background image

Maxine Barry 

KARAIBSKI PŁOMIEŃ

Prolog

Wielka Brytania

K

eith Treadstone uniósł drżącą ręką trzeci kieliszek 

brandy. Był właśnie w gabinecie swojego letniskowego 
domku pod Oksfordem, który już do niego nie należał. 
Nadeszła chwila, by zastanowić się nad niepewną 
przyszłością. Praca w domu wariatów, jakim bez 
wątpienia jest londyńska giełda, zmienia człowieka w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kłębek nerwów. Odpoczynek od tego piekła to 
konieczność, nie zachcianka. Ale teraz domek przejdzie 
do przeszłości - tak jak wszystko, co Keith posiadał. 
Rzucił to dla czegoś, co nigdy mu się nie zwróci. To coś 
nosiło nazwę „Aleksandria”.

Zakrztusił się i pociągnął następny łyk alkoholu.
- Boże - powiedział martwym głosem i sięgnął po 

stojącą na biurku fotografię. Długo przyglądał się 
patrzącej na niego pięknej twarzy. - Ramona... - Skłonił 
płowowłosą głowę przed fotografią kobiety w rozwianej 
oksfordzkiej todze i westchnął ciężko. - Zawsze byłaś 
taka zdolna. Co byś o mnie pomyślała, gdybyś się 
dowiedziała, jaki jestem. Głupi, głupi, głupi!

Powinien wiedzieć, że zostanie wykorzystany. 

Powinien bez trudu dostrzec fałsz za uśmiechniętymi 
twarzami i radosnymi głosami. On, człowiek obracający 
milionami na giełdzie, sądził, że pozjadał wszystkie 
rozumy. Że wszystko wie. Co za kpina! On, stary 
wyjadacz, dał się tak nabrać! A teraz musiał zebrać w 
sobie całą odwagę, jaka mu została - a nawet jeszcze 
więcej - i zrobić to, co należy.

Znowu spojrzał na fotografię kobiety, której właściwie 

bardziej potrzebował, niż kochał, i westchnął. Pora na 
rachunek sumienia. Sięgnął po kartkę z firmowym 
nadrukiem i napisał na niej dzisiejszą datę. Ale utknął 
zaraz po „Droga Ramono”. Co właściwie mógł jej 
powiedzieć? Że nie mają już przyszłości, że łączą ich 
tylko akcje tego przeklętego statku? Nie. Tak nie 
można. Musiał pomyśleć o niej. O Ramonie, która była 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kimś więcej niż tylko śliczną dziewczyną. O Ramonie, 
obdarzonej przenikliwą, błyskotliwą inteligencją i 
ogromnym, wybaczającym sercem. Musi o tym 
pamiętać. W tym jego jedyna nadzieja. To dobre, 
wybaczające serce...

Zaczął pisać, z wysiłkiem pokonując drżenie dłoni.
„Wiem, że mi przebaczysz, najdroższa. Że wybaczysz 

mi wszystkie błędy. Wiesz, że Cię kocham.”

Przerwał i westchnął ciężko. Nie mógł się zmusić, żeby 

to napisać, żeby ubrać wszystko w suche, brutalne 
słowa. Nie mógł jej tego zrobić, a jednak... musiała się 
dowiedzieć. Ale jak wytłumaczyć komuś o tak 
kryształowej uczciwości, że istnieją zwierzęta kierujące 
się jedynie chciwością, że istnieją kreatury o 
bezwzględności rekina, które mają czelność nazywać się
uczciwymi ludźmi interesu? Jak ma jej powiedzieć, że 
spotkał człowieka, który nie cofa się przed niczym? 
Człowieka tak niebezpiecznego, że drżał na samo jego 
wspomnienie.

No pisz, ponaglił go jakiś cichy głosik. Skończ z tym 

wreszcie. Na dźwięk nagłego skrzypnięcia za drzwiami 
poderwał gwałtownie głowę, a serce zaczęło mu walić 
jak młotem. Zamglone alkoholem spojrzenie 
otrzeźwiało na chwilę, ale dźwięk nie powtórzył się. 
Może to kot. Wrócił znowu do niewesołych myśli. Czy 
da się jeszcze coś uratować? Ramona tak wiele przy 
nim przeszła... Czy zechce, czy zdoła stawić czoło 
ewentualnemu bankructwu? Ostatnio zaczęła zdradzać 
niepokój, którego dotąd u niej nie zauważał. Raz czy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dwa usiłowała zmusić go do swoich słynnych 
„poważnych rozmów” o przyszłości ich związku. Za 
każdym razem udawało mu się jakoś załagodzić 
sytuację. Wziąć ją na litość. Zapewnić o swojej miłości, 
lojalności, oddaniu.

Ale nie o namiętności. Tego nie mógł jej dać.
Wielki, biało-czarny kocur wskoczył bezszelestnie na 

ogrodowy mur i zaczął myć sobie pyszczek. Zielone 
ślepia zwróciły się w stronę domu, z którego dobiegł 
jakiś suchy trzask. Po chwili przez trawnik przeszedł 
spokojnie nie znany mu mężczyzna. Skręcił w spokojną 
wiejską uliczkę i wsiadł do samochodu. Makary wrócił 
do przerwanej czynności. Kiedy tylko skończy z toaletą, 
pójdzie do domu i zacznie miauczeć pod drzwiami. Pan 
podrapie go za uszami, a on nagrodzi go za to 
rozkosznym mruczeniem. A potem dostanie pyszne 
kocie chrupki.

Ale pan Makarego nie otworzy mu drzwi. I nigdy 

więcej nie podrapie go za białym uchem.

R

amona King weszła do mrocznego wnętrza cichego 

kościoła. Matka szła tuż za nią, patrząc z niepokojem na 
napięte szczupłe ramiona córki; westchnęła głęboko. 
Srebrzystozłote włosy Ramony zalśniły w mdłym 
świetle, wpadającym przez okna. Wiele osób siedzących
w ławkach odwróciło się w ich stronę. Choć pogrzeb 
Keitha odbywał się w małym miasteczku Foyle, w 
kościele zjawili się jego londyńscy koledzy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Kazanie było miłosiernie krótkie. Ramona siedziała 

nieruchomo, jak odrętwiała. W drzewach przed 
kościołom świergotał jakiś ptak i znowu poczuła łzy 
napływające do oczu. Ktoś szturchnął ją delikatnie. 
Spojrzała nieprzytomnie na matkę, rzucającą garść 
ziemi na trumnę. Ledwie docierało do niej to, co mówił 
pastor. Mechanicznie spełniła swoją powinność. 
Bezsens tego wszystkiego był tak dręczący, że chciało 
jej się krzyczeć.

Keith odszedł. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości. 

Keith nigdy nie popełniłby samobójstwa. Nieważne, co 
mówi policja i gazety. Nie mogła się z tym pogodzić. A 
przecież przyzwyczaiła się już, że wszystko potrafi 
sobie wytłumaczyć. Ta błyskotliwość towarzyszyła jej 
od najwcześniejszego dzieciństwa. Już jako mały berbeć 
starała się przeniknąć ukryte mechanizmy wszystkiego, 
z czym się stykała. Głód wiedzy rósł w niej stopniowo 
w miarę upływu lat, aż wreszcie zdobyła stypendium w 
Somerville College na cieszącym się wielkim 
powodzeniem wydziale nauk ekonomicznych.

A teraz nagle nic nie przychodziło jej do głowy...
Policjant powiedział, że jej narzeczony zginął od 

strzału w głowę. Spytał, czy Keith Treadstone miał 
niemiecki pistolet z czasów drugiej wojny światowej. 
Nie było to żadną tajemnicą. Broń należała do jego 
ojca, który przywiózł ją z wojny jako ponurą pamiątkę. 
Ale dlaczego strzelił z niej do siebie? Dlaczego nie 
zostawił chociaż krótkiego listu, jakiegoś wyjaśnienia?

Ramona poruszyła się i z zaskoczeniem odkryła, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

siedzi w długim czarnym samochodzie, jadącym w 
stronę domku Keitha. Nie pamiętała, jak się w nim 
znalazła. Zadrżała. Weź się w garść, dziewczyno, 
pomyślała posępnie. To zupełnie bez sensu.

- Dobrze się czujesz, kochanie? - zagadnęła cicho Bar-

bara King.

Jej córka skinęła mechanicznie głową, ale nie czuła się 

dobrze i obie o tym wiedziały.

Po chwili samochód zatrzymał się za 

ciemnoniebieskim dżipem, który jechał przed nimi. 
Szofer otworzył im drzwi, z wysiłkiem omijając 
wzrokiem bujny biust blondynki, ukryty pod czarnym 
jedwabiem marynarki, a także jej długie, kształtne nogi 
opięte wąską spódnicą.

Martin Turner, notariusz Keitha, przyjrzał się kobietom 

wysiadającym z czarnego wytwornego samochodu. 
Zmierzył aprobującym spojrzeniem narzeczoną swojego 
klienta. Miała uderzająco piękne srebrzystozłote włosy, 
spływające jej na ramiona jedwabistymi falami. Na tle 
surowej czerni ubrania wydawały się jeszcze bardziej 
olśniewające. Wyciągnął rękę; uścisnęła ją z 
niespodziewaną siłą. Przypomniał sobie, że dziewczyna 
wykłada na Oksfordzie. Spoczęło na nim spojrzenie 
wielkich szarobłękitnych oczu, chłodnych, a jednak 
zdradzających dziwną wrażliwość. Nie jest aż tak 
spokojna, jak udaje, pomyślał i zatroskał się. Jak ta 
dziewczyna zniesie to, co wkrótce ją czeka? Testament 
był sformułowany bardzo przejrzyście, ale w tych 
okolicznościach... Martin otworzył furtkę i drgnął 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przestraszony. Wielki czarno-biały kocur skoczył na 
mur za jego plecami i miauknął przeciągle.

- Cześć, Makary - odezwała się Ramona, wyciągając 

rękę. Kot otarł się o nią, muskając jej nadgarstek 
długimi białymi wąsami. - Całkiem o tobie 
zapomniałam. Biedactwo.

- Zdaje się, że karmiła go pani Wibbiscombe - wtrącił 

Martin, odsuwając się od kota najdalej, jak mógł. Nie 
życzył sobie kociej sierści na nowym garniturze

Ramona King wzięła w ramiona ciężkie zwierzę, 

przytuliła policzek do jego jedwabistej głowy i weszła 
do domku, w którym bywała już tyle razy. Nic się nie 
zmieniło, a jednak wszystko wyglądało jakoś inaczej. 
Przez chwilę zastanawiała się nad tym zaskoczona. 
Dopiero po paru minutach zdała sobie sprawę, że z 
domku zniknęły różne przedmioty. Czy nad schodami 
nie wisiał obraz? I co się stało z tą przepiękną 
miśnieńską figurynką, którą tak lubiła?

Usiedli w gabinecie. Ramona nie wypuszczała 

Makarego z objęć - Keith tak go lubił.

- Pozwolę sobie ominąć formalności i przejdę do kon-

kretów - zaczął Martin energicznie. - Keith zostawił 
pani cały swój majątek.

Ramona skinęła głową; spodziewała się tego. Keith nie 

miał bliskiej rodziny oprócz kilku kuzynów, których 
nigdy nie widział na oczy.

- A jednak... - Martin Turner odkaszlnął z rosnącym 

zdenerwowaniem. - Panno King, czy zdawała pani sobie 
sprawę z udziałów, które Keith kupował przez ostatnie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

cztery miesiące? Na własne konto, oczywiście?

Połyskujące srebrem oczy przeszyły go ostrym, 

inteligentnym spojrzeniem. Martin wzdrygnął się, jak 
uderzony prądem.

- Udziały? Nie. Keith raczej nie rozmawiał ze mną o 

giełdzie. Ja również jestem ekonomistką. Nie 
rozmawialiśmy w domu o pracy - wyjaśniła spokojnie. 
Był to jej pomysł. Chciała rozmawiać o innych 
sprawach. O rodzinie. Dzieciach. Wspólnej przyszłości. 
Kolejna - daremna - próba zbliżenia ich do siebie. 
Przełknęła z trudem ślinę. Poczuła ból zaciskającego się 
gardła. Nie wolno się jej załamać. Nie teraz.

- Hmmm. No tak. Czy słyszała pani kiedyś o liniach 

Aleksander?

- Naturalnie. Lubię na bieżąco dowiadywać się o 

dużych firmach w Wielkiej Brytanii. Linie Aleksander 
posiadają flotyllę statków pasażerskich. W tej chwili nie 
mają sobie równych. Niegdyś była to własność 
prywatna. W latach pięćdziesiątych założył je Michael 
Alexander. Ale po jego śmierci, która miała miejsce 
blisko dwadzieścia lat temu, linie stały się własnością 
państwa. Na ich czele stanął najbliższy współpracownik 
byłego właściciela. Firma nieco podupadła, ale teraz 
rządy objął jego syn, Damon. Wygląda na to, że udało 
mu się znowu rozkręcić interes.

Mówiła spokojnie i naturalnie, czerpiąc fakty z 

bogatego skarbca swojej pamięci. Nie zdawała sobie 
sprawy, że jej wybitna inteligencja może odstraszać 
rozmówcę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Rozumiem - powiedział Martin, nie zdając sobie 

sprawy, że do jego głosu wkradł się wrogi ton. - A 
zatem prawdopodobnie wie pani, że Damon Alexander 
miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy dołączył do grona 
współpracowników firmy. Teraz stał się posiadaczem 
większości jej udziałów. Kilka lat temu został 
mianowany przewodniczącym. Trzeba zaznaczyć, że 
linie Alexander nadal dzierżą palmę pierwszeństwa, ale 
muszą stawiać czoło coraz liczniejszej konkurencji. Od 
śmierci Michaela Alexandera stopniowo tracą klientów, 
aczkolwiek jego syn robi, co może, żeby ratować 
sytuację. Wbrew wszelkim radom kazał przystąpić do 
budowy „Alexandrii”.

Przerwał, mając przykrą świadomość, że Ramona King 

nie tylko go rozumie, ale wyprzedza go o kilka kroków.

- Dotychczas, linie Alexander nigdy nie kojarzyły się z 

prawdziwym luksusem podróży. Ale „Alexandria” z 
całą pewnością może się równać z najlepszymi. Prawdę 
mówiąc, jest większa i lepsza niż „Queen Elizabeth II”. 
Na razie przechodzi testy, a jej pierwszy kurs 
wyznaczono na styczeń. Słyszałem, że to najlepsza pora 
na podróż na Karałby.

- A Keith wykupił akcje tego statku? - przerwała mu 

bezceremonialnie.

- Tak. I to sporo.
- Rozumiem. A zatem „Alexandria” to swego rodzaju 

eksperyment - powiedziała z namysłem, starając się 
uporządkować fakty. - Rzecz jasna, nie poznałam 
dobrze tego tematu, ale większość liniowców mieści 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

możliwie największą liczbę kabin, by w każdy rejs 
zabierać jak najwięcej pasażerów. „Alexandria” ma 
mniej kabin, ale są znacznie bardziej przestronne. Zdaje 
się, że wygląda jak pływający Buckingham Pałace. A 
zysk mają przynieść niebotyczne ceny za bilet, a nie 
liczba pasażerów. - Jako ekonomistka musiała przyznać, 
że pomysł jest znakomity. Ale nie to zaprzątało teraz jej 
uwagę. - Ile zainwestował Keith? - spytała, nie zdając 
sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.

Martin odkaszlnął.
- Wszystko. Całe oszczędności, nawet ten domek, który

sprzedał koledze. Wszystko. A ponieważ dziedziczy 
pani po nim, jest pani właścicielką nieco ponad pięciu 
procent „Aleksandrii”.

Ramona słuchała go uważnie, kręcąc głową w 

zamyśleniu.

- Nie rozumiem - wyznała wreszcie. - Keith nigdy nie 

lubił stawiać wszystkiego na jedną kartę. To 
nieekonomiczne. No, chyba że ma się miliony.

Dlaczego, pomyślała żałośnie, dlaczego nie zwierzył 

się mi ze swoich zamiarów? Nie chodziło o pracę. 
Ryzykował naszą wspólną przyszłość.

- A jeśli „Alexandria” okaże się niewypałem? - spytała. 

Pytanie było retoryczne. Doskonale znała odpowiedź.

- Nie sądzę - zaprzeczył Martin szybko. - Damon 

Alexander jest uważany za geniusza. Muszę panią 
uprzedzić: sam Alexander posiada większość akcji. 
Posiada mniej więcej czterdzieści procent. Ale lista 
osób, które zainwestowały w ten statek, wygląda jak 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

„Who is Who”. Są tu wszyscy wielcy tego świata. 
Właściciele teksaskich rafinerii, szejkowie naftowi, 
królowie, bankierzy...

- Chwileczkę - przerwała mu, pokonując paraliżującą 

rozpacz. - Nawet jeśli Keith sprzedał wszystko, co miał, 
w jaki sposób zdołał uzyskać pięć procent, wobec tak 
potężnych udziałowców?

Martin odkaszlnął ponownie. Łudził się, że dziewczyna 

się nie zorientuje. Daremne nadzieje. Ramona King 
wyglądała jak anioł, ale jej umysł pracował na 
niesamowitych obrotach.

- To prawda - przyznał smętnie. - Ale tutaj mam 

wszystkie dokumenty... - Podniósł grubą, wypchaną 
kopertę. - Sprawdziłem wszystko bardzo dokładnie. 
Sześć dni temu Keith Treadstone nabył pięć procent 
„Alexandrii”. Teraz tytuł własności automatycznie 
przechodzi na panią. Dzięki temu, oprócz innych 
przywilejów, przysługuje pani miejsce na statku 
podczas jego pierwszego rejsu, prawo do głosowania 
oraz inne opcje finansowe. Oczywiście mógłbym się 
jutro zająć sprzedażą tych akcji. Z pewnością 
otrzymałaby pani przyjemną sumkę.

Pokręciła głową ze znużeniem. Nie chciała zajmować 

się dziś porządkowaniem spraw Keitha. Zeszłej nocy 
płakała tak długo, aż usnęła. Teraz czuła się tak 
wyczerpana i pusta, że pragnęła jedynie zwinąć się w 
kłębuszek i przespać cały rok. Keith, mój kochany, 
pomyślała smutno. W coś ty się wplątał?

- A to testament - powiedział Martin niespokojnie. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Chciał pozbyć się sprawy Keitha Treadstone 
najszybciej, jak można. - Czy chce pani o coś spytać? 
Ramona skinęła głową.

- Chcę wziąć Makarego - oznajmiła, głaszcząc 

delikatnie kota drzemiącego na jej kolanach. Zerknęła 
na matkę. - Jeśli się zgodzisz...

- Oczywiście - zareagowała natychmiast Barbara King. 

Widzieć córkę, złamaną takim bólem, i nie móc jej 
pomóc... To było niemal ponad jej siły.

Ramona wstała bez słowa, tuląc kota w ramionach. 

Wyszła w ślad za matką. Podobnie jak Martin, nie 
chciała tu zostać ani chwili dłużej.

W

róciwszy do przestronnego domu na Woodstock 

Road, Ramona wypuściła Makarego, by rozejrzał się na 
nowych włościach, a sama poszła za matką do kuchni, 
utrzymanej w wesołej, brzoskwiniowo-zielonej tonacji. 
Przyglądanie się, jak matka robi herbatę, w jakiś sposób 
przynosiło jej ulgę. Czynności były takie zwyczajne. Jak 
co dzień. Jakby wróciła do domu po wycieczce do Oz, 
szalonej krainy, w której nic nie wydawało się 
prawdziwe.

- Wypij i powiedz, co ci chodzi po głowie - odezwała 

się Barbara King, stawiając przed córką herbatę i 
osuwając się na krzesło. Westchnęła głęboko, zdjęła 
buty i sięgnęła po filiżankę. Co za dzień.

- Nie wiem, co o tym myśleć - wyznała Ramona. - 

Przynajmniej na razie. Ale mam wrażenie, że te akcje 
miały coś wspólnego z... samobójstwem Keitha.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Samobójstwo. Tak... Dziwny ton głosu Barbary 

sprawił, że srebrnozłota głowa jej córki poderwała się 
raptownie. Dwie pary błękitnych oczu spojrzały na 
siebie.

- Ty też? - szepnęła Ramona. - Też to czujesz? Nie 

mogę nic na to poradzić, ale samobójstwo... Keith by 
tego po prostu nie zrobił.

Barbara skinęła głową.
- Zawsze uważałam go za zbyt... pochłoniętego sobą, 

by był skory do rozpaczy.

Dobierała słowa bardzo starannie, ale Ramona i tak 

zerknęła na nią z niepokojem. Jak wiele matka 
wiedziała?

Barbara, mająca zawsze bliski kontakt z córką, bez 

trudu odczytała nieme pytanie. Westchnęła znowu, 
odstawiając filiżankę.

- Przyznaję, że Keith martwił mnie nieco. Byliście z 

sobą tak długo, a mimo to...

- Mimo to? - podjęła Ramona. Wiedziała, że wchodzi 

na niepewny grunt, ale nagle poczuła rozpaczliwą 
potrzebę zwierzenia się komuś.

- Wyglądaliście bardziej na rodzeństwo niż 

kochanków. - Barbara zerknęła na córkę z niepokojem. 
- Nie chcę cię zranić, ale... Nigdy nie uważałam go za 
odpowiedniego mężczyznę dla ciebie.

Ramona wbiła spojrzenie w pustą filiżankę.
- Keith i ja nigdy nie byliśmy kochankami - wycedziła 

wreszcie.

No proszę, powiedziała to. Powiedziała to na głos. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Podniosła zalękniony wzrok na matkę, ale ta tylko 
uśmiechnęła się smutno. W jej spojrzeniu było tyle 
dobroci, że po policzkach Ramony potoczyły się dwie 
gorące łzy.

- Tak myślałam... - szepnęła Barbara. - Niektórzy 

mężczyźni po prostu nie potrzebują... takiej miłości. Ale 
ty potrzebujesz. Mimo całej nieśmiałości jesteś dorosłą, 
normalną kobietą. Ze wszystkimi pragnieniami, jakie 
może odczuwać kobieta.

Ramona skinęła głową i westchnęła rozpaczliwie. 

Otarła łzy i pociągnęła nosem.

- Wiem. Nasz związek czasem mnie martwił. Ale do tej 

pory mężczyźni nie liczyli się specjalnie w moim życiu. 
Przecież wiesz. W szkole pracowałam zbyt ciężko, żeby 
mieć chłopaka.

- Byłaś strasznie nieśmiała - dodała matka. Uśmiech 

przywołał na jej twarz sympatyczne zmarszczki. - Czer-
wieniłaś się jak burak, kiedy jakiś chłopak na ciebie 
spojrzał. A było ich wielu, wierz mi.

- A potem, w Oksfordzie... Wiedziałam, że muszę być 

najlepsza. W przeciwnym razie nie mogłabym pisać 
pracy doktorskiej. Więc zaczęłam pracować jeszcze 
ciężej.

- Pamiętasz, jak wyganiałam cię z domu? - Barbara 

roześmiała się cicho. - W przeciwieństwie do innych 
matek musiałam silą wlec cię na różne zabawy!

Ramona zawtórowała jej.
- Wtedy poznałam Keitha. - Śmiech zamarł nagle. 

Wzięła chusteczkę, którą podała jej matka, i uniosła w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zamyśleniu jasne brwi. - Wiesz, z początku nie 
docierało do mnie, jak dziwnie razem wyglądamy. 
Kiedy całował mnie na pożegnanie, nie wchodząc do 
mojego pokoju, myślałam, że jest po prostu delikatny. 
Że wie, jak się denerwuję. Jaka jestem nieśmiała. A 
potem znowu pochłonęła mnie kariera. Zrobiłam 
doktorat, dostałam stypendium, a tymczasem ja i 
Keith... oszukiwałam się - przyznała z bólem. - Całkiem 
niedawno przyjrzałam się mojemu życiu. Ukończyłam 
Oksford, ale jakoś mnie to nie satysfakcjonuje. Lata 
mijają, a ja nadal nie mam męża ani rodziny. Nikt mnie 
nie kocha.

- Rozmawiałaś z nim o tym? - spytała Barbara 

delikatnie. Nie chciała przysparzać córce cierpienia.

- Próbowałam. - Ramona westchnęła. - Ale on zawsze 

jakoś się wykręcał. Wreszcie powiedział mi, że jest im-
potentem.

- I dlatego nie mogłaś go zostawić.
- Tak! Rozumiesz mnie, prawda? Jak mogłabym go 

porzucić? To by było zbyt okrutne... Jakbym chciała 
powiedzieć, że nie jest dla mnie dość męski. Dość 
dobry. Że liczy się tylko seks lub jego brak. 
Próbowałam mu pomóc. Umawiałam go na spotkania z 
lekarzami, ale teraz wątpię, czy w ogóle się u nich 
zjawił. Wreszcie zaczęłam mieć dość, i wtedy...

- Wtedy... to - wyszeptała Barbara drżącym głosem.
- Keith popełnił samobójstwo - powiedziała Ramona 

martwo. - To przez „Alexandrię”. Cokolwiek się 
wydarzyło, to wszystko przez nią.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Zgadzam się. I co zamierzasz zrobić?
Ramona przeczesała ze znużeniem długie srebrzyste 

pasmo włosów.

- Nie wiem. Pewnie spróbuję się dowiedzieć, dlaczego 

Keith wykupił te akcje. Skąd wziął tyle pieniędzy. A 
potem zrobię z tych informacji jakiś użytek.

Barbara skinęła głową. Znała córkę na tyle, by 

wiedzieć, że bez względu na wszystko znajdzie 
odpowiedź. Ale i ona musiała stawić czoło pewnym 
bolesnym faktom z własnego życia. Mąż, który nie jest 
mężem. Małżeństwo, które nie jest małżeństwem. 
Zdrada. Strach. Nie wolno poddawać się 
przeciwnościom losu. Starała się zaszczepić córce to 
przekonanie. Być może należy udzielić jej brutalnej, 
lecz istotnej rady.

- Wiem, przez co przechodzisz. Będę cię wspierać ze 

wszystkich sił. Ale teraz, kiedy Keitha już nie ma, może 
powinnaś opuścić Oksford na pewien czas. Zobaczyć 
świat. Znaleźć sobie mężczyznę - znającego 
namiętność. Nie możesz kryć się bez końca. Nikt nie 
powinien tego robić.

- Kryć się? Przed czym?
- Przed życiem, kochanie - powiedziała Barbara, 

patrząc córce prosto w oczy.

M

ężczyzna, który pojawił się, by stawić czoło hordom 

dziennikarzy, wydał się fotografom darem niebios. Doki 
Southampton nie były wdzięcznym modelem i choć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

monumentalny liniowiec skąpany w świetle reflektorów 
prezentował się dumnie światu już od godziny, 
dziennikarze nie doczekali się na razie twarzy, która 
uatrakcyjniłaby materiał, czyniąc go bardziej strawnym.

Mężczyzna, który usiadł przy stole, ginącym pod 

plątaniną kabli i najeżonym niezliczonymi mikrofonami, 
spojrzał ponad głowami zebranych dziennikarzy i 
uśmiechnął się lekko. W tej samej chwili eksplodowały 
dziesiątki fleszy. Ralph Ornsgood, wysoki jasnowłosy 
Szwed, prawa ręka Damona, przysunął się bliżej.

- Wszystko gotowe! - zawołał i ścisnął kciuki na, 

szczęście.

Damon przesunął spojrzeniem po falującym morzu 

głów i uśmiechnął się. Większość z obecnych tu osób 
nie miała bladego pojęcia, ile pracy kosztowała ich 
„Alexandria”. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzał 
olśniewający projekt statku, po ostateczne kosmetyczne 
poprawki włożył w to wszystkie siły i energię. Wiedział, 
że ze statkiem tym wiąże się jego przyszłość. Linie 
Alexander potrzebowały gwiazdy. Jeśli ten statek 
zawiedzie, wszystko weźmie w łeb. Rada nadzorcza 
zatryumfuje.

- Proszę państwa - odezwał się, natychmiast skupiając 

na sobie uwagę wszystkich.

Członkowie bardziej doświadczonych ekip spojrzeli na 

siebie i pokiwali głowami. Spotykali się już z ludźmi 
obdarzonymi osobowością sceniczną, tym czymś, co tak 
kochają kamery, ale tu mieli do czynienia z czymś 
innym. Damon Alexander nie tylko dysponował nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

fałszowaną aurą emanującej z niego siły. Na jego widok 
wszystkie obecne kobiety traciły dech w piersiach.

- Najpierw chciałbym przeprosić państwa za to, że całe 

to widowisko jest tak mało romantyczne - zaczął. - 
Zdaję sobie sprawę, że większość państwa wyobrażała 
sobie ogromny statek, ześlizgujący się z gracją na wodę 
i majestatycznie sunący pomiędzy fale otwartego morza. 
Niestety, dok, w którym znajduje się „Alexandria”, 
będzie wypełniał się wodą przez niespełna piętnaście 
godzin. A to już nie to, naturalnie. Ale za to, o czym 
zapewne wszyscy państwo wiecie, mamy tu pewną 
piękną panią, która za chwilę rozbije o burtę butelkę 
szampana.

Wśród zaproszonych gości podniosła się fala szeptów. 

Matką chrzestną statku miała być osoba z rodziny 
królewskiej, kobieta obdarzona wyjątkową urodą.

- Później „Alexandria” zostanie odholowana na 

przystań, a następnie wyruszy w swoją pierwszą morską 
podróż. Jak możecie państwo przeczytać w załączonych 
broszurach, nasz statek wyposażony jest w najlepsze na 
świecie silniki firmy Pieisnick. Załoga liczy osiemset 
osób... tak, aż tyle - dodał, usłyszawszy szmer 
zaskoczenia. - Nasz statek może pomieścić tysiąc 
sześćset pasażerów, czyli o wiele mniej niż większość 
liniowców. Ale nam chodziło o jakość, nie ilość. Każdy 
nasz pasażer ma zapewnioną obsługę najwyższej klasy.

- Czy na pewno „Alexandria” będzie gotowa do pierw-

szego rejsu w styczniu? - odezwał się jakiś głos z 
tylnych rzędów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Tak.
Odpowiedź padła tak błyskawicznie, że wszyscy 

zamarli. Ale już po chwili podniosła się zwykła wrzawa. 
Zawodowcy przystąpili do pracy.

- Dlaczego na pierwszy kurs wybrał pan właśnie Morze 

Karaibskie?

- Ponieważ to znakomita pora na zimowe ferie, a 

Karaiby są najlepsze do tego celu.

- Czy tą trasą nie kursuje już wiele statków innych 

linii?

Damon Alexander uśmiechnął się, co pociągnęło za 

sobą kolejną eksplozję błyskających fleszy. Nie było w 
tym nic dziwnego; w wieku trzydziestu trzech lat był 
jednym z największych magnatów finansowych w kraju, 
z pewnością najbardziej kontrowersyjnym, co tylko 
dodawało mu uroku tajemnicy i romantyzmu. Jeżeli 
doda się do tego metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, 
muskularne ciało bez śladu tłuszczu, bujną, niemal 
czarną czuprynę oraz duże stalowo-błękitne oczy, 
otrzymamy obraz mężczyzny bliski ideału. A jeśli 
wspomnimy jeszcze, że ideał ten nie miał żony, stanie 
się zrozumiałe, dlaczego osoba Damona budziła emocje 
przypominające histerię. Już teraz można było 
powiedzieć z całą pewnością, że jego fotografie znajdą 
się jutro w każdej gazecie w kraju.

- „Alexandria” jest wyjątkowym statkiem - ciągnął 

Damon głosem pełnym cichej dumy. - Jeszcze nikt nie 
zbudował niczego podobnego.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że to snobizm w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

najczystszej postaci - rozległ się jakiś jadowity głos, 
dobiegający z miejsca dla przedstawicieli brukowców. - 
W czasach, w których szary człowiek coraz częściej 
może sobie pozwolić na wycieczki morskie, buduje pan 
statek mogący służyć jedynie najbogatszym?

W szeregach żądnej krwi prasy nastąpiło poruszenie. 

Dziennikarze odwrócili się jak stado drapieżników wiet-
rzących świeżą krew.

- Nie dzielę ludzi na szarych i bogatych, co pan naj-

wyraźniej czyni - zripostował Damon głosem ziejącym 
lodowatym chłodem. - Jeśli chce pan spytać o 
możliwość wygodnej, niedrogiej podróży dla osób nie 
mogących pozwolić sobie na rozrzutność, 
sugerowałbym tygodniowy rejs na „Atenach”, jednym z 
wielu statków linii Alexander, który regularnie kursuje 
po Morzu Śródziemnym. Jak panu wiadomo, albo 
byłoby wiadomo, gdyby odrobiłby pan pracę domową, 
nasze linie oferują jedne z najbardziej korzystnych cen 
na całym świecie.

Stalowe oczy o równie stalowym spojrzeniu spoczęły 

na spurpurowiałym reporterze.

- Aleksandria to po prostu rozszerzenie naszej oferty. 

Mamy lata dziewięćdziesiąte, proszę państwa. Na 
świecie jest więcej milionerów niż kiedykolwiek w 
historii. Krótko mówiąc, „Alexandria” to statek właśnie 
dla nich. I nie spodziewajcie się, że będę się z tego 
powodu usprawiedliwiać, bo musielibyście długo 
czekać.

Spojrzał na nich wyzywająco. Dziennikarze 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zrozumieli, że układ sił zaczyna się zmieniać. Damon 
nie był już ich łupem; stał się myśliwym, a sposób, w 
jaki tego dokonał, był fascynujący. Rzadko kto potrafi 
stawić czoło atakowi prasy, i wygrać.

- Jak możecie się dowiedzieć z załączonej literatury - 

wszyscy jak jeden mąż otworzyli foldery - na statku 
mamy wyłącznie kabiny pierwszej klasy. Nie istnieją u 
nas kabiny pasażerskie z widokiem na łodzie 
ratunkowe, ponieważ zajmują je członkowie załogi. Nie 
mamy również pasażerskich kabin bez okien. 
Dysponujemy setką kabin jednoosobowych. W 
przeciwieństwie do innych linii, nie zapominamy o 
ludziach, którzy coraz częściej chcą podróżować w 
pojedynkę. Mamy też dziesięć kabin zaprojektowanych 
z myślą o inwalidach, a cały statek został dostosowany 
do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Ale 
nade wszystko, panie i panowie, istotą naszego 
przedsięwzięcia jest luksus. Luksus - powtórzył 
dobitnie. - „Alexandria” to pływający pałac. I o to nam 
chodziło. Jest doskonała, została zbudowana w Wielkiej 
Brytanii i przejmie koronę po „Queen Elizabeth II”.

Ostatnie słowa utonęły w burzy spontanicznych 

oklasków. Ale Damon nie myślał o swoim sukcesie, 
lecz o złych wieściach, które otrzymał tego ranka. 
Wieściach, dotyczących tego przeklętego Joe Kinga.

W

 małym pokoiku w szpitalu Johna Radcliffa w 

Oksfordzie doktor Verity Fox poprawiła się nerwowo 
na krześle. Podciągnęła białe rękawy fartucha. Właśnie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

skończyła skomplikowaną operację serca. Stan 
pacjentki rokował bardzo pomyślnie. Ale w tej chwili 
doktor Fox miała inne problemy na głowie. Serce biło 
jej jak oszalałe, a ona nie potrafiła go uspokoić. Od 
trzech dni czekała na wyniki badań, choć wydawało jej 
się, że minęły co najmniej trzy lata. A teraz oczekiwanie 
dobiegło końca.

Do pokoju wszedł doktor Gordon Dryer, jej stary 

przyjaciel. Usiadł za biurkiem. Przez długą chwilę 
oboje patrzyli na siebie w milczeniu. Przerwała je 
Verity.

- Czy to to, o czym myśleliśmy? - spytała odważnie.
Skinął głową.
- Tak. To właśnie to. Przykro mi, Verity. Boże... - W 

jego śmiertelnie znużonym głosie brzmiała prawdziwa 
rozpacz. - Jak często musiałem to mówić innym, obcym 
ludziom?

Skinęła głową i odetchnęła głęboko. Nie mogła w to 

uwierzyć, nawet w obliczu niezaprzeczalnych faktów. 
Wszystko zdarzyło się tak szybko. Zaledwie trzy 
miesiące temu zaczęła cierpieć na osłabienie i jakieś 
niewyraźne bóle. Zgłosiła się do Gordona na badanie. 
Oboje uważali, że to anemia. Aż do chwili kiedy 
pojawiły się inne symptomy. Aż do wyników 
pierwszego badania krwi... Pospieszne drugie badanie, 
dla zupełnej pewności...

- Niech to szlag, nie mogę nic zrobić - wyznał Gordon 

z jękiem. - Niby jestem tu najlepszym specjalistą...

- Przestań - przerwała mu ostro. Wiedziała, że powinna 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

go jakoś pocieszyć, ale na razie nie była do tego zdolna. 
Na zewnątrz czekał na nią jeden z niewielu pogodnych 
wrześniowych dni, błękit nieba, świergot ptaków i 
ogrody pełne kwiatów. A ona miała umrzeć. Umrzeć. - 
No dobrze. - W ustach czuła metaliczny smak. 
Przełknęła ślinę. - Jestem chirurgiem, to ty tu rządzisz. 
Powiedz mi wprost. Czego mam oczekiwać?

Spojrzał na nią, na grzywę krótkich kruczoczarnych 

włosów, okalającą ładną bladą twarz w kształcie serca i 
nagle poczuł, że nie potrafi spojrzeć w jej czarne jak 
noc oczy. Spuścił wzrok na leżące przed nim wyniki 
testów i zaczął szybko i zwięźle przekazywać jej fakty. 
To rzadka forma białaczki. Bardzo rzadka. Transfuzje 
krwi pomogą jej pracować bez przeszkód przez miesiąc. 
Może przez dwa, jeśli organizm zareaguje prawidłowo. 
Ale nie wolno jej wykonywać operacji. Nawet przy 
wystąpieniu oczekiwanego okresu remisji, wkrótce 
stanie się zbyt zmęczona nawet na pracę przy biurku i 
konsultacje. Będzie musiała dłużej spać. Po pewnym 
czasie straci do dwudziestu procent zdolności 
koordynacji ruchów. Ale nie będzie cierpieć. Białaczka 
rządzi się innymi prawami niż rak narządów 
wewnętrznych.

Verity słuchała, kiwając głową. Jako lekarz nieustannie 

stykający się z bólem zdawała sobie sprawę, że musi 
być wdzięczna za taki obrót sytuacji. A jednak nie czuła 
najmniejszej wdzięczności. Była zła. I przerażona. 
Miała trzydzieści lat. Zawsze wydawało jej się, że w 
tym wieku wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Co prawda 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nie miała nawet stałego partnera... Teraz to już 
nieważne. Teraz nic jej już nie czeka.

- Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić - wyznała 

wreszcie. - Czy to nie głupota? Przecież jestem lekarką.

- Co za różnica? - powiedział łagodnie, wreszcie pod-

nosząc na nią oczy. - Musisz mieć czas, żeby się z tym 
pogodzić. Tak jak wszyscy.

Skinęła głową. Czas. Nagle całe jej życie... to, co z 

niego zostało... zmieniło się w wyścig z czasem. 
Ogarnęła ją fala Paniki, pochłaniając ją powoli i 
nieubłaganie jak zimny cień. Wstała gwałtownie.

- Wracam do siebie - rzuciła i ruszyła ku drzwiom, 

zanim zdążył zareagować.

Pojechała taksówką do domu, dużego bungalowu na 

Five Mile Drive. Na wiosnę kwitnące drzewa wiśni 
zmieniały okoliczne ulice w bajkowy tunel. Być może 
jeszcze zdążę to zobaczyć, pomyślała płacąc za kurs. A 
może nie.

Boże, jęknęła w duchu. To śmieszne. Czy teraz będę 

patrzyła na wszystko tak, jakbym w każdej chwili 
żegnała się ze światem? Być może. W tej chwili jeszcze 
tego nie wiedziała. Pobiegła ścieżką przez ogród, 
zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Jakby uszła 
bezpiecznie pogoni. Zaczęła się śmiać. A potem płakać. 
Bardzo, bardzo długo stała pod drzwiami, wstrząsana na 
przemian wybuchami śmiechu i płaczu...

R

amona King weszła do gwarnego gabinetu Raymonda 

Younga i rozejrzała się. Rzadko zjawiała się w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Londynie, ale zawsze pociągał ją rozgardiasz i 
zamieszanie giełdy. Biuro maklerskie Abercombie i 
Guidhall wyrobiło sobie dobrą markę, a ona przez 
Keitha poznała wielu jego pracowników.

- Ramona! Dobrze cię widzieć! Super, że do mnie 

zadzwoniłaś, stęskniłem się! - zawołał Ray, podbiegając 
do niej w kilku susach. Mówił z pośpiechem typowym 
dla wszystkich maklerów. - Dowiedziałem się o tej 
sprawie z Keithem. To straszne - dodał nieco 
spokojniej. Podsunął jej krzesło.

- Cieszę się, że znalazłeś dla mnie trochę czasu. - 

Zawahała się, gdy napotkała jego wzrok. Czy zdawało 
jej się, czy w jego spojrzeniu naprawdę dojrzała błysk 
niedowierzania? - Chcę z tobą porozmawiać o tych 
akcjach „Alexandrii”. Tych, które kupił Keith. Wiesz 
coś o nich?

Raymond skinął głową. Jego twarz przybrała 

niepokojąco obojętny wyraz.

- Tak. Prawdę mówiąc, jak na moje potrzeby, wiem o 

nich za dużo. - Znowu obrzucił ją tym dziwnym spoj-
rzeniem.

- Za dużo? - Nagle zaschło jej w gardle. Odetchnęła 

głęboko. - Coś się stało, tak?

Przytaknął. On także nie zamierzał niczego owijać w 

bawełnę.

- Owszem. Coś bardzo złego. Obawiam się, że Keith 

zdefraudował miliony dolarów należące do firmy. 
Dokładnie mówiąc, do pewnego klienta. - Zawahał się, 
jakby na coś czekał. Patrzył na nią z namysłem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Drgnęła; poczuła się, jakby ktoś niespodziewanie 

wymierzył jej policzek. Zatrzepotała rzęsami w 
oszołomieniu.

- Spodziewałam się czegoś podobnego - odezwała się 

drżąco. - Keith zostawił mi ponad pięć procent 
„Alexandrii”.

- Pięć procent? - Raymond zakrztusił się. Siedząca 

przed nim kobieta była właścicielką fortuny.

- Oczywiście to wszystko zmienia. Ten klient pewnie 

zamierza mnie pozwać jako spadkobierczynię Keitha?

Raymond nie odpowiedział. Przyglądał się jej z 

rosnącym zmieszaniem.

- Pozostaje mi tylko sprzedać te akcje. Powiedz mi... - 

Z trudem wydobywała głos z boleśnie suchego gardła. 
Odkaszlnęła nerwowo. - Ile dokładnie... pożyczył 
Keith?

- Dwa miliony dwieście pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Poruszyła zdrętwiałymi wargami.
- Rozumiem. A nazwisko klienta?
Ray nie odrywał od niej wzroku.
- Ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia - mruknął z 

niedowierzaniem.

- A powinnam?
- Myślałem... - Przerwał i potrząsnął głową. - 

Przepraszam, ale nie mogę zdradzić nazwiska naszego 
klienta. Nie życzy sobie rozgłosu, a skoro Keith nie 
żyje... - Wzruszył ramionami.

- Ale mogę się spodziewać, że wasz klient poprosi 

mnie o oddanie tych akcji. Tak?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ray patrzył na nią, marszcząc brwi z zakłopotaniem. 

Rozłożył ręce.

- Tak przypuszczam. Właściwie nie wiem na pewno. - 

Święta prawda, pomyślał z grymasem. Nie mam 
bladego pojęcia, co się tu dzieje. Jeśli ona nie jest w to 
zamieszana...

- To bez sensu - mruknęła Ramona pod nosem. Po-

stanowiła, skontaktować się z prawnikiem. Wszystko to 
było takie dziwne! Jeśli Keith naprawdę zdefraudował 
te pieniądze... A jeśli nie?

- Muszę to wiedzieć. - Otrząsnęła się z zamyślenia. - 

Kim jest ten klient?

Ray pokręcił głową.
- Przykro mi. - Rozumiał jej sytuację, współczuł jej, ale 

to on był tu zagrożony. Nikt przy zdrowych zmysłach 
nie naraża się Joe Kingowi. Nawet rodzona córka.

- Keith musiał działać prywatnie - zastanowiła się 

głośno. - Ktoś zapłacił mu, bądź przekonał, żeby kupił 
akcje na własne nazwisko. Ale dlaczego się na to 
zgodził? Chyba że... Czy to mógł być sam Damon 
Alexander? - Zerknęła na Raya, sprawdzając jego 
reakcję, ale jego kamienna twarz nie zmieniła wyrazu 
nawet na jotę. - Niektórzy zaczęliby się burzyć, gdyby 
się dowiedzieli, że skupuje zbyt wiele akcji. A 
„Alexandria” nie potrzebuje takiego rozgłosu. Ale jeśli 
ktoś zamierza ją przejąć, Alexander musi po cichu 
zgromadzić możliwie jak najwięcej akcji - ciągnęła, 
ożywiając się stopniowo.

Ray patrzył na nią z napięciem. Ona naprawdę nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

miała o niczym pojęcia. Co zamierzał Joe King?

- Ale przecież... Keith popełnił samobójstwo - 

ciągnęła. Dlaczego to zrobił? A może... - Na pewno coś 
się zaczęło psuć, - Westchnęła ciężko. - Keith miał 
prawdopodobnie oddać te akcje. Ale komu, jeśli nie 
samemu Alexanderowi? I dlaczego nikt się o nie nie 
upomina?

Była zdesperowana. To jakieś szaleństwo. Chyba że 

Aleksander gra na zwłokę. Czeka, aż statek odniesie 
sukces, a jego akcje pójdą w górę. Poza tym czego 
właściwie się spodziewa - że właściciel „Alexandrii” 
osobiście pojawi się pod jej drzwiami i grzecznie 
poprosi o zwrot akcji? Mogłaby mu zagrozić, że ujawni 
prasie jego nieczyste zagrania. Jeśli się nie myliła, 
Alexander znalazł się po uszy w kłopotach.

Jedno wiedziała na pewno. Ray nie udzieli jej żadnej 

odpowiedzi.

- Dojdę, o co tu chodzi - zapowiedziała poważnie. 

Wyglądało na to, że odpowiedzi należy szukać na 
„Alexandrii”.

V

erity Fox legła na sofie i znieruchomiała, zapatrzona 

tępo w telewizor. Bała się ciszy. Musiała mieć coś, na 
czym mogłaby skupić uwagę. W Southampton piękna 
księżniczka rozbijała właśnie butlę szampana o lśniącą 
białą burtę najpiękniejszego statku, jaki Verity zdarzyło 
się widzieć. Obok niej stał przystojny mężczyzna, 
przyglądający się jej oczami pełnymi dumy i radości. 
Wyprostowała się raptownie, rozpoznawszy dawnego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przyjaciela.

- Damon - szepnęła. Jej usta wykrzywiły się w bladym 

uśmiechu. Życie toczyło się dalej, bez względu na to, co 
się z nią działo. Musi to przyjąć do wiadomości. I 
zacząć planować. Ma przed sobą od dziewięciu do 
dwunastu miesięcy. I tylko od niej zależy, jak je spędzi. 
W tym cudownym statku należącym do jej przyjaciela 
było coś, co skłoniło ją do decyzji, że resztę życia 
przeżyje najpiękniej, jak można.

Damon Alexander, pomyślała z uśmiechem. Pamiętała, 

jak woził ją na barana. W starym domu Alexanderów, 
gdzie tak dobrze się bawili, jeżdżąc na kucykach i 
wspinając się na potężne buki.

A potem przypomniała sobie jego matkę. Jocelyn Ale-

xander.

I zadrżała.

M

ały trawler unosił się na grzbiecie potężnych fal 

kanału La Manche. Załoga niespokojnie oglądała przez 
okna w nadziei ujrzenia lądu. Nagle zza zasłony 
deszczu wyłonił się kształt, na widok którego odebrało 
im głos.

Cała załoga przyglądała się w milczeniu ogromnemu 

białemu liniowcowi, mijającemu ich z wdziękiem, 
niczym ogromny łabędź. Jeszcze nigdy nie widzieli 
czegoś równie Majestatycznego.

- Sunie jak po stole - odezwał się wreszcie kapitan 

głosem pełnym zbożnego podziwu. - Ledwie widać, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

są jakieś fale.

Dał sygnał starym parowym gwizdkiem, oddając hołd 

nowej królowej morza. Nie spodziewał się, że statek ich 
usłyszy. Przy takim wietrze?

Kapitan Gregory Paris Harding, obserwujący trawler z 

imponującego mostka, dostrzegł obłoczek pary 
wydobywający się z małego komina i uśmiechnął się do 
siebie.

- Daj sygnał - zwrócił się do Jima Goldsmitha, 

pierwszego oficera.

Po chwili w powietrze wzbił się ryk syreny, bez trudu 

dobiegając do załogi trawlera; ta odpowiedziała burzą 
okrzyków.

Dwa tak różne statki minęły się, a Greg opuścił 

mostek, by dokonać inspekcji. Do jego obowiązków 
należały codzienne kontrole całego statku. Co nie 
stanowiło najłatwiejszego zadania, jeśli statek miał 
rozmiary „Alexandrii”.

W kuchni panował absolutny chaos, aczkolwiek 

noszący nieznaczne ślady organizacji. Greg obserwował 
przez chwilę czujnie wysiłki szefa kuchni. W końcu 
miał do czynienia z profesjonalistami, 
odpowiedzialnymi za jeden z najważniejszych aspektów 
nowoczesnych podróży morskich - kuchnię. Ich 
zadaniem było zapewnienie posiłków najwyższej 
jakości: śniadań, obiadów, kolacji, podwieczorków 
oraz, naturalnie, słynnych „przekąsek o północy”.

Greg wziął głęboki oddech i wszedł w pole rażenia.
Monsieur De la Tour? Czy mogę zerknąć na menu?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Chociaż jeszcze nie mieli pasażerów, zarządził, by 

opracowano pełny zestaw dań. Zespół powinien się 
wprawiać.

Monsieur De la Tour odwrócił się godnie, 

wyprostowany na pełną wysokość stu czterdziestu 
centymetrów. Zmierzył go płonącym spojrzeniem, 
gotów do podjęcia walki na śmierć i życie. Nie mógł 
jednak zmienić faktu, iż na statku kapitan jest pierwszy 
po Bogu. Zwłaszcza jeśli jest nim Gregory Paris 
Harding.

W wieku trzydziestu siedmiu lat stał się najmłodszym 

kapitanem statku tej rangi i wielkości. W pełni zdawał 
sobie sprawę z tego, że ta nominacja wywołała 
prawdziwy skandal. Greg pracował dla linii Alexander 
od ponad piętnastu lat, a od czterech pełnił funkcję 
kapitana na „Atenach”. Bardziej doświadczeni 
kapitanowie grozili, że odejdą, jeśli Greg przejdzie na 
„Alexandrię”. Damon Alexander odpowiedział, że nie 
będzie ich zatrzymywać. A jednak nikt nie mógłby 
zarzucić mu nepotyzmu. Greg był mu znany niemal 
wyłącznie z widzenia. Spotykali się przy okazji 
oficjalnych spotkań, to wszystko. Powierzył mu tę 
odpowiedzialną funkcję, postawił go na czele swego 
najbardziej ryzykownego przedsięwzięcia tylko dlatego, 
że miał do niego pełne zaufanie. Podobało mu się jego 
opanowanie i rzeczowość, a kiedy się spotkali, wyczuł 
bijącą od niego aurę przywódcy.

Greg, syn listonosza, od zawsze marzył o morskich 

podróżach. Jego rodzice przyjęli z rozbawieniem 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

oświadczenie pięciolatka, iż kiedyś zostanie kapitanem 
wielkiego statku. Ale to, że wywodził się z gorszej sfery 
i nie uczęszczał do dobrej szkoły, nie wydało się istotne 
nowemu przewodniczącemu linii Alexander.

Greg nie był głupi. Wiedział, że starsi kapitanowie 

uważają go za zagrożenie dla własnych pozycji. Zdawał 
więc sobie sprawę, że na statku wszystko musi być w 
idealnym porządku. Postanowił, że podczas pierwszego 
rejsu ani Damon Alexander, ani żaden z pasażerów nie 
będą mu mieli nic do zarzucenia. Nalegał, by Jim został 
jego pierwszym oficerem, i osobiście dopilnował 
doboru większości załogi. Nie mógł sobie pozwolić na 
porażkę. Zbyt długo i ciężko przyszło mu pracować na 
to, co osiągnął. Pominąwszy wszystko inne, wieloletnia 
służba wymagała rezygnacji z rodziny. Owszem, istnieją 
kobiety czekające, aż mąż wróci z dalekiego rejsu, ale 
Greg był świadkiem, jak z tego właśnie powodu 
rozpadło się wiele znajomych małżeństw, włączając w 
to związek Jima.

Nieżonaty mężczyzna mierzący metr osiemdziesiąt, 

obdarzony płową czupryną i złocistymi oczami, dla 
wielu kobiet stanowił osobisty afront. Dlatego po 
długich tygodniach rejsu, spędzanych w celibacie - 
wdawanie się w związki z pasażerkami było 
najcięższym z grzechów - schodząc na ląd mógł liczyć 
na przychylność wielu chętnych pocieszycielek.

Ale w tej chwili to nie kobiety zaprzątały jego myśli.
- Teraz maszynownia - zwrócił się do Jima, 

przywołując windę, którą zjechali na najniższy pokład.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Wbrew obiegowym opiniom, główny mechanik jest 

jedyną osobą na pokładzie, mogącą rozmawiać z 
kapitanem jak równy z równym. Zna on statek równie 
dobrze, jak kapitan, a jego funkcja jest równie istotna. 
Właśnie dlatego Greg zaangażował Jocka McMannona. 
Ten żylasty Szkot zajmował się maszynami z biegłością, 
w którą trudno było uwierzyć na pierwszy rzut oka.

Jock zauważył go niemal natychmiast.
- Wieje tam na górze, co? - zagadnął. Bardzo rzadko 

widywało się go na pokładzie. Wydawało się, że całe 
życie spędza w swoim królestwie.

- Trochę - odparł Greg. - To co, może sprawdzimy, 

jaką szybkość rozwija to maleństwo?

Jock potrafił czytać między wierszami.
- Aha, szef zawziął się na „Blue Ribband”?
Greg uśmiechnął się do siebie. Transatlantyk „Blue 

Ribband”, najszybszy wśród liniowców, z pewnością 
stanowił obiekt marzeń jego szefa. Na razie była to 
absolutna tajemnica, ale Damon Alexander postanowił 
go zdobyć tuż po powrocie z pierwszego rejsu.

- Myślałem, że zechcesz wypróbować, na co nas stać - 

podsunął zachęcająco.

Jock uśmiechnął się szeroko.
- Sprawdzi się to i owo.

D

amon Alexander, siedzący w swoim gabinecie w 

Southampton, wpatrywał się w leżący przed nim list. 
Ralph Ornsgood niespokojnie wiercił się na krześle. 
List zawierał prośbę o miejsce na pokładzie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

„Alexandrii” podczas jej pierwszego rejsu. Zwykle nie 
zajmował się takimi sprawami, ale ta była inna niż 
pozostałe.

- Sprawdziłeś to? - spytał, spoglądając na podpis. „Dr 

R. King”. King. Nazwisko wydawało się krzyczeć do 
niego. Zbieg okoliczności. Nic innego.

- Tak. Jej roszczenia mają podstawy. Naprawdę 

posiada tyle procent - zapewnił go Ralph 
nieszczęśliwym głosem.

- W jaki sposób weszła w posiadanie tylu akcji? - 

rzucił ostro. Nieustannie kontrolował sprzedaż akcji 
„Alexandrii”. Sprawdzał każdego kupującego, 
angażując sztab pracowników, mających dopilnować, 
by żaden z udziałowców nie porósł zanadto w piórka 
bez jego wiedzy. Zwłaszcza jeden z nich...

Ralph Ornsgood zmarszczył czoło.
- Nadal nie jesteśmy tego pewni. Wiemy tylko, że 

odziedziczyła je po zmarłym narzeczonym.

- A ten narzeczony? Dla kogo pracował?
- Nie wiemy. Zainwestował w to wszystkie swoje 

pieniądze, których jednak uzbierał mniej niż pół 
miliona. Resztę kombinował pewnie w jakiś pokrętny 
sposób, bo miesiąc temu popełnił samobójstwo.

Damon pokręcił głową.
- Ile miał lat?
- Dwadzieścia osiem.
Damon skrzywił się i wrócił do listu. Nie było w nim 

uprzejmych zapewnień o niecierpliwym oczekiwaniu na 
podróż, na próżno by doszukiwać się w nim pochlebstw.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Jakoś mi się to nie podoba - powiedział cicho. - Czy 

Treadstone mógł pożyczyć resztę pieniędzy od tej 
doktor King?

Ralph pokręcił głową ze strapieniem.
- Nie. Od niej na pewno nie. Ona mieszka z matką w 

sympatycznym domku i chociaż nie zarabia najgorzej 
jako wykładowca w Oksfordzie, to... - Spuścił wzrok na 
swoje ręce, splatające się nerwowo na kolanach.

Damon znał go już na tyle, że bezbłędnie odczytał te 

objawy.

- Czegoś mi nie mówisz - odezwał się złowróżbnie 

cichym głosem. - Czego?

Ralph Ornsgood, przygwożdżony jego nieruchomym 

spojrzeniem, przyglądał się przez chwilę swoim 
niespokojnym palcom.

- Ona jest...
Urwał, jakby nie starczyło mu tchu. Damon drgnął 

zaskoczony. Potem jego oczy zwęziły się. Poczuł, że 
powoli ogarnia go uczucie zagrożenia.

- Chcesz powiedzieć, że to...
Ralph skinął głową.
- Tak. Niestety. To jego córka.
Damon odchylił się powoli na oparcie krzesła. A 

wydawało mu się, że dobrze strzegł się przed Ringiem. 
Jeszcze raz spojrzał na list i po chwili nieprzyjemnego 
milczenia zadecydował:

- Wyślij jej rezerwację.
- Myślisz, że to rozsądne?
- Wolę mieć Kinga, czy też jego córkę, na oku - rzucił 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

niecierpliwie. - Wrogów trzeba trzymać blisko siebie.

Ralph westchnął. Nie podobało mu się to. I to bardzo.
Damon również nie był zachwycony, ale nie widział 

wyboru. Przynajmniej nie w tej chwili.

J

oe King wyjrzał przez okno swojego gabinetu na 

rozpościerającą się przed nim panoramę Londynu. 
Ściskał słuchawkę tak mocno, że czuł ból napiętych 
stawów.

Dzisiejszy dzień nie przyniósł mu nic dobrego.
- Ale czy na pewno nikt nie popełnił żadnego błędu? - 

upewnił się i zacisnął zęby. Wysłuchał kolejnego 
zapewnienia, iż Keith Treadstone naprawdę napisał 
drugi testament, łamiąc warunki ich umowy. To nie do 
wiary. Tak go wykiwać!

Zgrzytnął wściekle i odłożył słuchawkę, nie tracąc 

czasu na uprzejmości. Precyzyjnie obciął czubek cygara 
i zapalił je. Potem zaczął się kołysać lekko w fotelu. 
Zawsze tak robił, kiedy musiał się zastanowić. Cholerny 
Treadstone. Dlaczego wmieszał w to Ramonę? Ile 
wiedział Alexander? To nie do pomyślenia, ale czy 
Ramona i Damon działali w porozumieniu? Jeśli 
Ramona nie przestanie pchać się w nie swoje sprawy, 
ktoś może jej zrobić poważną krzywdę. Joe King 
zacisnął zęby na swoim kosztownym cygarze. Jego oczy 
zwęziły się w niemal niewidoczne szparki. Wszystko 
układało się już tak pomyślnie, aż tu nagle jego 
doskonały plan ni stąd, ni zowąd bierze w łeb. A na 
scenie pojawia się kolejna postać - jego rodzona córka! 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Córka, której nigdy nie widział na oczy.

D

ziesiątego grudnia Verity Fox rzuciła na dobre pracę 

w szpitalu. Tydzień wcześniej przeniosła się do 
wygodnego u matki, rezydującej w najlepszej dzielnicy 
Londynu. Lady Winnifred Fox, bardzo zamożna dama, 
nadal opłakiwała śmierć męża, nie zaniedbując jednak 
życia śmietanki towarzyskiej Londynu. Verity nie 
powiedziała jej o swojej chorobie i na razie nie 
zamierzała tego robić. Chciała z tym poczekać.

Cały ranek spędziły u Harrodsa, oddając się 

poszukiwaniom gwiazdkowych prezentów i kupując 
sobie mnóstwo eleganckich kreacji.

Winnie spojrzała na córkę, schodzącą ku niej w 

perłowym stroju, i zamarła z podziwu.

- Kochanie, wyglądasz bajecznie. Nie powinnaś mieć 

najmniejszych kłopotów ze zdobyciem męża.

Verity roześmiała się beztrosko.
- Dlaczego myślisz, że wyruszam w ten rejs, żeby sobie 

kogoś znaleźć?

- A dlaczego nie? - odparowała Winnie z podstępną 

słodyczą. Wzięła córkę pod rękę. - Żałuję, że nie 
zaprosiłam syna Celii Portesque. No, ale skoro tego nie 
zrobiłam, pocieszmy się odrobiną szampana.

W bibliotece, do której przeszły, nadal czuło się 

obecność ojca Verity. Był to jego ulubiony pokój, tu 
siadywał, otoczony książkami i chmurą wonnego dymu 
z ukochanej fajki. Jej błądzące bez celu spojrzenie 
padło na mały stolik chippendale, z którego patrzył na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nią mężczyzna, widniejący na okładce jakiegoś folderu. 
Zamarła. To on. To on!

Dwa lata temu okazało się, że Verity jest jedynym 

chirurgiem w szpitalu, mogącym dokonać 
natychmiastowej operacji usunięcia wyrostka 
robaczkowego. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz 
operowanego mężczyzny, i coś w niej krzyknęło, że to 
on. Tylko ten, żaden inny. Starała się zapamiętać jego 
twarz tak gorliwie, jakby zależało od tego jej życie. 
Wydarzenie to przeraziło ją; oddała pacjenta innemu 
lekarzowi, zanim dowiedziała się, jak się nazywał. 
Wmówiła sobie, że wszystko było wytworem jej 
wyobraźni. Ale nie mogła zapomnieć tamtego uczucia. 
Namiętności tak potężnej, że niemal zwierzęcej. Była 
wobec niej zupełnie bezradna. Rozum mówił jej, że nie 
można zakochać się w człowieku, którego widziało się 
tylko raz. Miłość to... przyjaźń. Zaufanie. Wierność. 
Lojalność. Miłość od pierwszego wejrzenia to mit. Coś 
takiego nie istnieje. Będzie lepiej, jeśli o nim zapomni. 
Ale oto znowu miała przed oczami jego twarz, twarz, 
której wspomnienie nie odstępowało jej przez cały ten 
czas. I znowu zadrżała pod uderzeniem tamtej 
namiętności. Rozdygotanymi dłońmi podniosła folder i 
spojrzała zachłannie na zdjęcie. Nie zdawała sobie 
sprawy, że z gardła wyrywa się jej drżące westchnienie.

- Wzięłam to, kiedy powiedziałaś, że wybierasz się w 

rejs - odezwała się jej matka. - Czyż „Alexandria” nie 
jest po prostu zachwycająca? Tak się cieszę, że należy 
do Damona. A Joceline powiedziała, że nie może się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

doczekać tego pierwszego, dziewiczego rejsu.

Verity trwała w oszołomieniu, niemal nie słysząc głosu 

matki. Kiedy ostatni raz widziała kapitana „Alexandrii”, 
leżał na stole operacyjnym, a ona rozcinała skalpelem 
jego napiętą skórę i twarde mięśnie, starając się nie 
zerkać na twarz nad zielonym szpitalnym 
prześcieradłem. Nawet nie wiedziała, jak się nazywał... 
Mimo woli zerknęła na podpis pod zdjęciem. Kapitan 
Gregory Paris Harding. Mężczyzna, którego kochała. 
Znowu go zobaczy. Może nawet z nim Porozmawia. 
Serce zaczęło trzepotać w jej piersi jak przekąszony 
ptak.

Potem dotarło do niej to, co mówiła matka, i poczuła 

nagły chłód. Joceline. Ona także wybierała się w 
podróż. Zadrżała, porażona mrocznym wspomnieniem, i 
natychmiast odsunęła je od siebie, wymazała. Zostały 
tylko ulotne wizje... Krew. Krzyk. Morderstwo.

Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową. Nie. Nie 

powinna jechać. Potem wróciła wzrokiem do fotografii 
Grega Hardinga. Przyjrzała się z natężeniem kolorowi 
jego oczu. Nigdy go nie widziała. Czy mogła 
przewidzieć, że okażą się złociste jak miodowy 
bursztyn, że będą aż tak piękne i gorejące takim 
ogniem? W głowie zakręciło się jej przyjemnie. Tym 
razem nie ma się czego bać. Tym razem nie pozwoli, by 
myśl o dzikiej namiętności przeraziła ją. Spojrzała 
prosto w bursztynowe oczy i poczuła, że chce się jej 
żyć. Greg. Jeszcze go zobaczy, bez względu na 
wszystko. A jeśli przyjdzie jej się spotkać z Joceline... 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

No cóż. Trzeba będzie stawić jej czoło. Boże, pomóż.

Floryda, dziewiczy rejs

J

oceline Alexander stała przed toaletką, muskając 

policzki odrobiną różu. Z lustra patrzyła na nią 
gnębiona sześćdziesięcioletnia kobieta. Nie dalej niż 
tydzień temu Mollie Granger, jedna z członkiń jej klubu 
brydżowego, bardzo taktownie poleciła jej swojego 
chirurga plastycznego. Coś podobnego! Joceline 
obróciła się sprawdzając, czy kostium Chanel nie jest 
dla niej za nowoczesny. Gołębia szarość z granatowymi 
lamówkami realnie pasowały do jej karnacji. Przypięła 
jeszcze kolczyki z szafirami i brylantami, rozpyliła na 
sobie obłoczek perfum „Dioressence” i była gotowa. 
Statek mógł odpłynąć w każdej chwili.

Wyprostowała się i wzięła szarą torebkę. Przeszła się 

bez celu po apartamencie. Niemal nie zauważała 
otaczającego ją luksusu. Wybierała się w podróż nie dla 
przyjemności, lecz by wypełnić pewne długo odwlekane 
zadanie. Bardzo niebezpieczne zadanie...

J

eff Doyle upił łyk szampana Mouton Rothschild i 

skinął głową. Trunek był znakomity; odpowiednio 
schłodzony i musujący. Stanąwszy w odpowiedniej 
odległości od tłumu otaczającego Damona Alexandera, 
rozejrzał się po wspaniałym Wielkim Salonie. Wiedział 
o statku wszystko. Lubił rozpoznać wcześniej teren. To 
zawsze mu się przydawało. Zwłaszcza przy takiej pracy.

Wielki Salon był sercem statku. W wysokiej sali znaj-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dował się marmurowy parkiet do tańca, staroświeckie 
podium dla orkiestry i wielkie, efektowne żyrandole, 
które można było wciągnąć w komory w suficie. Był to 
warunek wymagany przez kapitana, który upierał się 
przy nim ze względów bezpieczeństwa, znał bowiem 
zdradliwość pełnego morza. Na ścianach wisiały wielkie 
obrazy marynistyczne, na które Jeff spojrzał z 
niekłamanym podziwem. Umiał rozpoznać oryginalnego
Turnera, mimo iż wywodził się ze skromnej rodziny 
robotniczej. Cóż by to była za szkoda, pomyślał 
cynicznie, gdyby szef był zmuszony przejść do planu B. 
Zniszczyć coś tak pięknego... No cóż. Osuszył kieliszek 
do ostatniej kropli i sięgnął po następny.

Szef. Joe King. To on poznał się na nim jako pierwszy. 

To Joe King spotkał go pod bramą więzienia i 
zaproponował mu szczególne miejsce w swoim 
imperium. Jeff uśmiechnął się. I tak znalazł się ramię w 
ramię z tymi pięknymi ludźmi. Oto on, dziecko 
robotnika. Strzygł się u najlepszego fryzjera. Nosił 
wyłącznie garnitury szyte na zamówienie. Ciekawe, co 
by zrobili ci wszyscy pasażerowie, gdyby się 
dowiedzieli, z kim przyszło im podróżować. Jeff uniósł 
kieliszek w stronę stojącego nieopodal Damona 
Alexandera i uśmiechnął się złowrogo.

- Za „Alexandrię” - szepnął. - Wkrótce będzie nasza.
Albo niczyja.

V

erity Fox stała oszołomiona na środku swojej 

skromnej jednoosobowej kabiny. Jej ściany wyłożone 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

były welurową tapetą w błękitno-srebrny wzór, 
przypominający francuskie lilie. Gruby, puszysty dywan 
miał barwę dymu. W oknie powiewały długie firanki z 
białego muślinu, a w łóżku, nazywanym pojedynczym, 
mogłyby wygodnie spać dwie osoby. W wielkim pokoju 
stała sofa i dwa krzesła, biurko, barek, telewizor i wideo 
oraz zestaw hi-fi.

Verity podeszła do drzwi z masywnego dębowego 

drewna i przesunęła dłonią po ich gładkiej powierzchni. 
Drewno we wszystkich meblach na statku zostało 
przesycone specjalnym ognioodpornym lakierem. Jak 
się dowiedziała, zamontowano tu również sieć 
spryskiwaczy. Miło mieć świadomość, że Jest się 
bezpiecznym, jednocześnie nie musząc rezygnować z 
komfortu.

Otworzyła łazienkę i stanęła zaskoczona. Spodziewała 

się umywalki i prysznica. Jej oczom ukazała się wpu-
szczona w podłogę wanna, jakuzzi, pełen zestaw 
toaletowy (nie wyłączając bidetu) oraz dywan, w 
którym tonęło się po kostki. Na jednej ze ścian widniała 
mozaika, Przedstawiająca egzotyczną wyspę. Wycofała 
się, kręcąc głową z niedowierzaniem. To zbyt wiele, 
Damonie, pomyślała z rozbawieniem. Pobiłeś 
wszystkich, stary przyjacielu!

Nagle powietrze rozdarł przenikliwy gwizd. 

Roześmiała się ze szczęścia - po raz pierwszy od trzech 
miesięcy - podbiegła do drzwi i rzuciła się ku 
najbliższej windzie.

Przy balustradzie zgromadziły się tłumy machających 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

rękami pasażerów, ale Verity nie miała najmniejszego 
kłopotu ze znalezieniem wolnego miejsca. Ktoś 
postawił obok barierki miskę pełną serpentyn. Verity 
zaczerpnęła całą garść i rzuciła je w górę. Rozwinęły się 
w powietrzu, po czym opadły czerwonymi, złotymi, 
zielonymi i niebieskimi wężykami. Niektóre zatrzymały 
się na powierzchni wody, inne zniknęły pomiędzy 
tłumem ludzi, którzy przyszli pożegnać swoich bliskich.

Verity powoli położyła obie dłonie na barierce. 

Uśmiech zniknął z jej twarzy. Spojrzała w stronę dziobu 
statku, gdzie powinien znajdować się mostek. Gdzie 
mógłby podziewać się kapitan, jeśli nie na mostku? 
Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak wydaje 
rozkazy, lustrując cały pokład bacznym spojrzeniem. 
Potem pokręciła głową. Jednak nie porozmawia z nim. 
Spodziewała się, że któregoś dnia zostanie zaproszona 
do kapitańskiego stolika, ale postanowiła, że 
podziękuje. Nie zjawiła się tutaj po to, by odnaleźć to, 
co kiedyś straciła przez głupi lęk. Teraz już za późno.

W pewien sposób pogodziła się z losem. Gwiazdkę 

spędziła z matką. Teraz płynie w rejs z mężczyzną, 
którego kocha. Choć on oczywiście nigdy się o tym nie 
dowie. Jej wystarczy sama jego obecność. Ogrzeje się w 
jej blasku jak w gorących promieniach słońca. To 
będzie długie, słodko-gorzkie pożegnanie z życiem. Nie 
ma potrzeby, absolutnie żadnej potrzeby, by wciągać 
innych w swoje problemy. Odwróciła się z ożywieniem 
ku brzegowi i zaczęła machać rękami, śmiać się i rzucać 
ostatnie serpentyny.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Nie zauważyła Joceline Alexander, stojącej o pokład 

wyżej. Kobieta patrzyła na nią wzrokiem pełnym 
niekłamanej zgrozy.

T

ylko jedna osoba nie wyszła na pokład, żeby 

pożegnać Miami. Ramona King siedziała spokojnie w 
skórzanym staroświeckim fotelu. Ściany gabinetu 
wyłożone były starym drewnem tekowym. Na podłodze 
leżał orientalny dywan, a biurko utrzymane było w stylu 
chippendale. W sypialni stało łóżko z baldachimem, a 
naprzeciwko wisiał obraz Gainsborougha - tak, by go 
widziała tuż po przebudzeniu. W całym pomieszczeniu 
dominował kolor bordowy i łagodna, stłumiona szarość. 
Bordowe aksamitne zasłony, szary dywan... Ale 
Ramona nie mogła rozkoszować się tym pięknem tak, 
jak na to zasługiwało. Przypominało jej, za co umarł 
Keith. Na razie nie wiedziała, dlaczego, ale się dowie. 
O, na pewno. Miała trzy miesiące na otrząśnięcie się z 
szoku. Teraz czuła tylko gniew. Gniew i żądzę zemsty.

Bardziej domyśliła się, niż poczuła, że statek odbija od 

brzegu. Wyszła na balkon z czarnego kutego metalu. Na 
razie widziała jedynie port, ale po chwili znowu 
bardziej poczuła, niż usłyszała, że silniki zaczynają 
pracować. Wkrótce „Alexandria” wypłynęła na pełne 
morze. Gdzie podziały się hałasy, gdzie wibracje, 
których się spodziewała? Wydano się, że unoszą się w 
powietrzu. Wzruszyła ramionami. To rzeczywiście 
wyjątkowy statek. Ale jeśli to on, lub jego właściciel, są 
winni śmierci Keitha...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Bezwiednie zacisnęła palce na balustradzie, tak mocno, 

że kostki palców pobielały. Przez pewien czas 
przyglądała się Fikającej linii wybrzeża Ameryki. 
Potem zwróciła twarz ku słońcu, wystawiając ją na 
promienie i słony wiatr, i złożyła sobie obietnicę: zanim 
statek wróci do macierzystego portu, tajemnica śmierci 
Keitha nie będzie już tajemnicą. A jeśli winę ponosi 
Damon Alexander, pożałuje, że w ogóle się urodził.

P

ierwsza noc na morzu z zasady przebiega spokojnie, 

natomiast podczas drugiej zawsze odbywa się 
najwspanialsze przyjęcie. Mimo to goście, którzy 
zaczęli pojawiać się w sześciu restauracjach na statku, 
wydawali się jak wycięci z żurnala. Wszędzie widziało 
się modele znanych projektantów i dyskretną cenną 
biżuterię.

W każdej restauracji znajdował się stół, przy którym 

siedzieli oficerowie. Dziś kapitan gościł w restauracji 
Saint George, jutro miał się przenieść do Tahitian Gold 
- i tak dalej. Również pasażerowie zmieniali miejsca 
tak, by pod koniec rejsu każdy mógł powiedzieć, że 
przynajmniej raz jadł obiad z kapitanem.

Greg Harding stał przy barze, popijając tonik. Wolałby 

znaleźć się na mostku, ale do obowiązków kapitana 
należało również zabawianie pasażerów. A to, oprócz 
wspólnych posiłków, oznaczało tańczenie z paniami i 
zabawianie je czarującą rozmową. Nie wiadomo, co by 
się stało, gdyby chciał przed północą ratować się 
ucieczką na mostek.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Psia 

wachta dobiegała końca. Miał nadzieję, że 
podporucznik, który ją dzisiaj pełnił, dołożył wszelkich 
starań. Oczywiście, ufał swojej załodze. Poza tym statek 
wyposażony był w dwa radary, dwa żyrokompasy, 
kompas magnetyczny, głębokościomierz oraz 
autopilota, które powinny pomóc im utrzymać kurs i nie 
rozbić się na rafach. I co z tego. On i tak chciał znaleźć 
się na mostku.

Podszedł do swojego stolika, ucałował dłoń 

amerykańskiej milionerki i przywitał się z byłym 
premierem. Nie zauważył kobiety, siedzącej cicho przy 
stoliku po prawej. Dopiero po chwili, kiedy usiadł na 
swoim miejscu i się rozluźnił, poczuł na sobie czyjś 
wzrok. Rozejrzał się szybko; oczywiście znajdował się 
w centrum uwagi, podobnie jak Damon Alexander. A 
jednak...

Poczuł dreszcz podniecenia, pełznący powoli wzdłuż 

pleców. Jeszcze raz rozejrzał się, by sprawdzić, kto ma 
na niego tak magiczny wpływ. Po chwili musiał jednak 
przerwać poszukiwania i powitać hinduską księżniczkę. 
Restauracja była oświetlona dyskretnie małymi 
lampkami, zostawiającymi wiele mrocznych zakątków, 
w których mogły się schronić pary nowożeńców albo po 
prostu nieśmiali, stroniący od towarzystwa. To na nic. 
W ten sposób nie odnajdzie osoby, której spojrzenie 
budziło w nim takie dziwne uczucia. Z wysiłkiem skupił 
się na tym, co miał mu do powiedzenia diamentowy 
magnat z Amsterdamu. Zdawało mu się, że chwalił 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wystrój lokalu.

- Wszystkie nasze restauracje są utrzymane w 

pastelowych tonacjach, panie van der Faiken. Nasz 
projektant nalegał, by wybrać lekkie i dyskretne barwy.

- Ale czemu tak wiele? - zagadnęła go zalotnie żona 

magnata, wodząc zafascynowanym spojrzeniem po jego 
szerokich ramionach. Zawsze podobali jej się 
mężczyźni w mundurach, zwłaszcza jeśli leżały na nich 
tak dobrze.

- Głównie dla różnorodności, madame. A także, by 

uniknąć konieczności dzielenia naszych gości na 
pierwszą i drugą zmianę. U nas nie ma ogonków 
pasażerów czekających, aż ci, którzy przyszli pierwsi, 
skończą jeść. - Uśmiechnął się.

Żona diamentowego króla zaniosła się swawolnym 

chichotem. Poufale położyła mu na ramieniu dłoń o 
długich, ostrych paznokciach.

- Och, kapitanie... Jaki pan niegrzeczny... Żeby tak 

przy wszystkich opowiadać o ogonkach pasażerów...

Greg skrzywił się w duchu. A żeby to wszyscy diabli. 

Musi bardzo uważać.

- Rzeczywiście, to było bardzo niedyskretne. Zdaję się 

na pani laskę i błagam, by zachowała pani w tajemnicy 
moje małe potknięcie.

Kobieta parsknęła cichym, znaczącym śmieszkiem.
- O, umiem dochowywać tajemnicy... nie tylko takiej - 

dodała gorącym szeptem, przesuwając od niechcenia 
paznokciem po jego nadgarstku.

Verity Fox patrzyła od swojego stolika, jak jakaś 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

urodziwa blondyna kładzie dłoń na rękawie kapitana. 
Oboje roześmiali się, a potem znów zaczęli ze sobą 
rozmawiać, pochylając ku sobie głowy. Sięgnęła z 
determinacją po menu. Nie będzie to takie proste, jak 
się spodziewała.

W

 restauracji Tahitian Gold orkiestra grała utwory 

Gershwina. Kelnerzy w nieskazitelnych frakach krążyli 
płynnie pomiędzy stolikami. Jeff Doyle nie odrywał 
oczu od wejścia. Gdzie ta kobieta? Na liście 
wywieszonej przed restauracją figurowało jej nazwisko. 
Miała siedzieć przy stole Damona Alexandera. W 
kabinie każdego pasażera znajdował się szczegółowy 
plan dnia, informujący również o miejscach posiłków. 
Nie mogła się pomylić.

D

amon Alexander, siedzący przy honorowym stole, 

także zastanawiał się, gdzie podziewa się doktor King. 
Ralph Ornsgood, zajmujący miejsce po jego lewej ręce, 
rzucił mu pytające spojrzenie. Damon wzruszył lekko 
ramionami. Nie spieszyło mu się do poznania tej 
kobiety, wykładającej ekonomię na Oksfordzie. No, ale 
im szybciej będzie miał to za sobą, tym lepiej. Musi 
odbyć z nią poważną rozmowę. Jeśli wydaje jej się, że 
może choćby marzyć o wdarciu się przemocą pomiędzy 
właścicieli „Alexandrii”, to pomyliła się jak nigdy w 
życiu.

Niech to diabli, gdzie ta cholerna baba?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

R

amona King była u siebie. Dopełniając formalności z 

zameldowaniem się na statku, poprosiła, by 
przyniesiono jej kolację do kabiny. Chciała mieć nieco 
czasu do namysłu. Musiała przetrawić informacje o 
liniach Alexander. O ich nieoczekiwanej historii. 
Historii dotyczącej Michaela Alexandera i jej ojca... Nie 
liczyła na nic więcej niż suche dane statystyczne. Nie 
miała pojęcia, że trafi na ślad dawnej rodzinnej waśni.

Michael Alexander i Joe King rywalizowali ze sobą na 

śmierć i życie, choć właściwie nie była w stanie dojść, 
dlaczego tak się działo. Obaj zaczęli pracować w 
przedsiębiorstwie zajmującym się promami kursującymi 
przez kanał La Manche, ale Michael Alexander odniósł 
sukces, podczas gdy Joe King odpadł. To, że później 
zbił fortunę na papierze, budownictwie, imporcie i 
eksporcie, jakoś nie wydawało mu się ważne.

Ale co wspólnego miała ta zastarzała rywalizacja z 

Keithem? Trudno uwierzyć, że to w ogóle możliwe, 
zwłaszcza że Michael Alexander nie żył już od 
kilkunastu lat, zamordowany we własnym domu przez 
włamywaczy. A jednak...

Westchnęła głęboko. Dokumenty Keitha nie 

naprowadziły jej na żaden trop. A odpowiedzi nie 
znajdzie w anonimowych aktach. Ani w przeszłości. 
Odpowiedzi może jej udzielić tylko Damon Alexander. 
Ale co, na miłość boską, miał do rzucenia Kingom? Co 
miał przeciwko Keithowi?

Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Ale jutro, kiedy 

lepiej się przygotuje, przystąpi do wyjaśniania tej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sprawy.

W

ielki Salon bez trudu pomieścił wszystkich 

pasażerów „Alexandrii”. Nawet Ramona nie potrafiła 
powściągnąć podziwu, jaki obudziło w niej to wspaniałe 
widowisko - pierwszy bal na statku. Wszystkie kobiety 
wystąpiły w sukniach od najlepszych projektantów, a 
ich uszy, szyje i nadgarstki uginały się pod ciężarem 
brylantów, szafirów, szmaragdów, rubinów i pereł.

Kiedy pojawiła się na sali, zabawa trwała już w 

najlepsze. Dwudziestoosobowa orkiestra grała Blue 
Guitar,
 a na parkiecie kołysały się dziesiątki par. Po 
obu stronach salonu rozciągały się szerokie, kryte 
pokłady z widokiem na ocean. W tej chwili były 
zastawione stołami z przekąskami.

Ramona wypatrzyła względnie luźny fragment pokład i 

ruszyła w jego stronę, nie mając pojęcia, że ktoś j 
obserwuje.

Damon Alexander opierał się od niechcenia o jedną z 

kolumn, podtrzymujących dach werandy. W dłoni 
obraca kieliszek burgunda. Dochodziło wpół do trzeciej 
i wreszcie zaczął się odprężać. Wszystko szło jak 
należy. Orkiestrę jedna z dwudziestu dwóch, które 
poddano przesłuchaniom była doskonała. Statek płynął 
zgodnie z planem, a ochmistrz nie zgłosił na razie 
żadnych skarg pasażerów - rzecz niema niespotykana 
podczas dziewiczego rejsu.

Właśnie zaczął się zastanawiać, czy nie udałoby mu się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

urwać na jakąś godzinkę, kiedy wreszcie ją zauważył. Je 
widok, gdy szła przez salę, nieuważnie niosąc kieliszek 
szampana, uderzył go jak fizyczny cios. Pozbawił tchu 
Nagle poczuł, że w ustach nie ma ani odrobiny śliny.

Pociągnął łyk burgunda i bez namysłu ruszył ku niej 

Musiał z nią porozmawiać. Ale im bardziej się do nie 
zbliżał, tym bardziej zwalniał kroku. Wydawało mu się, 
ż to niemożliwe, żeby z bliska była tak samo piękna. 
Mylił się. Och, jak bardzo się mylił. Miała na sobie 
prostą bladobłękitną sukienkę, prostą i obcisłą, na 
ramiączkach cienkich jął spaghetti. Wokół jej szyi lśnił 
skromny srebrny łańcuszek. Jedyna ozdoba. Ale to 
włosy zdobiły ją wspanialej niż wszystkie możliwe 
klejnoty. Nie mógł oderwać oczu od tyci długich, 
prostych srebrzystych pasm w kolorze starego białego 
złota. Jej twarz, odwrócona do niego profilem, krył się 
za włosami jak za cudowną kurtyną.

Dłoń, w której trzymał kieliszek, zaczynała drżeć. 

Zmarszczył brwi. Nie do wiary, serce biło mu jak 
oszalałe Zupełnie jak wtedy, kiedy przeżywał pierwszą 
miłość.

Ramona poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się 

szybko; świeżo umyte włosy zawirowały wokół niej jak 
pasma złotej przędzy. Jedno przywarło do jej policzka.

Poznała go od razu. Jej oczy rozszerzyły się lekko.
Nie odezwał się. Do niedawna był zupełnie pewien, że 

powie coś w rodzaju „Co pani robi na moim statku, do 
cholery?”. Ale jej spojrzenie obróciło w proch 
wszystko, co miał do powiedzenia, ponieważ jej oczy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

miały ten sam kolor co sukienka. Niewiarygodnie blady, 
przejrzysty błękit. Niemal srebrny.

Ramona spojrzała prosto na jego pewną siebie twarz i 

poczuła, że opuszcza ją cała odwaga. Teraz, kiedy 
wreszcie znalazła się w obliczu wroga, zapragnęła 
uciec, wszystko jedno dokąd. Pod spojrzeniem 
stalowych oczu Damona poczuła się naga.

Jej twarz wydała mu się zachwycająca. Wysokie, 

myślące czoło, cienki prosty nos, idealnie wykrojone 
usta i mocny, kształtny podbródek. Zaczął rozpaczliwie 
szukać w niej jakiejś wady. Krzywego zęba. Wyprysku. 
Czegokolwiek. Była tak doskonała, że miał ochotę 
wziąć ją w ramiona i...

Odetchnął głęboko.
- Najwyższy czas, żebyśmy się poznali, prawda? - ode-

zwał się z wyzywającym uśmiechem. Doktor R. M. 
King bez wątpienia przywykła do tego, że może owinąć 
sobie wokół paluszka każdego mężczyznę. Pora ją od 
tego odzwyczaić.

Ramona zatrzepotała rzęsami.
- Naprawdę?
Jej głos był niemożliwie zachrypnięty. To ze strachu, 

pomyślała z rozpaczą. Ten mężczyzna zaskoczył ją. 
Pojawił się jak jakiś cholerny dżin.

Damon uśmiechnął się drapieżnie i wyciągnął rękę.
- Damon Alexander.
- Ramona Murray.
Było to nazwisko panieńskie jej matki. Miała nadzieję, 

że Damon Alexander będzie z nią bardziej otwarty, jeśli 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przedstawi się mu jako zwykła pasażerka.

Spojrzał na nią z ukosa, ale zdołał zachować 

sympatyczny uśmiech. Tak szybko zaczynamy się 
bawić? Bardzo interesujące.

- Może zatańczymy, panno Murray?
W jej oczach pojawił się błysk. Strachu? Czy gniewu? 

Zanim zdążyła zareagować, Damon Alexander porwał 
ją i niemal zawlókł na parkiet.

Serce uwięzło jej w gardle, gdy silne ramię objęło ją w 

talii; nogi się pod nią ugięły. Jeszcze nigdy nie zdawała 
sobie sprawy z siły mężczyzny tak wyraźnie, jak w tej 
chwili. Zakręciło jej się w głowie; przez jedną okropną 
chwilę bała się, że upadnie na podłogę jak szmaciana 
lalka. Ale on niemal niósł ją w powietrzu.

- Czy kobieta nie powinna najpierw wyrazić zgody? - 

spytała niezbyt uprzejmie, piorunując go wzrokiem.

Spojrzał na nią i serce znowu mu zadrżało. W jej 

oczach płonął prawdziwy ogień, ogień, który rozpalał 
mu krew, rozniecał bolesne pożądanie.

- Nigdy nie robię tego, co powinienem - powiedział 

cicho.

Spojrzała w jego pociemniałe oczy, poczuła nacisk 

muskularnego ciała i drgnęła pod uderzeniem nagłego 
gorąca, które rozlało się w jej trzewiach. Szybko 
spuściła głowę, opierając policzek o jego pierś. Jej 
dłonie zacisnęły się kurczowo.

Damon obserwował ją. Jej jasna głowa spoczywała na 

jego piersi. Miał wrażenie, że pasuje do niej tak dobrze, 
Jakby zostali dla siebie stworzeni. Nagle przestraszył 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

się, jak ktoś, kto w ostatniej chwili zatrzymał się na 
skraju przepaści. Gdyby się nie pohamował... Ścisnął 
mocniej jej talię, a kiedy podniosła na niego oczy, 
spotkała się z zimnym, stalowym spojrzeniem.

Zagryzła wargi czując, że sutki jej piersi zaczynają 

twardnieć. Nie miała stanika, więc Damon na pewno 
czuł ich napór.

Pomylił krok i odetchnął gwałtownie. Niech ją diabli! 

Musi się skupić, w przeciwnym razie przepadnie. Stanie 
się łupem bardzo pięknej, bardzo niebezpiecznej 
tygrysicy. Musi zaatakować pierwszy.

- To dziwne; nie pamiętam, żeby pani nazwisko figuro-

wało na liście pasażerów - rzucił lekko.

Wzruszyła ramionami.
- Może jestem... osobą towarzyszącą?
Połowa milionerów płynących statkiem przybyła z 

„osobą towarzyszącą”. Podniosła głowę i uśmiechnęła 
się. Nie da mu poznać, że nie ma doświadczenia z 
mężczyznami. Pożarłby ją żywcem.

Damon przesunął powoli dłonią po jej plecach. Od 

nagiego ciała oddzielał go jedynie cienki materiał.

- Nie wierzę pani - szepnął, muskając oddechem płatek 

jej delikatnego ucha.

Przełknęła ślinę. Musi zacząć mówić o czymś innym. 

Na razie dowiedziała się tylko tyle, że go pragnie. Tak, 
pragnie go. Rozpaczliwie.

- Pewnie jest pan dumny ze swojego statku - 

powiedziała głosem stanowczo zbyt drżącym. - Ale ten 
przepych mnie zadziwia. Prawdopodobnie pociągnął za 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sobą duże koszty? - spytała, żeby od czegoś zacząć. 
Jeśli pomyśli, że nie zna się na finansach, tym lepiej. 
Wiedziała, że mężczyźni lubią się przechwalać. 
Wystarczy dać mu sznur, a sam się na nim powiesi.

Damon uśmiechnął się drapieżnie. Zdawał sobie 

sprawę, że dziewczyna bawi się nim, ale nie 
przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Jeszcze 
nigdy rozmowa tak go nie podniecała. Jeszcze żadna 
kobieta tak nim nie poruszyła. Wszystkie jego zmysły 
były wyostrzone aż do bólu. Czuł się jak nastolatek 
roznoszony burzą hormonów. Na szczęście orkiestra w 
porę skończyła grać Strangers in the Night. Odsunął się, 
zanim zdążył zrobić z siebie idiotę.

- Nie mogę rozmawiać o interesach z tak piękną 

kobietą. - Uśmiechnął się na widok błysku 
rozdrażnienia w jej oczach. Podniósł dłoń Ramony do 
ust i ucałował ją. Jakże mógł sobie odmówić tak 
fascynującej gry? Cóż to będzie za chwila, kiedy powie 
tej kobiecie, że zna jej prawdziwe nazwisko, i zażąda 
wyjaśnień. Ale wtedy zabawa dobiegnie końca. 
Niestety, zdawał sobie sprawę, że ta dziewczyna go 
pociąga. Niebezpiecznie i cudownie.

Ramona zadrżała, nie mogąc zapomnieć o dręczącym 

ją bolesnym pożądaniu. Co jej strzeliło do głowy, żeby 
bawić się w femme fatale, skoro była tak żałośnie 
niedoświadczona? Zwłaszcza że każde jego spojrzenie 
świadczyło dobitnie o tym, że jest mistrzem sztuki 
miłosnej. Nie była dla niego żadnym przeciwnikiem. 
Rozejrzała się rozpaczliwie, szukając ratunku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Zjadła już pani kolację? - zagadnął ją podstępnie, 

obserwując z uśmiechem jej rozterkę. Ramona uznała, 
że może już na niego spojrzeć, i poczuła jeszcze 
większy zamęt. Co go tak śmieszyło? Pokręciła 
niechętnie głową, a on zaprowadził ją do bufetu. 
Nałożył jej ogromny talerz sałatki i poszedł z nią na 
otwarty pokład. Kiedy odsuwał jej krzesło, czuł się jak 
ktoś trzymający fiolkę nitrogliceryny. Jeden nieostrożny 
ruch i...

Odsunął od siebie niebezpieczne myśli; odsłonił zęby 

w szerokim uśmiechu. A może trochę wstrząsnąć tą 
fiolką?

- Proszę mi opowiedzieć o sobie - powiedział, siadając 

naprzeciw niej. W świetle księżyca jej włosy zmieniły 
się w Pasma czystego srebra. - Ma pani rodzinę?

Pokręciła głową.
- Tylko matkę. - Czuła niewysłowione zmęczenie, 

jakby przeszła tysiące kilometrów. Nie miała pojęcia, że 
rozmowa może aż tak wyczerpywać.

- Naprawdę? - W jego głosie zabrzmiało cyniczne 

rozbawienie. - Nie ma pani ojca? Ani rodzeństwa? - 
Obserwował ją uważnie czekając, aż zacznie zdradzać 
oznaki niepokoju.

Pokręciła głową.
- Nie mam rodzeństwa, a ojciec zostawił nas po moim 

urodzeniu.

Wiedział o tym, ale nic mu to nie mówiło.
- Ale pewnie kontaktujecie się ze sobą? - zagadnął, 

czekając, aż znowu wejdzie w rolę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nie. Zdaje się, że stałam się ostatnią kroplą - 

powiedziała ze smutkiem. - Matka nie chce się 
przyznać, ale sądzę, że zostawił nas, bo nie mogła mieć 
więcej dzieci, a ja nie byłam chłopcem, dziedzicem jego 
nazwiska. Mój ojciec był... Nie, jest wielkim 
przedsiębiorcą. Co za ironia, że... - Przerwała 
gwałtownie, zorientowawszy się, że o mały włos nie 
zaczęła się mu zwierzać. To bezcelowe. Wzruszyła 
ramionami.

Przyglądał się jej przez długą chwilę. Co to za nowa 

gra? Nie potrafił jej rozgryźć, ale chciał grać dalej.

- W ogóle się do was nie odzywa?
- To by nie miało sensu. Często pytałam mamę o niego, 

kiedy byłam dzieckiem, a ona opowiadała mi o 
wszystkim. Jako nastolatka zbierałam wszystkie wycinki 
prasowe na jego temat. Ale nigdy się nie spotkaliśmy.

Nie zdawała sobie sprawy, że Damon przygląda jej się 

przenikliwie.

- Oczywiście zapewnił nam środki do życia - dodała 

szybko, w obawie że mogłaby mu się wydać opuszczoną
sierotką. - Chodziłam do dobrych szkół, mieliśmy 
dom...

Nagle zorientowała się, że paple jak katarynka. Na 

miłość boską, zamknij się, zgromiła się w duchu.

- To pewnie nie interesuje kogoś takiego jak pan - po-

wiedziała z przekornym uśmiechem, kierując rozmowę 
na niego. - Pan ma inne, ciekawsze życie. Wzburzone 
oceany, przygody i tak dalej.

Nie odpowiedział. Nic jakoś nie przychodziło mu do 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

głowy. Czy naprawdę spodziewała się, że jej uwierzy? 
Właściwie wręcz pragnął jej uwierzyć. A w jej głosie 
brzmiała taka szczerość! Muszę pamiętać, jak dobrze 
kłamie, pomyślał ponuro. Kiedy wróci do kabiny, 
zadzwoni do swoich wywiadowców i każe im 
przefaksować sobie wszystko, czego zdołają się 
dowiedzieć o związku Joe Kinga z córką. W 
odpowiednim czasie rzuci jej to w twarz. W tę piękną, 
niewiarygodnie piękną twarz.

- Co się stało, mam brudny nos? - przerwała mu 

rozmyślania na wpół zmrożona, na wpół zrozpaczona.

Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
- I proszę tego nie robić - rzuciła. - Proszę przestać się 

ze mnie śmiać.

Jego uśmiech zniknął natychmiast.
- Przepraszam. Nie śmieję się z pani, tylko z siebie. 

Proszę mi uwierzyć - rzekł z niespodziewaną powagą.

Spojrzała mu w oczy. Jego głos brzmiał tak... szczerze. 

Poważnie. Zupełnie, jakby rozmawiali o czymś bardzo 
istotnym. A to zdenerwowało ją jeszcze bardziej.

- Uśmiecham się, odkąd panią zauważyłem. Czuję się, 

jakbym znowu miał szesnaście lat - wyznał i ugryzł się 
w język. Niech cię diabli, Alexander. Może jeszcze dasz 
jej Pistolet i poprosisz, żeby ci odstrzeliła głowę?

- To... to musi być bardzo interesujące - wykrztusiła, ze 

wszystkich sił starając się zachować spokój.

- O tak, Ramono. - Zniżył głos niemal do szeptu.
Z zaskoczeniem ujrzał falę rumieńca, zalewającą jej 

policzki. Czy to możliwe, że jest tak nieśmiała? Czyżby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

spotkał kobietę, która naprawdę potrafi się rumienić? Z 
pewnością nie. Nie ona.

Pora przystąpić do interesów. Rzucić jej przynętę. 

Spojrzał na ocean falujący tuż obok nich, na 
wyciągnięcie ręki.

- Kocham ten statek - powiedział i zerknął na nią. Oho, 

podniosła lekko głowę, jak jastrząb wypatrujący ofiary. 
- Chciałbym, żeby w całości należał do mnie. Nie lubię 
świadomości, że muszę się nim dzielić, nawet z 
właścicielami akcji.

Poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. Spokojnie, 

ostrzegła się. Nie rzucaj się na niego zbyt szybko.

- Tak? A kim oni są? - spytała od niechcenia. 

Oczywiście znała ich nazwiska na pamięć.

- Kimś tam. Jakiś bankier, jakiś przemysłowiec. Kto 

wie, może nawet pani ojciec kupił parę akcji - podsunął 
jej, wypatrując bodaj najmniejszej reakcji. Ale znowu 
nie doczekał się niczego.

Ramona nie miała najmniejszego pojęcia, czy jej ojciec 

ma jakieś akcje „Alexandrii”. Nie podobała jej się ta 
rozmowa, ale nie miała wyboru. Damon Alexander nie 
był zwykłym przeciwnikiem. Był inteligentny i 
przebiegły. Ale kiedy ona rozwiąże zagadkę śmierci 
Keitha, nie będzie już tak zadowolony z siebie.

Damon przywołał kelnera; ten przyniósł kubełek z 

szampanem i oddalił się równie cicho, jak się pojawił.

- A więc, czym się zajmujesz, Ramono? - zagadnął 

Damon, upijając łyk musującego napoju.

- Pracuję w szkolnictwie - usłyszał w odpowiedzi i 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

omal się nie udławił. W szkolnictwie? Rany boskie, co 
za numer z, tej kobiety. Uśmiechnął się z podziwem.

- Jestem skłonny w to uwierzyć. - Kiedy spojrzała na 

niego pytająco, dodał: - Już mnie pani czegoś nauczyła.

- Naprawdę? - Wzruszyła ramionami, nie zrażona jego 

sarkazmem. - Niech pan poczeka. Być może będę mogła 
dać panu lekcję, której pan nigdy nie zapomni.

Poczuł uderzenie żądzy, gwałtowne jak cios pięścią. 

Jej głos i zimne, wyzywające oczy działały na niego jak 
afrodyzjak. Sięgnął po butelkę, by ukryć swoje 
niezwykłe poruszenie.

- Za szkolnictwo - mruknął i stuknęli się kieliszkami.
Ramona zastanawiała się, dlaczego oddychanie 

przychodzi jej z takim trudem. Poczuła jakieś 
niewytłumaczalne przerażenie.

Nagle przed oczami stanęła jej twarz Keitha. Czy bał 

się, umierając? Nie chciała o tym myśleć. Nie w tej 
chwili.

Spojrzała na Damona. Emanowała z niego jakaś 

stężona energia. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby 
ktoś taki jak on mógł popełnić samobójstwo. On zawsze 
znalazłby wyjście z sytuacji. Nagle ogarnęła ją fala 
wściekłości. Wiedziała, że to reakcja obronna przed 
strachem. Strachem przed jego oczami, tymi oczami, 
które wydawały się obdzierać ją ze wszystkich tajemnic, 
odbierać jej wszelką możliwość obrony. Strach przed 
ogniem, który rozpalał się w jej krwi od każdego jego 
dotknięcia. Strach przed głosem, od którego przechodził 
ją dreszcz. Ale nie pozwoli, by ten strach ją 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

obezwładnił.

Damon Alexander mógł liczyć na to, że morderstwo 

Ujdzie mu na sucho. Kobiety pewnie pozwalały mu na 
wszystko. Ale tym razem mu się nie uda. Nie z nią.

Uśmiechnęła się i upiła łyczek szampana.
- Nigdy nie jest za późno na naukę - szepnęła i 

roześmiała się cicho.

Damon spojrzał na nią z niedowierzaniem. Z jakiegoś 

powodu nie mógł złapać oddechu. Uniósł kieliszek.

- Masz rację. Masz zupełną rację.

Trynidad i Tobago

„A

lexandria” przybiła do pierwszego portu o świcie. 

Do dziewiątej większość pasażerów zeszła na ląd. 
Ramona usiadła w niemal pustej restauracji na przepięk-
nym pokładzie Koliber, jednym z najlepszych na statku. 
Choć linie oferowały pasażerom bogaty program 
turystyczny, postanowiła rozejrzeć się po wyspie na 
własną rękę.

Przez wielkie okna wpadały promienie tropikalnego 

słońca, budząc w niej radosne ożywienie. Zwykle jej 
podróże wiązały się z pracą, a poza tym nigdy nie 
przekraczała granic Europy.

Na stolik padł jakiś cień. Ramona podniosła wzrok 

poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Serce zaczęło jej 
walić jak młotem.

Damon uśmiechnął się.
- Smakuje?
- Bardzo. Może zechce mi pan towarzyszyć? - Z zado-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

woleniem skonstatowała, że jej głos brzmi zupełnie 
spokojnie. Prawie nie spała, rozpamiętując chwile, które 
spędziła w jego ramionach, przywołując tamto nowe 
uczucie.

Usiadł naprzeciw niej. Jego biała koszula była głęboko 

rozpięta, ukazując mocna szyję i skrawek szerokiej 
opalonej piersi. Ręka, w której trzymała filiżankę, 
natychmiast zaczęła drżeć.

- Mogę spróbować? - Wskazał jej kanapkę.
Wzruszyła ramionami.
- Proszę.
Patrzyła, jak smaruje masłem kawałek chleba i wgryza 

się w niego mocnymi białymi zębami. Nagle przed 
oczami stanęła Ramonie wizja tych zębów, kąsających 
lekko jej nagą pierś. Zesztywniała. Poczuła w żyłach 
ukrop, rozpełzający się po całym ciele. Odkaszlnęła i 
odwróciła wzrok. Matka miała rację, pomyślała. Jestem 
kobietą potrzebującą namiętności. Och, Keith, dlaczego 
nie mogłeś...

Damon zafascynowany przyglądał się fali rumieńca ob-

lewającej jej blade policzki. Spojrzał na jej usta, świeże 
i wolne od szminki. Były pełne i miękkie. Niemal je 
czuł na swoich wargach.

Ramona podniosła wzrok i zauważyła utkwione w niej 

Ujrzenie.

- Czy... - Musiała odkaszlnąć, bo jej głos brzmiał jak 

ochrypłe zwierzęce warknięcie. - Czy coś się stało?

- Nie - rzucił ostro, po czym dodał spokojniej: - Nie. 

Czystko w porządku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie 

Damon uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń.

- Skoro skończyła już pani, czy mogę pani 

towarzyszyć?

Uśmiechnęła się, wzięła plażową torbę i wstała. 

Pożerał ją wzrokiem. Miała na sobie króciutkie szorty, 
podkreślające idealnie zgrabne nogi. Nie zdawała sobie 
sprawy, że wiatr opina jej luźną bluzkę na piersiach. 
Znowu poczuła na sobie wzrok Damona.

Uśmiechnął się przepraszająco i wstał. Ramona, która 

przy swoich stu sześćdziesięciu pięciu centymetrach 
wzrostu nigdy nie uważała się za niską osobę, 
zauważyła, że patrząc na niego musi podnieść wysoko 
głowę. Zagryzła wargę. Zapomniała, jaki jest wysoki.

Damon położył jej palec na ustach, zanim zdążył 

pomyśleć, co robi.

- Przestań - powiedział miękko i zaraz potem ugryzł się 

w język. Niech ją diabli! Do tej pory nigdy nie tracił 
nad sobą kontroli. Nawet kobiety wybierał z niezwykłą 
starannością, aczkolwiek dotąd nie zdawał sobie z tego 
sprawy. Wszystkie były piękne, inteligentne, obyte w 
świecie i dorównujące mu pozycją społeczną. A choć 
Ramona King spełniała te wymagania, różniła się od 
nich w jednej zasadniczej sprawie. Do tej pory to on 
wybierał kochanki.

Przy niej stanął wobec nowego zjawiska. W przypadku 

Ramony King o świadomym wyborze nie mogło być 
mowy. Nie mógł oprzeć się unoszącej go fali fascynacji 
i - tak! - czystej bezwstydnej żądzy. To było tak, jakby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

znalazł się na terytorium wroga, na którym musiał się 
poruszać z najwyższą ostrożnością. A jednocześnie nie 
przyszło mu do głowy, że mógłby się wycofać. 
Zdobędzie ją. I to wkrótce. Bez względu na koszty. Bez 
względu na niebezpieczeństwo, jakie pociąga ze sobą ta 
gra.

Ramona oblała się rumieńcem i odwróciła się 

gwałtownie, szukając ucieczki przed jego palącym 
spojrzeniem. Damon wziął ją pod rękę, nie odzywając 
się ani słowem. To wyprowadzało ją z równowagi 
jeszcze bardziej. Musiała przerwać to milczenie.

- Zna pan tę wyspę, panie Alexander?
- Damon - rzucił ostro. Nie mógł znieść oficjalnego 

tonu w jej głosie. To bolało. - Proszę - dodał, jakby po 
namyśle. - Nie, nie mogę powiedzieć, że ją znam. Może 
obejrzymy ją razem?

Zabrakło jej tchu.
Na najniższym pokładzie czekały na nich dwie łodzie, 

mające dowieźć ostatnich pasażerów do Port-of-Spain, 
stolicy Trynidadu. Ciepły wiatr od lądu niósł ze sobą 
zapach dojrzałych, nagrzanych słońcem owoców i soli. 
Damon zeskoczył miękko na pokład stateczku i pomógł 
jej zejść. Jego dłonie przez chwilę pozostały na jej 
ramionach, delikatne i władcze.

Spodziewała się, że na lądzie zostawi ją samej sobie, 

ale nie zdradzał ku temu najmniejszej ochoty, a ona nie 
wiedziała, czy martwi ją to, czy cieszy. Zdawała sobie 
sprawę, że go pociąga, ale nie potrafiła zdecydować, 
czy to dobrze. Jej znajomość mężczyzn równała się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zeru. Ale kiedy pomyślała, że mógłby ją opuścić, czuła 
dziwną pustkę.

- Posłuchaj tylko - odezwał się, kiedy szli razem 

wzdłuż doków, kierując się do centrum miasta; Z dala 
dobiegały dźwięki orkiestry dętej. Zbliżały się z każdą 
chwilą, a kiedy Weszli do miasta, nagle znaleźli się w 
środku rozbawionego tłumu. Mężczyźni i kobiety w 
bajecznie kolorowych strojach tańczyli na ulicy. Potem 
ukazała się łódź, ciągnięta przez straszliwie stary 
samochód, pomalowana w białe stokrotki. Po chwili 
tłum zniknął, równie szybko, jak się pojawił, 
zostawiając po sobie jedynie oddalające się dźwięki 
muzyki i śmiechu.

- Coś takiego - szepnęła Ramona z podziwem. Nie 

spodziewała się, że Karaiby powitają ją z takim roz-
machem.

Damon uśmiechnął się.
- Witaj na Karaibach, Ramono... Murray.
Musiał uważać; omal nie użył jej prawdziwego 

nazwiska.

Skrzywiła się; obce nazwisko w jego ustach sprawiło 

jej przykrość.

- I co teraz, skoro już tu jesteśmy?
Zaraz potem pożałowała, że nie ujęła tego inaczej. 

Oczy Damona zmieniły się w jednej chwili, jak 
roztapiający się ołów. Zaparło jej dech; poczuła, że 
uginają się pod nią kolana. Natychmiast odwróciła 
wzrok. Miasto rozciągające się przed nią wyglądało na 
brudne i niebezpieczne, ale pociągające. Egzotyczne. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Inne.

- Chodźmy - rzuciła zdecydowanie.
- Tak, panienko - zgodził się pokornie.
Pokręciła głową z rozpaczą i ruszyła przed siebie. 

Damon Alexander podążył w ślad za nią, szczęśliwy jak 
nigdy w życiu. Ramona wydała mu się nieoszacowanym 
skarbem, ukrytym głęboko pod ziemią. Ale odkrycie jej 
będzie przyjemnością, zwłaszcza że nagroda, która go 
czekała, nie miała sobie równych.

W biurze podróży kupili mapę miasta i ruszyli na 

wycieczkę. Tego dnia Damon pogratulował sobie dobrej
kondycji. Przeszli przez całe miasto, od wybrzeża przez 
Wrighson Road aż na Plac Niepodległości. Widzieli 
wszystkie zabytki, od Katedry Niepokalanego Poczęcia 
przez parlament i forty Chacon i Picton, mające bronić 
brytyjskich i hiszpańskich regimentów. Wreszcie, kiedy 
nawet Ramona opadła z sił, znaleźli się w parku 
Savannah. Tu Damon wziął Ramonę za rękę i zmusił do 
zatrzymania się.

- Dość już na dzisiaj - oznajmił zdecydowanie, po-

prowadził ją do ławki i padł wykończony obok niej. - 
Kobieto, skąd w tobie tyle sił?

Zastanawiał się, jak by to było, gdyby wyzwolić z niej 

tę energię w łóżku. Od samej myśli zrobiło mu się 
gorąco.

Nagle zaczęła się śmiać. Nie mogła nic na to poradzić. 

Cała ta sytuacja była taka... niesamowita!

- Tak już lepiej - pochwalił ją. A potem, nie myśląc o 

niczym, zapominając o całym doświadczeniu, objął ją i 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przyciągnął. Zupełnie, jakby ręce działały kierując się 
własną wolą. Ramona także wyglądała, jakby nie 
docierało do niej jeszcze, co się z nią dzieje. Nagle 
poczuła ciepło jego ciała i zdała sobie sprawę, że jego 
oczy są tuż przy jej twarzy. Zdążyła jeszcze odetchnąć 
głęboko i już ją całował.

Miasto, w które starała się przed nim uciec, rozwiało 

się jak mgła. Jakby nigdy go nie było. Wszystko - 
dziwne dźwięki, egzotyczne wonie dojrzałych owoców i 
rozkwitłych kwiatów, bardzo nieangielski upał, łagodne 
brzmienie głosów - zniknęło nagle, jakby ktoś 
przekręcił jakiś kosmiczny wyłącznik.

Zostali tylko oni. Jego oddech był jak chłodne i świeże 

tchnienie wiatru, ale usta wydawały się palić ją żywym 
ogniem. Zamarła, napięta do granic możliwości, a 
potem zadrżała, kiedy jego język wdarł się pomiędzy jej 
wargi. Coś poderwało ją do ucieczki, ale on przyciągnął 
ją z powrotem. Nie zamierzał pozwolić jej odejść. Jej 
ciało zareagowało tak gwałtownie, jakby krzyknęło. 
Teraz jego język muskał jej zęby, a ona słyszała głośne 
bicie jego serca... a może swojego? Jęknęła, przeszyta 
nagłym skurczem pożądania, zaskoczona jego siłą. 
Odsunęła się, teraz bardziej zdecydowanie, wymknęła z 
jego bezwładnych rąk.

Uniósł powieki z ociąganiem. Wyglądał tak, jakby 

zadała mu cios, którego się nie spodziewał. Cofnęła się 
o krok, kręcąc głową. Była blada, bardzo blada.

- Co się stało? - spytał z nagłym niepokojem. Przecież 

tylko ją pocałował! Ale teraz przypomniał sobie, jaka 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wydała się mu niedoświadczona. Zareagowała żarliwie, 
ale niezręcznie. Jakby nigdy dotąd się nie całowała. 
Uśmiechnął się przebiegle.

Ramona skurczyła się w sobie. Ten cyniczny uśmiech 

mówił sam za siebie. Niech to diabli, zachowywała się 
jak nastolatka na pierwszej randce! Weź się w garść, 
dziewczyno, zgromiła się w duchu. Uniosła głowę.

- Nic. Dlaczego miałoby się coś stać? - spytała 

wyzywająco. Nigdy, przenigdy nie pozwoli, żeby się 
dowiedział, jaka była... wstrząśnięta.

Wstał powoli i poszedł za nią. Jego spokojny, długi 

krok przywodził jej na myśl skradającego się 
drapieżnika. Samca. Nagle w niej również obudził się 
drapieżnik. Znowu zapragnęła jego ust. Dotyku rąk. 
Chciała czuć jego ciało, nagie, spocone... Potrząsnęła 
głową i odwróciła się, pragnąc uciec stąd jak 
najszybciej. Ukryć się gdzieś. Za jakimiś mocnymi 
murami. Ale na to było już za późno.

Damon przeczesał włosy lekko drżącą dłonią.
- Nie rozumiem - powiedział cicho, z niepokojem. - 

Dlaczego mi uciekłaś?

Poczerwieniała gwałtownie. Czy jej niedoświadczenie 

aż tak rzuca się w oczy?

- Może nie lubię, kiedy całuje się mnie bez mojej 

zgody - wycedziła.

Opuścił powoli rękę. Miasto wokół nich pulsowało 

życiem, ludzie spieszyli się do swoich codziennych 
zajęć. A w parku kwitły wspaniałe egzotyczne kwiaty. 
Spomiędzy gęstych liści dobiegał śpiew ptaków.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Rozumiem - rzekł wreszcie. Udawała białą lilię. To 

część jej planu. Być może nie ma on nic wspólnego z 
akcjami statku czy z jej ojcem, ale to tylko gra. To musi 
być gra, bo cóż by innego?

- Może zaczniemy jeszcze raz - powiedział spokojnie. 

W końcu do gry potrzeba dwojga. - Już prawie 
południe. Może coś przekąsimy, a potem znajdziemy 
jakiś sympatyczny zakątek, gdzie można by odpocząć. 
Może popływać. Co ty na to?

- Dobrze. - Skinęła głową. Dotrzyma mu towarzystwa. 

Może czegoś się od niego dowie. Ale jeśli wydaje mu 
się, że będzie ją znowu całował... zrobi mu coś złego.

Damon wziął ją za rękę. Jedno wiedział już z całą 

pewnością. Z Ramoną King nie można się nudzić.

Żadne z nich nie zauważyło Jeffa Doyle’a, siedzącego 

nieopodal na ławce. Przyglądał im się uważnie oczami 
wąskimi jak szparki.

A potem, bardzo powoli, na jego wargi wypełzł zły 

uśmiech.

N

a oddalonej o czterdzieści pięć kilometrów wyspie 

Tobago - mniejszej, spokojniejszej i o wiele mniej 
znanej - Verity Fox przyglądała się z błogim uśmiechem 
pustej plaży, rozciągającej się przed nią jak okiem 
sięgnąć. Przez cały ranek siedziała w barze, popijając 
świeży, cudownie chłodny sok z ananasa. Koło południa 
znalazła mały sklepik i kupiła w nim wszystko, co było 
jej potrzebne na piknik. Potem wynajęła samochód. 
Szybka konsultacja z mapą pozwoliła jej określić, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

najbliższą plażą jest Great Courtland Bay. Teraz 
napawała się widokiem niemal białego piasku, 
błękitnego oceanu i chwiejących się na wietrze palm. 
Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była na 
Dacjach.

Rozłożyła wielki parasol, pod który zamierzała się 

schronić za mniej więcej pół godziny, i przebrała się z 
pewnym trudem w bikini, kryjąc się za wielkim 
ręcznikiem. Plaża była niemal pusta, ale gdzieniegdzie 
można było zauważyć jakiegoś miłośnika opalania.

Słońce rozgrzewało Verity, docierało niemal do kości, 

roztapiając w niej zimowy chłód. Wyobrażała sobie, że 
karaibskie plaże będą jakoś przypominać angielskie - 
wietrzna pogoda i uwierające kamyki. Tymczasem 
morze okazało się ciepłe i przyjazne, a piasek był 
drobny i jedwabisty. Zanurzyła się w wodę z 
westchnieniem ulgi i zaczęła płynąć, bez wysiłku, lecz 
niewprawnie. Pamiętając, by nie oddalać się zbyt daleko 
od brzegu, po chwili odwróciła się na plecy i położyła 
na nagrzanych falach, wpatrując się w niebo tak 
intensywnie błękitne, że niemal raziło.

Greg Harding, mający na sobie tylko czarne szorty i 

daszek przeciwsłoneczny, szedł powoli plażą, 
wypatrując odpowiednio odosobnionego miejsca. Przez 
cały ranek zajmował się sprawami statku, a teraz 
postanowił pójść za radą Jima i zrobić sobie przerwę. 
Od kilku tygodni tyrał jak wół. Pora na zasłużony 
odpoczynek.

Wiedział, że większość pasażerów popłynęła na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Trynidad, więc wybrał mniejszą, mniej uczęszczaną 
Tobago.

Rozłożył ręcznik pod opuszczonym parasolem i 

położył się z błogim westchnieniem. Jakie cudowne 
słońce. Jaka cisza. Nie trzeba zabawiać pasażerów. Nie 
trzeba martwić się o statek. Przynajmniej przez kilka 
najbliższych godzin...

Po chwili spał już głęboko.
Verity wyszła z wody, zabrała ręcznik i zaczęła 

wycierać włosy. Nie patrzyła przed siebie, więc kiedy 
dotarła do swojego parasola, omal nie przewróciła się 
na leżącego pod nim mężczyznę. Stanęła jak wryta - jej 
noga nadal dotykała jego kostki - i zerwała ręcznik z 
głowy. W tej samej chwili Greg obudził się i usiadł 
gwałtownie.

Spojrzała na niego z otwartymi ustami. Włosy, 

potargane po wycieraniu, otaczały jej głowę najeżonymi 
pasemkami. Greg podniósł na nią wzrok, obejmując 
jednym spojrzeniem szczupłą postać w skromnym, lecz 
obcisłym bikini w biało-czerwone paski. Uśmiechnął się 
do jej czarnych jak noc oczu,

- Przepraszam. Czy zająłem pani miejsce?
Verity jęknęła w duchu. Szybko przeczesała włosy 

palcami, usiłując doprowadzić je do jakiego takiego 
porządku.

- Ależ nie. Przepraszam, jeśli pana zbudziłam.
Wbrew woli zerknęła na jego brzuch, szybko 

odnajdując niemal niewidoczną bliznę po operacji 
wyrostka. Dobrze wywiązała się z zadania. Gdyby nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wiedziała, gdzie szukać blizny, pewnie by jej nawet nie 
zauważyła.

- Nie chciałem pani zakłócić spokoju - powiedział 

chcąc podnieść się z piasku.

- Ależ nie, nie! - rzuciła szybko, zastanawiając się, co, 

do cholery, wyprawia. Przecież obiecała sobie, że nie 
zamieni z nim ani słowa!

Greg patrzył z fascynacją na nimfę morską, która omal 

nie upadła mu wprost na kolana. Wyciągnął rękę.

- Greg Harding. - Nie zamierzał wspominać, że jest 

kapitanem statku.

- Verity Fox. - Ona również nie chciała mówić o swoim 

tytule.

- Od dawna bawi pani w Tobago? - spytał, żałując, że 

za parę godzin będzie musiał wracać na statek. Mógłby 
strawić ten czas na wpatrywaniu się w jej mroczne oczy. 
Mógłby cedzić w ten sposób cały dzień.

- Przyjechałam dziś rano. - Już otwierała usta, żeby 

powiedzieć mu, iż podróżuje jego statkiem, ale nagle 
zmieniła zdanie.

- Woda jest ciepła? - Miał głęboki, donośny głos, choć 

nie starał się mówić głośno.

Nie mogła oderwać wzroku od jego bursztynowych 

oczu, mieniących się złotem i brązem. Jak oczy tygrysa. 
Ich wyraz przyprawiał ją o drżenie serca.

- Bardzo - szepnęła bez tchu.
Wstał lekko, bez wysiłku, nie podpierając się rękami. 

Spojrzał na nią z góry. Powoli wyciągnął ku niej rękę.

- Ma pani ochotę na trochę ruchu?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Podniosła się jak we śnie. Kiedy jego palce zamknęły 

się na jej dłoni, serce znowu zaczęło jej bić. Zupełnie, 
jakby zamarło w chwili, w której Gordon powiedział jej 
o wynikach.

Podniósł ją bez wysiłku i poprowadził nad morze. 

Płynęła nieporadnym crawlem, a on zataczał wokół niej 
kręgi. Chciało jej się śmiać i płakać jednocześnie.

Ale tym razem płakałaby z czystej, niezmąconej 

niczym radości.

Oczywiście nie zrobiła nic takiego.
Na razie.

M

orze, po którym sunęła gładko „Alexandria”, mogło 

równać się kolorem z nieprawdopodobnym szafirem 
nieba. Joceline Alexander, stojąca na pokładzie 
Serenada, owinęła się ciaśniej jedwabnym żakietem i 
spojrzała na fale.

- Wcześnie dziś wstałaś - rozległ się za nią głos jej 

syna.

Odwróciła się szybko, nagle owładnięta poczuciem 

winy. natychmiast pokryła je uśmiechem, ale Damon 
wyczuł dzielącą ich barierę. Westchnął. Nie miał 
pojęcia, dlaczego matka zawsze wydaje się tak odległa 
od niego, nawet stojąc tuż obok. Uczył się w szkole z 
internatem, a później był zbyt zajęty karierą, by spędzać 
w domu więcej czasu. Powinien już przywyknąć do jej 
chłodu, ale za każdym razem żywił dziecinną nadzieję, 
że zdarzy się cud. A cud, rzecz jasna, nie następował.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Joceline odwróciła się od swojego przystojnego syna i 

znowu spojrzała na morze.

- Rzeczywiście, jest wcześnie - przyznała typowym dla 

niej chłodnym, opanowanym tonem. Zawsze dobierała 
słowa z niezwykłą precyzją, jak cenne perły. - Ale 
ostatnio mam kłopoty ze snem. Pewnie się starzeję.

Roześmiał się.
- Ty, mamo? Nigdy.
Joceline skrzywiła się. Wiedziała, jak prezentuje się 

synowi. W młodzieńczym kostiumie, pełnym makijażu i 
brylantach. Ale to wszystko pozory. Pozory, będące 
barierą pomiędzy nią i synem. Podobnie jak wdzięk i 
nieskazitelne maniery. Wszystko po to, by go bronić. 
Ale teraz musi go zranić. Sprawy wymykały się jej spod 
kontroli. Nadeszła pora, by powiedzieć mu prawdę. 
Całą prawdę, bez względu na to, ile by ją to kosztowało. 
I jak wielkie budziło w niej przerażenie.

- To cudowna łódź, Damonie - zaczęła cicho, starając 

się nawiązać do dręczącego ją tematu.

- Statek, mamo - poprawił ją z grymasem. Jako wdowa 

po właścicielu linii pasażerskich powinna okazywać 
większe zaciekawienie jego pracą. Ta obojętność 
zawsze go w niej drażniła.

Joceline zagryzła wargę, wyczuwając natychmiast 

wrogość syna. Miała ochotę wybuchnąć płaczem i 
potokiem przekleństw. Ale jak mogła mu wyjaśnić 
przyczyny tego dystansu między nimi? Odwróciła się 
twarzą do niego, chcąc błagać go o zrozumienie, i nagle 
zobaczyła w nim Michaela - jego mocną szczękę, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

głębokie stalowe oczy... Poczucie winy wróciło z całą 
mocą. Odwróciła się pospiesznie, wyprostowana jak 
struna. Palce, zaciśnięte na balustradzie, pobielały na 
kostkach.

- Nie znoszę łodzi - oznajmiła zimnym, martwym 

głosem.

- Od kiedy? - Spojrzał na nią ze zdumieniem. Nigdy w 

życiu nie słyszał od niej wyznania, tak bardzo 
obnażającego jej emocje.

Joceline przełknęła z trudem ślinę. Chwila szczerości 

minęła.

- Nie teraz, Damonie. Mam okropną migrenę.
Pokręcił głową z desperacją. Wiedział doskonale, że 

nie powinien zmuszać matki do dalszej rozmowy. Znał 
ten jej nastrój. Stawała się wtedy bardzo odległa. 
Nieosiągalna. I nie pozwalała mu rozbić tej skorupy. 
Tyle razy próbował... Odwrócił się, kręcąc głową, i 
odszedł.

Joceline odprowadziła go wzrokiem, zaciskając 

umalowane starannie usta. Oczy wypełniły się jej łzami. 
Chyba jednak nie zdobędzie się na to. Nie dlatego, że 
mogłaby trafić do więzienia. Nawet nie dlatego, że 
zostałaby napiętnowana Jako morderczyni... Nie mogła 
znieść myśli o smutnych oczach syna, patrzących na nią 
z... obrzydzeniem? Nienawiścią? Pogardą? Teraz chyba 
jej nie kochał, ale kto mógłby go o to winić? 
Przynajmniej jej nie nienawidził. I niech tak zostanie. 
Chyba że sytuacja się zmieni. Jeśli to, co prywatni 
detektywi powiedzieli jej o Joe Kingu, było prawdą...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

J

eff Doyle wyszedł spod prysznica, ubrał się i włożył 

pospiesznie swój amulet. Nie znosił się z nim 
rozstawać, ale wróżka, która mu go dała, twierdziła, że 
jeśli kiedykolwiek go zamoczy, amulet straci swoją moc 
i zwróci się przeciwko niemu.

Zaczynało się coś dziać. I to tak szybko, że zastanawiał 

się, czy Joe King w końcu nie dostanie zawału. Spojrzał 
na zegarek i wykręcił numer w Londynie. Po dwóch 
sygnałach w słuchawce rozległ się znajomy głos - 
opryskliwy, ale zadowolony.

- Tak?
- Nasza Ramona jest zupełnie nieprzewidywalna. Nie 

mówił mi pan, że jest taka piękna. To nędzne zdjęcie...

- Do rzeczy. - Głos był twardy i ostry jak diament. - 

Skontaktowałeś się z nią?

- Nie - powiedział śmiało.
- Dlaczego? Uprzedzałem, że to najważniejsze.
- Wiem. - Jeff wyszczerzył zęby. - Ale nie mówił mi 

pan, że Ramona leci na Alexandera.

- Co?!
A więc potężny szef też nie jest taki niewzruszony, 

pomyślał Jeff szyderczo. Czasami daje się zaskoczyć.

- Proszę o sprecyzowanie, co to miało znaczyć - 

wycedził Joe King, odzyskując opanowanie.

Jeff widział już oczyma duszy, jak szef rozpiera się w 

fotelu, patrząc przed siebie z nienawiścią.

- Pierwszego wieczoru w ogóle nie wyszła z pokoju, 

choć miała miejsce przy stole Alexandera - zaczął 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

opowiadać z precyzją, której wymagał od niego Joe 
King. - Zamierzałem podejść do niej na balu, który 
odbył się na drugi dzień, ale Alexander mnie uprzedził. 
Następnego ranka byli już razem, więc chodziłem za 
nimi po całym Port-of-Spain i wcale nie było mi do 
śmiechu, zapewniam pana. Oblecieli chyba wszystkie 
zabytki, jakie...

- Doyle.
- Dobra, ale to ważne. Atrakcje turystyczne skończyły 

się w bardzo romantycznym parku, gdzie państwo 
zaczęli się bardzo romantycznie całować. Ponieważ nie 
było co marzyć, żeby się od siebie oderwali, dałem 
sobie spokój i wróciłem na statek - skłamał. W 
rzeczywistości spędził resztę dnia w dzielnicy 
czerwonych latami.

W słuchawce zapadła długa cisza.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się wreszcie Joe King.
- Bankowo. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, więc 

postanowiłem, że przybastuję i poczekam, aż pan 
podejmie jakąś decyzję.

- Bardzo słusznie - warknął Joe King, po czym dodał 

nieco łagodniejszym tonem: - To zmienia postać rzeczy.

I rzeczywiście. Informacje prywatnego detektywa były 

dokładne i wyczerpujące. Ramona nie znała Damona 
Alexandera przed podróżą. Pewnie nie wiedziała o 
związkach Keitha z nim i akcjami „Alexandrii”. Przyjął 
te wieści z niewyobrażalną ulgą, ale teraz okazało się, 
że Ramona zaczyna się angażować. Jego inteligentna i 
bardzo zdolna córka miała jakiś plan. Ale jaki? I czy go 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dotyczył?

Jeff czekał cierpliwie, aż szef się namyśli.
- Musimy zorientować się dokładnie, o co chodzi. 

Może Alexander liczy na jej akcje - zastanawiał się na 
głos. - Albo... Pomyśl, Doyle. Kto zaczął to wszystko? 
Alexander czy moja córka?

Jeff zmarszczył czoło z namysłem.
- Za pierwszym razem to on podszedł do niej. To na 

pewno. Leciał jak do pożaru.

- A potem?
- Nie jestem pewien. Myśli pan, że ta mała coś knuje?
- Myślę - powiedział beznamiętnym głosem - że nie 

powinniśmy nie doceniać żadnego z nich.

Joe nie miał najmniejszego zamiaru lekceważyć 

przeciwko. Zaintrygowała go nie tyle inteligencja 
Ramony, ile jej determinacja. Zaintrygowała i 
zaniepokoiła.

Nagle zdecydował się.
- Przyjeżdżam - rzekł i odłożył słuchawkę.
Doyle wzruszył ramionami. Wyszedł na balkon. Na 

pokładzie poniżej, oparta o barierkę, stała kobieta w 
jasnozielonym kostiumie. Poznał ją niemal od 
pierwszego wejrzenia. Joceline Alexander. Kolejna 
niewiadoma.

W

 teatrze miał wystąpić kabaret, ale Verity nie 

zamierzała go oglądać. Po południu poszła do kina, 
potem próbowała ręki w strzelaniu na górnym 
pokładzie, chybiając za każdym razem. Dzień był 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

bardzo udany i nie zamierzała go zepsuć nadmiarem 
atrakcji. Pokładowy lekarz wiedział o jej chorobie, ale 
nie widziała potrzeby zgłaszać się do niego. Na pewno 
nie spędzi tego rejsu w szpitalu!

Teraz, po pysznej rybie z sałatką, nie uśmiechała się jej 

myśl o duszeniu się w tłocznym, hałaśliwym teatrze, bez 
względu na to, jak wielkie gościł sławy.

Dochodziła północ, kiedy skończyła czytać powieść 

Jane Austen; doszła do wniosku, że nie zaśnie tak 
szybko. Sięgnęła po biały lniany żakiet i postanowiła 
pospacerować po górnym pokładzie. Podeszła do 
balustrady i zaczerpnęła głęboki łyk powietrza. Widok, 
jaki rozciągał się przed jej oczami, miał w sobie 
niezwykłe, niespotykane piękno.

Księżyc był już niemal w pełni. Po niebie przesuwały 

się pojedyncze chmurki, grafitowe kształty, 
podkreślające jedynie blask tysięcy gwiazd. Światło 
księżyca odbijało się na falach, rozcinanych gładko 
przez dziób „Alexandrii”. Potężne silniki pracowały 
niemal bezszelestnie. Słychać było tylko szum wody i 
ciszę ciepłej księżycowej nocy.

Oficer pełniący wachtę na mostku wyprężył się 

służbiście na widok kapitana. Greg, zadowolony z 
wyników inspekcji, podszedł do szerokich 
panoramicznych okien i skinął głową. Jaka piękna noc. 
Do Granady przybędą o czasie. Miał już wyjść, by 
zażyć chwili dobrze zasłużonego snu, kiedy jego 
spojrzenie przykuł jakiś biały kształt. Podszedł bliżej do 
okna - po pokładzie przechadzała się jakaś kobieta.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Nakazał załodze mostka, by informowała go, jeśli 

wydarzy się coś odbiegającego od normy, i wyszedł. 
Zbiegł szerokimi schodami na pokład. Nie zamierzał 
szukać tamtej samotnej pasażerki, ale nagle znowu 
pojawiła się w polu jego widzenia. Zmarszczył brwi; 
kogoś mu przypominała. Zwolnił kroku, wtedy ona 
wyczuła jego obecność i obejrzała się.

- Och... Witam - W głosie Verity słychać było za-

skoczenie i konsternację, a jednocześnie zaczęła 
promienieć radością. Szybko spuściła głowę, 
przyglądając się z niezwykłym skupieniem deskom 
pokładu.

Greg uśmiechnął się, mimo zaskoczenia.
- Mogłaby się pani trochę bardziej ucieszyć na mój 

widok - zauważył, choć przyszło mu do głowy, że 
właściwie nie jest to aż tak oczywiste.

Zaraz potem nawiedziła go inna myśl. Czemu się tak 

cholernie cieszy na jej widok? To wspólne popołudnie 
na plaży było bardzo, bardzo miłe. Leżeli na słońcu i 
rozmawiali o wszystkim i niczym. Podzieliła się z nim 
jedzeniem; wino było cudownie chłodne... Był nią 
zafascynowany, ale zbliżył się wieczór i wszystko się 
skończyło. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Nagle zaniepokoił się.
- Co pani tu robi? - spytał ostro.
Verity drgnęła, przestraszona.
- Przepraszam, nie chciałem tak na panią napaść. Myś-

lałem tylko... Nie wspomniała pani, że podróżuje pani 
„Alexandrią”.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nie sądziłam, że to pana zainteresuje - wykrztusiła. - 

Widać było, że zrobił pan sobie wolne, a gdybym 
przyznała się, że jestem pasażerką pańskiego statku, 
pewnie zacząłby pan zachowywać się jak kapitan. A 
wtedy... no, nie wiem. Wyglądał pan na tak 
zadowolonego, że się pan wyrwał, że nie miałam serca 
psuć panu dnia.

Greg uśmiechnął się, kręcąc głową. Miała rację, musiał 

to przyznać.

- Dziękuję. To prawda. To byłby koniec zabawy.
Skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok. Koniec zabawy 

właśnie nastąpił. I nie mogła nic na to poradzić.

- Dziwię się, że nie poszła pani do teatru. - Greg nagle 

poczuł się jakoś niezręcznie.

Na plaży Verity Fox była uroczą, nieznaną 

towarzyszką zabawy. Teraz nagle stała się bardzo 
dystyngowana, choć ciągle była piękna. Pojawił się w 
niej ten dobrze znany mu element. Jednym słowem, była 
pasażerką. A pasażerki „Alexandrii” były dla niego 
nieosiągalne. I nie chodziło tu o znaną zasadę. Jeśli 
znalazła się na statku podczas pierwszego rejsu, mogło 
to oznaczać tylko to, że jest bardzo bogata i wpływowa 
- albo zna kogoś takiego. Myśl, że należy do jakiegoś 
mężczyzny, jest żoną lub kochanką jakiegoś bogacza, 
jakoś odebrała mu humor. Odwrócił się od niej 
gwałtownie. Jego spojrzenie napotkało statek, widoczny 
z daleka w ciemnościach.

- Miniemy się - powiedział cicho.
Verity poszła za jego wzrokiem i rozjaśniła się w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

uśmiechu na widok pięknie oświetlonego liniowca, 
sunącego po czarnej tafli wody.

- Jak tu pięknie - szepnęła. - Ma pan szczęście.
- Wiem. - Skinął głową. - To właśnie chciałem robić. 

Od małego.

- Wiem - przypomniała mu delikatnie. - Opowiadał mi 

pan.

Spojrzał na nią ostro. Wtedy, na plaży, naopowiadał jej 

masę głupot. Rzeczy, których nigdy pod żadnym 
pozorem nie opowiadałby pasażerce. Pora naprawić, co 
się da.

- Cóż, nie będę się dłużej naprzykrzał - rzekł z 

czarującym uśmiechem.

- Dość! - ucięła. Pokręciła z zakłopotaniem głową. - 

Przepraszam. Zaczął pan do mnie mówić jak... jak... jak 
do klientki - zakończyła niezgrabnie i podskoczyła, 
kiedy ciszę nocy rozdarł ryk syreny.

- Nic się nie stało - pospieszył natychmiast, biorąc ją 

delikatnie za ramiona. - Za moment tamten statek 
odpowie w ten sam sposób.

I rzeczywiście, w tej samej chwili rozległa się druga 

syrena.

- Przepraszam. - Verity uśmiechnęła się niewesoło. - 

Ostatnio nerwy... odmawiają mi posłuszeństwa.

Nagle zdała sobie sprawę, że ręka, którą czuje na 

ramieniu poprzez materiał, drażni ją. Chciała poczuć 
jego palce na nagiej skórze. Spojrzała na Grega z 
bijącym sercem. Jego twarz tonęła w półcieniu; blade 
światło księżyca srebrzyło włosy i połyskiwało 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tajemniczo w brązowych oczach.

Greg zajrzał w wielkie, atramentowoczarne tęczówki i 

zapragnął nagle przytulić do siebie tę kobietę. Ogarnęła 
go taka błogość, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę, 
że naprawdę wziął ją w ramiona. Natychmiast cofnął się 
wstrząśnięty.

Verity drgnęła zaskoczona. Poczuła strach, jego strach. 

Przed czym? Czego się obawiał?

- Muszę się przespać - powiedział z wysiłkiem, 

nienaturalnym, napiętym głosem. - Doki Grenady są 
zdradliwe... Dobrej nocy, panno Fox.

Otwierała już usta, żeby poprosić go, by mówił jej po 

imieniu, ale słowa uwięzły jej w gardle. Patrzyła ze 
łzami w oczach za oddalającą się postacią. Wszystko 
jasne. Powinna być mu wdzięczna za to, że ją wyręczył. 
Teraz oboje byli dla siebie obcy. I tak było dla nich 
najlepiej.

Powinna być mu wdzięczna.

Grenada

G

renada w pełni zasługuje na nazwę korzennej wyspy, 

pomyślała Ramona, przechadzając się po jednym z 
wielu bazarów St. George. Z wielkich jutowych worków 
dobiegały ją kuszące zapachy cynamonu, kakao, gałki 
muszkatołowej i goździków.

Co za upał! Na szczęście udało jej się złapać autobus 

jadący na Grand Annę, najsłynniejszą plażę na wyspie. 
Ale dziesięć minut, które w nim spędziła, ciągnęło się 
jej jak dziesięć lat. Kiedy wreszcie wysiadła, w głowie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wirowały jej obrazy wściekle pędzących wozów oraz 
wymijania się na zakrętach - miejscowe samochody 
miały przeważnie sflaczałe opony.

Weszła na plażę, nadal śmiejąc się do siebie. Kiedy 

zaczęła rozpinać bluzkę, zdała sobie sprawę, że to jej 
pierwsze wakacje od czasów, gdy zaczęła wykładać na 
Oksfordzie.

Damon, leżący nieopodal pod palmą, spojrzał na nią z 

zachwytem. Nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy 
zsunęła z ramion cienki materiał i upuściła go na 
ziemię. Choć nie zdawała sobie sprawy z jego 
obecności, a jej ubranie było tak funkcjonalne, jak tylko 
można, miał wrażenie, że jest świadkiem striptizu. 
Kiedy przełknął ślinę, okazało się, że gardło wyschło 
mu jak pustynia.

Ramona rozsupłała troczki żółtej wiązanej spódnicy. 

Zrzuciła sandały i ruszyła ku morzu. Gracja jej 
spokojnych ruchów, fala jedwabistych srebrzystozłotych 
włosów, opływająca jej ramiona i plecy, przyciągała ku 
niej oczy wszystkich mężczyzn na plaży. Damon 
zauważył, że dwaj ciemnowłosi podrywacze biorą ją na 
cel. Szybko zrzucił ubranie i ruszył za nią. Tuż po 
przybiciu do brzegu wynajął samochód i bezwstydnie 
jeździł za nią krok w krok. Nie zamierzał teraz zmieniać 
zwyczajów.

Ramona zanurkowała pod wodę. Kiedy znowu ukazała 

się, by zaczerpnąć powietrza, była o wiele dalej, niż się 
spodziewał. Ale tym razem miała już towarzystwo. Po 
obu jej bokach wynurzyły się ciemne i lśniące głowy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dwóch młodych mężczyzn. Ramona, mająca do 
czynienia na co dzień ze studentami w ich wieku, nie 
przejęła się. Przynajmniej nie w pierwszej chwili.

- Cześć, piękna - odezwał się jeden z nich, błyskając 

zniewalającym uśmiechem.

- Cześć. - Skinęła grzecznie głową.
- Przypłynęłaś na tym wielkim statku, tak? - spytał 

drugi, mierząc ją pożądliwym spojrzeniem.

Poczuła się trochę nieswojo. Miała przy sobie nieco 

pieniędzy, owiniętych w plastikową torebkę, 
przymocowaną do majteczek. Rozejrzała się nerwowo. 
Dla mieszkańców wyspy był to zwykły dzień pracy. Na 
plaży zauważyła tylko kilku turystów w deprymująco 
dużej odległości.

- Pierwszy raz na wyspie, tak? - dowiadywał się jeden z

chłopców. - Ja jestem Philippe. A ten brzydal to Jean-
Paul.

- Kto tu jest brzydki! - oburzył się ten drugi, pryskając 

koledze wodą w twarz.

Przez chwilę czuła ulgę. To tylko chłopcy, rozbrykani 

chłopcy. Ale słowa Jean-Paula znowu ją zaniepokoiły.

- Chcesz się zabawić, tak? - spytał, pierwszy.
- Oczywiście - powiedziała z rosnącym 

rozdrażnieniem. - Ale jestem już zajęta - skłamała i 
ruszyła przed siebie crawlem. Czuła się jak kot, 
osaczony przez dwa psy. Tak jak przewidywała, ruszyli 
za nią, nie zostając w tyle nawet na metr.

- Ale tak samotnie, to nie zabawa - zauważył Philippe z 

grymasem. - My znamy wszystkie ładne miejsca w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mieście. Najlepsze hotele... - Zawiesił znacząco głos.

Twarz zaczęła ją palić jak od uderzenia.
- Słuchajcie, może spróbujecie z kimś innym, co?
- Bardzo słusznie - rozległ się głęboki, donośny głos.
Młodzieńcy przez chwilę patrzyli na Damona, po czym 

wzruszyli ramionami i wrócili szybko do brzegu.

Ramona roześmiała się z ulgą. Teraz mogła już sobie 

na to pozwolić.

- Już się bałam, że wyzwiesz ich na pojedynek. To 

tylko chłopcy.

- Chłopcy z pewnym nawykiem. Widziałaś ich 

ramiona?

Pobladła.
- Nie. A więc nawet w raju zdarzają się węże - 

mruknęła i wzdrygnęła się. - Myślałam, że chodzi im 
tylko o... - Urwała gwałtownie, oblewając się 
rumieńcem.

- Tak, prawdopodobnie chodziło im „tylko o...”. 

Wracajmy na plażę. Nie jesteś tu bezpieczna.

Kiedy znaleźli się na stałym lądzie, sięgnęła po 

ręcznik.

- Zabawny zbieg okoliczności, że pojawiłeś się tu jak 

rycerz akurat w porę, by wyratować mnie z opresji. - 
Ramona zmierzyła swego wybawcę badawczym 
wzrokiem.

Odwróciła się i poszła pod prysznic, by spłukać z 

siebie morską sól. Damon poszedł w jej ślady. Kiedy 
uniósł rękę, przeczesując włosy, zauważyła mięśnie 
drgające mu pod skórą. Nagle zabrakło jej tchu. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Przeszył ją gwałtowny spazm pożądania, gorący i 
boleśnie rozkoszny. W tej samej chwili Damon 
odwrócił się ku niej. Bez słowa wyłączył prysznic i 
podszedł do niej. Jego oczy były mroczne, ciemniejsze 
niż dotąd. Pełne namiętności.

Odwróciła się czym prędzej i wróciła tam, gdzie 

zostawiła torbę. Narzuciła na siebie ubranie. Damon 
zacisnął pięści. Z każdą inną byłbym już w pierwszym z 
brzegu hotelu, pomyślał z udręką. Ale kiedy podniosła 
na niego oczy, błagające o zrozumienie, a jednocześnie 
miotające ostrzegawcze błyski, błękitne jak elektryczne 
iskry, zrozumiał, że musi być bardzo ostrożny, jeśli nie 
chce jej spłoszyć.

- I co teraz?
- Co mi się spodoba - warknęła.
- A nie posiedziałabyś przez chwilę spokojnie, jak nor-

malny człowiek? - spytał z cichą rozpaczą.

Spojrzała na niego przez ramię, niewinnie i 

wyzywająco zarazem.

- A kto powiedział, że jestem normalna?
Skinął lekko głową. Te słowa i wymowny, smutny 

uśmiech powiedziały mu więcej, niż się spodziewał. Co 
więcej, dowiedział się właśnie od prywatnego 
detektywa, że nie istnieje żaden dowód na to, iż Joe 
King utrzymuje z córką Jakiekolwiek stosunki. Opuścił 
rodzinę w niespełna tydzień po urodzeniu Ramony i 
nigdy więcej nie wrócił. Detektyw nie znalazł żadnych 
fotografii, artykułów czy plotek mogących świadczyć o 
jego kontaktach z jedynym dzieckiem. Dowiedział się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

również, że panieńskie nazwisko Barbary King brzmi 
Murray. Czy to możliwe, że Ramona wolała się nim 
przedstawiać i że nie współpracuje z ojcem? Niemal w 
to wierzył. Gdyby tylko nie ten Treadstone i pięć 
procent akcji „Alexandrii”...

Tajemnica otaczająca Ramonę umocniła w nim 

pragnienie zdobycia jej zaufania. Chciał poznać jej 
sekrety. Chciał znaleźć w jej życiu miejsce dla siebie, 
bez względu na to, jak bardzo byłoby to dla nich 
bolesne.

Wyciągnął ku niej rękę, a ona przyjęła ją odruchowo.
- Dokąd teraz? - spytała, przyjmując za pewnik, że 

resztę dnia spędzą razem. Jego ciepła dłoń zamknęła się 
na jej palcach. I nawet ona nie mogła nie zrozumieć 
wyrazu jego oczu. - Może chcesz zobaczyć ptasi 
rezerwat Levara? - Przekorna wyobraźnia podsunęła mu 
wizję spokojnego hotelowego pokoiku i wielkiego, 
przestronnego łóżka. Potrząsnął głową, opędzając się od 
myśli jak od natrętnych much.

Rezerwat znajdował się na północnym krańcu wyspy, 

gdzie Morze Karaibskie przechodzi w Atlantyk. W 
oddali widać było pierwszą z Grenadyn.

- Nie dziwię się, że wybrałeś te wyspy na pierwszą 

podróż „Alexandrii” - zauważyła niby od niechcenia. - 
Ale pewnie musiałeś to uzgodnić z radą nadzorczą? - 
Chciała się przekonać, jak wielką władzę ma nad nim 
rada. Jeśli spełnią się jej najgorsze oczekiwania i będzie 
musiała stanąć przeciwko niemu, chciała wiedzieć, czy 
może liczyć na pomoc.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Myśl o tym, że ktokolwiek miałby mu coś narzucać 

szczerze go rozbawiła.

- Raczej nie. Jedyny człowiek, z którego zdaniem się 

liczę, to Ralph Ornsgood.

Pokiwała głową. Czytała gdzieś o tym niezastąpionym 

przyjacielu. Postanowiła go poznać. Być może 
dostarczy jej interesujących wskazówek na temat 
wewnętrznych spraw linii Alexander.

- Więc gwiżdżesz na to, co sądzi rada? - spytała z 

biciem serca.

- Najczęściej - przyznał, zastanawiając się, do czego 

Ramona zmierza.

- Czujesz się bezpieczny? - dociekała dalej. Nagle 

poczuła nową nadzieję. Jeśli jest aż tak pewny siebie, to 
prawdopodobnie nie jest zamieszany w sprawę Keitha. 
A to oznacza...

- W interesach nigdy nie jest się bezpiecznym - powie-

dział cicho i zatrzymał się. Dopiero teraz zdała sobie 
sprawę, że znaleźli się w gęstym lesie, z dala od ubitych 
dróg. Ujął powoli podbródek Ramony i uniósł jej twarz. 
- Zawsze jest ktoś, kto chce ci wydrzeć twoją własność.

Poczuła nagły chłód. Na jej oczach Damon zmienił się 

w bezwzględnego człowieka interesu.

- I co wtedy się robi? - spytała łamiącym się głosem.
- Wszystko, żeby nie pozwolić się mu okraść. Jeśli ktoś 

podnosi na ciebie rękę, ty musisz uderzyć go pierwszy. - 
I tak zrobię z twoim ojcem, pomyślał z goryczą.

Poczuła, jak uchodzi z niej cała radość. Powinna 

przewidzieć, że ktoś tak inteligentny będzie chciał mieć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jakiegoś asa w rękawie podczas rozgrywek o 
„Alexandrię”. A takim asem mogły być akcje, kupione 
na czyjeś nazwisko. Ale Keith samobójstwem pomieszał 
mu szyki. Dlaczego je popełnił?

Podniosła wzrok na chmurne oczy Damona. Jego twarz 

Wyrażała jakieś napięcie. Przygarnął ją ku sobie. Serce 
Ramony zatrzepotało jak spłoszony ptak.

- Stajesz się dla mnie bardzo ważna, Ramono. Wiesz o 

tym, prawda?

Zaczęła zastanawiać się pospiesznie, usiłując 

opanować ogarniającą ją szaloną radość. Powiedział, że 
nigdy nie jest się bezpiecznym. I miał rację. Z jej strony 
także grozi mu niebezpieczeństwo. Zaczynała nabierać 
pewności, że to on jest w jakiś sposób odpowiedzialny 
za śmierć jej narzeczonego. Zastanowiła się, jak by 
zareagował, gdyby dowiedział się, że rozmawia z osobą 
dysponującą grubym pakietem akcji jego statku. A 
może już wie? - odezwał się w niej jakiś podejrzliwy 
głosik. Może wiedział od samego początku? Może tylko 
jej się wydawało, że to ona jest myśliwym, a on jej 
łupem?

Ale wtedy zaczął ją całować i wszystko nagle przestało 

się liczyć. Westchnęła tylko, czując, że cała 
determinacja rozpływa się w niej jak wosk. Wtuliła się 
w niego, nie mogąc ustać o własnych siłach. Mętnie 
zdała sobie sprawę, że jej ręce oplatają się mu wokół 
szyi, a głowa odchyla się w tył pod naporem namiętnego 
pocałunku. Znowu poczuła, że wypełnia ja ogień. 
Jęknęła, kiedy powoli odsunął się od niej. Otworzyła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

gwałtownie oczy. Więc je zamknęła? Nagle twarde 
spojrzenie Damona rozświetliło się ciepłym blaskiem; 
pochylił się i skubnął wargami jej szyję. Lekko musnął 
językiem wdzięczne zagłębienie nad obojczykiem. 
Jęknęła znowu, tym razem głośniej. Nagle zaczęła się 
cofać, aż jej barki natrafiły na coś twardego. Nie 
zauważyła nawet, że znaleźli się pod starożytnymi 
ruinami, a ona opiera się o głaz liczący sobie setki lat. 
Być może w normalnych warunkach zachwyciłaby się 
widokiem indiańskiej budowli, ale w tej chwili 
zapomniała o całym świecie.

Usta Damona przeniosły się na delikatną małżowinę jej 

ucha. Lekki oddech wydał jej się grzmotem, zdolnym 
poruszyć ziemię w posadach. Kiedy jego dłonie 
zamknęły się na piersiach, obleczonych w cienką 
koronkę bluzki, kolana się pod nią ugięły. Nie upadła 
tylko dlatego, że była uwięziona pomiędzy skałą a jego 
masywną piersią. Napięcie sięgało w niej zenitu. Miała 
ochotę krzyczeć. Chciała, by dotknął ustami jej piersi. 
Chciała... chciała... jego! Odwróciła głowę, podsuwając 
mu pod usta szyję. Westchnęła drżąc i zorientowała się, 
że jej dłonie pieszczą plecy Damona, gładkie i 
niewiarygodnie gorące.

Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, oboje spalą się w tym 

ogniu.

Położyła rozdygotaną dłoń na jego piersi i odepchnęła 

go słabo. Odsunął się niechętnie, tak niechętnie, że 
przejęło ją to dreszczem. Na policzki wystąpiły mu 
ciemne rumieńce, a oczy przybrały barwę starego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ołowiu. Oboje dyszeli ciężko. Damon odstąpił o krok. 
Wyglądała tak pięknie... Włosy rozsypywały się wokół 
jej głowy, rozrzucone na starym głazie. Pod cienkim 
materiałem bluzki rysowały się twarde brodawki 
piersi... Długie, piękne nogi uginały się lekko...

- Przepraszam - powiedział i natychmiast zdał sobie 

sprawę, że to nieprawda. Nie chciał jej za nic 
przepraszać. Chciał to zrobić od pierwszej chwili, w 
której ją zobaczył.

Odetchnęła głęboko.
- Zapomnijmy o tym - wyszeptała, mając pełną świado-

mość, że nigdy jej się to nie uda. Była przerażona. 
Mężczyzna, który najprawdopodobniej jest jej wrogiem, 
ma nad nią absolutną, nieograniczoną władzę.

Stanęła chwiejnie o własnych siłach. Jakby za 

milczącym porozumieniem, znowu stali się turystami. 
Robili sobie zdjęcia pod wodospadem Concord, 
pojechali do dystryktu L’Anse aux Epines, gdzie 
zamówili jab jabs - wieprzowinę w tamaryndowym 
sosie. Wrócili na plażę, żeby podziwiać zachód słońca. 
Ale kiedy wziął ją w ramiona i pocałował delikatnie, 
zrozumiała dwie rzeczy.

Pragnęła go.
I pragnęła zemsty.

V

erity uniosła powieki i ziewnęła. Znowu byli na 

pełnym morzu. Uwielbiała to łagodne kołysanie, 
bezszelestne silniki o potężnej mocy. Wszystko to 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

napełniało ją cudownym spokojem, a jednocześnie 
ożywieniem.

Odrzuciła niecierpliwie kołdrę, ciekawa, co jej 

przyniesie ten dzień. Ale kiedy tylko wstała i zrobiła 
parę kroków, nagle świat zawirował jej przed oczami. 
Sięgnęła po zegarek i zmierzyła sobie puls. Powoli 
poszła do łazienki, stanęła przed lustrem i przyjrzała się 
swoim źrenicom, językowi i gardłu. Westchnęła ciężko.

Wróciła do sypialni, wzięła rozkład dnia i przebiegła 

wzrokiem listę nie kończących się rozrywek. 
Zadzwoniła do obsługi i zamówiła filiżankę kawy, 
świeży sok z ananasa, pół grapefruita i tosta z dżemem 
morelowym. Zwykle jadała w którejś z pokładowych 
restauracji. Lubiła obserwować pasażerów. Ale teraz jej 
dobre samopoczucie nagle rozwiało się bez śladu. Nie 
może dłużej odwlekać wizyty u lekarza.

R

amona King siedziała w swojej kabinie, jeszcze raz 

czytając notatki. Między Damonem a jego radą 
nadzorczą istniał wyraźny konflikt. Rada obawiała się, 
że nowy statek narazi firmę na poważne kłopoty. 
Zamknął im usta, wkładając w to przedsięwzięcie 
wszystkie swoje pieniądze. W ten sposób zyskał ponad 
czterdzieści procent statku. I czujnie obserwował 
sprzedaż akcji, nie chcąc dopuścić, by ktoś nabył ich 
większą liczbę.

Jako najpotężniejszy z akcjonariuszy, miał również 

otrzymywać największe zyski. To zrozumiałe, że 
zamierzał zbić majątek. Kto mógłby mu tego zabronić? 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

„Alexandria” odniosła niewątpliwy sukces. Już teraz 
wszyscy, z którymi rozmawiała, zapowiadali, że 
wkrótce jeszcze raz wybiorą się w taki rejs. Wyglądało 
na to, że „Alexandria” na wiele lat stanie się statkiem 
elity.

Ale na ile znała Damona, spodziewała się, że to mu nie 

wystarczy. Zbuduje lub kupi więcej wielkich statków, 
by powiększyć swoje imperium. Pytanie tylko, co mogła 
z tym zrobić? Musi go powstrzymać. Jest to winna 
Keithowi. Nie pozwoli mu bezkarnie niszczyć ludzi.

Ale przecież, odezwał się w niej cichy głos, Keith nie 

jest Jedyną przyczyną twojego oburzenia. Czy własna 
matka nie wytknęła ci braku znajomości życia? Czy 
dzięki Damonowi nie przeżyłaś więcej niż przez osiem 
lat w Oksfordzie? I czy to nie dlatego jesteś tak 
przerażona?

Tak, do diabła. Uderzyła pięścią w biurko. Nienawidzi 

go! Nienawidzi tego cudownego statku i pięknych, 
kuszących miejsc, do których ją zabierał. Nienawidzi go 
za to, że uświadamia jej, w jakiej pustce żyła do tej 
pory. Za to i... jeszcze coś. Czuła coś jeszcze bardziej 
przerażającego. Wypełniało ją jakieś intensywne 
uczucie, tak niebezpieczne, że mogła tylko coraz 
goręcej życzyć sobie klęski Damona Alexandera. To nie 
nienawiść, to samoobrona...

Zmusiła się do spokoju i odetchnęła głęboko. No 

dobrze, a więc podobał jej się. No dobrze, ta podróż jest 
w takim samym stopniu podróżą w głąb siebie, jak 
wycieczką po Morzu Karaibskim. Ale to nie zmieniało 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

niczego. Miała zadanie, które musi wykonać. Teraz 
będzie jej tylko trudniej...

Wróciła z determinacją do lektury. Doszła ze złością 

do wniosku, że będzie potrzebować pomocy. Musi 
znaleźć kogoś, kto doskonale zna się na statkach 
pasażerskich. Krótko mówiąc, potrzebowała wspólnika, 
więcej - kogoś, kto posiada akcje „Alexandrii”. Może 
gdyby zebrała odpowiednio wiele udziałowców, 
mogłaby odebrać Damonowi jego dumę i radość. To by 
było coś.

Przejrzała listę pasażerów i spisała tych, którzy 

posiadali więcej niż jeden procent akcji. Zdecydowała 
się zacząć od Garetha Desmonda, który miał nawet 
więcej akcji niż ona. Odłożyła dokumenty, zamknęła je 
starannie w aktówce i zerknęła na zegarek. Miała przed 
sobą trudne zadanie.

J

oceline wybrała leżak osłonięty od wiatru i z dala od 

basenu. Było cicho i piekielnie gorąco. Usiadła, 
wystawiła twarz do słońca i powoli zamknęła oczy. I to 
był błąd.

Natychmiast cofnęła się w czasie do tamtej nocy, dwa-

dzieścia pięć lat temu. Minęło tyle czasu, a ona nadal 
pamiętała każdy szczegół tak wyraźnie, jakby to było 
wczoraj. Nienawistne, wściekłe spojrzenie Michaela. Jej 
strach... okropny, paraliżujący strach. Agresja. Dobry 
Boże... Otworzyła gwałtownie oczy, ale choć scena 
rozwiała się przed jej oczami, rozproszona przez 
jaskrawe karaibskie słońce, uczucia pozostały.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Poczucie winy. Ból. Strach. Zdrada.
Siadła bez słowa. Schyliła głowę; po pobrużdżonym 

policzku stoczyła się jej jedna łza. Właśnie w tej chwili 
na szczycie schodów pojawiła się Verity. Przed 
wyjściem zadzwoniła do lekarza. Miała zgłosić się do 
niego za pół godziny. Na razie zamierzała zażyć 
odrobiny karaibskiego słońca. Wszędzie, jak okiem 
sięgnąć, rozciągał się ocean. Podeszła do balustrady i 
zaczerpnęła głęboki haust powietrza. Grenada została 
daleko za nimi. Następna wyspa jeszcze nie wyłoniła się 
zza horyzontu. Mewy towarzyszyły statkowi z nadzieją, 
a w spienionym pasie wody za rufą baraszkowały 
delfiny.

Odwróciła się i zamarła.
Na leżaku tuż obok niej leżała kobieta. Garbiła się, 

chowając głowę w ramionach Siwe włosy opadały jej na 
twarz, ale Verity rozpoznała ją od pierwszego 
spojrzenia. Odwróciła się; jej nagły ruch sprawił, że 
Joceline poderwała raptownie głowę. Dwie kobiety 
popatrzyły na siebie bezradnie. Wreszcie Joceline 
poczuła łzy toczące się po jej twarzy i wytarła je z 
wściekłością.

- Witaj, Verity - powiedziała chłodno.
- Dzień dobry pani.
- Chyba jesteś już na tyle dorosła, by mówić mi po 

imieniu?

Verity zatrzepotała powiekami. Nie wiedziała, co się 

dzieje, ale coś w uśmiechu starszej kobiety obudziło w 
niej współczucie. To idiotyczne. Ostatnie, czego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

potrzebowałaby lub tolerowała Joceline Alexander, to 
współczucie.

- Dobrze... Joceline - zgodziła się z ociąganiem. 

Zerknęła w stronę schodów. Czy może już sobie pójść?

- Dobrze się bawisz? - zagadnęła grzecznie Joceline. Z 

trudem wydobywała głos ze ściśniętego gardła. - Muszę 
przyznać, że twój widok mnie zaskoczył. Jak się miewa 
droga Winnie?

- Matka czuje się dobrze - mruknęła niespokojnie 

Verity. Winnie i Joceline chodziły razem do elitarnej 
szkoły. Każda z nich została matką chrzestną dzieci 
przyjaciółki. W pierwszych latach razem spędzili 
mnóstwo wakacji w letniej posiadłości Alexandera w 
Cotswolds. Damon miał dziesięć lat, Verity sześć, kiedy 
próbowała ujeździć kucyka Damona i spadła. Chłopiec 
zaniósł ją do domu i przez resztę wakacji byli 
nierozłączni.

Ale później, po tej strasznej nocy, Verity błagała matkę 

z płaczem, by nigdy więcej nie zabierała ją do 
Alexanderów. I choć Winnie była zdziwiona i urażona i 
usiłowała uspokoić rozhisteryzowaną sześciolatkę, 
Verity nigdy nie wyjaśniła jej, co się stało.

- Będę musiała złapać Damona i pogawędzić z nim o 

dawnych czasach - powiedziała sztywno i zaczęła wyco-
fywać się w stronę schodów.

Joceline złapała ją za rękę i zatrzymała.
- Verity, proszę... Muszę z tobą porozmawiać.
Dawny strach wrócił do niej z porażającą siłą. Znowu 

stała się sześcioletnią dziewczynką, nie rozumiejącą, co 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

się dzieje. Z gardła wyrwał jej się słaby okrzyk prze-
rażenia.

Joceline otworzyła usta. Potem spojrzała w pełne 

zgrozy oczy młodej kobiety i zrobiło jej się słabo. 
Szybko puściła rękę Verity, jakby ją sparzyła.

- Przepraszam - wyszeptała, osuwając się na leżak. 

Bardzo przepraszam. Nie chciałam cię... przerazić.

Verity odetchnęła głęboko.
- Przepraszam - powiedziała ochryple. - Nie wiem, co 

mi się stało.

Ale obie wiedziały, że to nieprawda.
- Nic się nie stało. - Joceline włożyła szybko ciemne 

okulary, szukając za nimi schronienia. Spojrzała w bok. 
Audiencja dobiegła końca.

Verity odwróciła się bez słowa i ruszyła w stronę 

schodów. Nagle zdała sobie sprawę, że nie boi się już 
Joceline Alexander. W ciągu kilku chwil ta kobieta 
przestała być potworem z jej koszmarów i stała się 
zwykłym człowiekiem. Ludzką istotą, podlegającą 
słabościom i popełniającą błędy.

Ramona podeszła do drugiego kandydata z jej listy, 

nowojorskiego bankiera. Z zadowoleniem spostrzegła 
obok niego wolny leżak. Początek zrobiony. Bankier 
miał czterdzieści osiem lat i był właścicielem trzech 
procent statku.

- Witam - powiedział na jej widok, powoli zdejmując 

okulary.

Doszła do wniosku, że najprawdopodobniej chciał w 

ten sposób podkreślić błękit swoich oczu. A zatem 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

uśmiechnęła się, udając zainteresowanie.

- Dzień dobry. Ramona King. - Wyciągnęła do niego 

rękę, a on omal nie spadł z leżaka, rzucając się do niej. 
Miała na sobie prosty jednoczęściowy kostium z długą 
narzutką.

Dwight J. Markham III jeszcze nigdy nie widział tak 

pięknej kobiety.

- Czy mogę zaproponować pani coś do picia?
Poprosiła o świeżą lemoniadę z mnóstwem lodu.
- Zdaje się, że mamy ze sobą wiele wspólnego - 

zauważyła, zajmując sąsiedni leżak.

- O tak - zgodził się skwapliwie, szacując wzrokiem jej 

długie nogi. Spojrzał na jej twarz. Te oczy, te 
fantastyczne błękitne oczy o srebrnym połysku...

- Właśnie - oznajmiła. - Na przykład, oboje mamy 

akcje tego statku...

G

reg zatrzymał się w połowie codziennej inspekcji. 

Wysiadł z windy na pokładzie, na którym znajdował się 
szpital. Jak większość mężczyzn, na widok 
antyseptycznych pomieszczeń czuł się nieswojo, ale 
musiał przyznać, że wszystko funkcjonuje tu z 
najwyższą precyzją. Na pokładzie znajdował się gabinet 
dentystyczny, sala operacyjna, rentgen, izolatka oraz 
szesnaście pokoi dla pacjentów. Greg skinął głową 
dyżurnej pielęgniarce i miał właśnie spytać, czy 
wydarzyło się coś, o czym powinien wiedzieć, kiedy 
drzwi jednego z pomieszczeń otworzyły się.

Verity stanęła bez ruchu, zaskoczona jego widokiem. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spojrzała tęsknie na jego muskularną sylwetkę. Doktor 
John Gardner, pięćdziesięcioośmioletni lekarz 
okrętowy, wybitny specjalista w swoim fachu, omal na 
nią nie wpadł. Spojrzał jej przez ramię i uśmiechnął się.

- Witam, kapitanie. Codzienna inspekcja? - Łagodnie 

położył dłoń na ramieniu Verity, wyczuwając jej 
napięcie. - O nic się nie martw, dziewczyno. Choroba 
morska to nic strasznego.

Instynktownie wiedział, że Verity nie życzy sobie, by 

ktokolwiek wiedział o jej stanie. Posłała mu ukradkiem 
pełen wdzięczności uśmiech nieme podziękowanie za 
zrozumienie - i uciekła.

Greg dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie zamienili 

z sobą ani słowa.

- Słucham? - odezwał się John, wyrywając go z zamyś-

lenia. Kapitan otrząsnął się i wszedł za lekarzem do 
gabinetu. Gardner zaczął chować sprzęt do pomiaru 
ciśnienia krwi.

- Nigdy nie widziałem, żeby stosował to pan przy 

badaniu pacjentów z choroba morską - zauważył.

- Zgadza się. Musiałem sprawdzić, czy wszystko jest w 

porządku. Czy Hannah zapoznała pana z naszymi 
ostatnimi przypadkami?

Greg nie odpowiedział. Jego wzrok padł na probówkę 

z krwią, stojącą w małym stojaczku. Nie znał się na 
medycynie, ale wiedział, że próbki krwi nie są 
przechowywane w gabinecie, lecz od razu odsyłane do 
laboratorium. A to oznaczało, że krew została pobrana 
przed chwilą. Verity...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- John, panna Fox... - zaczął, ale lekarz przerwał mu 

natychmiast.

- Doktor Fox przyszła do mnie po lekarstwo. Jeśli nic 

więcej...

- Doktor? - powtórzył Greg z niedowierzaniem. - Jest 

lekarzem?

John skinął głową, ale nadal uparcie milczał.
- Czy zawsze pobiera się krew osobom cierpiącym na 

chorobę morską?

John Gardner wyprostował się sztywno.
- Wszelkie sprawy dotyczące pacjentów są objęte 

ścisłą tajemnicą. Wie pan o tym, kapitanie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Greg 

pokiwał powoli głową.

- Masz rację. Uznaj moje pytanie za niebyłe.
- Jakie pytanie? - John uśmiechnął się z ulgą. Jak cała 

załoga, szanował Grega Hardinga. Kapitan był 
wyjątkowo odpowiedzialny i takie zachowanie zupełnie 
do niego nie pasowało. Spojrzał na niego jeszcze raz. 
Twarz Grega pobladła śmiertelnie, a w oczach czaił się 
wyraz, który John rozpoznał bezbłędnie i bez wahania. 
Strach. Och, był dobrze ukryty, ale po tylu latach 
praktyki lekarz potrafi dostrzec go na pierwszy rzut oka.

- Znasz dobrze doktor Fox, Greg? - spytał niedbale.
- Nie. Niedawno się poznaliśmy - mruknął Greg 

nieuważnie, a potem, jakby tknięty nagłą myślą, spojrzał
chłodno na lekarza. - To tylko pasażerka, doktorze. To 
wszystko.

John skinął głową.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Mam nadzieję, Greg - powiedział łagodnie, 

wytrzymując spojrzenie kapitana.

Greg zacisnął zęby. Czy jego uczucia były aż tak 

widoczne? Skinął Johnowi głową i wypadł ze szpitala, 
nie żegnając się z pielęgniarką.

Spojrzała za nim zdziwiona. John Gardner również od-

prowadził go zatroskanym wzrokiem.

Barbados

R

ząd Barbados był jednym z bardziej stabilnych na 

Karaibach. Ramona i Damon zwiedzający Bridgetown 
zauważyli, że różnica między lepiej i gorzej 
sytuowanymi obywatelami nie rzuca się tu w oczy tak, 
jak na innych wyspach.

Znaleźli się w centrum miasta z widokiem na 

malowniczą plażę, znaną tu jako Careenage. Ramona 
rzuciła okiem na idącego obok niej Damona.

- Jesteś dzisiaj roztargniony - zauważyła i poczuła, że 

Jego ręka zaciska się na ułamek sekundy na jej palcach.

- Pewnie tak. Właśnie zdałem sobie sprawę, że 

właściwie nic o tobie nie wiem. - Zerknął na nią z 
rozbawieniem. Jak sobie poradzi z tą małą prowokacją?

Wzruszyła ramionami.
- Nie mam zbyt wiele do opowiadania. Wiodę bardzo 

nudną egzystencję. - Nagle z przygnębieniem zdała 
sobie sprawę, jak wiele prawdy zawierają jej słowa.

- Trudno mi w to uwierzyć. Taka piękna kobieta? - 

Uśmiechnął się kpiąco.

- Podobno blondynki mają bardziej rozrywkowe życie -

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mruknęła z goryczą. - Ja swoje spędziłam na nauce. A 
teraz dochodzę do wniosku, że nic nie wiem.

Damon wyszczerzył zęby.
- Biedne maleństwo. A mężczyźni są dla ciebie 

zagadką, co?

Uniosła brwi i zerknęła na niego podejrzliwie. Do 

czego zmierzał?

- Właściwie tak. Mój związek z narzeczonym trwał 

wiele lat. Przed nim nie miałam nikogo - wyznała z 
niespodziewaną szczerością i ugryzła się w język. Nie 
zamierzała mu opowiadać o swoim życiu uczuciowym. 
A raczej jego braku. - A on... niedawno umarł - 
skończyła ledwie dosłyszalnym szeptem.

Damon odetchnął głęboko. Treadstone! Zapomniał, że 

był jej narzeczonym. A świadomość tego, że inny 
mężczyzna znał ją od wielu lat, rozwścieczyła go. Nie, 
obudziła w nim zazdrość. No tak, pomyślał smętnie. 
Jestem zazdrosny o nieboszczyka. To dowodzi, jak mi 
odbiło.

- Przykro mi - rzekł łagodnie. Podeszli do fontanny z 

trzema delfinami; przez chwilę stali przy niej w 
milczeniu. - I od tego czasu...

- Ani przedtem, ani potem nie było nikogo - wyznała, 

nie odrywając wzroku od strumieni wody.

- Nadal go opłakujesz? - spytał cicho. Do tej pory ta 

myśl nie przyszła mu do głowy.

Ramona pokręciła głową.
- Nie. To już skończone - szepnęła i nagle zdała sobie 

sprawę, że tak właśnie jest. Zrozumiała to w ułamku 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

chwili. Nigdy nie kochała Keitha. Owszem, była do 
niego bardzo przywiązana. I w jakiś dziwny sposób 
potrzebowała go. Ale nigdy go nie kochała. A on, teraz 
musiała to przyznać przed sobą, nigdy nie kochał jej.

Damonowi wystarczyło jedno spojrzenie na jej 

poszarzałą twarz i szeroko rozwarte, niewidzące oczy. 
Delikatnie przygarnął ją do siebie. Przez chwilę opierała
się, ale potem pozwoliła się przytulić. Po jakimś czasie 
odsunęła się i obdarzyła go uśmiechem.

- Może darujemy sobie sklepy? - zagadnął ją łagodnie.
Ramona zgodziła się skwapliwie. Oboje wskoczyli do 

wycieczkowego autobusu.

Objazd wszystkich zabytków zajął im godzinę. 

Zdecydowali, że wysiądą w ogrodzie botanicznym, 
gdzie można spotkać największe drzewa na wyspie.

- Cudowne - szepnęła Ramona, zadzierając wysoko 

głowę.

- Znasz się na tym - rzucił sucho. - Sama jesteś 

cudowna. - Spojrzał na nią, bezradny wobec fali 
podniecenia, ogarniającej go w jej obecności.

Miała na sobie prostą srebrnozieloną sukienkę z 

jedwabiu, odsłaniającą ramiona. Włosy ściągnęła w 
koński ogon, podkreślający delikatność skroni i czyste, 
piękne rysy twarzy. I nagle Damon pojął, że 
zaangażował się bardziej, niż sądził. Za bardzo. Musi 
uciekać, i to szybko, zanim będzie za późno.

- A zwłaszcza cudowna jest ta twoja skłonność do 

kłamstwa - dorzucił niespodziewanie.

Poderwała głowę, a jej piękne oczy spojrzały na niego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ze Sumieniem.

- Słucham? - Serce zaczęło walić jej jak młotem. Nagle 

znalazła się na niebezpiecznym terenie, nie wiedząc 
nawet, jak tam trafiła.

- Mówię o pani znakomitym planie, doktor King - wy-

cedził. Teraz nie miał już odwrotu. Wyrwie ją sobie z 
serca, choćby go to miało drogo kosztować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powiedziała 

słabym głosem.

- Nie? Chyba za późno zgrywać niewiniątko. Podobała 

mi się ta zabawa, ale pora już ją kończyć. - Uśmiechnął 
się drapieżnie. Jego oczy lśniły metalicznie. Zdradzało 
go jedynie drganie drobnego mięśnia policzka.

Ramona zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz. Po 

pierwsze - że jego oczy potrafią zranić ją bardzo 
boleśnie. Po drugie - że musi coś wymyślić. I to szybko.

- Dlaczego przedstawiłaś mi się innym nazwiskiem?
Uśmiechnęła się z uroczą, choć udawaną, nonszalancją.
- Bo to moje nazwisko. A raczej nazwisko, którego 

używam, kiedy nie występuję jako szacowny oksfordzki 
wykładowca. - Spojrzała w jego sceptyczne oczy i wes-
tchnęła. - Pozwól, że opowiem ci coś o Oksfordzie. - 
Wzięła go pod ramię, pokonując początkowy opór.

Powoli ruszyli pomiędzy palmami.
- Oksford to pod wieloma względami zachwycające 

miejsce. Ale jest również bardzo męczący. I nie 
uwierzyłbyś, z jaką konkurencją ma się tam do 
czynienia. - Zerknęła na Damona, by się przekonać, czy 
ciągle jest po jej stronie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Był. Za żądzą mordu dostrzegła w jego oczach 

prawdziwe zainteresowanie.

- Oksford nie jest zwykłym uniwersytetem, jest 

najlepszy na świecie. Tam jestem znana jako doktor 
King. Jestem autorką bardzo znanych podręczników. 
Miałam wykłady na Harvardzie i Radcliffe. Uczyłam 
chińskich działaczy politycznych, arabskie księżniczki, 
potomków najlepszych angielskich rodzin. I wszystko to 
robiłam jako doktor R. M. King...

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie zmęczenie 

brzmi w jej głosie.

- W Oksfordzie muszę być właśnie taka. Nie wolno mi 

zdjąć maski. Wystarczy jedna chwila niepewności, i idę 
pod nóż. Jest mnóstwo dyplomantów, którzy marzą o 
zdobyciu posady wykładowcy. Co roku znajduje się 
ktoś, usiłujący zdyskredytować to, co napisałam w 
moich książkach. Zawsze jest ktoś, kto ostrzy sobie na 
mnie zęby.

Spojrzała na Damona. Emanowało z niego tyle siły i 

energii... Tak pragnęła go dotknąć. Nie, więcej. O wiele 
więcej. Chciała zedrzeć z niego koszulę i wbić 
paznokcie w jego ciało. Chciała zobaczyć, jak jęczy z 
rozkoszy, którą w nim zaszczepiła. Ale przede 
wszystkim chciała go ukarać za to, że to wszystko 
dręczy ją przez niego.

Odetchnęła głęboko parę razy, odsuwając od siebie 

głupie myśli. Musi się skupić i znowu odzyskać jego 
zaufanie. To bardzo ważne. Najważniejsze.

- Dlatego wszędzie poza Oksfordem jestem Ramona 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Murray - skłamała gładko. - Na wypadek gdyby jakiś 
student podróżował „Alexandrią”. Albo gdybym 
spotkała na Barbados jakiegoś byłego akademika, 
skorego do rozmów z przyjaciółmi z Anglii. Nie 
wyobrażasz sobie, ilu oksfordczyków rozproszyło się po 
całym świecie. Ale przede Wszystkim ostatnie, czego 
pragnę, to rozmowy o Oksfordzie w czasie, kiedy od 
niego odpoczywam. Rozumiesz mnie?

Damon spojrzał na nią, zastanawiając się pospiesznie. 

Chciał jej wierzyć. Pragnął tego tak bardzo, że aż go to 
przerażało.

- Wszystko to bardzo pięknie - odezwał się wreszcie. 

Ale dlaczego nie powiedziałaś mi o akcjach?

Drugi atak uderzył w nią jeszcze silniej. Więc wiedział 

tym? Poczuła, że opuszczają ją siły. Oszukiwanie go 
było trudnym zadaniem. Był taki inteligentny. Tak 
cholernie... pociągający.

- Mówisz o akcjach „Alexandrii”? Nie wiem, czy coś z 

tego zrozumiesz. Nie mam pojęcia, dlaczego Keith ich 
tyle kupił. Ale w końcu był maklerem. Pewnie uważał, 
że twój statek rokuje duże nadzieje.

Teraz to ona przyjrzała mu się bacznie. Ale nie 

wydawał się zaniepokojony, tylko... zazdrosny? Tak, 
bez wątpienia na jego twarzy pojawił się grymas 
zazdrości. Zadrżała, przeszyta cudownym, zwycięskim 
dreszczem rozkoszy. Zaraz potem odezwał się w niej 
oskarżycielski głos. Nie masz prawa. Keith, biedny 
Keith nie żyje. Niech to diabli, Damon musi za to 
zapłacić. Musi...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nie miałam pojęcia, że kupił ich tak wiele, dopóki... 

dopóki nie odczytano mi testamentu.

Szli powoli przez ogród w stronę wyjścia. Ramona 

poczuła, że ogarniają znużenie, jakby odpłynęła z niej 
chęć do życia. Damon, trzymając ją za rękę, miał ochotę 
jednocześnie pocieszyć ją i wytrącić z równowagi. 
Muszą się rozstać. Chciał uciec od niej, od swoich 
uczuć, od wszystkiego, co się z nią wiązało. Ale teraz 
fascynowała go jeszcze bardziej.

Wsiedli do autobusu. Przez chwilę jechali w milczeniu. 

Oboje musieli ochłonąć. Wreszcie Ramona odezwała 
się cicho, nie odwracając głowy od okna:

- Keith popełnił samobójstwo. I ciągle nie wiem, 

dlaczego.

Nieprawda. Zrozumiała to teraz, w tej chwili. Keith 

zabił się, ponieważ ktoś go do tego doprowadził. Nie 
wolno jej o tym zapominać. Ani na chwilę. Spojrzała na 
Damona oczami pełnymi łez, z których nie zdawała 
sobie sprawy.

- Postanowiłam wybrać się w rejs „Alexandrią”. No, 

nie wiem. - Westchnęła. - Myślałam, że dzięki tej 
podróży zrozumiem wreszcie, dlaczego to zrobił.

Długi, mocny palec uniósł jej podbródek.
- Naprawdę nie wiesz, o co tu chodzi? - spytał Damon 

cicho, patrząc na nią dziwnie bezradnym wzrokiem.

- Nie. To dlatego tak cię wypytywałam o wszystko.
Westchnął z rezygnacją.
- Opowiedz mi o swoim ojcu.
Coś zakłuło go w sercu, kiedy w jej oczach, błękitnych 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jak elektryczne iskry, pojawiło się niekłamane 
zaskoczenie.

- O moim ojcu? O Joe Kingu?
- A masz jeszcze jednego? - spytał przekornie, ale 

zaraz potem spoważniał. Wstrzymał oddech, w 
oczekiwaniu na odpowiedź. To, co teraz usłyszy, zmieni 
cały jego świat... jego całe życie.

Ramona pokręciła głową, szczerze zażenowana.
- Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania. Zostawił matkę 

i mnie, kiedy byłam niemowlęciem. Skąd to 
zainteresowanie? - Nagle przypomniała sobie, że wiele 
lat temu między ich ojcami istniała jakaś rywalizacja. 
Ale co to ma do rzeczy?

Jej zaskoczona mina wydawała się całkowicie nie 

udawana. I znowu Damon poczuł, że wierzy tej 
kobiecie, wierzy wbrew sobie. Westchnął z ogromną 
ulgą i opadł na siedzenie. Był potwornie zmęczony, 
jakby uporał się z jakimś gigantycznym zadaniem.

Dopiero po chwili zauważyli, że autobus opustoszał.
- To tu - powiedziała Ramona w otępieniu.
„To” okazało się Lasem Kwiatów. Dołączyli do 

kawalkady zmierzającej w kierunku ośmiu akrów 
kwitnących, wonnych zarośli. Ramona westchnęła z 
ulgą, kiedy dłoń Damona odnalazła jej rękę.

Dzień natychmiast nabrał kolorów. Wszystkie kwitnące 

krzewy były dla niej zupełną nowością. Damon 
pokazywał jej te, które sam znał: tygrysie lilie, kwitnące 
trzciny... Pod osłoną bujnych liści wziął ją w ramiona. 
Wydawało mu się to takie naturalne. Jej wielkie oczy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

były pełne nadziei, a kiedy schylił ku niej głowę, 
usłyszał cichutkie westchnienie. Akcje, „Alexandria”, 
Keith - wszystko to wyleciało mu z głowy.

Poczuła, że opada na ziemię, na miękki sprężysty 

mech. Dłoń Damona przesunęła się po jej nagich 
ramionach, a potem po udzie. Jęknęła i poczuła, że jej 
nogi rozsuwają się, jakby kierowały się własną wolą. 
Jego dotyk palił ją żywym ogniem. Damon poczuł 
delikatne drżenie jej ciała. Przesunął dłoń na 
wewnętrzną stronę uda Ramony. Oderwał usta od jej 
warg i wtulił je w szyję, a potem niżej. Całował sutki 
poprzez chłodny jedwab bluzki, obejmując je wargami, 
przesuwając po nich językiem, aż mokry materiał 
przylgnął do ciała jak druga skóra. Zakręciło jej się w 
głowie. Coś się w niej otwarło, rozkwitło jak kwiat, 
rozchylający płatki przed promieniami słońca. Miała 
ochotę płakać i krzyczeć z rozkoszy.

Łamiącym się głosem wyszeptała jego imię. Kiedy 

dłoń Damona ześliznęła się pomiędzy jej uda, 
wyprężyła się jak struna. Nagle cały świat przestał 
istnieć. Byli tylko oni - i żądza, ogarniająca ich jak 
pożar. On był ekspertem, ona nie miała żadnego 
doświadczenia, ale pasowali do siebie jak dwie połówki 
monety. Chciała go o coś poprosić, ale nie wiedziała o 
co, więc tylko znowu wyszeptała jego imię. Stłumił jej 
szept pocałunkiem i zaczął pocierać jej nabrzmiałą 
łechtaczkę. Całe jej ciało poddało się temu rytmowi, 
wstrząsane spazmami rozkoszy.

Uniósł głowę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Spójrz na mnie - poprosił zdyszanym szeptem.
Usłuchała go bez chwili wahania.
Patrzył w jej oczy, przepełnione zdumieniem i 

oczekiwaniem nadchodzącego wstrząsu. Otworzyła 
usta. Nagle zapragnęła poczuć go w sobie, złączyć się z 
nim w jedno ciało, żeby nie było już między nimi 
granicy. Jeszcze raz wyszeptała bezradnie jego imię i 
poddała się orgazmowi.

Zastygł w bezruchu, chłonąc jej widok, patrząc z 

czułością, jak opada bezwładnie na mech. Wyglądała 
jak dzikie wspaniałe zwierzę, a jednocześnie była w niej 
jakaś wzruszająca kruchość. Przez długą chwilę leżeli 
obok siebie, osłonięci gałęziami uginającymi się pod 
ciężarem wonnych kwiatów.

Ramona odezwała się pierwsza.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć - wyznała. - Nigdy 

mi się to jeszcze nie zdarzyło.

- Nawet z Keithem?
Pokręciła głową z bezbrzeżnym smutkiem.
- Nawet z nim.
Damon odwrócił głowę. Nie mógł nic na to poradzić, 

ale poczuł wyjątkową satysfakcję.

- Dziwna z ciebie dziewczyna - powiedział wreszcie.
- Jak to? - Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
Czule odgarnął pasmo włosów z jej spoconego czoła.
- Jesteś kobietą, Ramono - rzekł łagodnie. - Chyba 

właśnie ci to udowodniłem. Dysponujesz nie tylko 
intelektem. Masz też serce. I potrzeby, fizyczne, 
emocjonalne, takie jak my wszyscy. Jesteś kobietą. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Przyznaj to.

Po jej policzku spłynęła powoli rozpaczliwie smutna 

łza.

- O nie, tylko nie to. - Chwycił ją w ramiona i przytulił. 

- Nie płacz, maleńka. Już dobrze. Wszystko będzie 
dobrze.

Trzymając ją w objęciach poczuł, że budzi się w nim 

nie znana mu dotąd chęć zaopiekowania się nią. Ta 
kobieta miała w sobie tyle sprzeczności. Piękna i 
nieśmiała. Inteligentna i naiwna. Niewinna i zmysłowa. 
Nie było w nim miejsca na żadne wahania. Chciał ją 
kochać i czuć jej miłość. Tylko tyle.

Po raz pierwszy w życiu był zakochany. I było mu z 

tym cudownie.

Ramona patrzyła przed siebie wzrokiem bez wyrazu. 

Przestała już płakać.

Po raz pierwszy w życiu była zakochana.
I bała się.

J

eff Doyle obejrzał się przez ramię, ale zejściówka 

nadal była pusta. Przejście z jego kabiny do gabinetu 
kapitana zajęło mu dwie minuty, ale w każdej chwili 
mógł go przyłapać steward. Jeff wyjął z kieszeni 
urządzenie przypominające telewizyjnego pilota i zabrał 
się do pracy nad elektronicznym zamkiem. Po chwili 
był już w. środku.

Przeszukał pokój szybko i dokładnie. Nie znalazł nic. 

No, ale sprawa była zakrojona na wielką skalę. Lubił 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

takie. Matka mówiła mu, że kiedyś pewna Cyganka, 
prawdziwa rumuńska Cyganka, rzuciła na niego czar, 
dzięki któremu pech trzymał się od niego z daleka. Ale 
tym razem szczęście mu nie dopisało. Jeśli nawet coś 
się działo pomiędzy Ramoną King a Damonem 
Alexanderem, kapitan nie miał o tym zielonego pojęcia.

Jeff wrócił do swojej kabiny i poszedł prosto do barku 

z alkoholami. Wybrał doskonałą szkocką whisky i nalał 
sobie sporą porcję. Potem spojrzał na zegarek. Szef 
pewnie jest już w drodze na St. Lucia. Podniósł 
słuchawkę i połączył się z jego prywatnym 
odrzutowcem, lecącym teraz nad Atlantykiem.

- Doyle?
- Tak. Nic.
Joe King mruknął coś pod nosem. On także zdawał 

sobie sprawę, że czeka ich wiele pracy. Ale nie 
zamierzał lekceważyć żadnego śladu. Zwłaszcza jeśli 
miał do czynienia z Damonem Alexanderem.

V

erity przygotowywała się do kolacji równe cztery 

godziny. Przymierzyła wszystkie wieczorowe suknie i 
uczesała się na tyle różnych sposobów, że straciła 
rachubę. Włożyła również kolejno wszystkie posiadane 
ozdoby, posuwając się nawet do wykorzystania 
naszyjnika w charakterze opaski na głowę. A wszystko 
to dlatego, że dziś miała zasiąść przy kapitańskim stole 
w restauracji Tahitian Gold.

Wreszcie zdecydowała się na luźny kaftan mieniący się 

zielenią, złotem i bielą. Głęboki kwadratowy dekolt 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

stanowił idealne tło dla szafirowego naszyjnika, 
gwiazdkowego prezentu od matki. Surowy indyjski 
jedwab opływał jej ciało, Podkreślając jego linie. Na 
dzisiejszy wieczór wybrała Pantofelki ze złotymi 
obcasami i pasującą do nich torebkę. Włosy zebrała na 
skroniach do tyłu i spięła je dwiema złotymi klamrami 
usianymi brylantami, które migotały w jej 
kruczoczarnych włosach jak sierpniowe gwiazdy. 
Ciemnozłoty cień, którym musnęła powieki, nadawał jej 
mrocznym oczom egzotyczny wygląd.

Chciała być piękna dla niego.
Ale czy to uczciwe? Zauważyła jego zmartwione spoj-

rzenie, kiedy zobaczył ją na progu gabinetu. Czuła, że 
to coś więcej niż zwykłe zauroczenie. Teraz, patrząc na 
swoje odbicie, zaczęła się zastanawiać, czy postępuje 
właściwie. Ale minęła już jedna trzecia rejsu. A i jej nie 
zostało wiele czasu. Jeśli uda jej się namówić go na 
mały romans, oczywiście jasno uprzedzając, że będzie 
trwał tylko do końca podróży, być może Greg poczuje 
się na tyle pewnie, by zaprosić ją do swojej kabiny... i 
życia? Tylko na chwileczkę. Potem rejs się skończy, a 
on będzie mógł o niej zapomnieć i zająć się innymi 
kobietami. Myśl nie była przyjemna, ale przynajmniej 
zdejmowała z niej część poczucia winy. Jeśli nie złamie 
mu serca, odchodząc, to dlaczego ma sobie odmówić tej 
miłości? Spojrzała w ciemne oczy w lustrze i pokręciła 
głową.

- Igra pani z ogniem, pani doktor - szepnęła.
Ale czy to ważne? Do zimy wszystko straci znaczenie. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Wszystko przestanie się liczyć.

L

ady Winnifred Fox cierpiała na dobrze sobie znaną 

bezsenność. Dochodziła trzecia w nocy, a ona z 
filiżanką gorącej czekolady siedziała na ulubionej sofie, 
przy ogniu trzaskającym w kominku. Dziś miała ochotę 
na wspomnienia, wyciągnęła więc rodzinne albumy.

Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem do zdjęć Verity w 

pieluszkach i westchnęła na widok swojego młodego 
męża, wyprężonego jak struna i diabelnie przystojnego 
w mundurze Królewskiej Gwardii Konnej. Wróciła 
pamięcią do czasów, kiedy spędzali wakacje w 
posiadłości Joceline... Verity jeździła na kucyku, jak on 
się nazywał? A tu mamy Verity z czasów ostatniego 
pobytu u Joceline. Powoli opuściła album na kolana. 
Ostatni pobyt. Wtedy gdy Michael, biedny Michael, 
został zamordowany. To już tyle lat...

Nie było jej wtedy na miejscu. Przyjechała z Verity w 

piątek, a następnego ranka coś zmusiło ją do powrotu 
do Londynu. Ale Verity chciała zostać, a Joceline nie 
miała nic przeciwko temu. Tego samego dnia, w 
sobotnią noc, włamywacz zamordował Michaela. Jakie 
to straszne. Michael miał zaledwie czterdzieści lat, a 
Damon był jeszcze dzieckiem. Trudno sobie wyobrazić, 
w jaki sposób Joceline wytrzymała to wszystko. Winnie 
potrząsnęła głową i wróciła do oglądania fotografii. Oto 
jej roześmiana córka, śmieszna buzia z łobuzerskimi 
brązowymi ślepkami. Ależ był z niej ancymonek. 
Jednak śmierć Michaela wstrząsnęła nią głęboko. Choć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Joceline zapewniła ją, że Verity leżała bezpiecznie w 
łóżku, odgłos strzałów musiał ją przerazić bardziej, niż 
przypuszczali. Od tamtego czasu Verity twardo 
odmawiała odwiedzenia ukochanej do niedawna 
przyszywanej cioci.

Winnie westchnęła. Kto odgadnie, jakie demony 

potrafi wyobrazić sobie sześciolatka? Może nawet 
słyszała, że Joceline strzeliła do uciekającego 
włamywacza, i stąd jej uraz? Być może nie mogła 
przeboleć straty ukochanego wujka Mike’a. No cóż, w 
każdym razie to już nie wróci. Kto wie, kto wie, może 
jeśli Joceline i Verity spotkają się na statku, zdołają 
wreszcie zapomnieć o przeszłości?

Miała nadzieję. Bardzo tęskniła za starą przyjaciółką.

N

awet w tłumie Greg był widoczny z daleka. Nie tylko 

Przez swój wzrost czy biel munduru, kontrastującą z 
czarnymi frakami i smokingami. Emanowała z niego 
jakaś nieuchwytna aura, określająca go jako człowieka 
nawykłego do wydawania rozkazów. Verity zauważyła 
to natychmiast po wejściu do wystawnie przystrojonej 
sali jadalnej. Podeszła do stołu czując, że nogi lekko się 
pod nią uginają.

Greg podniósł na nią oczy. Myślał, że przygotował się 

psychicznie na jej obecność. Znalazł jej nazwisko na 
liście pasażerów, którzy mieli jeść z nim kolację. Ale 
widok Verity pozbawił go tchu. Wyglądała 
oszałamiająco. Jedwabny kaftan opływał jej ciało, 
podkreślając twarde, wzniesione piersi. Długie rozcięcia 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

po bokach, sięgające aż do połowy ud, ukazywały 
niebotycznie długie nogi. A jej uśmiech, aczkolwiek 
nieśmiały i pełen wahania, przyćmiewał migotliwe 
brylanty w jej włosach.

Greg i czterej pozostali mężczyźni przy stole unieśli się 

z miejsca na jej powitanie.

- Pani doktor - odezwał się Greg, udając, że nie 

zauważa jej zaskoczenia. - Pozwoli pani, że 
przedstawię...

Lekko i z wdziękiem dokonał prezentacji. Senator z 

Kansas i jego bardzo ambitna żona, słynny włoski tenor 
i jego czarująca żona, małżeństwo słynnych 
astrofizyków, laureatów Nagrody Nobla, oraz obłędnie 
bogaty milioner i jego małżonka, licząca sobie najwyżej 
szesnaście lat.

Verity skonstatowała z rozczarowaniem, że musi zająć 

miejsce pomiędzy włoskim tenorem i senatorem, 
naprzeciwko Grega. Nagle srebrne świece i kryształowa 
czara, w której pływały cudownie piękne lilie wodne, 
straciły dla niej cały urok. Były jedynie niepotrzebną 
zaporą pomiędzy nią i kapitanem.

Poczucie klęski rosło w niej stopniowo. Przez cały 

wieczór Greg zachowywał się jak wzorowy gospodarz, 
nie poświęcając jej ani chwili więcej niż pozostałym 
gościom. Włoski tenor opowiedział anegdotę o tym, jak 
niegdyś śpiewał w Carmen przed licznym gronem 
włoskiej arystokracji i o mały włos nie wpadł do kanału 
dla orkiestry. Milioner pochwalił się sześcioma 
milionami dolarów, które niedawno zarobił na karmie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dla psów. Naukowcy uraczyli ich równie suchą, lecz 
interesującą dyskusją o różnicy między białym i 
błękitnym kwazarem.

Wreszcie Verity podniosła wzrok znad talerza i 

spotkała się z wyczekującymi spojrzeniami.

- Zwierzyłem się już państwu, jaką ulgą dla mnie jest 

mieć na statku jeszcze jednego lekarza - pospieszył jej 
na ratunek Greg, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że 
Verity przespała z otwartymi oczami większą część 
rozmowy.

- Na pewno nie może się pani opędzić od pasażerów, 

którzy gnębią panią swoimi przypadłościami - dodała 
żona tenora, patrząc na nią ze zrozumieniem łagodnymi 
brązowymi oczami.

Verity miała wrażenie, że głos ugrzązł jej w gardle. 

Odchrząknęła.

- Właściwie nie jestem lekarzem ogólnym, tylko chi-

rurgiem.

- Naprawdę? W czym się pani specjalizuje? - dociekał 

senator.

- Pracowałam... Pracuję w szpitalu Johna Radcliffe’a w 

Oksfordzie. Robię wszystko, transplantacje serca, 
bypassy... Ale to raczej nieszczególny temat na 
rozmowę przy stole - dodała z uśmiechem.

- Kiedyś byłem operowany w tym szpitalu - powiedział 

Greg powoli.

- Kto wie, może to właśnie doktor Fox pana pokroiła - 

pisnęła nietaktownie nieletnia małżonka milionera.

Wszyscy roześmiali się grzecznie, ale Verity odwróciła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wzrok, płonąc rumieńcem. Nie zauważyła zaskoczonego 
spojrzenia Grega. Maria Ferminito przyszła jej na 
pomoc drugi raz tego wieczoru, opowiadając, jak kiedyś 
zabawiała pogawędką pewnego zgrzybiałego kardynała. 
Uwaga gości skupiła się na niej, co Verity przyjęła z 
ulgą. Miała ochotę skopać się za to, że zrobiła z siebie 
tak konkursową idiotkę. Czego właściwie się 
spodziewała? Że będzie mieć Grega wyłącznie dla 
siebie? Stolik dla dwojga?

Po kolacji Włosi i nobliści poszli na Pułapkę na myszy, 

wystawianą w teatrze o wpół do jedenastej. Verity 
wymówiła się bólem głowy i uciekła do kabiny, 
zgarbiona i zrezygnowana. Po dziesięciu minutach Greg 
przeprosił resztę towarzystwa, mrucząc coś o 
obowiązkach. Pobiegł za Verity, przeklinając się za 
własną głupotę.

Verity stała boso, wyjmując spinki z włosów, kiedy 

usłyszała pukanie. Na jego widok serce podeszło jej do 
gardła. Przełknęła ślinę z wysiłkiem, podnosząc rękę ku 
szyi.

- Czy mogę wejść na chwilę? - spytał Greg sztywno.
Wyglądał na tak zgnębionego, że omal się nie uśmie-

chnęła.

- Oczywiście. Wejdź, zanim steward cię zauważy i po-

skarży kapitanowi.

Przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem, a potem 

uśmiechnął się. Ale do kabiny wszedł z dużym 
pośpiechem.

- Tak się to rzuca w oczy? - W kącikach oczu zrobiły 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mu się sympatyczne zmarszczki. Miał wrażenie, że 
znają od zawsze, a jednocześnie czuł się przy niej, 
jakby odkrywał coś nowego i bardzo pięknego. 
Niebezpieczne połączenie dla kawalera po trzydziestce.

- Zawsze mi się wydawało, że na statku kapitan jest 

pierwszy po Bogu - zauważyła przekornie.

- Już nie. - Roześmiał się. - Nawet mnie obowiązują 

przepisy. Które - dodał ciszej - zabraniają mi kontaktów 
z pasażerkami. Pominąwszy oczywiście obowiązki 
towarzyskie.

Uśmiech Verity zbladł.
- Rozumiem - powiedziała poważnie. Przychodząc do 

jej kabiny ryzykował bardzo wiele. - Czy... coś się stało, 
kapitanie?

- Chciałem tylko o coś cię zapytać. - Wzruszył 

bezradnie ramionami - O coś, co gnębiło mnie przez 
cały wieczór.

Spojrzał w jej ogromne oczy i poczuł, że krew zaczyna 

mu krążyć szybciej, a oddychanie przychodzi mu z 
coraz większym trudem. Była tak cholernie piękna, 
bosa. I, te wielkie oczy pełne bezgranicznej 
wrażliwości...

- Chodzi mi o szpital. - Urwał i westchnął z desperacją. 

- Czy to ty mnie operowałaś?

- Ach, o to chodzi? Owszem.
- Tak?
Przez głowę przemknęła mu wizja sali operacyjnej. I 

siebie, leżącego nago na stole. I tej kobiety, biorącej w 
swoje ręce jego życie. Poczuł uderzenie fali pożądania, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tak silne, że ręce zaczęły mu drżeć. Nagle wydało mu 
się, że pomiędzy nimi powietrze aż trzaska od napięcia. 
Teraz sobie przypomniał, że przy ich pierwszym 
spotkaniu spojrzała na jego brzuch, na miejsce, w 
którym znajdowała się blizna.

- Verity - wymówił z trudem, pokonując opór zdrę-

twiałych warg.

Ruszył w jej stronę, a ona spokojnie wtuliła się w jego 

ramiona i uniosła twarz, oczekując pocałunku. Usłuchał 
jej niemego żądania. W ich żyłach rozgorzał ogień. 
Verity ujęła jego twarz w dłonie, bojąc się, że mógłby 
odsunąć się zbyt wcześnie. Nie miał najmniejszego 
zamiaru robić czegoś tak głupiego. Jego usta rozchyliły 
jej wargi. Jęknęła głucho. Serce biło jej tak szybko, że 
omal nie wyrwało się z piersi. Przesunęła palcami po 
policzku i skroni Grega, by zagłębić Je w jego 
chłodnych, gęstych włosach. Skóra głowy zaczęła go 
palić od jej dotyku. Przygarnął ją bliżej do siebie. 
Wydawała się mu taka drobna... A jednak jej ręce były 
tak zadziwiająco silne i natarczywe, że uginały się pod 
nim nogi. Zachwiał się i upadł na łóżko, pociągając ją 
za sobą. Nadal trwali w długim pocałunku, tak 
zachłannym, że niemal drapieżnym.

Opadł na nią całym ciężarem. Oplotła jego nogi, 

otwierając się przed nim. Uniósł powieki; Pożądanie, 
które Verity dostrzegła w jego spojrzeniu doprowadziło 
ją do tego, że chciała krzyczeć ze szczęścia. Jedną ręką 
przyciągnęła jego głowę, drugą odsunęła dekolt, 
obnażając pierś. Przywarł do niej i natychmiast poczuł 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

drgnięcie jej wszystkich mięśni, jakby poraził ją prąd. 
Smakowała słodko i ciepło. Od nieartykułowanego 
krzyku, który wydarł się z jej gardła, krew uderzyła mu 
do głowy i zaczęła pulsować w lędźwiach.

Zerwał z niej ubranie, by móc całować także i drugą 

pierś. Przez mgłę podniecenia dotarło do niego, że coś 
drapie go w rękę. Naszyjnik, spoczywający na nagiej 
skórze, lśnił zielonym ogniem. Widok klejnotu, wartego 
fortunę, otrzeźwił go jak kubeł zimnej wody.

- Co ja wyprawiam? - usłyszał swój głos, gniewny i 

zdesperowany. Otworzył raptownie oczy.

Czar prysnął. Greg wstał i spojrzał na nią. Jego biała 

koszula była rozpięta do połowy. Verity przypomniała 
sobie niewyraźnie, że to ona mu ją rozpięła. Kiedy 
sięgnęła po kaftan, by osłonić swą nagość, w jego 
oczach pojawiło się opanowanie.

- Przepraszam - wyszeptał. - Nie mogę...
Widząc jej oczy, zamilkł w pół słowa. Były pełne 

zrozumienia i smutku. Niewyobrażalnego smutku. 
Pokręcił głową. Cofnął się do drzwi, nie spuszczając z 
niej wzroku, odwrócił się i wyszedł.

Verity wpatrywała się w sufit, a po jej policzkach 

płynęły gorące łzy.

W oddalonym o wiele kilometrów małym laboratorium 

szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie, doktor Gordon 
Dryer wpatrywał się w osłupieniu w szczegółowe 
wyniki badań pewnego specjalisty od AIDS z 
Wenezueli. Nie chodziło mu jednak o samą chorobę, 
lecz o eksperyment, który mógłby wpłynąć na zmianę 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

leczenia raka krwi na całym świecie. Mieli go tu 
powtórzyć, dysponując wynikami badań z Wenezueli.

Ale dla Verity będzie już za późno, zdał sobie sprawę 

ze zniechęceniem. Gdyby zamierzał czekać. Ale czy 
zamierzał? Miał dostęp do wenezuelskiego lekarstwa 
prawdopodobnie i jako jedyny na całym świecie. Bez 
trudu może rozpocząć badania nad nim. Nikt nie 
zorientuje się, ile wykorzystał go do eksperymentów, a 
ile dał Verity. Poczuł, że pot występuje mu na czoło. 
Jeśli lekarstwo będzie miało jakieś efekty uboczne...

Ale Verity... Może zdoła ją uratować?

St Lucia

G

reg stał na mostku, napawając się widokiem wyspy. 

Bliźniacze szczyty Petit i Gros mierzyły prosto w 
czyste, słoneczne niebo.

- Uważaj na jachty - uprzedził Jima. - I zawiadom 

pilota, że na niego czekamy.

Zajrzał do królestwa Jocka McMannona, by sprawdzić, 

czy wszystko jest w porządku. Było. Za godzinę zaczną 
schodzić się pasażerowie, gotowi do pierwszego posiłku 
tego dnia. Zawsze starał się przybić do brzegu na 
godzinę przed śniadaniem. Wciskanie ogromnego statku 
we względnie mały port mogłoby się okazać zbyt 
dramatycznym widokiem dla wrażliwych nerwów 
pasażerów.

V

erity Fox przeglądała bez zainteresowania folder, 

usiłując wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mogła odpędzić od siebie wizji Grega, stojącego nad nią 
z tym dziwnym wyrazem twarzy. Telefon zadzwonił, 
właśnie kiedy zastanawiała się nad wycieczką do 
leczniczych źródeł w Soufriere. Podniosła słuchawkę w 
nadziei, że usłyszy głos Grega, choć rozum 
podpowiadał jej, że najprawdopodobniej to matka chce 
się dowiedzieć ploteczek ze statku. Ale oba domysły 
były mylne.

- Verity? Jak tam?
- Gordon? - Głos wiążący się z życiem, które zostawiła 

za sobą, otrzeźwił ją gwałtownie.

- Tak, ja. - Nastąpiła długa chwila ciszy, wreszcie 

Gordon odezwał się cicho: - Muszę się z tobą zobaczyć. 
To ważne. Bardzo. Gdzie zatrzymacie się w następnej 
kolejności?

- Na... na Martynice. Przecież nie będziesz leciał tylko 

po to, żeby się ze mną zobaczyć. O co chodzi?

Gordon odkaszlnął.
- To nie rozmowa na telefon. Będziesz musiała mi 

zaufać. Gdzie możemy się spotkać?

Nie miała pojęcia. Nigdy dotąd nie była na Martynice.
- Będziesz musiał przyjść na statek. Załatwię ci 

przepustkę. Nie będziesz jedyny, bo na ten statek walą 
tłumy zwiedzających. Chcą z bliska obejrzeć ten 
pływający pałac.

Westchnął z ulgą.
- To dobrze. O której przybijecie do brzegu?
Szybko sięgnęła po program dnia i powiadomiła go o 

wszystkich szczegółach. Obce, zimne uczucie zaczęło 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

rozpierać się w jej piersi.

- Czy... coś się stało? - spytała nieufnie, niepewna, czy 

chce usłyszeć odpowiedź.

- Tak. Coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Mam się cieszyć czy martwić? - wyszeptała, nie 

mogąc złapać tchu.

- Cieszyć. Chyba - mruknął Gordon. - Trudno powie-

dzieć. Słuchaj, zacznę się zbierać. Mam tysiąc spraw do 
załatwienia. Przepraszam, że nie mówię nic więcej. 
Wiem, że zostawiam cię w niepewności, ale muszę 
uważać.

Pokiwała głową.
- Robisz coś... nieetycznego, tak?
- Powiedzmy, że nie znalazłabyś tego w przysiędze 

Hipokratesa - wymamrotał i rozłączył się.

Verity spojrzała tępo na buczącą słuchawkę.
Co tu się dzieje, do cholery?

A

nse Chastanet to szara piaszczysta plaża na północy 

Soufriere, wyjątkowo lubiana przez miłośników 
nurkowania. Osadzony w kępie drzew hotel stanowi 
malowniczy widok dla wszystkich zażywających 
wypoczynku na plaży. Ale tego ranka pewien 
mieszkaniec hotelu nie zaszczycił go ani jednym 
spojrzeniem.

- Do Castries, proszę pana? - spytał z uszanowaniem 

szofer, otwierając przed nim drzwi oszałamiającego 
czarnego jaguara.

Joe King skinął głową i uśmiechnął się krzywo, w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sposób nie wróżący nic dobrego.

- Muszę powitać pewien statek.

R

amona i Damon nie zauważyli czarnego jaguara, nie 

odstępującego ich ani na krok, zawsze w pewnym 
dystansie. Ramona nie odrywała oczu od okna, 
podziwiając bujne zarośla hibiskusów, oleandrów i 
bugenwilli. Damon zatrzymał wreszcie samochód w 
zatoce Marigot.

- Znam faceta, który ma jacht. Jeśli chcesz, możemy go 

wynająć na cały dzień. Popłyniemy do Anse-La-Raye.

- Cudownie - zgodziła się, czując jednak dreszczyk 

niepewności.

Przyjaciel Damona bez sprzeciwu zgodził się, że nie 

jest mu potrzebny do kierowania jachtem, i pół godziny 
później znaleźli się na pełnym morzu. Sami ze sobą.

Stojący na wzniesieniu Joe King obserwował jacht 

przez lornetkę, skupiając się na blondynce siedzącej na 
pokładzie. Była piękna. O wiele bardziej, niż się 
spodziewał, choć obejrzał wszystkie fotografie, jakie 
zdobył dla niego prywatny detektyw.

Ramona zdjęła żółtą jak słonecznik sukienkę, ukazując 

smukłe kształtne ciało, osłonięte skromnym białym kos-
tiumem kąpielowym. Stanowiła zaskakujący kontrast 
dla mrocznego, potężnego Alexandera. Para na jachcie 
wyglądała na tak dobraną, że Joe zacisnął pięści, 
wbijając sobie paznokcie w dłoń. Ale nie mógł przestać 
patrzeć, dopóki się nie upewni. Później przystąpi do 
działania.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

D

obrze było żeglować z wiatrem dmącym w żagle i 

słońcem świecącym prosto w twarz, ale Damon przy-
cumował na pierwszej kamienistej, pustej wysepce. 
Ramona czekała na niego. Przez dłuższą chwilę stał bez 
ruchu, chłonąc jej widok. Leżała na wielkim 
granatowym ręczniku, na tle którego jej skóra wydawała 
się jeszcze bardziej mleczna niż zwykle. Długie pasma 
srebrzystych włosów wiły się wokół jej głowy jak 
jedwabna przędza. Poruszyła się lekko, jakby czując na 
sobie spojrzenie. Nagle uniosła Powieki, a Damonowi 
zaparło dech.

- Nigdy nie przyzwyczaję się do twoich oczu - wyznał. 

- Mają kolor letniej błyskawicy.

Przełknęła z trudem ślinę.
- Osłonię cię, zanim spalisz się na tym słońcu. - Szybko 

rozpiął ogromny czerwony parasol, tak że zakrył ich 
natychmiast przed oczami żeglarzy i pilotów 
turystycznych helikopterów.

Ramona zadrżała lekko, a on ukląkł obok niej i 

ściągnął koszulę przez głowę, nie trudząc się 
rozpinaniem guzików. Serce zabiło jej mocno. Jego 
oczy miały kolor roztopionego ołowiu. Zrobiło się jej 
dziwnie duszno, zupełnie jakby parasol blokował dostęp 
powietrza. Wiedziała, że do tego dojdzie. Wynajął ten 
jacht, żeby mogli być razem. Wiedziała, wiedziała 
wszystko, chyba od pierwszego wieczoru, kiedy 
poprosił ją do tańca.

Damon powoli pochylił się nad nią, nie odrywając 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wzroku od jej twarzy, i dotknął cienkiego materiału 
stanika, obejmując dłonią pierś. Wyprężyła się 
zmysłowo jak głaskany kot. Omal nie krzyknęła z 
rozkoszy. Poczuł pod palcami drgnięcie twardniejącej 
brodawki i westchnął, zaskoczony widokiem oczu 
Ramony. Były zupełnie srebrne.

Pochylił się i pocałował ją, tonąc w zapachu włosów i 

słodyczy ust. Uwielbiał dotykać jej nagie, delikatne 
ciało... Przyciągnął ją bliżej do siebie i pocałował 
jeszcze namiętniej. Potem powiódł powoli palcem 
wzdłuż podbródka i szyi, powoli kierując go w stronę 
troczka kostiumu kąpielowego. Bez słów, nie odrywając 
od Ramony oczu, zsunął go z jej ramienia, obnażając 
delikatną pierś, jaśniejszą niż reszta zaczynającego już 
brązowieć ciała. Pożądanie uderzyło w. niego jak 
gwałtowny podmuch gorącego wiatru. Powiódł palcem 
ku drugiemu ramiączku stanika. Ramona zadrżała w 
oczekiwaniu tego, co musiało się wydarzyć. Gdy usta 
Damona objęły pulsującą bólem pożądania brodawkę, w 
ciszy bezludnego zakątka rozległ się przeciągły 
zwierzęcy jęk. Dopiero po chwili zrozumiała, że to ona 
go wydała. Potem poczuła na sobie jego język, 
delikatnie muskający napięte ciało. Drgnęła 
spazmatycznie; jej nogi rozsunęły się, a pomiędzy 
udami poczuła gorącą wilgoć. Szarpnęła niecierpliwie 
jego szorty, zsuwając je w dół. Opadł na nią, pomagając 
jej zdjąć je do końca. Poczuła na udzie nacisk gorącej, 
twardej męskości. Jęknęła głośno, a jej wnętrzności 
zacisnęły się, jakby przeczuwając bliską inwazję.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Damonie - szepnęła zdyszanym głosem.
Nie miała pojęcia, że jej ciało potrafi tak reagować. 

Nie wiedziała, że może się tak zatracić w pożądaniu, 
zalewającym ją jak powódź. A ponad nim unosiła się 
miłość i czułość, wynosząca ich ponad zwykłą 
zwierzęcą żądzę.

Damon cofnął się nieco. Otworzyła oczy, 

rozczarowana, ale jego mocne ręce zaczęły ściągać jej 
figi, odsłaniając pępek i trójkąt srebrzystozłotych 
włosów u spojenia ud. Damon zawahał się na moment, a 
potem szarpnął niecierpliwie biały skrawek materiału i 
rzucił go za siebie. Podniósł jej stopę i złożył na niej 
pocałunek. Ramona wzdrygnęła się; jej oddech 
przyspieszył i zaczął się rwać jak po wyczerpującym 
biegu. Całe ciało dygotało pod każdym muśnięciem, jak 
najczulszy instrument, reagujący na dotyk mistrza.

Damon, pełen tryumfu i najpokorniejszej radości, 

pochylił się nad nią, wtulając usta w czułe miejsce pod 
kolanem. Jej mięśnie zadrgały natychmiast 
spazmatycznie. Uniosła głowę i spojrzała na niego, 
kiedy muskał jej skórę lekkimi, krótkimi pocałunkami. 
Patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak rozsuwa jej 
drżące nogi. Pochwyciła jeden przelotny błysk 
pociemniałych oczu, zanim schylił głowę i dotknął 
wargami nabrzmiałej łechtaczki. Zachłysnęła się i 
zadygotała, unosząc ponad pokładem wyprężone w łuk 
ciało. Rozrzuciła szeroko ramiona, wbiła paznokcie w 
nagrzane słońcem deski pokładu. Jęknęła głucho, czując 
zagłębiający się w nią język. Damon zarzucił sobie jej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nogi na ramiona i uniósł ją niemal z pokładu. Teraz nic 
nie broniło mu dostępu do jej obnażonej kobiecości. 
Zapomniała o wszystkim. Czuła tylko pieszczotę jego 
języka. Zobojętniała na wszystko z wyjątkiem tego 
mężczyzny, kochającego ją w tak cudowny, 
niebezpieczny sposób. Modliła się, żeby nie przestawał. 
Umrze, jeśli przestanie...

Jego język zagłębił się jeszcze bardziej, tak że wiła się 

w niewysłowionych męczarniach rozkoszy. Jedwabiste 
włosy Ramony zaczepiały o deski pokładu niczym 
promienie słońca. Zdławiła w sobie krzyk ekstazy, jej 
nogi zadrgały, uderzając lekko w rozgrzane słońcem 
plecy kochanka. Drugi orgazm w życiu wstrząsnął nią, 
pozostawiając przedsmak wspaniałej, druzgoczącej 
ekstazy.

M

inęła długa chwila, zanim przestało się jej kręcić w 

głowie. I natychmiast potem usta Damona znów zaczęły 
okrywać jej brzuch pocałunkami, a język wsunął się na 
chwile do pępka. Szaleńcze pożądanie zaczęło znowu w 
niej narastać. Po chwili wrócił do jej piersi, szyi i 
wreszcie ust, rozpalając ją do białości. Chwilami miała 
ochotę błagać go, by przestał, ale coś silniejszego niż 
ona domagało się więcej pieszczot, coraz więcej i coraz 
gorętszych... Rozsunął jej nogi, a rozpalona żołądź jego 
penisa musnęła delikatne wnętrze uda. Sutki Ramony 
zesztywniały pod muśnięciem delikatnych włosów na 
jego piersi. Wiedziała, że za chwilę wejdzie w nią i jej 
oczy rozszerzyły się. Chciała go ostrzec, wytłumaczyć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mu wszystko, ale kiedy podniósł głowę i spojrzał na nią, 
zrozumiała, że nie ma takiej potrzeby.

Sięgnął po jej rękę i przesunął ją w dół. Zachłysnęła 

się, czując w dłoni członek. Otworzyła usta, żeby coś 
powiedzieć, ale nie była w stanie.

- Nie ma się czego bać - wyszeptał ochryple głosem 

drgającym od wstrzymywanej namiętności. - To 
narzędzie rozkoszy.

- Kochaj mnie - powiedziała wreszcie, wstrząśnięta i 

podniecona brzmieniem własnego głosu.

Damon przełknął głośno ślinę. Wiedział, że Ramona 

jest gotowa. Bez słowa chwycił jej dłonie i 
rozkrzyżował je na pokładzie. Przygnieciona jego 
ciężarem, zadygotała i lekko uniosła biodra. I nagle 
znalazł się w niej.

Nic nie przygotowało ją na doznanie, które 

eksplodowało w jej ciele. Wypełnił ją sobą bez reszty, 
ale po pierwszym przeszywającym bólu czuła już tylko 
wszechogarniającą rozkosz. Z każdą chwilą wznosili się 
wyżej, za każdym pchnięciem wnikał w nią głębiej, aż 
wreszcie wydało jej się, że wypełnia ją bez reszty, że 
stopili się w jedno ciało, grożące w każdej chwili 
eksplozją. Nie zdawała sobie sprawy, że wbija mu 
paznokcie w plecy i że drobne ukłucia budzą w nim 
jeszcze większą żądzę. Otaczała go tak ciasno, że czuł 
się jak zwierzę, schwytane w pułapkę i pragnące 
pozostać w niej na zawsze. Zacisnął zęby, usiłując 
odwlec moment spełnienia. Palce Ramony wpiły mu się 
w ramiona w nieopanowanej ekstazie, a ku niebu wzbił 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

się jej dziki krzyk rozkoszy. Pogański. Wspaniały. 
Niebezpieczny.

Jak samo życie.

J

eff Doyle z białą sportową torbą, wsiadł do windy 

jadącej na pokład rekreacyjny i ruszył niedbałym 
krokiem na werandę, prowadzącą do sali do squasha, 
teraz pustej. Powoli zmierzał do męskiej szatni, 
nieustannie zerkając na boki. Tym razem wybrał 
odpowiednią porę. Nigdzie ani żywej duszy. Szybko 
podszedł do ostatniego rządku szafek i spojrzał na 
klucz, który nabył specjalnie na tę okazję. Z boku widać 
było cztery liczby - szyfr otwierający pewną konkretna 
szafkę. Jeff uchylił jej drzwiczki i zerknął do środka. 
Poręcz z czterema wieszakami i dwie półki. 
Wbudowany komplet do golenia zawierał dwie 
maszynki (tradycyjną i elektryczną) oraz małą kolekcję 
francuskich męskich wód po goleniu. Wisiały tu też trzy 
ręczniki, duże i puszyste. Poza tym zobaczył dwie 
kostki drogiego mydła, szampon i dezodorant.

Jeff uśmiechnął się szeroko na widok zamkniętego 

pudełka stojącego na samym dnie szafki. Wewnątrz 
było zupełnie puste. Stłumił uśmieszek tryumfu. Cóż za 
urocze spotkanie. Szybko otworzył torbę i wyjął z niej 
rakietę do squasha oraz ręcznik. Spod nich ukazało się 
niepozorne czarne pudełeczko bez zamków, wykonane 
z jakiegoś metalu. Jeff włożył je ostrożnie do skrzynki 
na buty, którą znalazł w szafce. Westchnął z ulgą, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

widząc, że się w nim mieści. Wyjął z powrotem pudełko 
i włożył je ostrożnie do torby.

Opuścił szatnię, po czym wyszedł na świeże powietrze. 

Był pewien, że nikt go nie zauważył, ale ostrożności 
nigdy za wiele. Dopiero kiedy zyskał już niezłomną 
pewność, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie spojrzeć 
na mostek, ucząc się na pamięć jego topografii. Powoli 
ruszył wzdłuż barierki, licząc kroki. Dotarł do wejścia 
na kryte boiska i ruszył w stronę szatni, nie przestając 
liczyć.

Szatnia nadal była pusta, ale Jeff odczekał chwilę, na-

słuchując najlżejszego hałasu. Kiedy wreszcie uznał, że 
w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz niego, spojrzał 
w sufit i znowu zaczął liczyć. Wreszcie nabrał 
całkowitej pewności, że stoi dokładnie pod mostkiem. 
Wyjął mały notes i spojrzał na plan, który dostał od Joe 
Kinga w St Lucia. Miał nadzieję, że jest dokładny. 
Cofając się i idąc naprzód, z jednym okiem utkwionym 
w mapce, a drugim zerkającym na szatnię, wybrał 
wreszcie szafkę umiejscowioną najbardziej 
bezpośrednio pod mostkiem oraz aparaturą, o którą mu 
chodziło. Zapisał jej numer, uśmiechając się. 
Trzynastka, tradycyjnie uważana za symbol pecha. 
Dzięki temu czuł się jeszcze pewniej. Numerologia jest 
bardzo istotna.

Rozegrał jedną rundę squasha, na wypadek gdyby 

zauważył g° Jakiś instruktor. W pracy takiej jak ta liczy 
się każdy szczegół. Nigdy dosyć ostrożności.

Miał opuścić korty, kiedy zauważył zmierzającą ku 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nim Ramonę King. Jaskrawe słońce zmieniło jej włosy 
w płynne srebro, na widok którego nagle zabrakło mu 
tchu. Dotąd nie widział jej z tak bliska. Mijając go 
rzuciła mu przelotne spojrzenie. Jeszcze nigdy nie 
widział oczu tak jasnych, że niemal srebrnych. To nie 
mogą być zwykłe oczy... Zadrżał, bo coś mu się nagle 
przypomniało. Pamiętał z mitologii, że kobiety o takich 
oczach mogą reprezentować sobą wszystko, od 
wiedźmy po wysłanniczkę Nemezis, bogini zemsty. 
Nagle poczuł strach. To nie przypadek, że kobieta o 
takich oczach jest kochanką jego wroga. To chyba 
ostrzeżenie, pomyślał usiłując otrząsnąć się z niepokoju. 
Wrócił do swojej kabiny. Kiedy nalewał sobie drinka, 
udało mu się niemal zapomnieć o tym spotkaniu. 
Niemal.

Greg wkroczył do księgowości i omal nie zderzył się z 

młodym oficerem. Młodzieniec, zarumieniony i zdener-
wowany, zasalutował służbiście. Greg skinął mu głową 
z rozbawieniem i odstąpił na bok. Ochmistrz 
uśmiechnął się do niego od biurka.

- Przestań obtańcowywać kapitana, Jimmy, i zajmij się 

przepustką dla gościa doktor Fox - mruknął upychając 
do teczki dokumenty i zatrzaskując szufladę. - Tutaj 
wszystko w porządku, kapitanie. Szuka pan kogoś na 
dzisiejsze przyjęcie?

Greg zdobył się na uśmiech, ale nie zmienił oficjalnego 

wyrazu twarzy.

- Nie lubię takich przyjęć - oznajmił sucho i zajął się 

własną pracą.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Nie mógł się jakoś skoncentrować. Verity miała 

absolutne prawo przyjmować na pokładzie swojego 
chłopca. To nie jego interes. Sięgnął po dziennik i 
zażądał wyjaśnienia za każde niedociągnięcie. 
Dokładnego i wyczerpującego.

Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, ochmistrz 

rzucił się do telefonu, by uprzedzić wszystkich, że 
kapitan wstąpił na wojenną ścieżkę. Jock sprawdził w 
maszynowni swoje ukochane urządzenia. Zanim Greg 
dotarł do jego królestwa, zdążył już zwymyślać jednego 
ze swoich ludzi za to, że nie ma białego munduru. Biały 
mundur to absolutna konieczność w maszynowni.

Ale Jack nie musiał się martwić. Wściekły grymas na 

twarzy kapitana nie miał nic wspólnego ze statkiem, 
jego funkcjonowaniem czy załogą.

J

oceline Alexander czuła pewne zaniepokojenie. 

Damon zaprosił ją na lunch w swojej kabinie, by 
zapoznać ją z kimś wyjątkowym. To dziwne, ale czuła 
się podekscytowana. Ten „ktoś” to na pewno kobieta. 
Choć Damon miał już za sobą parę związków, wśród 
jego dziewczyn nie było dotąd nikogo „wyjątkowego”. 
Do tej pory nie poznawał żadnej z nich z matką. A 
Joceline nie była pewna, czy potrafi to znieść. Jakby 
miała za mało zmartwień! Czy powinna powiedzieć 
Damonowi o ojcu? Kiedy zjawiła się na statku, 
postanowiła, że to zrobi. Joe King mógł imać się 
brzydkich sztuczek, więc Damon powinien być 
uzbrojony najlepiej, jak można. Ale skoro zamierzał jej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przedstawić kobietę swojego życia, czy ma prawo 
niszczyć jego szczęście? Uznała, że nie. Przynajmniej 
nie w tej chwili. Tamta noc miała miejsce tak wiele lat 
temu...

B

yło upalne lato, więc wielkie weneckie okno stało 

otworem, wpuszczając do pokoju chłodny wiaterek. 
Mała Verity Fox leżała już w łóżeczku, otulona 
kołderką. Joceline również przebrała się do snu w 
szyfonową piżamę i takąż narzutkę. Zbliżała się północ, 
a Michael nadal nie wrócił do domu. Wreszcie przed 
domem rozległ się pomruk silnika, a światła omiotły 
rosnące przed domem krzaki rododendronu. Joceline 
wstała z westchnieniem ulgi i podeszła do otwartego 
okna wychodzącego na garaż. Wielki rolls-roys stał 
krzywo na parkingu.

Joceline uniosła brwi. Michael zawsze jeździł 

precyzyjnie i spokojnie. Nagle jej mąż wypadł niemal z 
samochodu, pozbierał się z ziemi i pomaszerował przed 
siebie, zostawiając drzwi rolls-royce’a otwarte na 
oścież. Był pijany! Joceline przyglądała mu się przez 
chwilę. To także do niego niepodobne. Wycofała się do 
wnętrza pokoju, odwróciła się i spojrzała wprost w 
twarz męża.

Był tak wściekły, że niemal go nie poznała.
- Michael? - szepnęła i cofnęła się o krok.
Na jego twarzy pojawił się szyderczy grymas. Joceline 

jeszcze nigdy nie widziała swojego spokojnego, 
dobrodusznego męża w takim stanie. Poczuła dreszcz 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

strachu, pełznący jej wolno po plecach.

- Jesteś pijany - dodała, usiłując nadać swojemu 

głosowi spokój i opanowanie.

- Pijany! - ryknął tak głośno, że obudził dziewczynkę 

śpiącą na górze. Mała natychmiast wyskoczyła z 
łóżeczka i wybiegła na korytarz wołając, że chce do 
mamusi. I do cioci Joceline.

Joceline zaczęła wolniutko wycofywać, byle dalej od 

męża.

- Ciszej, Michael, na litość... - syknęła ciesząc się, że 

Damon wyjechał na dwutygodniową szkolną wycieczkę. 
Tak ubóstwiał ojca. Gdyby zobaczył go w takim 
stanie... no cóż, dwunastoletniemu chłopcu nie 
wyszłoby to na zdrowie.

- Ciszej? - zaszydził, sięgając ku niej i wpadając na 

stół. Szklany wazon Laliquen’a spadł na podłogę i 
rozbił się na tysiąc kawałków.

Hałas wydał się Verity głośny jak wystrzał z armaty 

otworzyła drzwi, zaciekawiona odgłosem tłuczonego 
szkła. Kiedy ona coś tłukła, matka zwykle się gniewała. 
Ale raz, kiedy stłukła „paskudztwo, które dostali od 
Mabel w prezencie ślubnym”, na deser dostała lody.

Verity podpełzła do balustradki i spojrzała w dół. Jeśli 

ktoś ma kłopoty, może będzie mogła mu pomóc.

- Michael, co w ciebie wstąpiło? - Był to głos cioci 

Joceline.

Czy wujek Mike już wrócił? Verity wstała, zamierzając 

zbiec na dół, po czym zawahała się. Przez otwarte drzwi 
salonu widziała wujka Mike’a. Chwiał się i wyglądał... 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tak jakoś śmiesznie. Usiadła na najwyższym schodku i 
spojrzała w dół pomiędzy kolumienkami balustrady. 
Coś jej mówiło, że nie powinna schodzić. Nie teraz, 
kiedy wujek ma taką dziwną twarz, całą wykrzywioną.

Joceline stała, oparta o biurko. Nie miała pojęcia, co 

zrobić. Oczy jej męża przybrały zupełnie dzikie 
spojrzenie. Przełknęła ślinę z wysiłkiem.

- Co się stało? - wydobyła głos z wyschniętego gardła.
- Co się stało, najdroższa? - syknął. Jego górna warga 

uniosła się, obnażając zęby. Wyglądał jak wściekły, 
warczący pies. Pies, który za chwilę rzuci się jej do 
gardła. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Ogarnęły ją 
mdłości; na skórę wystąpił zimny, lepki pot.

- A cóż by się mogło stać? - ciągnął dalej urągliwie. - 

Tylko to, że żona puszcza mi się z człowiekiem, który 
chce przejąć moją firmę! - wrzasnął raptownie i 
zatoczył się, omal się nie przewracając.

Joceline pobladła śmiertelnie.
- O Boże...
Roześmiał się szyderczo.
- Bóg nie ma tu nic do rzeczy, ukochana - powiedział 

bardzo cicho. Jego apoplektycznie zaczerwieniona 
twarz nagle pobladła, a oszalałe spojrzenie otrzeźwiało.

Joceline spojrzała w oczy męża, nagle bardzo ciemne i 

martwe, i poczuła paraliżujący lodowaty strach. Zaczęła 
dygotać.

- Michael, ja...
- Jak długo? - przerwał jej, przygważdżając 

nieruchomym spojrzeniem. - Jak długo to trwa? - Jak na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kogoś tak pijanego, mówił zadziwiająco wyraźnie.

Wzdrygnęła się.
- Pozwól mi wytłumaczyć...
Wtedy zaczął się śmiać. Ten upiorny dźwięk przeraził 

Verity tak, że się rozpłakała. Zacisnęła małe paluszki na 
poręczy schodów tak mocno, że zbielały jak papier.

Joceline spojrzała z rosnącym przerażeniem na męża, 

zanoszącego się szaleńczym śmiechem.

- Proszę cię... proszę, ja... - Słowa zamarły jej w 

gardle.

Michael podniósł z ziemi długi kawałek rozbitego 

wazonu, długi i ostry jak nóż. Skaleczył go w dłoń, ale 
Michael nie zwracał uwagi na cienką czerwoną strużkę, 
sączącą się wzdłuż przegubu i wsiąkającą w biały 
mankiet.

- Zabiję cię, Joceline - oznajmił cicho. - Wiem, że 

jestem pijany. Inaczej nie odważyłbym się na to. 
Zamierzam wykorzystać fakt, że stałem się 
niepoczytalny - wyjaśnił jej z przerażającym spokojem. 
- Czy on też tego nie robi? Nie wykorzystuje różnych 
faktów? - Powoli zbliżył się do niej z zimnym, krzywym 
uśmiechem, deformującym jego rysy.

Joceline stała nieruchomo, jak sparaliżowana. Szedł 

lekko chwiejnym krokiem, ale w jego oczach płonęło 
lodowate, przerażająco przytomne światełko.

- Zabiję cię - powtórzył jeszcze raz, jakby ta jedna 

myśl zdominowała wszystkie inne. Obrócił szklane 
ostrze, mierząc nim prosto w pierś żony.

Nagle do Joceline dotarło z przerażającą jasnością, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

za chwilę umrze. Instynkt samozachowawczy pokonał 
paraliżujący lęk i przywrócił jej władzę nad umysłem. 
Mąż zamierzał ją zamordować. Musiała go 
powstrzymać. Potrzebna jej była broń. W biurku, o 
które się opierała, był niemiecki luger, pamiątka z 
wojny. Nie był zarejestrowany. Przypomniała sobie, że 
Michael mówił, iż trzyma go, ponieważ w zeszłym roku 
okradzione ich sąsiadów i bliskich przyjaciół, Homsby-
Pike’ów. Sięgnęła za siebie na ślepo i namacała 
szufladę, nie odrywając oczu od nadchodzącego 
Michaela. Zbliżał się do niej coraz bardziej, wznosząc 
odłamek szkła. Światło z korytarza padło na śmiertelnie 
niebezpieczne ostrze i zalśniło w nim oślepiająco.

Szarpnęła szufladę i wsunęła do niej pospiesznie rękę, 

przewracając gorączkowo papiery i inne drobiazgi. Nic! 
Otworzyła następną; palce natrafiły na coś zimnego i 
śliskiego. W tej samej chwili Michael rzucił się na nią; 
jego szeroko otwarte usta zmieniły się w ziejącą czernią 
dziurę, zmieniająca jego twarz w potworną maskę. 
Krzyczał nieludzkim głosem. Nigdy dotąd nie słyszała 
nic podobnego. To było jak wrzask samej śmierci, 
odbijający się od ścian, wstrząsający całym domem.

Verity straciła go z oczu; przycisnęła obie dłonie do 

uszu. Nie chciała słyszeć, jak wujek Mike krzyczy. Nie 
zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, dopóki 
nie wypuściła go z głośnym świstem. Dokładnie w tej 
chwili z pokoju dobiegł potężny huk. Verity wycofała 
się w głąb korytarza, ale i tak zobaczyła wujka Mike’a. 
Trzymał się za brzuch, a jego koszula powoli zaczynała 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

robić się czerwona.

Michael poczuł mętnie, że przewraca się na sofę. 

Spojrzał na żonę, podchodzącą do niego na sztywnych 
nogach. Jej twarz stężała w maskę przerażenia, dłoń z 
lugerem zwisała bezwładnie wzdłuż boku. Michael 
patrzył na nią przez parę sekund powoli 
przytomniejącymi oczami, w których z wolna zaczął 
pojawiać się strach. Joceline upuściła broń i uniosła 
rękę do ust.

- Joceline - wymówił z trudem Michael. Głowa opadła 

mu do tyłu, a pierś, wstrząsana spazmatycznym, rwącym 
się oddechem, znieruchomiała.

Verity podniosła się chwiejnie i wróciła do pokoju. 

Położyła się i naciągnęła kołdrę na głowę. Przeleżała 
tak do rana, aż do przyjazdu matki.

Joceline patrzyła tępo na nieruchome ciało męża. Była 

jak odrętwiała. Pomyślała mętnie, że chyba straciła 
władzę nad kończynami. Potem drgnęła i podeszła do 
telefonu. Nogi uginały się pod nią, jakby były z gumy. 
Wykręciła numer posterunku policji. Musi ich 
powiadomić, co zrobiła. Ale w słuchawce usłyszała głos 
kochanka, Joe Kinga. Podświadomość spłatała jej figla. 
Powoli, z trudem poruszając zmartwiałymi wargami, 
opowiedziała mu, co się stało.

J

oceline otworzyła oczy i spojrzała na swoje odbicie, 

starsze o dwadzieścia lat. Miłość i namiętność, które 
rzuciły ją w tamten romans, zniknęły bez śladu. Na ich 
miejsce pojawiło się poczucie winy. Przy zdrowych 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zmysłach utrzymała ją tylko jedna myśl: Michael 
zamierzał ją zabić, to nie ulegało najmniejszej 
wątpliwości. A mimo to czasami w najczarniejsze 
samotne noce zadawała sobie pytanie, czy nie 
zasługiwała na śmierć. Powinna pozwolić mu się zabić. 
Ale wtedy Damon straciłby matkę, jego ojciec 
poszedłby pewnie do więzienia, a skandal zniszczyłby 
mu życie, zanim w ogóle by się zaczęło na dobre.

Wstała i ruszyła niepewnym krokiem na spotkanie z sy-

nem. Od tamtej nocy nie potrafiła spojrzeć mu w oczy 
bez poczucia winy. Wiedziała, że uważa ją za zimną i 
nieczułą, ale nie mogła mu tego wytłumaczyć. Przez 
całe lata utrzymywała wszystko w tajemnicy, dopóki 
Joe King znowu nie pojawił się w ich życiu. Jeszcze raz 
postanowił przejąć linie Alexander. Kiedyś nie udało 
mu się z ojcem, ale nie tracił nadziei, że zdoła pokonać 
syna. To dlatego wyruszyła w tę podróż. Chciała 
opowiedzieć Damonowi o wszystkim. Joe King był 
współwinny ukrywania przestępstwa. Mógł pójść do 
więzienia. Podobnie jak ona. Ale dopóki Damon był 
bezpieczny, nie dbała o nic. Dla niego mogła nawet 
umrzeć. Albo zabić.

Pukając do drzwi była gotowa powitać wybrankę syna 

w rodzinie. Swój sekret zabierze do grobu. Przyjmie 
należną jej karę i nikt nie usłyszy od niej słowa skargi.

Damon otworzył drzwi i uśmiechnął się na widok 

matki. Był taki wysoki i przystojny, i tak podobny do 
ojca, że serce zatrzepotało w niej na jego widok.

- Wejdź, mamo.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Joceline spojrzała na kobietę powoli podnoszącą się na 

jej powitanie. Nigdy w życiu nie widziała kogoś równie 
pięknego. Miała na sobie skromną białą sukienkę, 
sięgającą jej do połowy łydki, oraz prosty złoty 
łańcuszek. Jej włosy, zwinięte w elegancki węzeł, miały 
niespotykany odcień najjaśniejszego blondu, jaki 
kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć. Podeszła do 
Joceline z nieco niepewnym uśmiechem, który 
natychmiast podbił jej serce. Bez tej nieśmiałości jej 
obraz mógłby się wydawać zbyt idealny. Joceline 
spojrzała W intensywnie błękitne oczy kobiety i 
uśmiechnęła się Widząc, że jej syn obejmuje ją 
opiekuńczo. Wystarczyła jej chwila, by stwierdzić z 
całą pewnością, że Damon zakochał się po same uszy.

Zerknął na matkę i uśmiechnął się. Przez chwilę 

wydawało się, że lata chłodu i dystansu nigdy nie 
istniały. Oto jej jedyny syn przedstawiający jej kobietę, 
którą kocha. Poczuła, że gardło ściska się jej ze 
wzruszenia, a do oczu napływają łzy. Po tylu latach 
wszystko wreszcie wróciło do normy.

A potem runęło.
- Przedstawiam ci Ramonę King, mamo. Ramono, to 

moja matka, Joceline.

I nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, świat Joceline znowu 

zmienił się w piekło.

Martynika

G

ordon Dryer stanął na lotnisku Lamentin International

dokładnie w chwili, gdy „Alexandria” przycumowała do 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

brzegu. W torbie miał lekarstwo doktora Annazwala, 
ukryte w pudełku z cukierkami. Przez kontrolę celną 
przebrnął bez problemów i wkrótce potem znalazł się w 
taksówce zmierzającej do stolicy wyspy, Fort-de-
France.

Słowo „martynika” oznacza wyspę kwiatów, co 

zupełnie nie dziwiło Gordona. Było to chyba jedno z 
najpiękniejszych miejsc na Morzu Karaibskim, 
Wszędzie widać było bujną, kipiącą życiem zieleń 
dzikich i egzotycznych roślin, uginających się pod 
ciężarem kwiatów orchidei, winorośli, anturium oraz 
setek gatunków hibiskusa. W oddali wznosiła się 
potężna ściana tropikalnego lasu.

Dotarłszy na miejsce, zapłacił za kurs, wynagradzając 

wesołego taksówkarza dużym napiwkiem, i rozejrzał się 
po mieście. Wszędzie rzucały się w oczy francuskie 
wpływy, co nie budziło jego zdziwienia, jako że wyspa 
nadal należała do Francji. Pastelowe budynki i bogato 
zdobione żelazne balkony przypominały mu francuską 
dzielnicę Nowego Orleanu. Różnica polegała na tym, że 
Fort-de-France miało bardziej urozmaicony teren.

Gordon zarzucił dziarsko na ramię plecak, jedyny jego 

bagaż, i ruszył przed siebie. Zatrzymał się na chwilę w 
parku, w którym stał pomnik cesarzowej Józefiny, 
zwrócony w stronę zatoki.

W porcie znalazł się pomiędzy wiwatującymi ludźmi, 

wracającymi z targu. A widok rzeczywiście zasługiwał 
na podziw. Potężna i piękna „Alexandria” stała już przy 
brzegu i Gordon przyznał, że chciałby być świadkiem 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jej majestatycznego wpłynięcia do portu.

Podał swoje nazwisko oficerowi w recepcji; ten znalazł 

jego nazwisko na liście gości i wręczył mu biały lamino-
wany identyfikator. Przejrzał również pobieżnie plecak 
Gordona, ale pudełko słodyczy nie wzbudziło na 
szczęście jego podejrzeń. Już po chwili pozwolono mu 
wejść na statek.

- Gordonie. - Głos Verity był ciepły i znajomy.
Była tak radosna i pełna życia, jak jeszcze nigdy. W 

przejrzystych zielonych spodniach i turkusowym 
kostiumie kąpielowym wyglądała jak wycięta z 
„Vogue’a”. Wiatr rozrzucił jej ciemne, lśniące włosy, a 
piwne oczy uśmiechały się z opalonej twarzy.

Stojący na wyższym pokładzie Greg Harding przyjrzał 

się uważnie młodemu i przystojnemu Gordonowi. 
Oficjalnie dzień pracy Grega dobiegł końca, ale to 
przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nagle 
cały dzień stracił dla niego urok. Powlókł się w stronę 
mostka, ponury jak chmura gradowa.

Verity zaprowadziła swojego gościa do kabiny, 

oprowadzając go przy okazji po napotkanych po drodze 
pomieszczeniach. Na miejscu nalała mu dużą szklankę 
soku ananasowego, świeżego i zimnego, i usiadła 
wyczekująco na łóżku.

Gordon postawił między nimi stolik i położył na nim 

wyniki badań doktora Annazwala, a także swoje notatki.

- Chyba najpierw powinnaś to przeczytać - powiedział.
Verity była bardzo blada, ale w jej spojrzeniu pojawiły 

się iskierki. Podał jej bez słowa wyniki testów na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

myszach, szczurach i małpach. Kiedy zapoznała się z 
nimi, wstrząśnięta i wyczerpana, położyła się na łóżku i 
wbiła wzrok w sufit. Gordon przyjrzał się jej i wziął 
głęboki oddech.

- Musisz się nad tym zastanowić. Bardzo poważnie. 

Możliwe efekty uboczne...

- Wiem - mruknęła. - Ale przecież ja umieram. Ty na 

moim miejscu nie podjąłbyś ryzyka?

Zapadła długa chwila ciszy.
- A więc zgadzasz się? - odezwał się wreszcie Gordon.
Usiadła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak. Chyba tak. Na pewno.
Skinął głową i westchnął głęboko.
- Więc musimy przygotować się do badań. Czy 

możemy zaufać tutejszemu lekarzowi?

Skinęła głową ostrożnie.
- Możemy poprosić go o zrobienie badań, ale lepiej nie 

mówić mu o leku.

- Może być. Ale na pewno nabierze podejrzeń. 

Zwłaszcza jeśli lek zacznie działać.

- Podejrzeń? - Roześmiała się. - Będzie oszołomiony!
Wybuchnęła radosnym śmiechem. Śmiała się, nie 

mogąc zamilknąć. Znowu miała szansę! Bardzo 
niewielką, ale miała ją! Być może - być może - będzie 
żyć!

- Och, Gordonie - szepnęła wreszcie z bezmiernym 

zdumieniem.

P

ierwszą osobą, którą zauważyła Verity, kiedy weszła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wraz z Gordonem do baru na pokładzie Paw, był Greg 
Harding. Większość pasażerów już wyszła i 
pomieszczenie było niemal puste. Greg podniósł głowę i 
spojrzał wprost na nich, a ona cofnęła się bezradnie i 
obejrzała za siebie. Nastała chwila niezręcznego 
milczenia. Wreszcie Verity odetchnęła głęboko - po co 
walczyć z przeznaczeniem - i ruszyła przed siebie. 
Podeszła prosto do stolika Grega.

- Witam, kapitanie.
Podniósł się z krzesła.
- Witam panią.
- Jeśli przeszkadzamy, proszę...
- Nic podobnego. Może zechcą się państwo 

przyłączyć? Mam dziś wolne i czuję się osamotniony. - 
Ależ ja jestem uprzejmy, pomyślał Greg z gorzkim 
grymasem.

- Dziękuję. To doktor Dryer, mój kolega. Gordonie, to 

kapitan Harding.

- Od dawna bawi pan na Martynice? - spytał Greg, 

starając się z całej siły nie wpatrywać się zanadto w 
gościa Verity.

Mimo to Gordon zaczął wiercić się niespokojnie pod 

jego ciężkim spojrzeniem.

- Nie. Chcę... zwiedzić Karałby - skłamał gładko. - A 

kiedy dowiedziałem się, że Verity także tu jest, 
postanowiłem podrzucić jej część notatek - oznajmił, 
starając się w miarę możności trzymać się prawdy. Jeśli 
wzrok go nie mylił, między jego starą koleżanką a 
przystojnym kapitanem istniało jakieś napięcie. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Powietrze między nimi aż iskrzyło.

Greg wyraźnie się rozluźnił.
- A więc to sprawy zawodowe?
Gordon nie miał żadnych wątpliwości.
- Jak najbardziej. Moja dziewczyna wyleguje się w tej 

chwili nad basenem i bez wątpienia ma mnie już po 
dziurki w nosie. Ale wie pan, jacy są lekarze... A 
właśnie, niestety, nie mogę zostać. Chyba by mnie 
zabiła.

Greg rozpromienił się cały. Verity posłała Gordonowi 

długie, wymowne spojrzenie. Coś podobnego! Ale on 
nie zauważył go, zrywając się pospiesznie z miejsca.

- Do widzenia, kapitanie. Było mi bardzo miło pana 

poznać. Musi być pan bardzo dumny, mając taki statek.

Greg uśmiechnął się na myśl, jak na takie stwierdzenie 

zareagowałby Damon Alexander.

- Lubię o nim myśleć jak o swojej własności. Tak, 

jestem z niego bardzo dumny.

Gordon odwrócił się do Verity.
- Skoro i ty, i ja jesteśmy na Karaibach, może znowu 

gdzieś się spotkamy? Powiedzmy... na Wyspach 
Dziewiczych?

Skinęła głową. Musieli razem przeanalizować dane.
- Umowa stoi - powiedziała głośno. Do tego czasu 

Weźmie już dziesięć dawek leku. Jeśli będzie 
wywoływał Jakieś efekty uboczne, powinny być już 
zauważalne.

Greg spojrzał na nich czujnie, dostrzegając pomiędzy 

nimi Jakieś ciche porozumienie. Zesztywniał, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wyczuwając niebezpieczeństwo. Ku jego uldze, Gordon 
pożegnał się wesoło i odszedł. Właściwie dlaczego tak 
się nim przejmował? Verity była młoda, piękna i 
mogłaby mieć każdego mężczyznę, którego by 
zechciała. Na razie chciała jego.

Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo 

jest zakochany.

Verity odwróciła się i zamarła, widząc wyraz jego 

oczu. Serce zaczęło jej bić szybciej.

- Chyba powinnam zejść na ląd i obejrzeć wyspę. - 

Zrobiła krótką pauzę. - Mówiłeś, że masz wolne?

Spojrzał jej prosto w oczy.
- Owszem.
- Znasz jakieś ciekawe miejsca?
- Mają tu ładne wioski rybackie. Case-Pilote i 

Bellafontaine. Pastelowe domki na wzgórzach i 
kolorowe łodzie. - Mówił urywanymi zdaniami, jakby 
nie starczało mu oddechu.

- Brzmi ładnie. Pójdziemy?
Skinął głową bez słowa. Opuścili statek i rozdzielające 

ich bariery. Na wyspach byli sobie równi. Oboje 
zdawali sobie sprawę, jakie będą konsekwencje tego 
szaleństwa. Żaden kapitan nie ocali swojej reputacji po 
romansie z pasażerką. A „Alexandria” była jego wielką 
szansą... Ale Verity stała się dla niego czymś 
niezbędnym do życia jak powietrze. Wraz z nią 
otworzyła się przed nim szansa na inne życie, biegnące 
równolegle z karierą: dom, żona, dzieci... Miłość.

Miłość. Przy niej wszystko inne stawało się nieważne. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Plany. Ambicja. Kariera.

Wynajęli samochód i ruszyli w głąb wyspy, z dala 

omijając popularne plaże, na których mógłby ich 
wypatrzyć jakiś dociekliwy pasażer. W St Piere znaleźli 
mały hotelik, położony naprzeciw Muzeum 
Wulkanologii.

Sądziła, że będzie się czuć niezręcznie lub śmiesznie, 

odwiedzając hotel na godziny, ale myliła się. 
Uśmiechnęła się widząc, że Greg wpisał ich jako 
państwa Smithów. Roześmiała się cicho, przepełniona 
szczęściem. Promienny i odprężony, w niczym nie 
przypominał już bardzo oficjalnego kapitana 
„Alexandrii”. Otworzył drzwi do pokoju i odsunął się, 
przepuszczając ją przed sobą. Pokój był mały, lecz 
piękny, a jedną ścianę zajmowało ogromne łóżko. 
Podeszła do okna i zaciągnęła kwieciste zasłony.

Greg zamknął drzwi i oparł się o nie bez słowa. Verity 

zdjęła przez głowę prostą żółtą sukienkę. Nie miała 
stanika, a cieniutkie majteczki ukazywały ciemny, 
tajemniczy trójkąt w spojeniu ud.

Była piękna. W jej oczach malowało się tyle bezgra-

nicznej miłości, że przez chwilę nie mógł oderwać od 
nich spojrzenia.

Ruszył ku niej przez wytarty orientalny dywan i opadł 

przed nią na kolana. Przywarł ustami do jej piersi, 
przygarniając ją do siebie. Verity odchyliła głowę do 
tyłu i zamknęła oczy. Staromodny wentylator nad nimi 
chłodził wonne karaibskie powietrze.

Popchnęła go na dywan, nie zwracając uwagi na łóżko. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Pospiesznie rozpięła mu koszulę; pierś Grega była 
szeroka i muskularna. Pochyliła się nad nią i ukąsiła 
brodawkę. Jęknął, czując nieznośne pulsowanie w 
lędźwiach. Wspólnymi siłami zdjęli spodnie; szarpali 
się z nimi niezgrabnie i żarliwie, szaleni i niecierpliwi. 
Verity zdarła z siebie figi i znieruchomiała, kiedy dłonie 
Grega, delikatne lecz silne, objęły jej pośladki. 
Otworzyła szeroko oczy, gdy uniósł ją i opuścił na 
swoją wzniesioną męskość. Oboje krzyknęli 
Jednocześnie; objęła go mocno kolanami, nie 
pozwalając Wycofać się z miłosnego uścisku.

Objął ją w talii, a ona zaczęła się poruszać w górę i w 

dół. Obserwował, przejęty pokornym podziwem, jak na 
jej twarz wypływa rumieniec, a usta otwierają się, by 
wydać przeciągły jęk. Kiedy uniosła powieki i spojrzała 
na niego, jej oczy były ciemniejsze niż nocne niebo. 
Zadrżał na widok tej mrocznej głębi.

- Verity - wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
Jego potężne ciało zaczęło się poruszać i nagle oboje 

wydali okrzyk ekstazy, a świat wokół nich rozprysnął 
się i zniknął, zmieciony falą namiętności. Oboje osunęli 
się bezwładnie na dywan; promień słońca, sączący się 
przez dziurkę w zasłonach, migotał na ich ciałach.

- Verity - odezwał się w zamyśleniu, wodząc dłonią po 

jej plecach.

- Hmmm? - Przesunęła palcem po jego sutku. Czuła się 

odprężona i zadowolona. Nie zamierzała wstać już 
nigdy w życiu.

- To... nie tylko ja? - spytał, wpatrzony w sufit. - To 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

znaczy... Coś nas łączy, prawda?

Uśmiechnęła się, wtulona w jego pierś. Ta niepewność 

stopiła jej serce jak wosk.

- Prawda - przyznała cicho.
- To coś poważnego.
I znowu uśmiechnęła się.
- Tak. To coś poważnego.
Jego pierś uniosła się, poruszona głębokim 

westchnieniem, a wraz z nią uniosła się jej głowa.

- Małżeństwo, dzieci i wspólna przyszłość. Tak?
Zapadła chwila ciszy. Wydawało mu się, że czas 

ciągnie się w nieskończoność. Promień słońca gdzieś 
zniknął. Greg poczuł zimno, pełznące powoli ku sercu.

- Verity? - odezwał się znowu, słysząc w swoim głosie 

nutkę strachu.

Poruszyła się.
- Mhm. Małżeństwo, dzieci i... przyszłość - szepnęła.
- To dobrze. Musimy poczekać do końca rejsu... to 

znaczy, poczekać z małżeństwem, a wtedy...

Słuchała jego ożywionego, szczęśliwego głosu, gdy 

snuł plany na wspólne życie. Milczała. Co mogła 
powiedzieć? Że nie wie, czy istnieje dla niej jakaś 
przyszłość?

W

czesny ranek wydał się Verity wyjątkowo piękny. 

Wzięła prysznic i włożyła bikini. Wyszła śmiało na 
korytarz, pewna, że nie spotka tu nikogo. Cudownie 
było mieć całą „Alexandrię” wyłącznie dla siebie. Za-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mknąwszy oczy, mogła sobie wyobrazić, że ona i Greg 
zostali sami na statku. Wyszła na pokład, uśmiechając 
się do tej myśli, i poszła na basen.

Zanurkowała pod wodę. Stojący na statku Jim 

Goldsmith zauważył jakiś ruch i podszedł do okna. 
Zaklął cicho pod nosem. Greg podniósł głowę i spojrzał 
na zegarek. Dwie godziny do porannej zmiany. 
Podszedł do swojego zastępcy.

- Kłopoty? - spytał.
- Jakaś pasażerka w basenie.
- O której ratownicy zaczynają dzień pracy?
- Za jakąś godzinę.
Greg westchnął.
- Chyba pójdę tam i wytłumaczę jej, że trzeba 

zachować ostrożność.

- Praca kapitana nie ma końca - zauważył Jim senten-

cjonalnie.

Greg rzucił mu nieżyczliwe spojrzenie.
Był już w połowie mostka, kiedy rozpoznał wreszcie 

smukłą, ciemnowłosą postać. Jego serce wykonało 
dzikie salto.

Zbliżył się do niej powoli, zdając sobie sprawę, że z 

mostka obserwuje go para oczu. Ale mimo całej 
ostrożności na widok uśmiechu Verity serce podeszło 
mu do gardła.

- Witam - odezwał się cicho i kucnął nad basenem, 

odwracając się plecami do mostka.

- Cześć. Nie spodziewałam się, że jesteś w pobliżu - 

powiedziała poważnie. Wiedziała, że muszą 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zachowywać ostrożność.

Uśmiechnął się do niej z miłością, wdzięczny za zro-

zumienie.

- Wiem - rzekł. - Drugi cię zauważył. Nie należy 

pływać w nie strzeżonym basenie.

Oblała się rumieńcem.
- Przepraszam. Nie pomyślałam. Zwłaszcza że... - 

Urwała w pół słowa, zanim zdołała mu wyznać, że 
bierze nowe lekarstwo. - Jestem najlepszą pływaczką na 
świecie. Uwielbiam mieć statek tylko dla siebie.

Delikatnie i śmiało jednocześnie, tak jak to robią tylko 

ci, którzy od niedawna są kochankami, opowiedziała mu 
o swoim marzeniu. Greg uśmiechnął się.

- Romantyczka z pani, pani doktor. Kto by się 

spodziewał?

- Ty. Zwłaszcza kiedy dobijemy do Antiguy.
Jego uśmiech zbladł.
- Dziś jestem przez cały dzień na służbie.
Zamarła na chwilę, po czym wzruszyła jednym 

ramieniem.

- A więc Wyspy Dziewicze. - Zachichotała cicho. - 

Bardzo niestosowna nazwa.

Stłumił wybuch śmiechu i podał jej rękę. Bez trudu 

wyciągnął ją z basenu.

- Jesteś lekka jak piórko. Powinnaś trochę przytyć.
- Ależ pan nieromantyczny, kapitanie. - Zatrzepotała 

rzęsami, a on roześmiał się i natychmiast zamilkł, 
przypomniawszy sobie o mostku.

Zauważyła jego obawę; pochyliła się, by podnieść 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ręcznik z pokładu. Nie chciała, żeby zorientował się, że 
ją zawiódł. Kochała go i pragnęła wykrzyczeć to całemu 
światu.

Ale on nie dał się oszukać. Nie bacząc na wścibskie 

spojrzenia, dotknął jej ramienia, błagając bezgłośnie o 
zrozumienie.

Jej spojrzenie wyrażało taką bezbronność i wrażliwość, 

że po raz pierwszy w życiu znienawidził statek, którym 
płynął.

- To już ostatni raz - szepnął, zaciskając zęby. - Pobie-

rzemy się, jak tylko przybijemy do Miami.

Przez jego wargi przemknął przelotny uśmiech, kiedy 

przypomniał sobie, co do niedawna sądził o żonatych 
kapitanach. Ależ był głupi. Jak mało wtedy wiedział... 
Delikatnie musnął palcem jej podbródek.

Skinęła głową i szybko odwróciła się do niego plecami, 

by nie dostrzegł jej poczucia winy. Powinna mu 
powiedzieć, że jest chora. Powinna mu wszystko 
wyjaśnić na Martynice. Sięgnęła po ręcznik i zaczęła 
energicznie wycierać włosy.

- Przepraszam - szepnęła, mając nadzieję, że materiał i 

szum morza zagłuszą jej słowa.

Kiedy wyłoniła się wreszcie zza zasłony ręcznika, jego 

już nie było. Zerknęła z udręką na ciemną szybę mostka 
i wróciła do pokoju.

Rozpuściła w szklance wody maleńką dawkę proszku i 

wypiła go bez lęku. Jeśli dzięki temu uda jej się 
uratować lżycie, z radością poświęci je Gregowi. Razem 
będą spędzać święta, razem... A jeśli lek okaże się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nieskuteczny? Wtedy Greg będzie musiał zająć się 
pogrzebem. Verity Fox, siedząca w ciepłej i pięknej 
kabinie na wspaniałym statku, zadrżała, ogarnięta 
nagłym zimnem.

D

wa pokłady wyżej, w jednym z największych apar-

tamentów, Joceline Alexander leżała bez ruchu, 
wpatrując się w sufit. Przez całą noc nie zmrużyła nawet 
oka. Jak mogła spać, skoro jej syn był zakochany w 
Ramonie King? Westchnęła i poruszyła się 
niespokojnie. Co mogła poradzić? Nic na świecie nie 
zmusiłoby go do zmiany zdania. Zrozumiała to od razu. 
Przez cały czas mówił tylko o niej. Wykładała na 
Oksfordzie, a jakże. I, choć nigdy nie powiedział tego 
wprost, najwyraźniej w świecie wierzył święcie, że ta 
cała Ramona King nigdy nie kochała nikogo poza nim. 
Jakby to w ogóle mogło być prawdą. Taka piękna 
kobieta! A jednak Damon, zazwyczaj tak rozgarnięty, 
całkiem po prostu wierzył w te androny.

Jak walczyć z taką kobietą? Odrzuciła z westchnieniem 

kołdrę i poszła do łazienki. A może przenosi na nią 
własne lęki i zdradę? Czy jest niesprawiedliwa, 
obciążając córkę błędami ojca?

Włożyła na siebie byle co i powlokła się noga za nogą 

na spotkanie z synem i jego dziewczyną. Ramona 
zauważyła ją i poczuła skurcz żołądka. Nie powiedziała 
tego Damonowi, ale miała wrażenie, że Joceline jej nie 
lubi. Nawet w tej chwili w jej oczach malował się 
sprzeciw. Zerknęła szybko na Damona sprawdzając, czy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

on też to zauważył, ale wydawał się całkowicie 
spokojny. Sięgnęła z westchnieniem po menu i 
zamówiła bułeczki. Po paru filiżankach herbaty i 
grzecznej rozmowie Joceline przeprosiła ich i wyszła. 
Ramona wbiła żałosny wzrok w filiżankę.

- Nie daj sobie popsuć humoru - odezwał się cicho.
Podniosła na niego wzrok. W bladobłękitnym 

podkoszulku i luźnych spodniach wyglądał tak 
przystojnie, że nie mogła oderwać od niego wzroku. 
Znowu obudził się w niej dawny konflikt. Miłość 
przeciwko nienawiści. Pożądanie przeciwko zaufaniu. 
Marzenia przeciwko zdrowemu rozsądkowi. Czy to się 
nigdy nie skończy? pomyślała z desperacją. Gdyby 
tylko mogła mieć pewność... Co do winy Damona. Co 
do własnych uczuć. Co do swoich motywów działania... 
Przesunął dłonią po włosach i westchnął.

- Tak do niej przywykłem, że zapomniałem, jak muszą 

na nią reagować inni.

- Chyba mnie nie lubi - wyznała odważnie. 

Spodziewała się, że Damon zaprzeczy grzecznie.

Ale on uśmiechnął się tylko niewesoło.
- Mnie chyba też nie.
Spojrzała na niego, wstrząśnięta.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Moja matka... - 

Westchnął, po czym opowiedział jej o swoim samotnym 
dzieciństwie. O śmierci ojca i wściekłości na 
nieznanego włamywacza. O dziwnej reakcji matki.

- Zaczęła się ode mnie odsuwać. Stopniowo i konsek-

wentnie - zakończył ze smutkiem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Bez słowa ujęła jego dłoń. Spojrzał na nią z miłością, a 

ona poczuła się nagle potwornie winna. Czasami była 
pewna, że kocha go tak samo, jak on ją, a w chwilę 
później śledziła podejrzliwie każdy jego ruch. Teraz on 
otwierał przed nią serce, a ona jednocześnie współczuła 
mu i uginała się pod brzemieniem wyrzutów sumienia.

- Nigdy nie udało mi się jej do siebie przekonać. - 

Pokręcił głową. - Podejrzewałem nawet, że wini mnie w 
jakiś sposób za śmierć ojca. Wreszcie dałem spokój i 
przestałem się starać.

- Żałoba objawia się na różne sposoby - powiedziała 

cicho Ramona. - Może odepchnęła cię tak daleko, że 
teraz nie wie, jak do ciebie wrócić?

Spojrzał na nią ze ściśniętym gardłem. Mógłby jej 

powierzyć każdą tajemnicę i wiedziałby, że jest u niej 
bezpieczna. Rozumiała wszystko jak nikt na świecie. 
Patrząc w jej łagodne, smutne oczy poczuł zalewające 
go ciepło.

- Kocham cię - powiedział cicho.
Odetchnęła głęboko.
- I ja ciebie - wyznała. Żałowała z całego serca, że to 

prawda.

Nagle zdał sobie sprawę, że w restauracji zostali tylko 

oni dwoje. Podniósł się z niewyraźnym uśmiechem.

- Chodźmy. Na temat mojego smutnego dzieciństwa 

moglibyśmy rozmawiać tu przez cały dzień. W końcu 
oboje zaczęlibyśmy ryczeć w serwetki.

Uśmiechnęła się z ulgą. Wreszcie opuścili 

niebezpieczne rejony.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Poszła za nim do jego kabiny. Kiedy znaleźli się w 

środku, zamknął drzwi i przez chwilę patrzył na nią bez 
słowa. Miała wrażenie, że wzrok Damona parzy jej 
ciało.

Patrzyła z bijącym sercem, jak zdejmuje podkoszulek. 

Jego włosy rozwichrzyły się dziko. Gardło wyschło jej 
na popiół, kiedy podszedł do niej boso - powoli, bardzo 
powoli, nie odrywając od niej spojrzenia, pętającego ją 
jak okowy. Podniósł ją drżącą z niecierpliwości i 
zaniósł do łóżka. Opadł na nią delikatnie i przesunął 
delikatnymi, lecz władczymi dłońmi po piersi. Z jej ust 
wyrwało się najcichsze z westchnień, gdy ujął 
twardniejącą brodawkę w palce i potarł ją delikatnie. I 
już po chwili zatracili się zupełnie. Ich ciała poruszały 
się jak w tańcu. Nagle Ramona krzyknęła, wstrząśnięta 
nagłym orgazmem i poczuła, że świat znika z jej pola 
widzenia. Nie obchodziło jej to. Ocknęła się, kiedy 
ciężkie ciało Damona legło na niej bezwładnie.

Przez długą chwilę z roztargnieniem gładziła jego 

głowę, przesuwając między palcami chłodne i sprężyste 
włosy.

Nagle Damon wstał i przyjrzał się jej uważnie. Bez 

słowa podszedł do biurka i otworzył górną szufladę. 
Obserwowała go, unosząc brew. Wrócił do niej z 
pudełkiem z nadrukiem pokładowego sklepu 
jubilerskiego, będącego jedną z filii słynnej na całym 
świecie firmy.

Serce zamarło w niej na chwilę, a potem zaczęło bić ze 

zdwojoną szybkością. Zanim zdążył się odezwać, zanim 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

otworzył puzderko, nie miała już wątpliwości, co w nim 
jest.

- Kiedy tylko to zobaczyłem wiedziałem, że to coś 

specjalnie dla ciebie.

Klęknął przy niej, ostrożnie odsuwając na bok jej nogi. 

Na jego klatce piersiowej i ramionach połyskiwały 
kropelki potu. Nagość nie krępowała go wcale. Ramona 
zorientowała się, że cała drży. Damon uniósł wieczko 
pudełka, nie odrywając od niej wzroku.

- Wyjdziesz za mnie?
Myślał, że zadając to pytanie będzie czuł odrobinę 

strachu. Albo niepewności. Ale nie wahał się. Jeszcze 
nigdy nie był niczego tak pewien.

Spojrzała na pudełko, nie mogąc znieść jego 

spojrzenia, i westchnęła z zachwytu. Pierścionek różnił 
się bardzo od tradycyjnych; owalne oczko było 
obrzeżone srebrzystobiała obwódką brylancików, duży 
kamień miał barwę bardzo jasnego, lecz 
najintensywniejszego błękitu, jaki zdarzyło jej się 
widzieć.

- To szafir z Cejlonu - wyjaśnił. - Wziąłem go, ponie-

waż...

Wyjął klejnot z kremowego aksamitu i przyłożył go 

Ramonie do policzka.

- Otóż to. - Westchnął z satysfakcją. - Ma dokładnie 

taki sam kolor, jak twoje oczy.

Nadal milczała. Ujął jej dłoń. Chwila ciągnęła się w 

nieskończoność. Nigdy dotąd Ramona nie zdawała się 
na instynkt, ale kiedy spojrzała na ich złączone ręce, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zobaczyła, że jej palce unoszą się jakby pod wpływem 
czarów. Spod spuszczonych rzęs dostrzegła błysk 
szczęścia w oczach Damona; jej serce zamarło, nie 
mogąc objąć nagłej fali radości, która ogarnęła ją i 
pochłonęła. Chwileczkę, nie wolno jej do tego dopuścić. 
Jak mogła mu pozwolić, żeby włożył ten pierścionek na 
jej palec? Ale on właśnie to zrobił i nie zrobiła nic, żeby 
go powstrzymać. Pierścionek wydał jej się zimny, ciężki 
i obcy. A jednak zabrakło jej sił, by go zdjąć.

Spojrzała na Damona, próbując coś mu powiedzieć, ale 

on zaczął ją całować i znowu wróciła ciągle obecna 
namiętność, odbierając jej głos, rozsądek, pamięć...

J

oceline szła korytarzem, z trudem poruszając 

zdrętwiałymi nogami, jakby brnęła przez głęboką wodę. 
Ani Ramona King, ani jej syn nie powiadomili jej o 
niczym, ale przy obiedzie zauważyła pierścionek na 
serdecznym palcu dziewczyny. Rzucał oślepiające 
blaski przy każdym jej ruchu. Piękny błękitny kamień 
wydawał się szydzić z Joceline. Ale gdyby się zaręczyli, 
Damon chyba by ją uprzedził?

Nie podobało jej się to. Wszystko działo się zbyt 

szybko. Córka Joe Kinga, która pojawia się akurat na 
tym statku i owija sobie jej syna wokół palca - to nie 
może być zbieg okoliczności. A jeśli złamie mu serce... 
Joceline zacisnęła pięści. Jeśli ta kobieta skrzywdzi jej 
syna... Chyba by ją zabiła.

J

ohn spojrzał na Verity wchodzącą do jego gabinetu i 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

uśmiechnął się szeroko, próbując zamaskować troskę.

- Proszę, kogo tu mamy! Jak się czujesz? Nie kręciło ci 

się w głowie?

Potrząsnęła głową.
- Już nie. Przyszłam, bo mam się spotkać na Wyspach 

Dziewiczych z przyjacielem. To specjalista od chorób 
krwi. Chce mnie zbadać. Czy może pan zrobić analizę 
mojej krwi?

- Jasne, czemu nie. Mamy tu nieźle wyposażone la-

boratorium.

Uśmiechnęła się z pewną goryczą. Ciekawe, jaką zrobi 

minę, kiedy otrzyma wyniki. Rodzaj leku gwarantował 
szybkie i wyraźne zmiany. Na dobre lub złe...

J

eff wykręcił numer swojego szefa, marszcząc czoło z 

niepokojem. Kiedy Joe King podniósł słuchawkę, rzucił 
zwięźle:

- Zaręczyła się.
Joe King, mieszkający teraz w jednym z najlepszych 

hoteli Antiguy, poderwał się jak oparzony.

- Ramona?
- Przed chwilą widziałem ją w jadalni. Na lewej ręce 

miała pierścionek, a ćwierkali ze sobą jak...

- Ona i Damon Alexander?
- No chyba. Myślałem, że skontaktował się pan z nią na 

Martynice - powiedział Joe głosem wypranym z 
wszelkiego wyrazu.

- Nie zdążyłem - rzucił Joe wściekle, zastanawiając się 

gorączkowo.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Jeff uśmiechnął się pod nosem. Stary się zagotował.
- Co mam teraz zrobić z tymi zaręczynami?
- O to niech cię głowa nie boli. Już ja się nimi zajmę.
Połączenie zostało raptownie przerwane. Jeff odłożył 

powoli słuchawkę. Pokręcił głową. Kiepska sprawa. 
Bardzo kiepska.

Joe King trzasnął słuchawką o widełki i natychmiast 

wybrał następny numer. Tym razem londyński.

- Wejdź do firmy Treadstone’a. Powiedz jego szefowi, 

że na niczym nie ucierpi. Nie będę żądał zwrotu 
pieniędzy. Może o tym poinformować Ramonę King. 
Co? Nie twój interes. Rób, co mówię.

Odłożył słuchawkę z rozmachem. Minie wiele czasu, 

zanim uda się mu powściągnąć wściekłość. Ale wkrótce 
jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu. Wszystko 
wróciło do normy. A jutro, kiedy spotka się ze swoją 
marnotrawną córką, będzie jeszcze lepiej.

Dni chwały Damona Alexandera były policzone.

Antigua

C

hyba zdołamy coś wybrać spomiędzy tych marnych 

stu sześćdziesięciu pięciu plaż, hm? - zagadnął Damon 
Alexander, zerkając na wypchaną torbę plażową 
Ramony, kiedy zmierzali do czekającej już na nich 
taksówki.

Dziewczyna poczuła jego dłoń, zamykającą się na jej 

palcach, i spojrzała w dół, na migoczący cejloński 
szafir. Taksówka ruszyła szybko przez ulice St John, 
stolicy, gdzie mieszkała połowa ludności wyspy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nigdy się mi to nie znudzi - szepnęła Ramona, 

oglądając przez okno. - Każda wyspa jest zupełnie inna. 
Każda ma w sobie coś wyjątkowego.

Uśmiechnął się pod nosem.
- Chyba wiem, co masz na myśli.
- Dokąd? - spytał kierowca leniwie.
- Na najlepszą plażę, jaką tu macie - zadysponował 

Damon.

- Plaża z widokiem, tak? W zatoce Carlisle, człowieku, 

jest taka plaża, z której widać cały Atlantyk i jeszcze 
trochę.

Damon uśmiechnął się znowu.
- Myśleliśmy o czymś bardziej...
W oczach kierowcy zamigotało wesołe światełko.
- No tak. Tacy młodzi... Chcecie się pogimnastykować, 

tak? - Obdarzył ich szerokim uśmiechem. To, że byli 
kochankami, rzucało się w oczy na kilometr. - W Zatoce 
Księżycowej mamy prawie pół kilometra plaży, bardzo 
dobrej do nurkowania i innych takich wyczynów, 
rozumiecie.

Ramona słuchała ich jednym uchem, pochłonięta 

własnymi sprawami. Ucieszyło ją, że Damon zgodził się 
zachować zaręczyny w tajemnicy - przynajmniej na czas 
rejsu. Początkowo zamierzał wydać wielkie przyjęcie i 
obwieścić wszystkim radosną nowinę. Na samą myśl o 
tym kurczyła się sobie. To by było takie... 
nieodwracalne.

- Bardzo śmieszne - mruknął Damon. - To miała być 

wyspa plaż. Nie ma tu jakiejś, która by była ładna, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

spokojna na uboczu?

Śniada, roześmiana twarz szofera spoważniała.
- Jest, człowieku. Jest mnóstwo. Na przykład w 

Johnson’s Point, na południowo-zachodnim wybrzeżu. 
Zwykle nie ma niej nikogo.

- I dobrze.
- Albo w zatoce Lignumvitae, na skraju słonych 

bagien. Nie widuje się tam wielu ludzi.

- Bagno sobie chyba darujemy, piękne dzięki. - Damon 

nie przestawał się uśmiechać. Był tak szczęśliwy, że 
mógł znieść nawet tę rozmowę z taksówkarzem.

Kierowca spojrzał w lusterko i uniósł brwi. Wielki 

czarny samochód nie odstępował ich ani na krok. Jechał 
za nimi od samego miasta. No cóż. Ostatnio pojawiło 
się wiele drogich samochodów. Wielu bogatych 
turystów.

Ramona straciła większą część ich rozmowy. Dopiero 

kiedy taksówka zatrzymała się pod kępą palm, zdała 
sobie sprawę, że znaleźli się na spokojnej, niezbyt 
zaludnionej plaży. Mgliście przypomniała sobie, że 
mijali jakąś zaniedbaną, zdziczałą plantację trzciny 
cukrowej. Wysiadła z samochodu. Upał uderzył w nią 
gwałtowną falą. Zewsząd słychać było krzyk mew. 
Damon zapłacił taksówkarzowi prosząc, żeby 
przyjechał po nich w południe. Po hojnym napiwku 
kierowca zgodził się nad wyraz ochoczo. Ramona 
obserwowała ich bez słowa. Damon wyciągnął do niej 
rękę, a jej nie pozostało nic innego, jak ją przyjąć. 
Przyciągnął ją i pocałował, a ona poddała mu się z 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wdzięcznością, że niczego od niej nie wymaga.

Taksówka minęła wspaniały czarny samochód, zapar-

kowany w zatoczce w pobliżu plaży. Kierowca 
zauważył lornetkę, wystawioną przez uchylone okno. 
Zmarszczył czoło z namysłem; a jeśli kobitka była 
mężatką? I czy wiedziała, że mąż za nimi jedzie? 
Uśmiechnął się z lekkim smutkiem. No tak. Takie jest 
życie.

V

erity Fox rozejrzała się. Przewodnik informował ją, 

że w porcie, w którym się znajdowali, Horatio Nelson 
zebrał swoją flotę, przygotowując się do walki z 
odwiecznym wrogiem, Francją.

Wolałaby mieć przy sobie Grega, z którym mogłaby 

dzielić nastrój tej chwili. Wszystko jest dwa razy lepsze, 
kiedy ma się przy sobie kogoś, kogo się kocha. 
Postanowiła wstąpić gdzieś na szklaneczkę zimnego 
soku i właśnie skierowała się w stronę przepięknie 
odnowionego hotelu, kiedy nagle poczuła uderzenie fali 
gorąca. Przełknęła ślinę; w gardle zabrakło jej śliny. 
Czuła, że temperatura jej ciała podnosi się gwałtownie 
jak słupek rtęci. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnej 
ławki i powlokła się w jej kierunku. Jej mięśnie napięły 
się i zesztywniały. Osunęła się na siedzenie. Wszystko 
ją paliło: twarz, ręce, ramiona, nogi. Ale nie czuła bólu. 
Powietrza. Powietrza. Wiedziała, że przede wszystkim 
musi uspokoić oddech. Ostrożnie spuściła głowę, kładąc 
ją sobie niemal na kolanach, by nie stracić 
przytomności. Zaczęła oddychać miarowo, niemal jak 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

rodząca kobieta. Powoli serce uspokoiło się, a 
temperatura zaczęła spadać. Wyprostowała się 
ostrożnie. Spojrzała na zegarek, zapamiętując godzinę. 
Prowadziła bardzo dokładne notatki, opisując ilość i 
czas przyjmowania leku. Do tej pory nie wystąpiły 
jednak żadne objawy.

Właściwie nie ma się czym martwić. Każdy silny 

specyfik wywołuje efekty uboczne. A to uderzenie 
gorąca nie było wcale takie straszne. Przynajmniej tak 
sobie mówiła. Ale kiedy odzyskała normalne 
samopoczucie, natychmiast wsiadła do taksówki i 
kazała się zawieźć na statek. Straciła ochotę na 
zwiedzanie wyspy. Chciała być w pobliżu ukochanego 
mężczyzny, bez względu na to, czy uda jej się z nim 
porozmawiać.

C

zarny samochód jechał za nimi także w drodze 

powrotnej z plaży. Francis - kierowca - zastanowił się, 
czy nie Zrzędzić swoich pasażerów. Potem westchnął. 
Nie powinno go obchodzić, kto śledzi tę piękną, bogatą 
parę. Płacą mu za to, żeby prowadził samochód, to 
wszystko. Lepiej się nie mieszać.

Nie wrócili do St John. Kazali się zawieźć do Falmouth 

przez Wzgórze Mnicha i Fort George.

Falmouth położone było o kilometr od przepięknej 

zatoki, otoczonej starymi plantacjami trzciny cukrowej. 
Francis wysadził ich i zauważył znaną już sobie czarną 
limuzynę, zaparkowaną o trzy samochody dalej. 
Westchnął ciężko i przyjął pieniądze od swojego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pasażera. Nie było mu z tym najlepiej.

Ramona i Damon ruszyli powoli chodnikiem, 

podziwiając kolonialną zabudowę małego, starego 
miasteczka.

- Jestem głodny - odezwał się Damon. - Mówię 

również o jedzeniu.

Roześmiał się, a ona oblała się rumieńcem i trzepnęła 

go żartobliwie. Usiedli w małej kafejce, wyposażonej w 
zbieraninę najróżniejszych krzeseł i stolików.

Z pewnej odległości obserwował ich Joe King, nie 

odrywając od Ramony oczu wypełnionych podziwem i 
dumą. Jaka piękna. Jego córka. Inteligentna. Może 
trochę niebezpieczna. Ale to jego dziecko.

Skinął głową, uśmiechnął się do własnych myśli i 

sięgnął po telefon.

V

erity dotarła do swojej kabiny i osunęła się z ulgą na 

łóżko. Teraz, kiedy znalazła się już w czterech ścianach, 
poczuła, jak zwala się na nią ogromne zmęczenie. 
Żołądek burzył się, a nogi drżały lekko. Nic 
nadzwyczajnego. Nie ma się czym martwić.

Sięgnęła po dziennik i zaczęła pisać. Potem zmierzyła 

sobie temperaturę oraz tętno i również je zapisała.

Potem mogła już tylko leżeć bez ruchu, czekając, aż 

poczuje się lepiej.

C

zy jest pan Alexander? - zawołał właściciel kafejki.

Damon podniósł zdziwione oczy znad drinka z soku 

ananasowego i rumu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Jak do cholery...? - zaczął, po czym wzruszył 

ramionami i wszedł do środka.

Mężczyzna w samochodzie czekał i patrzył.
Damon podniósł słuchawkę.
- Tak?
Jeff Doyle zasłonił słuchawkę złożoną chusteczką.
- Czy pan Damon Alexander?
- Tak. Kto mówi? Jak mnie pan tu znalazł?
- Przykro mi, że niepokoję, ale na statku mamy chyba 

jakiś problem. Kapitan Harding kazał mi pana poprosić 
o natychmiastowy powrót.

Ramona spojrzała w okno na odwróconego plecami 

Damona. Ta chwila przerwy sprawiła jej ulgę. Tak 
łatwo było poddać się jego uwodzicielskiemu urokowi. 
Tak łatwo było wpaść w pułapkę miłości bez zaufania. 
Szalona przygoda okazała się zbyt cudowna, by miała 
siły z nią walczyć. Matka miała rację. Do tej pory życie 
przepływało obok niej. Teraz znalazła się nagle z 
samym środku zawieruchy.

A Keith? Co z nim? W ciepłych promieniach 

karaibskiego słońca przeszedł ją zimny dreszcz. Czy 
Keith oddał za nią życie? Czy zbudowała sobie swój 
nowy wspaniały świat na Jego śmierci? Zapomniała o 
nim, pochłonięta miłością.

Drzwi stojącego nieopodal samochodu zamknęły się i 

otworzyły, a na jej stolik padł jakiś cień. Spojrzała pod 
słońce na czyjąś zwalistą postać. Osłoniła oczy dłonią. 
Mężczyzna poruszył się i usiadł na krześle, które przed 
chwilą opuścił Damon. Ramona, która zamierzała 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zwrócić mu uwagę, że miejsce jest już zajęte, zastygła z 
otwartymi ustami. Rozpoznała człowieka, którego 
dotychczas znała tylko z fotografii w gazetach. Joe 
King. Jej ojciec. Rozejrzała się bezradnie, nie wiedząc, 
co zrobić. W dzieciństwie tak bardzo jej go brakowało... 
Matka wytłumaczyła jej, najdelikatniej jak potrafiła, że 
ojciec po prostu odszedł z ich życia. I Ramona nauczyła 
się to akceptować. A teraz... Zadrżała. Biła z niego aura 
władzy i siły. Miał siwe włosy i duże orzechowe oczy.

- Witaj, Ramono - powiedział po prostu.
- Witaj, ojcze.
Joe King obejrzał się niedbale przez ramię 

sprawdzając, czy Damon Alexander nadal rozmawia 
przez telefon, odwrócony plecami do okna.

- Muszę z tobą porozmawiać. Mamy sobie wiele do 

wyjaśnienia. Możesz jakoś uciec temu młodzieńcowi?

Wbrew całemu surrealizmowi sytuacji Ramona 

zachowała absolutny spokój.

- Czy możesz mi podać choćby jeden powód, dla 

którego miałabym to zrobić?

Joe King uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Ale jestem twoim ojcem - dodał łagodnie.
- Trochę za późno sobie o tym przypomniałeś - 

mruknęła. W jej głosie nie było goryczy. Właściwie nie 
czuła nic. Był dla niej obcym człowiekiem.

- Może tak, może nie. - Joe King nie odrywał od niej 

wzroku. - Może właśnie w samą porę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- A to co ma znaczyć?
Joe King zdawał sobie sprawę, że nie zostało mu wiele 

czasu. Damon w każdej chwili mógł skończyć rozmowę.
Wyjął pospiesznie wizytówkę i napisał na niej swój 
numer.

- Zatrzymam się na Wyspach Dziewiczych. Zadzwoń 

do mnie jutro o dziesiątej. To bardzo ważne.

Niechętnie przyjęła wizytówkę.
- Dlaczego akurat teraz? Po tylu latach? - spytała 

podejrzliwie.

Potrząsnął głową.
- To długa historia. I musisz ją usłyszeć. Dla twojego 

dobra.

Przeszył ją intensywnym, hipnotyzującym spojrzeniem. 

Wzdrygnęła się czując, że zaczyna się mu poddawać.

- No, nie wiem... - wymamrotała.
Podniósł się i stanął nad nią, potężny i groźny.
- Zadzwoń - powtórzył. - I... nie ufaj Alexanderowi.
Wyciągnął rękę, powstrzymując jej pytania.
- Wyjaśnię ci to, kiedy zadzwonisz. Pamiętaj... nie ufaj 

mu. Pod żadnym pozorem.

Oddalił się pospiesznie w stronę samochodu. Zamknął 

za sobą drzwi dokładnie w chwili, gdy zafrasowany 
Damon wyłonił się z kafejki.

- Coś się dzieje na statku. - Spojrzał na jej pobladłą 

twarz i rozszerzone oczy i uśmiechnął się, błędnie inter-
pretując jej przerażenie. - Przepraszam, nie chciałem cię 
przestraszyć. Na pewno to nic poważnego, ale muszę 
iść.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ramona obejrzała się gwałtownie na czarny samochód, 

wyjeżdżający płynnie na ulicę. Wstała chwiejnie i 
wzięła torbę.

- Idę z tobą.

D

amon popędził na mostek, a ona poszła na 

niepewnych nogach do kabiny, gdzie położyła się na 
kanapie. W głowie huczało jej od domysłów.

Ojciec. Po tylu latach. Ostrzegł ją przed Damonem. 

Prosił, żeby do niego zadzwoniła. Tak, jakby miał 
prawo żądać czegoś takiego. Co to miało znaczyć?

Sięgnęła po telefon i wykręciła swój domowy numer, 

niecierpliwie bębniąc palcami w stolik.

- Halo?
- Mama?
- Ramona... Masz pojęcie, która tu jest godzina?
- Przepraszam. - Zarumieniła się, speszona.
Barbara King roześmiała się.
- Nic nie szkodzi, kochanie. Jak się bawisz?
- Świetnie. Spotkałam... Damona Alexandera.
- Jaki jest?
Omal nie parsknęła śmiechem. Jaki jest Damon?
- Gdybyś wiedziała... - szepnęła na wpół do siebie. - 

Och, mamo... To takie skomplikowane. Zapomnijmy o 
nim na chwilę. Zadzwoniłam do ciebie z zupełnie 
innego powodu. Choć może to jakoś się ze sobą wiąże. 
Rozumiesz coś z tego?

- Niespecjalnie. - Barbara King uśmiechnęła się. - Ro-

zumiem z tego, że ten Damon Alexander wywarł na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tobie pewne wrażenie, tak?

Ramona zagryzła wargę i westchnęła. Czasami matka 

była aż zbyt domyślna.

- Powiedzmy - mruknęła. - Dzwonię z powodu... ojca.
W słuchawce zapadła długa cisza.
- O co chodzi? - spytała wreszcie Barbara.
- Dziś go spotkałam. Parę minut temu. To dlatego 

dzwonię. Mamo? Jesteś tam?

Barbara wyprostowała się, usiłując zachować spokój.
- Tak. Jestem. Tylko... trochę mnie zaskoczyłaś. Jesteś 

pewna, że to on?

- Absolutnie. Poza tym przedstawił mi się.
- Czego chciał? - spytała Barbara o wiele ostrzej, niż 

zamierzała.

Ramona ścisnęła mocno słuchawkę, słysząc nutkę 

strachu w głosie matki.

- Nie wiem. Powiedział, żebym nie ufała Damonowi i 

żebym do niego zadzwoniła. Podobno musimy poroz-
mawiać. Chyba o „Alexandrii”, ale nie jestem pewna.

Barbara milczała przez chwilę.
- Mówił coś jeszcze?
Ramona wyczuła napięcie matki.
- Właściwie już nic. Nigdy o nim nie mówiłaś. Co to za 

człowiek? Wiesz coś o jego konflikcie z Michaelem 
Alexanderem? Czy to może mieć coś wspólnego z tym, 
że ostrzegł mnie przed Damonem?

- Wiem tylko, że nienawidzi wszystkich Alexanderów. 

Ale... Raniono, uważaj na niego. Joe jest... Zawsze robi 
wszystko po swojemu. I chce, żeby wszystko szło po 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jego myśli.

- Chyba rozumiem - mruknęła Ramona.
Barbara westchnęła ciężko. Czego Joe chciał od córki? 

Po tylu latach... Czyżby jednak ojcowskie uczucia? A 
jeśli tak, to czy ma prawo stawać mu na drodze?

- W pewnym momencie zaczęliśmy się od siebie 

oddalać - zaczęła ostrożnie. - Zdaje się, że miał inną 
kobietę. - Nie powiedziała, kogo podejrzewała o romans 
z mężem. W końcu nie miała żadnych dowodów. A jeśli 
to naprawdę miało coś wspólnego z „Alexandrią”? No 
tak, ale po dwudziestu latach? - Uważaj, bardzo uważaj, 
tylko o to cię proszę. Twój ojciec ma bardzo 
skomplikowaną osobowość. Lubi wygrywać. Jest 
twardy i... W młodości bywał bezwzględny.

Ramona oblizała wyschnięte wargi.
- Ach, tak. Rozumiem. Będę uważać, mamo. I nie 

martw się. Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś 
jeszcze.

Barbara westchnęła z ulgą. W takich przypadkach 

zawsze błogosławiła nieprzeciętną inteligencję córki. 
Odepchnęła od siebie czarne myśli i choć wiedziała, że 
resztę nocy spędzi bezsennie, odezwała się lekkim, 
fałszywie beztroskim tonem.

- Ach, omal nie zapomniałam. Ja też miałam dziś 

telefon. Dzwonił szef Keitha. Zdarzyło się coś bardzo 
dziwnego. Chodzi o tego klienta, od którego Keith 
pożyczył pieniądze.

Ramona poczuła, że coś zimnego pełznie jej wzdłuż 

kręgosłupa. Serce podeszło jej do gardła. Za chwilę 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zdarzy się coś strasznego. Czuła to całą sobą.

- O co chodzi? Czy pozywają mnie do sądu?
- Wprost przeciwnie, kochanie - oznajmiła Barbara z 

radosnym zdumieniem. - Powiedział, że nie rości sobie 
wobec ciebie żadnych pretensji.

Ramona przez chwilę nie rozumiała, co mówi do niej 

matka.

- Ale to bez sensu - wymamrotała. - Keith wziął pewnie 

parę milionów dolarów.

- Wiem. I tego właśnie nie rozumiemy. Jak można 

rezygnować z takich pieniędzy? - zgodziła się Barbara, 
nie przestając się zastanawiać, co w tym wszystkim robi 
Joe King. Czy to tylko zbieg okoliczności, że pojawił 
się akurat teraz?

- Rzeczywiście - powtórzyła Ramona mechanicznie. - 

Bez sensu.

Ale właśnie w tej chwili dotarło do niej z przeraźliwą 

jasnością, że wszystko układa się w logiczną całość. 
Tajemniczy klient nie zamierzał domagać się swoich 
pieniędzy, ponieważ wiedział, że akcje należą już 
właściwie do niego. Miał je w garści.

Żenił się z nimi.
A więc jednak to Damon. To musiał być Damon.

J

eff Doyle sprawdził, czy korek zamykający fiolkę z 

niewinnie wyglądającym płynem siedzi mocno, po czym 
schował ją do kieszeni na piersiach. Kiedy Joe King dał 
mu ją dzisiaj, oczywiście spytał, co w niej jest. W od-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

powiedzi otrzymał ostrzegawcze spojrzenie. 
Najwyraźniej lepiej było nie wiedzieć. I to mu 
pasowało. Otworzył drzwi kabiny i wymknął się na 
korytarz. Dochodziło wpół do trzeciej w nocy.

Posługując się mapką dotarł w rejony statku 

niedostępne dla pasażerów. Nie odważył się zapalić 
światła. Promień latarki wyłonił z mroku rzędy pieców i 
stołów kuchennych. Dochodziła czwarta, zanim 
wreszcie znalazł klimatyzowane pomieszczenie, służące 
do przechowywania trunków. Nie przypominało żadnej 
znanej mu piwnicy z winem. Każda butelka spoczywała 
na konstrukcji, przypominającej hamak. Kiedy statek 
pochylał się, „hamak” przesuwał się w przeciwną 
stronę, dzięki czemu szlachetne szampany i musujące 
wina nie musiały znosić wstrząsów.

Spojrzał na zegarek. Joe King dał mu bardzo klarowne 

instrukcje. Znaleźć partię szampana, przeznaczonego na 
ostatni bal rejsu. Miał być to bal maskowy, do którego 
kostiumy dostarczał pokładowy sklep.

Oczywiście Jeff zrozumiał szefa w pół słowa. 

Zawartość fiolki miała wszystkich przyprawić o 
poważne komplikacje zdrowotne. Dzięki temu kiedy 
„Alexandria” wpłynie do portu na Florydzie, oczom 
dziennikarzy ukaże się obraz nędzy i rozpaczy, w 
niczym nie przypominający tryumfalnego powrotu 
luksusowego liniowca. Dziesiątki karetek, jęczący na 
noszach pasażerowie... Damon Alexander pożarty 
żywcem przez rozwścieczoną radę nadzorczą... A same 
linie gotowe do przejęcia. Przez Joe Kinga, ma się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

rozumieć. Jeff uśmiechnął się do apokaliptycznych 
obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, i wyjął z 
kasetki strzykawkę z długą, ostrą igłą. Przesunął 
światłem latarki po rzędach butelek, nieco oddalonych 
od pozostałych. Jak to miło z ich strony, pomyślał, że 
byli uprzejmi je podpisać. Na etykietkach widniał napis 
„Bal maskowy”.

Przeliczył starannie butelki, unosząc brwi na widok 

etykiet. Trunki były tak szlachetne - i kosztowne - że 
mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi. Starannie 
zaznaczył podziałkę na strzykawce. Powoli wprowadził 
igłę w pierwszy korek i przycisnął tłok. Do wnętrza 
butelki wsączyła się odrobina płynu. Jedna z głowy. 
Zostało sto dziewiętnaście...

J

oceline Alexander odłożyła powoli słuchawkę na 

widełki. Skończyła właśnie rozmawiać z człowiekiem 
miernego wzrostu, lecz wielkiego talentu, którego 
polecił jej niegdyś syn, kiedy chciała znaleźć jakiegoś 
bardzo dyskretnego wywiadowcę.

Zleciła mu śledzenie Joe Kinga. A to, czego się 

ostatnio dowiedział, nie przedstawiało się różowo. Joe 
King przyjechał na Karaiby. Gorzej, spotkał się ze 
swoją córką tuż pod nosem Damona. Co za 
bezczelność!

Gorące łzy bezsilności potoczyły się jej po policzkach. 

Wytarła je pospiesznie. Wbrew wszystkiemu miała 
jeszcze nadzieję... Ale Ramona King okazała się tak 
samo podła, jak jej ojciec. Knuli coś razem, to nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ulegało najmniejszej wątpliwości. Wiedziała już, że Joe 
King chce zrobić zamach na linie Alexander. Jej mały 
wywiadowca nawiązał parę kontaktów w świecie 
finansów i dowiedział się, że Keith Treadstone miał 
jakieś konszachty z jej byłym kochankiem. Nic 
dziwnego, że został narzeczonym Ramony.

Teraz liczyło się już tylko jedno. Musi dać Damonowi 

broń, którą będzie mógł zniszczyć Joe Kinga raz na 
zawsze. i da mu ją, choćby miała to przypłacić życiem...

O

statnia kropla płynu zniknęła w butelce Mouton 

Rothschild. Jeff westchnął z ulgą. Gotowe. Ani na 
moment za wcześnie. Podszedł szybko do drzwi i 
otworzył je. Kuchnia była nadal pusta. Jeff uchylił 
drzwi prowadzące na korytarz i skrzywił się, kiedy 
skrzypnęły.

Idący sprężystym krokiem Greg zamarł w pół ruchu. 

Rozejrzał się, ale nic nie wzbudziło jego podejrzeń. 
Wszystkie drzwi były zamknięte, ale on miał pewność, 
że dźwięk rozległ się od strony pomieszczeń 
kuchennych. Zerknął na zegarek. Wpół do szóstej. 
Bardzo wcześnie, ale szef kuchni ma dziś pewnie dużo 
pracy.

Wzruszył ramionami; na jego twarz powrócił ponury 

grymas. Znowu ujrzał Verity, opuszczającą gabinet 
lekarski, i próbkę krwi, która leżała na stole. Nie 
rozumiał, co się dzieje, ale scena ta wracała do niego 
bez przerwy. Nie mógł jej wyrzucić z pamięci.

Ruszył dalej korytarzem. Jeff, stojący z uchem przyciś-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

niętym do drzwi, odczekał chwilę. Potem wyśliznął się 
bezszelestnie na zewnątrz. Było blisko, ale i tak 
poradziłby sobie. Statki bywają niebezpieczne, a 
kapitanowie również ulegają nieszczęśliwym 
wypadkom. Życie nie jest bajką.

P

o raz pierwszy od rozpoczęcia podróży zaczął padać 

deszcz, ale pasażerowie i tak byli zachwyceni. 
Tropikalna ulewa w żaden sposób nie przypominała 
zimnych angielskich mżawek i kapuśniaczków. Była 
obfita, lecz krótka. Ramona i Damon zajęli stolik przy 
oknie z widokiem na pokład.

- Wszyscy nagle strasznie polubili deszcz - odezwała 

się z uśmiechem Ramona. Postanowiła za wszelką cenę 
zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło.

Zeszłej nocy udała, że ma atak mdłości. Zamiast spać, 

planowała następne posunięcia i teraz bała się spojrzeć 
Damonowi w oczy niepewna, czy jej spojrzenie nie 
zdradzi gniewu i determinacji.

Nie spodziewała się tylko, że tak łatwo będzie jej 

odpowiadać na jego uśmiech i pieszczotliwe dotknięcia.

- Gdybym wiedział, że znajdziemy tu gdzieś jakieś 

spokojne miejsce, kochałbym się z tobą w tym deszczu.

Serce podskoczyło jej do gardła. Miała ochotę go 

zamordować, a jednocześnie pożądała go tak mocno, że 
aż boleśnie. Ale nie pozwoli sobą dłużej manipulować. 
Jak to sobie zaplanował? Najpierw ożenić się z nią, a 
potem przejąć jej finanse? Pewnie coś w tym guście. 
Zachciało ci się „żyć”, zapomniałaś o samokontroli, to 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

teraz masz, szepnął z satysfakcją jakiś złośliwy głosik.

- Oczywiście, zawsze możemy pójść do mojej kabiny i 

włączyć prysznic - dodał i parsknął śmiechem, kiedy 
spojrzała na niego wymownie.

Tak, tak, pomyślała. Śmiej się, kochanie. Dopóki masz 

jeszcze ochotę. Bo wkrótce dopilnuję, żeby przeszła ci 
bezpowrotnie.

Do stolika zbliżył się kapitan. Damon zmarszczył 

czoło; nie lubił natrętów, kiedy był z Ramoną.

- Tak, słucham? - rzucił ze zniecierpliwieniem.
- Muszę z panem pomówić - odezwał się Greg sucho.
On również wiedział już o „romansie rejsu”. Cały 

statek plotkował o miłości przystojnego i wolnego 
właściciela statku z piękną i tajemniczą nieznajomą, 
której udało się usidlić jego serce. Nawet na tak dużym 
statku trudno było utrzymać cokolwiek w tajemnicy. A 
pierścionek, który tak nagle pojawił się na palcu 
Ramony King, z pewnością dawał się zauważyć. I choć 
dopilnowano, by na statku nie znalazł się ani jeden 
dziennikarz (wielcy tego świata nie przepadają za 
widokiem własnych pijanych twarzy na pierwszych 
stronach brukowców), prasa zdołała się jakoś 
dowiedzieć o rewelacyjnym romansie.

Damon skrzywił się.
- Czy chodzi o to wczorajsze zajście?
Wczoraj, kiedy wpadł jak burza na mostek, Greg 

spojrzał na niego ze zdumieniem. Nikomu nie kazał 
dzwonić, a na statku wszystko było w najlepszym 
porządku. Natychmiast stało się jasne, że padli ofiarą 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jakiegoś dowcipnisia. A to zmartwiło ich obu. Damon 
wciąż zastanawiał się, w jaki sposób został odnaleziony. 
Czy ktoś go śledził? A Greg zaczął żywić obawy, że 
głupi z pozoru dowcip może oznaczać 
niebezpieczeństwo dla statku.

Skinął głową. Nie mógł dłużej odkładać tej sprawy.
Damonowi nie uniknęła powaga, brzmiąca w głosie 

kapitana. Cokolwiek się stało, musiało oznaczać 
kłopoty. Zerknął na Ramonę, ale ona uśmiechnęła się 
słodko.

- Nie musisz przepraszać. Rozumiem.
Spojrzała za odchodzącymi mężczyznami i uśmiech 

zniknął powoli z jej warg. Wkrótce o wszystkich 
sprawach statku będą dyskutować razem z nią. Dzisiaj, 
na Wyspach Dziewiczych, ojciec z pewnością ją 
znajdzie. Umyślnie nie zadzwoniła do niego. To, o 
czym musieli porozmawiać, wymagało spotkania w 
cztery oczy.

Pamiętała, że matka ostrzegała ją przed Joe Kingiem. I 

będzie miała się przed nim na baczności, choć 
prawdziwe niebezpieczeństwo grozi jej ze strony 
Damona...

G

reg poprowadził Damona do spokojnego zakątka i 

rozejrzał się podejrzliwie.

- Wyśledziłem, skąd do ciebie dzwoniono.
- Jak to? Przecież...
Greg pokiwał ponuro głową.
- Otóż to. Dzwoniono stąd. Z samej „Alexandrii”. Do-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kładnie mówiąc, z jednej z budek telefonicznych w 
kasynie. Przepytałem obsługę, ale nikt nie zauważył nic 
podejrzanego. Zresztą nie mieli szans.

Damon przez chwilę patrzył na niego z namysłem.
- To bez sensu - powiedział wreszcie.
- Wiem. - Greg westchnął. - Ale musimy przyjąć to do 

wiadomości. Mamy na pokładzie wroga.

Wyspy Dziewicze

„A

lexandria” stała na kotwicy na pełnym morzu, 

pomiędzy wyspami St John i St Thomas. U jej burt 
kołysały się łodzie, mające zawieźć pasażerów na 
wybraną przez nich wyspę.

Ramona stała przy balustradzie, obserwując beztroski 

tłum, Wsiadający na łodzie. Obok niej stał jej nowy 
narzeczony.

- Spóźnia się - zauważył Damon, opierając się o 

barierkę. Jego ramiona nabrały złocistej opalenizny.

- Wiesz... - Uśmiechnęła się - My, kobiety, lubimy się 

spóźniać.

- Nie, nie wiem - mruknął. - Jeszcze nigdy nie 

spotkałem kobiety, która działałaby tak szybko.

Wiedziała, że mówi o niej. Dziś rano wstała, wykąpała 

się i ubrała, zanim jeszcze w ogóle się obudził.

- Ja jestem inna. - Uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- Święta racja. Naprawdę nie przeszkadza ci, że 

zabieram matkę na St Croix? Wiesz, powiedziała, że 
chce ze mną porozmawiać. Na osobności.

Omal nie roześmiała mu się w twarz. Czy jej nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przeszkadza? Przez cały dzień łamała sobie głowę, w 
jaki sposób mogłaby się urwać na spotkanie z ojcem. A 
Damon rozwiązał jej problem, sam o tym nie wiedząc.

Joceline - zjawisko w brzoskwiniowych koronkach - 

pojawiła się wreszcie w zasięgu ich wzroku.

- Nie chcę, żebyś została sama - szepnął Damon 

władczo, budząc w niej słodki dreszcz.

- Jakoś sobie poradzę bez ciebie przez ten jeden dzień. 

- Zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem przenikliwie 
błękitnych oczu.

Damon zacisnął usta. Nie to chciał od niej usłyszeć, a 

ona doskonale o tym wiedziała.

- Ale tylko jeden dzień - mruknął groźnie. - Dziś zjemy 

kolację w mojej kabinie. Szef kuchni przygotuje coś 
specjalnie dla nas.

Przesunął wierzchem ręki po policzku Ramony, 

pożerając ją wzrokiem. Spojrzała w jego szare jak ołów 
oczy. Wiedziała, co ją czeka po kolacji. Jak może 
przejść przez to wszystko z kimś, kto jest jej wrogiem? 
Wczoraj udało jej się wykręcić, ale mimo to chciał 
koniecznie spać z nią w jednym łóżku. Dzisiaj 
wykorzystała jego sen, ale nie może uciekać w 
nieskończoność.

A jeśli rozmowa z ojcem zaprowadzi ją tam, dokąd się 

spodziewała, trzeba będzie bardzo uważać, żeby Damon 
zajął się czymś bez reszty. Na przykład tobą, dokończył 
złośliwy głosik. Pomysł odgrywania femme fatale był 
absurdalny - a jednocześnie kuszący. Powoli opuściła 
powieki i przysunęła się bliżej do niego. Oczy Damona 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

natychmiast pociemniały, przybierając barwę grafitu. 
Odetchnął gwałtownie, jakby zabrakło mu tchu.

- Będę czekała - szepnęła.
W tej samej chwili Joceline znalazła się tuż obok nich, 

jak zwykle omijając Ramonę wzrokiem.

- Dzień dobry - powiedziała chłodno.
- Gotowa? - spytał Damon nieco zduszonym głosem, 

usiłując opanować rwący się oddech.

Joceline skinęła głową.
Ramona patrzyła za nimi, kiedy wchodzili na pokład 

promu. Pomachała im wesoło. Ona wybierała się na St 
Thomas. Zerknęła na zegarek. Odnajdzie ojca, a ściśle 
biorąc, on na pewno odnajdzie ją.

Czuła się nieszczególnie. Teraz, gdy nadeszła pora, by 

zastawić pułapkę, zaczęły ją gnębić idiotyczne wyrzuty 
k sumienia. Ale w końcu Damon jej nie kocha.

O

 jeden pokład wyżej Verity Fox wyszła ze swojej 

kabiny i spojrzała na zegarek. Do odejścia drugiej łodzi 
płynącej do St John miała jeszcze mnóstwo czasu. 
Właśnie tam umówiła się na spotkanie z Gregiem, który 
naturalnie miał przybić do brzegu ostatnią łodzią. Żeby 
przypadkiem ktoś nie zobaczył ich razem.

Ciągle jeszcze nie wymyśliła pretekstu, pod jakim 

wróci z wyspy wcześnie po południu. Wiedziała, że 
Greg chciałby spędzić z nią cały dzień, ale umówiła się 
już z Gordonem w Cruz Bay. I będą potrzebować 
dostępu do pokładowego laboratorium. Westchnęła i z 
najwyższym wysiłkiem odsunęła od siebie złe myśli. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Prom sunął w stronę małej wysepki, słońce świeciło 
jasno, a kochanek wkrótce do niej dołączy. To więcej, o 
wiele więcej, niż się spodziewała. Być może nie 
powinna już liczyć na nic więcej.

D

amon spojrzał zaintrygowany na Joceline, idącą u 

jego boku przez port St Christiansted.

- No dobrze. Więc co się stało? - spytał wreszcie cicho, 

nie mogąc doczekać się wyjaśnienia.

Joceline zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok. 

Jak zacząć?

- Znajdźmy jakieś spokojne miejsce. Może tu, pod tymi 

drzewami.

Powoli ruszyli przez park pełen potężnych 

egzotycznych drzew. Usiedli na pogrążonej w chłodnym 
cieniu ławeczce.

- Damonie - zaczęła Joceline z determinacją, urwała, a 

potem westchnęła rozpaczliwie. - Kazałam obserwować 
Joe Kinga.

Damon drgnął, zaskoczony.
- Kazałaś... Dlaczego?
Spojrzała na syna i spuściła pospiesznie wzrok.
- Zna... znałam go dobrze. Kiedy byłeś dzieckiem... - 

Głos odmówił jej posłuszeństwa.

Damon spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Nie miałem pojęcia. Jak dobrze go znałaś?
Jeszcze raz odetchnęła, zbierając wszystkie siły.
- Bardzo dobrze. Znienawidził twojego ojca, ponieważ 

nie chciałam go zostawić. Dla kogoś takiego jak Joe 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

King to mocny cios. Najbardziej ucierpiało jego 
zranione ego.

Damon pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, co 

słyszy. Powoli ogarnęła go wściekłość. Za ojca. W 
imieniu ojca. Jak mogła mu to zrobić?

- Czy tato wiedział? - spytał zimno.
Wiedziała, że właśnie nadszedł odpowiedni moment, 

by powiedzieć mu o wszystkim. Spuściła wzrok na 
swoje drżące ręce, szukając odpowiednich słów, by 
odmalować wspomnienie tamtej koszmarnej nocy. Ale 
jakoś nie mogła zacząć.

- Nie... - skłamała zamierającym głosem. - Ale znam t 

dobrze Joe Kinga. - Ujęła rękę syna. - Wiem, czym się 
kieruje. Zawsze pragnął mieć to, co posiadał Michael. 
Mnie, linie Alexander... Teraz znowu się do nich 
przymierza. Dlatego chciałam cię ostrzec. Joe kupuje 
akcje przez pośredników. Jednym z nich był niejaki 
Keith Treadstone. On... był... - Odetchnęła głęboko. - 
Był zaręczony...

- Z Ramoną, wiem - oznajmił sucho. Powoli 

wyswobodził rękę.

Joceline spuściła głowę. Teraz wiedziała już, że syn 

odrzucił ją na zawsze, ale jego odpowiedź zdumiała ją 
tak, że na chwilę zapomniała o dławiącej ją rozpaczy.

- Więc dlaczego... - Urwała, nie mogąc skończyć 

zdania.

Damon uśmiechnął się gorzko.
- Kocham ją.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

S

t John wydało się Verity bardzo amerykańskie. W 

stolicy Cruz Bay zauważyła McDonald’sa i Pizza Hut, 
pyszniące się tuż obok siebie. A mimo to, obok 
wszędzie obecnej kablowej telewizji i dolarów, 
funkcjonujących jako oficjalny środek płatniczy, nie 
można było nie zauważyć zielonych wzgórz, 
pyszniących się drzewami pomarańczowymi, 
uginającymi się pod ciężarem kwiatów i owoców, 
czerwienią hibiskusów i miriadami kwiatów bugenwilli. 
Od czasu do czasu napotykało się szarobłękitne ruiny 
młynów cukrowych, w których niegdyś przetwarzano 
trzcinę cukrową. A w całym mieście królowały 
pastelowe europejskie wille z dekoracyjnymi żelaznymi 
balkonami, stojące przy wąskich, wspinających się 
stromo uliczkach.

Verity wyciągnęła mapę i zastanawiała się, dokąd się 

wybiorą. Plaża Hawknest była wąska i obsadzona 
drzewami. Myśl o kochaniu się w ich cieniu była na 
wyraz kusząca. Podniosła wzrok i spojrzała w stronę 
morza. Do brzegu dobijała właśnie ostatnia łódź z 
„Alexandrii”. Serce zabiło jej mocniej, kiedy pomiędzy 
wysiadającymi dostrzegła Grega, górującego o głowę 
nad tłumem. Odczekała, aż pasażerowie oddalą się na 
bezpieczną odległość, i podeszła do niego, usiłując nie 
zwracać uwagi na uginające się pod nią nogi. Kolejny 
efekt uboczny leku.

Greg badawczo zmierzył ją wzrokiem, zauważając 

każdy najdrobniejszy szczegół. Tego dnia włożyła lekką 
kwiecistą sukienkę, pod którą wyraźnie rysowały się 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nagie piersi. Pokryte złocistą opalenizną bose stopy 
oplecione były rzemykami sandałków. Wiatr od morza 
rozwiewał niesforną grzywę ciemnych lśniących 
włosów.

- Jesteś piękna - powiedział, kiedy tylko stanęła przed 

nim.

- Zamierzałam powiedzieć to samo o tobie - wyznała 

ze śmiechem. W luźnych białych spodniach i czarnej 
koszulce wyglądał jak model godny dłuta Fidiasza.

Spojrzał na mapę, którą trzymała w ręce, i oczy mu 

pociemniały.

- Zdecydowałaś już, dokąd pójdziemy? - spytał 

gorącym szeptem.

- Tak. Na zakupy - oznajmiła ze śmiertelną powagą, ale 

usta zadrgały jej w kącikach.

- Wiedźma. - Roześmiał się. - Od pierwszej chwili 

wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty.

- To niesprawiedliwe. Znalazłam świetne miejsce. 

Mnóstwo drzew. Pusta plaża. Zabrałeś koc?

Skinął głową, wskazując torbę.
- I zmrożony szampan.
Wzięła go za rękę, zapominając natychmiast o 

spotkaniu z Gordonem.

- To na co czekamy?

S

t Thomas, wyspa mierząca zaledwie siedem 

kilometrów, jest rajem dla turystów pragnących zrobić 
eleganckie zakupy czy zabawić się w dyskotece. 
Ramona okazała się obojętna na powaby plaży Coki i 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

skierowała się do Charlotte Amalie, zwiedzając powoli 
miasteczko o brukowanych uliczkach, noszących 
holenderskie nazwy. Ale Zamek Czarnobrodego i 
dziewięćdziesiąt dziewięć stopni Kongen’s Gade nie 
spotkały się z jej zainteresowaniem. Do jedenastej 
zaczęła podejrzewać, że źle oceniła ojca. Chyba by już 
ją znalazł? Złapała taksówkę i kazała się zawieźć do 
restauracji The Fiddle Leaf, pełnej znakomitych 
obrazów i z malowniczym widokiem na miasto.

Zauważyła ojca, w chwili gdy stanęła na progu. Na 

jego widok żołądek ścisnął jej się boleśnie. Ale kiedy 
Joe King wstał i uniósł rękę, podeszła do niego bez 
wahania.

V

erity jęknęła przeciągle; Greg ściągnął jej sukienkę 

przez głowę i natychmiast przywarł ustami do piersi. 
Stali pod osłoną gęstych, cienistych drzew. Paręset 
metrów dalej ludzie pływali i nurkowali w morzu. Greg 
położył ją delikatnie na kocu; zamknęła oczy, czując 
ciepłą rękę, delikatnie sunącą po jej łydce, a potem 
udzie, i jeszcze wyżej. Niecierpliwie szarpnęła 
majteczki, podczas gdy on odrzucał spodnie. Jęknęła 
cicho i pożądliwie, kiedy rozepchnął nogą jej kolana. 
Oboje krzyknęli, ale wiatr i szum morza chronił ich 
przed ciekawskimi. Jego dłonie zanurzyły się w piasek 
po obu stronach głowy Verity; jęknął z rozkoszy, kiedy 
długie nogi dziewczyny oplotły się wokół jego ud. Na 
całe ciało wystąpił mu rzęsisty pot. Czuł jej drobne 
dłonie, obejmujące mocno jego ramiona, czuł zęby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wpijające się w płatek ucha i nagle wstrząsnęło nim 
drżenie; był na skraju ekstazy. Verity krzyknęła i wparła 
się z całych sił w jego mocne ciało, unoszona coraz 
wyżej nie kończącą się spiralą rozkoszy. Jeszcze nigdy 
nie czuła się tak pełna życia.

Wydawało jej się, że w tej jednej chwili 

skrystalizowało się jej całe istnienie. Ostre, tryumfalne 
dyszenie. Ogień płonący w jej żyłach. Ogromna miłość 
przepełniająca serce. Nagle zrozumiała, że gdyby nawet 
dane jej było umrzeć, właśnie w tej sekundzie, mogłaby 
powiedzieć z czystym sumieniem, że nikt na świecie nie 
żył pełniej niż ona. Te ostatnie tygodnie z Gregiem były 
esencją jej życia - bez względu na to, ile miałoby 
jeszcze potrwać. Opadła powoli na koc, nie czując 
gorących łez toczących się po jej policzkach. Bez słowa 
pogładziła jego mokre od potu włosy, odgarniając je do 
tyłu. Greg westchnął i powoli zsunął się z jej kruchego 
ciała. Z daleka dobiegały krzyki i śmiechy ludzi na 
plaży. Narażanie kariery na szwank było dla niego 
nowym przeżyciem, ale nie miał nic przeciwko niemu. 
Zawsze był tak oddany statkowi, że zapomniał już 
smaku niebezpiecznego życia.

- Umieram z głodu - oznajmił bezceremonialnie. 

Usiadł i sięgnął po torbę plażową. - Udko czy pierś?

- To ja cię pytam - rzuciła niewinnie.
- Ha ha, jakież to zabawne. Pani pozwoli. - Pochylił się 

i włożył pomiędzy jej zęby udko kurczaka.

Podparła się na łokciu i zaczęła zajadać z apetytem, 

spoglądając spomiędzy drzew na plażę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Mogłabym tu zostać do końca życia - szepnęła.
Greg spojrzał na jej nagie ciało, jeszcze lśniące od 

potu, zmierzwione włosy, udko kurczęcia z jedną 
wyraźną wyrwą i poczuł, że ściska mu się serce, 
przepełnione bezgraniczną miłością. Nigdy jeszcze nie 
czuł czegoś tak intensywnego. W obliczu takiego 
uczucia można było tylko się ukorzyć.

- Chciałbym - mruknął szorstko, pochylił się i 

pocałował ją w obojczyk. W tej samej chwili dostrzegła 
godzinę na jego zegarku i wzdrygnęła się, jakby uderzył 
w nią podmuch zimnego wiatru.

- Ale nie mogę - oznajmiła, biorąc głęboki oddech. - 

Gordon czeka na mnie w St Cruz.

Greg podniósł powoli głowę.
- Gordon?
Spojrzała bez apetytu na udko kurczęcia. Nagle 

przestało jej smakować.

- Mhm. Pamiętasz go? Specjalista od chorób krwi.
Jego oczy zwęziły się podejrzliwie.
- Pamiętam. Facet z notatkami.
Ugryzła kęsek kurczaka.
- Mhm. Tym razem to ja mam notatki dla niego. Zo-

stawiłam je na statku. - Wzruszyła ramionami. Miała 
nadzieję, że wygląda odpowiednio beztrosko. - Wybacz.

Greg włożył spodnie, nie odzywając się do niej ani 

słowem. Zerknęła na niego i zagryzła wargę.

- Wiem, że praca na wakacjach to zbrodnia, ale...
Skinął głową.
- Musimy wrócić do miasta. Pierwsza łódź odpływa o 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

drugiej.

Włożyła sukienkę; w głowie zakręciło jej się lekko. 

Wyciągnęła rękę do Grega i oparła się na nim mocno. 
Miała nadzieję, że nie zauważy, jak bardzo jest 
osłabiona.

J

oe King rzucił parę folderów na stół, z którego 

zabrano już puste talerze. Spojrzał na córkę oczami 
jarzącymi się tryumfalnym blaskiem. Choć przez cały 
posiłek rozmawiali na najogólniejsze tematy, Ramona 
sama, z własnej woli, zaczęła mówić o „Alexandrii”.

Oczywiście kiedy opowiedziała mu o swoich akcjach, 

odegrał wielkie zdziwienie i zaskoczenie. Swoją drogą, 
dała mu znakomity pretekst do opowiedzenia jej o 
swoich udziałach w wysokości czterech procent. Nie 
umknął mu wyraz zawodu na jej twarzy; zdawał sobie 
sprawę, co go spowodowało. Odkąd Jeff Doyle 
opowiedział mu o romansie stulecia, jak określiła to 
wczoraj jedna z gazet, nabrał podejrzeń, że jego piękna, 
inteligentna córka ma jakiś plan. I nie pomylił się, o 
czym właśnie się upewnił.

- Co to? - spytała Ramona, natychmiast otwierając 

otrzymany folder.

Były to akta Garetha Desmonda, jednego z głównych 

udziałowców. Na jej prywatnej liście figurował na 
pierwszym miejscu. Pozostałe foldery opisywały 
szczegółowo innych udziałowców. Posiadali różną 
liczbę akcji, ale zgodnie z informacjami, jakimi 
dysponował jej ojciec, wszyscy byli skłonni je sprzedać.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spojrzała na Joe Kinga; jej twarz miała 

nieprzenikniony wyraz.

- Wszystko to bardzo ciekawe - powiedziała ostrożnie, 

zamykając ostatni z folderów. Jej oczy nie wyrażały 
absolutnie nic.

Joe natychmiast zdał sobie sprawę, że musi zachować 

bezwzględną czujność. Ta dziewczyna wyczuje 
kłamstwo na kilometr.

Odchylił się na krześle i posłał jej czarujący uśmiech. 

Gra rozpoczęła się.

- Chcę mieć „Alexandrię” - oznajmił z brutalną 

szczerością, spoglądając na córkę z ukosa.

Nawet nie drgnęła; poczuł zalewającą go falę dumy. 

Jakaż była do niego podobna. Dostrzegł jej palące 
spojrzenie, pełne nieugaszonej nienawiści. Znał dobrze 
to uczucie. Zawsze podejrzewał, że Ramona chce się 
zemścić za śmierć Keitha Treadstone’a. Był pewien, że 
wini za nią Damona Alexandera. Ironia tej sytuacji 
wydała mu się tak rozkoszna, że omal nie roześmiał się 
na głos. Gdyby tylko wiedziała...

- Dwadzieścia lat temu walczyłem z Michaelem 

Alexanderem o tę samą firmę - zaczął.

- Wiem - przerwała mu.
Spojrzał na nią jeszcze czujniej; jego oczy błysnęły 

ostro i zimno. A potem wąskie, okrutne usta wykrzywił 
uśmiech prawdziwego podziwu.

- Ach, więc przygotowałaś się dobrze?
Skinęła głową bez emocji.
- Rozumiem, że nadal zależy ci na tych liniach?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Oczywiście. - Uśmiechnął się drapieżnie.
- Mnie też - oznajmiła spokojnie. - Ale jeśli nawet 

połączymy nasze udziały, nadal nie będziemy ich mieli 
zbyt wiele.

Poklepał gruby plik folderów.
- Jeśli dołączymy również ich, ze mną na czele, uda się 

nam.

- Ze mną na czele, chciałeś powiedzieć - poprawiła go 

delikatnie, lecz nieustępliwie. - Ja mam najwięcej 
udziałów.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. A to mała 

bestyjka!

- Dobrze. Ty będziesz głową tego kartelu. Wtedy 

zdołamy przejąć statek.

- Jeśli tamci zgodzą się sprzedać nam akcje.
- O, namówimy ich. - Obnażył zęby w drapieżnym 

uśmiechu.

Wzdrygnęła się, jakby coś zimnego i wstrętnego 

musnęło jej skórę. Spojrzała na niego ostro.

Zaklął w duchu. Ostrożnie!
- Ich interesują tylko pieniądze, a tego mam mnóstwo - 

uzupełnił, wzruszając lekceważąco ramionami.

Powoli uspokoiła się. Naturalnie, tylko to mógł mieć 

na myśli. Cóż innego? Więc dlaczego czuła się przy nim 
tak... zagrożona? Spojrzała na niego, usiłując stłumić 
dreszcz.

Joe King roześmiał się. I znowu wszystko ułożyło się 

po jego myśli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

W

 zaciszu swojej kabiny Verity Fox powoli zdjęła 

sukienkę. Gordon pochylił się nad nią, dokonując 
sprawnej i beznamiętnej kontroli stanu skóry. Przy tym 
typie białaczki istniało duże zagrożenie rakiem skóry.

- Plecy w porządku - mruknął z wyraźną ulgą. - Teraz 

przód.

Odwróciła się, nie czując najmniejszego skrępowania. 

Lata praktyki lekarskiej zobojętniły ją na widok nagiego 
ciała. Stała spokojnie, podczas gdy Gordon przyglądał 
się znamieniu na jej lewej piersi.

Drzwi kabiny otworzyły się nagle i Verity 

podskoczyła, przerażona. Gordon, nie mniej 
zaskoczony, podniósł wzrok.

Na progu stał Greg. Verity spojrzała na niego z 

otwartymi ustami. Jego oczy robiły się coraz większe, 
twarz powoli szarzała. Nagle dotarło do niej, jaki widok 
ukazał się jego oczom. Gordon, dotykający jej piersi. 
Jej ręka na jego ramieniu...

- Greg - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
- Bardzo przepraszam - powiedział lodowato. - Nie 

zamierzałem przerywać ci... pracy.

Wycofał się, zanim zdołał powiedzieć coś więcej. I za-

trzasnął drzwi z całej siły.

Verity i Gordon skrzywili się jednocześnie. Oczywiście 

Gordon zrozumiał wszystko w ułamku sekundy.

- Biegnij za nim! - nakazał. - Szybko!
Zrobiła mechanicznie krok w kierunku drzwi i 

zatrzymała się. Potrząsnęła głową.

- Nie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Ale jemu się wydaje...
- Wiem, co mu się wydaje - rzuciła z rozdrażnieniem. - 

Ale jeśli za nim pójdę, będę musiała mu wyjaśnić, co się 
tu dzieje. A tego nie mogę zrobić. Najpierw muszę sama 
się przekonać.

Spojrzała na probówki z krwią.
- Chodźmy do laboratorium. John pewnie nas już ocze-

kuje. Polubisz go, zobaczysz.

- Ale... - zaczął bezradnie, patrząc na nią ze 

strapieniem. Bez trudu rozpoznał zacięty wyraz 
cierpienia na jej twarzy. - Jeśli wasz związek jest 
poważny, to czy on nie ma prawa wiedzieć?

Verity sięgnęła po buty.
- Wiem, co robię - rzuciła ostro. Pod powiekami czuła 

piekące łzy, ale nie zamierzała pozwolić, by popłynęły 
po jej policzkach. Zdusiła je wściekle, mrugając 
powiekami. - Jeśli badanie nie ujawni zmiany na 
lepsze... Wysiądę z tego statku w Miami i nigdy więcej 
go nie zobaczę. Tak będzie mu łatwiej.

Otarła niecierpliwie łzę i włożyła sandały.
- Będę dla niego kimś, z kim miło spędził czas, a 

potem Wrócił do normalnego życia. W ten sposób 
szybciej o mnie zapomni. A kiedy... kiedy... no, kiedy 
do tego dojdzie, nie chcę, żeby cierpiał bardziej niż to 
konieczne - dokończyła żałosnym, drżącym głosem.

Gordon skinął głową i odwrócił wzrok. Co mógł 

powiedzieć? Oboje zdawali sobie sprawę ze słuszności 
jej słów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

K

lub Charleston, mieszczący się na pokładzie 

Zimorodek, przywiódł Ramonie na myśl elitarne 
londyńskie kluby, niedostępne dla kobiet. Wnętrze 
wyposażone było w takie same fotele z wysokimi 
oparciami, orientalny dywan, zajmujący niemal całą 
podłogę, oraz obrazy przedstawiające sceny z 
polowania na lisa.

Ramona podeszła od niechcenia do baru i zamówiła 

kieliszek białego wina. Odwróciła się niedbale i 
spojrzała jeszcze raz, umyślnie udając zaskoczenie. 
Uśmiechnęła się, a nowojorski bankier, za którym szła 
już od pewnego czasu, zerwał się z miejsca i w 
mgnieniu oka znalazł się obok niej. Jak można było 
przewidzieć, jego spojrzenie natychmiast przesunęło się 
po jej nogach.

- Witam ponownie. - Dwight J. Markham III 

uśmiechnął się do niej uwodzicielsko. - Proszę 
pozwolić... - Wziął jej kieliszek i zaniósł do swojego 
stolika z masywnego orzechowego drewna.

Ramona z wdziękiem osunęła się na wysoki fotel.
- Co za niepowetowana strata, że do tej pory nie 

mieliśmy okazji się spotkać - zaczął Dwight Markham, 
obrzucając ją wymownym spojrzeniem.

Stłumiła ukłucie irytacji. Potem pomyślała z żalem, że 

wiele by dała, by móc czuć wobec Damona taką samą 
pobłażliwą obojętność.

- Nic się nie stało. - Zmusiła się do sympatycznego 

uśmiechu. - W końcu trafiliśmy na siebie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- O tak. - Zniżył głos do namiętnego pomruku. W jego 

oczach pojawiło się niczym nie maskowane pożądanie.

Nie zaskoczyło jej, ale poczuła się jakby... zbrukana.
- Chciałam cię o coś poprosić. O coś, w czym jesteś 

pewnością mistrzem.

Jego spojrzenie wyostrzyło się. Nie ulega wątpliwości, 

ta dziewczyna zdołała go złapać.

- Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że trzy procent tego pięk-

nego statku należy do ciebie?

Nie, tego nie pamiętał. Zawsze starał się zachowywać 

swoje sprawy w tajemnicy. Dyskrecja przede 
wszystkim.

- Pewnie zbyt uważnie przyglądałeś się moim nogom. - 

Roześmiała się cicho i poruszyła nonszalancko stopą.

Wpatrywał się w nią tak, że oczy omal nie wyszły mu z 

orbit.

Ukryty za wysokim oparciem fotela mężczyzna, 

siedzący przy sąsiednim stoliku, również otworzył 
szeroko oczy. Przysunął się jak najbliżej 
rozmawiających, nasłuchując z najwyższą uwagą.

- Powiedziałeś mi też, ile za nie zapłaciłeś - ciągnęła 

Ramona zniżonym głosem. Nie życzyła sobie, by ktoś 
podsłuchał to, co zamierzała powiedzieć. Gdyby 
wiedziała, kto siedzi tuż obok niej, oddzielony jedynie 
oparciem fotela, nigdy nie odważyłaby się zbliżyć do 
Dwighta J. Markhama III.

Dwight spojrzał na nią z otwartymi ustami.
- Naprawdę?
- Tak. Ale nie martw się, nikomu nie powiem. My, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

udziałowcy, musimy się trzymać razem.

Dwight uśmiechnął się, ale bezpowrotnie stracił 

zainteresowanie nogami Ramony. Słuchał jej z 
największą uwagą.

Uśmiechnęła się. I o to chodziło. Wreszcie rozmawia z 

bankierem, nie z playboyem.

- Co byś powiedział, gdybym chciała zapłacić ci za te 

akcje dwadzieścia procent więcej, niż za nie dałeś?

Przełknął ślinę. Mówili o ogromnej sumie.
- A może raczej czterdzieści?
Roześmiała się.
- Spodziewałam się tego. Może dwadzieścia dwa?
- Trzydzieści.
Poprawiła się na krześle, zakładając nogę na nogę, ale 

nie zwrócił na to uwagi. Tego także się spodziewała. 
Ojciec powiedział jej, że może dojść do dwudziestu 
pięciu procent, nie więcej. Na tyle ocenił apetyt 
bankiera. A kto mógłby kwestionować jego wyczucie 
interesu?

- Dwadzieścia pięć procent, i to moja ostateczna pro-

pozycja.

- Zgoda.
- Świetnie. - Otworzyła torbę plażową i wyciągnęła z 

niej bardzo oficjalny dokument.

Jeszcze raz Dwight spojrzał na nią z osłupieniem. 

Przyjął go i przeczytał. Był to gotowy akt sprzedaży z 
wpisaną już kwotą dwudziestu pięciu procent.

- Masz coś do pisania? - spytał.
Uśmiechnęła się - pierwszy prawdziwy uśmiech od 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

początku ich rozmowy - i podała mu pióro. Podpisał 
dokument i oddał go jej. Sięgnął po kieliszek z tequilą.

Ramona uniosła lampkę wina. Spełnili toast z pełną 

powagą, po czym wstała, unosząc swój skarb w torbie 
plażowej. Gdyby obejrzała się, zobaczyłaby patrzącego 
za nią Ralpha Ornsgooda. Jego ascetyczne rysy 
wykrzywiał grymas wściekłości i wstrętu.

Ale ona odeszła, nie patrząc za siebie. Był to błąd, 

którego miała wkrótce gorzko pożałować.

H

eathrow w listopadzie nie jest zachęcającym 

miejscem. Gordon opuścił je najszybciej, jak mógł, i 
wskoczył do pociągu jadącego do Oksfordu. Czuł się 
trochę oszołomiony podróżą, ale nie opuszczało go 
radosne ożywienie. Wyniki wstępnych badań były 
bardzo, bardzo obiecujące. Polubił Johna Gardnera od 
pierwszej chwili, tak jak przewidywała Verity. Wszyscy 
troje, specjaliści w każdym calu, zabrali się do pracy, 
podzieliwszy się zadaniami. Sposób, w jaki obchodzili 
się ze skomplikowanym sprzętem, wiele mówił o ich 
doświadczeniu.

John uzyskał wyniki jako pierwszy. Wystarczyło tylko 

spojrzeć na jego oszołomioną twarz, by odgadnąć, że są 
pomyślne. I tak rzeczywiście było. Okazały się lepsze 
niż najśmielsze przewidywania Verity. Liczba jej 
białych krwinek spadła poniżej pięciu procent.

John spojrzał na nią otępiałym wzrokiem. Potem 

odwrócił się do Gordona.

- Nie rozumiem - wyznał wreszcie i żadne z nich nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mogło mu tego wytłumaczyć. Z początku żądał 
wyjaśnień, wściekał się nawet, tłumacząc, że takie 
eksperymenty wymagają długich badań. Zamilkł 
dopiero, kiedy zrozumiał, że całe to przedsięwzięcie jest 
w jakiś sposób ryzykowne dla jego kolegi po fachu.

Ale i tak mamy przed sobą wiele pracy, pomyślał 

Gordon ze zmęczeniem, wysiadając na dworcu w 
Oksfordzie i łapiąc taksówkę. Najpierw trzeba 
wyselekcjonować czynnik odpowiedzialny za zmianę. 
Jaka dawka powoduje taki efekt i jakim czynnikom 
należy przypisać wystąpienie uderzeń gorąca, które 
opisała mu Verity? Będą musieli przeprowadzić nowe 
testy, co oznaczało następną wycieczkę na Karaiby. Być 
może spotkają się w republice Dominikany albo na 
Jamajce.

Zapłacił za kurs i powlókł się powoli do swojego 

małego domku, oddalonego o parę kroków od szpitala. 
Czasami niedobrze jest mieszkać tak blisko pracy. Ale 
dziś mu to odpowiadało. Mógł wstawić bagaże do 
przedpokoju i iść prosto do laboratorium. Dochodziła 
siódma wieczorem. Jeśli dopisze mu szczęście, nie 
spotka już doktora Annazwali.

W laboratorium paliło się przyćmione światło, 

dochodzące z pomieszczenia, w którym trzymano 
zwierzęta. Gordon schował próbki krwi i poszedł, 
zaciekawiony, w tamtym kierunku.

Usłyszał głośny brzęk i stłumione przekleństwo. 

Obszedł klatki ze szczurami i uśmiechnął się na widok 
Philipa Knighta, podnoszącego z podłogi metalową 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tacę.

- Cześć, Phil. Wesoły dzionek, co?
Philip, woźny przydzielony do laboratorium na czas 

wizyty doktora Annazwali, obejrzał się.

- A, to pan, doktorze.
- Czy doktor Annazwala już wyszedł? - zagadnął 

Gordon, niby od niechcenia.

- No.
Gordon skinął głową, odwrócił się i nagle zamarł w pół 

ruchu. Stał przed pustą klatką. W tej klatce do niedawna 
był bardzo duży, bardzo zdrowy królik.

- A gdzie Herkules? - spytał Gordon słabym głosem. 

Miał nadzieję, że nie brzmi w nim rozpacz.

Phil spojrzał na klatkę i westchnął.
- Straciliśmy go. Jutro doktor Annazwala zrobi sekcję.
Gordon poczuł, że ma trudności z zaczerpnięciem 

oddechu.

- Czy... - odchrząknął. - Czy doktor Annazwala mówił, 

co spowodowało śmierć?

- Nie. Nie za bardzo. To ten królik, co brał to coś na 

AIDS, nie?

Gordon pokiwał głową w oszołomieniu.
- Tak - powiedział głucho. - To ten.
Dotarł do laboratorium na uginających się nogach i 

osunął się na ławkę. Phil wyszedł, żegnając się 
dziarsko. Gordon siedział jak otępiały, w 
nieskończoność wbijając wzrok w jeden punkt. 
Wreszcie drgnął. Myśl, człowieku, myśl! Jest mnóstwo 
przyczyn, dla których królik mógł odejść z tego świata. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Niekoniecznie z powodu leku. Oczywiście notatki 
doktora Annazwali okazałyby się bardzo pomocne. I nie 
były schowane zbyt głęboko. Już po chwili trzymał je w 
ręku.

Przez kilka pierwszych tygodni nic się nie działo. 

Potem, przed pięcioma dniami...

Gordon zatrzymał się i wrócił na początek listy 

objawów.

Nagły wzrost temperatury. Uderzenie gorąca.
Zacisnął mocno powieki.
- O Boże, Verity - szepnął. - Co myśmy zrobili?

D

amon wysiadł z windy i powoli ruszył korytarzem. 

Właściwie nie zdawał sobie sprawy, jak długo idzie. Nie
zwracał uwagi na mijające go osoby. Wpatrywał się 
przed siebie śmiertelnie mrocznym spojrzeniem, 
zaciskając zęby. Czuł się... dziwnie. Ralph znalazł go w 
sali gimnastycznej; od razu rzucało się w oczy, że coś 
leży mu na sercu. Niespokojne ręce. Niespokojne 
spojrzenie. Chaotyczne zdania. Damon, ćwiczący na 
atlasie, uśmiechnął się i spróbował go rozluźnić. 
Spodziewał się usłyszeć o jakimś pomniejszym 
problemie, związanym ze statkiem. Ale nic nie 
przygotowało go do tego, co padło z ust Ralpha.

Gdyby to był ktokolwiek inny, nigdy by mu nie 

uwierzył. Słuchał opowieści o transakcji pomiędzy 
Ramoną a Dwightem Markhamem i z wolna zaczynał 
zdawać sobie sprawę, że jego najgorszy koszmar stał się 
rzeczywistością. Usiadł powoli, odkładając na bok 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sztangę. Ralph patrzył na niego z coraz większą 
rozpaczą. Wiedział, że ta wiadomość zburzyła cały 
świat jego najlepszego przyjaciela. I ponure mruknięcie 
Damona, że nic się nie stało, zupełnie go nie 
przekonało.

Damon wyszedł z sali jak zahipnotyzowany i ruszył do 

swojej kajuty. Wszedł pod lodowaty prysznic, co nie 
przywróciło mu jasności umysłu. Nalał sobie czystej 
szkockiej; trunek legł mu kamieniem na żołądku.

Wyszedł na korytarz, kierując się na wpół świadomie 

do jej kabiny. Nie mógł, zupełnie nie mógł się 
pozbierać. Wiedział, że to głupie, że dorosły mężczyzna 
umie sobie poradzić ze zdradą, ale słowa Ralpha zadały 
mu cios w samo serce. Zapukał do drzwi; nie wiedział, 
co zamierza jej powiedzieć, nie miał pojęcia, czy chce 
coś zrobić.

Ramona podniosła głowę znad kontraktu. Przyglądała 

się dokumentowi z upodobaniem. Oto kolejne trzy 
procent dla niej i ojca. A to dopiero początek. Szybko 
schowała papiery do torby i wepchnęła ją pod stół. 
Rozejrzała się po kabinie; wszystko było na swoim 
miejscu. Otworzyła drzwi.

Damon spojrzał na nią. Białe złoto włosów. 

Przeszywający błękit oczu. Ona, po prostu ona. Po raz 
pierwszy poczuł zagrożenie. A jednocześnie wypełnił 
go dziwny spokój; teraz nie zdoła go już skrzywdzić. 
Może z nią walczyć. I wygra.

Ta myśl zabolała go.
Na jego widok świat nagle pojaśniał; Ramona poczuła, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

że wraca jej życie. Kochała go. I nienawidziła. Wyrwał 
ją z bezpiecznej i wygodnej skorupy i nauczył żyć. A 
jednocześnie złożył na jej ramiona ogromny ciężar. 
Musi mu pokazać, że nie jest nietykalny. Że ludzie tacy 
jak Keith, słabi i wrażliwi, również się liczą. I tylko ona 
może to zrobić, choćby miała to przypłacić cierpieniem.

Ta myśl zabolała ją.
Przez chwilę wydawało jej się, że sobie nie poradzi. 

Przez chwilę chciała się poddać. Poddać się miłości, 
zatracić się w niej, nawet jeśli nie jest prawdziwa. A 
potem wyprostowała się i uśmiechnęła.

- Witaj. Wejdź do środka.
Jak powiedział pająk do muchy.
Damon patrzył, jak Ramona zamyka za nim drzwi. 

Wszystko nagle stało się jasne. Zdecydowała się grać. 
Teraz trzeba jej pokazać, jak się to robi.

- Przepraszam za wczorajszy wieczór - powiedział z 

rozbrajającym uśmiechem.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Co?
- Za to, że nie zjawiłem się na kolacji - uzupełnił, 

obserwując ją czujnie. Ale ona tylko skinęła głową.

- A, to. Nie szkodzi. Jak się miewa Joceline? - spytała 

grzecznie.

Damon drgnął, jakby ugodziła go w czułe miejsce.
- Dobrze. Czemu pytasz? - rzucił z irytacją.
Otworzyła szeroko oczy. Czy to jej się coś wydaje, czy 

Damon jest dziś trochę nerwowy? Jeśli ktoś miał tu 
prawo do wybuchów, to z pewnością nie on. Znała go 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

doskonale. Jego dobre i złe strony. Znała jego 
namiętność i zaskakującą delikatność. I mroczną stronę, 
którą do tej pory przed nią ukrywał. Bezwzględność. 
Gdyby dowiedział się o jej poczynaniach... Zadrżała. 
Nie miała wątpliwości, że zniszczyłby ją tak jak Keitha. 
Ale nie pozwoli mu na to. Nawet gdyby miał wziąć ją w 
ramiona i... nie!

Odwróciła się od niego.
- Chcesz się czegoś napić?
- Chętnie. Poproszę o rum.
- Z sokiem ananasowym? Czarną porzeczką?
- Sam rum.
Patrzył na nią, kiedy podeszła do niego z kieliszkiem w 

dłoni. Była taka piękna, tak zabójczo piękna. Jak 
pantera. Albo grecka bogini dająca poznać 
śmiertelnemu kochankowi smak ambrozji, zanim 
odbierze mu życie.

Ich spojrzenia spotkały się - błękitna błyskawica i 

grafit. Coś chwyciło ją za gardło; jęknęła z 
zaskoczeniem.

Z krtani Damona wyrwało się zduszone warczenie. Nie 

da się inaczej opisać tego dzikiego, drapieżnego 
dźwięku, który nawet w jego uszach zabrzmiał obco. 
Upuścił szklankę; potoczyła się na biały mięsisty 
dywan. Ciemny karaibski rum wsiąkł szybko w jasne 
runo. Jednym błyskawicznym ruchem przyciągnął ją ku 
sobie. Zdusiła krzyk. W niej również odezwała się 
zwierzęca dzikość. Zmiażdżył jej usta pocałunkiem. 
Odpowiedziała równą gwałtownością.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Jęknął i przyciągnął ją jeszcze bliżej, obejmując 

pośladki, jakby chciał na zawsze złączyć ją ze sobą. Jej 
krótka spódniczka zadarła się; poczuła, że ogarnia ją 
fala dzikiej żądzy. Nie mogła powstrzymać cichych 
jęków, wyrywających się z jej na wpół otwartych ust. 
Ujęła skronie Damona, odpychając go od siebie. Jej 
palce wykrzywiły się konwulsyjnie. Krew napłynęła mu 
do lędźwi gorącą, nagłą falą. Niemal krzyknął. Objął jej 
talię, wpijając palce w miękkie ciało tak mocno, że 
skrzywiła się z bólu. Wbiła paznokcie w delikatną skórę 
na jego skroniach. Na linii włosów Damona pojawiła się 
drobna kropelka krwi. Przywarł do niej tak mocno, 
jakby chciał ją zniszczyć, zmiażdżyć, ukarać. To bolało, 
a jednocześnie sprawiało jej rozkosz tak wielką, że 
miała ochotę krzyczeć.

Jednym gwałtownym ruchem chwycił ją na ręce i rzucił 

na łóżko, tak że jęknęły sprężyny. Po chwili przygniatał 
ją swoim ciężarem. Z czoła sączyła się mu strużka krwi. 
Wiedziała, że na talii zostaną jej sine ślady palców, ale 
nie obchodziło jej to. Miłość i nienawiść splotły się w 
niej w jedno. Wcisnęła rękę pod jego koszulę i 
szarpnęła. Guziki rozsypały się po łóżku i dywanie.

Zdarł z niej bluzkę, nie odrywając wzroku od jej 

twarzy. Spojrzała w dół; strzępki jedwabiu przywarły do 
jej piersi. Strzepnęła je z rozdrażnieniem, odsłaniając 
sterczące, napięte aż do bólu sutki. Chwyciła go za 
włosy i przyciągnęła głowę, domagając się, żeby ją 
pieścił. Jej oczy błyszczały prymitywną, najczystszą 
żądzą. Jęknęła głośno, a potem krzyknęła; Damon 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ugryzł ją mocno, do bólu. Natychmiast podsunęła mu 
drugą pierś, wstrząsana potężnymi, nieopanowanymi 
skurczami podniecenia. Poczuł, że przestaje się 
kontrolować. Ich nagie ciała przywarły do ciebie 
zachłannie.

Dłoń Ramony przejechała po jego plecach i zacisnęła 

się na pośladkach; zatopiła w nie paznokcie i roześmiała 
się tryumfująco, słysząc jego jęk bólu.

Uniósł ją i rozepchnął brutalnie jej długie, gładkie jak 

jedwab nogi. Nagle zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. 
Przez ułamek sekundy trwali nieruchomo, napięci do 
ostateczności, jak dwa węże na chwilę przed atakiem. A 
potem wszedł w nią, szybko i brutalnie, nie troszcząc 
się o to, czy jej nie zrani. Krzyknęła z rozkoszy, 
wpierając się w niego całym ciałem, wyginając je w łuk, 
więżąc go w objęciach, jakby chciała go wchłonąć, 
rozpuścić go we wrzącym ukropie swojego wnętrza. Nie 
odrywał wzroku od jej oczu, jaśniejących mocnym 
blaskiem błękitnych błyskawic; pot ściekał mu po 
plecach grubymi kroplami, stopy szukały oparcia w 
materacu. Wbiła mu paznokcie w plecy, aż krew i pot 
zmieszały się razem, a ekstaza wyniosła ich jeszcze 
wyżej. Jęczała, szarpiąc się w jego ramionach, 
oślepiona przez pasma własnych srebrzystozłotych 
włosów, opadających jej na oczy. Odgarnął je jednym 
gwałtownym ruchem. Świat zaczął oddalać się od nich, 
a kiedy przymknęła powieki, na wpół omdlała z 
rozkoszy, jego spojrzenie nagle oprzytomniało.

- Chcę - wydyszał czując, że za chwilę eksploduje. - 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Chcę ci patrzeć w oczy! Chcę... cię zniszczyć!

Ramona krzyknęła, wstrząśnięta orgazmem tak 

potężnym, że na chwilę straciła przytomność. Damon 
spojrzał w jej oszalałe oczy i podążył za nią, zalewając 
ją nasieniem.

Przywarli do siebie, złączeni potężnym spazmem 

rozkoszy.

Kochankowie.
Wrogowie.
Jedno z nich musiało przegrać.

Puerto Rico

T

o prawda, co mówią o San Juan, pomyślała Ramona, 

rozglądając się. Nie ma na Karaibach drugiego miasta o 
tak wyraźnych hiszpańskich wpływach. Stara dzielnica 
kontrastuje ostro z wyrafinowanymi Condalo i Isla 
Verda. Wyglądając z okna trolejbusu, wesoło 
trzęsącego się przez ulice, zauważyła, że autobusy 
poruszają się tu po wydzielonych pasach, w dodatku 
pod prąd! Przypomniała sobie poprzednią jazdę 
autobusem i roześmiała się.

- Co? - odezwał się Damon, zdziwiony jej nagłą we-

sołością.

- Nic, tak sobie wspominałam. Kiedy ostatnio 

wsiadłam do autobusu, omal nie wyzionęłam ducha, ale 
skoro jechał pod prąd...

Roześmiał się wraz z nią, nieświadomie pocierając 

kciukiem o jej dłoń.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

J

oe King, siedzący w granatowej limuzynie, czekał 

niecierpliwie, aż wreszcie zdecydują się na konkretny 
kierunek. Musiał ich rozdzielić, choćby na parę minut.

Był tak pochłonięty obserwacją, że nie zauważył 

podążającego za nim wynajętego fiata.

R

amona usiadła, spojrzała przez okno na szesnasto- i 

siedemnastowieczną zabudowę. Nie mogła nic na to 
poradzić; w jego obecności po prostu musiała cieszyć 
się życiem. Wysiedli i nagle poczuła na sobie spojrzenie 
Damona, spokojne i nieruchome. W tej samej chwili, 
nie wiedzieć czemu, właśnie w tym starym kolonialnym 
miasteczku, w labiryncie wąskich uliczek i zaułków, 
pogodziła się wreszcie ze swoją zmysłowością. Ludzie 
kochają i nienawidzą od stuleci. Dlaczego miałaby być 
inna? Damon objął ją; serce podeszło jej do gardła. 
Teraz wiedziała już z całą pewnością, że nie wróci do 
Oksfordu i bezpiecznego, lecz nudnego życia. Damon 
uwolnił ją z więzienia i będzie mu za to zawsze 
wdzięczna. Bez względu na to, co zrobi później.

Pocałował ją powoli, rozkoszując się smakiem jej ust, 

bez śladu wczorajszej wściekłej namiętności. W tej 
pieszczocie było coś... smutnego.

Cofnęła się o krok, rzucając mu nieszczery uśmiech. 

Zapragnął zetrzeć go z jej twarzy, chciał krzyknąć, żeby 
przestała go oszukiwać. Przez ułamek sekundy poczuł 
do niej czystą nienawiść.

J

oe King zacisnął mocno palce na lornetce. Nie mógł 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

patrzeć, jak Damon Alexander całuje jego córkę. Nawet 
myśl o bólu wroga, kiedy dowie się, że został oszukany, 
nie pocieszyła go. Ale tym razem Alexander przegra. A 
Joceline nie zdoła pokrzyżować mu planów.

M

ały niepozorny fiat stał ukryty w cieniu, jakieś sto 

metrów od limuzyny Kinga. Jego pasażerowie przyjęli 
to z ulgą. Mimo że pracowali w porozumieniu z rządem 
Puerto Rico, mieli pełną świadomość, że znajdują się w 
obcym kraju.

Damon zgłosił stanowczy sprzeciw wobec planów 

zwiedzania. Ramona uśmiechnęła się krzywo. 
Zaczynała się niepokoić. Gdyby go nie znała, 
podejrzewałaby, że próbuje ją więzić przy swoim boku. 
A ona musiała się spotkać z ojcem, który miał odebrać 
od niej dokument.

- Nie doceniasz atmosfery Puerto Rico, ty barbarzyńco 

- rzuciła żartobliwie.

- Zdecydowanie - zgodził się bez oporu.
- Więc co chcesz robić?
- Wypić coś zimnego. Odwodniłaś mnie, kobieto.
Mimo woli musiała pomyśleć o wczorajszej nocy, o ich 

ciałach, spoconych i zwartych ze sobą.

Damon spojrzał na nią i zaciągnął ją z determinacją do 

Casa Blanca, pierwszej kafejki, jaką spotkali po drodze.

J

oe King obserwował ich z nienawiścią. Wyglądali 

razem cholernie dobrze. Nic dziwnego, że Alexander 
nie może się powstrzymać, żeby jej co chwila nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

obmacywać. Przez cały dzień trzymał ją za rękę. 
Głaskał po włosach. Obejmował w talii. A teraz jeszcze 
pochylał się w jej stronę i delikatnie kosztował odrobinę 
jej lodów. Joe King uderzył wściekle pięścią w drzwi 
limuzyny.

M

ężczyzna siedzący za kierownicą fiata uniósł brew i 

zapisał coś w notatniku. Zrobił to bez większego 
przekonania.

Godzina 11.45. Obserwowany uderzył pięścią w drwi 

samochodu.

Inspektor Les Fortnum był wysokim, szczupłym 

mężczyzną o myślących jasnozielonych oczach.

- Jak długo próbujemy znaleźć coś na naszego Joe’go? 

- spytał retorycznie.

Sierżant Frank Less wzruszył ramionami.
- Od mojego urodzenia - oznajmił z rozbrajającą szcze-

rością.

Les Fortnum skinął głową. W latach sześćdziesiątych 

zaczynał dopiero pracę w policji, kiedy Joe King zaczął 
interesować organa ścigania. Najpierw zarzucono mu 
próbę przekupstwa. Brak dowodów. Potem cały szereg 
przestępstw, coraz poważniejszych, w miarę, jak Joe 
King rósł w siłę. Oszustwo. Brak dowodów. Szantaż. 
Brak dowodów. Spisek w celu wprowadzenia w błąd 
inspektorów podatkowych Jej Królewskiej Mości. Brak 
dowodów. Współudział w zbrodni. Brak dowodów. 
Ciężkie uszkodzenie ciała. Brak dowodów. Wyglądało 
na to, że wszystko uchodzi mu na sucho. Ale...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Coś mi mówi, że tym razem Joe popełni duży błąd - 

mruknął Les, bardziej do siebie niż do sierżanta.

- Tak? Dlaczego?
- Bo tym razem to sprawa osobista. - Nie spuszczał 

wzroku z pary podnoszącej się od stolika. - Uwaga - 
rzucił ostrzegawczo.

Frank wyprostował się i włączył silnik.
Jak było do przewidzenia, Joe King śledził każdy ruch 

Damona. Po chwili dwa samochody ruszyły za 
taksówką mknącą przez nowe San Juan.

Z

wolnij - mruknął Les, kiedy wyjechali z miasta i 

znaleźli się na pustej autostradzie. Nie mogli sobie 
pozwolić na wpadkę. Gdyby udało się im oskarżyć Joe 
Kinga o morderstwo...

T

aksówka dowiozła ich na plażę Luquillo. Ramona 

opuściła z ulgą klaustrofobiczne wnętrze samochodu i 
rozejrzała się. W miejscu, w którym stali, znajdowała 
się niegdyś kwitnąca plantacja palm kokosowych. 
Nieopodal stała mała chatka, w której przebrała się w 
nowo nabyty kostium kąpielowy. Jego lodowaty błękit 
pięknie kontrastował z opaloną skórą i jasnymi 
włosami. Wyszła na słońce i przeciągnęła się z lubością, 
nie zdając sobie sprawy, ile osób przygląda się jej 
każdemu ruchowi. Jej włosy zatrzepotały na wietrze jak 
pasma srebrzystego jedwabiu.

Damon zbliżył się do niej ze ściśniętym gardłem. 

Cokolwiek się zdarzy, nie zamierzał jej stracić. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie potrafi już bez 
niej żyć. Co było dość przerażające. Ale kiedy skończy 
się ten cały cyrk z akcjami, kiedy Ramona zrozumie, że 
z nim nie wygra, zrobi wszystko, zęby się poddała. 
Zdawał sobie sprawę, że myśl ta staje się Jego obsesją, i 
coś w nim zaczęło słabo protestować, ale Ogłuszył w 
sobie wszelki sprzeciw.

Wziął ją w objęcia i pocałował; namiętność rozgorzała 

w nim od nowa w chwili, gdy tylko poczuł ją przy 
sobie. Nogi ugięły się pod nią. Przywarła do niego, 
natychmiast tonąc w fali wzajemnego pożądania. 
Zapomniała o wszystkich swoich planach; w tej chwili 
liczył się tylko on. Potężnym wysiłkiem woli zmusił się, 
by przerwać pocałunek i spojrzeć na nią. Jej 
oszołomione oczy powoli oprzytomniały; znowu 
pojawił się w nich wyraz czujności.

- Och, kochanie - powiedział głosem pełnym bólu. - 

Nie musisz niczego zabierać. Wystarczy tylko poprosić.

Przeszedł ją zimny dreszcz. On naprawdę coś 

podejrzewał!

- Za... zapamiętam - wykrztusiła, daremnie siląc się na 

rozbawienie. Delikatnie, lecz zdecydowanie 
wyswobodziła się z jego objęć.

Pozwolił jej odejść, ale jego oczy spochmurniały.

J

oe King, siedzący w limuzynie nieopodal, zacisnął 

zęby. Les uchylił okno, usiłując wpuścić trochę 
powietrza do rozprażonego wnętrza fiata. Z namysłem 
przyjrzał się Ramonie. Gdybyż tylko mógł odgadnąć, w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

co właściwie gra ta dziewczyna...

Zapoznał się z opasłymi tomami akt Joe Kinga, a plan 

przejęcia „Alexandrii” mieścił się w jego zwyczajach. A 
jednak...

- No, nie wiem. - Westchnął, kręcąc głową. - Ta sprawa

jest jakaś inna.

Frank patrzył z podziwem na Ramonę, znikającą w 

falach morza ze swoim chłopakiem. Facet miał fuksa, 
nie ma co.

- Hmmm? Dlaczego?
Zielone oczy Lesa spojrzały na niego z powagą.
- Czuję to w kościach. Śledziłem Kinga tyle razy, że 

straciłem już rachubę. Znam drania na wylot. I widzę, 
że tym razem jest zdenerwowany jak nigdy. Jak 
mówiłem, to sprawa osobista. Ta dziewczyna jest jego 
córką.

- Aha. Szkoda, że się w to wrobiła.
Les obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.
- A ja nie jestem taki pewny. King nie odzywał się j do 

niej, od chwili gdy prysnął z domu. Miała wtedy kilka 
miesięcy. Przez tyle lat włóczyliśmy się za nim, a nie 
wiemy o żadnych jego kontaktach z rodziną. A teraz 
nagle poczuł się ojcem. A gdyby Ramona działała w po-
rozumieniu z ojcem, czy Treadstone zostawiłby jej 
swoje udziały? To bez sensu. Zastanawiam się, co by 
zrobiła, gdybyśmy jej powiedzieli, że to jej ojciec kazał 
zabić Treadstone’a, ponieważ zorientował się, że facet 
chce go zdradzić.

Frank westchnął głęboko.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Dałbym sobie wyrwać przednie zęby, żeby się dowie-

dzieć, co tak przeraziło Treadstone’a. No dobrze, ale 
jeśli ta cała Ramona nie jest w zmowie z ojcem, to po 
co się przyssała do Alexandera?

Les pokiwał głową.
- I to jest bardzo dobre pytanie.

D

amon wycisnął na dłoń trochę olejku do opalania.

- Gorąco? - spytał, przyglądając się smukłej linii 

pleców Ramony.

- Mhm. Bardzo - wymamrotała i drgnęła, kiedy 

chłodne, śliskie dłonie opadły na jej rozgrzaną skórę.

Zaczął masować jej plecy, rozsmarowując białe smugi 

na złocistych łopatkach. Jej piersi miarowo ocierały się 
o szorstki koc. Zacisnęła mocno powieki.

- Jak dobrze. Mogłabym tu zostać przez cały dzień.
- A nie zostajemy? - zagadnął z pozorną nieuwagą, 

Podchwytując niespokojne drżenie jej rzęs. Jego 
spojrzenie zlodowaciało.

- Chciałabym, ale muszę kupić coś mamie. Obiecałam, 

że przywiozę jej coś ładnego.

- San Juan nie jest wolne od cła.
- O?
- Więc perfumy i cała reszta nie są tu tak dobre jak, 

powiedzmy, na Jamajce.

- O... - Opadła ze zniechęceniem na koc. Potem 

otworzyła jedno oko. Dlaczego jej tak utrudniał? Nie 
mogła stłumić lekkiego dreszczu. Damon był 
niebezpiecznym graczem. Prawie uwierzyła, że ją 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kocha, choć rozum podpowiadał jej co innego. Każdy 
pocałunek był kolejnym łańcuchem, mającym przykuć 
do niego te jego cenne akcje. Ale co by zrobił, gdyby 
Dwight Markham wygadał się, że sprzedał jej swoje 
udziały?

Spojrzała z niepokojem na morze. Podróż dobiegała 

końca. Musi przeżyć jeszcze tylko tydzień. Da sobie 
radę. Nie może się poddać. Och, Damonie! Tak 
strasznie cię kocham. Bydlę!

J

oe King zacisnął zęby aż do bólu. Jeszcze nigdy nie 

nienawidził kogoś tak jak Damona.

Z

nowu zaczął nacierać ją olejkiem, przesuwając 

zmysłowo dłonią po smukłej łydce.

Z

abieraj te parszywe łapy, bo zabiję - warknął Joe z 

bezsilną wściekłością. I nagle, zanim jeszcze skończył 
zdanie, zrozumiał, co powinien zrobić. Odprężył się i 
uśmiechnął, znów pogodzony ze światem.

Oczywiście. Dlaczego nie? Doskonały pomysł. Doyle 

wleje mu coś do wina podczas ostatniego balu na statku. 
Zabije skurwiela.

Pojął, że Ramona nie wymknie się dziś temu 

łajdakowi. Puknął niecierpliwie w szklaną szybę, 
oddzielającą go od kierowcy.

- Proszę mnie zawieźć do portu, tam gdzie cumuje 

statek wycieczkowy.

Pora pogawędzić z odpowiednim człowiekiem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

K

ing rusza - odezwał się Frank. - Zostajemy z dziew-

czyną?

Les zawahał się. Instynkt podpowiadał mu, że Ramona 

King ma swoje powody, by być z Damonem. Czuł też, 
że dziewczyna realizuje jakiś własny plan. A mimo to 
coraz bardziej przekonywał się, że mogłaby się stać ich 
cennym sprzymierzeńcem. Ale nie mógł ryzykować 
całej akcji, bazując tylko na własnym instynkcie.

- Trzymamy się naszego ulubieńca - mruknął 

niechętnie. - Chcę się przekonać, co znowu knuje.

Samochody opuściły swoje miejsca obserwacyjne.

D

amon zakręcił butelkę z olejkiem i położył się na 

kocu. Ramona poruszyła się niespokojnie.

- Coś się stało? - spytał z fałszywą troską, 

powściągając uśmiech. Ani chybi maleństwo chce 
schować dokumenty w jakimś bezpiecznym miejscu. 
Pewnie bardzo się męczy, dymając je w kabinie. 
Biedactwo.

Ramona stłumiła rozpaczliwe westchnienie.
- Nie. Wszystko w porządku.
Uśmiechnął się i pocałował jej ramię. Potem znowu 

wystawił się do słońca.

- To dobrze - oznajmił z zadowoleniem. - Nie 

chciałbym, żebyś się źle bawiła.

R

amona czuła się nieswojo, występując w samo 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

południe w wieczorowej kreacji, ale kasyno było 
miejscem szczególnym i wymagało gali bez względu na 
porę dnia. Miała nadzieję, że jej czerwona atłasowa 
sukienka, sięgająca tuż nad kolano, i czerwone 
pantofelki obszyte cekinami spełniają wymogi tego 
miejsca. Dwight Markham poinformował ją radośnie, że 
jego bank otrzymał właśnie równowartość jego 
udziałów, więc Gareth Desmond mógł się przekonać o 
jej wypłacalności.

Wyprostowała obnażone ramiona, odwróciła się na 

obcasikach eleganckich pantofelków i przekroczyła 
próg kasyna.

Było większe, niż się spodziewała, i bardzo efektowne. 

Puszysty purpurowy dywan przyciągał wzrok każdego 
wchodzącego gościa. Wzdłuż ścian ciągnęły się krzesła, 
wykładane złotym i kobaltowym aksamitem. Krupierzy 
mieli na sobie eleganckie białe smokingi. Operowali 
sztonami wartymi tysiące funtów z taką obojętnością, 
jakby mieli do czynienia z żetonami do telefonu.

Ramona ruszyła w powolny obchód sali. Ludzie 

zebrani wokół stołów do ruletki wpatrywali się 
hipnotycznie w wirujące koło. Jeden z mężczyzn, 
ubrany w wymięty garnitur, postawił 100000 funtów na 
czternastkę. Kula zatrzymała się na dwadzieścia jeden i 
pieniądze gracza przeszły w ręce krupiera. I, co za tym 
idzie, Damona.

Uznała, że odpowiednią dla niej grą będzie black jack. 

Kupiła sztony za dwieście funtów i usiadła na pustym 
miejscu. Zaczęła grać, rozglądając się po sali, ale 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Gareth Desmond jakoś się nie pokazywał. Westchnęła i 
nagle poczuła czyjąś obecność. Obejrzała się i 
zobaczyła kobietę, ubraną - podobnie jak ona - w 
koktajlową suknię. Miała lśniące kruczoczarne włosy i 
wielkie, bardzo ciemne oczy. Robiła wrażenie 
zmęczonej. Ramona uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.

- Dzień dobry.
Verity odwzajemniła uśmiech. Dobrze wiedziała, kim 

jest ta blondynka; czy ktoś na statku jeszcze tego nie 
wiedział? Plotka głosiła, że Damon dał jej pierścionek 
zaręczynowy, pewnie ten, który błyszczał tak 
oślepiająco na jej palcu. A ślub miał się odbyć lada 
dzień. Wszyscy mówili o kobiecie, której udało się 
usidlić Damona, a Verity w pełni rozumiała, dlaczego 
tak się stało. Jej stary przyjaciel wybrał sobie 
najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek zdarzyło jej 
się widzieć. Spodziewała się, że olśniewająca 
blondynka odwróci się obojętnie, ale ta spojrzała 
smętnie na topniejącą kupkę sztonów i wzruszyła 
ramionami.

- Omarem Sharifem to ja nie jestem - wyznała ponuro.
Verity roześmiała się, niespodziewanie dla samej 

siebie. To dziwne, ale jej sąsiadka nie miała w sobie ani 
krzty arogancji. Lata praktyki lekarskiej wyostrzyły jej 
instynkt i nauczyły obserwacji. Tajemnicza Ramona 
King zdobyła sobie jej sympatię od pierwszej chwili.

- Ja chyba też nie - zgodziła się z nią. - Jeszcze nigdy 

tu nie byłam.

- Nie? Ja też. - szepnęła konspiracyjnie Ramona. - Ale 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

proszę nikomu nie mówić. Wszyscy widzą we mnie 
blond wersję Maty Hari. Przynajmniej tak mi mówiono.

Verity wybuchnęła śmiechem. A więc dziewczyna 

zdawała sobie sprawę z krążących o niej plotek.

- Będę milczeć jak grób - zapewniła ją i wróciła do 

kart. Poprosiła o jedną, dostała dziewiątkę pik i 
spasowała.

- Widzę, że jest pani w tym jeszcze lepsza niż ja - 

zauważyła Ramona, kiedy bankier odwrócił dwie karty, 
bijące jej siedemnastkę i dwie osiemnastki. - Kiedy 
przegrywam, to od razu trzy.

Verity uśmiechnęła się niewyraźnie i jęknęła na widok 

sztonów, odjeżdżających od niej w siną dal.

- Dlaczego ja to sobie robię? - pożaliła się. Jej uśmiech 

zbladł stopniowo, kiedy uświadomiła sobie prawdziwy 
powód. Robi to, by zapomnieć o twarzy Grega, 
stojącego w drzwiach jej kabiny.

- A właśnie. Ramona King - odezwała się blondynka, 

wyciągając smukłą białą dłoń.

- Wiem. Verity Fox. Jeśli plotki mówią prawdę, 

jesteśmy sąsiadkami. Jestem lekarką. Pracuję... 
pracowałam w szpitalu Johna Radcliffe’a.

- Naprawdę? Ten świat jest jednak mały. - Ramona 

rozejrzała się jeszcze raz, już bez większej nadziei. 
Nigdzie ani śladu jej następnej ofiary. - Chyba muszę 
się napić - mruknęła.

Verity szybko zeskoczyła ze stołka.
- Ja też.
- Tutaj, czy już dosyć?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Verity spojrzała na żałosną resztkę sztonów i 

roześmiała się.

- Raczej gdzie indziej. To miejsce jest nie na moją 

kieszeń.

Ramona zerknęła na nią, zaskoczona. Do tej pory 

wydawało jej się, że na pokładzie tego pływającego 
pałacu jest jedyną osobą, która nie posiada milionów - 
jeśli nie setek milionów.

Weszły do pustego baru na najwyższym pokładzie, w 

intrygujący sposób przypominającego arabską 
kawiarnię. Rattanowe meble ginęły niemal w bujnych 
roślinach, a potężne wentylatory leniwie mełły ciepłe 
powietrze.

Casablanca - odezwała się Verity, jakby czytając w 

myślach Ramony.

- Piękny film, prawda? - spytała, zdejmując szpilki 

westchnieniem ulgi.

Verity poszła w jej ślady. Wreszcie życzliwa dusza.
- Piękny? Fantastyczny - poprawiła ją z błogim uśmie-

chem. - Byłam śmiertelnie zakochana w Humphreyu 
Bogarcie.

- Ja wolę Burta Lancastera. - Ramona uśmiechnęła się.

N

ie zdawały sobie sprawy, że jedna z osób na 

pokładzie aż podskoczyła na ich widok. Joceline 
Alexander od kilku godzin zażywała kąpieli słonecznej. 
Przed chwilą usiadła, by napić się soku, i jej spojrzenie 
padło na dwie kobiety siedzące przy wielkim oknie. 
Widok ich obu, pogrążonych w przyjacielskiej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pogawędce, niemal przyprawił ją o zawał serca. 
Przełknęła ślinę. Dlaczego siedziały razem? Po roz-
mowie z Damonem poleciła swojemu małemu 
wywiadowcy sprawdzić Ramonę. Z ulgą dowiedziała 
się, że Joe King nie kontaktował się z nią od chwili, 
kiedy opuścił Barbarę. Ale teraz znowu zaczęła się bać.

Powoli podniosła się z leżaka. Musi się dowiedzieć, o 

czym rozmawiają. Weszła do kawiarenki i usiadła pod 
osłoną ogromnej, bujnej paproci.

R

amona i Verity zdążyły się już zaprzyjaźnić.

- Więc widzisz, że w moim życiu nie ma nic specjalnie 

interesującego - zakończyła Verity opowieść o sobie, z 
której starannie wycięła wszelkie wzmianki o chorobie.

Ramona pokręciła głową.
- Czy ja wiem, praca chirurga wydaje mi się 

fascynująca.

- To samo można powiedzieć o tobie. Nie każdemu 

dane jest być oksfordzkim wykładowcą.

- Wydawało mi się, że tylko tego pragnę.
Verity wyprostowała się, słysząc w jej głosie nagły 

smutek i rozczarowanie.

- Tak? A teraz chcesz czegoś więcej?
- Teraz wiem już, że Oksford stał się moim 

więzieniem. Uprzytomniłam to sobie dopiero po śmierci 
narzeczonego.

Joceline Alexander spojrzała na nią z takim samym 

zdziwieniem, jak Verity.

- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska - szepnęła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Verity.

Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie jesteś. Dobrze jest czasem zwierzyć się komuś.
- Otóż to. Od czasu do czasu warto się przed kimś 

otworzyć - zgodziła się Verity żałując, że nie może 
zrewanżować się równą szczerością.

- Jesteś tu sama, czy... - Ramona zerknęła na jej 

serdeczny palec.

Verity pokręciła głową.
- Nie, jestem wolna jak wiatr. Moja matka mogła mi 

towarzyszyć, ale przecież londyński światek zginąłby 
bez niej mamie.

- Ach, więc to tak? Moja matka nie przepada za Lon-

dynem. I chyba nie traci wiele.

- Twój ojciec pewnie jest zadowolony, bo ma ją tylko 

dla siebie.

Ramona spoważniała.
- Raczej nie. Ojciec zostawił nas, kiedy byłam 

dzieckiem.

- To smutne. Ale widujecie się czasami?
- Pięć dni temu zobaczyłam go po raz pierwszy w 

życiu.

Verity zamilkła speszona.
- Przykro mi - wykrztusiła wreszcie.
Oczy Ramony rozpogodziły się.
- Nie ma powodu. Nigdy mi go nie brakowało, a 

teraz... cóż, oboje jesteśmy dorośli. Łączą nas wspólne 
interesy... - Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie 
chcąc ciągnąć tego tematu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Verity wyczuła to natychmiast.
- Widziałaś już ten film, który pokazują w tutejszym 

kinie?

Ramona pokręciła głową.
- To nie Casablanca, co?
Verity roześmiała się.
- Niestety. I nie ma ani śladu Burta Lancastera, ale to 

dobra komedia. Idziesz?

Ramona skinęła głową. Przyda jej się trochę śmiechu. 

Och, jak bardzo jej się przyda...

Wyszły, nie zauważając pobladłej kobiety, siedzącej w 

cieniu rozłożystej paproci. Joceline odprowadziła je 
przerażonym spojrzeniem. O jakich wspólnych 
interesach mówiła Ramona? Musi z nią porozmawiać, 
ostrzec przed ojcem. Joe King siał zniszczenie 
wszędzie, gdzie się pojawił. Zabrał jej wszystko, co 
miała...

G

reg szedł u boku Jocka, który po raz pierwszy od nie 

wiadomo ilu dni zrobił sobie wolne od swoich maszyn. 
Znaleźli się w pobliżu kina dokładnie w chwili, gdy 
widzowie zaczęli wychodzić po zakończonej projekcji. 
Jock otworzył szeroko oczy na widok dwóch kobiet. W 
jednej z nich, blondynce w czerwieni, natychmiast 
rozpoznał ukochaną właściciela statku. Nawet w 
czeluściach maszynowni słyszało się plotki na jej temat. 
Ale Greg patrzył jak zahipnotyzowany na drugą kobietę. 
Jock zdążył jeszcze pomyśleć, że te wielkie brązowe 
oczy mogą uwieść każdego mężczyznę, kiedy brunetka 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

spojrzała na nich i przez jej twarz przemknął grymas 
bólu. Szybko odwróciła wzrok i minęła ich. Greg 
przyspieszył kroku. Jock poszedł za nim, zatopiony w 
posępnych rozważaniach. Oczywiście, to się musiało 
wreszcie zdarzyć. Greg był przystojny i w ogóle. Ale 
żeby pasażerka?! Nie zdawał sobie sprawy, jakie to 
niebezpieczne? Westchnął ciężko. Ależ oczywiście, że 
tak. Usiadł nad piwem w towarzystwie swojego 
przyjaciela i kapitana i postanowił nie odzywać się ani 
słowem.

Greg niemal nie zauważył odejścia Jocka. Trwał 

ponuro nad piwem, wpatrując się w nie martwym 
wzrokiem. Kiedy zaskoczył ją z kochankiem, czuł tylko 
wstrząs, a potem wściekłość. Później pomyślał, że 
właściwie miał szczęście. Teraz łatwo będzie mu o niej 
zapomnieć. Musiałby chyba zwariować, gdyby nadal 
zawracał nią sobie głowę. Tak myślał, dopóki jej znowu 
nie zobaczył. Te wielkie ciemne oczy, wypełnione 
bezbrzeżnym bólem. Zupełnie, jakby zobaczył w nich 
odbicie własnego cierpienia. Straconych nadziei. 
Bezradnej miłości...

Westchnął ciężko i przejechał dłonią po włosach. Ode-

pchnął od siebie piwo i wyszedł z klubu. Kiedy 
zatrzymał się przed jej drzwiami i zapukał, czuł się 
idiotycznie bezbronnie.

Verity, wstrząśnięta spotkaniem z Gregiem, rozstała się 

z Ramoną tuż po filmie. Zdążyły jeszcze umówić się na 
następny dzień. Pukanie do drzwi zniecierpliwiło ją. 
Podeszła do nich boso i otworzyła je z rozmachem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Tak? - Zamarła, niezdolna wydobyć z siebie głosu. 

Krew odpłynęła jej z twarzy. Przez chwilę oboje 
milczeli jak zaklęci.

Greg odezwał się pierwszy.
- Mogę wejść? - spytał sztywno.
- Oczywiście - odparła tym samym tonem. Nagle 

nawiedziło ją wrażenie déjŕ vu. Czy już przeżyli coś 
takiego? Znowu poczuła ciągle obecny dreszcz 
podniecenia. Westchnęła rozpaczliwie. - Boże, jak to 
się wszystko skomplikowało.

Serce ścisnęło się mu boleśnie.
- Tak - zgodził się, zgnębiony. W jej głosie nie było ani 

śladu nadziei. - Chciałem cię przeprosić.

Spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- A za co, na miłość boską?
- Chciałem... spodziewałem się... liczyłem... na zbyt 

wiele. Nie miałem prawa oczekiwać, że dochowasz mi...

- Jak ty nic nie rozumiesz - przerwała mu z jękiem. - 

Kocham cię.

- Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo chciałem to od 

ciebie usłyszeć - wyznał, przejęty nagłą, nieoczekiwaną 
nadzieją. Bez słowa rozpostarł ramiona, a ona wtuliła 
się w nie, z policzkami nagle mokrymi od łez, 
gwałtownych i ciepłych jak tropikalna burza.

Poczuła, że jego ramiona obejmują ją tak, jak niegdyś. 

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak strasznie za nimi 
tęskniła. W nagłym olśnieniu pojęła, że jej ofiara była 
niepotrzebna. Co więcej, obraziła nią Grega. 
Potrzebowała go tak samo mocno, jak kochała. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Zaufanie, przyjaźń, zrozumienie... Gordon miał rację. 
Nie powinna go oszukiwać. Zasługiwał na szczerość.

Wzięła głęboki oddech, by wyznać mu wszystko o 

swojej chorobie.

W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Zamarli, a potem jej wargi drgnęły w 

powstrzymywanym uśmieszku.

- Nie wierzę - powiedziała z desperacją i wysoko 

ponad głową usłyszała gardłowy śmiech Grega.

- Lepiej odbierz. To, co mam ci do powiedzenia, 

wymaga spokoju.

Spojrzał na nią bursztynowymi oczami, jakby rozświet-

lonymi od środka. Przyjmie od niej tyle, ile zechce mu 
podarować. Nie będzie wymagać, by poświęciła mu 
wszystko.

Skinęła głową. Szalało w niej tyle uczuć, że niemal nie 

mogła wydobyć z siebie głosu. Niechętnie odsunęła się, 
klęknęła na łóżku i podniosła słuchawkę.

- Tak?
- Verity?
Rozpoznała ten głos od pierwszej chwili. Zamknęła 

oczy. Och, Gordonie... Nie teraz!

- Cześć - mruknęła i obejrzała się przez ramię na 

Grega. Był taki piękny. Miała ochotę zedrzeć z niego 
ubranie, a wszystko inne wyjaśnić później...

- Verity, ja... - Gordon przełknął ślinę. Przeanalizował 

każdy strzęp informacji i czekał niecierpliwie na wyniki 
sekcji, ale teraz nie mógł już zwlekać ani chwili dłużej.

- Verity - powtórzył.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ton jego głosu sprawił, że zaczerpnęła duży haust 

powietrza. Jej serce wywinęło koziołka i zawisło gdzieś 
w próżni. Zupełnie go nie czuła.

- Po prostu powiedz to - wykrztusiła.
Greg zbliżył się do niej o parę kroków i zatrzymał się. 

Słyszał głos po drugiej stronie linii na tyle dobrze, żeby 
go rozpoznać, ale nie rozróżniał słów.

- Mam złe wieści. Bardzo złe - zaczął Gordon z 

rozpaczliwą determinacją. - Zdechło jedno z naszych 
zwierząt. To, które przyjmowało... no wiesz.

- Wyniki sekcji? - wymamrotała, z trudem poruszając 

zbielałymi wargami. Odwracała twarz od Grega, 
zdziwionego tą fachową rozmową.

- To to. Nie ma wątpliwości.
Poczuła, że wszystko w niej lodowacieje.
- Rozumiem.
- Można to kontrolować. Nie wiemy jeszcze 

dokładnie... - Greg podszedł bliżej, targany wściekłą 
zazdrością. Miał ochotę wyrwać jej słuchawkę i 
powiedzieć łobuzowi, żeby się odczepił. Chciał mu 
wykrzyczeć, że Verity należy do niego. Żeby przestał 
jej zawracać głowę.

- Musisz odstawić ten lek, przynajmniej... na jakiś czas.
Nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli, że jej czas się 

kończył. Już po wszystkim. Walka dobiegła kresu.

- Rozumiem - odezwała się wreszcie głucho. - Do 

widzenia.

Odłożyła słuchawkę sztywnym, mechanicznym 

ruchem. Przez chwilę wpatrywała się tępo w telefon. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Potem usłyszała za sobą szmer i odwróciła się.

- Greg - szepnęła. Zapomniała o nim.
On też to zauważył. Wystarczy jeden telefon od 

tamtego i...

- To bez sensu - rzekł. Przy tym facecie nie miał szans, 

to wydawało się oczywiste.

- Tak, najdroższy. Tak myślę - powiedziała słabym j 

głosem.

- Przepraszam. Nie... nie będę ci się więcej narzucać. - 

Odwrócił się do drzwi. Kiedy zamykał je za sobą, czuł 
niemal fizyczny ból. Wiedział, że przegrał. Gdyby tylko 
mu pozwoliła, gdyby dała mu szansę, walczyłby o nią 
do ostatniego tchu. Ale kiedy wyznała mu miłość, 
najwyraźniej się pomyliła.

Błądzić jest rzeczą ludzką.
- Przepraszam - szepnął jeszcze raz do zamkniętych 

drzwi.

Dominikana

F

red Gless uznał, że Dominikana jest całkiem 

niebrzydka. Być może dlatego, że zajmowała ponad 
dwie trzecie wyspy Hispaniola i robiła mniej 
klaustrofobiczne wrażenie niż reszta wysp, na które 
trafili w ślad za Joe Kingiem. Wielu tubylców mówiło 
prymitywną angielszczyzną, co znakomicie ułatwiało im 
zadanie. Byli właśnie w małym sklepiku z rupieciami, 
stojącym przy wąskiej brukowanej uliczce. Fred nie 
miał pojęcia, w jaki sposób Les Fortnum odkrył to 
miejsce i jak poznał nieustannie uśmiechniętego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

właściciela sklepu. Ani też, czego właściwie tu szukali.

Właścicielowi jak nic stuknęła osiemdziesiątka, a jego 

spojrzenie miało tak wszystkowiedzący wyraz, że Frank 
mimo woli kurczył się pod nim. Nagle przypomniał 
sobie, że dosłownie o miedzę, na Haiti, znajduje się 
kolebka wudu. Wzdrygnął się.

Przyglądał się swojemu szefowi, targującemu się ze 

starym łamaną angielszczyzną, i zastanawiał się, czy 
niektórzy Haitańczycy nie wyemigrowali przypadkiem 
na wschód. Wreszcie gnom zgodził się na cenę i 
wręczył Lesowi małą paczuszkę. Dopiero kiedy w ręce 
starego trafił gruby zwitek tutejszej waluty. Frank pojął 
wreszcie, o co chodzi.

Les nie odpowiadał na jego pytania, dopóki nie dotarli 

do samochodu. Ruszyli w stronę portu, strzeżonego 
przez potężny posąg, nieco tylko mniejszy niż Kolos 
Rodyjski. Przedstawiał hiszpańskiego księdza 
Montesinę, który w szesnastym wieku przybył do 
Dominikany, by walczyć o prawa Indian. Godny 
podziwu optymizm, pomyślał Frank, kiedy samochód 
zatrzymał się w cieniu potężnego drzewa, obsypanego 
szaleńczą ilością kwiatów. Teraz mogli już tylko czekać 
na przybycie „Alexandrii”.

Les rozwinął starannie maleńką paczuszkę i położył ją 

sobie na dłoni. Frank spojrzał i gwizdnął. Pluskwa - 
oczywiście elektroniczna.

- Mamy na to pozwolenie?
- Skąd.
- Londyn o tym wie?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Skąd.
- Czy cokolwiek nas kryje?
- Skąd.
Frank odchrząknął, ale uśmiechnął się.
- Jak zbliżymy się do naszego ulubieńca, żeby mu to 

podłożyć?

- Nie zbliżymy się do naszego ulubieńca. Chodzi nam o

jego córkę.

Frank wytrzeszczył na niego oczy.
- Dlaczego?
- Ponieważ powiemy jej, o co podejrzewamy jej papę.
Podczas lotu z Puerto Rico Les przemyślał sobie wiele 

rzeczy. Doszedł do wniosku, że nic nie zyskają, jeśli nie 
odważą się zaryzykować. Joe King był za sprytny.

Frank odwrócił się do szefa.
- Myślisz, że to mądre?
- Nie sądzę, żeby była z nim w zmowie. - Les wzruszył 

ramionami. - A jeśli nawet jest, co mamy do stracenia? 
Jeśli pobiegnie do niego, niosąc nasze maleństwo - 
pogładził pluskwę z czułością - i powie: „Tatusiu, 
najdroższy, gliny nas gonią”, przynajmniej będziemy 
mieli pewność.

- Sąd tego nie uzna - przypomniał mu Frank.
- Nie uzna. Ale zrobi dobre wrażenie - wyjaśnił Les 

zwięźle. Niewiele osób potrafi wysłuchać nagrania 
własnego przyznania się do winy i nie załamać się. Jeśli 
Ramona współpracuje z ojcem, ten drobiazg da im 
punkt oparcia. A jeśli nie, Joe King zyska w niej 
nowego wroga. Tak czy tak, bilans wychodzi na plus.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

D

amon rozmawiał z Garethem Desmondem, 

wieloletnim przyjacielem, który słuchał go z rosnącym 
zdumieniem i coraz szerszym uśmiechem.

- Dobrze, zrobię to. Jesteś pewien, że skontaktuje się 

ze mną? - spytał zaintrygowany.

Damon pokiwał ponuro głową.
- W stu procentach - mruknął ze znużeniem. - Przy 

takiej liczbie akcji jesteś najbardziej oczywistym celem. 
Informuj mnie o wszystkim, dobrze?

Gareth klepnął go po plecach.
- Chcę zaproszenie na ślub, stary byku - oznajmił 

jowialnie. - Dobraliście się jak w korcu maku.

G

reg i jego oficerowie obserwowali pilota, bezustannie 

sprawdzającego sonar. Na razie wszystko szło jak po 
maśle. Przynajmniej tego nie skopałem, pomyślał Greg 
z cichą rozpaczą.

R

amona jeszcze nie mogła uwierzyć własnemu 

szczęściu. Damon gdzieś zniknął i ciągle się nie 
pojawiał. Jeśli zejdzie na ląd jako pierwsza, może mieć 
cały dzień dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że 
Damon obserwuje ją z ukrycia.

W

iem, wkrótce spotkasz się z Joe Kingiem, pomyślał 

nienawistnie. A wtedy radzę ci na siebie uważać, moja 
droga. Dopadnę cię... i nigdy więcej nie pozwolę 
odejść.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

R

amona niemal krzyknęła, kiedy steward dotknął lekko 

jej ramienia.

- Mam dla pani wiadomość od pani Aleksander.
Podziękowała mu i szybko przebiegła wzrokiem 

karteczkę. Muszę spotkać się z tobą na osobności. 
Czekam o wpół do dwunastej przy katedrze Santa 
Maria La Menor. To ważne. Joceline.

Działo się coś złego. Ramona nie spodziewała się 

nawet, do jakiego stopnia.

C

o za piękność. - Les westchnął z rzadkim u niego 

podziwem.

- Już ją widzisz? - Frank wytrzeszczył oczy. Trapu 

jeszcze nie przerzucono na brzeg.

- Mówię o statku.
Słońce prażyło coraz silniej, a jeszcze nie wzniosło się 

dobrze nad horyzont. „Alexandria” zaczęła w końcu 
uwalniać swoich pasażerów.

- Stań przy taksówkach, na wypadek gdybym ją zgubił. 

Joe jeszcze się nie pojawił?

- Nie. - Frank wyszczerzył zęby. - Nasz telefon z Lon-

dynu załatwił sprawę.

Pomysł był prosty: zadzwonili do jednego z prawników 

Kinga, informując, że w ich szeregach jest donosiciel. 
Wobec takiego obrotu spraw King musiał wrócić do 
Londynu, bez względu na to, jak bardzo chciał 
porozmawiać z córką. Nie mógł sobie pozwolić na 
zlekceważenie potencjalnej katastrofy. Les żywił 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

żarliwą nadzieję, że w tej właśnie chwili King ryje w 
pamięci komputera jak oszalały. Byłoby miło, gdyby 
pocił się przy tym ze strachu jak ruda mysz. Ale jeśli 
wyznaczy kogoś do tego zadania i wróci, żeby przerwać 
im spotkanie z jego córką, sytuacja może się okazać 
krytyczna. Rozejrzał się nerwowo, ale - ku swojej uldze 
- nie zauważył żadnej limuzyny. King nigdy nie 
pohańbiłby się czymś poniżej mercedesa.

Frank, stojący przy postoju taksówek, zaczął machać 

dziko rękami. Les spojrzał we wskazywanym kierunku. 
Zobaczył ją z daleka. Nie musiał się martwić, że zgubi 
ją w tłumie - kaskada srebrnozłotych włosów, 
spadających aż do talii, wyróżniała ją na kilometr. 
Frank stanął mu za plecami. Słuchając paplania 
mijających ich turystów, czuł przez chwilę zazdrość i 
żal. Zazdrość z powodu bogatych i beztroskich 
pasażerów, mających przed sobą dzień rozrywek. I żal 
za tę dziewczynę, nieświadomą jeszcze, co ją czeka.

Nie zauważyła ich, dopóki nie stanęli przed nią.
- Doktor King?
Spojrzała na nich z zaskoczeniem, a potem 

uśmiechnęła się. Na pewno przysłał ich ojciec.

- Tak.
- Czy możemy poprosić panią na chwilę?
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Poczuła zagrożenie; 

cofnęła się o krok. Rozejrzała się i nieco uspokoiła, 
widząc wokół siebie dziesiątki przechodniów.

- Nie ma powodu do obaw - odezwał się Les Fortnum, 

natychmiast wyczuwając jej lęk. Nie znosił, kiedy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kobieta musiała bać się mężczyzn. Na tym polegała jego 
praca: by piękne kobiety mogły chodzić po ulicach bez 
lęku. Wyjął legitymację i pokazał ją Ramonie. Frank 
poszedł za jego przykładem.

- Nie musi pani wsiadać z nami do samochodu ani 

nawet oddalać się stąd. Może usiądziemy w kawiarni?

Ramona przyjrzała się dokładnie legitymacjom i 

zaczęła się uspokajać. Frank, który czasami zdradzał 
nawyki dobrego skauta, poprowadził ich bezbłędnie do 
obszernej kawiarni z widokiem na morze. Les znalazł 
odległy, tonący w mroku stolik, na wypadek gdyby Joe 
King jednak się pojawił.

- Czy nie przeszkadza pani, że zamówimy śniadanie? - 

spytał licząc, że ta codzienna sytuacja uspokoi ją i 
odpręży. - Jesteśmy na czczo.

Frank chwycił ochoczo menu i zagłębił się w lekturze. 

Les odebrał Ramonie torbę i położył ją na krześle obok 
siebie. Frank starannie unikał spoglądania na 
przełożonego. Udawał, że nie widzi, jak szef wyjmuje z 
kieszeni pluskwę.

- O co chodzi, inspektorze? - spytała Ramona.
Les wyczuł w torbie jakieś papiery i zwykłe drobiazgi. 

Tubka z kremem do opalania. Okulary 
przeciwsłoneczne Kosmetyczka. Słomkowa torba była 
wyłożona jedwabiem, rozprutym przy jednej z rączek. 
Bardzo starannie wsunął owalny przedmiocik pomiędzy 
słomkę i materiał, po czym ostrożnie wysunął rękę.

Uśmiechnął się do Ramony.
- Niestety...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Do stolika podeszła kelnerka, niosąca zamówione 

dania - i Les natychmiast umilkł. Ramona upiła trochę 
soku, ze zdziwieniem zauważając, że usta ma 
wyschnięte na pieprz. Ręce drżały jej lekko. Instynkt 
krzyczał w niej wielkim głosem jedno jedyne słowo: 
niebezpieczeństwo!

Les odczekał, aż kelnerka wróci za kontuar, i zerknął 

na Franka pałaszującego omlet.

- Niełatwo mi to powiedzieć. Niestety, mam chyba złe 

wieści.

Damon. Jeżeli coś mu się stało... nie przeżyłaby tego. 

Czuła to. Wreszcie to do niej dotarło: kochała go. 
Naprawdę. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. 
Bardziej niż pragnienie zemsty za Keitha. Więcej niż 
własne bezpieczeństwo. I proszę, omal go nie zdradziła. 
Jego, jedynej miłości jej ożycia.

- Doktor King?
Zatrzepotała powiekami, nagle zdając sobie sprawę, że 

starszy policjant przygląda się jej badawczo. Z trudem 
przywołała uśmiech na drżące wargi.

- Przepraszam. Nie słuchałam.
- Nie szkodzi. Ale to, co mam pani do powiedzenia, 

naprawdę jest ważne. Musi mi pani poświęcić chwilę »
wagi.

- Nic mu nie jest, prawda? - wyrzuciła z siebie.
Les spojrzał na nią uważnie.
- Mówi pani o ojcu?
Tym razem to ona otworzyła szeroko oczy.
- Nie. O Damonie. My... - Zawahała się i dokończyła z 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

determinacją: - Chyba mówimy o dwóch różnych 
sprawach. Może opowie mi pan o wszystkim po kolei?

Les stłumił uśmiech, widząc ostry jak laser błysk w 

nadzwyczajnych oczach kobiety. A przecież przed 
chwilą wyglądała, jakby miała się załamać.

Ramona opanowała dreszcz strachu. Spojrzała 

spokojnie na Lesa Fortnuma. Ma dobrą twarz, 
zauważyła. Znamionującą siłę i charakter. Coś się 
stanie. Jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale czuję to. Coś 
się stanie.

- Jak powiedziałem, mam złe wieści. Dotyczą pani 

narzeczonego.

Pobladła.
- Damona?
- Nie, nie chodzi o pana Alexandera. Mówię o panu 

Treadstone.

- Keith?
- Tak. - Les wziął głęboki oddech i pochylił się nad 

stolikiem. Nieświadomie Ramona zrobiła to samo.

- W momencie śmierci pana Treadstone’a pewne infor-

macje zostały utajnione - zaczął. - Jest to, naturalnie, 
wyjątek, ale ze względu na fakt, iż śmierć pana 
Treadstone’a miała związek z prowadzonym przez nas 
śledztwem, zachowano pewne fakty w tajemnicy.

Ramona spojrzała na niego chłodno.
- To brzmi jak policyjny żargon. Proszę powiedzieć mi 

to wprost. Czego nam... mnie nie powiedzieliście? Co 
spotkało Keitha?

Zielone oczy Lesa wytrzymały jej spojrzenie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Wypuściła powietrze z głośnym świstem. Nie miała 

pojęcia, że wstrzymuje oddech. Przez głowę 
przemknęły jej własne podejrzenia.

- Wiedziałam - szepnęła, nie zauważając krótkiego jak 

błysk flesza spojrzenia, jakie wymienili policjanci; - Po 
prostu wiedziałam. Keith by tego nigdy nie zrobił. Jak 
się dowiedzieliście?

- Nie miał prochu na rękach. Przy każdym strzale z 

broni osypuje się jego mikroskopijna ilość. Nasz 
patolog nie znalazł go na dłoniach pana Treadstone’a. 
Ergo, to nie on pociągnął za spust.

Poczuła nadpełzające lodowate zimno, pochłaniające ją

jak ogromny cień.

- Został... zamordowany?
- Tak.
Oblizała wargi. Straciła w nich czucie; były zdrętwiałe 

jak dwa kawałki drewna.

- Z powodu tych udziałów. Tak?
Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Już ją znała.
- Tak uważamy - potwierdził Les. Śmiertelna bladość 

Ramony King dowodziła, że jednak nie pomylił się w 
jej ocenie. - Nie wiedziała pani o tym?

Pokręciła mechanicznie głową. Niemal go nie słyszała 

przez narastający szum w uszach. Zacisnęła palce na 
poręczy krzesła. Uspokój się, krzyknął jakiś głos w jej 
głowie. Uspokój się.

- Nie. Wiedziałam, że miał obsesję na punkcie tego 

statku, ale nie podejrzewałam, że... to zaprowadzi go 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tak daleko... - usłyszała własny głos. Och Damonie, 
Damonie! Co zrobiłeś?

Frank omal nie upuścił filiżanki. Zerknął pytająco na 

Lesa. Ten skorzystał z widocznego wstrząsu, jaki 
najwyraźniej przeżywała Ramona, by nacisnąć ją 
jeszcze bardziej.

- Ale pani przecież nie spotkała się z nim wtedy, 

prawda?

Pokręciła głową.
- Nie. Później. Kiedy zjawiłam się na statku.
Les otworzył szeroko oczy.
- Był na statku?
Jeśli Joe King przedostał się na pokład „Alexandrii”, a 

jego wywiadowcy tego nie zauważyli, to niech Bóg ma 
ich w swojej opiece. Osobiście skręci im kark. Ocknął 
się, widząc jej czujne spojrzenie, pełne nie skrywanego 
zdumienia.

- Oczywiście, że tak. A gdzie mógłby być, jak nie na 

statku?

- Ale... to niemożliwe. Śledziliśmy go od chwili, kiedy 

opuścił Anglię. Jestem pewien, że nie postawił nawet 
stopy na pokładzie „Alexandrii”.

Mówił prawdę. Joe King zjawił się w porcie Puerto 

Rico, a jeden z pasażerów statku wsiadł do jego 
samochodu. Okna były przyciemniane, więc nie zdołali 
zajrzeć do środka, ale zrobili facetowi dobrą fotografię, 
a Londyn przysłał im jego akta. Jeff Doyle. Tylko na 
tyle udało się zbliżyć Kingowi do statku.

Ramona pokręciła głową, walcząc z ogarniającym ją 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

poczuciem absurdu.

- Myli się pan. Nawet w tej chwili tam jest.
Frank otwierał już usta, by zaprotestować żarliwie, ale 

Les uniósł rękę, uciszając go. Przez długą chwilę 
przyglądał się jej z namysłem; potem skinął powoli 
głową.

- Jak się pani zdaje, o kim rozmawiamy?
Ramona otworzyła szeroko oczy. Wszystko w niej 

krzyczało, by go broniła, ale widziała, że nie może tego 
zrobić.

- Oczywiście o Damonie - powiedziała, czując się jak 

zdrajczyni.

Frank otworzył usta.
- Damon Alexander? Nie, nie mówimy o nim, panno 

King.

- Co? - Słowo strzeliło jak uderzenie bata.
Les pokiwał głową. Tak. Teraz wszystko zaczynało się 

układać w sensowną całość.

- Myślała pani, że Alexander miał z tym coś 

wspólnego?

- A... nie miał? - szepnęła zamierającym szeptem, 

czując, że każda komórka jej ciała zaczyna dygotać jak 
oszalała.

Les pokręcił głową.
- Nie. I nic go nie łączyło z panem Treadstone’em. 

Proszę mi wierzyć.

Ramona opadła na krzesło, nagle zupełnie wyzuta z sił.
- Och... dzięki Bogu!
Przynajmniej jedna tajemnica była rozwiązana. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Wiedzieli już, dlaczego związała się z Damonem 
Alexanderem. Z jakiegoś powodu uznała go za winnego 
śmierci narzeczonego. Les spojrzał na nią; wyraz ulgi 
na jej twarzy powoli rozpłynął się. Jej przenikliwie 
błękitne oczy znowu spoczęły na nim, domagając się 
odpowiedzi.

- Więc kto? - spytała niepewnie. I nagle wiedziała.
Les spojrzał na jej zastygłą w grymasie twarz i skinął 

głową.

- Tak, panno King. Pani ojciec - odezwał się cicho. 

Mówimy o pani ojcu.

J

oceline spojrzała na zegarek. Dochodził kwadrans po 

jedenastej. Wreszcie. Wzięła prysznic i włożyła biały 
lniany żakiet oraz spodnie. Chwyciwszy torebkę, 
zdecydowanym krokiem ruszyła do wyjścia. Na 
wybrzeżu złapała pierwszą taksówkę i ruszyła na 
umówione miejsce.

Oparła się wygodnie; odetchnęła głęboko. Jeśli 

Ramona King po rozmowie z nią pójdzie na policję, 
godziny, które spędzi na wolności, będzie mogła 
policzyć na palcach.

R

amona opuściła kawiarenkę, nie mogąc otrząsnąć się 

z oszołomienia. Dowiedziała się wielu rzeczy o ojcu, o 
długiej liście jego przestępstw oraz o przymierzu z 
Keithem. Nie rozumiała jeszcze tylko jednego: o czym 
dowiedział się Keith, że Joe King postanowił go zabić?

Szła jak pijana, nie mogąc zdecydować, co właściwie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

czuje. Z jednej strony - ulgę. Damon był niewinny. 
Myliła się co do niego, myliła się zupełnie. To, co brała 
za grę, było prawdą. Kochał ją. Nie udawał. Naprawdę 
chciał się z nią ożenić i nie chodziło mu o te przeklęte 
udziały. Jaką była idiotką! Pozwoliła, by gniew ją 
zaślepił. Chciała, żeby okazał się winny, a on 
rzeczywiście ją kochał.

A z drugiej strony... Ojciec znowu pojawił się w jej 

życiu, rzucając na nie ponury cień. Choć policjanci nie 
powiedzieli jej tego wprost, czuła, że spodziewają się 
po niej pomocy. Nie zdradziła im, że zamierza się z nim 
dzisiaj spotkać, a po tej rozmowie nie wiedziała nawet, 
czy w ogóle chce to zrobić. To wymagało namysłu. 
Wszystko się jakoś pogmatwało. Wiedziała, że ze 
względu na Keitha powinna im pomóc. A ojciec 
zasługiwał na każdą karę. Ale najpierw musiała to 
wszystko przeanalizować. Joe King jest niebezpieczny. 
Jego zemsta może być przerażająca.

Nie potrafiła się zdecydować, co powiedzieć 

Damonowi. Zasługiwał na prawdę, nawet jeśli miałaby 
go przez to utracić. Między nimi pojawiło się tyle 
kłamstw, taka nieszczerość, że właściwie powinni 
zacząć od nowa. Ale co będzie, jeśli policjanci 
zażądają, żeby go w to wciągnęła? W końcu to na jego 
statek ostrzył sobie zęby jej ojciec, a Damon miał z nim 
jakieś wspólne interesy. A może to był Michael 
Alexander. Pokręciła bezradnie głową i zadrżała, 
zziębnięta mimo palących promieni słońca. Tyle rzeczy 
musiała przemyśleć...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Omal nie weszła pod koła taksówki, która zatrzymała 

się z piskiem opon tuż przed nią. Odskoczyła, 
spodziewając się ujrzeć ojca. Ojca, którego wcale nie 
znała. Wroga. Mordercę. Może widział, jak rozmawiała 
z policjantami...

Ale przez okno wyjrzała Joceline, mrużąc oczy przed 

rażącym słońcem. Ramona jęknęła w duchu. Zupełnie o 
niej zapomniała.

- Przepraszam cię, Joceline. Wszystko wyleciało mi z 

głowy.

Kobieta otworzyła drzwi i przesunęła się w głąb samo-

chodu. Ramona podeszła bliżej, ale nie zrobiła żadnego 
ruchu, by wsiąść do środka.

- Możemy to odłożyć? Wypadło mi coś bardzo 

ważnego.

W dziwnym uśmiechu Joceline wyczuwało się napięcie 

i Ramona zrozumiała nagle, że ten niezwykły dzień 
jeszcze się nie skończył.

- Przykro mi, ale muszę nalegać. - Joceline skinęła 

głową, wskazując puste miejsce. - To nie może czekać.

Ramona wsiadła z westchnieniem. Z filozoficznym 

spokojem pozwoliła się zawieźć do Parku 
Niepodległości; bardzo powoli podeszły do najbliższej 
ławki. W jasnym świetle dnia matka Damona wyglądała 
upiornie blado. Ramona wzięła ją delikatnie pod rękę i 
pomogła usiąść. Położyła torbę na ziemi u ich stóp.

W samochodzie, zaparkowanym o jakieś pięćdziesiąt 

metrów dalej. Frank i Les włożyli do uszu maleńkie 
słuchawki. Musieli sprawdzić, czy sprzęt działa jak 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

należy.

Joceline osunęła się z cichym westchnieniem na 

wygrzane słońcem drewniane oparcie ławki. Dźwięk 
dotarł bez przeszkód do uszu policjantów, a taśma 
zarejestrowała go czysto i precyzyjnie.

- Źle się czujesz? - spytała Ramona z troską.
- Nie, właściwie nie. - Joceline uśmiechnęła się słabo. - 

Muszę powiedzieć ci coś nieprzyjemnego. To cię 
zaboli.

Ramona zdawała sobie sprawę, że ta kobieta jej nie 

lubi. Jeszcze pięć minut temu Joceline miałaby zupełną 
rację, nie ufając jej. Ale teraz wszystko się zmieniło. 
Kochała Damona z całego serca i pragnęła zrobić 
wszystko, żeby go uszczęśliwić.

- Joceline, nie ma się czym martwić...
- Ale ja się martwię - przerwała jej ostro matka 

Damona. - O ciebie i mojego syna. A przede wszystkim 
martwię się o Joe Kinga.

Obaj mężczyźni w samochodzie wyprostowali się, 

zelektryzowani.

- To Joceline Alexander, prawda? - szepnął Frank.
Les pokiwał głową, nasłuchując z uwagą dalszej 

rozmowy.

Ramona spojrzała na Joceline z zaskoczeniem. Nie 

spodziewała się usłyszeć od niej czegoś takiego.

- Nie ro...
- Proszę - wpadła jej w słowo starsza kobieta. - Pozwól 

mi dokończyć. Nie wiem, jakie są twoje zamiary, ale 
muszę cię ostrzec. Jeśli twój ojciec ma z tą sprawą coś 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wspólnego, moja droga, i ty, i Damon jesteście w 
niebezpieczeństwie. Wierz mi, wiem, co mówię. Joe 
King jest niebezpiecznym człowiekiem. Jest... zły.

Les rzucił okiem na obracającą się taśmę.
- Nagrywasz to?
- Każde słowo - zapewnił go Frank.
Ramona siedziała nieruchomo, wbijając oszołomiony 

wzrok w siedzącą przed nią kobietę. Nie wiedziała, co 
powiedzieć. I czy powinna coś mówić.

- Mimo wszystko - ciągnęła Joceline cichym, 

znękanym głosem - przypuszczam, że kochasz mojego 
syna...

- To prawda - przyznała Ramona żarliwie, ściskając 

delikatną dłoń Joceline. - Kocham go. Bardziej, niż mi 
się zdawało.

Joceline spojrzała w nieprawdopodobnie niebieskie 

oczy i nagle, niespodziewanie dla samej siebie, 
uśmiechnęła się. Instynktownie poczuła, że dziewczyna 
mówi prawdę; z serca spadł jej ogromny ciężar.

- To dobrze. Będziesz mu potrzebna. Wszędzie, gdzie 

pojawia się Joe King, musi pojawić się śmierć i 
zniszczenie. Damon będzie potrzebował dobrej 
partnerki przy swoim boku. Tak jak niegdyś Michael. 
Ale ja go zawiodłam. - W głosie Joceline słychać było 
bezbrzeżny, przejmujący smutek.

Ramona zadrżała, czując ogarniające ją przenikliwe 

zimno.

- To na pewno nieprawda - odezwała się pospiesznie.
- Owszem, prawda. Widzisz, dwadzieścia osiem lat 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

temu t i Joe King byliśmy... kochankami.

- Wtedy jeszcze nie rozwiódł się z moją matką.
- Wiem. Przepraszam. Ja także byłam szczęśliwą 

mężatką, a przynajmniej tak mi się wydawało. A potem 
poznałam go i... - Wzruszyła bezradnie ramionami. - 
Zanim się zorientowałam, byłam już jego kochanką. 
Spotykaliśmy się potajemnie. Nawet teraz nie potrafię 
zrozumieć, jak do tego doszło. Widzisz, Joe nigdy mnie 
nie kochał. Chodziło mu o firmę mojego męża. A ja, jak 
idiotka, nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, 
przekazywałam mu drobne informacje na temat spraw 
Michaela. Mówiłam o jego umowach, 
współpracownikach... - Urwała, czując narastające 
osłabienie. - Michael dowiedział się o nas - ciągnęła. - 
Pewnej nocy rzucił się na mnie. A ja go zastrzeliłam.

Policjanci spojrzeli na siebie bez słowa.
Ramona poruszyła zdrętwiałymi ustami. Czuła 

przeraźliwe zimno, jakby krew ścięła się lodem w jej 
żyłach.

- Zastrzeliłaś męża? Damon mówił, że włamywacz...
- Wiem. Michael zamierzał mnie zabić. Jestem tego 

absolutnie pewna. Strzeliłam w samoobronie. Chciałam 
zadzwonić na policję, wyjaśnić wszystko, ale najpierw 
nieświadomie wykręciłam numer Joe’go.

- A on cię powstrzymał?
- Tak. Powiedział, że dochodzenie ujawni, że usiłował 

dokonać przejęcia firmy za pomocą szantażu i oszustwa.
To on wymyślił tego włamywacza. Powiedział mi, co 
mam mówić. Wybił szybę w oknie i zabrał pistolet. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Groził mi...

Ramona ujęła drżącą dłoń kobiety.
- Już dobrze. Mogę sobie wyobrazić, czym ci groził.
- To dlatego odpychałam od siebie Damona - 

dokończyła Joceline martwym głosem. - Żebym nie była 
dla niego zagrożeniem. I dlatego teraz tylko ty możesz 
go obronić przed swoim ojcem. Musisz to zrobić. Ja 
zaczynam tracić siły...

Ramona pogładziła ją czule po ręce.
- Nie martw się. Załatwię tę sprawę z moim ojcem - 

obiecała, a oczy błysnęły jej niebezpiecznie.

V

erity Fox zawahała się z ręką na szufladzie biurka. 

Otwarła ją powoli. Ostrożnie wyjęła jedną ze złożonych 
karteczek i położyła ją na blacie. Bardzo długo 
przyglądała się jej nieruchomym wzrokiem. Potem 
sięgnęła mechanicznie po szklankę, nalała do niej wody 
i spojrzała na zegarek. Wpół do dziewiątej. Wczoraj, 
dziesięć godzin po rozmowie z Gordonem, przyjęła 
dawkę leku, a teraz nadeszła pora na następną. Jej ręce, 
jakby bez udziału Woli, wsypały starannie biały proszek 
do wody, nie roniąc po drodze ani jednego pyłku. 
Zamieszała płyn, czekając aż lekarstwo rozpuści się w 
nim, po czym uniosła szklankę do ust.

Wczoraj definitywnie minęły jej ostatnie symptomy 

szoku. Palące słońce Dominikany, śmiech, gwar na 
ulicach, ciche plaże, wiecznie niespokojny ocean... 
wszystko to powoli wysupłało ją z kokonu rozpaczy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Poruszyła mechanicznie szklanką, zastanawiając się, 

czy nie powinna dać za wygraną. Czy nadal wierzyła, że 
lek jej pomoże? A może wręcz przeciwnie? Czy to jakaś
pośrednia forma samobójstwa?

Westchnęła i wychyliła cierpki płyn kilkoma łykami. 

Bez względu na wszystko, nie mogła sobie tego 
odmówić. Tak jak nie mogła sobie odmówić miłości do 
Grega. Odstawiła szklankę z rozmachem, wstała i 
wzięła torebkę. Teraz zje śniadanie. Potem spotka się ze 
swoją nową znajomą, Ramoną King. A potem...

Wzruszyła ramionami.

G

ordon Dryer wpatrywał się w drukarkę z mieszaniną 

nadziei i lęku. Za chwilę powinien otrzymać ostateczne 
wyniki sekcji.

W głosie Verity usłyszał rozpacz i rezygnację. Odłożył 

słuchawkę, płonąc wściekłością na niesprawiedliwość 
losu. I wrócił do pracy. Wiedział już, że Herkules 
zdechł w wyniku stosowania leku. Nie wiedział jeszcze 
tylko, dlaczego tak się stało. Może wystarczy 
zmniejszyć dawkę specyfiku. To jedyna szansa Verity.

Powoli jednak wściekłość wypaliła się w nim, a na jej 

miejsce wróciła dobra znajoma - rozpacz. Co dalej?

Wyjął wydruk, rozprostował bolące plecy i wrócił na 

swoje miejsce. Przebiegł wzrokiem symbole i 
obliczenia. Właśnie tego się obawiał. Lek, obniżający 
liczbę białych krwinek, jednocześnie niszczył czerwone. 
Przyczyną śmierci Herkulesa była ostra anemia. Być 
może transfuzje okazałyby się pomocne, ale... Nagle 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zapomniał o ponurych proroctwach. Mniej więcej w 
połowie strony znalazł coś bardzo dziwnego i 
interesującego. Chwycił za flamaster i szybko podkreślił 
informację. Być może... być może...

V

erity spojrzała na zegarek i zmarszczyła czoło. Do-

chodziło dwadzieścia po dziesiątej. Ramona spóźniała 
się. Postanowiły razem pójść na kręgle, jako że żadna z 
nich dotąd w nie nie grała. Pozostawiona samej sobie, 
wzięła kulę i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest 
wyjątkowo ciężka. Wzięła rozmach, zrobiła parę 
kroczków i rzuciła. Kula toczyła się prosto przez parę 
metrów, potem zboczyła z kursu i zaczęła zataczać się 
jak pijana. Po drugiej strome sali rozległ się śmiech. 
Verity zmarszczyła nos i pokazała język.

- A to nieładnie.
Poderwała się, tłumiąc okrzyk. Serce zaczęło jej bić 

jak oszalałe.

- O, Greg. Nie wiedziałam, że lubisz kręgle.
- Nie wiedziałem, że tak znakomicie grasz.
Tylko spokojnie, ostrzegł się. Bądź miły i zabawny. 

Jesteś tu kapitanem, masz być uprzejmy dla wszystkich. 
Tylko co zrobić z tą dziką ochotą, by popchnąć ją na 
podłogę, zedrzeć z niej ubranie i... Odetchnął głęboko.

- Mam dla ciebie wiadomość od Ramony King. Rozu-

miem, że miałyście się tu spotkać?

Odczuła to jak policzek. Ten oficjalny ton. Odwróciła 

się lekko i wzięła następną kulę.

- To prawda. Ale nigdy bym nie pomyślała, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wykorzysta kapitana jako chłopca na posyłki.

- Ty mała...
Odwróciła głowę. Wreszcie. Okazał jakieś uczucie. 

Szkoda, że może wywołać w nim tylko gniew.

- Co „mała”, Greg? - zagadnęła go z całym okrucień-

stwem, nie przestając się zastanawiać, dlaczego to robi. 
Choć tak naprawdę wiedziała. Nie mogła znieść tego, że 
ma go na wyciągnięcie ręki, a nie może go dotknąć. 
Jego biały, wykrochmalony mundur wydawał się z niej 
szydzić. Miała ochotę zedrzeć go z niego. Miała ochotę 
ocieplić to lodowate Spojrzenie, zmusić go do jęku...

To dlatego zachowywała się jak dziwka.
Greg opanował się z najwyższym wysiłkiem.
- Zwykle nie przekazuję wiadomości, ale wpadłem na 

Ramonę przypadkiem. Powiedziała, że wyskoczyło jej 
coś ważnego i że może spotkacie się kiedy indziej. - A 
ja, jak idiota, zgodziłem się ci to przekazać tylko po to, 
żeby cię znowu zobaczyć, pomyślał z niesmakiem.

Westchnęła.
- No tak. Przepraszam cię... Ja...
- Nie ma sprawy - przerwał jej szybko. Teraz czuł się 

jeszcze bardziej głupio. Tak jakby kobieta przyjaźniąca 
się z ludźmi pokroju Alexandera mogła poślubić syna 
listonosza.

Verity sięgnęła po następną kulę i zamarła. W 

koniuszkach palców poczuła znane już mrowienie. 
Wiedziała, co stanie się za chwilę; na karku czuła 
narastające gorąco. O, nie! Nie teraz!

Szybko wyprostowała się i rzuciła Gregowi słaby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

uśmiech.

- Dziękuję panu, kapitanie. - Odwróciła się i ruszyła 

szybko ku drzwiom. Czuła, że policzki zaczynają ją 
palić.

- Doktor Fox?
Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego.
- Tak?
Greg obrzucił jej plecy podejrzliwym spojrzeniem. 

Zachowywała się bardzo dziwnie. Miał wrażenie, że za 
chwilę nie się coś złego. Coś bardzo złego.

- Dobrze się pani czuje?
- Znakomicie - mruknęła i ruszyła naprzód. Potem 

zatrzymała się znowu. - Dziękuję - dodała nieco 
łagodniej i już jej nie było.

Greg stał jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się w 

pustkę. Nie rozumiał tego, ale z jakiegoś powodu czuł 
się oszukany. I nie chodziło tylko o nieszczęśliwą 
miłość.

R

amona była w pół drogi do wyjścia, kiedy zatrzymał 

ją dzwonek telefonu. Zaklęła pod nosem. Powiedziała 
Damonowi, że dołączy do niego za chwilę. Zerwała 
słuchawkę z widełek i rzuciła:

- Tak?
- Doktor King?
Niemal jęknęła.
- O co chodzi, inspektorze? Musi pan się pospieszyć, 

Damon na mnie czeka.

- Chciałem tylko spytać, czy ojciec skontaktował się z 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

panią.

- Nie.
- Rozumiem. A czy jeśli to zrobi, da nam pani znać? - 

Podał jej numer do pensjonatu na Jamajce.

Nagryzmoliła go na strzępku papieru.
- Dobrze. Zadzwonię.
- Panno King! - zawołał Fortnum czując, że Ramona 

zamierza odłożyć słuchawkę.

- Tak? - Spojrzała na zegarek. Niech to, miała tylko 

zabrać torbę.

- Co się dzieje... - Jego głos, zwykle tak spokojny i 

opanowany, tym razem zaniepokoił ją. - Co się dzieje 
na statku? Nie było żadnych problemów?

- Co ma pan na myśli? - spytała natychmiast.
Les Fortnum miał ochotę się kopnąć. Ta kobieta była 

wściekle inteligentna. Poinformowali zwierzchników o 
swoim najnowszym odkryciu i usłyszeli, że jeśli zdołają 
udowodnić Kingowi współudział w ukrywaniu 
morderstwa, będzie można się na tym oprzeć. Ale 
wszystko zależało od zeznania Joceline Alexander. 
Czego, oczywiście, nie zamierzał powiedzieć Ramonie.

- Sądzimy, że pani ojciec ma na statku swojego 

człowieka - powiedział szybko. - Niejakiego Jeffa 
Doyle’a. Usiłował zbliżyć się do pani? - Frank uniósł 
brwi, ale Les zignorował go. Zdradził jej wystarczająco 
wiele, by ją ostrzec, ale nie zamierzał wspominać o 
podsłuchu. Nie teraz, kiedy ta dziewczyna ma taki 
humor.

- Nie. - Zmarszczyła brwi. Jeff Doyle. Musi go znaleźć. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Przepraszam, jestem już spóźniona.

- W takim razie nie zatrzymuję pani dłużej. Czy mogę 

prosić, żeby skontaktowała się pani z nami po spotkaniu 
z ojcem?

- Zrobię to. - Była gotowa obiecać mu wszystko, byle 

tylko uwolnił ją wreszcie. - Do widzenia.

Les odłożył słuchawkę, zamyślony.
- Mam nadzieję, że nie będzie próbować działać na 

własną rękę.

- Nie powiedział jej pan o torbie - zwrócił mu uwagę 

Frank.

- Pora nie była odpowiednia. Poza tym musi w czymś 

schować dokumenty Markhama. Istnieje szansa, że 
weźmie tę samą torbę.

- Nie muszę chyba podkreślać, że ostatnio szczęście 

nam jakoś nie sprzyja? - mruknął pod nosem Frank.

Les roześmiał się. Rzeczywiście. Tego akurat nie 

trzeba było podkreślać. To rzucało się w oczy. Joe King 
miał więcej szczęścia niż całe stado kotów.

D

amon stał na balkonie swojej kabiny, patrząc w 

zamyśleniu na morze. Usłyszał za sobą lekkie kroki i 
odwrócił się. Już sam jej widok wystarczył, by dzień mu 
pojaśniał. Wyciągnął do niej rękę.

- Och, Damonie - szepnęła ledwie dosłyszalnym 

szeptem i oparła głowę o jego pierś; oczy miała pełne 
łez.

- Hej, co tam? - spytał żartobliwie, biorąc ją w ramiona 

i ocierając łzy płynące po policzkach. - Jeszcze nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

widziałem cię płaczącej. Czy coś się stało?

- Och, nie. Nie. - Roześmiała się przez łzy. - Kocham 

cię, po prostu. Jeszcze nigdy tego nikomu nie mówiłam. 
To takie ważne słowa. To różnica między życiem i 
wegetacją. - Dotknęła jego twarzy, tak znajomej, tak 
ukochanej. - Damonie, kocham cię. - Wspięła się na 
palce i pocałowała go delikatnie.

Serce przestało mu bić. Przytrzymał ją za ramiona, 

chcąc zajrzeć z bliska w jej oczy. Czy to kolejna gierka? 
Jeśli tak, zabije go tym.

Bez słowa przytuliła policzek do jego ramienia i 

pocałowała je przez płótno koszuli.

- Tak - powiedziała, jakby zadał jej jakieś pytanie. 

Wzięła go za rękę i zaprowadziła do łóżka.

Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy i wreszcie się 

uspokoił.

- Dziękuję.
Popchnęła go delikatnie na materac. Powoli, nie 

odrywając od niego oczu, rozpięła mu koszulę i 
przesunęła palcami po nagiej, ciepłej skórze.

Powoli pochyliła się i pocałowała jego brzuch, czując 

drżenie twardych mięśni. Przesunęła ustami wyżej. 
Uśmiechnęła się. Należał do niej, i tylko do niej. 
Sercem i ciałem. I nigdy nie pozwoli mu odejść.

Przesunęła językiem po jego krtani i przywarła 

łapczywie do jego warg. Zacisnął dłonie na jej talii i 
przytulił ją mocno. Ta chwila powinna trwać wiecznie. 
Piękna, magiczna chwila. Jeszcze nigdy się tak nie 
kochali.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Ramono? - Wymówił jej imię jak ważne pytanie. 

Musiał to wiedzieć na pewno.

A ona odpowiedziała mu jeszcze raz:
- Tak.
Zerwała z siebie ubranie i niecierpliwie sięgnęła ku 

klamrze jego paska. W ciągu kilku chwil znalazł się 
przed nią nagi.

Potem długo leżeli bez ruchu, złączem. Ramona 

zrozumiała wreszcie, dlaczego zdrada kochanki 
potrafiła niegdyś wywołać wojnę, a o względy damy 
rycerze walczyli w krwawych pojedynkach.

Mogłaby oddać życie - lub zabić - za mężczyznę 

leżącego w jej ramionach.

A jakiś cichy głosik przypomniał jej nagle, że będzie 

jej potrzebna cała odwaga i determinacja, jaką 
rozporządza. Musi uratować Damona przed jej ojcem. 
A potem przygotować się na całe życie u jego boku. 
Będzie musiała walczyć z innymi kobietami. Zawsze 
czujna. Zawsze gotowa.

Na razie czuła, że nic nie zdoła jej przeszkodzić.

Jamajka

V

erity przyglądała się wodospadowi w Ocho Rios - 

dwudziestu metrom lodowatej, przejrzystej wody, 
wpadającej wprost do ciepłego Morza Karaibskiego. 
Spojrzała na ludzi w kostiumach kąpielowych i 
zdecydowała się w ułamku sekundy. Wyjęła z torby 
plażowej własny kostium i przebrała się. Po paru 
minutach przyłączyła się do grupki turystów. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Przewodnik zapoznał ich z historią wodospadów, a 
potem powiedział, co czeka ich w następnej kolejności. 
A czekało ich ni mniej, ni więcej, tylko wdrapanie się 
na mokre występy i utworzenie ludzkiego łańcucha!

Wysuszywszy się i pokrzepiwszy morderczą 

kombinacją mleka kokosowego, rumu z Jamajki i 
świeżego soku z ananasa, Verity przebrała się i ruszyła 
na zwiedzanie wyspy. W końcu musiała się poddać. 
Miała wrażenie, że tkwi tu od trzech dni. Nie chodziło o 
złe samopoczucie. Ani o niewrażliwość na piękno 
wyspy. Pragnęła Grega. Pragnęła go tak mocno, że nie 
potrafiła poradzić sobie z tym uczuciem.

Wsiadła do pociągu jadącego do Montego Bay. W 

przedziale zrobiło się duszno, otworzyła więc okno. 
Niemal odruchowo pochyliła się naprzód i zaczęła 
miarowo oddychać. Jak zwykle, serce zaczęło jej bić 
szybciej, tętno przyspieszyło. Jeszcze parę minut, i atak 
minie. Ale pociąg zatrzymał się na stacji, a jej stan się 
nie polepszył. Szybko wysiadła i stanęła obok kolumny, 
łaknąc odrobiny świeżego powietrza. W końcu, 
pochwyciwszy parę zaciekawionych spojrzeń, powlokła 
się w stronę wyjścia. Serce zaczęło ją kłuć. To nie 
zdarzyło się jej jeszcze nigdy. Wydawało jej się, że 
chodnik wybrzusza się pod jej stopami. Widziała to 
kiedyś na filmie o trzęsieniu ziemi. Ale tym razem to nie
ziemia się trzęsła.

Złapała przejeżdżającą taksówkę. Z trudem 

wydobywała z siebie rwące się słowa.

- Port. „Alexandria”. Proszę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Kierowca zerknął szybko we wsteczne lusterko.
- W porządku, tak?
- Tak. Proszę. Port.
- Ile?
- Co?
- Ile?
Jęknęła. Zapomniała o tym, co nakazywał jej pilot. 

Przed kursem należy ustalić cenę.

- Dziesięć jamajskich dolarów, dobrze?
Musi się znaleźć w jakimś chłodnym miejscu. Na 

statek. Do Grega.

Kierowca skinął głową i taksówka ruszyła naprzód. 

Verity z trudem złapała oddech; potężny zawrót głowy 
omal nie pozbawił ją przytomności. Szybko zamknęła 
oczy, ale Wirowanie nie ustawało. Nagle zdała sobie 
sprawę z rezygnacją, że mdleje. Nie wróci już na 
statek...

J

ohn Gardner robił codzienną inwentaryzację leków. 

Niektóre specyfiki były bardzo kosztowne, więc żądanie 
kapitana wcale go nie dziwiło.

Głośne bębnienie w drzwi zaskoczyło go tak, że omal 

nie upuścił cennej fiolki. Znalazł się przy wejściu w 
dwóch wielkich susach.

- Tak?
Steward wyglądał na przerażonego, ale starał się 

mówić spokojnie.

- Jedna z pasażerek, doktor Fox, zachorowała. Jest w 

tej chwili w taksówce. Chyba nie damy rady przenieść 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jej bez...

- Prowadź - przerwał mu szybko John.
Kierowca, krążący niespokojnie po nabrzeżu, 

westchnął z ulgą na widok lekarza. John zajrzał do 
samochodu; Verity leżała nieprzytomna. Miała o wiele 
za szybkie tętno.

- Pomóżcie mi ją przenieść - rozkazał, marszcząc brwi. 

- Potem poinformujcie kapitana, że być może będziemy 
potrzebować szybkiej pomocy.

M

ając do wyboru sto kilometrów plaży, Ramona i 

Damon poczuli się jak najbardziej usatysfakcjonowani. 
Ramona zdecydowała się na plażę Doctor’s Cave, po 
której szła teraz niespiesznie ze swoim ukochanym.

Damon nie mógł oderwać od niej oczu. Jeszcze nigdy 

nie wypełniał go taki niebiański spokój. Ramona miała 
na sobie długą, powiewną sukienkę, której czerń 
kontrastowała mocno ze srebrem jej włosów. Wiatr 
targał delikatny szyfon, opinając go na bujnych 
piersiach i smukłych udach.

Ramona zerknęła na ukochanego i zauważyła w jego 

oczach pożądanie.

- Znajdziemy jakiś pokój? - spytała gardłowo. - W 

jakimś małym zajeździe, z dala od wszystkich?

Kochali się zaledwie parę godzin temu, ale jej wydały 

się nagle nieznośnie dłużącymi się latami.

Chwycił ją znienacka w ramiona i zawirował wraz z 

nią, zanosząc się głośnym śmiechem. Potem zmiażdżył 
w uścisku tak mocnym, że niemal skruszył jej żebra.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Nie zauważyli długiego granatowego bentleya, 

parkującego pod niebotyczną palmą.

- Gdybyś tylko wiedziała - szepnął Damon, pochylając 

się ku niej. - Gdybyś wiedziała, jak strasznie cię 
kocham, przestraszyłabyś się.

Spojrzała na niego poważnie oczami lśniącymi 

szczęściem.

- Nie przestraszyłabym się.
- Mógłbym się kochać z tobą do upadłego. - W jego 

głosie pulsowała nieugaszona żądza.

- Obiecujesz?
Uśmiechnął się i skubnął zębami jej ucho, ozdobione 

kolczykiem z czarnych dżetów.

- W takim razie... - Przełknęła ślinę, by pozbyć się 

rozkosznego dławienia w gardle, które nie pozwalało jej 
odetchnąć. Jego oczy znowu przybrały kolor burzowych 
chmur. - W takim razie... chodźmy.

Nie zauważyli, że bentley rusza powoli za nimi. A za 

nim pojawił się niepozorny czerwony fiat.

G

reg wszedł do pomieszczeń szpitalnych i zamarł w 

pół kroku. Na leżance spoczywała Verity, ukryta pod 
maską tlenową.

Steward powiadomił go zwięźle o wypadku. Pospieszył 

za nim, przypominając sobie procedurę postępowania w 
razie nagłego wypadku w porcie. Ale na jej widok 
zapomniał o wszystkim. John spojrzał na niego tylko 
raz. Zaklął w duchu; zupełnie zapomniał o swoich 
podejrzeniach co do związku kapitana z Verity Fox. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Powinien uprzedzić stewarda, żeby go jakoś 
przygotował. Westchnął ciężko.

- Usiądź, Greg. Tam. - Wskazał poczekalnię.
Przez chwilę kapitan wyglądał tak, jakby chciał się z 

nim kłócić. Instynkt nakazywał mu chwycić ją w 
objęcia, potrząsnąć nią, obudzić, kazać przysiąc, że nic 
się jej nie stało. Ale lata samodyscypliny zwyciężyły i 
Greg wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą 
drzwi. Zaczął krążyć nerwowo po poczekalni.

John wbił igłę w ramię Verity i czekał. Bardzo długo.
Powoli świat zaczął do niej wracać. Najpierw dotarły 

do niej dźwięki. Potem obrazy. Zamrugała, czekając 
cierpliwie, aż rozmazane kształty nabiorą ostrości. 
Jasnozielona plama l okazała się parawanem przy łóżku. 
Blady księżyc w pełni stał się twarzą Johna.

- Witam - odezwał się cicho John.
Jego głos dudnił, jakby dochodził z beczki. 

Uśmiechnęła się słabo.

- Cześć. Chcę pić...
Przyłożył jej szklankę do ust. Powoli pociągnęła łyk, 

choć wnętrzności paliły ją żywym ogniem. Skończyła, 
spojrzała na lekarza i postanowiła nie prosić o kolejną 
szklankę.

- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Nie wiemy. Taksówkarz zawiadomił jednego ze 

stewardów. Prawdopodobnie jakieś dziesięć minut.

- Rozumiem.
Ale tak naprawdę nic nie rozumiała. Omdlenia nie były 

typowym symptomem tego typu białaczki. A jeśli ona o 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

tym wiedziała, także John miał tego świadomość. 
Spojrzała z niepokojem na jego mroczną twarz.

- No dobrze. Czy teraz powiesz mi wreszcie, co się tu 

dzieje, czy muszę zadzwonić do twojego przyjaciela? 
Jak mu tam, Dryera?

Przełknęła ślinę. Nie mogła się pozbyć tej nieznośnej 

suchości w ustach.

- Nie ma o czym mówić. Przeforsowałam się, i tyle. 

Wspięłam się w górę wodospadu, potem chodziłam po 
słońcu... to pewnie udar słoneczny.

Wytrzymała spojrzenie lekarza, nie odwracając 

wzroku.

Wreszcie skinął głową, tłumiąc westchnienie.
- Jak wolisz. Pobędziesz tu przez noc. Tak na wszelki 

wypadek.

Skinęła głową z ogromną ulgą.
- Dziękuję.
Wstał i ruszył do wyjścia, zaciągając po drodze 

zasłony, barwiące ściany pokoju na zielonkawy, morski 
odcień.

- Wrócę za godzinę. Do tego czasu, jeśli będzie ci 

czegoś potrzeba, przyciśnij brzęczyk. Jest na boku 
łóżka. Za drzwiami czeka dyżurna pielęgniarka.

Skinęła głową i odprowadziła go wzrokiem. 

Odwróciwszy się na wznak, spojrzała w biały sufit.

- Niech to diabli - szepnęła.

R

amona stanęła w oknie i wyjrzała na zewnątrz. 

Znaleźli ten zajazd zupełnie przypadkiem, w małej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wiosce z dala od głównego traktu. Oprócz restauracji 
mieścił wszystkiego trzy pokoje. Ten, w którym się 
znajdowali, niemal w całości zajęty był przez ogromne 
łóżko z baldachimem. Lekki wietrzyk, wpadający przez 
małe okno, niósł ze sobą woń jaśminu.

Ramona położyła dłoń na parapecie; gałązki uginające 

się pod mnóstwem drobnych, gwiaździstych kwiatków 
musnęły lekko jej przegub. Odwróciła się i spojrzała na 
Damona. Stał nieruchomo w drzwiach; tylko oczy 
jarzyły się mu jak dwa żarzące się węgle.

Bez słowa sięgnęła do włosów i zaczęła je rozplatać. 

Przeczesała je palcami, rozrzucając na ramionach. 
Poruszyła głową; zafalowały jak srebrny wodospad, 
sięgający talii. Damon zrzucił buty, zdejmując 
jednocześnie marynarkę. Nie odrywał wzroku od 
Ramony. Powietrze zgęstniało od pulsującej 
namiętności. Rozwiązała wdzięcznie rzemyki sandałów; 
Damon sięgnął do mankietów koszuli. Jęknęła cicho i 
podbiegła do niego. Drżącymi z niecierpliwości palcami 
rozpięła złote spinki i rzuciła je na podłogę. Rozchyliła 
koszulę, wpatrzona w jego oczy. Przesunęła dłonią po 
męskiej piersi, delikatnie drapiąc go paznokciami. 
Powoli pochyliła się i pocałowała go w ramię, 
zaciskając dłonie na chłodnym jedwabiu jego koszuli.

Jego skóra miała tak cudowny smak. Ciepły, lekko 

słony.

Chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka. Osunął się na nią 

powoli, ująwszy jej głowę w obie ręce.

- Co robisz? - szepnęła, kiedy rozsunął delikatnie jej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

uda.

- Zaraz zobaczysz.

G

reg zerwał się na równe nogi.

- Co z nią?
John odszedł parę kroków od drzwi, zastanawiając się 

nad czymś.

- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.
- Nie masz pojęcia? - wybuchnął Greg; strach i 

napięcie wreszcie znalazły w nim ujście. - Co to za 
odpowiedź?

- Uczciwa. Nie wiem, ponieważ Verity coś przede mną 

ukrywa. - Wziął kapitana za ramię i wyprowadził z 
poczekalni. - Chodź ze mną. Być może będzie mi 
potrzebny świadek.

Poszli do kabiny Verity.
- Dobrze - odezwał się niechętnie Greg. - Powiedz mi 

to wprost. Co się tu dzieje?

- Doktor Fox jest chora na białaczkę. Niektóre 

odmiany tej choroby dają się kontrolować za pomocą 
transfuzji i leków...

Greg pobladł śmiertelnie.
- A ta nie?
- Nie. Ta odmiana jest nieuleczalna. A przynajmniej 

tak mi się zdawało.

- Zdawało ci się? Na miłość boską, czy ona umrze? - 

Odwrócił się zawstydzony nagłym wybuchem i 
przeczesał włosy palcami.

- Kochasz ją, prawda? - spytał John spokojnie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Greg skinął głową, nie patrząc na lekarza.
- Wiem, że to wbrew przepisom... A, do diabła z tym. 

Więc umrze czy nie?

- Kiedy po raz pierwszy zjawiła się u mnie i 

zobaczyłem kartę jej choroby, byłem tego pewien. Ona 
także. Ta podróż miała być... - John urwał, zmieszany.

Greg pokiwał głową. Rejs miał się stać jej ostatnią 

radością w życiu. Tyle rzeczy nagle stało się dla niego 
jasne... Zamknął oczy.

- Teraz powiem ci coś w najściślejszej tajemnicy. - 

John westchnął z desperacją. - Mniej więcej dziesięć 
dni temu na pokładzie pojawił się jej kolega.

- Gordon Dryer? Tak, wiem - potwierdził Greg i nagle 

zrozumiał. Verity nie miała z nim romansu. Kiedy ich 
zaskoczył, Gordon był w trakcie badania!

- Otóż to. Wrócił w zeszłym tygodniu, zbadał Verity i 

pobrał jej krew. Liczba jej białych krwinek spadła gwał-
townie. Normalnie byłby to dobry objaw, ale... Greg, 
wydaje mi się, że Verity bierze jakiś eksperymentalny 
lek.

Greg spojrzał na niego z namysłem.
- Czyli... nielegalny?
- Tak. Tak mi się zdaje.
- Ale jeśli jej to pomaga, jeśli ma zbawienne działa-

nie... - Przerwał, widząc śmiertelnie poważne spojrzenie 
Johna.

- Nie jestem tego pewien. W tym cały problem. Nie 

jestem pewien, czy ten lek jej pomaga.

- Myślisz, że... - Greg rozejrzał się, rozpaczliwie po-

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

szukując pomocy. Cały pokój przypominał mu o Verity. 
Wszędzie widać było jej obecność. Perfumy na toaletce. 
Szczotka, pomiędzy której zębami zostało parę 
kruczoczarnych włosów. Jej książki. Jej radio. O Boże, 
a jeśli ona naprawdę umiera? Potrząsnął głową. Nie 
wolno. Uspokój się. Myśl, do cholery. - Musimy to 
znaleźć.

John skinął smętnie głową.
- Właśnie po to tu przyszedłem.
Niechętnie zabrali się do przetrząsania rzeczy Verity. 

Na szczęście nie musieli długo szukać. W pierwszej 
szufladzie, do której zajrzał John, spoczywały zwitki 
papieru, zawierające lekarstwo. Obaj spojrzeli na biały 
proszek.

- Szlag by to trafił - powiedział John. Miał nadzieję, że 

nic nie znajdą. Co teraz mają z tym zrobić? Donieść na 
nią? Dryer będzie skończony. Zachować wszystko w 
tajemnicy i przyglądać się, jak Verity umiera?

- Co to jest? - spytał Greg słabo. Strach paraliżował go, 

pełzł ku niemu jak potworne, zimne macki. Verity 
umiera. Umiera...

- Nie wiem. - John starannie złożył karteczkę i schował 

ją do szuflady. Spojrzał na Grega i skrzywił się na 
widok grymasu cierpienia, wykrzywiającego twarz 
kapitana. Szybko otrząsnął się z przygnębienia, 
przywołując na pomoc cały profesjonalizm, i z ulgą 
zauważył, że Greg robi to samo.

Spojrzeli na siebie - bardzo profesjonalny lekarz i 

równie profesjonalny kapitan - i westchnęli.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Nie wiem, co to jest ani jakie ma działanie - oznajmił 

John z ponurą zaciętością - ale się dowiem.

Obaj pokiwali głowami, nawiedzeni tą samą myślą.
Tak. A co potem?

Jamajka

T

o był bardzo dobry pomysł. - Ramona westchnęła 

błogo, patrząc, jak „Alexandria” rusza w kierunku 
Kuby. Oboje zdecydowali, że zrobią sobie wolne. Za 
dwa dni mieli polecieć samolotem na Kubę, gdzie 
dołączą do „Alexandrii”.

Dzień zaczęli, kochając się spokojnie i niespiesznie w 

hotelowym pokoju. Zjedli późne śniadanie i wyruszyli. 
Damon nie chciał Ramonie zdradzać celu wyprawy; 
teraz zatrzymał samochód i odwrócił się do niej; oczy 
mu błyszczały. W ciągu ostatnich dni zapomniał o Joe 
Kingu, udziałach Markhama i wszystkim innym. Teraz 
liczyła się tylko Ramona.

- No co? - zagadnął ją podstępnie. - Tchórz cię 

obleciał?

Prychnęła pogardliwie.
- Jeszcze się przekonamy, kto tu jest tchórzem - 

mruknęła i wysiadła godnie z samochodu

Razem poszli w stronę zabudowań, opatrzonych 

wielkim szyldem „Pontony”. Rzeka Lethe miała się 
ciągnąć przez wielkie połacie okolic nie tkniętych 
cywilizacją. Włożyli pomarańczowe kamizelki 
ratunkowe i, wraz z grupą nastolatków, wysłuchali 
uważnie przewodnika, który zapoznał ich z zasadami 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

bezpieczeństwa i opowiedział o czekającej ich podróży. 
Poszli za nim w stronę okrągłego jaskrawożółtego 
pontonu, kołyszącego się leniwie na spokojnej wodzie 
przy brzegu. Jakoś nikt nie kwapił się do wsiadania.

- Damy mają pierwszeństwo - mruknął Damon pod 

nosem.

Spiorunowała go wzrokiem, ale kąciki jej ust drgały we 

wstrzymywanym uśmieszku.

- Jak miło - powiedziała z zabójczą słodyczą i weszła 

na ponton. Z początku kołysanie przejęło ją lekkim 
dreszczem, podobnie jak widok cienkiej gumowej 
powłoki, słabej zapory pomiędzy nią a setkami metrów 
wody. Usiadła, tak jak kazał im instruktor, i pokazała 
Damonowi język.

Jej ukochany wskoczył zgrabnie do środka.
- Już to robiłeś - powiedziała podejrzliwie.
I rzeczywiście, Damon sprawiał wrażenie, jakby 

spędził na pontonie połowę życia. Nawet przewodnik 
zauważył jego spokojną pewność siebie i pozwolił mu 
usiąść na rufie, co dla amatora jest nie lada 
wyróżnieniem.

Przewodnik ujął wiosło i spojrzał na nich wyczekująco. 

Szybko poszli w jego ślady i ponton ruszył.

Było to niezapomniane przeżycie. Przez większą część 

podróży rzeka była spokojna, a przewodnik pokazywał 
im rzadkie rośliny, egzotyczne kwiaty i zwierzęta, nie 
widywane nawet przez krajowców. Parę miejsc, w 
których prąd rzeki nabrał mocy, wzmogło dreszczyk 
emocji. Ramona rozkoszowała się przejażdżką, nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zdając sobie sprawy z rumieńca, który wypłynął na jej 
policzki. Jej oczy błyszczały jak dwie niebieskie 
latarnie. Nic dziwnego, że Damon przegapił większą 
część uroków podróży.

„A

lexandria” sunęła płynnie po falach. Stojący na 

mostku Greg Harding słuchał prognozy pogody, 
nadawanej z Hawany. Zapowiadano mocny wiatr, 
sięgający ośmiu stopni w skali Beauforta. Zresztą 
zachmurzone niebo dobitnie zwiastowało jego 
nadejście. Ale to go nie martwiło. „Alexandria” mogła 
stawić czoło najgorszej pogodzie, nawet dwunastu 
stopniom i huraganom.

Spojrzał jeszcze raz na radar. Na razie nic nie 

wymagało jego obecności.

- Zejdę na jakieś pół godziny - odezwał się. - Jeśli 

będziecie mnie potrzebować, znajdziecie mnie w 
szpitalu.

John dozorował wydawanie środków na chorobę 

morską małej grupce pozieleniałych na twarzach 
pasażerów.

- Chyba nie przyszedł pan po aviomarin, kapitanie? - 

zagadnął go z fałszywym rozbawieniem; mając na 
uwadze zaciekawione spojrzenia.

- Taki stary wilk morski jak ja? Chciałem zobaczyć te 

ulotki.

John zrozumiał go w pół słowa.
- Oczywiście. Są w moim gabinecie. Siostro? - Skinął 

na jedną z pielęgniarek, tak spokojną i pewną siebie, że 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sam jej widok dodawał otuchy nawet najbardziej 
spanikowanemu pasażerowi.

W zaciszu gabinetu zdjęli sztuczne uśmiechy i 

spojrzeli na siebie.

- Dzwoniłeś? - spytał Greg z napięciem.
- Jeszcze nie. Różnica czasu. Teraz powinien być już w 

pracy. Wczoraj zdobyłem jego numer.

Greg usiadł, obracając nerwowo w dłoniach kapitańską 

czapkę. Lekarz uniósł słuchawkę i wykręcił numer.

- Tak? - W szorstkim głosie Gordona słychać było 

śmiertelne zmęczenie.

- Gordon? Tu John Gardner.
W słuchawce zapadła chwila ciszy.
- Tak? - odezwał się wreszcie Gordon. - W czym mogę 

pomóc?

- Wczoraj Verity zemdlała. Możesz mi to wyjaśnić?
Znowu pauza.
- To... niemożliwe.
Kiedy widzieli się po raz ostatni, nic nie wskazywało 

na tendencję do omdleń, a skoro przestała brać 
lekarstwo, nic nie usprawiedliwiało takiego stanu 
rzeczy.

- Owszem, możliwe - powiedział John cierpko. - Co 

więcej, znaleźliśmy bardzo interesujące rzeczy w 
maleńkich skrawkach papieru. Wiesz coś na ten temat?

W słuchawce rozległo się westchnienie.
- Ciągle to bierze. - W głosie Gordona słychać było 

ponurą rezygnację. - A niech to. Co mogę... - Przerwał, 
zdając sobie sprawę, że ktoś go słucha. - Przepraszam, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

muszę się zastanowić. Chyba znalazłem przyczynę wy-
stępowania tych uderzeń gorąca i zawrotów głowy. To 
takie proste, że nie zwracałem na to uwagi. Dopiero, 
kiedy...

- Gordon! - rzucił ostrzegawczym tonem John i 

podniósł wzrok na wpatrzonego w niego Grega.

- Proszę, muszę mieć trochę czasu. Tylko dwadzieścia 

cztery godziny. Wtedy się okaże. Ale dopóki się nie 
upewnię, nie powinniśmy mówić Verity.

John westchnął. A więc Dryer przeszmuglował lek na 

statek. Verity przyjmowała go. Z prawnego punktu 
widzenia oboje popełnili przestępstwo.

- Do diabła, człowieku! Nie rozumiesz, że to nie żarty?
Gordon uśmiechnął się, po raz pierwszy od tygodnia.
- O, chyba rozumiem - mruknął sarkastycznie. - Co byś 

zrobił na moim miejscu? Zwłaszcza gdyby pacjent był 
najlepszym przyjacielem, jakiego miałeś na tym 
cholernym świecie?

John opadł na krzesło, zrezygnowany.
- Masz rację. Przepraszam. - Spojrzał na uniesioną 

brew Grega i wzruszył ramionami. - Co należy teraz 
zrobić?

- Zdaje się, że Verity ciągle bierze to... coś. Zabierz to 

z jej pokoju i schowaj w bezpieczne miejsce. 
Najwyraźniej efekty uboczne są zbyt niebezpieczne.

- Ale liczba jej białych krwinek spadła o kolejne cztery 

procent. Wczoraj zbadałem jej krew.

- Świetnie! - zawołał, a potem jęknął, zreflektowawszy 

się. Owszem, byłoby świetnie, gdyby potrafił usunąć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

efekty uboczne. Wydawało mu się, że to potrafi, ale nie 
miał żadnej pewności. Mógł się mylić. Rozwiązanie 
było tak proste, że zaczął wietrzyć w nim jakąś pułapkę.

- Nie sądzisz, że to dobrze, iż nie przestała tego 

przyjmować? W jej stanie liczba białych krwinek to 
rzecz najważniejsza. Opowiedz mi więcej o tych 
uderzeniach gorąca.

Greg wyprostował się czujnie, nasłuchując rozmowy 

lekarzy. A więc przez cały czas czuła się źle i ukrywała 
to przed nim? Nagle przypomniał sobie, jak często 
żegnała się z nim pospiesznie. Jak dziwnie się 
zachowywała. Jak zmienne były jej nastroje. A on 
myślał, że się nim znudziła i że to i próby zakończenia 
romansu. Pokręcił głową z rozpaczą. Jak i mógł być 
takim idiotą?

John wysłuchał opowieści o Herkulesie.
- Paskudna sprawa. Więc co? Odstawiamy lek i 

patrzymy, jak liczba białych krwinek skacze jej pod 
niebo?

Gordon westchnął. Jak miał odpowiedzieć?
- Decyzja należy do niej.
- Ale ona już ją podjęła, nie sądzisz?
Gordon pokiwał ponuro głową, zapominając, że John 

go nie widzi.

- Masz rację. To jej życie. Zostaw wszystko tak jak 

jest.

John odłożył słuchawkę i spojrzał na Grega. Teraz 

musiał mu to wyjaśnić, a nie wiedział, czy kapitan się z 
nim zgodzi.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Jakoś w to wątpił.

R

amona i Damon postanowili, że nie zrezygnują tak 

łatwo z rozrywek na rzekach Jamajki. Wycieczka 
statkiem, jak zapewnił ich przewodnik, miała być 
wspaniałym przeżyciem. Czekała ich podróż w świetle 
pochodni, tradycyjny posiłek, występ zespołu 
etnicznego i tańce przy muzyce reggae. I nie zawiedli 
się.

Ramona miała na sobie prostą i elegancką sukienkę z 

białego jedwabiu, krojem przypominającą greckie 
tuniki. Odsłaniała jedno ramię, opadając ku ziemi 
wąskimi fałdami. Aby podkreślić jeszcze charakter 
stroju, zebrała włosy w wysoki kok. Jej jedynymi 
ozdobami były skromne kolczyki ze srebra i brylantów 
oraz srebrny łańcuszek. Damon wyglądał w czarnym 
garniturze jak wcielenie męskiego ideału. Razem 
ściągali na siebie mnóstwo spojrzeń.

Kelner podał im menu i opuścił ich dyskretnie, nie 

śmiejąc narzucać swojej obecności zapatrzonym w 
siebie kochankom. Cały wieczór minął im jak we śnie. 
Ta noc miała w sobie coś magicznego. Tak, jakby 
została stworzona specjalnie dla nich. Noc kochanków. 
Noc, której nic nie mogło zniszczyć...

J

oe King patrzył z bezsilną wściekłością za 

oddalającym się statkiem. Co właściwie wyobrażała 
sobie Ramona? Dlaczego nie starała się wymknąć 
Alexanderowi i przekazać mu udziały Markhama? 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Zaczynało go gnębić uczucie, że wszystko wymyka mu 
się z rąk. Westchnął i polecił kierowcy zawieźć się do 
hotelu.

Jego niepokój wzrósłby wydatnie, gdyby dane mu było 

Zorientować się, kto obserwuje go od stolika 
nadbrzeżnej kawiarenki.

N

o i mamy go - mruknął Frank, pociągając łyk 

miejscowego piwa.

Les skinął głową.
- Masz trasę statku?
Statek miał się zatrzymać przy małej knajpce, leżącej 

parę mil w dół rzeki, gdzie na pasażerów czekał zespół 
reggae.

- Idziemy. - Les rzucił na stół parę dolarów i wstał. - 

Pora pogadać od serca z panią profesor.

V

erity przebrała się w kostium kąpielowy. Na 

pokładach było niewiele osób; ostry wiatr nie wypłoszył 
tylko najbardziej wytrzymałych miłośników słońca. 
Narzuciła na kostium najgrubszy szlafrok i wyszła, 
gotowa stawić czoło żywiołom.

Wczorajsze osłabienie niemal już minęło, ale na 

wszelki wypadek nie zbliżała się do burty. Położyła się 
na leżaku i zamknęła oczy z westchnieniem 
zadowolenia. Wreszcie wyrwała się z izolatki. Jak 
dobrze.

- Nie powinnaś tu siedzieć - odezwał się cicho Greg, 

stając przed nią bezszelestnie. - Jest za zimno i o wiele 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

za wietrznie.

Stłumiła radość, która zalała jej serce na jego widok. 

Wzruszyła ramionami.

- Lubię wietrzną pogodę. Czuję wtedy, że żyję.
Drgnął, ale nie zauważyła tego, oślepiona promieniami 

słońca.

- Verity...
Spojrzała na niego, osłaniając oczy dłonią. Dlaczego 

był taki chmurny?

- O co chodzi? - Miała ochotę go dotknąć, wziąć w 

ramiona, ukoić ten ból, który w nim wyczuwała. 
Wiedziała, że to ona mu go zadała. - Nie chciałam... Nie 
chciałam cię tak zranić. Nie możesz o mnie po prostu 
zapomnieć?

Skrzywił się boleśnie, jakby go uderzyła.
Otworzyła szeroko oczy.
- Greg?
Pokręcił głową. Nie potrafi, po prostu nie potrafi tego 

zrobić, patrząc w te wielkie, bezbronne oczy. Wreszcie 
dotarło do niego, że wszystko, co zrobiła, uczyniła z 
myślą o nim. Żeby go bronić. Jak mógłby jej 
powiedzieć, że wie o wszystkim? Uciekłaby wtedy od 
niego, wycofała się w ochronną skorupę.

- Nie, nic - mruknął, bardziej opryskliwie, niż 

zamierzał, - Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiatr 
przybierze na sile. Powinnaś wejść do środka.

Powoli opuściła rękę i wstała.
- Dobrze... kapitanie.
Odwróciła się do niego plecami i odeszła, a on 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

odprowadził ją wzrokiem.

R

amona przyglądała się Damonowi, torującemu sobie 

drogę do baru. Knajpka, w której się zatrzymali, była 
tłoczna i gwarna. Za chwilę miały się rozpocząć tańce. 
Zdecydowali, że przedtem muszą się napić.

- Doktor King?
Podniesiony głos niemal ginął we wszechobecnym 

hałasie.

Ramona odwróciła się i spojrzała prosto w zielone 

oczy inspektora. Nagle czar tej niezwykłej nocy prysł. 
Les Fortnum wskazał na drzwi. Westchnęła, lecz 
posłusznie podniosła się i poszła za nim. Powoli, jakby 
za milczącą zgodą wyszli do ogrodu na tyłach zajazdu i 
usiedli na najbardziej oddalonej ławeczce pod 
potężnym drzewem, stojącym w pełnym rozkwicie. 
Zapach, jaki od niego bił, przypominał nieco imbir.

Les nie bawił się w długotrwałe podchody.
- Chciałem poprosić panią o przysługę.
- Jaką? - spytała, choć doskonale wiedziała, o co mu 

chodzi.

- W koszyku, który miała pani w Puerto Rico znajduje 

się aparat podsłuchowy. Chciałbym, żeby wzięła go 
pani ze sobą na spotkanie z ojcem - poprosił Les, 
wbijając przed siebie ponury wzrok. Wstrzymał oddech, 
oczekując wybuchu wściekłości. Wreszcie rzucił 
Ramonie niepewne spojrzenie, spodziewając się, że 
dziewczyna wymierzy mu policzek, w najlepszym 
wypadku.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ale ona patrzyła tylko na niego oczami zimnymi jak 

błękitny lód.

- Rozumiem - odezwała się głosem wypranym z wszel-

kiego uczucia. - To było bardzo sprytne i, jak mi się 
zdaje, bardzo nielegalne. Mam nadzieję, iż wszystko, co 
powiedziała pani Alexander, nie może zostać 
wykorzystane jako dowód przeciwko niej?

- Zgadza się. Nie szukamy żadnych... zagadek dotyczą-

cych śmierci pana Alexandera.

- A więc co miałabym zrobić?
- Chciałbym, żeby spotkała się pani z ojcem w jakimś 

publicznym miejscu. Znajdziemy się o parę metrów od 
pani. Czuję, choć nie mogę tego poprzeć żadnym 
dowodem, że pani ojciec wyjątkowo ceni sobie łączące 
was więzy krwi. Innymi słowy, jest wrażliwy na pani 
punkcie.

- Więc? - spytała.
Les uśmiechnął się niewesoło. Nie ułatwiała mu 

sprawy, ale nie mógł jej o to winić. Prosił ją, by 
zastawiła pułapkę na własnego ojca.

- Sądzimy, że zechce zaszantażować Garetha 

Desmonda, aby zdobyć jego udziały.

- W jaki sposób?
- Jego córka, Felicity, studiuje w Oksfordzie - 

powiedział tylko, a ona skinęła głową ze zrozumieniem.

- Narkotyki w Oksfordzie to poważny problem - przy-

znała i nagle podjęła decyzję. - Dobrze. Chcecie, żebym 
nakłoniła ojca do przyznania się do winy?

- Otóż to. Ale to nie będzie łatwe.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Zamilkła; Les, chcąc za wszelką cenę traktować ją 

uczciwie, dodał cicho:

- Będzie pani powołana na świadka oskarżenia w 

procesie o morderstwo. Musi pani potwierdzić to, co 
powiedział pani ojciec.

Pobladła.
- Ach, tak?
- Mamy liczne dowody winy pani ojca. Doyle pewnie 

zacznie sypać, kiedy tylko go zwiniemy, co nastąpi pod 
koniec rejsu.

Drzwi zajazdu otwarły się; do cichego ogrodu buchnął 

hałas. Ramona rozpoznała ciemną sylwetkę, zanim 
jeszcze Damon ją zawołał. Les obejrzał się szybko i 
wstał.

- Decyzja należy do pani - powiedział. - Chcemy, żeby 

Joe King odpowiedział za zamordowanie pani 
narzeczonego. A pani?

Po tym ostatnim, zabójczym ciosie odwrócił się szybko 

i odszedł.

Damon spojrzał za oddalającą się postacią. W świetle 

księżyca biała sukienka Ramony i fala jasnych włosów 
lśniły z daleka.

- Kto to był? - spytał z udaną obojętnością, stawiając 

dwa kieliszki na drewnianym stole.

Ramona spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nikt. Chciał mnie poderwać. Zazdrosny?
- Ani trochę.
- Kłamczuch. - Roześmiała się.
Podał jej kieliszek i pociągnął łyk, obserwując ją 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ukradkiem. Wyczuł jej niepokój i zastanawiał się, kim 
był tamten mężczyzna. Czy to kolejny właściciel 
udziałów, na które ostrzyła sobie ząbki?

Pozwolił sobie na głupią beztroskę. Zapomniał o jej 

planach. Być może pora, żeby sobie o nich 
przypomniał.

Kuba

Z

a dziesięć minut będziemy w Hawanie - szepnął 

Damon. Samolot zbliżał się do lądowania.

- Nie bałeś się zawijać do kubańskiego portu?
- Chciałem trochę rozruszać pasażerów.
- Jakiś ty dobry. - Parsknęła śmiechem.
- Poza tym to bardzo piękne miejsce. Znane z 

karnawałów w Hawanie i Santiago...

- Nudzisz mnie.
- Nieczuła! Wiec co powiesz o urokach natury? Na 

Kubie jest sześć parków narodowych...

- Najdroższy?
- Tak?
- Chciałbyś jeszcze pożyć?
- Byłoby miło.
Pochyliła się i pocałowała go w ramię.
- Więc się zamknij.
- Pani profesor! Co za charakterek! A ja, naiwny, liczy-

łem, że zainteresują cię ogrody botaniczne Soledad i 
tamtejsze motyle. Na Kubie roi się od motyli. I od 
krokodyli, co chyba jest bardziej w twoim guście. - 
Żartował, ale w jego głosie słychać było dziwne nutki.

Ramona nie zauważyła ich i ugryzła go pieszczotliwie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

w ramię.

- Prawo zabrania kochać się w miejscach publicznych - 

szepnął Damon. - Więc lepiej przestań, albo skończymy 
w pudle.

I znów ujrzeli biały lśniący kolos, wznoszący się 

majestatycznie w porcie. Damon poczuł, że na sam 
widok „Alexandrii” robi mu się lepiej na duszy.

Na pokładzie Koliber Ramona pocałowała go lekko i 

słodko.

- Do zobaczenia za godzinę.
- Za godzinę? Czemu tak długo?
- Muszę się upiększyć.
- Nie potrzebujesz aż tyle czasu. Wystarczy dziesięć 

sekund, żeby się rozebrać.

Jego gorący szept wywołał na jej policzki ciemne ru-

mieńce.

- Ach, mężczyźni. - Pokręciła głową. - W głowie wam 

tylko jedno... - Uśmiechnęła się i zostawiła go. Miała 
nadzieję, że udało jej się zachować sympatyczny, lekki 
nastrój. Gdyby Damon dowiedział się, co zamierzała 
zrobić...

Zamknęła drzwi na klucz i znalazła torbę plażową. 

Pluskwa była ukryta tak przemyślnie, że minęło sporo 
czasu, zanim ją znalazła. Spojrzała na mały przedmiocik 
i uśmiechnęła się z uznaniem.

- Szczwana bestia z pana, inspektorze - mruknęła.
Zerknęła na zegarek. Szkoda, że policjant nie dał jej 

swojego numeru telefonu. No cóż, miejmy nadzieję - i 
oby nie była płonna - że obserwowali ją, kiedy wysiadła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

na lotnisku. Nie zamierzała dłużej odwlekać sprawy. 
Dość już czekała.

Wzięła prysznic i przebrała się w prostą, zielono-

kremową sukienkę, bijąc przy tym rekordy szybkości. 
Przeciągnęła niecierpliwie szczotką po włosach, nie 
trudząc się upinaniem ich, i chwyciła torbę.

J

eff Doyle podążał za nią w dyskretnej odległości. 

Niemal go nie zauważyła, pochłonięta własnymi 
myślami. Podeszła do najbliższego telefonu. Kiedy 
uniosła słuchawkę, zabłąkany promień słońca zamigotał 
w łańcuszku na jej szyi, budząc w nim oślepiające 
błyski. Srebro! Ten blask uderzył w niego jak fizyczny 
cios. Zadrżał i osłonił oczy ręką. Niech ją diabli, 
dlaczego nie nosi złota, jak wszystkie kobiety? 
Dlaczego akurat ona musi pałać miłością do srebra? I 
dlaczego błysk jej łańcuszka go oślepił? Szybko 
wycofał się za róg i oparł o chłodną ścianę, drżąc na 
całym ciele i usiłując opanować przyspieszony oddech. 
Srebro. Nienawidził srebra. Wróżka powiedziała mu 
niegdyś, żeby nigdy, przenigdy nie dotykał srebra, 
metalu mającego tak długą i krwawą historię, o wiele 
bardziej dramatyczną niż złoto. Powiedziała też, że 
srebro symbolizuje jego zagładę. Przycisnął 
roztrzęsioną dłoń do ust i spróbował się roześmiać. Ależ 
z niego idiota. Idiota.

A mimo to włosy jeżyły mu się z przerażenia.

R

amona, nieświadoma cierpień Jeffa, dzwoniła właśnie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

do najdroższego hotelu na wyspie - gdzie indziej 
mogłaby zastać ojca? - usiłując skoncentrować się i 
uspokoić. Nie zauważyła Damona, stojącego w 
drzwiach lobby.

Ale on ją spostrzegł i natychmiast rozjaśnił się w 

uśmiechu. Jego spojrzenie powędrowało ku srebrnej 
zasłonie jej włosów. Uwielbiał ich chłodny dotyk, kiedy 
się kochali. Uwielbiał ich zapach, ich pieszczotę, kiedy 
spała z głową na jego piersi. Uwielbiał...

- Dzień dobry, ojcze - powiedziała, niemal dławiąc się 

tym słowem. Instynkt podpowiedział jej, że powinna je 
użyć.

Nie zdawała sobie sprawy, że zbliżający się do niej 

Damon stanął jak wryty.

- Nie było cię na statku - odezwał się z pretensją Joe 

King.

A więc na nią czekał. Dobrze.
- Przyleciałam samolotem, razem z Damonem. Ojcze, 

musimy się spotkać.

Damon przesunął się pod ścianę, kryjąc się za wielką 

paprocią. Zaczął nasłuchiwać z wytężoną uwagą i 
bólem.

- Tak, musimy - potwierdził Joe. - Przyjedź do 

Bodeguita del Medio, obok katedry. I przynieś ze sobą 
udziały.

- Oczywiście - mruknęła ze smętnym uśmiechem.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na torbę. Nie tylko 

udziały przyniosę ci w prezencie, ojcze.

Obserwujący ją Damon dostrzegł jej uśmiech i serce w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nim zamarło. Ruszył w ślad za Ramona, starając się nie 
rzucać się w oczy. Wsiadł do taksówki, przeklinając w 
duchu małego, mocno sfatygowanego volkswagena, 
który bez J przerwy zajeżdżał mu drogę. Wreszcie 
taksówka Ramony l; i nieodłączny volkswagen 
zatrzymały się przed budynkiem. Pospiesznie zapłacił 
za kurs i ukrył się w cieniu.

Ramona natychmiast dostrzegła Lesa i Franka. 

Wysiedli z garbusa wyglądającego tak, jakby za chwilę 
miał się rozlecieć na kawałki. Ominęła ich wzrokiem i 
weszła do restauracji. Przez ułamek sekundy wydawało 
jej się, że w szklanych drzwiach widzi odbicie twarzy 
Keitha. To dla ciebie, pomyślała, znikając we wnętrzu 
restauracji. Les i Frank weszli za nią. A Damon za nimi.

Joe King wstał na jej powitanie. Spojrzał na chłodną 

twarz córki, dostrzegł drapieżny błysk jej oczu, 
lodowaty uśmiech i serce wezbrało mu dumą. Oto jego 
dziecko. Pragnące pieniędzy i władzy, jaka za nimi 
idzie. A on ofiaruje je jej z rozkoszą. Oczywiście nie od 
razu. Najpierw musi nauczyć się zasad biznesu - i 
posłuszeństwa - a dopiero potem...

- Dzień dobry, ojcze.
To słowo sprawiło mu niewysłowioną przyjemność.
- Usiądź. Już złożyłem zamówienie. Mam nadzieję, że 

się nie obrazisz?

- Ależ skąd - powiedziała bez emocji i zajęła miejsce.
Les i Frank, siedzący o trzy stoliki dalej, unieśli menu, 

kryjąc za nim magnetofon, nagrywający wszystko - od 
szelestu sukienki Ramony po ciche tykanie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kosztownego zegarka Joe Kinga. Damon zajął stolik tuż 
obok nich, ukryty za wielkim pniem martwego drzewa, 
porośniętym festonami orchidei. Słyszał wyraźnie ich 
głosy, jako że o tej porze restauracja była niemal pusta.

- Masz udziały? - spytał Joe.
Ramona podała mu je bez słowa. Damon zacisnął palce 

na szklance z piwem, które zamówił przy wejściu.

Joe King przejrzał dokumenty.
- Wyśmienicie.
- Czy teraz możemy zabrać się za Desmonda? - zaryzy-

kowała, odrzucając do tyłu niesforne pasmo włosów. - 
Przypuszczam, że twój pan Doyle wkroczy wreszcie do 
gry?

Frank zerknął nerwowo na Lesa; ten zabębnił palcami 

w stół. Zaczęła ostro, może zbyt ostro? Gotowa 
wszystko popsuć. Nerwy napięły się mu do 
ostateczności. Mieli tylko jedną szansę. Tylko tę jedną 
szansę...

Joe bardzo powoli odłożył dokumenty na stół i spojrzał 

na córkę. Zrozumiała, że w tej chwili ważą się jej losy. 
Jeśli źle oceniła charakter ojca...

- Doyle? - powtórzył głosem bez wyrazu.
Pozwoliła sobie na słaby uśmieszek.
- Przestań, tatusiu. Wiem, że masz na statku swojego 

człowieka. Naprawdę sądziłeś, że się nie zorientuję?

Damon uniósł brwi. Co się tu u licha działo?
Na ustach Joe’go powoli pojawił się uśmiech.
- Powinienem się domyślić - rzekł z uznaniem. Jego 

córka była naprawdę kimś. - Owszem, Doyle bywa 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przydatny. Ale Desmonda opracowuje ktoś inny. O nim 
chyba nie wiesz?

Uśmiechnęła się, modląc się w duchu, by nie zdradzić 

mu, jak bardzo jest wstrząśnięta.

- Może wiem, może nie. Ale przypuszczam, że ten twój 

tajemniczy pomocnik wykorzysta jako kartę 
przetargową córkę Desmonda. Hm? - mruknęła jak 
kotka.

Krew odbiegła mu z twarzy; z udaną nonszalancją 

sięgnął po kieliszek.

- Proszę cię, tato. - Uśmiechnęła się zimno. - Ja też 

odrobiłam lekcje.

Pełen podziwu wzrok ojca przyprawił ją o mdłości.
Ukryty za potężnym pniem Damon wciągnął 

gwałtownie powietrze. Ogarnęła go wściekłość, 
wściekłość zrodzona z bólu i rozpaczy. Och, Ramono. 
Ramono!

- Gareth Desmond prowadzi swoje interesy wyjątkowo 

czysto, ale pociechę ma nieco kłopotliwą. A to miła 
okoliczność, prawda?

Damon poczuł dziką ochotę, by podejść do Ramony i 

zamknąć jej usta, by zdławić te jadowite słowa, 
wtłoczyć je jej do gardła. Nie znał tej kobiety. To nie 
jest ta dziewczyna, którą pokochał. To jakaś podła suka.

Joe King pociągnął łyk napoju.
- Więc co radzisz?
Les Fortnum zacisnął pięści. Nie, nie! To on musi to 

powiedzieć! Jeśli uda im się dopaść drugiego 
współpracownika Kinga, prawdopodobnie jednego ze 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

stewardów, mogą oskarżyć ojca Ramony również o 
szantaż. Wbił zrozpaczone spojrzenie w przestrzeń; był 
bezsilny. Mógł tylko czekać i nie tracić nadziei.

- Nic, tatusiu. - Uśmiechnęła się.
Joe King niespodziewanie wybuchnął gromkim 

śmiechem.

- Oczywiście masz rację! Posłużymy się jego córką. To 

szmata i narkomanka. Desmond będzie musiał sprzedać 
udziały, jeśli zechce uchronić swoje maleństwo przed 
więzieniem i skandalem.

Damon pobladł śmiertelnie. Szantaż. Chcą 

szantażować jego przyjaciela. Spojrzał na długie palce 
Ramony, obracające szklankę z drinkiem. Pamiętał ich 
dotyk, ich pieszczotę...

- Zwłaszcza - dodał Joe z satysfakcją - kiedy zobaczy 

fotografie.

Ramona drgnęła nieznacznie.
- Masz fotografie? - spytała spokojnie. - To 

nadzwyczajne. Znam te oksfordzkie imprezy. Nie 
wpuszczają na nie nikogo z zewnątrz. Wyłącznie 
wtajemniczonych.

Joe King uśmiechnął się z dumą.
- Wszędzie mam swoich ludzi. Fotograf jest dostawcą, 

głównie trawy.

Frank omal nie gwizdnął. Bomba nie materiał! Mają go 

za szantaż, rozprowadzanie narkotyków i wymuszenie. 
Gdyby jeszcze udało jej się skierować rozmowę na 
Keitha Treadstone’a...

Damon zamknął oczy, złamany cierpieniem. Czego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jeszcze przyjdzie mu się dowiedzieć?

Ramona miała ochotę krzyczeć, na całe gardło. Jeszcze 

nigdy nikogo tak nienawidziła. Zmusiła się z wysiłkiem 
do uśmiechu. Wargi miała lodowate i zdrętwiałe.

- A kiedy będziemy już mieli udziały Desmonda, połą-

czymy je z akcjami Markhama i statek będzie nasz?

Damon schylił nisko głowę, rozdarty niemal fizycznym 

bólem. Teraz nie ma już żadnego wyboru. Będzie 
musiał poświęcić tę miłość. Szczęście, które wydawało 
się leżeć w zasięgu ręki. Przez chwilę nienawidził jej 
tak, że miał ochotę ją zabić.

Ramona poczuła łomot serca. Teraz. Teraz.
- Biedny Keith - rzuciła z cichym śmiechem. - Chyba 

nie zdawał sobie sprawy, w co się pakuje?

- Owszem. Muszę powiedzieć, że jestem zdziwiony, iż 

wybrałaś takie nic. Przecież mogłaś mieć każdego.

Wzruszyła ramionami.
- Był słaby; łatwo dawał sobą kierować. Poza tym, z 

twojego punktu widzenia, był idealnym kandydatem. 
Makler może sprzedawać i kupować dowolną liczbę 
akcji, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. To dlatego go 
wybrałeś, prawda?

Joe King obrzucił ją wzrokiem pełnym ojcowskiej 

dumy. Czuł się tak, jakby jego ulubiony koń wygrywał 
na jego oczach Derby.

- Brawo!
Uśmiechnęła się posępnie.
- Ale to było dość ryzykowne, tato. Przecież Keith 

mógł cię w każdej chwili oszukać. Kupił na swoje 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

nazwisko parę ładnych udziałów.

Joe King wybuchnął rubasznym śmiechem.
- Nigdy w życiu, moje dziecko. Kazałem mu podpisać 

tyle zobowiązań i gwarancji, że omal nie zwichnął sobie 
ręki. Dopilnowałem nawet, żeby sporządził testament, w 
którym zostawia te udziały mnie. Tak na wszelki 
wypadek. Zadbałem o wszystko. I udało się.

- No, prawie. - Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej. 

Nadeszła pora na decydujące zagranie. - Nie wziąłeś 
pod uwagę, że Keith będzie lojalny wobec mnie. Ciągle 
myślisz, że zmienił testament ot, tak sobie, bez 
przyczyny?

Les zaryzykował krótkie spojrzenie na Kinga; ten 

wyprostował się czujnie, jak atakujący wąż.

- A to co ma znaczyć?
Ramonę przeszedł dreszcz strachu. Podziękowała 

losowi, że Les i Frank są parę metrów od niej. Oczy jej 
ojca zwęziły się; nagle przypomniały jej małe, podłe 
oczka szczura. Przemknęła jej przez głowę myśl, czy 
właśnie te oczy widział Keith na chwilę przed... Nie. 
Nie wolno jej o tym myśleć. Nie teraz.

Z wysiłkiem przywołała uśmiech na twarz; wykrzywił 

jej rysy jak grymas bólu.

- Pomyśl tylko, tato. Naprawdę sądzisz, że nie 

powiedział mi, iż w sekrecie kupuje dla ciebie udziały? 
Sądzisz, że dopiero teraz się o tym dowiedziałam?

John King siedział bez ruchu, długo przypatrując się 

córce. Jego dziecko, krew z jego krwi, piękna, lecz 
śmiertelnie jadowita żmija. Jej nieoczekiwana 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

bezwzględność wytrąciła go z równowagi, lecz 
zachwyciła. Cóż za niezrównana parę mogliby 
stworzyć. Ojciec i córka. Nie do pobicia.

Jej okrutny śmiech zabrzmiał w uszach Damona jak 

nieznośny hałas. Wykorzystała Keitha. A teraz 
wykorzystuje jego. Damon Alexander, kolejny frajer, 
przedmiot jednorazowego użytku. Przypomniał sobie 
ich dziką namiętność i zadrżał. Ten śmiech. Miłość... 
Wydawała się szczera... Boże!

- Naprawdę myślałeś, że go nie wykorzystam? 

Myślałeś, że ty prowadzisz tę grę?

- Tak myślałem - przyznał Joe z uznaniem. - A ty na 

wszystkim trzymałaś rękę. Twoje zdrowie, dziewczyno. 
- Uniósł ku niej kieliszek.

- Dziękuję.
Damon Alexander wstał od stolika. Dość już się 

nasłuchał. Więcej nie zniesie. Pójdzie teraz do Garetha i 
namówi go, żeby wniósł sprawę o szantaż. Zrujnuje Joe 
Kinga. Wsadzi ją za kratki.

Ta myśl sparaliżowała go. Poczuł, że nogi ma ciężkie 

jak z ołowiu.

- Oczywiście, kiedy zabiłeś Keitha, byłam nieco zdez-

orientowana - rzuciła Ramona tonem salonowej 
konwersacji.

Damon opadł ciężko na krzesło. Les i Frank 

wstrzymali oddech.

- Co?! - wrzasnął Joe King, podrywając się z miejsca.
Pokonała opór mięśni, które nagle stężały na kamień, i 

spojrzała na ojca.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Tato, proszę cię... Keith nie popełnił samobójstwa. 

Nie byłby do niego zdolny. Poprosiłam go o zmianę 
testamentu na wszelki wypadek. I myślałam o 
prawdziwym wypadku. Morderstwo nawet nie zaświtało 
mi w głowie. Przypuszczam, że odkrył coś, co go 
naprawdę zaalarmowało. Przyszedł z tym do ciebie, 
tak?

Joe spojrzał na nią oczami zwężonymi jak szparki. W 

rzeczy samej, Treadstone przypadkiem odkrył istnienie 
Jeffa Doyle’a i łączącego się z nim planu awaryjnego. I 
nie chciał mieć nic wspólnego z masowym 
morderstwem. Głupiec. Plan awaryjny zostałby 
wprowadzony w życie tylko w ostateczności. 
Treadstone miał jedynie trzymać gębę na kłódkę... Ale 
nie. Przyszedł do niego i groził, że powiadomi o 
wszystkim policję. Joe poczuł, że zaczyna brakować mu 
tchu. Sprawy się skomplikowały. Córka czy nie, o 
pewnych sprawach nie wspomniałby nikomu. Pod 
żadnym pozorem.

- Wróćmy do „Alexandrii” - wycedził przez zaciśnięte 

zęby. - Kiedy tylko dopłynie na Florydę, zacznę się 
starać o przejęcie.

W ułamku sekundy zrozumiała, że ojciec nie przyzna 

się do zabicia Keitha; ogarnęła ją bezsilna furia. Miała 
ochotę wykrzyczeć mu prawdę wprost w te złe, płonące 
oczy, ale opanowała się. Musi coś wymyślić. Musi coś 
zrobić!

Les spuścił głowę z rezygnacją. Owszem, mieli na 

Kinga dosyć, żeby zamknąć go na parę lat, ale to nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

rozwiązywało sprawy. Nie przyznał się do morderstwa.

Ramona spojrzała na ojca z promiennym uśmiechem, 

nie zdradzającym, jak gorączkowo zastanawia się nad 
następnym ruchem. Była to winna Keithowi. Nie 
zamierzała uznać się za pokonaną. Błyskotliwa 
inteligencja, która tyle razy przychodziła jej z pomocą, i 
teraz nie opuściła jej w potrzebie. Kota można obedrzeć 
ze skóry na wiele sposobów, prawda? Powoli odchyliła 
się na krześle i zaczęła kołysać kieliszkiem w 
zamyśleniu.

- Oczywiście, starać możesz się zawsze - oznajmiła i 

podniosła na niego lodowato błękitne oczy. - Ale bez 
tych sympatycznych udziałów, które dzięki Keithowi 
znalazły się w moim posiadaniu, nie zdziałasz niczego.

Damon drgnął i oparł głowę na rękach, zaciskając 

mocno powieki. Czy ten koszmar nigdy się nie 
skończy? Więc jest aż tak chciwa, że zdradzi nawet 
własnego ojca, tego niebezpiecznego psychopatę?

Joe King wypuścił wstrzymywane powietrze ze 

świstem, przypominającym nieodparcie syk węża. Frank 
na wpół podniósł się ze swojego miejsca, gotów do 
skoku. Dziewczyna grała naprawdę ostro. Ależ była 
twarda!

- A co to miało znaczyć? - poinformował się Joe King 

głosem przywodzącym na myśl górę lodową.

Roześmiała się beztrosko i uniosła lewą rękę.
- Widzisz ten pierścionek? To od Damona.
- Więc?
Ramona już wiedziała, że się nie pomyliła.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Więc? Tatusiu, najdroższy... - Westchnęła z despera-

cją. - Dlaczego miałabym pomagać ci w przejęciu jego 
firmy, skoro wystarczy tylko wyjść za niego, i wszystko 
to będzie moje? Damon zrobi dosłownie wszystko, o co 
go poproszę.

Damon, ukryty w cieniu, omal nie jęknął. Jej słowa 

uderzyły w niego niczym pociski. Poderwał gwałtownie 
głowę, słysząc ostre skrzypnięcie krzesła. Joe King 
wstał z zaciśniętymi pięściami, nie odrywając od córki 
gorejącego furią spojrzenia. Damon poderwał się bez 
zastanowienia, nie wiedząc, co zamierza zrobić.

- Nie wyjdziesz za Alexandera - syknął King. Z kącika 

ust sączyła mu się cienka nitka śliny. Nie czuł jej. Jego 
spojrzenie nabrało dzikiego wyrazu. - Nie zrobisz tego.

Wytrzymała jego wzrok z chłodnym uśmiechem, nie 

licującym ze strużką zimnego potu, spływającą jej po 
plecach. Ze wszystkich sił starała się nie rzucać okiem 
w stronę swoich obrońców.

- Jak to, tatusiu - zdziwiła się słodko i jadowicie. - 

Niby jak mógłbyś mi tego zabronić?

Joe King obnażył zęby w upiornym grymasie, który 

miał być uśmiechem.

- Nie przeciągaj struny, dziewczyno - ostrzegł ją cicho. 

- Razem czeka nas wspaniała przyszłość, ale musisz 
zrozumieć, kto tu rządzi. Pamiętaj, zabiłem już jednego 
z twoich narzeczonych. Bez trudu mogę zabić drugiego. 
I zrobię to...

Ramona odetchnęła ostrożnie.
- Więc osobiście pociągnąłeś za spust? - spytała 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

łamiącym się głosem.

Joe King uśmiechnął się przerażająco.
- To było łatwe. Podszedłem do niego, przyłożyłem mu 

lufę do skroni i strzeliłem.

Wyprostowała się gwałtownie. Skoro mają już ten swój 

dowód, pora zatroszczyć się o własną skórę.

- W takim razie... trzeba zrezygnować z Damona. 

Zresztą, nie ma nawet połowy twojej klasy. - Ten 
człowiek jest szalony, pomyślała w popłochu. To 
wariat.

- Mądry wybór. Moja mała córeczka. A tym zajmie się 

mój prawnik. - Machnął dokumentami. - Spotkamy się 
na Florydzie.

Skinęła głową. Prędzej spotkamy się w piekle, tatusiu, 

pomyślała z nienawiścią, odprowadzając go wzrokiem.

Damon odczekał, aż Joe King zniknie w drzwiach. 

Wtedy wstał i na uginających się nogach ruszył wokół 
pnia z orchideami. Chciał zobaczyć łzy Ramony, kiedy 
jej powie, że nie pozwoli się wykorzystać. Ale zanim 
zdołał do niej dotrzeć, zrobiła coś bardzo dziwnego.

Pochyliła się ku swojej torbie i powiedziała:
- Mam nadzieję, że się nagrało, bo drugi raz tego nie 

zrobię.

Odwrócił się z zaskoczeniem, wyczuwając jakiś ruch 

za plecami. Ramona podniosła głowę, zobaczyła go i 
zmartwiała.

- Damon! - wyszeptała bezbarwnie, blednąc 

śmiertelnie.

- Znakomicie, panno King! - Les Fortnum minął 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Damona, ignorując go. - Wszystko mamy na taśmie. 
Przy naszych zeznaniach pan King zniknie stąd na 
wiele, wiele lat. Nasz człowiek zgarnie go, gdy tylko 
zbliży się do Desmonda. W imieniu moich 
zwierzchników chciałbym podziękować pani za 
współpracę i, ośmielę się dodać, brawurę. Pewnie nie 
było pani łatwo przez to przebrnąć. Te informacje o 
śmierci pani narzeczonego i w ogóle. - Chwycił jej rękę 
i potrząsnął nią radośnie.

Prawie go nie słyszała. Wpatrywała się w Damona, na 

twarzy którego powoli świtało zrozumienie i ogromna, 
gigantyczna ulga.

- Ramono - powiedział przez zaciśnięte gardło.
Les Fortnum wreszcie zwrócił na niego uwagę.
- Pan Alexander? Słyszał pan wszystko? - Rzucił się do 

niego z nadzieją.

Damon skinął słabo głową.
Z policzków Ramony odpłynęła ostatnia kropla krwi.
- Więc myślałeś...
Znowu skinął głową.
- Och, Damonie! - szepnęła z oczami pełnymi gorących 

łez. Słuchał ich od samego początku. Jaki ból mu 
sprawiła...

- Świetnie! - krzyknął oszalały ze szczęścia Les. - 

Mamy kolejnego świadka!

Ramona nie przestawała patrzeć na Damona 

ogromnymi, przerażonymi oczami. I nagle rzuciła mu 
się w ramiona, wtulając się w niego z całej siły.

- Już po wszystkim - wyszeptała z niedowierzaniem. - 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Skończyło się.

Ramiona, które zamknęły się wokół niej, wydawały się 

takie mocne i godne zaufania. Jak twierdza, w której 
mogła się schronić przed całym światem.

Damon skinął głową. Głos, który z siebie wydobył, był 

ledwie słyszalnym szeptem.

- Myślałem... myślałem, że to prawda. Że ty... - Nagle 

zalała go fala wstydu. Jak mógł się tak wygłupić? Jak 
mógł uwierzyć, że Ramona jest nikczemną, podstępną 
intrygantką? - O, kochanie, wybacz mi. Już nigdy, nigdy 
w ciebie nie zwątpię.

Zamknęła mu usta gorącym pocałunkiem, pocałunkiem 

tętniącym obudzoną znów namiętnością.

- To bez znaczenia, najdroższy. Kocham cię.
Roześmiał się i przytulił ją mocniej.
Nareszcie koniec.
A przynajmniej tak mu się zdawało.
Mylił się, oczywiście.

G

areth Desmond wszedł do raczej pustego o tej porze 

baru i bez trudu odnalazł ich wzrokiem. Najpierw 
dostrzegł ją - córkę Joe Kinga. Wziął głęboki oddech i 
uśmiechnął się. Uścisnął dłoń Damona i po krótkim 
wahaniu ujął wąską, smukłą dłoń dziewczyny.

- Dziękuję, że zgodziłeś się z nami porozmawiać - 

zaczął Damon. - Wiem, że wczorajszy dzień nie był dla 
ciebie najłatwiejszy.

- Skracajmy się, jeśli można - rzucił Gareth.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Poprzedniego dnia opuścili Kubę i ruszyli w kierunku 

Wysp Bahama. Był to dzień, który trudno byłoby mu 
zapomnieć. Cieszył się, że zostawił za sobą to przeklęte 
miejsce. Koszmar zaczął się, kiedy jakiś zupełnie nie 
znany mu steward pokazał mu te skandaliczne zdjęcia 
córki i przedstawił ultimatum. Miał sprzedać udziały 
„Alexandrii” firmie Joe Kinga, jeśli nie życzy sobie 
niepotrzebnego rozgłosu. Natychmiast potem podeszła 
do niego hostessa, pokazała mu jak najbardziej 
autentyczną legitymację policyjną i aresztowała 
szantażystę. Potem zapadło parę godzin niepokojącej 
ciszy i wreszcie pojawiło się dwóch starszych rangą 
policjantów, którzy przedstawili się jako pracownicy 
londyńskiej policji.

Owszem, zachowywali się z nieskazitelną 

uprzejmością, ale trudno było czegoś się od nich 
dowiedzieć. Nadal wiedział bardzo niewiele, wyjąwszy 
fakt, iż Joe King miał odpowiadać między innymi za 
wymuszenie i szantaż, a także że w jego, Garetha, 
interesie leży zeznawanie przeciwko niemu. 
Przedyskutował to z żoną i zgodził się. Córka 
potrzebowała terapii wstrząsowej, by wreszcie rozstać 
się z narkotykami, a to mogła być jej ostatnia szansa..

- No dobrze - odezwał się niechętnie. - Więc o co tu 

chodzi? Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o twojej 
narzeczonej... - Zerknął pospiesznie na Damona i 
zamilkł, zmrożony jego strasznym spojrzeniem.

Ramona zauważyła tę niemą komunikację i uniosła 

brew.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Damon uśmiechnął się niewyraźnie.
- Moja narzeczona współpracowała z policją. Podczas 

gdy człowiek Kinga brał cię w obroty, ta oto dzielna 
dama - ucałował rękę Ramony - siedziała w kawiarni ze 
swoim ojcem, mając przy sobie podsłuch, i wyciągała z 
niego zwierzenia o tym, jak to nie tylko zamierza cię 
szantażować, ale również jak zamordował niejakiego 
Keitha Treadstone’a. - Spojrzał na nią z obawą, 
szukając oznak bólu na wspomnienie narzeczonego.

Bez słowa uścisnęła jego dłoń.
Gareth, szczęśliwie żonaty od trzydziestu lat, 

rozpoznawał zakochanych na pierwszy rzut oka. 
Uśmiechnął się, zapominając na chwilę o kłopotach.

- To wielka odwaga.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Mój ojciec jest okrutnym, bardzo niebezpiecznym 

człowiekiem. To dlatego prosiliśmy pana o spotkanie. 
Nie wiedzieliśmy, czy...

Gareth wyciągnął do niej rękę.
- Proszę się nie martwić. Już zgodziłem się współ-

pracować z brytyjską i amerykańską policją.

Oboje odetchnęli z ulgą.
- Dziękuję - powiedziała Ramona z prostotą.
Gareth wstał i pożegnał się. Był zadowolony, że 

sytuacja się wyjaśniła, ale nie zamierzał dłużej bawić w 
ich towarzystwie.

- Przez parę następnych miesięcy ani jemu, ani jego 

córce nie będzie łatwo - zauważyła Ramona ze współ-
czuciem. Desmond wyglądał, jakby przez jeden dzień 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

postarzał się o dziesięć lat.

Damon skinął głową i uśmiechnął się do Ralpha 

Ornsgooda, zmierzającego w ich kierunku.

- Ralph! Nie poznałeś jeszcze mojej przyszłej żony? 

Ramono, oto moja prawa ręka, Ralph Ornsgood.

Ralph spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Chcę... chcę przeprosić panią za... hm, za moje podej-

rzenia - zaczął niepewnie, wyłamując sobie palce. - 
Podsłuchałem pani rozmowę z Dwightem Markhamem i 
doniosłem na panią Damonowi. Myślałem... że jest pani 
najgorszego rodzaju naciągaczką, i teraz... jest mi 
strasznie głupio - zakończył z rozpaczą.

Damon słuchał go z ustami drgającymi od 

powstrzymywanego śmiechu, nie zauważając, że oczy 
Ramony otwierają się coraz szerzej, pełne przerażenia. 
Oczywiście! Ralph uważał, że jest w zmowie z ojcem. A
to znaczyło... Szybko odwróciła się do Damona, czując 
bolesny skurcz serca. To mogło znaczyć tylko jedno: że 
Damon również tak myślał.

- Czy może mi pani wybaczyć? - spytał Ralph smętnie.
- Nie bądź niemądry. Nie mam tu nic do wybaczania. 

Proszę, bardzo cię proszę, nie zamartwiaj się tym.

Ralph podchwycił rozkochane spojrzenie, które posłał 

jej Damon, i niemal oblał się rumieńcem. Jego 
przyjaciel był zakochany po uszy.

- Dziękuję pani. To ja... pójdę już - wymamrotał z 

zażenowaniem i szybko się oddalił.

Ramona odwróciła się do Damona z nagłą 

determinacją.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Chodźmy do twojej kabiny. Muszę ci o czymś powie-

dzieć.

Jej twarde, smutne spojrzenie zmartwiło go i 

zaalarmowało. Nagle odezwały się w nim dawne lęki. 
Teraz powie mu, że to już koniec. Że nigdy tak 
naprawdę nic między nimi nie było. Że wykorzystała 
go, by zastawić pułapkę na ojca, szukając zemsty za 
śmierć Keitha Treadstone’a. I że tylko jego kochała. To 
dla niego ryzykowała życie. A teraz, kiedy Joe King 
zostanie aresztowany, on, Damon, nie jest już jej 
potrzebny.

- Hej, nic ci nie jest? Pobladłeś.
Zdobył się na blady, znękany uśmiech.
- Nic mi nie jest. Miejmy to już za sobą.
Weszli w milczeniu do kabiny; ona zastanawiała się, 

jak mu to wyjaśnić, by zdołał jej przebaczyć; on - jak 
zdoła przetrwać wiadomość o rozstaniu.

- Napijesz się? - spytał.
Przytaknęła. Może alkohol jakoś jej to ułatwi.
Słońce za oknem stało w zenicie. Damon pociągnął 

spory łyk ze szklanki i usiadł w fotelu, najwygodniej, 
jak potrafił. Teraz był już gotowy na przyjęcie 
wiadomości o końcu świata. Jego świata. Serce biło mu 
tak mocno, że poczuł wzbierające mdłości. Pociągnął 
jeszcze jeden łyk.

Ramona zaczęła krążyć po pokoju. Spojrzała na swoją 

szklankę, ale nie uniosła jej do ust. Jak ma zacząć?

- Będzie mi trudno ci to wyjaśnić - oznajmiła i 

roześmiała się mimo woli. A to ci dopiero epokowa 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wiadomość.

Przełknął ślinę z wysiłkiem. Musiał odchrząknąć, żeby 

odzyskać głos.

- Zacznij... zacznij od początku i nie przerywaj, aż 

dojdziesz do końca - wychrypiał.

Skinęła głową.
- Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę... że 

nigdy nie kochałam Keitha. A przynajmniej nie tak, jak 
powinnam. Był dla mnie bardziej bratem, naprawdę. 
Znaliśmy się od wieków. Było nam razem... wygodnie, 
to wszystko. Moja matka o tym wiedziała. Ona... A, do 
diabła z tym.

Nie patrzyła na Demona. Gdyby to zrobiła, 

dostrzegłaby na jego twarzy wyraz kompletnej 
dezorientacji.

- To chyba dlatego zaczęłam szaleć, kiedy Keith 

zginął. Czułam się odpowiedzialna za jego śmierć, a 
cały nasz związek nagle stracił sens. Później 
dowiedziałam się o tych udziałach.

Damon pochylił się do niej, nagle czując rozpierające 

go, nieopisane szczęście. Ramona nie chce od niego 
odejść!

- Więc wybrałam się w podróż twoim statkiem. Z 

początku nie wiedziałam, czy obwiniać cię za śmierć 
Keitha. Potem... kiedy mi się oświadczyłeś, mój ojciec 
powiadomił pracodawcę Keitha, że nie będzie domagał 
się zwrotu udziałów, i wtedy byłam już pewna, że to ty. 
Nie rozumiesz? Ja naprawdę chciałam odebrać ci ten 
statek. Dopiero później, kiedy Les Fortnum powiedział 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mi, że za wszystkim stoi mój ojciec, zgodziłam się im 
pomóc. Hej, czemu się tak uśmiechasz?

Powoli się podniósł. W oczach miał coś takiego, że 

poczuła dziką ochotę, żeby kochać się z nim, teraz, 
natychmiast.

- Damon? Co się dzieje?
Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałem, że chcesz ze mną zerwać.
- Co proszę? Myślałam, że to ty ode mnie odejdziesz, 

kiedy mnie wysłuchasz.

- Nigdy w życiu - mruknął i zbliżał się do niej, 

okrążając stolik.

Cofnęła się; usta drgały jej w uśmiechu.
- Nie przeszkadza ci, że pragnęłam twojej krwi? - szep-

nęła gorąco.

Pokręcił głową.
- Bierz, ile chcesz!
Rzucił się na nią; krzyknęła, rozbawiona i uciekła 

pędem w stronę - naturalnie - łóżka. Skoczył za nią i 
razem przewrócili się na materac, podskakując na 
mocnych sprężynach w plątaninie rąk i nóg. Damon 
chwycił ją za obie ręce i przygwoździł do łóżka.

- Kocham cię - powiedział cicho i spokojnie.
- Kocham cię.
- To wymaga uczczenia.
- Dobry pomysł.
Uśmiechnął się, wytrzymując jej spojrzenie... a potem 

sięgnął po telefon. Spojrzała na niego strasznym 
wzrokiem. Całe jej ciało płonęło. Tęskniła za jego 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ustami, za jego dłońmi...

- Damon! - wrzasnęła.
- Halo, kuchnia? Tu Damon Alexander. Czy mogę roz-

mawiać z szefem?

René de la Tour szybko opuścił pole walki, na którym 

trwały przygotowywania do lunchu. Nie przepadał za 
przerywaniem mu pracy, kiedy nawiedzało go 
natchnienie, ale właściciel statku ma swoje prawa.

Oui. Tu René - oznajmił z godnością.
Damon uśmiechnął się, słysząc jego namaszczony ton.
- Moja narzeczona i ja chcemy uczcić coś 

wyjątkowego. - Zerknął na nasrożoną twarz Ramony. 
Spod maski wściekłości przebłyskiwało wyraźne 
rozbawienie. - Czy możesz przygotować nam coś 
specjalnego? Na przykład... powiedzmy... łososia w 
sosie z szampana i truskawki?

René westchnął teatralnie, ale prośba pochlebiła jego 

dumie artysty.

Oui, monsieur Alexander. Dla pana René stworzy 

arcydzieło.

- Dziękuję. - Damon odłożył słuchawkę.
Ramona nasrożyła się jeszcze bardziej.
- To tak się czci wielkie wydarzenia?
- Nie. Ale kiedy już skończymy czcić wielkie 

wydarzenie, na pewno będziemy strasznie głodni.

G

reg poczuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Nie 

obchodziło go, że dochodzi południe i na statku jest 
mnóstwo pasażerów, którzy mogą go zobaczyć. Nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dbał o to, że może stracić pracę. Przez całą noc leżał 
bezsennie, wpatrując się w sufit. I wszystkie myśli 
prowadziły go do Verity. Teraz stanął przed drzwiami 
jej kabiny i zapukał głośno. Nie sprawdzał, czy ktoś go 
widzi, nie obchodziło go to. Kiedy otworzyła drzwi i 
spojrzała na niego, jej szeroko otwarte oczy rozświetliły 
się bezgraniczną miłością. Jedno drgnięcie powieki i 
miłość zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się grzeczna 
obojętność.

- Kapitanie? Nie je pan obiadu z pasażerami?
- Jak widzisz, nie. Mogę wejść?
Odstąpiła na bok, czując, że serce w niej zamiera. 

Minął ją, a ona spojrzała za nim tęsknie. Tak szaleńczo 
chciała dotknąć jego szerokich pleców. Znała ich ciepło 
i gładkość pod wykrochmaloną koszulą. Drżącą ręką 
zamknęła za nim drzwi.

Greg odwrócił się i zauważył bladość pod zdrową 

opalenizną, a także sine kręgi pod oczami.

- Ja już wiem - powiedział po prostu.
Zakrztusiła się i straciła dech.
- Skąd... - chciała wiedzieć, ale on pokręcił głową.
Zdjął czapkę i rzucił ją na krzesło, a potem podszedł 

do Verity i wziął ją w ramiona.

- John Gardner mi powiedział.
Chciała się oburzyć, zaprotestować, ale pod jego spoj-

rzeniem opuściły ją wszystkie siły.

- Och, Greg - zakwiliła bezradnie.
Przygarnął ją mocno, obejmując drżącymi rękami jej 

talię.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Już dobrze. Wszystko będzie dobrze - szepnął.
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Odsunęłaby się, 

gdyby jej nie zatrzymał.

- Już nie może być dobrze - oznajmiła drżącym, lecz 

zdecydowanym głosem. - Wiem, jestem lekarzem. 
Zostało mi parę miesięcy. W najlepszym wypadku.

- Więc spędzimy je razem - powiedział z prostotą, nie 

odrywając od niej oczu. - Kiedy tylko wrócimy, powiem 
Damonowi, że rezygnuję.

- Nie! - przerwała ostro. - Ta praca to wszystko, co ci 

zostanie, kiedy... kiedy odejdę.

Widział, że Verity mówi ze śmiertelną powagą; szybko 

przytaknął. Nie zamierzał tracić cennego czasu na 
kłótnie.

- Więc dobrze. Poproszę o urlop. Na rok. Nie obchodzi 

mnie, czy zostanę przeniesiony na inny statek. Będę 
miał resztę życia na odbudowywanie kariery. I, Verity - 
dodał łagodnie, dotykając jej policzka - nie 
powstrzymuj mnie. I już nie udawaj. Mam dość 
udawania. Kocham cię - powiedział z wyraźną ulgą. 
Jeszcze nigdy w życiu nie był niczego tak pewien.

- Ja też cię kocham - szepnęła. - Ale musisz się 

pogodzić z tym, co... pewnie wkrótce nastąpi.

Skinął głową, rozumiejąc jej pragnienie absolutnej 

szczerości.

- Dobrze.
Łagodnie poprowadził ją do łóżka i legł u jej boku.
- Bez względu na to, co się stanie, będę zawsze przy 

tobie. Kocham cię i chcę się z tobą ożenić. Jak tylko 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wrócimy na Florydę. Póki śmierć nas nie rozdzieli. 
Rozumiesz?

Skinęła głową, a po jej policzkach potoczyły się dwie 

wielkie łzy.

- Rozumiem. I... dziękuję.
To takie proste słowo. A tyle znaczy.
Pokiwał głową. Czuł, że nie muszą już niczego mówić.
- Więc opowiedz mi - odezwał się, zaczerpnąwszy 

głęboki oddech.

W

 kuchni panował, jak zwykle, sądny dzień. Zaczęto 

już serwować obiad i kucharze zwijali się jak w ukropie.
A w środku tego szaleństwa René spokojnie 
odfiletowywał małego świeżego łososia i 
przygotowywał składniki na sos z szampana. Sok ze 
świeżo wyciśniętej cytryny. Zioła, mąka, jajka, mleko.

- Szampan - mruknął René pod nosem, zdążając ener-

gicznie do komory o regulowanej temperaturze i stając 
przed długimi rzędami butelek.

- Non. - Pokręcił głową, nadal mrucząc coś pod nosem 

Wyjątkowa okazja wymaga wyjątkowego trunku. 
Zagłębił się, docierając do dalej położonych części 
pomieszczenia Stanął przed butelkami przeznaczonymi 
na bal maskowy Z westchnieniem satysfakcji wybrał 
jedną z nich. Nie zauważył maleńkiego nakłucia w 
korku. Kto wie, może po ukończeniu arcydzieła dla 
właściciela statku i jego pięknej narzeczonej pozwoli 
sobie na kieliszek tego wybornego trunku. Zasłużył na 
niego. Pracował w warunkach urągających dumie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

artysty. Ta praca to piekło. Ale niech tylko ktoś inny 
ośmieli się sięgnąć po świętą butelkę, to on, René, 
własnoręcznie go zamorduje. Rzeźnickim toporem.

Wrócił na swoje stanowisko i otworzył butelkę. Wlał 

do garnka część musującego płynu. Doprawdy, 
znakomity rocznik. Znakomity. Więc dobrze, kiedy 
łosoś będzie gotowy, skosztuje odrobinę tego 
niebiańskiego nektaru. Nigdy więcej nie będzie miał 
okazji posmakować czegoś tak szlachetnego.

I

 to... to będzie koniec - skończyła Verity słabnącym 

głosem. Rozmowa o własnej śmierci budziła w niej 
przerażenie, choć już nie tak wielkie jak kiedyś. Teraz 
Greg trzymał ją za rękę, a jego dłoń była mocna i 
ciepła.

Verity spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich miłość.
- Bierzesz nadal ten lek od Gordona? - spytał.
Zamarła.
- Wiesz i o tym?
- Nie możesz mieć przede mną sekretów - powiedział 

łagodnie. - To za wiele zachodu. Ciężka praca bez 
efektów. A skoro mówimy o pracy - zerknął na zegarek 
- muszę zrobić obchód.

Nie potrafiła ukryć rozczarowania.
- No tak.
- Chcesz do mnie dołączyć? - zagadnął i uśmiechnął 

się, kiedy podniosła głowę z nagłym błyskiem radości w 
oczach.

- Mogę? Ale przecież... jestem pasażerką. Jeśli 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pokażemy się razem, wszyscy...

- Wiem - przerwał jej spokojnie. - Najdroższa, o to 

właśnie chodzi. Kocham cię i jestem z ciebie tak 
dumny, że chyba pęknę, jeśli nie pokażę cię całemu 
światu. Chodź ze mną - poprosił, a potem spojrzał na 
nią z nagłą obawą. - Chyba że nie masz ochoty.

Wzięła głęboki oddech i wstała z dziarskim 

uśmiechem.

- Oczywiście, że mam ochotę. Przed nami mnóstwo 

czasu - dodała ciszej. - Cieszmy się każdą sekundą.

Wstał i podał jej rękę. Nie okaże jej smutku 

rozdzierającego mu serce. Będzie się do niej uśmiechał.

- Zacznijmy od kuchni. O tej porze przedstawia sobą 

rzadki widok.

Przyznała mu rację w chwili, gdy przestąpili próg 

królestwa mistrza René. W pomieszczeniu panował 
tropikalny upał; powietrze było gęste od pary, 
skraplającej się na ścianach. Wszędzie kręcili się 
kucharze, kelnerzy, pomocnicy, pomywacze - dziesiątki 
osób zajętych własnymi sprawami.

- Trudno uwierzyć, że pasażerowie dostaną swoje 

zamówienia, co? - szepnął Greg.

Jeden z kucharzy zerknął na nich ciekawie. Greg skinął 

mu głową, mierząc go wyzywającym spojrzeniem. 
Młody człowiek spuścił pospiesznie wzrok.

- O, jest René - ucieszył się Greg, biorąc Verity za rękę 

i prowadząc ją pomiędzy rzędami kuchenek i stołów. - 
Polubisz go. No, może niezupełnie... René bardziej 
fascynuje, niż wzbudza sympatię. Temperament go 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

roznosi. Padnie trupem, kiedy zobaczy, że 
wprowadziłem kogoś obcego do jego królestwa, w 
dodatku kobietę.

Ale kiedy zbliżyli się do szefa kuchni, ten najwyraźniej 

nie miał głowy do tak przyziemnych problemów. 
Patrzył tragicznym wzrokiem na rybę leżącą przed nim 
na półmisku i kręcił głową.

- Nie do wiary - mruczał pod nosem. - To... straszne. 

Co za kolor... fuj, jak psie wymioty.

Greg i Verity spojrzeli na półmisek. Nie było 

wątpliwości, jego wygląd budził zgrozę. Delikatny, 
apetyczny łosoś oblany był mdląco zielonym sosem. 
Greg zastanowił się, czy potrawę tę podano już 
jakiemuś pasażerowi, i zadrżał.

- Jakiś problem?
W oczach René pojawiło się bezbrzeżne zdumienie.
- Nie pojmuję... Ten sos... taki dobry szampan... Co za 

katastrofa! - W jego słowach nie było ani krzty 
przesady.

Verity, dusząca się od powstrzymywanego śmiechu, 

spoważniała nagle.

- Szampan? Proszę mi powiedzieć, co dokładnie 

wchodzi w skład tego sosu?

René, strzegący zazwyczaj swoich przepisów jak oka w 

głowie, zapomniał o wszelkiej ostrożności i jednym 
tchem wyrecytował listę składników.

- Powiedział pan: sok z cytryny? - W głosie Verity 

pojawiły się ostre nutki.

Greg zerknął na nią z ukosa, nagle zaniepokojony.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Oui. Proszę. - René uniósł wyciśniętą połówkę 

cytryny. - Nie pojmuję. Stosowałem ten przepis wiele, 
wiele razy. Nigdy przedtem nie uzyskałem tak 
strasznej... zieleni.

- Co się stało? - zagadnął ją cicho Greg.
Popatrzyła na niego z powagą.
- Być może uznasz mnie za wariatkę, ale... Cytryna 

zawiera kwas octowy, występujący naturalnie w 
owocach. Kwas ten reaguje bardzo silnie w zetknięciu z 
pewną substancją trującą. Z pochodną jadu 
kiełbasianego.

René parsknął z wściekłością, po czym, pomny na 

słuchających ich podwładnych, zniżył głos do pełnego 
furii szeptu.

- Jad kiełbasiany w mojej kuchni?
- Nie mówię o prawdziwym jadzie kiełbasianym. Sub-

stancja trująca, o której mówię, nie występuje w stanie 
naturalnym. Jest sztucznie wytwarzaną pochodną... - 
Przerwała i pokręciła głową, widząc ich oszołomione 
twarze. - Wszystko jedno. Proszę wycisnąć trochę soku 
do paru pojemników i dodać do nich składniki sosu.

René spojrzał na kapitana; ten skinął głową bez 

namysłu. Pochylili się nad pojemnikami. Tylko w tym, 
do którego został wlany szampan, mieszanina zaczęła z 
wolna przybierać zielony odcień. Greg chwycił butelkę i 
powąchał jej zawartość. Pokręcił głową.

- Nie czuję nic podejrzanego. Ma pan korek?
René podał mu go. Greg dokonał dokładnych oględzin 

i zacisnął zęby.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Skąd pan to ma? - spytał lodowato.
Pobladły szef kuchni zaprowadził ich bez słowa do 

pomieszczenia z winami. Początkowo żadna z butelek 
nie wzbudziła podejrzeń Grega. Dopiero kiedy dotarł do 
stojaków z najlepszymi trunkami, znalazł wreszcie na 
korkach mikroskopijne ślady po nakłuciach igły. Verity 
dostrzegła je także; spojrzeli na siebie w milczeniu. 
Oboje zrozumieli, że stało się coś groźnego.

- Proszę nie rozmawiać z nikim na ten temat - 

powiedział Greg ostrzegawczo, a René skinął potulnie 
głową. - I odparujcie te butelki. Nikt nie ma prawa ich 
tknąć, zrozumiano?

Oui, kapitanie. Ale bal maskowy...
- Kupcie szampan w Nassau.
René otwierał już usta, żeby uprzytomnić kapitanowi, 

iż Nassau nie jest odpowiednim miejscem na kupno 
dobrego szampana, ale wystarczył jeden rzut oka na 
Grega, i zapomniał o wszelkich pretensjach. Pokiwał 
tylko głową z rezygnacją.

- Chodź - rzucił Greg, wracając do kuchni, skąd zabrał 

feralną butelkę. Ruszył przed siebie tak szybko, że z 
trudem za nim nadążała.

- Dokąd idziemy?
- Do Johna. Niech zrobi analizę tego świństwa. - 

Machnął butelką.

- Dobry pomysł. Jeśli to to, o czym myślę, może być 

bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza w dużych dawkach.

Jeśli John Gardner zdziwił się, widząc ich razem, nie 

okazał tego. Natychmiast wyczuł, że stało się coś złego. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Greg streścił mu sytuację w kilku słowach. Na 
wzmiankę o zielonym kolorze, powstałym w reakcji z 
kwasem, również i John zawyrokował, że najpewniej 
mają do czynienia z pochodną jadu kiełbasianego. Nie 
tracąc czasu weszli do laboratorium. Greg stanął na 
uboczu, podczas gdy John i Verity zaczęli się 
przygotowywać do przeprowadzenia analizy. Określili 
rodzaj trucizny, potem jej ilość... Pól godziny później 
John spojrzał na otrzymane wyniki.

- Nie ma żadnych wątpliwości. Kilka kieliszków tak 

przyprawionego szampana wywołałoby ostrą biegunkę, 
wymioty i prawdopodobnie skurcze żołądka. A gdyby 
ktoś zasmakował w trunku i przesadził z jego ilością... 
śmierć.

Ostatnie słowo zawisło złowrogo w powietrzu, 

pogrążając ich w swoim cieniu.

Przez długą chwilę wszyscy troje patrzyli na siebie w 

milczeniu. Wreszcie Verity i John odwrócili się do 
Grega.

- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała Verity cicho,
Uśmiechnął się gorzko.
- Komuś zależy na ściągnięciu na statek kłopotów. A 

komu? I dlaczego?

- Musimy powiedzieć o tym Damonowi - szepnęła.
Pokiwał smętnie głową. Podziękowali Johnowi i 

ruszyli szybkim krokiem w stronę kabiny właściciela 
statku.

John wrócił powoli do swojego gabinetu, zatopiony 

ponurych domysłach. Skrzywił się z rozdrażnieniem, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

słysząc dzwonek telefonu i podniósł słuchawkę.

- Tak?

R

amona otuliła się szlafrokiem Damona. Był 

przesycony jego zapachem. Uśmiechnęła się z 
rozczuleniem i podniosła głowę. Damon leżał na łóżku 
nago, obserwując ją. Pożądanie, żarzące się w jego 
oczach, przyciągało ją ku niemu niczym grawitacja. Ale 
zanim zdążyła poddać się czarodziejskiemu wpływowi 
jego wzroku, ciszę pokoju przerwało ostre, gwałtowne 
pukanie do drzwi. Damon poderwał się instynktownie. 
Włożył spodnie i podszedł boso do wejścia.

Na korytarzu stał kapitan w towarzystwie Verity Fox. 

Damon rozpromienił się na jej widok.

- Verity! Wiedziałem, że jesteś na pokładzie. Jak to się 

stało, że do tej pory się nie spotkaliśmy?

Verity uśmiechnęła się mimo woli. To, że Damon nie 

miał dotąd okazji jej spotkać, nie było dziełem 
przypadku. Starała się nie rzucać w oczy Joceline, więc 
skrupulatnie omijała wszystkie miejsca, w których 
mogli się na siebie natknąć. Teraz nie dbała już o to. 
Joceline już jej nie przerażała.

- Jeszcze ci nie wybaczyłam, że obciąłeś mi kucyk 

sekatorem - mruknęła, rzucając mu spojrzenie pełne 
godnej urazy.

Parsknął śmiechem.
- Miałem dwanaście lat! A ty byłaś zmorą moich 

wakacji. Może nie?

Jej uśmiech zbladł.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Damonie, mamy ci coś do powiedzenia.
Spojrzał na nich z nagłą czujnością, wyczuwając i h 

napięcie. Odsunął się na bok, pozwalając im wejść. W 
pokoju stanęli, zaskoczeni widokiem Ramony. 
Uśmiechnęła się do nich bez śladu skrępowania. Verity 
odwzajemniła uśmiech. Kobiety wymieniły spojrzenia; 
Ramona zerknęła na Grega, potem na Verity i 
rozpromieniła się jeszcze bardziej.

Greg dyskretnie ominął ją wzrokiem i spojrzał wprost 

w spokojne oczy Damona. Nie zamierzał robić długich 
wstępów.

- Wśród naszych zapasów alkoholu znaleźliśmy 

przypadkiem bardzo szczególny szampan - zaczął i w 
krótkich słowach opisał całe zdarzenie. Verity dorzuciła 
na koniec fachowy opis trucizny i jej skutków.

Zapadło ciężkie milczenie.
- Czy to szampan przeznaczony na bal maskowy? - 

spytała wreszcie Ramona.

- Tak - odparł Greg. - Czy to ważne?
Ramona zerknęła na Damona, potem na Verity.
- Jak długo trzeba czekać na wystąpienie objawów? 

Dwanaście godzin, dłużej?

- Nieco dłużej, ale nie więcej niż dobę.
- A więc gdyby wszyscy napili się tego szampana w 

ostatnią noc na statku, zachorowaliby w chwili, gdy 
„Alexandria” wpłynęłaby do portu?

- A cała prasa miałaby wspaniały temat na pierwsze 

strony gazet - dokończył Damon, podchwytując jej 
myśl.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Greg spojrzał na Ramonę z wyraźnym podziwem.
- Ale kto mógłby zrobić coś takiego?
Ramona i Damon wymienili spojrzenia.
- Steward? - zaryzykowała, a on skinął głową.
Oboje zapomnieli o Jeffie Doyle’u, zajęci cieszeniem 

się odzyskaną miłością. Les zamierzał aresztować go po 
przybiciu do brzegu. Do tego czasu miał nadzieję 
zebrać więcej informacji na jego temat. Nie mieli 
żadnego dowodu na to, że Doyle popełnił jakieś 
przestępstwo. Na razie.

Greg odzyskał panowanie nad sobą.
- Jeśli coś miało miejsce na tym statku - odezwał się 

zimnym, oficjalnym tonem - czy nie sądzi pan, że jako 
kapitan mam prawo o tym wiedzieć?

Damon spiorunował go wzrokiem, ale zaraz potem 

skinął głową.

- Oczywiście - mruknął. - Nie trzymaliśmy cię z 

rozmysłem w nieświadomości - dodał bez urazy.

Spojrzał pytająco na Ramonę; skinęła głową. Podeszła 

do barku i zaczęła przygotowywać drinki.

Damon streścił im historię Joe Kinga i jego planów 

przejęcia statku, szantażu, przekupionego stewarda, 
zabójstwa Keitha Treadstone’a i udziału Ramony w 
zdobyciu dowodów winy jej ojca.

Verity spojrzała na przyjaciółkę oczami pełnymi 

podziwu i współczucia.

- To musiało być trudne - powiedziała z prostota.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie najłatwiejsze - przyznała z uśmiechem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Dziękuję Bogu, że w kuchni była z tobą Verity - 

odezwał się Damon, rzucając starej przyjaciółce 
szelmowskie spojrzenie.

Greg otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, 

Damon uciszył go gestem ręki. - Proszę państwa, pora 
wznieść toast. Za nas!

Wszyscy uśmiechnęli się i unieśli kieliszki.
- Za nas.
- I za „Alexandrię” - dodała cicho Ramona.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
- No dobrze. - Verity odstawiła kieliszek. - Cieszę się, 

że wszystko się wyjaśniło.

Greg zerknął na nią przelotnie.
- Tak, musimy już iść. Powinienem wrócić na mostek - 

mruknął, ale wystarczyło, że spojrzał na Verity, a uznał 
że obowiązki muszą na niego poczekać.

Ramona i Damon zauważyli to również i uśmiechnęli 

się do siebie porozumiewawczo.

- I co o tym sądzisz? Nasz kapitan złamał podstawową 

zasadę i wdał się w romans z pasażerką - spytała 
Ramona beztrosko, kiedy tylko drzwi zamknęły się za 
nimi.

- Sądzę, że byłby idiotą, gdyby jej nie poderwał - 

oznajmił Damon z uśmiechem. - Wyjąwszy pewną 
znaną mi osobę, Verity jest najpiękniejszą i 
najmądrzejszą kobietą pod słońcem.

Ramona zgodziła się z nim z całego serca. Verity i 

Greg stanowili dobraną parę.

- I co, nie dostaniemy już naszego łososia? - 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Westchnęła żałośnie. - A ja umieram z głodu.

- Trudno. Możemy sobie zamówić stek. Ale najpierw - 

Damon zaczął zbliżać się do niej powoli - musimy 
zaspokoić apetyt na coś bardziej... esencjonalnego.

Pokiwała głową z rezygnacją.
- No, skoro musimy...
I nagle podstawiła mu nogę i przewróciła się z nim na 

ziemię.

V

erity i Greg podeszli do drzwi kabiny, usiłując 

stłumić cichą rozpacz, jaką obudził w nich widok Johna 
Gardnera czekającego na nich pod drzwiami.

- O nie - jęknęła Verity. - Nie teraz!
Odwrócił się, słysząc ich kroki. Na widok wyrazu jego 

twarzy zapomnieli o wszystkim.

- Co się stało? - spytał Greg z bijącym sercem.
John rozejrzał się nerwowo.
- Lepiej wejdźmy do środka.
Zaczął mówić, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi.
- Przed chwilą dostałem wiadomość od Gordona. 

Verity, on znalazł rozwiązanie! Wiesz, efekty uboczne. 
To takie proste, że wszyscy to pominęliśmy. Chodzi o 
białko we krwi.

Oboje natychmiast przerzucili się na lekarski żargon, z 

którego Greg nie rozumiał ani słowa. Ale wyraz twarzy 
Verity świadczył wyraźnie, że stał się cud, o który tak 
się modlił.

- Będziesz zdrowa? - odważył się wreszcie spytać 

słabym, zdławionym głosem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Verity odwróciła się do niego, ucinając rozmowę w po-

łowie.

- Najdroższy, przepraszam cię. Tak. Tak! Tak nam się 

zdaje.

- Jeśli Gordon ma rację - włączył się John, 

promieniejąc szczęściem - lekarstwo jest absolutnie 
nieszkodliwe, ale musi być przyjmowane z białkiem 
prostym... - Nagle przerwał i spojrzał na nich, 
wpatrzonych w siebie bez reszty, jakby cały świat nagle 
przestał dla nich istnieć. Bezszelestnie wycofał się z 
kabiny. Pewnie nawet nie słyszeli, jak zamykał za sobą 
drzwi.

- Będziesz żyć - powiedział cicho Greg, jakby bojąc się 

spłoszyć niespodziewane szczęście.

Nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła 

głową. Nie śmiała o tym marzyć. To przerastało 
wszystkie jego najśmielsze oczekiwania.

- Nadal chcesz się ze mną ożenić? - spytała drżącym 

głosem. - Póki śmierć nas nie rozdzieli? Co stanie się 
za, powiedzmy, pięćdziesiąt lat?

Roześmiał się przez łzy. Wyciągnął do niej ramiona, a 

ona wtuliła się w jego objęcia. Całowali się, śmiali i 
płakali przemian.

- Tylko spróbuj mi zabronić - szepnął.
- Nie śmiałabym. - Kiedy przybijemy do Nassau, 

pójdźmy do pierwszego kościoła, jaki znajdziemy.

- Żeby wziąć ślub?
- O, nie. Tak łatwo nie będzie. Matka będzie chciała 

żebyśmy połączyli się węzłem małżeńskim w katedrze 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

świętego Pawła. Jest bardzo bogata, niestety. Mówiłam 
ci?

Jęknął głucho.
- Trudno. Wybaczę jej to.
- Podbijesz jej serce. Kapitan takiego statku! Jakie to 

romantyczne, zakochać się podczas rejsu... - 
Spoważniała, a on spojrzał na nią oczami 
przepełnionymi miłością. - Chcę pójść do kościoła - 
powiedziała cicho i wyraźnie - by podziękować Bogu za 
przywrócenie mi naszego życia.

- Tak. - Przełknął kulę, dławiącą go w gardle. - Za 

przywrócenie nam naszego życia.

Wyspy Bahama

R

amona stała na pokładzie statku obserwując, jak 

ogromne kotwice powoli zanurzają się w wodzie. 
„Alexandria” stanęła na milę od wyspy Grand 
Providence. Bahamy, koralowy archipelag, liczą blisko 
siedemset wysepek. W całej tej cudownej podróży to 
najbardziej intrygujące miejsce, pomyślała. Poniżej 
pasażerowie wsiadali już na łodzie, mające zawieźć ich 
między innymi na wyspę New Providence, na której 
znajdowała się stolica Nassau. New Providence, leżąca 
w centrum archipelagu, jest jedną z najmniejszych 
wysepek. Na zachód od niej leży wyspa Andros, na 
północy - wyspy Berry. Od strony północnego wschodu 
otacza ją łuk Eleutheral i Exumy. Ale większość 
pasażerów chciała zobaczyć Nassau, więc Greg kazał 
rzucić kotwice w najlepszym strategicznie punkcie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ramona pomachała ręką do Verity i kapitana, 

ubranego w cywilne ubranie, składające się z białych 
spodni i pomarańczowo-czarnego podkoszulka. 
Wsiadali właśnie na łódź trzymając się za ręce. Wśród 
pasażerów zaczęły krążyć plotki o kapitanie, który 
znalazł sobie narzeczoną podczas dziewiczego rejsu.

- Gotowa?
Niemal podskoczyła, kiedy jego głęboki głos rozległ 

się tuż nad jej uchem. Ciepłe, mocne ramiona oplotły 
się wokół jej talii.

- Na co? - rzuciła przekornie, opierając się o jego 

szeroką pierś. Gdyby nie to, że widzieli ich ludzie...

- Na Nassau, oczywiście - szepnął, czytając w jej 

myślach.

- Och - westchnęła. - Nassau...

J

oe King czekał już na nich, kiedy zeszli na ląd, choć 

żadne z nich nie zauważyło, kiedy wysiadł z długiej 
czarnej limuzyny. Dopiero kiedy umyślnie przeciął im 
drogę, spostrzegli go. Ramona zesztywniała, Damon 
zaczerpnął głęboki haust powietrza. Stanęli bez ruchu, 
wpatrując się w niego osłupiałym wzrokiem.

Joe King uśmiechał się. Czuł się znakomicie. Przez 

całą noc dyskutował z prawnikami i dokumenty w 
sprawie przejęcia były już w drodze do linii Alexander. 
Czuł się tak świetnie, że na kubańskim lotnisku w 
ostatniej chwili zmienił zdanie i przyleciał do Nassau. 
Chciał widzieć twarz Damona Alexandera, kiedy 
osobiście powiadomi go, iż stracił swoją ukochaną 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

„Alexandrię”. Właśnie dlatego zdezorientowani 
przedstawiciele policji bezskutecznie czekali na lotnisku 
w Miami na jego przybycie. I dlatego Les i Frank, 
pragnący mrzeć zakończenie tej imprezy, śledzili Kinga 
na lotnisku i dowiedzieli się o zmianie planów. Nie było 
im łatwo przekonać kubańskie władze lotniska, ale 
odznaka przedstawiciela prawa ma swoją wymowę i w 
końcu pozwolono im wsiąść na pokład tego samego 
samolotu, którym leciała ich ofiara.

I dlatego stali się świadkami nadchodzącej 

nieuniknionej konfrontacji.

Frank zaklął pod nosem.
- Mamy nakaz?
- Ci w Miami mają ich pełno.
- Nie możemy tego zawalić na samym końcu. 

Wystarczy jeden drobiazg, jedno podejrzenie o 
nieprawne działanie, i nasz drogi King znów cieszy się 
wolnością.

- Moja szkoła - mruknął Les. - Ale ja nauczyłem się 

tego bardzo dawno temu. - Wyciągnął z kieszeni plik 
podłużnych dokumentów. - Duplikaty. Tak autentyczne, 
że bardziej nie można.

Frank spojrzał na przełożonego oczami pełnymi 

najczystszego zachwytu.

- Nie zrozum mnie źle, ale zdaje się, że cię kocham.
- To co, masz ochotę zapudłować Joe Kinga?
- No, chyba się jakoś zmuszę.
Obaj mężczyźni opuścili swoją kryjówkę i wyszli 

wprost na palące słońce Bahamów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Tymczasem Joe King nie przestawał się uśmiechać.
- Witaj, Ramono. Zaskoczyłem cię?
Przez jedną straszną chwilę sądziła, że dowiedział się o 

wszystkim. Przez ułamek sekundy spodziewała się, że 
wyciągnie broń i zastrzeli ich oboje. Instynktownie 
poszukała ręki Damona. A potem zwyciężył w niej 
zdrów rozsądek.

- Witaj, ojcze - powiedziała spokojnie.
Damon spojrzał na nią z podziwem.
Joe przeniósł spojrzenie z chłodnej twarzy córki na 

Damona. W tej samej chwili Ramona dostrzegła Lesa i 
Franka, zbliżających się do nich, i omal nie zachwiała 
się z ulgi.

- Nazywam się Joe King.
Damon skinął głową, pozwalając sobie na zimny 

uśmiech. A to arogancki drań!

- Wiem, kim pan jest. Podobnie jak policja.
Przez chwilę wydawało mu się, że Joe King go nie 

dosłyszał. Albo że go nie rozumie. Po chwili jednak w 
jego oczach coś zaświtało.

- Co?
- Nasza rozmowa była nagrywana - wyjaśniła Ramona. 

- Na Kubie. Przegrał pan.

Nie mogła się dłużej zmuszać, by nazywać go ojcem.
Joe King odskoczył, jakby coś go ugryzło.
- Coś ty powiedziała?
- Słyszał pan - odezwał się Les Fortnum zza jego 

pleców, odstępując na bok, kiedy King odwrócił się do 
niego jak rażony gromem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Dokładnie w tym samym momencie Frank chwycił go 

za ramię.

- Josephie Jasonie King, jest pan aresztowany - 

oznajmił Les Fortnum, rozkoszując się słodyczą tych 
słów.

Wyrecytował Kingowi przysługujące mu prawa, a 

Frank zaniknął kajdanki wokół nadgarstków dławiącego 
się wściekłością mężczyzny.

Ramona odwróciła wzrok. Nad spokojnie falującym 

morzem przelatywał nisko pelikan.

Joe King nie odezwał się ani słowem. Rzucił Ramonie 

jedno nienawistne spojrzenie. Wydawało się, że nie 
zauważa Damona.

- Nic się wam nie stało? - spytał Les Fortnum.
Na pewien czas musiał odstawić Joe Kinga do miejs-

cowego aresztu. Należało wnieść sprawę o ekstradycję, 
ale z tym nie powinni mieć większych problemów. 
Damon patrzył za odprowadzanym Joe Kingiem. Potem 
odwrócił się do Ramony.

- Naprawdę nic ci nie jest? - zagadnął łagodnie.
Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu, ale nie 

rozpaczy. Skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.

- Poradzę sobie - szepnęła. Uniosła głowę, wypro-

stowała plecy i odetchnęła głęboko. - Poradzę sobie - 
powtórzyła pewniejszym głosem. - To już ostatni port 
tego rejsu. Chcę zobaczyć wszystko. Wypożyczmy 
sprzęt do nurkowania i przyjrzyjmy się z bliska wrakom 
na dnie morza. Pora poznać wreszcie podwodny świat - 
powiedziała z determinacją. Niech się dzieje, co chce, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

będzie bawić się najlepiej, jak umie na tej ostatniej 
egzotycznej wyspie.

Damon uśmiechnął się, pojmując w lot, o co jej chodzi.
- Może być. Zakładam się, że zauważę więcej ryb niż 

ty.

- Akurat. Żebyś się przypadkiem nie przeliczył! - Jej 

oczy błysnęły jak niebo, rozświetlone błękitnym 
światłem piorunów.

- Zobaczymy. Przegrany zrobi zwycięzcy masaż stóp.
- Fantastycznie. Bardzo lubię, kiedy mi się masuje 

stopy.

- Oczywiście należy wymienić nazwy gatunków ryb - 

dodał z przebiegłym uśmiechem.

Wyraz jego twarzy świadczył dobitnie, że nie wymiga 

się tą odpowiedzią: „Te takie zielone z żółtym 
ogonem”.

- Nazwy? - spytała - takie, jak: murena brunatna, 

płaszor, marlin biały, włócznik, węgorz amerykański, 
podmastka a nawet anioł morski? - wyrecytowała z 
niewinną minką. Ponury cień Joe Kinga znikał coraz 
bardziej z ich horyzontu

- I nie zapominajmy o stworzeniach, nie będących 

rybami jak na przykład koralowce, gąbki, płaszczki...

- Płaszczka jest rybą - sprostowała. Damon już 

pogodził się z myślą, że to on zrobi jej masaż stóp. Co 
nie wydawało mu się zresztą taką katastrofą.

- Pani profesor, cóż za rozległa wiedza - poddał się z 

wdziękiem. - Ktoś mógłby pomyśleć, że jest pani wy-
kładowcą na Oksfordzie... aj!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

G

reg i Verity szli przez miasto, trzymając się mocno za 

ręce. Ale choć rozglądali się pilnie, nie zamierzali nic 
zwiedzać. Zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy droga 
zawiodła ich do katedry.

- Pierwszy kościół - odezwała się cicho Verity.
Greg skinął głową. Razem weszli do środka.

J

oe King obserwował nienawistnym wzrokiem dwóch 

angielskich policjantów, krążących po pomieszczeniu 
wraz z dwoma przedstawicielami miejscowej policji.

- Chcę skontaktować się z moim adwokatem - 

wycedził; były to jego pierwsze słowa, odkąd go 
aresztowano. - Na osobności.

Policjanci wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami. 

Miał prawo do jednego telefonu. Nie mogli mu tego 
zabronić.

Zostawiony w dusznej celi Joe King spojrzał z 

namysłem na aparat telefoniczny, podniósł słuchawkę i 
wykręcił numer. Ale nie dzwonił do żadnego ze swoich 
prawników. Wkrótce i tak go znajdą, a dopóki nie 
będzie ich miał obok siebie, nie zgodzi się na składanie 
żadnych zeznań. Nie mógł się pozbyć przykrego 
przeświadczenia, że nawet oni nie zdołają go wyciągnąć 
z tego bagna. Tym razem to już koniec. Idzie na dno i 
nic go nie uratuje. Ale po drodze ściągnie za sobą parę 
osób.

- Tak? - odezwał się w słuchawce znajomy, nieufny 

głos.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Joe poczuł, że nogi uginają się pod nim z ulgi. Gdyby 

zgarnęli także Doyle’a, nie wiedziałby, co zrobić.

- To ja - oznajmił, pamiętając o możliwości podsłuchu. 

Żadnych nazwisk.

Jeff Doyle, siedzący w zaciszu kabiny „Alexandrii”, 

wyprostował się czujnie.

- Zostawiamy plan „Atlanta” - powiedział Joe bardzo 

wyraźnie. - Przejdź do planu „Andromeda”.

Skoro wiedział już z całą pewnością, że „Alexandria” 

nigdy nie będzie należeć do niego, nie pozostawi jej w 
rękach innego. Joe King wydał rozkaz zatopienia statku.

Serce Jeffa zatrzepotało z radosnym podnieceniem. Już 

dawno nie odczuwał czegoś takiego.

- Mówił pan, że plan „Andromeda” 

najprawdopodobniej nie zostanie zrealizowany. - Nawet 
dla niego zatopienie oceanicznego liniowca było 
potężnym zadaniem. Musiał mieć absolutną pewność.

Joe omal nie zadławił się nagłym spazmem 

wściekłości;

- Wiem - rzucił. - Pomyliłem się. - Przez całe swoje 

życie Joe King nie zdobył się jeszcze na tak 
bulwersujące wyznanie. - Plan „Andromeda” - 
powtórzył głosem tchnącym śmiertelną nienawiścią.

- To pociąga za sobą koszty - wtrącił przytomnie Jeff. - 

Za pracę w trudnych warunkach.

Tonący statek, pełen oszalałych ze strachu pasażerów, 

nigdy nie jest bezpiecznym miejscem. Oczywiście do tej 
pory i załoga, i pasażerowie przećwiczyli kilka razy 
postępowanie na wypadek alarmu. Ale ćwiczenia na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

sucho to jedno, a rzeczywistość... W łodziach 
ratunkowych swobodnie mogli się pomieścić wszyscy 
obecni na statku. Ale panika nie sprzyja rozsądkowi.

- O to niech cię głowa nie boli. - Joe zgrzytnął wściekle 

zębami. Pieniądze nie były dla niego problemem. Nie w 
tej chwili.

- Zdaje sobie pan sprawę, że może dojść do... 

wypadków.

Joe King zamknął oczy. Wyobraźnia podsunęła mu 

obraz jego pięknej córki, tej podstępnej zdrajczyni, 
tonącej w błękitnej głębi oceanu, oraz Damona 
Alexandera, odpychającego ją w walce o dostęp do 
łodzi ratunkowej. Cóż za rozkoszna wizja.

- Wykonać - rzucił do słuchawki i rozłączył się.
Do końca tego dnia nie mógł się powstrzymać od 

ciągłego zerkania na zegarek Lesa Fortnuma. O ósmej 
trzydzieści, kiedy statek wypłynął na pełne morze, 
pozwolił sobie na krzywy uśmieszek. Na jego widok 
wszystkim obecnym w pomieszczeniu mężczyznom 
zrobiło się jakoś zimno.

G

reg wydał rozkaz podniesienia kotwic. Tę chwilę 

lubił najbardziej - moment oczekiwania, obietnicę 
nowych przygód, dreszcz podniecenia przed 
wypłynięciem na otwarte wody. Piloci, mający go 
wyprowadzić na morze, wyruszyli przed nim. Był tylko 
on, statek, jego załoga i morze.

Nie mógł wiedzieć, że dokładnie pod nim jest właśnie 

Jen Doyle, że otwiera szafkę, znajdującą się dokładnie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pod sonarem.

Słońce, czerwone i wspaniałe, powoli osunęło się za 

linie horyzontu. O tej porze na pokładzie zawsze 
pojawiało się mnóstwo pasażerów. Wyspy Bahama były 
ostatnim postojem podczas tej podróży. Następnego 
dnia mieli płynąć bez przystanków, a wieczorem 
przewidywano pożegnalny bal maskowy. Potem 
wszyscy mieli wrócić do domów i szarej rzeczywistości. 
Nikt nie cieszył się na myśl o zbliżającym się końcu 
podróży. „Alexandria”, ten bajkowy pływający pałac, 
zjawiskowa piękność, w której wszyscy zakochali się na 
zabój, powinna wiecznie sunąć przez morskie fale.

W mrocznym wnętrzu szatni Jeff Doyle spojrzał na 

zegarek i rozłożył mapę. Znał dokładną trasę, którą miał 
przebyć statek, manewrując pomiędzy wieloma 
wyspami koralowymi. Każdy kapitan wie, w którym 
miejscu może spodziewać się raf, mogących rozedrzeć 
dno nawet tak potężnego statku jak „Alexandria”. Na 
mapie widniały dokładne oznaczenia; Jeff Doyle 
wyznaczył nowy kurs statku. Wyjął mały czarny 
magnes, za pomocą którego powoli, stopień za 
stopniem, zaczął zmieniać położenie kompasów na 
mostku. Wiedział już, gdzie na zawsze spocznie 
„Alexandria”. Rafa Calico, szczególnie niebezpieczne 
miejsce na zachód od wyspy Wielka Bahama. Zanim 
tam dotrą, będzie już zupełnie ciemno. Magnes tak 
zmieni pole magnetyczne, że kompasy zaczną dawać 
fałszywe informacje. Tylko światło widoczne z wysp 
mogłoby być jakimś punktem orientacyjnym, ale żaden 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kapitan, bez względu na to, jak byłby dobry, nie 
potrafiłby określić na ich podstawie, że zeszli z kursu.

Jeff Doyle przykucnął i przypomniał sobie drogę do 

najbliższej łodzi ratunkowej. Nie czuł strachu. On sobie 
poradzi. A inni... no cóż, życie nie jest bajką.

V

erity zapukała cicho do drzwi; jej obawy okazały się 

płonne. Ramona była w kabinie sama.

- Cześć. Nie ma Damona?
- Chwilowo. Wejdź. Już gotowa do kolacji? - Raniona 

spojrzała na czarną aksamitną sukienkę Verity.

- Mhm. Nie martw się, nie zamierzam odgrywać 

przyzwoitki. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w 
porządku.

Ramona nalała jej drinka.
- Wszystko jest cudownie. I musisz dołączyć do nas. 

Koniecznie!

Za oknem kabiny falowało czarne morze. Statek sunął 

w mrok, zbliżając się coraz bardziej do miejsca zagłady. 
Rafa Calico leżała o pół godziny drogi.

G

reg spojrzał na zegarek. Dziewiąta. Pewnie wszyscy 

siadają już do kolacji. Tak strasznie pragnął znaleźć się 
obok Verity, usiąść z nią przy jakimś spokojnym 
stoliku, rozkoszować się arcydziełami René, uśmiechać 
się do jej oczu ponad płomykami świec. Ale 
niebezpieczne wody wokół Bahamów wymagały jego 
obecności na mostku. Jutro, podczas balu maskowego, 
będzie zupełnie inaczej. Zerknął na światła Wielkiej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Bahamy, widoczne w mroku nocy. Wydawało mu się, 
że są bliżej, niż powinny być. Spojrzał odruchowo na 
kompasy, najpierw na główny, a potem - posłuszny 
nagłemu impulsowi - na pomocniczy.

Przechodząc od jednego do drugiego czuł jakieś 

dziwne cierpnięcie skóry na karku, jakby za chwilę 
miało się zdarzyć coś niedobrego. Po chwili okazało się, 
że instynkt go nie zawiódł. Drugi kompas pokazał dwa 
stopnie różnicy. Greg zmarszczył brwi i postukał w 
szkło. Jim Goldsmith podniósł na niego oczy.

- Coś się stało?
- Pomocniczy pokazuje... - Sięgnął po notes i zapisał 

odczyt.

Jim spojrzał na główny kompas.
- Dwa stopnie różnicy - potwierdził. - Pomocniczy 

pewnie się zwichrował.

Greg zerknął jeszcze raz na światła wyspy. Być może 

to szyba mostka tak je powiększała. Wyszedł na pokład, 
zabierając ze sobą lornetkę. Przez chwilę stał 
nieruchomo, wytężając wzrok. Oczywiście znał rafę 
Calico. Kto jej nie znał? A kurs statku mógł 
wyrecytować z pamięci, obudzony w środku nocy. 
Wszystko wyglądało niewinnie, a jednak... Wrócił na 
mostek i zastał Jima, pochylonego już nad sonarem i 
głębokościomierzem.

- Ile?
Jim odczytał głębokość i odetchnął z ulgą. On także 

znał rafę Calico. Mogła ich rozpruć na pół. W potężny 
kadłub statku weszłaby jak w masło. Ale rafa leżała na 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dużej płyciźnie. A przyrząd wskazywał dużą głębokość. 
Poza tym radar pokazał, że Calico pojawiła się za 
sterburtą. Przez długą chwilę obaj wpatrywali się 
podejrzliwie w radar i długą zieloną kreskę, oznaczającą
rafę. Potem Greg jeszcze raz odwrócił się w kierunku 
wyspy. Calico powinna leżeć o osiemnaście minut 
drogi. Nagle poczuł, że na czoło występuje mu 
lodowaty pot.

- Nie podoba mi się to - powiedział półgłosem. Jeszcze 

raz podszedł do kompasu. Co mogłoby spowodować 
błąd? Magnes? Ale radar, sonar i głębokościomierz 
zgodnie pokazywały to samo. To chyba niemożliwe, 
żeby wszystkie nagle się zepsuły? Czy ten przeklęty 
steward mógł grzebać przy kompasie? Niewykluczone. 
Nawet coś tak prostego jak magnes mogłoby zakłócić 
funkcjonowanie najbardziej skomplikowanego 
instrumentu. Ale sonar? Radar? Jeszcze raz odwrócił się 
do pulpitu. Wszystko robiło jak najlepsze wrażenie. 
Więc dlaczego coś w nim krzyczało, że nadchodzi 
niebezpieczeństwo? Sięgnął po telefon. Jock, podobnie 
jak on, nie schodził ze stanowiska, czekając, aż Bahamy 
zostaną daleko za nimi.

- Jock, tu Greg. Na jakiś czas zwalniamy.
Odwrócił się i napotkał zdziwiony wzrok Jima. 

Usłyszeli że pomruk silników statku słabnie.

W

 jadalni, gdzie Verity, Ramona i Damon jedli 

miecznika zmiana była niemal niezauważalna, ale Jeff 
Doyle, zamknięty w cichej szatni, poczuł ją od razu. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spojrzał na zegarek, potem na mapę i zmarszczył czoło. 
Dlaczego zwalniali? Nie mieli ku temu żadnego 
powodu. Instrumenty pomiarowe na pewno 
wskazywały, że wszystko jest w najlepszym porządku. 
A jeśli coś nawaliło? Jeśli to wielofunkcyjne dziwo, 
które dał mu Joe King, nagle przestało działać? Nie 
widział innej możliwości. Musiał to sprawdzić.

Wyciągnął długi czarny pistolet. Dla zawodowca 

takiego jak on rozebranie go na części i ukrycie nie 
stwarzało żadnych problemów. Szybko i wprawnie 
nałożył tłumik. Wolałby załatwić tę sprawę bez 
osobistego kontaktu, ale jeśli musi, zastrzeli członków 
załogi i będzie się przyglądać z mostka, jak statek 
zmierza w kierunku swojego przeznaczenia.

G

reg jeszcze raz sięgnął po telefon.

- Jock? Kiedy ostatnio sprawdzałeś urządzenia? - 

spytał, choć wiedział o tym od dawna. Mimo to Jock 
cierpliwie powtórzył. - Radar, kompas i sonar też?

- Naturalnie - mruknął Jock. Po chwili milczenia 

odezwał się znowu; w jego głosie z każdą chwilą 
słychać było coraz silniejszy szkocki akcent. - Co się 
dzieje, Greg?

- Nic. Na razie. Bądź w pogotowiu.
Jim zerknął na kapitana; zdenerwowanie wyraźnie 

rzucało się w oczy.

- Myślisz, że sonar też nawalił?
Greg otwierał już usta, kiedy drzwi otworzyły się i 

stanął w nich mężczyzna w czarnych dżinsach i koszuli. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

W ręku trzymał pistolet.

Greg zdążył jeszcze pomyśleć, że Joe King miał na 

pokładzie jeszcze jednego człowieka, a potem serce 
ścisnęło mu się boleśnie. Więc jednak miał rację. Zeszli 
z kursu.

- Panowie - odezwał się Jeff Doyle.
- Rafa Calico - wyszeptał pobladły Greg.
Jeff Doyle uśmiechnął się, ukazując ostre zęby.
- Tak jest, kapitanie. Zechce pan wydać rozkaz 

ruszenia pełną parą?

Greg zacisnął zęby. Nie odwrócił spojrzenia od 

czarnych, śmiertelnie spokojnych oczu Jeffa. Nie 
zwrócił uwagi na broń.

- Nie, nie zechcę.
- Tak sądziłem. Ale jeśli pan tego nie zrobi, zastrzelę 

pana.

- Od tego statek nie przyspieszy.
- Nie, ale kiedy będzie pan już martwy, może pański 

pierwszy oficer spełni moją prośbę.

- Nie ja - oznajmił sztywno Jim Goldsmith. Bał się, ale 

podjął już decyzję.

Jeff Doyle zerknął na niego i zrezygnował. Spojrzał z 

westchnieniem na zegarek. Przy obecnej prędkości 
musieli czekać dwadzieścia minut. Wzruszył ramionami 
i oparł się o ściankę, nie przestając mierzyć do obu 
mężczyzn. Nie było powodu do przesadnego pośpiechu.

Greg zdał sobie sprawę, że statek, jego piękna 

„Alexandria”, za kilka minut przestanie istnieć. Życie 
pasażerów wisiało na włosku. Musiał coś zrobić. Nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

było sensu rzucać się na napastnika. Zabiłby go, a 
„Alexandria” płynęłaby dalej. Nie. Musi spróbować 
inaczej.

- A więc to pan jest tym mordercą, którego wynajął Joe 

King - odezwał się, z satysfakcją odnotowując, że 
mężczyzna wzdryga się nerwowo. - Ależ tak, wiemy 
wszystko o Joe Kingu. Damon Alexander, właściciel 
statku, dowie się, kto pana wynajął, a nawet gdzie pana 
szukać. Jeśli statek zatonie, znajdzie pana.

Jeff Doyle spojrzał na niego z namysłem. Kapitan miał 

rację. Jeśli policja przyciśnie Kinga, ten wyśpiewa 
wszystko, by ratować skórę. Jeff nie mógł sobie na to 
pozwolić. Damon Alexander był bogaty i wpływowy. A 
zatem musi zginąć, podobnie jak kapitan.

- Kto jeszcze wie? - spytał cicho, ale Greg zamilkł, 

wyczuwając niebezpieczeństwo.

Jeff podniósł słuchawkę telefonu i podsunął mu ją.
- Wezwij go tu.
- Idź do diabła - usłyszał w odpowiedzi.
Jeff Doyle skierował lufę broni na Jima Goldsmitha.
- Zrób to, albo go zabiję.
Greg spojrzał na przyjaciela. Łatwo jest być 

bohaterem, kiedy ryzykuje się tylko własne życie. Nie 
mógł ryzykować, że ten szaleniec rzeczywiście 
zamorduje Jima. Poza tym coś mu mówiło, że Damon 
Alexander będzie silnym sprzymierzeńcem w tej walce. 
Powoli uniósł słuchawkę.

W jadalni szef sali przyniósł telefon do stolika, przy 

którym siedział Damon. Ten podziękował mu 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

skinieniem głowy.

- Tak? Damon Alexander.
- Tu Greg. Mógłbyś przyjść na mostek? Mamy... 

niewielki problem. Chyba powinieneś o nim wiedzieć.

- Dobrze, już idę. - Odłożył szybko słuchawkę. - Greg 

chce się ze mną widzieć.

Verity spojrzała na niego z nadzieją.
Roześmiał się.
- Macie ochotę obejrzeć mostek, drogie panie? 

Oczywiście przesąd mówi, że to przynosi pecha...

- Tylko spróbuj nam zabronić - mruknęła Ramona, już 

podnosząc się z miejsca.

Verity podążyła w jej ślady.
Noc była cudownie piękna, ale nie zwrócili na nią 

uwagi, spiesznie wysiadając z windy i wspinając się po 
schodach, prowadzących na mostek. Verity szła 
przodem, chcąc jak najszybciej ujrzeć twarz Grega. 
Damon podążał tuż za nią. Ramona, zamykająca 
pochód, poczuła nagle, że jej obcas zaklinował się w 
żelaznym schodku. But spadł jej z nogi; zaklęła pod 
nosem i schyliła się, żeby go podnieść.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Jeff Doyle spostrzegł przez szybę w drzwiach czarny 

materiał i zauważył, że kapitan nagle blednie.

- Verity - wyszeptał, najwyraźniej wstrząśnięty i prze-

rażony. Do środka weszła kobieta i Jeff omal nie 
wybuchnął potokiem przekleństw. Wszystko zaczęło się 
niemożliwie komplikować. Zaraz za nią pojawił się 
Damon.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

- Co się stało, Greg?
W chwili gdy wszedł do środka, Jeff zatrzasnął za nim 

drzwi. Ramona podniosła głowę i uniosła brwi. Szybko 
pokonała pozostałe stopnie i zamarła. Aczkolwiek 
przyciemniane szyby mostka były nieprzejrzyste, w 
drzwiach był kwadrat normalnego szkła. Zajrzała i 
zobaczyła jakiegoś mężczyznę z bronią. Verity cofnęła 
się, a Greg ją objął. Damon spojrzał na nią z napięciem. 
Cofnęła się szybko, a mężczyzna z bronią niemal w tej 
samej chwili obejrzał się przez ramię. Zastygła bez 
ruchu modląc się, by jej nie dostrzegł.

Zaczęła zastanawiać się gorączkowo. Jeff Doyle, 

pomocnik jej ojca, był również mordercą. Wszyscy 
obecni na mostku znaleźli się w śmiertelnym 
niebezpieczeństwie. Podobnie jak statek. Co mogła 
zrobić? Jeśli wpadnie do środka, Jeff zacznie strzelać. 
Nie miała pojęcia o urządzeniach na mostku. Musiała 
sprowadzić pomoc. A w tej chwili pamiętała tylko o 
jednej osobie. Rzuciła się pędem przed siebie, nie 
wiedząc, że do katastrofy pozostało zaledwie siedem 
minut.

Jock od razu rozpoznał dziewczynę. Wpadła dzikim 

galopem do maszynowni z oszalałym spojrzeniem i roz-
wianym włosem i znalazła się przy nim jednym susem.

- Damon, kapitan i jedna z pasażerek są na mostku. 

Więzi ich uzbrojony człowiek - wydyszała. - Statek jest 
w niebezpieczeństwie, choć nie wiem, dlaczego.

Jock spojrzał na nią z oszołomieniem. Nie wątpił w 

prawdziwość jej słów, bo i doktor, i Greg wyrażali się w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

samych superlatywach o przyszłej żonie Damona 
Alexandera. Teraz przypomniał mu się telefon Grega. 
Sonar. Radar. Kompas. I wiedział przecież, gdzie są.

Jock pobladł śmiertelnie.
- Rafa Calico - szepnął ze zgrozą.
Ramona nie rozumiała znaczenia tych przerażających 

słów.

- Musimy coś zrobić! Szybko!
Ale Jock rzucił się już do działania. Podbiegł do szafki, 

wyjął dwa karabiny. Jeden rzucił bez słowa Ramonie.

- Pilnujcie maszyn - polecił podwładnym i już go nie 

było.

Ramona ocknęła się z osłupienia i ruszyła za nim, 

ściskając kurczowo broń. Nie miała bladego pojęcia, jak 
się jej używa, ale poszłaby za Jockiem nawet do piekła, 
gdyby mogła dzięki temu uratować życie Damonowi i 
reszcie.

Jock zatrzymał się nagle i Ramona wpadła na niego z 

rozpędem.

- Dokładnie pod mostkiem jest męska szatnia - rzucił 

pospiesznie Jock; już ułożył cały plan działania. - W 
suficie, który jest podłogą mostku, umieszczona jest 
zapadnia. Na mostku jej nie widać, a zorientować się w 
jej położeniu można tylko dzięki temu, że na dywanie 
rysuje się niewyraźny kwadrat. Wątpię, czy ten typ to 
zauważył. Otworzę ją od strony szatni. Pani musi 
zmusić go, żeby na niej stanął.

- Ja? - Wiatr uniósł w powietrze pasma jej włosów. 

Odgarnęła je niecierpliwie z twarzy. - Ale jak?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Jock spojrzał na zegarek. Minuty. Zostało im zaledwie 

kilka minut.

- Nie wiem. Zanim dobiegnie pani na mostek, ja będę 

już w szatni. Musi stanąć na zapadni, w chwili, gdy ją 
otworzę.

Nie miała pojęcia, jak tego dokona, ale skinęła głową.
- Dobrze. Kwadrat na dywanie, tak?
- Za krzesłem kapitana. Powodzenia, dziewczyno - 

rzucił cicho i zniknął.

Z bijącym sercem ruszyła po schodach. Dłonie spociły 

się jej tak, że bała się, czy utrzyma w nich karabin. 
Zajrzała ostrożnie do środka. Greg, jakiś oficer, którego 
dotąd nie spotkała, Verity i Damon stali przed oknem, 
odwróceni do niej plecami.

Jeff Doyle kazał im patrzeć na to, co za chwilę miało 

się dziać na statku.

Verity ujęła dłoń Grega; ścisnął ją lekko. Znowu stoją 

w obliczu śmierci, po tym wszystkim, co przeszli! To 
niesprawiedliwe. To po prostu niesprawiedliwe. Gniew i 
bezsilna wściekłość wrzały w nim, nie mogąc znaleźć 
ujścia. Chciał jej bronić. Zabić tego drania. O Boże, 
uratuj ten statek...

Damon zerknął ukradkiem na Jeff a Doyle’a, próbując 

ocenić odległość od broni. Nie pozwoli temu 
szaleńcowi rozbić statku na rafach. Przy tej szybkości 
wstrząs zderzenia odrzuci go z powrotem na głęboką 
wodę. Liczba śmiertelnych ofiar będzie niewyobrażalna. 
To niemożliwe. Musi go powstrzymać. Jeśli skoczy na 
niego, dwaj pozostali mężczyźni zdołają obezwładnić 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

napastnika, nawet jeśli on przy tym zginie. Zerknął na 
Grega i napotkał jego spojrzenie, pełne szacunku i 
podziwu. Kapitan jakby czytał w jego myślach. Skinął 
lekko głową. Zrobią to, co do nich należy.

W tej samej chwili drzwi otwarły się z impetem, 

odbijając się od ściany. Jeff Doyle odwrócił się 
błyskawicznie. Gdyby zobaczył kogokolwiek innego, 
wypaliłby bez zastanowienia. Ale widok jej srebrnych 
włosów, unoszących się wokół głowy, oczu lśniących 
błękitnym metalem sparaliżował go na parę bezcennych 
sekund. Jego Nemezis!

Potem zobaczył broń. Mierzyła wprost w niego.
Ramona nie odbezpieczyła karabinu; nie wiedziała 

nawet, czy jest naładowany.

- Odsuń się - powiedziała z nienaturalnym spokojem. - 

W lewo.

Jeff nie drgnął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w 

jej oczy. Zaręczynowy pierścionek z cejlońskim 
szafirem zamigotał nagle w świetle księżyca, rzucając 
oślepiające zimne race srebrnobłękitnych iskier.

Jeff przełknął ślinę. Srebro! Wiedział, zawsze to 

wiedział! Poczuł, że jego nogi poruszają się, jakby 
kierowane własną wolą. Ramona zerknęła szybko na 
podłogę, odnajdując kwadrat pod dywanem. Zaczął się 
zapadać - Jock już go otwierał!

Damon zrobił krok naprzód, ślepy na wszystko poza 

faktem, że ukochana znalazła się w śmiertelnym niebez-
pieczeństwie. Greg przytrzymał go za ramię, nie 
odrywając wzroku od morza. W świetle księżyca widać 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

było srebrną pianę fal, rozbijających się o ostre grzbiety 
rafy Calico.

- Rusz się! - warknęła Ramona z desperacją.
Wszyscy drgnęli, podcięci jej głosem jak batem.
Jeff Doyle otrząsnął się z obezwładniającego strachu i 

zacisnął zęby z nienawiścią. Zrobił krok w lewo i uniósł 
pistolet, mierząc Ramonę spojrzeniem oczu czarnych i 
pustych jak dwie czeluście bez dna. Zabije tę Nemezis 
raz na zawsze.

- Ramona! - krzyknął Damon.
Jeff zrobił jeszcze jeden krok... i nagle poczuł, że 

podłoga umyka mu spod nóg. Jego twarz zastygła w 
grymasie nieopisanego zdumienia, tak niebotycznego, 
że niemal śmiesznego. Broń wypaliła ze złowrogim 
syknięciem tłumika; kula uderzyła w sufit, nie robiąc 
nikomu krzywdy. Ramona schyliła się instynktownie. 
Damon rzucił się na Doyle’a, ale jego nie było już w 
miejscu, w którym stał przed chwilą.

Jim Goldsmith ocknął się z oszołomienia i zrozumiał, 

co przed chwilą miało miejsce. Ktoś otworzył zapadnię. 
Greg rzucił się ku sterowi, niebaczny na wszystko inne.

- Jim! - wrzasnął okropnym głosem, rozpoczynając 

manewr zawracania statku. Jeszcze nigdy nie dłużył mu 
się tak jak teraz. Miał wrażenie, że trwa całą wieczność. 
Jim pospieszył mu natychmiast z pomocą.

Na dolnym pokładzie rozległ się stłumiony odgłos wy-

strzału z karabinu.

- Jock McMannon - powiedziała głucho Ramona.
Verity i Damon spojrzeli na nią nic nierozumiejącym 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wzrokiem.

- Główny mechanik - dodała tym samym tonem. Czuła 

dziwne, obezwładniające odrętwienie. Wszystko stało 
się tak nagle. Jak koszmar, który trwa tylko sekundę.

Po chwili z zapadni wyłoniła się szpakowata głowa.
- Nie żyje - oznajmił Jock bez emocji. Podciągnął się 

na rękach i wszedł na mostek. Jego spojrzenie 
przywarło do pleców Grega. Nagle wszyscy odwrócili 
się w stronę kapitana i pierwszego oficera, gorączkowo 
pracujących przy pulpicie. Przez szybę widać było białą 
pianę kipiącą ponad rafą.

Ramona pomyślała, że statek tej wielkości nigdy nie 

zdoła obrócić się z dostateczną prędkością. Myliła się. 
„Alexandria”, reagująca na każde dotknięcie Grega, 
odwróciła się niczym wdzięczny biały łabędź na 
spokojnej tafli wody i rafa przesunęła się na sterburtę.

Greg, spocony i drżący, osunął się na krzesło. Przez 

długą chwilę na mostku panowała absolutna cisza. Nikt 
nie mógł wydobyć z siebie głosu.

- Jock - przemówił wreszcie Greg - coś nam blokuje 

sonar. Znajdź to, dobrze?

Jock skinął głową i oddalił się; nogi się pod nim 

uginały. Nigdy dotąd nie zabił człowieka.

Verity podeszła do Grega i objęła go za szyję. Bez 

słowa pocałowała go w kark. Po jej policzkach płynęły 
gorące łzy. Greg ujął jej drżące dłonie. Ich palce splotły 
się mocno.

Ramona ocknęła się z odrętwienia, czując jakieś 

dotknięcie. Damon podszedł do niej i odebrał jej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

karabin. Spojrzała na niego oczami o ogromnych, 
rozszerzonych ze strachu źrenicach, nie mogąc 
uwierzyć, że koszmar już się skończył. Damon wydał 
się jej nagle niezwykle piękny. Lekki cień zarostu. 
Czoło lśniące od potu. Głębokie, cudowne oczy. Jeszcze
nigdy nie wyglądał przystojniej, pomyślała. Żył.

- Myślałam, że zginiesz - wyszeptała z przerażeniem. - 

Tak się rozzłościłam... Tak się rozzłościłam!

Miała wrażenie, że to ją jakoś tłumaczy.
- Wiem. - Zaczynał się już uśmiechać. - Szkoda, że się 

nie widziałaś, jak pojawiłaś się nagle w drzwiach. Ale 
wiedźma!

Jock zawisł w połowie drogi, spuszczając się w dół 

przez otwartą zapadnię. Spojrzał na Ramonę. Wszyscy 
tu obecni zawdzięczali życie tej pięknej kobiecie, której 
odwaga i rozum dorównywały urodzie.

- O tak, świetna z niej dziewczyna, panie Alexander. 

Nie ma co - ocenił tak rzeczowo, jakby stwierdzał 
ogólnie wiadomy fakt.

I nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem.
A „Alexandria” sunęła majestatycznie przez piękne, 

osrebrzone światłem księżyca Morze Karaibskie, jakby 
nic się nie wydarzyło.

Epilog

Wielkim Salonie, udekorowanym serpentynami i 

balonikami, Napoleon i Józefina z maską tańczyli 
wdzięcznie kadryla. Przy barze nietrzeźwy goryl wsparł 
się na równie pijanym Williamie Szekspirze. Trwał bal 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

maskowy, kończący rejs.

Taniec dobiegł końca i Józefina dygnęła przed swoim 

tancerzem.

- Dziękuję, sir - szepnęła Ramona.
- To ja tobie dziękuję, ma cher - zrewanżował się 

Damon, nieudolnie naśladując francuski akcent. - Za to, 
że nastąpiłaś mi na palce tylko dwa razy.

- Cóż za czelność.
- Złośnica. - Damon obejrzał się na orkiestrę, która 

zaczęła grać walca wiedeńskiego. - Chcesz spróbować 
jeszcze raz?

- Jeszcze raz? Żeby znów narażać te biedne paluszki?
Powoli ruszyli przez tłum duchów i wiedźm, 

nadnaturalnej wielkości bananów i ogromnych 
chodzących ust, kierując się w stronę otwartego 
pokładu. Joceline, pełna dostojeństwa jako Mada 
Antonina, podeszła do nich i pocałowała ciepło syna w 
policzek. Ponad jego ramieniem spojrzała na kobietę, 
mającą zostać wkrótce jej synową, i uśmiechnęła się. 
Obie wiedziały, że nigdy więcej nie będą rozmawiać o 
Michaelu, ale teraz, kiedy jego duch spoczął wreszcie w 
spokoju, być może Joceline zdoła zbliżyć się do syna. 
Uśmiech Ramony był pełen szczerego zrozumienia.

Damon pocałował matkę, zaskoczony, lecz pełen 

nowej nadziei. Joceline zostawiła ich, nakazując 
odwiedzić ją zaraz po powrocie do domu. Musieli 
porozmawiać o weselu. Oddaliła się, już teraz myśląc z 
radością o wnuczce lub wnuku, którego będzie wkrótce 
trzymać w ramionach.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Oszklony pokład pozwalał rozkoszować się 

nieograniczonym widokiem na ciemne, połyskujące 
srebrzyście morze. Ramona usłyszała żałobny głos 
syreny mijającego ich statku. „Alexandria” sunęła przez 
fale niczym przepiękny duch.

Ramona miała na sobie białą muślinową sukienkę, 

ozdobioną maleńkimi, ręcznie malowanymi gałązkami 
różyczek, rozrzuconymi wokół dekoltu i przy rąbku 
spódniczki. W połyskujące srebrzyście włosy wplotła 
prawdziwe pączki róż. Stanowiła widok zapierający 
dech w piersiach. Przez otwory maseczki z czarnego 
aksamitu widać było przenikliwie błękitne oczy, 
patrzące na Damona z bezbrzeżną miłością.

Ta noc była samą doskonałością. Muzyka umilkła i 

wszyscy odwrócili się ku drzwiom, w których pojawił 
się kapitan Greg Harding w kostiumie kapitana 
marynarki brytyjskiej z 1750 r. Powitano go gorącymi 
oklaskami. Ramona zastanawiała się, jak zareagowaliby 
pasażerowie, gdyby wiedzieli, ile naprawdę 
zawdzięczają swojemu kapitanowi.

Verity, stojąca u jego boku, była przebrana za 

chochlika. Jej krótkie ciemne włosy lśniły w blasku 
lamp, a spomiędzy ich pasem wyglądały wielkie, 
spiczaste uszy, które znalazła w którymś ze sklepików z 
kostiumami. Uśmiechnięta i szczęśliwa, wyglądała jak 
wcielenie wdzięku. Greg robił wrażenie nieco 
zawstydzonego, ale oklaski przyjął z wdzięcznością. 
Ruszył na parkiet, prowadząc za sobą Verity. 
Przechodząc obok orkiestry skinął konspiracyjnie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

głową. W salonie rozległy się dźwięki muzyki z Love 
story.
 Ramona i Damon przyglądali się przez chwilę z 
rozczuleniem zakochanej parze, a potem również wzięli 
się za ręce.

- Gdzie chcesz wziąć ślub? - Niesforna różyczka 

wpięta we włosy Ramony łaskotała go w policzek.

- W Oksfordzie.
- W Oksfordzie? Myślałem, że nie chcesz tam wracać.
- I nie wracam, jeśli mówimy o pracy. Ale Oksford to 

takie piękne miasto... No i matka byłaby zawiedziona. - 
Poczuła drgnięcie jego mięśni i podniosła roześmiane 
oczy. - Co to? Nerwy? Chodzi o wielką, złą teściową, 
tak?

Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mniej więcej.
- Nie martw się - powiedziała, krztusząc się ze 

śmiechu. - Wystarczy, że zaprezentujesz się jej jako 
demon seksu, i od razu cię zaakceptuje.

Spojrzał na nią, zbity z tropu.
- Co proszę?
Zaniosła się radosnym śmiechem i położyła mu głowę 

na ramieniu. Obok nich przesunęli się w tańcu Verity i 
Greg. Mieli zamknięte oczy, a na twarzach wyraz 
cichego szczęścia.

Statek zbliżał się nieubłaganie do Florydy, ku tryumfal-

nemu końcowi tej czarodziejskiej podróży.

Ale dla kapitana i jego ukochanej, dla doktor Ramony 

King i Damona Alexandera wszystko dopiero miało się 
rozpocząć.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.