background image

Madeleine Ker

Welon z brabanckiej koronki

(Harlequin – Romantyczne podróże 28)

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Stuart wyjrzał przez okno taksówki, kiedy przejeżdżali przez Grand Place. 
- Mieszkańcy Brugii znają nazwisko Jana Breydela równie dobrze, jak londyńczycy 
nazwisko 
Dicka Whittingtona czy nowojorczycy Petera Stuyvesanta. To on jest tam, na górze. 
Geraldine Simpson podążyła za jego spojrzeniem . 
- Który? - zapytała, widząc na szczycie kolumny dwie muskularne postacie z brązu. 
- Nie jestem pewien - odrzekł Stuart. - Czy to ważne? 
- Nie. A ten drugi mężczyzna? 
- Pieter. .. eee ... Pieter coś tam. 
- Kim byli? 
- Prostymi ludźmi, którzy walczyli bohatersko o niepodległość Flandrii w 
czternastym wieku. 
Stuart Horwood stanowił niewyczerpane źródło mało znaanych faktów. 
- Nasz Jan Breydel - dorzucił sucho - twierdzi, że jest w prostej linii potomkiem 
bohatera. 
Dziewczyna obróciła się, żeby zobaczyć pomnik przez tylne okno taksówki. Postacie 
dwóch 
mężczyzn na przysadzistej marmurowej kolumnie miały piękną oprawę. Pomnik stał 
w centrum  głównego placu Brugii - miasta słynącego z gotyckiej dzwonnicy, 
strzelistych pałaców i  kamieniczek o rzeźbionych fasadach.
- W Belgii znajdzie się pewnie dziesiątki Janów Breydelów twierdzących, że są 
spokrewnieni z bohaterem. Ci jednak, z którymi będziemy mieć do czynienia, to 
bardzo bogata rodzina. Najwyższe sfery pod każdym względem. Pierwszy raz 
zetkniesz się z klientami. na takim poziomie. Wiele się nauczysz. Mam tylko 
nadzieję, że nie ... 
Geralqine uśmiechnęła się. 
- Rozumiem. Nie przyniosę ci wstydu, plując na dywan albo pijąc z mis do mycia rąk. 
Opowiedz mi coś więcej o Janie Breydelu. 
- Tym Janie Breydelu czy naszym Janie Breydelu? 
- Naszym, skoro tak go chcesz nazywać. 
Stuart Horwood wzruszył nieznacznie ramionami. 
- Szczerze mówiąc, niezbyt wiele o nim wiem. Jest młody i ma w Brukseli bardzo 
dobrze prosperujący interes. Typ zdobywcy. Mnóstwo pieniędzy, ale najwyraźniej 
chce mieć jeszcze więcej. I bez wątpienia nie 'przejawia najmniejszego 
zainteresowania sztuką. 

Ostatnie zdanie Stuart wygłosił, lekko unosząc brwi, co stanowiło u niego wyraz 
lekceważenia. Geraldine uśmiechnęła się w duchu. Stuart Horwood był kulturalnym 
snobem. "Nieprzejawianie najmniejszego zainteresowania sztuką" w jego mniemaniu 
mieściło się gdzieś pomiędzy okradaniem skarbonek w kościołach a napadaniem 
staruszek. 

background image

Geraldine próbowała sobie wyobrazić, jak wyglądałaby reakcja Stuarta, gdyby - 
podobnie jak Belg Jan Breydel- odziedziczył po ciotecznym dziadku cenną kolekcję 
dzieł sztuki. Trzeźwy zachwyt? Dystyngowane delirium? Z pewnością jednak nie 
sprzedałby całej kolekcji najszybciej, jak to możliwe. 
Ale przecież, zreflektowała się, całe życie Stuarta Horwooda, jednego ze wspólników 

firmie Horwood & Littlejohn, aukcjonerów dzieł sztuki z Londynu, było związane ze 
sztuką. 
Stanowiła coś więcej niż źródło jego dochodów. Była dla niego wszystkim. 
W ciągu trzech lat, jakie przepracowała w firmie, Geraldine była świadkiem 
głębokich przemian w życiu Stuarta Horwooda. Kiedy została przyjęta, świeżo po 
skończeniu college'u, opiekował się chorą żoną. Obserwowała, jak rozpaczał cicho po 
jej śmierci i trwał w żałobie przez kilka dalszych miesięcy. 
Zawsze lubiła tego spokojnego, dystyngowanego mężczyznę. I zawsze doceniała jego 
troskę. Niektórzy ludzie z uprzejmości nazywali ją błyskotliwą, w rzeczywistości 
jednak była tylko niedoświadczonym pracownikiem, więc troskliwość Stuarta bardzo 
jej pochlebiała. Zdziwiło ją, ale nie zaskoczyło, kiedy się okazało, że jego 
zainteresowanie jej osobą wolno, lecz nieuchronnie przeradza się w cieplejsze 
uczucie. 

Geraldine Simpson skończyła dwadzieścia cztery lata. Stuart, mający czterdzieści 
dwa, był od niej dokładnie o osiemnaście lat starszy. Jej uroda i otwartość sprawiały, 
że nie brakowało jej adoratorów, więc nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad 
poważniejszym związkiem - nie mówiąc już o małżeństwie, a właśnie to 
zaproponował jej Stuart Horwood półtora roku po śmierci żony. 
Odmówiła mu, oczywiście. Podobnie za drugim razem. I za trzecim. 
W sumie oświadczał się jej jeszcze pięć razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, aż 
wreszcie ... 

Zgodziła się? Powiedziała "być może"? Sama nie była pewna. Wszystko zdarzyło się 
w jednej z tych eleganckich, cichych restauracyjek. Nieostrożnie zgodziła się na 
kieliszek brandy po obiedzie. Wierzyła święcie, że wszystkiemu zawinił alkohol. 
Było go tak dużo w pękatym kieliszku. To dlatego zawahała się lekko, słysząc dobrze 
znane pytanie. 
Nie pamiętała, by powiedziała "tak". 
Ale z pewnością nie powiedziała też "nie". 
Tak czy inaczej, jej słowa sprawiły, że Stuart Horwood aż się rozpromienił od 
cichego tryumfu. I stwierdził: "Uczyniłaś mnie bardzo szczęśliwym człowiekiem, 
kochanie". 
Czuła się jak we śnie. Później, w jaguarze Stuarta zaparkowanym przed jej 
mieszkaniem, złapała się na tym, że szepcze wtulona w jego płaszcz: "Tak, Stuarcie. 
Oczywiście, że mi na tobie zależy". 
No cóż, była to prawda. Kiedy teraz na niego spojrzała, uderzył ją jego dystyngowany 
wygląd. Przyprószone siwizną włosy połyskiwały w łagodnym świetle, a szare oczy 
przyglądały się miastu z wyrazem spokojnej inteligencji. Był przystojnym 
mężczyzną. Nawet matka musiała to przyznać, choć Geraldine skrzywiła się, gdy 
sobie przypomniała kilka innych rzeczy, które mama mówiła. 
Był znacznie starszy od niej, ale Geraldine zawsze lubiła towarzystwo starszych 
mężczyzn. Ceniła dojrzałość, mądrość i opanowanie, których Stuartowi nie 
brakowało. Myśl, że zostanie panią Stuartową Horwood, bogatą i szanowaną, 
bynajmniej nie była nieprzyjemna. 

background image

- Potrzebujemy tej transakcji - odezwał się Stuart z nagłą powagą. - Mam nadzieję, że 
wszystko pójdzie dobrze. To jedna z najważniejszych kolekcji, jakie od dawna 
pojawiły się na rynku. Biorąc pod uwagę recesję i obecny kryzys, firmie przydałby 
się teraz porządny, solidny· zastrzyk gotówki. 
- Mamy szansę? 
- No cóż, do nas pierwszych się zwrócił, a to dobry znak. 
Ale pewnie poprosi o wycenę również większe domy aukcyjne. Szczególnie, jeśli nie 
spodobają mu się ceny, jakie zasugerujemy. A wiesz, że, nigdy nie obiecujemy 
więcej, niż naszym zdaniem rynek wytrzyma. Naszym hasłem był zawsze 
konserwatyzm.
Geraldine skinęła głową. 

- Jeśli jest typem człowieka, za jakiego go uważam, odda kolekcję temu, kto mu 
obieca najwyższe ceny. Nie należymy do największych ani najbardziej prestiżowych 
firm. I dużo nam do tego brakuje. To będzie problem - westchnął. 
- Jak go rozwiążesz? 
- Przychodzą mi na myśl dwa sposoby. Pierwszy to przypomnieć Breydelowi o 
naszych dobrych stosunkach z klientami z Dalekiego Wschodu. Jeśli uda się nam ich 
zwabić do Londynu, możemy się przygotować na solidną licytację. Drugi sposób to 
wykazać elastyczność w sprawie prowizji. 
Geraldine otworzyła szerzej oczy. - Chcesz powiedzieć, że weźmiesz mniej? 
- Bóg wie, że nie bardzo możemy sobie na to pozwolić - odparł. - Ale tak właśnie 
zamierzam zrobić. 
Dziewczyna była zaskoczona. W ciągu trzech lat pracy dla firmy nauczyła się, że 
prowizja licytatora to rzecz święta. Nigdy się nie zmieniała. Sugestia Stuarta, że firma 
mogłaby wziąć mniej niż zwykle, świadczyła o tym, jak bardzo źle szły interesy w 
ostatnim czasie. 
Ostatnio na licytacjach panowały pustki. Nierzadko właściciele domów aukcyjnych 
musieli sarni podbijać ceny, w przeciwnym razie wystawione przedmioty trzeba by 
sprzedać poniżej wartości. 
Niewielu właścicieli ryzykowało W· tej sytuacji wystawianie swoich, skarbów. 
Wiadomość, że kolekcja Breydela może pójść pod młotek, wywołała spore 
podniecenie na rynku dzieł sztuki. 
A właściciele firmy Horwood & Littlejohn byli zachwyceni, gdy się okazało, że będą 
pierwszym domem aukcyjnym poproszonym przez nowego' właściciela o wycenę 
kolekcji. 
- To wspaniały zbiór - zgodziła się Geraldine, otwierając prospekt leżący na 
kolanach. - Sześć wczesnych van Goghów, sześć Monetów, czterech Pissarrów, 
Corot, Rembrandt, wcześni malarze flamandzcy. A do tego jeszcze ryciny i szkice. 
- Nie powinniśmy sobie robić wielkich nadziei w związku z Flamandami - odparł 
Stuart. - Breydel stara się o pozwolenie żeby ich sprzedać za granicę, ale rząd 
belgijski zapewne się na to nie zgodzi. Skończą w jakimś muzeum. Jednakże nie ma 
powodu, dla którego mieliby zatrzymywać prace impresjonistów albo ryciny. To 
może ożywić rynek. Niewykluczone jednak, że tylko stracimy czas i energię. 
Położyła lekko dłoń na jego ręce. 
- Zrobimy, co w naszej mocy, Stu. 
- Owszem - przytaknął. - Zrobimy, co w naszej mocy. 

Geraldine wyjrzała przez okno, podziwiając oryginalne fasady domów oblane jasnym 
blaskiem jesiennego słońca. Miała ładną owalną twarz z długim, lekko zadartym 

background image

nosem i wyraziste, przejrzyste brązowe' oczy. Gdy była 'dzieckiem, mówiono 
litościwie, że ma "oryginalną” urodę. Nos wydawał się za długi, usta zbyt poważne, 
oczy za duże. Kiedy jednak dojrzała, jej rysy zgrały się ze sobą w czarodziejski 
sposób, tak że stała się prawdziwą pięknością. Gdyby nie szelmowski błysk w oczach 
i prowokujący uśmiech unoszący kąciki ust, mogłaby to być twarz Madonny. 
Tymczasem jednak była to jedyna w swoim rodzaju twarz, twarz Geraldine. 
Włosy nosiła obcięte, jak to nazywał Stuart, "do połowy' masztu": sięgały karku. Była 
ubrana w wełnianą spódnicę w kolorze morwy, jedwabną bluzkę i wełniany żakiet, w 
ręce ściskała dużą, poważną skórzaną teczkę. Dość wysoka, miała zgrabną figurę i w 
eleganckim stroju wyglądała bardzo profesjonalnie. 
- Tak czy inaczej - odezwała się - będzie to dla nas miły wyjazd we dwoje.
- To nie wakacje, Geraldine - odparł karcąco. - Kondycja finansowa firmy zależy od 
naszego sukcesu. 

- Oczywiście - zgodziła się potulnie. - Ale Brugia to czarujące miasto. 
- Brugia to miasto dobrze zaplanowane. A Belgia to dobrze urządzone państwo. Cały 
ten kraj stanowi wielką skarbnicę dzieł sztuki. 
Geraldine skinęła głową. To jeden z drobnych żartów losu, pomyślała, że kolekcję 
Breydela odziedziczył człowiek nie przejawiający naj mniejszego zainteresowania 
sztuką. 
- De Coninck - odezwał się nagle Stuart. 
- Słucham? 
- Mężczyzna na pomniku obok Breydela. Nazywa się Pieter de Coninck. 

Dom ich klienta okazał się szesnastowiecznym pałacem z rzeźbionym szczytem. 
Jedna z jego zdobionych fasad odbijała się w wodach kanału, oblewającego 
czcigodne mury z czerwonej cegły. Za wysokim murem krył się ogród, którego 
wielkie drzewa zwieszały gałęzie nad spokojną wodą· 
- Przyjemne miejsce - skomentował Stuart, kiedy wysiedli z taksówki i stanęli na 
wąskim średniowiecznym dziedzińcu. 
- Wspaniałe - zachwyciła się Geraldine. 
- Jan Breydel to też zamierza sprzedać - skomentował sucho. 
Starannie nasadził na głowę szary filcowy kapelusz i obciągnął płaszcz. 
- Gdybyś miała parę zbędnych milionów, to miejsce mogłoby być twoje. 
Weszli przez łukowe wejście na brukowany podwórzec, ciągnąc za sobą wypchane 
torby podróżne, zawierające wymyślny sprzęt fotograficzny Stuarta. Nad głównym 
wejściem wisiał wyryty W kamieniu herb z łacińskim mottem. Z bliska pałac 
Breydela zdradzał ślady zaniedbania. Ogród wyglądał na zdziczały, a stary mur, aż 
się prosił o naprawę. Kiedy Stuart pociągnął uchwyt dzwonka, nie rozległ się żaden 
dźwięk i Geraldine pomyślała nagle, że w środku nie ma nikogo. To znaczy, nikogo 
żywego. Może tylko kilka duchów. 
Nagle poczuła dreszcz podniecenia. Kolekcja, którą mieli obejrzeć, stanowiła istną 
legendę.' Comelius Breydel uchodził za ekscentrycznego, lecz natchnionego 
zbieracza. Większości zakupów dokonał przed ponad sześćdziesięciu laty. Nie chciał 
się jednak z nikim nimi dzielić - pragnął jedynie posiadać. Aż do jego niedawnej 
śmierci arcydzieła, które zgromadził, pozostawały zamknięte w jego wspaniałym 
domostwie, ukryte przed wzrokiem wszystkich z wyjątkiem paru szczęśliwych gości. 
Wiele prac było znanych historykom sztuki jedynie z czarno-białych reprodukcji. 
Stary Comelius nigdy nie pozwolił wykonać zdjęć zadnego z należących doń 
obrazów. 
- To cud, że nikt się tutaj nie włamał - mruknął Stuart, dzwoniąc ponownie i 

background image

spoglądając w górę na wysoką fasadę. 
- Żeby się tu dostać, wystarczy użyć zgiętej szpilki. Staruszek musiał być ... 
Drzwi otwarły się nagle, ukazując dość groźnie wyglądającą starszą kobietę w czerni. 
Białe jak śnieg' włosy, ściągnięte w kok, okalały posępną, wyniosłą twarz o orlich 
rysach. 
- Nie trzeba tak szarpać. Urwie pan łańcuch - odezwała się szorstko po angielsku. - 
Horwood & Littlejohn? 
- Jestem Stuart Horwood - przedstawił się mężczyzna, zdejmując kapelusz. - To moja 
współpracownica, Geraldine Simpson. 
Przeszyło ją spojrzenie bystrych oczu. 
- Proszę do środka - oświadczyła kobieta krótko, usuwając się na bok.
Gdy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, otoczyła ich wilgotna ciemność. Geraldine 
rozejrzała się po przestronnym holu, dostrzegła dębową boazerię majaczącą w mroku 
i matowe lśnienie zbroi. Ani jednego obrazu. 
Kobieta przyglądała im się bez szczególnej życzliwości. 
- Jestem tu gospodynią - poinformowała. - Polecono mi państwa przywitać. 
Stuart ukłonił się. 
- Niezwykle mi miło panią poznać, madame. Pan Jan BreydeI wspominał w liście ... 
- Pan Jan Breydel - przerwała cierpko - jest nieobecny. Wyjechał do Brukseli. 
- Ach - zdziwił się Stuart. 
- Prosił, żebym przeprosiła w jego imieniu. Spróbuje się z państwem zobaczyć, kiedy 
interesy mu na to pozwolą.
- Ach - powtórzył Stuart, zerkając na Geraldine. 
Słowa kobiety wydawały się uprzejme. W głosie brzmiała jednak niechęć, a oczy 
błyszczały surowo. Geraldine zastanawiała się, czy gospodyni zawsze się tak 
zachowuje, czy też nabrała do nich nieuzasadnionych uprzedzeń, jak zdarza się 
niekiedy starszym osobom. 
Kobieta zmarszczyła czoło. 
- To państwa cały bagaż? - spytała ostro. 
- Och, nie. To tylko mój sprzęt fotograficzny. Nasze walizki zostały oczywiście w 
hotelu. 
- W hotelu? Przecież państwo zatrzymacie się tutaj. 
- Nic podobnego. - Stuart uśmiechnął się. - Zarezerwowaliśmy całkiem wygodne 
apartamenty w hotelu Adelphi. .. 
- Przygotowałam pokoje - wyjaśniła starsza pani. 
- No cóż, to naprawdę bardzo uprzejmie, ale ... 
- Zadzwonię do hotelu - poinformowała - i każę, żeby natychmiast przysłali bagaże.
Odwróciła się i podreptała sztywno do telefonu. 
- Ależ doprawdy ... - wykrztusił Stuart. 
Patrząc na Gerldine, postukał się w czoło i powiedział. bezgłośnie: "Szalona jak 
kapelusznik". - Madame! 
Starsza pani obróciła się. - Tak? 
- Naprawdę nie ma potrzeby tego robić. To zupełnie zbyteczne. 
- Przygotowałam pokoje - powtórzyła lodowatym tonem, który zmroził układny 
uśmiech na jego twarzy. - Pościel trzeba będzie wyprać tak czy inaczej. Kazałam 
kupić jedzenie. Napalić w piecach. Zawsze mnie uczono, że marnotrawstwo jest 
grzechem, panie Horwood 
Stuart przełknął ślinę; Geraldine dawno nie widziała go tak bliskim utraty 
opanowania. Szturchnęła go łokciem. 
- No cóż - powiedział w końcu niezręcznie. - To niezwykle miło z pani strony. Sądzę, 
że będzie wygodniej, jeśli zatrzymamy się tu dzień lub dwa ... 

background image

- Co pozwoli państwu oszczędzić na rachunku za hotel - przerwała mu dama. - 
Rachunku, na którego zapłacenie, o ile mi wiadomo, Horwood & Littlejohn nie 
bardzo może sobie obecnie pozwolić. 
Geraldine dostrzegła w jej oczach błysk złośliwego rozbawienia na widok zmieszania 
Stuarta. 
- Tak, no cóż, istotnie ... - odchrząknął niepewnie. - Sytuacja na rynku dzieł sztuki w 
ostatnim czasie istotnie przedstawia się nie najlepiej ... 
- Być może jestem szalona jak kapelusznik - ciągnęła starsza dama - ale od dawna 
mam do czynienia z dziełami sztuki. Nazywam się Anna Breydel. Jestem bratanicą 
Corneliusa Breydela. Od pięćdziesięciu dwóch lat opiekuję się kolekcją. A teraz 
proszę mi wybaczyć.
Geraldine ze wszystkich sił starała się stłumić napad chichotu. Policzki Stuarta 
zrobiły się szkarłatne, przełknął z trudem. Starsza pani musiała mieć słuch jak ryś. 
Nic też dziwnego, że przywitała ich tak chłodno. Pomysł, żeby sprzedać skarby, 
których strzegła, musiał ją napełniać bezsilną wściekłością. 

Rozmowa telefoniczna trwała dokładnie trzydzieści sekund. Anna Breydel odłożyła 
słuchawkę i odwróciła się do nich. 
- Najpierw pokażę państwu pokoje - oświadczyła. - Potem obejrzycie kolekcję wuja. 
Geraldine nieodparcie nasuwało się porównanie z surową guwernantką sprzed pół 
wieku, besztającą dwójkę nieposłusznych uczniaków w pokoju dziecięcym. 
Uśmiechnęła się. 
- To bardzo miło z pani strony, pani Breydel- powiedziała, bo wyglądało na to, że 
Stuartowi odebrało mowę . 
- Panno Breydel - usłyszała w odpowiedzi. - Ale nie lubię tego tytułu. Jest 
niepoważny. Proszę mnie nazywać Anną. 
Nie zabrzmiało to sympatycznie. 
Podążyli w górę po schodach, a potem długim korytarzem. 
Geraldine nie ośmieliła się spojrzeć na Stuarta, obawiając się, że znowu nie zdoła 
powstrzymać śmiechu. Nade wszystko cenił sobie dobre maniery, a właśnie w 
wyjątkowo bolesny sposób dowiedziono mu, że ich nie posiada. 

Pokój Stuarta sprawiał posępne i trochę przygnębiające . wrażenie. Wielkie łoże z 
baldachimem wydawało się jednak wygodne, a okna'o drobnych szybkach w 
ołowianych ramach wychodziły na kanał. W jednym rogu stała umywalka, obok były 
drzwi do łazienki. Na wielkim palenisku trzaskał wesoło ogień .. 

Anna Breydel wskazała umywalkę. 
- Tutaj można umyć ręce - poleciła, jakby był chłopcem. 
Po czym zostawiła go samego i ruszyła z Geraldine do jej apartamentu. 
Wydawał się on położony z dala od pokoju Stuarta. Szły przez tyle korytarzy, że 
dziewczyna straciła nadzieję, że uda jej się znaleźć drogę powrotną. 
Na koniec gospodyni otwarła jakieś drzwi. - Oto pani pokój - oznajmiła. 
- Jaki ładny! - wykrzyknęła Geraldine ze spontanicznym zachwytem. 
Podobnie jak u Stuarta, stało w nim wielkie łoże i płonął ogień. Jednak poza tym 
różnił się od tamtego niemal pod każdym względem. Jasny i przestronny, sprawiał 
miłe i przytulne wrażenie. Dziewczyna podeszła do okna i spojrzała na otoczony 
murem ogród. Potężne drzewa pochylały się nad trawnikiem i grządkami kwiatów. W 
ustronnych zakątkach rozstawiono kamienne ławy i stoły, była też niewielka 
marmurowa fontanna. 
- Co za piękny ogród! 

background image

- Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie, panno Simpson - powiedziała starsza 
dama na swój surowy sposób. 
- Na pewno, panno ... - dziewczyna uśmiechnęła się. - Jeżeli mam panią nazywać 
Anną, pani nie powinna się do mnie zwracać "panno Simpson". Mam na imię 
Geraldine. 
Panna Breydelleciutko skinęła głową. 
- Proszę, niech pani się nie czuje obrażona tym, co Stuart powiedział - ciągnęła 
dziewczyna. - Bardzo go upokorzyło to faux pas. 
- Swoją drogą - odezwała się starsza pani - określenie "szalony jak kapelusznik" 
zawsze wydawało mi się dziwaczne. Skąd się wzięło? 
- Chyba pochodzi z. czasów, kiedy kapelusznicy używali rtęci - wyjaśniła Geraldine. 
- Jej opary uszkadzały mózg. 
- Rozumiem. 
- Naprawdę bym chciała, żeby się pani nie gniewała - powtórzyła dziewczyna.
Szare oczy spojrzały na nią badawczo. - Jesteś zaręczona z tym mężczyzną? 
- To widać? - zdziwiła się Geraldine. . 
Anna wskazała niewielki brylant, który dziewczyna nosiła na serdecznym palcu. 
- Och, rozumiem. Tak, od paru miesięcy. . . 
- Jest od ciebie znacznie starszy. 

- Ale bardzo go lubię - uśmiechnęła się Geraldine. 
- A mimo to chciało ci się śmiać, kiedy przed chwilą w holu zrobił z siebie głupca. 
Dziewczyna zaczerwieniła się lekko. Starsza pani musiała mieć wzrok równie bystry 
jak słuch! 
- Mam okropną skłonność do chichotania w najmniej odpowiednich momentach - 
wyznała. 
- W takim razie jesteś niemądrym dzieckiem - brzmiała natychmiastowa odpowiedź. 
Słowa te jednak nie bolały i Geraldine 'czuła, że nie miały jej zranić. 
- Pewnie tak. 
- Ile masz lat? 
- Dwadzieścia cztery. 
- Jesteś dobrym pracownikiem? 
- Staram się. Będę wyceniać tylko ryciny i szkice. Stuart zajmie się obrazami. 
- Chociaż i tak wiek nie ma nic do rzeczy - stwierdziła stara dama. - Albo ma się oko, 
albo nie. 
Geraldine skinęła głową. Rozejrzała się po pokoju, zauważając szczegóły mające 
sprawić, by gość czuł się tu przyjemnie - kwiaty na toaletce, wełniany pled 
udrapowany na krześle, dzbanek z wodą obok łóżka. 
- Widzę, że zadała sobie pani wiele trudu - powiedziała. - Jestem ogromnie 
wdzięczna. 
- Od tego jest służba - wyjaśniła Anna krótko. - Za piętnaście minut czekam na 
parterze. 
I wyszła, zamykając za sobą drzwi. 
Stuart już był na dole, kiedy Geraldine wreszcie znalazła drogę do głównego holu. 
Wyraźnie odzyskał. nieco kontenansu, choć odnosił się do Anny z widoczną 
ostrożnością. Pod pachą trzymał dużą teczkę· 
Anna poprowadziła ich tym razem inną trasą. Jak dotąd, pomyślała Geraldine, nie 
widziałam w tym domu ani jednego obrazu. Ani żadnego innego dzieła sztuki, chyba 
że uznać za dzieła sztuki dość ponure zbroje. Kiedy jednak starsza pani otworzyła 
zamknięte na klucz drzwi i wprowadziła ich do dużego, wysokiego pokoju, 
dziewczyna nie zdołała stłumić westchnienia. 

background image

Obrazy zajmowały całe pomieszczenie. Jedne wisiały stłoczone na ścianach, inne 
stały na sztalugach albo pod ścianami, oparte o siebie. Większość nie została 
odnowiona, a starsze płótna pokrywał zmatowiały werniks. Wyćwiczone oko 
dziewczyny rozpoznało od razu energiczne pociągnięcia pędzla van Gogha, soczyste 
kolory Moneta, charakterystyczną kreskę Gauuguina. Ale ten nieład! 
- Mój Boże! - wykrzyknął Stuart mimowolnie. 
Geraldine wiedziała, że przeraził go niedbały sposób, w jaki przechowywano te 
bezcenne skarby. Anna Breydel wzięła go jednak za oznakę podziwu. 
- Jedna z najlepszych prywatnych kolekcji w Europie - powiedziała z satysfakcją. - 
Wszystko dokładnie w takim stanie, w jakim Cornelius to kupił wiele lat temu. 
Stuart westchnął. 
- Czy ma pani dokładny katalog, panno Breydel? 
- Nie. Cornelius nigdy go nie chciał.
Stuart i Geraldine spojrzeli na siebie w milczeniu. 
- No cóż - stwierdził mężczyzna bezradnie - chyba lepiej od razu wezmę się do 
roboty. 
- Pokażę ci ryciny - zwróciła się Anna do Geraldine. Zaprowadziła ją do niewielkiej 
biblioteki. Pokój wyłożono piękną boazerią, półki wspierały się na elegancko 
rzeźbionych dźwigarach. Okna z ołowianych szybek wychodziły na ogród. 
Na środku pomieszczenia znajdował się długi, ustawiony na krzyżakach stół, 
zarzucony wielkimi tekami. 
- Oto ryciny i szkice - wyjaśniła Anna. 

Geraldine nie wierzyła własnym oczom. Teki rzucono jedna na drugą. Pozaginane 
rogi starych sztychów wystawały spomiędzy okładek. Na jednej z nich zauważyła 
dużą plamę po kawie. 
Poczuła, że ogarnia ją taka sama bezradność, jak wcześniej biednego Stuarta. 
- Pewnie też nie ma katalogu? 
- Nie. 
Westchnęła. 
- No cóż - powtórzyła podobnie jak Stuart. -Chyba powinnam się brać do pracy. 
Siadła przy stole i sięgnęła po pierwszą tekę. 

Lunch podano punktualnie o pierwszej. Potrawy najwyraźniej przebyły długą drogę z 
kuchni do pełnej przeciągów sali ozdobionej lśniącymi kolczugami, gdzie jedli, 
ponieważ jedzenie było zupełnie zimne. Usługiwała im drobna, przestraszona 
pokojówka, natomiast Anna Breydel nie dotrzymywała im towarzystwa. Zapewne 
jadła u siebie, niewątpliwie w przytulniejszym otoczeniu. 
- Myślę, że powinniśmy poprosić o herbatę i kanapki na następne posiłki - oświadczył 
Stuart, studiując zawartość swojego talerza ze źle skrywanym niesmakiem. - No, cóż. 
Jak pierwsze wrażenia? 
Geraldine wzięła głęboki oddech. 
- To wszystko zajmie dużo czasu. Bardzo dużo czasu. Nigdy nie widziałeś podobnego 
bałaganu, Stuarcie. W tekach są dosłownie setki sztychów i rysunków. Niektóre 
opisane, ale większość nie. A niektóre zostały niewątpliwie opisane błędnie. Stary 
Comelius Breydel nie był zbyt systematycznym zbieraczem. 
- Systematycznym? - Stuart prychnął. - Zbierał, co popadnie. Przeklęty chomik. A ta 
stara wiedźma, jego bratanica, nie wydaje się lepiej zorganizowana. I ona siebie 
nazywa opiekunką kolekcji! 
Prychnął znowu, tym razem głośniej, i pokręcił głową. 

background image

- No cóż, tak samo wygląda sprawa z płótnami. Wiele jest nie odnowionych i, 
szczerze mówiąc, w bardzo kiepskim stanie. W dodatku przynajmniej część wygląda 
na fałszywe. Dwa z sześciu van Goghów są bardzo podejrzane. Jeden z Monetów to 
niewątpliwe fałszerstwo. A właściciele nie lubią, kiedy im się mówi, że ich van Goghi 
nie są oryginalne. Zwykle wpadają wtedy w furię. 
- Ojej. 
Przez chwilę jedli w milczeniu. 
- Mimo wszystko - stwierdził na koniec Stuart - to i tak wspaniała kolekcja. Jest warta 
miliony funtów. Jej sprzedaż może się okazać najważniejszą transakcją od wielu 
miesięcy. Ba, od lat. 
Odsunął pełny do połowy talerz. 
- Rozpaczliwie potrzebujemy tych pieniędzy, Geraldine. Nie wiem, co robić. 
Uporządkowanie kolekcji zabierze całe tygodnie, a nie mam żadnej gwarancji, że 
nasza firma dostanie ją do sprzedaży. Co więcej, zaczynam się zastanawiać, czy nie 
powinniśmy poprosić o ekspertyzę jeszcze kogoś innego, kogoś z zewnątrz. 
- Jakiegoś historyka sztuki? 
- Być może. 
Siedział zamyślony, podczas gdy mała pokojówka sprzątała talerze i wnosiła pudding 
ozdobiony przywiędłymi owocami. 
- Rzecz w tym - powiedział - że musimy porozmawiać osobiście z Janem Breydelem. 
Potrzebujemy poważnego zobowiązania z jego strony, zanim się weźmiemy do 
katalogowania. Zamierzam po lunchu skłonić starą czarownicę, żeby do niego 
zadzwoniła. 

Wzdrygnął się nieznacznie. 
- Czuję przeciąg. Jestem pewien, że jeśli zostanę tu ze dwa tygodnie, odezwie się mój 
reumatyzm. 
- Będziesz się musiał ciepło ubierać, kochanie - powiedziała troskliwie. 
- Tak zrobię - kiwnął głową Stuart. 
Po lunchu Stuart przekazał Annie swoje życzenie, by porozmawiać osobiście z Janem 
Breydelem. Jej arystokratyczna twarz przybrała, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej 
nieprzyjemny wyraz. 
- Czego chce się pan od niego dowiedzieć? 
- Kilku istotnych szczegółów na temat kolekcji - odparł wymijająco. 
- Zapewniam pana, że potrafię udzielić znacznie bardziej precyzyjnych informacji niż 
Jan. Sztuka interesuje go o tyle, o ile można ją zamienić na gotówkę - stwierdziła 
kąśliwie. -Mało prawdopodobne, żeby panu pomógł. 
- Jak rozumiem - odparłStuart chłodno - to on jest obecnie właścicielem zbiorów. 
- Tak - przyznała niechętnie. 
- Więc to Z nim chcemy porozmawiać. 
Geraldine zrobiło się żal starszej damy mimo jej okropnych mamer. 
- Musimy wyjaśnić z panem Breydelem parę istotnych kwestii - powiedziała 
łagodnie. 
- Zadzwonię do niego - oświadczyła Anna z wyraźną niechęcią - jeśli tego państwo 
sobie życzą. 
Podeszła do telefonu. Po krótkiej rozmowie w języku flamandzkim - jak się zdawało, 
z sekretarką Breydela - odłożyła słuchawkę· 
- Jan jest w tej chwili zajęty. Oddzwoni później, kiedy będzie miał czas. 
- W porządku - odparł Stuart, wstając. - W takim razie wrócimy do pracy. Och, i 
jeszcze jedna rzecz. 
- Tak? 

background image

- Proszę sobie nie robić kłopotu nakrywaniem dla nas do kolacji dziś wieczorem. 
Wybieramy się na miasto. 
- Jak państwo sobie życzą - brzmiała lodowata odpowiedź. 
- A na jutrzejszy lunch poprosimy o parę kanapek. Zjemy w ogrodzie, jeśli będzie 
ładnie. Ser i pomidory wystarczą w zupełności. 
Wziął Geraldine pod ramię i wyprowadził z, godnością. Kiedy szli korytarzem, 
poklepał dziewczynę po gładkim policzku. 
- Przykro mi, że przywiozłem cię do tego nawiedzonego domostwa, kochanie. 
Wygląda jak z ponurej powieści. 
 - Ciągle się spodziewam, że któraś z tych zbroi się na mnie rzuci - zażartowała. - Ale 
za nic w świecie bym stąd nie wyjechała. Uwielbiam ten stary dom. 
- Nie byłoby tak źle, gdyby nie ta stara jędza - westchnął Stuart. - Dlaczego jest taka 
nieprzyjemna? 
- Spróbuj na to spojrzeć z jej punktu widzenia – powiedziala współczująco Geraldine. 
- Poświęciła kolekcji całe życie. Patrzenie, jak młody, bezczelny spadkobierca 
Come1iusa tak poprostu sprzedaje obrazy, musi być dla niej okropnym wstrząsem. 
Biedactwo. 
- Biedactwo, akurat - prychnął Stuart, otwierając drzwi galerii . 
- No cóż, bez wątpienia Anna i Jan nie darzą się gorącą miłością. Więc nie będę miał 
oporów przed tym, żeby uczynić ją jednym z głównych punktów naszego spotkania z 
panem Breydelem. 
- Co mu powiesz? 
- Poproszę, żeby zdjął nam z karku tę uprzykrzoną starą zrzędę - oznajmił Stuart 
stanowczo. 
Dwie godziny później Anna zjawiła się w bibliotece. Geralldine podniosła z 
uśmiechem wzrok znad stosu sztychów. 
- Jest tu wiele wspaniałych dzieł sztuki, Anno - powiedziaała. - Te ryciny Dürera to 
arcydzieła. 
Orla twarz złagodniała; pojawił się na niej wyraz będący najbliższą podobizną 
uśmiechu, jaką Geraldine widziała dotąd u starej damy. 
- To prawda - zgodziła się. - Jan dzwoni z Brukseli. Czy mogłabyś z nim 
porozmawiać? 
- Och, może lepiej, żeby to zrobił Stuart ... to on jest szefem - zaprotestowała 
dziewczyna. 
- Pan Horwood najwyraźniej opuści! posterunek - wyjaśniła stara dama, jakby 
kwalifikowało się to pod sąd wojenny. - Tędy, proszę. 
Geraldine nie miała innego wyjścia, jak podążyć za nią do niewielkiego gabinetu. Z 
obawą sięgnęła po słuchawkę leżącą na stole. 
- Halo? 
Głos który jej odpowiedział, był silny i głęboki . . 
- Mówi Jan Breydel. Z kim mam przyjemność? 
- Geraldilfe Simpson. Jestem z firmy Horwood & Littlejohn. Właściwie to pan 
Horwood chciał przedtem z panem rozmawiać, ale chyba ... 
- O co chodzi? - przerwał jej głos. 
- No cóż, właściwie mieliśmy nadzieję, że znajdzie pan czas, by przyjechać do Brugii, 
by się z nami spotkać. 
-Po co? 
-My ... chcemy z panem przedyskutować parę delikatnych kwestii. 
- Nie można tego zrobić przez telefon? - spytał szorstko. 
- Wolelibyśmy to ustalić osobiście - odparła. Czuła na sobie stalowy wzrok Anny. - 
Mogą powstać pewne problemy ... 

background image

- Nie potrzebuję dodatkowych problemów - odparł Jan Breydel i po raz pierwszy 
pochwyciła cień akcentu w jego silnym głosie. - Czy to coś poważnego, panno ... ? 
- Simpson - podsunęła. - Tak, to dość poważne. Nie chciałabym zajmować pańskiego 
cennego czasu, lecz ponieważ kolekcja ma wartość kilku milionów funtów ... 
- Tak, prawda - przerwał jej znowu. - Zobaczę, co się da zrobić. 
Dopiero po chwili zorientowała się, że przerwał połączenie. 
- No i? - spytała Anna. 
- Powiedział, że spróbuje przyjechać. 
- To wiem - prychnęła dama. - Chodziło mi o to, co to za problemy. 
- Głównie natury administracyjnej - odparła Geraldine wymijająco. 
- Wciąż uważasz Innie za głupią?
Geraldine pokręciła głową· 
- Nie - powiedziała. - Wiele dzieł wymaga odrestaurowania. Są w bardzo złym stanie. 
Bez wątpienia są nie uporządkowane. I Stuart uważa, że przynajmniej część płócien 
jest nie ... , no cóż, że nie są tym, za, co uchodzą. 
Przygotowała się na lodowatą ripostę, lecz Anna tylko skinęła głową. 
- Rozumiem. 
- Wie pani, że nie wszystkie wyglądają na autentyki? 
- Comelius nie Zawsze był obiektywny - odparła Anna. 
- Jeśli widział sygnaturę "Monet", dla niego był to Monet. 
- Musimy porozmawiać z panem Breydelem najszybciej, jak to możliwe. Czeka nas 
ogromne zadanie, a bez tego, co Stuart nazywa "poważnym zaangażowaniem" ze 
strony właściciela, po prostu nie możemy kontynuować prac. 
Starsza kobieta skinęła znowu. 
- Jeśli będziecie potrzebować pomocy ... - odezwała się. - Znam kolekcję lepiej niż 
ktokolwiek. 
- To bardzo miło z pani strony - ucieszyła się Geraldine. 
- Rozumiem, że to wszystko nie jest dla pani łatwe. 
Starsza pani milczała długą chwilę. Potem westchnęła. 
- W rodzinie Breydelów zawsze rodzili się mężczyźni dwóch rodzajów - powiedziała. 
- Marzyciele i ludzie czynu. Comelius należał do tych pierwszych. Jan, syn jego 
bratanka, a mój daleki kuzyn, to człowiek czynu. Comelius zbudował tu pomnik 
Sztuce. Dla Jana zbiory i cały dom to zaledwie kupa kłopotliwych staroci. Ma swoje 
fabryki, swoje ferrari, swoje blond przyjaciółki i nocne kluby. Chce strząsnąć z siebie 
przeszłość i zanurzyć się we wspaniałym nowym życiu - mówiła z wielką goryczą. - 
Człowiek tego pokroju nierozumie rzeczy takich jak tradycja i kultura. Przekonasz 
się, kiedy go spotkasz. 
- Prawdę mówiąc - uśmiechnęła się Geraldine - nie mogę się już tego doczekać. Nie 
znam wielu młodych, zuchwałych ambitnych przedsiębiorców, którzy jeżdżą ferrari i 
kolekcjonują blondynki. 
Anna nie odpowiedziała uśmiechem. Przed chwilą odtajała na moment, ale już 
odzyskała dawny chłód. Wbiła w dziewczynę świdrujące spojrzenie. 
-Jan Breydel jest dla kobiet tym, czym płomień świecy dla ćmy - powiedziała 
posępnie. - Nie zbliżaj się do niego, moje dziecko. Opalisz sobie piękne skrzydełka, 
zanim się obejrzysz. 
Po tych słowach wyszła, zostawiając dziewczynę z otwartymi ustami. 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Geraldine obudziła się z dreszczem. Na zewnątrz wciąż jeszcze panowały ciemności. 
Leżała na wpół śniąc, rozmyślając o minionym wieczorze. 

background image

Wraz ze Stuartem odkryli niedaleko oryginalną niewielką restaurację, gdzie zjedli 
wyśmienitą kolację i bawili się doskonale we własnym towarzystwie nad butelką 
doskonałego reńskiego wina. Potem przechadzali się nad kanałem, trzymając się za 
ręce i rozmawiając o perspektywach sprzedaży kolekcji. Wrócili do pałacu Breydela 
długo przed jedenastą, więc nie słyszała, gdy na słynnej dzwonnicy wybiła północ - 
spała już głęboko. Śniło jej się ... 
Tak! Usłyszała to znowu. Stuk żwiru rzucanego w jej okno. 
Spojrzała na zegar przy łóżku. Czwarta rano! 
Zaintrygowana, lecz nie przestraszona, podeszła boso do okna. Otwarła je ostrożnie i 
wyjrzała. Wstrzymała oddech, kiedy zobaczyła w ogrodzie na dole ciemną sylwetkę. 
- Czas najwyższy - burknęła postać z irytacją. - Sterczę tu od dziesięciu minut. Proszę 
zejść na dół i mi otworzyć, dobrze? 
- Chyba pan żartuje! - wykrzyknęła. - Kim pan jest, na miłość boską? 
- Jan Breydel - brzmiała niecierpliwa odpowiedź. - Rozmawiała pani ze mną wczoraj 
po południu. 
- Ale ... ale ... ledwie mi się udaje trafić do holu. 
- Proszę iść do kuchni - polecił - i otworzyć drzwi od tyłu. Niech się pani pośpieszy, 
panno Simpson. Jest okropnie zimno. 
Zamknęła okno i w migocącym świetle padającym z kominka poszukała szlafroka i 
pantofli. Serce jej waliło. Do diabła z tym facetem! Dlaczego musiał się zjawić w 
samym środku nocy? I czemu wybrał właśnie jej okno? 

Wielki dom pogrążony w ciemności wydawał się przerażający. Zbroje czaiły się w 
swoich niszach, kiedy je mijała. Dziewczyna przemykała obok nich jak mogła 
najszybciej, czując na ciele gęsią skórkę. Gdyby natrafiła na kogoś w tych mrocznych 
korytarzach pełnych dziwacznych dźwięków, umarłaby ze strachu. 
Wymacała drogę po schodach do sali, gdzie poprzedniego dnia jedli lunch. Kuchnię 
odnalazła raczej za sprawą szczęśliwego przypadku niż świadomych zamiarów, i 
odszukała drzwi. 
Odsunęła rygle i otworzyła je szeroko. 
Mężczyzna był szeroki w ramionach i wysoki, znacznie wyższy od niej. Miał na sobie 
płaszcz i kapelusz. 
- Nie śpieszyło się pani - oznajmił bez cienia wdzięczności, zamykając za sobą drzwi. 
Rzucił kapelusz na stół, zdjął płaszcz i włączył światło. Geraldine przyjrzała mu się, 
mrużąc oczy. Pierwszą rzeczą, jaka ją uderzyła w wyglądzie Jana Breydela, były 
przeszywające błękitne oczy. Miały barwę chabrów, lecz w ich spojrzeniu nie było 
cienia łagodności, lecz tylko siła charakteru i pewność siebie. Wpiły się w nią z 
bezlitosną inteligencją. Miał orli nos, podobnie jak Anna, pięknie wykrojone usta i 
stanowczy podbródek. Rysy twarzy były zdecydowane i męskie: kwadratowa 
szczęka, wydatne kości policzkowe. Włosy wijące się nad uszami miały barwę 
mahoniu. 
Nosił pięknie skrojony smoking i biały jedwabny szalik zarzucony na szerokie 
ramiona. Jego figura sportowca przyciągała wzrok; nie wyglądał w najmniejszym 
stopniu na człowieka spę- 
dzającego większość czasu za biurkiem.  
Oczarowanej Geraldine przemknęło przez myśl, że nigdy dotąd nie widziała 
wspanialszego okazu męskiej urody, na jawie ani we śnie. Gapiła się na niego, nie 
mogąc wykrztusić słowa. 
- Najwyraźniej w ostatnim czasie ekspertów od dzieł sztuki zaczynają kształcić już w 
pieluszkach - skomentował, obejmując spojrzeniem jej postać w prostej białej koszuli 
nocnej i wełnianym szlafroku. - Ile pnni ma lat? 

background image

- Wystarczająco dużo - odparła, wreszcie znajdując słowa 
- Jak pan się dostał do ogrodu? 
- Przelazłem przez mur, oczywiście - wyjaśnił. - Myślała pani, że spadłem z nieba? 
Nie mam klucza do tej zwietrzałej kupy gruzu, a nie chciałem zbudzić drogiej 
kuzynki Anny - ostatnio nie jesteśmy w najlepszych stosunkach. 
- Więc zamiast tego obudził pan mnie? - spytała, krzyżując ręce. - Wie pan, która 
godzina? 
- To pani chciała się ze mną spotkać - przypomniał z błyskiem w oku - a nie 
odwrotnie. Przyjechałem prosto z Brukseli ... 
- Prosto z nocnego klubu? - podsunęła, spoglądając znacząco na jego strój. 
- Prosto z opery, jeśli chodzi o ścisłość. I niech mnie diabli, jeśli spędzę resztę nocy 
skulony w ferrari przed własnym domem. 
Jego angielszczyzna była prawie doskonała, lecz znowu pochwyciła ślad chrapliwego 
akcentu. 
- Niech pani będzie aniołem i zrobi mi filiżankę kawy, dobrze? Mało nie zamarzłem. 
W Geraldine zawrzało oburzenie. Czy on sobie wyobraża, że wszystkie kobiety 
należą do niego, gotowe ną każde jego skinienie? Mężczyzna jednak już przetrząsał 
kredens. Geraldine opanowała się. Ten człowiek był właścicielem kolekcji wartej 
kilka milionów funtów - było rzeczą rozsądną odrobinę mu się przypochlebić! 
Zabrała się do przygotowywania kawy. Breydel chrząknął z zadowoleniem, patrząc 
na zgromadzony przez siebie zbiór dziwacznych znalezisk: słoik oliwek, jakieś pikle, 
ser i krakersy, puszkę anchois, pudełko biszkoptów czekoladowych. 
- O, tak - mruknął. - Starczy chociaż na przekąskę. 
- Czy to jada pan zwykle o tej porze? - spytała sucho. 
- Wszystko tu jest albo kwaśne, albo słone. Będzie pan miał koszmary. 
- Nie miewam koszmarów. Nawet w tej ruinie. 
Usiadł niedbale na krześle, wyciągając przed siebie długie nogi i spoglądając na nią 
zuchwałymi błękitnymi oczyma. 
- Tak, panno Geraldine Simpson. Muszę powiedzieć, że głos zupełnie do pani nie 
pasuje. 
- Doprawdy? - spytała ostrożnie. 
- Tak. Ma pani głos osoby chłodnej i zapiętej na ostatni guzik. Tymczasem sama pani 
jest uroczo niedbała. Wręcz nieporządna. 

Geraldine zacisnęła zęby. 
- A czego się pan spodziewał obladym świcie? Sukni wieczorowej ze złotej lamy? . 
Zaśmiał się, odsłaniając piękne białe zęby. 
- Punkt dla pani. Nie jestem szczególnie wdzięczny, co? 
- Skąd pan wiedział, który to mój pokój? 
- Zobaczyłem dym z komina - wyjaśnił rzeczowo. - Spróbowałbym zbudzić pana 
Horwooda, ale musiałbym w tym celu przepłynąć kanał. Widziałem, że umieszczono 
go po przeciwnej stronie domu. 
Podała mu kawę, a po namyśle nalała też sobie. Usiadła naprzeciw i patrzyła, jak 
łapczywie pożera jedzenie. Musiał mieć trzydzieści-trzydzieści pięć lat. W kącikach 
oczu dostrzegła delikatne zmarszczki, świadczyły one jednak raczej o doświadczeniu 
niż wieku. Wręcz tryskał zdrowiem. Miał silne, zręczne ręce o długich i kształtnych 
palcach. Wyglądał na człowieka aktywnego - i odnoszącego sukcesy. Zegarek, który 
wysunął się spod mankietu jego koszuli, był to złoty piaget, a na spinkach błyszczały 
brylanty. Ubranie, naturalnie, było w najlepszym gatunku. 
Zdawało się, że poczuł jej spojrzenie, bo podniósł wzrok. 
Geraldine zarumieniła się, kiedy spojrzał jej prosto w oczy. Miał najbardziej 

background image

bezpośredni sposób patrzenia, z jakim się spotkała w życiu. Wydawało się, jakby jego 
spojrzenie przenikało ubranie i sięgało nagiego ciała. 
- A więc - zaczął - proszę mi wyjaśnić, co to za problem z obrazami. 
- Lepiej poczekajmy z tym do rana - odparła. - Poza tym to Stu ... pan Horwood 
powinien o nich panu opowiedzieć. 
- Tylko że Stu ... pan Horwood właśnie w najlepsze chrapie - odparł, złośliwie 
przedrzeźniając jej potknięcie. - A jutro ja nie będę miał czasu, żeby tu sterczeć. 
Czekają na mnie interesy w Brukseli. 
- Wiem. 
- Chcę wreszcie załatwić tę sprawę - ciągnął, pożerając krakersy. - Im szybciej 
pozbędę się kolekcji i tego domu, tym lepiej. 
- Pałac niewiele dla pana znaczy, prawda? - stwierdziła cierpko, dotknięta jego 
słowami. - Pański cioteczny dziadek tworzył kolekcję przez całe życie. A pan się 
niecierpliwi, żeby ją sprzedać w kilka tygodni. Nie obchodzi pana jego miłość. i trud. 
Nie mówiąc o uczuciach pańskiej kuzynki. 
- Czyżby Anna miała uczucia? - zdziwił się, leniwie unosząc brwi. - A to coś nowego. 
- Czy chociaż raz widział pan obrazy, odkąd je pan odziedziczył? - spytała ostro. 
- Widywałem je dostatecznie często jako dziecko - burknął. Zamęczali mnie nimi co 
niedziela. Gdyby pani miała odrobinę pojęcia o tym, jak bardzo nienawidzę tego 
domu i tych spleśniałych starych płócien, nie zadawałaby mi pani tych wszystkich 
głupich i dość impertynenckich pytań. 
Geraldine przełknęła resztę kawy. 
- Na pewno trafi pan do łóżka - oznajmiła tonem, który chłodem dorównywał głosowi 
Anny. - Proszę mi wybaczyć, ale wracam do siebie. 
Spleśniałe stare płótna, rzeczywiście! Pomaszerowała do drzwi, ale mężczyzna ją 
uprzedził. Znalazł się przy wyjściu przed nią, chwycił ją za ramię i obrócił. Spojrzała 
buntowniczo w jego twarz. 
Uśmiechał się. 
- A więc nawet specjaliści od sztuki mają krew w żyłach - powiedział cicho. - Czy 
ktoś już pani mówił, Geraldine, że wygląda pani pięknie, kiedy się złości? 
- Cóż za prostacka odzywka. 
- W pani wielkich, czarnych oczach palą się czarujące iskierki - ciągnął tym samym 
rozmarzonym głosem. - Pięknie się pani rumieni i wygląda pani ślicznie, kiedy 
próbuje bez powodzenia zacisnąć te swoje miękkie, delikatne wargi. 
Wyrwała rękę z jego uścisku . 
- Dobranoc, panie Breydel - powiedziała lodowato. 
Szybko wspięła się po schodach z koszulą nocną plączącą się wokół kostek. Była tak 
wściekła, że czuła pulsowanie krwi. Co za bezczelny, arogancki, źle wychowany 
człowiek! Zadufany w sobie, próżny! 
A jednak nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy znalazła się w swoim pokoju. 
Powiedziała Janowi Breydelowi, co o nim sądzi. I całkiem przyjemnie było usłyszeć 
od równie atrakcyjnego mężczyzny, że jest czarująca. 
Czarująca. Położyła się i podciągnęła prześcieradło pod brodę. Co jeszcze 
powiedział? Że jej czarne oczy rzucają urocze błyski. Ze pięknie się rumieni. I że usta 
ma delikatne i miękkie. 
Zwinęła się w kłębek i wtuliła w poduszkę. To wszystko bzdury, oczywiście. Tanie 
pochlebstwa, jak by powiedziała matka. Takie komplementy mężczyźni pokroju Jana 
Breydela rzucają garściami. 
A jednak pochlebstwo bez wątpienia mile łechce kobiece zmysły. Zapadając w sen z 
obrazem bystrych błękitnych oczu w pamięci, żałowała, że jej narzeczony nie ma 
odrobinę większych skłonności do prawienia komplementów od czasu do czasu ... 

background image

Zbudziła się ponownie o ósmej, zastanawiając się, czy spotkanie z Janem Breydelem 
w środku nocy nie było snem. 
Sennie spojrzała na biały baldachim i napawała się atmosferą panującą w starym 
pałacu. Ktoś gwizdał w ogrodzie na dole, a wielka plama słonecznego światła na 
ścianie wróżyła pogodny dzień. 
Pan domu przybył. Na myśl, że stanie twarzą w twarz z Janem Breydelem w świetle 
dnia, dziewczynie szybciej zabiło serce. Niezwykle ją intrygował! 
Wstając z łóżka, zobaczyła swoje rozczochrane odbicie w lustrze na toaletce. Z 
zaczerwienionymi policzkami i błyszczącymi oczyma wyglądała na nie więcej niż 
szesnaście lat. Czy taką zobaczył ją Jan wczoraj wieczorem? Wykrzywiła się do 
siebie i westchnęła z żalu, że nie miała wtedy na sobie najlepszej koszuli nocnej, tej 
jedwabnej w peonie. 
W ogrodzie ktoś gwizdał nadal. Wyjrzała przez okno. 
Jan stał na trawniku, jedną stopą oparty o fontannę, i leniwie rozglądał się po 
ogrodzie. Miał na sobie dżinsy i czarny sweter, i wyglądał w tym prostym stroju 
jeszcze korzystniej, niż kiedy go widziała zeszłej nocy. Przypomniała sobie 
ostrzeżenie Anny. Ćmy i świeca. Łatwo w to uwierzyć. Okrutna natura wyposażyła 
niektórych mężczyzn we wszelkie atrybuty potrzebne, by złamać kobiecie serce. 

Anna wyszła z domu i zbliżyła się do kuzyna. Na jej widok wyprostował się i przestał 
gwizdać. Geraldine nie słyszała, o czym rozmawiają, lecz z postawy starej damy dało 
się łatwo wywnioskować, że to, co miała do powiedzenia, nie było miłe. Jan wzruszył 
ramionami i rozłożył ręce. Anna zrobiła gest, jakby chciała go uderzyć w twarz. 
Geraldine się skrzywiła, spodziewając się, że Jan zostanie spoliczkowany, ale tak się 
nie stało. Starsza pani obróciła się na pięcie i poszła prosto do domu. Jan patrzył za 
nią, lekko kręcąc głową. 
Nagle, podobnie jak ubiegłej nocy, najwyraźniej poczuł na sobie wzrok dziewczyny. 
Popatrzył w górę. Nawet z tej odległości poczuła siłę spojrzenia głębokich błękitnych 
oczu. Cofnęła się od okna, jakby smagnięta jego wzrokiem. Co dawało tym oczom 
taką niezwykłą siłę? Czy była to ich niezwykła barwa? Czy raczej siła charakteru ich 
właściciela? 
Właśnie się ubierała, poświęcając szczegółom stroju nieco większą uwagę niż 
zazwyczaj, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Serce dziewczyny podskoczyło w 
absurdalnej nadziei, że może to znowu Jan Breydel. Nerwowo otworzyła drzwi. 
Na progu stał Stuart, ubrany w formalny trzyczęściowy garnitur. Wyglądał na nieco 
zirytowanego. 
- Kogo się spodziewałaś? - zapytał sucho, najwyraźniej zauważając zmianę na jej 
twarzy. - Swojego nocnego gościa? 
Pocałowała go w policzek. 
- A więc już spotkałeś Jana Breydela. Czy on nie jest niezwykły? 
- Spotkałem zbyt wielu podobnych do niego, żeby się jeszcze zdumiewać - odparł 
Stuart cynicznie. - Co mnie zdumiewa, to twój brak rozsądku, Geraldine. 
- Jak to? - spytała, szczerze zdziwiona. - Co takiego zrobiłam? 
- Z pewnością - oświadczył poważnie jej narzeczony - nawet ty zdajesz sobie sprawę 
z niestosowności spotykania się w środku nocy z mężczyzną pokroju Jana Breydela w 
prześwitującym stroju nocnym. 
- Moja koszula nocna nie prześwituje - zaprotestowała z oburzeniem. - Poza tym 
miałam szlafrok! 
- Cokolwiek miałaś na sobie, pozwoliłaś Janowi Breydelowi do woli podziwiać swoje 
wdzięki - odparował. - To mało przyjemne słuchać, jak taki mężczyzna prawi mi 
komplementy na temat kobiecych atrybutów mojej narzeczonej! 

background image

Geraldine spostrzegła, że wzrok Stuarta powędrował w stronę jej piersi, kiedy 
wykrztusił te słowa. Czy naprawdę była niestosownie ubrana? zastanawiała się, pełna 
wątpliwości. Czy jej koszula nocna rozpięła się w którymś momencie, pozwalając 
Janowi Breydelowi "podziwiać do woli", jak to określił Stuart, jej wdzięki? 
Odwróciła się tyłem do Stuarta i zaczęła czesać włosy. 
- Biedactwo - powiedziała, zerkając na niego w lusterku. 
- Przykro mi, że Jan zapoznał się z moimi kobiecymi atrybutami. To musiało być dla 
ciebie ogromnie nieprzyjemne, w dodatku przed śniadaniem. Skoro jednak znasz ten 
typ mężczyzn, powinieneś wiedzieć, że zawsze w taki sposób wypowiadają się o 
kobietach. Nie można nic na to poradzić. 
Widząc, że z oczu Stuarta wciąż nie znika wyraz niedowierzania, odłożyła szczotkę. 
- Stu - powiedziała, zwracając się do niego. - Jeśli cię to uszczęśliwi, przysięgnę, że 
Jan nie miał szansy zajrzeć mi w dekolt ostatniej nocy. Byłam dokładnie zapięta, a 
poza tym rozmawialiśmy raptem przez dziesięć minut. 
- Wystarczająco długo, żebyś zrobiła mu kawę i coś do jedzenia - odburknął Stuart, w 
najmniejszym stopniu nie ułagodzony jej wyjaśnieniem. - Dlaczego mnie nie 
obudziłaś? To właśnie należało zrobić. 
- Była czwarta rano - odpowiedziała cierpliwie. - Nie chciałam stawiać na nogi całego 
domu. Po prostu wpuściłam go do środka i wróciłam do łóżka. 
Jej narzeczony wciąż marszczył brwi. 
- No cóż, muszę powtórzyć, że to bardzo niemądrze z twojej strony dać się usidlić ... 
Jeśli Geraldine miała jakąś wadę, to była nią nieco mniejsza cierpliwość niż u 
większości kobiet, połączona z żywym temperamentem. Jej ciemne oczy błysnęły, 
policzki się zaróżowiły. 
- Stuarcie - oświadczyła chłodno - zachowujesz się jak głupi osioł. Skoro mi nie 
ufasz, to być może nie wiesz o mnie tak wiele, jak ci się zdaje. A teraz, czy możemy 
zakończyć ten temat? Jest doprawdy niesmaczny. 
Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. 
Umalowała usta, przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, potem starła szminkę i 
wybrała ciemniejszy odcień. Biorąc pod uwagę obecność w domu takiego okazu 
mężczyzny jak Jan, bezpieczniej było nie rzucać się za bardzo w oczy. 

Ale niech ją licho, jeśli będzie wyglądać na zaniedbaną i nieelegancką. Określenie 
Jana - "nieporządna" - wciąż dźwięczało jej w uszach. Zrobiła sobie staranny 
makijaż; kiedy skończyła, wyglądała pięknie, spokojnie i elegancko. 
Tego ranka Jan Breydel miał się przekonać, że Geraldine Simpson potrafi być 
dokładnie tak chłodna i opanowana, jak to zapowiadał jej głos! 
- Ha -mruknęła do swego odbicia - góra lodowa z Ealing zmierzy się z ognistym 
Flamandem. 
Kiedy wyszła z łazienki, Stuart nadal był w pokoju. 
- Zachowałem się jak gruboskórny bawół - przyznał i pocałował ją w policzek. - Nie 
miałem prawa tak do ciebie mówić. Ale ten okropny facet naprawdę powiedział, że 
masz najdoskonalsze piersi, jakie widział w życiu! - wyrzucił z siebie ze 
wzburzeniem. . 
Geraldine poczuła, że rumieni się na tę zuchwałość. 
- Nie ulega wątpliwości, iż widział niejedne - odparła, silnie ujmując dłoń 
narzeczonego - ale moich nie oglądał. Chodźmy na śniadanie. 
Posiłek znacznie się różnił od okropnego lunchu, jaki jedli poprzedniego dnia. Przede 
wszystkim Jan i jego kuzynka dotrzymywali im towarzystwa. Po drugie, śniadanie 
podano w kuchni, więc jajka i bekon trafiły na ich talerze prosto z patelni, jeszcze 
skwierczące. 

background image

Nąjwiększa jednak różnica była też najbardziej subtelna. 
Od przybycia Jana cały dom wydawał się odmieniony. Chyba nawet zrobiło się w 
nim cieplej. Służący uwijali się żwawiej, z uśmiechem na twarzach, w mrocznych 
dotychczas korytaarzach zapalono światła, a gdzieś z głębi domu dobiegała pogodna 
muzyka. 
Tylko Anna pozostała taka, jak dotychczas. 
- Tak trzeba - oświadczył wesoło Jan, nakładając Geraldine na talerz górę boczku i 
ignorując jej słabe protesty. - Nie ma to jak porządne śniadanie. W Brukseli zwykle 
zaczynam dzień od 
filiżanki czarnej kawy i tabletki przeciw wrzodom. . 
- Nie wygląda pan na kogoś cierpiącego na wrzody - zaprotestowała. 
- Żartowałem - odparł, szczerząc do niej zęby. - Mam żołądek jak struś. 
- Czym właściwie się pan zajmuje? - spytała Geraldine. 
- Mam fabrykę w centrum rńiasta - odrzekł. - Wytwarza komponenty dla różnych 
europejskich zakładów samochodowych. 
Błękitne oczy wpatrywały się w nią z takim natężeniem, że nie mogła odwrócić 
wzroku. 
- Wie pani, co to takiego wały korbowe, wały rozrządu albo koła zamachowe? 
- Nie - przyznała. 
- Ja też nie - odparł, żartobliwie wzruszając ramionami. 
- Ale podobno to właśnie produkuję. 
Jan Breydel nie wydawał się jej człowiekiem, który by nie wiedział, co wytwarza 
jego zakład, uśmiechnęła się jednak i zajęła śniadaniem. Z pewnością nie traktował 
siebie z nadmierną powagą i to jej się podobało. 
Stuart odchrząknął. 
- Jeśli moglibyśmy porozmawiać o kolekcji. .. 
- Nie przy śniadaniu, Horwood, na miłość boską - zaprotestował Breydel. Uśmiechnął 
się do małej pokojówki. - Gertrudo, dołóż pannie Simpson jeszcze trochę bekonu. 
Musimy ją odkarmić. 
- Ale ja naprawdę już nie mogę - zaprotestowała Geraldine. 
- Zepsujesz jej figurę - stanęła w jej obronie Anna. 
- Nonsens. Takiej wspaniałej figurze nic nie zaszkodzi. Dużo bekonu, Gertrudo. Czy 
zostało jeszcze trochę tego wspaniałego dżemu pomarańczowego twojej roboty? 
- Zaraz przyniosę - rozpromieniła się dziewczyna. 
Geraldine zerknęła na Stuarta. Kolejna pełna podziwu uwaga pod adresem jej figury 
sprawiła, że twarz pana Horwooda stężała. Posłał jej karcące spojrzenie, jak gdyby to 
ją winił za nietaktowność Jana! 

- Strasznie tu wilgotno - stwierdził pan domu, dolewając wszystkim kawy. - Kazałem 
dziś rano napalić we wszystkich kominkach. 
- Janie! - wykrzyknęła Anna. - To rozrzutność! 
- Stać nas na trochę koksu. Cioteczny dziadek Cornelius był zbyt skąpy, żeby 
zainstalować centralne ogrzewanie, więc musimy się męczyć z kominkami. Już 
prawie zima. I mamy gości. Nie chcemy przecież, żeby panu Horwoodowi albo 
pannie Simpson zaczęło strzykać w kościach. 
- Zaledwie wczoraj pan Horwood uskarżał się na reumatyzm. Prawda, Stuarcie? - 
odezwała się Geraldine. 
Powiedziała to z troską, lecz spojrzenie Stuarta uświadomiło jej, że popełniła błąd. 
- Jeszcze nie zniedołężniałem do końca - odparł sztywno. 
- Panie Breydel- zwrócił się do Jana - nie chciałbym naciskać, lecz jestem pewien, że 
pański czas jest cenny. Gdybyśmy mogli przejść do interesów. ? 

background image

- W porządku - zgodził się Jan. Dopił kawę i wstał. 
- Chodźmy obejrzeć te nieszczęsne bohomazy. 
Kiedy wszyscy czworo szli do galerii, Jan manewrował tak, by się znaleźć obok 
Geraldine. Władczo, silnie ujął ją za ramię.
- Na pewno się pani najadła? - spytał z troską. 
- Na pewno - odparła, marząc tylko o tym, by wyrwać rękę z jego uścisku. 
Stuart denerwuje się jeszcze bardziej. Jan Breydel najwyraźniej jednak należał do 
mężczyzn, którzy lubią okazywać względy atrakcyjnym kobietom. Błękitne oczy 
wpatrywały się w nią ciepło i natarczywie . 
- A w pani sypialni nie jest za zimno? Noce w Brugii jesienią bywają chłodne. 
- Jest doskonale - odparła, próbując się wywinąć. - Dziękuję. 
Weszli do galerii. Stuart podzielił zbiór, liczący około setki obrazów, na trzy grupy. 
W pierwszej znalazły się ciemne lub podarte płótna, w tym malarstwo wczesno 
flamandzkie, w drugiej - dzieła w dobrym stanie; trzecia, najmniejsza, zawierała 
pozostałe obrazy. 
Jan obrzucił je jednym bystrym spojrzeniem. 
- Dobrzy, źli i brzydcy - skomentował. - No więc, Horrwood? Najpierw złe 
wiadomości. 
- Zła wiadomość to ta - odparł Stuart na swój pedantyczny sposób - że obrazy z 
trzeciej grupy, o tej, są wątpliwego autorstwa. 
- Podróbki? - spytał krótko Jan. 
- Nie posuwałbym się aż do tego - odparł ostrożnie Stuart. 
- Jednak prace pomniejszych artystów nierzadko bywają brane za dzieła wielkich 
mistrzów. Autorzy znajdujący się pod wpływem Moneta, na przykład, malowali 
często w podobnym do niego stylu. Niektórych późniejszych kolekcjonerów zwiodło 
podobieństwo. 
- Więc te tutaj są warte mniej niż płótno, na których je namalowano? 
Geraldine zauważyła, że narzeczony się zawahał. Otwarty sposób mówienia Jana nie 
był w jego stylu i Horwood czuł się nieco zbity z tropu. 
- Powiedzmy, że niezależna ocena ... kogoś z zewnątrz ... byłaby pomocna. Jeśli 
jednak moja opinia jest słuszna, to tak. Te obrazy z pewnością nie są zbyt cenne. 
Jan odchrząknął. Stał ze skrzyżowanymi rękami, spoglądając na przemian na Stuarta i 
Geraldine. 
- A więc? 
Stuart obciągnął marynarkę - gest, który jak dziewczyna wiedziała, oznaczał, że 
narzeczony przygotowuje się na trudną rozmowę· 
- Niestety, wśród dzieł wątpliwego autorstwa znalazły się dwa van Goghi, jeden 
Monet i· jeden Pissarro. 

Jan Breydel wzruszył ramionami. - Spalić je - oznajmił obojętnie. Stuart zamrugał 
zaskoczony. 
- Słucham? 
- Skoro są fałszywe, trzeba je spalić - powtórzył Jan z lekkim zniecierpliwieniem. 
- Pan mnie chyba nie zrozumiał - wykrztusił Horwood. 
- To oznacza, że wartość kolekcji spadnie o co najmniej parę milionów funtów. 
Zanim coś zrobimy, sugerowałbym wezwanie jeszcze jednego eksperta, by 
potwierdził moje podejrzenia. Nawet wtedy ... 
Jan podszedł do trzeciej grupy. 
- To ostatnie nabytki, nieprawdaż? - zwrócił się do Anny. Skinęła głową. 
- Cornelius kupił większość z nich w ciągu ostatnich dziesięciu lat przed śmiercią ... - 
powiedziała. 

background image

- Kiedy jego wzrok nie był już tak bystry jak dawniej - dokończył Jan. 
Podniósł jednego z "van Goghów", płótno przedstawiające kosz ziemniaków. Przez 
kilka sekund wpatrywał się w nie w skupieniu, po czym kiwnął głową. 
- To z pewnością podróbka - stwierdził autorytatywnie. 
- Temat się zgadza - van Gogh malował podobnie w okresie Heunan, około połowy 
lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Jednak technika nie jest typowa dla niego. Za 
bardzo nieudolne pociągnięcia pędzlem, zupełnie bez polotu. . 
Podniósł brew, spoglądając na kuzynkę. 
- Anno? 
- To nie Vincent - potwierdziła krótko. 
Jan podniósł drugiego "van Gogha" i obejrzał go równie starannie. 
- To samo. Kolory są zbyt brudne. Van Gogh początkowo malował w ciemnej tonacji, 
ale nigdy nie używał błota. Co do tego Moneta - dodał, oglądając inne płótno - 
również ma pan rację. Temat jest typowy dla niego, ale to niewątpliwie kopia. Chyba 
nawet pamiętam, gdzie jest oryginał, w jednej z pomniejszych galerii amerykańskich. 
Gdzieś na Środkowym Zachodzie, jak mi się zdaje. Ten bohomaz - podsumował, 
stukając paznokciem w ramę - nie ma żadnej wartości. 
Geraldine była zarazem zaskoczona i rozbawiona. A więc playboy Jan Breydel wcale 
nie był takim ignorantem w dziedzinie sztuki, za jakiego chciał uchodzić! Jedno 
przeszywające spojrzenie powiedziało mu w ciągu paru sekund to, nad czym Stuart 
męczył się przez kilkanaście godzin. 
Stuart był jeszcze bardziej wstrząśnięty. Odkaszlnął. 
- Cieszę się, że dostrzegł pan ... hm .•. naturę problemu, panie Breydel. 
- Właśnie. - Jan zwrócił się do kuzynki. - Anno, każ pokojówkom spalic to wszystko 
w dużym kominku w naszym salonie. 
Geraldine spodziewała się, że starsza pani wybuchnie gniewem, słysząc ten szalony 
pomysł, lecz ona tylko skinęła głową· 
- Panie Breydel! - zaprotestował Stuart, tak wstrząśnięty, że jego głos brzmiał niemal 
jak beczenie. - Kiedy mówiłem, że te płótna są bezwartościowe, miałem na myśli ich 
wartość względną! Mogą być warte kilka tysięcy funtów ... 
- Są nieautentyczne - uciął Jan chłodno. - Ja nie handluję fałszywymi obrazami. I co 
ważniejsze, nie chcę, żeby reputację Corneliusa zepsuło kilka dowodów błędnego 
osądu. 
Słowa te zdradzały niezwykłą wrażliwość jak na człowieka, który wyznał, że 
pogardza osiągnięciami swego wuja, pomyślała Geraldine. Zerknęła na Annę i 
dojrzała na surowej twarzy starszej pani wyraz bardzo podobny do satysfakcji. 
Wyraźnie zgadzała się z kuzynem przynajmniej w tej sprawie. 

- A teraz - ciągnął Jan-- jaki jest kolejny problem na liście? Stuart przełknął z trudem. 
- Eee ... tak ... No cóż, panie Breydel, następny problem widzi pan w tym pokoju ... 
To rozmiary kolekcji. Zidentyfikowanie i skatalogowanie dzieł zajmie całe tygodnie. 
Wiele obrazów znajduje się w opłakanym stanie. Najgorsze zebrałem w pierwszej 
grupie. Wszystkie potrzebują renowacji. To ogrom pracy i naprawdę czuję, że wraz z 
moją koleżanką, panną Simppson, nie możemy się jej w pełni poświęcić, dopóki nie 
uzyskamy od pana zapewnienia, iż otrzymamy za nasze wysiłki godziwą 
rekompensatę· 
- To znaczy, że pańska firma dostanie kolekcję do sprzedaży? 
- Tak. 
Jan stał, przygryzając dolną wargę, głęboko zamyślony. 
- A jak się ma sprawa z rycinami i sztychami? - zwrócił się z pytaniem do Geraldine. 
- Jeszcze gorzej - wyznała. - Dużo czasu zajmie określenie, co jest czym, a wiele 

background image

odbitek wymaga odrestaurowania. 
- Nie wierzę w restaurowanie dzieł sztuki - stwierdził po chwili. - Skoro są 
uszkodzone, powinny takie pozostać. Nowi właściciele mogą z nimi zrobić, co im się 
podoba. Czyszczenie to osobna sprawa. Znam świetną firmę tutaj, w Brugii; przyjdą 
do domu' i zajmą się naj gorszymi płótnami. Nie mogę panu jednak obiecać całej 
kolekcji, Horwood, póki nie przedstawi mi pan właściwej wyceny. 
Stuart skrzywił z niesmakiem wąskie wargi. Geraldine wiedziała, jak bardzo nie 
znosił kupieckiego podejścia do sztuki. 
- Dostarczę ją panu za dzień lub dwa. 
- Wtedy więc usłyszy pan moją decyzję - odparł Jan. 
Skinął na Annę. 
- Porozmawiaj ze służącymi o płótnach do spalenia. Starsza pani wyszła. 
Wykorzystując to, Stuart zbliżył się do Jana. 
- Jest jeszcze jeden problem, panie Breydel - powiedział gładko. 
- Tak? 
- No cóż, niechętnie poruszam tak delikatną kwestię, lecz chodzi o pańską kuzynkę .
- Annę? 
- Tak. Od pierwszej chwili dała nam do zrozumienia, że nie pochwala sprzedaży, a 
szczególnie naszej obecności tutaj. Byłbym zobowiązany, gdyby zechciał pan z nią 
zamienić słówko. Proszę ją poprosić, żeby zostawiła nas w spokoju, póki nie 
Skończymy pracy. 
- Poprosić, żeby zostawiła was w spokoju? - powtórzył Jan. 
- Właśnie - potwierdził Stuart zadowolony. 
Geraldine ze zdumieniem zauważyła nieprzyjazny wyraz, jaki przybrała twarz Jana. 
Nigdy by nie uwierzyła, że te palące błękitne oczy mogą się stać tak lodowate. 
- Anna strzegła tej kolekcji przez ponad pół wieku, panie Horwood. Nikomu nie ufam 
bardziej niż jej. Nikomu. Rozumie pan? 
- Tak - wyjąkał Stuart. 
- To dobrze. - Mężczyźnie powrócił dobry humor. - Zgadzam się, że nie jest 
najłatwiejsza w kontakcie. Ale to jej dom. Nie pański. Więc będzie lepiej, jeśli to pan 
będzie się trzymał z dala od niej. 
Stuart kiwnął głową bez słowa. Nie zdawał sobie sprawy, pomyślała Geraldine, jak 
silna jest więź między Anną i jej młodszym kuzynem. Mogli się nie zgadzać co do 
wielu spraw, ale Jan właśnie okazał niezłomną lojalność wobec starszej damy. 
- Nie będę pana zatrzymywał, panie Horwood. Proszę kontynuować swoje zbożne 
dzieło. 
Jan odwrócił się następnie do Geraldine. Jego twarz od razu się rozpromieniła. 
- A teraz zostawimy pani kolegę jego zajęciom i opowie mi pani o sztychach, 
Geraldine. 
Zaproszenie wyraźnie nie obejmowało Stuarta. Geraldine miała wrażenie, że stąpa po 
kruchym lodzie, kiedy szła za Janem do biblioteki. 

Czuła się nieswojo, przebywając tylko z nim w cichym pokoju. Pokazała mu teczki i 
opowiedziała o tym, co odkryła do tej pory. Nawet wtedy. jednak czuła jego wzrok na 
swojej twarzy, rękach, całej postaci - i w głębi ducha była pewna, że znacznie 
bardziej interesuje go jej osoba niż sterta starych, zakurzonych rysunków. 
- Widzi pan więc - zakończyła - że choć wuj Cornelius miał znakomity smak, nie był 
szczególnie metodycznym zbieraczem. Segregował swoje nabytki, kierując się 
własnym widzimisię, a nie nazwiskami artystów, okresami czy tematami. To wielki 
problem. 

background image

Podniosła wzrok. Jan stał w typowej dla siebie pozie, z ramionami skrzyżowanymi na 
piersi, patrząc na nią ciepło, z uczuciem, jak gdyby wyobrażał ich sobie w sytuacji nie 
mającej nic wspólnego ze sztuką! 
- Anna mi powiedziała - odezwał. się cicho - że zaręczyła się pani z tym zasuszonym 
staruszkiem. To prawda? 
Otworzyła usta ze zdumienia i dopiero po chwili znalazła właściwe słowa. Mimo jej 
wysiłków nie zabrzmiały tak stanowczo, jak chciała: 
- Tak - powiedziała. - Jestem zaręczona ze Stuartem Horwoodem. Biorąc pod uwagę, 
że jest od pana zaledwie o dziesięć lat starszy, chyba nie ma pan prawa nazywać go 
"zasuszonym staruszkiem" ! 
- Horwood urodził się stary. Musi być od pani starszy o dwadzieścia lat, Geraldine. 
To oczywiście nie miałoby znaczenia, gdyby nie był takim okropnym, nadętym, 
małodusznym typem. 
Gniewne odpowiedzi kłębiły się w jej umyśle: Jak pan śmie? To nie pańska sprawa! 
Nie ma pan prawa! - wszystkie jednak brzmiały zabawnie w jej własnych uszach. 
Kiedy szukała rozpaczliwie właściwych słów, dopadł ją stary, zdradliwy wróg: napad 
śmiechu. 
Próbowała go stłumić, przyciskając dłonie do warg - bez powodzenia. Przeklinała 
samą siebie. Dlaczego zawsze się to zdarza w najmniej właściwym momencie? 
- Jest pan niemożliwy - powiedziała, odzyskując panowanie nad sobą. - I bardzo źle 
wychowany. Stuart to wspaniały człowiek. 
Jan wcale nie wydawał się rozbawiony. Spojrzał na nią zwężonymi oczyma. 
- Myśli pani, że to żart? To nie będzie zabawne, kiedy go pani poślubi, a pół roku 
później zacznie myśleć o rozwodzie.
- Nie wierzę w rozwody - odparła sucho. 
- Ani ja. To kolejny powód, dla którego powinna pani nareszcie otworzyć te swoje 
piękne czarne oczy, Geraldine. Proszę się zastanowić nad swoją przyszłością. Chce 
pani spędzić resztę życia, dusząc się w towarzystwie Horwooda? 
Okrutne słowa starły uśmiech z jej twarzy. 
- To nieprawda! 
- Prawda. 
Jan podszedł bliżej i ujął ją za ramiona. Potrząsnął nią delikatnie. 
- Obudź się, Geraldine. Jesteś stworzona do miłości,· gorącego, wspaniałego uczucia, 
a nie dożywocia jako pani Stuartoowa Horwood, z łańcuchem na szyi i kawałem lodu 
w łóżku. 
- Proszę posłuchać - odparła, szczerze rozgniewana. - Nie ma pan prawa wtykać nosa 
w moje prywatne życie! Przyjechałam tutaj wykonać pracę, a nie po to, żeby być 
poddawana psychoanalizie przez kobieciarza i playboya! 
- Kobieciarza i playboya? Widzę, że Anna powtórzyła ci moje komplementy. 
- Proszę mnie zostawić w spokoju - ciągnęła ostro, świadoma, że się czerwieni. - Już 
narobił mi pan kłopotów. Jak pan mógł sugerować Stuartowi, że zeszłam do pana 
półnaga? Zaczynam podejrzewać, że zrobił to pan celowo, żeby go zirytować! 
- Masz rację. 

Ujął ją za rękę i podniósł ją do światła, żeby obejrzeć dokładniej zaręczynowy 
pierścionek. Niewielki kamień zabłysnął. 
- Tylko na to go było stać? - zapytał drwiąco. 
- Mnie się podoba -- odparła, wyrywając gwałtownie dłoń. 
- Musi być z niego kawał sknery. . 
- Nie lubimy ostentacji. Poza tym na rynku sztuki nie dzieje się ostatnio najlepiej. 
- Więc nie jest nawet hojnym podstarzałym lowelasem prychnął Jan. - Doprawdy, 

background image

Geraldine, popełniasz wielki błąd. 
- Proszę posłuchać ... 
Jan wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z policzka. Czubkami palców przesunął po 
szyi dziewczyny, przyglądając się jej spod zmrużonych powiek. Geraldine zadrżała. 
- Mężczyźni tacy jak Horwood zawsze wybierają kobiety takie jak ty - powiedział. - 
Piękne, pełne życia młode dziewczyny. Cóż za złośliwy żart losu. 
- Proszę mnie nie dotykać. 

Uśmiechnął się leniwie i opuścił rękę., 

- Mam nadzieję, zdajesz sobie sprawę, że ·spotkanie ze mną pozostanie dla ciebie 
jedną z tych magicznych chwil, jakie trafiają się raz w życiu - powiedział tonem 
towarzyskiej konwersacji. 
- Panie Breydel, to jedna z chwil, które w moim życiu powtarzają się z monotonną 
regularnością - odparła. - Często spotykam się z klientami, dokonując wyceny ich 
zbiorów. I zawsze dotąd zachowywali oni minimum dobrych manier. Byłabym 
wdzięczna, gdyby pan również je zachowywał. 
- Nigdy nie postępuję tak jak wszyscy. - Uśmiechnął się. - To jedna z moich cech, 
które nauczysz się cenić po kilku latach. 
- Po latach? - spytała z niedowierzaniem. - Nasza znajomość nie będzie trwała dłużej 
niż kilka tygodni. Poza tym - dodała, odsuwając go od siebie - jeśli nie przestanie się 
pan nade mną pochylać jak góra lodowa nad "Titanikiem", poproszę Stuarta, żeby 
odesłał mnie prosto do Londynu i przysłał na moje miejsce inną specjalistkę od 
sztychów, pannę Bridges, która ma siedemdziesiąt pięć lat i znamię na każdym 
policzku! 
- Wymyśliła pannę Bridges właśnie przed chwilą, ale groźba okazała się skuteczna. 
Jan podszedł do okna. - Jesteś czarująca - powiedział szczerze. - Po prostu czarująca. 
Powiedz mi, Geraldine, czy wiesz, jak pięknym miastem jest Brugia? 
- Nie zwiedzałam jej dotąd - odparła ostrożnie. 
- A więc obiecaj, że nie uciekniesz do Londynu, a ja obiecuję, że pokażę ci jedno z 
najpiękniejszych miast w Europie. 
Przesłał jej pocałunek i wyszedł. 
Próbowała się skoncentrować na pracy, lecz sztychy rozmazywały się jej przed 
oczyma. 
"Jesteś czarująca. Po prostu czarująca". 
Dopiero kiedy wymknęła się do łazienki i przemyła twarz i dekolt zimną wodą, 
odzyskała równowagę. 
Mimo to drgnęła jak spłoszona łania, kiedy godzinę czy dwie godziny później Jan 
Breydel wkroczył znowu do biblioteki. 
- Co to znowu za nonsens, że ty i Horwood chcecie na obiad kanapki w ogrodzie? - 
spytał ostro. 
- No cóż ... my ... zdecydowaliśmy wczoraj, że nie chcemy niepotrzebnie trudzić 
Anny. 
Jan prychnął. 
- Pomysł, żebyście się żywili serem i pomidorami to absurd. 
- Stuart lubi ser i pomidory - odparła rzeczowo. 
- Ale nie wtedy, kiedy ja jestem w tym domu - burknął. 
- Zjemy razem w kuchni, jak rodzina. Porządne jedzenie i dobre wino. Obiad jest 
punktualnie kwadrans po pierwszej. Powiem Horwoodowi. 
Obiad rzeczywiście podano punktualnie. Był gorący i towarzyszyło mu dobre wino, 
jak obiecał Jan. 

background image

Jak poprzednio, głównie to on mówił i zwracał się przede wszystkim do Geraldine. 
Anna i Stuart przeważnie milczeli. Horwood w głębi duszy gotował się ze złości. Nie 
lubił Jana· Breydela i z całą pewnością nie znosił niezliczonych uprzejmości, jakie ten 
świadczył jego narzeczonej. 

W pewnej chwili Jan położył na dłoni Geraldine swą ciepłą rękę i zamknął ją we 
władczym uścisku. Dziewczyna spostrzegła gorzki grymas na twarzy Stuarta. 
Próbowała wyrwać dłoń, ale Jan trzymał ją mocno. 

- Coś mi się zdaje - mówił właśnie - że będę musiał zostać jeszcze parę dni, aż pan 
skończy wycenę, Horwood. Nie znoszę zaniedbywać pracy, ale obowiązek to 
obowiązek. Co pan na to? - Postaram się podać panu konkretną sumę jutro przy 
obiedzie - odparł Stuart przez zaciśnięte zęby. 

- To wspaniale - uśmiechnął się Jan. 

Geraldine udało się wreszcie wyswobodzić z jego uścisku. - Anno - zwróciła się do 
starszej damy - bardzo bym chciała, żeby mi pani pomogła dziś po południu. Jest parę 
szkiców, co do których mam pewne wątpliwości. 

- Zrobię, co będę mogła. 

Choć Anna mówiła ze zwykłym dla siebie chłodem, Geralldine wydawało się, że 
starsza pani wygląda na zadowoloną, że ·ją poproszono o pomoc. Co więcej, jej 
towarzystwo mogło uchronić dziewczynę od dalszych wizyt Jana. 

Po obiedzie Jan i Anna wymówili się ząjęciami i zostawili gości samych. 

- Nieczęsto zdarza mi się uprzedzać do ludzi - oświadczył Stuart wściekłym tonem - 
ale nigdy nie spotkałem jeszcze pary, którą bym tak znielubił od pierwszego 
spotkania, jak tych dwoje. Jeśli ten człowiek będzie ci się narzucał, daj mi znać, 
Geralldine. Już ja się z nim rozprawię. 

- Dziękuję - odparła pokornie, zastanawiając się, jak wątły Stuart zamierza tego 
dokonać. 

- Nie mogę się doczekać, żeby skończyć pracę i nareszcie się stąd wyrwać - mruknął 
Stuart, nalewając sobie do kieliszka resztę wina. - Nienawidzę tego miejsca. 
Nienawidzę tej rodziny. Zaczynam nie znosić nawet starego Comeliusa. Bezmyślny 
stary piernik. 

- Nie stworzył kolekcji dla naszej korzyści, Stu - odparła, uśmiechając się na widok 
jego rozdrażnienia. 

- Mam nadzieję skończyć swoją pracę za jakieś dwa tygodnie - stwierdził. - A ty? 

Zastanowiła się i z żalem pokręciła głową. 

- Nie ma mowy. Będę potrzebowała jeszcze jednego tygodnia, może więcej. Cóż, w 
razie czego potrafię o siebie zadbać. I Anna będzie się mną opiekować. 
- To jak prosić starą wilczycę, żeby chroniła jagnię przed tygrysem - burknął. 

background image

- Och, Stu. Uwielbiam, kiedy jesteś taki opiekuńczy i tak się irytujesz. 

- Wcale się nie irytuję. Ten człowiek to katastrofa. 

- Nie mówiłam ci, że mam czarny pas w dżiu-dżitsu? - zażartowała. 

Podeszła do niego. 

- Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Pozwolił się objąć, lecz zaraz 
potem ją odsunął. 

- Chodź - ponaglił, 'przygładzając włosy. - Praca czeka. Im szybciej wrócimy do 
Londynu, tym bardziej będę się cieszył. 

W drodze do biblioteki Geraldine wyjrzała przez okno wychodzące na dziedziniec. 
Przed domem stał zaparkowany sportowy model ferrari. Bez wątpienia należał do 
Jana. . 

Wóz był krwiście czerwony, jego piękne linie zdawały się pulsować życiem, jakby 
rwał się do tego, by pomknąć w zaczarowany świat romansu i namiętności. Geraldine 
przyglądała mu się tęsknie, z twarzą wspartą na dłoni. Samochód przypominał swego 
właściciela - był jak ze snu. Wspaniały, lecz również niebezpieczny. Jak to 
powiedziała Anna? "Opalisz sobie piękne skrzydełka, zanim się obejrzysz". 

Geraldine westchnęła i ruszyła do pracy. 

W bibliotece wciąż słyszała ciche pluskanie. Zastanawiając się, skąd dobiega, 
podeszła do okna. Marmurowa fontanna w ogrodzie, cicha i wyschnięta, radośnie 
powróciła do życia. 

- Jaka szkoda, że nie poprosiłam pani o pomoc na samym początku! - wykrzyknęła 
Geraldine, kończąc pracę tego dnia. - Ogromnie mi pani pomogła. 

- Wczoraj twój kolega pytał o katalogi. Nigdy ich nie robiliśmy, bo nie były nam 
potrzebne. Ja jestem katalogiem. 

- To prawda. 

Westchnęła, przesuwając smukłymi palcami po teczkach. 

- Ciągle sobie myślę, że to wstyd dzielić tak wspaniały zbiór. 

Z początku sądziłam, że pani wuj gromadził, co popadnie, coraz bardziej się jednak 
przekonuję, że miał niezwykłe wyczucie artystyczne. Te wszystkie dzieła mają ze 
sobą wiele wspólnego. 

Stalowe oczy Anny błysnęły. 

- Kiedyś tak to sobie wymarzyłam, Geraldine; Że kolekcja pozostanie nienaruszona, 
dom zmieni się w muzeum, a ludzie będą przyjeżdżać z najdalszych zakątków świata, 

background image

by oglądać skarby zgromadzone przez CorneIiusa Breydela. 

Jej spojrzenie przygasło. 

- Jednak te plany legły w gruzach, kiedy ComeIius odszedł. Geraldine pokręciła 
głową. 

- Nie próbowała pani zasugerować tego Janowi? 

- Kiedyś, raz, ale bez powodzenia. Niestety, kiedy mój kuzyn coś postanowi, nie ma 
siły zdolnej odwieść go od jego zamierzeń. Wiem, że kiedyś gorzko będzie tego 
żałował. Co jednak mogę zrobić? 

- Dlaczego tak bardzo chce się pozbyć obrazów? Nie wygląda na kogoś, kto by 
potrzebował pieniędzy. 

- I nie potrzebuje. To bardzo bogaty człowiek. Te fabryki, o których ci wspominał, 
produkują części do silników dla największych wytwórców aut w Europie. 

Anna uśmiechnęła się smutno. 

- Dom i wszystko, co on zawiera, to nic w porównaniu z bogactwem, jakie posiada 
Jan. 

- Wydaje się niemal, jakby chciał go sprzedać z powodów osobistych. Kiedy o nim 
mówi ... mam wrażenie, jakby nienawidził tego miejsca. 

Starsza dama sięgnęła pomarszczoną dłonią po jeden ze sztychów. 
- Jan to niezwykły człowiek - powiedziała z westchnieniem. - Żeby go zrozumieć, 
trzeba znać jego życie ... ale czemu miałabym cię zanudzać historiami rodzinnymi? 

- Wcale się nie nudzę - zaprotestowała Geraldine. - Wręcz przeciwnie, bardzo mnie to 
ciekawi. Proszę mi opowiedzieć więcej. 

- No cóż - zaczęła starsza dama: - Jan nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Jego 
rodzice rozwiedli się, gdy był jeszcze w kołysce, i żadne z nich nie chciało wziąć na 
siebie ciężaru wychowania dziecka. Niech mi Bóg wybaczy, że o tym mówię - 
westchnęła - bo oboje już nie żyją. Jan przez całe dzieciństwo tułał się od jednego 
dalekiego kuzyna do innego. Był samotny i zaniedbany, i niewiele zaznał miłości w 
życiu. 

- Biedactwo! - wykrzyknęła Geraldine ze współczuciem. 

- Co niedziela nas odwiedzał. Oboje z Comeliusem chcieliśmy go jakoś zabawić, lecz 
żadne z nas nie miało wiele do czynienia z dziećmi. Sądziliśmy, że mały Jan 
zainteresuje się kolekcją. Nie przyszło nam do głowy, iż obrazy i szkice nie 
zaciekawią siedmiolatka. Kiedy pomyślę o godzinach, jakie biedak spędzał z nami w 
galerii... - Smutno pokręciła głową. - Oczywiście, nie chcieliśmy być okrutni. 
Próbowaliśmy mu przekazać naszą wiedzę. Uczyliśmy go odróżniać dobre obrazy od 
złych, opowiadaliśmy, czym impresjoniści różnią się od starych mistrzów. O kresce, 
kolorze i perspektywie. Wkrótce wyrobił sobie doskonałe oko. Sama zresztą mogłaś 

background image

się o tym przekonać dzisiaj rano. 

- To prawda. 

- Jakże jednak musiał nienawidzić tych niedziel! Jak wielką samotność musiał znosić, 
żeby nas zadowolić! Kiedy myślę o tym dzisiaj, zdumiewa mnie siła charakteru tego 
dziecka. 

- Tę samą siłę przejawia jako mężczyzna - powiedziała w zamyśleniu Geraldine. 

- To prawda. Kiedy tylko dorósł - a bardzo szybko osiągnął dojrzałość - zaczął sam 
decydować o swym życiu. Zdobył bogactwo, odnosił sukcesy. Obawiam się jednak, 
że już zawsze ten dom i kolekcja będą mu się kojarzyć z nieszczęśliwym 
dzieciństwem. 

- Gdzie pani zamieszka, kiedy dom zostanie sprzedany? 

- Przeniosę się do Jana do Brukseli - odpowiedziała spokojnie stara dama. - Od lat 
tego pragnął. - Zamieszka pani z Janem? 

Anna dostrzegła jej zdumienie. 

- Dziwi cię to? - spytała sucho. - Sądziłaś, że jesteśmy śmiertelnymi wrogami? - 

- No cóż, oboje ze Stuartem mieliśmy wrażenie, że nie jesteście w najlepszych 
stosunkach. 

- Gwałtownie się spieramy o to, co powinno się stać z tym domem - wyjaśniła Anna. - 
To oczywiste. Ale ostatecznie to tylko trochę cegieł i zaprawy, i płótna pomalowane 
farbami. Jan to krew z mojej krwi, Geraldine. Byłam dla niego jak matka, choć źle się 
wywiązywałam z tej roli. On mnie kocha, a ja kocham jego. Choć pozory świadczą, 
że jest przeciwnie! 

Nic dziwnego, że Jan zareagował tak ostro, kiedy Stuart prosił,. by Anna trzymała się 
z dala od nich, pomyślała Geraldine. 

- Jan to najwspanialszy człowiek, jakiego znam - ciągnęła starsza dama łagodnie. - 
Zbudował swoje imperium z niczego. Rodzice nie zostawili mu nic. Zanim umarli, 
roztrwonili całą fortunę. A Comelius wydawał wszystko na obrazy. Jan osiągnął 
wszystko sam, lecz nie stał się zimny i bezwzględny jak wielu ludzi sukcesu. 
Zachował życzliwość i poczucie humoru. 

Anna umilkła na chwilę. 

- Gdzieś w głębi duszy - dodała cicho - pozostał jednak nieszczęśliwym, 
osamotnionym chłopcem. Myślę, że sprzedając ten dom, pragnie się uwolnić od złych 
wspomnień. Usunąć je ze swego zycia. 

Geraldine w zamyśleniu patrzyła na własne dłonie. To, czego się właśnie dowiedziała 
o Janie Breydelu, napełniło ją dziwnym smutkiem. 

background image

- To niemożliwe, żeby był takim ideałem - odezwała się. ~ Przecież musi mieć jakieś 
wady. Sama pani mówiła, że to kobieciarz. 

- Mówiłam, że lubi blondynki i nocne kluby - sprostowała łagodnie starsza pani. - 
Kobiety go uwielbiają, odkąd skończył pięć lat. Ale choć wiele próbowało, żadnej nie 
udało się go usidlić. I nie wszystkie potrafiły się z tym pogodzić. 

Niech to będzie ostrzeżenie, pomyślała Geraldine. 

Pakując sztychy, nie mogła powstrzymać myśli, że to wstyd, by tak wspaniała 
kolekcja szła pod młotek. Gdyby tylko ktoś zdołał przekonać Jana! Kto jednak miał to 
zrobić, skoro nie udało się to Annie, najbliższej mu osobie? Nieco dziwny temat 
rozmyślań jak na lojalną pracownicę frmy aukcyjnej Horwood & Littlejohn, 
stwierdziła. Musi się pilnować, inaczej będzie miała problem z konfliktem interesów. 

Trzymaj się od tego z daleka, powiedziala sobie stanowczo, chowając do kieszeni 
klucz od biblioteki. To nie twoja sprawa, dziewczyno. To nie twoja sprawa. 

Kolacja upłynęła w poważnej atmosferze. Geraldinę nie mogła zapomnieć tego, co 
powiedziała jej Anna. Zaprzątały ją też myśli o szkicach i rycinach, więc nie 
odzywała się wiele. 

Stuart z wiadomych sobie powodów również był dziwnie milczący. Anna, jak 
zawsze, wydawała się chłodna i wyniosła. Nawet Jan, tak zwykle pogodny, zdawał 
się zamyślony. 

- Jak głęboki jest obecny kryzys na rynku sztuki? - spytał w pewnym momencie 
Stuarta. 

- Sytuacja jest dość poważna - przyznał Horwood. - Ale - dodał szybko - nie znaczy 
to, że kolekcji nie uda się sprzedać za dobrą cenę. Na pewno wzbudzi wielkie 
zainteresowanie klientów z wielu krajów. Mogę zagwarantować udział w aukcji kilku 
najlepszych kolekcjonerów z Dalekiego Wschodu. Na pewno pan wie, że mają 
zarówno znakomity smak, jak i dysponują praktycznie nieograniczonymi funduszami. 

Jan odkaszlnął. 

- Kto kupuje dzieła sztuki w dzisiejszych czasach? 

- Głównie przedstawiciele wielkich korporacji - brzmiała odpowiedź. 

Jan zerknął na Geraldine. 

- Prywatni zbieracze, jak pański wuj Comelius, trafiają się coraz rzadziej - wyjaśniła 
dziewczyna. - Indywidualni kolekcjonerzy nie nadążają za wzrostem cen. Nawet 
muzea z trudem dotrzymują mu kroku. Z tego powodu najcenniejsze dzieła sztuki, 
takie jak te z pańskiej kolekcji, trafiają przeważnie do instytucji finansowych, na 
przykład banków czy towarzystw ubezpieczeniowych ... 

- ... które są zainteresowane jedynie lokatą kapitału - dokończył Jan sucho. 

background image

- Och, prawie zawsze wystawiają zakupione dzieła - pośpiesznie tłumaczył Stuart. - 
Dzieła sztuki nie są stracone dla szerokiej publiczności. Ludzie mogą je oglądać 
znacznie łatwiej, niż gdyby pozostały w tym domu. 

- To prawda? - zwrócił się Jan do Geraldine, przeszywając ją gorącym błękitnym 
spojrzeniem. 

- No cóż - odpowiedziała niepewnie - tak. Instytucje zwykle prezentują publiczności 
swoje nabytki.
Nie chciała się sprzeciwiać Stuartowi, więc nie powiedziała nic więcej. 

Jan wyczuł jednak jej wahanie i nachylił się w jej stronę. - Gdzie dokładnie są 
wystawiane? 

- W bankach i salach posiedzeń' zarządu - musiała wyznać. 

- Publiczność może je oglądać - dodała, widząc wściekłe spojrzenie Stuarta - ale ... 

- Ale musi się dostać do sali posiedzeń - dokończył Jan ironicznie. 

Geraldine nie odważyła się podnieść wzroku na narzeczonego. Nie chciała jednak 
oszukiwać Jana. 

Słyszała niezadowolenie w głosie Horwooda, kiedy zaczął tłumaczyć rozwlekle, co 
"panna Simpson chciała powiedzieć ... " i przekonywać, jak bardzo inwestorzy 
troszczą się o swoje nabytki i jak zapewniają dostęp do nich szerokiej publiczności. 

Geraldine czuła, że Jana nudzi to wszytko, jednak wysłuchał Stuarta uważnie. 

- Nie musi się pan niepokoić, panie Horwood - powiedział, kiedy tamten skończył. - 
Postanowiłem sprzedać zbiór i mało mnie obchodzi, kto go kupi i co z nim zrobi. A 
tymczasem, skoro państwo są w Brugii, powinniście obejrzeć to piękne miasto - 
dodał, zmieniając temat. - Jak już mówiłem Geraldine, niewiele ma sobie równych w 
Europie. 

- Znam Brugię dość dobrze - odparł Stuart z lekką wyższością· 

- Ale pańska narzeczona jest tutaj po raz pierwszy - odparł Jan, uśmiechając się do 
Geraldine w taki sposób, że dziewczyna poczuła, iż się czerwieni. - Powinna 
wykorzystać sposobność. 
- Zapewniam pana, że będzie miała jeszcze wiele okazji do zwiedzania - stwierdził 
Stuart chłodno. - Teraz panna Simpson nie ma czasu na rozrywki. Czas nagli, a ona 
ma sporo pracy. 

Po kolacji Horwood zaprowadził Geraldine do saloniku, gdzie wcześniej podano 
kawę. 

- Na miłość boską, bądź rozsądna - mruknął jej do ucha. 

- Nie zerwij tej transakcji, zanim się na dobre zaczęła! 

background image

- Przepraszam - szepnęła w odpowiedzi. - Ale kiedy zapytał mnie wprost.,. 

- Musisz pamiętać, co jest najlepsze dla firmy. 

- Wiem! 

- Więc myśl trochę - syknął. - Raz w życiu rusz głową, dziewczyno! 
Geraldine śnił się piękny letni ogród. 

Setki róż kołysały się w blasku słońca. Czuła słodki zapach kwiatów, muskających jej 
twarz. Uśmiechnęła się i otworzyła oczy. 

- Witaj w krainie żyjących - zamruczał Jan. 

Siedział na jej łóżku, gładząc jej twarz różą na długiej łodyżce. 

- Co tu robisz? - wyjąkała. Sięgnęła po zegarek. - Jest dopiero dopiero ... 

- Piąta trzydzieści - dokończył z uśmiechem. - Słońce wstało, ptaki śpiewają, a ja 
przyniosłem ci śniadanie. 

- Śniadanie? 

Postawił jej na kolanach tacę. Był tam sok pomarańczowy, kawa i dwa croissanty. 

- Jedz szybko i idziemy. 

- O tej porze? 

- To najlepsza pora do zwiedzania - wyjaśnił, nalewając jej soku. - Potem jest duży 
ruch. Teraz można zobaczyć miasto takim, jakim było pięćset lat temu. 

Próbowała zebrać myśli. 

- Janie, jesteś niemożliwy! 

- Pssst! - szepnął, przykładając palec do ust. - Obudzisz cały dom. 

- Nie możesz wchodzić do pokoju kobiety bladym świtem - powiedziała ciszej - i 
oczekiwać, że będzie gotowa na twoje skinienie. 

- Jesteś taka piękna, kiedy śpisz - przerwał i odgarnął pasmo włosów z jej twarzy. - 
Jak anioł. 

- Jeśli Stuart się dowie, że tu byłeś ... 

- Pęknie ze złości - zgodził się Jan. - Nic mu nie powiem, jeśli nie chcesz. Facet ma 
szczęście ... 

Jego oczy powędrowały w dół. Geraldine zorientowała się, że jej koszula nocna 
rozchyliła się nieco, ukazując to, co Stuart nazywał "kobiecymi atrybutami". Szybko 

background image

podciągnęła prześcieradło, omal nie przewracając tacy. 
- Posłuchaj - oświadczyła stanowczo - mogę z tobą zwiedzić miasto, skoro tak ci na 
tym zależy, ale nie będę jeść śniadania, ani się ubierać, w twoim towarzystwie. 
Zostaw mnie teraz samą. Spotkamy się na dole za dziesięć minut. 

- Za pięć - wyszczerzył zęby. 

I zanim zdążyła zaprotestować, nachylił się i pocałował ją w usta." Mimowolnie 
zamknęła oczy, lecz zaraz zebrała siły i odepchnęła go. 

- Czy możesz się odsunąć? 

~ To był pocałunek powitalny. 

- W Anglii całujemy znajomych tylko w policzek. 

- Więc usta są dla mnie obszarem zakazanym? - spytał niewinnie. 

- Zdecydowanie. 

- Ale nie dla firmy Horwood & Littlejohn? 

- Jestem zaręczona ze Stuartem - zauważyła cierpko. 

- Jakie jeszcze części twojego ciała są dla mnie zakazane? 

- Dla ciebie - oznajmiła ostrzej - wszystkie. 

- A dla Stuarta? 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała, rumieniąc się· 

- Czy on jeden ma licencję na to, czego mnie nie wolno robić? Czy może należysz do 
kobiet, które wolą z tym poczekać do ślubu? 

Ciemne oczy Geraldine błysnęły z gniewu. 

- Udam, że nie słyszałam tego pytania - stwierdziła sztywno. 

- Więc je powtórzę - oświadczył Jan spokojnie. - Czy sypiasz ze Stuartem? 

- Jak śmiesz! 

- Zastanawiałem się po prostu, czy nie wolelibyście mieszkać razem - stwierdził. - 
Anna ma dość staroświeckie poglądy na temat tego, co uchodzi, a co nie. Jeśli ty i 
twój narzeczony sypiacie razem, łatwo da się to urządzić. Rano porozmawiam z 
pokojówką. 

- Nie! - wykrzyknęła Geraldine pośpiesznie. - Stuart i ja nie ... to znaczy - zacięła się - 
to nie będzie konieczne! 

- Doskonale. - Jan promieniał. - To właśnie chciałem wiedzieć. 

background image

Przyjrzał się z podziwem płonącym policzkom Geraldine. - To prowadzi do 
następnego pytania. 

- Mianowicie? - odezwała się przez zaciśnięte zęby. 

..:. Czy jakiś inny mężczyzna skłonił cię do odstąpienia od zasad? Czy też jesteś tak 
niewinna, jak się wydajesz? 

- Nie wierzę własnym uszom - odparła, zbyt wstrząśnięta, by się dalej gniewać. - 
Znasz mnie zaledwie kilka dni i pytasz, czy jestem... . 

- No więc - naciskał. - Jesteś? Ze znużeniem pokręciła głową. 

- Zachowujesz się okropnie. I pewnie nie dasz mi spokoju, póki nie odpowiem. 

- Mogę zapytać Horwooda - podsunął niewinnie. 

- Nie! - wykrzyknęła. - Skoro naprawdę musisz wiedzieć, odpowiedź brzmi: tak. 
Zadowolony? 

Bliska łez wstała z łóżka, pobiegła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. 

Do diabła z nim! Jak śmiał ją pytać o tak intymne sprawy! Drzwi otwarły się za jej 
plecami. 

- Daj mi spokój - odezwała się ze znużenie~. 

- Wiedziałem, że będziesz płakać. 

Objął ją silnymi ramionami i przytulił do siebie. Ogarnęło ją poczucie ukojenia, choć 
przecież to on ją zranił! 

Jego schrypnięty głos zabrzmiał tuż przy jej uchu: 

- Nie płacz. Jeśli sądzisz, że z tego powodu gorzej o tobie myślę, mylisz się. 

Zadrżała, kiedy pocałował ją w kark, bardzo delikatnie.
- Ubieraj się - polecił. - Będę czekał na dziedzińcu. Usłyszała trzaśnięcie zamykanych 
drzwi. 

Dom był cichy jak grób, kiedy przemykała korytarzem kilka minut później. Mijając 
drzwi Stuarta, zawahała się na moment, pełna wątpliwości. Czy powinna mu 
powiedzieć, dokąd się wyybiera i z kim? 

Słysząc dobiegające z wnętrza donośne chrapanie, podjęła decyzję. Pozostawi 
narzeczonego jego słodkim snom . 

Jan gwizdał, oparty o ferrari. Uśmiechnął się ciepło na jej widok. 

- Dokąd jedziemy? - spytała. 

background image

- Na tajemniczą wyprawę - odparł, otwierając jej drzwi. 

Geraldine wślizgnęła się do wnętrza. Poczuła, jak ogarnia ją fala podniecenia. 

- Nigdy jeszcze nie jechałam ferrari - wyznała. 

- ile jeszcze wspaniałych doświadczeń cię czeka w życiu - uśmiechnął się Jan. - 
Szczęśliwa, szczęśliwa dziewczyno! 
Kiedy jechali przez niemal puste ulice, Geraldine mogła spokojnie podziwiać miasto. 
Zawsze uważała Brugię za miasto koronek, łabędzi i oryginalnych mostów. Nie 
spodziewała się majestatycznych gotyckich i renesansowych budowli, górujących nad 
kamienicami, ani splendoru barokowych gmachów o wspaniałych bramach i 
ozdobnych fasadach - ani wszechobecnej zieleni. Cuda architektury wyglądały 
pięknie na tle nieskończonych, zdawałoby się, trawników i parków pełnych drzew 
wszelkich gatunków: dębów, wiązów i kasztanów, delikatnych wierzb zanurzających 
zielone palce w wodach kanałów oraz brzóz, których złote liście drżały w ostatnich 
promieniach jesiennego słońca. Czcigodne mury oplatał zielony bluszcz i czerwone 
dzikie wino. 
- Jak tu pięknie - westchnęła z głębi duszy Geraldine. - Ile jest tych kanałów? 

- Nie mam pojęcia - roześmiał się Jan. - Woda dociera wszędzie. Brugia zawdzięcza 
swoje bogactwo rzece i morzu. Ponad tysiąc lat temu tutejsi kupcy handlowali z 
każdym zakątkiem świata. Miasto stało się międzynarodowym centrum handlowym. 
Oczywiście, W połowie piętnastego stulecia było bliskie upadku, kiedy rzeka 
zamuliła się, uniemożliwiając kupcom dostęp do Morza Północnego. Handel 
podupadł. Gdybyśmy się nie zwrócili ku naszej drugiej wielkiej miłości, Sztuce, 
Brugia by umarła. My jednak łatwo się przystosowujemy, więc wkrótce miasto stało 
się równie znanym centrum malarstwa i sztuki, jak niegdyś handlu. Obecnie obie 
dziedziny odgrywają równie wielką rolę. Z Anglii przypłynęłaś zapewne promem z 
Dover do Zebruge? 

- Tak - skinęła głową. 

- Ten kanał zbudowano dopiero w ostatnim stuleciu. Brugia musiała czekać pięćset 
lat, zanim odzyskała dostęp do morza. Znowu stoimy na czele europejskiego handlu, 
a przyszłość rysuje się w różowych barwach. 

- Mówisz: my - Geraldine spojrzała na niego - a przecież mieszkasz w Brukseli. 

- Bruksela to centrum przemysłowe Belgii - wyjaśnił. - To wspaniałe miasto i 
znajdują się tam urzędy Unii Europejskiej. Jednak to Brugia zawsze będzie dla mnie 
domem. 

- Dziwne. 

- Dlaczego? 

- Bo sprzedajesz przecież dom Corneliusa i kolekcję. 

- Oto Grand Place - objaśnił, zmieniając temat.- Główny plac miasta. Te budynki 

background image

wokół niego były kiedyś domami cechów. Teraz są w nich hotele, tawerny i 
kawiarnie, lecz nie straciły nic ze swego uroku. 

- Tak, tak, a tutaj na pomniku jest twój przodek Jan BreyydeI - dokończyła. - Nie 
odpowiedziałeś jednak na moje pytanie. 

- Jakie? - spytał obojętnie. 

- Nie udawaj. Odziedziczyłeś jeden z najpiękniejszych domów w Brugii wraz z jedną 
z naj cenniej szych kolekcji sztuki w kraju. I zamierzasz je sprzedać. Jak to pogodzić 
z twoimi zapewnieniami, że Brugia zawsze będzie miała szczególne miejsce w twoim 
sercu? 

Twarz Jana pierwszy raz spoważniała. 

- To trochę bardziej skomplikowane, niż sądzisz - stwierdził krótko. - Ta ciekawa 
budowla, o tam, to dom Craenenburrga, gdzie w piętnastym wieku ... 

- Anna opowiadała mi. o twoim dzieciństwie - wtrąciła dziewczyna, zanim Jan zdążył 
dokończyć. - Nie krzyw się. Powiedziała tylko, że bywałeś nieszczęśliwy i że 
kojarzysz te wspomnienia z domem wuja. Nie jesteś już jednak dzieckiem. Nie czas 
zapomnieć o tamtym bólu po tylu latach? 

Jan zmarszczył groźnie brwi. - Geraldine ... 
- Sprzedaż domu nie rozwiąże twojego problemu. - Przeczuwała, że przyjdzie jej 
drogo zapłacić za te słowa. - Nie rozumiesz, że wraz z nim sprzedajesz część siebie? 

- Już raz ci mówiłem - odparł chłodno - że tego rodzaju pytania są impertynenckie. To 
nie twoja sprawa. 

- Zaprosiłeś nas, żebyśmy ci udzielili fachowej porady - zauważyła. - Staram się tylko 
przeanalizować twoje motywy. 

- Moje motywy nie mają znaczenia. 

- Wręcz przeciwnie. Uważam, że popełniasz wielki błąd. 

I mimo pozorów pewności siebie, myślę, że masz poważne wątpliwości. 

- Dlaczego kobiety zawsze chcą się bawić w psychologów? - spytał gorzko. - Musisz 
być strasznie próżna albo arogancka, skoro sądzisz, że potrafisz mnie zrozumieć. 

Bardziej niż same słowa dotknął ją ton, jakim zostały wypowiedziane. Milczała przez 
chwilę. 

- No cóż - powiedziała w końcu - zasłużyłam sobie na to. 

Jan zaklął cicho i zatrzymał samochód. 

- Zraniłem cię - powiedział, zwracając twarz w jej stronę. 

background image

- A to ostatnia rzecz, którą chciałbym zrobić. 

- Och, miałeś słuszność - odparła, starając się opanować, choć usta drżały jej lekko. - 
Byłam próżna i arogancka. 

- Nie, nieprawda. Nie powinienem był tak mówić. Przepraszam. 

Nachylił się i pocałował ją w skroń. . 

- Dotknęłaś czułej struny; dlatego tak ostro zareagowałem. 

- Ta wyprawa to nie był dobry pomysł - powiedziała, zerkając na zegarek. Minęło pół 
do siódmej, ruch wzmagał się i otwierano pierwsze kawiarnie. - Chyba będzie lepiej, 
jeśli wrócimy. 

- Ale ledwie zaczęliśmy poznawać uroki Brugii - zaprotestował łagodnie. ..:... 
Będziemy musieli dokończyć zwiedzanie kiedy indziej. 

- Nie sądzę. 

- Zamierzasz się dąsać cały ranek? - spytał, unosząc brwi. 

- Wcale się nie dąsam. 

- Mamy jeszcze godzinę albo dwie. I jest coś, co koniecznie musisz zobaczyć, zanim 
wrócimy do domu. Tylko jedno miejsce. Zgoda? 

- Skoro nalegasz - odparła bez entuzjazmu. 

Przebywanie w towarzystwie- Jana okazało się bardzo wyczerpujące. Jego 
umiejętność ranienia jej lub sprawiania, że serce szybciej zaczynało bić, była 
zdumiewająca. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś podobnym i wszystkie 
zmysły ostrzegały ją przed niebezpieczeństwem. 

- Brugia słynie z jeszcze jednej rzeczy - odezwał sięjan po chwili, kiedy mijali 
kolejny piękny plac. - Widzisz ten budynek? 

Geraldine spojrzała posłusznie na piękną średniowieczną budowlę z rzeźbionym 
wejściem. 

- To Huis ter Beurse. W trzynastym wieku należał do kupca nazwiskiem van de 
Beurse, który miał tutaj skład handlowy. Zagraniczni pośrednicy przyjeżdżali 
tłumnie, żeby sprawdzić, jakie są ceny na rynku. Z czasem przekształciła się ona w 
pierwszą giełdę. W gruncie rzeczy do dzisiaj europejskie giełdy noszą nazwy 
utworzone od nazwiska kupca. Po niemiecku giełda to Borse, po włosku - la borsa, po 
hiszpańsku - la bolsa, a po francusku - la bourse. 

- Fascynujące - jęknęła Geraldine znużonym tonem, choć wbrew woli ogarnęło ją 
zaciekawienie. 

Jan uśmiechnął się. 

background image

- No cóż, obiecuję, że następna rzecz, którą ci pokażę, będzie bardziej odpowiadać 
twoim gustom. 
I istotnie, parę chwil później dziewczyna aż westchnęła z zachwytu i niemal 
wybaczyła Janowi wcześniejsze raniące słowa. - Cóż za niebiańskie jezioro! - 
powiedziała, kiedy schodzili po trawiastym brzegu nad wodę. 

Drzewa i uroczy stary most odbijały się jak w zwierciadle. 

Na dalszym brzegu dostrzegła piękną zabytkową śluzę z ozdobnym dachem i rosnące 
grupami wierzby płaczące. W promieniach porannego słońca dziesiątki białych 
łabędzi lśniły nieziemskim blaskiem, ślizgając się po nieruchomej powierzchni wody. 

- To Minnewater - poinformował Jan, ujmując ją za rękę· 

- Jedno z najpiękniejszyćh miejsc w Brugii. 

- Nie dziwię się - westchnęła. - Te łabędzie są przepiękne. 

- Stara legenda mówi, że żyją tu od setek lat. Mieszkańcy 

miasta mają się nimi opiekować. 

Kiedy się przechadzali, Geraldine w rozmarzeniu oparła głowę na ramieniu Jana. 

- To musi być ulubione miejsce poetów. 

- I nie tylko ich - dodał. - Minnewater ma szczególne miejsce w sercach 
brugijczyków. 

- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś - odezwała się Gee.raldine, podnosząc wzrok 
i spoglądając mu w oczy. - I przepraszam, że wtykałam nos w nie swoje sprawy. Nie 
miałam prawa. 

Jan nie odpowiedział, w każdym razie nie słowami. Zamiast tego wziął ją w ramiona i 
nachylił się nad nią. Dziewczyna przeczuła, co zaraz nastąpi. Lecz choć ostrzegawcze 
dzwony biły na alarm w jej głowie, nie potrafiła ich usłuchać. Jej usta rozchyliły się, 
czekając na spotkanie z jego wargami. 

Pocałunek miał w sobie tak wielką moc, że Geraldine zakręciło się w głowie. Była jak 
odmieniona, całkowicie w mocy Jana. I choć rozsądek podpowiadał jej, że to 
szaleństwo, że naraża na niebezpieczeństwo swój związek ze Stuartem i własne 
uczucia, czuła równocześnie, że nikt nigdy dotąd nie całował jej w taki sposób. 

Pewnie robił to z setkami innych kobiet, pomyślała. To jego doświadczenie 
sprawiało, że potrafił spowodować, iż jej dusza stopniała, a krew pulsowała słodko w 
żyłach. Nie mógł przecież żywić dla niej prawdziwego uczucia. Kiedy przesunął 
dłonią po jej piersi, ogarnęła ją fala podniecenia. Przylgnęła do niego całym ciałem. 
Ze Stuartem nigdy nie czuła nic podobnego. Ani z żadnym innym mężczyzną. 

Kiedy wreszcie zdołała się wyswobodzić, nogi się pod nią uginały, w głowie 

background image

wirowało i dygotała z gniewu - nie na niego, lecz na siebie. 

- To po to mnie tu przyprowadziłeś? - spytała z zapartym tchem. - Żeby mnie 
wykorzystać? 

- Podobało ci się to - odparł. 

- Wykorzystałeś moje uczucia - powiedziała, starając się 

opanować drżenie kolan. - Robisz to od pierwszej chwili, kiedy mnie poznałeś. 

- Czy aż tak wielkie wrażenie robię na tobie? - spytał łagodnie .. 

- Nie musisz pytać - stwierdziła gorzko. 

- Więc może powinnaś zapytać samą siebie, co to znaczy - podsunął spokojnie. 

- Wiem doskonale. Mężczyzna, który miał tak wiele kobiet jak ty, potrafi doskonale 
manipulować ich uczuciami. 

- Jesteś niesprawiedliwa - zaprotestował, robiąc krok w jej stronę· 

- Nie zbliżaj się do mnie! - Cofnęła się. Nie pozwoli się znowu poniżyć. Jeśli Jan chce 
ją pocałować, będzie musiał użyć siły. 

Rozłożył ręce. 

- Nie jestem mężczyzną tego pokroju, Geraldine. 
- Doprawdy? A kim trzeba być, żeby robić awanse narzeczonej innego człowieka? 

Jej ciemne oczy ciskały gromy. 

- Och, nie trudź się z odpowiedzią. Wiem, kim jesteś. Wiem to od chwili, kiedy 
zacząłeś obrażać Stuarta w mojej obecności! 

Przyglądał się jej przez chwilę, po czym odrzucił w tył głowę i roześmiał się ze 
szczerym zachwytem. 

- Co w tym takiego śmiesznego? - parsknęła Geraldine. 

- Jesteś absolutnie wspaniała, kiedy się złościsz. Zjadłbym cię żywcem. 

Już miała odpowiedzieć coś ostro, kiedy nagle sobie uświadomiła, że kłócąc się z 
Janem, bierze udział w grze, którą on najbardziej lubi. Pościg, kłótnia, policzek - 
jakie to banalne. Zacisnęła usta. 

- To była urocza przejażdżka"': powiedziała po chwili bardzo chłodno i bez emocji. - 
Pocałunek nad brzegiem jeziora również sprawił mi ogromną przyjemność. Nie mogę 
się doczekać, żeby opowiedzieć o nim narzeczonemu. Teraz jednak muszę wracać do 
pracy. Czy mógłbyś mnie odwieźć do domu? 

background image

- Nie odważysz się powiedzieć Stuartowi, że się całowaliśmy - powiedział drwiąco 
Jan. 

- Czyżby? 

- Tak. Bo wiesz, jaki jest małostkowy. Gotów jest uznać pocałunek za pieszczotę, a 
pieszczotę za sam akt miłosny. 

- Jesteś okrutny! - wykrzyknęła, odwracając się do niego plecami. 

- Nie. Ale potrafię oceniać ludzi. Nie muszę ci mówić, jak niepewny twoich uczuć 
jest Stuart. Dlatego okazuje taką zazdrość i wciąż cię szpieguje. Ponieważ w głębi 
duszy wie, że nie kochasz go naprawdę ... 

- Przestań! 

- ... że go nie kochasz - powtórzył z naciskiem, wpijając palce w jej ramię - i że jest 
ostatnim człowiekiem, którego powinnaś poślubić. 

Geraldine nie wiedziała, w jaki sposób dotarła do samochodu. Wzburzone uczucia 
sprawiły, że nie widziała i nie słyszała, co się wokół niej dzieje. Słowa Jana nie 
zawierały ani krzty prawdy, lecz zdołały wprowadzić zamęt w jej przytulny, 
uporządkowany światek. Teraz wszystko legło w gruzach.

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 Jeśli Stuart złościł się o jej dawniejsze ,,niedyskrecje", to teraz gotował się z 
wściekłości. I, jak to on, gniewał się lodowato i w milczeniu. Twarz pożółkła mu ze 
złości. Po śniadaniu, które upłynęło Geraldine na mękach, udał się do pracy, nie 
mówiąc do niej ani słowa. 

W końcu, nie mogąc tego dłużej znieść, dziewczyna zostawiła swoje zajęcie i udała 
się do galerii, by porozmawiać z narzeczonym. Zastała go w trakcie rozmowy 
telefonicznej z jednym ze wspólników z firmy. Sprawdzał prawdopodobne ceny 
płócien. 

- To duży obraz, nawet jak na Moneta - mówił. - Bardzo dojrzała praca. Drzewa i 
odbicia na wodzie są szczególnie starannie dopracowane. Hmm, tak właśnie 
myślałem. W porządku, George. Niedługo odezwę się znowu. 

Odłożył słuchawkę i notował coś przez dłuższą chwilę, zanim podniósł wzrok na 
Geraldine. 

- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytał chłodno. 

- Wiem, że jesteś na mnie wściekły - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Nie 
powinnam była wychodzić z Janem dzisiaj rano. Przepraszam. 

Stuart przyglądał się jej przez dłuższą chwilę z ustami zaciśniętymi w wąską linię. 

- Mogę wiedzieć, gdzie dokładnie cię zabrał? - spytał. 

background image

- To była zupełnie niewinna przejażdżka - odparła Geraldine, ryzykując nieśmiały 
uśmiech. - Chciał mi pokazać zabytki Brugii. Obejrzeliśmy kilka wspaniałych 
kościołów, Burg i pierwszą giełdę. Na koniec byliśmy nad ślicznym jeziorem, nazywa 
się Minnewater. 

- Tak? - Stuart zawarł w tym krótkim słowie bardzo wiele znaczeń. Jego twarz 
przybrała jeszcze surowszy wygląd. 

- Jan mówi, że to miejsce ma dla brugijczyków szczególne znaczenie. 

- Istotnie - przytaknął chłodno mężczyzna. - Minnewater oznacza Jezioro Miłości. 
Tak się składa, że to ulubione miejsce zakochanych. Wszyscy tam chadzają, by się 
całować i ściskać! - Tego mi nie powiedział - odparła. Twarz jej płonęła i nie było 
szans, by Stuart tego nie dostrzegł.· 

- Ty naprawdę jesteś głupia - stwierdził jadowicie, kręcąc głową. - Nie zdajesz sobie 
sprawy, o co chodzi temu człowiekowi? Dziwne, że nie zaczął cię obmacywać 
jeszcze przed śniadaniem, to by było bardzo w jego stylu. Mirinewater, dobre sobie! 

- Widocznie byłam dla niego zbyt szybka - odparła, starając się, by zabrzmiało to 
lekko. Gdyby Stuart wiedział, co naprawdę zdarzyło się nad Minnewater. .. ale na 
szczęście tego nie wiedział. Nie znosiła kłamać, wytłumaczyła sobie jednak, że robi 
to w najlepszej intencji. 

- Zostało mi już niewiele pracy. Dzisiaj po południu pokażę Breydelowi wycenę i 
jeśli ją zaakceptuje, w ciągu tygodnia skataloguję zbiory i przygotuję je do wysłania 
do Londynu. 

- A co będzie, jeśli ja nie uporam się do tego czasu ze sztychami? 

- Musisz się uporać - stwierdził cierpko. 

- Dobrze - zgodziła się. 

Pocałowała go i objęła; poczuła się znacznie pewniej. Jakże był przystojny ze swymi 
siwiejącymi włosami i mądrym spojrzeniem. Pod każdym względem znacznie 
przewyższał Jana. Byłoby szaleństwem pozwalać, by człowiek taki jak Breydel stał 
się przyczyną nieporozumień między nią i Stu. 

Trzeba będzie dać nauczkę Janowi, pomyślała stanowczo. Przy obiedzie służba 
przeszła samą siebie. Podano wspaniałą pieczeń ze smażonymi ziemniakami i 
marchewką, której towarzyszył świeżo upieczony, doskonały belgijski chleb. 

- No i jak, Horwood? - zwrócił się Jan do Stuarta. - Obiecał mi pan wycenę. . 

- Mam ją tutaj - gładko odparł Stu. 

-Podał Breydelowi kartkę, zawierającą prawdopodobną cenę każdego obrazu oraz 
sumę, jaką powinna przynieść sprzedaż całej kolekcji.

background image

Jan przeczytał ją uważnie. Geraldine wiedziała, że całkowita wartość zbiorów wynosi 
kilka milionów funtów, lecz twarz mężczyzny nie zdradzała żadnych emocji. On 
naprawdę musi być bogaty, pomyślała, albo obrazy tak mało dla niego znaczą. 

Jan podał wycenę Annie. Nałożyła okulary i zaczęła czytać. 

Po chwili oddała mu kartkę. 

- Wydaje się, że to dość kompetentne oszacowanie - stwierdziła tylko. 

Jan zwrócił się do Geraldine: - A ryciny? 

- Są warte znacznie mniej niż obrazy. Niestety, czeka mnie jeszcze wiele pracy. Nie 
będę mogła podać żadnych liczb jeszcze przez kilka dni. 

- Zresztą zostaną prawdopodobnie sprzedane na osobnej aukcji - wtrącił Stuart. - 
Obrazy i sztychy mają różnych nabywców. - Spojrzał na Jana wyczekująco. 

- Przemyślę sprawę - stwierdził Breydel - i niedługo dam odpowiedź. 

- Doskonale. 

- Kochanie - zwróciła się Geraldine do narzeczonego, wiedziona nagłym impulsem - a
może wybralibyśmy się znowu na kolację tylko we dwoje? Ostatnim razem było tak 
romantycznie. - Niezły pomysł - stwierdził Stuart z zadowoleniem. 

- Mam nadzieję, że nie sprawi to państwu kłopotu; - zwrócił się do Jana i Anny. 

- Ależ skąd - odparł Breydel pogodnie. - Mogę wam nawet polecić kilka miejsc, gdzie 
można dobrze zjeść. 

- To nie będzie potrzebne - powiedziała Geraldine szybko. 

- Uwielbiamy zwiedzać na własną rękę. Prawda, kochanie? 

Pod koniec posiłku wpadła na jeszcze jeden pomysł - w jaki sposób dać do 
zrozumienia Janowi, jakie są jej uczucia. 

Poszła do galerii ze Stuartem i omawiała z nim pewne szczegóły, gdy kątem oka 
dostrzegła Jana. Stał w drzwiach, właśnie zamierzając wejść. 

Udając, że go nie widzi, zarzuciła narzeczonemu ramiona na szyję.

- Kochany, nie mogę się doczekać dzisiejszego wieczoru - powiedziała celowo 
schrypniętym głosem. - Nie cierpię tego miejsca. To będzie wspaniałe: tylko ty i ja ... 

Stuart wyglądał na zaskoczonego. W ich związku nie brakowało ciepła, jednak dotąd 
nie okazywali sobie uczuć w tak demonstracyjny sposób. 

- To prawda - zgodził się, próbując się uwolnić z jej uścisku - teraz jednak ...  

background image

Geraldine była jednak zdeterminowana, by przekazać jednoznaczną wiadomość 
niewidzialnej publiczności. 

- Nie mogę się doczekać - powtórzyła i wpiła się ustami w wargi zaskoczonego 
Stuarta. 

Przywarła do niego całym ciałem, chcąc dać przedstawienie dorównujące pod 
każdym względem temu, co stało się między -nią i Janem tego ranka nad Minnewater. 
Pan Breydel musiał zrozumieć, że Geraldine jest narzeczoną Stuarta i znajduje się 
poza jego zasięgiem! 

Odwróciła się W stronę wejścia, lecz Jana już tam nie było. Słyszała w korytarzu jego 
oddalające się kroki. 
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytał Stuart, wyciągając chusteczkę i ocierając sobie 
usta. 

- Po prostu zachowuję się jak twoja narzeczona - odparła z uśmiechem. - No, pora 
brać się do pracy. Do zobaczenia wieczorem. 

Tanecznym krokiem opuściła galerię. 

Uczucie triumfu nie trwało jednak długo. Czy naprawdę musiała się zniżyć aż do 
tego? Próbowała się otrząsnąć z uczucia wstydu, który odczuwała coraz mocniej. 

Wspólna kolacja ze Stuartem okazała się niezwykle przyjemna, całkiem jak za 
dawnych czasów, to znaczy, zanim Jan BreydeI pojawił się w ich życiu. 

Geraldine była wesoła i swobodna, śmiała się z żartów narzeczonego, w głowie 
kręciło się jej lekko od wina. 

- Nie chciałem o tym mówić wcześniej - zaczął Stuart, kładąc dłoń na jej dłoni- z 
powodu złej sytuacji w firmie i na rynku. Ale może czas, żebyśmy pomyśleli o 
ustaleniu daty. 

- Jakiej daty? - uśmiechnęła się. 

- Naszego ślubu, kochanie. Chyba że nie chcesz. 

- Oczywiście, że chcę. Nie rozumiem, dlaczego tak długo z tym zwlekałeś, Stuarcie. 
To dla mnie bardzo ważna sprawa. . 
- A więc - rozpromienił się - jaki termin ci odpowiada? Nie znoszę wesel w zimie. 
Zawsze pada śnieg albo leje i wszyscy mokną, czekając na fotografa. Musimy więc 
wyznaczyć termin bardzo niedługo, przed Bożym Narodzeniem, albo zaczekać do 
wiosny. 

- Och, nie zdążę się przygotować przed świętami - powiedziała szybko. - Przede 
wszystkim nie mam sukni. Nawet jeszcze nie zaczęłam obmyślać, jak powinna 
wyglądać. I trzeba uprzedzić mamę i tatę. 

- Ale to znaczy, że trzeba będzie odłożyć uroczystość o pięć miesięcy! - Stuart 
wydawał się rozczarowany. 

background image

- Pomyśl, jak pięknie będzie za to brać ślub wiosną - pocieszyła go. 

Westchnął. 

- No dobrze. Marzec? Kwiecień? 

- Maj - oznajmiła stanowczo. - Piękny miesiąc maj. 

- To prawie siedem miesięcy! - Stuart wyjął kalendarz. 

- Zobaczmy. Piętnastego maja wypada w sobotę. Jakieś zastrzeżenia? 
- Żadnych. 
- W takim razie piętnastego maja. - Pstryknął długopisem i zapisał coś na pustej 
stronie. - Zatem ustalone. 

Spojrzeli sobie w oczy. 

- No i? - odezwała się Geraldine. 

- No i? - powtórzył Stuart. - Sądzę, że trzeba to uczcić. Co ty na to?- 

- Wypiliśmy już wino. 

- To wymaga szampana. Kelner! 

Znacznie później, w drodze do domu, zatrzymali się na jeddnym z uroczych starych 
mostów i zapatrzyli w atramentową wodę· 

- Zawsze lubiłem Brugię - stwierdził Stuart w rozmarzeniu. 

- Od dziś jednak będę o niej myślał ze szczególnym sentymentem. - Spojrzał na 
Geraldine. - Co się stało, kochanie? Ty płaczesz! 

- Nie przejmuj się - pociągnęła nosem. - To z radości. 
Być dziewicą w wieku dwudziestu czterech lat wydawało się Geraldine rzeczą dość 
niezwykłą. Kiedy myślała o swoich koleżankach, nie mogła nie zauważyć, że prawie 
wszystkie albo wyszły już za mąż, albo miały partnerów. Niektóre zaczęły nawet 
napomykać, że i ona "powinna się ustatkować". 

Te, które pozostały samotne, albo robiły karierę, albo znalazły sobie inny cel w życiu. 

Geraldine nie była pewna, do której kategorii powinna siebie zaliczyć. 

Już jako dziecko zawsze nieco się różniła od innych. W szkole radziła sobie dobrze i 
szczerze lubiła się uczyć. Wcześnie zainteresowała się historią, a potem przede 
wszystkim historią sztuki. Wiedziała, że chce w przyszłości znaleźć pracę w jakiejś 
bibliotece lub galerii albo zostać marszandem. Czytała dużo, zafascynowana tym, w 
jaki sposób w sztuce znajdują odbicie prądy społeczne: wiktoriański realizm, 
burzliwe wydarzenia pierwszej połowy dwudziestego wieku, współczesna 
technologia. Trudno to uznać za sprawy, jakimi interesuje się większość. nastolatków, 

background image

więc z niewieloma znajomymi mogła się dzielić swoimi odkryciami. 

Nie znaczy to bynajmniej, że była odludkiem; wręcz przeciwnie. Chłopcy uwielbiali 
ją za urodę i pogodny, łagodny charakter. Miała też wiele przyjaciółek. Tak więc 
kiedy skończyła szkołę podstawową i poszła do collegu'u, otaczla ją gromada dobrych 
znajomych. 

Właśnie w collegu'u "to" miało się zdarzyć. "To" czyli poznanie właściwego 
mężczyzny i' rozpoczęcie planowania szczęśliwej przyszłości we dwoje. 

Losy większości jej koleżanek tak się potoczyły. Ale nie losy Geraldine. Starała się 
bardzo: chodziła na zabawy, umawiała się z mnóstwem chłopaków. Żaden jednak nie 
wzbudził w niej dostatecznie silnego uczucia, by znajomość wykroczyła poza fazę 
pieszczot na tylnym siedzeniu samochodu. 

Nie była szczególnie cnotliwa. Czasami marzyła o mężczyźnie, dla którego straciłaby 
głowę. Kimś na tyle męskim, przystojnym i inteligentnym, kto by podbił jej serce. 

Nikt taki się nie zjawił. W każdym razie nie w college'u. 

Potem, gdy zaczęła pracować w fIrmie Horwood & Littlejohn, również nie od razu 
rozpoznała w Stuarcie wymarzonego kochanka. Właściwie pogodziła się z tą myślą 
dopiero ostatniej nocy w restauracji, kiedy pod jego naciskiem wyznaczyła datę 
ślubu. 

Równocześnie zdała sobie sprawę, że ów płomienny kochanek z jej marzeń był tylko 
... marzeniem. Miłość tak nie wyglądała. Nie rzeczywista miłość. Rzeczywista miłość 
oznaczała dojrzałość, odpowiedzialność - a nie tylko falę pożądania. 

Kiedy więc Jan Breydel powiedział, że jest "zupełnie niee. winna", nie miał racji. 
Niedoświadczone dziewczyny szły do łóżka z pierwszym mężczyzną, który się nimi 
zainteresował, a potem spędzały życie u jego boku, złapane w pułapkę niechcianej 
ciąży. Tymczasem Geraldine czekała cierpliwie, aż zjawi się właściwy kandydat. 

Gdy się obudziła, stwierdziła z zadowoleniem, że zapowiada się kolejny pogodny 
dzień. Wstała - tym razem bez asysty Jana Breydela, róż i tacy ze śniadaniem - i 
poszła do łazienki. 

Myjąc się pod prysznicem, pomyślała z pewnym rozbawieniem, że Jan przypomina w 
gruncie rzeczy płomiennego kochanka z jej młodzieńczych marzeń. Prawdę mówiąc, 
gdyby go spotkała w czasie studiów, zanim dojrzała ... 

Aż się wzdrygnęła na tę myśl. To by była katastrofa! 

Jakie to dziwne, że Jan mógł ją wziąć za bezmyślną idiotkę, która się złapie na jego 
wdzięki. Czy nie widział jej dojrzałości, jej godności? 

Widocznie nie. Najwyraźniej jedyne, co dostrzegał, to ...
Przyjrzała się sobie krytycznie W lustrze. Była dumna ze swojej figury, lecz również 
za nią wdzięczna; nigdy nie musiała poświęcać szczególnie wiele wysiłku, by 
uzyskać smukły wygląd. Miała długie nogi i kremową skórę, której nigdy nie szpeecił 

background image

trądzik, doprowadzający tak wiele jej przyjaciółek do rozpaczy. Gdyby planowała 
karierę modelki, mogłaby sobie życzyć nieco mniejszego biustu i odrobinę wyższego 
wzrostu, jednak poza"tym nie miała powodów się uskarżać. 

Malując się przed zejściem na śniadanie, zastanawiała się, za kogo uważał ją Jan. Za 
atrakcyjną zdobycz? Intrygujące wyzwanie? 

Bardzo ją to irytowało. Ta jego pewność siebie była nie do zniesienia! Miała nadzieję, 
że wczoraj po południu dała mu nauczkę. Jeśli nie, zamierzała tego dnia zastosować 
kolejną dawkę lekarstwa. 

Kiedy Jednak zeszła na dół, przekonała się z lekkim rozczarowaniem, że krzesło Jana 
jest puste. Przywitała się jednak wesoło z Anną i Stuartem i zabrała do jedzenia jajek 
na bekonie. - Czyżby pan domu jeszcze spał? - spytała lekko. 

- Jan wrócił do Brukseli - poinformowała ją starsza pani. 

- Wyjechał wcześnie rano. 

- Jego królestwo czeka - wtrącił Stuart sucho. - Ciągle nie 

powiedział Ini, jaka jest jego ostateczna decyzja. 

- Jan nie odkłada niczego na potem - wtrąciła się Anna. 

- Kiedy tylko coś postanowi, na pewno da panu znać. 

- Może chce się skonsultować z innyIni domaIni aukcyjnymi - zastanawiała się 
Geraldine, sięgając po kolejny kawałek bekonu. 

- Nie sądzisz, że już wystarczy? - zapytał znacząco Stuart. 

- Ostatecznie, powinnaś już zacząć myśleć o sukni ślubnej, 

kochanie. 

- Masz rację. 

Cofnęła rękę. 

- I może jednak wrócimy do pomysłu z kanapkami i herbatą - ciągnął Stuart. - To 
pozwoli nam zaoszczędzić zarówno na cżasie, jak i kaloriach. 

- Jak państwo sobie życzą - zgodziła się Anna. 

Wydaje się, jakby od wyjazdu Jana w domu zrobiło się zimno, pomyślała 
dziewczyna, pijąc kawę. Westchnęła. Pałac zamarł znowu. Pewnie nawet fontanna nie 
działa. 

Sprawdziła w drodze do biblioteki, wyglądając przez oprawne wołów szybki. Nie, 
wciąż działała. Pluskała wesoło; krople wody lśniły w słońcu jak brylanty. 

background image

Podniesiona na duchu, Geraldine zasiadła do pracy. 

Sortując sztychy, rozmyślała o tym, jaka to szkoda, że szerokie rzesze wielbicieli 
sztuki nigdy nie będą miały okazji podziwiać kolekcji. Pomysł Anny, by zmienić 
stary pałac w centrum sztuki, odrestaurować płótna i otworzyć podwoje dla 
zwiedzających, był wspaniały. 

I niezwykle korzystny finansowo, pomyślała, oglądając następną rycinę, pięknego 
Holbeina. Jan nie tylko zachowałby cenny zbiór - mógłby zbić fortunę na biletach! 

Czemu nie mniał tego dostrzec? 

Porzuciła myśli o upartej naturze Jana Breydela i zaczęła robić zapiski w swoim 
notesie. 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Kolejne dwa dni upłynęły bez ważnych zdarzeń. Geraldine i Stuart spotykali się tylko 
przy posiłkach, poświęcając niemal cały pozostały czas na ciężką pracę· 

Dom nie odzyskał dawnego blasku. Stu wciąż powtarzał, o ile przyjemniej jest bez 
Jana, lecz dziewczyna czuła, iż posęppna atmosfera przytłacza również jego. 

Nawet piękna pogoda wkrótce się popsuła i w piątek wieeczorem zaczął padać uparty 
deszcz. Stuart narzekał na niego nad talerzem z kanapkami, które dostali na obiad. 

- Gorzej niż w Anglii. Ciągle tylko mgła i leje. Jestem peewien, że moja pościel 
zwilgotniała. Ramię już mnie zaczyna boleć! Kiedy ten facet wreszcie się odezwie? 
Nie będziemy na niego czekać w nieskończoność! 

- Chodzi o miliony funtów - przypomniała, mu. - Musi wszystko starannie 
przemyśleć. 

- Nie rozumiem, po co. Wątpię, czy jakiś inny dom aukcyjny da mu lepsze ceny. 
Zresztą mu to powiedziałem. Nawet ta stara wiedźma musiała się zgodzić. 

- Wolałabym, żebyś nie nazywał tak Anny. 

- Ona mnie nie znosi. 

- Nie trzeba było mówić, że jest szalona jak kapelusznik. 

Ledwo ją poznałeś! 

- Wcale tego nie powiedziałem. Nawet nie szepnąłem. 

I skąd miałem wiedzieć, że jest bratanicą Comeliusa Breydela? I że ma uszy jak 
radary? 

- Uznałeś, że jest głucha i zgrzybiała. - Geraldine uśmiechhnęła się do niego. - Starzy 

background image

ludzie tego nie znoszą. I cenią sobie dobre maniery. 

- Moje maniery są bez zarzutu- odparł gniewnie. 

- Każdy z nas jest o tym przekonany, CQ nie znaczy, że to 

prawda. Jesteś snobem, Stu. Zachowałeś się nieuprzejmie, bo myślałeś, że masz do 
czynienia ze służącą. Przyznaj się! - Po czym dodała pojednawczo: - Od tamtej pory 
jesteś uosobieniem uprzejmości. Wkrótce Anna na pewno się do ciebie przekona. 

- W cale mi na tym nie zależy - odburknął. - Chcę" skończyć wreszcie tę pracę i 
wrócić do kraju, do mojego miłego mieszzkanka i okna z widokiem na ogród. 

- Będziemy potrzebować czegoś większego, kiedy się poobierzemy - zaczęła się 
zastanawiać Geraldine. 

Po śmierci żony Stuart sprzedał dom w Islington i przeproowadził się do niewielkiego 
mieszkania. Miało ono co prawda dwie sypialnie, lecz było bardzo zagracone, a 
Geraldine lubiła przestrzeń. Wzmianka o ogrodzie przypomniała jej o marzeeniach, 
by kiedyś zamieszkać na przedmieściach w domu z ogródkiem. 

- Moje rzeczy nie zmieszczą się u ciebie. Nie starczy miejjsca nawet na kolekcję płyt 
Rolling Stonesów. 

Stuart skrzywił się. 

- Sądziłem, że się ich pozbędziesz. Wiesz, że nieszczególnie lubię muzykę 
rozrywkową ... 

Widząc jej buntowniczą minę, zmienił temat. 

- No cóż, trzeba będzie o tym pomyśleć. Skoro jednak moowa o kupnie domu, lepiej 
żebyśmy zdobyli to zlecenie. Jak się posuwa twoja praca? 

- Wolno - przyznała. - Niektóre szkice trudno -zidentyflko wać. Starszy pan miał 
dobre oko, ale nie zawsze potrafił rozpooznać autora. Dzisiaj znalazłam Holbeina 
opisanego jako Diirer! 

Stuart jęknął. " 

- Typowe. 

- Rycin jest też znacznie więcej, niż się wydawało. Nawet 

Anna nie wie, skąd niektóre pochodzą. 

Tego popołudnia Geraldine i starsza pani dokonały kolejneego odkrycia. Dziewczyna 
wypatrzyła na półce wielki stary tom z reprodukcjami dzieł sztuki i spytała, czy może 
go przejrzeć. Kiedy Anna wyjmowała wolumin, wypadło z niego kilka kaawałków 
pergaminu. 

background image

. Geraldine rzuciła się na kolana, żeby je pozbierać. Ze zduumieniem podniosła 
piękny rysunek królika, najwyraźniej pochoodzący z piętnastego wieku. 

- To chyba Pisanello! - wykrzyknęła. - A to studium liści ... to musi być Diirer! 

Zebrały pozostałe szkice i rozłożyły je na stole. Miały przed sobą niewielki zbiór 
arcydzieł, cennych renesansowych rysunnków. 

- Skąd się tutaj mogły wziąć? - spytała Geraldine. 

- Comelius z wiekiem stawał się coraz bardziej nieporządny 

- wyznała starsza pani bezradnie. - Kupował rysunki i sztychy 

bez mojej wiedzy i upychał je w najdziwniejszych miejscach. Całe szczęście, że 
chciałaś obejrzeć tę książkę, inaczej nigdy byśmy ich nie znalazły. 

Z niepokojem spojrzały na półki, a potem na siebie naawzajem. 

- Ile jeszcze szkiców się tam kryje? - spytała Geraldine, wypowiadając obawy ich 
obu. 

Zadanie, które dotychczas wydawało się trudne, nagle okaazało się niemal 
niewykonalne. 

- Lepiej powiem Stuartowi - jęknęła dziewczyna. 

Właśnie do niego szła, kiedy usłyszała znajomy warkot sillnika ferrari na dziedzińcu. 

Serce zabiło jej żywiej. Ostro się za to zbeształa, lecz mimo to uśmiechała się, 
podchodząc do okna. 

Samochód właśnie się zatrzymał. Jan wysiadł z niego. Wyyglądał wspaniale w 
ciemnym garniturze i czerwonym jedwabbnym krawacie. 

Uśmiech zamarł na twarzy Geraldine, kiedy mężczyzna poddszedł do drzwi od strony 
pasażera i otworzył je. 

Z wnętrza wysiadła, czy raczej wynurzyła się, smukła blonndynka w ciemnych 
okularach. Pastelową kurteczkę z norek zaapięła wysoko pod szyję, lecz mimo to było 
widać, że jest udeerzająco piękna, Przytuliła się do Jana. 

Wymienili długi, czuły pocałunek. Następnie mężczyzna obbjął ją władczo w talii i 
poprowadził w stronę domu. 

Geraldine stała naprzeciw Jana z kamienną twarzą. 

- Problem polega na tym - powiedziała, starając się ze wszystkich sił, by głos jej nie 
zadrżał - że nie wiemy, ile jeszcze rysunków i szkiców może się tam znajdować. 

background image

- Więc będziesz musiała przejrzeć książki - stwierdził leeniwie. 

- Są ich setki! 

- Czyżbyś się obawiała ciężkiej- pracy? - spytał, unosząc 

brwi. 

- Nie - odparła sucho. - Nie, panie Breydel. 

. Nie patrzyła na kobietę, siedzącą na sofie obok niego. Przedstawiono ją im jako Lisę 
Groenewald. Czy była jego 

aktualną przyjaciółką? Dziewczyną przypadkowo poznaną na przyjęciu? Trudno 
powiedzieć. Była za to jeszcze piękniejsza, niż Geraldine się początkowo wydawało. 
Miała niewiele ponad dwadzieścia lat, lecz już należała do najbardziej znanych w Bel 
gii modelek. Miała twarz, która rozświetlała każdą fotografię, i figurę, na której każdy 
strój wyglądał wspaniale. 

Wydawała' się dość miła. Czy za piękną fasadą kryła się inteligencja, Geraldine miała 
się dopiero przekonać. Naturalnie, nic ją to nie obchodziło. Odkąd Lisa Groenewald 
przekroczyła próg domu, Geraldine czuła się jak martwa. 

_ Starała się ignorować obecność młodej kobiety. I tak samo ignorować zachowanie 
Jana, bez skrępowania okazującego jej swoje względy. 

Nie było to łatwe. 

- Moja praca potrwa dłużej, niż sądziłam - powiedziała. 

- Nie szkodzi - odparł z uśmiechem. - Nie zajmujesz wiele 

miejsca. 

Nawinął na palec pasmo złotych włosów Lisy i przyjrzał się 

im z podziwem. 

Geraldinemogła tylko skinąć głową. 

- A zatem życzy pan sobie, żebyśmy to my przeprowadzili aukcję? - spytał Stuart. 
Wszyscy, nie wyłączając ~ny, siedzieli przy kominku, sącząc koktajle w oczekiwaniu 
na obiad. 

- Owszem - przytaknął Jan. 

Geraldine dostrzegła błysk triumfu w oku narzeczonego. 

Szybko ukrył go, przybierając swą zwykłą pozę osoby dyskrettnej i opanowanej .. 

background image

_ To doskonale. Doskonale. Zapewniam, że nie mógł pan wybrać lepszej firmy niż 
nasza. 

- Cieszę się - ódparł Jan obojętnie. 

Wymienili z blondynką ciepłe, czułe spojrzenia. Przez chwiilę Geraldine myślała z 
obawą, że się pocałują, lecz najwyraźniej postanowili odłożyć tę przyjemność na 
później. 

- Nie będzie pan żałował - ciągnął Stuart obłudnie. Przybycie Lisy Groenewald w 
najmniejszym stopniu nie wyyprowadziło go z równowagi. Wręcz przeciwnie: przez 
całe po- 
południe wydawał się bardzo zadowolony, a decyzja Jana jeszzcze poprawiła mu 
humor. Nalał sobie kolejnego drinka.Najwyyraźniej przestał uważać Jana za swojego 
rywala. 

No cóż, myślała Geraldine, popijając swoją "Krwawą Mary", płacę za swoje 
przedstawienie w bibliotece, i to drogo. Nigdy by nie sądziła, że widok Jana 
pieszczącego inną kobietę i paatrzącego jej czule w oczy zrani ją tak bardzo. 

Dlaczego tak jest? pytała samą siebie. Powinnaś się cieszyć, idiotko. A nie siedzieć 
tutaj skrzywiona, marząc tylko o tym, żeby piorun strzelił prosto w Lisę Groenewald! 

Dokończyła drinka, krzywiąc się, gdy poczuła smak wódki. 

Piła "Krwawą Mary" tylko ze względu na sok pomidorowy. Najbardziej lubiła ją w 
ogóle bez alkoholu - jej ojciec nazywał go "Virgin Mary". Dzisiaj jednak 
potrzebowała czegoś, co poozwoliłoby jej przetrwać weekend, więc wyciągnęła 
szklankę po nową porcję. 

~- Na pewno tego chcesz? - spytał Stuart ostrzegawczo. - Zwykle ograniczasz się do 
dwóch drinków, kochanie. 

- Och, daj spokój, Horwood. - Jan wstał i zabrał szklankę 

Geraldine do wózka z alkoholami. - Mamy powody do radości, więc niech 
,,kochanie" zaszaleje i pozwoli sobie na trzy drinki. 

Jan uśmiechnął się. Nalał niezwykle hojną porcję wódki, po czym z wprawą eksperta 
dodał soku pomidorowego, soli, 'pieeprzu i sosu worcester. 

Geraldine podziękowała skinieniem głowy, nie patrząc mu w oczy, i jednym haustem 
wypiła większą część. 

- Jak długo zostaniesz w Brugii? - spytała go Anna. 

Jan usiadł obok Lisy i mimochodem położył rękę na jej smuukłym udzie. 

- Cały weekend. Ostatnio zbyt dużo pracowałem. Pora się trochę ... rozerwać. 

Poklepał Lisę i wymienił z nią kolejny czuły uśmiech. 

background image

Dlaczego nie zaczniesz się z nią kochać przy wszystkich? pomyślała gorzko 
Geraldine. 

Zamknęła oczy i znowu pociągnęła łyk wódki, zastanawiając się, kiedy wreszcie 
alkohol zacznie działać. 

( Jan stwierdził, że stół kuchenny jest zbyt mały dla pięciu osób -Jak sądziła 
Geraldine, w rzeczywistości chodziło o zrobienie wrażenia na Lisie I więc kolację 
podano w salonie. Była to piękna sala z rzeźbionym kominkiem, na którym płonął 
ogień. We wspa- 

. niałym kandelabrze zwieszającym się z sufitu płonęło kilka tuziinów świec. Pod 
stopami mieli bogaty perski dywan o barwie byczej krwi. Nawet Anna westchnęła z 
wrażenia. 

- Minęło wiele czasu, odkąd ten pokój był używany 

- stwierdziła. 

- Nie mogę się doczekać, żeby cię zabrać z tej pełnej prze- 

ciągów ruiny do Brukseli. Nareszcie sobie odpoczniesz. 

- Raczej zardzewieję z braku zajęcia. Opiekowałam się zbiorami Corneliusa tyle lat. .. 

- Dla mnie ty jesteś największym skarbem. Cała kolekcja nie jest warta jednego włosa 
z twojej głowy. 

Jan musnął palcami pomarszczony policzek starej damy. Geeraldine na dziesięć 
sekund niemal przestała go nienawidzić. 

Na kolację podano wyśmienitą potrawę z kurczaka z porami w kremowym sosie. 

- To typowe danie belgijskie - wyjaśnił Jan. - Nazywa się waterzooi. Kazałem je 
przyrządzić specjalnie ze względu na ciebie, Geraldine. 

- Jest wyśmienite - stwierdziła zgodnie z prawdą· 

- To twoja pierwsza wizyta w Brugii? - spytała ją Lisa. 

- Tak '- odparła Geraldine krótko, dodając w myślach: 

l ostatnia: 

- Musisz koniecznie zwiedzić miasto. 

- Już to zrobiłam. 

- Z Janem? 

- Tak. Zabrał mnie nad Minnewater - dodała, podkuszona 

background image

przez jakieś licho. 

Lisa zaśmiała się; brzmiało to jak dźwięk srebrnych dzwooneczków. Geraldine 
zastanawiała się, ile czasu zabrało jej opaanowanie tej umiejętności. 

_ - Minnewater! Można się było po nim spodziewać czegoś 

podobnego! Wiesz, z czego jest znane to miejsce? - Owszem. 

Srebrne dzwoneczki rozdzwoniły się znowu.' 

- Dobierał się do ciebie? To by bardzo do niego pasowało! Na szczęście dla-
Geraldine, która o mało się nie udławiła po 

tej uwadze, Lisa nie czekała na odpowiedź, lecz dalej paplała wesoło o urokach 
Brugii. 

Geraldine jadła w milczeniu. Lisa Groenewald była z pewwnościąnajpiękniejszą 
kobietą, jaką spotkała w swoim życiu. W porównaniu z rysami modelki jej własną· 
twarz trudno było nawet uznać za interesującą! Jedyne, co mogła powiedzieć na 
swoją korzyść, to że doskonała twarz Lisy wydawała się chłoddna, podczas gdy 
Geraldine zawsze podziwiano za ciepło bijące z jej rysów. 

- Wybieramy się z Lisą do nocnego klubu - powiedział swobodnie Jan 40 Stuarta. - 
Chcielibyście się przyłączyć? 

Horwood nie należał do bywalców klubów i Geraldine spoodziewała się, że odmówi. 
On jednak najwyraźniej uznał, że należy nieco się zaprzyjaźnić z klientem firmy. 

- Będzie nam niezmiernie miło. Pójdziemy z chęcią. Co ty na to, kochanie? - spytał 
narzeczoną trochę poniewczasie. 

Geraldine obojętnie podniosła wzrok. 

- Nie mam nic przeciwko temu, żebyście wy tam poszli 

- stwierdziła cierpko.- Ja jestem zmęczona. Chyba wcześnie 

położę się spać. Ale dziękuję za zaproszenie. 
Stuart chciał wobec tego zrezygnować, lecz Jan nalegał na jego towarzystwo, więc 
nie mógł się wykręcić. Po kolacji cała trójka wyszła, zostawiając Geraldine z Anną. 

Dziewczyna przygotowała się do snu w naj gorszym z nastroojów. Czuła się tak 
obolała, jakby odbyła dziesięć rund z bokseerem wagi ciężkiej. A miała przed sobą 
cały weekend! Zwykle lubiła własne towarzystwo, dziś jednak marzyła tylko o tym, 
żeby wreszcie zwinąć się w łóiku i zasnąć, zapominając o swooim nieszczęściu. 

Wyszczotkowała włosy, przeklinając je, że są ciemne i kręęcone, a nie jasne i proste. 
Czy Jan i Lisa będą spać razem? Skrzywiła się. Co ją to właściwie obchodzi? 

background image

Stukanie do drzwi przerwało dręczące rozmyślania. Była to Anna. 

- Pomyślałam, że to pomoże ci zasnąć - wyjaśniła, podając Geraldine kubek gorącej 
czekolady. Dziewczyna impulsywnie pocałowała starszą panią w policzek. 

- Tego właśnie mi było trzeba - uśmiechnęła się. - Skąd 

pani wiedziała? • 

- Mam oczy - odparła Anna na swój oschły sposób. Geraldine spojrzała na nią 
szybko, po czym odwróciła wzrok. 

Spojrzenia Anny były zanadto przenikliwe. . 

Usiadły w fotelach po dwóch stronach kominka. 

- Ostrzegałam cię, Geraldine - powiedziała po chwili starrsza pani wyjątkowo 
łagodnym głosem. - Mówiłam, żebyś trzyymała się z dala od Jana. 

- Prawdę mówiąc, to Jan zabiegał o moje towarzystwo - oddparła dziewczyna z 
goryczą. - Teraz wiem, co czuje motyl złaapany w siatkę przez jakiegoś okrutnego 
chłopaka.' 

- Jan nie jest okrutny. 

- Doprawdy? - Geraldine rzuciła Annie sceptyczne spojrze- 

nie. - Więc czemu celowo stara się mnie zranić? 

Anna uśmiechnęła się przelotnie. 

- Myślisz, że sprowadził Lisę, żeby ci dokuczyć? 

- Och, na pewno wiąże z nią także inne plany. Ale świado- 

mie starał się mnie skłócić ze Stuartem. 

- Może chciał ci tylko wyświadczyć przysługę. Geraldine łyknęła czekolady. 

- Nie rozumiem. 

- Jan nie potrafi znieść widoku cudzego nieszczęścia. Może 

chciał ci pomóc. 

- Ale ja nie jestem nieszczęśliwa. 

- Naprawdę? 

- Oczywiście. Niech pani tak na mnie nie patrzy! Przecież 

background image

wiem, co czuję. . 

- Pan Horwood wspomniał, że przekonał cię, byś wyznaaczyła datę ślubu - 
stwierdziła starsza pani. 

- Tak. Pobierzemy się piętnastego maja przyszłego roku. 

Jestem ogromnie podekscytowana. 

Anna milczała. 

- Och, nie! - wybuchnęła Geraldine. - Pani też należy do klubu przeciwników Stuarta? 

- Nie powiedziałam nic złego o panu Horwoodzie - stwierrdziła Anna zgodnie z 
prawdą. 

- Nie musiała pani. Wiem, że Stuart zachował się bardzo niegrzecznie ... 

- Ach. - Anna machnęła lekceważąco ręką. - Tamto nie ma znaczenia. Na starość 
człowiek się przyzwyczaja, że wszyscy go traktująjak zgrzybiałego durnia. W wielu 
wypadkach zresztą słusznie. Nie jestem aż tak małostkowa. A komu jeszcze nie 
podoba się twój związek ze Stuartem? 

- Poza pani kuzynem? - spytała Geraldine cierpko. - Mojej matce, ojcu, dwóm 
braciom i kilkorgu przyjaciołom. 

- Spora gromadka. 
- Tylko mama powiedziała mi to wprost - wyz~ała dziewwczyna smutno. - Ale 
pozostali się z nią zgadzają. 

- Co mówiła? 

-Nic odkrywczego. Że Stuart jest osiemnaście lat starszy 

ode mnie i muszę być szalona, skoro ignoruję tak wielką różnicę wieku. Pewnie pani 
chce mi powiedzieć to samo. 

- Nie - spokojnie zaprzeczyła Anna. - Moje obiekcje biorą się zupełnie z czego 
innego. 

- A więc ma pani obiekcje! 

- Zgadzam się, że byłoby wielką impertynencją z mojej 

strony wyrażać opinię na temat twoich zaręczyn - odparła Anna - gdyby nie to, że 
mogłabym być twoją babką ... i że bardzo cię polubiłam. Możesz to nazywać 
dziwactwem starej wariatki. 

- To wcale nie dziwactwo. Ja też panią polubiłam od pierwwszej chwili. 

- Wiem - Anna kiwnęła głową. - Co do różnicy lat, to znam wiele szczęśliwych 

background image

małżeństw znaczn.ie różniących się wiekiem. Zresztą osiemnaście lat to nie tak dużo. 

- Naprawdę? - zdziwiła się Geraldine, zaskoczona niespoodziewanym poparciem. 

- Tak - odparła starsza pani. - Moje zastrzeżenia do Stuarta Horwooda bio~ą się stąd, 
że jest to małoduszny człowieczek pozbawiony uczuć, wyobraźni i seksapilu, który 
cię unieszczęśśliwi. 

Po tych słowach Anna podniosła się z fotela tak spokojnie, jak gdyby rozmawiały o 
pogodzie. Geraldine miała wrażenie, jakby koń kopnął ją w żołądek. W milczeniu 
odpro~adziła starrszą damę do drzwi. Anna pocałowała ją lekko w czoło. 

- Śpij dobrze - powiedziała. 

. Śpij dobrze. 

Kiedy następnego dnia dziewczyna z trudem wstała z łóżka, bolało ją całe ciało. Choć 
bez wątpienia musiała w którymś momencie zasnąć, miała wrażenie, jakby spędziła 
całą noc, zaadręczając się wątpliwościami i obawami o przyszłość. 

Czuła się jak wielbłąd, uginający się pod ostatnią słomką. 

Dlaczego zachowanie Jana robiło na niej tak wielkie wrażenie? Czemu opinia Anny 
tak bardzo ją dotknęła? 

Do diabła z całą rodziną Breydelów! Praktycznie udało się . im zniszczyć jej 
szczęście. Po co tu w ogóle przyjeżdżała? 

Nałożyła makijaż, by choć trochę zatuszować ślady nocnej bezsenności - bladość i 
cienie pod oczami - po czym zeszła na śniadanie. 

Lisa wyglądała oszałamiająco w jedwabnym fiołkoworóżoowym kostiumie, z 
lśniącymi włosami spiętymi parą srebrnych grzebieni. Jan prezentował się znakomicie 
w dżinsach i rozpięętej pod szyją kraciastej koszuli, odsłaniającej muskularną pierś. 

Jak gdyby mogło to stanowić jakąkolwiek pociechę, Stuart wyglądał jeszcze gorzej, 
niż Geraldine się czuła. Oczy miał nabiegłe krwią, cerę ziemistą. Najwyraźniej 
cierpiał na potężżnego kaca. Sięgnął po kawę gestem tonącego, chwytającego się 
ostatniej deski ratunku. Rzucił Geraldine przez stół wymuszony uśmiech. 

- Straciłaś niezapomniany wieczór - poinformował ją Jan pogod'.1ie. 

Nawet jeśli coś wypił ostatniej nocy, nie było tego po nim znać. Głębokie szafirowe 
oczy, bystre i przejrzyste, wpijały się w Geraldine ze zwykłą natarczywością. Po jego 
ustach błąkał się lekko drwiący uśmieszek. 

- Muszę się przyznać, że uważałem twojego narzeczonego za statecznego człowieka. 
Wczoraj jednak odkryłem zupełnie inną stronę jego natury. Pan Horwood 
najwyraźniej umie się zabawić. 

Za pomocą tych paru pozornie niewinnych zdań dawał do zrozumienia, że Stuart 

background image

zrobił z siebie kompletnego głupca. I rzeczywiście;' narzeczony rzucił Geraldine 
pokorne, przepraaszające spojrzenie. 

- Nie miałem pojęcia, że w Brugii jest tyle wspaniałych klubów - powiedział. - Są 
pochowane w bocznych uliczkach, mają niezwykły wystrój i muzykę, tylko drinki są 
takie mocne! - Horwood pije jak prawdziwy mężczyzna - wtrącił Jan z uśmiechem 
sugerującym, że jest wręcz przeciwnie. 

- Naprawdę? - ucieszył się Stuart. 

- Oczywiście. - Jan klepnął go po ramieniu, aż tamten się 

skrzywił. - Miałeś pewne trudności z wejściem po schodach, ale to drobiazg. 

Lisa zaśmiała się dźwięcznie. 

- To było takie zabawne. Jan musiał przerzucić go sobie przez ramię i wnieść na górę. 

- Bardzo śmieszne - mruknęła Geraldine lodowato. 

Nie była aż taką idiotką, by nie dostrzec, że była to celowa kampania, mająca 
umniejszyć zalety Stuarta w jej oczach. Oddsunęła talerz. 

- Wybaczcie, ale czeka na mnie praca. 

- Nawet nie tknęłaś jedzenia ! - zawołał za nią Jan, lecz 

udała, że nie słysiy. 

Humoru nie poprawiła jej myśl o czekającym ją tego dnia zadaniu: miała przejrzeć 
starożytne tomy zajmujące półki, szuukając ukrytych w nich arcydzieł. Anna obiecała 
jej pomóc, lecz dziewczyna wiedziała, że nie może obciążać staruszki tak ciężką 
pracą·, 

Księgi były niezwykle stare i zakurzone, tak że niemal od razu zaczęła kaszleć i 
kichać. Stojąc na drabinie, w ponurym nastroju kartkowała kolejne tomy. Po dwóch 
godzinach bezzowocnych wysiłków miała wszystkiego dość. 

Potem uśmiechnęło się do niej szczęście. W dziele zatytułowanym "Rzadkie ptaki 
Azji" natrafiła na parę szkiców. Triummfalnie poniosła je do stołu. Znalezisko nieco 
poprawiło jej huumor. Podniosła wzrok i zobaczyła Jana, przyglądającego się jej z 
wyrazem rozbawienia na twarzy. 

- Nie słyszałam, kiedy wszedłeś - odezwała się zaskoczona. 

- Byłaś pochłonięta pracą. Znalazłaś coś cennego? 

- Siedemnastowieczne rysunki - odparła. - Żadne arcydzie- 

ła i pewnie nie uda się ustalić autorów, ale są dość cenne. 

background image

Podszedł bliżej. Kiedy sięgał po jedną z rycin, musnął mi- 

mochodem jej rękę. Dziewczyna drgnęła. - Nie jestem jadowity, Geraldine. 

- Ale ja tak. Cała jestem w kurzu. 

Jana to jednak nie odstraszyło. Nie wydawał się szczególnie zainteresowany 
rysunkiem, który trzymał w dłoniach. Przygląądał się Geraldine w ten swój 
zawstydzająco natarczywy ~posób. 

- Gratuluję znaleziska. . 

- Przynajmniej wiem, że nie marnuję czasu, przeglądając te 

księgi - odparła z wysiłkiem, starając się być uprzejma. - Nie . musisz udawać, że cię 
to interesuje. Powinieneś się cieszyć 

wolnym dniem u boku swojej przyjaciółki. 

- Ch~dzi ci o Lisę? - Uśmiechnął się. - Jest urocza. 

- Piękna - zgodziła się Geraldine, zaciskając zęby. 

- I ma przemiły charakter. Sama łagodność i uległość. 

- Lubisz takie kobiety, prawda? 

- Wolę je niż kłótliwe złośnice - zgodził się natychmiast. 

- Wydajesz się niezwykle zirytowana. Czyżbyś była o nią zazdrosna? 

Geraldine krew napłynęła do twarzy. 

- Zazdrosna? Nie zamieniłabym się z nią za milion funtów. 

- Czemu? 

- Ona najwyraźniej wciąż jeszcze ci ufa. Czeka ją więc gorzkie rozczarowanie. 
- Surowy osąd. 

- Prawda bywa bolesna. Wszyscy znają twoją słabość do blondynek. 

- Brunetki też lubię. Czasem nawet bardziej niż blondynki. Popatrzył na nią 
pieszczotliwie. 

- Ojejej. Rzeczywiście cała jesteś w kurzu. Delikatnie otrzepał jej ręce. 

- Zanim skończę, zakurzę się jeszcze bardziej - prychnęła, umykając przed jego 
dotykiem. 

- Co się stało? - spytał łagodnie. - Wydajesz się nie w huumorze. 

background image

- Mam wiele pracy - odparła, odwracając·wzrok. 

- Mówiłem ci już, że nie ma potrzeby się spieszyć. A propos 

twojej rozmowy z Lisą o zabytkach, chętnie bym powtórzył naszą poranną 
przejażdżkę. 

- Nie mam czasu na zwiedzanie. 

- Geraldine, Geraldine ... 

Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła znajomym gestem. - Nadal się obawiasz, że cię 
zjem? 

- Z pewnością jesteś zbyt zajęty pożeraniem panny Groenewald - odparła sucho. - Nie 
chcę, żebyś dostał niestrawności. - Z Lisy byłby rzeczywiście smakowity kąsek - 
przyznał 

rozbawiony. 

Spojrzała na niego ironicznie. 

- Chcesz powiedzieć, że jeszcze jej nie napocząłeś? 

- Nie sądzę, żeby była to twoja sprawa. 

- Podobnie jak mój związek ze Stuartem nie jest twoją sprawą. A mimo to ciągle 
wtykasz w nią nos. 

o _ Wciąż mi tego nie wybaczyłaś? 

Przesunął palcami po jej szyi, aż zadrżała mimo woli. 

- Próbuję cię jedynie ustrzec przed popełnieniem poważneego błędu - powiedział. 

- Więc oświadczam ci, że ustaliliśmy już datę ślubu - ozznajmiła wyzywająco. 

- Słyszałem. Piętnastego maja. Ale nie staniesz wtedy przed ołtarzem. Wyrwij tę 
kartkę z kalendarza. 

- Nie. 

- Dziwne - powiedział. - Jesteś taka dojrzała, jeśli chodzi 

o obowiązki zawodowe, a taka dziecinna w prywatnym życiu. - Tylko dlatego, że nie 
daję ci się zastraszyć? Kocham Stuuarta. Kocham go i wiem, że jest mężczyzną 
mojego życia! 

- A masz przecież wiele doświadczenia w tej kwestii - dookończył sucho. - Prawda? 

background image

- Och, idź do swojej Lisy Groenewald! - wykrzyknęła bliiska łez. 

- Doskonale - zgodził się chłodno. - Tak zrobię. Ale przeddtem ... 

Z siłą uniemożliwiającą wszelki sprzeciw objął ją i przytulił do swego muskularnego 
ciała. Geraldine chciała zaprotestować, lecz zamknął jej usta pocałunkiem. Wydawał 
się on zupełnie inny niż tamten nad brzegami Miooewater; był w nim gniew, a nawet 
szorstkość, lecz paradoksalnie, owa gwałtowność rozzpaliła uczucia dziewczyny w 
sposób, jakiego nie dokonałaby czulsza pieszczota. 

Cały jej ból, cała frustracja znalazła nagle ujście. Zamknęła oczy i wtuliła się w jego 
ramiona. Trzymał ją tak blisko, tak mocno, że nie mogłaby się wyzwolić z jego objęć, 
nawet gdyby chciała. Ale wcale tego nie pragnęła. Nikt nigdy nie całował jej w taki 
sposób, nawet w snach! 

Niemal niezauważalnie początkowa gwałtowność przerodziiła się w delikatność i 
zmysłowość. Ciało Geraldine zalała fala pożądania. W głowie jej się kręciło, cały 
świat zniknął, dusza trzepotała w dłoniach Jana jak ptak. Nigdy dotąd nie 
doświaddczyła czegoś podobnego, nie dotarła do krainy zmysłów, gdzie była 
uosobieniem kobiecości i liczyło się tylko to, że mężczyzna trzymał ją W ramionach 
... 

Kiedy jego uścisk wreszcie zelżał, była inną kobietą. Przyywarła ustami do jego 
warg, jakby błagając, by jeszcze jej nie opuszczał. Podniosła powieki i spojrzała mu 
w oczy. Uśmiechał się· 

- A teraz powiedz jeszcze raz - odezwał się cicho - że koochaszStuarta Horwooda i że 
jest mężczyzną twojego życia. 

- Ty draniu! - rzuciła zduszonym głosem. 

Milczał przez długą chwilę, patrząc, jak dziewczyna walczy ze łzami upokorzenia i 
bólu. Potem ruszył do drzwi. 

- Zgodnie z twoją radą idę do Lisy - powiedział w progu. 

- Może nie ma tyle wdzięku co ty, ale przynajmniej wie, co 

czuJe. 

I wyszedł. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Geraldine nie pamiętała, jak minęła jej reszta weekendu. 

Chociaż między posiłkami i snem pracowała, ,później nie potraafiła sobie 
przypomnieć żadnych szczegółów. . 

Obecność Jana sprawiała jej nieustający ból. Nawet kiedy wychodził gdzieś z Lisą, 
Geraldine miała wrażenie, że czuje' zapach jego skóry, słyszy jego głos. 

background image

Przy posiłkach starała się nie patrzeć mu w oczy. Zachowyywała się tak, jakby go w 
ogóle nie było. 

Wydawało się, że Jan nie zwraca na to uwagi. Był w doskoonałym humorze. 
Wyglądało na to, że mimo początkowej niechęęci nawet Stuart znalazł się pod jego 
urokiem. Śmiał się serdeczznie z dowcipów gospodarza, a w sobotę wieczorem, 
całując Geeraldine na dobranoc pod drzwiami sypiani, oświadczył: 

- Ten Jan to całkiem sympatyczny facet. Co za intelekt! 

Ostry jak brzytwa. 

- Tak - odparła z wysiłkiem. 

- A ta dziewczyna jest wystrzałowa. Może nieszczegól- 

nie bystra, za to zna wszystkich ważnych ludzi w Belgii. Poliityków, gwiazdy 
filmowe, przemysłowców. Nic dziwnego, z taaką figurą! 

W zamyśleniu oblizał wargi. 

- Cie1):awe, czy ona i Jan ... Przerwał, uśmiechając się znacząco. 
-' Dobranoc, Stuarcie - powiedziała Geraldine ze ściśniętym gardłem. 

- Dobranoc, kochanie. 

Pocałował ją w policzek i gwiżdżąc, ruszył do swojego pookoju. Patrzyła za nim, nie 
mogąc uwierzyć, że Stuart tak kommpletnie nie zdaje sobie sprawy zjej uczuć. Nawet 
nie spytał, czy Geraldine dobrze się czuje! 

Kładła ~ię spać w jak naj gorszym nastroju. -jedyną pociechę stanowiła myśl, że 
następnego dnia Jan i Lisa wyjadą do Bru-. kseli, będzie więc mogła nieco dojść do 
siebie. Liczyła też, że wreszcie zazna nie~o snu. Ostatnie dwie noce należały do 
najjgorszych w jej życiu ... 

Leżała w ciemnościach, myśląc o Janie. Wstrząsnął całym jej życiem; sprawił, że jej 
świat zachwiał się w posadach i lada chwila mógł lec w gruzach. A równocześnie 
napełnił ją słodkim podnieceniem, obudził w niej szalone myśli. 

Jego pocałunki ... nigdy wcześniej nie doświadczyła tak wyraźnie siły pożądania. Nie 
była przecież całkiem niedoświaddczona, ale wydawało się jej, że potrafi kontrolować 
włassne uczucia. Jan w ciągu pięciu sekund udowodnił jej, że była w błędzie. 

Pożądanie ... czy istnieje coś potężniejszego? Jakiś głos w jej sercu szeptał 
niebezpieczne brednie o miłości. Miłość! Mężczyźni pokroju Jana używali jej jedynie 
jako przynęty. 

Wiedziała o tym doskonale. Jednak w głębi serca marzyła, by kochać się z Janem - 
nie przez noc, nie przez parę nocy, lecz przez resztę życia ... 

background image

Na samą myśl o tym zadrżała. Czuła się schwytana w pułappkę. Nawet gdyby nie 
była narzeczoną Stuarta, jak mogłaby zaufać Janowi? 

A może zbyt pochopnie uznała go za kobieciarza tylko dlaatego, że był przystojny i 
bogaty? 

Długo w noc niespokojnie przewracała się na łóżku, w końcu zapadła w ciężki sen. 
Wydawało się jej, że ledwie zamknęła oczy, ktoś zaczął ją szarpać za ramię. Był to 
Breydel. . 

- Co się stało? Chyba nie chcesz mnie znowu zabrać na przejażdżkę po Brugii? Jest 
pierwsza w nocy! 

- Chodzi o Lisę - wyjaśriił; na jego twarzy malował się niepokój. - Źle się czuje. 
Mogłabyś do niej zajrzeć? 

- Ja? 

- To jakiś kobiecy problem, a nie chciałbym budzić 

Anny. 

Geraldine ze znużeniem podniosła się z łóżka. - Nie powinieneś raczej wezwać 
lekarza? 

- Lisa nie chce lekarza. Ale jeśli uznasz, że to konieczne, to 

po niego zadzwonię. 

Wziął ją za rękę i poprowadził przez cichy dom do pokoju Lisy. Na jej widok cała 
niechęć Geraldine zniknęła. Młoda kobieta bez wątpienia znajdowała się w 
poważnym stanie. Była blada jak prześcieradło, pod oczyma miała cienie. Spojrzała 
na Geraldine z niemą prośbą. 

- Co się dzieje, Liso? 

- Boli - odparła dziewczyna, dotykając brzucha. - Za- 

wsze, kiedy mam okres, trochę mnie boli, ale teraz jest znacznie gorzej. 

Geraldine spojrzała na Jana, który przyglądał się im zaatroskany. Zrozumiał niemy 
sygnał i bez słowa wyszedł z pookoju. 

- Chodź - powiedziała Geraldine do Lisy, pomagając jej wstać. - Pójdziemy do 
łazienki i zobaczymy, co się stało. 

- Ale nie chcę żadnego lekarza - oświadczyła dziewczyna stanowczo. 

- Obiecuję, że go nie wezwiemy, chyba że będzie to napraawdę konieczne - 
przyrzekła Geraldine. 
Dziesięć minut później wymknęła się z sypialni. Jan czekał przed drzwiami. 

background image

- No'i? - spytał z niepokojem. 

- Sprawa jest poważna - stwierdziła. - Lisa straciła bardzo 

dużo krwi. 

- Uważasz, że potrzebny jest lekarz? 

- Tak - odparła bez wahania. 

- Znam dobrego specjalistę. Zaraz go sprowadzę. Zostaniesz 

z nią do tego czasu? - Oczywiście. 

Delikatnie dotknął jej policzka. - Dziękuję. 

Jan musiał mieć niezwykłe zdolności do przekonywania, bo zdawało się, że minęło 
nie więcej niż pięć minut, kiedy zjawił się doktor - brodaty i korpulentny mężczyzna, 
około piętnastu lat starszy od niego. 

- Zostawcie mnie z chorą - oświadczył. 

- Tym razem to ja jestem ci winien filiżankę kawy - stwier- 

dził Jan, obejmując Geraldine ramieniem i prowadząc ją do kuchni. 

Kiedy siedziała, przyglądając się, jak on parzy kawę, przyypomniała sobie żywo ich 
pierwsze spotkanie. Wydawało się, jakby od tamtej pory minęły wieki. 

Uśmiechnął się do niej, jakby czytał w jej myślach. 

- Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. 

- Wyglądałam tak źle? - roześmiała się. 

- Wręcz przeciwnie - rzucił swobodnie. - Pomyślałem, że 

jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem w życiu. 

Geraldine poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. 

- Bardzo łatwo przychodzi ci mówienie komplementów. 

Można pomyśleć, że niewiele znaczą. Tym ,bardziej że masz wokół siebie tak piękne 
kobiety jak Lisa. 

- Jesteś niesprawiedliwa - zaprotestował, patrząc na nią pieeszczotliwie. - Lisa ma 
piękne rysy. Ty masz piękną twarz. Oddbija się na niej cała łagodność twojego 
charakteru. 

background image

Ogarnęło ją jeszcze większe skrępowanie. 

- Kiedy dostanę kawę? - spytała, boleśnie świadoma włassnej niezręczności. 

- Jak dziwnie w Anglii wychowują kobiety - stwierdził ciicho. - Ze spokojem znosicie 
obelgi, lecz parę komplementów zupełnie wytrąca was z równowagi. 

- Tak naprawdę, nie umiemy przyjmować ani jednych, ani drugich - odparła. - Dwie 
łyżeczki cukru i bez mleka, proszę· 

Roześmiał się i usłuchał polecenia. 

- Jak się posuwa twoja praca? Nie znudziła ci się jeszcze? 

- Czasem bywam zmęczona - wyznała. - Wtedy podchodzę 

do okna i patrzę na fontannę. Uwielbiam ją. Anna miała rację: dom naprawdę wraca 
do życia, kiedy przyjeżdżasz. 

Poniewczasie ugryzła się w język. 

- To najmilsze słowa, jakie słyszałem od dawna - powieedział cicho. 

- Ja wcale nie chciałam. Ja tylko ... 

- ... sama nie wiesz, czego chcesz - dokończył z uśmie- 

chem. - Na tym polega twój problem, skarbie. 

Nachylił się i pocałował ją lekko w usta. Przez moment paatrzyli sobie w oczy. Potem 
Jan ujął jej twarz w swoje ciepłe dłonie i pocałowałją znowu. Tym razem była w tym 
czułość, której nie potrafiła się oprzeć. Objęła go za szyję, czując, jak budzi się w niej 
namiętność. 

- Geraldine - wyszeptał. - Pragnę' cię ... tak bardzo ... najjdroższa ... 
- Och, Janie ... Nie rób tego! 

Nie słuchał. Pokrywał pocałunkami jej oczy, skronie, szyję. 

Wargi miał ciepłe i władcze, ich pieszczota doprowadzała ją do szaleństwa. 

Jan odszukał wstążkę, przytrzymującą śliski materiał jej kooszuli nocnej. Poczuła 
jego dłoń na swoim nagim ciele. Pieścił ją, delikatnie przesuwając palcami po 
jedwabistej skórze, buudząc w niej falę namiętności. 

Ujął w dłoń jej pełną pierś. 

- Jakże ja cię pragnę- szepnął. - Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem! 

- A Lisa? 

background image

- Lisa to po prostu dobra znajoma. Nic więcej - zapewnił, 

namiętnie całując ją w usta. - Znamy się od lat. Jest dla mnie jak siostra. 

- Prawie udało ci się mnie oszukać - powiedziała, odzyskuując nieco opanowania. 

- Myślisz, że było w tym coś więcej niż chęć dokuczenia tobie? 

- Chciałeś mnie zranić? 

- Oczywiście. Żebyś trochę zmądrzała. Żebyś zrozumiała. 

Kiedy zobaczyłem, jak się całujesz ze Stuartem ... Odegrałaś to dla mnie, prawda? 

- Tak - wyznała, spuszczając oczy. 

- No więc pomyślałem, że ja też zrobię małe przedstawie- 

nie. Chciałem . 

Równocześnie usłyszeli kroki lekarza na schodach. 

- Później - rzucił Jan, odsuwając się od dziewczyny. Szybko doprowadziła ubranie do 
porządku. 

Doktor wszedł i postawił swoją walizeczkę na stole pomięędzy nimi. 

- Zasnęła - oświadczył. - Nie ma potrzeby zabierać jej do 

szpitala. Parę dni odpoczynku powinno wystarczyć. Rano przyjjdę zobaczyć, czy 
wszystko w porządku. 

- Zasłużyłeś na kawę, Dirk - oznajmił Jan, podnosząc się 

z miejsca. - Co jej właściwie jest? 

Lekarz chrząknął znacząco. 

- Chyba powinniśmy o tym porozmawiać bez świadków. Geraldine wstała. 

- Och, w takim razie idę spać. 

- Zostań - polecił Jan, dotykając jej ręki. - Geraldine to 

przyjaciółka, Dirk. Możesz przy niej swobodnie mówić. - Skoro tak sobie życzysz. 

Geraldine miała wrażenie, że lekarz dziwnie spojrzał na Jana. - Jak już mówiłem, 
Lisie już nie grozi niebezpieczeństwo. 

Ale oczywiście straciła ciążę. 

background image

Geraldine poczuła, że krew zastyga jej w żyłach. Jan spojrzał na lekarza z pobladłą 
twarzą. 

- Co takiego? 

- Poroniła. To był mniej więcej szósty tydzień. Nie powie- 

działa tego, ale myślę, że w jakiś sposób się do tego przyczyniła. Oczywiście 
wiedziałeś, że była w ciąży? 

- Ja? Dlaczego miałbym wiedzieć? 

- Daj spokój. Przecież to ty jesteś ojcem. Lisa nie ma co do 

tego najmniej szych wątpliwości. 

- Powiedziała, że to moje dziecko? 

- Oczywiście mogła kłamać - odparł lekarz. - Kłamała? 

Jan spojrzał Geraldine w oczy. Czuła, jak jej pierś przeszywa ból; wiedziała, że to 
dopiero początek. Czekała~ by Jan odpoowiedział na pytanie. Zobaczyła, jak jego 
twarz się zmienia, z oczu uchodzi cały blask. Znała odpowiedź, zanim wypowieedział 
choć słowo. 

- Nie - przyznał ze znużeniem. - To ja byłem ojcem. Geraldine wstała. 
- Chyba pora na mrne - powiedziała dziwnie opanowanym tonem. - Z pewnością 
masz teraz wiele spraw na głowie. 

Nie próbował jej zatrzymać, kiedy wychodziła. 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Następnego dnia nie zeszła na śniadanie, lecz udała się prosto do biblioteki. Czuła się 
bardzo słaba. Przepłakała większą część nocy. Od trzech dni praktycznie nie spała, 
przez co ból stawał się jeszcze trudniejszy do zniesienia. 

Wspięła się na drabinę i zmusiła do pracy. Wszystko było lepsze niż rozpamiętywanie 
tego, co zdarzyło się w nocy. 

Około dziesiątej pokojówka przyniosła jej kawę i parę crooissantów. Dziewczyna nie 
wiedziała, kto z domowników o niej pomyślał, lecz przyjęła poczęstunek z 
wdzięcznością. Nie moggła się zmusić do jedzenia, lecz wypiła kawę. 

Wkrótce potem nadszedł Stuart. 

- Nie masz ochoty na śniadanie? - spytał, całując ją prze- 

lotnie w policzek. - Nie. 

background image

- O, widzę, że ktoś ci przysłał jedzenie. 

- Więc to nie ty? - spytała. 

- Nie. Coś się stało? 

- Nic. Chyba bierze mnie grypa. 

Przyjrzał się jej uważniej. 

- Masz rację - zgodził się. - Wyglądasz, jakbyś wpadła pod 

tramwaj. 

- Dzięki - odparła ze znużeniem. 

Nie dziwiło jej już, że Stuart nie potrafi rozpoznać jej uczuć. - Nie słyszałaś nowiny. 
Lisa się rozchorowała. 
- Tak? - spytała, wracając do przeglądania szkiców. 

:- Lekarz kazał jej poleżeć parę dni, więc zostanie tu do środy lub czwartku. Breydel 
dotrzyma jej towarzystwa. 

Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z udziału Geraldine w wydarzeniach ostatniej 
nocy. Dziewczyna była wdzięczna Janowi za dyskrecję. 

-. Zajrzę do niej później - powiedziała obojętnie. 

- No cóż, będziesz Iniata okazję zobaczyć, jak należy znosić 

chorobę. Lisa wygląda wspaniale. Widać, że cierpi, ale zachoowuje się bardzo 
dzielnie. Żadnych ponurych Inin. Nie to, co ty! Naprawdę wiele mogłabyś się od niej 
nauczyć. 

- Stuarcie - odparła z cichą desperacją, nie mogąc znieść tego dłużej. - Bardzo 
współczuję Lisie i odwiedzę ją, jak tylko będę mogła. Ale na razie mam wiele pracy. 

Spojrzał na nią karcąco. 

- Nie uIniesz przyjąć krytyki, co, Geraldine? 

- Nie wiedziałam, że mnie krytykujesz - odparła cicho. 

- Więc nazwij to radą. Radziłbym, żebyś spróbowała naśla- 

dować Lisę Groenewald w niektórych sprawach. 

Geraldine spojrzała na swoje dłonie. Boże, daj Ini siłę, poomyślała. 

- Tak uważasz? 

background image

- Tak. Twoje zachowanie w ostatnim czasie pozostawia 

wiele do życzenia. 

Dziewczyna nie podniosła wzroku. - Przykro mi to słyszeć. 

- To niezwykle ważne zlecenie. Warte Iniliony funtów. 

Położył jej rękę na ramieniu. . 

- Zdaję sobie sprawę, że wymagam od ciebie zbyt wiele. 

- Tak? 

- No cóż, biorąc pod uwagę środowisko, z jakiego się wy- 

wodzisz. 

- Moje środowisko? - powtórzyła cicho. 

- Oczywiście, jak dotąd twoje doświadczenia były całkowi- 

cie wystarczające, ale teraz ... powiedzmy, że jestem nieco mniej prowincjonalny od 
ciebie. Bardziej przyzwyczajony do obracaania się w tak wyrafinowanych kręgach. 
Widzisz, to ludzie z saamego szczytu. Ja całe życie Iniałem z nimi do czynienia. Ty 
wciąż jeszcze musisz się wiele nauczyć. 

- A więc mimo wszystko cię zawiodłam - odparła jeszcze ciszej. 

- Kochanie, twoja praca jest nienaganna. Pod tym względem nie mam ci nic do 
zarzucenia. 

- A pod innyIni względami? 

Milczał przez chwilę, jakby nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna może się poczuć 
upokorzona. 

- No cóż, skoro tego nie wiesz - powiedział w końcu - nie mogę ci powiedzieć. Ale 
muszę wyznać, .że jestem rozczarowaany. Twoja nietaktowność, niezręczność ... 
popełniłaś wiele błęędów. Mogę jedynie powtórzyć: bierz przykład z Lisy 
Groeneewald. 

Poklepał ją po głowie' i wyszedł, pogwizdując. 

Geraldine zamknęła oczy, czując gorące łzy pod powiekaIni. 

Nie będę płakać, powiedziała sobie stanowczo. On nie jest tego wart. 

Prowincjonalna. Jak mógł jej coś takiego powiedzieć? Słoowo paliło jak smagnięcie 
bata. Tak się starała. Nie zdawała sobie sprawy, że jej zachowanie krępuje Stuarta. 
Sądziła, że jest wręcz przeciwnie: że wszyscy w domu naśmiewają się z niego za jego 

background image

plecami, a on nawet nie zdaje sobie z tego sprawy! 

Zacisnęła zęby i zebrała siły do pracy. Gniew, jak się właśnie nauczyła, stanowił 
doskonałe lekarstwo na rozpacz. 
Podświadomie obawiała się spotkania z Janem.Próboowała się na nie przygotować, 
lecz kiedy wszedł do biblioteki, serce tak ścisnęło się jej na jego widok, że omal nie 
krzyknęła z bólu. 

Odwróciła się, by ukryć twarz. Jan podszedł i lekko dotknął 

jej ręki. 

- Przepraszam - powiedział cicho. 

- Za co? - spytała chłodno. 

- Za to, co przeszłaś z mojego powodu wczoraj w nocy. 

Geraldine wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego. 

W ustach jej zaschło. 

- Potraktuję to po prostu jako kolejne interesujące zdarzenie w moim pamiętniku - 
powiedziała celowo pogardliwym tonem. - A teraz wybacz, ale jestem zajęta. 

- Musimy porozmawiać. 

- Nie sądzę, żebyś mógł mi powiedzieć coś, co by mnie 

interesowało. 

- Przestań odgrywać bohaterkę dramatu - oświadczył ostro. 

- To do ciebie nie pasuje. 

- A do ciebie nie pasują uniżone tłumaczenia. 

- Geraldine ... 

Wyciągnął do niej rękę, ale odepchnęła go. - Nie! Nie chcę tego więcej słuchać! 

Ruszyła szybko do wyjścia, pragnąc uwolnić się od jego towarzystwa. 

Jan okazał się szybszy. Zamknął drzwi i stanął przed nimi z nieustępliwym wyrazem 
twarzy. 

- Wysłuchasz mnie - oświadczył nieugięcie. 

Zacisnęła pięści, oddychała szybko i nierówno. Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. 
Malował się w nich gniew. Zdawało się, jakby wszystko, co dotyczyło Jana Breydela, 
w nich znajdowało odbicie: jego siła, arogancka pewność siebie. Ciemne brwi były 

background image

zmarszczone, usta, na których tak często gościł zmysłowy uśmiech, zacisnęły się w 
linię. 

Przyglądał się uważnie jej rysom, szukając oznak cierpienia. - Nie nadajesz się dzisiaj 
do pracy - ocenił. - Jesteś wyczerrpana. Nie mogę na to patrzeć. Ucieknijmy gdzieś z 
tego przeeklętego miejsca, wyjdźmy na słońce. 

- Nigdzie nie pójdę - zaprotestowała. 

- Bądź dorosła, Geraldine. Chodź. 

Nie miała siły, by mu się oprzeć. Ujął ją za ramię i poprowaadził do ogrodu. Był 
piękny ranek, słońce grzało, choć powietrze było rześkie i chłodne. Czując się jak 
więzień, szła za nim po aksamitnym trawniku. 

- Nienawidzę tego domu - powiedział Jan. - To' tutaj zdarzyły się wszystkie najgorsze 
rzeczy w moim życiu. Naawet teraz, kiedy chcę się go pozbyć, próbuje zniszczyć 
moje szczęście. 

- To nie wina domu - odparła Geraldinegorzko. - Nie moożesz winić budynku za 
własne grzechy. 

- Nienawidzę go - powtórzył. - Jest taki ponury, taki przyygnębiający. 

Minęli drewnianą furtkę w murze otaczającym ogród i wyyszli na trawiasty brzeg 
kanału. Słońce odbijało się złociście w spokojnej wodzie, rzucając refleksy na rząd 
szesnastowieczznych budynków po przeciwnej stronie. Jan otworzył drzwi szoopy na 
łodzie, stojącej nad wodą. 

-Kiedy byłem chłopcem - wyjaśnił - to był mój sposób, by uciec przed nieszczęściem 
... 

Patrzyła, jak wyprowadził z szopy niewielką drewnianą łód- 

kę i pchnął ją na wodę. Wyciągnął rękę, by pomóc jej wsiąść. - Dokąd mnie 
zabierasz? - spytała szorstko. 

- Na krótką przejażdżkę dla odprężenia. Nic więcej. 

Weszła ostrożnie do łodzi. Jan kilkoma silnymi pociągnię ciami wioseł wyprowadził 
łódź na środek kanału. Potem odłożył je i uSIadł obok Geraldine na ławeczce, 
ujmując ster. 

-Prąd nas poniesie - wyjaśnił. 

Objął ją wolną ręką i przyciągnął do siebie. Próbowała się opierać, lecz głowa opadła 
jej ze znużeniem na jego ramię. Cudownie było tak siedzieć, kołysząc się na wodzie. 

W rozmarzeniu patrzyła na stare domy o ozdobnych szczyytach i oknach z małych 
szybek. W doniczkach kwitło geranium, gdzieniegdzie wierzba płacząca zanurzała w 

background image

wodzie długie warrkocze. 

Geraldine pozwoliła, by czar tego miejsca ukoił jej gniew i rozpacz. Jakże słodko 
było udawać, że leży w ramionach mężżczyzny, który naprawdę ją kocha! Jak 
przyjemnie poddać się złudzeniu, że tak będzie już zawsze; że należą do siebie na 
wieki. 

- Tak właśnie robiłem, kiedy byłem mały - odezwał się Jan. 

- Uciekałem od Corneliusa i Anny, dryfowałem z prądem i pa- 

trzyłem, jak Brugia przepływa obok mnie. I zav..:sze wtedy maarzyłem, że kiedyś 
będę tak płynął u boku kobiety, którą pokoocham. 

Pozwolił, by łódź wolno zdryfowała do brzegu, pod opadaające witki wierzby 
płaczącej. Zatrzymali się w zielonym cieniu. - To dobre miejsce' na rozmowę - 
zwrócił się Jan do dziewwczyny. - Nikt nam nie będzie przeszkadzał. 

- Dalsze wyjaśnienia? Kolejne nieszczere przeprosiny? 

- Nie. Nie będę już prosił o przebaczenie. Chcę tylko, żebyś 

mnie wysłuchała. 

- Nie, Janie! Nie zniosę więcej kłamstw ... 

- Nigdy cię nie okłamałem. 

- Wszystko, co mi powiedziałeś, okazało się nieprawdą! 

Zacisnął usta. 

- Posłuchaj, Geraldine. 

Ujął jej ręce w swoje dłonie. 

- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Don Juanem. 

Mężczyzną, który dla rozrywki uwodzi kobiety. Nie udaję, że żyłem jak mnich ... 

- Czego bolesne dowody mieliśmy wczorajszej nocy - rzuuciła z gniewem. 

Jan skrzywił się. 

- Doskonale. Zasłużyłem sobie na to. Geraldine, uwierz mi, że jestem zdolny do 
prawdziwej miłości. Może sprawiam wraażenie . lekkomyślnego, ale to tylko pozory. 
I nigdy dotąd nie przeżyłem nic podobnego do uczucia, które mnie ogarnęło, kieedy 
poznałem ciebie. 

- Och, na miłość boską - przerwała, odwracając się od nieego. - Czy ty się nigdy nie 
poddajesz? 

background image

- Nie wtedy, gdy chodzi o ciebie - 'odparł szorstko. - Jeśli sądzisz, że chcę cię uwieść, 
popełniasz największy błąd swego życia! Mówię poważnie, Geraldine. Tego, co się 
zdarzyło mięędzy nami, nie można ignorować. Ani cofnąć. Nadal jesteśmy sobie 
prawie zupełnie obcy. A jednak.· .. - głos mu złagodniał. - A jednak kiedy patrzę w 
twoje oczy, wiem, że nie będzie dla mnie innej kobiety. 

- Przestań! - wykrzyknęła, zakrywając twarz. 

- Nie sądziłem, że kiedyś powiem coś podobnego, kochanie, 

i gdyby nie ostatnia noc, poczekałbym jeszcze z tym wyznaaniem. Pożądam cię coraz 
bardziej z każdą minutą, każdą sekunndą. Twoje.zaręczyny ze Stuartem Horwoodem 
to farsa. Musisz je zerwać. Chcę, żebyś pojechała ze mną do Brukseli i ... 

- I została twoją kochanką jak Lisa? Ty łajdaku! Jak możesz mnie tak traktować? 

Zamachnęła się, by uderzyć go w twarz z całej siły. Z łatwoością pochwycił jej rękę i 
przycisnął sobie do piersi. 

Dziewczyna wybuchnęła gwałtownym płaczem. Przytulił ją do siebie, łagodnie 
gładząc jej włosy. 
- Moja najdroższa - szepnął cicho Z ustami przy jej ustach. 

- Kochana, kochana Geraldine. Nie chciałem cię zranić. Wolał- 

bym dać sobie uciąć prawą rękę, niż to zrobić. 

- Mówiłeś ... że Lisa ... to tylko przyjaciółka - szlochała Geraldine, tuląc się do niego. 

- Kiedyś będę ci to mógł wyjaśnić - odparł, całując jej mookre powieki. - Proszę 
tylko, żebyś mi zaufała do tego czasu. 

- Zaufać? Tobie? - popatrzyła na niego przez łzy. - Przecież sam przyznałeś, że jesteś 
ojcem jej dziecka! 

- Nie znasz wszystkich szczegółów - zasugerował cicho. 

- I nie chcę ich znać. Niedobrze mi się robi na samą myśl 

o nich. Mówiłeś, że nigdy nie czułeś do innej kobiety tego, co do mnie, a 
równocześnie sypiałeś z Lisą. Możesz temu zaprzeeczyć? 

Twarz Jana stężała. 

- Dlaczego wciąż myślisz o przeszłości, kochanie? To przyyszłość się liczy. Miłość 
spada jak grom z jasnego nieba. W mgnieniu oka zmienia cały 'ŚWiat. Powinienem 
być teraz w Brukseli i zajmować się fabryką. Zamiast tego pływam po kanałach w 
Brugii. Bo nie mogę znieść rozstania z tobą. Bo muszę cię przekonać, że poważnie o 
tobie myślę. 

background image

- Więc to nie z powodu poronienia Lisy zostałeś? Uważasz to za drobiazg? 

. - Przekręcasz moje słowa - odparł z irytacją. - I przyjmij ode mnie radę: nie lituj się 
za bardzo nad Lisą. Potrafi się zachowywać niewiary godnie głupio. 

- Chcesz powiedzieć, że to wszystko jej wina, a ty nie miaałeś z tym nic wspólnego? 

- Chcę powiedzieć, że nie jest takim niewiniątkiem, jakim się wydaje. 

- Nic nie jest tak nudne jak wczorajsza kochanka. Rozuumiem. - Opanowała się. - 
Janie, proszę. Nie mogę ci więcej 

ufać. Przyznaję, że jesteś niezwykle atrakcyjnym mężczyzną i umiesz wykorzystywać 
swój urok, by zrobić na kobiecie wraażenie. Ale kiedy mówisz o wspólnym życiu i 
nalegasz, bym zerwała ze Stuartem ... 

Stanowczo pokręciła głową. 

- Nie jestem taka głupia, żeby się na to nabrać. Więc proszę, odwieź mnie do domu i 
niech każde z nas pójdzie swoją drogą. 

Patrzył na nią długą chwilę; w jego głęboko osadzonych oczach odbijały się uczucia, 
których dziewczyna mogła się tylko domyślać. Łagodny prąd kołysał łodzią, wiatr 
szeptał w gałęęziach wierzby, kryjących ich przed wzrokiem przechodniów. Jan 
położył ciepłe dłonie na jej rękach. 

- Dobrze - zgodził się, splatając palce z jej palcami. - Roozumiem, że nie możesz mi 
zaufać. Uważasz, że cynicznie wyykorzystałem Lisę. Ale jest jeszcze jedna sprawa: 
twoje zaręczyyny. Nie możesz poślubić Stuarta Horwooda. Skazałabyś się na życie w 
nieszczęściu i niespełnieniu. 

Geraldine wzięła drżący oddech i zamknęła oczy. 

- Nikt nigdy nie uczynił mnie tak nieszczęśliwą, jak ty 

- wyszeptała. - Masz talent do ranienia mnie tak boleśnie, jak 

żaden inny mężczyzna. 

- Jeśli mi pozwolisz, udowodnię, że jak nikt inny potrafię cię uszczęśliwić - odrzekł. 

Otwarła oczy i przekonała się, że on przygląda się jej z uśmiechem, od którego jej 
serce zadrżało. 

- Dlaczego, Janie? - spytała smutno. - Możesz mieć każdą kobietę, więc czemu 
wybrałeś właśnie mnie? 

- Mówiłem ci. Bo jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spottkałem w życiu. - Jego głos 
żłagodniał. - Nie wiesz nawet, jak pragnę twego uczucia, Geraldine. A ty nigdy mi go 
nie okazałaś. Zawsze to ja pierwszy wyciągam do ciebie rękę. 

background image

- Zabierz mnie do domu. 
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Jeden jedyny raz okaż, co do mnie czujesz. 
Pocałuj mnie z własnej woli. 

Zmarszczyła brwi. Jeśli to było konieczne, by odwiózł ją do pałacu, nie miała 
wyjścia. Mimo to serce zaczęło bić jej szybciej, kiedy się nachyliła i musnęła 
wargami jego policzek. 

- Zadowolony? 

Pokręcił głową· 

~ Mówiłem o prawdziwym pocałunku, a nie jakimś dziobbnięciu w policzek. Nikt nas 
tu nie zobaczy. 

Przysunęła się bliżej i przechyliła głowę. Zadrżała, kiedy przycisnęła usta do jego 
warg, czując, jak ogarnia ją tłumiona namiętność. Chciała się cofnąć, ale jej wargi nie 
chciały się rozłączyć z jego ustami. 

Pieszczota wlała płynny ogień w jej żyły. Kiedy Jan odpoowiedział na nią, 
dziewczy..na przywarła do niego całym ciałem. Tulił ją do siebie, jego dłonie 
władczo, namiętnie obejmowały jej smukłe plecy. Geraldine gładziła jego szyję, 
ramiona, muuskularną pierś. 

Całował ją z rosnącą zmysłowością, która ją oszałamiała, 

. jego ręce pieściły jej ciało z erotyczną wprawą. Niemal przyypadkiem jej udo otarło 
·się o jego udo. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że sama może mu dać równie 
wielką rozkosz, jaką on dawał jej. Świadomość własnej siły napełniła ją uniesieniem. 
Przywarła do niego silniej, bezwstydnie odpowiadając na jego pożądanie. Czuła, jak 
potężne mięśnie napinają się, jak jego palce wpijają się w jej ciało w odpowiedzi na tę
prowokację. 

- Nie wiesz nawet, co ze mną robisz - wyszeptał. 

- To samo, co ty ze mną - odparła z ustami przy jego ustach. 

Wielkim wysiłkiem woli zdołała się wyswobodzić z jego objęć. 

- Dostałeś swój pocałunek, Janie. Odwieź nas z powrotem. Jego oczy, pociemniałe od 
namiętności, sondowały jej oczy. 

- Szybko się uczysz - powiedział cicho. Odchyliła głowę z wyzywającym uśmiechem. 
- No więc? Dotrzymasz słowa? 

Zaśmiał się łagodnie. 

- Skoro naprawdę chcesz wracać do tego więzienia ... Teraz przynajmniej wiem, że 
mnie nie nienawidzisz, mimo tego, co się zdarzyło ostatniej nocy. 

background image

- Nie - odparła. - Myślałam, że będę cię nienawidzić, ale nie potrafię. 

Kiedy wiosłował pod prąd, leżała przykryta pledem, świadooma po*ądania wciąż 
płonącego w jej ciele. Jan uczynił z niej kobietę dojrzałą do miłości. 

Tylko on potrafił tego dokonać. 

Nagle uświadomiła sobie, że w jednej sprawie miał rację. 

Stuart Horwood nie potrafił obudzić w niej takiego pragnienia. W jego ramionach 
nigdy nie zaznała podobnego uniesienia. Nie potrafiłaby, pomyślała, czując ukłucie 
niepokoju, reagować na jego pieszczoty. Ogarnęło ją głębokie przygnębienie. 

Seks to nie wszystko, próbowała przekonywać samą siebie . 

W małżeństwie chodzi o coś więcej niż tylko o przyjemność z uprawiania miłości ... 

Wrócili tuż przed południem. Geraldine przemknęła do sweego pokoju, by 
doprowadzić się do porządku. Na schodach spottkała Stuarta. Jego twarz zastygła w 
wyrazie niezadowolenia, który dziewczyna widywała ostatnio aż nazbyt często. 

- No? - spytał z ironią. - 'Jaką wymówkę znajdziesz tym razem? 

- Nie wiem - odparła, zatrzymując się obok niego. - Co takiego zrobiłarn? 

- Wiesz doskonale - stwierdził, wykrzywiając wargi i bioorąc się pod boki. - 
Opuściłaś bibliotekę, nie mówiąc nikomu ani słowa. Zostawiłaś nie zamknięte drzwi, 
bałagan na biurku i nie miałaś nawet tyle przyzwoitości, żeby mi powiedzieć, dokąd 
się wybierasz. 

- Nie jestem małą dziewczynką - odparła spokojnym toonem, kontrastującym z jego 
podniesionym głosem. 

- Co za bezczelność! 

- Doprawdy? Może powinieneś się zastanowić, jak brzmiały 

twoje uwagi. 

Z policzkami zaczerwienionymi z gniewu ruszyła w górę po schodach. 

~ Jeszcze nie skończyłem! - krzyknął Stuart do jej pleców. . - Gdzie, do diabła, 
podziewałaś się całe rano? 

Zatrzymała się na szczycie schodów i spojrzała w dół na niego. 

- Skoro koniecznie chcesz wiedzieć ... - odparła chłodno 

- pływałam łodzią po kanale w towarzystwie Jana Breydela. 

- Co? Znowu się z nim .włóczyłaś? 

background image

- Daj mi wreszcie spokój - powiedziała, odchodząc i zosta- 

wiając Stuarta z otwartymi ustami. 

Mijając pokój Lisy, poczuła ukłucie wstydu, że jej nie oddwiedziła. Nie miała 
nastroju, żeby to zrobić, lecz ostatecznie dziewczyna pewnie potrzebowała wsparcia. 
Wysiłkiem woli zmusiła się, żeby ?astukać do drzwi. 

Lisa siedziała niczym księżniczka na łóżku zarzuconym pooduszkami, z jedwabnym 
szalem na ramionach i w pełnym maakijażu. 

- Jak się cieszę, że przyszłaś! - wykrzyknęła z zadowoleeniem. - Tak mi się okropnie 
nudzi! 

- Jak się czujesz? - spytała Geraldine, siadając na fotelu 

przy łóżku. 

- Nieźle, dopóki nie wstaję. Wtedy kręci mi się w głowie. 

- Nic cię nie boli? 

- Och, nie. - Liza zachichotała, oczy jej błyszczały. - Doktor zostawił mi takie świetne 
pigułki. Wzięłam ioh tyle, że chyba jestem na haju! 

- To trochę nierozsądne, nie sądzisz? 

/ - Boję się bólu. - Lisa uśmiechnęła się. - Więc na wszelki wypadek wzięłam więcej. 

W telewizorze stojącym w nogach łóżka leciała jakaś opera mydlana. Lisa wyłączyła 
dźwięk. Samo łoże było. zarzucone kolorowymi magazynami, pudełkami czekoladek 
i koronkową bielizną. Z magnetofonu stojącego na stoliku między koszem 
egzotycznych owoców i drugim, większym, z kwiatami, dobieegała wesoła muzyka. 
Lisa, pomyślała Geraldine bez współczuucia, musi się nudzić szybciej niż większość 
ludzi. 

- Bardzo ci współczuję - powiedziała. 

- Nie trzeba. - Lisa sięgnęła po czekoladkę z likierem. - To była duża ulga. Szczerze 
mówiąc - dodała, nachylając się konfiidencjonalnie w stronę Geraldine - trochę temu 
pomogłam. . 

Geraldine starała· się nie okazać po sobie. wzburzenia. Więc domysły lekarza były 
słuszne! 

- Mogłaś sobie zrobić krzywdę - .. powiedziała chłodno. 

- Czemu nie poszłaś do kliniki? 

- Nie chciałam robić zamieszania. Ktoś mi poradził, co zro- 

background image

bić. Nie wiedziałam tylko, że to będzie tak poważnie wyglądało. Tak, czy inaczej, 
nareszcie mam spokój - wzruszyła ramionami. - Nie planowane macierzyństwo 
stanowczo nie mieści się w moich projektach na najbliższą przyszłość. Kobiety w 
ciąży wyglądają okropnie, nie sądzisz? 

- Myślę, że są piękne. 

- No, coś ty! Człapać przez dziewięć miesięcy z brzuchem 

jak balon i cyckami do pasa? Nie, dzięki. Żałuję tylko, że przeepadła mi sesja. Ale 
trudno, lepiej żeby przepadła ta jedna niż następnych trzydzieści. 

Geraldine westchnęła. Nigdy nie potrafiłaby się zachowywać tak, jak Lisa. Gdyby to 
ona nosiła dziecko Jana, raczej by umarła, niż zdecydowała się przerwać ciążę. 
Próbowała je sobie wyobrazić. Silny, wesoły chłopiec o szafirowych oczach, 
wyyciągający do niej rączki ... 

- Hej, obudź się! - Lisa pstryknęła palcami przed jej twarzą· Geraldine wzdrygnęła 
się. 

- Przepraszam. Zamyśliłam się. 

- I myślałaś o czymś przyjemnym, sądząc z twoich rozmarzonych spojrzeń. 
Mężczyzna? 

- Raczej chłopiec - odparła Geraldine poważnie .. 

- Ja tam wolę dorosłych - stwierdziła Lisa, wybierając kolejną czekoladkę· 

- Takich jak Jan? 

- Mhmm - Lisa przeciągnęła się z rozkoszą; trudno powie- 

dzieć, z powodu czekoladki, którą właśnie jadła, czy na wspoomnienie pieszczot 
Jana. 

Co, u diabła, mężczyźni widzą w Lisie Groenewald? zastanaawiała się Geraldine. Bez 
wątpienia była piękna, lecz poza doskonałą cerą i blond włosami kryI się jedynie 
egoizm i próżność. 

Czy Stuart naprawdę sobie wyobrażał, że mogłaby się czegoś nauczyć od tej płytkiej 
osóbki? W takim razie musiał wiedzieć bardzo mało albo o Lisie, albo o swojej 
narzeczonej. 

A Jan? Czy naprawdę nie potrzebował większych wyzwań? - Znasz go od dawna, 
prawda? - spytała modelkę· 

- Jana? Od dzieciństwa. Kiedy sobie rozbiłam kolano, za- 

wsze biegłam do niego po pomoc. Całe życie wyciąga mnie z różnych tarapatów. 

background image

Traktował mnie jak starszy brat. 

- Chyba niezupełnie jak brat - rzuciła Geraldine chłodno. 

- Co? - Lisa zmarszczyła brwi. - A, tak; wiem, co masz na 

myśli. 

- Bo to był Jan ... prawda? - spytała Geraldine ze słabą nadzieją. 

- Mhm. - Lisa skinęła głową. - Powinnam była bardziej uważać, ale przy Janie łatwo 
stracić głowę. Zresztą łatwo to sobie wyobrazić. 

Geraldine zrobiło się niedobrze. - To prawda. 

Kwadrans później zasiadła do obiadu obok Anny Breydel. 

Jej kuzyn, jak się dowiedziała, nie Iniał czasu na jedzenie; musiał załatwić jakieś 
ważne telefony. 

Stuart wyraźnie ją ignorował, więc dziewczyna gawędziła swobodnie ze starszą 
panią, wypytując ją o przeszłość. 

- Brugia niewiele się zmieniła od czasów mojej młodości 

- uśIniechnęła się Anna. - Nadal przypomina tamto piękne, spo- 

kojne miasto ... Jan nazywał je Iniastem z bajki. - Jaki on był w dzieciństwie? 

- Uroczy - Anna westchnęła. - Ale bardzo poważny. Rzad- 

ko się śIniał, chociaż nigdy też chyba nie widziałam, żeby płakał. Przyjmował 
wszystko, co niosło życie, tak samo dzielnie. Jeśli chcesz, po obiedzie pokażę ci jego 
zdjęcia. 

-. Bardzo chętnie je zobaczę - odparła dziewczyna, ignoruując pełne dezaprobaty 
spojrzenie Stuarta. - Dziękuję. 

Kiedy zjedli, Anna przyniosła do salonu stare albumy. Stuart, naburmuszony, udał się 
do galerii. 

Geraldine wzruszona oglądała fotografie. Zdrowy, śliczzny chłopiec o szafIrowych 
oczach przypoIninał dziecko z jej WIZJI. 

Anna przyglądała się twarzy Geraldine z równą uwagą, z jaaką dziewczyna 
studiowała zdjęcia Jana. 

- Często się ostatnio widujecie, prawda? - spytała na swój bezpośredni sposób. 

Geraldine spojrzała w stalowe oczy. 

background image

- Owszem - wyznała niechętnie. - Ale zapewniam panią, że staram się zachowywać 
dystans. Tylko że ... wydaje się, jakby jakaś siła przyciągała nas do siebie. Czy raczej 
to Jan wciąż chce się ze mną widywać. 

- A ty? Ty nie czujesz takiej potrzeby? 

Geraldine przez chwilę bezskutecznie zamierzała ukryć praawdę. 

- Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam! - wybuchnęła wreszcie. - Och, Anno! 
Jestem taka głupia! To jakaś obsesja! Nie mogę przestać o nim myśleć, marzyć. 
Wiem, że nie powinnnam, ale ... 

- Czemu nie powinnaś? - spytała łagodnie starsza.pani. 

- Bo jestem zaręczona ze Stuartem. A nawet gdybym nie 

była, nie wierzę, że Jan ma wobec mnie poważne zamiary! - Jan to bardzo poważny 
mężczyzna. 

- I otoczony przez piękne kobiety. Jedna jest w domu nawet 

w tej chwili. 

Anna tylko uśmiechnęła się lekko. 

- Prawdę mówiąc, są dwie - powiedziała, zamykając album. 

- Nie powinnaś się tak zamartwiać, Geraldine. Nie należy wal- 

czyć z prądem. To bardzo wyczerpujące, a prąd często zanosi nas tam, gdzie 
chcieliśmy się dostać. 

.Poklepała dziewczynę po policzku dziwnie czułym gestem i udała się do swoich 
zajęć. 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Praca Stuarta zbliżała się do końca. Stawało się coraz bardziej jasne, że Geraldine 
będzie musiała zostać w Brugii sama. 

W środę Lisa Groenewald wróciła do Brukseli, wyglądając wspaniale jak zwykle. Jan 
odwiózł ją swoim ferrari. Geraldine patrzyła na jego odjazd targana sprzecznymi 
uczuciami. Czuła ulgę, lecz również żal, i wiedziała, że będzie tęsknić za jego 
obecnością. 

Z odjazdem Jana i Lisy przynajmniej jej stosunki ze Stuarrtem stały się znacznie 
mniej skomplikowane. Wied,rlała w głębi duszy, że nigdy już nie wrócą szczęśliwe 
czasy sprzed przyjazdu do Brugii. Teraz jednak przynajmniej nie kłócili się na 
każdym kroku. Spotykali się tylko na posiłkach, poza tym każde konncentrowało się 
na swojej pracy. 

background image

Geraldine zastanawiała się, czy po powrocie do Anglii Stuart nie zerwie z nią 
zaręczyn. Jak się wydawało, dostrzegał w niej wiele wad, które go głęboko 
rozczarowały. Ona, ze swej strony, czuła się równie pozbawiona złudzeń co do jego 
osoby. 

W piątek po południu Stuart przyszedł do niej do bibliooteki i usiadł na stole, 
przyglądając się porządnym plikom jej notatek. 

- Twój przyjaciel wraca dziś wieczorem - oświadczył z iroonicznym uśmiechem. 
- Jan? - Geraldine próbowała ukryć radość, jaką sprawiła jej ta nowina. - On nie jest 
moim przyjacielem, Stu. 

- Czyżby? Jak cię znam, znowu będziesz gotowa polecieć 

za nim na każde skinienie. 

- Nie bądź wstrętny. Czy on ... czy Lisa też przyjedzie? . 

- Skąd mam wiedzieć? - Stuart wzruszył ramionami. 

- No cóż, zrobiła na tobie wielkie wrażeni~ ... 

- Powiedziałem tylko, że mogłabyś się od niej wiele nauczyć 

- odparł lodowato. ~ 

- Wiem dobrze, co powiedziałeś, i nie zamierzam ... - Urwała, 

by opanować rozdrażnienie. - Och, Stu - westchnęła. - Nie kłóććmy się znowu. 

- Ja się nie kłócę - oznajmił cierpko. ~ Ale zgadzam się, że to .niezbyt eleganckie. Jak 
ci idzie praca? . 

- Nieźle. A tobie? 

- Dzisiaj sfotografuję kolekcję. Właśnie skończyłem rozsta- 

wiać obrazy i mogę wracać. 

Uważnie oglądał swoje paznokcie. 

- Myślałem, żeby wrócić do Londynu w niedzielę porannnym promem. Właściwie już 
kupiłem bilet. Nie mogę tu wieczznie tkwić. Jak długo, twoim zdaniem, potrwa, nim 
skończysz swoje zadanie? 

- Mniej więcej do końca tygodnia. Może trochę dłużej. Stuart chrząknął. 

- Po twoim powrocie do Londynu będziemy musieli poważżnie porozmawiać. O nas. 

Geraldine ścisnęło się serce. 

background image

- Masz rację - zgodziła się posłusznie. - To nie był szczeególnie udany wyjazd, 
prawda? A tak się cieszyłam, kiedy zobaaczyłam Brugię pierwszy raz. Wszystko 
zaczęło się psuć w chwiili, kiedy przekroczyliśmy próg tego domu. 

- Tego bym nie powiedział. Ostatecznie udało się nam zdobyć zlecenie. A to się liczy 
przede wszystkim. Nasze sprawy os.obiste nie układały się najlepiej, to prawda. Ale 
one mają o wiele mniejszą wagę. 

Geraldine westchnęła znowu. - Pewnie masz rację. 

- Nie powinniśmy byli wyznaczać daty ślubu - podjął Stu- 

art, bawiąc się swoim piórem. - Wydawało się, że to słuszna decyzja, ale to zepsuło 
stosunki między nami. Taki termin to jak pistolet przystawiony do głowy. 

- Tak to widzisz? - spytała cicho. Rzucił jej szybkie spojrzenie. 

- Nie mówię, że ja tak to widzę. To była tylko uwaga. Nigdy bym cię nie zawiódł, 
Geraldine. 

- Tu nie chodzi o zawiedzione uczucia! - wykrzyknęła. - Jeśli masz jakieś 
wątpliwości, na miłość boską, powiedz ,,nie"! 

Po twarzy Stuarta przemknął dziwny wyraz. - Nie chcę się wystawiać na oskarżenia. 

- Jakiego rodzaju? 

- Ze nie dotrzymałem zobowiązania. Takie rzeczy niekiedy kończą się w sądzie. 

Geraldine zaczęło coś świtać. 

- Myślisz, że wytoczę ci sprawę, jeśli się ze mną nie ożenisz? 

- Słyszałem o podobnych wypadkach. 

- Nie żyjemy w dziewiętnastym wieku! 

- Nasza sytuacja jest dość nietypowa - prychnął. - Jesteś znacznie ode mnie młodsza. 
Trudno też porównywać naszą poozycję społeczną. Nie należę do ludzi źle 
sytuowanych, Geraldiine. Tak się składa, że jestem współwłaścicielem firmy. 

- W której ja jestem tylko pracownikiem. Rozumiem. 

Fakt, że jestem ludzką istotą, nie ma, jak sądzę, większego znaczenia? 
Spojrzał na nią, zbity z tropu tonem jej wypowiedzi. 

- Nie musisz być niegrzeczna. Horwood & Littlejohn cieszy się doskonałą reputacją i 
bardzo mi się nie podoba, że twoje zachowanie przynosi firmie wstyd. 

- Uważasz, że tak źle się zachowuję? 

background image

- W stosunku do Lisy.:... tak. Przykro mi, że tak się do niej 

uprzedziłaś, choć mnie to nie dziwi. Powód wydaje się oczywiisty. Lisa jest 
przyjaciółką Breydela, a tobie przystojny gospoodarz domu wpadł w oko. 

Twarz Stuarta wykrzywiła się w drwiącym grymasie. 

- Sądzisz, że tego nie widać? Twierdzisz, że nie jesteś proowincjonalna. Tymczasem 
nie ma nic bardziej prowincjonalnego niż kobieta, która sobie wyobraża, że 
mężczyzna stojący spoołecznie znacznie wyżej od niej okaże jej choćby najmniejsze 
zainteresowanie! 

Geraldine poczuła, jak krew uderza jej do twarzy. Zacisnęła pięści. 

- Jesteś niezwykle miły - oświadczyła mu z gryzącą ironią· 

- Rozumiem, że chcesz zerwać zaręczyny. 

Nie odpowiedział. Dziewczyna wolno zsunęła z palca pierrścionek i położyła go na 
stole. Czuła się bardzo dziwnie, jakby zaraz miała zemdleć. 

- Oto twój pierścionek, Stu. 

Gapił się na niego, marszcząc brwi, jakby rozwiązywał jakiś irytujący problem. 

- Prawdę mówiąc - powiedział wolno - nie podjąłem ostaatecznej decyzji. Chyba 
powinienem ci dać jeszcze jedną, ostattnią szansę. Jesteś gotowa spróbować? 

- Sama nie wiem. 

Czuła coraz większe oszołomienie. 

- Spróbuj, Geraldine. Postaraj się ze względu na mnie. 

Wyobraź sobie, że jesteś już moją żoną. Kiedy będziesz miała podjąć jakąś decyzję, 
zapytaj siebie, jak zachowałaby się w tej sytuacji pani Stualtowa Horwood. To 
powinno pomóc. 

Geraldine wzięła pierścionek, ale nie mogła się zdobyć na to, by go nałożyć na palec. 

- Będę go trzymać w bezpiecznym miejscu - powiedziała w końcu, wsuwając go do 
kieszeni. 

- Doskonały pomysł - stwierdził Stuart z satysfakcją. - To świadczy o twoim takcie. 

Ale nie o odwadze, pomyślała. Sądziła, że sprawa wreszcie się wyjaśni. Tymczasem 
nic nie zostało rozstrzygnięte ani poostanowione. 

Jan nie pojawił się do kolacji. Zjedli we troje w kuchni, po czym Geraldine udała się 
do swego pokoju. Pracowała ciężko przez cały tydzień, więc czuła się trochę 
zmęczona. 

background image

Właśnie zamierzała się położyć, kiedy usłyszała stukanie. Nie musiała pytać, kto to. 
Mimo to serce aż podskocżyło jej w piersi, kiedy otwarła drzwi i zobaczyła Jana. 
Bezceremo'nialnie chwyycił ją w ramiona i mocno przytulił. 

- Boże, jak mi ciebie brakowało - powiedział. 

Ukrył twarz w jej włosach, wciągając jej zapach głęboko w płuca. 

- Pięknie pachniesz. Jak róża. Tęskniłaś za mną? 

- Bez ciebie było tu znacznie spokojniej - odparła sucho, 

lecz wiedziała, że błySzczące oczy i zaróżowione policzki zdraadzają jej prawdziwe 
uczucia. - PUŚĆ mnie, Janie. 

Pocałował ją mocno w usta, aż jej zaparło dech, po czym wypuścił ją z objęć. 
Zamknął za sobą drzwi i sięgnął do kieeszeni. 

- Przywiozłem ci prezent. Nie mogłem wytrzymać do rana, żeby ci go dać. Patrz. 

Położył na jej dłoni podłużne aksamitne pudełeczko. 
- Z jakiej to okazji? - spytała zaskoczona. 

- Naszego poznania - wyszczerzył zęby. - Minęły już pra- 

wie dwa tygodnie. Otwórz. 

Geraldine usłuchała. Na satynowej wyściółce leżał gruby naszyjnik ze złotych 
sznurów splecionych w skomplikowany wzór. 

- To nie jest prezent, jaki się kupuje kobiecie, którą się zna od dwóch tygodni - 
powiedziała. 

- Być może. Ale z pewnością taki, jaki kupuje się kobiecie, z którą zamierza się 
spędzić życie. To dzieło jednego z najleppszych jubilerów w Brukseli. Podoba ci się? 

- Jest piękny. Ale nie mogę go przyjąć. 

- Nie masz wyboru - uśmiechnął się. 

Wyjął naszyjnik z pudełka i zapiął na jej smukłej szyi. 

- O, tak - powiedział z satysfakcją. - Wyglądasz w nim do- 

skonale. Wiedziałem, że tak będzie. - Janie, ja nie mogę ... 

Poprowadził ją do lustra i spojrzał w oczy jej odbiciu. 

- Spójrz na siebie - szepnął. - I zobacz twarz zakochanej kobiety. 

background image

Więc to tak wygląda 'kobieta, która kocha? Z zamglonym wzrokiem i drżącym 
uśmiechem na ustach? Z wyrazem oczaroowania na twarzy? 

Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Uśmiechnął się do lustra. 

- Czyż nie tworzymy pięknej pary? - spytał. 

I rzeczywiście tak było. Jego szorstka, męska uroda wspaaniale kontrastowała z jej 
delikatnymi kobiecymi rysami. Deliikatnie pocałował Geraldine w kark, jego dłonie 
czule przesunęęły się po jej ciele, po piersiach. Czuła zapach jego skóry, jego 
włosów. 

Nagle krzyknął cicho i podniósł jej rękę do światła. 

- A to co? - spytał. 

Geraldine uniosła ciężkie powieki i spojrzała na swój palec serdeczny. Można się 
było spodziewać, że Jan zauważy ten drobny szczegół w mgnieniu oka. 

- Dzisiaj po południu mieliśmy ze Stuartem... dyskusję 

- wyjaśniła. 

Oczy błysnęły mu triumfalnie. - Zerwałaś zaręczyny? 

- Nie,.. właściwie nie. Stuart postanowił jeszcze raz 

przemyśleć kwestię naszego małżeństwa. Dał mi czas na popraawę· Uważa, że 
niewłaściwie się zachowuję i przynoszę wstyd firmie. 

- W jaki sposób? 

- Twierdzi, że mam złe maniery. I niskie pochodzenie. 

- To jakaś bzdura. Bez wątpienia odebrałaś doskonałe wy- 

chowanie. Nie mogę się doczekać, @y poznać twoją rodzinę. 

Geraldine roześmiała się. 

- Zawsze mnie pocieszasz. 

, - Mówię poważnie. Nigdy nie spotkałem kobiety mającej tyle wdzięku i 
delikatności. Skoro Horwood powiedział te wszystkie niewybaczalne rzeczy, z 
pewnością posłałaś go do diabła? 

- Niezupełnie. 

- Ale nie nosisz pierścionka od niego? 

- Nie. - Zerknęła w stronę toaletki, gdzie leżał. - Nadal jednak jestem jego 

background image

narzeczoną. 

Jan zmarszczył brwi. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim gniewie. Podszedł do 
toaletki i sięgnął po pierścionek od Stuuarta. Dziewczyna krzyknęła z niepokojem, ale 
było już za późno. Zamachnął się i wyrzucił drobny przedmiot za okno. 

- Stuart tak starannie go wybierał - westchnęła. - Co ja mu powiem? 
Poczuła, jak śmiech, jej stary wróg, wzbiera jej w piersi. 

Próbowała go stłumić, lecz bez rezultatu. 

- Że Jan Breydel wyrzucił go przez okno. 

- Wiesz dobrze, że nie mogę tego zrobić. 

Uniosła ręce, by odpiąć naSzyjnik. - I tego też nie mogę przyjąć. 

Jan złapał ją za nadgarstki. 

- Nie - poprosił schrypniętym głosem. - Tak pięknie w nim wyglądasz. I kiedy go 
nosisz, mogę przynajmniej udawać ... że jesteś moja. 

- Och, Janie, nie mów tak, proszę! - zaprotestowała. 

- Czemu nie? Nie chciałabyś udawać tego samego chociaż przez chwilę? 

- To niebezpieczna gra. 

- Tylko takie lubię. A ty? 

- Kiedyś lubiłam, ale przestałam. Nie znoszę, kiedy mnie ktoś rani. 

- Ja cię nigdy nie zranię - wyszeptał, zamykając ją w uściisku. Nachylił się i 
pocałował ją w skronie. Zadrżała. Czuła, jak jego wargi przesuwają się po jej czole, 
policzkach, po miękkiej wrażliwej skórze za uszami. Wydawało się, jakby chciał 
pokryć pocałunkami każdy centymetr jej twarzy. 

- Tak bardzo cię pragnę - wyszeptał, wodząc ustami po jej powiekach. - Potrzebuję 
cię u mego boku, zawsze ... 

- Pragnę cię - zawtórowała mu wbrew woli. - Ten dom bez 

ciebie jest jak pustynia. 

Ucałował kąciki jej ust. 

- Więc jednak ci na mnie zależy - powiedział cicho. 

- Oczywiście, że. tak - odparła bezradnie. - To przecież chciałeś osiągnąć, prawda? 

Bez ostrzeżenia uniósł ją w powietrze i położył na łóżku. - Och, nie - szepnęła. - 

background image

Janie, proszę ... 

- ,,Janie, proszę" - powtórzył drwiąco. - To protest czy zaaproszenie? 

Jego wargi zamknęły jej usta, nim zdążyła odpowiedzieć. 

Uległa ich pieszczocie. Znowu zapadała w bezdenną otchłań rozkoszy; poddając się 
mocy, jaką miał nad nią. 

Jego ręce pieściły jej piersi, uda, przesuwając się po smukłym ciele. Dotyk poruszał ją 
do głębi; Jan wiedział dokładnie, jak ją rozpalić, co zrobić,- by reagowała tak, jak 
tego pragnął. Czyżby nie istniał żaden sposób, by mu się oprzeć? Czy miała zostać 
jego niewolnicą? 

A przecież pragnęła tego 'każdym nerwem swego ciała. To było coś więcej niż 
pożądanie: pragnęła zjednoczyć się z nim całkowicie, stopić w jedno, duszą i ciałem. 

Zręcznymi palcami rozwiązał tasiemki jej koszuli nocnej i rozchylił cienki materiał, 
odsłaniając piersi. Całował szyję, wtulając twarz w miejsce, gdzie spotykały się 
obojczyki. Wyygięła.się, kiedy jego pocałunki stały się bardziej namiętne, sięggnęły 
piersi. Czuła, jakby wciągał ją w wir pożądania, bez dna, bez kresu ... 

"Przy Janie łatwo stracić głowę ... Nietrudno sobie wyobraazić ... " - słowa Lisy 
rozbrzmiały w jej umyśle. Jakże była głupia! 

Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Z największym wyysiłkiem chwyciła go za 
rękę. 

- Proszę, przestań - jęknęła. - Proszę - dodała drżącym głosem. 

Widząc jej łzy, usłuchał. 

- Czemu płaczesz? - spytał natarczywie. - Co się stało, Geraldine? 

- Nic. Prżepraszam. 

- Ty mała gąsko ... 

Wziął ją w ramiona, tym razem nie namiętnie, lecz czule, i trzymał tak:, aż łzy 
przestały płynąć. Długo trwało, nim się uspokoiła. W całym ciele czuła ból 
niespełnienia. 

- Lepiej się czujesz? - spytał W końcu. - 

- Tak:. - Oparła mu rękę na piersi, kiedy nachylił się, żeby 

ją pocałować. - Nie róbmy tego - powiedziała niepewnie. - Poorozmawiaj ze mną. 

- Jakie to angielskie - uśmiechnął się. - Czuła Geraldine zniknęła. Wróciła chłodna 
panna Simpson z Londynu. O czym będziemy dyskutować, panno Simpson? <;> nas? 

background image

- Jak się miewa Lisa? 

- Zdrowa jak: ryba, o ile mi wiadomo. Nie widziałem się 

z nią, ale zadzwoniła, kiedy wychodziłem wieczorem ze znajoomą. Odbyliśmy krótką 
pogawędkę. 

- Jesteś bardzo zajęty, nawet jak: na znanego Don Juana 

- stwierdziła cierpko. 

Roześmiał się. 

- Powiedz mi, Geraldine, dlaczego właściwie jesteś tak święcie przekonana o mojej 
niemoralności? 

- Ktoś z takimi oczami jak: ty, ktoś tak przystojny, po prostu musi być pozbawiony 
zasad. 

- To mało przekonujący argument - zauważył łagodnie. 

- Och, mnie on wystarcza. Wiesz, co jest w tym wszystkim 

najgorsze? Potrafisz sprawić, że czuję się, jakby naprawdę łąączyło nas coś 
niezwykłego. Jakbyś był szczerym, kochającym mężczyzną o poważnych zamiarach. 

- Nigdy nie przyszło ci do. głowy, że może rzeczywiście jesteśmy dla siebie 
stworzeni? Ze po prostu próbuję ci okazać moje prawdziwe uczucia? 

PfŻesunęła wolno palcem wzdłuż jego nosa, uważnie przyyglądając się twarzy, 
dotknęła pięknie wykrojonych ust. 

- O tym właśnie mówiłam - stwierdżiła spokojnie. - Jesteś tak przekonujący, że 
potrafisz zwieść nawet siebie. Naprawdę wierzysz, że masz uczciwe zamiary ... do 
chwili, kiedy dostaaniesz, czego chcesz, a wtedy ... 

- A wtedy? 

- A wtedy się nudzisz i szukasz następnej Geraldine Simpson. Albo raczej następnej 
Lisy Groenewald. Au! - wykrzyknęęła, kiedy Jan niespodziewanie ugryzł ją w palec. 
co.. To boli! 

- I bardzo dobrze - oświadczył zuchwale i wstał. - No cóż, skoro nie udało mi się 
ciebie uwieść, pora wracać do swego pokoju. Jesteś bezpieczna. Nie odprowadzisz 
mnie do wyjścia? 

Wstała i podeszła z nim do drzwi. Pocałował ją na pożegnaanie w usta - z taką 
delikatnością, pomyślała z bólem, iż niemal można by sądzić, że mówił szczerze ... 

- Dobranoc - szepnął. - Śnij o mnie. 

background image

Zamknęła drzwi i ze znużeniem podeszła do lustra. Dotknęła złotego sznura na szyi. 
Cóż za wspaniały prezent! Jan miał doskonały gust również w tej dziedzinie. Bez 
wątpienia, pomyyślała gorzko, zdobył wprawę, kupując biżuterię swoim kolejnym 
kochankom. Co powie Stuart, kiedy się dowie o prezencie Breyydela? Ikiedy odkryje, 
że pierścionek zaręczynowy znalazł się za oknem? 

Pomyślę o tym jutro, westchnęła. Sięgnęła do szyi, chcąc odpiąc naszyjnik, ale palce 
nie chciały jej słuchać. 

Nie możesz w nim spać, powiedziała sobie ze znużeniem. 

Jeszcze się udusisz. 

- Przynajmniej umrę szczęśliwa - odpowiedziała na głos własnym myślom i wsunęła 
się między prześcieradła. 

Leżała, myśląc o. Janie i przesuwając palcami po gładkim złocie. Zmęczenie wkrótce 
wzięło górę; zapadła w sen. 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Co zrobiłaś? - Stuart był wstrząśnięty. 

Znajdowali się w galerii; właśnie kończył pakować swój cennny sprzęt fotograficzny. 

- Zgubiłam - powtórzyła nerwowo Geraldine. - Tak mi przykro. Nie wiem, jak 
mogłam być taka głupia. Posźłam się przejść po ogrodzie; pewnie mi wypadł z 
kieszeni ... 

- Jak mogłaś być tak niedbała! 

- Szukałam go cztery godziny. - Przynajmniej ta część opo- 

wieści była prawdziwa. - Ale musiał wpaść pomiędzy liście. 

Stuart patrzył na nią wściekły, wciąż nie mogąc uwierzyć 

w to, co się stało. 

- Masz pojęcie, ile mnie kosztował?! - wybuchnął wreszcie. 

- Przepraszam - powtórzyła. 

- Miał prawdziwy brylant, mówię to na wypadek, gdybyś 

nie zauważyła. 

- Wiem, Stu. 

Mężczyzna wziął głęboki oddech. 

background image

- No cóż, pozostaje ci tylko szukać go do skutku - oświaddczył posępnie. 

- Zajmę się tym po obiedzie - westchnęła. 

- Zajmiesz się tym teraz! To ważniejsze niż obiad. A może 

całkiem straciłaś wyczucie tego, co jest ważne? Pierścionek nawet nie był twój! Bez 
względu na to, co zdecydujemy o naszej przyszłości, pozostanie moją własnością! 
- Naprawdę? - spytała zaskoczona. 

- Zapłaciłem za niego - odparł piskliwym głosem. - Spo- 

dziewałem się, że jeśli nasze zaręczyny zostaną zerwane, oddasz mi go. Mógłbym 
przynajmniej odzyskać część ciężko zarobioonych pieniędzy, które na niego 
straciłem! 

Geraldine gapiła się na niego z dziwnym wrażeniem, że wiidzi go po raz pierwszy w 
życiu. 

Wydawało się jej, że tak dobrze poznała tego człowieka przez ostatnie trzy lata: 
dystyngowanego, opanowanego Stuarta o mąądrych szarych oczach i siwiejących 
skroniach. 

Teraz nagle zobaczyła kogoś innego: pretensjonalnego człoowieczka z brzuszkiem i o 
cienkim głosie. Płytkiego, próżnego człowieczka, który patrzył na nią bez śladu 
uczucia i zwracał się do niej bez odrobiny ciepła w głosie. 

Równocześnie uświadomiła sobie, że ona też nic do niego nie czuje. Nie kocham go, 
pomyślała niemal obojętnie. Ja go wcale nie kocham. 

- Nie stój jak kukła - warknął na nią Stuart.- Idź do ogrodu 

i nie wracaj, póki go nie znajdziesz. - Nie - odparła. 

Spojrzał na nią, wstrząśnięty. - Co? 

- Powiedzia~am: nie. Nie będę go szukać. - Mimo gniewu 

mówiła całkiem spokojnie. - Doszłam do wniosku, że masz rację. To twój 
pierścionek. Więc idź i sam go poszukaj. A kiedy go znajdziesz, oddaj go do sklepu i 
odbierz swoje pieniądze. 

Odwróciła się do niego plecami i wyszła z galerii. 

- Geraldine! - zawołał za nią głosem drżącym z gniewu. 

- To niedopuszczalne ! 

Zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na niego przez ramię. - Drobna wskazówka, 
Stu: szukaj na końcu . ogrodu. Na samym końcu. Nie będzie mnie na obiedzie. 

background image

Wychodzę.
- Nie wolno ci! 

- Przepracowałam dwa weekendy z rzędu - prychnęła. 

- W ten nie będę pracować. 

Wyszła z domu, trzaskając frontowymi drzwiami. Minęła dziedziniec i znalazła się na 
ulicy. Krew pulsowała jej w uszach. - Co za małoduszny, próżny, nadęty 
człowieczek! - mruczaała do siebie gniewnie. 

Szła przed siebie szybko, ledwie zauważając otoczenie. Po chwili jednak, lekko 
zdyszana, musiała zwolnić kroku. Rozluźniła napięte mięśnie karku i odetchnęła 
głęboko. Ze wzburzenia zapomniała nawet zabrać portmonetkę. Ale niech ją licho, 
jeśli wróci do domu! Dokąd powinna się udać? Rozejrzała się wokół, dostrzegając 
dopiero teraz piękne stare kamieniczki, i zatrzymała się niepewnie na rogu. 

Odwróciła się, słysząc za plecami warkot potężnego silnika. 

Szkarłatne ferrari zamruczało ciszej i zatrzymało się. Jan wyysiadł z niego i oparł się 
o dach; jego błękitne oczy uśmiechały się do niej. 

- Dokąd się wybierasz? 

- Nie wiem. Jeszcze nie zdecydowałam - odparła krótko, 

patrząc na niego chłodno. 

Obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. 

_ Wsiadaj. Kiedy postanowisz, dokąd chcesz się udać, pod- 

rzucę cię. 

- ChGę być sama! 

- Daj spokój, nie odgrywaj Grety Garbo. Wsiadaj. 

Niechętnie wsunęła się do w~lętrza. - Skąd wiedziałeś, że wyszłam? 

- Usłyszałem, jak trzasnęłaś drzwiami i zobaczyłem cię 

przez okno. Có się,stało? 

- To wszystko twoja wina! Musiałam powiedzieć Stuartowi, że zgubiłam pierścionek. 
Potraktował mnie okropnie. 

- Naprawdę? Jeśli chcesz, pójdę i wrzucę drania do kanału. 

- Narobiłeś już wystarczająco dużo szkód - odparowała. 

background image

- Poza tym nie zamierzam tam wracać, póki się nie uspokoję. 

- Nie ma sprawy - uśmiechnął się, wrzucając bieg. - Skoro o to ci chodzi, zabiorę cię 
w miejsce, które na pewno poprawi ci humor. 

Geraldine nie odpowiedziała. Siedziała w ponurym milczeeniu, zastanawiając się, do 
którego z nich czuje większą złość: 

Stuarta czy Jana. 

Parę minut później samochód zatrzymał się nad kanałem .. Po drugiej stronie widać 
było wspaniały gotycki kościół. 

Jan ujął dziewczynę za rękę i poprowadził przez stary kaamienny most. Patrzyła z 
zachwytem na łukowate przypory, okna o oprawnych wołów szybkach i iglicę, 
wznoszącą się majestaatycznie nad budowlą. 

- Wygląda, jakby sięgała nieba - powiedziała z głębokim podziwem. 

- To jedna z najwyższych w Europie. Średniowieczni buudowniczowie wierzyli, że 
dzięki temu ich modlitwy dotrą bliżej Boga - wyjaśnił Jan. - Ale przyprowadziłem cię 
tutaj, żebyś zobaczyła coś innego. 

Weszli do dzwoniącego echem, niemal pustego kościoła. 

Geraldine patrzyła z zachwytem na łuki, łączące się wysoko nad ich głowami. Nigdy 
nie interesowała się szczególnie architektuurą sakralną, lecz ta budowla wywarła na 
niej ogromne wrażenie. 

Jan poprowadził ją naprzód. 

- To kościół Notre Dame - powiedział. - Spójrz. Dziewczyna podniosła wzrok. W 
niszy z czarnego bazaltu 

znajdowała się naturalnej wielkości rzeźba Madonny z Dzieciąttkiem, wykonana z 
białego marmuru. Znać było rękę mistrza: szaty opadały w miękkich fałdach, poza 
nagiego Jezusa była swobodna i naturalna. Najpiękniejsza była jednak spokojna twarz 
jego matki. Madonna siedziała ze skromnie spuszczonym wzrokiem, jedną ręką czule 
podtrzymując Dziecko, iN drugiej trzymała książkę. 

- To rzeźba Michała Anioła - szepnęła Geraldine. Jan skinął głową. 

- Jedno z niewielu jego dzieł znajdujących się poza graniicami Włoch. Sprowadzono 
ją około roku 1514, więc mieszka tu od prawie pięciuset lat. W całej Brugii nie ma 
wspanialszego dzieła sztuki. 

Objął ją i przyciągnął'do siebie. 

- Kiedy byłem mały, przychodziłem tutaj i przyglądałem się jej tak, jak teraz ty. Nie 
sądzisz, że jesteś do niej trochę podobna? 

background image

Spojrzał na nią. 

- Uwielbiałem tę rzeźbę, kiedy byłem chłopcem. Napełniała mnie wielkim spokojem. 
Może dlatego zakochałem się w tobie w chwili, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem. 

Oczy Geraldine napełniły się łzami. - Nie mów tak! 

- Ale to prawda. 

Dotknął jej policzka z uśmiechem, od którego poczuła ukłuucie w sercu. 

- Jesteś głodna? - spytał, kiedy po obejrzeniu kościoła wyyszli na jesienne słońce. 

- Jak wilk. 

- W takim razie chodźmy coś zjeść, a potem pokażę ci kolejną rzecz, z której słynie 
Brugia. 

Zjedli w uroczej cichej restauracyjce nad kanałem. Ich stolik znajdował się we wnęce 
przy oknie wychodzącym IJ.ad wodę, tak więc mogli się przyglądać śnieżnobiałym 
łabędziom pływaającym niemal na wyciągnięcie ręki. 

Geraldine zgodziła się na carbonade jlamande, gęsty gulasz z wołowiny, stanowiący 
ulubione danie brugijczyków, po któ: rym Jan zaordynował bordeaux. 

Dziewczyna zastanowiła się przelotnie, jak wygląda wspólny posiłek Stuarta i Anny. 
Be,z wątpienia oboje znosili go z trudem. 

Nie dbała o to. Kiedy była z Janem, nie przejmowała się niczym. W jej sercu nie było 
rniejsca na nic prócz radości. 

- Naprawdę jesteś tak bardzo bogaty? - spytała, spoglądając na niego znad kieliszka z 
winem. 

Roześmiał się. 

- Prowadzę wiele interesów i mam duży obrót. Ale osobiiście nie jestem tak zamożny, 
jak wielu ludzi, których znam. Na przykład mój przyjaciel odziedziczył po ojcu 
milion funtów. Daleko mi do niego. 

- To niesprawiedliwe! - wykrzyknęła Geraldine. Jan wzruszył ramionami. 

- Niech mu się dobrze wiedzie. Skoro nie musi pracować, tym lepiej. 

- Ale ty musiałeś zapracować na swoją fortunę. 

- Bardzo ciężko. - Uśmiechnął się. - Właśnie osiągnąłem 

ten etap, kiedy dochodzę do wniosku, ż: w życiu istnieją inne rzeczy poza pracą. 

- Na przykład? 

background image

- Na przykład ty. 

Geraldine ukryła zmieszanie, popijając wino. Jan był rozbaaWIOny. 

- Nie jestem materialistą. Mam wszystko, czego potrzebuję. 

Jacht na południu Francji. Dobry wóz. Piękny dom z ogrodem. - Nadal myślisz, że 
kiedy sprzedasz stary dom w Brugii, nareszcie uwolnisz się od wspomnień z 
dzieciństwa? 

- Przywiązuję do nich coraz mniejszą wagę. Po prostu przeestają mi się wydawać 
ważne. 

Jego spojrzenie powędrowało ku jej szyi. 
- Nie założyłaś swojego naszyjnika? 

- No, cóż ... - odparła. 

Odpięła kołnierzyk bluzki, odsłaniając złoty sznur. 

- Wiem, że to tchórzostwo - wyjaśniła. - Ale nie mogłam się zdobyć na to, by go 
zdjąć, a nie odważyłam się go pokazać Stuartowi. - Skrzywiła się. - I bez tego trudno 
było mu wyjaśśnić, w jaki sposób zgubiłam pierścionek. 

- Wcześniej czy później i tak się dowie. 

- Wiem. - Wahała się przez chwilę, nim powiedziała: - Dzisiaj rano coś odkryłam. - 
Chodzi o Stuarta? 

- O nas oboje. Powinno to mną wstrząsnąć, powinnam się zalewać łzami, ale jakoś 
wcale nie mam ochoty. 

- Odkryłaś, że go nie kochasz- stwierdził Jan szorstko. -Tak? 

Geraldine nie odpowiedziała. Niepotrzebnie zaczęła o tym mówić. To, że przejrzała 
Stuarta, nie znaczy jeszcze, iż rzuci się bez zastanowienia w objęcia następnego 
mężczyzny. Wzruszyła ramionami. 

- Nieważne. Nie powinnam była o tym mówić. Jan milczał przez chwilę. 

- Stuart wspominał, że jutro wraca do Londynu. Dziewczyna skinęła głową· 

- Skończył swoją część pracy i wraca do firmy. . - A ty? 

- Muszę zostać jeszcze przez tydzień lub dwa. 

- Cóż za zbieg okoliczności - mruknął zadowolony. - Właś- 

nie zamierzałem wziąć dwa tygodnie urlopu. Będziemy spędzać razem więcej czasu. 
Już się nie mogę tego doczekać. A teraz chodźmy na zakupy. 

background image

Skinął na kelnera. 

- Nie jestem taka, jak Lisa - zaprotestowała Geraldine ciicho, kiedy Jan polecił 
zapakować ogromne pudło czekoladek. - Nie zjem tylu. Stałabym się gruba jak 
prosię. 

- Czekoladki to naturalne pożywienie zakochanych - odparł 

z uśmiechem. - Poza tym są jedną z rzeczy, które Belgowie umieją robić najlepiej. W 
kraju jest ponad dwa tysiące sklepów z czekoladą, a przecież nie jest on szczególnie 
duży. Wiesz, że przeciętny Belg zjada dwanaście kilogramów czekolady roczznie? 

- Łatwo uwierzyć - mruknęła dziewczyna. 

Najlepszy chocolatier w mieście nie był miejscem dla ludzi o słabej woli; na 
wystawie ułożono ponad pięćdziesiąt rodzajów czekoladek - prawdziwych arcydzieł 
sztuki cukierniczej. 

Jan skłonił ją, by spróbowała ich tyle, ile zdoła. Czuła jeszcze na języku 
najrozmaitsze smaki - koniak, pistacje, creme jra/che, orzechy włoskie z Grenoble - i 
bardziej zdecydowane aromaty truskawek i likieru kawowego ... 

- Zapewne to Belgowie wynaleźli czekoladę? - spytała Jana prowokująco. 

- Nie, Aztekowie. Za to w Belgii wyprodukowano pierwsze czekoladki z nadzieniem. 
To był wielki krok w dziejach ludzzkości - dorzucił z powagą. 

Kiedy wręczono im pudełko przewiązane jedwabną wstążką, Jan zapłacił i 
poprowadził dziewczynę do samochodu. 

- A teraz - oświadczył - pokażę ci kolejną rzecz, z której słynie Brugia. 

Zawiózł ją na niewielki placyk nad rzeką. Grupka starszych kobiet siedziała na 
ławeczkach w promieniach jesiennego słońńca, pracowicie przeplatając motki nici 
nawiniętych na drewniaane klocki. Wiele miało na głowie tradycyjne szale w 
czerwone kropki. Geraldine odniosła niezwykłe wrażenie, jakby siedziały tam co 
najmniej od kilkuset lat. 
Kiedy znaleźli się bliżej, uświadomiła sobie, że starsze panie zajmują się - a jakże - 
robieniem koronek. 

- Brabanckie koronki - wyjaśnił Jan. - Przez wiele stuleci uchodziły za najpiękniejsze 
w Europie. 

Dziewczyna przyglądała się zafascynowana skomplikowanej pracy. Policzyła motki 
na jednym z wałków. 

- Tamta kobieta używa sześćdziesięciu klocków! - wyykrzyknęła zdumiona. 

- Nieźle - uśmiechnął się Jan. - Najlepsze koronczarki pootrafią pracować na ponad 
trzystu. To się nazywa splot sorciere. - Co za piękne wzory - westchnęła. 

background image

Kwiatowe motywy bez wątpienia były przez wieki przekaazywane z matki na córkę. 
Tak bar<;lzo pragnęła mieć na własność jeden z tych wytworów kobiecego geniuszu, 
lecz mogła sobie tylko wyobrażać, ile kosztowały. Z pewnością za dużo, by moggła 
sobie na nie pozwolić. 

Jan zaprowadził ją do jednej z zabytkowych kamieniczek okalających plac. Jak się 
okazało, znajdował się w niej sklep z gotowymi koronkarni. Dziewczyna tęsknie 
dotknęła zestawu serwetek. Jakże ucieszyłaby się z nich jej matka. Sprawdziła cenę; 
kiedy szybko przeliczyła franki na funty szterlingi, zrozuumiała, że nie może sobie 
pozwolić na taką rozrzutność. 

Jan powiedział coś po flainandzku do sprzedawczyni. UUśmiechnęła się i kiwnęła 
głową, po czym zniknęła na tyłach sklepu. Chwilę później wróciła, niosąc duże 
płaskie pudełko, i pokazała jego zawartość Geraldine. 

Starannie zawinięty w bibułkę, leżał w nim wspaniały kooronkowy welon. 
Dziewczyna uniosła go w górę. Wzór w kwiaty maku był przepiękny, cienki jak 
pajęczyna materiał wyglądał, jakby mógł odlecieć z lada powiewem wiatru, lecz był 
zaskaakująco mocny. Zastanawiała się, ile godzin pochłonęło jego stworzenie. 

- Jest wspaniały - powiedziała do Jana. - Nigdy nie widziaałam czegoś podobnego. 

- Zrobiła go matka tej kobiety wiele lat temu. Mieszkanki Brugii nosiły takie welony 
do kościoła przy specjalnych okaazjach, takich jak Boże Narodzenie albo Wielkanoc. 
Przymierz go. 

- Och, nie - zaprotestowała. - Nie mogłabym. 

Ale Jan już go zarzucał na jej ciemne włosy i układał deliikatną materię po obu 
stronach jej owalnej twarzy. Cofnął się o krok, by podziwiać efekt. 

- Wyglądasz jak panna młoda - powiedział cicho. - Podoba ci się? 

Znowu powiedział coś po flamandzku. Sprzedawczyni rozzpromieniła się i schowała 
welon do pudełka, po czym zaczęła je elegancko pakować. 

- - Nie ... - powiedziała z naciskiem Geraldine, nagle uświaadamiając sobie, co będzie 
dalej. 

- Czemu? - spytał, gładząc ją po policzku grzbietem dłoni. 

- Nie możesz wydawać na mnie tyle pieniędzy! - wykrzykknęła. - To nie w porządku! 
Nie rozumiesz, w jakiej trudnej syytuacji mnie stawiasz? Jesteś bogaty, ale ja nie. Nie 
mogę ci na to pozwolić. 

Mężczyzna uśmiechnął się. 

- Jakjuż mówiłem, nie masz wyboru. Naucz się przyjmować prezenty z wdziękiem. 
Poza tym, nigdy nie wiadomo, kiedy _ zechcesz się wybrać do kościoła. 

background image

Geraldine musiała się poddać. Wspaniałe dary wcale jej jeddnak nie cieszyły. Czuła 
się nimi przytłoczona; miała wrażenie, jak gdyby coraz bardziej traciła kontrolę nad 
sytuacją - jeśli kiedykolwiek ją miała ... 
Wrócili, kiedy jesienne popołudnie dobiegało końca. Geralldine była W znakomitym 
nastroju, jak gdyby zamiast krwi W jej żyłach krążył musujący szampan. Tak właśnie 
wpływało na nią towarzystwo Jana Breydela. 

Kiedy zobaczyła zaciętą twarz Stuarta, poczuła się, jakby z hukiem spadła na ziemię. 

- Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać - oznajmił. Poprowadził ją 'do galerii i 
głośno zamknął drzwi. OdwrÓcił 

się do niej z ustami zaciśniętymi w ,linię. 

- Zapewne się domyślasz, co chcę powiedzieć. 

- Chyba tak - zgodziła się cicho. 

- Nieczęsto zdarza mi się robić błędy, Geraldine. Tym razem 

jednak popełniłem wielką nieostrożność. Moje zaręczyny z tobą były poważną 
pomyłką. Sądzę, że najlepsze, co możemy zrobić w obecnej sytuacji, to uznać całą 
sprawę za niebyłą. 

- Masz rację - powiedziała jeszcze ciszej. - Przepraszam, Stuarcie. ' 

- To częściowo moja wina - odparł ponuro. - Przeceniłem twoje zalety. I nie 
doceniłem twojej niedojrzałości, braku dooświadczenia, wykształcenia i wpływu 
twojego środowiska ... Mówiąc krótko, nie dorastasz do oczekiwań, jakie stawiam 
swoojej przyszłej żonie. Przykro mi, że muszę to stwierdzić tak otwarcie. Być może 
miałem zbyt wysokie wymagania. Ostateecznie moje pierwsze małżeństwo było 
idealne. Postanowiłem więc poszukać na towarzyszkę swojego życia kogoś bardziej 
odpowiedniego niż ty. 

- Rozumiem. 

Nie czuła bólu, tylko ogromną ulgę. Spojrzała mu prosto w oczy. 

- A co z moją pracą, Stuarcie? Zapewne nie będziesz chciał, żebym po tym wszystkim 
została w fmnie? 

Odwrócił wzrok. 

- Nie zamierzam dawać ci wypowiedzenia. Jeśli jednak okaażesz delikatność i 
poszukasz innego zajęcia, będę ci niezwykle wdzięczny. Tak bardzo, że możesz 
liczyć na dobrą opinię z moojej strony. 

- Dziękuję - odparła z lekką ironią. - Doceniam to. 

- Szczycę się tym, że jestem uczciwym człowiekiem - prych- 

background image

nął. - Oczywiście zostaniesz tu i skończysz katalogować sztychy. Uważaj to jednak za 
swoje ostatnie zlecenie. Chciałbym też, żeby ktoś mi pomógł wnieść sprzęt 
fotograficzny na prom. 

- Pomogę ci - zgodziła się. 

- Doskonale - stwierdził, po czym wyszedł z galerii, zostawiając ją samą· 

Stała, przyglądając się otaczającym ją ze wszystkich stron dziełom sztuki. Ich 
spokojne piękno koiło jej duszę, tak jak widok Madonny uspokoił ją rankiem. 

Była wolna. Wszystko skończone. Nie była zaręczona, wkrótce miała zrezygnować z 
pracy. 

Zastanawiała się, gdzie uda się jej znaleźć inne zajęcie. Jej sytuacja nie była łatwa. 
Powinna poważnie się zastanowić nad swoją przyszłością. 

Nie wiadomo dlaczego, wydawało się to jej jednak bez znaaczenia. Była wolna! 

Roześmiała się głośno z radości. 

A potem, nie wiadomo czemu, zaczęła płakać. 

Nie było sposobu, by ukryć przed Janem fakt rozstania ze Stuartem. 

Oczom Breydela nie uszedł najdrobniejszy szczegół, co spraawiło, że ostatnia 
wspólna kolacja była dla Geraldine jeszcze trudniejsza do zniesienia. 

Następnego dnia zgodnie z obietnicą odwiozła Stuarta na terminal promowy. Dzień 
był pochmurny, w powietrzu wisiała drobna mżawka. Odpowiednia sceneria do 
pożegnania, pomyyślała dziewczyna. Nie rozmawiali wiele. Stuart wydawał się 
przygnębiony, a i Geraldine nie była w szczególnie radosnym nastroju. 

Stanęli przy bramce dla wsiadających i spojrzeli sobie w oczy. 

- Zatem ... - zaczął Stuart. 

- No cóż - westchnęła dziewczyna. - Do zobaczenia. 

Skinął głową. 

- Bez urazy? - spytał. 

- Bez urazy - odparła, wyciągając rękę. 

Wymienili krótki uścisk.' 

- A propos, znalazłem pierścionek. 

- Naprawdę? Tak się cieszę! - wykrzyknęła. - Gdzie był? 

background image

- W fontannie. 

- Wiesz - dodał po chwili - nigdy nie powiedziałaś "tak". 

- Słucham? 

- Tamtego wieczoru w Londynie, kiedy ci się oświadczyłem. To ja ci wmówiłem, że 
zgodziłaś się za mnie wyjść. Byłaś . zmieszana i trochę wypiłaś. I jeszcze jedno. 
Byłem zbyt ostry wczoraj wieczorem. Naprawdę jesteś bardzo dobrym 
pracowniikiem. Może jednak zostaniesz? . 

- To bardzo miło z twojej strony - odparła - ale chyba bęędzie lepiej, jeśli odejdę. 
Obojgu nam będzie łatwiej. 

- Skoro tak uważasz - przytaknął, wyraźnie rozczarowany. 

- Masz jakieś plany? 

- Nie jestem pewna. Chyba powinnam się zająć czymś in- 

nym przez jakiś czas. Czuję, że potrzebuję odpoczynku. - Hmm. Tak czy inaczej, 
powodzenia. 

Zapowiedź z megafonu zagłuszyła na chwilę ich rozmowę. - To mój prom - stwierdził 
Stuart. - Do widzenia, Geraldine. 

Pocałowała go w policzek. 

- Do widzenia, Stuarcie. Do zobaczenia. 

Patrzyła, jak odchodzi, ciesząc się, że udało się jej nie znieenawidzić Stuarta 
Horwooda. Zaręczyny z nim były po prostu okropną pomyłką. 

Pilnuj się, żeby nie popełnić następnej, powtarzała sobie, na próżno próbując złapać 
w deszczu jakąś taksówkę. 

Anna spojrzała na nią krytycznie, kiedy około południa dziewczyna wreszcie dotarła 
do domu. Przygotowała Geraldine gorącą kąpiel, a potem przyniosła jej do pokoju 
kubek h~rbaty. Usiadły przy kominku w przyjaznym nastroju. 

- Nie mogę powiedzieć, bym żałowała, że Stuart Horwood wyjechał - stwierdziła 
starsza'pani z brutalną szczerością. - Nigdy mu nie wybaczę, że chciał podzielić 
kolekcję wuja Corneliusa. 

Geraldine uśmiechnęła się. 

- Jesteś niesprawiedliwa. Przecież to Jan zdecydował się ją sprzedać. 

Anna w zamyśleniu upiła łyk herbaty. 

- Wiesz, mówił ostatnio dziwne rzeczy. Prawie tak, jakby miał wątpliwości, czy 

background image

postąpił słusznie. 

- Zauważyłam - odparła Geraldine. - Ale nie ma co sobie robić nadziei. Decyzja już 
zapadła. 

- Z Janem nigdy nic nie wiadomo - mruknęła starsza pani 

enigmatycznie. 

- Stuart byłby wściekły. Anna prychnęła. 

- Więc zerwaliście zaręczyny? 

- Widzę, że w tym domu trudno zachować tajemnicę 

- stwierdziła dziewczyna cierpko. - Tak, zerwaliśmy. 

- Długo trwało, zanim odzyskałaś rozsądek. I dalej czujesz, jakbyś miała obsesję na 
punkcie mojego kuzyna? 
Geraldine przełknęła ślinę. 

- Nie powinnam była tego mówić. Ale byłam taka wytrącona z równowagi 
poronieniem Lisy ... 

Urwała przerażona. 

Anna uśmiechnęła się lekko. 

- Och, nie ma się czym przejmować. Wiem doskonale, na czym polegała jej 
"choroba". 

- Więc zapewne wiedziałaś także, że Lisa sama ją sprowookowała? Mogła sobie 
zrobić poważną krzywdę. To nie było mądre. Chociaż trudno winić tylko ją. Jan też 
miał w tym swój udział. 

_. Jan? - Szare oczy spojrzały chłodno. - A to dlaczego? - No cóż, to było jego 
dziecko. 

Anna wyglądała na .zupełnie zaskoczoną. - Nic podobnego! 

Geraldine przeszedł zimny dreszcz. - Przecież sam mi to powiedział. 

. - Więc kłamał. A ty byłaś głupia, że mu uwierzyłaś. - Ale ... ale dlaczego miałby 
zmyślać coś takiego? Starsza pani odstawiła kubek i złożyła ręce. 

- Lisa Groenewald przez parę miesięcy miała romans z pewwnym znanym politykiem 
- powiedziała cicho. - Bardzo znanym i oczywiście żonatym. Belgia nie jest dużym 
krajem, więc skanndal mógłby narobić wielkich szkód. Lisy jednak to nie obchodziło. 

Geraldine zakręciło się w głowie. 

background image

- Ale przecież mówiła, że to Jan ... Powiedziała to nawet lekarzowi! 

- Doprawdy? - W oczach Anny 'błysnęło potępienie. - To do niej podobne. Jest 
największą egoistką, jaką znam. Chociaż, z drugiej strony, nie bardzo mogła 
przyznać, że ojcem jej dzieecka jest człowiek, którego twarz niemal codziennie 
pojawia się w wiadomościach. Widzisz, Lisa z każdym problemem zawsze biegła po 
pomoc do Jana, odkąd wyrosła z pieluszek. Najpierw to były rozbite kolana, potem 
ucieczki z domu, ostatnio romannse, długi hazardowe, a nawet oskarżenia o-
gosiadanie narkotyyków. A Jan zawsze jej pomaga, choć zwykle drogo go to 
koosztuje. 

Geraldine czuła, że zaraz zemdleje. Drżącymi rękami odstaawiła· kubek. 

- Tak mi wstyd. Byłam .. ~ uwierzyłam wto! - zająknęła się, patrząc na Annę z 
rozpaczą. - I kiedy próbował mnie przekonać, że ma wobec mnie poważne zamiary, ja 
myślałam, że nadal romansuje z Lisą ... 

Nieoczekiwanie twarz starszej pani złagodniała. - Musiało ci być bardzo trudno. 

- Nadal nie mieści mi się to w głowie! . 

- Uważasz, że próbuję wybielić mojego kuzyna? Wobec 

tego zadzwoń do Lisy. - Nie chciałabym ... 

- Musisz - przerwała jej Anna spokojnie. - To najważniejsza rzecz w twoim życiu. A 
mOże się mylę? 

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i spojrzała jej w oczy. 

- Nie, Anno - odparła. - To najważniejsza rzecz w moim ZYClU . 

Znalazła Jana w galerii. Siedział z brodą wspartą na ręce, przyglądając się płótnom.' 
Jego. twarz rozjaśniła się na widok dziewczyny. 

- Geraldine ... 

Podszedł i wziął ją w ramiona. Tym razem nie umknęła przed pocałunkiem, lecz sama 
sięgnęła wargami jego ust. Przez mgnienie wydawał się zaskoczony, poJem jednak 
ich wargi ze tknęły się czule. Przytulił ją mocno. Po raz pierwszy nie czuła lęku przed 
jego siłą, lecz falę radości. 

Czuła z jeszcze większą pewnością niż dotychczas, że to coś więcej niż seks, więcej 
niż pożądanie. To było zjednoczenie dusz. Miłość, o jakiej marzyła przez tyle lat. .. 

Wiedziała, że on czuje to również. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, jego oczy 
były zamglone od namiętności. 

- Pierwszy raz pocałowałaś mnie jak kochanka - powiedział cicho. - Czy to dlatego, 
że Stuart Horwood zniknął z twojego życia? 

background image

- Nie - odparła, gładząc go po twarzy. - Właśnie odbyłam rozmowę z twoją 
przyjaciółką, Lisą Groenewald. Powiedziała mi prawdę. 

- Ach - uśmiechnął się. - Więc to miało takie znaczenie? 

- Ty ośle - pokręciła głową. - Oczywiście, tak. Największe na świecie. Kiedy 
właściwie miałeś zamiar mi powiedzieć? - Za parę dni. Nie mogłem patrzeć, jak 
cierpisz. Przeklinaałem siebie, że sprowadziłem Lisę ... powinienem był przewiidzieć, 
że to się skończy katastrofą! Ale nie mogłem nic zrobić. - Sama nie wiem, czy się 
śmiać, czy płakać -; odparła drżąącym głosem. - No cóż, odkryłam przyńajmniej, jaki 
potrafisz być lojalny ... dobrze wiedzieć na przyszłość. 

- Jaką przyszłość? 

- Naszą wspólną - uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy. 

- Nie wiem, co będzie dalej. Jeśli chcesz, żebym została na 

krótko twoją kochanką, zostanę nią, choćbym miała cierpieć~ kiedy odejdziesz. Jeśli 
pragniesz dłuższego związku, na to też -jestem gotowa. Nigdy nikogo nie kochałam 
tak jak ciebie, Janie. Udało ci się mnie rozkochać w sobie. Jesteś zadowolony? 

Ujął-jej dłoń i położył sobie na sercu. Poczuła, jak bije mocno uczuciem do niej. 

- Oto twoja odpowiedź, Geraldine. Kocham cię niemal od pierwszej chwili, kiedy cię 
poznałem. Gdy się na coś czeka przez całe życie, człowiek rozpoznaje to od razu. Nie 
rozumiem, czemu wątpiłaś w moją szczerość. . 

- Wszystko wydawało mi się zbyt piękne, by było prawdziiwe! Bałam się, Janie. 
Cieszyłam się niemal, że mogę się trzymać kłamstwa Lisy. Chroniło mnie to przed 
uczuciami. 

Przyciągnął ją blisko. 

- Znam ten lęk. Ja też go z początku czułem. Obawę, gdy nawiedzała mnie twoja 
twarz, gdy wspomnienie twojego łagoddnego głosu prżenikało do mojej duszy ... I od 
początku wiedziaałem, jaką rolę chcę ci przeznaczyć w moim życiu. Pragnę, byś 
została moją żoną, Genildine. 

Zamknęła oczy, nie mogąc dobyć głosu. 

Trzymał ją przez długą chwilę, delikatnie pieszcząc jej bujne ciemne włosy. 

- Nie odpowiadasz - powiedział w końcu. - Czy wyjdziesz 

za mnie,najdroższa? A może powinienem paść na kolana? - Nie - wyszeptała. 

- Nie? Nie wyjdziesz za mnie? 

- Nie musisz klękać. Jeśli chodzi o małżeństwo ... 

background image

Odpowiedzią był długi pocałunek. Nawet w najpiękniejjszych marzeniach nie 
wyobrażała sobie takiego szczęścia, takiej radości. 

- Postanowiłem nie sprzedawać kolekcji - oznajmił Jan naastępnego dnia, kiedy 
spacerowali objęci po parku. - Ty i Anna macie rację. Ten dom i obrazy stanowią· 
część mojego życia. I jestem winien Annie i pamięci Comeliusa to, by utrzymać je w 
nie zmienionym stanie. 

- To fantastycznie! - wykrzyknęła Geraldine. - Ale Stuart chyba dostanie zawału! 
Cały ten czas stracony na katalogowaame ... 
- _ Wykonał wspaniałą pracę. To mi znacznie ułatwi przygootowania do stworzenia 
muzeum. 

- Muzeum? - Geraldine aż zamrugała oczami. 

- Każę wyremontować dom i przerobię go na galerię sztuki. 

Myślałem też o powołaniu Fundacji Comeliusa Breydela. - Anna będzie 
wniebowzięta! 

- Naturalnie, mianuję ją głównym konsultantem. Nikt nie 

zna kolekcji lepiej niż ona. Ale brak jej sił, by nadzorować wszystkie przygotowania. 
Myślałem, ~e ty mogłabyś się tym zająć. • 

- Ja? - dziewczynie zaparło dech. - Ależ Janie, jestem zbyt młoda i niedoświadczona, 
by brać na siebie taką odiJOwiedziallność! 

- Wiem, że świetnie dasz sobie radę. Poza tym, dzięki temu będziesz miała co robić 
do wesela. - Uśmiechnął się. - Nie mogę pozwolić, żebyś siedziała i nudziła się tutaj, 
podczas gdy wróżki tkają dla ciebie suknię ślubną. Mogłabyś spotkać kogoś, kogo 
byś pokochała bardziej ode mnie. 

- Och, Janie, wiesz, że to niemożliwe! 

- Oczy ci błyszczą - powiedział, prowadząc ją nad wodę. 

- Widzę, że pomysł ci się spodobał? 

- Jest wspaniały - westchnęła. - Muzeum, nasze małżeństwo, nasza wspólna 
przyszłość. Nie mogę uwierzyć we własne szczęście. 

Zatrzymali się nad brzegiem jeziora. Deszcz przeminął i reefleksy słońca lśniły jak 
diamenty na gładkiej powierzchni wody. Para pięknych białych łabędzi przepłynęła 
obok z wdzięcznie wygiętymi szyjami. 

To tutaj wszystko się zaczęło: nad Minnewater, ,,Jeziorem Zakochanych". Tu, gdzie 
od stuleci spotykali się brugijscy koochankowie, rozkwitła ich miłość. 

- Łączą się w pary na całe życie - powiedział Jan, patrząc na ptaki. 

background image

- Tak jak my - uśmiechnęła się dziewczyna, tuląc się do mego. 

I kiedy ich usta spotkały się w pocałunku, wiedziała, że jej szczęście dopiero się 
zaczyna.

__________________________________