SHARON DE VITA
Milioner
z Kuwejtu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
San Diego
Faith Martin była wściekła.
Mimo protestów pana Kadida, który dotrzymywał jej
towarzystwa przez minione półtorej godziny, szybkim
krokiem ruszyła ku zamkniętym drzwiom do gabinetu.
- Panno Martin, proszę zaczekać. Nie może pani tam
wejść. - Przerażony pan Kadid pobiegł za nią, cmokając
z dezaprobatą.
Było jednak za późno. Zdecydowanie otworzyła pod
wójne mahoniowe drzwi i zatrzymała się jak wryta na
widok niewiarygodnego przepychu, z jakim urządzono
gabinet.
- Dobry Boże! - szepnęła bezwiednie.
Odkąd siedem lat temu założyła własną konsultingową
firmę komputerową, widziała już wiele biur i gabinetów,
włącznie z należącymi do najbogatszych kalifornijskich
przedsiębiorców, ale żadne z nich nie mogło się równać
z tym dekadencko wręcz luksusowym wnętrzem.
Urządzony w kolorach granatu i brązu gabinet mieścił
kolekcję wspaniałych dzieł sztuki, bez wątpienia auten
tycznych. Ściany wybito eleganckim białym jedwabiem,
a sufit ozdobiono sztukaterią. Pośrodku pokoju, na tle
6
SHARON DE VITA
zajmującego niemal całą ścianę okna, za którym rozta
czała się panorama miasta, stało piękne, zapewne ręcznej
roboty biurko z wiśniowego drewna. Przed nim ustawio
no dwa miękkie, obite granatową skórą fotele, doskonale
dopasowane do dwóch stojących nieopodal kanap.
Na półkach znajdowały się setki książek, w tym wiele
białych kruków, które sprawiały, że w gabinecie pano
wała miła, niemal domowa atmosfera. W odległym koń
cu, przy drugim sięgającym sufitu oknie, umieszczono
długi, rzeźbiony stół konferencyjny, a wokół niego skó
rzane, granatowe fotele. W rogu pysznił się imponujący
kominek z misternie wykonanym rodowym herbem nad
gzymsem. Wszędzie stały porcelanowe wazony z jesien
nymi kwiatami, które wypełniały pokój słodką, wręcz nie
przyzwoicie zmysłową wonią.
Promienie popołudniowego słońca wpadały przez ok
na, podkreślając urodę wnętrza.
Wśród tego przepychu, za biurkiem siedział wysoki,
ciemnowłosy mężczyzna, zatopiony w rozmowie telefo
nicznej. Zdawał się w ogóle nie dostrzegać obecności
Faith.
Nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Panie El-Etra - odezwała się, podchodząc bliżej.
Puszysty, granatowy dywan tłumił kroki jej obutych w te
nisówki stóp. - Panie El-Etra - powtórzyła, tym razem
bardziej stanowczo. Dostrzegła teraz, że również na biur
ku umieszczono pięknie wykonany, inkrustowany złotem
herb rodzinny.
Szyty na miarę, prążkowany, szary garnitur rozma
wiającego przez telefon mężczyzny kosztował pewnie
MILIONER Z KUWEJTU 7
więcej niż wynosił roczny czynsz za jej mieszkanie. Cena
również szytej na miarę białej koszuli z monogramem
pewnie równała się jej rocznym wydatkom na jedzenie.
Cudownie, pomyślała kwaśno i jeszcze raz rozejrzała się
po gabinecie.
Denerwująco arogancki, niewiarygodnie bogaty i bez
wątpienia zepsuty. Trzy cechy, których najbardziej nie
znosiła u mężczyzn, nie mówiąc już o klientach.
Oparła dłonie o blat biurka.
- Panie El-Etra, zdaję sobie sprawę, że pańska firma
inwestycyjna zajmuje znaczącą pozycję w świecie wiel
kich interesów, musi pan jednak zrozumieć, że mój czas
jest nie mniej ważny i cenny niż pański. - Urwała dla
nabrania oddechu i zauważyła, że mężczyzna nadal nie
zwraca uwagi ani na nią, ani na jej tyradę.
Natomiast jego sekretarz, który właśnie wyrósł u jej
boku, wyglądał tak, jakby ze zdenerwowania miał za
chwilę połknąć własny język: oczy wyszły mu z orbit,
usta drgały w nerwowym tiku. Faith czuła, że jej gniew
narasta z każdą sekundą. Groźnie spojrzała na mężczyznę
za biurkiem. Nie dość, że niemal dwie godziny trzymał
ją w poczekalni, to teraz bezczelnie ją ignoruje!
- Panie El-Etra! - Zabębniła palcami o biurko, ale on
nawet nie drgnął. - Zadzwonił do mnie dziś rano dyrektor
pańskiej firmy i prosił, żebym natychmiast przyszła, ponie
waż macie awarię komputerów i trzeba to pilnie naprawić.
Widzę, że sprawa nie jest taka pilna, skoro przetrzymał mnie
pan w poczekalni bez mała półtorej godziny.
- Hm, Panno Martin... - Sekretarz uniósł palec. - To
nie jest pan El-Etra - poprawił ją cicho.
8 SHARON DE VITA
Skonsternowana Faith zamrugała oczami. Czyżby
przez pomyłkę wtargnęła nie do tego gabinetu, co trzeba?
To byłoby odpowiednie zakończenie tego okropnego
dnia.
- Słucham? - zapytała ostrożnie.
- To jest szejk El-Etra.
Nie wierzyła własnym uszom.
- Zmarnował pan dwie godziny mojego cennego cza
su, a teraz czepia się pan takich protokolarnych szcze
gółów? - zapytała podniesionym głosem i postąpiła bli
żej, zmuszając go do cofnięcia się o krok.
Nie tylko spędziła całą wieczność w poczekalni, ale
na dodatek nie zjadła lunchu i przez niemal dwie godziny
przedzierała się przez uliczne korki, by na czas dotrzeć
na to przeklęte spotkanie. Kiedy dziś rano do niej za
dzwoniono, bardzo się przejęła. Zdawała sobie sprawę,
że El-Etra Investments to firma szeroko znana i dodanie
jej do listy klientów bardzo przysłużyłoby się jej intere
som, które co prawda szły dobrze, ale mogłyby iść o wie
le lepiej.
Miłe podniecenie musiało jednak w końcu ustąpić zło
ści. Faith odnosiła sukcesy, miała wiele zleceń, cieszyła
się w świecie biznesu doskonałą opinią i nie była przy
zwyczajona do tego, by ją traktowano jak uciążliwą pe
tentkę.
- Pani Martin... - Sekretarz nerwowo mrugał ocza
mi. - Jestem pewien...
- Nie, panie Kadid, to ja jestem pewna, że dla pana
tytuł szefa to sprawa pierwszorzędnej wagi. - Oparła dło
nie na biodrach i zmierzyła groźnym wzrokiem mężczy-
MILIONER Z KUWEJTU
9
znę nadal rozmawiającego przez telefon. - Zapewniam
pana, że wcale mnie nie obchodzi, jak pan go nazywa.
Mnie w tej chwili przychodzą do głowy różne określenia.
- Wyniośle potrząsnęła głową. - A teraz proszę wyba
czyć, ale nie mam czasu na takie głupstwa. Proszę prze
kazać szejkowi wyrazy ubolewania - warknęła, specjal
nie wymawiając z przesadnym naciskiem jego tytuł. -
Proszę też mu powiedzieć, żeby do mnie zadzwonił, kiedy
na serio zacznie się zajmować swoimi interesami. -
Mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, ruszyła do
drzwi.
- Pani Martin... - Aksamitny, brzmiący trochę z cu
dzoziemska głos sprawił, że stanęła jak wryta. Odniosła
wrażenie, że jego dźwięk wibruje w zakończeniach jej
nerwów niczym zaskakująca, niechciana pieszczota. Od
wróciła się i z ciekawością spojrzała na właściciela głosu.
Odłożył słuchawkę i wstał. Dopiero teraz zobaczyła,
jaki jest wysoki. Musiała odchylić głowę, by popatrzeć
mu w twarz.
Jego wybitnie męską urodę potrafiła określić jedynie
słowem „magnetyczna". Sekundę później przyszło jej do
głowy również słowo „wspaniały". W tej chwili był także
wyraźnie zirytowany, sądząc z chmurnego spojrzenia cie
mnych oczu. Faith buntowniczo uniosła głowę.
Poirytowany? No to szkoda. Ona również jest poiry
towana. Nie dając się onieśmielić jego władczej postawie,
podeszła bliżej.
Przedtem była zbyt rozwścieczona, by uważnie przyj
rzeć się jego twarzy, ale to, co teraz zobaczyła, wręcz
ją oszołomiło. Na żywo wyglądał o wiele lepiej niż na
10 SHARON DE VITA
fotografiach w plotkarskich czasopismach, które zwykle
przedstawiały go z jakąś rozchichotaną lalą, uczepioną
jego ramienia jak rzep.
Smagła, oliwkowa cera, wyraziste rysy, ładnie wykro
jone usta, duże, ciemne oczy i gęste, czarne włosy spra
wiały, że wyglądał jak pirat sprzed kilku wieków. Faith
miała wrażenie, że przebiegł przez nią prąd. Otrząsnęła
się natychmiast, gdy przypomniała sobie, że ten człowiek
to znany playboy, zmieniający kobiety jak rękawiczki.
Wiedziała, że z takim na pewno nie chce mieć nic wspól
nego.
Za bardzo przypominał jej ojca, także przystojnego,
nieodpowiedzialnego playboya, który uczucia innych
miał za nic.
Przez całe życie bardzo się starała unikać takich ty
pów. Dzięki Bogu, że nie będzie zmuszona utrzymywać
z nim kontaktów w życiu prywatnym. Nigdy nie miała
wiele cierpliwości dla niedojrzałych facetów, a tę nie
wielką ilość, którą była w stanie z siebie wykrzesać, wy
korzystał wiele lat temu jej ojciec.
- Pani Martin... - powtórzył z irytacją, a Faith pode
szła jeszcze bliżej, zastanawiając się, co też go tak zi
rytowało. - Zdaje się, że jesteśmy umówieni? - Trudne
do rozszyfrowania ciemne oczy patrzyły na nią śmiało,
jakby chciały oszacować jej wartość.
- Byliśmy - poprawiła go. Miała wrażenie, że spoj
rzeniem przeszywa ją na przestrzał. - Byliśmy umówieni,
panie... to znaczy Wasza Wysokość. - Stuknęła palcem
w tarczę swojego sportowego zegarka. - Prawie dwie go
dziny temu.
MILIONER Z KUWEJTU 11
- Ali - powiedział cicho.
Starała się nie zwracać uwagi na brzmienie jego głosu,
które znów przyprawiło ją o zmysłowy dreszcz.
- Słucham?
- Ali. - Przechylił głowę na bok i miała wrażenie,
że kącik jego ust lekko drgnął. - Mam na imię Ali.
Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz, a Faith aż za
brakło tchu. Serce zaczęło jej mocniej bić i musiała się
lekko cofnąć, jakby się bała, że stojąc tak blisko niego,
nie zdoła nad sobą zapanować.
- Chociaż zdaje się, że pani miałaby teraz ochotę na
zwać mnie zupełnie inaczej. - Patrzył na nią rozbawiony,
a jej zrobiło się trochę wstyd, że pozwoliła sobie na wy
buch złości.
Zaczerwieniła się po uszy.
- Nie jestem przyzwyczajona do wysiadywania w po
czekalni - wyjaśniła zaczepnie i zmierzyła go surowym
wzrokiem. - Mój czas jest bardzo cenny...
- A czyj nie jest? - odparował, spoglądając na nią cie
kawie. Nie nawykł do tego, żeby kobieta patrzyła na niego
jak na coś, co przed chwilą wypełzło spod kamienia.
Kobiety przeważnie spoglądały na niego zupełnie ina
czej.
- Bardzo mi przykro. - W przepraszającym geście
rozłożył ręce. - Nic nie mogłem na to poradzić. Musia
łem się uporać z kolejnym kryzysem. Oczywiście, wy
nagrodzimy pani stracony czas.
- To nie tylko kwestia pieniędzy - warknęła Faith,
zirytowana, że jego zdaniem obchodzą ją tylko pieniądze.
- Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze.
12
SHARON DE VITA
- Doprawdy? - Znów ze zdziwieniem uniósł brwi.
Wcale nie była zaskoczona, że dla niego wszystko
sprowadzało się do pieniędzy. To kolejna wspólna cecha,
jaka łączyła go z jej ojcem. Kiedy jednak spojrzała mu
głębiej w oczy, odniosła dziwne wrażenie, że z niej kpi.
Natychmiast zesztywniała.
- Dla niektórych liczy się coś jeszcze. To kwestia cza
su i priorytetów. Inni klienci potrzebowali dziś mojej po
mocy w kłopotach, ale musiałam umówić się z nimi na
później, ponieważ pan twierdził, że to bardzo pilna spra
wa. Jak widać, wcale nie.
- Wręcz przeciwnie, pani Martin. Moje potrzeby są
bardzo pilne. - Ton jego głosu się zmienił, złagodniał,
a jej od razu na myśl przyszły innego rodzaju potrzeby,
bardziej pierwotnej natury. Poczuła, że zalewa ją fala
dziwnego ciepła. - I w przeciwieństwie do tego, co pani
wcześniej powiedziała, swoje interesy traktuję bardzo
serio.
Przyglądał się jej zafascynowany. Doszedł do wnio
sku, że jest zbyt niepozorna, by ją nazwać piękną, ale
było w niej coś, co wzbudzało zainteresowanie mimo
sportowego, niedbałego stroju. Dopasowane w talii spod
nie koloru khaki opinały jej biodra, których krągłość
przyciągnęłaby wzrok każdego mężczyzny. Biała luźna
koszulka nie zdołała ukryć kształtnych piersi i szczu
płych, ładnie zarysowanych ramion.
Włosy, gładko zaczesane do tyłu i zaplecione
w skomplikowany warkocz, były miodowo-kasztanowe,
przetykane pasemkami w najróżniejszych odcieniach ru
dości. Założyłby się o najnowszego źrebaka ze swej stad-
MILIONER Z KUWEJTU
13
niny, że ich kolor jest naturalny. Świadczyła o tym do
skonale do nich pasująca, jasna jak mleko cera. Twarz
miała bardzo kobiecą, o wielkich, zielonych oczach, wy
sokich kościach policzkowych i pełnych ustach, jakby
stworzonych do pocałunków. Z drugiej strony, sądząc po
jej minie, chyba nie całowała się zbyt często.
Nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni się uga
niają i o których śnią po nocach. Taka zwyczajna dziew
czyna, sportowo ubrana i bez makijażu. Jednak jej twarz
przykuwała uwagę.
Ali stwierdził, że nieznajoma nadzwyczaj go intrygu
je, choć nie wiedział, dlaczego tak jest.
Westchnął cicho. Może to z przepracowania. Z natury
bardzo zmysłowy, zwracał uwagę na wszystko w kobie
cie, począwszy od jej ogólnego wyglądu i zapachu, do
najsubtelniejszej linii bioder. Dotychczas jednak był za
jęty oganianiem się od kobiet, które wynajdowali dla nie
go rodzice, by poszukać partnerki naprawdę mu odpo
wiadającej i zdolnej docenić jego osobowość.
Chciał towarzystwa kobiety inteligentnej, która nie by
łaby tylko wieszakiem dla najnowszych kreacji modnego
projektanta i która zareagowałaby szczerze na jego og
nisty temperament. Nie pragnął jednak miłości. Po prostu
nie chciał jeszcze raz przeżywać tego uczucia.
Większość kobiet z jego otoczenia to były modelki
o doskonałej prezencji albo piękne debiutantki z dobrych
domów, które nigdy nie pokazałyby się w publicznym
miejscu inaczej, niż tylko w najmodniejszym stroju i peł
nym makijażu.
Miały śliczne buzie, kurze móżdżki i serca z kamie-
14
SHARON DE VITA
nia, toteż nie były zdolne do prawdziwej namiętności i nie
wzbudzały w Alim głębszego zainteresowania. Wierzył,
że zimna kobieta to dla mężczyzny przekleństwo gorsze
niż śmierć.
Z doświadczenia wiedział, że jeśli kobieta nadmiernie
przejmuje się wyglądem, to rzadko zastanawia się nad
swoimi uczuciami. A kobieta, która nie potrafi zaakcep
tować i docenić uczuć, cieszyć się namiętnością i pasją,
nie była dla niego prawdziwą kobietą.
Przyjrzał się uważniej stojącej przed nim Faith. Ki
piała gniewem, przez co wydała mu się wyjątkowo inte
resująca. Oto kobieta, która pozwala sobie na doświad
czanie wszystkich ludzkich emocji. Fascynowała go i in
trygowała, szkoda tylko, że jest taka obrażona i nabur
muszona.
Rzadko się zdarzało, by ktokolwiek, a już zwłaszcza
kobieta, przemawiał do niego z taką wyższością. Kobiety
na ogół wręcz stawały na głowie, żeby wywrzeć na nim
jak najkorzystniejsze wrażenie. Irytowało go to coraz bar
dziej, zwłaszcza że uroda, stroje i biżuteria nie robiły na
nim wrażenia. Pragnął, żeby kobieta zadziwiła go swoją
osobowością, szczerością, charakterem.
Dotychczas jeszcze takiej nie spotkał.
- Pani Martin, jeśli problem z naszymi komputerami
nie zostanie zaraz rozwiązany, narazi to na straty całe
El-Etra Investments, a do tego nie mogę dopuścić. Czuję
się odpowiedzialny wobec klientów. Powierzyli mi swoje
fundusze, niektórzy nawet oszczędności całego życia. Nie
zamierzam wywoływać paniki wśród inwestorów z po
wodu błahego kłopotu z głupią maszyną.
MILIONER Z KUWEJTU 15
- Błahy kłopot z głupią maszyną! - powtórzyła
z niedowierzaniem Faith. - Panie El-Etra, gdyby nie ta
głupia maszyna, wątpię, czy miałby pan taką dużą firmę.
Ta maszyna zwiększa pańską efektywność, oszczędza
czas, nie wspominając już o pieniądzach.
- Poucza mnie pani?
Jego słowa na chwilę zawisły w powietrzu, ciche,
uprzejme, ale dało się w nich wyczuć groźną nutę. Faith
przeszło przez myśl, że być może posunęła się za daleko,
ale nie zamierzała się cofnąć. To nie leżało w jej naturze.
- Takie są fakty, proszę pana - odparła chłodno. Nie
chciała używać ani jego imienia, ani tytułu, ponieważ to
nadałoby ich rozmowie bardziej osobisty wymiar. - Na
czym dokładnie polega problem? - zapytała, zdecydo
wana przystąpić do dzieła.
Uśmiechnął się.
- Gdybym to wiedział, to zapewniam, że sam bym
to naprawił albo zlecił któremuś z zatrudnionych w fir
mie informatyków. Obawiam się, że nikt tutaj nie wie,
dlaczego system źle działa.
Zastanawiało ją, z jakim akcentem mówił. Brzmiało
to trochę jak brytyjska angielszczyzna, rodem zapewne
z Oksfordu, i chociaż słownictwo i gramatyka były ab
solutnie nienaganne, słyszała w jego wymowie echo ob
cego języka. Tworzyło to dość egzotyczną i... zmysłową
mieszankę.
Przeczesał palcami włosy.
- Wiem tylko, że przez tę awarię jedna z naszych ope
racji została całkowicie zablokowana i nie mogę dłużej
tego tolerować. Problem trzeba rozwiązać natychmiast.
16
SHARON DE VITA
- Natychmiast - powtórzyła, z irytacją kiwając gło
wą. Ten facet nie wyobraża sobie, by ktoś nie spełnił
jego polecenia, i to jak najszybciej. Zepsuty i rozkapry
szony, pomyślała. - Cóż, gdybym nie musiała siedzieć
półtorej godziny w poczekalni, może już bym wiedziała,
co jest przyczyną awarii.
- Może. - Zrozumiał, że Faith tak szybko mu nie wy
baczy. - O ile wiem, pani firma jest uważana za jedną
z najlepszych w swojej branży.
- Jest uważana? - Rudawe brwi uniosły się. Faith po
czuła się urażona tym subtelnie wyrażonym powątpie
waniem. Zacisnęła pięści i podeszła do biurka. - Widzę,
że źle pana poinformowano.
Tym razem to on miał zaskoczoną minę. Szybko prze
niósł wzrok na starszawego sekretarza, który niespokojnie
stał pod ścianą.
- Kadid? O co tu chodzi? - Znów zerknął na Faith,
a potem przeniósł wzrok z powrotem na sekretarza. -
Czy rzeczywiście źle mnie poinformowano?
Te słowa zabrzmiały jak groźba, a Faith poczuła na
plecach zimny dreszcz. Chyba nigdy nie spotkała nikogo
równie aroganckiego.
- Bardzo źle - odezwała się, zanim sekretarz otworzył
usta. - Ja po prostu jestem najlepsza w tej dziedzinie.
- W dodatku bardzo skromna - rzekł Ali z lekkim
uśmiechem ulgi. Niezbyt piękna, ale jaka zadziorna, po
myślał rozbawiony. Bardzo interesujące połączenie.
- Nie, panie El-Etra, jestem po prostu szczera. -
Uniosła głowę. - Szczera i najlepsza w branży, ale mój
czas jest cenny i nie lubię, kiedy ktoś mi go marnuje.
MILIONER Z KUWEJTU 17
Zauważył, że bije z niej gniew i coś jeszcze, czego
nie potrafił określić.
- Ja też tego nie lubię - odparł, dając do zrozumienia,
że uważa jej wybuch złości za stratę własnego czasu.
- Skoro jest pani najlepsza, to na pewno rozwiąże pani
ten trudny problem. Natychmiast. - To było wyzwanie
i Faith nie mogła go zignorować.
- Cóż, nie wiem, co według pana znaczy natychmiast,
ale jak tylko się dowiem, na czym polega problem, na
pewno go rozwiążę. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu
mi to zabierze, dopóki nie ustalę, o co chodzi. - Spoj
rzała na niego śmiało. - Niektóre rzeczy muszą trochę
potrwać, czy się to panu podoba, czy nie. - I na pewno
nie pozwoli się poganiać. Wyczuwając, że zaraz usłyszy
kolejne polecenie, które tylko jeszcze bardziej ją zdener
wuje, dodała pośpiesznie: - Na pewno trochę by pomog
ło, gdyby pan mi wyjaśnił, o co chodzi. Znam się na
sprzęcie komputerowym, ale nie potrafię czytać w my
ślach.
Patrzył na nią przez chwilę, trochę urażony jej sarka
zmem. Wyprostował się i włożył ręce do kieszeni spodni.
- Jesteśmy dużą firmą inwestycyjną i raz na miesiąc
wysyłamy każdemu klientowi czek. Czeki są wystawiane
na różne sumy i rzecz jasna rozsyłane do najróżniejszych
odbiorców.
- Jasne. - Że też musiał cały czas na nią patrzeć.
Czuła, jak po plecach przebiegają jej lekkie dreszcze.
Ali westchnął z rezygnacją.
- Kilka dni temu, na początku miesiąca, kiedy jak
zwykle rozsyłaliśmy pierwszą partię należności, system
18 SHARON DE VITA
zaczął wyrzucać czeki w nieodpowiednich kwotach.
W dodatku odkryliśmy, że przesyłaliśmy pieniądze na
niewłaściwe konta i w nieodpowiedniej ilości. Zarówno
nowe fundusze, odsetki, jak i ściągane należności nie tra
fiały tam, gdzie powinny.
Potrząsnął głową i zerknął na równy stos papierów na
biurku. Długie godziny ślęczał nad dokumentami, starając
się dojść przyczyny tego problemu, a potem jeszcze musiał
telefonicznie uspokajać zaniepokojonych inwestorów. Czuł
się tak, jakby od kilku tygodni nie wychodził z biura.
- W rezultacie zapanował chaos. Księgowi odkryli
pomyłkę dopiero, kiedy pierwsze czeki zostały rozesłane
i odezwali się zirytowani klienci. - Ściągnął brwi na
wspomnienie paniki, jaka dziś rano zapanowała wśród
pracowników. - Nasi firmowi komputerowcy też nie wie
dzieli, skąd to zamieszanie. Zaczęli badać problem...
- Natychmiast - wtrąciła, a on urwał i przyjrzał jej
się uważnie. Sądząc z wyrazu jego twarzy, nie był przy
zwyczajony do tego, by mu przerywano.
- Tak - powiedział wolno, nie odrywając od niej wzro
ku. - Niestety, do niczego nie doszli. Próbowali najróżniej
szych rozwiązań, ale bez skutku. W rezultacie musieliśmy
całkiem wyłączyć system komputerowy, ponieważ jest on
zaprogramowany na automatyczne wystawianie i rozsyłanie
czeków. Bez przerwy odbieram telefony od rozgniewanych
inwestorów, którzy albo nie dostali w ogóle pieniędzy, albo
dostali ich zbyt mało. Zaczynają teraz kwestionować nie
tylko sprawność, ale i uczciwość firmy. - Zabrzmiało to
tak, jakby sam nie mógł w to uwierzyć.
- No, ja też bym miała wątpliwości. - Wsunęła ręce
MILIONER Z KUWEJTU
19
do kieszeni spodni. - Gdybym zainwestowała w jakiejś
firmie oszczędności całego życia, a potem odkryła, że
firma coś skopała i wysłała moje pieniądze komuś inne
mu, to trochę bym się wkurzyła.
- Skopała? - Ali El-Etra przymrużył oczy, a stojący
za nią Kadid westchnął ciężko. Najwyraźniej oznajmienie
szejkowi, że coś skopał, było wbrew protokołowi. -
Z tym trzeba skończyć - oznajmił zdecydowanie. - Jak
sama pani widzi, to rzeczywiście pilna sprawa i trzeba
się nią zająć. Natychmiast.
Może gdyby nie zabrzmiało to jak rozkaz, Faith wy
kazałaby większe współczucie.
- Problemy się zdarzają, czy tego chcemy, czy nie.
A skoro mowa o sprawach pilnych i natychmiastowych, to
przypominam, że nie jestem wozem straży pożarnej -
stwierdziła i natychmiast spostrzegła, że twarz mu spoch
murniała, a sekretarz znów zaczął ciężko wzdychać. -
Najwyraźniej ma pan kłopoty z programem do księgowa
nia, ale żeby do tego dojść, nie trzeba być geniuszem.
Słysząc tę impertynencką uwagę, zesztywniał, a w je
go oczach pojawiły się zimne błyski.
- Zapewniam panią, pani Martin, że mój personel ma
odpowiednie kwalifikacje, żeby się zająć niemal każdym
problemem, jaki się pojawi.
- Ale jak widać nie tym. W przeciwnym wypadku
nie byłoby mnie tutaj.
Te słowa na długą chwilę zawisły w powietrzu,
a Faith przyszło na myśl, że być może posunęła się za
daleko. Ale ten facet był taki... irytująco arogancki, że
musiała się trochę z nim podrażnić.
20 SHARON DE VITA
- Punkt dla pani. - Z łaskawym uśmiechem skłonił
głowę, jakby dawał jej jakiś wspaniały podarunek. -
Oczywiście, ma pani rację. Z tym problemem moi ludzie
nie mogli sobie dać rady. - Urwał, a po chwili mówił
dalej: - El-Etra Investments szczyci się nieskazitelną opi
nią. Jeśli chodzi o powierzone pieniądze, to choćby cień
podejrzenia o nieprawidłowe działania może mieć kata
strofalny wpływ nie tylko na bieżące interesy, ale na opi
nię firmy. Jestem pewien, że pani to rozumie. W tym
biznesie opinia to największy kapitał. - Odetchnął głę
boko, cały czas nie odrywając od niej wzroku. - Zapew
niłem inwestorów, że problem zostanie natychmiast roz
wiązany i chociaż jestem ubezpieczony na wypadek tego
rodzaju zdarzeń, tu wchodzi w grę moje nazwisko, więc
zadeklarowałem, że osobiście wyrównam wszystkie stra
ty. Właśnie rozsyłamy czeki naszym klientom, żeby jak
najszybciej wszystko załatwić jak należy.
- Ma pan tyle pieniędzy? - Pytanie to wyrwało jej
się samo, zanim zdążyła pomyśleć. Rozejrzała się wokół.
To nie był jakiś sklepik na rogu, tylko firma pierwszej
wielkości, obracająca milionami dolarów.
Na samą myśl o tak wielkim bogactwie poczuła, że
robi jej się gorąco. Dla kogoś, kto musiał się zmagać
z przeciwnościami losu, odkładać grosz do grosza i pra
cować popołudniami, by skończyć szkołę, kto się mocno
zadłużył, by założyć własną firmę i przez siedem lat ha
rował w pocie czoła, takie nieprzebrane bogactwo wy
dawało się czymś niepojętym. A ten człowiek mówi
o tym bez najlżejszego drżenia w głosie.
- Ależ oczywiście, że mam tyle pieniędzy - stwier-
MILIONER Z KUWEJTU 21
dził bez namysłu, jakby rozmawiali o drobnych na kawę.
- A dlaczego pani pyta? Chce pani podnieść stawkę?
Musiała się uśmiechnąć.
- Właściwie nie o tym myślałam, ale teraz chyba się
zastanowię.
- Pani Martin, ja jestem szejkiem El-Etra. - Powie
dział to tak, jakby się spodziewał, że nisko się przed nim
skłoni, albo coś w tym rodzaju.
- Tak słyszałam. Wszyscy wkoło mi to powtarzają,
chociaż nie bardzo wiem, dlaczego. Zdaje się, że powinno
to na mnie robić wrażenie.
- Nic to dla pani nie znaczy? - Przez chwilę nie wie
dział, czy powinno go to złościć, czy śmieszyć. Na ogół
kobiety, z którymi miał do czynienia, dowiadywały się
wszystkiego o historii jego rodziny, jeszcze zanim go po
znały.
- Nie mam pojęcia, co oznacza pański tytuł i dlacze
go miałby mieć znaczenie dla kogokolwiek poza panem.
Musiał przyznać, że ta uwaga uraziła go.
- Mój tytuł oznacza tyle, że płynie we mnie króle
wska krew - wyjaśnił.
- Królewska krew? - Podejrzliwie uniosła brwi. -
Akurat. - Tym razem westchnienie za jej plecami roz
legło się wyjątkowo donośnie i słychać w nim było...
panikę. - Królewska krew? - powtórzyła z namysłem.
- To znaczy, tak samo jak w królu czy królowej, czy
coś w tym guście?
- Czy coś w tym guście - potwierdził i wolno skinął
głową.
- I oczywiście nikt nie uznał za stosowne mi tego
22"
SHARON DE VITA
wytłumaczyć? - zapytała, trochę zażenowana swoją
wcześniejszą reakcją. W końcu to jest klient i należy go
traktować uprzejmie, bez względu na jego niegrzeczne
zachowanie.
- Zachowałaby się pani inaczej, gdyby pani o tym
wiedziała? - Ciekawe, czy ugryzłaby się w ten swój ostry
język, zastanawiał się w duchu.
- Pewnie nie - wyznała szczerze. - Chyba że mógłby
mnie pan za to skazać na ścięcie głowy.
Roześmiał się donośnie.
- Obawiam się, że nie ścinamy już głów. - Uśmie
chnął się do niej olśniewająco, a wokół zrobiło się jakby
cieplej. - Robi się przy tym za duży bałagan.
- No to mam szczęście.
- A czy miałoby to dla pani w ogóle jakieś znaczenie?
- Co takiego? Ścięcie głowy?
Rozbawiony potrząsnął głową.
- Nie. Moja szlachetna krew.
- Pana rodowód obchodziłby mnie, gdyby był pan
koniem i miał wystartować w gonitwie - stwierdziła,
wzruszając ramionami.
Znów się roześmiał. Od dawna nikt nie ośmielił się
rozmawiać z nim tak swobodnie. Tak rozmawiała z nim
tylko jego babka. Ale ta kobieta na pewno nie przypomina
mu babki.
Wręcz przeciwnie, była młoda i kipiąca życiem, miała
bystry umysł i ostry język. Irytowała go i bawiła.
Kobieta, na której nie robił wrażenia jego tytuł, po
chodzenie i majątek, to było coś zupełnie nowego.
- Mój tytuł, jak pani słusznie zauważyła, nie ma wię-
MILIONER Z KUWEJTU 23
kszego znaczenia, chyba że dla ludzi, którzy przywiązują
do takich rzeczy wielką wagę. Pani najwyraźniej do nich
nie należy.
- Dla mnie równie dobrze mógłby pan być królem
Syjamu.
- Nie ten kraj, nie ten kontynent. - Wskazał na wiel
ką, kolorową mapę wiszącą na ścianie. - Urodziłem się
w Kuwejcie.
Faith zerknęła we wskazanym kierunku. Szczegóły na
mapie były tak plastyczne i dokładne, że wydawały się
wykreślone ręcznie. I tak zapewne było. Pewnie kazał
swoim sługom namalować mapę tylko po to, by przyoz
dobić nią gabinet. Dlaczego to wszystko tak ją dener
wowało?
Znów spojrzała na swojego rozmówcę. Kuwejt.
A więc stąd ten lekki akcent i herb rodzinny na biurku
i nad kominkiem. To wiele wyjaśnia. Od początku się
nie myliła; jest zepsuty i bogaty, a na domiar wszystkie
go pochodzi z królewskiego rodu. Cudownie.
- Znów się pani marszczy. Czy powiedziałem coś iry
tującego? - Bez wątpienia większość tego, co mówił i ro
bił, irytowało ją.
- Może pan zwracać się do mnie po imieniu. Nazy
wam się Faith - rzekła z roztargnieniem. Skoro płynie
w nim królewska krew, może jej mówić na ty. - Co po
tomek królewskiego rodu z Kuwejtu robi w Kalifornii?
- To, co wszyscy normalni ludzie. Prowadzę interesy.
- Spojrzał wrogo na komputer na biurku. - A przynaj
mniej się staram. - Sam nie wiedział dlaczego, ale po
stanowił zdradzić Faith kilka szczegółów ze swojego ży-
24 SHARON DE VITA
cia. - Wiele lat temu mój ojciec i Joe Colton, który mie
szka w Prosperino, w Kalifornii właśnie, zaczęli razem
robić interesy. To była doskonała spółka dwóch ludzi
o podobnych charakterach, dwóch krajów i kultur.
- Słyszałam o Coltonach - powiedziała cicho.
Coltonowie byli kalifornijskim odpowiednikiem rodziny
królewskiej - ustosunkowani, poważani, cieszący się do
skonałą opinią w świecie biznesu i polityki oraz w elitar
nych kręgach towarzyskich. Zawsze z daleka podziwiała tę
rodzinę, chętnie czytała o niej w gazetach, zazdrościła jej
członkom wzajemnej bliskości, miłości i niewiarygodnego
oddania. Dla niej Coltonowie byli wcieleniem rodziny ide
alnej, jakiej ona sama nigdy nie miała.
Jej sympatia do Coltonów miała mocniejsze podłoże
niż artykuły w prasie. Rodzina chętnie zajmowała się fi
lantropią, wspierając finansowo potrzebujących. To właś
nie Coltonowie założyli ranczo Hopechest, na którym ja
ko nastolatka spędziła kilka lat. Gdyby nie to ranczo,
pewnie skończyłaby na ulicy, jak niejeden zagubiony
dzieciak.
Zawdzięczała więc rodzinie Coltonów bardzo dużo.
Na ranczu wychowało się wiele dzieci, które nie miały
własnego domu i których nikt inny nie chciał. Ona sama
była takim dzieckiem, nie miała jednak zamiaru teraz
o tym opowiadać. Ktoś taki jak Ali nigdy by nie zrozu
miał, co to znaczy być samemu na świecie, bez dachu
nad głową, jedzenia i pewności jutra.
Ali El-Etra miał tabuny służby, spełniającej każdą jego
zachciankę. Na pewno nie pojąłby jej przeżyć z dzieciń
stwa.
MILIONER Z KUWEJTU 25
- Mój ojciec jest potomkiem kuwejckiej rodziny kró
lewskiej - ciągnął Ali. - Jesteśmy największymi posia
daczami ziemskimi w kraju, a nasza ziemia jest bogata
w ropę. Wiele lat temu nikt nie był tego świadom, nie
umieliśmy też jej wydobywać. Joe Colton natomiast miał
sprzęt, doświadczenie i firmę wydobywczą.
Ali nie wspomniał o tym, jak bardzo rodzina El-Etrów
i Coltonowie stali się sobie bliscy. Zastępowali mu naj
bliższych, zwłaszcza w trudnych latach niepokojów w je
go ojczyźnie, gdy ojciec, obawiając się o bezpieczeństwo
syna, wysłał go do Ameryki. Dla Alego był to trudny
czas. Został odizolowany od rodziny, stracił swą ukocha
ną Dżalilę.
Odpędził od siebie wspomnienia. Wolał o nich nie
myśleć, były nadal zbyt bolesne.
- Joe Colton i mój ojciec zostali nie tylko wspólni
kami, ale też bliskimi przyjaciółmi i ludźmi sukcesu. -
Lekko wzruszył ramionami. - Bardzo dobrze wyszli na
tej współpracy.
Faith rozejrzała się wokół.
- To widać - stwierdziła z uśmiechem.
Trafnie go oceniła. Niewiarygodnie zepsuty bogacz,
który nie ma pojęcia, co to jest ciężka praca. W życiu
wszystko samo wpadało mu w ręce. Z kimś takim nigdy
nie zdoła się porozumieć.
Ona była dumna ze wszystkiego, co sobie wypraco
wała i co samodzielnie osiągnęła, bez najmniejszej po
mocy innych. Właściwie w jej życiu nie było nikogo, kto
mógłby jej pomóc. Nie miała wyboru, musiała do wszy
stkiego dojść sama.
26 SHARON DE VITA
Spojrzała mu prosto w oczy.
- A więc to dzięki pieniądzom tatusia może pan wy
płacić zaległe należności inwestorom. - Z namysłem ski
nęła głową, starając się zdusić w sobie zazdrość. - Teraz
rozumiem. - Przechyliła głowę w bok. - Łatwo jest od
nosić sukcesy, jeśli ktoś inny płaci za nas rachunki.
- Myśli pani, że korzystam z pieniędzy ojca? - Po
czerwieniał z gniewu i oczy mu rozbłysły. - Nic podo
bnego, pani Martin. To moje pieniądze - oznajmił i sta
nął tuż przed nią.
Był tak blisko, że poczuła zapach jego wody po go
leniu; dyskretny i oszałamiający.
Z daleka robił na niej wielkie wrażenie. Teraz, kiedy
widziała go z bliska, niemal ją przytłaczał. W jego
oczach spostrzegła błysk irytacji. Patrzył na nią z hipno
tyczną siłą, zaciskając usta w wąską linię.
- Dziesięć lat temu przyjechałem do Ameryki i za
łożyłem El-Etra Investments bez najmniejszej pomocy oj
ca i rodziny. Nie wziąłem od nich ani grosza. - Rozejrzał
się po imponującym gabinecie. - Jedyną pomocą, jakiej
udzielił mi ojciec, były jego rady, które zawsze bardzo
sobie ceniłem, ponieważ jest on nie tylko doskonałym
biznesmenem, ale również uczciwym, mądrym czło
wiekiem. - Zmierzył ją wzrokiem, od którego nogi się
pod nią ugięły. - Ojciec był jednym z moich pierw
szych klientów, ale proszę nie wyciągać z tego zbyt po
chopnych wniosków. Nigdy nie powierzyłby mojej firmie
rodzinnych pieniędzy, gdyby nie wierzył, że to dobry
interes.
Faith patrzyła na niego czujnie, jakby był rozwście-
MILIONER Z KUWEJTU
27
czonym tygrysem, gotowym w każdej chwili rzucić się
na nią.
Najwyraźniej poruszyła jakiś bolesny dla niego temat.
Ali trząsł się z gniewu, a jego oczy patrzyły na nią z ta
kim żarem, jakby chciały ją spalić na popiół.
Chyba tym razem jednak przesadziła. Żałowała tego
i miała ochotę głośno westchnąć. Zrozumiała, że pora się
wycofać, duchowo i fizycznie. Nie zaszkodziłoby też
przeprosić.
Nie chciała stracić tego zamówienia, nie ze względu
na królewską krew czy bogactwo Alego. Żadna z tych
rzeczy nie miała dla niej znaczenia. Liczyła się natomiast
jego firma.
Współpraca z taką firmą zapewniłaby jej pożyczkę ban
kową, dzięki której mogłaby się przenieść do większego
biura i zatrudnić większą liczbę konsultantów. To wszystko
nie będzie możliwe, jeśli szejk nie skorzysta z jej usług.
Chociaż nie podobał jej się ani ten człowiek, ani jego
styl życia, musiała zachować emocje dla siebie i nie po
zwolić, by jej prywatna niechęć do Alego, jego opinii
i bogactwa, zaszkodziła jej interesom. Musi się zdystan
sować, zachować chłodny spokój. Cały czas powinna
o tym pamiętać. Wiedziała, że będzie to bardzo trudne,
ponieważ Ali El-Etra reprezentował sobą wszystko to,
czego w mężczyźnie nie znosiła.
- Przepraszam - rzekła cicho. Stał tak blisko, że na
dal czuła się przytłoczona jego obecnością. Owiewał ją
jego obezwładniający zapach, który drażnił zmysły. Wy
trącało ją to z równowagi. - Nie chciałam obrazić pana
rodziny.
28 SHARON DE VITA _
- Dla mnie rodzina to rzecz święta, pani Martin -
stwierdził cicho. Mimo to jego słowa zabrzmiały jak
ostrzeżenie.
- Postaram się zapamiętać. - Faith skinęła głową.
- Bardzo bym o to prosił. - Oczy mu pojaśniały,
a twarz się rozpogodziła. Tak, jest zdecydowanie zbyt
urodziwy. Powinno mu się zakazać uśmiechania się
w miejscach publicznych. Spojrzał na nią z namysłem.
- Niedobrze by było, gdybym musiał rozważyć przywró
cenie sobie prawa do ścinania głów, prawda?
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie rozumiem, jak ci się udało tak długo utrzymać
w biznesie? - Potrząsnęła głową, wypiła łyk coli i spoj
rzała na Alego, który siedział naprzeciw niej przy stole
konferencyjnym.
Od trzech dni niemal dwadzieścia cztery godziny na
dobę pracowała nad jego systemem komputerowym, sta
rając się naprawić awarię. Brak snu i jedzenia oraz upor
czywy ból głowy sprawiały, że czuła się zmęczona i zi
rytowana, a cierpliwość nie była jej najmocniejszą stroną
nawet w najlepszym dniu.
Miała nadzieję, że to spotkanie nie potrwa zbyt długo.
Obecność Alego nadal wytrącała ją z równowagi, zwła
szcza jego egzotyczna uroda i oszałamiający uśmiech.
W ciągu minionych dni kilka razy stwierdziła, że jej my
śli same wracają do ich pierwszego spotkania.
Bardzo ją też denerwowało, że co rano, wbrew samej
sobie, przegląda kolumny towarzyskie w gazetach, wy
patrując jego zdjęć - i zwykle je znajdowała. Na ogół
widniał na nich w towarzystwie jakiejś pięknej dziew
czyny, za każdym razem innej.
Nie należała do kobiet, które zakochują się jak na
stolatki i godzinami wzdychają do obiektu swoich uczuć.
Pocieszała się, że jej zainteresowanie jest całkiem natu-
30
SHARON DE VITA
ralne. Przecież od tego człowieka zależy jej finansowa
przyszłość.
Codzienne zdjęcia w prasie tylko podkreślały dzielące
ich różnice i potwierdzały jej opinię o Alim. Najwyraź
niej co wieczór spotykał się z inną. Ona tymczasem nie
pamiętała, kiedy ostatni raz umówiła się na randkę. Był
to jej własny wybór. Od mężczyzn wolała komputery -
nie kłamały, nie porzucały i nie mogły zranić.
- Co chcesz powiedzieć? - Ali pytająco zmarszczył
brwi.
Faith westchnęła. Zdała sobie sprawę, że nie może
oderwać od niego wzroku. Wpadające przez okno pro
mienie słoneczne podkreślały regularne rysy jego twarzy
i cień zarostu na podbródku - było już popołudnie. Mi
mo to wyglądał wspaniale i pociągająco. Nic dziwnego,
że kobiety padały mu do stóp, chłonęły każde jego słowo
i prześcigały się w wypełnianiu jego rozkazów. Zdener
wowana tokiem własnych myśli, odwróciła głowę i zerk
nęła na swoje notatki. Próbowała się skupić na sprawach
zawodowych.
- Powiem ci, co dotychczas odkryłam. - Skoncen
trowała się z wysiłkiem i wzięła głęboki oddech, by na
dać głosowi spokojne brzmienie. - Przede wszystkim
potrzebny ci nowy serwer. Ten, który teraz masz, jest
nie tylko archaiczny, ale też zupełnie nieprzystosowany
do twoich potrzeb. Dziwię się, że wcześniej nie miałeś
z nim żadnych problemów. - Niedbale przerzucała no
tatki.
Kiedy podniosła wzrok, zaskoczona spostrzegła, że
Ali bacznie się jej przygląda. Kiedy skupiał na niej uwa-
MILIONER Z KUWEJTU 31
gę, czuła się, jakby była jedyną osobą na świecie. Trochę
ją to zbijało z tropu. Nie nawykła do tego, by mężczyźni
tak na nią patrzyli, zwłaszcza tacy przystojni. Nie potra
fiła tego zignorować i dodatkowo wytrącało ją to z rów
nowagi.
- Po drugie, potrzebujesz całkiem nowego systemu
operacyjnego, którego mógłbyś używać nie tylko dzisiaj,
ale również w przyszłości. W dodatku na każdym sta
nowisku trzeba wymienić monitor, klawiaturę i oprogra
mowanie, tak żeby wszystko jak najlepiej współpraco
wało z nowym systemem operacyjnym.
Zamilkła i roztarła skroń, w której pulsował ból. Li
tery zaczynały jej skakać przed oczami.
- A przede wszystkim musisz zainstalować programy
antywirusowe na każdym stanowisku pracy. Teraz krąży
tyle najróżniejszych wirusów, że bez takiego sytemu je
steś zupełnie bezbronny. Podejrzewam, że to właśnie wi
rus spowodował te problemy. Pewnie przyszedł pocztą
elektroniczną, zainstalował się w twoim komputerze
i zniszczył pliki.
Wypiła łyk ciepłej coli. Wolałaby, żeby kanapka była
ciepła, a cola zimna.
- W tej chwili tylko tyle mogę ci powiedzieć. Innego
wyjaśnienia nie znalazłam, chociaż wszystko wielokrot
nie sprawdziłam. - O jej wysiłku świadczył chociażby
ból głowy.
Ali pochylił się i zapytał w skupieniu:
- Chcesz powiedzieć, że ktoś zrobił to celowo?
Usłyszała w jego głosie troskę, więc postarała się go
uspokoić.
32
SHARON DE VITA
- Celowo? - Zastanowiła się. - Nie. Niekoniecznie.
Pewne rodzaje oprogramowania są bardzo wrażliwe na
ten typ wirusa. Hakerzy uwielbiają zabawiać się podsy
łaniem komuś wirusa, żeby zniszczyć jego dane i zaszko
dzić w interesach.
- Robią to dla zabawy? - Miał tak zszokowaną minę,
że musiała się roześmiać.
- Wierz albo nie, ale owszem, robią to dla zabawy. -
Przechyliła głowę. - Nie jesteś już w Kansas. - Kiedy py
tająco zmarszczył brwi, zdała sobie sprawę, że Ali nie ma
pojęcia, co oznacza to żartobliwe powiedzenie. Roześmiała
się znowu. - Nieważne, to tylko takie powiedzonko.
- Powiedzonko? - Nadal patrzył na nią pytająco. -
Co wspólnego ma Kansas z moim systemem kompute
rowym tutaj, w Kalifornii?
Rozbawiona zdała sobie sprawę, że musi mu udzielić
skróconej lekcji amerykańskiej popkultury.
- Widziałeś film „Czarnoksiężnik z krainy Oz"?
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Nie. A powinienem?
- No tak. - Położyła łokcie na stole. - To świetny
film. „Nie jesteś już w Kansas" to powiedzenie wzięte
właśnie z niego. Można tak powiedzieć, kiedy ktoś wy
kazuje w jakiejś sprawie zadziwiającą naiwność.
- A więc zachowałem się naiwnie? - zapytał ostroż
nie, zastanawiając się, czy sobie z niego nie żartuje.
Faith znów czuła, że powiedziała za dużo i miała
ochotę ugryźć się w język. Starannie dobrała słowa, żeby
nie obrazić go jeszcze bardziej. Wolała, by jej głowa zo
stała na swoim miejscu.
MILIONER Z KUWEJTU
33
- Ali, wiem, że trudno w to uwierzyć, ale niektórzy
ludzie specjalnie niszczą dane i zakłócają pracę różnych
instytucji tylko dla swojej przyjemności.
- To bardzo smutne.
- Zgadzam się.
- Ale dzięki nim ty masz pracę, tak? Więc może oka
załabyś im trochę wdzięczności? - Błysk rozbawienia
w jego oczach zdradził jej, że Ali się z nią drażni. Mu
siała przyznać, że ją zaskoczył.
- Co do tego masz rację - przyznała z uśmiechem.
- Jeśli podejrzewasz, że ktoś zrobił to celowo, żeby za
szkodzić firmie, będę musiał powiadomić o tym ochronę.
Powiedział to tak, jakby miał zamiar wezwać króle
wską gwardię narodową.
- Chwileczkę, Ali, nie bądź taki w gorącej wodzie
kąpany. Nie sądzę, żeby to zostało zrobione celowo. Wy
daje mi się, że ktoś po prostu nie zachował ostrożności.
- Uniosła dłoń, zanim zdążył coś powiedzieć. - Nieko
niecznie ktoś z twoich pracowników. - Nie zamierzała
tego dokładniej rozważać, bojąc się jego reakcji. Czułaby
się okropnie, gdyby przez nią ktoś stracił pracę. - Cza
sami można wpuścić do systemu wirusa i nie zdawać so
bie z tego sprawy, dopóki wirus sam nie da o sobie znać.
Na razie powinieneś po prostu zachować ostrożność. Do
brze by było pouczyć pracowników, żeby nie otwierali
żadnych załączników do poczty elektronicznej, jeśli nie
znają nadawcy.
- Dobrze. - Wolno skinął głową, jakby się nad czymś
głęboko zastanawiał. - Polecę Kadidowi, żeby się tym
natychmiast zajął.
34 SHARON DE VITA
- Świetnie. - Przynajmniej słuchał jej rad, chociaż
zapewne zwykle przychodziło mu to z trudem. Faith mia
ła nieodparte wrażenie, że Ali jest bardziej przyzwycza
jony do wydawania poleceń, niż do ich wykonywania.
- Zainstaluję program antywirusowy, który będzie się
sam uruchamiał przy każdym inicjowaniu systemu i przy
każdym włączeniu któregoś ze stanowisk pracy. Nie jest
to system absolutnie doskonały, ale jeden z najlepszych,
jakie w tej chwili można dostać. Nawet po zainstalowa
niu go twoi programiści powinni mniej więcej raz na mie
siąc skontrolować całą sieć i upewnić się, że nie ma
w niej wirusa. Rozumiesz, co mówię?
Jego mina świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym.
Potrząsnął głową i spojrzał na nią półprzytomnie.
- Wirusy, serwery, programy, inicjowanie systemu. -
Rozłożył ręce. - Nie rozumiem tego technicznego żar
gonu. - Patrzył na nią, zauroczony ożywionym spojrze
niem jej zielonych oczu.
Przez kilka ostatnich dni przekonał się, że Faith do
wszystkiego podchodzi z wielką pasją. Była tak różna
od kobiet, które dotychczas spotykał. Stanowiła odświe
żająca odmianę. I wielkie wyzwanie.
Siedziała tyłem do okna, słońce oświetlało ją jaskra
wymi promieniami, odbijając się od jej włosów i zmie
niając rudozłote pasma w płynne złoto. Zastanawiał się,
czy jej włosy są tak miękkie i jedwabiste, na jakie wy
glądają. Splótł dłonie, bo inaczej nie powstrzymałby się
i dotknął ich, by to sprawdzić.
Dzisiaj znów miała na sobie ulubioną bawełnianą ko
szulkę, znoszone dżinsy i tenisówki. Nie zaplotła jednak
MILIONER Z KUWEJTU
35
włosów w warkocz, tylko upięła w węzeł na czubku gło
wy, ale kilka niesfornych loków opadało jej na czoło.
Miała niezwykłą cerę, przypominającą jasne płatki nie
do końca rozkwitłej róży.
Westchnął i postarał się opanować rozbiegane myśli.
- Będziesz musiała mi to wszystko wytłumaczyć
w jakimś zrozumiałym dla mnie języku. Najlepiej, żeby
to był angielski albo arabski.
- Arabski zdecydowanie odpada - wyznała, potrzą
sając głową. - Zostanę przy angielskim. Mówiąc popu
larnym językiem, twój system dostał... - zastanawiała
się, jak to najlepiej określić - ataku nerwowego.
Ściągnął brwi i spojrzał na nią niepewnie.
- Ataku nerwowego?
Skinęła głową.
- No wiesz, takiego chwilowego załamania. - Wi
dząc, że Ali nadal nie może się w tym połapać, omal
nie parsknęła śmiechem. Najwyraźniej przy szejku nikt
nigdy nie dostawał ataków nerwowych. No cóż, zawsze
musi być jakiś pierwszy raz. Żeby go trochę uspokoić,
odruchowo poklepała go po ręku. - Nie martw się, Ali.
Ja to rozumiem. Przecież płacisz mi za to, żebym zro
zumiała, na czym polega awaria, i ją naprawiła.
I to płacisz mi dobrze, dodała w myślach. Jego pro
pozycja, że wypłaci jej wysoką premię, jeśli uda jej się
naprawić i uruchomić system w ciągu dziesięciu dni, by
ła dla niej wyzwaniem, któremu nie mogła się oprzeć.
Jeśli jej się powiedzie, nie będzie musiała korzyć się
w banku i prosić o następną pożyczkę.
Ta premia dałaby jej finansowe zabezpieczenie, któ-
36 SHARON DE VITA
rego nie spodziewała się osiągnąć nawet za rok. Jeśli doda
do tego podstawowe honorarium, będzie mogła nie tylko
przenieść się do większego biura i zatrudnić dwoje do
datkowych konsultantów, ale może uda jej się nawet za
kupić nowy sprzęt.
Perspektywa finansowej manny z nieba sprawiła, że
Faith bez pamięci pogrążyła się w pracy i nie opuszczała
siedziby firmy z wyjątkiem kilku godzin w nocy, które
przeznaczała na sen we własnym domu. Krótko mówiąc,
coraz mocniej zaczynała wierzyć, że to zlecenie było pra
wdziwym darem losu.
Teraz wystarczy zapanować nad ostrym językiem
i wybuchowym temperamentem, nie wspominając już
o tym, że powinna stłumić w sobie wrodzoną niechęć
do mężczyzn takich jak Ali.
Doszła do wniosku, że powinna włożyć sobie knebel
w usta. Inaczej nie będzie jej łatwo.
Ali westchnął z troską.
- Nie wiem, jak długo jeszcze moi pracownicy wy
trzymają ten nawał pracy, związany z koniecznością wy
konywania wszystkiego ręcznie. - O długich godzinach,
które on sam spędzał przy telefonie, uspokajając rozju
szonych klientów, postanowił nie mówić. - Może uda ci
się zakończyć prace w tym tygodniu?
- Kiedy skalkuluję wydatki i uzyskam twoje zezwo
lenie na zakup potrzebnego sprzętu, to pewnie doprowa
dzę wszystko do idealnego stanu jeszcze przed upływem
tygodnia. - Co prawda będzie musiała pracować dwa
dzieścia cztery godziny na dobę, ale czego się nie robi
dla premii. - Dziś rano przetestowałam system i stwier-
MILIONER Z KUWEJTU 37
dziłam, że wszystko działa, ale proponuję, żebyś nie wy
konywał na nim żadnych ważnych operacji, dopóki nie
zamówimy i nie zainstalujemy nowego sprzętu.
Ali skinął głową. Poruszył się lekko w fotelu i roz
luźnił węzeł krawata. Mimo że była druga połowa wrześ
nia, matka natura najwyraźniej zapomniała, że to nie śro
dek lata. W gabinecie robiło się coraz goręcej, chociaż
klimatyzacja działała bardzo sprawnie.
- Nie musisz mi zdawać sprawozdania z planu za
kupów. - Ali lekceważąco machnął ręką. - Zamów
wszystko, czego potrzebujesz. Kadid zajmie się papier
kową robotą. - Wstał, podszedł do biurka i nacisnął gu
zik interkomu. - Kadid, przyjdź tu, proszę.
Faith dowiedziała się, że sekretarz znał Alego od uro
dzenia. Szybko się z nim zaprzyjaźniła.
W trakcie pracy zauważyła, że Kadid jest bardzo po
mocny, a poza tym wyjątkowo sympatyczny i oddany
swojemu zwierzchnikowi. Musiała przyznać, że bardzo
ją to zaskoczyło.
Chętnie dostarczał jej napojów chłodzących, kiedy po
grążona w pracy nie miała czasu sama o nie zadbać. Do
ceniała to i często go za to chwaliła. Wczoraj Kadid na
wet usiadł przy niej i przez chwilę pili razem colę, cho
ciaż niewątpliwie było to złamanie któregoś z punktów
protokołu.
Chwilę później podwójne drzwi się otworzyły
i wszedł Kadid.
- Pani Martin - powitał ją z uśmiechem i skłonił się
lekko, co zawsze bardzo jej się podobało.
Ali ubierał się jak amerykański biznesmen, natomiast
38
SHARON DE VITA
Kadid wolał tradycyjny strój swojego kraju. Miał na sobie
luźne bawełniane spodnie, koszulę, mokasyny i długi,
sięgający niemal podłogi kaftan bez rękawów w spokoj
nym, beżowym kolorze.
Uśmiechnęła się do niego ciepło i szczerze.
- Witaj, Kadid.
- Kadid, Faith chce zamówić sprzęt komputerowy dla
firmy. Dopilnuj, żeby dostała upoważnienie na zakup i za
pewnij dostęp do niezbędnych funduszy.
Kadid skinął głową.
- Oczywiście. Zajmę się tym natychmiast, pani Mar
tin. - Chociaż nalegała, żeby zwracał się do niej po imie
niu, nadal zachowywał się bardzo oficjalnie. Z pełnym
wahania wyrazem twarzy zbliżył się do Alego i zniżył
głos. - Bardzo przepraszam, Wasza Wysokość, ale przy
szła pani Jourdan. Nie była umówiona, ale... bardzo się
czymś niepokoi i prosi o rozmowę.
- Maureen? - Ali zmarszczył brwi i wyszedł zza
biurka. - Wprowadź ją, proszę. - Odwrócił się do Faith.
- Nie masz nic przeciwko temu? To nie potrwa długo.
Maureen to stara, dobra przyjaciółka, a poza tym moja
klientka. - Poprawił krawat, przygładził kołnierzyk. - Je
śli coś ją niepokoi, powinienem z nią porozmawiać.
- Ależ bardzo proszę. - Faith usiadła głębiej w fo
telu. Trochę ją zdziwiło, że ktoś taki jak Ali poświęca
czas, by osobiście rozwiać obawy klientki. Spodziewała
się raczej, że tego typu codzienne sprawy pozostawia
swoim pracownikom.
- Poproś ją tu natychmiast, Kadid.
Kilka chwil później Kadid wprowadził do gabinetu
MILIONER Z KUWEJTU
39
kobietę w wieku około siedemdziesięciu lat. Miała na so
bie elegancki, szafirowy kostium podkreślający błękit jej
oczu. Szła wspierając się na lasce o rącze w kształcie
wilczej głowy. Gęste, srebrne, krótko przycięte włosy by
ły starannie ułożone.
- Maureen. - Z wyrazem uwielbienia w oczach, któ
ry dodawał niewiarygodnego ciepła jego nieco aroganc
kiej, ale i wybitnie urodziwej twarzy, Ali podszedł do
niej, ujął jej dłoń i ucałował ją z galanterią. - Tak się
cieszę, że przyszłaś. - Jeszcze raz pocałował dłoń starszej
pani i Faith uznała, że jego radość na widok gościa jest
jak najbardziej szczera. Zaciekawiona nie odrywała oczu
od nich dwojga. - Tak dawno się nie widzieliśmy.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Ali. - Na powitanie
ucałowała go w policzek. - Jak zwykle jesteś uroczy. -
Ciepło uścisnęła mu dłoń. - Spotkałam wczoraj twoich
rodziców na urodzinowym przyjęciu Joego Coltona. Do
brze było ich znów zobaczyć. - Z troską zmarszczyła
czoło. - Słyszałeś o zamachu na życie Joego?
Ali skinął głową.
- Tak, słyszałem. Rozmawiałem wczoraj z ojcem. -
Ktoś próbował zabić Joego Coltona w jego własnym do
mu podczas przyjęcia urodzinowego. To się nie mieści
w głowie.
- Nie wyobrażam sobie, dlaczego ktoś chciałby
skrzywdzić Joego.
- Ja też nie - zgodził się Ali. - Obawiam się jednak,
że po świecie chodzi wielu ludzi, którzy nie myślą nor
malnie. - Wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że po
licja robi wszystko, żeby odnaleźć sprawcę.
40
SHARON DE VITA
- Mam nadzieję. - Maureen Jourdan rozejrzała się
i zauważyła Faith. Uniosła brwi i zwróciła się do Alego
ze znaczącym uśmiechem. - No, no, no, widzę, że jeśli
chodzi o kobiety, to gust twoich rodziców wreszcie za
czął się poprawiać.
Ali roześmiał się.
- Nie, Maureen, to nieporozumienie.
Zerknął na Faith. Ich oczy się spotkały i Faith miała
wrażenie, że przez chwilę łączył ich jakiś świetlisty łuk.
Oszołomiona próbowała odwrócić wzrok, ale nie mogła,
jakby Ali ją zahipnotyzował i trzymał w swojej mocy.
Jego oczy błyszczały ciepło, wydawał się teraz o wiele
bardziej ludzki, ale jednocześnie wręcz niebezpiecznie
atrakcyjny.
- Maureen, to jest Faith Martin, którą zatrudniliśmy,
żeby zajęła się awarią naszego systemu komputerowego.
Kobieta jeszcze raz zerknęła na Faith i westchnęła.
- Szkoda. Śliczna dziewczyna.
- Tak, zgadzam się.
Jeszcze żaden mężczyzna nie powiedział o Faith, że
jest śliczna. Była tego całkowicie pewna. Nie pamiętała
też, żeby jakiś patrzył na nią tak jak Ali. Pod wpływem
jego spojrzenia policzki jej czerwieniały, a serce zaczy
nało mocniej bić.
Wciąż uśmiechnięty Ali zwrócił się do Maureen.
- Powiedz mi więc, czemu zawdzięczam tę przyje
mność? Co cię do mnie sprowadza? Tak dawno się nie
widzieliśmy. W zeszłym miesiącu obiecałaś, że zjesz ze
mną kolację.
Z pomocą Alego usiadła w fotelu i postawiła laskę
MILIONER Z KUWEJTU
41
obok siebie. Ali usadowił się przed nią na kanapie i
w skupieniu spojrzał jej w oczy.
- U mnie wszystko w porządku, naprawdę. - Wes
tchnęła. - Wiem, że mieliśmy się wybrać na kolację, ale
nie lubię wieczorami zostawiać Alfreda samego, jeśli to
nie jest absolutnie konieczne. - Uśmiechnęła się. -
Wiesz, jak on lubi towarzystwo. - Wzięła Alego za rękę
i uścisnęła. - Powiedziano mi, że w zeszłym tygodniu
wpadłeś do niego i graliście w brydża.
- W dodatku Alfred wygrał. - Oczy Alego rozbłysły.
- Tylko proszę, nie rozgłaszaj, że byłem na wagarach.
- Pochylił się ku niej i zniżył głos do tajemniczego szep
tu. - Miałem być wtedy na spotkaniu inwestorów. Jak
Kadid się dowie, że zamiast tego grałem w brydża, spad
nie kilka głów.
- Ty łobuzie! - Roześmiała się, ciepło ściskając jego
rękę.
- A więc co cię tutaj sprowadza? - Patrzył na nią
z troską. - Wiesz, że wystarczy jeden telefon, a od razu
do ciebie przyjadę. - Kobieta w zakłopotaniu przyłożyła
dłoń do policzka. - Maureen, powiedz mi, co cię niepo
koi - nalegał Ali.
- Zawsze potrafisz mnie rozszyfrować. - Jej uśmiech
wypadł trochę niepewnie. - Chciałam ci coś pokazać. -
Z czarnej, skórzanej torebki wyjęła kopertę. - Dostałam
tę wiadomość z ośrodka rehabilitacji. - Ali wziął od niej
kopertę, wyjął ze środka list i zaczął czytać. - Niestety,
znów podwyższyli opłaty - powiedziała drżącym głosem.
- Pomyślałam sobie, że powinnam ci to pokazać. - Przez
chwilę przyglądała mu się. - Bardzo się martwię. Alfred
42 SHARON DE VITA
czuje się o wiele lepiej, odkąd jest w tym ośrodku. Do
piero tam udało się uzyskać jakąś poprawę jego stanu.
- Zagryzła wargi, w jej oczach błyszczały łzy. - Bardzo
bym nie chciała go przenosić, ale nie jestem pewna, czy
będzie mnie na to stać. Już drugi raz podnieśli cenę. Nie
wiem, jak długo jeszcze...
- Maureen. - Ali włożył list z powrotem do koperty,
ujął jej dłonie i pocałował czubki palców. - Już ci mó
wiłem, nie zamartwiaj się sprawami finansowymi. Twoje
pieniądze zostały bezpiecznie i korzystnie zainwestowa
ne, fundusze rosną z dnia na dzień. Powierzyłaś mi swoje
oszczędności, a ja nigdy cię nie zawiodę. Poważnie tra
ktuję swoje obowiązki wobec klientów.
Pochyliła się ku niemu.
- Ależ jestem tego pewna. Wcale nie wątpiłam, że...
- Tak, wiem. - Poklepał ją po dłoni. - Masz teraz
wystarczająco dużo innych kłopotów. Już nieraz powta
rzałem, że jest aż nadto pieniędzy, żeby zaspokoić wszel
kie wasze potrzeby, teraz i w przyszłości.
Jej twarz trochę się rozpogodziła.
- Naprawdę? Przecież wiem, ile kosztuje opieka nad
Alfredem...
Znów dotknął jej policzka.
- Proszę, Maureen. Zaufaj mi.
- Och, Ali, wiesz, że ci ufam. Bezgranicznie. To nie
o to chodzi... - Jej uśmiech nadal wyglądał niepewnie.
- Wiem, że zachowuję się niemądrze, ale...
- Nigdy nie zachowujesz się niemądrze. Powiedz mi,
co mogę zrobić, żebyś przestała się zamartwiać.
- Mógłbyś zerknąć na mój rachunek? Tak dla pew-
MILIONER Z KUWEJTU
43
ności, żebym się uspokoiła. Wiem, że masz problemy
z komputerami, więc gdybyś mógł spojrzeć...
- Ależ oczywiście. - Wstał i zerknął na Faith. - Czy
na tym komputerze mogę sprawdzić stan rachunku Mau
reen?
Była tak zauroczona czułą rozmową tych dwojga, że
dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że zwrócił
się do niej.
- Faith?
- Och, przepraszam. - Skoczyła na równe nogi. -
Oczywiście. - Podeszła do komputera na biurku i uru
chomiła go. - Wpisz hasło, Ali - poprosiła.
Stanął obok niej tak blisko, że ich ciała się dotykały.
Czuła jego ciepło i zapach. Krew zaczęła jej szybciej krą
żyć w żyłach, a całe ciało przebiegł gorący dreszcz.
W gardle jej zaschło i dłonie zwilgotniały. Odruchowo
wytarła je o spodnie i lekko się od niego odsunęła. Do
piero teraz mogła na nowo zacząć myśleć. Ali szybko
wystukał kilka liter i spojrzał na nią przenikliwie, jakby
również jego przebiegł dreszcz.
Uderzając w klawisze, Faith wprowadziła kod otwie
rający odpowiednią część programu i szybko odnalazła
właściwe rachunki.
- Przepraszam, pani nazwisko brzmi Jourdan? -
Zerknęła na Maureen.
- Tak.
Faith dla pewności je przeliterowała i starannie wy
stukała na klawiaturze. U góry ekranu ukazały się napis
„Maureen i Alfred Jourdan." Nie miała zamiaru podglą
dać ani wścibiać nosa w nie swoje sprawy, ale musiałaby
44 SHARON DE VITA
być ślepa, żeby nie zauważyć sumy, jaka widniała na
koncie.
Podniosła wzrok na Alego. Minę miał nadal spokojną
i pogodną. Znów zerknęła na ekran. Coś tu się nie zgadzało.
Może państwo Jourdan mieli jeszcze inne konto. Wystukała
kolejny kod, ale na ekranie nie pojawiło się nic nowego.
Pamiętając rozmowę, której przed chwilą była mimo
wolnym świadkiem, Faith spojrzała z oczekiwaniem na
Alego. Spokojnie popatrzył jej w oczy, jakby dawał znak,
by nic nie mówiła. To nie była jej firma ani jej klientka,
więc Faith nie odezwała się. Odeszła na bok, by nie blo
kować dostępu do komputera.
Ali wyjął z kieszeni okulary do czytania, pochylił się
nad monitorem i przez dłuższą chwilę uważnie przyglą
dał się wyświetlonym danym.
- Wszystko w porządku. - Wyprostował się z rados
nym uśmiechem i szybko nacisnął klawisz, który wyłą
czał monitor. - Znajdą się pieniądze na pokrycie wszel
kich waszych wydatków. Przepraszam, że w tym mie
siącu jeszcze nie dostałaś rozliczenia.
- Nic nie szkodzi. Wiesz przecież, że nigdy tego nie
czytam. To dla mnie zbyt skomplikowane. Wolę, żebyś
zatrzymywał te rozliczenia u siebie i wszystko sam mi
tłumaczył.
- Wiem, moja droga. - Schował okulary z powrotem
do kieszeni. - Czy teraz wreszcie przestaniesz się zamar
twiać? - Roześmiał się głośno. - Niedługo będziesz mia
ła więcej pieniędzy niż ja.
Kobieta uśmiechnęła się z ulgą i przyłożyła dłoń do
serca.
MILIONER Z KUWEJTU 45
- Dziękuję, AH. Wiedziałam, że po rozmowie z tobą
lepiej się poczuję. Zawsze bardzo mnie uspokajasz.
Podszedł do niej, pomógł jej wstać i podał jej laskę.
- Czy jeśli obiecam, że w przyszłym tygodniu zjemy
razem kolację, to przyrzekniesz, że przestaniesz się mar-
twić?
Zatrzymała się w drzwiach.
-
Przyrzekam. - Pocałowała go w policzek. - Dzię
kuję ci. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
- Pewnie zauroczyłabyś innego mężczyznę. - Ucało
wał jej dłoń. - Cieszę się, że mnie odwiedziłaś. - Otwo
rzył drzwi i wyprowadził ją do holu. - Przekaż pozdro
wienia Alfredowi i powiedz mu, że wpadnę w czwartek
na kolejną partyjkę brydża. Tylko że tym razem to ja
zamierzam wygrać.
- Nie licz na to - odrzekła ze śmiechem. - Alfred
w brydża gra tak dobrze jak dawniej. - W jej głosie sły
chać było smutek.
Faith nadal stała za biurkiem i czekała na powrót Ale
go. W głowie miała zamęt i nie wiedziała, co myśleć
o tej sytuacji.
- Okłamałeś ją - powiedziała, gdy tylko zamknął
drzwi.
Nawet jeśli to oskarżenie go zaskoczyło, to nie okazał
tego.
- Owszem, okłamałem - stwierdził spokojnie, wręcz
z zadowoleniem.
- Ale przecież mówiłeś, że to twoja dobra przyja
ciółka.
- I to akurat nie było kłamstwem. - Podszedł do okna
46 SHARON DE VITA
i zaciągnął zasłony, odcinając się od żaru popołudniowe
go słońca. - To rzeczywiście moja dobra przyjaciółka.
- Odwrócił się do Faith. - I na dodatek klientka.
Faith czuła, że wzbiera w niej złość.
- Zawsze okłamujesz swoich klientów? - Samo przy
puszczenie napawało ją przerażeniem.
Spojrzał na nią groźnie.
- Nie - odrzekł, cedząc słowa. - Oczywiście, że nie.
- Czyżby? - Zacisnęła pięści i potrząsnęła głową,
starając się zrozumieć jego postępowanie. Wydawało się,
że jej najgorsze obawy co do Alego właśnie się potwier
dziły i ogarnęło ją wielkie, nieoczekiwane rozczarowa
nie. - Powiedziałeś jej przecież, że ma dużo pieniędzy,
a tymczasem na jej koncie jest zaledwie dziesięć tysięcy
dolarów.
- Nie, Faith. Powiedziałem jej zupełnie co innego.
Nie słuchałaś mnie uważnie.
- Przecież stałam tuż obok i wyraźnie słyszałam, co
mówiłeś. - W zdenerwowaniu podniosła głos. - Powie
działeś...
- Powiedziałem, że znajdą się pieniądze na pokrycie
wszystkich wydatków jej i Alfreda. - Mówił bardzo ci
cho, wpatrując się w nią tak przenikliwie, że aż przeszedł
ją dreszcz.
Niemal zatrzęsła się z wściekłości.
- Ale przecież dobrze wiesz, że to kłamstwo. Pienię
dzy wystarczy jej na kilka miesięcy, i to z trudem.
Nie potrafiła ukryć oburzenia. Nie wierzyła, że tak
obojętnie podchodził do sprawy tak ważnej dla kogoś,
kto był mu bliski. Wykazał się nie tylko brakiem wra-
MILIONER Z KUWEJTU 47
żliwości, ale czystym okrucieństwem. Zaciskając pięści,
podeszła do niego bliżej.
- Widziałam, że Maureen Jourdan jest dla ciebie kimś
bliskim. Ona też ma dla ciebie wiele uczucia. Dlaczego
więc ją okłamałeś? Jak mogłeś? - Nie potrafiła dłużej
panować nad emocjami. - Co z ciebie za człowiek?
Twarz Alego pociemniała z gniewu. Postąpił krok do
przodu i stali teraz niemal oko w oko. Był od niej o wie
le wyższy, więc zdawał się przytłaczać sobą jej drobną
postać.
Faith nie zamierzała się wycofać, ugiąć pod presją.
Nie mogła dopuścić, by to okrutne, nieludzkie postępo
wanie uszło mu na sucho. Do oczu napłynęły jej łzy.
Ta sytuacja była dla niej tak bolesna, ponieważ przy
woływała wspomnienia i otwierała zadawnione rany
w sercu. Z doświadczenia wiedziała, co się czuje, kiedy
ktoś, kogo kochasz, komu ufasz, okłamuje cię, mówi, że
się tobą zaopiekuje i że ma dość pieniędzy, by cię utrzy
mać, a później odkrywasz, że to wszystko były kłamstwa.
Tak samo jak ojciec Faith, Ali najwyraźniej nie zastana
wiał się nad tym, jak jego postępowanie wpłynie na życie
innych.
- Uważaj, Faith - ostrzegł ją głosem, od którego ciar
ki przeszły jej po plecach.
Odruchowo przesunęła dłońmi po pokrytych gęsią
skórą ramionach. Mimo to buntowniczo uniosła głowę
i spojrzała na niego rozpłomienionym wzrokiem..
- Dlaczego? Bo zabolały cię słowa prawdy? Bo ktoś
cię rozszyfrował? - Miała wrażenie, że patrzy na włas
nego ojca.
48 SHARON DE VITA
- Uważaj - ostrzegł znowu groźnym tonem, na któ
rego dźwięk miała ochotę się cofnąć.
Ponieważ jednak z zasady się nie cofała, teraz również
nawet nie drgnęła. Już kiedyś kłamstwa mężczyzny bu
dziły w niej strach, więc postanowiła, że nigdy więcej
do tego nie dopuści.
Ali kilka razy odetchnął głęboko, by zapanować nad
emocjami. Nikt dotychczas nie śmiał mówić do niego
w taki sposób. Nikt nie zarzucił mu takiego postępowa
nia, nigdy jeszcze nie był tak wzburzony. Jego mądry
ojciec bardzo wcześnie nauczył go, że należy panować
nad gniewem, ponieważ niekontrolowany może być bar
dzo groźny.
„Synu, mężczyzna, który nie panuje nad złością, nigdy
nie zapanuje nad samym sobą, a więc nie będzie pra
wdziwym mężczyzną", mawiał ojciec. Słowa te dźwię
czały mu w uszach, ale w tej chwili wydawały mu się
pozbawione sensu.
Spojrzał na Faith i zrozumiał, co ta dziewczyna o nim
myśli, o co go oskarża. Dawno już nic go tak nie roz
gniewało.
Zawsze był dumny ze swojej uczciwości i silnego
charakteru. Wpojono mu, że właśnie uczciwość, charakter
i nazwisko to trzy najważniejsze skarby człowieka. Coś,
czego nie można kupić za pieniądze, czego trzeba bronić
i co należy cenić i szanować. Przez całe dorosłe życie
konsekwentnie bronił tych trzech rzeczy. Nie pamiętał,
by ktoś kiedykolwiek kwestionował jego uczciwość. Nikt
by się nie ośmielił. Nikt, z wyjątkiem Faith.
Rozgniewało go to, ale również zraniło. Ze zdumie-
MILIONER Z KUWEJTU 49
niem stwierdził, że zależy mu na tym, by o nim dobrze
myślała.
- Za kogo mnie uważasz? - odpowiedział jej pyta
niem na pytanie.
Faith starała się nie dać zdominować. Była na niego
zła, lecz nie zapominała, że to człowiek, który ma wielką
władzę.
Gdyby łatwiej ją było zastraszyć, trzęsłaby się jak osi
ka. W jej duszy szalało wiele sprzecznych uczuć, lecz
złość i gorycz były najsilniejsze. Milczała, patrząc na nie
go obrażonym wzrokiem.
- Rozumiem - rzekł Ali i skinął głową. Kiedy chcia
ła coś powiedzieć, uniósł dłoń. - Twoje oczy mówią
wszystko, co chcę wiedzieć. - Zawahał się, dostrzegłszy
na jej twarzy smutek i łzy w jej oczach.
Chociaż mówiła do niego ostro, widać było, że od
czuwa ból. Wyczuł to instynktownie. Jej furia była po
łączona z cierpieniem. Nie wyglądała teraz jak silna, za
radna kobieta, ale jak delikatne, bezbronne dziecko. Po
czuł, że coś w nim mięknie. Miał ochotę ją pocieszyć,
złagodzić ból, który ją nękał. Ciekaw był, co wywołało
jej rozpacz.
- Przykro mi, Faith, że masz o mnie takie złe zdanie
- rzekł łagodnie. - Szkoda. - Wciągnął głęboko powie
trze. - Ale skoro oceniasz mnie tak nisko, to może wo
lałabyś, żeby kto inny dokończył tę pracę?
Ogarnęła ją panika. Tak bardzo liczyła na pieniądze,
jakie miało jej przynieść to zlecenie! W duchu przeklęła
swój niewyparzony język i starała się na zimno przeana
lizować sytuację. To nie jej interes, jak Ali postępuje
50 SHARON DE VITA
z przyjaciółmi. Jeśli chce kłamać, to jego sprawa, a nie
jej.
Obiecała sobie, że zachowa dystans i nie będzie pod
chodziła do tej znajomości zbyt emocjonalnie. Jednak już
na samym początku przekonała się, że Ali wywiera na
niej niezwykłe wrażenie. Fakt, że przypominał jej ojca,
skłaniał ją do reagowania w sposób mocno przesadzony.
Natomiast emocje, które w niej budził jako mężczyzna,
wręcz ją przerażały.
Może dlatego nie potrafiła dystansować się wobec
wszystkiego, co miało z nim jakiś związek.
Rozumiała to i miała nadzieję, że będzie potrafiła się
skupić na pracy. Niestety, pomyliła się. Obiecała sobie,
że nie da się ponieść uczuciom, ale złamała własne za
sady, a teraz grozi jej utrata pracy.
- Zwalniasz mnie? - zapytała ostrożnie, zła na siebie,
że jej głos brzmi tak słabo i niepewnie. Wzięła głęboki
oddech i wyprostowała zaciśnięte w pięści dłonie. Czuła,
że wszystkie jej mięśnie napinają się, a szyja sztywnieje.
- Nie. - Cały czas nie spuszczał z niej wzroku. Nie
potrafiła rozszyfrować, co kryło się w jego oczach. - Py
tam cię tylko, czy nie wolałabyś zrezygnować z tej pracy,
skoro najwyraźniej wydaję ci się... odrażający.
Nagle ogarnęło ją silne poczucie winy i natychmiast
wykazała skruchę.
- Przepraszam. - Znużonym gestem odgarnęła włosy.
- Wcale nie wydajesz mi się odrażający - powiedziała cie
pło i zdała sobie sprawę, że taka jest prawda. - I jeszcze
raz bardzo cię przepraszam, jeśli odniosłeś takie wrażenie.
To naprawdę nie moja sprawa, jak prowadzisz interesy.
MILIONER Z KUWEJTU 51
- Zgadza się.
- Tylko... - Urwała, nie wiedząc jak wytłumaczyć
mu, co czuje.
- Czasami kłamstwo nie jest takie złe - stwierdził
cicho, gładząc ją palcem po policzku i odgarniając na
bok niesforny kosmyk rudych włosów.
Te słowa wielokrotnie powtarzano jej w dzieciństwie.
Na ich dźwięk zadygotała. A więc on przyznaje, że okła
mywanie bliskiej osoby nie jest niczym nagannym! To tylko
potwierdziło jej najgorsze obawy co do jego charakteru.
Poczuła rozczarowanie, jej serce skurczyło się boleśnie.
Znała to uczucie; kiedyś wywoływał je ojciec.
To nie twoja sprawa, upomniała się surowo w duchu.
Nie powinno cię obchodzić, jak postępuje Ali, kogo rani
i kogo okłamuje. Ta praca jest ci potrzebna, wobec tego
przestań go denerwować.
- Cóż, jeśli to już wszystko, to będzie lepiej, jak wró
cę do swoich zajęć. - Chciała jak najszybciej się od niego
oddalić, zapomnieć o scenie, której była świadkiem, wy
rzucić z pamięci jego słowa i czyny.
Ali tylko skinął głową.
- Dziękuję za informację o stanie komputerów. Kadid
dopilnuje, żebyś jutro rano miała wszystko, co jest ko
nieczne do dalszej pracy.
- Świetnie. - Podeszła do stołu i zebrała swoje no
tatki, a potem ruszyła do drzwi. Nie chciała, żeby zoba
czył łzy, których nie umiała już powstrzymać.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Kadid stanął
w drzwiach dużej sali, w której znajdowała się większość
sprzętu komputerowego El-Etra Investments.
Ściany i podłogę pomalowano na surowy szary kolor,
a wszędzie stały w nieładzie monitory, drukarki i kom
putery, niektóre częściowo rozmontowane, inne już uru
chomione. Ich szum wypełniał wnętrze.
- Czy mogę wejść? - zapytał sekretarz.
Faith odwróciła się od komputera, przy którym właś
nie pracowała, i uśmiechnęła się na widok niesionej przez
Kadida tacy. Szklanka pełna lodu, dwie puszki coli i ka
napka.
- Ależ oczywiście - odrzekła.
- Pozwoliłem sobie poprosić naszego kucharza, żeby
coś dla pani przygotował. - Postawił tacę na biurku, prze
suwając odłączoną od komputera klawiaturę.
- Wielkie dzięki. - Łakomie spojrzała na kanapkę.
- Jeśli to pani nie odpowiada, z przyjemnością przy
niosę coś innego.
- Macie tutaj kucharza? - zapytała, biorąc połowę
smakowicie wyglądającej kanapki. Łapczywie odgryzła
kawałek. Dawno już minęła pora kolacji, a ona dzisiaj
jeszcze nic nie miała w ustach.
MILIONER Z KUWEJTU 53
- Ależ oczywiście - odparł z uśmiechem. - Czy mo
gę? - Kiedy skinęła głową, wziął jedną z puszek i wlał
napój do szklanki z lodem. - Szejk El-Etra przywiózł go
ze sobą do Ameryki. Pracuje już dla drugiego pokolenia
tej rodziny. - Kadid odstawił pustą puszkę na tacę. -
Szejk El-Etra jest bardzo lojalny.
Pełen szacunku ton i staranność, z jaką dobierał sło
wa, wywołały w Faith wrażenie, że sekretarz chce jej
coś powiedzieć.
- Lojalny, powiadasz... - Z namysłem żuła kanapkę.
Nie takim słowem określiłaby Alego, mając w pamięci
scenę, której wczoraj była świadkiem. Oparła się wygod
nie i postanowiła zrobić krótką przerwę w pracy. - Ka
did, kto to jest pani Jourdan?
Podał jej szklankę coli z lodem i splótł dłonie przed
sobą.
- To dawna i bardzo ceniona przyjaciółka Jego Wy
sokości. Nie tylko bardzo ją lubi, ale również czuje do
niej wielką wdzięczność.
Faith zmarszczyła brwi.
- Wdzięczność? - Nic z tego nie rozumiała. - Za co
Ali jest jej wdzięczny?
Kadid zadumał się.
- Kiedy szejk El-Etra przyjechał do Ameryki, miał
zaledwie szesnaście lat - powiedział w końcu. - W na
szym kraju zapanowały polityczne niepokoje, Jego Wy
sokość jest jedynym synem i spadkobiercą rodziny kró
lewskiej, więc istniała wielka obawa o jego bezpieczeń
stwo. Ojciec postanowił wysłać go do Ameryki.
- Gdzie zamieszkał u Coltonów.
54 SHARON DE VITA
- Zgadza się - potwierdził Kadid, wolno kiwając gło
wą. - Chociaż dzieci w naszym kraju uczą się angiel
skiego, Ali... hm... nie znał tego języka w odpowiednim
zakresie. - Jego twarz zmarszczyła się w uśmiechu. -
Jak pani wie, dzieci, zwłaszcza w tym wieku, potrafią
być bardzo okrutne wobec każdego, kto się choć trochę
wyróżnia. - Wzruszył ramionami. - Ali był cudzoziem
cem królewskiej krwi, a na dodatek nie znał języka i oby
czajów waszego pięknego kraju.
Zaintrygowana Faith sięgnęła po drugą połowę kanapki.
- Mów dalej - zachęciła.
- To był dla niego... niełatwy okres. Był w trudnym
wieku, kiedy chłopiec staje się mężczyzną, stara się po
kazać swoją siłę, umocnić charakter. A rówieśnicy tra
ktowali go wtedy okrutnie.
- Okrutnie?
Sama doznała w dzieciństwie podobnych przykrości
i od tego czasu była bardzo wyczulona na tego rodzaju
niesprawiedliwość.
Kadid smutno pokiwał głową.
- Obawiam się, że tak. Ali nigdy się nie skarżył. Tego
od niego oczekiwano, jako od członka rodziny króle
wskiej.
- Ale ty wiedziałeś?
Pomarszczona twarz Kadida rozpromieniła się
w uśmiechu.
- Tak. Jestem przy nim od dnia jego narodzin i znam
go nie gorzej niż rodzony ojciec. To dla mnie wielki za
szczyt.
- A kiedy pojawiła się pani Jourdan?
MILIONER Z KUWEJTU
55
- Pan Colton był świadom, co musi znosić Ali. Pani
Jourdan pracowała jako nauczycielka w szkole, do której
szejk uczęszczał. Udzielała też prywatnych lekcji. Lu
biano ją i szanowano. W dodatku była doskonałą nauczy
cielką, kobietą o wielkim sercu. Kochała dzieci, umiała
je wspierać. Za zgodą ojca Alego, pan Colton zatrudnił
panią Jourdan, żeby pomogła szejkowi w nauce języka
oraz w trudnym procesie przystosowania się do nowej
kultury.
- Maureen Jourdan była jego nauczycielką? - zapy
tała Faith, trochę zaskoczona.
- Po pierwsze nauczycielką, ale nie tylko. - Kadid
pokiwał głową i uśmiechnął się do wspomnień. - Wraz
z upływem lat stała się dla młodego szejka kimś więcej.
Została jego mentorką, przyjaciółką i zastępczynią nie
obecnej matki. Nauczyła go nie tylko literackiego języka,
ale też potocznych wyrażeń i wszystkiego, co dotyczy
kultury codziennego życia. - Znów się uśmiechnął, od
słaniając białe zęby. - Na przykład Wielkie Jabłko. -
Prychnął rozbawiony, zasłaniając dłonią usta. - Rzecz
jasna, nieraz słyszeliśmy to określenie, ale nie wiedzie
liśmy, że tak nazywacie Nowy Jork. Sądziliśmy, że chodzi
tylko o duży owoc. - Pokiwał głową nad własną nie
wiedzą, a Faith przypomniała sobie, jak tłumaczyła
wczoraj Alemu powiedzonko z „Czarnoksiężnika z krai
ny Oz". Teraz wszystko stało się dla niej jasne.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, jakie problemy na
stręcza amerykańska popkultura i slang komuś, kto się
tu nie urodził.
- Pani Jourdan stała się największym oparciem
56 SHARON DE VITA
i oczywiście zastępczą matką dla młodego, czasami bar
dzo wystraszonego człowieka. Dodawała mu odwagi,
uczyła go, wierzyła w niego i kochała go jak syna. On
również ją pokochał. To pani Jourdan wyrobiła w szejku
Alim pewność, że kiedyś będzie mógł znów przyjechać
do waszego kraju i założyć tu firmę - ciągnął Kadid. -
Tak bardzo w niego wierzyła, że kiedy rzeczywiście wró
cił tu dziesięć lat później i zaczął prowadzić interesy, zo
stała jego pierwszą klientką.
Faith skończyła kanapkę i w zamyśleniu sięgnęła po
szklankę coli, podsuwając nie otwartą puszkę Kadidowi.
Coś jej się w tym wszystkim nie zgadzało.
- Dlaczego więc Ali ją okłamuje, skoro jest mu taka
bliska?
Smagła twarz sekretarza nagle pobladła, a jego szczu
płe ciało zesztywniało, jakby Faith powiedziała coś
obraźliwego.
- Musiała się pani pomylić. - Potrząsnął siwą głową.
- Szejk nigdy by nikogo nie okłamał, a zwłaszcza pani
Jourdan.
- Kadid - zaczęła ostrożnie. - Ja tam byłam. Słysza
łam, jak kłamał, patrząc jej prosto w oczy. Powiedział,
że nigdy nie będzie się musiała martwić o to, że Alfred...
A tak przy okazji, kto to jest Alfred? - zapytała, mar
szcząc brwi.
- To mąż pani Jourdan, którego ona bardzo kocha.
- Sekretarz westchnął ze smutkiem. - Pan Jourdan cierpi
na nieuleczalną chorobę i wymaga ciągłej opieki. Szejka
bardzo ta sprawa martwi.
- Ale ja słyszałam, jak Ali mówił pani Jourdan, że
MILIONER Z KUWEJTU 57
nigdy nie będzie się musiała martwić, czym zapłaci za
wydatki swoje i Alfreda, a tymczasem ta kobieta ma na
koncie zaledwie dziesięć tysięcy dolarów. No więc okła
mał ją. - W jej głosie znowu zabrzmiała złość.
Kadid spojrzał na nią zdumiony.
- Ależ to nie było kłamstwo, pani Faith. To prawda.
- Widać było, że opuszcza go napięcie i ogarnia wielka
ulga. - Pani Jourdan nigdy nie będzie musiała się martwić
o wydatki na opiekę nad panem Alfredem ani o żadne inne.
- Mając dziesięć tysięcy dolarów? - Faith uniosła
brwi. - Daj spokój, Kadid, to jest Ameryka. Masz poję
cie, ile kosztuje całodobowa opieka medyczna w ośrodku
na dobrym poziomie?
Z powodu tych kosztów jej matka musiała się leczyć
w szpitalu państwowym.
Kadid nadal patrzył na nią ze zdumieniem.
- Ależ to nie ma najmniejszego znaczenia. Szejk oso
biście pokrywa wszystkie wydatki państwa Jourdan.
- Zaczekaj. - Uniosła rękę, by go uciszyć. Nagle po
czuła, że ból głowy wrócił. - Chcesz mi powiedzieć, że
szejk własnymi pieniędzmi płaci za opiekę nad Alfredem
i pokrywa wydatki pani Jourdan?
- Oczywiście. Szejk to człowiek honoru. Jego głębo
kie uczucie i wdzięczność dla pani Jourdan nie może być
mierzona w dolarach. To, że może jej dać coś w zamian,
nawet tak bezwartościowego jak pieniądze, jest dla niego
wielkim przywilejem. Traktuje to jako zaszczyt.
Faith nie wiedziała, co powiedzieć. W sercu poczuła
nieprzyjemny ucisk. Przypomniała sobie rozmowę
z Alim, własne oskarżenia, krytyczne sądy.
58
SHARON DE VITA
Nie bronił się, nie odpowiedział na to ani słowem.
Po prostu pozwolił jej myśleć, co jej się podoba...
- Och, Kadid - jęknęła boleśnie.
- Źle się pani czuje? - Łagodnie położył dłoń na jej
ramieniu. - Czy mam zadzwonić do osobistego lekarza
szejka? Może się tu zjawić na każde wezwanie.
- Nie - odrzekła słabym głosem, upokorzona i za
wstydzona bardziej niż jej się to kiedykolwiek w życiu
zdarzyło. - Nic mi nie dolega, oprócz tego, że jestem
skończoną idiotką.Zeskanowała Anula, przerobiła pona
- Nie, pani Faith. - Poklepał ją po plecach. - Na
pewno nie jest pani idiotką.
- Właśnie że jestem. - Zerknęła na niego. - Oskar
żyłam Alego o najróżniejsze rzeczy. Właściwie nazwałam
go kłamcą i...
- Nazwała pani szejka kłamcą? - Kadid otworzył
szeroko oczy. - O mój Boże. - Załamał ręce i westchnął
głośno. - O mój Boże.
- Właśnie.
Faith z nieszczęśliwą miną wyłączyła komputer. Wie
działa, że teraz nie będzie w stanie skoncentrować się
na pracy. Dzień dobiegał końca i czuła się całkowicie
wyczerpana, częściowo dlatego, że od wczorajszej burz
liwej rozmowy z Alim targały nią wyjątkowo silne i czę
sto sprzeczne emocje.
Przygnębiona odsunęła klawiaturę i wsparła czoło na
rękach.
- Kadid - odezwała się w końcu, unosząc głowę. -
Na litość boską, dlaczego... Nieważne. Chyba rozumiem.
- Prawdę mówiąc, nie była pewna, czy cokolwiek z tego
MILIONER Z KUWEJTU
59
rozumie, oprócz tego, że się skompromitowała. - A więc
pani Jourdan była mentorką i zastępczą matką Alego. Jest
jej za to bardzo wdzięczny i dlatego robi to, co robi.
- Tak. Ale pani Jourdan nie tylko go uczyła i zastę
powała mu matkę. Dziesięć lat temu, kiedy szejk wrócił
do Ameryki, to właśnie ona pomogła mu dojść do siebie
po śmierci ukochanej Dżalili...
Faith gwałtownie podniosła wzrok.
- Zaczekaj chwilę. Kto to jest Dżalila?
Kadid zawahał się.
- Proszę o wybaczenie, pani Faith. Za dużo powie
działem. Nie powinienem...
- Nie, nie, proszę. - Dotknęła jego ramienia. - To
dla mnie bardzo ważne. Kto to jest Dżalila?
Westchnął boleśnie i chwilę milczał.
- Była obiecana szejkowi.
- Słucham? - Faith nie zrozumiała, o co chodzi.
Kadid przez chwilę szukał odpowiednich słów.
- Byli zaręczeni. - Znów się zamyślił. - Mieli się po
brać.
- AH chciał się ożenić?
Trudno było jej sobie wyobrazić, że playboy, którego
codziennie widywała na zdjęciach w gazetach z coraz to
inną kobietą u boku, miał kiedyś zamiar się ustatkować
i ograniczyć do jednej towarzyszki życia.
- I co się stało? - zapytała cicho.
Kadid długą chwilę patrzył prosto przed siebie, zanim
w końcu się odezwał.
- Po skończeniu szkół szejk wrócił do domu, żeby
przygotować się do zaślubin. Miało to być radosne, uro-
60 SHARON DE VITA
czyste święto dla rodziny i całego kraju. - Mówił łagod
nie, głos miał przepojony smutkiem. - Trzy tygodnie
przed ślubem samochód Dżalili najechał na minę. Zginęła
na miejscu. - Wziął głęboki oddech, a potem wolno wy
puścił powietrze. - To było dziesięć lat temu.
- Czy dlatego Ali wrócił do Ameryki?
Sekretarz skinął głową.
- Tak. Wtedy postanowił założyć tu firmę.
Faith zobaczyła, że kawałki układanki zaczynają tra
fiać na swoje miejsce.
- Wtedy też pani Jourdan została jego klientką i za
to również jest jej wdzięczny. - Nic dziwnego, że w swo
im stosunku do tej kobiety Ali przejawiał tak wiele mi
łości i troski.
Kadid uśmiechnął się, zadowolony, że wszystko zro
zumiała.
- Tak, zgadza się.
- Kadid? - Starała się szybko uporządkować wszy
stkie nowe informacje. Opinia, jaką już sobie wyrobiła
o Alim, będzie musiała się zmienić. - Czy jest wielu lu
dzi, którym szejk jest za coś wdzięczny?
Sekretarz uniósł głowę i spojrzał przed siebie.
- Jego Wysokość to szczodry i dobry człowiek, który
ma licznych przyjaciół. - Faith jęknęła w duchu. Boże,
sytuacja robi się coraz gorsza. - Szejk Ali mocno wierzy,
że należy zachować lojalność względem tych, którzy ob
darzyli go swoją przyjaźnią i zaufaniem.
Faith przymknęła powieki. Przed oczami znowu sta
nęła jej scena, jaka rozegrała się wczoraj między Alim
a panią Jourdan. Nie zrozumiała wtedy czegoś, co po-
MILIONER Z KUWEJTU
61
wiedziała emerytowana nauczycielka, i zapomniała spy
tać o to Alego. Teraz, po wyjaśnieniach Kadida, jej cie
kawość wzrosła.
- Kadid?
- Słucham, pani Faith?
- Kiedy Ali przedstawiał mnie pani Jourdan, ta wspo
mniała coś o tym, że poprawia się gust jego rodziców,
jeśli chodzi o kobiety. O czym mogła mówić?
Sekretarz zawahał się lekko.
- Szejk Ali jest jedynakiem. Jego obowiązkiem jest
ożenić się i postarać o dziedzica.
- Dobrze, w porządku. Musi się ożenić i spłodzić sy
na. Ale co to ma wspólnego ze mną albo z jego rodzi
cami?
- Przyznam się, że nie wiem, co to ma wspólnego
z panią - odrzekł, marszcząc czoło. - Rodzice Alego są
zatroskani, że syn dotychczas nie znalazł sobie odpowied
niej narzeczonej. Od śmierci Dżalili nie wszedł w żaden
poważny związek i to bardzo niepokoi jego rodziców.
- Wyobrażam sobie. - Faith uśmiechnęła się. - Ten
człowiek zmienia kobiety jak rękawiczki.
- Od kilku lat rodzice szejka naciskają, żeby znalazł
sobie żonę, a ponieważ Ali nie wykazuje w tej kwestii
wielkiego zapału, zadają sobie trud... aranżowania ran
dek syna z odpowiednimi kobietami.
Faith przerwała mu gestem dłoni. Oczy się jej zwęziły.
- Zaczekaj. Chcesz powiedzieć, że to stado śliczno
tek, które kręcą się przy nim co wieczór, to kobiety, z któ
rymi umawiają go rodzice, ponieważ chcą, żeby się ustat
kował i ożenił?
62 SHARON DE VITA
- Owszem - przytaknął Kadid.
- Dlaczego, do diabła, nie powie im, żeby się nie
wtrącali?
Sekretarz uśmiechnął się.
- Szejk jest z rodzicami silnie związany. Kocha ich
bezgranicznie. Dla niego więzy rodzinne to bardzo ważna
sprawa. A poza tym rodzicom przyświecają szlachetne in
tencje, bardzo chcą synowi pomóc. Gdyby oznajmił im,
że nie życzy sobie ich pomocy w znalezieniu narzeczo
nej, wykazałby brak szacunku i głęboko by ich uraził,
a tego na pewno nie chce zrobić.
- Rozumiem - odruchowo rzekła Faith, chociaż tak
naprawdę niewiele z tego rozumiała. Szejk okazuje się
postacią bardzo niejednoznaczną. Będzie musiała jeszcze
raz się nad tym wszystkim zastanowić.
- Skończyła pani posiłek? - Kadid sięgnął po pustą
tacę.
Pogrążona w myślach Faith skinęła głową.
- Tak. - Chciała przełknąć ślinę, ale miała wrażenie,
że coś utkwiło jej w gardle. - Bardzo dziękuję, że o tym
pomyślałeś. Byłam taka głodna.
Uśmiechnął się uprzejmie.
- Ta pochwała nie mnie się należy. Szejk Ali polecił
mi, żebym zadbał o pani lunch. Był niemal pewny, że nie
zrobiła sobie pani dzisiaj przerwy na jedzenie. - Postawił
na tacy puste puszki po napojach. - Czy przynieść pani
coś jeszcze? - Sięgnął po talerz. - Może jakiś deser?
Faith potrząsnęła głową. Nie miała ochoty na nic słod
kiego.
MILIONER Z KUWEJTU
63
Salę wypełniały dźwięki wolnej, nastrojowej muzyki,
światła były przyćmione, a francuski szampan odpowie
dnio schłodzony.
Znudzony Ali stał pod ścianą sali balowej, patrzył na
zatłoczony parkiet i modlił się, by jego dzisiejsza part
nerka - Candy czy Cookie, czy jak tam się nazywała
- dała mu jeszcze choć przez parę minut odpocząć od
swojej nieustannej paplaniny.
Westchnął głęboko, kiedy zdał sobie sprawę, że cho
ciaż dziewczyna go irytowała, to nie udało mu się roz
gniewać na rodziców za ich nieustanne, uciążliwe próby
wyswatania go.
Dzisiejsza randka okazała się kolejną katastrofą. Ro
dzice jednak chcieli jak najlepiej, robili to z wielkiej mi
łości do niego, miłości, którą dziesięciokrotnie im od
wzajemniał.
Zwykle ich nieudane próby rozczulały go i lekko ba
wiły. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj był zbyt rozdrażniony, by
bawiło go towarzystwo pięknej, lecz pustej kobiety, którą
interesuje jedynie powiększenie rozmiaru swojego biustu
i uszczuplenie stanu konta Alego. Mimo woli porówny
wał ją z Faith. Nie przestawał myśleć o niej i o ich raczej
przykrej rozmowie wczorajszego popołudnia.
Chociaż był zirytowany, to bezwiednie się uśmiechał.
Faith do wszystkiego podchodzi z taką pasją. Ta kobieta
okazuje prawdziwe uczucia. Złość7. Zniecierpliwienie.
Gorycz.
Znów przypomniał sobie ich rozmowę. Nie wiedział,
co takiego zrobił, że Faith nabrała o nim tak złego mnie
mania. Może po prostu nie lubi mężczyzn...
64 SHARON DE VITA
Rozmyślał o tym, sącząc wodę mineralną. Kątem oka
spostrzegł, że Ronald Preston zaprosił jego dzisiejszą
partnerkę na spacer po tarasie, i odetchnął z ulgą.
Nie, nie mógł uwierzyć, że Faith ma jakieś uprzedze
nia względem mężczyzn. Zbyt emocjonalnie do wszy
stkiego podchodzi, by świadomie rezygnować z układów
męsko-damskich. To raczej on się jej nie podoba, a nie
mężczyźni w ogóle. Tylko dlaczego?
Przecież wiedział, że większość kobiet lubi jego to
warzystwo, niektóre wręcz mu nadskakują i robią wszy
stko, by przyciągnąć jego uwagę. Faith natomiast traktuje
go podejrzliwie, jakby się obawiała, że zaraz wyrwie jej
torebkę i ucieknie. Kontrast był tak uderzający, że jed
nocześnie irytowało go to i rozśmieszało.
Faith była po prostu zagadką, kobietą zupełnie inną
niż te, które znał. Niezależna i samowystarczalna, miała
w nosie modę i stan konta Alego. W zasadzie jego bo
gactwo najwyraźniej ją deprymowało. W niczym nie
przypominała kobiet, z którymi usiłowali skojarzyć go
rodzice.
Od urodzenia wiedział, że jego powinnością jest za
warcie związku małżeńskiego i postaranie się o syna.
Zrobi to, ale nie z obowiązku czy przymusu, tylko z lo
jalności i szacunku dla rodziców. Owszem, tego od niego
oczekiwano, wręcz wymagano, ale rodzina była dla niego
zbyt ważna, by ją założyć jedynie dla podtrzymania tra
dycji.
Chociaż urodził się w Kuwejcie, w rodzinie króle
wskiej, to lata, kiedy kształtuje się osobowość człowieka,
spędził w Ameryce, więc z dystansem podchodził do naj-
MILIONER Z KUWEJTU 65
bardziej tradycyjnych przekonań swoich ziomków. W je
go ojczyźnie nadal zawierano aranżowane małżeństwa,
zwłaszcza w rodzinach zajmujących wysoką pozycję
w sferach towarzyskich, politycznych czy finansowych.
Ali jednak nie miał ochoty na pusty, formalny związek,
mimo że tego wymagała tradycja.
Kiedyś już jednak kochał i wiedział, że nie oddałby
dziś serca żadnej kobiecie. Nie chciałby jeszcze raz na
rażać się na tak wielkie cierpienie. Gdy Dżalila zginęła,
sam omal nie umarł. Kochał ją bezgranicznie, całym ser
cem i duszą. Wiedział, że ich małżeństwo i wspólne ży
cie byłyby cudowne.
Nie chciał więcej kochać tak głęboko i szaleńczo. Ży
wił staromodne przekonanie, że mężczyzna potrzebuje
równej sobie partnerki, z którą mógłby dzielić wszystkie
radości i smutki.
Nie chciał papierowego małżeństwa z piękną kobietą,
które byłoby jedynie umową obowiązującą w świetle pra
wa, ale z moralnego, fizycznego i emocjonalnego punktu
widzenia nie miałoby przyszłości. Byłoby to nie tylko
nieuczciwe, ale też niezgodne z jego zasadami.
Pragnął partnerki równej mu rangą, którą mógłby sza
nować, o którą by się troszczył, ale nigdy by jej nie po
kochał.
Ze względu na zajmowaną pozycję potrzebował by
strej, inteligentnej kobiety, która nie byłaby pozbawiona
życiowych celów i ideałów. Chciał kobiety, na której nie
robiłoby wrażenia jego bogactwo, tylko on sam; która
nie zwracałaby uwagi na otaczający go przepych, nie
rozerwalnie związany z jego pochodzeniem, ale widzia-
66 SHARON DE VITA
łaby za tą fasadą mężczyznę z krwi i kości. Taka kobieta
musiałaby się zgodzić na małżeństwo bez miłości. Mo
głaby mieć wszystko, co należało do Alego, z wyjątkiem
jego serca.
Nie byłoby to takie nieprzyjemne. Żyliby w stabil
nym, bezpiecznym układzie, szanując się nawzajem, po
głębiając wspólne zainteresowania i pasje, bez koniecz
ności rozwiązywania problemów emocjonalnych, które
tylko nieznośnie komplikują związek, niejednokrotnie go
niszcząc.
Małżeństwo jego rodziców było aranżowane, ale
z czasem zostali oni prawdziwymi partnerami, żyjącymi
szczęśliwie i darzącymi się szacunkiem. Miłość nigdy nie
wchodziła tu w grę i może dlatego ich związek był taki
udany.
Ali westchnął i wypił łyk wody. Niestety, jeśli nie
znajdzie odpowiedniej narzeczonej, rodzice nadal będą
go umawiać z córkami, kuzynkami i siostrzenicami przy
jaciół, w nadziei, że któraś z nich okaże się tą właściwą.
Zdawał sobie sprawę, że ze względu na lojalność i mi
łość do rodziców on nadal będzie musiał się na to zga
dzać. Nie znaczyło to jednak, że taka sytuacja mu się
podoba.
Rozejrzał się po sali. Uniósł do ust szklankę i nagle
znieruchomiał, ponieważ dostrzegł na parkiecie rudowło
są kobietę.
Faith...
Odstawił szklankę i przyjrzał się jej partnerowi. Aaron
Josslyn. Ali z niepokojem zmarszczył czoło. Aaron
o wiele za dużo pił i podobno odnosił się grubiańsko do
MILIONER Z KUWEJTU 67
kobiet, ale ze względu na wielki majątek rodziców, jego
zachowanie tolerowano.
Ali obszedł parkiet, żeby mieć lepszy widok na tę parę.
Kiedy przyjrzał się Faith, w gardle mu zaschło z wrażenia.
Inne kobiety miały na sobie skrzące się klejnoty, tym
czasem ona nie włożyła żadnych ozdób. Suknie innych
tancerek były jaskrawe, rzucające się w oczy, z głęboki
mi dekoltami lub tak obcisłe, że zdradzały więcej niż
zasłaniały. Wśród nich Faith wyglądała jak dumna, ele
gancka orlica w otoczeniu puszących się pawi. Jej suknia
była czarna i prosta, bez wycięcia pod szyją. Zwiewny
materiał układał się na jej zgrabnym ciele tak, że patrząc
na nią, każdy zdrowy mężczyzna musiał czuć lekkie mro
wienie w lędźwiach.
Włosy miała rozpuszczone. Opadały na ramiona ka
skadą ognistych loków i otaczały jej twarz jak burszty
nowa aureola.
Nie mógł oderwać od niej oczu. Tak samo jak Aaron,
który najwyraźniej nie potrafił też zapanować nad włas
nymi rękami.
Kiedy odwrócili się w tańcu, Ali spostrzegł przerażoną
minę Faith i dłonie Aarona, które bezceremonialnie prze
suwały się po całym jej ciele. Oczy jej się rozszerzyły,
twarz pobladła, tylko na policzkach widniały dwie czer
wone plamy.
Ali odniósł wrażenie, że mgła przesłania mu oczy,
a złość żelazną ręką chwyta za gardło. Nie uważał się za
zazdrośnika, nigdy nie miał okazji doświadczyć tego uczu
cia. Teraz jednak poczuł, że z trudem panuje nad sobą.
Nauczył się od ojca, że należy trzymać emocje na wo-
68 SHARON DE VITA
dzy, zachowywać się w godny szacunku, kulturalny spo
sób, jak przystało na dżentelmena o jego pozycji. Emo
cje, które go teraz ogarnęły, nie były ani godne szacunku,
ani kulturalne.
Ali podszedł do tańczącej pary.
- Odbijany - oświadczył uprzejmie, ale w jego głosie
słychać było gniew. Jednocześnie zacisnął dłoń na ra
mieniu Aarona.
- Zjeżdżaj - odrzekł Aaron, nie zaszczycając go spoj
rzeniem. Całą uwagę skupił na Faith, która wyraźnie sta
rała się uwolnić z jego uścisku.
Uśmiechając się, Ali mocniej zacisnął palce na ramie
niu Aarona, aż ten skrzywił się boleśnie.
- Hej, to mój taniec. Jeszcze nie skończyłem - po
wiedział bełkotliwie, objął mocniej Faith i przyciągnął
do siebie. - Spadaj!
- Aaron! - Faith próbowała go odepchnąć.
Ali dłużej nie czekał. Szybkim ruchem ręki oderwał
ramiona Aarona od Faith, potem wsunął się między nich
i opiekuńczo objął kobietę, zasłaniając ją ciałem przed
nachalnym partnerem.
- Ej, co ty robisz? Co to ma znaczyć? - Głos Aarona
wzniósł się nad tłumem. Pijany mężczyzna chciał dosięg
nąć Alego, ale ten tanecznym ruchem w samą porę od
sunął się w bok.
Twarz Aarona wykrzywiła wściekłość.
- Aaron, jesteś pijany. Idź do domu, dopóki jeszcze
możesz utrzymać się na nogach. - Ali chwycił go za poły
smokinga i przyciągnął do siebie, niemal unosząc nad
podłogę.
MILIONER Z KUWEJTU 69
Aaron patrzył na niego z przerażeniem.
- Jeszcze słowo, a do domu odwiezie cię karetka. -
Ali mówił cicho i z opanowaniem, żeby nie zwracać uwa
gi innych gości. Awantura jeszcze bardziej zawstydziłaby
Faith. - Wynoś się stąd.
Puścił go tak gwałtownie, że biedak zachwiał się
i upadł. Niezdarnie podniósł się z podłogi i przeciskając
się przez tłum tańczących, opuścił parkiet.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Ali, znów biorąc
Faith w ramiona i lekko ruszając do tańca, jakby nic się
nie wydarzyło.
- Ali - powiedziała z ulgą, odruchowo objęła go
i oparła się o niego. - Dziękuję. Nic mi nie jest.
Odchylił się do tyłu, by na nią spojrzeć.
- Cała się trzęsiesz. - Miał ochotę zdrowo przyłożyć
Aaronowi. Ten facet to zwykły barbarzyńca.
- Wiem. - Sama była zaskoczona, że jego widok
sprawił jej tak wielką radość. - Naprawdę nic mi nie jest.
Bardziej się zdenerwowałam niż wystraszyłam. To kretyn,
ale nie chciałam wywoływać sceny. - Rozejrzała się dys
kretnie i z zadowoleniem stwierdziła, że nikt nie zwraca
na nich najmniejszej uwagi.
Ali uśmiechnął się.
- Rozumiem. - Obejmował ją lekko i delikatnie, ale
czuł ciepło jej skóry pod suknią. Jej bliskość poruszała
w nim wszystkie zmysły. Jej zapach wydał mu się dziw
nie znajomy, chociaż nie potrafił go nazwać.
Nie pewno nie były to żadne drogie francuskie per
fumy. Ali bez trudu rozpoznawał każdy z tych wyrazis
tych, importowanych zapachów. Nie, to było coś o wiele
70
SHARON DE VITA
delikatniejszego, jak mgliste wspomnienie, nie do końca
jasne, które pojawia się tylko na krótką chwilę, jednak
jest wystarczająco wyraźne, by pobudzić wyobraźnię.
- Na pewno nic ci nie jest? - Uniósł jej podbródek
i zobaczył jakiś cień w jej oczach.
Jego oddech owionął jej policzek, wywołując gęsią
skórkę na całym ciele i przyśpieszone bicie serca.
Na widok czułości w oczach Alego zaschło jej
w gardle i musiała kilka razy przełknąć ślinę, zanim od
ważyła się odezwać.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Bardzo ci dziękuję. -
Odwróciła wzrok. Ali znajduje się stanowczo za blisko.
Nie mogła sobie z tym poradzić. - Jestem ci bardzo
wdzięczna.
Nie chciała przyznać, że drży nie tylko ze zdenerwo
wania po bezsensownym incydencie z Aaronem, ale rów
nież dlatego, że Ali tak czule ją obejmował.
- Ten facet to gburowaty, arogancki typ, którego nie
powinno się wpuszczać na salony.
- No, widzę, że wymieniłeś wszystkie jego zalety -
zażartowała, starając się złagodzić napięcie, jakie między
nimi zapanowało.
Była zdumiona, że Ali tak wspaniale wygląda w smo
kingu. Zdała sobie sprawę, że mimo uprzedzeń i ostroż
ności, nie była odporna na niewiarygodny wdzięk i urodę
szejka.
Westchnęła ciężko. No cóż, ona jest tylko człowie
kiem i docenia fizyczne zalety płci męskiej, a zwłaszcza
tego pana. To zdrowy objaw i wcale nie oznacza, że od
razu musi tracić głowę.
MILIONER Z KUWEJTU
71
Kołysząc się w łagodnym rytmie muzyki, Faith unios
ła wzrok.
- A tak w ogóle, to co tutaj robisz? - zapytała.
- Gospodarz to jeden z moich klientów. - Z uśmie
chem skłonił się tańczącej obok parze. - Staram się jak
najczęściej bywać na przyjęciach klientów. To korzystnie
wpływa na interesy.
Roześmiała się.
- Rzeczywiście. Bilet na ten bal kosztował pięć ty
sięcy dolarów.
Wzruszył ramionami.
- Dochód pójdzie na cele dobroczynne, a ja wierzę,
że słuszne sprawy zasługują na wsparcie. - Rozbawiony
i szczęśliwy, że trzyma ją w ramionach, uważnie przyj
rzał się jej twarzy i spostrzegł, że nie jest umalowana.
A jednak nigdy nie wydawała mu się piękniejsza. - A ty,
Faith? Co tutaj robisz?
- Oprócz odpierania ataków goryla o lepkich łapach?
- Roześmiała się. - Pan Josslyn mnie zaprosił. Starszy
pan Josslyn - wyjaśniła szybko. - Od kilku miesięcy sta
ram się go pozyskać dla swojej firmy. - Zmarszczyła
brwi i skupiła się na tańcu. Bliskość Alego, jego znajomy
zapach i przenikliwy wzrok wprawiały ją w lekkie zde
nerwowanie. - Poprosił, żebym tu dzisiaj przyszła. Tylko
tego wieczoru jest w mieście i zapowiedział, że znajdzie
kilka minut na rozmowę ze mną.
- Rozmawialiście już? - Spojrzał na jej usta. Wyglą
dały tak nieodparcie kusząco. Przypomniał sobie, jakie
wrażenie zrobiły na nim pierwszego dnia, kiedy to do
szedł do wniosku, że Faith ma usta stworzone do poca-
72
SHARON DE VITA
łunków. Poczuł, że po jego ciele rozlewa się jakieś ciepło.
Mocniej ścisnął jej dłoń.
- Niestety, nie. W ostatniej chwili coś mu wypadło
i nie mógł przyjść. - Jego ręka była miękka i delikatna,
a jednocześnie silna. Taka ręka potrafiłaby rozbudzić na
miętność.
- Nie przejmuj się. - Ali uśmiechnął się do niej tak
olśniewająco, że straciła rytm. Z wysiłkiem skoncentro
wała się na tańcu, usiłując nie deptać Alemu po nogach.
- Znam Abnera Josslyna od bardzo długiego czasu - mó
wił dalej. - Kilka razy robiliśmy wspólnie interesy. Kiedy
mu powiem, jak świetnie się spisałaś w El-Etra Invest
ments, na pewno bez problemu się z nim umówisz.
Starała się nie okazywać, jaką radość sprawiły jej te
słowa. Doskonałe referencje od Alego na pewno umocnią
opinię jej rozwijającej się firmy.
- Jesteś taki wielkoduszny - powiedziała cicho. -
I dobry. Bardzo ci dziękuję, zwłaszcza że doskonale pa
miętam, co ci wczoraj nagadałam.
- Za prawdę nie trzeba dziękować - odparł ze śmie
chem.
Odchyliła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Czuła
się przy nim bardzo dziwnie i dłużej nie mogła tego nie
zauważać.
- Ali, dlaczego nie powiedziałeś mi wszystkiego
o Maureen Jourdan? - Z zaciekawieniem obserwowała
odbijające się na jego twarzy emocje, kiedy zastanawiał
się nad jej pytaniem.
W końcu powiedział:
- Przede wszystkim rozmowa o sytuacji finansowej
MILIONER Z KUWEJTU 73
klienta z kimkolwiek obcym jest bardzo nieetyczna. Dla
klientów jestem osobą zaufaną. Oczekują, że dochowam
tajemnicy na temat stanu ich majątku. Na pewno to ro
zumiesz.
- Oczywiście, ale...
Przycisnął palec do jej warg i trzymał go tam przez
długą chwilę, patrząc jej prosto w oczy, aż przeszedł ją
dreszcz.
- Nigdy nie zawiódłbym czyjegoś zaufania, zarówno
jeśli chodzi o klienta, jak i przyjaciela. Nawet myśl
o czymś takim jest mi obca. - Spostrzegł w jej oczach
podejrzliwy błysk, który niemal natychmiast zgasł. - Mi
mo tego, co zapewne o mnie myślisz, uczciwość, honor
i szacunek to dla mnie podstawowe wartości. - Uśmie
chnął się uwodzicielsko, a ona poczuła, że robi jej się
gorąco. - Możesz za to winić moich rodziców. - Lekko
wzruszył ramionami. - Właśnie tak mnie wychowali.
Potrząsnęła głową, nie wiedząc, co o tym wszystkim
myśleć.
- Ale dlaczego pozwoliłeś, żebym cię oskarżyła
o kłamstwo? Pozwoliłeś mi... - Zamilkła, ponieważ na
gle zrozumiała, jak niedorzecznie brzmią jej oskarżenia.
Zamknęła oczy. Dobry Boże. Czy musiał jej na co
kolwiek pozwalać? To przecież ona sama posądziła go
o nieuczciwość...
- Jestem ci winna przeprosiny - powiedziała cicho,
nie zdając sobie nawet sprawy, że instynktownie tuli się
do niego, jakby chciała nacieszyć się promieniującym od
niego ciepłem. - To, co powiedziałam... - ciągnęła ze
wstydem - było niewybaczalne. Wyciągnęłam pochopne
74
SHARON DE VITA
wnioski i oskarżyłam cię o straszne rzeczy. Moje słowa
były niesprawiedliwe i bezpodstawne.
- Niesprawiedliwe, owszem - stwierdził, przesuwa
jąc palcem po jej policzku, jakby chciał zmazać z jej
twarzy wyraz troski. - Ale czy bezpodstawne? Przecież
wierzyłaś w to, co mówisz. Gdyby to była prawda, to
wręcz bym oczekiwał, że będziesz miała o mnie bardzo
złe zdanie. W pełni bym na to zasługiwał.
- Ale przecież ty nie jesteś taki, jak myślałam, prawda?
- Nie - odrzekł wolno, zadowolony, że być może
wreszcie doszli do jakichś wspólnych wniosków. - Ale
oczywiście sama musisz się o tym przekonać i odpowie
dnio mnie osądzić. - Nie odrywał od niej wzroku i nadal
mocno ją obejmował. - Doceniam twoje przeprosiny -
wyszeptał. - Czasami trudno jest nam się przyznać do
pomyłki.
Faith skinęła głową. Obraz Alego, jaki sobie wyrobiła,
zaczynał rozpadać się na kawałki. Nie była już pewna,
w co wierzyć. Trochę ją to przerażało.
Jaki on jest naprawdę? Sama już nie wiedziała. Nie
była też pewna, czy chce się tego dowiedzieć.
Łatwiej było wierzyć w to, co kiedyś o nim myślała.
Wtedy mogła sobie wmawiać, że Ali nie robi na niej
żadnego wrażenia, nie musiała się zastanawiać, co do nie
go czuje, zwłaszcza że takich uczuć jeszcze nigdy przed
tem nie doznawała.
Była wystarczająco bystra, by zauważyć, że Ali od
pierwszej chwili pociąga ją fizycznie. Zaprzeczanie temu
byłoby niedojrzałe, a takiego zachowania unikała. Była
dorosła i akceptowała to, że uleganie pożądaniu jest na-
MILIONER Z KUWEJTU 75
turalną częścią życia i że kiedyś poczuje coś takiego do
właściwego mężczyzny.
Ale nie chciała ulegać mu teraz, chociaż w jego obe
cności miękły jej kolana, a w głowie zaczynało się kręcić.
Ten człowiek jest zdolny doprowadzić ją do takiego sta
nu, w jakim kiedyś znalazła się jej matka. Był tak po
dobny do jej ojca, że aż ją to przerażało. Nie, za wszelką
cenę musi ograniczyć tę znajomość do płaszczyzny za
wodowej.
Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, dlaczego matka
popełniła tak wielkie błędy. Ona sam dotychczas nigdy
nie doznała zawrotu głowy na skutek pożądania, które
może zgubić kobietę, jeśli ta nie zachowa ostrożności.
Jej matka, niestety, nigdy się ostrożności nie nauczyła.
Sama z własnej woli raz po raz pozwalała się ranić i wy
korzystywać, kiedy godziła się przyjąć ojca do domu, bez
względu na to, ile razy ją okłamał i zawiódł. W końcu
Faith straciła do niej szacunek, a jej zabójczo przystojny
i całkowicie nieodpowiedzialny ojciec odszedł na dobre,
zabierając ze sobą wszystkie oszczędności matki i nie
odwracalnie łamiąc jej serce.
Po tej ostatecznej zdradzie matka nigdy się nie otrząs
nęła. Był to straszliwy cios również dla czternastoletniej
córki. Ojciec zostawił ją na pastwę losu, bez żadnego
wsparcia, a matka z załamaniem nerwowym trafiła do
szpitala i nigdy już w pełni nie wyzdrowiała.
Tej nauczki Faith nigdy nie zapomniała. Nauczyła ją
ona, że jeśli kobieta nie wykaże ostrożności, to wpadnie
w pułapkę, którą sama na siebie zastawiła. We wczesnej
młodości postanowiła, że nie da się złapać w tego rodzaju
76
SHARON DE VITA
sidła. Nigdy nie uzależni się od mężczyzny. Nigdy nie
zatraci się w żadnym związku, bo kiedy mężczyzna ode
jdzie, zabierze jej radość, duszę i wolę życia.
W chwili, gdy spotkała Alego, w głębi jej serca na
rodził się strach, że nie uniknie błędu matki.
Co takiego było w Alim, że wywoływał w niej tak
silne emocje? Ich oczy się spotkały i serce Faith zaczęło
szybciej bić. Zdawało jej się, że muzyka i inni goście
odsuwają się na drugi plan, a ona tonie w głębi jego pięk
nych, ciemnych oczu.
- Wyglądasz dziś zachwycająco. - Jego usta musnęły
jej skroń, przesunęły się do ucha, a przez jej ciało prze
biegł dreszcz.
Instynktownie objęła go mocniej i zaczęła palcami
gładzić jego włosy. Ali uniósł dłoń i dotknął jej płomien
norudych loków. Były tak jedwabiste i miękkie, jak sobie
wyobrażał.
- Jakie piękne... - Odsunął się, by lepiej jej się przyj
rzeć. Omiótł spojrzeniem jej twarz i w końcu zatrzymał
wzrok na ustach.
Faith odruchowo je oblizała, świadoma, że oczy Alego
śledzą ruch jej języka. Poczuła, że nogi się pod nią ugi
nają. Jego wargi były tak blisko jej ust, jakby za chwilę
miały ich dotknąć. Zastanawiała się, co by czuła, gdyby
pocałował ją zaborczo, władczo, gorąco.
Ta myśl ją zszokowała. Poczuła, że dłonie jej zwil
gotniały, na skórę wystąpiły kropelki potu, toteż usiłowała
pohamować wyobraźnię i skupić się na tańcu. Pozwalała
Alemu prowadzić się po parkiecie, lecz jej myśli nadal
wymykały się spod kontroli.
MILIONER Z KUWEJTU 77
- Powinnaś częściej rozpuszczać włosy - wyszeptał,
wpatrując się w nią z zachwytem. - Są wspaniałe.
- Dziękuję. - Tańczyli mocno przytuleni, więc
wyraźnie czuła jego podniecenie.
Nie odrywając od niej wzroku, powiódł palcem po
jej policzku i podbródku, a potem delikatnie pogładził
jej dolną wargę. Zaparło jej dech w piersiach, a jej wąt
pliwości wobec niego wyraźnie osłabły. Utkwiła wzrok
w jego ustach i rozchyliła lekko wargi. Oddychała z tru
dem. Bardzo chciała poznać smak jego ust, tak bardzo,
że aż ją to przerażało.
Ali chyba wyczuł jej pragnienie, ponieważ przyciągnął
ją do siebie jeszcze bliżej. Wówczas Faith odchyliła gło
wę i czekała na jego pocałunek.
- Faith - szepnął czule, pochylił głowę i delikatnie
dotknął jej warg. Odniosła wrażenie, że płonie żywym
ogniem. Nagle puściły w niej wszelkie opory i zapragnę
ła czegoś więcej.
Przestała logicznie myśleć, wszystkie ostrzeżenia, któ
re powtarzała sobie w duchu, gdzieś się ulotniły. Jęknęła
cicho, desperacko obejmując go za szyję i całując go na
miętnie. To była chwila niekontrolowanego szaleństwa.
Tylko jedna chwila, powtarzała sobie, tylko na tyle sobie
pozwoli.
Tymczasem Ali zaczął całować ją mocniej, jakby brał
ją w posiadanie, jakby ten pocałunek był tym, czego
w życiu najbardziej pragnął.
- O Boże. - Jej słowa były prośbą i modlitwą. Wsu
nęła palce w jego miękkie włosy. Ogarnęło ją gorące po
żądanie, niszcząc resztki świadomości. Przywarła do nie-
78 SHARON DE VITA
go jeszcze mocniej, jakby to w ogóle było możliwe, i da
ła się wciągnąć w wir namiętności.
Ali nigdy jeszcze nie czuł tak silnej, nieodpartej po
trzeby zdobycia kobiety. Chciał ją posiąść, naznaczyć ja
ko swoją.
Nie mógł oddychać, nie potrafił jasno myśleć, nie do
cierały do niego odgłosy świata zewnętrznego, zostały
tylko uczucia, jakie wzbudziła w nim Faith. Dzikie, de
sperackie, szalone.
Nic więcej nie istniało. I dokonała tego Faith. Szara,
niepozorna Faith. Nie była kobietą, o jakiej śni się po
nocach, ale teraz, w jego ramionach, liczyła się tylko ona,
pragnął tylko jej.
- Ali...
Wyszeptała jego imię, wyczuł je ustami. Rozchylił ję
zykiem jej wargi i pieścił je, aż znów usłyszał cichy jęk.
Przywarta do niego całym ciałem i miał wrażenie, że za
chwilę oboje spłoną.
To było tak, jakby przed konającym z pragnienia czło
wiekiem postawić oszroniony dzbanek świeżej, zimnej
wody i powiedzieć mu, że może wypić tylko łyk.
Jeden mały łyk.
Ten pocałunek zaostrzył mu tylko apetyt.
- O Boże! - wyszeptała ochrypłym głosem, nie będąc
w stanie okiełznać uczuć, które nią targały. Jeden poca
łunek sprawił, że stało się z nią to, czego całe życie się
obawiała.
- Faith... - Ali wszystkimi zmysłami chłonął jej
smak, zapach i dotyk.
Dotychczas nie zdawał sobie sprawy, że ta nie rzu-
MILIONER Z KUWEJTU
79
cająca się w oczy, niedbale ubrana kobieta ma w sobie
taką siłę. Nie obchodził ją on, jego tytuł, królewskie po
chodzenie, pieniądze. Miała w sobie więcej kobiecości
niż wszystkie znane mu piękności razem wzięte.
Ze strachem, którego od wielu lat nie zaznał, uświa
domił sobie, że udało jej się poruszyć nie tylko jego ciało,
ale również trudno dostępne serce. Brakowało mu odde
chu, nogi się pod nim uginały, w głowie miał zamęt. Po
woli docierało do niego, że Faith jest w stanie go zni
szczyć jednym pocałunkiem. Zwykłym pocałunkiem.
A może wcale nie takim zwykłym...
Ali spojrzał na nią inaczej, zobaczył ją w innym świet
le. Inaczej też spojrzał na siebie. Czuł się słaby i bez
bronny, podatny na ciosy. Od czasów młodości nic go
tak nie przeraziło. Żadna kobieta nie miała nad nim takiej
władzy, oprócz Dżalili.
- Ali. - Wystraszona Faith odsunęła się od niego,
z trudem chwytając powietrze. Wydawało jej się, że
wszystko wokół niej wiruje. - My... To jest... - Potrząs
nęła głową, próbując uporządkować myśli, ale nie bardzo
jej to wychodziło.
Nie wiedzieli, kiedy muzyka zamilkła, a po chwili
znów zabrzmiała. Wokół na zatłoczonym parkiecie tań
czyły pary, nie zwracające na nich najmniejszej uwagi.
Faith powoli odzyskiwała przytomność umysłu,
a wraz z nią przekonanie, że stało się coś niewyobrażal
nego, coś, czego przysięgała sobie nigdy nie zrobić. Po
zwoliła, by pożądanie odebrało jej zdrowy rozsądek. Za
chowała się tak samo jak matka.
Rozejrzała się wokół i uświadomiła sobie, że znajdują
80 SHARON DE VITA
się na parkiecie, na ekskluzywnym przyjęciu, tymczasem
ona całowała się z Alim niczym zauroczona szesnasto
latka. Zawstydzona opuściła głowę.
- Przepraszam, to nie powinno się wydarzyć - ode
zwała się z wysiłkiem. - Nie możemy tego robić.
Poczuła, że ogarnia ją głęboki żal. Wiedziała, że ten
mężczyzna jest dla niej wielkim niebezpieczeństwem.
Wiedziała, a mimo to z własnej woli wyciągnęła do nie
go ramiona. Tak samo jak jej matka, która tyle razy ule
gała nieodpartemu urokowi ojca.
Ta myśl podziałała na nią jak wiadro zimnej wody.
Faith cofnęła się, by znaleźć się dalej do Alego, w na
dziei, że odległość pomoże zgasić żar tlący się w jej roz
dygotanym ciele.
- Nie możemy? - Ali spojrzał na nią pociemniałym
wzrokiem. Nie był przyzwyczajony do takich słów, rzad
ko ktoś czegoś mu zabraniał. Zwłaszcza kobieta. Jak mog
ła udawać, że między nimi nie obudziło się uczucie?
Gdyby nie był tak podniecony, tak stęskniony za ko
bietą, może by go to nawet rozbawiło.
- Obawiam się, że jest o wiele za późno na tego typu
zakazy. - Wyciągnął ku niej ręce, ale cofnęła się i nie
mógł jej dosięgnąć. Złożyła przed sobą ramiona jak tar
czę. - Czy ci się to podoba, czy nie, to już się stało.
- Nie pozwoli jej zaprzeczać, że wydarzyło się coś, co
głęboko go poruszyło.
Spojrzenie Faith było niewyraźne, jakby przesłaniała
je mgła niespełnionej namiętności. Wiedział, że gdy ta
namiętność w pełni dojdzie do głosu, będzie to rzecz naj
piękniejsza pod słońcem. Miał ochotę znów ją pocałować,
MILIONER Z KUWEJTU
81
smakować słodycz jej ust i czuć jej rozgrzaną namięt
nością skórę.
- Pragnę cię - powiedział otwarcie, otoczył ramie
niem jej talię i znów przyciągnął ją do siebie. Byli blisko,
a jednocześnie tak daleko! - Ty też mnie pragniesz. To
wszystko wcale nie jest takie skomplikowane. Nie bój
się tego, co czujesz, co między nami się narodziło. To
najbardziej naturalna rzecz na świecie.
- Nie. - Potrząsnęła głową i chociaż nogi miała jak
z waty, wyzwoliła się z jego objęć. Nie bała się tego, co
zaistniało między nimi, ona była tym... śmiertelnie prze
rażona. - Nie pragnę cię - skłamała, unosząc głowę
i śmiało patrząc mu w oczy.
Obdarzył ją długim i przenikliwym spojrzeniem.
- Twoje usta mówią coś innego niż ciało. - Uśmie
chnął się ze smutkiem. - I kto teraz kłamie, Faith? - za
pytał cicho. - Kto?
Zawstydzona potrząsnęła głową. Niczego bardziej
w tej chwili nie pragnęła, jak znów znaleźć się
w ramionach Alego. I właśnie dlatego nie mogła so
bie pozwolić na to, by ponownie dać się ponieść namięt
ności.
Nigdy więcej. To jest zbyt niebezpieczne.
- Nie kłamię. - Żałowała, że jej głos nie brzmi moc
niej, bardziej stanowczo i przekonująco. Nawet jej samej
wydał się słaby i drżący, i poczuła do siebie złość. - Nie
chcę cię - powiedziała z mocą.
Może jeśli będzie często powtarzała te słowa, staną
się one prawdą...
- Och, ale ja chcę ciebie. - Przesunął palcem po jej
82 SHARON DE VITA
nagim ramieniu, wywołując w niej dreszcz. Chciał jej
udowodnić, że nie jest jej obojętny.
Gwałtownie odsunęła się od niego. Nie miała zamiaru
przyznać, że wystarczył jego lekki dotyk, by zapomniała
o całym świecie.
- Nie możesz mnie mieć.
Wiedziała, że nie powinna ulegać namiętności, że mu
si pamiętać, czego się nauczyła, dorastając. Nie wolno
jej zapomnieć, ile bólu może sprawić taki mężczyzna.
- Ależ będę cię miał, Faith - wyszeptał pewnym gło
sem, jeszcze bardziej ją denerwując.
- Ty arogancki... - zaczęła i zamilkła. Udało jej się
opanować, zanim powiedziała coś, czego później na pew
no by żałowała. Złość wyparła na chwilę namiętność
i Faith ucieszyła się. Ze złością umiała sobie radzić. - Nie
wiem, za kogo się uważasz...
- Myślałem, że mnie znasz. - Znów mówił cicho,
z żelazną determinacją. - Nazywam się Ali El-Etra i je
stem szejkiem.
- Aha! - Miała wielką ochotę go uderzyć. - Znowu
gadasz te bzdury? Czego się spodziewasz? Że padnę
przed tobą na kolana?
- To mają być bzdury? - Ściągnął brwi, jakby starał
się zrozumieć, co do niego przed chwilą powiedziała.
Nikt nigdy nie odważył się tak szargać jego tytułu. Ze
sztywniał, oczy zwęziły mu się groźnie. - Są tacy, którzy
tylko ze względu na mój tytuł nisko mi się kłaniają, Faith.
Zirytowana, ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Ten
człowiek jest po prostu nieznośny. Arogancki i uparty.
- Tak? Możliwe, ale ja do nich nie należę. Nie jestem
MILIONER Z KUWEJTU
83
jedną z tych głupiutkich ślicznotek, które stale się wokół
ciebie kręcą. Nie interesuje mnie też przygoda na jedną
noc. A poza tym w ogóle mnie nie obchodzi, kim jesteś.
- Uniosła dumnie głowę, w jej oczach zalśniła furia. -
Mam jeszcze jedną wiadomość dla Waszej Wysokości -
wycedziła. - Dotychczas pewnie dostawałeś wszystko,
czego tylko zapragnąłeś, ale jest coś, czego nigdy nie
dostaniesz. - Dźgnęła go palcem w pierś, rozwścieczona
jego pewną siebie, zadowoloną miną. - Nie dostaniesz
mnie.
Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała. Ali został
sam na środku parkietu, na jego twarzy malowało się
zdumienie.
- W tej jednej sprawie się mylisz, moja droga Faith.
- Wsunął dłonie do kieszeni i ze spokojnym uśmiechem
patrzył, jak Faith znika w ciemności za drzwiami. - Do
stanę cię...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Prosperino, Kalifornia.
Wspaniała rezydencja Coltonów dumnie stała w cie
mnościach na szczycie urwiska nad Oceanem Spokoj
nym, przypominając przyjazną latarnię morską. Pędzona
wieczorną bryzą chłodna mgła wirowała, unosiła się
w mroku, spowijając eleganckie domostwo niczym cien
ki, powłóczysty szal.
Światło księżyca wydobywało z ciemności poszarpane
zarysy skał i łachy piaszczystych plaż, rozrzucone wzdłuż
wybrzeża. Woń morskiej soli i oceanu mieszała się z aro
matem herbacianych róż, goździków i begonii z ogrodu,
przesycając powietrze słodkim, subtelnym zapachem.
Wielki dom Coltonów, Hacienda del Alegria - Dom
Radości - rozbrzmiewał kiedyś dziecięcym śmiechem
i odgłosami życia szczęśliwej rodziny.
Ale to dawne czasy, myślała smutno Emily Blair Col
ton, idąc podjazdem w stronę domu. Teraz panowało tu
napięcie i smutek.
Chociaż było późno i ciemno, bała się wejść do środ
ka. Nie miała ochoty wchodzić do budynku, który kiedyś
nazywała swoim rodzinnym domem. Później to się skoń
czyło.
MILIONER Z KUWEJTU 85
Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na oświetloną
księżycowym blaskiem rezydencję, będącą niegdyś sym
bolem bezpieczeństwa i stabilności. Ten dom był wtedy
dla niej wszystkim. Zadrżała i otuliła się ciaśniej swe
trem. W jej życiu nastąpił dramatyczny przełom, gdy
miała jedenaście lat.
Rozcierając pulsującą bólem skroń, Emily ruszyła
wolno przed siebie. Dotarła do końca podjazdu i skiero
wała się ku drzwiom frontowym.
Wpadek podzielił jej życie na dwie części.
Przed wypadkiem.
Po wypadku.
Przed wypadkiem żyła radośnie, szczęśliwie i bezpie
cznie. Meredith była najbliższą jej sercu osobą.
Straciła rodziców jako bardzo małe dziecko. Joe i Me
redith Colton zostali jej rodziną zastępczą, a następnie
ją adoptowali. Meredith nazwała ją Wróbelkiem, ponie
waż Emily była szczupła i delikatna. W domu Coltonów
znalazła poczucie bezpieczeństwa, którego po przed
wczesnej śmierci rodziców tak nagle jej zabrakło. Co naj
ważniejsze, znalazła tam również miłość.
Adoptowali ją, dali jej swoje nazwisko, uczynili ją
członkiem swojej rodziny. Jej związki z nowymi braćmi
i siostrami, z rodzicami, a zwłaszcza z matką, układały
się doskonale. Czuła się bezpieczna, kochana, chroniona.
Jej matka, Meredith, stała się najważniejszą osobą w jej
życiu. Emily podziwiała ją, pragnęła być taka sama jak ona.
Do dnia wypadku.
Emily z westchnieniem weszła po schodach i zaczęła
szukać klucza w kieszeniach szortów.
86
SHARON DE VITA
W tym dniu jej życie zmieniło się na zawsze.
Jechały wtedy z wizytą do babki Emily, kiedy ich sa
mochód został zepchnięty z szosy. Chociaż żadna z nich
nie została poważnie ranna, skutki wypadku były dale
kosiężne.
Szczegóły wydarzeń owego dnia zatarły się w jej pa
mięci i to napawało Emily niepokojem. Kiedy starała się
sobie przypomnieć cokolwiek, pojawił się ból głowy, któ
ry niemal rozsadzał jej czaszkę. Ostatnio zaczęły ją rów
nież dręczyć koszmary.
Cały tamten dzień był dla niej niejasny. Niewiele za
pamiętała z tego, co się działo, zanim przywieziono ją
do szpitala. Jeden ważny fakt jednak utkwił jej na dobre
w pamięci: kiedy odzyskała przytomność tuż po wypad
ku, widziała dwie matki.
Z jakiegoś powodu nawet teraz, gdy zamykała oczy,
nadal widziała dwie matki stojące przy wraku samocho
du. Dwie identyczne kobiety.
Emily zamrugała powiekami i przetarła oczy, chcąc
pozbyć się tej wizji. Wizja nie chciała jednak odejść.
Dwie matki, ciągle te dwie matki...
Zawsze kiedy o nich myślała, z jakiegoś powodu jed
ną określała jako dobrą, drugą jako złą. Chociaż nie od
niosła poważniejszych obrażeń, to jednak doznała wstrzą
su mózgu i właśnie tym lekarze tłumaczyli nękające ją
po dziś dzień koszmary senne, bóle głowy i zaburzenia
pamięci.
Opowiedziała lekarzom, że widziała dwie matki, ale
zlekceważyli jej historię, twierdząc, że uraz głowy spo
wodował po prostu podwójne widzenie. Emily wiedziała
MILIONER Z KUWEJTU 87
jednak, że lekarze nie mają racji. Tego dnia przydarzyło
się coś strasznego. I to nie tylko jej.
Od czasu wypadku jej dobra, łagodna, kochająca matka
zmieniła się w obcą osobę, której Emily nie rozpoznawała.
Początkowo myślała, że ta dramatyczna zmiana została wy
wołana urazami, jakie Meredith odniosła podczas katastrofy.
Emily czekała i czekała, mając nadzieję, że zimna, wyniosła
osoba, która nazywała siebie jej matką, wreszcie kiedyś
zniknie, a jej miejsce zajmie ta prawdziwa.
Tak się jednak nie stało.
Nie ma słów, które mogłyby wyrazić uczucie straty,
jakie Emily odczuwała każdego dnia. Kochała matkę,
miała do niej zaufanie, a teraz...
Westchnęła i sprawdziła skrzynkę z włącznikiem alar
mu. Ciekawe, dlaczego alarm został wyłączony. Rodzice
zawsze go włączali, kiedy wieczorem wychodzili z domu.
Emily nie była pewna, czy w ogóle zna i lubi kobietę,
podającą się za jej matkę. Utrata bliskiej osoby wypeł
niała smutkiem całą jej duszę. Nie mogła porozmawiać
o tym z ojcem, wiedząc, że on również wyczuwa w żo
nie dziwną zmianę. Nie chciała go martwić, nie chciała,
by wiedział, jak bardzo ją niepokoi zachowanie Meredith.
Nie mając innych powierników, Emily zdecydowała
się zwierzyć swej kuzynce. Liza była nieco starsza od
dwudziestoletniej Emily, miała głos anioła i równie aniel
ską twarz. Spędzały razem mnóstwo czasu i stały się so
bie bardzo bliskie. Emily uważała Lizę za swą siostrę.
Liza doskonale rozumiała zagubienie Emily i jej oba
wy związane z matką. Jej własna matka była zimną, wy
rachowaną, pogrążoną w pracy prawniczką, która nie po-
88
SHARON DE VITA
święcała córce wiele czasu, dopóki nie odkryła, że dziew
czynka ma piękny głos.
Wtedy Cynthia Turner Colton zaczęła robić wszystko,
by Liza została gwiazdą. Dzieciństwo Lizy sprowadzało
się do lekcji, ćwiczeń i występów. Biedna dziewczynka
była tym tak zmęczona, że pragnęła tylko ciszy i spokoju,
a także odpoczynku od apodyktycznej, wymagającej
matki.
W naturalny sposób ciągnęło ją do domu Coltonów
i ciepłej, swobodnej atmosfery, jaka tam panowała. Pra
gnąc uciec przed chłodem swego własnego domu, Liza
spędzała u nich tak wiele czasu, jak tylko mogła. Z ciot
ką Meredith, która stała się dla niej drugą matką, połą
czyła ją ciepła, pełna miłości więź.
Ta więź po wypadku również się zmieniła. Meredith stała
się oschła i wyniosła, nie miała dla Lizy czasu ani cierpli
wości. Im dziwaczniejsze stawało się zachowanie Meredith,
tym większy niepokój dręczył obie dziewczynki.
Ten niepokój tak bardzo dał się im we znaki, że Emily
ostatnio wyjawiła swoje wątpliwości co do tego, czy Me
redith jest jej prawdziwą matką. Miała wrażenie, że ktoś
porwał jej prawdziwą matkę i zastąpił ją tą zimną, okrut
ną i obcą kobietą. Ta myśl wydawała się całkiem niedo
rzeczna i wręcz szalona, ale tylko w ten sposób Emily
potrafiła sobie wytłumaczyć taką nagłą zmianę osobo
wości adopcyjnej matki.
Zresztą w myślach nie potrafiła już nazywać jej mat
ką, tylko Meredith. Westchnęła i usiłowała włożyć klucz
do zamka, drżąc w chłodnym wietrze wiejącym od
oceanu.
MILIONER Z KUWEJTU 89
Dom tonął w ciemnościach, nie paliło się nawet świat
ło w gabinecie ojca na piętrze, co oznaczało, że w środku
nie ma nikogo. Otworzyła drzwi i weszła do środka, chło
nąc ciszę i spokój pustego domu. W obecności Meredith
o cisze i spokój było tu trudno, gdy znajdowała się w do
mu.
Tego wieczoru ojciec wybrał się na spotkanie z jaki
miś starymi przyjaciółmi, a matka... No cóż, kto mógł
wiedzieć, gdzie się wybrała. Przeważnie nic nikomu nie
mówiła. Robiła, co chciała, przed nikim się nie tłuma
czyła.
Emily z przykrością musiała przyznać, że czuje ulgę.
Jest dziś zbyt wytrącona z równowagi, by się narażać na
kolejną awanturę z Meredith, wywołaną jakimś domnie
manym lub prawdziwym wykroczeniem. Przez cały dzień
miała okropne przeczucie, że dzieje się coś bardzo, ale
to bardzo złego. Starała się go pozbyć, powtarzając sobie,
że to niemądre. Zjadła kolację z przyjaciółmi z czasów
szkolnych, potem wybrała się do kina, ale to dziwne prze
czucie nadal jej nie opuszczało.
Cicho zamknęła za sobą drzwi, przekręciła zamek
i oparła głowę o chłodną, drewnianą framugę. Tak bardzo
marzyła o tym, by wszystko było inaczej, by wróciły
dawne, szczęśliwe czasy.
Tęskniła za matką, och, jakże tęskniła.
Ogarnął ją wielki smutek i poczuła, pod powiekami
piekące łzy. Nie uświadamiała sobie, jak bardzo kocha
matkę, dopóki nie wydarzyło się to nieszczęście. Dopiero
po wypadku zrozumiała, jakim oparciem była dla niej
prawdziwa Meredith.
90 SHARON DE VITA
Chociaż ojca kochała bardzo mocno, to jednak matka,
dzięki swej miłości i dobroci, zdołała wydobyć Emily
ze skorupy, w której się zamknęła.
Gdy przybyła do domu Coltonów, była bardzo młoda
i wystraszona. Meredith była jedyną prawdziwą matką,
jaką miała w życiu. To dzięki jej bezwarunkowej miłości
Emily w końcu nabrała pewności siebie i uwierzyła, że
jest warta uczucia i tego, by stać się częścią prawdziwej
rodziny.
Wtedy rozkwitła. Pewność siebie rosła wraz z miło
ścią i oddaniem, które czuła do matki za to, że ta obda
rowała ją rodziną, sercem, własnym miejscem na ziemi.
Ale to wszystko skończyło się dawno temu, pomyślała
Emily z westchnieniem i po ciemku ruszyła na górę.
Miała na nogach tenisówki, więc, gdy szła po wyło
żonych chodnikiem schodach, robiła to niemal bezszele
stnie. Na podeście piętra zatrzymała się na chwilę. Jak
to dobrze, że sypialnia Meredith znajduje się w południo
wym skrzydle, na drugim końcu budynku.
Sama bliskość Meredith sprawiała, że Emily czuła się
nieswojo. Miała nadzieję, że zanim ta kobieta wróci dziś
do domu, jej uda się zasnąć we własnym łóżku.
Nagle zmarszczyła brwi. Drzwi do jej sypialni były
przymknięte. Inez, gospodyni Coltonów, nigdy nie za
mykała drzwi do sypialni domowników. Ściśle mówiąc,
drzwi do sypialni bywały zamknięte jedynie wtedy, gdy
jej właściciel był w środku i spał. W ten sposób ojciec
mógł łatwo stwierdzić, że wszyscy wrócili już do domu
i udali się na spoczynek. W dzieciństwie bardzo ich to
bawiło.
MILIONER Z KUWEJTU
91
Emily nie poruszyła się. Znów ogarnęło ją uczucie
dziwnego niepokoju. To niezwykłe, te przymknięte drzwi.
Tak jakby ktoś wstawił fragment układanki w niewłaści
we miejsce. Było to tak nietypowe, że przyciągało wzrok
i wzbudzało czujność.
Drżąc na całym ciele, Emily podeszła bliżej i spoj
rzała w głąb korytarza. Panowała tu tak głęboka cisza,
że aż dzwoniło w uszach. Po raz pierwszy w życiu czuła
strach w tym domu.
Ostrożnie przyłożyła drżącą dłoń do drzwi i lekko
pchnęła je palcami, uchylając je na tyle tylko, by zobaczyć
cały pokój. Sama ukryła się za ich skrzydłem, tak że nie
widoczna mogła zbadać wzrokiem mroczne wnętrze.
Pokój oświetlało blade światło księżyca. Jedno z okien
było otwarte i powiew wiatru kołysał zasłonami. Emily
zacisnęła ręce na drzwiach, zamierając z przerażenia.
Krzyk uwiązł jej w gardle. Na tle rozświetlonego księ
życem okna rysowała się sylwetka mężczyzny. Ktoś obcy
ukrył się za zasłoną, tuż przy łóżku. Z oczami rozsze
rzonymi ze strachu cofnęła się cicho i przycisnęła dłoń
do ust, by nie krzyczeć. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe,
czuła bolesne pulsowanie w skroniach.
Czy jej się wydawało, czy ten mężczyzna...
- O Boże! - jęknęła rozpaczliwie, a paraliżujący
strach chwycił ją za gardło.
Mężczyzna trzymał w ręku nóż.
Wszystkim dzieciom pochodzącym z zamożnych do
mów uświadamiano od najwcześniejszych lat, że mogą
stać się celem ataku jakiegoś szaleńca, który zapragnie
pieniędzy, sławy, lub pchnie go do tego czynu jakiś inny
92 SHARON DE VITA
motyw. Emily nigdy nie brała sobie takich ostrzeżeń do
serca. Komu, u licha, mogło zależeć na tym, żeby
skrzywdzić któreś z nich? Co więcej, kto chciałby
skrzywdzić właśnie ją? I dlaczego? Myśli przebiegały jej
szybko przez głowę, chaotyczne i urywane jak w kalej
doskopie, nakładając się jedna na drugą.
Jest w domu całkiem sama.
Musi stąd uciec!
Kolana się pod nią ugięły ze strachu, gdy odwróciła
się i biegiem ruszyła na dół, niemal przewracając się na
ostatnim stopniu. Chwyciła za poręcz, by odzyskać rów
nowagę, a z jej piersi wydarł się szloch. Pędem ruszyła
do drzwi, które przed chwilą tak starannie zamknęła na
zasuwkę.
Dłonie miała wilgotne i tak roztrzęsione, że nie mogła
znaleźć zamka. Klucze, które nadal ściskała w ręce, wy
sunęły się i z głośnym brzękiem upadły na marmurową
posadzkę.
Usłyszała za sobą jakiś hałas i odwróciła się. Męż
czyzna z nożem stał w otwartych drzwiach sypialni.
Wyraźnie widziała jego twarz. Zobaczył ją!
Nie traciła czasu na podnoszenie kluczy z podłogi.
Z krzykiem przerażenia odciągnęła zasuwkę, otworzyła
drzwi i wypadła z domu, przeskakując po dwa stopnie
naraz. Na samym dole potknęła się i wylądowała na ko
lanach w mokrej trawie.
Rozejrzała się wokół, szlochając głośno. Niewiele wi
działa przez łzy. Ciemność rozświetlało tylko światło księ
życa, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był napawający
niepokojem świst wiatru, rozchodzący się w mroku nocy.
MILIONER Z KUWEJTU
93
Dygocząc ze strachu i z zimna, Emily przetarła dłonią
oczy, by odzyskać ostrość widzenia. Starała się logicznie
myśleć.
Jest sama.
Goni ją szaleniec.
Szybko wstała, przycisnęła dłoń do dudniącego serca
i nakazała sobie iść dalej.
Kiedy spojrzała przez ramię i zobaczyła sylwetkę
mężczyzny rysującą się w drzwiach, miała ochotę krzyk
nąć. Jednak krzyk na nic się nie zda. Nikt jej tutaj nie
usłyszy. Pracownicy zatrudnieni w rezydencji mieszkali
niemal półtora kilometra stąd. Krzyki tylko ułatwiłyby
szaleńcowi zadanie, wskazując, gdzie znajduje się jego
potencjalna ofiara.
Ciężko dysząc, okrążyła północne skrzydło domu, mi
nęła rozległe kuchnie i elegancką jadalnię, gdzie kiedyś
tak często w radosnym nastroju zasiadali do posiłków.
Musi się ukryć.
Nie może pozwolić, żeby szaleniec ją odnalazł.
Jej umysł był jak sparaliżowany. Niemal siłą zmuszała
go do działania. Wbiegła na tył domu i spojrzała na
schodki prowadzące na plażę. Nie ma gdzie się schować!
Stała na otwartej przestrzeni, doskonale widoczna,
schwytana w pułapkę między oceanem a domem.
I nagle doznała olśnienia.
Nisza.
Około stu metrów od schodów na plażę znajduje się
niewielka nisza w ścianie domu, tajemnicza kryjówka jej
i Lizy z dawnych czasów. Spełniała rolę dziecięcego do
mku zabaw. Wraz z Lizą spędzały tam długie godziny,
94 SHARON DE VITA
chichocząc, wygłupiając się i bawiąc. Nikt ich tam nie
widział.
Jeszcze raz szybko zerknęła za siebie i pomknęła
w dół. Jej tenisówki grzęzły w sypkim, zdradzieckim
piasku, spowalniając kroki. Oczy powoli przyzwyczajały
się do ciemności, więc zaczęła wypatrywać małego, do
brze ukrytego wejścia.
Usłyszała za plecami jakiś hałas i strach dodał jej sił.
Ciężki oddech powodował ból.
Goni ją, ten mężczyzna ją goni!
Biegła resztką sił, otarte przy upadku kolana bolały
ją, lecz wiedziała, że nie może się zatrzymać.
- Dobry Boże, pomóż mi - szlochała. - Błagam, po
móż mi!
Ostatkiem sił dobrnęła do kryjówki. W ciemno
ściach trudno było ją zauważyć i na pewno nie odna
lazłby jej ktoś, kto nie wiedział o jej istnieniu. Nie
przyszłoby mu nawet do głowy, by szukać właśnie tu
taj.
Wstrzymując oddech, Emily wsunęła się do środka.
Przycisnęła dłoń do serca, przykucnęła i oparła się o ścia
nę. Potem wzięła głęboki oddech, zakryła drżącą dłonią
usta i płacząc, modliła się po cichu:
- Mamusiu, pomóż mi. Mamusiu, gdzie jesteś?
Jackson, Mississippi
Obudził ją senny koszmar.
Słyszała głos dziecka, które wołało ją i błagało o po
moc. Słyszała, jak dziecko, teraz już młoda kobieta, krzy-
MILIONER Z KUWEJTU
95
czy z przerażenia. „Mamusiu, pomóż mi. Mamusiu, gdzie
jesteś?"
Spazmatycznie chwytając oddech, Louise Smith gwał
townie usiadła w pościeli, starając się otrząsnąć ze stra
chu, który otaczał ją niczym lepka, gęsta mgła. Serce
biło jej tak gwałtownie, że w uszach słyszała jego dud
nienie.
Jej dziecku grozi niebezpieczeństwo!
Miała wrażenie, że świat się na nią wali, i poczuła,
że się dusi. Chwyciła ręką za wycięcie bawełnianej ko
szuli i rozdarła kołnierzyk, gorączkowo wciągając powie
trze do pozbawionych tlenu płuc. Pot wystąpił jej na czo
ło, zebrał się nad górną wargą i między piersiami. Sły
szała swój chrapliwy, urywany oddech.
Powoli uświadamiała sobie, że nadciąga ból głowy,
który rozsadzał jej czaszkę, ilekroć budziła się z kosz
maru. Jęknęła cicho, czując rytmiczne, uporczywe pul
sowanie w skroniach.
Dobry Boże, znowu! Ten sen. Mała dziewczynka - jej
córeczka, teraz już dorosła kobieta - jest w niebezpie
czeństwie, woła ją, błaga o pomoc, wyciąga do niej ręce,
potrzebuje jej.
A ona jest całkowicie bezsilna, może tylko w cier
pieniu patrzeć, jak jej córka walczy z otaczającym ją
złem.
Luise zadrżała. Sen był tak wyraźny, tak realistyczny.
Powtarzał się regularnie, przyprawiając ją o straszliwe
męki.
Potrząsnęła głową. Od lat ten sam koszmar, to samo
dziecko. Przez te lata żyła w bolesnej samotności,
96 SHARON DE VITA
z uczuciem straty tak dotkliwej, że porównywalnej chyba
jedynie ze śmiercią.
Louise na krótką chwilę zamknęła oczy i znów ujrzała
dziewczynkę tak wyraźnie, jakby stała przed nią. Było
to małe, drobne dziecko, z burzą rudych loków na głowie
i zaraźliwym uśmiechem. Promieniowała miłością
i uwielbieniem. Louise wyczuła łączącą ją z dzieckiem
głęboką więź. Taka więź może się wytworzyć jedynie
między matką a dzieckiem.
Uczucie to było tak mocne, obraz tak realistyczny, że
Louise znów zadrżała i przycisnęła rękę do pulsującego
bólem czoła, a potem do oczu, jakby chciała otrząsnąć
się z tej wizji.
Dziewczynka już dorosła, zmieniła się w młodą ko
bietę i teraz grozi jej niebezpieczeństwo. Louise była tego
pewna tak jak tego, że leży we własnej sypialni, we włas
nym małym domku.
Po omacku sięgnęła po pojemnik ze środkiem prze
ciwbólowym, który przepisała jej terapeutka. Niezdarnie
starała się otworzyć wieczko. Ta czynność zabierała jej
całą energię i nie mogła już kontrolować strachu, który
przejął władzę nad jej ciałem.
Jej dziecko jest w niebezpieczeństwie.
Nieważne, co mówiła jej terapeutka, nieważne, co mó
wili wszyscy inni, wiedziała, że nie jest szalona. Te sny są
zbyt wyraźne, zbyt realistyczne, wspomnienia zbyt silne.
„Mamusiu, pomóż mi. Gdzie jesteś?"
Wieczko odskoczyło z cichym trzaskiem i upadło na
podłogę. Drżącymi rękami Louise wysypała z pojemnika
kilka małych, białych pigułek i jedną połknęła bez po-
MILIONER Z KUWEJTU
97
pijania. Reszta potoczyła się po podłodze, ale nie zwróciła
na to uwagi.
Zamknęła oczy, zakryła twarz rozdygotanymi dłońmi
i starała się oddychać miarowo, jak uczyła ją terapeutka.
Siłą woli próbowała pozbyć się przerażenia i paniki, wy
wołanych snem. Każda chwila wydawała jej się wiecz
nością.
Zło.
Tyle zła otacza jej dziecko.
A ona nie może pomóc. Jest całkowicie bezsilna wo
bec zła i strachu. Skupiła się na miarowym, głębokim
i powolnym wdychaniu powietrza w obolałe płuca. Sta
rała się opanować zawroty głowy, towarzyszące nawra
cającemu koszmarowi. Czekała, aż nieco się uspokoi.
„Mamusiu, pomóż mi."
Louise zamrugała powiekami, żeby odzyskać ostrość
widzenia i skupić się na czymś innym niż własne poczu
cie bezradności i obezwładniającego lęku. W gardle po
jawił się gorzki smak. Kilka razy nerwowo przełknęła
ślinę. Przerażenie i mdłości zacisnęły jej żołądek. Co
kolwiek w nim było, nie chciało tam dłużej zostać. Od
rzuciła zmiętą pościel i wstała z łóżka, modląc się, żeby
nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa.
Boso pobiegła do łazienki, jedną dłonią zakrywając
usta, drugą przyciskając do brzucha. Zdążyła dobiec na
miejsce, zanim dopadły ją torsje. Kiedy żołądek wreszcie
się opróżnił, przerażenie osłabło, rytm serca się uspokoił
i oddech wrócił do normy. Drżąc na całym ciele, Louise
odkręciła kran i wypłukała z ust kwaśny smak, a potem
przemyła twarz.
98 SHARON DE VITA
Spostrzegła swoje odbicie w lustrze i prawie nie po
znała spoglądającej z niego kobiety. Podarta koszula noc
na, krótkie złotobrązowe, przetykane siwizną włosy
w nieładzie. Jej niegdyś błyszczące orzechowe oczy teraz
patrzyły martwo. Otaczały je sine cienie.
Patrzyła w lustro i zastanawiała się.
Kim jest?
Przybrała nazwisko Smith, kiedy po kuracji wypusz
czono ją ze szpitala. Nic nie pamiętała, nie wiedziała,
kim jest ani czym się w życiu zajmowała. O boles
nej przeszłości wiedziała tylko tyle, ile powiedzieli jej
lekarze.
Potrząsnęła głową i jeszcze raz przetarła dłońmi
twarz. W głębi serca nie zgadzała się z tym, co powie
dzieli jej lekarze o niej samej. Potem zmieniła nazwisko,
rozpoczęła nowe życie.
Lecz przez długie lata żywiła głębokie przeświadcze
nie, że kiedyś miała dziecko, a raczej wiele dzieci, męża,
kogoś, kto był jej dragą połową. Lekarze jednak mówili
jej co innego.
Dlaczego nic nie pamięta?
I dlaczego nie może do końca zapomnieć?
Nie zachowała żadnych wspomnień, na które mogłaby
się powołać, ale miała coś o wiele silniejszego i waż
niejszego: kryjące się w głębi serca uczucie.
Dręczyło ją poczucie wielkiej straty, czuła mocną więź
z dzieckiem - z tą piegowatą, drobną dziewczynką z bu
rzą rudych włosów. Te uczucia nigdy jej nie opuszczały.
Miała wrażenie, że z tym tajemniczym dzieckiem nadal
łączy ją miłość.
MILIONER Z KUWEJTU
99
Odwróciła się od lustra i wytarła ręcznikiem twarz
i szyję. Przydałby jej się prysznic, by zmyć wspomnienie
strachu, przeczucie zagrażającego zła. Znów mogłaby po
czuć się czysta. Zabrakło jej jednak energii, by odkręcić
kurek z wodą. Prysznic będzie musiał zaczekać do rana.
Chwiejnym krokiem wróciła do pokoju. Nie mogła
opanować dreszczy. Sięgnęła po leżący w nogach łóżka
wełniany szal, otuliła się nim ciasno i weszła pod kołdrę.
Ręce nadal jej się trzęsły, kiedy włączała lampkę na
nocnym stoliku. Ciepłe światło zalało mały, przytulny po
kój. Louise wzięła głęboki oddech i ze zdziwieniem spo
strzegła na podłodze pojemnik i rozsypanie pigułki. Przez
chwilę się zastanawiała, skąd się tam wzięły.
Poprawiła szal i spojrzała przez okno sypialni, wy
chodzące na jej piękny ogród. Dzisiaj w nocy na pewno
już nie zaśnie. Nie będzie ryzykowała. Wiedziała, że kie
dy tylko zamknie oczy, znów zobaczy to dziecko, swoją
córkę, i wrócą strach, obezwładniająca panika i bezrad
ność.
Po prostu zaczeka, aż wstanie świt. Będzie czekała,
martwiła się i modliła o to, by któregoś dnia sobie przy
pomnieć, kim naprawdę jest i gdzie ma szukać swojej
córki.
Będzie się modliła, by jej dziecku przestało zagrażać
niebezpieczeństwo.
Chociaż na tę jedną noc.
ROZDZIAŁ PIĄTY
San Diego
Faith od paru dni starannie go unikała.
Ali stanął w drzwiach wielkiej sali, która mieściła
główny sprzęt komputerowy El-Etra Investments, i
w milczeniu obserwował odwróconą do niego plecami
Faith.
Rozejrzał się po obcym dla niego pomieszczeniu. Zu
pełnie nie rozumiał, do czego służy ta cała szumiąca mo
notonnie maszyneria. Znów spojrzał na Faith i z roztarg
nieniem rozluźnił krawat, czując, że w sali jest bardzo
ciepło.
Tutaj, w podziemiach budynku, mimo panującego na
zewnątrz chłodu późnego popołudnia, temperatura była
wyższa niż na piętrach. Musi o tym porozmawiać z kie
rownikiem administracyjnym. Wszyscy pracownicy po
winni mieć zapewnione dobre warunki pracy.
- Faith? - Wszedł do środka, zdziwiony jej skupie
niem. Jeśli nawet go zauważyła, nie dała tego po sobie
poznać. Wpatrywała się w stojący przed nią monitor, a jej
palce tańczyły po klawiaturze.
Siedziała mocno pochylona. Ali pomyślał, że jej mięś
nie pewnie zesztywniały od długotrwałego wysiłku. Przez
MILIONER Z KUWEJTU 101
chwilę obserwował ją, nic nie mówiąc i zastanawiając
się, dlaczego ta kobieta wywiera na niego taki silny
wpływ. Mimo napiętego programu zajęć jego myśli wę
drowały ku niej kilka razy dziennie, a czasem nawet
w środku nocy.
Niekiedy przypominał sobie coś, co powiedziała, i za
czynał uśmiechać się do siebie w najbardziej nieodpo
wiednich momentach. Przydarzyło mu się to dziś rano,
podczas narady. Poczuł lekkie zażenowanie, gdy zauwa
żył wpatrzone w siebie oczy kilku osób.
Coraz bardziej umacniał się w przekonaniu, że Faith
to niezwykła kobieta. Sądząc jednak po ich ostatnim, dość
burzliwym spotkaniu, po jej oświadczeniu, że nigdy nie
będzie jej miał i po tym, że od kilku dni nie pokazała
mu się na oczy, najwyraźniej on nie fascynował jej tak
bardzo.
Podszedł bliżej i zatrzymał się tuż obok, lecz Faith
nadal nawet na niego nie spojrzała.
- Faith? - Z uśmiechem dotknął kosmyka rudych
włosów na jej karku. Podskoczyła na krześle jak oparzona
i wreszcie go dostrzegła.
- Ali! - Potrząsnęła głową, zdziwiona jego obecno
ścią.
Dlaczego nie zauważyła, że tu przyszedł? Przecież od
razu atmosfera w sali się zmieniła. Na pewno to odczuła,
tylko podświadomie postanowiła tego nie zauważać
i skupić się na pracy.
- Ostatnio mnie unikasz - zarzucił jej pogodnym to
nem i przysiadł na skraju biurka.
- Wcale nie - skłamała i odwróciła się z powrotem
102
SHARON DE VITA
do komputera. - Zajmowałam się tym, za co mi płacisz.
Pracowałam.
- No tak, praca. Gdzieś już słyszałem to słowo. -
Uniosła głowę i zdążyła jeszcze spostrzec przelotny błysk
rozbawienia w jego oczach. Domyśliła się, że sobie
z niej żartuje.
Rozluźniła ramiona i dłonie, które bezwiednie napię
ła, gdy tylko zdała sobie sprawę z obecności Alego. Sięg
nął po jej szklankę, pociągnął łyk coli i skrzywił się.
- Obrzydliwie ciepłe - zauważył.
- To prawda, ale nie miałam czasu przynieść sobie
świeżej.
Musiała jeszcze dokończyć podłączanie nowego
serwera. Kiedy to zrobi, uzna swoją pracę za niemal
skończoną. Resztą może się zająć któryś z jej pracowni
ków. Nie chciała dzień w dzień przebywać tak blisko
Alego.
Nie mogła mu ufać.
Co ważniejsze, nie mogła ufać sobie. Przekonała się
o tym kilka dni temu, na owym balu dobroczynnym. Była
tego świadoma i zamierzała jakoś temu przeciwdziałać.
Właśnie dlatego pracowała w takim gorączkowym tempie
- by ostatni etap prac mógł wykonać ktoś inny. Ona za
wszelką cenę musi unikać spotkania Alego.
Do tej pory całkiem nieźle jej się to udawało - dopóki
kilka minut temu nie wszedł do tego pomieszczenia i nie
zaczął roztaczać wokół swojej aury, powodując w jej gło
wie zamęt.
- Co tutaj robisz? Oczywiście oprócz tego, że bez
pytania częstujesz się moją colą. - Odebrała mu szklankę
MILIONER Z KUWEJTU 103
i pociągnęła łyk. Musi się z nim zgodzić: napój jest ob
rzydliwie ciepły.
- Przyszedłem sprawdzić, czy celowo mnie unikasz,
czy może zostałaś porwana przez kosmitów.
Odwróciła na chwilę wzrok od monitora i z irytacją
zmarszczyła brwi.
- Słucham?
- Przez kosmitów - powtórzył. Zrozumiał, że Faith
myślami jest gdzie indziej. Podziwiał ją za tę zdolność
absolutnej koncentracji i za pracowitość, ale w tej chwili
wolałby, by nie zachowywała się tak nieprzyjaźnie.
Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się, by kobieta
celowo go ignorowała i unikała. Stało się to dla niego
wyzwaniem.
Jego własna reakcja na obecność Faith wywoływała
w nim co prawda strach, lecz poza tym był prawdziwym
mężczyzną, obdarzonym zdrowym, choć nieco może wy
bujałym ego. Faith stanowiła dla niego intrygującą za
gadkę, którą bardzo chciał rozwiązać.
- Co z tymi kosmitami? - zapytała, potrząsając gło
wą, jakby jego słowa dopiero teraz do niej dotarły. -
A w ogóle dlaczego mi przeszkadzasz? - zapytała z iry
tacją, by zniechęcić go do dalszej rozmowy. Było jej go
rąco, czuła zmęczenie i narastającą złość. Nie zjadła
śniadania ani lunchu i wiedziała, że zaraz rozboli ją gło
wa. Nie była w nastroju do żartów. - Jestem bardzo
zajęta.
Ali roześmiał się. Wszyscy pracownicy na jego widok
kłaniali się w pas, Faith tymczasem prychała na niego
niczym zła kocica.
104 SHARON DE VITA
- Owszem, widzę, że jesteś zajęta. - Zajrzał jej przez
ramię, by sprawdzić, co robi. Komunikaty na monitorze
nic mu nie mówiły. - Widzę też, że znów masz świetny
nastrój.
Faith potarła pulsującą bólem skroń i głośno ode
tchnęła. Dlaczego ten facet sobie stąd nie pójdzie? Uni
kała go świadomie, ale to nie znaczyło, że w ciągu mi
nionych dni wcale go nie widziała. W dzisiejszej poran
nej gazecie, w rubryce poświęconej wydarzeniom towa
rzyskim, zobaczyła jego zdjęcie, na którym otaczał ra
mieniem kolejną długonogą blondynkę.
Nie było to pierwsze tego rodzaju zdjęcie w tym tygo
dniu, więc pewnie jej odmowa nie zrobiła na Alim wię
kszego wrażenia.
Mimo informacji, jakie uzyskała od Kadida, jego za
chowanie zdawało się potwierdzać najgorsze podejrzenia
Faith. Owszem, być może to rodzice umawiali go na ko
lejne randki, ale to on zmieniał partnerki jak rękawiczki.
Przecież nie musiał codziennie umawiać się z inną ko
bietą. Czy nigdy nie przyszło mu do głowy, że wieczór
można spędzić w domu?
Ciekawe, ile kobiecych serc złamał swoją beztroską?
Nieraz widziała, jak jej własny ojciec wykorzystywał
i porzucał kobiety niczym zużyte zapałki. Chodziło mu
tylko o płomień, a gdy ten zgasł, sięgał po następną, nie
zastanawiając się nad niczyimi uczuciami. Przecież liczył
się tylko on.
- Słucham, czego sobie ode mnie życzysz? - zapytała
wyraźnie zirytowanym głosem.
- Już mówiłem. Przyszedłem się dowiedzieć, czy uni-
MILIONER Z KUWEJTU 105
kasz mnie celowo - odrzekł, starając się nie okazać znie
cierpliwienia.
- Co za niedorzeczny pomysł! - udała oburzenie.
- Faith? - Znów musnął palcami jej włosy i lekko
zmarszczył czoło. Instynktownie cofnęła się, pamiętając
przykład matki.
- Słucham? - Żałowała, że okazała mu irytację, choć
po namyśle musiała przyznać, że to nie on ją irytował,
lecz jej reakcja na jego bliskość.
Powinna się nauczyć panować nad własnym ciałem,
nie dopuszczać, by wymykało jej się spod kontroli. Od
bierała to jako zdradę samej siebie i nie była pewna, jak
sobie z tym poradzić.
Podniosła wzrok na Alego i spostrzegła w jego
oczach żar. Nie była jednak w stanie określić, co miałby
oznaczać, więc tylko westchnęła sfrustrowana. Ali jednak
nadal był jej szefem i powinna zachowywać się wobec
niego uprzejmie, choćby dlatego, by utrzymać z nim kon
takty zawodowe.
- Skąd ci przyszło do głowy, że celowo cię...
- Godzinę temu byliśmy umówieni na rozmowę -
przypomniał jej cicho. Odsunął mankiet koszuli i spo
kojnie pokazał jej zegarek.
Dochodziła siódma wieczorem. Oczy jej się rozsze
rzyły i zerwała się na równe nogi.
- O Boże! Nie miałam pojęcia, że jest tak późno!
- Zdenerwowana odgarnęła włosy z czoła. - Przepra
szam. - Potrząsnęła głową i aż sapnęła z niezadowole
nia. - Wcale cię nie unikam ani nie chcę być nieuprzejma.
Mówię szczerze. - Tym razem była to prawda. Rzeczy-
106 SHARON DE VITA
wiście zapomniała o tym spotkaniu. - Tak bardzo wciąg
nęła mnie dziś praca, że zupełnie straciłam poczucie cza
su.
Na biurku leżały porozrzucane notatki, które wcześ
niej przygotowała na ich spotkanie. Zamierzała szczegó
łowo poinformować Alego o postępie w pracach nad sy
stemem.
Wzburzona zaczęła gorączkowo zbierać luźne kartki,
starając się je uporządkować.
- Uspokój się - poprosił Ali cicho i wstał z biurka.
Nie rozumiał, dlaczego jest tak bardzo zdenerwowana.
W tej chwili w niczym nie przypominała chłodnej
specjalistki od komputerów - wyglądała raczej na zagu
bioną, bezradną dziewczynkę. Nie podejrzewał jej o taką
słabość.
Obudziło to w nim typowo męską chęć otoczenia jej
opieką i poczuł, że coś w nim mięknie.
- Faith, odpręż się. Nic się nie stało. Sam wróciłem
dopiero kilka minut temu, bo przedłużyło mi się spotkanie
z inwestorami na drugim końcu miasta.
Położył jej dłoń na ramieniu, by ją uspokoić. Napięte,
zmęczone ciało Faith natychmiast zareagowało na jego
dotyk. Faith na sekundę zamarła, a potem zalała ją fala
gorąca, plącząc słowa i myśli.
- Tak mnie to wciągnęło... Nie zauważyłam, że już
tak późno...
- Nic złego się nie stało - zapewnił ją łagodnym to
nem i zaczął masować napięte mięśnie na jej karku.
Faith bezwiednie westchnęła.
Nie była już w stanie lekceważyć faktu, że długotrwa-
MILIONER Z KUWEJTU
107
ły wysiłek spowodował sztywność i bolesne napięcie
mięśni. Na dodatek ssało ją z głodu. W tej sytuacji dotyk
Alego był jak balsam na jej zbolałą duszę.
- Odwróć się - polecił, a ona posłusznie stanęła do
niego plecami.
Miał ciepłe i niewiarygodnie delikatne ręce. Masował
jej spięte ramiona, fachowo naciskając odpowiednie pun
kty, aż poczuła, że zaczyna się rozluźniać.
- Za ciężko pracujesz - oznajmił łagodnym tonem,
a jego ciepły oddech niczym delikatna pieszczota musnął
jej szyję.
Kiedy stał tak blisko, Faith miała wrażenie, że ema
nujące z nich elektryczne iskry łączą ich ognistym łu
kiem, który może sparzyć ich oboje. A oparzenia pozo
stawiają blizny, przypomniała sobie w duchu.
Wystraszyła się tej myśli, znów się najeżyła i próbowała
odsunąć się od niego. Jak to możliwe, że przy Alim traci
głowę z powodu czegoś tak normalnego jak zwykły dotyk?
- Faith, jeśli będziesz napinać mięśnie, to masaż ci
nie pomoże. Choć na chwilę przestań się tak kontrolować.
- Jego ręce w magiczny sposób uwalniały jej ciało od
bolesnej sztywności. - Odpręż się.
Czuła, że istotnie napięcie w jej mięśniach słabnie.
Jego ręce wędrowały po jej nagiej skórze i bawełnianej
koszulce, gdy nagle jej ciało przeszył dreszcz. Piersi stały
się ciężkie, nabrzmiałe, oddech stał się urywany.
- Twoje ciało w ten sposób reaguje na nadmiar pracy
i napięcia. Zbyt silny stres jest szkodliwy. - Wciągnął
w nozdrza zapach jej włosów, który podziałał na niego
jak narkotyk.
108
SHARON DE VITA
Nadal masował jej kark, a jego palce działały cuda.
Faith zamknęła oczy. Miała ochotę mruczeć z zachwytu,
bo chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak cudownie.
- W dodatku boli cię głowa - stwierdził Ali, przesu
wając palce po jej szyi i masując napięte mięśnie, skąd
zdawał się promieniować ból.
Z każdym jego ruchem pulsowanie w skroniach nieco
łagodniało. Ten masaż podziałał na nią lepiej niż kilka
tabletek aspiryny.
- Chyba minąłeś się z powołaniem - wymamrotała
cicho.
- Z jakim powołaniem? - zdziwił się.
Westchnęła w rozmarzeniu, pozwalając sobie na kilka
chwil relaksu i przyjemności.
- Powinieneś był zostać masażystą. Masz wspaniałe
dłonie.
- Dziękuję. Poproszę Kadida, żeby mi wpisał tę opinię
do kartoteki.
Faith roześmiała się. Jego ironiczne, przewrotne po
czucie humoru bardzo jej odpowiadało, o ile oczywiście
akurat nie była na niego wściekła.
- To powinno zrobić wrażenie na wszystkich twoich
klientach.
Prychnął rozbawiony. Przesunął wyżej dłonie i roz
puścił jej włosy. Piękne, ogniste pasma opadły swobodnie
na ramiona, a on przeczesał je palcami i przypomniał so
bie, jak pięknie wyglądała na balu, kiedy otaczały aureolą
jej twarz.
Masował teraz skórę jej głowy, zataczając kręgi i uci
skając czułe punkty tak wprawnie, aż nabrała ochoty, by
MILIONER Z KUWEJTU 109
wesprzeć się na nim i poddać całe zmęczone ciało jego
magicznym zabiegom.
- Cieszę się, że potrafię robić coś, co ci sprawia przy
jemność - oświadczył, chociaż tak naprawdę wolałby
sprawić jej przyjemność w bardziej zmysłowy sposób.
Był normalnym, zdrowym mężczyzną, a ona normal
ną, zdrową, chociaż trochę wrogo do niego nastawioną
kobietą. Przestał już wierzyć, że spotka taką kobietę -
naturalną, inną od pozostałych. Żywiołowo reagowała na
jego dotyk, nie starała się ukryć, że sprawia jej to przy
jemność, tak samo jak tamtej nocy na balu, kiedy trzymał
ją w ramionach.
Kobiety rzadko tak reagują na zwykły dotyk. Był cie
kaw, jak by zareagowała na bardziej intymne pieszczoty.
Nagle zdał sobie sprawę, że już to wie. Wystarczyło, że
przypomniał sobie, jak gorąco odpowiedziała na jego po
całunek.
Wspomnienie tamtej chwili natychmiast wywołało
w nim podniecenie. Chciał znów wziąć ją w ramiona, po
smakować jej ust, dotknąć jej, poznać ją od najintymniejszej
strony, tak jak tylko mężczyzna może poznać kobietę.
Przeniósł ręce na jej skronie.
- O Boże, jakie to cudowne - jęknęła Faith i za
mknęła oczy. - Prawie nieprzyzwoite.
Jej niczym nie skrępowana reakcja sprawiała mu nie
wiarygodną przyjemność. Zanim znów dał się ponieść
fantazji, zajął myśli czymś innym.
- Jadłaś coś dzisiaj? - zapytał.
- Dwa batoniki i torebkę chipsów. - Jej głos brzmiał
jak mruczenie zadowolonej kotki.
110
SHARON DE VITA
- Jesteś świetnym fachowcem od komputerów, ale
obawiam się, że niezbyt dobrze potrafisz o siebie dbać
- stwierdził łagodnym tonem.
Jego oddech owiał jej szyję, wywołując gęsią skórkę
i głośne bicie serca. Zanim się odezwała, musiała kilka
razy przełknąć ślinę, ponieważ zaschło jej w gardle.
- Dla mnie batoniki i chipsy to dwie podstawowe
grupy pokarmów - odparła.
- No i oczywiście ulubiona cola - dodał i zerknął na
rozmiękły papierowy kubek z resztką ciepławego płynu.
- To paliwo, dzięki któremu mogę działać. - Niemal
zupełnie odprężona, poruszyła ramionami tak, że dotknę
ła Alego. Jego palce odruchowo zacisnęły się na nich
i znieruchomiały.
Jej ramię stykało się z jego biodrem, plecy opierały
się o jego pierś. Żar przenikał z jednego ciała do dru
giego.
Ali usłyszał, jak Faith gwałtownie wciąga powietrze.
Znieruchomiała, wyczuwając jego nabrzmiałą męskość,
podobnie jak podczas balu. Starała się zapomnieć o tym
incydencie, a przynajmniej udawać, że to nie było nic
ważnego.
Usiłowała zebrać myśli i odsunąć się, by przerwać tę
zmysłową bliskość, odseparować się od Alego, lecz jego
ręce przytrzymywały ją na miejscu, stanowczo i zarazem
łagodnie.
- Znowu jesteś spięta - zauważył z przyganą w gło
sie. - Zapewniam cię, że nie gryzę. - Nie chciał jej zo
stawiać. Nie potrafił też wytłumaczyć, dlaczego odczuwa
tak wielką potrzebę, żeby jej dotykać.
MILIONER Z KUWEJTU 111
Odwróciła się wolno i z uśmiechem spojrzała w jego
łagodną twarz. Jej oczy, trochę rozmarzone, skrzyły się
niczym szmaragdy. Włosy opadające kaskadą na ramiona
otaczały jej twarz niczym ognista aureola, podkreślając
porcelanową, delikatną cerę. Na jej policzkach pojawiły
się rumieńce, nadając jej niewinny i bezbronny wyraz.
Patrzyła na niego, jakby była w transie. Doskonale
zdawała sobie sprawę, że jeśli chodzi o kobiety, Ali miał
wystarczające doświadczenie, by wiedzieć, jakie wrażenie
na niej wywarł. Nie była odporna na męskie wdzięki.
To, że trzymała mężczyzn na dystans, było jej świado
mym wyborem, wynikającym z konieczności samoobro
ny.
Uznała, że sytuacja stała się zbyt intymna.
- Dzięki za masaż - powiedziała beztroskim tonem
i odsunęła się od Alego. Zebrała włosy, żeby znów je
związać. Z fryzurą w nieładzie czuła się bezbronna. -
Ból głowy prawie minął.
Położył dłonie na jej rękach.
- Nie rób tego - powiedział cicho. - Masz takie pięk
ne włosy. - Gdy je rozpuszczała, wyglądała wręcz znie
walająco. Czy jakikolwiek mężczyzna mógł się jej
oprzeć? - Wiesz, że w moim kraju włosy są największą
dumą kobiety? - Z zachwytem przyglądał się jej rudym
lokom. - To główny atut jej urody. Powinnaś częściej je
rozpuszczać. Właśnie tak jest najpiękniej.
- Cóż, to chyba dobrze, że nie mieszkam w twoim
kraju - wymamrotała. Niespodziewanie dla siebie samej
poczuła skrępowanie. - A to dlatego, że kiedy pracuję,
muszę mieć włosy związane. Inaczej mogłyby się w coś
112 SHARON DE VITA
zaplątać. - Chwyciła gumkę z biurka i związała włosy
w koński ogon. Ręce tak bardzo jej drżały, że udało jej
się tego dokonać dopiero za drugim razem.
Ali nadal stał za blisko. Wciąż nie mogła odzyskać
przytomności umysłu.
- Szkoda - stwierdził z uśmiechem.
Znów zaczęła zbierać notatki.
- Słuchaj, jeśli jeszcze nie jest za późno, to możemy
porozmawiać o postępie prac nad systemem. Daj mi tylko
kilka minut na uporządkowanie materiałów.
I na dojście do równowagi, dodała w myślach. Wie
działa, że mówi za dużo i za nerwowo, jak nastolatka,
która niekontrolowaną paplaniną chce wypełnić niezrę
czną ciszę.
Nie podobało jej się, że nie potrafi nad sobą zapano
wać. Jak doszło do tego, że Ali przejął kontrolę nad sy
tuacją? Uświadomiła sobie, że stało się to w chwili, gdy
jej dotknął. Czy to możliwe, by miał nad nią taką władzę?
- Jesteś zmęczona, Faith. Wydaje mi się, że będzie
lepiej, jeśli zaczekamy z tym do rana. Zamiast tego zjedz
ze mną kolację.
Zaskoczona, spojrzała na niego czujnie.
- Przykro mi, ale nie mogę.
- Nie możesz, czy nie chcesz? - spytał, patrząc na
nią podejrzliwie.
Wzruszyła ramionami, wiedząc, że wkracza na grząski
teren. Musi zachować ostrożność. Ali jest nadal jej zle
ceniodawcą i nie chciała robić nic, co mogłoby zaszko
dzić jej interesom.
- To nie ma znaczenia. Wychodzi na to samo.
MILIONER Z KUWEJTU
113
- Ależ to ma znaczenie - zaprotestował. - I to wiel
kie. „Nie mogę" oznaczałoby, że jesteś już umówiona.
„Nie chcę" - że nie masz ochoty spędzać ze mną czasu.
- Posłuchaj, Ali. - Odgarnęła kosmyk włosów z po
liczka. - Jesteś bardzo miły, ale...
- Znowu kłamiesz, Faith - przerwał jej, uśmiechając
się kącikiem ust. - Wydaje mi się, że wcale tak nie uwa
żasz.
Było mu przykro, gdy uświadamiał sobie, że Faith nie
myśli o nim zbyt pochlebnie. Patrzyła mu prosto w oczy,
zdecydowana postawić sprawę jasno.
- Mam taką zasadę, że nie angażuję się w związki
z ludźmi, dla których pracuję.
- Związki? - Uniósł brwi i spojrzał na nią z namy
słem. - Nie wiedziałem, że wspólna kolacja to związek.
- Zwykle nie - przyznała, czując, że jej słowa za
brzmiały trochę niemądrze.
- Ale w moim wypadku jest?
- Owszem, może się tak okazać. - Ścisnęła w dło
niach notatki, nie odwracając wzroku od swego chlebo
dawcy. Nie zamierzała dać mu do zrozumienia, jaki
wpływ ma na nią jego bliskość. I tak jest dostatecznie
zarozumiały.
- Po prostu wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli nie
zaczniemy się spotykać... na gruncie towarzyskim - oz
najmiła, wzruszając ramionami. - To może spowodo
wać... pewne komplikacje. - Nie było to odpowiednie
słowo, ale na razie musi wystarczyć.
- Na gruncie towarzyskim? - Znów uniósł brwi. -
Nie sądziłem, że kolacja to dla ciebie spotkanie towa-
114 SHARON DE VITA
rzyskie. Ja tylko zaproponowałem, żebyśmy kontynuo
wali naszą służbową rozmowę przy kolacji. Przecież daw
no nic nie jadłaś, a szczerze mówiąc, to był bardzo mę
czący dzień i ja też jestem głodny. - Uśmiechnął się le
ciutko. - Nic innego nie miałem na myśli.
Było to kłamstwo i sam rozpoznał w swym głosie
fałszywe nuty. Wiedział jednak, że gdyby zgodnie
z prawdą przyznał, że po prostu chce spędzić czas w jej
towarzystwie, nigdy by się na wspólną kolację nie
zgodziła.
- Jedyną komplikacją, jaką przewiduję, mogą być
trudności w wyborze zamówienia - dodał żartobliwie.
Faith trochę się zmieszała, niepewna, czy rzeczywiście
nie zinterpretowała jego propozycji niewłaściwie. Spoj
rzała na niego badawczo. Minę miał niewinną, więc może
się pomyliła?
- Przecież jesteś głodna, tak? - nie dawał za wygraną.
Nie mając wyjścia, skinęła potakująco głową. - Świetnie.
- Uśmiechnął się szeroko. - Dokończymy naszą rozmo
wę przy kolacji. Zdasz mi sprawozdanie z postępów prac
nad systemem, a ja ci powiem, o czym dziś rozmawiałem
z Abnerem Josslynem. Tak będzie prędzej, a poza tym
wreszcie coś zjemy. Używając komputerowego słownic
twa, można by powiedzieć, że przejdziemy na tryb pracy
wielozadaniowej, prawda?
- Rozmawiałeś dziś z Abnerem Josslynem?
Zaintrygowana zbliżyła się do niego. Pamiętała, że
obiecał porozmawiać z Josslynem o niej i jej firmie.
- Owszem. - Wsunął ręce do kieszeni, by się oprzeć
pokusie dotknięcia Faith. Miał ochotę pogładzić ją po
MILIONER Z KUWEJTU 115
policzku, by zetrzeć wyraz troski z jej twarzy. - W do
datku była to bardzo miła i owocna rozmowa. Ale więcej
szczegółów zdradzę ci przy kolacji. - Odwrócił się i rzu
cił na odchodnym: - Spotkajmy się w Coronado, to zna
czy w hotelu...
- Wiem, gdzie to jest - warknęła, trochę urażona jego
aroganckim tonem. - Nie jestem kompletną dzikuską
i odludkiem.
Nie dał się sprowokować.
- Doskonale. - Z uśmiechem zerknął na zegarek. -
Powiedzmy za pół godziny? Najpierw muszę gdzieś za
dzwonić.
- Dobrze. - Pól godziny powinno jej wystarczyć na
odzyskanie równowagi ducha i pewności siebie.
- No to do zobaczenia. - Ali wyszedł, a ona została
z notatkami w ręku. Zastanawiała się, czy będzie mogła
przełknąć choć jeden kęs, siedząc tak blisko Alego.
- Coronado - wymamrotała z nieszczęśliwą miną.
Nie mógł wybrać mniej wytwornej knajpy?
Czterogwiazdkowy hotel, mieszczący restaurację Co
ronado, stał na niewielkim wzgórzu. Był to wspaniały,
otoczony pięknym ogrodem hotel w starym stylu, wy
budowany we wczesnych latach dwudziestych, któremu
niedawno przywrócono minioną świetność.
Obok głównego budynku hotelowego, w zacisznych
zakątkach parku stały również bungalowy do wynajęcia.
Goście hotelowi mogli także korzystać z dwóch basenów
o fantazyjnych kształtach i jacuzzi. Sama restauracja
również była stara i elegancka. Słynęła z nienagannej ob
sługi i doskonałego jedzenia.
116
SHARON DE VITA
Mówiono, że antyki zdobiące każdy kącik i niszę re
stauracji są autentyczne i każdy jest wart fortunę.
No tak, pomyślała Faith, krzywiąc się z niesmakiem.
Wykwintne wnętrze, stoły oświetlone romantycznym
światłem świec, łagodne dźwięki harfy.
Nie w takich restauracjach umawiała się ze swymi
klientami na służbowe rozmowy. Jeśli chodzi o nią, wo
lałaby pójść do jakiegoś bezpretensjonalnego barku, gdzie
dostałaby hamburgera z serem, frytki i colę, i gdzie
w dżinsach i bawełnianej koszulce nie czułaby się skrę
powana.
Zaśmiała się w głos, zastanawiając się, jak zareaguje
arogancki i pewny siebie szejk El-Etra, kiedy szef sali
w Coronado, widząc jej wysoce niestosowny strój, na
tychmiast usunie ją z restauracji, by swoim wyglądem
nie obrażała smaku pozostałych wytwornych gości...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Nie zdziwiłabym się, gdyby szef sali wyrzucił mnie
stąd na ulicę - wyznała Faith ze śmiechem i wypiła łyk
zimnej coli, którą Ali przezornie dla niej zamówił, jeszcze
zanim przybyła na miejsce.
W powietrzu unosił się cichy gwar rozmów i łagodne
dźwięki harfy.
- Miałby cię wyrzucić? - Rozbawiony Ali uniósł
brwi. - Skąd ci w ogóle przyszło do głowy tak absur
dalne przypuszczenie?
Faith roześmiała się i odstawiła szklankę na śnieżno
biały obrus. Chyba po raz pierwszy w życiu piła colę
z kryształowej szklanki.
- Nie jestem odpowiednio ubrana na kolację w takiej
restauracji.
- Wręcz przeciwnie, Faith, wyglądasz ślicznie. - Po
klepał ją uspokajająco po dłoni. Nie odważył się przy
znać, że wcześniej omówił tę dość delikatną kwestię
z personelem Coronado.
Chociaż Charles, szef sali, był szeroko znany z suro
wego przestrzegania zasad dotyczących stroju, to nawet
on nie śmiał obrazić gościa szejka El-Etry.
- Dziękuję. - Faith rozejrzała się po sali.
118
SHARON DE VITA
W sięgających sufitu oknach, za którymi była już
ciemna noc, odbijały się łagodnie świece i migocące na
niebie gwiazdy.
Na stołach leżały białe obrusy obszyte koronką. Mięk
kie, obijane czerwoną skórą półokrągłe kanapki wokół
oddzielonych przepierzeniami stolików zapewniały go
ściom prywatność. Faith i Ali siedzieli w rogu, tuż przy
przeszklonej ścianie, dzięki czemu mogli podziwiać ni
czym nie przesłonięty widok na skały poniżej. Faith
uświadomiła sobie, że jest to idealne, romantyczne miej
sce dla zakochanych. Ale przecież oboje przyszli tu służ
bowo, no i nie są w sobie zakochani.
Poruszyła się nerwowo, niezadowolona, że jej myśli
pobiegły w takim kierunku. Obok stał kubełek z lodem,
ale zamiast drogiego francuskiego szampana chłodziło się
w nim kilka butelek coli. Na ten widok niemal znów wy
buchnęła śmiechem.
- Wybrałaś już? - zapytał Ali uprzejmie, sącząc wodę
mineralną.
- Jeszcze nawet nie spojrzałam na menu. - Zajrzała
do karty dań i starała się nie dać po sobie poznać, jakie
wrażenie zrobiły na niej ceny. - Za cenę jednego tutej
szego posiłku można by wykarmić jakiś kraj trzeciego
świata. - Skrzywiła się lekko. - Pewnie nie podają tu
hamburgerów z serem, co?
Mało brakowało, a Ali zakrztusiłby się wodą. Zakasłał
kilka razy i odstawił szklankę. Jeszcze nigdy znajdująca
się w jego towarzystwie kobieta nie zastanawiała się nad
ceną czegokolwiek. Zdziwiło go to trochę, lecz jedno
cześnie wydało się urocze. Nie wiedział, co go bardziej
MILIONER Z KUWEJTU
119
rozbawiło - jej troska o ceny czy dość niezwykłe jak na
tę restaurację życzenie kulinarne.
- Hamburgery z serem? - powtórzył takim tonem,
jakby zażyczyła sobie pieczeni ze szczura. - Może po
zwolisz, że ja coś dla nas wybiorę?
Faith z wahaniem przygryzła dolną wargę, ponieważ
przypomniała sobie stojące przy wejściu wielkie akwa
rium z żywymi homarami.
- Dobrze, ale jeśli to ma być coś z morza, to proszę,
żeby nie miało oczu. - Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
- Nie jem niczego, co mogłoby na mnie patrzeć, leżąc
na talerzu.
Ali znów musiał się roześmiać.
- Obiecuję, że zamówię coś bez oczu. - Poważnie
uniósł dłoń. - A do ziemniaków nie masz żadnych za
strzeżeń? Czasami też mają oczka. - Pytająco podniósł
brwi.
- Na wszelki wypadek niech będą frytki - odparła
ze śmiechem.
Ali skinieniem głowy przywołał kelnera i złożył za
mówienie. Faith zaczekała, aż skończy i kiedy kelner od
szedł, zapytała:
- Opowiesz mi o rozmowie z panem Josslynem?
Z namysłem powiódł palcem wokół brzegu szklanki.
- Abner miał tylko kilka minut czasu, więc zapro
ponowałem, żebyśmy w przyszłym tygodniu zjedli wszy
scy razem lunch.
- Wszyscy? - Spojrzała na niego czujnie. - Co to
znaczy wszyscy? Wytłumacz.
Ali roześmiał się.
120
SHARON DE VITA
- Zapomniałem, że jesteś spostrzegawcza. - Wypił
łyk wody i niespiesznie rozejrzał się wokół.
Faith niecierpliwiła się. Nie mogła się już doczekać,
kiedy usłyszy szczegółową opowieść o rozmowie ze sta
rym Josslynem, a tymczasem Ali cedził słowa, jakby cho
dziło o tajemnicę wojskową.
- Ali - ponagliła go, a on tylko uśmiechnął się le
niwie, patrząc, jak kelner stawia przed nimi porcje sałaty.
- Widzę, że nie możesz już usiedzieć. No dobrze. Po
wiedziałem Abnerowi, że moim zdaniem powinien się
z tobą spotkać. Opłaci mu się to. - Ali wziął widelec
i zaczął jeść sałatę. - Zaproponowałem mu lunch
w przyszłym tygodniu, po jego powrocie ze Wschodnie
go Wybrzeża. Zapewniłem go, że wtedy zakończysz już
prace nad uruchomieniem mojego nowego systemu. -
Zawahał się z widelcem uniesionym nad talerzem. - Bo
do tego czasu już skończysz, prawda?
- Oczywiście.
Nie miała zamiaru tracić premii, którą obiecał jej Ali.
Wiele sobie po niej obiecywała.
- Doskonale. - Skinął głową i znów zaczął jeść. -
Przy lunchu opowiem mu o tym, co zrobiłaś dla El-Etra
Investments, a ty może przedyskutujesz z nim plan mo
dyfikacji całego jego systemu komputerowego.
Faith z namysłem przesunęła widelcem liść sałaty,
bardziej zainteresowana rozmową niż jedzeniem.
- W której z jego firm? - zapytała.
Abner Josslyn stał na czele międzynarodowego hol
dingu, prowadzącego interesy na całym świecie.
- We wszystkich - odparł Ali pogodnie, z uwagą pa-
MILIONER Z KUWEJTU 121
trząc w płonące z przejęcia oczy Faith. Poczuł, że usz
częśliwianie jej sprawia mu przyjemność.
Przełknęła kęs sałaty i odłożyła widelec, niepewna,
czy dobrze usłyszała.
- We wszystkich? - powtórzyła.
Nagle zakręciło jej się w głowie. Jeśli to spotkanie
się powiedzie, jeśli jej firma dostanie zlecenie na mo
dernizację wszystkich firm Josslyna, to rysują się przed
nią oszałamiające perspektywy!
- Widzę, że jesteś zadowolona? - AM przyglądał jej
się znad szklanki z wodą mineralną.
- Zadowolona? - Faith promieniała. - No, chyba tak,
chociaż to nie jest słowo, które w pełni oddaje mój stan.
Na razie jednak wystarczy. - Przejęta, mimowolnie przy
sunęła się bliżej, ujęła jego dłoń i ścisnęła ją z wdzię
cznością. - Dziękuję, Ali. Nawet nie potrafię wyrazić,
jak się cieszę, że mi pomogłeś. Doceniam to.
Chwycił jej dłoń, uniósł do ust i pocałował. -
- To twoja zasługa. Zawdzięczasz to swojej ciężkiej pra
cy, wiedzy i umiejętnościom. - Całował jeden po drugim
czubki jej palców. - Sama na to zapracowałaś. - Uśmie
chnął się. - Ja tylko służę za pośrednika, doprowadzam do
spotkania dwojga ludzi, którzy siebie potrzebują. - W jego
oczach dostrzegła jakiś mroczny, niebezpieczny błysk. Od
niosła wrażenie, że przeszywają ją na wylot. - Czego je
szcze potrzebujesz, Faith? - Mówił teraz niskim, matowym
głosem, od którego jej serce zgubiło rytm.
- Czego potrzebuję? - Chciała się roześmiać, ale za
brzmiało to bardzo niepewnie. - Chyba nie potrzebuję
niczego.
122
SHARON DE VITA
W końcu udało jej się uśmiechnąć i cofnąć rękę. Taki
rozwój sytuacji napawał ją lekkim niepokojem. Wzięła
widelec i zaczęła przesuwać liście sałaty po talerzu.
- W moim życiu dużo się dzieje, moje życie jest wy
pełnione - powiedziała trochę zbyt szybko. Nie spodobało
jej się brzmienie głosu Alego. Jak to możliwe, że udało
mu się zamienić prostą rozmowę na tematy zawodowe
w coś, co brzmiało zdecydowanie jak... uwodzenie.
Faith wiedziała, że wypływa na niebezpieczne wody.
Doskonale pamiętała, co się niedawno stało podczas balu
dobroczynnego. Nie chciała rozpoczynać żadnej rozmo
wy na tematy osobiste. Bała się, że sobie z tym nie po
radzi, zwłaszcza że wiedziała, jak Ali potrafi na nią
wpływać.
Wystarczyło tylko, że spojrzał na nią tym swoim ta
jemniczym wzrokiem albo uśmiechnął się, a już zaczy
nały jej drżeć kolana. Bardzo ją to irytowało, więc po
stanowiła zachowywać się bardziej oficjalnie.
- Prowadzę firmę, więc jestem bardzo zajęta. Muszę
zatrudniać pracowników, nadzorować ich i szkolić - pa
plała jak nakręcona. - Wiesz, jak to jest. Pracownicy czę
sto zachowują się jak dzieci. Kłócą się, jeden uważa, że
jest ważniejszy od drugiego. Często mam wrażenie, że
prowadzę przedszkole, a nie firmę komputerową. Ale
mam bardzo wiele zajęć. Moje życie jest wręcz niewia
rygodnie wypełnione. Tak naprawdę nie mam czasu na
nic więcej. Zresztą, takie życie w zupełności mi wy
starcza.
- Ale czy nie wydaje ci się to czasami trochę nudne?
- zapytał ostrożnie Ali. - Tylko praca i nic poza tym?
MILIONER Z KUWEJTU 123
- Nudne? - spytała z namysłem.
Może najwyżej samotne, pomyślała. Zdarzało się, że
samotność bardzo jej doskwierała. Całe dni spędzała
z maszynami, więc czasami brakowało jej dźwięku lu
dzkiego głosu.
Na pewno jednak nie przyzna się do takich odczuć
przed Alim.
- Nie, nuda to jest słowo, które bardzo rzadko przy
chodzi mi do głowy. Ciągle dzieje się coś ciekawego, w mo
im życiu jest sporo niespodzianek, zaskakujących sytuacji.
- Kiedy rozmawiała o pracy, czuła się o wiele pewniej. To
był dla niej bezpieczny teren. - Świat pędzi naprzód tak
szybko, technologie się rozwijają i czasami trudno jest do
trzymać kroku zmianom. Dlatego nigdy się nie nudzę.
Z trudem koncentrował się na rozmowie, ponieważ
od delikatnego zapachu bijącego od Faith kręciło mu się
w głowie.
- A życie towarzyskie? Masz chyba trochę czasu na
spotkania ze znajomymi?
- Niestety, nie. - Potrząsnęła głową i Odłamała ka
wałek leżącej w koszyku bułki. - Nie przepadam za ży
ciem towarzyskim. - Wzruszyła ramionami i odgryzła
kęs. - Chyba że łączy się to ze sprawami zawodowymi,
jak tamten bal. W zasadzie nie lubię tłumów i eleganc
kich przyjęć.
- Rozumiem - odparł i wypił łyk wody. - A co z męż
czyznami? Czy jest w twoim życiu ktoś wyjątkowy?
Pomyślała, że bardzo płynnie zmienił rozmowę na te
maty zawodowe w dyskusję o jej życiu osobistym.
Sprytne.
124 SHARON DE VITA
Chciała zignorować to pytanie, oderwała następny ka
wałek bułki i rozejrzała się po eleganckiej sali.
- Faith? - Znów wziął ją za rękę i zaczął gładzić jej
palce. Zrobiło jej się gorąco i poczuła gwałtowne pulso
wanie w skroniach. Odetchnęła głęboko.
- Nie. - Skoncentrowała się na powolnym wydechu.
- W moim życiu nie ma nikogo wyjątkowego.
Miał zadowoloną minę i wcale nie był zaskoczony.
- Aha. - Patrząc jej w oczy, uniósł jej palce do ust
i jeszcze raz zaczął całować.
Nagle oczy Faith się rozszerzyły.
- Ali! - wyszeptała z przejęciem.
Zażenowana próbowała uwolnić rękę, przyglądając się
jednocześnie parze, która zbliżała się do ich stolika.
Ali z uporem ściskał jej dłoń i nadal okrywał ją po
całunkami.
- Miło mi słyszeć, że...
- Ali... - W głosie Faith zabrzmiała lekka panika.
Nadal starała się uwolnić dłoń. - Wydaje mi się, że...
będziemy mieli towarzystwo. - Oczy rozszerzyły jej się
jeszcze bardziej, kiedy podeszła do nich dystyngowana,
elegancko ubrana para.
Mężczyzna był wysoki, smagły i barczysty; emanował
energią i żywotnością. Chociaż miał wyraźnie zarysowa
ny brzuch, ubranie leżało na nim doskonale. Jego profil
rysował się ostro i wyraziście, a w krótko obciętych, kru
czoczarnych włosach srebrzyły się siwe pasma.
Jego uderzające podobieństwo do Alego sprawiło, że
Faith bezbłędnie poznała w nim ojca młodego szejka. Nie
wiedziała tylko, dlaczego tak ją to przeraziło.
MILIONER Z KUWEJTU 125
Przeniosła wzrok na towarzyszącą mu kobietę. Nie
była ona może klasycznie piękna, lecz prezentowała się
doskonale. Miała egzotyczną twarz o wysokich kościach
policzkowych, małym, zadartym nosku i bardzo pięk
nych, niemal czarnych oczach. Czerwona szminka pod
kreślała delikatną linię ust, a jej ciemne włosy były upięte
w wyszukany kok.
Nadal szczupła i zgrabna jak modelka, miała na sobie
doskonale skrojony kostium w kolorze chłodnego błęki
tu. W uszach i na szczupłych palcach skrzyły się drogie
kamienie, dopasowane barwą do stroju.
Ali obejrzał się przez ramię, wypuścił rękę Faith, a je
go twarz rozświetlił ciepły uśmiech.
- Ojcze. - Z uszczęśliwioną miną spoglądał na ro
dziców. Widać było, że jest mile zaskoczony.
Faith przyglądała mu się uważnie. Zdziwiła ją ta nagła
metamorfoza, podobna do tej, której była świadkiem przy
spotkaniu Alego z Maureen Jourdan. Zniknął gdzieś aro
gancki, chłodny arystokrata, a na jego miejscu pojawił
się człowiek pełen ciepła i miłości. Nietrudno było się
domyślić, że Ali uwielbia rodziców.
- Synu. - Szejk Omar El-Etra z szerokim uśmiechem
położył opaloną dłoń na ramieniu syna i uścisnął je
z czułością.
Miał na sobie garnitur z kamizelką, ale nosił też tra
dycyjną chustę, przytrzymywaną na głowie ozdobnymi
rzemykami.
- Ojcze, co za miła niespodzianka. - Ali bez skrę
powania objął ojca i poklepał po plecach. - Jak dobrze
znowu was widzieć.
126
SHARON DE VITA
Ojciec odwzajemnił jego uścisk i uśmiechnął się do
Faith.
- Ciebie też dobrze widzieć, synu - zapewnił.
Ali ucałował ojca w oba policzki, a potem podszedł
do matki i przytulił ją do siebie.
- Mamo.
- Synku. - Tibi El-Etra czule przyłożyła dłonie do
policzków syna. Jej oczy błyszczały z dumy. - Stęskni
liśmy się za tobą.
Z radosnym śmiechem Ali mocno uściskał matkę, nie
mal unosząc ją przy tym z podłogi.
- Ja też za wami tęskniłem. - Zakręcił się dookoła,
nie wypuszczając jej z ramion, a potem pocałował ją
w oba policzki i otoczył ramieniem jej szczupłe plecy.
W tym geście było tyle miłości, że Faith nie mogła
oderwać od nich wzroku. Czy to ten sam człowiek, któ
rego poznała kilka dni temu?
- To cudowne, że się tu spotkaliśmy. - Ali zerknął
na matkę. - Wyglądasz jak zwykle pięknie.
- A ty, mój synu, jak zwykle umiesz prawić kom-
plementy.
Z twarzą rozpromienioną radością, spojrzał na Faith.
- Wybaczcie mi, zapomniałem o dobrych manierach.
To jest Faith Martin. Faith, to jest moja matka, Tibi El-
-Etra, i mój ojciec, Omar El-Etra.
Faith czuła się trochę skrępowana, wiedząc, że rodzice
Alego przyłapali ich na chwili intymności. Zaczerwieniła
się i chciała wstać, by się z nimi przywitać.
- Ależ nie wstawaj - powiedział Omar z serdecznym
uśmiechem i machnął lekceważąco ręką. - Proszę, nie
MILIONER Z KUWEJTU
127
rób sobie kłopotu. - Zerknął z czułością na żonę. - W na
szej rodzinie nie uznajemy takich ceremonii.
Faith usiadła i przyglądała im się, starając się zdusić
w sobie ukłucie zazdrości. Od razu spostrzegła, że to jest
rodzina w pełnym tego słowa znaczeniu. Ze wszystkich
trojga promieniowała miłość, oddanie i zaufanie, łącząc
ich w sposób, którego Faith nigdy w życiu nie poznała.
Kiedy zobaczyła, z jaką dumą i radością patrzy ojciec
Alego na syna i żonę, jej serce przeszył ból.
- Bardzo mi miło państwa poznać - oświadczyła,
przesuwając się nieco, by zrobić dla nich miejsce.
- Proszę, dołączcie do nas. - Ali odsunął się na bok
i ostrożnie przesunął stół, by matka mogła wygodnie za
jąć miejsce na półokrągłej kanapie.
Tibi usiadła obok Faith i spojrzała na nią ciepło. Omar
usadowił się obok żony i odruchowo otoczył ją ramie
niem.
- Jedliście już kolację? - Ali wsunął się za stół obok
Faith. Teraz, kiedy część kanapy zajęli rodzice, siedział
o wiele bliżej niej, tak że ich biodra i nogi się stykały.
Faith z lekkim przerażeniem poczuła, że znowu robi jej
się gorąco. - Przed chwilą zamówiliśmy, ale z przyje
mnością...
- Mu już jedliśmy - zapewniła go Tibi z uśmiechem.
- Niedawno skończyliśmy późny lunch z Coltonami, ko
rzystając z tego, że przyjechali do San Diego.
- Jak się miewają? - zapytał uprzejmie Ali.
- Bardzo dobrze. Przekazaliśmy im twoje pozdrowienia.
Tibi zwróciła się do Faith, pragnąc włączyć ją do roz
mowy.
128
SHARON DE VITA
- Kilka miesięcy temu przyjechaliśmy do Kalifornii,
żeby wziąć udział w przyjęciu urodzinowym naszego
drogiego, wieloletniego przyjaciela, Joego Coltona.
- Tak, wiem. Ali mi o tym mówił.
Tibi wymieniła z mężem zaciekawione spojrzenie.
- Znasz Coltonów? - Tibi oszacowała wzrokiem Faith
i uśmiechnęła się z aprobatą. Ta młoda kobieta była śliczna.
Choć różniła się od młodych dam, z którymi zwykle uma
wiał się Ali, było w niej coś niewinnego i uroczego.
Bardzo zaintrygowała Tibi. Sądząc ze sceny, której
przed chwilą byli świadkami, ta dziewczyna była dla Ale
go kimś więcej niż tylko towarzyszką podczas kolacji.
Interesujące, pomyślała Tibi, spoglądając to na syna, to
na Faith.
- W zasadzie ich nie znam. - Faith zawahała się. -
Nigdy osobiście ich nie spotkałam, ale wiem, kim są.
- Wzięła głęboki oddech i spojrzała w oczy zaciekawio
nej matki Alego.
Rzadko z kimkolwiek rozmawiała o swoim dzieciń
stwie. Był to dla niej zbyt bolesny temat. Teraz jednak
musiała coś dodać, bo inaczej zabrzmiałoby to niegrze
cznie.
- Przez jakiś czas, jako nastolatka, mieszkałam na
ranczu Hopechest. - Uśmiechnęła się niepewnie. - To
tam dowiedziałam się co nieco o Coltonach i doświad
czyłam ich szczodrości.
- Ach, rozumiem. - Tibi z uśmiechem położyła rękę
na dłoni Faith. Ta dziewczyna jest o wiele ciekawsza,
niż się na pierwszy rzut oka wydawało.
Prosty, skromny strój świadczył dobitnie o tym, że nie
MILIONER Z KUWEJTU
129
jest ona jedną z tych pięknych, bogatych i nieskończenie
nudnych panien, których towarzystwo wydawał się lubić
jej syn.
Może jeszcze nie wszystko stracone i jest dla niego
jakaś nadzieja na przyszłość.
- Zasiadam w zarządzie rancza Hopechest - oznaj
miła Tibi, uważnie przyglądając się towarzyszce syna.
- To cudowne miejsce - przyznała Faith. - Robi się
tam bardzo dużo dla dzieci. - Gdyby nie ranczo, kto wie,
gdzie ona sama by się dzisiaj znajdowała.
- O tak, to prawda - zgodziła się Tibi. - Miło mi
słyszeć, że wyniosłaś stamtąd dobre wspomnienia.
- Tak, wspominam ranczo bardzo dobrze - oświad
czyła Faith.
Ali z zaciekawieniem słuchał ich rozmowy i teraz za
stanawiał się, dlaczego Faith musiała dorastać na ranczu
dla dzieci z problemami. Doskonale wiedział, że zajmo
wano się tam nie tylko dziećmi, którym groziło wyko
lejenie, ale również takimi, które nie miały dokąd iść,
których rodziny się rozpadły lub z jakichkolwiek innych
powodów nie mogły stanowić dla nich oparcia.
Szczerze wątpił, czy poważna, uczciwa Faith mogła
mieć kiedykolwiek kłopoty z prawem. Nie, na pewno ist
niała jakaś inna przyczyna, z której trafiła do Hopechest.
Zdał sobie sprawę, że przez cały czas ich znajomości
ani razu nie zapytał Faith o jej pochodzenie, rodzinę,
dzieciństwo.
Gdzie są jej rodzice? Im bardziej się nad tym zasta
nawiał, tym większą czuł do nich złość. Dlaczego po
zwolili, żeby ich córkę wychowywali obcy ludzie?
130 SHARON DE VITA
To wszystko nie ma sensu.
Spojrzał na swoich rodziców. Na ich widok jego serce
niezmiennie wypełniało się miłością. Pamiętał, jak trudno
mu było wyjechać do Ameryki, rozstać się z nimi nawet
na krótki czas. Zawsze jednak wiedział, że rodzice o nim
myślą, a on sam jest częścią kochającej się rodziny i mo
że liczyć na ich wsparcie.
Najwyraźniej Faith została w dzieciństwie pozbawio
na takiego pozytywnego doświadczenia. Bardzo go to
wzruszyło i bezwiednie sięgnął pod stołem po jej dłoń.
Tym razem się nie opierała.
- A więc Ali - zwrócił się Omar do syna. - Jak ci
minął wieczór z Clarissą?
- Z Clarissą? - Ali zmarszczył czoło. Kto to, u diab
ła, jest Clarissa? Gorączkowo starał się sobie to przypo
mnieć.
Tibi roześmiała się rozbawiona.
- Clarissa, kochanie, siostrzenica senatora Bigelowa,
ta piękna młoda kobieta, z którą byłeś na balu dobro
czynnym. Nie pamiętasz? - Wymieniła spojrzenia z mę
żem, unosząc w zdziwieniu brwi. - Najwyraźniej ten
wieczór nie wrył ci się w pamięć.
Clarissa?
To pewnie imię kobiety, z którą się umówił owego
wieczoru, kiedy bronił Faith przed zakusami Aarona Jos-
slyna.
Z tamtego balu zapamiętał jedynie Faith. Przeniósł na
nią wzrok i poczuł, jak ogarnia go miłe ciepło na wspo
mnienie ich wspólnego tańca.
- Ali? - ponagliła go matka, nadal uśmiechając się
MILIONER Z KUWEJTU 131
z rozbawieniem. - Skoro nie zainteresowałeś się Clarissą,
to wiedz, że poznaliśmy dzisiaj z ojcem inną śliczną mło
dą damę. To córka długoletniego bliskiego przyjaciela oj
ca. Jeśli jutro wieczorem nie jesteś zajęty, to może chciał
byś...
- Mamo. - Ali wziął głęboki oddech i zerknął na
Faith. Miałby spędzić kolejny wieczór w towarzystwie
jakiejś panny, zainteresowanej jedynie jego kontem? Nie
chciał jednak urazić rodziców, toteż nie odmówił im
wprost. - Jest coś, o czym powinniście wiedzieć.
Ton jego głosu sprawił, że Tibi i Omar spojrzeli na
siebie z niepokojem.
- O co chodzi, synu? - zapytał cicho Omar i przy
ciągnął żonę do siebie, jakby chciał ją w ten sposób psy
chicznie wesprzeć. - Czy coś się stało? Może jesteś cho
ry? Masz jakieś kłopoty? - Na jego twarzy pojawiły się
wywołane troską bruzdy.
Ali potrząsnął głową.
- Nie, ojcze. Przykro mi, że cię zaniepokoiłem. Nie
chciałem. Chodzi o coś zupełnie innego. - Zawahał się,
zerknął na Faith i mocniej ścisnął jej dłoń. Miał nadzieję,
że zrozumie jego intencje. - Mam dla was pewną wia
domość i sądzę, że sprawi wam ona radość. - A przede
wszystkim powstrzyma was przed dalszymi próbami swa
tania mnie za wszelką cenę, dodał w myślach. - Faith
i ja... jesteśmy zaręczeni - oznajmił.
Faith zaniemówiła. Czuła, że jej usta same rozchylają
się ze zdziwienia, jakby nagle zaczęły żyć własnym ży
ciem. Nie byłaby bardziej zdumiona, gdyby Ali oświad
czył, że zaraz zamieni się w małpę.
132
SHARON DE VITA
Zaręczeni?
Zaręczeni!
Czy on kompletnie oszalał?
Co mu, u diabła, przyszło do głowy?
Wściekła chciała wyswobodzić rękę - najchętniej po
to, żeby mu wymierzyć cios - ale trzymał ją mocno i nie
chciał puścić.
- Co takiego? - Roześmiana Tibi patrzyła to na Faith,
to na Alego. - Kiedy to się stało? - Uszczęśliwiona i tro
chę oszołomiona, potrząsnęła głową, jakby wiadomość
ta jeszcze nie całkiem do niej dotarła. Oto spełnia się jej
najgorętsze życzenie, jej marzenie. - Ale... dlaczego nic
nam nie powiedziałeś? - Przyłożyła dłoń do bijącego ra
dośnie serca. - Jak... jak... - Znów potrząsnęła głową
i roześmiała się. - Chciałabym zadać wam mnóstwo py
tań, ale jestem taka szczęśliwa, że chyba nie znajdę od
powiednich słów. Kiedy się poznaliście i w jaki sposób?
- Jeszcze raz się roześmiała, słysząc, że pytania same
wyrywają się z jej ust.
Ali odchylił się do tyłu i trzymał rękę Faith z taką
siłą, jakby chodziło o śmierć i życie. Modlił się, żeby
z niczym się nie zdradziła.
- Poznaliśmy się jakiś czas temu. Ściśle mówiąc,
przedstawił nas sobie Kadid - tłumaczył Ali, ściągając
na siebie groźne spojrzenia Faith.
Czy ten człowiek nigdy nie przestanie kłamać?
Owszem, to Kadid ich sobie przedstawił w dniu, kie
dy zirytowana wpadła do gabinetu Alego, ale nie od
było się to w taki sposób, jaki Ali sugerował teraz ro
dzicom.
MILIONER Z KUWEJTU 133
- A, Kadid. - Ojciec z aprobatą skinął głową. - To
bardzo mądry, wartościowy człowiek. Wierny i lojalny.
- Ale dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - zapytała
Tibi z lekką urazą w głosie.
- Bardzo przepraszam, mamo. To nie było celowe.
- Posłał Faith ciepłe spojrzenie, mimo że jej oczy ciskały
błyskawice. - Wszystko stało się tak nagle. Prawda, ko
chanie?
Zgromiła go wzrokiem.
- Tak, kochanie - wycedziła. Tak mocno zaciskała
zęby, że rozbolała ją szczęka. - Rzeczywiście, nagle. -
Z wymuszonym uśmiechem zwróciła się do jego rodzi
ców. - Tak nagle, że nawet ja byłam zaskoczona.
- Przepraszam, ojcze, ale jestem pewien, że zrozu
miesz. - Ali mówił powoli, z namysłem, nie chcąc wzbu
dzić podejrzeń rodziców. - Nie chcieliśmy od razu tego
rozgłaszać, zanim nie upewniliśmy się co do naszej de
cyzji. - Uśmiechnął się, żeby jego słowa zabrzmiały jak
najbardziej przekonująco. Cały czas trzymał Faith za rę
kę, chociaż usiłowała mu ją wyrywać. - Jak wiesz, ma
mo, to jest bardzo ważna decyzja w moim życiu. Nie
podchodzę do tej sprawy lekko. Przez jakiś czas chcie
liśmy zachować tę wiadomość dla siebie, żeby lepiej się
poznać.
- Rozumiem, Ali. - Tibi spojrzała na męża oczami
wypełnionymi miłością. - Chociaż nasze małżeństwo zo
stało zaaranżowane przez nasze rodziny, po zaręczynach
wyjechaliśmy razem po prostu po to, żeby mieć czas tylko
dla siebie. To były wspaniałe chwile.
- Tak, synu. - Twarz ojca rozjaśnił uśmiech. - Bar-
134 SHARON DE VITA
dzo mądrze postąpiliście. Małżeństwo to poważna sprawa
i decyzję o nim należy podejmować z największą ostroż
nością i namysłem.
- Tak się cieszę, że mnie rozumiesz, ojcze - odparł
Ali.
- Ależ oczywiście. - Omar uśmiechnął się szeroko,
najpierw do niego, a potem do żony. - Oboje doskonale
to rozumiemy.
Zwrócił się do Faith i z ojcowską czułością dotknął
jej policzka. Ten nieoczekiwany, przyjazny gest wprawił
ją w zdumienie.
- To zaszczyt dla mojej żony i dla mnie, że zdecy
dowałaś się dołączyć do naszej rodziny. Chcemy cię jak
najszybciej poznać. Powitamy cię w naszym domu i
w naszych sercach jak córkę. Mamy nadzieję, że pew
nego dnia pokochasz nas tak samo, jak kocha nas Ali.
- Och... - Wzruszona Faith bezwiednie przyłożyła
dłoń do ust. - Jakie piękne słowa. - Łzy zapiekły ją pod
powiekami, poczuła dławienie w gardle.
Tak po prostu, automatycznie ją zaakceptowali, ser
decznie przyjęli do swego grona, jak swoją. Poruszona
do głębi serca, nie mogła w to uwierzyć. Nigdy w życiu
nie miała wrażenia, że gdzieś przynależy, a tymczasem
w ciągu kilku chwil rodzice Alego sprawili, że poczuła
się częścią kochającej rodziny - ich rodziny.
Ogarnęło ją niewiarygodne, cudowne uczucie szczę
ścia i spokoju. Rodzice Alego promienieli wielką, niczym
nie zmąconą radością. Ich ukochany syn wreszcie znalazł
sobie narzeczoną. Czy mogła rozwiać ich złudzenia, spra
wić im ból?
MILIONER Z KUWEJTU
135
Czy mogła im powiedzieć, że ich jedyny potomek,
ich radość i duma, jest podstępnym, cynicznym kłamcą,
całkowicie wyzutym z przyzwoitości i honoru? Człowie
kiem, któremu bez najmniejszego trudu przychodzi okła
mywanie uwielbiających go rodziców?
Ze smutkiem zdała sobie sprawę, że nie może tego
powiedzieć, Nie potrafiłaby złamać im serc.
Bez względu na to, jak bardzo była zła na Alego i co
myślała na temat jego nieuczciwego postępowania, jego
rodzice nie zasłużyli sobie na taki ból. A już na pewno
ona nie zamierzała im go sprawić.
Natomiast sprawienie bólu ich synowi - o, to byłoby
dość kuszące. Ponownie spróbowała wyrwać dłoń z jego
uścisku, lecz i tym razem musiała się poddać. Może to
i lepiej, że ją trzyma, bo inaczej pewnie by go udusiła.
A wtedy bez wątpienia jego rodzice przestaliby się od
nosić do niej z taką sympatią.
- Faith, kochanie... - W oczach Tibi pojawiły się fi
glarne błyski. - Jestem zachwycona, że mój syn posta
nowił wprowadzić do rodziny właśnie ciebie. - Roze
śmiała się. - Muszę cię jednak ostrzec. Musisz być bar
dzo dzielna, jeśli chcesz się z nim związać.
- Dzielna? - Faith zmierzyła Alego chłodnym spoj
rzeniem. - Nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo.
Idiotka. Takie właśnie słowo przyszło jej do głowy.
Przecież ona pozwala mu robić z sobą wszystko!
- Podobnie jak ojciec, Ali czasami potrafi być... ucią
żliwy. - Tibi z czułością cmoknęła męża w policzek. -
Ale w końcu przekonasz się, że warto go znosić. - Tro
skliwie starła ślad szminki z policzka Omara. - Zoba-
136 SHARON DE VITA
czysz, że mężczyźni w naszej rodzinie są bardzo lojalni,
kochający i niezwykle, wręcz niewiarygodnie uparci.
- Dwie zalety i jedna wada. To chyba nie najgorzej
- stwierdziła Faith ponuro, znów przeszywając Alego lo
dowatym wzrokiem, co bardzo rozśmieszyło jego rodzi
ców.
- Omar, kochanie, ona już się zaczyna uczyć.
Do stolika podszedł kelner z talerzami i zawahał się,
widząc nowych gości.
- Oto wasza kolacja - zauważył Omar, wstając. - Po
zwolimy wam zjeść w spokoju.
- Nie, proszę, zostańcie - powiedział Ali nieco zbyt
nerwowo. Nie był pewien, czy chce zostać z Faith sam
na sam, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
bardzo jej się naraził. - Bardzo proszę. Może przynaj
mniej czegoś się z nami napijecie?
- Muszę się odświeżyć - stwierdziła matka i wstała.
- Zjedzcie spokojnie kolację, dzieci. Później spotkamy
się w barze i wypijemy coś przed snem. - Uśmiechnęła
się do Faith. - Już nie mogę się doczekać, kiedy cię lepiej
poznam. Mamy tyle rzeczy do omówienia. Trzeba zapla
nować ślub.
- Ależ mamo...
- Cicho, Ali, to już sprawa Faith i moja. - Poklepała
syna po policzku. - Długo czekałam na chwilę, kiedy
zacznę planować ślub jedynego syna, i wreszcie mogę
się za to zabrać. - Zerknęła na męża. - Pójdziemy na
górę, żeby się odświeżyć?
- Dobrze. - Omar zwrócił się do syna. - Jesteśmy
z ciebie bardzo dumni. - Z aprobatą spojrzał na Faith.
MILIONER Z KUWEJTU
137
- Bardzo dumni - powtórzył. - Swoją decyzją uszczę
śliwiłeś nas oboje.
Czując lekkie wyrzuty sumienia, AH wstał i uścisnął
dłoń ojca.
- A więc widzimy się za godzinę, tak?
- Tak. - Omar otoczył ramieniem talię żony i powie
dział do Faith: - Miłej kolacji, córko. Do zobaczenia
później.
Ali patrzył, jak rodzice wychodzą z zatłoczonej sali
i bardzo żałował, że nie może wyjść razem z nimi.
Spostrzegł, że Faith zaciska zęby, a jej zielone oczy
miotają groźne błyski. Stanowczym gestem splotła ra
miona, a to nie wróżyło nic dobrego.
Westchnął, czując, że ogarnia go strach. Wielu rzeczy
w życiu doświadczył i nieraz narażał się na niebezpie
czeństwo, nie czując lęku.
Bał się tylko jednego - gniewu kobiety.
Znowu westchnął. Owszem, jest szejkiem, ale na psy
chice kobiecej zupełnie się nie zna.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Prosperino, Kalifornia
Zapadła głęboka noc. Emily pociągnęła nosem i wy
tarła go grzbietem dłoni. Otuliła się cienkim swetrem
i drżąc z zimna, ruszyła przed siebie poboczem szosy.
Nadal była w szoku, wyczerpana dramatycznymi
przeżyciami. W głowie czuła pulsujący ból na skutek nie
ustannego płaczu.
Wiele godzin spędziła w niszy, skulona w niewygodnej
pozycji, więc teraz bolały ją kolana. Wiedziała, że musiało
to trwać bardzo długo, bo głód ściskał jej żołądek.
Właściwie nie miała pojęcia, ile czasu spędziła
w ukryciu. Kilka razy zapadała w niespokojną drzemkę,
po czym budziła się i na nowo uświadamiała sobie, co
się wydarzyło.
To nie był koszmarny sen, tylko rzeczywistość.
Ktoś chciał ją zabić.
Wiedziała, że nie może pozostać na plaży zbyt długo.
O tej porze roku temperatura nocami bywała bardzo niska,
a Emily miała na sobie jedynie dżinsowe szorty, bawełnianą
koszulkę i cienki sweter. W jej „pieczarze" było zimno
i wilgotno, a woń zgnilizny przyprawiała ją o mdłości.
W martwej ciszy, przytulona do muru, słyszała sze-
MILIONER Z KUWEJTU
139
leszczące na piachu kroki nocnych zwierząt. Bała się wte
dy jeszcze bardziej. Każdy dźwięk odbijał się w jej
uszach głośnym echem, a nerwy napięte miała już do
granic wytrzymałości.
W końcu uznała, że dłużej tego nie zniesie. Zastano
wiła się, co dalej robić. Postanowiła, że zaczeka, aż bę
dzie absolutnie pewna, że nic jej już nie grozi. Potem
dotrze do szosy i zatrzyma jakiś samochód, który zabie
rze ją... gdziekolwiek, byle dalej stąd. Co do jednego
miała pewność: dłużej nie może tu zostać. Musi znaleźć
sobie jakieś bezpieczne miejsce.
Kiedy była już przekonana, że w pobliżu nie ma ży
wego ducha, ostrożnie wypełzła ze swej kryjówki i ro
zejrzała się na wszystkie strony, sprawdzając, czy jednak
gdzieś nie czai się szaleniec z nożem.
Teraz siłą woli zmuszała się do dalszego marszu, osła
biona, wyczerpana i śmiertelnie przerażona. Nie miała
pojęcia, co się właściwie wydarzyło i dlaczego ktoś chciał
ją skrzywdzić.
Zamierzała się jednak tego dowiedzieć.
W oddali dostrzegła światła nadjeżdżającego samo
chodu, więc uskoczyła w bok i skryła się za jakimś krza
kiem, by sprawdzić, co to za samochód i kto go prowadzi.
Wolała się upewnić, że kierowca, którego zatrzyma, bę
dzie przynajmniej wyglądał jak normalny człowiek.
Jeszcze nigdy nie jechała autostopem i z tego powodu
dodatkowo się denerwowała, lecz nie miała wyboru.
W kieszeni szortów miała jednego dolara i czterdzieści
siedem centów. Prawie wszystko wydała na bilet do kina
i pizzę z przyjaciółmi.
140 SHARON DE VITA
Osłoniła oczy przed światłami reflektorów i potrząs
nęła głową. Wydawało jej się, że wyprawa do kina miała
miejsce wieki temu, choć tak naprawdę upłynęło od tej
pory nie więcej niż kilka godzin.
Pojazd był coraz bliżej, a charakterystyczne ustawie
nia świateł powiedziały jej, że to ciężarówka, i to duża.
Szosa biegła przez cały stan. Często wybierali ją kie
rowcy wielkich ciężarówek, wożący zboże do innych czę
ści Kalifornii.
Emily pociągnęła nosem, otarła oczy i mokrą od łez
twarz, mając nadzieję, że uda jej się odzyskać normalny
wygląd.
Po cichu zmówiła modlitwę, wyszła zza krzaka i sta
nęła na poboczu. Potem wyciągnęła rękę, mrużąc oczy
przed oślepiającym blaskiem reflektorów. Nocną ciszę
rozdarł przenikliwy klakson samochodu. Emily wzdryg
nęła się. Kierowca zaczął zwalniać i zatrzymał się kilka
kroków przed nią.
Emily westchnęła z ulgą i pobiegła do samochodu.
Z radością spostrzegła, że drzwi od strony pasażera się
otwierają. Za kierownicą zobaczyła starszego, uśmiech
niętego mężczyznę.
- Witam, panienko. - Zdjął czapkę i podrapał się po
siwej głowie. - Co ty tu, dziecko, robisz w środku nocy?
- Rozejrzał się, jakby szukał wzrokiem unieruchomio
nego przez awarię samochodu.
- Ja... Ja... - Z trudem wydobywała głos. - Chcia
łam prosić, żeby mnie pan gdzieś podwiózł.
Skinął głową i z powrotem włożył czapkę.
- Tego się domyśliłem. A gdzie chcesz jechać? -
MILIONER Z KUWEJTU 141
Z przyjaznym uśmiechem spojrzał w obie strony szosy.
- Ja jadę z sianem do Wyoming. Rano muszę być na
miejscu.
Twarz Emily przybrała stroskany wyraz.
- Wyoming? - Rozpogodziła się niespodziewanie. Jej
przybrany ojciec, Joe, dorastał na ranczu w Wyoming.
To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe, pomyślała.
- Tak. Potem wracam do domu, do żony. W sobotę
mamy wielką uroczystość. Przyjadą wszystkie dzieci
i wnuki. Będziemy świętować pięćdziesiątą drugą rocz
nicę ślubu. - Na wspomnienie rodziny uśmiechnął się ła
godnie, ale zaraz z niepokojem spojrzał na drżącą Emily.
- Słuchaj, dziecko, jest za późno i za zimno, żebyś tak
sama tu stała przy szosie.
- Ja też się wybieram do Wyoming - powiedziała bez
namysłu.
Sama niemal uwierzyła, że ktoś tam na nią czeka. Roz
tarła dłońmi zmarznięte ramiona.
- O? - Kierowca uśmiechnął się. - No to może pod
wiozę cię kawałek. Dotrzymasz mi towarzystwa. Nazy
wam się Charley Roberts.
- A ja Emily.
- Po prostu Emily? - zapytał.
- Tak. Po prostu Emily - potwierdziła, a kierowca
skinął głową.
- No dobrze, Emily. Poczekaj chwilę. Wysiądę i po
mogę ci wejść do kabiny. To bardzo wysoko, można się
potknąć, zwłaszcza w ciemnościach. - Otworzył drzwi
po swojej stronie, wysiadł i podszedł do niej.
- Dzięki, Charley. Bardzo ci jestem wdzięczna.
142 SHARON DE VITA
Roześmiał się wesoło.
- Miło będzie mieć towarzystwo. Ale muszę cię
ostrzec. Pewnie zanudzę cię na śmierć swoimi opowie
ściami o wnukach. - Ruchem głowy wskazał na tablice
rozdzielczą. - Zobacz, tam są ich zdjęcia. Zawsze je tu
trzymam, żeby sobie na nie patrzeć w drodze.
Po raz pierwszy od wielu godzin Emily poczuła się
trochę lepiej. Weszła do kabiny i z radością poczuła, jak
otula ją ciepłe powietrze. Dopiero teraz uprzytomniła so
bie, jak bardzo zmarzła. A potem spojrzała na miejsce
wskazane przez kierowcę i uśmiechnęła się na widok ko
lekcji zdjęć dzieci w najróżniejszym wieku. Nie było
wątpliwości, że Charley jest dumnym dziadkiem.
Ta myśl wywołała w niej smutek i w oczach Emily
znów pojawiły się łzy. Rodzina. Zawsze była dla niej
taka ważna, wręcz najważniejsza, a teraz... Nie wiedzia
ła, co się stało z jej rodziną. Przede wszystkim zaś nie
wiedziała, co się stało z matką.
Charley sprawdził, czy nic nie nadjeżdża, i przeszedł
na drugą stronę samochodu, spoglądając na Emily przez
przednią szybę. Biedactwo. Było jasne, że czegoś się
śmiertelnie przestraszyła.
Czegoś albo kogoś.
Pewnie jeszcze jedna uciekinierka. Dobry Boże, po
myślał Charley z ciężkim westchnieniem, do czego ten
świat zmierza? Całe szczęście, że on i jego żona już od
chowali swą gromadkę. Charley musiał przyznać, że wy
chowywanie dzieci staje się coraz trudniejsze.
Wspiął się po stopniach do kabiny, usiadł za kierow
nicą, zerknął we wsteczne lusterko i ruszył.
MILIONER Z KUWEJTU
143
- Wiesz, Emily... - Spojrzał na dziewczynę i uśmie
chnął się.
Młoda uciekinierka zasnęła.
Prosperino, Kalifornia
- Jak to, żyje? Co to, do cholery, ma znaczyć? - wy
syczała Meredith do słuchawki. - Co się stało? Mówiłeś,
że jesteś dobry i że obmyśliłeś niezawodny plan. Słuchaj,
Silas, zapłaciłam ci kupę forsy, a ty, sukinsynu, nawaliłeś.
- Sapnęła z furią i przeczesała palcami nieskazitelnie
ułożone włosy. - Co się tam stało? - zapytała jeszcze
raz.
- Dziewczyna zwiała - wyjąkał Silas, ocierając wil
gotną rękę o dżinsy. - Pewnie mnie zobaczyła, zanim
zdążyłem ją dopaść. Czekałem na nią w Sypialni, tak jak
mi kazałaś, ale chyba mnie zobaczyła i uciekła.
- Ty skończony idioto! - Nerwowo krążyła po po
koju, uważnie rozglądając się dokoła, by się upewnić,
czy ktoś jej nie podsłuchuje. Jakiś czas temu ona i Joe
wrócili ze spotkania z Omarem El-Etrą i jego żoną.
Wszyscy domownicy już spali i wokół panowała cisza.
Mimo to musiała zachować ostrożność. Ta wścibska go
spodyni, Inez, stale kręci się po domu, nasłuchuje, patrzy.
Bardzo to Meredith denerwowało. - No to gdzie ona te
raz jest? Bo tu jej nie ma.
- Nie wiem - przyznał Silas i wytarł nos wierzchem
dłoni. - Uciekła. Pobiegłem za nią, przeszukałem całą
okolicę, ale było ciemno i nie znalazłem jej. Pewnie się
gdzieś schowała.
144
SHARON DE VITA
- Do niczego się nie nadajesz, ty kretynie! - warknęła
Meredith, nadal krążąc po sypialni. Takie komplikacje były
jej całkiem niepotrzebne, zwłaszcza teraz, kiedy wszystkie
inne sprawy zaczynały się wyjaśniać. - Posłuchaj mnie
uważnie. Zawaliłeś sprawę, więc musisz to naprawić.
- Ale jak? Nie wiem, gdzie ona jest. Co mam, według
ciebie, zrobić?
- Muszę się chwilę zastanowić. - Meredith gorącz
kowo szukała wyjścia. - Słuchaj - odezwała się wresz
cie. - Chyba mam plan. Nie wróciła wieczorem do domu.
Zobaczyła cię, przestraszyła się i najprawdopodobniej
uciekła, gdzie pieprz rośnie. Nie skontaktowała się z oj
cem, bo już coś bym o tym wiedziała. - Podeszła do
drzwi sypialni i chwilę nasłuchiwała. - Wszyscy śpią,
więc tutaj też nie dzwoniła. W tej chwili tylko my wiemy,
że zniknęła. Będziemy udawać, że ją porwano.
- Ale jak my to zrobimy? - jęknął.
- Zamknij się, to ci powiem. Chcę, żebyś napisał list.
Skrzywił się niepewnie.
- List? Jaki znowu list? Pisanie nie idzie mi za dobrze
- przyznał.
- Nie trzeba być Hemingwayem, żeby ułożyć list
z żądaniem okupu. Napiszesz, że masz Emily i nie wy
puścisz jej, jeśli nie dostaniesz miliona dolarów.
- Ale przecież jej nie mam.
- Wiem, ty głupku! - syknęła, przewracając ze złości
oczami. — Ja to wiem i ty to wiesz. Ale oni tego nie
wiedzą. Joe Colton zapłaci każdą cenę, żeby odzyskać
jedno ze swoich ukochanych dzieci. Nawet nie odczuje,
że coś mu ubyło z konta.
MILIONER Z KUWEJTU 145
Myśl o takiej sumie wprawiła Silasa w podniecenie.
- A co zrobimy z pieniędzmi? - zapytał.
Meredith uśmiechnęła się szeroko.
- Podzielimy się. - Nie miała zamiaru dać mu ani
centa. Schowa je sobie na czarną godzinę. Będzie miała
zabezpieczenie, jeśli nagle wszystko weźmie w łeb i trze
ba będzie się zwijać. Dzięki nim wybrnie z każdych kło
potów. Do diabła, przecież sobie na nie zasłużyła.
- To muszę tylko napisać ten list?
- I jakoś go dostarczyć Joemu Coltonowi. - Zamilkła
na chwilę. - Myślisz, że uda ci się to zrobić i nie za
walić?
- Tak mi się wydaje. - Silas nie był zachwycony tym,
że Meredith traktuje go jak idiotę. - Ale czy Colton w to
uwierzy?
Oczy Meredith zalśniły chytrze.
- Zaufaj mi - odrzekła ze śmiechem. - Uwierzy. Już
ja się o to postaram.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Ty chyba zupełnie oszalałeś - rzekła z oburzeniem
Faith, zmierzając do baru. Ali szedł tuż za nią. - Nie
mogę uwierzyć, że okłamałeś własnych rodziców, i to bez
zająknienia! To obrzydliwe. Absolutnie obrzydliwe. Po
wiedzieć im, że jesteśmy zaręczeni! Wiesz co? Mam
ochotę... mam ochotę splunąć z obrzydzenia!
Zatrzymała się gwałtownie i z zaciśniętymi pięściami
odwróciła się ku niemu. Zaskoczony Ali niemal się z nią
zderzył.
- Jak mogłeś im coś takiego zrobić? - Spojrzała na
niego rozpłomienionym wzrokiem. - To tacy wspaniali
ludzie, a ty ich okłamałeś!
- Faith... - Ali położył jej ręce na ramionach i od
sunął ją na bok, robiąc przejście jakiejś parze.
Drgnęła, jakby chciała od niego odskoczyć, ale przy
trzymał ją mocno. Odkąd rodzice wstali od stołu, nie
ustannie czyniła mu wyrzuty. Bardzo się dziwił, że je
szcze nie opadła z sił. Gadała jak najęta, niestrudzona
niczym różowy króliczek z telewizyjnej reklamy, nie da
jąc mu dojść do słowa.
Teraz, wykorzystując sekundę jej milczenia, postano
wił wreszcie wtrącić swoje trzy grosze.
MILIONER Z KUWEJTU 147
- Posłuchaj mnie. - Mocniej zacisnął ręce na jej ra
mionach.
- Nie będę cię słuchać, bo na pewno nie masz nic
sensownego do powiedzenia.
- Ależ mylisz się, kochanie - odrzekł, starając się za
chować cierpliwość.
- Nie mów do mnie „kochanie". - Wyswobodziła się
z jego uścisku. Mimo że kipiał w niej gniew, dotyk Alego
nadal przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Jak to mo
żliwe, że tak silnie reaguje na fizyczny kontakt z męż
czyzną, którego zachowanie potępia?
- Nie jestem dla ciebie żadnym „kochaniem" i nie
obchodzi mnie, co chcesz powiedzieć i jakie znajdziesz
sobie wytłumaczenie. Jesteś... jesteś... draniem!
Odwróciła się na pięcie, ale chwycił ją za ramię i od
wrócił twarzą do siebie. Kiedy na niego spojrzała, otwo
rzyła szeroko oczy i pomyślała, że czasami mniej bała
się burzy z piorunami.
- Dość tego - powiedział niskim, matowym głosem.
Jego cierpliwość była na wyczerpaniu. Poprowadził Faith
w zaciszny kąt baru. - Siadaj - polecił, wskazując pusty
stolik za parawanem.
Faith zaniepokoiła się nie na żarty. Chociaż nadal była
wściekła, ton głosu Alego i jego chmurne spojrzenie mó
wiły jasno, że posunęła się za daleko.
- Dobrze, usiądę - zgodziła się, unosząc dumnie gło
wę. - Ale nie dlatego, że ty mi każesz. Nikt mi nie będzie
rozkazywał, a zwłaszcza ty - oznajmiła, siadając przy
stoliku i posyłając Alemu groźne spojrzenie.
Odsunęła się najdalej jak mogła i rozejrzała po na-
148 SHARON DE VITA
strojowo oświetlonej sali. W odległym końcu grał czte
roosobowy zespół, mimo że w barku była niewielka li
czba gości, co w środku tygodnia nie było zresztą niczym
dziwnym.
- Usiadłam, bo sama tak zdecydowałam - dodała
Faith z naciskiem.
- Bardzo dobrze. - Ali usiadł obok niej. Nagle poczuł
się bardzo znużony. - Spróbuję ci to wytłumaczyć, bo
chcę, żebyś mnie dobrze rozumiała. Wiem, że uważasz
moje postępowanie za naganne, ale musisz mnie wysłu
chać. - Ujął ją za podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie.
- Rozumiesz mnie?
- Znam angielski - warknęła. - Oczywiście, że cię
rozumiem.
Wymamrotał coś pod nosem w swym ojczystym ję
zyku. Nie wiedziała, co to było, lecz w jego głosie usły
szała złość. Nie bała się go jednak.
Wszystko, czego się o nim dowiedziała od czasu ich
pierwszego spotkania, dowodziło, że, mimo iż pochodził
z kraju o tradycyjnej kulturze, gdzie kobiety nie mają
tych samych praw i przywilejów co mężczyźni, Ali jed
nak wykazywał wiele szacunku dla płci przeciwnej,
a zwłaszcza dla niej. Gdyby było inaczej, nie byłby w sta
nie przyjmować od niej rad i poleceń, dotyczących wyko
nywanego przez nią zlecenia. Na płaszczyźnie zawodo
wej okazywał także szacunek dla jej wiedzy i umiejęt
ności, co doceniała.
Doprowadzał ją do szału swoim aroganckim, napu
szonym zachowaniem, niemniej była pewna, że nigdy
w życiu, pod żadnym pozorem, jej nie skrzywdzi.
MILIONER Z KUWEJTU 149
- Faith. - Ali złożył przed sobą dłonie i starał się tak
dobierać słowa, by dobrze go zrozumiała. - Bardzo ko
cham swoich rodziców.
- No to dlaczego ich okłamujesz? - Jej oczy płonęły
zielonym ogniem. Dostrzegł też, że pojawiły się w nich
łzy. - Nie okłamuje się kogoś, kogo się kocha.
Na jej twarzy zauważył znajomy wyraz. Już raz, kiedy
Faith myślała, że okłamał kogoś mu bliskiego, spostrzegł
w jej wzroku to samo cierpienie i ból. Przypomniał so
bie, że wtedy też do oczu napłynęły łzy. Ze smutkiem
skonstatował wówczas, że kiedyś ktoś ją okłamał i zranił.
Ktoś, kto najwyraźniej był dla niej bardzo ważny. Ale
kto?
Jakieś nieznajome uczucie ścisnęło mu żołądek, chwy
ciło za serce. Nie wiadomo skąd pojawiła się chęć, by
pocieszyć i obronić tę kobietę, wyzwolić ją od jej nie
ustannej złości.
- Czy już kiedyś nie odbyliśmy podobnej rozmowy?
- zapytał cicho. Bardzo chciał jej wytłumaczyć, że w je
go postępowaniu nie było zamierzonego okrucieństwa.
- Czy nie wyciągnęłaś pochopnych wniosków, kiedy cho
dziło o sprawę Maureen Jourdan?
Faith zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Jej
gniew na chwilę stopniał.
- Ale... ale to było co innego - wyjąkała.
Ciekawe, jak on zamierza się usprawiedliwić. Tym ra
zem nie chodzi o żadne nieporozumienie. Na własne uszy
słyszała, jak okłamał rodziców.
- A skąd ta pewność? Zawsze tak szybko mnie osą
dzasz i potępiasz. Dlaczego?
150
SHARON DE VITA
Widać było, że czuje się skrzywdzony, więc Faith
ogarnęły wyrzuty sumienia. Starała się żyć tak, by nikogo
nie krzywdzić.
- Tak bardzo mną pogardzasz, Faith? Masz o mnie
takie złe mniemanie, że łatwiej ci uwierzyć w najgorsze
podejrzenia, niż dowiedzieć się prawdy?
Po raz pierwszy od czasów Dżalili zależało mu na
tym, żeby kobieta dobrze o nim myślała. Ze zdumieniem
i niepokojem stwierdził, że zależy mu zwłaszcza na opi
nii Faith. Kiedy zaczął się tak przejmować jej uczuciami
i wrażeniami?
Na to pytanie nie mógł znaleźć odpowiedzi.
Przez ostatnie dziesięć lat żadna z kobiet, z którymi
spędzał czas, nie wywierała na niego tak silnego wpływu.
Faith miała ostry język, zazdrośnie strzegła swojej nie
zależności i z dezaprobatą traktowała jego samego oraz
jego styl życia, a jednak przebiła się przez gruby mur,
jaki wzniósł wokół siebie, i wśliznęła się do jego niedo
stępnego serca.
Nie mógł, nie chciał dopuścić do tego, by zaczęła zbyt
wiele dla niego znaczyć. Wiedział, że miłość może się
skończyć złamanym sercem, może człowieka unieszczę
śliwić i zrujnować mu życie. Już raz stracił kobietę, która
stała się dla niego bardzo ważna.
Nigdy więcej.
- Nie pogardzam tobą, Ali - przyznała niechętnie, ale
szczerze. - Nie podoba mi się natomiast twoje postępo
wanie. Okłamałeś rodziców i nie mam zamiaru ci tego
darować.
- Tak, rozumiem cię, ale może, jeśli mnie wysłu-
MILIONER Z KUWEJTU 151
chasz... - Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad do
borem słów. - Poznałaś moich rodziców - zaczął ostroż
nie. - Oni są... - Jak miał wyrazić słowami, ile dla niego
znaczą, jaką ważną rolę odgrywają w jego życiu, jak liczy
się z ich zdaniem i jak bardzo zależy mu na ich szczę
ściu?
- Ali, twoi rodzice są cudowni. - Faith dotknęła jego
dłoni. Zobaczyła w jego oczach burzę emocji, więc przy
wołała na twarz dodający otuchy uśmiech.
Odpowiedział jej uśmiechem i ujął jej rękę. Uwiel
biał jedwabistą gładkość jej skóry i płynące od niej
ciepło.
- Tak, są cudowni i bardzo ich kocham. - Zamilkł
i zerknął na ich splecione dłonie. - Nigdy nie zrobiłbym
nic, co mogłoby ich zranić - powiedział cicho i uniósł
wzrok. - Właśnie dlatego skłamałem.
- Okłamałeś ich, żeby ich nie zranić? - Faith poki
wała głową. - No, może gdzieś istnieje planeta, gdzie
takie tłumaczenie ma sens, bo tutaj na pewno nie.
Ali stłumił śmiech. Jej odpowiedzi często go bawiły,
ale tym razem nie mógł sobie pozwolić na żartobliwą
reakcję.
Wziął głęboki oddech i mówił dalej:
- Wiele lat temu wydarzyło się w moim życiu coś,
co sprawiło mi wielki ból.
- Dżalila.
Gwałtownie uniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczo
ny. Dźwięk tego imienia nadal wywoływał w nim gwał
towne emocje. W jego oczach pojawił się tak bezbrzeżny
smutek, że serce Faith skurczyło się ze współczucia. Ten
152 SHARON DE VITA
smutek był jej dobrze znany, bo towarzyszył jej przez
całe dzieciństwo.
- Jak się dowiedziałaś? - zapytał szeptem.
- Nieważne - odparła cicho. Nie chciała zdradzać za
ufania Kadida. - Bardzo ją kochałeś, prawda?
- Tak. - Pokiwał głową, zastanawiając się, dlaczego
nie potrafi wywołać z pamięci obrazu Dżalili. Przez lata
jej twarz była żywa w jego wyobraźni, a teraz nie potrafił
sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądała. - Dorasta
liśmy razem. Jej ojciec pracował dla mojego, a nasze ro
dziny były sobie bardzo bliskie. Od samego początku by
ło wiadomo, że się pobierzemy.
- Ale ona zginęła?
Odetchnął głęboko i spojrzał na grający w rogu sali
zespół, chociaż w tej chwili muzyka do niego nie do
cierała.
- Tak. - Spojrzał na Faith i twarz mu się rozpogo
dziła. - I od tego czasu rodzice się zamartwiają, że nie
znajdę sobie odpowiedniej żony.
- To dlatego stale umawiają cię z jakimiś kobietami?
- Właśnie. - Znów skinął głową. - Już dawno prze
kroczyłem wiek, w którym człowiek o mojej pozycji po
winien się ożenić, ustatkować i postarać o dzieci. Z każ
dym mijającym rokiem widzę coraz większy lęk
w oczach rodziców. Boją się, że zostanę sam. W mojej
kulturze mężczyzna wiodący samotne życie, bez żony,
która by go uszczęśliwiała i rodziła mu dzieci, to pra
wdziwa tragedia. Rodzice się boją, że stanę się obiektem
pogardy i litości.
- Ależ to całkiem naturalne, że rodzice martwią się
MILIONER Z KUWEJTU 153
o ciebie. Przecież cię kochają. Chcą, żebyś był szczęśli
wy.
- Tak, rozumiem to. Właśnie dlatego powiedziałem
im nieprawdę... o nas i naszych zaręczynach. - Pogła
dził palcem gładką skórę jej dłoni. - Rodzice za dzień
lub dwa wracają do Kuwejtu. Jeśli będą myśleli, że wre
szcie znalazłem sobie narzeczoną, wrócą do domu spo
kojni. Nie będą się już martwili o moją przyszłość.
- No i nie bez znaczenia jest fakt, że teraz wreszcie
przestaną cię umawiać na te wszystkie randki w ciemno.
- Owszem, to też jest nie bez znaczenia. - Uśmie
chnął się z ulgą. - A więc mnie rozumiesz.
- Owszem - przyznała - co wcale nie znaczy, że mi
się to podoba.
- Ale co złego może uczynić jedno drobne kłamste
wko, jeśli przyniesie ono moim rodzicom spokój i za
dowolenie?
Faith wciągnęła głęboko powietrze.
- Nie pochwalam kłamstwa pod żadnym pozorem, ale
chyba rozumiem twój pokrętny sposób myślenia.
- W zeszłym roku mój ojciec przeszedł atak serca.
Nie był zbyt poważny - pośpieszył z wyjaśnieniem, wi
dząc panikę w oczach Faith. - Jednak lekarze powiedzie
li mu, że musi zwolnić tempo, nauczyć się wypoczywać
i nie przejmować wszystkimi drobiazgami. Polecili mu,
żeby przestał zajmować się na co dzień prowadzeniem
interesów, zarówno u siebie, jak i za granicą.
- Ale on ich nie posłuchał?
- Mój ojciec to dumny i uparty człowiek.
- Hm, tak samo jak ktoś, kogo znam.
154 SHARON DE VITA
Prychnął z rozbawieniem.
- Tak, chyba rzeczywiście bardzo przypominam ojca.
Jeśli uwierzy, że jestem szczęśliwy, że wreszcie zamie-
rzam się ustatkować, to na pewno trochę się odpręży. Musi
zrezygnować z części odpowiedzialności za prowadzenie
interesów, ale nie zrobi tego, dopóki nie przekona się,
że moje życie odmieniło się na lepsze. W moim kraju
prawdziwy mężczyzna ma żonę i dzieci, które otacza tro
ską i opieką. - Uniósł jej dłoń. - Rozumiesz mnie teraz?
- Tak - przyznała niechętnie.
Wcale jej się nie podobało, że po wyjaśnieniach Alego
pojęła, dlaczego okłamał rodziców. Jednak jej analityczny
umysł usiłował znaleźć w jego tłumaczeniach jakiś słaby
punkt.
- A co się stanie po ich powrocie do Kuwejtu? Twoja
matka już chce zacząć planowanie ślubu. Jak sobie z tym
poradzisz?
- Bardzo prosto. Po prostu powiem, że twoje uczucia
się zmieniły i postanowiłaś jednak za mnie nie wy
chodzić.
- Ja postanowiłam? - Uniosła brwi. - A więc w tej
historii chcesz zrobić ze mnie złą kobietę?
- Wołałabyś, żebym to ja się rozmyślił? A czy w ten
sposób osiągnąłbym zamierzony cel?
- No, chyba tak.
- Proszę cię więc, Faith, wyświadcz mi tę wielką przy
sługę. Przecież chodzi tylko o dzisiejszy wieczór.
- Jesteś pewien? - spytała z wahaniem, nadal niezbyt
przekonana, czy chce brać udział w tej intrydze.
Ali skinął głową.
MILIONER Z KUWEJTU
155
- Zapewniam cię, że w grę wchodzi tylko dzisiejszy
wieczór. - Uniósł jej rękę i z galanterią ucałował. - Bar
dzo cię proszę.
Chwilę się wahała, ale w końcu westchnęła z rezyg
nacją.
- Sama nie wiem. Jestem konsultantką komputerową,
a nie aktorką. - Myśl o tym, że miałaby grać rolę jego
narzeczonej, trochę ją onieśmielała. - Jeszcze nigdy nie
byłam niczyją narzeczoną.
Roześmiał się i znów pocałował ją w rękę.
- Dasz sobie radę. Ja wszystkiego dopilnuję.
- Właśnie tego najbardziej się obawiam - przyznała.
- Ale niech będzie.
- Dziękuję, Faith. Cudowna z ciebie kobieta i jestem
ci nieskończenie wdzięczny. - Lekko musnął ustami jej
usta. Oczy Faith najpierw rozszerzyły się z zaskoczenia,
zaraz jednak się zaniknęły, gdy Ali zaczął całować ją
mocniej.
Chciała go odepchnąć, ale tylko bezwiednie otoczyła
go ramionami i przyciągnęła bliżej, poddając się poca
łunkowi. Zatracili się w nim, przywarli do siebie jeszcze
ciaśniej. Faith jęknęła cicho, niejasno zdając sobie sprawę
z tego, że znów odezwały się w niej uczucia, które usi
łowała stłumić, pamiętając, że mężczyzna to w życiu ko
biety ogromne zagrożenie. Nie mogła jednak ignorować
siły, z jaką wybuchało w niej pożądanie, ilekroć Ali jej
dotykał lub ją całował.
- Ach, tu jesteście, dzieci.
Słysząc głos Tibi, odskoczyli od siebie speszeni.
Ali patrzył na Faith, jak zwykle zadziwiony jej szcze-
156
SHARON DE VITA
rą, pełną pasji i jakże niewinną reakcją na jego dotyk.
Wystarczył pocałunek, namiętny uścisk, a jej ciało sta
wało się uległe i przytulało do niego, jakby pragnęło cze
goś więcej.
Oczy miała półprzytomne, nie uszminkowane usta na
brzmiałe od pocałunku. Kilka kosmyków włosów wysu
nęło się spod klamry. Faith była trochę niespokojna, ni
czym ofiara, gdy czuje, że zbliża się myśliwy. Znów po
czuł potrzebę, by jej bronić, by uczynić ją swoją. W jed
nej sekundzie stało się dla niego jasne, że Faith jest nie
bezpieczna. Zaczęła być dla niego ważna, zapadła mu
w serce i w myśli, chociaż poprzysiągł sobie, że nie wpu
ści tam już żadnej kobiety.
Stwierdził, że tak dalej być nie może. Owszem, pragnął
Faith, ale było to tylko fizyczne pożądanie. Ta bystra, in
teligentna kobieta pozwalała sobie na autentyczne uczucia,
reagowała emocjonalnie i dzięki temu na pewno stanowi
łaby doskonałą kochankę. Nic dziwnego, że tak jej pożądał.
Ale było w tym coś więcej. Do głosu doszły głębsze,
intymniejsze uczucia, które szczególnie go przerażały.
Będzie musiał uważać na każdy krok, nie zdradzać swo
jego stanu ducha.
- Mama. - Wstał, uśmiechając się na powitanie i za
prosił rodziców do stolika.
Tibi usiadła naprzeciw syna i Faith.
- A teraz porozmawiajmy o ślubie - zaproponowała
radośnie.
- Czy życzą sobie państwo jeszcze coś do picia? -
zapytała kelnerka, zbierając puste szklanki ze stolika.
MILIONER Z KUWEJTU 157
Zespół przestał grać niemal godzinę temu i prawie
wszystkie stoliki opustoszały.
- To ostatnia szansa - rzekła kelnerka z uśmiechem.
- Nie, dziękujemy - odparł Ali w imieniu wszystkich.
Siedział, otaczając Faith ramieniem, i czuł się dosko
nale. Musiał przyznać, że wieczór udał się o wiele lepiej,
niż przewidywał. Cały czas pilnował, by rozmowa nie
zeszła na temat przygotowań do ślubu. Udało mu się to,
ponieważ zachęcał matkę do opowiadania zabawnych hi
storyjek z jego dzieciństwa, za którymi Tibi przepadała.
- Aż trudno uwierzyć, że ten wieczór minął tak szyb
ko - mówiła teraz, opierając głowę na szerokim ramieniu
męża.
- Właśnie - przytaknęła Faith, zaskoczona, że mimo
wszystko tak dobrze się bawiła. - Było cudownie - do
dała ze śmiechem. - Oboje państwo byli dla mnie tacy
mili. Bardzo dziękuję - powiedziała trochę nieśmiało.
Czuła, że rodzice Alego podbili jej serce.
- A dlaczego nie mielibyśmy być dla ciebie mili? -
zapytał szczerze zdziwiony Omar. - Nasz syn uszczęśli
wił nas, wybierając sobie na żonę piękną, inteligentną
kobietę. To dla nas radość i wielki honor, powitać cię
w naszej rodzinie.
Faith uniosła szklankę, żeby wysączyć do dna colę,
a Tibi ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na jej rękę.
- A gdzie jest twój pierścionek?
Faith o mało nie upuściła szklanki na stół. Ostrożnie
ją odstawiła i zerknęła na Alego.
- Mój... pierścionek?
- No tak. Pierścionek zaręczynowy. - Tibi zwróciła
158 SHARON DE VITA
się do syna. - Ali, nie powiesz mi chyba, że jeszcze nie
dałeś Faith pierścionka.
Powiedziała to tak pełnym oburzenia tonem, że Ali
wybuchnął śmiechem.
- Nie, mamo. Nic podobnego ode mnie nie usłyszysz.
- Uniósł dłoń Faith i pocałował ją, Faith zaś zdała sobie
sprawę, że Ali przez cały wieczór zachowywał się wobec
niej bardzo opiekuńczo. Był uroczy i całkowicie w nią
zapatrzony, jakby rzeczywiście się zaręczyli.
Uzmysłowiła sobie, że dziś jest zupełnie inny niż ten
uparty, arogancki mężczyzna, którego dotychczas znała.
Potrafił zachowywać się wspaniale, przyjaźnie i troskli
wie, co tylko pogłębiło jej frustrację. Wiedziała, że jeśli
nie jest taki, jak jej się początkowo wydawało, to trudno
jej będzie utrzymać na wodzy swe uczucia. A przecież
w stosunku do tego mężczyzny nie może sobie pozwolić
na żadne słabości.
Za późno, pomyślała, spoglądając na jego męski
profil.
- Pierścionek jest u jubilera. Trzeba było trochę go
zmniejszyć, prawda, Faith?
Speszona przełknęła ślinę.
- Prawda. - Jedno małe kłamstwo zmieniło się
w trzy, cztery, dziesięć, aż w końcu sama straciła rachu
bę. Jak to dobrze, że ta maskarada skończy się już za
chwilę.
- Opowiedz mi, Faith, jak on wygląda - poprosiła
zaciekawiona Tibi.
Faith otworzyła usta, po czym bezradnie spojrzała na
Alego.
MILIONER Z KUWEJTU
159
- Wybrałem coś, co według mnie pasowało do Faith
- pośpieszył jej na ratunek, uspokajająco ściskając jej ra
mię. - Jest bardzo prosty. Pojedynczy brylant w platy
nowym gnieździe. Prosty i elegancki, jak Faith. - Poca
łował ją lekko w usta, wywołując w niej lekkie drżenie.
Na początku była trochę zażenowana tymi pieszczo
tami i pocałunkami na oczach jego rodziców, ale zdążyła
już do tego przywyknąć. Przez cały wieczór Ali odnosił
się do niej z naturalną, nieskrywaną czułością, tak jak
przystało na prawdziwego narzeczonego.
Zaczęła się zastanawiać, jak by się czuła, gdyby na
prawdę została narzeczoną Alego, gdyby wiedziała, że
się pobiorą i będą do siebie należeli. Już na zawsze.
Sama myśl o tym przyprawiła ją o miły, łagodny za
wrót głowy. Powtarzała więc sobie raz po raz, że to tylko
gra, i to na jeden wieczór. Trudno jednak było o tym
pamiętać, kiedy Ali zachowywał się tak czarująco i tro
skliwie, sprawiał, że czuła się pożądana, ceniona, kocha
na. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek dzięki męż
czyźnie przeżyje takie chwile.
- A co z obrączką? - dopytywała się Tibi, zaintere
sowana każdym szczegółem. - Jak wygląda? - Pytanie
wyraźnie skierowała do Faith.
- Nie wiem - odrzekła szczerze. - Nie widziałam jej.
- Pomyślałem, że to będzie niespodzianka. - Ali
spojrzał na nią tak ciepło i czule, że jej serce zmiękło.
- Zobaczy ją dopiero w dniu ślubu. - Znów ucałował
jej dłoń. - To będzie dzień tak niezwykły jak sama Faith.
- Dobrze się spisałeś, synu - stwierdził Omar, tłu
miąc ziewanie. - Jesteśmy z ciebie dumni, ale obawiam
160
SHARON DE VITA
się, że wydarzenia dzisiejszego dnia trochę mnie wyczer
pały. Pożegnamy się już.
- Tak, zrobiło się późno - poparła go Tibi. Znów
wzięła Faith za rękę. - Tak mi przykro, że teraz nie mo
żemy się lepiej poznać. Bardzo miło było spędzić wieczór
w twoim towarzystwie.
- Dziękuję. Mnie też było bardzo miło.
Tibi uśmiechnęła się.
- Będziemy mieć mnóstwo czasu, kiedy przyje
dziesz do nas na ślub. Natychmiast zaczynam przygoto
wania.
Serce Faith zabiło z niepokojem. Spojrzała na Alego,
ale ten siedział z zadowoloną miną, nieporuszony wy
powiedzią matki.
- Obiecuję, że przywiozę Faith do domu odpowiednio
wcześniej, żebyście miały czas wszystko zaplanować.
- Świetnie. - Tibi macierzyńskim gestem dotknęła
włosów Faith. - Już nie mogę się doczekać gromadki ru
dowłosych wnuków.
Światła w sali przygasły, więc wstali z miejsc.
Ali uściskał rodziców na pożegnanie, a potem otoczył
ramieniem Faith i przyciągnął ją do siebie. Odruchowo
przylgnęła do niego i objęła go w pasie. Tak doskonale
do siebie pasowali. Kiedy tak stali przytuleni, czuła, że
to najnaturalniejsza rzecz na świecie.
- Zadzwonię do was rano.
- Dobrze, synu. - Omar wziął żonę za rękę. - Chciał
bym przed wyjazdem omówić z tobą kilka spraw zwią
zanych z interesami.
- W takim razie do jutra. - Ali patrzył na odchodzą-
MILIONER Z KUWEJTU
161
cych rodziców, nadal obejmując Faith. - Bardzo dobrze
poszło, prawda?
Sięgnął do kieszeni, wyjął kilka banknotów i położył
je na stoliku. Potem wziął Faith pod ramię i wyprowadził
ją z baru.
- Dobrze poszło? - Potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. Szli przez opustoszały hol do drzwi wychodzą
cych na parking. Zerknęła na Alego z ukosa. - Oszuki
wania rodziców nie skomentowałabym w ten sposób.
Twoja matka już planuje ślub i czeka na wnuki! - Starała
się trzeźwo osądzić sytuację. - Ali, nie możesz dopuścić,
żeby ta maskarada trwała zbyt długo.
- Wiem. - Otworzył drzwi i mocniej objął Faith, gdy
otoczyło ich chłodne powietrze nocy. - Ale na razie są
szczęśliwi. - Zatrzymał się, a ona wskazała mu miejsce,
gdzie zaparkowała samochód. - No i na jakiś czas prze
staną mnie wreszcie swatać. Dziękuję ci za wszystko, co
zrobiłaś dla mnie i dla moich rodziców - rzekł Ali, pa
trząc na jej twarz oświetloną blaskiem księżyca i słabym
światłem latarni. Z zaskoczeniem stwierdził, że chętnie
by się z nią kochał...
- Nie ma za co.
Ona zaś ze zdumieniem zauważyła, że czuje się w je
go towarzystwie znakomicie. Dzisiaj nie dostrzegła w je
go zachowaniu arogancji i wyniosłości, które tak jej
w nim przeszkadzały. Widziała tylko ciepłego, wspania
łego mężczyznę, o jakim zawsze marzyła. Szybko ode
pchnęła od siebie te myśli.
- Wiem, że to była dla ciebie niezręczna sytuacja,
ale spisałaś się cudownie. - Przyciągnął ją do siebie
162 SHARON DE VITA
i spojrzał prosto w oczy. - Dzięki tobie uwierzyli, że rze
czywiście jesteśmy w sobie zakochani - dodał, śmiejąc
się nerwowo.
- Czy to takie zabawne? - zapytała, marszcząc czoło.
Jego słowa ją zraniły. Czyżby to, że mógłby się w niej
zakochać, było dla niego takie nieprawdopodobne?
Ali odgarnął z jej czoła kosmyk wzburzonych przez
wiatr włosów.
- Może nie zabawne, ale dość absurdalne.
- Absurdalne - powtórzyła wolno. - A co właściwie
widzisz w tym absurdalnego? - Zraniło ją to bardziej,
niż się spodziewała. - Och, wiem, nie jestem w twoim
typie. - Ostatnie słowo wymówiła z wyraźną pogardą.
- Nie w moim typie? - Zauważył, że znowu coś ją
zdenerwowało. - A co jest w moim typie? O czym ty
w ogóle mówisz? Kobiety to kobiety.
Ze złością zacisnęła pięści.
- Typowa męska odpowiedź. Wszystkie jesteśmy ta
kie same, prawda?
- Nie - rzekł niepewnie, nie rozumiejąc, o co jej cho
dzi. - Ty nie przypominasz żadnej innej znanej mi ko
biety.
- I wydaje ci się, że tego nie zauważyłam? Myślisz,
że nie wiem, że w innym okolicznościach nawet byś na
mnie nie spojrzał? A miłość w ogóle nie wchodzi w grę.
Spojrzał na nią ostro.
- To nie tak, Faith. Znowu wyciągasz pochopne wnio
ski. Wcale tak nie myślę.
- Nie? Czy w takim razie chcesz powiedzieć, że mó
głbyś się we mnie zakochać? - Jej słowa zawisły w noc-
MILIONER Z KUWEJTU 163
nej ciszy. - Czy to właśnie miałeś na myśli? - nie ustę
powała.
Wstrzymała oddech, a serce biło jej w piersi jak osza
lałe. Wbrew wszystkiemu płonęła w niej iskierka nadziei.
Ali patrzył na nią oszołomiony. Sekundy mijały, a on
wreszcie pojął, że wkroczył na grunt niebezpieczny ni
czym ruchome piaski.
Przerażała go miłość i związane z nią niebezpieczeń
stwo utraty kochanej osoby. Nawet on, mimo wewnętrz
nej siły i opanowania, dragi raz nie przeżyłby podobnej
tragedii.
Zdawał sobie z tego sprawę i akceptował to. I dlatego
uznał, że nigdy więcej nie może się zakochać.
- Tak, Faith - odrzekł cicho. Dziwny ból przeszył
mu serce. - Masz rację. Nie mógłbym się w tobie zako
chać.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wyoming
- Emily? - Charley Roberts lekko dotknął jej ramie
nia. - Emily, obudź się.
Poruszyła się, przetarła oczy, wyprostowała się i ro
zejrzała wokół.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
Poprawiła sweter i tłumiąc ziewanie, zaczęła maso
wać zesztywniały kark.
- Właśnie przejechaliśmy granicę stanu Wyoming.
Zatrzymaliśmy się przy zajeździe dla ciężarówek. - Ru
chem głowy wskazał na niski budynek z pulsującym neo
nem na dachu. - Tutaj właściwie kończy się moja trasa.
Mam dostarczyć towar zaledwie kilka kilometrów stąd.
- Wyoming. - Zamrugała powiekami i spojrzała
przez okno na bezkresny niebieski horyzont.
Wróciły do niej wspomnienia minionej nocy i. Emily
potrząsnęła głową, by oprzytomnieć. Przez chwilę wy
dawało jej się, że to wszystko jest tylko złym snem. Kiedy
jednak spojrzała na błękitne niebo Wyoming i życzliwą,
pomarszczoną twarz kierowcy, uprzytomniła sobie, że to
nie był senny koszmar, tylko rzeczywistość.
Ktoś chciał ją zabić.
MILIONER Z KUWEJTU
165
A ona uciekła.
Wzdrygnęła się i spojrzała na zajazd i wielki parking
wypełniony ciężarówkami. Teraz przynajmniej jest bez
pieczna. Nikt nie wie, dokąd pojechała.
- To była długa noc i jestem głodny. Dotrzymasz mi
towarzystwa przy śniadaniu? - zaproponował Charley.
Wiedział, że Emily nie ma nic oprócz ubrania na
grzbiecie i pewnie dolara lub dwóch. Większość ucieki
nierów nie miała grosza przy duszy. Nie mógł jej tak po
prostu zostawić. Postanowił, że przynajmniej ją nakarmi.
Tyle na pewno może zrobić.
- Śniadanie? - Na myśl o jedzeniu napłynęła jej do
ust ślinka. Emily przypomniała sobie jednak, ile pienię
dzy zostało jej w kieszeni, więc chyba nie będzie sobie
mogła pozwolić na posiłek. - No... Sama nie wiem. Chy
ba pojadę dalej.
Rozejrzała się. Wokół stało mnóstwo ciężarówek. Na
pewno ktoś ją podwiezie w pobliże Nettle Creek.
Tak, uda się właśnie do Nettle Creek. Tam dorastał
jej przybrany ojciec. To miejsce na pewno jest bezpie
czne, tak jej się przynajmniej wydawało. Pamiętała, że
ojciec wspominał je ze wzruszeniem i bardzo je kochał.
Jako kryjówka będzie doskonałe.
- Daj spokój, Emily. Musisz coś zjeść. - Charley
z uśmiechem patrzył, jak zawiązuje tenisówki. - Zapra
szam cię. Z wdzięczności, że dotrzymałaś mi towarzy
stwa.
Roześmiała się.
- Nie byłam zbyt atrakcyjnym towarzystwem. Wię
kszość czasu spałam.
166 SHARON DE VITA
- Może i tak, ale lepsze takie towarzystwo niż żadne.
- Z troską położył jej dłoń na ramieniu. - Emily, wiem,
że przed czymś uciekasz. Tyle lat już jeżdżę po kraju
i tylu widziałem już uciekinierów, że nieomylnie ich roz
poznaję. Nie wiem, przed czym uciekasz, ale pewnie ci
się wydaje, że to już koniec świata. Ale tak nie jest. Ro
dzice i dzieci zawsze się kłócą. O, na przykład ja i mój
najstarszy syn, Charley junior, ciągle skakaliśmy sobie
do oczu. Ale chociaż się na niego wściekałem, to gdyby
uciekł, zamartwiłbym się na śmierć. - Urwał i zastanowił
się, jak daleko może się posunąć. - Czy ktoś wie, gdzie
jesteś?
Potrząsnęła głową.
- Nie - powiedziała cicho.
- Jako ojciec i dziadek zapewniam cię, że ktoś właś
nie w tej chwili bardzo się o ciebie martwi. - Spojrzał
czule na kolekcję zdjęć na tablicy rozdzielczej. Jak to
dobrze, że jego gromadka jest w domu, cała i zdrowa.
- Nieważne, jakie masz kłopoty z rodziną. Powinnaś do
kogoś zadzwonić tylko po to, żeby się dowiedzieli, że
jesteś bezpieczna. Wyjął ze schowka portfel i papierosy
i schował je do kieszeni koszuli. - Pomyśl o tym, do
brze?
Skinęła głową. Nie miała jednak zamiaru dzwonić do
domu. Przecież ona nie ma już domu.
- Chodź, Emily. Postawię ci śniadanie i nie kłóć się
ze mną. - Uśmiechnął się szeroko. - Zgoda?
- Zgoda.
- Świetnie. Zajazd nie wygląda zbyt zachęcająco, ale
można tu dobrze zjeść. - A podczas śniadania spróbuje
MILIONER Z KUWEJTU
167
ją przekonać, by wróciła do domu albo przynajmniej za
wiadomiła rodzinę, gdzie jest.
Charley otworzył drzwi i zeskoczył na ziemię.
- Poczekaj, zaraz pomogę ci wysiąść - powiedział.
Emily rozejrzała się wokół i weszła do budki telefo
nicznej, stojącej na skraju parkingu. Doszła do wniosku,
że Charley ma rację. Powinna kogoś zawiadomić, co się
stało zeszłej nocy i co się z nią dzieje. W tej chwili ufała
tylko jednej osobie.
Modląc się w duchu, by kuzynka była w domu, Emily
wrzuciła monety do automatu i wystukała numer telefonu.
Zamknęła oczy, oparła się o zamknięte drzwi budki
i słuchała monotonnego sygnału.
- Halo?
Podskoczyła, słysząc w słuchawce znajomy głos,
a łzy napłynęły jej do oczu.
- Lizo, to ja, Emily.
- Dobry Boże, Emily! - Liza Colton poczuła, że nogi
się pod nią uginają. Musiała usiąść na kanapie. - Gdzie
się podziewasz? Nic ci się nie stało? - Przyłożyła dłoń
do czoła. - Zamartwiam się tu o ciebie na śmierć. - Ze
wzruszenia omal się nie rozpłakała.
- Nic mi nie jest, naprawdę. To znaczy, teraz czuję
się całkiem dobrze. - Emily zobaczyła, że trzęsą się jej
ręce, i znów oparła się o zamknięte drzwi. - Wczoraj
wieczorem... Lizo, to był koszmar... Jestem przera
żona. ..
- Emily, do diabła, co się stało? Cała rodzina szaleje
z niepokoju. Wszyscy myślą, że zostałaś porwana. - Liza
168 SHARON DE VITA
kilka razy przełknęła ślinę; od kilku godzin miała ściśnięte
gardło i mówienie przychodziło jej z wielkim trudem.
- Porwana? - Zszokowana Emily wyprostowała się
gwałtownie. - Skąd im przyszło do głowy, że zostałam
porwana? - Ze zdumieniem potrząsnęła głową. Nic z te
go nie rozumiała.
Liza mocniej ścisnęła słuchawkę i podwinęła pod sie
bie nogi.
- Zadzwonił twój ojciec i powiedział, że rano dostał
list z żądaniem okupu. Wszyscy są wstrząśnięci.
- Co takiego? Mój Boże, nie mogę w to uwierzyć.
- W głowie miała zamęt. - Dlaczego ktoś doręczył ojcu
taki list, skoro nie zostałam porwana?
- Na pewno dobrze się czujesz? - jeszcze raz spytała
Liza. Nie wiedziała, co się dzieje, ale chciała się upewnić,
że kuzynka jest bezpieczna.
- Na pewno. Ale zeszłej nocy coś się wydarzyło. Coś
strasznego.
- Wiedziałam. - Po policzkach Lizy popłynęły łzy,
ręce zaczęły jej dygotać. - Wiedziałam, że stało się coś
strasznego. Wieczorem miałaś do mnie zadzwonić, a kie
dy się nie odezwałaś... - Urwała i zamilkła.
- Lizo, to wszystko jest bardzo dziwne. Nie wiem,
o co tu chodzi. - Rozejrzała się czujnie. Do budki zbliżał
się barczysty mężczyzna. Będzie musiała szybko koń
czyć. - Posłuchaj mnie. Nie mogę długo rozmawiać. Je
stem w budce telefonicznej, w Wyoming...
- W Wyoming? Co ty robisz w Wyoming?
- Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłam, nikogo nie
było w domu. Nie świeciło się żadne światło. Weszłam
MILIONER Z KUWEJTU 169
do środka, poszłam na górę i zobaczyłam, że drzwi do
mojej sypialni są przymknięte.
- A to dlaczego? - Liza zmarszczyła brwi. - W wa
szym domu drzwi do wszystkich sypialni są zawsze
otwarte, jeśli w środku nikogo nie ma.
- Właśnie. Uchyliłam je trochę szerzej, tylko tyle, że
by zajrzeć do środka. - Wzięła głęboki oddech i przy
cisnęła dłoń do piersi, jakby w ten sposób mogła uspo
koić bijące zbyt szybko serce. - Lizo, w moim pokoju
czaił się jakiś człowiek. Miał nóż, czekał na mnie.
- O Boże, Emily... - Liza wsparła głowę na dłoni
i powstrzymywała łzy. - Co zrobiłaś?
- Uciekłam i schowałam się na plaży. Pamiętasz tę
małą grotę, w której bawiłyśmy się w dzieciństwie?
- Jasne.
- Siedziałam tam przez wiele godzin, aż uznałam, że
jest bezpiecznie i ten człowiek już sobie poszedł. - Po
tarła czoło i nerwowo spojrzała na parking. Barczysty
kierowca wszedł do budki obok. - Potem postanowiłam
dojść do szosy. Zatrzymałam ciężarówkę, która dowiozła
mnie do Wyoming. Musiałam wyjechać. Uznałam, że
dom już nie jest dla mnie bezpiecznym miejscem.
- Emily, co się dzieje? - Liza otarła oczy i potrząs
nęła głową. - Nic z tego nie rozumiem. Co to wszystko
ma znaczyć?
- Nie mam pojęcia. Dlaczego ktoś wysłał do ojca list
z żądaniem okupu, skoro nie zostałam porwana?
Liza z roztargnieniem pogładziła się po szyi, jakby
chciała złagodzić ból gardła.
- Nie wiem, Em.
170 SHARON DE VITA
Emily starała się poskładać kawałki rozsypanej układan
ki w jakąś sensowną całość, chociaż w głowie wszystko
jej wirowało.
- To musi być ktoś, kto wie, że wczoraj nie wróciłam
do domu i przewiduje, że szybko się tam nie zjawię.
W innym wypadku nigdy by się nie zdecydował na wy
słanie listu. Przecież trudno by było komuś wmówić, że
zostałam porwana, gdybym rano jakby nigdy nic zjawiła
się w domu. - W zadumie skręcała sznur telefonu.
- Sądzisz, że ten facet, który chciał cię zabić, ma coś
wspólnego z tym listem?
- Na pewno tak - stwierdziła Emily. - Nie znajduję
innego wytłumaczenia. Nikt nie wie, gdzie jestem, nikt
nie wie, że wyjechałam z Kalifornii. Może się tego do
myślać tylko ten, kto na mnie czekał. Wie, że zniknęłam,
powiedział o tym swojemu zleceniodawcy i razem wy
myślili, jak na tym szybko zarobić.
- Co podejrzewasz? - Oczy Lizy rozszerzyły się ze
zgrozy. - Chyba nie myślisz, że... twoja matka...
Emily skrzywiła się.
- Posłuchaj, Lizo. Wczoraj ktoś chciał mnie zabić
i nie mam pojęcia, dlaczego. Ktoś wysłał do ojca list z żą
daniem okupu, a ja nie wiem, po co. W moim życiu od
dnia wypadku nic nie jest takie jak dawniej. Tego dnia
Meredith zmieniła się w kogoś całkiem obcego. Kto
oprócz ciebie wiedział, że wczoraj wybierałam się z przy
jaciółmi do kina? Kto wiedział, że kiedy wrócę, dom bę
dzie pusty?
- Boże, Emily, co my teraz zrobimy?
- Na razie zostanę w Wyoming, ukryję się na jakiś
MILIONER Z KUWEJTU
171
czas. Zyskam w ten sposób na czasie i może uda mi się
rozwiązać tę zagadkę.
- Dobrze.
- A teraz posłuchaj. Tylko ty i ja podejrzewany, że
z Meredith jest coś nie tak.
- No i co?
- I co? - Emily odetchnęła głębiej i powiedziała,
ostrożnie dobierając słowa: - Jeśli to wszystko jest jakoś
związane z Meredith, to znaczy, że i ty możesz być
w niebezpieczeństwie. Błagam, uważaj na siebie.
Lizę przebiegł dreszcz.
- Obiecuję ci, że będę uważać.
- Nie mów nikomu, gdzie jestem. Na razie niech my
ślą, że zostałam porwana. Skontaktuję się z tobą, jak tylko
będę mogła. Wybieram się teraz do Nettle Creek, więc...
- Nagle coś sobie przypomniała. - Lizo, czy ty jutro nie
wyjeżdżasz na tournee?
Kuzynka westchnęła. Z niechęcią myślała o męczącej
serii koncertów, którą musiała odbyć dzięki swojej su
rowej agentce, czyli własnej matce.
- Tak, wyjeżdżam, ale znasz trasę. - Znów dotknęła
ręką szyi. - Emily, tak bardzo się o ciebie boję.
- Ależ nie bój się o mnie. - Emily starała się mówić
beztroskim tonem. - Czuję się doskonale. Mam zamiar
znaleźć w Nettle Creek mieszkanie i pracę, a potem
sprawdzę, czy uda mi się stąd dowiedzieć czegoś o tej
sprawie. Proszę, nie zamartwiaj się. Nic mi się nie stanie.
- Mam nadzieję. - Liza pomyślała chwilę. - Czy wy
słać ci jakieś pieniądze?
- Poczekaj, aż gdzieś zamieszkam i podam ci adres.
172 SHARON DE VITA
- Dobrze - odparła kuzynka z westchnieniem. - Bła
gam, bądź ostrożna i uważaj na siebie.
- Na pewno. Dam ci znać, gdzie się zatrzymałam,
jak tylko będę mogła.
- Świetnie. Aha, Emily?
- Tak?
- Kocham cię, siostrzyczko.
Emily uśmiechnęła się.
- Ja też cię kocham. Ty też bądź ostrożna i dbaj o sie
bie. Życzę ci udanego wyjazdu.
- Dzięki. - W jej schrypniętym głosie nie było sły
chać entuzjazmu. - Perspektywa tych występów wcale
mnie nie cieszy. Będę zadowolona, kiedy się już skończą.
- Znów musiała przełknąć ślinę, bojąc się, że straci głos.
Matka byłaby wściekła.
- Muszę iść. Skontaktuję się z tobą. - Emily odłożyła
słuchawkę i przycisnęła dłonie do oczu, żeby powstrzy
mać łzy. Uniosła głowę, dotknęła telefonu, zmówiła szyb
ką modlitwę za kuzynkę i wyszła z budki.
Zaraz poszuka kogoś, kto ją podwiezie do Nettle
Creek. Miała nadzieję, że tam uda jej się rozwiązać tę
łamigłówkę i znaleźć bezpieczne schronienie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Faith usłyszała jakiś hałas w sekretariacie swojego
biura, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Całą noc
płakała, więc była teraz niewyspana i zmęczona.
Po rozmowie z Alim na parkingu, kiedy przyznał, że
nie mógłby się zakochać w takiej kobiecie jak ona, do
rana nie mogła zasnąć. Przeklinała swą wyjątkową głu
potę i naiwność.
Wczoraj wieczorem pozwoliła mu się wykorzystać.
Posłużył się nią, by oszukać rodziców. Wiedziała, że nie
było to uczciwe, a jednak logika jego wywodu na chwilę
ją przekonała.
Najbardziej jednak martwiło ją to, że wystarczył jeden
jego dotyk, a już traciła głowę. Jaka matka, taka córka,
pomyślała z westchnieniem. Z minuty na minutę czuła
się coraz gorzej.
Podczas tej bezsennej nocy w pewnej chwili uświa
domiła sobie, że nie zniesie więcej widoku Alego, jego
bliskości. Przecież przekonała się, co to za człowiek, i do
brze wiedziała, że w jego obecności zmienia się w zu
pełnie inną kobietę.
Wiedziała już, co Ali do niej czuje, czy raczej czego
do niej nie czuje.
Nie chciała przyznać sama przed sobą, że niepostrze-
174 SHARON DE VITA
żenie jej uczucia do Alego bardzo się zmieniły. Bała się
je nawet nazwać.
Tego ranka więc, zamiast pójść do siedziby El-Etry
i dalej pracować nad nowym systemem komputerowym,
wysłała tam jednego ze swoich najlepszych konsultantów.
Nie chciała więcej oglądać Alego na oczy, jeśli nie będzie
to bezwzględnie konieczne.
Przyszła do własnego biura i wzięła się za zaległą pa
pierkową robotę. Może jeśli cały dzień będzie bardzo za
jęta, to ból serca nieco osłabnie.
Usłyszała niski, dudniący głos Marty i uśmiechnęła
się do siebie. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że kie
rowniczka biura da sobie radę z każdym problemem.
Marta pracowała u niej od siedmiu lat, czyli od dnia za
łożenia firmy, i po dziś dzień Faith nie była pewna, kto
kogo zatrudnił.
Wyglądem Marta przypominała Stalina, nieustępliwo
ścią Churchilla, a nieprzyjemnym usposobieniem gene
rała Pattona. Nie było problemu czy osoby, z którymi
by sobie nie poradziła.
Tak więc Faith była bardzo zaskoczona, kiedy drzwi
do jej gabinetu gwałtownie się otworzyły i stanęła w nich
Marta, nastroszona jak paw, któremu ktoś właśnie wyrwał
pióro z ogona.
- Ten facet to jakiś kretyn. Nie mam co do tego żad
nych wątpliwości. Nie chce wyjść i w ogóle mnie nie
słucha. Ale dam sobie z nim radę. Nie zwracaj uwagi
na to zamieszanie.
- Facet? - Faith uniosła głowę znad papierów i zmar
szczyła czoło. - Co za facet?
MILIONER Z KUWEJTU
175
- Ten. - Marta wskazała palcem na wnętrze sekreta
riatu, lekko kołysząc się w drzwiach, by zablokować
przejście i nie pozwolić mężczyźnie wśliznąć się do ga
binetu. Facet najwidoczniej stał tuż za nią. - Nie potrafi
zrozumieć, że nie mogę tu wpuszczać byle kogo.
- Byle kogo! - W donośnym, męskim głosie za
brzmiało święte oburzenie.
Ali! Faith wzięła głęboki oddech i przetarła zmęczone
oczy. Nie chciała go tu widzieć.
- Moja dobra kobieto, czy ty masz pojęcie, do kogo
mówisz?
Faith wzniosła oczy do sufitu, słysząc ten władczy,
napuszony ton. Zdążyła się już trochę do niego przyzwy
czaić i potrafiła go zignorować. Natomiast dla Marty była
to zupełna nowość.
Gdyby Ali miał trochę oleju w głowie, inaczej zwra
całby się do Marty, która bardzo wrogo odnosiła się do
zarozumialców i petentów, którzy nie byli umówieni.
- Nie wiem, do kogo mówię, ale coś mi się wydaje,
że zaraz się tego od ciebie dowiem - stwierdziła znie
cierpliwiona sekretarka i oparła ręce na rozłożystych bio
drach.
Ali wyprostował się sztywno.
- Moja dobra kobieto, nazywam się El-Etra i pocho
dzę z kuwejckiej rodziny królewskiej - oznajmił z obu
rzeniem.
Jego wyniosły ton każdego by przyprawił o drżenie,
ale nie Martę. Spojrzała na niego z politowaniem i po
klepała go przyjaźnie po ramieniu.
- Moje gratulacje. Na pewno masz być z czego dum-
176
SHARON DE VITA
ny, ale tutaj te wszystkie wymyślne tytuły nadają się psu
na budę. Nikt nie ma prawa wstępu do gabinetu pani
Martin, jeśli nie jest umówiony. A ty nie jesteś umówio
ny, więc tu nie wejdziesz, nawet gdyby się okazało, że
jesteś angielską królową.
- Moja dobra kobieto...
- Zapewniam cię, że nie jestem taka dobra. Moich
czterech byłych mężów chętnie o tym zaświadczy.
W Alim narastała furia.
- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób? Nie je
stem przyzwyczajony do takiego traktowania.
- No to może najwyższy czas się do tego przyzwy
czaić.
Ali bezsilnie zamknął oczy i głęboko odetchnął. Sko
ro nie udało mu się zastraszyć tej groźnej harpii, to trzeba
spróbować ją oczarować. Posłał jej zniewalający uśmiech,
w nadziei, że się nad nim zlituje.
- Marto, bardzo cię proszę, wpuść mnie do pani Mar
tin. To sprawa wielkiej wagi. - Pomyślał, że podlizuje
się kobiecie zbudowanej jak transporter opancerzony. Do
czego to doszło! Jak nisko można upaść? - Naprawdę
muszę z nią porozmawiać. Jestem jej klientem - przy
pomniał.
- Klientem? - Marta przyjrzała mu się czujnie. -
Gdybyś był klientem, coś bym na ten temat wiedziała.
Tymczasem o tobie nigdy nie słyszałam.
- El-Etra Investments.
Przekrzywiła siwą głowę w bok i spojrzała na niego
podejrzliwie.
- Że niby co, El-Etra Investments?
MILIONER Z KUWEJTU
177
- Jestem właścicielem tej firmy.
- Nic podobnego. - Szukała czegoś w pamięci. -
Właścicielem jest Kadid jakiś tam.
Ali stłumił uśmiech.
- Kadid jest moim sekretarzem. To on załatwiał wszy
stkie formalności związane z podpisaniem umowy z pa
nią Martin. Zapewniam cię jednak, że to ja jestem wła
ścicielem.
Marta skrzywiła się niechętnie.
- A masz wizytówkę, czy coś w tym rodzaju?
- Proszę. - Ali sięgnął do kieszeni na piersi i wyjął
elegancką wizytówkę ze swoim nazwiskiem, herbem ro
dzinnym i wytłaczaną złotą królewską pieczęcią.
- Jak kogoś stać na takie wymyślne wizytówki, to
pewnie mówi prawdę. - Marta zerknęła na Faith. - Do
brze, masz pięć minut i ani chwili więcej. Pani Martin
jest zajęta.
- Tak samo jak ja - uciął zirytowany.
Niewiele spał tej nocy, bo męczyło go to, co powie
dział Faith. Bał się, że źle zrozumiała jego słowa i co
ważniejsze, że sprawiły jej one ból.
Kiedy wyznał, że nie mógłby się w niej zakochać,
zobaczył w jej oczach wielki smutek. To wspomnienie
jej smutnych oczu nie pozwoliło mu zasnąć aż do rana.
Zdał sobie teraz sprawę, że zranił ją, chociaż nie miał
takiego zamiaru. Nie przyszło mu do głowy, że Faith mo
że tak zareagować. Jej ściągnięta bólem twarz powiedzia
ła mu jednak, że był to dla niej cios.
Przysiągł sobie, że rano jakoś to naprawi.
Jednak kiedy przybył do biura, w sali komputerowej za-
178 SHARON DE VITA
miast Faith zastał jakiegoś pryszczatego wyrostka, siedzą
cego z nosem w monitorze. Najpierw wpadł w panikę, po
tem we wściekłość. Nie pozwoli, żeby Faith tak po prostu
zniknęła z jego życia. A już na pewno nie w ten sposób.
- Dziękuję, Marto - powiedział z ulgą, kiedy sekre
tarka odstąpiła na bok i wpuściła go do gabinetu. - Je
stem bardzo zobowiązany. - Skłonił się szarmancko i po
całował ją w rękę.
- Nie ma co się tak kłaniać - warknęła skrzywiona
Marta. - I proszę mnie tu nie obśliniać. Mam swoją ro
botę. - Sapiąc ze złości, odmaszerowała za swoje biurko.
Faith nawet nie podniosła wzroku, kiedy Ali przed
nią stanął. Czuła, że jego obecność ją przytłacza.
- Czego chcesz? Jestem zajęta - odezwała się zi
mnym, służbowym tonem.
- Czego chcę? - Ali trząsł się z oburzenia. - Chcę
wiedzieć, dlaczego jesteś u siebie w biurze, a nie w mo
jej firmie.
Nie przerywała pracy nad arkuszem rozliczeniowym.
- Już ktoś pracuje w twojej firmie. Wysłałam tam mo
jego najlepszego pracownika. Peter bez najmniejszego
trudu dokończy zlecenie. - Dopiero teraz zerknęła na nie
go przelotnie, usiłując nadać oczom obojętny wyraz. -
Wszystko będzie gotowe na czas, zgodnie z umową. Nie
masz się o co martwić.
- Wręcz przeciwnie, Faith. Mam się o co martwić,
ty zresztą też.Zeskanowała Anula, przerobiła pona.
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w twarz, sta
rając się nie widzieć, że wygląda na bardzo zmęczonego.
- O czym ty mówisz?
MILIONER Z KUWEJTU 179
Ali opanował się siłą woli i oparł o jej biurko.
- Posłuchaj mnie uważnie. Nie mam pojęcia, dlacze
go postanowiłaś nie przychodzić dzisiaj do mojej firmy.
Ale umowę zawarłem z tobą. Zgodziłem się zatrudnić
ciebie i tylko ciebie, ponieważ dowiedziałem się, że je
steś najlepsza. Gdybym chciał dać tę pracę któremuś
z twoich pracowników, to podpisałbym umowę właśnie
z nim. Nie zamierzam powierzać tak ważnych dla mojej
firmy spraw jakiemuś wyrostkowi, któremu chyba nie
przysługuje jeszcze prawo do głosowania.
- Głupstwa opowiadasz. Peter ma dwadzieścia sześć
lat i dyplom z wyróżnieniem z Harvardu. Na dodatek
skończył studia podyplomowe w Yale. To jeden z najle
pszych specjalistów w kraju.
- Ale on to nie ty, prawda?
- To nie ma najmniejszego znaczenia. Nie potrzebu
jesz mnie. Peter z łatwością dokończy tę pracę.
- Nie dokończy - odparował Ali. - To moja firma
i ja decyduję, komu wolno tam wchodzić. W systemie
jest zapisanych wiele bardzo poufnych informacji finan
sowych, dotyczących bardzo bogatych ludzi z całego
świata. Chyba się nie spodziewasz, że powierzę te infor
macje byle komu.
- Wydaje mi się, że przesadzasz.
- Być może, ale mam do tego prawo. To ja jestem
zleceniodawcą, to ja zapłacę rachunek. O ile pamiętam,
macie w Ameryce takie powiedzenie: „Zleceniodawca
ma zawsze rację".
- Klient ma zawsze rację - poprawiła go i westchnęła.
Wiedziała, że nie chodzi tu o kwalifikacje Petera ani
180
SHARON DE VITA
o bezpieczeństwo firmy. Alim powodowały pobudki oso
biste.
- Jestem zbyt zmęczona, żeby się z tobą spierać. - Na
chwilę przyłożyła dłonie do oczu, marząc o tym, żeby
wreszcie przestały ją piec. - Powiedz mi wprost, czego
chcesz.
Ciebie, pomyślał w głębi duszy, ale przecież nie mógł
tego powiedzieć głośno.
Spostrzegł, że Faith ma zmęczoną twarz i jego złość
nieco osłabła. Pod jej oczami dostrzegł sine kręgi, a po
wieki miała tak opuchnięte, jakby długo płakała.
Ogarnęło go poczucie winy. Czyżby to on był przy
czyną jej łez? Miał ochotę przytulić ją do siebie, wdychać
jej zapach, całym ciałem wyczuwać jej krągłości, całować
ją i słyszeć bicie jej serca.
Chodzi mi tylko o to, żeby ją pocieszyć, zapewnił się
w myślach. Wyprostował się i wsunął ręce do kieszeni,
w obawie, że jeśli tego nie zrobi, to wyciągnie je w stro
nę Faith. Tak bardzo chciał ją przeprosić za swoje za
chowanie i wyjaśnić, co naprawdę miał wczoraj na myśli.
Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Nie zdo
byłby się na to, by wyznać, że szejk Ali El-Etra boi się
znów zakochać. Jeśli mężczyzna wyznaje, że czegoś się
boi, to tak jakby przyznał, że jest tchórzem, a to zupełnie
nie licuje z tym, czego go całe życie uczono. Prawdziwy
mężczyzna nie przyznaje się do strachu, w żadnych oko
licznościach. A zwłaszcza mężczyzna z jego rodu.
- Czego chcę? - Uśmiechnął się łagodnie. - Chcę te
go, co mi się według umowy należy. Twoich usług. Two
ich, a nie twojego pracownika.
MILIONER Z KUWEJTU 181
- Nie możesz mnie mieć. - Bala się, że nie zdoła
się oprzeć jego urokowi, a nie chciała kolejny raz robić
z siebie idiotki.
Oczy mu pociemniały.
- Już drugi raz słyszę od ciebie, że nie mogę cię mieć.
I tym razem odpowiem ci tak samo. Mylisz się, Faith.
I to bardzo. I nie próbuj w tej sprawie postawić na swo
im, bo ja też potrafię być uparty. Możesz się o tym łatwo
przekonać.
- O czym ty mówisz?
Zerknął na zegarek.
- Jeśli dziś przed południem nie znajdziesz się w mo
jej firmie, wydam polecenie moim prawnikom, żeby
wnieśli do sądu pozew przeciwko tobie i twojej firmie
o niedotrzymanie warunków umowy. Poinstruuję ich też,
żeby postarali się o natychmiastowy nakaz sądowy za
braniający ci osobistej pracy gdziekolwiek, dopóki nie
doprowadzisz do końca zlecenia dla El-Etry.
Zacisnęła palce na skraju biurka tak mocno, że aż po
bielały jej kostki.
- Chyba nie mówisz poważnie!
Na myśl o sprawie sądowej zrobiło jej się słabo. Gdy
by klient pozwał ją do sądu, oskarżając o złamanie umo
wy, zwłaszcza klient rangi El-Etry, utraciłaby wiarygod
ność w świecie interesów.
- Ali - wyszeptała z pobladłą twarzą. - To chyba
jakiś żart. - Przecież nawet on nie posunąłby się tak
daleko.
A może jednak?
- Chcesz się przekonać? - zapytał, patrząc na zega-
182 SHARON DE VITA
rek. - Masz czas do południa, Faith. Lepiej, żebyś przy
szła. A jeśli nie, to bądź przygotowana na konsekwencje.
Dobiegała już piąta po południu, kiedy Ali wreszcie
zdołał znaleźć trochę wolnego czasu, by zejść do sali
komputerowej i zobaczyć się z Faith. Wiedział, że zja
wiła się w firmie dokładnie pięć minut przed dwunastą,
ponieważ Kadid natychmiast go o tym poinformował.
Sekretarz, domyśliwszy się, że coś między nimi za
szło, przez całe popołudnie dyskretnie obserwował Faith
i składał Alemu sprawozdanie na temat jej nastroju i po
stępu w pracach.
Na podstawie tego sprawozdania Ali domyślił się, że
Faith najchętniej by go udusiła.
Uśmiechnął się lekko. Nie spotkał nigdy trudniejszej,
bardziej zadziornej i niezależnej kobiety. Uporem niemal
dorównywała jemu. Musiał przyznać w duchu, że ją
uwielbia.
Niestety, nie będzie zadowolona, kiedy go zobaczy,
a tym bardziej kiedy usłyszy, co ma jej do powiedzenia.
Wzdychając głęboko, stanął w drzwiach sali, w której
rozlegał się jednostajny szum maszyn. Faith siedziała po
chylona nad klawiaturą, podobnie jak wtedy, gdy odwie
dził ją tu poprzednio. Chciał do niej podejść, dotknąć
jej włosów, rozmasować zesztywniałe ramiona. Oparł się
jednak pokusie, obawiając się, że mogłoby się to dla nie
go źle skończyć.
- Faith. - Wszedł do sali, wypowiadając głośno jej
imię, by jej nie wystraszyć nagłym wtargnięciem.
- Jestem tutaj zgodnie z umową - rzekła chłodnym,
MILIONER Z KUWEJTU 183
bezosobowym tonem. Nie przerwała pracy ani na chwilę,
nawet na niego nie zerknęła. - Doskonale jednak pamiętam,
że w umowie nie ma punktu, który by ode mnie wymagał,
żebym się z tobą widywała, czy nawet rozmawiała.
- Masz absolutną rację. - Obszedł biurko dokoła
i stanął przed nią tak, żeby móc ją widzieć. Wyglądała
na jeszcze bardziej zmęczoną niż rano. — Nie musisz
mnie widywać ani ze mną rozmawiać. - Nadal ignoro
wała jego obecność. - Wydaje mi się jednak, że zacho
wujesz się dziecinnie i nieuprzejmie.
Te słowa ją zirytowały.
- Na ogół robię się nieuprzejma, jeśli ktoś próbuje
mnie straszyć.
- A czy ja cię straszyłem?
- Raczej zmusiłeś mnie do czegoś siłą. - Skupiła się
na pracy, przelewając w nią całą swoją irytację.
- Przykro mi, że tak to odebrałaś. - Ali zauważył,
że jej ramiona jeszcze bardziej się napięły. - Tak bardzo
nie lubisz tu pracować? - zapytał niemal szeptem, a po
jej ciele przebiegł dreszcz, co wcale jej pokojowo do
Alego nie nastawiło.
Musiała wziąć głęboki oddech i ugryźć się w język.
Nie chciała powiedzieć nic złośliwego, chociaż Ali w peł
ni na to zasługiwał.
- Nie podoba mi się, że mnie wykorzystałeś, żeby
oszukać swoich rodziców.
Podniosła głowę i utkwiła w nim wzrok, pragnąc, by
zobaczył jej lśniące złością oczy. Dostrzegł tam coś je
szcze: ból. Trudno mu było żyć ze świadomością, że to
on jest jego sprawcą.
184 SHARON DE VITA
- Nie podoba mi się, że mnie zastraszyłeś, żeby po
stawić na swoim - wyliczała dalej. - Nie podoba mi się,
że jesteś aroganckim, nieznośnym snobem, który uważa,
że wszyscy są mu coś winni tylko ze względu na to,
kim jest. - Musiała wziąć głęboki oddech, ponieważ głos
zaczął jej się rwać, a nie chciała, by Ali się domyślił, że
jest bliska łez. - A zwłaszcza nie podoba mi się to, że
traktujesz kobiety jak towar. Według ciebie istnieją tylko
dla twojej wygody i przyjemności. Kiedy skończysz
z jedną, pozbywasz się jej bez wahania i znajdujesz sobie
drugą.
- Naprawdę tak o mnie myślisz? - zapytał cicho, nie
co wstrząśnięty jej opinią. - Wydaje ci się, że tak właśnie
potraktowałem ciebie? Wykorzystałem cię, a potem się
pozbyłem?
Postanowiła, że nie rozpłacze się za skarby świata.
- Posłużyłeś się mną, żeby oszukać rodziców.
- To niestety prawda, ale sądziłem, że już ci wytłu
maczyłem swoje motywy. Nie zrobiłem tego z okrucień
stwa, tylko z miłości. Myślałem, że mnie rozumiesz. -
Ponieważ milczała, dodał: - Czy naprawdę praca dla
mnie sprawia ci taką przykrość?
- Nie chcę tu być - odparła bez ogródek, nic więcej
nie tłumacząc. Niech Ali sobie myśli, co chce.
- A gdybym zaproponował ci pewien układ? Mogła
byś się stąd wyrwać i już nigdy więcej tu nie wracać.
Ten twój młody pracownik, Peter, dokończyłby prace nad
systemem, gdybyś sobie tego zażyczyła.
Wiedział, że bardzo wiele ryzykuje, ale nie miał już
nic do stracenia. Zbyt daleko zabrną!.
MILIONER Z KUWEJTU 185
Serce Faith wypełniło się jednocześnie nadzieją i stra
chem. Nadzieją, że skończy się jej udręka, nie będzie
musiała codziennie widywać Alego i wciąż na nowo so
bie przypominać, że nie jest kobietą, którą mógłby po
kochać.
Jednocześnie przeraziła się, że jeśli nie przyjdzie tu
więcej, to być może już nigdy go nie zobaczy. Nie wie
działa, czy potrafiłaby to znieść.
Ale czy właśnie nie tego pragnęła?
- Nie zawieram umów z diabłem - warknęła.
Roześmiał się.
- Podpisałaś już ze mną jedną umowę, jeśli to ja je
stem tym diabłem. Trochę za późno na górnolotne de
klaracje.
Zamyśliła się. W końcu jednak górę wzięła cieka
wość. Postanowiła się dowiedzieć, jaką Ali ma dla niej
propozycję.
- Jaki to układ? - spytała podejrzliwie.
- Właśnie rozmawiałem z matką - odparł po chwili
wahania. - Zrobiłaś na nich tak dobre wrażenie, że chcą
o kilka dni przedłużyć swój pobyt w Ameryce. Zaprosili
nas na weekend do swojego domu w Palm Springs. Mo
glibyśmy pojechać tam jutro po południu.
- Zwariowałeś? - Zerwała się na równe nogi. - Jak
śmiesz choćby sugerować coś podobnego? - Dygotała
z wściekłości. - To wykluczone. Nie będę grała twojej
zakochanej, posłusznej narzeczonej. Nie mam też zamiaru
nadal przykładać ręki do oszukiwania twoich rodziców.
Nie ma mowy.
- Wysłuchaj mnie, bardzo proszę. - Zrobił krok w jej
186 SHARON DE VITA
stronę, a ona była zadowolona, że dzieli ich biurko. - Jak
widzisz, to jest dla mnie bardzo ważne. Wiesz, co czuję
do rodziców. I jestem ci niezmiernie wdzięczny za to,
że pomogłaś mi nieco ich uspokoić i dać im trochę szczę
ścia.
- Nie uda ci się mnie wzruszyć, żebyś nie wiem jak
próbował - oznajmiła, splatając ramiona na piersiach.
Ali jednak spostrzegł, że jej opór słabnie, i obudziła
się w nim nadzieja.
- Rozumiem, że czasami coś, co robiłem... lub co
mówiłem, było ci trudno zrozumieć i zaakceptować, że
uważałaś to za podłe, ale mam nadzieję, że zdołałaś też
się przekonać, że jestem uczciwy i honorowy i nigdy
świadomie nikogo bym nie zranił, zwłaszcza rodziców.
- O niczym podobnym nie miałam okazji się prze
konać.
Jej głos nie brzmiał tak stanowczo, jak by sobie tego
życzyła. Mimo złości i żalu do niego nie mogła zaprze
czyć, że Ali mówi prawdę. Miał chwalebne intencje, ale
bardzo pokrętne metody działania.
Najbardziej bolało ją to, że uważał ją za wystarczająco
dobrą do odegrania roli przyszłej żony, lecz nie intere
sowała go na tyle, by mógł się w niej zakochać.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że jej złość to
w istocie zraniona miłość własna.
- Moi rodzice polubili cię od pierwszej chwili i trud
no się temu dziwić. Jesteś wspaniałą kobietą i bardzo cię
podziwiam.
Z rezygnacją spostrzegł, że Faith spogląda na niego
coraz bardziej podejrzliwie.
MILIONER Z KUWEJTU
187
A więc to tak, pomyślała. On mnie podziwia. Cudow
nie. Poczuła, że ogarnia ją czarna rozpacz. To tak, jakby
w studenckich czasach po randce w ciemno usłyszała, że
ma „wspaniałą osobowość". Oznaczało to: „nigdy więcej
nie chcę cię widzieć".
- Faith, jeśli się zgodzisz zrobić to dla mnie, zasłu
żysz sobie na moją dozgonną wdzięczność.
- O, to rzeczywiście byłoby coś.
Nie chciała jego wdzięczności. Pragnęła czegoś, cze
go, jak sam przyznał, nie mógł jej dać. Jego miłości.
Patrząc na niego, zastanawiała się, dlaczego to dla niej
takie ważne. Nagle przyszło olśnienie.
Dobry Boże, ona się w nim zakochała!
Nie miała pojęcia, kiedy to się stało. Jakim cudem
pozwoliła sobie na takie uczucie? Czy to możliwe, że
jest aż taką idiotką? Zakochała się w mężczyźnie, który
otwarcie przyznał, że nie mógłby jej pokochać.
Chyba jednak na błędach matki nie nauczyła się tak
wiele, jak sądziła. A może przeznaczeniem każdej córki
jest pójść w ślady matki?
- Faith? - Ali zaczekał, aż z jej oczu zniknie wyraz
przerażenia, i dopiero wtedy dodał: - Jeśli pojedziesz ze
mną na weekend do rodziców, zwolnię cię z umowy i po
zwolę twojemu koledze skończyć zlecenie. Dopilnuję też,
żeby Abner Josslyn dowiedział się, jak wspaniale wyko
nałaś swoją pracę dla El-Etry.
W jej myślach i sercu panował zamęt. Kiedy skończy
tę pracę, Ali na dobre zniknie z jej życia. Ten weekend
może być jej ostatnią szansą, by przy nim być, by go
widzieć, rozmawiać z nim. Może tylko tyle jej zostało.
188 SHARON DE VITA
Postanowiła jednak jeszcze trochę potrzymać go w nie
pewności.
- Dostanę premię, nawet jeśli Peter dokończy zlece
nie?
- Ależ oczywiście - zapewnił ją z uśmiechem.
Nie spodziewał się, że poczuje tak wielką ulgę.
- Chcę też, żebyś mi wystawił podpisany przez ciebie
list polecający.
- Zrobione.
- I chcę mieć wolne jutro rano.
- Słucham? - Ta ostatnia prośba go zaskoczyła. -
Nie zrozumiałem.
- Muszę się wybrać po zakupy. Nie zamierzam zjawić
się u twoich rodziców bez odpowiedniego prezentu dla
pani domu. A na zakupy potrzeba czasu.
Zadowolony, że Faith zdecydowała się z nim jechać,
uśmiechnął się szeroko.
- To piękny gest, ale całkiem niepotrzebny.
Zmarszczyła czoło.
- Nie przypominam sobie, żebym cię pytała o zdanie.
Prychnął rozbawiony. Ciekawe, czy kiedykolwiek uda
mu się przywyknąć do jej ostrego języka? Miał nadzieję,
że nie, bo jej odpowiedzi wydawały mu się urocze.
- Tak, to prawda. Nie pytałaś mnie o zdanie.
- Umówmy się, że jeśli będę chciała poznać twoją
opinię na jakiś temat, to cię zapytam. A tymczasem za
chowaj swoje poglądy dla siebie. Jeśli to wszystko, to
wracam do pracy - oznajmiła i usiadła przy biurku.
- Ja również. - Uszczęśliwiony dotknął ręki Faith.
- Dziękuję ci. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.
MILIONER Z KUWEJTU 189
Pogładził ją po dłoni, napawając się jej gładkością.
A więc udało mu się uzyskać odroczenie wykonania wy
roku. Przez cały weekend będzie się starał ją do siebie
przekonać.
- Zadzwonię do rodziców i powiem im, że przyje
dziemy jutro przed kolacją.
- Dobrze - zgodziła się.
- Dodam jeszcze tylko, że dobrze by było, gdybyś
pamiętała, że według nich jesteśmy zaręczeni. Nie będzie
to dobrze wyglądało, jeśli cały weekend będziemy na sie
bie syczeć i warczeć. Mimo wszystko powinniśmy się
starać zostać... przyjaciółmi. Wtedy uda nam się miło
spędzić czas.
- Nie dałabym sobie za to ręki uciąć.
- Słucham? Kto miałby ci uciąć rękę? - zapytał zdzi
wiony, a ona wybuchnęła śmiechem.
- To takie wyrażenie. Nieważne.
- Ale zgadzasz się, że powinniśmy się starać zostać
przyjaciółmi?
- Cóż, na ogół nie zaprzyjaźniam się z ludźmi, którzy
mnie szantażują i zastraszają, ale zawarłam z tobą umo
wę, więc jej dotrzymam. - Westchnęła zrezygnowana. -
Będę słodka, grzeczna i posłuszna.
- Ach, kobieta doskonała - powiedział, a ona naty
chmiast spojrzała na niego ostro. Uniósł ręce do góry
i roześmiał się, widząc, jak marszczy czoło, gotując się
do błyskawicznej riposty. - Ja tylko żartowałem, Faith.
Słowa „słodka" i „posłuszna" jakoś dziwnie mi do ciebie
nie pasują.
- I bardzo dobrze. Posłuszne są psy, a słodkie cia-
190 SHARON DE VITA
steczka. Kobiety to istoty ludzkie. - Uniosła głowę. -
Lepiej to sobie zapamiętaj.
Poczuł, że znowu rodzi się w nich obojgu jakiś żar,
popychający ich ku sobie, nie dający im o sobie zapo
mnieć. Jak on wytrzyma cały weekend w jej towarzy
stwie, by nie zrobić z siebie głupca?
Nie miał bladego pojęcia.
- Przyjadę po ciebie jutro po południu.
Miał wielką ochotę jej dotknąć, więc wsunął ręce do
kieszeni. Wiedział, że jeśli natychmiast stąd nie wyjdzie,
to zaraz zrobi coś, czego oboje później będą żałować.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Co to ma być? Jakaś totalna katastrofa? - Pierre,
niezwykle uzdolniony i modny fryzjer, z pogardliwym
grymasem na twarzy przeczesywał palcami pasma dłu
gich włosów Faith. - Strzygłaś je kosiarką? - Przytrzy
mał w górze pojedyncze pasmo. - A może sekatorem?
Nie, nie, już wiem. To były nożyce do strzyżenia owiec,
zgadza się?
Uniósł z niesmakiem brwi i spojrzał z góry na Faith,
która z niezadowoloną miną przyglądała się sobie w lustrze.
- Możesz jakoś to naprawić? - zapytała, po raz setny
zastanawiając się, co ona tu właściwie robi.
Oczywiście, wiedziała, po co tu przyszła, ale mimo
to była zirytowana. Ma spędzić weekend z rodzicami
Alego, i to w dodatku odgrywając rolę jego narzeczonej,
więc doszła do wniosku, że powinna nieco nad sobą po
pracować. Postanowiła choć trochę upodobnić się do ko
biety, z jaką Ali powinien się zaręczyć.
Nie może przecież pokazać się w domu jego rodziców
w podartych dżinsach i wyciągniętej koszulce, nie wspo
minając już o włosach związanych w koński ogon. Wy
glądałaby jak obszarpaniec. Tak przynajmniej określiła
to Marta, kiedy namawiała ją na wizytę u Pierre'a.
To właśnie Marta zapisała ją do tego bardzo eleganc-
192 SHARON DE VITA
kiego i drogiego salonu piękności, gdzie doświadczony
personel miał o nią zadbać od stóp do głów.
To wszystko przez Martę, ona mnie do tego zmusiła,
myślała teraz Faith, odsuwając niesforny kosmyk z czoła.
Sekretarka zamówiła dla niej całodniowy pełny za
bieg, a Faith się zgodziła, chociaż nie miała pojęcia, co
to oznacza. Wiedziała tylko, że przez cały dzień różni
specjaliści będą ją masować, wcierać w nią różne maści
i w ogóle robić wokół niej wiele zamieszania. Oby tylko
wystarczyło jej cierpliwości na te wszystkie głupstwa.
Oczywiście lubiła wyglądać ładnie i kobieco, ale jej
zdaniem wykonywanie tych wszystkich czynności, dzięki
którym zyskiwało się wygląd modelki, było karygodną
stratą czasu.
Mogła poświęcić swój czas i pieniądze na wiele in
nych ważniejszych spraw. Faith ze świstem wypuściła
z płuc powietrze i starała się nie tracić cierpliwości.
Obiecała Marcie, że wszystko przetrzyma, no i prawdę
mówiąc, była troszkę ciekawa, jakie efekty przyniesie ma
gia Pierre'a i jego personelu.
Wiedziała, że ma zamówione strzyżenie i czesanie
włosów, może też farbowanie. Wizażystka ma nie tylko
zrobić jej makijaż, ale również nauczyć ją, jak się ma
lować. W planie były też manicure, pedicure i jakieś
okłady z błota. A dlaczego trzeba płacić aż tyle za okła
danie błotem, było dla niej tajemnicą.
Zerknęła na odbicie Pierre'a w lustrze. Patrzył na jej
włosy z wyraźnym obrzydzeniem.
- Da się z tym coś zrobić? - zapytała.
• - Czy da się coś zrobić? - Niemal się wzdrygnął. - Mo-
MILIONER Z KUWEJTU
193
ja droga, przecież to jest mój zawód. - Uniósł dumnie głowę
i spojrzał na nią groźnie. - Kiedy skończę, nawet własna
matka cię nie pozna. - Schylił się i podniósł do oczu jej
dłoń. - Litości! Nie tylko włosy obcinałaś sekatorem.
- Pracuję rękami - odparła.
Wyrwała dłoń i wsunęła ją pod siebie.
- A co robisz? Palcami kopiesz rowy? - zapytał,
a potem uśmiechnął się i obejrzał jej drugą rękę. - Ale
nic się nie martw. - Poklepał ją z czułością. - Od razu
widać, że nie masz cierpliwości do tych wszystkich za
biegów, które mogą uczynić cię piękną.
- Piękną? - Spojrzała na niego zdziwiona. Albo jest
ślepy, albo kłamie, i to niezbyt umiejętnie.
Nikt jej jeszcze nie powiedział, że może wyglądać
pięknie.
Pierre uśmiechnął się szerzej, twarz mu złagodniała.
- Tak, kochana, będziesz piękna. - Uniósł jej pod
bródek do góry. - I to bardzo - dodał cicho, przyglądając
się uważnie jej delikatnym rysom twarzy. - Po prostu
nikt cię nie nauczył, jak eksponować urodę. - Klasnął
w dłonie. - Ja cię tego nauczę, moja droga. Kiedy skoń
czymy, sama siebie nie poznasz.
Faith zsunęła się niżej na krześle, nie odrywając wzro
ku od swego znajomego odbicia w lustrze. Sama siebie
nie pozna?
Zsunęła się jeszcze niżej. Właśnie tego najbardziej się
obawiała.
W zasadzie nie zamierzała kupować sobie niczego do
ubrania, ale uległa impulsowi. Poszła kupić prezent dla
194
SHARON DE VITA
rodziców Alego i przy okazji obejrzała sobie wystawione
w witrynach jesienne kolekcje ubrań.
Nie cierpiała spódnic i sukienek, tych wszystkich ko
biecych fatałaszków, lecz uwagę jej przykuł piękny, je
dwabny komplet ze spodniami w jej ulubionym zielonym
kolorze.
Bez namysłu weszła do butiku i przymierzyła strój.
Pasował jakby był szyty na miarę. Ekspedientka przy
niosła jej jeszcze kilka innych kostiumów w pięknych
jesiennych barwach i namówiła do zmierzenia. W końcu
Faith opuściła sklep z trzema nowymi strojami, a ponie
waż w jej szafce z obuwiem stały głównie tenisówki,
udała się do sklepu z butami.
Szczęście jej dopisało. Nie tylko trafiła na wyprzedaż,
ale w dodatku znalazła buty w kolorach pasujących do no
wych kostiumów. Zadowolona i trochę spóźniona pobiegła
do domu, żeby wziąć prysznic, przebrać się i spakować.
Kiedy godzinę później zobaczyła na podjeździe sa
mochód Alego, natychmiast otworzyła drzwi, trochę nie
pewna, jak zareaguje na jej zmieniony wygląd.
Ali dopiero w połowie drogi z samochodu zdał sobie
sprawę, że to Faith stoi w drzwiach. Z wrażenia aż przy
stanął.
- Faith? - Zamrugał, nie dowierzając.
Rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona kaskadą
ognistorudych loków. Była ubrana w piękny żakiet ze
spodniami. Zielony kolor kostiumu pasował do jej oczu,
a jego krój podkreślał figurę w taki sposób, że Ali wprost
zaniemówił.
- To ja - odrzekła, zadowolona z jego reakcji.
MILIONER Z KUWEJTU 195
Miała ochotę ucałować Martę z wdzięczności.
Ali wziął ją za ręce i zauważył, że drżą. Jest zdener
wowana, pomyślał, uśmiechając się w duchu. Kompletnie
go to rozbroiło.
- Wyglądasz przepięknie.
Przepięknie...
Zamknęła na chwilę oczy i smakowała ten komple
ment. Nikt jej jeszcze nigdy nie powiedział, że wygląda
pięknie. W tej chwili, pod wpływem spojrzenia Alego,
naprawdę czuła się piękna.
Nie chciała konkurować ze wszystkimi tymi piękno
ściami, z którymi się umawiał i romansował; nie była jej
ambicją zamiana w manekina zainteresowanego jedynie
tym, jakie wrażenie robi na mężczyznach. Wolała po
święcać czas i pieniądze na inne rzeczy.
Ale to nie znaczyło, że nie potrafiła elegancko się
ubrać, kiedy sytuacja tego wymagała. Zwłaszcza jeśli po
trafiła osiągnąć taki efekt.
- Dziękuję - wyjąkała nieco skrępowana i przesunęła
zwilgotniałą dłonią po udzie.
- Wezmę twoje bagaże.
Nie mógł oderwać od niej oczu. Jej strój nie był ani
śmiały, ani wyzywający, lecz klasyczny i elegancki.
Doskonale do niej pasował i świetnie leżał. Jej roz
puszczone włosy również zrobiły na nim wrażenie, ale
nie chodziło tylko o to. Może tak się nią zachwycił, po
nieważ zobaczył ją poza firmą i w innym stroju niż jej
zwykłe dżinsy. Dlaczego od razu nie zauważył, że jest
piękna na swój własny, szczególny sposób?
Chwycił jej bagaże, Faith zamknęła drzwi i ruszyli
196 SHARON DE VITA
do samochodu. Nagle Faith zatrzymała się na skraju chod
nika i zmarszczyła czoło.
- Ali, co to ma być?
Zdezorientowany podążył za jej wzrokiem.
- Nie rozumiem, o co pytasz.
Skinieniem głowy wskazała na jego samochód.
- Co to jest?
- To jest samochód - odrzekł trochę zmieszany.
Otworzył bagażnik i włożył do niego torby.
- Nie. To jest samochód. - Wskazała na cztero
drzwiowy samochód osobowy, zaparkowany nieopodal.
Potem spojrzała na jaskrawoczerwone sportowe auto na
podjeździe. - A to jest jakiś automatyczny otwieracz do
konserw, ze zdejmowaną pokrywką.
Roześmiał się radośnie.
- Nie znam drugiej kobiety, która nazwałaby otwie
raczem do konserw maserati za dwieście pięćdziesiąt ty
sięcy dolarów.
Faith z wrażenia omal nie upuściła torebki.
- Zapłaciłeś ćwierć miliona dolarów za samochód,
w którym nawet nie ma tylnych siedzeń? - Zszokowana
mówiła coraz cieńszym głosem. - Za taką forsę mogliby
dorzucić dodatkowe siedzenia, dwie i pół wanny i garaż
na dwa samochody.
- To jest samochód sportowy. Importowany i robiony
na zamówienie. Z założenia nie ma w nim tylnych foteli.
Większość kobiet wpadała w zachwyt na widok tego
wspaniałego, drogiego wozu, a Faith tymczasem pogard
liwie marszczyła nos. Czy nigdy nie przestanie go za
skakiwać?
MILIONER Z KUWEJTU
197
Kiedy siedzieli już w środku, Ali powiedział:
- Nie możesz rozpoczynać weekendu z taką po
chmurną miną. - Z uśmiechem przesunął palcem po jej
nosie. - To nam zepsuje podróż. Proponuję, żebyśmy po
jechali wzdłuż wybrzeża. Nie będziemy się śpieszyć, na
cieszymy się tym pięknym dniem. No i będziemy mieli
okazję do rozmowy.
- Do rozmowy? - powtórzyła, jakby po raz pierwszy
usłyszała to słowo.
- Tak. Wiesz, co mam na myśli? Dwoje ludzi, miłe
słowa, dobra zabawa. - Nakrył jej dłoń swoją silną i jed
nocześnie delikatną ręką. - W końcu podobno jesteśmy
zaręczeni, prawda?
Jak u diabła mogłaby o tym zapomnieć? Przecież
gdyby nie udawała kogoś, kim w rzeczywistości nie jest
i nigdy nie będzie, nie siedziałaby teraz obok niego.
Odetchnęła głęboko i nakazała sobie zachować spo
kój. Zgodziła się na udział w tej maskaradzie, więc po
winna się postarać jak najwięcej z niej skorzystać.
- Kupiłem ci prezent - oznajmił nieco tajemniczym
tonem.
- Prezent? - Spojrzała na niego czujnie.
Roześmiał się.
- Faith, nie spotkałem jeszcze kobiety, która podej
rzliwie reagowałaby na wiadomość o prezencie. Wię
kszość byłaby zachwycona.
- Cóż, może jeszcze nie zauważyłeś, ale nie jestem
taka jak większość.
- Zauważyłem - zapewnił ją cicho.
Spojrzał na nią w skupieniu, a ona poczuła, że ciarki
198 SHARON DE VITA
przebiegają jej po plecach. Potem z uśmiechem sięgnął
pod fotel, wyjął papierową torbę i podał jej.
- Otwórz - zachęcił.
- A czy nic stamtąd na mnie nie wyskoczy?
Roześmiał się, potrząsając głową.
- Jesteś niesamowita. - Włączył kierunkowskaz
i wprawnie zmienił pas. - Zapewniam cię, że nic stamtąd
nie wyskoczy. - Zaczekał chwilę, a kiedy już miała zaj
rzeć do środka, dodał rozbawiony: - To znaczy, najpra
wdopodobniej. - Cofnęła się trochę spłoszona, a on znów
się roześmiał. - Otwórz. Wiem, że ci się spodoba.
- Dlaczego kupujesz mi prezenty? - zapytała, zwle
kając z otworzeniem torby.
Wzruszył ramionami.
- A dlaczego nie? Mężczyzna powinien kupować pre
zenty narzeczonej.
- Ali, przecież to wszystko jest grą. Nie jesteśmy za
ręczeni, więc prezenty nie są konieczne.
- Zapewniam cię jednak, że ten prezent jest konie
czny. - Ruchem głowy wskazał na torbę. - Otwórz.
Jeszcze raz popatrzyła na niego podejrzliwie i zajrzała
do środka.
- Och, Ali! - zawołała ze śmiechem.
Wzruszona wyjęła z torby dwie chłodne puszki coli,
jedno opakowanie chipsów i dwa batoniki. Triumfalnie
uniosła je w górę.
- Podstawa twojego wyżywienia - powiedział, usz
częśliwiony jej reakcją.
- Zapamiętałeś?
- Pamiętam każde słowo, które do mnie powiedziałaś.
MILIONER Z KUWEJTU 199
- Zerknął we wsteczne lusterko i zaczął wyprzedzać pi
kapa. Kiedy skończył manewr, jego twarz przybrała ła
godny, poważny wyraz. - Pamiętam też, czego mi jeszcze
nie powiedziałaś.
Otworzyła jedną z puszek i podała mu.
- Co masz na myśli?
Wypił łyk coli i włożył puszkę do uchwytu na napoje.
- Powiedziałaś mojej matce, że przez jakiś czas mie
szkałaś na ranczu Hopechest.
Faith wypiła trochę coli z drugiej puszki, zastanawia
jąc się, dokąd zmierza ta rozmowa.
- Tak, to prawda.
- Dlaczego? - Spojrzał na nią ze zmarszczonym czo
łem. - Gdzie byli twoi rodzice? Twoja rodzina?
Jej twarz się zmieniła, ciało zesztywniało.
- Nie mam rodziny.
Słysząc jej stanowczy ton, spojrzał na nią z uwagą.
W jej pięknych, zielonych oczach dostrzegł ból i jeszcze
jakieś trudne do nazwania uczucie.
Uścisnął jej dłoń, jakby chciał dodać jej otuchy.
- Każdy ma jakąś rodzinę - powiedział łagodnie.
Nie chciał być natarczywy, ale ciekawiło go, skąd w jej
oczach brał się ten ból. Widział go u niej już dwa razy.
Pojawiał się, kiedy Faith myślała, że Ali okłamał kogoś,
kogo kochał. Najwyraźniej ma za sobą jakieś niedobre do
świadczenia, które odcisnęły się piętnem na całym jej życiu.
Serce ścisnęło mu się ze wzruszenia na widok tak
przygnębionej i bezbronnej Faith. Odezwał się w nim
instynkt opiekuńczy i siłą woli powstrzymał się, żeby nie
zjechać na pobocze i nie wziąć Faith w ramiona.
200 SHARON DE VITA
- Nie, nie każdy ma rodzinę - poprawiła go cierpkim
tonem. - Na przykład ja nie mam.
Nie lubiła rozmów o przeszłości, a zwłaszcza o swo
jej rodzinie, jeśli w ogóle można było ją tak nazwać.
Bardzo ciężko pracowała, by przezwyciężyć urazy
z dzieciństwa; nie chciała znów rozjątrzać zadawnionych
ran i wskrzeszać bolesnych wspomnień.
- Opowiedz mi o tym - poprosił cicho i zachęcająco
pogłaskał ją po dłoni. - Masz rodzeństwo? - zapytał, kie
dy stało się jasne, że sama nic nie powie.
Potrząsnęła głową.
- A więc jesteś jedynym dzieckiem, tak samo jak ja.
Omal się nie zakrztusiła.
- Tak samo jak ty? - Potrząsnęła głową ze śmiechem,
ale w tym śmiechu nie było radości. Czy on rzeczywiście
wierzy, że cokolwiek ich łączy? - Nie sądzę.
- Ale jesteś jedynaczką? - dociekał.
- Tak.
- Ja też nie mam rodzeństwa.
- Gwarantuję ci, że na tym kończą się podobieństwa
między nami.
- A twoja matka? Przecież musisz mieć matkę.
Faith zdała sobie sprawę, że Ali nie da za wygraną, więc
postanowiła jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą.
- Moja matka nie żyje.
Na chwilę w samochodzie zapanowało milczenie.
- Tak mi przykro - powiedział w końcu Ali i uścis
nął jej rękę. - Strata ukochanej osoby to straszna rzecz.
Przez jego myśli przemknęło wspomnienie o Dżalili,
ale zaraz znów skupił się na rozmowie z Faith.
MILIONER Z KUWEJTU 201
- A co z ojcem?
- Z ojcem? - powtórzyła chłodno. Oczy jej rozbłysły.
- Mój ojciec zabił matkę - oświadczyła beznamiętnie, ale
kiedy spojrzała na Alego, zobaczyła na jego twarzy prze
rażenie, więc szybko wyjaśniła: - Nie w dosłownym sen
sie. Zabił ją swoim zachowaniem. Jednak bez względu
na to, jak to zrobił, rezultat pozostaje taki sam.
Wzruszyła ramionami, starając się stłumić narastający
gniew i gorycz. Te uczucia pojawiały się za każdym ra
zem, kiedy myślała o ojcu.
- Nie wiem, gdzie się teraz podziewa - przyzna
ła, patrząc na Alego. - Nigdy się mną zbytnio nie inte
resował. Porzucił matkę i mnie, kiedy miałam czternaście
lat.
- Ach tak... - Nie puszczał jej ręki, jakby dotykiem
chciał dodać jej otuchy.
Wiedziała, że nie będzie wypytywał jej o szczegóły,
był na to zbyt dobrze wychowany. Ale skoro wyznała
mu już tyle, równie dobrze może powiedzieć wszystko.
Dawno już z nikim o tym nie rozmawiała, ani nawet
o tym nie myślała. Teraz niespodziewanie wspomnienia
wróciły ze zdwojoną siłą.
- Mój ojciec był przystojnym, czarującym oszustem.
Stale wyrzucali go z pracy, nie potrafił dochować wier
ności i kłamał jak najęty, ale moja matka była mu ślepo
oddana i całkowicie od niego uzależniona.
Jej głos brzmiał teraz gorzko. Faith nigdy nie mogła
zrozumieć postawy matki.
- Matka mu wierzyła, choć opowiadał jej wierutne
kłamstwa i wymyślał niestworzone historie - mówiła da-
202
SHARON DE VITA
lej. - Traktował ją okrutnie, a ona ufała mu bezgranicz
nie. - Głos jej złagodniał i bezwiednie przytuliła się do
Alego, jakby szukała pocieszenia w cieple jego ciała.
- Ale ty mu nie ufałaś?
Uśmiechnęła się blado.
- Nie. Nawet jako mała dziewczynka nie byłam idiot
ką. Rozpoznawałam każde kłamstwo, nie poddawałam się
jego urokowi. Mimo młodego wieku, szybko go rozszy
frowałam. Może dlatego za mną nie przepadał.
Ali potrafił sobie ją wyobrazić. Poważne, odpowie
dzialne dziecko. Pod tym względem się nie zmieniła. No
i od dzieciństwa nie znosiła głupców. Poczuł, że rośnie
w nim podziw i uwielbienie dla tej kobiety. Czuł też
smutek, rozumiejąc, że poznanie brutalnej prawdy o ży
ciu w tak młodym wieku musiało być bardzo trudne.
Faith nieobecnym wzrokiem patrzyła w dal, wspomi
nając bolesne czasy.
- Nawet jako dziecko czułam się odpowiedzialna za
matkę - wyznała cicho. - Była taka... wrażliwa, tak uza
leżniona od ojca. Wierzyła, że jest księciem z bajki. Zdaje
się, że chronienie jej zawsze uznawałam za swój obo
wiązek. - Westchnęła ciężko. - Ale łatwiej by mi było
rozbić głową mur. Moja matka była jak... jak niewinne
dziecko, zawsze pełna nadziei i wiary, że jakoś to będzie.
Wierzyła, że wszystko skończy się jak w bajce, że będą
żyli długo i szczęśliwie. - Starała się odpędzić od siebie
przygnębiający smutek, który zawsze ją ogarniał, gdy
wspominała matkę. - Ale tym razem nie było szczęśli
wego zakończenia, przynajmniej nie dla niej.
- Co się stało? - zapytał Ali łagodnie.
MILIONER Z KUWEJTU 203
Faith sięgnęła po puszkę, wypiła długi łyk, żeby zła
godzić pieczenie w wyschniętym gardle.
- Kiedy miałam czternaście lat, ojciec po kolejnym
głośnym romansie - nigdy nie ukrywał swoich skoków
w bok - wrócił wreszcie do domu. Przepraszał i błagał
matkę, żeby go przyjęła z powrotem. Obiecywał, że to
się więcej nie powtórzy, zapewniał, że ją kocha i ma dla
nas wszystkich wielkie plany na przyszłość. - Uśmiech
nęła się z goryczą. - I znowu mu uwierzyła.
- Ale ty nie. - Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie
faktu.
- Wilka zawsze będzie ciągnęło do lasu.
- I co było dalej?
- Kazał mamie spakować wszystkie nasze rzeczy.
Mówił, że dostał świetną pracę w Nowym Jorku i że wy
najął tam dla nas dom z wielkim podwórkiem. Obiecy
wał, że wreszcie zaczniemy żyć jak prawdziwa rodzina.
Oczy zapiekły ją od łez, więc na chwilę je zamknęła,
starając się odzyskać panowanie nad sobą.
AU milczał, trzymając ją za rękę, i czekał, aż się uspokoi.
- Pamiętam... pamiętam, jaka wtedy byłam przejęta.
W skrytości ducha żywiłam nadzieję, że tym razem bę
dzie inaczej. Powtarzałam sobie, że w tak ważnej sprawie
ojciec by nas nie okłamał. Tak bardzo chciałam zamie
szkać w domu z wielkim podwórkiem i mieć rodzinę jak
inne dzieci; ojca, który nie kłamie, nie ugania się za ko
bietami, tylko wraca po pracy do domu, siada na kanapie
i ogląda telewizję, a raz na jakiś czas zabiera mnie na
lody. Ten jeden jedyny raz pozwoliłam sobie mieć na
dzieję.
204 SHARON DE VITA
Poruszyła napiętymi ze zdenerwowania ramionami,
starając się nieco rozluźnić mięśnie.
- Powiedział, że musi pojechać do Nowego Jorku,
żeby zapiąć sprawę na ostatni guzik, ale że wróci po nas
w ciągu tygodnia.
Ostatnie słowa wymówiła zduszonym szeptem, a Ali
mocniej ścisnął jej rękę.
- Okazało się, że nie ma żadnej pracy? - zapytał cicho.
Żałował, że publiczna chłosta została już zabroniona.
Osobiście wychłostałby ojca Faith za takie okrucieństwo.
- Nie było ani pracy, ani domu. Znowu nas okłamał.
- Przycisnęła palce do powiek i zamilkła na długą chwi
lę, a potem wzięła głęboki oddech i ciągnęła: - Byłam
zdruzgotana i zawstydzona, że tak się dałam nabrać. Czu
łam się upokorzona, wyprowadzona w pole. Nie chciałam
być tak łatwowierna jak matka. W tym krótkim czasie
dorosłam i zmądrzałam znacznie ponad swój wiek.
Patrząc na nią, wyobrażał sobie zrozpaczoną czterna
stoletnią dziewczynkę, której marzenia legły w gruzach,
a serce zostało złamane. Od wielu lat nie czuł takiego
bólu.
- Matka posłusznie spakowała cały nasz dobytek.
Wszystkie pudła stały poukładane równo w salonie, go
towe do zabrania. Potem zaczęłyśmy czekać. Codziennie,
kiedy wracałam ze szkoły, matka wyglądała przez okno
i cierpliwie wypatrywała ojca, niczym dziecko świętego
Mikołaja. - Ze łzami w oczach spojrzała na Alego.
- A on się nie zjawił?
- Nie - odrzekła niemal szeptem. - Więcej już się
do nas nie odezwał. Po tym wydarzeniu matka już nigdy
MILIONER Z KUWEJTU
205
się nie otrząsnęła. Już nigdy nie przestała wyglądać przez
okno i czekać na ojca.
Wytarła spływające po policzkach łzy, zirytowana, że
po upływie tylu lat wspomnienia te są dla niej nadal takie
bolesne.
- Dzień po dniu patrzyłam, jak powoli uchodzi z niej
życie i nikt ani nic nie jest w stanie tego powstrzymać.
Nie wiedziałam, jak jej pomóc. - Głos uwiązł jej w gard
le i musiała kilka razy przełknąć ślinę.
- Tak mi przykro, Faith. - Uniósł jej dłoń i przyłożył
do swoich ust.
Miała czternaście lat, już nie była małym dzieckiem,
ale też nie była dorosła. W tym czasie powinno się my
śleć tylko o koleżankach, zabawach i chłopakach.
Wspomniał swoje własne cudowne dzieciństwo.
W czternastym roku życia spędził trzy miesiące, żeglując
wraz z rodzicami po Morzu Śródziemnym jachtem ro
dziny królewskiej. Jego najpoważniejszym problemem
był wybór potraw na lunch albo kolor kąpielówek.
Zdał sobie wtedy sprawę, jak bardzo odmienne wiedli
życie. Zrozumiał, że jego spotkało wielkie szczęście, bo
żył dostatnio, pod opieką wspaniałych rodziców. Pokornie
podziękował za to opatrzności.
- Co mogłaś zrobić? - odezwał się. - Przecież byłaś
jeszcze niemal dzieckiem.
Milczała, starając się zebrać myśli i opanować emocje.
- Musiałam coś zrobić, więc zrobiłam to, co umiałam.
Dorosłam, i to szybko. - Niespokojnie wzruszyła ramio
nami. - Nie miałam wyboru. Musiałam zająć się matką,
ponieważ już wkrótce stało się jasne, że coś w niej pękło.
206
SHARON DE VITA
Po raz pierwszy z jej gardła wydobył się szloch. Od
lat już nie płakała nad losem matki. Nie wspominała stra
chu, jaki czuła, widząc, że matka coraz głębiej zapada
się we własny, odizolowany świat, do którego nikt oprócz
niej samej nie miał dostępu. .
Nawet jej własna córka.
Była przerażona, samotna, nie wiedziała, co robić i do
kogo się zwrócić. Kiedy to sobie przypominała, nadal
przebiegał ją dreszcz. Czasami, kiedy zamykała nocą
oczy, widziała matkę stojącą przy oknie, wypatrującą na
dejścia ojca.
- W ciągu dwóch miesięcy bank zajął nam dom z po
wodu niespłaconego kredytu.
- Straciłyście dom? - spytał z przerażeniem Ali.
Skinęła głową.
- Nie miałyśmy gdzie się podziać. Byłam w pier
wszej klasie szkoły średniej i pilnowaniem dzieci sąsia
dów mogłam zarobić zaledwie na jedzenie. O spłacaniu
kredytu nie było co marzyć.
W jej głosie słychać było takie poczucie winy, że Ali
znów poczuł gniew na jej ojca.
- W tak młodym wieku w ogóle nie powinno się mieć
takich spraw na głowie.
- Cóż, jak być powinno i jak było, to dwie zupełnie
różne rzeczy.
- Co się działo po tym, jak straciłyście dom?
- Z pomocą opieki społecznej mogłam oddać matkę
do szpitala. Całkowicie się załamała. - Faith opuściła
wzrok i bezwiednie wygładzała ręką spodnie. - Kiedy
zostawiłam ją w szpitalu, kilka dni przepłakałam. Wie-
MILIONER Z KUWEJTU 207
działam, że będzie wystraszona i zagubiona. - Przyło
żyła dłoń do ust, żeby znów się nie rozpłakać. - Prawdę
mówiąc, płakałam, bo sama byłam wystraszona i zagu
biona.
Odgarnęła włosy z czoła i zaczerpnęła powietrza.
- Odwiedzałam ją niemal codziennie - ciągnęła. -
Za każdym razem, kiedy do niej przychodziłam, siedziała
przy oknie i nawet w szpitalu czekała na ojca. Robiła
tak aż do dnia śmierci. - Faith zerknęła na Alego. - A oj
ciec nigdy nie wrócił.
- Och, Faith...
Nie było słów, które potrafiłyby złagodzić jej smutek
i ból. Nic nie mogło wymazać tych strasznych wspo
mnień wyrytych w jej sercu. Gdyby takie słowa istniały,
Ali na pewno by je znalazł.
- A co się stało, kiedy twoja matka... odeszła?
- Tuż po tym, jak wzięto ją do szpitala, opieka spo
łeczna wysłała mnie na ranczo Hopechest. Po jej śmierci
nie miałam gdzie się podziać, więc mieszkałam tam do
końca szkoły średniej. Kiedy skończyłam osiemnaście lat,
wyjechałam do college'u. Zarabiałam na utrzymanie, na
prawiając komputery. Zainteresowałam się nimi jeszcze
na ranczu. - Zamilkła na chwilę. - Po skończeniu col
lege'u postarałam się o kredyt dla małych przedsię
biorstw i otworzyłam firmę. Resztę historii znasz.
- Faith, bardzo ci współczuję.
- Nie ma czego. To wszystko już przeszłość, a ja na
uczyłam się czegoś bardzo cennego.
- Mianowicie? - zapytał, marszcząc brwi.
- Zapamiętałam sobie, że nie wolno mi popełnić ta-
208 SHARON DE VITA
kiego błędu jak matka, zwłaszcza jeśli chodzi o męż
czyzn - oznajmiła dobitnie i spojrzała na niego znacząco.
- Nigdy nie zaufałabym mężczyźnie, o którym bym wie
działa, że to podrywacz i kłamca, zdolny oszukać kogoś,
kogo kocha.
Alego ogarnęło poczucie winy. Nie był pewien, czy
Faith mówi o swoim ojcu, czy o nim.
- Nie sądzisz chyba, że jestem podobny do twojego oj
ca? - Ta myśl go przeraziła. - Wierzysz, że mógłbym...
- Że mógłbyś co? - zapytała cicho. - Świadomie
okłamać bliską ci osobę? Celowo taką osobę oszukać?
Po jego twarzy błąkała się niepewność. Zdał sobie
sprawę, że tak postępował, ale przecież kłamiąc i oszu
kując, chciał oszczędzić bliskim zmartwień, a nie ich zra
nić. Okrucieństwo wobec bliskich osób było dla niego
czymś niepojętym.
Najwyraźniej jednak Faith nie dostrzegła lub nie
chciała dostrzec żadnej różnicy między jego postępowa
niem a postępowaniem jej ojca. Wiedział, że nie znajdzie
odpowiedzi na jej zarzuty.
Teraz wreszcie zrozumiał, dlaczego tak gwałtownie
reagowała za każdym razem, kiedy uznała, że okłamał
kogoś mu bliskiego.
Ale jak, u diabła, ma jej pokazać, jakim naprawdę jest
człowiekiem?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Palm Springs
- Mają państwo wspaniały dom - pochwaliła z za
chwytem Faith, kiedy Tibi oprowadziła ją po posiadłości.
Była to piętrowa budowla z kamienia i cegły, wznie
siona w stylu elżbietańskim, otoczona pięknymi trawni
kami, fontannami i ogrodem, położona w ekskluzywnej
części Palm Springs, na ogrodzonym terenie o powierz
chni niemal hektara.
Wysoka brama chroniła przed spojrzeniami przechod
niów i nieproszonymi gośćmi, którym przyszłoby do gło
wy wedrzeć się do środka.
Tibi wzięła Faith pod rękę i z uśmiechem poprowa
dziła ją na patio, z którego roztaczał się piękny widok
na basen z przejrzystą jak kryształ wodą. Omar i Ali pili
właśnie drinki.
- Dziękuję, moja droga. Choć nasz prawdziwy dom
jest w Kuwejcie, stworzyliśmy sobie dragi w Stanach,
żeby mieć pretekst do odwiedzania syna. - Roześmiała
się i poklepała Faith po ramieniu. - Kiedy będziesz miała
własne dzieci, zrozumiesz, że bez względu na wiek, za
wsze pozostaną twoimi dziećmi. Nigdy nie przestaniesz
się o nie martwić.
210 SHARON DE VITA
- No i jak ci się podoba nasz dom? - zagadnął Omar,
wstając na powitanie pań.
Faith uśmiechnęła się promiennie.
- Jest cudowny.
Omar wziął ją za rękę i usadził na miękkim, ogrodo
wym fotelu.
- Możesz go uważać również za swój dom - oznaj
mił.
- Napijesz się czegoś zimnego, Faith? - Tibi usiadła
obok męża. - A może wolisz odpocząć, zanim przybędą
nasi goście?
- Goście? - Faith spojrzała niespokojnie na Alego,
który od chwili przybycia na miejsce zachowywał się
zdumiewająco cicho.
Teraz lekko wzruszył ramionami, jakby o niczym nie
wiedział.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu -
powiedziała Tibi z uśmiechem. - Zaprosiliśmy kilku sta
rych znajomych na kolację. Jesteśmy tacy szczęśliwi, że
Ali wreszcie znalazł kobietę, której szukał. Chcielibyśmy
się tobą pochwalić... - Tibi wzięła Faith za rękę i lekko
zmarszczyła czoło. - Chyba ci to nie przeszkadza, ko
chanie? To będzie zwykłe przyjacielskie spotkanie, nic
nadzwyczajnego. Zrobimy sobie barbecue w ogrodzie. -
Zerknęła na zegarek. - Niedługo powinni zjawić się lu
dzie z firmy cateringowej, żeby rozpocząć przygotowa
nia.
Kilku starych znajomych? Zwykłe barbecue? Z po
mocą firmy cateringowej? Faith była tym wszystkim tro
chę przytłoczona, ale postanowiła, że nie da nic po sobie
MILIONER Z KUWEJTU 211
poznać. Uśmiechnęła się z wymuszoną beztroską. Jak to
dobrze, że kupiła sobie te nowe stroje.
- Ależ oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu
- zapewniła, starając się ukryć zdenerwowanie. - Poznać
państwa znajomych to będzie dla mnie zaszczyt.
Tibi zerknęła na męża.
- Nie mogliśmy nie uczcić zaręczyn syna choćby
skromnym przyjęciem. - Wyglądała tak radośnie, że
Faith nie miała serca psuć jej humoru. Jednak myśl
o tym, że podczas tego wieczora znajdzie się w centrum
uwagi, sprawiała, że robiło jej się słabo.
- Skoro na kolację mają przyjść goście, to chyba po
winnam pójść na górę i trochę się odświeżyć.
Chciała trochę czasu spędzić w samotności.
- Ali, kochanie, odprowadź Faith do pokoju. Będzie
mieszkała w zachodnim skrzydle, tuż obok ciebie.
Ali dokończył wodę mineralną i wstał.
- Z przyjemnością. - Wziął Faith za rękę i przyciąg
nął do siebie. - Ja też chyba chwilę odpocznę. Trochę
mnie zmęczyło prowadzenie samochodu, a wczoraj
późno poszedłem spać.
- Za ciężko pracujesz - stwierdziła Tibi i posłała
szczęśliwej parze promienny uśmiech. - Faith, kiedy się
pobierzecie, powinnaś na nim wymóc, żeby wracał do
domu o przyzwoitej porze i żebyście razem jadali kola
cje. Jako kawaler możesz być pracoholikiem, Ali, ale kie
dy zakłada się rodzinę, hierarchia wartości musi ulec
zmianie.
- Nie wygłaszaj kazań, kochanie - zganił ją Omar
żartobliwie i pogładził po policzku. - Niech dzieci robią,
212
SHARON DE VITA
co uważają za stosowne. Znajdą własną drogę, tak jak
kiedyś my.
- Masz rację - zgodziła się Tibi ze śmiechem. - Od
pocznijcie przed kolacją. Dam wam znać, kiedy wszystko
już będzie gotowe.
- Dobry Boże, tutaj mogłaby zamieszkać drużyna fut
bolowa - stwierdziła Faith, kiedy Ali wprowadził ją do
pięknego, dwupokojowego apartamentu dla gości, który
oddano jej na ten weekend.
Jej zdenerwowanie potęgował fakt, że pokój Alego
znajdował się tuż obok i był połączony z jej pokojem
dodatkowymi drzwiami.
- Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie - rzekł
Ali, otwierając podwójne, przeszklone drzwi prowadzące
na taras.
Do pokoju wpadło świeże, popołudniowe powie
trze.
- Wygodnie? - Faith obróciła się dokoła, chłonąc
wzrokiem otoczenie. - Gdybym się tu schowała, to przez
kilka miesięcy nikt by mnie nie znalazł.
Pokój był urządzony bardzo elegancko, głównie w od
cieniach różu i jasnej zieleni. Wielkie łoże z baldachi
mem wyglądało na prawdziwy antyk, tak samo jak po
zostałe meble.
Podłogę przykrywał żółtozielony dywan, a ściany wy-
klejono różowo-żółto-zieloną tapetą w paski. Nieopodal
drzwi na taras stał miękki szezlong z jedwabnym obiciem
w zielono-różowe pasy. Siedząc na nim, można było pa
trzeć na ogród za oknem.
MILIONER Z KUWEJTU
213
W rogu ustawiono mahoniowe biurko i krzesło, obite
takim samym materiałem jak szezlong.
Podwójne drzwi wiodące do wspaniałej łazienki były
otwarte. Faith zobaczyła za nimi wielką, wpuszczaną
w podłogę marmurową wannę, w której jednocześnie
mogło brać kąpiel dziesięć osób.
Wokół stało mnóstwo wazonów najróżniejszej wiel
kości, wypełnionych różami, bez wątpienia pochodzący
mi z imponujących ogrodów Tibi.
- Muszę się rozpakować. - Faith poczuła, że drżą jej
kolana, a żołądek podchodzi do gardła. Gdyby nie obe
cność Alego, chyba wpadłaby w histerię. Nie chciała jed
nak, by wiedział, że słowa jego matki wprawiły ją
w przerażenie.
- Twoje torby zostały rozpakowane - powiadomił ją
Ali, wskazując na obszerną garderobę.
- Aha. - Nie była przyzwyczajona do takiej obsługi
i wcale nie miała pewności, czy jej to odpowiada. Ale
skoro weszła między wrony...
Odwróciła się do Alego i spostrzegła, że przygląda
jej się uważnie i w skupieniu.
- O co chodzi? - zapytała, starając się nie przestę
pować nerwowo z nogi na nogę.
- Jesteś zdenerwowana.
- Ja? - Próbowała się roześmiać, ale z zaschniętego
gardła wydobył się jakiś dziwny odgłos. - Czym miała
bym się denerwować?
Nadal patrzył na nią badawczo.
- Denerwujesz się dzisiejszym wieczorem; tym, że
mają się zjawić dodatkowi goście.
214 SHARON DE VITA
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu. Teraz
Faith zirytowała się tym, że tak łatwo ją rozszyfrować.
- Ali... - Splotła zwilgotniałe dłonie. - Niezbyt do
brze sobie radzę na przyjęciach - przyznała z nieszczę
śliwą miną. - Nie mam w tym doświadczenia.
Widok silnej, niezależnej Faith, przeżywającej ciężkie
chwile z powodu skromnego przyjęcia na kilka osób, nie
zmiernie Alego wzruszył.
We wczesnej młodości tyle przeszła, a jednak niewiel
kie spotkanie towarzyskie wprawiało ją w zdenerwowa
nie.
Dokonała tylu rzeczy bez niczyjej pomocy i opieki,
ale tym razem będzie miała obok siebie silne wsparcie.
Ali postanowił o to zadbać. Nie dopuści, żeby cokolwiek
ją denerwowało łub przerażało, kiedy on jest w pobliżu.
Zdążył ją poznać, odgadywał jej nastroje i widział,
że narasta w niej rozpacz. Faith była taka dzielna i silna,
że miał dla niej wiele współczucia i podziwu.
Rozumiał, że robi to dla niego i jego rodziców.
- Nie przejmuj się - powiedział cicho.
Wziął ją za ręce i uścisnął dla dodania otuchy. Chciał
ją przytulić do siebie i zasłonić przed niebezpieczeń
stwami, żeby już nigdy nie musiała się bać.
- To będą tylko przyjaciele rodziców - uspokajał.
- Tak, ale... - Musiała przełknąć ślinę. Już i tak była
zdenerwowana, a teraz jeszcze ta bliskość Alego... Mu
siała wytężyć całą siłę woli, by się skupić. - Niezbyt do
brze wychodzą mi towarzyskie pogawędki i wymiana
uprzejmości. - Spojrzała w dal ponad jego ramieniem,
by nie zatracić się w jego ciemnych oczach. - W towa-
MILIONER Z KUWEJTU 215
rzystwie czuję się nieswojo. Zawsze lepiej dawałam sobie
radę z maszynami.
- Już mi to mówiłaś. - Zastanawiał się, czy Faith wie,
jak pięknie teraz wygląda.
- I co ja tym ludziom powiem? - Zagubiona spojrzała
mu w oczy. - Przecież będą się chcieli czegoś o mnie
dowiedzieć, a ja nie mam zbyt wiele ciekawych rzeczy
do powiedzenia. Nie lubię opowiadać o swoim życiu. No
i oczywiście będą wypytywać o nas, o zaręczyny, ślub.
Dobry Boże... - Urwała, z każdą chwilą coraz bardziej
przerażona. - Ali, co ja im odpowiem?
Kiedy wyobraziła sobie, że znajdzie się w centrum
zainteresowania, zasypana pytaniami, na które nie znała
odpowiedzi, miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Ich małe kłamstewko zmienia się w coraz bardziej
skomplikowaną maskaradę. Odchyliła głowę, by spojrzeć
na Alego, i zdała sobie sprawę, że to był błąd. Jego twarz
znalazła się tuż przy niej. Przypomniała sobie, jaki smak
mają jego usta, a jej ciało natychmiast wypełniła jakaś
nieokreślona, ale bardzo silna tęsknota.
- Faith, proszę, nie zamartwiaj się. - Nie mogąc
dłużej znieść jej zdenerwowania, wziął ją w ramiona.
- Nie przejmuj się. Ja się wszystkim zajmę. - Pogładził
ją po plecach. - Obiecuję, że ani na chwilę cię nie
zostawię.
Wsparł brodę na czubku jej głowy. Pomyślał z saty
sfakcją, że są doskonale do siebie dopasowani. Przez
chwilę cieszył się bliskością i ciepłem jej ciała, zapachem
jej skóry.
Cofnął się, by na nią spojrzeć.
216 SHARON DE VITA
- Będę przy tobie cały czas, przyczepię się jak guma
do podeszwy buta.
- To bardzo piękne porównanie - stwierdziła
z uśmiechem. Wiedziała, że Ali stara się wprawić ją
w beztroski nastrój.
- Z tym problemem musimy uporać się razem.
Razem. To słowo zabrzmiało w jej głowie przyje
mnym dźwiękiem. Razem z Alim...
Surowo przypomniała sobie, że to układ na jeden
weekend, gra na użytek jego rodziców.
- Nie chciałabym zrobić nic, co wprawiłoby w za
kłopotanie twoich rodziców. Ja... - Zmarszczyła czoło,
zastanawiając się, co chce powiedzieć. Nie znalazła od
powiednich słów, więc tylko objęła Alego w pasie i pró
bowała się rozluźnić.
Westchnęła i ze znużeniem oparła mu głowę na ra
mieniu. Było jej tak dobrze i wygodnie, jakby tutaj właś
nie było jej miejsce. Zaskoczony jej wyznaniem Ali od
sunął się i spojrzał jej w oczy.
- A więc to o to chodzi? - zapytał cicho. - Martwisz
się, bo nie chcesz wprawić moich rodziców w zakłopo
tanie? - Był wzruszony jej deklaracją.
Z nieszczęśliwą miną skinęła głową. Nie była w stanie
mu wytłumaczyć, jakie to dla niej ma znaczenie. Wie
działa, że nie mógłby pokochać kobiety takiej jak ona
i starała się z tym pogodzić, ale przecież jego rodzice
wcale tak nie uważali.
Byli dla niej tacy dobrzy, zaakceptowali ją i poko
chali. Za żadne skarby świata nie chciała ich zranić.
- Faith, wzruszyłaś mnie. - Pocałował ją w czubek
MILIONER Z KUWEJTU 217
głowy, czoło, a potem w policzek. - Jesteś niesamowita,
taka autentyczna i naturalna. Nigdy jeszcze kogoś takiego
nie spotkałem. - Dotykał ustami jej policzka, jednocześ
nie łagodząc i zwiększając jej napięcie. - Poruszyłaś mo
je serce.
- Ali... - Jego słowa sprawiły, że obudziła się w niej
nadzieja. - Och, Ali...
Zapomniała o wszystkich ostrzeżeniach, które setki
razy powtarzała sobie w duchu, odkąd zgodziła się spę
dzić z nim weekend. Zapomniała o całym świecie, liczył
się tylko ten mężczyzna. Uniosła głowę.
- Pocałuj mnie - wyszeptała.
Spełnił jej prośbę. Pocałunek nie był delikatny ani ko
jący, tylko namiętny, zaborczy i pełen pasji. Ali objął ją
mocniej, czując, że jego ciało jak zwykle zaczyna reagować
na jej bliskość. Nagle Faith cicho załkała, przywarła do
niego mocniej, jakby chciała, żeby nic już ich nie dzieliło.
- Pragnę cię - wyszeptał, przesuwając usta ku jej
szyi, a potem w stronę dekoltu.
- Wiem - szepnęła i wsunęła palce w jego włosy.
Gdy poczuła jego usta na piersi, wygięła się w łuk.
Korzystając z tej zachęty, Ali zdjął z niej jedwabny ża
kiet i rzucił go na podłogę. Pod spodem nie miała nic.
- Faith - szepnął bezwiednie. - Jesteś taka piękna.
- Podniósł ją do góry, położył na łóżku i pochylił się
nad nią.
Z cichym jękiem zerwała z niego koszulę, nie zwra
cając uwagi na to, że guziki posypały się na podłogę.
- Faith. - W zapamiętaniu zsunął z niej jedwabne
spodnie, niemal je przy tym rozrywając.
218 SHARON DE VITA
Wydawało mu się, że wstąpił w niego jakiś demon.
Nie sądził, że potrafi tak mocno odczuwać potrzebę bli
skości z kobietą. Chciał ją mieć tylko dla siebie, by żaden
inny mężczyzna nigdy się nie dowiedział, jak ona słodko
smakuje.
- Jesteś taka piękna - szeptał.
Nie bała się jego szaleńczej, niemal groźnej namięt
ności. Czuła gorące pulsowanie w najintymniejszych za
kamarkach ciała. Uniosła się nieco, by pomóc mu zsunąć
majteczki z bioder. Miała ochotę krzyknąć na głos, gdy
poczuła, jak jego ręka wędruje wraz z jedwabną bielizną
wzdłuż jej nóg. Gorączkowo przesuwała dłońmi po ple
cach Alego, jakby chciała go w siebie wchłonąć. Wbiła
paznokcie w jego nagą skórę, kiedy obsypywał pocałun
kami jej ciało. Jęknęła i bezwiednie chwyciła go za wło
sy, czując jego gorące wargi na swym udzie. Posuwały
się coraz wyżej, aż w końcu dotarły do celu. Z jej gardła
wyrwał się zdławiony krzyk. Zamknęła oczy i zakołysała
biodrami, jakby chciała wyssać z jego pieszczot jak naj
większą rozkosz.
- Ali... - wyszeptała.
Nie istniało już nic tylko pocałunki, jakich jeszcze
nigdy nie zaznała. Prowadził ją pieszczotami coraz wyżej
i wyżej, na sam szczyt rozkoszy. Kiedy wreszcie tam do
tarła, miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Za
pragnęła, by jak najszybciej się z nią połączył. Zatrzymał
się tylko na chwilę, by zrzucić z siebie resztę ubrania,
a potem nakrył ją swoim ciepłym ciałem.
- AH, proszę... - wyszeptała błagalnie.
Kiedy powoli w nią wszedł, ani na chwilę nie odry-
MILIONER Z KUWEJTU 219
wając od niej spojrzenia, zamknęła oczy i dała się ponieść
zalewającym ją raz po raz falom namiętności. Oddychając
płytko, poruszała się wraz z nim, czując, jak doskonale
ją wypełnia. Kiedy rytm ich ruchów stał się szybszy, oto
czyła go nogami, jakby chciała go wciągnąć jeszcze głę
biej. Po chwili oczy Alego pociemniały i usłyszała jego
cichy jęk.
Drugi spazm rozkoszy zaskoczył ją bez ostrzeżenia
i zaparł dech w piersi. Wyszeptała jego imię, czując, że
dotarł właśnie na szczyt, do skraju przepaści, zabierając
ze sobą jej serce.
Coś lekko dotknęło jej policzka. Otworzyła oczy i zo
baczyła uśmiechniętą twarz Alego.
- Zasnęłaś na chwilę - powiedział cicho i pocałował
ją.
Uśmiechnęła się leniwie.
- Chyba tak. - Położyła mu rękę na policzku, nadal
zdumiona tym, co przed chwilą przeżyli. - Bardzo mnie
zmęczyłeś.
Roześmiał się głośno i znów ją pocałował.
- A to dopiero początek - zapowiedział łagodnym to
nem i pocałował ją jeszcze mocniej. Po chwili jęknęła
cicho, otoczyła go ramionami i chłonęła jego ciepło. Na
gle Ali westchnął z żalem i odsunął się od niej. - Nie
stety, nie mamy na to czasu. Spóźnilibyśmy się na kolację.
- Ach, kolacja... - Zmarszczyła czoło. - Prawie za
pomniałam. - Znów zaczęła się denerwować. Miała
ochotę się do niego przytulić i w ogóle nie wychodzić
z łóżka.
220
SHARON DE VITA
Wyczuł jej napięcie i ucałował jej czoło.
- Nie martw się, kochanie. - Ucałował również jej
ręce. - Pamiętaj, że będę przy tobie...
- Tak, niczym guma przyklejona do buta - dokoń
czyła, kiwając głową. - Zapamiętam to.
- Mam dla ciebie prezent - oznajmił i roześmiał się,
kiedy zobaczył jej podejrzliwie zwężone oczy. - Znów
posądzasz mnie o coś złego.
Westchnęła. Mimo nagości czuła się przy nim całkiem
swobodnie.
- Kolejny prezent? - Potrząsnęła głową. - Wolała
bym, żebyś nic mi nie kupował.
- No ale to, co dostałaś ostatnio, bardzo ci się po
dobało - przypomniał jej, siadając na łóżku i pomagając
jej wstać.
- Tylko dlatego, że za batoniki, colę i chipsy dałabym
się pokroić.
- Wydaje mi się, że ten prezent trochę bardziej ci się
spodoba. - Nie zważając na swą nagość, wstał i korzy
stając z wewnętrznych drzwi, wszedł do swojego pokoju.
Faith z zachwytem patrzyła na jego ciało. Musiała
przyznać, że bardzo jej się podoba.
Gdy wrócił, wręczył jej małe pudełeczko obite czar
nym aksamitem. Spojrzała na nie nieufnie.
- Co to jest? - zapytała.
- Nie dowiesz się, dopóki nie otworzysz. - Pogładził
ją po policzku. - No, otwórz - zachęcił.
Zrobiła to, po czym krzyknęła cicho.
- Dobry Boże, co to takiego?
Roześmiał się.
MILIONER Z KUWEJTU
221
- Przecież to pierścionek. Twój pierścionek zaręczy
nowy.
- Nie - zaprotestowała. - To jest miniaturowe lodo
wisko. - Wielki brylant błyszczał niczym cudowna
gwiazda. - A ile... ile... - Bała się zapytać. - Jest bardzo
duży, prawda?
Brwi Alego zbiegły się w jedną linię.
- Zdaje się, że ma prawie dziesięć karatów.
Jej ręka drgnęła.
- Nie mogę go przyjąć. - Zdecydowanym gestem po
dała mu pudełeczko.
- Dlaczego nie? - Patrzył na nią zdziwiony.
- Jeszcze pytasz? A co będzie, jeśli go zgubię? - Na
samą myśl o tym czuła ściskanie w żołądku.
- Po prostu kupimy drugi - odrzekł, wzruszając ra
mionami.
- Kupimy drugi? - powtórzyła, nie odrywając wzro
ku od pierścionka. Pojedynczy, wspaniały brylant był
oprawiony w platynę i osadzony na cienkiej, również
platynowej obrączce.
Ali wyjął pierścionek z pudełeczka i sięgnął po rękę
Faith.
- Masz być moją narzeczoną. - Wsunął jej klejnot
na palec i uśmiechnął się z aprobatą. Wiedział, że będzie
doskonale pasował. - Przecież nie mogę ci dad metalo
wego kółka z puszki coli.
- Pewnie z takim kółkiem czułabym się swobodniej.
Nie mogła oderwać wzroku od pierścionka, choć wie
działa, że to wszystko jest tylko udawaniem i grą.
Ali pocałował ją i przyciągnął do siebie. Jej nagie
222 SHARON DE VITA
piersi dotknęły jego torsu, na nowo budząc w nim pra
gnienie.
- Bardzo żałuję, ale musimy zaraz zejść na dół -
rzekł, gładząc jej ramię. - Inaczej pewnie zjawi się tu
moja matka, żeby się dowiedzieć, co nas zatrzymało.
- Twoja matka? - Faith chwyciła prześcieradło i na
kryła się po uszy. - Ojej, nie może mnie tak zobaczyć.
Roześmiał się i znów pocałował ją w czoło.
- Przecież jesteśmy zaręczeni. Zapewniam cię, że
matka nie przeraziłaby się, gdyby się dowiedziała, że
właśnie się kochaliśmy. To przecież tylko wyraz naszego
uczucia. Teraz wrócę do swojego pokoju i przygotuję się
do kolacji. - Bał się, że jeśli zaraz nie wyjdzie, to nie
wyjdzie stąd wcale. - Dasz sobie radę? - spytał z nie
pokojem.
- Oczywiście.
Oderwała wzrok od pierścionka, spojrzała na Alego
i uśmiechnęła się na widok jego zatroskanej twarzy.
- Naprawdę nic mi nie będzie. - Lekceważąco ma
chnęła ręką. - A teraz uciekaj, bo chcę wziąć prysznic
i się ubrać.
Zgodnie z obietnicą, Ali przez cały wieczór nie od
stępował jej na krok. Trzymając ją za rękę, przedstawiał
ją gościom, odpowiadał na pytania, nakładał jedzenie na
talerz, dolewał wina, jak idealny zakochany narzeczony.
W połowie wieczoru zdenerwowanie Faith zniknęło
bez śladu. Ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że nawet
dobrze się bawi. Przyjaciele państwa El-Etra okazali się
bardzo mili. Cieszyli się szczerze, że Ali wreszcie po-
MILIONER Z KUWEJTU 223
stanowił się ustatkować. Odnosili się do jego narzeczonej
z wielką sympatią.
Rodzice Alego traktowali ją jak członka rodziny, z du
mą ją wszystkim prezentowali i jasno dawali do zrozu
mienia, że są zachwyceni wyborem syna.
Gdy wieczór dobiegał końca, Faith była wyczerpana,
lecz zadowolona, że goście zaczęli już wychodzić. Za
częło ją też gnębić lekkie poczucie winy.
Z kieliszkiem wina w ręce niepostrzeżenie oddaliła
się od Alego i poszła na patio. Noc była ciemna, tylko
gwiazdy na niebie błyszczały olśniewająco, jak brylant
na jej palcu.
Ze smutkiem zdała sobie sprawę, że to był wspaniały
wieczór. Aż nazbyt. Zagryzła wargi i patrzyła przed sie
bie z zatroskaną miną. Męczyło ją poczucie winy z po
wodu oszustwa, na które się zgodziła. Bała się też, że
nie będzie potrafiła dłużej ukrywać swoich uczuć do
Alego.
Coś, co zaczęło się jako zwykła przysługa, zmieniło
się w bardzo bolesny i złożony problem. Faith spojrzała
na rozgwieżdżone niebo i poczuła, że do oczu napływają
jej łzy.
Nie mogła się wyprzeć swoich uczuć do Alego. Wie
działa, co mówi jej serce. To, że przeżyli cudowne chwile
namiętności, tylko pogorszyło sprawę.
Ali przecież kiedyś powiedział, że nie mógłby jej po
kochać. Musi się z tym pogodzić, ale jak tego dokonać,
skoro nadal odgrywa rolę jego kochającej narzeczonej?
Nie, to nie jest możliwe. Dłużej tego wszystkiego nie
zniesie. Nie potrafi patrzeć na radość jego rodziców ze
224
SHARON DE VITA
świadomością, że kiedy dowiedzą się prawdy, będą zdruz
gotani. Nie wytrzyma przygnębiającej myśli, że Ali nigdy
nie obdarzy jej takim uczuciem, którym ona obdarzyła
jego. Z bólem musiała przyznać, że się w nim bez pa
mięci zakochała.
Kiedy to wszystko zrozumiała, doszła do wniosku, że
gra dobiegła końca. Odwróciła się i z westchnieniem
wróciła na przyjęcie. Dla dobra wszystkich zaintereso
wanych musi przerwać tę maskaradę.
Pytanie tylko, jak to zrobić.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Faith nie było.
Ali obudził się w pustym łóżku. Noc spędził w jej
pokoju. Kochali się wiele razy, aż w końcu nad ranem
zasnęli, tuląc się do siebie. Teraz jednak miejsce obok
niego było puste. Przetarł oczy i rozejrzał się. Zauważył,
że garderoba jest otwarta. Zniknęła z niej walizka oraz
ubrania Faith.
W panice wyskoczył z pościeli.
- Faith? - zawołał.
Przeszukał cały apartament, lecz nie znalazł Faith. Nie
został po niej żaden ślad.
- Faith? - W jego głosie słychać było strach.
Pobiegł do swego pokoju, włożył dżinsy i koszulę,
a potem boso ruszył na dół. Z narastającym przerażeniem
stwierdził, że tu też jej nie ma.
- Mamo?
- Jestem w kuchni. - Nalewała sobie kawę, a ojciec
siedział za stołem i czytał poranną gazetę.
- Gdzie jest Faith? - zapytał Ali, rozglądając się.
- Wyjechała - odparła matka cicho.
- Wyjechała? Gdzie?
- Powiedziała nam prawdę - oznajmiła łagodnie Tibi.
- Całą prawdę.
226 SHARON DE VITA
Zrezygnowany opadł na krzesło.
- Przepraszam, mamo. Nie chciałem...
Widać było, że jest kompletnie załamany, więc matka
współczująco poklepała go po ramieniu.
- Rozumiem cię, synu. Martwiłeś się o nas. - Zerk
nęła szybko na Omara, który nadal czytał gazetę. -
Wiem, że zrobiłeś to wszystko z miłości. Może mi się
to nie podobać, ale cię rozumiem. - Nalała mu kawy.
- Nie mogę tylko zrozumieć, jak mogłeś tak zranić Faith.
- Jak to? - Gorąca kawa parzyła go w język. - Prze
cież wcale nie chciałem jej zranić - wymamrotał, prze
czesując palcami włosy.
- Ona cię kocha - powiedziała cicho matka, a Ali
gwałtownie podniósł na nią wzrok.
- Nie, mamo. - Roześmiał się z goryczą. - W tej
sprawie się mylisz. Ona mnie nie znosi - stwierdził po
nuro. - Uważa, że jestem niemoralny i kłamię.
Tibi skinęła głową.
- Nie dziwię się, że ma cię za kłamcę. Ah, miewałeś
już w życiu lepsze pomysły - oznajmiła z przyganą. - To
ty się mylisz, jeśli sądzisz, że ona cię nie kocha. - Dotknęła
jego włosów. - Synu, twój ojciec i ja od początku wie
dzieliśmy, że tak naprawdę nie jesteście zaręczeni.
- Co? - Patrzył na matkę szeroko rozwartymi oczami.
Skinęła głową.
- Przecież nie jesteśmy głupi. Ale jak tylko poznali
śmy Faith, od razu sobie uświadomiliśmy, że jest jakby
dla ciebie stworzona. Czułam, że w sprawie zaręczyn
skłamałeś. Matki zawsze wyczuwają takie rzeczy. Ale za
uważyłam też, jak bardzo ją kochasz. Specjalnie zapro-
MILIONER Z KUWEJTU
227
siłam was na weekend, żebyś zrozumiał, jakie żywisz wo
bec niej uczucia.
- Mamo, ja już się nigdy nie zakocham - rzekł cicho,
potrząsając głową.
Tibi westchnęła.
- Pamiętam, jak bardzo się załamałeś po śmierci Dża-
lili, ale to się wydarzyło dawno temu. Byłeś wtedy jeszcze
chłopcem. Teraz jesteś mężczyzną i nie powinieneś do
puścić, żeby ból z przeszłości odebrał ci szczęście, ja
kiego możesz zaznać.
- Miłość nie jest konieczna, żeby mieć szczęśliwe ży
cie czy udane małżeństwo. - Przelotnie spojrzał na mat
kę. - Weźmy na przykład ciebie i tatę.
Pięknie zarysowane brwi Tibi uniosły się w górę.
- Słucham? - Popatrzyła na swojego jedynaka z za
skoczeniem. - A co ma do tego nasze małżeństwo?
Ali wzruszył ramionami.
- Przecież nie łączy was miłość. Łączy was wiele in
nych cudownych spraw. Dla mnie jesteście żywym do
wodem na to, że miłość wcale nie jest konieczna, żeby
małżeństwo było szczęśliwe.
- Aha. - Skinęła głową. - Omar?
- Tak, kochanie. - Ojciec nadal czytał gazetę i właś
nie odwrócił stronę. Znał swoją żonę od lat i dobrze wie
dział, kiedy zaczyna kipieć w niej gniew. Nie miał za
miaru się poparzyć.
- Czy ty przypadkiem nie upuściłeś kiedyś naszego
jedynego synka na głowę i nie zapomniałeś mi o tym
powiedzieć?
-. Nie, kochanie.
228 SHARON DE VITA
Tibi zwróciła się do Alego:
- W takim razie nie znajduję żadnego wytłumaczenia
twojej głupoty. Jeśli uważasz, że między mną a twoim
ojcem nie ma miłości, to jesteś ślepy i głupi. Co prawda
nasze małżeństwo zostało zaaranżowane przez rodziny,
ale jednak połączyła nas głęboka i trwała miłość. Poko
chaliśmy się niemal od chwili, w której zobaczyliśmy się
pierwszy raz.
Ali słuchał jej słów zaskoczony.
- To wy z ojcem się kochacie?
Zirytowana Tibi klepnęła go lekko w głowę.
- Jesteś za inteligentny, żebyś był aż tak ślepy. Jak
mogłeś nie dostrzec, że się z ojcem kochamy? - Zrobiło
jej się go żal. Usiadła naprzeciwko i położyła mu dłoń
na ramieniu. - Kochasz Faith, prawda?
- Nie. - Z uporem potrząsnął głową. Nie chciał przy
znać tego, co jego serce od dawna już wiedziało.
Oczy Tibi się rozszerzyły.
- Nie próbuj oszukać samego siebie. Mężczyzna, któ
ry przed sobą nie potrafi wyznać prawdy, jest zwykłym
głupcem.
Ali przełknął łyk kawy. Nie wiedział, co odpowiedzieć
matce.
- Czy ty ją kochasz? - Tibi nie dawała za wygraną.
Ali głęboko wciągnął powietrze. Miał takie wrażenie,
jakby stał na skraju urwiska.
- Tak. - Sam nie mógł uwierzyć, że uczucie, przed
którym od lat się bronił, tak podstępnie zakradło się do
jego serca. - Tak, kocham ją - wyznał ponuro. - I... i te
raz nie wiem, co robić.
MILIONER Z KUWEJTU 229
Popełnił niewybaczalny błąd. Beznadziejnie zakochał
się w Faith, a przecież ona nigdy mu nie wybaczy kłam
stwa i nie uwierzy, że nie jest taki niemoralny, jak sądziła.
Tibi roześmiała się i poklepała go po ręce.
- Synku, jesteś pomysłowy, uparty i bystry. No, jeśli
chodzi o to ostatnie, to bywasz bystry - stwierdziła z mi
łością. - Wierzę, że wymyślisz, co powinieneś zrobić.
Sięgnęła do kieszeni szlafroka i położyła na stole pu
dełeczko obite czarnym aksamitem.
- Zdaje się, że to należy do Faith. - Spojrzała na puz
derko, a potem na syna. - Może powinieneś jej zwrócić
ten pierścionek i zadbać, żeby pozostał na jej palcu na
zawsze.
Zdenerwowana jak koń przed wyścigiem Faith krążyła
po gabinecie, nie wiedząc, co ze sobą począć. Od jej ucie
czki z domu rodziców Alego minął już ponad tydzień. Przez
ponad tydzień ignorowała jego telefony, kwiaty, wysyłane
elektronicznie listy. Choć serce jej pękało, nie chciała się
ugiąć. Kochała go i zasługiwała na odwzajemnioną miłość.
Ali nie może jej pokochać, a ona na inny układ na pew
no się nie zgodzi. Nie chciała go widzieć ani z nim roz
mawiać, ale dzisiaj miała wyznaczone spotkanie z Abnerem
Josslynem. Jakiś czas temu pan Josslyn zadzwonił i zapytał,
czy nie mogliby się spotkać w jej firmie, ponieważ nie ma
zbyt wiele czasu i mógłby do niej wpaść jedynie w drodze
na lotnisko. Powiedział, że chce się przyjrzeć jej działal
ności, a potem mimochodem wspomniał, że na spotkanie
chciałby przyprowadzić ze sobą Alego.
Gdyby odmówiła, Abner Josslyn mógłby czuć się za-
230
SHARON DE VITA
wiedziony, a nie chciała go do siebie zrażać. Zwłaszcza
teraz, kiedy firma przygotowywała się do przyjęcia na
prawdę wielkich zleceń i poważnych klientów.
A wszystko to Faith zawdzięczała premii uzyskanej
za pracę w El-Etra Investments.
Krążyła teraz niespokojnie po gabinecie, czekając na
przyjazd obu gości. Podeszła do okna i przycisnęła nos
do szyby. Wypatrywała Alego. Kiedy zdała sobie sprawę,
co robi, łzy napłynęły jej do oczu. Uświadomiła sobie,
że zachowuje się dokładnie tak samo jak matka.
Siedzi przy oknie, czeka, wypatruje mężczyzny, który
kłamie i oszukuje. Przełknęła ślinę, wstała, otarła oczy
i włożyła ręce do kieszeni spodni.
- Faith.
Na dźwięk tego głosu odwróciła się błyskawicznie i ze
zdumieniem spostrzegła w progu gabinetu Alego. Nie
słyszała, jak otworzył drzwi. Pożerała go wzrokiem, czu
jąc, że za chwilę pęknie jej serce.
- Jak się tu dostałeś? - Przyłożyła dłoń do szyi. - Jak
ci się udało sforsować Martę?
Uśmiechnął się i wszedł do środka, zamykając za sobą
drzwi.
- Przekupiłem ją - odrzekł krótko, a Faith spojrzała
na niego z zaskoczeniem. - To był żart. - Miał ochotę
chwycić ją w ramiona i pocałunkami wypędzić smutek
z jej oczu.
- Wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś się posunął do
przekupstwa - warknęła zirytowana. Znów zaczęła krą
żyć po gabinecie, bojąc się stanąć w miejscu albo zbytnio
zbliżyć do Alego. - Gdzie jest pan Josslyn?
MILIONER Z KUWEJTU
231
- Nie przyjdzie.
Patrzyła na niego z coraz większym gniewem.
- Co to ma znaczyć?
- Odwołał spotkanie - wyjaśnił Ali dość obojętnie.
Teraz oprócz bólu serca Faith poczuła rozczarowanie.
- W takim razie po co ty przyszedłeś?
- Żeby z tobą porozmawiać.
- A nie przyszło ci do głowy, że nie chcę cię widzieć?
- Nadal chodziła z kąta w kąt, nie mogąc się zatrzymać.
- Owszem, przyszło mi to do głowy, ponieważ nie
odbierasz moich telefonów, nie odpowiadasz na e-maile;
krótko mówiąc, od tygodnia mnie ignorujesz.
- I nadal zamierzam to robić.
- Faith, myliłem się.
Wreszcie przystanęła.
- Myliłeś się? - Nie spodziewała się, że kiedykolwiek
usłyszy, jak Ali przyznaje się do błędu. - A w czym się
myliłeś? - spytała podejrzliwie.
Widząc tę znajomą, nieufną minę, musiał się roześmiać.
- Myliłem się co do ciebie. I co do mnie. - Podszedł
bliżej, zagradzając jej drogę ucieczki, tak żeby mogli po
rozmawiać. - Pomyliłem się, twierdząc, że nie mogę się
zakochać.
- Jak to, „nie mogę się zakochać"? - Potrząsnęła gło
wą i przyłożyła rękę do skroni. - Powiedziałeś wyraźnie,
że nie potrafiłbyś pokochać takiej kobiety jak ja.
Podszedł bliżej, a Faith cofnęła się i oparła o parapet.
Dalej nie mogła już uciec.
- Nie chodziło mi o to, że nie pokochałbym kobiety
takiej jak ty - powiedział miękko. - Myślałem wtedy,
232
SHARON DE VITA
że w ogóle nie chcę się zakochać. - Westchnął, gorącz
kowo szukając odpowiednich słów. - Po śmierci Dżalili
czułem się tak, jakbym to ja sam umarł. Bardzo ją ko
chałem i wiedziałem, że drugi raz nie odważę się narażać
na tak wielkie cierpienie. - Uśmiechnął się smutno. - Nie
chciałem znów otworzyć serca przed kobietą, dopuścić
do tego, żeby była dla mnie całym światem, ponieważ
mogłem ją utracić. A to by mnie po prostu złamało.
- A więc postanowiłeś się więcej nie zakochać, bo
przez to mogłeś się narazić na cierpienie?
- Coś w tym rodzaju - przyznał i nie mogąc się po
wstrzymać, dotknął jej policzka. - Ale to było, zanim cię
poznałem, zanim wpadłaś do mojego gabinetu i do mojego
życia, zanim przewróciłaś wszystko do góry nogami.
Nadzieja zaczęła z wolna kiełkować w sercu Faith.
- Co chcesz powiedzieć, Ali? - zapytała nieśmiało,
starając się nie obiecywać sobie zbyt wiele.
Chwyciła go za rękę, którą nadal trzymał na jej po
liczku. Chłonęła jej ciepło i czuły dotyk.
- Chcę powiedzieć, najdroższa, że cię kocham.
Zamknął oczy. Ciężki łańcuch, który od dawna pętał
jego serce, teraz pękł. AH nareszcie poczuł się wolny,
pełen nadziei i bardzo szczęśliwy.
- Kocham cię ponad wszystko na świecie, bo właśnie
ty jesteś dla mnie całym światem.
- Och, Ali. - Po policzkach popłynęły jej łzy radości.
- Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała - powiedział
szybko, z niepokojem. - Chcę, żebyś za mnie wyszła,
zamieszkała ze mną, kochała mnie i urodziła moje dzieci.
Nasze dzieci. Chcę, żebyś się ze mną zestarzała, nigdy
MILIONER Z KUWEJTU 233
mnie nie opuściła i... szła przez życie ze mną, bez wzglę
du na to, jak trudna okaże się ta droga. - Spojrzał na
nią z miłością. - Proszę, uwierz mi, jestem człowiekiem
honoru, a ciebie będę traktował z szacunkiem przez całe
życie. Błagam, powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Och, Ali - powtórzyła. Rzuciła mu się w ramiona
i przytuliła do niego, jakby od tego zależało jej życie.
- Ja też cię kocham. Tak, tak, wyjdę za ciebie.
- Faith. - Poczuł tak wielką ulgę, że ugięły się pod
nim kolana. Nareszcie w jego życiu wszystko zaczęło
układać się jak należy. - Jesteś wszystkim, czego pra
gnąłem, ale nawet nie marzyłem, że to znajdę. - Pokrył
jej twarz pocałunkami. - Będę cię kochał całą wieczność
i jeszcze dłużej.
- Ja też cię będę kochała przez całą wieczność - obie
cała, odwzajemniając jego pocałunki. Miała ochotę śpie
wać ze szczęścia. - A potem jeszcze trochę.
Roześmiał się i cofnął o krok.
- A teraz chodźmy do moich rodziców, żeby im oz
najmić radosną nowinę. - Sięgnął do kieszeni i wyjął
z niej pudełeczko. - To zdaje się należy do ciebie.
Faith z powrotem wsunęła pierścionek na palec. Tam
było jego miejsce.
- Chciałbym, żebyśmy się szybko pobrali - ciągnął.
- Nie będziemy czekać dłużej, niż to absolutnie konie
czne.
Skinęła głową, a Ali poprowadził ją do drzwi.
- Nie mam nic przeciwko temu - zapewniła. - Gdzie
mnie zabierasz?
- Idziemy uczcić to wielkie wydarzenie - odrzekł
234 SHARON DE VITA
z uśmiechem. - No i powiedzieć o wszystkim moim ro
dzicom. Mama będzie taka szczęśliwa. Wreszcie doczeka
się swoich rudowłosych wnuków.
- Może najpierw się pobierzmy - zaproponowała
Faith w drodze do windy. - Ale potem od razu
weźmiemy się za robienie wnuków dla twoich rodziców.
Drzwi do kabiny się otworzyły i weszli do środka.
- Dobrze, niech ci będzie. Ach, byłbym zapomniał.
- Sięgnął do kieszeni, wyjął jakieś papiery i podał jej.
- Co to jest? - spytała podejrzliwie.
Roześmiał się i pocałował ją w czubek nosa.
- To umowa, według której masz zmodernizować sy
stemy komputerowe Abnera Josslyna. We wszystkich jego
firmach - podkreślił, a ona spojrzała na niego oszołomiona.
- We wszystkich firmach?
- Tak. - Skinął głową. Wziął od niej dokumenty
i schował je z powrotem do kieszeni. - Ale zabierzesz
się do tej pracy za jakiś czas. - Pocałował ją mocno.
- Przedtem jednak musisz wypełnić inną umowę. Umowę
małżeńską. Potem będziesz mogła robić, co ci się żywnie
podoba. Kocham cię, Faith...
- Ja też cię kocham.
Trzymając się za ręce, wysiedli z windy i ruszyli na
spotkanie nowego, wspólnego życia.