Annie Dalton
Aniołki: Spółka z nieograniczoną odpowiedzialnością (2001)
Średniowieczna Francja. Trwają przygotowania do krucjaty dziecięcej. Kupcy proponują
dzieciom, że przewiozą je swoimi statkami do Ziemi Świętej. Za darmo. To wydaje się agencji
podeirzane. I tu zaczyna się nowa misja Melanii. Dość prosta. No, może niezupełnie. Zwłaszcza, że
nie tylko anielscy wysłannicy potrafią podróżówać w czasie...
Podniebne loty
Rozdział I
W zeszłym tygodniu odwiedziłam swoją rodzinę na Ziemi.
No dobra, to był tylko sen, ale strasznie prawdziwy.
Było Boże Narodzenie i moja młodsza siostra Jade pomagała mamie ubierać choinkę. Ale
urosła! Będzie miała takie same zgrabne nogi jak ja.
Poza długaśnymi nogami mojej siostry wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętałam:
pomidorowa narzuta na kanapie, paplanina stukniętego didżeja w radiu, dolatujący z kuchni zapach
mocno przyprawionego kurczaka. Świąteczne ozdoby też ani trochę się nie zmieniły – łacznie z
malowanym drewnianym aniołkiem z błyszczącymi skrzydełkami.
Może Jade czytała w moich myślach, bo wyjęła aniołka z pudła i rozpłakała się.
- Melania jest teraz aniołem, prawda, mamo? - zapytała przez łzy.
Spojrzały na stojącą na telewizorze fotografię w ramce. Nie widziałam jej nigdy i nic w tym
dziwnego. Mój ojczym, Des, zrobił ją podczas moich trzynastych urodzin, zaledwie parę godzin
przed tym, jak chłopak w ukradzionym wozie wyeksmitowała mnie z XXI wieku w zaświaty.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na zdjęcie i dostałam gęsiej skórki. Poraził mnie wyraz moich oczu.
Rozmarzony i jakby nie z tego świata. Pełnych, no, powiedzmy – mądrości. Jakbym wiedziała, co
się zdarzy. Niesamowite. Czy to możliwe, że w momencie, kiedy Des wołał: „Uśmiech, proszę!” -
przygotowywała się już do opuszczenia Ziemi?
Jade niespokojnie pociągnęła mamę za rękaw.
- Mel jest aniołem w neibie, prawda?
Mama usiłowała się usmiechnąć.
- Oczywiście, kochanie.
Zaschło mi w gardle. Mama sądziła, że straciła mnie na zawsze. Myślała, że wpadłam w
przepastną czarną dziurę, zwaną śmiercią. Chciałam jej powiedzieć, że z umieraniem to nie jest
zupełnie tak, jak jej się wydaje.
- Nie smuć się – szepnęłam. - Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę jestem aniołem! Chodzę do
specjalnej szkoły dla aniołów i noszę anielski identyfikator. I mam cudownych przyjaciół...
W każdym razie próbowałam to powiedzieć. Jednak w tej samej chwili, kiedy usłyszałam swój
głos – pstryk – dom zniknął jak bańka mydlana.
Moje uszy wypełniło tajemnicze buczenie, coś jak dźwięk kosmicznego bączka. Mknęłam w
przestrzeni, mijając lśniące gwiazdy i planety.
Obudziłam się, z trudem łapiąc oddech, w moim pokoju w Akademii Aniołów.
Nie mogłam dojść do siebie, jak rozbitek wyrzucony na dalekim nieznanym lądzie.
Dziwne, za czymm tęsknię teraz, kiedy wszystko bezpowrotnie odeszło. Weźmy, na przykład,
zapach rozgrzanych swiecowych kredek, jaki roztacza moja siostra. Głos mamy. Smak jej obiadów.
Usiadłam i parę razy głęboko wciągnęłam powietrze, które tutaj, w niebie, ma
nieprawdopodobnie słodki, delikatny aromat. Odrobinę przypomina zapach lilii. Poczułam się
lepiej.
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam strzeliste, połyskujące na tle nieba wieżowce Niebiańskiego
Miasta. Ten widok sprawił, że ulotniła się reszta tęsknoty za domem. Usmiechnęłam się i
szepnęłam:
- Teraz to jest twój dom, Melanio.
Hurra! Przecież to weekend, przypomniałam sobie nagle. Dwa dni bez szkoły!
Poruszyłam palcami stóp, podziwiając połysk lakieru. Cennego lakieru z XXII wieku, który
pozyczyła mi Lola.
Rany, Lola!
Rzuciłam się rozpaczliwie na poszukiwanie budzika. Rety! Naprawdę zaspałam!
Złapałam za telefon, wybierając pospiesznie numer Reubena.
- Nie śpisz, Reub? - wydyszałam w słuchawkę.
Usłyszałam znajomy chichot.
- Urodzone anioły nie potrzebują snu, nie pamiętasz? W przeciwieństwie do pewnych ludzi,
których mógłbym wskazać palcem.
- Ojej, daj spokój – jęknęłam. - Posłuchaj, wywabię ją na plażę w pół minuty, przysięgam.
- Poczekaj! - W głosie Reubena brzmiała lekka panika. - Co mam jej powiedzieć? Najlepsze
wszystko? Zyj sto lat? To trochę pokręcone.
W przeciwieństwie do mnie i do Loli nasz anielski kumpel nigdy nie żył na Ziemi, więc coś
takiego, jak na przykład urodziny, wprawiało go w zakłopotanie.
Kiedy rozmawialiśmy, zauważyłam swoje odbicie w lustrze i włosy zjerzyły mi się na głowie!
Szykuję w tajemnicy przyjęcie, a nawet się jeszcze nie ubrałam! Nie miałam teraz czasu, żeby
wprowadzać Reubena w arkana ziemkiej etykiety urodzinowej.
- Jeśli to ci sprawia trudność, nic nie mów, dobra? - wymamrotałam. - Daj jej po prostu kwiatek
albo coś. Na razie!
Rzuciłam słuchawkę i pognałam do łazienki.
Przepraszam, do tej chwili wszystko zdążyło wam się pewnie poplątać. Czy ta dziewczyna,
Melania, nie jest przypatkiem, hm, nieżywa? - zastanawiacie się. To znaczy, że teraz mieszka w
niebie, tak? No, to o co chodzi z tym lakierem do paznokci i urodzinami? Czy to nie jest odrobinę,
powiedzmy, niepoważne? Wiem, wiem! Uczę się w Akademii Aniołów trzeci semestr i nadal nie
mam pojęcia, dlaczego właśnie mnie wybrano na anielskie przeszkolenie. W poprzednim zyciu
wcale nie byłam wzorem anielskich cnót. Moja nauczycielka, panna Rowntree uważała, że mam
pstro w głowie.
Wolę oczywiście myśleć, że się myliła. Lubię wyobrażać sobie jakiegoś niebiańskiego łowcę
talentów, który wędruje przez moją piekielną podstawówkę(usiłując zignorować zapach chipsów i
zapoconych tenisówek) i nagle dostrzega mnie, Melanię Beeby. Wtedy doznaje olśnienie: „Tak! To
ona!” Nie pytajcie, czym się zajmuję w tym przełomowym momencie. Pewnie odpisuję lekcje albo
siedzę w damskiej toalecie, rozpaczając nad najnowszym pryszczem.
Cokolwiem bym jednak głupiego robiła, ów łowca talentów nie daje się zwieść. Z anielską
przenikliwością poddaje mnie szczegółowemu badaniu i – bingo! Dociera do prawdziwej, głęboko
ukrytej Melanii o niezwykłych i jak dotąd nieujawnionych zdolnościach. Zdolnościach, których
tacy ludzie jak panna Rowntree, nie byli w stanie dostrzec.
No dobra, pewnie i tak nigdy się nie dowiem, jak do tego doszło. Najwspanialsze jest, że
uwielbiam to niezwykłe nowe życie. I, jak twierdzi Lola, kto powiedział, że anioły nie mogą
spędzać czasu, świetnie się bawiąc? (Nawiasem mówiąc, „Lola” to jej ziemskie imię. Anielskich
imion używamy tylko, no, oficjalnie, na specjalne okazje. Moje brzmi Heliź, jeśli was to interesuje).
Lola Sanchez, zwana również Loluś, poznałam pierwszego dnia w Akademii i d razu okazało
się, że nadajemy na tych samych falach. Miałyśmy wrażenie, jakbyśmyy odnalazły wreszcie tę
jedną cudowną przyjaciółkę., której nam brakowało od początku świata, choć to się wydaje trochę
dziwaczne.
Mamy nawet prawie identyczny gust, jeśli chodzi o ciuchy. (Chociaż Lola, jako że pochodzi z
XXII wieku, jest jakby odrobinę śmielsza w tej dziedzinie). Jesteśmy naprawdę siostrami
duchowymi. Czasami czytamy nawet w swoich myślach.
Czy możecie sobie wyobrazić, jakim koszmarem było ukrywanie przed przyjaciółką-telepatką
przygotowań do imprezy z okazji jej urodzin?!
Planowałam je od tygodnia. Reuben załatwia muzykę. Dzięki mnie i Loli robi się z niego
fantastyczny didżej, specjalista od miksowania niebiańskich i ziemskich rytmów. Bajeczny efekt.
Udało mi się namówić Mo, żeby zajął się zaopatrzeniem. Mo prowadzi Guru, jedną z naszych
ulubionych kafejek, gdzie często zaglądamy po szkole. Podają tam wspaniałe imprezowe żarcie, a
ja chciałam uczcić urodziny mojej siorsty duchowej w naprawdę wielkim stylu!
Po najszybszym prysznicu w historii korzystania z przysznica założyłam bikini i sarong,
opasałam się złotym łańcuchem, włosy schowałam pod piękną piracką chustą i zachwycona sobą
zerknęłam w lustro. Wyglądam wspaniale, nawet jeśli była to wyłącznie moja opinia!
Zabrałam torbę plażową i pognałam korytarzem, żeby zastukać do Loli.
Lola otworzyła natychmiast z wyrazem takiego oczekiwania na twarzy, że poczułam się jak
zdrajczyni. Powiedziałam: „Cześć” i urodzinowe podniecenie zniknęło z jej oczu.
- Och, cześć – odparła ponuro. - Chciałaś coś pożyczyć?
Nienawidzę ukrywać czegoś przed Lolą. Powtarzałam sobie, że muszę nabierać swoją najlepszą
przyjaciółkę jeszcze tylko przez krótką chwi;ę i uśmiechnęłam się do niej promiennie.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę, słoneczko, ale miałam nadzieję, że pomożesz mi z tym
zadaniem.
- Aha, w porządku – powiedziała takim tonem, jakby była w głębokiej depresji.
- Nie będę miała żalu, jeśli odmówisz – paplałam. - To wściekle nudne. Pan Albright życzy
sobie, żebym przeprowadziła te beznadziejne obserwacje przyrody.
Wzruszyła ramionami.
- Nie mam nic lepszego do roboty.
- Jesteś niezastąpiona! A może byś się przebrała w jakieś plażowe ciuchy? - zasugerowałam
chytrze.
Lola zmarszczyła brwi.
- Co to za zadanie?
- Och, kto tomoże wiedzieć! - plotłam trzy po trzy. - Pan Albright kazał mi znaleźć skalną
sadzawkę. Mam obserwować mikroskopijne formy życia i zrobić z tego notatki.
Weszłam na bezpieczny grunt. To było bardzo w stylu pana Albrighta.
- Aha, w porządku.
Lola zniknęła, by wrócić w staniku od bikini, szortach niesięgających do pępka i stylowy
kowbojski kapelusz. Przybrała pozę dziewczyny z okładki.
- Sądzisz, że tyciu-tyciusieńkie formy życia nie doznają szoku? - zapytała znudzonym tonem.
- Zzielenieją z zazdrości – stwierdziłam zupełnie szczerze.
W środku jedkan panikowałam. To wszystko trwało trochę za długo.
Kiedy dotarłyśmy na plażę, Reuben siedział na falochronie, bawiąc się swoimi cienkimi
dredami. Na nasz widok zerwał się na równe nogi.
- Nareszcie!
- Co ty tu robisz, Groszku? - zdziwiła się Lola.
- Ja? - Jego głos brzmiał najniewinniej w świecie. - Och, przyszedłem pomóc Mel.
Jako anioł-anioł Reuben jest fizycznie niezdolny do kłamstwa. Nabiera jenak coraw większej
wprawy w posługiwaniu się prawdą.
Wskoczył do małej szklanej łódki, przycumowanej do brzegu.
- Dziewczyny, płyniecie czy nie?
- Nie wspomniałaś nic o pływaniu łódką, Boo! - powiedziała zaskoczona Lola.
- Och, pif-paf! - Przyłożyłam wyimaginowany pistolet do głowy i zachichotałam najbardziej
bezmyślnie jak się dało. - Tak, pan Albright powiedział, że to ma być taka specjalna sadzawka, do
której można się dotać tylko łódką. - Skrzyżowałam palce za plecami, dodając lekkim tonem: -
Zostań, jeśli chcesz, Loluś.
- Ojej, wielkie nieba – westchnęła. - Płyńmy i poobserwujmy fascynujące stworki w tej skalnej
sadzawce.
Uff! Faza pierwsza operacji „Lola”została uwieńczona sukcesem. Nie wiedziałam jednak, czy
dalej dalej też wszystko pójdzie tak łatwo...
Rozdział II
Reuben jak najprawdziwszy wodniak, bez przerwy majstruje coś przy łodziach i sprzęcie do
surfingu. On więc zajmowała się sterowaniem łódką, dzięki czemu mogłyśmy z Lolą odgrywać
gwiazdy filmowe, zanurzając dłoniew wodzie i przyglądając się małym rybkom wyskakującym nad
powierzchnię.
Humor niezbyt mi dopisywał, ale czy mogło być inaczej, skoro Lola była wyraźnie
przygnębiona. Parę razy omal się nie wygadałam, ale nie chciałam przecież zepsuć tak wspaniałej
niespodzianki.
Odkąd zjawiłam się w Akademii, Lola opowiadała o tym przepiękym zakątku i o tym, jak nie
może się doczekać, żeby go zobaczyć. W miarę, jak zbliżaliśmy się do brzegu, traciłam jednak
pewność, że wszystko pójdzie, jak należy. No, bo w gruncie rzeczy, to tylko piasek i woda,
myślałam. Co jest szczególnego w piasku i wodzie?
Otóż, coś jednak jest.
Kiedy wyciągneliśmy łódź, Lola zamilkła.
Fale uderzające leciutko o brzeg tworzyły na pisku delikatną piankową koronkę, piasek był zaś
tak czysty i lśniący, że plaż sprawiała wrażenie usianej diamentowym pyłem. Zielone palmy drżały
leniwie w podmuchach słodko pachnącego wietrzyka. Nad naszymi głowami przelatywały ogniste
papużki, pokrzykując do siebie, jakby plaża należała tylko do nich. Wydaje mi się, że rzeczywiśie
tak było. Bez dwóch zdań, Plaża Skarbów była tropikalnym rajem z najbardziej
nieprawdopodobnego snu.
Lola rozzglądała się oszołomiona.
- To Plaża Skarbów, prawda? - powiedziała w końcu.
- Nie mam pojęcia – starałam się, aby zabrzmiało to całkiem zwyczajnie. - Pan Albright polecił,
żebym tu właśnie przyszła.
Zmarszczyła czoło w zamyśleniu.
- Ale dlaczego? Tu nie ma żadnych sadzawek!
- Też zwróciłaś na to uwagę! - zgodziłam się natychmiast. - Rany! Pan Albright miał chyba na
myśli brzeg z drugiej strony wyspy.
Wyraz twarzy Loli zmienił się nagle.
- Czy ktoś tu mieszka? - zapytała, wpatrując się w piasek pod nogami.
Oboje z Reubenem energicznie potrząsnęliśmy głowami.
- Eee...
- No to skąd te ślady?
- Masz rację! To dziwne! - Garłam dalej.
Lola zaczęła skradać się w stronę drzew, tak skupiona, że nie widziała tego, co miała tuż przed
nosem.
- Już za chwilę – szepnął Reuben.
Nagle Lola sapnęła z zachwytu. Na wdok tego, co przygotował Mo, ja też sapnęłam, mimo że
był to zasadniczo mój pomysł!
W przewiewnym szałasie o dachu z palmowych liści powstała maleńka kawiarenka. Wyszło
ślicznie: śnieżnobiałe obrusy, dekoracje z tropikalnych kwiatów. Wyżej, w gęstwinie gałęzi, lśniły
bajeczne światełka.
- Och – westchnęłam. - To takie poetyckie!
W myślach przeniosłam się w końcową fazę imprezy, kiedy wszyscy będą tańczyć w barwnej
poświacie migotliwych światełek. Gdyby Orlando tu był, pomyślałam smętnie, wtedy już niczego
by nie brakowało.
Nie miałam czasu użalać się nad sobą, bo właśnie z wrzaskiem: „Niespodzianka,
niespodzianka!” cała banda wyskoczyła z cienia. Rozwinięto ogromny transparent z mieniącym się
barwami tęczy napis: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, LOLUNIU!, poleciało w górę błyszczące
konfetti.
- Niemożliwe! - pisnęła Lola. - Wy, potwory!
Usłyszałam gruchanie kostek lodu i oto ukazała się Mo w olśniewająco białym fartuchu i
szortach. Trzymał tacę z napojami. Wręczył jedną szklankę loli, a ona parsknęła śmiechem.
Koktajle urodzinowe Mo nie miały sobie równych. Szokująco różowy sok z masą owoców,
przyozdobiony kwiatami i maleńką papierową parasolką.
- Wszystkiego najlepszego, panno Sanchez – powiedział spokojnie i zabrał się do
rozpakowywania pyszności z przenośnej chłodziarki.
Reuben potraktował moją radę dosłownie, bo zupełnie pominął rzyczenia. Zamiast tego porwał
ze stołu ogromny różowy kwiat i zatknął za kowbojski kapelusz Loli.
- Baw się dobrze! - powiedział nieśmiało.
Odszedł na bok, żeby zająć się nagłośnieniem i nagle popłynęła w powietrze ulubiona piosenka
Loli.
Niespodziewanie dla samej siebie powiedziałam:
- Wygląda dużo lepiej, prawda?
- Tak! Gdyby nie ta blizna, nie można by się niczego domyślić!
Niedawno Reuben udał się z nami na Ziemię ze swoją pierwszą misją ratunkową. Na
nieszczęście wpadł na mojego starego wroga, który go straszliwie zmaltretował. Znaleźliśmy się
wtedy przy min błyskawicznie, a załoga Sanktuarium dokonała cudów stawiając go na nogi.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że Brice był kiedyś aniołem. - Zamknęłam oczy. Samo mówienie o
nim przyprawiało mnie o zawrót głowy, jakbym spadała w przepaść. - To znaczy, nie rozumiem,
jak to jest możliwe, żeby takie coś dostało się do Akademii Aniołów? To niedorzeczne.
- Powtarzam ci raz jeszcze, że bRice opuścił Akademię eony lat przed nami. Zapomnij o nim.
Już nigdy nie będziesz musiała go oglądać.
Zadrżałam.
- Zachowuje się tak, jakby łączyła nas jakaś dziwna kosmiczna więź.
- Chyba w snach! Pamiętaj, że to ty go pobiłaś, a nie na odwrót. - Lola przybrała pogardliwy
wyraz twarzy. - Poza tym, co z ciebie za anioł, dziewczyno! Spiskujesz za moimi plecami,
organizując przyjęcie! Dlaczego nie zaprosiłaś tego pięknego chłopca, Orlanda? - dodała,
chichocząc.
Westchnęłam.
- Znowu zniknął. Nikt nie ma pojęcia, gdzie się tym razem podziewa. Nawiasem mówiąc,
zupełnie mi przeszło.
- Tak, jasne!
- Tym razem mówię poważnie. - Zabrałam Loli drinka i wręczyłam jej ślicznie opakowane
pudełko. - Wszystkiego najlepszego, dziecinko!
Buzia jej pojaśniała.
- Boo, nie powinnaś była!(Nie mam pojęcia, dlaczego Lola nazywa mnie Boo. Wymyśla
przezwiska dla wszystkich).
Zanim zdążyła rozpakować prezent, rozległ się przenikliwy wrzask ptaków. Papugi zerwały się z
drzew niczym ogromna skrzecząca chmura.
Popatrzyliśmy po sobie zdumieni, a potem wszyscy zaczęli gorączkowo grzebać w torbach i
kieszeniach w poszukiwaniu pagerów.
- Hej, Dino! - zawołał Reuben – zajmij się wszystkim, dobrze?
Lola wręczyła swoją paczuszkę Mo.
- Czy możesz ją przechować, dopóki nie wrócę?
- Oczywiście. Może byście coś przekąsili? - Oczy Mo zalśniły. - Kto wie, dzieciaki, kiedy
będziecie jedli następnym razem!
Zaczęliśmy w pośpiechu próbować różnych łakoci.
- Czy nie myślałaś o zmianie zawodu, przyjaciółko? - zapytałam kpiąco.
Lola po raz ostatni siorbnęła koktajl.
- Nigdy w życiu! - oświadczyła. - bawcie się dobrze! - wrzasnęła w kierunku reszty gości i
rzuciliśmy się biegiem w stronę brzegu.
Parę chwil później flotylla szklanych łódek mknęła po falach. Tak to już jest w anielskim
rzemiośle. Dostajesz wezwanie i rzucasz wszystko. Nikt nie protestuje, wręcz przeciwnie. Wiesz, że
gdzieś tam ktoś potrzebuje twojej pomocy i, wierzcie mi, to niesamowite uczucie!
Rozdział III
Po przybyciu do Akademii nie byłam w stanie pojąć, dlaczego Loli tak bardzo zależy, żeby
dostać się do klubu historycznego. No bo komu przy zdrowych zmysłach przyszłoby do głowy,
żeby z własnej woli wkuwać wykresy ilustrujące średniowieczny system feudalny?
Nauka historii w Akademii Aniołów to, jak się okazało, zupełnie co innego.
Nie przekonałam was? Dobra, spróbuję jeszcze raz. W mojej szkole podróżujemy w czasie!
Wiem, wiem, ja też nie mogłam w to na początku uwierzyć. Teraz tkwię w tym po uszy. W
zeszłym semestrze Lola, Rauben i ja zgłosiliśmy historię, jako przedmiot dodatkowy i w związku z
tym staliśmy się podopiecznymi Agencji. Jestem absolutnie pewna, że rozwiązywaznie problemów
historycznych to jest właśnie to, do czego zostałam stworzona!
To właśnie uwielbiam w tej szkole. Na Ziemi musisz czekać, aż dorośniesz, żeby zająć się
czymś naprawdę interesującym. Tutaj bez przerwy rzucają cię na głęboką wodę. To przerażające,
zgoda, ale ile daje przy tym radości i satysfakcji!
A więc, mimo że tak nagle musieliśmy wynosić się z imprezy, byłam ogromnie szczęśliwa. I
jestem przekonana, że pozostali praktykanci czuli tę samą mieszaninę strachu, podniecenia i dumy.
Na wezwanie Agencji, w maleńkich, świetlistych, szklanych łódeczkach pomknęliśmy po falach
niczym delfiny...
- Ciekawe, o co chodzi.- Wyrwał mnie z zamyślenia głos Loli.
- Na pewno coś poważnego, skoro wzywają nas przez pagery, kiedy mamy wolny dzień –
stwierdził Reuben.
Wymieniłyśmy z Lolą porozumiewawcze spojrzenia: żadna z nas nie pomyślała, żeby zabrać
ubranie na zmianę!
- Super – parsknęłam. - Odbędę podróż w czasie w jedwabnym sarongu i błyszczących
klapkach!
-Och, szorty biodrówki i kowbojski kapelusz są o wiele bardziej odpowiednie – usiłowała
żartować moja duchowa siostra.
Reuben rzucił nam litościwe spojrzenie. Miał na sobie swoją ulubioną bluzę i obcięte nad
kolanami dżinsy. Moda jest kolejnym ziemskim pojęciem, którego nasz anielski kumpel nie potrafi
rozgryźć. Ale, jak powiada Lola: „Groszek, poza tym jest taki kochany, że można mu to darować!”
ledwie postawiliśmy stopę na suchym lądzie, zza wydm wychynęła zmierzająca w naszym
kierunku lśniąca limuzyna. Wskoczyliśmy bez słowa. Kierowca zawrócił zgrabnie i na pełnym
gazie ruszył do centrum, do Agencji.
Kiedy byłam nowicjuszką, to słowo budziło we mnie pewien niepokój. Przywoływało na myśl
mężczyzn w eleganckich garniturach, o niewzruszonych twarzach pokerzystów, podejmujących w
konspiracji działania na miarę kosmosu. To prawda, że niektórzy agenci mają trochę nieodgadnione
twarze, ubierają się w garnitury jak z salonów mody, a to, co robią owiane jest mgłą tajemnicy. Ale,
no cóż, są przecież aniołami. Więc czego się można po nich spodziewać?
W dzisiejszych czasach nazywa się nas oficjalnie aniebiańskimi agentami. Ale większość
mieszkańców mówi na siedzibę Agencji Anielska Kwatera Główna.tak nawiasem mówiąc, to
najwyższy wieżowiec, jaki w życiu widziałam! Nad jego dachem co parę sekund rozbłyskuje
światło – to agenci wyruszają z misją albo wracają z Ziemi.
Wyślizgnęłam się z limuzyny i przez chwilę przyglądałam się z zachwytem budynkowi.
Zrobiono go z jakiegoś specjalnego niebiańskiego szkła, które co chwila zmienia kolor.
W pobliżu zatrzymały się jeszcze dwie limuzyny, wyrzucając gromadkę anielskich
praktykantów. Wpadli do środka przez obrotowe drzwi, pomachali identyfikatorami i rzucili się do
wind. Po drugiej stronie drzwi Reuben zauważył naszą przyjaciółkę Amber i natychniast się do niej
przyłączył. Podskakiwała rozpaczliwie, usiłując włożyć tenisówki. Podobnie jak wszyscy inni,
przebrała się po drodze w strój bardziej odpowiedni na tę okazję.
- Nie mogę się tak pokazać! - pożaliłam się Loli. - Wyglądam, jakbym się urwała z wczasów na
Wyspach Bahama!
To ją zdenerwowało.
- Melanio, wyruszamy na pomoc planecie Ziemi. Jakie to ma znaczenie, w co jesteśmy ubrani?
Szczęka mi opadła.
- Naprawdę myślisz, że to aż tak poważne?
Roześmiała się.
- Nie, głuptasie, żartowałam! To pewnie kolejne nudne ćwiczeniw, żeby leniwi praktykanci nie
stracili czujności.
Zaczęłam się zastanawiać, czy w takim razie byłabym głęboko rozczarowana, czy też
odczułabym ulgę. Zanim doszłam do jakiegoś konkretnego wniosku, Lola w szortach i kowbojskim
kapeluszu zniknęła za drzwiami. Nie miałam wyboru. Poprawiając osuwający się sarong, wsunęłam
się do holu o rozmiarach katedry, błysnęłam identyfikatorem i poszłam za innymi do wyjątkowo
zapchanej windy.
- Ktoś wie, co się szykuje? - zapytałam, z cichym buczeniem wznosiliśmy się na szczyt
budynku.
Amber starannie zaplatała francuski warkocz. Ta dziewczyna jest tak dobrze zorganizowana, że
aż nieprawdziwa.
- Słyszałam, że powstał jakiś problem w starożytnym Egipcie – powiedziała, trzymając
jednocześnie w zębach pasmo włosów.
- W Egipcie? Skądże! - wtrącił się chłopak z naszej grupy. - ktoś mi mówił, że chodzi o pierwszą
wojnę światową.
Drzwi windy rozsunęły się i ruszyliśmy lsniącymi korytarzami do holu, który zapamiętałam z
Dnia Studiów nad Sytuacjami Nieprzewidzialnymi. Michał już tam był i konferował z kimś przez
niewidzialny mikrofon umieszczony w uchu. Michał jest nie tylko naszym dyrektorem, ale również
wielką szychą w Agencji. Jest tak łagodny i serdeczny, że łatwo apomnieć, że to archanioł. Czasami
wpatruje się w ciebie swoimi archanielskimi oczami i czujesz się tak, jakby zaglądał na dno twojej
duszy.
Podszedł do mikrofonu i wszyscy zamilkli.
- Przepraszam, że wezwaliśmy was tak nagle – powiedział. - Jak wiecie, podstawowym
zadaniem Akademii jest przygotowanie przyszłych niebiańskich agentów. Zazwyczaj praktykantów
wysyłamy w pole jedynie w celach edukacyjnych. Jednak czasem, w nadzwyczajnych
okolicznościach, musimy ich wykorzystać, żeby zapewnić wsparcie działającemu na miejscu
zespołowi interwencyjnemu.
Ho, ho, pomyślałam, może jednak potrzebują nas, żeby ratować planetę Ziemię!
- taka szczególna sytuacja ma miejsce w trzynastowiecznej Francji – ciągnął.
Lola znacząco uniosła brwi. Praktykanci wiedzą, że „szczególny” w języku Agencji oznacza
tyle, co „niebezpieczny”.
- Zazwyczaj, kidy uda nam się zidentyfikować miejsce, w którym powstał problem, wysyłamy
boski personel, żeby nawiązał kontakt z lokalnymi aniołami.w tym wypadku wysłaliśmy niewielką
liczbę doświadczonych praktykantów z ostatniego roku. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie
doceniliśmy skali problemu.
Michał przerwał, przyglądając się badawczo szeregom milczących praktykantów.
- Naszym młodym współpracownikom grozi utrata kontroli nad sytuacją w związku z
wyjątkowo trudnymi warunkami lokalnymi. Pilnie potrzebują wsparcia. Na nieszczęście cały nasz
wyszkolony zespół został wcześniej skierowany do innych zadań, dlatego właśnie wezwałem was.
W sali czuć było podniecenie.
- Wyruszacie natychmiast. Technicy dokonują ostatniego przeglądu portali czasu. Ale muszę
was ostrzec, że sytuacja kryzysowa może potrwać wiele dni. Wiem, że niektórzy z was mają
egzaminy.
Starsi studenci wydali teatralny jęk rozpaczy.
Uśmiechnął się.
- Postaramy się nie przeszkadzać wam za bardzo w studiach, ale narazie musicie nadrabiać w
przerwach między zmianami. Czy to jasne?
Zebrani pokiwali gorliwie głowami.
- Naturalnie dla tych, którzy nie mieli dotąd okazji odwiedzić Ziemi, będzie to znakomita
sposobność, żeby zapoznać się z realiami życia na tej planecie – dodał Michał znacząco.
Wtajemniczeni wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Dyrektor drażnił się z nami, robiąc
aluzje do tej strony podróży w czasie, na które składały się brud i smród.
Jak każdy, narzekam na wyprawy szkoleniowe, ale pomijając nieprzyjemne zapachy, uwielbiam
je i uczę się dzięki nim o niebo więcej, niż nauczyłam się kiedykolwiek z podręcznika historii.
Dobra, to nie wyłącznie gorsety i zamki, nie mówiąc juz o tym, że nieodmiennie kasuję swoje
najlepsze sportowe buty. Poza tym po powrocie pan Albright zapędza nas do pisania tasiemcowych
sprawozdań! Ale na brak materiału nie możemy narzekać!
- Czy ktoś z tu obecnych słyszał o krucjacie dziecięcej? - zapytał Michał obojętnie.
Mam nadzieję, że nie spadniecie z krzesła, kiedy wam powiem, że akurat wiem mnóstwo na
temat tego niezwykłego epizodu. Właśnie skończyliśmy go omawiać z panem Albrightem. Rzecz
jasna nie miałam zamiaru się do tego przyznawać. Mam fobię na temat publicznego zabierania
głosu. W każdym razie w starej szkole tylko smętne kujony jak Venetia Rossetti odzywały się na
lekcji. Ale Michał tylko spojrzał na mnie rozbawionym, wszystkowiedzącym wzrokiem i
powiedzieł:
- Melanio, może ty zechciałabyś nas oświecić w tej kwestii?
Przełknęłam głośno ślinę. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco.
- Eee – wykrztusiłam – no, cóż, zaczęło się od tego pastuszka. Ojej, czy mówiłam, że był
Francuzem? - Głos mi drżał. - Nie? No więc... no więc był francuzem. Miał wizję. Tak w każdym
razie twierdził! - dodałam tonem osoby, która ma informację z pierwszej ręki.
Rozległy się śmiechy. Nie jest tak xle, pomyślałam.
Dzielnie brnęłam dalej.
- Wieści o tym widzeniu, czy co to tam było, rozniosły się jak ogień i nagle tysiące dzieci
zaczęły opuszczać rodziny, pracę na roli, stada kóz i podobne rzeczy, żeby iść ze Stefanem.
Zwróciłam uwagę na nową praktykantkę pochłoniętą studiowaniem własnych paznokci i
specjalnie podniosłam głos.
- Może się wam wydawać, że to nic takiego – ciągnęłam – ale powinniście wziąć pod uwagę, że
dzieci nie miały żadnej swobody. Nawet te bogate stanowiły jakby część dodatku, własność swoich
rodziców. Wiejskie dzieci zaprzęgano do roboty, ale fakt, że dzieciaki że dzieciaki dokonały aż tyle,
był zupełnie niezwykły.
- Jaki to był pomysł? - padło pytanie z sali.
- Zamierzali pomaszerować do Jerozolimy, gdzie toczyła się wielka święta wojna.
Urodzone anioły nie posiadały się ze zdumienia.Święta wojna? - odezwał się któryś. - Żartujesz!
- Westchnęłam. Nie miałam ochoty mówić o tym, że jeszcze w moich czasach ludzie mordowali
się nawzajem z powodów religijnych.
Powiedziałam więc tylko:
- Nie, nie żatuję. Te święte wojny nazywano krucjatami. No więc, tak jak wy, Stefan uważał, że
zabijanie jest czymś strasznym. Wierzył, że krucjata dziecięca pokona wrogów miłością, co było
naprawdę niezwykłym pomysłem, jak na tamte czasy. Na nieszczęście, sprawy potoczyły się
zupełnie nie tak, jak się spodziewał.
- Dziękuję, Melanio – odezwał się Michał stanowczo. - Dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy.
Ojej, pomyślałam, jeszcze się na dobre nie rozkręciłam. Tymczasem archanioł przystąpił do
wygłaszania swojej zwykłej gatki-szmatki. Nie wolno nam pozować na bohaterów. Jesteśmy
członkami dużyny, ogniwami boskiego łańcucha, i takie tam.
Potem przenieśliśmy się w dzikim tępie do Działu Wyjazdów, gdzie odebraliśmy anielskie
identyfikatory. To takie małe, jakby platynowe plakietki, które nosi się na szyji na znak, że jest się
w podróży służbowej. Pomagają nam również utrzymać łączność z Agencją 0 dzięki Łączu (rodzaj
anielskiego Internetu).
Odczułam ulgę, kiedy udało mi się wcisnąć do tego samego portalu, co reuben i Lola.przed
startem zawsze żołądek podchodzi mi od gardła ze strachu. Najgorzej jest wtedy, gdy zasuwają się
te szklane drzwi. Brrr! Powrót odcięty!
Usłyszałam, jak Reuben nuci naszą piosenkę Nie jesteś sam. Odprężyłam się. Ruszałam w
podróż w czasie w towarzystwie najlepszych przyjaciół. Czego więcej trzeba do szczęścia?
- Czy możecie w to uwierzyć, że udajemy się do średniowiecznej francji? - mruknęła Lola.
- Nie wierzę, że w ogóle udajemy się do Francji – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
- Nigdy nie byłaś we francji? - zdziwiła się Lola. - To tak blisko Anglii.
- Wiem, ale mama nigdy nie miała pieniędzy.
W tej właśnie chwili portal zapłonął jak podczas pokazu sztucznych ogni i zostaliśmy
wystrzeleni w historię.
Podróżowanie w czasie metodą Agencji przebiega niezwykle gładko i szybko. Zaledwie parę
minut po starcie albo kilka stuleci wcześniej, zależnie od tego, jaki system mierzenia czasu
przyjmiemy, stanęłam na mojej ulubionej planecie.
Znaleźliśmy się w dolinie rzeki gdzieś na południu Francji, w otoczeniu łagodnych wzgórz.
Miałam wrażenie, że stoję na dnie wielkiej, parującej, błękitnawej misy.
Sądząc po pozycji słońca, było koło południa. Panował nieznośny upał, uszy wypełniało cykanie
i bzyczenie owadów.
Topewnie zabrzmi dziwnie, ale fakt, że znalazłam się w obcym kraju, wprawiał mnie w ogromne
podniecenie! Mimo że to była Ziemia, a nie Niebo, powietrze pachiało bajecznie. Przypuszczam, że
to z powodu upału lawenda i rozmaryn pachniały tak mocno
lola zmarszczyła brwi.
- Zwróciliście uwagę na rzekę? Jest bardzo niski poziom wody.
- To wygląda na wielką suszę – zgodziła się Amber. - Widzieliście, jaka spękana ziemia?
Pochodzę z miasta, więc nawet nie udaję, że znam się na takich rzeczach jak gleba czy
przeciętne opady.
1. Zauważyłam jednak, że dolina jest jakby wypłowiała, wyprana z koloru. Miało się wrażenie, że
jej wnętrze wynurza się na powierzchnię.
Zza wzgórza zaczęły docierać napływające falmi dźwięki. Powoli zaczęłam je rozróżniać.
Rytmiczne bicie w bębny, zawodzenie fletów i chór słodkich, dziecięcych głosów śpiewających
jakiś średniowieczny hymn.
Z podniecenia przeszły mnie ciarki. Popatrzyliśmy na siebie wzruszei.
Nadchodzą! - pomyślałam.
Na wzniesieniu ukazały się maleńkie ludzkie postacie – najpierw strużka, potem rzeka, aż
wreszcie potop maserujących dzieci.
Staliśmy oniemiali, podczas gdy mali krzyżowcy wdzierali się na wzgórze, a potem spływali w
dolinę. Nad ich głowami powiewały zniszczone niebieskie i złote chorągwie, jaskrawe barwy lśniły
w palących promieniach słońca.
- O rety – szepnęła Lola – nie miałam pojęcia, że było ich aż tyle.
Starsze dzieci niosły ledwie odrosłe od ziemi szkraby. Żadne nie miało butów. Ich stopy były w
opłakanym stanie, jednak kuśtykały niestrudzenie. Śpiewały przejmująco pięknie.
Pierwsze dzieci, które weszły do doliny, natychmiast zauważyły lśniącą wodę. Szeregi załamały
się, wsztscy rzucili się nad rzekę, żeby się napić, zamoczyć stopy albo po prostu ochłodzić.
Ta scena bardzo mnie poruszyła. Przypominała mi obóz uchodźców, który widziałam kiedyś w
telewizji. Michał ma rację, przyznałam w duchu, sytuacja zdecydowanie wymknęła się spod
kontroli.
Reuben szturchnął mnie w bok.
- Oho! Lola wpadła na jakiś miejscowych.
Lola rozmawiała właśnie z ziemskim aniołem w średniowiecznym stroju.
Kwefy chyba jednak nie wrócą do łask, pomyślałam.
Wydaje mi się, że ziemski anioł był równie zskoczony ubiorem Loli, bo usłyszałam, jak Lola
mówi: „Och, zechce pani wybaczyć!”, a potem wdała się w wyjaśnienia, jak to w pośpiechu
opuściliśmy Niebo.
To wspaniałe. Rozmawiały w średniowiecznej francuszczyźnie, a ja rozumiałam każde słowo!
Bycie aniołem przynosi również takie dodatkowe korzyści i ciągle mnie to ogronie bawi. Gdyby tak
pani Rowntree mogła mnie teraz zobaczyć, pomyślałam, uśmiechając się do siebie.
A potem moje serce prawie przestało bić.
Przez tłum przedzierał się w naszą stronę chłopiec o wielkich pięknych oczach. Jego koszulka i
dżinsy tak zblakły od słońca, że z trudem dostrzegłam anielskie logo. Najwyraźniej od bardzo
dawna nie obcinał włosów i wydawał się strasznie zmęczony. Rozpoznałabym go wszędzie.
To był Orlando.
Rozdział IV
Otóż nie jestem jedną z tych nieszczęsnych dziewczyn, wzdychających do chłopaków, którzy
nawet nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Nie da się jednak nakazać sercu, co ma czuć, a moje
serce czekało na jakiś drobny, drobniutki znak, że Orlando cieszy się na mój widok.
Nawet się nie uśmiechnął.
- Co ci jest, Mel? - zapytał niegrzecznie. - Zabłądziłaś po drodze na plażę?
- Eee, właściwie to mamy was wspierać – wykrztusiłam. - Dostaliśmy wezwanie przez pagery w
trakcie przyjęcia urodzinowego Loli.
Byłam w szoku. Złośliwe uwagi absolutnie nie były w jego stylu.
Czy mówiłam już, że Orlando wygląda jak anioł? No więc, wygląda jak uduchowiony
ciemnooki anioł z włoskiego obrazu. Oficjalnie ciągle jeszcze chodzi do szkoły, ale ponieważ jest
geniuszem, Agencja stale posyła go z rozmaitymi poważnymi misjami. Tak się jednak głupio
składa, że wpadam na niego głównie wtedy, gdy łamię jakąś kosmiczną regułę albo w ogóle
zachowuje się, jakbym się urwała z choinki.
Orlando chyba się domyślił, że zrobił mi przykrość, bo wyraz jego twarzy natychmiast się
zmienił.
- Przykro mi, jeśli cię uraziłem – powiedział zmieszany.- Świetnie, że tu jesteście. Chodzi o to,
że, jak sami widzicie, sytuacja nas trochę przerasta.
- Powiedz, co mamy robić – wtrąciła się Lola.
Nie wydaje mi się, żebym widziała Orlando tak przygnębionego.
- To koszmar – westchnął. - Stefan jest absolutnie pewien, że dzieciaki doświadczą cudu; kiedy
dotrą do Marsylii, morze się rozstąpi i suchą stopą przejdą do Jerozolimy.
- Tak się nie stanie, prawda? - odezwał się Reuben.
- Nie. I nie mam pojęcia, jak sobie poradzą z takim rozczarowaniem. Byłbym więc wdzięczny,
gdybyście mieli oczy i uszy otwarte. Dzięki temu, w razie kłopotów, będziemy w stanie reagować
natychmiast. Poza tym, róbcie, co możecie. Zwłaszcza dla najmłodszych.
Kiedy zabraliśy się do roboty, dzieci były w tak złym stanie, że chłonęły kojące anielskie fluidy,
jak bibułka atrament. Urodzone anioły nie wierzyły własnym oczom.
- Dlaczego małe dzieci naraża się na takie cierpienia? - zapytał jeden z nich z przerażeniem w
głosie.
- Większości z nich raczej nie rozpieszczano w domu, nie pamiętacie? - przypomniał.
Reuben gwizdnął przez zęby.
- Niesamowite. Ruszają dalej.
Wyczerpane dzieci zbierały swoje nędzne węzełki, szykując się do dalszej drogi. Wyglądało na
o, że daliśmy im dość siły, żeby powlokły się do Marsylii. Rzecz jasna, bez jedenia i wypoczynku
anielska energia, która im przekazano, nie mogła wystarczyć na długo. Nie sądzę jednak, żeby
dzieci przejęły się tym, nawet gdyby zdawały sobie z tego sprawy.
Dotrzeć do Jerozolimy – tylko na tym im zależało.
Maszerowaliśmy w potwornej spiekocie. Z lepionki przy drodze wychylił się starzec. Przyłożył
dłoń do czoła, osłaniając oczy od słońca, i przyglądał się tasiemcowej procesji. Był bardzo
przygnębiony tym, co zobaczył.
- Wracajcie do domu i pomóżcie swoim ojcom! - zawołał.
- Mamy jednego Ojca – odparła dziewczynka o popękanych od upału wargach. - A on jest w
Niebie.
Próbowałam wyobrazić sobie swoich ziemskich kumpli, jak zaczynają bzikować na punkcie
jakiejś dziwacznej krucjaty. Mogliby godzinami stać w kolejce po bilety na koncert ulubionej
kapeli, a nawet podjąć wysiłek i zrobić coś fajnego, żeby zebrać pieniądze na określony cel. Ale te
dzieciaki tutaj przechodziły piekielne męki dla idei. Niektóre z nich dosłownie umierały w marszu.
Co tam Jerozolima. Będą miały szczęście, jeśli dotrą do portu. To mnie wprawiło w paskudny
nastrój.
- Dajcie mi pięć minut sam na sam z tym Stefanem – mruknęłam. - Załatwię mu takie widzenie,
że w życiu go nie zapomni.
Orlando zaśmiał się gorzko.
- Nie krępuj się!
Wskazał na drogę. W naszą stronę, wzbijając tumany kurzu, toczył się zakryty wóz.
Pomalowano go tym samym żywym odcieniem błękitu i złota, co chorągwie i obwieszono
kawałkami sukna. Na miejscu woźnicy siedziało troje dzieci, pociągając na zmianę wodę ze
skórzanego bukłaka. Obok, na koniach, jechał oddział nastolatków. Rozglądali się czujnie jak
zawodowa gwardia przyboczna.
Dzieci wiwatowały, wyrzucając w górę zakurzone czapki. Wydaje się, że ów tajemniczy Stefan
stanowił średniowieczny odpowiednik gwiazdy rocka.
- Jutro Jerozolima! - krzyknął ktoś z szeregów.
- Jutro Jerozolima! Jutro Jerozolima! - podjęto tłumnie.
Okrzyk, przejmowany przez dzieci stojące dalej i dalej, bił w uszy jak fala przypływu.
- Chyba: jutro cmentarz – stwierdziła Lola ponuro.
Byłam tu zaledwie parę godzin, a czułam się tak, jakby to trwało pół życia. Biedny Orlando
zajmował się tym od tygodni. Przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, żeby mu pomóc. Będę
postępoała jak profesjonalistka, obiecałam sobie. Wtedy Orlando zobaczy mnie w zupełnie obcym
świetle.
Zbliżaliśmy się do portu. Powietrze nabrało charakterystycznego rybiego zapachu
wymieszanego z zastarzałym smrodem ścieków i gnijących śmieci. Z wyjątkiem rzadko
przemykających z terkotem drewnianych kół konnych wozów, ruchu prawie nie było. Z powodu
upału każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, siedział w domu. Dzieci jednak szły dalej.
Opuściliśmy wieś i zakurzony trakt zmienił się w wąskie brukowane ulice. Średniowieczne
kamienice wznosiły się po obu stronach, tworząc ponure wąwozy, do których nie docierało słońce.
Zza zamkniętych okiennic dobiegały senne pomruki. Mieszkańcy budzili się zapewne z
popołudniowej sjesty. Słysząc odgłosy nadchodzącej procesji, otwierali na ościerz drzwi i okna.
Wszyscy chcieli być świadkami tego niezwykłego wydarzenia.
Orlando nawiązał z nami łączność.
- Tutaj sprawy mogą przybwać zły obrót – Usłyszałam jego zmęczony głos, zmuszając
przepracowanych praktykantów do ponownego skupienia uwagi.
Mieszkańcy zachowywali się jednak niezwykle przyjaźnie. Klaskali i wydawali zchęcające
okrzyki, jakby dzieci były lekkoatletami dobiegającymi do mety.
Z okna na piętrze wychyliła się dziewczyna i zaczęła rzucać kwiaty, a po chwili z innych okien
posypał się deszcz różanych i jaśminowych płatków. Dzieci maszerowały wśród kwiecia, a ich oczy
błyszczały z podniecenia.
Wóz i jeźdźcy wysunęli się naprzód. Jaskrawe chorągwie oraz dźwięk bębnów i fletów
podsycały atmosferę wesela. Niektóre dzieci zdobyły się nawet na popisy akrobatyczne, takie jak
fiołki i salta. Dziecięcy śmiech odbijał się echem od ścian średniowiecznych kamienic. Scena
sprawiała wrażenie wyjętej z przedziwnego snu i budziła niepokój. Po chwili uświadomiłam sobie
dlaczego.
- O, rety, to jak w tej bajce! - szepnęłam do przyjaciół. - O tym fleciście, co wyprowadził dzieci
z miasta, grając zaczarowaną melodię!
Reuben nie znał tej opowieści. W momencie, kiedy doszłam do tego, jak to dzieci pod wpływem
czarów dzieci udają się za tajemniczym grajkiem za miasto, po czym znikają na zawsze, skończył
się bruk uliczny. Naszym oczom ukazał się oślepiający błękit Morza Śródziemnego.
Zakotwiczone w porcie statki o starannie zwiniętych żaglach unosiły się na wodzie niczym
drewniane zamki. Żeglarze wspinali się po olinowaniu z taką lekkością, jakby wchodzili po
schodach. Inni wyładowywali wory i baryłki albo kursowali w szalupach między portem a statkiem.
Marsylia leży dokładnie na wprost Maroka i dlatego portowe zapachy smoły i nafty mieszały się
tam w cudowny sposób z wonią egzotycznych przypraw i zamorskich pachnideł.
Nie miałam zielonego pojęcia, że w średniowieczu występowała taka mieszanina kultur! W
porcie roiło się od obywateli całego świata: czarnych, białych i brązowoskórych marynarzy,
bratających się ochoczo z miejscowymi bandziorami i prostytutkami, nie mówiąc już o Arabach i
mieszkańcach Afryki w olśniewająco barwnych strojach.
Jakie to wspaniałe, pomyślałam. W samą porę przypomniałam sobie, że jestem na służbie. Nie
zaczowuj się jak czasoturystka, Melanio, zganiłam się w duchu. Masz uważać na to, co się dzieje.
A zaczęło się dziać w chwilę potem.
Z wozu wysiadł chłopiec. Załonił oczy przed palącym słońcem. Miał na sobie białą niegdyś
tunikę oraz rodzaj niezbyt czystej, narzuconej na ramiona peleryny. Jego pozlepianym jasnym
włosom wyraźnie przydałoby się mycie.
Jak na mój gust, guru powinien odznaczać się przynajmniej piękną opalenizną. Po
kilkumiesięcznej podróży w upale, w wozie pozbawionym resorów, cera chłopca przypominała
kolorem nieświeży ser.
Wiatru w trawie:
- To on, to Stefan!
Do tłumu dołączyli dorośli: marynarze, żony rybaków, księża oraz mielscowi kupcy, wszyscy
ożywieni pragnieniem ujrzenia sławnych dzieci na własne oczy.
Stefan wysnuął się naprzód: tu deski z położonej na beczkach przygotowano dla niego
prowizoryczne podium.
Lekko wskoczył na deskę i skierował spokojne spojrzenie zbyt błękitnych oczu na tłum na dole.
Lola powiedziała później, że jego oczy rozświetlała wizja Nieba. Że zobaczył świat takim, jakim
mógłby się stać, a nie takim, jakim był naprawdę.
Zaczął przemawiać i wszyscy natychmiast zamilkli. Przemówienia wydają się do siebie
podobne, ale sens słów Stefana sprowadzał się, zdaje się, do tego, że średniowieczni dorośli
strasznie pokpili sprawę i dzieci muszą to naprawić.
Gdy skończył, zapadła elektryzująca cisza. Stefan popatrzył w rozmarzeniu swoimi
olśniewającymi wizją Nieba oczami na gromadę ludzi w dole, a tysiące spoconych przejętych
twarzy zwróciły się ku niemu. No cóż, niecodziennie spotyka się dziecko, które ma własną
„gorącą” linię do Nieba.
Nagle Stefan obrócił się w stronę morza. Wymachując ramionami, jakby to były ptasie skrzydła,
krzyknął wielkim głosem:
- Niechaj się wody rozstąpią!
Ze swoimi złotymi włosami i białym strojem, roztaczał wokół siebie niepokojącą aurę świętości.
- On w to wierzy, prawda? - szepnęłam do Orlanda.
- Właśnie to jest straszne – odszepnął.
Tłum wstrzymał oddech, czekając na cud.
Nic się nie stało.
Nie uderzył piorun, nieba nie przecięła błyskawica, a fale się nie rozsunęły. Nic.
Początkowo jego towarzysze wydawai się po prostu zdumieni, potem jednak ogarnęła ich
panika. Wielu wybuchnęło płaczem, drąc na sobie ubranie. Niektórzy padli zemdleni. Przyboczni
Stefana zaczęli szeptać między sobą, uważając zapwene, że zostali wystrychnięci na dudka.
Nieszczęsny Stefan miał taką minę, jakby marzył o natychmiastowej śmierci.
Dwóch kupców w bogatych szatach uważnie śledziło rozwój sytuacji. Jeden z nich, z gęstwą
srebrzystych włosów, uśmiechał się, patrząc zimno i niewzruszenie. Objął Stefana ojcowskim
gestem.
- Nie upadaj na duchu, chłopcze – powiedział zachęcająco. - nazywam się Gervase de Winter i,
jeśłi chcesz, ja i mój przyjaciel może będziemy w stanieci pomóc. Cuda przybierają różne postacie.
Mężczyźni wyjaśnili, że są właścicielami flotylli statków. Dziwnym zbiegiem okoliczności, dwa
z nich odpływały za trzy dni do Jerozolimy.
Kiedy do Stefana dotarło w końcu, że kupcy proponują dzieciom przejaz do Ziemi Świętej za
darmo, myślałam, że wybuchnie płaczem.
Chciałam cieszyć się razem z nim, ale coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Kupcy jakoś
nie zrobili na mnie wrażenia świętobliwych dobroczyńców. Zastanawiałam się, co będą z tego
mieli.
W zamieszaniu straciłam z oczu Reubena. Nagle wyskoczył z tłumu. Miał okropny wyraz
twarzy. Podszedł do Loli, zaczęli rozmawiać z ożywieniem, a w chwilę później Reuben znowu
gdzieś pobiegł.
Podeszłam do Loli.
- Co jest grane?
- Mel, Reuben podsłuchał rozmowę tych facetów. Te statki wcale nie odpływają do Jerozolimy.
Kupcy zamierzają sprzedać dzieci w niewolę.
- O, nie! - krzyknęłam. - Ktoś musi zawiadomić Orlanda!
- Reuben poszedł go szukać.
Wtedy, jakby nie dość złego działo się na naszych oczach, w mojej głowie odezwał się
kosmiczny alarm. Przepraszam, ale inaczej nie potrafię tego opisać. Anioły bez przerwy odbierają
fluidy, któryzh ludzie w ogóle nie zauważają. Nigdy przedtem nie doświadczyłam równie
koszmarnego, bezdźwięcznego, ale niepozwalającego się zignorować niepokoju.
Lola zatkała sobie uszy, o mało nie przewróciwszy się na ziemię.
- Co się dzieje? - szepnęłam.
Wzdrygnęła się.
- To muszą być Złomy. Taka smakowita afera z niewolnikami to coś w ich stylu.
Złe Moce w kosmosie Agencja określa oficjalnie mianem Opozycji. Ja i moi przyjaciele
mówimy o nich Złomy. To nasze prywatne hasło, za którym kryją się odrażające istoty, usiłujące
bez przerwy sabotować naszą pracę na Ziemi. W przeciwieństwie do aniołów Złomy nie mają
kształtu, co na nieszczęście oznacza, że mogą przybrać każdą formę i postać.
Rutynowe badanie otoczenia nie wykazało jednak obecności przedstawicieli sił ciemności.
Moją uwagę zwróciło natomiast kilkoro dzieci stojących nieco na uboczu.
- Loluś, założę się o co chcesz, że to te dzieciaki! - oświadczyłam.
Podeszłyśmy bliżej, żeby im się pryjrzeć, i nieprzyjemne sensacje natychmiast się nasiliły.
- To dziwne! - powiedziałam. - przecież to nie Złomy więc muszą być prawdziwi, no nie?
Lola zmarszczyła czoło w zamyśleniu.
- Nie jestem pewna. A nie wydaje ci się, że są idribinkę za czyściutcy?
Miała rację. Wyglądali raczej na dziecięcych aktorów grających w filmie osadzonym w realiach
trzynastego wieku. Lśniące włosy, żadnych skaleczenie , pcheł czy śladów po ospie. Ubranie
czyste i wyprasowane.
Naprawdę jednak zdumiewało mnie co innego. Te dzieci miały w sobie coś, co widziałam
jedynie u aniołów. Nic, co miało związek ze świętością czy dobrocią, ale jakiś rodzaj
wewnętrznego blasu.
Zdecydowanie ni zachowywały się jak anioły.
- Jeśli nie dostaniemy na teście pytania na ten temat, zażądam zwrotu pieniędzy, de Winter –
zagroził jeden chłopiec.
- No, tak, Dominiku – wtrącił się kumpel poprzedniego chłopca. - Nie chcę mieć do czynienia z
tym religijnym bajzlem. Pomyśleć, że wydałem na to forsę.
Po gniewnyhc spojrzeniach skierowanych w jego stronę domyśliłam się, że Dominik to chłopiec
w stylizowanym średniowiecznym nakryciu głowy, o inteligentnej twarzy.
- Przestańcie, co wam odbiło! - odezwał się zdecydowany. - Macie okazję przeżyć coś jedynego
w swoim rodzaju. Na waszych oczach rozgrywa się najprawdziwsza historia. Więc przestańcie
jęczeć i dajcie jej szansę!
Wymieniłyśmy z Lolą zaskoczone spojrzenia. Co jest właściwie grane?
- Przyznaj sam, Dom – odezwała się jedna z dziewcząt. - stefan to kompletny czubek.
Dominik westchnął.
- Zgoda. Ale spróbujcie zrozumieć. Zanim pojawił się Stefan, te dziecieki żyły jak tępe
zwierzęta, ślepo posłuszne rozkazom, wpółuśpione. Stefan je zbudził. Sprawił, że uwierzyły, iż
świat może się zmienić na lepsze. - W głosie Dominika brzmiało autentyczne podniecenie.
- Och, kogo to obchodzi – parsknął inny chłopiec. - Tutaj śmierdzi.
- Pewnie, że śmierdzi, głupolu – zwróciła się do niego piegowata dziewczynka. - Historia w
ogóle śmierdzi. Tak nawiasem mówiąc, rzymska arena śmierdziała jak gnojówka, a nie słyszałam,
żeby ktoś narzekał.
- Tak, ale gladiatorzy byli pyszni! - zachichotała jedna z dziewcząt.
Przekazuję wam z grubsza, co usłyszałam, bo mówili szybko, posługując się dziwnym slangiem,
który trudno przetłumaczyć.
- Dosyć, Dominiku – powiedziała zniecierpliwionym tonem dziewczynka o piegowatej buzi. -
Zabierzmy ich z powrotem do szkoły, skoro sami nie wiedzą, czego chcą.
Dom pogrzebał chwilę za pazuchą kamizeli, wydobył coś podobnego do miniaturowego telefonu
komórkowego i przycisnął kilka maleńkich guziczków.
Powietrze zadrżało. Pojawiły się barwne pasma, wyglądające dziwnie na tle trzynastowiecznej
Marsylii. Ich jaskrawych kolorów, nie umiałabym nawet nazwać.
W tym momencie dołączył do nas Reuben. Ze zdumienia oczy miał okrągłe jak spodki.
- Czy to się dzieje naprawdę?
- Zgadnij! - pisnęłam.
Barwne esy-floresy uformowały się w świetliste linie, wirujące z różną prędkością. Wydawały
przy tym trzaski i piski, jakby ktoś nastawiał staromodne radio.
Dom patrzył uważnie na wirujące coraz szybciej linie. Wyglądał tak, jakby coś po cichu liczył.
- Teraz! - wrzasnął nagle.
Jakby w zabawie przypominającej skoki przez skakankę, dzieci zanurkowały między kolorowe
pasma i zniknęły!
Rozdział V
Znalazłam w końcu Orlanda. Był akurat w trakcie narady z miejscowymi aniołami. Nie wydaje
mi się, żeby specjalnie zachwycił go nasz widok.
- Lepiej, żeby to było coś ważnego, Melanio.
- Ależ jest! Chcemy zgłosić poważną anomalię dotyczącą czasu!- wybąkałam.
Byłam z siebie dumna. Pan Albright w zeszłym semestrze wyjaśnił nam wszystko na temat
anomalii czasowych. Ale, naturalnie, mózgowiec Orlando musiał być o stopień wyżej.
- Jakiego rodzaju? - zapytał.
Westchnęłam z irutacją.
- Rany! Dzieciaki, które absolutnie nie należą do tego wieku. Tego rodzaju.
- Były z całą pewnością z przyszłości – wtrąciła Lola. - Gdzieś z okolic XXIII wieku, moim
zdaniem.
Orlando potrząsnął głową.
- Myliciesię. Agencja zakazała podróży w czasie przynajmniej do XXV wieku.
- No i co? - powiedziałam. - Ktoś najwidoczniej ten zakaz złamał.
- Mówiłeś, żeby dać znać, jeśli zauważymy coś dziwnego – dodał Reuben.
- Dziwnego? - parsknęłam. - Uznać to za coś tylko „dziwnego” to kosmiczne nieporozumienie!
Orlando rzucił nerwowe spojrzenie na ziemskie anioły, na których fakt przerwania narady przez
troje podekscytowanych praktykantów w plażowych strojach, nie wywarł najlepszego wrażenia.
- Co, dokładnie, wydaje wam się, że zobaczyliście? - zapytał cicho.
Z podniecenia niemal podskakiwałam.
- Wcale nam się nie wydaje, że coś zobaczyliśmy, rozumiesz? Wykryliśmy poważne poważne
kosmiczne zakłócenie, mające związek z grupką podróżujących w czasie dzieciaków w
średniowiecznych strojach.
- Podejrzanie nieskazitelnych strojach – uzupełniła Lola.
- Zdumiewająco nieskazitelnych – potwierdziłam. - Jeden z chłopców włączył jakieś urządzenie,
wszyscy wskoczyli w mysią dziurę, czy coś w tym rodzaju i rozpłynęli się.
Orlando wyglądał na przygnębionego.
- Posłuchajcie, nie mogę się tym teraz zająć. Sami widzicie, że mam pełne ręce roboty.
Nie sądźcie, że mu nie współczułam, ale wpadliśmy na coś niezmiernie istotnego i wiedziałam o
tym.
- A więc, zamierzasz po prostu udawać, że nic się nie stało, tak? - zapytałam.
Orlando zamknął oczy i kilka razy głęboko wciągnął powietrze, podczas gdy ja musiałam
naprawdę bardzo się wysilać, żeby nie zachwycać się jego nieziemsko pięknymi rzęsami. Kiedy je
podniósł, miało się wrażenie, że nasza rozmowa wcale się nie odbyła.
- Lucjuszu! Poznaj Melanię i Lolę! Nie znalazłbyś im jakiegoś zajęcia?! - zawołał wesoło w
stronę przechodzącego nieopodal ziemskiego anioła.
Jeśli nawet Lucjusz uważał nasze stroje za niezbyt odpowiednie, dobre maniery nie pozwoliły
mu tego okazać.
- Ależ oczywiście. - Uśmiechnął się. - Z największą przyjemnością.
Orlando przestawił się błyskawicznie na tryb rozwiązywania problemów.
- Handlarze niewolników nie ośmielą się porwać dzieci na oczach tłumu – wyjaśnił. - A statki
nie wyruszą w ciągu najbliższych trzech dni. Jeśli weźmiemy się razem do roboty, to jest szansa, że
niektóre dzieci zmienią jednak zdanie na temat podróży do Jerozolimy.
- Chodźcie, proszę, za mną – zaprosił nas uprzejmie Lucjusz.
Uśmiechnęłam się do niego jak prawdziwa profesjonalistka.
- Jasne!
W głowie jednak miałam zamęt. Dlaczego Orlando nie traktuje mnie poważnie? Przyznaję, że w
swojej anielskiej karierze popełniłam kilka błędów. Na przykład, zmaterializowałam się kiedyś bez
pozwolenia przed istotą ludzką. Och, raz przyłożyłam zdrowo pewnemu osobnikowi z czasów
elżbietańskich, uaktywniając przypadkiem jego ukryte anielskie moce. No, dobra, ale to był
William Szekspir i wszystko dobrze się skończyło. A Orlando, wbrew bijącym w oczy faktom,
upierał się, żeby traktować mnie jak słodką idiotkę.
Kiedy jest się aniołem, życie prywatne schodzi jednak na drugi plan. Poczułam ulgę, rzucając się
w wir pracy. Oddziaływaliśmy nie tylko na dzieci, ale i na dorosłych. Jak twierdził Lucjusz,
niektórzy z niech musieli zdawać sobie sprawę, jakie są prawdziwe intencje kupców. Bodźce w
postaci kosmicznego kopniaka ze strony niebiańskiego agenta mógł skłonić ich do tego, aby
ostrzegli dzieci, co je naprawdę czeka. Samych kupców też wzieliśmy za cel. Cóż, warto było
chociaż spróbować.
W końcu obie z Lolą nabrałyśmy takiego rozpędu, że chyba mogłybyśmy pociągnąć na
kosmicznej energii do białego rana. Dopiero Lucjusz musiał nam powiedzieć, że nasza zmiana
minęła.
- Nie wiem, jak byśmy sobie bez was dali radę, merci zwrócił się do nas.
- Jest taki uroczy – szepnęła Lola.
W przeciwieństwie do innych, pomyślałam z goryczą.
Orlando przyszedł nas pożegnać.
- Dzięki! Zobaczymy się jutro, na razie!
Skinęłam zdawkowo głową. Zajęty rozmową ze współpracownikami, nie zauważył nawet, że
potraktowałam go jak powietrze. No, prawie.
Pomknęliśmy do Nieba w płomieniach białego światła.
- Mam ochotę spać przez tydzień – jęknęłam. - Poza tym chcę, żebyś przysięgła, że nigdy więcej
nie pozwolisz mi wyruszyć w pole w plażowych klapkach.
Lola sprawiała wrażenie niezbyt przytomnej.
- Hm? O, tak, na pewno.
- Dobrze się czujesz? - zapytałam.
- Usiłuję coś zapamiętać – uśmiechnęła się blado.
Po chwili zdawaliśmy już anielskie insygnia. Powlekliśmy się przez Salę Powrotów i dalej, na
ulicę, gdzie w niebiańskim zmierzchu czekał na nas rząd agencyjnych limuzyn.
Przez całą drogę do szkoły marzyłam o tym, żeby zwalić się na łóżko. Jednak po długim
gorącym prysznicu, zmęczenie w maigny sposób się ulotniło.
Spojrzałam z zadowolenie na śliczną czyściutką piżamę na poduszce i gorączkowo zabrałam się
do dzieła. Wciągnęłam dżinsy, kusy T-shirt, skropiłam się ulubionymi perfumami(nazywają się
Attitude i są rozprowadzane w szałowych buteleczkach) i złapałam nową, wyszywaną koralikami
torebkę.
Zamierzałam wstąpić do Loli, kiedy moja przyjaciółka we własnej osobie pojawiła się na progu,
w stroju niemal identycznym jak mój.
- Babilon, zgadza się? - Uśmiechnęła się.
Klasnęłyśmy w dłonie.
- Babilon!
Piszcząc ze śmiechu jak pomylone, pognałyśmy w dół po schodach. Kiedy chcemy poszaleć,
udajemy się wprost do dzielnicy Ambrozji i tańczymy do upadłego w kawiarni Babilon. Otwarto ją
zaledwie parę tygodni temu i już ma opinię najbardziej rozrywkowego lokalu w mieście.
Ledwie zdjęłyśmy wierzchnie okrycia, kiedy pojawił się Reuben.
- Nie przypuszczam, żeby ci się chciało tańczyć – zaczął drażnić Lolę. - Taka z ciebie
dystyngowana starsza pani!
- Uważaj no, mogę cię tak obtańcować, że padniesz!
Lola pociągnęła Reubena na parkiet.
Nie widziałam, jak reuben tańczy, odkąd wpadł na Brice'a, kosmicznego odszczepieńca.
Cudownie było popatrzeć, jak znów bawi się z dawnym zapałem.
Po przetańczaniu paru kawałków wyszliśmy na zewnątrz, żeby się ichłodzić. Ogród wokół
Babilonu jest nieprawdopodobnie piękny i tak zaprojektowany, że wydaje się dosłownie wisieć w
powietrzu.
Znaleźliśmy odosobnienie, pełne kwiatów miejsce i usadowiliśmy się wygodnie, popijając
owocowy poncz. Nad naszymi głowami lśniły miliony gwiazd. Przypomniałam sobie, nie wiadomo
dlaczego, Stefana. Co takiego powiedział Dominik? „Zanim pojawił się Stefan, te dzieciaki żyły jak
tępe zwierzęta, ślepo posłuszne rozkazom, wpółuśpione...”
Lola nagle westchnęła z ulgą.
- Och, nareszcie! Łamałam sobie głowę nad tym,gdzie ich widziałam!
Potrząsnęłam głową.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, dziecinko.
- No, o tych dziwacznych efektach specjalnych. A myślałaś, że o czym?
Spojrzałam na nią oszołomiona.
- Już to widziałaś! Pamiętasz gdzie?
- Pewnie, dziecinko! W wiadomościach.
Nie wierzyłam własnym uszom.
- To znaczy, w twoich czasach?
- Sześć miesięcy przedtem, zanim mnie zastrzelono – wyjaśniła Lola spokojnie. - Babcia
przygotowywała właśnie swoje słynne fajitas. Moi bracia, jak zwykle, walczyli o pilota do
telewizora. Babcia kazała im przestać. Chciała obejrzeć wiadomości. Przełączyła na inny kanał i był
tam Bernard de Winter, który mówił, jak to podróże w czasie...
- De Winter? - przerwałam. - To dziwne.nigdy, aż do dzisiaj, nie słyszałam tego nazwiska, a
teraz słyszę je już któryś raz. Ten podejrzany kupiec nazywał się jakoś podobnie, tak samo
Dominik.
Lola szeroko otworzyła oczy.
- Jesteś pewna?
- Jedno z dzieci z całą pewnością zwróciło się do niego „de Winter”.
- No, to co ten de Winter mówił, Loluniu? - zapytał Reuben.
- Tego nie wiem. - Lola roześmiała się. - Pamiętajcie, że mieszkałam z pięcioma żarłocznymi
braćmi. Bałam się, że stracę babcine fajitas! Pamiętam tylko, że gapiłam się z pełną buzią w
telewizor i zobaczyłam takie właśnie dziwaczne efekty. I pamiętam, jak babcia powiedziała, że ten
człowiek to naukowiec, który naprawdę troszczy się o przyszłość naszej planety.
- A tak było? - odezwał się Reuben.
Lola energicznie skinęła głową.
- Należał zdecydowanie do pozytywnych postaci mojego wieku. Aż trudno uwierzyć, kiedy
pomyśli się o reszcie jego rodziny.
- Nie chwytam – stwierdziłam.
- Och, daj mi chwilę – zniecierpliwiła się Lola. - De Winterowie tworzyli piekło na ziemi od
początku świata. Oczywiście, nie zawsze występowali pod tym akurat nazwiskiem – dodała
tajemniczo.
- Mówisz o nich, jakby należeli do Złomów – zdziwiłam się.
Lola łyknęła trochę ponczu.
- Wierz mi, de Winterowie są najlepszymi przyjaciółmi Złomów na Ziemi. To zwyczajni
gangsterzy. Więc kiedy się dowiedzieli o tym urządzeniu, zaczęli robić wszystko, żeby dostać... -
zmarszczyła brwi. - Jak to się nazywa, kiedy wynalazek prawnie do ciebie należy?
- Patent? - zasugerowałam.
- Zgadza się, chcieli dostać patent. Była głośna sprawa w sądzie. Ale w końcu władze uznały, żę
urządzenie do podróży w czasie może spowodować poważne zakłócenia w kosmosie i sąd polecił je
zniszczyć. Usunięto również wszystkie dane komputerowe związane z wynalazkiem.
- Ale pewnie im się to do końca nie udało?
Kostki lodu zagrzechotały głośno w szklankach, kiedy Reuben poderwał się od stolika.
Twarz płonęła mu z podniecenia.
- Dobra, może zniszczyli urządzenie, ale ktoś musiał zachować kopie badań!
Udzieliło nam się podniecenie Reubena.
- O, rety – wysapałam. - Ktoś, no, wynalazł to urządzenie na nowo!
- Ale w jaki sposób dostało się ono w ręce tych dzieci? - szepnęła Lola.
- Dobre pytanie – powiedział Reuben. - Powinniśmy natychmiast pójść do Agencji i
porozmawiać z Michałem.
W tym momencie zjawiła się Lola.
- Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała wesoło. - Michał chce się z wami zobaczyć. To
pilne!
Rozdział VI
Może powinniśmy przenieść tu nasze łóżka – poskarżyłam się, pokazując identyfikator. - To by
bardzo ułatwiło sprawę.
- To moje najdziwniejsze urodziny – westchnęła Lola. - Nie miałam nawet czasu, żeby
rozpakować prezenty.
Wskoczyliśmy do windy i pomknęliśmy w górę, mijając szereg jasno oświetlonych pięter i
słuchając jęków Loli.
- Mo pewnie zostawił prezenty na plaży. Nigdy ich nie odzyskam. Nie mogłabyś zdradzić
chociaż odrobinę, co mi daliście?
- Ani mi się śni – odparłam twardo.
Przemierzaliśmy w pośpiechu labirynt lśniących korytarzy. Drzwi gabinetu Michała były
otwarte. Ze środka biła diamentowobiała. To oznaczało co najmniej jednego dodatkowego gościa –
archanioła.
Jeśli nie liczyć Michała, który jest samą słodyczą, w towarzystwie archaniołów nie czuję się
najlepiej. Nie jestem w stanie ich rozróżnić. Poza tym wytwarzają niebiańskie promieniowanie o
takim natężeniu, że z wyjątkiem oczu, trudno rozpoznać rysy ich twarzy.
Zmrużyłam oczy i zdołałam rozróżnić dwa oślepiające kształty.
- Eee, cześć! - odezwałam się nieśmiało. - Dostaliśmy wasze wezwanie.
Promieniowanie zmniejszyło się do znośnych rozmiarów i ujrzałam Michała.
- Wejdźsie, proszę! - zawołał serdecznie.
Gość skinął nam lekko głową. Archanioły są raczej rzyczliwe, po prostu zwykle pomijają zbędne
uprzejmości.
Usiedliśmy na niewygodnych biurowych krzesłach, czekając, kiedy Michał wyjaśni nam,
dlaczego wezwano nas do Agencji po raz drugi tego samego dnia. Pierwsza rzecz, którą powiedział,
sprawiła, że żołądek podszedł mi do gardła.
- właśnie porozumiałem się z Orlandem przez Łącze.
Przełknęłam ślinę.
- Och, naprawdę? - powiedziałam oktawę wyżej, niż zamierzałam. Co takiego Orlando mógł mu
przekazać?
- Od jutra zmieniają się wacze zadania na Ziemi – oznajmił Michał z powagą.
- Och, w porządku – odezwałam się dzielnie, wyobrażając sobie, jak czyszczę ogromną
średniowieczną latrynę za pomocą szczoteczki do zębów.
- No cóż, byliście jedynymi świadkami nielegalnego przemieszczania się w czasie, dlatego
wydaje mi się oczywiste, że właśnie wam należy powierzyć tą misję.
To mnie zaskoczyło.
- Orlando powiedział ci o nich? Ależ...
Michał uśmiechnął się.
- Pragnie was przeprosić za to, że nie poświęcił wam należytej uwagi. Kiedy zameldowaliście o
anomalii, był w trakcie dość trudnej dyskusji z miejscowym personelem.
- A więc uwierzył nam? - zdziwiłam się.
- Drogie dziecko – westchnął tajemniczy archanioł – czy sądzisz, że uchodzi naszej uwagi, kiedy
ludzie zabawiają się łamaniem praw kosmosu?
- Tak się skłąda, że inni agenci wykryli podobne nieprawidłowości. - Michał spojrzał na ekran
komputera. - Ostatnia miała, zdaje się, miejsce w starożytnymRzymie.
- Zgadza się! - zwróciłam się poruszona do Loli. - Loluś, pamiętasz tę dziewczynę, która
powiedziała, że gladiatorzy byli pyszni?
- Pyszni? - zdziwił się archanioł.
- To znaczy w świetnej formie – wyjaśniłam. - Pewnie miała na myśli ich mięśnie.
Zrobiło mi się głupio. Nie do wiary, że rozmawiam o seksie z archaniołem! Lola krztusiła się,
próbując nie parsknąć śmiechem.
Michał przyszedł nam z pomocą.
- To może wam się przydać.
Wyciągnął z szufladu trzy pary okularów przeciwsłonecznych i pchnął je w naszą stronę po
blacie biurka.
- Och, świetnie - wyraziłam uznanie.
Archanioł obruszył się lekko.
- To nie są gadżety, Melanio. Pomagają agentom wykryć niewłaściwe promieniowanie.
- Ojej! Niesamowite! - szepnęłam.
Jestem pewna, że Michał domyślał się, że nie mam pojęcia, o czym jego kolega archanioł mówi,
bo natychmiast zaczął wyjaśniać, jak to energetyczny system każdej istoty ludzkiej wusi być
specjalnie dopasowany do konkretnego wycinka czasu.
- Pan Albright mówił coś na ten temat! - przytaknęłam gorliwie. - Z wyjątkiem geniuszy, którzy,
jak powiedział, wyprzedzają swoje czasy.
- Zgadza się - potwierdził Michał. - Ale nawet geniusz dzieli to samo pasmo czasu ze
współczesnymi mu ludźmi. Jak zapewne wiecie, każde czasy mają swoje uroki i stawiają inne
wyzwania. Mają swoją własną „pogodą”, jeśłi wolicie. Pewnie nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale
„pogoda” zostawia ślady w ludzkim polu energetycznym.
- A więc okulary pozwolą nam zobaczyć aurę, czy tak? - ożywiła się Lola.
Zdumiało mnie, że Lola mówi o aurze, jakby to był, powiedzmy, stwierdzony fakt naukowy.
Sądziłam, że wymyślili ją ci sami pomyleńcy, którzy twierdzą, że wyciągnąć różne informacje od
zmarłych.
- Gdy nabierzeie wprawy, zaczniecie dostrzegać emanacje energiiw sposób naturalny – wyjaśnił
Michał. - Na razie jednak, te okulary mogą okazać się pomocne.
Okulary wyraźnie zafascynowały Reubena, który obracał je na wszystkie strony , próbując
wyobrazić sobie, jak działają.
Odchrząknęłam.
- Czy mogę o coś zapytać?
- Śmiało – zachęcił Michał.
- No cóż, ludzie mają wolną wolę, prawda?
Skinął głową.
- To dlaczego Agencja zakazała podróży w czasie? Skoro ludzie mają dość wiedzy i
umiejętności, żeby je podjąć, czemu nie mają z tego skorzystać? Gdybym miała okazję odbyć
podróż w czasie, kiedy mieszkałam na Ziemi, zrobiłabym to, bez dwóch zdań.
- Zakaz nie jest najwłaściwszym określeniem – zawachał się Michał. - Jednak w
prymitywniejszych epokach, owszem, aktywnie zniechęca się do podróży w czasie.
- Te dzieciaki wcale nie pochodziły z prymitywnej epoki – sprzeciwiłam się. - Są z odległej
przyszłości. Są prawie, jak, no, anioły.
- Mel ma rację – wtrąciła Lola. - Wygląda na to, że przekształcają się w nwą rasę.
- Oczywiście tak! - Michał wydawał się zachwycony, że same na to wpadłyśmy. - Pewnego
dnia, daję wam słowo, ludzie będą ze przeszkód poruszać się w czasie i przestrzeni. Ale jeszcze nie
teraz.
- Dlaczego nie? - zaprotestowałam. - To znaczy, Dom, na przykład, tylko się bawi. Nie robi nic
takiego... nic złego.
- Dziecko igra z kosmicznym ogniem! - powiedział odległy głos.
Archaniołowie nie wpadają w złość. Nie są do tego azolni, za bardzo przewyższają ludzi. Ale
coś w jego głosie sprawiło, że ciarki przeszły mi po plecach.
- Chyba nie rozumiem – powiedziałam cichuteńko.
Westchnął.
- Niektórzy dla pieniędzy zrobią wszystko. Sprzedadzą bliżnich w niewolę, obrabują Ziemię z
cennych metali, zatrują morza. Dla nich czas to po prostu jeszcze jedna możliwość rabunku.
Archanioł wyjaśnił, że ludzie mogliby podróżować w czasie, żeby zmienić bieg wydarzeń
historycznych, sprawić, że pewni ludzie dziedziczyliby dobra ziemskie, złoto albo szyby naftowe.
- Nie wspominując już o odkryciach naukowych, bezcennych skarbach sztuki - wtrącił Michał. -
Można wymieniać w nieskończoność...
- Chyba się nie zastanowiłam, co mówię - przyznałam pokornie.
Reuben nie wydawał się przekonany.
- Dlaczego sądzicie, że te dzieciaki znowu się pojawią w średniowiecznej Marsylii?
Michał posłał nam uśmiech oznaczający: „Nic się przede mną nie ukryje”.
- Powiedzmy, że mam przeczucie.
Nie wiem, jak wy, ale ja czuję się o niebo lepiej, kiedy jestem odpowiednio ubrana. Kiedy
wróciłam do swojego pokoju, zmusiłam się do tego, żeby nie zasnąć, dopuki nie zaplanuję, w co się
ubrać następnego dnia. I, jak powiadają w magazynach mody, ta dorobina wysiłku przyniosła
pożądany efekt. Kiedy bowiem mój budzik odezwał się dwie godziny później, strój do zadań
specjalnych był gotowy.
Wyglądałam w nim nprawdę przebojowo: sportowe skechersy na nogach, lekko rozszerzane na
dole dżinsy oraz koszulka Triple 5 Soul z kapturem w kolorzesoczyście pomarańczowym. Szybko
zakręciłam włosy w loki à la wódz Zulusów, spryskałam się Attitude, złapałam torbiszcze i poszłam
do Loli.
Świtało, kiedy ponownie znaleźliśmy się w Agencji, ale nie byłam ani odrobinę zmęczona. W
gruncie rzeczy wariowałam z podniecenia. Dostaliśmy nowe pasjonujące zadanie zbadania
wykroczeń związanych z przemieszczaniem sie w czasie i nie miałam zamiaru się zbłaźnić. Trafiła
mi się okazja, żeby udowodnić, że nie jestem jakąś tam żałosną trzpiotką.
- Hej, Reubs! - zawołałam wesoło, kiedy weszliśmy do portalu czasu. - Czy wczoraj u Michała
to był Rafael cy Jafiel?
- Och, myślałam, że Gabriel – zdziwiła się Lola.
- Uriel – stwierdził Reuben. - żdecydowanie Uriel.
Zachichotałam.
- Powinni nosić wielkie złote inicjały na piersi, jak Superman.
Lola parsknęła śmiechem.
- Sprytne.
- Kto to jest Superman? - zapytał Reuben.
Wygłosiłyśmy pogadankę na temat komiksowych superbohaterów i zaraz potem
wylądowaliśmy.
Gdy tylko stanęliśmy na twardy gruncie , Lola i Reuben założyli okulary z Agencji.
- Ojej! - zawołali jednocześnie. - Mel, musisz to zobaczyć!
No więc, naturalnie, ja też założyłam okulary.
- Ojej – westchnęłam.
Pomyśleć, że przez trzynaście lat spacerowałam po Ziemi, nie mając pojęcia, jaką wspaniałą
roztaczam tęczę.
Przyjrzałam się w okularach Loli.
- No, a gdzie jest moja aura? - Byłam rozczarowana. - Anioły muszą chyba mieć wyjątkowo
duże aury, no nie?
- Okulary wymyślono do wykrywania anomalii czasowych – przypomniał mi Reuben. - A nie po
to, żeby próżne anioły mogły grać w „Moje pole energetyczne jest większe od twojego”.
- Oooch! Ale ci dołożył, Boo! - roześmiała się Lola.
Bawiliśmy się nieziemsko, patrolując średniowieczną Marsylię w agencyjnych okularach i
wykrzykując co chwila: „O, rety, ale świetlista” albo: „Spójrzcie na tego! Ma jakąś przyciemnioną
aurę!”
po jakimś czasie poczułam jednak niepokój. Wszyscy wydawali się rozmawiać na ten sam temat
– o wielkim zwycięstwie krzyżowców w Ziemi Świętej. Panowało nieziemskie podniecenie, niemal
histeria.
- Hej, tam jest Lucjusz! - powiedziała Lola. - Może on wie, co się dzieje.
Dzisiaj jednak nie było przyjaznego mrugnięcia okiem. Ziemski anioł był na krawędzi rozpaczy.
- handlarze niewolników specjalnie rozsiewają takie plotki – westchnął. - Uważają, że wieści o
zwycięstwie jeszcze bardziej zachęcą dzieci do podróży statkiem.
- O, rety – jęknęłam. - Udało im się?
Lucjusz wzruszył ramionami.
- Voilà.
Zdjęłam okulary i teraz, kiedy żadne aury nie odwracały mojej uwagi, natychmiast zauważyłam
to, co przeoczyłam wcześniej. Dzieciaki, depcząc sobie po piętach, pchały się do małych łódek
kołyszących się przy falochronie.
Jakiś człowiek odpychał je wiosłem.
- Wracajcie do domu! Zapomnijcie o krucjatach! - krzyczał. - Statki przeciekają jak sito.
Potopicie się, zanim dotrzecie do Jerozolimy.
Próbował ostrzec dzieci, ale nie śmiał otwarcie wyjawić planów handlarzy niewolników. Na
próżno.
Dzieci, upojone pogłoskami o przerażone, że jedyna szansa na dostanie się do Ziemi Świętej
przejdzie im koło nosa, zaczęły skakać z nadbrzeża i płynąć w stronę statków.
Zauważyłam starszego kupca, który potrząsał lśniącymi srebrzystymi włosami, jakby
zastanawiając się, co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą.
Tak mnie to przygnębiło, że odruchowo włożyłam okulary. Wtedy ich zobaczyłam. Siedem
pulsujących pól energetycznych.
- O, rety! Wrócili! - wrzasnęłam. - Michał ma rację. Ich aury są zupełnie inne!
Ściągnęłam okulary i pulsujące światła zniknęły.
Na ich miejsce pojawił się Dom, jegopiegowata przyjaciółka i nowa grupka rozglądających się
ciekawie czasoturystów.
- Czy to nie wspaniałe? - usłyszałam głos Dominika. - Czy to nie jest warte waszych pieniędzy
do ostatniego pensa?
- No to co mamy robić? - zapytał trochę zdenerwowany chłopiec.
Dom uśmiechnął się uspokajająco.
- Wmieszać się w tłum tubylców, oczywiście! I starać się nie przyciągać niczyjej uwagi.
Na było już jednak za późno. Starszy kupiec zauważył nowe, zdrowo wyglądające okazy.
Zawołał coś, co brzmiało jak:
- Kerching!
Potem zdarzyło się coś naprawdę niesamowitego. Dom podchwycił wzrok kupca i w jego
oczach zobaczyłam błysk przerażenia – jakby go znał. Opanował się jednak błyskawicznie.
- Nie rozglądajcie się – syknął. - Zachowujcie się tak, jakbyście szli w jakieś konkretne miejsce.
Za mną!
Cała siódemka pobiegła boczną uliczką.
Kupiec strzelił palcami. Z tłumu wyskoczyło czterech średniowiecznych osiłków i rzuciło się w
ślad za nimi.
Sprawy przybierały zły obrót
- Zajmę się dziećmy! - zawołałam. - Sprowadźcie Orlanda.
Pognałam ulicą.
To był kosmiczny pości do kwadratu. Średniowieczne goryle usiłujące złapać nielegalnych
czasoturystów z dyszącym im w kark aniołem o fryzurze Zulusa!
Dzieci i ja oddaliliśmy się znacząco od pędzących drabów. Dom wyciągnął urządzenie i
niezwłocznie zaczął naciskać maleńkie guziczki. W powietrzu zawirowały barwne esy-floresy.
Dom czekał w napięciu, licząc pod nosem. Świetliste pasma zlały się w chmurkę technikoloru.
Pościg wypadł zza rogu.
- Teraz! - ryknął Dominik.
Dzieciaki zanurkowały jednocześnie.
Musiałam być niesamowicie przejęta, bo nie zastanawiałam się ani sekundy. Wydawało się
oczywiste, że powinnam iść za nimi. Ktoś za mną krzyknął:
- Melanio, nie!
Zignorowałam wezwanie Orlanda. Odetchnąwszy głęboko, skoczyłam nogami naprzód. W
przyszłość.
Rozdział VII
Pędziłam w ciemności, rozświetlanej od czasu do czasu czymś w rodzaju wyładowań
elektrycznych i pełnej dźwięków sprzed wieków – urywków rozmów, dzikich okrzyków
wojennych, stłumionego łkania i dawno zapomnianych pieśni miłosnych.
Gdybym wiedziała, że urządzenie Doma jest tak prymitywne, nie podjęłabym takiego ryzyka. W
porównaniu z tą przypominającą jazdę drewnianym wozem po bruku wyprawą, anielskie
podróżowanie w czasie to spacer po parku.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że wywracam się na lewą stronę. To nastąpiło tuż
przedtem, jak straciłam czucie w rękach i nogach. Nie byłam pewna, czy moje ciało nadal jest w
jednym kawałku ani czy w ogóle mam ciało. Byłam kompletnie odrętwiała.
Kiedy tak gnałam w stronę nieznanego przyszłego wieku, poraziła mnie nagle eksplozja nowych
dźwięków. Wybuchy, wycie syren we wściekłej mieszance z telewizyjnym chchotem, reklamami
karmy dla psów i szaleńczym rytmem hiphopu. A mnie sie wydało, że to mój wiek był
zwariowany!
Potem hałas ustał jak nożem uciąć.
Zapanowała cisza tak dojmująca, że zaczęłam podejrzewać, iż ogłuchłam. Po chwili zdałam
sobie sprawę, że słyszę swój własny, urywany ze strachu, oddech.
- O, rety! - jęknęłam. - Czy to koniec?
Czy jakimś cudem przebniosłam się w czasy końca świata? Czy w jakimś koszmarze przyszłości
zginęli wszyscy ludzie na Ziemi? Czy ta cisza oznaczała nicość?
Otóż, nie. Po chwili coś usłyszałam. Śpiew ptaków. Szelest wiatru w liściach i, gdzieś w oddali,
radosny śmiech małego dziecka.
Miałam łzy w oczach. Rodzaj ludzki ocalał! To nie była złowieszcza cisza. Oznaczała pokój na
świecie. I co wy na to?
Nagle odzyskałam czucie. W życiu nie czułąm takiego mrowienia. Przy akompaniamencie
okropnego szumu wylądowałam na twardej ziemi. Parę sekund później, zwalili się na mnie reuben i
Lola.
- Au! Co wy tu robicie, głupki? - syknęłam.
- Nie sądziłaś chyba, że pozwolimy ci samej rozpłynąć się gdzieś w przyszłości! - wysapał
Reuben.
Lola pojękiwałacicho.
- Tylko nie mówcie, że będziemy musieli to powtórzyć – pisnęła rozpaczliwie.
Leżeliśmy jedni na drugich, usiłując złapać oddech.
Zapadał wieczór i czułam słodki świeży zapach, taki, jaki spotyka się w drogich kawiarniach.
Spadliśmy na teren czyjejś letniej rezydencji. Dostrzegłam w trawie jaskrawoniebieskie kwiaty w
kształcie dzwonków i drzewko pomarańczowe obwieszone owocami jak z kolorowego magazynu.
Poczułam zazdrość. U mnie w pokoju też rośnie malutkie drzewko pomarańczowe. Urosło w
dziesięć minut, kiedy pomagałam pani Gołębicy w przedszkolu. Chociaż podlewam je codziennie,
nie urodziło dotąd ani jednej pomarańczy.
Nie mogłam się ruszyć. Lola westchnęła lekko, więc podniosłam głowę. Dom i jego piegowata
przyjaciółka przyglądali nam się z góry ze zdumionymi oczami.
Byłam w szoku, prawie przestałam oddychać. Widzieli nas!
Urządzenie musiało coś pomieszać w naszych molekułach, powodując, że się zmaterizowaliśmy.
Dziewczynka ściągnęła średniowieczne nakrycie głowy i jej kręcone rude włosy rozsypały się na
ramionach. Mogłaby bez charakteryzacji grać Anię z Zielonego Wzgórza(jeśli nie liczyć kwaśnej
miny, naturalnie). Wskazała palcem w naszą stronę.
- Co to za jedni?
- Nie mam pojęcia – stwierdził Dom. - Jeśli nauczyciel ich zobaczy, jesteśmy skończeni.
Niemal dusiłam się ze śmiechu. Wiem, że histeria nie pasuje do anioła. Byłam w szoku. Przeze
mnie moi przyjaciele stali się widzialni dla ludzi, a ja nie miałam pojęcia, co robić.
Potem rozległo się skrzypienie drzwi i odgłos zbliżających się kroków.
- Dom! Lily! Czy muszę się po was osobiście fatygować? - odezwał się ktoś przyjaznym tonem.
Dom znieruchomiał.
- To pan Barankowski.
- Och, nie! Kompletnie zapomnieliśmy o metafizyce! - przeraziła się Lily.
Zaczęli przebierać się gorączkowo w zwykłe unrania, nie, jak pewnie myślicie, jakieś kosmiczne
kombinezony z mnóstwem suwaków, ale w ładne codzienne stroje noszone w XXIII wieku.
- Czy metafizyka to coś jak metaloplastyka? - szpnęłam.
- Raczej jak filozofia – odszepnął Reuben.
No tak, gadaj tu z prymusami, pomyślałam.
- Mówiłam ci – jęczała Lily – dwa razy na dzień to przesada. Ktoś musiał donieść, ale ty nie...
- Och, zamknij się, Lily! Nikt na nikogo nie donosi. Pozwól, że ja będę mówił, jasne?
- Tak, a jak wytłumaczysz obecność kosmicznych przybłędów?
„Kosmicznych przybłędów”? Odetchnęłam z ulgą. Najwyraźniej nie mieli pojęia, że jesteśmy
aniołami.
Liście szeleściły pod czyimiś stopami.
- Wiem, że tam jesteście! - zawołał nauczyciel. Był o krok od naszej kryjówki.
Lola uśmiechnęła się do dzieci.
- Nie martwcie się – powiedziała. - Nie sypniemy was. Powiedzcie, co mamy mówić.
Dom wpadł w panikę.
- Nic nie mówcie – poprocił. - Nie macie pojęcia, w co się pakujecie.
Maleńkie pomarańcze zadrżały i zobaczyliśmy, że zbliża się do nas jakiś człowiek. Miał
bezbarwną dobroduszną twarz jak prezenter programów telewizyjnych dla dzieci.
- Tuta jesteście! Wszyscy czekają.
Widziałam, że nauczyciel stara się ukryć zaskoczenie.
- A to kto? - zapytał żartobliwie.
- Wszystko w porządku, panie Barankowski. Mogę to wyjaśnić – zaczął Dom.
- Proszę się nie martwić, właśnie odchodzimy! - przerwałam wyniośle. - Nasi rodzice
zastanawiają się nad zapisaniem nas do tej wspaniałej szkoły, więc Dom i Lily byli uprzejmi nas
oprowadzić.
Dźgnęłam Reubena w bok.
- O, tak – stwierdził uroczyście. - fantastyczna szkoła.
- Ojej, ale późno! - powiedziała Lola. - Lepiej już chodźmy.
Jakoś tak się jednak stało, że miły, nieszkodliwy pan Barankowski odciął nam drogę do wyjścia.
- Przykro mi, dzieci – powiedział miłym głosem przedszkolanki. - Znacie zasady. Nikt nie
wchodzi do naszej szkołyani nie opuszcza jej bez sprawdzania dokumentów. Musicie pójść ze mną.
Na twarzy Doma pojawił się na chwilę wyraz śmierci śmiertelnego strachu. Co go tak
przerażało?
Posłusznie podreptaliśmy za nauczycielem.
Lola zrobiła śmieszną minę.
- Czuję się, jakbym była goła.
- Ty czujesz się goła – mruknął Reuben – a ja mam niesamowitą tremę. Nie mogę uwierzyć, że
ludzie mnie widzą!
Zastanawiam się, czy zmaterializowanie się przez pomyłkę też było kosmicznym wykroczeniem.
Nie zdradziliśmy przecież niebiańskiego charakteru naszej misji, ani nic takiego.
Wkroczyliśmy przez bramę na teren szkoły i kiedy Lola krzyknęła, ta kwestia wyleciała mi z
głowy.
Słońce zachodziło, spowijając ziemię ciepłym brzoskwiniowym światłem. Po kampusie
spacerowały ładnie ubrane dzieci, gawędząc, śmiejąc się i, w ogóle rzecz biorąc, zachowując się jak
dzieci. Z okien dobiegała śliczna muzyka. Kilkunastu uczniów ćwiczyło sztuki walki w cieniu
drzew. Każde z dzieci rozświetlł ten sam wewnętrzny blask, który zauważyłam u Doma i jego
przyjaciół.
Reuben chyba zapomniał o tremie, bo oczy rozbłysły mu podnieceniem.
- Loluś ma rację! Ci ludzie są dużo bardziej rozwinięci. Całkowicie wyrośli z prymitywnej epoki
wojen. Teraz rodzą piękne genialne dzieci. To najprawdziwszy raj na Ziemi!
To brzmiało niezwykle pociągająco i nie macie pojęcia, jak bardzo chciałam w to uwierzyć. Ale,
jak uczył nas pan Albright, zawsze powinniśmy zaufać naszej intuicji, a moja mówiła mi w tej
chwili zupełnie co innego. Przyjrzyj się uważnie, Mel, szeptała, czy widzisz coś podejrzanego w
tym obrazku?
Na przykład nauczyciel. Wiedział, co Dom zmalował, byłam tego pewna. Dobra, nie załapał, że
jesteśmy aniołami, ale zorientował się, że pochodzimy z innej strefy czasowej. Więc dlaczego
ciągnął nas ze sobą, jakby gładko przełknął naszą historyjkę.
Pan Barankowski zabrał nas do budynku tak wspaniałego, że zupełnie nie wyglądał na szkołę.
Przeszliśmy przez śliczne patio z maleńką fontanną, muszelkami i kolorowym żwirem oraz
artystysznymi pracami dzieci, których nie przyklejono byle jak taśmą klejącą, ale oprawiono
ramkami, jak cenne dzieła sztuki. Nawet zapach był tu przyjemny.
Pomyliłam się, co dotego miejsca, pomyślałam rozmarzona. To rzeczywiście raj na Ziemi.
Potem zobaczyłam skaner siatkówki i czar prysł. Jak się pewnie domyślacie, w Niebie nie mamy
tego typu urządzeń.
Musieliśmy po kolei ustawiać się przed maszyną, starając się nie mrugać, kiedy rozbłyskiwało
niesamowite niebieskie światło, takie jak w odstraszających owady urządzeniach, które spotyka się
w niektórych barach.
Badanie wykazało oczywiście, że ani ja, ani moi przyjaciele nie istniejemy oficjalnie w XXIII
wieku.
Nauczyciel zniknął w pokoju. Usłyszałam jak rozmawia po cichu przez telefon.
- Zdecydowanie nie z tej epoki. Oczywiście. Zatrzymam ich, dopóki władze nie przybędą.
Jak nikły płomyczek świecy, moja wizja szczęśliwej, pogodnej przyszłości, błysnęła po raz
ostatni i zgasła.
Wrócił pan Barankowski.
- Przykro mi, dzieciaki – odezwał się wesołym głosem prezentera telewizyjnego – ale zanim
wyjaśnimy to drobne nieporozumienie, będzeimy musieli was tutaj zatrzymać.
Pokiwał palcem w stronę Doma i Lily.
- Wy dwoje macie teraz lekcję!
Dom sprawiał wrażenie przybitego.
- Cześć – odezwał się słabym głosem.
Scenka „Pan Sympatyczny kocha dzieci” została odegrana na użytek Dominika i Lily, bo kiedy
tylko odeszli, nauczyciel popędził nas po schodach na górę i wepchnął do pustej klasy.
- Nie wiem, kim jesteście – warknął – ale możecie być pewni, że się dowiem.
W jego głosie brzmiała groźba.
Zatrzasnął drzwi i usłyszałam złowróżbny szczęk klucza w zamku. Zostaliśmy uwięzieni.
Rozejrzałam się zrozpaczona po pokoju. Z pastelowymi ścianami i małymi mebelkami wyglądał
prawie tak samo, jak klasa w anielskim przedszkolu pani Gołębicy. Ale to w jakiś sposób
przygnębiło nas jeszcze bardziej.
- Ciągle uważasz, że to raj na Ziemi? - spytałam cierpko.
- Przepraszam – odparł Reuben pokornie. - Gwiazdy musiały mnie trochę oślepić. Wyglądał na
tak nieszczęśliwego, że zrobiło mi się wstyd z powodu mojego zachowania.
- Nic się nie stało, Reubs – powiedziałam szybko. - Przyzwyczaisz się.
- Nie dręcz się, Groszku – dodała Lola. - Mieszkałam na tej cudownej planecie przez trzynaście
lat i nie mam zielonego pojęcia, co się w tej szkole wyrabia.
- Ja też nie – przyznałam. - Wygląda idealnie, ale jest jakby trochę przedobrzona.
- Zgadza się – powiedział Reuben. - Ale na czym to polega? To się kupy nie trzyma.
Lola westchnęła.
- Wygląda na to, że kosmiczni muszkieterowie trafili na sytuację, która ich przerasta.
- Lepiej połąćzmy się z Agencją – odezwał się Reuben ponuro. - Niech nas zabiorą do domu.
Wydobyliśmy anielskie identyfikatory i skupiliśmy się , usiłując wejść na Łącze. Czekaliśmy
cierpliwie, ale nic się nie stało. Żadnych kosmicznych łaskotek czy mrowienia. Żadnych fluidów.
Nic.
- Nie chcę was straszyć – powiedział Reuben – ale to urządzenie chyba rozmagnesowało nasze
plakietki.
Ścisnęło mnie w żołądku.
- Żartujesz!
- Ale możemy się stąd wydostać? Możemy się zdematerializować? - przeraziła się Lola.
- Pewnie, że tak – siliłam się na odwagę. - Przecież jesteśmy aniołami.
Ale kwadrans później nadal byliśmy w stu procentach widzialni.
Osunęłam się na maleńkie krzesełko. Ten koszmar był moją zasługą.
W Akademiinauczyciele nieustannie powtarzali nam, że nie powinniśmy pozować na bohaterów.
Czy kiedykolwiek ich posłuchałam? Nie. Teraz też postąpiłam po swojemu, nie zastanawiając się
nad konsekwencjami.
Widziałam, że Lola usiłuje zachować spokój. Spacerowała po klasie, przyglądając się
dekoracjom.
- Hej, te dzieciaki robią świetne rzeczy.
Reuben zabrał się do ćwiczeń karate. Podobno poprawiają koncentrację.
- Ja ta szkoła się nazywa?! - zawołał przez ramię.
Szczerze mówiąc, nie byłam w nastroju, żeby udzielać lekcji o Ziemi.
- Szkoła Feniksa – odparłam znużona. - Widziałam tablicę przed wejściem. Feniks to mityczny
ptak. Kiedy się starzeje i ma umrzeć, podpala gniazdo, a z popiołów rodzi się młody feniks...
- Jakie to piękne! - szepnął i wyprostował się. - Szkoły geniuszy to nadzieja na świetlaną
przyszłość!
- Niezbyt mi się podoba sposób kształcenia nauczycieli – stwierdziła Lola sarkastycznie.
- Spotkaliśmy tylko jednego – zauważył Reuben. - Pzostali mogą być chodzącą świętością.
- To dlaczego odbieram te dziwne fluidy...- zaczęłam.
Właśnie wtedy usłyszeliśmy skrobanie w okno.
Ukazała się drabina. Jej górna część chwiała się przez chwilę, po czym ktoś oparł ją o szybę.
Z dołu dobegły jakieś głosy.
- Pojawili się znikąd! - wyjaśnił podniecony Dom, a Lily mruknęła coś, czego nie usłyszałam.
- Powiedziałem ci już, wszystko będzie dobrze – odezwał się chłopięcy głos.
Zesztywniałam. Już go kiedyś słyszałam.
Drabina zachrobotała o szkło i ktoś zaczął po niej wchodzić.
- Musicie je otworzyć od środka! - zawołał ktoś.
Poczułam, że robi mi się słabo.
To było jak zły sen. Usiłowałam ostrzec pozostałych, ale słowa uwięzły mi w gardle. Nie
mogłam się ruszyć, patrzyłam bezradnie, jak reuben podbiegł zdjąć haczyk.
Okno otworzyło się i ukazał się chłopiec.
Miał oczy tak piękne, jak zapamiętałam. Piękne i całkowicie puste.
- Cześć, Melanio, jak leci? - zapytał uprzejmie.
To był Brice.
Rozdział VIII
Reuben natychmiast przyjął pozycję obronną, ale Brice nie zwrócił na niego uwagi. Zeskoczył
na podłogę z twarzą skupioną jak u akrobaty wykonującego trudną figurę gimnastyczną.
- Drabina jest raczej w porządku, nie powinniście mieć problemów – powiedział. - Nie mówię,
że jest w świetnym stanie. Lepiej schodzić powoli i ostrożnie.
Z wyjątkiem stroju z XXIII wieku mój śmiertelny wróg wyglądał dokładnie tak samo, jak
chłopiec, w którym się kiedyś beznadziejnie zadurzyłam. Złomy uwielbiają zbierać tego rodzaju
upokarzające informacje o ludziach. To im daje władzę.
Zauważyłam, że unika mojego zwroku. W gruncie rzeczy, gdyby to był ktokolwiek inny, a nie
Brice, powiedziałabym, że się denerwuje.
- Mam nadzieję, że nie cierpisz na lęk wysokości, Sanchez – powiedział.
- Jestem aniołem, idioto – burknęła Lola. - Powietrze jest moim żywiołem.
- A jak u ciebie, tak przy okazji, z wysokościami? - zapytałam kpiąco. - Teraz, skoro jesteś, och,
jak się obecnie określa upadłe anioły? - zwróciłam się do przyjaciół. - Były anioł? Eksanioł?
Przez chwilę zobaczyliśmy dawnego Brice'a.
- Skończcie z tymi anielskimi bzdurami – warknął. - Złaźcie po drabinie i wynoście się mojego
życia.
Nie ruszyliśmy się z miejsca. Nie robiliśmy mu na złość, ta cała sytuacja była po prostu zbyt
niezwykła. Żadne z nas nie wiedziało, jak się zachować.
Wzniósł ręce do góry.
- Swietnie! Zostańcie tutaj! Ale nie sądzę, żeby wam przypadło do gustu to, co się później stanie.
Laboratoria przyszłości, dziwaczne badania...
- Och, przestań! - krzyknęłą Lola. - jakby cię obchodziło, co się z nami stanie. Nie do wiary, że
ośmielasz pokazać nam się na oczy po tym, co ostatnio zrpbiłeś.
- Tak, dlaczego miałbyś nam pomagać? - zapytałam niedowierzająco.
Zaśmiał się zimno.
- Dla was nie kiwnąłbym palcem w bucie, kotku. Obchodzi mnie Dominik.
- Ach tak! - parsknęłam. Trudno uwierzyć, że Brice się kimś opiekuje.
- Czy moglibyście się wreszcie ruszyć?! - zapytał Dom ochrypłym głosem.
Ku mojemu zdumieniu, Reuben wzruszył ramionami.
- No dobra. Jasne, że nie możemy tu zostać. Moim zdaniem, musimy zaryzykować.
Jednak Lola nie przyjęła tego do wiadomości.
- Czyś ty zwariował? Skąd wiesz, że na dole nie czeka na nas czerada Złomów?
Brice uśmiechnął się złośliwie.
- Obawiam się, że musicie mi zaufać!
Na dole zastaliśmy jedynie Doma i Lily. Dom był bardzo zaaferowany. Szepnął coś do Brice.
- Zajmę się tym, przyjacielu, jeśli się niepokoisz – powiedział Brice.
O, rety, pomyślałam, sytuacja pogarsza się z każdą sekundą. Wymieniliśmy z przyjaciółmi
bezradne spojrzenia, kiedy Dom wręczył urządzenie naszemu kosmicznemu wrogowi.
- Teraz zobaczymy, czy potrafisz nie złamać szkolnego regulaminu przynajmniej do wieczora,
co, Dom? - Brice klepnął Doma po ramieniu przyjacielskim gestem.
- Dave zawsze wyciąga mnie z kłopotów – wyjaśnił Dom nieśmiało. - Jest moim aniołem
stróżem.
Nastąpiła chwila pełnej zdumienia ciszy.
Reuben opanował się pierwszy.
- To, eee... świetnie – odezwał się orobinę zbyt wesoło. - Każdy potrzebuje anioła stróż, prawda,
Dave?
- Prawda – odparł Brice nieziemsko zmieszany.
Kiedy Dom i Lily odeszli, Brice odetchnął z ulgą.
- Dobra, nie ma pojęcia, kim jesteście.
- Z pewnością nie ma pojęcia, kim ty jesteś! - parsknęłam. - Co ma wspólnego taki inteligentny
dzieciak, jak Dom, z takim wyrzutkiem, jak ty?
Lola wydęła wargi.
- Moę Brice przygotowuje go do roli, hmm, swojegoszatańskiego następcy.
Atmosfera była tak napięta, że powietrze niemal iskrzyło. Myślałam, że Brice ją uderzy. Reuben
szybko stanął między nim.
Brice był tak wściekły, że z trudem wydobywał siebie słowa.
- Aż pękacie z poczucia moralnej wyższości! Nawet nie macie pojęcia o czy mówicie.
Lola wzruszyła ramionami.
- Och, błagam, wskaż man światło w tunelu, hombre. Będziemy spijać słowa twoich ust.
- Cała przyjemność po mojej stronie – burknął.
Nie mieliśmy wyboru. W zwykłych okolicznościach żadna siła nie zmusiłaby nas do znoszenia
towarzystwa Brice'a. Ale, jak pamiętacie, w jego rękach było urządzenie do podróży w czasie, więc
nie mogliśmy sobie na stracenie go z oczu.
Poprowadził nas przez pięknie utrzymany teren szkoły do jednego z dormitoriów.
- Hej, kim jesteście?! - zawołało na nasz widok jakieś małe dziecko.
- Och, jesteśmy anio... - zaczął skwapliwie Reuben.
- Zamknij się! - Brice wepchnął go brutalnie przez drzwi.
Weszliśmy po schodach do dużej otwartej kuchni. Było tam bardzo przytulnie – kanapy i wielka
tablica. Przypuszczam, że tablicę umieszczono na wypadek, gdyby jakiś młody geniusz,
podgrzewając fasolkę, poczuł nagłą potrzebę rozwiązania matematycznego zadania.
Ktoś na górze ćwiczył na wiolonczeli. Muzyka brzmiał pięknie, ale tragicznie, sami wiecie.
Natychmiast wpadłam w strasziwe przygnębienie. Uświadomiłam sobie jasno, że sknociłam ważną
niebiańską misję.
Złapałam się na wyliczaniu swoich kosmicznych wykroczeń, a było tego trochę.
Zmaterializowanie się bez pozwolenia, zaciągnięcie przyjaciół w daleką przyszłość, uszkodzenie
własności Agencji(identyfikatory), tak poważne, że nie mogliśmy nawet zawiadomić Agencji, gdzie
jesteśmy.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że potulnie przyglądaliśmy się, jak Dom wręczył
niebezpieczne urządzenie do podróży w czasie sługusiwi Złomów.
Pani Rowntree miała rację, myślałam ponuro, jestem zwyczajną trzpiotką z pretensjami.
Nie wiedziałam, co robć, więc zaczęłam gapić się przez okno.
Wzdłuż wysadzanej drzewami alei przesuwały się światła samochodów. Dalej widać było
wspaniałą rezydencję jaśniejącą zjawiskowo w półmroku. Taki dom, który w marzeniach
kupowałam mamie, kiedy już byłam sławna i bogata. Tak się złożyło, że nie zdążyłąm nawet dożyć
matury.
Moje rozmyślania przerwał drwiący głos.
- No tojak, dzieciaczki, na ile wasze anielskie móżdżki są odporne na wstrząs?
Widziałam odbicie Brice'a w lustrze. Przyjął swoją ulubioną pozę kosmicznego twardziela:
kciuki zatknięte za pas, sroga mina.
Poczułam się potwornie zmęczona.
- Spróbuj sprawdzić – powiedziałam słabym głosem.
- No, to siadajcie – polecił. - To trochę potrwa.
Brice zaczął opowiadać historię tak przerażającą, że mogła być prawdziwa.
Rozdział IX
Dawno, dawno temu byłem istotą ludzką – Brice mówił zimnym, ale swobodnym tonem, jakby
to, co mówi nie miało większego znaczenia. - Nie chcę cię rozczarować, Mel, ale nie żyłem w
odległej przyszłości, jak ci się wydaje.
- Żyłeś w tym stuleciu, prawda? - odezwał się Reuben.
- Zgadza się, mój ty aniołeczku. To była moja osobista szufladka w czasie. Chodziłem do tej
szkoły. A Dominik de Winter, przewodnik wycieczek w czasie – no, cóż, był moim młodszym
bratem.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze – Brice opowiadał dalej.
- Dom miał trzy lata, kiedy umarłem. Aby uprzedzić wasze pytanie – nie ma pojęcia, że jesteśmy
spokrewnieni. Nie pamięta nawet, że miał brata. To taka drobna magiczna sztuczka z mojej strony.
Byłam wstrząśnięta.
- Czy twoi rodzice mu nie powiedzieli?
Oczy Brice'a zalśniły.
- Tata do tego czasu wypadł już z gry. A co do mamy, no cóż, nie ma o czym mówić.
Wiolonczela nadal łkała nad naszymi głowami i szczerze pragnęłam, żeby ten kto na niej grał,
rzucił ją w kąt. I bez tego było wystarczająco ponuro.
Brice odetchnął głęboko.
- Wszyscy używają słowa „rodzina”, jakby mówili o tym samym. Moja rodzinka jest jdnak
wyjątkowa. Och, z pozoru jesteśmy niebywale dobrze wychowani i kulturalni. Ale pod tą
przykrywką... - to tak jak sadzawka z krokodylami. - Zaśmiał się. - Tak, krokodyle to dobre
określenie. Zanim zaprzestano wojen, zawsze można było znaleźć jakiegoś de Wintera żerującego
na dnie bajora. Bez wzgldu na to, który kraj wygrał czy przegrał, de Winterowie mordowali.
Handlowali czym popadło: bronią, bombami, samolotami, lekarstwami, sztucznymi kończynami,
ludźmi...
Brice śledził w zamysleniu reflektory samochodów nadjeżdżających aleją. Naliczyłam pięć, nie,
sześć pojazdów. Widocznie urządzają przyjęcie, przemknęło mi przez głowę.
- Czy to nie zabawne? Dzieci zawsze myślą, że będą inne niż rodzice – powiedział Brice. -
Widzą, jak się łajdaczą i myślą wtedy: „O, nie, to nie ja! Ja jestem lepszy”.
- Niektóre z nich to robią – zauważyła Lola.
- Och, daruj sobie – zniecierpliwił się Brice. - Czy wy zawsze jesteście na służbie?
Oczy Loli lśniły złością.
- A ty?
- Pozwólmy mu mówić – wtrącił Reuben.
Brice wciąż przyglądał się samochodom.
- Ale Dom naprawdę był inny – powiedział cicho. - Zauważyłem to od razu. Dla takich dzieci
jak on wymyślono Szkoły Feniksa. Inteligentnych, wrażliwych, pod każdym względem
niezwykłych.
Wiolonczela urwała nagle. Na górze stuknęły drzwi i mały chłopczyk zbiegł po schodach,
ciągnąc za sobą pudło z instrumentem dwa razy większe od niego.
Brice odczekał, aż mały wiolonczelista się oddali.
- Nie śmiejcie się, kiedy Dom się urodził, pomyślałem, że oto zyskałem szansę zadośćuczynienia
za zło, które wyrządziłem. Złożyłem taką śmieszną obietnicę. Miałem wyrwać małego braciszka ze
szponów złej gadziej rodzinki. - Brice parsknął śmiechem. - Ale jak już wspomniałem, umarłem. To
jest najzabawniejsza część tej historii. Okazało się, żę zauważył mnie jakiś agencyjny łowca
talentów, który uznał, że jestem znakomitym materiałem na superanioła!
Wydmuchnął powietrze.
- Oho! To był dopiero szok! Żadnego szantażu, kłamstw, ukrytych matactw. Sama błogość –
Brice mówił teraz cicho i poufale. - W Niebiańskim Mieście ma się takie poczucie bezpieczeństwa,
prawda, Mel? Masz wrażenie, że nic nie może cię zranić.
Poczułam gęsią skórkę. Robiło mi się niedobrze na myśl o tym, że Brice wydeptywał w Niebie
te same Scieżki, co ja.
Mówił tak, jakbyśmy byli sami.
- Nocami leżałem na wąskimłóżku w agencyjnej sypialni, wsłuchując się w kosmiczną
kołysankę, którą tak lubisz. Melodię kosmicznego bączka.
Zaczerwieniłam się. Brice kocha dawać do zrozumienia, że łączy go ze mną specjalna nić.
- Rzeczywiście, skarbie – zakpił. - Twoja kołysanka jakoś nie mogła mnie ululać. Za bardzo
niepokoiłem się tym, co moja rodzinka może zrobić z Dominikiem.
Zaczął się przechadzać tam i z powrotem.
- Michał poczęstował mnie zwykłą gadką o tym ,jak to nikt nie jest samotny na Ziemi. A ja
myślałem: dobra, chodziłem po Ziemi przez piętnaście cholernych lat i nikt mi nigdy nie pomógł.
Jak miałbym im zaufać, jeśli chodzi o mojego młodszego brata!
Wrócił do okna.
- Poza tym, dlaczego Agencja miałaby pomagać dziecku z rodziny de Winterów, złemu
nasieniu? To nie miało sensu.
Historia Brice'a musiała mnie poruszyć, bo, ku mojemu niezadowoleniu, poczułam, że mam łzy
w oczach.
Weź się w garść, Melanio, przywołałam się do porządku. Masz obmyślić odebrania temu
wykolejeńcowi urządzenie do podróży w czasie, a nie wzruszać się jego nieszczęśliwym
dzieciństwem.
Na szczęście moja siostra duchowa została ulepiona z twardszej gliny.
- Wysłuchaliśmy już twojej tragicznej historii – odezwała się znudzonym tonem. - A teraz mów,
o co ci chodzi?
Brice odwrócił się na pięcie.
- O co mi chodzi? Chcę rozszerzyć twoje horyzonty, śanchez. Udzielam wam, dzieciaczki,
darmowej lekcji prawdziwego życia.
- Tak, pewnie – prychnęła Lola. - Jakbyś był jedyną osobą na świecie, która cierpiała.
- Przestańcie – powiedział Reuben. - Przestańcie natychmiast. Czy nie rozumiecie, że tego
właśnie chcą.
Nasz anielski kumpel nawet nie podniósł głosu, a jednak jego słowa poraziły mnie jak dźwięk
dzwonów na wieży. Wszyscy umilkli, nawet Brice.
- Lepiej - stwierdził Reuben spokojnie, wskazując głową okno. - teraz Brice powie nam, co się
dzieje w tamtym domu.
- Ach, tam – odparł Brice niedbale. - Zbiera się moja piekielna rodzinka.
- Jakieś przyjęcie spytałam.
- Nie wyobrażacie sobie, jak liczna jest moja rodzina. Nie, nie przechwalam się, Sanchez –
dodał, widząc pogardliwą minę Loli. - Próbuję wam wyjaśnić, że nie władowaliście się w jakiś
lokalyny koszmar. O, nie, to afera o charakterze globalnym, moje maleństwa. Te samochody, które
widzieliście przed chwilą, to tylko spóźnialscy. Goście napływają z całęgo świata od wielu dni.
- Aha, więc twoja rodzina organizuje takie superprzyjęcie – zaczęła Lola, ale Brice nie podjął
zaczepki.
- Ten dom, który wytwarzą och-jakże-stresujące wibracje, należy do mojego wuja, Jonasza de
Wintera. Rozumiecie, co to znaczy? Jonasz de Winter jest dyrektorem Szkoły Feniksa.
Ścisnęło mnie w gardle. Czy jest tu coś podejrzanego? - zastanawiałam się przedtem. Teraz
znalazłam odpowiedź. To nie szkoła wysyłała te niepokojące sygnały. To mój śloczny wymarzony
domek.
Brice roześmiał się nieprzyjemnie.
- Musicie przyznać rodzinie de Winterów, że potrafią się przystosować. Wojna precz. Mamy
pokój. Przejmijmy szkołę i niech nam służy jako przykrywka do działań, które nie wzbudzają
publicznego entuzjazmu.
Lola skrzywiła się.
- No więc po co to przyjęcie.
- Żeby uczcić sukces Doma, rzecz jasna – zdziwił się Brice.
- Co? - Lola i ja popatrzyłyśmy na niego zaskoczone.
- Och, spróbujcie może nadążyć! - odezwał się Reuben niecierpliwie. - Dominik wynalazł na
nowo urządzenie do podróży w czasie. Nie wpadłyście na to jeszcze?
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Przecież to dziecko.
-Dziecko ze Szkoły Feniksa – powiedział. - Mały geniusz.
Otóż naukowcy z rodziny de Winterów od dziesięcioleci usiłowali zrekonstruować to
urządzenie. W końcu prawie im się udało. Brakowało tylko jednego drobnego szczegółu i z tym w
żaden sposób nie mogli sobie poradzić.
Potem Dom zdobył poważną nagrodę naukową i rodzina nie posiadała się ze szczęścia. Może
małemu Domowi uda się tam, gdzie zawiedli naukowcy? Ktoś „przypadkiem”zostawił dane
naukowe w domu jego matki, gdzie chłopiec miał wielkie szanse, żeby je znaleźć podczas wakacji.
Później rodzina siedziała z założonymi rękami i cierpliwie czekała. Trzeba przyznać, że niezbyt
długo.
- Dom złożył prototyp w ciągu jednego weekendu. Mój brat jest jednak niewiniątkiem i nie ma
pojęcia, w co wdepnął! Co więc robi z tym, mogącym zachwiać podstawami wszechświata,
wynalazkiem? - Brice miał taką minę, jakby nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać.
- Organizuje wycieczki dla kolegów? - odezwałam się.
Brice machnął niecierpliwie ręką.
- Mały kretyn mógł się zabić, ale myślicie, że mamusię i całą resztę to obeszło? Nie, chcą się
przekonać, czy urządzenie działa, więc przymykają oczy i pozwalają mu ryzykować życie.
- Czy ktoś nie może ich powstrzymać?
- Wierzcie mi na słowo, nikt nie jest w stanie powstrzymać de Winterów. Och, są oczywiście
ludźmi, racja. Jeśli ukłuć ktregoś z nich szpilką, krwawi. Jeśli jego serce przestanie bić, wykorkuje.
Ale zawsze znajdzie się kolejny de Winter, żeby go zastąpić.
- A władze... - sprzeciwiłam się nieśmiało.
Potrząsnął głową.
- Władze o niczym nie wiedzą. De Winterowie są mistrzami kamuflażu. To, jak działają, to
prawdziwa sztuka. Wciągają ludzi tak, że nikt tego nawet nie zauważa. Drobna gratyfikacja tam tu,
odrobina nacisku tam, dopóki człowiek nie zaprzeda im się duszą i ciałem.
- Dominik nigdy nie będzie do nich należał – oświadczyłam z zapałem.
- „Dominik nigdy nie będzie do nich należał” - powtórzył drwiąco. - Rozśmieszasz mnie.
Mieliby go już dawno, gdyby nie ja.
- Jak to się stało, żę mogłeś wrócić do swoich czasów, żeby opiekować się bratem? - zapytał
Reuben.
Nastąpiła chwila męczącej ciszy.
- Och, taki tam układ – powiedział Brice lekko.
- Zawarłeś układ z Agencją? - Byłam w szoku.
Lola potrząsnęła głową.
- On przehandlował swoją duszę, Boo. Złomom.
Brice wzruszył ramionami.
- Jedno jest dobre, jeśli chodzi o Złe Moce. Wszystko jest proste. Nie obchodzi ich twoje morale
czy motywy. To prosta wymiana. Ja robię coś dla nich. Oni pozwalają mi mieć oko na Doma.
- A co jest złego, jeśli chodzi o Złomy? - zapytał cicho Reuben.
Tego się Brice nie spodziewał. Zauważyłam mięsień drgający na jego policzku.
- Powiedziałem już, że są w porządku. A ja jestem dużym chłopcem. Potrafię dać sobie radę.
Czekaliśmy. W końcu dodał:
- Najgorzej jest wtedy, kiedy nie pozwalają mi widzieć Doma. Ostatnio miesiącami mnie do
niego nie puszczali. Widzieliście, co wtedy zrobił.
-Wtedy odtworzył to urządzenie, tak? - spytałam.
- Winicie go za to? - rozzłościł się Brice. - Siedział w domu matki przez ałe lato. Był samotny
jak pies.
- Skąd mamy wiedzieć, czy to nie jest jedna z twoich diabelskich sztuczek? - odezwała się nagle
Lola. - Zabawa typu: „Och, opowiem aniołom moją smutną historyjkę, a potem zrobię z nich
miazgę, kiedy nie będą się mieć na baczności”.
- Nie obchodzi mnie, co myślisz, moja droga – powiedział przeciągle Brice. - Wiem, po co tu
jestem i tylko to się liczy.
- Ja mu wierzę. - Głos Reubena zabrzmiał cicho i spokojnie.
- Po tym, co ci zrobił w Londynie! - przeraziła się Lola.
- Wierzę mu – powtórzył z naciskiem.
Czasami urodzone anioły wprawiają cię w takie zdumienie, że nie wiesz, jak się zachować. Po
tym wszystkim, co wycierpiał z rąk Brice'a, nasz przyjciel był gotów dać mu szansę.
Co dziwniejsze, uznałam, że Reuben ma rację.
Po raz pierwszy postępowanie Brice'a nabrało jkiegoś sensu. Nie był wyłącznie kochającym
chaos kosmicznym straceńcem. Kochał kogoś. Kochał Doma tak, jak ja kochałam swoją siostrę
Jade. Ale, w przeciwieństwie do mnie, nie ufał nikomu, jeśłi chodzi o opiekę nad bratem.
Brice ufał tylko jednej osobie. Brice'owi.
Atmosfera w pokoju całkowicie się zmieniła. Wydaje mi się, że nawet Lola była gotowa
rozstrzygnąć wątpliwości na korzyść naszego stareo wroga. Może zmienił się również wyraz
naszych twarzy, bo Brice nagle stał się bardziej opryskliwy.
- W porządku, kretyńskie przedstawienie skończone. Teraz spadajcie do Nieba, gdzie wszystko
jest śliczne i nie można zrobić sobie kuku.
- Myślałam, żę... - urwałam.
- Myślałaś, że oczekuję od was pomocy! - skrzywił się Brice. - Nie bądź śmieszna!
Opiekowałem się domem przez całe życie i nie potrzebuję bandy aniołków, żeby mi wlazły na
głowę. Już wpakowaliście go w niezłe tarapaty. Więc po prostu zabierajcie się stąd.
Trzasnęły drzwi i zdesperowany głos zawołał:
- Dave?! Dave, jesteś tam?!
Dave? Niedawno słyszałam to imię. Kto to taki? Potem przypomniałam sobie, że czarny
charakter Brice pozuje obecnie na poczciwego Dave'a.
Lily wbiegła po schodach. Zbladła tak, że piegi na jej twarzy przypominały alfabet Braille'a.
Głos jej się załamywał.
- Tak się boję – wyjąkała. - Mają Doma.
Brice wyglądał, jakby go piorun strzelił.
- Co masz na myśli?
- Wiedzą, czym się zajmował... - jęknęła Lily.
Wiedziałam. o kim mówi. O rodzinie de Winterów.
- ...o urządzeniu i o wszystkim. Kazali mu je oddać. Dom powiedział, że nie ma o niczym
pojęcia. To moja wina, Dave. Widziałam, jak ci to dawał, więc wysłali mnie, żebym cię
przyprowadziła. Szukałam wszędzie!
W innych okolicznościach użaliłabym się nad nią, ale ogarnął mnie wewnętrzny chłód.
Odskoczyłam od Brice'a z przerażeniem. Jacy byliśmy głupi. Brice nie kochał Doma. Nie dbał o
nikogo i tak było zawsze. Pracował wyłącznie dla Złomów.
- Ty porąbany draniu! - płakałam z wściekłości. - Nie mogę uwierzyć, że można upaść tak nisko.
Zdradziłeś własnego brata!
Rozdział X
Ku mojemu zdumieniu Brice stał spokojnie, przyjmując moją pogardę i nienawiść, tak jakby
uważał, że w pełni na nią zasłużył. W jego postawie było tyle godności, że, pzryznaję, złość
przeszła mi prawie natychmiast.
Poczekał, aż skończę mu wymyślać, a potem powiedział:
- Biegnij do domu, Lily. Powiedz im, że przyniosę urządzenie.
- Nienawidzisz mnie, prawda? - odparła dziewczynka żałośnie. - Ja ciebie nie obwiniam.
Nienawidzę samej siebie. Grozili, że mu zrobią coś złego, i nie żartowali. Nigdy nie widziałam,
żeby pan de Winter zachowywał się w ten sposób. Zawsze wydawał się taki...
- Nie musisz mi nic wyjaśniać, naprawdę – przerwał jej Brice. - Dobrze zrobiłaś. Teraz wracaj
do pane de Wintera i przekaż mu wiadomość ode mnie, dobrze?
Lily wachała się jeszcze, wytrącona z równowagi.
- Dave – wyrzuciła z siebie – dlaczego ona powiedziała, że jesteś bratem Dominika?
- Och, Mel jest trochę nie w formie – oznajmił Brice, nie mrugnąwszy okiem. - Podróże w czasie
przestawiają czasami ludziom komórki w mózgu.
Spojrzałam na niego wściekła. Lily wydawała się jednak usatysfakcjonowana tym
wyjaśnieniem. Popędziła po schodach i parę chwil później dostrzegłam w mroku za oknem jej małą
postać.
- Nie możesz tego zrobić, Brice – powiedział Reuben cicho. - Ci ludzie od stuleci karmią się
ludzką krzywdą.
Zacisnęłam pięści.
- Tak, a teraz on wręczy im historię na talerzu tak, żeby mogli ograbić każdego, kogo pominęli
za pierwszym razem.
- Tego do końca nie wiadomo – odezwała się Lola łagodnie.
Rzuciłam jej pełne urazu spojrzenie. Nie mogłam uwierzyć, że staje po stronie Brice'a. To mnie
dobiło. Nie chodziło o Brice'a. Stawką było wszystko.
Przypomniałam sobie, co czułam, słysząc śpiew ptaka koło letniego domu. Ludzie tak bardzo
zbliżyli się do ideału i wciąż powtarzali stre błędy. Dlaczego?
Po co tworzyć Niebo na Ziemi, jeśli się o nie nie dba? Jaki jest użytek ze szkoły dla geniuszy,
jeśli żli ludzie jak de Winterowie mogą wykorzystać ich do własnych niecnych celów? Wojny
wcale nie ustały, myślałam zrozpaczona. Cierpienie nie zniknęło z powierzchni Ziemi. Tylko, jak
powiedział Brice, po prostu go nie widać.
Ukryłam twarz w dłoniach.
- Mylisz się co do mnie, Mel – odezwał się łagodnie Brice. - Może i jestem wyrzutkiem i
odszczepieńcem, ale nigdy nie zdradziłbym Dominika. Próbuję go uratować i zrobię to. On ma coś,
czego oni chcą, coś, za co są gotowi zapłacić każdą cenę, nawet gdyby Dominik miał odejść z
rodziny.
- Oszalałeś – powiedziałam przez zęby. - Te dranie nabijają w butelkę rządy państw. Nie będą
grać czysto z dzieciakiem.
- Będą. Jeśli mi pomożecie – odparł trochę niepewnie.
- Eee, wybacz, proszę – sprzeciwiła się Lola. - „Spajcie, powiedziałeś. Sam się opiekuję
Dominikiem. Wy, anielęta, jesteście pełni takiego cholernego poczucia wyższości”. Tak mówiłeś.
Brice przewrócił oczami.
- Weź na wstrzymanie, Sanchez. Nie mogą mnie zobaczyć w tym domu. Rozpoznają mnie.
- W jaki sposób? - zapytałam.
- Moja mama tam jest, prawda? Może nie być najlepszą mamą na świecie, lae nawet ona
rozpozna swojego zmarłego starszego syna.
Moje oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Chcesz powiedzieć, że to twoja prawdziwa twarz?
Słowa padły, zanim zdążyłam je powstrzymać i poczułam, że policzki płoną mi ze zmieszania.
Sądziła, że Brice zapożyczył swój wygląd od chłopaka, do którego kiedyś czułam miętę, jedynie
po to, żeby mnie upokorzyć. Nie przyszło mi do głowy, że mógł rzeczywiście tak wyglądać.
Nagle Brice chwycił mnie za ramię. Biła z niego niesamowita energia, jakby jednocześnie
znajoma i przeraźliwie obca. Oczy mu lśniły.
- Powiedzcie, pomożecie mi?
- Hej! - wrzasnęła rozzłoszczona Lola. - Puszczaj ją, ty świrze!
Brice wsunął mi coś do ręki.
- Mel, twoim zadaniem jest opiekować się ludźmi, nie odwracać bieg historii – powiedział. -
Historia to tylko pojęcie. Mój brat jest prawdziwy.
Zniknął.
Otworzyłam rękę i znalazłam cienki jak wafelek kawałek plastiku. Brice dał mi urządzenie do
podróży w czasie.
Popatrzyliśmy na siebie bezradnie. Jestem pewna, że myśleli o tym samym; gdybyśmy byli
ludźmi, nasze kłopoty skończyłyby się w tej właśnie chwili. Pech chciał, że byliśmy aniołami
wysłanymi z niebiańską misją.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobił – jęknęła Lola. - Jakie to podstępne. To nasza jedyna szansa,
żeby wrócić do domu, a on wie, że jej nie wykorzystamy.
Po raz pierwszy nie zgodziłam się z Lolą. Odniosłam wrażenie, że Brice działał spontanicznie.
Ufał, że postąpimy właściwie.
- No, co teraz? - zapytała Lola.
Reuben uśmiechnął się do niej pogodnie.
- Sądzę, że zrobimy to, co nam powiedział.
To Lolą wstrząsnęło.
- Przekazać urządzenie bandzie de Winterów! Czyś ty oszalał?!
Owładnął mną dziwny spokój, nieomylny znak, że odezwała się anielska intuicja.
- On ma rację – oświadczyłam. - Chodźmy na to przyjęcie!
Starając się nie wychodzić z ciena, rusyliśmy ostrożnie podjazdem w stronę domu dyrektora.
W pobliżu domu poczułam okropne zmęczenie. Właściwie po co tam idziemy? Sami niczego nie
dokonamy, a jka by na to nie patrzeć, byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Z plakietkami, które nie
nadawały się do użytku, nie mogliśmy nawet poprosić o wsparcie z Agencji. Gdybyśmy ją
rzeczywiście coś obchodzili, nie dopuściliby do tego wszystkiego, myślałam z goryczą. To za duża
odpowiedzialność. Jesteśmy tylko dziećmi. Nawet nie zakończyliśmy jeszcze szkolenia. Szłam
ciężko, jakbym kieszenie miała wypchane niewidzialnymi kamieniami, które ciągnęły mnie w dół.
- Czy odbieracie fluidy Złomów? - szepnęła nagle Lola.
Reuben wydął policzki.
- Odrobinę.
- Fiu, fiu! Co za ulga! - zachichotała Lola. - A już myślałam, że mi poważnie odbiło!
Co ja bym poczęła bez moihc przyjaciół? Przygnębienie zniknęło jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdźki.
- Tak mi przykro – szepnęłam. - Omal nie wpadłam w panikę!
- Ja też. Ale przecież należało się tego spodziewać – odszepnęła Lola. - De Winterowie są
ludźmi, ale pozostają w zmowie ze Złomami od zarania dziejów. To miejsce musi być naszączone
złymi wibracjami.
- To się czuje. - Reuben klepnął się w splot słoneczny. - Ale tu jest tak pięknie, że ma się
wrażenie, że to tylko wyobraźnia.
Zbliżyliśmy się do domu. Panowała wokół niego paskudna atmosfera. Lola stwierdziła, że to
było jak brodzenie w strumieniu kosmicznego zła, alw prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby to się dało
opisać słowami. W normalnych okolicznościach, użylibyśmy plakietek, żeby uzyskać dodatkową
anielską ochronę za pośrednictwem Łącza. Na nieszczęście, to nie wchodziło teraz w grę.
Dom płonął od świateł. Nie zaciągnięto zasłon, więc mogliśmy zajrzeć do pokoi na dole. Tak
luksusowego domu w zyciu nie widziałam: wyglądał jak rezydencja jakiejś gwiazdy filmowej z
XXIII-wiecznego „Sukcesu”.
Wślizgnęliśmy się bocznym wejściem i zaczęliśmy skradać wyłożonym miekkim dywanem
korytarzem. Słychać było przytłumiony brzęk zastawy stołowej i szmer głosów.
Mojając otwarte drzwi, zobaczyłam służbę w liberii krzątającą się po obszernej jadalni,
wygładzając śnieżnobiałe obrusy, polerując srebra, poprawiającą przepyszne dekoracje z kwiatów –
słowem, kończącą przygotowania do wspaniałego przyjęcia.
To wszystko było takie piękne, a ja miałam ochotę wypaść z tego domu galopem i nigdy nie
wracać.
Moi przyjaciele misieli czuć to samo, bo natychmiast chwycili mnie za ręce.
- Ohc, jakie to wzruszające – odezwał się kpiący głos tuż przy moim uchu. - Wybaczcie, tylko
zwymiotuję.
Brice jednak się nie wyniósł. Stał się tylko niewidzialny.
- Chcesz, żebym dostała ataku serca? - warknęłam. - I co ty tu w ogóle robisz?
- Chyba nie sądziłaś, że oddam los brata w ręce zgrai czyścicieli aureolek?
Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
- Ale mówiłeś, że rodzina cię zobaczy.
- Rusz głową, Melanio. Powiedziałem, że nie mogę dopuścić do tego, aby mnie zobaczyli. Moja
rodzinka może być w konszachtach ze Złomami, ale nie mają kontaktów ze światem
pozagrobowym, moja miła.
- No, więc skoro tu jesteś, to do czego ci jesteśmy potrzebni? - syknęła Lola.
- Już ci mówiłem, Sanchez. Uratujemy Doma. Moim sposobem.
Trudno rzucić gniewne spojrzenie komuś, kto jest niewidzialny, więc uciekłam się do sarkazmu.
- Roztaczasz nieodparty urok, trzeba ci to przyznać – stwierdziłam.
- O, zdecydowanie coś roztacza – skrzywiła się Lola. - Ale czy to urok? Nie jestem pewna.
- Czy dacie mu wreszcie spokój? - westchnął Reuben.
- Wyobraź sobie, że potrafię sam się bronić! - oświadczył pozbawiony ciała głos Brice'a.
W swojej krótkiej anielskiej karierze nie przeżyłam dziwaczniejszej sytuacji.
No dobra, jeszcze nie skończyłam czytać Podręcznika dla aniołów, ale założę się o każde
pieniądze, że nie ma tam mowy o aktywnej współpracy sił światła z, hm, siłami ciemności! Ale czy
mieliśmy jakiś wybór?
Korzystając ze wskazuwek Brice'a, dotarliśmy do wspaniałych schodów – takich, na których
ludzie tańczą w starych musicalach i które zachwyciłyby moją mamę.
Na dole schodów kuliła się Lily, której podobieństwo do sierotki Ani narzucało się w tej chwili
ze szczególną siłą. Podskoczyła przestraszona.
- Gdzie jest Dave?
- Musiał zostać – odparłam pośpiesznie. - Nie martw się mamy urządzenie.
Biedna Lily prawie zemdlała.
Weszliśmy za nią po schodach.
Na pierwszym piętrze przebiegło koło nas kilkoro pięknie ubranych, rozradowanych dzieci.
Z jednego z pokoi dobiegały wybuchy śmiechu i odgłosy rozmów. Wykształcona, bywała w
świecie, wielonarodowościowa rodzina de Winterów prowadziła zdawkową uprzejmą konwersację
prawie we wszystkich głównych językach, jakimi mówi się w Europie.
Brice dźgnął mnie niezbyt delikatnie w żebra.
- Hej, tylko bez dotykania, jasne? - syknęłam.
- Nie kryguj się, kochana, i spójrz przez te drzwi – zasyczał w odpowiedzi. - Jest tam ktoś, kogo
chciałem ci pokazać.
Tyłem do nas siedziała kobieta. Widziałam jej wysoko upięte włosy, długie, opalone nogi i
wypielęgnowaną dłoń, którą gestykulowała w czasie rozmowy. Doleciał mnie zapach drogich
perfum.
Wyglądała niezwykle dystyngowanie, a jednak, nawet bez agencyjnych okularów na nosie,
wyczułam, że z jej polem energetycznym było coś w alarmujący sposób nie w porządku. Ona jest
jak ten dom, pomyślałam. Śliczna na zewnątrz. Zabójcza w środku.
- To Laura de Winter – odezwał się Brice, lekko rozbawiony. - Moja matka.
Poczułam się okropnie, bo wydawało mi się, że czyta w moich myślach.
- Och – powiedziałam. - Ona jest, eee, naprawdę...
- Toksyczna? - zasugerował. - Ojciec zpewnością tak uważał.
- Ach tak, jaki on był? - wymamrotałam, usiłując ukryć zmieszanie.
- Nie mam pojęcia. Prawie go nie znałem. Był, zdaje się, genialnym naukowcem. Rodzina
wynajęła go, żeby rozwiązał problem podróży w czasie. Nie chcieli, żeby stracił zapał, więc ożenili
go z mamą.
- Żartujesz – szepnęłam.
- Czas mijał, tata zyskał zaufanie rodziny, tralala. Uchylają przed nim rąbka tajemnicy, jeśli
chodzi o ich mniej nagłaśniane przedsięwzięcia. Tacie to się nie podoba i nierozsądnie nie próbuje
nawet tego ukryć. De Winterowie uznają, że oblał sprawdzian z lojalności i wobec tego musi
odejść.
- Zabili go? - sapnęłam.
- Prawie. Sfabrykowali wielki skandal i tata zniknął w tajemniczych okolicznościach. To się
zdarzyło tuż przed moją śmiercią. Dom nic o tym nie wie.
-No, wydaje mi się, że twój ojciec był wspaniałym człowiekiem – powiedziałam. - Nie chciał
postąpić wbrew swoim przekonaniom.
- I na dobre mu to wyszło – stwierdził z goryczą Brice.
Zaczęłam natychmiast snuć romantyczne fantazje, jak to Dominik wraca do swojego ojca
naukowca.
- Wiesz, gdzie on jest? - zapytałam.
- Możesz przestać? - warknął Brice. - Facet jest przegrany. Pracuje po nocach w jakiejś cholernej
pralni, czy czymś takim. Tylko źli utrzymują się na powierzchni. Jeszcze tego nie zauważyłaś?
Zrobiło mi się go żal. A więc to dlatego Brice jest taki, pomyślałam. Boi się stanąć po stronie
dobra, żeby nie skończyć jak ojciec.
Przyjaciele czekali na końcu korytarza, przyśpieszyłam więc kroku, żeby do nich dołączyć.
- Gdzieś ty się podziewała? - zganił mnie Reuben.
- Bratała się z wrogiem – odezwał się Brice.
- Chciałbyś – mruknęłam w jego stronę.
Lily zapukała z ozdobne drzwi.
- Proszę! - zawołał miły uprzejmy głos.
Weszliśmy za Lily do imponującego gabinetu.
Zwróciłam uwagę na ciężkie zasłony ozdobione złotym sznurem i długi stół z ciemnego drewna
o blacie tak wypolerowanym jak szkło. Wokół niego zasiadło około dwudziestu osób,
prawdopdobnie najważniejszych członków rodziny de Winterów.
Byli w różnym wieku i należeli do różnych ras, ale wszyscy mieli ten sam pożądliwy wyraz
twarzy. Tak jakby za chwilę mieli dostać wymarzony prezent na gwiazdkę.
- Proszę, proszę – odezwał się ten sam przyejmny głos. - Co za miła niespodzianka.
- Wujek Jonasz – szepnął mi Brice do ucha.
- Musisz stać tak blisko? - mruknęłam.
Kiedy zobaczyłam Jonasza de Wintera, o mało nie zemdlałam. Nic dziwnego, że Doma
zamurowało na widok średniowiecznego handlarza niewolników.
Jonasz wyglądał jak jego brat bliźniak! Lola miała rację – ci gangsterzy szkodzili ludziom od
zarania dziejów.
Dominik stał obok wuja, patrząc na niego wyzywająco.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wsunęła się, roztaczając słodki zapach perfum, jego
mama.
- Och, to muszą być ci Dominikowi czasopodróżnicy! - krzyknęła. - Przypomnij mi, Dominiku,
z jakich czasów pochodzą?
- To ty mi powiedz, mamo – mruknął – skoro tyle wiesz.
Oddech Brice'a łaskotał mnie w ucho.
- W porządku, moja droga. Twój ruch. Twoja wielka chwila. Powtarzaj to, co ci powiem.
Czułam się jak marionetka Złomów, ale posłusznie wyrecytowałam podsuniętą linijkę:
- Przynieśliśmy urządzenie, ale nie oddamy go, dopóki nie uzyskamy pewności, że Dominik
może stąd odejść.
Niestety, nie sądzę, aby to, co powiedziałam, wywarło jakieś wrażenie, ponieważ wszyscy de
Winterowie uśmiechnęli się pobłażliwie, jakbym była małą dziewczynką udającą dorosłą kobietę.
- Dominik może odejść – powtórzyła mama Dominika z namysłem. - Ależ oczywiście, że może.
Myślisz, że kim my jesteśmy, kochanie? Potworami?
Jonasz de Winter uśmiechnął się.
- Dominik może opuścić to miejsce, kiedy mu się podoba. - Objął siostrzeńca ramieniem.
Wyglądało to jak powtórka gestu handlarza wobec Stefana. - A tak z czystej ciekawości, drogi
chłopcze – powiedział niedbale – dokąd zamierzasz się udać?
Odpowiedź Doma zwaliła wszystkich z nóg, nie wyłączając Brice'a.
- Chciałbym zamieszkać z ojcem – oświadczył sztywno.
Atmosfera w pokoju spadła o kilka stopni poniżej zera.
Piękna twarz Laury de Winter skurczyła się jak maska.
- Dominiku, kochanie, obawiam się, że coś ci się pomieszało – powiedziała zimno. - Twój ojciec
nie żyje, dobrze o tym wiesz.
Popatrzył na nią z niesmakiem.
- Jesteście niemożliwi. Czy naprawdę myślicie, że nigdy nie dowiem się prawdy o ojcu?
O rany, może mały Dominik wcale nie jest taki bezradny, jak się wszystkim wydaje?
Zdumienie zamknęło de Winterom usta.
- No, cóż – odezwał się w końcu Jonasz de Winter - w takim razie, oczywiście, powinieneś
połączyć się z ojcem. Rozumiemy to doskonale, nieprawdaż, Lauro?
Zwolnił uścisk. A potem podniósł ręce do góry, aby pokazać, że nie zatrzymuje chłopca wbrew
jego woli.
Domprzeszedł obojętnie na naszą stronę stołu. Był opanowany, ale gdy się zbliżył zobaczyłam,
że drży.
Jonasz uśmiechnął się do nas promiennie.
- Widzicie? Pełna kultura. Ale kultura obowiązuje obie strony, moi drodzy, musicie zatem
dotrzymać waszej części umowy.
- Daj im urządzenie i zabierzcie stąd Dominika – syknął Brice.
Rozglądałam się nieprzytomnie po pokoju, usiłując wymyślić coś, co pozwoliłoby nam uwolnić
się z tego koszmaru.
- Zrób to, Melanio! - szepnął Brice groźnie. - Macie ratować Doma, jasne?
Tak, tak, pomyślałam, jak tylko wpadnę na to, w jaki sposób.
Bez względu na to, co powiedział Brice, wiedziałam, że ne mogę postąpić tak, jak on sobie
życzy.
Pomyślćie tylko, pokolenia zaprzedanej złu rodziny de Winterów, pełzające niczym jadowite
węże po wieczności, kupczące ludzkim życiem, niszczące moją ukochaną niebieską planetę. I ja
miałabym powierzyć tym typom spod ciemnej gwiazdy klucze do historii? O, nie! Za nic!
Gdyby nasze plakietki działały, myślałam z rozpaczą, zwrócilibyśmy się o wsparcie do Agencji i
w pięć minut problem zostałby rozwiązany.
A potem, jasno i wyraźnie usłyszałam głos we własnej głowie.
To nie był głos Michała ani pana Albrighta. Zabawne, ale to w ogóle nie był nikt z niebiańskich
kręgów. To był Des, mój rozsądny i praktyczny ojczym. Widziałam go oczami wyobraźni. Siedział
na swoim ulubionym fotelu i uśmiechał się do mnie. „Melanio, powiedział z przekonaniem, jeśli nie
możesz czegoś zrobić naprawdę, wyobraź sobie, że możesz, dziecinko”.
Poczułam dreszcz podniecenia. Mój ojczym wiedział, co mówi. Czy pan Albright nie powtarzał
nam zawsze, że wyobraźnia to prawdziwa broń aniołów? Więc dlaczego jej nie użyć? Jeśli spróbuję
sobie wyyobrazić, że nadal mogę nawiązać kontakt z Agencją, może tak się właśnie stanie?
No, cóż, warto było spróbować. Namacałam uszkodzoną plakietkę.
- Przepraszam, może mnie słyszycie – powiedziałam w duchu. - Zostaliśmy uwięzieni gdzieś w
XXIII wieku i mamy poważny problem. Musimy powstrzymać de Winterów przed ingerowaniem w
historię, ale absolutnie nie chcemy poświęcać tego wspaniałego dzieciaka, Dominika. Pomóżcie
nam, proszę, najszybciej, jak się da.
Czy poczułam wówczas autentyczne ukłucie anielskiej elektryczności, czy też byłam tak
zdeterminowana, że chciałam w to uwierzyć?
Jonasz de Winter odezwał się łagodnym głosem, jak poprzednio.
- Urządzenie, proszę.
Zrobiłam z tego niezłe przedstawienie, zanurzając powoli rękę w niewłaściwą kieszeń kurtki, a
potem grzebiąc w kieszeniach dżinsów.
-Nie schrzań tego, moja droga – ostrzegł mnie Brice. - Od tego zależy życie mojego brata.
- No to przestań mnie naciskać – mruknęłam.
Uśmiech dyrektora stał się nieco sztywny.
- Spodziewam się, że nie bawisz się ze mną w kotka i myszkę, młoda damo.
Serce we mnie zamarło. Wiedziałam że nie możemy dłużej grać na zwłokę. Nie wiedząc, co
robić, całkiem załamana, wyciągnęłam urządzenie.
- Popchnij je po stole – polecił ciepłym tonem de Winter. - Tak właśnie, po woli i spokojnie.
Żadnych gwałtownych ruchów.
W rozpaczliwie zwolnionym tempie położyłam urządzenie na stole. Wszystkimi de Winterami
wstrząsnął dreszcz podniecenia.
Patrzyliśmy z przyjaciółmi jak zahipnotyzowani na Jonaszw de Wintera, który sięgnął po
urządzenie.
Zdrętwiałam. Teraz losy Ziemi znajdą się w ich rękach.
Niewiele brakowało. Wtedy jednak odezwała się matka Doma i czar prysł.
- Ty głupi chłopaku – warknęła. - Mogeś mieć wszystko i zrezygnowałeś tylko po to, żeby być z
tym idiotą.
Dominik zbladł z wściekłości. Zanim ktokolwiek zdąrzył go powstrzymać, złapał urządzenie i
zaczął gorączkowo naciskać guziki.
Usłyszałam, jak Brice sapnął ze zdumienia.
W powietrzu zawirozały świetliste zygzaki.
De Winterowie patrzyli jak urzeczeni. Mimo iż siedzieli nieruchomo, czuło się, że są przerażeni.
- Teraz – ryknął reuben.
Anielscy nauczyciele sztuk walki twirerdzą, że kiedy twoje myśli i uczucia współgrają z
kosmosem, nie musisz zastanawiać się nad tym, co robisz, po prostu zaczynasz działać. Tak się
właśnie stało.
Po raz pierwszy, odkąd rozpoczęliśmy szkolenie, ja i moi przyjaciele wykorzystaliśmy swoje
umiejętności walki w praktyce. Niewidoczy Brice też przyłożył do tego rękę. Dom i Lily
przyłączyli się ochoczo. Nastąpiła krótka, ale niezwykle dramatyczna walka, którą, jak mogę z
dumą oznajmić wygraliśmy.
Parę minut później cała rodzinka siedział zgrabnie związana złotymi sznurami od zasłon.
Niemal krzyczałam z radości. Na przekór wszystkiemu, bez cienia pomocy z zewnątrz, jeśli nie
liczyć bezcennej wskazówki mojego drogiego ojczyma, dokonaliśmy niemożliwego. Uratowaliśmy
Dominika i historię!
Reuben poklepał Doma po plecach.
- Dobra robota, przyjacielu. Teraz daj nam to urządzenie, zanim komuś stanie się krzywda.
- Co to, to nie! - Potrząsnął głową. - Nadszedł czas wyrównania porachunków.
Oho, pomyślałam. Wymieniliśmy z kumplami zaskoczone spojrzenia.
Dom miał nieprzytomny wyraz twarzy, jakby nie mógł uwierzyć, że to, co się dzieje, to nie
senny koszmar.
- Wiecie, czego w was nienawidzę> - zapytał, a w oczach miał ły. - Traktujecie dzieci jak
słodkie zwierzątka domowe. Kupujecie man drogie ubrania, posyłacie do specjalnych szkół i przez
cały czas wtłaczacie nam do głów kłamstwa. Latami byłem zdany na waszą łaskę. Twoją, mamo.
Sądzicie, że mnie obserwowaliście, a to ja obserwowałem was.
- Dom – powiedziałam łagodnie.
- Och, nie martw się, nie zamierzam ich pozabijać – odparł Dominik zapalczywie. - Chcę tylko,
żeby cierpieli, tak jak z ich powodu cierpieli ludzie przez całe wieki. Wpadł mi właśnie do głowy
pomysł na doskonałą karę.
Zaśmiał się.
- Myślicie, że to zabawne, co? Śmieszny mały Dom, taki naiwniutki, wykorzystuje urządzenie o
potężnej kosmicznej mocy, żeby sobie dorobić parę groszy do kieszonkowego,zabierając kumpli z
klasy na wycieczki w przeszłość! Tak, tak właśnie!
- Ty mała ropucho! - odezwał się Jonasz, nieco wytrącony z równowagi. - Cały czas robiłeś
badania naukowe!
- Zgadza się, wujku Jonaszu! Mnóstwo się również nauczyłem. Zobaczyłem chłopca, który
odniósł sukces tam, gdzie dorośli nie stanęli na wysokości zadania: w trzynastowiecznej Francji
porwał za sobą tysiące dzieci. Posłuchały go nie ze strachu, nie dla pieniędzy ani nie dlatego, że de
Winterowie pociągali za sznurki. Zrobiły to z czystej miłości.
- To niezwykle godne pochwały, drogi... - przerwała mu matka.
- Zamknij się i słuchaj! - wrzasnął Dominik. Wciągnął gwałtownie powietrze i mówił dalej
spokojniejszym tonem. - Możemy naprawdę stworzyć raj na Ziemi. Tyle, że Stefan popełnił jeden
poważny błąd. Zapomniał o ciemnej stronie. Ja tego nie zrobię. Przez całę życie obserwowałem ją
w działaniu. Dlatego musiałem udoskonalić urządzenie, żeby móc pozbyć się rodziny.
- Dom – odezwała się Lola. - Może to nie jest...
Dominik nie zwracał na nią uwagi.
- Jedyny problem, to dokąd was wysłać – zastanawiał się. - Chętnie wyekspediowałbym was do
Marsylii i wpakował na statek z niewolnikami należący do waszych przodków. Poetycka zemsta,
nie sądzicie? - Zachichotał. - Ale jeszcze zabawniej byłoby wysłać was w przyszłość, do jednej z
tych eksperymentalnych kolonii kosmicznych, które planujecie stworzyć. Dzięki temu
przestalibyście zatruwać Ziemię i ludzkość!
W tym momecie, prawdę mówiąc, ogarnął mnie pewien niepokój. Nie zrozumcie mnie żle,
całkowicie popierałam uczucia Dominika. Ale, jak sami wiecie, Agencja raczej nie pochwala aktów
zemsty.
Podobnie jak innych członków rodziny de Winterów, Dominika trudno było powstrzymać, kiedy
coś wbił sobie do głowy. Wskazał na wirujące wściekle świetlne smugi.
- Widzicie to? Najdalej za dwadzieścia sekund znikniecie stąd na zawsze.
- Nie zrobi tego – powiedziała jego matka z gniewem. - On potrafi tylko gadać, jak jego ojciec.
Twarz Dominika wykrzywiła się.. nie przesadzam, wyglądało na to, że jest gotowy na wszystko.
Obrucił się, specjalnie celując urządzeniem jeńców. Wszyscy skulili się, wydając okrzyk strachu.
Chyba wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że Dom nie udaje. Naprawdę chciał spełnić swoją groźbę.
- Kompletnie wymknął się spod kontroli – szepnęła Lola.
Głos Reubena zabrzmiał jak dzwon.
- To niczego nie zmieni, Dominiku! Nie możesz, człowieku, stworzyć raju przez prostą
eliminację swoich wrogów.
Zdawałam sobie sprawę, że było za późno. Dominik posunął się za daleko i jakby nie miał
odwagi przestać. Przesunął palce na guziki i , z twarzą pozbawioną wyrazu, włączył urządzenie.
Wszystkim włosy stanęły dęba ze strachu. Byłam bezsilna. Mogliśmy jedynie czekać i patrzeć,
co się stanie.
Dom postanowił najwidoczniej wysłać de Winterów do stacji kosmicznej, bo nowe efekty
barwne były jeszcze bardziej zachwycające i niezwykłe. Pokój mienił się kolorami niezwykłej
piękności, a u ich źródła płonęło światło tak czyste i nieziemskie, że łzy napłynęły mi do oczu.
Rada mojego ojczyma okazała się skuteczna. Pomoc ze strony Agencji przybyła w ciągu paru
minut.
Światło zbladło i w pokoju pojawił się Michał w towarzystwie grupy agentów.
Spokojnie wyjął urządzenie z ręk Dominika.
- Reuben ma rację. To nie jest metoda – zwrócił się do Dominika. - Nie masz prawa sądzić i
karać. Musisz to zrozumieć, jeśli naprawdę chcesz zmienić świat.
Dom patrzył jak zahipnotyzowany. Nie sądzę, żeby zdawał sobie sprawę, iż gabinet wuja
wypełnił się aniołami. Przypuszczam, że wziął je za ludzi z odległej wspaniałej przyszłości.
Zapominając, że kiedykolwiek należeliśmy do wrogich obozów, szepnęłam z przejęciem do
niewidzialnego Brice'a:
- Czy to nie cudowne? Dotrzymałeś obietnicy! Uratowałeś Doma!
W każdym razie to właśnie miałam zamiar powiedzieć.
Ale Brice wymknął się po cichu. Później dotarło do mnie, że nie był w stanie stanąć twarzą w
twarz z Michałem.
Poczułam na sobie spojrzenie pięknych, wszystkowidzących oczu Michała.
- Otóż, wszyscy uratowaliście Doma – powiedział z powagą. - Jego wpływ będzie miał na niego
dobry wpływ i stanie się jego prawdziwym aniołem stróżem. Bo prawdą jest, że nigdy nie
przestaliśmy nad nim czuwać, melanio. Ani przez chwilę.
Zdaję się, że jego zdanie to było już wszystko, ale ja miałam jeszcze mnóstwo pytań. Dobrze,
Dominik jest teraz bezpieczny, ale co z Brice'em? Gdzie jest jego szczęśliwe zakończenie? Czy ktoś
nad nim czuwa? Czy może złamać swój pakt ze Złem wrócić do domu teraz, kiedy jego bratu nic
już nie grozi? A może ma przechlapane na całą wieczność?
Michał dotknął ręką moich włosów i miliardy archanielskich woltów spłynęł wzdłuż mojego
kręgosłupa.
- Wracajcie do domu – powiedział cicho. - Zajmiemy się resztą.
Rozdział XI
Kilka dni później z kamiennego snu wyrwał mnie gwałtownie dzwonek telefonu.
- Melania, słucham – wybełkotałam.
- Przepraszam, jeśli cię obudziłem – usłyszałam rozbawiony głos Michała.
Usiadłam na łóżku jak wystrzelona z wyrzutni rakietowej.
- Nic nie szkodzi, będę w Agencji w mgnieniu oka – obiecałam półprzytomna.zerknęłam na
swoje odbicie w lustrze. Ze sterczącymi na wszystkie strony włosami wyglądałam jak papużka
grzebieniasta.
- Och, ale ja jestem w Guru – poinformował mnie Michał radośnie. - Spędziłem noc w Agencji,
więc pomyślałem, że moglibyśmy pogawędzić przy śniadaniu.
Ostrożnie odłożyłam słuchawkę.
Potem dopiero dotarło do mnie, co powiedział, i trzęsącymi się rękami narzuciłam pierwsze
ciuchy, które wypadły z szafy.
- Ojej – jęczałam. - To niemożliwe, że chce się ze mną spotkać sam na sam.
Wyjaśnienie tej sytuacji narzucało się samo.
Przebrałam miarkę, łamiąc w zbrodniczy sposób prawa kosmosu. Michał zmyje mi głowę tak, że
popamiętam.
Kiedy weszłam do Guru, Michał pomachał do mnie od stolika.
- Zamówiłem pyszne ciastka. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - odezwał się.
Kiedy postawiono je przed nami, nie byłam w stanie przełknąć ani kęsa. Siedziałam jak na
szpilkach, bawiąc się nerwowo sztućcami. Serce waliło mi tak mocno, że Michał musiał je słyszeć.
Dlaczego zwlekał, zamiast skrócić moje męki?
- Jeśli chodzi o plakietki, to może mogłabym za nie zwrócić Agencji pieniądze, czy coś –
wyrzuciłam z siebie.
- Plakietki? - zdumiał się Michał.
- Nie chcieliśmy cię zmaterializować – powiedziałam z goryczą. - To był przypadek.
Michał nalał mi do szklanki świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy.
- Bardzo cenny przypadek, jak się okazało – stwierdził spokojnie.
Nie rozumiałam, do czego zmierza. Kiedy wreszcie powie mi, co o mnie powie?
- Och, słyszałaś dobrą nowinę? - dodał. - Drużyna Orlanda uratowała pięćdziesięcioro dzielnych
krzyżowców.
Zmartwiałam. W porządku, to zawsze lepsze niż nic, ale chciałabym, żeby uratowano wszystkie
dzieci.
Michał rzucił mi jedno z tych swoich przenikających w głąb duszy spojrzeń.
- W Agencji wierzymy w ewolucję – powiedział łagodnie. - Dlatego staramy się przyjmować
daleką perspektywę.
Łyknęłam odrobinę soku. Czułam, że coś się za tym kryje.
- To jest właśnie cudowne w Wieczności – ciągnął – nie trzeba się śpieszyć. Lasy zamieniają się
w diamenty. Zło zmienia się w dobro. Czasem mijają wieki, zanim ułoży się w całość.
Miałam wrażenie, że nie mówimy już o ewolucji. Wydawało mi się raczej, że Michał odpowiada
na moje pytanie dotyczące Brice'a, ale nie byłam pewna.
- Eee – odezwałam się niepewnie – czy zrobiłam coś złego? Czy złamałam jakieś kosmiczne
prawo, no wiesz, współpracując z upadłym... - Zanurzyłam palce we włosach, co jest u mnie oznaką
silnego wzburzenia.
- nie, Melanio – oświadczył Michał zdecydowanie. - Znakomicie odegrałaś swoją rolę.
Wybałuszyłam oczy.
- Naprwadę?
Poczułam taką ulę, że o mało się nie rozpłakałam.
- Naprwadę. Sądzisz, że mogłabyś mi pomóc z tymi ciastkami? Jest ich mnóstwo.
Jego głos brzmiał tak żałośnie, że miałam ochotę go uściskać. Wyobraźcie sobie archanioła,
który martwi się o figurę!
- Nie mam nic przeciwko temu – powiedziałam szczerze. - Ale, no, dzisiaj jestem bardzo zajęta.
Uśmiechnął się wesoło.
- Oczywiście, przyjęcie urodzinowe Loli.
Podniosłam się z krzesła.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale po tym, co się stało poprzednim razem, chcę dopilnować, żeby
wszystko poszło, jak należy – wyjaśniłam nieśmiało.
- Jeszcze tylko jedno. - Serce przestało mi bić. Michał powiedział to śmiertelnie poważnym
tonem. - Kiedy znowu zobaczysz jakąś mysią dziurę, nie sądź, proszę, że musisz się koniecznie w
nią wpakować. Może spróbowałabyś przedtem porozumieć się z innymi?
W samą porę zauważyłam, że ma w oczach wesołe iskierki. Kolana już zdążyły się pode mną
ugiąć. Michał ma trochę denerwujące poczucie humoru.
Mo złapał mnie przy drzwiach.
- Kto wie, może teraz uda jej się to otwirzyć?
Oddał mi paczkę – prezent dla Loli.
Klepnęłam go w dłoń.
- Do zobaczenia później, tak?
- Za nic bym tego nie przepuścił. - Rozpromienił się.
Wtedy, wczesnym rankiem, nie zdołałam się chyba jednak do końca obudzić. Po raz pierwszy
bowiem miałam coś w rodzaju wizji, jakby mi pokazano film z imprezy na cześć Loli.
Wszystko świetnie się udało. Didżej spisywał się na medal. Muzyka była porywająca. Wśród
drzew migotały kolorowe światełka, a ja tańczyłam w promieniach okrąglutkiego jak bochenek
księżyca. Orlando mógł lada chwila wynurzyć się z cienia i powiedzieć mi, jak wspaniale
poradziłam sobie w XXIII wieku.
W tej chwili zbliżała się do mnie tanecznym krokiem siostra duchowa, ubrana z prezent ode
mnie.
- Naprwadę ci się podoba, Loluś? - zapytałam niespokojnie. - No wiesz, mogę ją zwrócić.
- Żartujesz! - zawołała. - o nie koszulka, dziecinko. To opis naszej misji w kosmosie!
Podskoczyła do góry, okręcając się jak baletnica, i przez chwilę błysnął mi przed oczami napis
na jej koszulce. Dwa słowa, które naszym zdaniem mówią, co to znaczy być aniołem.