrochna skrzywiła się. Fotografia
przedstawiała modelkę w głęboko wyciętej balowej sukni z
mnóstwem falbanek. Wprawdzie na wysokiej modelce wyglądała ona
rzeczywiście efektownie, ale Dobrochna była pewna, że to nie to. Na
Uli z pewnością by tak nie leżała. Pokręciła głową z dezaprobatą.

— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, takie falbanki są

teraz niemodne — skomentowała odważnie.

— A w ogóle jaki masz materiał? — zainteresowała się.
Ula wyjęła z szuflady żorżetę bardzo dobrego gatunku, w

przyjemnym, zielonym kolorze. Spoglądała niepewnie to na materiał,
to na koleżankę.

— Mówiłam mamie, że chcę coś różowego, ale powiedziała, że nic

nie było. Może i nie było, wszystko jedno, mama zawsze kupuje mi
zielone rzeczy.

— Zwariowałaś?! Chciałaś wystroić się w różową kieckę?!
Ula nerwowo przerzucała strony kolejnej gazety:
— Wiem, wiem, nie powinnam nosić różowego, bo mam rude

włosy — dodała ciszej, a po jej twarzy przebiegł jakiś cień. Schyliła
głowę.

— Tak, dokładnie tak. Wszyscy wiedzą, że rudym najlepiej jest w

zielonych ubraniach. Twoja mama nie jest głupia, o różowym lepiej

background image

zapomnij, jeśli nie chcesz wyglądać jak ruskie baby na bazarze. —
Dobrochna spojrzała na koleżankę: cień na twarzy skupił się wokół
oczu, na rzęsach już wisiały łzy. — Co ty, Ulka? Przestań się mazać!
Masz rude włosy, no i co z tego? To nie jest kalectwo, nie ma co
płakać. Wielu ludzi chciałoby mieć takie włosy. Na przykład moja
koleżanka, Agata, zawsze o tym marzyła i żałowała, że ja nie mam
takich włosów po swojej matce. Wiesz, ona ma kasztanowe, to
prawie tak, jakby miała rude. A ten materiał jest naprawdę ładny,
zaraz wymyślimy coś takiego, że wszystkim oko zbieleje. Zobaczysz!
— Dobrochna wyrwała jej z ręki gazetę i sama zaczęła oglądać
damską odzież. Ula połknęła już napływające łzy i nawet uśmiechnęła
się leciutko.

— Naprawdę myślisz, że można żyć z takimi włosami? Mama nie

pozwala mi ich farbować. W wakacje zrobiłam sobie pasemka, ale
słabo wyszły, teraz już prawie ich nie widać.

— Dobra, nie zawracaj teraz głowy, przeglądaj tamte gazety,

może znajdziesz coś ciekawego.

— Bo ty nie wiesz, jak to jest, kiedy od dziecka wszyscy się z

ciebie śmieją, bo masz rude włosy. Ja sobie tych włosów nie
wybierałam.

— A różne osoby wybierają sobie właśnie taki kolor, malują włosy

na rudo i nikt się z nich nie śmieje.

— To jest całkiem co innego. Tu, u nas, wszyscy się ze mnie

śmieją.

— Olej ich! Niech się śmieją, jeszcze nikt nie umarł od tego. A te

ich pofarbowane kłaki są tysiąc razy paskudniejsze niż twoje rude
włosy. Patrz! Ta jest niezła! — Dziewczyny pochyliły się nad gazetą.
Na fotografii widniała piękna czarna sukienka bez rękawów,
delikatnie rozszerzana dołem, a w pasie przewiązana szeroką szarfą.
— Dawaj jakąś kartkę!

Ula podniosła się w poszukiwaniu kartki bez entuzjazmu:
— Wiesz co, ja myślałam o takiej bardziej strojnej. No wiesz, to

ma być na wesele...

background image

— Chcesz wyglądać jak choinka, to proszę bardzo, ale nie wiem,

czy to dobry pomysł. Ta kiecka jest super. Oczywiście, trzeba ją
trochę poprawić, myślę, że, na przykład, powinna mieć rękawy.
Zaraz dopasujemy takie, żeby nie psuły efektu. Szarfę możesz sobie
darować, chyba że masz jedwab w identycznym kolorze. — Ula
pokręciła głową. — Aha, nie masz. W porządku, zamiast szarfy damy
tu namarszczony materiał od pasa do ramion, a może i na plecy. Tak,
tak będzie dobrze. Wtedy będziesz wyglądała, jakbyś miała większy
biust. W pasie oczywiście dopasowana, dołem szersza. Ile tam jest
tego materiału? Wystarczy na długą czy robimy do kolan?

Narysowany przez Dobrochnę projekt sukienki na pierwszy rzut

oka w niczym nie przypominał wzoru, skąd zaczerpnęła natchnienie.
Ula, początkowo niezbyt przychylnie nastawiona do wskazanej
fotografii, teraz aż poczerwieniała z radości. „Ta Dorka ma
rzeczywiście dobry gust! Sama nigdy bym czegoś takiego nie
wykombinowała!” — pomyślała z podziwem.

Przywołana na konsultację mama Uli entuzjastycznie oceniła

pokazany jej rysunek, postanowiła od razu przystąpić do krojenia
materiału. Wracając do domu, Dobrochna gwizdała pod nosem
najnowszy przebój Tomka Makowieckiego. „Ta Ulka jest śmieszna —
myślała. — Przejmuje się rudymi włosami, a nie przeszkadza jej to,
że musi dzielić pokój z dwojgiem młodszego rodzeństwa, że nosi
stare ciuchy, pewnie kupione w jakimś lumpeksie”.

Dziewczyny z klasy wydawały się Dobrochnie głupie. Chodziły źle

ubrane, nie wszystkie używały wystarczająco często mydła i pasty do
zębów, zapominały o antyperspirantach. Większość z nich nie uczyła
się dobrze i nie starała się tego zmienić. Według Dobrochny poziom
edukacji w nowej szkole był tragiczny. Nie miała pojęcia, co zrobi po
jej ukończeniu. Zamiast solidnie pracować, cofała się w rozwoju,
wykonywała durne prace domowe, które prawie niczego jej nie
uczyły. Jedyną nadzieją napawała ją nauka angielskiego. Kiedy
nauczycielka po raz pierwszy zobaczyła w klasie nową uczennicę,
chciała — oczywiście — sprawdzić jej wiedzę. Zadała jakieś proste
pytanie, potem następne i następne. W końcu prawie pół lekcji

background image

przegadała z Dobrochną po angielsku. Widać było, że kobieta
naprawdę dobrze zna język. Niestety, od swoich uczniów nie
potrafiła wyegzekwować wystarczającej porcji wiedzy, w kółko
musiała tłumaczyć im te same zasady, przypominać słówka. Z
Dobrochną było inaczej. Była nadzieja, że jej wcześniejsza nauka nie
pójdzie na marne. Nauczycielka zadawała jej dodatkowe prace z
ćwiczeń, których używała w warszawskim gimnazjum. Zawsze też
znajdowała parę minut na to, by porozmawiać z nią po angielsku. O
dziwo, Dobrochna zauważyła, że nagle znacznie łatwiej przyswaja
sobie nowe słówka, a to, że tu była najlepsza, stanowiło dodatkowy
doping do nauki.

— Agata dzwoniła! — powitała ją matka. — Sprawdź komórkę, bo

mówiła, że nie można się do ciebie dodzwonić. — Odkąd Dobrochna
zauważyła, że w jej klasie nikt nie ma własnej komórki, nawet
Patrycja, przestała ją nosić do szkoły. Uważała, że to głupie, nigdy
nie lubiła szpanu, a z tym jej się kojarzyło noszenie komórki do szkoły
na wsi. W Warszawie to co innego, tam każdy miał telefon, więc ona
też nosiła go wszędzie. Zajrzała teraz do szuflady, na ekranie nic się
nie wyświetlało, widocznie padła jej bateria. Wygrzebała spod
różnych klamotów ładowarkę i włączyła do gniazdka.

„A poza tym zasięg tu jest taki marny, że często w ogóle nie da się

porozmawiać. Esemesować — owszem, ale rozmawiać — nie
bardzo” — tłumaczyła się w myślach, jakby już rozmawiała z dawno
niewidzianą przyjaciółką. Postanowiła natychmiast do niej
zadzwonić, Agata na pewno miała jej dużo do opowiedzenia. W
niedzielę wrócili z wycieczki do Zakopanego. Wprawdzie od tej pory
rozmawiały już ze sobą dwa razy, ale pewnie jeszcze coś jej się
przypomniało. Dobrochna zazdrościła jej tej wycieczki, jak
wszystkiego, co działo się w Warszawie. Chodziła do szkoły,
spotykała się z Ulką, ale ciągle tęskniła do dawnego życia. Często
dzwoniły do siebie z Agatą i gadały godzinami, na co matka,
przeważnie zajęta w swojej pracowni, w ogóle nie zwracała uwagi.
„Ciekawe, co powie, kiedy przyjdzie rachunek?” — zastanawiała się
Dobrochna. Jej obawy okazały się bezpodstawne, wysoki rachunek

background image

nie przeraził pani Grażyny. Finansowa strona życia nie istniała dla
tej artystycznej duszy i nie przyszło jej do głowy, że może należałoby
ograniczyć telefoniczne kontakty córki.

— Cześć, Aga! — Dobrochna postanowiła zadzwonić natychmiast

po podłączeniu telefonu do ładowarki.

— Cześć! Gdzie ty się szlajasz? Dzwonię i dzwonię, a ciebie nie

ma. Słuchaj, on ma na imię Grzegorz! — głos Agaty naładowany był
emocjami.

— Kto? — zdziwiła się Dobrochna.
— Jak to: kto? Ten kuzyn Malwiny, który ją odprowadzał przed

wycieczką. — Dobrochna z trudem przypomniała sobie, że słyszała
już coś na temat superprzystojnego kolesia, którego Agata ujrzała na
pięć minut przed wyjazdem autobusu i o którym w żaden sposób nie
mogła zapomnieć. Wprawdzie Agata zakochiwała się podczas
każdego wyjazdu więc jej koleżanki przestały już zwracać uwagę na
kolejne fascynacje, ale tym razem w jej głosie kryło się coś dziwnie
miękkiego i rzewnego. Ani śladu właściwego jej tupetu. A poza tym —
minął tydzień. Zwykle wyjazdowa miłość mijała Agacie po kilku
dniach. Wyglądało na to, że wpadła po uszy...

— To ty nie wiedziałaś, jak on ma na imię? — zapytała Dobrochna,

układając się wygodnie na łóżku. Schyliła się, żeby podnieść jedną z
wielkich poduch i podłożyła ją sobie pod plecy.

— No nie! Ale okazało się, że Robert go zna, jeżdżą razem na

spływy kajakowe. Zupełnym przypadkiem się o tym dowiedziałam, bo
Robert przyszedł do nas ze zdjęciami z ostatnich wakacji.

— A nie mogłaś po prostu zapytać Malwiny? Przecież to jej kuzyn.
— Chyba ci odbiło! — Agata była wyraźnie zdegustowana tym

pomysłem. — Nie znasz jej? Od razu roztrąbiłaby wszystko po całej
szkole.

— No tak... — westchnęła Dobrochna, a potem już tylko

pomyślała: „Ona jest bardzo dziwna pod względem tych swoich
miłości”.

Agata starała się ukrywać przed światem fakt, że podoba jej się

background image

ten czy inny chłopiec, ale zwykle robiła to do tego stopnia nieudolnie,
że każdy, kto ją choć trochę znał, natychmiast potrafił się domyślić,
że na horyzoncie pojawił się nowy obiekt westchnień. Te tajemnice,
oczywiście, nie dotyczyły Dobrochny, ona była przyjaciółką, kimś,
komu Agata zawsze mogła powierzyć najbardziej skrywane przed
innymi fakty.

— Malwina jest beznadziejna — kontynuowała zwierzenia

przyjaciółka. — Pamiętasz, jak biegała za Leszkiem? Każdy się z niej
śmiał. Ona nie potrafi trzymać języka za zębami, wcale się nie dziwię
Leszkowi, że jej nie chciał. Ja też nie byłabym zadowolona, gdyby
każda spotkana znajoma osoba donosiła mi, że Malwina się we mnie
kocha.

— No, to jest raczej niemożliwe. Nawet nie wiem, czy ona cię

lubi, a co dopiero kocha!

Obie parsknęły śmiechem, bo natychmiast przed oczami pojawiła

im się wizja Malwiny dziko zakochanym wzrokiem wpatrzonej w
Agatę i szepczącej wszystkim znajomym o swoich uczuciach. Na
chwilę porzuciły temat uczuciowych turbulencji.

— Jak sobie radzicie? — zatroszczyła się Agata.
— Jakoś leci — odpowiedziała troszkę jeszcze rozbawionym, a

trochę już zniechęconym głosem Dobrochna. Odruchowo przeniosła
wzrok na okno i przyglądała się nagiej gałązce leszczyny, stukającej
miarowo o szybę. Był już wieczór i popychana wiatrem gałąź
wyglądała, jakby żywcem wyjęto ją z horroru... Rezygnując chwilowo
z rozwinięcia myśli o specyficznej scenerii z oknem w roli głównej,
zdołała odpowiedzieć na pytanie Agaty:

— Wiesz, nie jest najgorzej. Do wszystkiego można się

przyzwyczaić. Podobno. Byłam dzisiaj u Ulki!

— Pewnie zapomnisz o mnie, będziesz miała nowe koleżanki,

znajdziesz sobie inną przyjaciółkę.

— Przestań! Wiesz, że te laski ze wsi są całkiem głupie i

beznadziejne, ale muszę czasami z nimi pogadać, przecież nie
mogłam udawać niemowy, chociaż, wierz mi, czasem miałabym na to

background image

ochotę — zachichotały. — A Ulka jest w porządku. Mieszkają na
kupie, zaludnienie mają przynajmniej jak w Holandii.

— Ale jest w porządku? — upewniała się Agata.
— Tak, czasami całkiem niegłupio gada. A dzisiaj jadłam u niej

superobiad. Palce lizać! Wiesz, już mi się znudziły te mrożonki, które
wsuwamy z matką na okrągło.

— A co to było, to palce lizać?
— Ziemniaki z kapustą kiszoną. Smażoną.
— Fuj! — Nawet przez telefon słychać było, że Agata otrząsa się z

obrzydzeniem. — Ty to jadłaś?

— Mówię ci, że to jest pyszne!
— Nie gadaj! Co to w ogóle za wynalazek? Danie zesłańców na

Syberię czy posiłek z kuchni dla bezdomnych? — Agata wyraźnie
naśmiewała się z przekazanych jej informacji na temat dzisiejszego
obiadu w domu Ulki. Dobrochnie zrobiło się przykro. Może i nie były
to bliny z kawiorem ani wędzony łosoś, ale bardzo jej smakowało. To
nie wina Ulki, że jej starych nie stać na porządny, w rozumieniu
Agaty, obiad. Ziemniaki z kapustą były OK.

— Przepraszam cię, ale muszę już kończyć. Matka umówiła się z

jakąś nową znajomą i chyba powinnam jej pomóc w przygotowaniach:
postawić chociaż jakieś ciastka na stole, przygotować ekspres do
kawy. Dzięki, że dzwoniłaś. Daj znać, jak potoczy się sprawa z
Grzegorzem — urwała Dobrochna.

Agata wydawała się zdumiona nagłym zakończeniem rozmowy.

Miała jeszcze tyle do powiedzenia!

— Ale jeszcze ci nie opowiedziałam o tym, jak Milence pękły dresy

na wuefie. Poczekaj...

— Zadzwonię do ciebie jutro, teraz naprawdę muszę już lecieć do

kuchni. Cześć, buziaki! Trzym się!

— Trzym... — Agata nie zdążyła dokończyć zdania, Dobrochna się

wyłączyła. „O co jej chodzi? A może naprawdę spiknęła się z nowym
koleżankami z klasy i nie będzie już chciała się ze mną przyjaźnić?”
— przeszło przez myśl Agacie. A przecież tyle razy zapewniały się

background image

wzajemnie, że ich przyjaźń przetrwa, że na emeryturze będą razem
chodzić do parku albo na bale karnawałowe swoich wnuków.
Wprawdzie Dobrochna nie chciała mieć dzieci i nie wierzyła, że
mogłaby wyjść za mąż, ale jednak... Agata zastanawiała się, co się
mogło stać.

Niemająca planów matrymonialnych Dobrochna powlokła się do

kuchni i rozpoczęła poszukiwanie ciastek. Wprawdzie wcześniej nie
miała takiego zamiaru, ale skoro już powiedziała Agacie to, co
powiedziała, wydawało jej się naturalne, że powinna przygotować
przyjęcie dla znajomej matki. Jakaś pani Paulina Skolimowska,
mieszkająca po drugiej stronie jeziora, miała przyjechać za pół
godziny. Matka poznała ją w sklepie, kiedy wybrała się tam po
cukier, którego zapomniały kupić w mieście. Cały wczorajszy
wieczór snuła entuzjastyczne opowieści o pani Paulinie,
uniemożliwiając Dobrochnie skupienie się na ulubionym programie z
Szymonem Majewskim. Pani Paulina mieszkała tu już kilka lat, ale —
dziwnym trafem — nie udało im się spotkać w czasie wakacji. Może
dlatego, że choć podobno ceniła sobie niewyszukane życie i wiejską
atmosferę, na wakacje zwykle wyjeżdżała z całą rodziną do Włoch,
Grecji albo w inne ciepłe i zupełnie nieoryginalne miejsce. Rodzinę
stanowiła ona sama, jej mąż i adoptowany pięcioletni syn Eustachy,
zwany Staszkiem. Słysząc to imię, Dobrochna poczuła się bardzo
podniesiona na duchu, bo dotąd wydawało jej się, że najgłupsze imię
na świecie należy do niej. Otóż nie, okazuje się, że inni mieli jeszcze
gorzej. Pięcioletni Staszek z pewnością nie będzie w stanie docenić
oryginalnego gustu przyszywanych rodziców, którzy nazwali go tak,
choć wcześniej miał już imię, całkiem zwykłe: Piotruś. Widocznie nie
pasowało do ich artystycznego wizerunku rodziny. Dzieci w szkole
będą miały niezły ubaw... W ciągu półgodzinnej rozmowy pod
sklepem matka została wtajemniczona dość dokładnie w szczegóły z
życia państwa Skolimowskich, pewnie nie znała jeszcze tylko
rozmiaru buta pana S. i liczby zer na jego koncie... Trochę jednak
orientowała się w temacie, bo pani Paulina, jak przystało na Polkę,
nie omieszkała ponarzekać na trudną sytuację finansową. Jej mąż był

background image

twórcą awangardowym, kręcił filmy dokumentalne, które rzadko
pojawiały się w telewizji, i marzył o nakręceniu fabuły, do której miał
już gotowy scenariusz. Pomimo trosk materialnych państwa S. stać
było na coroczne zagraniczne wyjazdy.

Dobrochna ustawiła na stole w salonie ciastka i owoce, po czym

zaczęła myć ekspres do kawy. Matka piła kawę litrami, ale tak
przyziemne czynności jak mycie ekspresu pozostawiała córce. Kiedy
dziewczyna wycierała umyty bardzo dokładnie sprzęt, do kuchni
zajrzała matka.

— Ktoś przyjechał. Chyba to pani Paulina, a ja na śmierć o niej

zapomniałam i nie mam nawet nic słodkiego — mina matki świadczyła
dobitnie o tym, że potrzebuje natychmiastowego wsparcia swojej
latorośli.

— Ciastka i owoce postawiłam już na stole, a kawę mogę wam

zaraz zaparzyć — latorośl ugasiła obawy matki.

— Mamy ciastka? — zdziwiła się pani Grażyna.
— Tak, mamo, mamy ciastka. Kupiłyśmy ostatnim razem w

markecie. Nie pochłaniam ich kilogramami.

— Aha — pani Grażyna przyjęła do wiadomości tę informację. —

Fajnie. W takim razie idę się z nią przywitać. Pójdziesz ze mną? — w
tym momencie rozległ się dzwonek i obie pospieszyły na korytarz.

Pani Paulina wyglądała jak blond kopia matki Dobrochny. Miała

długie, lekko kręcone, potargane włosy, które co chwila chwytała
ręką i odrzucała na plecy. Niesforne kosmyki natychmiast z
powrotem opadały jej na ramiona i czoło. Ubrana była w długą
hinduską sukienkę i czarne trapery. Wyglądała trochę jak
podstarzała hippiska. Serdecznie uściskały się z matką, po czym
nastąpiła prezentacja Dobrochny.

— Jaka panna! — wykrzykiwała pani Paulina i obracała

Dobrochną, jakby ćwiczyła jakiś staroświecki taniec. — Świetnie, na
pewno nam się przyda! Super!

Dobrochna nie rozumiała, na co mogłaby się im przydać i kim są

owi „my”. Przyjęła, że chodzi o podawanie do stołu i natychmiast

background image

poszła nastawić ekspres. Okazało się, że pani Paulina pija wyłącznie
herbatę, więc — oprócz kawy dla matki — trzeba było zaparzyć inny
napój dla gościa. Obie panie zasiadły w wygodnych fotelach i
zagłębiły się w ożywionej rozmowie. Słysząc ich podniecone głosy,
można było odnieść mylne wrażenie, że to dwie nastolatki spotkały
się na szkolnych ploteczkach. Prawie nie zauważyły obecności
Dobrochny, kiedy podawała im przyrządzone gorące napoje.

— Tak, nasza obecność tutaj jest bardzo ważna. Bardzo! —

ekscytowała się pani Paulina. — To jest symbioza, rozumiesz, zgoda
z naturą. Naturalnym środowiskiem człowieka jest przecież wieś.
My czerpiemy siłę z przyrody, a ludzie tutaj czerpią siłę z naszego
intelektu. To dla nich powiew wyższej kultury, wręcz zetknięcie ze
światem. Każdy z nas ma misję, dopiero kiedy coś zrobisz dla nich,
poczujesz pełną symbiozę. Nie można tylko czerpać, trzeba też coś
dawać! — Dobrochna wyszła do kuchni, zostawiając otwarte drzwi.
Była ciekawa, co to za symbioza, o której mówi pani Paulina. Matka
wydawała się bardzo zainteresowana jej pełnym wykrzykników
przemówieniem. Dalszy ciąg wprawił Dobrochnę w zdumienie. — To
nie jest jakiś wiejski teatrzyk! — wykrzykiwała pani Paulina. —
Żadne tam „Romeo i Julia” czy „Śluby panieńskie” dla ubogich! To
jest prawdziwy, awangardowy teatr wiejski. Chcemy tu zaszczepić
kulturę, rozumiesz, prawdziwą kulturę przez duże „K”. Nie chodzi
nam o towarzyskie spotkania i recytowanie Fredry w obrzydliwych
strojach, imitujących teatralne. Robimy przedstawienia autorskie,
piszę je osobiście, czasem pomaga nam mój mąż albo pani Poźniak,
wiesz ta satyryczka. Gramy dobre teksty dobrymi aktorami. Tylko,
rozumiesz, trochę brakuje nam ludzi. Ci ze wsi przeważnie się nie
nadają, może ze dwie lub trzy osoby, resztę musimy brać spośród
siebie. Oni nie rozumieją tekstów, zamierzeń reżysera i w ogóle są
beznadziejni — tłumaczyła to matce, jakby ta była jakimś umysłowo
opóźnionym dzieckiem. — Dlatego tak się ucieszyłam, że są nowe
osoby. Ty i Dobrochna na pewno będziecie świetnymi aktorkami. No
i odpadnie problem dekoracji, chyba będziesz nam mogła coś
doradzić, może narysować? — zawiesiła głos, czekając na

background image

odpowiedź.

— Oczywiście, że tak. Jestem pod wielkim wrażeniem twojej

pracy. Widzisz, ja tu przyjechałam niedawno, a poza tym miałam
problemy, nie chciało mi się myśleć o niczym innym. Teraz widzę, że
byłam egoistką. Ci ludzie przyjęli mnie w swojej wsi, a ja? Ja nie daję
im nic z siebie! Ale cieszę się, że w końcu się spotkałyśmy. Na pewno
wam pomogę, oczywiście na tyle, na ile będę mogła. W końcu do tej
pory nie miałam do czynienia z teatrem, więc będę potrzebowała
trochę czasu, żeby nauczyć się tego wszystkiego. Dobrochna! —
matka przestała się na chwilę zachwycać.

— Dobrochna! Przynieś nam jeszcze kawy i herbaty! A może

napijesz się brandy? — zwróciła się już do nowej koleżanki.

— Nie, dziękuję, przyjechałam przecież samochodem, a poza tym

staramy się odżywiać ekologicznie i właściwie nie używamy alkoholu.

— No tak — matka wydawała się niezadowolona, pewnie miała

ochotę napić się czegoś mocniejszego, a tu gość okazał się
abstynentem. Kiedy po pięciu minutach Dobrochna weszła z
napojami do salonu, pani Paulina (mimo wcześniejszych zapewnień)
pociągała właśnie zdrowy łyk brandy z pękatego kieliszka. Butelka
stała na stole. „Okazuje się, że ekologia uznaje pewne wyjątki, kiedy
w grę wchodzi wysokoprocentowy francuski trunek” — pomyślała,
stawiając filiżanki z kawą i herbatą. Nie chciało jej się dłużej
przysłuchiwać rozmowie, zapytała więc, czy będą jeszcze czegoś
potrzebowały i — właściwie nie czekając na odpowiedź — oddaliła
się do swojego pokoju. Przechodząc przez kuchnię, zatrzymała się na
chwilę, żeby pozmywać użyte poprzednio filiżanki. Pomyślała, że
właśnie zachowała się jak wysoko wykwalifikowana pomoc domowa:
„Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Tak, psze pani. Nie, psze
pani”. Lecąca z kranu woda rozpryskiwała się na podstawionym pod
strumień spodku, a Dobrochna wiła się obok w paroksyzmie nagłej
wesołości, która ogarnęła ją na myśl, że ma na sobie biały fartuszek,
a jej twarz i dłonie pokrywa czarna farba. Pomyślała, że takiej sceny
— kojarzącej się żywo z sielską komedią z życia wyższych sfer na
Południu Stanów Zjednoczonych — pewnie by nie zagrano w teatrze

background image

pani Pauliny. Bowiem, jak usłyszała, jest to teatr awangardowy. Na
czym polegała owa awangardowość, wprawdzie nie wiedziała, ale
domyślała się, że nie ma w niej miejsca na pokojówkę z wymazaną
twarzą.

Jak zwykle rzuciła się na łóżko pomiędzy poduchy, założyła

słuchawki i włączyła ulubioną muzykę. Nie mogła wyjść z osłupienia
po tym, co usłyszała. „Co to za baba, ta Paulina?! Matko! Jakaś
nawiedzona idiotka — komentowała w myślach. — Wydaje jej się, że
ludzie ze wsi o niczym innym nie marzą, jak tylko o oglądaniu jakichś
bzdur, które prezentuje awangardowy teatr. I to na być kultura?!
Skoro tak bardzo jej zależy na tych ludziach, to może łaskawie
wsłuchałaby się bardziej w ich potrzeby i pragnienia, zamiast na siłę
wciskać im wydumane historie. Nikt z nich nie nadaje się do teatru
Pauliny No pewnie, że się nie nadaje!” — Dobrochna wyobrażała
sobie ten teatr. Nowoczesne ple-ple o problemach egzystencjalnych.
Kto chciałby brać udział w czymś takim? Jakiś bezrobotny, spijający
kolejne winko pod sklepem? Czy może matka Uli z kilkorgiem dzieci
na głowie? „Porąbane babsko! Szuka sobie zajęcia, a chrzani o
kulturze dla wsi. Siłaczka, do jasnej stokrotki! A może by tak
zapytała łaskawie, czy wieś przypadkiem nie wolałaby jednak
posłuchać Fredry albo chociażby Szekspira?!”.

Gniewnym gestem wyszarpnęła z uszu słuchawki. Zachciało jej się

spać. Przyłożyła głowę do poduszki, ale nie mogła zasnąć. Kiedy po
godzinie weszła do salonu, matka żegnała się z Pauliną, obiecując, że
odwiedzą ją w niedzielę. Potem pani Grażyna zaszyła się w łazience
— Dobrochnę dobiegły wydostające się stamtąd odgłosy kąpieli
przetykane śpiewem. Jakieś stare teksty Osieckiej...

W sobotę rano miał je odwiedzić ojciec, Dobrochnie zrobiło się

przykro. Matka szykowała się do tej wizyty, jakby to miała być jakaś
odlotowa randka. „Ona pewnie ma nadzieję, że ojciec już znudził się
Jagodą, jej małym synkiem i zatęsknił za dawnymi czasami” —
pomyślała. Wiedziała jednak, że to złudna nadzieja. Kiedy w środę
ojciec zadzwonił, to ona odebrała telefon i to ona usłyszała, że w
sobotę przyjedzie tu, na wieś i przywiezie ze sobą różne papiery,

background image

które oboje z matką będą musieli przejrzeć, żeby ułatwić pracę
sądowi i adwokatom podczas rozwodu. Matka wprawdzie nie
poruszała z nią tego tematu, ale Dobrochna wątpiła w to, że
zatrudniła adwokata. Z kolei ojciec mówił o tym w tak naturalny
sposób, że pewnie on akurat o adwokacie pomyślał. Jakie trudne jest
dorosłe życie! A przecież wystarczyłoby tylko dotrzymywać danego
słowa. Ciągle nie mogła zrozumieć, jak to się dzieje, że dorosły
mężczyzna, jakim przecież jest ojciec, mógł tak po prostu przekreślić
swoje dotychczasowe życie z powodu nowego uczucia. Przypomniała
jej się rozmowa z Agatą, ona też zwierzała jej się z problemów
miłosnych. Wkurzało to Dobrochnę. W wieku piętnastu lat zaczęła
nienawidzić wszystkiego, co wiązało się z tym pozytywnym na ogół
uczuciem. Romantyzm, kołatanie serca i tęsknota za spojrzeniem
ukochanego — to były dla niej rzeczy straszne. Podczas gdy jej
koleżanki przeżywały właśnie pierwsze miłości i pierwsze
rozczarowania, płakały i szalały ze szczęścia, ona nienawidziła tego
wszystkiego. „Nigdy, nigdy nie pozwolę, żeby coś lub ktoś zawładnął
mną do tego stopnia, że jego odejście spowoduje taką wyrwę w
życiu” — postanowiła. Wiedziała, jaki może być koniec miłości. Od
kilku tygodni doświadczała tego wszystkiego na własnej skórze.
Ojciec, zostawiwszy matkę dla kobiety, która mogłaby być jego
córką, zostawił i ją, Dobrochnę. Dwie istoty, które były dla niego do
niedawna najważniejsze na świecie, wepchnął do tego domku na wsi,
jakby były zepsutymi zabawkami, którymi nie wypada bawić się przy
gościach. Można do nich zajrzeć po cichu, wyjąć je ze starej skrzyni i
powspominać dawne chwile, ale nigdy, przenigdy nie należy ich
pokazywać ludziom. Nie mogą pomyśleć, że on, dorosły chłopiec, ma
jeszcze ochotę bawić się takimi starociami, kiedy pod ręką ma
najnowszy model. Nie, ona nigdy nie da się nabrać na żadne
przysięgi, w kościele czy w świetle księżyca, wszystko jedno. Nie
pozwoli, żeby jeszcze ktoś oprócz ojca odstawił ją na boczny tor.
Wyniósł do skrzyni na strych. Cała złość, którą żywiła do matki,
przeszła jej, kiedy słuchała wesołego śpiewu z łazienki. W głosie,
pomimo smutnych tekstów, dźwięczało radosne podniecenie.

background image

Dobrochna poczuła, że nie może już dłużej tego słuchać, wróciła do
pokoju i nastawiła bardzo głośno muzykę. „Matka jest naprawdę,
naprawdę dziecinna — skonstatowała. — Jak może myśleć, że wizyta
będzie miała charakter randki?”. Nie powtórzyła jej tego, co
powiedział przez telefon, tego o papierach. Nie chciała, żeby już od
środy chodziła smutna, ale teraz zaczynała żałować swojej dyskrecji.
To bez sensu, by przygotowywała się cały wieczór na to spotkanie,
które będzie dla niej wielkim rozczarowaniem, które sprawi jej
wyłącznie ból. Nie potrafiła pomóc swojej matce. Od zawsze sama
musiała sobie radzić z problemami, więc nawet nie przyszło jej do
głowy, że to ona — Dobrochna — może teraz potrzebować pomocy,
że dobrze byłoby, gdyby ktoś to dostrzegł, zapytał ją, co czuje. Nikt
nie zwracał na nią uwagi. Wydawało się, że stanowi tylko mały
dodatek do małżeństwa rodziców. Tak jak krawat jest dodatkiem do
garnituru. Wprawdzie to on stanowi w męskim stroju istotę elegancji,
ale nikt nie nosi przecież wyłącznie krawata. Krawat bez garnituru
nie istnieje.

— Kochanie — matka stanęła w drzwiach, a jej głos usiłował

przedrzeć się przez dźwięki młodzieżowej muzyki.

— Pomożesz mi nakleić paski na paznokcie? A potem może

zrobimy sobie ucztę, co powiesz na sałatkę owocową z bitą
śmietaną? — A więc matka zamierzała zrobić sobie francuski
manikiur. Nie robiła tego od dawna. Jej delikatne ręce były zwykle
ubrudzone farbami, paznokcie niszczyły się od tych wszystkich
chemikaliów, którymi się posługiwała. A dziś postanowiła je
pomalować. Dobrochna patrzyła na nią i zaciskała mocno powieki, bo
czuła, że za chwilę z jej oczu potoczą się łzy. Przecież nie jest małym
dzieckiem, nie, nie będzie płakać.

— Jasne. To gdzie ten gabinet kosmetyczki: w salonie czy w

łazience?

— W salonie, ale podłóż trochę drewna do kominka, bo zrobiło się

zimno.

„Jaka ona ładna!” — pomyślała Dobrochna. Nigdy wcześniej nie

zastanawiała się nad urodą własnej matki, ale teraz widziała

background image

wyraźnie, że jest ładna, bardzo ładna. Pachniała delikatnie olejkiem
do kąpieli, miała zaróżowioną twarz i błyszczące oczy. Spod
ręcznika, z którego zrobiła na głowie turban, wysunął jej się jeden
kasztanowy loczek...

Poszły do salonu, gdzie stały już na małym stoliku przygotowane

przez matkę dwie buteleczki lakieru do paznokci, specjalne paski i
płatki kosmetyczne.

Wieczorem myśl o matce zrobionej na bóstwo w dalszym ciągu nie

opuszczała Dobrochny. Zasypiając, miała przed oczyma obraz mamy
Uli, kobiety ze zmęczoną twarzą, która tak pięknie rozjaśniła się, gdy
wreszcie wybrały fason sukienki. Kiedy wyobraziła sobie, jak ładnie
będzie wyglądać jej córka w tym ubraniu, prawie natychmiast chciała
przystąpić do krojenia materiału. Przypomniała jej się smaczna
potrawa, głośne śmiechy rodzeństwa Uli, mały, kudłaty piesek, który
plątał się im pod nogami i podobnie, jak cała rodzina, zajadał ze
smakiem smażoną kiszoną kapustę. Nie sądziła, że psy jedzą takie
rzeczy. Zapragnęła mieć psa, a przede wszystkim zaczęła marzyć, że
jej matka gotuje obiady, tak jak robiła to mama Uli, że siedzą razem
przy stole, śmieją się, a pomiędzy nimi biega jakiś Azor czy Brutus.
Nigdy nie chciała mieć rodzeństwa i była wdzięczna rodzicom, że nie
obdarzyli ją siostrą czy bratem, przyjaźń z Agatą wystarczała jej w
zupełności. Teraz jednak zrobiło jej się z tego powodu strasznie
przykro, tak bardzo, tak rozpaczliwie mocno pragnęła nie być tu
wyłącznie z matką. Nagle uwierzyła, że gdyby miała rodzeństwo, ból
z powodu rozstania rodziców rozłożyłby się na jakieś dwie lub trzy
równe części. Było to oczywistą bzdurą, na pewno cierpiałaby
podobnie, choćby miała nawet dziesięcioro rodzeństwa, ale wtedy
tak jej się wydawało, wtedy była tego pewna. Chciała podzielić swój
ból, marzyła o wypełnionym bliskimi jej ludźmi małym domku,
zmęczonej, ale wesołej matce, niewyszukanych potrawach na obiad,
potrawach, których nie można dostać w supermarkecie. Z tą myślą
zasypiała, podczas gdy matka weszła jeszcze niby na chwilę do
swojej pracowni, a wkrótce praca nad jakimś nieruszanym od tygodni
obrazem wciągnęła ją do tego stopnia, że kiedy kładła się spać, zegar

background image

wybijał czwartą. Normalnie potrzebowała do malowania dobrego
światła, wtedy duże okno było istnym błogosławieństwem.
Przychodziły jednak chwile, w których malowanie stanowiło coś w
rodzaju ucieczki i wówczas brak dziennego światła nie był żadną
przeszkodą.

background image

V

W domu Uli

— Kochanie, tatuś przyjechał — w głosie matki dźwięczała jakaś

dziwna nuta. Coś pomiędzy rezygnacją a bardzo głębokim smutkiem.

— A która godzina? — zapytała Dobrochna, wysuwając spod

kołdry nos, który od razu zdiagnozował, że w domu jest bardzo
zimno. Na pewno matka zapomniała rozpalić w kominku, choć
wczoraj umawiały się, że to ona wstanie wcześniej i zajmie się
ogrzewaniem domu.

— Wpół do dziesiątej — pani Grażyna otworzyła usta, jakby

chciała coś jeszcze dodać, ale rozmyśliła się, potrząsnęła tylko lekko
głową i wyszła z pokoju Dobrochny. Jej córka przeciągnęła się
kilkakrotnie, jak to miała w zwyczaju i szybko wyskoczyła z łóżka.
Zaczęła naciągać rajstopy, ale poleciało w nich oczko, sięgnęła więc
do szuflady i wyjęła nową parę. Po dwóch minutach była już gotowa,
wyszła z pokoju, pozostawiając niepościelone łóżko i leżące na
środku pomieszczenia podarte rajstopy.

Matka siedziała w salonie, przed nią leżały jakieś papiery,

Dobrochna natychmiast domyśliła się, że mają związek z
zapowiadanymi przez ojca ustaleniami rozwodowymi. Ojciec
podwinął rękawy koszuli i starał się rozpalić ogień w kominku.

— Cześć, tato! — odezwała się od progu, a ojciec porzucił swoją

pracę i podszedł, żeby się przywitać. Odchylając ubrudzone popiołem
dłonie, przycisnął ją mocno i ucałował w oba policzki.

— Witaj, kochanie! — szepnął i od razu zaserwował typowe

pytanie starych: — Jak tam w szkole? — Dobrochna jęknęła.

— OK, może być, ale nie wiem, co będzie w przyszłym roku, gdzie

będę chodzić do liceum.

— Jest jeszcze trochę czasu, coś wymyślimy, nie martw się —

standardowe słowa pociechy nie trafiały Dobrochnie do przekonania.
Dorośli! Schrzanili własne życie, a jej każą się nie martwić. Wydaje
im się, że wszystko załatwi się samo, ale tak nie jest. Dobrze

background image

wiedziała, że tak nie jest i nigdy nie będzie. Trzeba podejmować
jakieś decyzje, do czegoś dążyć, mieć cel, nie można w
nieskończoność odkładać niezałatwionych spraw. Patrząc na swoją
rodzinę, nieraz zadawała sobie pytanie, kto w niej był naprawdę
dorosły: ona czy jej rodzice...

— Dobrze, rozumiem, że dziś nie ustalimy nic w tej kwestii —

wolała sama zakończyć temat.

— Nie gniewaj się, córeczko, ale mamy teraz z mamą tyle rzeczy

na głowie, że sama rozumiesz. — Nie, nie rozumiała, co może być
ważniejszego niż przyszłość własnego dziecka. I znowu przypomniała
jej się mama Uli, która — mając na głowie tyle dzieciaków, babcię,
męża i psa — potrafiła znaleźć czas na to, żeby zatwierdzić wybór
fasonu sukienki swojej córki, żeby tę sukienkę skroić i uszyć. A jej
rodzicom brakowało czasu, żeby zastanowić się i zatwierdzić wybór
szkoły...

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
biznes i ekonomia skuteczny coaching dla zaawansowanych katarzyna helena kowalska ebook
Kapryśne serca Marian Kowalski ebook
Rozstania Marian Kowalski ebook
Rozstania Marian Kowalski ebook
biznes i ekonomia mount everest biznesu zbigniew kowalski ebook
Kukułcze jajeczko Marian Kowalski ebook
[ebook renewable energy] Home Power Magazine 'Correct Solar Panel Tilt Angle to Sun'
(ebook www zlotemysli pl) matura ustna z jezyka angielskiego fragment W54SD5IDOLNNWTINXLC5CMTLP2SRY
(eBook PL,matura, kompedium, nauka ) Matematyka liczby i zbiory maturalne kompedium fragmid 1287
kurs excel (ebook) statistical analysis with excel X645FGGBVGDMICSVWEIYZHTBW6XRORTATG3KHTA
Ebook Spraw 2 Netpress Digital
(EBOOK~4
Ocena ryzyka zawodowego pracownik magazynowy (operator wózka jezdniowego) ebook demo

więcej podobnych podstron