Rozdział 17
Doyle leżał na plecach, na kocu z płatków, cała głębia jego czarnej skóry przy delikatnie
pastelowym kolorze kwiatów. Pomyślałam sobie, że wygląda jak diabeł, który wślizgnął się do
jakiegoś wiosennego nieba, ale to był mój diabeł i był wszystkim, czego pragnęłam w tej chwili.
Były takie noce z nim i z Mrozem, kiedy chciałam, żeby obaj dotykali mnie w tym samym
czasie, ale dzisiejszej nocy pragnęłam skoncentrować się tylko na Doyle’u. Nie zwracałam uwagi
na widownię, ale równocześnie nie chciałam być rozproszona.
Pozwolił mi wczołgać się na swoje ciało, aż ułożyłam ręce i dłonie z powrotem tam,
gdzie chciałam, żeby były. Zgodził się z moim rozumowaniem i w końcu mogłam skosztować
go w swoich ustach. Znów bawiłam się tą luźną skórą i znów jej smakowałam, aż stał się długi
i twardy, wystawiony na dotyk moich rąk, moich warg, moich ust, a nawet, delikatnie, moich
zębów. Używałam mniejszego nacisku, żeby nie było to ugryzienie, ponieważ trzeba być
ostrożnym, żeby nie podrapać, czy nie dodać bólu do przyjemności. Dzisiejszej nocy dla mojej
Ciemności nie chciałam żadnego bólu. Pragnęłam dla niego i dla siebie tylko przyjemności.
- Ale to nie będzie przyjemne dla ciebie – zaprotestował.
- Mogę to zmienić – wtrącił się Sholto.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego. Uśmiechnął się i wskazał na tatuaż na swoim ciele.
- Jeżeli pozwolicie, mogę odwzajemnić uwagę, jaką poświęcasz naszemu Kapitanowi,
tak, żeby dla ciebie było to równie przyjemne.
Wydawało się to być w innym życiu, kiedy Sholto i ja spotkaliśmy się w Los Angeles.
Musiał udowodnić mi, że jego dodatkowe części mają więcej zastosowań, niż te oczywiste.
- Chodzi ci o te małe macki z przyssawkami?
- Tak – odrzekł, a jego spojrzenie było uważne. To nie była tylko błaha propozycja.
Chciał dowiedzieć się, co naprawdę czuję w stosunku do jego dodatkowych części i nie
marnował czasu, żeby się o tym przekonać. Mieliśmy seks, kiedy był bardzo poważnie ranny
i nie wykorzystywaliśmy jego dodatków.
Wpatrywałam się w jego twarz, a potem spojrzałam na Doyle’a. Obserwował mnie
cierpliwie, prawie pasywnie w swoim oczekiwaniu. W tej chwili czekałby tak długo, jak tylko
bym zechciała. Wieki służenia królowej przyzwyczaiły nawet tych mężczyzn, którzy byli
bardziej dominujący, do wypełniania rozkazów zarówno w łóżku jak i poza nim. Doyle był
bardzo dominującym kochankiem, ale kiedy przychodziło do podejmowania wyborów, czy
decydowaniu o preferencjach, był jak większość strażników królowej- czekał na moje
przywództwo. To ode mnie zależało, czym będzie wypełniona ta chwila, dobrem, słabością,
urażonymi uczuciami, czy po prostu przyjemnością.
Powiedziałam jedyną rzecz, która przychodzi mi do głowy, kiedy mężczyzna proponuje
seks oralny.
- Tak – powiedziałam i wyciągnęłam do niego swoją rękę.
Uśmiechnął się do mnie tym uśmiechem, o którym od niedawna wiedziałam, że jest
charakterystyczny dla niego, uśmiechem, który sprawiał, że cała jego uroda stawała się bardziej
ludzka, trochę bardziej wrażliwa. Ceniłam ten uśmiech, był on wart „tak”. Odsunęłam swoje
małe wątpliwości i obserwowałam, jak jego ciało zmienia się z egzotycznego tatuażu
w prawdziwy wizerunek. Nie wiedziałam, czy to magia dzikiej sfory, czy to z powodu tego, że
ostatniej nocy wykorzystywał te dodatkowe części do pocieszenia mnie, ale teraz już nie
widziałam go w całej jego wspaniałości inaczej, niż tylko jako piękno.
Macki były białe jak światło księżyca, tak jak reszta jego ciała, najgrubsze były w miejscu,
gdzie pierś przechodziła w brzuch. Były tak grube jak dobrych rozmiarów pyton, ale białe, z
marmurowym złotem na skórze. Wiedziałam od mojego wychowawcy, nocnego myśliwca,
Bhátara, że te służyły do podnoszenia ciężkich rzeczy. To nimi nocni myśliwce mogli podnieść
cię i odsunąć. Pod nimi był rząd dłuższych, cieńszych macek, odpowiedniki palców, ale sto razy
bardziej giętkich i delikatnych. Jeszcze niżej, tuż nad pępkiem, były frędzelki krótszych macek
z ciemniejszymi końcówkami. Wiedziałam, że te były drugim organem seksualnym, podobnie
jak piersi, choć nie miały odpowiednika w ciałach ludzkich mężczyzn. Gdybym była kobietą-
nocnym myśliwcem, miałyby one specjalne zastosowanie, ale jak udowodnił mi Sholto podczas
naszego krótkiego spotkania w Los Angeles, dla mnie te macki też mogły być bardzo użyteczne.
O cale poniżej tego wszystkiego, było coś prostego i grubego, tak uroczego, że rzadko który
mężczyzna na dworze mógł poszczycić się podobnym. Bez tych dodatków pomiędzy, Sholto
byłby mile widziany w każdym łóżku.
Kiedyś byłam przerażona na myśl, że mogłabym zostać objęta tymi wszystkimi jego
dodatkami, ale kiedy klęknął obok mnie i sięgnął po mnie, wszystko o czym mogłam myśleć to
to, jak wiele korzyści można odnieść z tak wielu dodatkowych części ciała. Czy to była magia
faerie? Czy to była ta magia, która zrobiła ze mnie jego królową tak, że kiedy sięgnęłam po
niego, mogłam myśleć tylko o przyjemności? Jeżeli to była magia, to była to dobra magia.
Wziął mnie w swoje ramiona, otulił mnie swoim ciałem, tak że to wszystko dotknęło
mnie, ale nie próbował obejmować mnie tym wszystkim. Po prostu leżał przy moim ciele,
przytulając mnie swoimi mocnymi ramionami i całując mnie. Pocałował mnie delikatnie, ale
mocno, ale część jego ciała odchyliła się jakby z napięcia. Pomyślałam że rozumiem, czekał, czy
odrzucę jego dotyk. Zamiast tego poruszyłam się przy tym pocałunku, oparłam się o jego
dodatki, jedną ręką zaczęłam pieścić jedną z tych grubych muskularnych macek. Przycisnął się
mocniej do mnie, odpowiadając na moją pasję i brak strachu. Przy większości mężczyzn byłam
świadoma ich erekcji przyciśniętej do przodu mojego ciała, mogłam drżeć od obietnicy, jaką to
dawało, ale tutaj, z Sholto, było tak wiele odczuć, jakby moje ciało nie mogło zdecydować się i
wybrać. Grubsze części owinęły się dookoła mnie jak dodatkowe ramiona. Cieńsze pieściły i
łaskotały moją skórę, a najniższe znalazły drogę pomiędzy naszymi ciałami, pomiędzy moimi
nogami i poczułam jak „palce” szukają tego najintymniejszego miejsca. Jeden z długich,
rozciągających się palców odnalazł to miejsce i udowodnił mi po raz kolejny, że przyssawki,
które mają na końcach, były jak malutkie usta, wydawały się zaprojektowane po to, żeby
dostosowywać się do kobiecego ciała, więc były jak idealny klucz, pasujący, żeby otworzyć moje
ciało. Wrażenia zaczęły narastać prawie natychmiast.
Poczułam pomruk energii dochodzący od Sholto, zanim otworzyłam oczy i zobaczyłam,
że jego skóra lśni od mocy. Biel jego skóry była jak światło księżyca, ale macki miały inne
kolory. Większe ramiona miały pasemka i kształty, które poruszały się jak kolorowe błyskawice
dookoła mnie. Niektóre były jak marmur, ze złotem pasującym do żółci i złota jego oczu.
Niższe lśniły bielą, a ich końcówki były jak czerwony żar. Klęknęłam objęta przez kolory i
magię szumiącą dookoła mojej skóry. To samo sprawiło, że cicho jęknęłam.
- Widzę, że macki mogą robić różne rzeczy, a nie tylko lśnić – powiedział Doyle, leżąc
nadal obok mnie.
Skinęłam głową nie mówiąc nic.
- To mieszanka sidhe i nocnego myśliwca – powiedział Sholto.
- Wyglądają jak kolorowe błyskawice – odezwał się Mistral. Wyciągnął rękę, jakby chciał
dotknąć jednej z macek, ale potem cofnął ją.
Sholto sięgnął grubszą macką i dotknął czubka palca drugiego mężczyzny. Malutki
wstrząs kolorowego światła przeskoczył pomiędzy nimi. Powietrze zapachniało ozonem, aż
zjeżył mi się każdy włosek na moim ciele.
Doyle usiadł.
- Co to było?
Mistral potarł swoje palce o siebie, jakby nadal to czuł. Sholto cofnął mackę, wyraz jego
twarzy był zamyślony. Cofnął swoje macki od moich najbardziej intymnych części ciała.
- Nie jestem pewien – powiedział Mistral.
- Kiedyś – odezwał się Sholto - nocni myśliwce odpowiadali przed bogami niebios.
Wzlatywaliśmy do nich i płynęliśmy błyskawicami, które mogli wezwać. Niektórzy mówią, że
nocni myśliwce zostali stworzeni przez boga niebios i boginię śmierci.
Mistral spojrzał na swoją rękę, potem na Króla sluaghów. Na twarzy Mistrala widać było
ból. Jego oczy były czarne jak niebo, zanim zniszczy ziemię.
- Zapomniałem – powiedział prawie jakby do siebie. – Sprawiłem, że sam zapomniałem.
- Nie wiedziałem, że byłeś… - odezwał się Doyle.
Mistral położył rękę na jego ustach. Wydaje mi się, że to ich obu zaskoczyło.
- Wybacz mi Ciemności, ale nie mów tego imienia głośno. Nie jestem już kimś,
nazywanym tym imieniem – zabrał rękę z ust Doyle’a.
- Twoja moc wzywa moją – powiedział Sholto. - Może jesteś nim znów.
Mistral potrząsnął głową.
- Robiłem wtedy przerażające rzeczy. Nie miałem miłosierdzia, a moja królowa, moja
miłość, miała jeszcze mniej miłosierdzia niż ja. My… My zabijaliśmy – potrząsnął głową. –
Zaczęło się od magii i miłości, ale ona zakochała się w naszym tworzeniu w każdym znaczeniu
tego słowa.
- Więc jesteś nim - powiedział Sholto.
Mistral spojrzał na niego wzrokiem wyrażającym rozpacz.
- Błagam cię, żebyś nikomu nie mówił, Królu Sholto.
- Nie każdej nocy mężczyzna spotyka swojego twórcę – powiedział Sholto. Obserwował
drugiego mężczyznę z cieniem gniewu na twarzy, lub może wyzwania.
- Nie jestem nim. Byłem kimś, kto zachowywał się z taką arogancją, że został za to
ukarany, nic więcej. Kimkolwiek byłem, prawdziwi Bogowie zabrali mi to.
- Ale nasza ciemna bogini – odezwał się Sholto. – Mówi się, że bogowie rozerwali ją na
kawałki i rozdzielili ją między nami.
Mistral skinął głową.
- Nie chciała oddać kontroli nad wami. Nie chciała dać wam samodzielności, jako
swojemu ludowi. Chciała zatrzymać was, jako… maskotki i kochanków.
Może wyglądałam na zaskoczoną, ponieważ odezwał się do mnie.
- Tak, Księżniczko. Wiem, że te części ciała mają wiele zastosowań. Ta, która była kiedyś
moją miłością i ja, razem wymodelowaliśmy je, żeby niosły przyjemność równie dobrze jak
przerażenie.
- Dobrze pilnowałeś swojej tajemnicy – powiedział Doyle.
- Kiedy sami bogowie poniżyliby cię, Ciemności, nie ukryłbyś się ze wstydu?
- Ale twoja magia wzywa moją – odezwał się Sholto.
- Nigdy nie marzyłem, że odrodzenie się magii w faerie obudzi to we mnie – Mistral
wyglądał na przestraszonego.
- Te legendy są tak stare, że mój ojciec nigdy mi ich nie opowiadał - powiedziałam.
- To część naszych utraconych mitów o stworzeniu – wytłumaczył Doyle - zanim
chrześcijanie nadeszli i złagodzili je.
Mistral zczołgał się z łóżka. Potrząsał głową.
- Nie mogę wytrzymać przebywania tak blisko, kiedy Sholto lśni.
- Nie chcesz wiedzieć, co by się mogło zdarzyć? – zapytał Sholto.
- Nie – odpowiedział Mistral. – Nie chcę.
- Zostaw go – wtrącił się Doyle. – Nic, co robimy przy Meredith, nie jest wymuszane
siłą. Nie będziemy teraz zmuszać Mistrala.
Sholto spojrzał na Doyle’a i przez chwilę był tak arogancki jak wszystkie sidhe i żadna
ilość macek nie mogła zamaskować tego, skąd pochodzi. Patrzyłam na myśli widoczne na jego
twarzy i w jego oczach, chciał spróbować. Chciał wiedzieć, co by się wydarzyło, gdyby Mistral
połączył ich magię.
- Nie – powiedziałam i dotknęłam twarzy Sholto. Obniżyłam ją, żeby napotkać jego
spojrzenie.
To aroganckie wyzwanie pozostało przez sekundę, a potem zamrugał i był tylko
arogancki.
- Jak sobie życzy moja królowa.
Uśmiechnęłam się do niego, nawet jeśli mu nie uwierzyłam. Będzie pamiętał tę chwilę i
to uczucie mocy. Sholto był bardzo miłym mężczyzną jak na króla, ale wszyscy królowe szukają
mocy, taka jest natura tego, kim są, a ten król nie mógłby zapomnieć, że „bóg” który stworzył
jego rasę jest znów rozbudzony.
Zrobiłam jedyną rzecz, o której sądziłam, że przerwie ten okropnie poważny nastrój.
Spojrzałam na dół, na Doyle’a i powiedziałam.
- Całą moja praca zmarnowana przez tę poważną rozmowę. Muszę zaczynać od nowa.
Uśmiechnął się do mnie.
- Jak mógłby zapomnieć, że nic nie odwiedzie cię od twojego celu?
Włożyłam w swoje oczy to wszystko, co czułam do niego.
- Jeżeli mój cel jest taki jak to, dlaczego cokolwiek miałoby mnie od niego odwieść?
Zbliżył się do mnie, nadal otulonej przez Sholto. Ale kiedy dotknął naszych ciał, nie
było żadnego przeskoku mocy. Dla Doyle’a Sholto i ja byliśmy tylko ciałami i magią, jaka jest w
powietrzu, kiedy jakiekolwiek sidhe doznaje przyjemności. Mistral usiadł na kraju ogrodu
otaczającego nas i robił, co tylko mógł, żeby nas ignorować. Nienawidziłam za niego uczucia
odrzucenia czy smutku, ale wydawało się ważne dla nas kochać się w tym miejscu. To miejsce
potrzebowało miłości, tak jak ja.
- Umierałem na polu – doszedł nas głęboki głos Mistrala. – Jak się tutaj dostałem i gdzie
w faerie jesteśmy?
- Uratowali mnie ze szpitala – powiedział Doyle, a potem skrzywił się. – Byliście
ukoronowani i… - uniósł moją lewą rękę i przez chwilę nie wyglądała jak moja ręka. Był na niej
nowy tatuaż, z ciernistych pnączy i kwitnących róż.
Klęknął, ale nie patrzył teraz na mnie. Sięgnął do Sholto.
Drugi mężczyzna zawahał się, potem podał mu swoją prawą dłoń. Doyle trzymał bladą
rękę w swojej ciemnej. Taki sam tatuaż otaczał rękę i nadgarstek Sholto.
Mistral podszedł do nas i zobaczyliśmy, że ślady strzał wydawały się znikać, tak jak
oparzenia Doyle’a. Żaden z nich nie wyglądał na szczęśliwego z tego, że został uleczony,
zamiast tego wydawali się bardzo poważni.
Doyle przyciągnął nasze ręce razem, więc tatuaże dotykały się.
- Więc to nie był sen. Mieliście związane dłonie i byliście ukoronowani przez samo
faerie.
- Przez Boginię – powiedział Sholto, jego głos wydawał się zbyt zadowolony. Trzej
mężczyźni zachowywali się dziwnie i w tej chwili byłam jedyną, która czuła, że coś przeoczyła.
To zdarza się czasami, kiedy masz ledwie ponad trzydziestkę, a każdy inny w twoim łóżku ma
setki lat. Każdy kiedyś był młody, ale czasami marzyłam, żebym nie potrzebowała co chwilę
tłumaczenia.
- Co jest źle? – zapytałam.
- Nic – powiedział Sholto, ale znów zabrzmiało to zbyt gładko.
Doyle pociągnął rękę Sholto na dół, więc mogłam zobaczyć obie ręce razem.
- Widzisz znak?
- Tatuaż, tak – odrzekłam. – To odbicie tych róż, które łączyły nasze ręce.
- Byłaś połączona z Sholto, Merry – powiedział Doyle, każde słowo powiedział powoli,
ostrożnie, wpatrując się we mnie z intensywnością swoimi ciemnymi oczami.
- Połączona. Masz na myśli… - wykrzywiłam się do niego. – Masz na myśli poślubiona?
- Tak – odrzekł, a w tym jednym słowie czuć było gniew.
- Połączyliśmy nasze magie, żeby cię ocalić Doyle.
- Sidhe nie poślubiają więcej niż jednego małżonka, Meredith.
- Noszę w sobie dzieci was wszystkich, więc według naszego prawa wszyscy jesteście
moimi królami, lub nimi będziecie.
Sholto uniósł swoją dłoń i spojrzał na nią.
- Jestem za młody, żeby pamiętać, kiedy faerie łączyło nas w pary. Czy to zawsze tak
było?
- Róże to coś więcej niż znak Seelie – powiedział Doyle. – Ale tak, jesteście połączeni i
oznaczeni jako para.
Wpatrywałam się w piękne róże na mojej skórze i nagle zaczęłam bać się.
- Więc mam prawa odmówić dzielenia się Meredith? – zapytał Sholto.
- Uważaj na to co mówisz, Królu sluaghów.
- Samo faerie połączyło nas, Meredith.
Potrząsnęłam głową.
- To miało pomóc nam ocalić Doyle’a.
- Jesteśmy oznaczeni jako para – wyciągnął do mnie swoją rękę.
- Kiedy Bogini dawała mi wybór, zawsze mi o tym mówiła. Teraz nie było żadnego
zaoferowanego wyboru, żadnego ostrzeżenia o tym, co mogę utracić.
- Ale nasze prawo… – zaczął mówić Sholto.
Przerwałam mu.
- Nie zaczynaj.
- On ma rację, Merry – powiedział Doyle.
- Nie utrudniaj tego, Doyle. To co zrobiliśmy zeszłej nocy, zrobiliśmy tylko po to, żeby
cię ocalić.
- Takie jest prawo – powiedział Mistral.
- Tylko gdybym była z ciąży z jego dzieckiem i nikogo innego, a to nie jest prawda.
Bogini Clothra, która zaszła w ciążę z trzema różnymi kochankami, nie była zmuszana do
poślubienia jednego z nich.
- Ale oni byli braćmi – powiedział Mistral.
- Naprawdę byli nimi, czy braćmi zrobiła ich tylko legenda? – pytałam kogoś, kto mógł
naprawdę wiedzieć.
Mistral i Doyle wymienili spojrzenia. Sholto nie był na tyle stary, żeby znać odpowiedź.
- Clothra żyła w czasach, kiedy bogowie i boginie mogli poślubiać, kogo chcieli –
powiedział Doyle.
- Nie była pierwszą boginią, która poślubiła bliskich krewnych – powiedział Mistral.
- Ale przede wszystkim chodzi o to, że nie poślubiła żadnego z nich. Rządząca bogini,
ktoś, kogo ludzie uznali za poślubioną, miała wielu kochanków.
- Czy ty mówisz, że jesteś rządzącą boginią, żyjącym ucieleśnieniem samej ziemi? –
zapytał Sholto unosząc brew.
- Nie, ale mówię, że nie spodoba ci się to, co może wydarzyć się, jeżeli będziesz próbował
zmusić mnie do monogamii tylko z tobą.
Na przystojnej twarzy Sholto pojawiło się rozdrażnienie, było to tak bliskie jednej z
ulubionych emocji Mroza, że aż serce ścisnęło mnie w piersi.
- Wiem, że mnie nie kochasz, Księżniczko.
- Nie sprowadzaj tego do urażonych uczuć, Sholto. Nie upraszczaj. Dawniej było wielu
różnych królów, a tylko jedna bogini, przeznaczona do rządzenia, prawda?
Wymienili spojrzenia.
- Ale ci królowie byli ludźmi, więc bogini przeżyła ich – powiedział Doyle.
- Z tego co słyszałam, rządząca bogini nie oddaliła swoich kochanków tylko dlatego, że
miała króla.
Doyle spojrzał w dół na mnie. Nie mogłam odczytać wyrazu jego twarzy.
- Czy ty mówisz, że zmienisz naszą tysiącletnią tradycję? – zapytał.
- Jeżeli o to chodzi, to tak.
Spojrzał na mnie, wszystkie uczucia na jego twarzy zmieszały się razem. Skrzywienie,
lekki uśmiech, rozbawienie w jego oczach, ale co ceniłam najbardziej, zniknął strach. Strach,
który pojawił się, kiedy zobaczył znaki na Sholto i mnie.
- Zapytam znów – odezwał się Mistral. – Gdzie jesteśmy? Nie rozpoznaję ogrodu,
w którym odpoczywamy.
- Jesteśmy w moim królestwie – powiedział Sholto.
- Sluaghowie nie mają takiego pięknego miejsca wewnątrz swojego kopca – powiedział
Mistral, jego głos był przepełniony pewnością i sarkazmem.
- Skąd jakikolwiek arystokrata Unseelie wie, co jest wewnątrz mojego królestwa? Kiedy
ojciec Meredith, Książę Essus zginął, nikt z was nie zapukał do moich drzwi. Jesteśmy
wystarczająco dobrzy, żeby dla was walczyć, ale niewystarczająco, żebyście nas odwiedzali – w
głosie Sholto słychać było gniew, z którym do mnie przybył, gniew narastający przez wieki
mówienia mu, że nie jest wystarczająco dobry, żeby być prawdziwym Unseelie. Przez lata
sluaghowie byli wykorzystywani jako broń. I jak wszystkie bronie, wykorzystuje się je. Nie
pytasz bomby atomowej, czy chce niszczyć. Po prostu naciskasz guzik i wykonuje swoje
zadanie.
- Byłem wewnątrz twoich kopców – odezwał się Doyle. W jego głęboki głosie był cień
czegoś. To był gniew? Ostrzeżenie? Cokolwiek to było, nie było dobre.
- Tak, a sluaghowie nie podążyli za sforą, kiedy mieli łowczego – dwaj mężczyźni
spojrzeli na siebie przez łóżko.
Kiedy po raz pierwszy przybyli po mnie do L.A., wiedziałam, że między nimi była zła
krew, ale to była pierwsza wskazówka dotycząca tego, co było między nimi.
- Czy ty mówisz, że królowa próbowała ustanowić Doyle’a, jako dowodzącego
sluaghami? – zapytałam. Usiadłam na łóżku, płatki rozsypały się dookoła mnie, jakby koc stał
się znów tylko płatkami kwiatów.
Mężczyźni spojrzeli na drzewa i pnącza stanowiące baldachim.
- Może powinniśmy dokończyć tę rozmowę w bardziej solidnej części faerie? – zapytał
Mistral.
- Zgadzam się – powiedział Doyle.
- Co masz na myśli mówiąc „bardziej solidna część”? – zapytał Sholto, kładąc rękę na
drzewie, które tworzyło jedną podporę.
- Koc stał się płatkami, którymi był wcześniej. Niektóra magia faerie tak działa –
odezwał się Doyle.
- Jak w opowieściach o wróżkach, gdzie trwa tylko chwilę – stwierdziłam.
Skinął głową.
Z daleka dobiegł nas głos.
- Mój Królu, Księżniczko, tu Henry. Czy mnie słyszycie?
- Słyszymy – odpowiedział Sholto.
- Wejście do twojego nowego pokoju zaczyna się zwężać, Mój Królu. Może wyszlibyście,
zanim znów zamknie się ścianą? – Starał się mówić neutralnym tonem głosu, ale słychać było
zmartwienie.
- Tak – powiedział Doyle. – Uważam, że powinniśmy.
- Ja jestem tutaj Królem, Ciemności i to ja mówię, co mamy zrobić, a czego nie.
- Panowie – odezwałam się. – Jako księżniczka i przyszła królowa wszystkich, przerwę tę
dyskusję. Wychodzimy, zanim zniknie wyjście.
- Zgadzam się z naszą Księżniczką – powiedział Mistral. Podszedł do nas i wyciągnął do
mnie swoją rękę.
Ujęłam podaną mi dłoń. Uśmiechnął się na ten jeden dotyk, owijając swoją dużo
większą rękę dookoła mojej małej, ale jego uśmiech był pełen czegoś bardziej delikatnego niż
wszystko, co widziałam wcześniej. Zaczął prowadzić mnie po ścieżce w stronę kościanej bramy.
Zioła na ścieżce już dłużej nie próbowały mnie dotknąć. W rzeczywistości kamienie, które
trzymały się razem związane przez zioła, były trochę luźne pod stopami, jakby to, cokolwiek je
utworzyło, zaczynało popuszczać. Zostawiliśmy Doyle’a i Sholto klęczących przy łóżku, nadal
wpatrujących się w siebie nawzajem. Kiedy wrócimy do sypialni Sholto, będę mogła zadać
więcej pytań o ich wzajemną niechęć.
Brama z kości rozpadła się pod dotykiem Mistrala, więc pozostało tylko rumowisko.
- Cokolwiek trzymało to miejsce w całości, zanika – zawołał do nich, do tyłu. – Musimy
zapewnić księżniczce bezpieczeństwo, zanim wszystko całkowicie się rozpadnie.
Mistral podniósł mnie i przeniósł przez ruinę z kości. Za wrotami mogłam zobaczyć
przelotnie sypialnię Sholto i zmartwioną twarz Henrego spoglądającą na nas. Ściana, która
stanowiła wejście do jaskini, była dużo mniejsza. Mogłam zobaczyć kamienie uderzające o
siebie jak coś żywego, zmieniającego się. Było to dziwnie zmienne, jak obserwowanie
rozkwitających kwiatów, jakby można było przyuważyć, jak to robią.
Mistral przeniósł mnie przez wejście i znaleźliśmy się z powrotem w bordowo-
purpurowej sypialni Sholto. Henry ukłonił się nam, a potem powrócił do wyglądania za swoim
królem. Wejście nadal malało, a żaden z nich nie spieszył się. Czy to był jakiś rodzaj męskiej
rywalizacji? Wiedziałam, że po tym wszystkim co się zdarzyło, moje nerwy nie wytrzymają
obserwowania, jak idą spacerkiem w stronę gwałtownie zmniejszającego się wejścia.
- Naprawdę rozgniewam się, jeżeli obaj zostaniecie uwięzieni za ścianą – zawołałam do
nich. – Dzisiejszej nocy wyjeżdżamy do Los Angeles.
Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia, potem zaczęli biec w naszą stronę. W innych
warunkach może cieszyłabym się widokiem obu, biegnących nago w moją stronę, ale ściana
zamykała się. Nie byłam pewna, czy uda nam się ją znów otworzyć, jeżeli zamknie się
całkowicie. Pomiędzy sidhe zdarzały się ręce mocy, dzięki którym można było przechodzić
przez kamienie, ale ani Sholto, ani Doyle nie mieli takich rąk.
- Pospieszcie się – zawołałam.
Doyle zaczął biec, rzucił się naprzód jak jakieś czarne, gładkie zwierzę, jakby bieg był
tym, do czego zaprojektowano te wszystkie mięśnie i ciało. Nieczęsto widywałam go z daleka.
Zawsze był u mojego boku. Teraz przypomniałam sobie, że bez mojego ludzkiego poruszania
się, które go wstrzymywało, mógł po prostu biec. Jak wiatr, deszcz, coś bardziej podstawowego
niż ciało. To była chwila, jakiej nie przeżyłam od miesięcy. Chwila, kiedy obserwowałam go i
dziwiłam się, że ktoś tak wspaniały mnie
kocha. Byłam przecież w końcu tak przeraźliwie
ludzka.
Sholto podążał za nim jak blady cień. Przez chwilę zobaczyłam w nim mojego Mroza.
To on był tym, kogo spodziewano się przy boku Doyle’a. Moje światło i moja ciemność, moi
mężczyźni. Sholto był przystojny i dobrze poruszał się biegnąc u boku Doyle’a, ale nie mógł
nadążyć. Był trochę z tyłu, trochę… bardziej ludzki.
- Poproś, żeby ściana pozostała otwarta – odezwał się Mistral.
- Co? – zapytałam prawie przestraszona, kiedy zorientowałam się, że nadal jestem w jego
ramionach, nadal w sypialni Sholto.
Podstawił mnie na podłodze.
- Przestań wpatrywać się w Doyle’a jak zakochana dziewczynka i powiedz ścianie, żeby
przestała się zamykać.
Nie byłam pewna, czy kopiec sluaghów posłucha mnie, ale nie miałam nic do stracenia.
- Ściano, przestań się zamykać, proszę.
Ściana wydawała się wahać, jakby zastanawiała się nad rozkazem, a potem powróciła do
zamykania wejścia. Było ono wolniejsze, ale nadal trwało.
Doyle zanurkował przez wejście, wykonując wspaniały przewrót na dywanie, kończąc na
nogach, w wirze czarnych włosów i ciemnych mięśni.
Sholto również zanurkował, ale skończył leżąc płasko na dywanie, otoczony jasnymi
włosami i bez tchu. Doyle również oddychał ciężko, ale wydawał się być gotowy do dobycia
broni i obrony. Sholto wyglądał na zadowolonego, że może poleżeć przez chwilę na dywanie.
- Czy ścieżka wydłużała się, kiedy biegliśmy? – wydyszał.
- Tak – skinął głową Doyle.
- Dlaczego miałaby się wydłużać? – zapytam.
Sholto wstał na nogi i spojrzał w górę na sufit swojej sypialni. Ja również uniosłam
spojrzenie, ale nie zobaczyłam nic poza kamieniami.
- Ktoś, lub coś jest tutaj – poszedł do garderoby w dalszej części pokoju i wyciągnął
szlafrok. Był złoto- biały i nie pasował do pokoju, ale idealnie pasował do jego oczu i włosów.
Nagle wyglądał cały na Seelie i gdyby nie ta część genów, które obdarzyły go dodatkowymi
częściami ciała, byłby niezwykle pożądany na Dworze Unseelie. Dawniej nawet Dwór Seelie
byłby szczęśliwy mogąc mieć go u siebie. Ale Sholto, podobnie jak ja, nie ukrywał swojej
mieszanej krwi. Nie było iluzji na tyle głębokiej, żeby zmienić nas w jedno z nich.
Doyle spojrzał w górę i dookoła. Czy on również coś widział? Dlaczego ja niczego nie
wyczuwałam?
- Co to jest?
- Magia, magia sluaghów, ale nie… moja – powiedział Sholto. Spojrzał na drzwi.
- Mój Królu – odezwał się Henry i wszyscy spojrzeliśmy na niego. Nie było całkiem tak,
że zapomniałam, że tu był, może tylko w pewnym stopniu. – Byliście zamknięci w magicznym
śnie przez kilka dni. Byli tacy pomiędzy sluaghami, który obawiali się, że możesz pozostać
zaczarowany na wieki.
- Podobnie jak Śpiąca Królewna – powiedziałam.
Hanry skinął głową. Jego przystojna twarzy była bardzo zmartwiona, a ja nie znałam go
na tyle długo, żeby odczytać jego uczucia. – Przyszli i zobaczyli ogród, który był bardzo w stylu
Seelie, mój panie. Co więcej, nikt z nas nie mógł przejść przez wrota. Odrzucały nas do tyłu,
chroniły was przed każdym, kto chciał podejść bliżej.
- Co się stało, kiedy spaliśmy, Henry? – zapytał Sholto. Podszedł do mężczyzny
chwytając go za ramiona.
- Mój Królu, Seelie zgromadzili się na zewnątrz naszego kopca. Chcieli rozmawiać, a my
nie mieliśmy króla, żeby z nimi pomówił. Znasz zasady, bez władcy przestaniemy być
slaughami, przestaniemy być wolnymi istotami. Moglibyśmy być wchłonięci przez Dwór
Unseelie, ale zanim to się stanie, chcieliśmy na własną rękę, bez króla, pomówić z Seelie.
- Wybrali innego króla – powiedział Sholto.
- Tylko pełnomocnika władcy.
- Ale to podzieliło moc królestwa, a cokolwiek było częścią tej mocy, nie chciało,
żebyśmy my, ja, uciekli ścianie.
- Dlaczego Seelie są na zewnątrz? – zapytał Doyle.
Henry spojrzał na Sholto, który skinął głową.
- Mówią, że sluaghowie porwali Księżniczkę Meredith i przetrzymują ją wbrew jej woli.
- Nie jestem ich księżniczką. Dlaczego uważają, że powinni mnie ratować?
- Chcą i ciebie, i kielich. Mówią, że jedno i drugie zostało ukradzione – powiedział
Henry.
Aha, pomyślałam.
- Chcą mojej magii, nie mnie. Ale jakim prawem oblegają sluaghów?
- Prawem pokrewieństwa, twoja matka domaga się powrotu swojej słodkiej córki i
wnucząt, które w sobie nosi – Henry wyglądał nawet na jeszcze bardziej zakłopotanego.
- Jedno z dzieci, które z sobie noszę, jest Sholto. Prawa ojca przewyższają prawa babki.
- Seelie twierdzą, że dzieci należą do Króla Taranisa.
Sholto podszedł do drzwi.
- Poczekajcie tutaj. Muszę porozmawiać z moimi ludźmi, zanim stawimy czoło zarzutom
Seelie.
- Czy mogę zasugerować, żebyś włożył coś innego Sholto? – zawołałam.
Zawahał się, a potem skrzywił patrząc na mnie.
- Dlaczego?
- Wyglądasz w tym szlafroku na Seelie, a jedną z rzeczy, która wydaje się przerażać
twoich ludzi, jest pomysł, że ty i ja razem zmienimy ich z ciemnych i przerażających sluaghów
w jasne i beztroskie piękno.
Wyglądał, jakby chciał się kłócić, ale wrócił do garderoby. Naciągnął czarne spodnie i
buty, ale nie kłopotał się z koszulą. A z powietrzem owiewających przód jego ciała, macki
powróciły do życia.
- Przypomnę im, że po części jestem nocnym myśliwcem, a nie tylko sidhe.
- Czy moja obecność przy twoim boku, pomoże ci, czy zaszkodzi? – zapytałam.
- Wydaje mi się, że zaszkodzi. Muszę porozmawiać ze swoimi ludźmi, a potem wrócę do
was. Taranis musiał oszaleć, że nas oblega.
- Dlaczego Dwór Unseelie nie wsparł sluaghów? – zapytał Doyle.
– Dowiem się – odpowiedział Sholto i położył rękę na drzwiach, kiedy Mistral zawołał.
- Gratuluję ci Królu Sholto, że stałeś się królem dla królowej Meredith – jego głos był
prawie neutralny, kiedy to mówił, prawie.
- Tobie również gratuluję, Panie Burz, chociaż jest tu tak wielu królów. Nie jestem
pewien, jakie królestwo będziesz dzierżył – mówiąc to Sholto odszedł, z Henrym przy boku.
- Co miał na myśli składając mi gratulacje? – zapytał Mistral. – Wiem, że księżniczka
nosi dziecko Sholto i twoje, Doyle. Słyszałem to z rozmów w łóżku, kiedy się obudziłem.
- Mistral, czy królowa nie powiedziała ci? – zapytałam.
- Powiedziano mi, że w końcu spodziewasz się dziecka z którymś z pozostałych. Przez
ból nie docierały do mnie informacje – nie patrzył na mnie, kiedy to mówił. – Była tak zła,
kiedy wyjechałaś, Księżniczko. Twój zielony rycerz zniszczył salę tortur, więc zabrała mnie, jak
wydawało mi się, do swojego pokoju i przykuła łańcuchami do ściany. Byłam wydany na jej
miłosierdzie, odkąd wyjechałaś.
Dotknęłam jego ramienia, ale cofnął się.
- Bałam się, że skrzywdzi cię za to, że byłeś ze mną – powiedziałam. - Tak mi przykro.
- Wiedziałem, że to będzie cena, jaką będę musiał zapłacić – prawie spojrzał na mnie, ale
w końcu jego długie włosy opadły pomiędzy nami jak zasłona, za którą mógł się ukryć. –
Byłem gotów zapłacić, ponieważ miałem nadzieję… - potrząsnął głową. – Miałem nadzieję
zbyt długo – odwrócił się do Doyle’a i wyciągnął rękę. – Zazdroszczę ci, Kapitanie.
Doyle podszedł chwycić jego rękę, ciemne na jasnym, ściskając ich przedramiona razem.
- Nie mogę uwierzyć, że królowa nie powiedziała prawdy swojemu dworowi.
- Tej nocy byłem uwolniony z łańcuchów, więc cokolwiek powiedziała dworowi, ja tego
nie wiedziałem. Byłem zbyt daleki od jej łask, żeby powiedziano mi cokolwiek. Zostałem
uwolniony i zwabiony na śmierć przez jednego z naszych. Onilwyna trzeba zabić, mój kapitanie.
- Zdradził cię?
- Wprowadził mnie w zasadzkę łuczników Seelie, uzbrojonych w strzały z hartowanej
stali.
- Słyszę to po raz pierwszy. Będzie ukarany.
- Już został ukarany – powiedziałam.
Obaj spojrzeli na mnie.
- Co masz na myśli, Meredith? – zapytał Doyle.
- Onilwyn nie żyje.
- Z czyjej ręki zginął? – zapytał Mistral.
- Z mojej.
- Co? – dopytywał się Mistral.
Doyle dotknął mojego ramienia i wpatrywał się w moją twarz.
- Co się
stało, kiedy byłem w ludzkim szpitalu?
Opowiedziałam im najbardziej skróconą wersję, jaką tylko się dało. Mieli dużo pytań o
dziką sforę, a Doyle trzymał mnie, kiedy potwierdziłam, że Babcia nie żyje.
- To, że Seelie przybyli tutaj do bram, jest po części moją winą. Wysłałam Seelie sidhe,
którzy zostali zmuszeni do dołączenia do sfory z powrotem do Taranisa z wiadomością, że
zabiłam własną ręką Onilwyna i że kielich powrócił sam do mojej ręki.
- Pokazałaś im kielich, kiedy królowa jeszcze o nim nie wiedziała? – zapytał Mistral.
- Żeby ocalić twoje życie.
- Wykorzystałaś kielich, żeby mnie ocalić? – pytał Mistral.
- Tak.
- Nie powinnaś marnować magii na mnie. Musiałaś ocalić Doyle’a i Sholto, ale ja nie
byłem wart takiego ryzyka.
Doyle spojrzał na mnie.
- On nie wie – powiedziałam.
- Nie wydaje mi się, żeby wiedział.
Mistral spoglądał to na jedno z nas, to na drugie.
- Czego nie wiem?
- Nie wspomniałam imienia Clothry bez powodu, Mistral. Tak jak ona miała jednego
syna z trzema ojcami, tak ja będę miała dwoje dzieci, z których każde ma trzech ojców.
- Tak wielu królów, co zrobisz z nimi wszystkimi, Księżniczko?
- Mistral, Mistral. Nazywaj mnie Meredith. Jeżeli noszę twoje dziecko, przynajmniej
powinniśmy mówić sobie po imieniu.
Mistral wpatrywał się we mnie przez chwilę, potem potrząsnął głową. Odwrócił się do
Doyle’a.
- Mówi zagadkami. Gdybym był jednym z ojców, królowa uwolniłaby mnie i wysłała na
Wschodnie Ziemie.
- Dowiedzieliśmy się na chwilę wcześniej, zanim król porwał Meredith. Więc nie było
czasu, żebyś dotarł do nas na Wschodnie Ziemie, ponieważ byliśmy w faerie i w St. Louis.
- Czy ona nie wiedziała, że jestem jednym z ojców? – zapytał Mistral.
- Osobiście poinformowałem ją, że Meredith oczekuje dziecka i kim są ojcowie –
odrzekł Doyle.
- Rozkuła mnie, ale nic mi nie powiedziała – odwrócił się do mnie, jego oczy były pełne
różnych kolorów, jakby cienkie skrawki nieba czy chmur w różnych kolorach, kłębiły się w
nich. Wydawało się, że nie wie co myśleć, czy czuć, a jego niepewność była widoczna w oczach.
Podeszłam do niego, dotknęłam jego ramienia i spojrzałam w te niepewne oczy.
- Będziesz ojcem, Mistral.
- Ale byłem z tobą tylko dwukrotnie.
Uśmiechnęłam się.
- Wiesz, jak mówią, wystarczy raz.
Uśmiechnął się więc, nadal niepewny. Spojrzał na Doyle’a.
- To prawda?
- Tak. Byłem tam, kiedy wizja przemówiła wyraźnie nie tylko do Meredith. Obaj
będziemy ojcami – Doyle błysnął tym białym uśmiechem na swojej ciemnej twarzy.
Twarz Mistrala zajaśniała. Jego oczy nagle wypełniły się błękitem czystego, letniego
nieba. Dotknął mojej twarzy bardzo delikatnie, jakby bał się, że mogę się potłuc.
- W ciąży z moim dzieckiem?
- Tak. – powiedziałam.
Obserwowałam, jak chmury wślizgują się w jego oczy, jak odbicie. Jego oczy były pełne
kolorów deszczowego nieba. Z tego nieba zaczął padać deszcz na jego mocne, blade policzki.
Patrzyłam, jak płacze. Ze wszystkich możliwych reakcji, nie tego spodziewałam się po Panu
Burz. Zawsze był tak gwałtowny w sypialni i w walce, a teraz ze wszystkich ojców był jedynym,
który zapłakał, kiedy się dowiedział. Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że rozumiem
mężczyzn, znów się mylę.
Doszedł mnie jego głos, łamiący się trochę na końcu.
- Dlaczego ona mi nie powiedziała? Dlaczego raniła mnie, skoro zrobiłem to, o czym
mówiła, że pragnie tego najbardziej na świecie? Posiadanie następcy tronu z jej własnej linii
krwi, żeby usiadł na jej tronie było jej życzeniem, a ona torturowała mnie za to. Dlaczego?
Wiedziałam, kim była „ona”. Zauważyłam, że wielu strażników mówiło o Królowej
Andais „ona”. Była ich królową i absolutnym władcą ich losów. Jedyną kobietą, którą mieli
nadzieję dotknąć przez tak długi czas.
Powiedziałam jedyną prawdę, jaką mogłam.
- Nie wiem.
Doyle podszedł i uścisnął drugiego mężczyznę za ramiona.
- Logika nie rządzi królową od wielu lat.
To był bardzo uprzejmy sposób, żeby powiedzieć, że Andais była szalona. Była, ale
powiedzenie tego na głos nie zawsze było mądre.
Dotknęłam drugiego ramienia Mistrala. Szarpnął się, jakby dotyk mógł zranić.
- Jeżeli dowie się, że faerie połączyło ciebie i Sholto, wykorzysta to jako wymówkę, żeby
zabrać pozostałych z nas z powrotem do swojej straży.
- Nie może zabrać ojców moich dzieci – powiedziałam, ale brzmiałam bardziej pewnie,
niż się czułam.
Mistral wypowiedział na głos mój strach.
- Ona jest królową, może zrobić jak chce.
- Przysięgła, że da mi wszystkich, którzy wejdą do mojego łóżka. Będzie
krzywoprzysięzcą. Dzika sfora jest znów prawdziwa i krzywoprzysięzcy, nawet królewskiej krwi,
znów mogą być ścigani.
Mistral chwycił moje ramię na tyle mocno, że to natychmiast zabolało.
- Nie groź jej, Meredith. Na miłość samej Bogini, nie dawaj jej powodu, żeby widziała
cię jako zagrożenie.
- Ranisz mnie, Mistral – powiedziałam cicho.
Rozluźnił uścisk, ale mnie nie puścił.
- Nie myśl, że to, że nosisz w sobie wnuczęta jej brata, zapewni ci przed nią
bezpieczeństwo.
- Nie jestem bezpieczna wewnątrz faerie. Wiem o tym. To dlatego musimy wyjechać do
Los Angeles tak szybko, jak to tylko jest możliwe. Musimy uciekać z faerie. Ta magia, która
pozwala nam robić wielkie rzeczy, może być także wykorzystana jako broń przeciwko nam –
odwróciłam się do Doyle’a i położyłam moją drugą rękę na jego ramieniu. – Bogini ostrzegła
mnie, że sidhe nie podążają drogą, którą chciała. Jest tu za wiele wrogów. Musimy wracać do
miasta i otoczyć się metalem i technologią. To ograniczy moce innych.
- Ograniczy też nasze – powiedział Mistral.
- Tak, ale bez magii faerie ufam moim strażnikom, że zapewnią mi bezpieczeństwo
bronią i ostrzem.
- Faerie przybyło do nas, do Los Angeles, Merry – powiedział Doyle.
Skinęłam głową.
- Tak, ale im bliżej kopców faerie jesteśmy, tym więcej naszych wrogów zgromadzi się
wokół nas. Nie jestem pewna, czy Seelie są moimi wrogami, ale z całą pewnością nie są moimi
przyjaciółmi. Usiłują kontrolować mnie i magię, którą reprezentuję.
- Więc musimy wracać do Los Angeles – stwierdził Doyle.
- Sholto nie zostawi swoich ludzi obleganych przez Seelie – powiedział Mistral.
- My również nie – odrzekłam.
- Co chcesz zrobić, Meredith? – zapytał Doyle.
Potrząsnęłam głową.
- Nie jestem pewna, ale wiem, że muszę zapewnić ich, że sluaghowie mnie nie porwali.
Muszę zapewnić ich, że nie mogą zabrać mi kielicha.
- Pytali o ciebie i o kielich – wtrącił Mistral. – Wydaje mi się, że rozumieją, że to do
twojej ręki przychodzi.
- To prawda – powiedziałam i pomyślałam. – Co powinnam zrobić? – Bogini, jak
miałam sobie z tym poradzić? Potem przyszedł mi do głowy pomysł, bardzo ludzki pomysł. –
Tutaj, w kopcu sluaghów jest pokój podobny jak w kopcu Unseelie. Są tam telefony i komputer,
biuro.
- Skąd to wiesz? – zapytał Mistral.
- Mój ojciec rozmawiał stąd raz
przez telefon, kiedy byłam tu z nim.
- Dlaczego nie użył telefonu w kopcu Unseelie? – zapytał Mistral.
Spojrzałam na Doyle’a.
- Nie ufał Unseelie – odezwał się Doyle.
- Nie w tamtej chwili. To było tylko tygodnie wcześniej, zanim zginął.
- O czym była ta rozmowa? – dopytywał się Mistral.
- Odesłał mnie z Sholto, żebym zobaczyła inną część kopca.
- Myślałem, że bałaś się Króla sluaghów – powiedział Doyle.
- Tak było, ale mój ojciec kazał mi iść i przypomniał, że sluaghowie nigdy mnie nie
zranili. Kopce sluaghów i goblinów były jedynymi kopcami w faerie, gdzie nigdy nie zostałam
pobita, nigdy się nade mną nie znęcano. Miał rację. Teraz sluaghowie obawiają się, że będąc
królową Sholto zniszczę ich jako naród, ale wtedy byłam tylko córką Essusa, a oni lubili mojego
ojca.
- Wszyscy go lubili – dodał Mistral.
- Nie wszyscy – zaprzeczył Doyle.
- Kto go nie lubił? – zapytał Mistral.
- Ten, kto go zabił. To musiał być inny wojownik sidhe. Nikt inny nie mógłby stanąć
przeciwko Księciu Essusowi – to był pierwszy raz, kiedy słyszałam jak Doyle powiedział na
głos to, co zawsze wiedziałam. Że gdzieś wśród twarzy otaczających mnie na dworze był
morderca mojego ojca.
Doyle odwrócił się do mnie.
- Do kogo chcesz zadzwonić?
- Zadzwonię po pomoc. Powiem prawdę, że Seelie próbują zabrać mnie z powrotem w
ręce króla. Że nie wierzą w jego winę i potrzebuję pomocy.
- Nie mogą pokonać Seelie – stwierdził Doyle.
- Nie, ale Seelie nie mogą wystąpić przeciwko ludzkim władzom. Jeżeli to uczynią, utracą
prawo do przebywania na amerykańskiej ziemi. Zostaną wygnani z ostatniego kraju, który
zgodził się ich przyjąć.
Dwaj mężczyźni spojrzeli na mnie.
- Sprytne – powiedział Mistral.
- To postawi Seelie w sytuacji, w której nie mogą wygrać – dodał Doyle. – Jeżeli zawiodą
swojego króla, może ich zabić.
- Mają możliwości, żeby obalić go jako króla, Doyle. Jeżeli nie mają woli żeby to zrobić,
sami wybierają sobie los.
- Ostre słowa – powiedział cicho.
- Myślałam, że kiedy zajdę w ciążę, stanę się łagodniejsza, ale kiedy stałam sama na
śniegu i zorientowałam się, że Onilwyn chce mnie zabić wiedząc, że oczekuję dziecka –
potrząsnęłam głową, starając się znaleźć odpowiednie słowa - wypełniła mnie jakaś
przerażająca stanowczość. Lub może to śmierć Babuni umierającej w moich rękach w końcu
sprawiła, że sobie
to uprzytomniłam.
- Co sobie uprzytomniłaś, Meredith?
- Że już więcej nie mogę pozwolić sobie na bycie słabą, ani nawet miłą. Czas na te
rzeczy musi minąć, Doyle. Ocalę faerie, jeżeli będę mogła, ale będę chronić moje dzieci i
mężczyzn których kocham ponad wszystkim innym.
- Nawet ponad wzięciem tronu? – zapytał Doyle.
Skinęłam głową.
- Widziałam domy arystokratyczne, kiedy królowa była przy mnie, Doyle. Mamy mniej
niż połowę domów popierających mnie. Myślałam, że Andais jest na tyle silna, że może
umieścić na tronie jakiegokolwiek następcę nie zważając na arystokratów, ale oni konspirują z
arystokratami na Dworze Seelie, a to oznacza, że utraciła wiele władzy nad nimi. Nie ma
sposobu, żebym była bezpieczna na tronie, chyba, że znajdziemy więcej tutaj
sprzymierzeńców.
- Oddasz koronę? - zapytał ostrożnie Doyle.
- Nie. Ale mówię, że nie mogę jej przyjąć, dopóki moje bezpieczeństwo i
bezpieczeństwo moich królów i moich dzieci nie będzie zagwarantowane. Nie utracę w
zamachu następnej osoby i nie zginę z ich rąk, jak zginął mój ojciec – położyłam ręce na
brzuchu. Nadal tak samo
płaskim, ale widziałam malutkie postacie na ultrasonografie. Nie
utracę ich. – Pojedziemy na Wschodnie Ziemie i zostaniemy tam, aż narodzą się dzieci, lub aż
upewnimy się, że jesteśmy bezpieczni.
- Nigdy nie będziemy bezpieczni, Meredith – powiedział Doyle.
- Niech więc tak będzie – odrzekłam.
- Uważaj na to, co mówisz – powiedział Mistral.
- Mówię prawdę, Mistral. Jest tu za wiele spisków, wrogów, czy po prostu ludzi, którzy
chcą mnie
wykorzystać. Moja własna kuzynka użyła naszej babci jako broni, wysyłając ją na
pewną śmierć. Tak wiele sidhe nie dba wcale o pomniejsze istoty magiczne, a to jest również
złe. Jeżeli mam być tutaj królową, muszę być królową wszystkich, nie tylko sidhe.
- Merry… - zaczął Doyle.
- Nie, Doyle. Pomniejsze istoty magiczne nie próbowały zabić mnie i moich ludzi.
Dlaczego miałabym być lojalna względem tych, którzy starali się mnie zranić?
- Ponieważ jesteś po części sidhe.
- Jestem również po części człowiekiem i skrzatem. Potrzebujemy przewodnika do
pokoju z telefonem. Minęło wiele czasu, od kiedy tu byłam. Wezwiemy policję, a oni przybędą i
wyciągną nas stąd. Polecimy samolotem do Los Angeles, a w samolocie będzie wystarczająco
metalu i technologii, żeby nas ochroniła.
- Lot nie jest czymś łatwym dla mnie, Meredith – powiedział Doyle.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Wiem, że tak wiele metalu jest problemem dla większości z was, ale to dla nas
najbezpieczniejszy sposób na podróżowanie. I do tego zagwarantuje, że ludzkie media będą na
nas czekały na końcu podróży. Musimy wykorzystać media, ponieważ to jest wojna, Doyle. Nie
wojna na broń, ale opinię publiczną. Faerie rośnie mocniejsze dzięki wierze śmiertelników, więc
damy im siebie, żeby wierzyli.
- Cały czas to planowałaś? – zapytał.
- Nie, nie, ale to jest czas, żeby nabrać siły. Wyrosłam między ludźmi, Doyle. Teraz
zorientowałam się, że mój ojciec zabrał mnie z faerie jako dziecko z tego samego powodu, z
jakiego robię to teraz ja, ponieważ to jest bezpieczniejsze.
- Skazujesz nas wszystkich na wygnanie z faerie, włączając w to dzieci.
Podeszłam do niego, objęłam go ramionami, więc staliśmy przytuleni do siebie.
- Tylko utrata ciebie byłaby dla mnie wygnaniem.
Poszukał mojej twarzy.
- Meredith, nie oddawaj dla mnie tronu.
- Przyznaję, że fakt, że próbują cię zabić, jest jednym z największych powodów mojej
decyzji, ale to nie tylko o to chodzi, Doyle. Magia dookoła mnie narasta dziksza i nie mogę jej
kontrolować. Już dłużej nie wiem, co powróciło i jak bardzo. Są rzeczy, które usunęliśmy z
faerie dawno temu, nie na żądanie ludzi, ale nasze własne. Co będzie, jeżeli sprowadzę coś, co
naprawdę może zniszczyć nas wszystkich, ludzi i istoty magiczne? Jestem zbyt niebezpieczna,
żeby być tak blisko kopców faerie.
- Faerie przybyło do Los Angeles, Merry, czy zapomniałaś?
- Ten nowy kawałek faerie kosztował nas utratę Mroza, więc nie, nie zapomniałam.
Gdybym nie była w nowej części faerie, Taranis nie mógłby mnie porwać. Postawimy
strażników przy drzwiach i pozostanę w świecie ludzi, aż Bogini i Bóg powiedzą mi coś innego.
- Jaki sen zesłała ci Bogini, że stałaś się aż tak stanowcza? – zapytał.
- To sen i to, że Seelie są na zewnątrz domu sluaghów. Sprowadzam niebezpieczeństwo
na wszystkich, którzy udzielili mi schronienia wewnątrz faerie. Czas wracać do domu.
- To faerie jest domem – odrzekł.
Potrząsnęłam głową.
- Widziałam Los Angeles jako karę, ale już dłużej tak nie jest. Przyjmę je jak uciekinier i
sprawię, że stanie się naszym domem.
- Nigdy wcześniej nie byłem w mieście – odezwał się Mistral. – Nie jestem pewien, czy
tam
przeżyję.
Wyciągnęłam rękę do drugiego mężczyzny.
- Będziesz przy mnie, Mistral. Będziesz patrzył jak moje ciało powiększa się i będziesz
trzymał swoje dziecko na rękach. Co jeszcze może bardziej być domem niż to?
Podszedł do mnie, do nas i objęli mnie swoimi mocnymi ramionami. Ukryłam twarz w
zapachu piersi Doyle’a i schowałam się przy jego ciele. Moje postanowienia byłyby mocniejsze,
gdyby drugimi ramionami, jakie mnie trzymały, były ramiona Mroza. Wracając do ludzkiego
świata odcinałam się od faerie. Odcinałam się od ostatniego jego
kawałka. Biały jeleń był istotą
magiczną i nie przybędzie do miasta wypełnionego metalem. Odepchnęłam te myśli. Ten
wybór był właściwy. Czułam to, jak mocne „tak” w moim umyśle. Teraz był czas, żeby
skorzystać z drugiej części mojego dziedzictwa. Teraz był czas, żeby pojechać do Los Angeles i
uczynić go swoim domem.