background image

ELIZABETH

LOWELL

JESIENNY KOCHANEK

Tytuł oryginału: Autumn lover

Tłumacz orginału: Joanna Puchalska

background image

1

Nevada, jesień 1868

– Słyszałem, że potrzebuje pani rządcy, który umiałby strzelać.
Głos dobiegający z ciemności zaskoczył Elyssę Sutton. Miała cichą nadzieję, 

że jej twarz nie zdradziła strachu, który zaledwie przed ułamkiem sekundy jak 
błyskawica przeszył ciało. Obcy pojawił się znikąd, bez ostrzeżenia, bezszelestnie 
jak cień.

Spojrzała w stronę stojącego na skraju ganku człowieka. Ciemna sylwetka 

rysowała   się   wyraziście   na   tle   złotego   blasku   lampy   padającego   z   okna.   Pod 
rondem kapelusza lśniły czarne kryształy oczu, pozbawione uczuć podobnie jak 
jego twarz.

„Śnieżna   burza   byłaby   cieplejsza   od   tych   oczu”   –   pomyślała   Elyssa   z 

niepokojem i przygryzła dolną wargę. Za tą myślą natychmiast przyszła następna. 
„A jednak jest w nim coś, i to coś niebezpiecznego. To przystojny mężczyzna”.

W   porównaniu   z   nim   inni   faceci   wydawali   się   małymi   chłopcami. 

Zmarszczyła brwi. Dotychczas nie zwracała specjalnej uwagi na mężczyzn. Ci, 
których dotąd poznała, byli przeważnie mniej udanymi synami arystokratycznych 
angielskich   rodów,   żeglarzami,   żołnierzami,   kowbojami,   kucharzami.   No   i 
naturalnie bandytami.

W   ciągu   miesięcy,   jakie   upłynęły   od   powrotu   –   wbrew   woli   wuja   –   do 

Ameryki, Elyssa zdążyła napotkać na swej drodze niemało białych degeneratów. 
Ladder   S,   samotne   ranczo   w   Rubinowych   Górach,   przyciągało   jak   magnes 
górników,   wszelkiej   maści   poszukiwaczy   skarbów,   pełnych   nadziei   osadników 
zdążających do Oregonu – a także najrozmaitszych wykolejeńców, którzy na nich 
wszystkich polowali. Najgorsi spośród nich byli Culpepperowie.

„Jeżeli   ktoś   potrafi   przeciwstawić   się   Culpepperom,   to   właśnie   on”   – 

pomyślała   z   goryczą.   „Tylko   kto   pozbędzie   się   jego,   jak   już   wypędzi 
Culpepperów?”

– Panno Sutton? – ponaglił obcy dźwięcznym głosem i wszedł w krąg światła 

rzucanego przez lampę,  jakby wyczuł, że Elyssa  niepokoi się, bo nie może  go 
wyraźnie zobaczyć.

–   Zastanawiam   się   –   odparła.   Zamilkła   i   spojrzała   na   nieznajomego, 

niepewna, czy starczy jej odwagi, by podjąć wyzwanie.

Uświadomiła   sobie,   że   ma   zupełnie   suche   wargi.   Zwilżyła   je   językiem   i 

westchnęła. Przestała zastanawiać się nad lekkomyślnym impulsem popychającym 
ją do spotkania z człowiekiem, który wychynął z ciemności.

Gęsta fala czarnych włosów opadała mu na kołnierz. Twarz wydawała się 

background image

ogorzała, a lekkie kreski wokół oczu powstały zapewne wskutek częstego mrużenia 
powiek. Nad kształtnymi ustami rysowały się równe, ciemne wąsy.

Dobrze skrojone czarne spodnie i kurtka nosiły ślady zużycia. To samo można 

było powiedzieć o jasnoszarej koszuli, czystej, ale wyraźnie znoszonej. Pasowała 
do sylwetki właściciela – szerokich męskich ramion i wąskich bioder. Na szyi miał 
luźno zawiązaną spłowiała czarną chustkę.

Stojący za nim koń przestąpił ciężko z nogi na nogę i cicho parsknął. Nie 

spuszczając wzroku z Elyssy, mężczyzna sięgnął do tyłu i pieszczotliwie pogłaskał 
szyję zwierzęcia długim, łagodnym ruchem obciągniętej rękawiczką lewej dłoni. 
Prawa   –   bez   rękawiczki   –   spoczywała   nieruchomo   tuż   obok   kolby 
sześciostrzałowego rewolweru wiszącego u boku. Podobnie jak strój nieznajomego 
rewolwer   był   wysłużony,   lecz   lśnił   czystością.   I   wyczuwało   się   od   razu,   że   – 
podobnie jak jego właściciel – niejedno przeszedł.

Elyssa   zauważyła,   że   nieznajomy   –   choć,   sądząc   po   wyrazie   jego   oczu   i 

ponurej   twarzy,   można   się   było   spodziewać   całkiem   czegoś   innego   –   bardzo 
łagodnie obchodził się z koniem.  Doceniła to. Na zachodzie często traktowano 
zwierzęta tak, jakby w ogóle nie odczuwały bólu, jaki może zadać ostroga czy bat.

„Tak jak Mickey. Gdybym nie potrzebowała ludzi, pogoniłabym go na cztery 

wiatry, nawet jeśli Mac nie wiadomo jak go cenił. Niestety, każda para rąk się 
liczy, a teraz bardziej niż kiedykolwiek”.

Koń przesunął się nieco i światło wydobyło z mroku siodło. W jednej torbie 

tkwiła strzelba, a po drugiej stronie siodła znajdowało się coś, co wyglądało na 
karabin. Żadnych srebrnych okuć na siodle ani na broni, żadnych ozdób, nic, co by 
odbijało światło i ujawniało obecność człowieka.

Coś, co wyglądało jak gruby płaszcz oficera Konfederacji, przywiązane było 

do zwiniętego w rulon koca. Wojskowe dystynkcje zostały oderwane od płaszcza, a 
siodło pozbawione wszelkich błyskotek.

Duży,   smukły,   silny,   gniady   ogier   kosztował   zapewne   tyle,   ile   wynosiły 

trzyletnie zarobki zwykłego kowboja. Mężczyzna czekał na odpowiedź nieruchomo 
jak drapieżnik czający się przy wodopoju.

Jego spokój był nie do zniesienia, zwłaszcza dla tak niespokojnego ducha jak 

Elyssa.

– Macie jakieś nazwisko? – spytała szorstko.
– Hunter.
–   Hunter   –   powtórzyła   wolno,   jakby   ćwicząc   wymowę   tego   słowa.   –   To 

nazwisko czy zawód? [Hunter – ang. myśliwy (przyp. tłum.).]

– Jakie to ma znaczenie?
Zacisnęła usta, powstrzymując się od ostrej odpowiedzi. Często powtarzano 

jej, że jest tak samo impulsywna i inteligentna jak jej zmarła matka. To czasem 
powodowało   wewnętrzne   konflikty.   Kamienny   spokój   mężczyzny   wywoływał 

background image

nieodpartą chęć potrząśnięcia nim i zmuszenia do żywszej reakcji.

Ale życie nauczyło Elyssę, że za nieodparte chęci przychodzi drogo płacić. 

Uważnie   przyjrzała   się   jego   zimnym   oczom.   Kobiecą   naturę   natychmiast 
zaciekawiło, gdzie dotąd przebywał i co sprawiło, że jego dusza stwardniała na 
kamień, a w nim samym kołacze się echo bolesnych cierpień.

„Właściwie to dlaczego mam się przejmować jego przeszłością?” – zapytała 

samą   siebie   gorączkowo.   „Wymknął   się   Culpepperowi...   który   akurat   stał   na 
straży...   a   tego   nie   udało   się   dokonać   nawet   Macowi,   niezłemu   w   końcu 
myśliwemu... I właśnie to mnie interesuje. Umiejętności myśliwskie”.

Tak naprawdę to nie tylko umiejętności myśliwskie ją interesowały. Była zbyt 

inteligentna, by nie uświadamiać sobie pewnych rzeczy. Człowiek ten pociągał ją 
jak   nikt   dotąd.   Nerwowo   przesunęła   czubkiem   języka   po   wardze   i   znów 
westchnęła.

„Powinnam kazać mu odjechać”.
– Chcecie tę pracę? – spytała szybko, nim zdrowy rozsądek zdążył wziąć górę.
Czarne brwi uniosły się jak na komendę.
– Tak od razu? Żadnych pytań o kwalifikacje?
– Widzę, że macie odpowiednie kwalifikacje.
– Ma pani na myśli broń? – rzucił drwiąco.
– Nie. Rozum – odparła.
Spojrzał uważnie, czekając w milczeniu na dalsze wyjaśnienia.
–   Nie   słyszałam   strzałów   –   wyjaśniła.   –   To   znaczy,   że   wymknęliście   się 

Culpepperowi, który pilnuje wjazdu do doliny i tylko czeka na takich jak wy.

Hunter   obojętnie   wzruszył   ramionami,   ani   nie   potwierdzając,   ani   nie 

zaprzeczając.

– A jak to się stało, że psy was nie zwęszyły? – spytała. Mówiąc te słowa, 

rozejrzała się, szukając czarno-białych owczarków, które na ogół dawały znak, że 
ktoś obcy kręci się wokół rancza.

– Jechałem pod wiatr – odparł.
– Mieliście szczęście.
– Od wielu dni wieje od strony kanionu.
W duchu Elyssa nie mogła odmówić mu racji. Jesienny wiatr rzadko zmieniał 

kierunek. Przez ostatnie dwa tygodnie przewiewał kaniony Gór Rubinowych na 
przestrzał zimnym podmuchem, niosącym ze sobą zapach sosen i dalekich skał.

Uświadomiła sobie, że Hunter przygląda się jej równie uważnie jak ona jemu.
–   Nie   pomyślała   pani,   że   mogę   być   jednym   z   Culpepperów?   –   spytał 

spokojnie.

– Jest pan zbyt schludny.
Kąciki   oczu   Huntera   zwęziły   się   lekko   i   wtedy   wyraźniej   zarysowały   się 

delikatne kreski na skórze. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna w ten 

background image

sposób się uśmiechnął. I że tylko tak potrafił to robić. Odpowiedziała uśmiechem, 
nie zdając sobie sprawy, jak ją to przeobraziło. Twarz nabrała życia i stała się 
wręcz zachwycająca. Jeszcze  przed chwilą Elyssa była dość ładną blondynką z 
dużymi oczami i przyjemnym głosem, a teraz zmieniła się w kusicielkę o włosach 
koloru księżyca i błękitnozielonych oczach, promieniujących zmysłowością, która 
sprawiała, że mężczyźni zaczynali nagle nabierać ochoty, by przedrzeć się przez te 
wszystkie guziki i muśliny do ukrytego pod spodem gorącego ciała.

Hunter dość gwałtownie odwrócił się.
– A może panienka opowie mi coś więcej o tej pracy? Wtedy sam zdecyduję, 

czy ją wezmę.

Głos   miał   oschły,   niemal   szorstki.   Palcami   chwycił   mocno   wodze. 

Zachowywał się jak ktoś, kto chce mówić bez dalszych przeszkód wyłącznie o 
interesach.

„Panienka. Zupełnie jakbym była dzieckiem” – pomyślała Elyssa.
Słowo   to   zabolało.   Przypomnieli   się   jej   kuzyni   z   Anglii,   wyniośli   i   pełni 

pogardy wobec nisko urodzonej Amerykanki, która przez przypadek została ich 
krewną, i to mało  ważną, gdyż w ich oczach jej ukochany ojciec był niewiele 
lepszy od zwykłego dzikusa.

– Wolałabym, żeby nie zwracał się pan do mnie w ten sposób – rzekła Elyssa 

już bez cienia uśmiechu.

Hunter wzruszył ramionami.
– Młodo pani wygląda.
– Będziecie spali w domu z nami – poleciła zwięźle.
Skinął głową z całkowitą obojętnością.
Zastanawiała się, czy byłby równie niewzruszony, gdyby zapowiedziała mu, 

że   ma   spać   w   jej   łóżku.   Spojrzała   w   obojętne,   uważne   oczy   i   zwątpiła,   czy 
cokolwiek na świecie byłoby w stanie zmienić jego reakcję.

„Panienka”.
Rozzłościła się jeszcze bardziej. Złość wzmogła nieodpartą chęć zburzenia 

męskiej obojętności. W Anglii szło jej to całkiem nieźle. Brała w ten sposób odwet 
za protekcjonalny ton i pełne wyższości traktowanie.

–   Dla   waszej   wiadomości   –   powiedziała   wyniośle.   –   Nie   jestem   małą 

dziewczynką. Mam dwadzieścia lat.

– Wygląda pani na piętnaście.
– Ostatni rządca, jakiego zatrudniłam, został zastrzelony we własnej chacie – 

dodała spokojnie.

Hunter nie przejął się.
– To wtedy Mac pojechał po pomoc – dodała.
– I sprowadził ją?
– Usłyszeliśmy strzały. Tylko koń wrócił. Na siodle była krew. Nadal chcecie 

background image

tę pracę?

Skinął głową, jakby los tych ludzi nie miał z nim nic wspólnego.
– Chyba przesadziłam z tym rozumem – rzekła.
Obrzucił ją zimnym, przenikliwym spojrzeniem.
– Może się okazać, że dom wcale nie będzie bezpieczniejszy niż chata rządcy 

– dodała, mówiąc wolno jak do idioty.

– Rozumiem.
– Czy aby na pewno? Nie wyglądacie na kogoś, kto szuka guza.
– Nie szukam guza.
Spóźnione owczarki wyczuły wreszcie obcy zapach i zaczęły szczekać. Trzy z 

nich wypadły zza domu.  Dwa pozostałe wychynęły z ciemnego  rzędu wierzb i 
pobiegły wzdłuż strumienia płynącego za stodołą.

– Dancer, Prancer, Vixen, cicho! – rozkazała Elyssa. – Comet i Donner, was 

też to dotyczy!

Cała   piątka   natychmiast   przestała   ujadać.   Hunter   spojrzał   na   smukłe, 

długowłose czarno-białe stworzenia kręcące się wokół nich.

– Jakoś nie przypominają reniferów.
– Co takiego? Ach! – Elyssa uśmiechnęła się. – Szczeniaki urodziły się kilka 

lat temu. akurat na Boże Narodzenie.

– A gdzie Dasher i Kupido?
– Jastrząb porwał Dashera, gdy biedak miał zaledwie pięć tygodni. Mieliśmy 

już kotkę o imieniu Kupido, więc piątą suczkę nazwaliśmy Vixen.

Psy   otoczyły   Huntera   i   jego   konia,   węsząc.   Potem   spojrzały   na   Elyssę. 

Machnęła ręką. Uspokojone rozbiegły się po terenie.

– Mogą na was szczekać przez jakiś czas – wyjaśniła. – Ale atakują tylko 

czworonożne drapieżniki. To psy pasterskie, nie obronne.

– Z tego, co słyszałem,  ostatnio mają niewiele roboty – stwierdził Hunter 

sucho.

Nie   zaprzeczyła.   Złodzieje   systematycznie   kradli   bydło   z   rancza.   Jeszcze 

miesiąc, a czeka ją bankructwo.

„Ma rację” – pomyślała smutno. „Potrzebny mi rządca, który umie obchodzić 

się z bronią”.

– Czy miałaby pani coś oprócz siana dla mego konia? – spytał Hunter. – 

Bugle Boy przebył długą drogę, jedząc tylko trawę.

– Naturalnie. Proszę za mną – poleciła i zeszła z ganku.
– Nie ma potrzeby, żeby się pani fatygowała! – zawołał za nią. – Rozumiem 

polecenia.

– Coś mi się zdaje, że łatwiej wydajecie polecenia, niż je rozumiecie.
Czarne brwi uniosły się ponownie.
– Czy zawsze jest pani tak uszczypliwa?

background image

– Zawsze – odparła spokojnie. – Wuj Bill nazwał mnie Sassy [Sassy – ang. 

impertynentka (przyp. tłum.).], kiedy byłam na tyle duża, że potrafiłam wspiąć mu 
się na kolana i szarpać go za brodę.

Przeszła obok, lecz zanim znikła w ciemnościach, zatrzymała się na chwilę, 

by   przemówić   łagodnie   do   konia.   Huntera   dobiegł   czysty,   delikatny   zapach 
kobiety. Dech mu zaparło w piersiach i dopiero po chwili odetchnął swobodnie.

„Jak światło słoneczne na łące” – pomyślał. „Czyste, gorące i słodkie. Przede 

wszystkim gorące”.

Spod zmrużonych powiek spoglądał za oddalającą się dziewczyną. W świetle 

księżyca biodra Elyssy kołysały się łagodnie, wprawiając w ruch delikatny jedwab 
sukni,   modnej   w   Anglii   dwa   lata   temu.   Cienki   materiał   unosił   się   przy 
najmniejszym podmuchu wiatru, odsłaniając jasne pończochy. Na widok smukłych 
łydek, muskanych delikatną tkaniną i światłem księżyca, Hunter poczuł napięcie.

„Spokojnie, żołnierzu” – zbeształ się w myślach. „To tylko pusta lalka, jak 

Belinda. Ogromne oczy, dziewczęce westchnienia i różowy języczek przesuwający 
się po pełnej dolnej wardze. Powinienem był mieć więcej rozumu, kiedy Belinda 
zarzuciła na mnie przynętę, ale nie miałem. A teraz mam, do diabła. Tyle że za tę 
naukę zapłaciły moje dzieci”.

Posępnie odepchnął gorzką myśl, że ożenił się z niewłaściwą kobietą. To była 

przeszłość,  nie należało do niej wracać. Jak  wojna, która zabrała mu  wszystko 
oprócz życia. I życia brata.

„Martwi   i   pogrzebani.   Belinda.   Ted   i   Em.   Pozostaje   mi   jedynie   dopaść 

Culpepperów i wysłać ich wszystkich na sąd ostateczny. Ciekawe, jak Case sobie 
radzi. W Bogu nadzieja, że załatwił wszystkich, których spotkał”.

W gruncie rzeczy Hunter nie martwił się o młodszego brata. Case poszedł na 

wojnę między stanami jako chłopiec, a wrócił z niej mężczyzną, zamkniętym w 
sobie i twardym jak kamień. I jeszcze mniej czułym.

– Hunter?
Łagodny,   lekko   schrypnięty   głos   wionął   w   ciemnościach   jak   pieszczota. 

Mimo prób opanowania wzburzyła się w nim krew.

– Proszę uważać – powiedział. – Łatwo można się potknąć.
„Dobra   rada”   –   pomyślał   ironicznie.   „Sam   powinienem   się   do   niej 

zastosować”.

Tłumiąc   przekleństwo,   ruszył   za   dziewczyną,   która   coraz   bardziej   go 

irytowała.   Trzymając   wodze   Bugle   Boya   w   lewej   ręce,   szedł   za   Elyssa   przez 
zapuszczone podwórze skąpane w księżycowej poświacie. Wiał jednostajny, zimny 
wiatr.

W   ciemności   majaczyła   zniszczona   zagroda.   Kilka   metrów   dalej   jaśniał 

czterospadowy   dach   stodoły.   Wiatr   przywiał   stamtąd   pomieszany   zapach   koni, 
siana i kurzu. Tuż obok, z rury, kapała do koryta woda. Każda kolejna kropla 

background image

marszczyła lśniącą w blasku księżyca powierzchnię.

Dla   Huntera   stało   się   oczywiste,   że   ranczo   Suttonów   nie   było 

przedsięwzięciem tymczasowym, odwalonym byle jak. Ranczo Ladder S zbudował 
człowiek,   który   myślał   o   przyszłości.   Obok   solidnego   piętrowego   domu   z 
drewnianych   bali   i   desek   stała   przysadzista   oficyna   dla   kowbojów   i   stodoła   z 
kilkoma zagrodami. Dalej był duży korral. niewielki sad, wędzarnia i spory ogród 
warzywny. Woda w korralu i zagrodach została doprowadzona do poideł rurami.

Z ogrodu dochodził zapach wilgotnej ziemi i ziół. Dla Huntera była to woń 

bardziej ponętna niż zapach magnolii, jaki wolała Belinda. Badawczo przyjrzał się 
cieniom i plamom światła. Szukał potwierdzenia tego, co słyszał o ranczu. Jak na 
razie wszystko się zgadzało. Miejsce dokładnie odpowiadało opisowi zasłyszanemu 
w zeszłym tygodniu od jednego z żołnierzy odkomenderowanych do obozu Camp 
Halleck.

„W tej głuszy Ladder S jest czymś niezwykłym i pięknym, podobnie jak ta 

dziewczyna,   której   matka   pochodziła   z   arystokratycznej   rodziny,   a   ojciec   był 
pracowitym i przedsiębiorczym mieszkańcem równiny. Na razie wojsko nie będzie 
się   zajmować   posiadłością   Suttonów.   Majorowi   zależy   tylko   na   nanoszeniu   na 
mapy kolejnych przełęczy i wybiciu czerwonoskórych, a o tej porze roku Indianie 
trzymają się z dala od tych stron”.

Hunter wiedział też to, o czym żołnierz taktownie nie wspomniał. Rzeczony 

major pił na potęgę, rozczarowany odkomenderowaniem na prymitywny zachód, 
zamiast na cywilizowany wschód czy też wyniszczone południe.

Nie   było   cienia   wątpliwości   co   do   tego,   że   Rubinowe   Góry   w   nowo 

powstałym stanie Nevada to odludzie. W dodatku rodzice Elyssy nie wybrali na 
dom miejsca przy północnym krańcu pasma, którędy przejeżdżały wozy wiozące 
do Oregonu osadników podążających wzdłuż niepewnego biegu rzeki Humboldt, 
lecz   osiedlili   się   w   dzikiej,   położonej   na   uboczu   i   bardzo   pięknej   okolicy   po 
południowej   stronie   Rubinowych   Gór.   Za   domem   mieszkalnym   wznosiły   się 
strome, poszarpane, nierówne szczyty. Przełęcz, którą mogłyby przejechać wozy, 
leżała daleko stąd na południe. Były jeszcze dwie inne przełęcze, ale przebyć je 
mógł   tylko   człowiek   na   koniu.   Przepędzenie   bydła,   zwłaszcza   pod   obstrzałem 
Culpepperów, byłoby niemożliwością.

Przełęcze, wozy, bydło, bandyci...
Hunter   dokładnie   wywiedział   się   o   wszystko,   kiedy   doszły   go   słuchy,   że 

Culpepperowie   zamierzają   zapuścić   korzenie   w   Rubinowych   Górach.   Wojna   i 
nieudane małżeństwo nauczyły go panowania nad emocjami. Stał się człowiekiem 
ostrożnym. Człowiekiem zdyscyplinowanym.

Człowiekiem niebezpiecznym.
Uważnie wpatrywał się w zarys Rubinowych Gór widoczny na tle lśniących 

gwiazd. Utrwalał ich obraz w pamięci, by móc orientować się wśród gór także w 

background image

ciemnościach, jak przystało na wojownika i tropiciela. Był bowiem i jednym, i 
drugim.

„Przynajmniej z wodą nie będzie problemu” – pomyślał. „Prawdziwa samotna 

oaza w środku piekielnej pustyni. Nic dziwnego, że Suttonowie właśnie tu osiedli. I 
nic dziwnego, że Culpepperowie chcą zdobyć ranczo, skoro ktoś inny odwalił całą 
czarną robotę, budując je na pustkowiu”.

Rubinowe   Góry,   choć   otoczone   pustynią,   wcale   nie   były   suche.   Wysokie 

szczyty zabierały wilgoć zimowym chmurom i oddawały ją w postaci strumieni 
wiosną   i   latem.   Wszystkie   rzeczki   i  potoki   po  wschodniej   stronie   spływały   do 
Rubinowych Błot, nawadniając ziemię i przynosząc życie. Potem roztopy kończyły 
się,   a   pustynia   znów   napierała,   dopóki   bagna   nie   zmieniły   się   w   ciągnące   się 
milami pola brunatnych trzcin, z rozrzuconymi gdzieniegdzie małymi polankami 
wokół wodnych oczek. Większość polanek chroniły pasy błota na tyle głębokiego, 
że nie dało się przez nie przejść. Pozostałe dostarczały wody i paszy dla bydła. 
Ścieżki wśród brunatnych trzcin zmieniały bieg po każdym deszczu. Tam gdzie 
jednego   dnia   był   wyraźny   szlak,   drugiego   czekało   na   śmiałków   błoto   będące 
śmiertelną   pułapką.   Nawet   Culpepperowie   nie   mieli   tyle   tupetu,   by   zgłębiać 
tajemnice szumiących trzcinami Rubinowych Błot.

Moczary niczym fosa chroniły wschodni kraniec posiadłości. Góry dawały 

ochronę od zachodu. Południe otwarte było dla każdego, kto przetrzymałby długą, 
pozbawioną wody jazdę naokoło gór. Podobnie północ.

Culpepperowie nie tylko odważyli się na przebycie pustyni, ale też zostawili 

swego   człowieka   na   czatach,   gdzieś   na   zboczu   najbliższego   szczytu.   Miał 
obserwować Ladder S. Ani jednej sztuce bydła nie wolno było opuścić rancza. 
Żaden człowiek z zewnątrz nie miał prawa przyjechać tu, gdzie tak rozpaczliwie 
potrzebowano rąk do pracy.

Jakiś   dźwięk   przedarł   się   przez   podmuch   wiatru.   Hunter   w   mgnieniu   oka 

odwrócił się, wyciągnął broń i odwiódł kurek. Ułamek sekundy później dotarło do 
niego, co to takiego.

„To tylko koń czochra się o ogrodzenie” – powiedział sobie.
Zręcznie wsunął broń z powrotem, nim Elyssa zdążyła odwrócić się w jego 

stronę.

– Czy coś się stało? – spytała.
– Przyzwyczajam się do tutejszych widoków.
– I odgłosów? – spytała sucho.
Hunter wzruszył ramionami, co mogło oznaczać wszystko.
– Jeżeli macie jakieś pytania, to pytajcie – powiedziała. – Ten grzechot przed 

chwilą to sprawka Lamparta. Uderzył w obluzowaną deskę. Wyczuł was i waszego 
konia.

Podeszli bliżej, Lampart zarżał cicho i przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się 

background image

w obcego ogiera tuż za płotem.

Prawa   ręka   Huntera   jeszcze   raz   znalazła   się   w   pobliżu   rewolweru.   O 

wierzchowcu Elyssy Sutton słyszał wiele mrożących krew w żyłach opowieści. Nie 
miał   zamiaru   pozwolić,   aby   dziki   ogier   zagryzł   Bugle   Boya,   konia   szlachetnej 
krwi, doskonale ułożonego.

– Lamparta, hm? – powiedział Hunter z wyraźną niechęcią w głosie. – Czy to 

ten dropiaty potwór, o którym głośno w Camp Halleck?

– Wielki mi obóz, nędzne rudery z desek – parsknęła Elyssa. – Ale domyślam 

się, że mój koń mógł stać się przedmiotem rozmów tych wałkoni.

– Dropiate konie same w sobie nie są niczym niezwykłym.
– Lampart jest niezwykły. Żołnierze byli pod wrażeniem, kiedy ich dowódca 

go dosiadł.

– Nie udała się przejażdżka? – spytał, choć doskonale wiedział, co się stało.
– Jakoś to przeżył. Na więcej nie zasługiwał. A mówiłam mu, że Lampart nie 

jest na sprzedaż.

Hunter spojrzał na zwierzę bez słowa komentarza.
– Ten pan – ciągnęła Elyssa, pogardliwie akcentując słowo „pan” – oznajmił 

mi, że rekwiruje ogiera, da mi kwit i mam zejść z drogi, aby mężczyźni mogli robić 
to, co do nich należy.

Pogarda   i   gniew   w   głosie   Elyssy   nasunęły   Hunterowi   przypuszczenie,   że 

kapitanowi nie udała się przejażdżka nie tylko z powodu dropiatego konia.

„Jest zupełnie taka sama jak Belinda” – pomyślał. „Rozpieszczona panna. Nie 

przyjdzie jej do głowy, że armia, która ją chroni, może czegoś potrzebować”.

– Pajutowie i Szoszoni polują na skalpy – rzekł. – Wojsku przyda się każdy 

mężczyzna i każdy koń, żeby osłaniać osadników jadących na wschód wzdłuż rzeki 
Humboldt.

– Tak właśnie twierdził kapitan. A ja myślę, że osadnikom wyszłoby na dobre, 

gdyby ograniczono dostawy trunków dla niego i oficerów.

Hunter spojrzał ponownie na sylwetkę ogiera rysującą się w mroku. Jeżeli 

wierzyć żołnierzom z Camp Halleck. Lampart nie tylko zrzucił kapitana. Usiłował 
go także wdeptać w ziemię.

Bugle  Boy   parsknął   i  szarpnął  wodze,  wietrząc  ziarno  w wielkiej  stodole. 

Hunter zesztywniał. Obawiał się, że Lampart potraktuje Bugle Boya jak intruza i 
zacznie rzucać się na ogrodzenie. Tymczasem wielki ogier stał spokojnie i głośno 
wdychał   nozdrzami   nowe   zapachy.   Po   chwili   parsknął,   wyczuwając   obecność 
Elyssy.

– Słyszałem, że to morderca – rzekł Hunter.
– Kapitan? Raczej nie. To głupiec, który nie bardzo wie, gdzie rewolwer ma 

lufę.

– Mam na myśli konia.

background image

– Przy mnie Lampart jest grzeczny jak baranek.
W   dźwięcznym   głosie   dziewczyny   zabrzmiało   wyraźne   uwielbienie   dla 

zwierzęcia.

Koń tymczasem próbował wsadzić pysk między słupki grodzenia i dotknąć 

jej. Nachyliła się do miękkich nozdrzy, Zastrzygł uszami i otarł się o jej brodę i 
policzek, wdychając zapach i oddech swej pani. Roześmiała się cicho.

Dźwięk   ten   przeszył   Huntera   jak   błyskawica   ciemność.   Nagle   zapragnął 

poznać to uczucie, dowiedzieć się, jak to jest doznawać tak delikatnej pieszczoty, 
wsłuchiwać się w czule przemawiający głos i być tak blisko siebie, że mieszają się 
oddechy.

Z bezgłośnym przekleństwem zmusił się do skupienia uwagi na ogromnym 

dropiatym koniu.

Grzywa i ogon Lamparta były czarne, gęste i bardzo długie, co świadczyło o 

hiszpańskich   przodkach.   Zgrabną,   czarną   głowę   trzymał   dumnie.   Wysoko   na 
umięśnionej  szyi ogiera  wśród czarnych włosów  pojawiały  się  białe  owale. Im 
niżej, na szyi i łopatkach, tym więcej, aż wreszcie pochłaniały czarny kolor tła. Na 
bokach dominował kolor biały. Duże czarne plamy wyraźnie odbijały się od bieli 
na zadzie i tylnych nogach.

Końskie oczy wpatrzone w Huntera były duże, czarne i nieruchome jak noc. 

Miał nieodparte wrażenie, że Lampart ocenia go, tak jak on oceniał jego.

– Szesnaście piędzi?
– Macie dobre oko.
– Dopuszcza go pani do klaczy?
– Oczywiście.
Chrząknął.
– Ryzykowne.
– Co takiego?
– Dopuszczanie do klaczy. Źrebaki po nim mogą być tak samo złośliwe.
– Lampart nie jest złośliwy.
– Żołnierze mówili co innego.
– Nie mieli prawa pętać go i zasłaniać mu oczu, tak żeby...
– ...nie mógł zabić jeźdźca, którego zrzucił na ziemię – dokończył zimno. – To 

była jedyna mądra rzecz, jaką ten głupiec kapitan zrobił.

Odwrócił   się   od   konia   i   spojrzał   na   Elyssę.   Stała   w   blasku   księżyca,   a 

spódnica   unosiła   się   wokół   jej   nóg   na   wietrze   jak   chmura.   Nawet   w   mroku 
wyraźnie widać było niecierpliwie zaciśnięte usta.

– W każdym razie – dodał surowym tonem – armia ma prawo rekwirować 

konie,   również   ulubione   zwierzątka   pań.   Pajutowie   grasują   wzdłuż   całego 
oregońskiego szlaku.

– Raczej ci dranie. Culpepperowie, poprzebierani za Pajutów.

background image

– Tak czy owak, wojsko ma co robić.
– Nie mamy tu kłopotów z Indianami.
– Jeszcze nie.
Ta pewność siebie rozjątrzyła ją. Spojrzała wyzywająco.
– Dziwi mnie, że bierzecie stronę żołnierzy.
– Dlaczego?
– Nie tak dawno byliście zapewne wrogami. Albo też – dodała popędliwie – 

ten płaszcz na siodle należał do oficera konfederatów, który miał mniej szczęścia.

– Nie okradam nieboszczyków.
Głos Huntera był spokojny, beznamiętny i przez to jeszcze bardziej groźny.
– Nie to miałam na myśli.
– A co?
To nie było pytanie. To było żądanie odpowiedzi.
– Że kupiliście ten płaszcz – wyjaśniła. – Tak samo jak moi rodzice kupowali 

w drodze na zachód meble i inwentarz od osadników.

Spojrzał na nią badawczo.
– To się zdarza – dodała. – Większość ludzi udających się na zachód nie 

wierzy w opowieści o Nevadzie. Moi kuzyni w Anglii sądzili, że zmyślam, kiedy 
opowiadałam im o rzekach, które wysychają, nim dotrą do morza, i o jeziorach, 
które co lato wyparowują, tak że zostają tylko kryształy soli.

Hunter z namysłem skinął lekko głową, przyjmując do wiadomości, iż nie 

miała   zamiaru   insynuować,   jakoby   był   hieną   cmentarną.   Jednak   sporo   wysiłku 
kosztowało   go   to,   by   nie   okazać   furii,   jaka   ogarnęła   go   na   myśl,   że   mogłaby 
uważać go za jednego z tych szakali, którzy po bitwie zjawiają się na pobojowisku 
i grabią poległych.

„Jak   Culpepperowie”   –   pomyślał.   „Nikczemniejsi   od   węży   i   dwakroć 

przebieglejsi. Jak nie ludzie. Nie. Na pewno nie ludzie. Diabły wcielone, zepsute 
do szpiku kości. Czy człowiek postępowałby tak jak oni z bezbronnymi kobietami, 
a potem za grosze sprzedawał przerażone dzieci Comancheros?”

Nie było odpowiedzi na ciche pytanie Huntera. Nie otrzymał jej od chwili, 

gdy wrócił z wojny i przekonał się, że wszystko, o co walczył, zostało zniszczone 
do cna przez bandytów. Culpepperowie. Południowcy jak on. To było najgorsze ze 
wszystkiego. Zdrada za zdradą.

Wolno, bezgłośnie, wypuścił powietrze z płuc. Ostatni raz czuł tak straszliwy 

gniew, gdy dowiedział się o losie swoich dzieci. Ale myślenie o tym niczego nie 
zmieni. Trzeba robić to, co do niego należy.

„Postawić Culpepperów przed sądem... Żywych lub martwych”.
Nic nie może mu w tym przeszkodzić. Nic na świecie. Ani wspomnienia. Ani 

gniew. Ani żal. A już na pewno nie taka rozpieszczona impertynentka jak ta, która 
stoi przed nim. Jeszcze jedna Belinda, dla której liczy się tylko to, czego ona chce, 

background image

a resztę pal diabli.

– W porządku, panno Elysso Sutton – rzekł obojętnie. – Zatem nie ma pani 

kłopotów z Pajutami ani Szoszonami. Jeszcze nie. A z czym pani ma kłopoty?

– Z Culpepperami.
– Z Culpepperami...  –  wycedził Hunter.  – Słyszałem o  nich. Mają   więcej 

kuzynów i krewnych niż rodzina królewska.

Elyssa skrzywiła się.
– Rodzina królewska? – powtórzyła sarkastycznie. – Mają w sobie akurat tyle 

szlachetnej krwi co napite wszy.

– Nawet piekło ma swoją hierarchię. A który diabeł tu rządzi?
– Mac mówił, że najstarszy. Abner.
Napięcie stało się jeszcze intensywniejsze. Od dwóch lat i przez tysiąc mil 

Hunter   szedł   tropem   Aba   Culpeppera   i   jego   bandy.   Za   każdym   razem,   gdy 
przyciskał go. Ab wymykał się jak dym między palcami. I ruszał dalej rabować, 
gwałcić i mordować niczego się nie spodziewających osadników.

„To   się   skończy   tu,   w   Rubinowej   Dolinie”   –   poprzysiągł   sobie   Hunter. 

„Wkrótce”.

Specjalnie przesunął wodze między palcami, starając się zapanować nad dziką 

euforią, jaka ogarnęła go, kiedy zdał sobie sprawę, jak blisko się znalazł człowieka, 
który sprzedał Teda i maleńką Em na pewną śmierć u Comancheros.

– Panno Sutton – powiedział miękko. – Właśnie zatrudniła pani rządcę.

background image

2

Przez moment Elyssa miała wrażenie, jakby wydał jej rozkaz, a nie przyjął 

ofertę pracy.

„Nonsens”   –   powiedziała   sobie   zdecydowanie.   „Po   prostu   taki   ma   sposób 

bycia.   Przez   wiele   lat   sam   wydawał   rozkazy.   Nie   zaszkodzi   zatem,   jak   kilka 
wykona”.

– Tak od razu? – spytała zadziornie.
Wzruszył ramionami.
– A co z zapłatą?
– Czy to dla pani problem?
Elyssa westchnęła z goryczą.
– Nawet nie wiecie, czego od was oczekuję.
– Zabijania Culpepperów.
Elyssa zakrztusiła się.
– Nie jestem...
– Łowcą skalpów? – spytał łagodnie.
Buggle Boy targnął wodzami, domagając się posiłku, wody i oczyszczenia 

zgrzebłem.

–   Spokojnie   –   powiedział   do   konia,   głaszcząc   go.   –   Już   niedługo.   Może 

panienka podejmie decyzję, zanim księżyc zajdzie.

– Panie Hunter...
– Po prostu Hunter – przerwał jej. – Wojna skończyła z panami. Hunter, tak 

się teraz nazywam. Na imię i na nazwisko.

Odruchowo   pomyślała,   że   w   jego   przypadku   wojna   skończyła   z   czymś 

jeszcze. Z grzecznością. Ale pewna łagodność w nim pozostała.

„Przyzwoicie obchodzi się z koniem” – przypomniała sobie. „To świadczy o 

dobrym   sercu.   Chyba   jestem   szalona,   że   tak   pomyślałam!   To   przecież   twardy 
człowiek”.

Jednak kogoś takiego właśnie było jej potrzeba. Twardego człowieka.
–   Panie   Hunter...   to   znaczy   Hunter...   –   prychnęła   ze   zniecierpliwieniem   i 

zaczęła   jeszcze   raz   od   początku.   –   Waszym   zadaniem   będzie   spędzenie   bydła, 
wypalenie znaku Ladder S i przepędzenie krów przez góry do Camp Halleck dla 
wojska. Oprócz bydła odłowicie i ujeździcie osiemdziesiąt mustangów, które także 
trzeba dostarczyć armii.

– Jaki termin?
– W ciągu trzydziestu siedmiu dni.
– Trzydzieści siedem dni. – Hunter aż gwizdnął. – To jakby trochę późno, 

background image

dziecino.

–   Nazywam   się   panna   Sutton   –   powiedziała   przez   zęby.   –   Jeżeli   macie 

trudności   z   zapamiętaniem,   to   Elyssa   całkiem   wystarczy.   Nie   odpowiadam   na 
„panienkę” i „dziecinę”. Rozumiemy się?

– Strasznie jest pani wrażliwa.
O mało w tym momencie nie wybuchnęła, ale powstrzymała się. Angielscy 

kuzyni dali jej bolesną lekcję, jak gorący temperament może się obrócić przeciwko 
niej.

– Nie lubię, gdy obcy spoufalają się zanadto.
– Za parę dni przestanę być obcy.
– Nie jest pan zbyt grzeczny.
–   Jestem   szczery,   panno   Sassy.   Brak   mi   cierpliwości   dla   panienek,   które 

uważają, że duże oczy i kołysanie biodrami to wszystko, czego mężczyzna może 
chcieć od kobiety.

– Ty arogancki, butny...
– Co do tego nie ma wątpliwości – przerwał niecierpliwie. – A więc czy życzy 

sobie   pani,   abym   się   podjął   tej   roboty,   czy   też   woli   pani   spędzić   następne 
trzydzieści siedem dni na modleniu się o uzbrojonego dżentelmena, który umiałby 
poprowadzić ludzi do walki, a między potyczkami znakować bydło?

Kosztowało to trochę opanowania, wyuczonego dzięki kuzynom, ale w końcu 

udało się jej nie powiedzieć tego, co bardzo powiedzieć pragnęła: „Idź do diabła, 
Hunter. Nie potrzebuję cię”.

Niestety, potrzebowała go, a on doskonale o tym wiedział. Tak, widać to było 

po nim.

– Owszem, zależy mi, abyście podjęli się wykonania tej pracy – powiedziała 

wyniośle. – A potem możecie wsiąść na konia i odjechać do wszystkich diabłów.

–   Nie   ma   sprawy.   Mam   ciekawsze   rzeczy   do   roboty   niż   paść   bydło 

rozpieszczonego dzieciaka.

– Mam nadzieję, że lepiej zna się pan na dowodzeniu ludźmi niż na kobietach 

– odpaliła.

Bugle Boy szturchnął swego pana wystarczająco silnie, by zwalić z nóg kogoś 

mniejszego niż on. Hunter nawet nie drgnął.

– Proszę za mną – rzuciła krótko. – Koń czeka na paszę i wodę.
Hunter   ruszył   wzdłuż   płotu   za   wirującą   pachnącą   jedwabną   suknią, 

odprowadzany po drugiej stronie przez Lamparta. Mimo fatalnej reputacji ogier nie 
usiłował wszczynać walki z Bugle Boyem. Zachowywał się jak miejscowe psy – 
ciekaw nowego zapachu człowieka i konia.

„Przynajmniej ten szatan ma jakie takie maniery” – pomyślał Hunter. „Żałuję, 

że nie da się tego samego powiedzieć o jego pani. Impertynentka w każdym calu”.

Po drodze przyglądał się zapalczywej dziewczynie, która początkowo patrzyła 

background image

na niego z obawą, a potem wyraźnie oceniała go jako kobieta, na co on starał się ze 
wszystkich sił reagować niesmakiem.

„Nawet chyba mi się to udało” – powiedział do siebie w duchu. „Ostatnią 

rzeczą,   jakiej   pragnę,   jest   dziewczyna   pokroju   Belindy,   ocierająca   się   i 
przymilająca niczym kotka, aż człowiek jest w stanie myśleć tylko o palącym go 
ogniu. Jestem tu po to, żeby dopaść Culpepperów, żywych lub martwych. Muszę 
zachować zdrowy rozsądek, inaczej zginę marnie”.

Zgrzyt ciężkich wrót stodoły wyrwał go z ponurych rozmyślań. Tuż przed nim 

Elyssa napierała całym ciałem na potężne wierzeje.

Lewa ręka Huntera przemknęła obok jej policzka. Popchnął raz lekko. Drzwi 

poskarżyły się jękliwie raz jeszcze i posłusznie otwarły na oścież.

– Trzeba naoliwić zawiasy – zauważył.
Przez chwilę była tak zmieszana, że nie potrafiła nic odpowiedzieć. Pokaz 

męskiej   siły   podziałał   na   nią   nadzwyczaj   silnie,   całkowicie   wytrącając   z 
równowagi. Wciąż czuła gorąco i sprężystość ciała znajdującego się tak blisko. 
Popchnął drzwi, jakby ważyły niewiele więcej niż jej jedwabna spódnica.

– Skończył się smar, a nie chciałam ryzykować wyjazdu do osady – wyjaśniła 

lekko ochrypłym głosem.

– Można to zrobić tym pachnącym mydełkiem, którego pani używa. Nadaje 

się jeszcze do paru rzeczy oprócz kuszenia mężczyzn, żeby wystawiali panią jak 
psy, kiedy pani przechodzi.

Odwróciła gwałtownie głowę. Był blisko, tak blisko, że mogła dojrzeć światło 

księżyca odbijające się w ciemnych źrenicach i lekkie drganie jego nozdrzy, gdy 
chłonął   jej   zapach.   Nagle   odsunął   się   gwałtownie,   uwalniając   ją   od   swego 
intensywnego, zmysłowego zainteresowania.

Bez słowa przeprowadził Bugle Boya przez otwarte wrota. Zaczekał chwilę, 

aż   Elyssa   zapali   zapałkę,   a   od   niej   niewielką   lampę   wiszącą   przy   wejściu.   W 
łagodną woń siana i koni ostro wdarł się zapach siarki. Brzęk szklanego klosza 
zabrzmiał głośno w nocnej ciszy.

–   Możecie   na   razie   umieścić   Bugle   Boya   w   dużym   boksie   na   końcu   – 

powiedziała Elyssa lekko drżącym głosem. – We wschodniej zagrodzie obluzowało 
się   kilka   żerdzi.   Kiedy   ogrodzenie   zostanie   zreperowane,   będziecie   mogli 
zaprowadzić tam konia, chyba że wolicie trzymać go w stodole.

– Dopilnuję, żeby ogrodzenie zostało naprawione.
Podeszła   do   zbiornika   na   ziarno   i   wróciła   z   czubatym   galonem   do   boksu 

Bugle   Boya.   Ziarenka   wydawały   cichy,   jakby   szepczący   dźwięk,   kiedy 
przesypywała je do żłobu.

Właśnie sięgała po widły, gdy ramię Huntera wyciągnęło się i pochwyciło 

ciężki drewniany trzonek.

–   Proszę   mi   to   dać   –   powiedział.   –   Z   tymi   powłóczystymi   spódnicami, 

background image

owijającymi się wokół kostek jak głodne koty, prędzej niż to siano nabije pani 
mnie albo siebie.

– Dziękuję – odparła impulsywnie.
Hunter ugryzł się w język, a chciał jeszcze dodać, że dziewczyna z takim 

uśmiechem nie powinna w nocy chodzić sama do stodoły z obcym mężczyzną, 
udając, że troszczy się o jego konia. To go właśnie złościło. Spodziewał się, że 
zacznie  go uwodzić, kiedy on zajmie  się Bugle Boyem.  Tymczasem wcale nie 
miała   zamiaru   flirtować.   Zabrała   się   do   roboty,   jakby   do   tego   właśnie   była 
przyzwyczajona.

„Wytrawna uwodzicielka” – pomyślał ironicznie. „Nawet Belinda nie dałaby 

rady zapędzić panny Sassy w kozi róg. Zwłaszcza ten uśmiech jest niezrównany”.

Przeklinając pod nosem, wbił widły w stertę siana piętrzącą się poniżej klapy 

w suficie, prowadzącej na stryszek. Wkrótce żłób był pełen owsa.

Umieścił Bugle Boya w dużym boksie, zdjął siodło i uzdę. Zaczął czyścić 

wierzchowca silnymi, rytmicznymi pociągnięciami zgrzebła.

Elyssa tymczasem otuliła się mocniej jedwabnym szalem, chroniąc się przed 

zimnym nocnym powietrzem.  Powinna była wracać do domu,  ale nie wiedzieć 
czemu stała i patrzyła, jak Hunter krząta się przy koniu. W oszczędnych ruchach 
nowego rządcy był pewien naturalny wdzięk, a obserwowanie ich sprawiało jej 
przyjemność. I była też w nim prawdziwa siła.

„Boże, a ja myślałam, że Mickey jest silny. Jest może lepiej zbudowany niż 

Hunter, ale kompletnie nie ma pojęcia, co z tym fantem robić”.

– Zanim zaczniecie szukać bydła i łapać mustangi, będziecie musieli spędzić 

konie należące do Ladder S.

– Czy są ujeżdżone?
–  Niektóre   tak,  ale   na   większości   nikt   nie  jeździł,   odkąd   kowboje   zaczęli 

odchodzić.

– No to pewnie teraz biegają z mustangami.
Elyssa westchnęła.
– Obawiam się, że tak.
– Kiedy odeszli kowboje?
– Podczas wiosennego spędu.
– Przed znakowaniem? – domyślił się.
– Skąd wiecie?
– Łatwiej kraść nieznakowane cielęta.
Aż jęknęła.
– Czy jest pani pewna, że to Ab Culpepper stoi za tym wszystkim?
– Mac wymieniał to nazwisko kilkakrotnie.
Twarz   Elyssy   posmutniała,   gdy   pomyślała   o   Macu.   Choć   nigdy   nie 

zaprzyjaźniła się tak naprawdę z zatwardziałym wrogiem kobiet, był jednak częścią 

background image

jej dzieciństwa.

„Najpierw matka. Potem ojciec. Teraz Mac. Bogu dzięki, że Penny zdaje się 

wychodzić z tej okropnej gorączki, która ją tak wymęczyła. Nie mogę prowadzić 
Ladder S sama”.

– A inni?
– Kto taki?
– Culpepperowie.
– Och! – Elyssa zmarszczyła brwi. – Z tego, co mówił Mac, trudno było 

zrozumieć czy Abner jest już na miejscu, czy też ma niebawem przyjechać. Ten 
człowiek pojawia się i znika niespodziewanie.

„Zgadza się” – pomyślał. „Drań jest równie nieuchwytny jak błędny ognik”.
– A co do reszty, to są tu na pewno Horace i Gaylord – powiedziała powoli. – 

Mac   twierdził,   że   byli   cały   czas.   Więcej   Culpepperów   ma   wkrótce   dołączyć. 
Chodzą słuchy, że są na wschód stąd, gdzieś w Górach Skalistych.

Usta Huntera wygięły się w krzywym półuśmiechu.
–   To   prawdopodobne   –   odparł.   –   A   może   też   kilku   z   nich   zostało 

pochowanych po drodze z Kolorado.

Elyssę przeszedł chłód.
– Za waszą sprawą? – spytała.
– Nie. Za późno tam dotarłem, aby na coś się przydać. Człowiek nazwiskiem 

Whip pełnił honory domu. Pomagała mu kobieta.

Złagodniał   nieco   na   to   wspomnienie.   Szczotka   zwolniła   bieg   na   lśniącym 

zadzie Bugle Boya.

–   To   dopiero   kobieta!   –   westchnął.   –   Oczy   jak   szafiry,   a   chodzi   tak,   że 

napatrzyć się nie można.

– Coś takiego – odparła Elyssa kwaśno. – A ja wiem z doskonałego źródła, że 

wielkie oczy i kołysanie biodrami to nie wszystko, czego mężczyźni oczekują od 
kobiety.

Obrzucił   ją   uważnym   spojrzeniem.   Odwzajemniła   je.   Nie   pojmowała, 

dlaczego tak ją rozjątrzyło to jego uwielbienie dla innej kobiety. Ale tak było.

– Czy otrzymamy jakąś pomoc ze strony armii? – spytał Hunter, wracając do 

przerwanej pracy. – Przecież w końcu bandyci kradną ich przyszłą wołowinę.

– To samo powiedziałam temu okropnemu kapitanowi.
– Zanim Lampart usiłował go wdeptać w ziemię czy potem?
Zacisnęła usta.
– Potem – odparła niechętnie.
Hunter jęknął.
– Wszystko się zgadza.
– Co takiego?
– Nie  potrafi   pani trzymać   języka  za zębami,  nawet  kiedy   trzeba  ratować 

background image

ranczo.

– Mylicie się – wycedziła przez zęby. – Na przykład teraz trzymam język za 

zębami. Aż sama się sobie dziwię. Powinnam żywcem pójść do nieba!

Hunter wydał z siebie dźwięk, który mógł być kaszlnięciem albo stłumionym 

chichotem.

– A więc nie będzie pomocy wojska – stwierdził rzeczowo po chwili.
– Nie. Jak pan kapitan był uprzejmy mi wyjaśnić, zwierzęta nadal tu będą. 

Tyle że wojsko je kupi od innego właściciela.

– Prawdziwy oficer i dżentelmen – rzekł ironicznie.
– W pełni się z wami zgadzam.
– Chyba po raz pierwszy.
Ugryzła się w język.
– Ile krów nosi znak Ladder S? – spytał Hunter.
– Zanim wyjechałam do Anglii, ojciec mówił, że prawie tysiąc.
– A ile teraz?
Elyssa zamrugała gwałtownie. Była to mimowolna reakcja na gniecenie w 

dołku,   jakie   zawsze   następowało,   kiedy   przypominała   sobie,   że   jest   na   skraju 
katastrofy.

– Nie wiem – odparła ponuro.
– Mniej więcej.
– Nie umiem powiedzieć.
– Dlaczego?
– Mac mi nie powiedział.
– To trzeba było samej policzyć.
– Próbowałam.
– Za dużo pracy?
– Za dużo Aba.
– Co?
– Przyłapał mnie tuż po wiosennym spędzie, kiedy oddaliłam się od domu. Od 

tamtej pory nie odważyłam się stąd ruszyć nawet na krok.

Trzewia   Huntera   zacisnęły   się.   Wiedział   aż   nadto   dobrze,   jak   Ab   potrafi 

wywrzeć złość na słabym dziewczęcym ciele.

– Czy coś pani zrobił?
W   jego   głosie   zabrzmiała   obietnica   rozpętania   prawdziwego   piekła. 

Zaskoczyło to Elyssę. Przełknęła z trudem ślinę i dopiero po chwili była mu w 
stanie odpowiedzieć.

– N-nie – szepnęła. – Lampart jest bardzo szybki.
– Muły  Culpepperów  też – zauważył obojętnym głosem,  ale przez chwilę 

wyglądał jak ktoś doprowadzony do ostateczności.

Westchnęła, a on kończył pucować muskularny koński zad.

background image

– Muł nie na wiele się zdał na przeszkodach.
– Jakich?
– Skakałam na Lamparcie przez rozpadliny, głazy i strumienie. Muł Aba nie 

dał im rady.

Myśl   o   dziewczynie   galopującej   na   łeb   na   szyję   przez   dzikie   pustkowie 

przyśpieszyła  rytm  uderzeń  serca  Huntera,  które  nagle  zaczęło  bić  z  podwójną 
prędkością.   Nie   wiedział,   dlaczego   wiadomość   o   tym,   że   ona   znalazła   się   w 
niebezpieczeństwie, tak bardzo go poruszyła, ale nie mógł zaprzeczyć, że właśnie 
tak się stało.

– To bardzo głupie z pani strony – rzekł z naganą w głosie. – Koń mógł 

złamać nogę.

Nie zaprzeczyła. Nawet teraz na wspomnienie tej dzikiej jazdy oblewał ją 

zimny pot. Nic jednak nie przerażało jej bardziej niż los, jaki by ją spotkał, gdyby 
nie uciekła Abowi Culpepperowi.

– Do licha – mruknął. – Ma pani tyle rozumu co gęś. Przede wszystkim nie 

powinna pani wyjeżdżać sama.

Obszedł Bugle Boya i zaczął czyścić drugi bok.
– Ktoś musiał policzyć bydło – broniła się.
– A co z kowbojami?
– Odeszli – wyjaśniła krótko.
– Ilu ma ich pani teraz?
– Ostatnio trzech... – zawahała się. – Wszystko zależy od tego, na ile im 

starczy odwagi – dodała sucho.

– Tylko trzech? Na ranczu tej wielkości powinno ich być co najmniej cztery 

razy tyle.

– Wreszcie zgadzamy się w jakiejś sprawie – mruknęła zjadliwie pod nosem. 

– W życiu nie zapomnę tej chwili.

Hunter spojrzał na nią nad grzbietem Bugle Boya.
– Mówiła pani coś? – spytał obojętnym głosem.
Chrząknęła i zdecydowała, że uwodzenie Huntera może byłoby i nęcące, ale 

niezbyt mądre.

– Zgadzam się, że na Ladder S powinno się zatrudnić więcej pracowników – 

powiedziała. – Kiedy żyli rodzice, w okresach najgorętszej roboty mieliśmy nawet 
trzydziestu ludzi. W zimie oczywiście mniej. To zależało od tego, ile bydła sobie 
zostawiliśmy.

Hunter milczał przez chwilę. Potem spojrzał na nią uważnie czarnymi jak noc 

oczami.

– Czy starczy pani pieniędzy na zatrudnienie co najmniej siedmiu ludzi za 

pensję rewolwerowca? – spytał wprost.

Żołądek   dziewczyny   znowu   ścisnął   się   boleśnie.   Pieniądze   nie   byłyby 

background image

problemem,   gdyby   bydło   i   konie   zostały   dostarczone   wojsku   na   czas.   Jeżeli 
natomiast dostawa nie dojdzie do skutku, bankructwo jest nieuniknione.

– Zapłacę – rzekła stanowczo. – Ale muszą też pracować przy bydle.
Skinął głową. Zgrzebło poruszało się długimi ruchami po krwistoczerwonej 

skórze Bugle Boya.

–   Ci,   których   potrzebuję,   nie   będą   mieli   nic   przeciwko   pędzeniu   krów   – 

powiedział Hunter.

– Jest pewien problem.
– Tylko jeden?
– Za to kluczowy – odparła Elyssa.
– Słucham.
– Następna niezapomniana chwila – mruknęła.
Podniósł głowę. Elyssa zaczęła mówić. Szybko.
– Culpepperowie odstraszają ludzi, którzy szukają tutaj pracy – powiedziała.
– Słyszałem.
– Nawet klan Turnerów z południa trzyma się od nas z dala, chociaż zawsze 

pracowali na Ladder S przy wiosennych i jesiennych spędach.

Hunter skinął głową.
– No i co wy na to? – spytała cierpko.
Wzruszył ramionami.
– A jak wasi ludzie przedrą się przez Culpepperów i dotrą do Ladder S? – 

dopytywała się.

– Tak samo jak ja. Ruszą głowami. Albo przyjadą w grupie i uzbrojeni. Tak 

czy owak. zjawią się.

– Zdaje się, że jesteście bardzo pewni siebie.
– Niełatwo o dobrą pracę za gotówkę. Człowiek może w miesiąc zarobić jako 

rewolwerowiec tyle, co inni przez cały sezon przy krowach.

Westchnęła  i  potarła  ramiona.  Chłód  nocy  dosięgnął  ją  mimo   jedwabnego 

szala, którym się otulała. Żałowała, że zamiast eleganckiego okrycia nie ma na 
sobie   zwykłego   starego   szala   z   tkanej   w   domu   wełny.   Niestety.   Nie   miała 
pieniędzy ani na odpowiednią odzież dla siebie, ani na odmalowanie domu. Po 
prostu na nic. Ladder S było wszystkim, co posiadała, i naprawdę bała się, że je też 
już utraciła.

– Szkoda, że nie ma Maca – powiedziała z żalem. – Nie znosił kobiet bardziej 

niż wy, ale...

– Mądry człowiek.
– ...nikt nie znał Ladder S tak jak on – ciągnęła, ignorując uwagę Huntera. – 

Znał każdą rozpadlinę, każde źródło, wiedział, gdzie rośnie jaka trawa i o jakiej 
porze roku, znał nawet bagna. Wszystko wiedział.

– Co mu nie pomogło w przypadku Culpepperów.

background image

Hunter uniósł nogę Bugle Boya i zaczął szybko czyścić wielkie kopyto. Elyssa 

potrząsnęła głową. Łzy nagle zapiekły ją w oczach.

– Próbowałam go odszukać – powiedziała ochrypłym, drżącym głosem. – Jak 

tylko usłyszałam strzały, złapałam za broń, wskoczyłam na Lamparta i pognałam 
co tchu.

– Nie musi się pani obwiniać. Pewnie było po wszystkim, nim zaciągnęła pani 

popręg.

– Nie zawracałam sobie tym głowy.
– Jak to?
– No, siodłem – wyjaśniła. – Na uzdę też nie było czasu.
– Dziewczyno, tylko wariat...
– Nie znalazłam nawet miejsca, gdzie spadł – mówiła, jakby go w ogóle nie 

słyszała. – Szukałam jak szalona, póki nie rozpętała się burza i deszcz nie zmył 
śladów. Jeździłam tam i z powrotem, aż zrobiło się tak ciemno, że nie można było 
odróżnić drzewa od skały.

– Rzeczywiście jest pani szalona! A gdyby tak Culpepperowie panią dopadli?
– Bałam się, że Mac leży gdzieś ranny, może nawet umiera – wyjaśniła z 

napięciem   w   głosie.   –   Nie   mogłam   tak   po   prostu   odjechać   i   zostawić   go   na 
deszczu.

– Gdyby złapali panią Culpepperowie, Macowi nie pomogłoby to ani trochę. 

Ale nie przyszło to do ślicznej główki, prawda? Tylko uganiała się pani po deszczu 
jak bohaterka ckliwego romansu.

Kąciki   ust   jej   opadły.   Patrzyła,   jak   Hunter   zabiera   się   do   czyszczenia 

kolejnego kopyta.

– Coś mi się zdaje, że dogadacie się z Penny – rzekła kwaśno. – Ona mówi 

dokładnie to samo.

– Kto to jest Penny? – spytał Hunter, choć doskonale wiedział. Było to jednak 

pytanie, jakie powinien zadać przybysz.

Chciał,   żeby   Elyssa   uważała   go   za   zwykłego   uzbrojonego   obieżyświata, 

szukającego   pracy.   Gdyby   wiedziała,   że   zależy   mu   tylko   na   wytropieniu 
Culpepperów, a nie na losie Ladder S, pewnie w ogóle nie chciałaby z nim gadać. 
No i wtedy dopiero zaczęłaby się zabawa.

W   ciągu   ostatnich   dwóch   lat   przekonał   się,   że   Culpepperowie   zawsze 

rozstawiają   tylną   straż.   Jedynym   sposobem   na   zbliżenie   się   do   gangu   było 
rozpłynięcie   się   w   krajobrazie.   Zarządca   Ladder   S   byłby   niewidzialny   i   o   to 
chodziło.

– Penelopa Miller. Moja przyszywana ciotka – wyjaśniła Elyssa. – Mac był 

kimś w rodzaju wuja. I Bill też.

– Przyszywana?
– Była... towarzyszką mojej matki. Gotowała, szyła i sprzątała, ale w naszym 

background image

domu była czymś więcej niż zwykłą gospodynią.

Hunter spojrzał przez ramię na Elyssę. Jedwabny szal otulał jej szyję szczelnie 

jak zbroja.

„Kobiety przywiązują zbyt wielką wagę do ubioru” – pomyślał, wspominając 

Belindę. „I okropnie narzekają, kiedy im się ciągle nie kupuje nowych sukien”.

Postawił na ziemi nogę Bugle Boya i uniósł następną. Ubite błoto bryzgało na 

wszystkie strony, kiedy wydłubywał je z kopyta.

–   Penny   jest   jak   rodzina   –   ciągnęła   Elyssa.   –   Mac   zresztą   też   właściwie 

należał do rodziny. Nie miał  krewnych i był wielkim przyjacielem ojca. I Bill 
również. Bez Maca Ladder S upadłoby dawno temu.

Hunter prawie jej nie słuchał. Myślał o Belindzie. Kiedy zdał sobie z tego 

sprawę, ogarnęła go złość na samego siebie.

„Nie można żyć przeszłością” – pomyślał. „Nie wskrzesi się zmarłych, ale 

warto uchronić się przed popełnieniem tego samego błędu. Ta jest taka sama jak 
Belinda.  Mała   flirciara.  Lepiej o  tym pamiętać,  żeby  nie wiem jak  pachniała  i 
kręciła biodrami”.

– Bill – rzekł głośno, starając się skupić uwagę na temacie rozmowy. – Czy 

chodzi o Billa Pustelnika?

– Tak niektórzy go wołają.
– Ale pani tak o nim nie myśli?
– Nie – rzekła. – To dobry człowiek, mimo że...
Hunter dosłyszał ciepłą nutkę w głosie Elyssy. Ciekaw był, do jakiego stopnia 

jest zaprzyjaźniona ze starym Billem. Choć w zasadzie nie była to jego sprawa, 
korciło go to niesłychanie.

– Mimo że? – podchwycił.
Zawahała się i szczelniej owinęła szalem szyję.
– Każdy ma swoje słabości.
„Zwłaszcza jeśli chodzi o małe dziewczynki z wielkimi oczami” – pomyślał 

ironicznie.   „Więcej   mężczyzn   poszło   na   zatracenie   z   powodu   rozkołysanych 
kobiecych bioder niż z jakiegokolwiek innego”.

– Czy oprócz Culpepperów są jeszcze jakieś problemy na ranczu? – spytał. – 

Susza, niedobra woda, brak paszy, aby przetrzymać bydło przez zimę?

Elyssa   zawahała   się.   Były   pewne   drobiazgi,   raczej   zwykłe   codzienne 

trudności   niż   poważne   kłopoty.   Złamała   się   oś   wozu   i   siano   rozsypało   się   na 
wietrze. Kosiarka miała ostrza tak tępe, że raczej niszczyła trawę, niż ją ścinała. Do 
zbiornika na Domowym Potoku wpadła krowa i zdechła. Dopóki skażone źródło 
się nie oczyści, trzeba przywozić wodę aż z Ukrytego Potoku.

„Zwykły pech” – powiedziała sobie w duchu. „Jeżeli poskarżę się Hunterowi, 

pomyśli, że jestem rozpieszczoną jęczącą małą dziewczynką”.

–   Nie   –   rzekła   stanowczo.   –   Żadnych   innych   kłopotów.   Tyle   sztuk   bydła 

background image

ukradziono, że z przetrzymaniem reszty przez zimę... po wypełnieniu kontraktu 
dostaw dla wojska oczywiście... nie będzie żadnego problemu.

– Ile sztuk ma być dostawionych?
– Minimum trzysta. Jesteśmy jedynym źródłem dostaw mięsa dla armii.
– Ile sztuk bydła ma pani tutaj?
– Nie wiem.
– A mniej więcej?
– Mniej niż dwieście.
Spojrzał na Elyssę, zastanawiając się, czy ona wie, jak blisko skraju przepaści 

znalazło się Ladder S.

– Jeżeli  sprzeda pani bydło rozpłodowe zamiast  bukatów, żeby dotrzymać 

warunków kontraktu – powiedział – zaczną się nie lada kłopoty, gdy przyjdzie do 
odnawiania stada. A może stać panią na zakup krów do hodowli?

– Jeżeli nie wywiążę się z kontraktu, pieniędzy ledwo starczy dla mnie i dla 

Penny na przeżycie zimy – przyznała.

Zmarszczył brwi, zabierając się do następnego kopyta Bugle Boya. Brak bydła 

hodowlanego oznaczałby pewną zagładę Ladder S, choć nie tak szybką jak ta w 
wyniku najazdów Culpepperów.

„Nie mój problem” – powiedział sobie krótko. „Przyjechałem tu rozprawić się 

z   Culpepperami,   a   nie   dbać   o   interesy   rozkapryszonej   pannicy.   Znajdzie   sobie 
jakiegoś naiwnego durnia, który zrobi to dla niej”.

Puścił   kopyto   Bugle   Boya   i   klepnął   go   po   zadzie   na   znak,   że   operacja 

skończona. Koń podniósł na chwilę łeb, parsknął, po czym znów zanurzył pysk w 
ziarnie. Hunter sprawdził poidło z wodą wiszące na ścianie boksu, zobaczył, że 
woda jest świeża, i odwrócił się do Elyssy.

– A więc – rzekł – tylko Culpepperowie panią niepokoją.
–   Tylko?   –   Elyssa   prychnęła   z   niesmakiem.   –   Widać,   że   nie   znacie 

Culpepperów.   To   najgorszy   rodzaj   degeneratów,   jacy   wyszli   z   nor   pod   koniec 
wojny.

– Słyszałem coś niecoś.
Nie   patrząc   na   nią,   otworzył   z   zasuwki   drzwi   boksu   i   wskazał   jej   drogę 

przodem.

Choć w przejściu mogłoby się zmieścić trzech mężczyzn, zawahała się, nim 

przeszła obok niego. Zdawał się wypełniać sobą całą przestrzeń. Musiała przesunąć 
się  bardzo blisko niego, aby go wyminąć.  Sama  myśl  o tym sprawiła, że  puls 
znacznie przyśpieszył.

„Czy on specjalnie tak stanął?” – zapytała siebie.
Hunter miał taką minę, jakby jego cierpliwość została wystawiona na ciężką 

próbę.

„Nie   bądź   głupia”   –   powiedziała   sobie.   „Dał   całkiem   wyraźnie   do 

background image

zrozumienia, że jestem dla niego mniej pociągająca niż dla angielskich lordów. Ci 
przynajmniej usiłowali zrobić ze mnie kochankę. A on robi wszystko, żeby dostać 
po tej nie ogolonej gębie!”

Z   wysoko   uniesioną   głową,   ściskając   jedną   ręką   jedwabny   szal,   a   drugą 

przytrzymując cienką jedwabną spódnicę, śpiesznie przemknęła obok niego.

Rozległ się trzask, kiedy materiał zaczepił o gwóźdź.

background image

3

Zachwiała   się   pod   wpływem   szarpnięcia.   Musiała   przystanąć.   Odruchowo 

wyciągnęła przed siebie obie ręce dla utrzymania równowagi. Szal zsunął się jej z 
ramienia, kiedy wymachiwała rękami, aby nie upaść.

Ręka w czarnej rękawiczce pochwyciła szal i zapobiegła osunięciu się go na 

niezbyt czystą podłogę boksu. Jednocześnie prawe ramię mężczyzny zacisnęło się 
tuż powyżej talii dziewczyny.

Elyssa   wydała   cichy   okrzyk,   kiedy   niespodziewanie   podniósł   ją   do   góry. 

Zaczęła machać nogami w proteście.

– Niechże się  pani uspokoi, chyba że chce pani podrzeć spódnicę – rzekł 

spokojnie. – A może o to chodzi?

Wydała następny okrzyk. Dotyk obnażonej dłoni Huntera tuż pod lewą piersią 

wprawił ją w oszołomienie. Ciepło męskiej ręki przeniknęło przez cienki jedwab 
sukni i koszuli. Serce zaczęło bić jak oszalałe. Próbowała wziąć głęboki oddech, 
ale powietrze nie dawało się wciągnąć do płuc.

– Chwileczkę – powiedział, robiąc krok do tyłu.
Nagle uścisk przesunął się w górę. Elyssa zapomniała w ogóle o oddychaniu i 

przywarła do Huntera. Ciężar jej piersi spoczął na twardym ramieniu, a Hunter, 
cały czas trzymając ją w ramionach, pochylił się nieco i uwolnił jedwab z pułapki.

Gorąco zdawało się wypalać piętno na jej miękkim ciele.
– Proszę mnie puścić – usłyszała tuż przy uchu dźwięczny głos. – Jest pani 

wolna.

Ale   wcale   nie   była   wolna.   Trzymały   ją   zaciśnięte   mocno   szczupłe   palce, 

wbijające się w żebra, ocierające się o wypukłość piersi. Serce waliło jak młotem. 
Bała się, iż on to usłyszy. Nagle uświadomiła sobie, że nie musiał wcale słyszeć, na 
pewno czuł to szaleńcze bicie pod dłonią.

Przekrzywiła głowę i spojrzała przez ramię, starając się dojrzeć jego oczy. Nie 

było   to   łatwe.   Skrywały   je   na   wpół   opuszczone   powieki.   Była   jednak   dziwnie 
pewna, że on patrzy na jej piersi i czuje ich ciężar na swoim ramieniu.

Niepokojące   mrowienie   przeniknęło   ją   na   wskroś,   jakby   weszła   nago   do 

sadzawki z ciepłą wodą. Nagle sutki stwardniały i wypchnęły do góry jedwab jak 
dwa bliźniacze pagóreczki.

Oddech Huntera stał się nierówny.
Elyssa na siłę odwróciła się do niego, pragnąc za wszelką cenę zobaczyć jego 

oczy.   Udało   się.   Lśniąca   intensywność   spojrzenia   obudziła   w   niej   dziwną   falę 
słabości. Przywarła do niego mocniej, jej oddech też stał się nierówny. Samo sedno 
męskiego ciała przylegało twardo do jej biodra, tak że nawet dziewica nie mogła 

background image

mieć co do tego wątpliwości.

– Hunter? – szepnęła niepewnie.
– Niech pani stanie albo panią upuszczę.
Pogarda w jego głosie podziałała jak kubeł zimnej wody.
– Nie chciałam... – zaczęła, lecz głos się jej załamał. – Nie musieliście...
– Proszę stanąć!
Pośpiesznie wyprostowała nogi i natychmiast przekonała się, że kolana się 

pod nią uginają. Zrobiła niepewnie pół kroku i uchwyciła się najbliższej podpory.

Był nią oczywiście Hunter. Drgnęła, gdy dotarło do niej słowo, jakie mruknął 

pod nosem.

– Co się tu, do diabła, dzieje? – dobiegł z ciemności gniewny męski głos.
Hunter podniósł głowę. Między boksami szedł w ich stronę wysoki, potężnie 

zbudowany   młody   człowiek.   Na   biodrze   miał   sześciostrzałowy   rewolwer,   a   w 
rękach niósł zwój liny.

Lina była bardzo groźną bronią. Hunter wiedział doskonale, jakie zniszczenia 

może poczynić w walce. Bez ceregieli odsunął się od Elyssy i stanął tak, by mieć 
jak najwięcej miejsca.  Gniewny wyraz twarzy młodzieńca  świadczył o tym, że 
może dojść do wymiany ciosów.

–   Kto...   a   to   ty,   Mickey   –   powiedziała   Elyssa,   nie   patrząc   młodemu 

człowiekowi w oczy.

Ostrożnie   strząsnęła   spódnicę.   Nic.   Zrobiła   krok   do   przodu.   Trzymała   się 

pewnie na nogach. Wydała bezgłośne westchnienie ulgi.

– O co chodzi? – spytała.
Nie było odpowiedzi, więc podniosła wzrok. Mickey wyraźnie gapił się na jej 

piersi.

Odkrycie to zażenowało Elyssę, a jednocześnie wprawiło w gniew. Na jej 

policzkach wykwitł rumieniec, zerwała swój szal z ramienia Huntera i szybkim 
ruchem otuliła się nim, ukrywając piersi przed jasnoniebieskimi oczami Mickeya.

Wtedy   zdała   sobie   sprawę,   że   kiedy   Hunter   patrzył   na   nią   wygłodniałym 

wzrokiem, nie przeszkadzało jej to wcale. Zaczęła nerwowo skubać szal, aż o mało 
nie zsunął się jej z ramion.

– Chyba że nie przyszedłem tu po próżnicy – burknął Mickey opryskliwie. – 

Ciekawe, co, do diabła, panienka sobie myśli, kotłując się tu na sianie z tym typem.

– Posuwasz się za daleko! – odparła chłodno.
– Diabła tam!
Nie zważając na Mickeya, zawiązała śliski jedwab na ramionach.
Ramię   młodego   człowieka   błyskawicznie   wysunęło   się   naprzód.   Szerokie 

palce   zacisnęły   się   na   przedramieniu   Elyssy   z   taką   siłą,   że   dziewczyna   aż 
krzyknęła. Pochylił się nad nią, jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy.

– Mam dosyć tego zadzierania nosa, moja panno – warknął. – Chodzisz w tę i 

background image

z powrotem, kołysząc biodrami, i to dla jakiegoś włóczęgi.

Smród alkoholu, jaki buchnął z ust chłopaka, przyprawił ją o skurcz żołądka. 

Znienawidziła  ten odór serdecznie,   odkąd po  powrocie na  ranczo  Bill usiłował 
zapić się na śmierć.

– Puść – rzekła wyniośle.
– Jak będę chciał. Czas pokazać, kto tu rządzi.
– Ja – rzekł Hunter i opuścił lewą rękę na prawe ramię Mickeya. Na pierwszy 

rzut oka mogło to wyglądać na gest porozumienia między dwoma mężczyznami.

Ale nie było to porozumienie.
– Nazywam się Hunter. Jestem nowym rządcą Ladder S.
Mówił swobodnym tonem, ale uścisk miał żelazny. Obciągnięte rękawicą do 

konnej jazdy palce wbiły się mocno, miażdżąc nerwy i ścięgna aż do kości.

Mickey   puścił   Elyssę   z   prostego   powodu.   Jego   własna   ręka   stała   się 

bezwładna. Dziewczyna cofnęła się szybko poza jego zasięg. Drżącymi palcami 
roztarła bolące ramię.

– Kim jesteś, chłopcze? – spytał Hunter łagodnie, ściskając jeszcze silniej.
– Mickey – wydyszał młody człowiek. – Mickey Barber.
Hunter zwolnił nacisk. Strzelanina nie wchodziła w tej chwili w grę. Mickey 

nie utrzymałby broni w zdrętwiałych palcach.

– No dobrze, Mickeyu Barber – wycedził Hunter. – Zapamiętaj sobie, ja tu 

jestem zarządcą, a nie ty. I z łaski swojej odpuść sobie zaloty do panny Sutton, 
choćby nie wiem jak ta pusta panna cię kusiła.

Elyssa błyskawicznie odwróciła się w stronę Huntera.
–   Niektóre   dziewczęta   –   ciągnął   autorytatywnym   tonem   –   czują,   że   żyją, 

dopiero wtedy, gdy jakiś głuptas zaczyna je adorować.

– Nie jestem pustą panną – wycedziła Elyssa przez zaciśnięte zęby. – Nie 

jestem dziewczęciem. Jestem właścicielką Ladder S i ja tu rządzę.

Hunter   obrzucił   ją   stalowym   spojrzeniem.   Nie   rzekł   nic,   ale   wiedziała 

doskonale, że pamięta dotyk jej piersi na swojej ręce. I to, jak jej serce trzepotało 
pod jego dłonią. I jak jej biodra przylegały do rozbudzonego nagle ciała.

Z gniewu, zażenowania i pożądania policzki dziewczyny pokryły się purpurą. 

Gardło ścisnęło się tak, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.

Bez słowa Hunter odwrócił się, jakby była powietrzem.
– A teraz – rzekł wolno do Mickeya – przestań zachowywać się jak głupi 

niedorostek. Wyglądasz na krzepkiego faceta, który potrafi ciężko pracować za 
godziwą zapłatę.

Elyssa była pewna, że Mickey wybuchnie stekiem przekleństw, jak zwykle, 

ale ku jej zdumieniu chłopak jedynie posępnie skinął głową.

– Tak myślałem – stwierdził Hunter z satysfakcją. – Niezły ten twój sznurek. 

Mogę zobaczyć?

background image

Nim Mickey zdążył zareagować, lina znalazła się w rękach Huntera.
– Pleciona skóra, nie żadne konopie – rzekł Hunter z podziwem. – Prawdziwa 

la reala. Dobry caballero może mieć lasso co się zowie.

– Należało do Meksa, który tu się zjawił szukać pracy – rzekł Mickey.
– Założę się, że ten człowiek umiał się tym posługiwać.
– Odesłałem go – rzekł Mickey. – Nie trzeba nam paprykarzy w Ladder S.
– Co takiego? – spytała Elyssa zaskoczona. – Kiedy to się stało?
Blade spojrzenie chłopaka przesunęło się z ust Elyssy na szal zakrywający 

piersi. Było to spojrzenie kogoś, kto wzrokiem ocenia swoją własność. Ale bardzo 
niewiele można było zobaczyć pod luźnym szalem.

Wyraz twarzy Mickeya mówił wyraźnie, że wolał poprzedni widok.
– Wczoraj – odrzekł.
– Dlaczego mnie nie zawiadomiliście? – spytała ostro. – Porozmawiałabym z 

tym człowiekiem.

– Proszę sobie nie trapić tym ślicznej główki, panno Elysso. Nie ma się co 

przejmować jakimiś tam Meksami.

– Mickeyu Barber, rozumu masz tyle co skalna lawina – rzekła surowo. – 

Chyba wyraziłam się jasno. Jeżeli człowiek umie jeździć konno, rzucać lassem i 
strzelać, to chcę go zatrudnić.

– On był...
– Meksykaninem – dokończyła. – Mieliśmy  przecież świetnych kowbojów 

Meksykanów. Zanim zaczęły się kłopoty.

– Tchórze – rzekł Mickey.
– Nie bądź głupszy, niż cię Pan Bóg stworzył – rzekła gniewnie. – Przecież 

oni wszyscy mają żony i dzieci. Nie chciałam ich mieć na sumieniu. Sama im 
powiedziałam, żeby szukali sobie bezpieczniejszej pracy.

Obrzuciła Mickeya pełnym niesmaku spojrzeniem i odwróciła się do Huntera.
– Hunter, macie zatrudnić każdego, kto potrafi jeździć konno, strzelać i rzucać 

lassem. Czy to jasne?

Kąciki ust Huntera uniosły się leciutko do góry. Od biedy  można  to było 

uznać za uśmiech. Lub też zniecierpliwienie.

– Tak, proszę pani – wycedził. – Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim? – spytała natychmiast.
–   Żadnego   pijaństwa.   Nie   przyjmę   do   pracy   człowieka,   od   którego   jedzie 

alkoholem. I żadnych burd w oficynie, przynajmniej dopóki ja tu jestem zarządcą. 
Pijany kowboj może zabić siebie, a przy okazji innych.

Elyssa spojrzała na Mickeya, pojmując w lot, o co Hunterowi chodzi.
– Tak – rzekła krótko. – Zgoda.
– Jak tak, to do zachodu słońca nikogo tu nie będzie – rzucił Mickey butnie.
– Przynajmniej na miejscu zostanie jeden mężczyzna – rzekła spokojnie. – 

background image

Hunter.

–   Ma   być   tak,   jak   powiedziałem   –   mruknął   Hunter,   rzucając   Mickeyowi 

groźne spojrzenie. – I nie masz co startować do każdej panny. Tego nauczysz się z 
wiekiem, chłopcze.

Elyssa zacisnęła usta. Mickey spojrzał posępnie.
– To ja jestem nadzorcą w Ladder S.
– Już nie – rzekł Hunter łagodnie.
– Nigdy nim nie byłeś! – zawołała Elyssa. – Wcale nie proponowałam ci tego. 

I nie podoba mi się twoje postępowanie z...

–   Paprykarzami   –   warknął   Mickey.   –   Szkoda,   że   nie   pozbyłem   się   ich 

wcześniej.

Z odrazą zrozumiała nareszcie, co się stało z najlepszymi robotnikami.
– Jesteś zwol... – zaczęła.
– Jesteś jednym z trzech, jacy nam zostali – przerwał Hunter. – Więc dam ci 

szansę  poprawy. Pracuj za  dwóch i wylej wódę, a nadal  będziesz  miał  robotę. 
Zrozumiano?

Mickey chciał coś powiedzieć, ale spojrzał w oczy Huntera i zamknął usta.
– Będę sprawdzał oficynę – zapowiedział Hunter. – Jeżeli znajdę jakikolwiek 

alkohol, to tak się wścieknę, że wymaszerujesz stąd bez grosza w kieszeni.

Mickey ponuro skinął głową.
– Idź do siebie i wytrzeźwiej – dodał Hunter. – I uprzedź wszystkich, że rano 

z nimi pogadam.

Mickey posłał Elyssie gniewne, zakłopotane spojrzenie, po czym ruszył w 

stronę wyjścia. Kiedy tylko ucichły jego kroki. Elyssa odwróciła się do Huntera.

– Gdyby nawet Mickey był jedynym pastuchem stąd do Wielkiego Słonego 

Jeziora – powiedziała stanowczo – nie zniosę tu jego panoszenia się i znęcania nad 
każdym, kto jest od niego słabszy, grzeczniejszy czy ma inny kolor skóry. Szkoda, 
że nie wiedziałam, co zrobił Shorty'emu, Gomezowi i Raulowi, bo...

–   Ktoś   by   zginął   –   dokończył   Hunter   krótko.   –   Chyba   że   to   byli 

rewolwerowcy.

– Nie.
– A Mickey?
Elyssa była zaskoczona.
– Mickey? Niemożliwe.
– Żołnierze w obozie Camp  Halleck mówią  co innego. Twierdzą, że pani 

młody kochaś szybko wyciąga broń i jeszcze szybciej strzela.

– Mickey? Mój kochaś? Nigdy w życiu!
– Powtarzam tylko, co usłyszałem w Camp Halleck.
– To nie moja wina. To tylko głupie plotki.
– Tam gdzie się flirtuje, tam jest i gadanie.

background image

Elyssa   wciągnęła   wolno   powietrze,   starając   się   opanować   gniew.   Kiedy 

przemówiła   ponownie,   głos   miała   chłodny,   daleki,   nad   wyraz   skuteczny   w 
przypadku angielskich kuzynów.

–   Możecie   sobie   myśleć,   co   chcecie,   jeśli   chodzi   o   mnie   –   powiedziała 

spokojnym głosem. – Ale nie życzę sobie, abyście obrażali mnie przy innych.

– Bo mnie pani zwolni? – dodał ironicznie.
– Otóż to.
Czarne   oczy   Huntera   zwęziły   się.   Potrafił   doskonale   oceniać   mężczyzn. 

Dzięki tej umiejętności stał się naprawdę dobrym oficerem. Gdyby Elyssa była 
mężczyzną.   Hunter   wierzyłby   w   każde   jej   słowo.   Ale   wiedział,   że   nie   potrafi 
oceniać kobiet. Dowiódł tego, żeniąc się z Belindą.

– I co, straci pani ranczo, panno Obrażalska? – spytał.
– A za kogo wy się uważacie? Nie jestem wcale pewna, czy wam uda się je 

uratować.

– No to zawrzyjmy ugodę, Sassy.
– Nie lubię tego przezwiska.
– Będę o tym pamiętał.
– Ale i tak będziecie tak do mnie mówić?
– Zwolni mnie pani z tego powodu?
– Nie.
Hunter zmrużył oczy, ponownie zaskoczony.
– Zdaje się, że mówiliście o jakiejś ugodzie? O co chodzi?
– Ja zajmę się bydłem i końmi. Pani przestanie flirtować.
– Nigdy nie flirtowałam z Mickeyem ani z nikim innym.
– Mickey myśli inaczej.
– Mickey w ogóle nie myśli.
Hunter prychnął niecierpliwie.
–   Mężczyźni   nie   myślą,   kiedy   ich   krew   się   burzy.   Kobiety   dobrze   o   tym 

wiedzą i doskonale potrafią to wykorzystać.

– To dość gorzkie podejście do kobiet.
– To realistyczne podejście do płci pięknej – rzekł ironicznie.
– Zupełnie jak moje do płci brzydkiej.
– To znaczy?
– Jeżeli mężczyzna pragnie kobiety, a ona go nie chce, to jest jej wina. Jeżeli 

kobieta pragnie mężczyzny, a on jej nie chce, to jej wina. Jeżeli mężczyzna ożeni 
się z niewłaściwą kobietą, to jej wina. Jeżeli mężczyzna bije kobietę, to jej wina. 
Jeżeli kobieta...

Uniósł obie ręce do góry.
– Poddaję się – rzekł i prawie się uśmiechnął.
– Wątpię.

background image

Wątły uśmiech zniknął z twarzy Huntera, jakby nigdy go tam nie było.
– Racja, panno Sassy. Nie poddam się dziewczynie. Nigdy więcej. Cena jest 

zbyt wysoka.

Pogarda w jego głosie sprawiła, że Elyssa wzdrygnęła się.
– Nie prosiłam was wcale, żebyście mi się poddawali... – zaczęła.
– Więc jeśli zamierza pani kołysać biodrami, żebym zaczął służyć jak pies, to 

niech   się   pani   jeszcze   zastanowi   –  przerwał.   –  Prędzej  szlag   mnie   trafi.   Jeżeli 
kiedykolwiek   ożenię   się   powtórnie,   to   z   kobietą,   a   nie   z   małą,   rozkapryszoną 
dziewczynką, która sama nie wie, czego chce.

Słowa te zadźwięczały w umyśle Elyssy i oszołomiły ją.
„Jeżeli   kiedykolwiek   ożeni   się   powtórnie.   Kiedykolwiek   ożeni   się. 

Powtórnie”.

– Jesteście żonaci? – spytała oszołomiona.
– Już nie. Ona nie żyje.
– Wojna?
– Nie tylko.
Elyssa otworzyła usta i już miała spytać, czy ma też dzieci, ale gdy spojrzała 

w puste oczy Huntera, postanowiła wrócić do poprzedniego tematu rozmowy.

– Wolałabym, żeby Mickey wziął wypłatę i opuścił Ladder S – rzekła.
– Wystarczy, że pani przestanie z nim flirtować, a wszystko wróci do normy.
– Przede wszystkim nigdy nie zabiegałam o względy Mickeya, toteż wątpię, 

czy on „wróci do normy”.

Hunter również wątpił, ale nie uważał za stosowne tłumaczenia tego Elyssie. 

Widział chłopców takich jak Mickey podczas wojny, młodych i pewnych siebie, 
gotowych   rozprawiać   się   bezwzględnie   z   każdym,   kto   stanął   im   na   drodze. 
Awanturnicy pokroju Mickeya byli przydatni w walce, o ile kontrolowało się ich 
poczynania.

A Ladder S czekała walka jak wszyscy diabli. Prawdziwa wojna.
–   Jeżeli   Mickey   będzie   źle   pracować,   sam   go   zwolnię.   A   na   razie 

potrzebujemy każdej pary rąk.

Odruchowo roztarta ramię w miejscu, gdzie Mickey ją ścisnął.
– Jeżeli dotknie mnie jeszcze raz, to nie będę czekać, aż wy go zwolnicie, 

tylko sama to zrobię.

Spojrzał na jej ramię.
– Niech  go  pani nie  prowokuje,  to nie  będzie  lazł  z łapami   – powiedział 

szorstko.

Elyssa poczuła, że traci całe dotychczasowe opanowanie. Co jest, że on zalazł 

jej za skórę jak trujący bluszcz?

– Do diabła z wami, Hunter.
– Co? – spytał lekko zszokowany.

background image

– Do diabła. Z wami.
Każde słowo było zimne, oddzielne, wyraźne.
– Gdyby była pani mężczyzną... – zaczął Hunter.
–   Dzięki   Bogu   nie   jestem   –   przerwała   ostro.   –   I   mam   już   dosyć   brania 

odpowiedzialności za męskie dziecinady.

– Dziecko, pani się prosi, żeby pani wytrzeć nosek.
– Jeśli się ważycie, to lepiej nie odwracajcie się potem do mnie plecami.
Obrzucił   ją   lodowatym,   taksującym   spojrzeniem.   Od   razu   widać   było,   że 

dziewczyna mówi śmiertelnie poważnie.

„Belinda by już pociągała nosem i tupała ze złości nogą. A potem by się nie 

odzywała przez kilka godzin albo dni. Boże, jak taka kobieta może uprzykrzyć 
człowiekowi   życie!   Ciekawe,   co   robi   ta   panna,   kiedy   coś   wyprowadzi   ją   z 
równowagi. Wrzeszczy i przeklina jak przekupka?”

– Miewamy humory, co? – spytał zaciekawiony, niemal uśmiechając się.
Było to spojrzenie, jakie Elyssa widziała u swoich kuzynów, kiedy myśleli, że 

udało im się jej dokuczyć. Podziałało to na nią natychmiast jak kubeł zimnej wody.

– My? – spytała z fałszywą uprzejmością. – Chyba nie. Co najwyżej wy, bo ja 

jestem całkiem spokojna. Resztę waszych obowiązków omówimy przy śniadaniu. 
Może przejdą już wam wtedy, hm, humory.

Uniosła lekko spódnicę i odeszła. Patrzył w ślad za nią. Krew burzyła mu się 

przy   każdym   jej   kroku.   Wmawiał   sobie,   że   to   gniew.   Reakcja   własnego   ciała 
zaprzeczała temu.

„Miękkie,   powiewne   spódnice   powinny   być   zabronione”   –   pomyślał. 

„Podobnie jak kołysanie biodrami, oczy koloru morza i włosy barwy pszenicy. 
Gdybym   miał   choć   trochę   rozumu,   wskoczyłbym   na   konia   i   odjechał   stąd   co 
prędzej. Ale nie zrobię tego, bo muszę dopaść tych zbójów. Chyba że ona mnie 
najpierw zwolni”.

Zasępił się na tę myśl. Gdyby Elyssa zwolniła go, nie miałby pretekstu, żeby 

kręcić się przy Ladder S. Powinien sprawiać wrażenie faceta, którego interesuje 
wyłącznie bydło, a nie Culpepperowie.

„Do   licha!   Chyba   pójdę   i   zobaczę,   może   uda   się   pojednać   i   ugłaskać   te 

nastroszone piórka”.

Zanim zamknął drzwi i zgasił lampę, dziewczyna zniknęła.
– Panno Elysso? – zawołał cicho.
Odpowiedziała mu cisza. Po chwili dojrzał słaby błysk światła, gdy otworzyły 

się drzwi. Zamknęły się z ostatecznym trzaskiem, który echem dotarł przez noc do 
stodoły.

Pojednanie musiało poczekać do rana.

background image

4

Na długo przed świtem Elyssa była już na nogach i krzątała się po kuchni, 

odmierzając mąkę na chleb. Pod fartuchem uszytym z worka miała na sobie jedną z 
angielskich   sukni.   Ta   była   z   jedwabiu   w   kolorze   morskiej   zieleni,   z   głębokim 
dekoltem   obszytym   irlandzką   koronką,   a   kiedyś   miała   jeszcze   opadające 
koronkowe mankiety. Zostały odprute, gdy Elyssa wsadziła niechcący rękawy w 
ogień i omal nie spaliła sukni i siebie.

Nucąc   cichutko   pod   nosem   walca,   przesiewała   i   odmierzała   mąkę.   Ruchy 

miała   rytmiczne   i   pełne   gracji,   jakby   tańczyła.   Spódnica   wirowała   lekko   przy 
każdym   poruszeniu   bioder.   Suknię   zdobiły   naszyte   różyczki   z   czerwonego 
jedwabiu, a spod szerokiej spódnicy wyglądała szkarłatna halka z falbaną.

Angielskie kuzynki byłyby zgorszone, że pod suknią nosi jedną halkę zamiast 

przepisowej krynoliny. Podobnie jak delikatne irlandzkie koronki sztywny materiał 
krynoliny tylko zawadzał przy pracy na ranczu.

„Wszystko, co mnie dotyczyło, gorszyło dumne kuzyneczki” – wspomniała 

Elyssa.   „Mary   Elizabeth   omal   nie   zemdlała,   gdy   zastała   mnie   w   ogrodzie 
warzywnym”.

Kiedy kuzynka odkryła, że Elyssa zbiera zioła zamiast kwiatów i – o zgrozo! 

– ma zamiar własnoręcznie upiec chleb, przeżyła niemały wstrząs.

„Mniej   robiliby   hałasu,   gdyby   przyłapali   mnie   na   sianie   z   chłopcem 

stajennym”.

Na odgłos dobiegający z pokoju obok podniosła głowę. Chwilę później do 

kuchni wbiegła Penny. Kraciasta suknia była spłowiała i zniszczona, ale podobnie 
jak   jej   właścicielka   idealnie   czyściutka.   Penny   śpiesznie   sięgnęła   po   fartuch   i 
zawiązała go wokół talii.

– Przepraszam, że zaspałam – powiedziała.
– Nic nie szkodzi. Przecież dopiero co byłaś chora. Czy mogłabyś zaparzyć 

kawę? Ja nie potrafię zrobić takiej gęstej, żeby przypominała błoto Missouri.

Z uśmiechem  na ustach Penny sięgnęła do puszki z kawą. Wsypała pełną 

garść do młynka i pokręciła korbką. W kuchni rozległ się ostry, lecz jakże miły dla 
ucha zgrzyt.

Jak   zawsze   na   kuchennej   płycie   bulgotała   fasola   w   garnku,   podstawowe 

pożywienie mężczyzn pracujących przy bydle. Zgodnie z tradycją na Ladder S 
jadało się zacznie lepiej niż na innych ranczach, toteż na patelni skwierczał bekon, 
w garnku dusiły się suszone owoce, a w piecu piekły się placki i chleb.

Może kowboje tego nie doceniali, ale Elyssa bardzo dbała, żeby jedzenie w 

Ladder   S   było   smakowite   i   dobrze   przyprawione   ziołami   z   ogrodu,   jakiego 

background image

mogłoby jej pozazdrościć niejedno gospodarstwo.

Nucąc   w   takt   zgrzytu   młynka,   oskubała   pęd   rozmarynu   i   dodała   listki   do 

ciasta   chlebowego.   Wymieszała,   wyjęła   ciasto   z   miski   na   stolnicę   i   zaczęła   je 
zagniatać.

– Ładne to, co nucisz – odezwała się Penny, skończywszy mleć kawę. – Co to 

takiego?

– To walc, który usłyszałam tuż przed wyjazdem z Anglii. Nie pamiętam 

tytułu, ale jak się dziś obudziłam, od razu zaczęłam go śpiewać.

– Nie żałujesz, że nie jesteś w Londynie i nie chodzisz na podwieczorki i na 

bale maskowe?

– Nie – odparła. – To nie jest moje miejsce.
– Czasami wydaje mi się, że Gloria za tym tęskniła.
– Mama urodziła się tam, a ja tutaj.
– Ale jesteś do niej taka podobna.
– No nie wiem – odparła Elyssa, zagniatając energicznie ciasto. – Chyba tylko 

zewnętrznie.

– To wystarczy, żeby przyciągać męskie oczy – stwierdziła Penny z lekką 

zawiścią.

– Nie wszystkie – rzekła Elyssa, myśląc o Hunterze. – Nie tych mężczyzn, 

którzy naprawdę są tego warci.

Zaciśnięte  usta Penny wyraźnie świadczyły o tym,  że ich właścicielka  nie 

zgadza   się   z   tym   ani   trochę,   ale   żadne   słowo   nie   padło.   Opróżniła   zawartość 
szufladki   młynka   do   dzbanka,   wsypała   drugą   porcję   kawy   i   zaczęła   pracę   od 
początku.

Elyssa przesiała  więcej mąki  na  stolnicę i znów zagniatała  ciasto  silnymi, 

wprawnymi  ruchami.   Kiedy   ciasto   było  gotowe,   podzieliła  je  na  cztery  porcje. 
Penny   tymczasem   zmełła   trzecią   porcję   ziaren   i   postawiła   kawę   na   ogniu. 
Popatrywała   na   Elyssę,   jakby   czekała,   że   jeszcze   coś   powie.   Wreszcie   straciła 
cierpliwość.

–   Wydawało   mi   się,   że   ktoś   przyjechał   po   zmroku   –   odezwała   się   lekko 

napiętym głosem. – Czy to był Bill?

– Nie. To człowiek nazwiskiem Hunter. Nasz nowy rządca.
– Naprawdę? I myślisz, że będzie w stanie nam pomóc?
– Jeśli go przedtem nie zabiję.
Penny spojrzała na nią szeroko otwartymi brązowymi oczami.
– Co ty mówisz!
– To okropny człowiek.
– No to dlaczego go zatrudniłaś?
– A jak myślisz? – spytała Elyssa, formując bochenki. – Potrzebujemy go.
– Gdyby tylko Bill...

background image

– Gdyby, gdyby... – mruknęła niecierpliwie Elyssa.
Penny spuściła wzrok w milczeniu.
– Jasna cholera – zamruczała Elyssa pod nosem. Potem dodała łagodniej: – 

Przepraszam, naprawdę nie chciałam.

Podeszła szybko do Penny i objęła ją.
– Miałam na myśli jedynie to, że Bill w tej chwili nie może pomóc nikomu, 

nawet   samemu   sobie   –   powiedziała   miękko.   –   Wiem,   jak   to   ciężko,   kiedy 
przyjaciel robi z siebie dur... jest taki uparty.

Penny skinęła głową i westchnęła. Spod kraciastego czepka wymknęły się jej 

pasemka   lśniących   brązowych   włosów   i   przykleiły   do   policzków.   Oczy   nagle 
napełniły się łzami.

Elyssę   ogarnęła   fala   współczucia   dla   przyjaciółki.   Zwykle,   gdy   w   grę 

wchodziły emocje, Penny była twarda jak skała, ale ostatnio, im dłużej Bill pił, tym 
bardziej   stawała   się   napięta,   a   potem   przyszła   gorączka   i   dreszcze.   Długo 
chorowała.

Na domiar złego Culpepperowie krążyli jak sępy wokół umierającego Ladder 

S.

„Nie myśleć o tym” – nakazała sobie Elyssa. „Nie mogę teraz rozprawić się z 

Culpepperami. Ale mogę pocieszyć Penny, która przez ostatnie dwa lata straciła 
równie wiele jak ja”.

– Uspokój się, kochana – rzekła łagodnie. – Wszystko będzie dobrze. Bill nie 

zaglądał tu przez jakiś czas, ale to wcale nie oznacza, że zapija się na śmierć w 
swojej chacie.

Penny kiwnęła głową, ale nic nie powiedziała. Elyssa delikatnie otarła jej oczy 

skrajem fartucha.

– Ojej! – wykrzyknęła. – Zostawiłam ci pełno mąki na twarzy.
Na chwilę Penny zamknęła oczy. Potem odetchnęła mocno i przytuliła Elyssę.
– Może mąka zakryje piegi – powiedziała.
– Już ją wycieram. Uwielbiam twoje piegi.
– Tylko dlatego, że sama ich nie masz. Nawet jak wychodzisz na słońce bez 

kapelusza.

– Staram się nie robić tego zbyt często. Jak pobędę na słońcu, wyglądam jak 

gotowany homar.

– Masz taką piękną cerę. – Penny spojrzała z zawiścią na młodą kobietę. – 

Krew z mlekiem – ciągnęła. – Zupełnie jak twoja matka. Włosy jak len, oczy jak 
akwamaryny. Tak jak ona.

–   To   miłe,   co   mówisz,   ale   chyba   przesadzasz.   Mama   rzeczywiście   była 

pięknością. Ja nie jestem.

– Mężczyźni są innego zdania.
– Trzeba to było powiedzieć angielskim lordom. Według nich byłam równie 

background image

interesująca jak ropucha.

Penny potrząsnęła głową.
–   Znam   dobrze   ten   rodzaj   kobiet,   które   pociągają   mężczyzn   –   rzekła   z 

naciskiem.   Potem  dodała   ze   smutkiem:   –   I  znam   też   ten   rodzaj,   który   ich   nie 
pociąga.

Ton głosu Penny wyraźnie świadczył o tym, że uważa siebie za jedną z takich 

nieatrakcyjnych kobiet. Elyssa ze zmarszczonymi brwiami zagniatała drugą porcję 
ciasta. Cały czas myślała o tym, jak trudne musiało być dla Penny życie w cieniu 
Glorii Sutton.

–   Mężczyzna,   który   patrzy   tylko   na   urodę   kobiety,   nie   jest   wiele   wart   – 

powiedziała po jakimś czasie.

– Ale tacy właśnie są mężczyźni. Nie ma innych.
– Na miłość boską. Penny. Dałaś kosza połowie mężczyzn pracujących na 

ranczu!

– Oglądali się za mną dopiero wtedy, gdy twoja matka ich odrzuciła. – Z 

zaciśniętymi mocno ustami Penny krzątała się przy kuchni. Smutek i rezygnacja 
dźwięczące w jej głosie mówiły więcej niż słowa.

– Kto to był? – spytała Elyssa.
– Kto taki?
– Kim był ten mężczyzna, który patrzył na mamę zamiast na ciebie?
Penny na chwilę zamarła w bezruchu. Potem wsypała ostatnią porcję kawy do 

dzbanka na kuchni i dołożyła więcej drew do ognia. Wkrótce woda zaczęła się 
mocno gotować.

– A co z tym nowym rządcą... panem jak mu tam? – spytała.
Suchy,   rzeczowy   ton   bardziej   pasował   do   dawnej   kochanej   Penny.   Elyssa 

odetchnęła. Gdyby Penny się załamała przez tych wszystkich bandytów oraz przez 
przyjaciela, który zaczął za dużo pić... Ta myśl była nie do zniesienia.

„Zbyt wiele straciłyśmy, by jeszcze stracić siebie nawzajem” – pomyślała. 

„Ojciec. Matka. Mac. Wuj Bill. Nie mogę stracić Penny”.

– Hunter – powiedziała prędko, podejmując nowy temat. – Żaden pan. I nie 

wiadomo, czy to nazwisko, czy imię. Nie wyraził się jasno.

– Czy dlatego wydał ci się okropny? Wiesz przecież, że ludzie na zachodzie 

nie lubią robić ceregieli.

Policzki Elyssy poróżowiały i nie sprawiło tego ciepło bijące od pieca. Nie 

wiedziała, jak ma opowiedzieć o rozerwanej spódnicy, o ramieniu Huntera pod 
piersią i o oczach patrzących na stwardniałe sutki napinające cienki materiał.

Samo   myślenie   o   tym   wprawiało   w   niepokój.   Rozmowa   byłaby   żenująca 

zarówno dla niej, jak i dla Penny.

–   Sassy?   –   Penny   użyła   dziecinnego   przezwiska   Elyssy   i   wymówiła   je   z 

naciskiem.

background image

– Oskarżył mnie o flirtowanie z Mickeyem.
– A nie robisz tego?
–   Oczywiście,   że   nie!   Czy   odkąd   wróciłam,   widziałaś,   żebym   się   choć 

uśmiechnęła do tego drania?

– Nie, ale z tego, co mówi Mickey, sądziłam, że obdarzasz go czymś więcej 

niż uśmiechem.

– Co? Kiedy tak powiedział?
– Podobno przechwalał się w saloonie.
„Czy   dlatego   Hunter   traktował   mnie   z   taką   pogardą?   Przez   to   głupie 

gadanie?”

Odpowiedź była oczywista. Hunter słyszał plotki. I uwierzył w nie.
–   Mickey   nie   miał   prawa   mówić   o   mnie   takich   rzeczy   –   powiedziała   z 

pobladłą twarzą. – Nic na to nie poradzę, wpadłam mu w oko. Nie dbam zresztą o 
niego.

Penny spojrzała na dziewczynę, zdziwiona jej gwałtowną reakcją.
– Nie przejmuj się tak – powiedziała spokojnie. – O twojej matce też gadali. 

Po prostu gadali. Nie zważała na to.

– Była żoną człowieka, którego kochała – zauważyła Elyssa. – A gdyby tak 

była   sama,   a   mężczyzna,   który   ją   interesował,   pogardzałby   nią   i   uważał   za 
trzpiotkę?

Penny zajrzała do pieca i wyciągnęła placki.
– Czy  dlatego  ubrałaś  się  w  jedwab i  koronki?  – spytała.  – Masz   zamiar 

zawrócić w głowie temu nowemu?

– Słucham?!
– W tej sukni wyglądasz jak anioł, który właśnie zstąpił z nieba.
– A tam! – Policzki Elyssy zaczerwieniły się. – Włożyłam te głupie angielskie 

fatałaszki,   bo   wyrosłam   ze   starych   ubrań,   a   wciąż   nie   ma   pieniędzy   na   nowe, 
porządne.

Penny najpierw uśmiechnęła się, a potem roześmiała serdecznie, nie bardzo 

wierząc  w  te zapewnienia.  Uśmiech   Penny  był  jak ona  sama,  dobry, szczery  i 
ciepły. Rozjaśniał najbardziej ponure chwile życia.

Elyssa spojrzała na swą towarzyszkę przez ramię i też zaczęła się śmiać.
– Za każdym razem, kiedy widzę, jak się śmiejesz – powiedziała – rozumiem, 

dlaczego mama zabrała cię z Saint Louis i przywiozła na zachód. „Dziewięć lat i 
uśmiech   radosny   jak   Boże   Narodzenie”   –   mawiała.   Powinnaś   się   częściej 
uśmiechać, Penny.

–   Ostatnio   raczej   nie   ma   zbyt   wielu   powodów   do   uśmiechu.   Nie   tak   jak 

kiedyś.

– Mnie też brakuje mamy – westchnęła Elyssa. – Ojca również, choć może nie 

tak bardzo. Nigdy go nie było, zawsze gdzieś szukał złota. Pamiętam, że to Bill 

background image

uczył mnie jeździć konno, strzelać, polować i zapędzać bydło.

Penny jeszcze bardziej posmutniała. Ona też nauczyła się wielu cudownych 

rzeczy od Billa. Jako młoda dziewczyna gotowa była całować ziemię, po której 
stąpał. Zresztą do tej pory tak było.

– Hunter zabronił picia alkoholu w Ladder S – powiedziała Elyssa. – Może 

powinniśmy się skrzyknąć, porwać Billa i przywieźć go tutaj. Może by tak nie pił.

Smutny  uśmiech  był  jedyną  odpowiedzią   Penny.  Spojrzała  na   samowolną, 

upartą dziewczynę, która była dla niej jak siostra. Tak bardzo przypominała jej 
inną, równie samowolną i upartą kobietę, która ocaliła dziewięcioletnie dziecko od 
okropności ulicy, wywiozła je na zachód i ofiarowała lepsze życie. I przez jakiś 
czas rzeczywiście było lepsze.

– Trzeba było sprzedać ranczo Billowi, kiedy ci proponował – powiedziała.
– Dlaczego?
– Mogłabyś wrócić do Anglii i żyć tam całkiem wygodnie.
– Nienawidzę Anglii.
– Jest jeszcze Nowy Jork, Boston, Los Angeles, San Francisco...
– Nie pociąga mnie życie w mieście. Niebo ma kolor dymu, a ulice śmierdzą 

ściekami.

Dość   gwałtownie   Penny   zrzuciła   widelcem   usmażony   bekon   z   patelni. 

Nakroiła go więcej, dzierżąc przy tym wielki nóż tak, jakby zabijała węże.

Elyssa popatrywała na nią z ukosa, zastanawiając się, co też mogło Penny tak 

zirytować.

– A Bill? – spytała Penny nagle. – Chyba go lubisz, prawda?
– Przecież wiesz, że tak.
–   To   sprzedaj   mu   Ladder   S.   Może   jak   będzie   miał   prawdziwe   ranczo, 

przestanie tyle pić. Twoje jasne włosy i niebieskie oczy też mu nie dają zapomnieć 
o przeszłości.

– O czym ty mówisz? Jaka to przeszłość tak trapi Billa?
Bekon zaskwierczał gwałtownie na rozgrzanej patelni. Mruknąwszy coś pod 

nosem,   Penny   złapała   przez   fartuch   żelazną   rączkę   patelni   i   przesunęła   ją   na 
chłodniejszą część płyty.

– Poza tym – rzekła, ignorując pytanie – jesteś podobna do matki nie tylko z 

urody. To nie jest twoje miejsce. Powinnaś mieszkać w pałacu i mieć dookoła 
siebie pełno służby gotowej na każde twoje skinienie.

Elyssa spojrzała na Penny z zaskoczeniem, a potem roześmiała się w głos.
– Skąd ten pomysł? – spytała.
– Bill tak powiedział.
– Bill zna mnie zbyt dobrze, żeby mówić coś takiego.
– Wiesz, kiedy nosisz te wszystkie jedwabie... Wyglądasz zupełnie jak twoja 

matka... aż serce boli.

background image

– Bzdura  –  odparła  Elyssa  z  naciskiem.   – Porównywałam  zdjęcie  matki  i 

swoje odbicie w lustrze. Trzeba być ślepym lub pijanym,  żeby uważać, iż jest 
między nami duże podobieństwo.

Natychmiast pożałowała tych słów. Penny naprawdę przejmowała się piciem 

Billa.

– Niech to piekło pochłonie! – wykrzyknęła. – Dlaczego mężczyźni są tacy 

głupi?

Drzwi do kuchni otworzyły się cicho i zamknęły.
– Czy mówicie, panie, o kimś konkretnym? – spytał Hunter.
Zaskoczona Elyssa odwróciła się do niego.
– Czy nie nauczono was pukać?
–   Pukałem,   ale   nie   było   odpowiedzi.   Jak   sądzę,   panie   były   bardzo   zajęte 

dyskusją na temat grzechów mężczyzn.

W przytulnej kuchni, w złotym świetle lampy i wśród smakowitych zapachów 

Hunter wydawał się jeszcze bardziej męski. Jego szerokie ramiona ledwo mieściły 
się w drzwiach. Był tak wysoki, że musiał schylić głowę, przestępując próg, mimo 
że   kapelusz   zdjął   i   trzymał   w   dłoni.   Włosy   miał   czyste,   gęste   i   czarne   jak 
bezgwiezdna noc. Zimne spojrzenie spoczęło na Elyssie, zupełnie jakby wiedział, 
że   wystroiła   się   dla   niego,   a   jej   natychmiast   przypomniał   się   pełen   napięcia 
moment,   kiedy   znalazła   się   blisko   niego,   bliżej   niż   jakiegokolwiek   innego 
mężczyzny. I jak bardzo jej to się podobało.

Mimo że serce waliło jej mocno, a policzki nagle się zaróżowiły, podczas 

dokonywania prezentacji głos miała chłodny i opanowany.

–   Penny,   to   jest   Hunter,   nasz   nowy   rządca   –   powiedziała.   –   I   nie   próbuj 

zwracać się do niego „panie Hunter”. Nie uznaje takich formalności. Hunter, to 
panna Penelopa Miller.

– Bardzo mi miło, panno Miller – rzekł Hunter miłym głosem, składając przy 

tym lekki ukłon.

Penny uśmiechnęła się i dygnęła.
– Proszę mówić do mnie Penny – powiedziała. – Wszyscy mnie tak nazywają.
– Za taki uśmiech i za filiżankę kawy gotów jestem mówić „królowo”.
Uszczęśliwiona Penny roześmiała się na głos.
– Trzymam za słowo – rzekła. – Witamy w Ladder S.
Elyssa patrzyła w osłupieniu, nie mogąc uwierzyć, że uprzejmy, sympatyczny, 

prawiący żartobliwe komplementy człowiek jest tym samym gburem, który nazwał 
ją flirciarą i dotykał jej piersi w stodole.

„A ja mu pozwoliłam. I tego nie mogę zapomnieć! Pozwoliłam!”
Z niepokojem popatrywała to na Penny, to na Huntera. On tymczasem wziął 

filiżankę   kawy   z   rąk   Penny,   uśmiechnął   się   do   niej   i   spróbowawszy   naparu, 
pochwalił jego moc. Na Elyssę zaś zwracał niewiele więcej uwagi niż na plamę na 

background image

podłodze.

„Czy o to Penny chodziło? Czy tak się właśnie czuła, kiedy jakiś głupiec 

dostrzegał tylko mamę, a ją ignorował?”

Spojrzała na Penny zupełnie innymi oczami. W wieku lat trzydziestu Penny 

była  świeża  i  urocza  jak  stokrotka.   Miała  szczerą,  uczciwą   twarz,  pełne  usta   i 
delikatne linie dookoła dużych brązowych oczu, świadczące o tym, że często się 
uśmiechała. Przede wszystkim zaś dawno już przekroczyła wiek dziewczęcy. Była 
kobietą, która dorosła i dojrzała na pograniczu dzikiego kraju. Elyssa pomyślała o 
ostrych słowach Huntera: „Jeżeli kiedykolwiek ożenię się powtórnie, to z kobietą, a 
nie z małą, rozkapryszoną dziewczynką, która sama nie wie, czego chce”.

Myśl, że tu, na ranczu, mógł znaleźć właśnie taką kobietę, zmroziła jej serce. 

Powtarzała sobie stanowczo, że nie powinna żałować Penny szczęścia, ale paliła ją 
zazdrość. Zrozumiała, że Hunter bardzo ją pociąga. Wyobrażenie go sobie z inną 
kobietą   było   nie   do   zniesienia,   zwalało   z   nóg,   pozostawiało   samą,   bezbronną, 
zawieszoną w pustce.

„Mój Boże! Czy to samo przytrafiło się mamie, to nagłe, obezwładniające 

pragnienie   posiadania   tej   jednej   jedynej   osoby   na   całym   świecie?   Czy   dlatego 
angielska   arystokratka   porzuciła   bogactwa   i   luksusy,   wyrzekła   się   rodziny   i 
opuściła swój kraj dla mężczyzny, który był niemal tak samo dziki jak ziemia, 
którą kochał? Mama zdobyła mężczyznę, którego kochała. A czy mnie się to uda, 
czy jak Penny zostanę starą panną i do końca życia będę pragnęła mężczyzny, 
który mnie nie chce?”

–   Hej,   hej!   –   zawołała   Penny.   –   Obudź   się.   –   Znów   dumasz   o   balach   i 

powozach?

Lekko pogardliwe spojrzenie Huntera przywróciło Elyssę do rzeczywistości. 

Wyprostowała się i spojrzała chłodno.

– Zdaje się, że ciebie Anglia pociąga bardziej niż mnie – rzekła cierpko. – 

Ciągle o niej mówisz. Nie, ja zastanawiam się nad naszą przyszłością.

– Hunter zaproponował, żeby upiec zapas chleba na kilka tygodni.
– Spleśnieje.
–   Lepszy   spleśniały   niż   żaden   –   stwierdził   Hunter   sucho.   –   Postaram   się 

upolować antylopę albo jelenia. Potraficie konserwować mięso?

– Oczywiście – powiedziała Elyssa. – Polować też umiem.
Hunter uniósł lekko czarne brwi, ale nic nie powiedział.
– Ale ludzie wolą wołowinę – dodała.
– Nie możemy pozbywać się byczków, dopóki nie wiemy, ile ich jest – odparł 

Hunter   szorstko.   –   W   każdym   razie   powinniśmy   mieć   zapas   jedzenia,   żeby 
wytrzymać oblężenie.

– Nie wybieramy się na wojnę.
– Jeszcze nie! – rzekł ostro. – Ale może dojść i do tego. Na wszelki wypadek 

background image

kazałem Mickeyowi zrobić kilka beczek na wodę. Zdaje się, że był czeladnikiem u 
bednarza, zanim uciekł z Bostonu.

Elyssa prawie nie słuchała. Jedyne, co dźwięczało jej w uszach, to pewność w 

głosie Huntera, że może dojść do strzelaniny. Bała się tego bardzo, odkąd Mac 
został zamordowany.

–  Powinna   pani  była   oddać   Lamparta   wojsku   –  dodał,   widząc   zmieszanie 

Elyssy. – Może wtedy zatroszczyliby się o Ladder S tak jak o tabory z kolonistami.

– Kapitan chciał nie tylko ogiera – powiedziała cicho.
Oczy Huntera zwęziły się w dwie szpareczki.
– Chciał też pani?
– Tak.
Wzruszył ramionami.
– Więc trzeba było mu dać trochę tego samego, co Mickeyowi. Jest tego pod 

dostatkiem.   Wystarczy   spytać   pierwszej   lepszej   radzącej   sobie   samodzielnie 
dziewczyny.

Rozpalił tym jej gniew do białości.
– Jedyne, co dawałam Mickeyowi, to polecenia.
– Aha! – powiedział Hunter.
Wyraz jego twarzy wyraźnie świadczył o tym, że jej nie wierzy.
– Panno Penny – rzekł Hunter, znów niezwykle uprzejmym tonem. – Czy 

zechce pani wskazać mi jakiś wolny pokój? Sassy powiedziała, że mam spać w tym 
domu.

Zaskoczona i zmieszana jego zachowaniem wobec Elyssy. Penny spojrzała 

pytająco na młodszą towarzyszkę.

– Kazałam mu spać w domu, żeby go nie zastrzelili jak ostatniego zarządcę – 

wyjaśniła Elyssa, odwracając wzrok od Huntera. – Teraz widzę, że to był świetny 
pomysł.

Penny wyglądała na zaskoczoną i rozbawioną jednocześnie.
– Ulokuj go w jednym z pustych pokoi na piętrze – dodała Elyssa niemiłym 

tonem.   –   Schody   tak   skrzypią,   że   nikt   się   do   niego   nie   zakradnie,   choćby   nie 
wiadomo jak głośno chrapał.

– Ja nie chrapię – rzekł Hunter.
– Ojciec powtarzał to samo. Ale wiadomo, jak to jest, kiedy mężczyzna się 

starzeje, prawda?

Oczy Huntera zwęziły się. Penny była przerażona.
– Sassy – zwróciła się do dziewczyny jej dziecinnym imieniem – wstydź się. 

Wiesz, jak mężczyźni są wrażliwi na punkcie swojego wieku. Poza tym Hunter jest 
młodszy od Billa, a Bill jest dziesięć lat młodszy od twego ojca.

– Każdy mężczyzna, który uważa mnie za małą dziewczynkę, musi być na 

tyle stary, że chrapie – odparowała Elyssa słodkim jak miód głosikiem.

background image

– Rozumiem – rzekła Penny, skrywając uśmiech. – W takim razie będziesz 

miała okazję sama się przekonać. Umieszczę go w pokoju obok twojego.

Dziwny niepokój przeszył Elyssę.
– W sypialni rodziców? – spytała. – Dlaczego?
– Tylko tam jest łóżko na tyle duże, żeby się na nim wygodnie zmieścił – 

wyjaśniła Penny rzeczowo.

Elyssa otworzyła usta, żeby zaoponować, ale tylko wzruszyła ramionami.
–   Jeżeli   będziecie   chrapać   –   powiedziała   do   Huntera   –   to   duże   łóżko 

powędruje do pokoju dziecinnego na końcu korytarza. Spodobają się wam tęcze i 
motylki. Mama sama namalowała je na ścianach.

Dziwny wyraz zagościł na jego twarzy. Był to cień cierpienia, który zabolał 

także Elyssę, choć była na niego wściekła. Przyszło jej do głowy, że na wojnie 
mógł   stracić   również   dzieci.   To   by   tłumaczyło   ból,   jaki   dało   się   wyczuć   pod 
zimnym opanowaniem.

–   Żartowałam   z   tym   pokojem   dziecinnym   –   rzekła   cicho.   –   Jeżeli   wasza 

obecność będzie mi przeszkadzać, pójdę spać do Penny.

To, że Elyssa w jakiś sposób domyśliła się jego bólu, zapiekło Huntera do 

żywego. Bardzo mu się nie spodobało, że taka dziewczyna jak ona przejrzała go na 
wylot.

– Jakoś wytrzymam – rzekł krótko. – Niepotrzebna mi troska rozflirtowanej 

panny.

Penny   nie   posiadała   się   ze   zdumienia.   Obopólna   niechęć   między   tym 

dwojgiem była bardzo wyraźna, wręcz namacalna. I takie samo było pożądanie.

Elyssa   z   ulgą   powitała   męskie   głosy   dobiegające   z   podwórza.   Zaczęła 

ustawiać grube kubki do kawy i talerze na długim stole pod ścianą kuchni. W 
dawnych czasach siadywali przy nim Mac, Bill, John, Gloria i Penny oraz ona 
sama i gawędzili na temat ziemi, bydła, pogody.

– Lepiej się pośpieszcie – powiedziała, nie patrząc na Huntera. – Kto ostatni 

siada do stołu, ten czyści stajnie.

Drzwi kuchenne otworzyły się i do środka wpadli, przepychając się, Mickey, 

Lefty i Gimp.

Elyssa spojrzała spod oka na Huntera i uśmiechnęła się.
– Ojej – powiedziała. – Chyba się wam udało. Po śniadaniu chętnie pokażę, 

gdzie są widły do gnoju.

Nie miał co do tej chęci cienia wątpliwości.

background image

5

Hunter pracował widłami sprawnie, szybko i bez zbędnych ruchów, tak jak 

wykonywał każdą inną czynność. Robił to również bez obrzydzenia, co zauważyło 
dwóch najstarszych na ranczu pomocników i co zyskało ich aprobatę.

Kupido, ruda stajenna kocica, przyglądała się pracy z pobliskiego żłobu. Pięć 

czarno-rudych kociąt ssało ją łapczywie, nie zważając na nic. Żółte oczy kotki 
wpatrywały   się   uważnie   w   cienie,   reagując   na   najmniejszy   ruch.   Teraz   była 
najedzona i rozleniwiona, ale w jej delikatnym ciele krył się duch drapieżcy.

W środkowym przejściu zjawił się Gimp, jakby zmierzał po paszę dla koni w 

korralu. Hunter spojrzał na niego koso. Gimp skinął głową i przyśpieszył kroku. 
Zaraz za nim przyszedł Lefty. Kowboje byli po pięćdziesiątce. Obaj mieli siwe 
włosy i twarze poorane zmarszczkami. Ubierali się niemal identycznie, w stroje 
wyblakłe i postrzępione. Buty nosiły ślady strzemion, a przy obcasach dzwoniły 
cichutko ostrogi.

Obaj   zdradzali   cechy   wykształcające   się   u   ludzi   żyjących   wśród   dużych, 

nieprzewidywalnych zwierząt. Poruszali się sztywno na nogach wykrzywionych od 
konnej jazdy. Ręce mieli zgrubiałe od odcisków, poryte bliznami od sznurów i 
oparzeń po wypalaniu bydła.

Obu   im  brakowało   po   jednym   palcu.   Była   to   cena   wiedzy,   że   nie   należy 

wsadzać palca między lasso a łęk siodła, kiedy na drugim końcu sznura znajduje 
się ważący pół tony rozwścieczony byczek.

Poza tym, że Gimp miał jedną nogę sztywną, niczym się nie różnili.
– Idę po paszę dla konia, panie rządco – wyjaśnił Gimp.
– A ja muszę wziąć smar do skóry i natrzeć uzdę – dodał Lefty.
Hunter domyślił się, że bardziej interesuje ich nowy rządca niż pasza czy smar 

do skóry. Podobnie jak ciekawił Elyssę, popatrującą na nich kątem oka podczas 
czyszczenia Lamparta.

Lampart też patrzył na Huntera, ale bez większego zainteresowania.
– Róbcie, co do was należy – powiedział Hunter. – Wśród sosen, tam wyżej, 

nad doliną, widziałem kilka sztuk bydła. Mają tu być przed zachodem słońca.

– Taa jest – rzekł przeciągle Gimp.
– Zaraz bierzemy się do roboty – obiecał Lefty.
Bugle Boy wystawił głowę nad drzwiami boksu i spokojnie wpatrywał się w 

dwóch mężczyzn. Kowboje przeszli dość blisko niego, ponieważ boks Lamparta 
znajdował się prawie naprzeciwko, a oni woleli ominąć dropiatego ogiera szerokim 
łukiem.

Koń Huntera ani się nie spłoszył, ani nie położył uszu.

background image

– Ładnego macie konia – zauważył Gimp z podziwem.
– Duży, a spokojny – dodał Lefty, rzucając spojrzenie na drugą stronę. – Nie 

jak takie inne, co to wolałbym nie mówić głośno.

Lampart stał spokojnie na środku dużego boksu i przyglądał się ludziom. Też 

nie położył uszu po sobie, ale była w nim czujność, wiele mówiąca komuś, kto zna 
się na koniach.

– Gdybyście nie starali się ujeździć go na siłę, kiedy byłam w Anglii, nie 

patrzyłby teraz na was jak kot na mysz. Ma powody, żeby nie ufać mężczyznom.

– Mhm – mruknął Lefty.
– Mhm – powtórzył jak echo Gimp.
– Tylko na tyle was stać – rzekła z wyrzutem. – Nie chcecie przyznać, że są 

inne sposoby ujeżdżania. Pejcze i ostrogi nie na wiele się zdadzą w przypadku 
takich koni jak Lampart.

– Tak, panno Sassy – rzekli chórem.
Nie wykazywali specjalnego zaangażowania emocjonalnego w spór. Temat 

został   dawno   wyczerpany,   gdy   Elyssa   wróciła   na   Ladder   S   i   zawstydziła   ich, 
ujeżdżając dzikiego ogiera bez najmniejszego trudu i zupełnie bezpiecznie.

Niezwykła   łagodność   Lamparta   wobec   Elyssy   zdumiała   kowbojów, 

uwielbiających   straszyć   się   wzajemnie   wyczynami   konia,   na   którym   podobno 
żaden jeździec się nie utrzymał. Boleśnie zraniło to ich dumę, że wiotka panna 
dokonała   tego,  czego  żaden   z  twardych  i  doświadczonych  jeźdźców  nie   był w 
stanie uczynić – pojechała na ogierze powszechnie uważanym za mordercę.

Gimp niechętnie spojrzał na wielkiego konia i delikatnej postury dziewczynę. 

W sukni z zielonego jedwabiu, w skórzanym kowalskim fartuchu i skórzanych 
rękawiczkach, pochylona nad lewym tylnym kopytem Lamparta czyściła je tępym 
stalowym   szpikulcem.   Błyski   szkarłatnej   halki   migały   jak   ogniki   w   ciemnym 
wnętrzu stajni.

Gimp potrząsnął głową i wymruczał pod nosem jakąś uwagę o niemądrych 

dziewczynach i ogierach mordercach.

Ukrywając uśmiech, Hunter pochylił się nad widłami i wrzucił ostatnią porcję 

gnoju   do   taczki.   Pracował   już   z   ludźmi   takimi   jak   Gimp   i   Lefty.   Starzy 
kawalerowie zawsze narzekają na wszystkich i na wszystko, na nikim nie zostawią 
suchej nitki, nawet na przyjaciołach. Ciągłe utyskiwania to sposób ich bycia.

– Założę się, że znowu muszę podkuć tego nakrapianego diabła – rzekł Gimp.
– Skąd wiesz? – spytała Elyssa, prostując się.
– Wyganianie krów z gór niszczy podkowy, a to będzie panienka często robić 

w najbliższym czasie.

– Nie trzeba podkuwać Lamparta – wtrącił Hunter. – Panna Sutton będzie się 

trzymać blisko domu.

– Mogę sama przyciąć i spiłować podkowę, ale nie bardzo umiem posługiwać 

background image

się młotkiem – rzekła Elyssa, ignorując słowa Huntera.

Drzwi   boksu   Bugle   Boya   otworzyły   się   i   zamknęły   z   trzaskiem.   Hunter 

przeszedł na drugą stronę.

Gimp i Lefty popatrzyli po sobie i wycofali się ze stodoły ze zdumiewającą 

szybkością. Już podczas śniadania przekonali się, że panienka i nowy rządca mają 
różne poglądy na wiele spraw, zwłaszcza gdy chodzi o to, kto pokaże Hunterowi 
posiadłość z końskiego grzbietu.

– Daj znać, które wygra – zdążył szepnąć Gimp, zanim zniknął za drzwiami.
Elyssa   rzuciła   za   nim   pogardliwe   spojrzenie.   Szybko   ściągnęła   skórzany 

fartuch, zmieniła szpikulec na szczotkę i wyprowadziła Lamparta na padok. Ogier 
nie   miał   siodła   ani   uzdy.   Wydawała   mu   polecenia   lekkimi   pociągnięciami   za 
grzywę. Reagował także na wymawiane cichym głosem komendy.

– Ucieka pani? – spytał wyzywająco Hunter.
–   Lampart   lubi   być   na   dworze,   kiedy   go   czyszczę   –   wyjaśniła   Elyssa   z 

uśmiechem. – Możecie nam towarzyszyć.

Ku zdziwieniu Elyssy Hunter otworzył drzwi boksu i wyszedł na padok. Koń 

odwrócił głowę i ostrzegawczo położył uszy po sobie.

–   Spokojnie,   stary   –   rzekł   Hunter   łagodnym   głosem.   –   Z   mojej   ręki   nie 

spadnie ci ani jeden włos z nakrapianego zadu.

Elyssa z trudem rozpoznawała głos Huntera. W miejsce szorstkiego, surowego 

tonu pojawił się ten sam spokojny, czarujący głos, jakim rozmawiał z Penny.

„Mogłabym przyzwyczaić się do tego głosu” – pomyślała. „To tak jakby ktoś 

głaskał aksamitną rękawiczką”.

Pod wpływem tej myśli przeszył ją dreszcz. Lampart przestąpił z nogi na nogę 

i zastrzygł uszami.

– Spokojnie, koniku – powiedziała cichym głosem. – Wszystko w porządku. 

Żadnego sznura ani worka na łeb. Jestem przy tobie. Nikt nie zrobi ci krzywdy.

Oddychając wolno. Lampart przez chwilę mierzył Huntera dzikim wzrokiem. 

Potem   parsknął,   przesunął   się   nieco,   tak   że   mógł   mieć   intruza   na   oku,   nie 
odwracając łba, i postawił uszy.

Elyssa wymruczała cicho słowa pochwały pod adresem konia, wtórował jej w 

tym   głęboki   głos   Huntera.   Lampart   strzygł   uszami,   słuchając   obojga.   Parsknął 
ponownie, przestąpił z nogi na nogę i trącił pyskiem swoją panią, wyraźnie dając 
jej znak, żeby szczotkowała dalej.

– Lubisz, jak cię głaszczę – powiedziała. – I dobrze wiesz, ze ja bardzo lubię 

głaskać ciebie.

Przemawiając   czule   do   konia,   zaczęła   czyścić   jego   boki.   Hunter   nie 

powiedział nic, ale duże wrażenie zrobiło na nim to, jak dziewczyna uspokoiła 
zwierzę.

Minęło kilka minut i jasne stało się dla niego, że Lamparta o wiele bardziej 

background image

interesuje   głaskanie   niż   wdeptywanie   kogokolwiek   w   ziemię.   Wolnym   ruchem 
zdjął rękę z pasa z bronią.

– Jak to się stało, że pani zaufał? – spytał.
– To zaczęło się w chwili, gdy się urodził – odparła Elyssa, czyszcząc lśniący 

zad. – Arabską klacz mamy pokrył mustang, który uciekł Szoszonom.

–  A   więc   to  stąd   Lampart   ma   te  plamy   –  stwierdził   Hunter.  –   Wiem,   że 

Szoszoni handlują z Indianami Nez Perce, najlepszymi hodowcami we wschodnim 
Oregonie. Ich konie rasy Appaloosa słyną na całej równinie.

– To samo mówił Bill. Mama była wściekła, kiedy odkryła, co się stało.
– Bo źrebak nie był czystej krwi?
–   Z   tego   powodu   też.   Ale   głównie   dlatego,   że   klacz   była   już   za   stara.   I 

rzeczywiście, nie przeżyła porodu.

Hunter gwizdnął miękko.
– I co, oddaliście go innej klaczy?
– Nie. Lampart urodził się w niedobrej porze roku. Żadna klacz nie karmiła w 

tym czasie.

Hunter w milczeniu spojrzał na wielkiego ogiera. Jeśli Lampart przechodził 

trudne chwile na początku życia, nie było teraz po nim tego widać. Był duży, 
potężnie zbudowany i najwyraźniej silny.

– I co zrobiła pani matka?
– Chciała zastrzelić źrebaka, żeby nie patrzeć, jak umiera z głodu, ale tak 

długo prosiłam, aż pozwoliła mi przynajmniej spróbować uratować go.

Uśmiechając się do wspomnień. Elyssa przejechała zgrzebłem po szerokim, 

lśniącym końskim brzuchu. Lampart wydał z siebie westchnienie, niemal jęk, i 
przymknął oczy, najwyraźniej zachwycony pieszczotą.

– Umyłam go wilgotną ciepłą szmatą, szorstką jak język klaczy – ciągnęła. – 

Potem pomogłam mu wstać i utrzymać się na nogach. Tarłam go i masowałam tą 
szmatą, przemawiałam do niego dzień i noc.

Hunter   przyglądał   się   z   uwagą   jej   twarzy,   odnotowując   kolejne   emocje: 

smutek z powodu padnięcia klaczy, przyjemność, jaką dawał źrebak, rozbawienie, 
gdy   próbował   utrzymać   się   na   nogach,   a   przede   wszystkim   miłość   do 
niebezpiecznego   ogiera,   który   teraz   stał   spokojnie,   podrzemując   pod   wpływem 
pieszczoty jej delikatnych rąk.

„Belinda nigdy nie lubiła zwierząt” – uświadomił sobie Hunter. „Nie tak jak 

Elyssa. Belinda wybierała konia ze względu na maść, a kota takiego, żeby pasował 
do jej wyprawy. Na początku wydawało się to zabawne. Tam do licha, ależ głupiec 
był ze mnie! Nadal nim jestem. Inaczej ciało nie zdradzałoby mnie tak, kiedy ta 
trzpiotka głaszcze konia”.

– I czym go pani karmiła? – spytał niemal szorstko.
–   Mieliśmy   krowę.   Mama   bardzo   lubiła   masło   i   ser.   Przygotowałyśmy   z 

background image

Penny butelkę mleka, ale Lampart nie wiedział, co się z tym robi.

Koń przestąpił z nogi na nogę. Odwrócił głowę i chwycił wargami długie 

pasmo   jasnych   włosów,   które   wymknęło   się   z   pośpiesznie   upiętego   koka.   Nie 
przerywając   czyszczenia,   drugą   ręką   wepchnęła   włosy   na   miejsce.   Lampart 
wyciągnął szyję i pociągnął kok zręcznymi wargami. Śmiejąc się i łając łagodnie 
konia. Elyssa położyła zgrzebło na dropiatym zadzie, obiema  rękami  podniosła 
włosy do góry i ponownie upięła je na karku.

Hunter   odetchnął.   Starał   się   zapanować   nad   nagłym   uderzeniem   krwi   do 

głowy,   wiedząc,   że   niełatwo   mu   przyjdzie   zapomnieć   widoku   jasnych   włosów 
spływających w nieładzie na zielony jedwab.

A te ręce! Poruszały się tak szybko i zręcznie.
„Jakby to było, gdybym poczuł takie ręce na sobie?” – pomyślał.
Po   chwili   gwałtownie   oprzytomniał.   „Głupiec   ze   mnie.   że   w   ogóle   tak 

pomyślałem!”

– Tak właśnie nauczyłam go pić, powiedziała Elyssa, biorąc do ręki zgrzebło.
Hunter spojrzał pytająco. Nie ufał własnemu głosowi. Bał się, że może go 

zdradzić, że będzie zbyt ochrypły, że zadźwięczy w nim pożądanie.

– Zanurzyłam pasmo włosów w mleku i połaskotałam go w pysk – wyjaśniła. 

– Po chwili pojął, o co chodzi, i zaczął je ssać.

Hunter spojrzał na ogromnego ogiera i na próżno starał się wyobrazić go sobie 

jako małego źrebaczka.

– Po kilku dniach pił już normalnie ze smoczka, ale pierwszych nauk nigdy 

nie zapomniał. Uwielbia skubać moje włosy. Pamięta, że kiedyś miały smak mleka 
z miodem.

Hunter nic nie powiedział. Zbyt intensywnie myślał o tym, jak by to było, 

gdyby   rozluźnił   węzeł   na   karku   i   ukrył   twarz   w   czystych,   słodko   pachnących 
włosach Elyssy.

A potem sięgnąłby pod jedwab i poczuł jeszcze miększe i słodsze ciało.
„Pozwoliłaby   mi,   tak  jak   pozwoliła   w  stodole.   Boże,   jeszcze   nigdy   żadna 

kobieta   nie   zareagowała   na   mnie   w   ten   sposób.   Była   cała   poruszona,   dyszała 
ciężko, tak samo jak ja. Noc w noc byłaby ogniem płonącym dla mnie, ogniem 
gorącym i swobodnym. Ja byłbym dla niej tym samym, spalając ją aż po głodną 
zmysłową duszę”.

Nagły dreszcz pożądania przeszył go na samą myśl...
„Pod   jednym   względem   Elyssa   różni   się   od   Belindy.   Belinda   była 

wyrachowana. Elyssa jest zbyt nierozważna, aby była sprytna. Miłość z nią byłaby 
czymś pięknym. Diabelnie pięknym. Może nawet warto by się było ożenić”.

Usłyszawszy własne myśli, szybko ochłonął.
„Czyżbym się jeszcze nie nauczył?” – spytał samego siebie zjadliwie. „Czy 

Ted i mała Em umarli na próżno?”

background image

Zdumiony   i   wściekły   na   własne   niesforne   żądze,   oprzytomniał   na 

wspomnienie   swego   niefortunnego   ożenku.   Wybrał   na   żonę   niewłaściwą 
dziewczynę tylko dlatego, że na jej widok krew przyśpieszała bieg i stawała się 
gorąca.

„Po co się wiązać z kolejną Belinda?” – spytał samego siebie. „Z małą, płochą 

dziewczynką udającą kobietę. Dziewczynką, która poświęciła życie swoich dzieci 
dla romansu z sąsiadem, kiedy jej mąż walczył na wojnie daleko od domu. Za 
młoda.   Za   bardzo   rozpieszczona.   Za   słaba.   Ale   ożeniłem   się   właśnie   z   nią   i 
zapłaciły za to moje dzieci”.

Co się stało, to się nie odstanie. A jednak Hunter pragnął Elyssy tak bardzo, że 

aż  przyprawiało go to o drżenie. Wściekł  się  na samego  siebie,  na sytuację, a 
przede   wszystkim   na   dziewczynę,   która   w   stajni   nosiła   jedwabną   suknię   i 
spoglądała z ukosa głodnymi zielononiebieskimi oczami.

– Ale do pełnego zwycięstwa było jeszcze daleko – powiedziała, głaszcząc 

szyję ogiera.

Ponieważ milczał, spojrzała na niego zdezorientowana. Na widok zimnego, 

bezlitosnego wyrazu twarzy Huntera drgnęła. Szybko odwróciła się do Lamparta.

– Następne miesiące spędziłam w boksie ze źrebakiem – mówiła pośpiesznie. 

– Ogrzewałam go, gdy bagna były skute lodem, a wiatr wiał taki, że wymroziłby 
pół piekła. Zostałam z nim do wiosny, aż można go było odłączyć od butelki.

– Ile lat pani miała?
Oschły   ton   głosu   Huntera   sprawił,   że   znów   rzuciła   na   niego   ukradkowe 

spojrzenie, a Lampart ponownie się nim zainteresował.

– Trzynaście.
– W tym wieku dziewczęta interesują się jedwabiami i wachlarzami.
Wzruszyła ramionami.
– Nigdy tak naprawdę nie rozumiałam, o co chodzi z tymi wachlarzami. Moi 

dobrze urodzeni kuzyni uważali, że to śmieszne.

– Dobrze urodzeni kuzyni? Tutaj?
– Nie. Krewni mamy. Angielscy lordowie. Miała nadzieję, że wyjdę za mąż za 

któregoś z nich. Nie wyszłam, ale przez jakiś czas mieszkałam w Anglii. Wróciłam 
tej wiosny.

Mówiąc   te   słowa,   czyściła   potężny   zad   Lamparta   szybkimi,   mocnymi 

pociągnięciami zgrzebła.

– Dlaczego nie poślubiła pani żadnego z nich? – spytał Hunter.
– Pogardzali mną, uważali za coś gorszego, albo się ze mnie wyśmiewali.
– Wszystko jasne – stwierdził z ironią. – Nie udało się złapać bogatego męża, 

więc wróciła pani do domu.

Zagotowało się w niej. Samo przyglądanie się, jak Hunter przymila się do 

Penny,   wystarczyło,   żeby   wprawić   ją   w   jak   najgorszy   humor.   Nie   zniosłaby 

background image

dalszych zniewag z jego strony.

– Łap! – zawołała, rzucając zgrzebło.
Zanim   je   pochwycił,   wskoczyła   na   grzbiet   Lamparta.   Jedwabna   spódnica 

zafurkotała   w   powietrzu,   odsłaniając   kolana,   szkarłatna   jak   płomień   halka 
podwinęła się. Niecierpliwie wygładziła spódnicę i skierowała Lamparta w stronę 
bramy. Hunter natychmiast stanął między nią a bramą.

– A dokąd to, jeśli wolno zapytać?
– Gdzie oczy poniosą.
Dotknęła lekko szyi potężnego ogiera i pogalopowała w stronę ogrodzenia. 

Koń   przeskoczył   płot   jak   prawdziwy   lampart,   nawet   nie   musnąwszy   żerdzi 
potężnymi kopytami. Wylądował z gracją po drugiej stronie i zatańczył w miejscu.

Hunter stał bez ruchu i wpatrywał się w Elyssę. Jedwabna spódnica i halka 

podciągnięte   były   do   połowy   ud.   Nogi   miała   długie   i   smukłe.   Natychmiast 
przypomniały mu się piersi, sztywne i pełne pod jego dotknięciem.

Lampart   spiął   się   do   skoku   i   przesadził   ogrodzenie   z   powrotem.   Chociaż 

wylądował zaledwie o metr od Huntera, ten nawet nie drgnął.

– Czy nie wyraziłam się dość jasno? – spytała Elyssa ostro.
– Na jaki temat?
Głos miał oschły, jakby lekko zachrypnięty. Na szyi czuł pulsowanie krwi. 

Miał nadzieję, że Elyssa tego nie zauważy, podobnie jak nabrzmiałych z przodu 
spodni.

– Zatrudniłam was do pilnowania Ladder S, a nie mnie. Będę jeździć tam, 

gdzie mi się podoba i kiedy mi się podoba.

– Nie – powiedział Hunter odruchowo.
– Słucham?
– Właśnie o to mi chodzi, żeby mnie pani słuchała.
–   Co   to   to   nie   –   zapewniła   go   uprzejmym   tonem.   –   Moi   kuzyni   i   ich 

przyjaciele   latami   próbowali   złamać   mój   opór.   Mieli   na   to   mnóstwo   czasu   i 
potrafili być naprawdę okrutni. Jesteście bez szans, Hunter.

– Czyżbym nie miał czasu?
– Nie macie w sobie okrucieństwa.
– Nie byłbym tego taki pewien, panno Sassy.
– Jak długo macie Bugle Boya?
Hunter zamrugał oczami, zdziwiony zmianą tematu.
– Od jego urodzenia – odparł z namysłem. – A można wiedzieć, czemu pani 

pyta?

– Nie widać po nim, żeby wiedział, co to bat czy ostrogi. Nie jest zastraszony. 

To zwierzę zawsze było dobrze traktowane.

I znów Hunter zdziwił się. Zauważył, jak łatwo Elyssa kieruje Lampartem bez 

uzdy, siodła czy choćby kawałka sznurka. A jednocześnie świadomość, że ona w 

background image

każdej chwili może uciec i zostawić go samego, była dziwnie niemiła.

„Trzeba jednak przyznać, że jest doskonałą amazonką” – pomyślał niechętnie.
–   Reasumując   –   powiedziała   –   jesteście   niegrzeczni,   aroganccy,   uparci   i 

sprytni, ale nie okrutni.

Zniecierpliwiony   Lampart   przysiadł   lekko   na   zadzie,   jakby   zamierzał 

przeskoczyć ogrodzenie i pomknąć w dal.

– Stop! – zawołał Hunter. – Nie wolno oddalać się od rancza. To śmiertelnie 

niebezpieczne.

Elyssa opanowała się nieco.
– Doprawdy? – spytała zimno. – A co mnie zatrzyma?
–   Penny   –   powiedział   Hunter   lodowatym   tonem.   –   Jeżeli   się   pani   zabije. 

Penny znajdzie się na łasce obcych.

„Penny” – pomyślała ponuro. „Powinnam była się domyślić. Jemu wcale nie 

chodzi o mnie”.

Z   pozornym   spokojem   błądziła   wzrokiem   po   złotych   pastwiskach, 

opadających łagodnie ze zboczy gór ku brunatnym bagnom. Odetchnęła kilka razy 
głęboko, upewniając się, że panuje nad sobą.

„Potrzebuję tego aroganckiego, pewnego siebie mężczyzny” – upomniała się 

surowo. „Nie wolno mi  o tym zapominać.  Potrzebuję  właśnie Huntera. A jeśli 
oznacza to przyglądanie się jego umizgom do Penny, niech i tak będzie. O wiele 
więcej zniosłam w Anglii i nigdy się nie poskarżyłam, więc dlaczego jego pogarda 
rani mnie tak mocno? Ponieważ chcę, żeby mnie lubił, oto dlaczego. I chcę, żeby 
mówił do mnie tym swoim głosem, miękkim jak czarny aksamit”.

Ale tego nie miała zamiaru wypowiadać na głos.
– Słucha mnie pani? – spytał niecierpliwie.
Obojętnie skinęła  głową. Ten lekki ruch wystarczył, żeby  niesforne  włosy 

rozsypały się jak promienie księżyca na niebieskozielonym jedwabiu sukni.

– Nie będę pracował dla rozpieszczonej panienki, która stroi fochy i obraża się 

o byle co – ciągnął.

Ponownie   skinęła   głową.   Znów   włosy   opadły   jej,   tym   razem   na   piersi. 

Szybkim, niecierpliwym ruchem zebrała je i związała na karku.

– Nie będę pracował dla hardej panny, która miewa humory.
Odwróciła się i spojrzała na niego. Spojrzenie to powiedziało Hunterowi, że to 

wcale nie są humory. Było zamyślone i odległe. Widniała w nim jakaś prymitywna 
kalkulacja, jak w oczach Lamparta. Harde, a jednocześnie budzące dreszcze światło 
znikło z jej oczu.

„Dobrze”   –   powiedział   sobie.   „Czas,   żeby   przestała   spoglądać   tak,   jakby 

zastanawiała się, czy nie dałoby się wsiąść na mnie i pojeździć”.

– O czym pani myśli?
Ciekaw był, czy to pytanie zaskoczyło ją tak jak jego, że je zadał.

background image

Jeżeli nawet pytanie wprawiło ją w zdumienie, nie dała tego po sobie poznać. 

Jej   twarz   przybrała   wyraz   odpowiedni   dla   wyniosłej   dziedziczki,   który   tak   go 
irytował.

– Raczej nie spodobałoby się wam to, o czym myślę – powiedziała po chwili.
Hunter spoważniał.
– Tak myślałem. Jest pani nadal wściekła. Jednej rzeczy nie potrafi znieść 

rozpieszczona dziewczynka. Jest nią prawda.

– Skoro tak uważacie.
– Właśnie tak uważam.
Nic nie rzekła.
– Do diabła – zaklął. – Nie znoszę, kiedy dziewczyna ma humory! Co też, do 

licha, kryje się w tych zielonych oczach?

– Myślę sobie.
– O czym?
– O prostej prawdzie.
Hunter   czekał   na   dalsze   wyjaśnienia,   ale   na   próżno.   Elyssa   milczała 

prowokująco.

– No dobra – rzekł szorstko. – Jaka jest ta prosta prawda?
– Potrzebuję kogoś, kto potrafi przekraść się obok Culpepperów, panować nad 

Mickeyem, chronić Penny i mnie oraz dostarczyć bydło armii. Krótko mówiąc, 
potrzebuję was, Hunter. I dlatego gotowa jestem znosić te bezsensowne tyrady, ale 
do czasu.

Spokojne,   choć   ostre   podsumowanie   zaskoczyło   go.   Rozgniewana   Belinda 

potrafiła tylko płakać, obrażać się i dąsać.

– Czy ma pani zamiar sprzeciwiać mi się przy każdej sposobności? – spytał.
Spojrzała na niego spokojnie zielononiebieskimi oczami.
–   A   czy   wy   macie   zamiar   obrażać   mnie   przy   każdej   sposobności?   – 

odparowała.

– Tylko wtedy, gdy będzie się pani zachowywać jak mała dziewczynka.
– Podejrzewam, że w waszych oczach nie potrafię postępować inaczej, nawet 

gdybym bardzo się starała.

Hunter poprawił kapelusz niecierpliwym ruchem dłoni.
–   Więc   twierdzi   pani,   że   mój   osąd   jest   niesłuszny?   –   spytał   z   pozoru 

uprzejmie.

– Tak.
– Nie zgadzam się z tym.
– Wiem. Tak jak wiem, że nie lubicie mnie od pierwszej chwili.
Nic nie odrzekł. Skoro sama nie domyśliła się, jak gwałtownie ciągnęło go do 

niej   –   równie   gwałtownie   jak   się   temu   opierał   –   nie   miał   zamiaru   się   z   tego 
zwierzać.

background image

– Nie wiem tylko – dodała – dlaczego  w ogóle zgodziliście  się dla mnie 

pracować.

Hunter   znieruchomiał.   Posada   zarządcy   Ladder   S   potrzebna   mu   była   jak 

przebranie. Inaczej Culpepperowie dowiedzieliby się, że ścigający ich od dwóch lat 
Teksańczycy siedzą im na karku.

– Potrzebuję pracy – rzekł szorstko.
– Dlaczego?
– Dla pieniędzy.
– Nie sądzę.
Znowu jej chłodna, trafna ocena faktów zaskoczyła go.
– Nie spytaliście nawet, ile wam zapłacę – zauważyła.
– Dostanę moją zapłatę.
– A może chcecie zabrać mi ranczo?
O mało szlag go nie trafił. Niewiele brakowało, aby wybuchnął gniewem. On, 

który tak bardzo był dumny ze swego opanowania.

– Posłuchaj, dziewczyno – rzekł cichym, śmiertelnie poważnym głosem. – W 

Teksasie miałem ranczo pięć razy większe od tego. Razem z bratem zbudowaliśmy 
je własnymi rękami. Naprawdę nie muszę okradać sierot.

Był głęboko urażony, jakby spotkała go straszliwa zniewaga. Elyssa poczuła, 

że ma zupełnie suche usta.

– No dobrze – rzekła wreszcie,  kiedy z trudem zdołała przełknąć ślinę. – 

Dostaniecie   trzy   dolary   dziennie   i   pięćdziesiąt   centów   za   każdego   mustanga 
dostarczonego wojsku. Zgoda?

Skinął lekko głową, a ona odetchnęła.
– Pokażę wam ranczo i policzymy bydło, tylko zapakuję jedzenie na drogę.
– Nie.
– W takim razie zapakuję jedzenie tylko dla siebie.
– Nie ma potrzeby – rzekł Hunter. – Nigdzie pani nie pojedzie.
–   Aha,   bo   mam   humory   –   wzruszyła   ramionami.   –   Dobrze.   Ja   pojadę   na 

północ, wy na południe.

– Nigdzie pani nie pojedzie. Koniec kropka. To niebezpieczne.
Elyssa spoglądała na niego wyczekująco swymi niebiesko-zielonymi oczami.
– Do diabła – warknął Hunter. – Wiem, że pojedzie pani, jak tylko spuszczę 

panią z oka.

– Oczywiście.
– Żeby udowodnić, na co panią stać – rzekł z pogardą.
– Nie, mój drogi. Żeby policzyć bydło. Moje bydło.
Chrząknął.
– Skoro tak bardzo leży wam na sercu przyszłość Penny – dodała słodko – to 

będzie lepiej, jak pojedziecie ze mną, żeby mi się nic nie stało. Prawda?

background image

Spojrzał na jej uśmiech – dwa rządki równych białych ząbków i ani cienia 

ciepła. Zrozumiał, że przegrał tę rundę.

– Jeśli Lampart nie toleruje siodła i uzdy – powiedział, odchodząc – to proszę 

wziąć innego konia.

Zniknął   w   stajni,   nim   Elyssa   uświadomiła   sobie   swoją   wygraną.   Wciąż 

jeszcze smakowała zwycięstwo, kiedy zaczęły szczekać psy.

Do   rancza,   zupełnie   jakby   było   jego   własnością,   zbliżał   się   Culpepper   na 

dużym kasztanowatym mule.

background image

6

Pierwszą myślą Elyssy było to, że zostawiła strzelbę w domu, a powinna mieć 

ją ze sobą.

„Ale przecież trudno było się spodziewać, że ten zbój zjawi się tu w biały 

dzień, bezczelny jak kot w porze udoju”.

Szybko   rozejrzała   się   dookoła.   Nikogo   nie   było   w   polu   widzenia.   Jeżeli 

Hunter wiedział, że coś jest nie tak, to nie afiszował się z tym. Drzwi prowadzące z 
padoku do boksu Lamparta były otwarte i puste.

Nagle uświadomiła sobie z cała wyrazistością, że siedzi na koniu w jasnym 

świetle poranka ze spódnicą podciągniętą powyżej kolan. Natychmiast zsunęła się 
na ziemię w szmaragdowo-szkarłatnym wirze jedwabiu. I wtedy nogi się pod nią 
ugięły. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, jak bardzo się boi.

Kolorowa   plama   sukni  wirującej  przy   schodzeniu   z  konia  zwróciła  uwagę 

Culpeppera. Skierował muła obok kuchennego ogrodu, ominął dom i ruszył prosto 
w stronę stodoły. Muł poruszał się po zakurzonym, poznaczonym śladami kopyt 
podwórzu krokiem posuwistym, szybkim, a jednocześnie wygodnym dla jeźdźca.

Za pierwszym jeźdźcem pojawiło się trzech innych. Rozdzielili się i każdy 

lustrował uważnie inną część rancza. Mężczyźni ci wyglądali i zachowywali się jak 
byli żołnierze.

„Bandyci maruderzy” – pomyślała Elyssa ponuro.
Obleciał ją strach, pozostawiając zimny ślad na skórze w postaci gęsiej skórki, 

której nawet gorące słońce nie było w stanie ogrzać.

„Z pewnością Culpepperowie nie są na tyle zuchwali, żeby zaatakować w 

biały dzień, nawet jeśli wiedzą, że kapitan jest obrażony na Ladder S”.

Psy rozszczekały się na całego.
Pokusa ucieczki do stodoły była wielka, ale jej nie uległa. Spodziewała się, że 

przybysze będą tacy jak jej angielscy kuzyni albo drapieżne zwierzęta – okazanie 
słabości tylko ich rozzuchwali.

„Gdzie   jesteś,   Hunter?”   –   pytała   w   duchu   pełna   rozpaczy.   „Nie   słyszysz 

ujadania psów?”

Nie było odpowiedzi. Ze stajni nie dobiegał najcichszy nawet szelest. Została 

sama, a podwórze pełne było jeźdźców.

„Hunter! Potrzebuję cię!”
Jednak nie wydała żadnego dźwięku. Skoro Hunter był głuchy na szczekanie 

psów, pozostałby obojętny na jej krzyk.

Podmuch  wiatru przeszedł przez padok. Culpepperowie podjechali tuż pod 

stodołę, jakby Ladder S należało do nich. Musiała zebrać się na całą odwagę, na 

background image

jaką było ją w tej chwili stać, żeby wyglądać na spokojną i opanowaną.

Ubranie przybysza było znoszone i brudne. Pod warstwą brudu można było 

rozpoznać spodnie, kurtkę i buty Konfederacji. Jeździec był wysoki, szczupły i 
podobnie   jak   muł   pokryty   kurzem.   Culpepper   miał   niebieskie,   wyblakłe   oczy, 
brodę, która prosiła się o przycięcie, a jego maniery bynajmniej nie należały do 
salonowych. Obrzucił Elyssę lekceważącym spojrzeniem.

– Pani jest właścicielką tego wszystkiego? – spytał krótko.
– Tak – odparła.
– Nazywam się Gaylord Culpepper. Przyjechałem kupić tę ziemię.
– Odpowiedź brzmi: nie.
Oczy jeźdźca zwęziły się. Pochylił się lekko naprzód, jakby nie był pewien, 

czy dobrze usłyszał. Muł przestąpił z nogi na nogę. Strzygł niespokojnie długimi 
uszami   na   odgłos   szczekania   psów,   biegających   między   intruzami   a   szpalerem 
topoli rosnących wzdłuż strumienia.

– Ja nie pytałem o zdanie, panienko – rzekł Gaylord.
– To dobrze, bo ja nie mam zamiaru sprzedawać.
Gaylord   rozejrzał   się   dookoła,   szczególnie   pilnie   przypatrując   się   stajni. 

Spodziewał się, że są tam ukryci żołnierze. Inaczej Elyssa nie byłaby tak pewna 
siebie. A ona naprawdę szczerze żałowała, że ich nie ma. Ale cóż można było 
poradzić? W tej chwili miała do dyspozycji jedynie cięty język. Trzęsły jej się nogi 
i gorąco pragnęła być gdziekolwiek indziej, tylko nie tu.

– Hm, wielka szkoda – rzekł Gaylord. – Bardzo nam się spodobało to miejsce, 

a Culpepperowie jak czegoś chcą, to sobie to biorą.

– Rozumiem, o co chodzi.
– To znaczy?
Przeciągała rozmowę w nadziei, że ktoś się wreszcie zorientuje, chwyci za 

broń i zajmie się intruzami w odpowiedni sposób.

– Mnie również podoba się Ladder S – powiedziała szybko. – Tak bardzo, że 

nie mogłabym opuścić rancza. Chyba mnie rozumiecie?

– Uh...
– No właśnie – podchwyciła. – Powinniście poszukać czegoś innego. Podobno 

tereny na północy to bardzo dobre miejsce dla takich... ludzi jak wy.

– Za zimno.
Pokusa   zaproponowania   piekła   jako   cieplejszej   alternatywy   była   naprawdę 

wielka, ale Elyssa oparła się jej.

– Podobno Teksas... – zaczęła.
– Nie – przerwał niecierpliwie. – Byliśmy tam. Ludzie nie są zbyt mili.
– Może nie zdążyli was poznać?
– Przeklęci dranie! Wściekają się o byle co, a człowiek chciał się tylko trochę 

zabawić. Ścigają potem jak psy, do upadłego. Powiem ci, panienko, że czasem 

background image

mam tego dość.

Starała się przybrać współczującą minę, ale szczerze wątpiła, czy się jej to 

udało.

–   Dobra,   niech   będzie   –   powiedział   –   chociaż   chłopaki   będą   się   ze   mnie 

nabijać.

Zamrugała oczami. Nie spodziewała się, że przekona któregoś z Culpepperów 

do czegokolwiek, zwłaszcza w sprawie Ladder S.

– Dziękuję – powiedziała. – Jestem wam naprawdę wdzięczna. Ranczo to całe 

moje życie.

– Powinnaś być wdzięczna – odparł Gaylord. – Nie co dzień dziewczyna ma 

okazję zapoznać bliżej Culpeppera. Pewnie będziesz chciała pastora i te wszystkie 
dyrdymały. A niech mnie, chłopaki będą miały ubaw.

Ogarnęło   ją   poczucie   nierealności,   zupełnie   jakby   patrzyła   na   świat   przez 

odwrócony teleskop. Przez moment przypomniała się jej historyjka pana Lewisa 
Carrolla, bardzo modna tuż przed jej wyjazdem z Londynu.

„Tak czuła się biedna Alicja” – pomyślała. „Może jeszcze powinnam zaprosić 

na podwieczorek tego Zwariowanego Kapelusznika na mule”.

Omal nie roześmiała się na głos na samą myśl, ale bała się, że jeżeli otworzy 

usta, wyrwie się z nich krzyk. Jej pozorny spokój był... no właśnie, tylko pozorny. 
Tak naprawdę strach dławił ją coraz mocniej. Czuła się tak, jakby kości miały jej 
zaraz pęknąć, gdy tylko zrobi jakiś nierozważny ruch.

– Nie wyraziłam się jasno – rzekła ostrożnie. – Nie mam zamiaru za pana 

wychodzić.

– Nie ma sprawy. Ja też się do tego nie palę. Ale jak nie ja, to Ab, a on nie jest 

miły dla dziewcząt. Coś mi  się widzi, że z Abem to ty nie doczekasz  Bożego 
Narodzenia.

Elyssa przełknęła ślinę, czując rosnącą w gardle kulę.
– Panie Culpepper – powiedziała z rozpaczliwym spokojem. – Ja nie mam 

zamiaru wychodzić za nikogo.

Jeździec pokiwał z zapałem głową.
– Owszem, słyszałem – powiedział. – Może i lepiej. Chłopaki już się robią 

nerwowe. Jak się dowiedzą, że na ranczu jest taka, to się uspokoją.

– O czym. na miłość boską, pan mówi? – spytała Elyssa słabym głosem.
– No co? Nie chcesz opuścić rancza i nie chcesz wyjść za mąż, to znaczy tylko 

jedno.   –   Gaylord   klepnął   się   po   twardym   udzie,   wzniecając   chmurę   kurzu.   – 
Nieźle! – ryknął. – Całkiem nieźle.

Muł zastrzygł uszami, po czym dalej śledził uważnie psy, krążące w pewnej 

odległości od ludzi i szczekające zawzięcie. Elyssa wpatrywała się nieruchomym 
wzrokiem w Culpeppera, który piał jak pozbawiony słuchu kogut.

– Powiedziałem Abowi, że stary Gaylord zdobędzie to ranczo dla chłopaków 

background image

bez żadnych chryj i bez ściągania na kark jankeskich żołnierzy.

Nagle przestał zachwycać się własną mądrością i obrzucił Elyssę zimnym, 

taksującym spojrzeniem, które zmroziło jej krew.

– Ab zawsze robi sobie jaja, bo uważa, że stary Gaylord jest powolny i tępy 

jak kapuściany głąb.

Elyssa stwierdziła odruchowo w myślach, że w pełni się zgadza z tą opinią.
– Wiecznie wszystkim opowiada, jak to tata miał już dosyć, kiedy wreszcie 

udało mu się mnie wsadzić na najmłodszą dziewczynę Turnerów. Jeny, ale ona się 
szarpała!   Ab   pęka   ze   śmiechu,   jak   sobie   przypomni.   To   była   jego   pierwsza 
dziewczyna. Tyle że tata ją ujeździł dla niego.

Elyssa   niejasno   uświadomiła   sobie,   że   wstrzymuje   oddech.   Jednocześnie 

bardzo starała się nie rozumieć, o czym mówi Gaylord Culpepper.

Zachęcony przez swego pana muł podszedł bliżej do ogrodzenia.
– Mam nadzieję, że wytrzymasz – powiedział Gaylord. – Ja i moi chłopcy 

jesteśmy gotowi.

Elyssa ostrożnie cofnęła się od ogrodzenia. Pokaz odwagi to jedno. Głupia 

fanfaronada   to   drugie.   Jedynie   dureń   pozostałby   w   zasięgu   rąk   Gaylorda 
Culpeppera.

– No, nie uciekaj – poprosił Gaylord. – Nie powalę cię tak od razu. Nie będę 

na razie włazić na ciebie. Chcę tylko pomacać cycki. Są takie...

– Nie – rzuciła Elyssa ostro.
– Nie jesteś zbyt gościnna.
Gaylord uderzył muła  po zadzie i z zadziwiającą  szybkością podjechał do 

ogrodzenia. Elyssa w ostatniej chwili zdążyła uskoczyć.

Lampart położył po sobie uszy, wyraźnie ostrzegając Gaylorda, co się stanie, 

jeśli wjedzie na padok. Gaylord cofnął muła i spojrzał na ogiera.

– Mówią, że to morderca.
Elyssa milczała.
– No dobra. Ab wprawdzie miał chętkę pojeździć na nim, ale i tak go tu nie 

ma. A ja jestem. I mam ochotę popróbować tych twoich cycuszków. Uspokój konia 
albo go zabiję.

Gaylord mówił wolno i niezbyt składnie, ale po broń sięgał nader zręcznie.
– Nie! – krzyknęła Elyssa.
Z tyłu za nią wypaliła strzelba, zagłuszając jej krzyk. Kula wryła się w ziemię 

między przednimi nogami muła. Przerażone zwierzę odskoczyło w tył.

Gaylord utrzymał się w siodle z taką samą łatwością, z jaką sięgał po broń.
– Schowaj tę pukawkę albo zginiesz! – zawołał Hunter.
Elyssa ledwo rozpoznała jego głos. Nie było w nim żadnych emocji, jedynie 

zimna, śmiertelna groźba.

Jeden z mężczyzn towarzyszących Gaylordowi krzyknął coś. Ten podniósł 

background image

wolno rękę i machnął w ich stronę.

– Ja tylko żartowałem – rzekł niby przepraszająco do Elyssy.
Ale   nie   było   żadnej   skruchy   w   kalkulujących   zimnych   jasnoniebieskich 

oczach. Przeszukiwały one ciemność za drzwiami do boksu Lamparta.

– Koniec zabawy – rzekł spokojnie niewidoczny Hunter. – Jedź stąd i nigdy 

nie wracaj. Jak zobaczę ciebie albo twoich ludzi na ziemi należącej do Ladder S, 
zastrzelę jak psa.

Modląc się w duchu. Elyssa wolno wycofała się do stajni, starając się przy 

tym nie znaleźć na linii strzału między otwartymi drzwiami do boksu a Gaylordem 
Culpepperem. Ten zaklął i uniósł się w siodle.

– Nie ma pośpiechu z tym odjazdem – powiedział. Spojrzał na Elyssę bladymi 

oczami drapieżnika. – Jeszcze nie skończyliśmy.

– Skończyliście – powiedział Hunter.
– Skąd jesteś, synu? – spytał Gaylord.
– Z piekła.
– Mhm. No to jasne jak słońce, że nie wiesz, co znaczy chcieć oddychać 

powietrzem następnego dnia.

– Trzymaj łapy z dala od tej pukawki albo to dla ciebie następny dzień nigdy 

nie nadejdzie – zagroził Hunter.

Gaylord spojrzał na prawą rękę z udanym zdumieniem. Wolno przysuwała się 

do olster.

„Powolny?  Tępy?” – pomyślała  rozpaczliwie  Elyssa. „Gaylord jest  równie 

tępy jak lis. I w dodatku ma coś nie w porządku pod sufitem”.

– Posłuchaj, chłopcze – zaczął pojednawczo Gaylord. – Po co ci to? Ladder S 

będzie   równie   dobre   jako   ziemia   Culpepperów.   Chcemy   mieć   to   ranczo. 
Weźmiemy je sobie i już.

– Zejdź mi z oczu – odrzekł Hunter.
Spokój   i   śmiertelna   groźba   w   jego   głosie   sprawiły,   że   włosy   zjeżyły   się 

Elyssie na karku. Gaylord bez słowa objechał podwórze i skierował się w stronę 
czekających   towarzyszy.   Czterej   jeźdźcy   odjechali   tak   szybko,   jak   się   zjawili, 
zostawiając za sobą smugę kurzu i szczekające psy.

Elyssa   chwyciła   drżącymi   palcami   grzywę   Lamparta   i   przywarła   do   niej 

mocno. Teraz, gdy najgorsze minęło, nogi trzęsły się jej tak bardzo, że bała się, iż 
jej nie utrzymają.

Ze strzelbą w dłoni Hunter wyszedł ze stodoły na zalane słońcem podwórze. 

Lufa jego broni była czysta, ale nie lśniła, podobnie jak kolba. Nie było na niej 
żadnego srebra, żadnych wzorów wyrytych w drewnie czy w metalu.

Bez  słowa patrzył w ślad  za intruzami,  dopóki całkiem nie znikli z oczu. 

Potem wyjął nabój i zabezpieczył kurek. Zwrócił się w stronę Elyssy. Wyraz jego 
twarzy   daleki   był   od   przyjaznego.   Długo   będzie   pamiętał,   jak   się   czuł,   kiedy 

background image

uświadomił sobie, że gdyby doszło do najgorszego, Elyssa znalazłaby się w samym 
środku strzelaniny.

„Mogłaby leżeć teraz w kurzu” – pomyślał ponuro. „W kałuży krwi. z twarzą 

białą jak śnieg”.

Myśl o Elyssie leżącej bez ruchu na ziemi była znacznie bardziej dojmująca, 

niż mógł się tego spodziewać. Śmierć nie była dla niego niczym niezwykłym, nie 
bał się o własną skórę, a jednak poczuł zimny strach. Z powodu Elyssy.

W   ciszy   słychać   było   jedynie   szelest   wiatru,   oddech   Lamparta   i 

poszczekiwanie psów. W końcu Elyssa z westchnieniem odsunęła się od konia i 
spojrzała niepewnie na Huntera.

Czekało na nią zimne, puste spojrzenie.
– Ty głupia wariatko – wycedził przez zęby. – Dlaczego nie pobiegłaś do 

stajni? Miałaś czas. A może sprawiało ci przyjemność droczenie się z Gaylordem, 
gdy rozbierał cię wzrokiem?

Tego było już za wiele. Reakcja po przeżytym strachu i przypływ furii były 

tak silne, że gdyby teraz miała w ręku broń, zastrzeliłaby Huntera. Wiedział o tym 
doskonale. Złapał ją za nadgarstek, zanim zdołała wymierzyć mu policzek.

– No dobra. Wcale nie podobało ci się – rzekł krótko. – Dlaczego więc nie 

uciekłaś?

– Nogi za bardzo mi się trzęsły. Oto dlaczego.
Zaskoczenie złagodziło ostre rysy jego twarzy. Wreszcie dostrzegł, jak bardzo 

jest blada. Jej ciało przenikały dreszcze. Gdyby nie stał tak blisko, nie zauważyłby 
tego.

– Stamtąd, gdzie stałem, nie wyglądałaś na przestraszoną – powiedział.
– Tylko głupiec okazuje strach przed drapieżnikiem, a wbrew temu, co o mnie 

myślisz, nie jestem głupia.

Hunter   ledwo   słyszał   słowa.   Za   bardzo   podziałała   na   jego   świadomość 

jedwabista skóra nadgarstka, intensywny kolor niebieskozielonych oczu i lekkie 
drżenie ust.

–   Następnym   razem,   jak   zobaczysz   Culpeppera   –   powiedział   ochryple   – 

biegnij co sił w przeciwnym kierunku.

Pokiwała gwałtownie głową. Włosy spłynęły jej na ramiona świetlistą falą. 

Jasnozłote pasma przysłoniły policzki. Jeden kosmyk przylgnął do drżących warg.

Hunter westchnął tak cicho, że prawie niesłyszalnie. Trzymając broń w jednej 

ręce, drugą delikatnie, niemal z czułością, odsunął włosy z twarzy dziewczyny, nie 
zastanawiając się nad tym, co może tym gestem przed nią zdradzić.

Miękki dotyk włosów wywołał falę ognia w całym ciele. Ona wstrzymała 

oddech i spuściła powieki, co świadczyło, że czuła ich wzajemny pociąg równie 
silnie jak on.

Oddech wyszedł z ust Huntera razem z ledwo dosłyszalnie wymówionym jej 

background image

imieniem. Bardzo delikatnie zdjął niesforny kosmyk z jej warg, uwięził jej twarz 
między strzelbą z jednej strony a dłonią z drugiej i pochylił głowę.

Głośne trzaśniecie drzwi oficyny raptownie przerwało ciche napięcie miedzy 

nimi. Hunter podskoczył, jak gdyby został trafiony.

Gwałtownie cofnął  ręce i odsunął  się od Elyssy. W jednej chwili z kocią 

zręcznością przeskoczył na drugą stronę ogrodzenia.

W   stronę   stodoły   szedł   Mickey.   Nie   miał   broni.   Nawet   jeśli   zauważył 

jeźdźców,   nie   przedsięwziął   żadnych   środków   ostrożności   na   wypadek   ich 
powrotu.

„Chyba że” – pomyślał Hunter gorzko – „Mickey przyczaił się w ukryciu, 

ponieważ bał się o własny tyłek”.

– Dzień dobry – rzekł. – Trochę późno wstaje się do pracy.
– Rozciąłem sobie rękę. Musiałem ją opatrzyć.
Machnął przed nosem Huntera dłonią obwiązaną brudną chustką.
Hunter   przez   cały   czas   patrzył   Mickeyowi   prosto   w   oczy.   Dopiero   gdy 

chłopak odwinął opatrunek, szybko rzucił okiem na płytkie zadrapanie w poprzek 
dłoni.

– Rana nie wygląda poważnie.
Mickey zrobił głupią minę.
– Nie słyszałeś psów? – spytał Hunter spokojnie.
– Przeklęte kundle w kółko szczekają.
– Może dlatego, że ciągle ktoś czai się w krzakach, czekając tylko okazji, żeby 

zakraść się na ranczo.

– Ee tam – wzruszył ramionami Mickey. – Chłopaki Culpepperów nie pokażą 

się, dopóki wojsko się tu kręci.

– Możesz dać w zakład swoją głowę, ale nie ryzykuj głowy panny Sutton.
– Ja nie...
– Następnym razem, jak psy zaczną szczekać – przerwał zimno Hunter – to 

chcę cię widzieć z bronią gotową do strzału. Albo porachuję ci wszystkie kości.

Mickey zacisnął tylko usta i nic nie powiedział.
– Gdzie są Lefty i Gimp? – spytał Hunter.
Młodzian nie odpowiedział od razu, głównie dlatego, że patrzył w ślad za 

Elyssą idącą śpiesznie w stronę domu.

– Pewnie liczą krowy – mruknął w końcu.
Śledził   dziewczynę,   dopóki   nie   zniknęła   na   werandzie   biegnącej   wzdłuż 

frontowej ściany domu.

– Gdzie?
– Mhm.
– Patrz na mnie, kiedy z tobą rozmawiam.
Ostry ton głosu Huntera przywołał Mickeya do porządku. Chłopak spojrzał na 

background image

rządcę z zakłopotaniem.

– Gdzie pracują Lefty i Gimp? – powtórzył Hunter pytanie.
–   Aż   przy   Jaskiniowym   Potoku   i   dalej,   jak   im   pan   kazał.   Nie   byli   zbyt 

szczęśliwi z tego powodu. Ludzie z Ladder S ginęli od kul w tamtej okolicy.

– Dostają podwójną zapłatę.
– A ja nie?
– Najpierw skończ beczki na wodę. Jak będziesz chciał tyle zarabiać co oni, 

zgłoś się do mnie i pokaż, co potrafisz. Może ci się uda.

Przez moment Hunterowi wydawało się, że Mickey rzuci się na niego. W 

duchu liczył na to, że tak się stanie. Na myśl o tym, że Mickey ukrywał się w 
oficynie, kiedy Elyssa samotnie stawiła czoło Gaylordowi Culpepperowi, aż go 
ręka świerzbiła, żeby mu przyłożyć. Nie zamierzał go zabić, chciał jedynie dać mu 
nauczkę, że oberwać można nie tylko w strzelaninie. A przy okazji dałby mu do 
zrozumienia, że nie należy gapić się tak bezwstydnie na Elyssę.

Mrucząc coś pod nosem, Mickey owinął sobie chustkę wokół dłoni.
– Niebawem przywiozę wodę – powiedział Hunter. – Czy beczki są gotowe?
Mickey chrząknął.
– To znaczy?
– Tak, sir. Piekielna strata czasu. Ten strumyk może jest i mały, ale nigdy nie 

wysycha, a nawet jeśli tak się stanie, to wody w zbiorniku starczy na tydzień lub 
dwa.

– Zajmij się beczkami, dobrze? A myślenie zostaw komuś, kto się na tym zna.
Mickey zawiązał luźny koniec chustki, zaciągnął węzeł zębami i ruszył do 

stajni.

Hunter stał przez chwilę na podwórzu, nasłuchując uważnie. Porywisty wiatr 

zagłuszyłby huk strzałów. Jeżeli Lefty i Gimp wpadli w kłopoty, są za daleko, żeby 
odgłosy walki dotarły do rancza.

„Potrzebuję   więcej   ludzi”   –   pomyślał   Hunter.   „Takich,   którym   mógłbym 

zaufać. Lub przynajmniej takich, którzy wezmą zapłatę i zrobią, co do nich należy, 
żebym  nie   musiał   pilnować   ich   na   każdym  kroku.  Tyle  jest   do   zrobienia.  Tak 
niewiele zostało czasu”.

Stał bez ruchu, myśląc intensywnie, planując pracę, jakby to była kampania 

przeciwko ufortyfikowanemu wrogowi. Pod wieloma względami tak właśnie było.

Z   tego,   co   Hunter   zdołał   się   wcześniej   dowiedzieć,   co   najmniej   jeden   z 

Culpepperów zjawił się tu jeszcze przed wiosennym spędem bydła i przebywał w 
Rubinowej Dolinie. Prawdopodobnie był to Gaylord. Teraz było ich już na pewno 
więcej, braci, kuzynów i innych pociotków. Z daleka trudno ich było rozpoznać, 
ponieważ   wszyscy   wyglądali   tak   samo.   Każdy,   kto   miał   choć   trochę   oleju   w 
głowie, wolał oglądać Culpepperów ze sporej odległości.

„Nie obejdzie się bez kłopotów przy wykurzaniu ich z tych gór” – pomyślał, 

background image

patrząc na postrzępione szczyty. „I to dużych kłopotów”.

background image

7

Lampart i Bugle Boy szły drogą zgodnie obok siebie. Jeźdźcy wypatrywali 

pilnie śladów bydła, bandytów lub jednego i drugiego. Dancer i Vixen biegły z 
nosami   przy   ziemi,   ale   pomimo   ich   wysiłków   do   tej   pory   udało   się   odnaleźć 
jedynie kilka sztuk, w tym, niestety, ani jednego byczka.

Dookoła rozciągało się szeleszczące morze złotych traw, z zielonymi wyspami 

sosen. Wyżej strome zbocza gór porastał karłowaty las. Niebo było błękitne, bez 
jednej chmurki. W południe jesienne słońce grzało na tyle silnie, że końskie szyje i 
boki pokryły się potem.

Elyssie   w   stroju   do   konnej   jazdy   też   było   gorąco.   Pot   lał   się   z   niej 

strumieniami. Dyskretnie rozluźniła wysoki kołnierzyk, ale nie przyniosło to żadnej 
ulgi. Stopniowo odpinała guziki jeden po drugim.

Przy czwartym guziku zawahała się. W rozpięciu byłaby widoczna koronka 

koszuli.   Gdyby   była   sama,   zrobiłaby   to   bez   wahania.   Ale   nie   była   sama. 
Towarzyszył jej mężczyzna, który o mały włos nie pocałował jej.

W oczach Huntera wyczytała wtedy czułość i głód, a jednocześnie opór, jakby 

ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się  zrobić, było pocałowanie jej w słońcu  i w 
ciszy.

„Jeżeli  wciąż chce  mnie  pocałować”  – pomyślała  – „ukrywa to w sposób 

godny podziwu”.

Kiedy   weszła   do   stajni   w   pięknym,   świetnie   skrojonym   stroju   do   konnej 

jazdy, ledwo na nią spojrzał. Z pewnością mogłaby w ogóle nie mieć nic na sobie i 
nie zwróciłoby to jego uwagi.

„No   i   bardzo   dobrze”   –   pocieszyła   się,   uwalniając   ostatni   guzik.   „Nie 

zauważy, że odpięłam kilka guzików. Jest zbyt gorąco, żeby zachowywać się jak 
damie przystało”.

Kątem oka Hunter zauważył, że jej dekolt co i rusz powiększa się o jeden 

guzik. Obserwował, jak palce zawahały się przy czwartym, i aż chciało mu się 
jęknąć, kiedy wreszcie wolno rozpięły go. Następnie palce zaczęły rozcierać te 
miejsca na kremowej skórze, gdzie odcisnął się sztywny materiał i koronka pod 
nim. Usiłował nie myśleć, jak słodko by było dotykać tych śladów językiem, tak 
jak kotka w stajni myła swe kocięta.

„Nawet o tym nie myśl” – nakazał sobie ostro. „Takie myślenie jest nie tylko 

głupie, ale i niebezpieczne. Jak pocałunek, kiedy jeszcze nie osiadł kurz wzniecony 
przez bandytów”.

Nie pocałował jej w końcu, ale był tego na tyle bliski, iż dojrzał najpierw 

zaskoczenie, a potem uległość w jej oczach. Powinien być wdzięczny Mickeyowi 

background image

za   to,   że   w   samą   porę   wyszedł   z   oficyny.   Ale   nie   był.   Najchętniej   obdarłby 
chłopaka ze skóry i powiesił ją na drzwiach stajni, żeby wyschła.

Elyssa ostrożnie spojrzała z ukosa na niego. Wiedziała, że nie chciał, aby mu 

towarzyszyła. Ani nikomu innemu. Podczas siodłania Lamparta padło kilka razy 
słowo „głupota”.

Jedyne, co spotkało się z aprobatą Huntera, to jej broń myśliwska. Elegancki 

ornament   ze   złota   i   srebra   na   lufach   karabinka   i   strzelby   wywołał   wprawdzie 
niechętne zmarszczenie brwi, ale twarz mu złagodniała, gdy ocenił, że broń jest w 
idealnym stanie, wyczyszczona i dobrze wyważona.

– Czy miałaś jakieś kłopoty z zapasami wody? – spytał.
Zaskoczył ją tym pytaniem.
– Dla bydła czy dla domu?
– I jedno, i drugie.
– Z inwentarzem nie ma problemu. U podnóża gór niemal wszędzie są źródła. 

Nie wysychają nawet w najbardziej suche lata.

– A co z Domowym Potokiem?
– O ile mi wiadomo, nigdy jeszcze nie wysechł, ale... – głos jej zamarł.
Naprawdę nie chciała wcale wymieniać wszystkich nieszczęść oraz różnych 

niepowodzeń, które po jej powrocie dotknęły Ladder S. Zabrzmiałoby to przecież 
jak skarga.

– Ale co? – dopytywał się niecierpliwie.
– Były pewne problemy – przyznała niechętnie.
– Ostatnio?
Skinęła głową.
– Wyrzuć to wreszcie z siebie. Co się stało?
– Och, takie tam drobiazgi. A potem krowa wpadła do zbiornika i utonęła.
Oczy Huntera zwęziły się w dwie szpareczki.
– Kiedy?
–   Śnieg   jeszcze   nie   stopniał.   Zanim   uporaliśmy   się   z   oczyszczeniem   go, 

upłynęło trochę czasu i spóźniliśmy się ze spędem.

– A wcześniej były jakieś problemy?
– Ze zbiornikiem? Nie. Woda była czysta.
Przez kilka minut panowała cisza. Nie przejęła się tym. Nauczyła się szybko, 

że Hunter jest człowiekiem, który dużo milczy, mało mówi. Poza tym łagodna 
pieśń wiatru kołyszącego trawy, rytmiczny stukot końskich kopyt i nawoływania 
kosów z bagien sprawiały jej znacznie większą przyjemność niż pusta rozmowa o 
niczym.

Vixen wybiegła do przodu, obejrzała się i spojrzała wyczekująco na jeźdźców.
– Bydło? – spytał.
– Nie. Wtedy zapędziłaby je w naszą stronę.

background image

Elyssa   gwizdnęła   krótko.   Vixen   ruszyła   jak   szalona   w   stronę   rozpadliny 

otwierającej się daleko przed nimi.

– Co za pies! – powiedział Hunter z podziwem.
– Mac i mama tak je wyszkolili. Mac zaklinał się, że każdy z nich wart jest 

pięciu ludzi, gdy trzeba powyganiać bydło z krzaków i zarośli.

Gdy pomyślała o matce i o Macu, smutek przyćmił przyjemność jazdy. Hunter 

domyślił się tego i pożałował, że zapytał o psy. A potem rozzłościł się na samego 
siebie za tę troskę.

„To nie jest mała dziewczynka” – przywołał się do porządku. „A poza tym 

jestem  tu   po  to,   aby   rozprawić   się   z  Culpepperami,   a   nie  pocieszać   sierotki   o 
smutnych oczach. Czas zacząć zachowywać się jak rządca Ladder S i przestać w 
kółko myśleć o właścicielce”.

– Ile sztuk bydła znaleźliście przy wiosennym spędzie? – spytał szybko.
– Mniej niż setkę. Ludzie zaczęli wpadać w zasadzki. W ciągu tygodnia w 

Ladder S pozostali tylko Mac, Mickey, Lefty i Gimp. Potem Mac zginął.

– Czy ktoś próbował zniszczyć wodociąg prowadzący do domu?
Elyssa spojrzała zaskoczona. Zaczęła skubać dolną wargę zębami.
– Parę razy był uszkodzony, zanim zginął Mac – powiedziała wolno.
– Jakieś ślady?
– Nic nie mówił o żadnych śladach. Po prostu naprawił te miejsca.
– Czy Mac był dobrym tropicielem?
– Najlepszym. Dlatego przyjechał na zachód razem z papą. Był zwiadowcą i 

myśliwym. Potem stracił rękę w walkach z Indianami i zajął się pracą na ranczu.

Hunter spojrzał na nią z ukosa.
– Mac – powtórzył. – A jak się naprawdę nazywał?
– Macauley Johnstone.
– Macauley. – Hunter uśmiechnął się lekko. – Ojciec wspominał o człowieku 

z gór o tym nazwisku. Założył kilka szlaków wiodących stąd do Oregonu.

– To Mac. Dziwne, był doskonałym ranczerem, znacznie lepszym niż papa. 

Mac świetnie znał się na zwierzętach. Wolał je od ludzi. A już na pewno od kobiet.

– To zrozumiałe.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Nie przejął się tym zbytnio.
– Uważał, że bydło może przetrwać zimę wszędzie tam, gdzie udaje się to 

bizonom i łosiom.

Czarne brwi Huntera uniosły się pod ciemnym rondem kapelusza.
– Mówiono tak w Teksasie – rzekł. – Ludzie chcieli pędzić bydło na północ 

nie   na   rzeź,   ale   żeby   je   wypuścić   w   Montanie   i   Wyoming,   a   nawet   w   obu 
Dakotach.

– I z jakim skutkiem?
– Nie wiem. Kiedy wyjeżdżałem stamtąd po wojnie, dopiero zbierali stada, 

background image

żeby je przepędzić do Kansas.

Wyprostował się w siodle i powoli rozejrzał czujnie dookoła. Jedyny ruch, 

jaki dojrzał, to czarno-białe plamy psów buszujących wśród traw.

– Jeżeli długorogie bydło może przeżyć zimę w Montanie – powiedział – to na 

pewno nie byłoby problemów z wykarmieniem go w ciągu lata. To bardzo dobre 
tereny dla bydła.

– Nasze radzi sobie całkiem nieźle.
– Nie macie tu takich zim jak w Montanie.
– W dolinach tak, ale wysoko w górach bywa bardzo zimno i zawsze leży 

dużo śniegu.

– Czy krowy zimują też w górach? – spytał zaskoczony.
– Zdarza się.
Dyskretnie rozluźniła ciężki strój do konnej jazdy, starając się wpuścić choć 

trochę  powietrza  pod  sztywny   materiał.   Spojrzał  raz,  a  potem odwrócił  wzrok. 
Skórę miała jasną, koloru tak doskonałego jak wschodnia perła.

–   Te   najdziksze   sztuki   zostają   tam   przez   cały   rok   –   powiedziała.   –   Na 

przykład jest taki jeden byk. Rozstaw rogów mierzony między czubkami wynosi 
sto osiemdziesiąt centymetrów.

– Cały rok? – spytał Hunter w zamyśleniu.
Elyssa skinęła głową.
– A to drań – mruknął.
Roześmiała się, więc spojrzał na nią pytająco.
– Właśnie tak Mac go nazwał – wyjaśniła. – Drań. Nawet chciał go zastrzelić, 

ale to był ulubieniec ojca. Papa uwielbiał uparte, niebezpieczne stworzenia.

– To brzmi, jakby ten Drań prosił się teraz o wysłanie do wojska.
– Narobiłby zbyt wiele kłopotu. Potrafi wywołać popłoch w całym stadzie. 

Najlepiej zostawić go w spokoju. Jak...

Zamilkła raptownie, uciszona jego gestem. Zatrzymał Bugle Boya. Chciała 

zapytać, co się stało, ale po namyśle postanowiła zaczekać.

On zaś uważnie nasłuchiwał, zupełnie tak jak wtedy, gdy Elyssa spotkała go 

po raz pierwszy, wyłaniającego się z ciemności przed werandą. Następnie odwrócił 
wolno głowę i przechylił ją kilkakrotnie na boki.

Po chwili uniósł się w siodle i ponownie ruszył.
– Co to było? – spytała.
Wzruszył ramionami.
–   Wydawało   mi   się,   że   coś   usłyszałem   –   powiedział.   –   Widocznie   wiatr 

zaświstał w którejś z tych rozpadlin tam w górze.

Machnął ręką w stronę Rubinowych Gór po lewej stronie.
– Czy ścinacie trawę na zimę? – spytał.
– Zazwyczaj tak. Szkockie i angielskie krowy, które najbardziej lubił Mac, nie 

background image

potrafią tak wygrzebywać trawy spod śniegu jak bydło długorogie. Bydło domowe 
ma więcej mięsa – dodała. – Natomiast długorogie krowy są chude jak jelenie i 
dwa razy dziksze.

Uśmiechnął się lekko i wydał zachęcający pomruk, na znak, że słucha. Gdy 

opowiadała dalej, jego wzrok nieustannie błądził po okolicy.

Opisała mu zalety kilku herefordów, jakie znajdowały się na ranczu. Potem 

opowiedziała   o   bardziej   zwyczajnych   holsteinach,   nerwowych,   agresywnych 
longhornach i potężnych wołach.

Wszystkie stanowiły własność Ladder S. Na zachód podążała z osadnikami 

przypadkowa   zbieranina   bydła.   Gdy   skończyły   się   tereny   porośnięte   trawą   czy 
woda, zwierzęta przeważnie porzucano. Część zjadali Indianie, część sępy, niektóre 
sztuki dziczały, a resztę spędzono na Ladder S.

Huntera zdumiała wiedza Elyssy na temat zalet i wad każdego rodzaju bydła. 

Jeszcze   bardziej   zadziwiły   go   plany   stopniowego   ulepszania   stada.   Chciała 
sprowadzić więcej sztuk mięsnej białej rasy i stopniowo pozbywać się mlecznych 
krów,   wołów   i   długorogich.   Zamierzała   też   ogrodzić   części   ziemi,   żeby   nie 
dopuszczać mustangów i zdziczałych krów.

Zaskoczony i zaintrygowany, słuchał uważnie jej marzeń. W czasach, kiedy 

na zachodzie mało kto zawracał sobie głowę ścinaniem dziko rosnącej trawy na 
zimową paszę, Elyssa chciała sprowadzić i wysiać nasiona europejskiej lucerny, 
znacznie lepszej pod względem wartości odżywczych niż trawa ze zwykłej łąki. 
Zależało jej na nawodnieniu pod uprawy większego areału niż ogród kuchenny i 
niewielki sad przy domu.

Konie   zajmowały   bardzo   ważne   miejsce   w   tych   planach   na   przyszłość. 

Marzyło się jej hodowanie dropiatych koni, które miałyby rozum, siłę i prędkość 
Lamparta. Zaplanowała sobie, że podczas spędu mustangów dla wojska wybierze 
kilka najlepszych klaczy, żeby urodziły jego potomstwo.

– A co z takim ogierem jak Bugle Boy? – spytał Hunter.
– To koń czystej krwi, prawda? Irlandzki hunter?
Hunter skinął głową.
–   Zgrabne   nogi,   mocna   pierś,   silny,   a   jednocześnie   subtelny   w   ruchach   – 

powiedziała, patrząc na konia. I na jego pana. – Spokojne oczy, między nimi dość 
miejsca na mózg, o ile go używa – ciągnęła. – Łagodny mimo tych wszystkich 
mięśni i uparty...

Te dobroduszne żarty zakończył nagły okrzyk. Z rozpadliny znajdującej się o 

jakieś trzydzieści metrów od nich niespodziewanie wypadł jak brązowa kula wielki 
długorogi   byk.   Rogi   miał   pochylone,   spod   kopyt   tryskały   kawałki   ziemi.   Byk 
szarżował prosto na Lamparta.

– Uciekaj! – krzyknął Hunter.
Elyssa ostro skierowała konia w lewo i ścisnęła nogami jego boki, sięgając 

background image

jednocześnie po strzelbę przytroczoną do siodła. Byk był tak blisko, że widziała 
białka dziko wywróconych oczu i słyszała głośne sapanie.

„Za blisko” – pomyślała rozpaczliwie. „Nie zdążę nawet unieść broni. Boże, 

ależ on jest szybki!”

Gorączkowo spięła Lamparta i wyszarpnęła strzelbę z torby, ale wiedziała, że 

jest już za późno. Rozjuszone zwierzę było tuż-tuż, rogi lśniły złowieszczo.

Trzy   strzały   oddane   w   krótkich   odstępach   czasu   zlały   się   w   jeden   huk. 

Brązowy  byk przechylił się, zrobił jeszcze  jeden krok i uderzywszy  bokiem w 
Lamparta, zwalił się na ziemię. Wielki koń zachwiał się i popędził przed siebie. 
Elyssa z trudem utrzymała się w siodle.

Z   wymierzoną   strzelbą,   kierując   koniem   kolanami,   Hunter   zbliżył   się   do 

leżącego   byka.   Przyzwyczajony   do   hałasu   i   krwi   Bugle   Boy   posłuchał,   choć 
niespokojnie strzygł uszami i stąpał ostrożnie na zupełnie sztywnych nogach.

Zwierzę było martwe. Dwie z trzech kul utkwiły mu w sercu.
Hunter podniósł głowę i zobaczył Lamparta w odległości nie większej niż 

jakieś sto metrów, zbliżającego się małymi kroczkami i łypiącego dziko. Elyssa 
pobladła, ale lufa jej broni pozostawała przez cały czas wycelowana w leżącego 
olbrzyma. Oczy Huntera prześlizgnęły się po niej, szukając obrażeń jak szybkie, 
zręczne ręce. Nic nie znalazły. Odetchnął z ulgą.

„Nie   dałbym   złamanego   miedziaka   za   jej   życie,   kiedy   ten   przeklęty   byk 

zaatakował”.

Nigdy dotąd równie szybko nie wyciągnął broni. Zapragnął nagle, aby taka 

sytuacja więcej się nie zdarzyła. Mógłby nie mieć tyle szczęścia dwa razy.

– Kazałem ci uciekać – wychrypiał.
– Uciekałam.
– Niezbyt daleko. Gdybym chybił...
– Nie chybiłeś – przerwała. – Dziękuję ci.
Odetchnął ciężko raz jeszcze i spojrzał ponownie na wielkie zwierzę.
– Miałem szczęście – stwierdził sucho.
– Doskonały strzał. Gdybyś nie strzelił tak szybko, wziąłby na rogi Lamparta.
– Albo ciebie.
– Tak – szepnęła. – Albo mnie.
Zamknęła oczy, a potem szybko je otworzyła. Kiedy były zamknięte, znów 

widziała szarżującego byka i przeżywała po raz wtóry pewność, że nie wyjdzie z 
tego cało.

– Dziękuję – powiedziała drżącymi wargami.
Niedbałym   gestem   Hunter   zbył   podziękowania.   Wściekły   był   na   samego 

siebie za to, że jest tak opiekuńczy, i wściekły był na nią za to, że odkrył, jak 
bardzo jej pragnie.

Im dłużej patrzył na dziewczynę, tym trudniej przychodziło mu trzymać z dala 

background image

od niej ręce.

„Kto się  na gorącym sparzył, ten na zimne  dmucha?” – pomyślał  gorzko. 

„Dlaczego tak trudno mi wbić sobie do głowy raz na zawsze, że to tylko mała 
trzpiotka, która za punkt honoru stawia sobie uwodzenie każdego mężczyzny w 
okolicy? A Mickey? Zdaje się, że coś mu naobiecywała, a potem rzuciła jak brudną 
szmatę  i zaczęła  flirtować ze  mną.  Dlaczego nie potrafię  pamiętać  o tym,  gdy 
patrzę na nią i pragnę jej tak, że trudno myśleć o czymś innym niż ogień płonący 
we krwi?”

Nie znał odpowiedzi na te ciche rozpaczliwe pytania. Nie było też ulgi od 

palącego pożądania, jakie go ogarnęło, gdy ustąpił strach o nią.

– Czy to jeden z tych górskich byków, o których mówiłaś? – spytał.
Ostry ton głosu, jak też intensywność spojrzenia podziałały jak ostrzeżenie. 

Najwyraźniej   był   wściekły.   Spojrzała   na   martwe   zwierzę.   Na   zadzie   miało 
wypalony   zatarty   już   znak   Ladder   S.   Pod   nim   znajdowało   się   jeszcze   starsze, 
nieczytelne już piętno.

–  Ależ  to  Drań  –  powiedziała  ze   zdumieniem.   –  Zastanawiam  się,   czemu 

zszedł w dolinę.

Hunter   załadował   broń.   Spojrzał   w   stronę   rozpadliny   porośniętej   gęsto 

krzakami, które skrywały byka, zanim na nich zaszarżował.

– Jedź za mną – polecił. – Trzymaj się cały czas z tyłu i zachowuj się jak 

najciszej, abyśmy słyszeli, jak coś poruszy się w zaroślach.

Odwrócił się i utkwił w nią surowe spojrzenie.
– Mówię poważnie – dodał. – Trzymaj się za mną. Nie puszczaj się sama 

galopem, cokolwiek się wydarzy.

Elyssa tępo skinęła głową.
– I miej broń w pogotowiu – dodał, odwracając się.
Ponownie przytaknęła. Zadowolona była, że może utrzymać broń. Jej dłonie 

ostatnio   wykazywały   denerwującą   tendencję   do   drżenia.   Ścisnęła   ją   jeszcze 
mocniej, żeby Hunter nie zobaczył, jak bardzo trzęsą się jej ręce. Nie musiała się 
tak przejmować.  Hunter nie patrzył na nią wcale. Trzymając  cały czas broń w 
gotowości, uważnie badał ślad zostawiony na ziemi przez byka. Nietrudno było 
podążać tropem wyznaczonym przez kopyta zwierzęcia mocno  wbijające się  w 
ziemię podczas szaleńczego galopu.

Zdenerwowany i czujny Lampart, z nastawionymi uszami, podążył za Bugle 

Boyem w stronę rozpadliny. Elyssa była równie niespokojna jak jej wierzchowiec. 
Przyglądała się uważnie krzakom, jakby spodziewała się, że w każdej chwili mogą 
wypaść stamtąd groźne byki.

Kiedy Hunter wjechał w rozpadlinę, ślady stały się trudniejsze do tropienia. 

Podłoże było twarde, skaliste,  z kępami  gładkiego mchu  rosnącego  tam,  dokąd 
rzadko dochodziło słońce. Jednak ślady były na tyle wyraźne, by go zaniepokoić.

background image

Zobaczyła wyraz jego twarzy i już miała zapytać, co takiego przyciągnęło 

jego wzrok, gdy przypomniała sobie, że ma zachowywać się cicho. Stłumiwszy 
westchnienie, siedziała w siodle bez ruchu, starając się ukoić skołatane nerwy.

Hunter   był   równie   nieruchomy   jak   ona,   ale   nie   dlatego,   że   musiał   się 

uspokoić. Skupiał się wyłącznie na śladach, które widział, i na zastanawianiu się, 
co one oznaczają.

„Draniu, albo coś cię spłoszyło, albo po prostu zwariowałeś”.
Bydło na ogół wędrowało spokojnie od pastwiska do wody, ślady układały się 

w dość kręty szlak. Drań poruszał się w określonym celu. Kiedy się zatrzymywał, 
nie skubał trawy, lecz bił kopytem w ziemię, wykopując bryły i grudy i zostawiając 
blizny na kamieniach.

„Wygląda   na   to,   jakbyś   z   czymś   walczył,   ale   to,   co   cię   rozzłościło,   nie 

pozostawiło   żadnych   śladów.   Czy   dostałeś   bzika   bez   powodu,   czy   też   coś   cię 
goniło? I czy to coś wciąż tu jest?”

Hunter siedział bez ruchu i chłonął wszystkie dźwięki tej ziemi.
Wiatr potrząsał gałązkami wierzb. Wysoko rozlegał się gwizd jastrzębia, a 

niżej skrzeczenie srok. Podzwaniało wędzidło Bugle Boya odganiającego muchy 
ogonem.

Nic   nadzwyczajnego.   Nic,   co   by   powiedziało   Hunterowi,   dlaczego   Drań 

wypadł   jak   szalony   z   rozpadliny   prosto   na   Elyssę,   z   wyraźnie   morderczymi 
zamiarami.

„Mogliśmy mieć pecha” – powiedział sobie. „Bóg jeden wie, ile razy byłem 

tego świadkiem podczas wojny. Dobry człowiek w złym miejscu. Dobry człowiek i 
śmierć.   Żadnych   diabelskich   intryg,   subtelnych   forteli   czy   ideologii.   Po   prostu 
zwykły pech”.

Siedział przez chwilę, nasłuchując odgłosów i głębokiej ciszy Rubinowych 

Gór. Pech to jedno. Tu nic człowiek nie poradzi. Nieostrożność to drugie. Bardzo 
często to, co nazywano pechem, było zwyczajnym brakiem ostrożności. Hunterowi 
zaś raczej trudno byłoby zarzucić nieostrożność. Wreszcie zawrócił konia.

Elyssa  patrzyła  na  niego   przejrzystymi,  jasnoniebieskimi  oczami.   Choć  jej 

ciekawość   była   tak   oczywista   jak   księżycowy   połysk   jasnych   włosów,   nie 
wymówiła ani jednego słowa.

– Żadnego punktu zaczepienia – stwierdził Hunter.
– Co to znaczy?
– Jest mnóstwo śladów, ale wszystkie pochodzą od naszego byka. Wygląda na 

to, że mu coś odbiło i wpadł w morderczy szał. To się czasami zdarza.

Odetchnęła z ulgą.
– Bałam się, że znajdziemy stratowanego psa – powiedziała. – Gdyby psy go 

wytropiły i próbowały nagonić w naszą stronę, pewnie by je zaatakował.

Oczy Huntera zwęziły się. Zsunął się z Bugle Boya i ruszył ścieżką pokrytą 

background image

wilgotną ziemią. Z wielką uwagą przyjrzał się śladom. I znów żadnego punktu 
zaczepienia. Ślady byka łatwo było odróżnić, a żadnych innych nie było na ubitej 
kopytami ziemi.

– No i co? – spytała niecierpliwie.
– Zawołaj psy.
Zagwizdała trzy razy. Psy pojawiły się bardzo szybko. Zatrzymały się o kilka 

metrów dalej i uważnie patrzyły na swoją panią.

– Czy pójdą tropem? – spytał.
– Bydła, owszem.
– Puść je śladem byka.
Kilka minut później konie wspinały się w górę rozpadliny w ślad za psami. Te 

poruszały się dość żwawo, gdyż ślad był świeży.

Niecałe   pięćdziesiąt   metrów   dalej   obok   śladów   byka   pojawiły   się   ślady 

końskich kopyt, które bardzo szybko odeszły w bok. Trudno było powiedzieć, czy 
pierwszy szedł tędy koń, czy byk, w żadnym miejscu tropy się nie krzyżowały.

– Odwołaj psy – polecił Hunter.
Trzy krótkie gwizdy, i psy natychmiast zawróciły.
Hunter znów zeskoczył z konia i przyjrzał się końskim śladom, które zbliżały 

się to śladów byka, ale ani razu się z nimi nie przecięły. Koń był podkuty. Sądząc 
po głębokości odcisków kopyt w gruncie, był to koń nieduży.

– Poznajesz ślady kopyt? – spytał.
– Nie.  Nie  jestem  tropicielem  śladów.  Odróżnię konia,  krowę, jelenia  czy 

łosia, ale na tym koniec.

– Nie trzeba się było uczyć tropienia śladów w zagranicznych salonach?
– Trzeba było jak najszybciej stamtąd uciekać – odparła.
Uśmiech Huntera był na tyle duży, że spod ciemnych wąsów ukazał się na 

moment błysk białych zębów. Choć golił się rano, czarna szczecina już zaczęła 
pojawiać się na brodzie. W milczeniu przysiadł na piętach i przyglądał się śladom. 
Starał   się   zauważyć   i   zapamiętać   wszystkie   znaki   szczególne   –   szczerby,   gdy 
podkowa   trafiła   na   skałę,   zatarcie   w   miejscu,   gdzie   była   zużyta,   różnice   w 
wielkości   podków,   głębszy   odcisk   lewego   przedniego   kopyta.   Kiedy   wreszcie 
wstał, był pewien, że rozpozna ten ślad, jeśli jeszcze kiedyś go zobaczy.

Chwycił za łęk siodła i wskoczył na koński grzbiet ze zwinnością kota.
– No i co? – dopytywała się niecierpliwie.
– Mógł tu być w każdej chwili od ostatniego deszczu.
– Czyli w ciągu trzech dni?
–   Ślady   prawdopodobnie   powstały   dzisiaj.   Brzegi   nie   zdążyły   jeszcze 

obeschnąć.

Poprawił kapelusz na głowie.
– Ale tu jest wilgoć i cień – dodał. – Trudno powiedzieć, kiedy powstały. 

background image

Może jakiś włóczęga szukał wodopoju dla konia.

– W takim razie Drań po prostu zbzikował?
– Już mówiłem, to się zdarza.
Na twarzy dziewczyny odmalowała się wyraźna ulga.
– Bałam się... – zaczęła i głos jej zamarł.
– Ja też.
Zaskoczona spojrzała na niego.
–   Naprawdę?   –   spytała   z   niedowierzaniem.   –   Nie   wyglądałeś   na 

przestraszonego.

–   Ty   też   nie.   To   cud,   że   Lampart   cię   nie   zrzucił   przy   tych   wszystkich 

podskokach i pląsach.

– Gdyby nie podskakiwał. Drań wziąłby nas na rogi.
Hunter umilkł. Ta mrożąca krew w żyłach myśl nie opuszczała go od chwili, 

kiedy byk wypadł z krzaków.

– Cóż – westchnęła Elyssa. – Drań był jedynym wściekłym bykiem wśród 

naszych longhornów, więc możemy być spokojni, że coś takiego jak dziś już się nie 
zdarzy.

Skinął głową, ale nie schował strzelby. Elyssę znów ogarnął lodowaty strach. 

Najwyraźniej   Hunter   obawiał   się   tego   samego,   co   ona:   Drań   mógł   zostać 
wypędzony z rozpadliny i dlatego wypadł jak pocisk z lufy. I jak pocisk mógł ją 
zabić.

background image

8

– Przeklęta mucha – mruknęła Elyssa.
Otarła   ramieniem   policzek,   chcąc   odgonić   natrętnego   owada,   ale   nie 

przerwała dojenia. Mucha zabrzęczała raz jeszcze, po czym odleciała denerwować 
konie. Mleko strzykało do skopka i pieniło się obficie. Krowa o imieniu Śmietanka 
z niezmąconym spokojem przeżuwała siano. Kotka Kupido mruczała namolnie i 
obserwowała białe strugi pożądliwymi żółtymi oczami.

– Dostaniesz swoje, kotku – powiedziała głośno Elyssa – ale najpierw muszę 

mieć mleko na pudding, sos, masło i ser.

Doiła   rytmicznie,   z   zamkniętymi   oczami,   z   policzkiem   przytulonym   do 

ciepłego boku krowy. Zaczęła cichutko nucić ulubionego walca. W marzeniach 
widziała siebie tańczącą z Hunterem.

„A   może   namówić   Penny,   żeby   zaproponowała   tańce?   On   zrobi   dla   niej 

wszystko”.

Ta myśl zasępiła ją nieco. W ciągu ośmiu dni od przybycia Huntera do Ladder 

S spędziła z nim wiele godzin, jeżdżąc konno po okolicy. Sam na sam. Ani razu 
rządca nie wyszedł poza oficjalne stosunki.

„Musiała mi się przyśnić ta czułość i głód w jego oczach tamtego dnia, kiedy 

przyjechał   Gaylord   Culpepper,   a   Hunter   omal   mnie   nie   pocałował.   Boże,   nie 
wiedziałam, że tak bardzo tego pragnę. To tylko sen. Tylko sen”.

Dobrze jednak wiedziała, że nic się jej nie przyśniło. Jego oczy płonęły pasją i 

pożądaniem. Pragnął jej, nie Penny. Od tamtej pory nawiedzały ją takie sny, że na 
ich wspomnienie  czerwieniła się jak róża. Nigdy nie leżała nago z mężczyzną. 
Tylko w snach o Hunterze.

„Dlaczego   nie   spróbuje   znowu   mnie   pocałować?   Przecież   wie,   że   mu   nie 

odmówię. Zrobiłam wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Może powinnam 
rzucić mu się w ramiona”.

Westchnęła   i  przytuliła  drugi  policzek  do  ciepłego   boku  Śmietanki,  nucąc 

walca mimo wirujących w głowie myśli. Fioletowy jedwab sukni migotał i płonął 
jaskrawą plamą przy każdym najmniejszym poruszeniu, nawet przy oddechu.

„Hunter   jest   szorstki   dla   mnie,   a   miły   i   wesoły   wobec   Penny.   Ale   jeśli 

odwracam się niespodziewanie, to nie na nią patrzy. Patrzy na mnie. Jednak nie 
robi  nic,  żeby  mnie  zdobyć.  Wręcz   przeciwnie.   Okazuje  wrogość,   gdy   próbuję 
wciągnąć go do cywilizowanej rozmowy. Może nie doszedł jeszcze do siebie po 
stracie żony, mimo że minęły już ponad dwa lata”.

W ciszy zastanawiała się, ile czasu potrzebuje mężczyzna, by mógł znów się 

zakochać. Bała się, że więcej, niż zostało mu do końca pobytu na Ladder S. Termin 

background image

dostaw dla wojska zbliżał się szybko. Jeżeli nic się nie wydarzy, Hunter niedługo 
wyjedzie. Było to równie pewne jak brutalność kryjąca się w rozwlekłym sposobie 
mówienia Gaylorda Culpeppera i w jego zimno kalkulujących oczach. I jak to, że 
jeśli Ladder S nie dotrzyma terminu dostawy, nic jej nie zostanie. Nawet marzenia 
przepadną.

„Nie myśl o tym” – nakazała sobie. „Myślenie nie pomoże. Tylko praca. I 

modlitwa”.

– No no, co za uroczy obrazek! – rozległ się niespodziewanie głos Mickeya.
Elyssa poderwała głowę i obejrzała się przez ramię. Kosmyk włosów opadł jej 

na   nos.   Niecierpliwie   zdmuchnęła   go   i   spojrzała   na   chłopaka,   który   wyrastał 
zawsze jak spod ziemi, kiedy tylko wyszła z domu.

Mickey stał, opierając się o drzwi. Takie głodne spojrzenie sprawiłoby jej 

ogromną   przyjemność,   gdyby   to   Hunter   patrzył.   Ale   to   nie   był   on.   Z   ledwo 
skrywaną niecierpliwością wróciła do dojenia.

– O co chodzi? – spytała. – Znowu zgubiłeś osełkę? A może z klepkami sobie 

nie radzisz?

– Skończyłem beczki. Powiedziałem mu już o tym.
Nie spytała, komu. Mickey nie lubił Huntera i zachowywał się wobec niego z 

wielką rezerwą.

–   Poza   tym   zapowiedziałem   mu,   że   albo   zatrudni   mnie   na   pensji 

rewolwerowca, albo odchodzę.

Nie   przerywając   milczenia,   Elyssa   odwróciła   się   i   strzyknęła   mlekiem   w 

stronę kota. Kupido błyskawicznie nadstawiła pyszczek i nie uroniła ani kropli.

– No i co? – spytał wyzywająco Mickey.
– A co mówi Hunter?
– Że zdecyduje przed upływem tygodnia.
– W takim razie ja mówię to samo.
– Mhm.
Nie   zważając   na   Mickeya,   doiła   dalej.   Zdawało   się   jej,   że   słyszy   odgłos 

kroków, pomyślała, że wyszedł z obory, więc odetchnęła z ulgą i znów zaczęła 
nucić. Wreszcie wycisnęła ostatnią strużkę mleka z wymion Śmietanki.

Wstała, oparła ręce na krzyżu i przeciągnęła się, wyprostowując plecy obolałe 

po całym tygodniu uganiania się na koniu po ziemiach Ladder S w poszukiwaniu 
krów.

– Do licha, Sassy, każdy facet zawyłby na twój widok jak wilk do księżyca.
Zaskoczona odwróciła się na pięcie. Mickey tkwił w tym samym miejscu, 

opierając się o drzwi boksu. Patrzył pożądliwie na jej piersi. Gniewnie odwróciła 
się do niego plecami i poprawiła chustkę, która zsunęła się na bok podczas dojenia, 
odsłaniając krągłość piersi w dekolcie.

– No nie, nie zakrywaj ich – poprosił Mickey. – Przecież po to włożyłaś tę 

background image

sukienkę, żebym je zobaczył, no nie?

– Ty nędzny...
Przerwał jej ostry głos Huntera.
– Mickey, jeśli nie masz nic lepszego do roboty niż podpieranie drzwi, to 

może sprawdzisz rowy irygacyjne w warzywniku.

Chłopak wyprostował się tak szybko, że aż się zachwiał. Nagłe pojawienie się 

Huntera w oborze zaskoczyło go tak samo jak Elyssę.

– Warzywa nie obrodzą tylko dlatego, że traciłeś czas na robienie cielęcych 

oczu. Ruszże się.

– A pan to jak pies ogrodnika – poskarżył się Mickey. – Sam nie ruszy i 

nikomu nie da!

Elyssa spojrzała tylko raz w oczy Huntera i przeszył ją lodowaty chłód.
– Marsz do ogrodu – powiedział Hunter spokojnie. – I to już.
– A jeśli wsiądę na konia i odjadę?
– Zastrzelę cię jak koniokrada. Każde tutejsze zwierzę nosi znak Ladder S.
– Nie każde – odparł Mickey, uśmiechając się złośliwie. – Ostatnio widziałem 

ich sporo ze znakami Slash River. Należały do Aba Culpeppera. Świetnie zakrywa 
nasz znak, może nie?

– Bierz się do roboty albo wynocha – rozzłościł się Hunter.
Klnąc jak szewc, Mickey wyszedł na podwórze. Po drodze złapał szpadel.
– Mówiłem, żebyś nie flirtowała – powiedział Hunter.
Pogarda w jego głosie zmroziła ją.
– Doiłam krowę – wyjaśniła.
– Cały czas? Wyginałaś się jak tancerka albo namiętna kochanka, a twoje 

piersi... – Nagle zmienił temat. – Przestań mnie prowokować, Sassy. Nic dobrego z 
tego nie wyjdzie. Zapewniam cię.

Rozzłościło ją przede wszystkim to, że użył znienawidzonego przezwiska.
– To nie gap się tak – powiedziała lodowato. – Ciągle patrzysz na mnie. 

Dobrze o tym wiesz.

– Ty też się na mnie gapisz.
– Owszem. I co ty na to?
– Nie słuchałaś? Nic dobrego by z tego nie wyszło.
– Sprawdź.
Za   podwórzem   rozszczekał   się   pies.   Ostry,   wysoki,   alarmujący   dźwięk 

wywołał gwałtowne bicie serca. Tylko cudem udało się jej nie przewrócić skopka z 
mlekiem, kiedy sięgała po broń stojącą w pogotowiu w kącie boksu.

Dłoń Huntera zacisnęła się na jej ramieniu.
– Co ty wyprawiasz?
– Chcę zobaczyć, co zaniepokoiło psy.
– Zostań tu. Ja się tym zajmę.

background image

Chciała  się wykłócać,  lecz po namyśle  zrezygnowała. Hunter skinął lekko 

głową,  wziął   jej  broń  i  podszedł   do  drzwi.  Nim  wyszedł  na   słoneczny   blask  i 
jesienny wiatr, ostrożnie rozejrzał się dookoła.

– Tak, chyba już czas – westchnął i spokojnie przekroczył próg obory. Chwilę 

później od strony ogrodu nadbiegł Mickey ze strzelbą w ręku. Hunter machnął na 
niego, żeby sobie poszedł.

Do   domu   zbliżały   się   trzy   niewielkie   grupki   jeźdźców.   Ubrania   mieli 

znoszone i brudne. Podobnie jak Hunter niektórzy z nich nosili resztki mundurów 
Konfederacji. Kilku miało na sobie niebieskie spodnie Unii. Reszta nosiła zwykłe 
na równinie ubrania z koźlej skóry albo obcisłe skórzane spodnie i meksykańskie 
kapelusze   z   szerokim   rondem.   Przybysze   z   Teksasu   mieli   skórzane   spodnie 
podszyte futrem.

Pozostałości   zakurzonych   niebieskich   i   szarych   mundurów   były   równo 

rozdzielone miedzy jeźdźców we wszystkich trzech grupach, podobnie jak koszule 
w  kratkę  i  skórzane   spodnie,  spodnie   na  futrze,  flanela  i  wełna.   Nikt  nie   miał 
jednolitego stroju mieszkańca północy, południa czy też równiny.

Weterani   zostawili   wojnę   za   sobą,   ale   nadal   byli   uzbrojeni   po   zęby. 

Mieszkańcy równiny, włóczędzy i żołnierze nosili broń w równie naturalny sposób, 
jak się nosi na przykład buty. Konie przybyłych były różnej wielkości i wszelkich 
maści,   oprócz   jednej   –   białej.   Siwy   koń   stawał   się   łatwym   celem   w   każdym 
krajobrazie – na pustyni, wśród traw i zarośli czy na górskich łąkach. Mężczyzn z 
daleka okrążały cztery czarno-białe psy, szczekające zajadle.

Zza   pleców   Huntera   rozległ   się   krótki,   ostry   gwizd.   Tak   jak   się   tego 

spodziewał, Elyssa wyszła za nim.

„Przynajmniej poprawiła chustkę” – pomyślał.
Wspomnienie na wpół nagich piersi wyłaniających się z fioletowego jedwabiu 

przeszyło go jak błyskawica, napinając każdy nerw.

„Będę musiał dać jej ostrą reprymendę za te fatałaszki. Tutejsi mężczyźni nie 

są przyzwyczajeni do widoku takiej kobiety, w dodatku tak ubranej”.

Sam przeżywał trudne chwile, usiłując się do tego przyzwyczaić.
– Zdaje się, że kazałem ci zostać – powiedział.
– Dlaczego? Przecież nie ma niebezpieczeństwa.
– Skąd wiesz?
Wzruszyła ramionami. Ruch ten rozluźnił końce chustki i w dekolcie ukazała 

się naga skóra, zapewne miękka pod ustami, pod językiem, pod palcami. Hunter 
zapanował nad wyobraźnią i odpędził myśl o tym, jak szybko jej sutki stwardniały 
pod   wpływem   przypadkowego   dotknięcia   osiem   dni   temu.   Z   cichym,   gorzkim 
przekleństwem   zmusił   się   do   tego,   by   odwrócić   wzrok   od   kuszącego   kawałka 
skóry.

– Wiedziałam o tym, gdy wychodziłeś ze stodoły.

background image

– Skąd? – spytał szorstko.
– Powiedział mi to sposób, w jaki się poruszałeś.
Słowa te zatrzymały go jak mur.
Nie zdawał sobie sprawy, że nauczyła się czytać w jego ruchach.
„Belinda   była   moją   żoną   przez   pięć   lat   i   nigdy   niczego   się   o   mnie   nie 

nauczyła”.

Odkrycie to wprawiło go w zakłopotanie. Im dłużej przebywał z Elyssą, tym 

bardziej przekonywał się, jak bardzo różni się od Belindy. W przeciwieństwie do 
Belindy znała się na robocie na ranczu. W przeciwieństwie do Belindy naprawdę 
dbała o konie, bydło, psy i koty. W przeciwieństwie do Belindy czuła ziemię, jej 
piękno i niebezpieczeństwa. Ranczo było dla niej czymś więcej niż sposobem na 
zdobywanie pieniędzy na piękne powozy i zasłony do salonu – pomysł równie nie 
na miejscu w tym surowym kraju jak sama Belinda.

W   zamyśleniu   spojrzał   na   młodą,   energiczną   kobietę,   która   opuściła 

bezpieczne schronienie w stodole, żeby stanąć u jego boku w pełnym blasku dnia i 
w kurzu podwórza.

„Lepiej pamiętaj, że Belinda i Sassy są takie same pod tym jednym względem, 

który   naprawdę  się   liczy”  –  upomniał   się  surowo.   „To zalotne   trzpiotki,  warte 
siebie nawzajem”.

– Zasłoń się – powiedział.
Pogarda w jego głosie była jak wymierzony policzek.
Oczy   Elyssy   zwęziły   się   z   gniewu   i   bólu,   tak   dojmującego,   że   aż   ją   to 

zdziwiło. Spojrzała w dół na własny dekolt i zobaczyła odsłonięty kawałek skóry, 
nie większy niż kciuk. Niesprawiedliwość Huntera boleśnie ją dotknęła.

– Wielki Boże w niebiesiech – szepnęła w rozpaczy.
– Ciszej trochę! – syknął Hunter.
– Jak cię tak posłuchać – dodała łagodnie – to można by pomyśleć, że biegam 

dookoła na wpół nago.

– Bo tak jest.
– Bzdura. Gdybyś się tak nie przyglądał, wiele byś nie zobaczył.
Mruknął coś nieprzyjemnego pod nosem. Puściła to mimo uszu.
– Kim są ci ludzie? – spytała. – To twoi przyjaciele?
– Szukają pracy jako rewolwerowcy.
Z niepokojem przeliczyła mężczyzn. Było ich jedenastu.
– Mówiłeś o siedmiu – przypomniała.
– Nie wszyscy dostaną tak wysoką zapłatę. Nie są tego warci.
– A skąd wiadomo, których wybrać?
– To należy do mnie.
Odwrócił się na pięcie i podszedł do przybyszów, którzy przysłuchiwali się 

toczącej się rozmowie, jedni z zainteresowaniem, inni z rozbawieniem, jeszcze inni 

background image

z zawiścią, a niektórzy po prostu znudzeni.

– Cześć, chłopaki – rzucił Hunter. – Miło cię widzieć, Morgan. Słyszałem, że 

jesteś w Nevadzie.

– Dziękuję, pułkowniku. Miło widzieć pana... po tej stronie lufy.
Uśmiech Huntera zjawił się i znikł tak szybko, że Elyssa ledwo zdążyła go 

zauważyć. Spojrzała na jeźdźca i przekonała się, że kapelusz, spodnie i rękawice 
należały do umundurowana Unii. W uśmiechu pokazał białe zęby, tym bielsze, że 
jego twarz miała kolor kawy.

W milczeniu Hunter przyjrzał się pozostałym.
– Zakładam, chłopcy, że wiecie, o co walczy Ladder S.
Część kiwnęła głowami. Inni po prostu czekali.
– Panna Sutton zapłaci wam jak rewolwerowcom – ciągnął Hunter. – I żadnej 

wódy.

– Co?! – zakrzyknęli jednocześnie dwaj jeźdźcy.
–   To   ranczo   czy   szkółka   niedzielna?   –   spytał   chłopak,   który   wyglądał 

młodziej od Mickeya.

– Jak się komuś nie podoba, droga wolna – odparł Hunter.
Jeden z mężczyzn mruknął coś pod nosem, sięgnął do torby przytroczonej do 

siodła   i   wyciągnął   niedużą   butelkę,   w   której   został   jeszcze   łyk   whisky.   Wylał 
zawartość na ziemię.

Hunter spojrzał na chłopaka, który zastanawiał się, czy Ladder S to ranczo, 

czy szkółka niedzielna.

– A ty, synu? – spytał.
– Co ja? – rzucił buńczucznie zapytany.
Dzieciak   miał   proste   jasne   włosy,  a   oczy   ponure,   wyzywające,   w   których 

widniało dziwne znużenie.

– Morgan – powiedział Hunter. Tylko tyle. Nie musiał mówić nic więcej.
Murzyn skierował konia w stronę chłopca, sięgnął do jego torby i wyciągnął 

niemal pełną butelkę whisky.

– Co, u licha.... – zaczął chłopak.
Słowa urwały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy zobaczył 

sześciostrzałowy rewolwer, który nagle pojawił się w lewej ręce Morgana.

– Morgan został zatrudniony przez pannę Sutton jako pierwszy – oznajmił 

spokojnie Hunter. – Będzie moim zastępcą. Jeśli któryś z was nie lubi wykonywać 
rozkazów   wydawanych   przez   człowieka   o   ciemniejszym   kolorze   skóry,   lepiej 
będzie, jak odjedzie od razu, bez urazy.

Żaden z jeźdźców nie ruszył w drogę, łącznie z młodym chłopakiem, który 

cały czas spoglądał na Morgana z szacunkiem połączonym z trwogą.

– Johnny, Reed, Blackie – powiedział Hunter, wskazując trzech mężczyzn 

noszących   resztki   mundurów   armii   Południa.   –   Jesteście   zatrudnieni.   Zanieście 

background image

swoje rzeczy do oficyny, a konie zaprowadźcie do zagrody na tyłach stodoły.

Cała   trójka   kiwnęła   głowami   i   skierowała   wierzchowce   we   wskazanym 

kierunku.

– Johnny?
Szczupły mężczyzna o kasztanowych włosach spojrzał przez ramię.
– Tak, pułkowniku?
– Czy jest jakaś szansa na to, że twój brat Alex do nas dołączy?
–   Comancheros   dopadli   go   w   zeszłym   roku.   Pojechał   do   nich,   bo   słyszał 

opowieści o rudowłosym dziecku. Nie mógł uwierzyć, że Susannah zginęła.

– Do diabła – rzekł cicho Hunter. – Szkoda. To był dobry człowiek.
– Tak. Szkoda, że sam nie zaznał niczego dobrego.
Kiedy Hunter odwrócił się do pozostałych, twarz miał poszarzałą. Elyssa z 

zaciekawieniem   przyglądała   się   jemu   i   Johnny'emu.   Wyczuwała   między   nimi 
głębokie napięcie, uczucia, jakie mężczyźnie trudno ująć w słowa. Zastanawiała 
się, czy kiedykolwiek próbowali o tym mówić. Czy w ogóle potrafiliby rozmawiać 
na ten temat?

– No dobra – rzekł Hunter zwięźle. – Nie znam żadnego z was, więc najpierw 

zapytam, który woli długą broń.

Zgłosiło się pięciu mężczyzn.
Hunter   i   Morgan   wymienili   spojrzenia.   Czarny   jeździec   uniósł   wodze   i 

kudłaty konik popędził galopem w stronę topoli. Zatrzymał  się jakieś czterysta 
metrów dalej, uniósł w siodle i umieścił butelkę whisky na szerokiej gałęzi. Szkło 
zamigotało w słońcu.

–   Każdy   strzela   tylko   raz   –   powiedział   Hunter.   –   Celować   w   gałąź   jak 

najbliżej butelki, ale nie w butelkę. Ty z lewej. Zaczynaj.

Mężczyzna westchnął i strzelił z łatwością świadczącą o długim obcowaniu z 

bronią. Posypały się kawałki kory, ale tylko Morgan widział rezultat.

– Dwa centymetry! – huknął.
– Następny – rzekł Hunter.
Drugi   mężczyzna   strzelił.   Czubek   szyjki   rozprysł   się   na   kawałki.   Strzelec 

mruknął coś pod nosem i schował broń z wyrazem niezadowolenia na twarzy.

– Następny – polecił Hunter.
Strzelanie trwało, dopóki nie strzeliło wszystkich pięciu. Dwaj z nich trafili w 

gałąź bliżej niż na szerokość palca.

–   Który   czuje   się   dobrze   z   sześciostrzałowcem   –   powiedział   Hunter   – 

zapraszam do tamtej topoli.

Elyssa w milczeniu popatrywała to na Huntera, to na mężczyzn, zastanawiając 

się, co rządca zrobi dalej.

– Pewnie zaraz pójdziesz za mną – powiedział z przekąsem.
– Oczywiście. To moje ranczo. Ja zatrudniam ludzi, których ty wybierasz, 

background image

więc mam prawo wiedzieć, co potrafią.

– Pobrudzisz sobie ten piękny jedwab.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
–   Już   krowa   zatroszczyła   się   o   mój   piękny   jedwab   jednym   machnięciem 

brudnego ogona – odparła.

Hunter spojrzał na broń trzymaną w ręku i z całej siły starał się zapanować 

nad   uśmiechem.   Srebrne   i   złote   ornamenty   przypomniały   mu,   że   ma   strzelbę 
Elyssy, nie swoją.

„Frymuśna broń dla frymuśnej panny” – pomyślał kwaśno. „Jedwab, ogień i 

ciało, które potrafi opętać mężczyznę. Do diabła!”

– Trzymaj  się blisko – polecił szorstko. – Z rewolwerami  nie ma  żartów, 

zwłaszcza gdy człowiek się śpieszy.

Nie patrząc więcej na nią, podszedł do topoli, przy której zebrali się jeźdźcy. 

Elyssa musiała zakasać spódnicę i niemal biegła, by dotrzymać mu kroku.

–   W   porządku,   Morgan   –   powiedział   Hunter.   –   Zobaczmy,   czy   twoja 

wykałaczka z Arkansas nie stępiła się.

Uśmiechając   się,   Morgan   wyciągnął   z   pochwy   nóż,   którego   ostrze   miało 

długość przedramienia. Szybkimi ruchami wyciął znak Ladder S na korze topoli.

– Cofnijcie się na odległość dwunastu metrów – polecił Hunter. – Na mój 

rozkaz wyciągać broń i strzelać.

Jeźdźcy wycofali się, rozproszyli i czekali. Morgan stanął obok Elyssy. Uniósł 

nieco kapelusz w niemym pozdrowieniu, ale ani na chwilę nie spuszczał oczu z 
jeźdźców.

– Ognia! – zakomenderował Hunter.
Wystrzały  rozdarły ciszę. Pole między  dwiema  literami  S w znaku rancza 

eksplodowało, kawałki kory fruwały w powietrzu. Kilka kul trafiło poza znak.

– Nie strzelać! – krzyknął Hunter.
Mężczyźni   schowali   broń   i   odwrócili   się   w   stronę   Huntera.   Ten   dał   znak 

Morganowi.

– W butelkę. Już!– krzyknął Morgan.
Jeden z jeźdźców zdążył oddać dwa strzały, zanim inni zorientowali się i 

zaczęli   strzelać.   Najszybszy   okazał   się   ten,   który   wcześniej   odstrzelił   szyjkę 
butelki.

– Jak się nazywasz? – spytał Hunter.
– Fox.
– W porządku, Fox. Prawdziwy z ciebie kat na butelki.
Pozostali uśmiechnęli się. Hunter też uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Jesteś przyjęty, Fox – rzekł Hunter. – I wy dwaj.
Wskazał dwóch jeźdźców, którzy zareagowali niemal tak szybko jak Fox na 

rozkaz powtórnego strzelania.

background image

– A co z nami? – spytał młodzik.
Mówiąc   to,   podjechał   tak   blisko,   że   jego   koń   prawie   stanął   kopytami   na 

stopach Huntera.

– Dobry Boże – mruknął Morgan. – Ten chłopak chyba zjadł porcję głupoty 

na śniadanie.

Elyssa spojrzała na Murzyna, który wolno kiwał głową. Już chciała zapytać, 

co miał na myśli, kiedy Morgan zwrócił się do chłopaka.

– Jak ci na imię? – spytał.
– Sonny.
– A więc, Sonny, nie wiesz, co czynisz.
Chłopak gapił się na Morgana.
– Co to ma znaczyć? – spytał.
Morgan potrząsnął głową.
– Wezmę to, pułkowniku – powiedział Morgan. – Szkoda, żeby taka ładna 

broń wytytłała się w kurzu.

Nie spuszczając wzroku z dzieciaka, podał broń Hunterowi.
Gdyby nie dobrze znane, głębokie znużenie w oczach chłopca. Hunter kazałby 

mu   po   prostu   odjechać   precz,   ale   zbyt   wielu   takich   Sonnych   widział   podczas 
wojny.   Byli   to   przeważnie   dobrzy   chłopcy,   których   życie   doświadczyło   zbyt 
mocno. Niektórzy pękli jak szklany wazon. Inni zajadle parli do przodu, aż ze 
zmęczenia przestali się czymkolwiek przejmować.  Wtedy albo znajdowali ulgę, 
albo ginęli.

–   Nie   władasz   bronią   na   tyle   dobrze,   żeby   zarabiać   jak   rewolwerowiec   – 

powiedział spokojnie do chłopca. – Ale potrzebujemy ludzi do spędu bydła. Jeśli 
szukasz pracy, to witamy.

– Niczyj kochaś nie będzie mną pomiatał – warknął Sonny, sięgając po broń.
Hunter zareagował błyskawicznie. Nim dzieciak zorientował się, co się dzieje, 

leżał twarzą w piachu, łapiąc rozpaczliwie oddech, którego pozbawił go potężny 
cios.

Morganowi  wyrwało  się  długie  westchnienie  ulgi.  Wiedział   to,  czego  inni 

jedynie się domyślali – Sonny nigdy nie był bliższy śmierci niż w chwili, kiedy 
zadarł   z   mężczyzną   zwanym   Hunterem,   który   teraz   przysiadł   na   piętach   obok 
dyszącego chłopaka i czekał, aż ten spojrzy na niego.

– Jak wspomniałem – powiedział – nie władasz bronią aż tak dobrze, jak ci się 

zdaje.

Pomału   zrozumienie   spłynęło   na   chłopaka.   Wystawił   się   jak   ryba   do 

filetowania   człowiekowi,   którego   ręce   poruszały   się   tak   szybko,   że   nawet   nie 
spostrzegł, kiedy oberwał. Gdyby Hunter użył rewolweru zamiast pięści, już by nie 
żył.

Zbladł, na jego twarzy pojawiły się kropelki potu.

background image

– Cóż, przynajmniej nie zjadł tej głupoty za dużo – powiedział Morgan.
Czarne wąsy Huntera uniosły się w słabym uśmiechu.
– Na to wygląda – powiedział.
Zręcznie podniósł się, pociągając Sonny'ego za sobą, a następnie odstąpił dwa 

kroki w tył.

– Chłopcze, masz dwa wyjścia – powiedział. – Możesz albo przeprosić pannę 

Sutton, albo znowu sięgnąć po broń.

Z drżącymi wargami Sonny zwrócił się do Elyssy. Purpura podpełzła w górę 

po pozbawionych jeszcze zarostu policzkach.

–   Bardzo   panią   przepraszam.   Nie   powinienem   był   tak   się   zachować. 

Naprawdę nie miałem powodu mówić o pani w ten sposób.

Elyssa też zadrżała. Nadal była zdumiona i oszołomiona szybkością Huntera. I 

jego zimną krwią.

– Wszystko w porządku – uśmiechnęła się łagodnie. – Wiem, że to się więcej 

nie powtórzy.

– Na pewno nie, zapewniam panią.
Mężczyźni, którzy znaleźli się w zasięgu uśmiechu Elyssy, byli zachwyceni 

widoczną w nim obietnicą kobiecego ciepła i czułości. Nawet nie zauważyła ich 
reakcji, zajęta łagodzeniem nieprzyjemnej sceny, ale Hunter od razu spostrzegł, 
jakie   wrażenie   zrobiła   na   jeźdźcach.   Jego   ręka   powędrowała   w   dół,   do   kolby 
sześciostrzałowca.

Ruch ten śledziły wszystkie oczy.
– Każdy, kto pozwoli sobie na niewłaściwe uwagi pod adresem panny Sutton, 

będzie miał do czynienia ze mną albo z Nuecesem Morganem.

– Nueces Morgan? – spytał chłopak, znów zszokowany. – Z Teksasu?
Murzyn skinął głową.
–   A   niech   to   szlag!   –   wykrzyknął   młodzik   przerażonym   głosem   i   dodał 

natychmiast:   –  Przepraszam  panią  bardzo,  ale   nie   mogę   uwierzyć,  że  stoję   tak 
blisko słynnego rewolwerowca.

–   Oczywiście   –   odrzekła   z   roztargnieniem.   Ledwo   zauważyła   przeprosiny 

Sonny'ego. Cała była pochłonięta przyglądaniem się twarzom mężczyzn, którzy 
wymieniali między sobą zaskoczone spojrzenia. Morgan nie powiedział ani słowa, 
ale jego czarne oczy śmiały się wesoło.

– Chłopak obiecał – rzekł, nie zwracając się do nikogo w szczególności.
Przez chwilę Hunter milczał. Spojrzał raz jeszcze na chłopca. A potem na 

Morgana.

– Uważasz, że możemy go zatrudnić? – spytał.
–   Wypadałoby.   Zbyt   wielu   takich   poszło   do   piachu,   zanim   się   czegoś 

nauczyło. Nie byłoby źle pokazać mu, jak żyć.

– Słyszysz, Sonny? – spytał Hunter.

background image

Dzieciak kiwnął głową.
–   Morgan   właśnie   zaproponował,   że   cię   przyuczy   do   zawodu   –   wyjaśnił 

Hunter. – Interesuje cię to?

– O Jezu... Jasne, proszę pana!
– Nie znajdziesz nikogo, kto znałby się na krowach lepiej niż Morgan. Słuchaj 

go pilnie, a będzie z ciebie kowboj co się zowie.

– Krowy? – rzekł Sonny z niechęcią.
– Krowy.
– Cóż, niech będą krowy – zgodził się Sonny, wzdychając. Odwrócił się do 

Morgana. – Dobra, chętnie się nauczę czegoś od pana. Lepsze to niż dać się zabić.

Elyssa roześmiała się. Był to śmiech równie zaraźliwy i równie kobiecy jak 

przedtem uśmiech. Mężczyźni spojrzeli na nią i szybko odwrócili wzrok. Żaden z 
nich nie chciał mieć kłopotów z Hunterem.

– Reszta was może zostać zatrudniona do pracy przy bydle – rzekł Hunter. – 

A jak nie, to macie do wyboru albo spróbować szczęścia u Culpepperów, albo 
opuścić Rubinową Dolinę.

Mężczyźni kiwnęli głowami. Doskonale rozumieli, co miał na myśli. Gdyby 

nie pracowali na Ladder S, a Hunter spotkałby ich w okolicy, znaczyłoby to, że 
przyłączyli się do bandy. Krótko mówiąc, byliby wrogami.

– Jeżeli dojdzie do strzelaniny, dopilnuję, abyście dostali premię – obiecał. – 

Ale nie będzie to wynagrodzenie rewolwerowca.

Jeden z trzech Meksykanów odezwał się z miękkim hiszpańskim akcentem:
– Jesteśmy bracia Herrera, senor. Słyszeliśmy, co stało się z pańską rodziną w 

Teksasie.   To   samo   spotkało   naszych   bliskich.   Nie   potrzebujemy   wysokich 
zarobków, żeby strzelać do los diabolos.

Przez chwilę Hunter trwał w bezruchu. Potem kiwnął głową.
– Sądząc po waszym sprzęcie – rzekł – jesteście dobrymi kowbojami. Ladder 

S was potrzebuje.

– Gracias, senor.
– Wybierzcie sobie  prycze  i dajcie koniom obrok. Po obiedzie  zaczniemy 

zapędzać bydło i mustangi. Ciągnijcie losy, na którego przypadnie nocna warta.

Kiedy   mężczyźni   odjechali   w   stronę   zagrody,   Hunter   odwrócił   się   do 

Morgana i wyciągnął rękę. Morgan uścisnął ją, a potem klepnął Huntera po plecach 
z poufałością starego przyjaciela.

–  Fajnie,  że  Case  wyciągnął  cię  z  obozu  jenieckiego,   pułkowniku  –  rzekł 

Morgan. – To nie jest dobre miejsce ani dla ludzi, ani dla zwierząt.

– Święta prawda.
Elyssa   stała   cichutko   w   nadziei,   że   mężczyźni   zapomnieli   na   dobre   o   jej 

obecności i że dowie się czegoś jeszcze o przeszłości Huntera. Była niezmiernie 
ciekawa,   co   on   takiego   robił,   zanim   zaczął   walczyć   w   wojnie   domowej   po 

background image

niewłaściwej stronie.

– Słyszałem, że pędziłeś jedno z pierwszych stad z Teksasu do Kansas – rzekł 

Hunter do Morgana.

– Ano. Porządny zarobek, ale robota męcząca. Niektóre chłopaki mają tyle 

rozumu co krowy.

– Pewnie wolałbyś wąchać proch niż jechać za krowami.
– To fakt, pułkowniku.
– Wystarczy Hunter. Wszyscy tak do mnie mówią... w oczy. Czort jeden wie, 

jak mnie nazywają między sobą.

Morgan zaśmiał się, potrząsnął głową, zwrócił się do Elyssy, lekko dotykając 

kapelusza.

– Ma pani szczęście, że Hunter Maxwell został tu rządcą. Już on porachuje 

kości tym draniom, Culpepperom. Wspomni panienka moje słowa.

Elyssa   patrzyła,   jak   Murzyn   podchodzi   do   konia,   wskakuje   na   siodło   i 

odjeżdża w stronę korralu. Odwróciła się do Huntera i spojrzała uważnie.

– Hunter Maxwell – powiedziała. – Z Teksasu.
Skinął lekko głową.
– Dziękuję, Hunterze Maxwell.
– Za co?
– Za to, że stanąłeś w obronie mego honoru.
–   Nie   broniłem   wcale   honoru   zalotnej   panny   –   rzucił   Hunter   szorstko.   – 

Broniłem   tylko   dyscypliny.   W   końcu   brak   szacunku   może   podkopać   morale 
znacznie szybciej niż paskudne jedzenie.

Elyssę ogarnął gniew.
–   A   wiec   nie   spodobało   się,   że   zostałeś   moim   kochasiem?   –   spytała   z 

fałszywym współczuciem.

Zaciśnięte   usta   wystarczyły   za   odpowiedź   bystrej   dziewczynie.   Mimo   to 

zignorowała ostrzeżenie.

– No dobrze – powiedziała. – Przyzwyczaisz  się do tego kochasia. Ja też 

musiałam przywyknąć do Sassy.

background image

9

Z   westchnieniem,   dyskretnie   rozcierając   zmęczone   plecy.   Elyssa 

wyprostowała   się   nad   kuchennym   zlewem.   Pieczenie   chleba   dla   jedenastu 
dodatkowych   mężczyzn   było   ciężką   pracą,   zwłaszcza   po   całodziennej   konnej 
jeździe po brązowych pastwiskach i sosnowych lasach Ladder S.

Pierwszego dnia po przyjeździe mężczyzn Hunter zarządził, że Gimp ma dla 

nich   gotować.   Sam   przezornie   stołował   się   w   domu.   Gimp   był   zupełnie 
przyzwoitym kucharzem w warunkach obozowych, ale wśród umiejętności starego 
kowboja nie znalazła się sztuka pieczenia jadalnego chleba. Praca ta spadła na 
Penny i Elyssę.

Ponieważ Penny nie pozbyła się jeszcze do końca nękającej ją latem gorączki, 

Elyssa   musiała   zająć   się   zagniataniem   ciasta   i   formowaniem   niezliczonych 
bochenków.   Starała   się   też   wziąć   na   siebie   pranie   i   sprzątanie,   ale   Penny 
zbuntowała się, twierdząc, że ona też chce się na coś przydać.

– Jak się dzisiaj czujesz? – spytała Elyssa, kiedy skończyły sprzątać kuchnię.
– Lepiej, dzięki. Twój wywar z ziół pomógł mi nadzwyczajnie.
– A tak się krzywiłaś, pijąc go – droczyła się Elyssa.
Penny uśmiechnęła  się mimo  mdłości  dokuczających jej od kilku tygodni. 

Wygładziła dłońmi spłowiały perkal sukienki i spojrzała na zniszczone od pracy 
buty.

– Bo te ziółka smakowały jak czernidło do butów – powiedziała.
– Naprawdę? Czyżbyś skosztowała wojskowych butów Huntera?
Penny zachichotała i potrząsnęła głową.
– Słowo daję, Sassy, jesteś niesforna jak szczeniak.
–   Gdybym   była   „sfornym”   dzieckiem   –   powiedziała   Elyssa   rozwlekle, 

naśladując sposób mówienia Morgana – moi świętoszkowaci kuzyni rozgnietliby 
mnie na miazgę.

– Uważaj, bo jeszcze Hunter zrobi to, co im się nie udało – Powiedziała z 

roztargnieniem Penny.

Elyssa   obrzuciła   przyjaciółkę   szybkim   spojrzeniem,   ale   Penny   nic   nie 

zauważyła. Linie wokół jej ust i oczu stawały się z każdym dniem wyraźniejsze. 
Najpewniej oczekiwanie na to, że trzeba będzie opuścić dom z powodu bankructwa 
lub za sprawą bandytów, zżerało Penny duszę.

– Hunter jest jak pies, który dużo szczeka, ale mało gryzie – rzekła Elyssa.
– Nie sądzę. To twardy człowiek.
– Możliwe. Jednak teraz uśmiecha się częściej niż na początku, kiedy się u nas 

zjawił. Nie zauważyłaś?

background image

– Nie.
– A ja tak – rzekła Elyssa.
Penny   ponownie   przygładziła   suknię   i   fartuch.   Elyssa   zmarszczyła   brwi, 

przyglądając się zasępionej twarzy towarzyszki.

–   To   nie   febra   cię   tak   męczy   –   powiedziała   cicho.   –   Boisz   się   ataku 

Culpepperów. prawda?

Penny jedynie potrząsnęła głową w odpowiedzi.
– W takim razie to musi być Bill – stwierdziła Elyssa.
W brązowych oczach Penny zabłysły łzy.
– Odkąd wróciłaś do domu, był tu tylko raz – rzekła Penny. – Raz spojrzał na 

ciebie, ujrzał Glorię i nie był w stanie wysiedzieć dłużej niż dwie minuty.

– To nie mamę wtedy widział – stwierdziła sucho Elyssa. – Raczej czerwoną 

plamę przed oczami. Był wściekły, że nie chcę sprzedać mu Ladder S.

Penny nic nie powiedziała.
– Czy Bill bywał tu, kiedy wyjeżdżałam na pastwiska? – spytała Elyssa.
– Nie.
– To dziwne.
– Wcale nie. Po prostu nic go tu nie ciągnie.
Gorycz w głosie Penny szarpnęła i tak już napiętymi nerwami Elyssy.
–   Bill   nie   ma   prawa   oczekiwać,   że   sprzedam   mój   dom,   nawet   jemu   – 

stwierdziła sucho.

Znów   Penny   jedynie   potrząsnęła   głową.   Nie   było   to   jednak   zaprzeczenie, 

raczej gest rozpaczy.

– Jesteś pewna, że Billa nie było tu pod moją nieobecność?
Dłonie Penny zacisnęły się pod fartuchem na czas dwóch uderzeń serca, a 

potem rozluźniły.

– Oczywiście – odparła bezbarwnym głosem. – Czemu pytasz?
–   Niemal   za   każdym   razem,   kiedy   przejeżdżam   przez   Wind   Gap,   widzę 

świeże ślady między Ladder S a B Bar.

– Zdaje ci się.
Napięcie w głosie Penny i lekkie drżenie rąk mówiły wyraźnie, że temat jest 

dla niej nad wyraz bolesny. Elyssa miała ogromną ochotę drążyć go dalej, ale w 
końcu tylko westchnęła. Nie chciała zadawać Penny większego bólu.

– Ach, w końcu co za różnica! – powiedziała łagodnie. – Najważniejsze, że 

kuchnia jest czysto posprzątana, lampy płoną złotym blaskiem, a mnie chce się 
tańczyć.

Wyciągnęła przed siebie ręce i uśmiechnęła się.
–   No   chodź!   –   zawołała   przymilnie.   –   Taniec   sprawia,   że   świat   staje   się 

piękniejszy. Chyba zgodzisz się ze mną?

Po   chwili   wahania   Penny   uśmiechnęła   się   i   chwyciła   dłonie   przyjaciółki. 

background image

Elyssa   skłoniła   się   głęboko,   czemu   towarzyszyło   westchnienie   jasnozielonego 
jedwabiu sukni i złotego halek. Zaczęła śpiewać walca. Wkrótce obie wirowały 
dookoła kuchni, zaśmiewając się, aż czysty kontralt Elyssy zachrypł nieco, a ona 
sama zadyszała się. Penny też straciła oddech.

– Dosyć – wykrztusiła Penny, śmiejąc się. – Ledwo mogę ustać na nogach.
– Na pewno? Taniec w pojedynkę to żadna zabawa.
– Na pewno.
Potrząsając   głową,   roześmiana   Penny   opadła   na   drewniane   krzesło   przy 

długim kuchennym stole. Spojrzenie jej powędrowało nad ramieniem Elyssy. W 
drzwiach stał Hunter i przyglądał się całej scenie z niewzruszoną miną i płonącymi 
oczami.

– Może zatańczysz z Hunterem? – zaproponowała Penny. – On nie dostanie 

zadyszki po kilku okrążeniach kuchni.

Elyssa obróciła się tak gwałtownie, aż spódnica uniosła się i zawirowała jak 

egzotyczny   motyl.   Dziewczyna   wykonała   jeszcze   jeden   obrót,   potem   drugi,   i 
zbliżyła się tanecznym krokiem do mężczyzny. Dygnęła z gracją i wyciągnęła do 
niego ręce.

– Nie – powiedział.
– Dlaczego? – spytała wyzywająco. – Z pewnością ktoś tak silny nie straci 

głowy z powodu jakiejś tam muzyki.

– Podczas wojny zarzuciłem zwyczaj tańczenia.
Spojrzał nad głową Elyssy na Penny.
– Chyba że – zwrócił się dwornie do Penny – walc wywoła na pani twarzy tak 

piękny uśmiech jak zawsze, szczęśliwy będę, mogąc poprosić panią do tańca.

Słowa   te   podziałały   na   Elyssę   jak   kubeł   zimnej   wody.   Odmowa   Huntera 

zraniła   ją   mocniej   niż   fochy   arystokratów.   W   Anglii   była   przyzwyczajona   do 
lekceważącego traktowania ze strony mężczyzn, ponieważ była panną bez posagu. 
Bywało, że utytułowani panowie uganiali się za nią, gdyż uważali, że dziewczyna z 
koloni będzie łatwą zdobyczą. Miała nadzieję, że w Ameryce będą odnosić się do 
niej z większym szacunkiem, ale wcale tak nie było.

– Ależ zatańcz z Hunterem – rzekła spokojnie do Penny. – Nie odmawiaj 

sobie tej przyjemności.

Nim Penny zdążyła odpowiedzieć, odwróciła się i wyszła prosto w jesienną 

noc.   Kuchenne   drzwi   trzasnęły,   zimny   podmuch   powiał   przez   kuchnię.   Penny 
spojrzała na Huntera niepewnie.

– Wiem,  że równie chętnie jak ze mną  zatańczyłbyś z naszą Śmietanką – 

rzuciła cierpko. – Więc dlaczego usiłujesz poróżnić nas ze sobą?

Zdziwienie   na   twarzy   Huntera   powiedziało   jej,   że   wcale   nie   miał   takiego 

zamiaru. Mruknął coś niecierpliwie pod nosem i przesunął palcami po czystych, 
sięgających kołnierzyka włosach.

background image

– Chcę, żeby Sassy przestała flirtować – rzekł po chwili.
– Dlaczego? Ma prawo do tego – stwierdziła Penny spokojnie. – Jest jedyną 

właścicielką Ladder S, jest młoda, zdrowa, piękna i najwyraźniej oczarowana tobą.

Hunter zacisnął mocno usta.
– Jest oczarowana każdą parą spodni – rzekł sucho.
– Nie. To mężczyźni są nią oczarowani i nic dziwnego. Podobna jest do matki.
– Już raz uległem trzpiotce. Wystarczy. Nie mam zamiaru powtarzać tego 

błędu.

Penny westchnęła i przymknęła oczy. Przez kilka sekund wyglądała o wiele 

starzej niż na swoje trzydzieści lat.

– Mężczyźni – powiedziała. – Dlaczego Pan Bóg w ogóle ich stworzył?
– To samo mógłbym powiedzieć o kobietach.
– No tak, jako typowy mężczyzna.
Penny otworzyła oczy. Widniał w nich smutek i rozczarowanie. Hunter aż 

drgnął.

– A co z Billem Morelandem? – spytał, zmieniając temat.
Patrząc w jej szeroko otwarte ciemne oczy, od razu pojął, że pytanie bardzo ją 

poruszyło.

– Dlaczego pytasz?
– Słyszałem waszą rozmowę. Że kiedyś Bill tu przyjeżdżał, a teraz przestał. 

Że chciał mieć Ladder S i Elyssę.

– Glorię.
– Może kiedyś tak, ale teraz Glorii już nie ma.
Palce Penny zacisnęły się na materiale sukni. Wypowiedziane na głos obawy 

raniły boleśnie jej serce, jak ostry kolec.

– Wiem, jak to jest, kiedy dziewczyna wpadnie w oko sąsiadowi – ciągnął 

bezbarwnym tonem. – Jeżeli ma flirt we krwi, dopnie swego, niezależnie od ceny, 
jaką wszystkim przyjdzie zapłacić.

Przestrach na twarzy Penny świadczył o tym, że ona też się tego obawia.
„No i dobrze” – powiedział sobie w duchu, nie bez szczypty sarkazmu. „To 

przynajmniej   tłumaczy   sieć   tajemniczych   śladów   między   Ladder   S   a   B   Bar. 
Zupełnie   jak   te   ścieżki   w   Teksasie,   wydeptane   między   ranczami   przez   parę 
spotykającą się ukradkiem”.

Wyjaśnienie   tajemnicy   śladów   w   okolicach   Wind   Gap   wcale   nie   ulżyło 

Hunterowi. Wizja Elyssy wymykającej się cichcem po to, by drżeć i krzyczeć z 
rozkoszy w ramionach innego mężczyzny, była tak bolesna, że wolał o tym nie 
myśleć.

„Ktoś powinien dać tej małej nauczkę. Ślady wyraźnie dowodzą, że panna ma 

kochanka,   czemu   więc,   do   diabła,   zawraca   głowę   wszystkim   mężczyznom   w 
okolicy?”

background image

Nie znał odpowiedzi na to pytanie, choć wiele razy je sobie zadawał. Tak jak 

nie   mógł   zrozumieć,   dlaczego   po   ślubie   Belinda   uganiała   się   za   mężczyznami 
równie uporczywie jak za nim przed ślubem.

– Przepraszam – powiedział do Penny. – Nie chciałem ci zrobić przykrości. 

Wiem, że ostatnio chorowałaś.

Penny uśmiechnęła się słabo.
– Proszę, nie martw się – dodał cieplejszym głosem. – Obaj z Morganem 

rozprawimy się z Culpepperami. Nie stracisz dachu nad głową.

Penny uśmiechnęła się, ale linie napięcia wokół ust wcale nie znikły.
– A teraz wybacz, ale muszę iść dopilnować koni. Tak bardzo potrzebny jest 

nam każdy wierzchowiec, a tu wystarczy raz przez nieuwagę zostawić wrota stajni 
lub padoku otwarte i przyjdzie nam chodzić piechotą.

– Oczywiście. Dobranoc, Hunter.
– Dobranoc. Penny. Śpij spokojnie. Culpepperowie nie zaczną działać, dopóki 

nie odwali się za nich całej roboty.

– Jak to?
– Mogą strzelać z ukrycia do chłopców, ale to są bandyci, nie ranczerzy. Nie 

odróżnią krowiego pyska od ogona.

– To dlaczego zależy im na Ladder S?
– Ścigani są za to, co zrobili podczas wojny.
Choć w jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, gdy mówił te słowa, w 

głosie   zabrzmiała   tak   złowieszcza   nuta,   że   Penny   odczuła   ulgę,   iż   nie   nosi 
nazwiska Culpepper.

– Zaczekają, aż spędzimy bydło i ujeździmy konie – dodał Hunter.
– A wtedy?
Uśmiechnął się. Nie był to ciepły uśmiech.
– Wtedy popełnią nieodwracalny błąd – powiedział. – Więc śpij spokojnie. 

Nieprędko dojdzie do walki.

Odwrócił się i wyszedł na dwór. Spodziewał się, że zastanie Elyssę w stajni u 

Lamparta. Podczas pobytu na ranczu wielokrotnie przekonał się, że kiedy coś ją 
zdenerwowało,   szła   do   boksu   ulubieńca.   A   tym   razem   była   na   pewno 
zdenerwowana. Gdy wychodziła z kuchni, dostrzegł w jej oczach niepokój, który 
zaprzeczał opanowaniu głosu.

Bugle   Boy   i   Lampart   były   jedynymi   żywymi   istotami   w   ciemnej   i   pustej 

stodole.   Hunter   zapalił   latarnię   i   przeszedł   środkowym   korytarzem.   Ogiery 
spoglądały na siebie znad drzwiczek boksów, jakby wiodły ze sobą towarzyską 
rozmowę.

Bugle Boy parsknął, witając pana. Lampart podniósł głowę, głośno wciągnął 

w nozdrza zapach człowieka, a potem spuścił ją ponownie nad drzwiami boksu.

Hunter przemówił uspokajająco do koni, sprawdził, czy mają obrok i wodę. 

background image

Choć nie było to konieczne, przyniósł więcej świeżej wody, siana i ziarna dla obu 
zwierzaków. Pracowały bardzo ciężko przez ostatni tydzień.

Lampart   zaakceptował   jego   obecność   w   boksie   bez   protestu,   nawet   kiedy 

Hunter przesunął dłonią po muskularnej szyi ogiera.

– Może Sassy ma rację co do ciebie – powiedział miękko. – Może walczysz 

tylko wtedy, gdy ktoś cię zmusza do walki.

Klepnąwszy po raz ostatni nakrapiany zad, zdmuchnął latarnię i wyszedł ze 

stodoły. Do koni przemawiał łagodnie, ale wyraz twarzy miał dziki.

„Jak nic uciekła do kochanka” – pomyślał gorzko.
Księżyc   w   pełni   zalewał   ziemię   światłem,   pieszcząc   ciemności   tysiącem 

subtelnych odcieni srebra. Piękno tego widoku aż ściskało za serce. Kiedyś pod 
takim księżycem uderzał w konkury do Belindy. A potem ona zdradzała go, i to 
nieraz, w takim samym czarodziejskim blasku.

„Którą z niewyraźnych ścieżek podążyła Sassy?” – spytał cicho noc. „I gdzie 

się spotkają? Na ziemi B Bar czy Ladder S?”

Przez jakiś czas stał bez ruchu w świetle księżyca. W myślach przebiegał 

plątaninę tropów zaczynającą się za ogrodem warzywnym i ziołowym. Żaden ślad 
się nie wyróżniał, wszystkie tworzyły pajęczynę spowijającą oba rancza.

Mężczyzna siedzący na skalnym grzbiecie nad Wind Gap widziałby dobrze 

wszystkie te niewyraźne nitki. Podczas pełni można wiele zobaczyć, jeżeli umie się 
patrzeć.

„Czy nie będzie zdziwiona, jeśli zastanie mnie na skale czekającego na jej 

powrót? Obedrę ją ze skóry za to, że naraża nas wszystkich, aby pomigdalić się z 
kochankiem”.

Długimi, niecierpliwymi krokami obszedł stodołę. Kiedy znalazł się za nią, 

minął rozległy kuchenny ogród i skierował się wzdłuż rzędu drzew owocowych, 
które osłaniały delikatne ogrodowe rośliny przed zimnym wiosennym wiatrem. Z 
prawej   strony   spieniony   strumień   Domowego   Potoku   szumiał   melodyjnie, 
odpowiadając płynnym srebrem wody na księżycowy blask.

Hunter był tak pewien swego – czyli tego, co jego zdaniem robiła Elyssa – że 

niewiele brakowało, a byłby jej nie zauważył.

Oddalała   się   właśnie   od   niego   jedną   z   długich   ścieżek   ziołowego  ogrodu. 

Wyglądała   lekko  i  zwiewnie,  jakby  utkana   z  księżycowych  promieni  i  jasnego 
jedwabiu – srebrne widziadło nie pozostawiające żadnego śladu na ziemi.

Natychmiast zamarł, stapiając się w jedno z cieniem rzucanym przez dużą 

jabłoń. Ciemne ubranie, ciemne włosy, ciemna szczecina zarostu, pociemniała od 
słońca skóra... Był niewidoczny. Odwrócił głowę. Strumień księżycowego światła 
przedzierający   się   przez   gałęzie   dotknął   jego   twarzy.   Oczy   zalśniły   jak   żywe 
srebro.

„Tym razem nie poszła do kochanka” – pomyślał z ponurą satysfakcją.

background image

Tym   razem.   Ale   to   wcale   jej   nie   rozgrzeszało.   Dowodem   przecież   była 

niewyraźna siatka śladów między dwoma ranczami.

Przyglądał się Elyssie idącej pomału wzdłuż grządki ziół, dotykającej lekko tu 

liścia, tam kwiatka. Jej palce przypominały blade, delikatne płomienie poruszające 
się wśród roślin. Cisza jesiennej nocy była tak absolutna, że wyraźnie słyszał szum 
jedwabnej   spódnicy,   ocierającej   się   o   liście   i   łodygi,   płynne   westchnienia 
strumienia i muzyczny szept walca nuconego w świetle księżyca.

Elyssa zatrzymała się i pochyliła nad krzaczkami rozmarynu, które rosły na 

końcu każdej grządki. Przemawiając do nich słowami, których nie mógł usłyszeć, 
muskała palcami wysokie gałązki ziół. Potem weszła między następne grządki i po 
chwili   dzieliło   ją   od   Huntera   zaledwie   kilka   kroków.   Teraz   usłyszał,   co   mówi 
niemal szeptem.

– Ach, wicehrabia Oregano – mruczała. – Jakże uroczo pan dziś wygląda w 

zielonej kamizelce!

Pochyliła   się   nisko,   zagarnęła   w   dłonie   kilka   gałązek   i   puściła,   a   one 

zakołysały się lekko jakby w tańcu.

– Gdyby nie te pańskie korzenie – szepnęła – porwałabym pana w ramiona i 

przetańczylibyśmy całą noc. Proszę tylko pomyśleć, jaki byłby skandal...

Uśmiechając się, podeszła do innej kępki roślin.
–  Markiza  de  Menthe,  nie  spodziewałam  się   pani  dziś  wieczorem.   Jestem 

zaszczycona.

Dygnęła głęboko, podniosła się i przechyliła głowę, jakby czegoś słuchała. 

Potem uśmiechnęła się ze smutkiem i delikatnie pogłaskała liście mięty pieprzowej. 
Zerwała jeden listek, wsunęła do ust i zaczęła powoli żuć.

– Jakąż smakowitą falbanę ma pani przy sukni! – powiedziała. – Musi mi pani 

zdradzić nazwisko swojej krawcowej. To chyba ta sama  co contessy Mentone? 
Ach, powinnam się była domyślić.

Pochyliła   się   nisko   i   otarła   policzek   o   liście   mięty   kosmatej.   Potem 

wyprostowała się i ruszyła dalej. Co kilka kroków zatrzymywała się i wdychała 
zapach   ziół,   jakby   to   były   najdroższe   francuskie   perfumy.   Potem   szła   dalej, 
dotykała, próbowała, cała zanurzona w wonnym ogrodzie. Nie zauważyła Huntera 
stojącego w cieniu pod jabłonią. Minęła go tanecznym krokiem. Nucąc walca, z 
przymkniętymi oczami posuwała się ścieżką wśród grządek, bezbłędnie znajdując 
drogę.   Znała   tu   każdą   roślinkę   i   dla   wszystkich   miała   jakieś   pieszczotliwe 
określenie.

Do Huntera docierały strzępy słów. Czuł dojmujący ból, który brał się nie 

wiadomo skąd. Nagle pojął, co go boli.

„Mała   Em   była   taka.   Nie   miała   w   domu   towarzyszy   zabaw,   więc   każdy 

kamień, drzewo i ptak miały swoje imię. I śpiewała im”.

Żal   po   utraconym   dziecku   rozdarł   duszę   Huntera.   Cierpienie   było   ponad 

background image

miarę. Stojąc bez ruchu w świetle księżyca, pozwolił – jak wiele razy przedtem – 
aby   ból   przeniknął   całe   jego   jestestwo.   Wolno,   w   rytm   uderzeń   serca,   męka 
skończyła się i odeszła w ciemność nocy.

Na końcu ścieżki Elyssa zawróciła i zaczęła iść w stronę Huntera. Oczy miała 

zamknięte.   Szła   wzdłuż   skrajnej   grządki,   dotykając   ziół   z   jednej   strony   i   pni 
owocowych drzew z drugiej.

– Ejże, szanowna margrabino Pietruszko, z każdym dniem staje się pani coraz 

bardziej krzepka. W przyszłym roku będzie pani miała mnóstwo dzieci.

Płynny pomruk strumienia był jedyną odpowiedzią. Nie potrzebowała innej.
–  Ach,   książę   de   Rozmaryn.   Cóż   za   zaszczyt!  Pańska   obecność   to  wielki 

honor dla mego skromnego ogrodu.

Zatrzymała   się   przy   roślinie,   której   gałązki   wznosiły   się   jak   sturamienny 

świecznik. Jasne spody wąskich liści lśniły nieziemskim blaskiem. Zdawało się, że 
całą roślinę ogarnęły maleńkie widmowe języczki ognia.

– Cóż za wspaniała szata! – mruknęła z podziwem. – Nic nie może się z nią 

równać. Ta woń sprawia, że róże aż płaczą z zazdrości.

Zręcznie zerwała gałązkę rozmarynu i roztarta ją między palcami, wdychając 

głęboko  zapach.  Kiedy  pochylała  głowę  nad  dłońmi,  włosy  jej  lśniły  i  płonęły 
księżycowym blaskiem, jakby skrywały srebrne płomienie.

Hunter też płonął, pożerany ogniem, który rozpalił się już wtedy, gdy przybył 

na Ladder S i ujrzał Elyssę stojącą na werandzie w świetle latarni. Nigdy głód ciała 
nie   trawił   go   tak   bardzo,   nawet   gdy   Belinda   kusiła   go   i   zwodziła,   usiłując 
doprowadzić do ołtarza.

„Powinienem był odwrócić się i odjechać” – pomyślał. „A teraz powinienem 

odwrócić się i pójść do domu”.

Elyssa zerwała jeszcze jedną gałązkę rozmarynu, rozpięła górny guzik sukni i 

wsunęła   zioło   między   piersi.   Hunter   wstrzymał   oddech.   Zastanawiał   się,   czy 
spostrzegła go i specjalnie kusi widokiem jasnych, idealnie krągłych piersi. Nagle 
oczami duszy ujrzał ją w kuchni, idącą z wyciągniętymi w jego stronę ramionami. 
Na widok jej palców muskających pieszczotliwie wonne liście chciało mu się wyć 
do księżyca jak wilkowi.

Elyssa   była   srebrnym   płomieniem   pożerającym   go.   Teraz   niewyraźnie 

uświadomił   sobie,   dlaczego   jej   zapach   był   dla   niego   zawsze   tak   pociągający. 
Używała   rozmarynu   i   tymianku,   nie   jak   Belinda   ciężkich   perfum   o   zapachu 
magnolii.

Nie wiedząc, co robi, postąpił krok w jej stronę, a potem jeszcze jeden, jak 

dzikie zwierzę ciągnące nieprzytomnie do ognia płonącego w środku nocy.

Przy trzecim kroku pod stopą trzasnęła gałązka.

background image

10

Z okrzykiem przestrachu Elyssa odwróciła się raptownie. W świetle księżyca 

jej   szeroko   otwarte   oczy   były   ciemne   i   nieprzeniknione   jak   sama   noc.   Kiedy 
uświadomiła sobie, że Hunter jest tuż obok, szybko odwróciła się tyłem. Zazwyczaj 
zręczne palce nie mogły poradzić sobie z zapięciem głupich guzików sukni.

–   Co   ty   tutaj   robisz?   –   spytała,   wciąż   odwrócona   do   niego   plecami.   – 

Myślałam, że tańczysz walca z Penny.

– Chciałem przekonać się, z kim się spotykasz.
– Ja się spotykam? W ogrodzie? Po nocy?
– Tak – rzekł twardo.
– A po cóż miałabym to robić, jeśli wolno zapytać?
– A tak, żeby... porozmawiać.
Ostatni   uparty   guzik   dał   się   wreszcie   przepchnąć   przez   dziurkę.   Wzięła 

głęboki oddech, starając się opanować. Potem odwróciła się i stanęła twarzą w 
twarz z człowiekiem, przez którego szukała pociechy we własnym ogrodzie.

– Zgadłeś.
Zacisnął usta.
– Ostatnio jakoś trudno o odrobinę przyzwoitej rozmowy – dodała cichym i 

fałszywie słodkim głosem.

– Liczyłaś na spotkanie z Mickeyem? – spytał z udawanym spokojem. – A 

może chodzi o Billa?

– Chodzi mi jedynie o trochę ciszy i spokoju. Ludzie potrafią być bardzo 

męczący.

– Zwłaszcza kobiety – odpalił.
– Myślałam o jednym człowieku. O takim, który jest niegrzeczny bez powodu. 

Szorstki. Nie do zniesienia. I nic nie rozumie. Więc chyba już wiesz, czego mi 
brakuje?

– Rozmowy – rzucił drwiąco.
– Owszem – zgodziła się. – Miłych słów. Tobie są one nieznane, więc ogród 

musi mi wystarczać.

– Rozmawiasz z roślinami?
– Tak. Wiodę z nimi bardzo uprzejme pogawędki.
Usiłował się nie uśmiechnąć i omal mu się udało.
– Poza tym pielę, przycinam, okrywam słomą, nawożę, podlewam i dbam o 

nie najlepiej jak potrafię.

– Zauważyłem.
– Brawo.

background image

Zignorował kąśliwą uwagę.
– A więc kiedy coś cię zdenerwuje lub zasmuci – rzekł wolno – idziesz do 

ogrodu, czy tak?

– Nabrałam tego zwyczaju w Anglii. Tyle czasu spędzałam w ogrodzie, że 

nazywali mnie ogrodniczką. Oczywiście ironicznie.

Zapadła cisza. Hunter starał się nie patrzeć na guziki, które przedtem zostały 

rozpięte,   by   gałązka   rozmarynu   mogła   spocząć   w   aksamitnym   cieniu   między 
piersiami. Wreszcie bezceremonialnie wypalił:

– Kim jest dla ciebie Bill Moreland?
– Przyjacielem mego ojca.
– Żadna rodzina?
– Powiedziałam: przyjacielem...
– Ojca – dokończył Hunter. – Czyli żaden krewny.
– Tak. Mówiłam do niego „wuju”.
Oczy   Huntera   zwęziły   się,   kiedy   pomyślał,   dlaczego   już   nie   nazywa   tego 

człowieka wujem. Odpowiedź była oczywista.

– A więc Bill jest przyszywanym wujem? – spytał.
– Tak.
– To kiepsko. Mając Culpepperów na karku, przydałby się ktoś, kto miałby ci 

coś więcej do zaoferowania niż „przyszywany wuj”.

– Ktoś taki jak ty?
Kącik ust Huntera uniósł się w uśmiechu, a oczy się zwęziły.
– Nie, Sassy. Ja jestem dżentelmenem.
Elyssa zaśmiała się.
– Dżentelmen – powtórzyła ironicznie. – Miło z twojej strony, że zwróciłeś mi 

na to uwagę. Jakoś przeoczyłam ten drobny szczegół.

Zimna pogarda w głosie dziewczyny podziałała mu na nerwy.
– Trzymaj język na wodzy – powiedział. – Albo wezmę, co mi obiecałaś.
– Nie obiecałam ci niczego prócz zarobków.
– Doprawdy? – spytał urągliwie. – To dlaczego podeszłaś do mnie w kuchni 

tak blisko, że mogłem poczuć twój oddech?

– Wybacz mi – rzuciła swobodnie. – Już nigdy więcej nie poproszę cię do 

tańca.

–   Gdybym   nie   był   dżentelmenem   –   rzekł   szorstko   –   odpowiedziałbym  na 

zaproszenie widoczne w twoim uśmiechu i zacałowałbym cię do utraty tchu.

– Jeszcze żaden mężczyzna nie pozbawił mnie tchu.
Hunter uśmiechnął się, a ona nagle uświadomiła sobie, że rozmowa z nim 

zupełnie nie przypomina rozmów z angielskimi kuzynami. Oni nie dostrzegali w 
niej kobiety. A Hunter przeciwnie. Zwłaszcza gdy stał tak blisko, że czuła ciepło 
jego ciała.

background image

– Zatańcz ze mną – rzekł miękko.
– Zdawało mi się, że nie tańczysz.
– Mnie też się tak zdawało.
Mówiąc   te   słowa,   skłonił   się   i   wyciągnął   rękę,   jakby   znajdowali   się   na 

lśniącym parkiecie, wśród strojnych w jedwabie dam i wytwornie ubranych panów. 
Odruchowo podała mu rękę. Bez słowa poprowadził ją w stronę strumienia, gdzie 
liście wierzb szeptały i dygotały poruszane wiatrem. Pod wielkim starym drzewem 
opadłe liście tworzyły miękki dywan pod stopami.

– Potknę się – powiedziała drżącym głosem.
– Podtrzymam cię.
Patrząc w oczy Elyssie, ujął jej lewą dłoń i położył sobie na piersi, prawą ręką 

objął ją w talii. Zmysłowość tego rytuału sprawiła, że dziewczyna poczuła suchość 
w   ustach.   W   tańcu   panowie   często   obejmowali   ją   w   ten   sposób,   ale   ona 
pozostawała niewzruszona. Złościła się, gdy próbowali mocniej przyciągnąć ją do 
siebie. Żaden z nich nie spowodował przyśpieszenia pulsu. Żaden nie przyprawił 
jej   o   zawrót   głowy.   Za   sprawą   żadnego   nie   czuła   się   lżejsza   niż   ogień, 
delikatniejsza i bardziej tajemnicza. Jedynie Hunter.

Wydawało jej się, że śni jeden ze swych niespokojnych snów – tak jak tam 

było ciemno, świecił księżyc, pachniał rozmaryn i cicho pomrukiwała woda. Pod 
spojrzeniem głodnych oczu zamierało w niej serce.

– Zaśpiewaj nam do tańca – szepnął.
W pierwszej chwili głos odmówił jej posłuszeństwa. Przełknęła z trudem ślinę 

i w noc popłynęły niepewne tony walca.

Hunter porwał ją w ramiona i zaczęli tańczyć, jakby znajdowali się w sali 

balowej zalanej blaskiem świec. Z wdziękiem pozwoliła mu się prowadzić, mimo 
iż grunt był nierówny. Nagle zachwiała się, lecz natychmiast poczuła siłę Huntera. 
Uniósł   ją   bez   wysiłku,   szepnął   coś   we   włosy   i   postawił   na   nogi   w   jednym 
szaleńczym wirze szeleszczącego jedwabiu.

– Co powiedziałeś? – szepnęła.
– Nic.
– Przecież słyszałam.
Bez słowa ostrzeżenia wykonał pełen obrót, potem jeszcze jeden i jeden, i 

wirował   z   Elyssą,   aż   zupełnie   straciła   oddech.   Uśmiechała   się,   nucąc   walca   i 
patrząc na Huntera z tęsknotą w oczach.

– Marzyłam o tym – wyszeptała ochryple.
– O tańcu?
– O tańcu. O księżycu. O tobie.
Poczuła, że jego ciało lekko się naprężyło.
– Przepraszam. Moi kuzyni wyrzucali mi brak powściągliwości.
Zupełnie nie miał ochoty rozmawiać o jej prowadzeniu się w Anglii, wyraźnie 

background image

szokującym   dobrze   wychowanych   kuzynów.   Nie   chciał   nawet   o   tym   myśleć. 
Pragnął jedynie cieszyć się tą chwilą, dopóki sam nie powie: stop i nie da Elyssie 
nauczki, że nie wszystkich mężczyzn można owinąć sobie dookoła palca. Wolno 
przyciągnął ją do siebie.

Smukłe, gorące ciało dziewczyny naprężyło się lekko, kiedy poprzez warstwy 

materiału poczuła jego dotknięcie.

– Dlaczego walczysz ze mną? – spytał szeptem. – Nie czujesz tego płomienia, 

który nas pożera?

– Jak to?
– A tak.
Bardzo ostrożnie zbliżył usta do jej ust. Dotknięcie warg było tak palące, że z 

trudem  opanował   jęk.   Siła   własnej   żądzy   poraziła   go.  Pragnął  wepchnąć   język 
między jej wargi i wywalczyć sobie wejście, ale tylko głupiec odkryłby rozmiary 
swego pożądania przed taką trzpiotką. Hunter nie był głupcem. Jedyne, na co sobie 
pozwolił, to dość niewinny pocałunek... i delikatna pieszczota językiem wokół jej 
ust, jakby to była nieśmiała prośba.

Zapach   i   smak   jej   miętowego   oddechu   uderzył   mu   do   głowy   jak   whisky. 

Zacisnął   mocniej   ramiona,   tuląc   ją   do   zgłodniałego   ciała.   Kiedy   znów 
zesztywniała,   z   wysiłkiem   rozluźnił   napięte   mięśnie   ramion   i   tylko   delikatnie 
skubał ustami jej wargi. Uniosła się lekko w jego objęciu, starając się utrzymać 
równowagę.

Każde   otarcie   się   o   jej   ciało   na   nowo   rozpalało   ogień   jego   zmysłów. 

Pochwycił   lekko  zębami   jej   dolną  wargę   i  przesunął   po   niej  czubkiem  języka. 
Pożądanie i zapach mięty odurzyły go niemal do nieprzytomności.

Poczuł   drżenie   przenikające   ciało   Elyssy.   Znów   dotknął   językiem   jej   ust, 

złakniony intymnego smaku mięty. Potem pomału uwolnił wargę, próbując przy 
tym   jedwabistości   i   ciepła   jej   wewnętrznej   strony.   Zapach   mięty   był   jak 
zaproszenie, któremu nie potrafił się oprzeć. Język ruszył w ślad za nim, a gdy 
dotarł do zębów, Elyssie wyrwało się ochrypłe westchnienie.

Ogarnęło go poczucie tryumfu pomieszanego z pożądaniem. Czuł w swych 

ramionach   tak   wiele   obiecującą   miękkość   ciała.   Pragnął   napełnić   ją   swoim 
gorącem   i   własnym   zapachem,   ale   rozum   nakazał   mu   uwodzić   ją   wolno,   jak 
najwolniej, jakby nie był wcale zaangażowany w ogień spalający ich oboje. Jak 
przystało na eleganckiego dżentelmena igrającego z ognistym żywiołem.

Drażniące   pieszczoty   zarówno   intrygowały   Elyssę,   jak   i   sprawiały,   że 

niecierpliwie oczekiwała czegoś, czego nie potrafiła nazwać, choć wiedziała, iż 
istnieje,   gdyż   odkryła   zapowiedź   tego   czegoś   w   łagodnym,   gładkim, 
powtarzającym się dotknięciu jego języka.

Instynktownie czuła, że musi znaleźć się jak najbliżej niego. Tak jak przedtem 

sztywniała, gdy przyciągał ją do siebie, tak teraz obejmowała go mocno, szukając 

background image

całym   ciałem   jego   bliskości.   Uniosła   ręce,   zarzuciła   mu   ramiona   na   szyję   i 
przywarła z całych sił.

Niespodziewana  przyjemność,   jaką  dawało  to  szukanie   się   i odnajdywanie 

dwóch ciał, wyrwała z jej piersi kolejne ochrypłe westchnienie. Męskie ramiona 
obejmowały ją coraz silniej, unosiły, przyciągały tak blisko, że aż zapierało dech w 
piersiach.

Nie dbała o nic. Smak Huntera był rozkoszniejszy niż wino, doskonalszy, a 

zarazem cudownie władczy. Oddała mu swe usta i wzięła jego w rewanżu. Język 
zwracał   pieszczotę,   jakiej   się   właśnie   od   niego   nauczyła,   ocierając   się   w 
zmysłowym   tańcu,   usuwającym   ziemię   spod   stóp.   Intensywność   pocałunku 
przewyższała   wszystko,   czego   do   tej   pory   doświadczyła.   On   był   gorącem   i 
światłem, był żarem pieszczot spalającym ją. A ona odpowiadała mu ogniem.

Szepnął   coś   tuż   przy   jej   ustach.   Niewiele   myśląc,   pochwyciła   jego   dolną 

wargę zębami. Aż jęknął, tak słodka była ta pieszczota.

Natychmiast puściła jego wargę.
– Nie chciałam... – zaczęła i nie dokończyła.
Usta Huntera spadły na nią jak burza, język wdarł się głęboko, a silne ramiona 

oplotły ją, jakby chciał zespolić ich ciała w jedno.

Na początku po prostu poddała się czarownej chwili. Potem sama zaczęła tulić 

się do Huntera. Potrzebowała tej bliskości, nawet o tym nie wiedząc. Przywierała 
do niego i przyciągała go ku sobie, ale ciągle nie na tyle blisko, aby zaspokoić 
pragnienie. On czuł to samo. Sztywny z pożądania, obolałymi ustami rozpaczliwie 
poszukiwał spełnienia. Przesunął dłonie z jej ramion na biodra. Palce wbiły się w 
twarde, a jednocześnie uległe ciało.

Okrzyk zaskoczenia i rozkoszy, jaki wyrwał się z jej ust, niemal powalił go na 

kolana.   Powtórzył   pieszczotę   i   został   nagrodzony   takim   samym   okrzykiem   i 
jeszcze większym oddaniem.

Kiedy długie palce przesunęły się z jej bioder przez talię na piersi, zamarła 

zaskoczona. Nagła rozkosz przeniknęła ją, wprawiając ciało w drżenie i zadając 
ból. Instynktownie czuła, że tylko on może ten ból ukoić.

Hunter powiedział coś gwałtownie i niezrozumiale. Nigdy żadna kobieta tak 

się wobec niego nie zachowywała, odpowiadając w pełni na jego zmysłowość, 
żądając jego pieszczot, pragnąc go. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale palce 
same zaczęły rozpinać małe guziczki jej sukni. Pracował nad nimi, nie odrywając 
złaknionych ust od jej warg. Niezwykła bliskość była czymś nowym zarówno dla 
niej, jak i dla niego.

Kiedy ostatni guzik został rozpięty, owiał go zapach rozmarynu buchający od 

rozgrzanej skóry. Hunter jęknął. To była tortura. Chciał całować ciemne czubki 
piersi unoszące się pod jego dotknięciem, ale nie mógł zmusić się do tego, by choć 
na chwilę oderwać usta od jej warg.

background image

Elyssa   niejasno   pojmowała,   że   ma   rozpiętą   suknię,   koszulę   rozchyloną,   a 

dłonie Huntera pieszczą jej nagie piersi. Nie dbała o swą nagość. Pragnęła jedynie, 
aby ukoił ból w jej ciele podniecającą pieszczotą.

Wreszcie oderwał wargi od ust Elyssy. Przez chwilę wdychał rozmarynowy 

zapach i wielbił go. Potem pochylił głowę i ustami objął słodką pierś. Stwardniała 
pod   dotykiem   języka.   Chłód   nocy   na   rozpalonej   skórze   był   prawdziwym 
błogosławieństwem.

Dzikie ognie przenikały ciało Elyssy, wprawiały je w drżenie, paliły ją całą. 

Każdy oddech był zmysłowym jękiem, ochrypłym żądaniem. Hunter usłyszał je. W 
jednej chwili zapragnął zerwać wszystkie krępujące go więzy i podążyć dalej, do 
płonącej krainy, której dotąd nie znał, choć zawsze o niej marzył, nic o tym nie 
wiedząc.   Nagle   z   niezbitą   pewnością   pojął,   że   ona   jest   tu,   w   zasięgu   ręki.   W 
zasięgu ramion. Płonęła. Dla niego. A on płonie ogniem o wiele silniejszym niż 
kiedykolwiek. Wobec Belindy nigdy czegoś takiego nie odczuwał.

Myśl ta podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Raptownie odsunął Elyssę 

od siebie. Zachwiała się i przywarła mocno do niego. Zerwał jej ramiona z szyi i 
odsunął ją na odległość ramienia.

– Hunter?
Oszołomiony, ochrypły głos zachwiał jego determinacją. Widok kremowych 

piersi   i   twardych   sutków   niemal   wszystko   zniweczył,   ale   w   okamgnieniu 
zapanował nad sytuacją, gdy uświadomił sobie, jak bardzo uległ jej wdziękom.

„Do diabła!”
Wraz z pośpiesznie przywróconą samodyscypliną pojawiła się pogarda dla 

samego siebie za brak opanowania, wobec Elyssy i wobec własnego ciała, że tak 
łatwo i całkowicie uległo małej trzpiotce.

Kiedy wyciągnął ponownie ręce w jej stronę, zarzuciła mu ramiona na szyję i 

uniosła twarz po kolejny upajający pocałunek, w jakich nauczyła się zatracać, lecz 
on odwrócił głowę i zdjął jej ramiona z szyi.

– Wystarczy – rzucił szorstko.
Chciała coś powiedzieć. Z jej ust nie dobyło się żadne słowo.
– Zapnij suknię. Jeszcze ktoś wyjdzie z oficyny – powiedział.
Zmieszana, wytrącona z równowagi, niepewna, spojrzała na niego. W blasku 

księżyca jego oczy były przejrzyste i lodowate jak zimowe niebo.

– Nie rozumiem – szepnęła.
Z   niecierpliwym   syknięciem   naciągnął   jej   koszulę   na   piersi.   Otarcie   jego 

palców o nabrzmiałe sutki wprawiło ją w bezdech.

– H-Hunter?
Ten   ochrypły   szept   kusił   ponad   wszelką   wytrzymałość,   podobnie   jak 

jedwabista skóra i twardo zakończone piersi. Szybkimi ruchami zaczął zapinać jej 
suknię.

background image

–   Koniec   –   rzucił   twardo.   –   Mam   dosyć   zabawiania   się   przy   księżycu   z 

doświadczoną flirciarą.

– Nie jestem...
–   Diabła   tam,   nie   jesteś   –   przerwał   szorstko.   –   Lubisz   to   i   tyle.   Żadna 

porządna dziewczyna nie pozwoliłaby mi na to, co ty.

Rumieniec,   który   zabarwił   jej   policzki,   widoczny   był   nawet   w   świetle 

księżyca.   Spojrzała   w   dół   na   swoją   suknię.   Widok   długich   palców   Huntera 
zapinających guziki napełnił ją dziwnym uczuciem słabości.

– Nigdy jeszcze tego nie robiłam – powiedziała schrypniętym głosem. – Jesteś 

pierwszy. Chyba wiesz o tym!

– Nie trudź się. Nie potrzebuję kłamstw, żeby poczuć się ważny.
Pożądanie zastąpiła konfuzja, frustracja i irytacja. Elyssa ujęła się gniewnie 

pod boki.

– Dlaczego mi nie wierzysz? – zapytała.
– Mów trochę ciszej. Urządzasz przedstawienie dla wszystkich chłopaków w 

oficynie.

– Zachowujesz się, jakbym to ja wszystko zaczęła – wyszeptała gorączkowo. 

– A to przecież ty! Nie miałam zielonego pojęcia, co ty... co ja... co my... do licha!

– Mhm – rzucił Hunter obojętnie.
Zapiął ostatni guzik i zrobił krok w tył, z ulgą, że jest już po wszystkim. 

Dotyk jedwabistych piersi Elyssy palił dłonie jak piętno. Skóra na ciele płonęła na 
wspomnienie jej gorąca.

– Wiem, że to może zaskoczyć kogoś takiego jak ty – powiedział – ale są 

mężczyźni, którzy nie tracą rozumu na widok ciała dziewczyny, niezależnie od 
tego, jak jest doświadczona w miłosnej grze.

– Jedyne doświadczenie, jakie miałam, to z tobą przed chwilą!
– Czy to znaczy – spytał ironicznie – iż jestem dla ciebie tak nieodparcie 

pociągający, że się napaliłaś już po kilku pocałunkach?

Elyssa   nagle   przypomniała   sobie   gorzkie   nauki   angielskich   kuzynów. 

Natychmiast się uspokoiła.

– Byłabym głupia, gdybym się do tego przyznała, prawda? – szepnęła.
–   Głupia   albo   kłamczucha.   Ani   jedno,   ani   drugie   specjalnie   nie   pociąga 

mężczyzn.

– Doprawdy? I dlatego rzuciłeś się na mnie jak wariat?
Zacisnął usta.
– Chciałeś mnie, Hunter – spojrzała wymownie na jego spodnie. – Nadal mnie 

chcesz.

Przypomnienie tego, jak blisko znalazł się utraty kontroli nad sytuacją, nie 

poprawiło mu humoru ani na jotę.

– Ciebie? – Wzruszył ramionami. – Chciałem kobiety i tyle. Byłaś pod ręką.

background image

– Nie wierzę ci.
– Tak było.
– Przecież to nieprawda. Nie patrzysz na Penny w ten sposób jak na mnie, a 

ona też jest kobietą.

– Do diabła! – warknął. – Daj temu spokój, Sassy.
– Dać spokój? To przecież prawda.
– Prawda jest taka, że mężczyzna nie dba o to, kto mu ulży. Tak jak ogier 

pokrywający klacz.

Oddychanie stało się trudne. Za wszelką cenę starała się nie ulec żadnym 

emocjom.   Pocieszała   się,   że   mimo   zaprzeczeń   był   cały   czas   równie   mocno 
zaangażowany w ich uściski jak ona sama.

„Gdyby ze strony Huntera było to jedynie pożądanie, rozbierałby mnie dalej” 

– powiedziała sobie w duchu. „Przecież ja bym go nie powstrzymała” – pomyślała 
i sama się tego przeraziła.

Nigdy   jeszcze   nie   czuła   się   tak   bezbronna,   nawet   wtedy,   kiedy   jako 

piętnastoletnia wystraszona istota została rzucona na pastwę kuzynów, którzy nie 
mieli dla niej nawet cienia litości.

„Czas goi rany, ale ile musi go upłynąć, żeby minął ból po stracie żony? 

Kiedy Hunter przyzna, że zakochał się we mnie?” – spytała siebie z wielką obawą. 
„Jest przecież taki uparty”.

Jedyną odpowiedzią na to niepokojące pytanie były szerokie plecy Huntera 

zmierzającego w stronę pogrążonej w gęstym cieniu stodoły. Elyssa wzdrygnęła się 
i roztarła ramiona. Nagły chłód nie miał nic wspólnego z nocnym powietrzem. 
Patrzyła   w   ślad   za   mężczyzną,   dopóki   jego   ciemna   sylwetka   nie   stopiła   się   z 
otaczającym mrokiem. Niepewnym krokiem, po raz drugi tej nocy, udała się do 
swego ukochanego ogrodu po jedyną pociechę, jaką mogła uzyskać od wonnych 
ziół.

background image

11

Przez kilka dni Hunter robił, co mógł, żeby nie znaleźć się sam na sam z 

Elyssa. Wmawiała sobie, że to oznaka zwycięstwa. Jej zwycięstwa.

„Nie chce się przyznać, ale żywi do mnie poważne uczucia” – przekonywała 

siebie. „Czyli z jego strony to coś więcej niż żądza”.

Częściowo wierzyła w te zapewnienia, ale w głębi czuła, że jedynie dodaje 

sobie   animuszu,   jak   człowiek,   który   gwiżdże,   przechodząc   nocą   przez   ciemny, 
straszny cmentarz.

Niechętnie uniosła się w siodle. Obie z Penny przerobiły stary strój do konnej 

jazdy.   Ciężki   jedwabny   wierzch   był   jeszcze   całkiem   dobry.   Zwęziła   jedynie 
spódnicę.   Z   włosami   upiętymi   pod   kapeluszem   mogła   z   daleka   uchodzić   za 
mężczyznę.   Skończyły  się  zatem utyskiwania Huntera,  że  stanowi  przynętę  dla 
obcych.

Poprowadziła Lamparta brzegiem świeżego rumowiska na dnie jaru. Podczas 

ostatniej ulewy po zboczu zsunęły się na dół kamienie, błoto i gałęzie. Było to 
zwykłe zjawisko w porze deszczowej. Przy gwałtownych opadach woda spływała 
po stokach, spadała z łoskotem w wąwozy i porywając ze sobą całe bloki skał, 
rozlewała się na bagnach na skraju rancza.

Elyssa uniosła się w strzemionach, wypatrując wśród krzaków i sosen śladów 

bydła. Psy pobiegły w górę wąskiego, wilgotnego wąwozu i nie wróciły. Nie bała 
się o nie, gdyż doskonale potrafiły pracować same. Prawdopodobnie zapędziły się 
w którąś z licznych szczelin, gdzie bydło często szukało schronienia i pożywienia.

Usiadła   ponownie   w   siodle   i   wróciła   myślą   do   zalanego   księżycowym 

blaskiem   ogrodu.   Choć   uścisk   Huntera   trwał   zaledwie   kilka   chwil,   cały   jej 
dotychczasowy świat przewrócił się do góry nogami.

„Mężczyzna   odczuwający   jedynie   żądzę   nie   całowałby   mnie   tak   czule,   a 

potem tak dziko”.

Rumieniec   wypełzł   na   jej   policzki,   gdy   uprzytomniła   sobie,   jak   rozwiąźle 

zachowywała się w ramionach Huntera. Zażenowanie szybko zastąpił gniew na 
wspomnienie słów, które Hunter wypowiedział, zapinając jej suknię. Ogarnęła ją 
pasja – czysta, głęboka i potężna.

Nagle   Lampart   zadarł   gwałtownie   głowę.   Zastrzygł   uszami   i   zamarł   w 

bezruchu. Z dziwnym, świszczącym pomrukiem od skalnego bloku oderwał się 
głaz   i z   łoskotem  spadał   w  dół.  Ogier  wspiął  się   na  tylnych  nogach  i  jednym 
skokiem rzucił się w górę przeciwległego stoku. Gwałtowny ruch wyrzucił Elyssę z 
siodła.  Mimowolnie  krzyknęła. Krzyk urwał się, gdy uderzyła głową  o ziemię. 
Zanim straciła przytomność, wiedziała, że jest bezpieczna. Koci sus ogiera wyniósł 

background image

ją poza zagrożony teren, na który zsunęła się splątana masa kamieni i błota.

Przeraźliwy krzyk Elyssy usłyszał Hunter, buszujący w sąsiednim wąwozie. 

W ułamku sekundy gnał na złamanie karku, wbijając ostrogi w boki Bugle Boya. 
Widok,   jaki   ukazał   się   jego   oczom,   gdy   dotarł   do   wejścia   do   wąwozu,   był 
wstrząsający. Ujrzał bowiem rumowisko, a nad nim nakrapianego ogiera z pustym 
siodłem.

– Elysso!
Nie było odpowiedzi. Zdjął go strach tak wielki, jakiego jeszcze  nigdy w 

życiu nie zaznał. Nie dbając o własne bezpieczeństwo, skierował konia wzdłuż 
poszarpanej, zdradliwej krawędzi rozpadliny.

„Elyssa nie może być pogrzebana pod zwałami ziemi. Nie”.
Niestety,   mogła,   a   on   wiedział   o   tym   lepiej   niż   ktokolwiek   inny.   Wojna 

nauczyła go, że śmierć jest obojętna na ludzkie emocje.

– Sassy! Gdzie jesteś?
Tym   razem   na   jego   wołanie   odpowiedział   cichy   jęk.   Skierował   się 

błyskawicznie w drugi koniec wąwozu.

Elyssa   leżała   na   plecach,   zaplątana   w   gałęzie   wierzb.   Ramiona   miała 

rozrzucone, oczy zamknięte.

Nim Bugle Boy zdążył się zatrzymać, Hunter wysunął stopy ze strzemion i po 

chwili   klęczał   nad   dziewczyną.   Zauważył,   te   z   trudem   oddycha.   W   pierwszej 
chwili ucieszyło go to, że w ogóle oddycha, a potem się przestraszył.

– Sassy? – spytał cicho. – Kochanie? Gdzie cię boli?
W pierwszej chwili pomyślała, że leży we własnym łóżku i śni. To przecież 

niemożliwe,   żeby   na   jawie   przemawiał   do   niej   tak   ciepło.   Otworzyła   oczy, 
przygotowana   na   rozczarowanie.   Tymczasem   troska   malująca   się   na   twarzy 
mężczyzny była równie wyrazista jak ta dźwięcząca w jego głosie.

Drżącymi dłońmi ujęła jego twarz, a na pobladłych wargach wykwitł uśmiech. 

Świadomość, że zależy mu na niej, mile grzała serce.

– W-w porządku – wyszeptała drżącym głosem.
Pogłaskała go po twarzy. Miał to być gest uspokojenia, a tymczasem stał się 

czymś   więcej.   Zachwyciła   ją   szorstkość   męskiego   zarostu,   wyraźnie 
wyczuwalnego pod palcami. Zachwyt ten widać było wyraźnie w powolnym ruchu 
dłoni i w niebieskozielonych oczach.

Hunter oddychał nierówno, tak jak Elyssa.
– Krzyczałaś – powiedział.
– Ja... spadłam. Straciłam...
– Nie zraniłaś się?
Potrząsnęła głową.
– Tylko... tu.
Spojrzał w ślad za jej palcami wskazującymi linię poniżej piersi.

background image

– Tu? – spytał.
Przesunął   grzbietem   dłoni   w   dół   jej   mostka.   Spazmatycznie   wciągnęła 

powietrze w płuca, ale nie z bólu, lecz na wspomnienie ust Huntera całujących jej 
piersi.

– Hunter – szepnęła. – Ja...
Ze  zdławionym  westchnieniem   pochylił  się  i  ucałował  jej  usta.   Pocałunek 

miał dać pocieszenie i tak by rzeczywiście było, gdyby nie jęknęła i nie zadrżała. 
W jednej chwili pocałunek z delikatnego stał się bardziej namiętny. Nie dbając o 
nic, zarzuciła mu ramiona na szyję i uniosła się na spotkanie jego objęcia. Gdy 
poczuła   sobą   jego   ciało,   jęknęła   znowu.   Wydzielona   pod   wpływem   strachu 
adrenalina   w   okamgnieniu   zasiliła   całkiem   inny   rodzaj   reakcji.   Dzikie   ognie 
przeniknęły jej ciało, paląc tak, że nie zdołała opanować jęku.

Nie   inaczej   działo   się   z   nim.   Żar   rozpalonych   namiętności   sprawił,   że 

zapomniał o całym świecie. Sam nie wiedział, jak to się stało, że stracił panowanie 
nad sobą. W jednej chwili leżał na niej i mościł się między jej nogami. Każdy 
szybki   ruch   bioder   mówił   o   pragnieniu,   a   namiętne   pocałunki   dobitnie   je 
potwierdzały.   Wsunął   rękę   między   jej   nogi.   Wyczuł   gorące   miejsce   i   objął   je 
mocno, a ona jęknęła, wyginając się w łuk pod niespodziewaną pieszczotą.

Gorąco jej ciała, wyczuwalne nawet przez warstwy ubrania, zachwyciło go, 

sprawiło, że zadrżał z dzikiego pożądania. Niecierpliwie walczył z materiałem.

A walcząc, pieścił.
– Hunter – szepnęła urywanie. – Och, Hunter, co ty ze mną robisz?
– Dobrze ci? – spytał niskim głosem.
– Jak w niebie.
Zadrżał, gdy miecz pożądania przeszył całe jego ciało, wywołując rozkosz 

graniczącą z bólem. Elyssa wolno przekręciła się pod dłonią Huntera, wzmacniając 
rozkoszny nacisk dłoni między nogami.

– Jak... w najcudowniejszym niebie – powiedziała.
Hunter   znów   sięgnął   do   jej   ust,   miażdżąc   je   w   zachłannym   pocałunku. 

Urywane okrzyki rozkoszy działały na niego jak bat. Oprzytomniał, gdy posłyszał 
trzy strzały oddane w równych odstępach. Z wysiłkiem, a jednocześnie aż trzęsąc 
się ze złości na nich oboje, oderwał się od niej. Nie otwierając oczu, wyciągnęła do 
niego ręce. Złapał ją za nadgarstki.

– Przestań! – syknął.
W pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Co takiego? – spytała zaskoczona.
– Przestań uganiać się za mną – rzekł twardo.
– Ale...
– Chyba że chodzi ci o szybki numer na sianie – powiedział.
– Jak to?

background image

– Tak to!
Przesunął jej ręce w dół wzdłuż tułowia, aż dotknęły gorącego miejsca, które 

w nim obudziła. Jej oczy otwarły się szeroko.

– Chcesz tak na łapu-capu – powiedział z zimną pogardą – to proszę bardzo. 

Jestem do dyspozycji. Ale to wszystko, Sassy. Raz-dwa i po krzyku.

Wstał i podszedł do Bugle Boya. Wyciągnął karabin z torby i wystrzelił trzy 

razy w powietrze.

– Wstawaj – powiedział.
– Co?
– Wstawaj! Ostrzegam cię. Jeżeli znowu zaczniesz mnie kusić, wezmę cię tu, 

na gołej ziemi.

Niezbyt   zgrabnie,   lecz   dość   szybko   podniosła   się.   Drżała   z   gniewu,   z 

pożądania, a także z niedawnego strachu.

– Chciałeś mnie tak samo jak ja ciebie! – rzuciła oskarżycielko.
–   Niezupełnie.   Ja   się   opanowałem.   Ty   byś   się   nie   powstrzymała.   Ale 

następnym razem tego nie zrobię. Dam ci to, o co tak prosisz. Możesz na mnie 
liczyć.

– Kochaś! Też mi coś! O nic nie prosiłam!
– Akurat. Wiłaś się, krzyczałaś i...
Tętent kopyt przerwał zapalczywe słowa. Hunter poczuł ulgę. Wspomnienie 

jej   reakcji   było   wystarczająco   trudne   do   zniesienia.   Rozmowa   na   ten   temat 
sprawiała ból wręcz niemożliwy.

– Możesz jechać? – spytał przez zaciśnięte zęby.
W odpowiedzi odwróciła się  i podeszła do Lamparta.  Hunter wydał ciche 

westchnienie ulgi, kiedy przekonał się, że dziewczyna nie kuleje.

„Niech się dzieje, co chce, następnym razem wezmę to, co mi daje” – obiecał 

sobie. „To nie jest dziewica szukająca męża. To doświadczona mała flirciara, nie 
lepsza niż one wszystkie. A w łóżku byłaby diabelnie dobra”.

– Mam zamiar coś sprawdzić – powiedział. – Wsiądź na konia, ale zostań 

tutaj.

Nie odpowiedziała.
– Morgan będzie tu za chwilę – dodał. – Zaczekaj na niego.
Cisza.
– Pomóc ci? – spytał niechętnie.
Bez   słowa   ustawiła   Lamparta   na   zboczu,   sama   stanęła   wyżej.   Wsiadła   na 

konia mniej sprawnie niż zwykle, ale bez pomocy.

– I lepiej niech ci przejdą humory, jak wrócę – zapowiedział, wskakując na 

Bugle Boya. – Nie znoszę skwaszonych min.

– Jak będę miała coś do powiedzenia, pierwszy się o tym dowiesz, kochasiu.
Zacisnął usta. Objechał ją dookoła i ruszył w stronę drugiego końca wąwozu. 

background image

Wkrótce   zniknął   między   głazami   i   zaroślami.   Szybko   znalazł   to,   co   w   duchu 
obawiał się znaleźć – ślady  wskazujące  na to, że jakiś jeździec stał na brzegu 
wąwozu.   Rozejrzał   się   dookoła,   aby   sprawdzić,   czy   ten   człowiek   na   pewno 
odjechał, i wrócił na miejsce, w którym tamten czekał. Zsiadł z konia i przysiadł na 
piętach, podobnie jak zrobił to przedtem jeździec. Ślady były całkiem wyraźne. 
Jego wierzchowiec pasł się w tym czasie spokojnie na skraju. Takie same ślady 
Hunter   widział   już   przedtem   w   jarze,   z   którego   wypadł   Drań.   Biegły   wzdłuż 
krawędzi   wąwozu.   Człowiek   ten   podważył   głaz   leżący   na   górze,   a   potem 
przyglądał się, jak ziemia, kamienie i błoto walą się na Elyssę.

„Podły sukinsyn” – pomyślał Hunter. Ogarnął go gniew tak wielki jak tamtego 

dnia, kiedy dowiedział się, jak zginęły jego dzieci. I dlaczego.

W ponurym nastroju wsiadł na konia i jechał po śladach tak długo, aż zyskał 

pewność, że jeździec opuścił to miejsce w wielkim pośpiechu. Zmrużywszy oczy, 
ocenił, w którym kierunku sie oddalił. Chciał jechać od razu za nim, ale najpierw 
musiał   upewnić   się,   czy   Elyssa   jest   bezpieczna.   Z   gorzkim   przekleństwem   na 
ustach skierował Bugle Boya z powrotem do jaru. Po chwili galopem nadjechał 
Morgan.

–   Znalazłem   coś,   pułkowniku!   –   krzyknął.   –   W   następnym   wąwozie   w 

kierunku północnym.

– Spotkajmy się tam zaraz.
Oczami lśniącymi jak niebieskozielone klejnoty Elyssa patrzyła, jak Hunter 

znika wśród sosen. Człowiek ten z niebywałą łatwością potrafił do żywego rozpalić 
jej ciało i obudzić temperament.

„Ale ja też na ciebie działam, ty uparty mule znad Missouri” – powiedziała 

sobie z satysfakcją. „Wsiadasz na tego swojego konia, nadymasz się i ignorujesz 
mnie, a ja i tak wiem, że bardzo mnie pragniesz”.

Dowód   tego   nie   tak   dawno   czuła   pod   dłońmi.   Zarumieniła   się   na   to 

wspomnienie.

Morgan zatrzymał się obok Lamparta.
– Czy coś się stało? – spytała Elyssa.
– Nic takiego, czym należałoby się przejmować, proszę pani. Jedno strasznie 

uparte stworzenie.

– Czyżby była mowa o Hunterze?
Przez twarz Morgana przemknął uśmiech. Popędził konia. Lampart ruszył za 

nim w stronę wyjścia z wąwozu.

– Znaleźliście krowy? – spytała z nadzieją.
– Przykro mi, panno Elysso.
– Kiedyś te jary były pełne bydła.
–   Wszędzie   widać   ślady   –   powiedział   cicho.   –   I   to   wszystko.   Żadnych 

byczków. Najwyżej jedna czy dwie stare krowy.

background image

Starała   się   nie   okazywać   strachu,   jaki   ścisnął   kleszczami   żołądek,   gdy 

usłyszała słowa Morgana. Mimo obfitości trawy i czystej wody, płynącej w jarach, 
w   okolicy   było   niewiele   bydła   i   ani   jednego   wołka,   jak   kowboje   nazywali 
przynajmniej czteroletnie byczki.

Łąki   i   równiny   w   pobliżu   bagien   wyschły.   Porastała   je   wysoka   trawa. 

Zwierzęta  mogły   przetrwać   na  suchej   trawie,  ale   zdecydowanie  wolały   świeżą, 
zieloną, której w jarach przy licznych źródełkach, strumyczkach i sadzawkach było 
pod dostatkiem. Bydło ciągnęło do niej jak żelazne opiłki do magnesu.

Elyssa rozejrzała się dookoła. Zwierzęta musiały tu przedtem być. Świadczyły 

o tym odciski kopyt i kopczyki odchodów, ale ich samych nie było nigdzie widać. 
Zupełnie   jakby   zjawił   się   ktoś,   kto   zna   wszystkie   zakamarki   i   rozpadliny   oraz 
porośnięte trawą jary, gdzie zazwyczaj krowy przeżuwały w chłodnym cieniu, i 
spędził całe bydło, zanim zrobiła to właścicielka Ladder S.

Żołądek Elyssy ścisnął się jeszcze bardziej. Było to od jakiegoś czasu dobrze 

znane uczucie... rosnący strach, kiedy tylko zaczynała myśleć o przyszłości.

„Nie myśl o tym” – powtarzała sobie. „Zamartwianie się, aż żołądek odmawia 

posłuszeństwa, nic nie pomoże”.

Wzięła głęboki oddech i wypuściła wolno powietrze. Potem jeszcze jeden. I 

jeszcze jeden.

„Hunter   zrobi   wszystko,   co   w   ludzkiej   mocy”   –   pocieszyła   się.   „Zdolny, 

pracowity, inteligentny, urodzony przywódca. Cokolwiek można było zrobić dla 
Ladder S, on zrobi to na pewno. Musiał być doskonałym oficerem. Młodzi chłopcy 
niemal go czczą, a starsi szanują. Tych niewielu, którzy nie szanują nikogo ani 
niczego, ma przynajmniej tyle oleju w głowie, żeby się go bać. Nawet Mickey”.

Przeszedł ją lekki dreszcz na wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy zaczepiła 

suknią   o   gwóźdź   i   pod   piersią   poczuła   silne   ramię   Huntera.   Potem   inne 
wspomnienie spłynęło jak rwąca kaskada. Twarz Huntera w świetle księżyca, jego 
ciemne rzęsy na policzkach, łapczywy język na jej sutkach, jego ciało stwardniałe 
od pożądania. A dzisiaj miała okazję sprawdzić wielkość tego pożądania własnymi 
rękami.

„Może   zaprzeczać   ile   wlezie”   –   powiedziała   sobie   –   „ale   jest   równie 

zaangażowany jak ja”.

Przeszył ją kolejny dreszcz. Gdyby nie wierzyła, że Hunter walczy z równie 

silnym   pociągiem   do   niej,   bałaby   się.   Nigdy   jeszcze   żaden   mężczyzna   nie 
fascynował   jej   tak   jak   Hunter.   Śledziła   go   wszędzie.   Specjalnie   szła   na   drugi 
koniec pokoju, żeby stanąć obok niego. Pytała go o sprawy dotyczące ziemi, bydła 
i ludzi, byle tylko usłyszeć jego głos. Starała się być blisko na tyle, by wyraźnie 
widzieć wąsy i ruch warg.

„Przebiję się jakoś przez tę jego rezerwę” – postanowiła. „Dotrę do dobroci i 

do śmiechu. I do pożądania. Wielki Boże, pożądanie”.

background image

Usłyszała odgłos końskich kopyt i zabrakło jej tchu. Lekkim galopem w jej 

stronę zbliżał się Bugle Boy. Zaczerwieniła się gwałtownie, a serce natychmiast 
przyśpieszyło swój rytm.

Hunter nawet na nią nie spojrzał.
– Czemu strzelałeś? – spytał Morgana.
– Znalazłem ślady znakowania bydła.
– Pokaż.
Morgan puścił swego mustanga galopem. Hunter i Elyssa ruszyli za nim do 

następnej rozpadliny, jednej z wielu oddzielających pagórki. Po przeciwnej stronie 
otwierała się prosto na niewielkie ranczo Billa.

Mężczyźni zsiedli z koni. Hunter ruszył śladami prowadzącymi z Ladder S do 

B   Bar.   Oprócz   śladów   kopyt   znaleźli   rozrzucone   resztki   niewielkiego   ogniska. 
Takiego, jakie rozpalano przy nieoficjalnym znakowaniu.

– Gdybym był hazardzistą – stwierdził Morgan – założyłbym się natychmiast, 

że   w   tym   miejscu   położyła   się   wołowina   z   Ladder   S,   po   czym   wstała   jako 
wołowina Slash River.

–   Szkoda,   że   nie   jechaliśmy   tędy   dziś   rano   –   powiedział   Hunter.   – 

Upieklibyśmy złodzieja na jego własnym ogniu.

W   milczeniu   obaj   mężczyźni   dosiedli   koni,   Hunter   rzucił   Elyssie   twarde 

spojrzenie.

– Gdzie psy? – spytał ją.
– Nie patrz tak na mnie. Ostatnim razem, kiedy je widziałam, goniły byczki 

dla ciebie.

Hunter zaczął gwizdać na psy, ale po chwili urwał, uciszony gestem Morgana. 

Między   dwoma   potężnymi   podmuchami   wiatru   dobiegł   ich   odgłos   kopyt 
galopującego konia. Hunter spojrzał na Murzyna.

– Nie, pułkowniku – pokręcił głową Morgan. – Wysłałem ludzi na południe na 

poszukiwanie mustangów i źrebiąt, zgodnie z pańskim rozkazem.

– Wracaj do jaru – polecił Hunter Elyssie. – Pojedziemy zaraz za tobą. Ruszaj.
Spięła   Lamparta   i   wskoczyła   w   czeluść   ciemnego,   wilgotnego   wąwozu. 

Zgodnie   z   zapowiedzią   Huntera   dwa   konie   szły   tuż   za   Lampartem.   Wkrótce 
wszystkie trzy znalazły się w kryjówce.

Zanim Elyssa uświadomiła  sobie,  co Hunter robi, naparł Bugle Boyem na 

Lamparta. Ogier musiał się głębiej wsunąć w gęste zarośla.

– Zeskakuj – rozkazał Hunter. – Inaczej będzie cię widać nad krzakami.
Sam uwolnił nogi ze strzemion i zeskoczył na ziemię. W ręku trzymał karabin. 

Od razu wspiął się po stromym zboczu jaru, kryjąc się cały czas w cieniu zarośli. 
Po chwili dotarł do nich stłumiony dźwięk repetowanej broni. Elyssa odruchowo 
sięgnęła do torby przy siodle Bugle Boya i wyjęła stamtąd małą lunetę.

– Niech panienka nie kieruje tego przypadkiem w stronę słońca – ostrzegł 

background image

Morgan przyciszonym głosem. – Błysk szkła może nas zdradzić jak nic.

Skinęła   głową,   przyłożyła   szkło   do   oka   i   spojrzała   w   dół   jaru.   Zarośla   i 

wierzby,   które   dawały   tak   dobre   schronienie   koniom,   jednocześnie   zasłaniały 
widok. Odwróciła się i popatrzyła na Huntera. Widziała go tak blisko, jakby stał w 
odległości   wyciągniętego   ramienia.   Ciemny   połysk   jego   włosów   i   wąsów 
fascynował ją tak samo jak kształt ust i zimny błysk w oczach.

Kiedy mu się przypatrywała, wyraz jego twarzy zmienił się nagle z bystrej 

czujności w dziką wściekłość, na której widok poczuła lodowaty chłód. Płynnym 
ruchem podniósł broń do ramienia i wycelował. Ktokolwiek zbliżał się do nich, był 
na pewno nie tylko znany Hunterowi, lecz także znienawidzony przez niego.

W   tym   momencie   wiatr   przyniósł   odgłos   galopujących   kopyt.   Wolno, 

niechętnie Hunter opuścił broń.

– Niech panienka pilnuje ogiera – ostrzegł Morgan. – Poczuje zapach koni i 

może parsknąć.

Elyssa   zamknęła   lunetę,   wsunęła   ją   do   torby   Bugle   Boya   i   podeszła   do 

Lamparta.   Położyła   jedną   rękę   na   wędzidle,   a   drugą   na   nozdrzach   konia. 
Powiedziała coś do niego cichutko.

– A co z Bugle Boyem? – spytała po chwili Morgana.
– On już wie, jak się zachować.
Przez   zasłonę   z   wierzbowych   gałęzi   obserwowała   jadących   jeźdźców. 

Znajdowali się o jakieś sto metrów od nich. Dojechał do nich piąty mężczyzna na 
dużym kasztanowatym mule.

Murzyn rzucił spojrzenie na muła i zaczął coś mówić tak cicho, że Elyssa nie 

mogła odróżnić pojedynczych słów. Wyraz twarzy nie pozostawiał jednak cienia 
wątpliwości, że Morgan klął właśnie na czym świat stoi.

Boki   Lamparta   uniosły   się,   gdy   zwierzę   wciągnęło   powietrze,   aby 

parsknięciem   odstraszyć   intruzów.   Palce   Elyssy   przywarły   natychmiast   do 
rozedrganych   nozdrzy   zwierzęcia.   Koń   potrząsnął   głową.   Palce   pozostały   na 
miejscu. Lampart uspokoił się.

Po kilku chwilach pięciu mężczyzn odjechało w stronę Wind Gap. Dopiero 

gdy ucichły odgłosy kopyt, Hunter opuścił punkt obserwacyjny i wrócił na dno 
jaru.

– Culpepper – domyślił się Morgan.
Hunter skinął głową.
– Gaylord? – spytał Murzyn.
– Ab.
Ton głosu Huntera zmroził Elyssę.
– Ab – mruknął Morgan. – Sam Belzebub.
Hunter chrząknął.
– Dobra – rzekł Morgan, uśmiechając się ponuro. – Robi się coraz goręcej. 

background image

Tydzień, może dwa. Ab nie należy do cierpliwych.

– Ciekawe, gdzie był – zamyślił się Hunter.
Morgan wzruszył ramionami.
–   To   tu,   to   tam.   Trochę   na   Hiszpańskim   Szlaku,   jak   słyszałem.   Szukają 

hiszpańskiego srebra. Podobno chcą kopać.

Hunter potrząsnął głową na taką niedorzeczność.
– Ab nie ma cierpliwości do czegoś tak nudnego jak praca – rzekł Morgan. – 

Dlatego jeździ na północ co kilka tygodni. Beau i jego banda też są w drodze.

– Beau, Clim, Darcy i Floyd nie dojadą do Aba – odparł Hunter z wyraźną 

satysfakcją.

– Coś niecoś obiło mi się o uszy. To było w Kolorado, tak?
Hunter skinął twierdząco.
– Podobno Jankesi wyznaczyli sporą nagrodę za ich głowy – rzekł Morgan 

obojętnie.

– Ci, co zarobili na nagrodę, nie wzięli jej – odparł Hunter.
Morgana wyraźnie zaskoczyła ta wiadomość.
– Posłałem pieniądze Aleksowi – dodał Hunter, wsuwając nogę w strzemię.
– Za późno – westchnął Morgan i dosiadł konia.
Hunter kiwnął głową i ruszył wolno.
– Mam nadzieję, że jego matka je dostanie – rzucił przez ramię. – Jej mąż 

wrócił z wojny bez ręki i bez obu nóg.

Elyssa zdała sobie sprawę, że jeśli nie będzie ruszać się żwawiej, zostanie w 

tyle. Wdrapała się na grzbiet Lamparta po wysokim kamieniu. W duchu wyraziła 
wdzięczność dla Penny i jej zdolności krawieckich. O wiele łatwiej jeździło sie bez 
masy tkaniny owijającej się wokół nóg przy każdym wsiadaniu i zsiadaniu.

– Czy będziemy tropić tych ludzi? – spytała.
Hunter potrząsnął przecząco głową.
– Dlaczego nie?
– Jest ich pięciu, a nas dwóch.
– Troje – poprawiła go. – Też umiem strzelać.
– Czy strzelałaś kiedyś do człowieka? – spytał Hunter.
– Nie. choć ostatnio miałam wielką ochotę.
Morgan ukrył uśmiech.
– Mam pojechać za nimi? – spytał spokojnie.
– Dobrze – zgodził się Hunter. – Ale zawróć, jak dojedziesz do terytorium B 

Bar.

– Jeżeli akurat tam dojedziecie – wtrąciła natychmiast Elyssa. – Nie wiemy na 

pewno, dokąd jadą ci ludzie. Może są tylko przejazdem.

– Tak? I dokąd to jadą? – spytał Hunter ironicznie.
– Na drugą stronę.

background image

– Adios! – zawołał Morgan.
Nikt   mu   nie   odpowiedział.   Hunter   i   Elyssa   za   bardzo   byli   zajęci 

popatrywaniem na siebie spode łba, żeby zauważyć, iż Morgan ich opuszcza.

– Skąd się wzięły kwasy między Ladder S i B Bar? – spytał w końcu Hunter.
–   Dlaczego   uważasz,   że   są   jakieś   nieporozumienia?   –   odpowiedziała 

wyzywająco.

– Dwa rancza obok siebie i żadnych wizyt.
Ostatni raz Elyssa widziała Billa, gdy odmówiła mu sprzedaży posiadłości.
– Nie odwiedzacie się, jak na sąsiadów przystało – dodał Hunter ironicznie, 

myśląc o plątaninie śladów między dwiema posiadłościami.

Elyssie ścisnął się żołądek, gdy zrozumiała, że Hunter ma na myśli kradzieże 

bydła. Bała się myśleć o śladach, które widziała w okolicy Wind Gap. Żadne z nich 
nie wracały. Ani jedne.

Przez  Wind Gap jechało się  na ranczo Billa,  a stamtąd  w stronę  jednej z 

przełęczy Rubinowych Gór. Jednak mimo licznych poszlak nie mogła uwierzyć, 
żeby Bill zamieszany był w kradzież bydła pochodzącego z Ladder S.

„Był dla mnie jak ojciec” – pomyślała ze smutkiem. „Niemożliwe, żeby teraz 

występował przeciwko mnie. Musi być jakieś inne wytłumaczenie”.

– To jesienny spęd – powiedziała twardo. – Nikt nie ma czasu na towarzyskie 

wizytki.

– Diabelnie dziwne.
– Dlaczego?
– Stary, poczciwy Bill nie wysłał nawet parobka, żeby upewnić się, czy nie 

zagoniliśmy jego bydła z naszym.

Głos Huntera zabrzmiał drwiąco, podobnie jak drwiący był cienki uśmiech 

pod ciemnymi wąsami. Elyssa przymknęła oczy.

– Bill wie, że nie sprzedamy jego bydła.
– Pewnie nie sprzedamy też bydła z Ladder S – zauważył.
– Jak to?
– Zabrano je stąd na ziemie B Bar, a stamtąd na sprzedaż.
– Nie!
– Do diabła! – wykrzyknął z niesmakiem. – Przejrzyj wreszcie na oczy, Sassy!
– Przejrzałam. Pierwszego tygodnia po powrocie do domu znalazłam krowy z 

Ladder S u tych przeklętych handlarzy whisky z saloonu w osadzie.

Hunter znieruchomiał.
– Co?
– Wiedziałam od Maca, że handlarz działa jako nieoficjalny pośrednik przy 

kupnie-sprzedaży czy zamianie zwierząt – wyjaśniła. – Więc...

– Poszłaś sama do tych złodziei?
– Niezupełnie.

background image

– Nie. Zupełnie. – Wymówił dobitnie oba wyrazy. – Co to, u diabła, znaczy?
– To znaczy, że Mac kazał mi trzymać się z dala od ziemi B Bar. Kropka. Sam 

zajmował się wszystkim, co dotyczyło zbłąkanych krów.

– Chwała Bogu – mruknął Hunter.
Elyssa zignorowała go.
–   Ale   widywałam   ślady   bydła   na   Wind   Gap   –   powiedziała.   –   Więc 

pojechałam do saloonu i odnalazłam kilka krów.

Czarne brwi Huntera uniosły się w zdumieniu nad jej przedsiębiorczością.
– Założę się, że ślad prowadził przez B Bar.
–   Mylisz   się.   Na   bagna   leżące   na   północny   wschód   stąd.   To   taki 

niebezpieczny labirynt trawiastych pagórków i grzęzawisk.

Hunter był pełen podziwu dla Elyssy, że sama tropiła kradzione bydło, ale 

jednocześnie  przerażony.  Mogła   przecież  zginąć.   Złodzieje  bydła  i  bandyci  nie 
lubili, jak ktoś im deptał po piętach.

– B Bar jest na północ stąd – powiedział.
– Ślady nie prowadziły przez B Bar. Szły prosto z Ladder S.
Hunter nie wyglądał na przekonanego.
– Poza tym – dodała – kiedy nasze krowy zawędrują na ziemię B Bar, Bill 

przepędza je w naszą stronę. To poczciwy człowiek, mimo że wydaje się szorstki.

Ciepły ton jej głosu, gdy mówiła o Billu, nie poprawił Hunterowi humoru. 

Mogła spalać się pod jego dotknięciem jak sucha trawa, kiedy się do niej przytknie 
pochodnię, ale za każdym razem, gdy mówiło się o Billu, jasne było, że ślepo w 
niego wierzy, a on ją okradał, jak tylko się dało.

– Cóż, Sassy – wycedził. – Wygląda na to, że większość krów z Ladder S 

przemknęła się na ziemię B Bar i żadna z nich nie wróciła.

– Mac mówi, że krowy i kobiety to kapryśne stworzenia. i coś w tym jest.
W jej głosie brzmiało ostrzeżenie, że dyskusja na temat krów jest skończona. 

Hunter tak nie uważał.

– Rzeczywiście – przyznał. – Są kapryśne jak wszyscy diabli.
Elyssa nie spytała jednak, czy Hunter ma na myśli krowy, czy kobiety, ale 

czuła, że nie spodobałaby się jej jego odpowiedź.

– I tak kobiety mają więcej zdrowego rozsądku niż mężczyźni, a w takim razie 

mężczyźni...

– Akurat!
– Owszem. Czy słyszałeś kiedyś o krowach prowadzących wojny?
– Do diabła, nie.
– A o kobietach? – dodała słodziutko.
Przez chwilę wydawało się jej, że widzi uśmiech na jego twarzy, ale musiała 

się mylić. Cisza, jaka zapadła po ostatniej wypowiedzi, nie została przerwana ani 
na chwilę podczas drogi powrotnej na ranczo.

background image

12

Hunter obudził się w jednej chwili, jak mu się to często zdarzało podczas 

wojny. Jednak ani nie usiadł, ani nie zmienił rytmu oddechu. Leżał jedynie bez 
ruchu z uchylonymi powiekami.  Ktoś, kto by go w tej chwili obserwował, nie 
zauważyłby żadnej zmiany w jego wyglądzie.

Po chwili upewnił się, że w pokoju nikogo nie ma. Zresztą psy nie szczekały 

w   stodole   ani   koło   oficyny.   Noc   była   absolutnie   cicha.   Wszystko   wyglądało 
spokojnie i sielsko w świetle księżyca wlewającym się przez okno do sypialni. 
Jednak Hunter pewien był, że coś jest nie tak. Jednym zwinnym ruchem zerwał się 
z łóżka. Wciągnął spodnie i buty, zapinając jednocześnie pas z bronią. Z nagim 
torsem podszedł do okna i ostrożnie, stojąc z boku, wyjrzał. Przy drodze wiodącej 
na ranczo nie było najmniejszego  ruchu. Konie stały  spokojnie w korralu przy 
stodole, drzemiąc w świetle księżyca.

Na dziedzińcu lśniły kałuże wody. Woda kapała z okapów i gałęzi drzew. 

Wysoko   po   niebie   płynęły   srebrne,   poszarpane   chmury.   W   dali,   na   grzbiecie 
górskiego   łańcucha,   zatańczyła   błyskawica.   Zaraz   potem   mruknął   piorun   i 
przetoczył się leniwie.

Hunter uchylił okno. Jednocześnie ze skrzypnięciem okiennej ramy dobiegł go 

niewyraźny odgłos.

Parskający   koń.   Stłumione   odgłosy   kopyt.   Szybko   spojrzał   tam,   skąd 

dochodziły hałasy.

To   Lampart   biegał   niespokojnie   wzdłuż   ogrodzenia.   Jego   sierść   lśniła   w 

srebrnej poświacie. Ogier parskał i potrząsał głową. Nagle zastygł nieruchomo z 
wyciągniętą szyją i nastawionymi uszami.

Przez chwilę Hunter pomyślał, że to Elyssa wykradła się do swej ulubionej 

samotni. Potem uznał, że to niemożliwe. Obudziłby się przecież, gdyby schodziła 
po schodach. Budził się za każdym razem, kiedy ona przewracała się na drugi bok 
w łóżku, znajdującym się zaledwie o pół metra od jego łóżka, oddzielonym jedynie 
ścianą.   Rzut   oka   na   pozycję   księżyca   upewnił   go,   że   jeszcze   za   wcześnie   na 
pobudkę dla Gimpa, który wstawał przed wszystkimi i przygotowywał śniadanie. 
Kucharze zawsze wstawali na długo przed świtem. Szybko podszedł do stolika 
przy łóżku. Otworzył kopertę dużego złotego zegarka, który należał jeszcze do jego 
ojca. Trzecia. Tylko kojoty, wilki i ich ludzkie odpowiedniki kręciły się o tej porze.

„Gdzie są, do diabła, psy?” – zapytał się w duchu. „Kiedy obcy kręcą się w 

pobliżu, ujadają tak, że obudziłyby umarłego. Może to jednak Elyssa wyszła na 
dwór”.

Podszedł   do   ściany   tam,   gdzie   wezgłowie   łóżka   dotykało   bezpośrednio 

background image

surowych desek. Przytknął ucho i zaczął nasłuchiwać. Usłyszał spokojny oddech, 
westchnienie, szelest płóciennych prześcieradeł, kiedy przewracała się na drugi bok 
– to, co zawsze, kiedy nie mógł spać. Przeszyło go pożądanie. Opanował się. Coraz 
częściej musiał się kontrolować. Ostatnio pod tym względem miał naprawdę wiele 
praktyki. Może nawet zbyt wiele. Jednak niechciane pożądanie rosło każdego dnia, 
każdej minuty, z każdym oddechem.

Niecierpliwym ruchem chwycił karabin. Zaraz po wyjściu z pokoju wsunął 

ładunek do komory. Szybko i lekko zbiegł do holu. Schody jak zawsze trzeszczały 
przy każdym kroku.

„Elyssa miała rację” – przyznał z humorem. „Nawet kot nie przemknąłby się 

po tych schodach”.

Z doświadczenia wiedział, że drzwi frontowe nie skrzypią przy otwieraniu. 

Kuchenne   tak.   Wyszedł   więc   frontowymi.   Owiał   go   zimny   i   porywisty   wiatr. 
Kryjąc się w cieniu okapów, bezszelestnie pobiegł na tył domu. Nocne powietrze 
chłodziło nagą pierś. Wiatr pachniał deszczem. Hunter nawet nie zauważył, jak 
zimna była ta jesienna burzowa noc. Całą uwagę skupił na warzywnym ogrodzie.

„Ziemia jest dziwnie biała” – pomyślał. „Nawet w świetle księżyca nie może 

być tak jasna”.

Na tle bieli poruszył się cień. Człowiek.
Gdyby psy szczekały, Hunter po prostu uniósłby karabin i powalił intruza na 

miejscu.   Ale   owczarki   nie   wszczęły   alarmu,   należało   więc   przypuszczać,   że 
mężczyzna wcale nie był intruzem.

„Wiatr zagłuszy wszelki hałas” – pomyślał, mierząc wzrokiem odległość do 

stodoły i stamtąd do ogrodu. „Ale nie ma osłony między domem a stodołą. Księżyc 
świeci zbyt jasno, w dodatku ten gość może nie mieć takich oporów w strzelaniu 
jak ja”.

Nie   udałoby   mu   się   w   żaden   sposób   zbliżyć   do   ogrodu   bez   opuszczenia 

bezpiecznego cienia, a z tej odległości nie mógł tego człowieka rozpoznać. Czekał 
w nadziei, że kłębiące się chmury choć na chwilę przesłonią księżyc, ale srebrna 
poświata lśniła i nie zamierzała ustąpić.

„Do diabła!”
Przełożywszy broń do lewej ręki, Hunter puścił się biegiem przez nieosłoniętą 

przestrzeń   podwórza   w   stronę   ciemnego   cienia   rzucanego   przez   stodołę.   Przy 
każdym   kroku   spodziewał   się   usłyszeć   charakterystyczny,   metaliczny   szczęk 
odwodzonego kurka. Nic takiego nie nastąpiło.

Oddychając lekko, bezgłośnie, zniknął w czarnym cieniu pod ścianą stodoły. 

Ostrożnie zakradł się na tył budynku. Stamtąd miał szansę zobaczyć, kto też wybrał 
się na tak wczesną przechadzkę po ogrodzie Elyssy.

Coś poruszyło się za nim. Błyskawicznie odwrócił się, wyciągając rewolwer. 

Ujrzawszy   biegnące   za   sobą   czarno-białe   psy,   schował   broń   jednym   szybkim 

background image

ruchem.

Psi ogon poruszał się w cichym powitaniu.
„Vixen. Dlaczego biegnie za mną, a nie za tym kimś?”
W świetle księżyca Vixen była prawie niewidoczna, jedynie błysk w czujnych 

oczach zdradzał jej obecność. Wiatr wiejący od ogrodu w stronę stodoły wzmógł 
się znacznie. Hunter przyjrzał się suce. Jeżeli nocny gość był kimś obcym, pies nie 
mógł go nie wyczuć. Vixen spojrzała wyczekująco na Huntera.

„Ktokolwiek tam łazi, nie jest to nikt obcy” – doszedł do wniosku Hunter. 

„Dlaczego myśl ta wcale mnie nie pociesza? Prawdopodobnie dlatego, że to Bill 
Moreland nie jest obcy na Ladder S”.

Jednym   ruchem   ręki   odprawił   psa.   Vixen   była   rozczarowana.   Wyraźnie 

liczyła   na   przechadzkę   w   świetle   księżyca.   Hunter   machnął   znowu.   Owczarek 
niechętnie odwrócił się i pobiegł w stronę ogrodu. Poruszał się z pewnością siebie 
świadczącą   o   tym,   że   nie   oczekuje   w   ciemnościach   żadnych   niemiłych 
niespodzianek.

„To tłumaczy wszystko. Psy znają tego kogoś. Trzeba sie teraz upewnić, kto 

to. I o co, do diabła, mu chodzi”.

Już miał ruszyć w stronę ogrodu, kiedy kącikiem oka pochwycił jakiś ruch. 

Ktoś biegł przez plamę księżycowego światła między domem a stodołą. Od razu 
rozpoznał, kto to. Kobiecy wdzięk i chmura jasnych włosów mogły należeć tylko 
do jednej osoby.

Oparł   karabin   o   ścianę   stodoły.   Nie   czekał   długo.   Elyssa   potrafiła   biegać 

bardzo szybko. Bez ostrzeżenia wyciągnął ramiona z głębokiego cienia i porwał ją 
z   księżycowej   poświaty.   Jedną   rękę   zacisnął   na   ustach,   tłumiąc   instynktowny 
krzyk. Drugą pochwycił ją mocno.

Miała  na  sobie  jedwab,  który  mile   chłodził  jego nagie  ciało.  A po  chwili 

ciepło promieniujące przez gładki materiał uderzyło w niego jak cios.

–   Cicho!   –   szepnął   gorączkowo   prosto   do   jej   ucha.   –   Ani   mru-mru. 

Zrozumiałaś?

Skinęła głową. Pod wpływem tego ruchu srebrna, miękka  chmura włosów 

rozsypała się na jego nagim ramieniu. Jego oddech zmienił się w syk, jakby się 
oparzył.

– Zostań tu, dopóki cię nie zawołam – powiedział cicho, tuż przy jej uchu.
Potrząsnęła głową, wyrażając sprzeciw.
–   Nie   dyskutuj   –   powtórzył   dobitnie.   –   Nie   mam   zamiaru   zastrzelić   cię 

niechcący.

Zawahała się. Potem niechętnie skinęła głową na znak zgody. Hunter zdjął 

dłoń z jej ust, schylił się po karabin i wręczył go jej.

– Jest nabity – mruknął.
Jego słowa były ledwo dosłyszalne. Skinęła na znak, że rozumie.

background image

– Nie wystrzel przez pomyłkę – dodał.
– A celowo mogę? – spytała.
Ale głos miała równie miękki jak on. Krótki uśmiech Huntera zajaśniał w 

świetle księżyca. Pochylił się, pocałował ją dziko i gwałtownie, dziwiąc tym ich 
oboje. I odszedł z niepokojem wpatrywała się w pochmurną noc. Wiedziała, że on 
tam jest, cień wśród goniących się cieni chmur, ale nie mogła go dostrzec. Nie 
miała pojęcia, po co tam poszedł. Wiedziała jedynie, że obudził ją odgłos jego 
kroków na schodach.

Nie   było   w   tym   nic   dziwnego.   Często   budziła   się,   gdy   przewracał   się   na 

łóżku... o ile udało się jej najpierw zasnąć. Poczucie, że od Huntera dzieli ją tylko 
ściana, noc w noc napawało ją wielkim niepokojem.

Hunter obejrzał się kilkakrotnie, czy Elyssa dotrzymuje obietnicy i trzyma się 

cienia. Kiedy upewnił się, że nie poszła za nim, westchnął bezgłośnie z ulgą.

W   przeciwieństwie   do   ogrodu   ziołowego   ogród   kuchenny   był   pełnym 

kryjówek   gąszczem.   Tyczki   z   fasolą,   kratki,   po   których   wspinał   się   groch, 
kukurydza  wielkości  człowieka  – dużo  było  miejsc,   w których mógł   się  ukryć 
intruz.

Hunter również mógł znaleźć osłonę.
Cicho jak księżycowe światło, ciszej niż wielkie krople deszczu, który właśnie 

zaczął padać, przemknął między rzędami kukurydzy. Nie zastanawiał się, czy jego 
sylwetka jest widoczna. Tak często robił podobne rzeczy na wojnie, że stało się to 
niejako   jego   drugą   naturą.   Ale   podczas   wojny   otaczała   go   armia   niebieskich 
mundurów. Teraz była jedynie noc i pojedynczy cień człowieka w ciemności.

Zatrzymał się, stanął bez ruchu i zaczął nasłuchiwać. Nie dobiegł go żaden 

odgłos   oprócz   poszumu   wiatru   i   szelestu   kropli   spadających   na   liście.   Wolno 
przykucnął   i   dotknął   zbyt   jasnego   jego   zdaniem   gruntu.   Siedząc   na   piętach, 
podniósł palce do ust i lekko polizał. Sól.

„Ty sukinsynu” – pomyślał zimno. „Niech ja cię dostanę w swoje ręce”.
Wiatr wzmógł się. Na drugim końcu pola zaszumiała fasola. Ale to nie wiatr 

poruszał liście. To ktoś brał na muszkę rewolweru jasny cel majaczący w cieniu 
stodoły.

„Elyssa”.
– Padnij, Sassy! – wrzasnął Hunter.
Błyskawicznie wyciągnął rewolwer. Nie miał czasu dobrze wymierzyć i kiedy 

nacisnął spust, wiedział już, że pocisk chybi celu. Miał jedynie nadzieje, że tamten 
też spudłuje. Strzały rozdarły noc, mężczyzna krzyknął, psy się rozszczekały, z 
oficyny wybiegli kowboje, a Hunter klął takimi słowami, że granit by pękł.

– Sassy? Nic ci się nie stało?! – wrzasnął.
– Nic.
– Zostań tam! I niech nikt nie strzela!

background image

Nie czekał na jej odpowiedź. Pobiegł pochylony między rzędami kukurydzy, 

ścigając  cień, który zniknął gdzieś w ogrodzie. Nim dobiegł do skraju ogrodu, 
usłyszał oddalający się tętent końskich kopyt, który szybko zlał się z odgłosami 
deszczu i wiatru.

– Sukinsyn! – warknął.
Szczekając dziko, spomiędzy kabaczków wypadła Vixen.
– Zamknij się – rzekł z pogardą. – Trzeba było wcześniej szczekać.
Upokorzona Vixen zamilkła.
–   Pułkowniku!   –   zawołał   zdyszany   po   biegu   Morgan.   –   Wszystko   w 

porządku?

– Nic mi nie jest – rzekł Hunter. – Powiedz ludziom, żeby odłożyli broń, a 

wzięli się za szpadle. I niech przyniosą latarnie.

Morgan przedarł się przez ostatni rząd kukurydzy.
– Mamy pogrzeb? – spytał z nadzieją.
– Nie – odparł Hunter niechętnie. – Sukinsyn załatwił ogród, szlag by go 

trafił!

– Co?
– Sól – wyjaśnił zwięźle Hunter.
– Matko Boska! – wykrzyknął Morgan.
Oczy rozszerzyły mu się ze zgrozy, gdy ujrzał spustoszenia w ogrodzie w 

postaci białych linii biegnących wzdłuż bruzd. Klnąc pod nosem, zapalił latarnię, 
którą trzymał w ręku, i podniósł ją wyżej. Na ziemi zewsząd błyskała biel. Deszcz 
padał coraz większy. Sól rozpuszczała się w oczach.

– Chodźcie prędko z łopatami! – wrzasnął Hunter.
Odpowiedział mu chór zgodnych pomruków.
Chwilę później na skraju ogrodu pojawiła się Elyssa. Skakała po bruzdach z 

gracją sarny, kierując się w stronę blasku latarni. Wpadła w żółty krąg światła.

– Do licha, Sassy...!
Zignorowała protesty Huntera.
– Czy na pewno nic ci się nie stało? – dopytywała się bez tchu. – Te strzały...
Mówiąc te słowa, obejrzała go starannie. W świetle latarni wszystkie muskuły 

i   ścięgna   rysowały   się   wyraźnie   złotym   kolorem,   podkreślonym   przez   ciemne 
cienie. Czarne jak noc włosy błyszczały iskierkami odbitego światła i migotały 
przy każdym oddechu mężczyzny.

Elyssa   zapomniała   o   bożym   świecie.   Nigdy   przedtem   nie   umieściła   słów 

„piękny” i „mężczyzna” obok siebie, ale ujrzawszy swego rządcę, zrozumiała, co 
natchnęło Michała Anioła, gdy rzeźbił „Dawida”.

Hunter właśnie tak wyglądał. Inteligentny. Silny. Piękny. I niezwykle męski.
Najwyższa aprobata, jaką Hunter ujrzał w oczach dziewczyny na widok jego 

ciała, podziałała jak spięcie ostrogą. Nagle uświadomił sobie, że jest na wpół nagi, 

background image

skąpany w świetle latami, a jego skóra lśni od deszczu. I gdyby jeszcze dłużej 
patrzyła na niego w ten sposób, mógł skompromitować się w oczach otaczających 
go mężczyzn.

– Nic mi nie jest – rzekł zimno.
– Słyszałam strzały – powtórzyła.
Dźwięk jej głosu wywołał przyśpieszone pulsowanie tętnicy na szyi Huntera.
– Nie do mnie strzelał.
– Do kogo w takim razie? Czy nikomu nic się nie stało?
Nie odpowiedział. Nie chciał nawet myśleć o lodowatym skurczu, jaki ścisnął 

mu trzewia, gdy uświadomił sobie, że intruz celuje do niej.

– Hunter?
– Wszyscy są cali.
– A do kogo strzelał? – uparcie dopytywała się.
– Do ciebie – odparł szorstko.
Oczy jej się rozszerzyły. Zabrakło jej tchu.
– Może myślał, że to jeden z kowbojów? – podpowiedział Morgan.
Hunter   spojrzał   na   Elyssę.   Stała   przed   nim   smukła   jak   osika,   z   jasnymi 

włosami falującymi na wietrze, odziana w długi jedwabny szlafrok przewiązany w 
talii, który podkreślał kobiece krągłości. Wiatr uniósł skraj szlafroka, odsłaniając 
kremowe, kształtne łydki.

Krople deszczu znaczyły ciemne ślady na jedwabiu. Mokry materiał przywarł 

do piersi. Sutki nabrzmiały pod wpływem zimna i wilgoci.

–   Musiałby   być   ślepy,   żeby   wziąć   Sassy   za   mężczyznę   –   rzekł   Hunter 

ochryple.

– Prawda – odparł z ciemności głosem pełnym szacunku Sonny.
– Zgadzam się – rzekł inny głos.
– I ja – dorzucił trzeci.
– Ja też.
– Tak.
– Racja.
Hunter   był   wściekły.   Zimnym   wzrokiem   obrzucił   mężczyzn   stojących 

kręgiem na skraju światła i zgadzających się z nim, że Elyssa naprawdę bardzo 
kobieco wygląda.

– Nie stójcie tak na deszczu i nie kłapcie ozorami po próżnicy – warknął.
Ludzie aż podskoczyli.
– Mickey, łap się za taczki – rozkazał Hunter. – A reszta niech sprząta sól. 

Ruszać się!

Odpowiedzią był zgodny pomruk i machanie łopatami.
– Zostawię panu latarnię – rzekł Morgan.
Mężczyźni   zniknęli   w   ciemnościach.   Latarnie   błyskały   w   ogrodzie   jak 

background image

egzotyczne   kwiaty.   Kowboje,   zazwyczaj   pogardliwie   odnoszący   się   do   prac, 
których nie dało się wykonywać siedząc na koniu, wykopywali teraz ziemię z solą 
bez   słowa   skargi.   Żaden   z   nich   nie   był   na   tyle   głupi,   żeby   przeciwstawić   się 
Hunterowi, kiedy miał taki wyraz oczu. Nawet Mickey.

Do Elyssy z opóźnieniem dotarło znaczenie słów Huntera.
– Sól? – zapytała. – Jaka sól?
– Sól, którą ten drań rozsypał w ogrodzie warzywnym.
Elyssa jęknęła. Próbowała oddychać, ale nie mogła. Po raz pierwszy oderwała 

oczy od Huntera i spojrzała na ogród.

Po obu stronach widoczne były w bruzdach nierówne białe linie.
– Sól? – szepnęła.
Hunter skinął głową. Potem uświadomiwszy sobie, że w ciemnościach nie 

mogła dojrzeć tego gestu, powiedział głośno:

– Tak. Sól.
– Jesteś p-pewny?
Drżenie w jej głosie raniło jak nóż. Spojrzał na palce lewej ręki, żałując, że się 

nie   myli.   Małe   białe   kryształki   błysnęły   w   świetle   latarni.   Podniósł   rękę   i 
spróbował raz jeszcze, żeby się upewnić. Sól.

– Tak – rzekł. – Jestem pewny.
Elyssa, pełna niedowierzania, chwyciła jego rękę i polizała. Poczuła smak 

soli. Nie było wątpliwości. Puściła jego rękę i odwróciła głowę. Przeniknęło ją 
drżenie.

„Mój ogród, moje ukochane miejsce” – pomyślała rozpaczliwie. „O Boże, kto 

mógł być tak okrutny?”

Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ciemność poza kręgiem rzucanym 

przez   latarnię,   walcząc   ze   łzami.   Hunter   uważał   ją   za   małą   dziewczynkę. 
Dowiedzie, że jest inaczej. Nie rozpłacze się przy nim, choć czuje w gardle bolesną 
kulę. Oczy jej jedynie zwilgotniały.

Zewsząd dochodziły odgłosy energicznego kopania. Zdawać się mogło, że to 

ogromne szczury wgryzły się w ogród dookoła kręgów światła rzucanych przez 
liczne latarnie.

Tymczasem burza przybrała na sile i wiadomo było, że cała praca pójdzie na 

marne. Większa część warzywnika i tak będzie zniszczona, a wraz z nim sama 
ziemia.

– Sassy? – spytał Hunter po chwili. – Dobrze się czujesz?
Nie było odpowiedzi. Miał ogromną ochotę wziąć ją w ramiona i pocieszyć, 

ale nie ufał samemu sobie na tyle, żeby jej dotknąć.

Palce płonęły, jakby wsunął je w płomień. Z każdym biciem serca czuł na 

skórze dłoni delikatne ciepło języka, jakby nieustannie wracało do niego. Pragnął 
jej tak bardzo, że ledwo mógł ustać na nogach.

background image

„Nie powinienem był patrzeć na nią” – wyrzucał sobie gorzko. „Ten jedwab, 

który ma na sobie, wydaje się rozpuszczać na deszczu tak szybko jak sól”.

Elyssa już dłuższą chwilę przebywała na deszczu i materiał przylegał do jej 

ciała. Sutki sterczały dumne i napięte, jakby kochały je usta Huntera.

„Judasz w spódnicy” – pomyślał, rozdarty między gniewem a gwałtownym 

pożądaniem. „Biskupa doprowadziłaby do płaczu”.

– Wracaj do domu – rozkazał szorstko.
Elyssa zwróciła ku niemu twarz. Była smutna i bezradna.
– Czy to był Culpepper? – spytała drżącym głosem.
– Sassy...
– Odpowiedz – przerwała mu.
Tym   razem   głos   miała   równie   szorstki   jak   jego.   Wziął   głęboki   oddech   i 

zastanowił się szybko. Nie chciał dochodzić tożsamości intruza. Nie chciał w ogóle 
myśleć   o   „wujaszku”   Billu,   człowieku,   który   prawdopodobnie   był   kochankiem 
Elyssy, i to prawdopodobnie on strzelał do niej.

Nie chce dać wiary, bo jest w nim zakochana.
To jedyne wytłumaczenie, jakie Hunter mógł wymyślić dla jej ślepoty.
– No i? – Elyssa niecierpliwiła się.
– Nie – rzekł Hunter. – To nie był Culpepper.
– Skąd ta pewność?
– Psy.
– Nie rozumiem.
– Psy nie szczekały – wyjaśnił krótko.
– Może wiatr wiał nie w tę stronę i nie wyczuły.
– Vixen wyczuła go, kiedy wiatr się zmienił.
– I co?
– Nawet nie warknęła.
– Nie mogę... – Głos jej się załamał.
Nie   wiedział,   co   powiedzieć.   Nie   chciał   wymieniać   imienia   jej   kochanka. 

Jeżeli oskarżenie przyjdzie od niego, ona je na pewno odrzuci.

„Niech sama na to wpadnie” – postanowił. „Nie powinno jej to zająć dużo 

czasu”.

Deszcz padał coraz większy. Elyssa z trudem przełknęła ślinę i usiłowała coś 

powiedzieć.

– Musisz... – zaczęła ochryple. Chrząknęła. – Musisz się mylić.
– Czy słyszałaś, żeby psy szczekały?
– Nie. Ale może to ktoś z nowych ludzi. Ktoś, kto pracuje dla obu stron.
– Odjechał konno.
– Ach t-tak...
Hunter spojrzał na Elyssę. Deszcz padał teraz tak bardzo, że była zupełnie 

background image

przemoknięta.

– Morgan! – wrzasnął.
– Tak?
– Czy kogoś brakuje?
– Nie.
– Skąd on może  wiedzieć? – syknęła Elyssa. – Nie miał nawet czasu ich 

policzyć!

– Nie musiał.
– Jak to?
– Kazałem mu uważać na tych, których nie znamy – wyjaśnił sucho. – Ostatni 

kładzie się spać, pierwszy wstaje.

– Ale...
– Nie ma żadnego ale – przerwał niecierpliwie. – Wracaj do domu. Nie jesteś 

odpowiednio ubrana, żeby w taką pogodę sterczeć na dworze.

– A ty jesteś? – odpaliła.
– Do diabła!
Wyprowadzony   ostatecznie   z   równowagi,   wziął   ją   na   ręce,   jakby   była 

nieznośnym dzieckiem, i ruszył w stronę domu. Z każdym krokiem coraz wyraźniej 
uświadamiał sobie, że dzieckiem to ona już nie jest. Wpasowała się w niego, jak 
tylko kobieta potrafi.

Nim doszedł do domu, miał wrażenie, że piersi Elyssy wypaliły mu na skórze 

znamię.

background image

13

Przyniesione   z   ogrodu   warzywa   piętrzyły   się   w   koszach,   garnkach, 

skrzynkach i puszkach w całej kuchni. Elyssa i Penny zostały dosłownie zawalone 
robotą.

Dzień wstał  pogodny  i gorący, prawdziwy  jesienny  powrót lata. Nagrzana 

promieniami słońca ziemia oddawała ciepło w czyste, niebieskie niebo.

Kuchnia  była całkiem  zaparowana,  gdyż  jeszcze  przed  świtem  zaczęło  się 

konserwowanie warzyw.

– Dobrze, że chociaż ziołowy ogród ocalał – westchnęła Penny.
– Tylko dlatego, że Hunter spłoszył tego łajdaka – rzekła Elyssa. – Morgan 

znalazł przygotowane worki z solą.

– Dziwne, że psy nie szczekały.
Elyssa nic nie powiedziała.
Spędziła bezsennie resztę nocy, już to starając się odgadnąć, kim był nocny 

intruz, już to wspominając, jak wyglądał nagi do pasa Hunter. Żadna z tych myśli 
nie dała jej zasnąć.

Penny rzuciła na Elyssę spojrzenie z ukosa, po czym wróciła do uważnego 

studiowania jaskrawopomarańczowej skóry dyni. Dłuższą chwilę stała bezczynnie. 
Cały czas zastanawiała się, kim był nocny gość.

– To musiał być ktoś z nowych – rzekła wreszcie. – Psy nie szczekałyby na 

nich.

– Hunter jest innego zdania.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Podobno Morgan ma ich cały czas na oku.
– Też mógł coś przegapić.
Na moment Elyssa zamknęła oczy. Myśl, że to Bill zniszczył jej ukochany 

ogród, paliła duszę jak rozżarzone żelazo.

„Kto to może być?” – pytała siebie w duchu, w rozpaczy. „Kto ma powód, 

żeby się na mnie mścić? Kogo psy tak dobrze znają?”

Jedynym   kandydatem   spełniającym   te   warunki   był   Bill.   Nikt   inny   nie 

przychodził jej do głowy.

– Może rzeczywiście Morgan pomylił się – westchnęła głośno, ale z tonu jej 

głosu jasno wynikało, że wcale nie jest o tym przekonana.

– Albo psy nie wyczuły zapachu – podpowiedziała Penny. – Na przykład, 

jeżeli podszedł je pod wiatr.

Elyssa nic nie powiedziała.
–   To   by   tłumaczyło   wszystko   –   dodała   Penny.   –   Psy   po   prostu   go   nie 

background image

zwietrzyły.

– Vixen go wyczuła. Pobiegła w jego stronę.
Penny raptownie przestała szorować małą dynię. I tak prawie przez cały czas 

udawała tylko, że coś robi. Spojrzała na Elyssę, a jej ciemnobrązowe oczy były 
gniewne i przestraszone.

– Uważasz, że to był Bill – rzuciła oskarżycielsko.
– Nie powiedziałam tego.
– Nie musisz. Jest jedynym człowiekiem, którego psy znają, a który nie był 

zeszłej nocy na ranczu.

Elyssa odpowiedziała milczeniem.
– Mylisz się! – zawołała Penny. – On by tego nie zrobił! On nie jest... – 

Urwała w pół zdania.

Kuchenne drzwi zatrzasnęły się za Hunterem, który przyniósł płócienne torby 

wypełnione   po   brzegi   marchwią,   cebulą,   ziemniakami   i  jabłkami.   Część   jarzyn 
miała zostać zakonserwowana, reszta szła do piwnicy pod domem.

– Kto się myli i w jakiej sprawie? – spytał spokojnie.
– Elyssa uważa, że to Bill rozsypał sól w ogrodzie – powiedziała Penny. – 

Myli się. To porządny, uczciwy człowiek.

Hunter nic nie powiedział.
– Naprawdę tak jest! – zawołała Penny.
Na jej bladych zazwyczaj policzkach wykwitły czerwone plamy.
– Znam go lepiej niż ktokolwiek inny – dodała już spokojniej. – I daję głowę, 

że nie zrobiłby niczego takiego.

– Whisky zmienia człowieka – powiedział lakonicznie Hunter.
– Nie – zaprzeczyła Penny stanowczo. – Bill nie zachowałby się tak podle, 

choćby nie wiem ile wypił!

– Nie denerwuj się tak – rzekła Elyssa z westchnieniem. – Warzywnik był 

potrzebny, ale naprawdę przeżyjemy jakoś bez niego.

Hunter   przypomniał   sobie   łzy   lśniące   w   jej   oczach,   kiedy   spoglądała   na 

zrujnowany ogród. Wiedział, że Elyssa nie mówi prawdy.

Dla niej ogród był czymś naprawdę wyjątkowym, dawał pokój i ukojenie, 

stanowił jedyne życzliwe miejsce w kraju, który dla kobiet był wyjątkowo brutalny. 
To, że nie udało się o obronić, napawało Huntera gniewem.

„Inna sprawa, że ten jej piekielny kochanek ma nade mną sporą przewagę” – 

przypomniał sobie gorzko. „Zna ranczo i jego panią lepiej niż ja”.

Penny  spoglądała  na Elyssę przez długą,  pełną napięcia chwilę.  Zagryzała 

przy tym usta tak mocno, że aż zostały ślady na skórze. Wreszcie westchnęła i 
poszła sprawdzić szklane słoje z przetworami, gotujące się w specjalnym garnku. 
Piasek w małej klepsydrze właśnie się przesypał.

– Pozwól, że ja to zrobię – powiedziała Elyssa prędko. – Jesteś zdenerwowana 

background image

i nie czujesz się dobrze, a garnek jest ciężki. Nie chcę, żebyś się poparzyła.

Nim Penny zdążyła wyrazić sprzeciw, Elyssa wepchnęła się przed nią. Ścierki 

do brania gorących garnków były duże, grube i poplamione od długiego użycia. W 
zestawieniu z jedwabną suknią w kolorze orchidei stanowiły wyjątkowy kontrast.

Hunter objął Elyssę od tyłu i zabrał jej ścierki. Zapach rozmarynu uderzył mu 

do głowy.

Wstążka   z   przejrzystego   jedwabiu   w   głębokim   odcieniu   fioletu,   którą 

związane były włosy Elyssy, pięknie podkreślała ich złocisty kolor. Gładka, jasna 
skóra na karku, widoczna w rozcięciu sukni, działała na zmysły.

„Szkoda, że nie potrafię wyperswadować jej noszenia jedwabi na ranczu” – 

pomyślał ze złością. „To prawdziwa tortura dla mężczyzny”.

– Ja wezmę słoiki – powiedział.
Uwięziona jak w klatce między gorącem paleniska a silnym męskim ciałem, 

Elyssa zastygła w bezruchu.

– Nie musisz – powiedziała. – Ja...
– Nie bądź niemądra – przerwał jej ostro. – Gdzie mam postawić słoiki?
– Na stole. Dziękuję ci.
Hunter   wyjął   ramkę   ze   słojami   z   wielkiego   garnka   i   przeniósł   na   długi 

drewniany   stół,   pokryty   licznymi   bliznami   od   noża.   Szkło   zaparowało   i 
natychmiast wyschło.

Penny   z   Elyssa   napełniły   słoiki   zieloną   fasolką,   zalały   posoloną   wodą   i 

zamknęły pokrywki. Zwykle do fasolki dodawały cebulę albo czosnek i zioła, ale w 
tym roku procedura robienia przetworów daleka była od utartych zwyczajów. Gdy 
rozpuszczona w ziemi sól dotrze do korzeni, ogród umrze. Warzywa zgniją. Trzeba 
więc zebrać, co się da, i zakonserwować.

Elyssa   i   Penny   pracowały   bez   wytchnienia.   Hunter   zaskoczył   je,   gdy 

spokojnie   zaczął   skrobać   najmniejsze   ziemniaki,   przygotowując   je   do   dalszej 
obróbki. Większe miały pójść do piwnicy razem z bardziej dorodnymi warzywami.

Elyssa   zakręciła   ostatnią   pokrywkę   i   chwyciła   kratkę   ze   słoikami.   Zanim 

zdążyła ją unieść. Hunter przejął od niej cały ciężar. Zaskoczona, cicho krzyknęła.

– Wezmę to – powiedział. – Ty krój fasolkę.
Chciała być tak rzeczowa jak Hunter, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. 

Bliskość silnych ramion zapierała dech w piersiach. Spojrzała w jego błyszczące 
oczy i ujrzała w nich pożądanie tak wielkie jak siła ramion zamykających ją w 
potrzasku.

– N-nie – wyszeptała.
– Co nie?
– Nie trzeba kroić fasoli.
– Dlaczego?
– Pokroiłyśmy wszystko.

background image

– A groszek?
Oblizała nerwowo usta. Oczy Huntera zwęziły się, kiedy obserwował ruch jej 

języka. Puls na szyi Elyssy przyspieszył.

– To może obierzesz groszek? – zaproponował miękko.
– Groszek?
– Takie małe kulki w zielonych strączkach.
W tym momencie nie bardzo wiedziała, jak się nazywa. Myślała jedynie o 

smaku ust Huntera i jego słodkim oddechu.

–   Przestań   mnie   prowokować   –   zagroził   cicho   –   bo   klnę   się,   że   zaraz 

znajdziesz się na stole i dostaniesz to, o co prosisz.

Na policzki Elyssy wpełzł rumieniec. Zanurkowała pod ramieniem Huntera i 

podeszła do zlewu. Nie patrząc na to, co robi, zaczęła czyścić dynię. Całe garście 
lepkiego miąższu spadały na durszlak stojący w zlewie, uderzając tak ciężko, te 
naczynie kołysało się na swoich trzech nogach.

– Czy chcesz zachować pestki do siewu? – spytała Penny.
– Co?
– Pestki z dyni.
– Aha. Pestki.
Elyssa spojrzała nieprzytomnie, jakby pestki dyni właśnie wyrosły w zlewie. 

Jasne, spiczasto zakończone, grube i dojrzałe.

– Przydadzą się na przyszły rok – powiedziała.
„Jeżeli ogród będzie istniał”.
Przez chwilę bała się, że wypowiedziała na głos swoje wątpliwości. Kiedy nie 

nadeszła  żadna cięta odpowiedź ze strony Huntera, odetchnęła z ulgą. Wstawił 
właśnie jedną kratkę pełną słoi do wielkiego kotła, a potem drugą do drugiego. 
Następnie   wrócił   do   skrobania   ziemniaków,   jakby   nigdy   nie   wdychał   zapachu 
Elyssy i nie czuł czystego ognia w swoich żyłach.

W   drzwiach   stanął   Sonny.   Ramiona   pełne   miał   długich   łodyg   kopru,   w 

dłoniach trzymał buraki za poznaczoną czerwonymi żyłkami zieloną nać.

– Panno Elysso! – zawołał.
Westchnęła   i   wyprostowała   zdrętwiałe   plecy.   Odwracając   się   do   chłopca, 

uśmiechała się jednak.

– Wejdź – powiedziała. – Połóż koper na stole, a buraki włóż do zlewu.
Sonny szedł wolno. Tak się zapatrzył na jedwabną suknię i kosmyki blond 

włosów, które wysunęły się z koka, że wpadł prosto na Huntera.

– Och, przepraszam, pułkowniku.
Hunter obrzucił go spojrzeniem rozbawionym i zarazem niecierpliwym.
– W porządku – odrzekł. – Ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś stał na własnych 

nogach.

Sonny   spojrzał   w   dół   i   zobaczył,   że   rzeczywiście   stoi   na   stopie   rządcy. 

background image

Pośpiesznie cofnął się.

– Naprawdę bardzo przepraszam.
Hunter westchnął. Zgodnie z poleceniem Sonny włożył buraki do zlewu, a 

koper   położył   na   stole.   Potknął   się   przy   tym   kilkakrotnie,   ponieważ   cały   czas 
patrzył na Elyssę, a nie pod nogi.

– A co z ogórkami? – spytała Elyssa.
– Trzy buszle, jak na razie – odparł żywo Sonny. – Może nawet cztery. Ale są 

małe.

–   To   dobrze   –   odparła   Elyssa.   Uśmiechnęła   się   ze   znużeniem,   myśląc   o 

długich godzinach czekającej ją pracy. – Wszyscy lubią korniszony.

Sonny   uśmiechnął   się,   jakby   mu   właśnie   dano   miesięczną   zapłatę.   Stał   i 

przyglądał się Elyssie, która wróciła do oporządzania dyni.

– Sonny – odezwał się Hunter.
Więcej nie musiał nic mówić. Chłopak podskoczył i wyszedł z kuchni, jakby 

mu się nagle zaczęła palić ziemia pod nogami.

Elyssa tymczasem czyściła dynie, wybierała miąższ i starała się nie myśleć o 

Hunterze. Udawało się jej nawet, dopóki nie podszedł i nie stanął obok przy zlewie. 
Szybkimi, silnymi ruchami zaczął pompować wodę. Woda trysnęła na stos miąższu 
i pestek leżący na dnie zlewu.

Kątem   oka   Elyssa   przyglądała   się,   jak   Hunter   z   zadziwiającą   zręcznością 

oddziela pestki od miąższu.

– Nieźle ci idzie – powiedziała.
– Czyżby cię to dziwiło?
Roztropnie zmieniła temat.
– Mamy już i tak dosyć pestek na następny rok – powiedziała. – Zostaw te.
– Dlaczego? Przecież są dojrzałe? Mają się zmarnować? Są bardzo smaczne.
Elyssa zamrugała z niedowierzaniem.
–   Nigdy   nie   słyszałam,   żeby   ktoś   jadł   pestki   –   stwierdziła   Penny, 

przysłuchująca się rozmowie.

– Nauczyłem się jeść pepitos w Teksasie – wyjaśnił.
– Co to takiego?
– Prażone, solone pestki dyni – odparł. – Moi vaqueros je uwielbiali.
Elyssa spojrzała na bałagan w zlewie z nowym zainteresowaniem.
– Naprawdę?
Hunter skinął głową. Potem uśmiechnął się.
– Oczywiście – dodał. – Sypali do soli tyle chili, że pestki paliły żywym 

ogniem.

– Mamy chili – rzekła Elyssa.
– Widziałem.
– Ale ich nie zebrałeś.

background image

– Nie lubisz chili? – spytała Penny.
– Uwielbiam.
Elyssa   spojrzała   na   niego,   zaciekawiona   śmiechem   dźwięczącym   w   jego 

głosie. Wciąż się uśmiechał. Linie ust wygładziły się, co sprawiło, iż w tej chwili 
był tak przystojny, że nie mogła oderwać od niego wzroku.

– No i dlaczego nie zebraliście papryki? – spytała Penny.
– Mamy tylko jedną parę rękawic.
– Ach, sok – powiedziała Elyssa, marszcząc brwi. – Strasznie piecze.
– Jak ogień piekielny – zgodził się Hunter. – A ten durny Mickey odesłał 

twoich vaqueros. Bracia Herrera mają roboty pod dostatkiem i nie mogę wysłać ich 
do ogrodu.

– Ja mam rękawice – powiedziała Elyssa. – Pójdę i pozbieram.
– Nie ma potrzeby – wyjaśnił wesoło.
– Nie chcę, żeby się zmarnowały.
– I nie zmarnują się. Mickey został oddelegowany do zbierania tego piekącego 

draństwa.

Elyssa usiłowała powstrzymać uśmiech. Nie udało się. Wiedziała, że w ten 

sposób Hunter ukarał Mickeya za niegodne potraktowanie vaqueros.

– Uprzedziłeś go, żeby nie zatarł oczu? – spytała.
– Dwa razy. Raz, kiedy wysłałem go do roboty, a drugi, kiedy zaczął beczeć, 

że go oczy pieką.

– Może teraz posłucha – roześmiała się.
Hunter wzruszył ramionami.
– Wątpię. Przy tym chłopaku but z lewej nogi wydaje się geniuszem.
Góra oczyszczonych dyni rosła w szybkim tempie.
– Ojej! – zawołała Penny po chwili. – Czy mamy tyle przypraw, żeby zrobić 

nadzienie do placka?

– Myślałam o chutneyu z dyni, sosie z dyni i dyni suszonej – mruknęła Elyssa. 

– Może być też zupa.

– Chutney. – Penny uśmiechnęła się, mimo smutku, który pojawił się na jej 

twarzy, gdy wróciły wspomnienia. – Gloria uwielbiała chutney.

– Ja też lubię. Nigdy nie robiłam go z dyni, ale... – wzruszyła ramionami.
– Powinien się udać – rzekł Hunter.
– Naprawdę tak uważasz? – spytała zdumiona.
–   Jasne.   Najlepsze   przepisy   powstały   wtedy,   gdy   kucharzowi   brakowało 

czegoś lub miał czegoś za dużo. Chutney z dyni nie powinien być wyjątkiem.

– Naprawdę tak uważasz?
– Oczywiście.
Elyssa była zachwycona.
– Mam nadzieję, że masz rację.

background image

Hunter rzucił na nią spojrzenie z ukosa.
– Zgadzam  się  z wami  –  wtrąciła  Penny. –  Gloria  zawsze   powtarzała,  że 

największe przysmaki powstają z tego, co akurat jest pod ręką.

– Dobre jedzenie jest jak uroda – powiedział Hunter, odwracając wzrok od 

Elyssy. – To rzecz gustu.

– Mhm – mruknęła znacząco Penny.
Przekroiła dynię na pół jednym ruchem wielkiego noża.
– Jest jeden gust, który podzielają wszyscy mężczyźni na świecie – dodała 

Penny autorytatywnie.

– Naprawdę? – spytała Elyssa. – Jaki?
– Blondynki – wyjaśniła Penny sucho.
– Nie wszyscy – rzekł Hunter.
–   Czy   znasz   takiego,   który   nie   lubiłby   blondynek?   –   spytała   wyzywająco 

Penny.

– Owszem. Ja. Wolę dobrą, stałą w uczuciach kobietę, której uśmiech sprawia, 

że świat staje się jaśniejszy. Jak twój.

Penny zrobiła zaskoczoną minę. Potem uśmiechnęła się i dowiodła, że prawdą 

jest to, co Hunter mówił o jej uśmiechu.

–   Podobnie   jak   jedzenie   –   ciągnął,   nie   patrząc   na   Elyssę.   –   Trzeba 

wykorzystać to, co się ma, a nie martwić się, czego nie ma.

Tym razem Elyssa przepołowiła dynię jednym ostrym cięciem.
– Jesteś naprawdę wartościową kobietą – ciągnął Hunter, patrząc na Penny. – 

Powinnaś była przyjąć oświadczyny.

Ponownie zaskoczył Penny.
– Skąd o tym wiesz? – spytała.
Rzucił spojrzenie na Elyssę i powiedział:
– Nie wszystkich mężczyzn oślepia słoneczny blask złotych włosów.
Uśmiech Penny zniknął.
– Jednego oślepił – westchnęła smutno. – A tylko ten liczył się naprawdę.

Tego   popołudnia   wszyscy   z   wyjątkiem   Penny,   która   nadal   nie   czuła   się 

dobrze, w pośpiechu opuścili kuchnię i udali się na teren rancza. Zaczęło się od 
tego, że przybył Lefty z wiadomością o wielkim stadzie mustangów, które pojawiło 
się   na   południu   niedaleko   bagien.   Takiej   okazji   nie   wolno   było   przepuścić. 
Warzywa mogły poczekać, brak koni był ważniejszym problemem. Kowboje mieli 
za mało  zapasowych koni, a każdy  z nich potrzebował co najmniej  sześciu  do 
ciężkiej pracy przy wyganianiu bydła z pełnej zakamarków okolicy. W gorące dni, 
takie jak ten, potrafiliby zajeździć i osiem koni, gdyby naturalnie je mieli.

Morgan pojechał z Hunterem i Elyssą na poszukiwanie mustangów. Kiedy 

Hunter   miał   coś   do   powiedzenia,   zwracał   się   tylko   do   Morgana.   Poza   tym 

background image

panowała cisza, gdy cała trójka przeczesywała nagrzane słońcem nierówne tereny 
na skraju moczarów.

Elyssie odpowiadało to, że nie zwracano na nią uwagi. Ostry język Huntera 

potrafił ranić boleśnie, doświadczyła tego poprzedniego wieczoru.

Zbliżali   się   do   następnego   wąwozu.   Wejście   do   niego   było   grząskie   i 

podmokłe. Hunter bez słowa zsiadł z konia i zaczął szukać śladów. Szybko zniknął 
w wysokiej trawie, bujnie rosnącej na wilgotnym podłożu.

Morgan wyciągnął broń i zatrzymał konia tuż obok Elyssy. Dziewczyna nie 

mogła oprzeć się żalowi, że to nie Hunter przygląda się, jak ona z Morganem szuka 
zwierząt.

Konie stały ze spuszczonymi łbami, podrzemując w obezwładniającym cieple 

słońca.   Po   trudach   ostatnich   dni   każdą   wolną   chwilę   wykorzystywały   na 
odpoczynek.

Elyssa nigdy nie przyznałaby się do tego przed swym rządcą, ale naszła ją 

ogromna   ochota   zrobić   sobie   krótką   przerwę   w   pracy.   Zostawiła   Lamparta   w 
padoku, niech ma chwilę wytchnienia od męczącej harówki od świtu do zmroku. 
Wielka, koścista klacz, na której jechała, miała dość nierówny chód, ale była mądra 
jak wszystkie mustangi. Bugle Boy pasł się spokojnie o kilka stóp dalej. Od czasu 
do czasu podnosił głowę i rozglądał się dookoła. Potem wracał do skubania trawy. 
Wysoko na czystym jesiennym niebie leniwie kołowały jastrzębie.

Elyssa spojrzała w głąb wąwozu. Hunter właśnie ostrożnie schodził w dół. 

Sama sobie tego nawet nie uświadamiała, z jaką intensywnością wpatruje się w 
każdy jego ruch. Zachwycało ją niezwykłe połączenie męskiej siły i gracji ruchów.

W tej chwili poruszał się bardzo ostrożnie. Nie chciał zdradzić ich obecności 

ani wobec mustangów, ani wobec wrogich ludzi. W ręku miał niewielką lunetę.

Konie, które Lefty widział niedaleko wąwozu, nie były całkiem dzikie, choć 

płochliwe. Większość miała wypalony znak Ladder S.

– Mam nadzieję, że Lefty nie mylił się co do znaków – odezwał się Morgan. – 

Potrzebujemy   koni   tak   samo   jak   amunicji.   Świeżo   ujeżdżone   mustangi   nie   są 
najlepsze, zwłaszcza gdy dochodzi do strzelaniny.

– Lefty zna konie z rancza – odparła Elyssa cichym głosem. – Jeżeli twierdzi, 

że są nasze, to tak jest.

– A jeśli będą miały znak Slash River, to co?
– Będzie to znak świeży, jeszcze nie zagojony – odparła szorstko. – A pod 

spodem nasz znak.

– Możliwe – zgodził się. – Chce panienka zabić jednego i przekonać się?
Elyssa skrzywiła się. Zazwyczaj sprawdzano, czy znak nie został zmieniony, 

w ten sposób, że zabijano zwierzę i ściągano skórę z tego miejsca. Od wewnątrz 
pierwszy znak był doskonale widoczny, niezależnie jak bardzo zmieniono go po 
zewnętrznej stronie skóry.

background image

– Uwierzę Lefty'emu.
– Culpepperowie nie.
–   Culpepperowie   siedzą   cicho,   odkąd   przybyło   nam   zbrojnych   ludzi   – 

stwierdziła sucho.

– To, że węże siedzą cicho, nie oznacza, że nie mają jadu.
Zmrużyła oczy pod wpływem silnego podmuchu wiatru. Tuż obok ciągnęły 

się wyschnięte moczary. Brunatne trzciny gięły się i szeleściły. Na prawo trawiaste 
pastwiska dochodziły aż do podnóża Rubinowych Gór. Nad szczytami zbierały się 
burzowe chmury, zasłaniające poszarpany zarys górskiego łańcucha. Wiatr wiejący 
stamtąd miał posmak zimy.

– Zatem uważacie, że Hunter ma rację, twierdząc, że Culpepperowie tylko 

czekają, aż skończymy spęd, i wtedy zaatakują?

– Pierwszą rzeczą, o jakiej człowiek przekonuje się, poznawszy bliżej Huntera 

– odparł wolno Morgan – jest to, że on ma zazwyczaj rację.

– Ale nie zawsze.
Morgan błysnął zębami w uśmiechu.
– Prawda, proszę pani, nie zawsze. Wygląda na to, że opowiedział się po 

niewłaściwej stronie podczas wojny.

Morgan   uniósł   się   nieco   w   siodle   i   osłoniwszy   oczy   przed   jasnymi 

promieniami słońca, spojrzał w tył. Choć jego głos był miły i łagodny, spojrzenie 
miał mroczne, badawcze i twarde.

– Oczywiście – ciągnął – przyłączył się do Południa głównie za sprawą Case'a 

i Belindy. Młode, zapalone głowy wierzące ślepo w dawne czasy i bawełnę.

– Belinda?
– Jego żona, świeć Panie nad jej duszą. – Potem pod nosem dodał: – Chociaż 

raczej to diabeł się nią teraz zajmuje.

Elyssa   nie   dosłyszała   ostatniej   uwagi.   Niespodziewane   imię   zmarłej   żony 

Huntera wytrąciło ją z równowagi. A więc pokochał jakąś kobietę. Ożenił się z nią. 
Ona nie żyje. A jego serce pewnie zostało pochowane razem z nią.

– Kto to jest Case? – spytała szybko.
– Młodszy brat Huntera.
– Czy on też nie żyje?
– Żyje, panienko, choć niejeden chłopak Unii starał się, jak mógł.
– Łącznie z wami?
Morgan potrząsnął głową.
– Zawdzięczam braciom Maxwellom życie – powiedział po prostu. – Kiedy 

przyszedł czas, pomogłem im tak samo, jak oni mnie.

– To znaczy?
– Ułatwiłem Case'owi wejście do więzienia, gdzie trzymano Huntera. Case 

zrobił resztę.

background image

Elyssa wzdrygnęła się na myśl, że Hunter siedział w więzieniu. Wojskowe 

miały fatalną opinię, zwłaszcza pod względem traktowania więźniów.

– Case mógł sobie być zapaleńcem podczas wojny – ciągnął Morgan – ale 

wyleczył się z tego. Teraz to twardy mężczyzna. Naprawdę twardy.

– A jak było przed wojną? – spytała Elyssa. – Czy to wtedy Hunter wam 

pomógł?

Morgan,   wzdychając,   uniósł   się   w   strzemionach   i   poprowadził   konia   na 

prawo, żeby zlustrować kolejny fragment moczarów.

–   Na   długo   przed   wojną   –   zaczął   –   biali   w   Teksasie   chcieli   powiesić   na 

drzewie   kolorowego   chłopaka,   ot   tak,   żeby   popatrzeć,   jak   długo   będzie   fikał 
nogami w powietrzu.

Wzburzona odwróciła się i spojrzała na niego. Patrzył to na wzgórza, to na 

moczary. I uśmiechał się, jakby cieszyły go te wspomnienia.

– Nadjechał Hunter i zaczął gadać z tymi chłopakami. Był bardzo spokojny. 

Od razu połapał się, że nie zrobiłem nic takiego, co by zasługiwało na stryczek.

Elyssa wciąż z przerażeniem patrzyła na Morgana.
– No i Hunter dał znak, a wtedy z krzaków wypadł Case – ciągnął Morgan.
– I puścili was? – spytała Elyssa.
– Nie, panienko. Sześciu, czyli wszyscy, ilu ich tam było, sięgnęło po broń.
– Sześciu? – spytała słabym głosem.
Morgan kiwnął głową.
–   Case   jest   tak   samo   szybki   jak   jego   starszy   brat.   Kiedy   skończyła   się 

strzelanina, dwaj Culpepperowie nie żyli, inni byli ranni i tylko patrzyli, gdzie by 
tu zwiać. Ot i wszystko.

– Culpepperowie? Ci sami co tutaj?
– Ten sam klan, inna gałąź. I tak zostałem jego segundo. Od tego dnia zaczęły 

się problemy Huntera z Culpepperami. Mam nadzieję, że właśnie tutaj się skończą. 
Wspomni panienka moje słowa.

–   Czy   to   znaczy,   że   Hunter   przyjechał   tu,   ponieważ   wiedział,   że 

Culpepperowie...

Morgan podniósł rękę, uciszając ją. Spojrzała w ślad za jego wzrokiem na 

szczyt wąwozu, gdzie wśród wypalonej słońcem trawy i zarośli ukrywał się Hunter. 
Z wąwozu dobiegł słaby odgłos końskich kopyt.

– Tam do diaska! – zaklął Morgan. – Coś musiało spłoszyć mustangi.
Chwycił wodze Bugle Boya i zmusił konia do biegu. Hunter spotkał go w 

połowie drogi do wąwozu. Wskoczył na konia tak zręcznie, jakby zawsze robił to 
w pełnym galopie.

– Odetnij je od gór! – zawołał. – Zapędzimy je w stronę rancza.
Morgan odmachał w odpowiedzi.
– Uważaj na Culpepperów – ostrzegł Hunter. – Coś spłoszyło te konie.

background image

Uśmiech,   jakim  odpowiedział   mu   Morgan,   miał   w   sobie   coś  drapieżnego. 

Najwyraźniej nie mógł doczekać się spotkania z jakimś Culpepperem. Spiął konia.

Hunter odwrócił się do Elyssy.
– Trzymaj się blisko – polecił.
Spiął Bugle Boya, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

background image

14

Smukła   klacz   galopowała   przez   trawy,   próbując   dotrzymać   kroku   Bugle 

Boyowi.   Elyssa   zapomniała   o   Culpepperach,   starając   się   utrzymać   w   siodle. 
Wyścig skrajem moczarów był niebezpieczną grą. Podłoże było raz twarde, raz 
miękkie, zmieniało się nagle i niespodziewanie. W plątaninie traw często kryły się 
błotniste zagłębienia, niewidoczne pagórki, a nawet spore kamienie, i każda z tych 
przeszkód mogła spowodować wysadzenie jeźdźca z siodła.

Spalona słońcem ziemia uciekała spod kopyt z szybkością przyprawiającą o 

zawrót   głowy.   Elyssa   pochyliła   głowę,   zmrużyła   oczy   ze   względu   na   wiatr   i 
trzymała się w siodle z całą zręcznością, jaką posiadła podczas polowań na lisa w 
majątku angielskiej rodziny.

Mimo   chłodzącego   pędu   powietrza   galopujące   konie   szybko   pokryły   się 

potem. Ich skóra pociemniała, pokazały się białe linie piany. Moczary o tej porze 
roku   były   jak   brunatny   miraż   wyczarowany   z   gorąca   rozpalonej   ziemi.   Takie 
porównanie nasuwało się, zwłaszcza jeżeli pamiętało się wodę i chmary ptactwa 
obecne tu wiosną i latem.

Nagle Bugle Boy skręcił w stronę gór i gnał jak szatan z wyciągniętą szyją i 

ogonem   powiewającym   na   wietrze.   Kopyta   klaczy   Elyssy   zadudniły   na   skraju 
płytkiego rozlewiska. Ona też zmieniła kierunek i pognała za Bugle Boyem wzdłuż 
linii wody.

Hunter obejrzał się przez ramię. Koścista klacz galopowała jakieś pięćdziesiąt 

metrów za nim. Elyssa, pochylona nisko nad końską szyją, przywierała mocno do 
długiej   czarnej   grzywy   zwierzęcia.   Nagle   klacz   zachwiała   się,   najwyraźniej   na 
jakiejś przeszkodzie. Dziewczyna uniosła się w strzemionach, ściągnęła wodze i 
przywróciła wierzchowcowi równowagę.

Hunter   obserwował   te   zmagania.   Uspokojony   odwrócił   wreszcie   głowę   i 

spojrzał przed siebie. Szczerze żałował, że nie jest w stanie nic zrobić.

„Powinienem był zmusić ją do pozostania na ranczu” – pomyślał z rozpaczą. 

„Nie ma sensu, żeby nadstawiała karku”.

Wiedział dobrze jednak, jak trudno by mu było wyegzekwować taki rozkaz. 

Musiałby chyba przywiązać ją do łóżka, ale czy wtedy zdołałby odejść? Skierował 
Bugle Boya w prawo. Koń przeskoczył przez płytki rów, rozbryzgując kopytami 
brunatną ziemię.

Z prawej strony, w oddali, rozciągały się wyschnięte moczary. Porastająca je 

złotobrązowa trawa marszczyła się i falowała w podmuchach wiatru. Przed nimi 
pędziło wielkie stado mustangów z wyciągniętymi szyjami, ścigane przez jeźdźców 
z Ladder S.

background image

Hunter i Elyssa dołączyli do pościgu, starając się trzymać między moczarami 

a pędzącymi mustangami.

Każdy   mustang,   któremu   przyszłoby   do   głowy   uciec   w   brunatny   gąszcz 

moczarów,   zostałby   schwytany   przez   jeźdźców.   Kowboje   ustawili   się   tak,   aby 
zmusić konie do biegu w kierunku starego korralu, zbudowanego wiele lat temu. 
Co roku spędzano tam dzikie konie.

Konie dotarły do zarośniętego krzakami korralu pokryte pianą, dysząc ciężko. 

Przemknęły,   tętniąc   kopytami,   przez   szeroki   otwór   w   ogrodzeniu   jak   jedno 
rozkołysane morze falujących grzyw i ogonów.

Pochyleni nisko w siodłach jeźdźcy zaciągnęli za nimi zamaskowane wrota. 

Zanim zwierzęta pojęły, co się stało, znalazły się w zamknięciu.

Elyssa ściągnęła wodze, i klacz przeszła w stępa. Dziewczyna otarła pot z 

czoła   i  założyła  niesforne  kosmyki  włosów   za  uszy.  Objechała   korral  dookoła, 
usiłując   policzyć   konie,   niespokojnie   biegające   w   kółko   wewnątrz   ogrodzenia. 
Ostre kopyta miażdżyły wyschłą trawę na pył, który unosił się w niebo jak dym.

Dokładne   policzenie   mustangów   okazało   się   niemożliwością,   ale   Elyssa 

uśmiechała się radośnie po wykonaniu pełnego okrążenia. Wiele zwierząt nosiło 
znak Ladder S, a to oznaczało, że są już ujeżdżone i szybko przyzwyczają się na 
nowo do człowieka.

Hunter jechał obok niej. Choć za nic by się do tego nie przyznał, pragnął 

upewnić się, że nic się jej nie stało podczas niebezpiecznej jazdy. Jedno spojrzenie 
wystarczyło, aby się przekonać, że jest podekscytowana i szczęśliwa i że wyszła z 
tej eskapady cało. Policzki miała zaróżowione, niebieskozielone oczy lśniły jak 
dwa klejnoty, a ona cała promieniała radością. Nie mógł się powstrzymać i też się 
uśmiechnął do niej.

– Jak myślisz, ile sztuk schwytaliśmy? – spytała.
Z wysiłkiem zmusił się do oderwania wzroku od czerwonych ust i spojrzał na 

wzburzone morze mustangów uwięzionych za ogrodzeniem.

– Może ze dwie setki – odparł wolno. – Tak na oko mniej więcej połowa ich 

nadaje się do jazdy.

Potem uśmiechnął się dość chłodno na myśl o oficerze, który oprócz koni 

chciał Elyssy.

– Ale w kontrakcie nie ma mowy o tym, że konie mają być szkolone, prawda? 

– dodał. – Tyle że ujeżdżone.

Roześmiała się. Podobnie jak ona cała śmiech wibrował radością. Z dumą 

spojrzała na mustangi. Po raz pierwszy uwierzyła, że uda się ocalić ranczo. Mając 
tyle świeżych, pełnych wigoru koni, ludzie na pewno znajdą więcej bydła.

– Wiele nosi znak Ladder S – zauważyła.
– Niektóre mają znak Slash River.
Zmarszczyła brwi. Niecierpliwie odgarnęła z oczu zabłąkane pasmo jasnych 

background image

włosów i wepchnęła je pod kapelusz.

– Znak Aba Culpeppera – dodał.
– I to świeży – rzuciła zjadliwie. – Całkiem świeży.
Wzruszył ramionami.
– Ab jest tu od niedawna, trudno, żeby miał stary znak.
– Jak myślisz, ile naszych koni oznaczył?
– Dowiemy się jutro albo pojutrze, kiedy mustangi uspokoją się na tyle, żeby 

je dokładnie policzyć.

W tym momencie Elyssa zauważyła klacz galopującą tuż przy ogrodzeniu. Na 

zadzie   miała   wypalony   świeży   znak   Slash   River.   Była   to   jedna   z   najlepszych 
klaczy z hodowli Ladder S.

– Niech go diabli! – wybuchnęła.
– W pełni się z tobą zgadzam.
Hunter   uniósł   się   w   strzemionach   i   zagwizdał   głośno.   Z   chmury   kurzu 

otaczającej korral wyłonił się Morgan. Jego koń ociekał potem i dyszał ciężko, ale 
nadal gotów był posłusznie spełniać rozkazy swego pana. Morgan zbliżył się do 
Huntera i Elyssy z głową wysoko podniesioną. Powietrze pachniało kurzem i aż 
drżało od intensywnego jesiennego słońca.

–   Powiedz   chłopcom,   że   odwalili   kawał   dobrej   roboty   –   rzekł   Hunter   do 

Morgana. – Wybierz dwóch, niech tu nocują i uważają, żeby żaden koń się nie 
wydostał z ogrodzenia.

– Tak, pułkowniku.
– Psy wystarczą do pilnowania koni – wtrąciła Elyssa.
– Nie, jeśli dziurę w ogrodzeniu korralu zrobi ten ktoś, kto nocą zakradł się do 

ogrodu.

Elyssa skrzywiła się lekko, ale nie protestowała. Hunter miał rację. Psom nie 

można było ufać.

–   Poślij   po   Mickeya.   Niech   przywiezie   beczki   z   wodą   –   polecił   Hunter 

Morganowi.

– Tak, pułkowniku.
– Koń z brzuchem pełnym wody nie bryka tak jak spragniony – dodał.
Morgan  roześmiał  się,  zasalutował   i odjechał  w  stronę stodoły, odległej  o 

jakieś   czterysta   metrów.   Kowboje,   którzy   szczególnie   zręcznie   posługiwali   się 
lassem, weszli do korralu. Z zawiązanymi na twarzach dla ochrony przed kurzem 
chustkami wjechali między kłębiące się mustangi i starając się robić przy tym jak 
najmniej zamieszania, zaczęli odławiać oznaczone konie. Te, które poczuły pętle 
na   szyi,   z   dzikich   przemieniały   się   w   niemal   oswojone.   Nie   walczyły,   kiedy 
wyprowadzano je z korralu i przepędzano przez pastwisko do zagrody położonej 
bliżej stodoły.

Nim Morgan wrócił, w korralu zostało najwyżej siedemdziesiąt koni. Kilka z 

background image

nich miało wypalony znak, a wszystkie były dzikie i czujne jak jelenie.

Mickey   podjechał   wozem   pełnym   beczek   z   wodą,   zaprzężonym   w   sześć 

potężnych wołów, które popędzał idący obok Morgan. Na widok beczek Elyssie 
zamarzyła się kąpiel. Gorące słońce, ciężka praca i wszechobecny kurz sprawiły, że 
wydawało się jej, iż ciemny strój do konnej jazdy pokrywa ciężki pancerz. Już 
wcześniej   rozpięła   żakiet.   Teraz   zdjęła   go   i   przytroczyła   do   siodła,   a   potem 
ukradkiem rozpięła kilka guzików zapiętej wysoko pod szyją bluzki. Powietrze 
rozkosznie chłodziło rozpaloną skórę. Pomruk rozkoszy przeszył Huntera jak nóż.

– Mickey! Sonny! Reed! – warknął. – Pomóżcie Morganowi z tymi beczkami!
Zsiadł z konia i sam zabrał się do roboty.
– Mickey, staczaj je ostrożnie, jedną naraz – polecił. – Uważaj, chłopcze! Jak 

się który dostanie pod taką beczkę, wyjdzie płaski jak naleśnik.

Mężczyźni po dwóch grubych deskach spuszczali kolejne beczki na rozpaloną 

ziemię. Potem toczyli je dalej i wylewali zawartość do wielkiego koryta przy końcu 
korralu.

Morgan   wyciągnął   szpunt   z   pierwszej.   Sieknąwszy   z   wysiłku,   Hunter 

przechylił   beczkę   nad   korytem.   Woda   popłynęła   srebrzystą   strugą,   spłukując 
zakurzone koryto.

Zwietrzywszy   zapach   świeżej   wody,   rozbiegane   mustangi   zatrzymały   się. 

Odwróciły głowy, zastrzygły uszami.

Elyssa rozumiała je doskonale. Sama wiele dałaby za to, by znaleźć się pod 

silnym strumieniem wody i porządnie spłukać z siebie kurz.

– Mickey! – zawołał Hunter. – Dawaj następną!
Elyssa  nawet   nie  zwróciła  uwagi  na  napięte  mięśnie  Mickeya  taszczącego 

beczkę. Patrzyła na ciemne włosy, widoczne w rozpięciu jasnoniebieskiej koszuli. 
Niewiele myśląc, zsiadła z konia i podeszła bliżej.

–  Uwaga,   panno   Elysso!  –   krzyknął  ostrzegawczo   Sonny,  ale   było  już   za 

późno.

Sonny niechcący wypuścił beczkę. Ta przewróciła się na bok, stoczyła po 

deskach,   uderzyła   całą   siłą   o   ziemię   i   pękła.   Woda   trysnęła   w   górę,   mocząc 
dokładnie wszystko dookoła, z Elyssa włącznie.

Krzyk zaalarmował mężczyzn, którzy natychmiast rzucili się na pomoc, ale 

kiedy   usłyszeli   serdeczny,   dźwięczny   śmiech,   stanęli   w   pół   kroku.   Hunter 
przeskoczył przez bramę korralu i podbiegł do Sonny'ego z mordem w oczach.

– Ojej, panno Elysso – powiedział skruszony Sonny. – Bardzo przepraszam. 

Durna beczka wyślizgnęła mi się z rąk, jakby była żywa, słowo daję.

Roześmiana Elyssa poprawiła spokojnie mokrą bluzkę, przylegającą ciasno do 

skóry. Wcale nie gniewała się na Sonny'ego.

– Nie szkodzi – powiedziała. – Akurat miałam wielką ochotę na kąpiel, no i 

mam, czego chciałam.

background image

Hunter   obrzucił   Sonny'ego   spojrzeniem,   pod   którym   chłopak   najchętniej 

zapadłby się pod ziemię.

– Nie uderzyłaś się? Tylko prysznic? – pytał zatroskany.
– Nie, to tylko woda.
– Na pewno?
– Tak. – Elyssa odrzuciła głowę w tył i z całej duszy roześmiała się. – Boże, 

ależ ta woda jest rozkoszna!

Hunter   nie   odpowiedział.   Opanowało   go   dzikie   pożądanie.   Aż   nie   mógł 

oddychać, tak gwałtownie pulsowała mu krew w żyłach. Każda krągłość, każda 
miękkość jej ciała uwydatniała się pod mokrą odzieżą. Sutki były wzwiedzione, 
piersi   sterczały   jak   twarde   pagórki,   przyciągając   wzrok,   domagając   się   rąk,   a 
przede wszystkim ust. Elyssa spojrzała na mężczyznę, a wtedy i jej oczy zmieniły 
się   gwałtownie,   rozszerzyły   się,   odpowiadając   na   słodki   ból   jego   pożądania. 
Szybkim krokiem Hunter podszedł do jej konia i sięgnął po żakiet.

– Włóż to na siebie, bo zmarzniesz – powiedział, wręczając jej okrycie.
– Zmarznąć? Dzisiaj? Może nie zauważyłeś, że jest upał i...
– Nie rób cyrku z łaski swojej – syknął. – A może właśnie o to ci chodzi, co? 

Włóż to!

Otworzyła usta z zamiarem zaprotestowania, ale zauważywszy, że wszyscy 

mężczyźni   gapią   się   na   nią,   zrezygnowała.   Gniewnie   wzięła   żakiet   i   zaczęła 
wciskać mokre ramiona w wąskie rękawy. Piersi zakołysały się pod mokrą bluzką.

Hunterowi chciało się wyć. Z ostrym przekleństwem na ustach odwrócił się od 

pokusy, jaką była dla niego Elyssa Sutton. Zdenerwowało go to, że wszyscy gapią 
się na nią.

– Koniec przedstawienia – warknął, patrząc na każdego z mężczyzn po kolei. 

– Do roboty!

– Panno Elysso, czy aby na pewno panienka powinna tu przebywać sama? – 

spytał Sonny z niepokojem.

– Nie jestem sama. Obaj z Morganem jesteście ze mną.
Mówiła stanowczym tonem. Od wypadku z beczką trzymała się z dala od 

mężczyzn,   ale   miała   już   serdecznie   dosyć   czyszczenia,   obierania,   krojenia   i 
konserwowania warzyw ze zniszczonego ogrodu. Poza tym dzień był zbyt piękny 
na siedzenie w domu. Kremowe światło wczesnego popołudnia kusiło, by obejrzeć 
mustangi schwytane poprzedniego dnia. Nadzieje na przyszłość Ladder S wiązały 
się między innymi z ich lśniącymi grzbietami.

– Tak, ale... – zaczął Sonny.
–   Żadne   ale   –   ucięła.   –   Ja   jestem   właścicielką   Ladder   S,   nie   Hunter. 

Wolałabym, żeby o tym pamiętano.

– Zwłaszcza Hunter? – spytał przeciągle Morgan, jadący z tyłu.

background image

Nachmurzona, odwróciła się do niego. Błysk zrozumienia w wesołych oczach 

Murzyna rozbroił ją zupełnie.

– Zwłaszcza Hunter. – Parsknęła śmiechem.
– On tylko chroni panią przed mężczyznami – powiedział cicho Morgan.
– Czy aby na pewno? Cały czas odnoszę wrażenie, że chroni mężczyzn przede 

mną.

Morgan westchnął i poprawił kapelusz na czarnych, kręconych włosach.
– Cóż, gdyby panienka znała jego żonę... – powiedział wreszcie. – To było 

piękne   stworzenie,   zupełnie   jak   pani.   Spotkało   ją   wielkie   nieszczęście   z   tego 
powodu. Jego też.

–   Co   takiego?   –   spytała,   chcąc   koniecznie   dowiedzieć   się   czegoś   o   jego 

przeszłości.

–   To   nie   są   moje   sprawy,   więc   nie   powinienem   o   nich   opowiadać. 

Przepraszam, panienko. Lepiej wrócę do mustangów.

– Ale...
– I proszę nie oddalać się od zabudowań bez opieki – ostrzegł Morgan. – 

Znów ktoś się kręcił przed świtem.

– Co takiego? Hunter nic mi nie mówił!
– A bo nie ma o czym. Tyle że przemknął obok oficyny i otworzył wrota 

korralu. Mieliśmy trochę roboty, żeby w ciemnościach zapędzić konie z powrotem.

– Czy jakieś zginęły? – spytała zaniepokojona.
– Na początku trudno było ocenić – przyznał Morgan. – Nie znamy jeszcze 

tych koni.

– Ale przeliczyliście je?
– Dwanaście przepadło.
– I to pewnie tych ze znakiem Ladder S?
–   Tak.   Mustangi   są   zbyt   dzikie,   żeby   opłacało   się   je   kraść.   Jak   są   już 

ujeżdżone... – Morgan wzruszył ramionami.

– I tylko konie ze znakiem Ladder S zginęły?
– Na to wygląda, proszę pani.
– Do diabła! – zaklęła ze złością.
– Owszem, proszę pani. Zgadza się.
Wspięła się na ogrodzenie korralu, żeby mieć lepszy widok pozostałe konie. 

Ignorując pył, pozostawiający ślady na rudym stroju do konnej jazdy, usiadła na 
szczycie ogrodzenia i przyjrzała się znakom pozostałych koni. Mniej niż połowa 
miała wypalony znak Ladder S. Kilka było ze znakiem B Bar, a reszta oznakowana 
została jako własność Slash River.

Poczuła wielki gniew. Wściekła zeskoczyła z ogrodzenia i poszła do stodoły. 

Osiodłała Lamparta, wsunęła strzelbę do torby przy siodle i wskoczyła na konia, 
turkocząc   ze   złością   w   powietrzu   ciemną   spódnicą,   która   krępowała   jej   ruchy. 

background image

Wymruczała przy tym pod nosem solenną przysięgę, że zaraz przerobi ten strój tak 
jak poprzedni. Ruszyła w stronę granicy biegnącej między Ladder S i B Bar. Zanim 
jednak   znalazła   się   poza   obrębem   podwórza,   jak   spod   ziemi   wyrósł   Morgan. 
Siedział na gniadym wałachu, który jeszcze kilka dni temu biegał z mustangami.

– Pojadę z panią.
– Nie jadę nigdzie daleko.
– Dobrze, proszę pani.
– Ale i tak pojedziecie ze mną, czy to chcieliście powiedzieć?
– Tak, proszę pani.
– Przecież mam broń – stwierdziła kwaśno.
– Nie szkodzi, proszę pani.
– I dobrze strzelam.
– Nie szkodzi, proszę pani.
– Macie ważniejszą robotę.
– Nie, proszę pani.
Mrucząc coś pod nosem. Elyssa skierowała Lamparta w stronę tajemniczych 

śladów prowadzących do Wind Gap – i do B Bar. Morgan pojechał za nią.

Kiedy gniadosz zrównał się z nią. Elyssa zauważyła, że na znaku Ladder S na 

końskim zadzie wypalono później Slash River. Sprawa była prosta.

– A co będzie, jeśli któryś z Culpepperów przyczepi się, że jeździcie na jego 

koniu? – spytała.

Morgan uśmiechnął się drapieżnie. Najwyraźniej miał wielką ochotę spotkać 

rozgniewanego   Culpeppera.   Elyssa   lubiła   Morgana.   Pamiętała   też,   że   Murzyn 
pilnował jej na rozkaz Huntera, nie szpiegował jej z własnej woli.

– Trzymajcie się za mną – poleciła, rezygnując z dalszej dyskusji. – Nie chcę, 

żeby tu było za dużo śladów.

– Tak, proszę pani.
Puściła   Lamparta   kłusem.   Zmierzała   prosto   w   stronę  tajemniczych   śladów 

łączących   Ladder   S   i   B   Bar.   Nie   trzeba   było   wytrawnego   tropiciela,   żeby 
zorientować   się,   o   co   tu   chodzi.   Nocą   niewielka   grupka   nie   podkutych   koni 
przebiegła – prawdopodobnie uprowadzona – z Ladder S do B Bar. Żadne ślady nie 
prowadziły w stronę Ladder S.

„Niech to piekło pochłonie” – pomyślała gorzko. „Bill, dlaczego pozwalasz 

Culpepperom panoszyć się na twojej ziemi? Czy niszczysz mnie dlatego, że nie 
sprzedałam ci rancza?”

To zupełnie nie pasowało do Billa. Potrafił być twardy, to prawda, ale tylko na 

tyle, na ile wymagało tego życie w tym trudnym kraju. I zawsze był wobec niej 
bardzo uprzejmy, nawet wtedy, gdy nie chciała sprzedać Ladder S i zostać na stałe 
w Anglii.

„Czy   to   dlatego,   że   jest   sam   przeciwko   klanowi   Culpepperów?   Uznał,   że 

background image

lepiej stracić ranczo niż życie?”

Z całej duszy pragnęła, aby tak było. Potrafiła zrozumieć, że rozsądek wziął 

górę nad odwagą, natomiast nie mogła darować bezczelnej kradzieży. Po spotkaniu 
z Gaylordem Culpepperem stało się dla niej oczywiste, że tylko człowiek naprawdę 
silny,   odważny   i   zdeterminowany   może   stawić   czoło   bandziorom.   Nie   miała 
pretensji do Billa o to, że nie zdobył się na taki wyczyn.

Popędziła   Lamparta,   jadąc   tropem   koni   ukradzionych   z   przydomowego 

korralu. Ślady najpierw prowadziły w stronę B Bar, potem skręcały nieco w bok, w 
stronę szczególnie dzikiej i zarośniętej części moczarów.

Mac powiedział jej, że na moczarach są ścieżki i wysepki suchego gruntu 

ukryte wśród wysokich trzcin. Przynajmniej tak twierdzili Indianie.

Na moczarach dałoby się ukryć sporo bydła... gdyby tylko ktoś wiedział, jak 

wśród trzcin, błota i wyschniętych strumieni odróżnić grzęzawiska od suchej ziemi.

Uniosła   się   w   strzemionach   i   osłoniwszy   oczy,   spojrzała   w   kierunku 

moczarów. Kto wie, może w gęstych trzcinach i trawach ukryte były setki koni i 
krów. Równie dobrze mogło ich tam nie być. Może to po prostu zasadzka. Przynętą 
były ślady, a na końcu czekały karabiny Culpepperów. Rozmyślania te przerwał 
głos Morgana:

– Chyba nie myśli panienka jechać na moczary?
Elyssa nie odpowiedziała.
– Nie robiłbym tego na miejscu panienki. Mało tego, dopilnuję osobiście, żeby 

panienka tego nie zrobiła.

Rzut   oka   na   jego   twarz   wystarczył,   by   przekonać   się,   że   Murzyn   mówi 

poważnie.

– Rozkaz Huntera? – spytała.
– Zdrowy rozsądek – odrzekł szczerze. – Jak ktoś nie jest błotnym szczurem, 

to łatwo się zgubić na bagnach.

– Albo wpaść w zasadzkę.
Morgan westchnął i poprawił kapelusz na głowie.
– Owszem. Przyszło mi to do głowy, kiedy zobaczyłem trop prowadzący tam, 

gdzie diabeł mówi dobranoc.

Im dłużej przyglądała się śladom, tym większej nabierała pewności, że były 

albo fałszywe, albo niebezpieczne, albo jedno, i drugie.

„Bill nie postępuje w ten sposób. Bill zaproponował wprost kupno Ladder S, a 

potem powiedział mi, iż jestem głupia, że nie chcę sprzedać. Wykrzyczał mi to 
prosto w twarz. Nie zakradałby się chyłkiem w nocy i nie płatał okrutnych figli”.

Spojrzała   raz   jeszcze   na   moczary,   poprawiła   się   w   siodle   i   zwróciła   do 

Morgana:

– A co robi Hunter?
– Ujeżdża konie.

background image

Skierowała   Lamparta   w   stronę   zewnętrznego   korralu   i   ruszyła   galopem. 

Morgan pojechał za nią. Jednak dopóki nie wyjechali poza zasięg strzału, cały czas 
oglądał się do tyłu, na moczary.

Kiedy dojechali do korralu, ujrzeli Reeda z całej siły trzymającego mustanga 

za uszy. Hunter, ściskając uzdę tuż przy wędzidle, ustawił konia, wsunął nogę w 
lewe strzemię i wskoczył na siodło.

– Puść go – rozkazał, puszczając wędzidło.
Reed   posłuchał   i   szybko   przeskoczył   ogrodzenie.   Morgan   z   uśmiechem 

usadowił   się   wygodnie   w   siodle,   szykując   się   na   przedstawienie.   Mustang   był 
drobnej budowy, zgrabny, zdawać się mogło, że zamiast nóg ma sprężyny. Skakał, 
kręcił się w kółko, trzepał zadem, w zamiarze zrzucenia jeźdźca.

Hunter siedział w siodle jak przyklejony. Używał ostróg nie po to, żeby karać, 

ale żeby sprawdzić, czy koń rzeczywiście pokazał już wszystko, na co go stać. Po 
kilku minutach rumak przestał wierzgać, parsknął głośno i odwrócił głowę, jakby 
chciał zobaczyć, co też tak uparcie trzyma się jego grzbietu.

Przemawiając cichym, spokojnym głosem, jeździec pogłaskał zwierzę po szyi. 

Potem zsiadł płynnym ruchem, uważając, żeby ani na chwilę noga nie została w 
strzemieniu.

Ledwo jego stopy dotknęły ziemi, złapał uzdę, przytrzymał głowę konia w 

górze   i   znowu   wskoczył   na   grzbiet.   Koń   parsknął,   postąpił   w   bok,   wierzgnął 
jeszcze   raz,   ale   jakby   od   niechcenia,   i   znieruchomiał.   Dopiero   wtedy   Elyssa 
zauważyła, że mustang, podobnie jak pozostałe konie w korralu, ma świeży znak 
Ladder S na zadzie.

Hunter zeskoczył z konia.
– Dolicz tego i dawaj następnego – polecił Reedowi.
Koń został ujeżdżony, a to oznaczało, że dobry jeździec mógł sobie z nim 

poradzić bez pomocy.

– Do licha, aż przyjemnie popatrzeć, jak on to robi – wyszczerzył zęby w 

uśmiechu Morgan. – Widziałem tylko jednego, co był w tym lepszy.

– Nie wierzę, żeby ktoś robił to lepiej – stwierdziła Elyssa.
–   Niech   panienka   spyta   Huntera.   Przyzna,   że   jego   brat   jeszcze   sprawniej 

ujeżdża mustangi.

Trzymając lasso w pogotowiu, Reed wolno podjechał do koni kłębiących się 

przy   końcu   korralu.   Zwierzęta   parskały,   uciekały,   odskakiwały   na   boki,   ale   na 
próżno. Po chwili pętla spadła na szyję następnego gniadosza.

Reed zawiązał koniec lassa na łęku siodła i zaczął ciągnąć opornego konia, 

żeby go osiodłać. Hunter nie patrzył na Elyssę, nawet nie wiedział, że jest blisko. 
Zdjął uzdę i siodło z pierwszego mustanga i ruszył w stronę drugiego.

– Hunter! – zawołała Elyssa. – Muszę z tobą pomówić.
Zatrzymał się i rzucił spojrzenie przez ramię.

background image

– Później! – odkrzyknął. – Teraz jestem zajęty.
– Chodzi o zaginione konie.
– No właśnie. Ujeżdżam nowe, żeby zastąpiły te ukradzione.
– Tylko kilka minut.
– Tyle trwa ujeżdżenie jednego konia, Sassy.
I ruszył na drugi koniec korralu. Ona bez wahania skierowała Lamparta w 

stronę  wrót.  Zanim  Hunter  zorientował  się,   co  się   dzieje,  Lampart  przeskoczył 
przez wrota i zatańczył przed nim w miejscu.

„Szlag by trafił te jej wariackie pomysły” – pomyślał ze złością. „Któregoś 

dnia przeskoczy nie ten płot, co trzeba. Jeszcze gotowa zrobić krzywdę sobie i 
koniowi”.

Ale nie to go tak naprawdę trapiło i dobrze o tym wiedział. Pragnął Elyssy i 

nienawidził   siebie   za   to.  Zły   był   na  siebie.   Wciąż   dźwięczał   mu   w   uszach   jej 
śmiech po lodowatym prysznicu. Wspomnienie piersi wyraźnie rysujących się pod 
cienką, mokrą bluzką wzniecało płomień.

–   Chodzi   o   Billa   –   powiedziała   Elyssa.   –   Boję   się.   Słysząc,   jak   miękko 

wymawia   to   imię,   i   widząc   autentyczną   troskę   w   jej   oczach,   rozzłościł   się   do 
reszty.

–   I   o   co   tym   razem   chodzi   z   tym   złodziejem   bydła,   koniokradem   i 

sukinsynem, co kocha Culpepperów? – spytał zjadliwie.

– Nie masz na to dowodu.
– A jakiego dowodu chcesz jeszcze, dziewczyno? Przyznania się do winy? 

Prześledzenia tropów? A może strzału z ukrycia?

– Bill nigdy by mnie nie skrzywdził – zapewniła gorączkowo. – Nie znasz go 

tak jak ja...

– To się zgadza – rzekł nieswoim głosem. – Ja zawsze wolałem kobiety.
Insynuacja nie dotarła do niej. Rozgorączkowana ciągnęła dalej:
– ...boję się, że Culpepperowie trzymają go jako zakładnika.
– Akurat! Też mi coś.
– To jedyne sensowne wytłumaczenie.
– Nie widzisz prawdy, nawet kiedy masz ją przed samym nosem. Zrozum 

wreszcie. Przejrzyj na oczy. Poczciwy, stary Bill okrada cię bez pardonu.

– Nie! On potrzebuje pomocy.
– Raczej kulki w łeb.
Elyssa spojrzała w ponure oczy Huntera i przypomniało się jej, jak bardzo 

nienawidził wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Culpepperami.

„Złodziej bydła, koniokrad i sukinsyn, co kocha Culpepperów”.
–   Nie   –   oznajmiła   surowym   tonem.   –   Nie   pozwolę   ci   skrzywdzić   Billa. 

Słyszysz? Nie pozwolę!

Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. Czemu takie ładne panny jak Elyssa i 

background image

Belinda traciły głowę dla drani i łobuzów, w dodatku dwa razy od nich starszych?

Szybko podszedł do Lamparta. Mówił tak cicho, że tylko Elyssa go słyszała.
– Przestań włóczyć się za mną wystrojona w jedwabie. Gdybym chciał tego, z 

czym mi się tu pchasz przed oczy, sam bym cię pilnował, a nie Morgan.

– Ja nie...
– Do diabła – przerwał. – Chłopaki śmieją się w kułak, widząc, jak kręcisz 

tyłkiem i posyłasz mi zalotne spojrzenie.

– Niczego takiego nie robię!
– A to dopiero nowina! – prychnął. – Odjedź stąd, Sassy. Jak będę miał ochotę 

na to, co mi tak natrętnie wciskasz, dam ci znać.

Elyssa   zaczerwieniła   się   z   gniewu   i   zażenowania   na   samą   myśl,   że   jej 

zainteresowanie Hunterem jest przedmiotem żartów w oficynie.

„W porządku” – pomyślała z wściekłością. „Sama to załatwię”.
Skierowała   Lamparta  w  stronę  szerokiego   ogrodzenia.   Koń  przeszedł   górą 

zręcznie jak jeleń, zostawiając w chmurze kurzu Huntera, klnącego na czym świat 
stoi.

background image

15

Wstrzymując  oddech, przekradła się schodami  na dół. Przy każdym kroku 

modliła się, żeby Hunter, zmęczony po ujeżdżaniu koni, nie obudził się. A gdyby 
się obudził, niech, pomyśli, że skrzypienie i trzaski spowodowane są wilgocią i 
zimnem, jako że dom spowijała gęsta, mokra mgła.

Po nieprzyjemnej rozmowie w korralu spotkanie z nim mogłoby się dla niej 

źle skończyć.

„Nie myśl o Hunterze i o kowbojach śmiejących się z ciebie. W porównaniu z 

tym, co zagraża Ladder S, to błahostka”.

Mimo to nie miała najmniejszej ochoty stanąć twarzą w twarz z Hunterem. 

Nie byłaby pewna, co robić – czy ignorować go, czy też wymierzyć w niego broń i 
patrzeć, jak się wije ze strachu. Ta druga możliwość bardziej do niej przemawiała.

„Nie myśleć o nim”.
Dopiero kiedy zamknęły się za nią drzwi kuchenne, rozluźniła się i westchnęła 

z ulgą. Wreszcie udało się jej uciec od tego ujadającego cerbera.

Szybko pokonała odległość między domem a stodołą. Wielki księżyc koloru 

dyni wisiał dość nisko na niebie i choć ogromny, dawał nikłe światło. Do ziemi 
jego   promienie   docierały   przesiane   przez   mgłę,   która   wciskała   się   w   każde 
zagłębienie, rozpadlinę i rów. Coś zimnego dotknęło jej dłoni. Aż podskoczyła ze 
strachu, ale był to tylko nos Vixen, która patrzyła na nią z nadzieją, machając 
ogonem.

– Nie – szepnęła do psa. – Wracaj i pilnuj stodoły.
Vixen zwiesiła głowę, zawahała się chwilę, po czym pobiegła w kierunku 

zabudowań gospodarczych.

Elyssa spojrzała w stronę oficyny. Pasma mgły snuły się, lekko poruszane 

podmuchami wiatru. W oknach było ciemno, co znaczyło, że wstała jeszcze przed 
Gimpem.

Szybko weszła do stodoły, osiodłała Lamparta i ruszyła w stronę Wind Gap. 

W czarnym stroju do konnej jazdy, ciemnym kowbojskim kapeluszu i w czarnej 
chustce skrywającej włosy była prawie niewidoczna.

Jeszcze nigdy jazda na ranczo Billa nie zabrała jej tak dużo czasu. Starała się 

wykorzystać nie tylko mgłę, lecz także każdą nadarzającą się możliwość osłony. 
Trudno było wyczuć, czy Culpepperowie zostawili kogoś na straży przy Wind Gap, 
czy też nie.

Zgodnie z przewidywaniami, gdy dojechała do Wind Gap, mgła zgęstniała, 

ale doświadczenie mówiło jej, że wkrótce opadnie. Do tego czasu musiała być z 
powrotem   na   ranczu.   A   Bill   Moreland   razem   z   nią.   Naprawdę   obawiała   się 

background image

zbrojnego spotkania Huntera z Billem.

„A   co   z   tym   złodziejem   bydła,   koniokradem   i   sukinsynem,   co   kocha 

Culpepperów?”

Aż   zadrżała   na   wspomnienie   wyrazu   oczu   Huntera,   kiedy   ten   parę   dni 

wcześniej wyciągnął broń na widok Aba Culpeppera. Czysta nienawiść.

„Raczej kulki w łeb”.
Bała   się,   że   Hunter   zastrzeli   Billa,   kiedy   go   tylko   zobaczy,   tak   samo   jak 

zabiłby drapieżnika zasadzającego się na cielę.

„Nie mogę na to pozwolić” – pomyślała. „Bill nie kiwnął palcem, żeby mi 

pomóc, ale to wcale nie znaczy, iż zasługuje na śmierć. Był taki kochany przez te 
wszystkie lata przed moim wyjazdem do Anglii”.

Z determinacją prowadziła Lamparta przez ustępujące ciemności. Nawet jeśli 

któryś z Culpepperów pilnował drogi do domu Billa, nie podniósł alarmu,  gdy 
Lampart   jak   duch   przemknął   obok.   W   napięciu   wypatrywała   jakiegokolwiek 
światła. Nic. Ciemno.

Dojechawszy  na miejsce,  zsiadła  i przywiązała konia do krzaka. Z wielką 

ostrożnością podkradła się jak najbliżej ustępu. Skuliła się i skryła na tle krzaków, 
tak jak ją Bill uczył, kiedy razem polowali.

Zwilżyła wargi językiem i zagwizdała cicho. Czysty, melodyjny głos słowika 

wzbił   się   w   blednącą   noc.   Wiele   lat   temu,   kiedy   była   małą   dziewczynką,   a 
srebrzysty śmiech matki ożywiał dom, Bill nauczył ją gwizdać w ten sposób.

Żadne światło nie zapaliło się w chacie w odpowiedzi na gwizd. Nikt nie 

zawołał do niej.

Nerwowo spojrzała w niebo. Gwiazdy już znikły. Na Wschodzie pojawił się 

jasny, perłowozłoty pas. Jeszcze raz zagwizdała. I znowu nic.

„Może   wypił   za   dużo   i   śpi   tak   mocno,   że   nie   słyszy”   –   pomyślała   z 

niepokojem.

Wargi miała  suche jak papier. Zwilżyła je i zagwizdała ponownie. Po raz 

trzeci fałszywy słowik zaśpiewał w stronę ciemnej chaty. Żadna lampa nie błysła w 
odpowiedzi.

Świt zbierał się na wschodzie plamą jasnego różu. Elyssa czekała. Już miała 

się poddać, kiedy wreszcie skrzypnęły drzwi chaty. Pojawił się w nich mężczyzna i 
poszedł w stronę ustępu.

„Bill”.
Co za ulga! Szedł chwiejnym krokiem człowieka, który albo ma kaca, albo 

niezbyt dobrze widzi w porannym półmroku. I tak się jakoś dziwnie stało, że minął 
ustęp i podszedł do krzaka.

– Tutaj – szepnęła. – To ja.
– Na miłość boską, Sassy – syknął Bill. – Mówiłem, żebyś tu nie przyjeżdżała. 

Wracaj do domu!

background image

Starała się dojrzeć jego twarz. To, co ujrzała w jego oczach w bladym świetle 

świtu,   nie   napawało   optymizmem.   Oczy   miał   nabiegłe   krwią,   złe,   a   przede 
wszystkim przerażone.

– Zupełnie jak twoja matka – szepnął wściekle. – Nierozważna do szaleństwa! 

Wynoś się stąd!

– Jedź ze mną – szepnęła błagalnie. – Potrzebuję cię.
– Wracaj do domu!
Głos miał łagodny, ale twarz rozgniewaną.
– Bill...
– Zmykaj!
– Nie! – powiedziała twardo. Wstała szybko. – Czy wiesz, ile krów zostało 

skradzionych z Ladder S? Ilu koni brakuje? Wszystkie ślady prowadzą do...

–   Oho   ho   –   rozległ   się   z   tyłu   obcy   głos.   –   A   co   my   tutaj   mamy? 

Pierwszoklaśna kobietka dla Aba.

Bill zachwiał się i wpadł na Elyssę. Odepchnął ją od napastnika.
– Uciekaj! – szepnął rozpaczliwie.
Tym razem nie dyskutowała. Odwróciła się i puściła  biegiem.  Nie zrobiła 

nawet trzech kroków, gdy ktoś złapał ją za ramię żelaznym uściskiem. Jęknęła z 
bólu, szarpnięta brutalnie, i stanęła  twarzą w twarz z Abem Culpepperem.  Był 
wysoki,   kościsty   i   miał   niebieskie,   wyblakłe   oczy,   które   lśniły   złowrogo   w 
niewyraźnym świetle. Spojrzenie tych oczu sprawiło, że żołądek Elyssy skurczył 
się boleśnie.

– Pierwsza klasa – stwierdził Ab.
Elyssa próbowała wyszarpnąć ramię.
– Puszczaj!
–   Nie   tak   szybko,   laleczko.   Bill   wypił   kapkę   za   dużo   i   nie   jest   w   stanie 

zabawić damy, ale ja ci obiecuję, że nie odjedziesz stąd rozczarowana.

– Puść mnie! – powtórzyła przez zaciśnięte zęby.
– O nie, to nie do pomyślenia, żeby Ab Culpepper zmarnował taką okazję – 

ciągnął nieśpiesznie opryszek.

Elyssa z rozpaczą spojrzała na Billa, wiedząc, że sama się nie obroni. On 

tymczasem wcale nie miał zamiaru sięgnąć po broń. Zmartwiała. To znaczyło, że 
nie pomoże jej, tak jak nie pomógł ani razu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Po 
chwili uświadomiła sobie, że Bill nawet nie patrzy na nią, zupełnie jakby jej w 
ogóle nie było. Ponury, bezradny wyraz jego twarzy mówił więcej niż słowa.

Odwróciła się i spojrzała w kierunku, w którym patrzył Bill. Culpepperowie 

materializowali  się wraz z nastaniem świtu. Najpierw jeden, potem drugi. Jako 
trzeci pojawił się Gaylord. Stali najwyżej o jakieś dziesięć stóp od Billa. Wysocy, 
szczupli,   z   bladoniebieskimi   oczami,   podobni   do   siebie   jak   ziarnka   grochu   w 
strączku. Albo diabły w piekle.

background image

– Przywitaj się z chłopakami – trącił ją Ab.
– Puść mnie – rzekła spokojnie.
Ab uśmiechnął się, a jej żołądek ścisnął się na nowo. Okrucieństwo widoczne 

w oczach bandyty nie zostawiało cienia wątpliwości. Gaylord duszę miał mroczną, 
ale Ab nie miał jej wcale.

–  Odpuść   sobie  Billa  –  rzekł  lekceważąco  Ab.   –  Ostatnio  zrobił  się  jakiś 

drażliwy. Może przez to, że dawno nie miał kobiety.

Pobladłe   wargi   Elyssy   nie   były   w   stanie   wymówić   ani   słowa,   zresztą 

wiedziała aż za dobrze, że to i tak nie zdałoby się na nic. Culpepperowie w każdej 
chwili mogli położyć Billa trupem na miejscu. Wystarczyło nacisnąć spust.

Ab sprawdził, na co Elyssa patrzy, i uśmiechnął się. Nacisk palców na ramię 

zelżał trochę. Nie miała  dokąd uciec. Mgła zaczynała już opadać. Jasne pasma 
snuły się nisko nad ziemią i nie dawały osłony.

Bandzior jednym ruchem ściągnął jej z głowy kapelusz. W blasku poranka 

zalśniły włosy koloru lnu.

– Tak myślałem – rzekł z wyraźnym zadowoleniem. – To ty jesteś ta Sassy.
– Mam na imię Elyssa.
Spojrzenie Aba świadczyło o tym, że mało go obchodzi, jak ona ma na imię.
–   Zapraszam   do   domu   –   powiedział,   uśmiechając   się.   –   Musimy   omówić 

pewną sprawę.

Bill posłał Abowi szybkie, niespokojne spojrzenie. Bandyta nawet tego nie 

zauważył. W tej chwili interesowała go jedynie jasnowłosa dziewczyna o upartych 
niebieskozielonych oczach.

– Wątpię, abyśmy mieli jakieś wspólne sprawy – odparła Elyssa z godnością.
– No, dziecinko, na twoim miejscu nie byłbym taki pewien – powiedział Ab, 

mrugając przebiegle.

– Nie mam czasu. Czekają na mnie na ranczu.
– No i o tym właśnie sobie pogadamy – stwierdził radośnie.
– O czym?
–   Sprzedasz   mi   Ladder   S   –   rzekł   niecierpliwie.   –   Grzecznie   i   zgodnie   z 

prawem. Nikt się nie przyczepi. Nawet Jankesi.

– Nie.
– Trzydzieści jankeskich dolarów – dodał. – To moje ostatnie słowo.
Elyssa spojrzała na niego, jakby zupełnie oszalał. Za trzydzieści dolarów nie 

kupiłby   nawet   korralu,   a   co   dopiero   całe   ranczo.   Szybko   odwróciła   wzrok. 
Patrzenie Abowi w oczy nie należało do przyjemności.

– Nie – powiedziała ochryple.
Nagle pojawił się  mężczyzna  z karabinem w jednej ręce i rewolwerem w 

drugiej. Trzymał się z dala od Culpepperów. Stał z wyciągniętą bronią i czekał. 
Jego postawa nie zdradzała ani entuzjazmu, ani zwierzęcej żądzy, jaką przejawiali 

background image

Culpepperowie,   a   mimo   to   spokojna   gotowość   mężczyzny   wydawała   się 
groźniejsza niż broń, którą trzymał w ręku. Elyssa wyczuła z całą wyrazistością, że 
jest bardziej niebezpieczny niż wszyscy Culpepperowie razem wzięci. Serce zabiło 
jej mocno.

„Mój Boże, co ja narobiłam?” – pytała siebie zalękniona. „Bill był więźniem 

tych bandytów, a teraz wpadłam i ja”.

Na   myśl   o   tym,   że   jest   zdana   na   łaskę   kogoś   takiego   jak   Ab   Culpepper, 

żołądek ścisnął się boleśnie. Zastanawiając się gorączkowo, co robić, wyszarpnęła 
ramię z uścisku i odskoczyła w tył.

Zrobiła to tak szybko i niespodziewanie, że zupełnie zaskoczyła tym Aba. 

Próbował ją pochwycić, ale zatrzymał go Gaylord. Ab obejrzał się przez ramię. 
Powiedział coś nieprzyjemnego. Potem jego ręka znalazła się przy biodrze.

Idąc szybko w stronę Lamparta, Elyssa odwróciła się jeszcze raz do Billa.
– Wracaj ze mną – błagała. – Penny się zamartwia. Jesteś nam potrzebny.
Bill potrząsnął krótko głową.
– Jedź i nie wracaj – powiedział. – No już!
Nie dyskutowała. Wdrapała się na Lamparta i ruszyła galopem.
Właśnie   gratulowała   sobie   tego,   jak   sprytnie   i   bezczelnie   wymknęła   się 

rabusiom,   kiedy   zobaczyła   coś,   co   Culpepperowie   na   pewno   już   wcześniej 
zauważyli.   Tuż   przed   nią,   z   prawej   strony,   spoza   osłony   krzaków   i   głazów 
wystawała lufa karabinu.

Kiedy   przejeżdżała   obok   krzaka,   broń   przez   cały   czas   pozostawała 

wymierzona w Aba. Najwyraźniej ktoś, kto trzymał tę broń, nie był przyjacielem 
Culpepperów.

„To Hunter” – pomyślała Elyssa. „Usłyszał jednak, że schodzę po schodach”.
Z jednej strony była mu głęboko wdzięczna za to, że przyjechał tu za nią, z 

drugiej zaś chciała za wszelką cenę uniknąć krytycznych uwag i pouczeń z jego 
strony. Pochyliła się nisko nad szyją Lamparta i zmusiła go do szybszego biegu. 
Jednak, mimo że bardzo pragnęła uciec stąd jak najprędzej, jechała dość wolno. 
Może i była nierozważna, jak powiedział Bill, ale nie była samobójczynią.

Hunter dogonił ją, zanim przekroczyła granice Ladder S. W oczach miał taką 

furię, że nagle zapragnęła ukryć się w mysiej dziurze.

Nie   wyrzekł   ani   słowa,   dopóki   nie   ukazały   się   przed   nimi   zabudowania 

rancza. Przeciął drogę Lampartowi i zmusił wielkiego ogiera do zatrzymania się.

– Stój – rzekł zimno.
Z ociąganiem ściągnęła wodze.
– Myślałam, że jeśli pomówię z Billem... – zaczęła.
– Pomówić z Billem? Więc to się tak teraz nazywa? – przerwał ironicznie. – 

No, w takim razie nie mam więcej pytań.

– ...to on zrozumie, jak źle sprawy stoją na Ladder S – ciągnęła pośpiesznie. – 

background image

I wtedy pomoże nam, albo przynajmniej nie będzie przeszkadzał. Nie wiedziałam, 
że...

– Koniecznie musiałaś do niego pojechać, tak? Nie mogłaś już wytrzymać.
– O czym ty mówisz?
–   Do   diabła!   –   rzekł   z   niesmakiem.   –   Mówię   o   młodej   dziewczynie   i   o 

sąsiedzie, starym wyjadaczu, który wie, jak wykorzystać taką sytuację.

– To nie jego wina, że nie porwał się na Culpepperów pojedynkę! – zawołała. 

– Mój Boże, ty też nie ruszasz na nich, a masz przecież siedmiu ludzi!

Zapał, z jakim broniła Billa, rozwścieczył go. Za bardzo przypominało mu to 

tyrady   Belindy,  wygłaszane   zawsze   wtedy,  gdy   sprawy  nie  układały   się  po  jej 
myśli. Wciąż miał uszach słowa zmarłej żony, obwiniającej jego, wojnę, Teksas, 
dzieci – wszystko i wszystkich, tylko nie siebie.

– Jesteś zupełnie jak Belinda – warknął Hunter. – Nie dbasz ani trochę o ludzi, 

którzy   są   od   ciebie   zależni.   Masz   w   nosie   odpowiedzialność.   Ważne   są   tylko 
babskie zachcianki i miłosne schadzki, a reszta może iść do diabła.

Elyssa zamrugała, zaskoczona niespodziewanym zwrotem w rozmowie.
– Wymykasz się chyłkiem do sąsiada – ciągnął – ryzykując wszystko, łącznie 

z własnym głupim życiem. I nie chcesz słuchać głosu rozsądku.

– Ja...
– Do diabła! – zawołał z wściekłością. – Urządzacie sobie schadzki w pół 

drogi, a kiedy kotłujecie się w trawie, Culpepperowie najpierw znęcają się nad 
dziećmi, a potem sprzedają je w niewolę Comancheros.

Kiedy dotarło do niej znaczenie jego słów, poczuła mdłości.
– Hunter... – powiedziała ochryple.
Nie słyszał nic w tej chwili. Przebywał w piekle przeszłości, które nawiedzało 

go co dzień.

– W końcu Culpepperowie dobrali się i do Belindy – mówił z goryczą. – 

Wyobrażam sobie, jak bardzo, zanim z nią skończyli, marzyła o śmierci. Ted i Em 
pewnie też woleli umrzeć. Nie mieli tyle szczęścia co ich matka. Dla nich to trwało 
znacznie dłużej. Kiedy pomyślę, że Culpepperowie przez kilka dni włóczyli ze 
sobą małą Em...

– Hunter, przestań!
Zamknął   oczy.   W   milczeniu   walczył   ze   sobą,   starając   się   zapanować   nad 

straszliwym gniewem płonącym w duszy. Kiedy je otworzył, ponura przeszłość 
znikła i znalazł się z powrotem w teraźniejszości. Palce Elyssy zaciśnięte były na 
jego nadgarstku tak mocno, że aż bolało.

– Rozpamiętywanie tego nic nie pomoże – rzekła cicho. – To już minęło. Oni 

odeszli, a ty żyjesz. Przeżywanie tego wciąż od nowa nie wskrzesi ich.

Pomału Hunter skupił wzrok na jej twarzy.
– Nie byłem przy nich, kiedy mnie potrzebowali – powiedział obcym głosem. 

background image

– Moje dzieci zginęły.

– Tak mi przykro – szepnęła. – Naprawdę szczerze boleję nad tym wszystkim.
I rzeczywiście bolała. Nad jego dziećmi. Nad zmarłą żoną. Nad nim. Nad 

sobą. Wreszcie pojęła, dlaczego Hunter nie pozwala sobie na zakochanie się w niej. 
Nie dlatego, że tak bardzo kochał pierwszą żonę, lecz dlatego, że został przez nią 
zdradzony.

Wyszarpnął rękę, jakby jej dotknięcie było czymś nieznośnym.
– Przestań wymykać się na spotkania z Billem – rzekł szorstko. – Kiedy już 

pochowam wszystkich Culpepperów, możesz sobie robić, co ci się żywnie podoba. 
Ale nie teraz.

– Nie jestem Belinda. Kocham Billa, ale nie tak, jak myślisz.
Zacisnął wargi z niedowierzaniem.
– Widziałem czterech Culpepperów – powiedział. – Czy było ich więcej?
Chciała go dalej przekonywać, że istnieje różnica między nią a Belinda, ale 

jedno   spojrzenie   w   jego   oczy   wystarczyło,   aby   zrozumiała,   że   nie   jest   to 
odpowiednia   pora.   Może   kiedyś,   gdy   wróci   mu   rozsądek,   a   jego   czarne   oczy 
przestaną lśnić jak piekielne węgle.

– Nie widziałam innych Culpepperów – odparła. – Ale był tam jeszcze jakiś 

człowiek.

Spojrzał na nią uważnie.
– Odniosłam wrażenie, że to ktoś naprawdę niebezpieczny.
– Wiesz, kto to?
– Nie. Ani razu nie padło jego imię.
– To skąd masz pewność, że jest niebezpieczny?
Westchnęła cichutko. Śmiertelny chłód zdawał się znikać głosu Huntera.
– Poruszał się w taki sposób...
– Co masz na myśli?
– Większość mężczyzn kręci się, przestępuje z nogi na nogę, skubie wąsy albo 

dotyka pasa z nabojami.

Hunter   czekał   nieruchomo.   Jego   postawa   dziwnie   przypominała   tamtego 

człowieka.

–   On   się   w   ogóle   nie   ruszał,   tylko   oddychał   –   powiedziała.   –   Nie   był 

podniecony ani przestraszony, ani żądny krwi. Był po prostu... gotowy.

– Gotowy? Na co?
– Na wszystko, co może  się zdarzyć. Przyjąłby to bez mrugnięcia  okiem. 

Jakby nic nie mogło go dotknąć oprócz śmierci, a chyba i przed śmiercią nie czułby 
strachu. Zupełnie jak ty, kiedy zjawiłeś się na ranczu.

Bugle Boy parsknął i szarpnął wędzidło. Hunter nie zwrócił uwagi na konia. 

Zaniepokoiło go to, że coś przeoczył.

– Nie widziałem go tam – stwierdził po chwili.

background image

– Stał z boku.
– Jak wyglądał?
– Był...
Głos Elyssy zamarł. Spojrzała na niego.
– Był twojego wzrostu i postury – rzekła wreszcie. – Albo może mi się tylko 

tak wydawało, bo nosił części starego munduru Konfederacji i przez to skojarzył 
mi się z tobą.

– Był prawo- czy leworęczny?
– Trzymał rewolwer w jednej ręce i karabin w drugiej.
Hunter uśmiechnął się lekko.
– Nic dziwnego, że się nie bał.
– No i miał mokasyny – dodała.
– Mokasyny? – spytał ostro.
– Tak. Wysokie, takie do kolan. Z frędzlami. Jakie noszą Apacze.
Pochyliła głowę na bok, jakby nagle coś jej przyszło do głowy.
– Nie sądzę – rzekła w końcu – aby ktoś go w ogóle zauważył. Pojawił się 

nagle na skraju zarośli, kiedy opadła mgła.

– Mokasyny z frędzlami – powtórzył miękko Hunter. – Hmm.
Spojrzała na niego uważnie. Jego głos zabrzmiał dziwnie. Była w nim pewna 

serdeczność,   a   także   szacunek.   Oraz   nadzieja.   Ale   to   głównie   współczucie 
nadawało głosowi zadziwiającą miękkość.

– Znasz go? – spytała.
– Może. Wielu nosi mokasyny.
– Wcale nie tak wielu.
Uśmiechnął się.
– Sam je kiedyś nosiłem, kiedy było trzeba.
– Kto to jest?
– Jeżeli jest to ten ktoś, o kim myślę, to masz rację. Ten chłopak rzeczywiście 

ani trochę nie bał się tego, co może się stać.

background image

16

Tej nocy, kiedy wszyscy domownicy usnęli już na dobre, schody zaskrzypiały 

pod ciężarem Huntera.

„Do diabła!” – zaklął w duchu.
Bał się, że Elyssa obudzi się i wstanie z łóżka. Wstrzymał oddech. Nie dobiegł 

go   żaden   dźwięk.   Słyszał   jedynie   bicie   własnego   serca   i   podmuchy   wiatru 
uderzającego w dom. Ostrożnie podjął wędrówkę na dół. Bezszelestnie przeszedł 
przez kuchnię, a potem przez podwórze do stodoły. Nad górami kłębiły się ciężkie 
chmury. Jasny blask księżyca oświetlał każdy krok.

„W tym świetle z daleka widać oznakowanie koni. Do diabła! Lepiej niech ta 

burza przestanie dudnić i wreszcie zasnuje chmurami niebo”.

Ale nie miał czasu czekać, aż burza raczy pochłonąć księżyc. Po wysłuchaniu 

relacji Elyssy o mężczyźnie w wysokich do kolan mokasynach, który pojawił się na 
ranczu Billa, postanowił spróbować spotkać się z tym człowiekiem w nocy, bez 
względu na pogodę.

Ostrożnie, zwinnie jak kot, ruszył przed siebie. Mokasyny wyciszały kroki. 

Poszedł za pierwszym tropem, na jaki natrafił. Idąc, dumał nad tym, ileż to razy 
lekkie stopy Elyssy przemierzały tę drogę. Myśl ta nie nastawiała go życzliwie do 
Billa Morelanda. Nie dotarł jeszcze do granicy Ladder S, kiedy nagle tuż za nim 
rozległ się głos:

– Noc w sam raz na spacerek.
Zastygł w pół kroku, po czym odwrócił się.
– Cześć, Case – powiedział. – Już się martwiłem, że się zgubiłeś.
– Niedoczekanie.
Hunter   z   uśmiechem   klepnął   brata   po   ramieniu   i   sam   otrzymał   podobne 

klepnięcie. Case nie uśmiechnął się do niego, ale Hunter wiedział, że młodszy brat 
cieszy się ze spotkania. Od czasów wojny nikt nie widział Case'a uśmiechającego 
się.

– Idź za mną – rzekł Case cicho. – Biegasz w świetle księżyca jak pijany elf. 

Jeszcze napytasz sobie biedy.

Ze śmiechem Hunter ruszył za bratem. Kilka minut później znaleźli się w 

płytkim, wyschniętym strumieniu, którego brzegi porastały wierzby, a nad korytem 
zamykały   się   liściastym   sklepieniem   gałęzie   topoli.   Światło   księżyca   zastąpił 
głęboki cień.

Niebo nad górami rozdarła błyskawica. Rozległ się przeciągły grzmot. Wiatr 

zawirował w topolach, zrywając przemarznięte liście i unosząc je w noc.

– Kiedy przyjechałeś? – spytał cicho Hunter.

background image

– Trzy dni temu. Wiadomość od Morgana zastała mnie w Spanish Bottoms.
– Byli tam Culpepperowie?
– Ważne, że Ab jest tutaj.
Hunter zrozumiał. To Ab Culpepper urządził krwawy najazd na jego ranczo w 

Teksasie i właśnie jemu bracia przysięgli wymierzyć sprawiedliwość.

– Owszem. Widziałem go. Dwa razy.
– Dziwne, że go nie załatwiłeś.
Nie było to pytanie, ale mimo to Hunter odpowiedział.
–   Za   pierwszym   razem   byłem   z   Elyssą.   Pewnie   bym   go   zastrzelił,   ale 

nadjechało czterech innych.

Case uniósł brwi.
– No to co?
–   Nie   chciałem   jej   narażać.   Drugi   raz   dziś   rano.   Ab   stał   za   blisko   niej. 

Gdybym chybił... – Wzruszył ramionami.

– Z tej odległości nie chybiłbyś.
– Nie chciałem ryzykować.
Case   spojrzał   uważnie   swymi   orzechowymi   oczami   na   brata.   Nic   nie 

powiedział, ale dziwiło go to, że Hunter nie zastrzelił Aba na miejscu. Tyle listów 
gończych zostało rozesłanych za Abem, że byłby to postępek najzupełniej zgodny z 
prawem. Ab zasłużył sobie na śmierć. Podobnie jak jego krewniacy spod ciemnej 
gwiazdy,   nieudacznicy,   często   pochodzący   z   kazirodczych   związków.   Papa 
Culpepper nie zważał na więzi rodzinne, kiedy naszła go ochota.

– Ilu ludzi ma Ab? – spytał Hunter.
– Około dwudziestu.
– A Culpepperów?
– Pięciu razem z Abem. Przyjechał tuż przede mną.
– Widziałem Gaylorda. Kim są pozostali trzej?
– Erasmus, Horace i Kester.
Hunter   przebiegł   w   myślach   całą   listę.   Norbert   i   Orville   zginęli   z   rąk 

Teksańczyków, zanim cały klan ruszył zabijać w morderczym szale. Sedgewick i 
Tilden byli na tyle głupi, że w Teksasie napadali na banki, karawany mułów i 
osadników. Proceder ów skończył się, kiedy Case i Hunter wrócili z wojny. Obaj 
Culpepperowie utonęli w Rio Grande podczas ucieczki do Meksyku. Woda w rzece 
sięgała wprawdzie w tym czasie zaledwie do kolan i pewnie przeżyliby, gdyby nie 
byli tak pijani, że nie mogli dźwignąć głowy z wody.

Przy   życiu   pozostało   jeszcze   pięciu   Culpepperów,   którzy   brali   udział   w 

teksańskiej masakrze.

– A Ichabod, Jeremiah, Parnel, Quincy i Reginald? – spytał Hunter.
– Ichabod i Jeremiah mieli pecha w Spanish Forks.
Hunter uniósł czarne brwi.

background image

– Reszta nadal szuka hiszpańskiego srebra – dodał Case. – Zostało ich trzech.
– Jeremiah był podobno szybki jak piorun – rzekł Hunter obojętnie.
–   Podobno   –   przyznał   Case.   –   A   Ichabod   jeszcze   szybszy.   Prawie   mnie 

załatwił.

Hunter gwizdnął cicho przez zęby.
– Uważaj, braciszku – powiedział. – Jeszcze wyrobisz sobie opinię zabijaki i 

byle smarkacz ze spluwą będzie się za tobą uganiać.

– Nikt mnie nie znał, kiedy wszedłem do baru. Nikt mnie nie znał, kiedy 

wychodziłem.

– A gdzie był wtedy Ab?
– Jechał w stronę Rubinowych Gór.
Przez chwilę Hunter przyglądał się nierównym plamom księżycowego światła 

przesianego przez topole.

– Ab, Erasmus, Gaylord, Horace i Kester – powiedział wreszcie. – A jacy są 

inni?

Case wzruszył ramionami.
– Umieją obchodzić się z bronią, kiedy są trzeźwi, ale nie aż tak dobrze, żeby 

zaraz nie spać spokojnie z ich powodu.

Hunter parsknął rozbawiony. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić, żeby Case nie 

mógł spać z jakiegoś powodu.

– Ilu masz ludzi? – spytał Case.
– Siedmiu plus kowboje. Ośmiu, licząc z tobą.
– To prawie czterech na jednego.
– Też tak to sobie wyliczyłem.
– I nie licz na Billa Morelanda. Wprawdzie zgrywa pijanego, ale poza tym jest 

kuty na cztery nogi.

– Ten drań próbował zabić Elyssę najmarniej trzy razy.
Ciemna brew Case'a uniosła się. Gwizdnął cicho przez zęby. Potem potrząsnął 

głową.

– Nie on – stwierdził cicho.
– Jak to nie on?
– Bill za nic na świecie nie skrzywdziłby swojej Sassy.
– Akurat nie skrzywdziłby. Sam widziałem, jak celował do niej.
– Kiedy? – spytał Case.
– Trzy noce temu.
– W takim razie to nie był Bill.
– A ty skąd możesz to wiedzieć? – warknął rozdrażniony Hunter.
– Grałem z nim w karty od zachodu do świtu.
– Ale...
Case czekał, aż Hunter dokończy.

background image

– Do diabła! – dokończył Hunter.
– Coś nie tak?
– Skoro to nie był Bill Moreland...
– Nie był – przerwał stanowczo Case.
– ...w takim razie mamy zdrajcę wśród ludzi z Ladder S.
– Mnie się też tak zdaje.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo ktoś od was przekazuje informacje Abowi i Gaylordowi.
– Jakie informacje?
– Ilu jest ludzi na Ladder S, kto i jak umie posługiwać się bronią.
Hunter mruknął coś nieprzyjemnego.
– Ile i jakich krów spędziliście – ciągnął spokojnie Case. – Gdzie są trzymane. 

Ile mustangów.

Złowieszczy syk był jedyną odpowiedzią Huntera.
–   Ile   koni   jest   oznakowanych   –   mówił   dalej   Case.   –   Ile   jest   świeżo 

ujeżdżonych. Tego rodzaju rzeczy.

– Czyli to, co robiłeś podczas wojny. Wywiad.
Case skinął głową.
– Do diabła! – mruknął Hunter. – Mam dość kłopotów i bez szpiega.
– Na twoim miejscu strzelałbym do Culpepperów, jak tylko któryś pokaże tu 

koniec nosa.

– Zbyt niebezpieczne. Jeżeli nie dopadniemy wszystkich naraz, zrobi się drugi 

Teksas. Ci, co przeżyją, zabiją każdego, kto się im nawinie pod lufy, zgwałcą i 
zabiją kobiety, zatrują ziemię i spalą wszystko do gołej ziemi.

Case   nie   zaprzeczył.   Culpepperowie   w   pełni   zasłużyli   sobie   na   najgorszą 

reputację. Była to banda podłych, okrutnych łotrów.

– Znajdź zdrajcę i powieś go – poradził Case. – Za dużo wie.
Hunter   milczał.   Myślał   intensywnie,   jednak   żadna   myśl   nie   przynosiła 

pociechy. Case czekał, aż brat znowu przemówi. Cierpliwie. Niecierpliwość była 
dowodem słabości. Podczas wojny słabością Case'a była tęsknota za Teksasem. 
Wreszcie wrócił, ale tylko po to, żeby przekonać się, że jego ukochany siostrzeniec 
i siostrzenica zostali sprzedani Conancheros. Kiedy dowiedział się prawdy o losie, 
jaki spotkał Teda i małą Em, przestał tęsknić do czegokolwiek. Nawet zemsta stała 
się   obojętna.   Zamierzał   wymierzyć   sprawiedliwość   Culpepperom   z   poczucia 
obowiązku, takiego samego jak zarżnięcie świni czy wykopanie dołu kloacznego. 
Nikt   nie  lubi   takiej  pracy,   ale  prawdziwy   mężczyzna   nie   powinien  się   od  niej 
uchylać.

– Masz rację – rzekł wreszcie Hunter. – Jak ten człowiek wygląda?
– Nie wiem. Nie udało mi się go wyśledzić.
– Nie sądziłem, że jest na świecie stworzenie, którego nie potrafiłbyś podejść.

background image

– Ja też. Całe życie człowiek się czegoś dowiaduje o sobie. On zna moczary, 

tak jak jastrząb zna niebo.

– Czy jest wysoki? – spytał Hunter, myśląc o Mickeyu.
– Nie wiem. Jest bardzo ostrożny i nie zostawia śladów.
– To by pasowało. Z kim rozmawia?
– Z Gaylordem albo z Abem.
– Kiedy?
– Kiedy tylko chce.
– Psy go znają – zauważył Hunter z niezadowoleniem.
– No właśnie. Wymyka się z Ladder S bez problemu.
– To musi być Mickey, Lefty albo Gimp. Nikt poza nimi nie był tu na tyle 

długo, żeby znać okolicę tak dobrze jak ten przeklęty duch.

–   Raczej   wątpię,   żeby   człowiek   kulawy   mógł   tak   łatwo   mnie   zgubić   – 

zauważył Case. – Poruszanie się po moczarach nie jest proste.

– W takim razie zostaje Mickey albo Lefty – westchnął Hunter. – Szczerze 

mówiąc, żaden mi nie pasuje.

– Dlaczego?
– Mickey jest wystarczająco podły, ale wątpię, czy zna okolicę na tyle dobrze, 

żeby cię zgubić. Lefty zna okolicę, ale nie jest na tyle podły.

– Ktoś, na miłość boską, to jednak robi.
– Jesteś pewien, że to nie Bill? – spytał Hunter. – Jest wystarczająco podły i 

zna te tereny.

– Jest podły – zgodził się Case. – Ale nie na tyle, żeby zabić własną córkę.
– Córkę?!
Case machnął niecierpliwie ręką, nakazując ciszę. Z przerażającą łatwością 

wyciągnął broń i ruszył w stronę pobliskich krzaków. Hunter wciągnął powietrze w 
płuca. Wiatr przyniósł ze sobą zapach rozmarynu. Wyciągnął błyskawicznie ramię 
i zatrzymał brata. Potrząsnął lekko głową.

– To Sassy – powiedział cicho, żeby tylko Case słyszał.
W duchu spodziewał się, że Elyssa pójdzie za nim. Nawet czekał na to. Myśl 

o tym, że mógłby iść u jej boku przez ciemności, sprawiła, że serce zabiło żywiej. 
Case bez słowa schował broń.

– Skąd ten pomysł, że Bill i Sassy to ojciec i córka?
– Raz Bill upił się i opowiedział mi o kobiecie imieniem Gloria. Twierdził, że 

ją kochał. Podobno była jego kochanką.

– A więc nic dziwnego, że Sassy stara się chronić Billa – mruknął Hunter. – 

Skoro to jej ojciec.

– Ona nic nie wie. Przynajmniej tak twierdzi Bill.
Hunter odwrócił się w stronę wierzbowych zarośli.
– No i co, Sassy? – odezwał się głośno, żeby go mogła usłyszeć. – Czy Bill 

background image

ma rację?

Przez kilka chwil panowała cisza. Słychać było tylko szum wiatru.
– No chodźże – rzekł Hunter niecierpliwie. – Poznasz mojego brata Case'a.
Wierzby zadrżały i rozchyliły się. Elyssa wyszła z zarośli i stanęła w plamie 

cienia pod wielką topolą. Nawet nie spojrzała na na Case'a. Patrzyła na Huntera.

Księżyc świecił wystarczająco jasno, żeby wyraźnie widać było szok malujący 

się na jej twarzy. Obaj mężczyźni rozumieli to. Dziewczyna musiała się oswoić z 
wiadomością, że Bill Moreland jest jej ojcem.

– Nie wiedziałam – szepnęła. – Ale to tłumaczy...
Głos jej zamarł.
– Co tłumaczy? – spytał Hunter łagodnie.
– Co zaszło miedzy moim ojcem a Billem – odparła po chwili. – I dlaczego 

Bill   tak   się   mną   opiekował,   kiedy   tylko   ojciec   wyjeżdżał,   a   wyjeżdżał   bardzo 
często, gdyż prowadził badania górnicze w terenie.

Oczy Huntera zwęziły się. On też wyjeżdżał w czasach swojego małżeństwa. 

Walczył   wprawdzie,   a   nie   szukał   złota,   jednak   rezultat   był   podobny.   Belinda 
zostawała sama na tak długo, że skończyło się to romansem z sąsiadem. A jeśli 
wierzyć plotkom, nie tylko z jednym.

– Ale jednak – szepnęła Elyssa – trudno mi uwierzyć, że mama i Bill... tak 

bardzo się zbliżyli.

– Zdarza się – rzekł Case spokojnie.
– Była niewierna – rzekł Hunter ostro. – Jak Belinda.
Elyssa zaprotestowała.
– Mama nie... – Głos zamarł jej w gardle. Wobec tego, co powiedział Bill, 

trudno było upierać się, że matka należała do wiernych żon. – Nie była taka – 
stanęła w jej obronie. – Widocznie kochała Billa. Ojca też kochała.

– Przynajmniej masz swego człowieka w obozie Culpepperów – rzekł Case.
Elyssa uważnie spojrzała na jego mokasyny z frędzlami, a potem na Huntera, 

który także miał na nogach mokasyny. Podobieństwo między braćmi na tym się nie 
kończyło.   Byli   tego   samego   wzrostu,   podobnie   zbudowani   i   nawet   chodzili   w 
podobny sposób. Różnica między nimi była dość subtelna, ale dla Elyssy bardzo 
wyraźna. Case był ponury, pogrążony w myślach. Wydawało się niemożliwe, żeby 
śmiech kiedykolwiek miał ożywić jego oczy, nawet w pełnym blasku słońca. Taki 
właśnie był Hunter, gdy zawitał na Ladder S, ale się zmienił. Teraz uśmiechał się, 
w jego oczach błyskały wesołe iskierki i... płonęło w nich pożądanie.

To ona sprawiła, że Hunter się zmienił. Mógł zaprzeczać temu, wściekać się 

na nią, nazywać ją trzpiotką i flirciarą, ale przebiła się przez otaczającą go skorupę. 
Gdy Elyssa uświadomiła to sobie, niemal zakręciło się jej w głowie z ulgi. Dopiero 
teraz pojęła, jak bardzo jej serce tęskniło do niego. I bała się, naprawdę się bała, że 
on nie będzie w stanie odwzajemnić tej miłości.

background image

Odwróciła od niego wzrok, obawiając się, że ta nowa wiedza ujawni się w jej 

oczach, a wtedy on wymyśli jakiś powód, żeby ją odepchnąć. Nie mogła sobie 
teraz na to pozwolić. Zbyt świeże było odkrycie, kto jest jej prawdziwym ojcem.

– Case – powiedziała. – Jesteś z Culpepperami.
– Im się tak zdaje.
– Rozumiem.
Wzięła głęboki oddech.
– A jakie mamy szanse? – spytała wprost.
– Będą znacznie większe, gdy dowiem się, gdzie trzymają bydło.
– Nie sprzedali go? – spytali jednocześnie Hunter i Elyssa.
– Nie. Bydło na hodowlę trzymane jest w jednym miejscu, bukaty w drugim.
Zęby Huntera błysnęły w świetle księżyca.
– To dobra wiadomość – powiedział.
Case chrząknął.
– Być może. Czy wiecie, do kogo należy znak Slash River?
– Do Aba Culpeppera.
– Nie w urzędzie rejestracyjnym Nevady.
– Co? – spytał Hunter.
– Znak ten zarejestrował facet nazwiskiem J. M. Johnstone – wyjaśnił Case.
Hunter spojrzał na Elyssę.
– Czy mówi ci coś to nazwisko?
– Jedyny Johnstone, jakiego znałam tutaj, to Mac, ale on nie żyje.
– Kiedy umarł? – spytał Case.
– Trzy miesiące temu.
–   To   ten.   Znak   zarejestrowano   w   tysiąc   osiemset   sześćdziesiątym   trzecim 

roku.

Elyssa zmarszczyła brwi.
– W tym samym roku zmarli moi rodzice – powiedziała.
– Jak to się stało? – spytał Case.
– Gorączka  płucna  zabrała  mamę.  Ojciec  wyszedł w  nocy  podczas burzy. 

Znaleźliśmy jego zwłoki. Pochowany jest z mamą.

Hunter obrzucił Case'a szybkim spojrzeniem.
– Czy Mac wspominał coś o tym. że ma własny znak? – spytał Hunter.
Zapadła   cisza.   Elyssa   próbowała   przypomnieć   sobie   nieliczne   rozmowy   z 

lakonicznym rządcą Ladder S.

– Nigdy o niczym takim nie mówił – rzekła po chwili.
– Czy ojciec pozwalał mu trzymać własne bydło na ziemi Ladder S? – spytał 

Case.

– Nie wiem.
– A może ty mu dałaś takie pozwolenie? – Tym razem Hunter zadał pytanie.

background image

– Nigdy nie było o tym mowy. Mac był trudnym człowiekiem, zwłaszcza w 

kontaktach z kobietami.

Bracia popatrzyli na siebie. Obaj myśleli o tym samym. Mac wypalał swój 

znak cielakom należącym do Ladder S. Zdarzały się takie praktyki. Właściciele 
rancz traktowali je jak zwykłą kradzież.

– Coś mi się zdaje, że pierwszy przyjechał tu Gaylord – rzekł Case. – Zwąchał 

dobrą okazję i postanowił skorzystać.

–   Więc   waszym   zdaniem   Culpepperowie   zabili   Maca,   żeby   wykorzystać 

zarejestrowany przez niego znak? – spytała Elyssa.

– Znak i cielęta gotowe do wzięcia.
– Uważacie zatem, że Mac okradał Ladder S?
– Nie byłby pierwszym rządcą, który ukradł kilka krówek – stwierdził Case 

spokojnie.

– Niektórzy nie uważają tego za kradzież – rzekł Hunter. – U nas w Teksasie 

po wojnie było tyle bezpańskiego bydła, że ludzie zabijali je na skóry, a mięso 
gniło.

–   Rozumiem   –   powiedziała   Elyssa   z   namysłem.   –   Czyli   należałoby 

przypuszczać, że kiedy zmarli rodzice. Mac uznał Ladder S za swoją własność. Ja 
byłam w Anglii. Bill namawiał mnie, żebym zamieszkała tam na stałe.

– Czy Culpepperowie mówili, dlaczego tak bardzo zależy im akurat na Ladder 

S? – Hunter zwrócił się do Case'a.

– Dobrze myślisz – pochwalił go Case. – Mają już dosyć wiecznego uciekania 

przed nami. Szukają nowego gniazda, a Ladder S jest solidnie zbudowane i ma 
wody pod dostatkiem.

Elyssa z trudem przełknęła ślinę.
– Jak to uciekają przed wami? – spytała.
– Obaj z Hunterem depczemy im po piętach od dwóch lat – odparł z prostotą 

Case.

– Aha.
Spojrzała szybko na Huntera.
– Teraz już nie dziwię się, że nawet nie spytałeś o zapłatę – powiedziała. – 

Ścigałbyś Culpepperów nawet za darmo.

– Jeżeli uważasz, że nie zarabiam na swoją pensję jako rządca...
– Nie powiedziałam tego – przerwała szybko.
– Więc o co ci chodzi?
– Jesteś najlepszym rządcą, jaki tu kiedykolwiek pracował – odparła Elyssa. – 

Ale nie obchodzi cię los rancza, tylko to, że dybią na nie Culpepperowie.

Hunter chciał cos powiedzieć, ale spojrzał na Case'a i zamknął usta.
– Wygląda na to, że będę musiała poszukać sobie nowego rządcy, kiedy już 

zrobicie porządek z Culpepperami – powiedziała napiętym głosem.

background image

–   Nie   dziel   skóry   na   niedźwiedziu   –   rozstrzygnął   Case.   –   Może   wszyscy 

zginiemy, zanim nasz miś wyjdzie na strzał?

Elyssa zamknęła oczy.
– Tak – powiedziała słabym głosem. – Wszyscy możemy zginąć.
–   Na   razie   żyjemy   –   przerwał   Hunter   szorstko.   –   Jak   ustalimy,   kto   jest 

szpiegiem, reszta powinna pójść jak z płatka.

– Być może – rzekł Case. – Ale mam niedobre przeczucia.
Hunter patrzył to na Case'a, to na Elyssę.
– O co chodzi? – spytał.
– Chłopcy zaczynają się niecierpliwić – wyjaśnił Case.
– Bo już tacy się urodzili, niecierpliwi i lenie – rzekł Hunter zimno. – Dlatego 

zostali bandytami.

Case pokiwał głową.
– To znaczy, że Culpepperowie mogą  nie zaczekać,  aż spędzicie dla nich 

bydło i ujeździcie konie.

– Myślałem o tym – rzekł cicho Hunter.
– Nie wątpię, znając ciebie. I jakie kroki podjąłeś?
–   Zrobiłem   zapas   wody   i   jedzenia   na   wypadek   oblężenia.   Gimp   napełnia 

płócienne worki piaskiem jako osłonę przed kulami.

– A jeśli was podpalą? – spytał Case.
Oddech Elyssy stał się przyśpieszony. Nie pomyślała o tym.
– Nie zrobią tego – jęknęła.
– Zrobią – stwierdził rzeczowo Case. – Nieraz to robili.
– Czy planują coś takiego? – spytał Hunter.
– Na razie nic o tym nie mówili.
– Przygotowałem kryjówkę na wypadek, gdyby do tego doszło – rzekł Hunter.
– Gdzie?
–   W   jaskini   u   stóp   wzgórza,   jakiś   kilometr   od   domu.   Jest   tam   źródło. 

Zaniosłem już zapasy.

– Kto o tym wie?
– Ty, ja i Elyssa.
– I niech tak zostanie.
– Nie sądzę, abyśmy potrzebowali kryjówki – rzekła nagle Elyssa.
Case spojrzał na nią.
– Dlaczego?
– Gaylord powiedział, że są zmęczeni uciekaniem, pamiętasz?
Hunter przytaknął.
– Są zbyt leniwi – ciągnęła. – Chcą mieć ranczo nietknięte, żeby od razu się 

wprowadzić. Ab nawet usiłował je kupić ode mnie dziś rano.

Na twarzy Huntera pojawił się wyraz zaskoczenia.

background image

– Jak to chciał je kupić? – spytał z niedowierzaniem.
– Zwyczajnie. Grzecznie i zgodnie z prawem, jak sam stwierdził. Żeby nikt 

nie mógł się przyczepić.

– Niech mnie licho! – powiedział Hunter.
– Czemu się nie zgodziłaś? – spytał Case.
–   Bo   Ladder   S   jest   więcej   warte   niż   trzydzieści   jankeskich   dolarów   – 

stwierdziła kwaśno.

– Pewnie, że tak – zgodził się Case. – Ale przypuszczam, że to wszystkie 

pieniądze, jakie ma ten nędzny wieprz.

–   Chodzi   o   to   –   rzekła   Elyssa   –   że   Culpepperowie   woleliby   osiedlić   się 

grzecznie i legalnie.

–   Może   jeszcze   doszli   do   wniosku,   iż   bandytyzm   i   rozboje   jednak   nie 

popłacają? – spytał Hunter ironicznie.

– Raczej wolą działać tak jak Comancheros – rzekł Case. – Klan okopie się tu 

jak w twierdzy i stąd będzie robić kilkudniowe wypady.

–   Jedyne   wypady,   jakie   ich   czekają   w   przyszłości,   to   do   piekła   –   odparł 

ponuro Hunter.

Elyssa zadrżała. Łatwiej byłoby jej to przyjąć, gdyby wypowiedział te słowa z 

pasją i w gniewie, ale on miał głos spokojny, pozbawiony emocji. Jak Case.

– Ufają ci? – spytał Hunter brata.
– Na ile mogą ufać komuś, kto nie jest Culpepperem.
– Mam nadzieje, że to wystarczy.
– Będę was ostrzegał, kiedy tylko mi się uda – obiecał Case.
Pod   zimnym   podmuchem   wiatru   Elyssa   znów   zadrżała.   W   chłodnym 

powietrzu wyczuwało się już zimę.

– Lepiej idźcie do domu – rzekł Case. – Odprowadzę was do stodoły.
– Ktoś może cię zobaczyć.
–   Będę   uważał,   a   poza   tym   powinienem   poznać   wasze   psy,   skoro   mam 

przychodzić na ranczo.

–   Dobrze.   –   Hunter   zwrócił   się   do   Elyssy:   –   Zaczekaj   tu   chwilę.   Chcę 

zamienić kilka słów z Case'em. Nie odchodź nigdzie.

– A dokąd miałabym pójść? – spytała kwaśno.
– Na przykład tam, gdzie narobiłaś tyle śladów – rzucił gniewnie Hunter.
Odciągnął   Case'a   na   stronę   i   zaczął   mówić   głosem   na   tyle   cichym,   żeby 

Elyssa go nie słyszała.

– Mam zamiar... – zaczął.
– Nie ufasz jej? – przerwał Case równie cicho.
– Ależ ufam, jak każdej rozflirtowanej pannie.
Case uniósł brew i nic nie powiedział.
– Chodzi o to – rzekł Hunter – że ktoś zostawia ślady między B Bar i Ladder 

background image

S.

Case słuchał w milczeniu.
–   Skoro   Elyssa   nie   jeździ   na   schadzki   z   Billem,   to   z   kim  się,   do   diabła, 

spotyka?

Wzruszenie ramionami świadczyło wymownie o tym, że Case nie dba, czy 

Elyssa spotyka się z kimś, czy nie, i że nie rozumie, dlaczego Hunter tak się tym 
przejmuje.

– A co to ma do Culpepperów? – spytał spokojnie.
– Bezpośrednio nic – przyznał Hunter.
– Mhm.
Case uważnie spojrzał nad ramieniem brata na dziewczynę.
– Czy ciebie przypadkiem nie interesuje Sassy? – spytał pozornie obojętnie.
– Już raz się z taką ożeniłem. Wystarczy.
Case   chciał   coś   powiedzieć,   lecz   tylko   wzruszył   ramionami   i   spojrzał   na 

Huntera.

– Masz jakiś plan? – spytał.
– Po pierwsze, trzeba zastawić pułapkę na naszego szpiega.
Case skinął głową.
– Jeżeli za dzień lub dwa usłyszysz, że rejestruję znak Twin River Connected, 

to będziemy wiedzieli, że tym człowiekiem jest Mickey.

– Twin River Connected – powtórzył Case. Potem z aprobatą kiwnął głową. – 

Dobrze. Powinien pokryć Slash River lub Ladder S.

Hunter uśmiechnął się niewesoło.
– Chłopcy mogą się zdenerwować.
– A jeśli nic nie usłyszę?
– To powiem to samo Lefty'emu.
– A jak to też nie zadziała?
– Wtedy zaatakujemy Culpepperów, zanim oni napadną na nas.
– Wreszcie mówisz sensownie.

background image

17

– Hunter mi nie ufa – wyznała Elyssa ponuro.
Zdziwiona Penny spojrzała znad fasoli, którą właśnie wrzucała do garnka z 

zamiarem   ugotowania   jej   na   kolację.   Obie   z   Elyssa   skończyły   już   sprzątać   po 
śniadaniu.

– Dlaczego tak sądzisz? – spytała, pochylając sie nad ogniem.
– Pojechałam dziś rano zobaczyć się z Billem... – zaczęła Elyssa.
– No i co? – przerwała jej Penny. Potem szybko zapytała: – Jak on się czuje?
– Miał trochę napuchnięte oczy i nie golił się od kilku dni, ale poza tym 

wyglądał   dobrze.   Na   tyle   dobrze,   na   ile   może   wyglądać   więzień   na   własnym 
ranczu.

– Jak to?
– Culpepperowie siedzą mu na karku.
– Dobry Boże – szepnęła Penny. – Może dlatego on...
Głos jej zamarł.
– On co? – naciskała Elyssa.
Potrząsając głową. Penny pochyliła się, aby sprawdzić ogień.
– Penny, co chciałaś powiedzieć?
Penny z trzaskiem zamknęła drzwiczki od pieca i odwróciła się do Elyssy.
– Nie powinnaś się dziwić, że Hunter ci nie ufa – powiedziała otwarcie.
Elyssa przestała siekać cebulę i spojrzała na Penny.
– O czym ty mówisz? – zapytała. – Nie zrobiłam nic takiego, czym mogłabym 

sobie zasłużyć na brak zaufania.

– Na pewno nie? – spytała Penny zimno.
– Nie!
– Może jemu się nie podoba to, że wymykasz się na schadzki z Billem.
Elyssa wpatrywała się nieruchomo w przyjaciółkę. Penny odpowiedziała jej 

twardym spojrzeniem.

– O czym ty, na miłość boską, mówisz? – spytała w końcu Elyssa.
– Och, nie zaprzeczaj. Bill kochał Glorię. Kiedy wróciłaś z Anglii cała w 

jedwabiach i z burzą blond włosów, znowu ją zobaczył.

– Penny... – zaczęła Elyssa.
– Nawet na mnie nie spojrzał, odkąd wróciłaś do domu – przerwała gniewnie 

Penny. – Ani razu!

Odwróciła się, by ukryć łzy płynące po policzkach. Porażona Elyssa stała bez 

ruchu, ale jej mózg pracował na najwyższych obrotach. Przypomniała sobie, co 
powiedział Hunter o mężczyznach i o blond włosach.

background image

„Nie  wszystkich  mężczyzn  oślepia   słoneczny   blask  złotych  włosów”.  I  co 

odpowiedziała Penny? „Jednego oślepił. A tylko ten liczył się naprawdę”.

Dla Penny tym jedynym był nadal Bill Moreland.
– To ty zostawiłaś ślady na drodze do B Bar – powiedziała Elyssa nagle.
Penny   stała   odwrócona   plecami.   Ramiona   miała   sztywne,   postać 

wyprostowaną dumnie. Elyssa podeszła do niej i objęła ją.

– Od jak dawna kochasz Billa? – spytała.
Przez chwilę zdawało się, że Penny nie odpowie. Potem jej ciało zadrżało, 

jakby wreszcie poddało się długo skrywanemu smutkowi.

–   Odkąd   skończyłam   piętnaście   lat   –   odparła   napiętym  głosem.   –   Ale   on 

świata nie widział poza Glorią.

Elyssa mocniej przytuliła przyjaciółkę.
– Potem Gloria umarła – szeptała Penny – i wtedy Bill zaczął mnie wreszcie 

dostrzegać.

W milczeniu Elyssa tuliła ją do siebie, głaszcząc pieszczotliwie po plecach, 

pragnąc za wszelką cenę pocieszyć.

– Wtedy ty wróciłaś do domu – rzekła ponuro Penny. – I Bill w ogóle przestał 

na mnie patrzeć.

– To nie jest tak, jak myślisz – powiedziała Elyssa łagodnie.
– Akurat! – wybuchnęła Penny. – On już nie przyjeżdża na Wind Gap. – 

Czekam i czekam...

Głos Penny załamał się.
– To nie z mojego powodu – odparła Elyssa. – Boi się, że Culpepperowie za 

nim pojadą.

– Nie, to ciebie teraz pragnie – powiedziała Penny ze znużeniem. – Dlatego do 

mnie więcej nie przyjeżdża.

– Penny – rzekła Elyssa łagodnie. – To nie jest tak, jak myślisz. Naprawdę.
– Owszem!
– Bill jest moim ojcem.
Penny znieruchomiała. Po raz pierwszy spojrzała Elyssie w oczy.
– Twoim ojcem? – powtórzyła.
– Powiedział mi to...
Nagle   Elyssa   zmieniła   zamiar.   Nie   chciała   opowiadać   o   bracie   Huntera, 

szpiegu w obozie Culpepperów. Ktoś mógł podsłuchać.

– ...sam – dokończyła.
– Kiedy?
–   Czy   to   ważne?   –   spytała   spokojnie.   –   Jestem   córką   Billa,   a   nie   jego 

kochanką.

Penny westchnęła ciężko.
– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem.

background image

– Tak.
Odetchnęła z wyraźną ulgą i mocno przycisnęła Elyssę do piersi.
– Nie wydajesz się tym zdziwiona.
– Masz rację, nie zaskoczyło mnie to.
– Dlaczego?
– Jakieś dwa lata przed twoim narodzeniem dostaliśmy wiadomość, że twój 

ojciec... to znaczy John Sutton... zginął, szukając złota w Kolorado.

Elyssa pomyślała o matce, samotnej i czekającej na powrót męża. Tymczasem 

jego   nieobecność   przedłużała   się   coraz   bardziej.   Matka   czekała   najpierw   z 
nadzieją, a potem z lękiem. Aż przyszła wiadomość o jego śmierci. Nietrudno się 
domyślić, co było dalej.

– To trwało ponad rok – opowiadała Penny – ale w końcu Bill zdobył Glorię.
Elyssa zamknęła oczy, ale nie przestawała głaskać Penny, starając się ukoić 

drżenie, które falami wstrząsało ciałem przyjaciółki.

– I nagle pewnego dnia zjawił się twój ojciec... to znaczy John – ciągnęła 

Penny. – Gloria wpadła w histerię. John i Bill strasznie się pokłócili. Bill wyjechał i 
założył B Bar. Dziewięć miesięcy później ty się urodziłaś.

– To może jednak jestem córką Johna, nie Billa?
– Nie sądzę.
– Dlaczego?
– Obawiam się, że twój ojciec nie mógł sprawić, aby kobieta zaszła w ciążę – 

rzekła   Penny   otwarcie.   –   Mieszkał   w   tym   domu   przez   pięć   lat   po   twoim 
narodzeniu, ale Gloria nigdy więcej nie była brzemienna.

– Ale nie ma takiej gwarancji i co do Billa.
– Owszem jest.
– Co to znaczy?
– Jestem w ciąży – wyznała Penny.
Elyssę zaskoczyło to zupełnie.
– To dlatego źle się czułaś – olśniło ją. – Poranne mdłości, nie gorączka.
Penny tępo skinęła głową.
– Czy Bill wie?
– Nie – szepnęła Penny.
– Trzeba będzie mu powiedzieć...
– Nie! – przerwała Penny gwałtownie. – Gdyby mu na mnie zależało, sam by 

zapytał.

– Ale Culpepperowie...
– Nie zabronili mu przecież rozmawiać z tobą.
–   Jadąc   tam,   omal   nie   spowodowałam   jego   śmierci,   a   sama   o   mało   nie 

wpadłam w łapy Culpepperów.

Oczy Penny rozszerzyły się w przerażeniu.

background image

– Gdyby Hunter nie pojechał za mną, czort jeden wie, jak by się to dla mnie 

skończyło. Może zostałabym dziwką Culpepperów.

– Dobry Boże! – szepnęła Penny. Potem dodała jakby z wahaniem: – Skoro 

Bill nie jest twoim kochankiem, a ty nie wiedziałaś, że jest twoim ojcem, to czemu 
tak bardzo ryzykowałaś i pojechałaś tam?

– Ponieważ miałam dosyć tego, że bydło Ladder S bezpowrotnie znika na 

drodze biegnącej przez Wind Gap.

– Bill nigdy... – zaczęła Penny żarliwie.
– Wiem – przerwała Elyssa. – Ale alkohol zmienia człowieka. Tak twierdzi 

Hunter.

– Bill nie ukradłby bydła należącego do Ladder S.
– Niestety, nie może zabronić kraść Culpepperom. Ladder S jest już niemal 

doszczętnie ogołocone.

Penny zamknęła oczy.
– Co masz zamiar zrobić?
– Hunter na pewno coś wymyśli.
„Nie ma wyjścia. Musi”. Ale tę myśl zatrzymała dla siebie.
– A jak ty się czujesz? – spytała Elyssa po chwili. – Może powinnaś położyć 

się na jakiś czas.

– Nie ma potrzeby. Przy pracy zapominam o... wszystkim.
Elyssa uśmiechnęła się smutno.
– Cieszysz się? – spytała czule.
– Och tak – rozpromieniła się Penny. – Odkąd pamiętam, zawsze chciałam 

mieć dziecko.

– To dobrze. Najpierw zrobimy porządek z Culpepperami, a potem zajmiemy 

się wychowaniem maleństwa.

–   Nie   myślisz   o   mnie   źle,   że   pozwoliłam   Billowi...   chociaż   nie   byliśmy 

małżeństwem?

Elyssa  pomyślała,   jak  gorąco  pragnęła Huntera,  kiedy  znalazła   się  w jego 

ramionach. Gdyby chciał jej dać dziecko, nie stawiałaby żadnych przeszkód i nie 
liczyła się z niczym. Może zastanowiłaby się, gdyby już było za późno.

W ciąży. Bez męża. Zupełnie sama.
–   Ależ   skąd!   –   odparła.   –   Myślę,   że   to   bardzo   trudno   nie   oddać   się 

mężczyźnie, którego się kocha.

Penny uśmiechnęła się przez łzy.
– Bałam się, że mnie wypędzisz – wyznała.
– Nigdy w życiu.
– Wiele osób by tak postąpiło.
– Ale nie ja – rzekła Elyssa z przekonaniem.
Słysząc pewny głos Elyssy, Penny poczuła się naprawdę spokojnie, po raz 

background image

pierwszy, odkąd przekonała się, że jest w ciąży.

– Dziękuję.
– Nie bądź niemądra. Ty i twoje dziecko jesteście wszystkim, co mam na 

świecie, oprócz... – Elyssa zawahała się.

– Huntera? – spytała cicho Penny.
– Myślałam o Billu. Hunter nie chce mnie pokochać. Nawet mnie nie chce 

polubić.

– Mimo to patrzy na ciebie tak samo, jak Bill patrzył na Glorię.
Szalona nadzieja obudziła się pod wpływem tych słów.
– Naprawdę? – spytała niemal bez tchu.
Penny skinęła głową.
– Ty też tak na niego patrzysz – dodała.
– Nic na to nie poradzę – szepnęła Elyssa. – Kocham go.
Od   strony   korralu   dobiegło   rżenie   przestraszonego   konia,   a   potem   okrzyk 

gniewu. Bez wahania Elyssa złapała karabin, z którym się prawie nie rozstawała w 
ciągu ostatnich dni, i wybiegła kuchennymi drzwiami.

Dopiero co ujeżdżony mustang zrzucił Mickeya na ziemię. Chłopak wstał, ujął 

wędzidło   i   zaczął   okładać   konia   batem.   Przerażone   zwierzę   zarżało   znowu   i 
podrzuciło   do   góry   głowę,   uciekając   przed   razami.   Mickey   chwycił   mocniej 
wędzidło i bił dalej.

Z   karabinem   w   dłoni   Elyssa   co   sił   w   nogach   pobiegła   w   stronę   korralu. 

Tymczasem Hunter okazał się szybszy. Wyszedł ze stodoły, zobaczył, co się dzieje, 
i ryknął na Mickeya. Ten zignorował go. Chwilę później Hunter pchnął go tak, że 
nieborak poleciał na żerdzie korralu bezwładnie jak worek kartofli, aż się zatrzęsło 
ogrodzenie. Chwiejnie wstał, potrzasnął głową i popełnił kolejny błąd. Zaatakował 
Huntera z gracją rozwścieczonego byka.

Hunter tylko usunął się z drogi, wystawił nogę i chłopak wylądował na ziemi, 

rozpłaszczony jak żaba.

Chwilę później Mickey zrobił następny błąd, a mianowicie sięgnął po broń. 

Hunter kopnął go w rękę z taką siłą, że rewolwer wyleciał w powietrze szerokim 
łukiem. Młodzian potrząsnął głową, przeturlał się na czworaki i wstał. Zachwiał się 
i chwycił za prawą rękę. Choć po oczach widać było, że najchętniej by kogoś zabił, 
nie dotknął nawet drugiego rewolweru. Hunter pokiwał głową.

– Wyładuj złość, kopiąc dołki pod słupki – rzekł obojętnie.
– Przecież to tylko cholerna szkapa, którą jakiś giez ugryzł! – wrzasnął z 

pretensją Mickey.

– Złościsz się, bo cię zrzucił.
Twarz Mickeya spurpurowiała z gniewu.
– Żaden prawdziwy mężczyzna nie bije za to konia – rzekł surowo Hunter. – 

Bierz się do roboty albo wynocha!

background image

Mickey z ponurą miną schylił się po kapelusz i podszedł do leżącego w kurzu 

rewolweru.   Pochylił   się.   Hunter   natychmiast   przyjął   czujną   postawę.   Gdyby 
Mickey chciał popełnić czwarty błąd i wyciągnął broń, strzeliłby do niego bez 
wahania.

Nie sprawdzając, czy broń się nie ubrudziła w pyle. Mickey wsunął ją na 

miejsce i ruszył w stronę stodoły. Hunter patrzył za nim. Chłopak nie spojrzał 
nawet w jego stronę. Hunter żałował, że nie może go po prostu zwolnić. Niestety, 
Ladder S znajdowało się w tak rozpaczliwej sytuacji, że każda para rąk się liczyła, i 
dopiero   pijaństwo   czy   morderstwo   z   zimną   krwią   mogło   być   wystarczającym 
powodem   do   pozbycia   się   pracownika.   Poza   tym   Mickey   mógł   być   szpiegiem 
Culpepperów. Jeśli tak, to można go było wykorzystać.

Szczęk   odwodzonego   kurka   postawił   Huntera   na   baczność.   Odwrócił   się 

natychmiast w tamtą stronę, wyciągając broń.

Przed nim stała Elyssa, dysząc ciężko, zaskoczona nieco tym, że w jednej 

chwili ręce Huntera były puste, a w następnej sekundzie trzymał gotowy do strzału 
rewolwer.

– Chciałaś wypróbować to na mnie? – spytał Hunter.
– O to samo mogłabym zapytać ciebie.
Zręcznym ruchem zabezpieczył broń i wsunął z powrotem w olstra.
– Coś mi się zdaje, że chciałaś strzelać do mnie, a nie do Mickeya.
– Czasami mam na to wielką ochotę.
– Jakiś szczególny powód?
– Pamiętasz, jak Mickey złapał mnie tak mocno za ramię, że miałam siniaki, i 

w ogóle potraktował mnie jak dziwkę z saloonu? Powiedziałeś mu wtedy, żeby nie 
tracił czasu, tylko brał się do roboty.

Hunter patrzył we wzburzone oczy Elyssy i na ręce gotowe ponownie odwieść 

kurek. I strzelić do niego.

– A kiedy Mickey okłada konia batem – ciągnęła przez zęby – to obrywa od 

ciebie tak, że ledwo się potem może pozbierać.

– Koń nie zrobił nic złego.
– A co ja zrobiłam?
Ciemne oczy mężczyzny obrzuciły ją od stóp do głów. Jak zawsze ubrana 

była w jedwabie, powiewne i falujące przy każdym oddechu.

– Tak – rzekł zimno.
– Można wiedzieć, co?
– Mężczyźni wariują, kiedy się koło nich kręcisz. Wiesz o tym i dalej się 

kręcisz.

– A co mam robić? Zamknąć się w domu albo zasłaniać twarz?
– Tak.
Jej oczy rozszerzyły się.

background image

– Mówisz poważnie? – spytała z niedowierzaniem.
– Śmiertelnie poważnie.
Ogarnęła ją wściekłość.
– Niestety, kochasiu – wycedziła przez zęby. – Nie będę siedzieć w więzieniu 

tylko dlatego, że urodziłam się kobietą, a nie mężczyzną.

– Byłem pewien, że tak właśnie zareagujesz. Niektóre z was dopiero wiedzą, 

że żyją, kiedy stado durniów ślini się na ich widok.

Nieskrywana pogarda w głosie Huntera była jak wymierzony policzek.
– Ja do takich nie należę – stwierdziła dumnie.
– Wszystkie tak mówicie.
– A niech to piekło pochłonie, nie jestem taka jak twoja żona!
– Krzycz głośniej – wycedził. – Pewien jestem,  że chłopaki chłoną każde 

twoje słowo.

Odwrócił się i poszedł w stronę stodoły.
– Hunter!
Nie zatrzymał się. Szedł dalej. Już miała wrzasnąć na niego znowu, kiedy 

uświadomiła   sobie   obecność   Lefty'ego   i   Gimpa.   Obaj   stali   przed   stodołą   i 
przysłuchiwali się rozmowie. Z niechęcią i zażenowaniem odwróciła się na pięcie i 
weszła do kuchni.

„Tak   dalej   być   nie   może”   –   postanowiła.   „Musi   wreszcie   zrozumieć. 

Porozmawiam z nim na osobności, gdy nikt nie będzie podsłuchiwał...”

Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej pomysł ten trafiał jej do 

przekonania.   Potrzebowała   intymności,   żeby   porozmawiać   z   Hunterem   na   tak 
osobiste tematy. Na pewno wspomnienie niewiernej żony nadal go bolało.

„Kto się na gorącym sparzył, ten na zimne dmucha”.
Będzie go musiała jakoś przekonać, że ona jest inna, że może jej zaufać, że 

ona doceni dar uczucia i obdarzy go w zamian miłością.

„Dziś   wieczorem,   kiedy   Penny   zaśnie,   porozmawiam   z   nim.   Musi   mnie 

zrozumieć”.

Drzwi pokoju Elyssy skrzypnęły cichutko. Zamarła bez ruchu w pół kroku, ale 

w sąsiednim pokoju panowała cisza.

Oddychając bezgłośnie, ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Drżącymi palcami 

zawiązała pasek jasnoniebieskiego jedwabnego szlafroka.

Trzymając kciuki zaciśnięte na szczęście, przeszła na palcach krótki odcinek 

korytarza oddzielający jej pokój od pokoju Huntera. Chłód od podłogi przenikał 
cienkie satynowe pantofelki, ręce miała jeszcze zimniejsze. Bardzo denerwowała 
się czekającą ją rozmową.

Drzwi pokoju Huntera były zamknięte. Przez dłuższą chwilę z bijącym sercem 

stała przed nimi z ręką na klamce. Zanim odwaga zdążyła opuścić ją całkowicie, 
uchyliła drzwi.

background image

– Hunter? – szepnęła.
Charakterystyczny   trzask   odwodzonego   kurka   rozległ   się   niespodziewanie 

głośno w panującej w pokoju ciszy.

– Co, do diabła, tutaj robisz? – spytał wściekły.
Aż drgnęła. Pytanie rozległo się tuż za drzwiami.
– Musimy porozmawiać – szepnęła.
– Nie możesz zaczekać do rana?
Drzwi zaczęły zamykać się jej przed nosem. Oparła się o nie mocno obiema 

rękami i wsunęła satynowy pantofel w szparę.

– Nie – zaprotestowała stanowczo. – Teraz, kiedy nikt nas nie słyszy.
– Mów ciszej! – rzekł znacznie łagodniej.
– To mnie wpuść.
Zawahał się, starając się zapanować nad falą gorąca, która wezbrała w nim, 

gdy   tylko   uświadomił   sobie,   że   Elyssa   stoi   pod   jego   drzwiami.   Wziął   szybko 
głęboki oddech. Powietrze, które wciągnął w nozdrza, miało jej zapach, niezwykły 
zapach ogrodu, rozmarynu i księżyca. Gorąco wzmogło się jeszcze bardziej.

– To nie jest dobry pomysł, Sassy.
– Nie mamy wyjścia.
– Nie.
– Tak! – syknęła. – Dobrze wiem, co robię.
W to nie wątpił. Myśl ta sprawiła, że rozpalił się jeszcze bardziej.
„A dlaczegóż by nie? Bóg jeden wie, jak bardzo tego pragniemy oboje. Nie 

jest   już   dziewicą.   Wystarczy   posłuchać   przechwałek   Mickeya.   Zresztą   sama   to 
potwierdziła, opowiadając o szokowaniu swoich dobrze urodzonych kuzynów”.

Drzwi sypialni otworzyły się szeroko. Dziewczyna prawie zatoczyła się w 

ramiona Huntera. Odruchowo chwycił ją i podtrzymał. Ciepło ciała przenikające 
przez jedwab szlafroka było jak żywy ogień.

I ten ogień spalał go.
Z   całego   serca   pragnął   zedrzeć   z   niej   ubranie   i   wziąć   ją   z   całą   pasją   i 

pożądaniem, jakie w nim wzbudzała. Zmusił się jednak do tego, żeby ją puścić. 
Obiecał sobie wszakże, że nigdy więcej nie pozwoli, by jakaś flirciara robiła z nim, 
co   zechce.   Zamiast   przygarnąć   ją   do   siebie   wyciągnął   rękę   i   zamknął   drzwi. 
Słysząc ciche szczęknięcie zamka, westchnęła niespokojnie, zupełnie jakby nagle 
zabrakło jej tchu.

– No dobrze – rzekł cichym, ochrypłym głosem. – Cóż takiego jest tak pilne, 

że nie może zaczekać do rana?

background image

18

Otworzyła   usta,   żeby   odpowiedzieć   na   pytanie,   ale   nie   mogła   wydobyć   z 

siebie głosu. Naga pierś Huntera lśniła w blasku księżyca sączącym się przez okno. 
Uroda muskularnego ciała przykuwała wzrok. Atmosfera sypialni wywołała falę 
nieznanych dotąd emocji.

– Sassy?
– Uhm?
Przełknęła   ślinę   i   zwilżyła   wargi.   Miała   zamiar   poprosić   Huntera,   żeby 

nałożył koszulę, ale nie chciała zachować się jak mała dziewczynka.

– Ja tylko chciałam... – Głos jej się załamał.
Hunter stał i czekał. Jego spokój doprowadzał ją do szału.
„To ja ledwo mogę oddychać z powodu jego bliskości” – pomyślała gniewnie 

– „a on patrzy na mnie, jakby przebywanie w sypialni z kobietą nie było dla niego 
niczym nowym”.

Nagle coś sobie uświadomiła.
„Oczywiście, ty głuptasie” – pomyślała. „Przecież Hunter był żonaty. Nieraz 

miał kobietę w swojej sypialni. I w łóżku”.

Z trudem przełknęła ślinę. Uniosła ramiona i trochę się uspokoiła. Postanowiła 

zachować się dorośle.

– Nie flirtuję z Mickeyem – powiedziała.
– Mów ciszej!
– Dobrze – odszepnęła gniewnie. – Słyszałeś, co powiedziałam?
– Do diabła, połowa kowbojów pewnie słyszała.
– Posłuchaj. Nie flirtuję ani z Mickeyem, ani z Billem, ani z żadnym innym 

mężczyzną.

– Akurat!
– Uwierz mi!
– W takim razie co mają znaczyć te spojrzenia rzucane na mnie? Dlaczego 

ciągle oblizujesz wargi, tak że można dostać szału?

Miała nadzieję, że w księżycowej poświacie nie było widać rumieńca. Nagle 

zapragnęła zapaść się pod ziemię. Nie zdawała sobie sprawy, że jej zachowanie jest 
aż tak widoczne.

– Ja tylko patrzę na ciebie – szepnęła z bólem.
– Aha.
Dźwięk ten mógł oznaczać akceptację, ale wiedziała, że tak nie było.
– Hunterze Maxwell – powiedziała rozwścieczonym szeptem. – Masz gorsze 

maniery i mniej inteligencji od przeciętnego muła. Nie jestem taka jak twoja żona!

background image

Miał   wielką   ochotę   głośno   się   roześmiać.   Oto   stała   przed   nim,   dowodząc 

swojej niewinności, a przyszła do jego pokoju w środku nocy, ubrana w buduarowy 
strój, rozpalający w mężczyźnie żądzę.

– Niezły z ciebie numer, Sassy – rzekł cicho. – Naprawdę niezły.
Nie   dodał,   dlaczego   tak   uważa.   Bał   się,   że   wybuch   jej   gniewu   obudzi 

mieszkańców Ladder S.

– Musisz mi uwierzyć – szepnęła.
– Dlaczego?
Elyssa zmrużyła oczy.
– Bo to ważne – odparła, zbita nieco z tropu.
– Dlaczego?
– Dobry Boże, czy wszyscy mężczyźni są tacy tępi, czy też jesteś specjalnym 

przypadkiem? – odparła wściekłym szeptem.

Uśmiechnął   się   lekko.   Z   niekłamanym   zainteresowaniem   obserwował,   jak 

Elyssa stara się dowieść swej niewinności z zapałem, który sprawiał, że jej pierś 
falowała kusząco pod jedwabiem szlafroka.

– Hunter?
– Słucham?
– Jesteś największym osłem, jakiego znam – szepnęła z rozpaczą. – Czasami 

mam ochotę potrząsnąć tobą tak mocno, żeby ci wszystkie zęby zagrzechotały.

– To dlaczego przyszłaś do mojej sypialni w środku nocy? – mruknął.
– Ponieważ któreś z nas może jutro zginąć, a ja...
Głos   jej   zamarł.   Nie   mogła   powiedzieć   „kocham   cię”   człowiekowi,   który 

przyglądał się jej z uważną, nieco drapieżną cierpliwością.

„Do licha z tą jego żoną!” – pomyślała ponuro. „Załatwiła go na amen”.
– Co takiego?
– Ja...
Wykonała bezradny gest i spojrzała na niego bez słowa.
– Masz na mnie ochotę – rzekł cicho. – Skoro ośmieliłaś się przyjść do mego 

pokoju, nie powinnaś wstydzić się tych słów.

– Hunter – szepnęła.
– Powiedz to.
Wstrzymała drżący oddech.
– Powiedz, że mnie chcesz – powtórzył.
Otworzyła   usta.   Nie   wyszło   z   nich   ani   jedno   słowo.   Zrobił   krok   w   jej 

kierunku. Stał teraz tak blisko, że niemal czuł ciepło jej ciała.

– To nie tajemnica – szepnął uwodzicielsko. – Oczy zdradzają cię za każdym 

razem, kiedy na mnie patrzysz.

– Ja...
Znów głos jej zamarł. Jego bliskość działała na nią zbyt silnie. Nie czuła się 

background image

tak dziwnie od tamtej nocy w ogrodzie, kiedy tańczyli, a potem się całowali.

– Twoje oczy – szepnął Hunter – mówią mi, że pamiętasz, jak całowałem 

twoje piersi, a ty jęczałaś.

Dreszcz   przeszył   jej   ciało,   słabe   echo   tamtego   dzikiego   pożądania,   kiedy 

poznała pieszczotę jego ust.

– Chcesz poczuć to znowu – szeptał dalej. – A może się mylę?
Przełknęła   ślinę,   po   całym   ciele   rozlało   się   niebywałe   ciepło.   Słodki, 

niespodziewany ogień wprawił ją w drżenie.

„On ma rację” – uświadomiła sobie. „Chcę znów to poczuć”.
Drżąc, zamknęła oczy.
– Chcę ciebie – wyszeptała.
– I rzeczywiście tak trudno to wyznać?
Słowa te zostały wydyszane w jej czoło, zagłębienie policzka, w kącik ust. 

Dreszcz, który ją przeszył w tym momencie, poczuli oboje. Hunter wziął szybki 
oddech i dopuścił do siebie wspomnienie jej reakcji na pieszczoty. Żadna kobieta 
nie odpowiedziała mu w ten sposób. Nigdy. Tamta scena do tej pory nawiedzała go 
w snach.

– Hunter – szepnęła. – Pocałuj mnie. Mocno. Bardzo mocno. Tak jak wtedy w 

ogrodzie.

Pod wpływem tych słów jęknął. Objął Elyssę. Pochylił głowę, dotknął jej ust i 

otworzył je, głodny i spragniony. Język wdarł się jak błyskawica, tak jak tego 
pragnęła.

Mocno.   Bardzo   mocno.   Zareagowała   bez   wahania.   Pamiętała,   jak   to   jest 

ulegać jego pieszczotom i pocałunkom. Marzyła o tym, tęskniła do tego i pragnęła 
tego z żarem, z którego dopiero teraz zaczęła tak naprawdę zdawać sobie sprawę.

Z ochrypłym jękiem zarzuciła mu ramiona na szyję. Chciała być jak najbliżej 

niego. Bliżej niż w tej chwili.

Jej spontaniczna reakcja i obleczone w jedwab piersi sprawiły, że zapomniał o 

wszystkich powodach, dla których całowanie jej było szaleństwem. Smakowała i 
upajała jak wino. Krew tętniła mu w żyłach. Płonął z pożądania.

Ogniste pocałunki i dotykanie jej piersi już mu nie wystarczały. Pragnął o 

wiele więcej.

Nagle poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Siła jego ramion miała w 

sobie   niezwykły   urok,   zawierała   obietnicę   i   przywoływała   jakieś   niejasne 
wspomnienia. Poddała się tej sile bez zastanowienia.

Potem   ogień   pocałunków   wypalił   wszystko   z   jej   myśli.   Niejasno 

uświadamiała sobie, że czuje pod plecami skotłowaną pościel, ale nie miało to 
żadnego znaczenia, liczy się tylko to, że jest blisko Huntera. Z głośnym jękiem 
poddania wbiła palce w umięśnione  plecy. Dreszcz podniecenia, jaki w nim to 
wywołało,   upajał   ją   jak   whisky.   Powtórzyła   pieszczotę,   masując,   ugniatając, 

background image

próbując. Jej język zagłębiał się równie daleko jak jego. Najpierw z wahaniem, a 
potem   z   coraz   większą   ochotą   przesunęła   paznokciami   wzdłuż   umięśnionych 
boków. Wydał z siebie pomruk, który upajał jak wino. Przeniknęło ją rozkoszne 
ciepło, pod wpływem którego ciało naprężyło się jak struna. Wygięła się w jego 
kierunku.

– Chcę, żebyś... – wydyszała urywanie.
Dłoń mężczyzny spadła na jej usta.
– Cicho – szepnął ochryple prosto do jej ucha. – Wiem, czego chcesz.
Druga   ręka   szybko  rozchyliła  jedwabny  szlafrok.  Pochylił  głowę  i  znalazł 

ustami pierś. Poprzez cienki jedwab zaczął ssać jej koniuszek.

Ogień zapłonął w jej ciele. Wygięła się w łuk, pragnąc coraz więcej, a on 

całował ją z dziką zachłannością  łapczywych ust i dawał jej to, czego chciała. 
Ogarniało ją coraz większe podniecenie. Ciało miała tak napięte, że aż jęknęła. 
Potem   napięcie   eksplodowało,   zalewając   wszystko   płynnym   ogniem.   Wydała 
zdławiony krzyk, zadrżała i tkliwie poprosiła o jeszcze.

Hunter pochylił nisko głowę i tą samą pieszczotą obdarzył drugą pierś. Znów 

wygięła   się   w   łuk   pod   dotknięciem   jego   ust.   Nie   walczyła   z   dłonią   tłumiącą 
nieświadome krzyki. Nawet jej nie zauważyła. Skoncentrowała się na niezwykłym 
ogniu trawiącym ciało.

Jego   ręka   zsunęła   się   w   dół   i   dotarła   między   uda.   Aż   zesztywniała   z 

zaskoczenia,   ale   on   tego   nie   zauważył.   Czując   gorąco   i   wilgoć   pod   palcami, 
zapomniał   o   wszystkim.   Dłoń   objęła   miękki   kształt.   Długie   palce   badały, 
sprawdzały, pieściły.

Dzika rozkosz  rozdarła jej ciało. Krzyk zdławiła dłoń na  jej ustach. Ręka 

Huntera   poruszała   się   miarowo   wysoko   między   jej   udami   i   znów   przeszyło   ją 
niebywałe   podniecenie.   Kolejny   krzyk   wywołany   był   bardziej   rozkoszą   niż 
zaskoczeniem.

– Do licha – mruknął Hunter pod nosem. – Następnym razem trzeba będzie 

znaleźć bardziej zaciszne miejsce. Chcę słyszeć każdy twój krzyk i jęk.

Ręka zacisnęła się i naparła na miękkie gniazdko. Ciało dziewczyny wygięło 

się   jak   naciągnięta   do   granic   możliwości   cięciwa   łuku.   Hunter   ledwo   stłumił 
własny jęk, kiedy poczuł na dłoni gorącą wilgoć.

– Wpuść mnie – szepnął jej do ucha.
Ledwo zrozumiała, co do niej mówi. Nogi poruszały się niespokojnie, jakby w 

poszukiwaniu tej nowo poznanej rozkoszy. Ale ręki Huntera już tam nie było, nie 
było żywego ognia. Potrząsnęła głową, starała się coś powiedzieć, chciała poprosić, 
żeby dał więcej tego dotknięcia.

– Ciii, Sassy. Pragnę tego tak samo jak ty.
Czuła, jak układa się między jej nogami, rozdziela uda. Potem palce wróciły 

tam znowu, tym razem bez tkaniny tłumiącej odczucia. Rozkosz spłynęła po raz 

background image

kolejny. Odruchowo uniosła biodra w górę, pragnąc więcej tej szalonej pieszczoty. 
Palce wróciły, wywołując nowy przypływ dreszczy.

– Boże! – jęknął Hunter ochryple.
Jego ciało napięło się, biodra naparły i po chwili znalazł się głęboko w niej. 

Gdyby nie silna ręka na ustach, napełniłaby krzykiem zaskoczenia i bólu cały dom. 
Wiła się i szarpała, starając się uwolnić od palącego ognia między nogami. On 
wydał z siebie niski, ochrypły jęk i wszedł głębiej. Potem jego ciało zesztywniało, 
zadrżał od stóp do głów i nagle opadł na nią bezwładnie, już rozluźniony.

Oszołomiona odwróciła głowę na bok, uciekając przed jego ręką. Tym razem, 

kiedy szarpnęła się w jego ramionach, stoczył się na bok. Bez słowa podniósł się, 
odwrócił do niej plecami i zaczął poprawiać ubranie.

Czekała, aż coś powie. Odpowiedziało jej milczenie.
Cisza stawała się coraz nieznośniejsza, aż wreszcie pomyślała, że zaraz się nią 

udławi.   Gdy   już   całkiem   straciła   nadzieję,   odezwał   się   cichym,   beznamiętnym 
głosem:

– Wracaj do siebie, Sassy. Czeka nas ciężki dzień.
W pierwszej chwili nie mogła  uwierzyć, że to wszystko, co on ma jej do 

powiedzenia.

– C-co? – wyszeptała.
– Na dziś zabawa skończona. Wracaj do siebie.
Zamknęła oczy, a gorzka prawda ogarnęła ją czarną, lodowatą falą.
„No tak, wreszcie wiem” – pomyślała ponuro. „To nie z miłością do mnie 

Hunter walczył, lecz z pożądaniem. I oboje przegraliśmy”.

Ból,   jakiego   doznała   na   tę   myśl,   wstrząsnął   nią   do   głębi.   Instynktownie 

wiedziała, że nie może pozwolić, aby nad nią zapanował. Nie teraz. Nie tutaj. Nie 
w jego łóżku.

„Nie będę płakać. To moja wina. Bóg świadkiem, Hunter ostrzegał mnie, ale 

nie słuchałam. Idiotka. Nie będę płakać”.

– Sassy?
Bez słowa podniosła się z łóżka tak szybko, że poły szlafroka załopotały jak 

skrzydła motyla.

Drzwi pokoju otworzyły się i zamknęły. Nie padło ani jedno słowo.
Hunter skrzywił się i zaklął pod nosem. Był za szybki, zbyt brutalny. Starał się 

zwolnić tempo, ale jedwabista wilgoć podziałała na niego tak, że stracił zupełnie 
kontrolę nad sobą. Żadnej kobiety nie pragnął tak bardzo jak właśnie tej.

– Do diabła – mruczał, niezadowolony z siebie.
Pewien był, że czekała na czułe słowa i łagodne pieszczoty. Miał naprawdę 

ogromną pokusę, żeby ją przytulić. Ale nie pozwolił sobie na to. Niech go licho, 
jeżeli zacznie tańczyć. Jak ona mu zagra, tylko dlatego, że wziął to, co mu sama 
ofiarowała.

background image

„Następnym   razem   będzie   inaczej”   –   obiecał   sobie.   „Nie   pozwolę   więcej, 

żeby te ostre pazurki i jędrne ciało doprowadziły mnie do takiego stanu”.

Myśl o tym, że mógłby ją wziąć znowu, wywołała w ciele gorący dreszcz. Nie 

miał najmniejszych wątpliwości, że do tego dojdzie.

„Dziewczyna tak namiętna jak Sassy szybko znowu nabierze ochoty. Znowu 

zapuka do moich drzwi w środku nocy. Będę na nią czekał. I to wkrótce”.

Uśmiechając  się, zapalił świecę i podszedł do umywalki. Rozpiął spodnie, 

sięgnął po mydło i zamarł. Poraził go widok krwi na własnym ciele.

„Co do diabła! Przecież nie byłem aż tak brutalny! Skąd ta krew? Prawda, 

szybko poszło, ale była gotowa”.

Co   do   tego   nie   miał   wątpliwości.   To   przez   gotowość   jej   ciała   stracił 

panowanie nad sobą.

„Może to był jej czas w miesiącu”.
Z   sąsiedniego   pokoju   dobiegały   ciche,   stłumione   odgłosy.   Zastygł   w 

bezruchu, pochylił głowę i nasłuchiwał. Po chwili doszedł do wniosku, że słyszy 
tłumiony szloch.

Z ociąganiem  umył   się.  Zza  ściany   nadal  dochodziły  niewyraźne  dźwięki. 

Nago podszedł do ściany dzielącej pokoje i zaczął uważnie nasłuchiwać. Dźwięki 
nie dochodziły z łóżka Elyssy. Nie zachowywała się tak jak Belinda. Nie leżała na 
łóżku  i  nie  łkała   głośno   w  poduszkę,   dopóki  nie  dostała   od  niego   tego,  czego 
chciała.

„Na pewno sprawiłem jej ból. Do diabła! Nie wierzę, żebym postąpił z nią 

gorzej niż ten gbur Mickey”.

Zły na siebie za brak opanowania, ubrał się szybko i poszedł do jej pokoju. 

Kiedy otworzył drzwi, płacz stał się wyraźniejszy. W nozdrza uderzył go gorzki 
zapach palonej tkaniny. Zamknął drzwi sypialni za sobą. Spojrzał i przekonał się, 
że Elyssa leży już w łóżku. Coś tliło się na kominku.

– Sassy? – spytał miękko.
Łkanie ustało jak ucięte nożem. Bezszelestnie usiadł na skraju łóżka. Kiedy 

poczuła,   że   materac   ugina   się   pod   jego   ciężarem,   zapragnęła   uciec.   Ale   była 
zupełnie   naga.   Poplamione   resztki   nocnej   koszuli   i   szlafroka   dopalały   się   w 
palenisku. Jak uwięzione w pułapce zwierzę leżała nieruchomo, marząc w duchu, 
żeby  Hunter sobie  poszedł.   To,  że  zastał  ją płaczącą,   dopełniło czary  goryczy. 
Więcej upokorzeń już nie zniesie.

Wzdrygnęła się, gdy pogłaskał ją po włosach. Zauważył to od razu.
– Przepraszam – rzekł po chwili. – Nie chciałem być brutalny.
Znowu dotknął jej włosów, a ona zmusiła się do tego, żeby w żaden sposób 

nie zareagować. Jednak nie mogła zapanować nad drżeniem ciała. Nerwy miała 
napięte do granic ostateczności.

– Naprawdę przepraszam – ciągnął łagodnie. – Dawno nie miałem kobiety, ty 

background image

byłaś gotowa, a ja pragnąłem cię jak wszyscy diabli.

Nic nie powiedziała i nic nie zrobiła. Leżała tylko i drżała pod delikatnym, 

niechcianym dotykiem Huntera. Dla jego miłości własnej było to jak sól sypana na 
świeżą ranę.

– Spokojnie – rzekł cicho. – Odtąd będę delikatny jak wiosenny wietrzyk. 

Następnym razem spodoba ci się. Zobaczysz. Tyle jest w tobie namiętności, Sassy, 
skarbie. Przynajmniej pod tym względem jesteśmy dobrani.

„Sassy”.
Znienawidzone   przezwisko   podziałało   jak   płachta   na   byka.   Z   okrzykiem 

wściekłości rzuciła się na niego. Zakrzywione jak szpony palce zmierzały wyraźnie 
ku jego twarzy. Wykazał się refleksem i złapał ją za nadgarstek.

– Spokojnie, Sassy. Przecież obiecałem. Już nigdy więcej nie sprawię ci bólu.
– Nienawidzę cię – odezwała się cicho głosem, w którym brzmiała zwierzęca 

wściekłość. – Wynoś się stąd albo zacznę krzyczeć i obudzę cały dom.

– Na miłość boską, uspokój się i przestań się zachowywać jak zgwałcona 

dziewica.

– Niby dlaczego? Przecież nią jestem! A raczej byłam!
– O czym ty mówisz? Moja żona nigdy nie krwawiła, nawet za pierwszym 

razem.

– Ładny mi kochaś! – warknęła. – Postawię to ranczo w zakład, że cię nie 

było przy niej podczas tego pierwszego razu.

Jak grom z jasnego nieba spłynęło na niego olśnienie. To ból dziewicy, a nie 

namiętność doświadczonej kochanki, sprawił, że sztywniała pod nim i rzucała się 
jak ryba na piasku. A on zatykał jej usta przez cały czas.

– Słodki Jezu – wyszeptał przerażony. – Dlaczego mnie nie powstrzymałaś?
– Próbowałam!
Poczuł straszliwy gniew, gdy dotarło do niego znaczenie tych słów.
– A niech cię, Sassy  – rzekł groźnie. – Nie zgwałciłem cię, wiesz o tym 

dobrze! Chciałaś tego przecież...

Urwał raptownie. Rzeczywiście towarzyszyła mu przez cały czas, dopóki nie 

przedarł się przez jej dziewictwo.

Przez chwilę w powietrzu oprócz gryzącego zapachu palonej tkaniny unosiły 

się   równie   gorzkie   przekleństwa   Huntera.   Elyssa   uśmiechała   się   z   zimną 
satysfakcją,   że   chociaż   w   ten   sposób   przebiła   się   przez   jego   twardą   skorupę. 
Dostrzegł tę gorzką parodię uśmiechu i zrozumiał, że jej gniew jest równie potężny 
jak jego.

– Mogłaś walczyć ze mną – rzucił oskarżycielsko. – Dlaczego nie zrobiłaś 

tego, dopóki nie było za późno?

– Myślałam, że cię kocham – odparła jadowitym głosem. – Myślałam, że ty 

mnie kochasz. Myślałam, że nie chcesz mi okazać miłości, bo cierpisz po tym, co 

background image

przeszedłeś z powodu żony.

Zszokowany Hunter milczał.
– Ty mały głuptasie – powiedział po chwili.
– Chociaż raz doszliśmy do porozumienia.
– W ogóle mnie nie słuchasz – rzekł surowo. – Czy mówiłem kiedyś o czymś 

więcej między nami niż pożądanie?

Sama   nie   wiedziała,   które   uczucie   przeważało   w   niej   w   tym   momencie, 

upokorzenie czy wściekłość. Chyba oba targały nią w równym stopniu.

– Za to teraz cię słucham, kochasiu. Cała zamieniam się w słuch.
– Za późno – warknął.
Nie odpowiedziała. W pokoju zapadła cisza.
– Co tak śmierdzi? – spytał poirytowany.
– Palę rzeczy, które miałam na sobie, opuszczając twój pokój.
Zimna   precyzja w  jej  głosie   i  lśnienie  łez  na policzkach  mówiły   same  za 

siebie. W pewnym sensie rozumiał ją. W tej chwili sam czuł się mocno niepewnie.

– Boże, co za galimatias! – westchnął.
Zacisnęła zęby, starając się za wszelką cenę zapanować nad sobą. Nigdy dotąd 

nie było to aż tak trudne.

– Cóż, nie ma rady – westchnął. – Będę musiał ożenić się z tobą.
Z niedowierzaniem odwróciła głowę w jego stronę. Nawet tego nie zauważył. 

Przeżywał całą tę trudną sprawę, która powinna być całkiem prosta.

–   Jutro   zawiadomimy   wszystkich   o   zaręczynach   –   rzekł.   –   Jak   tylko 

rozprawimy się z Culpepperami, poszukam kogoś, kto da nam ślub.

Spojrzała   na   niego,   jakby   całkiem   zwariował.   W   tym   momencie   Hunter 

odwrócił głowę i spojrzał na nią posępnie.

–   Bóg   mi   świadkiem,   Elysso   Sutton   –   powiedział   lodowato.   –   Jeśli   nie 

dorośniesz i nie będziesz dobrą matką dla moich dzieci, pożałujesz, że zmusiłaś 
mnie do małżeństwa.

– Nic z tego – odparła z pasją.
– Z czego?
– Nie wyjdę za ciebie.
–   Nie   bądź   niemądra   –   rzekł   Hunter   ze   zniecierpliwieniem   w   głosie.   – 

Przecież tego właśnie chciałaś od początku.

– Ale ustaliliśmy już, że byłam głupia. W przeciwieństwie do ciebie ja uczę 

się na własnych błędach. Żadnego ślubu nie będzie.

– A to czemu?
– Bo jeżeli pobierzemy się, będziesz mógł robić ze mną, co ci się żywnie 

spodoba.

–   Tobie   też   się   spodoba.   Już   ja   się   o   to   postaram.   Naprawdę   nie 

przypuszczałem, że jesteś dziewicą. Byłaś taka cudowna.

background image

Uśmiechnął się na to wspomnienie. Niestety, trafił w czuły punkt, dopełniając 

jej upokorzenia.

– Nic z tego – warknęła. – Dosyć już wycierpiałam. Postaram się, żeby więcej 

do tego nie doszło.

Skrzywił się.
– Powiedziałem już, że następnym razem ci się spodoba.
– Mój Boże, ty chyba naprawdę masz mnie za głupią. „Następnym razem ci 

się spodoba” – przedrzeźniała go drwiąco. – Przecież to bzdura.

– Uspokój się i pomyśl trochę, zamiast powtarzać w kółko to samo. Gdyby 

małżeństwo było takie okropne, czy twoim zdaniem kobiety godziłyby się na nie?

–   Jak   już   klamka   zapadnie,   kobieta   nie   ma   wyboru,   prawda?   –   spytała 

zjadliwie.   –   Nic   dziwnego,   że   oblubienice   koniecznie   muszą   być   dziewicami. 
Inaczej nigdy by się nie zdecydowały na małżeństwo.

Hunter przełknął to jakoś i nadal usiłował ją przekonać.
– A jeśli zajdziesz w ciążę?
– A jeśli nie?
– A jeśli tak? – droczył się.
Spojrzała na niego z dzikim błyskiem w oku, czując, traci opanowanie.
– Wyjdź stąd. Hunter. Nie chcę cię już. Nigdy. Przenigdy.
– Do licha, Sassy. Nie możesz tak po prostu...
– Wyjdź. Natychmiast.
Gwałtownie wstał i ruszył w stronę drzwi.
– Porozmawiamy rano – zapowiedział. – Jak się przestaniesz wściekać.
Zamknął za sobą drzwi i stał przez chwilę w korytarzu, nasłuchując. Żaden 

dźwięk nie dobiegał z sypialni. Nie szlochała. Żołądek skurczył mu się boleśnie. 
Elyssa nie zachowywała się tak, jak postąpiłaby w takiej sytuacji Belinda. Ta za 
pomocą   łez,   skarg   i   kołysania   biodrami   pozbawiała   mężczyznę   całej   dumy. 
Współżycie z Belindą było grą, polegającą na targach i przepychankach. Elyssa nie 
była do niej wcale podobna. Miłość z nią nie miała nic wspólnego z grą.

„Nie chcę cię już. Nigdy. Przenigdy”.
Wmawiał sobie, że do rana jej przejdzie. Rozgniewała się, to prawda, ale musi 

zrozumieć, że w tej sytuacji małżeństwo jest nieuniknione. Za jego sprawą straciła 
wianek i on się z nią ożeni. Postąpi jak prawdziwy mężczyzna.

„Uspokoi się i oprzytomnieje” – pocieszał się.
Absolutna cisza panująca po drugiej stronie drzwi mówiła mu, że się myli, 

podobnie jak mylił się w innych sprawach dotyczących Elyssy Sutton. To nie była 
Belinda.

Ta prosta prawda dręczyła go aż po kres długiej, bezsennej nocy.

background image

19

Pozornie opanowana, wyciągnęła ubrania, które nosiła Przed wyjazdem do 

Anglii. Uszyte z miękkiej, granatowej gabardyny spodnie dawniej leżały na niej 
całkiem luźno. Teraz ciasno opinały biodra i były za krótkie. W sam raz do długich 
butów – pocieszała się. Gorzej było z kraciastą flanelową koszulą, którą kiedyś 
nosiła do spodni – nie dopinała się na biuście. W wieku piętnastu lat była znacznie 
szczuplejsza niż obecnie. Nie pasował też na nią żaden ze strojów matki.

„Muszę znaleźć coś innego” – pomyślała ponuro. „Cokolwiek”.
Za nic na świecie nie włożyłaby żadnej z angielskich sukni. Nie zniosłaby 

teraz uwag i komentarzy Huntera.

„Niektóre z was dopiero wiedzą, że żyją, kiedy stado durniów zaczyna się 

ślinić na ich widok”.

„Mężczyźni  wariują,  kiedy  się   koło  nich  kręcisz.  Wiesz  o  tym  i  dalej  się 

kręcisz”.

Wprawdzie odmówiła stanowczo zamknięcia się w domu, ale mogła ukryć 

swoją kobiecość. Szarpała flanelową koszulę, usiłując dopiąć ją na piersiach. Na 
próżno.   Nie   mieściły   się   i   już.   Ale   gdyby   włożyła   jedwabną   bluzkę,   Hunter 
natychmiast spojrzałby na nią znacząco.

„Chyba że chodzi ci o szybki numer na sianie. Chcesz tak na łapu-capu, to 

proszę   bardzo.   Jestem   do   dyspozycji.   Ale   to   wszystko,   Sassy.   Raz-dwa   i   po 
krzyku”.

Jak   widać,   miał   zwyczaj   dotrzymywać   słowa.   Raz-dwa   i   po   krzyku.   Pod 

powiekami  zapiekły   łzy   wstydu  i  gniewu,  gdy  przypomniała  sobie   ten  okrutny 
moment, kiedy dowiedziała się, jak niewiele dla niego znaczy.

„Bóg mi świadkiem, Elysso Sutton, jeśli nie dorośniesz i nie będziesz dobrą 

matką dla moich dzieci, pożałujesz, że zmusiłaś mnie do małżeństwa”.

Słowa te zraniły ją bardziej niż sam fizyczny akt. Dowodziły, że oddała swoje 

serce mężczyźnie, który ani jej nie kochał, ani jej nie szanował. Tylko pożądał.

„Niech go licho! I niech mnie licho za to, że jestem taka głupia”.
Z suchymi już oczami przeglądała zakurzone komody, wreszcie natknęła się 

na jedną ze skórzanych koszul ojca, starannie zawiniętą w papier i odłożoną na 
bok. Koszula nadal była miękka i przyjemna w dotyku. Wciągnęła ją przez głowę, 
podwinęła   rękawy   i wypuściła  na  spodnie.   Frędzle   na  wysokości  piersi  dobrze 
skrywały jej kształty.

Szybki rzut oka w lustro wystarczył, by przekonała się, że w rozcięciu w 

koszuli   widać   kremową   bieliznę.   Ściągnęła   zatem   mocniej   wiązanie   pod   szyją. 
Potem znalazła jedną z wielkich chustek ojca i zawiązała ją na karku. Spłowiała 

background image

czerwona chustka zasłaniała wszystko, co ewentualnie można było zobaczyć.

Nie   znosiła   splatania   i   upinania   włosów,   mimo   to   zawiązała   ciasny   kok   i 

wcisnęła   na   niego   kapelusz   tak,   żeby   żadne,   najmniejsze   nawet   pasemko   nie 
wystawało spod ronda. Jeszcze jedno spojrzenie w lustro i poczuła się w pełni 
usatysfakcjonowana.   Nawet   najbardziej   tępy,   ograniczony   i   złośliwy   były 
pułkownik  Konfederacji  nie  mógł   oskarżyć  jej, że  powabnym  strojem stara  się 
zwracać na siebie uwagę mężczyzn.

Zeszła na dół do kuchni spokojna, że nie stanie tak od razu twarzą w twarz z 

Hunterem.   Słyszała,   jak   wcześnie   rano   wychodził   z   domu.   No,   może   godzinę 
później niż zazwyczaj.

„Wyczerpany własną żądzą” – pomyślała gorzko.
Jednak kiedy weszła do kuchni, minę miała dość ponurą.
– Wielkie nieba! – powiedziała Penny. – Co ci się stało?
– A co się miało stać? – spytała, zastanawiając się, czy Penny w jakiś sposób 

dowiedziała się o wypadkach ubiegłej nocy.

– Twój... strój.
–   Ach   to   –   wzruszyła   ramionami.   –   Dość   już   mam   tych   angielskich 

fatałaszków.

– Sassy, nie możesz...
– Nie mów do mnie Sassy.
Gniewny głos dziewczyny zaskoczył Penny.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, że nie lubisz tego przezwiska. Przecież to Bill 

je wymyślił.

Elyssa wzruszyła ramionami, ze wszystkich sił starając się zapanować nad 

sobą.

– Nie możesz chodzić tak ubrana – stwierdziła Penny.
– A to dlaczego?
– Bo to męski ubiór!
– Pracuję jak mężczyzna, więc nie będę paradować w jedwabiach.
– Mówisz zupełnie jak twoja matka – mruknęła Penny.
Elyssa bez słowa naciągnęła skórzane rękawice i sięgnęła po strzelbę wiszącą 

na kołku nad drzwiami.

– Nie masz zamiaru jeść śniadania? – spytała Penny.
– Nie jestem głodna.
– Może zapakuję ci coś na drogę?
– Jak zachce mi się jeść, to wrócę i sama sobie wezmę.
– Zupełnie jak Hunter – stwierdziła Penny z rozpaczą w głosie. – To chyba 

jakaś jesienna gorączka.

Elyssa błyskawicznie odwróciła się na pięcie.
– Co Hunter? – spytała.

background image

– Też nie był głodny.
„No i dobrze” – pomyślała Elyssa. „Mam nadzieję, że sumienie zagryzie go na 

śmierć”.

Zaniepokojone spojrzenie ze strony Penny skłoniło ją do wniosku, że powinna 

bardziej panować nad sobą.

– A jak ty się masz? – spytała przyjaciółkę. – Lepiej się czujesz?
– O tak. Myślę, że okres porannych mdłości mam już za sobą.
Elyssę zalała fala strachu.
„Mogę być w ciąży”.
–   Nie   martw   się,   kochana   –   powiedziała   na   głos.   –   Poradzimy   sobie   bez 

mężczyzn.

Penny   uśmiechnęła   się   niewyraźnie.   Elyssa   przytuliła   ją,   mocno,   a   potem 

zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę stodoły. Drżała przy tym lekko.

Wspomnienie   Huntera   leżącego   między   jej   nogami   przeszyło   ją   jak 

błyskawica. Wspomnienie rozkoszy, jakiej doznała, nim nadszedł ból, wprawiło ją 
w jeszcze większe drżenie. A potem był już tylko wstyd.

„Idiotka. Cholerna idiotka”.
Ale   choć   łajała   siebie   od   najgorszych,   pod   ogniem   gniewu   tliły   się   małe 

słodkie   płomyki.   Hunter   zadał   jej   ból,   odbierając   dziewictwo,   ale   dał   jej   też 
rozkosz.

„Gdyby   małżeństwo   było   tak   okropne,   to   czy   twoim   zdaniem   kobiety 

godziłyby się na nie?”

Pytanie  to  złościło  ją  i  korciło.  Sugerowało   wyraźnie,   że  w  miłości  może 

chodzić o coś więcej niż to, czego do tej pory doświadczyła. W nocy zbyt była 
rozwścieczona, żeby odpowiedzieć Hunterowi w inny sposób niż atakiem furii. 
Teraz jego słowa wróciły, wzbudzając niepokój.

„Tobie też się to spodoba. Już ja się o to postaram”.
Wzdrygnęła się, kiedy przypomniały jej się słowa Huntera.
– Powiedziałem: dzień dobry, panno Elysso. Widzę, że lepiej się już pani 

czuje.

Elyssa zamrugała i spojrzała na Gimpa.
– Pan Hunter powiedział, że jest panienka chora i że nie będzie dzisiaj jeździć.
Na policzkach Elyssy zapłonęły jasnoszkarłatne plamy. Rzeczywiście niektóre 

części ciała miała obolałe. Żenowało ją to, że Hunter zdaje sobie z tego sprawę. I 
złościło.

– Hunter nie ma racji – rzekła cierpko. – W ogóle myli się, gdy chodzi o mnie. 

Pojadę na Lamparcie.

– Mhm.
– O co chodzi?
– Pan Hunter powiedział, żeby panienka nie jeździła sama.

background image

– Niech idzie do diabła!
Nie oglądając się na zdumionego Gimpa, weszła do boksu ogiera. Parę minut 

później wyjechała ze stodoły i przeskoczyła przez ogrodzenie padoku.

– Wszyscy są na północnych moczarach! – zawołał za nią Gimp.
Elyssa pomachała do niego.
– Niech panienka uważa na czerwonoskórych! Morgan widział, jak się kręcili 

w pobliżu!

Pomachała znowu. Lampart wydłużonym krokiem szybko pokonywał dystans. 

Po jakimś czasie uda Elyssy przywykły do znanego rytmu jazdy.

W   krajobrazie   przeważały   brunatne   odcienie   jesieni.   Zamiecione   wiatrem 

niebo   i   jasne   światło   słoneczne   poprawiły   jej   nastrój.   Wkrótce   znalazła   się   na 
skraju moczarów, a tu już nie była sama. Dwaj uzbrojeni mężczyźni zbliżali się 
galopem do niej.

– To teren Ladder S! – zawołał Reed. – Nie lubimy tu obcych.
– I macie rację – odrzekła Elyssa spokojnie, kiedy już podjechali blisko. – 

Dzień dobry. Reed. Dzień dobry Blackie.

Reed spojrzał na nią zdumiony i zabezpieczył broń. Blackie zrobił to samo.
– Ależ to panna Sutton! – wykrzyknął Reed. – To znaczy... nie poznałem 

panienki w tym stroju.

– Lamparta nie poznaliście? – spytała kwaśno.
– Nie, proszę pani. Ludzie Culpepperów też mają dropiate konie.
– Znaleźliście jakieś bydło? – spytała Reeda.
– Kilka sztuk. Głównie rozpłodowe.
Elyssa skrzywiła się.
– Cóż, lepsze to niż nic – stwierdziła.
– Tak, proszę pani – wymamrotali w odpowiedzi obaj mężczyźni.
Popatrywali   ukradkiem   na   Elyssę,   jakby   nie   wierzyli,   że   ten   słodki 

dziewczęcy głos należy do osoby w męskim odzieniu.

– Gdzie najbardziej potrzebny jest dodatkowy jeździec? – spytała.
– Mhm, cóż... – jąkał się Reed.
Elyssa czekała. Domyślała się, co nastąpi za chwilę.
– Trzeba spytać Huntera – wymamrotał Reed.
– Tak, Huntera – poświadczył jak echo Blackie, z wyraźną ulgą w głosie.
„Lepiej to mieć już za sobą” – powiedziała sobie z mocą. „Im dłużej będę 

zwlekać, tym spotkanie z nim będzie trudniejsze dla mnie”.

– Zawiadomcie go – poleciła sucho. – Do tego czasu będę pracować na tych 

szlakach, które znam.

– Tak, proszę pani – odparł posłusznie Blackie.
– Jedź z nim – poleciła Elyssa. – Tutaj będziesz mi tylko przeszkadzał. Szlaki 

na moczarach są wąskie.

background image

–   Ale   pan   Hunter   powiedział,   że   panienka   nie   może   jeździć   sama   – 

zaoponował Reed.

– Hunter nie jest właścicielem Ladder S, tylko ja. Na przyszłość proszę o tym 

pamiętać.

– Mhm – mruknął pod nosem Reed i dodał: – Tak, proszę pani.
Z   niezadowoloną   miną   zawrócił   konia   i   ruszył   w   ślad   za   kolegą.   Elyssa 

skierowała Lamparta na północ i pokłusowała skrajem moczarów. Szukała śladów 
bydła,   zwłaszcza   w   tych   miejscach,   gdzie   zwierzęta   zagłębiały   się   w   wysokie 
trzciny lub z nich wychodziły.

Tropów prowadzących na bagna było niewiele. Moczary dawały przyjemny 

chłód, kiedy letnie dni stawały się gorące ponad miarę, oraz wilgotną paszę, gdy 
jesienne słońce wysuszyło trawę na łąkach.

Niebo nad głową ożywiały jasne kłębiaste chmury, popędzane przez wiatr. 

Dookoła   szumiały   rozkołysane   trzciny.   Z   niedostępnych   dla   człowieka   miejsc 
dobiegały krzyki ptaków spłoszonych stukotem wielkich kopyt Lamparta.

Jak   zawsze   jazda   pod   szerokim,   promiennym   niebem   sprawiła   jej 

przyjemność. Z wolna ustępował ból, jaki zostawiła po sobie ostatnia noc, i Elyssa 
nareszcie odetchnęła głęboko Pełną piersią.

„Nie   myśl   o   Hunterze”   –   nakazała   sobie.   „Myśl   o   krojach.   To   jest   twoja 

przyszłość, nie on”.

Uszy   Lamparta   strzygły   niespokojnie   w   różne   strony,   reagując   czujnie   na 

każdy odgłos, nozdrza poruszały się, gdy koń sprawdzał zapachy niesione przez 
wiatr. Wodze spoczywały luźno na grzywie. Lampart był tak posłuszny, że dawał 
się kierować za pomocą kolan.

Przez cały czas Elyssa bacznie obserwowała zachowanie ogiera. Liczyła na 

jego   zmysły,   znacznie   bardziej   wyczulone   niż   ludzkie.   Lampart   wyczułby 
niebezpieczeństwo wcześniej niż ona. W chwili, gdy dostrzegła świeżo połamane 
trzciny, koń zatrzymał się i podrzucił głową. Wiatr przyniósł odgłos wystrzałów. 
Elyssa   osłoniła   dłonią   oczy,   uniosła   się   w   strzemionach   i   spojrzała   w   stronę 
Rubinowych Gór. W oddali dostrzegła postać biegnącą grzbietem wzniesienia w 
stronę moczarów. Po chwili zorientowała się, że jest to indiańska dziewczyna z 
jakimś tobołkiem w objęciach.

W pewnej odległości za biegnącą dziewczyną jechali kłusem czterej jeźdźcy. 

Pokrzykiwali   i   klęli,   zachowywali   się   zupełnie   jak   pijani   mężczyźni   podczas 
jarmarku. Elyssa modliła się w duchu o ratunek dla Indianki, ale gdy spostrzegła, 
że ludzie ci dosiadają wielkich kasztanowatych mułów, wiedziała, że ścigana nie 
ma szans.

„Biedna dziewczyna” – pomyślała. „Culpepperowie bawią się z nią w kotka i 

myszkę, napawają się jej strachem”.

Wystrzeliła   trzykrotnie   w   powietrze,   żeby   ostrzec   kowbojów   Ladder   S 

background image

pracujących na skraju moczarów, włożyła karabinek z powrotem do torby przy 
siodle   i   uderzyła   piętami   o   gładkie   boki   Lamparta.   Ogier   po   kilku   krokach 
przeszedł w galop. Elyssa pochyliła się nisko nad końską szyją, zmuszając go do 
coraz  szybszego  biegu, niepomna  niebezpieczeństwa,  jakie  niesie  ze  sobą  ostra 
jazda po nierównym terenie.

Dostrzegli   ją.   Jeden   z   jeźdźców   wrzasnął   i   wysforował   się   przed   innych. 

Pozostali   wyciągnęli   strzelby   i   zaczęli   strzelać   do   uciekającej   Indianki.   Dolina 
rozbrzmiała   echem   wystrzałów.   W   tym   momencie   Elyssa   zrozumiała,   że 
dziewczyna wcale nie niesie tobołka. To było dziecko. Ponagliła Lamparta. Wielki 
koń, wyciągnięty jak struna, pędził niczym błyskawica. Wiatr zerwał jej kapelusz z 
głowy.  Uwolnione  warkocze   rozplotły  się   i  powiewały  jak  jasnozłoty   sztandar. 
Przywarła   do   szyi   Lamparta.   Odległość   między   nią   i   Indianką   malała   z   każdą 
chwilą, ale Culpepperowie też byli coraz bliżej.

„Boże, ależ te muły są szybkie!” – pomyślała z rozpaczą.
Miała   tylko   jedną   krótką   chwilę   na   podjęcie   decyzji,   czy   lepiej   odciąć 

Culpepperom drogę i modlić się, żeby ludzie z Ladder S przybyli na pomoc, zanim 
bandyci pochwycą Indiankę, czy raczej porwać ją na konia i uciec na moczary.

Indianka usłyszała tętent kopyt Lamparta i skręciła w bok.
– Nie! – krzyknęła Elyssa. – Chcę ci pomóc! Jestem przyjacielem!
Dziewczyna albo uwierzyła w to, że jasnowłosy jeździec nie stanowi dla niej 

zagrożenia, albo była po prostu zbyt zmęczona, żeby biec na moczary. Zatrzymała 
się,   pochyliła   głowę   i   przytuliła   zawiniątko   z   dzieckiem.   Potem   zawróciła   i 
pobiegła ile sił w bosych stopach.

Culpepperowie zbliżali się z zatrważającą prędkością. Jeden z nich celował w 

dziewczynę.   Elyssa   nie   wiedziała,   jak   to   się   stało,   że   wyciągnęła   karabinek   i 
strzeliła. Siła odrzutu boleśnie uderzyła ją w ramię. Strzeliła jeszcze kilkakrotnie. 
Nagle któryś z Culpepperów krzyknął, wyrzucił ręce w górę i zwalił się pod kopyta 
własnego muła.

Elissa odczuła ulgę, ale zrobiło jej się niedobrze. Wysiłkiem woli zapanowała 

nad sobą i zrównała się z biegnącą dziewczyną, a wtedy Indianka wyciągnęła w jej 
stronę dziecko z niemym błaganiem o ocalenie maleństwa. Bandyci byli tuż-tuż. 
Elyssa chwyciła dziecko i przycisnęła je mocno lewym ramieniem. Jednocześnie 
wyjęła   nogę   z   prawego   strzelenia   i   wyciągnęła   prawą   rękę   do   nieszczęsnej 
dziewczyny.

– Wskakuj! – krzyknęła. – Złap mnie za rękę! Inaczej zginiesz!
Gest powiedział więcej niż słowa. Indianka wykonała koci skok i znalazła się 

na końskim grzbiecie. Elyssa zawróciła Lamparta i szaleńczym galopem puściła się 
w   stronę   bagien.   Dookoła   gwizdały   kule.   Jedną   ręką   podtrzymywała   Indiankę 
uczepioną kurczowo siodła, drugim ramieniem przyciskała do siebie dziecko.

– Trzymaj się! – krzyczała. – Cokolwiek się stanie, trzymaj się!

background image

Indianka zrozumiała. Wzrok miała błędny, twarz pokrywały sińce.
Lampart   mknął   rączo   w   stronę   bagien,   nie   zwalniając   ani   trochę   na 

nierównościach terenu. Elyssa na moment obejrzała się i zobaczyła, że Gaylord 
Culpepper jest już kilkadziesiąt metrów za nimi. Jechał bez pośpiechu i mierzył w 
ich kierunku ze strzelby.

Kątem   oka   dostrzegła   jeźdźców   Ladder   S,   wypadających   z   moczarów. 

Prowadził Bugle Boy. Dystans między Hunterem a resztą zwiększał się powoli. 
Hunter strzelał raz po raz. Odległość była jednak za duża i strzały oddawane z 
grzbietu pędzącego konia nie trafiały do celu. Wiedziała, że Hunter niewiele może 
zrobić, dopóki się bardziej nie przybliży. A do tego czasu Gaylord mógł je obie 
powystrzelać jak ryby w beczce.

Ułamek sekundy później kula wystrzelona przez Gaylorda zaryła się w ziemi 

tuż przy lewym kopycie Lamparta, wzbijając tuman kurzu. Koń jednym susem 
skoczył   w   brunatny   gąszcz.   Elyssa   zatrzymała   go.   W   tym   samym   momencie 
Indianka osunęła się na ziemię. Lampart stał spokojnie. Elyssa wyciągnęła nogi ze 
strzemion i zsunęła się z siodła, trzymając dziecko w jednym ręku, a karabin w 
drugim. Indianka wyciągnęła ręce. Elyssa pochyliła się i podała dziecko matce. 
Nagły szelest  dobiegający  z trzcin poderwał ją na równe nogi. Obejrzała się  z 
karabinem gotowym do strzału. Indianka chciała się podnieść, ale zabrakło jej sił.

– Spokojnie, Sassy – odezwał się głos z trzcin. – To ja, Case.
Poczuła, jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Westchnęła z ulgą i 

odłożyła broń. Case wyszedł z trzcin.

Indianka   najwyraźniej   rozpoznała   go.   Od   razu   uspokoiła   się   i   zaczęła 

przemawiać   do   dziecka,   które   podczas   ucieczki   nie   wydało   żadnego   dźwięku. 
Spomiędzy   szmat   wysunęła   się   mała   piąstka.   Drobne   paluszki   dotknęły   twarzy 
matki, a ona odpowiedziała mu śmiechem tak promiennym jak majowe słońce.

– Jesteś ranna? – spytał Case, zwracając się do Elyssy.
Miała zbyt wyschnięte usta, by odpowiedzieć. Potrząsnęła tylko głową.
– Zaczekaj tu – rzekł Case. – Zagwiżdżę jak skowronek, kiedy wrócę. Jeśli 

usłyszysz coś innego, strzelaj bez wahania.

Skinęła głową. Case obrzucił ją długim, uważnym spojrzeniem.
– Trzymaj się, Sassy. Zaraz wracam.
Tępo skinęła głową.
Zza   moczarów   dochodziły   jeszcze   pojedyncze   strzały.   Wśród   szumu 

kołysanych wiatrem trzcin słychać było odległy tętent kopyt. Zdawać się mogło, że 
upłynęła godzina, ale tak naprawdę było to zaledwie kilka minut, kiedy wreszcie z 
trzcin dobiegł łagodny gwizd skowronka.

– Wszystko w porządku – rzekł Case. – Uciekają, aż się za nimi kurzy.
Elyssa odetchnęła z ulgą. Ogarnęła ją słabość. Zrobiło się jej ciemno przed 

oczami. Zachwiała się niepewnie.

background image

„Co się ze mną dzieje? Przecież nie biegłam jak ta biedaczka, tylko jechałam 

konno”.

Obraz   Culpeppera   wyrzucającego   ramiona   do   góry   i   staczającego   się   pod 

kopyta galopującego muła uprzytomniał jej, co zrobiła. Nerwowo przełknęła ślinę.

W obecności Case'a poczuła się bezpiecznie. Podeszła do Indianki. Pochyliła 

się, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku z dzieckiem, i znów ogarnęły ją 
mdłości.   Zamknęła   oczy,   opadła   na   kolana   i   na   czworakach   odpełzła   na   bok. 
Wymiotowała długo, i to ją tak wyczerpało, że nie była w stanie utrzymać głowy. 
Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś robił to za nią. Silne ramiona podtrzymały ją, 
delikatne dłonie otarły twarz chłodną, wilgotną chustką. Po chwili, drżąca, leżała 
oparta na szerokiej męskiej piersi.

– Hunter? – szepnęła niepewnie.
– Jeszcze go nie ma – odparł Case. – Ale zaraz powinien tu być.
Jęknęła   cichutko,   usiłując   się   podnieść.   Case   delikatnie,   lecz   stanowczo 

przytrzymał ją.

– Spokojnie, maleńka – rzekł łagodnie. – Przepłucz usta. Poczujesz się lepiej.
– Dziewczyna... – zaczęła Elyssa.
– Z nią wszystko w porządku. Nie trafili jej. Ani dziecka. Kołysze je teraz. 

Biedactwo, straszne rzeczy przeszła u Culpepperów.

Drżąc, wzięła łyk wody. Na odgłos zbliżających się kroków zaczęła odpychać 

Case'a.

– Pomóż mi wstać – poprosiła słabym głosem.
– Cała się trzęsiesz. Uspokój się najpierw trochę.
– Nie! – odrzekła twardo. – Nie chcę, żeby widział, jaki ze mnie słabeusz i 

tchórz.

– Tchórz?
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie zważając na protesty, obmył jej twarz, 

jakby   była   małym   dzieckiem.   Delikatny   dotyk   rąk   dziwnie   nie   pasował   do 
posępnego spojrzenia jasnozielonych oczu.

– Wcale nie jesteś słaba, a już na pewno nie jesteś tchórzem – rzekł spokojnie. 

– Wielu mężczyzn załamuje się i ucieka, kiedy pierwszy raz powąchają prochu i 
śmierci.

Elyssa wydała stłumiony jęk.
– Wiem – ciągnął Case. – Chcesz zapomnieć o tym, że zabiłaś człowieka, 

choć ten łajdak po stokroć na to zasługiwał.

Zimna, wilgotna chustka na spoconym czole i zmęczonych oczach przyniosła 

ulgę.

– Zrobiłaś to, co do ciebie należało. Broniłaś siebie i ocaliłaś tej biedaczce 

życie, ryzykując własne. Wykazałaś się odwagą godną żołnierza na wojnie.

Elyssa spojrzała w jego oczy i nagle zrozumiała.

background image

– Tobie się to zdarzyło, prawda? – szepnęła. – Strzelałeś, a potem zrobiło ci 

się niedobrze?

– Było, minęło – odparł Case spokojnie. – Ty też zapomnisz. Jesteś silną 

kobietą, Sassy. O wiele silniejszą, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Trzciny zaszeleściły i rozsunęły się. Nie wiadomo skąd w okamgnieniu w 

ręku Case'a pojawił się rewolwer.

– To ja – rzekł Hunter.
– Następnym razem gwizdnij, bo to się może źle skończyć.
Wychodząc   z   trzcin,   Hunter  zastanawiał   się,   co   by   pomyślał   Case,   gdyby 

dowiedział się, że jego brat ma zbyt wyschnięte usta, by zagwizdać, i to od chwili, 
gdy zobaczył karabin wycelowany w Elyssę i pojął z przerażającą jasnością, że nie 
jest w stanie zrobić nic, żeby zatrzymać kulę.

– Dziękuję – powiedział cicho do Case'a. – Mój dług wobec ciebie rośnie.
– To nie ja ją uratowałem.
– A kto?
– Jak się dowiem, dam ci znać – odparł Case.
Hunter   nie   słuchał   go.   Przykląkł   obok   Elyssy   i   odsunął   kaskadę   złotych 

włosów z jej twarzy.

– Wszystko w porządku, Sassy? – spytał.
Z cichym jękiem Elyssa ukryła twarz na piersi jego brata.
– Nie jest ranna – uspokoił go Case.
– W takim razie czemu tulisz ją czule jak kociaka?
Jasne   było,   choć   tego   nie   powiedział,   że   sam   wolałby   trzymać   Elyssę   w 

ramionach.   Niestety,   wyraźnie   dała   mu   do   zrozumienia,   że   jest   to   pragnienie 
nieodwzajemnione.

– Zabiła Culpeppera – wyjaśnił Case.
Na   twarzy   Huntera   odmalował   się   szok,   który   zdumiałby   każdego   z 

wyjątkiem Case'a.

– No i żołądek wywrócił jej się na drugą stronę – dodał.
Elyssa   jęknęła   z   upokorzenia   i   zapragnęła   wtopić   się   w   szarą   flanelową 

koszulę Case'a, który łagodnie głaskał po włosach.

– Co się właściwie stało? – spytał Hunter.
Z zamkniętymi oczami potrząsnęła głową. Upokorzenie było zupełne.
– Razem z Billem rozwiązaliśmy  dziewczynę, kiedy wszyscy spali. Potem 

śledziłem tego przeklętego ducha.

– To znaczy szpiega? – upewnił się Hunter.
Case skinął głową.
– Przyjechał tuż przed świtem – ciągnął. – Pokłócili się i on odjechał. Potem 

zabawialiśmy się w podchody. Doszedłem za nim aż tutaj.

– Jest teraz na moczarach?

background image

– Tak.
– W takim razie to nikt z Ladder S. Wszyscy są na miejscu.
Case chrząknął.
– Kiedy usłyszałem strzały, przekradłem się na skraj moczarów i wyjrzałem 

ostrożnie.   Indianka   co   sił   w   nogach   pędziła   w   tę   stronę.   Ścigało   ją   czterech 
konnych.

Hunter spojrzał na dziewczynę. Wyczuwając zainteresowanie swoją osobą, 

podniosła wzrok. Siniaki na młodej  twarzy oraz strach i ostrożna kalkulacja w 
oczach   powiedziały   mu   wszystko.   Widywał   takie   kobiety   podczas   wojny. 
Wykorzystane w okrutny sposób przez łajdaków, nigdy już nie potrafiły zaufać 
żadnemu mężczyźnie. Podniósł lewą rękę. Wskazującym palcem prawej dotknął 
środka lewej dłoni. Dziewczyna zrozumiała. Uspokojona zajęła się dzieckiem.

– I co dalej? – spytał.
– Sassy jechała na tym wielkim nakrapianym ogierze. Pędziła jak szatan.
Hunter mruknął coś pod nosem.
– Kiedy pierwszy Culpepper ją zauważył, nawet nie zwolniła. Puściła cugle, 

złapała karabin i zaczęła strzelać.

Wyraz  twarzy   Huntera  stał   się   jeszcze   bardziej  ponury.   Spojrzał   na  burzę 

jasnych włosów skrywającą twarz Elyssy.

– Do diabła, Sassy – syknął. – Co ty tu w ogóle robiłaś? Przecież mogli cię 

zabić!

Elyssa nie odpowiedziała.
–   Tymczasem   to   właśnie   ona   załatwiła   Culpeppera   –   stwierdził   rzeczowo 

Case. – Niezła robota, jak by się kto pytał.

– Nie pytałem – warknął wściekle Hunter.
Wielkie ręce sięgnęły i wyłuskały Elyssę z ramion Case'a. Odwrócił jej twarz 

w swoją stronę i zaczął głaskać włosy jeszcze czulej niż Case.

Opierała się przez chwilę. Kojąca delikatność Huntera była tak rozkoszna, że 

jej uległa. Pragnęła jej tak, jak pragnęła najdrobniejszego choćby znaku, że jednak 
nie pomyliła się tak bardzo co do niego. Mężczyzna, któremu chodzi jedynie o 
zaspokojenie   żądzy,   nie   zawracałby   sobie   głowy   pocieszaniem   strapionej 
dziewczyny.

–  Wtedy   Elyssa   podjechała   do   Indianki   –  ciągnął   Case.   –  Wzięła   od   niej 

dziecko, drugą ręką wciągnęła dziewczynę na konia.

Hunter wstrzymał oddech.
– A tamci?
– Pędzili za nimi cały czas.
– Jezu!
Ręka Huntera zanurzona we włosach Elyssy zacisnęła się w pięść.
– Gaylord miał wyraźnie chrapkę na jej skalp. Nagle od strony bagien padł 

background image

strzał, który zwalił go z siodła. Padł trupem na miejscu.

–   Czyżby   nasz   duch   uratował   Sassy   życie?   –   spytał   Hunter   z 

niedowierzaniem. – Dziwne i bez sensu. Przecież wcześniej próbował ją zabić.

Case wzruszył ramionami.
– Może tylko chciał ją przestraszyć, żeby zwinęła manatki i zostawiła ranczo.
– Może. – Ton głosu Huntera wyraźnie świadczył o jego wątpliwościach.
Dobiegły   ich   głosy   zbliżających   się   mężczyzn.   Case   natychmiast   wstał   i 

zniknął   wśród   trzcin.   Hunter   zmarszczył   brwi,   myśląc   intensywnie,   ale   nie 
przestawał głaskać Elyssy. Pomału drżenie ustępowało.

– Lepiej ci? – spytał z troską.
Skinęła   głową.   Ujął   ją   pod   brodę   i   zmusił,   by   spojrzała   mu   w   oczy. 

Natychmiast zesztywniała. Mimo że okazywał jej tyle troski, był na nią naprawdę 
wściekły.

– Jeżeli jeszcze kiedyś wytniesz taki numer – powiedział zimno – obedrę cię 

ze skóry. Wiesz doskonale, że nie powinnaś włóczyć się po okolicy!

Ostatkiem sił próbowała go odepchnąć. Na moment jego ramiona zacisnęły 

się mocniej. Potem, niechętnie, puścił ją.

– To moja sprawa, co robię, nie twoja – powiedziała wyzywająco.
Oświadczenie   zabrzmiałoby   z   pewnością   bardziej   przekonywająco,   gdyby 

głos jej nie zawiódł.

– Nie po ostatniej nocy – rzekł ostro.
Spłonęła szkarłatem i wstała.
– Ta noc nie daje ci żadnych praw do mnie – wycedziła przez zęby.
– Tak ci się tylko wydaje.
Zerwał się na równe nogi, a ona nagle zapragnęła zastrzelić go na miejscu.
– Pamiętaj, że możesz być w ciąży.
– Dżentelmen nigdy...
– Hunter! – Przerwał jej głos Morgana. – Gdzie jesteś?
Hunter gwizdnął w odpowiedzi.
– Żaden ze mnie dżentelmen – powiedział przepraszająco. – Dowiodłem tego 

ostatniej nocy, kiedy sprawiłem ci ból. Sassy, przepraszam za to.

Sassy.
– Nienawidzę tego imienia.
– Dlaczego? Pasuje do ciebie.
– Tak jak kochaś do ciebie.
Hunter   zacisnął   usta.   Elyssa   podeszła   do   Lamparta.   Próbowała   wsiąść   na 

konia,   ale   nogi   nie   były   w   stanie   dźwignąć   ciężaru   ciała.   Hunter   bez   trudu 
podsadził ją i pomógł usiąść wygodnie w siodle. Chwilę później, wezwany krótkim 
gwizdnięciem, zjawił się Bugle Boy, ukryty dotąd w trzcinach. Hunter podszedł do 
Indianki   i   zaczął   coś   pokazywać   znakami.   Przyglądała   mu   się   uważnie,   przez 

background image

chwilę się wahała, a potem zgodziła się wsiąść na Bugle Boya. Hunter wskoczył na 
konia za nią, ujął wodze i wyjechał z moczarów. Obejrzał się i zobaczył, że Elyssa 
ujmuje wodze niepewnymi palcami. Chciał podjechać do niej, wziąć ją w ramiona i 
przytulić mocno, aby oboje nabrali pewności, że ona żyje. Pamiętał jednak wstyd i 
nieufność   w  niebieskozielonych  oczach  Elyssy.  Nie  wątpił,  że  rzuciłaby  się   na 
niego z pazurami jak dzika kotka, gdyby tylko spróbował jej dotknąć.

„Cóż, żołnierzu, masz, czego chciałeś” – powiedział sobie w duchu gorzko. 

„Nie patrzy już na ciebie z uwielbieniem i pożądaniem. Wygląda na to, że przestała 
marzyć o osobie Huntera Maxwella. W końcu sam tego chciał. Może nie?”

Pytanie   dźwięczało   echem   w   jego   głowie   przez   całą   drogę   powrotną   na 

ranczo.

„Tak jest lepiej” – powtarzał sobie nieskończenie wiele razy „Nie pasujemy 

do siebie. Ona jest za młoda”.

Oczami  wyobraźni zobaczył Elyssę galopującą na łeb na szyję na ratunek 

indiańskiej dziewczynie i jej dziecku. Przypomniał sobie, jak niewiele wiek ma 
wspólnego   z   odwagą.   Podczas   wojny   widział   całkiem   młodych   chłopców 
walczących   jak   prawdziwi   mężczyźni   w   sytuacjach,   w   których   starzy, 
doświadczeni żołnierze trzęśli się ze strachu.

„Szkoda,   że   Belinda   nie   miała   tyle   odwagi,   ile   Sassy   w   jednym   małym 

paluszku” – pomyślał z bólem. „Może Ted i Em żyliby dzisiaj”.

Myśl   ta   była   jak   sól   sypana   na   ranę.   Wybrał   sobie   żonę,   kierując   się 

pociągiem fizycznym, a zapłaciły za to dzieci.

„I tak nic z tego nie będzie” – przekonywał siebie gorączkowo. „Sassy jest 

odważna,   ale   za   młoda,   żeby   wiedzieć,   czego   naprawdę   chce.   Kiedy   na   świat 
zaczną przychodzić dzieci, stanie się taka sama  jak Belinda. Będzie tęsknić do 
wolności, która się dla niej skończyła”.

Jednak to, że zadał jej ból, gryzło go, wciąż płonął w nim głód jej ciała. Raz 

po raz docierała do niego gorzka prawda: Elyssa była dziewicą, kiedy znalazła się 
w jego łóżku. Opuszczając je, była zrozpaczoną, upokorzoną kobietą.

background image

20

Hunter   stał   w   zamyśleniu   w   drzwiach   i   obserwował   Elyssę   doglądającą 

Indianki i jej dziecka. Choć upłynęły już trzy dni od potyczki, nadal robiło mu się 
zimno,   kiedy   myślał   o   tym,   jak   blisko   śmierci   się   wtedy   znalazła.   Za  każdym 
razem,   gdy   zamykał   oczy,   odżywał   w   nim   ten   okropny   moment,   w   którym 
uświadomił sobie, że nie zdoła jej uratować. A Case jak dotąd nie wiedział, kto ją 
w końcu ocalił.

„Duch” – pomyślał Hunter ponuro.
–   O   tak   –   zachęcała   dziewczynę   Elyssa.   –   Soda   oczyszczona   pomoże   na 

wysypkę.

Indianka   posłała   jej   nieśmiały   uśmiech   znad   małej   miski,   w   której   myła 

dziecko.   Penny   pochyliła   się   nad   małym   człowieczkiem   i   zagruchała   czule. 
Dzieciak przyglądał się jej ciekawie czarnymi ślepkami.

– Jak myślisz, ile on może mieć? – spytała.
– Jakieś dwa tygodnie – odparł Hunter.
Elyssie zadrżały ręce. Nie widziała, jak wszedł do kuchni. Ostatnio tak się 

jakoś dziwnie składało, że za każdym razem, kiedy się odwróciła, napotykała jego 
szare, niespokojne oczy.

– Skąd ona jest? – spytała Penny.
– Sassy twierdzi, że to Ute. Mam rację, Sassy?
Z   tonu   głosu   wyczuła,   że   specjalnie   zwraca   się   do   niej   znienawidzonym 

przezwiskiem,   aby   ją   zdenerwować   i   sprowokować   do   rozmowy.   Im   bardziej 
unikała go, tym częściej starał się zwrócić na siebie jej uwagę.

– Owszem – odparła krótko.
Strząsnęła upraną pieluchę z takim wigorem, że tkanina wydała suchy trzask. 

Przy   osobach   postronnych   nie   mogła   go   ignorować,   tak   jakby   tego   pragnęła. 
Wykorzystywał to, zmuszając ją do rozmowy, choć wiedział doskonale, że ona 
zupełnie nie ma na to ochoty.

– Sassy mówi, że dziewczyna jest spokrewniona z wodzem – ciągnął Hunter. 

– Podobno świadczą o tym te wszystkie koraliki i muszelki zdobiące strój.

– To możliwe.
Elyssa złożyła pieluszkę i sięgnęła po następną. Ani razu nie spojrzała na 

Huntera.

– Ja to zrobię – powiedział, biorąc z jej rąk pieluszkę. – Złożyłem ich w życiu 

więcej niż ty.

– To nie jest konieczne – rzekła chłodno.
Drgnęła, kiedy dłoń Huntera dotknęła grzbietu jej dłoni.

background image

– Owszem, konieczne – odparł cicho.
Nim   zdążyła   się   cofnąć,   rozmyślnie   powtórzył   niewinną   pieszczotę. 

Zaskoczona podniosła głowę i spojrzała na niego. Gniewne słowa zamarły jej na 
ustach, kiedy zobaczyła oczy Huntera. Zrozumiała, że w tym momencie wspomniał 
własne utracone dzieci. I cały gniew na niego ulotnił się. Czuła się jedynie zraniona 
i bezradna.

„Głupia byłam, myśląc, że moja miłość zmieni coś w życiu tego człowieka” – 

pomyślała   smutno.   „Jego   serce   umarło   razem   z   dziećmi.   Od   samego   początku 
byłam głupia. Widziałam to, co chciałam zobaczyć, a nie rzeczywistość”.

– Zajmę się kolacją – powiedziała, odwracając się szybko.
–   Ja   to   zrobię,   Sass...   mhm,   Elysso.   –   Penny   poprawiła   się   szybko.   – 

Dziewczyna pewniej się czuje, kiedy jesteś z nią.

Elyssa chciała zaprotestować, ale było za późno. Penny już poszła do kuchni. 

Elyssa i Hunter zostali sami, nie licząc Indianki, która nie znała angielskiego, albo 
też nie chciała się do tego przyznać. Hunter strząsnął pieluszkę i zgrabnie ją złożył.

– Jesteś w tym lepszy ode mnie – przyznała.
– Miałem więcej praktyki niż ty – odparł. – Belinda nie miała dużo roboty 

przy dzieciach.

– A więc pod jeszcze jednym względem jestem podobna do twojej żony – 

rzekła gorzko. – Masz kolejny powód do satysfakcji.

Hunter obrzucił ją spojrzeniem z ukosa.
– Kiedy wreszcie przestaniesz uciekać przede mną i porozmawiamy o tamtej 

nocy... – zaczął.

– Czy Case dowiedział się czegoś o dziewczynie? – przerwała pośpiesznie.
Ostatnią   rzeczą,   o   jakiej   chciałaby   rozmawiać,   była   owa   nieszczęsna   noc, 

kiedy Hunter w burzy pożądania pozbawił ją dziewictwa.

„Sama   mu   siebie   zaoferowałam”   –   przypomniała   sobie   w   przypływie 

bezlitosnej   szczerości.   „Teraz   najchętniej   zwaliłabym   całą   winę   na   niego,   ale 
muszę być uczciwa”.

– Culpepperowie napadli na niewielki obóz myśliwski Ute – rzekł Hunter. – 

Większość   wojowników   walczyła   w   tym   czasie   z   wojskiem.   Biedni   szaleńcy, 
powinni byli siedzieć w domu i pilnować swoich kobiet i dzieci.

Elyssa   spojrzała   na   dziewczynę.   Nawet   jeśli   Indianka   rozumiała,   o   czym 

mowa, nie dała tego po sobie poznać.

– Culpepperowie zastrzelili paru wyrostków – opowiadał Hunter. – Złapali 

dziewczynę i uciekli.

– Czy Case dowiedział się, jak ona ma na imię?
– Culpepperowie jej o to nie pytali.
– Nic dziwnego. Mężczyźni, którym chodzi jedynie o zaspokojenie żądzy, nie 

interesują się, jak ma na imię dziewczyna...

background image

Urwała   nagle,   raptownie  wciągając   powietrze.   Palce   Huntera  zacisnęły   się 

boleśnie wokół jej nadgarstka.

–   Tylko   nie   próbuj   porównywać   tego,   co   zaszło   między   nami,   z   tym,   co 

Culpepperowie zrobili tej biedaczce – rzekł ze śmiertelnym spokojem.

– Puść mnie.
Nacisk na nadgarstek nie zelżał ani trochę.
– Pielęgnowałaś ją – mówił  dalej. – Wyleczyłaś z gorączki. Widziałaś na 

własne oczy, jak te bydlaki ją potraktowały.

Jego oczy zmieniły się w dwie lśniące szare szpareczki. Płonął w nich gniew i 

rozczarowanie. Od kilku dni nie mógł zbliżyć się do niej na tyle, żeby spokojnie 
porozmawiać, nie mówiąc o tym, żeby jej dotknąć. Kiedy tylko zjawiał się przy 
niej, znikała jak duch. Zaczęło mu się już wydawać, że zawsze widział jedynie 
plecy uciekającej przed nim Elyssy.

– Gdybyś nie była dziewicą, nie czułabyś bólu. Doskonale o tym wiesz – rzekł 

z pasją.

– Naprawdę? – Wymownie spojrzała na nadgarstek. – Teraz boli.
– Ja tylko nie chcę, żebyś mi uciekła. Sassy, przyznaj, że wiesz, iż nie miałem 

zamiaru cię skrzywdzić.

– Mam na imię Elyssa.
Nacisk na nadgarstek zelżał odrobinę. Nadal ręka była uwięziona w potrzasku, 

ale   teraz   wyglądało   to   inaczej.   Przypominało   wręcz   pieszczotę.   A   potem 
rzeczywiście stało się pieszczotą.

Z delikatnością pocałunku Hunter przesunął palcami wzdłuż żył po miękkim 

spodzie   przedramienia.   Raz,   drugi,  trzeci,  aż   serce   dziewczyny   zaczęło   bić  tak 
gwałtownie, że niewątpliwie musiał to poczuć.

– Hunter... – szepnęła. – Proszę, nie.
Poczuła, jak przeszedł go dreszcz, kiedy wymówiła jego imię. Podniósł jej 

rękę do ust i dotykał ustami tych miejsc, gdzie przedtem były palce. Koniuszek 
języka podążał po wypukłości żyły, drażniąco i boleśnie wolno.

Krzyknęła lekko i zadrżała tak samo jak on.
– Nie uciekaj ode mnie – poprosił szeptem z ustami tuż przy jej gładkiej 

skórze. – Będzie ci dobrze. Przyrzekam, kochanie.

Reakcja spragnionego pieszczot ciała jednocześnie przeraziła ją i rozzłościła. 

Wyrwała nadgarstek z uścisku.

–   Piękne   dzięki   za   wspaniałomyślną   propozycję   –   rzuciła   z   zimnym 

sarkazmem. – Ale ból jest najlepszym nauczycielem. Niczego więcej się od ciebie 
nie nauczę.

– Możesz się wszystkiego ode mnie nauczyć.
– Raczej wolę przejść przez życie w słodkiej niewiedzy.
– Czy jesteś w ciąży?

background image

Pytanie podziałało jak kubeł zimnej wody.
– Czy jesteś w ciąży? – powtórzył spokojnie.
– Idź do diabła, Hunterze Maxwell.
– Mam prawo...
–   Ile   mustangów   ujeździliście   na   razie?   –   przerwała.   –   Czy   uda   się   nam 

dotrzymać kontraktu?

Spojrzał w lśniące niebieskozielone oczy i zacisnął szczęki w bezsilnej złości. 

To   samo   powtarzało   się   od   ostatnich   trzech   dni.   Jeśli   zmusił   ją   wreszcie   do 
rozmowy, nie chciał mówić o niczym innym, tylko o sprawach rancza. Miał już 
tego dosyć. Męczyło go też własne bezlitosne pragnienie. Przysiągł sobie, że nigdy 
więcej nie pozwoli na to, żeby znowu zawładnęła nim kobieta, a ona obracała jego 
postanowienia wniwecz.

Dotykanie jej teraz było błędem. I to poważnym. Zapach i miękkość jej skóry 

wywołały w nim znaczne przyśpieszenie tętna i lekki zawrót głowy. Był bardzo zły 
na siebie, zły na nią i na siebie.

– Bracia Herrera ujeżdżają właśnie ostatnie mustangi – odparł twardo.
Wyczuła,   że   pod   jego   opanowaniem   czai   się   gniew.   Spojrzała   na   niego 

uważnie. Przez cały czas albo martwiła się o ranczo, albo przeżywała niepokoje 
związane z osobą Huntera, więc ciągle była napięta jak struna. Ale przynajmniej 
czuła się o wiele pewniej, kiedy główny temat rozmowy stanowiło ranczo.

„Możesz się wszystkiego ode mnie nauczyć”.
Słowa dźwięczały w głowie, wzbudzając dreszcze równie silne jak te, które 

wywoływał czuły dotyk języka na skórze.

– A co z bydłem rzeźnym?
– Jest go niewiele.
– Są jakieś szanse, żeby było więcej?
– Pracujemy cały czas – rzekł lakonicznie.
– Wiem. Czy dotrzymamy kontraktu?
– Myślę, że tak.
– W jaki sposób?
Spojrzał wymownie na Indiankę i nic nie powiedział. Oczy Elyssy rozszerzyły 

się lekko. Najwyraźniej Hunter nie był pewien, czy dziewczyna rzeczywiście nie 
rozumie po angielsku.

–   Chłopcy   przeczesują   moczary   w   tych   wszystkich   miejscach,   które   im 

pokazałaś. Morgan i Johnny z psami objeżdżają kaniony położone wyżej.

– Aha.
– Zobaczysz – obiecał szeptem. – Dotrzymam słowa, choćby to miała być 

ostatnia rzecz, jaką zrobię na tym padole.

Policzki   dziewczyny   pokryły   się   rumieńcem.   Podejrzewała,   że   on 

niekoniecznie bydło ma na myśli.

background image

– Informuj mnie o wszystkim – powiedziała nieobecnym głosem.
– Dowiesz się pierwsza, obiecuję.
Była to jedyna obietnica, której dotrzymania Hunter nie mógł się doczekać. 

Ale najpierw musiał obmyślić jakiś sposób, żeby się z nią spotkać sam na sam, i to 
prędko. Jego czas na Ladder S dobiegał końca. Jeżeli ludzie Aba nie zaatakują w 
najbliższym czasie, będzie musiał sam na nich ruszyć. A potem obaj z Case'em 
wrócą   do   Spanish   Bottom.   Im   szybciej   tam   dotrą,   tym   rychlej   ostatnim 
Culpepperom, którzy najechali Teksas, zostanie wymierzona sprawiedliwość.

Hunter zaszył się wśród sosen rosnących tuż pod grzbietem od strony Wind 

Gap   i   czekał.   Noc   była   wietrzna.   Lada   chwila   mógł   spaść   deszcz.   Wśród 
sosnowych   gałęzi   rozległ   się   krzyk   sowy.   Hunter   natychmiast   odpowiedział   w 
podobny sposób. Po chwili wyrósł przed nim Case.

– Jesteś zbyt twardy dla ludzi. Możesz ich w końcu stracić – rzekł cicho Case.
– O co ci chodzi?
–   Nawet   Morgan   chodzi   przy   tobie   na   paluszkach,   a   wiadomo,   że   on   się 

specjalnie nie przejmuje.

– A ty skąd tak dobrze wiesz, co się dzieje na Ladder S?
– A skąd wiem, co się dzieje u Culpepperów? – odparował Case z ironią.
– Mam dużo spraw na głowie, i to niełatwych.
– Rozumiem. Coś nie tak poszło z tą twoją Sassy?
– Nie jest moja – rzekł Hunter krótko.
– Akurat! Widać, że jest twoja, nawet jeśli jej jeszcze nie miałeś.
Nawet   w   bladym   świetle   księżyca   Case   zauważył,   że   wyraz   twarzy   brata 

zmienił się.

– A więc o to chodzi – rzekł cicho. – Czy ona jest w ciąży?
– Nie twój zakichany interes – warknął Hunter.
– Też tak mówiłeś, gdy próbowałem cię przekonać, że Belinda nie jest warta 

twoich uczuć.

Hunter   poczuł   raptowny   przypływ   zawodu   i   gniewu.   Rzucił   się   na   brata. 

Szamotali się chwilę. Wkrótce Hunter leżał twarzą do ziemi, oddychał ciężko i 
starał się zrzucić Case'a z pleców.

– Daj spokój – rzekł Case, zwiększając nacisk na szyję i ramię brata. – Sam 

nauczyłeś mnie tego chwytu. Nie uwolnisz się, nie łamiąc sobie przy tym karku.

Hunter nie ustawał w wysiłkach oswobodzenia się.
– Do licha! – rzucił Case. – Przestań zachowywać się jak smarkacz. Nie ciebie 

pierwszego taka Belinda wystrychnęła na dudka i nie ciebie ostatniego.

– Puść mnie – rzekł Hunter przez zęby.
– Za chwilę – odparł Case spokojnie. – Najpierw chciałbym wiedzieć, czy 

wkrótce zostanę wujkiem.

background image

Hunter znów się naburmuszył, ale już nie próbował zrzucać Case'a.
– Nie wiem – rzekł w końcu.
– To spytaj Sassy.
– Spytałem.
– I co?
– Posłała mnie do wszystkich diabłów.
Case mruknął coś niewyraźnie pod nosem i puścił brata. Sam poderwał się z 

kocią zwinnością, uważnie śledząc Huntera podnoszącego się z ziemi. Ponieważ 
ten nie wykazywał ochoty do powtórnego ataku, Case odetchnął z ulgą.

– Przepraszam – rzekł cicho. – Myślałem, że jesteś tak samo głupio uparty jak 

w przypadku Belindy.

– A ty mi wtedy powiedziałeś, że to nic niewarta, płytka flirciara.
– Bo to była prawda.
–   Wiem.   Teraz.   –   W   głosie   Huntera   brzmiała   gorycz.   –   Tylko   cholernie 

szkoda, że kosztowało to życie dwojga moich wspaniałych dzieci.

– Nie ponosisz winy za ich śmierć.
– Powtarzam to sobie sto razy dziennie.
– I uwierzyłeś wreszcie?
– Nie. – Hunter zawahał się i dodał: – Jak myślę o tym, że przerażone wołały 

tatusia... To mnie zabija...

– I chcesz spędzić resztę życia, karząc siebie za to. Czy tak?
Hunter wzruszył ramionami.
– Myślisz, że to coś pomoże? – spytał Case.
– Nie wiem. Wiem tylko, że... – głos Huntera zamarł.
– Powiem ci, co ja wiem – rzekł Case. – Wietrzysz jak pies myśliwski, kiedy 

Sassy pojawi się na horyzoncie.

Zdławione przekleństwo było jedyną odpowiedzią Huntera.
– Dlaczego nie ożenisz się z nią? – spytał Case spokojnie. – Świat potrzebuje 

więcej przyzwoitych ludzi. Mielibyście wspaniałe dzieci.

Odgłos,   który   wydał   z   siebie   Hunter,   z   trudem   tylko   można   by   nazwać 

śmiechem.

– Nic z tego – rzekł otwarcie.
– Dlaczego?
– Nie była tym zachwycona. Wręcz przeciwnie. Kiedy próbowałem wszystko 

naprawić, rzuciła mi się z pazurami do oczu jak kotka.

Wyraz   twarzy   Case'a   nieznacznie   się   zmienił.   Wykrzywił   ją   grymas 

najbardziej podobny do uśmiechu, jaki zagościł na jego twarzy od końca wojny.

– Wydaje mi się – rzekł Case wolno – że dziewczyna z takim temperamentem 

warta jest zachodu.

– Najpierw musiałbym ją dopaść. A wymyka się, jak nie przymierzając ten 

background image

duch, za którym ty się uganiasz.

– Ciekawa sprawa z tym duchem...
– Dowiedziałeś się czegoś? – spytał Hunter szybko.
– Nie. Odkąd zginął Gaylord, nikt nie przekazuje informacji Abowi.
– Skąd wiesz?
– Bo właśnie to powinienem teraz robić na Ladder S – odparł Case ironicznie. 

– Szpiegować dla Aba.

– Ciekawe...
– Też tak sądzę.
– Czy Ab ci ufa? – spytał Hunter, myśląc intensywnie.
– Ab nikomu nie ufa.
Hunter chrząknął.
– Zupełnie jak ty kobietom – ciągnął Case. – Odkąd pozwoliłeś Belindzie 

wodzić się za nos, dobrego słowa o nich nie powiesz.

Hunter obrzucił Case'a długim, taksującym spojrzeniem. W świetle księżyca 

jasnozielone oczy brata błyszczały jak żywe srebro, zupełnie jak jego własne.

– Czemu mnie dręczysz? – zapytał.
– To ty dręczysz Sassy.
– Skoro tak ci na niej zależy, to się z nią ożeń.
– Myślałem o tym.
– Co?
– Mów ciszej, chyba że chcesz mieć gości.
– Podoba ci się Elyssa? – spytał Hunter cichym, poważnym głosem.
– Owszem, pod paroma względami.
– To znaczy?
– Żyje w kraju, w którym samotnym kobietom jest cholernie ciężko, i radzi 

sobie. Ma piękne ranczo. Gdyby tylko nie wierzyła w takie głupstwa jak miłość, 
zaraz nałożyłbym jej obrączkę na palec.

– Nic z tego.
– A to czemu? Czyżbyś sam miał zamiar się z nią ożenić?
– Powinienem to zrobić. Ale ona nie chce o tym słyszeć.
Case chrząknął.
– A zatem była dziewicą.
Nie było to pytanie, ale Hunter odpowiedział:
– Tak. Elyssa była dziewicą.
–   A   więc   przynajmniej   coś   o   niej   wiesz   –   rzekł   Case.   –   W   przypadku 

dziewczyn pokroju Belindy nigdy nie wiadomo, ilu sąsiadów zaliczyły.

Hunter   skrzywił   się,   ale   nie   zaprzeczył.   Przez   dłuższą   chwilę   obaj   stali, 

nasłuchując dźwięków nocy. Ciszę przerwał Case.

– Abowi coraz bardziej odbija – powiedział. – Gaylord był jego ulubieńcem.

background image

– Niech licho porwie ich obu!
– Masz zamiar ruszyć na Aba?
–   Nie   ma   innego   wyjścia.   Wojsko   czeka   na   dostawy.   Zostały   tylko   dwa 

tygodnie.

– Ile sztuk bydła masz dla nich?
– Bukatów? Mniej niż pięćdziesiąt. Rozpłodowego może znajdzie się setka.
– Ladder S nie przetrwa bez bydła hodowlanego.
Hunter nie odpowiedział.
– Ale to nie nasz problem, prawda? Nasz problem to Culpepperowie.
– Czy dowiedziałeś się, gdzie trzymają skradzione bydło?
– Zabawne. Ostatnio na terenie B Bar zauważyłem kilka błąkających się sztuk 

ze znakiem Ladder S.

– Błąkających się?
Case skinął głową.
– Trzeba było pójść ich tropem.
– Tak też zrobiłem. Wygląda na to, że ślady biorą początek z porośniętych 

wierzbami dolin na północy B Bar.

Hunter chrząknął.
– Z tego, co słyszałem, to dość nieprzystępna ziemia.
–   Dobrze   słyszałeś.   Mnóstwo   rozpadlin   i   wąwozów,   których   większość 

dochodzi do Rubinowych Gór. Da się tam ukryć sporo bydła.

– To za mało. Muszę dokładnie wiedzieć, gdzie jest bydło, żeby zaryzykować 

wyprawę.

– Jestem coraz bliżej.
– Masz trzy dni.
Case skinął głową.
– Jeżeli dowiesz się wcześniej, nie czekaj zmierzchu, tylko przyjeżdżaj co 

prędzej. Bardziej przydasz się na ranczu niż w obozie bandytów.

– A jeśli nie uda mi się znaleźć bydła?
– O świcie czwartego dnia napadnę na B Bar i wtedy ratuj się, kto może.
– A co ze mną?
– Ukryj się gdzieś, żeby nie postrzelili cię moi ludzie.
Case skinął głową. Wyjął rewolwer, zakręcił bębenkiem, sprawdził, czy jest 

naładowany, i płynnym ruchem wsunął go na miejsce.

– Uważaj na siebie – ostrzegł brata.
– Ty też.
– Mnie nie rozprasza żadna dziewczyna.
– Nie jestem aż tak głupi.
– Na ogół nie – stwierdził Case pogodnie.
– Co cię właściwie tak wkurza? Że nie możesz mieć Sassy?

background image

Case potrząsnął głową.
– Chodzi o ranczo. Na tym warto zbudować życie, kiedy już ostatni Culpepper 

pójdzie do piachu. Ziemi nie można zhańbić ani rzucić jak pustą butelkę po whisky.

Hunter milczał.
– Muszę ci coś powiedzieć – rzekł nagle Case. Nigdy nie poruszał bolesnego 

tematu śmierci Em i Teda. Aż do tej chwili. – Chcę, żebyś wiedział, iż jesteś dla 
mnie najważniejszą istota, na świecie, odkąd nie ma już wśród nas twoich dzieci. 
Jeżeli Sassy pomoże ci zapomnieć o przeszłości, będę szczęśliwy.

Hunter zamknął oczy i przeczekał fale smutku i bólu, związaną z okrutnymi 

wspomnieniami. Wśród wielu rzeczy, jakie szczerze opłakiwał, był śmiech Case'a. 
Pod wieloma względami Case był równie martwy jak Em i Ted.

– Case...
Nie było odpowiedzi. Case odszedł w ciemność równie cicho, jak się pojawił.

background image

21

– Chcę ci coś pokazać – rzekł Hunter.
Elyssa   zakrztusiła   się   i   omal   nie   wypuściła   kubka   z   poranną   kawą.   Była 

pewna,   że   Huntera   nie   ma   w   domu.   Z   okna   sypialni   widziała,   jak   o   świcie 
wyjeżdżał   na   Bugle   Boyu.   Patrzyła   za   nim,   dopóki   w   słabym   świetle   poranka 
mogła dostrzec jego sylwetkę.

– Myślałam, że wyjechałeś – powiedziała.
Spojrzał na nią. Znów miała na sobie męski strój. Przyznawał wprawdzie, że 

to ubranie bardziej nadaje się do pracy na ranczu, jednak brakowało mu błysku i 
szelestu jedwabiu.

– Owszem – rzekł spokojnie. – Jest coś, co powinnaś zobaczyć.
– Co takiego?
Potrząsnął głową.
–   To   niespodzianka.   Jeżeli   ci   powiem,   wszystko   zepsuję   –   powiedział.   – 

Kiedy będziesz gotowa?

Zdziwiona odstawiła kawę. Kiedy tak niespodziewanie usłyszała jego głos, 

serce zabiło jej mocno. Wmawiała sobie, że to z przestrachu, ale siebie nie mogła 
oszukać. Poruszyła ją myśl, że wyruszy z nim sam na sam.

– Dokąd pojedziemy? – spytała.
– Niedaleko.
Wkrótce   po  tej  rozmowie   konno  oddalali  się  od  domu.  Hunter  trzymał   w 

poprzek   siodła   strzelbę,   a   jego   oczy   nieustannie   przeszukiwały   okolicę.   Elyssa 
również rozglądała się bacznie dookoła, co chwila spoglądając na niego. Gdy to 
sobie uświadomiła, była na siebie zła, ale nic nie mogła na to poradzić. Przyciągał 
jej wzrok jak światło ćmę. Czułość wczorajszej pieszczoty wciąż paliła przegub 
żywym ogniem. W nocy śniła o nim. Na jawie nieustannie powracały jego słowa, 
osłabiając gniew.

„Możesz wszystkiego się ode mnie nauczyć”.
W   milczeniu   podążała   za   nim.   Jesienne   deszcze   zdążyły   już   poczynić 

spustoszenia.   Trawa   straciła   soczystą   zieloność.   Na   równinach   nastała   pora 
przygotowań do zimy. Wysoko w górach osiki przybierały najpiękniejsze jesienne 
barwy.   Liście   na   krzakach   żółciły   się   jak   letnie   słońce.   Niektóre   miały   barwę 
pomarańczową, tak żywą, że kaniony i rozpadliny wyglądały, jakby stały w ogniu.

Elyssa   w   zamyśleniu   co   chwila   spoglądała   na   Huntera,   swego   jesiennego 

kochanka, człowieka trudnego, a jednocześnie bliskiego sercu jak ukochana ziemia. 
On doskonale zdawał sobie sprawę z tych spojrzeń. Świadomość, że ona patrzy na 
niego, przyniosła ulgę, co pomogło mu pozbyć się dręczącego go napięcia.

background image

Dookoła było pusto. Hunter uważnie rozglądał się po okolicy, ale nigdzie nie 

dostrzegł śladów ludzkiej obecności. Zdawać by się mogło, że on i Elyssa są w tej 
chwili jedynymi istotami ludzkimi na świecie.

Wreszcie   długą   i   szeroką   doliną   dotarli   do   podnóża   gór.   Na   końcu 

niewielkiego kanionu widniała jaskinia z wejściem zarośniętym krzakami. Brzegi 
strumienia z czystą, słodką wodą porastały wierzbowe zarośla.

Elyssa   znała   to   miejsce.   Była   już   kiedyś   nad   Ukrytym   Potokiem,   bardzo 

dawno temu. I nigdy nie jechała tak okrężną drogą.

Hunter poprowadził Bugle Boya przez zarośla prosto w strumień. Lampart 

kroczył za nim. Giętkie gałązki wierzbowe rozstępowały się przed końmi, a potem 
sprężyście wracały na miejsce, tak że za chwilę nie widać było, iż ktokolwiek tędy 
przejeżdżał.

Wreszcie dojechali do jaskini. Hunter zatrzymał się, przesunął nieco w bok i 

gestem zaprosił Elyssę do środka. Kiedy Lampart wyminął go, schylił się nisko nad 
szyją Bugle Boya i ruszył za nią. Oba konie gładko przeszły pod skalnym nawisem.

Sam otwór nie był duży, natomiast jaskinia miała jakieś trzydzieści metrów 

szerokości i prawie trzy razy tyle głębokości. Ponieważ była jesień, jeziorko na jej 
dnie było płytkie, z szeroką obwódką suchego piasku wokół czarnego lustra wody. 
W   tafli   odbijało   się   wpadające   przez   otwór   światło,   każdy   podmuch   wiatru 
wywoływał srebrzyste refleksy na powierzchni. W głębi, za jeziorkiem, widniało w 
skale  długie, wąskie  pęknięcie. Wiosną  tryskała z  niego  woda, teraz ledwo się 
sączyła.

Hunter zsiadł z konia i gałęziami zamaskował wejście do jaskini. W półmroku 

miejsce   to   stało   się   jeszcze   bardziej   tajemnicze   i   niezwykłe,   rozświetlane 
srebrzystymi refleksami na powierzchni wody. Bugle Boy podszedł bliżej i napił 
się. Od jego nozdrzy rozchodziły się po tafli srebrzyste kręgi.

– Widzisz? – spytał Hunter.
Elyssa   drgnęła.   Hunter   stał   tuż   przy   pysku   Lamparta.   Lewą   ręką   trzymał 

ogiera za wędzidło.

– Widzę jedynie to, że przejechaliśmy szmat drogi, a jesteśmy góra kilometr 

od domu – powiedziała. – Zechcesz mi wyjaśnić, co to wszystko ma znaczyć?

– Cierpliwości.
Cofnął się nieco, jakby wiedział, że jego bliskość działa na nią niepokojąco, i 

czekał, aż zsiądzie z konia. Potem ruszył przodem.

– Tędy – wskazał drogę.
Po chwili wahania poszła za nim. Doszedł do miejsca,  w którym jeziorko 

przechodziło w Ukryty Potok. Przystanął, czekając na nią.

– Po co mnie tu przyprowadziłeś? – spytała.
– Spójrz na drugą stronę.
Spojrzała w rozświetloną ciemność. Na drugim brzegu majaczyły niewyraźne 

background image

zarysy jakichś skrzyń.

– Widzisz? – spytał.
Wyraźnie się zainteresowała.
– Nie – przyznała. – Niewiele stąd widać.
– Zaczekaj.
Mówiąc   te   słowa,   podniósł   ją   i   przycisnął   do   piersi   jak   dziecko.   Zanim 

zdążyła zaprotestować, wszedł w strumień, rozpryskując wodę.

– Hunter!
Okrzyk odbił się echem w jaskini, raz, drugi i trzeci, powtarzając jego imię. 

Przechylił   głowę   i   nasłuchiwał,   uśmiechając   się.   Czułość   i   zmysłowość   tego 
uśmiechu pozbawiła Elyssę tchu.

– Hunter? – szepnęła.
– Jestem.
Wyszedł z wody na piaszczysty brzeg i nie zatrzymując się, szedł dalej.
– Puść mnie... proszę – rzekła, z trudem przełykając ślinę.
– Za chwilę. Już prawie jesteśmy na miejscu.
Piasek pod nogami szeptał i osypywał się z jedwabistym szelestem. Chciała 

coś powiedzieć, ale nie odważyła się. Bała się, że głos zdradzi zamęt panujący w 
duszy. Był blisko. Silny, a jednocześnie delikatny. Niósł ją ostrożnie, jakby była z 
kryształu tak delikatnego, że najlżejszy oddech mógł go wprawić w drżenie. Tak 
właśnie się czuła – krucha i drżąca.

On   świadom   był   dreszczy   przeszywających   jej   ciało.   Widział 

wpółprzymknięte   powieki,   zaciśnięte   usta   i   bladość   gładkiej   cery.   Posmutniał. 
Sprawiała wrażenie kobiety, która się czegoś boi. Znał przyczynę tego lęku.

„Powiedziałem, że następnym razem ci się spodoba”.
„Mój Boże, on chyba naprawdę ma mnie za głupią. «Następnym razem ci się 

spodoba«. Przecież to bzdura”.

Nagle   niezawodny,   obmyślony   zeszłej   nocy   plan   wydał   się   kompletnym 

szaleństwem.

„Nienawidzę cię. Nie chcę cię już. Nigdy. Przenigdy”.
Nic się nie zmieniło od czasu, gdy złożyła tę deklarację.
Napięcie   wzrosło   w   nim   do   tego   stopnia,   że   z   trudem   oddychał.   Wolno 

postawił   ją   na   piasku,   tuż   obok   posłania   na   skrzyni,   które   wcześniej   starannie 
przygotował. Kiedy się odezwał, jego głos zabrzmiał ochryple.

– Nie bój się mnie – powiedział. – Przysięgam przed Bogiem, że nigdy nie 

miałem zamiaru cię skrzywdzić.

Milczała. Nie ufała własnemu głosowi. Zamknęła oczy i odwróciła twarz.
– Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz? – spytał szeptem.
Otworzyła oczy.
– Naprawdę? – powtórzył z rozpaczą.

background image

W milczeniu potrząsnęła głową.
–   To   dlaczego   drżysz   i   odwracasz   się,   jakbyś   nie   mogła   znieść   mojego 

widoku? Mój Boże, nawet odezwać się do mnie nie chcesz.

– Ja... – zaczęła i głos się jej załamał.
Odwróciła się do niego plecami i westchnęła głęboko, starając się zapanować 

nad sobą.

– Wolałabym cię nienawidzić – szepnęła. – Ale nie potrafię. Więc nienawidzę 

samej siebie. Byłam taka głupia...

Powieki mu zadrżały, gdy usłyszał ból dźwięczący w jej głosie. Odwrócił ją 

do siebie i spojrzał jej prosto w twarz. Wciąż unikała jego wzroku.

– Wyjdź za mnie – powiedział.
Potrząsnęła   głową.   Choć   teraz   milczała,   wypowiedziane   kiedyś   słowa 

dźwięczały jak echo.

„Nic dziwnego, że oblubienice muszą być dziewicami. Inaczej nigdy by się 

nie zdecydowały na małżeństwo”.

Palce Huntera z czułością przesunęły się po brwiach, a potem po policzkach 

Elyssy. Łzy zalśniły na jej rzęsach jak krople ciepłego deszczu.

– Nie płacz, kochanie – szepnął. – Prędzej każę się wychłostać, niż pozwolę, 

żebyś płakała z mojego powodu.

Nie   odpowiedziała.   Nie   mogła.   Ustami   dotykał   czule,   lekko   jej   skroni, 

policzków, powiek. W ciszy, wśród drżeń, kradł jej łzy, zanim zdążyły spłynąć w 
dół.   Oddech   uwiązł   jej   w   gardle.   Serce   waliło   jak   młotem.   Ciało   przeszywały 
spazmy,   nad   którymi   nie   mogła   zapanować.   Palce   zamknęły   się   w   pięści   tak 
mocno, że paznokcie wbiły się we wnętrza dłoni.

„On mnie nie kocha. A ja nie potrafię przestać go kochać”.
Czuła się rozdarta. Chciała uciec, a jednocześnie pragnęła zostać w ramionach 

Huntera.   Miała   ochotę   odepchnąć   go   od   siebie.   A   przecież   tęskniła   za   jego 
bliskością.

– Nie bój się – szepnął tuż przy jej ustach. – Ja tylko...
Głos mu zamarł. Gdyby przeczuwała, czego od niej chce, zapewne uciekłaby 

z jaskini. Zamknął oczy i w myślach nazwał siebie skończonym głupcem. Przytulił 
ją delikatnie do piersi, lekko kołysał i głaskał plecy szeroką dłonią.

– Już dobrze – wymruczał. – Nie skrzywdzę cię. Proszę, kochanie, nie płacz.
Każdemu   słowu   towarzyszył   czuły   pocałunek,   każda   łza   była   natychmiast 

spijana, a potem następował kolejny pocałunek. Elyssa drżała coraz silniej.

– Cicho, maleńka – szeptał łagodnie. – Jesteś bezpieczna. Puszczę cię, jak 

tylko przestaniesz drżeć.

Choć   nie   miał   takiego   zamiaru,   czubkiem   języka   obwiódł   zarys   jej   ust. 

Panująca dookoła cisza nabrzmiała była od obietnic.

– Czy tego chcesz? – szepnął.

background image

Jego oddech był taki słodki i ciepły. Jęknęła cichutko.
– To znaczy tak czy nie? – spytał. – Mam cię puścić czy przytulić?
Ciepło   jego   warg   na   powiekach   było   kojące,   a   jednocześnie   wzmagało 

wewnętrzne drżenie. Kiedy wyczuł tę wibrację w jej ciele, nie mógł odpowiedzieć 
inaczej, jak tylko pożądaniem.

– Elysso? – szepnął tuż przy jej ustach. – Czy mogę cię pocałować? Tylko ten 

jeden raz, kochanie. Potem pozwolę ci odejść, jeśli tylko będziesz chciała. Nie 
mogę przestać myśleć o tym, jak to jest całować cię. Podobało ci się, pamiętasz?

Odruchowo uniosła ku niemu twarz. Aż drgnął, ujrzawszy w jej oczach zgodę. 

Ona zaś pomyślała sobie, że Hunter może nie kocha jej, ale pragnie tak bardzo, że 
aż cały drży. I mimo tak wielkiej namiętności panuje nad sobą.

„Przynajmniej choć trochę mu na mnie zależy” – pomyślała. „Jest dla mnie 

czuły”.

Wyszeptała   jego   imię,   gdy   poczuła   na   wargach   usta   Huntera.   Lekko 

przyciągnął   Elyssę   bliżej   i   przytulił   do   piersi.   Delikatnie   ucałował   usta,   a   ona 
zadrżała i rozchyliła je. Smak głębokiego pocałunku był słodszy i jednocześnie 
bardziej   poruszający   niż   wszystko,   czego   do   tej   pory   zaznał.   Trzymając   ją   w 
objęciach, z wolna zatapiał się w gorącym wnętrzu jej ust. Z każdym delikatnym 
poruszeniem języka Elyssa stawała się coraz bardziej uległa. Jej dłonie popełzły z 
wolna w górę i zatrzymały się. Wreszcie drżące palce objęły jego gładko ogolone 
policzki. Pieszczota sprawiła, że ciałem Huntera targnął spazm.

„On mnie tylko pożąda” – upomniała siebie surowo.
Drżała   od   czegoś   więcej   niż   pożądanie.   Czułość   i   delikatność   Huntera 

przyprawiała o zawrót głowy. Świat zaczynał pomału wirować.

Namiętny jęk wyrwał się z jej ust i rozpalił żywy ogień w ciele Huntera. 

Pocałunek stał się głębszy, bardziej zachłanny. Trzymał ją drżącą w ramionach. 
Palce Elyssy wczepiły się w gęstwę jego czarnych włosów, strącając mu przy tym 
kapelusz z głowy. Cicho jęknęła. Hunter ocierał się o nią jak kot, prosząc o więcej. 
Zmysłowość jego ruchów wyzwoliła w niej nową falę gorąca. Przesunęła dłonie na 
jego   kark.   Błyskawica   pożądania,   jaka   przeszyła   w   tym   momencie   jego   ciało, 
znalazła   natychmiastową   odpowiedź   w   niej.   Pragnęła   pieścić   więcej   niż   tylko 
wąski pasek skóry u nasady włosów. Pamiętała, co czuła, kiedy wsunęła dłonie pod 
koszulę i gładziła napięte, mocne mięśnie i muskała miękkie włosy na jego piersi. 
Rozchyliła kurtkę Huntera. Przerażona własną odwagą, zastygła w bezruchu. Jemu 
zaś   wydało   się,   że   już   nie   odpowiada   na   zachłanne   pocałunki   i   odpycha   go. 
Niechętnie oderwał usta.

„Tylko jeden pocałunek”.
– Już dobrze – rzekł ochryple. – Nie musisz walczyć ze mną. Puszczę cię.
Nie mógł się jednak oprzeć pokusie i delikatnie objął dłonie wsparte na jego 

piersi.   Pieszczota   sprawiła,   że   Elyssa   gorąco   zapragnęła   zgłębić   moc   jego 

background image

pożądania. Przynajmniej przez jakiś czas mogłaby być całym jego światem. Czuła, 
że tym razem czeka ją coś innego niż ból. Obiecał przecież.

„Tobie też się to spodoba. Już ja się o to postaram”. Oddychając urywanie, 

zebrała się na odwagę i wyszeptała:

– Ja wcale nie walczyłam.
– Odpychałaś mnie.
– Nie ciebie. Chciałam, żebyś zdjął kurtkę.
Kiedy zrozumiał, pożądanie przeszyło go jak miecz. Przez chwilę nie mógł 

mówić. Nie mógł nawet oddychać. Jednym płynnym ruchem zdarł z siebie kurtkę i 
odrzucił ją na bok.

– Nie ma jej już – rzekł dźwięcznym głosem. – I co teraz?
– Ja...
Półmrok jaskini nie ukrył rumieńca na jej policzkach. Była wprawdzie śmiała, 

to prawda, ale przecież uczyniła dopiero pierwszy krok oddalający ją od całkowitej 
niewinności. Zrobiła go razem z nim, lecz dopiero wtedy, kiedy wymusił na niej 
wyznanie: „Chcę ciebie”.

Wyśmiał wtedy jej trudności z wysłowieniem się: „I rzeczywiście tak trudno 

to wyznać?”

– Ja... – zaczęła znowu.
Dotknął jej ust, zamykając je. Nie mógł cofnąć tego, co stało się za pierwszym 

razem,   kiedy   oddała   mu   się.   Mógł   jedynie   starać   się   ją   przekonać,   że   to   on 
powinien się wstydzić, nie ona.

– Ciii – rzekł łagodnie. – Nie chciałem ci dokuczać. Pragnę cię całym sobą, 

ale nie chcę cię przestraszyć. Nie najlepiej idzie mi czytanie w twoich myślach. To 
dlatego spytałem, co teraz.

Uśmiechając się mimo napływających do oczu łez, pocałowała jego palec na 

swych ustach. Ta prosta pieszczota wywołała kolejny dreszcz. Zamknął oczy, świat 
skurczył się nagle do ciepła oddechu owiewającego jego dłoń.

– Pozwól, że pokażę ci, jak powinno być za pierwszym razem – powiedział, 

otwierając oczy. – Pozwól pokazać sobie... wszystko.

Jedyne, co mogła w tej chwili wymówić, to jego imię. W jej głosie wibrowały 

wątpliwości i wahania. I pożądanie. Wreszcie tylko skinęła głową, ponieważ gardło 
miała tak ściśnięte, że nie mogła nic powiedzieć.

– Tym razem – obiecał cicho – nie będę zakrywał tych słodkich usteczek. 

Chcę słyszeć każdy dźwięk, jaki wydasz, każde słowo, jakie powiesz. Nawet jeśli 
to będzie: nie.

Ciepły oddech znów owiał mu rękę. Sprawdził, jak bardzo twarda i pełna jest 

jej dolna warga, przesuwając po niej kostką kciuka.

Elyssa zadrżała, tak bardzo intymna, a jednocześnie prosta była ta pieszczota.
– Rozumiesz mnie? – spytał miękko. – Jeśli będę zbyt szybki, powiedz, a 

background image

zaraz zwolnię, nawet zatrzymam się, jeśli będziesz tylko tego chciała.

Znowu skinęła potakująco.
– Jesteś pewna? – spytał raz jeszcze.
Czubek języka dotknął jego kciuka. Hunter gwałtownie wypuścił powietrze.
– Powiedz mi to – rzekł ochryple. – Tylko ten jeden raz. Nie będę więcej 

pytał. Ale tym razem muszę mieć pewność.

Spojrzała   na   niego   przejrzystymi,   płonącymi   oczami   i   przekonała   się,   jak 

bardzo potrzebne mu są słowa.

– Chcę tego, co było przedtem, zanim... zanim – odetchnęła niespokojnie. – 

Jeśli to oznacza i ból, i przyjemność... cóż... w sumie nie było tak najgorzej. Po 
prostu... nie spodziewałam się... po tych wszystkich rozkoszach.

Hunter   zamknął   oczy.   Myśl,   że   nie   pozwolił   jej   krzyczeć   wtedy,   kiedy 

zadawał ból, była jak nóż w ranie.

– Tym razem będzie tylko rozkosz – powiedział. – Ból zachowam dla siebie.
– Czemu? Nie rozumiem.
– Nie szkodzi. Ważne, że ja rozumiem.
– Ale...
Uśmiechnął się smutno i znów przesunął kciukiem po jej pełnych ustach.
– A nie wolałabyś mnie pocałować, zamiast tyle pytać? – szepnął.

background image

22

Elyssa chciała zapanować nad drżeniem ciała i głosu, ale nie była w stanie. 

Przywarła do silnego torsu Huntera i wspięła się na palce, szukając jego ust.

Spotkał ją w pół drogi i uniósł w górę. Wydała lekki pomruk, przywierając do 

niego całym ciałem. Usłyszał i pomału zaczął opuszczać ją na ziemie. Odruchowo 
mocniej zacisnęła ramiona wokół jego szyi. Znów przylgnęła do niego.

– Nie chciałem cię przestraszyć – szepnął jej prosto do ucha.
– Wcale mnie nie przestraszyłeś.
– Krzyknęłaś i zadrżałaś.
– Było mi tak dobrze – wyznała.
– Kiedy cię podniosłem?
– Kiedy cię czułam od czubka głowy aż po kolana.
Słysząc te słowa, aż zesztywniał z pożądania, czego nie dało się ukryć, kiedy 

była   tak   blisko.   Jęknął   ochryple,   starając   się   zapanować   nad   coraz   bardziej 
szaleńczym pragnieniem jej ciała. Odsunęła głowę do tyłu, chcąc lepiej widzieć 
jego twarz.

– Boisz się? – spytała głosem drżącym i kuszącym jednocześnie.
– Ja?
– Krzyknąłeś i zadrżałeś.
Uśmiech Huntera był powolny i gorący jak pocałunek złożony na jej szyi.
– Sassy – mruknął. – Uwielbiam to.
– Naprawdę? – spytała zaskoczona.
– Mm.
Koci pomruk wibrujący na szyi był kolejną pieszczotą.
– Jesteś taka gorąca – szepnął.
Odwrócił   głowę.   Jego   usta   spoczęły   na   wargach   Elyssy.   Uśmiechnął   się, 

czując zaproszenie jej języka. Wkrótce pocałunek stał się niemożliwie upojny. Na 
jakiś   czas   zapomniała,   gdzie   jest,   kim   jest   i   co   robi.   Istniał   jedynie   smak   ust 
Huntera,   gorąco,   gładkość   języka...   i   ogień   w   ciele   odpowiadający   na   jego 
rozgorączkowanie.

Jeden pocałunek przechodził w drugi, potem znów w następny. Kręciło się jej 

w głowie od tego wszystkiego, oddech stał się urywany, od czasu do czasu jęczała 
cichutko.

Dla   Huntera   każda   jej   reakcja   była   jak   płomień   sięgający   do   głębi 

zgłodniałego   ciała.   Trzymał   dziewczynę   mocno,   jak   najmocniej,   sam   też 
przyciągany przez nią.

Zanim skończył się ostatni pocałunek, zapragnęła znaleźć się jeszcze bliżej 

background image

niego. Jej ciało aż skręcało się z pragnienia, silniejszego za każdym łapczywym 
oddechem.

Oderwał usta, starając się zapanować nad namiętnością gorętszą niż wszystko, 

czego w życiu zaznał. Niewyraźny szept tchnący jego imię pozbawił go resztek 
kontroli. Wolno osunął się na posłanie, pociągając ją za sobą. Nie zaplanował tego. 
Po prostu kolana odmówiły mu posłuszeństwa.

– Hunter?
– Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Ja tylko... – Wziął szybki urywany 

oddech. – Przez ciebie ziemia usuwa mi się spod nóg.

Spojrzała na niego rozszerzonymi, zamglonymi  oczami, a odpowiedź, jaką 

ujrzała w jego oczach, przeszyła ją jak ognisty miecz.

– I tak powinno być – stwierdziła.
– Dlaczego?
– Bo to samo ty robisz ze mną. Zawsze tak było. Nie wiedziałam, czemu tak 

się dzieje.

– A teraz wiesz?
– Nie da się stać na baczność w ogniu – szepnęła. – Można jedynie zanurzyć 

się w nim... i dać mu się palić.

Przyszła mu do głowy niejasna myśl. Zaczął zastanawiać  się, na ile może 

sobie pozwolić, zanim się całkiem zatraci. Nie miał pojęcia. Ale niedługo miał się 
o tym przekonać.

– Hunter? – szepnęła. – Wszystko w porządku? Wyglądasz tak dziwnie...
Uśmiechnął się. Podobnie jak wyraz jego oczu, ten uśmiech również był dziki 

i drapieżny.

– Nic złego się nie dzieje – odparł. – Wręcz przeciwnie. To jest coś bardzo, 

ale to bardzo dobrego.

– Na pewno?
– Nie będą ci teraz potrzebne buty, prawda? – spytał, zdejmując swoje.
Zamrugała zaskoczona.
– No nie – rzekła. – Raczej nie sypiam w butach.
Roześmiał   się   głośno   i   potrząsnął   głową.   Spokojnie   ściągnął   jej   buty   i 

jasnoczerwone pończochy.

– Bill dobrze cię nazwał – powiedział, uśmiechając się. – Sassy.
Pieszczotliwy ton głosu odebrał przezwisku całą złośliwość. Uśmiechnęła się 

do niego, mimo że serce waliło jej mocno, a oddech był nierówny. On tymczasem 
głaskał jej kostki i krągłe łydki pod luźnymi spodniami. Wrażenia były nie do 
opisania rozkoszne. Pragnęła wić się i przeciągać pod tą pieszczotą jak kot.

–   Lubię,   jak   tak   mruczysz   –   powiedział   ochryple.   –   Aż   kusi   mnie,   żeby 

ściągnąć te męskie łachy i dobrać się do ukrytych pod spodem skarbów.

Mówiąc te słowa, przesunął rękę w stronę paska jej spodni. Z zadziwiającą 

background image

szybkością zaczął rozpinać guziki. Jej oczy rozszerzyły się na samą myśl, że może 
znaleźć się przed nim całkiem naga. Wpatrywała się w osłupieniu w męskie ręce 
ściągające jej spodnie.

– Ale my nie... – zaczęła. – Przedtem nie byłam...
– Naga? – dokończył.
Z wahaniem przytaknęła.
–   Moja   wina   –   rzekł   cicho.   –   Powinnaś   była   być   naga   jak   kwiat.   A   ja 

powinienem być dla ciebie jak ciepły, łagodny deszcz.

Przeszedł ją dreszcz. Przestał ściągać spodnie. Choć ostatnią rzeczą, jakiej by 

sobie życzył, było oderwanie od niej teraz rąk, zrobił to.

– Wstydzisz się? – spytał.
– Nigdy nie uważałam siebie za osobę wstydliwą – szepnęła. – Ale...
– A czy tak będzie lepiej?
Sięgnął po cienki bawełniany koc leżący na posłaniu. Okrył ją nim.
– No i co, może być? – spytał.
Ścisnęła palcami koc i skinęła głową.
– Mogę dalej? – zapytał.
Spuściła wzrok, nie chciała patrzeć w uważne ciemne oczy, ale kiwnęła głową 

na znak zgody.

– Powiedz mi, jeśli zmienisz zdanie – poprosił.
Pochylił się i pocałował ją wolno i dokładnie. Nim podniósł głowę, oddychała 

krótko i urywanie, jakby przed chwilą biegła.

Ta gorąca reakcja utwierdziła go. Pragnął więcej łapczywych, zmysłowych 

pocałunków,   ale   nie   był   pewien,   czy   potrafi   nad   sobą   zapanować.   Jej   pełna 
nieśmiałości namiętność pobudziła go jak nic i nigdy.

Zamiast   szukać   pod   kocem   rozpiętych   spodni   zaczął   rozwiązywać   troki 

myśliwskiej  koszuli.  Po chwili palce  wsunęły  się w rozcięcie i zaczęły  pieścić 
ciepłą, gładką pierś. Jej czubek natychmiast stwardniał.

Zacisnął   zęby,   choć   chciało   mu   się   jęczeć   z   rozkoszy,   tak   gwałtownie 

zareagowało   jego   ciało.  Oderwał   palce,   ale   powoli,  tak   aby   i   ten  ruch   stał   się 
pieszczotą.

– Potrzebuję teraz twojej pomocy – powiedział cicho.
– To znaczy? – szepnęła.
– Chciałbym ci zdjąć koszulę, ale tak ściskasz koc...
Dał   jej   czas.   Zsunęła   koc   na   kolana,   chwyciła   skraj   koszuli   i   zaczęła   ją 

ściągać. Długie, mocne palce natychmiast wsunęły się pod spód. Najpierw pomógł 
podciągnąć   koszulę   do   góry,   a   potem   pieścił   piersi,   zamykając   je   w   ciepłych 
dłoniach.

Spod skóry omotującej głowę Elyssy dobył się ochrypły krzyk. Nie wiedziała 

nawet,   że   wydała   z   siebie   jakiś   dźwięk.   Wiedziała   jedynie,   że   dłonie   Huntera 

background image

wysyłają najsłodszy z ogni, przenikający od mostka do lędźwi.

Skórzana koszula po chwili wylądowała na ziemi obok posłania. Elyssa nie 

zdawała   sobie   sprawy,   że   ściągnęła   ją   razem   z   bielizną,   dopóki   nie   poczuła 
palących ust Huntera tam, gdzie przed chwilą były ręce.

Jej plecy wygięły się w łuk w niemym wołaniu. Wbiła palce w jego gęste 

czarne włosy. Poruszając  się wolno pod dotknięciem ust, zbliżyła się do niego 
jeszcze bardziej. Co chwila wyrywał się z jej piersi lekki krzyk, echo rozkoszy 
przeszywającej ciało, która docierała do najbardziej sekretnych zakątków.

Tak namiętna odpowiedź poruszyła go do głębi, aż zadygotał z pożądania. 

Zaczął   okrywać   jej   piersi   pocałunkami,   skubiąc   przy   tym   ustami   sutki,   i 
nasłuchiwał przyśpieszonego oddechu.

– Czy teraz mogę rozebrać cię do końca? – spytał cicho.
Dotyk języka, próbującego najpierw jednego twardego czubka piersi, a potem 

drugiego,   uniemożliwiał   udzielenie   jakiejkolwiek   artykułowanej   odpowiedzi. 
Zamiast mówić cokolwiek zaczęła szamotać się z rozluźnionymi spodniami.

Hunter podniósł jej rękę do ust. Pocałował wnętrze dłoni, ugryzł lekko miękki 

kawałek ciała tuż u nasady kciuka i uśmiechnął się, czując dreszcz wywołany tą 
pieszczotą.

– Pozwól, że cię rozbiorę – szepnął.
– O tak, proszę...
Jednak   kiedy   poczuła,   że   zsuwa   z   niej   spodnie,   odruchowo   złapała   za 

tasiemkę ściągającą bieliznę i przytrzymała ją. Została jedynie w luźnych majtkach. 
Chwilę potem ich palce splotły się przy zawiązaniu tasiemki. Hunter wolno wsunął 
dłoń pod bieliznę. Szarpnęła się, gdy pojęła, że zmierza do wilgotnego, wrażliwego 
miejsca między nogami. Sama nie wiedziała, czy ją to cieszy, czy przeraża. Ręka 
tymczasem   była   coraz   bliżej   najbardziej   sekretnego   miejsca   –   pożądanie   na 
przemian   ze   strachem   brały   w   niej   górę.   Zatrzymała   się   na   linii   gęstych, 
skręconych włosów. Wolno, kilkakrotnie przeciągnął palcem po jej brzuchu.

– Uwielbiam dotykać twojej skóry – powiedział. – Jest taka gładka i ciepła. 

Ciekaw   jestem,   jak   smakuje.   Pewnie   jak   świeża   śmietana   przyprawiona 
cynamonem.

Dziwny dźwięk wyrwał się jej z piersi, gdy Hunter pocałował skórę tuż pod 

pępkiem.

– Przyjemnie czy nie? – spytał, prawie nie odrywając ust od jej brzucha.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Świadomość, że oto palce wsuwają się w 

rozcięcie bielizny, odebrała jej dech w piersiach. Kiedy wreszcie wyłuskał gorące 
płatki, w odpowiedzi poczuł wilgoć na palcach.

– A więc przyjemnie – rzekł ochryple, z uczuciem ulgi, a zarazem namiętnie. 

– Czysta rozkosz.

Powtórzył delikatne dotknięcie i został gorąco nagrodzony. Każdy powolny 

background image

ruch ręki przynosił więcej gorącej wilgoci. Elyssa znajdowała w tej pieszczocie 
przyjemność i poddawała się jej z nieznaną sobie uległością. Wreszcie rozdzielił 
miękkie, gładkie płatki i znalazł wrażliwe miejsce ukryte między nimi.

Zamknęła oczy, gdy poczuła falę dzikiej rozkoszy przetaczającą się przez całe 

ciało. Uniosła się na spotkanie dającej tę rozkosz ręki. Kolejna fala, potem jeszcze 
jedna i jeszcze jedna. Z każdym jej przypływem Elyssa krzyczała ochryple.

Palce  wolno  okrążały  wzgórek,  wyłuskiwały   go,  sprawdzały  jej  gotowość. 

Gładkie   ciepło   wyzwalało   w   nim   obezwładniającą   żądzę.   Ostrożnie   wsunął   do 
środka najpierw jeden palec, potem dwa.

Elyssa  oprzytomniała  w  ułamku  sekundy. Wróciły  wspomnienia.   Najpierw 

niezwykła rozkosz. Potem ucisk. I wreszcie ból.

– Hunter, ja...
Słowa przerodziły się w okrzyk rozkoszy, gdy Hunter potarł kciukiem gładkie, 

pulsujące miejsce, które obudził do życia.

– Już dobrze – rzekł łagodnie. – Jest ciasno, ale tego się spodziewałem. Nie 

zadam ci bólu. Pamiętasz, co ci obiecałem? Jedynie rozkosz. Żadnego bólu.

Jęknęła niewyraźnie.
Spod zmrużonych powiek przyglądał się jej nagości. Piękna bielizna raczej 

eksponowała,   niż   skrywała   rozkoszne   płatki.   Zaufanie   widoczne   w   jej   oddaniu 
zawstydziło   go,   ale   pożądanie   domagało   się   zaspokojenia.   Rozmyślnie   wolno 
głaskał tajemne, niewiarygodnie miękkie zakątki, oswajał i uwodził to ciało, które 
wziął uprzednio brutalnie w całkowitej ignorancji i w przypływie nieokiełznanej 
chuci.

Pochylił się nad gorącym punktem. Czubkiem języka zatoczył kółko, a potem 

wessał łapczywie.

Zdziwienie i dzika rozkosz przeszyły jej ciało.
– Hunter!
Jego usta poruszyły się wolno w pieszczotliwej odpowiedzi. Jęczała ochryple, 

leżąc bez sił, otwarta, chętna, uległa.

Usłyszał, poczuł i posmakował jej odpowiedź. Jeszcze raz nakazał sobie w 

duchu surowo, że nie wolno mu zedrzeć z niej bielizny i zagłębić się w ogień, który 
ich oboje spalał.

Ekstaza   spadła   na   nią   niespodziewanie   i   dokonała   całkowitej   przemiany. 

Patrzył   na   ciało   wygięte   w   łuk,   drżące,   bez   reszty   uległe.   Gorące   wewnętrzne 
wstrząsy, dzika pieśń rozkoszy, były mu jednocześnie radością i męką. Wreszcie 
niechętnie wycofał się. Dopiero gdy okrył Elyssę cienkim bawełnianym kocem, 
zaufał sobie na tyle, by wziąć ją w ramiona. Trzymał ją blisko siebie i kołysał 
delikatnie, starając się uspokoić ich oboje.

Rozkosz z wolna ustępowała. Elyssa głęboko westchnęła, otworzyła oczy i 

spojrzała   na   niego.   Uśmiechnął   się   niemal   smutno   na   widok   zaciekawienia   w 

background image

niebieskozielonych tęczówkach.

– Doskonale – rzekł. – Tak właśnie powinien wyglądać pierwszy raz.
– Ja...
Rozkoszne echo ekstazy wróciło raz jeszcze.
– Wiesz, brakuje mi słów – przyznała po chwili.
Uniosła   się   i   wycisnęła   pocałunek   na   jego   ustach.   Delikatna   pieszczota 

wyzwoliła w nim na nowo falę pożądania. Zamknął oczy, by zapanować nad nim. 
Gdy   mógł   znowu   spojrzeć   na   Elyssę,   przyglądała   mu   się   z   zakłopotaniem   w 
oczach.

– O co chodzi? – spytał.
– O ciebie.
– O mnie?
– Za pierwszym razem ja czułam ból, a ty rozkosz – powiedziała. – Za drugim 

było odwrotnie. Czy zawsze jest tak, że jedno cierpi, a drugie przeżywa uniesienie?

– Mnie nie boli, tak jak bolało ciebie.
– No nie wiem – rzekła z wahaniem. – Jesteś taki... napięty.
– To minie.
Uniosła się nieco, aby lepiej go widzieć. Przy tym ruchu otarła się biodrami o 

jego męskość. Syknął lekko przez zaciśnięte zęby.

– Ależ ty cierpisz – rzekła szybko. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
– Nie kuś mnie – mruknął pod nosem.
– Kusić? – zapytała szybko. – Jak?
Zamknął   oczy   i   starał   się   zatrzeć   w   myśli   obraz   Elyssy   rozpalonej   z 

namiętności.   Pragnął   zaspokojenia,   ale   starał   się   nie   poddawać   pragnieniu 
pożerającemu ciało. Jak na razie wszystko przebiegało tak, jak sobie postanowił. 
Dał   jej   rozkosz,   wynagradzając   w   jedyny   możliwy   sposób   pośpiech   i 
niesprawiedliwość tamtej nocy.

– Hunter? – szepnęła.
Nie był w stanie odpowiedzieć. Miał właśnie przed oczami obraz jej pełnego 

oddania, drżącej z rozkoszy, którą on jej dawał.

Elyssa zaczęła pokrywać twarz Huntera drobnymi pocałunkami, powtarzając 

szeptem jego imię. Objęła go ramionami, tuliła do siebie, starając się pocieszyć. 
Koc zsunął się z niej.

Drgnął gwałtownie. Uniósł ramiona, chcąc ją okryć, ale gdy poczuł na swym 

torsie jej piersi, bezwiednie zaczął pieścić stwardniałe czubeczki jej sutków.

Jęknęła i zadrżała. Zaskoczyło go to. Nie spodziewał się, że tak szybko po 

zaspokojeniu będzie gotowa.

Belinda   nie   lubiła   pieszczot.   Kiedy   się   pobrali,   szybko   straciła 

zainteresowanie   dla   tych   spraw,   traktując   je   co   najwyżej   jako   narzędzie 
manipulacji, gdy chciała nową sukienkę albo zasłony do salonu.

background image

Spojrzał z góry na miękkie piersi spoczywające w jego dłoniach. Nawet w 

półmroku   panującym   w   jaskini   widział   różowy   kolor   sutków,   odcinający   się 
wyraźnie od kremowej skóry. Były takie delikatne w jego mocnych dłoniach.

– Jesteś cudowna – szepnął namiętnie, wtulając twarz w jej włosy. – Mógłbym 

upajać się samym tylko dotykaniem twojego ciała.

– A czy ja mogę...?
Hunter wstrzymał oddech. Myśl, że Elyssa mogłaby go pieścić, była nie do 

wytrzymania rozkoszna.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – jęknął.
– Nie lubisz, jak cię dotykam?
– Uwielbiam.
Zrozumiała, że on pragnie jej pieszczot. W ciszy, która stawała się z każdym 

oddechem coraz bardziej napięta, zaczęła rozpinać mu koszulę.

– Miałam na to wielką ochotę od chwili, gdy zobaczyłam cię na wpół nagiego 

w ogrodzie – wyznała.

– Przestań.
– Dlaczego?
– Nie chcę cię posiąść – wyznał otwarcie. – Pragnę jedynie pokazać ci, jaką 

przyjemność może dać twoje własne ciało, zadośćuczynić za tamten ból.

– Zadając ból sobie?
– Elysso...
Oddech   uwiązł   mu   w   gardle.   Koszulę   miał   już   rozpiętą.   Jej   nagie   piersi 

kołysały się i muskały go, gdy wyciągała poły koszuli ze spodni. Z pomrukiem 
zaspokojonej   ciekawości   i   aprobaty   przejechała   dłońmi   po   męskim   ciele,   które 
ukazało się właśnie jej oczom.

Przyglądał   się   jej   spod   zmrużonych   powiek.   Wiedział,   że   powinien   ją 

powstrzymać. I doskonale wiedział, że tego nie zrobi.

Dokonał dzięki  niej  niezwykłego  odkrycia.  Otóż  dziką, niebywałą  rozkosz 

sprawiało mu to, że kobieta pieści go z uwielbieniem w oczach, a nie z chłodną 
kalkulacją.   Im   dłużej   przebywał   z   Elyssa,   tym   jaśniej   widział,   jak   zimną   i 
wyrachowaną kobietą była Belinda.

Elyssa była szalona, nierozważna, potrafiła doprowadził go do szewskiej pasji, 

ale nie mógł zarzucić jej oziębłości.

Zacisnął   dłonie   na   krągłych   piersiach,   zataczał   kciukami   kółeczka   wokół 

sutków i uśmiechał się, słysząc jej ochrypłe pomruki zadowolenia.

– Hunter? – szepnęła.
Jęknął tylko.
– Czy mogę cię też pocałować?
Pochylił się na spotkanie jej ust i w tym momencie przekonał się, że miała na 

myśli inny pocałunek. Ustami, językiem i zębami zaczęła penetrować jego tors, a 

background image

palce ugniatały twarde mięśnie z wyraźną lubością.

Szczególnie   miękkość   włosów   porastających   męską   pierś   zdawała   się   ją 

intrygować.   Skubała   je   delikatnie,   zanurzała   w   nie   palce,   zagłębiała   język   i 
próbowała, jak smakuje skóra pod nimi. Szybko odnalazła małe kółeczka męskich 
sutków.   Kilkakrotnie   nacisnęła   je   językiem.   Znowu   jęknął   pod   wpływem 
pieszczoty. Natychmiast przestała i uniosła głowę.

– Czy to boli? – spytała nieśmiało.
– A to?
Ujął palcami jej twarde sutki. Zaczęła oddychać urywanie. Potem zrozumiała, 

że   jest   to   odpowiedź   na   zadane   pytanie.   Uśmiechnęła   się   wolno.   Ta   wyraźna 
ciekawość i zmysłowe wyczekiwanie rozpaliły go na nowo.

– A to? – spytała.
Zsunęła ręce w dół po jego ciele. Głośno wciągnął powietrze, kiedy poczuł jej 

palce rozpinające mu spodnie i sięgające do bielizny. Szybko odsłoniła skrawek 
skóry między fałdami odzieży. Delikatne palce przesunęły się, odnalazły gęstwę 
włosów i weszły w nie. Hunter stłumił jęk.

– Czy to boli? – spytała, drocząc się.
– Nie bardziej niż to.
Wsunął   palce   w   rozcięcie   bielizny,   rozdzielił   gęste   kędziory   i   dotknął 

drażniąco. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Hunter uśmiechnął się. Przyglądał się jej 
twarzy, czując jednocześnie, jak jej ręka wślizguje mu się pod ubranie, szuka jego 
męskości, znajduje i pieści. Zamknął oczy i zadrżał z pożądania.

– Hunter?
– To niebezpieczne – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Piekielnie niebezpieczne.
– Dlaczego?
Jego palce znów się w nią wsunęły, odnajdując wnętrze jeszcze gorętsze niż 

we wspomnieniach.

– Ponieważ tego chcę – wyznał.
– Więc weź mnie – szepnęła.
Poczuł   rozmyślnie   powolne   ruchy   miękkiego   ciała   i   jedwabistą   wilgoć   na 

ręce. Stracił panowanie nad sobą. Pociągnął ją w dół na posłanie i legł między jej 
nogami.   Dotknięcie   nabrzmiałego   ciała   wyrwało   z   jej   ust   pełen   namiętności 
okrzyk.

Nagle uświadomił sobie, co robi. Nie dał jej żadnych szans. Znowu. Wycofał 

się dosłownie w ostatnim momencie. Była tak blisko jego wzwiedzionego miecza, 
że niemal czuł ciepło bijące od niej, obiecujące dzikie zapomnienie. Dygotał od 
nieznośnego napięcia.

– Do diaska! – jęknął. – Przepraszam, kochanie. Nie chciałem...
Ucałował jej powieki, policzki, usta, szyję, a przy każdym pocałunku szeptał 

słowa, które sprawiały, że drżała. Ciało miał rozpalone jak w gorączce. Napięcie 

background image

domagało się rozładowania.

– Pokaż mi, co mam robić – szepnęła.
– Jesteś taka drobna, a ja...
– Jestem normalną kobietą – przerwała szybko.
Zadygotał.   Nigdy   nie   był   jeszcze   tak   spragniony   i   tak   gotów.   Zdążył   już 

poznać gładką uległość jej ciała. Wiedział, że jeśli będzie ostrożny, ona przyjmie 
go i otuli jak jedwabna rękawiczka. Jęknął.

– Hunter – błagała. – Rób, co musisz. Wszystko będzie dobrze.
Przez chwilę myślała, że nie usłyszał. Potem poczuła nieśmiałą, sprawdzającą 

pieszczotę   między   nogami.   Rozkoszne   uczucie   spłynęło   na   nią   znowu.   Fala 
rozkoszy przetoczyła się od piersi po lędźwie, wezbrała i rozlała się gorącem po 
całym ciele. Zmysłowy, rozkoszny nacisk wzmógł się.

– Hunter – szepnęła urywanie. – To ja miałam dać ci rozkosz.
Chciał coś powiedzieć, ale nie zdołał, pochłonięty doznaniem wchodzenia w 

gorące,   gładkie   wnętrze.   Zagłębiał   się   coraz   bardziej.   Kolejna   fala   ogarnęła   i 
pochłonęła Elyssę. Jej namiętna, jedwabista odpowiedź sprawiła, że świat wokół 
niego przestał istnieć, a on sam znalazł się w miejscu, gdzie był już tylko ogień.

Wymówiła jego imię w chwili, gdy jej ciało wygięło się w łuk na spotkanie 

nadchodzącej rozkoszy. Rzucała gorączkowo głową na boki, rozpłomieniona jego 
pieszczotami. Czuła wzrastającą rozkosz przy każdym poruszeniu ciała leżącego 
między jej nogami.

–   To   niesprawiedliwe   –   wydyszała   ciężko.   –   Dajesz   mi...   tyle...   i   nic   nie 

bierzesz.

Nie znalazł słów, żeby jej odpowiedzieć. Jej ciało przyjęło go z takim ogniem, 

z   taką   perfekcją.   Wszedł   w   nią   jeszcze   głębiej   i   jeszcze,   otwierając   ją   coraz 
bardziej.   Odpowiedział   mu   płynny   ogień,   który   zachęcał,   żeby   poruszał   się 
mocniej, głębiej, szybciej.

– Hunter – szepnęła. – Ja...
Jej   oddech   znamionował   wszechogarniającą   ekstazę.   Gdzieś   z   tajemnych 

głębin jej ciała dobył się krzyk.

Zakrył   jej   usta   swoimi   i   całował   bez   opamiętania,   aż   ich   usta   stanowiły 

jedność, podobnie jak ciała.

Krzyczała   przy   każdym   ruchu   jego   bioder.   Przywarła   do   niego,   znalazła 

wspólny   rytm,   dzieląc   się   z   nim   tymi   zadziwiającymi   doznaniami,   jakie 
przeszywały jej ciało. Przy każdym poruszeniu zjednoczonych ciał ogień płonął 
coraz mocniej, trawiąc ją bez reszty.

Nagle biodra Huntera znieruchomiały. Uniósł głowę, gdy przeszył go potężny 

skurcz. W krzyku najwyższej rozkoszy usłyszała swoje imię. Przywarła do niego 
dziko i też krzycząc, poddała się ogniowi spopielającemu złączone ciała. I swemu 
kochankowi.

background image

Dość długo trwało, nim Hunter oprzytomniał na tyle, że spojrzał na nią, by 

przekonać się, czy jego miłosne zapały nie wyrządziły jej krzywdy.

Leżała pod nim cichutko, z zamkniętymi oczami, cudownie odprężona, w jej 

ciele   pobrzmiewały   coraz   słabsze   echa   doznanej   przed   chwilą   rozkoszy.   Tym 
razem nie zadał jej bólu.

Delikatnie uniósł się, wziął ją w ramiona i przetoczył się z nią razem na plecy. 

Trzymał ją w objęciach, głaszcząc łagodnie i rozkoszując się jej ciężarem na sobie. 
Nigdy jeszcze nie czuł się tak, będąc z kobietą. Był wyciszony, a jednocześnie 
wszechmocny jak jakiś bóg.

„Mógłbym tak co dzień” – pomyślał. „No, może bez tej klamry od paska, 

która wpijała mi się w biodra...”

Roześmiał   się   cicho,   rozbawiony   tą   namiętnością,   jaką   oboje   bez   trudu 

rozpalili w sobie wzajemnie.

– Moja słodka Sassy – powiedział, całując delikatnie jej włosy. – Następnym 

razem zwolnię tempo na tyle, abyśmy zdążyli się rozebrać do końca.

Uśmiechnęła się i potarła nosem o jego owłosioną pierś.
– Kiedy się pobierzemy – dodał leniwie.
Chłód   ją   przeszył,   kiedy   przypomniała   sobie,   w   jakich   okolicznościach 

rozmawiał z nią o ślubie.

„Bóg mi świadkiem, Elysso Sutton, że jeśli nie dorośniesz i nie będziesz dobrą 

matką dla moich dzieci, pożałujesz dnia, w którym zmusiłaś mnie do małżeństwa”.

– To nie będzie konieczne – rzekła ze spokojem, choć wcale spokojna nie 

była.

– Co takiego? – spytał zdumiony.
– Jesteśmy tylko kochankami – wyjaśniła. – Nie musisz się ze mną żenić.
Nie wierzył własnym uszom. Nagle uświadomił sobie, że nie padło między 

nimi ani jedno słowo o miłości. W gorączce pożądania nawet tego nie zauważył.

– Nie bądź niemądra – rzekł z wyrzutem.
– Właśnie się staram.
– Sprowadzę pastora, jak tylko...
– Po co? – spytała spokojnie. – Jeżeli brakuje ci niedzielnego kazania, jedź do 

Camp Halleck.

– Do diabła, Sassy. Kochaliśmy się przed chwilą i było nam dobrze, prawda?
– To za mało na dożywotni wyrok.
– Ze wszystkich głupich idiotek...
–   Przecież   chcesz   mieć   za   żonę   kobietę,   a   nie   kapryśną   dziewczynę   – 

przerwała obojętnie. – Kobietę, którą będziesz szanował i której zaufasz, że dobrze 
wychowa twoje dzieci. To chyba nie ja, prawda?

Przez chwile wahał się z odpowiedzią. Wspomnienia powróciły czarną falą. Z 

Belinda ożenił się bez miłości, kierując się li tylko pożądaniem. Zapłaciły za to 

background image

dzieci. Własnym życiem.

To wahanie wystarczyło Elyssie. Wiedziała już wszystko.
„Kochał   się   ze   mną   tak   ostrożnie   tym   razem,   że   miałam   nadzieję...”   – 

pomyślała. Potem z bólem: „On ma rację. Jestem niemądra”.

Od razu wyczuł, że zaszła w niej zmiana. Odprężenie znikło, pojawiło się 

napięcie. Próbowała usiąść, ale przytrzymał ją.

– Myślałem teraz o przeszłości, a nie o tobie – wyjaśnił łagodnie.
Potrząsnęła głową.
– Do licha, kochanie. To nie jest tak, jak ci się wydaje.
Spojrzała na niego. W niewyraźnym świetle jaskini jego oczy lśniły ciemno 

jak jezioro.

– Czy gdybym była wdową, też nalegałbyś na małżeństwo?
Wpatrywał się w nią, nie rozumiejąc, jak ona może się tak zachowywać, jakby 

między nimi nic niezwykłego się nie wydarzyło.

„Jesteśmy tylko kochankami”.
Żadnych namiętnych zapewnień o miłości.
„Tylko kochankami”.
Wezbrał w nim gniew, wypierając poprzednie zadowolenie.
–   Nie   jesteś   wdową   –   rzekł   ostro.   –   Jesteś   pełną   temperamentu,   szaloną 

dziewczyną, która co chwila zmienia zdanie i sama nie wie, czego chce.

Kiedy usłyszał własne słowa, zdał sobie sprawę, że właśnie wykopał między 

nimi   przepaść.   Zdusił   gorzkie   przekleństwo   i   znów   starał   się   ją   spokojnie 
przekonać.

„Tylko kochankami”.
– Jesteś taka młoda – powiedział bardzo ostrożnie. – Ja jestem starszy i lepiej 

wiem, co słuszne.

Teraz ona poczuła przypływ gniewu.
– A ja jestem głupia i nic nie wiem, tak? – powiedziała.
– Do diaska, Sassy! Jeszcze parę dni temu twierdziłaś, że mnie kochasz!
Słowa raniły jak nóż. Wciągnęła głęboko powietrze, by ukryć swój ból.
– Naprawdę?
– Co, już nie pamiętasz?
–   A   czegóż   się   można   spodziewać   po   pełnej   temperamentu,   szalonej 

dziewczynie, jak nie dziewczęcych wyznań miłosnych?

Aż   skręciło   go,   gdy   usłyszał   te   słowa.   Czule   pogłaskał   ją   po   długich, 

splątanych włosach i próbował przytulić. Sztywny opór jej ciała nie ustąpił ani na 
trochę.

– Kochanie – powiedział łagodnie, pocierając nosem jej ucho. – Nie chciałem 

cię urazić. Uwielbiam twoją szaloną namiętność.

Pod wpływem tych słów i pod wpływem pieszczoty przeszył ją zmysłowy 

background image

dreszcz. Mimo że czuła się rozgniewana i zraniona, nie potrafiła zapanować nad 
reakcją własnego ciała. Zresztą nie dziwiło jej to już. Nigdy dotąd nie zaznała 
niczego choćby w przybliżeniu przypominającego niewymowną rozkosz, jaką dał 
jej   Hunter.   Sama   myśl   o   jego   bliskości   sprawiała,   że   oddech   zamierał   jej   w 
piersiach.

– Owszem, może i uwielbiasz moją szaloną namiętność – powiedziała. – Ale 

małżeństwo to coś więcej.

– Czy kiedykolwiek słuchasz głosu rozsądku? – spytał surowo.
– Zawsze. To ty nie jesteś rozsądny.
Nie odpowiedział. Pełne smutku pogodzenie się z losem, dźwięczące w jej 

głosie, pasowało bardziej do kobiety dojrzałej.

– Nie miej wyrzutów sumienia – powiedziała z głową wtuloną w jego szyję.
Pogłaskał ją po włosach i przesunął palcem wzdłuż linii ust. Nie wiedział, co 

powiedzieć. Każde słowo mogło jedynie pogorszyć sytuację.

– Wiem, że nie jestem największą miłością twojego życia – dodała. – Ale 

podobnie jak ślub nie jest potrzebna ona do tego, żeby czerpać przyjemność ze 
związku kobiety i mężczyzny, prawda?

– Sassy, to jest...
– Właśnie tego dowiedliśmy – przerwała. – A może nie?
Jej zęby zacisnęły się niezbyt delikatnie na szyi Huntera. Skoro dawał jej 

jedynie swoje ciało, gotowa była je wziąć. Przesunęła ręce w dół, aż znalazła to 
miejsce, w którym tak bardzo różnił się od niej. Jej palce pieściły jak żywe ognie, 
wyszukując każdą wrażliwą na dotyk fałdkę, każdą wypukłość, badając rosnącą 
siłę w ciszy, która aż paliła. Potem żarliwe, gorące usta zsunęły się w dół po jego 
ciele,   próbując   wszystkiego,   co   odkryły   po   drodze,   ucząc   się   go   na   pamięć, 
pozostawiając kochanka drżącego i poruszonego.

–   Teraz   rozumiem,   co   kobiety   w   tym   widzą   –   wyszeptała   prosto   w 

wzwiedziony, boleśnie wrażliwy członek. – Jesteśmy nieciekawe w porównaniu z 
wami.

Z ochrypłym jękiem przyciągnął ją do siebie i zatonął w niej, kończąc jedną 

słodką torturę i zaczynając następną. Poruszał się ciężko, nie szczędząc jej nic z 
siebie. Jej krzyk i paznokcie wbite w plecy mówiły mu, że Elyssę zachwyca jego 
moc.   Gdy   po   raz  trzeci   jej  wygięte   w   łuk  ciało   drżało   w   najwyższej   ekstazie, 
zupełnie   się   zatracił.   Rozładowanie   było   tak   całkowite,   że   nie   miał   nawet   siły 
podnieść głowy.

Dopiero później, o wiele później, uświadomił sobie, że nie padło już ani jedno 

słowo na temat obowiązku, sumienia i małżeństwa. Ani na temat miłości.

background image

23

Kiedy wreszcie opuścili mroczne zacisze jaskini, było już późne popołudnie. 

W milczeniu jechali w stronę rancza. Nie chcieli kłócić się o to, jak ma wyglądać 
przyszłość. Na razie najprościej było jechać obok siebie, na tyle blisko, by móc od 
czasu do czasu wyciągnąć rękę, dotknąć się i odpowiedzieć na dotyk uśmiechem.

Znajdowali się jakieś półtora kilometra od domu, kiedy galopem nadjechał 

Morgan.

– Widzieliście ją?! – zawołał.
– Kogo? – zapytał Hunter. – Penny?
– Indiankę.
– Nie – odparli zgodnym chórem.
– Znikła.
– Jak to?
– Nie wiadomo – wyjaśnił Morgan. – Panna Penny zauważyła, że jej nie ma, i 

uderzyła w obiadowy dzwon.

– Kiedy to się stało? – spytała Elyssa.
– Rano.
Morgan przyglądał się obojgu uważnie. Bystre oko zauważyło wiele mówiący 

rumieniec na policzkach dziewczyny. Kolor mógłby od biedy pochodzić od różu, 
ale Elyssa nigdy go nie używała. Policzki mogły być zaczerwienione od słońca lub 
wiatru,   ale   Murzyn   podejrzewał,   że   przyczyna   była   całkiem   prozaiczna,   a 
mianowicie szczecina porastająca brodę Huntera, która podrażniła tak delikatną i 
jasną cerę.

– Na piechotę daleko nie uciekła – rzekła Elyssa.
– O to chodzi, że nie na piechotę – wyjaśnił Morgan. – Zabrała tę wielką 

gniadą   kobyłę,   którą   złapaliśmy   w   zeszłym   tygodniu.   Tę   ze   świeżym   znakiem 
Slash River.

Elyssa zagryzła wargi.
– To była jedna z ulubionych klaczy mamy. Czystej krwi arabskiej. Miałam 

zamiar przeznaczyć ją do hodowli.

–   Nikt   nie   może   zarzucić   Indianom   Ute,   że   nie   znają   się   na   koniach   – 

stwierdził Hunter ironicznie.

Elyssa pomyślała o skatowanej, poranionej Indiance, która tyle wycierpiała z 

rąk  Culpepperów.  Nie   winiła   jej  za  to,  że  ta  ukradła  konia  z  Ladder  S  i przy 
pierwszej nadarzającej się sposobności wróciła do swoich.

– Jeden koń mniej czy więcej to dla nas żadna różnica – zdecydowała po 

chwili. – Zostawmy ją i zajmijmy się bydłem.

background image

Hunter   i   Morgan   wymienili   ukradkowe   spojrzenia.   Hunter   ledwo 

dostrzegalnie skinął głową.

– Tak, proszę pani – powiedział Morgan. – Zaraz zabieramy się do roboty.
Spiął konia i odjechał w stronę moczarów.
– Co wy knujecie? – spytała podejrzliwie.
Hunter odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę.
– O co ci chodzi? – zapytał.
– Coś przede mną ukrywacie.
Przez   chwilę   wahał   się,   czy   nie   skłamać,   ale   kiedy   spojrzał   w   uważne, 

inteligentne niebieskozielone oczy, doszedł do wniosku, że nic by to nie dało.

– Nic takiego, czym mogłabyś się przejmować – powiedział.
– Akurat!
Czekała   cierpliwie   na   dalsze   wyjaśnienia,   ale   on   milczał.   Wyraz   jej   oczu 

zmienił   się.   Posępna   rezygnacja   zastąpiła   ożywienie   wywołane   wspomnieniami 
niedawno przeżytych chwil.

– Nie ufasz mi, co? – rzekła ze smutkiem.
Złapał wodze Lamparta, zanim zdążyła odjechać.
– Nie chciałem cię martwić – powiedział.
– Oczywiście.
Jej uprzejmy głos doprowadzał go do szału.
– Do diabła. Sassy! Co nam da, że będziesz się zamartwiać tym, iż robimy 

wypad na Culpepperów?

– Z twojego punktu widzenia oczywiście nic.
– Do diabła ze mną! Martwię się o ciebie! I tak masz już za dużo na głowie. 

Culpepperowie,   choroba   Penny,   odkrycie,   że   Bill   jest   twoim   ojcem,   kradzieże 
bydła, walka o Indiankę i...

Głos mu uwiązł w gardle.
– I pierwszy kochanek? – dokończyła za niego.
Krótko skinął głową. Posłała mu znaczący, gorzki uśmiech.
–   Kochasiu   –   rzekła   pieszczotliwie.   –   Jesteś   bez   wątpienia   najlepszym 

kąskiem na moim przepełnionym talerzu.

Skrzywił się, słysząc przezwisko, ale nie zaprotestował. Od chwili gdy poczuł 

gorące usta Elyssy na swoim ciele, nie potrafił się na nią złościć.

– Szkoda, że nie jesteśmy w jaskini – rzekł cicho. – Kochałbym cię znowu i 

smakował na nowo twoje ciało. Cynamon, śmietana i ogień, o jakim mi się nie 
śniło, dopóki nie poznałem ciebie.

Położyła   mu   palce   na   ustach.   Ich   drżenie   dowodziło,   że   Elyssa   pamięta 

wszystko równie dobrze jak on. Wsunął czubek języka między jej palce.

– Hunter – ostrzegła drżącym głosem. – Nie rób tego.
– Dlaczego? Oboje to lubimy.

background image

– To nie jest odpowiednie miejsce.
– Zdziwiłabyś się, co można zrobić we dwoje na koniu – rzekł uwodzicielsko, 

drocząc się z nią.

Zdławiła jęk.
– Może ty jesteś przyzwyczajony do tego – powiedziała. – Ja nie.
– Przyzwyczajony? – Potrząsnął energicznie głową. – Nie rozumiesz? Sassy, 

nigdy nie było tak, bym bardziej pragnął kobiety, gdy już ją zdobyłem. Nigdy.

Jej oczy rozszerzyły się.
–  Ale   ja   właśnie   w  ten   sposób   to   odbieram.   Za  każdym  razem   czuję  coś 

więcej. Czy to... Nie jest tak zawsze?

– Dla mnie nie. Tym razem jestem nienasycony. Wciąż cię pragnę.
Uniósł się lekko w siodle, starając się w miarę wygodnie usadowić. Nagłe 

pobudzenie sprawiało pewien dyskomfort.

– Myślę – powiedział ostrożnie – że powinniśmy zmienić temat. A jak nie, to 

wskakuj na moje siodło.

Uśmiechnęła się.
– Nie kuś mnie – powtórzyła jak echo jego własne słowa.
Roześmiał się głośno. Potem dotknął jej ust z zapierającą dech w piersiach 

czułością.

– Nie jedź dziś wieczorem za nami – powiedział cicho. – Obiecaj mi to.
Elyssa zbladła.
– Dziś wieczorem?
– Tak.
– To dlatego zabrałeś mnie do jaskini – rzekła smutno. – Bałeś się, że możesz 

nie wrócić.

– Nie mógłbym zostawić  cię ze wspomnieniem  bólu i upokorzenia.  Sama 

myśl o tym była nieznośna.

– Pozwól mi pojechać z tobą – poprosiła żarliwie.
– Nie.
Odmowa była twarda i nieugięta jak wyraz jego twarzy.
– Ale... – zaczęła.
– Nie. Obiecaj mi.
– Ale...
–   Czy   chcesz,   żebym   zginął,   oglądając   się   bez   przerwy   na   ciebie   i 

sprawdzając, czy jesteś bezpieczna?

– To niesprawiedliwe!
– Czy chcesz?
To przez tę łagodność w jego głosie Elyssa przegrała.
– Oczywiście, że nie – szepnęła pokonana.
– No to zostali w domu.

background image

Hunter obchodził metodycznie cały dom i zamykał okiennice. John Sutton był 

człowiekiem ostrożnym z natury i w obawie przed Indianami zainstalował ciężkie 
drewniane   okiennice   wewnątrz,   a   nie   na   zewnątrz   domu.   Miały   bronić   przede 
wszystkim przed kulami i strzałami, a nie osłaniać od wiatru i deszczu.

Elyssa szła tuż obok, a za nią psy. Zawołała je do domu, żeby nie robiły 

hałasu.   Kiedy   Hunter   zamykał   okiennice,   ona   otwierała   umieszczone   w   nich 
pionowe strzelnice. Podobne szczeliny znajdowały się w ścianach z bali.

Penny początkowo towarzyszyła im, potem zabrała psy do swego pokoju i 

zamknęła je tam, żeby nie przeszkadzały.

– Nie zapalaj nigdzie światła – ostrzegł Hunter.
Elyssa skinęła głową.
–  Ktoś przyjedzie  do  was  po  świcie   –  ciągnął.  –  Prawdopodobnie  Sonny. 

Morgan dokonał cudu z tym chłopakiem.

– Dlaczego nie mogę zaczekać na was przy Wind Gap i...?
– Nie – uciął. – Masz zapas żywności i wody. Nawet jeśli któryś z nich nam 

ucieknie, będziecie tu bezpieczne, kiedy ruszymy z bydłem do Camp Halleck.

Elyssa zamknęła oczy i odwróciła głowę, żeby nie widział lęku na jej twarzy. 

Nie chciała okazywać wobec niego słabości. Zresztą nie o siebie się bała.

– Elysso? – ponaglił ją.
– Zostanę. Czy... – Głos jej zadrżał.
– Co?
– Jak już sprzedasz bydło, czy...
„Wrócisz do mnie?”
Nie   była   w   stanie   wypowiedzieć   tych   słów   na   głos.   Tak   mogła   mówić 

narzeczona albo żona – kobieta, która ma prawo do szacunku mężczyzny, cieszy 
się jego zaufaniem i podziwem. Ona miała jedynie prawo do jego ciała.

– Nic takiego – szepnęła. – Nieważne.
– Powiedz mi, kochanie.
Zamknęła   oczy   i   ze   znużeniem   potrząsnęła   przecząco   głową.   Spod   rzęs 

wymknęły się łzy.

Tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona i zacałować ten niepokój, ale wiedział, 

że nic by to nie dało. Była zbyt inteligentna, żeby nie zdawać sobie sprawy z 
ryzyka   wiążącego   się   z   wyprawą.   Szczerze   obawiał   się   też,   że   większe 
niebezpieczeństwo czyha na tych, którzy pozostaną w domu. Najbardziej zaś lękał 
się tego, że Ab Culpepper tylko czeka na jego ruch.

Przynajmniej tak postąpiłby Hunter na miejscu Aba.
„Wybierz pole bitwy i zaczekaj, aż wróg sam przyjdzie do ciebie” – pomyślał 

posępnie. „Zastaw pułapkę. Przygwoźdź do ziemi ogniem i roznieś w puch”.

Nie   był   to   jedyny   rodzaj   pułapki,   jakiej   Hunter   się   obawiał.   Inny   sposób 

background image

polegał na tym, że niewielki oddział zajmował uwagę wroga... podczas gdy reszta 
napadała znienacka gdzie indziej. Na przykład na Ladder S.

Myśl ta legła mu kamieniem na żołądku. Dlatego tak długo odkładał napad na 

Culpepperów, aż nie miał innego wyjścia. Wyliczył, że jeśli akcja nastąpi dziś, 
zdąży doprowadzić bydło do Camp Halleck przed zimą.

Chętnie   zostawiłby   więcej   ludzi   na   ranczu,   ale   bracia   Herrera   koniecznie 

chcieli wziąć udział w wyprawie, a to oznaczało, że rancza pilnować będą jedynie 
Gimp i Lefty – oni dwaj przeciwko bandzie Aba. Elyssa i Penny dobrze strzelały, 
mimo   to  pomysł,   że  miałyby  wojować  z  bandytami,  napełniał  go prawdziwym 
strachem. Myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby Ab dostał Elyssę w swoje ręce, 
była nie do zniesienia.

– Elysso!
Ochrypły   szept   dotarł   do   niej   w   tym   samym   momencie,   kiedy   jego   usta 

zamknęły się na jej wargach. Pocałunek był twardy jak jego myśli, ale Elyssa nie 
wydała słowa skargi. Zarzuciła mu ramiona na szyję i oddała pocałunek z całą 
pasją i pożądaniem, jakie w niej płonęły.

– Obiecaj mi – szepnął gorączkowo.
– Tak – odparła szeptem.
Chwilę   później   zamknęły   się   za   nim   kuchnne   drzwi.   Przystanął   tylko   na 

moment, aby usłyszeć, jak rygiel wskakuje na swoje miejsce, i ruszył w kierunku 
stodoły.

Hunter i Morgan wyjechali z rancza pierwsi. Karabiny trzymali przed sobą. 

Oczy   obu   mężczyzn   nieustannie   przeszukiwały   ciemności,   wypatrując 
najmniejszego ruchu. Widzieli jedynie poruszane wiatrem gałęzie drzew, niemal 
już całkiem nagie, na których chybotało się zaledwie po kilka bladych liści. Na 
niebie płynęły chmury, na przemian zakrywając i odkrywając gwiazdy. Księżyc 
świecił na tyle jasno, że można było dostrzec każde poruszenie.

Reed i Fox wyjechali z Ladder S kilka minut później. Mieli dotrzeć do tego 

samego   miejsca   co   pierwsza   dwójka,   ale   inną   drogą.   Ich   zadaniem   było 
sprawdzenie, czy w innej części posiadłości nie kryją się bandyci.

Żywa przynęta w pułapce, która mogła zamknąć się bez ostrzeżenia. Pozostali 

mężczyźni,  również  dwójkami,  kolejno  wymykali  się  w  ciemność  i  inną drogą 
podążali do tego samego celu.

Hunter i Morgan pierwsi dojechali na miejsce spotkania. Czekali na resztę, 

nasłuchując uważnie odgłosów nocy. Żadnych strzałów nie było, żadnego alarmu.

Kolejno,   parami,   z   ciemności   zaczęli   wyłaniać   się   pozostali.   Wkrótce 

wszyscy, z wyjątkiem ostatniej dwójki, dotarli na miejsce.

Hunter trzymał się nieco z boku i spoglądał nerwowo na zegarek.
„Case, do licha, gdzie jesteś” – niecierpliwił się. „Im dłużej tu czekamy, tym 

większe prawdopodobieństwo, że nas znajdą”.

background image

„Jeszcze dwie minuty i przyjadą ostatni vaqueros”.
„Nie mogę dłużej zwlekać”.
Modlił się w duchu o to, żeby Case nie leżał ranny lub martwy w jakiejś 

skalnej rozpadlinie. Przypomniał sobie, jak wypytywał brata, na ile jego pozycja 
wśród bandytów jest bezpieczna.

„Ufają ci?”
„Na ile mogą ufać komuś, kto nie jest Culpepperem”.
Cicho podjechali dwaj ostatni mężczyźni. Ich kapelusze o szerokich rondach 

odcinały się wyraźnie w księżycowej poświacie. Morgan zbliżył się do Huntera, 
spojrzał na jego zegarek i zastygł w bezruchu. Minęła ostatnia sekunda. Zegarek 
cicho kliknął.

– Ani śladu Case'a – zauważył Morgan.
– Musimy zaczynać bez niego.
– Tak, pułkowniku. – Po czym dodał ze smutkiem w głosie: – To do niego 

niepodobne.

– To prawda – szepnął Hunter w odpowiedzi.
– Będę się modlić za niego.
– Módl się za nas wszystkich.
I ruszył naprzód. Morgan pojechał obok. Reszta  po dwóch jechała z tyłu. 

Ujechali   z   półtora   kilometra,   gdy   nagle   usłyszeli   tętent   końskich   kopyt 
rozdzierający nocną ciszę.

Koń jechał prosto na nich. Hunter dał znak, żeby się schowali, spiął Bugle 

Boya i ruszył w dół stromego zbocza. Wielki ogier najpierw sadził dzikie skoki, 
potem przysiadł na zadzie i ześlizgnął się po stoku.

– Do licha – mruknął Sonny pod nosem. – Ten to umie jeździć.
– Strzela jeszcze lepiej – rzekł Morgan.
Mężczyźni z ukrycia śledzili wzrokiem Bugle Boya, jak dociera do równiny i 

pędzi przez oświetlone księżycem pole.

Za chwilę z odległego o kilkaset metrów wąwozu wypadł koń i skierował się 

w   stronę   Huntera.   Jeździec,   skulony   nisko   nad   szyją   zwierzęcia,   wyglądał   jak 
mroczny cień nad rozwianą grzywą. Lufa jego karabinu lśniła matowo w świetle 
księżyca. Na końskim grzbiecie nie było widać zarysu siodła.

– Na oklep – mruknął Fox.
– Czerwonoskóry – dodał Mickey i uniósł broń do strzału.
Morgan podbił ją zręcznie.
– Co, do cholery! – warknął Mickey. – Przecież to zbój!
– Ciesz się, że nie pociągnąłeś za spust – rzucił Morgan. – To brat Huntera.
– Jak to brat? – zdziwił się Mickey. – Skąd niby miałem wiedzieć, że on ma 

brata?

– Teraz już wiesz. I zapamiętaj sobie, Case to największy twardziel, jakiego 

background image

można znaleźć po słusznej stronie prawa.

Morgan spojrzał w dół na obu jeźdźców. W tym momencie potwierdziły się 

jego   najgorsze   obawy.   Case   nawet   nie   zatrzymał   się,   żeby   porozmawiać   z 
Hunterem. Krzyknął coś jedynie i gnał dalej na złamanie karku.

Pędził w stronę Ladder S.

Elyssa   przemierzała   swój   pokój   jak   zamknięte   w   klatce   zwierzę.   Tam  i   z 

powrotem. Tam i z powrotem. Spojrzała najpierw przez jedną szczelinę strzelniczą, 
potem przez drugą. I znów chodziła niespokojnie. Rzuciła okiem przez szczelinę w 
stronę   B   Bar.   Wyjrzała   przez   dwie   szczeliny   w   innym   oknie,   nasłuchując   z 
niepokojem strzałów.

– Gdzie jesteś, Hunter? – szeptała gorączkowo. – Ty, Morgan i cała reszta. 

Czy jesteście cali? Znaleźliście bydło? Czy Culpepperowie was nie odkryli?

Jedynie cisza odpowiadała na te wszystkie pytania. Podwórze było puste. Psy 

siedziały cicho. Penny w swoim pokoju usiłowała zasnąć. Lefty i Gimp w kuchni 
na dole pili kawę i usiłowali nie zasnąć.

Elyssa spojrzała  na zegarek. Już  ponad godzinę temu  jeźdźcy  odjechali w 

ciemność.   Jak   niespokojny   duch   krążyła   od   okna   do   okna   i   wyglądała   przez 
szczeliny w okiennicach.

Świt nadszedł, znacząc niebo jasnopomarańczową, czerwoną i żółtą barwą. 

Szczyty gór kąpały się już w promieniach słońca. Wkrótce napełni swym światłem 
Rubinową   Dolinę.   Elyssa   ledwo   zwróciła   uwagę   na   piękno   nadciągającego 
poranka. Nieustannie chodziła tam i z powrotem. Aż wreszcie ciszę rozdarły trzy 
strzały oddane w równych odstępach.

„Niebezpieczeństwo”.
Z   karabinem   w   dłoni   zbiegła   po   schodach   na   dół,   nawołując   po   drodze 

pozostałych. Penny stała w drzwiach swego pokoju. W ręku trzymała strzelbę.

– Co się stało? – spytała szybko.
– Nie wiem. Usłyszałam trzy strzały.
Nagle   psy   zaczęły   ujadać   jak   oszalałe.   Elyssa   podbiegła   do   okiennicy   i 

wyjrzała   przez   szczelinę.   Zobaczyła   cień   poruszający   się   w   ciemności.   Chwilę 
później odróżniła zarys konia galopującego co sił od strony Wind Gap.

Serce jej zamarło w chwili, gdy okazało się, że jeździec pochylony nisko nad 

końskim karkiem to nie Hunter.

– Nie strzelać! – wrzasnęła co tchu do Lefty'ego i Gimpa.
– Panno Sassy, my nigdy nie strzelamy, dopóki nie wiemy, do czego.
Nie zważając na pełną oburzenia uwagę, wpatrywała się w ciemność, skąd 

dobiegał głuchy stukot kopyt. Koń pędził prosto do frontowych drzwi domu.

– Otwierać! – ryknął Case.
Nie   skończył   jeszcze,   a   ona   już   odsuwała   rygiel.   Wpadł   w   drzwi   i 

background image

jednocześnie od strony stodoły rozległ się strzał.

– Nie strzelajcie! – krzyknął. – Hunter i reszta jadą za mną.
– Od tyłu czy od frontu? – spytała Elyssa.
– Jak kto może. Culpepperowie zaraz spadną na nich jak sępy. Zamknij drzwi, 

ale ich nie rygluj.

Elyssa zatrzasnęła drzwi zgodnie z poleceniem. Case przebiegł przez pokoje, 

wyglądając   w   blednącą   ciemność   przez   wszystkie   szczeliny   po   kolei.   Z   dala 
dobiegał stukot kopyt przypominający warkot bębnów.

– Lefty! – zawołała Elyssa.
– Tak!
– Chodź tutaj i osłaniaj mnie, kiedy otworzę drzwi. Penny, niech Gimp cię 

osłania, a ty stań przy drzwiach kuchennych. Do obcych strzelajcie natychmiast.

– Hunter nie byłby zachwycony, że stoisz w pobliżu drzwi – odezwał się 

Case.

– Dobrze strzelasz? – spytała, nie zważając na jego słowa.
– Znośnie – odparł sucho.
– Tylne drzwi można osłaniać z pokoju dziecinnego na górze. Podjazd pod 

drzwi frontowe najlepiej widać z pierwszego pokoju po lewej stronie.

Nim   skończyła   mówić,   już   biegł   na   górę.   Poruszał   się   ze   zwinnością   i 

szybkością pumy. Gdy patrzyła na niego, aż ściskało się jej serce, tak bardzo był 
podobny do Huntera pod względem wzrostu, budowy i sposobu poruszania się.

Ciszę rozdarły strzały śmiertelnym staccato.
„Hunter” – pomyślała. „O Boże, Hunter”.
Lefty podszedł i stanął obok przy drzwiach frontowych. Dźwięk tłuczonego 

szkła dobiegający z góry świadczył o tym, że Case wybił szybę, wysuwając lufę 
przez szczelinę w okiennicy.

Stukot kopyt brzmiał teraz jak toczący się po ziemi piorun, bliżej i bliżej.
– Nasi wracają od kuchni! – wrzasnął Case z góry. – Przygotujcie się!
Elyssa z trudem powstrzymała się, żeby nie opuścić drzwi frontowych i nie 

pobiec do ciemnej kuchni. Wytrwała jednak dzielnie na swoim posterunku.

Na górze huknął strzał.
– Część jedzie od frontu! – krzyczał Case. – Culpepperowie depczą im po 

piętach!

Lefty podszedł do okiennicy, wsunął lufę w szczelinę, stłukł szybę, załadował 

broń   i   czekał.   Stary   kowboj   zachowywał   się   jak   zawodowy   rewolwerowiec   – 
spokojny, opanowany i oszczędny w ruchach.

– Otwórzcie drzwi kuchenne! – wrzasnął Case.
Odgłos kopyt  i  strzałów  stał   się   donośniejszy.  Elyssa  zorientowała  się.   że 

otwarto kuchenne drzwi. Nie odwróciła jednak głowy ani na chwilę, nawet gdy 
usłyszała   okrzyki   i   przekleństwa   oraz   nawoływania   ludzi   z   Ladder   S,   którzy 

background image

kolejno wpadali do kuchni.

– Drzwi frontowe! – krzyknął Case.
Elyssa   otworzyła   je   i   z   karabinem   gotowym   do   strzału   podbiegła   do 

najbliższej   szczeliny.   Wyjrzała   na   zewnątrz,   ale   nie   zobaczyła   nic   poza 
skłębionymi cieniami w ciemnościach rozświetlonych brzaskiem. W chwili, gdy 
podniosła karabin, żeby stłuc szybę, grad kul uderzył w grube ściany domu. Szyba 
rozsypała się w drobny mak,  zanim dotknęła jej stalowa  lufa. Elyssa drgnęła i 
krzyknęła z przestrachu. Po chwili uświadomiła sobie, że bandyci oszczędzili jej 
trudu. Nie musiała tłuc szyby osobiście.

Po drugiej stronie drzwi Lefty wystrzelił kilka razy w stronę błysku broni 

palnej, widocznego wśród topoli nad strumieniem.

Mężczyźni wbiegali przez otwarte drzwi. Lefty wypchnął lufę karabinu przez 

otwór,   a   sam   odwrócił   się,   słuchając   pośpiesznie   zdawanych   relacji.   Kowboje 
sprawdzali, czy wszyscy są, nawołując się po imieniu.

– Fox!
– Reed i Blackie!
Elyssa   niejasno   zdała   sobie   sprawę,   że   Reed   podtrzymuje   kolegę.   Na 

spodniach Blackiego, tuż powyżej wysokiego buta, lśniła krew, jak plama mokrej 
farby.

– Hunter urządził lazaret w piwnicy na warzywa – rzekła prędko Elyssa. – 

Stamtąd nie będzie widać światła. Penny! Mamy rannego.

– Ja stanę przy drzwiach kuchennych – zaofiarował się Fox.
Nastąpiła chwila przerwy, potem znów dwóch mężczyzn wbiegło przez drzwi 

frontowe.

– To ja, Sonny! – zawołał pierwszy. – Morgan depcze mi po piętach.
Ciemny cień przeskoczył przez próg zaraz za Sonnym i od razu uskoczył w 

bok.

–   Morgan   –   przedstawił   się   cień.   Potem   wrzasnął   głośno:   –   Zamknąć   i 

zaryglować drzwi kuchenne!

– Tak jest! – odkrzyknął Gimp z tyłu domu.
Elyssa wstrzymała oddech. Nikt więcej nie przekroczył drzwi frontowych.
– Hunter! – zawołała głośno.
Jak nieprzytomna ruszyła w stronę drzwi. Na szczęście Morgan złapał ją i 

odciągnął na bok. W ciemnym pokoju zaświstały kule. Murzyn szybko zatrzasnął i 
zaryglował drzwi. Kanonada zabębniła w potrójne grube deski.

– Amunicja! – ryknął Case z góry.
– Gdzie jest, proszę pani? – spytał Sonny.
– W piwnicy na warzywa – odparła niewyraźnie, jak sparaliżowana. – Hunter 

porobił zapasy.

– Po dwa pudełka na głowę – zarządził Morgan.

background image

– Chodź ze mną – rzekła do Sonny'ego.
Gdy chłopak zszedł za nią do piwnicy, oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia 

na widok przygotowań poczynionych przez Huntera.

W   kącie   dużego,   zakurzonego   pomieszczenia   stała   zapalona   lampa.   Obok 

zwykłych w takim miejscu worków z cebulą, marchwią, ziemniakami i jabłkami 
stały rzędy karabinów, piętrzyły się stosy pudełek z amunicją. Siedem posłań z 
kocami czekało na rannych. Na jednym z nich leżał Blackie. Penny opatrywała mu 
nogę.

– Na Boga – powiedział zaskoczony Sonny. – Morgan nie zalewał ani trochę. 

Nasz rządca musiał być żołnierz co się zowie.

– Tak – rzekła Elyssa smutno. – Nie byle jaki.
Odwróciła   się.   Myśl,   że   Hunter   jest   na   zewnątrz,   narażony   na 

niebezpieczeństwo, paliła boleśnie.

– Amunicja jest tu – pokazała, starając się przy tym nie rozpłakać. – Najpierw 

zanieś Case'owi, a potem rozdaj chłopcom.

– Tak, proszę pani – odparł Sonny.
Kiedy zbierał pudełka z nabojami, zadała pytanie, które dręczyło ją i gryzło.
– A Hunter? Widziałeś go?
– Nie, proszę pani. Był na wzgórzach i osłaniał nasz odwrót. Ten człowiek 

strzela jak sam diabeł. Bez niego nikt nie przejechałby przez Wind Gap w jednym 
kawałku.

Wyprostował się, wyminął Elyssę i pobiegł w stronę schodów.
– Przepraszam panią, ale oni potrzebują tych naboi! – zawołał po drodze.
Pobiegł na górę.
– No i jak się czuje ranny? – spytała Elyssa.
– To tylko łydka – wyjaśnił Blackie. – Panna Penny założy mi opatrunek i 

wracam na górę walczyć.

– To nie jest konieczne – rzekła Elyssa.
– Jest, jak jasna cholera – mruknął, po czym dodał: – Przepraszam, panienko, 

ale mamy na karku ze czterdziestu bandytów. Każda para rąk się przyda.

– Proszę się nie ruszać – poleciła Penny. – Przemyję ranę.
– Do diabła, niech no pani poleje na nią trochę whisky i zmykam.
– No dobrze.
Płyn   zabulgotał   w   butelce.   Blackie   wysyczał   kilka   słów,   a   obie   kobiety 

udawały, że ich nie słyszą. Penny zaczęła bandażować ranę. Ledwo skończyła, 
Blackie zerwał się z posłania, wcisnął nogę w but i podniósł karabin. Gdy stanął na 
rannej nodze, skrzywił się, pobladł, zaklął... i poszedł chwiejnie w stronę schodów, 
podpierając się karabinem jak kulą. Elyssa odwróciła się, by pójść za nim.

– Zaczekaj – powiedziała Penny. – Ty krwawisz.
– Co?

background image

– Twoja twarz.
Elyssa   dotknęła   twarzy.   Ujrzawszy   własne   palce,   lepkie   i   czerwone, 

wpatrywała   się   w   nie   przerażona.   Dopiero   wtedy   poczuła,   że   czoło   i   prawy 
policzek palą jak ogniem.

– Chodź tutaj – rzekła Penny.
Zmoczyła   czystą   szmatkę   w   ciepłej   wodzie   i   zaczęła   delikatnie   obmywać 

twarz Elyssy.

– Co się stało? – spytała.
– To pewnie szkło – domyśliła się Elyssa. – Szyba w oknie rozprysła się na 

kawałki, zanim wybiłam ją lufą.

Penny uśmiechnęła się kwaśno.
– John ostrzegał Glorię, co może się stać w głuszy, ale ona nie słuchała – 

rzekła. – Upierała się, że porządny dom potrzebuje szklanych szyb, a nie grubych 
okiennic ze szczelinami. Poszli na kompromis. I szkło, i okiennice.

Z dworu i z wnętrza domu dobiegały od czasu do czasu pojedyncze wystrzały. 

Elyssa zamknęła oczy, starając się nie myśleć o Hunterze, samotnym, bez żadnej 
ochrony. Może jest ranny i wykrwawi się na śmierć, zanim nadejdzie pomoc.

– Dobrze się czujesz? – spytała Penny.
Elyssa skinęła głową.
– Jesteś blada jak śmierć.
– Hunter...
– Co takiego?
– Hunter osłaniał odwrót. Wciąż tam jest.
Penny westchnęła cichutko i przytuliła Elyssę. Bill też tam był.
– Ktoś się zbliża! Wstrzymać ogień!
Elyssa rozpoznała głos Case'a. Odwróciła się, wybiegła z piwnicy i pognała na 

piętro. Case stał przy szczelinie. Mimo osobiście wydanego przed chwilą rozkazu 
mierzył do jeźdźca.

– Czy to Hunter? – spytała pośpiesznie.
– Bardzo prawdopodobne.
W ciszy nasłuchiwała coraz bliższego odgłosu końskich kopyt.
– Dlaczego Culpepperowie do niego nie strzelają? – spytała.
– To tylko cholerny muł bez jeźdźca! – ryknął Fox z dołu.
– Nie strzelać! – rozkazał ostro Morgan.
Elyssa spojrzała w stronę Case'a. Cały czas trzymał muła na muszce. Był tak 

skupiony, że aż zimno się jej zrobiło, gdy patrzyła na niego.

– Odryglować drzwi kuchenne! – ryknął Case, nie oglądając się. – Morgan, 

stań tam z rewolwerem.

– Tak jest!
Elyssa odwróciła się i zbiegła na dół. Kiedy wpadła do kuchni, usłyszała, jak 

background image

Case wrzeszczy na ludzi, żeby otworzyli drzwi i spieprzali z drogi. Zastygła w pół 
kroku.

Nikt nie zwracał na nią uwagi. Oczy wszystkich zwrócone były na kuchenne 

drzwi.

Morgan z odbezpieczonym rewolwerem stanął z boku. Drzwi otwarły się z 

trzaskiem.   Do   środka   wtoczył   się   człowiek,   a   chwilę   potem   na   zewnątrz   muł 
uderzył w ścianę domu z taką siłą, że aż budynek zadrżał. Drzwi zatrzasnęły się, 
zanim mężczyzna przestał toczyć się po podłodze.

Morgan śledził każdy ruch przybysza. Nagle błysnął zębami w uśmiechu i 

wsunął rewolwer w olstro.

– Witam w domu, pułkowniku! – zawołał.
– Miło być znów z wami – rzekł Hunter, podnosząc się szybko. – Jak się 

przedstawia sytuacja?

Zobaczyła, że zwinnie się porusza, i domyśliła się, że nic mu się nie stało. 

Odczuła w tym momencie tak wielką ulgę, że aż zakręciło się jej w głowie.

– Blackie dostał postrzał w nogę – zameldował Morgan. – Mano Herrera jest 

draśnięty   w   ramię.   Panna   Penny   opatruje   go   właśnie.   Blackie   już   wrócił   na 
posterunek.

– A Elyssa? – spytał Hunter.
– Tu jestem – rzekła cicho. – Ja... martwiłam się o ciebie.
Hunter odetchnął.
– Miałem szczęście. Cholerne szczęście. Jak zresztą my wszyscy.
–   Tak,   pułkowniku   –   przyświadczył   Morgan.   Znów   błysnął   zębami   w 

uśmiechu. – Odtąd już będziemy grzeczni. Co tydzień marsz do kościoła.

Uśmiech Huntera był dość surowy.
– Miałeś najwięcej szczęścia ze wszystkich – powiedziała Elyssa do Huntera. 

– Dziwne, że bandyci cię puścili.

–   Nie   widzieli   mnie   na   tyle   dobrze,   żeby   do   mnie   strzelać.   Jechałem 

uwieszony z boku muła.

Hunter nie dodał, iż Culpepperowie nie byli tacy głupi, żeby tracić dobrego 

muła.   Ranczo   i   tak   było   otoczone   ze   wszystkich   stron.   Jego   obrońcy   mieli 
niewielkie szanse.

– Chłopcy Culpepperów za bardzo cenią swoje sławetne muły. Nie zabiliby 

żadnego tylko po to, żeby dopaść Huntera – rzekł Morgan. – Gdyby pan jechał na 
Bugle Boyu...

– Właśnie tak sobie pomyślałem – odparł Hunter. – Bugle Boy jest za dobry, 

żeby go tracić przy takich popisach. Rozkulbaczyłem go i puściłem wolno.

– A skąd wziąłeś muła? – spytała Elyssa.
– Gonili mnie – wyjaśnił wymijająco.
Na myśl, że ścigali go jak zwierzę, Elyssie zrobiło się zimno.

background image

– Zaczaiłem się, ściągnąłem jeźdźca na ziemię i przepadłem w cieniu. Zanim 

zorientowali się, co się stało, było już za późno, żeby mnie zatrzymać.

– I co teraz, pułkowniku? – spytał Morgan.
– Wyznacz zadania. Wiesz, co masz robić.
– Tak, pułkowniku. Jasne, że wiem.

background image

24

– Widzę ogień! – krzyknął Case.
Chwilę później z góry dobiegła hiobowa wieść.
– Hunter, oni chcą nas spalić! Idę na dach.
– Mickey! – ryknął Hunter. – Odszpuntuj beczki z wodą. Reszta niech strzela 

do niosących pochodnie.

Mężczyźni ruszyli wypełniać rozkazy, ale nie tak szybko, jak by sobie tego 

życzył. Trzy dni walk z bandytami do cna wyczerpały obrońców Ladder S. Połowa 
oblegających   mogła   spać,   podczas   gdy   druga   połowa   ostrzeliwała   ranczo. 
Tymczasem w Ladder S niemal wszyscy musieli cały czas trwać na posterunku.

Elyssa   przeszła   wzdłuż   rzędu   niewielu   szczęśliwców   śpiących   w 

prowizorycznym lazarecie, urządzonym w piwnicy. Obudziła tych, którzy nadawali 
się do walki.

– Szybko na górę – rozkazała cichym głosem. – Bandyci jadą z pochodniami.
Mężczyźni zerwali się z posłań w pełni ubrani. Chwycili broń stojącą przy 

schodach i co tchu pobiegli na górę.

Penny usiadła na ostatnim pustym posłaniu. Po oczach widać było, jak bardzo 

jest wyczerpana.

– Co się stało? – zapytała.
– Bandyci.
– Znowu?
– Wskakuj w spodnie, które ci przyniosłam – powiedziała Elyssa. – Możliwe, 

że będziemy musiały uciekać. Spódnica tylko by zawadzała.

– Uciekać? Ale...
Penny   mówiła   w   pustkę.   Elyssa   już   biegła   na   górę   z   karabinem  w   dłoni. 

Dawno przestała zwracać uwagę na huki wystrzałów i brzęk mosiężnych łusek 
uderzających o podłogę. Odgłosy  walki stały się czymś tak powszednim,  że w 
ogóle ich nie rejestrowała.

Od razu zobaczyła Huntera. Na jego widok serce zabiło jej szybciej, a żołądek 

ścisnął się boleśnie. Starała się nad tym zapanować. Bardzo się pilnowała, żeby nie 
rozpraszać jego uwagi.

Hunter niewiele spał od pierwszego ataku. Czasem usiadł na chwilę, żeby coś 

zjeść. Prawie cały czas był na nogach, chodził wszędzie, pilnował, sprawdzał, czy 
czegoś nie potrzeba. Jeżeli zatrzymał się na chwilę rozmowy, to dotyczyła ona kąta 
strzałów, potrzeby oszczędzania amunicji oraz zmian na posterunkach, tak aby ci, 
którzy opadną z sił, mogli się trochę przespać.

Elyssa   rozumiała   doskonale,   że   on   ma   naprawdę   poważne   zadanie   do 

background image

wykonania   i   ponosi   zbyt   wielką   odpowiedzialność,   żeby   jeszcze   pocieszać 
wystraszoną dziewczynę.

Osłonięta latarnia oświetlała  kuchnię, która stała  się punktem dowodzenia. 

Czerwone światło nadawało wnętrzu jakby piekielny charakter.

Elyssa spojrzała na Huntera, starając się zapamiętać jego twarz. Czarne włosy 

miał   wzburzone,   skórę   na   kościach   policzkowych   mocno   napiętą.   Na   szczęce 
majaczył   ciemny   zarys   zarostu.   Pod   oczami   widniały   ciemne   smugi,   jednak 
spojrzenie zachował trzeźwe i bystre, a rozkazy wydawał szybko i spokojnie.

– Czy nie powinna pani być w piwnicy? – zwrócił się do niej Sonny.
– Strzelam równie dobrze jak większość obecnych i jestem w znacznie lepszej 

formie niż ci, którzy są teraz na dole.

Sonny chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Rozkaz Huntera wysłał go na 

stanowisko.

– Zejdź na dół – polecił Hunter Elyssie.
– Bardziej przydam się tutaj.
Zawahał się. Wolał, żeby siedziała w piwnicy, gdzie było bezpieczniej, ale 

potrzeba mu było więcej ludzi do obrony, zwłaszcza teraz. Gdyby dom stanął w 
ogniu, zginęliby wszyscy.

– Morgan – rzucił Hunter.
– Tak?
– Idź do Case'a na górę. Elyssa cię zastąpi.
Morgan chwycił karabin i amunicję, uchylił kapelusza i wyminął dziewczynę, 

kierując   się   w   stronę   schodów.   Bez   słowa   zajęła   jego   miejsce   i   wyjrzała   na 
zewnątrz.

W oddali majaczyły góry, czarniejsze niż sama noc. Zdziwiła się, że jeszcze 

jest ciemno. Czas utracił znaczenie w piwnicy, gdzie noc i dzień wyglądały tak 
samo.

Case   dostrzegł   pochodnię   i   natychmiast   rozległy   się   strzały.   Elyssa   też 

zobaczyła ogień. Jeździec nadjeżdżał galopem. Pochodnia chwiała się i kołysała 
przy każdym kroku zwierzęcia. Nagle przekoziołkowała i upadła na ziemię, gdzie 
dopaliła się spokojnie.

Strzały dochodziły teraz ze wszystkich stron, jako że inni bandyci ruszyli na 

dom z pochodniami. Elyssa strzeliła do najbliższego. Podobnie strzelali mężczyźni 
stojący po obu jej stronach, więc nie wiedziała, kto w końcu trafił podpalacza. 
Ważne było, że pochodnia przestała zagrażać.

Był to pierwszy  z wielu ataków. Czasami  bandyci udawali, że podkładają 

ogień, aby odciągnąć uwagę obrońców, a tymczasem z drugiej strony starali się 
zrobić to naprawdę. Raz zbliżali się galopem, innym razem kłusem. Najsprytniejsi 
czołgali   się   na   brzuchu   ze   zgaszonymi   pochodniami   i   zapalali   je   dopiero   w 
bezpośredniej bliskości domu. Wtedy wewnątrz rozlegały się okrzyki domagające 

background image

się wiader z wodą.

Elyssa strzelała jak automat, ładowała i znów strzelała. Kiedy skończyła się 

jej amunicja, tak samo jak walczący mężczyźni krzyczała, żeby przynieść więcej.

Amunicję   roznosiła   Penny.   Wszyscy,   którzy   byli   w   tej   chwili   jako   tako 

przytomni, strzelali albo nosili wiadra z wodą.

Nim nastał świt, Elyssa była tak zmęczona, że musiała opierać się o okiennicę, 

aby   ustać   na   nogach.   Mięśnie   miała   napięte   i   obolałe   od   ciągłego   trzymania 
karabinu w pełnej gotowości do strzału.

Języki ognia pełzały tu i ówdzie. Sam dom był miejscami trochę osmalony, 

ale na szczęście ocalał. Niestety, nie można było tego powiedzieć o trawiastych 
pastwiskach   i   zaroślach   sosnowych.   Były   czarne,   doszczętnie   spalone. 
Wzmagający się wiatr rozdmuchiwał popioły i unosił dym w górę.

W końcu to właśnie wiatr uratował Ladder S. O świcie zmienił kierunek, a 

ogień z płonących i rzuconych na ziemię pochodni zaczął posuwać się w stronę 
najeźdźców.

Elyssa tępo zadała sobie pytanie, komu będzie sprzyjać następnej nocy.
– Elysso...
Odwróciła się. Dotarło do niej, że słyszy swoje imię nie pierwszy raz.
Hunter   ujrzał   w   jej   oczach   skrajne   wyczerpanie,   takie   jakie   widywał   u 

żołnierzy wykonujących zadania ponad siły. Nie wiedział, kiedy ostatni raz jadła. I 
kiedy   ostatni   raz   spała.   Teraz   uświadomił   sobie,   że   gdy   nadzorował   ludzi 
pozostających pod jego komendą, nie pomyślał o tym, żeby jej przypilnować. Nie 
przyszło mu to do głowy, ponieważ ona oficjalnie nie trzymała warty. Łagodnie 
wyjął jej karabin z ręki.

– Na razie mamy chwilę spokoju – powiedział. – Pójdź teraz do kuchni i zjedz 

coś.

– Ludzie... w piwnicy.
– Gimp ich dogląda.
– A Penny? – szepnęła.
– Śpi. Ty też powinnaś się przespać.
Spojrzała na niego, ale nie była w stanie skupić na nim wzroku. Zamknęła 

oczy i oparła czoło o futrynę, zastanawiając się, skąd weźmie siły, żeby zejść na 
dół po schodach.

„Tak samo jak inni” – pomyślała ze znużeniem. „Krok za krokiem”.
Z wysiłkiem oderwała się od okna i poszła w stronę piwnicy, nie do sypialni.
Hunter już wyciągał ręce, żeby ją zatrzymać, ale w ostatniej chwili wycofał 

się. Ranni potrzebowali opieki. Ktoś musiał się nimi zająć. Elyssa świetnie się na 
tym znała.

Klnąc pod nosem, skierował się na górę, do pokoju dziecinnego.
Case spojrzał na brata. Nie zwracali uwagi na ponury kontrast, jaki dawały 

background image

łuski po nabojach w dziecinnej kołysce i wesołe motylki na ścianach.

– Pozwól mi wyjść – rzekł Case bez większych wstępów. – Gwarantuję, że 

przed świtem będzie ich mniej.

– Nie teraz.
– A kiedy?
– Kiedy nie będzie już żadnej szansy.
– A są jeszcze jakieś szanse?
W głosie Case'a nie było gniewu ani nadziei na cud, ani ciekawości. Nie bał 

się o siebie. Chciał tylko wiedzieć, co takiego uszło jego uwagi, a co zauważył 
Hunter.

– Może wojsko zainteresuje się nami po trzech dniach strzelaniny i dymu 

unoszącego się nad Ladder S – rzekł pocieszająco Hunter. – Nawet pijany musiałby 
zauważyć, że dzieje się tu coś niedobrego.

Case prychnął z niesmakiem.
– Wojsko jest po drugiej stronie Rubinowych Gór, ściga Indian i robi mapy – 

rzekł   ponuro.   –   Garstka   ludzi,   którzy   pozostali   w   Camp   Halleck,   ma   w   nosie 
Ladder S.

Hunter nie mógł zaprzeczyć, ale też nie mógł zdobyć się na to, żeby wysłać 

Case'a na pewną śmierć.

– W razie czego idę z tobą – zapowiedział.
– Nie. Ty jesteś potrzebny tutaj.
– Morgan może...
– Nie – stanowczo zakończył dyskusję Case.
– Żeby mnie powstrzymać, musiałbyś mnie zabić – rzekł spokojnie Hunter.
– A co z Elyssa? Pomyślałeś o niej?
Hunter przymknął oczy. Między atakami bandytów znalazł kilka chwil, żeby 

spokojnie pomyśleć o Elyssie. Żadna z tych myśli nie była pocieszająca. Podczas 
długich  dni i  nocy  oblężenia  nie  rozmawiała  z  nim.  Nie  czyniła  żadnych  prób 
zbliżenia się do niego, porozmawiania, czerpania pociechy z jego obecności czy też 
pocieszania go. Nie rzuciła mu się w ramiona, kiedy w ostatniej chwili umknął 
bandytom. Powiedziała jedynie, że „martwiła się” o niego.

Nie zwróciła się też do niego o pomoc tego ranka, kiedy była tak zmęczona, 

że ledwo mogła ustać na nogach. Przeszła obok niego, jakby był dla niej zupełnie 
obcy.

„Nie dziwię się, że nie przyjęła moich oświadczyn” – pomyślał posępnie. „Nie 

kocha   mnie,   tylko   pragnie.   Boże,   nigdy   żadna   kobieta   nie   pragnęła   mnie   tak 
bardzo.   Dzielna,   namiętna,   szalona...   i   zbyt   młoda,   żeby   wiedzieć,   czego   tak 
naprawdę chce. To było oczywiste od samego początku, kiedy ją zobaczyłem. Nic 
na to nie poradzę, że pragnę tej dziewczyny tak bardzo.

Jej się tylko wydawało, że mnie kocha. Niech to jasny gwint, ożeniłbym się z 

background image

nią. I niech to jasny gwint, oboje byśmy tego żałowali. Jest zbyt młoda i taka sama 
jak Belinda. Grzeszyć w pośpiechu i pokutować do końca życia”.

– No i? – naciskał Case. – Co z Elyssą?
– Jest młoda – rzekł Hunter obojętnie. – Zginę czy nie, zapomni o mnie do 

Gwiazdki.

Case uniósł czarną brew.
–   Prawie   nie   spałeś   przez   ostatnie   trzy   dni   –   powiedział.   –   Umysł   ci 

szwankuje.

– Spałem tyle samo co ty.
– Czy Elyssa też tak twierdzi? – powracał uparcie do tematu Case. – Że cię nie 

kocha?

Oczy   Huntera   pociemniały,   a   w   uszach   zadźwięczały   mu   jej   słowa 

zaprzeczające miłosnym wyznaniom. „Jesteśmy tylko kochankami”. Nie wiedział, 
dlaczego słowa te zraniły go tak mocno.

– Tak – rzekł stanowczo. – Tak właśnie powiedziała.
Case otworzył usta, ale tylko potrząsnął głową. Nie upierał się przy tym, że 

świetnie się zna na kobietach, ale Elyssa wydawała się inna, przynajmniej gdy 
chodziło o Huntera.

– To ja już nic nie rozumiem – rzekł w końcu.
W   ciszy   spojrzał   po   kolei   na   wszystkie   szczeliny.   Otwory   kontrastowały 

wyraźnie z ciemnymi okiennicami. Światło wpadające do pokoju było wyraziste, 
czyste, bladoniebieskie, typowe dla pogodnego jesiennego poranka.

– Wyjdę, kiedy zapadną ciemności – powiedział Case. – Mam pomysł, gdzie 

mógłbym znaleźć Aba.

Hunter zamknął oczy na moment, a potem skinął głową.
– Pójdziemy, gdy całkiem się ściemni – zgodził się ponuro, pewien, że będzie 

to ostatnia wyprawa w jego życiu.

Hunter rozejrzał się po prowizorycznym lazarecie. Sześć z siedmiu posłań 

było zajętych. Część mężczyzn po prostu spała. Inni byli ranni, między innymi 
Fox. Miał w boku kulę i leżał pogrążony w bólu i gorączce.

Hunter   spodziewał   się,   że   Fox   wstanie   za   dzień   lub   dwa.   Nauczył   się   na 

wojnie, że pierwszych kilka dni decyduje o wszystkim. Albo ranny umrze, albo 
przeżyje.

Penny chodziła między posłaniami, doglądając mężczyzn. Cicha, spokojna i 

sprawna, niosła otuchę rannym choćby krzepiącym uściskiem dłoni na rozpalonej 
gorączką skórze.

– Gdzie jest Elyssa? – spytał Hunter cicho.
– Kazałam jej położyć się do łóżka. Od dwóch dni prawie nie spała.
– A ty? – zapytał.

background image

– Nie martw się o mnie.
Hunter rozejrzał się raz jeszcze. Nikt go tutaj nie potrzebował. I on nikogo nie 

potrzebował.

– Hunter?
Odwrócił się do Penny.
– Nie uda się nam, prawda? – spytała cicho.
– Case i ja zamierzamy przechylić szanse na naszą stronę.
– Jak?
– Lepiej, żebyś nie wiedziała.
Spojrzała mu w oczy i szybko odwróciła wzrok.
– Kiedy? – szepnęła.
– Dziś w nocy.
Zagryzła wargi i skinęła głową. Potem spojrzała na niego błagalnie.
– Jeżeli natkniesz się gdzieś na Billa – szepnęła z męką – pamiętaj, że...
Głos jej zamarł.
– Nie sądzę, abym spotkał Billa – rzekł ostrożnie. – Nie pomagałby przecież 

Culpepperom zgwałcić i zamordować własnej córki.

Po policzkach Penny popłynęły łzy.
– Myślisz, że on nie żyje, czy tak? – szepnęła. – Uważasz, że go zabili.
–   Nie   wiem.   Nikt   tego   nie   może   wiedzieć.   Bill   zna   tę   ziemię   lepiej   niż 

ktokolwiek inny. Jeżeli ma  choć trochę rozumu,  przyczaił się gdzieś, jak tylko 
zorientował się, że Culpepperowie szykują atak.

Z   zamkniętymi   oczami   skinęła   głową.   Drżała   na   całym   ciele.   Naprawdę 

trudne chwile na nią przyszły.

– Penny?
– Już w porządku – wyszeptała.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił serdecznie. Najpierw stawiała opór. Potem 

wtuliła twarz w niego i płakała gorzko z żalu za tym, co się nigdy nie stało... Po 
chwili wzięła się w garść, otarła policzki i uśmiechnęła się blado. Odwróciła się od 
Huntera i zaczęła wolno iść wzdłuż rzędu śpiących mężczyzn, sprawdzając, czy nie 
mają gorączki.

On tymczasem poszedł na górę. Na parterze wszystko było w porządku. Tak 

samo   na   piętrze.   Sonny   pilnował   jednej   strony   domu.   Case   drugiej.   Nikt   nie 
dostrzegł niczego podejrzanego. Słońce świeciło jak gdyby nigdy nic. Na niebie 
gromadziło się coraz więcej chmur.

Drzwi   do   sypialni   Elyssy   były   zamknięte.   Stanął   pod   nimi,   nasłuchując 

uważnie. Z pokoju dobiegały stłumione, urywane dźwięki. Cichutko uchylił drzwi. 
Na szczęście Elyssa nie zaryglowała ich od wewnątrz. Powiedział sobie, że zajrzy 
tylko i sprawdzi, czy wszystko w porządku.

Przewracała   się   niespokojnie   na   łóżku.   Smuga   światła   wpadającego   przez 

background image

szczelinę w okiennicy oświetlała jej twarz. Na policzkach lśniły łzy. Wszedł do 
środka.   Zamykane   drzwi   trzasnęły   cichutko.   Zasuwka   została   zasunięta 
bezszelestnie.   Bez   najmniejszego   hałasu   podszedł   do   łóżka.   Jedno   spojrzenie 
wystarczyło, aby przekonać się, że ona naprawdę śpi. A zatem płakała przez sen. 
Łkała cichutko, jakby dręczyły ją jakieś koszmary.

Na szafce przy łóżku leżał naładowany rewolwer. Było dla niego oczywiste, 

że broń położyła po to, aby nie dać się żywcem Abowi Culpepperowi.

„Dlaczego nie przyszłaś do mnie po pociechę?” – spytał bezgłośnie.
Odpowiedź była okrutna i ostateczna.
„Jesteśmy tylko kochankami”.
„Tylko kochankami”.
Szybko, nierozważnie, nie dbając, co ludzie sobie o nich pomyślą, ściągnął 

buty i położył się obok niej. Kiedy wsuwał się pod pościel, w nozdrza uderzył go 
zapach   prochu,   rozmarynu   i   kobiecego   ciepła.   Pożądanie   ogarnęło   jego   ciało. 
Jednak oprócz namiętności  było w nim także jakieś dziwne poczucie żalu. Nie 
rozumiał wprawdzie tego ściskającego serce smutku, ale nie zaprzątał nim sobie 
głowy. Pożądanie wzięło górę.

Gdy wsuwał się do łóżka, zauważył, że Elyssa jest całkowicie ubrana, zdjęła 

tylko buty. Skórzaną koszulę zamieniła na miękką flanelową, która kiedyś była 
czerwona.   Obecnie   tak   spłowiała,   że   jej   kolor   można   było   określić   jako 
bladoróżowy.

Ręce mu drżały na myśl o rozpięciu koszuli i odnalezieniu pod nią jędrnego, 

jasnego ciała. Nie chciał jej budzić, a jednak pragnął tak bardzo, że sam tego nie 
rozumiał. Z czułością, w której smutek mieszał się z pożądaniem, pogłaskał jasne 
splątane włosy. We śnie odwróciła się w jego stronę i wymówiła wyraźnie jego 
imię.

– Nie budź się – szepnął, biorąc ją w ramiona. – Chcę cię tylko przytulić i 

patrzyć, jak śpisz.

To   było   kłamstwo.   Chciał   o   wiele   więcej.   Jeżeli   mógł   być   jedynie   jej 

kochankiem, niczym więcej, to pragnął, by stało się to jeszcze ten ostatni raz. Po tej 
nocy już może nie będzie dla niego nic.

Z   westchnieniem   wtuliła   się   w   jego   ramiona.   Jego   ciało   natychmiast 

zareagowało   na   jej   bliskość   i   zaczęło   domagać   się   spełnienia.   Zamknął   oczy   i 
stłumił jęk. Nie chciał jej budzić.

Kiedy   wreszcie   wrócił   mu   oddech,   choć   dojmujący   ból   w   lędźwiach   nie 

minął,   otworzył   oczy.   Patrzyła   na   niego,   w   jej   oczach   płonęła   taka   sama 
namiętność i smutek jak w jego.

–   Nie   smuć   się,   kochanie   –   rzekł   miękko.   –   Nim   słońce   wzejdzie,   Ab 

Culpepper  będzie  martwy.  Jutro  nie będziesz   musiała   zasypiać z  naładowanym 
rewolwerem pod ręką i z lękiem w duszy, że może przyjdzie ci zabić człowieka...

background image

Drgnęła w jego ramionach. Bez słowa objęła go za szyję i przywarła mocno. 

Znowu   poczuł   ten   wszechogarniający   smutek,   który   zarówno   łagodził,   jak   i 
wzmagał pragnienie. Bardzo delikatnie pocałował jej włosy.

– Wszystko będzie dobrze – szepnął. – Obaj z Case'em wyjdziemy dziś w 

nocy.

– Nie! – Z jej gardła wyrwał się ochrypły szept.
Nie próbował jej przekonywać. Wiedział, co należało w tej sytuacji robić. 

Zresztą gdyby pomyślała o tym spokojnie, przyznałaby mu rację.

– To jedyny sposób – rzekł łagodnie. – Wreszcie załatwimy Aba i jego klan.
– Nie!
– Jeśli nie dostaniemy Aba, to jego banda i tak rozpadnie się, bo między nimi 

nie ma żadnej solidarności ani lojalności. Ab trzyma ich przy sobie chciwością i 
strachem. Reszta czmychnie, jak zobaczy kolesiów z poderżniętymi gardłami.

– Zabiją cię.
Hunter nie podjął dyskusji.
Gdyby przemknięcie  się przez straże Aba było takie proste, zabrałby obie 

kobiety i schronił się w Camp Halleck już kilka dni temu. Wymagało to jednak nie 
tylko niemałych umiejętności, lecz także piekielnego szczęścia. Gdyby sytuacja nie 
stała się naprawdę rozpaczliwa, nawet nie brałby pod uwagę takiej możliwości.

Pochylił lekko głowę i pocałował Elyssę. Miał to być pocałunek łagodny, 

kojący smutki obojga, ale dotknięcie jej ust podziałało na niego jak pochodnia 
przyłożona do wiązki suchej trawy. Jęknął ochryple i przywarł do jej ust. Siłą 
otworzył je i wdarł się do środka z żarliwością graniczącą z desperacją. Pod dzikim 
pocałunkiem głowa dziewczyny, oparta o jego ramię, opadła na poduszkę. Nawet 
tego   nie   zauważyła.   Z   palcami   wczepionymi   w   jego   włosy   odpowiadała 
namiętnością na namiętność. Krew w nim zawrzała. Całując ją coraz mocniej i 
goręcej, zaczął ściągać z niej ubranie szybkimi, niecierpliwymi ruchami. Pomagała 
mu w tym. Wspólnie ściągnęli z niej spodnie i rzucili na podłogę.

– Ja naprawdę nie chciałem... – zaczął Hunter.
Zagarnęła   jego   usta,   pragnąc   znaleźć   się   tak   blisko   niego,   jak   tylko   to 

możliwe. Chwyciła jego rękę i przyłożyła do nabrzmiałego miejsca między udami. 
Zapomniał   zupełnie,   co   miał   zamiar   powiedzieć.   Była   gorąca,   miękka   i 
odpowiadała   z   dziką   ochotą   na   najlżejsze   dotknięcie.   Hunter   zarzucił   myśl   o 
konieczności kontrolowania się. Jednym szarpnięciem rozpiął spodnie i wsunął się 
na nią, w szaleńczym pragnieniu, by jak najszybciej znaleźć się w jej wnętrzu.

Jedno szybkie pchnięcie bioder i jej ciepło zalało go. Szarpnęła się, a z gardła 

jej dobył się dojmujący krzyk. Drżąc z rozkoszy, wycofał się przestraszony, lecz 
ona   natychmiast   oplotła   nogi   wokół   jego   lędźwi   i   dźwignęła   w   górę   biodra, 
zapraszając go, by wszedł jeszcze głębiej. Hunter pozbył się resztek skrupułów. 
Zagłębiał się raz za razem, mocno, jakby miał zamiar doświadczyć jej do końca 

background image

albo umrzeć przy następnym uderzeniu serca.

Jej ciało wygięło się w łuk, wychodząc mu na spotkanie. Dał jej wszystko, o 

co prosiła, a nawet więcej. Nagle jak wodospad ognia spłynęła na nią niebywała 
ekstaza, przeszywając ją do głębi. Przeżywając jej wstrząsającą rozkosz, sam dotarł 
na szczyt. Resztką przytomności zamknął jej usta pocałunkiem i stłumił krzyk.

I tak zasnęli, spleceni w uścisku, jakby byli sami na świecie i nic się nie 

liczyło, tylko ta ekstaza, której razem doświadczyli.

Godzinę   później   obudziło   ich   stukanie   do   drzwi.   Był   to   Case.   Zaczął   się 

kolejny atak na Ladder S.

background image

25

Elyssa stała przy szczelinie, wyglądając na zalany popołudniowym słońcem 

dziedziniec. Oczy ją piekły. Hunter stał tuż obok, pochylony nad nią, jakby chciał 
ją   ochronić   swoim   ciałem.   Spoglądał   nad   jej   jasnymi   włosami   na   złote   plamy 
światła i ciemne cienie na zewnątrz. Westchnął głęboko. Stał na tyle blisko, że czuł 
zapach rozmarynu. Życiodajne ciepło ciała Elyssy docierało do niego rozkoszną 
falą.

„Tylko kochankami”.
– Nic nie widzę – powiedziała.
Wyprostowała się i znalazła się w ciasnym zamknięciu między okiennicą a 

silnym męskim ciałem. Czuła jego ciepło.

– Czy ty... widzisz coś? – spytała lekko ochrypłym głosem.
Dla niego to wahanie w głosie było jak pieszczota. Dłuższą chwilę zajęło mu 

opanowanie   się.   Nie   ufał   własnemu   głosowi.   Bał   się,   że   go   zdradzi   i   ujawni 
uczucia.

–   Myślę   –   rzekł   ostrożnie   –   że   dbają   o   to,   abyśmy   nie   mieli   ani   chwili 

odpoczynku. I jeśli nie powstrzymamy ich z Case'em, przed świtem znowu ruszą 
na nas z pochodniami.

Strach ścisnął ją za serce, gdy pomyślała o tym, że Hunter znajdzie się na 

zewnątrz. Zupełnie jakby gołymi rękami po omacku szukał grzechotników. I co 
gorsza, miał duże szanse je znaleźć.

– Nie idź – poprosiła cicho.
Jedyną odpowiedzią było jej imię wymówione cichutko we włosach.
– Chcę umrzeć z tobą – szepnęła. – Hunter, proszę cię. Nie idź.
– To nasza jedyna szansa. I... – znów dotknął ustami jej włosów. – Nie mogę 

pozwolić, by mój brat sam walczył z Abem Culpepperem.

Elyssa na ułamek sekundy zamknęła oczy.
„A czego mogłam się spodziewać?” – pomyślała smutno. „Przecież kocha 

swego brata”.

Milcząc posępnie, otworzyła oczy i popatrzyła na spalony krajobraz, szukając 

wzrokiem jeźdźców.

– Elysso? – szepnął, zaniepokojony tą nienaturalną w jej przypadku ciszą.
– Nikt.
– Co takiego?
– Nikt nie nadjeżdża.
– Nie o to...
Cokolwiek miał powiedzieć, nie zdążył. Przerwały mu jednoczesne okrzyki 

background image

Morgana i Case'a, którzy pełnili straż na górze.

– Strzały! Na północy i na wschodzie!
– Uwaga na zachód i na południe!
– Wszyscy na miejsca – zakomenderował Hunter. – Celować dobrze. Kończy 

się amunicja.

Elyssa pochyliła się i ujęła karabin. On tymczasem odwrócił się i pobiegł 

pędem na górę z karabinem w ręku. Strzały dochodziły zewsząd, a więc nie był to 
udawany   atak,   mający   na   celu   odwrócenie   uwagi   obrońców.   Jednak   w   tej 
strzelaninie było coś dziwnego.

Zanim Hunter wbiegł na górę, wiedział już, co go tak zaniepokoiło. Strzały 

nie przybliżały się.

– No i? – spytał bez tchu, wpadając do pokoju dziecinnego.
– Słyszę ich, ale nie widzę – rzekł Case.
– Morgan! – ryknął Hunter. – Co widzisz?
– Nic.
Jednak kanonada dobiegała bez chwili przerwy.
– Nie słychać trąbek, więc to nie wojsko – zauważył Hunter.
– Może bandyci walczą między sobą.
Hunter jedynie zaśmiał się szyderczo w odpowiedzi.
Zapadła pełna napięcia cisza. Ludzie czekali, słuchali i patrzyli. Nie widzieli 

nic poza spaloną ziemią i olśniewającym światłem późnego popołudnia. Nagle na 
ranczo   zaczęły   docierać   niesione   przez   wiatr   odgłosy   mrożące   krew   w   żyłach. 
Hunter i Case popatrzyli po sobie.

– Okrzyki wojenne? – zdumiał się Hunter.
– Kota nie ma, myszy harcują – zauważył Case kwaśno.
– Może wykończą się nawzajem.
Case bez słowa podniósł karabin, wycelował i czekał, kto pierwszy pokaże się 

na podwórzu – rabusie czy Indianie.

– Krzyknij, jak coś zobaczysz – powiedział Hunter.
Odwrócił się i krążył po domu jak czarne widmo. Zaglądał w każdą szczelinę i 

nasłuchiwał. Zewsząd dochodził huk strzałów i okrzyki wojenne.

Wrócił do Elyssy. Podobnie jak Case stała wyczekująco z wycelowaną bronią, 

tylko że on trzymał karabin bez podpórki, a ona oparła lufę o krawędź szczeliny, 
ujmując w ten sposób nieco ciężaru obolałym ramionom. W świetle dobywającym 
się przez szczelinę jej oczy lśniły jak niebieskozielone kamienie.

Chwile później był tuż przy niej, zarysy ich ciał zlały się w jedną sylwetkę. 

Nie spuszczając wzroku z tego, co się działo na dworze, złożył na jej włosach 
pocałunek tak lekki, że nie była pewna, czy rzeczywiście się zdarzył.

– Indianie jadą w stronę topoli – zameldował Case z góry.
Hunter odwrócił głowę.

background image

– Nie strzelać! – wrzasnął. – Jeśli chcą pozabijać Culpepperów, nie będziemy 

im przeszkadzać.

Z   topolowych   zarośli   dochodziły   pojedyncze   strzały,   potem   rozległy   się 

okrzyki wojenne, po których niespodziewanie nastała cisza.

– Zwijać się, chłopcy! – zakomenderował Hunter. – Mogą tu być w każdej 

chwili.

Popołudnie pomału zaczynało przechodzić we wczesny wieczór. Nic się nie 

działo. Nawet ptaki, które zazwyczaj o tej porze leciały na noc na moczary, gdzieś 
zniknęły. Elyssa już nabrała pewności, że Indianie odjechali i zostawili Ladder S w 
spokoju, kiedy Case zawołał:

– Indianie! Pięciu. – Potem dodał z niedowierzaniem: – Jeden z nich niesie 

białą flagę!

– Nie strzelać! – rozkazał Hunter.
Ledwo wierząc własnym oczom, patrzył na pięciu Indian, którzy zatrzymali 

się na skraju zarośli. Ten z flagą wjechał na podwórze.

– To Ute – stwierdziła Elyssa. – W barwach wojennych.
Hunter podszedł do drzwi frontowych, gdzie czekał Morgan. Elyssa szła tuż 

za nim.

– Wracaj – rzekł Hunter. – To może być pułapka.
– Nie. Jeśli ty idziesz, to ja też.
– Morgan.
Nie musiał nic więcej mówić. Kiedy drzwi frontowe otworzyły się, została w 

środku z tej prostej przyczyny, że Morgan przytrzymał ją w krzepkim uścisku. 
Chwilę szamotała się z nim, aż wreszcie poddała się ze znużeniem.

Drzwi zatrzasnęły się za Hunterem. Stał sam pośród spalonej trawy i ubitej 

ziemi. Nie miał karabinu, jedynie rewolwer u pasa.

Wojownicy   czekający   przy   zaroślach   byli   szczupli   i   muskularni.   Mieli 

zgrabne, dobrze umięśnione i wytrzymałe konie. Ale to Ute z poszarpaną flagą 
pokojową znalazł się w centrum uwagi Huntera.

Szybkimi ruchami rąk wojownik przekazał wiadomość, w którą Hunterowi 

trudno było uwierzyć. Indianie wcale nie mieli zamiaru wszczynać wojny z Ladder 
S. Przyjechali spłacić dług. Wobec Elyssy. I tylko wobec niej.

– Elysso! – zawołał Hunter, nie odwracając głowy. – Chodź tutaj.
Chwilę   później   drzwi   otworzyły   się.   Dziewczyna   podeszła   i   stanęła   obok 

Huntera.

Ute zaczął na nowo poruszać rękami i pokazywać pojęcia wspólne dla języka 

białych i krajowców.

– Mówi, że ich wódz ma wobec ciebie wielki dług – przetłumaczył Hunter.
– Ale...
– Zaczekaj – przerwał.

background image

Przyglądał się chwilę uważnie i znów zaczął przekładać znaki.
– Jego żona i syn zostali porwani przez białych ludzi. Jeden z nich dopomógł 

jej w ucieczce, ale inni ścigali ją jak kojoty królika. Wtedy nadjechała dzielna 
kobieta wojownik na dropiatym ogierze.

Elyssa zaskoczona spojrzała na Huntera, ale on nie spuszczał wzroku z rąk 

Ute.

– Choć sama biała – tłumaczył dalej Hunter – zabiła białego człowieka, wzięła 

na swego konia syna i żonę wodza. Biała kobieta zaprowadziła ich do swego domu 
i zaopiekowała się nimi jak matka, która troszczy się o własne dzieci.

Ute   przerwał,   dłuższą   chwilę   przypatrywał   się   Elyssie,   a   potem   podjął 

rozmowę na gesty.

–   Ten-Który-Mówi-Pierwszy-Przy-Ognisku   dziękuje   białej   kobiecie.   Niech 

będzie pokój między naszymi domami.

– Tak – rzekła natychmiast Elyssa.
Ute zrozumiał. Odpowiedział zamaszystym gestem. Na ten sygnał pięciu Ute 

przygalopowało ze  stoków wzgórz, gdzie cedrowe  i sosnowe  zarośla wyrastały 
między plamami spalonej ziemi. Trzech z nich prowadziło trzy klacze Appaloosa – 
piękne zwierzęta o długich nogach i mocno wysklepionej piersi.

– Hunter? – szepnęła Elyssa.
– Wygląda na to, że będziesz hodować swoje konie w kropki, tak jak tego 

chciałaś – rzekł cicho.

Oszołomiona Elyssa pochyliła się i podniosła wodze rzucone jej do stóp przez 

galopujących   Indian.   Potem  nadjechało   jeszcze   dwóch.   Jeden   z   nich   prowadził 
klacz, którą zabrała Indianka, uciekając z rancza. Do grzbietu konia, twarzą do 
dołu, przywiązany był mężczyzna. Drugi Indianin miał przed sobą na koniu jeszcze 
jednego jeźdźca.

– Bill! – wykrzyknęła Elyssa.
Indianin pomógł Billowi zsunąć się na jedną stronę. Jak na sygnał reszta Ute 

zawróciła konie i odjechała galopem.

Drzwi frontowe otworzyły się, wybiegła z nich Penny i upadła na kolana obok 

Billa. Elyssa też znalazła się przy nim. I wtedy dosłownie zamarła z przerażenia, 
gdy zobaczyła, że człowiek przywiązany do konia ma tylko jedno ramię.

– Mac! – wykrzyknęła ze zgrozą.
Jeśli Hunter był zaskoczony, nie okazał tego. Po prostu wyciągnął nóż, odciął 

Maca i przytrzymał go.

– Czy on... – zaczęła Elyssa.
– Żyje, ale ledwo zipie – przerwał Hunter.
Wziął Maca na ręce jak dziecko i zaniósł do domu. Zaraz od progu zawołał do 

Case'a:

– Weź dwóch ludzi i zobacz, ilu bandytów zostało przy życiu! Jeśli w ogóle 

background image

ktoś przeżył.

Następnego   dnia   wczesnym   popołudniem   Elyssa   zeszła   cicho   do   piwnicy. 

Dom   wydał   się   jej   dziwnie   pusty.   Większość   ludzi   pojechała   spędzać   bydło 
przetrzymywane poza Ladder S. Wedle ostatnich rachunków znaleziono jeszcze 
jakieś sześćset sztuk.

Bandyci   zostali   pochowani   tam,   gdzie   padli.   Tylko   jednego   Culpeppera 

znaleziono wśród zabitych. Nie był to Ab.

Case znalazł ślady mułów i jechał za nimi, dopóki nie zniknęły na skalistym 

zboczu.   Wrócił,   zawiadomił   Huntera   i   od   razu   zaczął   się   pakować.   Elyssa 
zrozumiała, że nim słońce zajdzie, Case odjedzie z Ladder S. A Hunter razem z 
nim.

„Nie mogę pozwolić, by mój brat samotnie walczył z Abem Culpepperem”.
Jedynie Bill i Mac pozostali w lazarecie. Bill nie był ranny, tylko wyczerpany. 

Przed wyruszeniem na Ladder S Culpepperowie zbili go, związali i pozostawili na 
pewną śmierć. Stan Maca był o wiele gorszy.

Elyssa zatrzymała się na dole schodów i pozwoliła oczom przywyknąć do 

mroku   panującego   w   piwnicy.   Migotliwa   latarnia   nie   dawała   wiele   światła. 
Posłanie Maca znajdowało się z jednej strony, posłanie Billa z drugiej, w kącie, do 
którego światło prawie nie dochodziło. Nigdzie nie widać było Penny.

Już miała odwrócić się i pójść na górę, gdy spostrzegła, że na posłaniu Billa 

leży dwoje ludzi, splecionych w uścisku.

W ciemności posłyszała słowa pełne namiętności i czułości. „Bill wreszcie 

odwzajemnił   miłość   Penny”   –   pomyślała   uszczęśliwiona   i   poczuła   ukłucie 
zazdrości.

Nazajutrz o świcie Morgan, Sonny i  vaqueros  mieli  wyruszyć z bydłem i 

końmi do Camp Halleck, żeby dotrzymać kontraktu. Hunter i Case wybierali się w 
przeciwnym kierunku, tropem Aba Culpeppera.

„Nie mogę pozwolić, by mój brat sam walczył z Abem Culpepperem”.
Już chciała wyjść, kiedy Bill zawołał ją cicho.
– Chodź tutaj, Sassy. Chcę, byś pierwsza dowiedziała się, że Penny zgodziła 

się wyjść za mnie.

– Moje gratulacje.
– Czy z tego powodu, że wreszcie zmądrzałem? – spytał, śmiejąc się, Bill.
– To rzadkie u mężczyzn – odparła z figlarnym uśmiechem.
Penny roześmiała się na głos. Oczy Billa lśniły w spalonej słońcem twarzy.
– A jak tam Mac? – spytała Elyssa.
Penny pokręciła głową.
– Właśnie zajrzałam do niego – powiedziała ze smutkiem. – Chwilami traci 

przytomność, ale jest coraz...

Wzruszyła ramionami i zamilkła.

background image

– No i bardzo dobrze – rzekł Bill krótko. – Oszczędzi mi to kłopotu wieszania 

go.

– Co? – spytała Elyssa przerażona.
– To on cię okradał – rozległ się od strony schodów głos Huntera.
Odwróciła się gwałtownie.
– O czym ty mówisz?! – wykrzyknęła.
Hunter spojrzał na Billa.
– Ty jej powiedz – rzekł Bill, ujmując Penny za rękę. – Ja wolę pocałować tę 

piękną damę.

Uśmiech   Penny   i   jej   rumieniec   były   jak   wschodzące   słońce   w   ciemnym 

pomieszczeniu. Pochyliła się po pocałunek Billa. Elyssa odwróciła wzrok.

– Mac zaczął cię okradać zaraz po śmierci Johna Suttona – wyjaśnił Hunter.
Potrząsnęła głową, jakby nie rozumiała, co do niej mówi.
– Podobno, jak twierdzi Bill, Mac uważał, że „jakaś tam córka ladacznicy nie 

zasługuje   na   owoce   pracy   i   potu   Johna”   –   wyjaśnił   Hunter.   –   Więc   zaczął 
organizować własne ranczo.

– Z bydła z Ladder S z wypalonym znakiem Slash River? – domyśliła się 

Elyssa.

– Tak właśnie sprawy się miały.
– Podejrzewałem coś – rzekł po chwili Bill. – Ale byłem zbyt pijany, żeby się 

tym zająć.

Penny mruknęła coś cichutko i dotknęła twarzy Billa. Uśmiechnął się do niej 

miło.

– Zanim Penny otworzyła mi oczy na głupotę mojego postępowania, na scenę 

wkroczyli Culpepperowie. Macowi się to bardzo nie podobało, ale był wobec nich 
bezsilny.

– Więc upozorował własną śmierć i dołączył do nich? – spytał Hunter.
Bill skinął głową. Hunter rzucił złe spojrzenie na Maca.
– Jeżeli wyżyje – rzekł mściwie – powinienem powiesić drania.
Elyssa   otworzyła   usta,   ale   nie   mogła   znaleźć   słów,   które   złagodziłyby 

lodowaty gniew malujący  się w jego oczach. Jęknęła tylko z przerażeniem,  co 
znów zwróciło na nią uwagę Huntera.

– Nie wieszałabym człowieka tylko za kradzież bydła – rzekła wreszcie.
– Ja też nie – rzekł Hunter twardo. – Ale z tego, co wiem, Mac trzykrotnie 

usiłował cię zabić.

– Jak to? – spytała wstrząśnięta.
–   To   on   nagonił   byka,   potem   spowodował   obsunięcie   się   ziemi,   a   także 

strzelał do ciebie tamtej nocy, kiedy rozsypał sól w ogrodzie.

– Mac? – spytała Elyssa nieswoim głosem. – Tak bardzo mnie nienawidził? 

Ale dlaczego? Co ja mu takiego zrobiłam?

background image

– To nie ciebie nienawidził – rzekł Bill. – On nienawidził Glorii.
– Jak to? – nie pojmowała Elyssa.
– Mac i John byli wspólnikami, dopóki nie zjawiła się Gloria – rzekł Bill. – 

Mac nigdy jej nie wybaczył, że przez nią wszystko się zmieniło.

– A co to ma wspólnego ze mną? – szepnęła Elyssa.
– Jesteś taka do niej podobna, że czasem... – Bill zawahał się i dokończył: – 

Że czasami to aż boli.

Elyssa potrząsnęła głową, nie mogąc uwierzyć, by Mac nienawidził jej tak 

bardzo, że aż chciał ją zabić.

– Sassy...
W pierwszej chwili wydało się jej, że się przesłyszała, lecz za chwilę znów 

usłyszała szept:

– Sassy...
Wolno odwróciła się w stronę kąta, w którym leżał umierający Mac.
Hunter   znalazł   się   przy   posłaniu   rannego   przed   Elyssa.   Twarde   ramię 

zagrodziło jej drogę.

– Jestem tu, Mac – powiedziała.
– Gdzie? – szepnął. – Nic nie widzę.
Elyssa obeszła Huntera i ujęła Maca za rękę.
– Tutaj – rzekła miękko.
Spojrzał na nią przytomniej.
– Wiesz... mój znak – rzekł z wyraźnym bólem.
– Slash River? – zapytała.
– Daję ci... go. – Gwałtownie wciągnął powietrze. – Przepraszam.
– Nic nie mów – prosiła Elyssa. – Oszczędzaj siły. Musisz wyzdrowieć.
Po jego twarzy przemknął grymas podobny do uśmiechu. Kiedy przemówił, 

jego głos wydał się mocniejszy, jakby ranny sięgnął do ostatnich zasobów energii.

– Sassy, ja umieram.
Elyssa wstrzymała oddech i delikatnie ścisnęła go za rękę.
–   Rozpustni   łajdacy.   –   Głos   miał   szorstki   i   pełen   pogardy.   –   Musieli 

koniecznie mieć kobietę. Porwali Indiankę Ute.

Elyssa zamrugała gwałtownie.
–   Głupcy   –   ciągnął   Mac.   –   Powiedziałem   im   to.   Potem...   poszedłem   na 

moczary.

Jego oddech stał się płytki i urywany. Widać było, że bardzo cierpi.
– To byłeś ty – olśniło Huntera. – Ty zabiłeś Gaylorda, nim strzelił do Elyssy.
Mac wolno spojrzał na Huntera, a potem znów na Elyssę, skupiając wzrok na 

jej ubraniu.

–  Wyglądała  jak  mężczyzna  –  rzekł  z  bólem.  –  Walczyła  jak  mężczyzna. 

Najdzielniejsza istota... jaką widziałem. Nie mogłem pozwolić... żeby ją zabili. Ab 

background image

domyślił się, że to ja. Strzelił mi w brzuch... więc umieram powoli i... w męce.

Oddech   rannego   przeszedł   w   długi   świst   i   po   chwili   ręka,   którą   trzymała 

Elyssa, zwiotczała.

Łzy popłynęły jej po policzkach i spadły na rękę Maca, ale on już ich nie czuł. 

Był   daleko.   W   pewien   sposób   Elyssa   zazdrościła   mu,   ponieważ   wiedziała,   że 
największy ból dopiero ją czeka.

Hunter, gdy zorientował się, co się stało, naciągnął koc na twarz zmarłego i 

zwrócił się do Elyssy.

– Nie płacz, kochanie – rzekł niezgrabnie. – On nie jest wart twoich łez.
–   Nie   płaczę   tylko   z   jego   powodu   –   odparła   szeptem.   –   Płaczę   nad   tym 

wszystkim, nad bólem, gniewem i zdradami z przeszłości. Cóż to za trudna, gorzka 
spuścizna...

Przez chwilę Hunter milczał. Elyssa wyczuła, że wspomina własną przeszłość, 

własne zdrady, własną spuściznę bólu i gniewu. I to ją bolało najbardziej. Mogła 
dotknąć własnej przeszłości, mogła opłakiwać ją, a nawet wyleczyć rany w miarę 
upływu   czasu...   ale   nie   mogła   dotknąć   przeszłości   Huntera.   Nie   potrafiła   go 
uzdrowić.

Mogła go jedynie stracić.
„Nie, to nie jest tak” – powiedziała sobie z bolesną uczciwością. „Nie mogę 

stracić tego, czego w ogóle nie miałam. Hunter nigdy nie dał mi siebie. On tylko 
wziął to, co mu sama zaoferowałam. A w zamian dał mi rozkosz. Nie serce. Nie 
zaufanie. A już z pewnością nie miłość. Jedynie rozkosz”.

Kiedy ponownie spojrzała na Huntera, jej oczy były tak samo puste jak serce.
– Co Case powiedział o tych śladach muła? – spytała.
Hunter   milczał,   zdumiony   chłodem   i   brakiem   emocji   w   głosie   Elyssy. 

Zmieniła   się   nagle,   choć   nie   potrafił   określić,   na   czym   ta   zmiana   właściwie 
polegała.

„Czas wojny zmienia ludzi” – przypomniał sobie. „Zmieniają się też, gdy ich 

zaufanie zostanie zawiedzione. A już na pewno mnie to dotyczy”.

Tymczasem obserwowanie zmian zachodzących w Elyssie było szczególnie 

bolesne.  Wiele dałby za  to, żeby  zastąpić  szary cień  w jej oczach śmiechem  i 
namiętnością.

– Ab Culpepper pojechał w kierunku Spanish Bottoms – rzekł w końcu.
– W takim razie obaj z Case'em pewnie niedługo wyjedziecie.
Zanim Hunter zdążył się odezwać, zrobił to Bill.
– Hunter nie ruszy się na krok z Ladder S, dopóki się z tobą nie ożeni.
Zaskoczona Elyssa odwróciła się do Billa.
– Słucham? – spytała z niedowierzaniem.
– To, co słyszałaś – rzekł Bill twardo. – Penny mi powiedziała... a ja też mam 

oczy... Krótko mówiąc, najwyższy czas wezwać pastora.

background image

– Żeby dał ślub tobie i Penny – dokończyła Elyssa.
– To będzie podwójny ślub – zapowiedział Bill.
– Nie ma takiej potrzeby.
– Akurat! – warknął Bill. – Ty i Hunter...
– Nie jestem w ciąży – przerwała.
Hunter wydał z siebie dziwny dźwięk.
– Jesteś pewna? – spytał.
– Najzupełniej.
– Skoro o tym mówisz, osobiście dopilnuję, żeby ślub był podwójny.
– Nie – upierała się.
– Sassy... – westchnął Bill.
– Nie – powtarzała. – Nic z tego.
– Dlaczego? – spytał wyzywająco Hunter. – Przecież dobrze nam ze sobą.
Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy. Pomyślała o wszystkim, czego 

nie utraciła, tylko dlatego, że nie było jej to dane.

–   Mąż   powinien   być   przede   wszystkim   lojalny   wobec   żony   –   rzekła 

zmęczonym   głosem.   –   Ty   zaś   poczuwasz   się   do   lojalności   wobec   swoich 
zamordowanych dzieci i wobec Case'a.

Podniósł rękę, jakby chciał jej dotknąć lub obronić się przed ciosem.
– Chcę ciebie – rzekł z mocą. – Potrafię sprawić, żebyś i ty mnie chciała.
– Chęć to za mało jak na małżeństwo.
Nie potrafił zaprzeczyć. Belinda nauczyła go tej prawdy aż nazbyt dobrze.
–   Małżeństwo   wymaga   zaufania   –   ciągnęła   Elyssa.   –   Bez   wzajemnego 

zaufania nie ma miłości. Po historii z Belinda nie potrafisz zaufać kobiecie. Nie 
winię ciebie za to. Kto się raz sparzy, ten na zimne dmucha.

Hunter   odwrócił   wzrok.   Nie   mógł   znieść   tego,   co   zobaczył   w   jej   oczach. 

Potem pożałował, że w ogóle jej słuchał, gdyż to, co powiedziała, było znacznie 
bardziej bolesne niż wyraz jej oczu. W jej głosie wyczuł zmęczenie, rezygnację i 
żal, a wszystko razem rozdzierało mu duszę.

–  Myślałam,   że  uleczę   twoje  zranione  serce.  Myliłam  się.  Nie   ma   w  nim 

miejsca na przyszłość. Jest tylko przeszłość.

Z góry dobiegł głos Case'a:
– Hunter? Jeżeli wciąż upierasz się, żeby jechać ze mną, konie są gotowe, a 

ślad stygnie.

Hunter zesztywniał. Spojrzał na Elyssę i przekonał się, że ona doskonale wie, 

iż on odjedzie.

– Elysso? – szepnął.
–   Ruszaj   w   drogę   –   odparła   szeptem.   –   Nic   cię   tu   nie   trzyma.   Byliśmy 

kochankami. Tylko kochankami.

Wciąż się wahał. Czuł, że stracił coś, czego nie potrafił nazwać. W pełnej 

background image

napięcia   ciszy   szukał   w   oczach   Elyssy   śladów   tych   emocji,   których   razem 
doświadczali.

„Tylko kochankami”.
Ból przeszył go tak ostro jak niegdyś pożądanie, tak głęboko jak ekstaza.
– Hunter?! – zawołał znów Case. – Gdzie jesteś?
– Żegnaj, mój jesienny kochanku – szepnęła Elyssa. – Będę cię wspominać 

każdego roku, gdy jesień zmieni liście w ogień.

Patrzył na nią, nie mogąc wymówić słowa.
– A teraz wybacz – rzekła. – Od paru dni prawie nie zmrużyłam oka.
Szybko ruszyła w stronę schodów. Gdy weszła do kuchni, Case odwrócił się 

w jej stronę.

– Czy nie widziałaś... – zaczął.
Jedno spojrzenie na twarz Elyssy wystarczyło, by głos mu zamarł. Minęła go, 

jakby go tam wcale nie było. Patrzył za nią, jak idzie schodami na piętro. Odgłos 
zamykanych drzwi wrócił echem na dół wśród panującej w domu ciszy.

Do kuchni wszedł Hunter.
– Co się tak ociągasz? – warknął. – Podobno ślad stygnie.
Case gwizdnął bezgłośnie przez zęby.
– Pożegnałeś się już? – spytał.
– Tak.
– W takim razie straszny z ciebie dureń. Zostawiasz wspaniałą kobietę.
Hunter wyszczerzył ponuro zęby.
– Kobietę? – rzekł ironicznie. – Raczej małą dziewczynkę, która co chwila 

zmienia zdanie.

„Tylko kochankami”.
–   Guzik   wiesz   –   stwierdził   Case   rzeczowo.   –   To   kobieta   opłakująca 

mężczyznę.

– Łzy obeschną.
– Sassy nie płakała. Ona opłakiwała. Jeżeli nie wiesz, na czym polega różnica, 

to idź na górę i sprawdź.

Hunter zamknął oczy. Kiedy je otworzył chwilę później, były szare i chłodne 

jak zima, która przychodzi po jesieni.

– Do diabła z tobą, Case – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Daj spokój.
– Dopiero jak ty sam rzeczywiście dasz spokój, i ani chwili wcześniej. Jeżeli 

wyruszysz   na   Aba   Culpeppera   w   takim   stanie,   w   jakim   jesteś   teraz,   to   obaj 
zginiemy,   nim   spadnie   pierwszy   śnieg.   Powiedz   no   mi   jeszcze   raz,   braciszku, 
dlaczego właściwie opuszczasz kobietę, która cię kocha.

– Powiedziała, że byliśmy tylko kochankami.
Lewa brew Case'a uniosła się sceptycznie.
– Czy zrobiła to, zanim wyznałeś, że ją kochasz, czy potem?

background image

– Nigdy nie mówiłem jej takich rzeczy.
– I to tłumaczy wszystko – westchnął Case, odwracając się. – Idę pogadać z 

moim koniem. Jego zad ma więcej rozumu niż ty.

Hunter wlepił w brata wściekłe spojrzenie, ale nawet gniew nie zagłuszył w 

nim wspomnienia chwili, kiedy Elyssa mówiła o miłości. A on odpowiedział jej 
milczeniem. A potem – co za głupiec! – słowami:

„W ogóle mnie  nie słuchasz.  Czy  kiedykolwiek mówiłem  o czymś więcej 

między nami niż o pożądaniu?”

No i posłuchała go. Teraz mówiła o pożądaniu.
„Tylko kochankami”.
Stojąc   bez   ruchu,   przeżywał   raz   jeszcze   wszystkie   krzywdy,   jakie   jej 

wyrządził.

„W twoim sercu nie ma miejsca na przyszłość. Jest tylko przeszłość”.
„Jesienny kochanku, będę cię wspominać każdego roku, gdy jesień zmieni 

liście w ogień”.

Przez jakiś czas w domu panowała cisza. Wreszcie Hunter ruszył się i poszedł 

na   górę.   Wstępując   po   stopniach   schodów,   powtarzał   sobie,   że   Case   się   myli. 
Inaczej to wszystko byłoby nie do zniesienia.

Doszedł   do   drzwi   pokoju   Elyssy   i   zawahał   się.   Nie   miał   pojęcia,   co   jej 

powiedzieć. Dookoła narastała coraz większa cisza. Żaden dźwięk nie dobiegał 
spoza drzwi. Ta cisza była nie do wytrzymania. Jakby pokój był zupełnie pusty.

Zapukał. Nie było odpowiedzi. Kiedy trzecie pukanie nie doczekało się żadnej 

reakcji, nacisnął na klamkę. Drzwi uchyliły się bezgłośnie.

Elyssa   siedziała   na   łóżku   w   pokoju   oświetlonym   jedynie   przez   światło 

wpadające   wąskimi   szczelinami   w   zamkniętych   okiennicach.   Odwrócona   była 
tyłem do drzwi, obejmowała się ramionami, jakby chciała się ogrzać.

Wolno  podszedł   do  łóżka.  Nie  odwróciła  się  i  nie  powiedziała   ani  słowa, 

kiedy pod jego ciężarem zaskrzypiały deski w podłodze. Zawahał się, a potem 
obszedł łóżko i stanął tak, by widzieć jej twarz.

Wstrzymał oddech, aż zabolało. Nie było w niej nic z dziewczynki. Twarz, 

bez śladu dawnych rumieńców, znaczyły ból i cierpienie. Oczy pozbawione były 
życia. Siedziała zastygła w bezruchu, jakby każdy oddech sprawiał ból, a życie 
stało się niewysłowioną męką.

Case   miał   rację.   Siedziała   przed   nim   kobieta   opłakująca   ukochanego 

mężczyznę.

Ze zduszonym jękiem bólu opadł na łóżko obok niej. Posadził ją sobie na 

kolanach i drżącymi palcami jął gładzić twarz.

– To nie tobie nie ufałem – powiedział smutno – ale sobie. Raz źle wybrałem, 

a zapłaciły za to dzieci.

Ciałem Elyssy wstrząsnął dreszcz. Odwróciła się i skupiła na nim wzrok. Ból 

background image

w jej oczach był tak wielki, że poruszył go do głębi.

– Kiedy poznałem ciebie – rzekł cicho – chciałem cię tak bardzo, całym sobą, 

każdym oddechem.

– Chęć nie...
– Wystarcza – dokończył. – Tak. Wiem o tym równie dobrze jak ty. Belinda 

mnie tego nauczyła.

Zamknęła oczy, nie mogąc znieść wspomnień w jego oczach.
– A ty nauczyłaś mnie czegoś ważniejszego. Miłości.
– Po prostu... – Głos Elyssy załamał się.
– Po prostu miłości – dokończył miękko. – Twojej miłości do mnie. Mojej 

miłości do ciebie. Miłości do naszych dzieci.

– Hunter... – Znów jej głos się załamał.
– Kocham cię, Elysso.
Ta prawda spłynęła na nią jak blask wschodzącego słońca. Z urwanym jękiem 

odwróciła się do niego. Płacząc, śmiejąc się, wyszeptała mu prosto w usta swoją 
własną miłość i usłyszała odpowiedź. A potem po prostu trzymali się w ramionach.

Miłość pozwoliła ranom się zabliźnić, a jesiennym kochankom zapomnieć o 

przeszłości.

background image

Epilog

Hunter   i   Elyssa   stali   obok   Case'a   przed   domem,   żegnając   pastora 

opuszczającego ranczo i powracającego do Fort Halleck. Bill i nowa pani Moreland 
odjechali już do B Bar, nie mogąc się doczekać miodowego miesiąca.

Podwórze Ladder S zalane było słońcem i przesycone jesiennym wiatrem. 

Koń Case'a strzygł uszami, a głowę trzymał wysoko. Jego pan ujął niecierpliwie 
wodze, pragnąc jak najszybciej poczuć swobodę wiatru.

– Wrócę, jak tylko zrobię porządek z Abem – obiecał cicho.
Elyssa zadrżała. Wciąż powracały do niej słowa Huntera:
„Nie mogę pozwolić, by mój brat sam walczył z Abem Culpepperem”.
I właśnie to Hunter teraz robił.
„Mąż powinien być przede wszystkim lojalny wobec żony”.
Czyli wobec Elyssy, która teraz była jego żoną. Łzy stanęły jej w oczach, 

kiedy zwróciła się do Case'a.

– Zostaw przeszłość w spokoju – rzekła gorączkowo. – Proszę. Twój dom jest 

tutaj, z nami.

Z łagodnością zdumiewającą u człowieka o tak posępnym spojrzeniu Case 

położył rękę na jej policzku.

–   Nie   płacz,   Sassy   –   powiedział.   –   Ważne,   że   Hunter   wie,   gdzie   jego 

przyszłość.

– To mogłaby być także twoja przyszłość – powiedziała.
Otarł   kciukiem   łzy   z   jej   rzęs.   Potem   odwrócił   się   i   ze   zwinnością   kota 

wskoczył na siodło.

– Nazwijcie pierwszego syna moim imieniem! – zawołał.
– Możesz być pewien – odparł Hunter cicho. – Daj znać, jeśli będziesz mnie 

potrzebował.

Case skinął głową. Potem zatoczył koniem i ruszył na południowy wschód, w 

stronę Spanish Bottoms.

– Zaczekaj! – krzyknęła Elyssa.
Hunter objął ją i przytulił mocno.
– Daj spokój, kochanie – rzekł.
– Ale...
– Case uważa, że nie ma po co żyć. Jedyne, co mu pozostało, to ściganie 

zabójców Teda i Emily – rzekł ciężko Hunter.

Elyssa wiedziała, że on ma rację, a także to, że ta okrutna prawda bolała go 

jeszcze bardziej niż ją.

– Czy... – zaczęła.

background image

Wzięła głęboki oddech i zmusiła się do zadania pytania, choć usta bardzo 

chciały pozostać zamknięte.

– Czy byłoby ci łatwiej, gdybyś z nim pojechał? – zapytała z bólem w głosie.
Hunter zamknął oczy. Wiedział doskonale, ile te słowa ją kosztowały.
– Kocham cię – rzekł, zamykając ją w ramionach.
– Hunter? – szepnęła.
– Case zapowiedział, że pojadę z nim po jego trupie. Mówił poważnie. Jesteś 

na mnie skazana, kochanie.

Case  William  Maxwell   urodził  się   następnego   roku,  kiedy  jesień  zmieniła 

liście   w   żywy   ogień.   Chłopiec   był   podobny   do   ojca   jak   dwie   krople   wody   – 
wysoki, zwinny, o poważnym, uczciwym spojrzeniu. Tak jak matka kochał ziemię i 
umiał radzić sobie z najdzikszymi końmi.

Były też inne dzieci. Dziewczynki mądre i stanowcze. Chłopcy silni i łagodni. 

Cała rodzina pędziła szczęśliwy żywot w dzikim kraju u stóp Rubinowych Gór.

Każdego dnia o zmierzchu Hunter tulił żonę do siebie znajdując u jej boku 

spokój.   Każdej   nocy   Elyssa   zasypiała   ze   swoim   jesiennym   kochankiem   w 
ramionach, wiedząc, że pory roku zmieniają się, ale ich miłość pozostaje wciąż 
taka sama.


Document Outline