Barry Maxine Karaibski płomień

background image

Maxine Barry

KARAIBSKI PŁOMIEŃ

Prolog

Wielka Brytania

K

eith Treadstone uniósł drżącą ręką trzeci kieliszek

brandy. Był właśnie w gabinecie swojego letniskowego
domku pod Oksfordem, który już do niego nie należał.
Nadeszła chwila, by zastanowić się nad niepewną
przyszłością. Praca w domu wariatów, jakim bez
wątpienia jest londyńska giełda, zmienia człowieka w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kłębek nerwów. Odpoczynek od tego piekła to
konieczność, nie zachcianka. Ale teraz domek przejdzie
do przeszłości - tak jak wszystko, co Keith posiadał.
Rzucił to dla czegoś, co nigdy mu się nie zwróci. To coś
nosiło nazwę „Aleksandria”.

Zakrztusił się i pociągnął następny łyk alkoholu.
- Boże - powiedział martwym głosem i sięgnął po

stojącą na biurku fotografię. Długo przyglądał się
patrzącej na niego pięknej twarzy. - Ramona... - Skłonił
płowowłosą głowę przed fotografią kobiety w rozwianej
oksfordzkiej todze i westchnął ciężko. - Zawsze byłaś
taka zdolna. Co byś o mnie pomyślała, gdybyś się
dowiedziała, jaki jestem. Głupi, głupi, głupi!

Powinien wiedzieć, że zostanie wykorzystany.

Powinien bez trudu dostrzec fałsz za uśmiechniętymi
twarzami i radosnymi głosami. On, człowiek obracający
milionami na giełdzie, sądził, że pozjadał wszystkie
rozumy. Że wszystko wie. Co za kpina! On, stary
wyjadacz, dał się tak nabrać! A teraz musiał zebrać w
sobie całą odwagę, jaka mu została - a nawet jeszcze
więcej - i zrobić to, co należy.

Znowu spojrzał na fotografię kobiety, której właściwie

bardziej potrzebował, niż kochał, i westchnął. Pora na
rachunek sumienia. Sięgnął po kartkę z firmowym
nadrukiem i napisał na niej dzisiejszą datę. Ale utknął
zaraz po „Droga Ramono”. Co właściwie mógł jej
powiedzieć? Że nie mają już przyszłości, że łączą ich
tylko akcje tego przeklętego statku? Nie. Tak nie
można. Musiał pomyśleć o niej. O Ramonie, która była

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kimś więcej niż tylko śliczną dziewczyną. O Ramonie,
obdarzonej przenikliwą, błyskotliwą inteligencją i
ogromnym, wybaczającym sercem. Musi o tym
pamiętać. W tym jego jedyna nadzieja. To dobre,
wybaczające serce...

Zaczął pisać, z wysiłkiem pokonując drżenie dłoni.
„Wiem, że mi przebaczysz, najdroższa. Że wybaczysz

mi wszystkie błędy. Wiesz, że Cię kocham.”

Przerwał i westchnął ciężko. Nie mógł się zmusić, żeby

to napisać, żeby ubrać wszystko w suche, brutalne
słowa. Nie mógł jej tego zrobić, a jednak... musiała się
dowiedzieć. Ale jak wytłumaczyć komuś o tak
kryształowej uczciwości, że istnieją zwierzęta kierujące
się jedynie chciwością, że istnieją kreatury o
bezwzględności rekina, które mają czelność nazywać się
uczciwymi ludźmi interesu? Jak ma jej powiedzieć, że
spotkał człowieka, który nie cofa się przed niczym?
Człowieka tak niebezpiecznego, że drżał na samo jego
wspomnienie.

No pisz, ponaglił go jakiś cichy głosik. Skończ z tym

wreszcie. Na dźwięk nagłego skrzypnięcia za drzwiami
poderwał gwałtownie głowę, a serce zaczęło mu walić
jak młotem. Zamglone alkoholem spojrzenie
otrzeźwiało na chwilę, ale dźwięk nie powtórzył się.
Może to kot. Wrócił znowu do niewesołych myśli. Czy
da się jeszcze coś uratować? Ramona tak wiele przy
nim przeszła... Czy zechce, czy zdoła stawić czoło
ewentualnemu bankructwu? Ostatnio zaczęła zdradzać
niepokój, którego dotąd u niej nie zauważał. Raz czy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dwa usiłowała zmusić go do swoich słynnych
„poważnych rozmów” o przyszłości ich związku. Za
każdym razem udawało mu się jakoś załagodzić
sytuację. Wziąć ją na litość. Zapewnić o swojej miłości,
lojalności, oddaniu.

Ale nie o namiętności. Tego nie mógł jej dać.
Wielki, biało-czarny kocur wskoczył bezszelestnie na

ogrodowy mur i zaczął myć sobie pyszczek. Zielone
ślepia zwróciły się w stronę domu, z którego dobiegł
jakiś suchy trzask. Po chwili przez trawnik przeszedł
spokojnie nie znany mu mężczyzna. Skręcił w spokojną
wiejską uliczkę i wsiadł do samochodu. Makary wrócił
do przerwanej czynności. Kiedy tylko skończy z toaletą,
pójdzie do domu i zacznie miauczeć pod drzwiami. Pan
podrapie go za uszami, a on nagrodzi go za to
rozkosznym mruczeniem. A potem dostanie pyszne
kocie chrupki.

Ale pan Makarego nie otworzy mu drzwi. I nigdy

więcej nie podrapie go za białym uchem.

R

amona King weszła do mrocznego wnętrza cichego

kościoła. Matka szła tuż za nią, patrząc z niepokojem na
napięte szczupłe ramiona córki; westchnęła głęboko.
Srebrzystozłote włosy Ramony zalśniły w mdłym
świetle, wpadającym przez okna. Wiele osób siedzących
w ławkach odwróciło się w ich stronę. Choć pogrzeb
Keitha odbywał się w małym miasteczku Foyle, w
kościele zjawili się jego londyńscy koledzy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Kazanie było miłosiernie krótkie. Ramona siedziała

nieruchomo, jak odrętwiała. W drzewach przed
kościołom świergotał jakiś ptak i znowu poczuła łzy
napływające do oczu. Ktoś szturchnął ją delikatnie.
Spojrzała nieprzytomnie na matkę, rzucającą garść
ziemi na trumnę. Ledwie docierało do niej to, co mówił
pastor. Mechanicznie spełniła swoją powinność.
Bezsens tego wszystkiego był tak dręczący, że chciało
jej się krzyczeć.

Keith odszedł. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości.

Keith nigdy nie popełniłby samobójstwa. Nieważne, co
mówi policja i gazety. Nie mogła się z tym pogodzić. A
przecież przyzwyczaiła się już, że wszystko potrafi
sobie wytłumaczyć. Ta błyskotliwość towarzyszyła jej
od najwcześniejszego dzieciństwa. Już jako mały berbeć
starała się przeniknąć ukryte mechanizmy wszystkiego,
z czym się stykała. Głód wiedzy rósł w niej stopniowo
w miarę upływu lat, aż wreszcie zdobyła stypendium w
Somerville College na cieszącym się wielkim
powodzeniem wydziale nauk ekonomicznych.

A teraz nagle nic nie przychodziło jej do głowy...
Policjant powiedział, że jej narzeczony zginął od

strzału w głowę. Spytał, czy Keith Treadstone miał
niemiecki pistolet z czasów drugiej wojny światowej.
Nie było to żadną tajemnicą. Broń należała do jego
ojca, który przywiózł ją z wojny jako ponurą pamiątkę.
Ale dlaczego strzelił z niej do siebie? Dlaczego nie
zostawił chociaż krótkiego listu, jakiegoś wyjaśnienia?

Ramona poruszyła się i z zaskoczeniem odkryła, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

siedzi w długim czarnym samochodzie, jadącym w
stronę domku Keitha. Nie pamiętała, jak się w nim
znalazła. Zadrżała. Weź się w garść, dziewczyno,
pomyślała posępnie. To zupełnie bez sensu.

- Dobrze się czujesz, kochanie? - zagadnęła cicho Bar-

bara King.

Jej córka skinęła mechanicznie głową, ale nie czuła się

dobrze i obie o tym wiedziały.

Po chwili samochód zatrzymał się za

ciemnoniebieskim dżipem, który jechał przed nimi.
Szofer otworzył im drzwi, z wysiłkiem omijając
wzrokiem bujny biust blondynki, ukryty pod czarnym
jedwabiem marynarki, a także jej długie, kształtne nogi
opięte wąską spódnicą.

Martin Turner, notariusz Keitha, przyjrzał się kobietom

wysiadającym z czarnego wytwornego samochodu.
Zmierzył aprobującym spojrzeniem narzeczoną swojego
klienta. Miała uderzająco piękne srebrzystozłote włosy,
spływające jej na ramiona jedwabistymi falami. Na tle
surowej czerni ubrania wydawały się jeszcze bardziej
olśniewające. Wyciągnął rękę; uścisnęła ją z
niespodziewaną siłą. Przypomniał sobie, że dziewczyna
wykłada na Oksfordzie. Spoczęło na nim spojrzenie
wielkich szarobłękitnych oczu, chłodnych, a jednak
zdradzających dziwną wrażliwość. Nie jest aż tak
spokojna, jak udaje, pomyślał i zatroskał się. Jak ta
dziewczyna zniesie to, co wkrótce ją czeka? Testament
był sformułowany bardzo przejrzyście, ale w tych
okolicznościach... Martin otworzył furtkę i drgnął

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przestraszony. Wielki czarno-biały kocur skoczył na
mur za jego plecami i miauknął przeciągle.

- Cześć, Makary - odezwała się Ramona, wyciągając

rękę. Kot otarł się o nią, muskając jej nadgarstek
długimi białymi wąsami. - Całkiem o tobie
zapomniałam. Biedactwo.

- Zdaje się, że karmiła go pani Wibbiscombe - wtrącił

Martin, odsuwając się od kota najdalej, jak mógł. Nie
życzył sobie kociej sierści na nowym garniturze

Ramona King wzięła w ramiona ciężkie zwierzę,

przytuliła policzek do jego jedwabistej głowy i weszła
do domku, w którym bywała już tyle razy. Nic się nie
zmieniło, a jednak wszystko wyglądało jakoś inaczej.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym zaskoczona.
Dopiero po paru minutach zdała sobie sprawę, że z
domku zniknęły różne przedmioty. Czy nad schodami
nie wisiał obraz? I co się stało z tą przepiękną
miśnieńską figurynką, którą tak lubiła?

Usiedli w gabinecie. Ramona nie wypuszczała

Makarego z objęć - Keith tak go lubił.

- Pozwolę sobie ominąć formalności i przejdę do kon-

kretów - zaczął Martin energicznie. - Keith zostawił
pani cały swój majątek.

Ramona skinęła głową; spodziewała się tego. Keith nie

miał bliskiej rodziny oprócz kilku kuzynów, których
nigdy nie widział na oczy.

- A jednak... - Martin Turner odkaszlnął z rosnącym

zdenerwowaniem. - Panno King, czy zdawała pani sobie
sprawę z udziałów, które Keith kupował przez ostatnie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

cztery miesiące? Na własne konto, oczywiście?

Połyskujące srebrem oczy przeszyły go ostrym,

inteligentnym spojrzeniem. Martin wzdrygnął się, jak
uderzony prądem.

- Udziały? Nie. Keith raczej nie rozmawiał ze mną o

giełdzie. Ja również jestem ekonomistką. Nie
rozmawialiśmy w domu o pracy - wyjaśniła spokojnie.
Był to jej pomysł. Chciała rozmawiać o innych
sprawach. O rodzinie. Dzieciach. Wspólnej przyszłości.
Kolejna - daremna - próba zbliżenia ich do siebie.
Przełknęła z trudem ślinę. Poczuła ból zaciskającego się
gardła. Nie wolno się jej załamać. Nie teraz.

- Hmmm. No tak. Czy słyszała pani kiedyś o liniach

Aleksander?

- Naturalnie. Lubię na bieżąco dowiadywać się o

dużych firmach w Wielkiej Brytanii. Linie Aleksander
posiadają flotyllę statków pasażerskich. W tej chwili nie
mają sobie równych. Niegdyś była to własność
prywatna. W latach pięćdziesiątych założył je Michael
Alexander. Ale po jego śmierci, która miała miejsce
blisko dwadzieścia lat temu, linie stały się własnością
państwa. Na ich czele stanął najbliższy współpracownik
byłego właściciela. Firma nieco podupadła, ale teraz
rządy objął jego syn, Damon. Wygląda na to, że udało
mu się znowu rozkręcić interes.

Mówiła spokojnie i naturalnie, czerpiąc fakty z

bogatego skarbca swojej pamięci. Nie zdawała sobie
sprawy, że jej wybitna inteligencja może odstraszać
rozmówcę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Rozumiem - powiedział Martin, nie zdając sobie

sprawy, że do jego głosu wkradł się wrogi ton. - A
zatem prawdopodobnie wie pani, że Damon Alexander
miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy dołączył do grona
współpracowników firmy. Teraz stał się posiadaczem
większości jej udziałów. Kilka lat temu został
mianowany przewodniczącym. Trzeba zaznaczyć, że
linie Alexander nadal dzierżą palmę pierwszeństwa, ale
muszą stawiać czoło coraz liczniejszej konkurencji. Od
śmierci Michaela Alexandera stopniowo tracą klientów,
aczkolwiek jego syn robi, co może, żeby ratować
sytuację. Wbrew wszelkim radom kazał przystąpić do
budowy „Alexandrii”.

Przerwał, mając przykrą świadomość, że Ramona King

nie tylko go rozumie, ale wyprzedza go o kilka kroków.

- Dotychczas, linie Alexander nigdy nie kojarzyły się z

prawdziwym luksusem podróży. Ale „Alexandria” z
całą pewnością może się równać z najlepszymi. Prawdę
mówiąc, jest większa i lepsza niż „Queen Elizabeth II”.
Na razie przechodzi testy, a jej pierwszy kurs
wyznaczono na styczeń. Słyszałem, że to najlepsza pora
na podróż na Karałby.

- A Keith wykupił akcje tego statku? - przerwała mu

bezceremonialnie.

- Tak. I to sporo.
- Rozumiem. A zatem „Alexandria” to swego rodzaju

eksperyment - powiedziała z namysłem, starając się
uporządkować fakty. - Rzecz jasna, nie poznałam
dobrze tego tematu, ale większość liniowców mieści

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

możliwie największą liczbę kabin, by w każdy rejs
zabierać jak najwięcej pasażerów. „Alexandria” ma
mniej kabin, ale są znacznie bardziej przestronne. Zdaje
się, że wygląda jak pływający Buckingham Pałace. A
zysk mają przynieść niebotyczne ceny za bilet, a nie
liczba pasażerów. - Jako ekonomistka musiała przyznać,
że pomysł jest znakomity. Ale nie to zaprzątało teraz jej
uwagę. - Ile zainwestował Keith? - spytała, nie zdając
sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.

Martin odkaszlnął.
- Wszystko. Całe oszczędności, nawet ten domek, który

sprzedał koledze. Wszystko. A ponieważ dziedziczy
pani po nim, jest pani właścicielką nieco ponad pięciu
procent „Aleksandrii”.

Ramona słuchała go uważnie, kręcąc głową w

zamyśleniu.

- Nie rozumiem - wyznała wreszcie. - Keith nigdy nie

lubił stawiać wszystkiego na jedną kartę. To
nieekonomiczne. No, chyba że ma się miliony.

Dlaczego, pomyślała żałośnie, dlaczego nie zwierzył

się mi ze swoich zamiarów? Nie chodziło o pracę.
Ryzykował naszą wspólną przyszłość.

- A jeśli „Alexandria” okaże się niewypałem? - spytała.

Pytanie było retoryczne. Doskonale znała odpowiedź.

- Nie sądzę - zaprzeczył Martin szybko. - Damon

Alexander jest uważany za geniusza. Muszę panią
uprzedzić: sam Alexander posiada większość akcji.
Posiada mniej więcej czterdzieści procent. Ale lista
osób, które zainwestowały w ten statek, wygląda jak

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

„Who is Who”. Są tu wszyscy wielcy tego świata.
Właściciele teksaskich rafinerii, szejkowie naftowi,
królowie, bankierzy...

- Chwileczkę - przerwała mu, pokonując paraliżującą

rozpacz. - Nawet jeśli Keith sprzedał wszystko, co miał,
w jaki sposób zdołał uzyskać pięć procent, wobec tak
potężnych udziałowców?

Martin odkaszlnął ponownie. Łudził się, że dziewczyna

się nie zorientuje. Daremne nadzieje. Ramona King
wyglądała jak anioł, ale jej umysł pracował na
niesamowitych obrotach.

- To prawda - przyznał smętnie. - Ale tutaj mam

wszystkie dokumenty... - Podniósł grubą, wypchaną
kopertę. - Sprawdziłem wszystko bardzo dokładnie.
Sześć dni temu Keith Treadstone nabył pięć procent
„Alexandrii”. Teraz tytuł własności automatycznie
przechodzi na panią. Dzięki temu, oprócz innych
przywilejów, przysługuje pani miejsce na statku
podczas jego pierwszego rejsu, prawo do głosowania
oraz inne opcje finansowe. Oczywiście mógłbym się
jutro zająć sprzedażą tych akcji. Z pewnością
otrzymałaby pani przyjemną sumkę.

Pokręciła głową ze znużeniem. Nie chciała zajmować

się dziś porządkowaniem spraw Keitha. Zeszłej nocy
płakała tak długo, aż usnęła. Teraz czuła się tak
wyczerpana i pusta, że pragnęła jedynie zwinąć się w
kłębuszek i przespać cały rok. Keith, mój kochany,
pomyślała smutno. W coś ty się wplątał?

- A to testament - powiedział Martin niespokojnie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Chciał pozbyć się sprawy Keitha Treadstone
najszybciej, jak można. - Czy chce pani o coś spytać?
Ramona skinęła głową.

- Chcę wziąć Makarego - oznajmiła, głaszcząc

delikatnie kota drzemiącego na jej kolanach. Zerknęła
na matkę. - Jeśli się zgodzisz...

- Oczywiście - zareagowała natychmiast Barbara King.

Widzieć córkę, złamaną takim bólem, i nie móc jej
pomóc... To było niemal ponad jej siły.

Ramona wstała bez słowa, tuląc kota w ramionach.

Wyszła w ślad za matką. Podobnie jak Martin, nie
chciała tu zostać ani chwili dłużej.

W

róciwszy do przestronnego domu na Woodstock

Road, Ramona wypuściła Makarego, by rozejrzał się na
nowych włościach, a sama poszła za matką do kuchni,
utrzymanej w wesołej, brzoskwiniowo-zielonej tonacji.
Przyglądanie się, jak matka robi herbatę, w jakiś sposób
przynosiło jej ulgę. Czynności były takie zwyczajne. Jak
co dzień. Jakby wróciła do domu po wycieczce do Oz,
szalonej krainy, w której nic nie wydawało się
prawdziwe.

- Wypij i powiedz, co ci chodzi po głowie - odezwała

się Barbara King, stawiając przed córką herbatę i
osuwając się na krzesło. Westchnęła głęboko, zdjęła
buty i sięgnęła po filiżankę. Co za dzień.

- Nie wiem, co o tym myśleć - wyznała Ramona. -

Przynajmniej na razie. Ale mam wrażenie, że te akcje
miały coś wspólnego z... samobójstwem Keitha.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Samobójstwo. Tak... Dziwny ton głosu Barbary

sprawił, że srebrnozłota głowa jej córki poderwała się
raptownie. Dwie pary błękitnych oczu spojrzały na
siebie.

- Ty też? - szepnęła Ramona. - Też to czujesz? Nie

mogę nic na to poradzić, ale samobójstwo... Keith by
tego po prostu nie zrobił.

Barbara skinęła głową.
- Zawsze uważałam go za zbyt... pochłoniętego sobą,

by był skory do rozpaczy.

Dobierała słowa bardzo starannie, ale Ramona i tak

zerknęła na nią z niepokojem. Jak wiele matka
wiedziała?

Barbara, mająca zawsze bliski kontakt z córką, bez

trudu odczytała nieme pytanie. Westchnęła znowu,
odstawiając filiżankę.

- Przyznaję, że Keith martwił mnie nieco. Byliście z

sobą tak długo, a mimo to...

- Mimo to? - podjęła Ramona. Wiedziała, że wchodzi

na niepewny grunt, ale nagle poczuła rozpaczliwą
potrzebę zwierzenia się komuś.

- Wyglądaliście bardziej na rodzeństwo niż

kochanków. - Barbara zerknęła na córkę z niepokojem.
- Nie chcę cię zranić, ale... Nigdy nie uważałam go za
odpowiedniego mężczyznę dla ciebie.

Ramona wbiła spojrzenie w pustą filiżankę.
- Keith i ja nigdy nie byliśmy kochankami - wycedziła

wreszcie.

No proszę, powiedziała to. Powiedziała to na głos.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Podniosła zalękniony wzrok na matkę, ale ta tylko
uśmiechnęła się smutno. W jej spojrzeniu było tyle
dobroci, że po policzkach Ramony potoczyły się dwie
gorące łzy.

- Tak myślałam... - szepnęła Barbara. - Niektórzy

mężczyźni po prostu nie potrzebują... takiej miłości. Ale
ty potrzebujesz. Mimo całej nieśmiałości jesteś dorosłą,
normalną kobietą. Ze wszystkimi pragnieniami, jakie
może odczuwać kobieta.

Ramona skinęła głową i westchnęła rozpaczliwie.

Otarła łzy i pociągnęła nosem.

- Wiem. Nasz związek czasem mnie martwił. Ale do tej

pory mężczyźni nie liczyli się specjalnie w moim życiu.
Przecież wiesz. W szkole pracowałam zbyt ciężko, żeby
mieć chłopaka.

- Byłaś strasznie nieśmiała - dodała matka. Uśmiech

przywołał na jej twarz sympatyczne zmarszczki. - Czer-
wieniłaś się jak burak, kiedy jakiś chłopak na ciebie
spojrzał. A było ich wielu, wierz mi.

- A potem, w Oksfordzie... Wiedziałam, że muszę być

najlepsza. W przeciwnym razie nie mogłabym pisać
pracy doktorskiej. Więc zaczęłam pracować jeszcze
ciężej.

- Pamiętasz, jak wyganiałam cię z domu? - Barbara

roześmiała się cicho. - W przeciwieństwie do innych
matek musiałam silą wlec cię na różne zabawy!

Ramona zawtórowała jej.
- Wtedy poznałam Keitha. - Śmiech zamarł nagle.

Wzięła chusteczkę, którą podała jej matka, i uniosła w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zamyśleniu jasne brwi. - Wiesz, z początku nie
docierało do mnie, jak dziwnie razem wyglądamy.
Kiedy całował mnie na pożegnanie, nie wchodząc do
mojego pokoju, myślałam, że jest po prostu delikatny.
Że wie, jak się denerwuję. Jaka jestem nieśmiała. A
potem znowu pochłonęła mnie kariera. Zrobiłam
doktorat, dostałam stypendium, a tymczasem ja i
Keith... oszukiwałam się - przyznała z bólem. - Całkiem
niedawno przyjrzałam się mojemu życiu. Ukończyłam
Oksford, ale jakoś mnie to nie satysfakcjonuje. Lata
mijają, a ja nadal nie mam męża ani rodziny. Nikt mnie
nie kocha.

- Rozmawiałaś z nim o tym? - spytała Barbara

delikatnie. Nie chciała przysparzać córce cierpienia.

- Próbowałam. - Ramona westchnęła. - Ale on zawsze

jakoś się wykręcał. Wreszcie powiedział mi, że jest im-
potentem.

- I dlatego nie mogłaś go zostawić.
- Tak! Rozumiesz mnie, prawda? Jak mogłabym go

porzucić? To by było zbyt okrutne... Jakbym chciała
powiedzieć, że nie jest dla mnie dość męski. Dość
dobry. Że liczy się tylko seks lub jego brak.
Próbowałam mu pomóc. Umawiałam go na spotkania z
lekarzami, ale teraz wątpię, czy w ogóle się u nich
zjawił. Wreszcie zaczęłam mieć dość, i wtedy...

- Wtedy... to - wyszeptała Barbara drżącym głosem.
- Keith popełnił samobójstwo - powiedziała Ramona

martwo. - To przez „Alexandrię”. Cokolwiek się
wydarzyło, to wszystko przez nią.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Zgadzam się. I co zamierzasz zrobić?
Ramona przeczesała ze znużeniem długie srebrzyste

pasmo włosów.

- Nie wiem. Pewnie spróbuję się dowiedzieć, dlaczego

Keith wykupił te akcje. Skąd wziął tyle pieniędzy. A
potem zrobię z tych informacji jakiś użytek.

Barbara skinęła głową. Znała córkę na tyle, by

wiedzieć, że bez względu na wszystko znajdzie
odpowiedź. Ale i ona musiała stawić czoło pewnym
bolesnym faktom z własnego życia. Mąż, który nie jest
mężem. Małżeństwo, które nie jest małżeństwem.
Zdrada. Strach. Nie wolno poddawać się
przeciwnościom losu. Starała się zaszczepić córce to
przekonanie. Być może należy udzielić jej brutalnej,
lecz istotnej rady.

- Wiem, przez co przechodzisz. Będę cię wspierać ze

wszystkich sił. Ale teraz, kiedy Keitha już nie ma, może
powinnaś opuścić Oksford na pewien czas. Zobaczyć
świat. Znaleźć sobie mężczyznę - znającego
namiętność. Nie możesz kryć się bez końca. Nikt nie
powinien tego robić.

- Kryć się? Przed czym?
- Przed życiem, kochanie - powiedziała Barbara,

patrząc córce prosto w oczy.

M

ężczyzna, który pojawił się, by stawić czoło hordom

dziennikarzy, wydał się fotografom darem niebios. Doki
Southampton nie były wdzięcznym modelem i choć

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

monumentalny liniowiec skąpany w świetle reflektorów
prezentował się dumnie światu już od godziny,
dziennikarze nie doczekali się na razie twarzy, która
uatrakcyjniłaby materiał, czyniąc go bardziej strawnym.

Mężczyzna, który usiadł przy stole, ginącym pod

plątaniną kabli i najeżonym niezliczonymi mikrofonami,
spojrzał ponad głowami zebranych dziennikarzy i
uśmiechnął się lekko. W tej samej chwili eksplodowały
dziesiątki fleszy. Ralph Ornsgood, wysoki jasnowłosy
Szwed, prawa ręka Damona, przysunął się bliżej.

- Wszystko gotowe! - zawołał i ścisnął kciuki na,

szczęście.

Damon przesunął spojrzeniem po falującym morzu

głów i uśmiechnął się. Większość z obecnych tu osób
nie miała bladego pojęcia, ile pracy kosztowała ich
„Alexandria”. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzał
olśniewający projekt statku, po ostateczne kosmetyczne
poprawki włożył w to wszystkie siły i energię. Wiedział,
że ze statkiem tym wiąże się jego przyszłość. Linie
Alexander potrzebowały gwiazdy. Jeśli ten statek
zawiedzie, wszystko weźmie w łeb. Rada nadzorcza
zatryumfuje.

- Proszę państwa - odezwał się, natychmiast skupiając

na sobie uwagę wszystkich.

Członkowie bardziej doświadczonych ekip spojrzeli na

siebie i pokiwali głowami. Spotykali się już z ludźmi
obdarzonymi osobowością sceniczną, tym czymś, co tak
kochają kamery, ale tu mieli do czynienia z czymś
innym. Damon Alexander nie tylko dysponował nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

fałszowaną aurą emanującej z niego siły. Na jego widok
wszystkie obecne kobiety traciły dech w piersiach.

- Najpierw chciałbym przeprosić państwa za to, że całe

to widowisko jest tak mało romantyczne - zaczął. -
Zdaję sobie sprawę, że większość państwa wyobrażała
sobie ogromny statek, ześlizgujący się z gracją na wodę
i majestatycznie sunący pomiędzy fale otwartego morza.
Niestety, dok, w którym znajduje się „Alexandria”,
będzie wypełniał się wodą przez niespełna piętnaście
godzin. A to już nie to, naturalnie. Ale za to, o czym
zapewne wszyscy państwo wiecie, mamy tu pewną
piękną panią, która za chwilę rozbije o burtę butelkę
szampana.

Wśród zaproszonych gości podniosła się fala szeptów.

Matką chrzestną statku miała być osoba z rodziny
królewskiej, kobieta obdarzona wyjątkową urodą.

- Później „Alexandria” zostanie odholowana na

przystań, a następnie wyruszy w swoją pierwszą morską
podróż. Jak możecie państwo przeczytać w załączonych
broszurach, nasz statek wyposażony jest w najlepsze na
świecie silniki firmy Pieisnick. Załoga liczy osiemset
osób... tak, aż tyle - dodał, usłyszawszy szmer
zaskoczenia. - Nasz statek może pomieścić tysiąc
sześćset pasażerów, czyli o wiele mniej niż większość
liniowców. Ale nam chodziło o jakość, nie ilość. Każdy
nasz pasażer ma zapewnioną obsługę najwyższej klasy.

- Czy na pewno „Alexandria” będzie gotowa do pierw-

szego rejsu w styczniu? - odezwał się jakiś głos z
tylnych rzędów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Tak.
Odpowiedź padła tak błyskawicznie, że wszyscy

zamarli. Ale już po chwili podniosła się zwykła wrzawa.
Zawodowcy przystąpili do pracy.

- Dlaczego na pierwszy kurs wybrał pan właśnie Morze

Karaibskie?

- Ponieważ to znakomita pora na zimowe ferie, a

Karaiby są najlepsze do tego celu.

- Czy tą trasą nie kursuje już wiele statków innych

linii?

Damon Alexander uśmiechnął się, co pociągnęło za

sobą kolejną eksplozję błyskających fleszy. Nie było w
tym nic dziwnego; w wieku trzydziestu trzech lat był
jednym z największych magnatów finansowych w kraju,
z pewnością najbardziej kontrowersyjnym, co tylko
dodawało mu uroku tajemnicy i romantyzmu. Jeżeli
doda się do tego metr osiemdziesiąt pięć wzrostu,
muskularne ciało bez śladu tłuszczu, bujną, niemal
czarną czuprynę oraz duże stalowo-błękitne oczy,
otrzymamy obraz mężczyzny bliski ideału. A jeśli
wspomnimy jeszcze, że ideał ten nie miał żony, stanie
się zrozumiałe, dlaczego osoba Damona budziła emocje
przypominające histerię. Już teraz można było
powiedzieć z całą pewnością, że jego fotografie znajdą
się jutro w każdej gazecie w kraju.

- „Alexandria” jest wyjątkowym statkiem - ciągnął

Damon głosem pełnym cichej dumy. - Jeszcze nikt nie
zbudował niczego podobnego.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że to snobizm w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

najczystszej postaci - rozległ się jakiś jadowity głos,
dobiegający z miejsca dla przedstawicieli brukowców. -
W czasach, w których szary człowiek coraz częściej
może sobie pozwolić na wycieczki morskie, buduje pan
statek mogący służyć jedynie najbogatszym?

W szeregach żądnej krwi prasy nastąpiło poruszenie.

Dziennikarze odwrócili się jak stado drapieżników wiet-
rzących świeżą krew.

- Nie dzielę ludzi na szarych i bogatych, co pan naj-

wyraźniej czyni - zripostował Damon głosem ziejącym
lodowatym chłodem. - Jeśli chce pan spytać o
możliwość wygodnej, niedrogiej podróży dla osób nie
mogących pozwolić sobie na rozrzutność,
sugerowałbym tygodniowy rejs na „Atenach”, jednym z
wielu statków linii Alexander, który regularnie kursuje
po Morzu Śródziemnym. Jak panu wiadomo, albo
byłoby wiadomo, gdyby odrobiłby pan pracę domową,
nasze linie oferują jedne z najbardziej korzystnych cen
na całym świecie.

Stalowe oczy o równie stalowym spojrzeniu spoczęły

na spurpurowiałym reporterze.

- Aleksandria to po prostu rozszerzenie naszej oferty.

Mamy lata dziewięćdziesiąte, proszę państwa. Na
świecie jest więcej milionerów niż kiedykolwiek w
historii. Krótko mówiąc, „Alexandria” to statek właśnie
dla nich. I nie spodziewajcie się, że będę się z tego
powodu usprawiedliwiać, bo musielibyście długo
czekać.

Spojrzał na nich wyzywająco. Dziennikarze

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zrozumieli, że układ sił zaczyna się zmieniać. Damon
nie był już ich łupem; stał się myśliwym, a sposób, w
jaki tego dokonał, był fascynujący. Rzadko kto potrafi
stawić czoło atakowi prasy, i wygrać.

- Jak możecie się dowiedzieć z załączonej literatury -

wszyscy jak jeden mąż otworzyli foldery - na statku
mamy wyłącznie kabiny pierwszej klasy. Nie istnieją u
nas kabiny pasażerskie z widokiem na łodzie
ratunkowe, ponieważ zajmują je członkowie załogi. Nie
mamy również pasażerskich kabin bez okien.
Dysponujemy setką kabin jednoosobowych. W
przeciwieństwie do innych linii, nie zapominamy o
ludziach, którzy coraz częściej chcą podróżować w
pojedynkę. Mamy też dziesięć kabin zaprojektowanych
z myślą o inwalidach, a cały statek został dostosowany
do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Ale
nade wszystko, panie i panowie, istotą naszego
przedsięwzięcia jest luksus. Luksus - powtórzył
dobitnie. - „Alexandria” to pływający pałac. I o to nam
chodziło. Jest doskonała, została zbudowana w Wielkiej
Brytanii i przejmie koronę po „Queen Elizabeth II”.

Ostatnie słowa utonęły w burzy spontanicznych

oklasków. Ale Damon nie myślał o swoim sukcesie,
lecz o złych wieściach, które otrzymał tego ranka.
Wieściach, dotyczących tego przeklętego Joe Kinga.

W

małym pokoiku w szpitalu Johna Radcliffa w

Oksfordzie doktor Verity Fox poprawiła się nerwowo
na krześle. Podciągnęła białe rękawy fartucha. Właśnie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

skończyła skomplikowaną operację serca. Stan
pacjentki rokował bardzo pomyślnie. Ale w tej chwili
doktor Fox miała inne problemy na głowie. Serce biło
jej jak oszalałe, a ona nie potrafiła go uspokoić. Od
trzech dni czekała na wyniki badań, choć wydawało jej
się, że minęły co najmniej trzy lata. A teraz oczekiwanie
dobiegło końca.

Do pokoju wszedł doktor Gordon Dryer, jej stary

przyjaciel. Usiadł za biurkiem. Przez długą chwilę
oboje patrzyli na siebie w milczeniu. Przerwała je
Verity.

- Czy to to, o czym myśleliśmy? - spytała odważnie.
Skinął głową.
- Tak. To właśnie to. Przykro mi, Verity. Boże... - W

jego śmiertelnie znużonym głosie brzmiała prawdziwa
rozpacz. - Jak często musiałem to mówić innym, obcym
ludziom?

Skinęła głową i odetchnęła głęboko. Nie mogła w to

uwierzyć, nawet w obliczu niezaprzeczalnych faktów.
Wszystko zdarzyło się tak szybko. Zaledwie trzy
miesiące temu zaczęła cierpieć na osłabienie i jakieś
niewyraźne bóle. Zgłosiła się do Gordona na badanie.
Oboje uważali, że to anemia. Aż do chwili kiedy
pojawiły się inne symptomy. Aż do wyników
pierwszego badania krwi... Pospieszne drugie badanie,
dla zupełnej pewności...

- Niech to szlag, nie mogę nic zrobić - wyznał Gordon

z jękiem. - Niby jestem tu najlepszym specjalistą...

- Przestań - przerwała mu ostro. Wiedziała, że powinna

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

go jakoś pocieszyć, ale na razie nie była do tego zdolna.
Na zewnątrz czekał na nią jeden z niewielu pogodnych
wrześniowych dni, błękit nieba, świergot ptaków i
ogrody pełne kwiatów. A ona miała umrzeć. Umrzeć. -
No dobrze. - W ustach czuła metaliczny smak.
Przełknęła ślinę. - Jestem chirurgiem, to ty tu rządzisz.
Powiedz mi wprost. Czego mam oczekiwać?

Spojrzał na nią, na grzywę krótkich kruczoczarnych

włosów, okalającą ładną bladą twarz w kształcie serca i
nagle poczuł, że nie potrafi spojrzeć w jej czarne jak
noc oczy. Spuścił wzrok na leżące przed nim wyniki
testów i zaczął szybko i zwięźle przekazywać jej fakty.
To rzadka forma białaczki. Bardzo rzadka. Transfuzje
krwi pomogą jej pracować bez przeszkód przez miesiąc.
Może przez dwa, jeśli organizm zareaguje prawidłowo.
Ale nie wolno jej wykonywać operacji. Nawet przy
wystąpieniu oczekiwanego okresu remisji, wkrótce
stanie się zbyt zmęczona nawet na pracę przy biurku i
konsultacje. Będzie musiała dłużej spać. Po pewnym
czasie straci do dwudziestu procent zdolności
koordynacji ruchów. Ale nie będzie cierpieć. Białaczka
rządzi się innymi prawami niż rak narządów
wewnętrznych.

Verity słuchała, kiwając głową. Jako lekarz nieustannie

stykający się z bólem zdawała sobie sprawę, że musi
być wdzięczna za taki obrót sytuacji. A jednak nie czuła
najmniejszej wdzięczności. Była zła. I przerażona.
Miała trzydzieści lat. Zawsze wydawało jej się, że w
tym wieku wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Co prawda

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nie miała nawet stałego partnera... Teraz to już
nieważne. Teraz nic jej już nie czeka.

- Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić - wyznała

wreszcie. - Czy to nie głupota? Przecież jestem lekarką.

- Co za różnica? - powiedział łagodnie, wreszcie pod-

nosząc na nią oczy. - Musisz mieć czas, żeby się z tym
pogodzić. Tak jak wszyscy.

Skinęła głową. Czas. Nagle całe jej życie... to, co z

niego zostało... zmieniło się w wyścig z czasem.
Ogarnęła ją fala Paniki, pochłaniając ją powoli i
nieubłaganie jak zimny cień. Wstała gwałtownie.

- Wracam do siebie - rzuciła i ruszyła ku drzwiom,

zanim zdążył zareagować.

Pojechała taksówką do domu, dużego bungalowu na

Five Mile Drive. Na wiosnę kwitnące drzewa wiśni
zmieniały okoliczne ulice w bajkowy tunel. Być może
jeszcze zdążę to zobaczyć, pomyślała płacąc za kurs. A
może nie.

Boże, jęknęła w duchu. To śmieszne. Czy teraz będę

patrzyła na wszystko tak, jakbym w każdej chwili
żegnała się ze światem? Być może. W tej chwili jeszcze
tego nie wiedziała. Pobiegła ścieżką przez ogród,
zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Jakby uszła
bezpiecznie pogoni. Zaczęła się śmiać. A potem płakać.
Bardzo, bardzo długo stała pod drzwiami, wstrząsana na
przemian wybuchami śmiechu i płaczu...

R

amona King weszła do gwarnego gabinetu Raymonda

Younga i rozejrzała się. Rzadko zjawiała się w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Londynie, ale zawsze pociągał ją rozgardiasz i
zamieszanie giełdy. Biuro maklerskie Abercombie i
Guidhall wyrobiło sobie dobrą markę, a ona przez
Keitha poznała wielu jego pracowników.

- Ramona! Dobrze cię widzieć! Super, że do mnie

zadzwoniłaś, stęskniłem się! - zawołał Ray, podbiegając
do niej w kilku susach. Mówił z pośpiechem typowym
dla wszystkich maklerów. - Dowiedziałem się o tej
sprawie z Keithem. To straszne - dodał nieco
spokojniej. Podsunął jej krzesło.

- Cieszę się, że znalazłeś dla mnie trochę czasu. -

Zawahała się, gdy napotkała jego wzrok. Czy zdawało
jej się, czy w jego spojrzeniu naprawdę dojrzała błysk
niedowierzania? - Chcę z tobą porozmawiać o tych
akcjach „Alexandrii”. Tych, które kupił Keith. Wiesz
coś o nich?

Raymond skinął głową. Jego twarz przybrała

niepokojąco obojętny wyraz.

- Tak. Prawdę mówiąc, jak na moje potrzeby, wiem o

nich za dużo. - Znowu obrzucił ją tym dziwnym spoj-
rzeniem.

- Za dużo? - Nagle zaschło jej w gardle. Odetchnęła

głęboko. - Coś się stało, tak?

Przytaknął. On także nie zamierzał niczego owijać w

bawełnę.

- Owszem. Coś bardzo złego. Obawiam się, że Keith

zdefraudował miliony dolarów należące do firmy.
Dokładnie mówiąc, do pewnego klienta. - Zawahał się,
jakby na coś czekał. Patrzył na nią z namysłem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Drgnęła; poczuła się, jakby ktoś niespodziewanie

wymierzył jej policzek. Zatrzepotała rzęsami w
oszołomieniu.

- Spodziewałam się czegoś podobnego - odezwała się

drżąco. - Keith zostawił mi ponad pięć procent
„Alexandrii”.

- Pięć procent? - Raymond zakrztusił się. Siedząca

przed nim kobieta była właścicielką fortuny.

- Oczywiście to wszystko zmienia. Ten klient pewnie

zamierza mnie pozwać jako spadkobierczynię Keitha?

Raymond nie odpowiedział. Przyglądał się jej z

rosnącym zmieszaniem.

- Pozostaje mi tylko sprzedać te akcje. Powiedz mi... -

Z trudem wydobywała głos z boleśnie suchego gardła.
Odkaszlnęła nerwowo. - Ile dokładnie... pożyczył
Keith?

- Dwa miliony dwieście pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Poruszyła zdrętwiałymi wargami.
- Rozumiem. A nazwisko klienta?
Ray nie odrywał od niej wzroku.
- Ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia - mruknął z

niedowierzaniem.

- A powinnam?
- Myślałem... - Przerwał i potrząsnął głową. -

Przepraszam, ale nie mogę zdradzić nazwiska naszego
klienta. Nie życzy sobie rozgłosu, a skoro Keith nie
żyje... - Wzruszył ramionami.

- Ale mogę się spodziewać, że wasz klient poprosi

mnie o oddanie tych akcji. Tak?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Ray patrzył na nią, marszcząc brwi z zakłopotaniem.

Rozłożył ręce.

- Tak przypuszczam. Właściwie nie wiem na pewno. -

Święta prawda, pomyślał z grymasem. Nie mam
bladego pojęcia, co się tu dzieje. Jeśli ona nie jest w to
zamieszana...

- To bez sensu - mruknęła Ramona pod nosem. Po-

stanowiła, skontaktować się z prawnikiem. Wszystko to
było takie dziwne! Jeśli Keith naprawdę zdefraudował
te pieniądze... A jeśli nie?

- Muszę to wiedzieć. - Otrząsnęła się z zamyślenia. -

Kim jest ten klient?

Ray pokręcił głową.
- Przykro mi. - Rozumiał jej sytuację, współczuł jej, ale

to on był tu zagrożony. Nikt przy zdrowych zmysłach
nie naraża się Joe Kingowi. Nawet rodzona córka.

- Keith musiał działać prywatnie - zastanowiła się

głośno. - Ktoś zapłacił mu, bądź przekonał, żeby kupił
akcje na własne nazwisko. Ale dlaczego się na to
zgodził? Chyba że... Czy to mógł być sam Damon
Alexander? - Zerknęła na Raya, sprawdzając jego
reakcję, ale jego kamienna twarz nie zmieniła wyrazu
nawet na jotę. - Niektórzy zaczęliby się burzyć, gdyby
się dowiedzieli, że skupuje zbyt wiele akcji. A
„Alexandria” nie potrzebuje takiego rozgłosu. Ale jeśli
ktoś zamierza ją przejąć, Alexander musi po cichu
zgromadzić możliwie jak najwięcej akcji - ciągnęła,
ożywiając się stopniowo.

Ray patrzył na nią z napięciem. Ona naprawdę nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

miała o niczym pojęcia. Co zamierzał Joe King?

- Ale przecież... Keith popełnił samobójstwo -

ciągnęła. Dlaczego to zrobił? A może... - Na pewno coś
się zaczęło psuć, - Westchnęła ciężko. - Keith miał
prawdopodobnie oddać te akcje. Ale komu, jeśli nie
samemu Alexanderowi? I dlaczego nikt się o nie nie
upomina?

Była zdesperowana. To jakieś szaleństwo. Chyba że

Aleksander gra na zwłokę. Czeka, aż statek odniesie
sukces, a jego akcje pójdą w górę. Poza tym czego
właściwie się spodziewa - że właściciel „Alexandrii”
osobiście pojawi się pod jej drzwiami i grzecznie
poprosi o zwrot akcji? Mogłaby mu zagrozić, że ujawni
prasie jego nieczyste zagrania. Jeśli się nie myliła,
Alexander znalazł się po uszy w kłopotach.

Jedno wiedziała na pewno. Ray nie udzieli jej żadnej

odpowiedzi.

- Dojdę, o co tu chodzi - zapowiedziała poważnie.

Wyglądało na to, że odpowiedzi należy szukać na
„Alexandrii”.

V

erity Fox legła na sofie i znieruchomiała, zapatrzona

tępo w telewizor. Bała się ciszy. Musiała mieć coś, na
czym mogłaby skupić uwagę. W Southampton piękna
księżniczka rozbijała właśnie butlę szampana o lśniącą
białą burtę najpiękniejszego statku, jaki Verity zdarzyło
się widzieć. Obok niej stał przystojny mężczyzna,
przyglądający się jej oczami pełnymi dumy i radości.
Wyprostowała się raptownie, rozpoznawszy dawnego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przyjaciela.

- Damon - szepnęła. Jej usta wykrzywiły się w bladym

uśmiechu. Życie toczyło się dalej, bez względu na to, co
się z nią działo. Musi to przyjąć do wiadomości. I
zacząć planować. Ma przed sobą od dziewięciu do
dwunastu miesięcy. I tylko od niej zależy, jak je spędzi.
W tym cudownym statku należącym do jej przyjaciela
było coś, co skłoniło ją do decyzji, że resztę życia
przeżyje najpiękniej, jak można.

Damon Alexander, pomyślała z uśmiechem. Pamiętała,

jak woził ją na barana. W starym domu Alexanderów,
gdzie tak dobrze się bawili, jeżdżąc na kucykach i
wspinając się na potężne buki.

A potem przypomniała sobie jego matkę. Jocelyn Ale-

xander.

I zadrżała.

M

ały trawler unosił się na grzbiecie potężnych fal

kanału La Manche. Załoga niespokojnie oglądała przez
okna w nadziei ujrzenia lądu. Nagle zza zasłony
deszczu wyłonił się kształt, na widok którego odebrało
im głos.

Cała załoga przyglądała się w milczeniu ogromnemu

białemu liniowcowi, mijającemu ich z wdziękiem,
niczym ogromny łabędź. Jeszcze nigdy nie widzieli
czegoś równie Majestatycznego.

- Sunie jak po stole - odezwał się wreszcie kapitan

głosem pełnym zbożnego podziwu. - Ledwie widać, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

są jakieś fale.

Dał sygnał starym parowym gwizdkiem, oddając hołd

nowej królowej morza. Nie spodziewał się, że statek ich
usłyszy. Przy takim wietrze?

Kapitan Gregory Paris Harding, obserwujący trawler z

imponującego mostka, dostrzegł obłoczek pary
wydobywający się z małego komina i uśmiechnął się do
siebie.

- Daj sygnał - zwrócił się do Jima Goldsmitha,

pierwszego oficera.

Po chwili w powietrze wzbił się ryk syreny, bez trudu

dobiegając do załogi trawlera; ta odpowiedziała burzą
okrzyków.

Dwa tak różne statki minęły się, a Greg opuścił

mostek, by dokonać inspekcji. Do jego obowiązków
należały codzienne kontrole całego statku. Co nie
stanowiło najłatwiejszego zadania, jeśli statek miał
rozmiary „Alexandrii”.

W kuchni panował absolutny chaos, aczkolwiek

noszący nieznaczne ślady organizacji. Greg obserwował
przez chwilę czujnie wysiłki szefa kuchni. W końcu
miał do czynienia z profesjonalistami,
odpowiedzialnymi za jeden z najważniejszych aspektów
nowoczesnych podróży morskich - kuchnię. Ich
zadaniem było zapewnienie posiłków najwyższej
jakości: śniadań, obiadów, kolacji, podwieczorków
oraz, naturalnie, słynnych „przekąsek o północy”.

Greg wziął głęboki oddech i wszedł w pole rażenia.
- Monsieur De la Tour? Czy mogę zerknąć na menu?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Chociaż jeszcze nie mieli pasażerów, zarządził, by

opracowano pełny zestaw dań. Zespół powinien się
wprawiać.

Monsieur De la Tour odwrócił się godnie,

wyprostowany na pełną wysokość stu czterdziestu
centymetrów. Zmierzył go płonącym spojrzeniem,
gotów do podjęcia walki na śmierć i życie. Nie mógł
jednak zmienić faktu, iż na statku kapitan jest pierwszy
po Bogu. Zwłaszcza jeśli jest nim Gregory Paris
Harding.

W wieku trzydziestu siedmiu lat stał się najmłodszym

kapitanem statku tej rangi i wielkości. W pełni zdawał
sobie sprawę z tego, że ta nominacja wywołała
prawdziwy skandal. Greg pracował dla linii Alexander
od ponad piętnastu lat, a od czterech pełnił funkcję
kapitana na „Atenach”. Bardziej doświadczeni
kapitanowie grozili, że odejdą, jeśli Greg przejdzie na
„Alexandrię”. Damon Alexander odpowiedział, że nie
będzie ich zatrzymywać. A jednak nikt nie mógłby
zarzucić mu nepotyzmu. Greg był mu znany niemal
wyłącznie z widzenia. Spotykali się przy okazji
oficjalnych spotkań, to wszystko. Powierzył mu tę
odpowiedzialną funkcję, postawił go na czele swego
najbardziej ryzykownego przedsięwzięcia tylko dlatego,
że miał do niego pełne zaufanie. Podobało mu się jego
opanowanie i rzeczowość, a kiedy się spotkali, wyczuł
bijącą od niego aurę przywódcy.

Greg, syn listonosza, od zawsze marzył o morskich

podróżach. Jego rodzice przyjęli z rozbawieniem

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

oświadczenie pięciolatka, iż kiedyś zostanie kapitanem
wielkiego statku. Ale to, że wywodził się z gorszej sfery
i nie uczęszczał do dobrej szkoły, nie wydało się istotne
nowemu przewodniczącemu linii Alexander.

Greg nie był głupi. Wiedział, że starsi kapitanowie

uważają go za zagrożenie dla własnych pozycji. Zdawał
więc sobie sprawę, że na statku wszystko musi być w
idealnym porządku. Postanowił, że podczas pierwszego
rejsu ani Damon Alexander, ani żaden z pasażerów nie
będą mu mieli nic do zarzucenia. Nalegał, by Jim został
jego pierwszym oficerem, i osobiście dopilnował
doboru większości załogi. Nie mógł sobie pozwolić na
porażkę. Zbyt długo i ciężko przyszło mu pracować na
to, co osiągnął. Pominąwszy wszystko inne, wieloletnia
służba wymagała rezygnacji z rodziny. Owszem, istnieją
kobiety czekające, aż mąż wróci z dalekiego rejsu, ale
Greg był świadkiem, jak z tego właśnie powodu
rozpadło się wiele znajomych małżeństw, włączając w
to związek Jima.

Nieżonaty mężczyzna mierzący metr osiemdziesiąt,

obdarzony płową czupryną i złocistymi oczami, dla
wielu kobiet stanowił osobisty afront. Dlatego po
długich tygodniach rejsu, spędzanych w celibacie -
wdawanie się w związki z pasażerkami było
najcięższym z grzechów - schodząc na ląd mógł liczyć
na przychylność wielu chętnych pocieszycielek.

Ale w tej chwili to nie kobiety zaprzątały jego myśli.
- Teraz maszynownia - zwrócił się do Jima,

przywołując windę, którą zjechali na najniższy pokład.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Wbrew obiegowym opiniom, główny mechanik jest

jedyną osobą na pokładzie, mogącą rozmawiać z
kapitanem jak równy z równym. Zna on statek równie
dobrze, jak kapitan, a jego funkcja jest równie istotna.
Właśnie dlatego Greg zaangażował Jocka McMannona.
Ten żylasty Szkot zajmował się maszynami z biegłością,
w którą trudno było uwierzyć na pierwszy rzut oka.

Jock zauważył go niemal natychmiast.
- Wieje tam na górze, co? - zagadnął. Bardzo rzadko

widywało się go na pokładzie. Wydawało się, że całe
życie spędza w swoim królestwie.

- Trochę - odparł Greg. - To co, może sprawdzimy,

jaką szybkość rozwija to maleństwo?

Jock potrafił czytać między wierszami.
- Aha, szef zawziął się na „Blue Ribband”?
Greg uśmiechnął się do siebie. Transatlantyk „Blue

Ribband”, najszybszy wśród liniowców, z pewnością
stanowił obiekt marzeń jego szefa. Na razie była to
absolutna tajemnica, ale Damon Alexander postanowił
go zdobyć tuż po powrocie z pierwszego rejsu.

- Myślałem, że zechcesz wypróbować, na co nas stać -

podsunął zachęcająco.

Jock uśmiechnął się szeroko.
- Sprawdzi się to i owo.

D

amon Alexander, siedzący w swoim gabinecie w

Southampton, wpatrywał się w leżący przed nim list.
Ralph Ornsgood niespokojnie wiercił się na krześle.
List zawierał prośbę o miejsce na pokładzie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

„Alexandrii” podczas jej pierwszego rejsu. Zwykle nie
zajmował się takimi sprawami, ale ta była inna niż
pozostałe.

- Sprawdziłeś to? - spytał, spoglądając na podpis. „Dr

R. King”. King. Nazwisko wydawało się krzyczeć do
niego. Zbieg okoliczności. Nic innego.

- Tak. Jej roszczenia mają podstawy. Naprawdę

posiada tyle procent - zapewnił go Ralph
nieszczęśliwym głosem.

- W jaki sposób weszła w posiadanie tylu akcji? -

rzucił ostro. Nieustannie kontrolował sprzedaż akcji
„Alexandrii”. Sprawdzał każdego kupującego,
angażując sztab pracowników, mających dopilnować,
by żaden z udziałowców nie porósł zanadto w piórka
bez jego wiedzy. Zwłaszcza jeden z nich...

Ralph Ornsgood zmarszczył czoło.
- Nadal nie jesteśmy tego pewni. Wiemy tylko, że

odziedziczyła je po zmarłym narzeczonym.

- A ten narzeczony? Dla kogo pracował?
- Nie wiemy. Zainwestował w to wszystkie swoje

pieniądze, których jednak uzbierał mniej niż pół
miliona. Resztę kombinował pewnie w jakiś pokrętny
sposób, bo miesiąc temu popełnił samobójstwo.

Damon pokręcił głową.
- Ile miał lat?
- Dwadzieścia osiem.
Damon skrzywił się i wrócił do listu. Nie było w nim

uprzejmych zapewnień o niecierpliwym oczekiwaniu na
podróż, na próżno by doszukiwać się w nim pochlebstw.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Jakoś mi się to nie podoba - powiedział cicho. - Czy

Treadstone mógł pożyczyć resztę pieniędzy od tej
doktor King?

Ralph pokręcił głową ze strapieniem.
- Nie. Od niej na pewno nie. Ona mieszka z matką w

sympatycznym domku i chociaż nie zarabia najgorzej
jako wykładowca w Oksfordzie, to... - Spuścił wzrok na
swoje ręce, splatające się nerwowo na kolanach.

Damon znał go już na tyle, że bezbłędnie odczytał te

objawy.

- Czegoś mi nie mówisz - odezwał się złowróżbnie

cichym głosem. - Czego?

Ralph Ornsgood, przygwożdżony jego nieruchomym

spojrzeniem, przyglądał się przez chwilę swoim
niespokojnym palcom.

- Ona jest...
Urwał, jakby nie starczyło mu tchu. Damon drgnął

zaskoczony. Potem jego oczy zwęziły się. Poczuł, że
powoli ogarnia go uczucie zagrożenia.

- Chcesz powiedzieć, że to...
Ralph skinął głową.
- Tak. Niestety. To jego córka.
Damon odchylił się powoli na oparcie krzesła. A

wydawało mu się, że dobrze strzegł się przed Ringiem.
Jeszcze raz spojrzał na list i po chwili nieprzyjemnego
milczenia zadecydował:

- Wyślij jej rezerwację.
- Myślisz, że to rozsądne?
- Wolę mieć Kinga, czy też jego córkę, na oku - rzucił

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

niecierpliwie. - Wrogów trzeba trzymać blisko siebie.

Ralph westchnął. Nie podobało mu się to. I to bardzo.
Damon również nie był zachwycony, ale nie widział

wyboru. Przynajmniej nie w tej chwili.

J

oe King wyjrzał przez okno swojego gabinetu na

rozpościerającą się przed nim panoramę Londynu.
Ściskał słuchawkę tak mocno, że czuł ból napiętych
stawów.

Dzisiejszy dzień nie przyniósł mu nic dobrego.
- Ale czy na pewno nikt nie popełnił żadnego błędu? -

upewnił się i zacisnął zęby. Wysłuchał kolejnego
zapewnienia, iż Keith Treadstone naprawdę napisał
drugi testament, łamiąc warunki ich umowy. To nie do
wiary. Tak go wykiwać!

Zgrzytnął wściekle i odłożył słuchawkę, nie tracąc

czasu na uprzejmości. Precyzyjnie obciął czubek cygara
i zapalił je. Potem zaczął się kołysać lekko w fotelu.
Zawsze tak robił, kiedy musiał się zastanowić. Cholerny
Treadstone. Dlaczego wmieszał w to Ramonę? Ile
wiedział Alexander? To nie do pomyślenia, ale czy
Ramona i Damon działali w porozumieniu? Jeśli
Ramona nie przestanie pchać się w nie swoje sprawy,
ktoś może jej zrobić poważną krzywdę. Joe King
zacisnął zęby na swoim kosztownym cygarze. Jego oczy
zwęziły się w niemal niewidoczne szparki. Wszystko
układało się już tak pomyślnie, aż tu nagle jego
doskonały plan ni stąd, ni zowąd bierze w łeb. A na
scenie pojawia się kolejna postać - jego rodzona córka!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Córka, której nigdy nie widział na oczy.

D

ziesiątego grudnia Verity Fox rzuciła na dobre pracę

w szpitalu. Tydzień wcześniej przeniosła się do
wygodnego u matki, rezydującej w najlepszej dzielnicy
Londynu. Lady Winnifred Fox, bardzo zamożna dama,
nadal opłakiwała śmierć męża, nie zaniedbując jednak
życia śmietanki towarzyskiej Londynu. Verity nie
powiedziała jej o swojej chorobie i na razie nie
zamierzała tego robić. Chciała z tym poczekać.

Cały ranek spędziły u Harrodsa, oddając się

poszukiwaniom gwiazdkowych prezentów i kupując
sobie mnóstwo eleganckich kreacji.

Winnie spojrzała na córkę, schodzącą ku niej w

perłowym stroju, i zamarła z podziwu.

- Kochanie, wyglądasz bajecznie. Nie powinnaś mieć

najmniejszych kłopotów ze zdobyciem męża.

Verity roześmiała się beztrosko.
- Dlaczego myślisz, że wyruszam w ten rejs, żeby sobie

kogoś znaleźć?

- A dlaczego nie? - odparowała Winnie z podstępną

słodyczą. Wzięła córkę pod rękę. - Żałuję, że nie
zaprosiłam syna Celii Portesque. No, ale skoro tego nie
zrobiłam, pocieszmy się odrobiną szampana.

W bibliotece, do której przeszły, nadal czuło się

obecność ojca Verity. Był to jego ulubiony pokój, tu
siadywał, otoczony książkami i chmurą wonnego dymu
z ukochanej fajki. Jej błądzące bez celu spojrzenie
padło na mały stolik chippendale, z którego patrzył na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nią mężczyzna, widniejący na okładce jakiegoś folderu.
Zamarła. To on. To on!

Dwa lata temu okazało się, że Verity jest jedynym

chirurgiem w szpitalu, mogącym dokonać
natychmiastowej operacji usunięcia wyrostka
robaczkowego. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz
operowanego mężczyzny, i coś w niej krzyknęło, że to
on. Tylko ten, żaden inny. Starała się zapamiętać jego
twarz tak gorliwie, jakby zależało od tego jej życie.
Wydarzenie to przeraziło ją; oddała pacjenta innemu
lekarzowi, zanim dowiedziała się, jak się nazywał.
Wmówiła sobie, że wszystko było wytworem jej
wyobraźni. Ale nie mogła zapomnieć tamtego uczucia.
Namiętności tak potężnej, że niemal zwierzęcej. Była
wobec niej zupełnie bezradna. Rozum mówił jej, że nie
można zakochać się w człowieku, którego widziało się
tylko raz. Miłość to... przyjaźń. Zaufanie. Wierność.
Lojalność. Miłość od pierwszego wejrzenia to mit. Coś
takiego nie istnieje. Będzie lepiej, jeśli o nim zapomni.
Ale oto znowu miała przed oczami jego twarz, twarz,
której wspomnienie nie odstępowało jej przez cały ten
czas. I znowu zadrżała pod uderzeniem tamtej
namiętności. Rozdygotanymi dłońmi podniosła folder i
spojrzała zachłannie na zdjęcie. Nie zdawała sobie
sprawy, że z gardła wyrywa się jej drżące westchnienie.

- Wzięłam to, kiedy powiedziałaś, że wybierasz się w

rejs - odezwała się jej matka. - Czyż „Alexandria” nie
jest po prostu zachwycająca? Tak się cieszę, że należy
do Damona. A Joceline powiedziała, że nie może się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

doczekać tego pierwszego, dziewiczego rejsu.

Verity trwała w oszołomieniu, niemal nie słysząc głosu

matki. Kiedy ostatni raz widziała kapitana „Alexandrii”,
leżał na stole operacyjnym, a ona rozcinała skalpelem
jego napiętą skórę i twarde mięśnie, starając się nie
zerkać na twarz nad zielonym szpitalnym
prześcieradłem. Nawet nie wiedziała, jak się nazywał...
Mimo woli zerknęła na podpis pod zdjęciem. Kapitan
Gregory Paris Harding. Mężczyzna, którego kochała.
Znowu go zobaczy. Może nawet z nim Porozmawia.
Serce zaczęło trzepotać w jej piersi jak przekąszony
ptak.

Potem dotarło do niej to, co mówiła matka, i poczuła

nagły chłód. Joceline. Ona także wybierała się w
podróż. Zadrżała, porażona mrocznym wspomnieniem, i
natychmiast odsunęła je od siebie, wymazała. Zostały
tylko ulotne wizje... Krew. Krzyk. Morderstwo.

Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową. Nie. Nie

powinna jechać. Potem wróciła wzrokiem do fotografii
Grega Hardinga. Przyjrzała się z natężeniem kolorowi
jego oczu. Nigdy go nie widziała. Czy mogła
przewidzieć, że okażą się złociste jak miodowy
bursztyn, że będą aż tak piękne i gorejące takim
ogniem? W głowie zakręciło się jej przyjemnie. Tym
razem nie ma się czego bać. Tym razem nie pozwoli, by
myśl o dzikiej namiętności przeraziła ją. Spojrzała
prosto w bursztynowe oczy i poczuła, że chce się jej
żyć. Greg. Jeszcze go zobaczy, bez względu na
wszystko. A jeśli przyjdzie jej się spotkać z Joceline...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

No cóż. Trzeba będzie stawić jej czoło. Boże, pomóż.

Floryda, dziewiczy rejs

J

oceline Alexander stała przed toaletką, muskając

policzki odrobiną różu. Z lustra patrzyła na nią
gnębiona sześćdziesięcioletnia kobieta. Nie dalej niż
tydzień temu Mollie Granger, jedna z członkiń jej klubu
brydżowego, bardzo taktownie poleciła jej swojego
chirurga plastycznego. Coś podobnego! Joceline
obróciła się sprawdzając, czy kostium Chanel nie jest
dla niej za nowoczesny. Gołębia szarość z granatowymi
lamówkami realnie pasowały do jej karnacji. Przypięła
jeszcze kolczyki z szafirami i brylantami, rozpyliła na
sobie obłoczek perfum „Dioressence” i była gotowa.
Statek mógł odpłynąć w każdej chwili.

Wyprostowała się i wzięła szarą torebkę. Przeszła się

bez celu po apartamencie. Niemal nie zauważała
otaczającego ją luksusu. Wybierała się w podróż nie dla
przyjemności, lecz by wypełnić pewne długo odwlekane
zadanie. Bardzo niebezpieczne zadanie...

J

eff Doyle upił łyk szampana Mouton Rothschild i

skinął głową. Trunek był znakomity; odpowiednio
schłodzony i musujący. Stanąwszy w odpowiedniej
odległości od tłumu otaczającego Damona Alexandera,
rozejrzał się po wspaniałym Wielkim Salonie. Wiedział
o statku wszystko. Lubił rozpoznać wcześniej teren. To
zawsze mu się przydawało. Zwłaszcza przy takiej pracy.

Wielki Salon był sercem statku. W wysokiej sali znaj-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dował się marmurowy parkiet do tańca, staroświeckie
podium dla orkiestry i wielkie, efektowne żyrandole,
które można było wciągnąć w komory w suficie. Był to
warunek wymagany przez kapitana, który upierał się
przy nim ze względów bezpieczeństwa, znał bowiem
zdradliwość pełnego morza. Na ścianach wisiały wielkie
obrazy marynistyczne, na które Jeff spojrzał z
niekłamanym podziwem. Umiał rozpoznać oryginalnego
Turnera, mimo iż wywodził się ze skromnej rodziny
robotniczej. Cóż by to była za szkoda, pomyślał
cynicznie, gdyby szef był zmuszony przejść do planu B.
Zniszczyć coś tak pięknego... No cóż. Osuszył kieliszek
do ostatniej kropli i sięgnął po następny.

Szef. Joe King. To on poznał się na nim jako pierwszy.

To Joe King spotkał go pod bramą więzienia i
zaproponował mu szczególne miejsce w swoim
imperium. Jeff uśmiechnął się. I tak znalazł się ramię w
ramię z tymi pięknymi ludźmi. Oto on, dziecko
robotnika. Strzygł się u najlepszego fryzjera. Nosił
wyłącznie garnitury szyte na zamówienie. Ciekawe, co
by zrobili ci wszyscy pasażerowie, gdyby się
dowiedzieli, z kim przyszło im podróżować. Jeff uniósł
kieliszek w stronę stojącego nieopodal Damona
Alexandera i uśmiechnął się złowrogo.

- Za „Alexandrię” - szepnął. - Wkrótce będzie nasza.
Albo niczyja.

V

erity Fox stała oszołomiona na środku swojej

skromnej jednoosobowej kabiny. Jej ściany wyłożone

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

były welurową tapetą w błękitno-srebrny wzór,
przypominający francuskie lilie. Gruby, puszysty dywan
miał barwę dymu. W oknie powiewały długie firanki z
białego muślinu, a w łóżku, nazywanym pojedynczym,
mogłyby wygodnie spać dwie osoby. W wielkim pokoju
stała sofa i dwa krzesła, biurko, barek, telewizor i wideo
oraz zestaw hi-fi.

Verity podeszła do drzwi z masywnego dębowego

drewna i przesunęła dłonią po ich gładkiej powierzchni.
Drewno we wszystkich meblach na statku zostało
przesycone specjalnym ognioodpornym lakierem. Jak
się dowiedziała, zamontowano tu również sieć
spryskiwaczy. Miło mieć świadomość, że Jest się
bezpiecznym, jednocześnie nie musząc rezygnować z
komfortu.

Otworzyła łazienkę i stanęła zaskoczona. Spodziewała

się umywalki i prysznica. Jej oczom ukazała się wpu-
szczona w podłogę wanna, jakuzzi, pełen zestaw
toaletowy (nie wyłączając bidetu) oraz dywan, w
którym tonęło się po kostki. Na jednej ze ścian widniała
mozaika, Przedstawiająca egzotyczną wyspę. Wycofała
się, kręcąc głową z niedowierzaniem. To zbyt wiele,
Damonie, pomyślała z rozbawieniem. Pobiłeś
wszystkich, stary przyjacielu!

Nagle powietrze rozdarł przenikliwy gwizd.

Roześmiała się ze szczęścia - po raz pierwszy od trzech
miesięcy - podbiegła do drzwi i rzuciła się ku
najbliższej windzie.

Przy balustradzie zgromadziły się tłumy machających

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

rękami pasażerów, ale Verity nie miała najmniejszego
kłopotu ze znalezieniem wolnego miejsca. Ktoś
postawił obok barierki miskę pełną serpentyn. Verity
zaczerpnęła całą garść i rzuciła je w górę. Rozwinęły się
w powietrzu, po czym opadły czerwonymi, złotymi,
zielonymi i niebieskimi wężykami. Niektóre zatrzymały
się na powierzchni wody, inne zniknęły pomiędzy
tłumem ludzi, którzy przyszli pożegnać swoich bliskich.

Verity powoli położyła obie dłonie na barierce.

Uśmiech zniknął z jej twarzy. Spojrzała w stronę dziobu
statku, gdzie powinien znajdować się mostek. Gdzie
mógłby podziewać się kapitan, jeśli nie na mostku?
Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak wydaje
rozkazy, lustrując cały pokład bacznym spojrzeniem.
Potem pokręciła głową. Jednak nie porozmawia z nim.
Spodziewała się, że któregoś dnia zostanie zaproszona
do kapitańskiego stolika, ale postanowiła, że
podziękuje. Nie zjawiła się tutaj po to, by odnaleźć to,
co kiedyś straciła przez głupi lęk. Teraz już za późno.

W pewien sposób pogodziła się z losem. Gwiazdkę

spędziła z matką. Teraz płynie w rejs z mężczyzną,
którego kocha. Choć on oczywiście nigdy się o tym nie
dowie. Jej wystarczy sama jego obecność. Ogrzeje się w
jej blasku jak w gorących promieniach słońca. To
będzie długie, słodko-gorzkie pożegnanie z życiem. Nie
ma potrzeby, absolutnie żadnej potrzeby, by wciągać
innych w swoje problemy. Odwróciła się z ożywieniem
ku brzegowi i zaczęła machać rękami, śmiać się i rzucać
ostatnie serpentyny.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Nie zauważyła Joceline Alexander, stojącej o pokład

wyżej. Kobieta patrzyła na nią wzrokiem pełnym
niekłamanej zgrozy.

T

ylko jedna osoba nie wyszła na pokład, żeby

pożegnać Miami. Ramona King siedziała spokojnie w
skórzanym staroświeckim fotelu. Ściany gabinetu
wyłożone były starym drewnem tekowym. Na podłodze
leżał orientalny dywan, a biurko utrzymane było w stylu
chippendale. W sypialni stało łóżko z baldachimem, a
naprzeciwko wisiał obraz Gainsborougha - tak, by go
widziała tuż po przebudzeniu. W całym pomieszczeniu
dominował kolor bordowy i łagodna, stłumiona szarość.
Bordowe aksamitne zasłony, szary dywan... Ale
Ramona nie mogła rozkoszować się tym pięknem tak,
jak na to zasługiwało. Przypominało jej, za co umarł
Keith. Na razie nie wiedziała, dlaczego, ale się dowie.
O, na pewno. Miała trzy miesiące na otrząśnięcie się z
szoku. Teraz czuła tylko gniew. Gniew i żądzę zemsty.

Bardziej domyśliła się, niż poczuła, że statek odbija od

brzegu. Wyszła na balkon z czarnego kutego metalu. Na
razie widziała jedynie port, ale po chwili znowu
bardziej poczuła, niż usłyszała, że silniki zaczynają
pracować. Wkrótce „Alexandria” wypłynęła na pełne
morze. Gdzie podziały się hałasy, gdzie wibracje,
których się spodziewała? Wydano się, że unoszą się w
powietrzu. Wzruszyła ramionami. To rzeczywiście
wyjątkowy statek. Ale jeśli to on, lub jego właściciel, są
winni śmierci Keitha...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Bezwiednie zacisnęła palce na balustradzie, tak mocno,

że kostki palców pobielały. Przez pewien czas
przyglądała się Fikającej linii wybrzeża Ameryki.
Potem zwróciła twarz ku słońcu, wystawiając ją na
promienie i słony wiatr, i złożyła sobie obietnicę: zanim
statek wróci do macierzystego portu, tajemnica śmierci
Keitha nie będzie już tajemnicą. A jeśli winę ponosi
Damon Alexander, pożałuje, że w ogóle się urodził.

P

ierwsza noc na morzu z zasady przebiega spokojnie,

natomiast podczas drugiej zawsze odbywa się
najwspanialsze przyjęcie. Mimo to goście, którzy
zaczęli pojawiać się w sześciu restauracjach na statku,
wydawali się jak wycięci z żurnala. Wszędzie widziało
się modele znanych projektantów i dyskretną cenną
biżuterię.

W każdej restauracji znajdował się stół, przy którym

siedzieli oficerowie. Dziś kapitan gościł w restauracji
Saint George, jutro miał się przenieść do Tahitian Gold
- i tak dalej. Również pasażerowie zmieniali miejsca
tak, by pod koniec rejsu każdy mógł powiedzieć, że
przynajmniej raz jadł obiad z kapitanem.

Greg Harding stał przy barze, popijając tonik. Wolałby

znaleźć się na mostku, ale do obowiązków kapitana
należało również zabawianie pasażerów. A to, oprócz
wspólnych posiłków, oznaczało tańczenie z paniami i
zabawianie je czarującą rozmową. Nie wiadomo, co by
się stało, gdyby chciał przed północą ratować się
ucieczką na mostek.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Psia

wachta dobiegała końca. Miał nadzieję, że
podporucznik, który ją dzisiaj pełnił, dołożył wszelkich
starań. Oczywiście, ufał swojej załodze. Poza tym statek
wyposażony był w dwa radary, dwa żyrokompasy,
kompas magnetyczny, głębokościomierz oraz
autopilota, które powinny pomóc im utrzymać kurs i nie
rozbić się na rafach. I co z tego. On i tak chciał znaleźć
się na mostku.

Podszedł do swojego stolika, ucałował dłoń

amerykańskiej milionerki i przywitał się z byłym
premierem. Nie zauważył kobiety, siedzącej cicho przy
stoliku po prawej. Dopiero po chwili, kiedy usiadł na
swoim miejscu i się rozluźnił, poczuł na sobie czyjś
wzrok. Rozejrzał się szybko; oczywiście znajdował się
w centrum uwagi, podobnie jak Damon Alexander. A
jednak...

Poczuł dreszcz podniecenia, pełznący powoli wzdłuż

pleców. Jeszcze raz rozejrzał się, by sprawdzić, kto ma
na niego tak magiczny wpływ. Po chwili musiał jednak
przerwać poszukiwania i powitać hinduską księżniczkę.
Restauracja była oświetlona dyskretnie małymi
lampkami, zostawiającymi wiele mrocznych zakątków,
w których mogły się schronić pary nowożeńców albo po
prostu nieśmiali, stroniący od towarzystwa. To na nic.
W ten sposób nie odnajdzie osoby, której spojrzenie
budziło w nim takie dziwne uczucia. Z wysiłkiem skupił
się na tym, co miał mu do powiedzenia diamentowy
magnat z Amsterdamu. Zdawało mu się, że chwalił

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wystrój lokalu.

- Wszystkie nasze restauracje są utrzymane w

pastelowych tonacjach, panie van der Faiken. Nasz
projektant nalegał, by wybrać lekkie i dyskretne barwy.

- Ale czemu tak wiele? - zagadnęła go zalotnie żona

magnata, wodząc zafascynowanym spojrzeniem po jego
szerokich ramionach. Zawsze podobali jej się
mężczyźni w mundurach, zwłaszcza jeśli leżały na nich
tak dobrze.

- Głównie dla różnorodności, madame. A także, by

uniknąć konieczności dzielenia naszych gości na
pierwszą i drugą zmianę. U nas nie ma ogonków
pasażerów czekających, aż ci, którzy przyszli pierwsi,
skończą jeść. - Uśmiechnął się.

Żona diamentowego króla zaniosła się swawolnym

chichotem. Poufale położyła mu na ramieniu dłoń o
długich, ostrych paznokciach.

- Och, kapitanie... Jaki pan niegrzeczny... Żeby tak

przy wszystkich opowiadać o ogonkach pasażerów...

Greg skrzywił się w duchu. A żeby to wszyscy diabli.

Musi bardzo uważać.

- Rzeczywiście, to było bardzo niedyskretne. Zdaję się

na pani laskę i błagam, by zachowała pani w tajemnicy
moje małe potknięcie.

Kobieta parsknęła cichym, znaczącym śmieszkiem.
- O, umiem dochowywać tajemnicy... nie tylko takiej -

dodała gorącym szeptem, przesuwając od niechcenia
paznokciem po jego nadgarstku.

Verity Fox patrzyła od swojego stolika, jak jakaś

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

urodziwa blondyna kładzie dłoń na rękawie kapitana.
Oboje roześmiali się, a potem znów zaczęli ze sobą
rozmawiać, pochylając ku sobie głowy. Sięgnęła z
determinacją po menu. Nie będzie to takie proste, jak
się spodziewała.

W

restauracji Tahitian Gold orkiestra grała utwory

Gershwina. Kelnerzy w nieskazitelnych frakach krążyli
płynnie pomiędzy stolikami. Jeff Doyle nie odrywał
oczu od wejścia. Gdzie ta kobieta? Na liście
wywieszonej przed restauracją figurowało jej nazwisko.
Miała siedzieć przy stole Damona Alexandera. W
kabinie każdego pasażera znajdował się szczegółowy
plan dnia, informujący również o miejscach posiłków.
Nie mogła się pomylić.

D

amon Alexander, siedzący przy honorowym stole,

także zastanawiał się, gdzie podziewa się doktor King.
Ralph Ornsgood, zajmujący miejsce po jego lewej ręce,
rzucił mu pytające spojrzenie. Damon wzruszył lekko
ramionami. Nie spieszyło mu się do poznania tej
kobiety, wykładającej ekonomię na Oksfordzie. No, ale
im szybciej będzie miał to za sobą, tym lepiej. Musi
odbyć z nią poważną rozmowę. Jeśli wydaje jej się, że
może choćby marzyć o wdarciu się przemocą pomiędzy
właścicieli „Alexandrii”, to pomyliła się jak nigdy w
życiu.

Niech to diabli, gdzie ta cholerna baba?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

R

amona King była u siebie. Dopełniając formalności z

zameldowaniem się na statku, poprosiła, by
przyniesiono jej kolację do kabiny. Chciała mieć nieco
czasu do namysłu. Musiała przetrawić informacje o
liniach Alexander. O ich nieoczekiwanej historii.
Historii dotyczącej Michaela Alexandera i jej ojca... Nie
liczyła na nic więcej niż suche dane statystyczne. Nie
miała pojęcia, że trafi na ślad dawnej rodzinnej waśni.

Michael Alexander i Joe King rywalizowali ze sobą na

śmierć i życie, choć właściwie nie była w stanie dojść,
dlaczego tak się działo. Obaj zaczęli pracować w
przedsiębiorstwie zajmującym się promami kursującymi
przez kanał La Manche, ale Michael Alexander odniósł
sukces, podczas gdy Joe King odpadł. To, że później
zbił fortunę na papierze, budownictwie, imporcie i
eksporcie, jakoś nie wydawało mu się ważne.

Ale co wspólnego miała ta zastarzała rywalizacja z

Keithem? Trudno uwierzyć, że to w ogóle możliwe,
zwłaszcza że Michael Alexander nie żył już od
kilkunastu lat, zamordowany we własnym domu przez
włamywaczy. A jednak...

Westchnęła głęboko. Dokumenty Keitha nie

naprowadziły jej na żaden trop. A odpowiedzi nie
znajdzie w anonimowych aktach. Ani w przeszłości.
Odpowiedzi może jej udzielić tylko Damon Alexander.
Ale co, na miłość boską, miał do rzucenia Kingom? Co
miał przeciwko Keithowi?

Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Ale jutro, kiedy

lepiej się przygotuje, przystąpi do wyjaśniania tej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sprawy.

W

ielki Salon bez trudu pomieścił wszystkich

pasażerów „Alexandrii”. Nawet Ramona nie potrafiła
powściągnąć podziwu, jaki obudziło w niej to wspaniałe
widowisko - pierwszy bal na statku. Wszystkie kobiety
wystąpiły w sukniach od najlepszych projektantów, a
ich uszy, szyje i nadgarstki uginały się pod ciężarem
brylantów, szafirów, szmaragdów, rubinów i pereł.

Kiedy pojawiła się na sali, zabawa trwała już w

najlepsze. Dwudziestoosobowa orkiestra grała Blue
Guitar,
a na parkiecie kołysały się dziesiątki par. Po
obu stronach salonu rozciągały się szerokie, kryte
pokłady z widokiem na ocean. W tej chwili były
zastawione stołami z przekąskami.

Ramona wypatrzyła względnie luźny fragment pokład i

ruszyła w jego stronę, nie mając pojęcia, że ktoś j
obserwuje.

Damon Alexander opierał się od niechcenia o jedną z

kolumn, podtrzymujących dach werandy. W dłoni
obraca kieliszek burgunda. Dochodziło wpół do trzeciej
i wreszcie zaczął się odprężać. Wszystko szło jak
należy. Orkiestrę jedna z dwudziestu dwóch, które
poddano przesłuchaniom była doskonała. Statek płynął
zgodnie z planem, a ochmistrz nie zgłosił na razie
żadnych skarg pasażerów - rzecz niema niespotykana
podczas dziewiczego rejsu.

Właśnie zaczął się zastanawiać, czy nie udałoby mu się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

urwać na jakąś godzinkę, kiedy wreszcie ją zauważył. Je
widok, gdy szła przez salę, nieuważnie niosąc kieliszek
szampana, uderzył go jak fizyczny cios. Pozbawił tchu
Nagle poczuł, że w ustach nie ma ani odrobiny śliny.

Pociągnął łyk burgunda i bez namysłu ruszył ku niej

Musiał z nią porozmawiać. Ale im bardziej się do nie
zbliżał, tym bardziej zwalniał kroku. Wydawało mu się,
ż to niemożliwe, żeby z bliska była tak samo piękna.
Mylił się. Och, jak bardzo się mylił. Miała na sobie
prostą bladobłękitną sukienkę, prostą i obcisłą, na
ramiączkach cienkich jął spaghetti. Wokół jej szyi lśnił
skromny srebrny łańcuszek. Jedyna ozdoba. Ale to
włosy zdobiły ją wspanialej niż wszystkie możliwe
klejnoty. Nie mógł oderwać oczu od tyci długich,
prostych srebrzystych pasm w kolorze starego białego
złota. Jej twarz, odwrócona do niego profilem, krył się
za włosami jak za cudowną kurtyną.

Dłoń, w której trzymał kieliszek, zaczynała drżeć.

Zmarszczył brwi. Nie do wiary, serce biło mu jak
oszalałe Zupełnie jak wtedy, kiedy przeżywał pierwszą
miłość.

Ramona poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się

szybko; świeżo umyte włosy zawirowały wokół niej jak
pasma złotej przędzy. Jedno przywarło do jej policzka.

Poznała go od razu. Jej oczy rozszerzyły się lekko.
Nie odezwał się. Do niedawna był zupełnie pewien, że

powie coś w rodzaju „Co pani robi na moim statku, do
cholery?”. Ale jej spojrzenie obróciło w proch
wszystko, co miał do powiedzenia, ponieważ jej oczy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

miały ten sam kolor co sukienka. Niewiarygodnie blady,
przejrzysty błękit. Niemal srebrny.

Ramona spojrzała prosto na jego pewną siebie twarz i

poczuła, że opuszcza ją cała odwaga. Teraz, kiedy
wreszcie znalazła się w obliczu wroga, zapragnęła
uciec, wszystko jedno dokąd. Pod spojrzeniem
stalowych oczu Damona poczuła się naga.

Jej twarz wydała mu się zachwycająca. Wysokie,

myślące czoło, cienki prosty nos, idealnie wykrojone
usta i mocny, kształtny podbródek. Zaczął rozpaczliwie
szukać w niej jakiejś wady. Krzywego zęba. Wyprysku.
Czegokolwiek. Była tak doskonała, że miał ochotę
wziąć ją w ramiona i...

Odetchnął głęboko.
- Najwyższy czas, żebyśmy się poznali, prawda? - ode-

zwał się z wyzywającym uśmiechem. Doktor R. M.
King bez wątpienia przywykła do tego, że może owinąć
sobie wokół paluszka każdego mężczyznę. Pora ją od
tego odzwyczaić.

Ramona zatrzepotała rzęsami.
- Naprawdę?
Jej głos był niemożliwie zachrypnięty. To ze strachu,

pomyślała z rozpaczą. Ten mężczyzna zaskoczył ją.
Pojawił się jak jakiś cholerny dżin.

Damon uśmiechnął się drapieżnie i wyciągnął rękę.
- Damon Alexander.
- Ramona Murray.
Było to nazwisko panieńskie jej matki. Miała nadzieję,

że Damon Alexander będzie z nią bardziej otwarty, jeśli

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przedstawi się mu jako zwykła pasażerka.

Spojrzał na nią z ukosa, ale zdołał zachować

sympatyczny uśmiech. Tak szybko zaczynamy się
bawić? Bardzo interesujące.

- Może zatańczymy, panno Murray?
W jej oczach pojawił się błysk. Strachu? Czy gniewu?

Zanim zdążyła zareagować, Damon Alexander porwał
ją i niemal zawlókł na parkiet.

Serce uwięzło jej w gardle, gdy silne ramię objęło ją w

talii; nogi się pod nią ugięły. Jeszcze nigdy nie zdawała
sobie sprawy z siły mężczyzny tak wyraźnie, jak w tej
chwili. Zakręciło jej się w głowie; przez jedną okropną
chwilę bała się, że upadnie na podłogę jak szmaciana
lalka. Ale on niemal niósł ją w powietrzu.

- Czy kobieta nie powinna najpierw wyrazić zgody? -

spytała niezbyt uprzejmie, piorunując go wzrokiem.

Spojrzał na nią i serce znowu mu zadrżało. W jej

oczach płonął prawdziwy ogień, ogień, który rozpalał
mu krew, rozniecał bolesne pożądanie.

- Nigdy nie robię tego, co powinienem - powiedział

cicho.

Spojrzała w jego pociemniałe oczy, poczuła nacisk

muskularnego ciała i drgnęła pod uderzeniem nagłego
gorąca, które rozlało się w jej trzewiach. Szybko
spuściła głowę, opierając policzek o jego pierś. Jej
dłonie zacisnęły się kurczowo.

Damon obserwował ją. Jej jasna głowa spoczywała na

jego piersi. Miał wrażenie, że pasuje do niej tak dobrze,
Jakby zostali dla siebie stworzeni. Nagle przestraszył

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

się, jak ktoś, kto w ostatniej chwili zatrzymał się na
skraju przepaści. Gdyby się nie pohamował... Ścisnął
mocniej jej talię, a kiedy podniosła na niego oczy,
spotkała się z zimnym, stalowym spojrzeniem.

Zagryzła wargi czując, że sutki jej piersi zaczynają

twardnieć. Nie miała stanika, więc Damon na pewno
czuł ich napór.

Pomylił krok i odetchnął gwałtownie. Niech ją diabli!

Musi się skupić, w przeciwnym razie przepadnie. Stanie
się łupem bardzo pięknej, bardzo niebezpiecznej
tygrysicy. Musi zaatakować pierwszy.

- To dziwne; nie pamiętam, żeby pani nazwisko figuro-

wało na liście pasażerów - rzucił lekko.

Wzruszyła ramionami.
- Może jestem... osobą towarzyszącą?
Połowa milionerów płynących statkiem przybyła z

„osobą towarzyszącą”. Podniosła głowę i uśmiechnęła
się. Nie da mu poznać, że nie ma doświadczenia z
mężczyznami. Pożarłby ją żywcem.

Damon przesunął powoli dłonią po jej plecach. Od

nagiego ciała oddzielał go jedynie cienki materiał.

- Nie wierzę pani - szepnął, muskając oddechem płatek

jej delikatnego ucha.

Przełknęła ślinę. Musi zacząć mówić o czymś innym.

Na razie dowiedziała się tylko tyle, że go pragnie. Tak,
pragnie go. Rozpaczliwie.

- Pewnie jest pan dumny ze swojego statku -

powiedziała głosem stanowczo zbyt drżącym. - Ale ten
przepych mnie zadziwia. Prawdopodobnie pociągnął za

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sobą duże koszty? - spytała, żeby od czegoś zacząć.
Jeśli pomyśli, że nie zna się na finansach, tym lepiej.
Wiedziała, że mężczyźni lubią się przechwalać.
Wystarczy dać mu sznur, a sam się na nim powiesi.

Damon uśmiechnął się drapieżnie. Zdawał sobie

sprawę, że dziewczyna bawi się nim, ale nie
przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Jeszcze
nigdy rozmowa tak go nie podniecała. Jeszcze żadna
kobieta tak nim nie poruszyła. Wszystkie jego zmysły
były wyostrzone aż do bólu. Czuł się jak nastolatek
roznoszony burzą hormonów. Na szczęście orkiestra w
porę skończyła grać Strangers in the Night. Odsunął się,
zanim zdążył zrobić z siebie idiotę.

- Nie mogę rozmawiać o interesach z tak piękną

kobietą. - Uśmiechnął się na widok błysku
rozdrażnienia w jej oczach. Podniósł dłoń Ramony do
ust i ucałował ją. Jakże mógł sobie odmówić tak
fascynującej gry? Cóż to będzie za chwila, kiedy powie
tej kobiecie, że zna jej prawdziwe nazwisko, i zażąda
wyjaśnień. Ale wtedy zabawa dobiegnie końca.
Niestety, zdawał sobie sprawę, że ta dziewczyna go
pociąga. Niebezpiecznie i cudownie.

Ramona zadrżała, nie mogąc zapomnieć o dręczącym

ją bolesnym pożądaniu. Co jej strzeliło do głowy, żeby
bawić się w femme fatale, skoro była tak żałośnie
niedoświadczona? Zwłaszcza że każde jego spojrzenie
świadczyło dobitnie o tym, że jest mistrzem sztuki
miłosnej. Nie była dla niego żadnym przeciwnikiem.
Rozejrzała się rozpaczliwie, szukając ratunku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Zjadła już pani kolację? - zagadnął ją podstępnie,

obserwując z uśmiechem jej rozterkę. Ramona uznała,
że może już na niego spojrzeć, i poczuła jeszcze
większy zamęt. Co go tak śmieszyło? Pokręciła
niechętnie głową, a on zaprowadził ją do bufetu.
Nałożył jej ogromny talerz sałatki i poszedł z nią na
otwarty pokład. Kiedy odsuwał jej krzesło, czuł się jak
ktoś trzymający fiolkę nitrogliceryny. Jeden nieostrożny
ruch i...

Odsunął od siebie niebezpieczne myśli; odsłonił zęby

w szerokim uśmiechu. A może trochę wstrząsnąć tą
fiolką?

- Proszę mi opowiedzieć o sobie - powiedział, siadając

naprzeciw niej. W świetle księżyca jej włosy zmieniły
się w Pasma czystego srebra. - Ma pani rodzinę?

Pokręciła głową.
- Tylko matkę. - Czuła niewysłowione zmęczenie,

jakby przeszła tysiące kilometrów. Nie miała pojęcia, że
rozmowa może aż tak wyczerpywać.

- Naprawdę? - W jego głosie zabrzmiało cyniczne

rozbawienie. - Nie ma pani ojca? Ani rodzeństwa? -
Obserwował ją uważnie czekając, aż zacznie zdradzać
oznaki niepokoju.

Pokręciła głową.
- Nie mam rodzeństwa, a ojciec zostawił nas po moim

urodzeniu.

Wiedział o tym, ale nic mu to nie mówiło.
- Ale pewnie kontaktujecie się ze sobą? - zagadnął,

czekając, aż znowu wejdzie w rolę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nie. Zdaje się, że stałam się ostatnią kroplą -

powiedziała ze smutkiem. - Matka nie chce się
przyznać, ale sądzę, że zostawił nas, bo nie mogła mieć
więcej dzieci, a ja nie byłam chłopcem, dziedzicem jego
nazwiska. Mój ojciec był... Nie, jest wielkim
przedsiębiorcą. Co za ironia, że... - Przerwała
gwałtownie, zorientowawszy się, że o mały włos nie
zaczęła się mu zwierzać. To bezcelowe. Wzruszyła
ramionami.

Przyglądał się jej przez długą chwilę. Co to za nowa

gra? Nie potrafił jej rozgryźć, ale chciał grać dalej.

- W ogóle się do was nie odzywa?
- To by nie miało sensu. Często pytałam mamę o niego,

kiedy byłam dzieckiem, a ona opowiadała mi o
wszystkim. Jako nastolatka zbierałam wszystkie wycinki
prasowe na jego temat. Ale nigdy się nie spotkaliśmy.

Nie zdawała sobie sprawy, że Damon przygląda jej się

przenikliwie.

- Oczywiście zapewnił nam środki do życia - dodała

szybko, w obawie że mogłaby mu się wydać opuszczoną
sierotką. - Chodziłam do dobrych szkół, mieliśmy
dom...

Nagle zorientowała się, że paple jak katarynka. Na

miłość boską, zamknij się, zgromiła się w duchu.

- To pewnie nie interesuje kogoś takiego jak pan - po-

wiedziała z przekornym uśmiechem, kierując rozmowę
na niego. - Pan ma inne, ciekawsze życie. Wzburzone
oceany, przygody i tak dalej.

Nie odpowiedział. Nic jakoś nie przychodziło mu do

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

głowy. Czy naprawdę spodziewała się, że jej uwierzy?
Właściwie wręcz pragnął jej uwierzyć. A w jej głosie
brzmiała taka szczerość! Muszę pamiętać, jak dobrze
kłamie, pomyślał ponuro. Kiedy wróci do kabiny,
zadzwoni do swoich wywiadowców i każe im
przefaksować sobie wszystko, czego zdołają się
dowiedzieć o związku Joe Kinga z córką. W
odpowiednim czasie rzuci jej to w twarz. W tę piękną,
niewiarygodnie piękną twarz.

- Co się stało, mam brudny nos? - przerwała mu

rozmyślania na wpół zmrożona, na wpół zrozpaczona.

Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
- I proszę tego nie robić - rzuciła. - Proszę przestać się

ze mnie śmiać.

Jego uśmiech zniknął natychmiast.
- Przepraszam. Nie śmieję się z pani, tylko z siebie.

Proszę mi uwierzyć - rzekł z niespodziewaną powagą.

Spojrzała mu w oczy. Jego głos brzmiał tak... szczerze.

Poważnie. Zupełnie, jakby rozmawiali o czymś bardzo
istotnym. A to zdenerwowało ją jeszcze bardziej.

- Uśmiecham się, odkąd panią zauważyłem. Czuję się,

jakbym znowu miał szesnaście lat - wyznał i ugryzł się
w język. Niech cię diabli, Alexander. Może jeszcze dasz
jej Pistolet i poprosisz, żeby ci odstrzeliła głowę?

- To... to musi być bardzo interesujące - wykrztusiła, ze

wszystkich sił starając się zachować spokój.

- O tak, Ramono. - Zniżył głos niemal do szeptu.
Z zaskoczeniem ujrzał falę rumieńca, zalewającą jej

policzki. Czy to możliwe, że jest tak nieśmiała? Czyżby

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

spotkał kobietę, która naprawdę potrafi się rumienić? Z
pewnością nie. Nie ona.

Pora przystąpić do interesów. Rzucić jej przynętę.

Spojrzał na ocean falujący tuż obok nich, na
wyciągnięcie ręki.

- Kocham ten statek - powiedział i zerknął na nią. Oho,

podniosła lekko głowę, jak jastrząb wypatrujący ofiary.
- Chciałbym, żeby w całości należał do mnie. Nie lubię
świadomości, że muszę się nim dzielić, nawet z
właścicielami akcji.

Poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. Spokojnie,

ostrzegła się. Nie rzucaj się na niego zbyt szybko.

- Tak? A kim oni są? - spytała od niechcenia.

Oczywiście znała ich nazwiska na pamięć.

- Kimś tam. Jakiś bankier, jakiś przemysłowiec. Kto

wie, może nawet pani ojciec kupił parę akcji - podsunął
jej, wypatrując bodaj najmniejszej reakcji. Ale znowu
nie doczekał się niczego.

Ramona nie miała najmniejszego pojęcia, czy jej ojciec

ma jakieś akcje „Alexandrii”. Nie podobała jej się ta
rozmowa, ale nie miała wyboru. Damon Alexander nie
był zwykłym przeciwnikiem. Był inteligentny i
przebiegły. Ale kiedy ona rozwiąże zagadkę śmierci
Keitha, nie będzie już tak zadowolony z siebie.

Damon przywołał kelnera; ten przyniósł kubełek z

szampanem i oddalił się równie cicho, jak się pojawił.

- A więc, czym się zajmujesz, Ramono? - zagadnął

Damon, upijając łyk musującego napoju.

- Pracuję w szkolnictwie - usłyszał w odpowiedzi i

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

omal się nie udławił. W szkolnictwie? Rany boskie, co
za numer z, tej kobiety. Uśmiechnął się z podziwem.

- Jestem skłonny w to uwierzyć. - Kiedy spojrzała na

niego pytająco, dodał: - Już mnie pani czegoś nauczyła.

- Naprawdę? - Wzruszyła ramionami, nie zrażona jego

sarkazmem. - Niech pan poczeka. Być może będę mogła
dać panu lekcję, której pan nigdy nie zapomni.

Poczuł uderzenie żądzy, gwałtowne jak cios pięścią.

Jej głos i zimne, wyzywające oczy działały na niego jak
afrodyzjak. Sięgnął po butelkę, by ukryć swoje
niezwykłe poruszenie.

- Za szkolnictwo - mruknął i stuknęli się kieliszkami.
Ramona zastanawiała się, dlaczego oddychanie

przychodzi jej z takim trudem. Poczuła jakieś
niewytłumaczalne przerażenie.

Nagle przed oczami stanęła jej twarz Keitha. Czy bał

się, umierając? Nie chciała o tym myśleć. Nie w tej
chwili.

Spojrzała na Damona. Emanowała z niego jakaś

stężona energia. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby
ktoś taki jak on mógł popełnić samobójstwo. On zawsze
znalazłby wyjście z sytuacji. Nagle ogarnęła ją fala
wściekłości. Wiedziała, że to reakcja obronna przed
strachem. Strachem przed jego oczami, tymi oczami,
które wydawały się obdzierać ją ze wszystkich tajemnic,
odbierać jej wszelką możliwość obrony. Strach przed
ogniem, który rozpalał się w jej krwi od każdego jego
dotknięcia. Strach przed głosem, od którego przechodził
ją dreszcz. Ale nie pozwoli, by ten strach ją

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

obezwładnił.

Damon Alexander mógł liczyć na to, że morderstwo

Ujdzie mu na sucho. Kobiety pewnie pozwalały mu na
wszystko. Ale tym razem mu się nie uda. Nie z nią.

Uśmiechnęła się i upiła łyczek szampana.
- Nigdy nie jest za późno na naukę - szepnęła i

roześmiała się cicho.

Damon spojrzał na nią z niedowierzaniem. Z jakiegoś

powodu nie mógł złapać oddechu. Uniósł kieliszek.

- Masz rację. Masz zupełną rację.

Trynidad i Tobago

„A

lexandria” przybiła do pierwszego portu o świcie.

Do dziewiątej większość pasażerów zeszła na ląd.
Ramona usiadła w niemal pustej restauracji na przepięk-
nym pokładzie Koliber, jednym z najlepszych na statku.
Choć linie oferowały pasażerom bogaty program
turystyczny, postanowiła rozejrzeć się po wyspie na
własną rękę.

Przez wielkie okna wpadały promienie tropikalnego

słońca, budząc w niej radosne ożywienie. Zwykle jej
podróże wiązały się z pracą, a poza tym nigdy nie
przekraczała granic Europy.

Na stolik padł jakiś cień. Ramona podniosła wzrok

poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Serce zaczęło jej
walić jak młotem.

Damon uśmiechnął się.
- Smakuje?
- Bardzo. Może zechce mi pan towarzyszyć? - Z zado-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

woleniem skonstatowała, że jej głos brzmi zupełnie
spokojnie. Prawie nie spała, rozpamiętując chwile, które
spędziła w jego ramionach, przywołując tamto nowe
uczucie.

Usiadł naprzeciw niej. Jego biała koszula była głęboko

rozpięta, ukazując mocna szyję i skrawek szerokiej
opalonej piersi. Ręka, w której trzymała filiżankę,
natychmiast zaczęła drżeć.

- Mogę spróbować? - Wskazał jej kanapkę.
Wzruszyła ramionami.
- Proszę.
Patrzyła, jak smaruje masłem kawałek chleba i wgryza

się w niego mocnymi białymi zębami. Nagle przed
oczami stanęła Ramonie wizja tych zębów, kąsających
lekko jej nagą pierś. Zesztywniała. Poczuła w żyłach
ukrop, rozpełzający się po całym ciele. Odkaszlnęła i
odwróciła wzrok. Matka miała rację, pomyślała. Jestem
kobietą potrzebującą namiętności. Och, Keith, dlaczego
nie mogłeś...

Damon zafascynowany przyglądał się fali rumieńca ob-

lewającej jej blade policzki. Spojrzał na jej usta, świeże
i wolne od szminki. Były pełne i miękkie. Niemal je
czuł na swoich wargach.

Ramona podniosła wzrok i zauważyła utkwione w niej

Ujrzenie.

- Czy... - Musiała odkaszlnąć, bo jej głos brzmiał jak

ochrypłe zwierzęce warknięcie. - Czy coś się stało?

- Nie - rzucił ostro, po czym dodał spokojniej: - Nie.

Czystko w porządku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie

Damon uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń.

- Skoro skończyła już pani, czy mogę pani

towarzyszyć?

Uśmiechnęła się, wzięła plażową torbę i wstała.

Pożerał ją wzrokiem. Miała na sobie króciutkie szorty,
podkreślające idealnie zgrabne nogi. Nie zdawała sobie
sprawy, że wiatr opina jej luźną bluzkę na piersiach.
Znowu poczuła na sobie wzrok Damona.

Uśmiechnął się przepraszająco i wstał. Ramona, która

przy swoich stu sześćdziesięciu pięciu centymetrach
wzrostu nigdy nie uważała się za niską osobę,
zauważyła, że patrząc na niego musi podnieść wysoko
głowę. Zagryzła wargę. Zapomniała, jaki jest wysoki.

Damon położył jej palec na ustach, zanim zdążył

pomyśleć, co robi.

- Przestań - powiedział miękko i zaraz potem ugryzł się

w język. Niech ją diabli! Do tej pory nigdy nie tracił
nad sobą kontroli. Nawet kobiety wybierał z niezwykłą
starannością, aczkolwiek dotąd nie zdawał sobie z tego
sprawy. Wszystkie były piękne, inteligentne, obyte w
świecie i dorównujące mu pozycją społeczną. A choć
Ramona King spełniała te wymagania, różniła się od
nich w jednej zasadniczej sprawie. Do tej pory to on
wybierał kochanki.

Przy niej stanął wobec nowego zjawiska. W przypadku

Ramony King o świadomym wyborze nie mogło być
mowy. Nie mógł oprzeć się unoszącej go fali fascynacji
i - tak! - czystej bezwstydnej żądzy. To było tak, jakby

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

znalazł się na terytorium wroga, na którym musiał się
poruszać z najwyższą ostrożnością. A jednocześnie nie
przyszło mu do głowy, że mógłby się wycofać.
Zdobędzie ją. I to wkrótce. Bez względu na koszty. Bez
względu na niebezpieczeństwo, jakie pociąga ze sobą ta
gra.

Ramona oblała się rumieńcem i odwróciła się

gwałtownie, szukając ucieczki przed jego palącym
spojrzeniem. Damon wziął ją pod rękę, nie odzywając
się ani słowem. To wyprowadzało ją z równowagi
jeszcze bardziej. Musiała przerwać to milczenie.

- Zna pan tę wyspę, panie Alexander?
- Damon - rzucił ostro. Nie mógł znieść oficjalnego

tonu w jej głosie. To bolało. - Proszę - dodał, jakby po
namyśle. - Nie, nie mogę powiedzieć, że ją znam. Może
obejrzymy ją razem?

Zabrakło jej tchu.
Na najniższym pokładzie czekały na nich dwie łodzie,

mające dowieźć ostatnich pasażerów do Port-of-Spain,
stolicy Trynidadu. Ciepły wiatr od lądu niósł ze sobą
zapach dojrzałych, nagrzanych słońcem owoców i soli.
Damon zeskoczył miękko na pokład stateczku i pomógł
jej zejść. Jego dłonie przez chwilę pozostały na jej
ramionach, delikatne i władcze.

Spodziewała się, że na lądzie zostawi ją samej sobie,

ale nie zdradzał ku temu najmniejszej ochoty, a ona nie
wiedziała, czy martwi ją to, czy cieszy. Zdawała sobie
sprawę, że go pociąga, ale nie potrafiła zdecydować,
czy to dobrze. Jej znajomość mężczyzn równała się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zeru. Ale kiedy pomyślała, że mógłby ją opuścić, czuła
dziwną pustkę.

- Posłuchaj tylko - odezwał się, kiedy szli razem

wzdłuż doków, kierując się do centrum miasta; Z dala
dobiegały dźwięki orkiestry dętej. Zbliżały się z każdą
chwilą, a kiedy Weszli do miasta, nagle znaleźli się w
środku rozbawionego tłumu. Mężczyźni i kobiety w
bajecznie kolorowych strojach tańczyli na ulicy. Potem
ukazała się łódź, ciągnięta przez straszliwie stary
samochód, pomalowana w białe stokrotki. Po chwili
tłum zniknął, równie szybko, jak się pojawił,
zostawiając po sobie jedynie oddalające się dźwięki
muzyki i śmiechu.

- Coś takiego - szepnęła Ramona z podziwem. Nie

spodziewała się, że Karaiby powitają ją z takim roz-
machem.

Damon uśmiechnął się.
- Witaj na Karaibach, Ramono... Murray.
Musiał uważać; omal nie użył jej prawdziwego

nazwiska.

Skrzywiła się; obce nazwisko w jego ustach sprawiło

jej przykrość.

- I co teraz, skoro już tu jesteśmy?
Zaraz potem pożałowała, że nie ujęła tego inaczej.

Oczy Damona zmieniły się w jednej chwili, jak
roztapiający się ołów. Zaparło jej dech; poczuła, że
uginają się pod nią kolana. Natychmiast odwróciła
wzrok. Miasto rozciągające się przed nią wyglądało na
brudne i niebezpieczne, ale pociągające. Egzotyczne.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Inne.

- Chodźmy - rzuciła zdecydowanie.
- Tak, panienko - zgodził się pokornie.
Pokręciła głową z rozpaczą i ruszyła przed siebie.

Damon Alexander podążył w ślad za nią, szczęśliwy jak
nigdy w życiu. Ramona wydała mu się nieoszacowanym
skarbem, ukrytym głęboko pod ziemią. Ale odkrycie jej
będzie przyjemnością, zwłaszcza że nagroda, która go
czekała, nie miała sobie równych.

W biurze podróży kupili mapę miasta i ruszyli na

wycieczkę. Tego dnia Damon pogratulował sobie dobrej
kondycji. Przeszli przez całe miasto, od wybrzeża przez
Wrighson Road aż na Plac Niepodległości. Widzieli
wszystkie zabytki, od Katedry Niepokalanego Poczęcia
przez parlament i forty Chacon i Picton, mające bronić
brytyjskich i hiszpańskich regimentów. Wreszcie, kiedy
nawet Ramona opadła z sił, znaleźli się w parku
Savannah. Tu Damon wziął Ramonę za rękę i zmusił do
zatrzymania się.

- Dość już na dzisiaj - oznajmił zdecydowanie, po-

prowadził ją do ławki i padł wykończony obok niej. -
Kobieto, skąd w tobie tyle sił?

Zastanawiał się, jak by to było, gdyby wyzwolić z niej

tę energię w łóżku. Od samej myśli zrobiło mu się
gorąco.

Nagle zaczęła się śmiać. Nie mogła nic na to poradzić.

Cała ta sytuacja była taka... niesamowita!

- Tak już lepiej - pochwalił ją. A potem, nie myśląc o

niczym, zapominając o całym doświadczeniu, objął ją i

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przyciągnął. Zupełnie, jakby ręce działały kierując się
własną wolą. Ramona także wyglądała, jakby nie
docierało do niej jeszcze, co się z nią dzieje. Nagle
poczuła ciepło jego ciała i zdała sobie sprawę, że jego
oczy są tuż przy jej twarzy. Zdążyła jeszcze odetchnąć
głęboko i już ją całował.

Miasto, w które starała się przed nim uciec, rozwiało

się jak mgła. Jakby nigdy go nie było. Wszystko -
dziwne dźwięki, egzotyczne wonie dojrzałych owoców i
rozkwitłych kwiatów, bardzo nieangielski upał, łagodne
brzmienie głosów - zniknęło nagle, jakby ktoś
przekręcił jakiś kosmiczny wyłącznik.

Zostali tylko oni. Jego oddech był jak chłodne i świeże

tchnienie wiatru, ale usta wydawały się palić ją żywym
ogniem. Zamarła, napięta do granic możliwości, a
potem zadrżała, kiedy jego język wdarł się pomiędzy jej
wargi. Coś poderwało ją do ucieczki, ale on przyciągnął
ją z powrotem. Nie zamierzał pozwolić jej odejść. Jej
ciało zareagowało tak gwałtownie, jakby krzyknęło.
Teraz jego język muskał jej zęby, a ona słyszała głośne
bicie jego serca... a może swojego? Jęknęła, przeszyta
nagłym skurczem pożądania, zaskoczona jego siłą.
Odsunęła się, teraz bardziej zdecydowanie, wymknęła z
jego bezwładnych rąk.

Uniósł powieki z ociąganiem. Wyglądał tak, jakby

zadała mu cios, którego się nie spodziewał. Cofnęła się
o krok, kręcąc głową. Była blada, bardzo blada.

- Co się stało? - spytał z nagłym niepokojem. Przecież

tylko ją pocałował! Ale teraz przypomniał sobie, jaka

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wydała się mu niedoświadczona. Zareagowała żarliwie,
ale niezręcznie. Jakby nigdy dotąd się nie całowała.
Uśmiechnął się przebiegle.

Ramona skurczyła się w sobie. Ten cyniczny uśmiech

mówił sam za siebie. Niech to diabli, zachowywała się
jak nastolatka na pierwszej randce! Weź się w garść,
dziewczyno, zgromiła się w duchu. Uniosła głowę.

- Nic. Dlaczego miałoby się coś stać? - spytała

wyzywająco. Nigdy, przenigdy nie pozwoli, żeby się
dowiedział, jaka była... wstrząśnięta.

Wstał powoli i poszedł za nią. Jego spokojny, długi

krok przywodził jej na myśl skradającego się
drapieżnika. Samca. Nagle w niej również obudził się
drapieżnik. Znowu zapragnęła jego ust. Dotyku rąk.
Chciała czuć jego ciało, nagie, spocone... Potrząsnęła
głową i odwróciła się, pragnąc uciec stąd jak
najszybciej. Ukryć się gdzieś. Za jakimiś mocnymi
murami. Ale na to było już za późno.

Damon przeczesał włosy lekko drżącą dłonią.
- Nie rozumiem - powiedział cicho, z niepokojem. -

Dlaczego mi uciekłaś?

Poczerwieniała gwałtownie. Czy jej niedoświadczenie

aż tak rzuca się w oczy?

- Może nie lubię, kiedy całuje się mnie bez mojej

zgody - wycedziła.

Opuścił powoli rękę. Miasto wokół nich pulsowało

życiem, ludzie spieszyli się do swoich codziennych
zajęć. A w parku kwitły wspaniałe egzotyczne kwiaty.
Spomiędzy gęstych liści dobiegał śpiew ptaków.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Rozumiem - rzekł wreszcie. Udawała białą lilię. To

część jej planu. Być może nie ma on nic wspólnego z
akcjami statku czy z jej ojcem, ale to tylko gra. To musi
być gra, bo cóż by innego?

- Może zaczniemy jeszcze raz - powiedział spokojnie.

W końcu do gry potrzeba dwojga. - Już prawie
południe. Może coś przekąsimy, a potem znajdziemy
jakiś sympatyczny zakątek, gdzie można by odpocząć.
Może popływać. Co ty na to?

- Dobrze. - Skinęła głową. Dotrzyma mu towarzystwa.

Może czegoś się od niego dowie. Ale jeśli wydaje mu
się, że będzie ją znowu całował... zrobi mu coś złego.

Damon wziął ją za rękę. Jedno wiedział już z całą

pewnością. Z Ramoną King nie można się nudzić.

Żadne z nich nie zauważyło Jeffa Doyle’a, siedzącego

nieopodal na ławce. Przyglądał im się uważnie oczami
wąskimi jak szparki.

A potem, bardzo powoli, na jego wargi wypełzł zły

uśmiech.

N

a oddalonej o czterdzieści pięć kilometrów wyspie

Tobago - mniejszej, spokojniejszej i o wiele mniej
znanej - Verity Fox przyglądała się z błogim uśmiechem
pustej plaży, rozciągającej się przed nią jak okiem
sięgnąć. Przez cały ranek siedziała w barze, popijając
świeży, cudownie chłodny sok z ananasa. Koło południa
znalazła mały sklepik i kupiła w nim wszystko, co było
jej potrzebne na piknik. Potem wynajęła samochód.
Szybka konsultacja z mapą pozwoliła jej określić, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

najbliższą plażą jest Great Courtland Bay. Teraz
napawała się widokiem niemal białego piasku,
błękitnego oceanu i chwiejących się na wietrze palm.
Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była na
Dacjach.

Rozłożyła wielki parasol, pod który zamierzała się

schronić za mniej więcej pół godziny, i przebrała się z
pewnym trudem w bikini, kryjąc się za wielkim
ręcznikiem. Plaża była niemal pusta, ale gdzieniegdzie
można było zauważyć jakiegoś miłośnika opalania.

Słońce rozgrzewało Verity, docierało niemal do kości,

roztapiając w niej zimowy chłód. Wyobrażała sobie, że
karaibskie plaże będą jakoś przypominać angielskie -
wietrzna pogoda i uwierające kamyki. Tymczasem
morze okazało się ciepłe i przyjazne, a piasek był
drobny i jedwabisty. Zanurzyła się w wodę z
westchnieniem ulgi i zaczęła płynąć, bez wysiłku, lecz
niewprawnie. Pamiętając, by nie oddalać się zbyt daleko
od brzegu, po chwili odwróciła się na plecy i położyła
na nagrzanych falach, wpatrując się w niebo tak
intensywnie błękitne, że niemal raziło.

Greg Harding, mający na sobie tylko czarne szorty i

daszek przeciwsłoneczny, szedł powoli plażą,
wypatrując odpowiednio odosobnionego miejsca. Przez
cały ranek zajmował się sprawami statku, a teraz
postanowił pójść za radą Jima i zrobić sobie przerwę.
Od kilku tygodni tyrał jak wół. Pora na zasłużony
odpoczynek.

Wiedział, że większość pasażerów popłynęła na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Trynidad, więc wybrał mniejszą, mniej uczęszczaną
Tobago.

Rozłożył ręcznik pod opuszczonym parasolem i

położył się z błogim westchnieniem. Jakie cudowne
słońce. Jaka cisza. Nie trzeba zabawiać pasażerów. Nie
trzeba martwić się o statek. Przynajmniej przez kilka
najbliższych godzin...

Po chwili spał już głęboko.
Verity wyszła z wody, zabrała ręcznik i zaczęła

wycierać włosy. Nie patrzyła przed siebie, więc kiedy
dotarła do swojego parasola, omal nie przewróciła się
na leżącego pod nim mężczyznę. Stanęła jak wryta - jej
noga nadal dotykała jego kostki - i zerwała ręcznik z
głowy. W tej samej chwili Greg obudził się i usiadł
gwałtownie.

Spojrzała na niego z otwartymi ustami. Włosy,

potargane po wycieraniu, otaczały jej głowę najeżonymi
pasemkami. Greg podniósł na nią wzrok, obejmując
jednym spojrzeniem szczupłą postać w skromnym, lecz
obcisłym bikini w biało-czerwone paski. Uśmiechnął się
do jej czarnych jak noc oczu,

- Przepraszam. Czy zająłem pani miejsce?
Verity jęknęła w duchu. Szybko przeczesała włosy

palcami, usiłując doprowadzić je do jakiego takiego
porządku.

- Ależ nie. Przepraszam, jeśli pana zbudziłam.
Wbrew woli zerknęła na jego brzuch, szybko

odnajdując niemal niewidoczną bliznę po operacji
wyrostka. Dobrze wywiązała się z zadania. Gdyby nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wiedziała, gdzie szukać blizny, pewnie by jej nawet nie
zauważyła.

- Nie chciałem pani zakłócić spokoju - powiedział

chcąc podnieść się z piasku.

- Ależ nie, nie! - rzuciła szybko, zastanawiając się, co,

do cholery, wyprawia. Przecież obiecała sobie, że nie
zamieni z nim ani słowa!

Greg patrzył z fascynacją na nimfę morską, która omal

nie upadła mu wprost na kolana. Wyciągnął rękę.

- Greg Harding. - Nie zamierzał wspominać, że jest

kapitanem statku.

- Verity Fox. - Ona również nie chciała mówić o swoim

tytule.

- Od dawna bawi pani w Tobago? - spytał, żałując, że

za parę godzin będzie musiał wracać na statek. Mógłby
strawić ten czas na wpatrywaniu się w jej mroczne oczy.
Mógłby cedzić w ten sposób cały dzień.

- Przyjechałam dziś rano. - Już otwierała usta, żeby

powiedzieć mu, iż podróżuje jego statkiem, ale nagle
zmieniła zdanie.

- Woda jest ciepła? - Miał głęboki, donośny głos, choć

nie starał się mówić głośno.

Nie mogła oderwać wzroku od jego bursztynowych

oczu, mieniących się złotem i brązem. Jak oczy tygrysa.
Ich wyraz przyprawiał ją o drżenie serca.

- Bardzo - szepnęła bez tchu.
Wstał lekko, bez wysiłku, nie podpierając się rękami.

Spojrzał na nią z góry. Powoli wyciągnął ku niej rękę.

- Ma pani ochotę na trochę ruchu?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Podniosła się jak we śnie. Kiedy jego palce zamknęły

się na jej dłoni, serce znowu zaczęło jej bić. Zupełnie,
jakby zamarło w chwili, w której Gordon powiedział jej
o wynikach.

Podniósł ją bez wysiłku i poprowadził nad morze.

Płynęła nieporadnym crawlem, a on zataczał wokół niej
kręgi. Chciało jej się śmiać i płakać jednocześnie.

Ale tym razem płakałaby z czystej, niezmąconej

niczym radości.

Oczywiście nie zrobiła nic takiego.
Na razie.

M

orze, po którym sunęła gładko „Alexandria”, mogło

równać się kolorem z nieprawdopodobnym szafirem
nieba. Joceline Alexander, stojąca na pokładzie
Serenada, owinęła się ciaśniej jedwabnym żakietem i
spojrzała na fale.

- Wcześnie dziś wstałaś - rozległ się za nią głos jej

syna.

Odwróciła się szybko, nagle owładnięta poczuciem

winy. natychmiast pokryła je uśmiechem, ale Damon
wyczuł dzielącą ich barierę. Westchnął. Nie miał
pojęcia, dlaczego matka zawsze wydaje się tak odległa
od niego, nawet stojąc tuż obok. Uczył się w szkole z
internatem, a później był zbyt zajęty karierą, by spędzać
w domu więcej czasu. Powinien już przywyknąć do jej
chłodu, ale za każdym razem żywił dziecinną nadzieję,
że zdarzy się cud. A cud, rzecz jasna, nie następował.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Joceline odwróciła się od swojego przystojnego syna i

znowu spojrzała na morze.

- Rzeczywiście, jest wcześnie - przyznała typowym dla

niej chłodnym, opanowanym tonem. Zawsze dobierała
słowa z niezwykłą precyzją, jak cenne perły. - Ale
ostatnio mam kłopoty ze snem. Pewnie się starzeję.

Roześmiał się.
- Ty, mamo? Nigdy.
Joceline skrzywiła się. Wiedziała, jak prezentuje się

synowi. W młodzieńczym kostiumie, pełnym makijażu i
brylantach. Ale to wszystko pozory. Pozory, będące
barierą pomiędzy nią i synem. Podobnie jak wdzięk i
nieskazitelne maniery. Wszystko po to, by go bronić.
Ale teraz musi go zranić. Sprawy wymykały się jej spod
kontroli. Nadeszła pora, by powiedzieć mu prawdę.
Całą prawdę, bez względu na to, ile by ją to kosztowało.
I jak wielkie budziło w niej przerażenie.

- To cudowna łódź, Damonie - zaczęła cicho, starając

się nawiązać do dręczącego ją tematu.

- Statek, mamo - poprawił ją z grymasem. Jako wdowa

po właścicielu linii pasażerskich powinna okazywać
większe zaciekawienie jego pracą. Ta obojętność
zawsze go w niej drażniła.

Joceline zagryzła wargę, wyczuwając natychmiast

wrogość syna. Miała ochotę wybuchnąć płaczem i
potokiem przekleństw. Ale jak mogła mu wyjaśnić
przyczyny tego dystansu między nimi? Odwróciła się
twarzą do niego, chcąc błagać go o zrozumienie, i nagle
zobaczyła w nim Michaela - jego mocną szczękę,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

głębokie stalowe oczy... Poczucie winy wróciło z całą
mocą. Odwróciła się pospiesznie, wyprostowana jak
struna. Palce, zaciśnięte na balustradzie, pobielały na
kostkach.

- Nie znoszę łodzi - oznajmiła zimnym, martwym

głosem.

- Od kiedy? - Spojrzał na nią ze zdumieniem. Nigdy w

życiu nie słyszał od niej wyznania, tak bardzo
obnażającego jej emocje.

Joceline przełknęła z trudem ślinę. Chwila szczerości

minęła.

- Nie teraz, Damonie. Mam okropną migrenę.
Pokręcił głową z desperacją. Wiedział doskonale, że

nie powinien zmuszać matki do dalszej rozmowy. Znał
ten jej nastrój. Stawała się wtedy bardzo odległa.
Nieosiągalna. I nie pozwalała mu rozbić tej skorupy.
Tyle razy próbował... Odwrócił się, kręcąc głową, i
odszedł.

Joceline odprowadziła go wzrokiem, zaciskając

umalowane starannie usta. Oczy wypełniły się jej łzami.
Chyba jednak nie zdobędzie się na to. Nie dlatego, że
mogłaby trafić do więzienia. Nawet nie dlatego, że
zostałaby napiętnowana Jako morderczyni... Nie mogła
znieść myśli o smutnych oczach syna, patrzących na nią
z... obrzydzeniem? Nienawiścią? Pogardą? Teraz chyba
jej nie kochał, ale kto mógłby go o to winić?
Przynajmniej jej nie nienawidził. I niech tak zostanie.
Chyba że sytuacja się zmieni. Jeśli to, co prywatni
detektywi powiedzieli jej o Joe Kingu, było prawdą...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

J

eff Doyle wyszedł spod prysznica, ubrał się i włożył

pospiesznie swój amulet. Nie znosił się z nim
rozstawać, ale wróżka, która mu go dała, twierdziła, że
jeśli kiedykolwiek go zamoczy, amulet straci swoją moc
i zwróci się przeciwko niemu.

Zaczynało się coś dziać. I to tak szybko, że zastanawiał

się, czy Joe King w końcu nie dostanie zawału. Spojrzał
na zegarek i wykręcił numer w Londynie. Po dwóch
sygnałach w słuchawce rozległ się znajomy głos -
opryskliwy, ale zadowolony.

- Tak?
- Nasza Ramona jest zupełnie nieprzewidywalna. Nie

mówił mi pan, że jest taka piękna. To nędzne zdjęcie...

- Do rzeczy. - Głos był twardy i ostry jak diament. -

Skontaktowałeś się z nią?

- Nie - powiedział śmiało.
- Dlaczego? Uprzedzałem, że to najważniejsze.
- Wiem. - Jeff wyszczerzył zęby. - Ale nie mówił mi

pan, że Ramona leci na Alexandera.

- Co?!
A więc potężny szef też nie jest taki niewzruszony,

pomyślał Jeff szyderczo. Czasami daje się zaskoczyć.

- Proszę o sprecyzowanie, co to miało znaczyć -

wycedził Joe King, odzyskując opanowanie.

Jeff widział już oczyma duszy, jak szef rozpiera się w

fotelu, patrząc przed siebie z nienawiścią.

- Pierwszego wieczoru w ogóle nie wyszła z pokoju,

choć miała miejsce przy stole Alexandera - zaczął

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

opowiadać z precyzją, której wymagał od niego Joe
King. - Zamierzałem podejść do niej na balu, który
odbył się na drugi dzień, ale Alexander mnie uprzedził.
Następnego ranka byli już razem, więc chodziłem za
nimi po całym Port-of-Spain i wcale nie było mi do
śmiechu, zapewniam pana. Oblecieli chyba wszystkie
zabytki, jakie...

- Doyle.
- Dobra, ale to ważne. Atrakcje turystyczne skończyły

się w bardzo romantycznym parku, gdzie państwo
zaczęli się bardzo romantycznie całować. Ponieważ nie
było co marzyć, żeby się od siebie oderwali, dałem
sobie spokój i wróciłem na statek - skłamał. W
rzeczywistości spędził resztę dnia w dzielnicy
czerwonych latami.

W słuchawce zapadła długa cisza.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się wreszcie Joe King.
- Bankowo. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, więc

postanowiłem, że przybastuję i poczekam, aż pan
podejmie jakąś decyzję.

- Bardzo słusznie - warknął Joe King, po czym dodał

nieco łagodniejszym tonem: - To zmienia postać rzeczy.

I rzeczywiście. Informacje prywatnego detektywa były

dokładne i wyczerpujące. Ramona nie znała Damona
Alexandera przed podróżą. Pewnie nie wiedziała o
związkach Keitha z nim i akcjami „Alexandrii”. Przyjął
te wieści z niewyobrażalną ulgą, ale teraz okazało się,
że Ramona zaczyna się angażować. Jego inteligentna i
bardzo zdolna córka miała jakiś plan. Ale jaki? I czy go

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dotyczył?

Jeff czekał cierpliwie, aż szef się namyśli.
- Musimy zorientować się dokładnie, o co chodzi.

Może Alexander liczy na jej akcje - zastanawiał się na
głos. - Albo... Pomyśl, Doyle. Kto zaczął to wszystko?
Alexander czy moja córka?

Jeff zmarszczył czoło z namysłem.
- Za pierwszym razem to on podszedł do niej. To na

pewno. Leciał jak do pożaru.

- A potem?
- Nie jestem pewien. Myśli pan, że ta mała coś knuje?
- Myślę - powiedział beznamiętnym głosem - że nie

powinniśmy nie doceniać żadnego z nich.

Joe nie miał najmniejszego zamiaru lekceważyć

przeciwko. Zaintrygowała go nie tyle inteligencja
Ramony, ile jej determinacja. Zaintrygowała i
zaniepokoiła.

Nagle zdecydował się.
- Przyjeżdżam - rzekł i odłożył słuchawkę.
Doyle wzruszył ramionami. Wyszedł na balkon. Na

pokładzie poniżej, oparta o barierkę, stała kobieta w
jasnozielonym kostiumie. Poznał ją niemal od
pierwszego wejrzenia. Joceline Alexander. Kolejna
niewiadoma.

W

teatrze miał wystąpić kabaret, ale Verity nie

zamierzała go oglądać. Po południu poszła do kina,
potem próbowała ręki w strzelaniu na górnym
pokładzie, chybiając za każdym razem. Dzień był

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

bardzo udany i nie zamierzała go zepsuć nadmiarem
atrakcji. Pokładowy lekarz wiedział o jej chorobie, ale
nie widziała potrzeby zgłaszać się do niego. Na pewno
nie spędzi tego rejsu w szpitalu!

Teraz, po pysznej rybie z sałatką, nie uśmiechała się jej

myśl o duszeniu się w tłocznym, hałaśliwym teatrze, bez
względu na to, jak wielkie gościł sławy.

Dochodziła północ, kiedy skończyła czytać powieść

Jane Austen; doszła do wniosku, że nie zaśnie tak
szybko. Sięgnęła po biały lniany żakiet i postanowiła
pospacerować po górnym pokładzie. Podeszła do
balustrady i zaczerpnęła głęboki łyk powietrza. Widok,
jaki rozciągał się przed jej oczami, miał w sobie
niezwykłe, niespotykane piękno.

Księżyc był już niemal w pełni. Po niebie przesuwały

się pojedyncze chmurki, grafitowe kształty,
podkreślające jedynie blask tysięcy gwiazd. Światło
księżyca odbijało się na falach, rozcinanych gładko
przez dziób „Alexandrii”. Potężne silniki pracowały
niemal bezszelestnie. Słychać było tylko szum wody i
ciszę ciepłej księżycowej nocy.

Oficer pełniący wachtę na mostku wyprężył się

służbiście na widok kapitana. Greg, zadowolony z
wyników inspekcji, podszedł do szerokich
panoramicznych okien i skinął głową. Jaka piękna noc.
Do Granady przybędą o czasie. Miał już wyjść, by
zażyć chwili dobrze zasłużonego snu, kiedy jego
spojrzenie przykuł jakiś biały kształt. Podszedł bliżej do
okna - po pokładzie przechadzała się jakaś kobieta.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Nakazał załodze mostka, by informowała go, jeśli

wydarzy się coś odbiegającego od normy, i wyszedł.
Zbiegł szerokimi schodami na pokład. Nie zamierzał
szukać tamtej samotnej pasażerki, ale nagle znowu
pojawiła się w polu jego widzenia. Zmarszczył brwi;
kogoś mu przypominała. Zwolnił kroku, wtedy ona
wyczuła jego obecność i obejrzała się.

- Och... Witam - W głosie Verity słychać było za-

skoczenie i konsternację, a jednocześnie zaczęła
promienieć radością. Szybko spuściła głowę,
przyglądając się z niezwykłym skupieniem deskom
pokładu.

Greg uśmiechnął się, mimo zaskoczenia.
- Mogłaby się pani trochę bardziej ucieszyć na mój

widok - zauważył, choć przyszło mu do głowy, że
właściwie nie jest to aż tak oczywiste.

Zaraz potem nawiedziła go inna myśl. Czemu się tak

cholernie cieszy na jej widok? To wspólne popołudnie
na plaży było bardzo, bardzo miłe. Leżeli na słońcu i
rozmawiali o wszystkim i niczym. Podzieliła się z nim
jedzeniem; wino było cudownie chłodne... Był nią
zafascynowany, ale zbliżył się wieczór i wszystko się
skończyło. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Nagle zaniepokoił się.
- Co pani tu robi? - spytał ostro.
Verity drgnęła, przestraszona.
- Przepraszam, nie chciałem tak na panią napaść. Myś-

lałem tylko... Nie wspomniała pani, że podróżuje pani
„Alexandrią”.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nie sądziłam, że to pana zainteresuje - wykrztusiła. -

Widać było, że zrobił pan sobie wolne, a gdybym
przyznała się, że jestem pasażerką pańskiego statku,
pewnie zacząłby pan zachowywać się jak kapitan. A
wtedy... no, nie wiem. Wyglądał pan na tak
zadowolonego, że się pan wyrwał, że nie miałam serca
psuć panu dnia.

Greg uśmiechnął się, kręcąc głową. Miała rację, musiał

to przyznać.

- Dziękuję. To prawda. To byłby koniec zabawy.
Skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok. Koniec zabawy

właśnie nastąpił. I nie mogła nic na to poradzić.

- Dziwię się, że nie poszła pani do teatru. - Greg nagle

poczuł się jakoś niezręcznie.

Na plaży Verity Fox była uroczą, nieznaną

towarzyszką zabawy. Teraz nagle stała się bardzo
dystyngowana, choć ciągle była piękna. Pojawił się w
niej ten dobrze znany mu element. Jednym słowem, była
pasażerką. A pasażerki „Alexandrii” były dla niego
nieosiągalne. I nie chodziło tu o znaną zasadę. Jeśli
znalazła się na statku podczas pierwszego rejsu, mogło
to oznaczać tylko to, że jest bardzo bogata i wpływowa
- albo zna kogoś takiego. Myśl, że należy do jakiegoś
mężczyzny, jest żoną lub kochanką jakiegoś bogacza,
jakoś odebrała mu humor. Odwrócił się od niej
gwałtownie. Jego spojrzenie napotkało statek, widoczny
z daleka w ciemnościach.

- Miniemy się - powiedział cicho.
Verity poszła za jego wzrokiem i rozjaśniła się w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

uśmiechu na widok pięknie oświetlonego liniowca,
sunącego po czarnej tafli wody.

- Jak tu pięknie - szepnęła. - Ma pan szczęście.
- Wiem. - Skinął głową. - To właśnie chciałem robić.

Od małego.

- Wiem - przypomniała mu delikatnie. - Opowiadał mi

pan.

Spojrzał na nią ostro. Wtedy, na plaży, naopowiadał jej

masę głupot. Rzeczy, których nigdy pod żadnym
pozorem nie opowiadałby pasażerce. Pora naprawić, co
się da.

- Cóż, nie będę się dłużej naprzykrzał - rzekł z

czarującym uśmiechem.

- Dość! - ucięła. Pokręciła z zakłopotaniem głową. -

Przepraszam. Zaczął pan do mnie mówić jak... jak... jak
do klientki - zakończyła niezgrabnie i podskoczyła,
kiedy ciszę nocy rozdarł ryk syreny.

- Nic się nie stało - pospieszył natychmiast, biorąc ją

delikatnie za ramiona. - Za moment tamten statek
odpowie w ten sam sposób.

I rzeczywiście, w tej samej chwili rozległa się druga

syrena.

- Przepraszam. - Verity uśmiechnęła się niewesoło. -

Ostatnio nerwy... odmawiają mi posłuszeństwa.

Nagle zdała sobie sprawę, że ręka, którą czuje na

ramieniu poprzez materiał, drażni ją. Chciała poczuć
jego palce na nagiej skórze. Spojrzała na Grega z
bijącym sercem. Jego twarz tonęła w półcieniu; blade
światło księżyca srebrzyło włosy i połyskiwało

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tajemniczo w brązowych oczach.

Greg zajrzał w wielkie, atramentowoczarne tęczówki i

zapragnął nagle przytulić do siebie tę kobietę. Ogarnęła
go taka błogość, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę,
że naprawdę wziął ją w ramiona. Natychmiast cofnął się
wstrząśnięty.

Verity drgnęła zaskoczona. Poczuła strach, jego strach.

Przed czym? Czego się obawiał?

- Muszę się przespać - powiedział z wysiłkiem,

nienaturalnym, napiętym głosem. - Doki Grenady są
zdradliwe... Dobrej nocy, panno Fox.

Otwierała już usta, żeby poprosić go, by mówił jej po

imieniu, ale słowa uwięzły jej w gardle. Patrzyła ze
łzami w oczach za oddalającą się postacią. Wszystko
jasne. Powinna być mu wdzięczna za to, że ją wyręczył.
Teraz oboje byli dla siebie obcy. I tak było dla nich
najlepiej.

Powinna być mu wdzięczna.

Grenada

G

renada w pełni zasługuje na nazwę korzennej wyspy,

pomyślała Ramona, przechadzając się po jednym z
wielu bazarów St. George. Z wielkich jutowych worków
dobiegały ją kuszące zapachy cynamonu, kakao, gałki
muszkatołowej i goździków.

Co za upał! Na szczęście udało jej się złapać autobus

jadący na Grand Annę, najsłynniejszą plażę na wyspie.
Ale dziesięć minut, które w nim spędziła, ciągnęło się
jej jak dziesięć lat. Kiedy wreszcie wysiadła, w głowie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wirowały jej obrazy wściekle pędzących wozów oraz
wymijania się na zakrętach - miejscowe samochody
miały przeważnie sflaczałe opony.

Weszła na plażę, nadal śmiejąc się do siebie. Kiedy

zaczęła rozpinać bluzkę, zdała sobie sprawę, że to jej
pierwsze wakacje od czasów, gdy zaczęła wykładać na
Oksfordzie.

Damon, leżący nieopodal pod palmą, spojrzał na nią z

zachwytem. Nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy
zsunęła z ramion cienki materiał i upuściła go na
ziemię. Choć nie zdawała sobie sprawy z jego
obecności, a jej ubranie było tak funkcjonalne, jak tylko
można, miał wrażenie, że jest świadkiem striptizu.
Kiedy przełknął ślinę, okazało się, że gardło wyschło
mu jak pustynia.

Ramona rozsupłała troczki żółtej wiązanej spódnicy.

Zrzuciła sandały i ruszyła ku morzu. Gracja jej
spokojnych ruchów, fala jedwabistych srebrzystozłotych
włosów, opływająca jej ramiona i plecy, przyciągała ku
niej oczy wszystkich mężczyzn na plaży. Damon
zauważył, że dwaj ciemnowłosi podrywacze biorą ją na
cel. Szybko zrzucił ubranie i ruszył za nią. Tuż po
przybiciu do brzegu wynajął samochód i bezwstydnie
jeździł za nią krok w krok. Nie zamierzał teraz zmieniać
zwyczajów.

Ramona zanurkowała pod wodę. Kiedy znowu ukazała

się, by zaczerpnąć powietrza, była o wiele dalej, niż się
spodziewał. Ale tym razem miała już towarzystwo. Po
obu jej bokach wynurzyły się ciemne i lśniące głowy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dwóch młodych mężczyzn. Ramona, mająca do
czynienia na co dzień ze studentami w ich wieku, nie
przejęła się. Przynajmniej nie w pierwszej chwili.

- Cześć, piękna - odezwał się jeden z nich, błyskając

zniewalającym uśmiechem.

- Cześć. - Skinęła grzecznie głową.
- Przypłynęłaś na tym wielkim statku, tak? - spytał

drugi, mierząc ją pożądliwym spojrzeniem.

Poczuła się trochę nieswojo. Miała przy sobie nieco

pieniędzy, owiniętych w plastikową torebkę,
przymocowaną do majteczek. Rozejrzała się nerwowo.
Dla mieszkańców wyspy był to zwykły dzień pracy. Na
plaży zauważyła tylko kilku turystów w deprymująco
dużej odległości.

- Pierwszy raz na wyspie, tak? - dowiadywał się jeden z

chłopców. - Ja jestem Philippe. A ten brzydal to Jean-
Paul.

- Kto tu jest brzydki! - oburzył się ten drugi, pryskając

koledze wodą w twarz.

Przez chwilę czuła ulgę. To tylko chłopcy, rozbrykani

chłopcy. Ale słowa Jean-Paula znowu ją zaniepokoiły.

- Chcesz się zabawić, tak? - spytał, pierwszy.
- Oczywiście - powiedziała z rosnącym

rozdrażnieniem. - Ale jestem już zajęta - skłamała i
ruszyła przed siebie crawlem. Czuła się jak kot,
osaczony przez dwa psy. Tak jak przewidywała, ruszyli
za nią, nie zostając w tyle nawet na metr.

- Ale tak samotnie, to nie zabawa - zauważył Philippe z

grymasem. - My znamy wszystkie ładne miejsca w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mieście. Najlepsze hotele... - Zawiesił znacząco głos.

Twarz zaczęła ją palić jak od uderzenia.
- Słuchajcie, może spróbujecie z kimś innym, co?
- Bardzo słusznie - rozległ się głęboki, donośny głos.
Młodzieńcy przez chwilę patrzyli na Damona, po czym

wzruszyli ramionami i wrócili szybko do brzegu.

Ramona roześmiała się z ulgą. Teraz mogła już sobie

na to pozwolić.

- Już się bałam, że wyzwiesz ich na pojedynek. To

tylko chłopcy.

- Chłopcy z pewnym nawykiem. Widziałaś ich

ramiona?

Pobladła.
- Nie. A więc nawet w raju zdarzają się węże -

mruknęła i wzdrygnęła się. - Myślałam, że chodzi im
tylko o... - Urwała gwałtownie, oblewając się
rumieńcem.

- Tak, prawdopodobnie chodziło im „tylko o...”.

Wracajmy na plażę. Nie jesteś tu bezpieczna.

Kiedy znaleźli się na stałym lądzie, sięgnęła po

ręcznik.

- Zabawny zbieg okoliczności, że pojawiłeś się tu jak

rycerz akurat w porę, by wyratować mnie z opresji. -
Ramona zmierzyła swego wybawcę badawczym
wzrokiem.

Odwróciła się i poszła pod prysznic, by spłukać z

siebie morską sól. Damon poszedł w jej ślady. Kiedy
uniósł rękę, przeczesując włosy, zauważyła mięśnie
drgające mu pod skórą. Nagle zabrakło jej tchu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Przeszył ją gwałtowny spazm pożądania, gorący i
boleśnie rozkoszny. W tej samej chwili Damon
odwrócił się ku niej. Bez słowa wyłączył prysznic i
podszedł do niej. Jego oczy były mroczne, ciemniejsze
niż dotąd. Pełne namiętności.

Odwróciła się czym prędzej i wróciła tam, gdzie

zostawiła torbę. Narzuciła na siebie ubranie. Damon
zacisnął pięści. Z każdą inną byłbym już w pierwszym z
brzegu hotelu, pomyślał z udręką. Ale kiedy podniosła
na niego oczy, błagające o zrozumienie, a jednocześnie
miotające ostrzegawcze błyski, błękitne jak elektryczne
iskry, zrozumiał, że musi być bardzo ostrożny, jeśli nie
chce jej spłoszyć.

- I co teraz?
- Co mi się spodoba - warknęła.
- A nie posiedziałabyś przez chwilę spokojnie, jak nor-

malny człowiek? - spytał z cichą rozpaczą.

Spojrzała na niego przez ramię, niewinnie i

wyzywająco zarazem.

- A kto powiedział, że jestem normalna?
Skinął lekko głową. Te słowa i wymowny, smutny

uśmiech powiedziały mu więcej, niż się spodziewał. Co
więcej, dowiedział się właśnie od prywatnego
detektywa, że nie istnieje żaden dowód na to, iż Joe
King utrzymuje z córką Jakiekolwiek stosunki. Opuścił
rodzinę w niespełna tydzień po urodzeniu Ramony i
nigdy więcej nie wrócił. Detektyw nie znalazł żadnych
fotografii, artykułów czy plotek mogących świadczyć o
jego kontaktach z jedynym dzieckiem. Dowiedział się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

również, że panieńskie nazwisko Barbary King brzmi
Murray. Czy to możliwe, że Ramona wolała się nim
przedstawiać i że nie współpracuje z ojcem? Niemal w
to wierzył. Gdyby tylko nie ten Treadstone i pięć
procent akcji „Alexandrii”...

Tajemnica otaczająca Ramonę umocniła w nim

pragnienie zdobycia jej zaufania. Chciał poznać jej
sekrety. Chciał znaleźć w jej życiu miejsce dla siebie,
bez względu na to, jak bardzo byłoby to dla nich
bolesne.

Wyciągnął ku niej rękę, a ona przyjęła ją odruchowo.
- Dokąd teraz? - spytała, przyjmując za pewnik, że

resztę dnia spędzą razem. Jego ciepła dłoń zamknęła się
na jej palcach. I nawet ona nie mogła nie zrozumieć
wyrazu jego oczu. - Może chcesz zobaczyć ptasi
rezerwat Levara? - Przekorna wyobraźnia podsunęła mu
wizję spokojnego hotelowego pokoiku i wielkiego,
przestronnego łóżka. Potrząsnął głową, opędzając się od
myśli jak od natrętnych much.

Rezerwat znajdował się na północnym krańcu wyspy,

gdzie Morze Karaibskie przechodzi w Atlantyk. W
oddali widać było pierwszą z Grenadyn.

- Nie dziwię się, że wybrałeś te wyspy na pierwszą

podróż „Alexandrii” - zauważyła niby od niechcenia. -
Ale pewnie musiałeś to uzgodnić z radą nadzorczą? -
Chciała się przekonać, jak wielką władzę ma nad nim
rada. Jeśli spełnią się jej najgorsze oczekiwania i będzie
musiała stanąć przeciwko niemu, chciała wiedzieć, czy
może liczyć na pomoc.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Myśl o tym, że ktokolwiek miałby mu coś narzucać

szczerze go rozbawiła.

- Raczej nie. Jedyny człowiek, z którego zdaniem się

liczę, to Ralph Ornsgood.

Pokiwała głową. Czytała gdzieś o tym niezastąpionym

przyjacielu. Postanowiła go poznać. Być może
dostarczy jej interesujących wskazówek na temat
wewnętrznych spraw linii Alexander.

- Więc gwiżdżesz na to, co sądzi rada? - spytała z

biciem serca.

- Najczęściej - przyznał, zastanawiając się, do czego

Ramona zmierza.

- Czujesz się bezpieczny? - dociekała dalej. Nagle

poczuła nową nadzieję. Jeśli jest aż tak pewny siebie, to
prawdopodobnie nie jest zamieszany w sprawę Keitha.
A to oznacza...

- W interesach nigdy nie jest się bezpiecznym - powie-

dział cicho i zatrzymał się. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że znaleźli się w gęstym lesie, z dala od ubitych
dróg. Ujął powoli podbródek Ramony i uniósł jej twarz.
- Zawsze jest ktoś, kto chce ci wydrzeć twoją własność.

Poczuła nagły chłód. Na jej oczach Damon zmienił się

w bezwzględnego człowieka interesu.

- I co wtedy się robi? - spytała łamiącym się głosem.
- Wszystko, żeby nie pozwolić się mu okraść. Jeśli ktoś

podnosi na ciebie rękę, ty musisz uderzyć go pierwszy. -
I tak zrobię z twoim ojcem, pomyślał z goryczą.

Poczuła, jak uchodzi z niej cała radość. Powinna

przewidzieć, że ktoś tak inteligentny będzie chciał mieć

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jakiegoś asa w rękawie podczas rozgrywek o
„Alexandrię”. A takim asem mogły być akcje, kupione
na czyjeś nazwisko. Ale Keith samobójstwem pomieszał
mu szyki. Dlaczego je popełnił?

Podniosła wzrok na chmurne oczy Damona. Jego twarz

Wyrażała jakieś napięcie. Przygarnął ją ku sobie. Serce
Ramony zatrzepotało jak spłoszony ptak.

- Stajesz się dla mnie bardzo ważna, Ramono. Wiesz o

tym, prawda?

Zaczęła zastanawiać się pospiesznie, usiłując

opanować ogarniającą ją szaloną radość. Powiedział, że
nigdy nie jest się bezpiecznym. I miał rację. Z jej strony
także grozi mu niebezpieczeństwo. Zaczynała nabierać
pewności, że to on jest w jakiś sposób odpowiedzialny
za śmierć jej narzeczonego. Zastanowiła się, jak by
zareagował, gdyby dowiedział się, że rozmawia z osobą
dysponującą grubym pakietem akcji jego statku. A
może już wie? - odezwał się w niej jakiś podejrzliwy
głosik. Może wiedział od samego początku? Może tylko
jej się wydawało, że to ona jest myśliwym, a on jej
łupem?

Ale wtedy zaczął ją całować i wszystko nagle przestało

się liczyć. Westchnęła tylko, czując, że cała
determinacja rozpływa się w niej jak wosk. Wtuliła się
w niego, nie mogąc ustać o własnych siłach. Mętnie
zdała sobie sprawę, że jej ręce oplatają się mu wokół
szyi, a głowa odchyla się w tył pod naporem namiętnego
pocałunku. Znowu poczuła, że wypełnia ja ogień.
Jęknęła, kiedy powoli odsunął się od niej. Otworzyła

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

gwałtownie oczy. Więc je zamknęła? Nagle twarde
spojrzenie Damona rozświetliło się ciepłym blaskiem;
pochylił się i skubnął wargami jej szyję. Lekko musnął
językiem wdzięczne zagłębienie nad obojczykiem.
Jęknęła znowu, tym razem głośniej. Nagle zaczęła się
cofać, aż jej barki natrafiły na coś twardego. Nie
zauważyła nawet, że znaleźli się pod starożytnymi
ruinami, a ona opiera się o głaz liczący sobie setki lat.
Być może w normalnych warunkach zachwyciłaby się
widokiem indiańskiej budowli, ale w tej chwili
zapomniała o całym świecie.

Usta Damona przeniosły się na delikatną małżowinę jej

ucha. Lekki oddech wydał jej się grzmotem, zdolnym
poruszyć ziemię w posadach. Kiedy jego dłonie
zamknęły się na piersiach, obleczonych w cienką
koronkę bluzki, kolana się pod nią ugięły. Nie upadła
tylko dlatego, że była uwięziona pomiędzy skałą a jego
masywną piersią. Napięcie sięgało w niej zenitu. Miała
ochotę krzyczeć. Chciała, by dotknął ustami jej piersi.
Chciała... chciała... jego! Odwróciła głowę, podsuwając
mu pod usta szyję. Westchnęła drżąc i zorientowała się,
że jej dłonie pieszczą plecy Damona, gładkie i
niewiarygodnie gorące.

Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, oboje spalą się w tym

ogniu.

Położyła rozdygotaną dłoń na jego piersi i odepchnęła

go słabo. Odsunął się niechętnie, tak niechętnie, że
przejęło ją to dreszczem. Na policzki wystąpiły mu
ciemne rumieńce, a oczy przybrały barwę starego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ołowiu. Oboje dyszeli ciężko. Damon odstąpił o krok.
Wyglądała tak pięknie... Włosy rozsypywały się wokół
jej głowy, rozrzucone na starym głazie. Pod cienkim
materiałem bluzki rysowały się twarde brodawki
piersi... Długie, piękne nogi uginały się lekko...

- Przepraszam - powiedział i natychmiast zdał sobie

sprawę, że to nieprawda. Nie chciał jej za nic
przepraszać. Chciał to zrobić od pierwszej chwili, w
której ją zobaczył.

Odetchnęła głęboko.
- Zapomnijmy o tym - wyszeptała, mając pełną świado-

mość, że nigdy jej się to nie uda. Była przerażona.
Mężczyzna, który najprawdopodobniej jest jej wrogiem,
ma nad nią absolutną, nieograniczoną władzę.

Stanęła chwiejnie o własnych siłach. Jakby za

milczącym porozumieniem, znowu stali się turystami.
Robili sobie zdjęcia pod wodospadem Concord,
pojechali do dystryktu L’Anse aux Epines, gdzie
zamówili jab jabs - wieprzowinę w tamaryndowym
sosie. Wrócili na plażę, żeby podziwiać zachód słońca.
Ale kiedy wziął ją w ramiona i pocałował delikatnie,
zrozumiała dwie rzeczy.

Pragnęła go.
I pragnęła zemsty.

V

erity uniosła powieki i ziewnęła. Znowu byli na

pełnym morzu. Uwielbiała to łagodne kołysanie,
bezszelestne silniki o potężnej mocy. Wszystko to

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

napełniało ją cudownym spokojem, a jednocześnie
ożywieniem.

Odrzuciła niecierpliwie kołdrę, ciekawa, co jej

przyniesie ten dzień. Ale kiedy tylko wstała i zrobiła
parę kroków, nagle świat zawirował jej przed oczami.
Sięgnęła po zegarek i zmierzyła sobie puls. Powoli
poszła do łazienki, stanęła przed lustrem i przyjrzała się
swoim źrenicom, językowi i gardłu. Westchnęła ciężko.

Wróciła do sypialni, wzięła rozkład dnia i przebiegła

wzrokiem listę nie kończących się rozrywek.
Zadzwoniła do obsługi i zamówiła filiżankę kawy,
świeży sok z ananasa, pół grapefruita i tosta z dżemem
morelowym. Zwykle jadała w którejś z pokładowych
restauracji. Lubiła obserwować pasażerów. Ale teraz jej
dobre samopoczucie nagle rozwiało się bez śladu. Nie
może dłużej odwlekać wizyty u lekarza.

R

amona King siedziała w swojej kabinie, jeszcze raz

czytając notatki. Między Damonem a jego radą
nadzorczą istniał wyraźny konflikt. Rada obawiała się,
że nowy statek narazi firmę na poważne kłopoty.
Zamknął im usta, wkładając w to przedsięwzięcie
wszystkie swoje pieniądze. W ten sposób zyskał ponad
czterdzieści procent statku. I czujnie obserwował
sprzedaż akcji, nie chcąc dopuścić, by ktoś nabył ich
większą liczbę.

Jako najpotężniejszy z akcjonariuszy, miał również

otrzymywać największe zyski. To zrozumiałe, że
zamierzał zbić majątek. Kto mógłby mu tego zabronić?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

„Alexandria” odniosła niewątpliwy sukces. Już teraz
wszyscy, z którymi rozmawiała, zapowiadali, że
wkrótce jeszcze raz wybiorą się w taki rejs. Wyglądało
na to, że „Alexandria” na wiele lat stanie się statkiem
elity.

Ale na ile znała Damona, spodziewała się, że to mu nie

wystarczy. Zbuduje lub kupi więcej wielkich statków,
by powiększyć swoje imperium. Pytanie tylko, co mogła
z tym zrobić? Musi go powstrzymać. Jest to winna
Keithowi. Nie pozwoli mu bezkarnie niszczyć ludzi.

Ale przecież, odezwał się w niej cichy głos, Keith nie

jest Jedyną przyczyną twojego oburzenia. Czy własna
matka nie wytknęła ci braku znajomości życia? Czy
dzięki Damonowi nie przeżyłaś więcej niż przez osiem
lat w Oksfordzie? I czy to nie dlatego jesteś tak
przerażona?

Tak, do diabła. Uderzyła pięścią w biurko. Nienawidzi

go! Nienawidzi tego cudownego statku i pięknych,
kuszących miejsc, do których ją zabierał. Nienawidzi go
za to, że uświadamia jej, w jakiej pustce żyła do tej
pory. Za to i... jeszcze coś. Czuła coś jeszcze bardziej
przerażającego. Wypełniało ją jakieś intensywne
uczucie, tak niebezpieczne, że mogła tylko coraz
goręcej życzyć sobie klęski Damona Alexandera. To nie
nienawiść, to samoobrona...

Zmusiła się do spokoju i odetchnęła głęboko. No

dobrze, a więc podobał jej się. No dobrze, ta podróż jest
w takim samym stopniu podróżą w głąb siebie, jak
wycieczką po Morzu Karaibskim. Ale to nie zmieniało

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

niczego. Miała zadanie, które musi wykonać. Teraz
będzie jej tylko trudniej...

Wróciła z determinacją do lektury. Doszła ze złością

do wniosku, że będzie potrzebować pomocy. Musi
znaleźć kogoś, kto doskonale zna się na statkach
pasażerskich. Krótko mówiąc, potrzebowała wspólnika,
więcej - kogoś, kto posiada akcje „Alexandrii”. Może
gdyby zebrała odpowiednio wiele udziałowców,
mogłaby odebrać Damonowi jego dumę i radość. To by
było coś.

Przejrzała listę pasażerów i spisała tych, którzy

posiadali więcej niż jeden procent akcji. Zdecydowała
się zacząć od Garetha Desmonda, który miał nawet
więcej akcji niż ona. Odłożyła dokumenty, zamknęła je
starannie w aktówce i zerknęła na zegarek. Miała przed
sobą trudne zadanie.

J

oceline wybrała leżak osłonięty od wiatru i z dala od

basenu. Było cicho i piekielnie gorąco. Usiadła,
wystawiła twarz do słońca i powoli zamknęła oczy. I to
był błąd.

Natychmiast cofnęła się w czasie do tamtej nocy, dwa-

dzieścia pięć lat temu. Minęło tyle czasu, a ona nadal
pamiętała każdy szczegół tak wyraźnie, jakby to było
wczoraj. Nienawistne, wściekłe spojrzenie Michaela. Jej
strach... okropny, paraliżujący strach. Agresja. Dobry
Boże... Otworzyła gwałtownie oczy, ale choć scena
rozwiała się przed jej oczami, rozproszona przez
jaskrawe karaibskie słońce, uczucia pozostały.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Poczucie winy. Ból. Strach. Zdrada.
Siadła bez słowa. Schyliła głowę; po pobrużdżonym

policzku stoczyła się jej jedna łza. Właśnie w tej chwili
na szczycie schodów pojawiła się Verity. Przed
wyjściem zadzwoniła do lekarza. Miała zgłosić się do
niego za pół godziny. Na razie zamierzała zażyć
odrobiny karaibskiego słońca. Wszędzie, jak okiem
sięgnąć, rozciągał się ocean. Podeszła do balustrady i
zaczerpnęła głęboki haust powietrza. Grenada została
daleko za nimi. Następna wyspa jeszcze nie wyłoniła się
zza horyzontu. Mewy towarzyszyły statkowi z nadzieją,
a w spienionym pasie wody za rufą baraszkowały
delfiny.

Odwróciła się i zamarła.
Na leżaku tuż obok niej leżała kobieta. Garbiła się,

chowając głowę w ramionach Siwe włosy opadały jej na
twarz, ale Verity rozpoznała ją od pierwszego
spojrzenia. Odwróciła się; jej nagły ruch sprawił, że
Joceline poderwała raptownie głowę. Dwie kobiety
popatrzyły na siebie bezradnie. Wreszcie Joceline
poczuła łzy toczące się po jej twarzy i wytarła je z
wściekłością.

- Witaj, Verity - powiedziała chłodno.
- Dzień dobry pani.
- Chyba jesteś już na tyle dorosła, by mówić mi po

imieniu?

Verity zatrzepotała powiekami. Nie wiedziała, co się

dzieje, ale coś w uśmiechu starszej kobiety obudziło w
niej współczucie. To idiotyczne. Ostatnie, czego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

potrzebowałaby lub tolerowała Joceline Alexander, to
współczucie.

- Dobrze... Joceline - zgodziła się z ociąganiem.

Zerknęła w stronę schodów. Czy może już sobie pójść?

- Dobrze się bawisz? - zagadnęła grzecznie Joceline. Z

trudem wydobywała głos ze ściśniętego gardła. - Muszę
przyznać, że twój widok mnie zaskoczył. Jak się miewa
droga Winnie?

- Matka czuje się dobrze - mruknęła niespokojnie

Verity. Winnie i Joceline chodziły razem do elitarnej
szkoły. Każda z nich została matką chrzestną dzieci
przyjaciółki. W pierwszych latach razem spędzili
mnóstwo wakacji w letniej posiadłości Alexandera w
Cotswolds. Damon miał dziesięć lat, Verity sześć, kiedy
próbowała ujeździć kucyka Damona i spadła. Chłopiec
zaniósł ją do domu i przez resztę wakacji byli
nierozłączni.

Ale później, po tej strasznej nocy, Verity błagała matkę

z płaczem, by nigdy więcej nie zabierała ją do
Alexanderów. I choć Winnie była zdziwiona i urażona i
usiłowała uspokoić rozhisteryzowaną sześciolatkę,
Verity nigdy nie wyjaśniła jej, co się stało.

- Będę musiała złapać Damona i pogawędzić z nim o

dawnych czasach - powiedziała sztywno i zaczęła wyco-
fywać się w stronę schodów.

Joceline złapała ją za rękę i zatrzymała.
- Verity, proszę... Muszę z tobą porozmawiać.
Dawny strach wrócił do niej z porażającą siłą. Znowu

stała się sześcioletnią dziewczynką, nie rozumiejącą, co

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

się dzieje. Z gardła wyrwał jej się słaby okrzyk prze-
rażenia.

Joceline otworzyła usta. Potem spojrzała w pełne

zgrozy oczy młodej kobiety i zrobiło jej się słabo.
Szybko puściła rękę Verity, jakby ją sparzyła.

- Przepraszam - wyszeptała, osuwając się na leżak.

Bardzo przepraszam. Nie chciałam cię... przerazić.

Verity odetchnęła głęboko.
- Przepraszam - powiedziała ochryple. - Nie wiem, co

mi się stało.

Ale obie wiedziały, że to nieprawda.
- Nic się nie stało. - Joceline włożyła szybko ciemne

okulary, szukając za nimi schronienia. Spojrzała w bok.
Audiencja dobiegła końca.

Verity odwróciła się bez słowa i ruszyła w stronę

schodów. Nagle zdała sobie sprawę, że nie boi się już
Joceline Alexander. W ciągu kilku chwil ta kobieta
przestała być potworem z jej koszmarów i stała się
zwykłym człowiekiem. Ludzką istotą, podlegającą
słabościom i popełniającą błędy.

Ramona podeszła do drugiego kandydata z jej listy,

nowojorskiego bankiera. Z zadowoleniem spostrzegła
obok niego wolny leżak. Początek zrobiony. Bankier
miał czterdzieści osiem lat i był właścicielem trzech
procent statku.

- Witam - powiedział na jej widok, powoli zdejmując

okulary.

Doszła do wniosku, że najprawdopodobniej chciał w

ten sposób podkreślić błękit swoich oczu. A zatem

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

uśmiechnęła się, udając zainteresowanie.

- Dzień dobry. Ramona King. - Wyciągnęła do niego

rękę, a on omal nie spadł z leżaka, rzucając się do niej.
Miała na sobie prosty jednoczęściowy kostium z długą
narzutką.

Dwight J. Markham III jeszcze nigdy nie widział tak

pięknej kobiety.

- Czy mogę zaproponować pani coś do picia?
Poprosiła o świeżą lemoniadę z mnóstwem lodu.
- Zdaje się, że mamy ze sobą wiele wspólnego -

zauważyła, zajmując sąsiedni leżak.

- O tak - zgodził się skwapliwie, szacując wzrokiem jej

długie nogi. Spojrzał na jej twarz. Te oczy, te
fantastyczne błękitne oczy o srebrnym połysku...

- Właśnie - oznajmiła. - Na przykład, oboje mamy

akcje tego statku...

G

reg zatrzymał się w połowie codziennej inspekcji.

Wysiadł z windy na pokładzie, na którym znajdował się
szpital. Jak większość mężczyzn, na widok
antyseptycznych pomieszczeń czuł się nieswojo, ale
musiał przyznać, że wszystko funkcjonuje tu z
najwyższą precyzją. Na pokładzie znajdował się gabinet
dentystyczny, sala operacyjna, rentgen, izolatka oraz
szesnaście pokoi dla pacjentów. Greg skinął głową
dyżurnej pielęgniarce i miał właśnie spytać, czy
wydarzyło się coś, o czym powinien wiedzieć, kiedy
drzwi jednego z pomieszczeń otworzyły się.

Verity stanęła bez ruchu, zaskoczona jego widokiem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Spojrzała tęsknie na jego muskularną sylwetkę. Doktor
John Gardner, pięćdziesięcioośmioletni lekarz
okrętowy, wybitny specjalista w swoim fachu, omal na
nią nie wpadł. Spojrzał jej przez ramię i uśmiechnął się.

- Witam, kapitanie. Codzienna inspekcja? - Łagodnie

położył dłoń na ramieniu Verity, wyczuwając jej
napięcie. - O nic się nie martw, dziewczyno. Choroba
morska to nic strasznego.

Instynktownie wiedział, że Verity nie życzy sobie, by

ktokolwiek wiedział o jej stanie. Posłała mu ukradkiem
pełen wdzięczności uśmiech nieme podziękowanie za
zrozumienie - i uciekła.

Greg dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie zamienili

z sobą ani słowa.

- Słucham? - odezwał się John, wyrywając go z zamyś-

lenia. Kapitan otrząsnął się i wszedł za lekarzem do
gabinetu. Gardner zaczął chować sprzęt do pomiaru
ciśnienia krwi.

- Nigdy nie widziałem, żeby stosował to pan przy

badaniu pacjentów z choroba morską - zauważył.

- Zgadza się. Musiałem sprawdzić, czy wszystko jest w

porządku. Czy Hannah zapoznała pana z naszymi
ostatnimi przypadkami?

Greg nie odpowiedział. Jego wzrok padł na probówkę

z krwią, stojącą w małym stojaczku. Nie znał się na
medycynie, ale wiedział, że próbki krwi nie są
przechowywane w gabinecie, lecz od razu odsyłane do
laboratorium. A to oznaczało, że krew została pobrana
przed chwilą. Verity...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- John, panna Fox... - zaczął, ale lekarz przerwał mu

natychmiast.

- Doktor Fox przyszła do mnie po lekarstwo. Jeśli nic

więcej...

- Doktor? - powtórzył Greg z niedowierzaniem. - Jest

lekarzem?

John skinął głową, ale nadal uparcie milczał.
- Czy zawsze pobiera się krew osobom cierpiącym na

chorobę morską?

John Gardner wyprostował się sztywno.
- Wszelkie sprawy dotyczące pacjentów są objęte

ścisłą tajemnicą. Wie pan o tym, kapitanie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Greg

pokiwał powoli głową.

- Masz rację. Uznaj moje pytanie za niebyłe.
- Jakie pytanie? - John uśmiechnął się z ulgą. Jak cała

załoga, szanował Grega Hardinga. Kapitan był
wyjątkowo odpowiedzialny i takie zachowanie zupełnie
do niego nie pasowało. Spojrzał na niego jeszcze raz.
Twarz Grega pobladła śmiertelnie, a w oczach czaił się
wyraz, który John rozpoznał bezbłędnie i bez wahania.
Strach. Och, był dobrze ukryty, ale po tylu latach
praktyki lekarz potrafi dostrzec go na pierwszy rzut oka.

- Znasz dobrze doktor Fox, Greg? - spytał niedbale.
- Nie. Niedawno się poznaliśmy - mruknął Greg

nieuważnie, a potem, jakby tknięty nagłą myślą, spojrzał
chłodno na lekarza. - To tylko pasażerka, doktorze. To
wszystko.

John skinął głową.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Mam nadzieję, Greg - powiedział łagodnie,

wytrzymując spojrzenie kapitana.

Greg zacisnął zęby. Czy jego uczucia były aż tak

widoczne? Skinął Johnowi głową i wypadł ze szpitala,
nie żegnając się z pielęgniarką.

Spojrzała za nim zdziwiona. John Gardner również od-

prowadził go zatroskanym wzrokiem.

Barbados

R

ząd Barbados był jednym z bardziej stabilnych na

Karaibach. Ramona i Damon zwiedzający Bridgetown
zauważyli, że różnica między lepiej i gorzej
sytuowanymi obywatelami nie rzuca się tu w oczy tak,
jak na innych wyspach.

Znaleźli się w centrum miasta z widokiem na

malowniczą plażę, znaną tu jako Careenage. Ramona
rzuciła okiem na idącego obok niej Damona.

- Jesteś dzisiaj roztargniony - zauważyła i poczuła, że

Jego ręka zaciska się na ułamek sekundy na jej palcach.

- Pewnie tak. Właśnie zdałem sobie sprawę, że

właściwie nic o tobie nie wiem. - Zerknął na nią z
rozbawieniem. Jak sobie poradzi z tą małą prowokacją?

Wzruszyła ramionami.
- Nie mam zbyt wiele do opowiadania. Wiodę bardzo

nudną egzystencję. - Nagle z przygnębieniem zdała
sobie sprawę, jak wiele prawdy zawierają jej słowa.

- Trudno mi w to uwierzyć. Taka piękna kobieta? -

Uśmiechnął się kpiąco.

- Podobno blondynki mają bardziej rozrywkowe życie -

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mruknęła z goryczą. - Ja swoje spędziłam na nauce. A
teraz dochodzę do wniosku, że nic nie wiem.

Damon wyszczerzył zęby.
- Biedne maleństwo. A mężczyźni są dla ciebie

zagadką, co?

Uniosła brwi i zerknęła na niego podejrzliwie. Do

czego zmierzał?

- Właściwie tak. Mój związek z narzeczonym trwał

wiele lat. Przed nim nie miałam nikogo - wyznała z
niespodziewaną szczerością i ugryzła się w język. Nie
zamierzała mu opowiadać o swoim życiu uczuciowym.
A raczej jego braku. - A on... niedawno umarł -
skończyła ledwie dosłyszalnym szeptem.

Damon odetchnął głęboko. Treadstone! Zapomniał, że

był jej narzeczonym. A świadomość tego, że inny
mężczyzna znał ją od wielu lat, rozwścieczyła go. Nie,
obudziła w nim zazdrość. No tak, pomyślał smętnie.
Jestem zazdrosny o nieboszczyka. To dowodzi, jak mi
odbiło.

- Przykro mi - rzekł łagodnie. Podeszli do fontanny z

trzema delfinami; przez chwilę stali przy niej w
milczeniu. - I od tego czasu...

- Ani przedtem, ani potem nie było nikogo - wyznała,

nie odrywając wzroku od strumieni wody.

- Nadal go opłakujesz? - spytał cicho. Do tej pory ta

myśl nie przyszła mu do głowy.

Ramona pokręciła głową.
- Nie. To już skończone - szepnęła i nagle zdała sobie

sprawę, że tak właśnie jest. Zrozumiała to w ułamku

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

chwili. Nigdy nie kochała Keitha. Owszem, była do
niego bardzo przywiązana. I w jakiś dziwny sposób
potrzebowała go. Ale nigdy go nie kochała. A on, teraz
musiała to przyznać przed sobą, nigdy nie kochał jej.

Damonowi wystarczyło jedno spojrzenie na jej

poszarzałą twarz i szeroko rozwarte, niewidzące oczy.
Delikatnie przygarnął ją do siebie. Przez chwilę opierała
się, ale potem pozwoliła się przytulić. Po jakimś czasie
odsunęła się i obdarzyła go uśmiechem.

- Może darujemy sobie sklepy? - zagadnął ją łagodnie.
Ramona zgodziła się skwapliwie. Oboje wskoczyli do

wycieczkowego autobusu.

Objazd wszystkich zabytków zajął im godzinę.

Zdecydowali, że wysiądą w ogrodzie botanicznym,
gdzie można spotkać największe drzewa na wyspie.

- Cudowne - szepnęła Ramona, zadzierając wysoko

głowę.

- Znasz się na tym - rzucił sucho. - Sama jesteś

cudowna. - Spojrzał na nią, bezradny wobec fali
podniecenia, ogarniającej go w jej obecności.

Miała na sobie prostą srebrnozieloną sukienkę z

jedwabiu, odsłaniającą ramiona. Włosy ściągnęła w
koński ogon, podkreślający delikatność skroni i czyste,
piękne rysy twarzy. I nagle Damon pojął, że
zaangażował się bardziej, niż sądził. Za bardzo. Musi
uciekać, i to szybko, zanim będzie za późno.

- A zwłaszcza cudowna jest ta twoja skłonność do

kłamstwa - dorzucił niespodziewanie.

Poderwała głowę, a jej piękne oczy spojrzały na niego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ze Sumieniem.

- Słucham? - Serce zaczęło walić jej jak młotem. Nagle

znalazła się na niebezpiecznym terenie, nie wiedząc
nawet, jak tam trafiła.

- Mówię o pani znakomitym planie, doktor King - wy-

cedził. Teraz nie miał już odwrotu. Wyrwie ją sobie z
serca, choćby go to miało drogo kosztować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powiedziała

słabym głosem.

- Nie? Chyba za późno zgrywać niewiniątko. Podobała

mi się ta zabawa, ale pora już ją kończyć. - Uśmiechnął
się drapieżnie. Jego oczy lśniły metalicznie. Zdradzało
go jedynie drganie drobnego mięśnia policzka.

Ramona zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz. Po

pierwsze - że jego oczy potrafią zranić ją bardzo
boleśnie. Po drugie - że musi coś wymyślić. I to szybko.

- Dlaczego przedstawiłaś mi się innym nazwiskiem?
Uśmiechnęła się z uroczą, choć udawaną, nonszalancją.
- Bo to moje nazwisko. A raczej nazwisko, którego

używam, kiedy nie występuję jako szacowny oksfordzki
wykładowca. - Spojrzała w jego sceptyczne oczy i wes-
tchnęła. - Pozwól, że opowiem ci coś o Oksfordzie. -
Wzięła go pod ramię, pokonując początkowy opór.

Powoli ruszyli pomiędzy palmami.
- Oksford to pod wieloma względami zachwycające

miejsce. Ale jest również bardzo męczący. I nie
uwierzyłbyś, z jaką konkurencją ma się tam do
czynienia. - Zerknęła na Damona, by się przekonać, czy
ciągle jest po jej stronie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Był. Za żądzą mordu dostrzegła w jego oczach

prawdziwe zainteresowanie.

- Oksford nie jest zwykłym uniwersytetem, jest

najlepszy na świecie. Tam jestem znana jako doktor
King. Jestem autorką bardzo znanych podręczników.
Miałam wykłady na Harvardzie i Radcliffe. Uczyłam
chińskich działaczy politycznych, arabskie księżniczki,
potomków najlepszych angielskich rodzin. I wszystko to
robiłam jako doktor R. M. King...

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie zmęczenie

brzmi w jej głosie.

- W Oksfordzie muszę być właśnie taka. Nie wolno mi

zdjąć maski. Wystarczy jedna chwila niepewności, i idę
pod nóż. Jest mnóstwo dyplomantów, którzy marzą o
zdobyciu posady wykładowcy. Co roku znajduje się
ktoś, usiłujący zdyskredytować to, co napisałam w
moich książkach. Zawsze jest ktoś, kto ostrzy sobie na
mnie zęby.

Spojrzała na Damona. Emanowało z niego tyle siły i

energii... Tak pragnęła go dotknąć. Nie, więcej. O wiele
więcej. Chciała zedrzeć z niego koszulę i wbić
paznokcie w jego ciało. Chciała zobaczyć, jak jęczy z
rozkoszy, którą w nim zaszczepiła. Ale przede
wszystkim chciała go ukarać za to, że to wszystko
dręczy ją przez niego.

Odetchnęła głęboko parę razy, odsuwając od siebie

głupie myśli. Musi się skupić i znowu odzyskać jego
zaufanie. To bardzo ważne. Najważniejsze.

- Dlatego wszędzie poza Oksfordem jestem Ramona

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Murray - skłamała gładko. - Na wypadek gdyby jakiś
student podróżował „Alexandrią”. Albo gdybym
spotkała na Barbados jakiegoś byłego akademika,
skorego do rozmów z przyjaciółmi z Anglii. Nie
wyobrażasz sobie, ilu oksfordczyków rozproszyło się po
całym świecie. Ale przede Wszystkim ostatnie, czego
pragnę, to rozmowy o Oksfordzie w czasie, kiedy od
niego odpoczywam. Rozumiesz mnie?

Damon spojrzał na nią, zastanawiając się pospiesznie.

Chciał jej wierzyć. Pragnął tego tak bardzo, że aż go to
przerażało.

- Wszystko to bardzo pięknie - odezwał się wreszcie.

Ale dlaczego nie powiedziałaś mi o akcjach?

Drugi atak uderzył w nią jeszcze silniej. Więc wiedział

tym? Poczuła, że opuszczają ją siły. Oszukiwanie go
było trudnym zadaniem. Był taki inteligentny. Tak
cholernie... pociągający.

- Mówisz o akcjach „Alexandrii”? Nie wiem, czy coś z

tego zrozumiesz. Nie mam pojęcia, dlaczego Keith ich
tyle kupił. Ale w końcu był maklerem. Pewnie uważał,
że twój statek rokuje duże nadzieje.

Teraz to ona przyjrzała mu się bacznie. Ale nie

wydawał się zaniepokojony, tylko... zazdrosny? Tak,
bez wątpienia na jego twarzy pojawił się grymas
zazdrości. Zadrżała, przeszyta cudownym, zwycięskim
dreszczem rozkoszy. Zaraz potem odezwał się w niej
oskarżycielski głos. Nie masz prawa. Keith, biedny
Keith nie żyje. Niech to diabli, Damon musi za to
zapłacić. Musi...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nie miałam pojęcia, że kupił ich tak wiele, dopóki...

dopóki nie odczytano mi testamentu.

Szli powoli przez ogród w stronę wyjścia. Ramona

poczuła, że ogarniają znużenie, jakby odpłynęła z niej
chęć do życia. Damon, trzymając ją za rękę, miał ochotę
jednocześnie pocieszyć ją i wytrącić z równowagi.
Muszą się rozstać. Chciał uciec od niej, od swoich
uczuć, od wszystkiego, co się z nią wiązało. Ale teraz
fascynowała go jeszcze bardziej.

Wsiedli do autobusu. Przez chwilę jechali w milczeniu.

Oboje musieli ochłonąć. Wreszcie Ramona odezwała
się cicho, nie odwracając głowy od okna:

- Keith popełnił samobójstwo. I ciągle nie wiem,

dlaczego.

Nieprawda. Zrozumiała to teraz, w tej chwili. Keith

zabił się, ponieważ ktoś go do tego doprowadził. Nie
wolno jej o tym zapominać. Ani na chwilę. Spojrzała na
Damona oczami pełnymi łez, z których nie zdawała
sobie sprawy.

- Postanowiłam wybrać się w rejs „Alexandrią”. No,

nie wiem. - Westchnęła. - Myślałam, że dzięki tej
podróży zrozumiem wreszcie, dlaczego to zrobił.

Długi, mocny palec uniósł jej podbródek.
- Naprawdę nie wiesz, o co tu chodzi? - spytał Damon

cicho, patrząc na nią dziwnie bezradnym wzrokiem.

- Nie. To dlatego tak cię wypytywałam o wszystko.
Westchnął z rezygnacją.
- Opowiedz mi o swoim ojcu.
Coś zakłuło go w sercu, kiedy w jej oczach, błękitnych

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jak elektryczne iskry, pojawiło się niekłamane
zaskoczenie.

- O moim ojcu? O Joe Kingu?
- A masz jeszcze jednego? - spytał przekornie, ale

zaraz potem spoważniał. Wstrzymał oddech, w
oczekiwaniu na odpowiedź. To, co teraz usłyszy, zmieni
cały jego świat... jego całe życie.

Ramona pokręciła głową, szczerze zażenowana.
- Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania. Zostawił matkę

i mnie, kiedy byłam niemowlęciem. Skąd to
zainteresowanie? - Nagle przypomniała sobie, że wiele
lat temu między ich ojcami istniała jakaś rywalizacja.
Ale co to ma do rzeczy?

Jej zaskoczona mina wydawała się całkowicie nie

udawana. I znowu Damon poczuł, że wierzy tej
kobiecie, wierzy wbrew sobie. Westchnął z ogromną
ulgą i opadł na siedzenie. Był potwornie zmęczony,
jakby uporał się z jakimś gigantycznym zadaniem.

Dopiero po chwili zauważyli, że autobus opustoszał.
- To tu - powiedziała Ramona w otępieniu.
„To” okazało się Lasem Kwiatów. Dołączyli do

kawalkady zmierzającej w kierunku ośmiu akrów
kwitnących, wonnych zarośli. Ramona westchnęła z
ulgą, kiedy dłoń Damona odnalazła jej rękę.

Dzień natychmiast nabrał kolorów. Wszystkie kwitnące

krzewy były dla niej zupełną nowością. Damon
pokazywał jej te, które sam znał: tygrysie lilie, kwitnące
trzciny... Pod osłoną bujnych liści wziął ją w ramiona.
Wydawało mu się to takie naturalne. Jej wielkie oczy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

były pełne nadziei, a kiedy schylił ku niej głowę,
usłyszał cichutkie westchnienie. Akcje, „Alexandria”,
Keith - wszystko to wyleciało mu z głowy.

Poczuła, że opada na ziemię, na miękki sprężysty

mech. Dłoń Damona przesunęła się po jej nagich
ramionach, a potem po udzie. Jęknęła i poczuła, że jej
nogi rozsuwają się, jakby kierowały się własną wolą.
Jego dotyk palił ją żywym ogniem. Damon poczuł
delikatne drżenie jej ciała. Przesunął dłoń na
wewnętrzną stronę uda Ramony. Oderwał usta od jej
warg i wtulił je w szyję, a potem niżej. Całował sutki
poprzez chłodny jedwab bluzki, obejmując je wargami,
przesuwając po nich językiem, aż mokry materiał
przylgnął do ciała jak druga skóra. Zakręciło jej się w
głowie. Coś się w niej otwarło, rozkwitło jak kwiat,
rozchylający płatki przed promieniami słońca. Miała
ochotę płakać i krzyczeć z rozkoszy.

Łamiącym się głosem wyszeptała jego imię. Kiedy

dłoń Damona ześliznęła się pomiędzy jej uda,
wyprężyła się jak struna. Nagle cały świat przestał
istnieć. Byli tylko oni - i żądza, ogarniająca ich jak
pożar. On był ekspertem, ona nie miała żadnego
doświadczenia, ale pasowali do siebie jak dwie połówki
monety. Chciała go o coś poprosić, ale nie wiedziała o
co, więc tylko znowu wyszeptała jego imię. Stłumił jej
szept pocałunkiem i zaczął pocierać jej nabrzmiałą
łechtaczkę. Całe jej ciało poddało się temu rytmowi,
wstrząsane spazmami rozkoszy.

Uniósł głowę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Spójrz na mnie - poprosił zdyszanym szeptem.
Usłuchała go bez chwili wahania.
Patrzył w jej oczy, przepełnione zdumieniem i

oczekiwaniem nadchodzącego wstrząsu. Otworzyła
usta. Nagle zapragnęła poczuć go w sobie, złączyć się z
nim w jedno ciało, żeby nie było już między nimi
granicy. Jeszcze raz wyszeptała bezradnie jego imię i
poddała się orgazmowi.

Zastygł w bezruchu, chłonąc jej widok, patrząc z

czułością, jak opada bezwładnie na mech. Wyglądała
jak dzikie wspaniałe zwierzę, a jednocześnie była w niej
jakaś wzruszająca kruchość. Przez długą chwilę leżeli
obok siebie, osłonięci gałęziami uginającymi się pod
ciężarem wonnych kwiatów.

Ramona odezwała się pierwsza.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć - wyznała. - Nigdy

mi się to jeszcze nie zdarzyło.

- Nawet z Keithem?
Pokręciła głową z bezbrzeżnym smutkiem.
- Nawet z nim.
Damon odwrócił głowę. Nie mógł nic na to poradzić,

ale poczuł wyjątkową satysfakcję.

- Dziwna z ciebie dziewczyna - powiedział wreszcie.
- Jak to? - Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
Czule odgarnął pasmo włosów z jej spoconego czoła.
- Jesteś kobietą, Ramono - rzekł łagodnie. - Chyba

właśnie ci to udowodniłem. Dysponujesz nie tylko
intelektem. Masz też serce. I potrzeby, fizyczne,
emocjonalne, takie jak my wszyscy. Jesteś kobietą.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Przyznaj to.

Po jej policzku spłynęła powoli rozpaczliwie smutna

łza.

- O nie, tylko nie to. - Chwycił ją w ramiona i przytulił.

- Nie płacz, maleńka. Już dobrze. Wszystko będzie
dobrze.

Trzymając ją w objęciach poczuł, że budzi się w nim

nie znana mu dotąd chęć zaopiekowania się nią. Ta
kobieta miała w sobie tyle sprzeczności. Piękna i
nieśmiała. Inteligentna i naiwna. Niewinna i zmysłowa.
Nie było w nim miejsca na żadne wahania. Chciał ją
kochać i czuć jej miłość. Tylko tyle.

Po raz pierwszy w życiu był zakochany. I było mu z

tym cudownie.

Ramona patrzyła przed siebie wzrokiem bez wyrazu.

Przestała już płakać.

Po raz pierwszy w życiu była zakochana.
I bała się.

J

eff Doyle obejrzał się przez ramię, ale zejściówka

nadal była pusta. Przejście z jego kabiny do gabinetu
kapitana zajęło mu dwie minuty, ale w każdej chwili
mógł go przyłapać steward. Jeff wyjął z kieszeni
urządzenie przypominające telewizyjnego pilota i zabrał
się do pracy nad elektronicznym zamkiem. Po chwili
był już w. środku.

Przeszukał pokój szybko i dokładnie. Nie znalazł nic.

No, ale sprawa była zakrojona na wielką skalę. Lubił

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

takie. Matka mówiła mu, że kiedyś pewna Cyganka,
prawdziwa rumuńska Cyganka, rzuciła na niego czar,
dzięki któremu pech trzymał się od niego z daleka. Ale
tym razem szczęście mu nie dopisało. Jeśli nawet coś
się działo pomiędzy Ramoną King a Damonem
Alexanderem, kapitan nie miał o tym zielonego pojęcia.

Jeff wrócił do swojej kabiny i poszedł prosto do barku

z alkoholami. Wybrał doskonałą szkocką whisky i nalał
sobie sporą porcję. Potem spojrzał na zegarek. Szef
pewnie jest już w drodze na St. Lucia. Podniósł
słuchawkę i połączył się z jego prywatnym
odrzutowcem, lecącym teraz nad Atlantykiem.

- Doyle?
- Tak. Nic.
Joe King mruknął coś pod nosem. On także zdawał

sobie sprawę, że czeka ich wiele pracy. Ale nie
zamierzał lekceważyć żadnego śladu. Zwłaszcza jeśli
miał do czynienia z Damonem Alexanderem.

V

erity przygotowywała się do kolacji równe cztery

godziny. Przymierzyła wszystkie wieczorowe suknie i
uczesała się na tyle różnych sposobów, że straciła
rachubę. Włożyła również kolejno wszystkie posiadane
ozdoby, posuwając się nawet do wykorzystania
naszyjnika w charakterze opaski na głowę. A wszystko
to dlatego, że dziś miała zasiąść przy kapitańskim stole
w restauracji Tahitian Gold.

Wreszcie zdecydowała się na luźny kaftan mieniący się

zielenią, złotem i bielą. Głęboki kwadratowy dekolt

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

stanowił idealne tło dla szafirowego naszyjnika,
gwiazdkowego prezentu od matki. Surowy indyjski
jedwab opływał jej ciało, Podkreślając jego linie. Na
dzisiejszy wieczór wybrała Pantofelki ze złotymi
obcasami i pasującą do nich torebkę. Włosy zebrała na
skroniach do tyłu i spięła je dwiema złotymi klamrami
usianymi brylantami, które migotały w jej
kruczoczarnych włosach jak sierpniowe gwiazdy.
Ciemnozłoty cień, którym musnęła powieki, nadawał jej
mrocznym oczom egzotyczny wygląd.

Chciała być piękna dla niego.
Ale czy to uczciwe? Zauważyła jego zmartwione spoj-

rzenie, kiedy zobaczył ją na progu gabinetu. Czuła, że
to coś więcej niż zwykłe zauroczenie. Teraz, patrząc na
swoje odbicie, zaczęła się zastanawiać, czy postępuje
właściwie. Ale minęła już jedna trzecia rejsu. A i jej nie
zostało wiele czasu. Jeśli uda jej się namówić go na
mały romans, oczywiście jasno uprzedzając, że będzie
trwał tylko do końca podróży, być może Greg poczuje
się na tyle pewnie, by zaprosić ją do swojej kabiny... i
życia? Tylko na chwileczkę. Potem rejs się skończy, a
on będzie mógł o niej zapomnieć i zająć się innymi
kobietami. Myśl nie była przyjemna, ale przynajmniej
zdejmowała z niej część poczucia winy. Jeśli nie złamie
mu serca, odchodząc, to dlaczego ma sobie odmówić tej
miłości? Spojrzała w ciemne oczy w lustrze i pokręciła
głową.

- Igra pani z ogniem, pani doktor - szepnęła.
Ale czy to ważne? Do zimy wszystko straci znaczenie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Wszystko przestanie się liczyć.

L

ady Winnifred Fox cierpiała na dobrze sobie znaną

bezsenność. Dochodziła trzecia w nocy, a ona z
filiżanką gorącej czekolady siedziała na ulubionej sofie,
przy ogniu trzaskającym w kominku. Dziś miała ochotę
na wspomnienia, wyciągnęła więc rodzinne albumy.

Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem do zdjęć Verity w

pieluszkach i westchnęła na widok swojego młodego
męża, wyprężonego jak struna i diabelnie przystojnego
w mundurze Królewskiej Gwardii Konnej. Wróciła
pamięcią do czasów, kiedy spędzali wakacje w
posiadłości Joceline... Verity jeździła na kucyku, jak on
się nazywał? A tu mamy Verity z czasów ostatniego
pobytu u Joceline. Powoli opuściła album na kolana.
Ostatni pobyt. Wtedy gdy Michael, biedny Michael,
został zamordowany. To już tyle lat...

Nie było jej wtedy na miejscu. Przyjechała z Verity w

piątek, a następnego ranka coś zmusiło ją do powrotu
do Londynu. Ale Verity chciała zostać, a Joceline nie
miała nic przeciwko temu. Tego samego dnia, w
sobotnią noc, włamywacz zamordował Michaela. Jakie
to straszne. Michael miał zaledwie czterdzieści lat, a
Damon był jeszcze dzieckiem. Trudno sobie wyobrazić,
w jaki sposób Joceline wytrzymała to wszystko. Winnie
potrząsnęła głową i wróciła do oglądania fotografii. Oto
jej roześmiana córka, śmieszna buzia z łobuzerskimi
brązowymi ślepkami. Ależ był z niej ancymonek.
Jednak śmierć Michaela wstrząsnęła nią głęboko. Choć

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Joceline zapewniła ją, że Verity leżała bezpiecznie w
łóżku, odgłos strzałów musiał ją przerazić bardziej, niż
przypuszczali. Od tamtego czasu Verity twardo
odmawiała odwiedzenia ukochanej do niedawna
przyszywanej cioci.

Winnie westchnęła. Kto odgadnie, jakie demony

potrafi wyobrazić sobie sześciolatka? Może nawet
słyszała, że Joceline strzeliła do uciekającego
włamywacza, i stąd jej uraz? Być może nie mogła
przeboleć straty ukochanego wujka Mike’a. No cóż, w
każdym razie to już nie wróci. Kto wie, kto wie, może
jeśli Joceline i Verity spotkają się na statku, zdołają
wreszcie zapomnieć o przeszłości?

Miała nadzieję. Bardzo tęskniła za starą przyjaciółką.

N

awet w tłumie Greg był widoczny z daleka. Nie tylko

Przez swój wzrost czy biel munduru, kontrastującą z
czarnymi frakami i smokingami. Emanowała z niego
jakaś nieuchwytna aura, określająca go jako człowieka
nawykłego do wydawania rozkazów. Verity zauważyła
to natychmiast po wejściu do wystawnie przystrojonej
sali jadalnej. Podeszła do stołu czując, że nogi lekko się
pod nią uginają.

Greg podniósł na nią oczy. Myślał, że przygotował się

psychicznie na jej obecność. Znalazł jej nazwisko na
liście pasażerów, którzy mieli jeść z nim kolację. Ale
widok Verity pozbawił go tchu. Wyglądała
oszałamiająco. Jedwabny kaftan opływał jej ciało,
podkreślając twarde, wzniesione piersi. Długie rozcięcia

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

po bokach, sięgające aż do połowy ud, ukazywały
niebotycznie długie nogi. A jej uśmiech, aczkolwiek
nieśmiały i pełen wahania, przyćmiewał migotliwe
brylanty w jej włosach.

Greg i czterej pozostali mężczyźni przy stole unieśli się

z miejsca na jej powitanie.

- Pani doktor - odezwał się Greg, udając, że nie

zauważa jej zaskoczenia. - Pozwoli pani, że
przedstawię...

Lekko i z wdziękiem dokonał prezentacji. Senator z

Kansas i jego bardzo ambitna żona, słynny włoski tenor
i jego czarująca żona, małżeństwo słynnych
astrofizyków, laureatów Nagrody Nobla, oraz obłędnie
bogaty milioner i jego małżonka, licząca sobie najwyżej
szesnaście lat.

Verity skonstatowała z rozczarowaniem, że musi zająć

miejsce pomiędzy włoskim tenorem i senatorem,
naprzeciwko Grega. Nagle srebrne świece i kryształowa
czara, w której pływały cudownie piękne lilie wodne,
straciły dla niej cały urok. Były jedynie niepotrzebną
zaporą pomiędzy nią i kapitanem.

Poczucie klęski rosło w niej stopniowo. Przez cały

wieczór Greg zachowywał się jak wzorowy gospodarz,
nie poświęcając jej ani chwili więcej niż pozostałym
gościom. Włoski tenor opowiedział anegdotę o tym, jak
niegdyś śpiewał w Carmen przed licznym gronem
włoskiej arystokracji i o mały włos nie wpadł do kanału
dla orkiestry. Milioner pochwalił się sześcioma
milionami dolarów, które niedawno zarobił na karmie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dla psów. Naukowcy uraczyli ich równie suchą, lecz
interesującą dyskusją o różnicy między białym i
błękitnym kwazarem.

Wreszcie Verity podniosła wzrok znad talerza i

spotkała się z wyczekującymi spojrzeniami.

- Zwierzyłem się już państwu, jaką ulgą dla mnie jest

mieć na statku jeszcze jednego lekarza - pospieszył jej
na ratunek Greg, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że
Verity przespała z otwartymi oczami większą część
rozmowy.

- Na pewno nie może się pani opędzić od pasażerów,

którzy gnębią panią swoimi przypadłościami - dodała
żona tenora, patrząc na nią ze zrozumieniem łagodnymi
brązowymi oczami.

Verity miała wrażenie, że głos ugrzązł jej w gardle.

Odchrząknęła.

- Właściwie nie jestem lekarzem ogólnym, tylko chi-

rurgiem.

- Naprawdę? W czym się pani specjalizuje? - dociekał

senator.

- Pracowałam... Pracuję w szpitalu Johna Radcliffe’a w

Oksfordzie. Robię wszystko, transplantacje serca,
bypassy... Ale to raczej nieszczególny temat na
rozmowę przy stole - dodała z uśmiechem.

- Kiedyś byłem operowany w tym szpitalu - powiedział

Greg powoli.

- Kto wie, może to właśnie doktor Fox pana pokroiła -

pisnęła nietaktownie nieletnia małżonka milionera.

Wszyscy roześmiali się grzecznie, ale Verity odwróciła

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wzrok, płonąc rumieńcem. Nie zauważyła zaskoczonego
spojrzenia Grega. Maria Ferminito przyszła jej na
pomoc drugi raz tego wieczoru, opowiadając, jak kiedyś
zabawiała pogawędką pewnego zgrzybiałego kardynała.
Uwaga gości skupiła się na niej, co Verity przyjęła z
ulgą. Miała ochotę skopać się za to, że zrobiła z siebie
tak konkursową idiotkę. Czego właściwie się
spodziewała? Że będzie mieć Grega wyłącznie dla
siebie? Stolik dla dwojga?

Po kolacji Włosi i nobliści poszli na Pułapkę na myszy,

wystawianą w teatrze o wpół do jedenastej. Verity
wymówiła się bólem głowy i uciekła do kabiny,
zgarbiona i zrezygnowana. Po dziesięciu minutach Greg
przeprosił resztę towarzystwa, mrucząc coś o
obowiązkach. Pobiegł za Verity, przeklinając się za
własną głupotę.

Verity stała boso, wyjmując spinki z włosów, kiedy

usłyszała pukanie. Na jego widok serce podeszło jej do
gardła. Przełknęła ślinę z wysiłkiem, podnosząc rękę ku
szyi.

- Czy mogę wejść na chwilę? - spytał Greg sztywno.
Wyglądał na tak zgnębionego, że omal się nie uśmie-

chnęła.

- Oczywiście. Wejdź, zanim steward cię zauważy i po-

skarży kapitanowi.

Przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem, a potem

uśmiechnął się. Ale do kabiny wszedł z dużym
pośpiechem.

- Tak się to rzuca w oczy? - W kącikach oczu zrobiły

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mu się sympatyczne zmarszczki. Miał wrażenie, że
znają od zawsze, a jednocześnie czuł się przy niej,
jakby odkrywał coś nowego i bardzo pięknego.
Niebezpieczne połączenie dla kawalera po trzydziestce.

- Zawsze mi się wydawało, że na statku kapitan jest

pierwszy po Bogu - zauważyła przekornie.

- Już nie. - Roześmiał się. - Nawet mnie obowiązują

przepisy. Które - dodał ciszej - zabraniają mi kontaktów
z pasażerkami. Pominąwszy oczywiście obowiązki
towarzyskie.

Uśmiech Verity zbladł.
- Rozumiem - powiedziała poważnie. Przychodząc do

jej kabiny ryzykował bardzo wiele. - Czy... coś się stało,
kapitanie?

- Chciałem tylko o coś cię zapytać. - Wzruszył

bezradnie ramionami - O coś, co gnębiło mnie przez
cały wieczór.

Spojrzał w jej ogromne oczy i poczuł, że krew zaczyna

mu krążyć szybciej, a oddychanie przychodzi mu z
coraz większym trudem. Była tak cholernie piękna,
bosa. I, te wielkie oczy pełne bezgranicznej
wrażliwości...

- Chodzi mi o szpital. - Urwał i westchnął z desperacją.

- Czy to ty mnie operowałaś?

- Ach, o to chodzi? Owszem.
- Tak?
Przez głowę przemknęła mu wizja sali operacyjnej. I

siebie, leżącego nago na stole. I tej kobiety, biorącej w
swoje ręce jego życie. Poczuł uderzenie fali pożądania,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tak silne, że ręce zaczęły mu drżeć. Nagle wydało mu
się, że pomiędzy nimi powietrze aż trzaska od napięcia.
Teraz sobie przypomniał, że przy ich pierwszym
spotkaniu spojrzała na jego brzuch, na miejsce, w
którym znajdowała się blizna.

- Verity - wymówił z trudem, pokonując opór zdrę-

twiałych warg.

Ruszył w jej stronę, a ona spokojnie wtuliła się w jego

ramiona i uniosła twarz, oczekując pocałunku. Usłuchał
jej niemego żądania. W ich żyłach rozgorzał ogień.
Verity ujęła jego twarz w dłonie, bojąc się, że mógłby
odsunąć się zbyt wcześnie. Nie miał najmniejszego
zamiaru robić czegoś tak głupiego. Jego usta rozchyliły
jej wargi. Jęknęła głucho. Serce biło jej tak szybko, że
omal nie wyrwało się z piersi. Przesunęła palcami po
policzku i skroni Grega, by zagłębić Je w jego
chłodnych, gęstych włosach. Skóra głowy zaczęła go
palić od jej dotyku. Przygarnął ją bliżej do siebie.
Wydawała się mu taka drobna... A jednak jej ręce były
tak zadziwiająco silne i natarczywe, że uginały się pod
nim nogi. Zachwiał się i upadł na łóżko, pociągając ją
za sobą. Nadal trwali w długim pocałunku, tak
zachłannym, że niemal drapieżnym.

Opadł na nią całym ciężarem. Oplotła jego nogi,

otwierając się przed nim. Uniósł powieki; Pożądanie,
które Verity dostrzegła w jego spojrzeniu doprowadziło
ją do tego, że chciała krzyczeć ze szczęścia. Jedną ręką
przyciągnęła jego głowę, drugą odsunęła dekolt,
obnażając pierś. Przywarł do niej i natychmiast poczuł

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

drgnięcie jej wszystkich mięśni, jakby poraził ją prąd.
Smakowała słodko i ciepło. Od nieartykułowanego
krzyku, który wydarł się z jej gardła, krew uderzyła mu
do głowy i zaczęła pulsować w lędźwiach.

Zerwał z niej ubranie, by móc całować także i drugą

pierś. Przez mgłę podniecenia dotarło do niego, że coś
drapie go w rękę. Naszyjnik, spoczywający na nagiej
skórze, lśnił zielonym ogniem. Widok klejnotu, wartego
fortunę, otrzeźwił go jak kubeł zimnej wody.

- Co ja wyprawiam? - usłyszał swój głos, gniewny i

zdesperowany. Otworzył raptownie oczy.

Czar prysnął. Greg wstał i spojrzał na nią. Jego biała

koszula była rozpięta do połowy. Verity przypomniała
sobie niewyraźnie, że to ona mu ją rozpięła. Kiedy
sięgnęła po kaftan, by osłonić swą nagość, w jego
oczach pojawiło się opanowanie.

- Przepraszam - wyszeptał. - Nie mogę...
Widząc jej oczy, zamilkł w pół słowa. Były pełne

zrozumienia i smutku. Niewyobrażalnego smutku.
Pokręcił głową. Cofnął się do drzwi, nie spuszczając z
niej wzroku, odwrócił się i wyszedł.

Verity wpatrywała się w sufit, a po jej policzkach

płynęły gorące łzy.

W oddalonym o wiele kilometrów małym laboratorium

szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie, doktor Gordon
Dryer wpatrywał się w osłupieniu w szczegółowe
wyniki badań pewnego specjalisty od AIDS z
Wenezueli. Nie chodziło mu jednak o samą chorobę,
lecz o eksperyment, który mógłby wpłynąć na zmianę

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

leczenia raka krwi na całym świecie. Mieli go tu
powtórzyć, dysponując wynikami badań z Wenezueli.

Ale dla Verity będzie już za późno, zdał sobie sprawę

ze zniechęceniem. Gdyby zamierzał czekać. Ale czy
zamierzał? Miał dostęp do wenezuelskiego lekarstwa
prawdopodobnie i jako jedyny na całym świecie. Bez
trudu może rozpocząć badania nad nim. Nikt nie
zorientuje się, ile wykorzystał go do eksperymentów, a
ile dał Verity. Poczuł, że pot występuje mu na czoło.
Jeśli lekarstwo będzie miało jakieś efekty uboczne...

Ale Verity... Może zdoła ją uratować?

St Lucia

G

reg stał na mostku, napawając się widokiem wyspy.

Bliźniacze szczyty Petit i Gros mierzyły prosto w
czyste, słoneczne niebo.

- Uważaj na jachty - uprzedził Jima. - I zawiadom

pilota, że na niego czekamy.

Zajrzał do królestwa Jocka McMannona, by sprawdzić,

czy wszystko jest w porządku. Było. Za godzinę zaczną
schodzić się pasażerowie, gotowi do pierwszego posiłku
tego dnia. Zawsze starał się przybić do brzegu na
godzinę przed śniadaniem. Wciskanie ogromnego statku
we względnie mały port mogłoby się okazać zbyt
dramatycznym widokiem dla wrażliwych nerwów
pasażerów.

V

erity Fox przeglądała bez zainteresowania folder,

usiłując wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mogła odpędzić od siebie wizji Grega, stojącego nad nią
z tym dziwnym wyrazem twarzy. Telefon zadzwonił,
właśnie kiedy zastanawiała się nad wycieczką do
leczniczych źródeł w Soufriere. Podniosła słuchawkę w
nadziei, że usłyszy głos Grega, choć rozum
podpowiadał jej, że najprawdopodobniej to matka chce
się dowiedzieć ploteczek ze statku. Ale oba domysły
były mylne.

- Verity? Jak tam?
- Gordon? - Głos wiążący się z życiem, które zostawiła

za sobą, otrzeźwił ją gwałtownie.

- Tak, ja. - Nastąpiła długa chwila ciszy, wreszcie

Gordon odezwał się cicho: - Muszę się z tobą zobaczyć.
To ważne. Bardzo. Gdzie zatrzymacie się w następnej
kolejności?

- Na... na Martynice. Przecież nie będziesz leciał tylko

po to, żeby się ze mną zobaczyć. O co chodzi?

Gordon odkaszlnął.
- To nie rozmowa na telefon. Będziesz musiała mi

zaufać. Gdzie możemy się spotkać?

Nie miała pojęcia. Nigdy dotąd nie była na Martynice.
- Będziesz musiał przyjść na statek. Załatwię ci

przepustkę. Nie będziesz jedyny, bo na ten statek walą
tłumy zwiedzających. Chcą z bliska obejrzeć ten
pływający pałac.

Westchnął z ulgą.
- To dobrze. O której przybijecie do brzegu?
Szybko sięgnęła po program dnia i powiadomiła go o

wszystkich szczegółach. Obce, zimne uczucie zaczęło

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

rozpierać się w jej piersi.

- Czy... coś się stało? - spytała nieufnie, niepewna, czy

chce usłyszeć odpowiedź.

- Tak. Coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Mam się cieszyć czy martwić? - wyszeptała, nie

mogąc złapać tchu.

- Cieszyć. Chyba - mruknął Gordon. - Trudno powie-

dzieć. Słuchaj, zacznę się zbierać. Mam tysiąc spraw do
załatwienia. Przepraszam, że nie mówię nic więcej.
Wiem, że zostawiam cię w niepewności, ale muszę
uważać.

Pokiwała głową.
- Robisz coś... nieetycznego, tak?
- Powiedzmy, że nie znalazłabyś tego w przysiędze

Hipokratesa - wymamrotał i rozłączył się.

Verity spojrzała tępo na buczącą słuchawkę.
Co tu się dzieje, do cholery?

A

nse Chastanet to szara piaszczysta plaża na północy

Soufriere, wyjątkowo lubiana przez miłośników
nurkowania. Osadzony w kępie drzew hotel stanowi
malowniczy widok dla wszystkich zażywających
wypoczynku na plaży. Ale tego ranka pewien
mieszkaniec hotelu nie zaszczycił go ani jednym
spojrzeniem.

- Do Castries, proszę pana? - spytał z uszanowaniem

szofer, otwierając przed nim drzwi oszałamiającego
czarnego jaguara.

Joe King skinął głową i uśmiechnął się krzywo, w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sposób nie wróżący nic dobrego.

- Muszę powitać pewien statek.

R

amona i Damon nie zauważyli czarnego jaguara, nie

odstępującego ich ani na krok, zawsze w pewnym
dystansie. Ramona nie odrywała oczu od okna,
podziwiając bujne zarośla hibiskusów, oleandrów i
bugenwilli. Damon zatrzymał wreszcie samochód w
zatoce Marigot.

- Znam faceta, który ma jacht. Jeśli chcesz, możemy go

wynająć na cały dzień. Popłyniemy do Anse-La-Raye.

- Cudownie - zgodziła się, czując jednak dreszczyk

niepewności.

Przyjaciel Damona bez sprzeciwu zgodził się, że nie

jest mu potrzebny do kierowania jachtem, i pół godziny
później znaleźli się na pełnym morzu. Sami ze sobą.

Stojący na wzniesieniu Joe King obserwował jacht

przez lornetkę, skupiając się na blondynce siedzącej na
pokładzie. Była piękna. O wiele bardziej, niż się
spodziewał, choć obejrzał wszystkie fotografie, jakie
zdobył dla niego prywatny detektyw.

Ramona zdjęła żółtą jak słonecznik sukienkę, ukazując

smukłe kształtne ciało, osłonięte skromnym białym kos-
tiumem kąpielowym. Stanowiła zaskakujący kontrast
dla mrocznego, potężnego Alexandera. Para na jachcie
wyglądała na tak dobraną, że Joe zacisnął pięści,
wbijając sobie paznokcie w dłoń. Ale nie mógł przestać
patrzeć, dopóki się nie upewni. Później przystąpi do
działania.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

D

obrze było żeglować z wiatrem dmącym w żagle i

słońcem świecącym prosto w twarz, ale Damon przy-
cumował na pierwszej kamienistej, pustej wysepce.
Ramona czekała na niego. Przez dłuższą chwilę stał bez
ruchu, chłonąc jej widok. Leżała na wielkim
granatowym ręczniku, na tle którego jej skóra wydawała
się jeszcze bardziej mleczna niż zwykle. Długie pasma
srebrzystych włosów wiły się wokół jej głowy jak
jedwabna przędza. Poruszyła się lekko, jakby czując na
sobie spojrzenie. Nagle uniosła Powieki, a Damonowi
zaparło dech.

- Nigdy nie przyzwyczaję się do twoich oczu - wyznał.

- Mają kolor letniej błyskawicy.

Przełknęła z trudem ślinę.
- Osłonię cię, zanim spalisz się na tym słońcu. - Szybko

rozpiął ogromny czerwony parasol, tak że zakrył ich
natychmiast przed oczami żeglarzy i pilotów
turystycznych helikopterów.

Ramona zadrżała lekko, a on ukląkł obok niej i

ściągnął koszulę przez głowę, nie trudząc się
rozpinaniem guzików. Serce zabiło jej mocno. Jego
oczy miały kolor roztopionego ołowiu. Zrobiło się jej
dziwnie duszno, zupełnie jakby parasol blokował dostęp
powietrza. Wiedziała, że do tego dojdzie. Wynajął ten
jacht, żeby mogli być razem. Wiedziała, wiedziała
wszystko, chyba od pierwszego wieczoru, kiedy
poprosił ją do tańca.

Damon powoli pochylił się nad nią, nie odrywając

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wzroku od jej twarzy, i dotknął cienkiego materiału
stanika, obejmując dłonią pierś. Wyprężyła się
zmysłowo jak głaskany kot. Omal nie krzyknęła z
rozkoszy. Poczuł pod palcami drgnięcie twardniejącej
brodawki i westchnął, zaskoczony widokiem oczu
Ramony. Były zupełnie srebrne.

Pochylił się i pocałował ją, tonąc w zapachu włosów i

słodyczy ust. Uwielbiał dotykać jej nagie, delikatne
ciało... Przyciągnął ją bliżej do siebie i pocałował
jeszcze namiętniej. Potem powiódł powoli palcem
wzdłuż podbródka i szyi, powoli kierując go w stronę
troczka kostiumu kąpielowego. Bez słów, nie odrywając
od Ramony oczu, zsunął go z jej ramienia, obnażając
delikatną pierś, jaśniejszą niż reszta zaczynającego już
brązowieć ciała. Pożądanie uderzyło w. niego jak
gwałtowny podmuch gorącego wiatru. Powiódł palcem
ku drugiemu ramiączku stanika. Ramona zadrżała w
oczekiwaniu tego, co musiało się wydarzyć. Gdy usta
Damona objęły pulsującą bólem pożądania brodawkę, w
ciszy bezludnego zakątka rozległ się przeciągły
zwierzęcy jęk. Dopiero po chwili zrozumiała, że to ona
go wydała. Potem poczuła na sobie jego język,
delikatnie muskający napięte ciało. Drgnęła
spazmatycznie; jej nogi rozsunęły się, a pomiędzy
udami poczuła gorącą wilgoć. Szarpnęła niecierpliwie
jego szorty, zsuwając je w dół. Opadł na nią, pomagając
jej zdjąć je do końca. Poczuła na udzie nacisk gorącej,
twardej męskości. Jęknęła głośno, a jej wnętrzności
zacisnęły się, jakby przeczuwając bliską inwazję.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Damonie - szepnęła zdyszanym głosem.
Nie miała pojęcia, że jej ciało potrafi tak reagować.

Nie wiedziała, że może się tak zatracić w pożądaniu,
zalewającym ją jak powódź. A ponad nim unosiła się
miłość i czułość, wynosząca ich ponad zwykłą
zwierzęcą żądzę.

Damon cofnął się nieco. Otworzyła oczy,

rozczarowana, ale jego mocne ręce zaczęły ściągać jej
figi, odsłaniając pępek i trójkąt srebrzystozłotych
włosów u spojenia ud. Damon zawahał się na moment, a
potem szarpnął niecierpliwie biały skrawek materiału i
rzucił go za siebie. Podniósł jej stopę i złożył na niej
pocałunek. Ramona wzdrygnęła się; jej oddech
przyspieszył i zaczął się rwać jak po wyczerpującym
biegu. Całe ciało dygotało pod każdym muśnięciem, jak
najczulszy instrument, reagujący na dotyk mistrza.

Damon, pełen tryumfu i najpokorniejszej radości,

pochylił się nad nią, wtulając usta w czułe miejsce pod
kolanem. Jej mięśnie zadrgały natychmiast
spazmatycznie. Uniosła głowę i spojrzała na niego,
kiedy muskał jej skórę lekkimi, krótkimi pocałunkami.
Patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak rozsuwa jej
drżące nogi. Pochwyciła jeden przelotny błysk
pociemniałych oczu, zanim schylił głowę i dotknął
wargami nabrzmiałej łechtaczki. Zachłysnęła się i
zadygotała, unosząc ponad pokładem wyprężone w łuk
ciało. Rozrzuciła szeroko ramiona, wbiła paznokcie w
nagrzane słońcem deski pokładu. Jęknęła głucho, czując
zagłębiający się w nią język. Damon zarzucił sobie jej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nogi na ramiona i uniósł ją niemal z pokładu. Teraz nic
nie broniło mu dostępu do jej obnażonej kobiecości.
Zapomniała o wszystkim. Czuła tylko pieszczotę jego
języka. Zobojętniała na wszystko z wyjątkiem tego
mężczyzny, kochającego ją w tak cudowny,
niebezpieczny sposób. Modliła się, żeby nie przestawał.
Umrze, jeśli przestanie...

Jego język zagłębił się jeszcze bardziej, tak że wiła się

w niewysłowionych męczarniach rozkoszy. Jedwabiste
włosy Ramony zaczepiały o deski pokładu niczym
promienie słońca. Zdławiła w sobie krzyk ekstazy, jej
nogi zadrgały, uderzając lekko w rozgrzane słońcem
plecy kochanka. Drugi orgazm w życiu wstrząsnął nią,
pozostawiając przedsmak wspaniałej, druzgoczącej
ekstazy.

M

inęła długa chwila, zanim przestało się jej kręcić w

głowie. I natychmiast potem usta Damona znów zaczęły
okrywać jej brzuch pocałunkami, a język wsunął się na
chwile do pępka. Szaleńcze pożądanie zaczęło znowu w
niej narastać. Po chwili wrócił do jej piersi, szyi i
wreszcie ust, rozpalając ją do białości. Chwilami miała
ochotę błagać go, by przestał, ale coś silniejszego niż
ona domagało się więcej pieszczot, coraz więcej i coraz
gorętszych... Rozsunął jej nogi, a rozpalona żołądź jego
penisa musnęła delikatne wnętrze uda. Sutki Ramony
zesztywniały pod muśnięciem delikatnych włosów na
jego piersi. Wiedziała, że za chwilę wejdzie w nią i jej
oczy rozszerzyły się. Chciała go ostrzec, wytłumaczyć

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mu wszystko, ale kiedy podniósł głowę i spojrzał na nią,
zrozumiała, że nie ma takiej potrzeby.

Sięgnął po jej rękę i przesunął ją w dół. Zachłysnęła

się, czując w dłoni członek. Otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, ale nie była w stanie.

- Nie ma się czego bać - wyszeptał ochryple głosem

drgającym od wstrzymywanej namiętności. - To
narzędzie rozkoszy.

- Kochaj mnie - powiedziała wreszcie, wstrząśnięta i

podniecona brzmieniem własnego głosu.

Damon przełknął głośno ślinę. Wiedział, że Ramona

jest gotowa. Bez słowa chwycił jej dłonie i
rozkrzyżował je na pokładzie. Przygnieciona jego
ciężarem, zadygotała i lekko uniosła biodra. I nagle
znalazł się w niej.

Nic nie przygotowało ją na doznanie, które

eksplodowało w jej ciele. Wypełnił ją sobą bez reszty,
ale po pierwszym przeszywającym bólu czuła już tylko
wszechogarniającą rozkosz. Z każdą chwilą wznosili się
wyżej, za każdym pchnięciem wnikał w nią głębiej, aż
wreszcie wydało jej się, że wypełnia ją bez reszty, że
stopili się w jedno ciało, grożące w każdej chwili
eksplozją. Nie zdawała sobie sprawy, że wbija mu
paznokcie w plecy i że drobne ukłucia budzą w nim
jeszcze większą żądzę. Otaczała go tak ciasno, że czuł
się jak zwierzę, schwytane w pułapkę i pragnące
pozostać w niej na zawsze. Zacisnął zęby, usiłując
odwlec moment spełnienia. Palce Ramony wpiły mu się
w ramiona w nieopanowanej ekstazie, a ku niebu wzbił

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

się jej dziki krzyk rozkoszy. Pogański. Wspaniały.
Niebezpieczny.

Jak samo życie.

J

eff Doyle z białą sportową torbą, wsiadł do windy

jadącej na pokład rekreacyjny i ruszył niedbałym
krokiem na werandę, prowadzącą do sali do squasha,
teraz pustej. Powoli zmierzał do męskiej szatni,
nieustannie zerkając na boki. Tym razem wybrał
odpowiednią porę. Nigdzie ani żywej duszy. Szybko
podszedł do ostatniego rządku szafek i spojrzał na
klucz, który nabył specjalnie na tę okazję. Z boku widać
było cztery liczby - szyfr otwierający pewną konkretna
szafkę. Jeff uchylił jej drzwiczki i zerknął do środka.
Poręcz z czterema wieszakami i dwie półki.
Wbudowany komplet do golenia zawierał dwie
maszynki (tradycyjną i elektryczną) oraz małą kolekcję
francuskich męskich wód po goleniu. Wisiały tu też trzy
ręczniki, duże i puszyste. Poza tym zobaczył dwie
kostki drogiego mydła, szampon i dezodorant.

Jeff uśmiechnął się szeroko na widok zamkniętego

pudełka stojącego na samym dnie szafki. Wewnątrz
było zupełnie puste. Stłumił uśmieszek tryumfu. Cóż za
urocze spotkanie. Szybko otworzył torbę i wyjął z niej
rakietę do squasha oraz ręcznik. Spod nich ukazało się
niepozorne czarne pudełeczko bez zamków, wykonane
z jakiegoś metalu. Jeff włożył je ostrożnie do skrzynki
na buty, którą znalazł w szafce. Westchnął z ulgą,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

widząc, że się w nim mieści. Wyjął z powrotem pudełko
i włożył je ostrożnie do torby.

Opuścił szatnię, po czym wyszedł na świeże powietrze.

Był pewien, że nikt go nie zauważył, ale ostrożności
nigdy za wiele. Dopiero kiedy zyskał już niezłomną
pewność, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie spojrzeć
na mostek, ucząc się na pamięć jego topografii. Powoli
ruszył wzdłuż barierki, licząc kroki. Dotarł do wejścia
na kryte boiska i ruszył w stronę szatni, nie przestając
liczyć.

Szatnia nadal była pusta, ale Jeff odczekał chwilę, na-

słuchując najlżejszego hałasu. Kiedy wreszcie uznał, że
w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz niego, spojrzał
w sufit i znowu zaczął liczyć. Wreszcie nabrał
całkowitej pewności, że stoi dokładnie pod mostkiem.
Wyjął mały notes i spojrzał na plan, który dostał od Joe
Kinga w St Lucia. Miał nadzieję, że jest dokładny.
Cofając się i idąc naprzód, z jednym okiem utkwionym
w mapce, a drugim zerkającym na szatnię, wybrał
wreszcie szafkę umiejscowioną najbardziej
bezpośrednio pod mostkiem oraz aparaturą, o którą mu
chodziło. Zapisał jej numer, uśmiechając się.
Trzynastka, tradycyjnie uważana za symbol pecha.
Dzięki temu czuł się jeszcze pewniej. Numerologia jest
bardzo istotna.

Rozegrał jedną rundę squasha, na wypadek gdyby

zauważył g° Jakiś instruktor. W pracy takiej jak ta liczy
się każdy szczegół. Nigdy dosyć ostrożności.

Miał opuścić korty, kiedy zauważył zmierzającą ku

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nim Ramonę King. Jaskrawe słońce zmieniło jej włosy
w płynne srebro, na widok którego nagle zabrakło mu
tchu. Dotąd nie widział jej z tak bliska. Mijając go
rzuciła mu przelotne spojrzenie. Jeszcze nigdy nie
widział oczu tak jasnych, że niemal srebrnych. To nie
mogą być zwykłe oczy... Zadrżał, bo coś mu się nagle
przypomniało. Pamiętał z mitologii, że kobiety o takich
oczach mogą reprezentować sobą wszystko, od
wiedźmy po wysłanniczkę Nemezis, bogini zemsty.
Nagle poczuł strach. To nie przypadek, że kobieta o
takich oczach jest kochanką jego wroga. To chyba
ostrzeżenie, pomyślał usiłując otrząsnąć się z niepokoju.
Wrócił do swojej kabiny. Kiedy nalewał sobie drinka,
udało mu się niemal zapomnieć o tym spotkaniu.
Niemal.

Greg wkroczył do księgowości i omal nie zderzył się z

młodym oficerem. Młodzieniec, zarumieniony i zdener-
wowany, zasalutował służbiście. Greg skinął mu głową
z rozbawieniem i odstąpił na bok. Ochmistrz
uśmiechnął się do niego od biurka.

- Przestań obtańcowywać kapitana, Jimmy, i zajmij się

przepustką dla gościa doktor Fox - mruknął upychając
do teczki dokumenty i zatrzaskując szufladę. - Tutaj
wszystko w porządku, kapitanie. Szuka pan kogoś na
dzisiejsze przyjęcie?

Greg zdobył się na uśmiech, ale nie zmienił oficjalnego

wyrazu twarzy.

- Nie lubię takich przyjęć - oznajmił sucho i zajął się

własną pracą.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Nie mógł się jakoś skoncentrować. Verity miała

absolutne prawo przyjmować na pokładzie swojego
chłopca. To nie jego interes. Sięgnął po dziennik i
zażądał wyjaśnienia za każde niedociągnięcie.
Dokładnego i wyczerpującego.

Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, ochmistrz

rzucił się do telefonu, by uprzedzić wszystkich, że
kapitan wstąpił na wojenną ścieżkę. Jock sprawdził w
maszynowni swoje ukochane urządzenia. Zanim Greg
dotarł do jego królestwa, zdążył już zwymyślać jednego
ze swoich ludzi za to, że nie ma białego munduru. Biały
mundur to absolutna konieczność w maszynowni.

Ale Jack nie musiał się martwić. Wściekły grymas na

twarzy kapitana nie miał nic wspólnego ze statkiem,
jego funkcjonowaniem czy załogą.

J

oceline Alexander czuła pewne zaniepokojenie.

Damon zaprosił ją na lunch w swojej kabinie, by
zapoznać ją z kimś wyjątkowym. To dziwne, ale czuła
się podekscytowana. Ten „ktoś” to na pewno kobieta.
Choć Damon miał już za sobą parę związków, wśród
jego dziewczyn nie było dotąd nikogo „wyjątkowego”.
Do tej pory nie poznawał żadnej z nich z matką. A
Joceline nie była pewna, czy potrafi to znieść. Jakby
miała za mało zmartwień! Czy powinna powiedzieć
Damonowi o ojcu? Kiedy zjawiła się na statku,
postanowiła, że to zrobi. Joe King mógł imać się
brzydkich sztuczek, więc Damon powinien być
uzbrojony najlepiej, jak można. Ale skoro zamierzał jej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przedstawić kobietę swojego życia, czy ma prawo
niszczyć jego szczęście? Uznała, że nie. Przynajmniej
nie w tej chwili. Tamta noc miała miejsce tak wiele lat
temu...

B

yło upalne lato, więc wielkie weneckie okno stało

otworem, wpuszczając do pokoju chłodny wiaterek.
Mała Verity Fox leżała już w łóżeczku, otulona
kołderką. Joceline również przebrała się do snu w
szyfonową piżamę i takąż narzutkę. Zbliżała się północ,
a Michael nadal nie wrócił do domu. Wreszcie przed
domem rozległ się pomruk silnika, a światła omiotły
rosnące przed domem krzaki rododendronu. Joceline
wstała z westchnieniem ulgi i podeszła do otwartego
okna wychodzącego na garaż. Wielki rolls-roys stał
krzywo na parkingu.

Joceline uniosła brwi. Michael zawsze jeździł

precyzyjnie i spokojnie. Nagle jej mąż wypadł niemal z
samochodu, pozbierał się z ziemi i pomaszerował przed
siebie, zostawiając drzwi rolls-royce’a otwarte na
oścież. Był pijany! Joceline przyglądała mu się przez
chwilę. To także do niego niepodobne. Wycofała się do
wnętrza pokoju, odwróciła się i spojrzała wprost w
twarz męża.

Był tak wściekły, że niemal go nie poznała.
- Michael? - szepnęła i cofnęła się o krok.
Na jego twarzy pojawił się szyderczy grymas. Joceline

jeszcze nigdy nie widziała swojego spokojnego,
dobrodusznego męża w takim stanie. Poczuła dreszcz

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

strachu, pełznący jej wolno po plecach.

- Jesteś pijany - dodała, usiłując nadać swojemu

głosowi spokój i opanowanie.

- Pijany! - ryknął tak głośno, że obudził dziewczynkę

śpiącą na górze. Mała natychmiast wyskoczyła z
łóżeczka i wybiegła na korytarz wołając, że chce do
mamusi. I do cioci Joceline.

Joceline zaczęła wolniutko wycofywać, byle dalej od

męża.

- Ciszej, Michael, na litość... - syknęła ciesząc się, że

Damon wyjechał na dwutygodniową szkolną wycieczkę.
Tak ubóstwiał ojca. Gdyby zobaczył go w takim
stanie... no cóż, dwunastoletniemu chłopcu nie
wyszłoby to na zdrowie.

- Ciszej? - zaszydził, sięgając ku niej i wpadając na

stół. Szklany wazon Laliquen’a spadł na podłogę i
rozbił się na tysiąc kawałków.

Hałas wydał się Verity głośny jak wystrzał z armaty

otworzyła drzwi, zaciekawiona odgłosem tłuczonego
szkła. Kiedy ona coś tłukła, matka zwykle się gniewała.
Ale raz, kiedy stłukła „paskudztwo, które dostali od
Mabel w prezencie ślubnym”, na deser dostała lody.

Verity podpełzła do balustradki i spojrzała w dół. Jeśli

ktoś ma kłopoty, może będzie mogła mu pomóc.

- Michael, co w ciebie wstąpiło? - Był to głos cioci

Joceline.

Czy wujek Mike już wrócił? Verity wstała, zamierzając

zbiec na dół, po czym zawahała się. Przez otwarte drzwi
salonu widziała wujka Mike’a. Chwiał się i wyglądał...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tak jakoś śmiesznie. Usiadła na najwyższym schodku i
spojrzała w dół pomiędzy kolumienkami balustrady.
Coś jej mówiło, że nie powinna schodzić. Nie teraz,
kiedy wujek ma taką dziwną twarz, całą wykrzywioną.

Joceline stała, oparta o biurko. Nie miała pojęcia, co

zrobić. Oczy jej męża przybrały zupełnie dzikie
spojrzenie. Przełknęła ślinę z wysiłkiem.

- Co się stało? - wydobyła głos z wyschniętego gardła.
- Co się stało, najdroższa? - syknął. Jego górna warga

uniosła się, obnażając zęby. Wyglądał jak wściekły,
warczący pies. Pies, który za chwilę rzuci się jej do
gardła. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Ogarnęły ją
mdłości; na skórę wystąpił zimny, lepki pot.

- A cóż by się mogło stać? - ciągnął dalej urągliwie. -

Tylko to, że żona puszcza mi się z człowiekiem, który
chce przejąć moją firmę! - wrzasnął raptownie i
zatoczył się, omal się nie przewracając.

Joceline pobladła śmiertelnie.
- O Boże...
Roześmiał się szyderczo.
- Bóg nie ma tu nic do rzeczy, ukochana - powiedział

bardzo cicho. Jego apoplektycznie zaczerwieniona
twarz nagle pobladła, a oszalałe spojrzenie otrzeźwiało.

Joceline spojrzała w oczy męża, nagle bardzo ciemne i

martwe, i poczuła paraliżujący lodowaty strach. Zaczęła
dygotać.

- Michael, ja...
- Jak długo? - przerwał jej, przygważdżając

nieruchomym spojrzeniem. - Jak długo to trwa? - Jak na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kogoś tak pijanego, mówił zadziwiająco wyraźnie.

Wzdrygnęła się.
- Pozwól mi wytłumaczyć...
Wtedy zaczął się śmiać. Ten upiorny dźwięk przeraził

Verity tak, że się rozpłakała. Zacisnęła małe paluszki na
poręczy schodów tak mocno, że zbielały jak papier.

Joceline spojrzała z rosnącym przerażeniem na męża,

zanoszącego się szaleńczym śmiechem.

- Proszę cię... proszę, ja... - Słowa zamarły jej w

gardle.

Michael podniósł z ziemi długi kawałek rozbitego

wazonu, długi i ostry jak nóż. Skaleczył go w dłoń, ale
Michael nie zwracał uwagi na cienką czerwoną strużkę,
sączącą się wzdłuż przegubu i wsiąkającą w biały
mankiet.

- Zabiję cię, Joceline - oznajmił cicho. - Wiem, że

jestem pijany. Inaczej nie odważyłbym się na to.
Zamierzam wykorzystać fakt, że stałem się
niepoczytalny - wyjaśnił jej z przerażającym spokojem.
- Czy on też tego nie robi? Nie wykorzystuje różnych
faktów? - Powoli zbliżył się do niej z zimnym, krzywym
uśmiechem, deformującym jego rysy.

Joceline stała nieruchomo, jak sparaliżowana. Szedł

lekko chwiejnym krokiem, ale w jego oczach płonęło
lodowate, przerażająco przytomne światełko.

- Zabiję cię - powtórzył jeszcze raz, jakby ta jedna

myśl zdominowała wszystkie inne. Obrócił szklane
ostrze, mierząc nim prosto w pierś żony.

Nagle do Joceline dotarło z przerażającą jasnością, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

za chwilę umrze. Instynkt samozachowawczy pokonał
paraliżujący lęk i przywrócił jej władzę nad umysłem.
Mąż zamierzał ją zamordować. Musiała go
powstrzymać. Potrzebna jej była broń. W biurku, o
które się opierała, był niemiecki luger, pamiątka z
wojny. Nie był zarejestrowany. Przypomniała sobie, że
Michael mówił, iż trzyma go, ponieważ w zeszłym roku
okradzione ich sąsiadów i bliskich przyjaciół, Homsby-
Pike’ów. Sięgnęła za siebie na ślepo i namacała
szufladę, nie odrywając oczu od nadchodzącego
Michaela. Zbliżał się do niej coraz bardziej, wznosząc
odłamek szkła. Światło z korytarza padło na śmiertelnie
niebezpieczne ostrze i zalśniło w nim oślepiająco.

Szarpnęła szufladę i wsunęła do niej pospiesznie rękę,

przewracając gorączkowo papiery i inne drobiazgi. Nic!
Otworzyła następną; palce natrafiły na coś zimnego i
śliskiego. W tej samej chwili Michael rzucił się na nią;
jego szeroko otwarte usta zmieniły się w ziejącą czernią
dziurę, zmieniająca jego twarz w potworną maskę.
Krzyczał nieludzkim głosem. Nigdy dotąd nie słyszała
nic podobnego. To było jak wrzask samej śmierci,
odbijający się od ścian, wstrząsający całym domem.

Verity straciła go z oczu; przycisnęła obie dłonie do

uszu. Nie chciała słyszeć, jak wujek Mike krzyczy. Nie
zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, dopóki
nie wypuściła go z głośnym świstem. Dokładnie w tej
chwili z pokoju dobiegł potężny huk. Verity wycofała
się w głąb korytarza, ale i tak zobaczyła wujka Mike’a.
Trzymał się za brzuch, a jego koszula powoli zaczynała

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

robić się czerwona.

Michael poczuł mętnie, że przewraca się na sofę.

Spojrzał na żonę, podchodzącą do niego na sztywnych
nogach. Jej twarz stężała w maskę przerażenia, dłoń z
lugerem zwisała bezwładnie wzdłuż boku. Michael
patrzył na nią przez parę sekund powoli
przytomniejącymi oczami, w których z wolna zaczął
pojawiać się strach. Joceline upuściła broń i uniosła
rękę do ust.

- Joceline - wymówił z trudem Michael. Głowa opadła

mu do tyłu, a pierś, wstrząsana spazmatycznym, rwącym
się oddechem, znieruchomiała.

Verity podniosła się chwiejnie i wróciła do pokoju.

Położyła się i naciągnęła kołdrę na głowę. Przeleżała
tak do rana, aż do przyjazdu matki.

Joceline patrzyła tępo na nieruchome ciało męża. Była

jak odrętwiała. Pomyślała mętnie, że chyba straciła
władzę nad kończynami. Potem drgnęła i podeszła do
telefonu. Nogi uginały się pod nią, jakby były z gumy.
Wykręciła numer posterunku policji. Musi ich
powiadomić, co zrobiła. Ale w słuchawce usłyszała głos
kochanka, Joe Kinga. Podświadomość spłatała jej figla.
Powoli, z trudem poruszając zmartwiałymi wargami,
opowiedziała mu, co się stało.

J

oceline otworzyła oczy i spojrzała na swoje odbicie,

starsze o dwadzieścia lat. Miłość i namiętność, które
rzuciły ją w tamten romans, zniknęły bez śladu. Na ich
miejsce pojawiło się poczucie winy. Przy zdrowych

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zmysłach utrzymała ją tylko jedna myśl: Michael
zamierzał ją zabić, to nie ulegało najmniejszej
wątpliwości. A mimo to czasami w najczarniejsze
samotne noce zadawała sobie pytanie, czy nie
zasługiwała na śmierć. Powinna pozwolić mu się zabić.
Ale wtedy Damon straciłby matkę, jego ojciec
poszedłby pewnie do więzienia, a skandal zniszczyłby
mu życie, zanim w ogóle by się zaczęło na dobre.

Wstała i ruszyła niepewnym krokiem na spotkanie z sy-

nem. Od tamtej nocy nie potrafiła spojrzeć mu w oczy
bez poczucia winy. Wiedziała, że uważa ją za zimną i
nieczułą, ale nie mogła mu tego wytłumaczyć. Przez
całe lata utrzymywała wszystko w tajemnicy, dopóki
Joe King znowu nie pojawił się w ich życiu. Jeszcze raz
postanowił przejąć linie Alexander. Kiedyś nie udało
mu się z ojcem, ale nie tracił nadziei, że zdoła pokonać
syna. To dlatego wyruszyła w tę podróż. Chciała
opowiedzieć Damonowi o wszystkim. Joe King był
współwinny ukrywania przestępstwa. Mógł pójść do
więzienia. Podobnie jak ona. Ale dopóki Damon był
bezpieczny, nie dbała o nic. Dla niego mogła nawet
umrzeć. Albo zabić.

Pukając do drzwi była gotowa powitać wybrankę syna

w rodzinie. Swój sekret zabierze do grobu. Przyjmie
należną jej karę i nikt nie usłyszy od niej słowa skargi.

Damon otworzył drzwi i uśmiechnął się na widok

matki. Był taki wysoki i przystojny, i tak podobny do
ojca, że serce zatrzepotało w niej na jego widok.

- Wejdź, mamo.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Joceline spojrzała na kobietę powoli podnoszącą się na

jej powitanie. Nigdy w życiu nie widziała kogoś równie
pięknego. Miała na sobie skromną białą sukienkę,
sięgającą jej do połowy łydki, oraz prosty złoty
łańcuszek. Jej włosy, zwinięte w elegancki węzeł, miały
niespotykany odcień najjaśniejszego blondu, jaki
kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć. Podeszła do
Joceline z nieco niepewnym uśmiechem, który
natychmiast podbił jej serce. Bez tej nieśmiałości jej
obraz mógłby się wydawać zbyt idealny. Joceline
spojrzała W intensywnie błękitne oczy kobiety i
uśmiechnęła się Widząc, że jej syn obejmuje ją
opiekuńczo. Wystarczyła jej chwila, by stwierdzić z
całą pewnością, że Damon zakochał się po same uszy.

Zerknął na matkę i uśmiechnął się. Przez chwilę

wydawało się, że lata chłodu i dystansu nigdy nie
istniały. Oto jej jedyny syn przedstawiający jej kobietę,
którą kocha. Poczuła, że gardło ściska się jej ze
wzruszenia, a do oczu napływają łzy. Po tylu latach
wszystko wreszcie wróciło do normy.

A potem runęło.
- Przedstawiam ci Ramonę King, mamo. Ramono, to

moja matka, Joceline.

I nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, świat Joceline znowu

zmienił się w piekło.

Martynika

G

ordon Dryer stanął na lotnisku Lamentin International

dokładnie w chwili, gdy „Alexandria” przycumowała do

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

brzegu. W torbie miał lekarstwo doktora Annazwala,
ukryte w pudełku z cukierkami. Przez kontrolę celną
przebrnął bez problemów i wkrótce potem znalazł się w
taksówce zmierzającej do stolicy wyspy, Fort-de-
France.

Słowo „martynika” oznacza wyspę kwiatów, co

zupełnie nie dziwiło Gordona. Było to chyba jedno z
najpiękniejszych miejsc na Morzu Karaibskim,
Wszędzie widać było bujną, kipiącą życiem zieleń
dzikich i egzotycznych roślin, uginających się pod
ciężarem kwiatów orchidei, winorośli, anturium oraz
setek gatunków hibiskusa. W oddali wznosiła się
potężna ściana tropikalnego lasu.

Dotarłszy na miejsce, zapłacił za kurs, wynagradzając

wesołego taksówkarza dużym napiwkiem, i rozejrzał się
po mieście. Wszędzie rzucały się w oczy francuskie
wpływy, co nie budziło jego zdziwienia, jako że wyspa
nadal należała do Francji. Pastelowe budynki i bogato
zdobione żelazne balkony przypominały mu francuską
dzielnicę Nowego Orleanu. Różnica polegała na tym, że
Fort-de-France miało bardziej urozmaicony teren.

Gordon zarzucił dziarsko na ramię plecak, jedyny jego

bagaż, i ruszył przed siebie. Zatrzymał się na chwilę w
parku, w którym stał pomnik cesarzowej Józefiny,
zwrócony w stronę zatoki.

W porcie znalazł się pomiędzy wiwatującymi ludźmi,

wracającymi z targu. A widok rzeczywiście zasługiwał
na podziw. Potężna i piękna „Alexandria” stała już przy
brzegu i Gordon przyznał, że chciałby być świadkiem

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jej majestatycznego wpłynięcia do portu.

Podał swoje nazwisko oficerowi w recepcji; ten znalazł

jego nazwisko na liście gości i wręczył mu biały lamino-
wany identyfikator. Przejrzał również pobieżnie plecak
Gordona, ale pudełko słodyczy nie wzbudziło na
szczęście jego podejrzeń. Już po chwili pozwolono mu
wejść na statek.

- Gordonie. - Głos Verity był ciepły i znajomy.
Była tak radosna i pełna życia, jak jeszcze nigdy. W

przejrzystych zielonych spodniach i turkusowym
kostiumie kąpielowym wyglądała jak wycięta z
„Vogue’a”. Wiatr rozrzucił jej ciemne, lśniące włosy, a
piwne oczy uśmiechały się z opalonej twarzy.

Stojący na wyższym pokładzie Greg Harding przyjrzał

się uważnie młodemu i przystojnemu Gordonowi.
Oficjalnie dzień pracy Grega dobiegł końca, ale to
przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nagle
cały dzień stracił dla niego urok. Powlókł się w stronę
mostka, ponury jak chmura gradowa.

Verity zaprowadziła swojego gościa do kabiny,

oprowadzając go przy okazji po napotkanych po drodze
pomieszczeniach. Na miejscu nalała mu dużą szklankę
soku ananasowego, świeżego i zimnego, i usiadła
wyczekująco na łóżku.

Gordon postawił między nimi stolik i położył na nim

wyniki badań doktora Annazwala, a także swoje notatki.

- Chyba najpierw powinnaś to przeczytać - powiedział.
Verity była bardzo blada, ale w jej spojrzeniu pojawiły

się iskierki. Podał jej bez słowa wyniki testów na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

myszach, szczurach i małpach. Kiedy zapoznała się z
nimi, wstrząśnięta i wyczerpana, położyła się na łóżku i
wbiła wzrok w sufit. Gordon przyjrzał się jej i wziął
głęboki oddech.

- Musisz się nad tym zastanowić. Bardzo poważnie.

Możliwe efekty uboczne...

- Wiem - mruknęła. - Ale przecież ja umieram. Ty na

moim miejscu nie podjąłbyś ryzyka?

Zapadła długa chwila ciszy.
- A więc zgadzasz się? - odezwał się wreszcie Gordon.
Usiadła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak. Chyba tak. Na pewno.
Skinął głową i westchnął głęboko.
- Więc musimy przygotować się do badań. Czy

możemy zaufać tutejszemu lekarzowi?

Skinęła głową ostrożnie.
- Możemy poprosić go o zrobienie badań, ale lepiej nie

mówić mu o leku.

- Może być. Ale na pewno nabierze podejrzeń.

Zwłaszcza jeśli lek zacznie działać.

- Podejrzeń? - Roześmiała się. - Będzie oszołomiony!
Wybuchnęła radosnym śmiechem. Śmiała się, nie

mogąc zamilknąć. Znowu miała szansę! Bardzo
niewielką, ale miała ją! Być może - być może - będzie
żyć!

- Och, Gordonie - szepnęła wreszcie z bezmiernym

zdumieniem.

P

ierwszą osobą, którą zauważyła Verity, kiedy weszła

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wraz z Gordonem do baru na pokładzie Paw, był Greg
Harding. Większość pasażerów już wyszła i
pomieszczenie było niemal puste. Greg podniósł głowę i
spojrzał wprost na nich, a ona cofnęła się bezradnie i
obejrzała za siebie. Nastała chwila niezręcznego
milczenia. Wreszcie Verity odetchnęła głęboko - po co
walczyć z przeznaczeniem - i ruszyła przed siebie.
Podeszła prosto do stolika Grega.

- Witam, kapitanie.
Podniósł się z krzesła.
- Witam panią.
- Jeśli przeszkadzamy, proszę...
- Nic podobnego. Może zechcą się państwo

przyłączyć? Mam dziś wolne i czuję się osamotniony. -
Ależ ja jestem uprzejmy, pomyślał Greg z gorzkim
grymasem.

- Dziękuję. To doktor Dryer, mój kolega. Gordonie, to

kapitan Harding.

- Od dawna bawi pan na Martynice? - spytał Greg,

starając się z całej siły nie wpatrywać się zanadto w
gościa Verity.

Mimo to Gordon zaczął wiercić się niespokojnie pod

jego ciężkim spojrzeniem.

- Nie. Chcę... zwiedzić Karałby - skłamał gładko. - A

kiedy dowiedziałem się, że Verity także tu jest,
postanowiłem podrzucić jej część notatek - oznajmił,
starając się w miarę możności trzymać się prawdy. Jeśli
wzrok go nie mylił, między jego starą koleżanką a
przystojnym kapitanem istniało jakieś napięcie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Powietrze między nimi aż iskrzyło.

Greg wyraźnie się rozluźnił.
- A więc to sprawy zawodowe?
Gordon nie miał żadnych wątpliwości.
- Jak najbardziej. Moja dziewczyna wyleguje się w tej

chwili nad basenem i bez wątpienia ma mnie już po
dziurki w nosie. Ale wie pan, jacy są lekarze... A
właśnie, niestety, nie mogę zostać. Chyba by mnie
zabiła.

Greg rozpromienił się cały. Verity posłała Gordonowi

długie, wymowne spojrzenie. Coś podobnego! Ale on
nie zauważył go, zrywając się pospiesznie z miejsca.

- Do widzenia, kapitanie. Było mi bardzo miło pana

poznać. Musi być pan bardzo dumny, mając taki statek.

Greg uśmiechnął się na myśl, jak na takie stwierdzenie

zareagowałby Damon Alexander.

- Lubię o nim myśleć jak o swojej własności. Tak,

jestem z niego bardzo dumny.

Gordon odwrócił się do Verity.
- Skoro i ty, i ja jesteśmy na Karaibach, może znowu

gdzieś się spotkamy? Powiedzmy... na Wyspach
Dziewiczych?

Skinęła głową. Musieli razem przeanalizować dane.
- Umowa stoi - powiedziała głośno. Do tego czasu

Weźmie już dziesięć dawek leku. Jeśli będzie
wywoływał Jakieś efekty uboczne, powinny być już
zauważalne.

Greg spojrzał na nich czujnie, dostrzegając pomiędzy

nimi Jakieś ciche porozumienie. Zesztywniał,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wyczuwając niebezpieczeństwo. Ku jego uldze, Gordon
pożegnał się wesoło i odszedł. Właściwie dlaczego tak
się nim przejmował? Verity była młoda, piękna i
mogłaby mieć każdego mężczyznę, którego by
zechciała. Na razie chciała jego.

Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo

jest zakochany.

Verity odwróciła się i zamarła, widząc wyraz jego

oczu. Serce zaczęło jej bić szybciej.

- Chyba powinnam zejść na ląd i obejrzeć wyspę. -

Zrobiła krótką pauzę. - Mówiłeś, że masz wolne?

Spojrzał jej prosto w oczy.
- Owszem.
- Znasz jakieś ciekawe miejsca?
- Mają tu ładne wioski rybackie. Case-Pilote i

Bellafontaine. Pastelowe domki na wzgórzach i
kolorowe łodzie. - Mówił urywanymi zdaniami, jakby
nie starczało mu oddechu.

- Brzmi ładnie. Pójdziemy?
Skinął głową bez słowa. Opuścili statek i rozdzielające

ich bariery. Na wyspach byli sobie równi. Oboje
zdawali sobie sprawę, jakie będą konsekwencje tego
szaleństwa. Żaden kapitan nie ocali swojej reputacji po
romansie z pasażerką. A „Alexandria” była jego wielką
szansą... Ale Verity stała się dla niego czymś
niezbędnym do życia jak powietrze. Wraz z nią
otworzyła się przed nim szansa na inne życie, biegnące
równolegle z karierą: dom, żona, dzieci... Miłość.

Miłość. Przy niej wszystko inne stawało się nieważne.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Plany. Ambicja. Kariera.

Wynajęli samochód i ruszyli w głąb wyspy, z dala

omijając popularne plaże, na których mógłby ich
wypatrzyć jakiś dociekliwy pasażer. W St Piere znaleźli
mały hotelik, położony naprzeciw Muzeum
Wulkanologii.

Sądziła, że będzie się czuć niezręcznie lub śmiesznie,

odwiedzając hotel na godziny, ale myliła się.
Uśmiechnęła się widząc, że Greg wpisał ich jako
państwa Smithów. Roześmiała się cicho, przepełniona
szczęściem. Promienny i odprężony, w niczym nie
przypominał już bardzo oficjalnego kapitana
„Alexandrii”. Otworzył drzwi do pokoju i odsunął się,
przepuszczając ją przed sobą. Pokój był mały, lecz
piękny, a jedną ścianę zajmowało ogromne łóżko.
Podeszła do okna i zaciągnęła kwieciste zasłony.

Greg zamknął drzwi i oparł się o nie bez słowa. Verity

zdjęła przez głowę prostą żółtą sukienkę. Nie miała
stanika, a cieniutkie majteczki ukazywały ciemny,
tajemniczy trójkąt w spojeniu ud.

Była piękna. W jej oczach malowało się tyle bezgra-

nicznej miłości, że przez chwilę nie mógł oderwać od
nich spojrzenia.

Ruszył ku niej przez wytarty orientalny dywan i opadł

przed nią na kolana. Przywarł ustami do jej piersi,
przygarniając ją do siebie. Verity odchyliła głowę do
tyłu i zamknęła oczy. Staromodny wentylator nad nimi
chłodził wonne karaibskie powietrze.

Popchnęła go na dywan, nie zwracając uwagi na łóżko.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Pospiesznie rozpięła mu koszulę; pierś Grega była
szeroka i muskularna. Pochyliła się nad nią i ukąsiła
brodawkę. Jęknął, czując nieznośne pulsowanie w
lędźwiach. Wspólnymi siłami zdjęli spodnie; szarpali
się z nimi niezgrabnie i żarliwie, szaleni i niecierpliwi.
Verity zdarła z siebie figi i znieruchomiała, kiedy dłonie
Grega, delikatne lecz silne, objęły jej pośladki.
Otworzyła szeroko oczy, gdy uniósł ją i opuścił na
swoją wzniesioną męskość. Oboje krzyknęli
Jednocześnie; objęła go mocno kolanami, nie
pozwalając Wycofać się z miłosnego uścisku.

Objął ją w talii, a ona zaczęła się poruszać w górę i w

dół. Obserwował, przejęty pokornym podziwem, jak na
jej twarz wypływa rumieniec, a usta otwierają się, by
wydać przeciągły jęk. Kiedy uniosła powieki i spojrzała
na niego, jej oczy były ciemniejsze niż nocne niebo.
Zadrżał na widok tej mrocznej głębi.

- Verity - wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
Jego potężne ciało zaczęło się poruszać i nagle oboje

wydali okrzyk ekstazy, a świat wokół nich rozprysnął
się i zniknął, zmieciony falą namiętności. Oboje osunęli
się bezwładnie na dywan; promień słońca, sączący się
przez dziurkę w zasłonach, migotał na ich ciałach.

- Verity - odezwał się w zamyśleniu, wodząc dłonią po

jej plecach.

- Hmmm? - Przesunęła palcem po jego sutku. Czuła się

odprężona i zadowolona. Nie zamierzała wstać już
nigdy w życiu.

- To... nie tylko ja? - spytał, wpatrzony w sufit. - To

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

znaczy... Coś nas łączy, prawda?

Uśmiechnęła się, wtulona w jego pierś. Ta niepewność

stopiła jej serce jak wosk.

- Prawda - przyznała cicho.
- To coś poważnego.
I znowu uśmiechnęła się.
- Tak. To coś poważnego.
Jego pierś uniosła się, poruszona głębokim

westchnieniem, a wraz z nią uniosła się jej głowa.

- Małżeństwo, dzieci i wspólna przyszłość. Tak?
Zapadła chwila ciszy. Wydawało mu się, że czas

ciągnie się w nieskończoność. Promień słońca gdzieś
zniknął. Greg poczuł zimno, pełznące powoli ku sercu.

- Verity? - odezwał się znowu, słysząc w swoim głosie

nutkę strachu.

Poruszyła się.
- Mhm. Małżeństwo, dzieci i... przyszłość - szepnęła.
- To dobrze. Musimy poczekać do końca rejsu... to

znaczy, poczekać z małżeństwem, a wtedy...

Słuchała jego ożywionego, szczęśliwego głosu, gdy

snuł plany na wspólne życie. Milczała. Co mogła
powiedzieć? Że nie wie, czy istnieje dla niej jakaś
przyszłość?

W

czesny ranek wydał się Verity wyjątkowo piękny.

Wzięła prysznic i włożyła bikini. Wyszła śmiało na
korytarz, pewna, że nie spotka tu nikogo. Cudownie
było mieć całą „Alexandrię” wyłącznie dla siebie. Za-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mknąwszy oczy, mogła sobie wyobrazić, że ona i Greg
zostali sami na statku. Wyszła na pokład, uśmiechając
się do tej myśli, i poszła na basen.

Zanurkowała pod wodę. Stojący na statku Jim

Goldsmith zauważył jakiś ruch i podszedł do okna.
Zaklął cicho pod nosem. Greg podniósł głowę i spojrzał
na zegarek. Dwie godziny do porannej zmiany.
Podszedł do swojego zastępcy.

- Kłopoty? - spytał.
- Jakaś pasażerka w basenie.
- O której ratownicy zaczynają dzień pracy?
- Za jakąś godzinę.
Greg westchnął.
- Chyba pójdę tam i wytłumaczę jej, że trzeba

zachować ostrożność.

- Praca kapitana nie ma końca - zauważył Jim senten-

cjonalnie.

Greg rzucił mu nieżyczliwe spojrzenie.
Był już w połowie mostka, kiedy rozpoznał wreszcie

smukłą, ciemnowłosą postać. Jego serce wykonało
dzikie salto.

Zbliżył się do niej powoli, zdając sobie sprawę, że z

mostka obserwuje go para oczu. Ale mimo całej
ostrożności na widok uśmiechu Verity serce podeszło
mu do gardła.

- Witam - odezwał się cicho i kucnął nad basenem,

odwracając się plecami do mostka.

- Cześć. Nie spodziewałam się, że jesteś w pobliżu -

powiedziała poważnie. Wiedziała, że muszą

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zachowywać ostrożność.

Uśmiechnął się do niej z miłością, wdzięczny za zro-

zumienie.

- Wiem - rzekł. - Drugi cię zauważył. Nie należy

pływać w nie strzeżonym basenie.

Oblała się rumieńcem.
- Przepraszam. Nie pomyślałam. Zwłaszcza że... -

Urwała w pół słowa, zanim zdołała mu wyznać, że
bierze nowe lekarstwo. - Jestem najlepszą pływaczką na
świecie. Uwielbiam mieć statek tylko dla siebie.

Delikatnie i śmiało jednocześnie, tak jak to robią tylko

ci, którzy od niedawna są kochankami, opowiedziała mu
o swoim marzeniu. Greg uśmiechnął się.

- Romantyczka z pani, pani doktor. Kto by się

spodziewał?

- Ty. Zwłaszcza kiedy dobijemy do Antiguy.
Jego uśmiech zbladł.
- Dziś jestem przez cały dzień na służbie.
Zamarła na chwilę, po czym wzruszyła jednym

ramieniem.

- A więc Wyspy Dziewicze. - Zachichotała cicho. -

Bardzo niestosowna nazwa.

Stłumił wybuch śmiechu i podał jej rękę. Bez trudu

wyciągnął ją z basenu.

- Jesteś lekka jak piórko. Powinnaś trochę przytyć.
- Ależ pan nieromantyczny, kapitanie. - Zatrzepotała

rzęsami, a on roześmiał się i natychmiast zamilkł,
przypomniawszy sobie o mostku.

Zauważyła jego obawę; pochyliła się, by podnieść

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ręcznik z pokładu. Nie chciała, żeby zorientował się, że
ją zawiódł. Kochała go i pragnęła wykrzyczeć to całemu
światu.

Ale on nie dał się oszukać. Nie bacząc na wścibskie

spojrzenia, dotknął jej ramienia, błagając bezgłośnie o
zrozumienie.

Jej spojrzenie wyrażało taką bezbronność i wrażliwość,

że po raz pierwszy w życiu znienawidził statek, którym
płynął.

- To już ostatni raz - szepnął, zaciskając zęby. - Pobie-

rzemy się, jak tylko przybijemy do Miami.

Przez jego wargi przemknął przelotny uśmiech, kiedy

przypomniał sobie, co do niedawna sądził o żonatych
kapitanach. Ależ był głupi. Jak mało wtedy wiedział...
Delikatnie musnął palcem jej podbródek.

Skinęła głową i szybko odwróciła się do niego plecami,

by nie dostrzegł jej poczucia winy. Powinna mu
powiedzieć, że jest chora. Powinna mu wszystko
wyjaśnić na Martynice. Sięgnęła po ręcznik i zaczęła
energicznie wycierać włosy.

- Przepraszam - szepnęła, mając nadzieję, że materiał i

szum morza zagłuszą jej słowa.

Kiedy wyłoniła się wreszcie zza zasłony ręcznika, jego

już nie było. Zerknęła z udręką na ciemną szybę mostka
i wróciła do pokoju.

Rozpuściła w szklance wody maleńką dawkę proszku i

wypiła go bez lęku. Jeśli dzięki temu uda jej się
uratować lżycie, z radością poświęci je Gregowi. Razem
będą spędzać święta, razem... A jeśli lek okaże się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nieskuteczny? Wtedy Greg będzie musiał zająć się
pogrzebem. Verity Fox, siedząca w ciepłej i pięknej
kabinie na wspaniałym statku, zadrżała, ogarnięta
nagłym zimnem.

D

wa pokłady wyżej, w jednym z największych apar-

tamentów, Joceline Alexander leżała bez ruchu,
wpatrując się w sufit. Przez całą noc nie zmrużyła nawet
oka. Jak mogła spać, skoro jej syn był zakochany w
Ramonie King? Westchnęła i poruszyła się
niespokojnie. Co mogła poradzić? Nic na świecie nie
zmusiłoby go do zmiany zdania. Zrozumiała to od razu.
Przez cały czas mówił tylko o niej. Wykładała na
Oksfordzie, a jakże. I, choć nigdy nie powiedział tego
wprost, najwyraźniej w świecie wierzył święcie, że ta
cała Ramona King nigdy nie kochała nikogo poza nim.
Jakby to w ogóle mogło być prawdą. Taka piękna
kobieta! A jednak Damon, zazwyczaj tak rozgarnięty,
całkiem po prostu wierzył w te androny.

Jak walczyć z taką kobietą? Odrzuciła z westchnieniem

kołdrę i poszła do łazienki. A może przenosi na nią
własne lęki i zdradę? Czy jest niesprawiedliwa,
obciążając córkę błędami ojca?

Włożyła na siebie byle co i powlokła się noga za nogą

na spotkanie z synem i jego dziewczyną. Ramona
zauważyła ją i poczuła skurcz żołądka. Nie powiedziała
tego Damonowi, ale miała wrażenie, że Joceline jej nie
lubi. Nawet w tej chwili w jej oczach malował się
sprzeciw. Zerknęła szybko na Damona sprawdzając, czy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

on też to zauważył, ale wydawał się całkowicie
spokojny. Sięgnęła z westchnieniem po menu i
zamówiła bułeczki. Po paru filiżankach herbaty i
grzecznej rozmowie Joceline przeprosiła ich i wyszła.
Ramona wbiła żałosny wzrok w filiżankę.

- Nie daj sobie popsuć humoru - odezwał się cicho.
Podniosła na niego wzrok. W bladobłękitnym

podkoszulku i luźnych spodniach wyglądał tak
przystojnie, że nie mogła oderwać od niego wzroku.
Znowu obudził się w niej dawny konflikt. Miłość
przeciwko nienawiści. Pożądanie przeciwko zaufaniu.
Marzenia przeciwko zdrowemu rozsądkowi. Czy to się
nigdy nie skończy? pomyślała z desperacją. Gdyby
tylko mogła mieć pewność... Co do winy Damona. Co
do własnych uczuć. Co do swoich motywów działania...
Przesunął dłonią po włosach i westchnął.

- Tak do niej przywykłem, że zapomniałem, jak muszą

na nią reagować inni.

- Chyba mnie nie lubi - wyznała odważnie.

Spodziewała się, że Damon zaprzeczy grzecznie.

Ale on uśmiechnął się tylko niewesoło.
- Mnie chyba też nie.
Spojrzała na niego, wstrząśnięta.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Moja matka... -

Westchnął, po czym opowiedział jej o swoim samotnym
dzieciństwie. O śmierci ojca i wściekłości na
nieznanego włamywacza. O dziwnej reakcji matki.

- Zaczęła się ode mnie odsuwać. Stopniowo i konsek-

wentnie - zakończył ze smutkiem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Bez słowa ujęła jego dłoń. Spojrzał na nią z miłością, a

ona poczuła się nagle potwornie winna. Czasami była
pewna, że kocha go tak samo, jak on ją, a w chwilę
później śledziła podejrzliwie każdy jego ruch. Teraz on
otwierał przed nią serce, a ona jednocześnie współczuła
mu i uginała się pod brzemieniem wyrzutów sumienia.

- Nigdy nie udało mi się jej do siebie przekonać. -

Pokręcił głową. - Podejrzewałem nawet, że wini mnie w
jakiś sposób za śmierć ojca. Wreszcie dałem spokój i
przestałem się starać.

- Żałoba objawia się na różne sposoby - powiedziała

cicho Ramona. - Może odepchnęła cię tak daleko, że
teraz nie wie, jak do ciebie wrócić?

Spojrzał na nią ze ściśniętym gardłem. Mógłby jej

powierzyć każdą tajemnicę i wiedziałby, że jest u niej
bezpieczna. Rozumiała wszystko jak nikt na świecie.
Patrząc w jej łagodne, smutne oczy poczuł zalewające
go ciepło.

- Kocham cię - powiedział cicho.
Odetchnęła głęboko.
- I ja ciebie - wyznała. Żałowała z całego serca, że to

prawda.

Nagle zdał sobie sprawę, że w restauracji zostali tylko

oni dwoje. Podniósł się z niewyraźnym uśmiechem.

- Chodźmy. Na temat mojego smutnego dzieciństwa

moglibyśmy rozmawiać tu przez cały dzień. W końcu
oboje zaczęlibyśmy ryczeć w serwetki.

Uśmiechnęła się z ulgą. Wreszcie opuścili

niebezpieczne rejony.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Poszła za nim do jego kabiny. Kiedy znaleźli się w

środku, zamknął drzwi i przez chwilę patrzył na nią bez
słowa. Miała wrażenie, że wzrok Damona parzy jej
ciało.

Patrzyła z bijącym sercem, jak zdejmuje podkoszulek.

Jego włosy rozwichrzyły się dziko. Gardło wyschło jej
na popiół, kiedy podszedł do niej boso - powoli, bardzo
powoli, nie odrywając od niej spojrzenia, pętającego ją
jak okowy. Podniósł ją drżącą z niecierpliwości i
zaniósł do łóżka. Opadł na nią delikatnie i przesunął
delikatnymi, lecz władczymi dłońmi po piersi. Z jej ust
wyrwało się najcichsze z westchnień, gdy ujął
twardniejącą brodawkę w palce i potarł ją delikatnie. I
już po chwili zatracili się zupełnie. Ich ciała poruszały
się jak w tańcu. Nagle Ramona krzyknęła, wstrząśnięta
nagłym orgazmem i poczuła, że świat znika z jej pola
widzenia. Nie obchodziło jej to. Ocknęła się, kiedy
ciężkie ciało Damona legło na niej bezwładnie.

Przez długą chwilę z roztargnieniem gładziła jego

głowę, przesuwając między palcami chłodne i sprężyste
włosy.

Nagle Damon wstał i przyjrzał się jej uważnie. Bez

słowa podszedł do biurka i otworzył górną szufladę.
Obserwowała go, unosząc brew. Wrócił do niej z
pudełkiem z nadrukiem pokładowego sklepu
jubilerskiego, będącego jedną z filii słynnej na całym
świecie firmy.

Serce zamarło w niej na chwilę, a potem zaczęło bić ze

zdwojoną szybkością. Zanim zdążył się odezwać, zanim

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

otworzył puzderko, nie miała już wątpliwości, co w nim
jest.

- Kiedy tylko to zobaczyłem wiedziałem, że to coś

specjalnie dla ciebie.

Klęknął przy niej, ostrożnie odsuwając na bok jej nogi.

Na jego klatce piersiowej i ramionach połyskiwały
kropelki potu. Nagość nie krępowała go wcale. Ramona
zorientowała się, że cała drży. Damon uniósł wieczko
pudełka, nie odrywając od niej wzroku.

- Wyjdziesz za mnie?
Myślał, że zadając to pytanie będzie czuł odrobinę

strachu. Albo niepewności. Ale nie wahał się. Jeszcze
nigdy nie był niczego tak pewien.

Spojrzała na pudełko, nie mogąc znieść jego

spojrzenia, i westchnęła z zachwytu. Pierścionek różnił
się bardzo od tradycyjnych; owalne oczko było
obrzeżone srebrzystobiała obwódką brylancików, duży
kamień miał barwę bardzo jasnego, lecz
najintensywniejszego błękitu, jaki zdarzyło jej się
widzieć.

- To szafir z Cejlonu - wyjaśnił. - Wziąłem go, ponie-

waż...

Wyjął klejnot z kremowego aksamitu i przyłożył go

Ramonie do policzka.

- Otóż to. - Westchnął z satysfakcją. - Ma dokładnie

taki sam kolor, jak twoje oczy.

Nadal milczała. Ujął jej dłoń. Chwila ciągnęła się w

nieskończoność. Nigdy dotąd Ramona nie zdawała się
na instynkt, ale kiedy spojrzała na ich złączone ręce,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zobaczyła, że jej palce unoszą się jakby pod wpływem
czarów. Spod spuszczonych rzęs dostrzegła błysk
szczęścia w oczach Damona; jej serce zamarło, nie
mogąc objąć nagłej fali radości, która ogarnęła ją i
pochłonęła. Chwileczkę, nie wolno jej do tego dopuścić.
Jak mogła mu pozwolić, żeby włożył ten pierścionek na
jej palec? Ale on właśnie to zrobił i nie zrobiła nic, żeby
go powstrzymać. Pierścionek wydał jej się zimny, ciężki
i obcy. A jednak zabrakło jej sił, by go zdjąć.

Spojrzała na Damona, próbując coś mu powiedzieć, ale

on zaczął ją całować i znowu wróciła ciągle obecna
namiętność, odbierając jej głos, rozsądek, pamięć...

J

oceline szła korytarzem, z trudem poruszając

zdrętwiałymi nogami, jakby brnęła przez głęboką wodę.
Ani Ramona King, ani jej syn nie powiadomili jej o
niczym, ale przy obiedzie zauważyła pierścionek na
serdecznym palcu dziewczyny. Rzucał oślepiające
blaski przy każdym jej ruchu. Piękny błękitny kamień
wydawał się szydzić z Joceline. Ale gdyby się zaręczyli,
Damon chyba by ją uprzedził?

Nie podobało jej się to. Wszystko działo się zbyt

szybko. Córka Joe Kinga, która pojawia się akurat na
tym statku i owija sobie jej syna wokół palca - to nie
może być zbieg okoliczności. A jeśli złamie mu serce...
Joceline zacisnęła pięści. Jeśli ta kobieta skrzywdzi jej
syna... Chyba by ją zabiła.

J

ohn spojrzał na Verity wchodzącą do jego gabinetu i

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

uśmiechnął się szeroko, próbując zamaskować troskę.

- Proszę, kogo tu mamy! Jak się czujesz? Nie kręciło ci

się w głowie?

Potrząsnęła głową.
- Już nie. Przyszłam, bo mam się spotkać na Wyspach

Dziewiczych z przyjacielem. To specjalista od chorób
krwi. Chce mnie zbadać. Czy może pan zrobić analizę
mojej krwi?

- Jasne, czemu nie. Mamy tu nieźle wyposażone la-

boratorium.

Uśmiechnęła się z pewną goryczą. Ciekawe, jaką zrobi

minę, kiedy otrzyma wyniki. Rodzaj leku gwarantował
szybkie i wyraźne zmiany. Na dobre lub złe...

J

eff wykręcił numer swojego szefa, marszcząc czoło z

niepokojem. Kiedy Joe King podniósł słuchawkę, rzucił
zwięźle:

- Zaręczyła się.
Joe King, mieszkający teraz w jednym z najlepszych

hoteli Antiguy, poderwał się jak oparzony.

- Ramona?
- Przed chwilą widziałem ją w jadalni. Na lewej ręce

miała pierścionek, a ćwierkali ze sobą jak...

- Ona i Damon Alexander?
- No chyba. Myślałem, że skontaktował się pan z nią na

Martynice - powiedział Joe głosem wypranym z
wszelkiego wyrazu.

- Nie zdążyłem - rzucił Joe wściekle, zastanawiając się

gorączkowo.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Jeff uśmiechnął się pod nosem. Stary się zagotował.
- Co mam teraz zrobić z tymi zaręczynami?
- O to niech cię głowa nie boli. Już ja się nimi zajmę.
Połączenie zostało raptownie przerwane. Jeff odłożył

powoli słuchawkę. Pokręcił głową. Kiepska sprawa.
Bardzo kiepska.

Joe King trzasnął słuchawką o widełki i natychmiast

wybrał następny numer. Tym razem londyński.

- Wejdź do firmy Treadstone’a. Powiedz jego szefowi,

że na niczym nie ucierpi. Nie będę żądał zwrotu
pieniędzy. Może o tym poinformować Ramonę King.
Co? Nie twój interes. Rób, co mówię.

Odłożył słuchawkę z rozmachem. Minie wiele czasu,

zanim uda się mu powściągnąć wściekłość. Ale wkrótce
jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu. Wszystko
wróciło do normy. A jutro, kiedy spotka się ze swoją
marnotrawną córką, będzie jeszcze lepiej.

Dni chwały Damona Alexandera były policzone.

Antigua

C

hyba zdołamy coś wybrać spomiędzy tych marnych

stu sześćdziesięciu pięciu plaż, hm? - zagadnął Damon
Alexander, zerkając na wypchaną torbę plażową
Ramony, kiedy zmierzali do czekającej już na nich
taksówki.

Dziewczyna poczuła jego dłoń, zamykającą się na jej

palcach, i spojrzała w dół, na migoczący cejloński
szafir. Taksówka ruszyła szybko przez ulice St John,
stolicy, gdzie mieszkała połowa ludności wyspy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nigdy się mi to nie znudzi - szepnęła Ramona,

oglądając przez okno. - Każda wyspa jest zupełnie inna.
Każda ma w sobie coś wyjątkowego.

Uśmiechnął się pod nosem.
- Chyba wiem, co masz na myśli.
- Dokąd? - spytał kierowca leniwie.
- Na najlepszą plażę, jaką tu macie - zadysponował

Damon.

- Plaża z widokiem, tak? W zatoce Carlisle, człowieku,

jest taka plaża, z której widać cały Atlantyk i jeszcze
trochę.

Damon uśmiechnął się znowu.
- Myśleliśmy o czymś bardziej...
W oczach kierowcy zamigotało wesołe światełko.
- No tak. Tacy młodzi... Chcecie się pogimnastykować,

tak? - Obdarzył ich szerokim uśmiechem. To, że byli
kochankami, rzucało się w oczy na kilometr. - W Zatoce
Księżycowej mamy prawie pół kilometra plaży, bardzo
dobrej do nurkowania i innych takich wyczynów,
rozumiecie.

Ramona słuchała ich jednym uchem, pochłonięta

własnymi sprawami. Ucieszyło ją, że Damon zgodził się
zachować zaręczyny w tajemnicy - przynajmniej na czas
rejsu. Początkowo zamierzał wydać wielkie przyjęcie i
obwieścić wszystkim radosną nowinę. Na samą myśl o
tym kurczyła się sobie. To by było takie...
nieodwracalne.

- Bardzo śmieszne - mruknął Damon. - To miała być

wyspa plaż. Nie ma tu jakiejś, która by była ładna,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

spokojna na uboczu?

Śniada, roześmiana twarz szofera spoważniała.
- Jest, człowieku. Jest mnóstwo. Na przykład w

Johnson’s Point, na południowo-zachodnim wybrzeżu.
Zwykle nie ma niej nikogo.

- I dobrze.
- Albo w zatoce Lignumvitae, na skraju słonych

bagien. Nie widuje się tam wielu ludzi.

- Bagno sobie chyba darujemy, piękne dzięki. - Damon

nie przestawał się uśmiechać. Był tak szczęśliwy, że
mógł znieść nawet tę rozmowę z taksówkarzem.

Kierowca spojrzał w lusterko i uniósł brwi. Wielki

czarny samochód nie odstępował ich ani na krok. Jechał
za nimi od samego miasta. No cóż. Ostatnio pojawiło
się wiele drogich samochodów. Wielu bogatych
turystów.

Ramona straciła większą część ich rozmowy. Dopiero

kiedy taksówka zatrzymała się pod kępą palm, zdała
sobie sprawę, że znaleźli się na spokojnej, niezbyt
zaludnionej plaży. Mgliście przypomniała sobie, że
mijali jakąś zaniedbaną, zdziczałą plantację trzciny
cukrowej. Wysiadła z samochodu. Upał uderzył w nią
gwałtowną falą. Zewsząd słychać było krzyk mew.
Damon zapłacił taksówkarzowi prosząc, żeby
przyjechał po nich w południe. Po hojnym napiwku
kierowca zgodził się nad wyraz ochoczo. Ramona
obserwowała ich bez słowa. Damon wyciągnął do niej
rękę, a jej nie pozostało nic innego, jak ją przyjąć.
Przyciągnął ją i pocałował, a ona poddała mu się z

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wdzięcznością, że niczego od niej nie wymaga.

Taksówka minęła wspaniały czarny samochód, zapar-

kowany w zatoczce w pobliżu plaży. Kierowca
zauważył lornetkę, wystawioną przez uchylone okno.
Zmarszczył czoło z namysłem; a jeśli kobitka była
mężatką? I czy wiedziała, że mąż za nimi jedzie?
Uśmiechnął się z lekkim smutkiem. No tak. Takie jest
życie.

V

erity Fox rozejrzała się. Przewodnik informował ją,

że w porcie, w którym się znajdowali, Horatio Nelson
zebrał swoją flotę, przygotowując się do walki z
odwiecznym wrogiem, Francją.

Wolałaby mieć przy sobie Grega, z którym mogłaby

dzielić nastrój tej chwili. Wszystko jest dwa razy lepsze,
kiedy ma się przy sobie kogoś, kogo się kocha.
Postanowiła wstąpić gdzieś na szklaneczkę zimnego
soku i właśnie skierowała się w stronę przepięknie
odnowionego hotelu, kiedy nagle poczuła uderzenie fali
gorąca. Przełknęła ślinę; w gardle zabrakło jej śliny.
Czuła, że temperatura jej ciała podnosi się gwałtownie
jak słupek rtęci. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnej
ławki i powlokła się w jej kierunku. Jej mięśnie napięły
się i zesztywniały. Osunęła się na siedzenie. Wszystko
ją paliło: twarz, ręce, ramiona, nogi. Ale nie czuła bólu.
Powietrza. Powietrza. Wiedziała, że przede wszystkim
musi uspokoić oddech. Ostrożnie spuściła głowę, kładąc
ją sobie niemal na kolanach, by nie stracić
przytomności. Zaczęła oddychać miarowo, niemal jak

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

rodząca kobieta. Powoli serce uspokoiło się, a
temperatura zaczęła spadać. Wyprostowała się
ostrożnie. Spojrzała na zegarek, zapamiętując godzinę.
Prowadziła bardzo dokładne notatki, opisując ilość i
czas przyjmowania leku. Do tej pory nie wystąpiły
jednak żadne objawy.

Właściwie nie ma się czym martwić. Każdy silny

specyfik wywołuje efekty uboczne. A to uderzenie
gorąca nie było wcale takie straszne. Przynajmniej tak
sobie mówiła. Ale kiedy odzyskała normalne
samopoczucie, natychmiast wsiadła do taksówki i
kazała się zawieźć na statek. Straciła ochotę na
zwiedzanie wyspy. Chciała być w pobliżu ukochanego
mężczyzny, bez względu na to, czy uda jej się z nim
porozmawiać.

C

zarny samochód jechał za nimi także w drodze

powrotnej z plaży. Francis - kierowca - zastanowił się,
czy nie Zrzędzić swoich pasażerów. Potem westchnął.
Nie powinno go obchodzić, kto śledzi tę piękną, bogatą
parę. Płacą mu za to, żeby prowadził samochód, to
wszystko. Lepiej się nie mieszać.

Nie wrócili do St John. Kazali się zawieźć do Falmouth

przez Wzgórze Mnicha i Fort George.

Falmouth położone było o kilometr od przepięknej

zatoki, otoczonej starymi plantacjami trzciny cukrowej.
Francis wysadził ich i zauważył znaną już sobie czarną
limuzynę, zaparkowaną o trzy samochody dalej.
Westchnął ciężko i przyjął pieniądze od swojego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

pasażera. Nie było mu z tym najlepiej.

Ramona i Damon ruszyli powoli chodnikiem,

podziwiając kolonialną zabudowę małego, starego
miasteczka.

- Jestem głodny - odezwał się Damon. - Mówię

również o jedzeniu.

Roześmiał się, a ona oblała się rumieńcem i trzepnęła

go żartobliwie. Usiedli w małej kafejce, wyposażonej w
zbieraninę najróżniejszych krzeseł i stolików.

Z pewnej odległości obserwował ich Joe King, nie

odrywając od Ramony oczu wypełnionych podziwem i
dumą. Jaka piękna. Jego córka. Inteligentna. Może
trochę niebezpieczna. Ale to jego dziecko.

Skinął głową, uśmiechnął się do własnych myśli i

sięgnął po telefon.

V

erity dotarła do swojej kabiny i osunęła się z ulgą na

łóżko. Teraz, kiedy znalazła się już w czterech ścianach,
poczuła, jak zwala się na nią ogromne zmęczenie.
Żołądek burzył się, a nogi drżały lekko. Nic
nadzwyczajnego. Nie ma się czym martwić.

Sięgnęła po dziennik i zaczęła pisać. Potem zmierzyła

sobie temperaturę oraz tętno i również je zapisała.

Potem mogła już tylko leżeć bez ruchu, czekając, aż

poczuje się lepiej.

C

zy jest pan Alexander? - zawołał właściciel kafejki.

Damon podniósł zdziwione oczy znad drinka z soku

ananasowego i rumu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Jak do cholery...? - zaczął, po czym wzruszył

ramionami i wszedł do środka.

Mężczyzna w samochodzie czekał i patrzył.
Damon podniósł słuchawkę.
- Tak?
Jeff Doyle zasłonił słuchawkę złożoną chusteczką.
- Czy pan Damon Alexander?
- Tak. Kto mówi? Jak mnie pan tu znalazł?
- Przykro mi, że niepokoję, ale na statku mamy chyba

jakiś problem. Kapitan Harding kazał mi pana poprosić
o natychmiastowy powrót.

Ramona spojrzała w okno na odwróconego plecami

Damona. Ta chwila przerwy sprawiła jej ulgę. Tak
łatwo było poddać się jego uwodzicielskiemu urokowi.
Tak łatwo było wpaść w pułapkę miłości bez zaufania.
Szalona przygoda okazała się zbyt cudowna, by miała
siły z nią walczyć. Matka miała rację. Do tej pory życie
przepływało obok niej. Teraz znalazła się nagle z
samym środku zawieruchy.

A Keith? Co z nim? W ciepłych promieniach

karaibskiego słońca przeszedł ją zimny dreszcz. Czy
Keith oddał za nią życie? Czy zbudowała sobie swój
nowy wspaniały świat na Jego śmierci? Zapomniała o
nim, pochłonięta miłością.

Drzwi stojącego nieopodal samochodu zamknęły się i

otworzyły, a na jej stolik padł jakiś cień. Spojrzała pod
słońce na czyjąś zwalistą postać. Osłoniła oczy dłonią.
Mężczyzna poruszył się i usiadł na krześle, które przed
chwilą opuścił Damon. Ramona, która zamierzała

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zwrócić mu uwagę, że miejsce jest już zajęte, zastygła z
otwartymi ustami. Rozpoznała człowieka, którego
dotychczas znała tylko z fotografii w gazetach. Joe
King. Jej ojciec. Rozejrzała się bezradnie, nie wiedząc,
co zrobić. W dzieciństwie tak bardzo jej go brakowało...
Matka wytłumaczyła jej, najdelikatniej jak potrafiła, że
ojciec po prostu odszedł z ich życia. I Ramona nauczyła
się to akceptować. A teraz... Zadrżała. Biła z niego aura
władzy i siły. Miał siwe włosy i duże orzechowe oczy.

- Witaj, Ramono - powiedział po prostu.
- Witaj, ojcze.
Joe King obejrzał się niedbale przez ramię

sprawdzając, czy Damon Alexander nadal rozmawia
przez telefon, odwrócony plecami do okna.

- Muszę z tobą porozmawiać. Mamy sobie wiele do

wyjaśnienia. Możesz jakoś uciec temu młodzieńcowi?

Wbrew całemu surrealizmowi sytuacji Ramona

zachowała absolutny spokój.

- Czy możesz mi podać choćby jeden powód, dla

którego miałabym to zrobić?

Joe King uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Ale jestem twoim ojcem - dodał łagodnie.
- Trochę za późno sobie o tym przypomniałeś -

mruknęła. W jej głosie nie było goryczy. Właściwie nie
czuła nic. Był dla niej obcym człowiekiem.

- Może tak, może nie. - Joe King nie odrywał od niej

wzroku. - Może właśnie w samą porę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- A to co ma znaczyć?
Joe King zdawał sobie sprawę, że nie zostało mu wiele

czasu. Damon w każdej chwili mógł skończyć rozmowę.
Wyjął pospiesznie wizytówkę i napisał na niej swój
numer.

- Zatrzymam się na Wyspach Dziewiczych. Zadzwoń

do mnie jutro o dziesiątej. To bardzo ważne.

Niechętnie przyjęła wizytówkę.
- Dlaczego akurat teraz? Po tylu latach? - spytała

podejrzliwie.

Potrząsnął głową.
- To długa historia. I musisz ją usłyszeć. Dla twojego

dobra.

Przeszył ją intensywnym, hipnotyzującym spojrzeniem.

Wzdrygnęła się czując, że zaczyna się mu poddawać.

- No, nie wiem... - wymamrotała.
Podniósł się i stanął nad nią, potężny i groźny.
- Zadzwoń - powtórzył. - I... nie ufaj Alexanderowi.
Wyciągnął rękę, powstrzymując jej pytania.
- Wyjaśnię ci to, kiedy zadzwonisz. Pamiętaj... nie ufaj

mu. Pod żadnym pozorem.

Oddalił się pospiesznie w stronę samochodu. Zamknął

za sobą drzwi dokładnie w chwili, gdy zafrasowany
Damon wyłonił się z kafejki.

- Coś się dzieje na statku. - Spojrzał na jej pobladłą

twarz i rozszerzone oczy i uśmiechnął się, błędnie inter-
pretując jej przerażenie. - Przepraszam, nie chciałem cię
przestraszyć. Na pewno to nic poważnego, ale muszę
iść.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Ramona obejrzała się gwałtownie na czarny samochód,

wyjeżdżający płynnie na ulicę. Wstała chwiejnie i
wzięła torbę.

- Idę z tobą.

D

amon popędził na mostek, a ona poszła na

niepewnych nogach do kabiny, gdzie położyła się na
kanapie. W głowie huczało jej od domysłów.

Ojciec. Po tylu latach. Ostrzegł ją przed Damonem.

Prosił, żeby do niego zadzwoniła. Tak, jakby miał
prawo żądać czegoś takiego. Co to miało znaczyć?

Sięgnęła po telefon i wykręciła swój domowy numer,

niecierpliwie bębniąc palcami w stolik.

- Halo?
- Mama?
- Ramona... Masz pojęcie, która tu jest godzina?
- Przepraszam. - Zarumieniła się, speszona.
Barbara King roześmiała się.
- Nic nie szkodzi, kochanie. Jak się bawisz?
- Świetnie. Spotkałam... Damona Alexandera.
- Jaki jest?
Omal nie parsknęła śmiechem. Jaki jest Damon?
- Gdybyś wiedziała... - szepnęła na wpół do siebie. -

Och, mamo... To takie skomplikowane. Zapomnijmy o
nim na chwilę. Zadzwoniłam do ciebie z zupełnie
innego powodu. Choć może to jakoś się ze sobą wiąże.
Rozumiesz coś z tego?

- Niespecjalnie. - Barbara King uśmiechnęła się. - Ro-

zumiem z tego, że ten Damon Alexander wywarł na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tobie pewne wrażenie, tak?

Ramona zagryzła wargę i westchnęła. Czasami matka

była aż zbyt domyślna.

- Powiedzmy - mruknęła. - Dzwonię z powodu... ojca.
W słuchawce zapadła długa cisza.
- O co chodzi? - spytała wreszcie Barbara.
- Dziś go spotkałam. Parę minut temu. To dlatego

dzwonię. Mamo? Jesteś tam?

Barbara wyprostowała się, usiłując zachować spokój.
- Tak. Jestem. Tylko... trochę mnie zaskoczyłaś. Jesteś

pewna, że to on?

- Absolutnie. Poza tym przedstawił mi się.
- Czego chciał? - spytała Barbara o wiele ostrzej, niż

zamierzała.

Ramona ścisnęła mocno słuchawkę, słysząc nutkę

strachu w głosie matki.

- Nie wiem. Powiedział, żebym nie ufała Damonowi i

żebym do niego zadzwoniła. Podobno musimy poroz-
mawiać. Chyba o „Alexandrii”, ale nie jestem pewna.

Barbara milczała przez chwilę.
- Mówił coś jeszcze?
Ramona wyczuła napięcie matki.
- Właściwie już nic. Nigdy o nim nie mówiłaś. Co to za

człowiek? Wiesz coś o jego konflikcie z Michaelem
Alexanderem? Czy to może mieć coś wspólnego z tym,
że ostrzegł mnie przed Damonem?

- Wiem tylko, że nienawidzi wszystkich Alexanderów.

Ale... Raniono, uważaj na niego. Joe jest... Zawsze robi
wszystko po swojemu. I chce, żeby wszystko szło po

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jego myśli.

- Chyba rozumiem - mruknęła Ramona.
Barbara westchnęła ciężko. Czego Joe chciał od córki?

Po tylu latach... Czyżby jednak ojcowskie uczucia? A
jeśli tak, to czy ma prawo stawać mu na drodze?

- W pewnym momencie zaczęliśmy się od siebie

oddalać - zaczęła ostrożnie. - Zdaje się, że miał inną
kobietę. - Nie powiedziała, kogo podejrzewała o romans
z mężem. W końcu nie miała żadnych dowodów. A jeśli
to naprawdę miało coś wspólnego z „Alexandrią”? No
tak, ale po dwudziestu latach? - Uważaj, bardzo uważaj,
tylko o to cię proszę. Twój ojciec ma bardzo
skomplikowaną osobowość. Lubi wygrywać. Jest
twardy i... W młodości bywał bezwzględny.

Ramona oblizała wyschnięte wargi.
- Ach, tak. Rozumiem. Będę uważać, mamo. I nie

martw się. Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś
jeszcze.

Barbara westchnęła z ulgą. W takich przypadkach

zawsze błogosławiła nieprzeciętną inteligencję córki.
Odepchnęła od siebie czarne myśli i choć wiedziała, że
resztę nocy spędzi bezsennie, odezwała się lekkim,
fałszywie beztroskim tonem.

- Ach, omal nie zapomniałam. Ja też miałam dziś

telefon. Dzwonił szef Keitha. Zdarzyło się coś bardzo
dziwnego. Chodzi o tego klienta, od którego Keith
pożyczył pieniądze.

Ramona poczuła, że coś zimnego pełznie jej wzdłuż

kręgosłupa. Serce podeszło jej do gardła. Za chwilę

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zdarzy się coś strasznego. Czuła to całą sobą.

- O co chodzi? Czy pozywają mnie do sądu?
- Wprost przeciwnie, kochanie - oznajmiła Barbara z

radosnym zdumieniem. - Powiedział, że nie rości sobie
wobec ciebie żadnych pretensji.

Ramona przez chwilę nie rozumiała, co mówi do niej

matka.

- Ale to bez sensu - wymamrotała. - Keith wziął pewnie

parę milionów dolarów.

- Wiem. I tego właśnie nie rozumiemy. Jak można

rezygnować z takich pieniędzy? - zgodziła się Barbara,
nie przestając się zastanawiać, co w tym wszystkim robi
Joe King. Czy to tylko zbieg okoliczności, że pojawił
się akurat teraz?

- Rzeczywiście - powtórzyła Ramona mechanicznie. -

Bez sensu.

Ale właśnie w tej chwili dotarło do niej z przeraźliwą

jasnością, że wszystko układa się w logiczną całość.
Tajemniczy klient nie zamierzał domagać się swoich
pieniędzy, ponieważ wiedział, że akcje należą już
właściwie do niego. Miał je w garści.

Żenił się z nimi.
A więc jednak to Damon. To musiał być Damon.

J

eff Doyle sprawdził, czy korek zamykający fiolkę z

niewinnie wyglądającym płynem siedzi mocno, po czym
schował ją do kieszeni na piersiach. Kiedy Joe King dał
mu ją dzisiaj, oczywiście spytał, co w niej jest. W od-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

powiedzi otrzymał ostrzegawcze spojrzenie.
Najwyraźniej lepiej było nie wiedzieć. I to mu
pasowało. Otworzył drzwi kabiny i wymknął się na
korytarz. Dochodziło wpół do trzeciej w nocy.

Posługując się mapką dotarł w rejony statku

niedostępne dla pasażerów. Nie odważył się zapalić
światła. Promień latarki wyłonił z mroku rzędy pieców i
stołów kuchennych. Dochodziła czwarta, zanim
wreszcie znalazł klimatyzowane pomieszczenie, służące
do przechowywania trunków. Nie przypominało żadnej
znanej mu piwnicy z winem. Każda butelka spoczywała
na konstrukcji, przypominającej hamak. Kiedy statek
pochylał się, „hamak” przesuwał się w przeciwną
stronę, dzięki czemu szlachetne szampany i musujące
wina nie musiały znosić wstrząsów.

Spojrzał na zegarek. Joe King dał mu bardzo klarowne

instrukcje. Znaleźć partię szampana, przeznaczonego na
ostatni bal rejsu. Miał być to bal maskowy, do którego
kostiumy dostarczał pokładowy sklep.

Oczywiście Jeff zrozumiał szefa w pół słowa.

Zawartość fiolki miała wszystkich przyprawić o
poważne komplikacje zdrowotne. Dzięki temu kiedy
„Alexandria” wpłynie do portu na Florydzie, oczom
dziennikarzy ukaże się obraz nędzy i rozpaczy, w
niczym nie przypominający tryumfalnego powrotu
luksusowego liniowca. Dziesiątki karetek, jęczący na
noszach pasażerowie... Damon Alexander pożarty
żywcem przez rozwścieczoną radę nadzorczą... A same
linie gotowe do przejęcia. Przez Joe Kinga, ma się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

rozumieć. Jeff uśmiechnął się do apokaliptycznych
obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, i wyjął z
kasetki strzykawkę z długą, ostrą igłą. Przesunął
światłem latarki po rzędach butelek, nieco oddalonych
od pozostałych. Jak to miło z ich strony, pomyślał, że
byli uprzejmi je podpisać. Na etykietkach widniał napis
„Bal maskowy”.

Przeliczył starannie butelki, unosząc brwi na widok

etykiet. Trunki były tak szlachetne - i kosztowne - że
mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi. Starannie
zaznaczył podziałkę na strzykawce. Powoli wprowadził
igłę w pierwszy korek i przycisnął tłok. Do wnętrza
butelki wsączyła się odrobina płynu. Jedna z głowy.
Zostało sto dziewiętnaście...

J

oceline Alexander odłożyła powoli słuchawkę na

widełki. Skończyła właśnie rozmawiać z człowiekiem
miernego wzrostu, lecz wielkiego talentu, którego
polecił jej niegdyś syn, kiedy chciała znaleźć jakiegoś
bardzo dyskretnego wywiadowcę.

Zleciła mu śledzenie Joe Kinga. A to, czego się

ostatnio dowiedział, nie przedstawiało się różowo. Joe
King przyjechał na Karaiby. Gorzej, spotkał się ze
swoją córką tuż pod nosem Damona. Co za
bezczelność!

Gorące łzy bezsilności potoczyły się jej po policzkach.

Wytarła je pospiesznie. Wbrew wszystkiemu miała
jeszcze nadzieję... Ale Ramona King okazała się tak
samo podła, jak jej ojciec. Knuli coś razem, to nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ulegało najmniejszej wątpliwości. Wiedziała już, że Joe
King chce zrobić zamach na linie Alexander. Jej mały
wywiadowca nawiązał parę kontaktów w świecie
finansów i dowiedział się, że Keith Treadstone miał
jakieś konszachty z jej byłym kochankiem. Nic
dziwnego, że został narzeczonym Ramony.

Teraz liczyło się już tylko jedno. Musi dać Damonowi

broń, którą będzie mógł zniszczyć Joe Kinga raz na
zawsze. i da mu ją, choćby miała to przypłacić życiem...

O

statnia kropla płynu zniknęła w butelce Mouton

Rothschild. Jeff westchnął z ulgą. Gotowe. Ani na
moment za wcześnie. Podszedł szybko do drzwi i
otworzył je. Kuchnia była nadal pusta. Jeff uchylił
drzwi prowadzące na korytarz i skrzywił się, kiedy
skrzypnęły.

Idący sprężystym krokiem Greg zamarł w pół ruchu.

Rozejrzał się, ale nic nie wzbudziło jego podejrzeń.
Wszystkie drzwi były zamknięte, ale on miał pewność,
że dźwięk rozległ się od strony pomieszczeń
kuchennych. Zerknął na zegarek. Wpół do szóstej.
Bardzo wcześnie, ale szef kuchni ma dziś pewnie dużo
pracy.

Wzruszył ramionami; na jego twarz powrócił ponury

grymas. Znowu ujrzał Verity, opuszczającą gabinet
lekarski, i próbkę krwi, która leżała na stole. Nie
rozumiał, co się dzieje, ale scena ta wracała do niego
bez przerwy. Nie mógł jej wyrzucić z pamięci.

Ruszył dalej korytarzem. Jeff, stojący z uchem przyciś-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

niętym do drzwi, odczekał chwilę. Potem wyśliznął się
bezszelestnie na zewnątrz. Było blisko, ale i tak
poradziłby sobie. Statki bywają niebezpieczne, a
kapitanowie również ulegają nieszczęśliwym
wypadkom. Życie nie jest bajką.

P

o raz pierwszy od rozpoczęcia podróży zaczął padać

deszcz, ale pasażerowie i tak byli zachwyceni.
Tropikalna ulewa w żaden sposób nie przypominała
zimnych angielskich mżawek i kapuśniaczków. Była
obfita, lecz krótka. Ramona i Damon zajęli stolik przy
oknie z widokiem na pokład.

- Wszyscy nagle strasznie polubili deszcz - odezwała

się z uśmiechem Ramona. Postanowiła za wszelką cenę
zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło.

Zeszłej nocy udała, że ma atak mdłości. Zamiast spać,

planowała następne posunięcia i teraz bała się spojrzeć
Damonowi w oczy niepewna, czy jej spojrzenie nie
zdradzi gniewu i determinacji.

Nie spodziewała się tylko, że tak łatwo będzie jej

odpowiadać na jego uśmiech i pieszczotliwe dotknięcia.

- Gdybym wiedział, że znajdziemy tu gdzieś jakieś

spokojne miejsce, kochałbym się z tobą w tym deszczu.

Serce podskoczyło jej do gardła. Miała ochotę go

zamordować, a jednocześnie pożądała go tak mocno, że
aż boleśnie. Ale nie pozwoli sobą dłużej manipulować.
Jak to sobie zaplanował? Najpierw ożenić się z nią, a
potem przejąć jej finanse? Pewnie coś w tym guście.
Zachciało ci się „żyć”, zapomniałaś o samokontroli, to

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

teraz masz, szepnął z satysfakcją jakiś złośliwy głosik.

- Oczywiście, zawsze możemy pójść do mojej kabiny i

włączyć prysznic - dodał i parsknął śmiechem, kiedy
spojrzała na niego wymownie.

Tak, tak, pomyślała. Śmiej się, kochanie. Dopóki masz

jeszcze ochotę. Bo wkrótce dopilnuję, żeby przeszła ci
bezpowrotnie.

Do stolika zbliżył się kapitan. Damon zmarszczył

czoło; nie lubił natrętów, kiedy był z Ramoną.

- Tak, słucham? - rzucił ze zniecierpliwieniem.
- Muszę z panem pomówić - odezwał się Greg sucho.
On również wiedział już o „romansie rejsu”. Cały

statek plotkował o miłości przystojnego i wolnego
właściciela statku z piękną i tajemniczą nieznajomą,
której udało się usidlić jego serce. Nawet na tak dużym
statku trudno było utrzymać cokolwiek w tajemnicy. A
pierścionek, który tak nagle pojawił się na palcu
Ramony King, z pewnością dawał się zauważyć. I choć
dopilnowano, by na statku nie znalazł się ani jeden
dziennikarz (wielcy tego świata nie przepadają za
widokiem własnych pijanych twarzy na pierwszych
stronach brukowców), prasa zdołała się jakoś
dowiedzieć o rewelacyjnym romansie.

Damon skrzywił się.
- Czy chodzi o to wczorajsze zajście?
Wczoraj, kiedy wpadł jak burza na mostek, Greg

spojrzał na niego ze zdumieniem. Nikomu nie kazał
dzwonić, a na statku wszystko było w najlepszym
porządku. Natychmiast stało się jasne, że padli ofiarą

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jakiegoś dowcipnisia. A to zmartwiło ich obu. Damon
wciąż zastanawiał się, w jaki sposób został odnaleziony.
Czy ktoś go śledził? A Greg zaczął żywić obawy, że
głupi z pozoru dowcip może oznaczać
niebezpieczeństwo dla statku.

Skinął głową. Nie mógł dłużej odkładać tej sprawy.
Damonowi nie uniknęła powaga, brzmiąca w głosie

kapitana. Cokolwiek się stało, musiało oznaczać
kłopoty. Zerknął na Ramonę, ale ona uśmiechnęła się
słodko.

- Nie musisz przepraszać. Rozumiem.
Spojrzała za odchodzącymi mężczyznami i uśmiech

zniknął powoli z jej warg. Wkrótce o wszystkich
sprawach statku będą dyskutować razem z nią. Dzisiaj,
na Wyspach Dziewiczych, ojciec z pewnością ją
znajdzie. Umyślnie nie zadzwoniła do niego. To, o
czym musieli porozmawiać, wymagało spotkania w
cztery oczy.

Pamiętała, że matka ostrzegała ją przed Joe Kingiem. I

będzie miała się przed nim na baczności, choć
prawdziwe niebezpieczeństwo grozi jej ze strony
Damona...

G

reg poprowadził Damona do spokojnego zakątka i

rozejrzał się podejrzliwie.

- Wyśledziłem, skąd do ciebie dzwoniono.
- Jak to? Przecież...
Greg pokiwał ponuro głową.
- Otóż to. Dzwoniono stąd. Z samej „Alexandrii”. Do-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kładnie mówiąc, z jednej z budek telefonicznych w
kasynie. Przepytałem obsługę, ale nikt nie zauważył nic
podejrzanego. Zresztą nie mieli szans.

Damon przez chwilę patrzył na niego z namysłem.
- To bez sensu - powiedział wreszcie.
- Wiem. - Greg westchnął. - Ale musimy przyjąć to do

wiadomości. Mamy na pokładzie wroga.

Wyspy Dziewicze

„A

lexandria” stała na kotwicy na pełnym morzu,

pomiędzy wyspami St John i St Thomas. U jej burt
kołysały się łodzie, mające zawieźć pasażerów na
wybraną przez nich wyspę.

Ramona stała przy balustradzie, obserwując beztroski

tłum, Wsiadający na łodzie. Obok niej stał jej nowy
narzeczony.

- Spóźnia się - zauważył Damon, opierając się o

barierkę. Jego ramiona nabrały złocistej opalenizny.

- Wiesz... - Uśmiechnęła się - My, kobiety, lubimy się

spóźniać.

- Nie, nie wiem - mruknął. - Jeszcze nigdy nie

spotkałem kobiety, która działałaby tak szybko.

Wiedziała, że mówi o niej. Dziś rano wstała, wykąpała

się i ubrała, zanim jeszcze w ogóle się obudził.

- Ja jestem inna. - Uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- Święta racja. Naprawdę nie przeszkadza ci, że

zabieram matkę na St Croix? Wiesz, powiedziała, że
chce ze mną porozmawiać. Na osobności.

Omal nie roześmiała mu się w twarz. Czy jej nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przeszkadza? Przez cały dzień łamała sobie głowę, w
jaki sposób mogłaby się urwać na spotkanie z ojcem. A
Damon rozwiązał jej problem, sam o tym nie wiedząc.

Joceline - zjawisko w brzoskwiniowych koronkach -

pojawiła się wreszcie w zasięgu ich wzroku.

- Nie chcę, żebyś została sama - szepnął Damon

władczo, budząc w niej słodki dreszcz.

- Jakoś sobie poradzę bez ciebie przez ten jeden dzień.

- Zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem przenikliwie
błękitnych oczu.

Damon zacisnął usta. Nie to chciał od niej usłyszeć, a

ona doskonale o tym wiedziała.

- Ale tylko jeden dzień - mruknął groźnie. - Dziś zjemy

kolację w mojej kabinie. Szef kuchni przygotuje coś
specjalnie dla nas.

Przesunął wierzchem ręki po policzku Ramony,

pożerając ją wzrokiem. Spojrzała w jego szare jak ołów
oczy. Wiedziała, co ją czeka po kolacji. Jak może
przejść przez to wszystko z kimś, kto jest jej wrogiem?
Wczoraj udało jej się wykręcić, ale mimo to chciał
koniecznie spać z nią w jednym łóżku. Dzisiaj
wykorzystała jego sen, ale nie może uciekać w
nieskończoność.

A jeśli rozmowa z ojcem zaprowadzi ją tam, dokąd się

spodziewała, trzeba będzie bardzo uważać, żeby Damon
zajął się czymś bez reszty. Na przykład tobą, dokończył
złośliwy głosik. Pomysł odgrywania femme fatale był
absurdalny - a jednocześnie kuszący. Powoli opuściła
powieki i przysunęła się bliżej do niego. Oczy Damona

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

natychmiast pociemniały, przybierając barwę grafitu.
Odetchnął gwałtownie, jakby zabrakło mu tchu.

- Będę czekała - szepnęła.
W tej samej chwili Joceline znalazła się tuż obok nich,

jak zwykle omijając Ramonę wzrokiem.

- Dzień dobry - powiedziała chłodno.
- Gotowa? - spytał Damon nieco zduszonym głosem,

usiłując opanować rwący się oddech.

Joceline skinęła głową.
Ramona patrzyła za nimi, kiedy wchodzili na pokład

promu. Pomachała im wesoło. Ona wybierała się na St
Thomas. Zerknęła na zegarek. Odnajdzie ojca, a ściśle
biorąc, on na pewno odnajdzie ją.

Czuła się nieszczególnie. Teraz, gdy nadeszła pora, by

zastawić pułapkę, zaczęły ją gnębić idiotyczne wyrzuty
k sumienia. Ale w końcu Damon jej nie kocha.

O

jeden pokład wyżej Verity Fox wyszła ze swojej

kabiny i spojrzała na zegarek. Do odejścia drugiej łodzi
płynącej do St John miała jeszcze mnóstwo czasu.
Właśnie tam umówiła się na spotkanie z Gregiem, który
naturalnie miał przybić do brzegu ostatnią łodzią. Żeby
przypadkiem ktoś nie zobaczył ich razem.

Ciągle jeszcze nie wymyśliła pretekstu, pod jakim

wróci z wyspy wcześnie po południu. Wiedziała, że
Greg chciałby spędzić z nią cały dzień, ale umówiła się
już z Gordonem w Cruz Bay. I będą potrzebować
dostępu do pokładowego laboratorium. Westchnęła i z
najwyższym wysiłkiem odsunęła od siebie złe myśli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Prom sunął w stronę małej wysepki, słońce świeciło
jasno, a kochanek wkrótce do niej dołączy. To więcej, o
wiele więcej, niż się spodziewała. Być może nie
powinna już liczyć na nic więcej.

D

amon spojrzał zaintrygowany na Joceline, idącą u

jego boku przez port St Christiansted.

- No dobrze. Więc co się stało? - spytał wreszcie cicho,

nie mogąc doczekać się wyjaśnienia.

Joceline zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok.

Jak zacząć?

- Znajdźmy jakieś spokojne miejsce. Może tu, pod tymi

drzewami.

Powoli ruszyli przez park pełen potężnych

egzotycznych drzew. Usiedli na pogrążonej w chłodnym
cieniu ławeczce.

- Damonie - zaczęła Joceline z determinacją, urwała, a

potem westchnęła rozpaczliwie. - Kazałam obserwować
Joe Kinga.

Damon drgnął, zaskoczony.
- Kazałaś... Dlaczego?
Spojrzała na syna i spuściła pospiesznie wzrok.
- Zna... znałam go dobrze. Kiedy byłeś dzieckiem... -

Głos odmówił jej posłuszeństwa.

Damon spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Nie miałem pojęcia. Jak dobrze go znałaś?
Jeszcze raz odetchnęła, zbierając wszystkie siły.
- Bardzo dobrze. Znienawidził twojego ojca, ponieważ

nie chciałam go zostawić. Dla kogoś takiego jak Joe

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

King to mocny cios. Najbardziej ucierpiało jego
zranione ego.

Damon pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, co

słyszy. Powoli ogarnęła go wściekłość. Za ojca. W
imieniu ojca. Jak mogła mu to zrobić?

- Czy tato wiedział? - spytał zimno.
Wiedziała, że właśnie nadszedł odpowiedni moment,

by powiedzieć mu o wszystkim. Spuściła wzrok na
swoje drżące ręce, szukając odpowiednich słów, by
odmalować wspomnienie tamtej koszmarnej nocy. Ale
jakoś nie mogła zacząć.

- Nie... - skłamała zamierającym głosem. - Ale znam t

dobrze Joe Kinga. - Ujęła rękę syna. - Wiem, czym się
kieruje. Zawsze pragnął mieć to, co posiadał Michael.
Mnie, linie Alexander... Teraz znowu się do nich
przymierza. Dlatego chciałam cię ostrzec. Joe kupuje
akcje przez pośredników. Jednym z nich był niejaki
Keith Treadstone. On... był... - Odetchnęła głęboko. -
Był zaręczony...

- Z Ramoną, wiem - oznajmił sucho. Powoli

wyswobodził rękę.

Joceline spuściła głowę. Teraz wiedziała już, że syn

odrzucił ją na zawsze, ale jego odpowiedź zdumiała ją
tak, że na chwilę zapomniała o dławiącej ją rozpaczy.

- Więc dlaczego... - Urwała, nie mogąc skończyć

zdania.

Damon uśmiechnął się gorzko.
- Kocham ją.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

S

t John wydało się Verity bardzo amerykańskie. W

stolicy Cruz Bay zauważyła McDonald’sa i Pizza Hut,
pyszniące się tuż obok siebie. A mimo to, obok
wszędzie obecnej kablowej telewizji i dolarów,
funkcjonujących jako oficjalny środek płatniczy, nie
można było nie zauważyć zielonych wzgórz,
pyszniących się drzewami pomarańczowymi,
uginającymi się pod ciężarem kwiatów i owoców,
czerwienią hibiskusów i miriadami kwiatów bugenwilli.
Od czasu do czasu napotykało się szarobłękitne ruiny
młynów cukrowych, w których niegdyś przetwarzano
trzcinę cukrową. A w całym mieście królowały
pastelowe europejskie wille z dekoracyjnymi żelaznymi
balkonami, stojące przy wąskich, wspinających się
stromo uliczkach.

Verity wyciągnęła mapę i zastanawiała się, dokąd się

wybiorą. Plaża Hawknest była wąska i obsadzona
drzewami. Myśl o kochaniu się w ich cieniu była na
wyraz kusząca. Podniosła wzrok i spojrzała w stronę
morza. Do brzegu dobijała właśnie ostatnia łódź z
„Alexandrii”. Serce zabiło jej mocniej, kiedy pomiędzy
wysiadającymi dostrzegła Grega, górującego o głowę
nad tłumem. Odczekała, aż pasażerowie oddalą się na
bezpieczną odległość, i podeszła do niego, usiłując nie
zwracać uwagi na uginające się pod nią nogi. Kolejny
efekt uboczny leku.

Greg badawczo zmierzył ją wzrokiem, zauważając

każdy najdrobniejszy szczegół. Tego dnia włożyła lekką
kwiecistą sukienkę, pod którą wyraźnie rysowały się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nagie piersi. Pokryte złocistą opalenizną bose stopy
oplecione były rzemykami sandałków. Wiatr od morza
rozwiewał niesforną grzywę ciemnych lśniących
włosów.

- Jesteś piękna - powiedział, kiedy tylko stanęła przed

nim.

- Zamierzałam powiedzieć to samo o tobie - wyznała

ze śmiechem. W luźnych białych spodniach i czarnej
koszulce wyglądał jak model godny dłuta Fidiasza.

Spojrzał na mapę, którą trzymała w ręce, i oczy mu

pociemniały.

- Zdecydowałaś już, dokąd pójdziemy? - spytał

gorącym szeptem.

- Tak. Na zakupy - oznajmiła ze śmiertelną powagą, ale

usta zadrgały jej w kącikach.

- Wiedźma. - Roześmiał się. - Od pierwszej chwili

wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty.

- To niesprawiedliwe. Znalazłam świetne miejsce.

Mnóstwo drzew. Pusta plaża. Zabrałeś koc?

Skinął głową, wskazując torbę.
- I zmrożony szampan.
Wzięła go za rękę, zapominając natychmiast o

spotkaniu z Gordonem.

- To na co czekamy?

S

t Thomas, wyspa mierząca zaledwie siedem

kilometrów, jest rajem dla turystów pragnących zrobić
eleganckie zakupy czy zabawić się w dyskotece.
Ramona okazała się obojętna na powaby plaży Coki i

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

skierowała się do Charlotte Amalie, zwiedzając powoli
miasteczko o brukowanych uliczkach, noszących
holenderskie nazwy. Ale Zamek Czarnobrodego i
dziewięćdziesiąt dziewięć stopni Kongen’s Gade nie
spotkały się z jej zainteresowaniem. Do jedenastej
zaczęła podejrzewać, że źle oceniła ojca. Chyba by już
ją znalazł? Złapała taksówkę i kazała się zawieźć do
restauracji The Fiddle Leaf, pełnej znakomitych
obrazów i z malowniczym widokiem na miasto.

Zauważyła ojca, w chwili gdy stanęła na progu. Na

jego widok żołądek ścisnął jej się boleśnie. Ale kiedy
Joe King wstał i uniósł rękę, podeszła do niego bez
wahania.

V

erity jęknęła przeciągle; Greg ściągnął jej sukienkę

przez głowę i natychmiast przywarł ustami do piersi.
Stali pod osłoną gęstych, cienistych drzew. Paręset
metrów dalej ludzie pływali i nurkowali w morzu. Greg
położył ją delikatnie na kocu; zamknęła oczy, czując
ciepłą rękę, delikatnie sunącą po jej łydce, a potem
udzie, i jeszcze wyżej. Niecierpliwie szarpnęła
majteczki, podczas gdy on odrzucał spodnie. Jęknęła
cicho i pożądliwie, kiedy rozepchnął nogą jej kolana.
Oboje krzyknęli, ale wiatr i szum morza chronił ich
przed ciekawskimi. Jego dłonie zanurzyły się w piasek
po obu stronach głowy Verity; jęknął z rozkoszy, kiedy
długie nogi dziewczyny oplotły się wokół jego ud. Na
całe ciało wystąpił mu rzęsisty pot. Czuł jej drobne
dłonie, obejmujące mocno jego ramiona, czuł zęby

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wpijające się w płatek ucha i nagle wstrząsnęło nim
drżenie; był na skraju ekstazy. Verity krzyknęła i wparła
się z całych sił w jego mocne ciało, unoszona coraz
wyżej nie kończącą się spiralą rozkoszy. Jeszcze nigdy
nie czuła się tak pełna życia.

Wydawało jej się, że w tej jednej chwili

skrystalizowało się jej całe istnienie. Ostre, tryumfalne
dyszenie. Ogień płonący w jej żyłach. Ogromna miłość
przepełniająca serce. Nagle zrozumiała, że gdyby nawet
dane jej było umrzeć, właśnie w tej sekundzie, mogłaby
powiedzieć z czystym sumieniem, że nikt na świecie nie
żył pełniej niż ona. Te ostatnie tygodnie z Gregiem były
esencją jej życia - bez względu na to, ile miałoby
jeszcze potrwać. Opadła powoli na koc, nie czując
gorących łez toczących się po jej policzkach. Bez słowa
pogładziła jego mokre od potu włosy, odgarniając je do
tyłu. Greg westchnął i powoli zsunął się z jej kruchego
ciała. Z daleka dobiegały krzyki i śmiechy ludzi na
plaży. Narażanie kariery na szwank było dla niego
nowym przeżyciem, ale nie miał nic przeciwko niemu.
Zawsze był tak oddany statkowi, że zapomniał już
smaku niebezpiecznego życia.

- Umieram z głodu - oznajmił bezceremonialnie.

Usiadł i sięgnął po torbę plażową. - Udko czy pierś?

- To ja cię pytam - rzuciła niewinnie.
- Ha ha, jakież to zabawne. Pani pozwoli. - Pochylił się

i włożył pomiędzy jej zęby udko kurczaka.

Podparła się na łokciu i zaczęła zajadać z apetytem,

spoglądając spomiędzy drzew na plażę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Mogłabym tu zostać do końca życia - szepnęła.
Greg spojrzał na jej nagie ciało, jeszcze lśniące od

potu, zmierzwione włosy, udko kurczęcia z jedną
wyraźną wyrwą i poczuł, że ściska mu się serce,
przepełnione bezgraniczną miłością. Nigdy jeszcze nie
czuł czegoś tak intensywnego. W obliczu takiego
uczucia można było tylko się ukorzyć.

- Chciałbym - mruknął szorstko, pochylił się i

pocałował ją w obojczyk. W tej samej chwili dostrzegła
godzinę na jego zegarku i wzdrygnęła się, jakby uderzył
w nią podmuch zimnego wiatru.

- Ale nie mogę - oznajmiła, biorąc głęboki oddech. -

Gordon czeka na mnie w St Cruz.

Greg podniósł powoli głowę.
- Gordon?
Spojrzała bez apetytu na udko kurczęcia. Nagle

przestało jej smakować.

- Mhm. Pamiętasz go? Specjalista od chorób krwi.
Jego oczy zwęziły się podejrzliwie.
- Pamiętam. Facet z notatkami.
Ugryzła kęsek kurczaka.
- Mhm. Tym razem to ja mam notatki dla niego. Zo-

stawiłam je na statku. - Wzruszyła ramionami. Miała
nadzieję, że wygląda odpowiednio beztrosko. - Wybacz.

Greg włożył spodnie, nie odzywając się do niej ani

słowem. Zerknęła na niego i zagryzła wargę.

- Wiem, że praca na wakacjach to zbrodnia, ale...
Skinął głową.
- Musimy wrócić do miasta. Pierwsza łódź odpływa o

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

drugiej.

Włożyła sukienkę; w głowie zakręciło jej się lekko.

Wyciągnęła rękę do Grega i oparła się na nim mocno.
Miała nadzieję, że nie zauważy, jak bardzo jest
osłabiona.

J

oe King rzucił parę folderów na stół, z którego

zabrano już puste talerze. Spojrzał na córkę oczami
jarzącymi się tryumfalnym blaskiem. Choć przez cały
posiłek rozmawiali na najogólniejsze tematy, Ramona
sama, z własnej woli, zaczęła mówić o „Alexandrii”.

Oczywiście kiedy opowiedziała mu o swoich akcjach,

odegrał wielkie zdziwienie i zaskoczenie. Swoją drogą,
dała mu znakomity pretekst do opowiedzenia jej o
swoich udziałach w wysokości czterech procent. Nie
umknął mu wyraz zawodu na jej twarzy; zdawał sobie
sprawę, co go spowodowało. Odkąd Jeff Doyle
opowiedział mu o romansie stulecia, jak określiła to
wczoraj jedna z gazet, nabrał podejrzeń, że jego piękna,
inteligentna córka ma jakiś plan. I nie pomylił się, o
czym właśnie się upewnił.

- Co to? - spytała Ramona, natychmiast otwierając

otrzymany folder.

Były to akta Garetha Desmonda, jednego z głównych

udziałowców. Na jej prywatnej liście figurował na
pierwszym miejscu. Pozostałe foldery opisywały
szczegółowo innych udziałowców. Posiadali różną
liczbę akcji, ale zgodnie z informacjami, jakimi
dysponował jej ojciec, wszyscy byli skłonni je sprzedać.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Spojrzała na Joe Kinga; jej twarz miała

nieprzenikniony wyraz.

- Wszystko to bardzo ciekawe - powiedziała ostrożnie,

zamykając ostatni z folderów. Jej oczy nie wyrażały
absolutnie nic.

Joe natychmiast zdał sobie sprawę, że musi zachować

bezwzględną czujność. Ta dziewczyna wyczuje
kłamstwo na kilometr.

Odchylił się na krześle i posłał jej czarujący uśmiech.

Gra rozpoczęła się.

- Chcę mieć „Alexandrię” - oznajmił z brutalną

szczerością, spoglądając na córkę z ukosa.

Nawet nie drgnęła; poczuł zalewającą go falę dumy.

Jakaż była do niego podobna. Dostrzegł jej palące
spojrzenie, pełne nieugaszonej nienawiści. Znał dobrze
to uczucie. Zawsze podejrzewał, że Ramona chce się
zemścić za śmierć Keitha Treadstone’a. Był pewien, że
wini za nią Damona Alexandera. Ironia tej sytuacji
wydała mu się tak rozkoszna, że omal nie roześmiał się
na głos. Gdyby tylko wiedziała...

- Dwadzieścia lat temu walczyłem z Michaelem

Alexanderem o tę samą firmę - zaczął.

- Wiem - przerwała mu.
Spojrzał na nią jeszcze czujniej; jego oczy błysnęły

ostro i zimno. A potem wąskie, okrutne usta wykrzywił
uśmiech prawdziwego podziwu.

- Ach, więc przygotowałaś się dobrze?
Skinęła głową bez emocji.
- Rozumiem, że nadal zależy ci na tych liniach?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Oczywiście. - Uśmiechnął się drapieżnie.
- Mnie też - oznajmiła spokojnie. - Ale jeśli nawet

połączymy nasze udziały, nadal nie będziemy ich mieli
zbyt wiele.

Poklepał gruby plik folderów.
- Jeśli dołączymy również ich, ze mną na czele, uda się

nam.

- Ze mną na czele, chciałeś powiedzieć - poprawiła go

delikatnie, lecz nieustępliwie. - Ja mam najwięcej
udziałów.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. A to mała

bestyjka!

- Dobrze. Ty będziesz głową tego kartelu. Wtedy

zdołamy przejąć statek.

- Jeśli tamci zgodzą się sprzedać nam akcje.
- O, namówimy ich. - Obnażył zęby w drapieżnym

uśmiechu.

Wzdrygnęła się, jakby coś zimnego i wstrętnego

musnęło jej skórę. Spojrzała na niego ostro.

Zaklął w duchu. Ostrożnie!
- Ich interesują tylko pieniądze, a tego mam mnóstwo -

uzupełnił, wzruszając lekceważąco ramionami.

Powoli uspokoiła się. Naturalnie, tylko to mógł mieć

na myśli. Cóż innego? Więc dlaczego czuła się przy nim
tak... zagrożona? Spojrzała na niego, usiłując stłumić
dreszcz.

Joe King roześmiał się. I znowu wszystko ułożyło się

po jego myśli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

W

zaciszu swojej kabiny Verity Fox powoli zdjęła

sukienkę. Gordon pochylił się nad nią, dokonując
sprawnej i beznamiętnej kontroli stanu skóry. Przy tym
typie białaczki istniało duże zagrożenie rakiem skóry.

- Plecy w porządku - mruknął z wyraźną ulgą. - Teraz

przód.

Odwróciła się, nie czując najmniejszego skrępowania.

Lata praktyki lekarskiej zobojętniły ją na widok nagiego
ciała. Stała spokojnie, podczas gdy Gordon przyglądał
się znamieniu na jej lewej piersi.

Drzwi kabiny otworzyły się nagle i Verity

podskoczyła, przerażona. Gordon, nie mniej
zaskoczony, podniósł wzrok.

Na progu stał Greg. Verity spojrzała na niego z

otwartymi ustami. Jego oczy robiły się coraz większe,
twarz powoli szarzała. Nagle dotarło do niej, jaki widok
ukazał się jego oczom. Gordon, dotykający jej piersi.
Jej ręka na jego ramieniu...

- Greg - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
- Bardzo przepraszam - powiedział lodowato. - Nie

zamierzałem przerywać ci... pracy.

Wycofał się, zanim zdołał powiedzieć coś więcej. I za-

trzasnął drzwi z całej siły.

Verity i Gordon skrzywili się jednocześnie. Oczywiście

Gordon zrozumiał wszystko w ułamku sekundy.

- Biegnij za nim! - nakazał. - Szybko!
Zrobiła mechanicznie krok w kierunku drzwi i

zatrzymała się. Potrząsnęła głową.

- Nie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Ale jemu się wydaje...
- Wiem, co mu się wydaje - rzuciła z rozdrażnieniem. -

Ale jeśli za nim pójdę, będę musiała mu wyjaśnić, co się
tu dzieje. A tego nie mogę zrobić. Najpierw muszę sama
się przekonać.

Spojrzała na probówki z krwią.
- Chodźmy do laboratorium. John pewnie nas już ocze-

kuje. Polubisz go, zobaczysz.

- Ale... - zaczął bezradnie, patrząc na nią ze

strapieniem. Bez trudu rozpoznał zacięty wyraz
cierpienia na jej twarzy. - Jeśli wasz związek jest
poważny, to czy on nie ma prawa wiedzieć?

Verity sięgnęła po buty.
- Wiem, co robię - rzuciła ostro. Pod powiekami czuła

piekące łzy, ale nie zamierzała pozwolić, by popłynęły
po jej policzkach. Zdusiła je wściekle, mrugając
powiekami. - Jeśli badanie nie ujawni zmiany na
lepsze... Wysiądę z tego statku w Miami i nigdy więcej
go nie zobaczę. Tak będzie mu łatwiej.

Otarła niecierpliwie łzę i włożyła sandały.
- Będę dla niego kimś, z kim miło spędził czas, a

potem Wrócił do normalnego życia. W ten sposób
szybciej o mnie zapomni. A kiedy... kiedy... no, kiedy
do tego dojdzie, nie chcę, żeby cierpiał bardziej niż to
konieczne - dokończyła żałosnym, drżącym głosem.

Gordon skinął głową i odwrócił wzrok. Co mógł

powiedzieć? Oboje zdawali sobie sprawę ze słuszności
jej słów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

K

lub Charleston, mieszczący się na pokładzie

Zimorodek, przywiódł Ramonie na myśl elitarne
londyńskie kluby, niedostępne dla kobiet. Wnętrze
wyposażone było w takie same fotele z wysokimi
oparciami, orientalny dywan, zajmujący niemal całą
podłogę, oraz obrazy przedstawiające sceny z
polowania na lisa.

Ramona podeszła od niechcenia do baru i zamówiła

kieliszek białego wina. Odwróciła się niedbale i
spojrzała jeszcze raz, umyślnie udając zaskoczenie.
Uśmiechnęła się, a nowojorski bankier, za którym szła
już od pewnego czasu, zerwał się z miejsca i w
mgnieniu oka znalazł się obok niej. Jak można było
przewidzieć, jego spojrzenie natychmiast przesunęło się
po jej nogach.

- Witam ponownie. - Dwight J. Markham III

uśmiechnął się do niej uwodzicielsko. - Proszę
pozwolić... - Wziął jej kieliszek i zaniósł do swojego
stolika z masywnego orzechowego drewna.

Ramona z wdziękiem osunęła się na wysoki fotel.
- Co za niepowetowana strata, że do tej pory nie

mieliśmy okazji się spotkać - zaczął Dwight Markham,
obrzucając ją wymownym spojrzeniem.

Stłumiła ukłucie irytacji. Potem pomyślała z żalem, że

wiele by dała, by móc czuć wobec Damona taką samą
pobłażliwą obojętność.

- Nic się nie stało. - Zmusiła się do sympatycznego

uśmiechu. - W końcu trafiliśmy na siebie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- O tak. - Zniżył głos do namiętnego pomruku. W jego

oczach pojawiło się niczym nie maskowane pożądanie.

Nie zaskoczyło jej, ale poczuła się jakby... zbrukana.
- Chciałam cię o coś poprosić. O coś, w czym jesteś

pewnością mistrzem.

Jego spojrzenie wyostrzyło się. Nie ulega wątpliwości,

ta dziewczyna zdołała go złapać.

- Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że trzy procent tego pięk-

nego statku należy do ciebie?

Nie, tego nie pamiętał. Zawsze starał się zachowywać

swoje sprawy w tajemnicy. Dyskrecja przede
wszystkim.

- Pewnie zbyt uważnie przyglądałeś się moim nogom. -

Roześmiała się cicho i poruszyła nonszalancko stopą.

Wpatrywał się w nią tak, że oczy omal nie wyszły mu z

orbit.

Ukryty za wysokim oparciem fotela mężczyzna,

siedzący przy sąsiednim stoliku, również otworzył
szeroko oczy. Przysunął się jak najbliżej
rozmawiających, nasłuchując z najwyższą uwagą.

- Powiedziałeś mi też, ile za nie zapłaciłeś - ciągnęła

Ramona zniżonym głosem. Nie życzyła sobie, by ktoś
podsłuchał to, co zamierzała powiedzieć. Gdyby
wiedziała, kto siedzi tuż obok niej, oddzielony jedynie
oparciem fotela, nigdy nie odważyłaby się zbliżyć do
Dwighta J. Markhama III.

Dwight spojrzał na nią z otwartymi ustami.
- Naprawdę?
- Tak. Ale nie martw się, nikomu nie powiem. My,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

udziałowcy, musimy się trzymać razem.

Dwight uśmiechnął się, ale bezpowrotnie stracił

zainteresowanie nogami Ramony. Słuchał jej z
największą uwagą.

Uśmiechnęła się. I o to chodziło. Wreszcie rozmawia z

bankierem, nie z playboyem.

- Co byś powiedział, gdybym chciała zapłacić ci za te

akcje dwadzieścia procent więcej, niż za nie dałeś?

Przełknął ślinę. Mówili o ogromnej sumie.
- A może raczej czterdzieści?
Roześmiała się.
- Spodziewałam się tego. Może dwadzieścia dwa?
- Trzydzieści.
Poprawiła się na krześle, zakładając nogę na nogę, ale

nie zwrócił na to uwagi. Tego także się spodziewała.
Ojciec powiedział jej, że może dojść do dwudziestu
pięciu procent, nie więcej. Na tyle ocenił apetyt
bankiera. A kto mógłby kwestionować jego wyczucie
interesu?

- Dwadzieścia pięć procent, i to moja ostateczna pro-

pozycja.

- Zgoda.
- Świetnie. - Otworzyła torbę plażową i wyciągnęła z

niej bardzo oficjalny dokument.

Jeszcze raz Dwight spojrzał na nią z osłupieniem.

Przyjął go i przeczytał. Był to gotowy akt sprzedaży z
wpisaną już kwotą dwudziestu pięciu procent.

- Masz coś do pisania? - spytał.
Uśmiechnęła się - pierwszy prawdziwy uśmiech od

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

początku ich rozmowy - i podała mu pióro. Podpisał
dokument i oddał go jej. Sięgnął po kieliszek z tequilą.

Ramona uniosła lampkę wina. Spełnili toast z pełną

powagą, po czym wstała, unosząc swój skarb w torbie
plażowej. Gdyby obejrzała się, zobaczyłaby patrzącego
za nią Ralpha Ornsgooda. Jego ascetyczne rysy
wykrzywiał grymas wściekłości i wstrętu.

Ale ona odeszła, nie patrząc za siebie. Był to błąd,

którego miała wkrótce gorzko pożałować.

H

eathrow w listopadzie nie jest zachęcającym

miejscem. Gordon opuścił je najszybciej, jak mógł, i
wskoczył do pociągu jadącego do Oksfordu. Czuł się
trochę oszołomiony podróżą, ale nie opuszczało go
radosne ożywienie. Wyniki wstępnych badań były
bardzo, bardzo obiecujące. Polubił Johna Gardnera od
pierwszej chwili, tak jak przewidywała Verity. Wszyscy
troje, specjaliści w każdym calu, zabrali się do pracy,
podzieliwszy się zadaniami. Sposób, w jaki obchodzili
się ze skomplikowanym sprzętem, wiele mówił o ich
doświadczeniu.

John uzyskał wyniki jako pierwszy. Wystarczyło tylko

spojrzeć na jego oszołomioną twarz, by odgadnąć, że są
pomyślne. I tak rzeczywiście było. Okazały się lepsze
niż najśmielsze przewidywania Verity. Liczba jej
białych krwinek spadła poniżej pięciu procent.

John spojrzał na nią otępiałym wzrokiem. Potem

odwrócił się do Gordona.

- Nie rozumiem - wyznał wreszcie i żadne z nich nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mogło mu tego wytłumaczyć. Z początku żądał
wyjaśnień, wściekał się nawet, tłumacząc, że takie
eksperymenty wymagają długich badań. Zamilkł
dopiero, kiedy zrozumiał, że całe to przedsięwzięcie jest
w jakiś sposób ryzykowne dla jego kolegi po fachu.

Ale i tak mamy przed sobą wiele pracy, pomyślał

Gordon ze zmęczeniem, wysiadając na dworcu w
Oksfordzie i łapiąc taksówkę. Najpierw trzeba
wyselekcjonować czynnik odpowiedzialny za zmianę.
Jaka dawka powoduje taki efekt i jakim czynnikom
należy przypisać wystąpienie uderzeń gorąca, które
opisała mu Verity? Będą musieli przeprowadzić nowe
testy, co oznaczało następną wycieczkę na Karaiby. Być
może spotkają się w republice Dominikany albo na
Jamajce.

Zapłacił za kurs i powlókł się powoli do swojego

małego domku, oddalonego o parę kroków od szpitala.
Czasami niedobrze jest mieszkać tak blisko pracy. Ale
dziś mu to odpowiadało. Mógł wstawić bagaże do
przedpokoju i iść prosto do laboratorium. Dochodziła
siódma wieczorem. Jeśli dopisze mu szczęście, nie
spotka już doktora Annazwali.

W laboratorium paliło się przyćmione światło,

dochodzące z pomieszczenia, w którym trzymano
zwierzęta. Gordon schował próbki krwi i poszedł,
zaciekawiony, w tamtym kierunku.

Usłyszał głośny brzęk i stłumione przekleństwo.

Obszedł klatki ze szczurami i uśmiechnął się na widok
Philipa Knighta, podnoszącego z podłogi metalową

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tacę.

- Cześć, Phil. Wesoły dzionek, co?
Philip, woźny przydzielony do laboratorium na czas

wizyty doktora Annazwali, obejrzał się.

- A, to pan, doktorze.
- Czy doktor Annazwala już wyszedł? - zagadnął

Gordon, niby od niechcenia.

- No.
Gordon skinął głową, odwrócił się i nagle zamarł w pół

ruchu. Stał przed pustą klatką. W tej klatce do niedawna
był bardzo duży, bardzo zdrowy królik.

- A gdzie Herkules? - spytał Gordon słabym głosem.

Miał nadzieję, że nie brzmi w nim rozpacz.

Phil spojrzał na klatkę i westchnął.
- Straciliśmy go. Jutro doktor Annazwala zrobi sekcję.
Gordon poczuł, że ma trudności z zaczerpnięciem

oddechu.

- Czy... - odchrząknął. - Czy doktor Annazwala mówił,

co spowodowało śmierć?

- Nie. Nie za bardzo. To ten królik, co brał to coś na

AIDS, nie?

Gordon pokiwał głową w oszołomieniu.
- Tak - powiedział głucho. - To ten.
Dotarł do laboratorium na uginających się nogach i

osunął się na ławkę. Phil wyszedł, żegnając się
dziarsko. Gordon siedział jak otępiały, w
nieskończoność wbijając wzrok w jeden punkt.
Wreszcie drgnął. Myśl, człowieku, myśl! Jest mnóstwo
przyczyn, dla których królik mógł odejść z tego świata.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Niekoniecznie z powodu leku. Oczywiście notatki
doktora Annazwali okazałyby się bardzo pomocne. I nie
były schowane zbyt głęboko. Już po chwili trzymał je w
ręku.

Przez kilka pierwszych tygodni nic się nie działo.

Potem, przed pięcioma dniami...

Gordon zatrzymał się i wrócił na początek listy

objawów.

Nagły wzrost temperatury. Uderzenie gorąca.
Zacisnął mocno powieki.
- O Boże, Verity - szepnął. - Co myśmy zrobili?

D

amon wysiadł z windy i powoli ruszył korytarzem.

Właściwie nie zdawał sobie sprawy, jak długo idzie. Nie
zwracał uwagi na mijające go osoby. Wpatrywał się
przed siebie śmiertelnie mrocznym spojrzeniem,
zaciskając zęby. Czuł się... dziwnie. Ralph znalazł go w
sali gimnastycznej; od razu rzucało się w oczy, że coś
leży mu na sercu. Niespokojne ręce. Niespokojne
spojrzenie. Chaotyczne zdania. Damon, ćwiczący na
atlasie, uśmiechnął się i spróbował go rozluźnić.
Spodziewał się usłyszeć o jakimś pomniejszym
problemie, związanym ze statkiem. Ale nic nie
przygotowało go do tego, co padło z ust Ralpha.

Gdyby to był ktokolwiek inny, nigdy by mu nie

uwierzył. Słuchał opowieści o transakcji pomiędzy
Ramoną a Dwightem Markhamem i z wolna zaczynał
zdawać sobie sprawę, że jego najgorszy koszmar stał się
rzeczywistością. Usiadł powoli, odkładając na bok

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sztangę. Ralph patrzył na niego z coraz większą
rozpaczą. Wiedział, że ta wiadomość zburzyła cały
świat jego najlepszego przyjaciela. I ponure mruknięcie
Damona, że nic się nie stało, zupełnie go nie
przekonało.

Damon wyszedł z sali jak zahipnotyzowany i ruszył do

swojej kajuty. Wszedł pod lodowaty prysznic, co nie
przywróciło mu jasności umysłu. Nalał sobie czystej
szkockiej; trunek legł mu kamieniem na żołądku.

Wyszedł na korytarz, kierując się na wpół świadomie

do jej kabiny. Nie mógł, zupełnie nie mógł się
pozbierać. Wiedział, że to głupie, że dorosły mężczyzna
umie sobie poradzić ze zdradą, ale słowa Ralpha zadały
mu cios w samo serce. Zapukał do drzwi; nie wiedział,
co zamierza jej powiedzieć, nie miał pojęcia, czy chce
coś zrobić.

Ramona podniosła głowę znad kontraktu. Przyglądała

się dokumentowi z upodobaniem. Oto kolejne trzy
procent dla niej i ojca. A to dopiero początek. Szybko
schowała papiery do torby i wepchnęła ją pod stół.
Rozejrzała się po kabinie; wszystko było na swoim
miejscu. Otworzyła drzwi.

Damon spojrzał na nią. Białe złoto włosów.

Przeszywający błękit oczu. Ona, po prostu ona. Po raz
pierwszy poczuł zagrożenie. A jednocześnie wypełnił
go dziwny spokój; teraz nie zdoła go już skrzywdzić.
Może z nią walczyć. I wygra.

Ta myśl zabolała go.
Na jego widok świat nagle pojaśniał; Ramona poczuła,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

że wraca jej życie. Kochała go. I nienawidziła. Wyrwał
ją z bezpiecznej i wygodnej skorupy i nauczył żyć. A
jednocześnie złożył na jej ramiona ogromny ciężar.
Musi mu pokazać, że nie jest nietykalny. Że ludzie tacy
jak Keith, słabi i wrażliwi, również się liczą. I tylko ona
może to zrobić, choćby miała to przypłacić cierpieniem.

Ta myśl zabolała ją.
Przez chwilę wydawało jej się, że sobie nie poradzi.

Przez chwilę chciała się poddać. Poddać się miłości,
zatracić się w niej, nawet jeśli nie jest prawdziwa. A
potem wyprostowała się i uśmiechnęła.

- Witaj. Wejdź do środka.
Jak powiedział pająk do muchy.
Damon patrzył, jak Ramona zamyka za nim drzwi.

Wszystko nagle stało się jasne. Zdecydowała się grać.
Teraz trzeba jej pokazać, jak się to robi.

- Przepraszam za wczorajszy wieczór - powiedział z

rozbrajającym uśmiechem.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Co?
- Za to, że nie zjawiłem się na kolacji - uzupełnił,

obserwując ją czujnie. Ale ona tylko skinęła głową.

- A, to. Nie szkodzi. Jak się miewa Joceline? - spytała

grzecznie.

Damon drgnął, jakby ugodziła go w czułe miejsce.
- Dobrze. Czemu pytasz? - rzucił z irytacją.
Otworzyła szeroko oczy. Czy to jej się coś wydaje, czy

Damon jest dziś trochę nerwowy? Jeśli ktoś miał tu
prawo do wybuchów, to z pewnością nie on. Znała go

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

doskonale. Jego dobre i złe strony. Znała jego
namiętność i zaskakującą delikatność. I mroczną stronę,
którą do tej pory przed nią ukrywał. Bezwzględność.
Gdyby dowiedział się o jej poczynaniach... Zadrżała.
Nie miała wątpliwości, że zniszczyłby ją tak jak Keitha.
Ale nie pozwoli mu na to. Nawet gdyby miał wziąć ją w
ramiona i... nie!

Odwróciła się od niego.
- Chcesz się czegoś napić?
- Chętnie. Poproszę o rum.
- Z sokiem ananasowym? Czarną porzeczką?
- Sam rum.
Patrzył na nią, kiedy podeszła do niego z kieliszkiem w

dłoni. Była taka piękna, tak zabójczo piękna. Jak
pantera. Albo grecka bogini dająca poznać
śmiertelnemu kochankowi smak ambrozji, zanim
odbierze mu życie.

Ich spojrzenia spotkały się - błękitna błyskawica i

grafit. Coś chwyciło ją za gardło; jęknęła z
zaskoczeniem.

Z krtani Damona wyrwało się zduszone warczenie. Nie

da się inaczej opisać tego dzikiego, drapieżnego
dźwięku, który nawet w jego uszach zabrzmiał obco.
Upuścił szklankę; potoczyła się na biały mięsisty
dywan. Ciemny karaibski rum wsiąkł szybko w jasne
runo. Jednym błyskawicznym ruchem przyciągnął ją ku
sobie. Zdusiła krzyk. W niej również odezwała się
zwierzęca dzikość. Zmiażdżył jej usta pocałunkiem.
Odpowiedziała równą gwałtownością.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Jęknął i przyciągnął ją jeszcze bliżej, obejmując

pośladki, jakby chciał na zawsze złączyć ją ze sobą. Jej
krótka spódniczka zadarła się; poczuła, że ogarnia ją
fala dzikiej żądzy. Nie mogła powstrzymać cichych
jęków, wyrywających się z jej na wpół otwartych ust.
Ujęła skronie Damona, odpychając go od siebie. Jej
palce wykrzywiły się konwulsyjnie. Krew napłynęła mu
do lędźwi gorącą, nagłą falą. Niemal krzyknął. Objął jej
talię, wpijając palce w miękkie ciało tak mocno, że
skrzywiła się z bólu. Wbiła paznokcie w delikatną skórę
na jego skroniach. Na linii włosów Damona pojawiła się
drobna kropelka krwi. Przywarł do niej tak mocno,
jakby chciał ją zniszczyć, zmiażdżyć, ukarać. To bolało,
a jednocześnie sprawiało jej rozkosz tak wielką, że
miała ochotę krzyczeć.

Jednym gwałtownym ruchem chwycił ją na ręce i rzucił

na łóżko, tak że jęknęły sprężyny. Po chwili przygniatał
ją swoim ciężarem. Z czoła sączyła się mu strużka krwi.
Wiedziała, że na talii zostaną jej sine ślady palców, ale
nie obchodziło jej to. Miłość i nienawiść splotły się w
niej w jedno. Wcisnęła rękę pod jego koszulę i
szarpnęła. Guziki rozsypały się po łóżku i dywanie.

Zdarł z niej bluzkę, nie odrywając wzroku od jej

twarzy. Spojrzała w dół; strzępki jedwabiu przywarły do
jej piersi. Strzepnęła je z rozdrażnieniem, odsłaniając
sterczące, napięte aż do bólu sutki. Chwyciła go za
włosy i przyciągnęła głowę, domagając się, żeby ją
pieścił. Jej oczy błyszczały prymitywną, najczystszą
żądzą. Jęknęła głośno, a potem krzyknęła; Damon

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ugryzł ją mocno, do bólu. Natychmiast podsunęła mu
drugą pierś, wstrząsana potężnymi, nieopanowanymi
skurczami podniecenia. Poczuł, że przestaje się
kontrolować. Ich nagie ciała przywarły do ciebie
zachłannie.

Dłoń Ramony przejechała po jego plecach i zacisnęła

się na pośladkach; zatopiła w nie paznokcie i roześmiała
się tryumfująco, słysząc jego jęk bólu.

Uniósł ją i rozepchnął brutalnie jej długie, gładkie jak

jedwab nogi. Nagle zatrzymał się i spojrzał jej w oczy.
Przez ułamek sekundy trwali nieruchomo, napięci do
ostateczności, jak dwa węże na chwilę przed atakiem. A
potem wszedł w nią, szybko i brutalnie, nie troszcząc
się o to, czy jej nie zrani. Krzyknęła z rozkoszy,
wpierając się w niego całym ciałem, wyginając je w łuk,
więżąc go w objęciach, jakby chciała go wchłonąć,
rozpuścić go we wrzącym ukropie swojego wnętrza. Nie
odrywał wzroku od jej oczu, jaśniejących mocnym
blaskiem błękitnych błyskawic; pot ściekał mu po
plecach grubymi kroplami, stopy szukały oparcia w
materacu. Wbiła mu paznokcie w plecy, aż krew i pot
zmieszały się razem, a ekstaza wyniosła ich jeszcze
wyżej. Jęczała, szarpiąc się w jego ramionach,
oślepiona przez pasma własnych srebrzystozłotych
włosów, opadających jej na oczy. Odgarnął je jednym
gwałtownym ruchem. Świat zaczął oddalać się od nich,
a kiedy przymknęła powieki, na wpół omdlała z
rozkoszy, jego spojrzenie nagle oprzytomniało.

- Chcę - wydyszał czując, że za chwilę eksploduje. -

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Chcę ci patrzeć w oczy! Chcę... cię zniszczyć!

Ramona krzyknęła, wstrząśnięta orgazmem tak

potężnym, że na chwilę straciła przytomność. Damon
spojrzał w jej oszalałe oczy i podążył za nią, zalewając
ją nasieniem.

Przywarli do siebie, złączeni potężnym spazmem

rozkoszy.

Kochankowie.
Wrogowie.
Jedno z nich musiało przegrać.

Puerto Rico

T

o prawda, co mówią o San Juan, pomyślała Ramona,

rozglądając się. Nie ma na Karaibach drugiego miasta o
tak wyraźnych hiszpańskich wpływach. Stara dzielnica
kontrastuje ostro z wyrafinowanymi Condalo i Isla
Verda. Wyglądając z okna trolejbusu, wesoło
trzęsącego się przez ulice, zauważyła, że autobusy
poruszają się tu po wydzielonych pasach, w dodatku
pod prąd! Przypomniała sobie poprzednią jazdę
autobusem i roześmiała się.

- Co? - odezwał się Damon, zdziwiony jej nagłą we-

sołością.

- Nic, tak sobie wspominałam. Kiedy ostatnio

wsiadłam do autobusu, omal nie wyzionęłam ducha, ale
skoro jechał pod prąd...

Roześmiał się wraz z nią, nieświadomie pocierając

kciukiem o jej dłoń.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

J

oe King, siedzący w granatowej limuzynie, czekał

niecierpliwie, aż wreszcie zdecydują się na konkretny
kierunek. Musiał ich rozdzielić, choćby na parę minut.

Był tak pochłonięty obserwacją, że nie zauważył

podążającego za nim wynajętego fiata.

R

amona usiadła, spojrzała przez okno na szesnasto- i

siedemnastowieczną zabudowę. Nie mogła nic na to
poradzić; w jego obecności po prostu musiała cieszyć
się życiem. Wysiedli i nagle poczuła na sobie spojrzenie
Damona, spokojne i nieruchome. W tej samej chwili,
nie wiedzieć czemu, właśnie w tym starym kolonialnym
miasteczku, w labiryncie wąskich uliczek i zaułków,
pogodziła się wreszcie ze swoją zmysłowością. Ludzie
kochają i nienawidzą od stuleci. Dlaczego miałaby być
inna? Damon objął ją; serce podeszło jej do gardła.
Teraz wiedziała już z całą pewnością, że nie wróci do
Oksfordu i bezpiecznego, lecz nudnego życia. Damon
uwolnił ją z więzienia i będzie mu za to zawsze
wdzięczna. Bez względu na to, co zrobi później.

Pocałował ją powoli, rozkoszując się smakiem jej ust,

bez śladu wczorajszej wściekłej namiętności. W tej
pieszczocie było coś... smutnego.

Cofnęła się o krok, rzucając mu nieszczery uśmiech.

Zapragnął zetrzeć go z jej twarzy, chciał krzyknąć, żeby
przestała go oszukiwać. Przez ułamek sekundy poczuł
do niej czystą nienawiść.

J

oe King zacisnął mocno palce na lornetce. Nie mógł

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

patrzeć, jak Damon Alexander całuje jego córkę. Nawet
myśl o bólu wroga, kiedy dowie się, że został oszukany,
nie pocieszyła go. Ale tym razem Alexander przegra. A
Joceline nie zdoła pokrzyżować mu planów.

M

ały niepozorny fiat stał ukryty w cieniu, jakieś sto

metrów od limuzyny Kinga. Jego pasażerowie przyjęli
to z ulgą. Mimo że pracowali w porozumieniu z rządem
Puerto Rico, mieli pełną świadomość, że znajdują się w
obcym kraju.

Damon zgłosił stanowczy sprzeciw wobec planów

zwiedzania. Ramona uśmiechnęła się krzywo.
Zaczynała się niepokoić. Gdyby go nie znała,
podejrzewałaby, że próbuje ją więzić przy swoim boku.
A ona musiała się spotkać z ojcem, który miał odebrać
od niej dokument.

- Nie doceniasz atmosfery Puerto Rico, ty barbarzyńco

- rzuciła żartobliwie.

- Zdecydowanie - zgodził się bez oporu.
- Więc co chcesz robić?
- Wypić coś zimnego. Odwodniłaś mnie, kobieto.
Mimo woli musiała pomyśleć o wczorajszej nocy, o ich

ciałach, spoconych i zwartych ze sobą.

Damon spojrzał na nią i zaciągnął ją z determinacją do

Casa Blanca, pierwszej kafejki, jaką spotkali po drodze.

J

oe King obserwował ich z nienawiścią. Wyglądali

razem cholernie dobrze. Nic dziwnego, że Alexander
nie może się powstrzymać, żeby jej co chwila nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

obmacywać. Przez cały dzień trzymał ją za rękę.
Głaskał po włosach. Obejmował w talii. A teraz jeszcze
pochylał się w jej stronę i delikatnie kosztował odrobinę
jej lodów. Joe King uderzył wściekle pięścią w drzwi
limuzyny.

M

ężczyzna siedzący za kierownicą fiata uniósł brew i

zapisał coś w notatniku. Zrobił to bez większego
przekonania.

Godzina 11.45. Obserwowany uderzył pięścią w drwi

samochodu.

Inspektor Les Fortnum był wysokim, szczupłym

mężczyzną o myślących jasnozielonych oczach.

- Jak długo próbujemy znaleźć coś na naszego Joe’go?

- spytał retorycznie.

Sierżant Frank Less wzruszył ramionami.
- Od mojego urodzenia - oznajmił z rozbrajającą szcze-

rością.

Les Fortnum skinął głową. W latach sześćdziesiątych

zaczynał dopiero pracę w policji, kiedy Joe King zaczął
interesować organa ścigania. Najpierw zarzucono mu
próbę przekupstwa. Brak dowodów. Potem cały szereg
przestępstw, coraz poważniejszych, w miarę, jak Joe
King rósł w siłę. Oszustwo. Brak dowodów. Szantaż.
Brak dowodów. Spisek w celu wprowadzenia w błąd
inspektorów podatkowych Jej Królewskiej Mości. Brak
dowodów. Współudział w zbrodni. Brak dowodów.
Ciężkie uszkodzenie ciała. Brak dowodów. Wyglądało
na to, że wszystko uchodzi mu na sucho. Ale...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Coś mi mówi, że tym razem Joe popełni duży błąd -

mruknął Les, bardziej do siebie niż do sierżanta.

- Tak? Dlaczego?
- Bo tym razem to sprawa osobista. - Nie spuszczał

wzroku z pary podnoszącej się od stolika. - Uwaga -
rzucił ostrzegawczo.

Frank wyprostował się i włączył silnik.
Jak było do przewidzenia, Joe King śledził każdy ruch

Damona. Po chwili dwa samochody ruszyły za
taksówką mknącą przez nowe San Juan.

Z

wolnij - mruknął Les, kiedy wyjechali z miasta i

znaleźli się na pustej autostradzie. Nie mogli sobie
pozwolić na wpadkę. Gdyby udało się im oskarżyć Joe
Kinga o morderstwo...

T

aksówka dowiozła ich na plażę Luquillo. Ramona

opuściła z ulgą klaustrofobiczne wnętrze samochodu i
rozejrzała się. W miejscu, w którym stali, znajdowała
się niegdyś kwitnąca plantacja palm kokosowych.
Nieopodal stała mała chatka, w której przebrała się w
nowo nabyty kostium kąpielowy. Jego lodowaty błękit
pięknie kontrastował z opaloną skórą i jasnymi
włosami. Wyszła na słońce i przeciągnęła się z lubością,
nie zdając sobie sprawy, ile osób przygląda się jej
każdemu ruchowi. Jej włosy zatrzepotały na wietrze jak
pasma srebrzystego jedwabiu.

Damon zbliżył się do niej ze ściśniętym gardłem.

Cokolwiek się zdarzy, nie zamierzał jej stracić.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie potrafi już bez
niej żyć. Co było dość przerażające. Ale kiedy skończy
się ten cały cyrk z akcjami, kiedy Ramona zrozumie, że
z nim nie wygra, zrobi wszystko, zęby się poddała.
Zdawał sobie sprawę, że myśl ta staje się Jego obsesją, i
coś w nim zaczęło słabo protestować, ale Ogłuszył w
sobie wszelki sprzeciw.

Wziął ją w objęcia i pocałował; namiętność rozgorzała

w nim od nowa w chwili, gdy tylko poczuł ją przy
sobie. Nogi ugięły się pod nią. Przywarła do niego,
natychmiast tonąc w fali wzajemnego pożądania.
Zapomniała o wszystkich swoich planach; w tej chwili
liczył się tylko on. Potężnym wysiłkiem woli zmusił się,
by przerwać pocałunek i spojrzeć na nią. Jej
oszołomione oczy powoli oprzytomniały; znowu
pojawił się w nich wyraz czujności.

- Och, kochanie - powiedział głosem pełnym bólu. -

Nie musisz niczego zabierać. Wystarczy tylko poprosić.

Przeszedł ją zimny dreszcz. On naprawdę coś

podejrzewał!

- Za... zapamiętam - wykrztusiła, daremnie siląc się na

rozbawienie. Delikatnie, lecz zdecydowanie
wyswobodziła się z jego objęć.

Pozwolił jej odejść, ale jego oczy spochmurniały.

J

oe King, siedzący w limuzynie nieopodal, zacisnął

zęby. Les uchylił okno, usiłując wpuścić trochę
powietrza do rozprażonego wnętrza fiata. Z namysłem
przyjrzał się Ramonie. Gdybyż tylko mógł odgadnąć, w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

co właściwie gra ta dziewczyna...

Zapoznał się z opasłymi tomami akt Joe Kinga, a plan

przejęcia „Alexandrii” mieścił się w jego zwyczajach. A
jednak...

- No, nie wiem. - Westchnął, kręcąc głową. - Ta sprawa

jest jakaś inna.

Frank patrzył z podziwem na Ramonę, znikającą w

falach morza ze swoim chłopakiem. Facet miał fuksa,
nie ma co.

- Hmmm? Dlaczego?
Zielone oczy Lesa spojrzały na niego z powagą.
- Czuję to w kościach. Śledziłem Kinga tyle razy, że

straciłem już rachubę. Znam drania na wylot. I widzę,
że tym razem jest zdenerwowany jak nigdy. Jak
mówiłem, to sprawa osobista. Ta dziewczyna jest jego
córką.

- Aha. Szkoda, że się w to wrobiła.
Les obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.
- A ja nie jestem taki pewny. King nie odzywał się j do

niej, od chwili gdy prysnął z domu. Miała wtedy kilka
miesięcy. Przez tyle lat włóczyliśmy się za nim, a nie
wiemy o żadnych jego kontaktach z rodziną. A teraz
nagle poczuł się ojcem. A gdyby Ramona działała w po-
rozumieniu z ojcem, czy Treadstone zostawiłby jej
swoje udziały? To bez sensu. Zastanawiam się, co by
zrobiła, gdybyśmy jej powiedzieli, że to jej ojciec kazał
zabić Treadstone’a, ponieważ zorientował się, że facet
chce go zdradzić.

Frank westchnął głęboko.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Dałbym sobie wyrwać przednie zęby, żeby się dowie-

dzieć, co tak przeraziło Treadstone’a. No dobrze, ale
jeśli ta cała Ramona nie jest w zmowie z ojcem, to po
co się przyssała do Alexandera?

Les pokiwał głową.
- I to jest bardzo dobre pytanie.

D

amon wycisnął na dłoń trochę olejku do opalania.

- Gorąco? - spytał, przyglądając się smukłej linii

pleców Ramony.

- Mhm. Bardzo - wymamrotała i drgnęła, kiedy

chłodne, śliskie dłonie opadły na jej rozgrzaną skórę.

Zaczął masować jej plecy, rozsmarowując białe smugi

na złocistych łopatkach. Jej piersi miarowo ocierały się
o szorstki koc. Zacisnęła mocno powieki.

- Jak dobrze. Mogłabym tu zostać przez cały dzień.
- A nie zostajemy? - zagadnął z pozorną nieuwagą,

Podchwytując niespokojne drżenie jej rzęs. Jego
spojrzenie zlodowaciało.

- Chciałabym, ale muszę kupić coś mamie. Obiecałam,

że przywiozę jej coś ładnego.

- San Juan nie jest wolne od cła.
- O?
- Więc perfumy i cała reszta nie są tu tak dobre jak,

powiedzmy, na Jamajce.

- O... - Opadła ze zniechęceniem na koc. Potem

otworzyła jedno oko. Dlaczego jej tak utrudniał? Nie
mogła stłumić lekkiego dreszczu. Damon był
niebezpiecznym graczem. Prawie uwierzyła, że ją

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kocha, choć rozum podpowiadał jej co innego. Każdy
pocałunek był kolejnym łańcuchem, mającym przykuć
do niego te jego cenne akcje. Ale co by zrobił, gdyby
Dwight Markham wygadał się, że sprzedał jej swoje
udziały?

Spojrzała z niepokojem na morze. Podróż dobiegała

końca. Musi przeżyć jeszcze tylko tydzień. Da sobie
radę. Nie może się poddać. Och, Damonie! Tak
strasznie cię kocham. Bydlę!

J

oe King zacisnął zęby aż do bólu. Jeszcze nigdy nie

nienawidził kogoś tak jak Damona.

Z

nowu zaczął nacierać ją olejkiem, przesuwając

zmysłowo dłonią po smukłej łydce.

Z

abieraj te parszywe łapy, bo zabiję - warknął Joe z

bezsilną wściekłością. I nagle, zanim jeszcze skończył
zdanie, zrozumiał, co powinien zrobić. Odprężył się i
uśmiechnął, znów pogodzony ze światem.

Oczywiście. Dlaczego nie? Doskonały pomysł. Doyle

wleje mu coś do wina podczas ostatniego balu na statku.
Zabije skurwiela.

Pojął, że Ramona nie wymknie się dziś temu

łajdakowi. Puknął niecierpliwie w szklaną szybę,
oddzielającą go od kierowcy.

- Proszę mnie zawieźć do portu, tam gdzie cumuje

statek wycieczkowy.

Pora pogawędzić z odpowiednim człowiekiem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

K

ing rusza - odezwał się Frank. - Zostajemy z dziew-

czyną?

Les zawahał się. Instynkt podpowiadał mu, że Ramona

King ma swoje powody, by być z Damonem. Czuł też,
że dziewczyna realizuje jakiś własny plan. A mimo to
coraz bardziej przekonywał się, że mogłaby się stać ich
cennym sprzymierzeńcem. Ale nie mógł ryzykować
całej akcji, bazując tylko na własnym instynkcie.

- Trzymamy się naszego ulubieńca - mruknął

niechętnie. - Chcę się przekonać, co znowu knuje.

Samochody opuściły swoje miejsca obserwacyjne.

D

amon zakręcił butelkę z olejkiem i położył się na

kocu. Ramona poruszyła się niespokojnie.

- Coś się stało? - spytał z fałszywą troską,

powściągając uśmiech. Ani chybi maleństwo chce
schować dokumenty w jakimś bezpiecznym miejscu.
Pewnie bardzo się męczy, dymając je w kabinie.
Biedactwo.

Ramona stłumiła rozpaczliwe westchnienie.
- Nie. Wszystko w porządku.
Uśmiechnął się i pocałował jej ramię. Potem znowu

wystawił się do słońca.

- To dobrze - oznajmił z zadowoleniem. - Nie

chciałbym, żebyś się źle bawiła.

R

amona czuła się nieswojo, występując w samo

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

południe w wieczorowej kreacji, ale kasyno było
miejscem szczególnym i wymagało gali bez względu na
porę dnia. Miała nadzieję, że jej czerwona atłasowa
sukienka, sięgająca tuż nad kolano, i czerwone
pantofelki obszyte cekinami spełniają wymogi tego
miejsca. Dwight Markham poinformował ją radośnie, że
jego bank otrzymał właśnie równowartość jego
udziałów, więc Gareth Desmond mógł się przekonać o
jej wypłacalności.

Wyprostowała obnażone ramiona, odwróciła się na

obcasikach eleganckich pantofelków i przekroczyła
próg kasyna.

Było większe, niż się spodziewała, i bardzo efektowne.

Puszysty purpurowy dywan przyciągał wzrok każdego
wchodzącego gościa. Wzdłuż ścian ciągnęły się krzesła,
wykładane złotym i kobaltowym aksamitem. Krupierzy
mieli na sobie eleganckie białe smokingi. Operowali
sztonami wartymi tysiące funtów z taką obojętnością,
jakby mieli do czynienia z żetonami do telefonu.

Ramona ruszyła w powolny obchód sali. Ludzie

zebrani wokół stołów do ruletki wpatrywali się
hipnotycznie w wirujące koło. Jeden z mężczyzn,
ubrany w wymięty garnitur, postawił 100000 funtów na
czternastkę. Kula zatrzymała się na dwadzieścia jeden i
pieniądze gracza przeszły w ręce krupiera. I, co za tym
idzie, Damona.

Uznała, że odpowiednią dla niej grą będzie black jack.

Kupiła sztony za dwieście funtów i usiadła na pustym
miejscu. Zaczęła grać, rozglądając się po sali, ale

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Gareth Desmond jakoś się nie pokazywał. Westchnęła i
nagle poczuła czyjąś obecność. Obejrzała się i
zobaczyła kobietę, ubraną - podobnie jak ona - w
koktajlową suknię. Miała lśniące kruczoczarne włosy i
wielkie, bardzo ciemne oczy. Robiła wrażenie
zmęczonej. Ramona uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.

- Dzień dobry.
Verity odwzajemniła uśmiech. Dobrze wiedziała, kim

jest ta blondynka; czy ktoś na statku jeszcze tego nie
wiedział? Plotka głosiła, że Damon dał jej pierścionek
zaręczynowy, pewnie ten, który błyszczał tak
oślepiająco na jej palcu. A ślub miał się odbyć lada
dzień. Wszyscy mówili o kobiecie, której udało się
usidlić Damona, a Verity w pełni rozumiała, dlaczego
tak się stało. Jej stary przyjaciel wybrał sobie
najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek zdarzyło jej
się widzieć. Spodziewała się, że olśniewająca
blondynka odwróci się obojętnie, ale ta spojrzała
smętnie na topniejącą kupkę sztonów i wzruszyła
ramionami.

- Omarem Sharifem to ja nie jestem - wyznała ponuro.
Verity roześmiała się, niespodziewanie dla samej

siebie. To dziwne, ale jej sąsiadka nie miała w sobie ani
krzty arogancji. Lata praktyki lekarskiej wyostrzyły jej
instynkt i nauczyły obserwacji. Tajemnicza Ramona
King zdobyła sobie jej sympatię od pierwszej chwili.

- Ja chyba też nie - zgodziła się z nią. - Jeszcze nigdy

tu nie byłam.

- Nie? Ja też. - szepnęła konspiracyjnie Ramona. - Ale

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

proszę nikomu nie mówić. Wszyscy widzą we mnie
blond wersję Maty Hari. Przynajmniej tak mi mówiono.

Verity wybuchnęła śmiechem. A więc dziewczyna

zdawała sobie sprawę z krążących o niej plotek.

- Będę milczeć jak grób - zapewniła ją i wróciła do

kart. Poprosiła o jedną, dostała dziewiątkę pik i
spasowała.

- Widzę, że jest pani w tym jeszcze lepsza niż ja -

zauważyła Ramona, kiedy bankier odwrócił dwie karty,
bijące jej siedemnastkę i dwie osiemnastki. - Kiedy
przegrywam, to od razu trzy.

Verity uśmiechnęła się niewyraźnie i jęknęła na widok

sztonów, odjeżdżających od niej w siną dal.

- Dlaczego ja to sobie robię? - pożaliła się. Jej uśmiech

zbladł stopniowo, kiedy uświadomiła sobie prawdziwy
powód. Robi to, by zapomnieć o twarzy Grega,
stojącego w drzwiach jej kabiny.

- A właśnie. Ramona King - odezwała się blondynka,

wyciągając smukłą białą dłoń.

- Wiem. Verity Fox. Jeśli plotki mówią prawdę,

jesteśmy sąsiadkami. Jestem lekarką. Pracuję...
pracowałam w szpitalu Johna Radcliffe’a.

- Naprawdę? Ten świat jest jednak mały. - Ramona

rozejrzała się jeszcze raz, już bez większej nadziei.
Nigdzie ani śladu jej następnej ofiary. - Chyba muszę
się napić - mruknęła.

Verity szybko zeskoczyła ze stołka.
- Ja też.
- Tutaj, czy już dosyć?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Verity spojrzała na żałosną resztkę sztonów i

roześmiała się.

- Raczej gdzie indziej. To miejsce jest nie na moją

kieszeń.

Ramona zerknęła na nią, zaskoczona. Do tej pory

wydawało jej się, że na pokładzie tego pływającego
pałacu jest jedyną osobą, która nie posiada milionów -
jeśli nie setek milionów.

Weszły do pustego baru na najwyższym pokładzie, w

intrygujący sposób przypominającego arabską
kawiarnię. Rattanowe meble ginęły niemal w bujnych
roślinach, a potężne wentylatory leniwie mełły ciepłe
powietrze.

- Casablanca - odezwała się Verity, jakby czytając w

myślach Ramony.

- Piękny film, prawda? - spytała, zdejmując szpilki

westchnieniem ulgi.

Verity poszła w jej ślady. Wreszcie życzliwa dusza.
- Piękny? Fantastyczny - poprawiła ją z błogim uśmie-

chem. - Byłam śmiertelnie zakochana w Humphreyu
Bogarcie.

- Ja wolę Burta Lancastera. - Ramona uśmiechnęła się.

N

ie zdawały sobie sprawy, że jedna z osób na

pokładzie aż podskoczyła na ich widok. Joceline
Alexander od kilku godzin zażywała kąpieli słonecznej.
Przed chwilą usiadła, by napić się soku, i jej spojrzenie
padło na dwie kobiety siedzące przy wielkim oknie.
Widok ich obu, pogrążonych w przyjacielskiej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

pogawędce, niemal przyprawił ją o zawał serca.
Przełknęła ślinę. Dlaczego siedziały razem? Po roz-
mowie z Damonem poleciła swojemu małemu
wywiadowcy sprawdzić Ramonę. Z ulgą dowiedziała
się, że Joe King nie kontaktował się z nią od chwili,
kiedy opuścił Barbarę. Ale teraz znowu zaczęła się bać.

Powoli podniosła się z leżaka. Musi się dowiedzieć, o

czym rozmawiają. Weszła do kawiarenki i usiadła pod
osłoną ogromnej, bujnej paproci.

R

amona i Verity zdążyły się już zaprzyjaźnić.

- Więc widzisz, że w moim życiu nie ma nic specjalnie

interesującego - zakończyła Verity opowieść o sobie, z
której starannie wycięła wszelkie wzmianki o chorobie.

Ramona pokręciła głową.
- Czy ja wiem, praca chirurga wydaje mi się

fascynująca.

- To samo można powiedzieć o tobie. Nie każdemu

dane jest być oksfordzkim wykładowcą.

- Wydawało mi się, że tylko tego pragnę.
Verity wyprostowała się, słysząc w jej głosie nagły

smutek i rozczarowanie.

- Tak? A teraz chcesz czegoś więcej?
- Teraz wiem już, że Oksford stał się moim

więzieniem. Uprzytomniłam to sobie dopiero po śmierci
narzeczonego.

Joceline Alexander spojrzała na nią z takim samym

zdziwieniem, jak Verity.

- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska - szepnęła

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Verity.

Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie jesteś. Dobrze jest czasem zwierzyć się komuś.
- Otóż to. Od czasu do czasu warto się przed kimś

otworzyć - zgodziła się Verity żałując, że nie może
zrewanżować się równą szczerością.

- Jesteś tu sama, czy... - Ramona zerknęła na jej

serdeczny palec.

Verity pokręciła głową.
- Nie, jestem wolna jak wiatr. Moja matka mogła mi

towarzyszyć, ale przecież londyński światek zginąłby
bez niej mamie.

- Ach, więc to tak? Moja matka nie przepada za Lon-

dynem. I chyba nie traci wiele.

- Twój ojciec pewnie jest zadowolony, bo ma ją tylko

dla siebie.

Ramona spoważniała.
- Raczej nie. Ojciec zostawił nas, kiedy byłam

dzieckiem.

- To smutne. Ale widujecie się czasami?
- Pięć dni temu zobaczyłam go po raz pierwszy w

życiu.

Verity zamilkła speszona.
- Przykro mi - wykrztusiła wreszcie.
Oczy Ramony rozpogodziły się.
- Nie ma powodu. Nigdy mi go nie brakowało, a

teraz... cóż, oboje jesteśmy dorośli. Łączą nas wspólne
interesy... - Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie
chcąc ciągnąć tego tematu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Verity wyczuła to natychmiast.
- Widziałaś już ten film, który pokazują w tutejszym

kinie?

Ramona pokręciła głową.
- To nie Casablanca, co?
Verity roześmiała się.
- Niestety. I nie ma ani śladu Burta Lancastera, ale to

dobra komedia. Idziesz?

Ramona skinęła głową. Przyda jej się trochę śmiechu.

Och, jak bardzo jej się przyda...

Wyszły, nie zauważając pobladłej kobiety, siedzącej w

cieniu rozłożystej paproci. Joceline odprowadziła je
przerażonym spojrzeniem. O jakich wspólnych
interesach mówiła Ramona? Musi z nią porozmawiać,
ostrzec przed ojcem. Joe King siał zniszczenie
wszędzie, gdzie się pojawił. Zabrał jej wszystko, co
miała...

G

reg szedł u boku Jocka, który po raz pierwszy od nie

wiadomo ilu dni zrobił sobie wolne od swoich maszyn.
Znaleźli się w pobliżu kina dokładnie w chwili, gdy
widzowie zaczęli wychodzić po zakończonej projekcji.
Jock otworzył szeroko oczy na widok dwóch kobiet. W
jednej z nich, blondynce w czerwieni, natychmiast
rozpoznał ukochaną właściciela statku. Nawet w
czeluściach maszynowni słyszało się plotki na jej temat.
Ale Greg patrzył jak zahipnotyzowany na drugą kobietę.
Jock zdążył jeszcze pomyśleć, że te wielkie brązowe
oczy mogą uwieść każdego mężczyznę, kiedy brunetka

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

spojrzała na nich i przez jej twarz przemknął grymas
bólu. Szybko odwróciła wzrok i minęła ich. Greg
przyspieszył kroku. Jock poszedł za nim, zatopiony w
posępnych rozważaniach. Oczywiście, to się musiało
wreszcie zdarzyć. Greg był przystojny i w ogóle. Ale
żeby pasażerka?! Nie zdawał sobie sprawy, jakie to
niebezpieczne? Westchnął ciężko. Ależ oczywiście, że
tak. Usiadł nad piwem w towarzystwie swojego
przyjaciela i kapitana i postanowił nie odzywać się ani
słowem.

Greg niemal nie zauważył odejścia Jocka. Trwał

ponuro nad piwem, wpatrując się w nie martwym
wzrokiem. Kiedy zaskoczył ją z kochankiem, czuł tylko
wstrząs, a potem wściekłość. Później pomyślał, że
właściwie miał szczęście. Teraz łatwo będzie mu o niej
zapomnieć. Musiałby chyba zwariować, gdyby nadal
zawracał nią sobie głowę. Tak myślał, dopóki jej znowu
nie zobaczył. Te wielkie ciemne oczy, wypełnione
bezbrzeżnym bólem. Zupełnie, jakby zobaczył w nich
odbicie własnego cierpienia. Straconych nadziei.
Bezradnej miłości...

Westchnął ciężko i przejechał dłonią po włosach. Ode-

pchnął od siebie piwo i wyszedł z klubu. Kiedy
zatrzymał się przed jej drzwiami i zapukał, czuł się
idiotycznie bezbronnie.

Verity, wstrząśnięta spotkaniem z Gregiem, rozstała się

z Ramoną tuż po filmie. Zdążyły jeszcze umówić się na
następny dzień. Pukanie do drzwi zniecierpliwiło ją.
Podeszła do nich boso i otworzyła je z rozmachem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Tak? - Zamarła, niezdolna wydobyć z siebie głosu.

Krew odpłynęła jej z twarzy. Przez chwilę oboje
milczeli jak zaklęci.

Greg odezwał się pierwszy.
- Mogę wejść? - spytał sztywno.
- Oczywiście - odparła tym samym tonem. Nagle

nawiedziło ją wrażenie déjŕ vu. Czy już przeżyli coś
takiego? Znowu poczuła ciągle obecny dreszcz
podniecenia. Westchnęła rozpaczliwie. - Boże, jak to
się wszystko skomplikowało.

Serce ścisnęło się mu boleśnie.
- Tak - zgodził się, zgnębiony. W jej głosie nie było ani

śladu nadziei. - Chciałem cię przeprosić.

Spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- A za co, na miłość boską?
- Chciałem... spodziewałem się... liczyłem... na zbyt

wiele. Nie miałem prawa oczekiwać, że dochowasz mi...

- Jak ty nic nie rozumiesz - przerwała mu z jękiem. -

Kocham cię.

- Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo chciałem to od

ciebie usłyszeć - wyznał, przejęty nagłą, nieoczekiwaną
nadzieją. Bez słowa rozpostarł ramiona, a ona wtuliła
się w nie, z policzkami nagle mokrymi od łez,
gwałtownych i ciepłych jak tropikalna burza.

Poczuła, że jego ramiona obejmują ją tak, jak niegdyś.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak strasznie za nimi
tęskniła. W nagłym olśnieniu pojęła, że jej ofiara była
niepotrzebna. Co więcej, obraziła nią Grega.
Potrzebowała go tak samo mocno, jak kochała.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Zaufanie, przyjaźń, zrozumienie... Gordon miał rację.
Nie powinna go oszukiwać. Zasługiwał na szczerość.

Wzięła głęboki oddech, by wyznać mu wszystko o

swojej chorobie.

W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Zamarli, a potem jej wargi drgnęły w

powstrzymywanym uśmieszku.

- Nie wierzę - powiedziała z desperacją i wysoko

ponad głową usłyszała gardłowy śmiech Grega.

- Lepiej odbierz. To, co mam ci do powiedzenia,

wymaga spokoju.

Spojrzał na nią bursztynowymi oczami, jakby rozświet-

lonymi od środka. Przyjmie od niej tyle, ile zechce mu
podarować. Nie będzie wymagać, by poświęciła mu
wszystko.

Skinęła głową. Szalało w niej tyle uczuć, że niemal nie

mogła wydobyć z siebie głosu. Niechętnie odsunęła się,
klęknęła na łóżku i podniosła słuchawkę.

- Tak?
- Verity?
Rozpoznała ten głos od pierwszej chwili. Zamknęła

oczy. Och, Gordonie... Nie teraz!

- Cześć - mruknęła i obejrzała się przez ramię na

Grega. Był taki piękny. Miała ochotę zedrzeć z niego
ubranie, a wszystko inne wyjaśnić później...

- Verity, ja... - Gordon przełknął ślinę. Przeanalizował

każdy strzęp informacji i czekał niecierpliwie na wyniki
sekcji, ale teraz nie mógł już zwlekać ani chwili dłużej.

- Verity - powtórzył.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Ton jego głosu sprawił, że zaczerpnęła duży haust

powietrza. Jej serce wywinęło koziołka i zawisło gdzieś
w próżni. Zupełnie go nie czuła.

- Po prostu powiedz to - wykrztusiła.
Greg zbliżył się do niej o parę kroków i zatrzymał się.

Słyszał głos po drugiej stronie linii na tyle dobrze, żeby
go rozpoznać, ale nie rozróżniał słów.

- Mam złe wieści. Bardzo złe - zaczął Gordon z

rozpaczliwą determinacją. - Zdechło jedno z naszych
zwierząt. To, które przyjmowało... no wiesz.

- Wyniki sekcji? - wymamrotała, z trudem poruszając

zbielałymi wargami. Odwracała twarz od Grega,
zdziwionego tą fachową rozmową.

- To to. Nie ma wątpliwości.
Poczuła, że wszystko w niej lodowacieje.
- Rozumiem.
- Można to kontrolować. Nie wiemy jeszcze

dokładnie... - Greg podszedł bliżej, targany wściekłą
zazdrością. Miał ochotę wyrwać jej słuchawkę i
powiedzieć łobuzowi, żeby się odczepił. Chciał mu
wykrzyczeć, że Verity należy do niego. Żeby przestał
jej zawracać głowę.

- Musisz odstawić ten lek, przynajmniej... na jakiś czas.
Nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli, że jej czas się

kończył. Już po wszystkim. Walka dobiegła kresu.

- Rozumiem - odezwała się wreszcie głucho. - Do

widzenia.

Odłożyła słuchawkę sztywnym, mechanicznym

ruchem. Przez chwilę wpatrywała się tępo w telefon.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Potem usłyszała za sobą szmer i odwróciła się.

- Greg - szepnęła. Zapomniała o nim.
On też to zauważył. Wystarczy jeden telefon od

tamtego i...

- To bez sensu - rzekł. Przy tym facecie nie miał szans,

to wydawało się oczywiste.

- Tak, najdroższy. Tak myślę - powiedziała słabym j

głosem.

- Przepraszam. Nie... nie będę ci się więcej narzucać. -

Odwrócił się do drzwi. Kiedy zamykał je za sobą, czuł
niemal fizyczny ból. Wiedział, że przegrał. Gdyby tylko
mu pozwoliła, gdyby dała mu szansę, walczyłby o nią
do ostatniego tchu. Ale kiedy wyznała mu miłość,
najwyraźniej się pomyliła.

Błądzić jest rzeczą ludzką.
- Przepraszam - szepnął jeszcze raz do zamkniętych

drzwi.

Dominikana

F

red Gless uznał, że Dominikana jest całkiem

niebrzydka. Być może dlatego, że zajmowała ponad
dwie trzecie wyspy Hispaniola i robiła mniej
klaustrofobiczne wrażenie niż reszta wysp, na które
trafili w ślad za Joe Kingiem. Wielu tubylców mówiło
prymitywną angielszczyzną, co znakomicie ułatwiało im
zadanie. Byli właśnie w małym sklepiku z rupieciami,
stojącym przy wąskiej brukowanej uliczce. Fred nie
miał pojęcia, w jaki sposób Les Fortnum odkrył to
miejsce i jak poznał nieustannie uśmiechniętego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

właściciela sklepu. Ani też, czego właściwie tu szukali.

Właścicielowi jak nic stuknęła osiemdziesiątka, a jego

spojrzenie miało tak wszystkowiedzący wyraz, że Frank
mimo woli kurczył się pod nim. Nagle przypomniał
sobie, że dosłownie o miedzę, na Haiti, znajduje się
kolebka wudu. Wzdrygnął się.

Przyglądał się swojemu szefowi, targującemu się ze

starym łamaną angielszczyzną, i zastanawiał się, czy
niektórzy Haitańczycy nie wyemigrowali przypadkiem
na wschód. Wreszcie gnom zgodził się na cenę i
wręczył Lesowi małą paczuszkę. Dopiero kiedy w ręce
starego trafił gruby zwitek tutejszej waluty. Frank pojął
wreszcie, o co chodzi.

Les nie odpowiadał na jego pytania, dopóki nie dotarli

do samochodu. Ruszyli w stronę portu, strzeżonego
przez potężny posąg, nieco tylko mniejszy niż Kolos
Rodyjski. Przedstawiał hiszpańskiego księdza
Montesinę, który w szesnastym wieku przybył do
Dominikany, by walczyć o prawa Indian. Godny
podziwu optymizm, pomyślał Frank, kiedy samochód
zatrzymał się w cieniu potężnego drzewa, obsypanego
szaleńczą ilością kwiatów. Teraz mogli już tylko czekać
na przybycie „Alexandrii”.

Les rozwinął starannie maleńką paczuszkę i położył ją

sobie na dłoni. Frank spojrzał i gwizdnął. Pluskwa -
oczywiście elektroniczna.

- Mamy na to pozwolenie?
- Skąd.
- Londyn o tym wie?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Skąd.
- Czy cokolwiek nas kryje?
- Skąd.
Frank odchrząknął, ale uśmiechnął się.
- Jak zbliżymy się do naszego ulubieńca, żeby mu to

podłożyć?

- Nie zbliżymy się do naszego ulubieńca. Chodzi nam o

jego córkę.

Frank wytrzeszczył na niego oczy.
- Dlaczego?
- Ponieważ powiemy jej, o co podejrzewamy jej papę.
Podczas lotu z Puerto Rico Les przemyślał sobie wiele

rzeczy. Doszedł do wniosku, że nic nie zyskają, jeśli nie
odważą się zaryzykować. Joe King był za sprytny.

Frank odwrócił się do szefa.
- Myślisz, że to mądre?
- Nie sądzę, żeby była z nim w zmowie. - Les wzruszył

ramionami. - A jeśli nawet jest, co mamy do stracenia?
Jeśli pobiegnie do niego, niosąc nasze maleństwo -
pogładził pluskwę z czułością - i powie: „Tatusiu,
najdroższy, gliny nas gonią”, przynajmniej będziemy
mieli pewność.

- Sąd tego nie uzna - przypomniał mu Frank.
- Nie uzna. Ale zrobi dobre wrażenie - wyjaśnił Les

zwięźle. Niewiele osób potrafi wysłuchać nagrania
własnego przyznania się do winy i nie załamać się. Jeśli
Ramona współpracuje z ojcem, ten drobiazg da im
punkt oparcia. A jeśli nie, Joe King zyska w niej
nowego wroga. Tak czy tak, bilans wychodzi na plus.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

D

amon rozmawiał z Garethem Desmondem,

wieloletnim przyjacielem, który słuchał go z rosnącym
zdumieniem i coraz szerszym uśmiechem.

- Dobrze, zrobię to. Jesteś pewien, że skontaktuje się

ze mną? - spytał zaintrygowany.

Damon pokiwał ponuro głową.
- W stu procentach - mruknął ze znużeniem. - Przy

takiej liczbie akcji jesteś najbardziej oczywistym celem.
Informuj mnie o wszystkim, dobrze?

Gareth klepnął go po plecach.
- Chcę zaproszenie na ślub, stary byku - oznajmił

jowialnie. - Dobraliście się jak w korcu maku.

G

reg i jego oficerowie obserwowali pilota, bezustannie

sprawdzającego sonar. Na razie wszystko szło jak po
maśle. Przynajmniej tego nie skopałem, pomyślał Greg
z cichą rozpaczą.

R

amona jeszcze nie mogła uwierzyć własnemu

szczęściu. Damon gdzieś zniknął i ciągle się nie
pojawiał. Jeśli zejdzie na ląd jako pierwsza, może mieć
cały dzień dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że
Damon obserwuje ją z ukrycia.

W

iem, wkrótce spotkasz się z Joe Kingiem, pomyślał

nienawistnie. A wtedy radzę ci na siebie uważać, moja
droga. Dopadnę cię... i nigdy więcej nie pozwolę
odejść.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

R

amona niemal krzyknęła, kiedy steward dotknął lekko

jej ramienia.

- Mam dla pani wiadomość od pani Aleksander.
Podziękowała mu i szybko przebiegła wzrokiem

karteczkę. Muszę spotkać się z tobą na osobności.
Czekam o wpół do dwunastej przy katedrze Santa
Maria La Menor. To ważne. Joceline.

Działo się coś złego. Ramona nie spodziewała się

nawet, do jakiego stopnia.

C

o za piękność. - Les westchnął z rzadkim u niego

podziwem.

- Już ją widzisz? - Frank wytrzeszczył oczy. Trapu

jeszcze nie przerzucono na brzeg.

- Mówię o statku.
Słońce prażyło coraz silniej, a jeszcze nie wzniosło się

dobrze nad horyzont. „Alexandria” zaczęła w końcu
uwalniać swoich pasażerów.

- Stań przy taksówkach, na wypadek gdybym ją zgubił.

Joe jeszcze się nie pojawił?

- Nie. - Frank wyszczerzył zęby. - Nasz telefon z Lon-

dynu załatwił sprawę.

Pomysł był prosty: zadzwonili do jednego z prawników

Kinga, informując, że w ich szeregach jest donosiciel.
Wobec takiego obrotu spraw King musiał wrócić do
Londynu, bez względu na to, jak bardzo chciał
porozmawiać z córką. Nie mógł sobie pozwolić na
zlekceważenie potencjalnej katastrofy. Les żywił

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

żarliwą nadzieję, że w tej właśnie chwili King ryje w
pamięci komputera jak oszalały. Byłoby miło, gdyby
pocił się przy tym ze strachu jak ruda mysz. Ale jeśli
wyznaczy kogoś do tego zadania i wróci, żeby przerwać
im spotkanie z jego córką, sytuacja może się okazać
krytyczna. Rozejrzał się nerwowo, ale - ku swojej uldze
- nie zauważył żadnej limuzyny. King nigdy nie
pohańbiłby się czymś poniżej mercedesa.

Frank, stojący przy postoju taksówek, zaczął machać

dziko rękami. Les spojrzał we wskazywanym kierunku.
Zobaczył ją z daleka. Nie musiał się martwić, że zgubi
ją w tłumie - kaskada srebrnozłotych włosów,
spadających aż do talii, wyróżniała ją na kilometr.
Frank stanął mu za plecami. Słuchając paplania
mijających ich turystów, czuł przez chwilę zazdrość i
żal. Zazdrość z powodu bogatych i beztroskich
pasażerów, mających przed sobą dzień rozrywek. I żal
za tę dziewczynę, nieświadomą jeszcze, co ją czeka.

Nie zauważyła ich, dopóki nie stanęli przed nią.
- Doktor King?
Spojrzała na nich z zaskoczeniem, a potem

uśmiechnęła się. Na pewno przysłał ich ojciec.

- Tak.
- Czy możemy poprosić panią na chwilę?
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Poczuła zagrożenie;

cofnęła się o krok. Rozejrzała się i nieco uspokoiła,
widząc wokół siebie dziesiątki przechodniów.

- Nie ma powodu do obaw - odezwał się Les Fortnum,

natychmiast wyczuwając jej lęk. Nie znosił, kiedy

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kobieta musiała bać się mężczyzn. Na tym polegała jego
praca: by piękne kobiety mogły chodzić po ulicach bez
lęku. Wyjął legitymację i pokazał ją Ramonie. Frank
poszedł za jego przykładem.

- Nie musi pani wsiadać z nami do samochodu ani

nawet oddalać się stąd. Może usiądziemy w kawiarni?

Ramona przyjrzała się dokładnie legitymacjom i

zaczęła się uspokajać. Frank, który czasami zdradzał
nawyki dobrego skauta, poprowadził ich bezbłędnie do
obszernej kawiarni z widokiem na morze. Les znalazł
odległy, tonący w mroku stolik, na wypadek gdyby Joe
King jednak się pojawił.

- Czy nie przeszkadza pani, że zamówimy śniadanie? -

spytał licząc, że ta codzienna sytuacja uspokoi ją i
odpręży. - Jesteśmy na czczo.

Frank chwycił ochoczo menu i zagłębił się w lekturze.

Les odebrał Ramonie torbę i położył ją na krześle obok
siebie. Frank starannie unikał spoglądania na
przełożonego. Udawał, że nie widzi, jak szef wyjmuje z
kieszeni pluskwę.

- O co chodzi, inspektorze? - spytała Ramona.
Les wyczuł w torbie jakieś papiery i zwykłe drobiazgi.

Tubka z kremem do opalania. Okulary
przeciwsłoneczne Kosmetyczka. Słomkowa torba była
wyłożona jedwabiem, rozprutym przy jednej z rączek.
Bardzo starannie wsunął owalny przedmiocik pomiędzy
słomkę i materiał, po czym ostrożnie wysunął rękę.

Uśmiechnął się do Ramony.
- Niestety...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Do stolika podeszła kelnerka, niosąca zamówione

dania - i Les natychmiast umilkł. Ramona upiła trochę
soku, ze zdziwieniem zauważając, że usta ma
wyschnięte na pieprz. Ręce drżały jej lekko. Instynkt
krzyczał w niej wielkim głosem jedno jedyne słowo:
niebezpieczeństwo!

Les odczekał, aż kelnerka wróci za kontuar, i zerknął

na Franka pałaszującego omlet.

- Niełatwo mi to powiedzieć. Niestety, mam chyba złe

wieści.

Damon. Jeżeli coś mu się stało... nie przeżyłaby tego.

Czuła to. Wreszcie to do niej dotarło: kochała go.
Naprawdę. Bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Bardziej niż pragnienie zemsty za Keitha. Więcej niż
własne bezpieczeństwo. I proszę, omal go nie zdradziła.
Jego, jedynej miłości jej ożycia.

- Doktor King?
Zatrzepotała powiekami, nagle zdając sobie sprawę, że

starszy policjant przygląda się jej badawczo. Z trudem
przywołała uśmiech na drżące wargi.

- Przepraszam. Nie słuchałam.
- Nie szkodzi. Ale to, co mam pani do powiedzenia,

naprawdę jest ważne. Musi mi pani poświęcić chwilę »
wagi.

- Nic mu nie jest, prawda? - wyrzuciła z siebie.
Les spojrzał na nią uważnie.
- Mówi pani o ojcu?
Tym razem to ona otworzyła szeroko oczy.
- Nie. O Damonie. My... - Zawahała się i dokończyła z

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

determinacją: - Chyba mówimy o dwóch różnych
sprawach. Może opowie mi pan o wszystkim po kolei?

Les stłumił uśmiech, widząc ostry jak laser błysk w

nadzwyczajnych oczach kobiety. A przecież przed
chwilą wyglądała, jakby miała się załamać.

Ramona opanowała dreszcz strachu. Spojrzała

spokojnie na Lesa Fortnuma. Ma dobrą twarz,
zauważyła. Znamionującą siłę i charakter. Coś się
stanie. Jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale czuję to. Coś
się stanie.

- Jak powiedziałem, mam złe wieści. Dotyczą pani

narzeczonego.

Pobladła.
- Damona?
- Nie, nie chodzi o pana Alexandera. Mówię o panu

Treadstone.

- Keith?
- Tak. - Les wziął głęboki oddech i pochylił się nad

stolikiem. Nieświadomie Ramona zrobiła to samo.

- W momencie śmierci pana Treadstone’a pewne infor-

macje zostały utajnione - zaczął. - Jest to, naturalnie,
wyjątek, ale ze względu na fakt, iż śmierć pana
Treadstone’a miała związek z prowadzonym przez nas
śledztwem, zachowano pewne fakty w tajemnicy.

Ramona spojrzała na niego chłodno.
- To brzmi jak policyjny żargon. Proszę powiedzieć mi

to wprost. Czego nam... mnie nie powiedzieliście? Co
spotkało Keitha?

Zielone oczy Lesa wytrzymały jej spojrzenie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Wypuściła powietrze z głośnym świstem. Nie miała

pojęcia, że wstrzymuje oddech. Przez głowę
przemknęły jej własne podejrzenia.

- Wiedziałam - szepnęła, nie zauważając krótkiego jak

błysk flesza spojrzenia, jakie wymienili policjanci; - Po
prostu wiedziałam. Keith by tego nigdy nie zrobił. Jak
się dowiedzieliście?

- Nie miał prochu na rękach. Przy każdym strzale z

broni osypuje się jego mikroskopijna ilość. Nasz
patolog nie znalazł go na dłoniach pana Treadstone’a.
Ergo, to nie on pociągnął za spust.

Poczuła nadpełzające lodowate zimno, pochłaniające ją

jak ogromny cień.

- Został... zamordowany?
- Tak.
Oblizała wargi. Straciła w nich czucie; były zdrętwiałe

jak dwa kawałki drewna.

- Z powodu tych udziałów. Tak?
Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Już ją znała.
- Tak uważamy - potwierdził Les. Śmiertelna bladość

Ramony King dowodziła, że jednak nie pomylił się w
jej ocenie. - Nie wiedziała pani o tym?

Pokręciła mechanicznie głową. Niemal go nie słyszała

przez narastający szum w uszach. Zacisnęła palce na
poręczy krzesła. Uspokój się, krzyknął jakiś głos w jej
głowie. Uspokój się.

- Nie. Wiedziałam, że miał obsesję na punkcie tego

statku, ale nie podejrzewałam, że... to zaprowadzi go

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tak daleko... - usłyszała własny głos. Och Damonie,
Damonie! Co zrobiłeś?

Frank omal nie upuścił filiżanki. Zerknął pytająco na

Lesa. Ten skorzystał z widocznego wstrząsu, jaki
najwyraźniej przeżywała Ramona, by nacisnąć ją
jeszcze bardziej.

- Ale pani przecież nie spotkała się z nim wtedy,

prawda?

Pokręciła głową.
- Nie. Później. Kiedy zjawiłam się na statku.
Les otworzył szeroko oczy.
- Był na statku?
Jeśli Joe King przedostał się na pokład „Alexandrii”, a

jego wywiadowcy tego nie zauważyli, to niech Bóg ma
ich w swojej opiece. Osobiście skręci im kark. Ocknął
się, widząc jej czujne spojrzenie, pełne nie skrywanego
zdumienia.

- Oczywiście, że tak. A gdzie mógłby być, jak nie na

statku?

- Ale... to niemożliwe. Śledziliśmy go od chwili, kiedy

opuścił Anglię. Jestem pewien, że nie postawił nawet
stopy na pokładzie „Alexandrii”.

Mówił prawdę. Joe King zjawił się w porcie Puerto

Rico, a jeden z pasażerów statku wsiadł do jego
samochodu. Okna były przyciemniane, więc nie zdołali
zajrzeć do środka, ale zrobili facetowi dobrą fotografię,
a Londyn przysłał im jego akta. Jeff Doyle. Tylko na
tyle udało się zbliżyć Kingowi do statku.

Ramona pokręciła głową, walcząc z ogarniającym ją

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

poczuciem absurdu.

- Myli się pan. Nawet w tej chwili tam jest.
Frank otwierał już usta, by zaprotestować żarliwie, ale

Les uniósł rękę, uciszając go. Przez długą chwilę
przyglądał się jej z namysłem; potem skinął powoli
głową.

- Jak się pani zdaje, o kim rozmawiamy?
Ramona otworzyła szeroko oczy. Wszystko w niej

krzyczało, by go broniła, ale widziała, że nie może tego
zrobić.

- Oczywiście o Damonie - powiedziała, czując się jak

zdrajczyni.

Frank otworzył usta.
- Damon Alexander? Nie, nie mówimy o nim, panno

King.

- Co? - Słowo strzeliło jak uderzenie bata.
Les pokiwał głową. Tak. Teraz wszystko zaczynało się

układać w sensowną całość.

- Myślała pani, że Alexander miał z tym coś

wspólnego?

- A... nie miał? - szepnęła zamierającym szeptem,

czując, że każda komórka jej ciała zaczyna dygotać jak
oszalała.

Les pokręcił głową.
- Nie. I nic go nie łączyło z panem Treadstone’em.

Proszę mi wierzyć.

Ramona opadła na krzesło, nagle zupełnie wyzuta z sił.
- Och... dzięki Bogu!
Przynajmniej jedna tajemnica była rozwiązana.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Wiedzieli już, dlaczego związała się z Damonem
Alexanderem. Z jakiegoś powodu uznała go za winnego
śmierci narzeczonego. Les spojrzał na nią; wyraz ulgi
na jej twarzy powoli rozpłynął się. Jej przenikliwie
błękitne oczy znowu spoczęły na nim, domagając się
odpowiedzi.

- Więc kto? - spytała niepewnie. I nagle wiedziała.
Les spojrzał na jej zastygłą w grymasie twarz i skinął

głową.

- Tak, panno King. Pani ojciec - odezwał się cicho.

Mówimy o pani ojcu.

J

oceline spojrzała na zegarek. Dochodził kwadrans po

jedenastej. Wreszcie. Wzięła prysznic i włożyła biały
lniany żakiet oraz spodnie. Chwyciwszy torebkę,
zdecydowanym krokiem ruszyła do wyjścia. Na
wybrzeżu złapała pierwszą taksówkę i ruszyła na
umówione miejsce.

Oparła się wygodnie; odetchnęła głęboko. Jeśli

Ramona King po rozmowie z nią pójdzie na policję,
godziny, które spędzi na wolności, będzie mogła
policzyć na palcach.

R

amona opuściła kawiarenkę, nie mogąc otrząsnąć się

z oszołomienia. Dowiedziała się wielu rzeczy o ojcu, o
długiej liście jego przestępstw oraz o przymierzu z
Keithem. Nie rozumiała jeszcze tylko jednego: o czym
dowiedział się Keith, że Joe King postanowił go zabić?

Szła jak pijana, nie mogąc zdecydować, co właściwie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

czuje. Z jednej strony - ulgę. Damon był niewinny.
Myliła się co do niego, myliła się zupełnie. To, co brała
za grę, było prawdą. Kochał ją. Nie udawał. Naprawdę
chciał się z nią ożenić i nie chodziło mu o te przeklęte
udziały. Jaką była idiotką! Pozwoliła, by gniew ją
zaślepił. Chciała, żeby okazał się winny, a on
rzeczywiście ją kochał.

A z drugiej strony... Ojciec znowu pojawił się w jej

życiu, rzucając na nie ponury cień. Choć policjanci nie
powiedzieli jej tego wprost, czuła, że spodziewają się
po niej pomocy. Nie zdradziła im, że zamierza się z nim
dzisiaj spotkać, a po tej rozmowie nie wiedziała nawet,
czy w ogóle chce to zrobić. To wymagało namysłu.
Wszystko się jakoś pogmatwało. Wiedziała, że ze
względu na Keitha powinna im pomóc. A ojciec
zasługiwał na każdą karę. Ale najpierw musiała to
wszystko przeanalizować. Joe King jest niebezpieczny.
Jego zemsta może być przerażająca.

Nie potrafiła się zdecydować, co powiedzieć

Damonowi. Zasługiwał na prawdę, nawet jeśli miałaby
go przez to utracić. Między nimi pojawiło się tyle
kłamstw, taka nieszczerość, że właściwie powinni
zacząć od nowa. Ale co będzie, jeśli policjanci
zażądają, żeby go w to wciągnęła? W końcu to na jego
statek ostrzył sobie zęby jej ojciec, a Damon miał z nim
jakieś wspólne interesy. A może to był Michael
Alexander. Pokręciła bezradnie głową i zadrżała,
zziębnięta mimo palących promieni słońca. Tyle rzeczy
musiała przemyśleć...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Omal nie weszła pod koła taksówki, która zatrzymała

się z piskiem opon tuż przed nią. Odskoczyła,
spodziewając się ujrzeć ojca. Ojca, którego wcale nie
znała. Wroga. Mordercę. Może widział, jak rozmawiała
z policjantami...

Ale przez okno wyjrzała Joceline, mrużąc oczy przed

rażącym słońcem. Ramona jęknęła w duchu. Zupełnie o
niej zapomniała.

- Przepraszam cię, Joceline. Wszystko wyleciało mi z

głowy.

Kobieta otworzyła drzwi i przesunęła się w głąb samo-

chodu. Ramona podeszła bliżej, ale nie zrobiła żadnego
ruchu, by wsiąść do środka.

- Możemy to odłożyć? Wypadło mi coś bardzo

ważnego.

W dziwnym uśmiechu Joceline wyczuwało się napięcie

i Ramona zrozumiała nagle, że ten niezwykły dzień
jeszcze się nie skończył.

- Przykro mi, ale muszę nalegać. - Joceline skinęła

głową, wskazując puste miejsce. - To nie może czekać.

Ramona wsiadła z westchnieniem. Z filozoficznym

spokojem pozwoliła się zawieźć do Parku
Niepodległości; bardzo powoli podeszły do najbliższej
ławki. W jasnym świetle dnia matka Damona wyglądała
upiornie blado. Ramona wzięła ją delikatnie pod rękę i
pomogła usiąść. Położyła torbę na ziemi u ich stóp.

W samochodzie, zaparkowanym o jakieś pięćdziesiąt

metrów dalej. Frank i Les włożyli do uszu maleńkie
słuchawki. Musieli sprawdzić, czy sprzęt działa jak

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

należy.

Joceline osunęła się z cichym westchnieniem na

wygrzane słońcem drewniane oparcie ławki. Dźwięk
dotarł bez przeszkód do uszu policjantów, a taśma
zarejestrowała go czysto i precyzyjnie.

- Źle się czujesz? - spytała Ramona z troską.
- Nie, właściwie nie. - Joceline uśmiechnęła się słabo. -

Muszę powiedzieć ci coś nieprzyjemnego. To cię
zaboli.

Ramona zdawała sobie sprawę, że ta kobieta jej nie

lubi. Jeszcze pięć minut temu Joceline miałaby zupełną
rację, nie ufając jej. Ale teraz wszystko się zmieniło.
Kochała Damona z całego serca i pragnęła zrobić
wszystko, żeby go uszczęśliwić.

- Joceline, nie ma się czym martwić...
- Ale ja się martwię - przerwała jej ostro matka

Damona. - O ciebie i mojego syna. A przede wszystkim
martwię się o Joe Kinga.

Obaj mężczyźni w samochodzie wyprostowali się,

zelektryzowani.

- To Joceline Alexander, prawda? - szepnął Frank.
Les pokiwał głową, nasłuchując z uwagą dalszej

rozmowy.

Ramona spojrzała na Joceline z zaskoczeniem. Nie

spodziewała się usłyszeć od niej czegoś takiego.

- Nie ro...
- Proszę - wpadła jej w słowo starsza kobieta. - Pozwól

mi dokończyć. Nie wiem, jakie są twoje zamiary, ale
muszę cię ostrzec. Jeśli twój ojciec ma z tą sprawą coś

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wspólnego, moja droga, i ty, i Damon jesteście w
niebezpieczeństwie. Wierz mi, wiem, co mówię. Joe
King jest niebezpiecznym człowiekiem. Jest... zły.

Les rzucił okiem na obracającą się taśmę.
- Nagrywasz to?
- Każde słowo - zapewnił go Frank.
Ramona siedziała nieruchomo, wbijając oszołomiony

wzrok w siedzącą przed nią kobietę. Nie wiedziała, co
powiedzieć. I czy powinna coś mówić.

- Mimo wszystko - ciągnęła Joceline cichym,

znękanym głosem - przypuszczam, że kochasz mojego
syna...

- To prawda - przyznała Ramona żarliwie, ściskając

delikatną dłoń Joceline. - Kocham go. Bardziej, niż mi
się zdawało.

Joceline spojrzała w nieprawdopodobnie niebieskie

oczy i nagle, niespodziewanie dla samej siebie,
uśmiechnęła się. Instynktownie poczuła, że dziewczyna
mówi prawdę; z serca spadł jej ogromny ciężar.

- To dobrze. Będziesz mu potrzebna. Wszędzie, gdzie

pojawia się Joe King, musi pojawić się śmierć i
zniszczenie. Damon będzie potrzebował dobrej
partnerki przy swoim boku. Tak jak niegdyś Michael.
Ale ja go zawiodłam. - W głosie Joceline słychać było
bezbrzeżny, przejmujący smutek.

Ramona zadrżała, czując ogarniające ją przenikliwe

zimno.

- To na pewno nieprawda - odezwała się pospiesznie.
- Owszem, prawda. Widzisz, dwadzieścia osiem lat

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

temu t i Joe King byliśmy... kochankami.

- Wtedy jeszcze nie rozwiódł się z moją matką.
- Wiem. Przepraszam. Ja także byłam szczęśliwą

mężatką, a przynajmniej tak mi się wydawało. A potem
poznałam go i... - Wzruszyła bezradnie ramionami. -
Zanim się zorientowałam, byłam już jego kochanką.
Spotykaliśmy się potajemnie. Nawet teraz nie potrafię
zrozumieć, jak do tego doszło. Widzisz, Joe nigdy mnie
nie kochał. Chodziło mu o firmę mojego męża. A ja, jak
idiotka, nie zdając sobie sprawy z tego, co robię,
przekazywałam mu drobne informacje na temat spraw
Michaela. Mówiłam o jego umowach,
współpracownikach... - Urwała, czując narastające
osłabienie. - Michael dowiedział się o nas - ciągnęła. -
Pewnej nocy rzucił się na mnie. A ja go zastrzeliłam.

Policjanci spojrzeli na siebie bez słowa.
Ramona poruszyła zdrętwiałymi ustami. Czuła

przeraźliwe zimno, jakby krew ścięła się lodem w jej
żyłach.

- Zastrzeliłaś męża? Damon mówił, że włamywacz...
- Wiem. Michael zamierzał mnie zabić. Jestem tego

absolutnie pewna. Strzeliłam w samoobronie. Chciałam
zadzwonić na policję, wyjaśnić wszystko, ale najpierw
nieświadomie wykręciłam numer Joe’go.

- A on cię powstrzymał?
- Tak. Powiedział, że dochodzenie ujawni, że usiłował

dokonać przejęcia firmy za pomocą szantażu i oszustwa.
To on wymyślił tego włamywacza. Powiedział mi, co
mam mówić. Wybił szybę w oknie i zabrał pistolet.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Groził mi...

Ramona ujęła drżącą dłoń kobiety.
- Już dobrze. Mogę sobie wyobrazić, czym ci groził.
- To dlatego odpychałam od siebie Damona -

dokończyła Joceline martwym głosem. - Żebym nie była
dla niego zagrożeniem. I dlatego teraz tylko ty możesz
go obronić przed swoim ojcem. Musisz to zrobić. Ja
zaczynam tracić siły...

Ramona pogładziła ją czule po ręce.
- Nie martw się. Załatwię tę sprawę z moim ojcem -

obiecała, a oczy błysnęły jej niebezpiecznie.

V

erity Fox zawahała się z ręką na szufladzie biurka.

Otwarła ją powoli. Ostrożnie wyjęła jedną ze złożonych
karteczek i położyła ją na blacie. Bardzo długo
przyglądała się jej nieruchomym wzrokiem. Potem
sięgnęła mechanicznie po szklankę, nalała do niej wody
i spojrzała na zegarek. Wpół do dziewiątej. Wczoraj,
dziesięć godzin po rozmowie z Gordonem, przyjęła
dawkę leku, a teraz nadeszła pora na następną. Jej ręce,
jakby bez udziału Woli, wsypały starannie biały proszek
do wody, nie roniąc po drodze ani jednego pyłku.
Zamieszała płyn, czekając aż lekarstwo rozpuści się w
nim, po czym uniosła szklankę do ust.

Wczoraj definitywnie minęły jej ostatnie symptomy

szoku. Palące słońce Dominikany, śmiech, gwar na
ulicach, ciche plaże, wiecznie niespokojny ocean...
wszystko to powoli wysupłało ją z kokonu rozpaczy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Poruszyła mechanicznie szklanką, zastanawiając się,

czy nie powinna dać za wygraną. Czy nadal wierzyła, że
lek jej pomoże? A może wręcz przeciwnie? Czy to jakaś
pośrednia forma samobójstwa?

Westchnęła i wychyliła cierpki płyn kilkoma łykami.

Bez względu na wszystko, nie mogła sobie tego
odmówić. Tak jak nie mogła sobie odmówić miłości do
Grega. Odstawiła szklankę z rozmachem, wstała i
wzięła torebkę. Teraz zje śniadanie. Potem spotka się ze
swoją nową znajomą, Ramoną King. A potem...

Wzruszyła ramionami.

G

ordon Dryer wpatrywał się w drukarkę z mieszaniną

nadziei i lęku. Za chwilę powinien otrzymać ostateczne
wyniki sekcji.

W głosie Verity usłyszał rozpacz i rezygnację. Odłożył

słuchawkę, płonąc wściekłością na niesprawiedliwość
losu. I wrócił do pracy. Wiedział już, że Herkules
zdechł w wyniku stosowania leku. Nie wiedział jeszcze
tylko, dlaczego tak się stało. Może wystarczy
zmniejszyć dawkę specyfiku. To jedyna szansa Verity.

Powoli jednak wściekłość wypaliła się w nim, a na jej

miejsce wróciła dobra znajoma - rozpacz. Co dalej?

Wyjął wydruk, rozprostował bolące plecy i wrócił na

swoje miejsce. Przebiegł wzrokiem symbole i
obliczenia. Właśnie tego się obawiał. Lek, obniżający
liczbę białych krwinek, jednocześnie niszczył czerwone.
Przyczyną śmierci Herkulesa była ostra anemia. Być
może transfuzje okazałyby się pomocne, ale... Nagle

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zapomniał o ponurych proroctwach. Mniej więcej w
połowie strony znalazł coś bardzo dziwnego i
interesującego. Chwycił za flamaster i szybko podkreślił
informację. Być może... być może...

V

erity spojrzała na zegarek i zmarszczyła czoło. Do-

chodziło dwadzieścia po dziesiątej. Ramona spóźniała
się. Postanowiły razem pójść na kręgle, jako że żadna z
nich dotąd w nie nie grała. Pozostawiona samej sobie,
wzięła kulę i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest
wyjątkowo ciężka. Wzięła rozmach, zrobiła parę
kroczków i rzuciła. Kula toczyła się prosto przez parę
metrów, potem zboczyła z kursu i zaczęła zataczać się
jak pijana. Po drugiej strome sali rozległ się śmiech.
Verity zmarszczyła nos i pokazała język.

- A to nieładnie.
Poderwała się, tłumiąc okrzyk. Serce zaczęło jej bić

jak oszalałe.

- O, Greg. Nie wiedziałam, że lubisz kręgle.
- Nie wiedziałem, że tak znakomicie grasz.
Tylko spokojnie, ostrzegł się. Bądź miły i zabawny.

Jesteś tu kapitanem, masz być uprzejmy dla wszystkich.
Tylko co zrobić z tą dziką ochotą, by popchnąć ją na
podłogę, zedrzeć z niej ubranie i... Odetchnął głęboko.

- Mam dla ciebie wiadomość od Ramony King. Rozu-

miem, że miałyście się tu spotkać?

Odczuła to jak policzek. Ten oficjalny ton. Odwróciła

się lekko i wzięła następną kulę.

- To prawda. Ale nigdy bym nie pomyślała, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wykorzysta kapitana jako chłopca na posyłki.

- Ty mała...
Odwróciła głowę. Wreszcie. Okazał jakieś uczucie.

Szkoda, że może wywołać w nim tylko gniew.

- Co „mała”, Greg? - zagadnęła go z całym okrucień-

stwem, nie przestając się zastanawiać, dlaczego to robi.
Choć tak naprawdę wiedziała. Nie mogła znieść tego, że
ma go na wyciągnięcie ręki, a nie może go dotknąć.
Jego biały, wykrochmalony mundur wydawał się z niej
szydzić. Miała ochotę zedrzeć go z niego. Miała ochotę
ocieplić to lodowate Spojrzenie, zmusić go do jęku...

To dlatego zachowywała się jak dziwka.
Greg opanował się z najwyższym wysiłkiem.
- Zwykle nie przekazuję wiadomości, ale wpadłem na

Ramonę przypadkiem. Powiedziała, że wyskoczyło jej
coś ważnego i że może spotkacie się kiedy indziej. - A
ja, jak idiota, zgodziłem się ci to przekazać tylko po to,
żeby cię znowu zobaczyć, pomyślał z niesmakiem.

Westchnęła.
- No tak. Przepraszam cię... Ja...
- Nie ma sprawy - przerwał jej szybko. Teraz czuł się

jeszcze bardziej głupio. Tak jakby kobieta przyjaźniąca
się z ludźmi pokroju Alexandera mogła poślubić syna
listonosza.

Verity sięgnęła po następną kulę i zamarła. W

koniuszkach palców poczuła znane już mrowienie.
Wiedziała, co stanie się za chwilę; na karku czuła
narastające gorąco. O, nie! Nie teraz!

Szybko wyprostowała się i rzuciła Gregowi słaby

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

uśmiech.

- Dziękuję panu, kapitanie. - Odwróciła się i ruszyła

szybko ku drzwiom. Czuła, że policzki zaczynają ją
palić.

- Doktor Fox?
Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego.
- Tak?
Greg obrzucił jej plecy podejrzliwym spojrzeniem.

Zachowywała się bardzo dziwnie. Miał wrażenie, że za
chwilę nie się coś złego. Coś bardzo złego.

- Dobrze się pani czuje?
- Znakomicie - mruknęła i ruszyła naprzód. Potem

zatrzymała się znowu. - Dziękuję - dodała nieco
łagodniej i już jej nie było.

Greg stał jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się w

pustkę. Nie rozumiał tego, ale z jakiegoś powodu czuł
się oszukany. I nie chodziło tylko o nieszczęśliwą
miłość.

R

amona była w pół drogi do wyjścia, kiedy zatrzymał

ją dzwonek telefonu. Zaklęła pod nosem. Powiedziała
Damonowi, że dołączy do niego za chwilę. Zerwała
słuchawkę z widełek i rzuciła:

- Tak?
- Doktor King?
Niemal jęknęła.
- O co chodzi, inspektorze? Musi pan się pospieszyć,

Damon na mnie czeka.

- Chciałem tylko spytać, czy ojciec skontaktował się z

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

panią.

- Nie.
- Rozumiem. A czy jeśli to zrobi, da nam pani znać? -

Podał jej numer do pensjonatu na Jamajce.

Nagryzmoliła go na strzępku papieru.
- Dobrze. Zadzwonię.
- Panno King! - zawołał Fortnum czując, że Ramona

zamierza odłożyć słuchawkę.

- Tak? - Spojrzała na zegarek. Niech to, miała tylko

zabrać torbę.

- Co się dzieje... - Jego głos, zwykle tak spokojny i

opanowany, tym razem zaniepokoił ją. - Co się dzieje
na statku? Nie było żadnych problemów?

- Co ma pan na myśli? - spytała natychmiast.
Les Fortnum miał ochotę się kopnąć. Ta kobieta była

wściekle inteligentna. Poinformowali zwierzchników o
swoim najnowszym odkryciu i usłyszeli, że jeśli zdołają
udowodnić Kingowi współudział w ukrywaniu
morderstwa, będzie można się na tym oprzeć. Ale
wszystko zależało od zeznania Joceline Alexander.
Czego, oczywiście, nie zamierzał powiedzieć Ramonie.

- Sądzimy, że pani ojciec ma na statku swojego

człowieka - powiedział szybko. - Niejakiego Jeffa
Doyle’a. Usiłował zbliżyć się do pani? - Frank uniósł
brwi, ale Les zignorował go. Zdradził jej wystarczająco
wiele, by ją ostrzec, ale nie zamierzał wspominać o
podsłuchu. Nie teraz, kiedy ta dziewczyna ma taki
humor.

- Nie. - Zmarszczyła brwi. Jeff Doyle. Musi go znaleźć.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Przepraszam, jestem już spóźniona.

- W takim razie nie zatrzymuję pani dłużej. Czy mogę

prosić, żeby skontaktowała się pani z nami po spotkaniu
z ojcem?

- Zrobię to. - Była gotowa obiecać mu wszystko, byle

tylko uwolnił ją wreszcie. - Do widzenia.

Les odłożył słuchawkę, zamyślony.
- Mam nadzieję, że nie będzie próbować działać na

własną rękę.

- Nie powiedział jej pan o torbie - zwrócił mu uwagę

Frank.

- Pora nie była odpowiednia. Poza tym musi w czymś

schować dokumenty Markhama. Istnieje szansa, że
weźmie tę samą torbę.

- Nie muszę chyba podkreślać, że ostatnio szczęście

nam jakoś nie sprzyja? - mruknął pod nosem Frank.

Les roześmiał się. Rzeczywiście. Tego akurat nie

trzeba było podkreślać. To rzucało się w oczy. Joe King
miał więcej szczęścia niż całe stado kotów.

D

amon stał na balkonie swojej kabiny, patrząc w

zamyśleniu na morze. Usłyszał za sobą lekkie kroki i
odwrócił się. Już sam jej widok wystarczył, by dzień mu
pojaśniał. Wyciągnął do niej rękę.

- Och, Damonie - szepnęła ledwie dosłyszalnym

szeptem i oparła głowę o jego pierś; oczy miała pełne
łez.

- Hej, co tam? - spytał żartobliwie, biorąc ją w ramiona

i ocierając łzy płynące po policzkach. - Jeszcze nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

widziałem cię płaczącej. Czy coś się stało?

- Och, nie. Nie. - Roześmiała się przez łzy. - Kocham

cię, po prostu. Jeszcze nigdy tego nikomu nie mówiłam.
To takie ważne słowa. To różnica między życiem i
wegetacją. - Dotknęła jego twarzy, tak znajomej, tak
ukochanej. - Damonie, kocham cię. - Wspięła się na
palce i pocałowała go delikatnie.

Serce przestało mu bić. Przytrzymał ją za ramiona,

chcąc zajrzeć z bliska w jej oczy. Czy to kolejna gierka?
Jeśli tak, zabije go tym.

Bez słowa przytuliła policzek do jego ramienia i

pocałowała je przez płótno koszuli.

- Tak - powiedziała, jakby zadał jej jakieś pytanie.

Wzięła go za rękę i zaprowadziła do łóżka.

Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy i wreszcie się

uspokoił.

- Dziękuję.
Popchnęła go delikatnie na materac. Powoli, nie

odrywając od niego oczu, rozpięła mu koszulę i
przesunęła palcami po nagiej, ciepłej skórze.

Powoli pochyliła się i pocałowała jego brzuch, czując

drżenie twardych mięśni. Przesunęła ustami wyżej.
Uśmiechnęła się. Należał do niej, i tylko do niej.
Sercem i ciałem. I nigdy nie pozwoli mu odejść.

Przesunęła językiem po jego krtani i przywarła

łapczywie do jego warg. Zacisnął dłonie na jej talii i
przytulił ją mocno. Ta chwila powinna trwać wiecznie.
Piękna, magiczna chwila. Jeszcze nigdy się tak nie
kochali.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Ramono? - Wymówił jej imię jak ważne pytanie.

Musiał to wiedzieć na pewno.

A ona odpowiedziała mu jeszcze raz:
- Tak.
Zerwała z siebie ubranie i niecierpliwie sięgnęła ku

klamrze jego paska. W ciągu kilku chwil znalazł się
przed nią nagi.

Potem długo leżeli bez ruchu, złączem. Ramona

zrozumiała wreszcie, dlaczego zdrada kochanki
potrafiła niegdyś wywołać wojnę, a o względy damy
rycerze walczyli w krwawych pojedynkach.

Mogłaby oddać życie - lub zabić - za mężczyznę

leżącego w jej ramionach.

A jakiś cichy głosik przypomniał jej nagle, że będzie

jej potrzebna cała odwaga i determinacja, jaką
rozporządza. Musi uratować Damona przed jej ojcem.
A potem przygotować się na całe życie u jego boku.
Będzie musiała walczyć z innymi kobietami. Zawsze
czujna. Zawsze gotowa.

Na razie czuła, że nic nie zdoła jej przeszkodzić.

Jamajka

V

erity przyglądała się wodospadowi w Ocho Rios -

dwudziestu metrom lodowatej, przejrzystej wody,
wpadającej wprost do ciepłego Morza Karaibskiego.
Spojrzała na ludzi w kostiumach kąpielowych i
zdecydowała się w ułamku sekundy. Wyjęła z torby
plażowej własny kostium i przebrała się. Po paru
minutach przyłączyła się do grupki turystów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Przewodnik zapoznał ich z historią wodospadów, a
potem powiedział, co czeka ich w następnej kolejności.
A czekało ich ni mniej, ni więcej, tylko wdrapanie się
na mokre występy i utworzenie ludzkiego łańcucha!

Wysuszywszy się i pokrzepiwszy morderczą

kombinacją mleka kokosowego, rumu z Jamajki i
świeżego soku z ananasa, Verity przebrała się i ruszyła
na zwiedzanie wyspy. W końcu musiała się poddać.
Miała wrażenie, że tkwi tu od trzech dni. Nie chodziło o
złe samopoczucie. Ani o niewrażliwość na piękno
wyspy. Pragnęła Grega. Pragnęła go tak mocno, że nie
potrafiła poradzić sobie z tym uczuciem.

Wsiadła do pociągu jadącego do Montego Bay. W

przedziale zrobiło się duszno, otworzyła więc okno.
Niemal odruchowo pochyliła się naprzód i zaczęła
miarowo oddychać. Jak zwykle, serce zaczęło jej bić
szybciej, tętno przyspieszyło. Jeszcze parę minut, i atak
minie. Ale pociąg zatrzymał się na stacji, a jej stan się
nie polepszył. Szybko wysiadła i stanęła obok kolumny,
łaknąc odrobiny świeżego powietrza. W końcu,
pochwyciwszy parę zaciekawionych spojrzeń, powlokła
się w stronę wyjścia. Serce zaczęło ją kłuć. To nie
zdarzyło się jej jeszcze nigdy. Wydawało jej się, że
chodnik wybrzusza się pod jej stopami. Widziała to
kiedyś na filmie o trzęsieniu ziemi. Ale tym razem to nie
ziemia się trzęsła.

Złapała przejeżdżającą taksówkę. Z trudem

wydobywała z siebie rwące się słowa.

- Port. „Alexandria”. Proszę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Kierowca zerknął szybko we wsteczne lusterko.
- W porządku, tak?
- Tak. Proszę. Port.
- Ile?
- Co?
- Ile?
Jęknęła. Zapomniała o tym, co nakazywał jej pilot.

Przed kursem należy ustalić cenę.

- Dziesięć jamajskich dolarów, dobrze?
Musi się znaleźć w jakimś chłodnym miejscu. Na

statek. Do Grega.

Kierowca skinął głową i taksówka ruszyła naprzód.

Verity z trudem złapała oddech; potężny zawrót głowy
omal nie pozbawił ją przytomności. Szybko zamknęła
oczy, ale Wirowanie nie ustawało. Nagle zdała sobie
sprawę z rezygnacją, że mdleje. Nie wróci już na
statek...

J

ohn Gardner robił codzienną inwentaryzację leków.

Niektóre specyfiki były bardzo kosztowne, więc żądanie
kapitana wcale go nie dziwiło.

Głośne bębnienie w drzwi zaskoczyło go tak, że omal

nie upuścił cennej fiolki. Znalazł się przy wejściu w
dwóch wielkich susach.

- Tak?
Steward wyglądał na przerażonego, ale starał się

mówić spokojnie.

- Jedna z pasażerek, doktor Fox, zachorowała. Jest w

tej chwili w taksówce. Chyba nie damy rady przenieść

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jej bez...

- Prowadź - przerwał mu szybko John.
Kierowca, krążący niespokojnie po nabrzeżu,

westchnął z ulgą na widok lekarza. John zajrzał do
samochodu; Verity leżała nieprzytomna. Miała o wiele
za szybkie tętno.

- Pomóżcie mi ją przenieść - rozkazał, marszcząc brwi.

- Potem poinformujcie kapitana, że być może będziemy
potrzebować szybkiej pomocy.

M

ając do wyboru sto kilometrów plaży, Ramona i

Damon poczuli się jak najbardziej usatysfakcjonowani.
Ramona zdecydowała się na plażę Doctor’s Cave, po
której szła teraz niespiesznie ze swoim ukochanym.

Damon nie mógł oderwać od niej oczu. Jeszcze nigdy

nie wypełniał go taki niebiański spokój. Ramona miała
na sobie długą, powiewną sukienkę, której czerń
kontrastowała mocno ze srebrem jej włosów. Wiatr
targał delikatny szyfon, opinając go na bujnych
piersiach i smukłych udach.

Ramona zerknęła na ukochanego i zauważyła w jego

oczach pożądanie.

- Znajdziemy jakiś pokój? - spytała gardłowo. - W

jakimś małym zajeździe, z dala od wszystkich?

Kochali się zaledwie parę godzin temu, ale jej wydały

się nagle nieznośnie dłużącymi się latami.

Chwycił ją znienacka w ramiona i zawirował wraz z

nią, zanosząc się głośnym śmiechem. Potem zmiażdżył
w uścisku tak mocnym, że niemal skruszył jej żebra.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Nie zauważyli długiego granatowego bentleya,

parkującego pod niebotyczną palmą.

- Gdybyś tylko wiedziała - szepnął Damon, pochylając

się ku niej. - Gdybyś wiedziała, jak strasznie cię
kocham, przestraszyłabyś się.

Spojrzała na niego poważnie oczami lśniącymi

szczęściem.

- Nie przestraszyłabym się.
- Mógłbym się kochać z tobą do upadłego. - W jego

głosie pulsowała nieugaszona żądza.

- Obiecujesz?
Uśmiechnął się i skubnął zębami jej ucho, ozdobione

kolczykiem z czarnych dżetów.

- W takim razie... - Przełknęła ślinę, by pozbyć się

rozkosznego dławienia w gardle, które nie pozwalało jej
odetchnąć. Jego oczy znowu przybrały kolor burzowych
chmur. - W takim razie... chodźmy.

Nie zauważyli, że bentley rusza powoli za nimi. A za

nim pojawił się niepozorny czerwony fiat.

G

reg wszedł do pomieszczeń szpitalnych i zamarł w

pół kroku. Na leżance spoczywała Verity, ukryta pod
maską tlenową.

Steward powiadomił go zwięźle o wypadku. Pospieszył

za nim, przypominając sobie procedurę postępowania w
razie nagłego wypadku w porcie. Ale na jej widok
zapomniał o wszystkim. John spojrzał na niego tylko
raz. Zaklął w duchu; zupełnie zapomniał o swoich
podejrzeniach co do związku kapitana z Verity Fox.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Powinien uprzedzić stewarda, żeby go jakoś
przygotował. Westchnął ciężko.

- Usiądź, Greg. Tam. - Wskazał poczekalnię.
Przez chwilę kapitan wyglądał tak, jakby chciał się z

nim kłócić. Instynkt nakazywał mu chwycić ją w
objęcia, potrząsnąć nią, obudzić, kazać przysiąc, że nic
się jej nie stało. Ale lata samodyscypliny zwyciężyły i
Greg wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą
drzwi. Zaczął krążyć nerwowo po poczekalni.

John wbił igłę w ramię Verity i czekał. Bardzo długo.
Powoli świat zaczął do niej wracać. Najpierw dotarły

do niej dźwięki. Potem obrazy. Zamrugała, czekając
cierpliwie, aż rozmazane kształty nabiorą ostrości.
Jasnozielona plama l okazała się parawanem przy łóżku.
Blady księżyc w pełni stał się twarzą Johna.

- Witam - odezwał się cicho John.
Jego głos dudnił, jakby dochodził z beczki.

Uśmiechnęła się słabo.

- Cześć. Chcę pić...
Przyłożył jej szklankę do ust. Powoli pociągnęła łyk,

choć wnętrzności paliły ją żywym ogniem. Skończyła,
spojrzała na lekarza i postanowiła nie prosić o kolejną
szklankę.

- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Nie wiemy. Taksówkarz zawiadomił jednego ze

stewardów. Prawdopodobnie jakieś dziesięć minut.

- Rozumiem.
Ale tak naprawdę nic nie rozumiała. Omdlenia nie były

typowym symptomem tego typu białaczki. A jeśli ona o

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

tym wiedziała, także John miał tego świadomość.
Spojrzała z niepokojem na jego mroczną twarz.

- No dobrze. Czy teraz powiesz mi wreszcie, co się tu

dzieje, czy muszę zadzwonić do twojego przyjaciela?
Jak mu tam, Dryera?

Przełknęła ślinę. Nie mogła się pozbyć tej nieznośnej

suchości w ustach.

- Nie ma o czym mówić. Przeforsowałam się, i tyle.

Wspięłam się w górę wodospadu, potem chodziłam po
słońcu... to pewnie udar słoneczny.

Wytrzymała spojrzenie lekarza, nie odwracając

wzroku.

Wreszcie skinął głową, tłumiąc westchnienie.
- Jak wolisz. Pobędziesz tu przez noc. Tak na wszelki

wypadek.

Skinęła głową z ogromną ulgą.
- Dziękuję.
Wstał i ruszył do wyjścia, zaciągając po drodze

zasłony, barwiące ściany pokoju na zielonkawy, morski
odcień.

- Wrócę za godzinę. Do tego czasu, jeśli będzie ci

czegoś potrzeba, przyciśnij brzęczyk. Jest na boku
łóżka. Za drzwiami czeka dyżurna pielęgniarka.

Skinęła głową i odprowadziła go wzrokiem.

Odwróciwszy się na wznak, spojrzała w biały sufit.

- Niech to diabli - szepnęła.

R

amona stanęła w oknie i wyjrzała na zewnątrz.

Znaleźli ten zajazd zupełnie przypadkiem, w małej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wiosce z dala od głównego traktu. Oprócz restauracji
mieścił wszystkiego trzy pokoje. Ten, w którym się
znajdowali, niemal w całości zajęty był przez ogromne
łóżko z baldachimem. Lekki wietrzyk, wpadający przez
małe okno, niósł ze sobą woń jaśminu.

Ramona położyła dłoń na parapecie; gałązki uginające

się pod mnóstwem drobnych, gwiaździstych kwiatków
musnęły lekko jej przegub. Odwróciła się i spojrzała na
Damona. Stał nieruchomo w drzwiach; tylko oczy
jarzyły się mu jak dwa żarzące się węgle.

Bez słowa sięgnęła do włosów i zaczęła je rozplatać.

Przeczesała je palcami, rozrzucając na ramionach.
Poruszyła głową; zafalowały jak srebrny wodospad,
sięgający talii. Damon zrzucił buty, zdejmując
jednocześnie marynarkę. Nie odrywał wzroku od
Ramony. Powietrze zgęstniało od pulsującej
namiętności. Rozwiązała wdzięcznie rzemyki sandałów;
Damon sięgnął do mankietów koszuli. Jęknęła cicho i
podbiegła do niego. Drżącymi z niecierpliwości palcami
rozpięła złote spinki i rzuciła je na podłogę. Rozchyliła
koszulę, wpatrzona w jego oczy. Przesunęła dłonią po
męskiej piersi, delikatnie drapiąc go paznokciami.
Powoli pochyliła się i pocałowała go w ramię,
zaciskając dłonie na chłodnym jedwabiu jego koszuli.

Jego skóra miała tak cudowny smak. Ciepły, lekko

słony.

Chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka. Osunął się na nią

powoli, ująwszy jej głowę w obie ręce.

- Co robisz? - szepnęła, kiedy rozsunął delikatnie jej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

uda.

- Zaraz zobaczysz.

G

reg zerwał się na równe nogi.

- Co z nią?
John odszedł parę kroków od drzwi, zastanawiając się

nad czymś.

- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.
- Nie masz pojęcia? - wybuchnął Greg; strach i

napięcie wreszcie znalazły w nim ujście. - Co to za
odpowiedź?

- Uczciwa. Nie wiem, ponieważ Verity coś przede mną

ukrywa. - Wziął kapitana za ramię i wyprowadził z
poczekalni. - Chodź ze mną. Być może będzie mi
potrzebny świadek.

Poszli do kabiny Verity.
- Dobrze - odezwał się niechętnie Greg. - Powiedz mi

to wprost. Co się tu dzieje?

- Doktor Fox jest chora na białaczkę. Niektóre

odmiany tej choroby dają się kontrolować za pomocą
transfuzji i leków...

Greg pobladł śmiertelnie.
- A ta nie?
- Nie. Ta odmiana jest nieuleczalna. A przynajmniej

tak mi się zdawało.

- Zdawało ci się? Na miłość boską, czy ona umrze? -

Odwrócił się zawstydzony nagłym wybuchem i
przeczesał włosy palcami.

- Kochasz ją, prawda? - spytał John spokojnie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Greg skinął głową, nie patrząc na lekarza.
- Wiem, że to wbrew przepisom... A, do diabła z tym.

Więc umrze czy nie?

- Kiedy po raz pierwszy zjawiła się u mnie i

zobaczyłem kartę jej choroby, byłem tego pewien. Ona
także. Ta podróż miała być... - John urwał, zmieszany.

Greg pokiwał głową. Rejs miał się stać jej ostatnią

radością w życiu. Tyle rzeczy nagle stało się dla niego
jasne... Zamknął oczy.

- Teraz powiem ci coś w najściślejszej tajemnicy. -

John westchnął z desperacją. - Mniej więcej dziesięć
dni temu na pokładzie pojawił się jej kolega.

- Gordon Dryer? Tak, wiem - potwierdził Greg i nagle

zrozumiał. Verity nie miała z nim romansu. Kiedy ich
zaskoczył, Gordon był w trakcie badania!

- Otóż to. Wrócił w zeszłym tygodniu, zbadał Verity i

pobrał jej krew. Liczba jej białych krwinek spadła gwał-
townie. Normalnie byłby to dobry objaw, ale... Greg,
wydaje mi się, że Verity bierze jakiś eksperymentalny
lek.

Greg spojrzał na niego z namysłem.
- Czyli... nielegalny?
- Tak. Tak mi się zdaje.
- Ale jeśli jej to pomaga, jeśli ma zbawienne działa-

nie... - Przerwał, widząc śmiertelnie poważne spojrzenie
Johna.

- Nie jestem tego pewien. W tym cały problem. Nie

jestem pewien, czy ten lek jej pomaga.

- Myślisz, że... - Greg rozejrzał się, rozpaczliwie po-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

szukując pomocy. Cały pokój przypominał mu o Verity.
Wszędzie widać było jej obecność. Perfumy na toaletce.
Szczotka, pomiędzy której zębami zostało parę
kruczoczarnych włosów. Jej książki. Jej radio. O Boże,
a jeśli ona naprawdę umiera? Potrząsnął głową. Nie
wolno. Uspokój się. Myśl, do cholery. - Musimy to
znaleźć.

John skinął smętnie głową.
- Właśnie po to tu przyszedłem.
Niechętnie zabrali się do przetrząsania rzeczy Verity.

Na szczęście nie musieli długo szukać. W pierwszej
szufladzie, do której zajrzał John, spoczywały zwitki
papieru, zawierające lekarstwo. Obaj spojrzeli na biały
proszek.

- Szlag by to trafił - powiedział John. Miał nadzieję, że

nic nie znajdą. Co teraz mają z tym zrobić? Donieść na
nią? Dryer będzie skończony. Zachować wszystko w
tajemnicy i przyglądać się, jak Verity umiera?

- Co to jest? - spytał Greg słabo. Strach paraliżował go,

pełzł ku niemu jak potworne, zimne macki. Verity
umiera. Umiera...

- Nie wiem. - John starannie złożył karteczkę i schował

ją do szuflady. Spojrzał na Grega i skrzywił się na
widok grymasu cierpienia, wykrzywiającego twarz
kapitana. Szybko otrząsnął się z przygnębienia,
przywołując na pomoc cały profesjonalizm, i z ulgą
zauważył, że Greg robi to samo.

Spojrzeli na siebie - bardzo profesjonalny lekarz i

równie profesjonalny kapitan - i westchnęli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Nie wiem, co to jest ani jakie ma działanie - oznajmił

John z ponurą zaciętością - ale się dowiem.

Obaj pokiwali głowami, nawiedzeni tą samą myślą.
Tak. A co potem?

Jamajka

T

o był bardzo dobry pomysł. - Ramona westchnęła

błogo, patrząc, jak „Alexandria” rusza w kierunku
Kuby. Oboje zdecydowali, że zrobią sobie wolne. Za
dwa dni mieli polecieć samolotem na Kubę, gdzie
dołączą do „Alexandrii”.

Dzień zaczęli, kochając się spokojnie i niespiesznie w

hotelowym pokoju. Zjedli późne śniadanie i wyruszyli.
Damon nie chciał Ramonie zdradzać celu wyprawy;
teraz zatrzymał samochód i odwrócił się do niej; oczy
mu błyszczały. W ciągu ostatnich dni zapomniał o Joe
Kingu, udziałach Markhama i wszystkim innym. Teraz
liczyła się tylko Ramona.

- No co? - zagadnął ją podstępnie. - Tchórz cię

obleciał?

Prychnęła pogardliwie.
- Jeszcze się przekonamy, kto tu jest tchórzem -

mruknęła i wysiadła godnie z samochodu

Razem poszli w stronę zabudowań, opatrzonych

wielkim szyldem „Pontony”. Rzeka Lethe miała się
ciągnąć przez wielkie połacie okolic nie tkniętych
cywilizacją. Włożyli pomarańczowe kamizelki
ratunkowe i, wraz z grupą nastolatków, wysłuchali
uważnie przewodnika, który zapoznał ich z zasadami

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

bezpieczeństwa i opowiedział o czekającej ich podróży.
Poszli za nim w stronę okrągłego jaskrawożółtego
pontonu, kołyszącego się leniwie na spokojnej wodzie
przy brzegu. Jakoś nikt nie kwapił się do wsiadania.

- Damy mają pierwszeństwo - mruknął Damon pod

nosem.

Spiorunowała go wzrokiem, ale kąciki jej ust drgały we

wstrzymywanym uśmieszku.

- Jak miło - powiedziała z zabójczą słodyczą i weszła

na ponton. Z początku kołysanie przejęło ją lekkim
dreszczem, podobnie jak widok cienkiej gumowej
powłoki, słabej zapory pomiędzy nią a setkami metrów
wody. Usiadła, tak jak kazał im instruktor, i pokazała
Damonowi język.

Jej ukochany wskoczył zgrabnie do środka.
- Już to robiłeś - powiedziała podejrzliwie.
I rzeczywiście, Damon sprawiał wrażenie, jakby

spędził na pontonie połowę życia. Nawet przewodnik
zauważył jego spokojną pewność siebie i pozwolił mu
usiąść na rufie, co dla amatora jest nie lada
wyróżnieniem.

Przewodnik ujął wiosło i spojrzał na nich wyczekująco.

Szybko poszli w jego ślady i ponton ruszył.

Było to niezapomniane przeżycie. Przez większą część

podróży rzeka była spokojna, a przewodnik pokazywał
im rzadkie rośliny, egzotyczne kwiaty i zwierzęta, nie
widywane nawet przez krajowców. Parę miejsc, w
których prąd rzeki nabrał mocy, wzmogło dreszczyk
emocji. Ramona rozkoszowała się przejażdżką, nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

zdając sobie sprawy z rumieńca, który wypłynął na jej
policzki. Jej oczy błyszczały jak dwie niebieskie
latarnie. Nic dziwnego, że Damon przegapił większą
część uroków podróży.

„A

lexandria” sunęła płynnie po falach. Stojący na

mostku Greg Harding słuchał prognozy pogody,
nadawanej z Hawany. Zapowiadano mocny wiatr,
sięgający ośmiu stopni w skali Beauforta. Zresztą
zachmurzone niebo dobitnie zwiastowało jego
nadejście. Ale to go nie martwiło. „Alexandria” mogła
stawić czoło najgorszej pogodzie, nawet dwunastu
stopniom i huraganom.

Spojrzał jeszcze raz na radar. Na razie nic nie

wymagało jego obecności.

- Zejdę na jakieś pół godziny - odezwał się. - Jeśli

będziecie mnie potrzebować, znajdziecie mnie w
szpitalu.

John dozorował wydawanie środków na chorobę

morską małej grupce pozieleniałych na twarzach
pasażerów.

- Chyba nie przyszedł pan po aviomarin, kapitanie? -

zagadnął go z fałszywym rozbawieniem; mając na
uwadze zaciekawione spojrzenia.

- Taki stary wilk morski jak ja? Chciałem zobaczyć te

ulotki.

John zrozumiał go w pół słowa.
- Oczywiście. Są w moim gabinecie. Siostro? - Skinął

na jedną z pielęgniarek, tak spokojną i pewną siebie, że

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sam jej widok dodawał otuchy nawet najbardziej
spanikowanemu pasażerowi.

W zaciszu gabinetu zdjęli sztuczne uśmiechy i

spojrzeli na siebie.

- Dzwoniłeś? - spytał Greg z napięciem.
- Jeszcze nie. Różnica czasu. Teraz powinien być już w

pracy. Wczoraj zdobyłem jego numer.

Greg usiadł, obracając nerwowo w dłoniach kapitańską

czapkę. Lekarz uniósł słuchawkę i wykręcił numer.

- Tak? - W szorstkim głosie Gordona słychać było

śmiertelne zmęczenie.

- Gordon? Tu John Gardner.
W słuchawce zapadła chwila ciszy.
- Tak? - odezwał się wreszcie Gordon. - W czym mogę

pomóc?

- Wczoraj Verity zemdlała. Możesz mi to wyjaśnić?
Znowu pauza.
- To... niemożliwe.
Kiedy widzieli się po raz ostatni, nic nie wskazywało

na tendencję do omdleń, a skoro przestała brać
lekarstwo, nic nie usprawiedliwiało takiego stanu
rzeczy.

- Owszem, możliwe - powiedział John cierpko. - Co

więcej, znaleźliśmy bardzo interesujące rzeczy w
maleńkich skrawkach papieru. Wiesz coś na ten temat?

W słuchawce rozległo się westchnienie.
- Ciągle to bierze. - W głosie Gordona słychać było

ponurą rezygnację. - A niech to. Co mogę... - Przerwał,
zdając sobie sprawę, że ktoś go słucha. - Przepraszam,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

muszę się zastanowić. Chyba znalazłem przyczynę wy-
stępowania tych uderzeń gorąca i zawrotów głowy. To
takie proste, że nie zwracałem na to uwagi. Dopiero,
kiedy...

- Gordon! - rzucił ostrzegawczym tonem John i

podniósł wzrok na wpatrzonego w niego Grega.

- Proszę, muszę mieć trochę czasu. Tylko dwadzieścia

cztery godziny. Wtedy się okaże. Ale dopóki się nie
upewnię, nie powinniśmy mówić Verity.

John westchnął. A więc Dryer przeszmuglował lek na

statek. Verity przyjmowała go. Z prawnego punktu
widzenia oboje popełnili przestępstwo.

- Do diabła, człowieku! Nie rozumiesz, że to nie żarty?
Gordon uśmiechnął się, po raz pierwszy od tygodnia.
- O, chyba rozumiem - mruknął sarkastycznie. - Co byś

zrobił na moim miejscu? Zwłaszcza gdyby pacjent był
najlepszym przyjacielem, jakiego miałeś na tym
cholernym świecie?

John opadł na krzesło, zrezygnowany.
- Masz rację. Przepraszam. - Spojrzał na uniesioną

brew Grega i wzruszył ramionami. - Co należy teraz
zrobić?

- Zdaje się, że Verity ciągle bierze to... coś. Zabierz to

z jej pokoju i schowaj w bezpieczne miejsce.
Najwyraźniej efekty uboczne są zbyt niebezpieczne.

- Ale liczba jej białych krwinek spadła o kolejne cztery

procent. Wczoraj zbadałem jej krew.

- Świetnie! - zawołał, a potem jęknął, zreflektowawszy

się. Owszem, byłoby świetnie, gdyby potrafił usunąć

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

efekty uboczne. Wydawało mu się, że to potrafi, ale nie
miał żadnej pewności. Mógł się mylić. Rozwiązanie
było tak proste, że zaczął wietrzyć w nim jakąś pułapkę.

- Nie sądzisz, że to dobrze, iż nie przestała tego

przyjmować? W jej stanie liczba białych krwinek to
rzecz najważniejsza. Opowiedz mi więcej o tych
uderzeniach gorąca.

Greg wyprostował się czujnie, nasłuchując rozmowy

lekarzy. A więc przez cały czas czuła się źle i ukrywała
to przed nim? Nagle przypomniał sobie, jak często
żegnała się z nim pospiesznie. Jak dziwnie się
zachowywała. Jak zmienne były jej nastroje. A on
myślał, że się nim znudziła i że to i próby zakończenia
romansu. Pokręcił głową z rozpaczą. Jak i mógł być
takim idiotą?

John wysłuchał opowieści o Herkulesie.
- Paskudna sprawa. Więc co? Odstawiamy lek i

patrzymy, jak liczba białych krwinek skacze jej pod
niebo?

Gordon westchnął. Jak miał odpowiedzieć?
- Decyzja należy do niej.
- Ale ona już ją podjęła, nie sądzisz?
Gordon pokiwał ponuro głową, zapominając, że John

go nie widzi.

- Masz rację. To jej życie. Zostaw wszystko tak jak

jest.

John odłożył słuchawkę i spojrzał na Grega. Teraz

musiał mu to wyjaśnić, a nie wiedział, czy kapitan się z
nim zgodzi.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Jakoś w to wątpił.

R

amona i Damon postanowili, że nie zrezygnują tak

łatwo z rozrywek na rzekach Jamajki. Wycieczka
statkiem, jak zapewnił ich przewodnik, miała być
wspaniałym przeżyciem. Czekała ich podróż w świetle
pochodni, tradycyjny posiłek, występ zespołu
etnicznego i tańce przy muzyce reggae. I nie zawiedli
się.

Ramona miała na sobie prostą i elegancką sukienkę z

białego jedwabiu, krojem przypominającą greckie
tuniki. Odsłaniała jedno ramię, opadając ku ziemi
wąskimi fałdami. Aby podkreślić jeszcze charakter
stroju, zebrała włosy w wysoki kok. Jej jedynymi
ozdobami były skromne kolczyki ze srebra i brylantów
oraz srebrny łańcuszek. Damon wyglądał w czarnym
garniturze jak wcielenie męskiego ideału. Razem
ściągali na siebie mnóstwo spojrzeń.

Kelner podał im menu i opuścił ich dyskretnie, nie

śmiejąc narzucać swojej obecności zapatrzonym w
siebie kochankom. Cały wieczór minął im jak we śnie.
Ta noc miała w sobie coś magicznego. Tak, jakby
została stworzona specjalnie dla nich. Noc kochanków.
Noc, której nic nie mogło zniszczyć...

J

oe King patrzył z bezsilną wściekłością za

oddalającym się statkiem. Co właściwie wyobrażała
sobie Ramona? Dlaczego nie starała się wymknąć
Alexanderowi i przekazać mu udziały Markhama?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Zaczynało go gnębić uczucie, że wszystko wymyka mu
się z rąk. Westchnął i polecił kierowcy zawieźć się do
hotelu.

Jego niepokój wzrósłby wydatnie, gdyby dane mu było

Zorientować się, kto obserwuje go od stolika
nadbrzeżnej kawiarenki.

N

o i mamy go - mruknął Frank, pociągając łyk

miejscowego piwa.

Les skinął głową.
- Masz trasę statku?
Statek miał się zatrzymać przy małej knajpce, leżącej

parę mil w dół rzeki, gdzie na pasażerów czekał zespół
reggae.

- Idziemy. - Les rzucił na stół parę dolarów i wstał. -

Pora pogadać od serca z panią profesor.

V

erity przebrała się w kostium kąpielowy. Na

pokładach było niewiele osób; ostry wiatr nie wypłoszył
tylko najbardziej wytrzymałych miłośników słońca.
Narzuciła na kostium najgrubszy szlafrok i wyszła,
gotowa stawić czoło żywiołom.

Wczorajsze osłabienie niemal już minęło, ale na

wszelki wypadek nie zbliżała się do burty. Położyła się
na leżaku i zamknęła oczy z westchnieniem
zadowolenia. Wreszcie wyrwała się z izolatki. Jak
dobrze.

- Nie powinnaś tu siedzieć - odezwał się cicho Greg,

stając przed nią bezszelestnie. - Jest za zimno i o wiele

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

za wietrznie.

Stłumiła radość, która zalała jej serce na jego widok.

Wzruszyła ramionami.

- Lubię wietrzną pogodę. Czuję wtedy, że żyję.
Drgnął, ale nie zauważyła tego, oślepiona promieniami

słońca.

- Verity...
Spojrzała na niego, osłaniając oczy dłonią. Dlaczego

był taki chmurny?

- O co chodzi? - Miała ochotę go dotknąć, wziąć w

ramiona, ukoić ten ból, który w nim wyczuwała.
Wiedziała, że to ona mu go zadała. - Nie chciałam... Nie
chciałam cię tak zranić. Nie możesz o mnie po prostu
zapomnieć?

Skrzywił się boleśnie, jakby go uderzyła.
Otworzyła szeroko oczy.
- Greg?
Pokręcił głową. Nie potrafi, po prostu nie potrafi tego

zrobić, patrząc w te wielkie, bezbronne oczy. Wreszcie
dotarło do niego, że wszystko, co zrobiła, uczyniła z
myślą o nim. Żeby go bronić. Jak mógłby jej
powiedzieć, że wie o wszystkim? Uciekłaby wtedy od
niego, wycofała się w ochronną skorupę.

- Nie, nic - mruknął, bardziej opryskliwie, niż

zamierzał, - Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiatr
przybierze na sile. Powinnaś wejść do środka.

Powoli opuściła rękę i wstała.
- Dobrze... kapitanie.
Odwróciła się do niego plecami i odeszła, a on

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

odprowadził ją wzrokiem.

R

amona przyglądała się Damonowi, torującemu sobie

drogę do baru. Knajpka, w której się zatrzymali, była
tłoczna i gwarna. Za chwilę miały się rozpocząć tańce.
Zdecydowali, że przedtem muszą się napić.

- Doktor King?
Podniesiony głos niemal ginął we wszechobecnym

hałasie.

Ramona odwróciła się i spojrzała prosto w zielone

oczy inspektora. Nagle czar tej niezwykłej nocy prysł.
Les Fortnum wskazał na drzwi. Westchnęła, lecz
posłusznie podniosła się i poszła za nim. Powoli, jakby
za milczącą zgodą wyszli do ogrodu na tyłach zajazdu i
usiedli na najbardziej oddalonej ławeczce pod
potężnym drzewem, stojącym w pełnym rozkwicie.
Zapach, jaki od niego bił, przypominał nieco imbir.

Les nie bawił się w długotrwałe podchody.
- Chciałem poprosić panią o przysługę.
- Jaką? - spytała, choć doskonale wiedziała, o co mu

chodzi.

- W koszyku, który miała pani w Puerto Rico znajduje

się aparat podsłuchowy. Chciałbym, żeby wzięła go
pani ze sobą na spotkanie z ojcem - poprosił Les,
wbijając przed siebie ponury wzrok. Wstrzymał oddech,
oczekując wybuchu wściekłości. Wreszcie rzucił
Ramonie niepewne spojrzenie, spodziewając się, że
dziewczyna wymierzy mu policzek, w najlepszym
wypadku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Ale ona patrzyła tylko na niego oczami zimnymi jak

błękitny lód.

- Rozumiem - odezwała się głosem wypranym z wszel-

kiego uczucia. - To było bardzo sprytne i, jak mi się
zdaje, bardzo nielegalne. Mam nadzieję, iż wszystko, co
powiedziała pani Alexander, nie może zostać
wykorzystane jako dowód przeciwko niej?

- Zgadza się. Nie szukamy żadnych... zagadek dotyczą-

cych śmierci pana Alexandera.

- A więc co miałabym zrobić?
- Chciałbym, żeby spotkała się pani z ojcem w jakimś

publicznym miejscu. Znajdziemy się o parę metrów od
pani. Czuję, choć nie mogę tego poprzeć żadnym
dowodem, że pani ojciec wyjątkowo ceni sobie łączące
was więzy krwi. Innymi słowy, jest wrażliwy na pani
punkcie.

- Więc? - spytała.
Les uśmiechnął się niewesoło. Nie ułatwiała mu

sprawy, ale nie mógł jej o to winić. Prosił ją, by
zastawiła pułapkę na własnego ojca.

- Sądzimy, że zechce zaszantażować Garetha

Desmonda, aby zdobyć jego udziały.

- W jaki sposób?
- Jego córka, Felicity, studiuje w Oksfordzie -

powiedział tylko, a ona skinęła głową ze zrozumieniem.

- Narkotyki w Oksfordzie to poważny problem - przy-

znała i nagle podjęła decyzję. - Dobrze. Chcecie, żebym
nakłoniła ojca do przyznania się do winy?

- Otóż to. Ale to nie będzie łatwe.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Zamilkła; Les, chcąc za wszelką cenę traktować ją

uczciwie, dodał cicho:

- Będzie pani powołana na świadka oskarżenia w

procesie o morderstwo. Musi pani potwierdzić to, co
powiedział pani ojciec.

Pobladła.
- Ach, tak?
- Mamy liczne dowody winy pani ojca. Doyle pewnie

zacznie sypać, kiedy tylko go zwiniemy, co nastąpi pod
koniec rejsu.

Drzwi zajazdu otwarły się; do cichego ogrodu buchnął

hałas. Ramona rozpoznała ciemną sylwetkę, zanim
jeszcze Damon ją zawołał. Les obejrzał się szybko i
wstał.

- Decyzja należy do pani - powiedział. - Chcemy, żeby

Joe King odpowiedział za zamordowanie pani
narzeczonego. A pani?

Po tym ostatnim, zabójczym ciosie odwrócił się szybko

i odszedł.

Damon spojrzał za oddalającą się postacią. W świetle

księżyca biała sukienka Ramony i fala jasnych włosów
lśniły z daleka.

- Kto to był? - spytał z udaną obojętnością, stawiając

dwa kieliszki na drewnianym stole.

Ramona spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nikt. Chciał mnie poderwać. Zazdrosny?
- Ani trochę.
- Kłamczuch. - Roześmiała się.
Podał jej kieliszek i pociągnął łyk, obserwując ją

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ukradkiem. Wyczuł jej niepokój i zastanawiał się, kim
był tamten mężczyzna. Czy to kolejny właściciel
udziałów, na które ostrzyła sobie ząbki?

Pozwolił sobie na głupią beztroskę. Zapomniał o jej

planach. Być może pora, żeby sobie o nich
przypomniał.

Kuba

Z

a dziesięć minut będziemy w Hawanie - szepnął

Damon. Samolot zbliżał się do lądowania.

- Nie bałeś się zawijać do kubańskiego portu?
- Chciałem trochę rozruszać pasażerów.
- Jakiś ty dobry. - Parsknęła śmiechem.
- Poza tym to bardzo piękne miejsce. Znane z

karnawałów w Hawanie i Santiago...

- Nudzisz mnie.
- Nieczuła! Wiec co powiesz o urokach natury? Na

Kubie jest sześć parków narodowych...

- Najdroższy?
- Tak?
- Chciałbyś jeszcze pożyć?
- Byłoby miło.
Pochyliła się i pocałowała go w ramię.
- Więc się zamknij.
- Pani profesor! Co za charakterek! A ja, naiwny, liczy-

łem, że zainteresują cię ogrody botaniczne Soledad i
tamtejsze motyle. Na Kubie roi się od motyli. I od
krokodyli, co chyba jest bardziej w twoim guście. -
Żartował, ale w jego głosie słychać było dziwne nutki.

Ramona nie zauważyła ich i ugryzła go pieszczotliwie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

w ramię.

- Prawo zabrania kochać się w miejscach publicznych -

szepnął Damon. - Więc lepiej przestań, albo skończymy
w pudle.

I znów ujrzeli biały lśniący kolos, wznoszący się

majestatycznie w porcie. Damon poczuł, że na sam
widok „Alexandrii” robi mu się lepiej na duszy.

Na pokładzie Koliber Ramona pocałowała go lekko i

słodko.

- Do zobaczenia za godzinę.
- Za godzinę? Czemu tak długo?
- Muszę się upiększyć.
- Nie potrzebujesz aż tyle czasu. Wystarczy dziesięć

sekund, żeby się rozebrać.

Jego gorący szept wywołał na jej policzki ciemne ru-

mieńce.

- Ach, mężczyźni. - Pokręciła głową. - W głowie wam

tylko jedno... - Uśmiechnęła się i zostawiła go. Miała
nadzieję, że udało jej się zachować sympatyczny, lekki
nastrój. Gdyby Damon dowiedział się, co zamierzała
zrobić...

Zamknęła drzwi na klucz i znalazła torbę plażową.

Pluskwa była ukryta tak przemyślnie, że minęło sporo
czasu, zanim ją znalazła. Spojrzała na mały przedmiocik
i uśmiechnęła się z uznaniem.

- Szczwana bestia z pana, inspektorze - mruknęła.
Zerknęła na zegarek. Szkoda, że policjant nie dał jej

swojego numeru telefonu. No cóż, miejmy nadzieję - i
oby nie była płonna - że obserwowali ją, kiedy wysiadła

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

na lotnisku. Nie zamierzała dłużej odwlekać sprawy.
Dość już czekała.

Wzięła prysznic i przebrała się w prostą, zielono-

kremową sukienkę, bijąc przy tym rekordy szybkości.
Przeciągnęła niecierpliwie szczotką po włosach, nie
trudząc się upinaniem ich, i chwyciła torbę.

J

eff Doyle podążał za nią w dyskretnej odległości.

Niemal go nie zauważyła, pochłonięta własnymi
myślami. Podeszła do najbliższego telefonu. Kiedy
uniosła słuchawkę, zabłąkany promień słońca zamigotał
w łańcuszku na jej szyi, budząc w nim oślepiające
błyski. Srebro! Ten blask uderzył w niego jak fizyczny
cios. Zadrżał i osłonił oczy ręką. Niech ją diabli,
dlaczego nie nosi złota, jak wszystkie kobiety?
Dlaczego akurat ona musi pałać miłością do srebra? I
dlaczego błysk jej łańcuszka go oślepił? Szybko
wycofał się za róg i oparł o chłodną ścianę, drżąc na
całym ciele i usiłując opanować przyspieszony oddech.
Srebro. Nienawidził srebra. Wróżka powiedziała mu
niegdyś, żeby nigdy, przenigdy nie dotykał srebra,
metalu mającego tak długą i krwawą historię, o wiele
bardziej dramatyczną niż złoto. Powiedziała też, że
srebro symbolizuje jego zagładę. Przycisnął
roztrzęsioną dłoń do ust i spróbował się roześmiać. Ależ
z niego idiota. Idiota.

A mimo to włosy jeżyły mu się z przerażenia.

R

amona, nieświadoma cierpień Jeffa, dzwoniła właśnie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

do najdroższego hotelu na wyspie - gdzie indziej
mogłaby zastać ojca? - usiłując skoncentrować się i
uspokoić. Nie zauważyła Damona, stojącego w
drzwiach lobby.

Ale on ją spostrzegł i natychmiast rozjaśnił się w

uśmiechu. Jego spojrzenie powędrowało ku srebrnej
zasłonie jej włosów. Uwielbiał ich chłodny dotyk, kiedy
się kochali. Uwielbiał ich zapach, ich pieszczotę, kiedy
spała z głową na jego piersi. Uwielbiał...

- Dzień dobry, ojcze - powiedziała, niemal dławiąc się

tym słowem. Instynkt podpowiedział jej, że powinna je
użyć.

Nie zdawała sobie sprawy, że zbliżający się do niej

Damon stanął jak wryty.

- Nie było cię na statku - odezwał się z pretensją Joe

King.

A więc na nią czekał. Dobrze.
- Przyleciałam samolotem, razem z Damonem. Ojcze,

musimy się spotkać.

Damon przesunął się pod ścianę, kryjąc się za wielką

paprocią. Zaczął nasłuchiwać z wytężoną uwagą i
bólem.

- Tak, musimy - potwierdził Joe. - Przyjedź do

Bodeguita del Medio, obok katedry. I przynieś ze sobą
udziały.

- Oczywiście - mruknęła ze smętnym uśmiechem.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na torbę. Nie tylko

udziały przyniosę ci w prezencie, ojcze.

Obserwujący ją Damon dostrzegł jej uśmiech i serce w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nim zamarło. Ruszył w ślad za Ramona, starając się nie
rzucać się w oczy. Wsiadł do taksówki, przeklinając w
duchu małego, mocno sfatygowanego volkswagena,
który bez J przerwy zajeżdżał mu drogę. Wreszcie
taksówka Ramony l; i nieodłączny volkswagen
zatrzymały się przed budynkiem. Pospiesznie zapłacił
za kurs i ukrył się w cieniu.

Ramona natychmiast dostrzegła Lesa i Franka.

Wysiedli z garbusa wyglądającego tak, jakby za chwilę
miał się rozlecieć na kawałki. Ominęła ich wzrokiem i
weszła do restauracji. Przez ułamek sekundy wydawało
jej się, że w szklanych drzwiach widzi odbicie twarzy
Keitha. To dla ciebie, pomyślała, znikając we wnętrzu
restauracji. Les i Frank weszli za nią. A Damon za nimi.

Joe King wstał na jej powitanie. Spojrzał na chłodną

twarz córki, dostrzegł drapieżny błysk jej oczu,
lodowaty uśmiech i serce wezbrało mu dumą. Oto jego
dziecko. Pragnące pieniędzy i władzy, jaka za nimi
idzie. A on ofiaruje je jej z rozkoszą. Oczywiście nie od
razu. Najpierw musi nauczyć się zasad biznesu - i
posłuszeństwa - a dopiero potem...

- Dzień dobry, ojcze.
To słowo sprawiło mu niewysłowioną przyjemność.
- Usiądź. Już złożyłem zamówienie. Mam nadzieję, że

się nie obrazisz?

- Ależ skąd - powiedziała bez emocji i zajęła miejsce.
Les i Frank, siedzący o trzy stoliki dalej, unieśli menu,

kryjąc za nim magnetofon, nagrywający wszystko - od
szelestu sukienki Ramony po ciche tykanie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kosztownego zegarka Joe Kinga. Damon zajął stolik tuż
obok nich, ukryty za wielkim pniem martwego drzewa,
porośniętym festonami orchidei. Słyszał wyraźnie ich
głosy, jako że o tej porze restauracja była niemal pusta.

- Masz udziały? - spytał Joe.
Ramona podała mu je bez słowa. Damon zacisnął palce

na szklance z piwem, które zamówił przy wejściu.

Joe King przejrzał dokumenty.
- Wyśmienicie.
- Czy teraz możemy zabrać się za Desmonda? - zaryzy-

kowała, odrzucając do tyłu niesforne pasmo włosów. -
Przypuszczam, że twój pan Doyle wkroczy wreszcie do
gry?

Frank zerknął nerwowo na Lesa; ten zabębnił palcami

w stół. Zaczęła ostro, może zbyt ostro? Gotowa
wszystko popsuć. Nerwy napięły się mu do
ostateczności. Mieli tylko jedną szansę. Tylko tę jedną
szansę...

Joe bardzo powoli odłożył dokumenty na stół i spojrzał

na córkę. Zrozumiała, że w tej chwili ważą się jej losy.
Jeśli źle oceniła charakter ojca...

- Doyle? - powtórzył głosem bez wyrazu.
Pozwoliła sobie na słaby uśmieszek.
- Przestań, tatusiu. Wiem, że masz na statku swojego

człowieka. Naprawdę sądziłeś, że się nie zorientuję?

Damon uniósł brwi. Co się tu u licha działo?
Na ustach Joe’go powoli pojawił się uśmiech.
- Powinienem się domyślić - rzekł z uznaniem. Jego

córka była naprawdę kimś. - Owszem, Doyle bywa

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

przydatny. Ale Desmonda opracowuje ktoś inny. O nim
chyba nie wiesz?

Uśmiechnęła się, modląc się w duchu, by nie zdradzić

mu, jak bardzo jest wstrząśnięta.

- Może wiem, może nie. Ale przypuszczam, że ten twój

tajemniczy pomocnik wykorzysta jako kartę
przetargową córkę Desmonda. Hm? - mruknęła jak
kotka.

Krew odbiegła mu z twarzy; z udaną nonszalancją

sięgnął po kieliszek.

- Proszę cię, tato. - Uśmiechnęła się zimno. - Ja też

odrobiłam lekcje.

Pełen podziwu wzrok ojca przyprawił ją o mdłości.
Ukryty za potężnym pniem Damon wciągnął

gwałtownie powietrze. Ogarnęła go wściekłość,
wściekłość zrodzona z bólu i rozpaczy. Och, Ramono.
Ramono!

- Gareth Desmond prowadzi swoje interesy wyjątkowo

czysto, ale pociechę ma nieco kłopotliwą. A to miła
okoliczność, prawda?

Damon poczuł dziką ochotę, by podejść do Ramony i

zamknąć jej usta, by zdławić te jadowite słowa,
wtłoczyć je jej do gardła. Nie znał tej kobiety. To nie
jest ta dziewczyna, którą pokochał. To jakaś podła suka.

Joe King pociągnął łyk napoju.
- Więc co radzisz?
Les Fortnum zacisnął pięści. Nie, nie! To on musi to

powiedzieć! Jeśli uda im się dopaść drugiego
współpracownika Kinga, prawdopodobnie jednego ze

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

stewardów, mogą oskarżyć ojca Ramony również o
szantaż. Wbił zrozpaczone spojrzenie w przestrzeń; był
bezsilny. Mógł tylko czekać i nie tracić nadziei.

- Nic, tatusiu. - Uśmiechnęła się.
Joe King niespodziewanie wybuchnął gromkim

śmiechem.

- Oczywiście masz rację! Posłużymy się jego córką. To

szmata i narkomanka. Desmond będzie musiał sprzedać
udziały, jeśli zechce uchronić swoje maleństwo przed
więzieniem i skandalem.

Damon pobladł śmiertelnie. Szantaż. Chcą

szantażować jego przyjaciela. Spojrzał na długie palce
Ramony, obracające szklankę z drinkiem. Pamiętał ich
dotyk, ich pieszczotę...

- Zwłaszcza - dodał Joe z satysfakcją - kiedy zobaczy

fotografie.

Ramona drgnęła nieznacznie.
- Masz fotografie? - spytała spokojnie. - To

nadzwyczajne. Znam te oksfordzkie imprezy. Nie
wpuszczają na nie nikogo z zewnątrz. Wyłącznie
wtajemniczonych.

Joe King uśmiechnął się z dumą.
- Wszędzie mam swoich ludzi. Fotograf jest dostawcą,

głównie trawy.

Frank omal nie gwizdnął. Bomba nie materiał! Mają go

za szantaż, rozprowadzanie narkotyków i wymuszenie.
Gdyby jeszcze udało jej się skierować rozmowę na
Keitha Treadstone’a...

Damon zamknął oczy, złamany cierpieniem. Czego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

jeszcze przyjdzie mu się dowiedzieć?

Ramona miała ochotę krzyczeć, na całe gardło. Jeszcze

nigdy nikogo tak nienawidziła. Zmusiła się z wysiłkiem
do uśmiechu. Wargi miała lodowate i zdrętwiałe.

- A kiedy będziemy już mieli udziały Desmonda, połą-

czymy je z akcjami Markhama i statek będzie nasz?

Damon schylił nisko głowę, rozdarty niemal fizycznym

bólem. Teraz nie ma już żadnego wyboru. Będzie
musiał poświęcić tę miłość. Szczęście, które wydawało
się leżeć w zasięgu ręki. Przez chwilę nienawidził jej
tak, że miał ochotę ją zabić.

Ramona poczuła łomot serca. Teraz. Teraz.
- Biedny Keith - rzuciła z cichym śmiechem. - Chyba

nie zdawał sobie sprawy, w co się pakuje?

- Owszem. Muszę powiedzieć, że jestem zdziwiony, iż

wybrałaś takie nic. Przecież mogłaś mieć każdego.

Wzruszyła ramionami.
- Był słaby; łatwo dawał sobą kierować. Poza tym, z

twojego punktu widzenia, był idealnym kandydatem.
Makler może sprzedawać i kupować dowolną liczbę
akcji, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. To dlatego go
wybrałeś, prawda?

Joe King obrzucił ją wzrokiem pełnym ojcowskiej

dumy. Czuł się tak, jakby jego ulubiony koń wygrywał
na jego oczach Derby.

- Brawo!
Uśmiechnęła się posępnie.
- Ale to było dość ryzykowne, tato. Przecież Keith

mógł cię w każdej chwili oszukać. Kupił na swoje

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

nazwisko parę ładnych udziałów.

Joe King wybuchnął rubasznym śmiechem.
- Nigdy w życiu, moje dziecko. Kazałem mu podpisać

tyle zobowiązań i gwarancji, że omal nie zwichnął sobie
ręki. Dopilnowałem nawet, żeby sporządził testament, w
którym zostawia te udziały mnie. Tak na wszelki
wypadek. Zadbałem o wszystko. I udało się.

- No, prawie. - Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej.

Nadeszła pora na decydujące zagranie. - Nie wziąłeś
pod uwagę, że Keith będzie lojalny wobec mnie. Ciągle
myślisz, że zmienił testament ot, tak sobie, bez
przyczyny?

Les zaryzykował krótkie spojrzenie na Kinga; ten

wyprostował się czujnie, jak atakujący wąż.

- A to co ma znaczyć?
Ramonę przeszedł dreszcz strachu. Podziękowała

losowi, że Les i Frank są parę metrów od niej. Oczy jej
ojca zwęziły się; nagle przypomniały jej małe, podłe
oczka szczura. Przemknęła jej przez głowę myśl, czy
właśnie te oczy widział Keith na chwilę przed... Nie.
Nie wolno jej o tym myśleć. Nie teraz.

Z wysiłkiem przywołała uśmiech na twarz; wykrzywił

jej rysy jak grymas bólu.

- Pomyśl tylko, tato. Naprawdę sądzisz, że nie

powiedział mi, iż w sekrecie kupuje dla ciebie udziały?
Sądzisz, że dopiero teraz się o tym dowiedziałam?

John King siedział bez ruchu, długo przypatrując się

córce. Jego dziecko, krew z jego krwi, piękna, lecz
śmiertelnie jadowita żmija. Jej nieoczekiwana

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

bezwzględność wytrąciła go z równowagi, lecz
zachwyciła. Cóż za niezrównana parę mogliby
stworzyć. Ojciec i córka. Nie do pobicia.

Jej okrutny śmiech zabrzmiał w uszach Damona jak

nieznośny hałas. Wykorzystała Keitha. A teraz
wykorzystuje jego. Damon Alexander, kolejny frajer,
przedmiot jednorazowego użytku. Przypomniał sobie
ich dziką namiętność i zadrżał. Ten śmiech. Miłość...
Wydawała się szczera... Boże!

- Naprawdę myślałeś, że go nie wykorzystam?

Myślałeś, że ty prowadzisz tę grę?

- Tak myślałem - przyznał Joe z uznaniem. - A ty na

wszystkim trzymałaś rękę. Twoje zdrowie, dziewczyno.
- Uniósł ku niej kieliszek.

- Dziękuję.
Damon Alexander wstał od stolika. Dość już się

nasłuchał. Więcej nie zniesie. Pójdzie teraz do Garetha i
namówi go, żeby wniósł sprawę o szantaż. Zrujnuje Joe
Kinga. Wsadzi ją za kratki.

Ta myśl sparaliżowała go. Poczuł, że nogi ma ciężkie

jak z ołowiu.

- Oczywiście, kiedy zabiłeś Keitha, byłam nieco zdez-

orientowana - rzuciła Ramona tonem salonowej
konwersacji.

Damon opadł ciężko na krzesło. Les i Frank

wstrzymali oddech.

- Co?! - wrzasnął Joe King, podrywając się z miejsca.
Pokonała opór mięśni, które nagle stężały na kamień, i

spojrzała na ojca.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Tato, proszę cię... Keith nie popełnił samobójstwa.

Nie byłby do niego zdolny. Poprosiłam go o zmianę
testamentu na wszelki wypadek. I myślałam o
prawdziwym wypadku. Morderstwo nawet nie zaświtało
mi w głowie. Przypuszczam, że odkrył coś, co go
naprawdę zaalarmowało. Przyszedł z tym do ciebie,
tak?

Joe spojrzał na nią oczami zwężonymi jak szparki. W

rzeczy samej, Treadstone przypadkiem odkrył istnienie
Jeffa Doyle’a i łączącego się z nim planu awaryjnego. I
nie chciał mieć nic wspólnego z masowym
morderstwem. Głupiec. Plan awaryjny zostałby
wprowadzony w życie tylko w ostateczności.
Treadstone miał jedynie trzymać gębę na kłódkę... Ale
nie. Przyszedł do niego i groził, że powiadomi o
wszystkim policję. Joe poczuł, że zaczyna brakować mu
tchu. Sprawy się skomplikowały. Córka czy nie, o
pewnych sprawach nie wspomniałby nikomu. Pod
żadnym pozorem.

- Wróćmy do „Alexandrii” - wycedził przez zaciśnięte

zęby. - Kiedy tylko dopłynie na Florydę, zacznę się
starać o przejęcie.

W ułamku sekundy zrozumiała, że ojciec nie przyzna

się do zabicia Keitha; ogarnęła ją bezsilna furia. Miała
ochotę wykrzyczeć mu prawdę wprost w te złe, płonące
oczy, ale opanowała się. Musi coś wymyślić. Musi coś
zrobić!

Les spuścił głowę z rezygnacją. Owszem, mieli na

Kinga dosyć, żeby zamknąć go na parę lat, ale to nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

rozwiązywało sprawy. Nie przyznał się do morderstwa.

Ramona spojrzała na ojca z promiennym uśmiechem,

nie zdradzającym, jak gorączkowo zastanawia się nad
następnym ruchem. Była to winna Keithowi. Nie
zamierzała uznać się za pokonaną. Błyskotliwa
inteligencja, która tyle razy przychodziła jej z pomocą, i
teraz nie opuściła jej w potrzebie. Kota można obedrzeć
ze skóry na wiele sposobów, prawda? Powoli odchyliła
się na krześle i zaczęła kołysać kieliszkiem w
zamyśleniu.

- Oczywiście, starać możesz się zawsze - oznajmiła i

podniosła na niego lodowato błękitne oczy. - Ale bez
tych sympatycznych udziałów, które dzięki Keithowi
znalazły się w moim posiadaniu, nie zdziałasz niczego.

Damon drgnął i oparł głowę na rękach, zaciskając

mocno powieki. Czy ten koszmar nigdy się nie
skończy? Więc jest aż tak chciwa, że zdradzi nawet
własnego ojca, tego niebezpiecznego psychopatę?

Joe King wypuścił wstrzymywane powietrze ze

świstem, przypominającym nieodparcie syk węża. Frank
na wpół podniósł się ze swojego miejsca, gotów do
skoku. Dziewczyna grała naprawdę ostro. Ależ była
twarda!

- A co to miało znaczyć? - poinformował się Joe King

głosem przywodzącym na myśl górę lodową.

Roześmiała się beztrosko i uniosła lewą rękę.
- Widzisz ten pierścionek? To od Damona.
- Więc?
Ramona już wiedziała, że się nie pomyliła.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Więc? Tatusiu, najdroższy... - Westchnęła z despera-

cją. - Dlaczego miałabym pomagać ci w przejęciu jego
firmy, skoro wystarczy tylko wyjść za niego, i wszystko
to będzie moje? Damon zrobi dosłownie wszystko, o co
go poproszę.

Damon, ukryty w cieniu, omal nie jęknął. Jej słowa

uderzyły w niego niczym pociski. Poderwał gwałtownie
głowę, słysząc ostre skrzypnięcie krzesła. Joe King
wstał z zaciśniętymi pięściami, nie odrywając od córki
gorejącego furią spojrzenia. Damon poderwał się bez
zastanowienia, nie wiedząc, co zamierza zrobić.

- Nie wyjdziesz za Alexandera - syknął King. Z kącika

ust sączyła mu się cienka nitka śliny. Nie czuł jej. Jego
spojrzenie nabrało dzikiego wyrazu. - Nie zrobisz tego.

Wytrzymała jego wzrok z chłodnym uśmiechem, nie

licującym ze strużką zimnego potu, spływającą jej po
plecach. Ze wszystkich sił starała się nie rzucać okiem
w stronę swoich obrońców.

- Jak to, tatusiu - zdziwiła się słodko i jadowicie. -

Niby jak mógłbyś mi tego zabronić?

Joe King obnażył zęby w upiornym grymasie, który

miał być uśmiechem.

- Nie przeciągaj struny, dziewczyno - ostrzegł ją cicho.

- Razem czeka nas wspaniała przyszłość, ale musisz
zrozumieć, kto tu rządzi. Pamiętaj, zabiłem już jednego
z twoich narzeczonych. Bez trudu mogę zabić drugiego.
I zrobię to...

Ramona odetchnęła ostrożnie.
- Więc osobiście pociągnąłeś za spust? - spytała

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

łamiącym się głosem.

Joe King uśmiechnął się przerażająco.
- To było łatwe. Podszedłem do niego, przyłożyłem mu

lufę do skroni i strzeliłem.

Wyprostowała się gwałtownie. Skoro mają już ten swój

dowód, pora zatroszczyć się o własną skórę.

- W takim razie... trzeba zrezygnować z Damona.

Zresztą, nie ma nawet połowy twojej klasy. - Ten
człowiek jest szalony, pomyślała w popłochu. To
wariat.

- Mądry wybór. Moja mała córeczka. A tym zajmie się

mój prawnik. - Machnął dokumentami. - Spotkamy się
na Florydzie.

Skinęła głową. Prędzej spotkamy się w piekle, tatusiu,

pomyślała z nienawiścią, odprowadzając go wzrokiem.

Damon odczekał, aż Joe King zniknie w drzwiach.

Wtedy wstał i na uginających się nogach ruszył wokół
pnia z orchideami. Chciał zobaczyć łzy Ramony, kiedy
jej powie, że nie pozwoli się wykorzystać. Ale zanim
zdołał do niej dotrzeć, zrobiła coś bardzo dziwnego.

Pochyliła się ku swojej torbie i powiedziała:
- Mam nadzieję, że się nagrało, bo drugi raz tego nie

zrobię.

Odwrócił się z zaskoczeniem, wyczuwając jakiś ruch

za plecami. Ramona podniosła głowę, zobaczyła go i
zmartwiała.

- Damon! - wyszeptała bezbarwnie, blednąc

śmiertelnie.

- Znakomicie, panno King! - Les Fortnum minął

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Damona, ignorując go. - Wszystko mamy na taśmie.
Przy naszych zeznaniach pan King zniknie stąd na
wiele, wiele lat. Nasz człowiek zgarnie go, gdy tylko
zbliży się do Desmonda. W imieniu moich
zwierzchników chciałbym podziękować pani za
współpracę i, ośmielę się dodać, brawurę. Pewnie nie
było pani łatwo przez to przebrnąć. Te informacje o
śmierci pani narzeczonego i w ogóle. - Chwycił jej rękę
i potrząsnął nią radośnie.

Prawie go nie słyszała. Wpatrywała się w Damona, na

twarzy którego powoli świtało zrozumienie i ogromna,
gigantyczna ulga.

- Ramono - powiedział przez zaciśnięte gardło.
Les Fortnum wreszcie zwrócił na niego uwagę.
- Pan Alexander? Słyszał pan wszystko? - Rzucił się do

niego z nadzieją.

Damon skinął słabo głową.
Z policzków Ramony odpłynęła ostatnia kropla krwi.
- Więc myślałeś...
Znowu skinął głową.
- Och, Damonie! - szepnęła z oczami pełnymi gorących

łez. Słuchał ich od samego początku. Jaki ból mu
sprawiła...

- Świetnie! - krzyknął oszalały ze szczęścia Les. -

Mamy kolejnego świadka!

Ramona nie przestawała patrzeć na Damona

ogromnymi, przerażonymi oczami. I nagle rzuciła mu
się w ramiona, wtulając się w niego z całej siły.

- Już po wszystkim - wyszeptała z niedowierzaniem. -

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Skończyło się.

Ramiona, które zamknęły się wokół niej, wydawały się

takie mocne i godne zaufania. Jak twierdza, w której
mogła się schronić przed całym światem.

Damon skinął głową. Głos, który z siebie wydobył, był

ledwie słyszalnym szeptem.

- Myślałem... myślałem, że to prawda. Że ty... - Nagle

zalała go fala wstydu. Jak mógł się tak wygłupić? Jak
mógł uwierzyć, że Ramona jest nikczemną, podstępną
intrygantką? - O, kochanie, wybacz mi. Już nigdy, nigdy
w ciebie nie zwątpię.

Zamknęła mu usta gorącym pocałunkiem, pocałunkiem

tętniącym obudzoną znów namiętnością.

- To bez znaczenia, najdroższy. Kocham cię.
Roześmiał się i przytulił ją mocniej.
Nareszcie koniec.
A przynajmniej tak mu się zdawało.
Mylił się, oczywiście.

G

areth Desmond wszedł do raczej pustego o tej porze

baru i bez trudu odnalazł ich wzrokiem. Najpierw
dostrzegł ją - córkę Joe Kinga. Wziął głęboki oddech i
uśmiechnął się. Uścisnął dłoń Damona i po krótkim
wahaniu ujął wąską, smukłą dłoń dziewczyny.

- Dziękuję, że zgodziłeś się z nami porozmawiać -

zaczął Damon. - Wiem, że wczorajszy dzień nie był dla
ciebie najłatwiejszy.

- Skracajmy się, jeśli można - rzucił Gareth.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Poprzedniego dnia opuścili Kubę i ruszyli w kierunku

Wysp Bahama. Był to dzień, który trudno byłoby mu
zapomnieć. Cieszył się, że zostawił za sobą to przeklęte
miejsce. Koszmar zaczął się, kiedy jakiś zupełnie nie
znany mu steward pokazał mu te skandaliczne zdjęcia
córki i przedstawił ultimatum. Miał sprzedać udziały
„Alexandrii” firmie Joe Kinga, jeśli nie życzy sobie
niepotrzebnego rozgłosu. Natychmiast potem podeszła
do niego hostessa, pokazała mu jak najbardziej
autentyczną legitymację policyjną i aresztowała
szantażystę. Potem zapadło parę godzin niepokojącej
ciszy i wreszcie pojawiło się dwóch starszych rangą
policjantów, którzy przedstawili się jako pracownicy
londyńskiej policji.

Owszem, zachowywali się z nieskazitelną

uprzejmością, ale trudno było czegoś się od nich
dowiedzieć. Nadal wiedział bardzo niewiele, wyjąwszy
fakt, iż Joe King miał odpowiadać między innymi za
wymuszenie i szantaż, a także że w jego, Garetha,
interesie leży zeznawanie przeciwko niemu.
Przedyskutował to z żoną i zgodził się. Córka
potrzebowała terapii wstrząsowej, by wreszcie rozstać
się z narkotykami, a to mogła być jej ostatnia szansa..

- No dobrze - odezwał się niechętnie. - Więc o co tu

chodzi? Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o twojej
narzeczonej... - Zerknął pospiesznie na Damona i
zamilkł, zmrożony jego strasznym spojrzeniem.

Ramona zauważyła tę niemą komunikację i uniosła

brew.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Damon uśmiechnął się niewyraźnie.
- Moja narzeczona współpracowała z policją. Podczas

gdy człowiek Kinga brał cię w obroty, ta oto dzielna
dama - ucałował rękę Ramony - siedziała w kawiarni ze
swoim ojcem, mając przy sobie podsłuch, i wyciągała z
niego zwierzenia o tym, jak to nie tylko zamierza cię
szantażować, ale również jak zamordował niejakiego
Keitha Treadstone’a. - Spojrzał na nią z obawą,
szukając oznak bólu na wspomnienie narzeczonego.

Bez słowa uścisnęła jego dłoń.
Gareth, szczęśliwie żonaty od trzydziestu lat,

rozpoznawał zakochanych na pierwszy rzut oka.
Uśmiechnął się, zapominając na chwilę o kłopotach.

- To wielka odwaga.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Mój ojciec jest okrutnym, bardzo niebezpiecznym

człowiekiem. To dlatego prosiliśmy pana o spotkanie.
Nie wiedzieliśmy, czy...

Gareth wyciągnął do niej rękę.
- Proszę się nie martwić. Już zgodziłem się współ-

pracować z brytyjską i amerykańską policją.

Oboje odetchnęli z ulgą.
- Dziękuję - powiedziała Ramona z prostotą.
Gareth wstał i pożegnał się. Był zadowolony, że

sytuacja się wyjaśniła, ale nie zamierzał dłużej bawić w
ich towarzystwie.

- Przez parę następnych miesięcy ani jemu, ani jego

córce nie będzie łatwo - zauważyła Ramona ze współ-
czuciem. Desmond wyglądał, jakby przez jeden dzień

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

postarzał się o dziesięć lat.

Damon skinął głową i uśmiechnął się do Ralpha

Ornsgooda, zmierzającego w ich kierunku.

- Ralph! Nie poznałeś jeszcze mojej przyszłej żony?

Ramono, oto moja prawa ręka, Ralph Ornsgood.

Ralph spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Chcę... chcę przeprosić panią za... hm, za moje podej-

rzenia - zaczął niepewnie, wyłamując sobie palce. -
Podsłuchałem pani rozmowę z Dwightem Markhamem i
doniosłem na panią Damonowi. Myślałem... że jest pani
najgorszego rodzaju naciągaczką, i teraz... jest mi
strasznie głupio - zakończył z rozpaczą.

Damon słuchał go z ustami drgającymi od

powstrzymywanego śmiechu, nie zauważając, że oczy
Ramony otwierają się coraz szerzej, pełne przerażenia.
Oczywiście! Ralph uważał, że jest w zmowie z ojcem. A
to znaczyło... Szybko odwróciła się do Damona, czując
bolesny skurcz serca. To mogło znaczyć tylko jedno: że
Damon również tak myślał.

- Czy może mi pani wybaczyć? - spytał Ralph smętnie.
- Nie bądź niemądry. Nie mam tu nic do wybaczania.

Proszę, bardzo cię proszę, nie zamartwiaj się tym.

Ralph podchwycił rozkochane spojrzenie, które posłał

jej Damon, i niemal oblał się rumieńcem. Jego
przyjaciel był zakochany po uszy.

- Dziękuję pani. To ja... pójdę już - wymamrotał z

zażenowaniem i szybko się oddalił.

Ramona odwróciła się do Damona z nagłą

determinacją.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Chodźmy do twojej kabiny. Muszę ci o czymś powie-

dzieć.

Jej twarde, smutne spojrzenie zmartwiło go i

zaalarmowało. Nagle odezwały się w nim dawne lęki.
Teraz powie mu, że to już koniec. Że nigdy tak
naprawdę nic między nimi nie było. Że wykorzystała
go, by zastawić pułapkę na ojca, szukając zemsty za
śmierć Keitha Treadstone’a. I że tylko jego kochała. To
dla niego ryzykowała życie. A teraz, kiedy Joe King
zostanie aresztowany, on, Damon, nie jest już jej
potrzebny.

- Hej, nic ci nie jest? Pobladłeś.
Zdobył się na blady, znękany uśmiech.
- Nic mi nie jest. Miejmy to już za sobą.
Weszli w milczeniu do kabiny; ona zastanawiała się,

jak mu to wyjaśnić, by zdołał jej przebaczyć; on - jak
zdoła przetrwać wiadomość o rozstaniu.

- Napijesz się? - spytał.
Przytaknęła. Może alkohol jakoś jej to ułatwi.
Słońce za oknem stało w zenicie. Damon pociągnął

spory łyk ze szklanki i usiadł w fotelu, najwygodniej,
jak potrafił. Teraz był już gotowy na przyjęcie
wiadomości o końcu świata. Jego świata. Serce biło mu
tak mocno, że poczuł wzbierające mdłości. Pociągnął
jeszcze jeden łyk.

Ramona zaczęła krążyć po pokoju. Spojrzała na swoją

szklankę, ale nie uniosła jej do ust. Jak ma zacząć?

- Będzie mi trudno ci to wyjaśnić - oznajmiła i

roześmiała się mimo woli. A to ci dopiero epokowa

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wiadomość.

Przełknął ślinę z wysiłkiem. Musiał odchrząknąć, żeby

odzyskać głos.

- Zacznij... zacznij od początku i nie przerywaj, aż

dojdziesz do końca - wychrypiał.

Skinęła głową.
- Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę... że

nigdy nie kochałam Keitha. A przynajmniej nie tak, jak
powinnam. Był dla mnie bardziej bratem, naprawdę.
Znaliśmy się od wieków. Było nam razem... wygodnie,
to wszystko. Moja matka o tym wiedziała. Ona... A, do
diabła z tym.

Nie patrzyła na Demona. Gdyby to zrobiła,

dostrzegłaby na jego twarzy wyraz kompletnej
dezorientacji.

- To chyba dlatego zaczęłam szaleć, kiedy Keith

zginął. Czułam się odpowiedzialna za jego śmierć, a
cały nasz związek nagle stracił sens. Później
dowiedziałam się o tych udziałach.

Damon pochylił się do niej, nagle czując rozpierające

go, nieopisane szczęście. Ramona nie chce od niego
odejść!

- Więc wybrałam się w podróż twoim statkiem. Z

początku nie wiedziałam, czy obwiniać cię za śmierć
Keitha. Potem... kiedy mi się oświadczyłeś, mój ojciec
powiadomił pracodawcę Keitha, że nie będzie domagał
się zwrotu udziałów, i wtedy byłam już pewna, że to ty.
Nie rozumiesz? Ja naprawdę chciałam odebrać ci ten
statek. Dopiero później, kiedy Les Fortnum powiedział

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

mi, że za wszystkim stoi mój ojciec, zgodziłam się im
pomóc. Hej, czemu się tak uśmiechasz?

Powoli się podniósł. W oczach miał coś takiego, że

poczuła dziką ochotę, żeby kochać się z nim, teraz,
natychmiast.

- Damon? Co się dzieje?
Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałem, że chcesz ze mną zerwać.
- Co proszę? Myślałam, że to ty ode mnie odejdziesz,

kiedy mnie wysłuchasz.

- Nigdy w życiu - mruknął i zbliżał się do niej,

okrążając stolik.

Cofnęła się; usta drgały jej w uśmiechu.
- Nie przeszkadza ci, że pragnęłam twojej krwi? - szep-

nęła gorąco.

Pokręcił głową.
- Bierz, ile chcesz!
Rzucił się na nią; krzyknęła, rozbawiona i uciekła

pędem w stronę - naturalnie - łóżka. Skoczył za nią i
razem przewrócili się na materac, podskakując na
mocnych sprężynach w plątaninie rąk i nóg. Damon
chwycił ją za obie ręce i przygwoździł do łóżka.

- Kocham cię - powiedział cicho i spokojnie.
- Kocham cię.
- To wymaga uczczenia.
- Dobry pomysł.
Uśmiechnął się, wytrzymując jej spojrzenie... a potem

sięgnął po telefon. Spojrzała na niego strasznym
wzrokiem. Całe jej ciało płonęło. Tęskniła za jego

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

ustami, za jego dłońmi...

- Damon! - wrzasnęła.
- Halo, kuchnia? Tu Damon Alexander. Czy mogę roz-

mawiać z szefem?

René de la Tour szybko opuścił pole walki, na którym

trwały przygotowywania do lunchu. Nie przepadał za
przerywaniem mu pracy, kiedy nawiedzało go
natchnienie, ale właściciel statku ma swoje prawa.

- Oui. Tu René - oznajmił z godnością.
Damon uśmiechnął się, słysząc jego namaszczony ton.
- Moja narzeczona i ja chcemy uczcić coś

wyjątkowego. - Zerknął na nasrożoną twarz Ramony.
Spod maski wściekłości przebłyskiwało wyraźne
rozbawienie. - Czy możesz przygotować nam coś
specjalnego? Na przykład... powiedzmy... łososia w
sosie z szampana i truskawki?

René westchnął teatralnie, ale prośba pochlebiła jego

dumie artysty.

- Oui, monsieur Alexander. Dla pana René stworzy

arcydzieło.

- Dziękuję. - Damon odłożył słuchawkę.
Ramona nasrożyła się jeszcze bardziej.
- To tak się czci wielkie wydarzenia?
- Nie. Ale kiedy już skończymy czcić wielkie

wydarzenie, na pewno będziemy strasznie głodni.

G

reg poczuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Nie

obchodziło go, że dochodzi południe i na statku jest
mnóstwo pasażerów, którzy mogą go zobaczyć. Nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dbał o to, że może stracić pracę. Przez całą noc leżał
bezsennie, wpatrując się w sufit. I wszystkie myśli
prowadziły go do Verity. Teraz stanął przed drzwiami
jej kabiny i zapukał głośno. Nie sprawdzał, czy ktoś go
widzi, nie obchodziło go to. Kiedy otworzyła drzwi i
spojrzała na niego, jej szeroko otwarte oczy rozświetliły
się bezgraniczną miłością. Jedno drgnięcie powieki i
miłość zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się grzeczna
obojętność.

- Kapitanie? Nie je pan obiadu z pasażerami?
- Jak widzisz, nie. Mogę wejść?
Odstąpiła na bok, czując, że serce w niej zamiera.

Minął ją, a ona spojrzała za nim tęsknie. Tak szaleńczo
chciała dotknąć jego szerokich pleców. Znała ich ciepło
i gładkość pod wykrochmaloną koszulą. Drżącą ręką
zamknęła za nim drzwi.

Greg odwrócił się i zauważył bladość pod zdrową

opalenizną, a także sine kręgi pod oczami.

- Ja już wiem - powiedział po prostu.
Zakrztusiła się i straciła dech.
- Skąd... - chciała wiedzieć, ale on pokręcił głową.
Zdjął czapkę i rzucił ją na krzesło, a potem podszedł

do Verity i wziął ją w ramiona.

- John Gardner mi powiedział.
Chciała się oburzyć, zaprotestować, ale pod jego spoj-

rzeniem opuściły ją wszystkie siły.

- Och, Greg - zakwiliła bezradnie.
Przygarnął ją mocno, obejmując drżącymi rękami jej

talię.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Już dobrze. Wszystko będzie dobrze - szepnął.
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Odsunęłaby się,

gdyby jej nie zatrzymał.

- Już nie może być dobrze - oznajmiła drżącym, lecz

zdecydowanym głosem. - Wiem, jestem lekarzem.
Zostało mi parę miesięcy. W najlepszym wypadku.

- Więc spędzimy je razem - powiedział z prostotą, nie

odrywając od niej oczu. - Kiedy tylko wrócimy, powiem
Damonowi, że rezygnuję.

- Nie! - przerwała ostro. - Ta praca to wszystko, co ci

zostanie, kiedy... kiedy odejdę.

Widział, że Verity mówi ze śmiertelną powagą; szybko

przytaknął. Nie zamierzał tracić cennego czasu na
kłótnie.

- Więc dobrze. Poproszę o urlop. Na rok. Nie obchodzi

mnie, czy zostanę przeniesiony na inny statek. Będę
miał resztę życia na odbudowywanie kariery. I, Verity -
dodał łagodnie, dotykając jej policzka - nie
powstrzymuj mnie. I już nie udawaj. Mam dość
udawania. Kocham cię - powiedział z wyraźną ulgą.
Jeszcze nigdy w życiu nie był niczego tak pewien.

- Ja też cię kocham - szepnęła. - Ale musisz się

pogodzić z tym, co... pewnie wkrótce nastąpi.

Skinął głową, rozumiejąc jej pragnienie absolutnej

szczerości.

- Dobrze.
Łagodnie poprowadził ją do łóżka i legł u jej boku.
- Bez względu na to, co się stanie, będę zawsze przy

tobie. Kocham cię i chcę się z tobą ożenić. Jak tylko

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wrócimy na Florydę. Póki śmierć nas nie rozdzieli.
Rozumiesz?

Skinęła głową, a po jej policzkach potoczyły się dwie

wielkie łzy.

- Rozumiem. I... dziękuję.
To takie proste słowo. A tyle znaczy.
Pokiwał głową. Czuł, że nie muszą już niczego mówić.
- Więc opowiedz mi - odezwał się, zaczerpnąwszy

głęboki oddech.

W

kuchni panował, jak zwykle, sądny dzień. Zaczęto

już serwować obiad i kucharze zwijali się jak w ukropie.
A w środku tego szaleństwa René spokojnie
odfiletowywał małego świeżego łososia i
przygotowywał składniki na sos z szampana. Sok ze
świeżo wyciśniętej cytryny. Zioła, mąka, jajka, mleko.

- Szampan - mruknął René pod nosem, zdążając ener-

gicznie do komory o regulowanej temperaturze i stając
przed długimi rzędami butelek.

- Non. - Pokręcił głową, nadal mrucząc coś pod nosem

Wyjątkowa okazja wymaga wyjątkowego trunku.
Zagłębił się, docierając do dalej położonych części
pomieszczenia Stanął przed butelkami przeznaczonymi
na bal maskowy Z westchnieniem satysfakcji wybrał
jedną z nich. Nie zauważył maleńkiego nakłucia w
korku. Kto wie, może po ukończeniu arcydzieła dla
właściciela statku i jego pięknej narzeczonej pozwoli
sobie na kieliszek tego wybornego trunku. Zasłużył na
niego. Pracował w warunkach urągających dumie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

artysty. Ta praca to piekło. Ale niech tylko ktoś inny
ośmieli się sięgnąć po świętą butelkę, to on, René,
własnoręcznie go zamorduje. Rzeźnickim toporem.

Wrócił na swoje stanowisko i otworzył butelkę. Wlał

do garnka część musującego płynu. Doprawdy,
znakomity rocznik. Znakomity. Więc dobrze, kiedy
łosoś będzie gotowy, skosztuje odrobinę tego
niebiańskiego nektaru. Nigdy więcej nie będzie miał
okazji posmakować czegoś tak szlachetnego.

I

to... to będzie koniec - skończyła Verity słabnącym

głosem. Rozmowa o własnej śmierci budziła w niej
przerażenie, choć już nie tak wielkie jak kiedyś. Teraz
Greg trzymał ją za rękę, a jego dłoń była mocna i
ciepła.

Verity spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich miłość.
- Bierzesz nadal ten lek od Gordona? - spytał.
Zamarła.
- Wiesz i o tym?
- Nie możesz mieć przede mną sekretów - powiedział

łagodnie. - To za wiele zachodu. Ciężka praca bez
efektów. A skoro mówimy o pracy - zerknął na zegarek
- muszę zrobić obchód.

Nie potrafiła ukryć rozczarowania.
- No tak.
- Chcesz do mnie dołączyć? - zagadnął i uśmiechnął

się, kiedy podniosła głowę z nagłym błyskiem radości w
oczach.

- Mogę? Ale przecież... jestem pasażerką. Jeśli

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

pokażemy się razem, wszyscy...

- Wiem - przerwał jej spokojnie. - Najdroższa, o to

właśnie chodzi. Kocham cię i jestem z ciebie tak
dumny, że chyba pęknę, jeśli nie pokażę cię całemu
światu. Chodź ze mną - poprosił, a potem spojrzał na
nią z nagłą obawą. - Chyba że nie masz ochoty.

Wzięła głęboki oddech i wstała z dziarskim

uśmiechem.

- Oczywiście, że mam ochotę. Przed nami mnóstwo

czasu - dodała ciszej. - Cieszmy się każdą sekundą.

Wstał i podał jej rękę. Nie okaże jej smutku

rozdzierającego mu serce. Będzie się do niej uśmiechał.

- Zacznijmy od kuchni. O tej porze przedstawia sobą

rzadki widok.

Przyznała mu rację w chwili, gdy przestąpili próg

królestwa mistrza René. W pomieszczeniu panował
tropikalny upał; powietrze było gęste od pary,
skraplającej się na ścianach. Wszędzie kręcili się
kucharze, kelnerzy, pomocnicy, pomywacze - dziesiątki
osób zajętych własnymi sprawami.

- Trudno uwierzyć, że pasażerowie dostaną swoje

zamówienia, co? - szepnął Greg.

Jeden z kucharzy zerknął na nich ciekawie. Greg skinął

mu głową, mierząc go wyzywającym spojrzeniem.
Młody człowiek spuścił pospiesznie wzrok.

- O, jest René - ucieszył się Greg, biorąc Verity za rękę

i prowadząc ją pomiędzy rzędami kuchenek i stołów. -
Polubisz go. No, może niezupełnie... René bardziej
fascynuje, niż wzbudza sympatię. Temperament go

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

roznosi. Padnie trupem, kiedy zobaczy, że
wprowadziłem kogoś obcego do jego królestwa, w
dodatku kobietę.

Ale kiedy zbliżyli się do szefa kuchni, ten najwyraźniej

nie miał głowy do tak przyziemnych problemów.
Patrzył tragicznym wzrokiem na rybę leżącą przed nim
na półmisku i kręcił głową.

- Nie do wiary - mruczał pod nosem. - To... straszne.

Co za kolor... fuj, jak psie wymioty.

Greg i Verity spojrzeli na półmisek. Nie było

wątpliwości, jego wygląd budził zgrozę. Delikatny,
apetyczny łosoś oblany był mdląco zielonym sosem.
Greg zastanowił się, czy potrawę tę podano już
jakiemuś pasażerowi, i zadrżał.

- Jakiś problem?
W oczach René pojawiło się bezbrzeżne zdumienie.
- Nie pojmuję... Ten sos... taki dobry szampan... Co za

katastrofa! - W jego słowach nie było ani krzty
przesady.

Verity, dusząca się od powstrzymywanego śmiechu,

spoważniała nagle.

- Szampan? Proszę mi powiedzieć, co dokładnie

wchodzi w skład tego sosu?

René, strzegący zazwyczaj swoich przepisów jak oka w

głowie, zapomniał o wszelkiej ostrożności i jednym
tchem wyrecytował listę składników.

- Powiedział pan: sok z cytryny? - W głosie Verity

pojawiły się ostre nutki.

Greg zerknął na nią z ukosa, nagle zaniepokojony.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Oui. Proszę. - René uniósł wyciśniętą połówkę

cytryny. - Nie pojmuję. Stosowałem ten przepis wiele,
wiele razy. Nigdy przedtem nie uzyskałem tak
strasznej... zieleni.

- Co się stało? - zagadnął ją cicho Greg.
Popatrzyła na niego z powagą.
- Być może uznasz mnie za wariatkę, ale... Cytryna

zawiera kwas octowy, występujący naturalnie w
owocach. Kwas ten reaguje bardzo silnie w zetknięciu z
pewną substancją trującą. Z pochodną jadu
kiełbasianego.

René parsknął z wściekłością, po czym, pomny na

słuchających ich podwładnych, zniżył głos do pełnego
furii szeptu.

- Jad kiełbasiany w mojej kuchni?
- Nie mówię o prawdziwym jadzie kiełbasianym. Sub-

stancja trująca, o której mówię, nie występuje w stanie
naturalnym. Jest sztucznie wytwarzaną pochodną... -
Przerwała i pokręciła głową, widząc ich oszołomione
twarze. - Wszystko jedno. Proszę wycisnąć trochę soku
do paru pojemników i dodać do nich składniki sosu.

René spojrzał na kapitana; ten skinął głową bez

namysłu. Pochylili się nad pojemnikami. Tylko w tym,
do którego został wlany szampan, mieszanina zaczęła z
wolna przybierać zielony odcień. Greg chwycił butelkę i
powąchał jej zawartość. Pokręcił głową.

- Nie czuję nic podejrzanego. Ma pan korek?
René podał mu go. Greg dokonał dokładnych oględzin

i zacisnął zęby.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Skąd pan to ma? - spytał lodowato.
Pobladły szef kuchni zaprowadził ich bez słowa do

pomieszczenia z winami. Początkowo żadna z butelek
nie wzbudziła podejrzeń Grega. Dopiero kiedy dotarł do
stojaków z najlepszymi trunkami, znalazł wreszcie na
korkach mikroskopijne ślady po nakłuciach igły. Verity
dostrzegła je także; spojrzeli na siebie w milczeniu.
Oboje zrozumieli, że stało się coś groźnego.

- Proszę nie rozmawiać z nikim na ten temat -

powiedział Greg ostrzegawczo, a René skinął potulnie
głową. - I odparujcie te butelki. Nikt nie ma prawa ich
tknąć, zrozumiano?

- Oui, kapitanie. Ale bal maskowy...
- Kupcie szampan w Nassau.
René otwierał już usta, żeby uprzytomnić kapitanowi,

iż Nassau nie jest odpowiednim miejscem na kupno
dobrego szampana, ale wystarczył jeden rzut oka na
Grega, i zapomniał o wszelkich pretensjach. Pokiwał
tylko głową z rezygnacją.

- Chodź - rzucił Greg, wracając do kuchni, skąd zabrał

feralną butelkę. Ruszył przed siebie tak szybko, że z
trudem za nim nadążała.

- Dokąd idziemy?
- Do Johna. Niech zrobi analizę tego świństwa. -

Machnął butelką.

- Dobry pomysł. Jeśli to to, o czym myślę, może być

bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza w dużych dawkach.

Jeśli John Gardner zdziwił się, widząc ich razem, nie

okazał tego. Natychmiast wyczuł, że stało się coś złego.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Greg streścił mu sytuację w kilku słowach. Na
wzmiankę o zielonym kolorze, powstałym w reakcji z
kwasem, również i John zawyrokował, że najpewniej
mają do czynienia z pochodną jadu kiełbasianego. Nie
tracąc czasu weszli do laboratorium. Greg stanął na
uboczu, podczas gdy John i Verity zaczęli się
przygotowywać do przeprowadzenia analizy. Określili
rodzaj trucizny, potem jej ilość... Pól godziny później
John spojrzał na otrzymane wyniki.

- Nie ma żadnych wątpliwości. Kilka kieliszków tak

przyprawionego szampana wywołałoby ostrą biegunkę,
wymioty i prawdopodobnie skurcze żołądka. A gdyby
ktoś zasmakował w trunku i przesadził z jego ilością...
śmierć.

Ostatnie słowo zawisło złowrogo w powietrzu,

pogrążając ich w swoim cieniu.

Przez długą chwilę wszyscy troje patrzyli na siebie w

milczeniu. Wreszcie Verity i John odwrócili się do
Grega.

- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała Verity cicho,
Uśmiechnął się gorzko.
- Komuś zależy na ściągnięciu na statek kłopotów. A

komu? I dlaczego?

- Musimy powiedzieć o tym Damonowi - szepnęła.
Pokiwał smętnie głową. Podziękowali Johnowi i

ruszyli szybkim krokiem w stronę kabiny właściciela
statku.

John wrócił powoli do swojego gabinetu, zatopiony

ponurych domysłach. Skrzywił się z rozdrażnieniem,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

słysząc dzwonek telefonu i podniósł słuchawkę.

- Tak?

R

amona otuliła się szlafrokiem Damona. Był

przesycony jego zapachem. Uśmiechnęła się z
rozczuleniem i podniosła głowę. Damon leżał na łóżku
nago, obserwując ją. Pożądanie, żarzące się w jego
oczach, przyciągało ją ku niemu niczym grawitacja. Ale
zanim zdążyła poddać się czarodziejskiemu wpływowi
jego wzroku, ciszę pokoju przerwało ostre, gwałtowne
pukanie do drzwi. Damon poderwał się instynktownie.
Włożył spodnie i podszedł boso do wejścia.

Na korytarzu stał kapitan w towarzystwie Verity Fox.

Damon rozpromienił się na jej widok.

- Verity! Wiedziałem, że jesteś na pokładzie. Jak to się

stało, że do tej pory się nie spotkaliśmy?

Verity uśmiechnęła się mimo woli. To, że Damon nie

miał dotąd okazji jej spotkać, nie było dziełem
przypadku. Starała się nie rzucać w oczy Joceline, więc
skrupulatnie omijała wszystkie miejsca, w których
mogli się na siebie natknąć. Teraz nie dbała już o to.
Joceline już jej nie przerażała.

- Jeszcze ci nie wybaczyłam, że obciąłeś mi kucyk

sekatorem - mruknęła, rzucając mu spojrzenie pełne
godnej urazy.

Parsknął śmiechem.
- Miałem dwanaście lat! A ty byłaś zmorą moich

wakacji. Może nie?

Jej uśmiech zbladł.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Damonie, mamy ci coś do powiedzenia.
Spojrzał na nich z nagłą czujnością, wyczuwając i h

napięcie. Odsunął się na bok, pozwalając im wejść. W
pokoju stanęli, zaskoczeni widokiem Ramony.
Uśmiechnęła się do nich bez śladu skrępowania. Verity
odwzajemniła uśmiech. Kobiety wymieniły spojrzenia;
Ramona zerknęła na Grega, potem na Verity i
rozpromieniła się jeszcze bardziej.

Greg dyskretnie ominął ją wzrokiem i spojrzał wprost

w spokojne oczy Damona. Nie zamierzał robić długich
wstępów.

- Wśród naszych zapasów alkoholu znaleźliśmy

przypadkiem bardzo szczególny szampan - zaczął i w
krótkich słowach opisał całe zdarzenie. Verity dorzuciła
na koniec fachowy opis trucizny i jej skutków.

Zapadło ciężkie milczenie.
- Czy to szampan przeznaczony na bal maskowy? -

spytała wreszcie Ramona.

- Tak - odparł Greg. - Czy to ważne?
Ramona zerknęła na Damona, potem na Verity.
- Jak długo trzeba czekać na wystąpienie objawów?

Dwanaście godzin, dłużej?

- Nieco dłużej, ale nie więcej niż dobę.
- A więc gdyby wszyscy napili się tego szampana w

ostatnią noc na statku, zachorowaliby w chwili, gdy
„Alexandria” wpłynęłaby do portu?

- A cała prasa miałaby wspaniały temat na pierwsze

strony gazet - dokończył Damon, podchwytując jej
myśl.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Greg spojrzał na Ramonę z wyraźnym podziwem.
- Ale kto mógłby zrobić coś takiego?
Ramona i Damon wymienili spojrzenia.
- Steward? - zaryzykowała, a on skinął głową.
Oboje zapomnieli o Jeffie Doyle’u, zajęci cieszeniem

się odzyskaną miłością. Les zamierzał aresztować go po
przybiciu do brzegu. Do tego czasu miał nadzieję
zebrać więcej informacji na jego temat. Nie mieli
żadnego dowodu na to, że Doyle popełnił jakieś
przestępstwo. Na razie.

Greg odzyskał panowanie nad sobą.
- Jeśli coś miało miejsce na tym statku - odezwał się

zimnym, oficjalnym tonem - czy nie sądzi pan, że jako
kapitan mam prawo o tym wiedzieć?

Damon spiorunował go wzrokiem, ale zaraz potem

skinął głową.

- Oczywiście - mruknął. - Nie trzymaliśmy cię z

rozmysłem w nieświadomości - dodał bez urazy.

Spojrzał pytająco na Ramonę; skinęła głową. Podeszła

do barku i zaczęła przygotowywać drinki.

Damon streścił im historię Joe Kinga i jego planów

przejęcia statku, szantażu, przekupionego stewarda,
zabójstwa Keitha Treadstone’a i udziału Ramony w
zdobyciu dowodów winy jej ojca.

Verity spojrzała na przyjaciółkę oczami pełnymi

podziwu i współczucia.

- To musiało być trudne - powiedziała z prostota.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie najłatwiejsze - przyznała z uśmiechem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Dziękuję Bogu, że w kuchni była z tobą Verity -

odezwał się Damon, rzucając starej przyjaciółce
szelmowskie spojrzenie.

Greg otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć,

Damon uciszył go gestem ręki. - Proszę państwa, pora
wznieść toast. Za nas!

Wszyscy uśmiechnęli się i unieśli kieliszki.
- Za nas.
- I za „Alexandrię” - dodała cicho Ramona.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
- No dobrze. - Verity odstawiła kieliszek. - Cieszę się,

że wszystko się wyjaśniło.

Greg zerknął na nią przelotnie.
- Tak, musimy już iść. Powinienem wrócić na mostek -

mruknął, ale wystarczyło, że spojrzał na Verity, a uznał
że obowiązki muszą na niego poczekać.

Ramona i Damon zauważyli to również i uśmiechnęli

się do siebie porozumiewawczo.

- I co o tym sądzisz? Nasz kapitan złamał podstawową

zasadę i wdał się w romans z pasażerką - spytała
Ramona beztrosko, kiedy tylko drzwi zamknęły się za
nimi.

- Sądzę, że byłby idiotą, gdyby jej nie poderwał -

oznajmił Damon z uśmiechem. - Wyjąwszy pewną
znaną mi osobę, Verity jest najpiękniejszą i
najmądrzejszą kobietą pod słońcem.

Ramona zgodziła się z nim z całego serca. Verity i

Greg stanowili dobraną parę.

- I co, nie dostaniemy już naszego łososia? -

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Westchnęła żałośnie. - A ja umieram z głodu.

- Trudno. Możemy sobie zamówić stek. Ale najpierw -

Damon zaczął zbliżać się do niej powoli - musimy
zaspokoić apetyt na coś bardziej... esencjonalnego.

Pokiwała głową z rezygnacją.
- No, skoro musimy...
I nagle podstawiła mu nogę i przewróciła się z nim na

ziemię.

V

erity i Greg podeszli do drzwi kabiny, usiłując

stłumić cichą rozpacz, jaką obudził w nich widok Johna
Gardnera czekającego na nich pod drzwiami.

- O nie - jęknęła Verity. - Nie teraz!
Odwrócił się, słysząc ich kroki. Na widok wyrazu jego

twarzy zapomnieli o wszystkim.

- Co się stało? - spytał Greg z bijącym sercem.
John rozejrzał się nerwowo.
- Lepiej wejdźmy do środka.
Zaczął mówić, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi.
- Przed chwilą dostałem wiadomość od Gordona.

Verity, on znalazł rozwiązanie! Wiesz, efekty uboczne.
To takie proste, że wszyscy to pominęliśmy. Chodzi o
białko we krwi.

Oboje natychmiast przerzucili się na lekarski żargon, z

którego Greg nie rozumiał ani słowa. Ale wyraz twarzy
Verity świadczył wyraźnie, że stał się cud, o który tak
się modlił.

- Będziesz zdrowa? - odważył się wreszcie spytać

słabym, zdławionym głosem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Verity odwróciła się do niego, ucinając rozmowę w po-

łowie.

- Najdroższy, przepraszam cię. Tak. Tak! Tak nam się

zdaje.

- Jeśli Gordon ma rację - włączył się John,

promieniejąc szczęściem - lekarstwo jest absolutnie
nieszkodliwe, ale musi być przyjmowane z białkiem
prostym... - Nagle przerwał i spojrzał na nich,
wpatrzonych w siebie bez reszty, jakby cały świat nagle
przestał dla nich istnieć. Bezszelestnie wycofał się z
kabiny. Pewnie nawet nie słyszeli, jak zamykał za sobą
drzwi.

- Będziesz żyć - powiedział cicho Greg, jakby bojąc się

spłoszyć niespodziewane szczęście.

Nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła

głową. Nie śmiała o tym marzyć. To przerastało
wszystkie jego najśmielsze oczekiwania.

- Nadal chcesz się ze mną ożenić? - spytała drżącym

głosem. - Póki śmierć nas nie rozdzieli? Co stanie się
za, powiedzmy, pięćdziesiąt lat?

Roześmiał się przez łzy. Wyciągnął do niej ramiona, a

ona wtuliła się w jego objęcia. Całowali się, śmiali i
płakali przemian.

- Tylko spróbuj mi zabronić - szepnął.
- Nie śmiałabym. - Kiedy przybijemy do Nassau,

pójdźmy do pierwszego kościoła, jaki znajdziemy.

- Żeby wziąć ślub?
- O, nie. Tak łatwo nie będzie. Matka będzie chciała

żebyśmy połączyli się węzłem małżeńskim w katedrze

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

świętego Pawła. Jest bardzo bogata, niestety. Mówiłam
ci?

Jęknął głucho.
- Trudno. Wybaczę jej to.
- Podbijesz jej serce. Kapitan takiego statku! Jakie to

romantyczne, zakochać się podczas rejsu... -
Spoważniała, a on spojrzał na nią oczami
przepełnionymi miłością. - Chcę pójść do kościoła -
powiedziała cicho i wyraźnie - by podziękować Bogu za
przywrócenie mi naszego życia.

- Tak. - Przełknął kulę, dławiącą go w gardle. - Za

przywrócenie nam naszego życia.

Wyspy Bahama

R

amona stała na pokładzie statku obserwując, jak

ogromne kotwice powoli zanurzają się w wodzie.
„Alexandria” stanęła na milę od wyspy Grand
Providence. Bahamy, koralowy archipelag, liczą blisko
siedemset wysepek. W całej tej cudownej podróży to
najbardziej intrygujące miejsce, pomyślała. Poniżej
pasażerowie wsiadali już na łodzie, mające zawieźć ich
między innymi na wyspę New Providence, na której
znajdowała się stolica Nassau. New Providence, leżąca
w centrum archipelagu, jest jedną z najmniejszych
wysepek. Na zachód od niej leży wyspa Andros, na
północy - wyspy Berry. Od strony północnego wschodu
otacza ją łuk Eleutheral i Exumy. Ale większość
pasażerów chciała zobaczyć Nassau, więc Greg kazał
rzucić kotwice w najlepszym strategicznie punkcie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Ramona pomachała ręką do Verity i kapitana,

ubranego w cywilne ubranie, składające się z białych
spodni i pomarańczowo-czarnego podkoszulka.
Wsiadali właśnie na łódź trzymając się za ręce. Wśród
pasażerów zaczęły krążyć plotki o kapitanie, który
znalazł sobie narzeczoną podczas dziewiczego rejsu.

- Gotowa?
Niemal podskoczyła, kiedy jego głęboki głos rozległ

się tuż nad jej uchem. Ciepłe, mocne ramiona oplotły
się wokół jej talii.

- Na co? - rzuciła przekornie, opierając się o jego

szeroką pierś. Gdyby nie to, że widzieli ich ludzie...

- Na Nassau, oczywiście - szepnął, czytając w jej

myślach.

- Och - westchnęła. - Nassau...

J

oe King czekał już na nich, kiedy zeszli na ląd, choć

żadne z nich nie zauważyło, kiedy wysiadł z długiej
czarnej limuzyny. Dopiero kiedy umyślnie przeciął im
drogę, spostrzegli go. Ramona zesztywniała, Damon
zaczerpnął głęboki haust powietrza. Stanęli bez ruchu,
wpatrując się w niego osłupiałym wzrokiem.

Joe King uśmiechał się. Czuł się znakomicie. Przez

całą noc dyskutował z prawnikami i dokumenty w
sprawie przejęcia były już w drodze do linii Alexander.
Czuł się tak świetnie, że na kubańskim lotnisku w
ostatniej chwili zmienił zdanie i przyleciał do Nassau.
Chciał widzieć twarz Damona Alexandera, kiedy
osobiście powiadomi go, iż stracił swoją ukochaną

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

„Alexandrię”. Właśnie dlatego zdezorientowani
przedstawiciele policji bezskutecznie czekali na lotnisku
w Miami na jego przybycie. I dlatego Les i Frank,
pragnący mrzeć zakończenie tej imprezy, śledzili Kinga
na lotnisku i dowiedzieli się o zmianie planów. Nie było
im łatwo przekonać kubańskie władze lotniska, ale
odznaka przedstawiciela prawa ma swoją wymowę i w
końcu pozwolono im wsiąść na pokład tego samego
samolotu, którym leciała ich ofiara.

I dlatego stali się świadkami nadchodzącej

nieuniknionej konfrontacji.

Frank zaklął pod nosem.
- Mamy nakaz?
- Ci w Miami mają ich pełno.
- Nie możemy tego zawalić na samym końcu.

Wystarczy jeden drobiazg, jedno podejrzenie o
nieprawne działanie, i nasz drogi King znów cieszy się
wolnością.

- Moja szkoła - mruknął Les. - Ale ja nauczyłem się

tego bardzo dawno temu. - Wyciągnął z kieszeni plik
podłużnych dokumentów. - Duplikaty. Tak autentyczne,
że bardziej nie można.

Frank spojrzał na przełożonego oczami pełnymi

najczystszego zachwytu.

- Nie zrozum mnie źle, ale zdaje się, że cię kocham.
- To co, masz ochotę zapudłować Joe Kinga?
- No, chyba się jakoś zmuszę.
Obaj mężczyźni opuścili swoją kryjówkę i wyszli

wprost na palące słońce Bahamów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Tymczasem Joe King nie przestawał się uśmiechać.
- Witaj, Ramono. Zaskoczyłem cię?
Przez jedną straszną chwilę sądziła, że dowiedział się o

wszystkim. Przez ułamek sekundy spodziewała się, że
wyciągnie broń i zastrzeli ich oboje. Instynktownie
poszukała ręki Damona. A potem zwyciężył w niej
zdrów rozsądek.

- Witaj, ojcze - powiedziała spokojnie.
Damon spojrzał na nią z podziwem.
Joe przeniósł spojrzenie z chłodnej twarzy córki na

Damona. W tej samej chwili Ramona dostrzegła Lesa i
Franka, zbliżających się do nich, i omal nie zachwiała
się z ulgi.

- Nazywam się Joe King.
Damon skinął głową, pozwalając sobie na zimny

uśmiech. A to arogancki drań!

- Wiem, kim pan jest. Podobnie jak policja.
Przez chwilę wydawało mu się, że Joe King go nie

dosłyszał. Albo że go nie rozumie. Po chwili jednak w
jego oczach coś zaświtało.

- Co?
- Nasza rozmowa była nagrywana - wyjaśniła Ramona.

- Na Kubie. Przegrał pan.

Nie mogła się dłużej zmuszać, by nazywać go ojcem.
Joe King odskoczył, jakby coś go ugryzło.
- Coś ty powiedziała?
- Słyszał pan - odezwał się Les Fortnum zza jego

pleców, odstępując na bok, kiedy King odwrócił się do
niego jak rażony gromem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Dokładnie w tym samym momencie Frank chwycił go

za ramię.

- Josephie Jasonie King, jest pan aresztowany -

oznajmił Les Fortnum, rozkoszując się słodyczą tych
słów.

Wyrecytował Kingowi przysługujące mu prawa, a

Frank zaniknął kajdanki wokół nadgarstków dławiącego
się wściekłością mężczyzny.

Ramona odwróciła wzrok. Nad spokojnie falującym

morzem przelatywał nisko pelikan.

Joe King nie odezwał się ani słowem. Rzucił Ramonie

jedno nienawistne spojrzenie. Wydawało się, że nie
zauważa Damona.

- Nic się wam nie stało? - spytał Les Fortnum.
Na pewien czas musiał odstawić Joe Kinga do miejs-

cowego aresztu. Należało wnieść sprawę o ekstradycję,
ale z tym nie powinni mieć większych problemów.
Damon patrzył za odprowadzanym Joe Kingiem. Potem
odwrócił się do Ramony.

- Naprawdę nic ci nie jest? - zagadnął łagodnie.
Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu, ale nie

rozpaczy. Skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.

- Poradzę sobie - szepnęła. Uniosła głowę, wypro-

stowała plecy i odetchnęła głęboko. - Poradzę sobie -
powtórzyła pewniejszym głosem. - To już ostatni port
tego rejsu. Chcę zobaczyć wszystko. Wypożyczmy
sprzęt do nurkowania i przyjrzyjmy się z bliska wrakom
na dnie morza. Pora poznać wreszcie podwodny świat -
powiedziała z determinacją. Niech się dzieje, co chce,

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

będzie bawić się najlepiej, jak umie na tej ostatniej
egzotycznej wyspie.

Damon uśmiechnął się, pojmując w lot, o co jej chodzi.
- Może być. Zakładam się, że zauważę więcej ryb niż

ty.

- Akurat. Żebyś się przypadkiem nie przeliczył! - Jej

oczy błysnęły jak niebo, rozświetlone błękitnym
światłem piorunów.

- Zobaczymy. Przegrany zrobi zwycięzcy masaż stóp.
- Fantastycznie. Bardzo lubię, kiedy mi się masuje

stopy.

- Oczywiście należy wymienić nazwy gatunków ryb -

dodał z przebiegłym uśmiechem.

Wyraz jego twarzy świadczył dobitnie, że nie wymiga

się tą odpowiedzią: „Te takie zielone z żółtym
ogonem”.

- Nazwy? - spytała - takie, jak: murena brunatna,

płaszor, marlin biały, włócznik, węgorz amerykański,
podmastka a nawet anioł morski? - wyrecytowała z
niewinną minką. Ponury cień Joe Kinga znikał coraz
bardziej z ich horyzontu

- I nie zapominajmy o stworzeniach, nie będących

rybami jak na przykład koralowce, gąbki, płaszczki...

- Płaszczka jest rybą - sprostowała. Damon już

pogodził się z myślą, że to on zrobi jej masaż stóp. Co
nie wydawało mu się zresztą taką katastrofą.

- Pani profesor, cóż za rozległa wiedza - poddał się z

wdziękiem. - Ktoś mógłby pomyśleć, że jest pani wy-
kładowcą na Oksfordzie... aj!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

G

reg i Verity szli przez miasto, trzymając się mocno za

ręce. Ale choć rozglądali się pilnie, nie zamierzali nic
zwiedzać. Zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy droga
zawiodła ich do katedry.

- Pierwszy kościół - odezwała się cicho Verity.
Greg skinął głową. Razem weszli do środka.

J

oe King obserwował nienawistnym wzrokiem dwóch

angielskich policjantów, krążących po pomieszczeniu
wraz z dwoma przedstawicielami miejscowej policji.

- Chcę skontaktować się z moim adwokatem -

wycedził; były to jego pierwsze słowa, odkąd go
aresztowano. - Na osobności.

Policjanci wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.

Miał prawo do jednego telefonu. Nie mogli mu tego
zabronić.

Zostawiony w dusznej celi Joe King spojrzał z

namysłem na aparat telefoniczny, podniósł słuchawkę i
wykręcił numer. Ale nie dzwonił do żadnego ze swoich
prawników. Wkrótce i tak go znajdą, a dopóki nie
będzie ich miał obok siebie, nie zgodzi się na składanie
żadnych zeznań. Nie mógł się pozbyć przykrego
przeświadczenia, że nawet oni nie zdołają go wyciągnąć
z tego bagna. Tym razem to już koniec. Idzie na dno i
nic go nie uratuje. Ale po drodze ściągnie za sobą parę
osób.

- Tak? - odezwał się w słuchawce znajomy, nieufny

głos.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Joe poczuł, że nogi uginają się pod nim z ulgi. Gdyby

zgarnęli także Doyle’a, nie wiedziałby, co zrobić.

- To ja - oznajmił, pamiętając o możliwości podsłuchu.

Żadnych nazwisk.

Jeff Doyle, siedzący w zaciszu kabiny „Alexandrii”,

wyprostował się czujnie.

- Zostawiamy plan „Atlanta” - powiedział Joe bardzo

wyraźnie. - Przejdź do planu „Andromeda”.

Skoro wiedział już z całą pewnością, że „Alexandria”

nigdy nie będzie należeć do niego, nie pozostawi jej w
rękach innego. Joe King wydał rozkaz zatopienia statku.

Serce Jeffa zatrzepotało z radosnym podnieceniem. Już

dawno nie odczuwał czegoś takiego.

- Mówił pan, że plan „Andromeda”

najprawdopodobniej nie zostanie zrealizowany. - Nawet
dla niego zatopienie oceanicznego liniowca było
potężnym zadaniem. Musiał mieć absolutną pewność.

Joe omal nie zadławił się nagłym spazmem

wściekłości;

- Wiem - rzucił. - Pomyliłem się. - Przez całe swoje

życie Joe King nie zdobył się jeszcze na tak
bulwersujące wyznanie. - Plan „Andromeda” -
powtórzył głosem tchnącym śmiertelną nienawiścią.

- To pociąga za sobą koszty - wtrącił przytomnie Jeff. -

Za pracę w trudnych warunkach.

Tonący statek, pełen oszalałych ze strachu pasażerów,

nigdy nie jest bezpiecznym miejscem. Oczywiście do tej
pory i załoga, i pasażerowie przećwiczyli kilka razy
postępowanie na wypadek alarmu. Ale ćwiczenia na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

sucho to jedno, a rzeczywistość... W łodziach
ratunkowych swobodnie mogli się pomieścić wszyscy
obecni na statku. Ale panika nie sprzyja rozsądkowi.

- O to niech cię głowa nie boli. - Joe zgrzytnął wściekle

zębami. Pieniądze nie były dla niego problemem. Nie w
tej chwili.

- Zdaje sobie pan sprawę, że może dojść do...

wypadków.

Joe King zamknął oczy. Wyobraźnia podsunęła mu

obraz jego pięknej córki, tej podstępnej zdrajczyni,
tonącej w błękitnej głębi oceanu, oraz Damona
Alexandera, odpychającego ją w walce o dostęp do
łodzi ratunkowej. Cóż za rozkoszna wizja.

- Wykonać - rzucił do słuchawki i rozłączył się.
Do końca tego dnia nie mógł się powstrzymać od

ciągłego zerkania na zegarek Lesa Fortnuma. O ósmej
trzydzieści, kiedy statek wypłynął na pełne morze,
pozwolił sobie na krzywy uśmieszek. Na jego widok
wszystkim obecnym w pomieszczeniu mężczyznom
zrobiło się jakoś zimno.

G

reg wydał rozkaz podniesienia kotwic. Tę chwilę

lubił najbardziej - moment oczekiwania, obietnicę
nowych przygód, dreszcz podniecenia przed
wypłynięciem na otwarte wody. Piloci, mający go
wyprowadzić na morze, wyruszyli przed nim. Był tylko
on, statek, jego załoga i morze.

Nie mógł wiedzieć, że dokładnie pod nim jest właśnie

Jen Doyle, że otwiera szafkę, znajdującą się dokładnie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

pod sonarem.

Słońce, czerwone i wspaniałe, powoli osunęło się za

linie horyzontu. O tej porze na pokładzie zawsze
pojawiało się mnóstwo pasażerów. Wyspy Bahama były
ostatnim postojem podczas tej podróży. Następnego
dnia mieli płynąć bez przystanków, a wieczorem
przewidywano pożegnalny bal maskowy. Potem
wszyscy mieli wrócić do domów i szarej rzeczywistości.
Nikt nie cieszył się na myśl o zbliżającym się końcu
podróży. „Alexandria”, ten bajkowy pływający pałac,
zjawiskowa piękność, w której wszyscy zakochali się na
zabój, powinna wiecznie sunąć przez morskie fale.

W mrocznym wnętrzu szatni Jeff Doyle spojrzał na

zegarek i rozłożył mapę. Znał dokładną trasę, którą miał
przebyć statek, manewrując pomiędzy wieloma
wyspami koralowymi. Każdy kapitan wie, w którym
miejscu może spodziewać się raf, mogących rozedrzeć
dno nawet tak potężnego statku jak „Alexandria”. Na
mapie widniały dokładne oznaczenia; Jeff Doyle
wyznaczył nowy kurs statku. Wyjął mały czarny
magnes, za pomocą którego powoli, stopień za
stopniem, zaczął zmieniać położenie kompasów na
mostku. Wiedział już, gdzie na zawsze spocznie
„Alexandria”. Rafa Calico, szczególnie niebezpieczne
miejsce na zachód od wyspy Wielka Bahama. Zanim
tam dotrą, będzie już zupełnie ciemno. Magnes tak
zmieni pole magnetyczne, że kompasy zaczną dawać
fałszywe informacje. Tylko światło widoczne z wysp
mogłoby być jakimś punktem orientacyjnym, ale żaden

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

kapitan, bez względu na to, jak byłby dobry, nie
potrafiłby określić na ich podstawie, że zeszli z kursu.

Jeff Doyle przykucnął i przypomniał sobie drogę do

najbliższej łodzi ratunkowej. Nie czuł strachu. On sobie
poradzi. A inni... no cóż, życie nie jest bajką.

V

erity zapukała cicho do drzwi; jej obawy okazały się

płonne. Ramona była w kabinie sama.

- Cześć. Nie ma Damona?
- Chwilowo. Wejdź. Już gotowa do kolacji? - Raniona

spojrzała na czarną aksamitną sukienkę Verity.

- Mhm. Nie martw się, nie zamierzam odgrywać

przyzwoitki. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w
porządku.

Ramona nalała jej drinka.
- Wszystko jest cudownie. I musisz dołączyć do nas.

Koniecznie!

Za oknem kabiny falowało czarne morze. Statek sunął

w mrok, zbliżając się coraz bardziej do miejsca zagłady.
Rafa Calico leżała o pół godziny drogi.

G

reg spojrzał na zegarek. Dziewiąta. Pewnie wszyscy

siadają już do kolacji. Tak strasznie pragnął znaleźć się
obok Verity, usiąść z nią przy jakimś spokojnym
stoliku, rozkoszować się arcydziełami René, uśmiechać
się do jej oczu ponad płomykami świec. Ale
niebezpieczne wody wokół Bahamów wymagały jego
obecności na mostku. Jutro, podczas balu maskowego,
będzie zupełnie inaczej. Zerknął na światła Wielkiej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Bahamy, widoczne w mroku nocy. Wydawało mu się,
że są bliżej, niż powinny być. Spojrzał odruchowo na
kompasy, najpierw na główny, a potem - posłuszny
nagłemu impulsowi - na pomocniczy.

Przechodząc od jednego do drugiego czuł jakieś

dziwne cierpnięcie skóry na karku, jakby za chwilę
miało się zdarzyć coś niedobrego. Po chwili okazało się,
że instynkt go nie zawiódł. Drugi kompas pokazał dwa
stopnie różnicy. Greg zmarszczył brwi i postukał w
szkło. Jim Goldsmith podniósł na niego oczy.

- Coś się stało?
- Pomocniczy pokazuje... - Sięgnął po notes i zapisał

odczyt.

Jim spojrzał na główny kompas.
- Dwa stopnie różnicy - potwierdził. - Pomocniczy

pewnie się zwichrował.

Greg zerknął jeszcze raz na światła wyspy. Być może

to szyba mostka tak je powiększała. Wyszedł na pokład,
zabierając ze sobą lornetkę. Przez chwilę stał
nieruchomo, wytężając wzrok. Oczywiście znał rafę
Calico. Kto jej nie znał? A kurs statku mógł
wyrecytować z pamięci, obudzony w środku nocy.
Wszystko wyglądało niewinnie, a jednak... Wrócił na
mostek i zastał Jima, pochylonego już nad sonarem i
głębokościomierzem.

- Ile?
Jim odczytał głębokość i odetchnął z ulgą. On także

znał rafę Calico. Mogła ich rozpruć na pół. W potężny
kadłub statku weszłaby jak w masło. Ale rafa leżała na

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

dużej płyciźnie. A przyrząd wskazywał dużą głębokość.
Poza tym radar pokazał, że Calico pojawiła się za
sterburtą. Przez długą chwilę obaj wpatrywali się
podejrzliwie w radar i długą zieloną kreskę, oznaczającą
rafę. Potem Greg jeszcze raz odwrócił się w kierunku
wyspy. Calico powinna leżeć o osiemnaście minut
drogi. Nagle poczuł, że na czoło występuje mu
lodowaty pot.

- Nie podoba mi się to - powiedział półgłosem. Jeszcze

raz podszedł do kompasu. Co mogłoby spowodować
błąd? Magnes? Ale radar, sonar i głębokościomierz
zgodnie pokazywały to samo. To chyba niemożliwe,
żeby wszystkie nagle się zepsuły? Czy ten przeklęty
steward mógł grzebać przy kompasie? Niewykluczone.
Nawet coś tak prostego jak magnes mogłoby zakłócić
funkcjonowanie najbardziej skomplikowanego
instrumentu. Ale sonar? Radar? Jeszcze raz odwrócił się
do pulpitu. Wszystko robiło jak najlepsze wrażenie.
Więc dlaczego coś w nim krzyczało, że nadchodzi
niebezpieczeństwo? Sięgnął po telefon. Jock, podobnie
jak on, nie schodził ze stanowiska, czekając, aż Bahamy
zostaną daleko za nimi.

- Jock, tu Greg. Na jakiś czas zwalniamy.
Odwrócił się i napotkał zdziwiony wzrok Jima.

Usłyszeli że pomruk silników statku słabnie.

W

jadalni, gdzie Verity, Ramona i Damon jedli

miecznika zmiana była niemal niezauważalna, ale Jeff
Doyle, zamknięty w cichej szatni, poczuł ją od razu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Spojrzał na zegarek, potem na mapę i zmarszczył czoło.
Dlaczego zwalniali? Nie mieli ku temu żadnego
powodu. Instrumenty pomiarowe na pewno
wskazywały, że wszystko jest w najlepszym porządku.
A jeśli coś nawaliło? Jeśli to wielofunkcyjne dziwo,
które dał mu Joe King, nagle przestało działać? Nie
widział innej możliwości. Musiał to sprawdzić.

Wyciągnął długi czarny pistolet. Dla zawodowca

takiego jak on rozebranie go na części i ukrycie nie
stwarzało żadnych problemów. Szybko i wprawnie
nałożył tłumik. Wolałby załatwić tę sprawę bez
osobistego kontaktu, ale jeśli musi, zastrzeli członków
załogi i będzie się przyglądać z mostka, jak statek
zmierza w kierunku swojego przeznaczenia.

G

reg jeszcze raz sięgnął po telefon.

- Jock? Kiedy ostatnio sprawdzałeś urządzenia? -

spytał, choć wiedział o tym od dawna. Mimo to Jock
cierpliwie powtórzył. - Radar, kompas i sonar też?

- Naturalnie - mruknął Jock. Po chwili milczenia

odezwał się znowu; w jego głosie z każdą chwilą
słychać było coraz silniejszy szkocki akcent. - Co się
dzieje, Greg?

- Nic. Na razie. Bądź w pogotowiu.
Jim zerknął na kapitana; zdenerwowanie wyraźnie

rzucało się w oczy.

- Myślisz, że sonar też nawalił?
Greg otwierał już usta, kiedy drzwi otworzyły się i

stanął w nich mężczyzna w czarnych dżinsach i koszuli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

W ręku trzymał pistolet.

Greg zdążył jeszcze pomyśleć, że Joe King miał na

pokładzie jeszcze jednego człowieka, a potem serce
ścisnęło mu się boleśnie. Więc jednak miał rację. Zeszli
z kursu.

- Panowie - odezwał się Jeff Doyle.
- Rafa Calico - wyszeptał pobladły Greg.
Jeff Doyle uśmiechnął się, ukazując ostre zęby.
- Tak jest, kapitanie. Zechce pan wydać rozkaz

ruszenia pełną parą?

Greg zacisnął zęby. Nie odwrócił spojrzenia od

czarnych, śmiertelnie spokojnych oczu Jeffa. Nie
zwrócił uwagi na broń.

- Nie, nie zechcę.
- Tak sądziłem. Ale jeśli pan tego nie zrobi, zastrzelę

pana.

- Od tego statek nie przyspieszy.
- Nie, ale kiedy będzie pan już martwy, może pański

pierwszy oficer spełni moją prośbę.

- Nie ja - oznajmił sztywno Jim Goldsmith. Bał się, ale

podjął już decyzję.

Jeff Doyle zerknął na niego i zrezygnował. Spojrzał z

westchnieniem na zegarek. Przy obecnej prędkości
musieli czekać dwadzieścia minut. Wzruszył ramionami
i oparł się o ściankę, nie przestając mierzyć do obu
mężczyzn. Nie było powodu do przesadnego pośpiechu.

Greg zdał sobie sprawę, że statek, jego piękna

„Alexandria”, za kilka minut przestanie istnieć. Życie
pasażerów wisiało na włosku. Musiał coś zrobić. Nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

było sensu rzucać się na napastnika. Zabiłby go, a
„Alexandria” płynęłaby dalej. Nie. Musi spróbować
inaczej.

- A więc to pan jest tym mordercą, którego wynajął Joe

King - odezwał się, z satysfakcją odnotowując, że
mężczyzna wzdryga się nerwowo. - Ależ tak, wiemy
wszystko o Joe Kingu. Damon Alexander, właściciel
statku, dowie się, kto pana wynajął, a nawet gdzie pana
szukać. Jeśli statek zatonie, znajdzie pana.

Jeff Doyle spojrzał na niego z namysłem. Kapitan miał

rację. Jeśli policja przyciśnie Kinga, ten wyśpiewa
wszystko, by ratować skórę. Jeff nie mógł sobie na to
pozwolić. Damon Alexander był bogaty i wpływowy. A
zatem musi zginąć, podobnie jak kapitan.

- Kto jeszcze wie? - spytał cicho, ale Greg zamilkł,

wyczuwając niebezpieczeństwo.

Jeff podniósł słuchawkę telefonu i podsunął mu ją.
- Wezwij go tu.
- Idź do diabła - usłyszał w odpowiedzi.
Jeff Doyle skierował lufę broni na Jima Goldsmitha.
- Zrób to, albo go zabiję.
Greg spojrzał na przyjaciela. Łatwo jest być

bohaterem, kiedy ryzykuje się tylko własne życie. Nie
mógł ryzykować, że ten szaleniec rzeczywiście
zamorduje Jima. Poza tym coś mu mówiło, że Damon
Alexander będzie silnym sprzymierzeńcem w tej walce.
Powoli uniósł słuchawkę.

W jadalni szef sali przyniósł telefon do stolika, przy

którym siedział Damon. Ten podziękował mu

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

skinieniem głowy.

- Tak? Damon Alexander.
- Tu Greg. Mógłbyś przyjść na mostek? Mamy...

niewielki problem. Chyba powinieneś o nim wiedzieć.

- Dobrze, już idę. - Odłożył szybko słuchawkę. - Greg

chce się ze mną widzieć.

Verity spojrzała na niego z nadzieją.
Roześmiał się.
- Macie ochotę obejrzeć mostek, drogie panie?

Oczywiście przesąd mówi, że to przynosi pecha...

- Tylko spróbuj nam zabronić - mruknęła Ramona, już

podnosząc się z miejsca.

Verity podążyła w jej ślady.
Noc była cudownie piękna, ale nie zwrócili na nią

uwagi, spiesznie wysiadając z windy i wspinając się po
schodach, prowadzących na mostek. Verity szła
przodem, chcąc jak najszybciej ujrzeć twarz Grega.
Damon podążał tuż za nią. Ramona, zamykająca
pochód, poczuła nagle, że jej obcas zaklinował się w
żelaznym schodku. But spadł jej z nogi; zaklęła pod
nosem i schyliła się, żeby go podnieść.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Jeff Doyle spostrzegł przez szybę w drzwiach czarny

materiał i zauważył, że kapitan nagle blednie.

- Verity - wyszeptał, najwyraźniej wstrząśnięty i prze-

rażony. Do środka weszła kobieta i Jeff omal nie
wybuchnął potokiem przekleństw. Wszystko zaczęło się
niemożliwie komplikować. Zaraz za nią pojawił się
Damon.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Co się stało, Greg?
W chwili gdy wszedł do środka, Jeff zatrzasnął za nim

drzwi. Ramona podniosła głowę i uniosła brwi. Szybko
pokonała pozostałe stopnie i zamarła. Aczkolwiek
przyciemniane szyby mostka były nieprzejrzyste, w
drzwiach był kwadrat normalnego szkła. Zajrzała i
zobaczyła jakiegoś mężczyznę z bronią. Verity cofnęła
się, a Greg ją objął. Damon spojrzał na nią z napięciem.
Cofnęła się szybko, a mężczyzna z bronią niemal w tej
samej chwili obejrzał się przez ramię. Zastygła bez
ruchu modląc się, by jej nie dostrzegł.

Zaczęła zastanawiać się gorączkowo. Jeff Doyle,

pomocnik jej ojca, był również mordercą. Wszyscy
obecni na mostku znaleźli się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie. Podobnie jak statek. Co mogła
zrobić? Jeśli wpadnie do środka, Jeff zacznie strzelać.
Nie miała pojęcia o urządzeniach na mostku. Musiała
sprowadzić pomoc. A w tej chwili pamiętała tylko o
jednej osobie. Rzuciła się pędem przed siebie, nie
wiedząc, że do katastrofy pozostało zaledwie siedem
minut.

Jock od razu rozpoznał dziewczynę. Wpadła dzikim

galopem do maszynowni z oszalałym spojrzeniem i roz-
wianym włosem i znalazła się przy nim jednym susem.

- Damon, kapitan i jedna z pasażerek są na mostku.

Więzi ich uzbrojony człowiek - wydyszała. - Statek jest
w niebezpieczeństwie, choć nie wiem, dlaczego.

Jock spojrzał na nią z oszołomieniem. Nie wątpił w

prawdziwość jej słów, bo i doktor, i Greg wyrażali się w

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

samych superlatywach o przyszłej żonie Damona
Alexandera. Teraz przypomniał mu się telefon Grega.
Sonar. Radar. Kompas. I wiedział przecież, gdzie są.

Jock pobladł śmiertelnie.
- Rafa Calico - szepnął ze zgrozą.
Ramona nie rozumiała znaczenia tych przerażających

słów.

- Musimy coś zrobić! Szybko!
Ale Jock rzucił się już do działania. Podbiegł do szafki,

wyjął dwa karabiny. Jeden rzucił bez słowa Ramonie.

- Pilnujcie maszyn - polecił podwładnym i już go nie

było.

Ramona ocknęła się z osłupienia i ruszyła za nim,

ściskając kurczowo broń. Nie miała bladego pojęcia, jak
się jej używa, ale poszłaby za Jockiem nawet do piekła,
gdyby mogła dzięki temu uratować życie Damonowi i
reszcie.

Jock zatrzymał się nagle i Ramona wpadła na niego z

rozpędem.

- Dokładnie pod mostkiem jest męska szatnia - rzucił

pospiesznie Jock; już ułożył cały plan działania. - W
suficie, który jest podłogą mostku, umieszczona jest
zapadnia. Na mostku jej nie widać, a zorientować się w
jej położeniu można tylko dzięki temu, że na dywanie
rysuje się niewyraźny kwadrat. Wątpię, czy ten typ to
zauważył. Otworzę ją od strony szatni. Pani musi
zmusić go, żeby na niej stanął.

- Ja? - Wiatr uniósł w powietrze pasma jej włosów.

Odgarnęła je niecierpliwie z twarzy. - Ale jak?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Jock spojrzał na zegarek. Minuty. Zostało im zaledwie

kilka minut.

- Nie wiem. Zanim dobiegnie pani na mostek, ja będę

już w szatni. Musi stanąć na zapadni, w chwili, gdy ją
otworzę.

Nie miała pojęcia, jak tego dokona, ale skinęła głową.
- Dobrze. Kwadrat na dywanie, tak?
- Za krzesłem kapitana. Powodzenia, dziewczyno -

rzucił cicho i zniknął.

Z bijącym sercem ruszyła po schodach. Dłonie spociły

się jej tak, że bała się, czy utrzyma w nich karabin.
Zajrzała ostrożnie do środka. Greg, jakiś oficer, którego
dotąd nie spotkała, Verity i Damon stali przed oknem,
odwróceni do niej plecami.

Jeff Doyle kazał im patrzeć na to, co za chwilę miało

się dziać na statku.

Verity ujęła dłoń Grega; ścisnął ją lekko. Znowu stoją

w obliczu śmierci, po tym wszystkim, co przeszli! To
niesprawiedliwe. To po prostu niesprawiedliwe. Gniew i
bezsilna wściekłość wrzały w nim, nie mogąc znaleźć
ujścia. Chciał jej bronić. Zabić tego drania. O Boże,
uratuj ten statek...

Damon zerknął ukradkiem na Jeff a Doyle’a, próbując

ocenić odległość od broni. Nie pozwoli temu
szaleńcowi rozbić statku na rafach. Przy tej szybkości
wstrząs zderzenia odrzuci go z powrotem na głęboką
wodę. Liczba śmiertelnych ofiar będzie niewyobrażalna.
To niemożliwe. Musi go powstrzymać. Jeśli skoczy na
niego, dwaj pozostali mężczyźni zdołają obezwładnić

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

napastnika, nawet jeśli on przy tym zginie. Zerknął na
Grega i napotkał jego spojrzenie, pełne szacunku i
podziwu. Kapitan jakby czytał w jego myślach. Skinął
lekko głową. Zrobią to, co do nich należy.

W tej samej chwili drzwi otwarły się z impetem,

odbijając się od ściany. Jeff Doyle odwrócił się
błyskawicznie. Gdyby zobaczył kogokolwiek innego,
wypaliłby bez zastanowienia. Ale widok jej srebrnych
włosów, unoszących się wokół głowy, oczu lśniących
błękitnym metalem sparaliżował go na parę bezcennych
sekund. Jego Nemezis!

Potem zobaczył broń. Mierzyła wprost w niego.
Ramona nie odbezpieczyła karabinu; nie wiedziała

nawet, czy jest naładowany.

- Odsuń się - powiedziała z nienaturalnym spokojem. -

W lewo.

Jeff nie drgnął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w

jej oczy. Zaręczynowy pierścionek z cejlońskim
szafirem zamigotał nagle w świetle księżyca, rzucając
oślepiające zimne race srebrnobłękitnych iskier.

Jeff przełknął ślinę. Srebro! Wiedział, zawsze to

wiedział! Poczuł, że jego nogi poruszają się, jakby
kierowane własną wolą. Ramona zerknęła szybko na
podłogę, odnajdując kwadrat pod dywanem. Zaczął się
zapadać - Jock już go otwierał!

Damon zrobił krok naprzód, ślepy na wszystko poza

faktem, że ukochana znalazła się w śmiertelnym niebez-
pieczeństwie. Greg przytrzymał go za ramię, nie
odrywając wzroku od morza. W świetle księżyca widać

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

było srebrną pianę fal, rozbijających się o ostre grzbiety
rafy Calico.

- Rusz się! - warknęła Ramona z desperacją.
Wszyscy drgnęli, podcięci jej głosem jak batem.
Jeff Doyle otrząsnął się z obezwładniającego strachu i

zacisnął zęby z nienawiścią. Zrobił krok w lewo i uniósł
pistolet, mierząc Ramonę spojrzeniem oczu czarnych i
pustych jak dwie czeluście bez dna. Zabije tę Nemezis
raz na zawsze.

- Ramona! - krzyknął Damon.
Jeff zrobił jeszcze jeden krok... i nagle poczuł, że

podłoga umyka mu spod nóg. Jego twarz zastygła w
grymasie nieopisanego zdumienia, tak niebotycznego,
że niemal śmiesznego. Broń wypaliła ze złowrogim
syknięciem tłumika; kula uderzyła w sufit, nie robiąc
nikomu krzywdy. Ramona schyliła się instynktownie.
Damon rzucił się na Doyle’a, ale jego nie było już w
miejscu, w którym stał przed chwilą.

Jim Goldsmith ocknął się z oszołomienia i zrozumiał,

co przed chwilą miało miejsce. Ktoś otworzył zapadnię.
Greg rzucił się ku sterowi, niebaczny na wszystko inne.

- Jim! - wrzasnął okropnym głosem, rozpoczynając

manewr zawracania statku. Jeszcze nigdy nie dłużył mu
się tak jak teraz. Miał wrażenie, że trwa całą wieczność.
Jim pospieszył mu natychmiast z pomocą.

Na dolnym pokładzie rozległ się stłumiony odgłos wy-

strzału z karabinu.

- Jock McMannon - powiedziała głucho Ramona.
Verity i Damon spojrzeli na nią nic nierozumiejącym

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

wzrokiem.

- Główny mechanik - dodała tym samym tonem. Czuła

dziwne, obezwładniające odrętwienie. Wszystko stało
się tak nagle. Jak koszmar, który trwa tylko sekundę.

Po chwili z zapadni wyłoniła się szpakowata głowa.
- Nie żyje - oznajmił Jock bez emocji. Podciągnął się

na rękach i wszedł na mostek. Jego spojrzenie
przywarło do pleców Grega. Nagle wszyscy odwrócili
się w stronę kapitana i pierwszego oficera, gorączkowo
pracujących przy pulpicie. Przez szybę widać było białą
pianę kipiącą ponad rafą.

Ramona pomyślała, że statek tej wielkości nigdy nie

zdoła obrócić się z dostateczną prędkością. Myliła się.
„Alexandria”, reagująca na każde dotknięcie Grega,
odwróciła się niczym wdzięczny biały łabędź na
spokojnej tafli wody i rafa przesunęła się na sterburtę.

Greg, spocony i drżący, osunął się na krzesło. Przez

długą chwilę na mostku panowała absolutna cisza. Nikt
nie mógł wydobyć z siebie głosu.

- Jock - przemówił wreszcie Greg - coś nam blokuje

sonar. Znajdź to, dobrze?

Jock skinął głową i oddalił się; nogi się pod nim

uginały. Nigdy dotąd nie zabił człowieka.

Verity podeszła do Grega i objęła go za szyję. Bez

słowa pocałowała go w kark. Po jej policzkach płynęły
gorące łzy. Greg ujął jej drżące dłonie. Ich palce splotły
się mocno.

Ramona ocknęła się z odrętwienia, czując jakieś

dotknięcie. Damon podszedł do niej i odebrał jej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

karabin. Spojrzała na niego oczami o ogromnych,
rozszerzonych ze strachu źrenicach, nie mogąc
uwierzyć, że koszmar już się skończył. Damon wydał
się jej nagle niezwykle piękny. Lekki cień zarostu.
Czoło lśniące od potu. Głębokie, cudowne oczy. Jeszcze
nigdy nie wyglądał przystojniej, pomyślała. Żył.

- Myślałam, że zginiesz - wyszeptała z przerażeniem. -

Tak się rozzłościłam... Tak się rozzłościłam!

Miała wrażenie, że to ją jakoś tłumaczy.
- Wiem. - Zaczynał się już uśmiechać. - Szkoda, że się

nie widziałaś, jak pojawiłaś się nagle w drzwiach. Ale
wiedźma!

Jock zawisł w połowie drogi, spuszczając się w dół

przez otwartą zapadnię. Spojrzał na Ramonę. Wszyscy
tu obecni zawdzięczali życie tej pięknej kobiecie, której
odwaga i rozum dorównywały urodzie.

- O tak, świetna z niej dziewczyna, panie Alexander.

Nie ma co - ocenił tak rzeczowo, jakby stwierdzał
ogólnie wiadomy fakt.

I nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem.
A „Alexandria” sunęła majestatycznie przez piękne,

osrebrzone światłem księżyca Morze Karaibskie, jakby
nic się nie wydarzyło.

Epilog

W

Wielkim Salonie, udekorowanym serpentynami i

balonikami, Napoleon i Józefina z maską tańczyli
wdzięcznie kadryla. Przy barze nietrzeźwy goryl wsparł
się na równie pijanym Williamie Szekspirze. Trwał bal

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

maskowy, kończący rejs.

Taniec dobiegł końca i Józefina dygnęła przed swoim

tancerzem.

- Dziękuję, sir - szepnęła Ramona.
- To ja tobie dziękuję, ma cher - zrewanżował się

Damon, nieudolnie naśladując francuski akcent. - Za to,
że nastąpiłaś mi na palce tylko dwa razy.

- Cóż za czelność.
- Złośnica. - Damon obejrzał się na orkiestrę, która

zaczęła grać walca wiedeńskiego. - Chcesz spróbować
jeszcze raz?

- Jeszcze raz? Żeby znów narażać te biedne paluszki?
Powoli ruszyli przez tłum duchów i wiedźm,

nadnaturalnej wielkości bananów i ogromnych
chodzących ust, kierując się w stronę otwartego
pokładu. Joceline, pełna dostojeństwa jako Mada
Antonina, podeszła do nich i pocałowała ciepło syna w
policzek. Ponad jego ramieniem spojrzała na kobietę,
mającą zostać wkrótce jej synową, i uśmiechnęła się.
Obie wiedziały, że nigdy więcej nie będą rozmawiać o
Michaelu, ale teraz, kiedy jego duch spoczął wreszcie w
spokoju, być może Joceline zdoła zbliżyć się do syna.
Uśmiech Ramony był pełen szczerego zrozumienia.

Damon pocałował matkę, zaskoczony, lecz pełen

nowej nadziei. Joceline zostawiła ich, nakazując
odwiedzić ją zaraz po powrocie do domu. Musieli
porozmawiać o weselu. Oddaliła się, już teraz myśląc z
radością o wnuczce lub wnuku, którego będzie wkrótce
trzymać w ramionach.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Oszklony pokład pozwalał rozkoszować się

nieograniczonym widokiem na ciemne, połyskujące
srebrzyście morze. Ramona usłyszała żałobny głos
syreny mijającego ich statku. „Alexandria” sunęła przez
fale niczym przepiękny duch.

Ramona miała na sobie białą muślinową sukienkę,

ozdobioną maleńkimi, ręcznie malowanymi gałązkami
różyczek, rozrzuconymi wokół dekoltu i przy rąbku
spódniczki. W połyskujące srebrzyście włosy wplotła
prawdziwe pączki róż. Stanowiła widok zapierający
dech w piersiach. Przez otwory maseczki z czarnego
aksamitu widać było przenikliwie błękitne oczy,
patrzące na Damona z bezbrzeżną miłością.

Ta noc była samą doskonałością. Muzyka umilkła i

wszyscy odwrócili się ku drzwiom, w których pojawił
się kapitan Greg Harding w kostiumie kapitana
marynarki brytyjskiej z 1750 r. Powitano go gorącymi
oklaskami. Ramona zastanawiała się, jak zareagowaliby
pasażerowie, gdyby wiedzieli, ile naprawdę
zawdzięczają swojemu kapitanowi.

Verity, stojąca u jego boku, była przebrana za

chochlika. Jej krótkie ciemne włosy lśniły w blasku
lamp, a spomiędzy ich pasem wyglądały wielkie,
spiczaste uszy, które znalazła w którymś ze sklepików z
kostiumami. Uśmiechnięta i szczęśliwa, wyglądała jak
wcielenie wdzięku. Greg robił wrażenie nieco
zawstydzonego, ale oklaski przyjął z wdzięcznością.
Ruszył na parkiet, prowadząc za sobą Verity.
Przechodząc obok orkiestry skinął konspiracyjnie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

głową. W salonie rozległy się dźwięki muzyki z Love
story.
Ramona i Damon przyglądali się przez chwilę z
rozczuleniem zakochanej parze, a potem również wzięli
się za ręce.

- Gdzie chcesz wziąć ślub? - Niesforna różyczka

wpięta we włosy Ramony łaskotała go w policzek.

- W Oksfordzie.
- W Oksfordzie? Myślałem, że nie chcesz tam wracać.
- I nie wracam, jeśli mówimy o pracy. Ale Oksford to

takie piękne miasto... No i matka byłaby zawiedziona. -
Poczuła drgnięcie jego mięśni i podniosła roześmiane
oczy. - Co to? Nerwy? Chodzi o wielką, złą teściową,
tak?

Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mniej więcej.
- Nie martw się - powiedziała, krztusząc się ze

śmiechu. - Wystarczy, że zaprezentujesz się jej jako
demon seksu, i od razu cię zaakceptuje.

Spojrzał na nią, zbity z tropu.
- Co proszę?
Zaniosła się radosnym śmiechem i położyła mu głowę

na ramieniu. Obok nich przesunęli się w tańcu Verity i
Greg. Mieli zamknięte oczy, a na twarzach wyraz
cichego szczęścia.

Statek zbliżał się nieubłaganie do Florydy, ku tryumfal-

nemu końcowi tej czarodziejskiej podróży.

Ale dla kapitana i jego ukochanej, dla doktor Ramony

King i Damona Alexandera wszystko dopiero miało się
rozpocząć.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Ogien i lod
Barry Maxine Ogień i lód
Maxine Barry Ogien i lod (P2PNet pl)
Morze Karaibskie
Dlaczego płomień świeci
Wstrząsające orędzie Boga Ojca wkrótce mały sąd !!! Warszawa Jelonki maj 11r Żywy Płomieńx
Laurie A Niebieski Płomień na koszmary
611 Orędzie Żywego Płomienia Już za moment zatrzymam czas
Wyznaczyłem już?tę i godzinę Końca Świata Bóg Ojciec Żywy Płomień V6 568
Rewolucja kubańska i kryzys karaibski konspekt
Fotometria plomieniowa Dusik Hajduk

więcej podobnych podstron