background image

Laura MacDonald

Potęga miłości

background image

Rozdział 1

– Boże, nie pozwól, żeby coś mu się stało!
Alison Kennedy stała na górnym pokładzie promu, spoglądając na majaczący w 

oddali   znajomy   zarys   wyspy   Wighta,   –   Powinnaś   pojechać   tam   od   razu   – 
przekonywała ją doktor Diana Richards, która była starszym partnerem Alison.

Właśnie pod jej opieką Alison ukończyła niedawno kurs na lekarza domowego.
Alison nie wierzyła, żeby jej ojcu mogło przytrafić się coś złego. Był takim 

silnym, zdrowym mężczyzną. Odkąd pamięta, nigdy na nic nie chorował. Przez 
całe   życie   nie   opuścił   ani   jednego   dnia   pracy,   a   jego   pacjenci   po   prostu   go 
uwielbiali.

– Zawał serca – powiedział jej przez telefon Grant Ashton, wspólnik ojca. – 

Sądzę, że powinnaś natychmiast przyjechać.

Kiedy pomyślała o Grancie, jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na metalowej 

poręczy. Przez długi czas odwiedzała ojca tylko wtedy, kiedy wiedziała, że Grant 
jeździ na nartach w Austrii lub pływa pod żaglami we Francji. Tym razem jednak 
nie mogła uniknąć spotkania z nim.

Kilka chwil później, kiedy prom zawinął do portu w Yarmouth, dostrzegła na 

nabrzeżu jego wysoką sylwetkę, opartą nonszalancko o samochód. Mimo tak dużej 
odległości zauważyła, że na jej widok nawet się nie uśmiechnął, nie mówiąc już o 
uniesieniu ręki w powitalnym geście.

Kiedy opuszczała budynek portu, czekał na nią przed wejściem. Ciemne włosy 

jak zwykle opadały mu na czoło, a zielone oczy były lekko przymrużone, jakby 
chciał się osłonić przed ostrym słońcem. Był ubrany w szarą marynarkę i podobne 
w odcieniu spodnie, z czego wywnioskowała, że ma tego dnia dyżur.

Przez moment spoglądali na siebie bez słowa. Grant nadal był bardzo poważny, 

lecz tym razem Alison dostrzegła w jego spojrzeniu odrobinę ciepła.

– Jak on się czuje? – spytała w końcu.
– Walczy.
– Gdzie leży?
– W szpitalu. Zabiorę cię tam.
Bez słowa pozwoliła, żeby wziął jej bagaże i podążyła za nim do samochodu. 

Grant   odemknął   bagażnik   swojego   BMW,   schował   w   nim   walizki   Alison   i 
otworzył jej drzwi obok kierowcy.

Przez całą drogę prawie się do siebie nie odzywali. Jednak kiedy zajechali na 

background image

szpitalny   parking,   poczuła   na   ramieniu   rękę   Granta.   Zastygła   na   moment,   nie 
znajdując w sobie siły, żeby się poruszyć ani nawet żeby na niego spojrzeć.

– Alison, przygotuj się na najgorsze.
Przez   kilka   chwil   siedziała   nieruchomo,   a   potem   nagle   otworzyła   drzwi 

samochodu i nie oglądając się za siebie, pobiegła przez park otaczający szpital.

Ojciec leżał na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej. Ten nieprzytomny, 

podłączony   do   monitora   mężczyzna   w   niczym   nie   przypominał   ukochanego 
człowieka, którego do tej pory znała.

Całe popołudnie i większość nocy przesiedziała przy nim, trzymając go za rękę 

i   mając   nadzieję,   że   Miles   Kennedy   zdaje   sobie   sprawę   z   obecności   córki.   Z 
rozpaczą wpatrywała się w jego pozbawioną wyrazu twarz.

Umarł   kilka   minut   po   drugiej.   Oszołomiona   Alison   pozwoliła   pielęgniarce 

zaprowadzić się do pokoju, w którym czekał Grant.

Bez słowa przytulił ją mocno. Alison, na przekór rozpaczy, która ją ogarnęła, 

odnalazła w tym uścisku jakieś pocieszenie.

Grant odwiózł ją do domu w Woodbridge, które leżało niedaleko Yarmouth. 

Fairacre – dom, gdzie się wychowała. Obecnie na jego drzwiach wisiała mosiężna 
tabliczka, z której wynikało, że Miles Kennedy i Grant Ashton są wspólnikami.

Pomimo późnej pory czekała na nich Hilda Lloyd. Hilda prowadziła dom dla 

obu lekarzy. Mieszkała z rodziną Kennedych od wielu lat i Alison kochała ją jak 
matkę.   Teraz   wystarczyło   jej   tylko   jedno   spojrzenie   na   tych   dwoje,   żeby 
zrozumieć, co się stało.

– Och, Alison... – zdołała z siebie wydusić i przytuliła ją do piersi jak małą 

dziewczynkę, którą trzeba pocieszyć.

Dni, które nadeszły, Alison przeżyła jak w transie. Robiła wszystko, czego od 

niej wymagano, jednak jej uczucia i zmysły były przytępione. Hilda prowadziła 
dom,   Grant   zaś   zajmował   się   pacjentami.   Przy   pomocy   kolegi   z   sąsiedztwa 
przyjmował zarówno tych, których leczył do tej pory sam, jak i pacjentów doktora 
Milesa Kennedy'ego.

Alison spała w swoim dawnym pokoju, który znajdował się w tylnej części 

domu.   Z   jego   okien   miała   piękny   widok   na   rozciągające   się   za   miastem   pola. 
Kochała   to   miejsce   i   cieszyła   się,   że   jest   teraz   właśnie   tutaj,   jednak   nawet   ta 
pociecha nie była wystarczająca, by ulżyć jej cierpieniu. Po śmierci ojca czuła w 
piersiach wprost fizyczny ból, który choć częściowo mogły ukoić jedynie łzy. Nie 
potrafiła jednak płakać.

background image

W przeddzień pogrzebu wyszła z domu na długi, samotny spacer. Do ujścia 

rzeki dotarła drogą, którą tylekroć w dzieciństwie chodziła z ojcem.

Po powrocie weszła do dornu tylnymi drzwiami. Cicho przeszła do zalanego 

słońcem   salonu.   Drzwi   do   kuchni   były   otwarte.   Hilda,   która   właśnie   kroiła 
warzywa na wieczorny posiłek, podniosła głowę.

– Witaj, kochanie. Zastanawiałam się właśnie, dokąd się wybrałaś.
– Chciałam się po prostu przejść – powiedziała Alison z westchnieniem. Wzięła 

z półki biało-niebieski kubek i nalała sobie kawy z ekspresu. – Widziałaś gdzieś 
doktora Ashtona?

Usiadła na stołku i ujęła kubek w obie ręce, rozkoszując się promieniującym z 

niego ciepłem.

Hilda przerwała krojenie i podniosła głowę.
– Nie widziałam go od czasu lunchu. Dlaczego pytasz?
Alison wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że może pojechał do szpitala. Zastanawiam się, czy zna wyniki 

sekcji zwłok.

Hilda spuściła wzrok.
– To wszystko stało się tak nagle. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze rano 

przyjmował w gabinecie pacjentów, podczas gdy wieczorem... Cóż, wieźli go już 
do szpitala.

– Wiem, Hildo... Wiem.
Hilda otarła oczy wierzchem dłoni.
–   Doktor   Ashton   był   wspaniały.   Naprawdę   nie   wiem,   jak   dał   sobie   z   tym 

wszystkim   radę.   –   Pociągnęła   nosem.   –   Będzie   musiał   rozejrzeć   się   za   jakąś 
pomocą. Dłużej tak nie może być.

– Pewnie po pogrzebie rozejrzy się również za jakimś mieszkaniem.
– Hilda przez moment milczała, a potem podniosła wzrok na Alison.
– A co z tobą, kochanie? – spytała w końcu.
– Ze mną?
– Jak sobie dajesz radę? Ostatnimi czasy niezbyt często się widywałyśmy.
Alison wzruszyła lekko ramionami i zajrzała do pustego kubka.
– Miałam dużo pracy.
– Byłaś zadowolona ze swojej praktyki?
– O, tak, nawet bardzo. Praca w szpitalu jest bardzo zajmująca, ale i tak zawsze 

chciałam pracować jako lekarz domowy.

Hilda przytaknęła, a potem odezwała się z wahaniem.

background image

– Co masz zamiar zrobić po zakończeniu stażu? Chcesz wyjechać z Suffolk?
– Chyba nie od razu. Być może zostanę tam nawet na dłużej. Jeden z lekarzy 

odchodzi   na   emeryturę   i   powiedziano   mi,   że   chętnie   widzieliby   mnie   na   jego 
miejscu.

– Na pewno byś tego chciała? Wzruszyła ramionami i odstawiła kubek.
– Dlaczego nie? Całkiem mi tam dobrze.
Widząc uważne spojrzenie Hildy, podniosła się od stołu.
– Zobaczę, czy wrócił już doktor Ashton.
Nagle poczuła, że musi znaleźć się sama. Nie miała jeszcze ochoty rozmawiać z 

kimkolwiek o tym, co stanie się teraz z ich domem i całą resztą. Wiedziała, że 
wkrótce będzie musiała podjąć jakieś wiążące decyzje, ale teraz nie chciała tego 
robić. W tej chwili najważniejszy był pogrzeb, który miał  się odbyć nazajutrz. 
Jednak przede wszystkim musiała się dowiedzieć, na co umarł jej ojciec.

Przeszła   do   głównego   holu,   w   którym   już   zaczęli   zbierać   się   pacjenci. 

Sekretarka   pisała   coś   na   maszynie   w   swoim   pokoju,   a   Sue,   ich   rejestratorka, 
segregowała karty pacjentów.

– Sue, czy doktor Ashton już wrócił?
– Właśnie przed chwilą przyjechał.
– Jest u niego jakiś pacjent?
– Nie, jeszcze nie zaczął pracy.
– W takim razie pójdę zamienić z nim słowo.
– W poczekalni czeka na niego cała masa ludzi – powiedziała Sue z wyrzutem.
– Nie zajmę mu dużo czasu.
Przeszła  do  tej części   domu,  którą dobudowano,  kiedy  Grant Ashton  został 

wspólnikiem   ojca.   Poczekalnia   rzeczywiście   była   pełna   pacjentów.   Kiedy 
minąwszy   ich,  zapukała  do  drzwi  Grania,  spojrzeli  na  nią  z   zainteresowaniem. 
Alison   zastanawiała   się,   czy   powinna   zaoferować   Grantowi   pomoc.   Nie   była 
pewna, jak zostałaby przyjęta taka propozycja. Przypuszczała, że doktor Ashton nie 
byłby zadowolony z faktu, że mogłaby zajmować się jego pacjentami. Usłyszawszy 
zdecydowane „proszę", nacisnęła klamkę.

Kiedy Grant zobaczył, kto wchodzi do pokoju, uniósł brwi ze zdziwieniem. 

Przez chwilę dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co przypomniało jej minione lata i 
co spowodowało, że serce zabiło jej żywiej.

– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęła niezbyt pewnie – ale wydawało mi 

się, że byłeś w szpitalu.

Skinął głową i podniósł się zza biurka. Podszedł do niej i zamknął drzwi, które 

background image

oddzieliły ich od ciekawskich spojrzeń czekających w korytarzu ludzi.

– Przyszłam, żeby spytać, czego się dowiedziałeś.
– Nie rozumiem – odparł, wskazując ręką, by usiadła.
Nie przyjęła zaproszenia, tylko stojąc wpatrywała się w jego oczy. Niewiele się 

zmienił od dnia, w którym wtargnął w jej życie tylko po to, żeby je zniszczyć. Ale 
nie powinna teraz o tym myśleć.

– Chodzi mi o sekcję zwłok. Czy nie dlatego pojechałeś do szpitala?
Popatrzył na nią uważniej, a potem usiadł za biurkiem.
– Pojechałem do szpitala, żeby zobaczyć pacjenta, którego wczoraj operowano.
–   Nie   powiesz   mi,   że   będąc   tam   nie   spytałeś   o   jego   sekcję.   Obiecałeś   mi 

przecież, że zajmiesz się wszystkimi formalnościami, Grant.

–   Rzeczywiście,   obiecałem   –   odparł,   bawiąc   się   leżącym   na   biurku 

stetoskopem.

– Nie uważasz,  że ta sprawa wymaga  wyjaśnienia?  W końcu to była nagła 

śmierć.

– Nie, Alison – powiedział cicho.
– Co to znaczy „nie"? Chcesz powiedzieć, że nie zamierzasz się tym zajmować?
– Chcę powiedzieć, że ta śmierć nie była lak całkiem nagła, jak sądzisz.
Patrzyła na niego w osłupieniu i nagle poczuła gwałtowną potrzebę wyjścia na 

świeże powietrze. Usiadła.

– Co masz na myśli? – spytała szeptem.
– Twój ojciec chorował na chorobę niedokrwienną serca.
– Co? – Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
– W przeszłości miewał już napady bólowe...
– Ależ to zupełnie absurdalne. Wiedziałabym, gdyby na coś chorował.
Popatrzył na nią chłodno.
– Nie było cię tutaj, Alison.
Zaczerwieniła się pod wpływem tego spojrzenia.
– To fakt, ale i tak wiedziałabym, gdyby coś mu było...
Powiedziałby   mi...   Zresztą...   –  Przyszła   jej   do  głowy   nagła   myśl.   –  Gdyby 

chorował, musiałby przyjmować jakieś leki.

– I przyjmował je...
– Z tego co wiem, nie był niczyim pacjentem. Nigdy nie chorował i...
Nagle dotarło do niej to, co przed chwilą powiedział Grant.
– Jak to przyjmował leki?
– Najzwyczajniej w świecie. Zażywał tabletki już od kilku lat.

background image

– Ale kto je zapisywał? – Patrzyła na niego z najwyższym zdumieniem.
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie i do gabinetu zajrzała Sue.
– O co chodzi?
– Przyniosłam karty pacjentów.
– Dziękuję.
– Czy mogę już prosić pierwszego?
– Jeszcze chwilę. Zaraz będę gotów.
Kiedy zamknęły się drzwi, podniósł wzrok na Alison.
– Twój ojciec był moim pacjentem – oświadczył wprost.
– Twoim?! – wykrzyknęła, jakby to była ostatnia rzecz, jaką spodziewała się 

usłyszeć.

– Dlaczego tak cię to dziwi?
– Sama nie wiem... Pomyślałabym raczej o Robercie Framptonie. Tyle lat się 

przyjaźnili...

– Dużo prościej było mu leczyć się u mnie. W końcu zawsze byłem w zasięgu 

ręki.

Alison zdawała się nie słuchać jego słów.
– Skoro byłeś jego lekarzem, to wiedziałeś wszystko o jego chorobie, mam 

rację?

– Oczywiście.
– Więc dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała z bólem, którego nie potrafiła i 

nie chciała ukryć.

– On tak postanowił. To była jego decyzja.
Alison poczuła nagle, jak coś w niej pękło. Podniosła się i spojrzała gniewnie 

na Granta.

– Jak mogłeś mi nie powiedzieć?!
– Alison, oboje dobrze znamy reguły gry – odparł cicho.
– Mogłeś mi powiedzieć! – krzyknęła, nie zważając na jego słowa. – Musiałeś 

zdawać sobie sprawę, że chciałabym o tym wiedzieć, że chciałabym móc zdążyć 
się z nim pożegnać. Pozbawiłeś mnie tego!

– Twój ojciec nie życzył sobie, żeby ta świadomość zatruwała ci życie. Chciał, 

żebyś pracowała w spokoju.

– Ach, więc wszystko już w moim życiu ustawiliście, tak? Co jeszcze, waszym 

zdaniem, miało być dla mnie dobre?

Grant pokręcił głową, ale Alison nie dała mu dojść do słowa.
– Nie przyszło ci do głowy, że może chciałabym zobaczyć się z nim po raz 

background image

ostatni? Niech cię wszyscy diabli, Grant. Jak mogłeś mi to zrobić?

Milczał przez chwilę, dając jej czas na uspokojenie się.
– Był moim pacjentem, Alison, i musiałem uszanować jego wolę. Był także 

moim przyjacielem.

– A ja? Ja byłam jego córką! Czy moje uczucia się nie liczą?
Ze   łzami   w   oczach   wybiegła   z   pokoju,   nie   bacząc   na   osłupiałą   Sue   i 

zgromadzonych ludzi. W tej chwili myśl o tym, żeby mu pomóc była ostatnią, jaka 
pojawiłaby się w jej skołatanej głowie.

Późno w nocy, kiedy  leżała już w łóżku,  zdołała się trochę uspokoić.  Jako 

lekarz musiała zgodzić się ze słusznością decyzji Granta, jednak nadal bolał ją fakt, 
że   wykluczono   ją   z   tego,   co   działo   się   w   domu.   Zarówno   Grant,   jak   i   Hilda 
podkreślali, że powinna częściej tu przyjeżdżać i w głębi duszy musiała przyznać 
im rację.

Starała   się   zasnąć,   ale   przeżycia   minionego   dnia   zupełnie   jej   na   to   nie 

pozwalały.   Wstała   z   łóżka   i   zbliżyła   się   do   okna.   Otworzyła   je   na   oścież, 
wdychając chłodny zapach nocy.

Bardzo   dobrze   wiedziała,   dlaczego   tak   rzadko   zjawiała   się   w   Fairacre.   Nie 

chciała spotykać się z Grantem. Każdy pobyt w domu wywoływał falę wspomnień. 
Nawet teraz, kiedy zamknęła oczy, widziała tamten dzień, w którym go poznała.

Był   początek   wakacji   i   właśnie   przyjechała   z   Londynu,   gdzie   studiowała. 

Leżała   w   ogrodzie,   rozkoszując   się   ciepłem   słonecznych   promieni   i   zapachem 
rosnących wokół kwiatów. Jego kroki stłumiła wysoka trawa. O jego obecności 
przekonała się dopiero, kiedy otworzyła oczy.

Zaskoczona, opuściła na czoło kapelusz i usiadła.
– Przepraszam, że panią wystraszyłem – odezwał się ciepłym głosem, a w jego 

zielonych oczach dostrzegła rozbawienie.

– Nic się nie stało. Chyba pan trochę zabłądził... Wejście dla pacjentów jest z 

tamtej strony. – Wskazała drzwi.

– Ale ja nie jestem pacjentem. Będę tu pracował.
– Pracował...?
Uniosła ze zdziwieniem brwi, a po chwili uprzytomniła sobie, o czym on mówi.
– A zatem jest pan zapewne nowym wspólnikiem taty!
– Na to wygląda.
Pochylił się i wyciągnął rękę w powitalnym geście.
Była zgubiona od chwili, w której poczuła na skórze dotyk jego palców. Gdyby 

background image

mogła wtedy przewidzieć, do czego ją to wszystko doprowadzi!

Na   wspomnienie   spacerów   przy   świetle   księżyca,   kąpieli   w   morzu,   chwil 

spędzonych   na   żaglówce,   smakujących   solą   pocałunków   i   gorących,   pełnych 
miłości nocy ścisnęło jej się serce.

– Nie chcę wracać – płakała mu w koszulę, kiedy spotkali się ostatniej nocy 

przed jej wyjazdem.

– Musisz – powiedział z przekonaniem, lecz w jego głosie usłyszała rozpacz. – 

Dobrze o tym wiesz. Zawsze chciałaś być lekarzem.

To była prawda, ale w tej chwili marzyła tylko o tym, żeby spędzać z nim każdą 

chwilę dnia i nocy.

– Będę przyjeżdżać tak często, jak się da... W każdy weekend... Zobaczysz, nic 

się nie zmieni...

I tak było. Mijały miesiące, a ona dzieliła czas między naukę, pisanie listów i 

podróże do domu. Gdyby on czuł to samo... Wielkie nieba, wtedy dałaby sobie rękę 
uciąć, że ją kocha. Jakże była naiwna... Jakże młoda i niedoświadczona... Tego 
dnia, w którym oznajmił jej, że nie miał zamiaru angażować się w ich związek tak 
bardzo, nie uwierzyła mu.

Był przepiękny letni wieczór i właśnie wracali do Fairacre z długiego spaceru. 

Już  od chwili  przyjazdu  do domu  czuła,  że  coś  jest  nie  tak.  Grant  był zimny, 
niedostępny, obcy. Jej niepewność rosła z każdą chwilą. Jednak to, co usłyszała, 
omal nie zwaliło jej z nóg.

– Jak to nie miałeś zamiaru angażować się w ten związek?
– Zwyczajnie – odparł niepewnie i odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść bólu, 

który dostrzegł w jej oczach.

– Dla mnie to jest najważniejsze na świecie, Grant. Sądziłam, że ty myślisz 

podobnie.

– Alison, musimy zachować się rozsądnie... Przykro mi.
– Czy masz kogoś innego?
– Nie. Po prostu nie jestem jeszcze gotowy na tak poważny związek. Myślę 

zresztą, że ty też.

– Jak śmiesz mówić mi, na co jestem, a na co nie jestem gotowa!
– Przykro mi. Mam nadzieję, że będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi!
Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Odwróciła się i pobiegła przez pola.
Zanim   wróciła   do   Londynu,   rozmawiali   jeszcze,   ale   nic   nie   było   w   stanie 

zmusić Granta do zmiany podjętej decyzji.

background image

Po powrocie zajęła się nauką, starając się ze wszystkich sił ułożyć sobie jakoś 

życie. Miała  wielu przyjaciół, kilka przelotnych miłostek,  ale  żadna z nich nie 
zdołała zatrzeć bolesnych wspomnień.

Nagle ogarnęła ją złość. Z trzaskiem zamknęła okno i wróciła do łóżka.
Po pogrzebie wyjedzie z Fairacre, ucieknie od wszystkiego, co tu przeżyła, a co 

do tej pory raniło jej serce.

Nastał kolejny pogodny dzień. Kwietniowe słońce, jakby na przekór śmierci i 

ciemnościom,   świeciło   nad   głowami   wszystkich   tych,   którzy   przyszli   pożegnać 
doktora Kennedyego. Miejscowy kościół był wypełniony po brzegi.

Alison   z   pewnym   wzruszeniem   odnotowała   fakt,   że   jej   ojciec   był   w 

Woodbridge tak bardzo szanowany. Ona sama patrzyła na wszystko jakby z oddali, 
nie   wierząc,   że   to   dzieje   się   naprawdę.   Z   Yorkshire   przyjechał   kuzyn   ojca   z 
dziećmi,   które   Alison   ledwo   pamiętała.   Przez   cały   dzień   główny   ciężar 
uroczystości spoczywał na barkach Granta, który wszystkim się zajmował.

Hilda przygotowała dla znajomych i rodziny poczęstunek, ale Alison, pomimo 

znajomego otoczenia, nie czuła się swobodnie wśród zaproszonych gości. Marzyła 
tylko o tym, żeby wszyscy sobie poszli i zostawili ją samą. Bolała ją głowa, była 
senna. Musiała jednak wytrwać do końca, przyjąć kondolencje i pożegnać się ze 
wszystkimi  gośćmi.  Kiedy większość  osób opuściła dom, z westchnieniem ulgi 
opadła na najbliższe krzesło.

– To był smutny dzień, Alison.
Podniosła wzrok i spojrzała na stojącego przed nią Godfreya Warnera, dobrego 

przyjaciela i współpracownika ojca.

– Tak, Godfrey. Masz rację.
Znała go od dziecka i dobrze wiedziała, co ma na myśli. Zawahał się, jakby 

chciał coś dodać, a potem odezwał się cicho, spoglądając przez ramię.

–   Zadzwonisz   jutro   do   adwokata?   Powinniśmy   zapoznać   się   z   testamentem 

ojca.

– Dobrze, zrobię to.
– Prosiłem też Granta Ashtona, żeby przyszedł.
Oboje   machinalnie   spojrzeli   w   kierunku   Granta,   pochłoniętego   rozmową   z 

lekarzem miejscowego szpitala. Jakby czując na sobie ich wzrok, podniósł oczy i 
spojrzał na Alison. W tym spojrzeniu było coś, co przyprawiło ją o drżenie.

Chrząknięcie   Godfreya   przywołało   ją   do   rzeczywistości.   Kiedy   po   chwili 

spojrzała w miejsce, gdzie przed chwilą stał Grant, jego już tam nie było.

background image

Po wyjściu wszystkich gości Alison z ulgą zdjęła kapelusz i wyjęła spinki z 

włosów. Rozrzuciła długie kosmyki na ramiona, spoglądając przelotnie w wiszące 
na   ścianie   lustro.   To,   co   w   nim   zobaczyła,   przeraziło   ją.   Była   blada,   miała 
podkrążone, czerwone z niewyspania oczy i błędny wzrok.

Podeszła do okna i zaczęła się wpatrywać w pogrążony w mroku ogród. Tak 

bardzo kochała to miejsce. Tu się wychowała, tu zawierała pierwsze przyjaźnie, tu 
marzyła i tu przeżyła pierwszą miłość...

Ze   złością   odwróciła   wzrok.   To   wszystko   to   już   przeszłość.   Nie   ma   nawet 

ukochanego ojca, który tyle dla niej znaczył. Nic już nie trzyma jej w Fairacre.

Nagle   usłyszała   jakiś   szmer.   Odwróciła   głowę.   W   drzwiach   stał   Grant   i 

opierając się o framugę, bacznie się jej przyglądał. Nie miała pojęcia, jak długo tak 
na nią patrzy. Czy widział, jak zdjęła kapelusz i rozpuściła włosy? Czy domyślił 
się, co przemykało jej przez głowę, gdy wyglądała przez okno? Ta myśl zirytowała 
ją.

– Chciałeś czegoś, Grant?
– Po prostu zastanawiałem się, czy dobrze się czujesz. Dzisiejszy dzień nie 

należał do najłatwiejszych.

Wzruszyła lekko ramionami.
– To prawda... Ale jakoś daję sobie radę.
– Masz ochotę się przejść?
Zawahała się. Wiedziała, że nie powinna się na to zgodzić.
Grant inaczej zrozumiał jej wahanie.
– Mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pracy.
– Dobrze. Ale pozwól, że się przebiorę. W tej czerni nie czuję się najlepiej.
– Ja też nie.
Uśmiechnął   się,   a   Alison   ścisnęło   się   serce.   Po   raz   pierwszy   od   przyjazdu 

ujrzała jego twarz rozluźnioną.

background image

Rozdział 2

Wiosenny   wieczór   był   raczej   chłodny.   Alison   założyła   gruby   sweter.   W 

milczeniu przecięli trawnik, który tłumił ich kroki. Wokół panowała kompletna 
cisza.

– Jestem ci winna przeprosiny – odezwała się w końcu Alison.
– Za co?
– Za wczorajszy dzień. Oskarżyłam cię, że ukrywałeś przede mną stan ojca. 

Przepraszam.

– Rozumiem, co czułaś. Ja na twoim miejscu zachowałbym się prawdopodobnie 

tak samo.

– Mimo to nie powinnam tego mówić.
Po chwili milczenia Grant spojrzał na nią i powiedział z wahaniem.
– Zastanawiam się, jakie masz plany.
– Plany? Co masz na myśli?
Wsunął ręce do kieszeni spodni i wyprostował ramiona.
– Co chcesz zrobić teraz, kiedy to wszystko jest już za tobą?
– Wrócę do Suffolk. Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować moją pracę.
– W roli wspólnika?
– Może nie od razu, ale za jakiś czas chyba tak.
Znów zapadła cisza, którą Grant przerwał dopiero po dłuższej chwili.
– Więc jesteś tam szczęśliwa?
Spojrzała na niego z ukosa, ale on patrzył przed siebie, żując zerwaną trawę.
– Jakoś ułożyłam sobie życie. Lubię to miasto i mam tam przyjaciół... Bardzo 

wielu przyjaciół...

– Ach, tak – mruknął.
Zatrzymali   się   w   miejscu,   w   którym   ścieżka   schodziła   do   koryta   rzeki.   W 

przeszłości, kiedy spacerowali w tych okolicach, kończyli randkę w kabinie łódki 
doktora Kennedyego.

Grant spojrzał na Alison bez słowa. Nie musiała nic mówić. On też pamiętał.
Potrząsnęła głową i zawróciła w stronę domu. To było zbyt niebezpieczne. Ich 

spotkania zawsze odbywały się w takie wieczory jak ten. Wprawdzie najczęściej 
zdarzało   się   to   latem,   ale   noce   były   równie   romantyczne   jak   ta   dzisiejsza,   a 
mężczyzna u jej boku ten sam.

W drodze powrotnej starała się nie myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby 

background image

doszli do łodzi. Grant cały czas patrzył przed siebie.

W poczekalni było już kilku pacjentów.
Hilda wyszła do holu i wręczyła Grantowi kartkę papieru.
– Dzwonili do pana w pilnej sprawie – przywitała go.
– To na obrzeżach Freshwater – odezwał się po przeczytaniu wiadomości. – 

Może mi to zająć sporo czasu. Gili jeszcze nie przyjechała. Hildo, czy mogłabyś 
powiedzieć pacjentom, że będę przyjmował później?

– Oczywiście, panie doktorze.
Grant spojrzał na Alison. Po raz pierwszy od swojego przyjazdu dziewczyna 

zauważyła, jak bardzo jest zmęczony. Odwrócił się i skierował do gabinetu.

– Poczekaj, Grant! – zawołała.
– O co chodzi?
– Może chciałbyś, żebym przyjęła twoich pacjentów?
– Ty? – Spojrzał na nią tak, że aż się zaczerwieniła.
– A dlaczego nie? Jestem przecież lekarzem.
– Wiem o tym...
– I to w pełni wykwalifikowanym.
– Nie wątpię w to...
– A zatem, o co chodzi? – Zmarszczyła brwi.
– Myśleliśmy z Hildą, że nigdy tego nie zaproponujesz.
Uśmiechnął   się   i   odszedł,   zanim   zdążyła   coś   powiedzieć.   Również   Hilda   z 

widocznym zadowoleniem na twarzy wycofała się do kuchni.

Po kilku chwilach Alison usłyszała warkot silnika odjeżdżającego samochodu 

Granta. Wolno ruszyła w stronę jego gabinetu.

Kiedy   przechodziła   obok   pokoju   ojca,   przystanęła   na   chwilę   i,   wiedziona 

nagłym impulsem, otworzyła drzwi. Jak dobrze znała to wnętrze. Wielkie dębowe 
biurko,   skórzana   kanapa   w   rogu,   biblioteczka   pełna   książek   i   różne   medyczne 
akcesoria  leżące  dokładnie  tam,  gdzie   ojciec  zostawił   je  ostatniego  dnia  pracy. 
Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

W powietrzu unosił się zapach, który tak bardzo przypominał jej ojca. Składał 

się na niego aromat cygar, mydła z olejkiem z drzewa sandałowego i ten subtelny 
zapach morza, który tak kochała.

Spojrzała na leżący na biurku notes. Był otwarty. Widok drobnego, równego 

pisma   ojca   sprawił,   że   poczuła   niepokojące   dławienie   w   gardle.   Cofnęła   się 
gwałtownie. Jej wzrok spoczął teraz na wiszącej na drzwiach granatowej kurtce, 
którą ojciec zwykł zakładać, kiedy żeglowali.

background image

Podeszła bliżej i ze zduszonym jękiem wtuliła w nią twarz. Pozwoliła, żeby tak 

długo tłumione łzy popłynęły swobodnie, wsiąkając w materiał kurtki.

Nie miała pojęcia, jak długo tak stała. Dopiero dochodzący zza drzwi gwar 

uzmysłowił jej, że czeka na nią praca. Szybko podeszła do umywalki, ochlapała 
twarz zimną wodą, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze poprawić makijaż. W tym 
momencie uchyliły się drzwi i do gabinetu zajrzała Gili.

– Och, to ty, Alison. Usłyszałam hałas i zastanawiałam się, kto to może być.
– To tylko ja. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Domyśliła się, że sekretarka musiała zauważyć jej czerwone od płaczu oczy.
– Zacznę przyjmować pacjentów doktora Ashtona. Jego wezwano do chorego.
– To miło z pani strony. Zaraz przyniosę karty.
Gili zatrzymała się z ręką na klamce.
– Chce pani powiedzieć, że będzie pani przyjmować tutaj?
– Nie, Gili. Przejdę do gabinetu doktora Ashtona.
Dziewczyna   przyjęła   tę   wiadomość   z   wyraźną   ulgą,   jakby   obawiała   się,   że 

będzie   musiała   wyjaśniać   pacjentom,   dlaczego   za   biurkiem   doktora   Milesa 
Kennedy'ego siedzi doktor Alison Kennedy.

Alison wzięła z rejestracji karty i przeszła do pokoju Ashtona.
Było   to   przestronne,   jasne   pomieszczenie,   rozświetlone   promieniami 

kwietniowego słońca. Na ścianach wisiały reprodukcje francuskich impresjonistów, 
a na korkowej tablicy znajdowało się sporo dziecięcych rysunków. Część biurka 
zajmował komputer, a pod nim stał pojemnik z kolorowymi zabawkami.

Zdziwiona   rozejrzała   się   dookoła.   Nie   spodziewała   się   po   Grancie   takiego 

wystroju gabinetu. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo mało wiedziała o nim jako o 
lekarzu i o jego pracy.

Usiadła i zaczęła przeglądać karty pacjentów. Po chwili Gili spytała ją przez 

interkom, czy jest gotowa przyjąć pierwszego chorego.

– Tak, Gili. Widzę tu nazwisko Setha Attrilla. Poproś go pierwszego.
Po chwili otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł starszy, ogorzały od wiatru 

mężczyzna.

– Niech mnie diabli, jeśli to nie panna Alison! – przywitał ją jowialnie. – Chyba 

mnie wzrok nie myli?

Alison uśmiechnęła się lekko. Seth Attrill przez wiele lat pracował w Fairacre 

jako ogrodnik, a teraz mieszkał z żoną w jednym z nowo wybudowanych bloków 
obok przystani.

– Witaj Seth – odezwała się i zaprosiła go gestem, by usiadł.

background image

– Paskudna sprawa z tym pani ojcem. To naprawdę okropne. Nikt z nas nie 

może w to uwierzyć. Nie dalej jak w zeszłą środę wiozłem go do mojej siostrzenicy 
i wtedy wydawał się całkiem zdrów...

–   Tak,   Seth.   Wszystkich   nas   to   zaskoczyło   –   odpowiedziała,   zdając   sobie 

sprawę, że to popołudnie nie będzie należało do najłatwiejszych w jej życiu.

– Wydawałoby się, że lekarz powinien wiedzieć, jeśli coś jest z nim nie tak. 

Jeszcze  dziś mówiłem  staremu  Jimowi  Stevensowi, że doktor Kennedy był tak 
zajęty dbaniem o innych, że nie miał czasu dla samego siebie.

Alison, słuchając Setha, przebiegła wzrokiem jego kartę i kiedy zapadła cisza, 

podniosła wzrok.

– Seth, powiedz mi teraz, co ci dolega.
– Co? – Popatrzył na nią z zakłopotaniem i podrapał się po głowie. – Ach, tak.
Nie wydawał się zbyt chętny do zdradzenia powodu swojej wizyty.
– Więc przejęła pani praktykę po ojcu, tak?
–   Tylko   na   dzisiejszy   dzień,   Seth.   Pomagam   doktorowi   Ashtonowi,   to 

wszystko.

– Miły z niego facet. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem...
– Seth! Moglibyśmy przejść do sedna sprawy? Mam jeszcze dużo pacjentów.
– Co? A, tak, tak. Ma pani rację. Chyba przyjdę, jak będzie doktor Ashton – 

wyjąkał z zakłopotaniem.

– Seth, uspokój się i powiedz mi wreszcie, co cię sprowadza.
– Jakoś nie mogę. Jest pani taka młoda... Znam panią od dziecka i teraz...
–   Seth   –   przerwała   mu   cicho.   –   Wiem,   że   pamiętasz   mnie   jako   małą 

dziewczynkę, ale nie zapominaj, że jestem wykwalifikowanym lekarzem i nic nie 
jest w stanie mnie zdziwić. Założę się, że znów zaczęła ci dokuczać przepuklina, 
mam rację?

Wpatrywał się w nią ze zdumieniem.
– Skąd pani to wie?
– Dobrze odrobiłam swoją pracę domową, to wszystko.
Wskazała ręką notatki, które dała jej Gili.
– Tu jest wszystko napisane. A teraz niech pan zdejmie spodnie i położy się na 

kozetce.

Seth schował się za parawan, a Alison z trudem powstrzymała się od uśmiechu.
Przyjmowała pacjentów bez żadnej przerwy, ale i tak szło to bardzo wolno. 

Wszyscy starzy mieszkańcy Woodbridge znali ją od dziecka i chcieli złożyć jej 
kondolencje. Właśnie zaczęła się zastanawiać, kiedy wreszcie wróci Grant, kiedy 

background image

drzwi otworzyły się i do gabinetu wsunęła się młoda, wysoka kobieta.

Serce Alison zamarto. Spojrzała na jej kartel dostrzegła, że nazwisko Masterton 

zostało przekreślone.

– Nie wiedziałam, że to ty, Cheryl. Zmieniłaś nazwisko.
–   Po   mężu   nazywam   się   Rossi.   –   Usiadła   po   przeciwnej   stronie   biurka   i 

założyła nogę na nogę.

– Co cię sprowadza?
Alison   znała   Cheryl   jeszcze   ze   szkoły   i   nawet   w   tam   –   tych   czasach   nie 

przepadała za nią.

– Skończyły mi się pigułki.
– Rozumiem. Widzę, że byłaś pacjentką mojego ojca, tak?
– Rzeczywiście, ale to przecież nie ma żadnego znaczenia.
–   Żadnego.   Pytam   dlatego,   bo   wiem,   że   ojciec   prowadził   klinikę   chorób 

kobiecych,   a   nie   widzę   w   twojej   karcie   wpisu   potwierdzającego   odbycie 
kontrolnych   badań,   –   Nie   wszyscy   mogą   przychodzić   po   południu   do   kliniki. 
Niektóre z nas w tych godzinach pracują. Przyszłam tylko po receptę.

– Gdzie pracujesz?
– U Kena Bridgesa na przystani.
– Rozumiem. Pozwól, że zmierzę ci ciśnienie krwi, – Ale po co? – spytała z 

bezbrzeżnym zdumieniem. – Chcę tylko, żebyś zapisała mi te pigułki.

– A ja chcę tylko zmierzyć ci ciśnienie krwi. Nie jesteś moją pacjentką i nie 

mam zamiaru wypisywać niczego bez badania.

– Ale ja przyjmuję te pigułki od niepamiętnych czasów. Skończyły mi się, to 

wszystko.

Alison nie odezwała się, tylko zaczęła stukać długopisem w blat biurka.
– Więc dobrze.
Cheryl podwinęła rękaw jedwabnej bluzki.
Alison   bez   słowa   zmierzyła   ciśnienie.   Stwierdziła,   że   jest   prawidłowe   i 

podeszła do biurka, ignorując pełne triumfu spojrzenie kobiety. Wypisała receptę i 
podała ją Cheryl.

– Co teraz będzie? – spytała Cheryl, chowając receptę.
– Nie rozumiem.
– Masz zamiar przejąć praktykę doktora Kennedy'ego?
Wyraz   jej   twarzy   jasno   sugerował,   że   nie   byłby   to   według   niej   najlepszy 

pomysł. Alison poczuła nagłą złość.

– Jeszcze niczego nie zdecydowałam.

background image

– Przecież masz gdzieś swoją praktykę. Nie musisz wracać?
Alison wstała i nacisnęła guzik, by Gili wpuściła następnego pacjenta.
– Nie, nie mam własnej praktyki.
– A ja słyszałam, że pracujesz w Suffolk.
– Dopiero zakończyłam tam staż.
Dlaczego, do diabła, odpowiada na te pytania. I skąd Cheryl tyle o niej wie?
– Jeśli pozwolisz, chciałabym przyjąć następnego pacjenta.
Cheryl wyszła z pokoju, wzruszając ramionami. Alison zdała sobie sprawę, że 

była to jedyna osoba, która nie wyraziła jej swojego ubolewania z powodu śmierci 
ojca.

Zanim wrócił Grant, przyjęła jeszcze trzech pacjentów.
– Przepraszam, że trwało to tak długo – powiedział, stając w drzwiach. – Miałaś 

jakieś problemy?

– Żadnych. Dlaczego miałabym mieć?
– Rzeczywiście. W końcu jesteś lekarzem.
– Skoro już wróciłeś, to pozwolisz, że skończę. Większość chorych, których 

przyjęłam, to pacjenci ojca. Twoi jeszcze czekają, ale mam nadzieję, że na coś się 
przydałam.

– Jak ludzie reagowali na twoją obecność? – spytał z ciekawością.
– Niektórzy nie mogli uwierzyć, że dziewczyna, którą znali jako dziecko, jest 

teraz lekarzem. – Uśmiechnęła się lekko. – Inni uważali, że po prostu przejęłam 
praktykę po ojcu.

– I co im na to odpowiadałaś?
–   Szybko   wyprowadzałam   ich   z   błędu   –   odparła   twardo,   ignorując   jego 

zagadkowe  spojrzenie.  – Mówiłam im,   że  wrócę  do  Suffolk,  jak  tylko zostaną 
załatwione wszystkie sprawy.

background image

Rozdział 3

Następnego dnia aura była zmienna. Promienie słońca pojawiały się na krótko. 

Dzień   był   deszczowy.   Alison   i   Grant   poszli   na   piechotę   do   domu   państwa 
Warnerów, gdzie mieściło się lokalne biuro notarialne.

– Moja droga Alison! – Godfrey podniósł się na powitanie starej znajomej.
Alison   ścisnęło   się   serce.   Godfrey   przypomniał   jej   ojca.   Obaj   mężczyźni 

przyjaźnili się przez wiele lat, często razem grali w golfa i żeglowali po morzu.

Podszedł bliżej, pocałował ją w policzek i uścisnął rękę Granta. Zaprosił ich 

gestem, żeby usiedli przy biurku.

Wymienili kilka zdawkowych uprzejmości i Godfrey przystąpił do rzeczy.
– Miles upoważnił mnie do przekazania wam jego ostatniej woli, którą spisał 

mój partner, Sam Rolf.

Zaczął   czytać   testament.   Niewielka   suma   przypadła   w   udziale   Hildzie. 

Większość oszczędności, akcji i udziałów w spółkach zapisał ukochanej córce.

Oczy Alison wypełniły się łzami. Godfrey spojrzał na nią ze zrozumieniem.
– Teraz przejdziemy do jego praktyki i domu – kontynuował cichym głosem. – 

Chciałbym, abyście wysłuchali tego szczególnie uważnie, tak by nie było żadnych 
nieporozumień.

Alison tknęło jakieś złe przeczucie, jednak to, co usłyszała, przeszło wszystkie 

jej oczekiwania.

–   „Jednym   z   największych   powodów   do   radości   w   moim   życiu   –   czytał 

Godfrey   –  był   fakt,   że   moja   córka   zdecydowała   się   zostać   lekarzem,   przez   co 
podtrzymała rodzinną tradycję".

Godfrey uśmiechnął się lekko i spojrzał na Alison.
–   „Przed   czterema   laty   podzieliłem   swoją   praktykę   pomiędzy   siebie   i 

wspólnika.   Do   tej   pory   dawałem   sobie   radę   sam   i   nie   widziałem   powodu,   dla 
którego miałbym to zmieniać. Jednak liczba ludności w Woodbridge gwałtownie 
wzrosła i byłem zmuszony poszukać kogoś, kto podzieliłby ze mną trud pracy. 
Kolega zarekomendował mi Granta Ashtona i tak zaczęła się nasza współpraca. 
Mój dom, Fairacre, został podzielony pomiędzy nas dwóch i Grant stał się moim 
pełnoprawnym   wspólnikiem.   Moim   życzeniem   jest,   aby   moja   część   praktyki 
została przekazana Alison Kennedy".

Godfrey   spojrzał   na   Alison.   Skinęła   głową.   Tego   właśnie   się   spodziewała. 

Poprawiła się na krześle, sądząc, że Godfrey skończył, ale ten ku jej zdumieniu 

background image

czytał dalej:

– „Początki współpracy nie były łatwe. Jednak po jakimś czasie zaczęliśmy się 

doskonale uzupełniać. Mam nadzieję, że najwięcej korzyści z naszej pracy odnieśli 
mieszkańcy Woodbridge.

Chciałbym mieć pewność, że ta ciągłość zostanie zachowana również po mojej 

śmierci.   Dlatego   moim   największym   pragnieniem   jest,   by   moja   córka   Alison   i 
Grant zostali wspólnikami. Chciałbym, aby mój dom nadal służył obojgu lekarzom 
i aby zapewnili oni prawidłową opiekę medyczną mieszkańcom Woodbridge".

Kiedy   Godfrey   Warner   skończył,   Alison   spojrzała   na   niego   z   bezbrzeżnym 

zdziwieniem.

– Dobrze się czujesz, Alison? – spytał cicho.
Mówiąc szczerze, bywały w życiu chwile, kiedy czuła się lepiej. Musiała chyba 

nastąpić   jakaś   pomyłka.   Ojciec   nigdy   nie   wymagałby   od   niej,   żeby   została 
wspólnikiem Granta. Wiedział, że się wzajemnie unikają. Sądziła, że ojciec zostawi 
jej cały dom, a ona zrzeknie się swojej części praktyki na rzecz Granta. Mógłby 
wtedy   znaleźć   sobie   jakiegoś   innego   wspólnika.   Planowała   przecież   wrócić   do 
Suffolk...

Spojrzała   gwałtownie   na   Granta   i   dostrzegła,   że   on   sam   jest   nie   mniej 

zdziwiony od niej.

– Wiedziałeś o tym? – spytała nieprzyjaznym głosem.
– Nie. – Potrząsnął głową.
– Nie wierzę ci.
– Alison, proszę... – przerwał im Godfrey, ale nie pozwoliła mu skończyć.
– Wiedział o chorobie ojca i nie wspomniał mi o niej ani słowem. Równie 

dobrze mógł wiedzieć i o tym.

– Alison, dobrze wiesz, że to nieprawda. Nie miałem o niczym najmniejszego 

pojęcia. Gdyby tak było, miałbym coś na ten temat do powiedzenia.

– Czy naprawdę tak bardzo was to przeraża? – wtrącił się Godfrey, przenosząc 

wzrok z jednego na drugie.

Alison przewróciła oczami, a Grant wzruszył lekko ramionami.
– Czy można to w jakiś sposób ominąć? – spytał nagle Grant.
Godfrey spojrzał na nich przeciągle, a potem oparł łokcie na stole i objął głowę 

dłońmi.

–   Teoretycznie   istnieje   taka   możliwość   –   powiedział   w   końcu.   –   Alison 

mogłaby   odsprzedać   swoją   część   domu   Grantowi,   a   on   mógłby   znaleźć   sobie 
innego wspólnika. Moglibyście również sprzedać całą posiadłość albo, w końcu, 

background image

Alison mogłaby wykupić część Granta.

Alison westchnęła z ulgą, ale Godfrey jeszcze nie skończył.
– Nie rozumiem jednak, w czym tkwi problem. Dla mnie rozwiązanie Milesa 

wydaje się wprost idealne.

–   Problem  polega   na   tym  –   powiedziała   twardo   Alison   –   że   nie   ma   takiej 

możliwości, abyśmy zostali z doktorem Ashtonem wspólnikami. To po prostu nie 
wchodzi w grę.

– Zgadzam się z tym – wtrącił Grant, nie dając Godfreyowi dojść do słowa. – 

Wydaje się jednak, panie Warner, że miał pan jeszcze inne wątpliwości dotyczące 
ewentualnej sprzedaży którejś z części.

– Tak jak powiedziałem, z punktu widzenia prawa nie ma żadnych przeszkód, 

istnieją jednak obiekcje natury moralnej.

– Co pan ma na myśli? – spytała Alison.
– Rozmawiamy tu o ostatniej woli twojego ojca, Alison, a pańskiego wspólnika. 

Miles już od dłuższego czasu marzył o tym, by przekazać praktykę wam obojgu. 
Wiedział, że poprowadzicie ją zgodnie z duchem, w którym on sam prowadził ją 
przez tak wiele lat.

Po jego słowach zapadła cisza. Słychać było tylko krople padającego za oknem 

deszczu. Alison i Grant milczeli.

– Żadne z was tego nie wie – dodał cicho – ale jeszcze przed swoją chorobą 

Miles planował odejście na emeryturę.

Alison podniosła głowę i zauważyła, że Grant jest równie zaskoczony jak ona.
– I właśnie wam obojgu chciał przekazać praktykę. To miało dla niego ogromne 

znaczenie   i   chciałbym,   żebyście   dokładnie   to   przemyśleli,   zanim   podejmiecie 
ostateczne   decyzje.   Wydaje   mi   się,   iż   oboje   uważacie   w   tej   chwili,   że   to 
przedsięwzięcie jest bez szans. Chciałbym wam jednak coś zaproponować.

Alison spojrzała na Granta. Wyraz jego twarzy był nieodgadniona Pewnie wola 

jej ojca przeraziła go jeszcze bardziej niż ją.

– Co takiego, Godfrey? – spytał, zanim zdążyła się odezwać.
Starszy pan przez moment się zawahał.
– Co byście powiedzieli na okres próbny? Powiedzmy...
pół roku. Po tym czasie na pewno będziecie wiedzieli, czy wasza współpraca 

ma jakiekolwiek szanse powodzenia.

Kiedy żadne z nich nie zareagowało, dodał:
– Idźcie teraz do domu i przemyślcie moją propozycję.
Potem   wrócicie   i   powiecie   mi,   co   zdecydowaliście.   Jeśli   dojdziecie   do 

background image

porozumienia, sporządzę stosowną umowę na okres sześciu miesięcy.

Alison patrzyła przez chwilę na starego przyjaciela ojca, a potem wymamrotała 

jakieś słowa pożegnania i szybko opuściła biuro.

Na dworze ciągle padało. Kiedy przystanęła, żeby rozłożyć parasolkę, dogonił 

ją Grant.

Podczas powrotnej drogi oboje milczeli. Już blisko domu Alison zdecydowała 

się zacząć rozmowę.

– To się nigdy nie uda.
– Oczywiście, że nie – przytaknął.
– Nie ma co do tego wątpliwości.
– Żadnych.
–   Naprawdę   nie   wiem,   co   ojcu   przyszło   do   głowy.   Przecież   wiedział,   jak 

wyglądają sprawy między nami. Chyba postradał zmysły.

– Więc co z tym zrobimy?
– Wrócę do Suffolk, jak tylko będę mogła.
– A co z Fairacre i z naszą praktyką?
Stanęli   właśnie   przed   drzwiami   i   jednocześnie   podnieśli   oczy   na   fasadę 

budynku.

Alison wzruszyła ramionami.
–   Coś   trzeba   będzie   postanowić.   Zawsze   możesz   mnie   spłacić.   To   chyba 

najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.

– Myślałem, że będziesz chciała tu zostać.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytała, unosząc brwi.
Nie odpowiedział od razu i nagle przeraziła ją jego bliskość i bijące od niego 

ciepło. Odsunęła się.

– Jest wiele powodów. Fairacre to twój dom... Zostawiłaś tu tyle wspomnień...
–   Niektóre   z   nich   wolałabym   raczej   na   zawsze   wymazać   z   pamięci   – 

odpowiedziała krótko.

Odrzuciła głowę do tyłu i weszła do domu, zostawiając Granta samego z jego 

myślami.

Jeszcze raz tego popołudnia wyszła na spacer, gdy tylko przestało padać. Grant 

odbywał właśnie wizyty domowe. Pomimo że podjęła już decyzję o powrocie do 
Suffolk, w myślach nieustannie powracała do woli ojca, zawartej w testamencie. 
Musiała sama przed sobą przyznać się do tego, że jakaś jej mała cząstka gorąco 
pragnęła pozostać w Fairacre i przejąć praktykę ojca, którą przez tyle lat z takim 

background image

trudem   budował.   To   było   bardzo   rozsądne   rozwiązanie   i   wspaniała   możliwość 
pracy w zawodzie, który sama sobie wybrała.

Być   może   powinna   przemyśleć   to   jeszcze   raz,   zastanawiała   się,   idąc   po 

wilgotnej od deszczu trawie. Westchnęła ciężko i wsunęła ręce głęboko do kieszeni 
płaszcza. Nawet gdyby zaakceptowała zaistniałą sytuację, rozważała, Grant nigdy 
by się na to nie zgodził. Dał jej to jasno do zrozumienia. Najwyraźniej nie chciał, 
żeby tu została. Choć właściwie to ona miała większe prawo pozostać w Fairacre. 
Jednak   pomysł,   żeby   go   spłacić   i   zatrudnić   innego   wspólnika   był   zupełnie 
bezsensowny. I tak pacjenci stracili lekarza, którego znali i któremu ufali. Gdyby 
jeszcze zabrała im drugiego, byliby zupełnie zagubieni.

Nie, jedynym rozsądnym rozwiązaniem było to, które już obmyśliła. Pojedzie 

do Suffolk i zacznie tam pracę w nadziei, że za jakiś czas będzie mogła rozwinąć 
własną praktykę. Musi przestać widywać Granta, chociaż nie będzie to łatwe. To 
nie planowane spotkanie wywarło na niej znacznie większe wrażenie, niż chciała 
się do tego przyznać.

Postanowiła zakończyć spacer. Zbliżając się do domu, dostrzegła Granta. Stał 

przy   tylnych   drzwiach   i   patrzył  w   jej  kierunku.  Kiedy   nabrał  pewności,   że   go 
zauważyła, wyszedł jej na spotkanie.

Wyglądał bardzo poważnie. Alison pomyślała, że stało się coś złego.
– Grant? Czy coś się stało?
– Nie, nic. Po prostu myślałem.
– Ja także – przyznała.
– Zastanawiam się, czy nie podjęliśmy zbyt pochopnej decyzji. Może jednak 

powinniśmy to jeszcze raz przemyśleć?

– Tak sądzisz?
– Tak. Uważam, że Godfrey miał rację. Nie powinniśmy tak łatwo lekceważyć 

woli twojego ojca.

– Też o tym myślałam.
– Moim zdaniem – kontynuował – pomysł Warnera nie jest taki zły.
– Czy to znaczy, że...?
– To znaczy, że moim zdaniem powinniśmy chociaż spróbować. Pół roku to 

propozycja całkiem rozsądna.

Nie odpowiedziała, starając się uporządkować myśli. Grant zdawał się w nich 

czytać.

– I co, Alison? Spróbujemy?
Wahała się, rozdarta między rozpaczliwą chęcią pozostania w Woodbridge a 

background image

obawą przed ponownym znalezieniem się na przegranej pozycji. Wzięła głęboki 
oddech.

– Zgoda, Grant. Sześć miesięcy. Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Nasze kontakty będą czysto zawodowe. Nic ponadto – oświadczyła twardo.
Uniósł brwi.
– Ależ oczywiście – powiedział miękko. – Jakie inne mogłyby być?

background image

Rozdział 4

Dwa tygodnie później Grant ponownie przyjechał do Yarmouth, żeby odebrać 

ją z lotniska.

–   Chyba   będę   musiała   załatwić   sobie   jakiś   samochód   –   powiedziała,   kiedy 

chował walizki do bagażnika swojego BMW.

– Rover twojego ojca ciągle jeszcze stoi w garażu. Mogłabyś go używać.
Początkowo   jechali   w   milczeniu.   Dopiero   kiedy   znaleźli   się   na   drodze 

prowadzącej do Woodbridge, Grant spojrzał na nią z ukosa.

– Miałaś jakieś problemy z pracodawcami?
– Żadnych. Nawet sprawiali wrażenie zadowolonych, że dostałam taką dobrą 

pracę. Powiedzieli, że gdybym chciała do nich wrócić, zawsze coś się dla mnie 
znajdzie.

– I co ty na to?
– Na to pytanie odpowiem ci za pół roku – odparła krótko.
Nie dodała, że ciągle ma wiele obiekcji co do ich współpracy. Jakby czytając w 

jej myślach, odezwał się nagle.

– Wiem, że czeka nas wiele trudnych chwil i problemów, dlatego uważam, że 

zanim zaczniemy, powinniśmy ustalić pewne zasady.

– Jakie na przykład? – spytała ze zdziwieniem.
– Uważam, że powinnaś przejąć pacjentów ojca. Wizyty domowe moglibyśmy 

dzielić tak samo, jak dzieliłem je z nim.

– To brzmi rozsądnie.
– Nie wiem natomiast, jak załatwić sprawę naszego gospodarstwa.
– Jak to? Przecież Hilda nie ma zamiaru od nas odchodzić.
– To prawda, ale nie o nią mi chodzi. Powiedziałaś przecież, że chcesz, aby 

nasze kontakty były czysto zawodowe.

– Nadal nie rozumiem, w czym tkwi problem.
–   Jak   zapewne   wiesz,   Hilda   gotowała   nam   obu   i   zwykle   jadaliśmy   posiłki 

razem.   Gdybyśmy   my   teraz   chcieli   jadać   oddzielnie,   biedna   Hilda   zupełnie   by 
ogłupiała. Byłoby to dla niej znaczne utrudnienie.

– Oczywiście... Mówiąc szczerze, uważam, że byłaby to przesada.
Poczuła, że jej policzki robią się czerwone.
– Naprawdę? Mnie się wydawało, że o to ci właśnie chodzi – oznajmił chłodno. 

–   Ale   nie   martw   się.   Jeśli   chcesz   ograniczyć   nasze   kontakty   do   spraw   ściśle 

background image

zawodowych, zastosuję się do twoich życzeń.

– Doskonale.
Jego   zachowanie   wyprowadziło   ją   z   równowagi.   Zamilkła   i   odezwała   się 

dopiero, kiedy zajechali do Fairacre, gdzie czekała na nich Hilda.

– Alison, kochanie. Jak dobrze, że wróciłaś.
– Witaj, Hildo.
Miała powiedzieć, że jest jej tak samo miło, nie chciała jednak tego robić przy 

Grancie. Lecz kiedy wchodziła na górę, zdała sobie sprawę, że powrót do domu 
naprawdę sprawił jej ogromną radość.

Po chwili do jej pokoju wszedł Grant, postawił na środku walizki, skinął lekko 

głową, po czym szybko zniknął.

Hilda zamknęła okno, zaciągnęła zasłony i uśmiechnęła się do Alison.
– Naprawdę się cieszę, że przyjechałaś. Dopiero teraz ten dom odżył...
– Och, Hildo! – westchnęła i objęła ją. – Tak się cieszę, że jestem w domu.
Po   chwili   zaczęła   rozpakowywać   jedną   z   walizek.   Hilda   wyjęła   z   kieszeni 

chusteczkę, przetarła oczy i podeszła do drzwi.

– Obiad podać jak zwykle po wieczornej zmianie?
W jej głosie pobrzmiewała nutka niepokoju, jakby gospodyni obawiała się, że 

Alison zechce zmieniać panujące w domu zwyczaje.

– Bardzo proszę, Hildo.
– Przygotowałam to, co najbardziej lubisz. Stek i krem z nerek. – Uśmiechnęła 

się uszczęśliwiona.

Alison   nie   miała   serca   uświadamiać   jej,   że   ostatnio   prawie   wcale   nie   jada 

mięsa.

– To musi być dla doktora Ashtona prawdziwa ulga. Naprawdę nie wiem, jak 

ten biedak dawał sobie ze wszystkim radę. Ale teraz będzie już łatwiej.

– To się dopiero okaże.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wy dwoje nie możecie dojść ze sobą do 

porozumienia – powiedziała, marszcząc czoło. – Były czasy, kiedy sądziłam, że...

– To było bardzo dawno temu, Hildo. Dawno i nieprawda.
– To taki miły człowiek. Pacjenci po prostu go uwielbiają...
– I bardzo dobrze. A teraz idę wziąć prysznic i zaraz przychodzę na ten twój 

krem!

– Jak rozumiem, będziesz przyjmować w gabinecie ojca, tak? – spytał Grant, 

spoglądając na nią przez stół.

– Oczywiście. Początkowo miałam pewne obiekcje, ale to jedyny pokój, który 

background image

się do tego celu nadaje.

– Kiedy chcesz zacząć?
– Może jutro?
– Nie sądziłem, że będziesz gotowa tak szybko.
– Dlaczego nie?
Wzruszył ramionami i nalał sobie wody.
– Nie wiem. Po prostu myślałem, że będziesz miała przedtem jakieś sprawy do 

załatwienia.

Odsunęła od siebie talerz.
– Grant, doskonale wiesz, dlaczego tu jestem. Tylko z jednego powodu.
Nagle   zadzwonił   telefon.   Grant   podniósł   głowę,   lecz   w   tym   momencie 

alarmujący sygnał umilkł. Prawdopodobnie Hilda podniosła słuchawkę.

–   Nie   mam   co   do   tego   wątpliwości.   Jednak   niezależnie   od   tego,   będę 

uszczęśliwiony, mając kogoś, z kim mogę podzielić się pracą. I pacjenci nie będą 
musieli tak długo czekać na lekarza...

Przerwał, gdyż do jadalni weszła Hilda.
– Co się stało?
– Nagły wypadek. Bert Keenor znów ma atak duszności. Dzwoni jego żona.
– Zaraz z nią pomówię.
Odsunął krzesło i wstał od stołu.
– Niektóre problemy nigdy się nie zmieniają – dodał z uśmiechem i wyszedł z 

pokoju.

Miał rację, pomyślała, kiedy zamknęły się za nim drzwi. Odkąd pamięta, Bert 

chorował na przewlekłe zapalenie oskrzeli. Tu rzeczywiście nic się nie zmieniło. 
Jednak nie wszystko w życiu było takie stałe.

Kiedy wieczorem leżała już w łóżku, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z 

domu, dobiegł do niej odgłos zamykanych drzwi do pokoju Granta. Dopiero w tym 
momencie zrozumiała, jak wiele zmieniło się w jej życiu.

Przypomniała sobie, jak niegdyś wyglądały ich wspólne noce, ale zaraz wróciła 

do rzeczywistości. Nie mogła sobie pozwolić, by odżyły wspomnienia, od których 
tak długo usiłowała się uwolnić. W przeciwnym razie nigdy już nie udałoby jej się 
spokojnie zasnąć.

Bezsenne noce to ostatnia rzecz, której teraz potrzebowała. Zakładała, że przez 

jakiś czas jej gabinet może stać się miejscem licznych odwiedzin. Wszyscy będą 
chcieli zobaczyć córkę doktora Kennedy'ego. Ponadto nie życzyła sobie, by doktor 
Ashton  doszedł  do  wniosku,  że jej  bezsenność  ma   jakikolwiek związek  z  jego 

background image

osobą.

Długo   jednak   dręczył   ją   jakiś   dziwny   niepokój.   Kiedy   zadzwonił   budzik, 

odniosła   wrażenie,   że   spała   zaledwie   kilka   minut.   Przez   chwilę   nasłuchiwała 
głosów   dochodzących   z   sąsiedniej   farmy,   a   potem   z   ciężkim   westchnieniem 
odrzuciła kołdrę.

Do śniadania usiadła dziwnie zmęczona i z ulgą przyjęła fakt, że Granta już nie 

ma w domu.

– Pojechał do pacjentki, której grozi poronienie – wyjaśniła Hilda, stawiając 

przed nią tosty i filiżankę kawy. – To ta biedna pani Cotton na farmie Dubbersów. 
Jej mąż jest przerażony. To byłoby jej trzecie poronienie.

– Trzecie? – spytała, sięgając po tosta.
– Tak. Ostatnim razem była załamana.  Nie wiem,  jak zdołałaby przeżyć to 

jeszcze raz.

– Czy to pacjentka mojego ojca?
– Nie, leczył ją doktor Ashton. Będziesz dziś przyjmować?
– Tak. Czy Gili już przyjechała?
– Chyba już ją słyszałam. Pewnie porządkuje pocztę.
– Dobrze. Pójdę teraz do niej.
Ignorując   niezadowolony   wyraz   twarzy   Hildy,   wzięła   swoją   kawę   i   tosty   i 

poszła do sekretariatu.

–   Alison!   –   Gili   przywitała   ją   radośnie   znad   sterty   papierów.   –   Miło   cię 

widzieć. Jeszcze kilka dni, a doktor Ashton padłby ze zmęczenia na nos.

– Nie jestem taka pewna. Doktor Ashton to twarda sztuka.
– Wiem, ale ostatnio bardzo dużo pracował. Gdzie jest teraz?
– Pojechał do pani Cotton.
– Do Pauli Cotton? Mam nadzieję, że tym razem nie ma to nic wspólnego z jej 

ciążą?

–   Obawiam   się,   że   coś   nie   jest   w   porządku.   Od   jak   dawna   ci   Cottonowie 

mieszkają na farmie Dubbersów?

– Jakieś  trzy łata. Prowadzą ekologiczne  gospodarstwo.  Paula sprzedaje ich 

produkty...

W tym momencie zadzwonił telefon. Gili podniosła słuchawkę.
– Nie, doktor Ashton dziś rano nie przyjmuje. Może pani przyjść do doktor 

Kennedy. Nie, doktor Alison Kennedy. Tak, tak. Jest lekarzem. Dobrze. Dziewiąta 
trzydzieści, pasuje? Pani nazwisko? Adres? Dziękuję. Doktor Kennedy czeka na 
panią o wpół do dziesiątej.

background image

Uśmiechnęła się do Alison i odłożyła słuchawkę. Niemal natychmiast rozległ 

się następny dzwonek. Przewróciła oczami i odebrała kolejny telefon.

– Wieść już się rozniosła. Teraz nie będziemy mieli chwili spokoju.
– W takim razie pójdę się przygotować. Będę przyjmować w gabinecie ojca.
– Dobrze – odparła Gili. – Życzę powodzenia – dodała cicho i uśmiechnęła się 

pokrzepiająco.

W odpowiedzi Alison zdołała jedynie skinąć głową. Odwróciła się i wyszła z 

pokoju.

Na szczęście okazało się, że jakaś dobra dusza zabrała wiszącą na drzwiach 

żeglarską kurtkę ojca, posprzątała jego biurko i przyniosła czysty fartuch. Tylko 
taca z narzędziami była ta sama, ale to akurat zupełnie Alison nie przeszkadzało.

Po dziesięciu minutach, ledwo zdążyła usiąść za biurkiem, usłyszała warkot 

silnika samochodu. Podniosła głowę, mając cichą nadzieję, że Grant zajrzy do jej 
pokoju. On jednak szybko zamknął za sobą drzwi gabinetu i po chwili nacisnął 
guzik interkomu, oznajmiając Gili, że jest gotów na przyjęcie pierwszego pacjenta. 
W końcu dlaczego miałby jej życzyć powodzenia? Wzruszyła ramionami. Nie było 
powodów, dla których powinien okazywać jej jakiekolwiek wyrazy sympatii. W 
końcu to ona chciała, żeby ich znajomość miała czysto zawodowy charakter.

Z pasją nacisnęła guzik interkomu.
– Gili? Mogłabyś poprosić pierwszego pacjenta?
– Naturalnie, doktor Kennedy.
Po chwili rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł Seth Attrill.
– Słyszałem, że pani wróciła, panno Kennedy.
A może teraz powinienem zwracać się do pani doktor Kennedy? – zapytał i nie 

czekając na odpowiedź, ciągnął dalej:

  – Początkowo  trudno mi  było myśleć  o pani jako o lekarzu, ale teraz już 

przywykłem do tej myśli.  Moja  żona wybiera się  do pani. Mówi, że  nareszcie 
przyjmuje jakaś kobieta, do której można zwrócić się z tymi babskimi problemami.

– Tak, Seth. Wiem o tym.
– Przyjdzie do pani dziś po południu. A tak między nami, bardzo się cieszę, że 

wróciła pani do Fairacre.

– Wiesz co, Seth? Ja także jestem z tego powodu szczęśliwa.

background image

Rozdział 5

Alison przyjmowała pacjentów przez cały ranek. Prawie wszyscy witali ją z 

radością i zadowoleniem, a niektórzy sądzili nawet, że na stałe przejęła posadę po 
ojcu. Pod koniec przestała już nawet tłumaczyć każdemu z osobna, że na razie jest 
tylko na okresie próbnym. Kiedy wreszcie Sue oznajmiła, że w poczekalni nie ma 
już nikogo, z westchnieniem ulgi wyciągnęła się na krześle.

Jednak nie dane było jej wypocząć. Po kilku sekundach usłyszała energiczne 

pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Grant. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. 
Alison odruchowo wyprostowała się i spojrzała na niego pytająco.

–   Uważam,   że   powinniśmy   spotykać   się   codziennie   na   kilka   minut,   żeby 

omówić pewne sprawy i podjąć konieczne decyzje – zaczął bez żadnych wstępów.

– Oczywiście – przytaknęła bez zastanowienia.
– Nie powiedziałem ci jeszcze o jednym – kontynuował, nie zostawiając jej 

czasu na zadanie pytania. – Nie mamy obecnie żadnej pielęgniarki. Jenny jest na 
urlopie wychowawczym i nie będzie jej przez kilka miesięcy. Poradzisz sobie jakoś 
do tego czasu?

Skinęła głową.
–   Rozumiem,   że   w   razie   potrzeby   dostalibyśmy   jakąś   pomoc   ze   strony 

personelu szpitalnego?

–   Tak.   A   poza   tym   mamy   jeszcze   dwie   położne.   Czy   chciałabyś 

przedyskutować ze mną coś jeszcze?

– Chyba nie.
– Podniosła wzrok i spostrzegła, że brwi Granta są ściągnięte w jedną kreskę.
– Ach, tak. Jest jeszcze jedna sprawa... – dodała.
– Słucham.
– Zauważyłam w twoim gabinecie komputer. Używasz go tylko prywatnie czy 

też masz zamiar skomputeryzować oba gabinety?

– Miałem takie plany. Mówiąc szczerze, nawet podjąłem już w tym kierunku 

pewne działania...

– Czy mój ojciec popierał twoje plany?
Grant uśmiechnął się lekko.
–   W   zasadzie   tak.   Nie   był   wielkim   fanem   komputerów,   ale   rozumiał 

konieczność ich zastosowania w pracy.

– Co jeszcze chciałbyś tu zmienić?

background image

– Myślę, że nie ma teraz sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Najpierw musimy 

zdecydować, jak będzie wyglądała nasza dalsza współpraca. A teraz, jeśli nie masz 
już więcej pytań, chciałbym pojechać na wizyty domowe.

Podszedł do drzwi, lecz zatrzymał się na chwilę i raz jeszcze spojrzał w jej 

stronę.

– Gili rozpisała nam plan dyżurów. Ja zaczynam dzisiaj i biorę ze sobą pager.
Skinął lekko głową i zniknął za drzwiami.
Alison popatrzyła za nim w zamyśleniu, zastanawiając się, dlaczego był taki 

szorstki. Po chwili do drzwi zapukała Sue.

– Jak poszło? – spytała z uśmiechem.
– Nie tak źle. Mówiąc szczerze, miałam bardzo dobre przedpołudnie. Jednak 

jak się zdążyłam przekonać, nie wszyscy mogą to powiedzieć o sobie.

– Nie rozumiem. – Sue zmarszczyła brwi.
– Cóż, doktor Ashton nie sprawiał dziś wrażenia uszczęśliwionego.
– Och, niech pani nie zwraca na niego uwagi. Po takich przejściach jak dziś 

rano, zawsze jest taki szorstki i nieprzyjemny.

– Po jakich przejściach?
–   Nie   słyszała   pani,   że   po   powrocie   od   Cottonów   zamknął   się   w   swoim 

gabinecie?

– Tak, ale...
– Był przygnębiony. Paula miała kolejne poronienie. Zawsze jest wtedy taki. 

Podobnie   zachowuje   się,   kiedy   umrze   jakiś   pacjent.   My   już   się   do   tego 
przyzwyczailiśmy...

Spojrzała z zaciekawieniem na Alison.
– Myślała pani, że to do pani ma jakieś pretensje?
– Przyznam, że to właśnie przyszło mi do głowy.
– Och, proszę tak nie myśleć. Doktor Ashton naprawdę zyskuje wiele przy 

bliższym poznaniu.

Sue zebrała karty pacjentów i wyszła z gabinetu.
Alison   popatrzyła   za   dziewczyną.   Sue   od   niedawna   mieszkała   w   Fairacre   i 

najwidoczniej   nic   nie   wiedziała   o   jej   romansie   z   Grantem.   Wprawdzie   ich 
poprzednia znajomość miała zupełnie inny charakter niż obecnie, a nie na darmo 
mówi się, że dopiero pracując z człowiekiem, można dobrze poznać jego charakter.

Wstała i z westchnieniem zaczęła sprzątać biurko. Pomimo zapewnień Sue, nie 

mogła oprzeć się wrażeniu, że Grant był taki nieprzystępny nie tylko z powodu 
poronienia pani Cotton.

background image

Podobne uczucie miała przez cały tydzień, choć ich życie dość szybko poddało 

się codziennej rutynie.

Grant   spędzał   w   Fairacre   bardzo   niewiele   czasu.   Kiedy   miał   wolne,   znikał 

gdzieś na całe godziny, a Alison nie miała śmiałości pytać, dokąd chodzi. Gdy byli 
w domu razem, atmosfera zawsze robiła się napięta. W zasadzie spotykali się tylko 
przy posiłkach i podczas kilkuminutowych spotkań, na których omawiali bieżące 
sprawy zawodowe.

Któregoś   dnia   Alison   spostrzegła,   że   na   karcie   ostatniej   pacjentki   widnieje 

nazwisko doktora Ashtona. Zaciekawiona poprosiła Gili, by ją wpuściła.

– Proszę wejść, pani Dawson.
Podniosła wzrok na bladą, zmęczoną twarz kobiety, która stanęła w drzwiach i 

uśmiechnęła się niepewnie.

– Dzień dobry, doktor Kennedy. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko 

ternu, że przyszłam do pani?

– Nie, absolutnie. To, że jest pani pacjentką doktora Ashtona, nie ma większego 

znaczenia. W szczególnych wypadkach przyjmujemy nie tylko swoich pacjentów.

Pani Dawson wyglądała na bardzo onieśmieloną. Przygryzła dolną wargę.
– To chyba nie jest szczególny wypadek, pani doktor. Po prostu mam problem, 

o którym wolałabym nie rozmawiać z mężczyzną.

– Więc proszę mi o nim opowiedzieć.
– Cóż, odkąd zaczęłam przekwitać, mam ze sobą mnóstwo problemów.
– Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę, pani Dawson?
–   Niecały   rok   temu,   ale   moje   problemy   zaczęły   się   dopiero   przed   kilkoma 

miesiącami.

– Proszę mi o nich opowiedzieć.
–   Cóż,   przede   wszystkim   bardzo   się   męczę.   Czasami   zupełnie   brak   mi   sił. 

Budzę się w nocy nawet po kilka razy.

– Czy wie pani, co panią budzi?
– Tak. Mam okropne uderzenia gorąca i bardzo się pocę. Czasami muszę nawet 

wstać, żeby wziąć prysznic i zmienić koszulę. Wracam do łóżka tylko po to, żeby 
za – kilka godzin wstać znowu. Mówię pani, jestem tym zupełnie wykończona.

– Czy w ciągu dnia miewa pani podobne objawy?
– Tak, i to bardzo często. Jestem pewna, że klienci czasami to zauważają.
– Klienci?
– Pracuję w kiosku z gazetami.
– Rozumiem – powiedziała miękko Alison, gdyż pani Dawson zdawała się być 

background image

coraz bardziej zakłopotana. – Czy ma pani jeszcze jakieś inne dolegliwości?

Kobieta zawahała się.
–  Trudno mi   to wyjaśnić,   ale czasami   czuję  się  taka  przygnębiona...  Kiedy 

budzę   się   w   środku   nocy,   mogłabym   płakać   i   płakać   bez   żadnej   konkretnej 
przyczyny. Kiedy indziej znów wydaje mi się, że jestem nic niewarta...

– Czy rozmawiała pani o tym z doktorem Ashtonem?
Kobieta spuściła wzrok.
– W zasadzie nie... Raz zaczęłam... Chciałam mu powiedzieć, że moje stosunki 

z mężem nie układały się ostatnio najlepiej... Rozumie pani, co mam na myśli?

Kiedy Alison skinęła głową, ciągnęła dalej:
– Ale w końcu nic nie powiedziałam. Byłam taka zakłopotana... Wydaje mi się, 

że mężczyźni nie potrafią zrozumieć takich spraw. Weźmy na przykład mojego 
męża.  Jednej nocy... – zawahała  się, ale Alison zachęciła  ją spojrzeniem.  – W 
telewizji był program o menopauzie i przyjmowaniu honnonów, ale on powiedział, 
że to wszystko są bzdury. Twierdzi, że skoro kiedyś kobiety dawały sobie z tym 
radę, to nie widzi powodu, dla którego nasze pokolenie miałoby być inne.

– Ale to nie oznacza, że doktor Ashton ma na ten temat podobne zdanie.
Pani Dawson wzruszyła ramionami.
– Jestem pewna, że pomógłby pani, gdyby tylko zdecydowała się pani z nim 

porozmawiać. Doktor Ashton jest mężczyzną, ale jest także lekarzem i te problemy 
nie są mu obce.

Pani Dawson z powątpiewaniem pokręciła głową.
–   Mimo   to   nie   wydaje   mi   się,   żebym   mogła   z   nim   o   tym   porozmawiać. 

Czułabym się jakoś nieswojo.

Zawahała się, a potem z nadzieją podniosła wzrok na Alison.
– Doktor Kennedy, czy przepisze mi pani te hormony?
–   Cóż...   Jestem   gorącą   zwolenniczką   substytucji   hormonalnej   u   kobiet   w 

okresie przekwitania... Czy pani wie, jakie jest działanie tych leków?

– Tylko z grubsza. Nie wszystko zrozumiałam z tego, co mówili.
– Kuracja polega na podaniu hormonów, głównie estrogenów, które organizm 

kobiecy   w   pewnym   wieku   przestaje   produkować.   Ich   przyjmowanie   znacznie 
zmniejsza uderzenia gorąca, potliwość, wahania nastroju i tendencje do depresji. 
Co ważniejsze, zapobiega to także chorobie, która nazywa się osteoporoza, a której 
istotą jest zmniejszenie się masy kości i zwiększona podatność na złamania. Mówi 
się także o ochronnym wpływie estrogenów na naczynia wieńcowe. Opóźniają one 
rozwój miażdżycy.

background image

–   A   więc   uważa   pani,   że   to   dobre   leczenie?   Że   nie   trzeba   znosić   tego 

wszystkiego z zaciśniętymi zębami?

– Uważam, że w tej dziedzinie nauka poczyniła wiele postępów, dzięki czemu 

kobiety nie muszą się tak męczyć, jak dawniej. Ale, jak już powiedziałam, pani nie 
jest moją pacjentką i nie wiem, czy doktor Ashton byłby zadowolony, gdybym bez 
jego wiedzy przepisała pani kurację hormonalną.

Pani Dawson w jednej chwili posmutniała.
– W takim razie już sobie pójdę. Przepraszam, że zajęłam pani tyle czasu.
– Niech pani usiądzie, pani Dawson. Wcale nie uważam tego czasu za stracony. 

Chciałam tylko zasugerować, aby porozumiała się pani w tej sprawie z doktorem 
Ashtonem.

– To nie ma sensu. Nie potrafiłabym mu tego wytłumaczyć. Dlatego właśnie 

przyszłam do pani.

– Jeśli pani chce – ciągnęła nie zrażona Alison – mogłabym z nim przedtem 

porozmawiać.

– Naprawdę? – W panią Dawson znów wstąpiła nadzieja. Podniosła wzrok i 

uśmiechnęła się szeroko. – To byłoby cudowne. Zawsze kiedy go widzę, odejmuje 
mi   mowę.   To   bardzo   miły   człowiek   i   doskonały   lekarz,   ale...   Jest   chyba   zbyt 
przystojny. To zupełnie zbija mnie z tropu.

– Zobaczę, co się w tej sprawie da zrobić – uśmiechnęła się Alison.
Pani Dawson wstała i podeszła do drzwi. Zanim wyszła, jeszcze raz spojrzała w 

stronę Alison.

–   Czy   gdyby   doktor   Ashton   się   nie   zgodził,   mogę   zmienić   lekarza 

prowadzącego?

– Naturalnie. Jednak gabinet doktora Framptona jest dość daleko stąd.
– Och, nie myślałam o nim. Chciałabym leczyć się wtedy u pani.
– Pani Dawson, ja tu jestem tylko na jakiś czas. Potem wracam do swojej stałej 

pracy.

– Wielka szkoda.
Kiedy pani Dawson wyszła, Alison zastanowiła się, co powiedziałby Grant, 

słysząc, że jedna z jego pacjentek chce przenieść się do niej. Przeciągnęła się z 
westchnieniem, sięgnęła po kluczyki do samochodu i przenośny telefon, a potem 
poszła do pokoju, w którym urzędowała Gili.

– Są dla mnie jakieś wizyty domowe?
– Tylko jedna. Aha, dzwonili do pani z przystani.
– Z przystani?

background image

– Tak. Pewnie chodzi o opłatę za cumowanie jachtu doktora Kennedy'ego.
Alison spojrzała na nią z zadumą.
– Wiesz, że zupełnie zapomniałam o tej łodzi?
– Teraz należy do pani – powiedziała cicho Gili.
– Na to wygląda. Cóż, w takim razie załatwię tę wizytę, a potem pojadę na 

przystań. Nie wiesz, gdzie mój ojciec trzymał klucze od jachtu?

– Wiszą tu. – Gili sięgnęła za siebie i podała jej pęk różnych kluczy.
Alison odwiedziła młodą kobietę, która kilka dni wcześniej urodziła dziecko i 

właśnie wróciła ze szpitala do domu. Stan matki i noworodka był zadowalający. 
Obiecała wpaść do nich następnego dnia.

Wsiadła do samochodu i pojechała na przystań. Dzień był wyjątkowo piękny. 

Majowe   słońce   przedzierało   się   przez   splątane   konary   rosnących   wzdłuż   drogi 
drzew. Były to głównie kasztanowce, które o tej porze roku pyszniły się białymi 
pióropuszami kwitnących kwiatów. Kiedy zbliżyła się do przystani, ogarnęły ją 
wspomnienia.   Ileż   razy   przyjeżdżała   tu   z   ojcem,   kiedy   zabierał   ją   na   długie 
wyprawy żaglówką. Całe jej dzieciństwo było związane z wodą, a kiedy umarła 
matka, spędzali tu z ojcem każdą wolną chwilę.

Wysiadła z samochodu i weszła na pomost, przy którym był zacumowany jacht 

ojca, ,. Kittihawk". Gdy go ujrzała, uświadomiła sobie, że już nigdy nie wypłynie w 
morze razem z ojcem i ta myśl na nowo otworzyła w jej sercu piekącą ranę.

Wolno weszła na pokład i przesunęła ręką po relingu.
Wszystko   na   lodzi   było   utrzymane   w   największym   porządku   i   aż   lśniło 

czystością. Podeszła do drzwi prowadzących do kabiny. Właśnie zastanawiała się, 
czy będzie musiała sprzedać „Kittihawk", kiedy z wnętrza dobieg! jakiś hałas. Z 
osłupieniem spojrzała w tamtym kierunku, sądząc, że się przesłyszała. Przecież to 
niemożliwe, żeby w środku ktoś był.

Ku jej zdziwieniu hałas powtórzył się, i tym razem nie miała już wątpliwości. 

W kabinie byli jacyś ludzie.

W pierwszej chwili chciała uciekać. Jeśli to złodzieje, to kiedy odkryją, że jest 

na   pokładzie,   mogą   jej   zrobić   jakąś   krzywdę.   Powinna   wycofać   się   cicho   i 
zaalarmować obsługę przystani.

Kiedy gorączkowo zastanawiała się, jak wybrnąć z tej sytuacji, ktoś przekręcił 

gałkę. W desperacji chwyciła za wiszącą najbliżej gaśnicę i wymierzyła ją w stronę 
otwierających się drzwi. Stanął w nich jakiś mężczyzna.

– Stop! Ani kroku dalej! – ostrzegła nieznajomego.
– Alison! Co, do diabła...?

background image

Na   pokład   wyszedł   Grant   Ashton   we   własnej   osobie.   Patrzył   na   nią   ze 

zdumieniem, które przewyższało chyba jej własne. Był ubrany tylko w spodnie i 
wyglądał, jakby przed chwilą się przebudził.

– Myślałam, że na łodzi jest ktoś obcy – wyjąkała, opuszczając gaśnicę.
– A ja pomyślałem to samo o tobie. Obudziłem się i usłyszałem, że ktoś chodzi 

po pokładzie. Ostatnio zdarzyło się tu kilka włamań i sądziłem, że mam jakichś 
nieproszonych gości.

Spojrzał na gaśnicę, którą cały czas trzymała w rękach.
– Mogłabyś odstawić gdzieś ten przyrząd? Nie chciałbym znaleźć się nagle w 

obłoku białej piany.

–   Ale   co   ty   tu   robisz?   –   spytała,   starając   się   ukryć   zakłopotanie.   –   Nie 

rozumiem, dlaczego śpisz na łodzi.

– Uciąłem sobie krótką drzemkę, Dziś w nocy miałem trzy wizyty domowe. 

Często tu przychodzę, szczególnie, kiedy mam dyżur.

Spojrzała na niego z uwagą. Czy jej obecność w Fairacre była dla niego aż tak 

uciążliwa, że musiał spać poza domem? Nie zdążyła o to spytać, gdyż Grant sam 
zaczął się tłumaczyć.

– Mam też inne powody.
– Doprawdy?
Jej wzrok powędrował do wnętrza kabiny, gdzie ujrzała fragment koi, na której 

leżała   skłębiona   poście!.   Ten   widok   przypomniał   jej   czasy,   w   których   razem 
spędzali na „Kittihawk" upojne noce.

–   Pracowałem   na   łodzi.   Jeszcze   kiedy   żył   Miles,   zacząłem   robić   tu   małe 

naprawy.

Nagle przerwał. Alison wiedziała, że myśli o tym samym, co ona. Przeraziła się 

jego bliskości i ciepła, które biło od rozgrzanego snem ciała.

– Alison...?
– Tak...?
Oczy mężczyzny pociemniały. Serce Alison zabito mocniej i w tej samej chwili 

poczuła na wargach gorące usta Granta.

Zesztywniała, instynktownie odsuwając się od niego, a jej ręce zacisnęły się w 

pięści.

To nie może być prawda. Nie pozwoli, żeby to wszystko zaczęło się od nowa. 

Już raz omal  jej to nie zniszczyło. Nie dopuści do tego, żeby  zranił ją po raz 
kolejny.

Zacisnęła   powieki,   żeby   nie   widzieć   wyrazu   błyszczących,   zielonych   oczu, 

background image

które patrzyły na nią z takim żarem.

Jednak Grant nie zamierzał wypuścić jej z ramion. Pogłębił pocałunek, budząc 

w niej pragnienia, o których sądziła, że dawno już wygasły. Przyciągnął ją do 
siebie tak, że poczuła zapach, który niegdyś był jej tak dobrze znany. Jedną rękę 
zanurzył we  włosach  Alison,  drugą  przytrzymywał  ją bardzo  blisko,  przy  swej 
nagiej piersi.

To   szaleństwo,   czyste   szaleństwo.   Alison   zebrała   w   sobie   resztki   sił   i 

energicznie   go   odepchnęła.   Przez   moment   spoglądali   na   siebie   w   milczeniu, 
pozwalając, by ich oddechy się wyrównały, a mięśnie rozluźniły.

–   To   chyba   nie   do   końca   odpowiadało   twojemu   postanowieniu   zachowania 

między   nami   stosunków   czysto   zawodowych,   prawda?   –   spytał   z   drwiącym 
uśmiechem. Po chwili spoważniał i machnął ręką. – Przepraszam, Alison.

Nie powinienem tego robić. Wybacz mi.
Przejechał ręką po włosach, odgarniając je z czoła.
– Po co tu przyszłaś? – spytał, jakby dopiero do niego dotarło, że stoją na 

pokładzie jachtu.

–   Ja...   To   jest   Gili...   Gili   powiedziała,   że   dzwonili   do   mnie   z   przystani. 

Pomyślałam, że wpadnę, by zapłacić za łódź i przy okazji zobaczę, w jakim jest 
stanie.

Mówiąc to, rozglądała się rozpaczliwie dookoła, mając nadzieję, że Grant nie 

dostrzeże jej zmieszania.

– Jak już powiedziałem, dbam o nią i robię wszystkie naprawy.
– Musisz mi wystawić za to rachunek.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
– Nie ma takiej potrzeby, Alison – powiedział wreszcie. – A skoro już mowa o 

„Kittihawk"... – zawahał się. – Zastanawiałem się, czy nie zgodziłabyś się mi jej 
sprzedać...

– Tobie...? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Dlaczego tak cię to dziwi?
– Myślałam, że masz jacht.
–   Właśnie   ostatnio   go   sprzedałem.   Szukam   czegoś   nowego   i   myślę,   że 

„Kittihawk" byłaby w sam raz. To świetna łódź.

– Sprzedać mu „Kittihawk"?
– Pomyśl o tym. Wiem, że musisz się zastanowić...
Rozmowę   przerwał   odgłos   czyichś   kroków.   Podnieśli   wzrok   i   ich   oczom 

ukazały się długie, opalone nogi Cheryl Rossi. Uśmiechała się radośnie i machała 

background image

ręką na powitanie.

– Och, Grant – odezwała się kokieteryjnie, zupełnie ignorując obecność Alison. 

– Ciągle tu jesteś. Obawiałam się, że mogę cię już nie zastać.

– Witaj, Cheryl – odparł, spoglądając w stronę Alison. – Alison przyszła, by 

zapłacić za „Kittihawk".

Cheryl przeniosła wzrok na Alison.
– Będziesz musiała zobaczyć się z Kenem Bridgesem.
Jeśli się pospieszysz, jeszcze go złapiesz. Właśnie wybierał się do domu.
Wskoczyła zgrabnie na pokład i uśmiechnęła się do Granta.
– A my trochę porozmawiamy, prawda, Grant?
Alison   zawahała   się,   lecz   po   chwili   gwałtownie   się   odwróciła   i   zeszła   na 

pomost. Za plecami usłyszała perlisty śmiech Cheryl.

Jedynym jej marzeniem było zniknąć z ich pola widzenia tak szybko, jak tylko 

to możliwe.

Kena   Bridgesa   odnalazła   w   biurze.   Był   to   wysoki,   brodaty   mężczyzna, 

dobiegający   czterdziestki.   Ken   przez   całe   życie   zajmował   się   łódkami.   Na   jej 
widok jego opaloną twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

– Alison, jak dobrze cię znów widzieć!
–   Cześć,   Ken.   Cheryl   powiedziała,   że   cię   tu   znajdę.   Wstał,   ale   skulił   się 

gwałtownie, jakby przeszył go jakiś ostry ból. Wyprostował się jednak szybko i 
podszedł do niej.

– Masz jakieś problemy? – spytała z troską w głosie.
~ To tylko mój kręgosłup. Od czasu kiedy wypadł mi dysk, co jakiś czas mam z 

nim   problemy.   Będę   musiał   pokazać   się   w   Fairacre.   Jak   rozumiem,   przejęłaś 
praktykę ojca, mam rację?

–   Zgadza   się.   Zadzwoń   do   Sue   i   umów   się   na   wizytę.   Postaramy   się   coś 

zaradzić na te dolegliwości.

–   Dzięki,   Alison.   Ale   chyba   nie   przyjechałaś   tu,   żeby   rozmawiać   o   moim 

zdrowiu?

–   Rzeczywiście.   Przyjechałam,   żeby   zapłacić   za   „Kittihawk"   –   wyjaśniła, 

sięgając po książeczkę czekową.

– Tak myślałem. Co zamierzasz z nią zrobić, Alison?
– Jeszcze nie podjęłam decyzji w tej sprawie. Zawahał się. i podniósł wzrok 

znad książki rachunkowej.

– Mam wrażenie, że doktor Ashton chciałby ją kupić,
 – Wiem, Ken, Ja też mam takie wrażenie. Ale, jak powiedziałam, jeszcze nie 

background image

wiem, co zrobię z „Kittihawk". Nie chcę się spieszyć. Może zostawię ją sobie i 
sama będę żeglować?

– Tak byłoby najlepiej – zaśmiał się Ken i przyjął czek, – Właśnie takiej decyzji 

spodziewałem się po córce Milesa Kennedy'ego, – 

background image

Rozdział 6

– Mówisz Dawson? Masz na myśli Brendę Dawson?
 – spytał Grant, pochylając się nad biurkiem Alison.
Właśnie odbywało się jedno z ich codziennych spotkań i Alison, zgodnie z 

obietnicą, poruszyła sprawę pani Dawson.

– Tak. Przyszła do mnie i...
– Poczekaj chwilę, chcesz powiedzieć, że Brenda przyszła do ciebie na wizytę?
– Dokładnie tak.
– Ale przecież to moja pacjentka.
– Wiem, Grant, ale...
– Czy to było coś bardzo pilnego?
– Chodziło o jej problemy z przekwitaniem.
– Nie nazwałbym tego naglącą sytuacją.
– Ty być może nie, ale Brenda Dawson naprawdę jest u kresu wytrzymałości. 

Przyszła   do   mnie,   ponieważ   uważała,   że   na   takie   tematy   lepiej   rozmawiać   z 
kobietą. Nie sądziła, żeby mężczyzna mógł te sprawy zrozumieć.

– Tak ci powiedziała? – Uniósł jedną brew, co nie wróżyło niczego dobrego.
– Nie musiała. To wynikało jasno z jej wypowiedzi. Wydaje mi się, że powinna 

mieć prowadzoną substytucję hormonalną.

– Doprawdy?
Patrzył  na  nią  chłodno.  Alison   pomyślała,  że   ich  wczorajsze   zbliżenie  było 

tylko wytworem jej wyobraźni.

– Przepisałaś jej leki?
– Nie chciałam tego robić bez porozumienia z tobą.
– Obiecałaś, że porozmawiasz o tym ze mną, tak? Przygryzła wargę i spuściła 

oczy.

Grant odchylił się do tyłu i zaczął bawić się nożem do papieru, który leżał na 

jego biurku.

– Czy to koniec dzisiejszej lekcji, doktor Kennedy?
 – spytał z sarkazmem w głosie.
Zaczerwieniła się i bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie miałam zamiaru...
– Czy aby na pewno, Alison? Wydawało mi się, że właśnie to chciałaś zrobić. 

A jeśli chodzi o Brendę, to nigdy nie wspomniała mi o swoich problemach. Gdyby 

background image

tak   było,   z   pewnością   przepisałbym   jej   jakieś   leki.   Niestety,   nie   jestem 
jasnowidzem i nie potrafię czytać w myślach. Powiedz jej to przy okazji najbliższej 
wizyty. Przypuszczam, że nastąpi ona bardzo szybko.

– Nie pomyślałeś o tym, że dla niektórych pacjentek opowiadanie w gabinecie o 

ich intymnych problemach może być nieco krępujące? – spytała z nie skrywanym 
zniecierpliwieniem.

–   Chcesz   zapewne   powiedzieć,   że   powinienem   prowadzić   klinikę   chorób 

kobiecych, czy tak?

– Dokładnie. Uważam, że to ośmieliłoby wiele kobiet, które teraz czują się 

skrępowane.   Mam   zamiar   przejąć   klinikę   ojca   tak   szybko,   jak   tylko   to   będzie 
możliwe. Sądzę, że powinieneś zrobić dokładnie to samo!

– Skończyłaś? Nie uważam, żeby to był twój interes, ale ponieważ o to spytałaś, 

to ci powiem. Mam na ten temat odmienne zdanie, i to zupełnie niezależnie od 
tego, że wiele kobiet nie  może  korzystać z  dziennych klinik, ponieważ w tym 
czasie pracuje.

– Co chcesz przez to powiedzieć?
–   Z   mojego   doświadczenia,   które   jest   mimo   wszystko   nieco   większe   od 

twojego,   wiem,   że   przyjmując   w   gabinecie,   dowiaduję   się   znacznie   więcej   o 
problemach kobiet, niż gdybym prowadził jakąkolwiek klinikę.

– W takim razie wielka szkoda, że nie dowiedziałeś się wcześniej o problemach 

Brendy Dawson! – odparła i nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się na 
pięcie i wyszła z pokoju. Jak bardzo go w tej chwili nienawidziła!

Z płonącymi od gniewu policzkami weszła do holu i z impetem wpadła na 

stojącą   na   drabinie   Hildę,   która   właśnie   zdejmowała   z   okna   zasłony.   Drabina 
niebezpiecznie   się   zachwiała.   Alison   w   ostatniej   chwili   ją   schwyciła,   chroniąc 
staruszkę przed upadkiem.

– Och, Hildo, przepraszam cię! Nie wiedziałam, że tu stoisz.
– Na szczęście nic mi się nie stało. – Hilda zeszła na podłogę i spojrzała na 

swoją wychowanicę. – Coś nie w porządku, skarbie?

– To przez niego. Jest naprawdę niemożliwy!
– W takim razie zaparzę herbaty. To nam wszystkim dobrze zrobi. Chodź do 

kuchni. Tylko wsadzę te zasłony do pralki i zaraz przyjdę.

Kuchnia   zawsze   była   miejscem,   które   najbardziej   kojarzyło   się   Alison   z 

domem.  Słoiczki z przetworami, starannie poustawiane przez Hildę na półkach, 
suszące się liście herbaty i Marmaduke, ich puchaty kot, wiecznie wygrzewający 
się na oblanym promieniami słońca parapecie.

background image

Walcząc   ze   łzami,   które   nie   wiadomo   skąd   napłynęły   jej   do   oczu,   zrzuciła 

pantofle i usiadła w bujanym fotelu.

– Chcesz mi o tym opowiedzieć? – spytała Hilda, sypiąc proszek do pralki. – 

Czy to ściśle tajne?

Alison uśmiechnęła się słabo. Sięgnęła po Marmaduka i położyła go sobie na 

kolanach.

–   Nie,   Hildo.   Tylko   zastanawiam   się,   czy   to   ma   jakiekolwiek   szanse 

powodzenia.

– Wydawało mi się, że wszystko zaczęło się jakoś układać. Musisz przyznać, że 

ostatni tydzień był dość spokojny.

– Tylko dlatego, że niezbyt często się widywaliśmy. Czy wiedziałaś o tym, że 

on sypia na łodzi?

– Na lodzi?! – wykrzyknęła zgorszona Hilda.
–   Tak.   Wczoraj   zastałam   go   na   „Kittihawk",   jak   ucinał   sobie   poobiednią 

drzemkę.

– Ale dlaczego to robi? Alison wzruszyła ramionami.
– Zapewne chce uniknąć spotkania ze mną.
Hilda podniosła wzrok znad czajniczka i spojrzała z uwagą na Alison.
–   Może   mu   to   przypomina   jakąś   znajomość   z   przeszłości?   –   powiedziała 

domyślnie.

– To już jego problem! – odparła Alison, a dostrzegając ganiący wzrok Hildy, 

zmitygowała się. – Przepraszam, Hildo, ale tak właśnie jest. Wiem, że kiedyś nasze 
stosunki wyglądały inaczej, ale teraz to już przeszłość, do której nie ma powrotu.

– Jesteś tego pewna, kochanie? – Gospodyni wręczyła jej filiżankę z herbatą.
– Absolutnie.
– I sądzisz, że doktor Ashton myśli podobnie?
– Oczywiście, że tak. Nie mogę zapomnieć, że mnie tak wykorzystał. Nigdy nie 

mogłabym mu ponownie zaufać.

Hilda spojrzała na nią w zamyśleniu.
– A co byś zrobiła, gdyby się okazało, że on jednak cię nie wykorzystał? Że to, 

co się stało, nie było jego winą?

– O czym ty mówisz? Wykorzystał mnie i tyle. Dla mnie to jest oczywiste.
Wypiła do końca herbatę i podniosła się z fotela.
– Dziękuję. Teraz muszę jechać do pacjentów. Zobaczymy się później.
Wzięła od Gili karty, ubrała się i wyszła do samochodu.
Zanim włączyła silnik, zastanowiła się przez chwilę nad tym, co powiedziała jej 

background image

Hilda. Wiedziała, że ta kobieta jest do niej bardzo przywiązana i że życzy jej jak 
najlepiej. Jednak to, co rzuciło się Alison w oczy od czasu, kiedy przyjechała do 
Fairacre to fakt, że najwyraźniej jej drugim ulubieńcem był Grant Ashton.

Prawdopodobnie Hildzie wydawało się, że związek Alison z Grantem jest tak 

samo trwały, jak przed czterema laty. Miała nadzieję, że ta rozmowa wyjaśniła jej, 
jak stoją sprawy. Że zrozumiała, iż czasu nie da się zatrzymać, tak jak nie da się 
przywrócić tego, co już minęło.

– Masz zamiar siedzieć tak cały dzień?
Wyrwana z zamyślenia, podniosła gwałtownie głowę. Grant stał przy swoim 

samochodzie, Prawdopodobnie czekał, aż ona odjedzie i odblokuje mu drogę.

Zaczerwieniła się z obawy, że mógłby odgadnąć jej myśli.
Wymamrotała   jakieś   przeprosiny,   wrzuciła   bieg   i   przekręciła   kluczyk   w 

stacyjce. Silnik zakrztusił się i zgasł. Zmieszana, ponownie włączyła stacyjkę i nie 
oglądając się na Granta, wyjechała na główną drogę.

Wieczorem następnego dnia zadzwonił Bob Cotton z farmy Dubbersów.
– Przepraszam, że niepokoję panią o tej porze, ale czy doktor Ashton ma dziś 

dyżur?

– Obawiam się, że ma wolne. Czy mogłabym w czymś pomóc?
– Cóż... – zawahał się. – Chodzi o moją żonę, Paulę. Niedawno poroniła i przed 

kilkoma dniami wypisano ją ze szpitala. Jednak ona nie czuje się dobrze, doktor 
Kennedy.

– Co jej konkretnie dolega?
– Trudno mi to wyrazić. Po prostu nie jest taka, jak dawniej. Jest pogrążona w 

rozpaczy...

– To zrozumiałe.
– Wiem, ale to coś więcej niż tylko żal za utraconą ciążą. Bardzo się o nią 

niepokoję.

– W porządku, panie Cotton. Zaraz do państwa przyjadę.
W zamyśleniu odłożyła słuchawkę i poszła do rejestracji po kartę Pauli Cotton.
Pół   godziny   później   zatrzymała   samochód   przed   farmą   Dubbersów,   gdzie 

przywitało   ją   rozbiegane   stado   kur   i   wściekłe   ujadanie   dwóch   ogromnych 
owczarków.

Boba Cottona polubiła od pierwszego wejrzenia. Miał otwartą, szczerą twarz i 

pewny   uścisk   dłoni.   Jednak   w   jego   oczach   dostrzegła   wyraźne   przygnębienie. 
Zaprowadził   ją   do   sypialni,   gdzie   leżała   jego   żona   –   drobna   brunetka,   której 
zapuchnięte, czerwone oczy podkreślały bladość policzków.

background image

– Dzień dobry, pani Cotton. – Alison przysiadła na brzegu łóżka. – Przykro mi 

z powodu tego poronienia powiedziała wprost, uznając, że tak będzie lepiej.

Oczy Pauli wypełniły się łzami. Potrząsnęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie 

żadnego słowa.

– Widzę z pani karty, że to było już trzecie poronienie.
Pierwsze   miało   miejsce   jeszcze   wówczas,   kiedy   mieszkali   państwo   w 

Northamptonshire, mam rację?

Paula skinęła głową i otarła oczy chusteczką.
– Czy podano pani jakąś przyczynę tych poronień?
W tym momencie odezwał się Bob.
– Powiedziano nam tylko, że chore płody często są usuwane przez organizm 

matki.   Zaakceptowaliśmy   to   wyjaśnienie.   Oczywiście   byliśmy   bardzo 
przygnębieni, ale rozumieliśmy, że czasem tak bywa. Jednak kiedy zdarzyło się to 
drugi raz... a teraz trzeci...

– Rozumiem – powiedziała cicho Alison. – Jak widzę, drugie poronienie miało 

miejsce niedługo po przyjeździe tutaj.

– Tak. Kupiliśmy tę farmę i od razu zarejestrowaliśmy się u doktora Ashtona. 

Był dla nas bardzo dobry. Przebadał Paulę bardzo dokładnie. Nie chciałbym, żeby 
pani pomyślała, że nie mamy do niego zaufania...

–   Oczywiście,   rozumiem   was   doskonale.   Zdaję   sobie   sprawę,   że   nie 

wiedzieliście o tym, iż doktor Ashton nie ma dziś dyżuru.

–   Chodzi   o   to,   że   Paula   tak   okropnie   się   czuje,   odkąd   wyszła   ze   szpitala. 

Prawda, kochanie? – Spojrzał na żonę.

– Widzę, że w szpitalu dokonano łyżeczkowania macicy, zgadza się? – spytała 

Alison, spoglądając na kartę wypisową.

–  Tak  –  po  raz  pierwszy  odezwała  się   Paula.  –  Poronienie  było  niepełne   i 

musieli usunąć pozostałe resztki.

– Czy wyznaczono pani następną wizytę?
–   Tak.   Obiecali,   że   przestudiują   dokładnie   mój   przypadek   i   powiedzą,   co 

ustalili.

–   Miejmy   nadzieję,   że   zlecą   pani   dalsze   badania,   które   pomogą   ustalić, 

dlaczego nie może pani donosić ciąży.

– Trzeba coś z tym zrobić – wtrącił Bob. – Dłużej tak nie możemy żyć. Czy 

może pani jakoś pomóc Pauli, doktor Kennedy?

– Czy w szpitalu przepisano pani jakieś leki?
– Tylko tabletki przeciwbólowe i środki nasenne.

background image

– W takim razie muszę panią zbadać.
Osłuchała   Paulę   dokładnie,   zmierzyła   jej   temperaturę,   ciśnienie,   zbadała 

brzuch. Spytała, czy między ciążami miewała jakieś dolegliwości.

– Raczej nie. Zawsze czułam się okropnie na początku ciąży i naturalnie po 

poronieniach. Ale w międzyczasie nie miałam żadnych problemów ze zdrowiem.

~ Co to znaczy, że czuła się pani okropnie?
– Byłam bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że nie miałam siły chodzić. Bolały 

mnie też stawy i miałam bóle w klatce piersiowej.

– Myślę, Paulo, że twoje złe samopoczucie z czasem minie. Trzeba wykonać 

więcej testów, a teraz zapiszę ci lek przeciwdepresyjny. Będziesz go brała, dopóki 
nie ustąpią najgorsze dolegliwości. Po wizycie u ginekologa powinnaś koniecznie 
zgłosić się. do doktora Ashtona.

W drodze do domu Alison nie czuła się najlepiej. Myślała o kłopotach Pauli 

Cotton. Była pewna, że Grant zrobił wszystko, co możliwe, by wyjaśnić przyczynę 
tych poronień. Zastanawiała się jednak, czy choroba Pauli nie jest poważniejsza, 
niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Grant nie wrócił jeszcze do domu. Nie było jego samochodu, a w oknach nie 

paliło   się   żadne   światło.   Przystanęła   przed   gankiem,   rozkoszując   się   ciszą   i 
spokojem majowego wieczoru. Zdała sobie nagle sprawę, że mimo tych wszystkich 
kłopotów cieszy się, że jest w Fairacre.

Drzwi wejściowe były zamknięte. Hilda z pewnością oglądała swój ulubiony 

serial, a Gili dawno już poszła do domu. Przekręciła klucz i pchnęła drzwi. Może 
przed kolejnym telefonem zdąży jeszcze wziąć szybki prysznic...

– Alison... Czy to ty?
Głos, który usłyszała, był słaby. Przystanęła na chwilę i zaczęła się uważnie 

rozglądać.   Jej   wzrok   zatrzymał   się   na   przewróconym   krześle,   a   zaraz   potem 
spoczął na leżącej na ziemi postaci.

– Hilda! – Z krzykiem rzuciła się w stronę gospodyni.
– Och, Alison. Bogu dzięki, że wreszcie przyjechałaś.
Hilda leżała na ziemi, owinięta świeżo upranymi zasłonami, a obok niej rozbite 

okulary.

– Nie mogę się ruszyć. Chyba zrobiłam sobie coś w nogę.
– W porządku, Hildo. Leż nieruchomo.
Delikatnie   zdjęła   z   niej   zasłonę   i   od   razu   zauważyła,   że   prawa   stopa   jest 

wykręcona pod nienaturalnym kątem. Zbadała jej puls i obmacała pozostałe kości.

– Tak mi głupio. Zawieszałam tylko te zasłony. Zupełnie nie wiem, jak to się 

background image

stało.

– Dlaczego nie wzięłaś drabiny?
– Nie lubię jej. Na krześle czuję się znacznie pewniej.
– Och, Hildo. Jesteś jak dziecko. Wiesz, gdzie jest doktor Ashton?
– Chyba mówił, że idzie na łódź...
– Rozumiem. Muszę teraz zadzwonić do szpitala.
– Ależ nie ma takiej potrzeby. Nic mi nie będzie. Daj mi po prostu herbaty i 

zaraz wstanę.

Uniosła się na łokciu i syknęła z bólu.
– Przykro mi, Hildo, ale wydaje mi się, że tego schorzenia nie da się wyleczyć 

filiżanką herbaty. Nawet nie mogę dać ci nic do picia.

Hilda   westchnęła   i   oparła   się   na   poduszce,   którą   Alison   podłożyła   jej   pod 

głowę.

– Obawiam się, że złamałaś sobie nogę. Być może trzeba będzie cię znieczulić i 

dlatego nie wolno ci nic jeść ani pić. Idę teraz zadzwonić do szpitala. Nie ruszaj 
się, aż wrócę.

Ze swojego gabinetu wykręciła numer do szpitala i poprosiła o połączenie z 

lekarzem dyżurnym.

–  Rajiv  Patel, słucham –  usłyszała   po chwili  męski   głos.  – W  czym  mogę 

pomóc?

–   Doktorze   Patel,   mówi   Alison   Kennedy.   Mam   tu   kobietę,   u   której 

podejrzewam złamanie kości udowej. Chciałabym przewieźć ją na izbę przyjęć.

– Oczywiście. Zaraz zorganizuję karetkę. Jak nazwisko chorej?
– Hilda Lloyd.
– To pani pacjentka?
– To nasza gosposia. Mieszka z nami w Fairacre... – Nagle zdała sobie sprawę, 

że Hilda była zarejestrowana u jej ojca. – Tak, to jest też moja pacjentka.

– Dobrze, będę czekał. Czy pani przyjedzie razem z nią?
– Chciałabym, ale mam dziś dyżur w Woodbridge i nie wiem, czy uda mi się 

skontaktować z doktorem Ashtonem, żeby mnie zastąpił.

Odłożyła   słuchawkę   i   natychmiast   wykręciła   numer   przenośnego   telefonu 

Granta. Modliła się, żeby nie był wyłączony.

Zaczęła   liczyć   sygnały   –   siedem,   osiem,   dziewięć.   Właśnie   miała   odłożyć 

słuchawkę, kiedy po drugiej stronie odezwał się Grant. Był zdyszany, jakby skądś 
biegł.

– Grant?

background image

– Co się stało, Alison?
–   Hilda   spadła   z   krzesła.   Chyba   złamała   kość   udową.   Czekam   właśnie   na 

karetkę.

– Zaraz będę.
Zanim jeszcze odłożył słuchawkę, Alison usłyszała przez moment kobiecy głos. 

Czyżby to Cheryl? W końcu nie byłby to pierwszy raz. Odsunęła od siebie tę myśl, 
tłumacząc sobie, że to nie jej sprawa, jak Grant spędza wolny czas. Zresztą i tak 
nigdy się nie dowie, czy ten głos należał do Cheryl. Poza tym wcale nie miała 
pewności, że Grant jest na łodzi. To tylko przypuszczenie Hildy.

Przygryzła wargę  i pospieszyła  do  holu, gdzie  leżała  gospodyni.  Zaczęła  ją 

uspokajać   i   tłumaczyć,   jakie   badania   czekają   ją   w   szpitalu.   Miała   nadzieję,   że 
karetka wkrótce nadjedzie.

Pierwszy przyjechał Grant. Podszedł do nich i uklęknął przy Hildzie.
– No i widzisz, w co się wpakowałaś? – powiedział miękko.
– Tak mi przykro, że macie przeze mnie tyle kłopotu...
Grant   delikatnie   przejechał   palcami   po   nodze   Hildy,   skinieniem   głowy 

potwierdzając diagnozę Alison.

– Niczego się nie obawiaj. Zaraz zawieziemy cię do szpitala.
Jeszcze nie skończył mówić, kiedy usłyszeli odgłos hamującego na podjeździe 

samochodu.

– Przyjechała karetka. – Alison poderwała się na nogi.
 – Pójdę przygotować ci nocną koszulę i szczoteczkę do zębów.
Pobiegła   do   pokoju   Hildy   i   szybko   spakowała   jej   niewielką   torbę.   Kiedy 

wróciła, Hilda leżała już w karetce.

– Grant...?
Spojrzała na niego z błaganiem w oczach. Tak bardzo chciała pojechać z Hildą, 

jednak musiałby ją zastąpić na dyżurze. Nie śmiała mu tego zaproponować.

– Pojedź z Hildą – odezwał się, jakby czytając w jej myślach. – Ja przejmę 

wizyty.

– Dziękuję, Grant.
Ich   spojrzenia   spotkały   się   na   chwilę.   W   jego   oczach   Alison   dostrzegła 

zrozumienie.

– Dziękuję – szepnęła ponownie i wdrapała się do karetki.

background image

Rozdział 7

Prześwietlenie   wykazało,   że   Hilda   ma   złamaną   kość   udową.   Przyjęto   ją   na 

oddział ortopedyczny i niedługo potem przewieziono na blok operacyjny.

– Wszystko będzie dobrze – pocieszała ją Alison, kiedy wieziono Hildę na blok. 

– Potrzymają cię tu przez kilka dni, a ja jutro cię odwiedzę.

– Nie martw się o mnie, Alison. Wracaj do doktora Ashtona. Trzeba mu będzie 

zrobić kolację. I nie walczcie ze sobą, kiedy mnie nie będzie, dobrze?

– Mówisz tak, jakbyśmy niczym innym się nie zajmowali!
Dopiero jadąc do domu, poczuła, że jest zmęczona. Marzyła tylko o tym, żeby 

położyć się do łóżka. Jednak kiedy zajechała do Fairacre, w drzwiach przywitał ją 
Grant.

– Jak się czuje?
– Zabrali ją na operacyjną. Tak jak myśleliśmy, ma paskudnie złamaną kość 

udową.

– Biedna Hilda. Przez jakiś czas będzie musiała zwolnić trochę tempo.
– Bardzo ją bolało, ale i tak najbardziej się martwiła o to, kto poda ci kolację – 

oznajmiła sucho.

– Hildzie wydaje się, że jestem absolutnie niezaradnym facetem, który zginąłby 

bez jej opieki.

– A nie jest tak?
– Osądź sama.
– Otworzył przed nią drzwi do kuchni i skłonił się przesadnie nisko.
Alison ze zdumieniem stanęła w progu. Stół był nakryty dla dwóch osób. Na 

jego środku znajdowała się ogromna micha sałaty.

– Mam nadzieję, że lubisz hiszpański omlet?
–   Mówiąc   szczerze,   uwielbiam   –   powiedziała   słabym   głosem   i   opadła   na 

najbliższe krzesło.

– To dobrze.
Wyciągnął z kredensu mikser i włączył go do kontaktu.
– Napijesz się wina?
– Chętnie.
Westchnęła z zadowoleniem, pozwalając mu krzątać się po kuchni. Patrzyła, 

jak nalewa wino do kieliszków.  Choć zastępował ją na dyżurze, był ubrany w 
zwykłe spodnie i koszulkę. Jego włosy jeszcze nie wyschły po kąpieli.

background image

– Nie dziwię się, że złamała sobie tę nogę – powiedział, rozgrzewając tłuszcz 

na   patelni   i   wyłączając   mikser.   –   Kiedyś   twój   ojciec   mówił,   że   Hilda   ma 
osteoporozę.

– Szkoda, że gdy była młodsza, nie stosowano terapii hormonalnej.
Grant odwrócił się od kuchenki i uniósł brew.
– Czy to kolejna aluzja do sytuacji Brendy Dawson?
– Ależ skąd. Nawet o niej nie pomyślałam.
– To dobrze. Nie chciałbym teraz zaczynać nowej kłótni.
– To druga rzecz, o którą martwiła się Hilda.
– Mianowicie?
– Obawiała się, że kiedy zostaniemy sami, będziemy ze sobą walczyć.
– Nie wiem, skąd taka myśl przyszła jej do głowy – wyznał z uśmiechem, – 

Alison westchnęła i oparła głowę na fotelu. Patrzyła, jak Grant kończy smażyć 
omlety.

–  Były  jakieś  wezwania?  –  spytała  nagle,  przypominając  sobie,  że  przecież 

miała dziś dyżur.

Potrząsnął głową i ułożył omlety na talerzach.
– Jak dotąd spokój. Spróbujmy na moment zapomnieć, że jesteśmy w pracy i 

zjedzmy kolację.

Postawił przed nią talerz i usiadł po przeciwnej stronie stołu.
Omlety były wspaniałe. Dopiero kiedy zaczęła jeść, zdała sobie sprawę, jak 

bardzo była głodna.

– Przynajmniej będę mogła zapewnić Hildę, że z gotowaniem dajesz sobie radę 

– rzuciła znad talerza.

– Problem nie polega na tym, jak gotować, tylko kiedy znaleźć na to czas.
– Sądzisz, że powinniśmy zatrudnić kogoś do czasu powrotu Hildy?
– Zobaczymy, jak sobie będziemy dawać radę sami. Ten problem i tak wkrótce 

by   się   pojawił.   Hilda   jest   coraz   starsza   i   długo   nie   mogłaby   wykonywać   tych 
wszystkich prac, które do tej pory miała na głowie. Już wcześniej proponowałem 
jej, żeby znalazła kogoś do pomocy, ale nawet nie chciała o tym słyszeć.

Jego słowa przerwał dzwonek telefonu.
– No tak. To byłoby zbyt piękne, żeby mogło trwać dłużej. Poczekaj, ja odbiorę 

– zwrócił się do Alison, gdy spostrzegł, że odsunęła fotel od stołu.

– Ale dziś przecież ja mam dyżur – zaprotestowała słabo.
– Ja się tym zajmę. Weźmiesz za mnie inny dzień.
Kiedy wyszedł, rozejrzała się po kuchni. Niespełna miesiąc temu prowadziła 

background image

swoją praktykę przy Crandelbury Street, ojciec żył, Hilda opiekowała się swymi 
lekarzami,   a   teraz   wszystko   tak   bardzo   się   zmieniło.   Musiała   odłożyć   na   bok 
marzenia o pracy w Suffolk, a biedna Hilda leżała w szpitalu z paskudnie złamaną 
nogą.

Do jej oczu napłynęły łzy. Czym prędzej otarła je brzegiem rękawa i właśnie w 

tym momencie do kuchni wszedł Grant.

–  Nic wielkiego.  Dzwoniono  tylko po  poradę...  –  przerwał,  kiedy   dostrzegł 

wyraz jej twarzy. – Co się stało? – spytał dziwnie miękkim głosem.

– Och, nic takiego.
Zamrugała gwałtownie, nie chcąc, by zauważył, że płacze.
– Ali, ty nigdy nie płakałaś bez powodu – zauważył i stanął za jej plecami. – 

Zapomniałaś chyba, że dobrze cię znam.

– Wcale nie płakałam – odparła niezgodnie z prawdą.
– Dlaczego więc masz oczy pełne łez? – spytał, kładąc dłonie na jej ramionach.
– Nie wiem. Chyba dlatego, że to wszystko tak nagle... Najpierw tata, teraz 

Hilda... Chyba puściły mi nerwy.

– Nieszczęścia zawsze chodzą parami. Ale znam sposób, żeby temu zaradzić.
Jego palce zaczęły delikatnie masować kark Alison.
– Rozluźnij się, Ali. Musisz się trochę zrelaksować, bo inaczej nie dasz sobie ze 

wszystkim rady.

Dotyk jego dłoni sprawił, że nagle zesztywniała. W żaden sposób nie mogła się 

teraz rozluźnić.

–   Pamiętaj,   że   nie   wolno   nam   ze   sobą   walczyć.   Zmartwiłoby   to   Hildę,   a 

przecież tego byśmy nie chcieli.

Jego kciuki rozmasowywały teraz napięte mięśnie między jej łopatkami.
Wbrew własnej woli, poddała się ich ruchom, czując, jak z wolna ogarnia ją 

błogi spokój. Nagromadzone w ciągu ostatnich tygodni stresy zdawały się uchodzić 
z niej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Z głębokim westchnieniem rozluźniła mięśnie i oparła głowę o udo Granta.
Jak dobrze pamiętała te masaże z przeszłości. Kiedy któregoś razu przyjechała 

do domu, zdenerwowana z powodu czekającego ją egzaminu, w ten sam sposób 
pomógł jej rozładować napięcie...

– No i jak, czujesz się lepiej? – spytał cicho po dłuższej chwili.
– Uhm. Wprost wspaniale.
Uniosła ręce ponad głowę i przeciągnęła się.
– Wolę to niż nieustanne kłótnie.

background image

– Sam nie wiem – powiedział, pochylając się nad jej twarzą. – Po każdej wojnie 

najmilsza   jest   chwila   zawarcia   pokoju...   Swoją   drogą,   naprawdę   nie   wiem, 
dlaczego Hilda obawiała się, że kiedy zostaniemy sami, skoczymy sobie do oczu. 
W końcu to nie pierwszy raz jesteśmy sami w tym domu, prawda?

Objął dłońmi jej twarz i pochylił się jeszcze niżej.
– Chyba nie zapomniałaś, Ali, naszego ostatniego razu?
Jak mogłaby zapomnieć? Patrzyła w jego zielone oczy, wiedząc, że przed ich 

spojrzeniem nie potrafi niczego ukryć.

– Jeśli dobrze pamiętam – ciągnął dalej – było to w dniu, kiedy twój ojciec 

pojechał na konferencję do Birmingham. Hilda była u chorej siostry. Popraw mnie, 
jeśli się mylę. Nie przypominam sobie, żebyśmy wtedy jakoś specjalnie ze sobą 
walczyli. Mieliśmy Fairacre tylko dla siebie. Pierwsza noc była bardzo ciepła i koło 
północy   poszliśmy   do   zagajnika   na   mały   spacer.   Mieliśmy   w   nim   takie   nasze 
ulubione   miejsce.   Może   nie   było   zbyt   wygodne,   ale   w   tamtych   czasach   nie 
dbaliśmy zbytnio o wygody, prawda, Ali?

Lekko pocałował ją w nos.
– Nie speszyło nas nawet to, że następnej nocy w twoim łóżku złamała się noga. 

– Zaśmiał się cicho. – Udało mi sieją naprawić tak dobrze, że ojciec niczego nie 
zauważył. Kto by pomyślał, że po tak długim czasie znajdziemy się w podobnej 
sytuacji. Może nadeszła pora, żeby przypomnieć sobie pewne rzeczy i zobaczyć, 
czy rzeczywiście było to coś tak wspaniałego, jak nam się wtedy wydawało?

To byłoby takie łatwe. Cichy głos Granta bez trudu wywołał w jej pamięci 

wspomnienie minionych nocy. Jak dobrze pamiętała tamte uczucia, zapach letniego 
wieczoru i miękkość trawy. Przez jeden krótki moment znów zapragnęła poczuć na 
sobie dotyk jego dłoni, smak gorących pocałunków i nieporównywalną z niczym 
innym błogość spełnienia...

– Alison – szepnął jej do ucha.
W ostatnim momencie oderwała się od niego i podniosła z fotela.
– Nie, Grant! To się skończyło już dawno temu. Doskonale o tym wiesz. Nie 

ma sensu zaczynać wszystkiego od nowa.

– Przez chwilę sądziłem, że tego właśnie pragniesz...
– Ale dlaczego? Dlaczego mielibyśmy to robić?
– Jesteśmy teraz innymi ludźmi. Przede wszystkim, ty jesteś starsza...
– Chcesz powiedzieć, że wtedy nie byłam wystarczająco dorosła?
– Tego nie powiedziałem...
–   O   ile   pamiętam,   na   pewne   rzeczy   nie   byłam   wówczas   za   młoda!   To   ty 

background image

powiedziałeś, że nie chcesz się angażować – w ten związek. To ty go zerwałeś... 
Wykorzystałeś mnie, Grant!

–  Nie,  Ali.  To   nie  tak.  Nigdy  tego  nie  zrozumiałaś...   Nie  dałaś   mi   szansy, 

żebym ci wyjaśnił...

– Nie ma tu nic do wyjaśniania.
– To ty tak uważasz.
– Za późno, Grant – oświadczyła twardo. – Nic nie da się już uratować. I jeśli 

nadal   będziesz   zachowywać   się   w   ten   sposób,   rzeczywiście   skończy   się   na 
rękoczynach. A teraz, jeśli chcesz za mnie dyżurować, to idę spać.

Nie odpowiedział. Kiedy doszła do drzwi, odwróciła się. Stał tam, gdzie go 

zostawiła, oparty o kuchenny blat.

– Grant?
– Tak?
– Naprawdę chcesz wziąć za mnie ten dyżur?
– Chyba już ci powiedziałem – odparł sucho.
W jego głosie nie było już ani śladu tej miękkości, z jaką przemawiał przed 

chwilą.

– Dziękuję.
Poszła   do   sypialni,   zamknęła   za   sobą   drzwi   i   oparła   się   o   nie,   zaciskając 

powieki.

Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce odnowić dawną znajomość. Ale jakże 

ona mogłaby to zrobić? Miałaby znów narazić się na zranienie? Tym razem by tego 
nie przeżyła.

Chciał jej wyjaśniać, tłumaczyć się. Ale jakie słowa mogłyby wyjaśnić to, co 

zrobił? Wykorzystał ją, a potem porzucił. To jasne jak słońce.

Oderwała się od drzwi i zaczęła rozbierać. Wiedziała, że za wszelką cenę musi 

mu się oprzeć. Niezależnie od tego, jak bardzo jej ciało pragnie jego bliskości.

Jednak kiedy leżąc już w łóżku, usłyszała, jak wchodzi na górę i zamyka za 

sobą drzwi sypialni, musiała użyć całej swej woli, aby do niego nie pobiec... Aby 
nie wsunąć się do jego łóżka, nie przytulić do szerokiej piersi i nie pozwolić, by 
kochał ją tak, jak nikt poza nim nie potrafił tego robić.

Kiedy   wreszcie   w   domu   zapadła   głęboka   cisza,   westchnęła   i   odwróciła   się 

twarzą do ściany.

Ranek nie przyniósł ukojenia. Ich stosunki ponownie znacznie się ochłodziły. 

Rozmawiali ze sobą tylko o sprawach zawodowych. Zanim Alison zeszła na dół, 

background image

Grant zdążył już wypić kawę i właśnie wybierał się do gabinetu.

– Jak minęła noc? – spytała, przechodząc obok kuchennych drzwi.
– Doskonale. Spałem jak dziecko. A ty?
– Nie to miałam na myśli – odparła, zastanawiając się, co Grant powiedziałby, 

gdyby wiedział, że z jego powodu prawie wcale nie zmrużyła oka. – Pytam, czy 
były jakieś wezwania.

– W nocy było spokojnie. Dopiero o siódmej pojechałem do jednej z twoich 

pacjentek. Seth Attrill wezwał mnie do swojej żony.

– Co się stało?
– Miała ostry atak duszności. Opiszę wszystko w karcie i dam ci. Nie chcę, 

żebyś pomyślała, że przepisuję jakieś lekarstwa bez twojej wiedzy.

Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z kuchni i skierował się do gabinetu.
Alison z irytacją chwyciła za dzbanek od ekspresu i nalała sobie kawy. Co on 

sobie myśli! Przecież nie ma pretensji o to, że odwiedził jej pacjentkę. To raczej on 
zwykł mieć pretensje o takie rzeczy. Zupełnie jak w przypadku Pauli Cotton.

Paula! W tym całym zamieszaniu zupełnie o niej zapomniała. Jej karta ciągle 

jeszcze   leżała   w   jej   teczce.   Odstawiła   gwałtownie   kubek   z   kawą   i   poszła   do 
gabinetu.   O   tej   porze   dnia   pokój   był   zalany   słońcem.   Przystanęła   na   chwilę, 
przypominając sobie, ile razy wchodziła tu jako dziecko. Już wtedy chciała być 
lekarzem. Fascynowały ją stetoskopy, aparaty do mierzenia ciśnienia i wszystko 
inne, co znajdowało się w przegródkach lekarskiej torby ojca.

Otworzyła teczkę i wyjęła kartę Pauli Cotton. Minęła poczekalnię i zapukała do 

drzwi gabinetu Granta.

Siedział przy biurku i czytał ostatni numer „Lekarza Domowego". Kiedy Alison 

weszła do pokoju, podniósł wzrok.

– Zapomniałam ci powiedzieć, że widziałam wczoraj Paulę Cotton.
Od   razu   przeszła   do   sedna.   Uznała,   że   szczerość   jest   najlepszą   metodą 

postępowania z Grantem. Jednak kiedy ich spojrzenia się spotkały, przestała być 
tego   taka   pewna.   Pod   wpływem   jego   wzroku   serce   zabiło   jej   żywiej,   a   myśli 
rozpierzchły się, pozostawiając w głowie nieznośną pustkę.

– Paulę Cotton? – odezwał się Grant po chwili. Dobrze widział, co działo się z 

Alison. – Coś się stało?

Przełknęła ślinę, starając się zebrać myśli, ale dziwnie przeszkadzał jej w tym 

widok silnych, męskich dłoni, które trzymały gazetę. Nie dalej jak wczoraj te ręce 
masowały jej kark, a przed laty trzymały ją... pieściły...

– Ona... Wypisano ją ze szpitala... Po tym poronieniu...

background image

– To już wiem. Widziałem ją tego wieczora, kiedy wróciła do domu. I co się 

stało?

– Wpadła w depresję. Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Można się było tego spodziewać. Z tego powodu cię wzywali?
– Nie tylko. Pana Cottona zaniepokoiło to głębokie przygnębienie żony, ale 

mnie się wydaje, że ona cierpi na jakąś inną chorobę.

– Doprawdy?
– Musisz przyznać, że to dziwne. Jedno poronienie, w porządku. Można to 

zrozumieć. Dwa też czasami się zdarzają, ale trzy? Ma jeszcze inne objawy. Ciągłe 
zmęczenie, bóle w stawach...

– I drętwienie lewego ramienia – dokończył za nią.
– Drętwienie?
– Nie wspomniała o tym?
– Więc wiesz o tym wszystkim?
– Naturalnie. Przecież to moja pacjentka – odparł chłodnym tonem.
– Oczywiście. – Zaczerwieniła się. – I co w tej sprawie zrobiłeś?
Wyglądał na poirytowanego całą tą rozmową, ale Alison nie dbała o to. Paula 

Cotton naprawdę była u kresu wytrzymałości i należało jej jakoś pomóc.

– Jest pod opieką doktora Batemana.
– To ginekolog?
Skinął głową.
– Z tego, co wiem, chce zrobić jej jeszcze jakieś badania. Zobaczymy, co z nich 

wyniknie,   a   potem,   jeśli   będzie   trzeba,   będziemy   szukać   dalej.   Czy   to   cię 
satysfakcjonuje?

Przytaknęła,   czując   się   nagle   bardzo   głupio.   Powinna   przecież   wiedzieć,   że 

Grant zrobi wszystko, co możliwe, żeby pomóc Pauli.

Spojrzał na kopertę, którą położyła przed nim na biurku, i wyciągnął z niej 

kartę. Przeczytał wpis Alison.

– Widzę, że zaleciłaś jej antydepresant.
– Tak.
Wzięła głęboki oddech, gotowa bronić swej racji.
– Prawdopodobnie powiesz mi, że to był mój błąd i że ty byś tego nie zrobił, ale 

ona naprawdę czegoś potrzebowała i pomyślałam, że...

– Na twoim miejscu zrobiłbym to samo – powiedział cicho.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Naprawdę?

background image

– Dopóki nie dostaniemy wyników badań, nie mamy większego wyboru.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Do gabinetu zajrzała Gili i spojrzała 

na siedzącą przy biurku Alison.

– Dzień dobry. Zastanawiałam się, co się stało. Nie widziałam dziś Hildy.
– Hilda jest w szpitalu, Gili – oznajmił Grant.
– W szpitalu? – spytała ze zdumieniem. – A co ona tam robi?
–   Spadła   wczoraj   z   krzesła   i   złamała   sobie   kość   udową   –   pospieszyła   z 

wyjaśnieniem Alison.

– Wielki Boże! – wykrzyknęła Gili. – Co jeszcze będziemy musieli tu przeżyć?

background image

Rozdział 8

Następnego dnia Alison odwiedziła Hildę w szpitalu. Staruszka ciągle jeszcze 

była pod wpływem środków usypiających, ale na widok Alison uśmiechnęła się 
słabo.

– Witaj, kochanie. Dziękuję za piękne kwiaty – wyszeptała,  spoglądając  na 

bukiet frezji, które Alison postawiła na stoliku obok łóżka.

– Jak się czujesz? – spytała Alison, ujmując rękę Hildy.
– Co najmniej dziwnie. Wszyscy traktują mnie, jakbym była chora.
– Należy ci się odrobina atencji. Większość życia spędzasz na troszczeniu się o 

innych – wyjaśniła Alison.

– Właśnie. Powinnam zajmować się teraz doktorem Ashtonem...
– O niego się nie martw. Jest już duży i z pewnością da sobie radę sam.
–   Ale   w   domu   jest   niewiele   jedzenia.   Właśnie   miałam   jechać   po   większe 

zakupy.

– Hildo, naprawdę powinnaś przestać się o nas martwić. Ale jeśli może ci to 

poprawić samopoczucie, to obiecuję, że po wyjściu stąd pójdę do supermarketu i 
kupię wszystko, czego potrzebujemy.

Hilda uśmiechnęła się z satysfakcją i opadła na poduszki. Przymknęła oczy, 

jakby zapadła w sen.

Alison popatrzyła na nią i pomyślała, że w tym wielkim łóżku wygląda bardzo 

drobno i delikatnie. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad jej wyglądem. Dopiero 
teraz dostrzegła na jej twarzy zmęczenie i ślady wszystkich zmartwień, których los 
jej nie szczędził.

Kiedy Hilda zaczęła głęboko oddychać, Alison wymknęła się cicho z pokoju i 

poszła do dyżurki pielęgniarek.

– Dzień dobry – przywitała ją z uśmiechem jedna z sióstr. – To pani jest Alison 

Kennedy, prawda?

– Tak. – Alison odwzajemniła uśmiech. – Jak ona się spisuje?
– Doskonale, ale to złamanie nie wygląda najlepiej. Będzie musiała u nas trochę 

poleżeć, a po wyjściu jeszcze dość długo nie będzie mogła chodzić. Proszę, niech 
pani spojrzy na jej historię choroby.

Alison wzięła z rąk pielęgniarki niebieską teczkę opatrzoną nazwiskiem Hildy i 

zaczęła przeglądać jej zawartość.

– Byłoby lepiej, gdyby pani Lloyd przestała się tak zamartwiać.

background image

– To chyba niemożliwe – odparła Alison znad teczki. – Znam Hildę od wielu lat 

i   wiem,   że   zamartwianie   się   to   jej   specjalność.   Chyba   już   za   późno,   żeby   to 
zmienić.

– Pani Lloyd pracuje u pani?
– Tak. Zaczęła pracować dla mojego ojca, potem prowadziła dom jemu i jego 

wspólnikowi...

– A teraz pani zajęła miejsce ojca. Przynajmniej tak twierdzi pani Lloyd. Mówi, 

że opiekuje się panią i doktorem Ashtonem.

Alison westchnęła.
– Jeszcze niczego do końca nie ustaliliśmy. Nie wiem, co z tego wyniknie... – 

przerwała,   widząc   znaczący   uśmiech   kobiety.   –   Czyżby   znała   pani   doktora 
Ashtona?

– Och, tak. Dobrze go tu znamy. Zawsze kiedy tu przyjeżdża, moje pielęgniarki 

zupełnie tracą głowy... Po jego wizycie długo nie mogę się z nimi porozumieć...

–   Rozmowę   przerwał   ostry   dźwięk   dzwonka.   Kobieta   podniosła   wzrok   na 

wiszącą na ścianie tablicę świetlną.

– Zechce mi pani wybaczyć. Akurat dziś jestem na zmianie sama.
– Naturalnie. – Alison odłożyła na biurko historię choroby swojej gospodyni. – 

I tak muszę  już iść. Zajrzę tylko na chwilę do Hildy, żeby sprawdzić, czy się 
przebudziła.

Właśnie piła herbatę. Uśmiechnęła się na widok Alison i odstawiła filiżankę.
– Myślałam, skarbie, że sobie już poszłaś.
– Nie mogłabym wyjść bez pożegnania. Chciałam tylko porozmawiać przez 

chwilę z siostrą.

–   Ach,   już   mi   dobrze   –   westchnęła   z   zadowoleniem   Hilda.   –   Nie   ma   nic 

lepszego  niż filiżanka  herbaty. Wiesz, że  to pierwsza,  którą wypiłam od czasu 
operacji? Dziś rano zupełnie nie miałam apetytu.

– To zupełnie do ciebie niepodobne.
–   Wiem,   ale   po   tym   znieczuleniu   nie   czułam   się   najlepiej.   Tamta   pani   – 

wskazała na leżącą pod przeciwległą ścianą kobietę – miała zupełnie to samo.

Alison spojrzała we wskazanym kierunku i przeczytała na karcie gorączkowej 

nazwisko pacjentki: Ethel Blackett.

– Właśnie wszczepiono jej protezę stawu biodrowego – szepnęła Hilda. – Jest 

zarejestrowana u doktora Framptona, ale powiedziała, że się przepisze do nas.

– Naprawdę?
Alison uśmiechnęła się. Takie zmienianie lekarzy było wśród pacjentów dość 

background image

popularne.

– Tak. Powiedziała, że woli leczyć się u kobiety i że wiele jej koleżanek myśli 

tak samo.

– W takim razie może ktoś powinien ją ostrzec, że być może wyjadę stąd.
– Jestem pewna, kochanie, że do tego nie dojdzie – powiedziała Hilda i oparła 

się o poduszkę.

– Jeszcze nic nie zostało ustalone, Hildo.
Z   westchnieniem   rozejrzała   się   po   oddziale.   Pacjentka   z   sąsiedniego   łóżka 

patrzyła na nią przyjaźnie. Uśmiechnęła się do niej i odwróciła wzrok. Życie w 
Fairacre wciągało ją coraz bardziej, a ona nadal nie była pewna, czy tego właśnie 
chce.

–   Mam   nadzieję,   że   ze   sobą   nie   walczycie   –   odezwała   się   nagle   Hilda, 

przerywając jej rozmyślania.

Alison spojrzała na nią spod oka i uśmiechnęła się lekko.
– Nie, Hildo, nie walczymy. Przynajmniej nie tak, żeby ktoś z zewnątrz mógł to 

dostrzec.

– Tak bym chciała, żeby wszystko było jak dawniej – westchnęła i podniosła 

głowę.

– Wiem o tym – odparła Alison i wstała. – Mówiłaś już to kiedyś. Ale to 

naprawdę bardzo stare dzieje.

–   Myślę,   że   doktor   Ashton   chciałby   tego   samego   –   Hilda   nie   dawała   za 

wygraną.

Alison roześmiała się i pocałowała staruszkę w policzek.
– I tu się chyba mylisz. Zresztą, miał swoją szansę. Nie moja wina, że nie 

potrafił jej wykorzystać. Nie chciałabym przechodzić przez to po raz drugi...

– Nawet jeśli to nie była jego wina?
– Hildo, już drugi raz mówisz o tym. Może wreszcie wyjaśnisz mi, o co chodzi?
– To nie ja powinnam ci o tym powiedzieć.
– W takim razie chyba już pójdę...
– Powiem ci tylko jedno – zatrzymała ją Hilda.
– Co takiego?
– Tym, któremu nie podobał się twój związek z doktorem Ashtonem, był twój 

ojciec.

–   Mój   ojciec?   Co   ty   mówisz,   Hildo!   Co   mój   ojciec   ma   z   tym   wszystkim 

wspólnego?

Hilda zawahała się przez chwilę, a potem wyrzuciła z siebie jednym tchem:

background image

– Nie był zadowolony, kiedy zaczęliście się do siebie zalecać.
Alison   z   trudem   powstrzymała   śmiech.   Staroświeckie   wyrażenie   Hildy 

rozbroiło ją.

– Jestem pewna, że się mylisz, Hildo – odparła po chwili. – Ojciec nigdy nie 

miał nic przeciwko naszej przyjaźni.

– Być może tobie nic na ten temat nie mówił. Ale niejednokrotnie słyszałam, 

jak kłócił się o to z doktorem Ashtonem.

Alison ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.
– Chyba lepiej będzie, jak powiesz mi, co słyszałaś.
– Myślę, że i tak powiedziałam już zbyt dużo. O resztę spytaj Granta.
– Daj spokój, Hildo. Skoro już zaczęłaś, musisz wyjaśnić wszystko do końca. 

Nie możesz pozostawić mnie w niepewności.

Jednak Hilda z uporem potrząsnęła głową i nie odezwała się ani słowem.
– W takim razie, skoro nie zamierzasz mi nic więcej powiedzieć, pójdę już 

sobie.

Ucałowała staruszkę na pożegnanie i wyszła z oddziału. Wsiadła do samochodu 

i   pojechała   prosto   do   supermarketu.   Popychając   wózek   między   pełnymi 
wszelakiego dobra półkami, rozmyślała nad tym, co powiedziała jej Hilda. Już po 
raz drugi usłyszała od niej, że to nie z winy Granta ich znajomość skończyła się tak 
niespodziewanie.

Kiedy w drodze powrotnej mijała przystań, pomyślała nagle, że może warto 

odwiedzić Mabel Attrill. Razem z Sethem mieszkali niedaleko stąd.

Zapukała   do   drzwi   ich   mieszkania.   Usłyszała   głos   Setha   zapraszający   do 

środka. Gospodarz palił właśnie fajkę, a kiedy weszła, ze zdziwienia aż wyjął ją z 
ust.

–   Niech   mnie   diabli,   jeśli   to   nie   doktor   Kennedy.   Przyjechała   pani   mnie 

odwiedzić?

– Nie, Seth. Przyjechałam zobaczyć się z twoją żoną. Jak ona się dziś czuje?
– Cały czas jeszcze kaszle.
Zaprosił ją do dużego pokoju, a potem krzyknął w kierunku kuchni:
– Mabel, chodź do nas! Przyjechała doktor Kennedy i chce się z tobą zobaczyć.
Mabel, która znała Alison od dziecka, zajrzała do pokoju.
– Ach, Alison. Jak się masz, kochanie?
–   Ja   czuję   się   doskonale.   Przyjechałam,   żeby   sprawdzić,   czy   tobie   nic   nie 

dolega.

– Cały czas mam ten męczący kaszel – odparła z westchnieniem kobieta. – Ale 

background image

nie powinnam się skarżyć. Są bardziej chorzy ode mnie.

– Słyszałam, że był u ciebie doktor Ashton.
Alison usiadła i otworzyła torbę.
– Tak. On jest bardzo miły, ale mimo to bardzo się cieszę, że do nas wróciłaś. 

Wolę leczyć się u kobiety.

– W takim razie chyba cię zbadam – odparła szybko, nie chcąc się wdawać w 

kolejną dyskusję na temat tego, jak długo zostanie w Woodbridge.

– Dobrze. Seth, bądź tak miły i zrób nam herbaty – zwróciła się do męża.
Kiedy mężczyzna zniknął w kuchni, Alison wyjęła stetoskop.
– Pewnie ta jego fajka nie najlepiej ci służy, prawda?
 – spytała cicho.
– To fakt. Zawsze mi przeszkadzała. Ale nie mogę od niego wymagać, żeby po 

tylu latach zarzucił zwyczaj, który ma już we krwi. Nawet dla mnie nie mógłby 
tego zrobić.

Alison dokładnie osłuchała Mabel, a potem opisała wynik badania w swoim 

notatniku.

–   Doktor   Ashton   zapisał   mi   antybiotyk   –   powiedziała   nagle   Mabel,   jakby 

dopiero sobie o tym przypomniała. – I dał mi nowy inhalator.

–   Wiem   o   tym   –   odparła   Alison,   nie   podnosząc   wzroku.   –   Chcę,   żebyś 

dokończyła brać ten antybiotyk. Jak ci się podoba inhalator?

– Muszę przyznać, że jak dotąd jestem z niego bardzo zadowolona. Jest lepszy 

od tego, który miałam przez ostatnie lata... Och, oczywiście z całym szacunkiem 
dla twojego ojca.

– Naturalnie, Mabel. Możliwe, że przyzwyczaiłaś się do poprzedniego leku, 

który przestał na ciebie już działać. Ten inhalator pojawił się na rynku bardzo 
niedawno i jak na razie sprawdza się bardzo dobrze.

– Bardzo bym chciała coś z tym zrobić, Alison, ale naprawdę nie odważę się 

poprosić Setha, żeby rzucił palenie.

Alison schowała do torby notes i podeszła do okna. Przez chwilę patrzyła na 

rozciągający się za nim widok, a potem odwróciła się do Mabel.

– Nie chodzi mi o to, żebyś poprosiła Setha, aby całkiem przestał palić. Jednak 

musi zdobyć się na jakiś kompromis. Inaczej twoja astma będzie ci coraz bardziej 
dokuczać.

– Co proponujesz?
– Cóż, wydaje mi  się, że powinnyśmy  mu  zaproponować, żeby  nie palił w 

pokoju, w którym ty jesteś.

background image

– Więc dokąd ma pójść? Kiedy mieszkaliśmy przy – South Street, było inaczej. 

Miał swój pokój i mógł tam sobie palić do woli. Tutaj warunki są gorsze. Jak 
wiesz, mamy tylko jedną sypialnię i kuchnię.

– Wiem, Mabel, ale... – Zawahała się. – Co powiesz o balkonie?
Wskazała   ręką   szklane   drzwi,   za   którymi   przez   całą   długość   mieszkania 

rozciągał się szeroki balkon. Stało na nim mnóstwo pelargonii, geranium i lobelii.

–   Może   powinnaś   mu   przetłumaczyć,   że   lepiej   by   było,   gdyby   palił   na 

zewnątrz?

–  Sama  nie  wiem  – powiedziała  z  powątpiewaniem  Mabel.  – Może   ty  byś 

spróbowała, Alison. W końcu jesteś lekarzem.

– Herbata, drogie panie – oznajmił Seth, wnosząc do pokoju tacę z herbatą i 

trzema porcjami kremu. – O czym rozmawiałyście?

– Podziwiałam właśnie twój balkon. Masz tu całkiem niebrzydki ogródek.
– Jestem z niego bardzo dumny – odparł zadowolony z pochwały Seth.
– Niewielu mężczyzn ma takie zaciszne miejsce, w którym można sobie usiąść i 

zapalić fajkę.

– Jak to? – spytał zdziwiony.
– Myślałam, że tu właśnie palisz swoją fajkę. Wiem, że nigdy nie zapaliłbyś w 

pokoju, w którym jest Mabel. Nie chciałbyś przecież pogarszać jej kaszlu.

– Co? – Patrzył na nią z konsternacją, a kiedy zrozumiał,  co ma  na myśli, 

zaprzeczył żarliwie: – Naturalnie, że nigdy bym sobie na to nie pozwolił.

Żeby pokryć zakłopotanie, zaczął nalewać herbatę. Alison spojrzała dyskretnie 

na Mabel, a ta puściła do niej oko.

Kiedy Alison dotarła wreszcie do Fairacre, Grant zaczął właśnie przyjmować 

pacjentów. Rozpakowała zakupy i zajęła się przygotowywaniem kolacji.

Obierając ziemniaki, pomyślała, że w zasadzie żyją z Grantem jak stare, dobre 

małżeństwo. On jest w pracy, a ona na niego czeka, krzątając się po kuchni. Tutaj 
jednak podobieństwo się kończy, zauważyła z gorzkim uśmiechem. Ich rozmowy 
nie były rozmowami dwojga kochających się ludzi. Nieustanne kłótnie i spory w 
niczym nie przypominały rodzinnej sielanki...

Kiedy Grant wszedł do kuchni, jej oczy miały jeszcze wyraz rozmarzenia, a 

usta układały się w łagodnym uśmiechu.

– Co ci tak wesoło? – spytał, rozglądając się po kuchni.
– Och, nic takiego – potrząsnęła głową, czując nagłe zakłopotanie.
– Skończyłem już przyjmować. Pójdę na jakąś godzinkę na przystań.
Musiał chyba dostrzec wyraz rozczarowania na jej twarzy, bo szybko dodał:

background image

– Nie martw się, wezmę ze sobą telefon.
– Nie o to chodzi...
– A o co? – spytał, zatrzymując  się  przy drzwiach i spoglądając na nią ze 

zdziwieniem.

– Przygotowałam kolację.
– Przygotowałaś kolację? – spytał i zawrócił do stołu.
– Tak, ale jeśli już jadłeś...
– Nie, nie jadłem. Po prostu jestem zdziwiony.
– Dlaczego? Przecież ty gotowałeś dla mnie wczoraj.
– Wczorajszy wieczór był wyjątkiem. Nie oczekuję od ciebie, że będziesz mi 

gotować tylko dlatego, że nie ma Hildy.

Wzruszyła ramionami.
– Wcale nie uważam, żeby to był taki zły pomysł.
W końcu ja też muszę jeść. Nie wspomnę już o tym, że Hilda zamartwiałaby się 

o ciebie, gdybym powiedziała jej, że jadasz poza domem.

Usiadł przy stole i patrzył, jak krząta się przy kuchni, nakrywa do stołu i nalewa 

wino do kieliszków.

– Jak się czuje Hilda?
– Tak, jak się tego można spodziewać po takim wypadku. Zaskoczyło mnie, jak 

delikatnie wygląda w tym wielkim łóżku.

– Jutro ją odwiedzę.
– Będzie zachwycona. Zdaje się, że twoja obecność znaczy dla niej więcej niż 

blask słońca.

–   Trudno   mi   ją   sobie   wyobrazić   w   szpitalnych   warunkach   –   powiedział, 

ignorując jej uwagę.

– Wbrew pozorom, całkiem nieźle daje sobie radę. Na sąsiednim łóżku leży 

jakaś jej znajoma, pani Blackett.

Grant zmarszczył czoło.
– Powinienem znać to nazwisko?
»
– Chyba nie, ale Hilda twierdzi, że już niedługo będziemy mieli przyjemność 

spotykać tę panią częściej.

Grant uniósł brwi, więc wyjaśniła mu, o co chodzi.
– Pani Blackett jest pacjentką doktora Framptona. Hilda powiedziała mi jednak, 

że chce się przenieść do nas.

Pociągnął łyk wina.

background image

– Dlaczego?
– Ponieważ woli leczyć się u kobiety.
Mówiąc to, spojrzała na niego przeciągle, ciekawa reakcji, jaką wywołają jej 

słowa. Ponieważ Grant nie zareagował, ciągnęła dalej:

–   Zgodnie   z   tym,   co   mówi   Hilda,   pani  Blackett   nie   jest   w   tym  pragnieniu 

odosobniona. Wiele z jej przyjaciółek myśli podobnie.

Spodziewała   się   jakiejś   cierpkiej   uwagi,  ale   Grant  zaczął   w  tym  momencie 

dokładnie studiować zawartość kieliszka. Jego słowa zupełnie ją zaskoczyły.

– To potwierdzałoby moje przypuszczenia.
– To znaczy?
– W każdej praktyce potrzebne są kobiety. Przyciągają klientów.
–   Czy   zaangażowałeś   mnie   tylko   dlatego?   Odrzucił   głowę   i   roześmiał   się 

głośno. Tym razem również zaskoczył ją swą odpowiedzią.

– Daj spokój, Alison. Przecież znasz mnie nie od dziś. Wzruszyła ramionami i 

wyciągnęła z piekarnika żaroodporne naczynie, w którym dusiły się warzywa.

Przyglądał się jej z uśmiechem, czekając na kolację.
– A więc co Hilda ma zamiar powiedzieć swej nowej przyjaciółce?
–  Nie  mam  pojęcia.   W  każdym razie  uświadomiłam   jej,  że  jeszcze  nic  nie 

zostało postanowione.

Grant usiadł przy stole, splótł ramiona na piersiach i przechylił się do tyłu na 

krześle.

–   Oczywiście   –   odezwał   się,   patrząc,   jak   Alison   stawia   na   stole   talerze.   – 

Jednak   nie   możemy   mówić   tego   pacjentom.   Inaczej,   zamiast   przyciągać   ludzi, 
zaczniemy ich od siebie odstraszać.

–  Chcesz   powiedzieć,  że  powinniśmy   dawać  wszystkim do  zrozumienia,  że 

zostaję tu na zawsze?

Patrzyła, jak Grant nakłada sobie warzywa i czekała na odpowiedź.
– To chyba nie taki najgorszy pomysł. Nie mogę pozwolić, żeby sprawy zbytnio 

wymknęły się spod mojej kontroli. Tu chodzi także o moją przyszłość, a jak ci już 
powiedziałem, mam naprawdę bardzo szerokie plany.

Sięgnęła po widelec i nóż.
– Widzę, że nie masz zamiaru tracić czasu. Mój ojciec dopiero odszedł, a ty...
– Alison! – przerwał jej, gwałtownie odkładając sztućce. – Twój ojciec wiedział 

o   moich   planach,   a   co   więcej,   gorąco   je   popierał.   No,   może   nie   wszystkie 
przyjmował   z   takim   samym   entuzjazmem,   ale   doskonale   rozumiał   konieczność 
wprowadzenia   pewnych   zmian.   Wiedział,   że   w   przyszłości   nie   będzie   można 

background image

obejść się bez komputerów. Mówił, że jest to „coś dla przyszłych pokoleń".

– Więc kiedy zamierzasz wprowadzić te plany w życie? – spytała chłodnym 

tonem.

– To zależy od ciebie.
– Ode mnie?
– Tak. Od tego, czy zamierzasz tu zostać, czy nie. Nie mogę nic postanowić, 

dopóki   nie   będę   znał   twoich   planów.   Sam   nie   zdołałbym   przeprowadzić   takiej 
inwestycji.

– Mówiliśmy o sześciu miesiącach... – zaczęła niepewnie.
– Wiem i mam zamiar dotrzymać naszej umowy. Sądzę jednak, że powinnaś 

zdać sobie sprawę z sytuacji, w jakiej mnie stawiasz.

Nie odpowiadała, dziobiąc widelcem leżącą na talerzu rybę. W końcu podniosła 

na niego wzrok i odezwała się.

– Twierdzisz, że niektórzy pacjenci mogliby wyrejestrować się od nas, gdyby 

wiedzieli, jaka jest sytuacja?

– Tak myślę.
– Ale mieszkańcy Woodbridge od lat leczyli się u mojego ojca... – zaczęła, 

uważając, że Grant niepotrzebnie się przejmuje.

– Alison... – Ponownie odłożył na bok sztućce i spojrzał na nią z irytacją. – 

Wiesz   równie   dobrze   jak   ja,   że   ludzie   nie   lubią   w   swoim   życiu   gwałtownych 
zmian.

– No właśnie...
– Byli lojalni w stosunku do twojego ojca – kontynuował, nie pozwalając sobie 

przerwać – i wierzę, że większość z nich byłaby lojalna w stosunku do ciebie. Ale 
jest też coś, czego ludzie nie lubią jeszcze bardziej niż wprowadzania zmian. Tym 
czymś  jest  niepewność.   Chcę  tylko powiedzieć,  że  nie  powinniśmy   zbyt długo 
zwlekać z podjęciem decyzji. Musimy działać razem. Tak się niestety składa, że 
prowadzenie praktyki lekarskiej to interes, a każdy interes splajtuje, jeśli nie będzie 
konkurencyjny, to wszystko.

– Więc co, twoim zdaniem,  należałoby zrobić? Czego  dokładnie dotyczą te 

twoje plany?

– Powinniśmy rozszerzyć praktykę – powiedział z naciskiem. – Powinno nas 

być troje lekarzy, dwie pielęgniarki do prowadzenia dodatkowych klinik, musimy 
mieć   system   komputerowy   i   personel   administracyjny:   sekretarkę,   głównego 
dyrektora i przynajmniej trzy rejestratorki.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

background image

– Chyba nie mówisz tego poważnie.
– Nigdy w życiu nie byłem poważniejszy niż w tej chwili.
– A jak, twoim zdaniem, udałoby nam się pomieścić to wszystko w Fairacre?
–   Albo   dostaniemy   pozwolenie   i   rozbudujemy   jedno   skrzydło   domu,   albo 

znajdziemy   jakiś   plac   i   wybudujemy   nowe   centrum.   Osobiście   wolałbym   to 
pierwsze rozwiązanie.

–   Skąd   weźmiemy   na   to   wszystko   środki?   –   W   jej   głosie   dał   się   słyszeć 

zjadliwy ton.

– Wystąpimy do rządu o pomoc – odrzekł zdecydowanie.
Przez długą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
–   Ciekawe,   co   na   to   wszystko   powiedziałby   mój   ojciec   –   zastanawiała   się 

głośno.

– Część tych pomysłów powstało z jego inicjatywy odparł. Widząc w jej oczach 

zaskoczenie, wyjaśnił dokładnie, o co chodzi. – Twój ojciec planował rozbudowę 
Fairacre.

Ali son odsunęła krzesło i wstała.
– Jak widzę, wszystko już dokładnie obmyśliłeś.
– W zasadzie tak.
– Przykro mi, Grant, ale ustaliliśmy, że popracujemy razem sześć miesięcy i nie 

pozwolę, żebyś mnie zmuszał do tego, abym wcześniej podjęła jakąś decyzję.

Wzruszył ramionami.
– Wcale nie o to mi chodzi.
Przerwał mu dzwonek stojącego za plecami telefonu. Przechylił się, żeby go 

odebrać.

Podczas   gdy   rozmawiał   przez   telefon,   Alison   zastanawiała   się   nad   tym,   co 

usłyszała.   Pomimo   wątpliwości,   które   cały   czas   jej   nie   opuszczały,   wizja 
przyszłości, jaką roztoczył przed nią Grant, bardzo przemówiła jej do wyobraźni. 
Miał podjąć wyzwanie, i to nie byle jakie, a ona nagle zapragnęła wziąć w tym 
przedsięwzięciu udział. Wiedziała, że nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby z jej 
winy praktyka w Fairacre podupadła. Nie mogła  zawieść  nadziei, jakie zawsze 
pokładał w niej ojciec. Zgodziła się  pozostać  tu przez  sześć  miesięcy  tylko ze 
względu na miłość do niego, choć od początku była pełna obaw, czy postępuje 
słusznie.   Cały   czas   między   nią   a   Grantem   istniała   jakaś   przepaść,   brak 
porozumienia, które z pewnością wynikały z faktu, że oboje doskonale pamiętali, 
jak dobrze było im ze sobą w przeszłości.

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl.

background image

– Grant – zaczęła, kiedy odłożył słuchawkę.
– Tak?
Spojrzała na telefon.
– Musisz wyjść?
Skinął głową.
–   Tak.   Dzwoniła   położna.   Ma   problem   z   odebraniem   porodu.   Muszę   tam 

pojechać.

– Ach tak.
Zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał na Alison.
– Chciałaś mi coś jeszcze powiedzieć?
Zawahała się. Nie, to chyba nie był najlepszy moment, żeby spytać go, o co 

chodziło Hildzie, która ostatnio zrobiła się tak bardzo tajemnicza.

– Nic, nic. Jedź, a ja tymczasem posprzątam po kolacji.
– Dobrze. Aha, byłbym zapomniał. – Zatrzymał się jeszcze na chwilę.
Wyraz jego oczu sprawił, że serce Alison zaczęło bić żywiej.
– Dzięki za kolację – powiedział miękko i wyszedł z kuchni.

background image

Rozdział 9

Przez   następny   tydzień   ich   dni   wypełnione   były   pracą   i   obowiązkami 

domowymi. Na zmianę przyjmowali pacjentów, odwiedzali Hildę, robili zakupy i 
przygotowywali posiłki. Grant nie wspominał więcej o swoich planach rozbudowy 
Fairacre, a Alison postanowiła, że nie będzie podejmować przedwczesnych decyzji.

Pewnego   poranka   do   gabinetu   Alison   przyszedł   Ken   Bridges,   właściciel 

przystani.

– Jak widzę, Ken, twoje bóle wcale nie ustąpiły? – powitała go współczująco, 

kiedy wszedł i opadł na krzesło.

– Obawiam się, że nie. Naprawdę się nie przemęczam, biorę tabletki, które mi 

zapisałaś, ale wcale nie czuję się lepiej.

– Będziemy musieli dokładnie cię zbadać. Dasz radę się położyć?
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Aż tak źle chyba ze mną nie jest.
Przeszedł wolno przez pokój i ostrożnie położył się na kozetce.
Alison zbadała ruchomość wszystkich stawów, a potem delikatnie obmacała 

cały kręgosłup.

– Wydaje mi się – powiedziała w końcu – że najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić, 

to umówić cię z dobrym fizykoterapeutą.

– No cóż. Skoro tak myślisz... – W głosie Kena słychać było powątpiewanie.
– Alison spojrzała uważnie na swego pacjenta.
–   Nie   wydajesz   się   być   zachwycony   tą   propozycją.   Nie   podoba   ci   się   mój 

pomysł?

. , – Podoba, tylko... Widzisz, zastanawiałem się, czy mógłbym...
– Mów śmiało.
– Czy mógłbym zobaczyć się z doktorem Ashtonem?
– Doktorem Ashtonem? Dlaczego?
~ Cóż, w przeszłości, kiedy miałem bóle, a lekarstwa już mi nie pomagały, twój 

ojciec zawsze prosił doktora Ashtona, żeby rozmasował mi plecy i mięśnie nóg. 
Mówiąc   szczerze,   te   zabiegi   zawsze   stawiały   mnie   na   jakiś   czas   na   nogi.   On 
naprawdę jest w tym doskonały – dodał słabo, widząc, że Alison zamilkła.

Nie   mam   co   do   tego   wątpliwości,   pomyślała,   podchodząc   do   biurka.   Sama 

doskonale pamiętała, jaką cudowną moc miały dłonie jej wspólnika.

– Masz coś przeciwko temu? – spytał Ken, jeszcze leżąc na kozetce.

background image

– Dlaczego sądzisz, że mogłabym mieć coś przeciwko temu?
– Sam nie wiem.  Słyszałem,  że wy, lekarze, nie lubicie, gdy wasi pacjenci 

odwiedzają innych doktorów.

– Nie wiem, kto ci naopowiadał takich głupstw.
– A więc poprosisz go?
– Tak, i to od razu. Zobaczę, czy skończył już przyjmować.
Zostawiła   Kena   na   leżance   i   poszła   do   rejestracji.   Znalazła   tam   Granta 

rozmawiającego z Gili.

– Grant, mógłbyś zobaczyć jednego z moich pacjentów?
– Chcesz, żebym go skonsultował? – spytał, nie ukrywając zdziwienia.
– W zasadzie nie. To pacjent z wypadniętym dyskiem. Ma silne bóle w okolicy 

krzyża. Zastanawiam się, czy nie mógłbyś trochę go pomasować.

– Oczywiście. Chodźmy.
Alison zaprowadziła go do gabinetu i zamknęła drzwi.
– Witaj, Ken. Nie wiedziałem, że to chodzi o ciebie!
Ken przekręcił się na bok i uśmiechnął na widok wchodzącego Granta.
– Cześć. Mam nadzieję, że to nie sprawia ci różnicy.
–   Ależ   skąd.   –   Uśmiechnął   się   do   Alison.   –   Jesteśmy   z   Kenem   starymi 

przyjaciółmi.

– Zauważyłam.
Oparła się o biurko i patrzyła, jak Grant zdejmuje marynarkę i podwija rękawy 

koszuli.

– Od jak dawna masz te bóle?
– Gdzieś od tygodnia. Próbowałem wspomagać się środkami przeciwbólowymi, 

ale mi nie pomagają.

– A zatem popatrzmy na ciebie.
Pochylił się nad kozetką i zbadał Kena w taki sposób, w jaki przed chwilą 

uczyniła to Alison.

Jego   silne,   zręczne   dłonie   zaczęły   sprawnie   przesuwać   się   po   plecach 

mężczyzny,   a   Alison   ponownie   przypomniała   sobie   chwile,   kiedy   te   dłonie 
masowały jej własne mięśnie, usuwając z nich zmęczenie i napięcie... Każdy ruch 
Granta wywoływał w niej falę innych, bardziej odległych wspomnień, od których 
tak bardzo starała się uwolnić. Jak dobrze pamiętała każdy dotyk tych wprawnych 
dłoni...

Nie wolno jej teraz o tym myśleć.
Z   desperacją   odwróciła   wzrok   od   Granta   i   wyjrzała   przez   okno.   Czy 

background image

kiedykolwiek   uda   jej   się   zapomnieć?   Jak   długo   będzie   mogła   pracować   z   tym 
mężczyzną i udawać, że nic się między nimi nie wydarzyło?

Po kilkunastu minutach Grant wyprostował się i podszedł do umywalki.
– Mam nadzieję, że to przyniesie ci trochę ulgi, Ken. Jeśli bóle nadal będą się 

utrzymywać, skontaktuj się z Alison i umówimy się na jeszcze jedną sesję. A teraz 
idź do domu, weź jakiś środek przeciwbólowy i odpocznij.

– Oczywiście – odparł Ken i usiadł. – Wielkie dzięki, Grant. Już teraz czuję, że 

ból się zmniejszył.

Grant skinął głową i podszedł do drzwi.
– Dziękuję ci – powiedziała cicho Alison i spojrzała na Kena.
– Masz w domu jakieś tabletki, czy ci przepisać?
– Bardzo proszę. Wszystko mi się skończyło.
Szybko zapisała Kenowi potrzebny lek i podała mu receptę.
Podziękował uśmiechem i wstał, żeby się ubrać.
– Zostaniesz w Fairacre, Alison? – spytał, zapinając guziki marynarki.
– Jeszcze niczego nie postanowiłam – odparła, nie podnosząc wzroku.
– To byłoby naprawdę świetne rozwiązanie. Jesteś jedną z nielicznych osób, 

które się tu urodziły. Niestety, jest nas coraz mniej.

– Wiem, Ken. Zauważyłam to.
– Nie możemy sobie pozwolić na stratę kolejnej rdzennej mieszkanki naszego 

miasta....

Poprawił krawat i schował receptę do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Grant mówił mi ostatnio, że chciałby zainstalować system komputerowy do 

obsługi pacjentów. Pokazywałem mu  naszą sieć, którą mamy  na przystani. Był 
bardzo zainteresowany.

– Obawiam się, że komputery nie są moją najmocniejszą stroną – powiedziała z 

westchnieniem.

– Już za kilka lat nie będziemy się mogli bez nich obejść. Ale nie martw się. Jak 

raz nauczysz się nimi posługiwać, nie będą miały przed tobą żadnych tajemnic. 
Weźmy  na  przykład  Cheryl.  Początkowo   nawet  nie  chciała   słyszeć  o  pracy  na 
komputerze, a teraz nie potrafiłaby się bez niego obejść. A mówiąc szczerze – 
ściszył nieco głos – jeśli ona potrafiła się nauczyć ich obsługi, to każdy inny zrobi 
to bez większego trudu.

– Dzięki, Ken – odparła sucho.
– Och, przepraszam – zmitygował się, zdając sobie sprawę, jak zabrzmiała jego 

uwaga. – Nie miałem na myśli...

background image

– Wiem – roześmiała się. – Wiem, że nie miałeś.
– Naprawdę, Alison. Komputery bardzo ułatwiają życie. Nie musiałabyś pisać 

ręcznie tych wszystkich recept. Wiesz co? Może wpadłabyś do nas któregoś dnia. 
Cheryl pokazałaby ci, jak pracuje nasz system.

– Dzięki, Ken. To bardzo miło z twojej strony.
– Nie ma sprawy. Powiem Cheryl, że do nas zajdziesz.
Nie wątpię,  że będzie zachwycona, pomyślała,  zamykając  za Kenem drzwi. 

Najwyraźniej zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że akurat one dwie nie pałały do 
siebie nadmierną miłością.

Wróciła do biurka i nacisnęła guzik interkomu.
– Jest jeszcze ktoś do mnie, Gili?
– Nie, nie ma nikogo.
– A wizyty domowe? Dużo?
– Tak, całe mnóstwo.
–   W   takim   razie   zrób   mi   małą   kawę   i   do   roboty.   Muszę   jeszcze   pójść   po 

zakupy. Dziś moja kolej gotowania.

– Nie wiem, dlaczego nie zatrudnicie kogoś na miejsce – Hildy do czasu jej 

powrotu.  Byłoby  wam  obojgu  znacznie  lżej.  Przecież   w ten  sposób  nie  można 
pracować.

Być   może   byłoby   znacznie   lżej,   pomyślała,   wyłączając   interkom,   ale   nie 

mieliby z tego tyle przyjemności. Te codzienne posiłki były dla nich prawdziwym 
wyzwaniem. Ich kulinarne umiejętności znacznie się rozwinęły, gdyż każde z nich 
chciało okazać się lepszym kucharzem od drugiego.

Właśnie  miała  zamiar  opuścić  gabinet, kiedy  ponownie zabrzęczał  dzwonek 

interkomu. Gili poinformowała ją, że przyszła pani Dawson i koniecznie chce się z 
nią zobaczyć.

– Pani Brenda Dawson?
– Tak, Alison. Wiem, że to pacjentka doktora Ashtona, ale upiera się, żebyś to 

ty ją przyjęła.

– Czy ma zamówioną wizytę?
– Nie. Mówi, że nie chodzi jej o badanie. Twierdzi, że przechodziła obok i 

wpadła, żeby zamienić z tobą dwa słowa. Tłumaczę jej, że gdyby każdy tak robił, 
nie starczyłoby ci czasu na nic innego, ale nie chce mnie słuchać.

– W porządku, Gili. Powiedz jej, żeby weszła.
Z westchnieniem usiadła na krześle, zastanawiając się, jak wytłumaczy się z 

tego Grantowi.

background image

Do gabinetu weszła Brenda Dawson i niepewnie stanęła przy drzwiach.
– Dzień dobry, doktor Kennedy.
– Dzień dobry. Proszę, niech pani wejdzie – Alison zaprosiła ją gestem na fotel.
Kobieta jednak potrząsnęła głową.
– Nie, nie. Nie będę pani zabierać czasu. Chciałabym tylko podziękować.
– Podziękować? Za co?
– Za to, że zamieniła pani w mojej sprawie słowo z doktorem Ashtonem.
– Zamówiła pani u niego wizytę?
– Nie musiałam. Sam do mnie zadzwonił. Powiedział, że poinformowała go 

pani o moich problemach. Omówiliśmy wszystko dokładnie i rzeczywiście był dla 
mnie bardzo miły. Zupełnie jakby rozumiał, przez co przechodzę.

Przepisał  mi  kurację hormonalną.  Mam teraz  plasterki, które  przyklejam do 

skóry, a hormony przenikają z nich do krwi. Powiedział, że niedługo poczuję ich 
działanie. Mam regularnie mierzyć ciśnienie krwi, przeprowadzać badania piersi i 
robić cytologię.

Przerwała na chwilę, by nabrać powietrza.
– I wie pani co? Wyjaśnił wszystko mojemu mężowi. Teraz nawet Alan jest 

zadowolony z tego, że przyjmuję te leki. Doktor Ashton powiedział mu, że dzięki 
nim mam mniejsze szanse zachorować na serce i że moje kości będą mocniejsze. 
Nie będę zabierać pani więcej czasu, doktor Kennedy. Chciałam tylko, żeby pani 
wiedziała... Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe tego wtargnięcia.

– Ależ skąd – odparła Alison z uśmiechem. – Cieszę się, że widzę panią w 

takiej formie i że doktor Ashton był w stanie pani pomóc.

Kiedy   pani   Dawson   wyszła   z   gabinetu,   Alison   nie   mogła   powstrzymać 

uśmiechu. Oto po raz pierwszy ona i Grant działali jak prawdziwi partnerzy, a to 
sprawiało radość.

Wizyty   domowe   tego   dnia   były   porozrzucane   po   całej   okolicy.   Musiała 

odwiedzić umierającego na nowotwór pacjenta, który wymagał zwiększenia dawki 
morfiny, dziecko chore na świnkę i niemowlę, u którego rozpoznała krztusiec. Na 
koniec pojechała do pacjenta z zaostrzeniem przewlekłego zapalenia oskrzeli, który 
wymagał przepisania antybiotyku.

Kiedy   skończyła,   było   południe.   Postanowiła   udać   się   do   supermarketu   po 

zakupy i wrócić do domu.

Tego   wieczoru   miała   przyrządzić   kurczaka   w   sosie   cytrynowym.   Wybrała 

potrzebne   składniki,   zapłaciła   w   kasie,   spakowała   wszystko   do   torby   i  właśnie 
zbierała się do wyjścia, kiedy wpadła na nią Paula Cotton.

background image

– Paula! Witaj!
– Dzień dobry, doktor Kennedy.
– Jak się czujesz? – spytała, lustrując dokładnie twarz Pauli.
Dostrzegła na niej czerwone rumieńce i ogromne zmęczenie w oczach.
– Nie najlepiej.
– Och, Paula, tak mi przykro. Widziałaś się z doktorem Ashtonem?
– Tak. Byłam u niego wczoraj. Zadzwonił do mnie, że przyszły wyniki badań 

ze szpitala.

– I co?
– Chyba niczego nowego nie wniosły. Powiedział, że umówi mnie na wizytę do 

kogoś innego.

– Cóż, postaraj się tym tak nie martwić. Jestem pewna, że w końcu dojdą do 

jakichś konkretnych wniosków.

Patrzyła za Paulą, nie mogąc uwolnić się od pewnej myśli, która już dawno 

chodziła jej po głowie. Myśli mającej związek ze stanem zdrowia Pauli.

Wolno   wjechała   na   drogę   prowadzącą   do   Fairacre,   ciesząc   oczy   widokiem 

malowniczych krajobrazów, rozciągających się po obu stronach jezdni, i słuchając 
lokalnej stacji radiowej. Właśnie nadeszła pora odpływu. Linia morza połyskiwała 
daleko na horyzoncie, a szeroko rozlane ujście rzeki odsłoniło porośnięte morskimi 
roślinami piaszczyste dno.

Spiker radiowy zapowiedział tytuł znanego utworu i cały samochód wypełniła 

piękna melodia. Alison przypomniała sobie koncert, na którym była podczas stażu. 
Wspomnienie Suffolk ponownie przywiodło jej na myśl Paulę i podejrzenie, które 
przyszło jej do głowy podczas spotkania w supermarkecie.

Kiedy dojechała do Fairacre, od razu udała się do gabinetu i zadzwoniła na 

Crandelbury Street.

Telefon odebrała rejestratorka, którą Alison doskonale znała.
– Cześć, Helen. Mówi Alison Kennedy.
– Och, doktor Kennedy! Jak miło panią słyszeć. Co u pani słychać?
–   Dziękuję,   wszystko   w   porządku.   Helen,   czy   jest   dziś   w   pracy   doktor 

Richards?

– Tak, jest. Zaraz panią połączę.
Po   kilku   sekundach   Alison   usłyszała   w   słuchawce   głos   swojej   starszej 

koleżanki.

– Alison!
– Cześć, Diano.

background image

– Jak się masz? Dajesz sobie radę?
– Ku memu zaskoczeniu nawet całkiem nieźle.
– Mówiłam ci, że tak będzie. Nie dzwonisz więc chyba, żeby mnie błagać, 

abym przyjęła cię z powrotem, prawda?

–   Rzeczywiście   nie.   Dzwonię,   Diano,   ponieważ   potrzebna   mi   jest   pewna 

informacja. W bibliotece zostawiłam swoje notatki z okresu praktyki. Mogłabyś 
poszukać czerwonej teczki oznaczonej napisem SLE i przysłać ją do mnie pocztą?

– Oczywiście. Zaraz to zrobię. Masz podobny przypadek?
– Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że może tak być. Zanim zrobię z siebie 

głupka, chciałabym dokładnie przeczytać wszystko na ten temat.

– Rozumiem. Zaraz się zajmę tą sprawą.
– Dzięki, Diano. Pozdrów wszystkich ode mnie, dobrze?
– Oczywiście. Rozmawialiśmy o tobie nie dalej jak wczoraj. Zastanawialiśmy 

się, jak ci idzie i czy za nami tęsknisz.

Nie   wiedziała,   co   powiedzieć.   Czy   rzeczywiście   tęskniła   za   nimi?   Za 

przyjaciółmi? Za pracą? Mówiąc szczerze, praca na Crandelbury Street wydawała 
jej się tak odległa, jakby należała do zamierzchłej przeszłości.

Zapewniła Dianę, że znów zadzwoni i odłożyła słuchawkę. Przez chwilę trwała 

w   zamyśleniu,   lecz   szybko   się   otrząsnęła   i   poszła   do   kuchni   przygotowywać 
kolację.

Cały następny dzień była tak zajęta, że dopiero wieczorem znalazła chwilę, 

żeby   usiąść   i   przeczytać   notatki,   które   nadeszły   przed   południem.   Grant 
przygotował posiłek, a potem musiał pojechać do pacjenta, u którego wystąpił atak 
duszności.

W   domu   panowała   absolutna   cisza.   Alison   zabrała   notatki   do   łazienki   i 

przygotowała sobie gorącą, pachnącą wonnymi olejkami kąpiel.

Związała włosy w luźny węzeł na czubku głowy, rozebrała się i weszła do 

wanny. Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, rozkoszując się aromatem olejków 
i pozwalając, by jej ciało rozluźniło się, pozbywając się nagromadzonego w ciągu 
całego dnia napięcia. Potem sięgnęła po leżącą obok wanny teczkę i zaczęła czytać.

Lektura wciągnęła ją tak bardzo, że zupełnie zapomniała o upływającym czasie. 

Do świadomości przywrócił ją dopiero odgłos otwieranych drzwi, który dobiegł z 
głębi domu.

Woda zdążyła już prawie całkiem wystygnąć. Szybko sięgnęła po ręcznik i 

wyszła   z   wanny.   Wytarła   się   energicznie,   a   słysząc,   że   Grant   rozmawia   przez 

background image

telefon, owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.

Spojrzała przez poręcz w dół. Grant siedział na schodach i rozmawiał przez 

przenośny   telefon.   Był   bez   marynarki.   Miał   podwinięte   rękawy   koszuli   i 
rozluźniony krawat. Ciemne włosy, jak zwykle, opadały mu na czoło.

Podniósł głowę i ujrzał stojącą na górze Alison. Nie spuszczając z niej wzroku, 

dokończył rozmowę i wyłączył telefon.

– Coś się stało? – Wstał i oparł rękę o poręcz.
– Nie, nic. Chciałam cię tylko złapać.
– Naprawdę?
–   Myślałam,   że   może   znów   będziesz   gdzieś   wychodził.   Spojrzał   na   nią   z 

rozbawieniem.

–   Mówiąc   szczerze,   miałem   taki   zamiar.   Ale   jeśli   masz   mi   coś   innego   do 

zaoferowania...

Jego wzrok prześliznął się po twarzy Alison i spoczął na jej szyi, którą oplatały 

kosmyki jeszcze wilgotnych włosów.

Przez chwilę patrzyła na niego z góry, a potem, kiedy zrozumiała, co ma na 

myśli, zarumieniła się jak nastolatka.

– Ja... Ja tylko... Czytałam o pewnym przypadku i...
Po prostu chciałam powiedzieć ci, czego się dowiedziałam...
Grant wszedł na schody. Alison cofnęła się w popłochu.
– Co w tym złego? – spytał miękko. – Przez jedną krótką chwilę pomyślałem, 

że   to   może   o   mnie   ci   chodzi.   Ostatnio   rozmawiasz   ze   mną   tylko   na   tematy 
zawodowe. Miałem nadzieję, że wreszcie zmiękło ci serce.

Stanął przy niej. Alison dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co tak doskonale 

znała z przeszłości.

– Nie zawsze tak było, prawda? Pamiętam czasy, w których praca była ostatnią 

rzeczą, jaka przychodziła nam do głowy.

Przycisnął ją ciałem do barierki.
– Grant... – zaczęła. – Przecież ustaliliśmy... Tylko sprawy zawodowe...
– Ach tak. Rzeczywiście, tak ustaliliśmy. Ale wiesz, co ci powiem, Alison? 

Mam   już   tego   dosyć.   Dosyć   wspólnego   pracowania,   mieszkania   pod   jednym 
dachem, wspólnych kolacji i rozchodzenia się na noc do oddzielnych sypialni.

Oparł dłonie o barierkę, zamykając ją w swym uścisku. Alison poczuła zapach, 

który rozpoznałaby na końcu świata.

– To mogłoby się udać, gdybyśmy byli zwykłymi kolegami. Gdybym nie znał 

cię lepiej. Ale tak nie jest, prawda?

background image

– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Co chcę powiedzieć?
Spojrzał na brzeg ręcznika, który odsłaniał nieco piersi Alison, i uśmiechnął się.
– Tylko to, że zbyt dobrze pamiętam, co to znaczy kochać się z tobą. I jeszcze 

to, że nie mam zamiaru dalej bawić się w te nasze głupie umowy. To wszystko.

Splótł   ramiona   za   jej   plecami,   a   kiedy   otworzyła   usta,   żeby   zaprotestować, 

uciszył ją gorącym, namiętnym pocałunkiem.

– Wyobrażasz sobie, co czułem – zaczął, kiedy wreszcie oderwali się od siebie 

– przebywając z tobą pod jednym dachem każdej nocy? Pragnąc cię, ale nie mogąc 
się do ciebie zbliżyć? Czy ty w ogóle masz pojęcie?

– Ale przecież... ustaliliśmy...
– Do diabła z naszymi ustaleniami! Jak sądzisz, dlaczego chodziłem spać na 

łódź?

– Myślałam...
– Żeby nie ulec pokusie, dlatego! Czasami nie mogłem znieść myśli, że leżysz 

w sąsiednim pokoju... Tak blisko, a jednocześnie tak daleko! Kilka razy groziło ci, 
że zostaniesz zgwałcona we własnym łóżku! Wiedziałem, że jeśli zostanę w tym 
samym domu, rzucę się na ciebie jak dzikus.

– Grant, ja...
Znów zamknął jej usta pocałunkiem. Zanurzył dłonie w jej włosach i mocno 

przyciągnął do siebie. Pragnęła go, ale mimo to nadal opierała się namiętności, 
która paliła żywym ogniem.

Poddała się dopiero, kiedy dłonie Granta zaczęły pieścić jej ramiona, szyję, 

plecy i kiedy jej ciało przypomniało sobie, jak rozkoszne mogą być pieszczoty 
męskich rąk.

Ożyły   wspomnienia   dawnych   dni,   pełnych   miłości   i   ciepła.   Ożyły   dawno 

zapomniane namiętności i pragnienia. Wspięła się na palce, objęła go za szyję, 
zanurzyła dłonie we włosach. Niecierpliwie zrzucili okrycia i przywarli do siebie 
nagimi ciałami. Nie protestowała, kiedy wziął ją na ręce i nie odrywając ust od jej 
warg, zaniósł do sypialni i położył na łóżku.

Połączyli się bez słowa i nagle zniknęły wszelkie granice, które tak długo ich 

dzieliły.   Znów   stali   się   jednością,   częścią   kosmosu,   jakiejś   nieskończonej 
doskonałości, której doświadcza się tylko w takich chwilach jak ta.

– Alison...! – wykrzyknął w uniesieniu jej imię, a ona przytuliła go do siebie, 

ocierając wilgotne od łez policzki.

Dużo   później,   kiedy   leżeli   w   zapadającym   zmroku,   Grant   otworzył   oczy   i 

background image

spojrzał na Alison.

– Wiedziałem, że pewnego dnia do mnie wrócisz – powiedział miękko.

background image

Rozdział 10

– Powiedziałabym, że to niezwykle śmiałe stwierdzenie, doktorze Ashton.
– Ja nazwałbym je po prostu nieuniknionym.
–   Cóż,   ośmielę   się   pozostać   przy   swoim   zdaniu.  Zwłaszcza   po  tym,   co  mi 

zrobiłeś – powiedziała z wyrzutem.

Jej ciało ciągle przepełniała błogość, ale już zaczęła się zastanawiać nad tym, co 

się stało.

– Po tym, co ja tobie zrobiłem! A nie pomyślałaś o tym, jak ty potraktowałaś 

mnie?

– Co masz na myśli? – spytała, unosząc się na łokciu. Popatrzyła na niego z 

oburzeniem.

– Jak to co? Przez cały czas mnie unikałaś.
– Unikałam?
Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, choć doskonale wiedziała, co ma na myśli. 

Chciała zyskać nieco na czasie.

– Właśnie tak. Daj spokój, Ali. Kiedy tu przyjechałaś, nie byłaś przygotowana 

na spotkanie ze mną. Przez cały ten czas...

– Jak możesz mnie za to winić? – Nie pozwoliła mu skończyć. – Po tym, co się 

stało? Wykorzystałeś mnie, Grant!

– Nie, Alison! – prawie krzyknął, a potem cicho dodał: – Nie wolno ci tak 

mówić.

– A co mam o tym myśleć? Chcę, żebyś mi wreszcie wszystko wyjaśnił, Grant. 

Hilda nieustannie robi jakieś aluzje, ale nie chce powiedzieć nic konkretnego. Przez 
– pewien czas myślałam nawet, że jej słowa są skutkiem narkozy, jakiej została 
poddana. Grant przez moment milczał.

– Co ci powiedziała? – spytał w końcu.
– Dawała  mi  do zrozumienia,  że mój  ojciec miał  coś  wspólnego z  naszym 

rozstaniem.

– I uwierzyłaś jej?
– Oczywiście, że nie! To bzdura. Tata nigdy nie wtrącał się w moje prywatne 

sprawy, zwłaszcza jeśli chodziło o mężczyzn.

– Jednak tym razem było inaczej.
Powiedział to tak cicho, że Alison nie była pewna tego, co usłyszała.
– Nie rozumiem, co masz na myśli.

background image

– Pomyśl o tym, Alison – odezwał się miękko. – Pomyśl o tym, jak wyglądało 

twoje życie, kiedy pojawiłem się w Woodbridge.

– Nadal nie wiem, o co ci chodzi.
Sięgnął   ręką   przez   szerokość   łóżka   i   zapalił   lampkę.   Pokój   wypełnił   się 

łagodnym światłem. Alison instynktownie podciągnęła prześcieradło pod brodę.

–   Przypomnij   sobie   nasze   pierwsze   spotkanie.   Czyżbyś   zapomniała,   jakie 

wrażenie wywarliśmy na sobie nawzajem?

W odpowiedzi wykonała tylko niezrozumiały gest ręką.
– Musisz to pamiętać – powiedział z naciskiem, uśmiechając się lekko. – W 

powietrzu aż czuło się napięcie. Twój ojciec wyczuł je także i, mówiąc szczerze, 
bardzo się tego obawiał...

–   Nigdy   nic   mi   na   ten   temat   nie   mówił   –   wtrąciła,   starając   się   coś   sobie 

przypomnieć z tej zdawałoby się tak odległej przeszłości.

–   Uznał,   że   najlepiej   będzie,   jeśli   zostawi   rzeczy   swojemu   biegowi.   Miał 

nadzieję, że kiedy wrócisz na uczelnię, wszystko umrze śmiercią naturalną...

Podniosła na niego wzrok, ale zaraz go opuściła, spłoszona tym, co ujrzała w 

oczach Granta.

– Jednak, jak dobrze wiemy, tak się nie stało. Powiedzenie, które mówi, że 

rozstania służą miłości, akurat znalazło w naszym przypadku potwierdzenie.

Wyciągnął rękę i zaczął się bawić kosmykiem włosów Alison.
– Pamiętam, jak przyjeżdżałaś do domu w czasie wolnym od zajęć, jaki tylko 

udało ci się wygospodarować...

– To prawda – przerwała mu ostro, nie pozwalając, by wspominał dalej. Zbyt 

dobrze pamiętała ból, jaki odczuwała podczas każdego wyjazdu. – Ciągle jednak 
nie przypominam sobie, żeby ojciec robił jakieś uwagi.

– Bo nie robił – odparł łagodnie. – Przynajmniej w stosunku do ciebie.
– Chcesz powiedzieć, że rozmawiał na ten temat z tobą?
– Początkowo robił to bardzo delikatnie. Przypomniał mi, jaka jesteś młoda i 

jak mało jeszcze wiesz o tym, co chcesz robić w życiu. W miarę upływu czasu był 
jednak coraz bardziej niecierpliwy. Denerwował się, że tak często przyjeżdżasz do 
domu.

– Mów dalej – poprosiła cicho, zastanawiając się, czego jeszcze przyjdzie jej 

wysłuchać.

–   Krytyczny   moment   nastąpił   wtedy,   kiedy   miałaś   problemy   z   zaliczeniem 

sesji. Pamiętasz?

–   Zbyt   dobrze.   –   Wzdrygnęła   się.   –   Pomogłeś   mi   się   przygotować   do 

background image

poprawkowych egzaminów...

– Przypominam sobie, że większość powtórek robiliśmy na „Kittihawk"...
Zarumieniła się.
– I co było potem? – spytała szybko, ignorując rozbawienie, jakie dostrzegła w 

jego oczach.

– Twój ojciec wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie, byśmy się 

dalej   spotykali.   Powiedział,   żebym   pozwolił   ci   zająć   się   wyłącznie   robieniem 
kariery zawodowej.

– Co mu na to odpowiedziałeś?
– Powiedziałem mu, że cię kocham.
Serce Alison ścisnęło się ze wzruszenia.
– Odparł mi, że jeśli naprawdę tak jest, powinienem pozwolić ci zrealizować 

twoje życiowe ambicje. Dodał, że obaj wiemy, ile poświęceń trzeba uczynić, żeby 
zostać dobrym lekarzem i że przyjeżdżając nieustannie do domu, nigdy nie uda ci 
się tego osiągnąć.

Alison usiadła na łóżku i pochyliła się do przodu.
– Szkoda tylko, że nikt nie zapytał mnie o zdanie – zauważyła gorzko.
– A co byś powiedziała?
Zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła głowę.
– Ja tego nie chciałem, Alison.
– Więc dlaczego pozwoliłeś, żeby tak się stało?
– Wiedziałem, że w pewnym sensie ojciec ma rację. Sądziłem, że to rozstanie 

będzie  tylko  chwilowe.  Że  kiedy  skończysz   staż,   wrócisz  do  domu   i  wszystko 
będzie jak dawniej.

– Jednak nigdy nawet nie spróbowałeś naprawić tego, co się stało!
–   Po   twoim   wyjeździe   przemyślałem   wszystko   dokładnie   i   doszedłem   do 

wniosku, że być może twój ojciec miał rację. Może rzeczywiście byłaś zbyt młoda, 
żeby wiedzieć dobrze, czego chcesz.

– Na jakiej podstawie tak sądziłeś?
– Cóż, chyba dość szybko znalazłaś sobie kogoś innego, nieprawdaż?
– Założył ręce pod głowę i oparł się o ścianę.
– Kogoś innego? – Spojrzała na niego z bezgranicznym zdumieniem. – O czym 

ty, na Boga, mówisz?

– Pojechałem do Londynu, na twoją uczelnię.
– Przyjeżdżałeś tam kilka razy...
– Tak, ale tym razem wybrałem się już po naszym rozstaniu.

background image

– Nie przypominam sobie twojej wizyty...
–   Oczywiście,   że   nie.   Nawet   mnie   nie   widziałaś.   Byłaś   zbyt   zajęta   swoim 

nowym chłopakiem.

– Grant, uwierz mi, nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.
– Teraz zapewne mi powiesz, że nigdy nie słyszałaś o Simonie Faulkenerze.
– Simon...! Och!
Automatycznie podniosła rękę do ust i przesłoniła je w geście zdumienia.
– Widzę jednak, że coś ci się przypomina.
– Ale... Nie rozumiem. Simon i ja... byliśmy tylko...
 – nie dokończyła. – Ale skąd ty...?
– Skąd o nim wiem? Powiem ci. Pojechałem do Londynu wbrew obietnicy, 

którą dałem twojemu ojcu, bo nie mogłem znieść samotności. Musiałem się z tobą 
zobaczyć.   Kiedy   przyjechałem   na   uczelnię,   twoi   koledzy   powiedzieli   mi,   że 
wyszłaś gdzieś z Simonem. Z ich słów wynikało, że wasza znajomość to coś więcej 
niż zwykła przyjaźń. Powłóczyłem się trochę po okolicy i zobaczyłem was, kiedy 
wracaliście... To, co wtedy widziałem, zupełnie mi wystarczyło.

– Zraniłeś mnie, Grant! I to bardziej niż ktokolwiek inny zrobił to do tej pory...
– W takim razie jesteśmy kwita. Może cię to ubawi, ale byłem zazdrosny o tego 

chłopaczka. I to bardzo.

– Simon nie był żadnym chłopaczkiem! – zaprotestowała.
– Miał jeszcze mleko pod nosem!
– Simon to bardzo miły chłopak...
– Och, nie wątpię, że tak jest. Ale założę się, że nie spędzałaś z nim czasu tak 

miło, jak ze mną.

– Jak śmiesz!
Podniosła rękę, jakby chciała go uderzyć, ale Grant roześmiał się, złapał ją za 

nadgarstek i przyciągnął do siebie. Pocałował ją mocno, prawie brutalnie.

–   Myślałam,   że   ci   nie   zależy   –   powiedziała,   kiedy   ją   wreszcie   puścił.   – 

Uważałam, że mnie wykorzystałeś. Spotkałam się kilka razy z Simonem, ale to nie 
miało żadnego znaczenia. Chciałam tylko zapomnieć o tobie.

– I co? Udało się?
– A jak sądzisz? – szepnęła.
Popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Grant westchnął.
– Przynajmniej twój ojciec doczekał dnia, w którym zostałaś lekarzem.
– Dlaczego nie opowiedziałeś mi o tym wcześniej?
– Bo prosił mnie  o to twój ojciec. Sądził, że gdybyś dowiedziała się, iż to 

background image

wszystko stało się z jego inicjatywy, mogłabyś zrobić jakieś głupstwo. W tamtych 
czasach byłaś bardzo bojowa... Problem polegał na tym, że kiedy zaczęliśmy razem 
pracować, bardzo się ze sobą zaprzyjaźniliśmy. Początkowo miałem do niego żal o 
to,   co   zrobił,   ale   po   jakimś   czasie   uznałem,   że   ma   rację.   Twoja   kariera   była 
najważniejsza.

– Nie rozumiem jednego. Skoro wiedział, że już ze sobą nie jesteśmy, jak mógł 

życzyć sobie, żebyśmy teraz razem pracowali...

– Może chodziło mu tylko o podtrzymanie tradycji rodu Kennedych?
– Nigdy mu jednak nie zapomnę, że nie powiedział mi o wszystkim sam.
– Sądzisz, że byłabyś w stanie mu wybaczyć?
– Nie wiem.
– Z pewnością nie podziękowałabyś mu za to, co zrobił.
– Nawet teraz nie potrafiłabym się na to zdobyć. Mam do niego ogromny żal.
– Czy chcesz powiedzieć, że byłem miłością twego życia?
– Nie nazwałabym tego tak.
– I że do tej pory twoim sercem nie zawładnął żaden inny?
– Grancie Ashtonie, jesteś niemożliwy – odparła swobodnie, zastanawiając się, 

jaka byłaby jego reakcja, gdyby dowiedział się, że jego słowa są prawdą.

Zamilkli, pogrążeni we własnych myślach.
– Myślisz, że mamy jeszcze jakieś szanse? – odezwał się po chwili Grant.
– Nie mam pojęcia.
– Powinniśmy spojrzeć faktom w oczy...
– To znaczy?
–   Kochaliśmy   się,   choć   nasza   miłość   została   gwałtownie   przerwana.   Może 

gdyby dać jej jeszcze jedną szansę...

–   Nie   możemy   tak   po   prostu   zacząć   tam,   gdzie   przerwaliśmy...   – 

zaprotestowała.

– Oczywiście, że nie. Ale gdyby...
– Gdyby co?
–   Było   nam   ze   sobą   dobrze,   prawda?   Bo   chyba   było?   –   dodał,   kiedy   nie 

odpowiadała.

– Dobrze wiesz, że tak.
– Więc...? Spróbujemy jeszcze raz? Ciągle się wahała.
– Sama nie wiem.
–   OK.   Więc   nie   będziemy   się   spieszyć.   Zobaczymy,   co   z   tego   wyniknie, 

dobrze?

background image

– Nie jestem pewna...
Jej rany ciągle jeszcze były zbyt świeże. Tylko że teraz wszystko wyglądało 

inaczej. Grant wyznał, że ją kochał. Że jej nie wykorzystał. Pojechał nawet, żeby ją 
odnaleźć... Może rzeczywiście spróbować raz jeszcze? Może... Może...

–   Damy   sobie   trochę   czasu   i   zobaczymy,   jak   rozwinie   się   sytuacja   – 

podsumował rozmowę  i lekko poczochrał jej włosy. – Ale zanim wszystko się 
wyjaśni, co byś powiedziała na krótką chwilę zapomnienia?

Otworzyła   usta,   żeby   zaprotestować...   żeby   przypomnieć,   że   ma   pracę...   że 

naprawdę nie powinna zostać... ale zanim zdążyła się odezwać, Grant pociągnął ją 
na siebie i zaczął delikatnie całować jej kark.

Z westchnieniem oparła się o niego, po raz drugi tej nocy pozwalając, by jej 

ciało bez reszty poddało się jego pieszczotom.

Następnego dnia Alison wydawało się, że fakt, iż spędziła noc z Grantem, jest 

wypisany na jej czole wielkimi literami. Jednak ku jej zdumieniu Gili zachowywała 
się zupełnie normalnie. Jak zwykle narzekała, że poczta przyszła zbyt późno i że 
pyłek ze stojących w holu tulipanów zabrudził cały dywan. Alison nie wiedziała, 
czy ma odczuwać ulgę, czy raczej rozczarowanie.

Wzięła   karty   czekających   na   nią   chorych,   filiżankę   kawy   i   schroniła   się   w 

swoim gabinecie.

Grant miał rację. Rzeczywiście było im ze sobą tak dobrze jak dawniej. Jednak 

pomimo to już zaczynała żałować, że mu uległa. Jak mogła teraz, po tym, co się 
stało, rozmawiać z nim tylko o sprawach zawodowych? Jak mogła dalej udawać, że 
nic do niego nie czuje?

Z drugiej strony, nie może przecież zaufać mu po raz kolejny. Zbyt mocno ją 

zranił i zbyt długo cierpiała z jego powodu, żeby teraz pozwolić mu uwieść się po 
raz dragi.

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Zanim zdążyła zareagować, drzwi 

uchyliły się i do gabinetu zajrzał Grant.

– Zastanawiałem się właśnie...
– Tak? – Uniosła brwi.
– Miałaś mi przecież coś powiedzieć.
– Naprawdę?
– Tak. Przynajmniej tak mówiłaś wczoraj wieczorem, kiedy wyszłaś z łazienki i 

zaczęłaś mnie uwodzić...

– Grant...

background image

– Przepraszam. – Podniósł rękę w uspokajającym geście. Wszedł do pokoju, 

zamknął za sobą drzwi i przysiadł na jej biurku. – Mówiąc poważnie, byłaś czymś 
wyjątkowo podekscytowana. Chciałbym wierzyć, że to z powodu mojego powrotu 
do domu, ale chyba się mylę.

Alison nie mogła powstrzymać uśmiechu.
–   Rzeczywiście,   nie   do   końca   masz   rację.   Chodziło   mi   o   jedną   z   twoich 

pacjentek.

– Rozumiem. Kolejna, którą zaczęłaś prowadzić.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Przecież uważasz, że niewłaściwie leczyłem Brendę Dawson. Teraz pewnie 

jest podobnie.

– Grant, nigdy nie twierdziłam, że źle prowadzisz Brendę. Nawet nie przyszło 

mi to do głowy...

– Wiem, wiem. Chciałem tylko zobaczyć, jak się na mnie wściekasz. Masz 

wtedy takie urocze rumieńce.

– Och!
– Twoje policzki przybierają odcień...
– Grant, jeszcze chwila i wyrzucę cię z gabinetu...
– Nie mam co do tego wątpliwości. Ale najpierw chciałbym usłyszeć, co miałaś 

mi do powiedzenia. Mówię poważnie.

– Cóż – zaczęła, nie będąc pewna, czy nadal z niej nie drwi. – Chodzi o Paulę 

Cotton.

– O Paulę? Ciekawe, dlaczego przeczuwałem, że właśnie o niej chcesz mówić. 

No więc powiedz mi, co twoim zdaniem jest z nią nie tak. Oprócz tego, rzecz jasna, 
że nie może donosić żadnej ciąży.

Alison wzięła głęboki oddech.
– Myślę, że Paula może chorować na SLE – odparła cicho.
Przez moment patrzył na nią bez słowa, a potem westchnął, jakby jej sugestia 

wydała mu się co najmniej śmieszna.

– SLE? – spytał po chwili, wolno cedząc słowa.
– Tak. Trzewny toczeń...
– Rumieniowy – dokończył za nią. – Tak, wiem, co to oznacza.
Podszedł do okna i wyjrzał przez nie z zainteresowaniem.
Alison patrzyła na niego zniecierpliwiona, zastanawiając się, jakie będą jego 

następne słowa.

– To bardzo rzadka choroba.

background image

– Ma taką samą częstotliwość występowania jak białaczka czy stwardnienie 

rozsiane – odpowiedziała spokojnie. – Tyle tylko, że niewiele osób o niej wie.

– Miałaś już taki przypadek? – Odwrócił się i spojrzał na nią z powagą.
– Tak. Miałam pacjentkę z toczniem... Prowadziłam ją podczas stażu.
– Dlaczego sądzisz, że Paula może mieć podobny problem? – spytał cicho.
Przełknęła ślinę, ciągle niepewna jego reakcji.
– Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy spotkałam wczoraj Paulę w supermarkecie. 

Miała na policzkach czerwone wypieki.

Grant zmarszczył czoło.
– Nigdy tego nie zauważyłem.
– Ponieważ ten rumień nie występuje przez cały czas – powiedziała szybko, nie 

dając mu dojść do głosu. – Kiedy odwiedziłam ją po raz pierwszy, też miała takie 
czerwone policzki, ale wtedy jeszcze z niczym mi się to nie skojarzyło. Oczywiście 
są też inne rzeczy...

– Mów dalej. – Grant wyglądał na coraz bardziej zainteresowanego.
– Cóż – nabrała głęboko powietrza – jak zapewne wiesz, uskarża się na bóle 

stawowe i słabość rąk. Nie na darmo nazywa się tę chorobę wielkim oszustem. 
Może przybierać bardzo różne postacie, a w jej konkretnym przypadku przejawia 
się akurat nawykowymi poronieniami.

Znów zmarszczył brwi.
– Ciągle jednak nie rozumiem, dlaczego...
– Pacjentka, którą się zajmowałam, miała dokładnie te same objawy. Przeszła 

sześć poronień i przez całe lata nikt nie postawił właściwej diagnozy.

– Sześć poronień! Wielki Boże!
– Tak. Zanim w końcu ktoś wpadł na pomysł tocznia, rozwinęło się u niej 

nadciśnienie tętnicze i wada mitralna serca, które ciągle się pogłębiały. Dopiero 
kiedy zaczęła miewać ataki padaczki, rozpoznano, na co choruje.

Patrzył na nią z uwagą.
– A ty uważasz, że właśnie na to samo choruje Paula Cotton.
Było   to   raczej   stwierdzenie   niż   pytanie.   Odwrócił   się   gwałtownie   w   stronę 

okna.

–   Grant   –   zaczęła   z   wahaniem.   –   Przykro   mi.   Naprawdę   nie   chciałam   się 

wtrącać.   Tylko   że   tamta   kobieta   tak   długo   nie   miała   postawionej   właściwej 
diagnozy i musiała się przez to niepotrzebnie nacierpieć...

– Przecież na toczeń nie ma skutecznego lekarstwa – oznajmił, nie odwracając 

się.

background image

–   Wiem,   ale   można   stosować   środki   spowolniające   przebieg   choroby.   Ona 

akurat bardzo dobrze zareagowała na sterydy. Sądzę, że im wcześniej postawi się 
właściwą diagnozę...

Przerwała speszona, obawiając się, że Grant zaraz wybuchnie, zarzucając jej, iż 

podważa jego zawodowy autorytet. Jednak tak bardzo pragnęła pomóc Pauli!

– Umówiłem już Paulę z neurologiem – powiedział, nadal stojąc tyłem do niej.
– Wiem. Paula wspomniała mi o tym. Być może on wpadłby na to, ale...
– Ale równie dobrze mógłby o tej chorobie nawet nie pomyśleć – przerwał 

ostro i odwrócił się do Alison. – Zapewne wiesz o tym, że wszystkie testy Pauli 
wyszły negatywnie.

– Wiem. Ale, jak już powiedziałam, toczeń trzewny jest niezwykle trudny do 

zdiagnozowania.

– W porządku, Alison. Powiem o twoich przypuszczeniach neurologowi.
– Zrobisz to?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nawet przez moment nie sądziła, że Grant 

się na to zdecyduje.

– Oczywiście – odparł chłodno. – Miałaś co do tego jakieś wątpliwości?
– Sądziłam, że będziesz niezadowolony, że diagnozuję twoich pacjentów.
– Dlaczego miałbym być niezadowolony?
– Cóż, nie byłeś zbyt szczęśliwy, kiedy zajęłam się Brendą Dawson.
– Grant westchnął.
– Brenda to zupełnie inna historia. Ona nawet nie dała mi szansy, żebym jej 

pomógł. Jeśli chodzi o Paulę, to jej przypadek stanowi problem, którego i tak sam 
nie byłbym w stanie rozwiązać. Zresztą nie jestem aż tak zarozumiały, żeby sądzić, 
że wiem o swoich pacjentach absolutnie wszystko.

– Była u mnie ostatnio Brenda – powiedziała nagle Alison.
– Doprawdy? – W oczach Granta pojawiło się zdumienie.
– Tak. Wpadła, żeby mi podziękować, że z tobą rozmawiałam. Mówiła też, że 

ją odwiedziłeś. To bardzo ładnie z twojej strony – dodała cicho.

Wzruszył ramionami.
– Przecież nie mogłem pozwolić, aby moja pacjentka sądziła, że jej problemy 

mnie nie interesują.

– Zapisałeś jej kurację hormonalną?
– Tak i mam nadzieję, że dobrze jej to zrobi.
Oparł się o biurko Alison i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem.
– Alison, wspólne prowadzenie praktyki pociąga za sobą wiele problemów, ale 

background image

ma też i zalety. Jedną z nich jest fakt, iż zawsze można liczyć na wsparcie drugiej 
osoby.   Nie   chodzi  nam  przecież   o  współzawodnictwo,   lecz   raczej   o   wzajemne 
uzupełnianie   się   i   pomaganie   sobie   nawzajem.   Razem   znaleźliśmy   środek   na 
dolegliwości Brendy, ja pomogłem ci z Kenem, a teraz ty starasz się pomóc mi z 
przypadkiem Pauli. Wygląda na to, że moje przypuszczenia były słuszne.

– To znaczy?
– Najwyraźniej ty i ja możemy razem pracować, a co więcej, tworzymy bardzo 

zgrany zespół.

– Pochylił się nad nią i pocałował: najpierw czubek nosa, a potem rozchylone w 

oczekiwaniu usta.

Dokładnie w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadła Gili.
– Och! – krzyknęła skonfundowana sceną, która rozegrała się na jej oczach. – 

Och! Tu pan jest. Zaczynałam się zastanawiać. Myślałam... Myślałam... Och, sama 
już nie wiem, co myślałam! – Przewróciła oczami i czym prędzej wycofała się z 
pokoju.

– Myślę, że trochę ją zaskoczyliśmy – zauważyła Alison z uśmiechem.
– Nie byłbym tego taki pewien. Odkąd przyjechałaś, obie z Hildą nie mogły się 

wprost tego doczekać.

– Cóż, Hilda pewnie tak, ale Gili? Jesteś pewien?
–   Absolutnie.   Cieszę   się,   że   ją   usatysfakcjonowaliśmy   –   westchnął   z 

zadowoleniem.

– Grant... – zaczęła ostrzegawczo.
–   Wiem,   wiem.   Nic   jeszcze   nie   zostało   postanowione,   a   jeśli   zaraz   nie 

zabierzemy się do jakiejś pracy, w ogóle nie będziemy mieli żadnych pacjentów. 
Nie chciałbym cię popędzać, Alison, ale powinniśmy porozmawiać. Nasza sytuacja 
wygląda teraz trochę inaczej, nie sądzisz?

–   Tak,   masz   rację,   ale   na   razie   nie   rozpowiadajmy   o   tym   całemu   światu, 

dobrze?

– Dobrze, choć nie wiem, jak długo uda mi się wytrzymać...
Wyszedł, ustępując pola pacjentom, których tego ranka było wyjątkowo dużo.
Kiedy Alison skończyła przyjmować, poszła do rejestracji napić się kawy. Gili, 

która tam urzędowała, nie mogła powstrzymać się od komentarza.

– Czy rzeczywiście wydarzyło się to, o czym myślę?
– spytała, spoglądając w stronę gabinetu Granta.
Wyraz jej twarzy nie pozostawiał Alison wątpliwości co do tego, o czym myśli 

Gili.

background image

– Nie wiem – odparła, grając na zwłokę. – A o czym myślisz?
Gili podniosła wzrok znad filiżanki.
– Cóż, wydawało mi się, że ty i doktor Grant byliście czymś niezwykle zajęci.
– Oglądasz zbyt wiele amerykańskich filmów, Gili.
Gili wzruszyła ramionami.
– Być może. To jednak nie zmienia faktu, że widziałam to, co widziałam. Nie 

mam racji?

Alison uśmiechnęła się, objęła dłońmi filiżankę i upiła duży łyk kawy.
Gili pochyliła się nad dolną szufladą, w której schowała karty pacjentów, a 

potem wyprostowała się i rzuciła Alison pełne ciekawości spojrzenie.

– Powiedz mi, czy ciebie i doktora Ashtona łączyło coś w przeszłości?
– Dałabym sobie rękę obciąć, że dokładnie wiesz, co łączyło mnie i doktora 

Ashtona,   Gili.   Jestem   pewna,   że   Hilda   opowiedziała   ci   wszystko   z 
najdrobniejszymi szczegółami.

– Nie masz racji. Hilda nigdy nie plotkowała o tobie, doktorze Kennedym czy 

doktorze Ashtonie. Wymyśliłam to sama. Wystarczyło zobaczyć, jak patrzyliście 
na siebie, kiedy przyjechałaś na pogrzeb ojca. Spytałam Hildę i wtedy ona, nie 
wdając się w szczegóły, potwierdziła moje domysły.

– To było bardzo dawno temu, Gili.
– Możliwe, ale teraz nie wygląda na to, żeby wiele się od tamtej pory zmieniło.
Alison zajrzała do filiżanki, obawiając się, że Gili zauważy rumieńce, jakie 

pojawiły się na jej policzkach.

–   Czas   wszystko   zmienia   –   szepnęła.   –   Zmieniają   się   ludzie,   sytuacje... 

wszystko.

– Rzeczywiście – przyznała Gili. – Jednak czasami okazuje się, że za drugim 

razem jest znacznie lepiej. Wystarczy tylko dać losowi małą szansę.

–   Zastanawiam   się,   dlaczego   nie   założycie   z  Hildą   agencji   matrymonialnej. 

Zrobiłybyście na niej fortunę!

Zostawiła Gili w chwili, gdy sięgała po słuchawkę dzwoniącego natarczywie 

telefonu,   a   sama   wróciła   do   gabinetu,   żeby   przygotować   się   do   zajęć   szkoły 
rodzenia.

Poczuła nagłą potrzebę skrycia się w jakimś zacisznym miejscu. Musiała na 

chwilę uciec od Gili i od jej przenikliwego spojrzenia. Obawiała się, że gdyby 
porozmawiała z nią jeszcze chwilę, musiałaby wyznać, że sprawy między nią a 
Grantem zaszły dużo dalej i że rzeczywiście tym razem było tak dobrze, jak w 
przeszłości, a może nawet lepiej.

background image

Reszta tygodnia była tak wypełniona zajęciami, że Alison i Grant mieli niewiele 

okazji,   by   ze   sobą   porozmawiać.   Musiała   przyznać   przed   samą   sobą,   że   z 
niecierpliwością   oczekiwała   tych   krótkich   chwil,   które   mogli   spędzić   tylko   we 
dwoje. Mimo to, jakaś część jej duszy powstrzymywała ją od wyrażenia na głos tej 
radości. Kochała Granta, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Chciała mu 
pomóc  w realizacji jego planów, ale jednak się wahała. Pragnęła kochać i być 
kochaną, ale nie mogła zapomnieć o przeszłości, o tym, jak została potraktowana.

Obiecała   sobie,   że   w   czasie   weekendu   porozmawia   z   Grantem,   aby   raz   na 

zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości.

Późnym   wieczorem   w   piątek   weszła   do   gabinetu   z   typową   dla   siebie 

nonszalancją Cheryl Rossi. Ale kiedy usiadła, Alison wyczuła w powietrzu jakieś 
dziwne napięcie.

– W czym mogę ci pomóc, Cheryl? – spytała ostrożnie.
–   Kiedy   ostatnio   byłam   u   ciebie,   prosiłam   o   receptę   na   tabletki 

antykoncepcyjne. Przepisałaś mi tylko jedno opakowanie. Twój ojciec zapisywał 
mi zwykle większą ilość, tak że najczęściej starczało mi na sześć miesięcy.

– Zgadza się – odparła Alison, zaglądając do karty Cheryl. – Tylko że ja nie 

wiedziałam jeszcze wtedy, czy zostanę w Fairacre.

– A teraz już wiesz?
– Widzę też – zignorowała jej pytanie Alison – że niezbyt dobrze tolerowałaś te 

środki.   Miałaś   bóle   głowy   i   krwawienia   śródmiesięczne.   Doktor   Kennedy 
zasugerował ci nawet zmianę środka antykoncepcyjnego.

– Akurat w tych dniach niespecjalnie chciałabym to robić.
– Tak? – Alison podniosła wzrok i spojrzała na Cheryl. Kobieta przyglądała się 

uważnie swoim paznokciom.

– Nie chciałabym ryzykować teraz zajścia w ciążę.
–   Jest   przecież   wiele   metod.   Jestem   pewna,   że   znalazłabyś   coś,   co   by   ci 

odpowiadało...

– Nie chcę przerywać metody doustnej – Cheryl twardo obstawała przy swoim.
– Czy twój mąż miałby coś przeciwko temu?
– Mój mąż?
Coś w tonie Cheryl sprawiło, że Alison ponownie podniosła na nią wzrok.
– Tak. Wiem, że mężczyźni mają czasem różne obiekcje, ale twoje zdrowie jest 

przecież najważniejsze.

– To nie ma nic wspólnego z moim mężem.

background image

– Nie rozumiem.
– Jesteśmy z Paulem w separacji. Niedługo będziemy już po rozwodzie.
– Ach tak. W takim razie czy nie mogłabyś...?
– Obecnie jestem związana z innym mężczyzną. Nie powinnam o tym mówić. 

Na razie jeszcze nikt o tym nie wie. – Pochyliła się konspiracyjnie do Alison. – On 
zajmuje znaczące stanowisko, a ja przecież nie dostałam jeszcze rozwodu. Musimy 
na razie trzymać wszystko w tajemnicy. Mam nadzieję, że nikomu się z tym nie 
zdradzisz – dodała, patrząc z nagłym niepokojem na Alison.

– Naturalnie, że nie. Zresztą nie musisz mi o wszystkim mówić. Mnie interesuje 

tylko kwestia twojego zdrowia. Jestem pewna, że uda nam się jakoś zaradzić twoim 
problemom...

– Aleja chcę ci powiedzieć! Muszę to wreszcie komuś wyznać. Utrzymywanie 

tego w tajemnicy zbyt wiele mnie kosztuje. Chciałabym krzyczeć o wszystkim z 
najwyższego   budynku   w   mieście.   Wiesz,   nigdy   przedtem   nie   czułam   czegoś 
podobnego. Grant mówi, że z nim jest dokładnie tak samo.

– 

background image

Rozdział 11

– Grant? – spytała, mając nadzieję, że uda jej się zachować obojętny ton. – 

Masz na myśli doktora Ashtona?

Cheryl   ponownie   spojrzała   na   swoje   paznokcie.   Były   pomalowane   na 

jasnoróżowy kolor.

– Oczywiście. Ale, proszę, nie mów mu o niczym. Jemu, ani nikomu innemu. 

Powiedział, że dopóki nie dostanę rozwodu, nikt nie może dowiedzieć się o naszym 
związku.

Mogłoby   to   zaszkodzić   jego   praktyce.   Wiem,   że   to   wygląda 

nieprawdopodobnie, ale w Woodbridge ciągłe jeszcze mieszkają Judzie o bardzo 
staroświeckich   poglądach.   Grant   uważa,   że   nie   byliby   uszczęśliwieni,   gdyby 
okazało się, że ich lekarz domowy jest wplątany w jakąś aferę matrymonialną.

Ziewnęła lekko i uśmiechnęła się.
– Za to później powiem o tym całemu światu. Mam nadzieję, że nie gniewasz 

się, że tobie pierwszej zdradziłam nasz sekret? Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś się 
zakocha.

Chciałby krzyczeć o tym na cały głos. Wiem, że mnie zrozumiesz. W końcu 

znamy się już tak długo. Zresztą moja znajomość z Grantem też trwa już ładnych 
kilka lat...

Pierwszy raz spotkaliśmy się niedługo po tym, jak przyjechał do Woodbridge. 

Nawet nie znałam jeszcze wtedy Paula. A potem... Jest jeszcze jeden powód, dla 
którego chciałam ci o wszystkim powiedzieć.

Przerwała na chwilę. Alison nie była w stanie nawet się odezwać. Uniosła tylko 

brwi i czekała na najgorsze.

– Wiesz, mogliśmy spotykać się z Grantem tylko potajemnie. – Uśmiechnęła 

się lekko. – Naprawdę nie wiem, co zrobilibyśmy bez twojej łodzi.

– Bez „Kittihawk?" – Alison nagle odzyskała głos.
– Tak. To naprawdę był nasz ratunek. Wprawdzie mogłoby to być nieco dalej 

od mego biura, wiesz, jaki Ken jest wścibski, ale i na to znaleźliśmy sposób. Nie na 
darmo mówi się, że miłość zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie.

Alison przypomniała sobie zgniecioną pościel na łóżku w kabinie „Kittihawk" i 

Cheryl, która przyszła na łódkę, żeby „porozmawiać" z Grantem. Wszystko ułożyło 
się w jedną całość. Może była tam już wcześniej, a potem po prostu wróciła?

Zamrugała oczami, uświadamiając sobie, że Cheryl w dalszym ciągu do niej 

background image

mówi. Zmusiła się, żeby wysłuchać jej do końca.

–  Rozumiesz   teraz,  dlaczego  nie  chcę  przerywać  brania  tabletek. Nie  mogę 

ryzykować.

Alison wzięła głęboki oddech i sięgnęła po bloczek z receptami.
– Przepiszę ci tabletki na trzy miesiące. Po tym okresie przyjdziesz po następne.
– Dobrze. Pewnie wtedy będę musiała zgłosić się już do kogoś innego, prawda? 

– Wstała i sięgnęła po receptę.

– Dlaczego tak sądzisz?
– Cóż, spodziewam się, że masz zamiar wrócić do Suffolk. Grant mówił, że 

wolałby, abyś została. Byłoby to znacznie prostsze, niż gdyby musiał cię spłacać i 
szukać innego wspólnika. Ja jednak myślę, że marzysz o tym, aby się wyrwać z tej 
zapomnianej przez Boga i ludzi dziury.

Z tymi słowami wyszła z gabinetu, zostawiając Alison z myślami, które kłębiły 

się w jej głowie niczym chmury burzowe.

W pewnym momencie coś wyłoniło się z tego chaosu. Wstała i z zaciśniętymi 

pięściami podeszła do drzwi. Pójdzie do niego od razu. Zapyta go, o co w tym 
wszystkim chodzi. Co on sobie w ogóle wyobraża.

Nagle   przystanęła.   Nie   może   tego   zrobić.   Cheryl   prosiła   ją   przecież,   żeby 

zachowała   wszystko   w   sekrecie.   Była   zobowiązana   do   dotrzymania   tajemnicy. 
Zawód,   który   wykonywała,   kierował   się   pewnymi   zasadami.   Nie   może   złamać 
przysięgi Hipokratesa.

Serce waliło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że za chwilę wyskoczy z piersi i 

pęknie.   Wróciła   do   gabinetu   i   usiadła   za   biurkiem.   Próbowała   się   uspokoić   i 
zapanować nad emocjami. Drżącymi palcami nacisnęła numer interkomu Granta.

– Halo?
Jego   ciepły,   niczego   nie   podejrzewający   głos   omal   nie   wyprowadził   jej   z 

równowagi. Wzięła głęboki oddech.

– Muszę wyjść, Grant. Nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie.
Przez chwilę milczał zaskoczony, a potem odezwał się miękko.
– Czy coś się stało, Alison?
– Nie.
– Mogę w czymś pomóc?
– Nie, Grant. Dziękuję.
Odłożyła   szybko  słuchawkę,   nie  dając   mu   szans   na  jakikolwiek   komentarz. 

Schwyciła torebkę, kluczyki, wybiegła z gabinetu i poszła do samochodu.

Pojechała prosto na przystań. Biuro ciągle jeszcze było otwarte. Odetchnęła z 

background image

ulgą. Ken Bridges spojrzał na nią z niejakim zdumieniem.

– Witaj, Ken. Chciałabym kupić do mojej „Kittihawk"
kłódkę.
– Kłódkę? Naturalnie.
Sięgnął do wiszącej za nim szafki i wyjął pudełko z kłódkami.
– Obawiasz się złodziei?
– Można tak powiedzieć – odparła krótko i wręczyła mu dwudziestofuntowy 

banknot.

Wybił sumę na kasie i zawahał się przez chwilę przed wręczeniem jej reszty.
– Może chciałabyś, żebym ją założył? – spytał cicho.
– Byłabym bardzo wdzięczna, Ken.
Otworzył pudełko z kluczykami i podał jeden Alison.
– Resztę zostawię u siebie, dobrze?
– Dobrze. Tylko nie pozwól, żeby używał ich ktokolwiek poza mną.
– Oczywiście, Alison.
Odwróciła się, by wyjść, ale nagle coś sobie przypomniała.
– Jak tam twoje plecy?
– Znacznie lepiej, dziękuję. Grant naprawdę jest w tym dobry.
– Rzeczywiście – odparła sucho i wyszła, nie czekając na odpowiedź Kena.
Wsiadła   do   samochodu   i   ruszyła   przed   siebie.   Wyjechała   z   Woodbridge, 

przejechała przez Yarmouth, a potem wzdłuż wybrzeża dotarła do Freshwater i 
dalej do Military Road.

Słońce   chowało   się   właśnie   za   horyzontem,   a   delikatna   mgła   znad   morza 

spowijała okoliczne wzgórza.

Chyba po  raz pierwszy  w  życiu  piękno tego  krajobrazu  nie  zrobiło  na niej 

żadnego wrażenia. Nie zauważyła nawet sowy, która z leszczynowego zagajnika 
bezgłośnie poleciała w kierunku widocznych w oddali sosen. Czuła się zraniona i 
opuszczona.   Jedyne,   czego   teraz   pragnęła,   to   znaleźć   się   w   jakimś   odludnym 
miejscu i uporządkować rozbiegane myśli.

Ruch na drodze był niewielki. Minęła zaledwie kilka samochodów,  a kiedy 

zjechała z głównej szosy, nie spotkała już nikogo. Dotarła do niewielkiej zatoczki, 
wyłączyła silnik i nie zdejmując rąk z kierownicy, zapatrzyła się w przestrzeń. W 
jej głowie jak echo powracały wypowiedziane przez Cheryl słowa.

Cheryl jasno dała jej do zrozumienia, że sypia z Grantem, co mogło oznaczać 

tylko   to,   że   doktor   Ashton   umawiał   się   równocześnie   z   dwiema   kobietami. 
Powiedziała   też,   że   ich   znajomość   zaczęła   się   już   znacznie   wcześniej,   jeszcze 

background image

wtedy, gdy Alison jako studentka przyjeżdżała do Woodbridge. A zatem już wtedy 
ją zdradzał...

Na samą myśl o tym poczuła w piersiach silny ból. Grant mówił jej, że to ojciec 

starał   się   przerwać   ich   związek   ze   względu   na   karierę   Alison.   A   ona   mu 
uwierzyła...   A   może   ojciec   wiedział   o   tym,   że   Grant   spotyka   się   z   dwoma 
kobietami jednocześnie? Może dlatego chciał ją od niego oddalić?

Czy ten Grant naprawdę nie ma  sumienia?  Cheryl twierdziła, że bardzo się 

kochają. Jak mógł w tym samym czasie dawać Alison do zrozumienia, że to ona 
jest jego wybranką? Dlaczego chciał, żeby została? Czy chodziło mu tylko o to, 
żeby ponownie zaciągnąć ją do łóżka?

Jej serce ścisnęło się na samą myśl o takiej ewentualności. Przypomniała sobie 

Cheryl mówiącą, że jej pozostanie w Fairacre rozwiązywałoby Grantowi problem 
znalezienia nowego wspólnika. Przecież nie mogło mu chodzić tylko o to!

W tym momencie przyszła jej do głowy kolejna ponura myśl. A może Grantowi 

zależało   na   tym,   aby   została,   tylko   dlatego,   że   przyciągała   pacjentów?   Była 
przecież   kobietą,   a   ponadto   córką   doktora   Kennedy'ego,   co   dla   wielu   łudzi   z 
Woodbridge miało kolosalne znaczenie.

Nie mogła już z nim pracować. To jedno było pewne. Pomimo życzenia ojca, 

nie mogła zostać w Woodbridge ani chwili dłużej.

Ostatnie życzenie ojca... Ta sprawa ciągle nie dawała jej spokoju. Skoro ojciec 

tak bardzo chciał, żeby jej znajomość z Grantem się skończyła, dlaczego zostawił 
praktykę   właśnie   im   dwojgu?   Czy   zrobił   to   tylko   dlatego,   że   pragnął,   aby 
podtrzymała tradycję rodzinną?

Westchnęła i oparła głowę na rękach.
To było bez sensu. Prawdopodobnie i tak nigdy nie dowie się prawdy. Jedyne, 

czego była pewna, to to, że nigdy więcej nie zaufa już Grantowi Ashtonowi.

Zmierzchało,   kiedy   zapaliła   silnik.   Nie   czuła   się   lepiej,   ale   przynajmniej 

wiedziała, co powinna zrobić.

Ku jej uldze w Fairacre panowały ciemności, a na podjeździe nie było śladu 

samochodu Granta.

Od razu poszła na górę. Rozścieliła łóżko i zamknęła drzwi na klucz. Żeby mieć 

całkowitą   pewność,   że   do   pokoju   nie   wejdzie   ktoś   nieproszony,   podparła   je 
dodatkowo krzesłem. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała spojrzeć 
Grantowi w oczy, ale nie dziś w nocy. Dziś była zbyt zmęczona na cokolwiek. 
Marzyła tylko o jednym: by wreszcie znaleźć się we własnym łóżku.

Ale   kiedy   się   położyła,   sen   jakoś   nie   przychodził.   Jeszcze   nie   spała,   kiedy 

background image

samochód Granta zatrzymał się przed domem. Słyszała trzaśniecie drzwi, a potem 
odgłos kroków w holu, kuchni i na schodach. Nie odezwała się, kiedy wołając ją, 
nacisnął klamkę od drzwi do jej pokoju. Udawała, że śpi. Po chwili usłyszała, jak 
wchodzi do swej sypialni i zamyka za sobą drzwi. Z łkaniem schowała twarz w 
poduszkę.

Następnego   ranka   zaspała.   Kiedy   zeszła   na   dół,   w   holu   zastała   Gili,   która 

podlewała kwiaty. Przez uchylone drzwi poczuła odurzający zapach wiosennego 
powietrza.

– Tylko spójrz na tego fiołka. Czy nie jest wspaniały?
Nie mam do nich szczęśliwej ręki, ale ten kwitnie, odkąd go dostałam.
Podniosła wzrok na Alison, zatrzymując w powietrzu rękę z konewką.
– Wszystko w porządku, Alison? Nie wyglądasz dobrze.
– Nic mi nic jest. Po prostu nie najlepiej spałam, to wszystko.
– Rozumiem.
Gili zmarszczyła brwi.
–   Nie   mam   twojej   porannej   poczty.   Doktor   Ashton   zabrał   całą   do   pokoju. 

Powiedział, że ją przejrzy.

– W porządku, Gili. Dziękuję.
Wolno przeszła do swojego gabinetu, nie chcąc wysłuchiwać dalszych pytań 

Gili. Ledwie zdążyła usiąść za biurkiem, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju 
wszedł Grant.

– Alison? – Pytanie w jego głosie było tak oczywiste, że spuściła wzrok.
– Tak Grant?
Starała się, by zabrzmiało to oficjalnie. Uparcie wpatrywała się w leżącą na 

biurku stertę kart pacjentów.

– Przyniosłem ci pocztę...
– Dziękuję.
Odebrała listy i odwróciła się.
– Alison...!
– Tak?
– Co się stało?
– Nic.
– Myślałem...
–   Czy   to   już   wszystko,   Grant?   Mani   dużo   pracy.   Zaspałam   i   chciałabym 

nadrobić teraz zaległości.

–   Oczywiście.   –  Zawahał   się   i  dodał:   –  Pomyślałem,   że   pewnie   chciałabyś 

background image

wiedzieć. Dostałem list w sprawie Pauli Cotton.

– Och!
Chciała   wiedzieć.   Poczuła   ulgę,   że   nie   muszą   rozmawiać   o   prywatnych 

sprawach.

– Wygląda na to, że miałaś rację. Neurolog uważa, że rzeczywiście może mieć 

toczeń układowy.

– Biedna Paula. Wygląda na to, że nigdy nie doczeka się dziecka, którego tak 

bardzo pragnie.

– Tego nie wiemy. Ale nawet jeśliby tak było, ma przecież swoje życie i dzięki 

tobie   możemy   od   razu   zastosować   prawidłowe   leczenie.   To   uwolni   ją   od 
większości tych przykrych dolegliwości.

– Prędzej czy później sam doszedłbyś do tej diagnozy. – Wzruszyła ramionami.
– Lepiej znałaś ten przypadek, Alison. I to właśnie są uroki partnerstwa.
Przerwał na chwilę, a Alison wstrzymała oddech.
– Możemy sobie nawzajem pomagać – dodał.
Nie odzywała się, patrząc niemo w podłogę.
– Alison? – odezwał się cicho. – Coś nie jest w porządku i chciałbym wiedzieć 

co.

– Nie chcę prowadzić z tobą wspólnej praktyki – oświadczyła wreszcie.
– Co?!
Prawie krzyknął, nie bacząc na obecność Gili w sąsiednim pokoju.
Nie odważyła się podnieść na niego oczu.
– Przykro mi, Grant, ale tak właśnie uważam.
– Nie rozumiem cię. Dlaczego?
– Po prostu myślę, że nic z tego nie wyjdzie, to wszystko. Doszłam do wniosku, 

że nie uda nam się cofnąć czasu.

Zbyt wiele się od tamtej pory zmieniło.
Nadal nie spuszczał z niej wzroku.
–   Nie   rozumiem   cię,   Alison.   Powinnaś   wreszcie   się   zdecydować,   czego 

naprawdę oczekujesz od życia.

Na   szczęście   dla   Alison   w   tym   momencie   rozległ   się   dzwonek   interkomu. 

Szybkim ruchem podniosła słuchawkę.

– Jest pilne wezwanie dla doktora Ashtona – usłyszała w słuchawce głos Gili. – 

Podejrzenie zawału serca.

– Już ci go daję.
Wręczyła słuchawkę Grantowi, który z uwagą wysłuchał Gili.

background image

– Powiedz im, że już jadę.
Odłożył   słuchawkę,   spojrzał   ciężko   na   Alison   i   po   chwili   już   go   nie   było. 

Patrzyła za nim, czując, że za chwilę pęknie jej serce.

Jakoś dobrnęła do końca dnia, szczęśliwa, że to sobota. W wolne dni zwykle nie 

było wielu wezwań do domów.

Wiedziała, że rozmowa z Grantem nie została skończona i że wkrótce będzie 

musiała   przedyskutować   z   nim   wszystkie   problemy   związane   z   dalszym 
prowadzeniem   praktyki.   Ta   myśl   tak   ją   przerażała,   że   postanowiła   omówić 
najpierw całą sprawę z Godfreyem Warnerem. Jednak kiedy zadzwoniła do jego 
biura, okazało się, że wyjechał na konferencję i wróci dopiero następnego dnia.

Westchnęła i przeciągnęła się na krześle. Gili poszła do domu, a ona miała dziś 

dyżur.   Zaraz   po   lunchu   Grant   pojechał   na   wizyty   domowe.   Miał   dziś   wolne 
popołudnie i Alison zastanawiała się, czy wybierze się na przystań. Jeśli tak, to z 
pewnością przeżyje rozczarowanie, pomyślała z satysfakcją. Z zamyślenia wyrwał 
ją dźwięk telefonu.

– Doktor Kennedy.
–   Dzień   dobry,   pani   doktor.   Mówi   sierżant   Jones   z   Komisariatu   Policji   w 

Newport.

– Czym mogę panu służyć?
–   W   pani   rejonie   zgłoszono   pożar.   Nasza   karetka   jest   już   w   drodze,   ale 

chcielibyśmy, żeby na miejscu wypadku był też lekarz.

– Naturalnie. Gdzie dokładnie wybuchł pożar?
– Niedaleko przystani. W bloku emerytów...
– Wiem, gdzie to jest. Już jadę.
Szybko   sprawdziła   zawartość   swej   lekarskiej   torby,   schwyciła   przenośny 

telefon, zamknęła gabinet i wybiegła do samochodu. W niecałe dziesięć minut była 
na   miejscu.   Kiedy   zajechała   na   parking   przed   blokiem,   z   przeciwnej   strony 
nadjechał wóz strażacki i karetka. Dwa radiowozy były już na miejscu. Jeden z 
policjantów   kierował   ruchem,   podczas   gdy   drugi   próbował   uspokoić   grupkę 
stojących na ulicy ludzi.

Pospieszyła w stronę drzwi. Zanim weszła do bloku, zadarła głowę i ujrzała, że 

dym wydobywa się z okien kilku górnych mieszkań. Wokół czuć było ostry zapach 
spalenizny.

– A dokąd to pani się wybiera?  – Drogę zagrodził jej potężnie zbudowany 

oficer.

background image

–   Jestem   lekarzem.   Nazywam  się   Kennedy.  Policja   zwróciła  się   do   mnie   z 

prośbą o pomoc. – Spojrzała niecierpliwie na budynek. – Czy w środku jeszcze 
ktoś został?

Oficer skinął głową.
– Wydaje nam się, że zostało jeszcze dwoje ludzi.
– Może powinnam spróbować się do nich dostać...
Alison postąpiła krok do przodu, ale mężczyzna położył jej rękę na ramieniu.
– Przykro mi, pani doktor, ale nie mogę wpuszczać do środka nikogo.
– Ale...
– Jeden lekarz w zupełności wystarczy.
– Jaki lekarz?
– W środku jest już doktor Ashton.
– Co?
W tej chwili nad ich głowami rozległ się głośny trzask i jedno z okien wypadło 

na ulicę, rozbijając się na tysiąc drobnych kawałków. Instynktownie cofnęli się 
kilka   kroków.   Ogień   zaczął   wydobywać   się   na   zewnątrz.   Ze   środka   budynku 
dochodziły nawoływania strażaków, a za ich plecami krzyczeli policjanci, którzy 
starali się przesunąć zgromadzonych ludzi w bezpieczniejsze miejsce.

– Powiedział pan, że w środku jest doktor Ashton?
Alison   schwyciła   za   ramię   oficera,   który   właśnie   odwrócił   się   i   zamierzał 

odejść.

– Na to wygląda. Przybył jeszcze przed nami i od razu wszedł do budynku. 

Ogień najprawdopodobniej zaczął się w mieszkaniu na drugim piętrze i wydaje 
nam się, że jego właściciele ciągle są w środku. To dwoje starych ludzi. Nazywają 
się Attrill.

– Seth? – spytała odruchowo.
– Zna ich pani?
– Tak. I to bardzo dobrze.
Spojrzała w stronę okien mieszkania na drugim piętrze. W środku był Grant z 

Sethem i Mabel. Boże... Proszę Cię...

– Pani jest lekarzem? – Młody policjant, złapał ją za ramię.
– Tak... O co chodzi?
– Dwoje ludzi potrzebuje, pomocy.
Alison podniosła z ziemi torbę i pobiegła we wskazanym kierunku. W biurze 

przystani zastała Kena Bridgesa pomagającego policjantom, którzy wnosili właśnie 
do środka dwoje starszych ludzi. Poszkodowani byli w szoku i jeszcze dusili się po 

background image

tak dużej dawce gryzącego dymu.

Alison   zaleciła,   aby   obojgu   podać   tlen   znajdujący   się   w   karetkach   i 

przygotowała strzykawki z lekiem.

Kiedy   przekonała   się,   że   życiu   poszkodowanych   nie   zagraża   żadne 

niebezpieczeństwo, zostawiła ich pod opieką sanitariuszy i pobiegła z powrotem na 
miejsce pożaru.

Przez te kilka minut ogień przybrał na sile. Promienie wydobywały się z okien 

sypialni   Setha.   Strażacy   podnosili   właśnie   obrotową   platformę   na   wysokość 
balkonu.

W   oknie   pojawiła   się   czyjaś   postać   i   Alison   rozpoznała   Setha.   Z   pewnymi 

oporami wszedł na platformę, a asystujący mu strażak krzyknął do kolegów, że w 
środku zostały jeszcze dwie osoby, z których jedna jest w nie najlepszym stanie.

Pełna najgorszych myśli Alison przyglądała się, jak platforma powoli opada na 

ziemię i zaraz po zejściu Setha unosi się ponownie.

Podbiegła do Setha, który siedząc na ziemi kasłał, starając się nabrać w płuca 

świeżego powietrza.

– Już dobrze, Seth.
Dała znak sanitariuszowi, żeby podjechał do nich z butlą z tlenem.
Pociemniały od dymu Seth rozpoznał ją, pomimo szoku, w jakim się znajdował.
–   Mabel...   •   –   szepnął.   –   W   środku   jest   Mabel,..   Jej   astma...   Nie   może 

oddychać...

– Spokojnie, Seth. Nic jej się nie stanie. Wydostaną ją. A doktor Ashton?
– Jest z nią... Był wspaniały...
Przyjął z jej rąk maskę, i z ulgą zaczął wdychać tlen.
Alison wstała z klęczek i przywołała ręką sanitariusza.
– Ten mężczyzna ma ciężkie poparzenia na dłoniach – powiedziała, szukając w 

torbie przeciwbakteryjnego kremu. – Posmaruję mu je specjalnym kremem i dam 
zastrzyk przeciwbólowy. Chcę, żebyście zawieźli go do szpitala, najszybciej jak się 
da.

Po kilku minutach Setha zabrała karetka. Alison ponownie zadarła głowę.
Strażak,   który   wjechał   na   platformie   do   góry,   zniknął   w   mieszkaniu.   Na 

balkonie chyba nikogo  nie było,  chociaż  kłęby   burego  dymu  mogły   przysłonić 
niewielkie sylwetki. Alison przyłapała się na tym, że się modli, aby Mabel przeżyła 
i żeby nic się nie stało Grantowi.

Wydawało   jej   się,   że   czeka   na   nich   już   całą   wieczność.   W   tym  momencie 

dołączył do niej Ken Bridges.

background image

– Nic mu nie będzie, Alison – powiedział tak cicho, że tylko ona mogła to 

słyszeć.

– Mam nadzieję, Ken. Mam nadzieję.
Przełknęła ślinę, starając się powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu.
– Gdyby cokolwiek mu się stało...
–   Wiem   –   powiedział   miękko.   –   Wiem...   –   Nagle   schwycił   ją   za   ramię.   – 

Popatrz! Coś się dzieje!

Na balkonie pojawili się jacyś ludzie, ale nadal trudno było cokolwiek dostrzec 

przez grubą zasłonę dymu.

Po chwili Alison w jednej z postaci rozpoznała Granta. Razem ze strażakiem 

wynosił z mieszkania Mabel.

Udało im się bezpiecznie przenieść ją na platformę, którą od razu odsunięto od 

balkonu. W tym momencie za plecami gapiów rozległ się czyjś histeryczny krzyk.

~ Zasłony się palą!
– Zobacz! Ogień wdarł się do sypialni!
Przerażona   Alison   patrzyła,   jak   języki   ognia   zaczynają   wydobywać   się   na 

zewnątrz tuż za plecami Granta.

Kiedy   wydawało   się,   że   jego   śmierć   w   płomieniach   jest   już   prawie 

nieunikniona,   platforma   podjechała   wreszcie   do   góry.   Grant   przeszedł   przez 
barierkę i chwytając się poręczy, zeskoczył na podest. Z ust wszystkich zebranych 
wydobyło się głośne westchnienie ulgi.

Po   kilku   sekundach   Grant   znalazł   się   na   dole.   Alison   rzuciła   się   w   jego 

kierunku. Zszedł na ziemię i wpadł prosto w jej otwarte ramiona.

– Och, Grant! – szepnęła. – Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało!
Z desperacją przyciskała go do siebie, jakby od tego miało zależeć jego życie.
– Już dobrze – powiedział, zanurzając usta w jej włosach. – Już dobrze, Alison.
Przez dłuższą chwilę nie wypuszczała go z objęć, z ulgą przytulając do siebie. 

Potem odchyliła głowę, spoglądając przez łzy na jego osmaloną, spoconą twarz.

– Dzięki Bogu! – powtórzyła, cicho łkając.

background image

Rozdział 12

Mabel nie odzyskała jeszcze przytomności, choć jej oddech był już znacznie 

bardziej miarowy i spokojny. Zabrano ją do szpitala. Strażacy kończyli gaszenie 
pożaru,   a   gapie   powoli   zaczęli   się   rozchodzić   do   domów.   Alison   podeszła   do 
Grania. Siedział na krawężniku okryty marynarką Kena.

– Chodź – powiedziała, wskazując otwarte drzwi karetki. – Pojedziesz z nimi, a 

ja przyjadę swoim samochodem.

– Nie ma takiej potrzeby – zaczął, ale Alison nie pozwoliła mu skończyć.
–   Oczywiście,   że   jest.   Nawdychałeś   się   dymu.   Jedziesz   teraz   do   szpitala   i 

koniec.

– Ale...
Nagły   atak   kaszlu   przerwał   mu   w   pół   słowa.   Tym   razem   bez   sprzeciwu 

pozwolił sanitariuszowi zaprowadzić się do karetki.

Alison   dotarła   do   izby   przyjęć   niecałe   dwadzieścia   minut   później.   Grant   i 

Mabel byli już na miejscu.

– Zaczeka pani? – spytała ją pielęgniarka, którą znała już trochę z widzenia.
–   Tak.   Doktor   Ashton   nie   ma   samochodu,   a   nie   sądzę,   żeby   istniała 

konieczność, aby został tu dłużej.

– Ja też tak myślę. Może napiłaby się pani herbaty?
–   Najpierw   pójdę   na   ortopedię.   Przy   okazji   chciałabym   odwiedzić   naszą 

przyjaciółkę, Hildę Lloyd, która tam leży.

– Przypuszczam, że usłyszała już o całej historii i z pewnością bardzo niepokoi 

się o doktora Ashtona.

Hilda siedziała na łóżku i robiła szydełkiem serwetkę. Na widok Alison ze 

zdziwieniem podniosła wzrok.

– Witaj, kochanie. Nie spodziewałam się dziś twoich odwiedzin.
– Ja też nie planowałam dzisiejszej wizyty. Jak się czujesz? – spytała, siadając 

na brzegu łóżka.

– Dziękuję, coraz lepiej. Ale ty wyglądasz jakoś blado. Czy coś się stało?
Alison wzięła głęboki oddech.
– Nic, czym mogłabyś się martwić, Hildo. Był pożar.
– Pożar?! – W oczach Hildy pojawił się błysk niepokoju. – W Fairacre?
– Nie, nie – uspokoiła ją szybko Alison. – W bloku emerytów. Ogień został 

chyba zaprószony w mieszkaniu Setha i Mabel.

background image

– Czy coś im się stało? – spytała z przerażeniem w głosie, odkładając robótkę 

na szafkę obok łóżka.

– Przywieziono ich do szpitala. Seth ma poparzone ręce, a Mabel trudności z 

oddychaniem. Oboje nawdychali się dymu... – Na moment zawahała się. – Są teraz 
w izbie przyjęć. Podobnie jak doktor Ashton – dodała na koniec.

– Doktor Ashton?! A co on ma z tym wspólnego?
–   Udzielił   im   pomocy,   Hildo   –   pospieszyła   z   wyjaśnieniem.   –   Dlatego 

przyszłam do ciebie. Nie chciałam, żebyś usłyszała o tym od kogoś innego.

– Ale nic mu nie jest?
– Mam taką nadzieję.
– Cóż... – Hilda oparła się o poduszkę. – Dziękujmy Bogu, że wszystko tak się 

skończyło. Nie zniosłabym, gdyby cokolwiek mu się stało.

– Jest dla ciebie bardzo ważny, prawda Hildo?
–   Tak.   Prawie   tak   ważny   jak   ty...   Mam   nadzieję,   że   nie   tylko   dla   mnie   – 

przyznała, nie ukrywając ciekawości.

– Dlaczego tak sądzisz? – spytała szorstko Alison.
–   Nie   wiem.   Coś   w   tonie   twojego   głosu   podsunęło   mi   taką   myśl. 

Wypowiedziałaś jego imię z taką ulgą, jak ja, kiedy dowiedziałam się, że nic mu 
nie jest.

– Cóż, naturalnie, że się cieszę, iż wyszedł z tego cało. Ale nic poza tym, Hildo.
– Czuję się rozczarowana...
–   Mówiąc   szczerze,   Hildo,   miałam   ci   tego   teraz   nie   mówić,   ale   skoro 

zaczęłyśmy   już   tę   rozmowę,   to   wyduszę   to   z   siebie.   Wkrótce   zacznę   czynić 
przygotowania do wyjazdu do Suffolk.

– Och, Alison! Miałam taką nadzieję...
–   Wiem,   Hildo,   i   bardzo   mi   przykro.   Jednak   tak   już   jest.   Między   mną   a 

Grantem nigdy nie będzie już tak jak dawniej. A teraz – wstała z łóżka – pójdę 
chyba do izby przyjęć i zobaczę, co się tam dzieje.

Spojrzała na Hildę, ale staruszka zachowywała się tak, jakby jej nie słuchała.
– Jemu też będzie przykro, że wszystkie plany się nie powiodły – powiedziała 

do siebie.

– O czym ty mówisz? – spytała Alison. – Chyba nie masz zamiaru znów zbyć 

mnie tymi półsłówkami.

– Nie – odparła z westchnieniem Hilda. – Teraz to już nie ma większego sensu.
– Więc wyjaśnij mi wreszcie, o co chodzi. Jakie plany masz na myśli?
– Oczywiście plany twojego ojca dotyczące praktyki.

background image

– Praktyki? Chcesz powiedzieć, że o wszystkim wiedziałaś? Rozmawiał z tobą 

na ten temat?

– Nie, nie rozmawiał. Sama się wszystkiego domyśliłam. Rozumiem, co twój 

ojciec zrobił i dlaczego.

–  Więc   może   w  końcu  i  ja  się   tego  dowiem.   Może   uda  mi   się  zrozumieć, 

dlaczego postanowił zniszczyć naszą miłość...

– Zrobił to tylko dla twojego dobra. Chodziło mu o twoją karierę...
–   Dlaczego   więc   postanowił   połączyć   nasze   losy   po   tylu   latach?   Czy   nie 

rozumiał, ile bólu będzie nas kosztowała wspólna praca i mieszkanie pod jednym 
dachem po tym wszystkim, co się stało?

Hilda dopiero po dłuższej chwili zdobyła się na odpowiedź.
– Alison, twój ojciec powiedział mi kiedyś, że czuł się winny tego, co zrobił. 

Przyznał, że nigdy w życiu nie widział dwojga tak zakochanych w sobie ludzi.

Alison patrzyła na nią w osłupieniu.
– Tak powiedział...?
– Tak. Powiedział też, że jego najgorętszym pragnieniem jest, aby jakoś ten 

błąd naprawić. Nie wiedziałam, co zamierza zrobić, podobnie jak nie wiedziałam, 
że   był   tak   bardzo   chory...   Dopiero   potem,   kiedy   odczytano   jego   testament, 
zrozumiałam,   że   w   ten   sposób   chciał   znowu   was   ze   sobą   połączyć.   Jesteś 
absolutnie pewna, kochanie, że nic się już nie da zrobić?

– Absolutnie – odparła twardo. – Przykro mi, ale nawet nie mogę mu ufać. A 

bez wzajemnego zaufania nie ma mowy o miłości.

Hilda westchnęła.
– Mnie on zawsze wydawał się osobą ze wszech miar godną zaufania...
– Hildo, nic nie rozumiesz. Nie znasz całej prawdy... Nie czas teraz, żebym ci to 

wszystko wyjaśniała. Muszę – wracać do Woodbridge. Ludzie prawdopodobnie 
dowiedzieli się już o wypadku i zapewne telefon dzwoni bez przerwy.

W końcu udało jej się wyjść od Hildy, jednak długo jeszcze zastanawiała się 

nad tym, co od niej usłyszała.

Przynajmniej wiedziała teraz, co skłoniło ojca do takiej decyzji. W głębi duszy 

była zadowolona, że nie chodziło mu tylko o to, aby w Fairacre mieszkał jakiś 
Kennedy.   Jedyny   problem   polegał   na   tym,   że   jego   dobre   intencje   były   mocno 
spóźnione i nic już nie mogło tego faktu zmienić.

Kiedy  dotarła do izby przyjęć,  okazało się,  że Grant już na nią czeka.  Był 

gotowy do opuszczenia szpitala.

– Zbadano cię? – spytała, starając się zignorować wyraz jego oczu.

background image

– Tak, pani doktor.
– Wszystko w porządku pani doktor. Zrobili mi nawet rentgen płuc.
– To bardzo dobrze.
Starała się rozmawiać z nim oficjalnie, ale sposób, w jaki na nią patrzył, bardzo 

jej to utrudniał.

– Miałeś jakieś wiadomości o Mabel?
– Ciągle jest w nie najlepszym stanie, ale myślę, że przywieźliśmy ją na czas.
– Dobrze. A Seth?
–   Przyjęto   go   na   oddział,   ale   pewnie   zostanie   przeniesiony   na   chirurgię 

plastyczną w Odstock. Pomyślałem, że chciałabyś go zobaczyć, zanim pojedziemy 
do domu.

Przepuścił ją w drzwiach przed sobą.
– Świetny pomysł.
Kiedy przechodziła obok Granta, poczuła wyraźny zapach dymu i spalenizny. 

Przypomniało jej to, jak był blisko śmierci.

Szli na oddział w absolutnym milczeniu, ale Alison wyraźnie czuła narastające 

między nimi napięcie. Obawiając się tego, co może usłyszeć od Granta, odezwała 
się pierwsza.

–   Byłam   właśnie   u   Hildy.   Chciałam   powiedzieć   jej   o   wszystkim,   zanim 

zrobiłby to ktoś inny. Wiedziałam, że będzie się o ciebie martwiła. A przy okazji, 
Grant, jak to się stało, że znalazłeś się na miejscu wypadku?

– Byłem na przystani.
Przystań. Był na „Kittihawk". Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
– Właśnie wracałem do domu, kiedy ujrzałem dym. Ktoś zadzwonił po straż. 

Ktoś inny powiedział, że w środku są ludzie.

– Czy wiadomo, jak to wszystko się zaczęło?
– Dokładnie nie.
– Jak to?
Myśl,   która   pojawiła   się   w   jej   głowie   przed   kilkoma   godzinami,   zaczęła 

nabierać coraz realniejszych kształtów.

– Cóż, Seth przebąkuje coś, że to jego fajka była przyczyną pożaru. – Grant 

potrząsnął głową. – Sam nie wiem...

– Mam nadzieję, że nie ponoszę za wszystko całkowitej odpowiedzialności. – 

Alison przygryzła wargę.

– Ty? Dlaczego uważasz, że ten wypadek ma jakikolwiek związek z tobą?
– Niedawno odwiedziłam Setha i Mabel i zasugerowałam mu, żeby ze względu 

background image

na chorobę żony nie palił w pokoju. Powiedziałam, że mógłby to robić na balkonie. 
Oficer straży stwierdził, że pożar najprawdopodobniej zaczął się w pomieszczeniu 
na ubrania. Może Seth poszedł zapalić właśnie tam...?

– Nie, nie sądzę, żeby tak było. Nie miałem czasu, żeby dobrze rozejrzeć się po 

mieszkaniu, ale Seth uparcie twierdził, że palił na balkonie. Kiedy wszedł do domu, 
schował   fajkę   do   kieszeni   marynarki   i   odwiesił   ją   do   garderoby. 
Najprawdopodobniej nie zgasił jej do końca.

– Boże! Gdybym nie zmuszała go do zmiany nawyków, całe to nieszczęście 

prawdopodobnie by się nie zdarzyło.

– To nie była twoja wina. Działałaś w interesie Mabel. Seth powinien był się 

upewnić, że fajka została zgaszona. Zresztą, zanim ubrania się zapaliły, dym musiał 
być wyczuwalny.

Doszli   do   drzwi   prowadzących   na   oddział.   Grant   zatrzymał   się   z   ręką   na 

klamce.

– Musiałem nieźle się namęczyć, żeby się do nich dostać. Mabel od początku 

była w ciężkim stanie, a Seth poparzył sobie ręce, próbując ugasić pożar. Duży 
pokój zajął się pierwszy, dlatego musiałem zaciągnąć ich do sypialni. Na szczęście 
był tam balkon.

–   Prawdopodobnie   zawdzięczają   ci   życie   –   zauważyła   Alison,   kiedy   Grant 

popchnął drzwi. – Mieli szczęście, że byłeś w pobliżu.

– Przyszedłem na „Kittihawk".
– Domyśliłam się.
– I oczywiście nie mogłem się na nią dostać.
– Nie mogłeś – potwierdziła skinieniem głowy.
Nie   odpowiedział,   gdyż   dotarli   właśnie   do   niewielkiego   pokoju   w   końcu 

korytarza, w którym przebywał Seth. Siedział w fotelu, a jego obie dłonie były 
zabandażowane. Wyglądał przez okno i nie odwrócił się nawet, kiedy Alison i 
Grant weszli do pokoju.

– Witaj, Seth – powiedziała cicho Alison i stanęła przed nim.
Minęło   kilka   sekund,   zanim   rozpoznał   swoich   gości.   W   odpowiedzi   skinął 

głową.

– Jak się czujesz? – spytał Grant, podając krzesło Alison. Sam usiadł na brzegu 

łóżka.

– Nie najgorzej – odparł krótko.
– Słyszałam, że zostaniesz przeniesiony do Odstock. Mają tam bardzo dobrą 

chirurgię plastyczną.

background image

– Przeszczepy skórne – skwitował lapidarnie.
– Tak. Będą ci robić nowe dłonie. Medycyna zaszła bardzo daleko.
Nie odpowiedział, dając do zrozumienia, że ma co do tego pewne wątpliwości. 

Po chwili odezwał się dość niespodzianie.

– Wiecie, jak czuje się Mabel?
– Znosi wszystko bardzo dzielnie – powiedział Grant. – Ale musisz pamiętać, 

że przeszła ogromny uraz. Nie zapominaj o jej chorobie. Mogę cię zapewnić, że 
jest w najlepszych rękach.

Seth nie odezwał się, ale Alison zauważyła, że jego oczy się zaszkliły.
– Jestem pewna, że nic jej nie będzie.
Pochyliła się i lekko dotknęła jego dłoni.
– Ale to wszystko moja wina, prawda? – Spojrzał na nich bezradnie, a w jego 

oczach było tyle bólu, że Alison ścisnęło się serce.

– To był wypadek, Seth – oświadczyła twardo.
– Próbowałem zastosować się do tego, co mówiłaś... wiesz, żeby nie palić w 

pokoju. Byłem na balkonie, kiedy zadzwonił telefon. Odruchowo wetknąłem fajkę 
do kieszeni i poszedłem go odebrać. Kiedy palę w domu, opieram fajkę o brzeg 
popielniczki, ale tym razem... Tym razem zrobiłem inaczej...

Po policzku Setha potoczyła się łza. Chciał zetrzeć ją ręką, ale kiedy ją uniósł, 

przypomniał sobie, że ma zabandażowane dłonie. Bezsilnie opuścił rękę na kolana.

Alison wyjęła z torby chusteczkę i wytarła mu twarz.
Posiedzieli   u   niego   jeszcze   kilka   minut,   a   potem,   obiecując,   że   wkrótce 

odwiedzą go ponownie, pożegnali się i podeszli do drzwi. Jednak Seth jeszcze ich 
zatrzymał.

– Coś wam powiem.
– Co takiego, Seth?
– Nigdy więcej nie wezmę fajki do ust.
– Cieszę się, że to słyszę. – Grant uśmiechnął się z powątpiewaniem.
– Naprawdę. Do końca życia nawet nie spojrzę na fajkę. I jeszcze jedno. Gdyby 

nie doktor Ashton, nie wiem, czy w ogóle jeszcze byśmy żyli. Zachował się jak 
bohater. Mówię ci, Alison, jak bohater.

W drodze do domu prawie wcale się do siebie nie odzywali. Kiedy dotarli do 

Fairacre, zapadał zmierzch. Przez chwilę siedzieli nieruchomo,  przyglądając się 
latającym bezgłośnie nietoperzom, które rozpoczynały właśnie nocne łowy. Grant 
pierwszy przerwał milczenie.

– Wiesz co? – zaczął miękko. – Kiedy zszedłem z platformy i zobaczyłem, że 

background image

na mnie czekasz, mógłbym przysiąc, że dostrzegłem w twoich oczach miłość.

– Poczułam ulgę, że nic ci się nie stało.
– Tylko ulgę? – Uniósł brwi, a Alison szybko odwróciła wzrok.
– Każdy odczułby to samo...
– Przez jeden krótki moment pomyślałem, że cały koszmar minął i że znów jest 

między nami tak jak dawniej.

Delikatnie   oderwał   rękę   Alison   od   kierownicy   i   zaczął   lekko   masować 

kciukiem jej wnętrze.

Odruchowo   wstrzymała   oddech.   Mogła   znieść   wszystko,   ale   nie   to.   Jego 

bliskość, dotyk, zapach... To było ponad jej siły. Jeśli ma wyjechać z Fairacre, nie 
może pozwolić sobie na żadną intymność. Desperacko spróbowała wyrwać się z 
jego uścisku, jednak Grant tylko wzmocnił  uchwyt, nie pozwalając,  by cofnęła 
rękę.

– Alison – szepnął.
– Nie, Grant. Nie. Powiedziałam ci już, że między nami wszystko skończone.
– Nie mogę w to uwierzyć. Wiem, że mnie kochasz.
– Nie ufam ci, Grant. Nie można kochać kogoś, komu się nie ufa.
– A gdyby jednak okazało się, że jestem godny twojego zaufania? Gdybym cię 

przekonał?

– Nie rozumiem, w jaki sposób mógłbyś...
–   Załóżmy,   że   powiedziałbym   ci,   iż   byłem   tak   zaskoczony   nagłą   zmianą 

twojego zachowania, że postanowiłem dowiedzieć się, co do niej doprowadziło.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Zmarszczyła brwi.
–   Pomyśl   przez   chwilę,   Alison.   Przez   ostatnie   tygodnie   zbliżyliśmy   się   do 

siebie prawie tak bardzo, jak dawniej. Kiedy się kochaliśmy, nie istniały między 
nami żadne bariery czy zahamowania.

Nie mogła zaprzeczyć, więc po prostu milczała.
– Nasza miłość zdawała się umacniać z dnia na dzień, a nasze plany z każdą 

chwilą nabierały realności. I nagle wszystko się zmienia. Na początku nie mogłem 
w to uwierzyć, nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się stało. Potem zacząłem 
szukać przyczyny twojego postępowania.

Alison nadal się nie odzywała, nie zaprzeczając, ale też nie potwierdzając jego 

przypuszczeń.

– Potrzebowałem czasu, żeby zbadać, co to mogło być.
Poszedłem na przystań, żeby trochę popracować na łodzi.
Jednak kiedy tam dotarłem, zastałem „Kittihawk" zamkniętą na kłódkę. Wydało 

background image

mi się to dziwne, tym bardziej, iż dobrze wiedziałaś, że często na niej pracuję. 
Poszedłem do Kena i spytałem, czy coś wie na ten temat. Wyjaśnił, że prosiłaś go, 
by założył kłódkę i powiedziałaś, że nie życzysz sobie, aby ktokolwiek poza tobą 
dostał do niej klucz. Alison milczała.

– Spytałem Kena, czy wie, dlaczego tak zrobiłaś i wiesz, co mi powiedział? Że 

nie jest pewien, ale nie zdziwiłby się, gdyby miało to coś wspólnego z Cheryl 
Rossi, która lubiła się włóczyć w pobliżu, szczególnie gdy byłem na przystani.

Umilkł   na   chwilę.   Alison   odwróciła   głowę.   W   tej   samej   chwili   poczuła   na 

podbródku rękę Granta. Delikatnie, lecz zdecydowanie zwrócił jej twarz ku sobie.

–   Jesteś   o   nią   zazdrosna,   Alison?   Założyłaś   kłódkę,   żeby   nie  wchodziła   na 

„Kittihawk"?

– Ken nie ma prawa snuć takich domysłów. Cheryl jest moją pacjentką...
– Wiem. Wiem także o tym, że była u ciebie wczoraj wieczorem.
– Skąd?
– Po prostu widziałem, jak wychodziła z twojego gabinetu. To wszystko. Wtedy 

jeszcze nie zwróciłem na to uwagi.

Przygryzła wargę i spróbowała odwrócić głowę.
– Przed południem byłaś zupełnie normalna. Dopiero wieczorem twój stosunek 

do mnie uległ gwałtownej zmianie. Po rozmowie z Kenem wszystko zaczęło mi się 
układać w logiczną całość...

– Grant, przykro mi, ale nie mogę...
– Zdradzić tajemnicy lekarskiej?
– Ty przecież byś tego nie zrobił. Nie powiedziałeś mi nawet o stanie zdrowia 

mojego ojca, choć wiedziałeś, jak bardzo był chory.

– Nie, Alison. Nie zrobiłbym tego. I nie oczekiwałbym tego od ciebie. Zresztą 

w tym wypadku nie ma takiej potrzeby.

– Jak to?
– Po rozmowie z Kenem poszedłem do Cheryl. Mieszka niedaleko przystani.
– O Boże, mam nadzieję, że nie pomyślała...
– Nie, Alison. Nie pomyślała niczego w tym rodzaju. Nie wiem dokładnie, co ci 

powiedziała, ale domyślam się, iż dała ci do zrozumienia, że się spotykamy. Nie. – 
Podniósł rękę, kiedy chciała mu przerwać. – Nie musisz na to odpowiadać. Cheryl i 
tak wystarczająco dużo mi powiedziała. Chcę, żebyś usłyszała, jak było naprawdę.

Spięła się w oczekiwaniu tego, co miała usłyszeć.
– W przeszłości kilka razy zabierałem Cheryl na kolację – przyznał. – Pierwszy 

raz   poszliśmy   na   obiad   zorganizowany   przez   Towarzystwo   Lekarskie   z   okazji 

background image

jakiegoś posiedzenia. Ty byłaś wtedy w szkole i nie miałem z kim pójść. Twój 
ojciec zaproponował, żebym poszedł z Cheryl.

– Mój ojciec?!
– Tak. Znał ojca Cheryl, często grywali razem w golfa. Teraz wiem, że była to 

część   jego   misternie   uknutego   planu.   Wtedy   nie   widziałem   w   tym   nic 
podejrzanego. Później widywaliśmy się jeszcze kilka razy, a potem poznała Paula i 
wyszła za niego za mąż.

Przerwał na chwilę, nie wypuszczając jednak z ręki dłoni Alison.
–   Ostatnio   słyszałem,   że   się   rozwodzą.   Nie   zaskoczyło   mnie   to   specjalnie. 

Cheryl nie należy do osób zbyt stałych w uczuciach. Często kiedy pracowałem na 
„Kittihawk",   wpadała   do   mnie   w   porze   lunchu.   Zjadaliśmy   razem   kanapkę   i 
piliśmy kawę.

– Nic ponadto? – spytała Alison, mając cały czas w pamięci obraz skotłowanej 

na łóżku pościeli.

– Nic. Cheryl kilkakrotnie dawała mi do zrozumienia, że chciałaby, aby coś z 

tego wynikło.

– I co ty na to?
– Początkowo było mi  to obojętne. Nie miałem  specjalnie ochoty się z nią 

wiązać. Owszem, mogliśmy coś razem zjeść, nawet pójść na drinka, ale nic więcej. 
Tak było, dopóki nie zjawiłaś się ty. Cheryl doskonale wiedziała, że w przeszłości 
chodziliśmy ze sobą.

– Wydawała się doskonale zaznajomiona ze wszystkim, co dotyczyło naszego 

życia tutaj – powiedziała ostrożnie Alison.

– Nie było to specjalnie trudne. Odkąd przyjechałaś, domysłom i spekulacjom 

na nasz temat nie było końca.

–   Bardzo   interesowało   ją,   kiedy   zamierzam   wyjechać   do   Suffolk.   –   dodała 

gorzko.

– Prawdopodobnie myślała, że kiedy wyjedziesz, zmienię zdanie na jej temat. 

Alison... – Zwrócił twarz w jej stronę i nagle znaleźli się bardzo blisko siebie. – 
Między mną a Cheryl Rossi do niczego nie doszło. Proszę, uwierz mi.

Westchnęła.   Tak   bardzo   chciała,   żeby   to   była   prawda.   Podniosła   na   niego 

wzrok.

– Kocham cię, Alison – powiedział z prostotą. – Chcę, żebyś została moją żoną.
Przez   chwilę   myślała,   że   Grant   żartuje,   ale   jedno   spojrzenie   w   jego   oczy 

przekonało ją, że się myli.

– Co ty na to?

background image

–   Więc   nie   chodzi   ci   tylko   o   to,   żebym   została,   bo   tak   byłoby   dla   ciebie 

najwygodniej? – spytała zduszonym głosem.

Ujął w dłonie jej twarz.
– Oczywiście, że chcę, abyś pomagała mi prowadzić praktykę. Uważam, że 

razem tworzymy doskonały zespół.

Jednak ponad wszystko pragnę, abyś była przy mnie do końca mojego życia. 

Możesz mi zaufać jeszcze raz?

Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Grant pocałował ją lekko w czubek 

nosa. Otworzył drzwi samochodu i uśmiechnął się.

– Wydaje mi się, że możesz potrzebować czegoś bardziej przekonywującego.
Kiedy weszli do domu, zamknął drzwi na klucz.
– Przyjmę od ciebie każdy dowód – zaczęła Alison z lekkim uśmiechem. – Ale 

pod jednym warunkiem.

– Jakim?
– Że najpierw weźmiesz prysznic.
Popatrzył w wiszące w holu lustro i kiedy ujrzał w nim swoje odbicie, parsknął 

śmiechem.

– Wielkie nieba! Wyglądam jak szczotka do czyszczenia kominów. Wezmę 

prysznic, ale też mam pewien warunek.

– Mianowicie?
– Weźmiesz go ze mną.

Ujście rzeki połyskiwało w srebrzystym świetle księżyca. Leżeli bez ruchu, a 

jedynymi   dźwiękami,   które   zakłócały   ciszę,   był   szelest   skrzydeł   nocnych 
drapieżników i trzask pękających pod ich ciężarem gałązek.

Przez konary drzew przedzierały się nikłe promyki, oświetlając twarz Alison. 

Grant pochylił się nad nią i pocałował chyba po raz setny tej nocy.

Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, z westchnieniem błogości oparła głowę o 

jego pierś.

– Jutro musimy  pojechać do Hildy. Ona pierwsza powinna się o wszystkim 

dowiedzieć.

– Oczywiście.
– Będzie zachwycona. Czy wiesz, że wyznała mi dziś, iż mój ojciec czuł się 

winny tego, że nas rozdzielił? Domyśliła się, że sporządzając taki testament, chciał 
wszystko – naprawić. Że też tak długo udało jej się zachować to w tajemnicy!

Grant leżał nieruchomo. Nie odezwał się.

background image

– Grant, słyszałeś, co powiedziałam?
– Tak, słyszałem. Ale to nie do końca prawda...
– Co mianowicie?
– Tobie rzeczywiście nic nie mówiła, ale mnie...
– Chcesz powiedzieć, że rozmawiała z tobą na ten temat?
– Zdradziła mi, że twój ojciec miał poczucie winy w stosunku do nas i że chciał 

naprawić to, co zepsuł.

– Ale przysięgałeś mi kiedyś, że jego decyzja o pozostawieniu nam praktyki 

była dla ciebie takim samym zaskoczeniem jak dla mnie...

– Bo tak było. Hilda poinformowała mnie o wszystkim dopiero po odczytaniu 

testamentu.

– Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Czy gdybym to zrobił, miałoby to jakieś znaczenie? Zresztą, jak mógłbym 

zdobyć   się   na   odwagę?   W   tym   czasie   byłem   pełen   nadziei...   Ty   jednak 
oświadczyłaś wprost, że chcesz, aby nasze stosunki były czysto zawodowe...

Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego. Dopiero po jakimś czasie zdała 

sobie sprawę, że Grant się uśmiecha.

– Grancie Ashtonie, jesteś  niemożliwy! Naprawdę uważam,  że mógłbyś... – 

zaczęła protestować, ale szybko uciszył ją kolejnym pocałunkiem.

Kiedy rozluźnił uścisk, odchyliła głowę i oznajmiła z powagą.
– Dlatego właśnie postanowiłam, że nie sprzedam ci „Kittihawk".
– A więc myślałaś o tym?
– Tak.
– Jestem niepocieszony. Może jednak zmienisz jeszcze zdanie?
–   Nie,   Grant.   W   żadnym   wypadku.   Postanowiłam   bowiem,   że   oddam 

„Kittihawk".

– Co?
–   Właśnie   to.   Zamierzam   ją   dać   w   prezencie   ślubnym   mojemu   przyszłemu 

mężowi.

Grant uniósł się na łokciu.
–   Ale   i   tym   razem   jest   pewien   warunek   –   ciągnęła,   ubawiona   wyrazem 

chłopięcego zachwytu, jaki dostrzegła w jego spojrzeniu.

– Jaki?
– Kiedy będę chciała pożeglować, zabierze mnie, dokądkolwiek zechcę.
– Nie wydaje mi się, żeby to miał być jakiś problem – powiedział cicho i po raz 

kolejny tej nocy wziął ją w ramiona.

background image

Document Outline