Anthony Piers
Kr g Walki: Neq Miecz
Prze
:
MICHA JAKUSZEWSKI
Tytu orygina u:
BATTLE CIRCLE volume 3 NEQ THE SWORD
Wersja angielska 1975
Wersja polska 1994
Rozdzia pierwszy
- Ale ty jeste za m ody, eby walczy w Kr gu! - zawo
a Nemi.
- W takim razie ty jeste za m oda na t bransolet , na któr si gapi
! Masz
czterna cie lat, tak jak ja!
Nosi to samo imi , co ona, gdy Nemi by a jego bli niacz siostr . Nie chcia go
jednak u ywa , gdy uwa
, e przesta by dzieckiem.
Wybra ju sobie m skie imi : Neq Miecz. Gdyby tylko móg dowie
swej warto ci
w Kr gu Walki!
Nemi przygryz a wargi, by si zaczerwieni y. By a dobrze rozwini ta, lecz niska,
podobnie jak jej brat. Nie mog a si uwa
za doros , dopóki nie zdob dzie bransolety
wojownika, przynajmniej na jedn noc. Potem odrzuci dziecinne imi i przybierze
sk
form imienia wojownika, którego zaspokoi a. Po oddaniu bransolety stanie si
bezimienna, lecz b dzie ju kobiet . Po dwakro kobiet , gdy urodzi dziecko.
- Za
si , e stan si doros a szybciej od ciebie! - zawo
a i u miechn a si
przekornie.
Poci gn j za jeden z br zowych warkoczy, a zapiszcza a ze z
ci, ca kiem jak
dziecko. Wtedy pu ci j i uda si w stron Kr gu, gdzie wiczyli dwaj wojownicy, jeden z
pa kami, drugi z dr giem. By to przyjacielski pojedynek o jak
nieistotn spraw , lecz
metalowe bronie szybko migota y w s
cu, a ich szcz k rozlega si woko o.
To by cel jego ycia. Chwa a zdobyta w Kr gu! Cztery lata temu wzi miecz z pó ki
w gospodzie. Or
by tak ci
ki, e Nemi ledwie móg go podnie
. Jednak od tego czasu
wiczy pilnie. Ojciec, Nem Miecz, uczy go ch tnie, nigdy jednak nie pozwoli synowi
stan
do prawdziwej walki.
Dzisiaj uko czy czterna cie lat! Zgodnie z Kodeksem Honorowym, uznawanym
przez koczowników, oboje z siostr nie byli ju skr powani rodzicielskimi zakazami. On
móg walczy , a ona po yczy bransolet , kiedy tylko poczuj si gotowi.
Wojownik z pa kami trafi przeciwnika, nabijaj c mu guza. Za chwil obaj wyszli z
Kr gu.
- Krew rozgrza a si we mnie od tej walki! - krzykn zwyci zca. - Musz zaraz
na
jakiej dziewczynie bransolet . Mo e tej ma ej córce Nema.
Nawet nie zauwa yli Neqa. Wyzwanie siostry: „Za
si , e zrobi to szybciej od
ciebie” zad wi cza o mu w uszach. Cho byli sobie tak bliscy, jak to mo liwe tylko w
przypadku bli ni t, rywalizowali ze sob zawsze i o wszystko. Neq mia wi c podwójny
powód, by rzuci wyzwanie.
- Zanim za
ysz bransolet córce Nema - odezwa si g
no, zdumiewaj c obu
czyzn,- spróbuj najpierw przy
pa
jego synowi. Je li zdo asz.
Wojownik u miechn si , by ukry zak opotanie.
- Nie wystawiaj mnie na prób , ch opcze. Nie chcia bym skrzywdzi bezimiennego
dziecka.
Neq wyci gn miecz i wkroczy do Kr gu. Z powodu jego ma ego wzrostu bro
wydawa a si olbrzymia.
- No, dalej. Skrzywd dziecko.
- eby odpowiada przed Nemem? Ch opcze, twój tata jest dobry w Kr gu. Nie chc
z nim walczy po tym, jak wy oj ci skór . Zaczekaj, a b dziesz pe noletni.
- Jestem. Od dzisiaj. Domagam si respektowania moich praw.
To uciszy o wojownika z pa kami, który nie zna s owa „respektowa ”.
- Nie jeste pe noletni - odpar drugi, spogl daj c na Nemi z góry. - Ka dy to widzi.
W tej chwili pojawi si Nem, za którym pod
a Nemi.
- Twój syn szuka guza - powiedzia mu wojownik z dr giem. - Hig nie chce mu zrobi
krzywdy, ale...
- Jest pe noletni - odpar z alem Nem. On równie nie by wysokim m
czyzn , ale
pewno
, z jak nosi miecz, wskazywa a, e nie nale y lekcewa
go w Kr gu. - Chce
zosta m
czyzn . Nie mog ju d
ej go powstrzymywa .
- Widzisz? - zapyta Nemi, u miechaj c si g upkowato. - Musisz najpierw pokaza
swoje pa ki, zanim poka esz co innego mojej siostrze...
Wszyscy trzej m
czy ni zesztywnieli. To by a zniewaga. Teraz Hig musia walczy ,
gdy w przeciwnym razie sam Nem móg go wyzwa w obronie czci córki. Wszyscy
wiedzieli, e Nem wr cz ubóstwia
liczn Nemi.
Hig zbli
si do Kr gu, wyci gaj c pa ki.
- Musz to zrobi - powiedzia przepraszaj cym tonem.
Nemi podesz a do brata.
- Ty idioto! - szepn a gwa townie. - artowa am tylko!
- No wi c ja nie artowa em! - odpar Nemi czuj c jak ogarnia go l k. - Oto moja
bro , Hig.
Hig spojrza na Nema, wzruszy ramionami i podszed do bia ej kraw dzi Kr gu. By
wysoki, przystojny i muskularny, nie by jednak bieg ym wojownikiem. Nemi obserwowa
go, jak walczy .
Hig wkroczy do Kr gu. Nemi zaatakowa natychmiast, by zdusi w zarodku swój
strach. Wykona fint mieczem w sposób, który wiczy bez ko ca, na laduj c technik
ojca. Przeciwnik uskoczy . Ch opiec u miechn si , by okaza pewno
siebie wi ksz
ni rzeczywi cie odczuwa .
gn w tu ów Higa zanim ten zd
odzyska równowag . Nemi s dzi , e jego
sztych zostanie zbity. Lepiej by o jednak atakowa z jak najwi ksz zaci to ci . W
przeciwnym razie przeciwnik móg zepchn
go do obrony, co nie by o korzystne dla
miecza. Zw aszcza w walce przeciwko szybkim pa kom. Lecz trafi .
Strach doda mu szybko ci. Miecz zag bi si w brzuch Higa. Ten krzykn
przera liwie i szarpn si do ty u. Krew wytrysn a, gdy miecz zosta wyrwany z rany. Hig
upad na ziemi . Wypu ci z r k pa ki i z apa si za otwart jam w brzuchu.
Neq stan oszo omiony. Nigdy si nie spodziewa , e b dzie to takie atwe i takie
okropne. Traktowa to pchni cie jako wybieg taktyczny. By przygotowany na to, e
oberwie kilka razy zanim znajdzie okazj , by zada rozstrzygaj cy cios. Ale eby
sko czy o si to w taki sposób...
- Hig si poddaje - oznajmi wojownik z dr giem. To oznacza o, e Neq mo e opu ci
Kr g nie robi c przeciwnikowi dalszej krzywdy. Z regu y zwyci zc zostawa ten, kto
ej utrzyma si w Kr gu, bez wzgl du na to, co sta o si w jego obr bie, gdy
niektórzy wojownicy potrafili zadawa ciosy mimo odniesionych ran, b
sprytnie udawali
rannych, by zmyli przeciwnika.
Neq poczu md
ci. Wyszed chwiejnym krokiem z Kr gu i nie zwa aj c na nic
zacz wymiotowa . Dopiero teraz zrozumia , dlaczego jego ojciec traktowa Kr g z tak
ostro no ci .
Miecz nie by zabawk , a walka nie by a zabaw .
Rozejrza si w poszukiwaniu Nemi.
- To by o okropne! - powiedzia a. Nie pot pia a go jednak. Nigdy tego nie robi a, gdy
w gr wchodzi o co wa nego. - Jednak wygra
. Jeste teraz m
czyzn . Przynios am
to dla ciebie z gospody.
Wyci gn a z ot bransolet , god o doros
ci. Neq opar si o jej rami i zacz
aka .
- Nie by o warto - chlipa .
Nemi r bkiem swej sukienki otar a mu twarz. Potem za
bransolet .
A jednak by o warto. Hig nie umar . Zabrano go do prowadzonego przez Odmie ców
szpitala i tam zaszyto mu brzuch. Neq nosi bezcenn bransolet wokó lewego
nadgarstka, coraz bardziej dumny z jej ci
aru. Przyjaciele gratulowali mu i na ka dym
kroku okazywali swój podziw. Nawet Nemi wyzna a, e poczu a ulg , gdy okaza o si , e
to nie Hig b dzie jej pierwszym m
czyzn . Postanowi a zosta kobiet dopiero za par
tygodni!
Na cze
nowego m
czyzny - Neqa urz dzono uczt , podczas której og osi on swe
imi . Niebawem zapisano je na tablicy w gospodzie, by Odmie cy mogli si o tym
dowiedzie . By jednak pewien k opot - noc z kobiet ...
Neq obawia si zako czy ceremoni po egnania z dzieci stwem w zwyczajowy
sposób. Prawda by a taka, e nie bardzo wiedzia , co robi ... Neq z m
czyzn w Kr gu to
by o proste. Ale Neq z kobiet w
ku... - to wydawa o si bardziej niebezpieczne...
Zamiast wybra dziewczyn na noc za piewa dla go ci. Jego pi kny tenor wywar
na wszystkich wra enie. Nemi do czy a si . Jej alt dobrze harmonizowa z jego g osem.
Wprawdzie nie byli ju bratem i siostr , lecz takie wi zy nie p ka y za jednym uderzeniem
miecza.
Nazajutrz Neq wyruszy w drog jak przysta o m
czy nie i wojownikowi. Mia i
przed siebie, pozostawiaj c rodzinne plemi . Oczekiwano od niego, e b dzie walczy , by
doskonali swe umiej tno ci, a tak e po ycza bransolet . Móg wróci za miesi c, za rok,
albo nigdy. Ten okres mia potwierdzi to, e zdobycie praw m
czyzny nie by o
przypadkiem. Odt d wszyscy koczownicy mieli traktowa go z szacunkiem. Nigdy ju nie
dzie „dzieckiem Nema”. Sta si wojownikiem.
Ceremonia po egnania by a wspania a. Mia
ci ni te gard o, gdy rozstawa si z
Nemem, Nem i Nemi, ale musia to ukry . Ujrza zy w oczach siostry, która nie zdo
a
nic powiedzie . By a pi kna. Neq musia si odwróci , by samemu si nie rozp aka .
Ruszy przed siebie. W tej okolicy gospody by y oddalone jedna od drugiej o
dwadzie cia mil. Tak drog mo na by o pokona w ci gu dnia, o ile nie zwleka o si
zbytnio. Neq jednak zwleka . Tak wiele rzeczy by o nowych: zakr ty i prze cze, cie ki i
obszary pastwisk, lasy oraz napotykani od czasu do czasu wojownicy. By o ju ciemno,
gdy dotar do pierwszej kwatery.
Mia sp dzi t noc samotnie. Gospoda by a pusta. Da sobie rad sam, korzystaj c
z urz dze Odmie ców. Neq nie rozumia tych ludzi. Mieli wspania bro , której nie
ywali, znakomite jedzenie, którego nie jedli i te wygodne gospody, w których nigdy nie
spali. Zostawiali wszystkie te rzeczy tak, eby ka dy móg je sobie wzi
. Je li z gospody
zabrano wszystkie zapasy, Odmie cy szybko i bez s ów dostarczali nowe. Je li jednak
jaki m
czyzna u ywa broni poza Kr giem, zabija innych z uku lub zabrania komu
wst pu do gospody, i nikt go nie powstrzymywa , Odmie cy przerywali dostawy. Sprawiali
wra enie jakby nie obchodzi o ich to, e ludzie umieraj , a tylko w jaki sposób i gdzie.
Sama gospoda by a cylindrem o rednicy dziesi ciu kroków, wysokim na
wyci gni cie r ki m
czyzny, z dachem w kszta cie sto ka, który w jaki sposób chwyta
wiat o s
ca i zmienia je w moc nap dzaj
znajduj ce si wewn trz lampy i maszyny.
W rodku cylindra znajdowa si gruby filar, w którym umieszczono urz dzenia toaletowe,
spi arni oraz sprz t do gotowania. By y tam równie otwory, które w zale no ci od
potrzeby wydmuchiwa y zimne lub gor ce powietrze.
Neq wyj mi so z lodówki i upiek je w piecu. Nala sobie kubek mleka z dzbanka.
Jedz c spogl da na pe ne pó ki bransolet, ubra i broni. Wszystko to mo na by o sobie
wzi
!
W ko cu roz
tapczan umieszczony na zewn trznej cianie i zasn .
Rankiem w
do swojego plecaka zapasowe skarpetki i koszulk , nie zawraca
sobie jednak g owy dodatkowymi pantalonami, kurtk czy trampkami. Brud nie mia
znaczenia, lecz przepocone cz
ci odzie y nale
o cz sto zmienia i zostawia w
specjalnym pojemniku w gospodzie. Neq zapakowa te chleb i reszt mi sa.
Marnotrawstwo by o kolejn rzecz , której Odmie cy nie lubili, mimo e sami pope niali je
porzucaj c te wszystkie rzeczy w gospodach. Na koniec Neq zabra ze sob
uk oraz
sk adany namiot, gdy mia zamiar polowa , a tak e obozowa pod go ym niebem. Mo na
by o od czasu do czasu korzysta z gospod, lecz prawdziwy koczownik wola radzi sobie
sam.
Drugiej nocy rozbi namiot. Czu si w nim bardzo samotny, a ponadto zapomnia
zabra ma ci odstraszaj cej komary. Trzeciej nocy skorzysta z gospody, dziel c j z
dwoma wojownikami - Mieczem i Maczug . Zachowywali si przyja nie i nie traktowali go
z góry, cho z pewno ci widzieli, jaki jest m ody. Rano ca a trójka wiczy a razem w
Kr gu i obaj wojownicy pochwalili umiej tno ci Neqa, co znaczy o, e wci zjest
todziobem. W powa nej walce nie potrzeba by o pochwa . Umiej tno ci mówi y same
za siebie.
Czwartej nocy napotka kobiet . Przygotowa a mu posi ek, bez porównania
smaczniejszy od tych, które sam przyrz dza , lecz nie próbowa a si do niego zaleca .
Neq za przekona si , e jest zbyt nie mia y, aby ofiarowa jej bransolet . By a starsza
od niego i w
ciwie niezbyt adna. Zdoby si tylko na to, by wzi
prysznic w jej
obecno ci, eby mog a dostrzec, i ma w osy na l
wiach. Spali na s siednich
tapczanach. Rankiem yczy a mu szcz
cia i poca owa a go jak matka. Neq wyruszy w
dalsz drog czerwony ze wstydu. Przeklina siebie za to, e nie zdoby si na odwag ,
wiedzia jednak, e jeszcze bardziej obawia si tego, i zrobi co
le i zostanie wy miany.
Zastanawia si jak nale y udawa do wiadczonego w tych sprawach.
Pi tego dnia, gdy by o jeszcze widno, przyby do gospody po
onej nad pi knym,
ma ym jeziorem. Napotka tam m
czyzn o adnej, niemal kobiecej twarzy, który wydawa
si niewiele starszy od Neqa. Nie by on od niego o wiele wy szy, zachowywa si jednak
jak do wiadczony wojownik.
- Jestem Soi, Mistrz Wszystkich Broni - oznajmi . - Walcz o panowanie.
To zaniepokoi o Neqa. Panowanie oznacza o, e pokonany musi si przy czy do
plemienia zwyci zcy. Poniewa umowa przed walk by a dobrowolna, nie stanowi o to
pogwa cenia ustanowionego przez Odmie ców zakazu pozbawiania ludzi wolno ci.
Honorowy wojownik musia jednak dotrzyma uzgodnionych warunków. Neq walczy do tej
pory tylko raz i troch
wiczy . Wola nie próbowa szcz
cia w powa nym starciu.
Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chcia na razie przy cza si do adnego plemienia.
- U ywasz wszystkich broni? - zapyta , ignoruj c ukryte w s owach tamtego
wyzwanie. - Miecza, dr ga, pa ek... wszystkich?
Soi skin z powag g ow .
- Nawet morgenszternu? - Neq spojrza na kolczaste kule le
ce na pó ce.
Soi ponownie skin g ow . Najwyra niej nie by zbyt rozmowny.
- Nie chc walczy - oznajmi Neq. - Nie o panowanie. Ja... dopiero w zesz ym
tygodniu zosta em m
czyzn .
Soi wzruszy ramionami. Nie by ura ony.
O zmierzchu pojawi a si kobieta. Mia a na sobie pomara czow sukni ,
oznaczaj
, e jest kobiet do wzi cia, lecz by a chyba jeszcze starsza i mniej adna ni
ta, któr Neq napotka uprzednio. Musia a w swoim czasie po yczy wiele bransolet, lecz
aden m
czyzna nie zatrzyma jej przy sobie. Soi nie zwróci na ni uwagi. Nie mia
bransolety, co oznacza o, e jest onaty. Ponownie wszystko zale
o od Neqa, ale i tym
razem nie uczyni nic.
Ona przygotowa a kolacj dla nich obu, co nale
o do obowi zków kobiety
szukaj cej m
a. Obchodzi a si z garnkami równie pewnie, jak Soi ze sw broni . Ta
gospoda musia a by jej terytorium. Zapewne od dawna us ugiwa a wszystkim
czyznom, którzy tu przychodzili, w nadziei, e który z nich prze
y umiej tno ci
ponad urod i pojmie j za on .
Zanim podano posi ek przyby trzeci m
czyzna. By to wielki, brzuchaty wojownik
pokryty wieloma bliznami.
- Jestem Mok Morgensztern - przedstawi si .
- Sol, Mistrz Wszystkich Broni.
- Neq Miecz.
Kobieta nie powiedzia a nic. Postawi a na stole nast pne nakrycie.
- Walcz o panowanie - oznajmi Soi.
- Masz plemi ? Ten ch opiec i kto jeszcze?
- Nie. Neq jest wolny. Moje plemi
wiczy w Z ym Kraju.
- W Z ym Kraju! - zaskoczenie Moka by o równie wielkie, jak Neqa. - Tam nikt nie
chodzi!
- Niemniej jednak - odrzek Soi.
- Ale Rentgeny - duchy mierci...
- Czy w tpisz w moje s owa? - zapyta Soi. Mok obruszy si na jego ton.
- Ka dy wie...
- Musz si zgodzi - powiedzia Neq i natychmiast zda sobie spraw , e nie
powinien si odzywa . To nie by jego spór.
- W Kr gu dowiod prawdziwo ci swych s ów! - oznajmi Soi. Spojrza na
przezroczyste, obrotowe drzwi gospody i zauwa
, e na zewn trz jest ju ciemno.
- Jutro.
Mok i Neq wymienili spojrzenia. Teraz nie mieli wyj cia.
- Jutro - zgodzi si Mok. - O panowanie. Po chwili zastanowienia doda :
- Zobaczysz jednak, e moja bro nie nadaje si do zabawy.
Kobieta u miechn a si do Moka, który odwzajemni ten u miech, g aszcz c sw
bransolet . Noc Sol i Neq roz
yli tapczany po wschodniej stronie gospody. Mok zabra
kobiet na stron zachodni , za
ywszy przedtem bransolet na jej nadgarstek.
Neq le
w ciemno ci i nas uchiwa uwa nie. Jednak rytmiczne skrzypienie tapczanu
ciwie nic mu nie powiedzia o.
Sol mia ze sob wózek wype niony broni .
- Z czym chcesz si zmierzy w Kr gu? - zapyta Moka.
- Naprawd u ywasz ich wszystkich? Niech wi c b dzie morgensztern.
Soi wyci gn w asn kul na
cuchu. Neq by zafascynowany. Nigdy jeszcze nie
widzia morgenszternu w akcji, a nawet nie s ysza o pojedynku dwóch tych broni w Kr gu.
To by niepewny, lecz przera aj cy or
, który zupe nie nie nadawa si do obrony.
Masywna, kolczasta kula trafia a w cel albo nie. Od tego zale
wynik walki. Ci
kie rany
by y w takim pojedynku niemal pewne.
Dwaj m
czy ni wkroczyli do Kr gu z przeciwnych stron. Ka dy z nich wymachiwa
morgenszternem tak szybko, e
cuchy rozmaza y si w szare okr gi. Kule wygl da y
pi knie. L ni y w promieniach s
ca niczym ogniste pier cienie, podczas gdy obaj
czy ni wyginali rytmicznie torsy. Walka musia a by krótka.
Rzeczywi cie by krótka. Dwa b yszcz ce uki przeci y si ,
cuchy skrzy owa y, a
kule uderzy y w siebie gwa townie, sypi c iskrami. Zarówno Mok, jak i Soi, podskoczyli,
gdy poczuli szarpni cie
cuchów, lecz tylko Soi utrzyma morgensztern w r ku. Uchwyt
broni wy lizn si z d oni Moka, który zosta rozbrojony.
Neq zrozumia , e w
nie to Soi pragn osi gn
. Celowo zaatakowa bro
przeciwnika, wcale nie próbuj c trafi w jego cia o i szarpn gwa townie, gdy dosz o do
zetkni cia
cuchów. Mok oczekiwa , e morgenszterny zap acz si , utrudniaj c
zadanie obu wojownikom, dzi ki czemu b dzie móg wykorzysta w zwarciu swój wi kszy
ci
ar i si . Jednak rozwaga i zr czno
Sola przewa
y.
A mo e to by o czyste szcz
cie?
- Z czym pragniesz si zmierzy ? - zapyta Sol Neqa. M ody wojownik zblad . Z
pewno ci nie z morgenszternem! Czy Sol okazywa w ten sposób uprzejmo
, czy
pewno
siebie? Co odpowiedzie ?
Miecz czy sztylet w do wiadczonej d oni mog y go ci
ko zrani , jak Higa. Pa ki by y
pe, lecz ich para mog a porz dnie wy oi mu skór . Maczuga by a t pa i powolna, lecz
gdy trafi a w cel, jej cios by druzgoc cy. Dr g...
- Z dr giem!
Jeden kawa ek, bez ostrzy, powolny, bezpieczny.
Soi spokojnie wyci gn swój dr g.
Wkroczyli do Kr gu i wykonali pierwsze ruchy. Neq czu si g upio z powodu swego
tchórzostwa. Prawdziwy wojownik wybra by w asn bro , by zagro enie dla obu
walcz cych by o równe. Dr g by bezpieczny, lecz trudno by o go obej
. Neq
wyprowadzi sztych...
Gdy si ockn , le
na tapczanie w gospodzie, a g owa pulsowa a mu bólem.
Kobieta, której Mok da bransolet , czyli Moka, wyciera a mu twarz g bk .
Neq powstrzyma si przed zapytaniem, co si sta o. Najwyra niej powali go cios,
którego nawet nie dostrzeg . Czy Mok móg go uderzy z ty u? Nie, to by oby ohydne
pogwa cenie Kodeksu Kr gu. Soi i Mok na pewno nie byli lud mi, którzy u ywaliby tak
haniebnych metod, b
tolerowali je. Dr g musia chyba spa
z nieba...
Dotkn ciemienia. Obmacuj c guza wielko ci po ówki jaja, przypomnia sobie
wszystko. Zdumiewaj co zr czny manewr. Dr g min jego miecz, jakby to by a mg a i
uderzy ... Neq sykn z bólu.
Có , by teraz cz onkiem plemienia Sola. Plemienia ze Z ego Kraju. Je li nawet by y
tam duchy-zabójcy, to nie zaszkodzi y one zbytnio Solowi! W sumie nie by o to z e
rozwi zanie. Nem zawsze powtarza , e s
ba u silnego przywódcy ma swoje zalety. W
zamian za utrat niezale no ci zyskiwa o si opiek i bezpiecze stwo. Oczywi cie pod
warunkiem, e trafi o si do dobrego plemienia...
Neq nie by ca kiem pewien, czy w jego przypadku tak by o. Nadal mia w tpliwo ci,
czy Soi rzeczywi cie jest znakomitym wojownikiem, w ko cu w
ciwie nie widzia go w
walce... Mo e Soi mia tylko szcz
cie? Neq zrobi jednak dobr min do z ej gry.
Wyruszy razem z Mokiem, kieruj c si wskazówkami otrzymanymi od Sola, który
uda si w przeciwn stron . Po drugiej nocy Mok odebra kobiecie sw bransolet . Neq
nie zadawa mu pyta . Mo e tamten nie chcia po prostu zabiera ze sob
ony do Z ego
Kraju, cho Soi powiedzia , e Rentgeny wycofa y si ju z miejsca, gdzie sta obóz.
Sp dzili na szlaku kilka dni.
Plemi Sola, a przynajmniej ta jego cz
, do której si przy czyli, sk ada o si z
trzydziestu m
czyzn obozuj cych w gospodzie i najbli szej okolicy. Tutaj rz dzi a ona
wodza - Sola. By a ona pi kn , zmys ow kobiet w wieku oko o szesnastu lat. Mia a
zwyczaj odpowiada ostro, gdy si do niej zwracano, i co raz pogr
si w ponurym
milczeniu. Mimo to z dum nosi a z ot bransolet .
Obozowali tam przez dwa tygodnie. Ich liczba zwi ksza a si o kolejnych
wojowników przysy anych przez Sola. Wielu m
czyzn mia o rodziny, wi c zapasy w
gospodzie wyczerpywa y si szybko. Musieli polowa , mimo i furgon Odmie ców
przyje
dwukrotnie, by uzupe ni zapasy.
Odmie cy wygl dali tak miesznie! Dok adnie tak, jak wskazywa a na to ich nazwa:
dziwacznie ubrani, nie uzbrojeni, niemal zupe nie pozbawieni mi
ni i niedorzecznie
czy ci. Niemniej jednak ich ci
arówka by a potworem, który móg by zmia
wielu
wojowników, gdyby zboczy z drogi. Dlaczego Odmie cy s
yli koczownikom, skoro tak
atwo mogliby nimi rz dzi ? Niektórzy uwa ali, i Odmie cy byli na to zbyt s abi i g upi.
Neq w tpi jednak, by by o to takie proste.
W ko cu Soi powróci , prowadz c kolejnych pi tnastu m
czyzn, przez co liczebno
plemienia wzros a do ponad pi
dziesi ciu. Nast pnie ca a grupa wymaszerowa a do
ego Kraju. Neq spogl da z niepokojem na czerwone znaki ostrzegawcze ustawione
przez Odmie ców. Wiedzia , e oznaczaj one granice terytorium Rentgenów. Odmie cy
podobno wykrywali te niewielkie istoty za pomoc tykaj cych skrzynek. Nic z ego si
jednak nie wydarzy o.
Na pustkowiu, w pobli u rzeki, znajdowa si obóz otoczony fos pe
wody. Jego
przywódc by Tyl, Mistrz Dwóch Broni, prawdziw w adz sprawowa jednak Sos
Nieuzbrojony. wiczy on wojowników bezlito nie. Podzieli wszystkich na grupy, w
zale no ci od broni, i przyzna ka demu m
czy nie miejsce w tabeli zale ne od jego
umiej tno ci. Neq zacz jako ostatni miecz z dwudziestu. Zmartwi o go to, lecz trening
wyszed mu na dobre i na koniec zosta czwartym w ród pi
dziesi ciu. Obóz rós ca y
czas, gdy Soi nadal w drowa i przysy
wci
nowych wojowników. Neq nigdy nie
widzia silniejszego i bardziej zdyscyplinowanego plemienia.
Dziwne, e wszystko to by o dzie em cz owieka, który sam nigdy nie walczy w Kr gu.
Sos wiedzia wiele o walce, nie by te s abeuszem. Mimo to nosi na ramieniu ma ego
ptaszka, robi c tym z siebie po miewisko. By o te oczywiste, e kocha Sol , cho nie
przyznawa si do tego g
no. Neq widzia raz, zim , jak zakrad a si ona do jego
namiotu i pozosta a tam do witu. Ca a ta sytuacja by a dla nie do poj cia.
Gdy nadesz a wiosna, plemi wyruszy o. Neq by ju wtedy jednym z najlepszych
mieczy. Z niecierpliwo ci oczekiwa zapowiedzianych podbojów.
Jego rado
m ci a tylko jedna rzecz: nie zdoby si jeszcze na odwag , by
ofiarowa bransolet jakiej dziewczynie. Pragn to zrobi , lecz nie sko czy jeszcze
pi tnastu lat, a wygl da na trzyna cie. ywa, naga kobieta to by o wi cej ni móg sobie
wyobrazi . Ile b dów mo na pope ni !
Niekiedy marzy o Soli. Nie chodzi o o to, e j kocha czy cho by lubi . By a po
prostu cudownie zbudowan dziewczyn , która nocowa a w namiocie innego m
czyzny,
cho jej m
by wodzem plemienia. Ha ba... lecz jak e bole nie poci gaj ca! Ona z
pewno ci dochowa aby tajemnicy...
Nie mia
wobec kobiet Neq nadrabia w Kr gu. By to jeden z powodów, dla
których zrobi tak wielkie post py w sztuce walki mieczem. Neq sp dza ca y wolny czas
na wiczeniach, podczas gdy inni zajmowali si swoimi sprawami lub odpoczywali.
Uwa ano go za pilnego, w rzeczywisto ci jednak by udr czony.
Którego dnia w ko cu musia zosta m
czyzn !
Rozdzia drugi
Neqowi powodzi o si w walce. Z atwo ci wygrywa swoje pojedynki. Jego
pierwszym rywalem by najlepszy miecz ma ego plemienia, którego wódz nie chcia
walczy . Neq by jednym z kilku wybranych krzykaczy, których docinki sprowokowa y go
do tego. Jego przeciwnik w Kr gu umia wiele, ale d ugi trening w Z ym Kraju uczyni Neqa
lepszym od rywala.
Walcz c, Neq przypomnia sobie jak Sos kaza mu stawa w Kr gu nie tylko
przeciwko mieczom, lecz równie przeciw wszystkim innym broniom. Neq wiczy te
walk w parach z ró nymi wojownikami przeciwko innym parom. To by a ci
ka praca, a
poniewa w Z ym Kraju nigdy nie walczono do krwi, tylko ocena wystawiana przez Sosa
Doradc okre la a umiej tno ci Neqa. S owa Nieuzbrojonego mia y jednak swoj wag .
Gdy tylko Neq dostrzeg drobne niedostatki w umiej tno ciach przeciwnika, zrozumia , e
Sos mia racj . Nieudolne zwyci stwa i enuj ce pora ki nie by y mu ju pisane.
Naprawd by Mistrzem Miecza.
Pewnego dnia, nieoczekiwanie, Sos Doradca odszed . Mo na by o zapyta , kogo
nape ni o to wi kszym alem: Sola, czy Sol ? Czy Sol dowiedzia si o wszystkim? Plemi
jednak nadal
o tak, jak zorganizowa je Sos. Sola urodzi a dziewczynk , cho dziewi
miesi cy temu jej m
by nieobecny...
Podboje uczyni y plemi tak wielkim, e trzeba je by o rozbi na pi
mniejszych,
które razem tworzy y Imperium. Jednym z nich dowodzi Sol, a pozosta ymi jego
najwa niejsi namiestnicy: Tyl, Mistrz Dwóch Broni, który mia najlepszych wojowników,
dalej: Sav Dr g, który przej obóz w Z ym Kraju, gdzie nadal wiczono m odych
wojowników, i który by drugim z pie niarzy Imperium. Nast pni byli: Tor Miecz z wielk ,
czarn brod ... i sam Neq. Ka de z plemion Imperium uda o si w swoj stron ,
zdobywaj c nowych wojowników, wszystkie jednak podlega y Solowi.
Z pocz tku by o to wspania e. Rzeczywisto
za mi a wszystkie marzenia Neqa o
chwale. Mia pod sob stu pi
dziesi ciu wojowników, wi cej ni liczy a sobie wi kszo
niezale nych plemion. Odwiedzi rodzin , by pochwali si tym, co osi gn . Jego siostra
wysz a za m
i przenios a si w inne strony. Tych spo ród miejscowych, którzy w tpili w
jego umiej tno ci, szybko o nich przekona . Wys
wszystkich sze ciu do obozu w Z ym
Kraju. Neq zmierzy si te z ojcem, Nemem. Nie bili si jednak do krwi, ani o panowanie.
Tutejsi mieszka cy nigdy nie widzieli nikogo, kto w ada by mieczem lepiej od Neqa.
Cieszy si , e si o tym dowiedzieli. Jednak po up ywie roku takie rzeczy straci y dla
urok. Obowi zki wodza nie pozwala y mu wiczy w Kr gu tak du o, jak by chcia . Odnosi
wra enie, e ze wszystkich stron otaczaj go wa nie i wrogowie. W ko cu zrozumia , e w
bi serca nie jest przywódc , lecz wojownikiem.
Pod koniec drugiego roku mia ju tego wszystkiego serdecznie do
, wydawa o si
jednak, e nie ma innej drogi. Pragn tylko uciec, by móc walczy w Kr gu na uczciwych
warunkach, bez przeszkód wynikaj cych z jego pozycji w plemieniu.
Ponadto... nadal pragn kobiety. Mia ju szesna cie lat i by m
czyzn w ka dym
calu, lecz sama my l o zaproponowaniu bransolety jakiejkolwiek dziewczynie nape nia a
go l kiem. Gdyby która go poprosi a, gdyby da a mu wyra nie do zrozumienia, e jest
ch tna, to co innego. Jednak adna tego nie uczyni a.
Neq podejrzewa , e jest najbardziej nie mia ym m
czyzn w ca ym Imperium, cho
na pozór nie mia po temu adnych powodów. Móg bez zmru enia oka rozkazywa
czyznom, z ufno ci we w asne si y zmierzy si z ka
broni i rz dzi plemieniem
licz cym setki cz onków. eby jednak na
sw bransolet kobiecie... chcia to zrobi ,
lecz nie móg si na to zdoby .
Nagle na Imperium spad o nieszcz
cie. Pojawi si Bezimienny - nie uzbrojony
czyzna, który wkracza do Kr gu i pokonywa najlepszych wojowników go ymi r kami.
Wydawa o si to niemo liwe, lecz Bezimienny zdoby najpierw plemi Sava, ami c mu
, potem grup Ty a, roztrzaskuj c mu kolana, a nast pnie plemi Tora, zabijaj c
Goga Maczug - jedynego wojownika, którego nawet Soi nie zdo
pokona . W ko cu
zmusi do wst pienia do Kr gu samego Sola, odebra mu ca e Imperium, a tak e Sol , i
wys
go razem z córk na Gór , by tam umar .
Plemi Neqa przebywa o daleko od miejsca, w którym to si zdarzy o. Zanim tam
dotarli sprawa by a ju rozstrzygni ta. Soi odszed . Neqowi nie pozosta o nic innego, jak
podporz dkowa si nowemu Wodzowi. Tyl pozosta drugim wojownikiem. Rz dzi w
imieniu olbrzymiego, nie uzbrojonego zwyci zcy, który nie okazywa
adnego
zainteresowania codziennymi sprawami Imperium.
- Id , dok d chcesz - poradzi Neqowi Tyl na osobno ci - i walcz, gdzie tylko
zechcesz, ale nie o panowanie. Przepytaj swych wojowników i zwolnij tych, którzy chc
odej
. Tak zarz dzi Bezimienny.
- Po co wi c zdobywa Imperium? - zapyta zdumiony Neq.
Tyl wzruszy tylko ramionami z niesmakiem. Neq wiedzia , e Ty owi bardzo nie
podoba si ten stan rzeczy, by on jednak cz owiekiem honoru, godnym swego
stanowiska, i nie mia zamiaru wyst pi przeciw nowemu Wodzowi. Neq post pi zgodnie
z rad Ty a. Na sze
lat Imperium zamar o. Neq przekaza swe obowi zki innym i zacz
drowa samotnie. Czasami walczy w Kr gu, lecz jego umiej tno ci sprawia y, e takie
spotkania nie mia y sensu i doprowadzi y do tego, e szybko zacz to go rozpoznawa ,
gdziekolwiek si pojawi . Jego bransoleta nadal nie opu ci a ani razu swego miejsca na
nadgarstku, cho
ni o kobietach, i to co noc.
W wieku dwudziestu czterech lat, po dziesi ciu latach nauki, podbojów i w drówek,
Neq Miecz wkroczy w smug cienia. Nie mia przysz
ci, tera niejszo ci ani Imperium.
I wtedy Wódz, przy pomocy plemienia Ty a oraz swego w asnego, dokona najazdu
na Gór , po czym znikn . Tyl powróci , przynosz c wie ci, e forteca mieszcz ca si pod
Gór sp on a i e ci, którzy w przysz
ci pójd na Gór , zgin naprawd , bez wzgl du
na to, jak si sprawy mia y w przesz
ci. Tyl nie móg jednak obwo
si przywódc
Imperium. Nikt nie zwyci
Nieuzbrojonego, który móg wróci albo nie.
Namiestnicy: Tyl, Neq, Sav, Tor i inni spotkali si , i po naradzie postanowili, e
Imperium zostanie u pione do chwili powrotu Wodza. Ka dy z nich mia zosta wodzem
wolnego plemienia, postanowili jednak, e nie b
walczy ze sob .
Neq, który pragn tylko wolno ci, rozwi za swoj grup ca kowicie. Jego najlepsi
wojownicy natychmiast zacz li tworzy w asne, ma e plemiona i przenosi si z nimi w
inne miejsca. Neq, znów niezale ny, wyruszy na samotn w drówk .
Gdy po raz trzeci szukaj c noclegu w gospodzie stwierdzi , e zosta a ona
obrabowana i zniszczona, by zdumiony i w ciek y. Kto to robi i dlaczego? Gospody by y
nietykalne i otwarte dla wszystkich w drowców. Gdy któr
z nich zniszczono, cierpieli na
tym wszyscy. Gdyby takie przest pstwa sta y si zbyt cz ste, mog oby to zaszkodzi
ca emu ludowi koczowników.
Nie by o nadziei na szybkie schwytanie sprawców. Od chwili, gdy dokonano tego
czynu, up yn y tygodnie. atwiej by o zapyta o to Odmie ców, którzy wiele wiedzieli o
sprawach koczowników.
Neq, który do tej pory nudzi si okrutnie, ucieszy si na my l o nowej przygodzie.
Miejscowa siedziba Odmie ców by a obl
ona. Jej szklane okna wybito. Oblegani
zabarykadowali otwory okienne kawa kami drewnianych i metalowych mebli. Otaczaj ce
budynek klomby podeptano. Dwóch wojowników pe ni o wart kr
c dooko a budynku.
Trzech innych gaw dzi o ze sob przy pobliskim ognisku.
Neq podszed do bli szego z wartowników, wielkiego wojownika z mieczem.
- Kim jeste cie i co tu robicie?
- Zje
a}, p taku - odpar tamten. - To prywatny teren.
Neq nie by ju ani m ody, ani porywczy. Odpowiedzia spokojnie:
- Odnosz wra enie, e napadli cie Odmie ców. Czy macie jaki powód?
czyzna wyci gn miecz.
- To jest mój powód. Kapujesz, kurduplu?
Neq ujrza , e pozostali napastnicy dostrzegli go i zbli aj si szybko. Wszyscy byli
uzbrojeni w miecze. Neq nie ust pi .
- Czy wyzywasz mnie do walki w Kr gu?
- Hej, ten karze si stawia! - krzykn rozbawiony wartownik.
- Utnij mu jaja, je li je ma! - zawo
jeden z pozosta ych, zbli aj c si z wyci gni tym
mieczem.
Neq by ju pewien, e s to nie uznaj cy Kr gu bandyci - nieudolni wojownicy,
którzy zebrali si , aby gromadnie napada na bezbronnych. Podobnych otrów nigdy
dot d nie tolerowano na terytoriach Odmie ców, za Imperium ciga o ich bez lito ci.
Schwytanych tracono, zmuszaj c ich w walki w Kr gu z dobrymi wojownikami na mier i
ycie. Nie mo na by o pozwoli , by Odmie cy przerwali dostawy w powodu post pków
bandytów.
Lecz Imperium ju nie istnia o, wi c chwasty zacz y si rozplenia . Takich tchórzy
mo na by o zabija bez wyrzutów sumienia. Neq musia si jednak upewni :
- Podajcie mi swoje imiona. Otoczyli go pier cieniem.
- Podamy ci twoje zakrwawione flaki! - zawo
pierwszy. Pozostali roze miali si .
- Wi c ja podam warn moje. Jestem Neq Miecz - wyci gn bro . - Pierwszy, który
mnie zaatakuje, wytyczy granice Kr gu.
- Hej... s ysza em o nim! - krzykn jeden z bandytów. Jest niebezpieczny. Mia
asne plemi ...
Lecz pozostali, którzy nie znali historii Imperium, ruszyli ze wszystkich stron, w
nadziei, e zmia
intruza liczebn przewag .
Gdy tylko podeszli bli ej, Neq zaatakowa . Zada b yskawiczne pchni cie w pier
przeciwnika znajduj cego si przed nim. Natychmiast wyrwa bro i zatoczy
zakrwawionym ostrzem uk w lewo, trafiaj c nast pnego bandyt w szyj , nim ten zd
unie
miecz. Taka r banina na odlew nie mog aby by skuteczna przeciw dobrze
wyszkolonym wojownikom, lecz to by y niedouczone niedo gi. Neq ci w prawo, lecz
trzeci napastnik zd
wreszcie podnie
gard i miecz uderzy o miecz.
Neq odskoczy na bok i przebieg pomi dzy dwoma zakrwawionymi m
czyznami.
Pozosta o dwóch, gdy pi ty rozpoznawszy Neqa uciek . Neq odwróci si w ich stron .
Patrzyli przera eni na le
cych na ziemi towarzyszy. Nowicjusze boj cy si krwi!
- Zabierajcie rannych i wyno cie si st d! - zawo
do nich. - Je li was jeszcze raz
zobacz , zabij natychmiast.
Neq z pogard odwróci si do nich plecami i podszed do budynku. Zapuka do
drzwi. Odpowiedzi nie by o.
- Obl
enie sko czone! - zawo
. - Jestem Neq Miecz, wojownik Kr gu. Macie mnie
w swoich rejestrach.
Ci gle milczenie. Neq wiedzia , e Odmie cy zapisuj imiona wszystkich
koczowniczych przywódców.
- Sta tak, abym ci widzia - zawo
wreszcie jaki g os.
Neq podszed do wybitego okna. Ujrza , e bandyci oddalaj si wlok c swych
towarzyszy.
- Jest tu zapisany Neq Miecz - us ysza inny g os. - Zapytaj go, kim jest jego ojciec.
- Nem Miecz - odpar Neq, nie czekaj c na pytanie. - Moj siostr jest Boma. Przyj a
bransolet Borna Sztyleta i urodzi a mu dwóch ch opców.
- Tego nie mamy w kartotece - odpowiedzia po krótkiej przerwie drugi g os - ale
brzmi to prawdopodobnie. Czy on s
w koczowniczym Imperium Sola, Mistrza
Wszystkich Broni?
- Bom? Nie. Je li jednak widzieli cie mnie przed chwil , to macie dowód, e ja w nim
em.
- Musimy mu zaufa - stwierdzi pierwszy g os. Neq wróci do drzwi. Rozleg si
odg os przesuwanych z mozo em mebli. Potem szcz kn y klucze i drzwi si otworzy y.
Wewn trz sta o dwóch starych m
czyzn. Byli to typowi Odmie cy: mieli g adko
wygolone twarze, krótko obci te w osy uczesane z przedzia kiem, okulary, bia e koszule z
kawami, d ugie spodnie z kantem oraz sztywne, wypastowane, skórzane buty. Ich
mieszne stroje nie nadawa y si do jakiejkolwiek walki. Obaj jeszcze si trz
li.
Najwyra niej nie byli przyzwyczajeni do niebezpiecze stwa, a tak e bali si samego
Neqa.
- W jaki sposób uda o warn si ich powstrzyma ? - zapyta zaciekawiony Neq.
Wojownik wygl daj cy tak, jak ci dwaj, móg by co najwy ej wykopa dla siebie mogi .
Jeden z Odmie ców wyci gn instrument przypominaj cy troch miecz.
- To jest wiertarka elektryczna. W cza em j i dotyka em ich r k, kiedy usi owali
przedosta si do budynku. To mog o przyprawi o md
ci, ale by o skuteczne.
- Mamy te bro - doda drugi - ale nie umiemy si ni dobrze pos ugiwa .
- Jak d ugo to trwa o?
- Dwa dni. Podobne napady powtarzaj si ostatnio, lecz dot d nasze ci
arówki
zaopatrzeniowe zawsze rozp dza y napastników. Tym razem ci
arówka nie przyjecha a.
- Zapewne wpad a w pu apk - odpar Neq po namy le. - Widzia em ju trzy
ograbione gospody. Te szakale nigdy przedtem nie wa
y si was atakow . Jaki jest tego
powód?
- Nie wiemy. Wyst pi y braki w dostawach i nie byli my w stanie zaopatrywa gospod
w wystarczaj cym stopniu. To dlatego koczownicy wypowiedzieli nam wojn .
- Nie koczownicy! To byli bandyci! Spojrzeli na niego z pow tpiewaniem.
- Nie kwestionujemy twoich s ów, ale...
- Czy macie dowody na to, co mówicie? - przerwa mu rozgniewany Neq.
- Tak s dzimy.
- Ale to g upota! Nie jeste my ca kowicie zale ni od gospod, ale umo liwiaj nam
one wygodne ycie. Ich nietykalno
zawsze szanowano.
- Tak nam si zdawa o. Sam jednak widzia
... Neq westchn .
- Widzia em. Có , chc , by cie si dowiedzieli, e nie b
tolerowa podobnego
zachowania i s dz , i wi kszo
koczowników zgodzi oby si ze mn . W jaki sposób
móg bym warn pomóc?
Obaj Odmie cy wymienili spojrzenia.
- Czy zechcia by zanie
wiadomo
do naszego centralnego o rodka?
- Ch tnie, ale teraz potrzebujecie obrony tutaj. Je li odejd , nie po yjecie d ugo.
- Nie mo emy opu ci naszej placówki - odpar jeden z m
czyzn smutnym g osem.
- Lepsze to ni
mier - powiedzia Neq.
- To kwestia zasad. Neq wzruszy ramionami.
-L)latego nazywaj was Odmie cami. Naprawd jeste cie stukni ci.
- Je li zaniesiesz wiadomo
...
- Zanios . Najpierw jednak zbior kilku ludzi...
- Nie. Nigdy nie pracowali my w ten sposób.
- Pos uchajcie, Odmie cy - powiedzia gniewnie Neq. - Je li teraz nie zaczniecie
pracowa w ten sposób, jest pewne, e wasza placówka wkrótce pójdzie z dymem, a wy
zostaniecie pod ni pochowani. Nie mo ecie udawa , e nic si nie zmieni o.
- To przekonuj cy argument - przyzna jeden z m
czyzn. - Niew tpliwie masz
do wiadczenie w walce. Je li jednak nie b dziemy post powa zgodnie z nasz filozofi ,
nie ma powodu, dla którego mieliby my robi cokolwiek.
Neq potrz sn g ow .
- Odmie cy - powtórzy , podziwiaj c ich upart odwag . - Dajcie mi t swoj
wiadomo
.
Centralny o rodek by szko . Wiadomo
by a przeznaczona dla niejakiego doktora
Jonesa i Neq zamierza dor czy mu j osobi cie.
oda, jasnow osa dziewczyna, siedz ca za biurkiem w pokoju przylegaj cym do
gabinetu doktora Jonesa, by a zdecydowana chroni swego wodza przed wszelkimi
intruzami.
- A kto chce si z nim widzie ? - zapyta a obserwuj c bacznie Neqa. By a umyta do
czysta, co irytowa o go lekko.
- Neq Miecz.
- NEK czy NEG? Spojrza na ni zak opotany.
- Och, jeste analfabet - powiedzia a po chwili. - Doktor Jones przyjmie ci teraz.
Wszed do gabinetu i przekaza pisemn wiadomo
. Starszy, ysiej cy Odmieniec
ama natychmiast piecz
i zacz przygl da si zabazgranej kartce papieru. Jego
twarz przybra a powa ny wyraz.
- Gdyby my tylko mogli przeci gn
kable telefoniczne... A wi c nasze ci
arówki
nie docieraj do celu?
Niew tpliwie znal odpowied na to pytanie.
- Ci dwaj m
czy ni prawdopodobnie ju nie yj - odrzek Neq. - Nie pozwolili si
przekona . Chcia em zapewni im ochron , ale...
- Nasze idea y ró ni si od waszych. W przeciwnym razie sami byliby my
koczownikami. Wielu z nas w m odo ci nimi by o.
- By
wojownikiem? - zapyta z niedowierzaniem Neq. - Jakiej broni u ywa
?
- Miecza, tak jak ty. Ale to by o czterdzie ci lat temu.
- Dlaczego przesta
nim by ?
- Odkry em doskonalsz filozofi .
- Odmie cy gin z powodu swojej filozofii. Lepiej ich odwo aj.
- Zrobi to.
Przynajmniej ten Odmieniec mia odrobin rozs dku!
- Dlaczego to si dzieje? Te ataki na wasze siedziby i na gospody. Nigdy przedtem
tego nie by o.
- By mo e nigdy za twojej pami ci. Mog ci to wyja ni - doktor Jones siedzia za
biurkiem, licz c co na palcach, które by y d ugie i pokryte zmarszczkami. - W ostatnich
miesi cach nie byli my w stanie zaopatrywa gospod w nale yty sposób. W rezultacie
niektóre z nich sta y si bezu yteczne dla koczowników. Kiedy do tego dochodzi,
niektórzy ludzie reaguj niech ci , a e brak im og ady, jak daje cywilizacja, uderzaj na
lep. S g odni, chc ubra oraz broni, a nie dostaj tego. Wydaje im si , e
niesprawiedliwie odmówiono im tych rzeczy.
- Ale dlaczego nie mo ecie ich ju zaopatrywa ?
- Dlatego, e nasze w asne dostawy zosta y odci te. Zajmujemy si przede
wszystkim dystrybucj . Nie produkujemy sprz tu. Mamy pewn ilo
zmechanizowanych
farm, lecz ywno
stanowi tylko cz
naszych us ug.
- Dostajecie bro i ca reszt od kogo innego? - Neq nie zdawa sobie z tego
sprawy.
- Do niedawna tak by o. Jednak e od kilku miesi cy nie otrzymali my dostaw, a
nasze w asne zapasy s na wyczerpaniu. Szczerze mówi c, nie mo emy ju zaopatrywa
koczowników. Sam widzia em fatalne skutki tej sytuacji.
- Czy nie powiedzieli warn, co si sta o? To znaczy ci, którzy was zaopatruj ?
- Nie mamy z nimi kontaktu. Programy telewizyjne urwa y si nagle. Wydaje si , e
dosz o do powa nej utraty mocy. Nasze ci
arówki nie wróci y. Obawiam si , e
wzburzenie spowodowane przerwaniem dostaw zwraca si przeciwko nam. To efekt
sprz
enia zwrotnego. Sytuacja jest powa na.
- Czy gospody mog przesta istnie ?
- Obawiam si , e ten sam los spotka nasze szko y, szpitale i farmy. Tak. Nie
mo emy wytrzyma skoordynowanych ataków wielkiej liczby uzbrojonych ludzi. Je li nie
uporamy si szybko z tym problemem, to obawiam si , e grozi nam ca kowita
dezintegracja struktury naszego spo ecze stwa.
- Chcesz przez to powiedzie , e wszyscy mamy k opoty - upewni si Neq.
Doktor Jones skin g ow .
- Wyra asz si bardzo zwi
le.
- Potrzebujecie kogo , kto pójdzie sprawdzi , co si sta o. Kogo , kto umie walczy .
Je li kierowcy waszych ci
arówek przypominaj ludzi, których spotka em na placówce...
Jones ponownie skin g ow .
- Ja to zrobi , je li chcecie.
- Jeste bardzo wspania omy lny, ale brak ci znajomo ci sytuacji. Potrzebny by nam
by pisemny raport...
- Nie umiem pisa , ale móg bym strzec kogo , kto umie.
Jones westchn .
- Nie powiem, e twoja propozycja nie jest kusz ca. By oby jednak nieetyczne,
gdyby my wykorzystali ci w ten sposób. Ponadto móg by mie trudno ci z ochron
„Odmie ca”.
- Masz racj . Nie mog pomóc cz owiekowi, któremu nie mo na nic wyt umaczy .
- A wi c dzi kuj ci za przys ug , któr nam zrobi
dostarczaj c t wiadomo
-
Jones wsta z miejsca. - Mo esz pozosta u nas jak d ugo zechcesz, s dz jednak, e
nasze spokojne ycie szybko ci znudzi.
- Wydaje mi si , e nie jest ju ono spokojne - odpar Neq. - Ale to nie zgadza si z
moj ... moj filozofi - po
d
na r koje ci miecza. - Na tym opiera si moje ycie.
- Doktorze...
Obaj m
czy ni spojrzeli na stoj
w drzwiach jasnow os dziewczyn .
- S ucham, panno Smith? - odezwa si doktor Jones.
- S ucha am przez interkom - powiedzia a zmieszana, lecz z buntownicz min . -
Us ysza am propozycj pana Neqa...
- Jestem pewien, e przez „Q” - wtr ci si z u miechem Jones. - Jeden z najlepiej
adaj cych mieczem koczowników w dzisiejszych czasach.
Neq poczu , e si czerwieni, gdy dziewczyna popatrzy a na niego z podziwem.
- Mog abym pojecha z nim - ci gn a panna Smith. Na jej adnej twarzy pojawi si
rumieniec. - Nie zapomnia am ca kowicie dzikiego ycia i mog abym napisa raport.
Jones posmutnia . Jego twarz znakomicie potrafi a to wyrazi .
- Moja droga, to nie jest przedsi wzi cie...
- Doktorze, wie pan, e wszystko si zawali, je li czego nie zrobimy! - krzykn a. -
Nie mo emy siedzie bezczynnie!
Neq nie wtr ca si do rozmowy. Obserwowa dziewczyn . By a m oda i ca kiem
atrakcyjna. Pod spódniczk kry y si zgrabne i pi kne nogi. Mimo dziwacznych szat by a
warta uwagi m
czyzny. S ysza , e okre lenie „panna” w odniesieniu do Odmie ca-
kobiety oznacza o, e nie ma ona jeszcze m
a. Odmie cy u ywali s ów zamiast
bransolet.
Jones spojrza na Neqa.
- To troch niezr czna sytuacja, ale w zasadzie ona ma racj . Bezwarunkowo
musimy co zrobi , a ona nadaje si do tego zadania. Oczywi cie nie jeste
zobowi zany...
- Mog pilnowa kobiety równie atwo, jak Odmie ca-m
czyzny - odpar Neq. - Pod
warunkiem, e b dzie robi to, co jej ka
. Nie mog pozwoli , eby upiera a si przy
„zasadach”, gdy zostaniemy napadni ci.
- Zrobi wszystko, co mi ka esz - powiedzia a po piesznie.
- Nie atwo mi podj
t decyzj - rzek Jones. - Ale potrzebujemy informacji. Nawet
negatywny raport, a bardzo powa nie obawiam si , e takiego nale y si spodziewa ,
umo liwi nam przygotowanie planów przetrwania. Je li oboje si zgadzacie...
Neq zastanowi si nad tym g biej. Jak wielk odleg
zdo a pokona w ci gu dnia
objuczony t
adn jak lalka „pann ”? B dzie mdla a na widok krwi i padnie z nóg zanim
przejd sze
dziesi t mil. A ponadto jak
mieszno ci si okryje, w druj c w
towarzystwie Odmie ca, a zw aszcza kobiety! Równie dobrze, zwyczajem Sosa, móg by
posadzi sobie na ramieniu ma ego ptaszka...
- To si nie uda - powiedzia . Nawiedzi o go znajome uczucie zawodu. Wiedzia , e
nie mia
wobec kobiet wp yn a na jego decyzj w wi kszym stopniu ni logika.
- Musi si uda - odpar a. - Doktor Jones potrafi dokona zdumiewaj cych rzeczy,
ale tylko wtedy, gdy ma dok adne informacje. Je li si obawiasz, e nie dotrzymam ci
kroku, to we miemy ci
arówk . Nie musz te wygl da w ten sposób. Zdaj sobie
spraw z twojej pogardy. Mog si ubra jak koczowniczka, a nawet troch pobrudzi ...
Jones omal si nie u miechn , lecz Neq wzruszy ramionami, jak gdyby nie by o to
dla niego wa ne. My l o podró y z atrakcyjn dziewczyn , nawet Odmie cem, stawa a si
coraz bardziej kusz ca. Ostatecznie udzielenie pomocy Odmie com by o spraw
honorow i to przewa
o.
- Zgoda - oznajmi .
- Zgoda? - wygl da a na zaskoczon .
- Ubrud si troch , we ci
arówk i pojedziemy. Spojrza a oszo omiona na Jonesa.
- Zgoda?
Doktor Jones westchn .
- Moim zdaniem nie jest to najlepszy pomys , ale je li oboje jeste cie ch tni...
Rozdzia trzeci
Zmiana, która zasz a w jasnow osej pannie Smith, by a zdumiewaj ca. Rozpu ci a
swe d ugie w osy na wzór koczowniczek i owin a si w jednocz
ciowy strój kobiet do
wzi cia. Znikn y gdzie jej osobliwe maniery. Odzywa a si tylko wtedy, gdy do niej
mówiono, znaj c swe miejsce w obecno ci wojownika. Gdyby Neq nie zna jej
pochodzenia, móg by da si nabra .
Niemniej to ona musia a prowadzi ci
arówk . Neq widywa czasami pojazdy
Odmie ców, lecz nigdy dot d nie by wewn trz adnego z nich. By o oczywiste, e
obs uga takiej machiny wymaga a niezwyk ych umiej tno ci. Neq siedzia obok
dziewczyny z mieczem ci ni tym mi dzy kolanami. Wciska o go w siedzenie, gdy ko a
podskakiwa y na wybojach. Pr dko
tej machiny by a zatrwa aj ca. Neq ci gle
oczekiwa , e pojazd zacznie dysze i zwolni bieg. Przecie nikt nie móg tak gna bez
ko ca! Kiedy mówiono mu, e ci
arówka na dobrej drodze mo e w ci gu godziny
pokona odleg
równ ca emu dniu marszu. Teraz w to uwierzy .
Podró nie by a przyjemna. Droga, wystarczaj co dobra dla pieszych w drowców,
przy tej szybko ci sta a si niebezpieczna. Neqa ogarn l k. Teraz zrozumia , dlaczego
Odmie cy dbali o swe drogi a do przesady, wycinaj c krzaki i usuwaj c g azy. Takie
naturalne przeszkody by y dla p dz cego pojazdu gro ne jak cios mieczem. Neq nie
okazywa strachu, lecz jego zaci ni te na mieczu d onie by y lepkie od potu, a mi
nie
zesztywnia y mu z napi cia.
Z czasem jednak przyzwyczai si . Zacz obserwowa ruchy panny Smith.
Kierowa a ona ci
arówk , obracaj c specjalnym ko em. Gdy chcia a si zatrzyma ,
naciska a metalowy peda na pod odze. Prowadzenie samochodu nie by o jednak takie
trudne!
Jechali przez ca y dzie . Zatrzymywali si tylko wtedy, gdy nie przyzwyczajony do
ko ysania Neq musia zwymiotowa lub w celu uzupe nienia paliwa. To pierwsze by o
upokarzaj ce, lecz panna Smith udawa a, e nic nie widzi, a z czasem wn trzno ci Neqa
pogodzi y si z sytuacj . Benzyna mia a dziwny zapach, a Neq za nic nie móg zrozumie ,
po co w
ciwie przelewa si j z jednego pojemnika do drugiego.
- Dlaczego benzyna nie mo e lecie wprost z tych blaszanych pude ? - zapyta .
- Te ci
arówki zaprojektowali i zbudowali Staro ytni - odpar a panna Smith - a oni
robili mnóstwo niewyt umaczalnych rzeczy, takich jak baki na benzyn zbyt ma e na ca y
dzie jazdy. Mo e lubili nalewa j z kanistrów.
Neq roze mia si .
- A to dopiero! Odmie cy uwa aj Staro ytnych za odmie ców!
miechn a si . Nie by a obra ona.
- Wydaje si , e zdrowie psychiczne jest odwrotnie proporcjonalne do stopnia
cywilizacji.
„Odwrotnie proporcjonalne”, wiedzia , co to znaczy, podobnie jak wszyscy, którzy
przeszli przez obóz w Z ym Kraju. U ywano tam liczb do okre lania miejsca wojownika w
tabeli. Im mniejszy by numer wojownika, tym wy sz zajmowa on pozycj .
Jechali przed siebie, a wreszcie musieli si zatrzyma , by usun
przeszkod
le
na drodze. Z pobliskiego wzgórza osun a si na ni lawina g azów. Tutaj Neq
okaza si u yteczny, gdy panna Smith z pewno ci nie zdo
aby sama zepchn
na
bok wszystkich kamieni ani przerzuci
opat zwa u piasku i ziemi.
Mimo tej zw oki Neq oceni , e do wieczora przebyli odcinek, do pokonania którego
pieszo potrzebowa by pi ciu dni marszu.
- Ile z regu y przechodzisz w ci gu dnia? - zapyta a panna Smith, kiedy jej o tym
powiedzia .
- Trzydzie ci mil, je li jestem sam. Wi cej, kiedy si
piesz . Razem z plemieniem
dwadzie cia.
- A wi c uwa asz, e przejechali my dzi sto pi
dziesi t mil.
Neq sprawdzi to, licz c na palcach. Umia rachowa , lecz to zadanie ró ni o si od
tych, z którymi zwykle mia do czynienia.
- Tak - odpar .
- Wed ug licznika dziewi
dziesi t cztery - rzek a. - Musia o ci si wydawa , e
jedziemy szybciej ni w rzeczywisto ci. Na równej drodze pokonaliby my dwa razy wi cej.
- Ci
arówka zapami tuje przejechan tras ? - zapyta zdumiony. - Mo e
zapomnia a policzy odcinek mi dzy tankowaniem i napraw drogi?
Ponownie si roze mia a.
- Mo liwe! Maszyny nie s zbyt m dre.
Nigdy przedtem nie rozmawia z kobiet w ten sposób. By zdumiony przekonuj c
si , e to nie jest trudne.
- Jak daleko jest do tego dostawcy?
- Oko o tysi ca mil od szko y, w prostej linii. Tymi le nymi drogami troch dalej.
Neq ponownie dokona rachunków.
- A wi c przed nami jakie dziesi
dni drogi.
- Mniej. Niektóre odcinki s
atwiejsze do pokonania od innych. Daj map , to poka
ci drog . My
, e najgorsze ju za nami.
- Nie.
- Nie? - zamar a z map w r ku.
- Najgorsze jest to, co nie pozwoli o wróci waszym ci
arówkom.
- Och... - zamy lona wygl da a adnie. - Có , przekonamy si . Tamci nie mieli ze
sob uzbrojonego stra nika.
Roz
a map i zacz a pokazywa Neqowi ró ne linie i kolorowe plamy.
Wi kszo
z tego nie mia a jednak dla niego znaczenia. Nie potrafi odczyta znaków na
mapie.
- Gdy ju tam dotrzemy, trafi z powrotem - zapewni j .
- To wystarczy.
Przygl da a si mapie jeszcze przez chwil , po czym z
a j z cichym
westchnieniem.
Mieli ze sob
ywno
w puszkach oraz mro on . Wieczorem panna Smith zapali a
ma kuchenk gazow i ugotowa a na niej fasol , rzep i bekon, po czym otworzy a
lodówk i nala a mleko do kubków. Neq od lat nie mia kobiety, która by us ugiwa a tylko
jemu. To by o intryguj ce do wiadczenie. Oczywi cie panna Smith tylko wygl da a jak
kobieta. W rzeczywisto ci by a Odmie cem.
Spali w ci
arówce. On z ty u przy pojemnikach z benzyn , ona w kabinie.
Najwyra niej uwa
a, e by oby nie w porz dku, gdyby oboje spali z ty u, cho by o tam
znacznie wi cej miejsca i musia a wiedzie , e aden honorowy koczownik nie zak óci by
jej spoczynku, nie dawszy jej uprzednio bransolety. Oczywi cie nie mia a poj cia, e Neq
nigdy nie
z adn kobiet i e jedyn dziewczyn , któr zna bli ej, by a jego siostra.
W gruncie rzeczy, gdyby panna Smith nie by a Odmie cem, czu by si strasznie
niepewnie. W obecnej sytuacji jego niepokój by nieco mniejszy, cieszy si jednak, e pi
sam.
Lecz w jego snach kobiety by y wszechobecne, a on nie odczuwa nie mia
ci. Ale
tylko w snach...
W drugim dniu podró y nie wydarzy o si nic szczególnego. Pokonali prawie
dwie cie mil. Jazda nie by a ju dla Neqa nowo ci . Patrzy wi c oboj tnie na mijaj ce ich
yskawicznie zaro la, a ukradkiem na praw pier panny Smith, wyra nie rysuj
si
pod ubraniem dziewczyny, która w tej chwili mniej ni zwykle przypomina a Odmie ca.
Zacz nuci , najpierw po cichu, do swego miecza, a gdy panna Smith nie
zaprotestowa a, za piewa g
no piosenk , której nauczy si od Sava Dr ga w
radosnych dniach, gdy rodzi o si Imperium.
miali byli synowie proroka, Nie powstrzyma ich strach ani ból, Lecz naj mielszy by
z nich, jak to mówi , Emir Abdullah Balbul.
Nazwy wyst puj ce w piosence nie mia y znaczenia, podobnie jak imiona, lecz
melodia zawsze sprawia a mu przyjemno
. Odpowiada mu jej wojowniczy nastrój. Od
czasu do czasu odczuwa pokus , aby zmieni troch s owa i dostosowa je do rzeczy,
które zna , ale nigdy nie o mieli si na to: „ miali byli wojownicy Imperium...”. Nie,
piosenki musia y by nietykalne. W przeciwnym razie traci y sw magi .
Po pewnym czasie zda sobie, wstrz
ni ty, spraw , e panna Smith piewa razem z
nim harmonijnym kobiecym g osem, jak niegdy robi a to Nemi. Umilk nagle mocno
speszony. Panna Smith przerwa a i nic nie powiedzia a.
Trzeciego dnia natkn li si na barykad . Drzewo le
o w poprzek drogi.
- To nie jest naturalna przeszkoda - stwierdzi Neq, przeczuwaj c k opoty. - Popatrz,
tego drzewa nie zwali wiatr. Zosta o ci te. aden koczownik nie zostawia drzewa, które
ci .
Zatrzyma a ci
arówk . Po chwili pojawili si wojownicy.
- No dobra, Odmie cy, wy azi ! - wrzasn ich przywódca.
- Zosta na miejscu - rozkaza Neq. - To b dzie dla ciebie nieprzyjemne. Mo e lepiej
schyl g ow , eby nie patrze .
Wyskoczy na zewn trz jednym susem i uniós bro .
- Jestem Neq Miecz - oznajmi .
Tym razem nikt nie rozpozna jego imienia.
- Patrzcie, jaki sprytny - powiedzia wielki wojownik z maczug . - Ubra si jak
czyzna. Wiemy, e jeste cie Odmie cami. Co masz w ci
arówce?
Panna Smith nie us ucha a rozkazu Neqa. Jej blada twarz ukaza a si w oknie
kabiny.
- Hej! - krzykn przywódca. - Mamy tu samic Odmie ca!
Neq ruszy w jego stron .
- Nie tkniecie tej ci
arówki. Jest pod moj opiek . M
czyzna roze mia si
chrapliwie i machn maczug . Zgin roze miany.
Neq pozwoli mu upa
na ziemi , po czym zwróci si w stron nast pnego
napastnika - pokrytego bliznami wojownika ze sztyletami. Patrzy uwa nie, czy kto nie
ma uku. Bandyci byli zdolni do wszystkiego. Gdyby strza y pomkn y w jego kierunku,
mia by nielichy k opot.
- Uciekaj - poradzi
yczliwie nadchodz cemu.
czyzna spojrza na zakrwawione zw oki towarzysza i uciek . Bandytów
rzeczywi cie atwo by o przestraszy .
Neq zaatakowa przywódc , który równie u ywa sztyletów. Ten przynajmniej mia
troch odwagi. Wyci gn no e i zacz wymachiwa nimi nieudolnie.
Ju dawno stwierdzono, e dobre sztylety przegraj z dobrym mieczem, je li walka
jest powa na. Ale ten m
czyzna nie by dobry i Neq powali go w pierwszym starciu.
Za moment nie pozosta ju ani jeden napastnik.
- Krzyknij, je li co zobaczysz - powiedzia pannie Smith. - Pójd si rozejrze po
okolicy.
Musia si upewni , e wszyscy rzeczywi cie uciekli, zanim we mie si za drzewo.
Panna Smith siedzia a nieruchomo z kamienn twarz . Wiedzia , e nie spodoba o jej
si to, co widzia a. Odmie cy i kobiety byli do siebie podobni pod tym wzgl dem, a ona
by a i jednym, i drugim.
Odszuka obóz bandytów. By pusty. Tchórzliwy wojownik ze sztyletami nie traci
czasu. Zd
ostrzec pozosta ych. S dz c po ladach by y tam przynajmniej dwie kobiety
i czterech m
czyzn. Có , teraz pozosta y dwie kobiety i dwóch m
czyzn. Neq w tpi , by
chcieli jeszcze atakowa jakie ci
arówki.
Wróci do pojazdu.
- Wszystko w porz dku - powiedzia pannie Smith. - Usu my z drogi ten pie .
Wydawa o si , jakby dopiero teraz si obudzi a. Neq obejrza drzewo i uzna , e jest
za du e, by móg je poruszy nie przeci wszy go najpierw na pó . Wyci gn miecz i
zamachn si , lecz panna Smith zawo
a do niego:
- Jest atwiejszy sposób.
Wyci gn a sznur i przywi za a go do podstawy pnia. Drugi koniec umocowa a do
przedniego zderzaka ci
rowki. Nast pnie w czy a silnik i zacz a powoli cofa
samochód, który poci gn za sob drzewo, a u
o si ono wzd
drogi. Neq gapi si
na to z podziwem i zak opotaniem.
Gdy panna Smith sko czy a, Neq pozbawi drzewo ga zi i stoczy go y pie z drogi.
Zwin sznur i wrócili do kabiny.
- Jed my - powiedzia ochryp ym g osem. Prowadzi a samochód nie patrz c na
niego.
- Zaskoczy
mnie - powiedzia po chwili. - Nigdy bym nie wpad na to, by u
ci
arówki w taki sposób.
Nie odpowiedzia a. Spojrza na ni i dostrzeg , e wargi ma zaci ni te i niemal
ca kowicie bia e, a oczy przymru one, cho
wiat o nie by o silne.
- Wiem, e wy, Odmie cy, nie lubicie przemocy - ze zdumieniem stwierdzi , e si
umaczy - ale ostrzega em, eby nie patrzy a. Zabiliby nas, gdybym tego nie zrobi . Nie
zastawili zasadzki tylko po to, eby nas pozdrowi .
- Nie o to chodzi.
- Je li natkniemy si na wi cej podobnych band, b dzie to wygl da o tak samo. To
dlatego wasze ci
arówki nie wracaj . Wy, Odmie cy, nie walczycie. My licie, e jak
dziecie dla wszystkich mili, to nikt nie zrobi wam krzywdy. Mo e kiedy tak by o, ale ci
bandyci tylko si z tego miej .
- Wiem o tym.
- Có , tak to ju jest. Wykonuj tylko prac , której si podj em. Zapewniam ochron
ci
arówce - wci
jednak czu si niezr cznie. - Mnie te si zrobi o niedobrze, kiedy w
pierwszej swojej walce zrani em cz owieka. Mo na si jednak do tego przyzwyczai .
Lepsze to ni samemu oberwa .
Przez chwil prowadzi a w milczeniu. Potem zatrzyma a samochód.
- Chc ci co pokaza - powiedzia a. Jej twarz z agodnia a.
Wysiedli. Panna Smith podesz a do roz
ystego d bu, rosn cego przy drodze.
Stan a i odwróci a si do Neqa, oddychaj c szybko. Zab kany promie s
ca roz wietli
na chwil jej z ote w osy. W tej pozie wyda a mu si naj adniejsz dziewczyn , jak w
yciu widzia .
- Rzu si na mnie. Neq zbarania .
- Nie chcia em ci obrazi . Stara em si tylko wyt umaczy ... Nigdy nie zaatakowa em
kobiety... - zapl ta si w s owach.
- Udawaj, e jeste bandyt , który chce mnie zgwa ci . Co by wtedy zrobi ?
- Nigdy bym...
Neq poczu si tak, jakby miecz przeciwnika prze lizn si przez jego gard i wbi
prosto w serce.
Panna Smith potrz sn a d oni i nagle zjawi si w niej nó . Nie kobiecy no yk do
obierania jarzyn, lecz bojowy sztylet. Nie zaciska a palców na r koje ci niepewnie ani zbyt
kurczowo. Panna Smith, sekretarka doktora Jonesa, trzyma a sztylet dok adnie w taki
sposób, jak wojownik wst puj cy do Kr gu.
Nagle miecz Neqa nie wiedzie kiedy znalaz si w jego r ku. Oczy wojownika
spocz y na sztylecie. Stan pewnie na obu nogach. Nie mo na by o lekcewa
no a
trzymanego w ten sposób!
Panna Smith nie zaatakowa a go jednak. Odwin a swój strój, ods aniaj c j drne,
wie e piersi i wsun a sztylet do p askiego futera u ukrytego pod pach .
- Chcia am tylko, eby zrozumia - powiedzia a.
- Nigdy bym ci nie uderzy - odrzek Neq, oszo omiony zarówno jej gotowo ci do
ycia broni, jak i widokiem piersi. Zabrzmia o to jednak miesznie, gdy wci
sta z
uniesionym mieczem. Po piesznie schowa go do pochwy.
- Oczywi cie, e nie. Sprawdzi am ci w kartotece, gdy tylko ustali am, jak si pisze
twoje imi . By
wodzem plemienia, ale nigdy nie wzi
sobie kobiety. Chodzi o mi o to,
eby zrozumia mnie. To, e kiedy by am dzika. Nie jestem prawdziwym Odmie cem.
Nie w naprawd wa nych sprawach.
- Czy... walczy
kiedy sztyletem?
- Kiedy zobaczy am, jak si star
z tymi bydlakami, t krew... Poczu am si , jakbym
zrzuci a z siebie dwana cie lat i znowu sta a si koczowniczk . Tam w kabinie by am
gotowa ci pomóc.
- Dwana cie lat! Walczy
jako ma e dziecko? Skrzywi a usta.
- Jak my lisz, ile mam lat?
- Dziewi tna cie?
Wi kszo
zam
nych kobiet wcze nie traci a urod . W wieku pi tnastu lat by y
godne najwy szego po
dania, dziesi
lat pó niej wi
y. Kobietom niezam
nym brak
by o nawet tej pocz tkowej wie
ci. Panna Smith najwyra niej mia a ju za sob kwiat
pierwszej m odo ci, jednak wci
by a adna.
- Zgodnie z ocen doktora Jonesa mam dwadzie cia osiem. Nikt nie wie dok adnie,
bo nie mia am rodziny.
Trzy lata starsza od samego Neqa? To by o niewiarygodne!
- Kiedy mia am dziewi tna cie... - zacz a z g bokim namys em. - Kiedy mia am
dziewi tna cie lat pozna am pewnego wojownika. Silny, ciemnow osy m
czyzna. Mo e o
nim s ysza
. Sos... Sos Sznur?
Neq potrz sn g ow .
- Zna em kiedy jednego Sosa, ale on nie nosi broni. Nie wiem, co si z nim sta o.
- Odesz abym z nim do koczowników, gdyby mnie
0to poprosi - zastanowi a si przez chwil , oddychaj c szybko. - Odesz abym z
ka dym.
Sytuacja by a niezr czna. D onie Neqa pokry lepki pot. Nie wiedzia , co ma
powiedzie .
- Przepraszam - odezwa a si . - To przez t krew i walk . Zareagowa am w nie
cywilizowany sposób. Nie powinnam by a chwali si no em.
- My la em, e zrobi o ci si niedobrze. Tam w kabinie...
- Niezupe nie. Zapomnijmy o tym.
Wdrapali si z powrotem do kabiny, lecz Neq o tym nie zapomnia . Stara si
zrozumie to, co zobaczy i us ysza . Stercz ce piersi i dwadzie cia osiem lat... Jak
tajemnic znali Odmie cy, e potrafili tak d ugo zachowywa urod kobiety?
I jeszcze jej nó . Poruszy a nim szybko i pewnie. Naprawd musia a by kiedy
dzika. Takich umiej tno ci nie zdobywa o si
atwo, a kobiety nie nosi y broni, je li nie
umia y si ni pos ugiwa . Ale doktor Jones mówi , e wielu Odmie ców, w tym on sam,
by o kiedy koczownikami.
W ko cu zatrzymali si i odgrzali kolacj . Po posi ku Neq przyst pi do rzeczy:
- Dlaczego pojecha
ze mn ?
- Pytasz o prawdziwy powód? W przeciwie stwie do tego, który poda am?
Skin g ow .
- My
, e wci
pragn tego, czego nie mog zdoby . Innego sposobu ycia...
wolno ci od odpowiedzialno ci... m
czyzny.
Przeszy go na wpó przyjemny dreszcz.
- W ród Odmie ców te s m
czy ni.
- M
czyzny - powtórzy a z naciskiem. - Takiego jak ty.
- Czy... czy prosisz mnie o bransolet ?
Nawet po ciemku móg dostrzec, e jej twarz pokry a si rumie cem. Mia nadziej ,
e jego w asne policzki nie zdradz go w równie bezlitosny sposób.
- Kobieta nie prosi.
Serce bi o mu mocno. Nagle poczu gwa towne po
danie mimo jej wieku i
odmienno ci. Na swój sposób poprosi a go i by a bardziej przyst pna ni kobiety, które
spotyka dot d. Umiej ca czyta , w adaj ca no em, dwudziestoo mioletnia kobieta -
Odmieniec!
Najpierw widzia w niej tylko Odmie ca. Dopiero pó niej zacz my le o niej jak o
kobiecie i kochance. To co znaczy o. Trzy dni... d
ej ni kiedykolwiek sp dzi w
towarzystwie kobiety... z wyj tkiem Nemi.
- Nigdy nie da em nikomu bransolety. Nawet na jedn noc.
- Wiem o tym. Nie rozumiem tylko, dlaczego.
- No... ba em si odmowy - nigdy dot d si do tego nie przyzna . - Albo tego, e mi
nie wyjdzie.
- Czy to naprawd by oby takie straszne? Gdyby ci nie wysz o?
Ujrza teraz, e jej ubranie drga rytmicznie pod wp ywem uderze serca. Ta rozmowa
wywo ywa a w niej takie samo napi cie, jak w nim. To mu pomaga o... ale te
przeszkadza o.
- Nie wiem.
Na zdrowy rozum nie mia o to sensu, gdy móg si pogodzi z pora
w Kr gu nie
prze ywaj c podobnego wstydu. Gdy jednak w gr wchodzi a kobieta, jego strach
wydawa si nie do przezwyci
enia.
- Jeste przystojny i silny - zauwa
a. - Chyba nigdy nie widzia am atrakcyjniejszego
koczownika. Umiesz te pi knie piewa . Nie s dz , by spotka si z odmow .
Ponownie przyjrza si jej uwa nie, zastanawiaj c si nad znaczeniem jej s ów. By o
teraz ciemniej, lecz jego przyzwyczajone do mroku oczy widzia y j wyra niej ni
kiedykolwiek. Dr
z napi cia pe en niedowierzania i po
dania. Si gn powoli praw
do lewego nadgarstka i dotkn znajduj cej si tam z otej bransolety.
Panna Smith nie poruszy a si , wpatrzona w jego d onie.
apa za bransolet i poci gn . lizga a si wokó nadgarstka, ale nie chcia a zej
.
Musia j odrobin rozgi
. Jego d
odmawia a mu pos usze stwa.
Panna Smith wci
patrzy a. Na twarzy wci
mia a rumieniec, który dodawa jej
uroku.
Neq zmusi wreszcie swe palce do uleg
ci i wepchn je w szczelin w bransolecie.
Zacz powoli naciska . Pot sp ywa mu po karku, a r ka dr
a nerwowo.
W ko cu uda o mu si
ci gn
metalowy przedmiot. Jego nadgarstek wyda mu si
niedorzecznie nagi. Uniós bransolet i ujrza na niej lady potu. Wytar j o koszul , a
nast pnie bardzo powoli zacz zbli
si do panny Smith.
Ta unios a lew r
. Ich dr
ce d onie zetkn y si ze sob . Z oto dotkn o jej
nadgarstka.
Gwa townie cofn a r
.
- Nie... nie... Nie mog ! - krzykn a.
Neq pozosta z bransolet w wyci gni tej r ce. Spe ni o si to, czego obawia si
przez te wszystkie lata. Odmówiono mu.
- Och Neq, przepraszam ci ! - zawo
a. - Nie chcia am, eby to tak wysz o. Nie
wiedzia am, e tak si stanie.
Neq wci
trzyma bransolet w wyci gni tej r ce, wpatruj c si w pann Smith. Nie
potrafi okre li , co czu .
- To nie to, co my lisz - ci gn a. - Wezm j . Pierwszy szok... - ponownie podnios a
nadgarstek... i opu ci a go. - Nie mog !
Neq za
bransolet z powrotem i powoli, lecz mocno, zacisn rozgi ty metal.
- Tak mi wstyd - mówi a panna Smith. - Nigdy nie my la am... Prosz , nie gniewaj
si .
- Nie gniewam si - odpar . J zyk i krta mia jak z drewna.
- Chcia am powiedzie , nie czuj si odrzucony. To moja wina, nie twoja. Ja nigdy...
jestem gorsza od ciebie. Och, to okropne!
- Nigdy nie mia
m
czyzny?
Neq odkry , e znacznie atwiej mu przychodzi zrozumie jej problem ni zrobi co
ze swym w asnym.
- Nigdy - odpar a, zmuszaj c si do miechu. - Gdybym by a normaln
koczowniczk , by abym ju babci .
Nie min a si z prawd .
- A co z tym Sosem?
- Chyba mnie nawet nie zauwa
. G ow wype ni a mu jaka koczowniczk . Dlatego
przyszed do szko y.
- My
, e dobrze si sta o - powiedzia Neq po krótkiej przerwie.
- Nie rozumiem.
Teraz, gdy skurcz gard a ju min , powiedzia zupe nie swobodnie:
- Tak naprawd nie chcia em ci da bransolety, a tylko przekona si , czy potrafi to
zrobi . ebym nie musia uwa
si za tchórza.
- Och.
Zrozumia , e by dla niej okrutny. Ponadto by o to k amstwo.
- Nie chcia em powiedzie , e ciebie nie pragn . Chodzi o... zasad .
Teraz on sam mówi jak Odmieniec i nadal by o to k amstwo.
- Rzecz w tym, e jeste stara... starsza ode mnie i jeste Odmie cem.
- Tak.
Nie by a jednak prawdziwym Odmie cem. Ironia losu polega a na tym, e gdyby by a
koczowniczk , w ogóle nie spróbowa by ofiarowa jej bransolety.
Jej prosta zgoda na jego k amstwa i pó
amstwa pogarsza a sytuacj .
- Nie wygl dasz staro. Gdyby mi nie powiedzia a...
- Czy mo emy zmieni temat?
Powinien by milcze od pocz tku. To zaoszcz dzi oby mu niepotrzebnego wstydu i
poprawi o jej wyobra enie o nim. Zawiód ... nie dlatego, e nie da jej bransolety, lecz
dlatego, e próbowa o tym rozmawia .
Porzucili wi c ten temat. Lecz nie na d ugo.
Rozdzia czwarty
Nast pnego dnia pada o bez przerwy. Starali si jecha dalej, lecz droga stawa a si
coraz bardziej grz ska. Gdyby dzisiaj tu utkn li, jutro mogliby si nie wydosta . Panna
Smith wjecha a na szczyt niskiego wzgórza i zatrzyma a tam ci
arówk .
- B dziemy musieli d ugo poczeka - stwierdzi a. - Minie co najmniej dzie , zanim te
koleiny obeschn i stwardniej .
Neq spojrza na zewn trz, na padaj cy nieustannie deszcz, i wzruszy ramionami.
Deszcz nigdy dot d mu nie przeszkadza , lecz teraz by powa nym utrudnieniem w ich
misji. Neq mia zamiar pój
do lasu, by znale
co do jedzenia i rozejrze si po okolicy.
Nie móg jednak zostawi panny Smith samej. Jej nó nie pomóg by jej wiele, gdyby
nadeszli bandyci.
- No wi c - powiedzia a z nut udawanej weso
ci - czy spróbujemy jeszcze raz?
Neq spojrza na ni , niepewny o co jej chodzi.
- Utkn li my tu na pewien czas - wyt umaczy a. - Obojgu nam potrzebne jest
do wiadczenie. Wczoraj by o kiepsko, ale dzi czuj si silniejsza. Je li nie przestaniemy
próbowa , to mo e... Och, bransoleta!
- W tej chwili? Tutaj?
- Mo e za dnia jest atwiej ni w nocy. Mniej strachów. Czy masz co lepszego do
roboty? A mo e rzeczywi cie nie chcesz...
- Nie!
To by a odpowied na oba pytania.
- Mo e je li zrobimy to szybko, nie sp oszymy si . Nagle wyda o mu si , e to dobry
pomys . By o mu przykro, e obrazi j poprzedniego dnia. Teraz dawa a mu szans
naprawienia tego. Nie czu a urazy. On sam dopiero zaczyna si poci . Je li potraktuj
ca spraw jak walk w Kr gu, dzia aj c odruchowo, to mo e ka de z nich zdo a
wykona swoje zadanie, zanim narastaj cy strach znowu ich obezw adni.
apa r
bransolet , zerwa j i wyci gn w stron panny Smith. Ich r ce spotka y
si w po owie drogi.
Nadgarstki zderzy y si ze sob . Bransoleta upad a na pod og .
- Cholera! - krzykn a, u ywaj c przekle stwa Odmie ców. - Podnios j .
Pochyli a si w tej samej chwili co Neq. Zderzyli si g owami. Zawstydzony Neq
zacz si
mia .
- To nie jest zabawne - powiedzia a. - Staram si znale
...
Pod wp ywem nag ego impulsu z apa j za szczup e ramiona i podci gn do góry.
Przysun jej twarz do swojej twarzy i poca owa j .
Nie by o w tym adnej magii. Wargi panny Smith, zaatakowane z zaskoczenia, by y
md e. Bransoleta zawis a w jej palcach.
- Za
j - szepn . - My
, e nam si uda. Popatrzy a na z oty przedmiot, a potem
z powrotem na niego.
Nagle co uderzy o w szyb po jej stronie.
- Padnij! - krzykn Neq. Sam ju dzia
. Pochyli si , otworzy drzwi i zeskoczy w
oto obok ko a. Z mieczem w r ku przykucn obok ci
arówki, rozgl daj c si za
wrogiem.
Rozpozna odg os uderzaj cej strza y. To oznacza o atak bandytów.
Prawdopodobnie nie by dobrze przygotowany, gdy zatrzymali si w przypadkowym
miejscu, jednak nie mo na by o tego zlekcewa
.
Mia racj . W ród deszczu us ysza g osy dwóch m
czyzn. Zastanawiali si , czy
podej
do pojazdu, czy te spróbowa jeszcze paru strza . Nie zauwa yli, e drzwi z
drugiej strony kabiny otworzy y si .
Postanowili zaatakowa .
- Ci Odmie cy nie umiej walczy - powiedzia jeden z nich. - Po prostu otwórz drzwi
i wyci gnij ich na zewn trz.
Podeszli do ci
arówki i gdy dotkn li drzwi od strony kierowcy, Neq zaatakowa ich z
boku. Walka by a krótka. Po chwili w krwawym b ocie le
y dwa cia a.
- Uciekajmy - zawo
do panny Smith.
- Jak? - otworzy a z wysi kiem drzwi. - Nie mo emy ruszy ...
- Nie ci
arówk . Sami. Tam, gdzie by o dwóch bandytów, mo e ich by wi cej. Nie
mo emy ryzykowa .
Wyskoczy a na zewn trz potykaj c si o zw oki. Szybko odzyska a równowag .
Cho nie byli ubrani odpowiednio na deszcz, nie zwlekali. Pobiegli do lasu, daleko od
ci
arówki. adne z nich si nie odezwa o.
Neq odnalaz s kat ,
brzoz i wspi si na ni w poszukiwaniu miejsca, gdzie
by by niewidoczny z ziemi. Panna Smith pod
a za nim. Usadzi j okrakiem na grubym,
okr
ym konarze, a sam zaj miejsce na drugim. Woda cieka a im po plecach, by a to
jednak dobra pozycja obronna i widzieli st d ci
arówk .
Czekali tak trzy godziny.
W ko cu pojawi si m
czyzna z maczug . Przeszed w odleg
ci dziesi ciu
kroków od ich drzewa. Najwyra niej kogo szuka .
Dostrzeg ci
arówk i to, co le
o przy niej. Natychmiast zawróci . By sam. Neq
zeskoczy z drzewa.
- Hej, bandyto!
Tamten odwróci si w jego stron , unosz c maczug .
- Zabi em ich - oznajmi Neq. - Ciebie równie zabij , je li nie...
Napastnik nie by tchórzem. Rzuci si na Neqa, wymachuj c zawzi cie maczug . To
by o wszystko, czego Neq pragn si dowiedzie . Prawdziwy koczownik zaprotestowa by,
gdyby nazwano go bandyt , i za
da satysfakcji w Kr gu. Nie zaatakowa by od razu.
Neq uchyli si przed ciosem i ci w odpowiedzi mieczem. Chcia wzi
napastnika
ywcem. Potrzebna mu by a informacja.
Przeciwnik zamachn si po raz drugi. Tym razem Neq odparowa cios. Ostrze
miecza ze lizn o si po maczudze i obci o napastnikowi jeden palec. Nie by a to
powa na rana, wystarczy a jednak, aby go zniech ci do walki. Zreszt i tak nie mia
szans.
- Powiedz mi wszystko, co chc wiedzie , a puszcz ci wolno.
czyzna skin g ow . Neq cofn si . Napastnik odetchn z ulg . Panna Smith
pozosta a na drzewie. To by m dry post pek. Lepiej, eby bandyta nie wiedzia o jej
obecno ci.
- Je li mnie ok amiesz, rusz twoim tropem i zabij ci - oznajmi Neq. - Zemszcz
si , je li mnie oszukasz.
Tamten ponownie skin g ow . Zemsta by a czym , co nawet bandyci rozumieli
dobrze. Ten cz owiek móg zdradzi Neqa. Z pewno ci jednak nie chcia ryzykowa
ow .
- Ilu cz onków liczy wasze plemi ?
- Dwunastu. Teraz dziesi ciu. I ich kobiety.
- Sami bandyci?
- Nie. Jeste my uczciwym plemieniem, ale utrzymujemy si z tego, co znajdziemy.
- A jak znajdziecie ci
arówk Odmie ców, zabieracie j dla siebie, tak?
- Nigdy przedtem tego nie robili my. To by pomys Soga. Kiedy zobaczy , e
zatrzyma a si i ugrz
a...
- A waszego wodza to nie obchodzi?
- On te musi je
. W gospodach nie ma ju ...
- Dlatego, e bandyci napadaj na ci
arówki! - odpar Neq. - Odmie cy nie mog
zaopatrywa gospod, je li ich samochody s ograbiane.
- Nic na to nie poradz - odpowiedzia tamten ponuro.
Neq odwróci si z niesmakiem. Mia nadziej , e tamten zaatakuje go od ty u, daj c
mu powód do zadania miertelnego pchni cia. Bandyta jednak post pi uczciwie. By
mo e zdawa sobie spraw , e to pu apka.
- Id do swojego wodza i powiedz mu, eby trzyma si z dala od tej ci
arówki -
powiedzia na koniec Neq. - Zabij ka dego, kto si do niej zbli y.
czyzna podniós swój obci ty palec i oddali si . Neq upewni si , e bandyta
naprawd odszed , i powróci na drzewo.
- Czy my lisz, e to poskutkuje? - zapyta a panna Smith. Dygota a, lecz zapewne z
powodu zimna i wilgoci.
- Zale y od wodza. Je li jest bandyt , spróbuje nas zaatakowa . Je li jednak zosta o
mu troche honoru, zostawi nas w spokoju.
- W takim razie dlaczego pozwoli
temu cz owiekowi odej
? Teraz jego plemi si
dowie, gdzie jeste my.
- Chc si upewni , co naprawd zatrzymuje te ci
arówki. To jeden ze sposobów,
by to sprawdzi .
Zesz a z drzewa. Ubranie przylepia o si jej do tu owia. By a sina z zimna.
- Wola abym, eby by jaki
atwiejszy sposób...
- Nie ma takiego. Gdybym go nie powstrzyma i tak sprowadzi by tu ca e plemi , a
gdybym go zabi , inni przyszliby go szuka . adne plemi nie mo e pozwoli , eby jego
cz onkowie po prostu znikali. Lepiej by o ich ostrzec.
- To si mo e zdarza za ka dym razem, gdy która z ci
arówek si zatrzyma -
powiedzia a. - Czy wszyscy koczownicy s teraz bandytami?
- Nie. Ja nie jestem. Je li jednak tylko jeden na pi ciu jest bandyt , to adna
ci
arówka si nie przedostanie.
- Bardzo szybko zwrócili si przeciw swym dobroczy com!
Neq wzruszy ramionami.
- Tak, jak powiedzia ten wojownik, musz je
.
- Nie spodziewa am si , e to b dzie tak.
- Wró my do samochodu.
- Ale je li zaatakuj ...
- Dlatego musimy teraz tam wróci . Zastawi kilka pu apek i b
sta na stra y. Ty
mo esz si przespa .
- Nie mog spa , w ka dej chwili spodziewaj c si ataku!
- W takim razie ja si prze pi , a ty stój na stra y - wzi
piwór i ruszy z powrotem
w stron pojazdu.
Odci gn zw oki i pozostawi je przy
tej brzozie jako ostrze enie dla innych, po
czym sprawdzi kabin .
- Gdzie jest moja bransoleta? Panna Smith zaczerwieni a si .
- Ja... - wyci gn a r
spod przemoczonego ubrania. Mia a na niej bransolet .
Mo e troch zbyt wysoko, ale...
- Za
j ! - powiedzia zdumiony.
- Nie mog am z ni zrobi nic innego, kiedy wyskoczy
z ci
arówki - t umaczy a
si .
- W porz dku, Neqa. Krzyknij, je li co zobaczysz.
- Oddam ci j ! - zapewni a. - Nie chcia am...
- Chcia
, wi c niech tam zostanie. Nigdy dot d nie spoczywa a na r ce kobiety.
- Aleja nadal nie mog ...
- A my lisz, e ja mog ? Niemniej jednak chcia bym. Mo e za par dni...
Co dziwne, kiedy to mówi , nawet si nie zaj kn . Po prostu mówi jak m
do ony,
a ona pos usznie s ucha a.
- Tak - powiedzia a. - To by by o pi kne.
- Zacisn j mocniej.
Uj jej bezw adn r
, przesun bransolet w dó , do nadgarstka, i nacisn
kciukami grube kraw dzie. Z oto ust pi o i bransoleta zacisn a si na przedramieniu
Neqi.
- Eufemizmy znacznie to u atwiaj - szepn a. - Dzi kuj ci. Wci
dygota a, cho w
kabinie by o ciep o. Ba a si zarówno bandytów, jak i tego, co oznacza a bransoleta
czyzny na jej r ce. Potrzebowa a opieki.
- Nikt mnie jeszcze nie ca owa ... - powiedzia a, jak gdyby od tamtej chwili nic si nie
wydarzy o.
Czy rzeczywi cie to zrobi ? Nagle poczu si s abo, zupe nie jakby miecz zadrasn
jego krta .
Po
si z ty u ci
arówki i zasn , nie zwracaj c uwagi na nieustann m awk .
By wojownikiem. Móg spa gdziekolwiek bez wzgl du na pogod . Panna Smith -
chwilowo Neqa - potrzebowa a schronienia pod dachem.
Pogr
si w snach. Potraktowa lekko przekazanie bransolety, lecz by a to sprawa
o olbrzymim znaczeniu. Po raz pierwszy kobieta przyj a j od niego. Byli teraz
ma
stwem, bez wzgl du na to, jak s abe mog by te wi zy. Reszta z pewno ci
przyjdzie z czasem. To by o jak sen: pi kna kobieta, która nosi a jego bransolet i kocha a
go.
- Neq!
Zerwa si natychmiast, z mieczem w r ku. Mia a racj : do ci
arówki zbli ali si
jacy m
czy ni. Po wys uchaniu jego ostrze enia mog o im chodzi tylko o jedno. Nie
oka
mi osierdzia.
Neq zeskoczy bezg
nie z samochodu i skry si za nim. Napastnicy nie umieli
skrada si cicho. Sze ciu, siedmiu, o miu, mo e wi cej...
Zapada zmierzch. Niebo by o jeszcze jasne, lecz pod drzewami by o ciemno. To by o
korzystne dla Neqa, gdy móg zaatakowa ka dego, podczas gdy napastnicy musieli
uwa
na siebie nawzajem.
Neq nie marnowa czasu. Podbieg bezszelestnie do najbli szego z m
czyzn.
Chwyci go za gard o i przebi mieczem. Bandyta skona zanim zd
pomy le o obronie.
Neq zaj jego miejsce i podkrada si do ci
arówki razem z innymi. W kabinie nie by o
wida nikogo. Neqa si schowa a. Dobrze.
- Widzia
co ? - zapyta wojownik z maczug , gdy si zbli yli do siebie. - Ten facet
jest niebezpieczny.
By to ten sam m
czyzna, z którym Neq rozmawia pod brzoz . Podszed teraz do
niego, jakby chcia odpowiedzie mu szeptem, i jednym ci ciem odr ba bandycie g ow .
Plusk krwi zaalarmowa pozosta ych.
- To on! - krzykn kto .
Neq zaatakowa w ciekle. Ta czy tu i tam, zadawa ciosy, gdzie tylko móg si gn
, i
uskakiwa daj c wspania y pokaz sztuki szermierczej. Otoczy o go sze ciu m
czyzn;
dwóch z mieczami, dwóch z maczugami i po jednym z dr giem i sztyletami. Neq
najbardziej obawia si dr ga, gdy ta bro mog a atwo zbija ciosy miecza, umo liwiaj c
pozosta ym okr
enie go. Zacz wycofywa si w stron ci
arówki.
Jeszcze dwóch m
czyzn wybieg o z lasu i zacz o si wdrapywa na samochód.
- Bro si , Neqa! - krzykn Neq. By otoczony i nie móg po pieszy jej z pomoc .
Jeden z napastników otworzy szarpni ciem drzwi.
- Kobieta!
Wskoczy do rodka, po czym run do ty u z j kiem bólu. W ciasnej przestrzeni
kabiny sztylet Neqi by skuteczniejszy ni miecz.
Drugi z m
czyzn wycofa si i do czy do pozosta ych. Siedmiu bandytów. Neq
liczy na to, e zd
y zabi wi cej ni dwóch napastników, zanim pozostali otrz sn si z
zaskoczenia. Gdyby pozosta o trzech czy czterech sprawnych przeciwników, móg by
powali ich wszystkich. Siedmiu stanowi o jednak zbyt wielk przewag , chyba eby by y
to wyj tkowo nieudolne amagi. Lecz nie zanosi o si na to. Neq móg stosowa uniki i
ucieka , w ko cu jednak musia zosta zraniony, a wreszcie zabity.
Nagle silnik ci
arówki rykn g
no. W czy y si reflektory o lepiaj c wszystkich.
Spod jej tylnych kó trysn y grudy mokrej ziemi. Silnik zawy , jak drapie ne zwierz , i
pojazd potoczy si w stron grupy m
czyzn.
Neq rzuci si na bok uskakuj c spod kó . Trysn o na niego b oto.
Nie wszyscy bandyci równie szybko zdali sobie spraw z niebezpiecze stwa. Nie
jechali w tej maszynie trzy dni i nie nauczyli si szacunku dla jej mo liwo ci. Gapili si
wi c, zbici z tropu.
Przedni zderzak trafi dwóch. Przy tej pr dko ci nie uderzy! wystarczaj co mocno, by
zabi , niemniej z atwo ci powali ich na ziemi . Jeden krzykn przera liwie, gdy ko o
przejecha o po nim. Drugiemu ci
arówka zgniot a tylko stop .
W zamieszaniu Neq ci w twarz jednego z uzbrojonych w miecz wojowników.
Jeszcze jeden! Dwóch, licz c tego, który dosta si pod ko a. Neq stara si trzyma
mo liwie blisko pojazdu.
Pot
na maszyna uderzy a w drzewo i rozbi a reflektor. Ko a zakr ci y si w miejscu,
wyrywaj c dziury w ziemi. Silnik zawy . Samochód cofn si , wyskakuj c z rowu
pot
nym zrywem.
Neq podbieg i wskoczy na skrzyni . Wojownik z maczug , który zrozumia co si
dzieje, spróbowa pod
za nim. Cios na odlew rzuci go w b oto.
Neqa zawróci a. Bandyci rozpierzchli si . Pojedynczy reflektor schwyta jednego z
nich. Przek adnie za omota y i pojazd pogna w jego stron . M
czyzna uciek w bok,
wymachuj c r kami. Jasne wiat o reflektora pod
o za nim.
Neq nigdy do tej pory nie pomy la , e ci
arówka mo e by broni , i to tak straszn .
Nikt nie móg wytrzyma jej ataku, mimo e w tym b ocie porusza a si niezbyt pewnie.
Panna Smith, Neqa! zamieni a j w szalej cego potwora, który sia
mier i przera enie.
Jednooka bestia kr ci a si w obie strony, rozrzucaj c b oto, atakuj c wszystko, co
porusza o si w wietle jej reflektora i podskakuj c na le
cych cia ach. Jeden z
czyzn zosta pogrzebany twarz w dó w czarnym b ocie tak, e wystawa y tylko jego
nogi.
Napastnicy znikn li. Sze ciu z nich zgin o. Neq wiedzia , e pozostali s ranni i
przera eni. Bitwa by a wygrana.
Ci
arówka zatrzyma a si . Silnik zgas , podobnie jak reflektor. Neq zszed ze
skrzyni, okr
samochód i podszed do kabiny
- Czy to ty, Neq? - zawo
a. Ujrza b ysk jej no a.
- Ja.
Wdrapa si do rodka.
- O Bo e! - rozp aka a si niczym ma a dziewczynka. Neq obj j ramionami i
przycisn do piersi. Przytuli a si do niego w nag ym przyp ywie ulgi.
- Tak si ba am, e podziurawi opony! - zawo
a.
- Nie przysz o im to do g owy - odpar Neq.
- Och! - krzykn a i zacz a chichota . Z jakiego powodu by o to g upie i mieszne
zarazem.
Mia a jego bransolet , trzyma j w ramionach, ona oszo omiona tym, co si
wydarzy o, potrzebowa a go i... nic wi cej. Chwila nie by a odpowiednia.
Rozdzia pi ty
Nast pnego dnia Neq znowu zacz
piewa . S
ce przebi o si przez chmury i
suszy o drog , która znowu stawa a si twarda. Udawa , e piewa do swej broni, w
rzeczywisto ci jednak piewa do niej i ona o tym wiedzia a.
Znam mojej mi ej kroków brzmienie
I znam jej w osów cudne l nienie
Znam te dobrze jej strój niebieski
Có ja poczn , gdy opu ci mnie?
- Bardzo adnie piewasz - powiedzia a, rumieni c si lekko.
- Wiem o tym. Ale nie wszystko z tego jest prawd . Kiedy piewam o walce, to wiem,
co ona oznacza. Ale mi
... tych s ów nie rozumiem.
- Sk d to wiesz?
Sprawia a wra enie, jakby ba a si zada to pytanie, lecz by o to silniejsze od niej.
Neq spojrza na swój nagi nadgarstek.
- Nigdy nie da em...
Unios a do góry lew r
na której by a zaci ni ta ci
ka, z ota bransoleta.
- Da
. Ja przyj am. Czy to jest mi
?
- Nie wiem.
Jego oddech by urywany.
- Ja te nie wiem, Neq - przyzna a. - Nie czuj si inna. To znaczy, nadal jestem
sob , ale wydaje mi si , e to z oto mnie pali, prowadzi naprzód, nie wiem dok d. Chc
si tego dowiedzie . Pragn da ci... wszystko. Staram si . Jestem jednak stara, jestem
Odmie cem i boj si , e nie mam nic do dania.
- Jeste pi kna, dobra i odwa na. To, co zrobi
ci
arówk ...
- Nienawidz tego! To znaczy zabijania. Musia am jednak to zrobi . Ba am si o
ciebie.
- To musi by mi
.
- Podobaj mi si twoje s owa, Neq, ale wiem, e to nieprawda. Nawet gdybym ci
nienawidzi a i tak by by mi potrzebny. Je li co ci si stanie, nie zdo am wróci do domu.
To by o niezwyk e; ba a si go tak samo, jak on jej. Wola a walczy ni pozwoli , by
co mu si sta o, lecz nie potrafi a przyj
do niego w pokoju. Musia a wynajdowa
powody, aby usprawiedliwia to, co nie wymaga o usprawiedliwienia. On zreszt robi to
samo.
- Poka mi swoje piersi - poprosi .
- Co?
Nie by a zgorszona, po prostu go nie rozumia a.
- Twój nó ... Kiedy go chowa
...
- Nie rozumiem. Rozumia a jednak.
- Poka mi swoje piersi.
Powoli, rumieni c si a po koniuszki uszu, odwin a górn cz
sukni, ods aniaj c
biust.
- One maj dziewi tna cie lat - powiedzia . - Podniecaj mnie. adna z nich nie
mo e by stara, by Odmie cem, ba si , czy nie mie nic do dania. Trzeba je kocha .
Spojrza a na siebie.
- Przez ciebie czuj si rozwi
a...
- Za piewam dla twoich piersi.
Zaczerwieni a si ponownie i jej biust zaró owi si równie . Nie zakry a go jednak.
- Gdzie si nauczy
tych wszystkich piosenek?
- S ogólnie znane. Niektórzy mówi , e pochodz sprzed Wybuchu, ale ja w to nie
wierz .
Troch jednak w to wierzy , zbyt wiele piosenek nie mia o sensu w wiecie
koczowników.
- Ksi
ki te pochodz sprzed Wybuchu - jej rumieniec zacz wreszcie znika .
Za piewa , spogl daj c na jej piersi:
Czarne w osy ma moja dziewczyna Usta czerwone niczym p atki ró Zgrabne d onie,
buzi jak malina Kocham nawet pod jej stopami kurz.
Znowu si zarumieni a.
- Kiedy piewasz, brzmi to tak prawdziwie. Ciesz si , e moje w osy nie s czarne.
- Naprawd ?
Poczu si odrobin rozczarowany.
- Nie. Wola abym, eby s owa do mnie pasowa y.
- Wi kszo
pasuje. Wszystko oprócz w osów.
- Naprawd ? - zapyta a pe na nadziei.
- Nie. Chcia bym, eby pasowa y... Neqa - doda po chwili.
Wci
nie mog a uwolni si od rumie ca.
- Wszystko mi si miesza, kiedy mówisz do mnie Neqa.
- To z powodu bransolety.
- Wiem. Dopóki j nosz , jestem twoj
on . Ale to nie jest prawda.
- Mo e kiedy b dzie. Gdyby to by o takie proste!
- Wy, koczownicy, po prostu dajecie bransolet i to wszystko. Natychmiastowa
mi
, na godzin albo na ca e ycie. Nie rozumiem tego.
- Przecie by
kiedy koczowniczk .
- Nie. By am dzik dziewczyn bez rodziny. Odmiericy przyj li mnie, uczyli i uczynili
podobn do nich. Robi to dla ka dego, kto tego potrzebuje. Nigdy nie by am cz
ci
spo eczno ci koczowników.
- Mo e dlatego nie rozumiesz, jak to jest z bransolet ?
- Mo e. A co z tob ?
- Ja rozumiem, ale po prostu nie potrafi tego zrobi .
- Mo e na tym polega nasz problem. Ty jeste zbyt agodny, a ja zbyt boja liwa -
roze mia a si nerwowo. - To mieszne po tym, jak zabili my tych wszystkich ludzi.
agodny i boja liwa!
- Mogli my trzyma si w nocy w obj ciach. To powinno pomóc.
- A co, je li bandyci wróc ? Westchn .
- B
sta na stra y.
- Robi
to wczoraj. Tej nocy kolej na mnie.
- Zgoda.
Roze mia a si ponownie, z wi ksz swobod . Jej piersi poruszy y si figlarnie.
- Jeste taki rzeczowy! A co, je li powiem: we mnie w ramiona, przytul mocno,
kochaj si ze mn !
Zastanowi si nad t mo liwo ci .
- Móg bym spróbowa , je li powiesz to zanim stan si zbyt przera ony.
- Nie mog tego powiedzie , mimo e chc .
- Pragniesz to zrobi , ale nie mo esz mnie poprosi ?
- Nie potrafi ci na to odpowiedzie . Tym razem zapomnia a si zarumieni .
- Chc to zrobi - ci gn a powa nym tonem. - Nie mog tylko postawi pierwszego
kroku. Gdyby ty mnie poprosi . Ale nawet wtedy... Wiesz, to mieszne. Wiemy, czego
chcemy, wiemy, co ka de z nas czuje, ale nie mo emy przej
do czynów. Potrafimy
rozmawia , jak to by by o, gdyby my o tym rozmawiali, ale nie umiemy mówi o tym
wprost.
- Mo e jutro - powiedzia .
- Mo e.
Serce wojownika zatrzyma o si na chwil , a potem zabi o gwa townie pod wp ywem
sknego spojrzenia, jakie pos
a mu Neqa zakrywaj c piersi.
Nast pnego dnia pogoda znów by a adna, do po udnia droga wysch a ca kowicie.
Zw oki le
ce wokó ci
arówki zacz y puchn
i mierdzie . W dalsz drog ruszyli wi c
nie zwlekaj c.
Tej nocy Neqa spa a razem z nim, w jego piworze. Przycisn a si do niego i
znieruchomia a. On te nic nie uczyni . Obojgu by o przykro. Rozmawiali o tym ze sob i
zgodzili si , e ca a sprawa jest mieszna, lecz na tym koniec.
Musieli mie si na baczno ci przed bandytami, spali wi c na zmian . Gdy Neqa
zasn a, Neq zapragn dotkn
jej piersi, lecz nie zrobi tego... Gdy jednak przysz a znów
jego pora czuwania, obudzi si z d oni na jej biu cie.
Nast pnej nocy spali razem nago. Dotyka delikatnych sutków Neqi i jej j drnych
po ladków. Rozp aka a si , gdy nie mog a mu odwzajemni pieszczoty i na tym si
sko czy o.
Kolejnej nocy za piewa dla niej i poca owa j . Po raz pierwszy sama zacz a go
dotyka . Przycisn a si do niego i spróbowa w ni wej
... Gdy krzykn a ze strachu i
bólu, wycofa si przera ony. Neqa p aka a cicho przez jaki czas.
W tym czasie coraz bardziej zbli ali si do miejsca, sk d pochodzi y dostawy. Nie
dope niwszy swego zwi zku dotarli do gospody po
onej u stóp Góry, z której stoków
stercza y pos pne, zardzewia e d wigary zas aniaj ce szczyt. Kiedy mieszka a tam
mier . Tak przynajmniej s dzili koczownicy.
Lecz Tyl, Mistrz Dwóch Broni i Wódz obiegli t twierdz , gdy w jej rodku znajdowali
si jednak ywi ludzie. Od tamtej pory Góra by a naprawd martwa.
- Tak, to tutaj.
- Czy to st d... pochodzi y wasze dostawy? - zapyta zdumiony Neq.
- To Helikon. Ale co tu jest nie w porz dku.
- Zniszczyli my go - powiedzia Neq. - To znaczy Nieubrojony to zrobi . Mnie przy tym
nie by o. Mog em to powiedzie doktorowi Jonesowi, gdybym wiedzia , e chodzi mu o
Gór !
- Och, nie! - krzykn a. - W Helikonie produkowano wszystkie urz dzenia techniczne!
Nie poradzimy sobie bez niego!
- Mo e wewn trz kto jeszcze yje.
Znaj c solidno
Ty a Neq w tpi w to. Nie chcia jednak rozwiewa z udze Neqi.
Tymczasem ona obesz a doko a rodkowy filar gospody. Wyra nie szuka a czego . Tej
gospody nie ograbiono, nie by o w niej jednak jedzenia. Neqa otworzy a drzwi prowadz ce
do prysznica i wesz a do rodka.
- Nie zdj
ubrania - upomnia j Neq.
- Wiem, e to tu jest - odezwa a si , nie zwracaj c uwagi na jego s owa. - Dok adnie
zapami ta am instrukcje.
Policzy a kafelki na cianie i nacisn a na jeden z nich. Policzy a je w innym kierunku
i nacisn a jeszcze raz. Potem znowu. Nic si nie wydarzy o.
- Musisz odkr ci kurki - powiedzia jej. - Jeden do gor cej wody, drugi do zimnej. Ale
nie ma potrzeby, eby bra a prysznic. Dopiero zaczynasz pachnie jak prawdziwa
koczowniczka...
- Na pewno zrobi am to za wolno - mrukn a do siebie. - Teraz, kiedy ju wiem, które
kafelki nacisn
, spróbuj to wykona szybciej.
Powtórzy a tajemniczy rytua . Neq przygl da si temu z wyrozumia
ci . Ci
Odmie cy byli ca kiem zwariowani!
Nagle za zewn trzn
cian co trzasn o. Neqa nacisn a kolejny kafelek, który
odchyli si , ods aniaj c klamk . Neq otworzy usta z wra enia. Nigdy by nie pomy la , e
za cian prysznica ukrywaj si klamki! Je li nie s
y do puszczania gor cej i zimnej
wody, to w takim razie do czego?
Neqa poci gn a za ni . Szarpn a mocno i ca a ciana obróci a si w jej stron .
Za prysznicem, w samym rodku kolumny podtrzymuj cej dach gospody, znajdowa o
si ma e pomieszczenie!
- Chod - powiedzia a, wchodz c do rodka.
Neq pod
za ni , zaciskaj c d
na mieczu. Wewn trz ledwie starcza o miejsca
dla dwojga. Neqa zamkn a cian i nacisn a znajduj cy si w pomieszczeniu guzik.
Rozleg o si brz czenie, a potem pod oga zacz a opada .
Neq szarpn si , zaniepokojony, lecz Neqa parskn a miechem.
- To jest cywilizacja, koczowniku! To urz dzenie nosi nazw windy. Mamy je w
naszych budynkach. Podziemie równie ich u ywa. W tej gospodzie odbierali my cz
ci
towarów produkowanych przez Helikon.
Pod oga zatrzyma a si po d
szej chwili. Neqa otworzy a jedn ze cian. Przed nimi
rozci ga si tunel, który zakr ca i znika w ciemno ci.
- Niedobrze - powiedzia a. - Winda czerpie energi z gospody, która otrzymuje j z
promieni s
ca, ale ten tunel jest zasilany z Helikonu. To oznacza, e Podziemie
rzeczywi cie zosta o zniszczone, tak jak mówi
.
czy a latark .
- Musimy to jednak sprawdzi - dorzuci a.
Tunel prowadzi do pomieszczenia, w którym le
y puste skrzynie.
- Kto tu by - zauwa
a Neqa. - Zabrali towary, ale skrzy ju nie nape niono na
nowo.
- Zapewne ostatnia ci
arówka. Ta, która nie wróci a.
- Nasi ludzie docierali tylko do tego miejsca - ci gn a - z pewno ci jednak mo na
dy doj
do Helikonu. Chod my.
- To mo e by niebezpieczne - mrukn Neq. S ysza opowie ci o pu apkach i
podziemnych tunelach wype nionych trupami.
- Wiem o tym.
Poca owa a go. By a z siebie dumna, e potrafi to zrobi . Potem znowu zacz a
naciska ró ne miejsca na cianie.
- Je li nie chcieli, eby cie wchodzili do rodka, nie otworzysz drzwi w ten sposób -
stwierdzi Neq. - Mog tam nawet by pu apki.
- Nie s dz - odpar a. - Nie zrobiliby nic, co mog oby zrazi do nich Odmie ców.
Helikon potrzebowa nas nie mniej ni my jego. Pozbyli si wi kszo ci swoich upraw
hydroponicznych i nie mogli uprawia jadalnych ro lin. Rzecz jasna nie mieli te drewna.
Op aca a im si wymiana z nami. Dzi ki niej mogli si skoncentrowa na przemy le
ci
kim, z którym my nie potrafili my sobie poradzi . Doktor Jones mo e mówi o tych
rzeczach bez ko ca. Twierdzi, e tego rodzaju wzajemne zale no ci s podstaw
cywilizacji.
- A wi c uwa asz, e mo emy tam wej
? - spyta Neq.
Nadal stuka a w p ytki, lecz bez skutku. Neq przyjrza si uwa nie ladom na
pod odze.
- Tutaj - powiedzia , dotykaj c fragmentu ciany. - Otwiera si tutaj.
Podbieg a do niego natychmiast.
- Jeste pewien? Wygl da na lit ska .
Bez s owa wskaza jej lady na pod odze. Zrozumia a. Chwil potem odnale li
wyra
szczelin .
- Nie otwieraj si do rodka - stwierdzi . - Po tej stronie nie ma zawiasów.
- Nie mog znale
adnej innej szczeliny - odpar a. - Musz si jako otwiera . -
Udrzy a w ska trzonkiem latarki. - Chyba, e porusza si na rolkach...
Neq wepchn kling miecza w szczelin i podwa
. ciana odsun a si , ale tylko
kawa ek.
- S zamkni te - stwierdzi .
- Dasz rad je otworzy ?
- Nie mieczem. Mo emy jednak przynie
om z ci
arówki.
Wrócili do pojazdu i zabrali z niego narz dzia. Po pewnym czasie drzwi ust pi y. Za
nimi znajdowa y si szyny.
- U ywali kolei! - zawo
a zdziwiona Neqa. -- Jak sprytnie pomy lane!
Nie by o tu jednak adnego wózka, musieli wi c w drowa mi dzy szynami na
piechot . Neq by niespokojny. Nie lubi zamkni tej przestrzeni. Neqa jednak najwyra niej
nie mia a nic przeciwko temu. Uj a jego d
i u cisn a j .
Neq zacz liczy kroki. Przeszli ponad mil , zanim szyny si sko czy y. Ujrzeli
zastawione skrzyniami pomosty oraz bocznice, na których sta y wózki. Neq otworzy jedn
ze skrzy . W rodku by y pa ki, mo e z pi
dziesi t sztuk.
A wi c to by a prawda. Bro koczowników produkowano w Podziemiu. Czy
Nieuzbrojony o tym wiedzia , gdy postanowi je zniszczy ?
Dotarli do ko ca pomostu. Dalej zaczyna a si prowadz ca w gór pochylnia. Ruszyli
dy, przeszli przez wypalony otwór i znale li si w wi kszej hali. Tutaj unosi si
nieprzyjemny zapach spalenizny. Neqa o wietli a pod og .
Woko o le
y popio y. Tu i ówdzie wznosi y si zw glone wzgórki.
- Co si sta o? - zapyta a zak opotana.
- Ogie - odpar Neq. - Nie zd
yli wydosta si na czas.
- Kto?
Rozpozna a kszta t najbli szego wzgórka i krzykn a. To by y szcz tki cz owieka.
Neq poprowadzi j z powrotem w dó rampy.
- Popatrz. Kiedy ju byli martwi, to drewniane drzwi w ko cu si przepali y. Musia y
by zamkni te albo zablokowane...
Wy czy a latark i zwróci a si ku niemu w ca kowitej ciemno ci.
- Koczownicy to zrobili?
- Tyl mówi , e to si sta o, zanim wdarli si do rodka. Ogie wci
si tli i wsz dzie
pe no by o dymu, wi c nie zostali tu d ugo. Nie wiem.
Neqa zakrztusi a si spazmatycznie. Neq poczu co ciep ego na ramieniu i
zrozumia , e zwymiotowa a oparta o niego.
- Helikon by ostatni nadziej ludzko ci! - zawo
a z rozpacz .
- Chyba nie musimy ogl da nic wi cej - stwierdzi Neq. Wzi latark z jej bew adnej
ki i poprowadzi dziewczyn do windy.
Rozdzia szósty
Neqa upiera a si , e musi napisa raport.
- Je li co si stanie, on opowie o wszystkim - wyja ni a. - Chc opisa to, co
widzieli my, i jak najszybciej o tym zapomnie .
Tej nocy spali w ci
arówce. Tapczany w gospodzie by y wygodniejsze, lecz
siedztwo tunelu prowadz cego do grobowca, jakim sta si Helikon, by o nie do
zniesienia. Wydawa o im si , e wydostaj si stamt d opary mierci. W Helikonie Neq
zachowywa zimn krew, lecz w nocy jego wyobra nia wyolbrzymia a widziane tam
okropno ci. mier w Kr gu, czy z r ki bandyty, by a niczym w porównaniu z zag ad w
podziemiach bez adnej drogi ucieczki.
Nie próbowali si kocha . Przytulili si do siebie, aby przetrwa ciemno
nocy.
Nast pnego dnia Neqa sporz dzi a raport i zamkn a go w skrytce pod tablic
rozdzielcz . Ruszyli w drog . Neq nie rozumia sensu spisywania tego, co widzieli.
Helikon by martwy, to wszystko. Podobny Raport nie przyniesie Odmie com adnego
pocieszenia. I tak czeka ich koniec, a koczownicy stan si barbarzy cami.
Zastanawia si , jakie szale stwo pchn o Nieuzbrojonego do obl
enia Helikonu?
Zdo
go zniszczy , a wraz z nim Odmie ców i koczowników. Czy tego w
nie chcia ?
Zaczyna a si epoka ciemno ci.
Neqa równie nie mówi a wiele. Neq by pewien, e dr cz j podobne my li. Je li
szukali tylko wiedzy, ich misja zako czy a si pomy lnie... Los zakpi z nich okrutnie!
Drugiego dnia podró y powrotnej natkn li si na barykad na drodze. Neq od razu
chwyci za miecz.
- Przypadek? - zapyta a Neqa.
- Niemo liwe. Widzieli nas przedtem i wiedzieli, e b dziemy wraca t sam drog .
Dlatego ustawili barykad .
Musieli si zatrzyma .
- Je li mamy szcz
cie, napotkamy tylko jednego stra nika albo dwóch. Nie mogli
wiedzie , kiedy dok adnie b dziemy wraca - powiedzia Neq.
Nie mieli szcz
cia. Z obu stron otoczyli ich m
czy ni. Przynajmniej dwudziestu
wojowników uzbrojonych w miecze, maczugi i dr gi. Kilku sta o z boku z naci gni tymi
ukami.
- Czy my lisz, e w tym miejscu zgin y pozosta e ci
arówki? - zapyta a Neqa.
- Na pewno wi kszo
z nich - mrukn . - To jest dobrze przygotowana zasadzka -
rozejrza si uwa nie. - Jest ich zbyt wielu, walka nie ma sensu. Nie mo emy si teraz
wycofa . Popatrz, ucznicy celuj w opony. B dziemy musieli z nimi rozmawia .
czyzna uzbrojony w miecz podszed wielkimi krokami do kabiny.
- Jeste wojownikiem. Co robisz w ci
arówce Odmie ców?
Zanim Neq zd
odpowiedzie , kto z drugiej strony zawo
:
- Hej, tu jest kobieta!
- Mamy szcz
cie! - opowiedzia inny. - Czy jest m oda?
- Oko o dwudziestki...
- Dobrze. Wy azi oboje! - zawo
pierwszy z wojowników.
Neq by w ciek y, lecz spojrzawszy na wycelowane w nich strza y, us ucha rozkazu.
aden uczciwy koczownik nie u
by my liwskiego uku przeciwko cz owiekowi. W niczym
jednak nie zmienia o to faktu, e by a to bardzo skuteczna bro . Neqa prze lizn a si na
fotel m
a, by wysi
razem z nim. Trzyma a si blisko, sta a jednak tak, by nie
przeszkodzi mu w wyci gni ciu miecza. Wiedzia , e jest gotowa, by z apa za sztylet.
Ca a by a napi ta.
- Wiesz, co sobie my
? - odezwa si pierwszy z napastników. - Oboje s pewnie
Odmie cami, którzy udaj koczowników. Chc , eby my pomy leli, e sami porwali
ci
arówk , i zostawili ich w spokoju. Popatrz, ona ma g adkie r ce, a on jest za ma y,
eby da sobie rad z mieczem. Poza tym nie ma ani jednej blizny.
- Bardzo sprytne - odrzek wojownik z dr giem.
- Odmie cy s strasznie sprytni, ale strasznie g upi.
- No dobra, Odmie cu! - zawo
pierwszy. - Zabawimy si w t gr . Mamy czas. Jak
si rzekomo nazywasz?
- Neq Miecz.
- Czy kto s ysza o jakim Nequ Mieczu? - krzykn m
czyzna.
- Ja - powiedzia wojownik ze sztyletami.
- Ja te - oznajmi drugi, z maczug . By w plemieniu Sola. - Jeden z lepszych
Mieczy, trzeci, albo czwarty spo ród setki, jak s ysza em.
Pytaj cy u miechn si .
- Odmie cu, wybra
sobie z e imi . Teraz b dziesz musia udowodni , e
powiedzia
prawd . W Kr gu. A twoja laleczka b dzie si przygl da . Je li ci si nie
uda...
Neq nie odpowiedzia . Kr g by dok adnie tym miejscem, w którym pragn si
znale
. To z pewno ci byli bandyci, lecz by o ich tylu, e musieli przestrzega regu
Kodeksu Kr gu. Jeden silny m
czyzna móg sobie podporz dkowa kilkunastu
wojowników, lecz przy trzydziestu czy czterdziestu potrzebna by a hierarchia w adzy.
Kodeks Kr gu nie by tylko kwesti honoru, lecz równie praktyczn metod zapanowania
nad wielk liczb m
czyzn i narzucenia im pos usze stwa.
A tam, gdzie istnia Kodeks Kr gu, Neq mia szans . Rzeczywi cie by trzecim
Mieczem spo ród setki. Pierwszym by Tyl, który zajmowa si g ównie rz dzeniem w
imieniu Wodza Imperium, drugi Miecz zgin w wypadku poza Kr giem. Ponadto Neq
przez ca y czas wiczy . W rezultacie w chwili rozpadu Imperium by uznawany za
drugiego spo ród trzech tysi cy Mieczy. Potrafi walczy przeciwko wszystkim rodzajom
broni, a na dodatek wiedzia jak radzi sobie z dowoln par przeciwników.
Tak wi c w Kr gu Neq nie obawia si nikogo.
Zaprowadzono ich do obozu przypominaj cego imperialny. Wielki brezentowy namiot
by otoczony przez szereg ma ych. Nieco dalej znajdowa si Kr g oraz kuchnia i kilka
ziemianek.
Wodzem tego plemienia by wielki wojownik z mieczem, posiwia y i pokryty bliznami.
Wodzowie z regu y u ywali mieczy. T broni bowiem naj atwiej by o zabija . Równie
sprawny wojownik pos uguj cy si dr giem nie móg by wzbudza podobnego postrachu.
Tutejszy wódz by znacznie wy szy od Neqa.
- Neq Miecz, h ? - mrukn . - Ja jestem Yod Miecz. I ona nosi twoj bransolet ?
- Tak.
- Otó s ysza em o Nequ - stwierdzi Yod. - By mo e najlepszym mieczem w
Imperium, kilka lat temu. Nigdy nie da bransolety adnej kobiecie. Czy to nie dziwne?
Neq wzruszy ramionami. Yod my la , e bawi si ze swym wi
niem.
- Có , przekonamy si - ci gn Yod. - Oprowadz ci po obozie.
Tak te zrobi .
- Mam pó setki znakomitych wojowników - oznajmi , wskazuj c na namiot - ale
mamy za ma o m odych kobiet, przez co m
czy ni s niespokojni. Tak wi c dziewczyna
ma u nas zapewnione miejsce.
Neqa zbli
a si do m
a, ukazuj c bransolet w obronnym ge cie.
- Mam dosy zapasów na wiele miesi cy - chwali si Yod. - Popatrz.
Za g ównym namiotem sta y cztery ci
arówki Odmie ców. Nie by o ju w tpliwo ci,
kto jest najgro niejszym bandyt . Nie mia o to jednak wi kszego znaczenia, skoro Helikon
nie istnia .
- Mam te co dla rozrywki - Yod wskaza na wisz
klatk .
Neq spojrza na ni zaciekawiony. W rodku siedzia m
czyzna owini ty w brudny
koc. Na pod odze z pr tów le
y metalowe naczynia, w których podawano mu jedzenie.
Odchody gromadzi y si pod klatk . Wi zie móg si w niej porusza , przy czym ca a
klatka ko ysa a si i podskakiwa a. S dz c po wygl dzie i zapachu m
czyzna musia tam
siedzie od kilku miesi cy.
- Z apali my tego Odmie ca, jak spa w naszej gospodzie - wyja ni Yod. - Twierdzi ,
e jest chirurgiem, dali my mu wi c szans , by wykroi dla siebie wolno
. Nie lubimy
oszustów - spojrza znacz co na Neqa.
- Chirurgiem? - zapyta a Neqa. - Nie mamy...
Urwa a, przypomniawszy sobie, e zachowuje si niestosownie. To jednak
powiedzia o Neqowi, e wi zie nie jest Odmie cem, gdy w przeciwnym razie s ysza aby
o nim. By mo e zas ugiwa na swoj kar .
Wi zie spogl da na niech t po. By to niski m
czyzna z siwiej cymi w osami,
wed ug poj
koczowników bardzo stary.
- Mówi, e umie czyta i pisa ! - powiedzia ze miechem Yod. - Poka naszym
go ciom swoje pismo, Dick.
- Wszyscy Odmie cy nosz
mieszne imiona - doda zerkaj c na Neqa.
Wi zie pomaca wokó siebie i znalaz postrz piony kawa ek. Uniós go ku górze.
By pokryty liniami przypominaj cymi pismo u ywane przez Odmie ców.
- Czy to co dla ciebie znaczy? - zapyta Yod Neqa.
- Nie.
- Dlatego, e nie umiesz czyta , czy e on nie umie pisa ?
- Nie umiem czyta . Nie wiem, jak jest z nim. Mo e nie umie pisa .
- Mo liwe. Przyda by nam si kto , kto umie czyta . Znale li my troch ksi
ek i nie
wiemy, co w nich jest. Mo e co dobrego?
- Dlaczego nie wypróbujecie ich na Odmie cu w klatce? - zapyta Neq.
- Sk ama , mówi c, e jest chirurgiem. Przynie li my mu rannego i dali my sztylet, a
on nie chcia operowa . Mówi , e nie jest czysty, czy co w tym rodzaju. Z ksi
kami te
by nas ok ama . Móg by nam powiedzie byle co. Sk d by my wiedzieli, czy to prawda?
Neq wzruszy ramionami.
- Nie mog wam pomóc.
Wiedzia , e Nega by mog a, lecz nie mia zamiaru zdradzi jej pochodzenia.
- Nadal jeste Neqiem Mieczem?
- Zawsze nim by em.
- Je li to udowodnisz, nie zabijemy ci i b dziesz móg si przy czy do mojego
plemienia. Zabierzemy ci, rzecz jasna, twoj dziewczyn , ale dostaniesz swoj kolejk .
- Ka dy, kto jej dotknie, zginie - ostrzeg Neq, dotykaj c r
miecza.
Yod roze mia si .
- Dobrze powiedziane. wietnie si wyuczy
swej roli. Teraz b dziesz móg j
odegra . Oto Kr g.
Rozejrza si wko o i machn r
. Gotowi na jego wezwanie cz onkowie plemienia
zebrali si przy Kr gu.
Korzystaj c z chwilowego zamieszania Neqa szepn a do m
a:
- Ten cz owiek w klatce rzeczywi cie umie pisa . Mo e nie jest lekarzem, ale jest
ocalonym z Helikonu. Oni mieli najlepszego chirurga, o jakim s ysza am. Warto go
wypyta .
Neq zastanowi si nad tym. Je li ktokolwiek ocala z Helikonu...
- Uwolnij go, gdy b
walczy . Ja odwróc ich uwag . Zabierz go do ci
arówki i
uciekaj. Nie wahaj si u
no a. To niebezpieczna banda. Znajd ci pó niej.
- Ale jak...
- Dam sobie rad . Chc , eby st d znikn a, zanim si zacznie.
Przycisn j nagle do siebie i poca owa . Ten przelotny poca unek smakowa bardzo
odko.
- Kocham ci .
- Kocham ci - powtórzy a. - Neq! Teraz ju mog to powiedzie ! Naprawd ci
kocham!
- Wzruszaj ce - stwierdzi Yod, przerywaj c im. - Oto twój pierwszy przeciwnik,
Odmie cu.
Neq pu ci j i zwróci si w stron Kr gu. Sta tam, rozgrzewaj c si , wielki wojownik
uzbrojony w maczug . Wi kszo
m
czyzn u ywaj cych tej broni z uwagi na jej ci
ar
odznacza a si pot
budow . Z regu y poruszali si oni niezgrabnie i nie byli szybcy.
Mimo to nikt nie móg lekcewa
mia
cego uderzenia maczugi, które w najlepszym
razie mog oby wyrzuci Neqa z Kr gu. Legendarny Gog Maczuga nie przejmowa si
adnym przeciwnikiem!
Neq przypomnia sobie, w jakich okoliczno ciach Gog zosta powstrzymany. Raz
dokona tego Soi, Mistrz Wszystkich Broni, najlepszy wojownik wszechczasów, a drugi raz
Nieuzbrojony, który zabi go, ami c mu kark kopniakiem w brod . Pomi dzy tymi dwoma
walkami dokona tego te wojownik, którego Neq nie potrafi sobie dot d przypomnie .
Sznur! Sos Sznur! M
czyzna, którego zapami ta a panna Smith. Owin on lin wokó
maczugi, rozbroi Goga, a nast pnie namówi go do wspólnej walki w parze. Ci gle
jeszcze wspominano ten zuchwa y wyczyn. W ko cu jednak Sznur posun si za daleko i
wyzwa samego Sola, który wys
go na Gór .
Neq postanowi opowiedzie o tym onie, kiedy ju wydostan si z tych tarapatów.
Zapyta j , czy jej Sos przypadkiem nie nosi na ramieniu ma ego ptaszka. Co prawda dzi
to ju nie mia o znaczenia.
- To jest Nam Maczuga - oznajmi Yod. - Powiedzia , e wygrzmoci twoj jasnow os
zaraz po tym, jak wygrzmoci ciebie. Nie powinien by k opotem dla... czwartego miecza
spo ród stu, ha, ha!
Neq u cisn na po egnanie rami Neqi i popchn j lekko w kierunku klatki z
wi
niem. Znajdowa a si ona za gromad gapiów, cz
ciowo ukryta przed ich wzrokiem
przez drzewo, na którym wisia a. Je li wszyscy zwróc si w stron Kr gu Walki i b dzie
dostatecznie du o ha asu, Neqa powinna bez trudu wykona swoje zadanie. Musia tylko
narobi zamieszania...
Neqa odesz a na bok, a on podszed powoli do namalowanego na ziemi Kr gu,
wyci gaj c miecz. Wkroczy do rodka bez wahania.
Nam rykn i rzuci si do ataku. Neq uskoczy na bok, pozosta jednak wewn trz
Kr gu. Przeciwnik, nie napotkawszy oporu, wylecia na zewn trz.
- Jeden z g owy - oznajmi Neq. - Grzmoci to jednak trzeba umie . Na oba
sposoby...
Chcia obrazi zarówno Nama, jak i ca e plemi . Gdy b
li, zapragn zobaczy ,
jak obcy obrywa. Neq nie chcia , by ktokolwiek z nich odszed od Kr gu zbyt wcze nie.
Nam rykn i wpad z powrotem do Kr gu. Udowodni w ten sposób, e jest
pozbawionym honoru bandyt . Nie zas ugiwa na lito
. Jednak Neq nie zamierza zbyt
wcze nie ujawnia , jak biegle w ada mieczem. Gdyby to zrobi , gra by aby sko czona,
gdy wszyscy zrozumieliby, e naprawd jest tym, za kogo si podaje i e aden z nich
nie ma z nim szans. Yod b dzie gra uczciwie tylko tak d ugo, dopóki b dzie pewny
zwyci stwa.
Neq walczy wi c z Namem. Robi uniki przed jego nieudolnymi ciosami w jego
kierunku, ta czy wokó niego i w pewnym momencie skaleczy go w ty ek. Widzowie
zawyli z w ciek
ci. Neqa tymczasem zbli
a si do klatki. Sz a ty em, krok po kroku.
Gdy Neq spostrzeg , e zainteresowanie zaczyna opada , zada Namówi nieudolne
pchni cie, bardzo podobne do tego, którym powali Higa Pa ki podczas swej pierwszej
walki. Tak jak tego pragn Neq, wygl da o to na przypadkowe trafienie zadane przez
nowicjusza.
- A wi c umiesz walczy - zauwa
Yod. - My
jednak, e nie tak dobrze, by
zas
na swe imi . Tif!
W stron Kr gu ruszy wojownik z mieczem. Zakrwawionego, j cz cego Nama
odci gni to na bok. Neq na pierwszy rzut oka pozna , e Tif jest znakomitym
wojownikiem. Stawka zosta a podniesiona. Bandyci gapili si z rosn cym
zainteresowaniem.
Neqa by a ju blisko klatki.
Walka z Tifem nie by a zabaw . Jego ataki by y szybkie i pewne. Nie pozostawia y
one Neqowi zbyt wielkiego wyboru. Tif nie stanowi jednak adnego zagro enia. Ta czyli
wokó siebie. Miecze uderza y z brz kiem jeden o drugi, przyci gaj c uwag widzów.
Ka dy koczownik lubi dobre widowisko, nawet bandyta.
Nagle Tif cofn si .
- On si ze mn bawi - zawo
do Yoda. - To mistrz. Nie mog nawet dotkn
...
Neq chlasn go w szyj . Z rozci tej t tnicy trysn a krew. Tif pad martwy na ziemi .
By o ju jednak za pó no. Tajemnica si wyda a.
Neqa by a zaj ta przy klatce.
- A wi c rzeczywi cie jeste Neqiem Mieczem! - zawo
Yod. - W takim razie nie
mo emy ci zaufa . B dziesz chcia zaw adn
plemieniem.
- Rozwi za em plemi dziesi ciokrotnie liczniejsze od tego! - odpar z pogard Neq. -
To jest dla mnie niczym, podobnie jak ty sam. Nazwa
mnie jednak Odmie cem, walcz
wi c ze mn o swoje plemi !
To mog oby by najlepsze wyj cie: zdoby plemi , ponownie zrobi z nich uczciwych
koczowników i przyprowadzi wszystkie ci
arówki z powrotem do doktora Jonesa.
Yod parskn
miechem.
- Nie jestem a takim durniem. B dziemy musieli ci zastrzeli .
Je eli ponownie wyci gn
uki, szans Neqa b
znikome.
- S uchajcie,
ni tchórze! - krzykn . - Pokonam w pojedynk ka dych dwóch
spo ród was!
Yod szybko skorzysta z szansy cz
ciowego uratowania twarzy. Zawsze lepiej
wygl da o, gdy wódz kaza zabi swego rywala w honorowej walce. W przeciwnym razie
szybko pojawiliby si nowi
dni w adzy wojownicy, którzy rzuciliby mu wyzwanie.
- Jut! Mip! - krzykn .
Wyst pi o dwóch wojowników uzbrojonych w sztylety i dr g. Nie byli ju jednak tak
skorzy do walki, jak ich poprzednicy. Neq zna powód. Oni wiedzieli, e je li maj go
pokona , to jeden z nich musi zgin
. Szybko przekonaj si , e szansa na zadanie
Neqowi decyduj cego ciosu znajdzie si tylko wtedy, gdy jego miecz na chwil utknie w
ciele którego z nich. Ani Sztylet, ani Dr g nie chcia wyst pi w tej roli. Ponadto bandyci
wyra nie zaczynali zastanawia si nad mo liwo ci zmiany wodza. Je li Neq by
lepszym wojownikiem ni Yod, ich los móg si poprawi pod jego w adz . Pozycja Yoda
uleg a wi c zachwianiu, a on z pewno ci zdawa sobie z tego spraw .
To by a sprytnie dobrana para. Dr g móg blokowa ataki Neqa i zapewnia os on
obydwu wojownikom, podczas gdy sztylet móg uderza zza tej zas ony.
Neq jednak, jak wszyscy wojownicy dawnego Imperium, by dobrze wyszkolony w
walce przeciwko parze. Jego reakcje odruchowo przestawi y si na sytuacj : „Partner
pokonany, przeciwnicy Dr g i Sztylety”. Na dodatek nie mia za sob rannego partnera,
którego nale
o os ania . To u atwia o mu zadanie.
Zawdzi cza to wszystko Sosowi. Nie ko cz ce si
wiczenia przeciwko wszystkim
mo liwym parom wydawa y si strat czasu, gdy regu by a walka w pojedynk . Sos
jednak twierdzi , e czo owy wojownik powinien by przygotowany na ka
ewentualno
. Mia
wi
racj !
Wda si w walk widz c, e Neqa wci
pracuje przy klatce. Wkrótce uwolni
wi
nia.
Neq stara si , by pojedynek wygl da efektownie. Nie ukrywa ju niczego ze swych
umiej tno ci. Ci
ymi pchni ciami miecza trzyma sztylety na dystans i zmusza dr g do
odwrotu, atakuj c trzymaj ce go d onie. Przeciwnicy nie walczyli dot d w parze. W
krytycznych momentach przeszkadzali sobie nawzajem. Móg ich pokona . To by a tylko
kwestia czasu. Tamci wiedzieli o tym. Byli zdesperowani, ale nie mieli wyj cia.
Tymczasem plemi przygl da o si temu. Ich lojalno
sk ania a si coraz bardziej w
stron silniejszego kandydata na wodza.
- Odmieniec ucieka! - wrzasn Yod.
owy odwróci y si w stron klatki. Neqa i Dick Chirurg biegli w stron lasu.
Niewiele brakowa o, by podst p Neqa si uda . Wszystko popsu o przypadkowe
spojrzenie Yoda, szukaj cego rozpaczliwie sposobu przerwania niekorzystnego dla siebie
biegu wydarze .
Teraz Neq musia drogo za to zap aci .
Rozdzia siódmy
- Za nimi! - krzykn Yod. - Nie zabijajcie dziewczyny!
Bandyci pos uchali rozkazu. Gdyby Neqa i cz owiek z klatki zd
yli uciec daleko, Neq
mia by szans podwa
autorytet Yoda Miecza, zabi go i przej
w adz nad
plemieniem. Z y los unicestwi t mo liwo
.
Wyskoczy z Kr gu i rzuci si na Wodza. Mia jeszcze szans . Móg wzi
Yoda jako
zak adnika, by zyska na czasie, albo wytargowa w zamian za niego wolno
dla siebie i
pozosta ej dwójki. Móg te zabi go natychmiast, nie pozostawiaj c plemieniu wyboru.
Yod by jednak na to za sprytny. Skoczy na Neqa z wyci gni tym mieczem i zacz
zwo ywa swych ludzi.
Wojownicy zawrócili, ale nie zbli ali si zbytnio do dwójki walcz cych. Neq wci
móg zwyci
, wi c czekali na rozstrzygni cie, uniemo liwiaj c mu tylko ucieczk .
Wyci gni to uki, lecz Neq i Yod poruszali si tak szybko, a t ok wokó nich by tak wielki,
e ucznicy nie odwa yli si strzela .
- Pistolet! - krzykn Yod.
Neqa ogarn a rozpacz. Wiedzia , co to jest pistolet. Plemi Ty a wróci o z Góry
uzbrojone w pistolety i granaty. Wiele razy pokazywali ich dzia anie, strzelaj c do celu.
Karabinów i pistoletów u ywano podczas obl
enia Góry. Za pomoc takiej broni byle
kaleka móg zabi Mistrza Miecza.
Tyl uzna pó niej, e bro palna zagra a trwa
ci spo ecze stwa koczowników.
Odebra wi c wojownikom bro paln i gdzie j ukry . Nie mia jednak w adzy nad ca ym
Imperium i niektóre sztuki znikn y...
Je li plemi Yoda ma pistolet, Neqa i chirurg nie zdo aj uciec. Kula mog a przebi
kabin ci
arówki.
Neq zaatakowa z rozpacz . Omin zas on Yoda i zrani go w udo. W tym
momencie rozleg si g
ny huk i co uderzy o w jego w asn nog . Nie by a to strza a.
Wystrzelono do niego z pistoletu.
W pierwszej chwili poczu ulg , e nie strzelali do Neqi.
Potem zda sobie spraw , e oznacza to jego zgub . Mogli go zabi z tej broni. Nigdy
ju nie spotka Neqi, która b dzie musia a wraca . Chirurg na pewno jej nie obroni. Nie
potrafi nawet ustrzec si przez zamkni ciem w klatce!
- Poddaj si ! - wydysza Yod. - Poddaj si , albo ci zastrzelimy!
Neq nie mia wyboru. To nie by a czcza pogró ka. Bandyci mogli go zabi , nawet gdy
si podda, ale z pewno ci zrobi to, je li zaraz nie z
y broni. Neqa mia a ju
wystarczaj co du o czasu, by uciec. Nie móg jej pomóc, przed
aj c walk .
Neq odrzuci miecz. Sta i czeka .
- Jeste m dry - powiedzia Yod, gdy jego ludzie z apali Neqa za ramiona. -
Uratowa
sobie ycie - dotkn ostro nie swej nogi. - Udowodni
te , kim jeste .
aden gorszy wojownik nie móg by mnie zrani w uczciwej walce.
To by a przesada. Yod by dobry, ale ka dy z pierwszych dwudziestu Mieczy
Imperium móg by go z atwo ci pokona . Neq nie mia jednak zamiaru rozw ciecza go,
mówi c to g
no. By zdany na jego ask i im bardziej Yod b dzie si czu jak honorowy
zwyci zca, tym bardziej honorowo si zachowa.
- Narobi
nam mnóstwo niepotrzebnych k opotów przez to, e nie podda
si
wcze niej - ci gn Yod. - I nie mo emy ci zaufa . Obieca em darowa ci ycie,
zastanowi si jednak, jak ci ukara . Zwi
cie go.
Bandyci us uchali go natychmiast. Zwi zali Neqowi r ce z ty u oraz sp tali mu nogi w
kostkach. Potem przywi zali go jeszcze do drzewa, na którym wisia a pusta klatka, i zaj li
si swoimi sprawami. Rana na nodze piek a coraz bardziej. Otwór by ma y, lecz
znajdowa si w jednym z wielkich mi
ni uda. Pocisk musia zatrzyma si gdzie w
rodku. Krwi by o niewiele. Rana zadana mieczem wygl da aby gorzej, ale ostrze nie
pozostawi oby od amków, dzi ki czemu atwiej by si zagoi a.
Rozleg y si krzyki. To wracali cigaj cy.
- Mamy j ! - zawo
jeden z m
czyzn.
Neq z rozpacz stwierdzi , e to prawda. Dwóch bandytów ci gn o Neq . Jej
ubranie by o podarte, ale chyba nie zosta a zraniona.
- Mia a nó . D gn a nim Bafa - powiedzia drugi bandyta. - To prawdziwa dzikuska.
Nie zrobili my jej jednak krzywdy.
- Odmieniec uciek - doda kolejny. - Ale to niewa ne. Zabanda owano ran Yoda,
która nie by a powa na.
Zapewne odczuwa taki sam ból jak Neq, nie okazywa tego jednak. Musia zachowa
twarz przed swoimi lud mi.
- A wi c uwolni a Odmie ca i zrani a no em jednego z naszych ludzi - Yod zamy li
si . - A jej m
czyzna oszuka nas wszystkich, udaj c, e jest Odmie cem i zabi Tifa.
Spojrza na Neqa zadumany.
- No dobra, damy im obojgu porz dn nauczk . Yod podszed do Neqi. Podczas gdy
czy ni trzymali j za r ce, zdar z niej resztki ubrania i cisn je na bok. Rozleg si
radosny ryk.
- Patrzcie, ale pi kno
!
Neq szarpa si z wi zami. Trzyma y jednak mocno. Niektórzy z obserwuj cych go
bandytów parskn li miechem. Tak samo patrzyliby na Yoda, gdyby sprawy potoczy y si
inaczej.
- Han! - krzykn Yod.
odziutki wojownik uzbrojony w sztylety zbli
si niepewnie. Neq dostrzeg , e by
to nowicjusz, mo e czternastoletni.
- Nigdy jeszcze nie by
z kobiet , prawda? - zapyta Yod.
- Nie... nie - odpar Han, nie patrz c na nago
Neqi.
- Teraz masz szans . Do roboty. Han cofn si .
- Nie rozumiem.
- To laleczka Odmie ców z g adk skór i s odkimi piersiami... Ty dostaniesz j
pierwszy. W tej chwili.
Han spojrza na Neq , po czym zawstydzony opu ci wzrok.
- Ale ona... ma jego bransolet !
- Tak. Na tym polega zabawa. Zostaw j tam gdzie jest.
- Ale...
- B dzie si temu przygl da . Z jego w asn bransolet . To kara dla niego. I cz
kary dla niej.
Cia o Hana dr
o.
- To nie w porz dku. Nie mog tego zrobi .
Neq szarpn si w ciekle, lecz zdo
tylko zetrze sobie skór na nadgarstkach.
- Zabij ka dego, kto jej dotknie! - krzykn . Neqa sta a z zamkni tymi oczyma, wci
trzymana przez dwóch m
czyzn. Sprawia a wra enie, e nie zwraca uwagi na to, co
dzieje si wokó . Neq widzia , e niektórzy bandyci wr cz lini si na jej widok. Yod
roze mia si .
- B dziesz musia zabi nas wszystkich, s ugusie Odmie ców. Dlatego, e ka dy
czyzna w tym plemieniu j we mie. Tutaj, na twoich oczach.
- Nie! - krzykn Han i rzuci si na Yoda. Ten powali go jednym ciosem na odlew.
- Straci
swoj szans , smarkaczu. Teraz moja kolej. Han ocieraj c krew z ust
oddali si chwiejnym krokiem i siad obok Neqa. Jeden z jego sztyletów upad na ziemi .
Yod opu ci pantalony. Bandyci znów wybuchn li miechem. Neqa otworzy a oczy,
szarpn a si w milczeniu i kopn a go.
- Z apcie j za nogi - rozkaza Yod. Jeszcze dwóch m
czyzn skoczy o z gromady i
chwyci o Neq za nogi.
Neq tr ci Hana zwi zanymi nogami. Gdy m odzieniec spojrza na niego
nieprzytomnie, Neq wskaza g ow na sztylet le
cy pod drzewem.
Han popatrzy na czterech m
czyzn, którzy z apali opieraj
si Neq i rozpostarli
na ziemi, po czym przesun sztylet w stron Neqa. Ten jednak wci
nie móg go
dosi gn
.
Nagle Neqa krzykn a. Neq nie patrzy w tamt stron . Musia natychmiast chwyci
nó . Przekr ci si , upad na bok i si gn po sztylet zwi zanymi d
mi. Ostrze skaleczy o
go w r
, jednak zdo
je z apa .
Nikt nic nie zauwa
. Wszyscy skupili uwag na przedstawieniu, które urz dza Yod.
Nega krzykn a rozdzieraj co, gdy opad o na ni cia o wodza bandytów. Wi a si i
szarpa a. Wyrwa a jedn r
, lecz Yod pozosta na niej. Chrz kn . M
czy ni
trzymaj cy j za nogi u miechn li si .
Neq obróci nó , nie móg jednak przystawi go do wi zów pod odpowiednim k tem.
onie mia
liskie od w asnej krwi. Wreszcie w ókna zacz y powoli puszcza , gdy ostrze
wciska o si pomi dzy nie.
Wydawa o si , e minie wieczno
zanim sznur ust pi.
Wódz bandytów podniós si . Brak mu by o tchu. Neqa ka a nierówno.
- Hej, ona by a dziewic ! - zawo
Yod. - Popatrzcie na to!
czy ni skupili si wokó niego, by si przyjrze . Neq, zoboj tnia y na ból, wci
pi owa piekielny sznur.
- W takim razie dlaczego nosi a jego bransolet ? - zapyta kto .
- S ysza em, e on poza Kr giem nie by prawdziwym m
czyzn !
Wi zy wci
trzyma y. Han Sztylet podniós si i uciek . Wygl da , jakby mia
zwymiotowa .
- No dobra, ustawi si w kolejce - rozkaza Yod. - Wszyscy. Ona jest niez a.
czy ni wykonali polecenie. Neqa przesta a p aka . Trzech bandytów nadal j
trzyma o.
Jeszcze trójka m
czyzn zd
a zrobi swoje, zanim r ce Neqa wreszcie sta y si
wolne. Przeci sznur kr puj cy mu stopy i zerwa si na nogi, po czym zatopi nó w
plecach pi tego z gwa cicieli. Zosta o czterech.
- Hej! Uwolni si !
Rzucili si na niego ca gromad . Neq walczy zaciekle, lecz sztylet nie by jego
broni , a przeciwnicy mieli ogromn przewag . Po chwili znowu by wi
niem.
Musia patrze bezradny, jak jeszcze czterdziestu czterech m
czyzn zgwa ci o jego
on .
To jednak nie by koniec.
- Zabi drugiego z nas - powiedzia Yod. - I zrani jeszcze trzech.
- Zabij go! - krzykn o kilku m
czyzn.
- Nie. Darowa em mu ycie. Chc , eby ten sukinsyn cierpia - Yod zastanowi si .
Utniemy mu obie d onie.
Podniós miecz.
Neqa, o której na chwil zapomniano, d wign a si powoli. Sztylet, którym walczy
Neq, le
na ziemi obok niej. Podnios a go wstaj c.
Jednym skokiem rzuci a si na Yoda. Nó ze lizn si po jego twarzy i trafi w oko.
Yod odwróci si b yskawicznie i machn odruchowo mieczem. Ostrze wry o si w
szyj Neqi.
- Cholera! - krzykn Yod, najwyra niej nie zdaj c sobie sprawy z tego, jak powa
ran sam odniós . - Nie chcia em jej zabi ! Potrzebujemy kobiet!
Neqa upad a na ziemi , brocz c krwi . Neq odepchn trzymaj cych go m
czyzn z
tak si , e wszyscy si przewrócili.
Dla Neqi by o ju za pó no. Wyszczerzy a z by w agonalnym skurczu. Jej czerwona
krew wyp ywa a na such ziemi .
- Cholera! - powtórzy Yod. - To jego wina. Trzymajcie go!
Zgodnie z rozkazem herszta bandyci zwi zali z przodu obie r ce Neqa. Drugim
sznurem opasano go w po owie tu owia. Ka
lin chwyci o po dwóch m
czyzn. Na
znak Yoda poci gn li za sznury wyci gaj c do przodu ramiona Neqa.
Yod podszed i zamachn si mieczem, jakby mia zamiar r ba drewno.
Neq poczu potworny ból i zemdla .
Odzyska przytomno
natychmiast, a przynajmniej tak mu si zdawa o. Ból
wzmocni si jeszcze. By nie do zniesienia. Nozdrza wype ni mu odór spalenizny. Kikuty
przypalano pochodniami. Mi so kipia o i skwiercza o.
Potem nie czu ju nic.
Rozdzia ósmy
Ockn si o zmierzchu. Ko ce jego ramion pokrywa y wielkie bry y banda y. Ból by
straszliwy. Neqa le
a przy nim, bia a i zimna. Bransoleta wci
spoczywa a na jej
nadgarstku.
Gdy obudzi si ponownie te by o ciemno. Dygota z zimna. Nie zmieni o si nic,
oprócz godziny.
Przed witem zacz majaczy .
Znowu by o jasno i kto si nim opiekowa . To by cz owiek z klatki.
- B dziesz
. Pochowam j . Uratowali cie mnie. Jestem warn to winien.
- Ja j pochowam! - krzykn s abym g osem Neq. Nie mia jednak r k.
Przeklina bezradnie, gdy patrzy jak Dick zasypuje ziemi jej liczn twarz, jego
bransolet , jego sny, jego mi
. Panna Smith odesz a na zawsze. Neqa nie
a.
Czas up ywa . Okaza o si , e Dick Chirurg nie by oszustem. Zna si na leczeniu.
Gor czka i dreszcze ust pi y, si y powraca y powoli. Rana na udzie, oczyszczona, zagoi a
si . D onie jednak znikn y, a wraz z nimi mi
. Dick robi wszystko co móg .
- Jestem ci to winien - powiedzia . - To wszystko przeze mnie - jej ycie i twoje r ce.
- I tak by to zrobili - odrzek Neq. By o mu wszystko jedno, jak wina zostanie
rozdzielona. - Wpadli my w zasadzk . Kiedy zobaczyli my ciebie, byli my ju wi
niami.
- Min o kilka minut zanim wydosta a mnie z tej klatki. Odczeka a jeszcze, a wróci
mi kr
enie w nogach, ebym móg i
. Gdyby nie to, uda oby si jej uciec.
- Nie mo esz wróci jej ycia. Je li chcesz si mi odwzajemni , zabij mnie równie .
Wtedy nie b
ju cierpia .
- Jestem dawc
ycia, nie mierci. W porównaniu z zag ad Helikonu to, co sta o si
tutaj, by o tylko drobnym nieporozumieniem. Odwdzi cz ci si , ale nie w ten sposób -
rozejrza si woko o. - Powinni my odej
st d. Ludzie Yoda zaci gn li was oboje do lasu
i zostawili, ale w ka dej chwili mog wróci . Mia em szcz
cie, e mnie nie zauwa yli, gdy
ich ledzi em.
Neq nie by w stanie d
ej si z nim spiera . Tylko drobna cz
jego wiadomo ci
by a zaj ta rozmow z Dickiem. Reszt wype nia y powracaj ce wci
my li o tym, co si
sta o, i o jego bezsilno ci wobec przemocy.
Tylko jedna rzecz trzyma a go przy yciu. Z pocz tku by o to nieuchwytne, mgliste
uczucie, które dodawa o mu si , cho nie potrafi go nazwa . Stopniowo, z up ywem dni,
stawa o si ono silniejsze, a wreszcie wype ni o ca jego wiadomo
i wtedy pozna
jego nazw .
Zemsta.
- Jeste chirurgiem - powiedzia Neq. - Podobno najlepszym na wiecie.
- Niekoniecznie. Wyszkoli mnie mistrz, który mia równie innych uczniów.
ysza em, e na Aleutach dokonuj nadzwyczajnych operacji.
- Nie rozumiem ci , gdy mówisz jak Odmieniec. Czy mo esz mnie zoperowa ?
- Bez narz dzi, laboratorium, lekarstw i bieg ych asystentów, nigdy.
- Czy to samo powiedzia
Yodowi?
- Mniej wi cej. Chirurgia bez sterylizacji i rodków znieczulaj cych...
- Moje nadgarstki wysterylizowano bardzo dobrze. P on cymi pochodniami!
- Wiem o tym. Yod jest bandyt , ale dotrzymuje s owa. Chcia , eby wy
.
- Ja te dotrzymuj s owa - odpar Neq. - Ale je li s sposoby sterylizacji, dlaczego
nie mog
...
- Spróbuj u
p on cej pochodni przy operacji brzucha!
Neq skin g ow .
- Yod doszed do wniosku, e k amiesz.
- I tak nie zamierza em mu pomóc. Ka de ycie, które móg bym uratowa dla niego,
oznacza oby mier dla innych. Jego plemi zas uguje na ca kowit zag ad .
- To jeszcze mo e si zdarzy - powiedzia Neq, wola jednak nie mówi na ten temat
nic wi cej. - Znajdziemy gdzie narz dzia.
- Je li warunki b
odpowiednie, mog dokona operacji. Ale jakiej? Nie mog ci
zwróci r k. Nikt nie potrafi by tego dokona .
- Tyl mówi , e Bezimiennego, ostatniego Wodza Imperium, Nieuzbrojonego - nie
wiem, pod jakim imieniem go znasz - uczyni silnym chirurg z podziemia. Ty nim by
?
- Mia em wielu asystentów, a i tak istnia o du e ryzyko niepowodzenia. Zreszt , jak
ysza em, uczyni em go bezp odnym.
- Je li mog
to zrobi dla niego, mo esz i dla mnie.
- Co mam ci da ?
Neq uniós go góry kikut prawej r ki.
- Mój miecz.
- Bez r ki?
- Miecz zast pi mi r
. Dick przyjrza mu si uwa nie.
- Tak, móg bym tego dokona . Wszczepi w ko
metalow klamr , przytwierdzi do
niej miecz... Nie móg by zgina r ki w nadgarstku, ale si a uderzenia
zrekompensowa aby t niedogodno
.
Neq skin g ow .
- B dzie ci niewygodnie spa i je
- ci gn Dick, zastanawiaj c si nad tym g biej.
- Nie b dziesz móg u ywa tej r ki do niczego innego, poza r baniem drewna. Gdy
jednak przyzwyczaisz si do niej, b dziesz móg powróci do Kr gu. Jestem pewien, e
wi ksza cz
twoich umiej tno ci mie ci si w mózgu. Brak d oni to powa ny problem,
ale przy odpowiednich wiczeniach dasz sobie z tym rad . Nie b dziesz takim
wojownikiem jak niegdy , lecz wci
lepszym ni wi kszo
.
Neq ponownie skin g ow .
- Móg bym na drugim kikucie umie ci hak, mo e nawet szczypce, by umo liwi ci
ubieranie si i jedzenie.
- Zacznij ju teraz.
- Mówi em ci, e potrzebuj
rodków znieczulaj cych, narz dzi, sterylizacji...
- Og usz mnie. Ogrzej nó nad ogniem. Dick roze mia si bez krzty weso
ci.
- To niemo liwe! - Po chwili doda : - Mówisz powa nie?
- Ka dy dzie , gdy ona le y w grobie, a jej mordercy yj , jest dla mnie tortur .
Musz mie miecz.
- Ale w
ciwie tylko Yod j zabi .
- Wszyscy s winni. Ka dy, który jej dotkn ... wszyscy zgin .
Dick potrz sn g ow .
- Boj si ciebie. My la em, e nauczy em si absolutnej nienawi ci podczas pobytu
w klatce, gdy d awi mnie smród w asnych odchodów, obawiam si jednak tego, co
uczynisz.
- Nie b dziesz musia na to patrze .
- B
jednak odpowiedzialny.
- Je li si nie zgadzasz, powiedz mi to, a potem zabij mnie we nie.
Dick zadr
.
- Zgoda. Doprowadz ci do porz dku, ale zrobi to na swój sposób. B dziemy
musieli uda si do ruin Helikonu po moje narz dzia. Nie wszystkie sp on y. Wróci em
tam raz, eby si upewni . Okropny widok.
- Wiem o tym. Ale taka podró wymaga czasu! Dick spojrza na niego.
- Mo esz nie zwraca uwagi na ból, gdy walczysz w Kr gu, lub poza nim, ale kiedy
jeste spokojny... pozwól mi na ma y pokaz. Wyci gnij r
.
Neq uniós zabanda owany kikut.
Dick uj go w d
i zacz naciska .
Ból narasta powoli, lecz wkrótce sta si prawie nie do zniesienia. Neq wytrzymywa
go bez s owa. Zdawa sobie jednak spraw , e to tylko próba... Nie wiedzia , jak d ugo
zdo a j wytrzyma .
- To by tylko ucisk d oni - powiedzia Dick. A teraz, jakby ci si spodoba o, gdybym
zacz ci
? Zdrapywa
wie
tkank bliznowat , odsuwa
ywe mi so, ods ania
mi
nie i ci gna, i przytwierdza do nich druty? Wbija jeden pr t w ko
promieniow ,
to jest jedna z ko ci przedramienia, a drugi w okciow , aby móg obraca ostrzem
miecza, jak niegdy obraca
d oni . Masz szcz
cie, e uci to ci d onie poni ej
nadgarstków. Dzi ki temu d ugie ko ci wci
s po czone, co da nam znacznie wi cej
swobody przy rekonstrukcji. Jednak e ból... - mówi c to szarpn Neqa za r
.
- Og usz mnie! - krzykn z furi wojownik.
- Nie mog og uszy ci na tak d ugi czas. Doda bym tylko wstrz s mózgu do braku
k. B dzie mi te potrzebna twoja wspó praca ze wzgl du na brak asystentów. Musisz
zachowa przytomno
. To oznacza tylko znieczulenie miejscowe. Krótko mówi c: b dzie
porz dnie bola o. Jak teraz.
Neqa obla pot. Nie wiedzia , e w jego obci tych ko czynach pozosta o a tyle bólu.
- Pójdziemy de Helikonu.
- Jeszcze jedno - dorzuci Dick. - Nie chc wykorzystywa twojej s abo ci, targuj c
si z tob teraz, musz jednak zadba o w asne interesy. Gdy ju b dziesz mia swój
miecz, nie b dziesz potrzebowa ani pragn mojego towarzystwa.
- To prawda.
- Nie jestem silny. Sp dzi em w tej klatce tygodnie, mo e miesi ce. Straci em
rachub czasu. Mog em si troch gimnastykowa , nigdy jednak nie by em wystarczaj co
silny, by samemu da sobie rad . Dzicy znowu mnie z api , albo zabij .
- Tak.
- Odprowad mnie do Odmie ców, zanim rozpoczniesz swoj zemst .
- Ale to zajmie miesi ce!
- Ukradniemy jedn z ci
arówek Yoda. Przy okazji mo esz zabi paru bandytów.
Umiem prowadzi . Ty równie mo esz si tego nauczy , nawet z protezami r k. To jest
rzecz, któr warto umie .
- Dobrze - zgodzi si Neq. Zrozumia , e Dick odwdzi czy si ju za uwolnienie z
klatki, gdy zaopiekowa si nim i przynosi mu jedzenie, które krad z plemienia Yoda
ryzykuj c g ow . Gdyby nie to, Neq by umar . Operacja oznacza a nowe zobowi zanie,
wi c propozycja Dicka by a uczciwa.
Ponadto po tym, kiedy ukradn ci
arówk i by mo e zabij stra nika, bandyci
si strzec. Neq w tym czasie odwiezie Dicka do Odmie ców i wróci, gdy tamci
uznaj , e niebezpiecze stwo min o.
W sumie wi c by o to korzystne rozwi zanie.
Dick zna inne wej cie do Helikonu. By a to klatka schodowa ukryta pod grobow
yt na koczowniczym cmentarzu. Schody wiod y do przejmuj co wilgotnego tunelu, który
z kolei prowadzi do g ównych pomieszcze podziemi. Neq pomy la , e z pewno ci
istnieje wiele takich wej
. To znaczy o, e wi cej ludzi mia o szans uciec przed
po arem.
Znale li lekarstwa i narz dzia. Wi ksza cz
Helikonu by a nietkni ta przez ogie .
Gdyby mieszka cy podziemi mieli troch odwagi, mogliby je szybko odbudowa .
Koczownicy z pewno ci by to zrobili.
Neq móg nosi plecak.
Dick musia mu go tylko pakowa i rozpakowywa . W ten sposób we dwóch
przenie li wszystko, czego potrzebowali do operacji, do pobliskiej gospody.
Up yn o kilka dni.
Gdy Neq ockn si z otumanienia wywo anego narkotykami i bólem, jego prawa
ka zako czona by a bojowym mieczem przytwierdzonym do niej na sta e. Na ko cu
lewej znajdowa y si t pe szczypce. Neq móg je otwiera i zamyka , co pocz tkowo
przychodzi o mu z du ym trudem.
Gdy pierwszy raz próbowa
wiczy mieczem, ból by nie do wytrzymania, kiedy
jednak cia o otaczaj ce metal pokry o si blizn oraz wytworzy y si stwardnienia skóry,
problem ten przesta istnie . Po pewnym czasie Neq móg ju zadawa silne uderzenia
nie krzywi c si z bólu.
Brak nadgarstka sprawia , e móg porusza mieczem tylko za pomoc
okcia i
barku, ale za to nikt nie by w stanie wytr ci mu broni! Umiej tno ci powraca y w miar
wicze . Ca y talent szermierczy Neqa przetrwa w jego umy le i teraz przystosowa si
do nowej sytuacji.
Neq musia równie nauczy si korzystania ze szczypiec. wiczy nimi ka dego
dnia, nie mniej ni mieczem. Gdy nauczy si nale ycie nad nimi panowa , okaza o si , e
ich mo liwo ci s ca kiem du e. Po miesi cu móg ju chwyta drobne i delikatne
przedmioty, nie uszkadzaj c ich. Szczypce dysponowa y równie wielk si .
Po dwóch miesi cach Neq i Dick wrócili na terytorium Yoda, by ukra
ci
arówk .
Natkn li si na stra nika. Neq powali go jednym ciosem, uderzaj c mieczem niczym
toporem. Ma o brakowa o, a g owa odpad aby od tu owia. Zemsta zosta a rozpocz ta...
- Znajd dobry samochód - poleci chirurgowi. - Za aduj mnóstwo paliwa. Ja b
pilnowa , czy nikt si nie zbli a.
- Dobra - odpowiedzia Dick i oddali si po piesznie. Neq wiedzia , e chirurg nie
lubi zabijania, mimo jego nienawi ci do ludzi, którzy si nad nim zn cali. Nienawi
Dicka
by a uczuciem, którego nie potrafi by skierowa przeciwko adnemu cz owiekowi. U Neqa
wygl da o to ca kiem inaczej...
Gdy znalaz si sam, odci gn trupa na bok, chwyciwszy go szczypcami. Mia
zamiar obci
cz onek, który zha bi Neq , zda sobie jednak spraw , e nie by oby to
do
wymowne. Potrzebowa wyra nego symbolu, który pojm wszyscy cz onkowie
plemienia Yoda.
Uderzy mieczem w okrwawion szyj . Gdy zada drugi cios, g owa odpad a.
Zostawi j na ziemi, podszed do m odego drzewka i ci je jednym uderzeniem.
Uj pie w szczypce i zacz oczyszcza go z ga zi. Na koniec zaostrzy mieczem oba
ko ce tyczki i wróci do le
cej na ziemi g owy. Nadepn j stop i zacz d ga
erdzi .
Po kilku próbach uda o mu si wbi ko ek w mózg. Podniós trofeum do góry
przytrzymuj c tyczk szczypcami i mieczem, po czym spróbowa wetkn
drugi drewniany
szpic w ziemi .
Nic z tego. Neq by w ciek y. Zda sobie spraw , e ryzykuje marnuj c tak wiele
czasu. Po piesznie zrobi mieczem jam w ziemi, opu ci do niej koniec erdzi i przydepta
mocno. Sta a krzywo, ale wystarczaj co pewnie.
Znak by gotowy. Wpatrzona przed siebie i usmarowana ziemi , stercza a na tyczce
owa jednego z m
czyzn, którzy zgwa cili on Neqa.
Pierwszego z gwa cicieli zabi sztyletem na gor cym uczynku. Ten by drugi. Zosta o
jeszcze czterdziestu czterech...
Je li nawet bandyci us yszeli odje
aj
ci
arówk , by o ju za pó no. Nikt nie
ruszy za nimi w po cig. Gdyby byli tak nieuwa ni wtedy, gdy jechali t dy Neq i Neqa...
Neq my la o tym ze ci ni tym gard em.
Dick poradzi sobie wietnie. Mieli nie tylko zapas benzyny, lecz równie koce,
narz dzia i ywno
. Najwyra niej Yod u ywa samochodów jako magazynów, a równie
pilnowa , by ich nie uszkodzono.
Droga powrotna przebiega a bez wi kszych przeszkód. Natkn li si na kilka barykad,
ustawionych przez pomniejsze plemiona. Neq nie mia wi kszych trudno ci ze
zniech caniem napastników. By y to znakomite wiczenia dla jego ramienia oraz broni.
Nauczy si te prowadzi ci
arówk przy u yciu miecza wetkni tego mi dzy
ramiona kierownicy. Szczypce i stopy wykona y reszt roboty.
Dostarczy Dicka do doktora Jonesa. Raport Neqi pozosta wprawdzie w innym
poje dzie, ale Dick, który prze
obl
enie i po ar Helikonu, móg powiedzie Jonesowi
znacznie wi cej.
Wreszcie Neq wyruszy z powrotem. Sam prowadzi ci
arówk . Oczekiwa a na
niego misja. Czterdziestu czterech m
czyzn...
Zemsta.
Rozdzia dziewi ty
W obozie Yoda wzmocnione stra e sta y co noc przez ca y okres nieobecno ci Neqa.
Dobrze. Chcia , eby si bali. Pragn ich l ku i cierpienia. Zn cali si nad nim, a
teraz on odp aci im tym samym. Chcia , eby ka dy z nich ca y czas pami ta , co ich
plemi uczyni o tego dnia, w którym zgin a Neqa i czu , e nadchodzi dzie zap aty.
Dzie , w którym g owy wszystkich m
czyzn z plemienia Yoda zostan zatkni te na
tyczkach.
Najpierw zabija stra ników, po jednym ka dej nocy. Gdy zacz li chodzi parami, po
dwóch. Gdy pojawi y si czwórki, zaprzesta ataków. To by o zbyt ryzykowne. Nie zale
o
mu na yciu, nie chcia jednak zgin
, ani zosta powa niej okaleczonym, zanim nie
dope ni zemsty.
Dwa razy zakrada si do obozu, unikaj c stra y. Zabija wojownika we nie i zabiera
jego g ow . Potem ju wszyscy bandyci w obozie mieli si na baczno ci; jeden spa , drugi
pracowa , trzeci pilnowa . Liczba cz onków plemienia spad a do trzydziestu siedmiu.
Wszyscy byli przera eni.
Przez nast pny tydzie Neq nie zabi nikogo, pozwalaj c im zm czy si wzmo on
czujno ci , po czym, gdy si nieco uspokoili, uderzy ponownie, dwa razy. To
doprowadzi o ich do szale stwa.
Nast pnego dnia zacz li przeczesywa las, by uwolni si od czaj cej si w nim
grozy. Wtedy Neq zabi kolejnych dwóch i zostawi ich g owy tam, gdzie mogli je znale
wspó poszukiwacze.
Wojownicy Yoda zacz li si ba w asnych cieni. Na ich twarzach wida by o brak
snu. Musieli jednak czasem opuszcza obóz, aby przynie
wod , polowa , czy szuka
ywno ci. Trzech m
czyzn odpoczywaj cych w lesie ogarn o zm czenie. Zasn li i nie
obudzili si ju nigdy.
Zosta o trzydziestu.
W obozie by o pi tna cie kobiet i dwadzie cioro dzieci. Teraz zacz y one strzec
swych m
czyzn i ojców. Ta sytuacja nie podoba a si Neqowi. Nie my la o tym, co si z
nimi stanie, gdy m
czy ni zgin . Kobiety jednak te by y winne, gdy nie stara y si
sk oni m
czyzn do opami tania. Przez ca y dzie , w którym dosz o do tego otrostwa,
adna z nich nie pokaza a si ani na chwil . Lecz dzieci nie zawini y.
Neq przypomnia sobie jednak rozdzieraj cy krzyk Neqi, to, jak usi owa a si wyrwa ,
gdy Yod j gwa ci , a potem nie mog a ju nawet p aka . Jego serce stwardnia o. Jak
cz sto takie rzeczy zdarza y si tutaj przedtem? Kobiety i dzieci wiedzia y o tym, lecz nie
czyni y nic. Nikt, niezale nie od wieku, kto nie zaprotestowa g
no przeciw tak
oczywistemu z u, nie zas ugiwa na lito
, gdy skutki tego z a spada y na niego.
Trzech kolejnych m
czyzn wyruszy o do lasu. Jeden z maczug , dwóch ze
sztyletami. Prowadzi ich pies. Musieli go kupi od jakiego innego plemienia, gdy
przedtem w obozie nie by o adnych zwierz t. Neq spodziewa si , i dojdzie do tego, e
ma e grupki b
go tropi bez przerwy. By na to przygotowany.
Zatoczy p tl , aby zmyli psa, po czym zaatakowa ich od ty u. Zabi jednego z
posiadaczy sztyletów, zanim ten zd
si odwróci , i ruszy w stron drugiego.
- Zaczekaj! - krzykn tamten. - My...
Miecz Neqa przeszy mu gard o, uciszaj c go na zawsze. Gdy jednak ostrze zada o
cios, Neq rozpozna ofiar i zda sobie spraw , e pope ni b d.
To by Han Sztylet.
Ch opiec, który odmówi zgwa cenia Neqi. Który pomóg Neqowi uwolni si . Han
uciek , gdy trwa a ponura orgia, lecz przedtem stara si j powstrzyma .
- Zaczekaj! - krzykn trzeci m
czyzna, uzbrojony w maczug . Tym razem Neq
powstrzyma cios. - My tego nie zrobili my. Popatrz, mam blizn - pokaza na swój brzuch.
- Trafi
mnie tutaj, kiedy walczyli my w Kr gu i...
Teraz Neq rozpozna równie jego.
- Nam Maczuga. Pierwszy z ludzi Yoda, z którym walczy em - powiedzia .
Nam by ju zdrowy, lecz wtedy, gdy rana by a wie a, nie móg wzi
udzia u w
gwa cie.
- Ten trzeci to Jut - wyja ni Nam, wskazuj c na pierwszego z zabitych. - Walczy
z
nim i Mipem Dr giem jednocze nie. Nie zrani
ich, ale Jut si schowa . Wiedzia , co si
wi ci. On nigdy...
Neq zamy li si . Zda sobie spraw , e nie widzia twarzy Juta po ród gwa
cych.
Przed chwil zabi dwóch niewinnych ludzi.
Niezupe nie. Jut nie gwa ci , lecz równie nie protestowa . Uciek i pozwoli , by do
tego czynu dosz o. Nawet Han mia wi cej odwagi.
- W plemieniu Yoda by o czterdziestu dziewi ciu m
czyzn, plus sam Yod - zacz
Neq. - Razem pi
dziesi ciu. Czterdziestu sze ciu zgwa ci o Neq , us yszawszy moj
przysi
. Je li wy trzej nie brali cie w tym udzia u... Kto jeszcze jest niewinny?
Tif - odpar Nam. - Tif Miecz. Zabi
go w Kr gu zanim...
- Zgadza si - Neq zawaha si . Gdy spojrza w dó , na Hana, ogarn y go md
ci. -
Tifa nie
uj , gdy to by a uczciwa walka. Juta móg bym oszcz dzi , gdybym tylko
wiedzia . Ale pomóg mi i... - s owa uwi
y mu w gardle.
- Dlatego w
nie przyszli my do ciebie - powiedzia Nam. - Wiedzieli my, e nie
masz powodu, by si na nas m ci . My leli my...
- Chcieli cie zdradzi w asne plemi ?
- Nie! Przyszli my b aga o lito
dla niego! Neq przyjrza mu si .
- Pos uchaj, Namie Maczugo. Chwali
si , e wygrzmocisz moj
on . Czy
zgwa ci by j , gdyby nie by ranny?
czyzna zacz dygota .
- Ja...
Neq uniós miecz. Z klingi skapywa a krew.
- Jestem kiepskim wojownikiem - powiedzia z wysi kiem Nam. - Ale nigdy nie by em
amc . I jestem wierny swemu wodzowi.
- Czy by
przyjacielem Hana Sztyleta?
- Nie bardziej ni wszyscy. To by dzieciak. Mia mi kkie serce.
Tak jest, Nam nie by k amc .
- Oszcz dz ci - powiedzia Neq. - W zamian za tego ch opca, który by niewinny i
którego nies usznie zabi em. Ch tnie po
bym ci trupem, ale daruj ci ycie. Przeka
jednak Yodowi t wiadomo
: nie oszcz dz nikogo wi cej.
- Zabij mnie wi c teraz - odrzek prosto Nam. - Yod jest dobrym przywódc . Nie lubi,
gdy mu si sprzeciwia i jest straszny, gdy si rozgniewa. Kiedy wi c ka e nam co
zrobi , nawet co takiego, musimy go s ucha , gdy w przeciwnym razie zostaliby my
srogo ukarani. On jednak dba o swoje plemi . Musia da przyk ad.
- Nie na mojej onie!
- Chodzi o o pos usze stwo. Musia pokaza ... Miecz Neqa wyprzedzi my l. L ni ce
ostrze odr ba o nos oraz cz
ust mówi cych te s owa. Ujrzawszy to zawstydzony Neq
dobi Nama jednym ciosem.
Potem zacz wymiotowa , zupe nie jak wtedy, gdy jako czternastoletni ch opiec
pierwszy raz w yciu przela krew.
Na koniec pochowa cia a z honorem. Wykopa mieczem grób i uklepa p azem
mogi . Nie nadzia ich g ów na tyczki.
Wkrótce zosta o dwudziestu pi ciu. Gin li teraz atwiej ni dot d, lecz Neq dope nia
rytua u zemsty z poczuciem daremno ci. Wiedzia , e nie przywróci do ycia Neqi, ani nie
naprawi krzywdy, jak uczyni cz onkom plemienia nie bior cym udzia u w gwa cie. Han
Sztylet - tego morderstwa nie mo na by o usprawiedliwi . Neq by winny. Pope ni czyn
równie z y, jak te, które pope niono przeciwko niemu. Nie móg si jednak zatrzyma .
Druga grupa, która go odszuka a, sk ada a si z samych kobiet. Neq nie zaatakowa
ich. By o ich pi
i by y m ode. Wyszed i stan naprzeciw nich.
Ci gn y za sob wózek nakryty brezentem. Neq przyjrza si mu i oceni , e jest
wystarczaj co du y, by móg si w nim ukry m
czyzna z pistoletem. Stara si wi c sta
w taki sposób, by zawsze jedna z dziewcz t znajdowa a si pomi dzy nim a wózkiem.
- Nequ Mieczu - powiedzia a najstarsza kobieta. - Nasze plemi wyrz dzi o ci wielk
krzywd . Pragniemy ci to wynagrodzi . Przyjmij jedn z nas w zamian za swoj
on .
Zaskoczony przyjrza si uwa niej. Wszystkie by y adne. Naj adniejsze w plemieniu
Yoda.
- Nie mam nic przeciwko kobietom - odpar - oprócz tego, e nie stan
cie w
obronie przedstawicielki waszej p ci. Nie mog warn jednak zaufa i nie chc was. Wasi
czy ni musz umrze .
- To nasz wódz by winien - odpowiedzia a kobieta. - Pozostali musieli spe ni jego
rozkazy, albo zgin
w okrutny sposób. Zabij Yoda i b dziesz mia swoj zemst .
- Jego zabij na ko cu - o wiadczy rozw cieczony Neq. - Musi cierpie tak, jak ja
cierpia em przez niego. Nawet tego b dzie za ma o. Neqa by a warta wi cej ni ca e
wasze
osne plemi .
Kobieta przez chwil milcza a zmieszana. Wyra nie zbiera a odwag .
- Przynios
my ci go - powiedzia a.
Skin a d oni i pozosta a czwórka podesz a do wózka.
Neq chwyci j b yskawicznie i zas oni si ni jak tarcz przed pistoletem Yoda. Nie
opiera a si . Jej po ladki dotkn y jego ud.
Kobiety unios y brezent, ods aniaj c m
czyzn le
cego w rodku.
By to Yod. Nie mia jednak pistoletu. By martwy. R ce mu odr bano, a z jego ust
stercza a r koje
sztyletu. Ca y by zalany w asn krwi .
- Nasi m
czy ni bali si go - powiedzia a kobieta, któr trzyma . - Ale my nie.
Przynios
my ci twoj zemst , by oszcz dzi pozosta ych wojowników, gdy nasze
dzieci zgin z g odu je li ich zabraknie.
- To nie jest zemsta - odrzek zmieszany Neq. - Pozbawi
cie mnie mojej zemsty.
- Wi c zabij nas, gdy to my, w pi tk , u mierci
my Yoda. Tylko potem opu
to
miejsce.
Neq zastanowi si , czy nie zabi ich, tak jak tego chcia y. W ten sposób mia y zamiar
kupi
ask dla winnych. Ogarn o go zniech cenie. Najpierw odebrano mu Neq , a teraz
zemst . Có wi cej mu pozosta o?
Pu ci kobiet , która nie odesz a, oczekuj c na jego odpowied .
Pozosta e sta y nieruchomo niczym ywe trupy. Wszystkie by y m ode i adne, lecz
strach, zm czenie i napi cie odcisn y swe pi tno na ich twarzach. Zbrodnia, któr
pope ni y, równie zostawi a swój lad.
Neq uniós miecz i dotkn nim biustu przywódczyni. Ta poblad a, lecz nie cofn a
si . Czubkiem miecza rozci jej strój kobiety do wzi cia i ukryty pod nim stanik. Tkanina
rozsun a si ods aniaj c piersi. By y pe ne i bujne.
Neq zamierza tylko sprawdzi , czy dziewczyna nie ma broni. Gdyby mia a przy sobie
nó , wiedzia by, e by przeznaczony dla niego i to pozwoli oby mu j zabi bez wyrzutów
sumienia. No a jednak nie by o. Te piersi za tak bardzo przypomina y piersi Neqi... I
wtedy Neq zapragn tylko zapomnie .
Zemsta by a zbyt skomplikowana.
Odepchn kobiet i odszed .
Rozdzia dziesi ty
Up yn y trzy lata, zanim ponownie zastanowi si nad swoim yciem. By pokrytym
bliznami, dwudziestoo mioletnim weteranem. Bardzo niewielu wojowników do
o a tylu
lat. Neq zabi wi cej ludzi ni jakikolwiek koczownik, o którym s ysza . Wi kszo
tych
walk stoczy poza Kr giem, gdy Kodeks Kr gu by martwy.
I nagle Neq zda sobie spraw z dwóch rzeczy, a mo e to w
nie one sk oni y go do
zadumy. Po pierwsze, mia teraz tyle samo lat co Neqa, w chwili, gdy j pozna . Po drugie,
zemsta niewiele zmieni a, bo rzeczywistym winowajc nie by Yod i jego plemi , lecz
sytuacja, która spowodowa a rozk ad Kodeksu Kr gu. W dawnych czasach nie
napastowano adnej kobiety, a aden m
czyzna nie musia walczy , je li tego nie chcia .
Zrozumia , e tylko zmiana tego stanu rzeczy przyniesie mu spokój. Zabijanie mog o
by jedynie dora
kar . Nale
o zlikwidowa nie ludzi, którzy wyrz dzili mu krzywd ,
lecz system, który ich do tego sk oni .
To znaczy o, e trzeba odbudowa Helikon.
By mo e pod wiadomie my la o tym przez ca y czas. Ta my l dojrzewa a powoli,
w ko cu znowu odnalaz sw misj . Ból wywo any utrat Neqi zel
, a krew na jego
mieczu zyska a usprawiedliwienie. Neq nie pragn ju zadawa
mierci. Pozna zabijanie
do g bi i wiedzia , e nie prowadzi ono do niczego. Nie musia wzbudza zachwytu
kobiet, gdy istnia a dla niego tylko jedna. Niepotrzebne mu by o plemi ani Imperium,
gdy dawno ju pozna smak szczytów w adzy i sam z tego zrezygnowa . Mia now misj
i to by o najwa niejsze.
Je li Helikon zostanie odbudowany, Kodeks Kr gu powróci. Odmie cy b
mieli
towary, dzi ki którym b
mogli znowu zaopatrywa gospody, i b
to robi na
asnych warunkach. Koczownicy, chc c nie chc c, podporz dkuj si i wróci wiat, jaki
zna Neq. Zapewne nie szybko. Mo e to potrwa dziesi ciolecia, lecz stanie si tak z
pewno ci . Gdy Kodeks Kr gu o yje, bandyci tacy jak Yod nie b
mieli szans. Kobiety
chodzi swobodnie od gospody do gospody i od bransolety do bransolety, nie
przymuszane i nie krzywdzone. Kodeks Kr gu to by a cywilizacja, a jej podstaw by
Helikon.
Na pocz tek pomaszerowa do ruin Góry. Wszed do rodka wej ciem Dicka
Chirurga. Pogrzeba wszystkie ko ci i usun popio y. Odbudowa uszkodzone wej cia tak,
jak móg , i zamkn je, by uniemo liwi intruzom dostanie si do rodka. Stopniowo
doprowadzi do tego, e podziemie znów sta o si zdatne do zamieszkania. Pracowa
powoli i systematycznie. Robi przerwy tylko na posi ki i poszukiwanie zapasów. Stwierdzi ,
e zdumiewaj ca ilo
wyposa enia ocala a przed p omieniami. Prawdopodobnie ogie
zgas z braku powietrza wkrótce po mierci ludzi. Wi kszo
znajduj cych si wewn trz
Helikonu maszyn nadawa a si do u ytku. Neq nie prosi nikogo o pomoc, cho jego
metalowe ko czyny le nadawa y si do pracy innej ni zabijanie. Przesuwanie mieczem
szmat po nieko cz cych si pod ogach, cianach i sufitach, by zetrze sadz i brud, by o
uci
liwe. Jego szczypce nie by y odpowiednim narz dziem do umocowywania zawiasów
w nowych drzwiach. To jednak by o miejsce, które dzieli z Neq i jej wspomnienie by o
dla niczym b ogos awie stwo.
Gdy sko czy sw prac , up yn rok.
Nast pnie wyruszy do Odmie ców.
Ich mniejsze placówki ju dawno przesta y istnie , lecz przypominaj cy fortec
budynek administracyjny doktora Jonesa sta nienaruszony. Stary wódz Odmie ców
rz dzi w nim tak, jak zawsze. Doktor Jones wygl da jakby nigdy nie by m ody i wcale si
nie starza .
Tylko za biurkiem w jego sekretariacie nie siedzia ju nikt.
- Jak uda o si warn przetrwa bez adnej obrony? - zapyta Neq. - Min y cztery
lata, kiedy by em tu ostatni raz. Ludzie yj wed ug prawa miecza. Nikt mnie jednak nie
zatrzyma , gdy tu wchodzi em. Ka dy móg spl drowa ten budynek.
Jones u miechn si .
- Czy stra nik przeszkodzi by ci w wej ciu do rodka? Gdy Neq spojrza wymownie
na swój miecz, Jones podj :
- Chcia bym móc ci powiedzie , e nasza pacyfistyczna filozofia odnios a triumf...
lecz nie by aby to ca a prawda. Mieli my nadziej , e us ugi w zmniejszonym zakresie,
które oferowali my, powstrzymaj koczowników przed przemoc , wydaje si jednak, e
zawsze znajdzie si bardziej barbarzy skie plemi , do którego cz onków rozum nie
przemawia. Nasze centrum zosta o spustoszone wiele razy.
- Ale yjecie wci
tak samo?
- Tylko na pozór, Neq. Ka dy dzie jest ryzykiem. Doktor Jones zacz rozpina sw
mieszn kamizelk . S dziwy Odmieniec musia si kry , gdy nadchodzili bandyci -
pomy la Neq. Gdy okolica znowu stawa a si bezpieczna, wychodzi z ukrycia i
rozpoczyna odbudow . Bandy nie mog y pozostawa tu d ugo, gdy w budynku nie by o
wiele jedzenia, a sam gmach by czym budz cym niepokój. Wygl da o na to, e doktor
Jones musia posiada zdolno ci i odwag , które na pierwszy rzut oka nie by y widoczne.
Odmieniec wreszcie upora si z guzikami. Nie wiedzie czemu rozchyli kamizelk i
zabra si do czystej, bia ej koszuli pod spodem.
- Sk d mnie znasz? - zapyta Neq. Zada to pytanie by sprawdzi , czy staremu
Odmie cowi przypadkiem nie pomiesza si rozum.
- Spotkali my si ju , nie pami tasz? Zabra
pann Smith i uwolni
doktora
Abrahama...
- Kogo?
- Chirurga z Helikonu. By dla nas bardzo pomocny. Czy rozpoznajesz jego robot ?
Rozchyli koszul , ods aniaj c ko cist klatk piersiow .
By a pokryta bliznami. Wygl da o to, jakby sztylet otworzy jego cia o, przecinaj c
ebra i rozpruwaj c chudy brzuch. W jaki sposób jednak wszystko to zosta o posk adane
z powrotem i zagoi o si jak nale y.
- Dick Chirurg - powiedzia Neq. - Tak, mnie równie operowa .
- S dz , i mo na za
, e ten incydent doprowadzi by do mojego zgonu -
wiadczy doktor Jones, przyst puj c do d ugotrwa ego zadania, jakim by o ponowne
pozapinanie koszuli i kamizelki. - Jednak e doktor Abraham przywróci mnie do zdrowia.
Poniewa nie by by tu obecny, gdyby nie twoja udzielona w odpowiedniej chwili pomoc,
dz , e konkluzja, i zawdzi czam me ocalenie w
nie tobie, nie jest naci gana.
- Na ka dego cz owieka, którego mog em ocali - odpar Neq - przypada
pi
dziesi ciu, których zabi em.
Wydawa o si , e doktor Jones tego nie us ysza .
- I, rzecz jasna, jego raport umo liwi nam zaprzestanie dalszych wypraw w okolice
Helikonu.
- Neqa zgin a.
- Panna Smith... twoja bransoleta... tak... - szepn doktor Jones. - Doktor Abraham
poinformowa nas o tym. Mówi , e byli cie ze sob bardzo blisko. Z rado ci si o tym
dowiedzia em. Ona by a wspania kobiet , lecz bardzo samotn .
Nie powiedzia nic wi cej, ale Neq by pewien, e s dziwy Odmieniec wie wszystko.
- Przyszed em, by j pom ci .
- Dotar a do nas twoja s awa m ciciela. Czy s dzisz, e dalsze zabójstwa
wynagrodz twoj strat ?
- Nie!
Neq wyjawi swoje podejrzenia odno nie prawdziwej przyczyny mierci Neqi i
wiadczy , e jest zdecydowany odbudowa Helikon.
Doktor Jones nie odpowiedzia . Siedzia nieruchomo, jakby cierpia z powodu swej
rany. Oczy mia przymkni te. Oddycha p ytko.
Neq odczeka kilka minut, po czym podniós szczypce, by go dotkn
i sprawdzi ,
czy nic mu nie jest. mier ze staro ci by a czym , z czym nigdy dot d si nie spotka , ale
ysza o niej. Nie wiedzia tylko, jakie by y jej objawy...
Jednak e doktor Jones
. Jego oczy otworzy y si na nowo.
- Czy pragniesz ujrze dowód, e naprawd by em w Górze? - zapyta Neq. -
Przynios em ze sob papiery. Nie wiem, co w nich jest.
Zabra ze sob te przypalone karty ze wzgl du na to, e Neqa umia a czyta .
Wszelkie pismo przypomina o mu o niej.
Tym razem Odmieniec zareagowa .
- Papiery z Helikonu? Jestem w najwy szym stopniu zainteresowany! Nie poddaj
jednak w w tpliwo
twej prawdomówno ci. Moje my li na chwil pow drowa y gdzie
indziej.
Na chwil ? Gdzie indziej? No tak, Odmie cy zawsze byli zwariowani!
Nagle doktor Jones wsta i wyszed z pokoju.
Zbity z tropu Neq pozosta w gabinecie.
Po kilku minutach doktor Jones powróci w towarzystwie drugiego m
czyzny,
grubego Odmie ca w okularach.
- Opowiedz, prosz , o swoich planach doktorowi Abrahamowi - zwróci si do Neqa. -
Tak samo, jak opowiedzia
mnie.
To by Dick Chirurg - cz owiek, którego Neqa uwolni a z klatki! Zupe nie nie
przypomina teraz wychudzonego zbiega sprzed czterech lat.
Neq powtórzy mu swe przemy lenia i swój plan.
- Dlaczego przyszed
do nas? - zapyta Dick.
- Dlatego, e jestem wojownikiem, a nie budowniczym. Nie umiem czyta , ani
obs ugiwa maszyn z Helikonu. Wy Odmie cy to potraficie.
- Zna granice swych mo liwo ci - zauwa
doktor Jones.
- Ale jest zabójc .
- Jestem - zgodzi si Neq. - Ale mam ju dosy zabijania.
Uniós r
.
- Chcia bym przeku swój miecz...
- Na lemiesz? - zapyta doktor Jones.
Neq nie odpowiedzia , gdy nie zna tego s owa.
- Czy wasz dawny przywódca, Robert z Helikonu, nie by cz owiekiem bezlitosnym? -
zapyta Dicka doktor Jones.
- Robert? Och, chodzi ci o Boba. Tak, by okrutny, lecz skuteczny w dzia aniu. Mo e
masz racj - Dick spojrza na Neqa. - To brzydka sprawa, ale... Neq nie rozumia wi kszej
cz
ci ich rozmowy.
- Oczy ci em Gór i przywróci em j do porz dku, nie mog jednak zrobi nic wi cej
bez waszej pomocy. Nie zdo am wype ni jej lud mi, którzy wprawi maszyny w ruch.
Dlatego przyszed em tutaj.
- Ale cz owiek w twoim stanie potrzebowa by co najmniej roku, by zrobi porz dek w
tej rze ni! - zawo
Dick.
- Zgadza si .
Zapad a cisza. Odmie cy nie sprawiali wra enia ucieszonych.
Wreszcie doktor Jones wydoby kartk papieru.
- Sprowad mi tych ludzi - powiedzia , wr czaj c j Neqowi. - Tych spo ród nich,
którzy jeszcze yj .
- Nie umiem czyta . Czy to jest przys uga, której
dacie w zamian za wasz
pomoc?
- W pewnym sensie. Musz ci prosi , by nikomu nie mówi o swoim planie, a
równie ostrzec, e twoja bro nie przyda ci si w tym przedsi wzi ciu, a nawet mo e by
zawad .
Wydawa o si , e to koniec jego odpowiedzi. Neq spojrza na miecz. Zastanowi si ,
czy powinien przypomnie s dziwemu Odmie cowi, e nie mo e rozsta si ze sw
broni , bez wzgl du na to, czy jest dla niego u yteczna, czy nie.
- Wymie mi ich imiona.
- Potrafisz zapami ta je dok adnie?
- Tak.
Doktor Jones wzi kartk ze szczypiec Neqa i zacz czyta :
- Sos Sznur, Tyl, Mistrz Dwóch Broni, Jim Pistolet. Neq przerwa mu zdumiony.
- Sos Sznur poszed na Gór ... och, rozumiem, mo e si okaza , e mimo to yje.
Tyl jest wodzem najwi kszego istniej cego plemienia. Jim Pistolet...
- Mo esz zna Sosa pod jego pó niejszym mianem: Nieuzbrojony.
- Nieuzbrojony!? Wódz Imperium?
Oczywi cie. To si zgadza o. Sos poszed na Gór , a Nieuzbrojony z niej wyszed .
Po to, by zdoby
on , której zawsze pragn - Sol . Neq powinien by ju dawno si tego
domy li .
- Czy zmieni
zdanie?
Rozgniewany Neq zastanawia si w milczeniu. Odmie cy zamierzali obarczy go
zadaniem nie do spe nienia! Czy chcieli by pewni, e mu si nie uda? A mo e w ten
okr
ny sposób odmawiali mu pomocy? Albo Jones mówi powa nie, uznawszy, e aby
odbudowa Helikon trzeba najpierw zabi tych, którzy go zniszczyli?... Nieuzbrojony, Tyl i
Jim Pistolet byli twórcami zguby Helikonu. Nieuzbrojony dostarczy powodu, Tyl ludzi, a
Jim broni.
By mo e mia o to sens. Jak jednak odnale
teraz Nieuzbrojonego! Je li on
,
Imperium wci
istnia o i sam Neq nadal by jego poddanym!
- My
, e Nieuzbrojony nie yje - powiedzia wreszcie.
- Sprowad wi c jego on .
- Albo dziecko - dorzuci Dick.
- Czy, je li sprowadz wam tych ludzi, udzielicie mi pomocy niezb dnej do odbudowy
Helikonu?
- Jest tu jeszcze wi cej imion.
Doktor Jones odczyta je. Wszystkie by y nieznane.
- Sprowadz wszystkich, którzy yj ! - krzykn nierozwa nie Neq. - Czy wtedy mi
pomo ecie?
Doktor Jones westchn .
- B
si czu do tego zobowi zany.
- Nie wiem, gdzie ich wszystkich odnale
.
- Wyrusz z tob - obieca Dick Chirurg. - Znam z widzenia wielu uciekinierów z
Helikonu. Mam te pewne wyobra enie, gdzie mogli si ukry . Twoim zadaniem b dzie
przekonanie ich, by poszli z nami. Nie mo esz ich zmusza , ani zabija .
Neq zastanowi si nad tym. Nie u miecha o mu si towarzystwo chirurga, ale mog o
to u atwi wykonanie zadania.
- Nie mog im nic powiedzie , nie mog nikogo zabi , ale mam ich jednak namówi ,
by tu przyszli. Najwi kszych wojowników dawnego Imperium, cznie z cz owiekiem,
który... - zirytowany potrz sn g ow . - I wszystko dlatego, e chc odbudowa Helikon -
wasze ród o dostaw, by cie mogli przywróci Kodeks Kr gu.
Doktor Jones najwyra niej nie zrozumia ironii Neqa.
- Wyrazi
sedno sprawy, wojowniku.
ciek y i rozczarowany Neq wyszed z pokoju. Dick Chirurg pod
za nim.
Rozdzia jedenasty
Plemi Ty a nie by o tak liczne, jak w dniach rozkwitu Imperium. Ponios o du e straty
podczas obl
enia Helikonu oraz w wyniku anarchii, która nasta a pó niej. Terytorium
Ty a by o jednak wi ksze ni ongi ze wzgl du na znaczne zmniejszenie liczby
koczowników w ostatnich latach. By a to wyspa w oceanie barbarzy stwa. Budowano tu
domy, uprawiano pola, produkowano bro i przestrzegano Kodeksu Kr gu. Najcz
ciej
ywanym or
em by y teraz drewniane dr gi, maczugi i pa ki, gdy metal produkowany
przez koczowników by o wiele gorszy ni ten pochodz cy z Helikonu. Stara bro by a w
coraz wy szej cenie. Ci, którzy nosili miecze, byli do wiadczonymi wojownikami. W tych
czasach m
czyzn wyzywano do walki o jego bro równie cz sto, jak o jego kobiet czy
ycie.
- Przyszed
, aby mnie wyzwa ? - zapyta z niedowierzaniem Tyl. - Czy
zapomnia
o Kodeksie Imperium? Namiestnicy Nieuzbrojonego nie mog walczy
przeciwko sobie.
- Nie mog walczy o panowanie - odpar Neq. - Nie, nie zapomnia em. Imperium
jednak jest martwe, a wraz z nim jego prawa.
- Nie jest martwe, dopóki nie dowiemy si na pewno, e Nieuzbrojony nie yje, a jego
nie atwo jest zabi . Wiedzia by o tym, gdyby kiedykolwiek zmierzy si z nim w Kr gu.
Równie Kodeks Kr gu nie jest martwy tam, gdzie przechodzi moje plemi .
- Ginie jednak wraz z jego odej ciem.
Mimo wszystko Neqowi podoba si stary porz dek utrzymywany przez Ty a.
- Nie powiedzia em, e chc ci wyzwa do walki - doda szybko. - Podczas tej misji
nie wolno mi u ywa miecza. Gdyby jednak kto podda w w tpliwo
moje umiej tno ci
w Kr gu, z ch ci mu je zademonstruj . Nie b
jednak walczy o panowanie czy ycie,
tylko na pokaz, bez rozlewu krwi. Wyzywam ci , by zrobi przys ug mnie i by mo e
wszystkim koczownikom.
Tyl u miechn si .
- Zrobi bym ci przys ug nawet bez gro by Kr gu, gdy w lepszych dniach byli my
przyjació mi. Ch tnie te pomóg bym ludowi koczowników, gdybym tylko wiedzia jak.
Czego pragniesz?
- Chod ze mn do Odmie ców. Tyl roze mia si .
- Mimo wszystko - powiedzia z naciskiem Neq, przypominaj c sobie, jak Soi
zareagowa na niedowierzanie, wiele lat temu.
Tyl przyjrza mu si uwa niej.
- S ysza em, to by a tylko plotka, e zosta
ranny w starciu z bandytami.
- Wiele razy.
- Chodzi o pierwszy raz. Mówiono, e pi
dziesi ciu ludzi uzbrojonych w pistolet
wzi o ci do niewoli i e obci to ci d onie.
Neq spojrza w dó , na swe skryte pod p aszczem r ce i skin g ow .
- I e mimo to dokona
zemsty.
- Zabili moj
on .
- By a Odmie cem?
- Tak.
- I teraz znowu zosta
ich sprzymierze cem? Miecz Neqa poruszy si nerwowo
pod p aszczem.
- Czy chcesz obrazi moj
on ?
- W adnym wypadku - odpar po piesznie Ty . - Chcia em ci tylko zwróci uwag , e
prze
przygody, których ja nie do wiadczy em, i e z pewno ci do podj cia tej misji
sk oni y ci powa ne powody.
Neq wzruszy ramionami.
- Pójd do Odmie ców - oznajmi Ty . - Ale je li nie znajd powodu, by tam zosta ,
wróc do mojego plemienia.
- To wystarczy.
- Czy mog ci pomóc w czym jeszcze? - zapyta Ty osch ym tonem.
- Gdyby potrafi mi powiedzie , gdzie jest Nieuzbrojony...
Tyl z trudem zapanowa nad swym zaskoczeniem.
- By nieobecny przez pi
lat. W tpi , by przebywa na terytoriach Odmie ców.
- A jego ona?
- Jest moim go ciem. Zaprowadz ci do niej.
- Dzi kuj ci.
Tyl podniós si z miejsca. Mimo swego wieku by wci
silnym i zwinnym
wojownikiem.
- Teraz, skoro za atwili my ju nasze sprawy, chod ze mn do Kr gu. Chc pokaza
moim ludziom szermierk w dawnym stylu. Bez warunków i rozlewu krwi.
Teraz Neq móg si u miechn
. Na takich zasadach wolno mu by o wst pi do
Kr gu. Min o wiele czasu, odk d ostatni raz walczy dla przyjemno ci, zgodnie z regu ami
obowi zuj cymi w Imperium.
Rzeczywi cie by a to przyjemno
. Nikt nie móg powiedzie , czy Tyl wci
jest od
niego lepszy, gdy sposób walki Neqa z konieczno ci bardzo si zmieni , a poza tym nie
walczyli na powa nie. Sztuka walki Ty a by a jednak wspania a, godna porównania z
umiej tno ciami Sola, Mistrza Wszystkich Broni. Pokaz urz dzony przez nich sprawi , e
odsi cz onkowie plemienia gapili si z ustami otwartymi z wra enia. Pchni cie i
parowanie, atak i obrona. S
ce b yszcza o i migota o na ywych ostrzach. Melodia walki
porywa a serca.
Gdy sko czyli, zdyszani i zlani potem, koczownicy nadal siedzieli w milczeniu wokó
Kr gu - cztery zwarte pier cienie uzbrojonych, pe nych podziwu m
czyzn.
- Opowiada em wam o Solu - zawo
Tyl. - I o Torze i Nequ. Teraz ujrzeli cie Neqa.
Jest wojownikiem, cho utraci obie r ce. Takie by o nasze Imperium.
Neq poczu przyjemne ciep o, którego nie do wiadczy od lat. Tyl publicznie wyrazi
mu uznanie. Nagle znowu zat skni za Imperium i wszystkimi dobrymi rzeczami, jakie z
sob przynios o. Jego pragnienie, aby dope ni misji mimo przeszkód wznoszonych przez
Odmie ców, wzros o w dwójnasób.
Sola postarza a si . Neq pami ta j jako niezwyk pi kno
- obiekt marze
samotnego m
czyzny. Teraz by a przygarbiona, a jej twarz pokrywa y bruzdy. D ugie,
ciemne w osy nie uk ada y sie ju w fale. Sta y si rzadkie. Trudno by o uwierzy , e jest
tylko dwa, albo trzy lata starsza od Neqa.
- To jest Neq Miecz - powiedzia do niej Tyl i wyszed .
- Nie pozna abym ci - odrzek a Sola. - Wygl dasz staro. A przecie masz mniej lat
ode mnie. Gdzie si podzia ten m ody, nie mia y wojownik z zaczarowanym mieczem i
otym g osem?
- Czy Nieuzbrojony yje?
- Obawiam si , e nie. Zreszt nawet gdyby
, nie wróci by do mnie.
Neq by zaskoczony.
- A do kogo?
- Do swej drugiej ony. Kobiety z podziemi. Zainteresowanie Neqa wzros o.
- S ysza
o Helikonie?
- Wiem, e mój m
przyst pi do obl
enia Góry dlatego, e ta kobieta tam by a.
Nosi a jego bransolet i imi .
- Czy ona yje?
- Nie wiem. Czy w ogóle ktokolwiek ocala spo ród tych, którzy byli tam w chwili, gdy
wybuch po ar?
- Tak - powiedzia Neq. - Tak przynajmniej mówi - dorzuci po piesznie.
Sola natychmiast zauwa
a jego przej zyczenie. Nigdy nie by a g upia. To ona
uczy a wojowników rachowa .
- Je li ktokolwiek ocala , to na pewno ona. Jestem tego pewna. Odszukaj j i
powiedz jej, e chc si z ni spotka . Zapytaj j ... zapytaj, czy moje dziecko...
Neq czeka , lecz Sola tylko p aka a w milczeniu.
- Musisz i
do Odmie ców - powiedzia wreszcie.
- Dlaczego nie? Nie mam ju po co
.
- Ta kobieta Nieuzbrojonego, czyje imi nosi?
- Jego dawne imi brzmia o Sos. To ja bym je nosi a, gdybym nie by a g upi
smarkul za lepion blaskiem w adzy. Kiedy go w ko cu zdoby am, nie nale
ju do
mnie i by bezimienny.
- Wi c ona jest Sos . S dzisz, e b dzie wiedzia a, czy Nieuzbrojony yje?
- Je li yje, jest z ni . Ale moje dziecko... zapytaj j ... Neq skojarzy to wreszcie.
- Twoje dziecko? To, które posz o z Solem na Gór ?
- Mniej wi cej - odpar a.
Pomy la o nadpalonych szkieletach, które wynosi z podziemnych sal. Wiele z nich
by o ma ych - nale
y do dzieci. Istnia o jednak kilka wyj
podobnych do tego, z którego
skorzysta Dick Chirurg. By o te kilka komór, do których p omienie nie dotar y, a tak e
tunele kolejki prowadz ce do rozsianych po okolicy sk adów. Niektórzy z doros ych uciekli,
by mo e wielu. Nikt nie wiedzia , ilu mieszka ców liczy Helikon. Niektóre dzieci równie
mog y prze
...
- Mam dla ciebie jeszcze jedno imi - powiedzia a Sola. - Var. Var Pa ki.
Neq przypomnia sobie niejasno tego wojownika - pomocnika Nieuzbrojonego, który
znikn w tym samym czasie, co on.
- Czy on b dzie wiedzia , gdzie znale
twojego m
a?
- Musi wiedzie - odpar a arliwie. - By jego przyjacielem. Obaj byli bezp odni.
Neq zada sobie pytanie, sk d Sola mog a wiedzie podobn rzecz. Przypomnia
sobie jednak plotki, jakie kr
y o tej kobiecie oraz to, jak zakrad a si do namiotu Sosa w
obozie w Z ym Kraju, i zrozumia .
- Poszukam Sosy - obieca . - I Vara Pa ki.
- I mojego dziecka, Soli. Ma teraz trzyna cie lat, prawie czterna cie. Ma ciemne
osy i... - zawaha a si . - Pami tasz, jak kiedy wygl da am?
- Tak.
Jej kszta ty pi tna cie lat temu podnieca y go niejeden raz.
- My
, e jest podobna do mnie.
W takim razie Soli musia a by pi kna. Neq skin g ow .
- Je li yj , przyprowadz ich wszystkich do Odmie ców.
- B
tam czeka a.
Z jakiego powodu rozp aka a si . By mo e by a to s abo
starej kobiety, która
dzi a, e nigdy ju nie zobaczy m
a ani córki, i e ich ko ci le
zw glone w pobli u
Góry mierci.
W ci gu najbli szych kilku miesi cy Dick Chirurg odnalaz garstk uciekinierów o
niezwyk ych imionach, takich jak: John, Charles i Robert. Byli to starzy i s abi m
czy ni,
zupe nie nie nadaj cy si do ycia w ród koczowników, mimo e sp dzili ostatnie lata
pomi dzy nimi. Niektórzy z nich byli ocalonymi z Helikonu, inni wygl dali na Odmie ców
odci tych od centrali przez upadek cywilizacji. Gdy Dick przemówi do nich, na ich
zrozpaczonych twarzach pojawi si u miech nadziei. Zgodzili si pój
z Neqiem, który z
trudem pow ci gn sw niech
. Musia szuka dla nich ywno ci i strzec ich przed
bandytami, gdy sarni nie mogliby dotrze do doktora Jonesa. To by o mieszne -
czyzna pozbawiony r k opiekuj cy si m
czyznami pozbawionymi charakteru.
Te niedo gi prze
y dot d dzi ki temu, e posiada y umiej tno ci, których
potrzebowa y niektóre plemiona, jak czytanie i pisanie, znajomo
rzemios czy broni
palnej. Wydawa o si , e wi kszo
ludzi na li cie nie ocala a. Niew tpliwie to w
nie ich
ko ci Neq uprz tn z Helikonu.
Wsz dzie, gdzie móg , dopytywa si o najwa niejsze imiona: Var, Sosa, Soli.
Jednak nikt z koczowników nie s ysza o nich od chwili zniszczenia Helikonu.
Min prawie rok zanim doprowadzi sw ma grupk do siedziby Odmie ców.
- Czy nadal jeste zdecydowany odbudowa Helikon? - zapyta wtedy doktor Jones.
- Tak.
O ma o nie doda : „Na przekór wara”.
- Nie odnalaz
wszystkich osób na li cie.
- Nie sko czy em jeszcze poszukiwa . Po prostu doprowadzi em do was tych, którzy
nie mogli przyj
sami. Wielu z pozosta ych nie yje. Widzia
si z Ty em i Sol ?
- S tutaj.
A wi c Tyl zosta ! Co takiego ten Odmieniec mu powiedzia ?
- Nie znalaz em Nieuzbrojonego, ale szukam teraz jego ony z podziemi, Sosy, a
tak e dziecka Soli oraz Vara Pa ki. Oni pomog mi odnale
jego, lub jego mogi .
- To ciekawe, e wymieni
te imiona - szepn doktor Jones. - O ile pami tam nie
umiesz czyta .
- Jestem wojownikiem.
- Te dwie umiej tno ci, czytanie i walka, nie musz si nawzajem wyklucza .
Niektórzy z wojowników umiej czyta . Nie orientujesz si , co si znajdowa o w
zapiskach, które nam dostarczy
?
- Nie.
- W takim razie pozwól, bym przeczyta ci kilka fragmentów.
dziwy Odmieniec wydoby z biurka plik papierów.
4 SIERPNIA W 118 - Ataki usta y, lecz nastrój pozostaje ponury. Bob zorganizowa
jaki rodzaj pojedynku reprezentantów, nie wybra jednak jeszcze nikogo, kto wyst pi by w
naszym imieniu. To szale stwo. Nie jeste my przygotowani do tej ich walki w Kr gu.
Mamy tutaj Sola Koczownika, jednego z najgro niejszych barbarzy skich wojowników tej
epoki, wiem jednak, e on nie zgodzi si wyst pi z broni w r ku przeciw swym
pobratymcom. Nienawidzi Helikonu. On naprawd przyszed tu umrze . Ma do nas
pretensj o to, e zmusili my go do pozostania przy yciu ratuj c jego córk . Sosa
uspokoi a go w jaki sposób. Nie wiem, jak ta cudowna kobieta to robi. Córka Sola jest
ca ym jego yciem.
Za du o jednak pisz o cudzych sprawach, jak ka dy stary mól ksi
kowy. Z
pewno ci mam dosy w asnych zmartwie . Dr czy mnie przeczucie, e zbli amy si do
zag ady ycia, które znali my, a mo e nawet ca ej cywilizacji...
- Góra! - zawo
Neq. - Obl
enie Helikonu.
- To s zapiski Jima Bibliotekarza. By wykszta conym i wra liwym cz owiekiem.
- On jest na twojej li cie! To cz owiek z podziemi!
- Tak, oczywi cie, lecz ju nie trzeba go szuka .
- Chodzi o wam o odbudow ! - krzykn Neq, który wreszcie zrozumia , w czym
rzecz. - Szukacie ludzi, którzy maj wiedz !
- Oczywi cie. Koczownicy z pewno ci nie zdo aliby bez niczyjej pomocy uruchomi
nieznanej im techniki Helikonu, bez wzgl du na to, jak szlachetne by yby ich motywy. Gdy
jednak ocaleni z Helikonu utworz zacz tek, do którego doda si najzdolniejszych
spo ród koczowników i, hmm, Odmie ców, a tak e silnego i uczciwego przywódc ,
podejrzewamy, e mog oby si to okaza mo liwe. - Doktor Jones popatrzy na Neqa ze
wspó czuciem.
- Mam nadziej , e nie jeste rozczarowany, i nie uwa amy ci za odpowiedniego
kandydata do pokierowania odbudow - ci gn . - To, co próbujesz osi gn
, jest
szlachetne i z pewno ci spotkasz si z nale nym uznaniem za twe wysi ki i po wi cenie,
lecz skomplikowane zagadnienia techniki i utrzymanie dyscypliny...
- Masz racj - odpar Neq z mieszanymi uczuciami. By rozczarowany, lecz
równocze nie poczu ulg . - Nigdy nie mia em zamiaru pozosta w Helikonie. Tylko
Odmie com mog oby si podoba
ycie z dala od s
ca i drzew... - mówi c to zrozumia ,
dlaczego Tyl znalaz si na li cie. Potrzebowali silnego i rozumnego przywódcy, a on nim
by . Zajmowa drugie miejsce w Imperium po Nieuzbrojonym, a przedtem po Solu, Mistrzu
Wszystkich Broni. Mia najwi cej do wiadczenia w rz dzeniu lud mi. By te wielkim
wojownikiem, który nigdy nie pozwala na rozlu nienie dyscypliny. Nowy Helikon b dzie
czym w rodzaju Imperium.
- Ciesz si , e to rozumiesz. Praktyka i do wiadczenie maj podstawowe
znaczenie. W krytycznej sytuacji, gdy miecze i maczugi nie przynios rozwi zania...
- Ale Nieuzbrojony... to on zniszczy Helikon! Dlaczego mia by teraz pomóc w jego
odbudowie?
Najwyra niej jednak doktor Jones liczy nie tylko na Nieuzbrojonego.
- Sos Nieuzbrojony wywodzi si z Helikonu. Doktor Abraham uczyni go tym, czym
by , na niefortunny rozkaz swego przywódcy - Wódz Odmie ców pogr
si na chwil w
rozmy laniach. - On nie zdawa sobie sprawy z politycznych uwarunkowa , które
doprowadzi y do katastrofy. Spa , gdy po ar wybuch , a kiedy uciek , wci
by
oszo omiony. S dzi , e to koczownicy podpalili Helikon.
- A nie zrobili tego?
- Nie. Oto ostatnia z notatek Jima.
8 SIERPNIA W118 - Jak mam wyrazi groz , któr czuj ? Soli by a równie moim
dzieckiem, w tym sensie, e nauczy em j czyta i kocha em jak w asn córk .
Przychodzi a do biblioteki niemal codziennie, czaruj ca dziewczvnka. Wierz , e dzieli a
swój czas równo pomi dzy moje ksi
ki i bro swego ojca. Teraz jednak...
Obci
am win siebie. Nie dalej jak trzy dni temu przysz a do mnie zap akana i
opowiedzia a histori , w któr nie chcia em uwierzy . Mówi a, e Bob zamierza zabi Sos
i So a, je li ona nie zgodzi si uda na niebezpieczn misj na zewn trz. Twierdzi a, e
przysi
a zachowa tajemnic , gdy Bob zagrozi , i zabije ich oboje, je li komukolwiek
zdradzi, musia a to jednak komu powiedzie . Zgodzi em si nie powtarza tego nikomu
w przekonaniu, e jest to wytwór dzieci cej fantazji. Zapewni em j , e musia a le
zrozumie Boba, e jemu le y na sercu wy cznie dobro Helikonu i e chodzi o mu o to, i
ycie jej rodziców mo e by zagro one, tak, jak ycie nas wszystkich, przez nie ko cz ce
si obl
enie. Poradzi em jej, aby zgodzi a sie na t tajn misj , gdy z pewno ci mia a
ona na celu wysianie jej daleko, w bezpieczne miejsce. „Cenimy nasze dzieci ponad
wszystko” - t umaczy em jej jak kretyn.
Teraz Soli nie yje, a ja mog tylko op akiwa moj beznadziejn naiwno
. Bob
wys
j na Gór Muz, by stan a do walki z reprezentantem koczowników, i rzecz jasna
to zwierz j zabi o. Koczownicy wi tuj . Docieraj do nas odg osy ich ohydnej hulanki.
„Var Pa ki!” - krzycz , nie wierz jednak, by wiedzieli, i ich znakomity, barbarzy ski
reprezentant, na p askowy u, na szczycie góry odleg ej o dwana cie mil na po udnie st d,
zmaga si z o mioletni dziewczynk .
Do diab a z obietnic , któr z
em Soli! Powtórzy em Sosie wszystko, co
powiedzia a Soli, gdy to Sosa jest prawdziw matk tej kochanej dziewczynki, a nie jaka
koczownicza dziewucha, która j wydala na wiat. I tak zreszt wkrótce by si o tym
dowiedzia a. Z pewno ci opowie o wszystkim Solowi. Wol nie my le o tym, do czego
teraz dojdzie. Gdybym by typem wojownika, z pewno ci w takiej sytuacji zem ci bym si
okrutnie. Jestem jednak tylko starym, bezu ytecznym cz owiekiem. Zamierzam za
trucizn .
Nast pi a przerwa.
- Var Pa ki by reprezentantem koczowników? Zabi dziecko Sola?
- Na to wygl da. Gdyby by na miejscu Sola...
- To jasne! Zatkn bym g ow Vara na erdzi w lesie tak, aby wszyscy mogli j
ujrze ! I Boba. I wszystkich, którzy byli odpowiedzialni. I...
Doktor Jones z
d onie w charakterystyczny dla siebie sposób.
- I co...?
- I nie osi gn bym nic - odpar powoli Neq. - Zemsta to nie jest rozwi zanie. To tylko
zemsta. Przynosi jedynie wi cej smutku.
Doktor Jones skin g ow .
- S dz , e potrafisz zrozumie motywy, które kierowa y post powaniem Sola w
tamtej chwili i pó niej. Mimo lat, które sp dzi w Helikonie, by on koczownikiem z krwi i
ko ci. Czy móg by podpali znajduj ce si tam magazyny substancji atwopalnych?
- Nie wiem tego - odpar Neq, który nie zrozumia terminu „substancje atwopalne”. -
My
jednak, e by a tam benzyna i inne rzeczy, które si pal . S dz , e Soi podpali to
wszystko. W imi zemsty. Te cia a by y spalone!
- A pó niej... czy by wróci ?
- By obejrze ruiny, gdy ju zrozumia , e to nic nie da o? Nie, nie wróci by...
- Rozumiem. Je li jednak mamy odbudowa Helikon, w jaki sposób mo emy si
upewni , e podobna rzecz si nie powtórzy?
- Nie wiem - odpar szczerze Neq.
- Pójd si dowiedzie .
- Ale zgodzili cie si mi pomóc, je li sprowadz tych ludzi!
- Zrobimy to. Jaka jednak b dzie korzy
z odbudowy Helikonu, je li mo e on zosta
zniszczony z tych samych powodów, co uprzednio?
Neq nie potrafi udzieli na to odpowiedzi.
- Zapomnij o reszcie imion na li cie - powiedzia
yczliwym tonem doktor Jones. -
Mamy wystarczaj co du o ludzi na pocz tek. Zamiast tego odszukaj Sola, Sos i Vara,
je li w jaki sposób umkn on przed zemst Sola. Dowiedz si , czy Sos Nieuzbrojony by
w to bezpo rednio zamieszany. By mo e jego znikni cie ma co wspólnego z t spraw .
Ustal prawd i znajd sposób zapobie enia powtórzeniu si tej sytuacji. Dopijsro wtedy
dziemy spokojni o przysz
naszego przedsi wzi cia.
Rozdzia dwunasty
Trop Vara Pa ki i Sosy musia zaczyna si w Helikonie. Sze
lat temu Var przyby
tu z koczownikami, a ona przebywa a w Podziemiu. Oboje znikn li wkrótce po pojedynku
na szczycie Góry Muz. Prawdopodobnie oboje nie yli, lecz w takim przypadku wyprawa
Neqa by a skazana na niepowodzenie. Soi i Nieuzbrojony mieli znacznie wi ksze szans
na prze ycie, lecz aden z nich nie zna tego, co sta o si przyczyn upadku Helikonu,
czyli tajemnic kryj cych si w umy le Boba. Gdyby bowiem Bob nie wys
niewinnego
dziecka na mier , zarówno on, jak i Helikon mogliby przetrwa obl
enie. Umocnienia
Podziemia by y z pewno ci wystarczaj co pot
ne. Dlaczego Bob, o którym wszyscy
mówili, e by zdolnym przywódc , pope ni tak brutalny i straszliwy w skutkach b d? Czy
jego nast pca post pi podobnie?
Neq zasta Helikon taki, jakim go opu ci , zamkni ty i czysty. Ponownie zbada kilka
wyj
, zastanawiaj c si , czy kobieta mog aby wykorzysta które z nich do ucieczki. Z
pewno ci tak! Sosa, która wiedzia a, co zamierza Soi, mia a najwi ksz szans
prze ycia ze wszystkich mieszka ców Podziemia. Soi móg zosta odci ty przez
omienie, które sam roznieci , za przebywaj cy na zewn trz Nieuzbrojony móg wej
do rodka w rozpaczliwej próbie odnalezienia Sosy i zgin
.
Neq ponownie zbada zewn trzne stoki Helikonu i poszed na Gór Muz, aby
sprawdzi , gdzie móg si uda Var po zabiciu dziecka. Neq nie zdo
jednak wdrapa si
na sam szczyt. Wtedy przypomnia sobie, e Tyl mówi , i widzia Vara po pojedynku
reprezentantów i e znikn on nast pnego dnia, a wkrótce po nim Nieuzbrojony. aden z
nich nie uprzedzi go, co ma si zdarzy . Nie by o dowodów na to, by padli ofiar
przemocy.
W pobli u Helikonu koczowa y zdzicza e plemiona. Neq i Dick znali ju niektóre z
nich. Nikt z ich cz onków nie s ysza o Varze czy Sosie. Bardzo trudno by o znale
koczowników, którzy sze
lat temu mieszkali w tej okolicy. Na dodatek napotkani
wojownicy niech tnie odpowiadali na pytania Neqa. Cz sto potrzebny by miecz, aby
zmusi ich do mówienia. Mimo to Neq nie dowiedzia si niczego.
Ruszy w drog , zataczaj c wielkie kr gi wokó Helikonu. Szuka ludzi i plemion,
których nie spotka wcze niej. Wiele razy ostrze miecza sp yn o krwi , zanim pytania
Neqa spotyka y si z odpowiedziami. Zawsze jednak by y one przecz ce. Up yn o
zaledwie sze
lat, a wielu z tych ludzi nie wiedzia o nawet o co mu chodzi, gdy mówi o
„Helikonie”.
Mija y miesi ce. Zataczane przez niego kr gi by y coraz szersze. Nie osi gn jednak
nic. Mimo to Neq nie zamierza si zatrzyma . Zacz zadawa bardziej ogólne pytania:
- Czy sze
, mo e siedem lat temu nie przechodzi przez wasze ziemie kto obcy?
Samotny wojownik z pa karni? Ma a kobieta? Kto zamaskowany, ukrywaj cy si , lub
ranny? Wreszcie uda o mu si !
- Widzia em wtedy nieznajomego - rzek pewien stary wojownik Imperium. - Bladego,
szczup ego m
czyzn , który nie odzywa si ani s owem.
Ten opis nie przypomina Vara Pa ki, który by niskim m odzie cem o skórze pokrytej
tkami.
- Jak mia bro ?
- Nie widzia em tego. Mia plecak, z którego wystawa dr g i przypomina mi Sola,
Mistrza Wszystkich Broni. To jednak niemo liwe, bo Soi poszed na Gór sze
lat
wcze niej.
A wi c szuka Sosy, a znalaz Sola! I to by o dobre! Z pewno ci uciekli z Helikonu
razem. Poszukiwania Neqa zako czy y si sukcesem, chocia ...
Nagle lad sta si wyra ny. Istnia y prze cze, przez które przechodzi Soi i miejsca,
w których obozowa . Neq wyruszy jego tropem. Spotyka wielu ludzi, którzy widzieli
milcz cego wojownika. Niektórzy wyzywali go do walki w Kr gu, lecz on zawsze
odmawia . Nikt, kogo Neq spotka , nie twierdzi , e walczy w Kr gu z tym cz owiekiem.
To dowodzi o, e mówili prawd . Soi by najwi kszym walcz cym w Kr gu
wojownikiem wszystkich czasów, z wyj tkiem sztucznie stworzonego olbrzyma -
Nieuzbrojonego, a i z nim Soi stoczy walk tak wyrównan , e tylko przypadek
zadecydowa o zwyci stwie. Móg utraci sprawno
przez sze
lat pobytu w Helikonie,
lecz tam wiczy ze sw córk . Dlatego ka dy, kto zmusi by Sola do walki wbrew jego
woli, musia ponie
kar . Tylko ci, którzy z nim nie walczyli, mogli prze
.
Dlaczego Soi unika walk? Teraz by o to oczywiste. Mia wa niejsz spraw na
owie. Szed dok
.
Lecz, jak si zdawa o, nie w towarzystwie Sosy. Nikt jej nie widzia . Soi w drowa
sam. Dlaczego?
Neq zna odpowied . Soi ciga cz owieka, który zabi jego córk . Vara Pa ki.
Zemsta.
Soi opu ci Helikon i wyruszy na pó nocny zachód, omijaj c Z e Kraje. Dlaczego na
pó nocny zachód? Z pewno ci w tym kierunku ucieka Var Pa ki.
Tak by o! Neq us ysza teraz wzmianki o m
czy nie z c tkowan skór , który
równie nie by rozmowny, lecz znakomicie w ada pa kami... i towarzysz cym mu
ch opcu.
Ch opcu?
I nagle... pojawi si Nieuzbrojony. - To niewiarygodne, lecz on równie pod
t
sam drog . Czy ledzi Vara, czy Sola? Mo e chcia obroni pierwszego przed drugim?
Nikt z nich jednak nie wróci . Ca a czwórka gdzie znikn a. Dok d si udali?
I sk d wzi si ch opiec, który towarzyszy Varowi Pa ki? Czy mia on m odszego
brata? Po ca ych miesi cach, w ci gu których dowiadywa si zbyt ma o, Neq dowiedzia
si nagle zbyt wiele!
Nieust pliwie szuka dalej. Jego nadzieje na odbudow Helikonu by y zbyt mocno
zwi zane z t tajemnic , by móg zrezygnowa . Nie spocznie, póki nie znajdzie
odpowiedzi. A wi c: trzej m
czy ni i ch opiec... Wszyscy w drowali na pó nocny zachód,
lecz kto kogo ciga ?
Trop urywa si w pobli u dawnej pó nocnej granicy terytorium Odmie ców. Neq
kr
tam przez miesi c mimo coraz ostrzejszej zimy, lecz tubylcy nie wiedzieli nic.
Musia albo si podda , albo opu ci obszary zamieszkane przez koczowników, jak
najwyra niej zrobili ci, których szuka .
Neq nie móg si zdecydowa , by ruszy dalej na pó noc. Jego metalowe ko czyny
dobrze nadawa y si do walki, lecz mówiono mu, e na pó nocy cz
ciej spotyka si bro
paln . On sam nie móg z niej strzela , a to oznacza o wi ksze ryzyko. Na dodatek nie
zna j zyka ludzi z pó nocy. Utraciwszy nadziej na rozwik anie zagadki, Neq zacz
oswaja si z my
o pora ce.
Wtedy, niespodziewanie, odnalaz go Tyl, Mistrz Dwóch Broni. By sam.
- Czy jeste gotów przyj
moj pomoc? - zapyta , jak gdyby nigdy nic.
- Z wielk ch ci - odpar Neq.
Tyl nie wdawa si w wyja nienia. By o oczywiste, e dotar a do niego wiadomo
o
niepowodzeniu Neqa.
- Nie chc targowa si z towarzyszem z Imperium, ale Odmieniec postawi mi
pewne warunki, tak samo jak tobie. Za moj pomoc za
dam zap aty.
Doktor Jones by niew tpliwie znacznie m drzejszym przywódc ni mo na by o
dzi po pozorach.
- Jakiej? - spyta Neq.
- Powiem to w odpowiedniej chwili.
Neq pami ta , e Tyl jest uczciwym cz owiekiem.
- Zgoda.
- Idziemy na pó noc?
- Tak.
Tak wi c poszukiwania zosta y wznowione.
- Soi Mistrz Wszystkich Broni, Nieuzbrojony, Var Pa ki, Ch opiec. Wszyscy poszli na
pó noc - rzek Neq. - aden z nich nie wróci . Je li znajdziemy którego z nich, mo e
dowiemy si , dlaczego upad Helikon. Var móg us ysze prawd z ust Soli, zanim zgin a
ona z jego r ki. Soi móg dowiedzie si tego od Boba, zanim go zabi . Nieuzbrojony...
równie mo e co wiedzie , gdy rozmawia z Bobem uzgadniaj c warunki walki
reprezentantów. Ch opiec... nie wiem.
Tyl zastanowi si .
- Tak. Bob i Soli znali tajemnic . Szkoda, e oboje nie yj ... - przerwa ,
zastanawiaj c si nad czym , nie wyrazi jednak swej my li g
no.
Tyl mia pistolet i potrafi si nim pos ugiwa . Mia równie r ce, a tak e zna j zyk
ludzi z pó nocy. Wkrótce odnale li lad.
Poszli wzd
niego a do pó nocnego oceanu i dotarli do wylotu podmorskiego
tunelu. Tu lad znów si urwa .
- Je li weszli do rodka - twierdzili tubylcy - nigdy nie wróc . Maszyna-demon
poch ania wszystkich mia ków.
Tyl nie mia zaufania do tunelu z innych powodów.
- Widzia em potwory wybiegaj ce z tunelu, gdy Góra p on a. Zwierz ta z ogromnymi
oczyma i paszczami, których miecz nie móg zatrzyma . Szczury bez oczu. Niektórzy z
moich ludzi umarli od samego dotkni cia tych stworze . Jim Pistolet powiedzia , e by y
na nich duchy zabójcy - Rentgeny. Us ysza je dzi ki swojej tykaj cej skrzynce. Nie wejd
do tego tunelu nie maj c ze sob armii.
Neq zgodzi si z nim. On równie widzia szkielety spalonych mutantów w
podziemiach Helikonu. Nocami za s ysza g osy stworze , które prze
y zag ad Góry.
Od niektórych pomieszcze w Helikonie odchodzi y mroczne korytarze prowadz ce nie
wiadomo gdzie. Neq nigdy tam nie wchodzi . By oby szale stwem zapuszcza si w ten
nieznany tunel, chyba eby nie mieli innego wyj cia.
Po naradzie ruszyli na pó noc, wzd
wybrze a... i ponownie us yszeli o Solu i
Bezimiennym!
Pewnego dnia Tyl znalaz
lady koczowniczego obozowiska.
- Popatrz, tu rozpalili ognisko, a tutaj rozbili namiot i okopali go przed deszczem.
Tubylcy tego nie robi .
- Ale to s
wie e lady. Najwy ej pi
, sze
dni. To nie mog by oni.
- To prawda. Co jednak robi tu koczownicy? Powinni my ich wypyta .
- Spytajmy tubylców. Niektórzy z nich mogli widzie przechodz cych koczowników.
Tyl skin g ow w zamy leniu.
- Dziwne, e dot d nic o nich nie s yszeli my.
Wypytali tubylców i dowiedzieli si , e dwoje koczowników, m
czyzna i kobieta,
przesz o t dy, w druj c na po udnie.
- Na po udnie? - zapyta Neq. - Sk d przyszli? Tubylcy wzruszali tylko ramionami. Nie
dbali o to, co robi barbarzy cy, ani dok d si udaj .
Soi i Nieuzbrojony poszli na pó noc, tych dwoje stamt d wraca o. Ich drogi mog y si
przeci
.
W tej sytuacji Tyl i Neq zawrócili na po udnie. Poszli ladem nieznajomych. Droga
prowadzi a niebezpiecznie blisko Z ych Krajów. Wkrótce dowiedzieli si wi cej
szczegó ów. Przed nimi w drowali brzydki, ma omówny m
czyzna oraz adna kobieta,
którzy unikali towarzystwa i posuwali si szybko naprzód. Tyl wypytywa mieszka ców
okolicznych wiosek, podczas gdy Neq bada teren w poszukiwaniu dalszych ladów.
Pewnego popo udnia, gdy podniós wzrok, ujrza przygl daj cego mu si ,
dziwacznego m
czyzn . By on wielki, kud aty i przygarbiony, jego skór pokrywa y c tki.
W r kach trzyma pa ki w asnej roboty. Na pierwszy rzut oka przypomina raczej besti ze
ego Kraju ni koczownika. By jednak tym drugim. Zd
ju przyj
postaw bojow .
Jego d ugie ramiona i masywna klatka piersiowa wiadczy y o du ej sile. Musia by
gro nym wojownikiem. Pa ki...
tkowana skóra...
- Var Pa ki! - krzykn zdumiony Neq.
Tamten odpowiedzia mu, lecz brzmia o to jak warczenie. Skupiwszy si , Neq zdo
rozró ni s owa.
- ledzi
mnie od wielu dni. Podaj mi powód, dla którego to robisz.
Neq odkry swój miecz.
- To jest wystarczaj cy powód. Musisz jednak najpierw odpowiedzie na moje
pytania. Szuka em ci przez d ugi czas.
- Odmieniec! - zawo
Var chrapliwym g osem, ujrzawszy r ce Neqa. - Czy znasz
zasady walki w Kr gu?
Neq by zdumiony.
- Ty mówisz o Kr gu? Ty, zabójca dzieci?
- Nigdy! - rykn Var, skacz c w stron Neqa. Z jego nogami by o co nie w
porz dku. Cho mia na nich buty, nie stawia ich jak cz owiek. Prawdziwa bestia w skórze
koczownika... atwo si by o domy le , co zrobi z Soli. Prawdopodobnie j zjad !
Var uderzy . Neq odbi jego cios, u miechaj c si ponuro. Nie obawia si drewnianej
broni. Najpierw jednak musia si dowiedzie ...
Var okaza si zr czniejszym wojownikiem, ni wskazywa na to jego wygl d. Gdy
Neq uskoczy w bok, zrobi to samo tak, e stan z nim twarz w twarz. Jedna pa ka
pomkn a w stron twarzy Neqa, podczas gdy druga zablokowa a cios jego miecza.
Wygl da o na to, e Var nie raz ju walczy przeciw broni Neqa.
Neq móg za to u ywa szczypiec do blokowania ciosów, podczas gdy jego miecz
przecina ze wistem powietrze. Najpierw spróbowa uderzy w pa
przeciwnika, by
przeci
j na pó . Wola rozbroi tego potwora stopniowo, powoli, nie czyni c mu
krzywdy. A do chwili, gdy dowie si prawdy...
- Zanim ci powal - wychrypia Var - podaj mi swoje imi .
- Neq Miecz.
Uprzejmo
wymaga a, by przedstawi si nawet zwierz ciu.
Var walczy przez chwil , wyra nie zastanawiaj c si nad czym .
- S ysza em o tobie - mrukn strosz c brwi.
Nie okazywa jednak strachu, jedynie ostro no
.
Stawa o si coraz bardziej oczywiste, e nie by on niedouczonym niedo
. Sposób
walki Vara by niezwyk y. Mia on przy tym mniej lat od Neqa i by od niego wy szy,
pomimo swego garbu. Z pozoru prymitywne, pa ki Vara by y mocniejsze ni si zdawa o.
Blokowa nimi ciosy miecza z du
pewno ci . Ostrze grz
o w drewnie zamiast odbija
si od niego, a to by o bardzo niebezpieczne. Pa ki Vara wybija y szybki rytm na
metalowych ko czynach Neqa. Si a uderze zmusza a go do cofania si . Gdyby miecz nie
by cz
ci jego cia a, Neq szybko zosta by rozbrojony.
Var atakowa z wielk zawzi to ci i zr czno ci . Znakomicie utrzymywa
równowag . Nie zatrzymuj c si ani na chwil , zrzuci z nóg buty i ods oni nagie, pokryte
zrogowacia skór stopy. Od tej chwili nie porusza si ju niezgrabnie. By zdumiewaj co
zwinny, lecz nie wykonywa
adnych zb dnych ruchów.
Neq zrozumia , e ma przed sob mistrza pa ek. Dot d napotka tylko dwóch
wojowników walcz cych pa kami z podobn si i zr czno ci . Pierwszym by Tyl, a
drugim Soi... którego miejsce pobytu Var musia zna .
Jednak e pa ki nie by y mieczem, a miecz Neqa nie by jak inne. Nie mo na go by o
wytr ci z d oni. Cho Neq nie by ju m ody, nie zna w dzisiejszych czasach nikogo,
oprócz Ty a, kto móg by mu sprosta w uczciwej walce. Var by w stanie powstrzymywa
go przez pewien czas, z pewno ci jednak w ko cu zacznie pope nia b dy. Bardziej
do wiadczony Neq spokojnie czeka na ten moment.
Neq parowa ciosy przeciwnika, szukaj c okazji do zadania decyduj cego uderzenia.
By o to trudne, gdy Var ta czy wokó niego na swych kopytach, a czasami unikaj c ci
pochyla sw kud at g ow niemal do kolan. Nie ods ania jej jednak ani na chwil .
- Wiele potrafisz, cz owieku o elaznych r kach - mrukn Var. - Jak przysta o
namiestnikowi Wodza.
Neq przesta na chwil walczy . By a to okazja, aby dowiedzie si czego . Je li Var
zamierza u pi jego czujno
za pomoc rozmowy, to i tak mu si to nie uda.
- Ty te wiele potrafisz. S ysza em, e Nieuzbrojony uczy ci osobi cie.
- Wódz nie yje - odpar Var, zwalniaj c atak.
Neq pozwoli , by tempo os ab o, lecz wci
zachowywa czujno
. Towarzyszka Vara
mog a by w pobli u, gotowa zada zdradziecki cios. Jaka kobieta zwi za aby si z tego
rodzaju m
czyzn , je li nie kobieta-zwierz ?
- Nie zdo
by zabi Nieuzbrojonego.
- Nie w Kr gu - odrzek ponurym g osem Var. Neq zesztywnia . W tym momencie
przeciwnik móg by go trafi , gdyby by czujny. Po chwili wznowili wymian ciosów.
- Pod
za tob Soi, Mistrz Wszystkich Broni. Jego równie nie zdo
by zabi .
- Nie pa kami.
Tym razem Neq zesztywnia celowo, oferuj c przeciwnikowi pozorn szans . Var
jednak nie uderzy . By albo za sprytny, albo za g upi.
- Przyznajesz, e zabi
ich drog zdrady?
- Promieniowanie.
Ta jego c tkowana skóra! Neq przypomnia sobie teraz, e opowiadano, i ch opiec-
zwierz potrafi wyczu promieniowanie i omin
gniazda Rentgenów, prowadz c
innych w pu apk . A wi c by a to prawda. Var zgubi zarówno swego przyjaciela, jak i
wroga, zwabiaj c ich do Z ego Kraju. Teraz odwa
si wróci ze sw dziwk , s dz c, e
o jego zbrodni nie wiedziano, lub zapomniano.
A wi c ci, których poszukiwa Neq, zgin li. Musia si jednak dowiedzie jeszcze
jednego.
- Soli... dziecko Helikonu. Var naprawd si u miechn .
- Soli ju nie istnieje. Neq zaniemówi na moment.
- Promieniowanie? - spyta w ko cu ze zgry liw ironi .
Var jednak unikn odpowiedzi na to pytanie. Neq uzna , e w jego przeciwniku
ockn y si resztki sumienia.
- Nie mamy powodów do sporu - odezwa si Var. - Poka
ci Var .
Neq wykorzysta szans i jego miecz trafi celnie.
Rozdzia trzynasty
Tyl wróci o zmierzchu, prowadz c kogo .
- Neq! Neq! Popatrz, co znalaz em w wiosce!
Neq podniós wzrok znad mogi y, któr formowa . Gdy tamci podeszli bli ej, ujrza , e
przybysz jest kobiet .
- Tak si ciesz , e ci znalaz am! - zawo
a.
Neq spojrza na ni z niedowierzaniem. By a Odmie cem! Mimo zimna mia a na
sobie spódniczk i bluzk , a jej d ugie, ciemne w osy by y zwi zane na sposób
Odmie ców. By a te
liczna.
- Neqa... - szepn . Przypomnia sobie z bólem sw ukochan , cho w rzeczywisto ci
mi dzy obiema kobietami nie by o wi kszego podobie stwa. Nieznajoma by a tylko
schludna a do przesady, podobnie jak panna Smith, oraz pi kna na jej delikatny sposób.
Zupe nie nie pasowa a do otaczaj cej ich dziczy. Inteligentna, wykszta cona, niewinna...
Serce Neqa zabola o, jak uk ute sztyletem.
- To jest jedna z dwóch osób, które ledzili my - oznajmi Tyl. - Posz a na zwiady do
tej samej wioski, co ja, i gdy si spotkali my...
- W drowa a z koczownikiem? - zapyta Neq, wci
oszo omiony jej podobie stwem
do Neqi.
- Jestem Vara - odpar a. - W druj z m
em. Powinien by gdzie w okolicy.
Neq ci gle nie móg si otrz sn
z oszo omienia.
- Var Pa ki?
- Tak! Czy go spotka
? S dz c z tego, co mówi Tyl, mamy wspólne zadanie.
Neq zrozumia potworn prawd . Dotkn stop
wie o usypanego grobu.
- Tak... spotka em go.
Tyl spojrza na niego i na mogi . Odgad wszystko. Si gn po miecz, lecz zamar z
oni na r koje ci i odwróci wzrok.
Vara podesz a do mogi y, usun a ostro nie fragment kamiennej obudowy i wykopa a
smuk ymi palcami wie
ziemi oraz piasek. Neq przygl da si temu. Wreszcie ukaza a
si stopa z t pymi, kopytkowymi palcami. Vara dotkn a jej i wyczu a ch ód.
By wieczór. Vara wpatrywa a si w zdeformowan stop a do chwili, gdy zapad a
ca kowita noc. Potem zakry a j delikatnie ziemi , zasypa a otwór i ponownie u
a
kamienie.
- Obaj moi ojcowie nie yj - powiedzia a pe nym smutku g osem. - Teraz mój m
równie zgin . Có mam zrobi ?
- Spotkali my si . Walczyli my ze sob - rzek Neq nieswoim g osem.
- S
em Solowi - odezwa si Tyl z ciemno ci. Nie patrzy na Neqa. W jego g osie
brzmia tak wielki ból, jakiego Neq nigdy dot d nie s ysza . - S
em Nieuzbrojonemu.
Var Pa ki by moim przyjacielem. Zabroni bym ci wst powa z nim do Kr gu, gdybym by
pewien tego, co podejrzewa em. Gdy ujrza em Var , upewni em si . Spotka
si z
Varem zbyt wcze nie.
- Nie wiedzia em, e by twoim przyjacielem - odrzek Neq ami cym si g osem. -
Zna em go tylko jako podst pnego zabójc . Jako morderc dziecka z Helikonu.
- Os dzi
go le - odpowiedzia Tyl tym samym spokojnym tonem, jakim
przemawia a Vara. - By odwa ny w walce, lecz agodny. Posiada te bezcenny talent.
- Var zabija tylko w ostateczno ci - dorzuci a Vara. - A i wtedy nie zawsze.
Neq czu si coraz gorzej, cho by a to uczciwa walka. Uderzy za szybko, jak to ju
nie raz zdarzy o si przedtem. Jego miecz wyprzedzi rozum. Móg przerwa walk i
zaczeka na powrót Ty a. Teraz musia broni swego czynu.
- A jaki mia powód, by zabi dziecko Sola? Vara zwróci a si ku niemu w ciemno ci.
- Ja jestem dzieckiem Sola.
Neq poczu md
ci na my l, e kolejny raz dopu ci si nie usprawiedliwionego
zabójstwa. Wiedzia , na co si zanosi.
- Zabi Soli na Górze Muz, gdy mia a osiem lat. Wszystkie opowie ci, które
ysza em, zgadzaj si co do tego.
- Wszystkie oprócz jednej - odpar a. - Tej, która jest prawdziwa. Powiedzia , e mnie
zabi , aby zwyci stwo przypad o koczownikom i obaj moi ojcowie mogli by znowu razem.
Nie mog am jednak wróci , by powiedzie Solowi prawd , a Nieuzbrojony szuka Vara, by
wywrze na nim zemst ...
- Zemst !
To s owo by o jak przekle stwo!
- Musieli my wi c ucieka . Dotarli my a do Chin i gdy osi gn am odpowiedni wiek,
przyj am jego bransolet . Soli ju nie istnieje.
Dopiero teraz Neq rozpozna jej twarz, mimo e nie by o ju nic wida . Mia a rysy
swej matki! Strój kobiety-Odmie ca nie pozwoli mu dostrzec tego od razu.
- Ch opiec, z którym Var w drowa na pó noc... - szepn . - To by a dziewczynka z
ukrytymi w osami.
- Tak. eby nikt si nie dowiedzia , e nie zgin am.
- Soi równie was ciga , nie wiedz c... musia spotka Nieuzbrojonego po drodze!
- Poznali prawd w Chinach. I po wi cili ycie, wnosz c radioaktywne kamienie do
nieprzyjacielskiej twierdzy, aby umo liwi nam ucieczk . Var zawsze uwa
, e to przez
niego zgin li, ale to by a moja wina. Wiedzia am, e to zrobi .
Var czu si winny... Pewnie dlatego nie zaprzeczy oskar eniom Neqa. Teraz
przej ta przez tamtego wina spad a na Neqa podwójnym ci
arem.
- To by a pomy ka - odezwa si wreszcie Tyl. - Var og osi , e zabi reprezentanta
Góry. Sam Helikon podpalono i zniszczono, by pom ci to morderstwo. Mniejsza o to, kto
to zrobi . Neq o niczym nie wiedzia . Tylko ja zdawa em sobie spraw , e Var nie zabi by
dziecka. Wiedzia em te , jakie warunki zwyk a stawia Sola. By a askawa dla Vara, lecz z
pewno ci cen za to by o ycie jej córki.
- Tak - przyzna a Vara. - Mój m
mówi , e poprzysi
zabi cz owieka, który mnie
skrzywdzi. Ponadto przez d ugi czas zachowywa pow ci gliwo
, mimo e mnie kocha ...
Neq przypomnia sobie uwag Soli na temat bezp odno ci Vara. Co za straszna,
szalona kobieta!
- Wiedzia em jednak, e to mog o si zdarzy - ci gn Tyl. - Góra Muz jest wysoka i
stroma, a na jej szczycie le
g azy, które mo na ciska w dó . Gdyby zaatakowa a go
kamieniami, podczas gdy si wspina , móg by by zmuszony do podj cia walki zanim
dowiedzia by si kim jeste . Istnia a wi c mo liwo
, e ci zabi , i nie mia em prawa
zabroni Neqowi pojedynku z nim, dopóki si nie upewni em. To by mój b d. Ja jestem
winien mierci twojego m
a...
- Nie! - krzykn li Neq i Vara jednocze nie.
Ponownie zapad a cisza. Wszyscy troje patrzyli w przesz
. Ca a rozmowa
wydawa a si czym nierzeczywistym, cho by ze wzgl du na to, i g osy dobiega y z
ciemno ci. Uczucia Neqa zamar y.
- Dlaczego mnie nie przeklinasz? - szepn . - Dlaczego nie p aczesz? Zabi em...
- Zabi
go, poniewa nic nie rozumia
- odpar a Vara. - Cz
winy spada na
mnie, poniewa zgodzi am si udawa martw . Dzi w nocy wszystko ci wyt umacz .
Jutro ci zabij . Potem b
op akiwa was obu.
Mówi a powa nie. By a podobna do panny Smith, która umar a jako Neqa. Zmieni a
imi , by a cudowna ponad wszelkie wyobra enie i wierna swemu m
owi. Neqa
próbowa a zabi Yoda, gdy ten przygotowywa si do obci cia r k Neqowi. Czy Vara
mog a uczyni mniej?
Yod zabi Neq przypadkiem. Teraz Neq przez przypadek zabi Vara. Wina by a
jednakowa i tak samo musia o by z zemst .
Varze nie uda si jej osi gn
, podobnie jak jemu. Neq zgi r
w okciu, odchyli
ow i dotkn mieczem swego gard a. Powinien by umrze ju dawno.
- Domagam si zap aty, o której ci mówi em - odezwa si Tyl, zaskakuj c Neqa w
chwili, gdy jego mi
nie napr
y si do ostatniego pchni cia.
W takiej chwili! Neq mia jednak d ug honorowy i musia go sp aci .
- Wymie j .
- Zwró to, co dzisiaj zabra
.
Neq zwleka z odpowiedzi , staraj c si zrozumie znaczenie s ów Ty a. Nie móg
przecie przywróci Vara do ycia.
- Zrób to, co masz zrobi , przed witem - powiedzia a spokojnym g osem Vara. - Gdy
wstanie dzie zabij ci w Kr gu.
- W Kr gu? - Neq nie móg zg bi równie znaczenia jej s ów. Kobiety przecie nie
walczy y. - Jakiej broni u ywasz?
- Pa ek.
Ponury nastrój nie zdo
zgasi ciekawo ci Ty a.
- Wi c So rzeczywi cie uczy ci walki!
- Tak. Codziennie wiczyli my razem wewn trz Góry. Mia nadziej , e którego dnia
zabierze mnie z Helikonu, lecz Sosa nie chcia a na to pozwoli . wiczy am bez przerwy.
W g osie Ty a pojawi a si nuta zatroskania.
- Same wiczenia nie zmieni kobiety w m
czyzn . Moja córka jest starsza od
ciebie i ma ju w asne dziecko. Nie prze
aby jednak tylu lat, gdyby usi owa a
na ladowa m
czyzn. Kr g nie jest dla ciebie.
- Mimo to. Prawdziwe dziecko Sola!
- Ten m
czyzna... - przekonywa j Tyl. - Ten m
czyzna, Neq Miecz, by drugim
wojownikiem w Imperium po mnie w chwili, gdy odszed Nieuzbrojony. Nie ma teraz d oni,
lecz nadal ma bro . Dzi ki temu sta si gro niejszy ni przedtem, gdy nie mo na go
rozbroi . Jego miecz jest szybszy ni jego umys . S dz , e aden wojownik nie mo e si
z nim mierzy .
- Mimo to.
- Nie mog pozwoli na t walk - powiedzia Tyl.
- Twoje pozwolenie nie jest konieczne - odrzek a ch odnym tonem.
- Var by moim przyjacielem. Nauczy mnie strzela z pistoletu. Bolej nad jego
mierci podobnie jak ty. Musz ci jednak powiedzie : nie podno pa ek przeciwko
Neqowi Mieczowi. Nie mo emy powtórzy tego strasznego b du.
- Var by dla mnie czym wi cej ni przyjacielem - zauwa
a zjadliwie.
- Mimo to.
- Nie masz prawa - odrzek a.
Tyl nie odpowiedzia jej i rozmowa urwa a si .
Neq nie wiedzia czy on, lub kto z pozosta ych, spa tej nocy. Koszmar, w którym
trwa , przypomina sen. Nie mo na go by o odró ni od jawy. Powoli nadszed
wit.
Vara zmieni a strój. Nie przypomina a ju wyszukanej lalki-Odmie ca. To musia o by
przebranie na u ytek okolicznych wie niaków, którzy ubierali si podobnie do
Odmie ców. Chcia a si porusza w ród nich swobodnie. Teraz mia a na sobie strój
koczowniczki. D ugie, rozpuszczone w osy sp ywa y z obu stron na ramiona i owija y si
wokó kszta tnych wzgórków jej piersi. By a ol niewaj ca.
Mia a ze sob pa ki, których u ywa Var.
Neq ponownie poczu dreszcz. Zgodnie z obyczajem panuj cym w ród koczowników
pochowa bro Vara razem z nim. Rozcina mieczem ziemi , kopa j , szczypcami
przenosi kamienie... Ta praca zaj a mu kilka godzin. W r kach Vary by y jednak pa ki
Vara! Widnia y na nich wie e lady miecza. Neq potrafi rozpozna uszkodzenia
pozostawione przez swoj bro równie atwo, jak ludzk twarz.
- B
walczy a z tob tak, jak ty walczy
z moim m
em - oznajmi a Vara. - Zabij
ci , jak ty zabi
jego, i pochowam, jak ty jego pochowa
. Z honorem. Dopiero wtedy
rozpocznie si moja
oba.
- Neq nie b dzie walczy z kobiet - powiedzia Tyl. - Znam go równie dobrze, jak
zna em Vara.
Vara unios a pa ki i stan a obok usypanego grobu.
- Mo e walczy albo ucieka , jak zechce. Tutaj jest Kr g! Przy mogile mego m
a.
Ca y wiat jest Kr giem. Zemszcz si .
Te s owa uderza y Neqa niczym ciosy pa ek. Jej uczucia tak bardzo przypomina y to,
co on sam czu w chwili, gdy zgin a Neqa! Nie potrafi wybaczy Yodowi i jego plemieniu
gwa cicieli. Nie wybaczy im do dzi . Jedynie ostrze jego zemsty zmieni o cel. Zwróci o si
teraz przeciwko ca emu spo ecze stwu bandytów i jego korzeniom, którymi by y popio y
Helikonu. Nadal jednak by a to zemsta. Jak móg jej powiedzie , e ycie za ycie to za
ma o?
- Var by moim przyjacielem - powtórzy Tyl. - Okry mnie wstydem przed moim
plemieniem, gdy by jeszcze dzieckiem, dzikim ch opcem ze Z ego Kraju. Gdy sta si
czyzn , chcia em go za to ukara w Kr gu, lecz Sola wstawi a si za nim, gdy go
rozpozna em...
Vara zacisn a d onie na pa kach i zacz a zbli
si do Neqa. W jej oczach
dostrzeg bezlitosny al, ten sam, który on niegdy odczuwa . Taki al odsuwa na bok
my l o honorze, pozwala na bezmy lne morderstwa i nie prowadzi do niczego. Neq by
jednak winny. Zabi bez powodu. Nie u yje swego miecza, by powi kszy z o...
Tyl stan pomi dzy nimi.
- Var by moim przyjacielem - powtórzy jeszcze raz. - Ch tnie pom ci bym go sam.
Tej walki jednak zabraniam.
Vara nie odpowiedzia a. Uderzy a jedn pa
Ty a, nie spuszczaj c wzroku z Neqa.
To nie by o s abe uderzenie zadane kobiec r
. Vara umia a si pos ugiwa broni .
Cios by b yskawiczny i mocny.
Tyl przyj go na przedrami .
- A wi c uderzy
mnie - powiedzia agodnie, cho na jego skórze pojawi a si sina
pr ga. Gdyby to uderzenie zada silny m
czyzna, lub gdyby Tyl by na nie
nieprzygotowany, r ka zosta aby z amana.
- Pozwól teraz, e pójd po bro , gdy jest to ju moja walka.
Vara czeka a jak pora ona. By o oczywiste, e nie chcia a walczy z Ty em, a ju
zw aszcza w tej chwili. Uderzy a go jednak, a on nie mia broni. Zgodnie z Kodeksem
Kr gu nie mia a teraz wyj cia.
Tyl wydoby pa ki. Neq odetchn z ulg . Gdyby Tyl wyci gn przeciw niej miecz, jej
mier obci
aby sumienie Neqa. Na szcz
cie Tyl pragn j tylko powstrzyma .
Dlaczego jednak zadawa sobie ten trud? Najpierw przeszkodzi Neqowi, gdy ten
chcia pope ni samobójstwo, teraz nie pozwala Varze go zabi . Chroni jego ycie, cho
sam powinien by zadowolony, gdyby si zako czy o.
Vara zrzuci a suknie i stan a nago. Nie zwa
a na ch ód. By a najpi kniej
zbudowan kobiet , jak Neq kiedykolwiek widzia . Mia a pe ne piersi i w sk tali .
Dobrze wyrobione mi
nie nie ujmowa y jej kobieco ci. Czarne, si gaj ce do bioder w osy
powiewa y ze szmerem.
Pe ne piersi... Neq by zafascynowany. Ka da z nich by a okr
a i kszta tna. Kiedy ,
tak dawno temu, piewa serenady do podobnych piersi... By o s uszne, e piersi te
szuka y na nim zemsty.
Tyl jednak sta pomi dzy nimi i je li Vara pragn a oszo omi go sw kobieco ci , i w
ten sposób zmniejszy jego czujno
, to zapomnia a, e ma on córk starsz od niej.
Przyst pi a do walki, zniecierpliwiona post powaniem Ty a. Pragn a tylko dobra si
do Neqa. Ten za nawet si nie poruszy .
Pa ki furcza y i uderza y. Drewno trafia o w metal. Lepsza bro heliko skiej produkcji
oraz wi cej lat do wiadczenia, ni liczy a sobie Vara, zapewnia y Ty owi przewag .
Parowa jej uderzenia bez wysi ku.
Neq nie potrafi si zmusi do zainteresowania walk lub jej wynikiem. Podwójny
wstrz s wywo any nie uzasadnionym zabójstwem Vara oraz pojawieniem si Vary i
ujawnieniem jej to samo ci sprawi , e opanowa o go ca kowite zniech cenie. Odkry , co
by o nie w porz dku w Helikonie? Nie potrafi nawet ustali , co by o nie w porz dku z nim
samym!
Tymczasem m
czyzna i kobieta walczyli ze sob . Vara uchyla a si przed ciosami
Ty a i obraca a b yskawicznie. W osy omiata y jej piersi i biodra niczym lekki p aszcz.
Nagle zza tej ruchomej os ony wyskoczy y pa ki, by uderzy mocno w nadgarstek Ty a.
Sprytny manewr! Vara w ada a pa kami lepiej ni jej m
.
Tyl jednak cofn szybko d
z ich drogi i skontrowa w sposób, który sprawi , e
Vara zatoczy a si do ty u ze znacznie mniejsz gracj .
- Bardzo pi knie, dziewczynko! Twój ojciec, Soi, rozbroi mnie w podobny sposób i
uczyni swym poddanym jeszcze zanim si urodzi
. Dobrze ci wyszkoli !
Vara nie wiedzia a, e od tamtej pory Tyl nigdy wi cej nie przegra walki na pa ki.
Gdyby Neq by na jego miejscu, poczucie winy uniemo liwi oby mu nawet
najprostsz obron . Gdyby jednak zdo
si przemóc, to ta cz ce piersi Vary pojawiaj ce
si i znikaj ce za zas on z czarnych w osów oszo omi yby go ca kowicie i uczyni y
niezdolnym do uderzenia tak pi knego, gibkiego cia a. Kobieco
Vary by a równie gro
broni , jak jej pa ki.
Nagle odwróci a si i wymierzy a kopniaka w ty , próbuj c uderzy Ty a pi
w
kolano. I tym razem zd
si on odsun
.
- Nieuzbrojony, twój drugi ojciec, okaleczy mnie takim ciosem, gdy zdobywa
Imperium. Odk d jednak moje kolana wyzdrowia y, nabra y sprytu i ju nigdy nikt ich nie
zrani - stwierdzi Tyl.
Je li Vara nie domy la a si dot d, e walczy z drugim wojownikiem dawnego
Imperium, teraz z pewno ci ju to zrozumia a. Tyl nie by m ody, lecz nic poza mieczem
Neqa nie mog o mie nadziei na pokonanie go w Kr gu. Vara mia a pi tna cie lat i by a
kobiet . Tych przeszkód nie by a w stanie przezwyci
.
Tyl, rzecz jasna, jedynie zbija jej ciosy. Nie zale
o mu na tym, by zrani
dziewczyn . Chcia j jedynie przekona , by zaniecha a zemsty.
Lecz Var nie atwo by o przekona . Kr ci a si w kó ko, blokowa a uderzenia i
zasypywa a Ty a gradem ciosów. Zna a zdumiewaj co du o ró nych sztuczek, ale adna
z nich nie mog a zrównowa
wi kszego zasi gu ramion, si y i do wiadczenia Ty a.
W ko cu, zdyszana, ust pi a na tyle, by zada pytanie:
- Czego
dasz, wojowniku?
- Neq zabi Vara w uczciwej walce. Podobnie jak ja móg bym teraz rozbroi ciebie,
tak Neq móg pokona Vara. Ja sam nie odwa
bym si stawi Neqowi czo a z pa kami.
Wyrzeknij si swojej zemsty.
- Nie! - zawo
a i ponownie zasypa a go lawin uderze .
- Nie! - krzykn Neq. - To nie by a uczciwa walka! Var przesta atakowa i opu ci
gard , mówi c, e nie mamy powodów do sporu. Wtedy go zabi em.
Tyl cofn si , przera ony jego s owami.
- To niepodobne do ciebie, Neq.
- To a za bardzo podobne do mnie! Zabija em ju przedtem niewinnych ludzi. Nie
zrozumia em tego w por . My la em, e to b d albo podst p. Mój miecz...
- Zaprzesta walki, dziewczyno - powiedzia Tyl, takim tonem jakby Vara by a jego
córk , a ich walka zabaw .
Kobieta znieruchomia a.
- Neq, stawiasz mnie w niezr cznej sytuacji - rzek Tyl powoli.
- Pozwól jej si zem ci . To sprawiedliwe.
- Tego zrobi nie mog .
- Przyznajesz, e zabi
go podst pnie! - wybuchn a Vara.
- Tak. Podobnie jak innych.
- W imi zemsty? - spyta Tyl patrz c na niego badawczo.
- W imi zemsty - przyzna Neq, pragn c by to wszystko sko czy o si jak najszybciej
i na zawsze.
- W imi zemsty - powtórzy a Vara. Na jej policzkach pojawi y si
zy.
- Mog
go jednak zabi w uczciwej walce - stwierdzi Tyl. - I my la
, e m cisz si
za ni .
- le zrozumia em jego gest. Nie pozwoli em mu si wyt umaczy . Zabi em go bez
powodu. Jestem ju zm czony zabijaniem, mieczem i yciem - Neq zwróci si w stron
Vary. - Chod , wdowo. Uderz. Nie podnios broni przeciwko tobie.
- Je li to zrobisz - zwróci si do niej Tyl - staniesz si winna tej samej zbrodni, któr
chcesz pom ci . wiadomie.
- Mimo to - odpar a podchodz c i unosz c pa
.
- Zrozum go najpierw. Dopiero wtedy b dziesz usprawiedliwiona. Dowiedz si kim
jest i jakie s jego plany.
- Bez wzgl du na to kim jest i co planuje, nie zwróci mi tego, co mi ukrad ! -
krzykn a.
- Mimo to.
Zakl a po chi sku, rzuci a pa ki na ziemi i wybuchn a p aczem. Nie mia a ju
wyj cia. Podobnie jak Neq.
Rozdzia czternasty
- Przeku ? - zapyta kowal z niedowierzaniem. - To jest stal wykuta i zahartowana
przez Staro ytnych. W moim palenisku nawet nie zmi knie.
- Wi c od am to - odrzek Neq.
- Nie zrozumia
mnie. Potrzebny by mi by specjalny m ot i diamentowe wiert o,
eby naruszy ten metal. Nie mam takich narz dzi.
Kowal przesadza , gdy miecz Neqa wykuto nie wcze niej ni kilkana cie lat temu w
Helikonie. Jednak e mieszka cy pó nocy mieli du o rzeczy sprzed Wybuchu - posiadali
bro paln , grzejniki oraz troch dzia aj cych maszyn i przez to czuli wi kszy podziw dla
Staro ytnych. Neqa równie ogarn o to uczucie, gdy si dowiedzia , co przechowywano
w Helikonie. By mo e kowal by przes dny. Tak czy owak, nie chcia si podj
tej pracy.
- Musz si od tego uwolni - powiedzia stanowczo Neq.
Jak d ugo mia miecz, pozostawa zabójc . Kto b dzie nast pn ofiar ? Vara? Tyl?
Doktor Jones? Miecz musia znikn
.
Kowal potrz sn g ow .
- Musia bym odr ba ci r
poni ej okcia, a to by ci zapewne zabi o, gdy nie
mamy tu doktora, który opatrzy by ci ran . Odszukaj cz owieka, który ten miecz
przymocowa . Niech ci go teraz zdejmie.
- On jest trzy tysi ce mil st d.
- B dziesz wi c musia ponosi go jeszcze przez jaki czas.
Zawiedziony Neq spojrza na swój miecz. L ni ce ostrze sta o si dla niego
przekle stwem. Nie zazna spokoju, dopóki b dzie ono cz
ci jego cia a.
Rozejrza si po ku ni. Nie zamierza zrezygnowa tak atwo. Na wszystkich
cianach wisia y metalowe przedmioty: ko skie podkowy, lemiesze, siekiery i worki pe ne
gwo dzi. Wszystko to by o dzie em kowala. Najwyra niej zna si on na swojej robocie.
Musia o mu si nie le powodzi . W jednym k cie ku ni wisia zakrzywiony kawa metalu z
umocowanym do szeregiem p ytek ró nej wielko ci. Neq nie umia sobie wyobrazi , do
czego mog o to s
.
Oczy kowala pod
y za jego wzrokiem.
- Czy wy koczownicy wiecie, co to jest muzyka?
- To harfa! - zawo
Neq. - Zrobi
harf !
- Nie ja - odpar ze miechem kowal. Delikatnie zdj instrument ze ciany. - To nie
jest harfa. Nie ma strun. Ale to rzeczywi cie instrument muzyczny. Cymba ki. Popatrz, to
jest czterna cie p ytek ustawionych od najwi kszej do najmniejszej. Ka da wydaje inny
ton. Da em za to sto funtów budowlanych gwo dzi. Nie jestem muzykiem, ale kocham
pi kn robot w metalu! Nie mam poj cia, kto je zrobi , ani kiedy. Mo e przed Wybuchem.
Gra si na nich pa eczk . Pos uchaj.
Kowal, bardzo o ywiony, wyj ma , drewnian pa eczk i zacz uderza ni w
ytki. D wi k przywodzi na my l dzwonki. Ka dy ton byl czysty i rozbrzmiewa d ugo. To
by o pi kne.
Neq s ucha , zachwycony. Przebudzi y si dawne, przyjemne wspomnienia. By czas,
gdy jego g os by znany równie szeroko, jak jego miecz... Dzia o si to przed upadkiem
Imperium i okropno ciami, które nast pi y pó niej. Potem piewa dla Neqi...
Nie móg pozby si miecza, ani przeku go na lemiesz, co artobliwie radzi mu
kiedy doktor Jones, ale za to wpad mu do g owy inny pomys . Wystarczy, je li uczyni
sw bro nieprzydatn do walki.
- Te cymba ki - rzek - przymocuj do mojego miecza tak, by nie mo na ich by o zdj
.
- Do miecza! Taki cudowny instrument?! - kowal by przera ony.
- Mam ró ne rzeczy na wymian . Czego za nie
dasz?
- Chyba oszala
! Za nic nie sprzedam ich bezmy lnemu barbarzy cy, który je tylko
zniszczy. Ozdoba do miecza. Czy nie rozumiesz? To jest instrument muzyczny!
- Znam si na muzyce. Daj mi t pa eczk .
- Nie pozwol ci si zbli
do takiego antyku! Wyno si z mojej ku ni!
Neq zacz unosi miecz, powstrzyma si jednak. To w
nie by odruch, który
znienawidzi - najpierw miecz, potem rozum. Musia przekona kowala, a nie zastraszy
go.
Ponownie rozejrza si wko o. Przy wielkim kowadle sta a beczu ka z wod . Chcia o
mu si pi . W drowa z Ty em i Var przez ca y dzie . Przyszed do wioski pod wp ywem
nag ej my li, która nawiedzi a go, gdy ujrza ku ni . Gdyby tylko zdo
wyt umaczy
kowalowi...
Ca y dzie ju w drujemy Bez cho jednej kropli wody.
Czystej, zimnej wody!
Dan i ja obaj spragnieni
Tylko odrobiny wody.
Czystej, zimnej wody!
Kowal popatrzy na niego zdumiony.
- Umiesz piewa ! Nigdy nie s ysza em pi kniejszego g osu!
Neq nie wiedzia , e za piewa. Nagle poczu , e chce i mo e to zrobi , i trwaj ce
sze
lat milczenie zosta o przerwane.
- Znam si na muzyce - powtórzy .
czyzna zawaha si , po czym przesun cymba ki w jego stron .
- Popróbuj z tym.
Neq uj pa eczk w szczypce i uderzy w jedn z p ytek. D wi k przeszy go
dreszczem. By doskonalszy ni jakikolwiek ludzki g os. Zmieni ton i zacz uderza ca y
czas w t sam p ytk , by podda sobie rytm.
Bardzo zimno jest tej nocy
Nie ma znik d pomocy
Gwiazdy l ni jak bry ki lodu
- czystej, zimnej wody!
Kowal zamy li si .
- Nigdy bym w to nie uwierzy ! Potrzebujesz ich do grania?
Neq skin g ow .
- Nie chodzi o mi o cen . Teraz rozumiem, e trudno by ci by o na nich gra , je li nie
by yby odpowiednio przytwierdzone. Tak, to si da zrobi ... musia bym przylutowa je do
klingi... ale ju nigdy nie b dziesz móg walczy . Zdajesz sobie z tego spraw ?
Dobili targu i kowal wykona robot . Neq Miecz zmieni si w Neqa Cymba ki.
- Na co? - zapyta a zdumiona Vara. Popatrzy a na niego podejrzliwie. - Przeku
swój miecz na co?
- Na cymba ki. Instrument muzyczny. Na moim mieczu by o zbyt wiele krwi.
Odwróci a si , rozgniewana. Tyl u miechn si .
Szli na po udniowy wschód. Tyl i Neq wracali do doktora Jonesa, aby z
mu
raport. Vara, cho o tym nie wiedzia a, by a w
nie tym raportem. Ona jedna pozosta a
przy yciu spo ród tych, którzy mogli wyja ni przyczyny zag ady Helikonu. Sama Vara
by a przekonana, e idzie z nimi tylko po to, aby si zem ci na Nequ. Nie zamierza a
pozwoli mu uciec.
Tyl nie wszczyna
adnych rozmów, Neq tym bardziej nie mia ochoty na pogaw dki,
a Vara by a w
obie. Mieli do pokonania prawie trzy tysi ce mil. Mia o im to zaj
trzy lub
cztery miesi ce. Nie by a to przyjemna podró .
Musieli jednak ze sob wspó pracowa , gdy tubylcy cz sto odnosili si do nich
wrogo. Maszerowali przez kraj, który niegdy nosi nazw zachodniej Kanady. Mieli
zamiar przej
pomi dzy po udniowymi brzegami wielkich jezior, a pó nocn granic
najgorszego ze Z ych Krajów. Tyl mia map Odmie ców. Wynika o z niej, e taka droga
istnieje.
Codziennie kto musia poszukiwa po ywienia. Ka dej nocy kto musia sta na
warcie. Trzeba by o równie uwa
na bandytów. Pocz tkowo wi ksz cz
tej pracy
wykonywa Tyl. Pó niej Vara zacz a mu pomaga .
Neq, pozbawiony miecza, nie móg ani walczy , ani zdobywa
ywno ci. By zale ny
od pozosta ych dwojga. Ta sytuacja upokarza a go, ale nie skar
si . Wyrzek si broni i
zamierza wytrwa w tym postanowieniu. Jedyne, co móg robi , to sta na stra y, lecz
wymaga o to powstrzymywania si od snu, co nie by o atwe po dwunastu godzinach
marszu ka dego dnia.
Pewnej nocy, gdy obozowali nad rzek , Neq szukaj c pocieszenia zacz uderza
koniuszkiem szczypiec o p ytki cymba ków. Nie próbowa na nich gra od chwili, gdy
opu ci ku ni . Teraz nie zabrzmia o to jednak jak nale y. D wi k metalu uderzaj cego o
metal irytowa go. Wyj wi c drewnian pa eczk i zacz tr ca ni p ytki. Sz o mu coraz
lepiej. Po chwili opanowa instrument. Pozosta a dwójka spa a. Neq stwierdzi nagle, e
mo e zagra ca melodi . Zacz wi c nuci , dopasowuj c g os do czystych tonów
instrumentu. Muzyka i piew wype ni y go rado ci .
I nagle na wolno
wyrwa si g os, który u piony przetrwa czas zemsty i zabijania.
Neq za piewa , przygrywaj c sobie na cymba kach:
Powiedz tylko, e zechcesz by moja A b dziemy szcz
liwi we dwoje
Fale rzeki powoli nas mijaj Gdy stoimy nad brzegami Ohio.
Jego g os, mimo podziwu kowala, nie by tak d wi czny jak niegdy . Instrument
jednak da Neqowi wyczucie rytmu, którego dotychczas mu brakowa o. Duch melodii
wype ni by ego wojownika osobliwym zachwytem.
Ko ysa si , piewaj c, opanowany ow pi kn , dr cz
wizj . M oda kobieta
stoj ca nad brzegiem rzeki nie zgodzi a si po lubi zalotnika, który grozi jej no em
przystawionym do piersi, a w ko cu j zabi . Ponura historia, ale pi kna piosenka. By a
jedn z jego ulubionych, dopóki ycie nie uczyni o jej blisk rzeczywisto ci. Oczy Neqa
zasz y zami.
- Czy swoj
on równie zabi
?
Nie zdziwi o go, e Vara nie pi. Wiedzia , e nie mo e za piewa g
no, nie
wzbudzaj c jej ciekawo ci, lub gniewu.
- Chyba tak.
- Pytam tylko dlatego, e musz - wyja ni a z gorycz . - Tyl za
da , bym ci
pozna a, zanim ci zabij . Zauwa
am, e nie masz bransolety.
- Ona by a Odmie cem - odpar . Nie obchodzi o go, co my li Vara.
- Odmie cem? Co masz wspólnego z Odmie cami?
- Pragn odbudowa Helikon.
- K amiesz! - krzykn a, zaciskaj c r ce na pa kach, które zawsze nosi a ze sob .
Neq spojrza na ni zm czonym wzrokiem.
- Jestem zabójc , ale nie k amc . Odwróci a si .
- Powinnam by a ci zabi ! - sykn a.
- Czy chcesz, by Góra pozosta a martwa?
- Nie!
- Powiedz mi wi c, czym by dla ciebie Helikon? Wi ziono ci tam, a na koniec
zdradzono. Czy mimo to go nie nienawidzisz?
- Helikon by moim domem! Kocha am go! Przyjrza si jej w wietle ksi
yca,
zak opotany.
- Czy wi c chcesz go odbudowa , podobnie jak ja?
- Nie! Tak! - krzykn a i rozp aka a si .
Neq da jej spokój. Wiedzia , czym jest
oba i pal ce pragnienie zemsty. A tak e
poczucie daremno ci. Vara odczuwa a bole nie to wszystko, podobnie jak on po mierci
Neqi. A nawet teraz. Mog min
miesi ce, a nawet lata, zanim Vara wróci do siebie i nie
dzie ju wtedy taka adna.
Ponownie uderzy w p ytki cymba ków, wydobywaj c now melodi . Gdy za piewa ,
Vara nie sprzeciwi a si .
Znam mojej mi ej kroków brzmienie I znam jej w osów cudne l nienie...
Tyl nie obudzi si , cho ich rozmowa nie by a cicha.
- Gdy pierwszy raz ujrza am mego m
a - powiedzia a Vara - sta na p askowy u na
szczycie Góry Muz, spogl daj c w dó zza kraw dzi urwiska. Móg spu ci na mnie
kamie , lecz nie uczyni tego, gdy nigdy nie post powa nieuczciwie.
- Dlaczego kto mia by zrzuca na ciebie kamie ? - zapyta Neq. Zaniepokoi a go
wzmianka o zmar ym.
- Mieli my stoczy ze sob pojedynek. Przecie wiesz o tym.
- Dlaczego Bob wys
dziecko?
Czy prawda wreszcie znalaz a si w zasi gu r ki?
- Po walce, gdy by o zimno, przytuli mnie do siebie, bym nie dygota a z zimna.
yczy mi swego ciep a, gdy zawsze by szlachetny.
Ich cele by y ró ne.
- Czy ty ogrza by swego wroga, gdyby mu by o zimno? - zapyta a.
- Nie.
- Sam widzisz. Var by dawc
ycia, nie mierci. Chcia a go zrani i uda o jej si to.
Jak móg odda tej smutnej dziewczynie to, co jej odebra ?
- Zasadzka - szepn Tyl. - Dobrze zastawiona. Zbyt pó no j dostrzeg em. Wy
uciekajcie, a ja b
os ania odwrót.
Neq i Vara mimowolnie wymienili spojrzenia. adne z nich nic nie zauwa
o, lecz
je li Tyl powiedzia , e jest tu zasadzka, to na pewno tak by o. Las wydawa si
opustosza y.
Vara odwróci a si i ruszy a tam, sk d przyszli. Neq pod
za ni , podczas gdy Ty
zagwizda od niechcenia i uda si pod drzewo, jakby mia zamiar opró ni p cherz. By o
ju jednak za pó no. Pu apka si zamkn a, a oni znale li si w jej rodku.
Z przodu, z ty u i z boków pojawili si uzbrojeni m
czy ni. Zacz li si do nich
zbli
. Mieli ze sob maczugi, dr gi i pa ki, lecz, co dziwne, adnych mieczy ani
sztyletów. Teraz Neq zrozumia , dlaczego nie ujrzeli pu apki wcze niej. Bandyci wyszli z
do ów wykopanych w ziemi, które z wierzchu by y pokryte darni i zamaskowane li
mi
tak, e dopóki si nie otworzy y, nie mo na ich by o dojrze .
Napastnicy bardzo si napracowali przygotowuj c t zasadzk ! Nie mieli te ostrej
broni! Dlaczego?
Vara podbieg a do Ty a. Oboje stan li z pa kami w r kach, opieraj c si o siebie
plecami. Neq pozosta na miejscu. Odruchowo chcia unie
miecz, ale przypomnia sobie,
e nie jest ju uzbrojony. Gdyby do czy do Ty a i Vary, by by im tylko zawad .
Napastnicy otoczyli ich. Neq przypomnia sobie wydarzenie sprzed sze ciu lat, gdy
wrogie plemi otoczy o ci
arówk . Gdyby zdo
ich dostrzec na czas, Neqa by
a!...
- Poddajcie si - powiedzia przywódca napastników.
Nikt nie odpowiedzia . Zbyt dobrze znali sposoby post powania bandytów, by
wiedzie , e mier w walce b dzie atwiejsza. Tak staranne przygotowania z pewno ci
nie s
y jedynie zdobywaniu nowych cz onków plemienia!
- Poddajcie si , albo zginiecie! - zawo
herszt. Jeden kr g ustawi si wokó Ty a i
Vary, drugi wokó Neqa.
- Kim jeste cie?
- Tyl, Mistrz Dwóch Broni.
- Vara... Pa ki.
Przywódca zastanowi si .
- S ysza em o tylko jednym Tylu, Mistrzu Dwóch Broni. Jego terytorium le y daleko
st d.
Tyl nie zada sobie trudu, by odpowiedzie . Pa ki mia przygotowane. Miecz wisia w
zasi gu r ki.
- Je li to on, nie we miemy go ywcem - stwierdzi przywódca. - Ani jego kobiety.
Vara nie raczy a wyprowadzi go z b du. Jej pa ki równie by y gotowe.
- Dlaczego mia by w drowa bez swego plemienia? - spyta inny m
czyzna. - I to z
dziewczyn tak m od , e mog aby by jego córk ?
- Mo e to w
nie jest powód - odpar przywódca. Zbli
si do Neqa. - Ten tutaj nic
nie mówi i ukrywa sw bro . Kim jeste ?
Neq powoli uniós lew r
. P aszcz odsun si i zab ys y stalowe szczypce. W
grupie rozleg y si szepty. Przywódca zawaha si .
- S ysza em o cz owieku, któremu obci to r ce. Kaza przytwierdzi sobie miecz do
kikuta i...
Neq skin g ow .
- Tamci te zastawiali zasadzki... - przypomnia . Otaczaj cy go kr g przesta istnie .
czy ni cofn li si w pop ochu.
- Mamy pistolet - oznajmi przywódca. - Nie chcemy was zabija , ale je li si
poruszycie...
- Przechodzimy t dy tylko - odpar Neq. - Niczego od was nie chcemy. - Przemówi ,
aby odwróci ich uwag od Ty a, który móg teraz niepostrze enie wydoby w asny
pistolet. Mimo to bandytów by o zbyt wielu, by w drowcy mogli ich pokona . Gdyby jednak
miecz Neqa by wci
narz dziem mierci, sytuacja wygl da aby zupe nie inaczej.
- To my chcemy czego od was - rzek przywódca. -
damy przys ugi. Je li zrobicie
to, co chcemy, b dziecie mogli odej
wolni z bogactwem naszego plemienia na plecach.
Je li warn si nie uda, zginiecie.
Neq s uchaj c tego zadygota z w ciek
ci. Temu n dznemu bandycie wydawa o
si , e jego gro by s co warte! Skoro jednak wyrzek si miecza, musia teraz prze
,
lub zgin
bez niego.
- Czego
dacie?
- Sp
cie noc w lesie, w którym straszy. Neq parskn
miechem.
- Boicie si duchów?
- Nie bez powodu. W dzie nikomu nie dzieje si tam krzywda. Ten las to nasz
najbogatszy teren owiecki. Jest kilka mil st d. Duchy atakuj tych, którzy wchodz tam w
nocy. Najpierw u ywa y ostrych broni, potem równie t pych. Wygnajcie te demony.
Sp
cie w ród nich noc i wró cie ywi. Je li z amiecie czar, wynagrodzimy was hojnie.
Jedzenie, kobiety...
- Zostawcie sobie te b ahostki! Nakarmcie nas dzisiaj, a noc rzucimy wyzwanie
waszym duchom. Nie dlatego, e tego chcecie, lecz dlatego, e tamt dy biegnie nasza
droga.
- Czy nie odkryjesz miecza podczas pobytu w obozie?
- Nie odkryj prawej r ki, je li nikt mnie nie zaczepi.
- A ty? - herszt zwróci si do Ty a.
- Ja te .
Vara równie skin a g ow .
Otaczaj cy ich m
czy ni powoli opu cili bro .
Gdy s
ce sk ania o si ku zachodowi, zaprowadzono ich na skraj nawiedzonego
lasu. Wygl da zwyczajnie; brzozy, buki, jesiony, troch sosen, a gdzieniegdzie polany
sto poro ni te traw . Króliki ucieka y im spod nóg. Rzeczywi cie by to dobry teren
owiecki!
- Czy s w pobli u znaki ostrzegaj ce przed promieniowaniem? - zapyta Tyl.
- Troch . Ale niebezpiecze stwo min o. Mamy tykaj
skrzynk . Rentgeny ju st d
odesz y.
- A mimo to ludzie gin - rzek Tyl.
- Tylko noc .
Zatem nie wchodzi o w gr promieniowanie.
- Gdyby Var by z nami... - zacz a Vara, lecz urwa a w pó zdania.
- Dziesi
mil st d - powiedzia wódz plemienia - mamy drugi, mniejszy obóz w dole
rzeki. Czasami musimy przej
z jednego obozu do drugiego po zmierzchu i jeste my
zmuszeni i
wokó góry, a to jest dwa razy d
sza droga. Noc nikt nie mo e przej
przez t dolin .
- Rzeka wygl da na czyst - zauwa
Tyl. - Czy cie ka jest bezpieczna?
- Ca kowicie. Nie ma tu adnych naturalnych pu apek ani niebezpiecznych zwierz t.
Kiedy by y ryjówki, ale je wyt pili my. Teraz mo na tu spotka jelenie, króliki, ptaki
wodne, ale adnych drapie ników.
- Czy znajdowali cie zw oki?
- Zawsze. Niektóre bez ladów, inne okaleczone. Cz
ludzi zgin a w walce. Nigdy
nie wys ali my nikogo samotnie, ani bez broni, a mimo to wszyscy gin .
A wi c polowali na spokojnych w drowców, by ich tu wys
- pomy la Neq. Bardzo
sprytne, ale niezbyt m dre. Najwyra niej nie przysz o im do g owy, e temu, kto upora si
z niebezpiecze stwem czyhaj cym w nawiedzanym lesie, mo e si nie spodoba sposób,
w jaki tam trafi ! Gdyby kto taki postanowi si zem ci , rozwi zanie zagadki mog oby
okaza si dla tubylców katastrof .
Tyl wszed w las. Neq i Vara pod
yli za nim. Nie by o jeszcze ciemno, lecz noc
mia a zapa
niebawem. Dziesi ciomilowa nocna przechadzka po posi ku i odpoczynku,
to by by drobiazg, gdyby nie duchy...
Gdy tylko oddalili si od skraju lasu, natychmiast rozdzielili si i zeszli ze cie ki, by
znikn
z oczu tubylcom. Nie odezwali si ani s owem. Ca a trójka dobrze zna a ten
sposób. Najwi ksze niebezpiecze stwo mog o grozi im nie ze strony duchów, lecz ludzi z
ty u. By mo e rozmy lnie zabijali oni obcych w tym lesie, by podtrzyma z s aw
okolicy.
Ty a, Neqa i Vary nikt jednak nie ledzi . Ca a trójka ostro nie posuwa a si naprzód.
Tyl szed od strony lasu, Vara od strony rzeki, za Neq, który nie móg walczy , pod
rodkiem. Trzyma w szczypcach erd , któr szuka wilczych do ów. Szed przygarbiony,
by unikn
przeci gni tego przez cie
drutu, czy zwisaj cej p tli. Spodziewa si
natkn
na co
miertelnie gro nego, co jednak nie b dzie duchem!
W ci gu godziny pokonali mniej ni dwie mile. Jak dot d nie pojawi o si
adne
niebezpiecze stwo. Pozosta o jednak jeszcze osiem mil i osiem godzin ciemno ci.
Droga by a pi kna, nawet w nocy. wiat o ksi
yca w pe ni pada o z góry na skryte w
mroku drzewa. Cicho szemra a rzeka. Na ziemi le
y wielkie pn cza o kwiatach
otwieraj cych si w nocy. Ich pi mowa wo otacza a w drowców coraz g
ciej. Wia lekki,
od wie aj cy wietrzyk.
Neq zacz wspomina dzieci stwo. By o mu wtedy dobrze. Mia rodzin i siostr .
Ca a pó niejsza chwa a i zag ada Imperium nie mog y si równa z tym, co by o wtedy.
Dlaczego opu ci rodzinne strony?
Hig Pa ki! M
czyzna, który zwróci swój lubie ny wzrok na Nemi, bli niacz siostr
Neqa! Chcia zacisn
d
, w której trzyma miecz, wspominaj c sw w ciek
... lecz
przypomnia sobie, e nie ma d oni. Zabra mu j Yod Bandyta...
Czas przesta p yn
. Przesz
pomiesza a si z tera niejszo ci . By o ciemno,
lecz Neq widzia wystarczaj co wyra nie w rozproszonym wietle ksi
yca. Zbli
si do
niego jaki cz owiek. By to Yod, którego plugawe l
wie...
Neq b yskawicznie wyci gn swój l ni cy miecz i rzuci si na bandyt . Dzi w nocy
jego g owa zostanie zatkni ta na tyczce!
Trafi ! Co jednak by o nie w porz dku. Jego miecz wyda z siebie nieharmonijmy
brz k.
Przypomnia sobie, wstrz
ni ty, e nie ma miecza. To by y cymba ki.
Przyjrza si uwa niej swemu przeciwnikowi.
- Ty ! Czemu podnosisz na mnie swój miecz? Zaskoczony Tyl cofn si o krok.
- Neq! Wzi em ci za kogo innego. Ale on nie yje... Na pewno jestem zm czony.
Nie podniós bym miecza przeciwko tobie.
Odst pili od siebie. Obaj byli wstrz
ni ci. Jak mog o doj
do takiej pomy ki? Gdyby
cymba ki nie zad wi cza y, mogliby zacz
walk i Tyl zabi by go, zanim napotkaliby
czaj ce si w tym lesie niebezpiecze stwo!
Nast pna posta podesz a do niego znienacka. Neq tym razem nie da si
zaskoczy . To nie by Tyl. To nawet nie by m
czyzna!
Neqa! Jasnow osa panna Smith! Podbieg do mej, by j przytuli .
- Minosie! - krzykn a. By a naga. Jej piersi pow drowa y w gór , gdy unios a pa ki.
Pa ki? To nie mog a by Neqa! To musia a by ... Vara. Przysz a, by go zabi .
Szuka a zemsty. Opu ci a jednak bro .
- Nie zdo am ci si oprze , Minosie. Chod , nadziej mnie na swój potworny cz onek.
Pozwól tylko odej
Varowi.
Rozpostar a ramiona, jak gdyby chcia a wzi
go w obj cia.
Co si sta o z ni , z nim i z Ty em? Neq my la , e widzi przed sob Neq , a teraz
ona wzi a go za Vara. Czy Minosa, kimkolwiek on by . Ty zaatakowa ...
Neq wycofa si , by zastanowi si nad tym, lecz w jego mózgu wci
wirowa y
pomieszane ze sob obrazy. Drzewa wydawa y si gro ne, rzeka wygl da a jak wielki
, nawet sama ciemno
dusi a go. Czu potrzeb walki, zabijania, niszczenia.
Tyl wróci . Trzyma w r kach pa ki. Vara równie . Neq po piesznie zszed im z drogi.
Ta sytuacja nie podoba a mu si . Tyl móg
ywi do niego jak
uraz , a Vara mia a
powód, aby go zabi .
Tymczasem Tyl natkn si na Var .
- Wyno si z mojego obozu, ty dziwko! - krzykn , podnosz c pa ki.
- Nie, Bob, nie! - zawo
a. Cofa a si , lecz patrzy a mu prosto w oczy. - Je li mnie
dotkniesz, zabij ci !
Mieli zamiar walczy ze sob i to nie z powodu Neqa. Byli jak demony, kr
ce
wokó siebie w mroku nocy, zbyt ostro ni, by zada cios, zanim nie zdob
pewno ci, e
dzie on miertelny. Ca kiem jak bandyci, zabójcy Neqi...
Neq rzuci si do ataku unosz c miecz. mier im obojgu! Zdarzy o si jednak co ,
co nigdy dot d mu si nie przytrafi o. Potkn si o le
ce na ziemi pn cze i upad jak
ugi. Zbutwia e igliwie i li cie oblepi y mu twarz. Cymba ki ponownie wyda y z siebie
zupe nie niedorzeczny brz k.
Neq podniós si na czworaki, wypluwaj c ció
. Jego cia o zosta o sponiewierane,
lecz umys na chwil sta si jasny. To w
nie by y duchy! Ogarni ci sza em ludzie, którzy
atakowali siebie nawzajem! To by a mier czaj ca si w tym lesie!
Ponownie pojawi si zapach nocnych kwiatów, który wype ni mu nozdrza. Las
zawirowa . Co jak alkohol oszo omi o jego umys .
Nadesz a pora, by si wzi
do zabijania! Duchy by y tu tu . Neq zerwa si na
równe nogi i zbieg po stromym brzegu prosto do rzeki. Lodowata woda przywróci a mu
pe
jasno
umys u.
Tutaj rzeczywi cie czyha a mier . Kwiaty wydziela y co , co rozbudza o mordercze
nami tno ci. Ten eteryczny zabójca nie pozostawia
ladów stóp. Duch lasu. Neq wiedzia
ju , czym on jest, nie by o jednak sposobu, by go unikn
. Cz owiek musia oddycha !
Wstrz sy i zimno mog y zmniejszy dzia anie kwiatów jedynie na chwil . Zdradziecka wo
znów przenikn a przez nozdrza i p uca do jego mózgu, zmieniaj c widziany przez niego
wiat. Znowu nadesz y zwidy...
Miecz nie by tu w
ciw broni ! Tylko samotny, nie uzbrojony cz owiek mia szans
prze ycia, lecz któ poszed by do tego lasu bez broni!
Neq spojrza na b yszcz ce cymba ki. Metal l ni
agodnie w wietle ksi
yca.
Instrument na jego oczach znowu zacz przybiera kszta t miecza. By to jednak
widmowy miecz. Jego prawdziwa bro by a martwa. Taki miecz móg mu przynie
jedynie mier , gdy staj c do walki, by by bezbronny, nie wiedz c o tym.
Nagle Neq poczu si bardzo samotny. Nigdy dot d jego ycie nie wydawa o mu si
równie bezcelowe.
Stukn w miecz, odnajduj c cymba ki za pomoc dotyku. Ich d wi k! On
przypomina mu, e to co widzi, nie jest prawd . Neq zacz wygrywa pojedyncze tony
stoj c po pas w wodzie, która wydawa a mu si g st , ciep krwi . D wi ki by y pi kne i
czyste. Melodia zacz a nabiera kszta tu. Ka dy ton zachowywa w asne ycie. Muzyka
rozszerza a si , by ogarn
ca y wiat. By to marsz. Ka de uderzenie wydawa o si
krokiem ku jasno ci. D wi ki wznosi y si ku niebu.
Neq za piewa :
Musisz przej
t odludn dolin Musisz przej
j zupe nie sam! Nikt nie zrobi tego
za ciebie...
Melodia da a mu wspania , cho smutn moc i wyprowadzi a go z rzeki na brzeg.
Musimy przej
t odludn dolin ...
Dwie postacie - kobieta i m
czyzna - rzuci y si w jego stron , lecz muzyka
powstrzyma a je. Oddzia nut otoczy napastników i pozbawi ich woli walki. Neq piewa ,
pi kniej ni kiedykolwiek w yciu.
Musimy przej
j zupe nie sami Nikt nie zrobi tego za nas...
Nagle tamte postacie przy czy y si do niego: Musimy przej
j zupe nie sami...
Z narastaj
pewno ci siebie Neq rozpocz now zwrotk . Ociekaj c wod ruszy
wzd
cie ki. Pozosta a dwójka pod
a za nim.
Tylko strapiony cz owiek piewa strapion pie
!
Echo przy czy o si do niego i za piewali razem:
Tylko strapiony cz owiek piewa strapion pie
!
Dzi jestem strapiony, Lecz jutro b dzie nowy dzie !
Zwyci ski Neq nie milkn . Rzuca do boju wci
nowe piosenki i zwrotki, gdy
poprzednie traci y sw moc obezw adnione upiorn woni . Szed pewnie przez ciemny
las. Skupiony na s owach i melodii wyprowadza swych towarzyszy z wrogiej okolicy.
Nagle by o po wszystkim. Neq przesta
piewa , stwierdziwszy, e ochryp .
Maszerowa
piewaj c przez sze
godzin. Tyl i Vara byli przy nim. Potrz sali g owami,
jakby budzili si z koszmarnego snu.
Wstawa
wit.
Rozdzia pi tnasty
- Trzymajcie si z dala od tubylców - ostrzeg ich Tyl. - Niech my
, e zgin li my. W
przeciwnym razie mog nas zabi , aby chroni sw tajemnic . B dziemy dzisiaj spa w
lesie.
- W lesie, w którym straszy? - zapyta a nerwowo Vara.
- W dzie jest tam bezpiecznie. W nocy odwiedzimy go ponownie.
- Ponownie! - Neq nie móg w to uwierzy . - O ma o si nawzajem nie pozabijali my!
Duchy...
- Ocali
nas przed nimi - odpar Tyl. - Twoja bro pokona a je i wyprowadzi a nas
stamt d. Nasze zwyci stwo nie b dzie jednak pe ne, dopóki si nie dowiemy, co jest tego
przyczyn i dlaczego to plemi bandytów wysy a tu niczego nie wiadomych w drowców.
Z pewno ci znaj odpowied . Nie mog by tak g upi, by
w pobli u tajemnicy i nie
zg bi jej. Nigdy dot d nie ucieka em, ani nie zostawi em adnego wroga za swoimi
plecami.
Tyl mia racj . Zlekcewa ony nieprzyjaciel by podwójnie niebezpieczny.
- To s kwiaty - powiedzia Neq. - Kwitn w nocy.
Tyl pozby si swej broni.
- Ty we pa ki - powiedzia do Vary. - A ty miecz, Neq.
Neq nie móg dobrze z apa miecza w szczypce, zrozumia jednak, co chce zrobi
Tyl.
Mistrz Dwóch Broni podszed do kwitn cego pn cza i zerwa zamkni ty p czek.
Otworzy go, zbli
sobie do nosa i pow cha .
- S aby zapach. Nie ten sam.
Poci gn nosem drugi raz, g boko, a potem trzeci. Wtedy zasz a w nim zmiana.
renice nagle rozszerzy y mu si , a potem skurczy y. Szybko si gn po miecz. Po chwili
miechn si i upu ci kwiat na ziemi .
- To jest to! - krzykn . - Podzia
o na mnie, ale wiem, co si dzieje. Nie! Nie
zbli ajcie si jeszcze!
- Nie powinni my zostawa tu na noc - stwierdzi a Vara. - To rozpala nasze
nami tno ci.
Tak by o. Zemsta Vary jeszcze si nie dope ni a... Tyl podszed do rzeki i zanurzy w
niej g ow . Wróci ociekaj cy wod , ale triumfuj cy.
- Znamy ju tego ducha!
- Ale Vara ma racj - stwierdzi Neq, zwracaj c mu miecz. - Raz nam si uda o, ale
by oby lekkomy lno ci nara
si na to ponownie.
Tyl zastanowi si .
- Masz racj . Wiedzia em, e jestem pod jego wp ywem, ale by o mi to oboj tne.
Gdybym mia bro ...
- Ze mn w nocy by o tak samo - przyzna Neq. - Mia em jednak tylko piosenki.
- Te kwiaty s broni - mrukn Tyl. - Z ich pomoc mo na by zniszczy ca e plemi .
Gdyby inni o nich wiedzieli, sadzono by je wsz dzie. Musimy je zdoby dla siebie.
Vara potar a oczy. Nikt z nich jeszcze nie spa , a wkrótce mogli si pojawi tubylcy.
Tyl mia racj : bandytom zale
o na zachowaniu tajemnicy, a nie na jej rozg oszeniu.
Zabici podtrzymywali z s aw lasu. Dzi ki nim inne plemiona nie przychodzi y tutaj
polowa . Rzecz jasna, ofiarami mogli by tylko obcy. Nadszed czas, by ukry si gdzie i
przespa . Tyl skin g ow .
- Zbudujemy sza as nad wod , tu pod skarp . B dziemy spa razem, nie
wystawiaj c stra y. Je li nas znajd , mo emy si broni a do zmierzchu albo wskoczy
do rzeki.
Tubylcy byli zbyt pewni siebie, lub zbyt g upi, by szuka dok adnie. W drowców nikt
nie znalaz . Wypocz ci ruszyli w drog gdy kwiaty zacz y si otwiera . Oczywi cie, nikt z
bandytów nie pilnowa skraju lasu. Przy okazji sta o si jasne, dlaczego tubylcy unikali
ostrej broni. Miecze i sztylety powodowa y znacznie gro niejsze rany ni pa ki i dr gi, a
zapewne miejscowym nie raz zdarza o si poczu zapach kwiatów.
- A mo e kielichy zamykaj si pod wp ywem wiat a... - pomy la g
no Tyl i
skierowa si prosto ku wielkiej grupie otwieraj cych si w
nie kwiatów.
- Uwa aj. wiat o ksi
yca nie powstrzyma o ich wczoraj - ostrzeg go Neq.
- Kto wie - odezwa a si Vara. - Mo e w
nie dzi ki temu uda o nam si przedosta .
Poczuli my tylko cz
ich zapachu...
- Sta cie tam, sk d wieje wiatr - powiedzia Tyl i wydoby z plecaka ma lamp
naftow . By a niepor czna i dotychczas Tyl rzadko z niej korzysta .
Zapali lamp , nastawi p omie na najwi ksz jasno
, poprawi zwierciad o i
podszed do pn cza. Kwiaty zamkn y si powoli.
- A wi c rzeczywi cie otwieraj si tylko w ciemno ci - rzek Tyl. - Gdyby my wzi li
pn cze ze sob ...
- Zgin oby - odpar Neq, zaniepokojony tym pomys em.
- ywe pn cze, razem z ziemi . Umie ciliby my je w skrzynce, razem z t lamp .
- To bro ! - zawo
a Vara. Zrozumia a, co Tyl ma na my li. - Mo na je zostawi
ród nieprzyjació ...
Tyl skin g ow .
- A gdy b
martwi zabra je, w czy
wiat o i ruszy w dalsz drog - doko czy .
- Przeno na zasadzka - stwierdzi a Vara. Wydawa o si , e jej oczy zal ni y w
ciemno ciach.
Jeszcze wi cej zabijania - pomy la z niech ci Neq. Nie by o temu ko ca. Je li nie
miecz, to kwiaty... Ten plan mia jednak pewne zalety.
- Ale czy to pn cze b dzie ros o poza tym lasem? - odezwa a si Vara. - To jest jaki
ro linny mutant, jedyny w swoim rodzaju.
- Przekonamy si - stwierdzi Tyl.
Oboje wykopali po piesznie jedno pn cze i przygotowali dla niego skrzynk . Neq by
jednak niespokojny. Jedno przeoczenie i kwiaty mog ich zabi . To by niepewny
sprzymierzeniec.
- Var umia si po wi ca - zacz a niespodziewanie Vara. - Zawsze mi pomaga ,
nawet gdy udawa am, e jestem ch opcem. Kiedy spali my w niegu i u
dli a mnie ma
ze Z ego Kraju, zaniós mnie do jedynej gospody w okolicy, mimo e sam skr ci kostk .
Potem walczy broni c mojego spokoju, cho ledwie móg usta . By wyczerpany i stopa
mu spuch a...
Neq musia tego s ucha . Taki by cz owiek, którego zabi . Nie zdo a wynagrodzi
Varze tej straty, zanim nie pojmie, co jej odebra . Rozumia j . Vara, nie mog c u
przeciw niemu broni, uciek a si do s ów. Jej wspomnienia o Varze by y dla Neqa tortur .
Przypominaj c szlachetno
zmar ego zwielokrotnia a ból wywo any jego mierci .
Jej post powanie by o zimne i przemy lane. Neq wiedzia o tym, lecz nie mia nic na
swoj obron . Zabi jej m
a, cz owieka, który powinien by jego przyjacielem. Czasami,
gdy ona mówi a,.Var”, s ysza „Neqa”. Sam by teraz Yodem - zabójc niewinnych.
Pn cze przyj o si dzi ki opiece Ty a. Ma y p omie lampy naftowej wystarcza do
zamkni cia niebezpiecznych kwiatów. Zwykle jednak zostawiali ro lin w pewnej
odleg
ci od miejsca, w którym rozbijali na noc obóz, i pozwalali kwiatom si otwiera , by
nie zak óca zbytnio ich naturalnego rytmu ycia. Nie obawiali si , e zjedz je jakie
zwierz ta. Wo pn czy p oszy a je bardzo skutecznie. Czasami jednak, gdy wiatr zmienia
kierunek i zaczyna wia z stron obozowiska, trójka w drowców musia a wyt
wol ,
by powstrzyma budz ce si w nich mordercze instynkty.
Pewnego dnia natkn li si na kolejn zasadzk . Zabarykadowali si wtedy w
zrujnowanej gospodzie i bronili przez godzin , trzymaj c bandytów w szachu dzi ki
pistoletowi Ty a. W tym czasie ukryte w ciemno ci pn cze otworzy o swe kwiaty. Neq
zacz
piewa i gra na cymba kach, gdy tylko poczu ich zapach. Tyl i Vara przy czyli
si do niego. Bandyci najpierw wybuchn li miechem, a zaraz potem zacz li k óci si
mi dzy sob . Wo kwiatów nie by a zbyt silna, lecz bandyci byli agresywni i nie
podejrzewali niczego.
Wkrótce zapanowa w ród nich zam t. Nie rozumieli, co si dzieje. Silne nami tno ci
- zwyk a rzecz u bandytów i innych wyrzutków, wystarczy y, by raz rozpocz ta awantura
podtrzymywa a si dalej sama.
Neq pope ni b d i za piewa piosenk mi osn . Nagle z ca ostro ci odczu
obecno
Vary, która mia a prawie szesna cie lat i by a u szczytu kobieco ci. Ogarn o go
podniecenie. Przesta zwa
na wszystko, co zasz o mi dzy nimi. Ty jednak by tu obok
i jego obecno
sprawi a, e Neq zda sobie spraw z niebezpiecze stwa. Zmusi si do
zmiany piosenki. Kocha Var ? Bezpieczniej by oby poca owa
ze Z ego Kraju!
By ju czas rusza w drog .
- Naprzód, chrze cija scy
nierze! - za piewa Neq. S owa by y niezrozumia e, lecz
duch melodii odpowiedni.
Przemaszerowali ze piewem przez dokonuj ce si wokó spustoszenie i jatk . Tylko
od czasu do czasu musieli si broni przed atakiem. Niektóre pary po czy a ze sob
walka, inne mi
, gdy kobiety równie znalaz y si tutaj. Jaka kobieta i m
czyzna
gry li si nawzajem i dusili w samym rodku mi osnego u cisku. Dzieci walczy y ze sob
równie zawzi cie, jak doro li. Niektóre by y ju martwe.
Nami tno ci mia y niebawem przemin
, lecz to plemi ju nigdy nie odzyska
spokoju.
owne ataki Vary nie ustawa y. Neq dowiedzia si , jak Var uratowa j przed
potworn maszyn w tunelu, tym samym, do którego on nie odwa
si wej
, oraz w
gnie dzie kobiet-os, a potem jak zas oni j w asnym cia em przed strza ami
przeznaczonymi dla niej. Walczy te z bogiem-zwierz ciem Minosem, by uratowa j od
gwa tu i mierci.
Var mia
ycie krótkie, lecz pe ne przygód. Opowie
o nim zaj a Varze ponad
miesi c. W miar jak posuwali si na po udniowy wschód klimat stawa si coraz
cieplejszy, lecz j zyk dziewczyny nie traci na ostro ci, a jej s owa wci
by y lodowate.
Omówiwszy wszystkie cnoty swego zmar ego m
a, Vara zacz a wylicza jego
wady.
- Var nie by adny - przyzna a. - By kud aty i mia przygarbione plecy. Jego d onie i
stopy by y zniekszta cone, a skóra c tkowana.
Neq widzia to wszystko, wi c nie móg poj
, po co Vara to mówi.
- Jego g os by tak niewyra ny, e trudno go by o zrozumie .
Tak. Gdyby Var mia wyra niejsz wymow , Neq móg by zrozumie wi cej i
powstrzyma ostatni cios.
- W ogóle nie umia
piewa . I tak go kocham.
Neq zrozumia sens tej nowej taktyki. On sam by przystojny, pomijaj c okaleczone
ce oraz siatk blizn, które zdoby w ci gu minionych lat. Mia g adki g os, nad którym
dobrze panowa . Umia pi knie piewa . Vara wykorzysta a jego zalety przeciwko niemu,
sprawiaj c, e zacz si ich wstydzi .
To przypomina o dzia anie narkotyku zawartego w pn czu. Neq wiedzia , do czego
zmierza Vara, nie potrafi si jednak oprze . Musia jej s ucha . Musia nienawidzi
samego siebie tak samo, jak ona nienawidzi a jego. By tylko n dznym zabójc .
Tyl si nie wtr ca .
W nast pnym miesi cu podró y nastrój Vary sta si szczególnie pos pny. Jej s owa
chybia y, gdy Neq przyjmowa z pokor stawiane mu zarzuty.
- Mia am wszystko! - zawo
a nagle zrozpaczona. - Teraz nie zosta o mi nic. Nawet
zemsta.
Zaczyna a rozumie .
Przez ca y tydzie milcza a. Potem oznajmi a:
- Nie mam nawet jego dziecka.
Var by bezp odny. Jej ojciec, Soi, by kastratem. Zosta a pocz ta z jego bransolet ,
lecz sp odzi j Sos Sznur, który potem, w Helikonie, da sw bransolet Sosie.
Neq znal ju t skomplikowan histori . Rozumia dlaczego Nieuzbrojony, który ongi
by Sosem, ciga Vara. Znowu zemsta! Vara jednak trudno by o z apa , zw aszcza w
ym Kraju, gdy jego c tkowana skóra by a wra liwa na promieniowanie. Ta zdolno
kosztowa a go jednak utrat p odno ci.
- Moja matka, Sosa, by a bezp odna - p aka a Vara. - Czy mnie równie to czeka?
Tyl spojrza znacz co na Neqa.
Var by dobry. Neq nie. Udowodniono mu to setki razy w ci gu ostatnich dwóch
miesi cy, ku jego nies awie. To go jednak oszo omi o. Zrozumia nagle, czego
da Tyl.
Vara chcia a mie dziecko...
Wydawa o si jednak, e nie wie, co powiedzia a, ani nie rozumie, dlaczego Tyl
powstrzyma j przed natychmiastowym zabiciem Neqa.
Co jednak dzia o si w umy le Ty a? Je li uwa
, e jest wa ne, by Vara mia a
dziecko, by y na to inne sposoby. Tyle sposobów, ilu by o m
czyzn na wiecie. Dlaczego
Neq? Jej nieprzyjaciel? Dlaczego ha ba?
Istnia a na to odpowied . Vara nie pragn a jakiegokolwiek dziecka, lecz dziecka
Vara. Niemowl , które urodzi, b dzie Van - dziedzicem Vara, podobnie jak ona sama
urodzi a si jako Soli - dziecko kastrata Sola. Bransoleta, a nie m
czyzna, okre la a
ojcostwo w oczach koczowników. Lecz który m
czyzna nadu
by bransolety Vara i
splami w asny honor, godz c si na podobne cudzo óstwo, bez wzgl du na to jak pi kna
by a Vara?
Oczywi cie tylko m
czyzna pozbawiony w asnej bransolety i o honorze tak
splamionym zbrodniami, e jedna nieprawo
wi cej nie zrobi ju wi kszej ró nicy.
czyzna zobowi zany przysi
do zwrócenia odebranego ycia.
Tym m
czyzn by Neq!
Rozdzia szesnasty
Teraz przysz a kolej na Ty a. By to ju trzeci miesi c podró y. Pocz tkowy gniew
Vary przygas i dziewczyna by a teraz gotowa s ucha .
Ty zacz ostro nie. Jednego dnia zada jej pozornie niewinne pytanie, na które
odpowied zmusi a Var do zastanowienia si nad w asnym post powaniem. Drugiego
dnia zapyta o co Neqa, przywo uj c jaki drobny szczegó z jego przesz
ci. W ten
sposób pokaza , e Vara by a najbli ej zwi zana z Solem, a nie ze swym naturalnym
ojcem, i z Sos , a nie z Sol - prawdziw matk . Ponadto, e Soi i Sosa yli razem,
wiadomie nadu ywaj c swych bransolet, by stworzy rodzin dla Soli.
- W Helikonie jest inaczej - zaprzeczy a Vara, broni c ich. - Nie ma tam prawdziwych
ma
stw. Za ma o jest kobiet. Wszyscy m
czy ni dziel si wszystkimi kobietami, bez
wzgl du na to, kto nosi bransolety. Inaczej by oby niesprawiedliwie.
Cho zna a prawd , mówi a tak, jakby Helikon nadal istnia .
- Czy Sosa równie odwiedza a wszystkich m
czyzn? - spyta Tyl mimochodem,
jakby - chodzi o o jaki drobiazg. - Nawet tych, których nie lubi a?
- Nie. Nie by o sensu, eby to robi a. Nie mog a pocz
dziecka. Och, my
, e jak
kto nalega , to od czasu do czasu... rozumiesz, by a ca kiem adna. Ale to nie mia o
znaczenia. Naprawd wa ne w Helikonie by o to, eby kobiety mia y dzieci.
Podobnie jest w ród koczowników - pomy la Neq.
- A co by by o, gdyby tam zosta a? - ci gn Tyl.
- Dlaczego mia abym by inna? Mia am tylko osiem lat, gdy opu ci am Helikon, ale
ju ... - urwa a.
Tyl nie odezwa si , wi c po chwili Vara poczu a si zmuszona, by wyja ni :
- Jeden z m
czyzn... Chyba lubi m ode dziewczynki... Nie czu am si jeszcze
gotowa, wi c zdzieli am go pa kami i to wszystko. Nigdy nie powiedzia am Solowi, bo
mog yby by k opoty.
Z pewno ci by by y! Neq przypomnia sobie co , co krzycza a w lesie kwiatów.
Grozi a wtedy jakiemu napastuj cemu j m
czy nie.
- Ale gdyby by a starsza... - nie ust powa Tyl.
- My
, e bym z nim posz a. Tak to ju jest w Helikonie. Uczucie nie ma tu nic do
rzeczy.
- Ale potem wysz
za Vara. Czy wróci aby z nim do Góry?
- Tam w
nie si udawali my! Musia a wyt umaczy to dok adniej.
- Var by to zrozumia . Zatrzyma abym jego bransolet . Vara by a jednak naiwna.
Wci
nie rozumia a, do czego Tyl zmierza.
Potem przysz a kolej na Neqa. Tyl prowadzi te rozmowy w podobny sposób, dzie
za dniem, w czasie gdy maszerowali, walczyli i odpoczywali. Neq odpowiada niech tnie,
lecz Tyl by sprytniejszy od niego. Zadawa takie pytania, e milczenie równie by o
odpowiedzi . Stopniowo zmusi Neqa do opowiedzenia o tym co robi w Imperium, o jego
mistrzowskim opanowaniu miecza oraz o zasadach, wed ug których
. O tym, e zabija
wiele razy jako wódz jednego z plemion Imperium, lecz nigdy poza Kr giem, lub bez
powodu. e nie raz czyni to na rozkaz Sola, lecz nigdy na rozkaz Nieuzbrojonego, który
nie stara si powi ksza Imperium.
Vara wci
by a ponura. Nie podoba o jej si to, co s ysza a.
Potem Tyl przeszed do historii ycia Neqa po upadku Imperium.
- Dlaczego poszed
do Odmie ców?
- Imperium si rozpada o, a wraz z nim spo ecze stwo koczowników. Bandyci
pl drowali gospody. Nie by o ywno ci, dobrej broni ani innych towarów. Chcia em si
dowiedzie , dlaczego Odmie cy zaprzestali dostaw.
- Dlaczego?
- Byli zale ni od Helikonu, a ich ci
arówki nie mog y si przedosta . Powiedzia em
wi c, e pójd si rozejrze .
Potem nast pi opis tego, co Neq znalaz wewn trz Góry. Oboj tno
Vary za ama a
si . Po jej policzkach pop yn y zy.
- Wiedzia em, e Helikonu ju nie ma - p aka a. - Zrobili to moi dwaj ojcowie, a my z
Varem im pomogli my. Nie wiedzieli my jednak, e to by o takie okropne...
W ten sposób Tyl zdo
udowodni , e Neq by w istocie obro
cywilizacji,
podczas gdy So i Nieuzbrojony, a nawet Var, okazali si jej niszczycielami. Wyobra enia
Vary leg y w gruzach!
Maszerowali w milczeniu przez kilka dni, po czym Tyl znowu zapyta :
- Czy uda
si do Helikonu sam?
Neq nie odpowiedzia . Mimo up ywu lat te wspomnienia wci
by y otwart ran . Nie
chcia o tym mówi .
Nieoczekiwanie to Vara zacz a pyta :
- O eni
si z dziewczyn -Odmie cem! Pami tam, e sam to przyzna
. Czy ona
by a tam z tob ?
Neq wci
milcza , lecz Tyl odpowiedzia za niego:
- Tak.
- Kim ona by a? Dlaczego tam si uda a? - dopytywa a si Vara.
- Nazywa a si panna Smith. By a sekretark doktora Jonesa, wodza Odmie ców -
odpowiedzia Tyl. - Pojecha a z Neqiem, aby wskaza mu drog i napisa raport. Jechali
ci
arówk przez ca Ameryk . Ameryka to staro ytna nazwa terytorium Odmie ców.
- Wiem - odpar a krótko Vara.
- Czy ona by a adna? - zapyta a nast pnego dnia.
- Tak - odrzek Tyl. - Tak jak tylko cywilizowane kobiety potrafi by
adne.
- Ja jestem adna!
- By mo e ty równie jeste cywilizowana. Vara skrzywi a si na my l o tym.
- Umia a czyta ?
- Oczywi cie.
Niewielu koczowników umia o czyta , lecz wszyscy Odmie cy opanowali t
umiej tno
. Vara to potrafi a, ale Tyl i Neq nie.
Min jeszcze jeden dzie .
- Czy by a... prawdziw kobiet ?
- Odrzuci a Nieuzbrojonego, poniewa nie chcia pozosta w ród Odmie ców.
Tym razem to Neq si skrzywi . W opowie ci Neqi wygl da o to nieco inaczej.
- I kocha a Neqa? - zapyta a Vara z niesmakiem.
- A jak my lisz? - odrzek Tyl z nut zniecierpliwienia w g osie.
Up yn kolejny dzie .
- Jak wykszta cona, cywilizowana kobieta mog a go kocha ?
- Musia a wiedzie co , czego my nie wiemy - odpowiedzia Tyl z ironi .
- W jaki sposób zgin a? - nie wytrzyma a w ko cu Vara.
W tym momencie Neq zerwa si na równe nogi. Ba si dowiedzie , jak du o Tyl o
nim wie. Mistrz Dwóch Broni zna zawstydzaj co wiele szczegó ów z ycia Neqa, cho
przedtem nie da tego po sobie pozna .
Neq bieg przez las, a zabrak o mu tchu, po czym rzuci si na suche li cie i zacz
ka . To by o jak bezlitosne rozdarcie starej, g bokiej rany. Ból by nie do zniesienia.
Le
tak przez pewien czas. By mo e zasn . Gdy zapad a ciemno
, ujrza
ponownie krew na le nej ció ce i poczu ogie w odr banych r kach. Pod wp ywem
rozpaczy wywo anej utrat Neqi sze
lat sta o si zaledwie sze cioma godzinami.
Jaki jednak by sens zemsty, skoro ka de plemi by o równie krwio ercze jak to,
które zniszczy ? Ka de z tych bandyckich plemion mog o zrobi to samo. Jedynym
wyj ciem by o zamkn
na to oczy lub zniszczy je wszystkie. Lub przynajmniej zniszczy
ich barbarzy stwo. Uderzy w korzenie z a. Odbudowa Helikon.
Zamiast dokona tego, sta si ofiar rozgoryczonej dziewczyny, która uwa
a go za
bezmy lnego barbarzy
. Nie bez powodu. Jak barbarzy ca móg zniszczy
barbarzy stwo?
To wszystko by o bez sensu. Nic nie przywróci do ycia kobiety, któr kocha . Neqa
le
a przy nim martwa i oboj tna na wszystkie jego wysi ki.
Po chwili wsta , by pochowa zw oki. By barbarzy
, nie potrafi pomóc sam sobie,
lecz móg pomóc Odmie com. Kocha jedn z ich kobiet - w
nie t . W pewnym sensie
kocha przez to wszystkich Odmie ców. Nachyli si , aby dotkn
cia a. Wiedzia , e jego
ka poczuje co innego, to, co tu naprawd le
o. By mo e kamie . Dotkn cia a i to
ciep ego. Cia a kobiety.
- Neqa! - zawo
w przyp ywie szalonej nadziei. Po chwili j pozna .
- Vara - mrukn , odwracaj c si z niesmakiem. - Có to za niedorzeczny podst p?
Ruszy a za nim i obj a go od ty u w pasie.
- Tyl opowiedzia mi... opowiedzia , dlaczego zabija
. Ja zrobi abym to samo!
Nies usznie ci oskar
am!
- Nie - odpar , bezskutecznie staraj c si odepchn
jej ramiona szczypcami. - To, co
zrobi em, nic nie da o. Przynios o tylko wi cej
oby. Poza tym zabi em Vara.
Jego umys znowu si zm ci . Vara wygl da a jak Neqa.
- Tak! - krzykn a, wieszaj c si na nim, gdy ruszy naprzód. - Nienawidz ci za to!
Ale teraz rozumiem! Rozumiem, jak do tego dosz o.
- Zabij mnie.
agano go o to samo, gdy polowa na cz onków plemienia Yoda.
- Wype ni
ju wol Ty a. Mo esz to teraz zrobi .
- Ale ty jeszcze nie spe ni
jego yczenia! - Jej u cisk przybra na sile.
- W pobli u jest pn cze - zorientowa si Neq. - Czuj jego zapach. Pu
mnie
zanim... zanim zapomn .
- Ja je przynios am! Po to, by mi dzy nami zapanowa a prawda!
Odpycha jej r ce zamkni tymi szczypcami.
- Mi dzy nami nie mo e by prawdy! Tyl chce, eby my poha bili nasze bransolety...
- Wiem! Wiem! Wiem! - krzycza a. - Sko cz ju z tym, Minosie! Uwolnij mnie!
Wdrapa a si na niego, si gaj c ustami do jego twarzy. By a naga ju od pierwszej
chwili, kiedy jej dotkn . W ten sposób udawa a trupa Neqi.
Narkotyk zawarty w kwiatach wzbudza niesamowite odczucia. Pod jego wp ywem
Neq zareagowa na t kobiec prowokacj ze zwierz
nami tno ci . Przycisn Var do
siebie yw cz
ci ramion i dotkn wargami jej ust.
Poca unek by okrutnie s odki.
Rozlu ni a si i przytuli a do niego mocniej. Szczypce uderzy y z brz kiem o
cymba ki. Ten d wi k otrze wi go na chwil . W ci gu tego momentu oderwa si od niej.
Jego cia o p on o z po
dania, lecz umys krzycza : ha ba! Neq rzuci si do ucieczki.
Pobieg a za nim r czo.
- Nienawidz ci - wydysza a. - Nienawidz twojej przystojnej twarzy! Twojego
cudownego g osu! Twojego p odnego cz onka! Musz jednak to zrobi !
Wpad po ciemku w zaro la. Odwróci si gwa townie, by nie zapl ta si w nie. Vara
ponownie skoczy a na niego. Broni si przed ni szczypcami. Stara si nie zrobi jej
krzywdy, by jednak zdecydowany utrzymywa j na odleg
, dopóki narkotyk nie
przestanie dzia
. Jak d ugo czu do niej po
danie, musia powstrzymywa jej zapa .
Teraz ona zacz a walczy z nim. Znalaz a gdzie po drodze jak
ga
i uderzy a
go mocno. Przy drugim ciosie Neq odbi
erd , schwyta j w szczypce i wyrwa
dziewczynie z r ki. Jednak nie zaprzesta a ataku. Go ymi d
mi uderza a go w czu e
miejsca, wywo uj c przenikliwy ból. Naprawd zna a sztuk walki Nieuzbrojonego!
Neq móg powali j w ka dej chwili, uderzaj c wystarczaj co mocno szczypcami.
Jednak Vara nie zamierza a naprawd go pokona . Chcia a tylko by jak najbli ej niego,
by jego podniecenie sta o si nie do przezwyci
enia.
Oddalili si jednak od pn cza. Powietrze sta o si czyste, a umys Neqa jasny. Nie
mia ju halucynacji i reagowa normalnie. Zwyci
.
Vara zrozumia a to i zatrzyma a si nagle.
- A wi c nie uda o si - powiedzia a takim tonem, jak gdyby chodzi o o le ugotowan
zup . - Ale próbowa am, prawda?
- Tak.
Czy mo na by o j zrozumie ? Kobiet ?
- I teraz widzimy prawd .
- Tak.
Neq zacz podnosi si z ziemi. Vara rozp aka a si .
- Ty potworze! Zabra
mi moj mi
i moj zemst . Czy chcesz mi równie
zabra moje poni enie?
Nie by aby bardziej poni ona ni on!
- Tak.
Ponownie rzuci a si na niego z p aczem i zacz a go ca owa , przewracaj c go z
powrotem na ziemi . Na jej ciele by a krew, tam gdzie podrapa y j ga zie i ciernie.
- Zwracam si do ciebie po imieniu! Nequ Mieczu! Nie ma mi dzy nami adnych
podst pów. adnego oszustwa.
- Ani poni enia - odpar .
- Ani poni enia! Czy we miesz mnie jako kobiet , a ja wezm ciebie jako
czyzn ? Niech tak si stanie!
To trwa o ju zbyt d ugo, a Vara by a taka pi kna! Wytrzyma
Neqa mia a swoje
granice.
- Niech tak si stanie - westchn .
Kochali si po piesznie. Vara robi a wi cej ni Neq, który nie móg u ywa r k.
- Nigdy z ni tego nie zrobi em - wyzna zadowolony, lecz równocze nie
rozgoryczony. - Ba a si ...
- Wiem - odrzek a Vara. - Tak samo, jak ty.
Po chwili doda a:
- Zrobili my to ju . Nie ma pomi dzy nami zobowi za . Zosta , je li chcesz.
- To jest tylko nami tno
. Nie pragn ci kocha .
- Kochasz mnie ju od miesi ca - odpar a. - Tak, jak ja ciebie. Zosta .
Neq zosta . Pierwszy raz posiad kobiet . Vara musia a o tym wiedzie , lecz nie
okaza a tego. Nie mówili nic. Nie by o to ju konieczne.
Za drugim razem posz o znacznie lepiej. Vara pokaza a mu pewne mi osne sposoby.
Wydawa o si , e ma ona w tej dziedzinie tyle do wiadczenia, co Neq w walce na miecze.
Przede wszystkim jednak by a to niczym nie skr powana nami tno
.
Rozdzia siedemnasty
Miesi c pó niej ich podró dobieg a kresu. Ca a trójka stawi a si u doktora Jonesa.
Tyl przemówi w imieniu ich wszystkich. Opisa , jak Neq poszukiwa zaginionych ludzi, a
potem sw w drówk z nim, spotkanie z Varem i Var oraz podró powrotn . Pomin
milczeniem tylko to, co zasz o pomi dzy Neqiem a Var .
- Z tego powodu Neq wyrzek si miecza - zako czy Tyl. - Nosi teraz cymba ki.
Wci
jednak potrafi by wodzem.
Doktor Jones skin g ow , jak gdyby us ysza co wa nego.
- Pozostali z pewno ci wezm to pod uwag .
Tyl i Wódz Odmie ców udali si , by wezwa „pozosta ych”. W tym czasie Neq i Vara
wynie li pn cze na zewn trz, gdzie by o wi cej wiat a. Potem usiedli pod roz
ystym
drzewem.
- Tyl b dzie w adc Helikonu - powiedzia a Vara. - Potrafi rozmawia z Odmie cami.
Neq zgodzi si .
- Potrafi te sk oni ludzi do wspólnego dzia ania...
- Ty i ja i tak musieliby my dzia
razem - stwierdzi a z kobiec pewno ci siebie. -
Ty zaproponowa
odbudow Helikonu i ty powiniene nim w ada .
- Z tym? - zapyta , odkrywaj c cymba ki.
- Pod spodem wci
jest miecz.
Neq uzna , e t umaczenie jej, i nigdy nie brano go pod uwag jako przysz ego
Wodza Helikonu, by oby zbyt skomplikowane.
- Gdybym znów zacz nosi miecz, musia aby mnie zabi - odpar .
Vara zmarszczy a brwi, zaskoczona.
- My
, e tak.
Ma y, mniej wi cej czteroletni ch opiec zauwa
ich i podszed bli ej.
- Kim jeste cie? - zapyta
mia o.
- Neq Cymba ki.
- Vara Pa ki.
- Ja jestem Jimi. Masz dziwne r ce.
- S z elaza - wyja ni Neq. Zdziwi si , e ch opiec si nie przestraszy . - S
do
grania muzyki.
- Mój tata, Jim, ma elazne pistolety. Robi z nich bach!
- Muzyka jest lepsza.
- Nieprawda!
- Pos uchaj.
Neq uniós cymba ki, uj pa eczk w szczypce i zacz gra . Za piewa :
Pewien farmer szed do miasta Hej! Bum-fa-le-la bum fa-le-la lej!
Ujrza wron na czubku drzewa Hej! Bum-fa-le-la bum fa-le-la lej!
- Co to jest miasto? - zapyta ch opiec. By pod wra eniem.
- Obóz koczowników z budynkami jak u Odmie ców.
- Wiem, co to jest bum falela. Pistolet! Vara roze mia a si .
- Chc mie takiego jak on - szepn a.
- Musisz si zg osi do Jima Pistoleta.
- Nast pnym razem - odpar a, klepi c si po brzuchu. Neq, wstrz
ni ty, za piewa
dla ch opca nast pn zwrotk :
Jednym ruchem wzi pistolet
Hej! Bum fa-le-la!
I zastrzeli z niego wron
Hej! Bum fa-le-la!
- Mówi em ci, e pistolety s lepsze!
Pióra zabra na poduszk
Hej! Bum fa-le-la!
A na wid y jedn nó
Hej! Bum fa-le-la!
- Jak wielka by a ta wrona? - zapyta zaciekawiony Jimi.
- Mniej wi cej taka - Neq zagra g
ny ton.
- Aha - odpowiedzia ch opiec, usatysfakcjonowany. - A co to jest?
- Kwitn ce pn cze.
- Nieprawda.
- Kwiaty otwieraj si tylko po ciemku. Dziwnie wtedy pachn i sprawiaj , e ludzie
robi dziwne rzeczy.
- Jak wrony z wid ami? Vara ponownie si roze mia a.
- Mniej wi cej - odpowiedzia a. Tyl wyszed z budynku.
- Ju si zebrali - oznajmi .
Vara podnios a doniczk z pn czem i weszli razem do rodka. Jimi pod
za nimi.
- On ma dziwne r ce - rzek ch opiec do Ty a - ale jest fajny.
Wszyscy byli na miejscu: grupa starych Odmie ców o dziwnych imionach, których
przyprowadzi Neq, a tak e Dick Chirurg, Sola oraz kilku innych, których nie zna .
Najwyra niej doktor Jones podczas jego nieobecno ci odnalaz wi cej ludzi ze swojej
listy. Niektórzy z obecnych, m
czy ni i kobiety, byli koczownikami. Jimi podbieg do
jednego z zebranych, który z pewno ci by Jimem Pistoletem. By to niski, stary
koczownik o
tych, kr conych w osach.
Vara, dotychczas spokojna, nagle z apa a Neqa za rami .
- Kto to jest? - szepn a, wskazuj c g ow na jedn z obecnych kobiet.
- Sola - odpowiedzia , zanim zda sobie spraw z tego, co to oznacza.
Przera ona Vara chwyci a go kurczowo za rami . To zachowanie by o do niej
zupe nie niepodobne. Tyl podszed do nich.
- Sola... Vara. Zna
cie si ju kiedy .
Sola nie zrozumia a go, gdy nie s ysza a o ma
stwie Vara, lecz pozostali
dostrzegli podobie stwo, gdy obie kobiety stan y obok siebie.
- Matka i córka... - powiedzia Dick.
- Obie s teraz wdowami - doda Tyl.
Jego s owa wydawa y si okrutne, lecz w rzeczywisto ci tak nie by o. Tyl po prostu
wyja ni od razu spraw budz
najwi cej niepewno ci. Dzi ki temu nie b dzie ju
wi cej pyta na ten temat. To z kolei oznacza o, e inne, bardziej skomplikowane i
niehonorowe zwi zki nie zostan ujawnione.
Mimo to sytuacja by a niezr czna. Sola i Vara rozsta y si trzyna cie lat temu, kiedy
ta druga by a jeszcze ma ym dzieckiem. Co mog y sobie powiedzie ?
Po raz drugi Tyl po pieszy im z pomoc .
- Obie dobrze zna
cie Vara. I Sola. I Nieuzbrojonego. Ja równie ich znalem.
dziemy musieli wkrótce porozmawia o wielkich ludziach.
- Tak - odrzek a Sola. Vara przytakn a milcz co.
- Jak widzisz - powiedzia doktor Jones do Neqa - uda o nam si pod twoj
nieobecno
pozyska jeszcze troch ochotników. Dobrali my ich tak starannie, jak to
by o mo liwe i wierzymy, e stworz dobry zespól. Oczywi cie pod warunkiem, e pojawi
si odpowiedni przywódca.
- Widz tu wielu przywódców - odrzek Neq zastanawiaj c si , czego ten Odmieniec
od niego chce.
- Fakt zniszczenia poprzedniego Helikonu wskazuje, e jego przywództwo nie by o
odpowiednie - stwierdzi doktor Jones. - Byli my wi c zmuszeni do wprowadzenia
pewnych ogranicze .
Neq zastanowi si nad tym. Najwyra niej proszono go nie tylko o poparcie, lecz o
wyznaczenie przywódcy!
- Wiem, e nie zgodzicie si wspó pracowa z ka dym, ale z pewno ci mo ecie
wybra Ty a...
- Wkrótce wracam do swego plemienia - odrzek Mistrz Dwóch Broni. - Wykona em
ju swoje zadanie. Nie jestem cz onkiem tej grupy. Nie opuszcz moich koczowników, ani
nie zabior rodziny pod Gór .
Neq by zdumiony. A wi c Tyl tylko wspiera plan odbudowy Helikonu, a nie kierowa
nim!
- S ysza em o Jimie Pistolecie - odezwa si znowu. - To on dostarczy Imperium
broni do ataku na...
- Pope ni em b d! - przerwa mu Jim. - Nie chc pope ni nast pnego. Nie mam
zamiaru kierowa tym, co niegdy niszczy em.
Najwyra niej doktor Jones wcale nie przygotowa wszystkiego tak starannie, jak si
wydawa o!
- Jakie s wasze wymagania? - zapyta Neq Odmie ca. - Umiej tno
czytania i
pisania? Znajomo
Helikonu? Co jeszcze?
- Te rzeczy by yby wskazane - przyzna doktor Jones. - Bardzo mocno pragn liby my
odnale
Nieuzbrojonego. Teraz jednak wa niejsze s inne cechy. Musimy pracowa z
lud mi, których mamy.
- Dlaczego nie Neq? - zapyta a Vara.
- Zmieni em swoje przywództwo na piosenki - roze mia si zak opotany. - Ju nigdy
nikogo nie zabij .
- To w
nie jest jedno z naszych
da - powiedzia doktor Jones. - By o za du o
rozlewu krwi.
- W takim razie
dacie niemo liwego - odpar ponurym tonem Neq. - Helikon by
zbudowany na krwi.
- Ale nie zostanie na niej odbudowany! - zawo
doktor Jones z niezwyk dla siebie
gwa towno ci .
- Historia ujawni a, jakim szale stwem jest opieranie si na przemocy i podst pie.
Wielu zebranych w pokoju ludzi skin o g owami na znak zgody. Neq jednak
pomy la o tym, e trzeba b dzie poskromi bandytów i zrozumia , i marzenie o
cywilizacji wolnej od przemocy jest niemo liwe do zrealizowania.
- Nequ Mieczu - odezwa a si Sola. - Znamy twoj histori i nie pot piamy ci .
Twierdzisz, e nikogo ju nie zabijesz. Jak mo emy ci uwierzy , je li ca e twoje ycie
opiera o si na zem cie wymierzonej za pomoc miecza?
Neq wzruszy ramionami. Zrozumia , e ka dy, kto ca kowicie wyrzek by si
przemocy, nie móg by by dobrym przywódc Helikonu. On sam nie chcia , ani nie móg
ju zabija , lecz podczas podró y zgodzi si na zadawanie mierci przy u yciu pn cza.
Zrozumia , e oszukiwa samego siebie.
- We cie go na swojego przywódc ! - zawo
a Vara. - Wszyscy znale li cie si tu
dzi ki niemu.
- To prawda - zgodzi si stary, chudy Odmieniec. - Ten m
czyzna przep dzi
bandytów oblegaj cych moj placówk i przekaza wiadomo
, dzi ki której nadesz a
pomoc. Ufam mu, bez wzgl du na to, jakie inne czyny pope ni .
Teraz przemówi Jim Pistolet.
- Nie w tpimy w zdolno ci Neqa, lecz w jego umiej tno
zachowania zdrowego
rozs dku w trudnej sytuacji. Sam mia em ochot kogo zastrzeli , gdy dowiedzia em si ,
w jaki sposób zgin mój brat. Nie zrobi em tego jednak. Cz owiek, którego na ca e
tygodnie ogarnia morderczy amok, bez wzgl du na przyczyny...
- Lubi go - odezwa si Jimi. - Ma graj ce r ce. Zdumiony Jim spojrza na syna.
- Ten m
czyzna to Neq Miecz!
- Mówi, e muzyka jest lepsza od pistoletów, ale go lubi .
- Podzielamy twój plan - zwróci a si Sola do Neqa. - Potrzebny nam jednak
przywódca nie ulegaj cy atwo emocjom. Taki cz owiek, jak Nieuzbrojony.
- Nieuzbrojony zniszczy Helikon! - wybuchn a Vara. - Czy ktokolwiek potrafi
policzy , ilu ludzi zgin o z jego powodu? Mówicie, e nie chcecie zabija , a...
Sola spojrza a na ni ze smutkiem.
- On by twoim ojcem.
- W
nie dlatego to zrobi ! My la , e nie yj . Mówicie o kilku tygodniach amoku...
za on planowa to przez lata. Potem przez lata pod
za Varem, cho nic mi si nie
sta o! A ty
da
od Vara, by zabi cz owieka, który móg by mnie skrzywdzi , mimo e
nikt tego nie zrobi . Jakie masz prawo go os dza ? Neq widzia , jak jego on , sekretark
doktora Jonesa, pi kn i wykszta con kobiet , zgwa ci o prawie pi
dziesi ciu m
czyzn.
Pó niej obci li mu r ce i zostawili go w lesie razem z jej trupem. Powinien by wtedy
umrze , zdo
jednak wymierzy sprawiedliwo
tym zbrodniarzom. Teraz pragnie
powstrzyma wszystkich bandytów przez odbudowanie Helikonu, a wy, hipokryci, gadacie
o przesz
ci!
- Gdzie jest Var Pa ki? - zapyta a cicho Sola. Vara nie mog a na to odpowiedzie .
- Zabi em go - odrzek Neq.
Ich twarze mówi y same za siebie. Wielu z tych ludzi zna o Vara, a wszyscy s yszeli o
nim. W tpliwe, aby uczynili swym wodzem jego zabójc . Dlaczego zreszt mieliby to
robi ?
- To by przypadek - odezwa si Tyl. - Neq s dzi , e Var zabi Soli, gdy by a
dzieckiem, podobnie jak my wszyscy. Ka dy z nas post pi by podobnie. Zanim pozna
prawd , Var ju nie
. Z powodu tej pomy ki Neq wyrzek si miecza. R cz za jego
uczciwo
, podobnie jak Vara.
- To zauwa yli my - powiedzia Jim takim tonem, e Vara zaczerwieni a si po
koniuszki uszu.
Jim spogl da na pn cze.
- Zademonstruj swoj bro - zwróci si Tyl do Neqa. Neq ods oni cymba ki. Rozleg y
si zdumione szepty, gdy nikt z zebranych jeszcze ich nie widzia .
- U yj jej - powiedzia Tyl.
Neq rozejrza si woko o. Na wszystkich twarzach malowa y si zawzi to
i smutek.
Przyczyn pierwszego z tych uczu by on, drugiego za Vara, która rozp aka a si
niespodziewanie. By o oczywiste, e ci ludzie tak jak Neq pragn li nowego Helikonu, lecz
przera
ich przyk ad starego. Przera
on równie Neqa, który widzia jego ruiny.
By mo e Helikon nie móg istnie bez rozlewu krwi. By mo e nie istnia sposób
odtworzenia dawnego spo ecze stwa. Trzeba by o jednak podj
prób . Teraz by
odpowiedni moment i to by a odpowiednia grupa ludzi. Nie móg pozwoli , by szansa
przemin a tylko z powodu chwilowych uprzedze .
Potrzebny im by przywódca. Je li on nie obejmie tej funkcji, nikt inny tego nie zrobi.
By daleki od idea u, lecz adnego innego kandydata nie mieli.
Zwróci si do doktora Jonesa.
- Prosi
mnie, bym si dowiedzia , dlaczego zgin Helikon, aby my mogli zapobiec
powtórzeniu si jego upadku. W jaki sposób zawiod o przywództwo? Nie wiem tego. By
mo e Helikon jest skazany na zag ad . Jest to jednak ryzyko, które trzeba podj
.
Doktor Jones nie odpowiedzia .
Neq rozejrza si za swoj pa eczk , nie móg jej jednak znale
. Zacz wi c
wygrywa melodi szczypcami, dotykaj c cymba ków jak najdelikatniej, by nie wywo
nieprzyjemnego, metalicznego odg osu. Za piewa :
Gdybym mia m ot Ku bym nim bez ko ca. Ku bym nim na trwog , Ku bym na
przestrog .
piewaj c przygl da si po kolei wszystkim s uchaczom. Ta piosenka mia a dla
niego szczególne znaczenie i gdy pierwsza zwrotka wydobywa a si z jego ust oraz
instrumentu, uwierzy w ka de jej s owo. Jej przedwybuchowi twórcy nie potrafili
uszanowa przykaza tej pie ni, jednak Neq rzeczywi cie ku na przestrog .
By o to tak, jakby spotyka si po kolei z ka dym z tych m
czyzn w Kr gu i
zwyci
ich tymi wersami. Natomiast ka da kobieta do g bi czu a t tni ce w tej
piosence dobre emocje. Gdy Neq Cymba ki zaprz
do pracy swój g os i szczypce, móg
si zmierzy nawet z ich jednomy ln nieufno ci .
Wykuwa bym mi
dla mych braci i sióstr!
Sko czy piosenk i za piewa nast pn , a potem jeszcze jedn . Czu si , jakby
ponownie wychodzi z nawiedzonego lasu. W pewnym sensie tak by o, gdy tylko piosenki
mog y wykona zadanie, które przed nim sta o. Vara zacz a piewa razem z nim, jak
niegdy czyni a to Neqa. Powoli wszyscy zebrali si wokó niego, jakby zmuszeni do
powtarzania jego s ów.
piewa . Pokój zacz zmienia kszta t. Sta si pos pnym czarnym stokiem Góry
otoczonej spl tanymi, stalowymi palisadami i poszczerbionymi kamiennymi blankami, a
potem tunelem pod t okropn Gór i wielk jaskini wype nion ludzkimi popio ami.
Pojawi si Helikon. Ta wizja natchn a nadziej ca grup . Ze mierci powstawa o
ycie. Góra mierci oznacza a ycie dla tego, co w cz owieku najlepsze. Marzenie stawa o
si namacaln , przejmuj
, wieczn si , której nikt nie móg by si oprze .
W ko cu Neq przesta
piewa . Wiedzia ju , e ci ludzie nale
do niego. Jego
marzenie star o si z ich ostro no ci i, wbrew logice, zwyci
o. Helikon znowu mia
!
Nagle ujrza skrzynk z pn czem. Jimi zakry j tak, e kwiaty otworzy y si w
ciemno ci i narkotyk przes czy si do pokoju, podczas gdy Neq piewa .
Tyl musia to widzie i pozwoli na to, gdy nie by o go w pokoju.
Rozdzia osiemnasty
Pi
dziesi ciu ludzi wysiad o z ci
arówek przy opustosza ym Helikonie. Z zewn trz
Góra wygl da a mniej wi cej tak samo, jak przedtem - gro na, odpychaj ca ha da
odpadków.
- Nie b dziemy zabija w obronie Helikonu - o wiadczy Neq. - Przyjmiemy
wszystkich, którzy dotr do granicy niegu. Je li nie b
si nadawa , ode lemy ich
gdzie daleko. Nikomu, kto do nas trafi, nie mo emy pozwoli na powrót do wiata
koczowników.
Pozostali skin li g owami. Wszyscy znali szkody, jakie podobne powroty wyrz dzi y w
przesz
ci. Gdyby Helikon naprawd zajmowa si tylko w asnymi sprawami, zamiast
miesza si w ycie koczowników, unikni to by katastrofy. Ta lekcja by a dla Neqa
bardziej bolesna ni dla kogokolwiek innego.
Koczownicy stanowili prawdziw przysz
ludzko ci. Odmie cy byli tylko
stra nikami, którzy przechowywali co mogli z osi gni
cywilizacji, do której koczownicy
kiedy si zbli
. Helikon zaopatrywa Odmie ców w towary. Ani Helikon, ani Odmie cy
nie mogli jednak stworzy cywilizacji o w asnych si ach.
Cywilizacja jednak doprowadzi a w przesz
ci do Wybuchu - najpot
niejszego
kataklizmu w historii cz owieka.
Z tego powodu nie mo na by o dopu ci , by koczownicy zdobyli panowanie nad
Helikonem. Niezale nie od tego, czy chcieliby go zniszczy , czy posi
jego technik .
Nie wolno by o pozwoli koczownikom na wybór mi dzy barbarzy stwem a Wybuchem.
Odmie cy zamierzali podtrzymywa ustalony porz dek przez stulecia, mo e i tysi clecia,
dopóki koczownicy sami z niego nie wyrosn . Wtedy dopiero naprawd zapanuje nowy
ad, wolny od s abo ci starego.
Taka by a teoria doktora Jonesa. Neq rozumia z tego tylko tyle, e ma robot do
wykonania. By mo e inni rozumieli to lepiej ni on, gdy nawet dzieci zachowywa y si z
powag .
- Wielu z was wn trze Góry wyda si dziwne - powiedzia Neq do zgromadzonych. -
Wyobra cie sobie, e jest to budynek, taki jak Odmie ców, tylko wi kszy. Na razie jest
spustoszony, lecz wkrótce, dzi ki naszym wysi kom, zostanie odbudowany. Ka dy z was
otrzyma swoje zadania. Dick Chirurg b dzie odpowiada za zdrowie, jak uprzednio. Na
pocz tek sprawdzi licznikiem promieniowania gdzie jeszcze czaj si Rentgeny i oznaczy
te miejsca. Tylko z jego i moim pozwoleniem b dzie si mo na zapuszcza poza nie.
Góra jest Z ym Krajem. Wci
czaj si tu duchy-zabójcy. Jim Pistolet zajmie si obs ug
maszyn, odtworzy elektryczno
i wprawi je w ruch. Wi kszo
z nas b dzie pracowa a
pod jego nadzorem tak d ugo, jak b dzie to konieczne. Mo e nawet rok. Bez maszyn
Helikon nie mo e istnie . One doprowadzaj powietrze i wod , zapewniaj ciep o oraz
tworz nasz dzie i noc. Niektórzy z was s Odmie cami i wiedz o elektryczno ci wi cej
ni Jim. To jednak on b dzie rz dzi , poniewa jest koczownikiem. Gdyby Odmie cy mieli
w sobie wytrwa
i wol
ycia koczowników, Helikon móg by nigdy nie upa
, a z
pewno ci ju dawno by go odbudowano.
Odmie cy pokiwali g owami. Nikt nie zaprotestowa .
Neq wyznacza kolejno zadania wszystkim obecnym. Ci, którzy ju je mieli,
spogl dali na Gór . Gotowanie, badanie terenu, poszukiwanie ywno ci, zaopatrzenie,
sprz tanie. Opracowa to wszystko starannie z umiej cymi czyta Odmie cami. Chcia , by
ka da osoba zna a swoje miejsce z chwil , gdy po raz pierwszy ujrzy wn trze Góry.
Obron zaj a si Vara. Mia a ona zasadzi pn cza w odpowiednio wybranych pokojach,
a tak e przygotowa system wiate i otworów wentylacyjnych tak, by nikt nie móg
zakra
si do Helikonu nie przechodz c przez strefy narkotycznego zapachu. Ju nikt
nigdy nie we mie Góry szturmem! Sola odpowiada a za zakwaterowanie. Mia a przydzieli
ka demu m
czy nie oddzielny pokój, a tak e przygotowa pomieszczenia, w których
wszyscy mogliby si spotyka .
- A co z pokojami dla kobiet? - zapyta kto .
- Nie we miemy w asnych pokoi - odpar a Sola. - B dziemy je dzieli z m
czyznami
- ka dej nocy inny pokój, wed ug cis ego rozk adu. Musi tak by , poniewa jest tylko
osiem m odych kobiet, a a czterdziestu m
czyzn. Nie ma tu ma
stw, a bransolety s
tylko oznak uczucia.
Nast pnie Vara opowiedzia a histori Helikonu, gdy wi kszo
grupy zna a tylko jej
fragmenty. Mówi a o tym, jak Staro ytni, którzy przypominali Odmie ców, lecz mieli
nami tno ci koczowników, wype nili ca y wiat lud mi, których nie potrafili wykarmi ,
zbudowali maszyny, nad których dzia aniem nie mogli zapanowa i wreszcie w rozpaczy
wysadzili si w powietrze. To by Wybuch - katastrofa, która stworzy a wspó czesny wiat.
Nie wszyscy zgin li od razu. Wi cej zmar o wskutek promieniowania ni samego
Wybuchu. Czyniono rozpaczliwe próby uratowania cywilizacji, lecz wi kszo
z nich nie
doprowadzi a do niczego. Tylko w Ameryce zebrano dostatecznie du o sprz tu
budowlanego, zepchni to na ha
szcz tki dawnego miasta i uformowano z nich Gór .
By a to najwi ksza budowla, jak kiedykolwiek wzniós cz owiek i prawdopodobnie te
najbrzydsza, lecz w jej g bi, os oni ty przed Rentgenami, znalaz si Helikon - ostoja
ocalonej cywilizacji i techniki. Tylko drobna cz
tego labiryntu by a zamieszkana.
Wi kszo
stanowi y warsztaty i uprawy hydroponiczne, za jedno skrzyd o zawiera o
reaktor atomowy, który wytwarza nieograniczon ilo
elektryczno ci.
- Doktor Jones zapewnia nas, e on wci
dzia a - powiedzia a Vara. - Jest
ca kowicie zautomatyzowany. Zbudowano go tak, by przetrwa stulecia. W ka dym razie
jedno stulecie ju przetrwa . Jedyne, co musimy zrobi , to ponownie pod czy przewody.
Nazw Helikon zapo yczono z mitu Staro ytnych przed Staro ytnymi. By a to góra
stanowi ca dom muz - dziewi ciu córek boga Zeusa oraz Mnemozyny, które by y
boginiami pami ci, sztuki i nauki. Poezja, historia, tragedia, pie
- wszystko to tworzy o
ducha Helikonu, tak jak go sobie na pocz tku wyobra ano. Miano tu piel gnowa cnoty
cywilizacji.
Helikon nie by jednak dobrze zaopatrzony pod jednym, ale bardzo wa nym
wzgl dem - brakowa o kobiet. Ludzie stanowi cy jego pierwotn za og byli elit
spustoszonego wiata: uczeni, wysoko kwalifikowani technicy, czo owi przedstawiciele
wolnych zawodów. Wi kszo
stanowili m
czy ni i to niem odzi. Nieliczne kobiety - ich
córki nie mog y urodzi tak wielu dzieci, by mog y one zast pi umieraj ce, stare
pokolenie.
Trzeba wi c by o przyjmowa ludzi z zewn trz. Ta konieczno
by a przera aj ca dla
za
ycieli Helikonu, gdy oznacza o to wpuszczenie tych samych barbarzy ców, przed
którymi mia on stanowi ochron . Nie by o jednak wyboru. Gdyby zabrak o odpowiedniej
ilo ci dzieci, Helikon czeka aby powolna mier .
Mieli szcz
cie, gdy na zewn trz przetrwa a cz
cywilizacji. Ludzie, którzy pó niej
zdobyli miano „Odmie ców”, ze wzgl du na to, e ich tryb ycia wydawa si
koczownikom bezsensowny, szybko zgodzili si na wspó prac . Dostarczyli oni
Helikonowi troch
wie ej krwi i pokazali, w jaki sposób mo na bezpiecznie przyj
wielu
barbarzy ców. Helikon sta si Gór
mierci - miejscem honorowego odej cia dla tych,
którym nie brak by o odwagi. Ustanowiono sta , potajemn wymian towarów. Helikon
przestawi cz
swych ogromnych mo liwo ci technicznych na produkcj narz dzi i
sprz tu codziennego u ytku, podczas gdy Odmie cy dostarczali w zamian drewna oraz
uprawianych przez siebie p odów rolnych, które by y znacznie lepsze od hydroponicznej
ywno ci produkowanej w Helikonie.
Okaza o si , e Odmie cy maj wizj szersz ni za
yciele Helikonu. Mieli oni
kontakt z rzeczywisto ci i wbrew opinii koczowników traktowali ze zrozumieniem prawa
rz dz ce ich yciem. Zamawiali w warsztatach mechanicznych Helikonu bro na u ytek
koczowników - miecze, sztylety, maczugi, dr gi, pa ki i morgenszterny. Nast pnie
rozdawali je,
daj c w zamian pewnej formy pos usze stwa: broni mo na by o u ywa
tylko w uczciwej walce w Kr gu, nie bior cy w niej udzia i byli nietykalni i nikogo nie
mo na by o pozbawi wolno ci.
Przymus ten dzia
skutecznie - Odmie cy przerywali dostawy do tych okolic, które
nie stosowa y si do ich zalece . Poniewa stalowa bro by a bez porównania lepsza od
robionej przez koczowników, „terytoria Odmie ców” rozszerza y si szybko, si gaj c tak
daleko, jak pozwala y na to mo liwo ci zaopatrzenia. Zakres us ug Odmie ców obj z
czasem medycyn oraz mieszkania - gospody montowane z gotowych elementów
produkowanych w Helikonie. Odmie cy nie mogli za to p aci , jednak e poziom cywilizacji
koczowników wzrós tak bardzo, e zarówno Odmie cy, jak i Helikon, zyskali znacznie
wi cej nowych ochotników. Wszystkie trzy strony odnosi y korzy ci z tego
przedsi wzi cia.
Kluczem jednak pozostawa Helikon. Tylko tam mo na by o masowo produkowa
towary wysokiej jako ci.
Potem Helikon zosta zniszczony i dosz o do za amania systemu Odmie ców.
- A by on najlepszy na wiecie - doko czy a Vara. - Na innych kontynentach równie
Helikony, lecz nigdy nie by y one tak dobre jak nasz i nie przynosi y tak wielkich
korzy ci. Var i ja odkryli my to podczas naszych podró y. Na pó nocy maj bro paln i
elektryczno
, ale nie s to mili ludzie. W Azji maj ci
arówki, statki i domy, có ... ale dla
nas nasz kraj jest najlepszy. Dlatego teraz odbudujemy Helikon...
Neq zaprowadzi ich do rodka przej ciem prowadz cym z gospody.
- To b dzie nasza tajemnica - o wiadczy . - Wszyscy nowi b
musieli wdrapywa
si na Gór . Odmie cy jednak nie mog wysy
tam ci
arówek, b
wi c przybywa w
to miejsce. Koczownicy rzadko korzystaj z tej gospody, gdy st d nie prowadzi ju
adna
dalsza droga.
- Ta winda czerpie energi z gospody - t umaczy Neq, przypominaj c sobie Neq i
wyja nienia, jakich udziela a mu ona dawno temu. - Gdy tylko odtworzymy dop yw pr du,
wietlimy ten tunel... na razie wystarcz nam lampy.
Kiedy wszyscy zebrali si w magazynie, Neq nacisn odpowiedni p ytk i ods oni
tory kolejki podziemnej. Sta tam wózek, który Neq przytoczy tutaj, gdy zako czy
porz dki. Móg on pomie ci tylko kilka osób na raz i trzeba go by o nap dza r cznymi
wigniami, lecz i tak ten sposób transportu by szybszy ni piesza w drówka mrocznym,
budz cym l k tunelem.
Gdy ju wszyscy zebrali si na pomo cie na drugim ko cu toru, Neq poprowadzi ich
w gór rampy do samego Helikonu. Koczownicy byli pe ni podziwu, Odmie cy pod
wra eniem, a ocaleni z dawnego Helikonu przybici.
W jadalni Neq zatrzyma si nagle. Przeszy go dreszcz. Pami ta , jak wygl da a, gdy
opu ci , usun wszy trupy i naprawiwszy meble. Wszystkie nadaj ce si jeszcze do
ytku przedmioty zgromadzi w jednym k cie, a w kuchni ukry zapas nie psuj cego si
jedzenia.
Jeden ze sto ów zosta przestawiony. Zu yto cz
suszonej fasoli. Kto tu by .
Neq szed dalej kryj c trwog .
- Nie znam przeznaczenia wszystkich pomieszcze oraz sprz tu - powiedzia . -
dzie nam bardzo potrzebne do wiadczenie tych spo ród was, którzy byli tu wcze niej.
W g bi duszy odczuwa g boki niepokój. On i Odmie cy starali si odnale
wszystkich ludzi, którzy mogli ocale z Helikonu. Gdy policzono odnalezionych i dodano
do tego pogrzebane przez Neqa cia a, okaza o si , e brakuje bardzo niewielu. Czy intruz
przyszed z zewn trz? Wi kszo
koczowników ba a si tej okolicy. Nigdy nie weszliby do
wn trza Góry, nawet gdyby potrafili znale
wej cie.
Rzecz jasna, Tyl i jego armia wdarli si do rodka, gdy Góra p on a. Ka dy z tych
ludzi móg by ponownie wej
do Helikonu, gdyby zechcia . Jednak e Neq pozamyka
wej cia, przez które dostali si ludzie Ty a, najlepiej jak tylko móg . adne z nich nie
sprawia o wra enia, by otworzono je ponownie. Nie by o wida
adnych uszkodze .
Kto zatem przyszed tu bez obawy, rozejrza si , zjad troch i odszed . Ten kto
móg przyj
ponownie.
Rozdzia dziewi tnasty
- Tak, jest w ci
y - potwierdzi Dick Chirurg. - My
, e w tej sytuacji powinni my j
zwolni z... hm... kr
enia po pokojach m
czyzn. Nasze dzieci powinny by dla nas
najwa niejsze. Nie mo emy ryzykowa ...
Decyzja nale
a do Neqa. Mia a ona ustanowi precedens. Neq zdawa sobie
jednak spraw , e nie mo e my le o tym oboj tnie. Rozum mówi mu, e kobiety musz
by wspólne, lecz serce by o przeciwne dzieleniu si Var .
- Tu chodzi o zdrowie - odpar wreszcie. - Ty zadecyduj.
Tak wi c Vara nie musia a sypia ze wszystkimi m
czyznami. W gruncie rzeczy
zwyczaj wspólnego posiadania kobiet przyjmowa si powoli. Ludzie potrzebowali czasu,
by si do niego przyzwyczai . Pojawi y si te pewne trudno ci, gdy kobiety
potrzebowa y wi cej intymno ci ni mog y to zapewni pokoje m
czyzn. W ko cu
przydzielono kobietom oddzielne pomieszczenia, lecz nadal mia y one kr
zgodnie z
rozk adem.
O ile sprawy damsko-m skie uk ada y si niepewnie, to z odbudow by o zupe nie
inaczej. Przywrócenie dop ywu pr du okaza o si
atwiejsze ni si spodziewali.
Wymieniono kilka kabli, naprawiono par wy czników i pojawi o si ciep o i wiat o oraz
zacz y dzia
urz dzenia wentylacyjne i sanitarne. Helikon by wspaniale
zaprojektowany. W
ciwie to nawet nie trzeba by o tu nic odbudowywa . Oni tylko
przywracali do ycia system, którego dzia anie zosta o chwilowo przerwane. Po up ywie
miesi ca mogli si ju zabra do urz dze pomocniczych - kolejki prowadz cej do
gospody i maszyn produkcyjnych. Po dwóch miesi cach wyprodukowano pierwsz bro -
dr gi ci te z nieko cz cego si metalowego pr ta wytapianego w automatycznym piecu.
Ruda pochodzi a z monstrualnego stosu metalowych odpadków, którym by a Góra.
Surowca by o wystarczaj co wiele na ca e stulecie takiej produkcji.
Neq ze zdziwieniem zda sobie spraw , e uda o im si ! Helikon wróci do ycia!
Drobiazgi wi
ce si z codziennymi pracami i k opotami omal nie przes oni y mu tego
prostego faktu. Helikon wydawa si bytem samym w sobie, yj cym swym w asnym
yciem. Wieloletnia przerwa i zmiana za ogi jakby przemin a bez ladu.
W nocy obudzi Neqa sygna alarmowy. Noc by a tu sztuczna, podobnie jak dzie ,
zachowywali jednak taki sam rytm, jak na powierzchni. Niedawno przywrócony do u ytku
ekran telewizyjny by w czony.
- Co dosta o si do Helikonu - oznajmi zwi
le Jim Pistolet. - Nie przesz o przez
adne z wej
, które znamy, ale jest teraz w rodku. Uzna em, e b dziesz chcia o tym
wiedzie .
- Oczywi cie!
Neq ubra si i pospieszy do dy urki Jima. Przypomnia sobie tajemniczego go cia.
Czy by zjawi si on znowu?
- My la em, e to jedno ze zwierz t z podziemi dawnego miasta - odezwa si Jim. -
One wci
znajduj nowe przej cia...
Neq wiedzia , o co mu chodzi. W opanowanych przez Rentgeny zewn trznych
tunelach Góry
y dziwne, zrodzone przez mutacje potwory, które stworzy y w asny,
koszmarny wiat. W
ciwy Helikon odgrodzono od tych miejsc, lecz nie do
dok adnie i
czasami przedostawa y si do pomieszcze mieszkalnych p azy i gryzonie. Pewnego razu
z klozetu wylaz o stworzenie podobne do aby. Jim musia potem sprawdza rury
kanalizacyjne, by znale
miejsce, w którym dosta o si ono do rodka. Zadanie by o
trudne. Helikon czerpa wod z ogromnego podziemnego jeziora i po przej ciu przez
urz dzenia oczyszczaj ce wraca a tam ona z powrotem. System ten by zbyt
skomplikowany, by go zrozumie , a wszelkie manipulacje przy nim by y ryzykowne. Jim
musia wi c zadowoli si za
eniem kraty w g ównej rurze doprowadzaj cej wod pitn .
Czasami przez ciany s ycha by o niesamowite odg osy. Nieznane stworzenia polowa y
walczy y ze sob .
Jim opracowa system alarmowy, który mia wykrywa pojawienie si podobnych
stworze tak, by mo na by o znale
i zlikwidowa dziury, którymi si przedosta y.
- Tym razem to co du ego - powiedzia , prowadz c Neqa do nie u ywanego jak
dot d magazynu.
Tylna ciana wydawa a si nienaruszona, lecz Neq ujrza na pokrytej kurzem
pod odze lady prowadz ce do odsuni tej nieco p yty, przypominaj cej zwyk y kamie .
- To móg by cz owiek, lub prawie cz owiek - powiedzia Jim. - Przyszed z drugiej
strony. Jest tam na wpó zawalony tunel z odrobin promieniowania. To co wyj o t
yt , a potem wstawi o j z powrotem. Nast pnie przesz o przez magazyn i dotar o do
korytarza, gdzie zadzia
y moje fotokomórki. Znikn o, zanim tu dotar em, ale
przynajmniej wiemy, jak si tu dosta o.
Neqa ponownie przeszy dreszcz.
- Ale to jest teraz wewn trz Helikonu - mrukn . Czy znowu przyszed po fasol , czy
te tym razem po co wi cej?
Jim skin g ow .
- Min czujnik pó godziny temu. Sygna nie mówi, czy to jest mysz, czy s
... hm, to
takie wielkie zwierz , które
o przed Wybuchem. Mam ich kilka ka dej nocy...
- S oni?
- Alarmów. Nic nie mog powiedzie , zanim nie sprawdz osobi cie. W po owie
przypadków jest to kto z naszych, zwykle para. No wiesz, w wolnych pokojach odbywa
si sporo schadzek poza kolejno ci , nie chc si w to miesza . Dziewczyny kr
, ale
chc wybiera , z kim zajd w ci
...
Neq wiedzia o tym, lecz nie sprzeciwia si , gdy jego w asne uczucia by y takie
same. Vara mia a urodzi jego dziecko, bez wzgl du na to, jakie imi b dzie ono nosi o.
- Mo emy go dopa
- odezwa si Jim. - Zablokujmy to wyj cie i wype nijmy
korytarze zapachem pn czy...
Ten pomys nie spodoba si Neqowi.
- Tam s ludzie - rzek . - Mamy teraz nocn zmian i niektórzy pracuj przy
maszynach. Jeden powiew woni i mog poniszczy sprz t. Ta ilo
zapachu, która
wydostaje si przypadkowo, jest i tak wystarczaj co k opotliwa! Nie, zrobimy to sami. Jak
to mo liwe, eby kto obcy tu przyszed i nikt go nie zauwa
?
- Musi zna Helikon - odpar Jim. - Wie, gdzie si schowa , w którym miejscu odej
na bok...
- I co mówi ludziom, je li na nich natrafi. Je li jest to cz owiek... - doda Neq. - Jest
niebezpieczny. Nie wiemy czego chce.
- To chyba jednak nie zwierz . To musi by dawny mieszkaniec Helikonu - odrzek
Jim. - Niektórzy z naszych ocalonych powinni go rozpozna .
- Helikon jest otwarty dla dawnych pracowników. Dlaczego nie zg osi si jawnie?
- Mo e w
nie próbuje to zrobi ?
- Wystarczy oby, eby zacz krzycze albo wali w cian .
- Chod my do dy urki - powiedzia Jim. - Je li nadal b dzie si stara ukrywa przed
innymi, to z pewno ci wpadnie na nast pne alarmy.
Mieli szcz
cie. Niebawem id cy korytarzem intruz uruchomi kilka fotokomórek. Jim
nie ustawi czujników w g ównych przej ciach, gdy wywo
oby to zbyt du e zamieszanie.
Jednak istniej cy uk ad alarmów doskonale nadawa si do tego rodzaju po cigu.
- On dok
idzie - stwierdzi Jim. - Popatrz na jego drog . My
, e umie czyta .
Zmieni kierunek w pobli u tablicy og osze w jadalni. Teraz ju wie, czego chce. Gdy my
równie si tego domy limy, b dziemy mogli przeci
mu drog . eby tylko nie zrobi
nikomu krzywdy.
- Idzie w stron pokoi sypialnych! - zawo
Neq, spogl daj c na map Helikonu, na
której Jim zamontowa
wiate ka kontrolne.
- Do licha! Nie ustawi em tam alarmów, z oczywistych przyczyn. Zgubimy go! -
krzykn Jim.
- Og osz alarm. Wezw stra ników.
Neq zabra si do tego spokojnie. Uruchomi interkom, obudzi kilkunastu ludzi.
Wkrótce uzbrojeni m
czy ni stan na stra y u zbiegu wszystkich korytarzy w tym
obszarze.
Jednak e „wkrótce” nie znaczy o „teraz”. W umy le Neqa pojawi a si straszliwa
wizja. Osob , która zna a Helikon najlepiej, by jego dawny przywódca, Bob. Neq korzysta
teraz z jego gabinetu, który przypomina mu o nim cz
ciej, ni mia na to ochot . W
sposobie urz dzenia tego pokoju by y pewne, wiele mówi ce szczegó y, takie jak
metalowe biurko zwrócone w stron jedynych drzwi. W szufladzie znajdowa si pistolet, a
pod blatem w czniki silnych reflektorów wbudowanych w sufit. Ten gabinet stanowi ma
fortec . By y w nim lady ognia, jak wsz dzie w Helikonie, nie by o jednak trupa. Rzecz
jasna Soi móg z apa i zabi Boba gdzie indziej, nie by o jednak na to dowodu. Bob móg
ocale i teraz wróci , by zem ci si na dziecku, które odtr ci o jego zboczone zaloty...
Nagle jasne sta o si co innego. To dlatego Bob wys
Soli, jak s dzi , na mier !
Chcia si zem ci za wstyd, jakim go okry a! Zamiast mu ulec, przep dzi a go pa
... i w
ka dej chwili mog a opowiedzie o tym Solowi. Trzeba by o j zlikwidowa , a któ nadawa
si do tego zadania lepiej ni oblegaj cy Helikon koczownicy - pobratymcy Sola?
Na tym w
nie polega b d Boba. Nie dzia
on w najlepiej poj tym interesie
Helikonu, lecz chcia si zem ci i ukry swe upokorzenie. Pozwoli , by wzgl dy osobiste
wp yn y na najwa niejsz decyzj .
- Co jest? - zawo
a Vara, gdy Neq wpad do jej pokoju. - Ach, to ty.
Neq równie pozwoli , by jego uczucia do tej samej dziewczyny mia y wp yw na
sposób wykonywania przez niego obowi zków przywódcy.
- W korytarzu jest kto obcy. Idzie w t stron . My
, e do ciebie.
- Och! - krzykn a, si gaj c po pa ki.
Popchn j barkiem z powrotem na
ko. Dotykaj c jej poczu , e jest ci
ka i piersi
ma pe ne.
- Nie mo esz teraz walczy ! Dlatego tu jestem. Je li wejdzie...
- Ale ja nie mam wrogów, prawda? - zapyta a. - Mo e z wyj tkiem ciebie, kiedy za
kilka miesi cy urodz i zaczn znów odwiedza m
czyzn.
Roze mia si , lecz ta uwaga ubod a go. Jak móg wymaga od innych
przestrzegania tego zwyczaju, je li sam mu si nie podporz dkuje?
d Boba.
- Mi dzy nami sko czone - powiedzia . - Kocham ci , ale jestem w adc Helikonu i
musz by uczciwy. Rozumiesz to?
- Tak, masz racj - odpar a. Zabola o go, e zgodzi a si tak atwo. - Tak musi by -
doda a.
Wtedy zrozumia , e to naprawd si sko czy o. Vara by a dzieckiem Helikonu,
rozumia a i ca kowicie akceptowa a obyczaj wspólnego posiadania kobiet. Nigdy ju nie
mia a nale
do niego na sta e.
Po kilku minutach us yszeli kroki na korytarzu, kto zbli
si ukradkiem.
Drzwi otworzy y si . Neq uniós szczypce. Tr ci nimi wy cznik wiat a.
Eksplodowa a jasno
.
Vara krzykn a.
lepiony przybysz stan z rozczochranymi w osami i r kami uniesionymi do ciosu.
To by a kobieta. Naga.
adna twarz, raczej zgrabna figura, gibkie nogi, dobrze ukszta towane piersi. - Neq
wiadomi sobie z przera eniem, e gdyby mia miecz, uderzy by nim bez chwili wahania.
- Sosa! - krzykn a Vara, zrywaj c si z
ka. Obie kobiety pad y sobie w obj cia,
podczas gdy Neq sta nieruchomo z uniesionymi szczypcami. Kto by si tego spodziewa !
- Och, mamo, tak si ciesz ! - Vara rozp aka a si . - Wiedzia am, e yjesz...
Sosa. To j , a nie Sol Vara uwa
a za sw prawdziw matk . Wróci a, by po czy
si ze sw córk . Rzecz jasna, nikt inny jej nie obchodzi . Nie chcia a te nikogo spotka .
Pragn a tylko odwiedzi Var i by mo e zabra j ze sob , nie bacz c na nic innego.
Obie kobiety zaj te sob nie zwraca y na niego uwagi. Neq wyszed . Wiedzia , e nie
zauwa
jego braku.
Vara nie odesz a. To Sosa zosta a. Wtopi a si w grup z tak
atwo ci , e
wydawa o si , i zawsze by a z nimi. Przej a obowi zki Vary, wliczaj c w to kr
enie po
pokojach, i cho nale
a do pokolenia Neqa, m
czy ni z wielk rado ci przyjmowali jej
wizyty. By a ma , sympatyczn i ruchliw kobiet o znakomitej figurze. Jej przesz
pozostawa a jednak tajemnic . Znikn a, gdy Helikon zosta zniszczony, pojawi a si
znowu, gdy powróci do ycia. Nikomu si nie zwierza a.
Je li przedtem Neq w tpi , e Vara go potrzebuje, tak teraz nie mia ju w tpliwo ci.
Nie potrzebowa a ona nikogo, oprócz Sosy. Neq zosta odstawiony na bok i nie mia nawet
powodu do okazywania zazdro ci.
Pewnej nocy Jim znowu obudzi Neqa. Kolejny alarm!
- Kto jest w tunelu kolejki - powiedzia Jim. - Wychodzi, nie wchodzi. Wydaje si , e
to kobieta.
Vara! - pomy la Neq z przera eniem. Sosa namówi a j w ko cu do odej cia, aby
dziecko nie musia o cierpie w Helikonie!
- Sprawdz to sam - powiedzia .
Jim skin g ow . By mo e zrozumia powody zatroskania Neqa. To by a sprawa,
któr wódz musia za atwi osobi cie.
Kto niew tpliwie by w tunelu, nie korzysta jednak z wózka. Neq wypu ci powietrze,
które wstrzymywa , gdy przechodzi przez komor , gdzie ros y kwiaty, i poczu inn wo -
aby zapach perfum, jakich lubi y u ywa kobiety. Ta przed nim nie wzi a wózka, gdy
pobór mocy natychmiast zaalarmowa by urz dzenia kontrolne. Niewielu ludzi wiedzia o o
innych aparatach zamontowanych przez Jima. Ich istnienie utrzymywano w tajemnicy ze
wzgl dów bezpiecze stwa. Neq mimo woli coraz bardziej docenia ró ne metody
stosowane przez swego poprzednika. Boba. Trzeba by o wiedzie , co si dzieje, lecz nie
nale
o dzieli si t wiedz z innymi.
Szyn nie pokrywa ju py , gdy kolejka by a cz sto u ywana. Neq nie móg dostrzec
uciekinierki, gdy jednak przy
ucho do metalu, us ysza niewyra ny szelest i stukanie.
Kto szed wzd
szyn w stron gospody. Kto ci
ki i troch niezgrabny, jak kobieta w
ostatnich miesi cach ci
y...
Pobieg za ni przez ciemny tunel. Wkrótce us ysza j . Zwolni , by mie pewno
, e
nie spostrze e go za szybko. Chcia j powstrzyma , zanim zrobi co nierozwa nego.
Vara... Nie wiedzia jednak, czy potrafi tego dokona .
Szuka a ostro nie drogi, jakby ba a si ciemno ci. Posuwa a si naprzód powoli.
Jedna osoba, nie dwie.
Dlaczego nie by o z ni Sosy? Ona widzia a po ciemku jak kotka i zna a inne drogi
prowadz ce na zewn trz. Nie zostawi aby swej przybranej córki. W gruncie rzeczy Vara
te umia a dobrze radzi sobie w nocy. Ci
a nie mog a tego zmieni a tak bardzo.
Podszed do niej od ty u i powiedzia :
- Ani kroku dalej.
- Och!
By to okrzyk zaskoczenia. Co ci
kiego upad o na ziemi .
os j zdradzi . To by a So a. D wiga a swój dobytek w tobo ku trzymanym w
ramionach, a wraz z nim spory zapas ywno ci i wody. Nic dziwnego, e st pa a tak
ci
ko!
- Co tu robisz? - zapyta , nie wiedzie czemu rozgniewany na ni za to, e nie by a
Var .
- Id sobie! To by o jasne.
- Nikt nie mo e opu ci Helikonu. Wiesz o tym lepiej ni ktokolwiek inny.
- Wi c zabij mnie! - krzykn a histerycznie. - Nie zostan tu z ni !
Dlaczego ludzie nadal domagali si od niego, by ich zabija ?
- Z Var ? Ale ona potrzebuje ci teraz bardziej ni kiedykolwiek...
- Sosa!
To imi zabrzmia o jak syk.
Zrozumia . Je li on odczuwa
al do Sosy o to, e zajmowa a ca uwag Vary, to w
znacznie wi kszym stopniu musia o dotyczy to jej naturalnej matki. Sola zosta a
odsuni ta na bok w
nie w tym momencie, gdy spodziewa a si , e stanie si swojej
córce szczególnie bliska.
Neq by zbyt krótkowzroczny. Ocenia Sos jedynie z w asnego punktu widzenia. Nie
dostrzega naturalnych reakcji innych, tak samo, jak przed nim Bob. Czy by skazany na
pope nianie tych samych b dów a do takiego samego ko ca?
- Masz te inne obowi zki - powiedzia Neq bez przekonania. - Nie mo esz ucieka
tylko dlatego, e jedna sprawa nie uk ada si jak nale y.
Sam jednak odczuwa narastaj
pokus , by zrobi to samo. Obowi zki przywódcy
nudzi y go i irytowa y, podobnie jak wtedy, gdy by jednym z wodzów Imperium. Po utracie
Vary nie zosta o ju wiele rzeczy, które budzi yby jego zainteresowanie.
- Tu, w Helikonie, nie ma ma onków, rodziców ani dzieci, tylko zadania do
wykonania - rzek ostro.
- Wiem o tym! - krzykn a. - W tym w
nie tkwi problem! Nie mam ma onka ani
dziecka!
- Ka dy m
czyzna jest twoim ma onkiem. Sama obmy li
zasady, jakie
obowi zuj w Helikonie. Wspólnota.
Roze mia a si gorzko.
- Jestem star kobiet . M
czy ni mnie nie chc . Neq zrozumia , e jej al do
Podziemia nie ogranicza si do jednej sprawy. Gdyby wykonywa swe obowi zki jak
nale y, ju dawno by to zauwa
. Musia upora si z tym natychmiast, albo przyzna , e
jest gorszym przywódc od Boba. Nie móg jednak przywróci Soli urody, jak cieszy a si
pokolenie temu.
Pozbawiona zarówno powabu, jak i macierzy stwa w sytuacji, gdy obie te rzeczy
by y ogromnie wa ne, Sola mia a prawo czu si nieszcz
liwa!
- Potrzebujemy ci w Helikonie - powiedzia . - Nie pozwol ci odej
. Na zewn trz nie
ma dla ciebie ycia.
- Sosa mo e przej
moje obowi zki. Porozmawiaj z ni .
- Nie! Sosa si do tego nie nadaje. Ona... - gor czkowo szuka w
ciwej odpowiedzi.
- Nie mo e mie dzieci!
- My lisz, e ja mog ? - odburkn a Sola. - Mam trzydzie ci trzy lata!
- Urodzi
Var ! Potem
z kastratem, a jeszcze pó niej z bezp odnym
czyzn . Gdy spróbowa
z Varem, on równie okaza si bezp odny. Oni nie mogli
dawa
ycia, ale ty mog
. Nadal mo esz! Helikon potrzebuje tego ycia! Dzieci s nasz
przysz
ci .
- Poród zabi by mnie w tym wieku. Wkrótce zostan babci .
Ton jej g osu przeczy s owom. Neq zorientowa si , e Sola pragnie, aby j
przekona .
- Nie, je li b dzie go odbiera Dick Chirurg. To on uczyni Nieuzbrojonego tym, czym
by ...
- By bezp odny! - wtr ci a.
- To by przypadek! Popatrz, czego dokona z moimi r kami! Nikt inny nie móg by mi
ich przywróci . Nie uczyni mnie przy tym bezp odnym! Potrafi ratowa
ycie. Uratuje
równie twoje, bez wzgl du na to ile dzieci urodzisz i w jakim wieku. A gdyby ... to si nie
stanie, ale gdyby umar a, to co to za ró nica? Na zewn trz zginiesz na pewno!
Ta odrobina okrucie stwa wywo
a na jej twarzy przekorny u miech, który jednak
szybko przemin .
- aden m
czyzna mnie nie dotknie - odpar a ponurym g osem.
- Ka dy m
czyzna to zrobi! - krzykn . - Tu jest Helikon i ja jestem jego w adc !
Wy
... - ugryz si w j zyk. S abo zna kobiety, ale takiego b du nie móg pope ni
nawet on. Omal nie powiedzia jej, e Jim Pistolet b dzie zmusza m
czyzn do tego, by
si z ni kochali.
- Ty nie musisz kr
. Rozumiesz, o co mi chodzi? Wiedzia . Ju wiedzia , na czym
polega jego obowi zek.
- Kiedy ujrza em ci po raz pierwszy, mia
szesna cie lat. By
pi kna.
Najpi kniejsza ze wszystkich. ni em o tobie. To by y lubie ne sny.
- Naprawd ?
Wyda o si , e komplement osi gn cel.
- Jeste teraz starsza, ale ja równie . Jeste zgorzknia a, ja równie . Mo emy jednak
robi to samo, co m odzi. Dam ci dziecko, którego nikt ci nie odbierze.
- Dokona
ju tego z moj córk - odpar a. W jej g osie zabrzmia o jednak co
ciep ego.
- To sko czone. Jej dziecko nie b dzie nosi mojego imienia. Musia em odda to, co
jej zabra em. Potem Vara b dzie nale
a do wszystkich, tak samo jak ja. I ty. Masz
jeszcze urod .
- Naprawd ? - zapyta a tonem ma ej, roz alonej dziewczynki.
Posiad j tam, na torach. W ciemno ci odkry , e powiedzia prawd . By o w niej
bardzo wiele z Vary. I okaza o si to lepsze, ni si spodziewa .
Rozdzia dwudziesty
By to bardzo s aby zapach, lecz wywo
przyp yw dziwnych uczu . Neq wsta zza
biurka i w sz c intensywnie, odnalaz
ród o tej woni.
W cianie by a male ka szczelina, której uprzednio nie zauwa
. Z daleka wygl da a
na p kni cie tynku. Teraz Neq odkry , e jest ona znacznie g bsza. Czy by do gabinetu
Boba przylega o jakie sekretne pomieszczenie?
Neq wzi z biurka jedn kartk i w
w szczelin , by sprawdzi jej g boko
.
Papier znikn . W ten sposób straci raport Jima dotycz cy produkcji broni w zesz ym
miesi cu. Za cian by a wi c pusta przestrze . Dziwny zapach wyp ywa na zewn trz
wraz z bardzo s abym strumieniem powietrza.
Neq chwyci szczypcami sztylet i wepchn go w szczelin . Nacisn . Co trzasn o i
cz
ciany odchyli a si do rodka. Znajdowa si tu korytarz. Móg by go nigdy nie
odnale
, gdyby nie ten zapach.
Zajrza do rodka. By o tam ciemno. Z korytarza wyp ywa ciep y pr d powietrza. Wo
by a teraz znacznie silniejsza.
By to tunel, prowadz cy w niezbadane podziemia Helikonu, które przed Wybuchem
by y podziemiami jakiego miasta. Istnia o du e ryzyko, e czai si tam miertelne
niebezpiecze stwo. Do zbadania tego korytarza nale
oby wys
oddzia uzbrojonych
ludzi.
Neq wzruszy ramionami i wszed do rodka sam. Osobliwa wo wype nia a ca y
tunel, sprawiaj c, e kroki Neqa sta y si lekkie. Wydawa o mu si , e ciany z kamienia i
metalu oddalaj si od siebie. To by a droga ucieczki Boba. Neq szed t dy mia o.
Potrzebowa czego podobnego, by oderwa si od codziennej nudy.
Vara urodzi a pi knego ch opca i nada a mu imi Van. Po powrocie do zdrowia
zacz a kr
. Sosa sp dza a wiele czasu z niemowl ciem. Ju teraz wydawa o si , e
Vari jest jej synem. W trzy miesi ce po pierwszym porodzie Vara znów by a w ci
y, ale
nie z Neqiem. Sola równie pocz a i ci
a odmieni a j . Obie kobiety zbli
y si do
siebie, cho nie jako matka i córka, lecz raczej jak siostry. Wymienia y do wiadczenia i
rozmawia y o planach zorganizowania w Heli konie obków oraz szkó . Obie stanowi y
znakomity przyk ad dla pozosta ych. Problemy zwi zane z dzieleniem si kobietami
przestawa y budzi emocje.
Neq szed naprzód, oszo omiony wspomnieniami. Nie zwa
na niebezpiecze stwo.
Mia ze sob latark , gdy w Helikonie nigdy nie mo na by o przewidzie , kiedy przyda si
wiat o. Za jej pomoc odnajdywa drog w rozszerzaj cym si korytarzu. Wokó niego nie
by o ju metalu. Korytarz prowadzi przez ska y. Postrz pione ciany porasta y ro liny
przypominaj ce mech.
Jim Pistolet zako czy ju remonty sprz tu i rozpocz szkolenie swoich nast pców.
- Nie zamierzam odej
- powtarza ci gle. - Podoba mi si tutaj. Maszyny to moja
pasja, a te s wspania e! Jednak wypadki si zdarzaj , a ja si starzej .
Gdy maszyneria Helikonu osi gn a pe
zdolno
produkcyjn , wznowiono
dostawy dla Odmie ców. Naprawiono stare ci
arówki. W Helikonie produkowano silniki,
opony, benzyn oraz przek adnie. Wkrótce sze
samochodów, które zdo ali zachowa
Odmie cy, zamieni o si w dwadzie cia, a potem pi
dziesi t. Zwerbowano wielu
koczowników. Jako kierowców i stra ników zatrudniano ludzi z plemienia Ty a i dawnych
wojowników. P acono im ywno ci , broni i lekarstwami. Ci
arówki zawsze je dzi y w
konwojach - jedna z adunkiem, druga pe na uzbrojonych m
czyzn, a trzecia z benzyn ,
cz
ciami zapasowymi i ywno ci . W ten sposób powsta o nowe plemi - plemi
samochodziarzy. Istnienie i przeznaczenie Helikonu nie by o ju , rzecz jasna, tajemnic ,
lecz warunki przyjmowania nowych ludzi nie zosta y z agodzone. Samochodziarze
uwa ali, e oni wychodz na tym najlepiej - byli zaopatrywani przez Helikon, i wiedli
swobodne ycie koczowników. Wielu z nich gin o w starciach z zach annymi bandytami,
lecz walki te stworzy y legend klanu samochodziarzy, z której byli bardzo dumni.
Tunel wyszed na powierzchni i sta si w wozem, nad którym ros y drzewa. Neq
przy pieszy kroku, pragn c jak najszybciej dotrze do celu.
Na pocz tku chcia wys
ekip , która przeprowadzi aby przewód telefoniczny
mi dzy Helikonem a g ówn siedzib Odmie ców, lecz koszt takiego przedsi wzi cia by
zbyt wielki, gdy kabel nale
oby zakopa g boko w ziemi, aby bandyci nie mogli go
przerwa . Po drodze rozci ga y si góry, rzeki oraz Z e Kraje. Zamiast tego uruchomiono
sta
czno
radiow , która wkrótce mia a si sta
czno ci telewizyjn .
Dick Chirurg za
szpital dost pny dla wszystkich. Przy tej okazji trzeba by o
rozwi za nowy problem: albo Dick musia opuszcza Helikon, albo trzeba by o
wpuszcza chorych i rannych koczowników do jego wn trza. Dawne ograniczenia nie
odpowiada y obecnym wymaganiom i Neq zrezygnowa z nich. Fragment podziemi
odci to od reszty i zbudowano oddzielne wej cie. Dick zacz szkoli tych spo ród
odych koczowników, którzy chcieli leczy swoich wspó braci. Poniewa jednak jego
uczniowie w wi kszo ci nie umieli pisa i czyta , Dick musia wprowadzi uproszczone
symbole obrazkowe na oznaczenie podstawowych leków: kó ko przeszyte z bkowan
strza mia o wyobra
ból g owy i symbolizowa o aspiryn , zarys z ba - nowokain , a
zakr tas oznaczaj cy zarazek - antybiotyk przeciwt
cowy. Pozosta e niebezpieczne
medykamenty by y dost pne tylko pod nadzorem Dicka. Ten system dzia
dobrze.
Koczownicy, których szkoli , nie byli g upi. Musieli si po prostu wiele nauczy .
Neq zarz dzi , e dzieci Helikonu musz umie czyta i pisa . Sam dla przyk adu
ucz szcza na lekcje, opanowuj c z wysi kiem pisanie s ów: M
CZYZNA, POKÓJ,
JEDZENIE, HONOR. Ze starych ksi
ek mo na by o nauczy si ogromnie wielu rzeczy.
Nowe pokolenie nie b dzie mog o unikn
b dów przesz
ci, je li ich nie pozna i nie
zrozumie ich przyczyn.
Tak wi c wszystko uk ada o si dobrze. Neq rz dzi Helikonem równie sprawnie, jak
swoim plemieniem w Imperium.
Okolica sta a si znajoma. Zarys drogi, las... Ros a tam sosna, któr pami ta .
Powróci y straszliwe wspomnienia. Musia jednak i
dalej.
Mi
Vary okaza a si p ocha. Szybko sta o si jasne, e jej romans z Neqiem
stanowi tylko wychylenie wahad a w drug stron - zrównowa enie nienawi ci, jak
wcze niej mu okazywa a. Równie jego nami tno ci nie mo na by o porówna do mi
ci,
któr
ywi do Neqi. Uleg powabowi m odego cia a Vary, przypisuj c temu zwi zkowi
wi ksze znaczenie ni mia on w rzeczywisto ci. Vara tymczasem z zapami taniem
odtwarza a populacj Helikonu.
Neqa - ona by a wci
najwa niejsza. Uczyni to wszystko po to, by przywróci do
ycia wiat, w którym znalaz oby si miejsce dla kobiet podobnych do niej. Jej samej
jednak nie przywróci do ycia. To w
nie by o miejsce, gdzie ustawiona w poprzek drogi
barykada Yoda zatrzyma a ich ci
arówk . To bandyckie plemi ju nie istnia o. Znikn y
nawet czaszki zatkni te na tyczkach. Zemsta...
Zapu ci si daleko. Najwy szy czas rozbi obóz. Obna
miecz, by ci
drzewka
na sza as. L ni ca stal przypomina a mu, e gdyby pokaza tylko cz
swoich
umiej tno ci i zgodzi si przy czy do plemienia Yoda, móg by uratowa swoje r ce oraz
ycie Neqi. Gdyby dzi znalaz si w podobnej sytuacji, uczyni by to. Neqa nale
aby do
wszystkich m
czyzn i nie ró ni oby si to od kr
enia Vary w Helikonie. Vary, która
urodzi a dziecko mordercy swego m
a... Czy Neqa przesta aby by warta jego mi
ci po
urodzeniu dziecka Yoda? Mog aby urodzi pi
dziesi cioro dzieci innym m
czyznom,
je li taka mia aby by cena za uratowanie jej ycia! Gdyby zachowa wi ksz roztropno
,
móg by zaczeka na odpowiedni moment i zosta wodzem plemienia oraz odzyska
swoj kobiet . Post pi pochopnie i zap aci za to straszliw cen .
Kto nadchodzi !
Neq podniós miecz, gotów do ataku. Nie chcia nikogo zabija , lecz to miejsce by o
dla niego wi te i ka dy, kto naruszy jego spokój, b dzie mia k opoty.
W wieczornym mroku Neq odkry intruza raczej za pomoc s uchu ni wzroku. Kroki
by y lekkie, ale przybysz nie zbli
si ukradkiem.
Wkrótce go zobaczy : niska, bardzo niska posta bez broni.
- Neq!
Pozna j po g osie; Sosa!
- Co tu robisz? - zapyta . Wiedzia , e pod
a za nim a z Góry. To by o kilka dni
szybkiego marszu. Czy chcia a go sprowadzi z powrotem, tak jak on Sol ?
- Poczu am zapach kwiatów - odpar a. - Teraz ja si nimi zajmuj . My la am, e
gdzie jest przeciek, ale okaza o si , e nie. Wo zaprowadzi a mnie do twojego
gabinetu... Po tych wszystkich miesi cach sp dzonych przy pn czach jestem prawie
ca kiem odporna, ale ty...
Neq podszed do niej, unosz c miecz. Nawet w najgorszym okresie swej zemsty
nigdy nie atakowa kobiet.
- Tego si ba am - szepn a. - B
musia a mie na ciebie oko zanim znajd
pn cze i pozamykam kwiaty.
Min a go, przechodz c ca kiem blisko. Niespodziewanie dostrzeg powab jej
zaskakuj co zgrabnego cia a. Kobiety wcale nie musia y wi dn
z wiekiem! Pod
za
ni odurzony. Nie by pewien, jakie s jej zamiary, ani czego sam pragnie.
Nagle dostrzeg , dok d si udaje.
- Trzymaj si z dala od tego grobu! - krzykn .
- Grobu? To jest twoja najg bsza rana, prawda? - spyta a. - Och, my
, e to jest to.
Przej cie jest zatkane, ale wydobywa si stamt d wyra ny powiew...
Zacz a odgarnia li cie i ga zki pokrywaj ce grób Neqi. Ods oni a znajduj
si
pod spodem yzn ziemi .
- Ale to tylko odpadki! - zawo
a. Neq ponownie uniós miecz.
- Stój, albo zginiesz!
- Robi to dla ciebie - odpar a, nie przerywaj c pracy. - Przeci g niesie opary prosto
w nasz stron . Kwiaty musz by tu za tymi mieciami.
- Nie chcia bym zabi kobiety - oznajmi Neq, unosz c miecz. - Ale je li b
musia ...
- Zaraz je znajd - odrzek a Sosa. - Tymczasem nie strasz mnie t rzecz , prosz .
Gdyby wiedzia , ile razy w yciu zosta am wdow , zrozumia by , e twoja
oba nie jest
czym wyj tkowym. Nie obchodzi mnie to, co wydaje ci si , e widzisz. Mam tu robot do
wykonania.
Zrozumia , e Sosa si nie zatrzyma. Nie móg jednak pozwoli jej sprofanowa ko ci
Neqi.
Rozpostar ramiona tak, by nie zrani Sosy mieczem, po czym ruszy naprzód,
odpychaj c j swym cia em. W asn piersi os oni to wi te miejsce.
Jednak e Sosa unios a zabrudzone ziemi d onie i uderzy a go w szyj tak, e
zabrak o mu tchu. Nast pnie wepchn a pod jego cia o swój drobny bark i w jaki sposób
odrzuci a go do ty u.
- Prosz ci , trzymaj si z dala - powiedzia a cicho. - Tu mo e si kry co
niebezpiecznego. Musz usun
te wszystkie mieci.
Dopiero teraz przypomnia sobie, co Vara mówi a o tej kobiecie. Sosa umia a walczy
w Kr gu go ymi r kami! To ona nauczy a Nieuzbrojonego tej sztuki. Próba szamotania si
z ni by aby g upot .
Neq patrzy t po, jak dó si pog bia. Nie chodzi o tylko o zwyk e ko ci. Nie mia
poj cia, czy po tych wszystkich latach cokolwiek z Neqi pozosta o. Liczy y si
wspomnienia o niej. To, w jaki sposób zgin a, i jak on wtedy post pi . Koszmarny sen, o
którym stara si zapomnie . Gwa t, morderstwo, ból, zemsta, poczucie daremno ci...
Sosa uderzy a w co twardego. Przera ony Neq zapali latark . Si gn a w dó i
wyci gn a...
Kopytkowat stop .
Zatrwo ony Neq zachwia si na nogach. To by a mogi a Vara Pa ki, kolejny
koszmar!
Stopa drgn a, grube, t pe palce poruszy y si . Posypa a si ziemia. Wy oni a si z
niej ow osiona noga.
- Ojej - zawo
a Sosa. - Tego si nie spodziewa am! Nast pnie pojawi a si r ka,
która opar a si o powierzchni . Cia o d wign o si . Zw oki usiad y.
Neq pod wp ywem szoku otrze wia na chwil i zda sobie spraw , e jest pod
wp ywem narkotycznych kwiatów, co Sosa bezskutecznie próbowa a mu wyja ni . Ich
nasiona by y drobne jak kwiatowy py ek i ulatywa y razem z zapachem. Je li trafi y na
dobr gleb , wilgo i odrobin
wiat a, mog y zamieni si w pn cza i zakwitn
.
Nie by y to zw oki Neqi ani Vara. By o to co
ywego, co wy azi o z zasypanego
korytarza. Co przypominaj cego cz owieka, ale co? Ponownie rzeczywisto
zacz a si
zamazywa , gdy wyziewy pn czy by y tu wyj tkowo g ste.
Neq uderzy szczypcami w cymba ki, lecz nie przychodzi a mu do g owy adna
piosenka odpowiednia do tej sytuacji.
- My la am, e nie yjesz! - krzykn a Sosa do postaci. Groteskowa, bezkszta tna
owa obróci a si , by na ni spojrze .
- Hel... Helikon nie yje! - warkn a posta .
- Helikon yje! - krzykn Neq. Podniós miecz... i zawaha si u wiadamiaj c sobie,
e tak d ugo, dopóki widzi cymba ki jako miecz, narkotyk rz dzi jego umys em.
- Powstrzymaj te kwiaty! - krzykn do Sosy. - We moj latark ...
Podesz a do niego natychmiast i wzi a ród o wiat a. Za wieci a w otwór szukaj c
pn czy, które musia y by gdzie blisko. Neq spojrza na stworzenie.
- Kim jeste ? - zapyta .
- Ja nie yj ! - odpar o. Sta o tu obok otworu. By o równie wysokie jak cz owiek i
mia o pokryt bliznami, ys g ow .
- To Bob - wyja ni a Sosa. - W adca Helikonu. By y w adca! Wi c jednak uszed
przed zemst Sola!
- Teraz ja jestem w adc - powiedzia Neq. - Musimy rozstrzygn
ten spór pomi dzy
sob .
- Uciekaj st d, Neq! - zawo
a Sosa. - To prawdziwy zabójca, a ty jeste pod
wp ywem...
- T dy - powiedzia Bob. Jego g os by niemal niezrozumia y, jak gdyby nie u ywa go
od lat.
- Nie id tam! - krzykn a Sosa. - On jest szalony! Obaj m
czy ni nie zwrócili na ni
uwagi. Bob zst pi do grobu, a Neq pod
za nim, wyczuwaj c brzegi otworu
szczypcami. Czo ga si na okciach i kolanach, trzymaj c miecz z dala od gruzu. Sosa nie
posz a za nimi.
Wyszli z tunelu we wspania ej jak pa ac jaskini, której dno opada o w stron jeziora
cego ród em wody dla Helikonu. By o tu gor co i jasno. Elektryczne arówki zwisa y
z sufitu.
- Mia
tu pr d przez ca y czas?
- Oczywi cie.
os Boba brzmia wyra niej, odk d znale li si na jego terytorium, a wo kwiatów
zanik a.
- Przygotowa em sobie t kryjówk na wszelki wypadek. Jest tu szyb wentylacyjny
prowadz cy na szczyt Góry.
- Dlaczego wi c tu zosta
?
- Na górze jest zimno.
Zimno, to ma o powiedziane. Szczyt Góry zawsze by pokryty niegiem. Grozi o tam
miertelne niebezpiecze stwo w postaci niezliczonych urwisk, rozpadlin oraz lawin. Tylko
kto zdesperowany móg by porzuca tak bezpieczne schronienie, by narazi si na to
wszystko.
- Czy jeste sam?
Trudno by o uwierzy , by ktokolwiek móg wytrzyma siedem lat w ca kowitym
odosobnieniu.
- Oczywi cie, e nie. Mam bardzo pos uszne plemi . Chod , musisz to zobaczy .
Wcale nie zazdroszcz ci twojej pozycji.
Poprowadzi Neqa wzd
brzegu jeziora do szeregu wylotów jaski .
By y tam zwierz ta - mutanty ze Z ych Krajów o ró nych kszta tach i rozmiarach.
Niektóre z nich umyka y chy kiem na widok nadchodz cych m
czyzn, lecz inne
wygl da y na oswojone.
- O nich mówi
? - zapyta Neq.
- To jest tylko cz
. Robotnicy i zbieracze. Oczywi cie nie umiej czyta . Doskonale
natomiast radz sobie z piel gnowaniem upraw hydroponicznych i zbieraniem plonów.
Nie s jednak zbyt inteligentne.
Neq ujrza , jak podobne do szczurów stworzenia odgryza y kawa ki grzyba rosn cego
w szczelinach i zanosi y je gdzie .
- Musisz pozna moj
on - ci gn z o ywieniem Bob. - ycie w adcy Helikonu ma
to do siebie, e nie mo na mie w asnej kobiety.
- Wiem o tym.
A wi c jedna z kobiet równie tu przysz a!
- Z jednej strony trzeba ci gle podejmowa decyzje w sprawach dotycz cych ycia i
mierci, a z drugiej brak ycia osobistego. To, co odziedziczy
po mnie, to nie Helikon,
tylko piek o.
Neq wiedzia , co to jest piek o, wi c to porównanie wyda o mu si trafne.
- Widzia em twoje lady w jadalni. Zastanawia em si , kto móg przyj
z wizyt .
- lady? Z pewno ci nie moje. Zatka em korytarz odpadkami i nigdy z niego nie
korzysta em, a do chwili, gdy zacz
si przekopywa z drugiej strony. Musia em
sprawdzi , co si dzieje.
Odpadki - pn cza musia y zapu ci w nich korzenie. Wiatr wia od jaski Boba do
Helikonu i gdy ro liny wyros y i zakwit y, sekret si wyda . Sosa nie odkopa a grobu Neqi
ani Vara, lecz kryjówk Boba.
- Dlaczego próbowa
zabi ma Soli? - zapyta Neq tonem, jak gdyby chodzi o mu
tylko o zaspokojenie zwyk ej ciekawo ci. W rzeczywisto ci jego dalsze post powanie
zale
o od tej odpowiedzi.
- Nie próbowa em jej zabi . Chcia em uratowa Helikon.
- Nie powiod o ci si .
- Nie z mojej winy. Wiedzia em, e aden koczownik nie zabi by kobiety ani dziecka,
zw aszcza tak uroczego, jak ma a Soli. By em pewien, e barbarzy ski wojownik, który
spotka si z ni na p askowy u, gdzie nikt nie b dzie móg ich dostrzec, albo odst pi jej
zwyci stwo, albo ukryje j , nie czyni c jej krzywdy i sam og osi si zwyci zc . W obu tych
przypadkach Helikon by by bezpieczny.
Bob, zamkni ty w tych jaskiniach, nie móg zna historii Vara i Soli. Jego kalkulacje
by y poprawne, nie wzi jednak pod uwag obecno ci Sola wewn trz Helikonu.
- Bezpieczny?
- Gdyby zwyci
a, honor zmusi by koczowników do odst pienia od obl
enia.
Gdyby og oszono, e zgin a, ujawni bym jej to samo
, co unieszkodliwi oby ich
przywódc . Skutek by by ten sam. Sos wiedzia , jak wywiera nacisk na Gór . By
znakomitym strategiem i pozna nasz system obronny od wewn trz. On móg odnie
zwyci stwo, lecz aden inny koczownik nie zdo
by zdoby Helikonu.
Rozumowanie wydawa o si sensowne, niemniej jednak zawiod o.
- Dlaczego nie wtajemniczy
innych w swe plany?
- Przywódca nigdy nie ujawnia swych zamiarów przedwcze nie. Z pewno ci o tym
wiesz. Musia em zrealizowa plan, a potem powiedzie o nim lub nie, w zale no ci od
tego, co wydawa oby si bardziej korzystne. Zbyt wczesne ujawnienie tej informacji
mog oby doprowadzi do katastrofy.
Neq zada sobie pytanie, czy podst p z piosenkami i pn czem u doktora Jonesa
uda by si , gdyby obecni o tym wiedzieli? Zna odpowied . Bob mia racj . Z tym e...
- Ale Soi podpali Helikon!
Bob spojrza na niego z politowaniem.
- Ten barbarzy ca? By na to za g upi. To ja podpali em Helikon.
Zdumiony Neq nie powiedzia nic.
- W jaki sposób cz
tajemnicy dotar a do tego g upiego bibliotekarza i wiadomo
rozesz a si , zanim by em gotowy wszystko wyja ni . Soi pogna w stron mojego
gabinetu, by mnie zabi . Na monitorach zobaczy em, e pozostali wzi li stron tego
durnia. Nie mog em tolerowa podobnej krótkowzroczno ci. Nacisn em mieszcz cy si w
moim biurku guzik z napisem: „KONIEC K OPOTÓW” i przyszed em tutaj. Nigdy nie
mia em ochoty wraca . To musia o wygl da nieestetycznie.
- Zrobi
to dla zemsty? - zapyta cicho Neq, napr
aj c mi
nie.
- Zemsta nie przynosi adnych korzy ci. Pewnego dnia to zrozumiesz - odpar Bob z
wy szo ci . - Zrobi em to z powodów czysto praktycznych. Gdy dyscyplina podupada,
organizacja nie mo e d
ej funkcjonowa . Lepiej wtedy od razu po
kres jej istnieniu.
- Ale ca e spo ecze stwo koczowników za ama o si ! Bob wzruszy ramionami.
- Trzeba umie si pogodzi z konsekwencjami w asnych b dów.
To brzmia o wiarygodnie. Bob wiedzia co robi. Gdy inni spróbowali si wtr ca ,
zd awi bunt w najskuteczniejszy mo liwy sposób. To by o prawdziwe przywództwo. Gdyby
Bob znalaz si na miejscu Neqa siedem lat temu, potrafi by znale
okazj , by zabi
Yoda zanim nad Neq zawis oby jakiekolwiek niebezpiecze stwo. Neq zrozumia , e w
porównaniu z tym cz owiekiem jest niewini tkiem. Brak mu by o hartu ducha, by zrobi to,
co konieczne. Przez ca e ycie porusza si na o lep. Odnosi sukcesy dzi ki
przypadkowi, lub p aci potworn cen za swoje b dy.
Weszli do nast pnej, wielkiej jaskini.
- O, tutaj jest! - zawo
Bob. - Wspania a, lojalna kobieta! Prawdziwe wcielenie moich
wymaga : pos usze stwa, zaufania i dyskrecji. Gdyby tylko funkcjonariusze Helikonu byli
do niej podobni...
Kud ate, podobne do nied wiedzia stworzenie z b on p awn mi dzy palcami stóp
podesz o do nich, pow ócz c nogami. By to kolejny mutant z podziemi.
- Mi o mi ci pozna , Boba - powiedzia Neq.
- Nie Boba. To dekadenckie, koczownicze nazewnictwo - poprawi go Bob. - Pani
Bob.
Neq skin z powag g ow .
- Teraz rozumiem.
Czekali na niego po drugiej stronie grobu, czy te
mietnika... - Co si sta o? -
zapyta Jim. - Czy go zabi
?
- Oczywi cie, e nie - odpar Neq, maszeruj c dziarsko przed siebie. - Zemsta nie
przynosi adnych korzy ci.
- Ale Bob by odpowiedzialny za wszystko... - zacz a Sosa.
- Pogodzi si z konsekwencjami swoich b dów - odpar Neq. - Podobnie jak ja.
Zamknijcie to przej cie i nie przejmujcie si pn czami. Tutaj nie przeszkodz nikomu.
Ich wo by a w tym miejscu silna i pragn wydosta si z jej zasi gu, zanim znów
zm ci ona jego umys .
- Prawie bym zapomnia - odezwa si Jim. - Kto próbowa po czy si z nami
przez radio. Nie Odmie cy. Prze czy em to do twojego gabinetu, ale...
W par chwil Neq znalaz si z powrotem na swoim miejscu. G os wydobywaj cy si
z g
nika przemawia w obcym j zyku. Nacisn guzik prze czaj cy na nadawanie.
- Mówcie po angielsku! - zawo
. - Tu Helikon! Po krótkiej przerwie odezwa si inny
os, przemawiaj cy z wyra nym akcentem.
- Mówi Stacja Andy. Próbowali my si z wami po czy . Nie mieli my kontaktu przez
siedem lat...
- To by a tylko przerwa - odrzek Neq.
- Ale dwa lata temu wys ali my helikopter. Pilot zameldowa nam, e Helikon zosta
opuszczony...
Wi c to by ów tajemniczy go
!
- Nast pi a zmiana personelu. Nasz dawny przywódca, Robert, musia odej
w stan
spoczynku. Jestem Neq. Od tej pory mo ecie wspó pracowa ze mn .
W g osie zabrzmia a nuta troski.
- Wiele lat wspó pracowali my z Robertem. W jaki sposób zgin ?
- Doprawdy, Andy! - odpar Neq, udaj c szok. - Helikon jest cywilizowany! Bob
opu ci swe stanowisko, aby móc po wi ci si swojej onie, która jest czaruj cym
stworzeniem. Wy lijcie ponownie waszego cz owieka, to go jej przedstawimy. Nast pi a
przerwa.
- To nie b dzie konieczne - odezwa si w ko cu g os. - Czy znowu funkcjonujecie
normalnie? Potrzebna warn jaka pomoc?
- Jak wygl daj wasze zapasy m odych kobiet? - zapyta Neq.
- A jak wygl daj wasze zapasy sprz tu elektronicznego?
Neq u miechn si . Mia robot do wykonania i nagle poczu , e zaczyna j lubi .
KONIEC