background image

Jean Evans 

 

Na każde zawołanie 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

– Mamo, mamo, spójrz! Skaczę do nieba! 
Beth  Jardine  z  uśmiechem  pomachała  ręką  córeczce  i  wymieniła 

rozbawione spojrzenia z matką.   

– Rozsadza ją energia – zauważyła. – Skąd ona bierze siły w taki 

upał?  Swoją  drogą  jest  tak  gorąco,  jakby  był  środek  lata,  a  nie 
początek jesieni...   

Annę Frazer powachlowała się gazetą.   
–  Niesamowite.  Wspaniała  pogoda  na  kiermasz,  prawda?  A  rano 

wyglądało, że będzie padać.   

Beth skinęła głową.   
– Pogoda sprzyja organizatorom, na pewno zbiorą dużo pieniędzy. 

A na co właściwie jest przeznaczona ta dzisiejsza zbiórka? – zapytała.   

– Chcą zorganizować ośrodek kultury przy ratuszu – wyjaśniła jej 

matka. – Mówi się o tym od paru lat. Strasznie mi się zachciało pić – 
dodała.  –  Ojciec  i  Sophie  też  na  pewno  chętnie  napiliby  się  czegoś 
zimnego.   

– Jak tylko skończą zabawę, przeniesiemy się w cień i pójdę po coś 

do  picia  –  obiecała  Beth,  patrząc  w  stronę  córki  wznoszącej  z 
dziadkiem zamek z piasku.   

Malutka nagle zerwała się i podbiegła do niej.   
–  Sophie!  –  Beth  złapała  ją  w  ramiona  i  mocno  przytuliła  –  Ale 

jesteś spocona! Strasznie się zgrzałaś.   

Odsunęła  dziecku  mokre  kosmyki  z  czoła  i  uniosła  oczy  na  ojca. 

Mała natychmiast uwolniła się z jej objęć.   

Paul Frazer podszedł i ciężko opad! na trawę obok nich. Na chwilę 

przyłożył  dłoń  do  piersi  i  Beth  uświadomiła  sobie,  że  ostatnio  już 
kilka razy widziała u niego ten gest. Chciała go zapytać, jak się czuje, 
ale ugryzła się y$ język. Lepiej będzie to zrobić, kiedy zostaną sami.   

– Pójdę po coś do picia – oświadczyła. – A ty sobie odpocznij, tato. 

Sophie cię wykończyła.   

– Wcale nie jestem zmęczony – zaprzeczył, ale mu nie uwierzyła.   
Obrzuciła wzrokiem dziadków zapatrzonych w zrywającą stokrotki 

wnuczkę. Wyglądali na takich szczęśliwych...   

Niedawno matka pisała jej, że ojciec niezbyt dobrze się czuje. „To 

pewnie  wina  pogody,  ale  bardzo  szybko  się  męczy  i  ma  kłopoty  z 

background image

oddychaniem,  zresztą  niedawno  przechodził  grypę”.  Już  wtedy  się 
zaniepokoiła.  Była  lekarzem,  ale  kiedy  zaczynał  niedomagać  ktoś  z 
rodziny, traciła zawodowy spokój.   

Potem  przeprowadziła  się  do  Kornwalii,  aby  być  bliżej  rodziców. 

Miała  nadzieję,  że  dostanie  pracę  i  zostanie  tu  na  zawsze.  Wstępna 
rozmowa  z  doktorem  Douglasem  Reynoldsem,  kierownikiem 
przyszpitalnej  przychodni,  pozwalała  optymistycznie  patrzeć  w 
przyszłość.   

– Kiedy tak sobie siedzimy... – głos matki wyrwał ją z zamyślenia 

–  jestem  szczęśliwa,  że  przeprowadziłaś  się  do  Pengarrick.  Ojciec 
bardzo  kocha  Sophie,  ja  zresztą  też.  Nie  wyobrażamy  sobie  bez  niej 
życia. Jest taka śliczna.   

Beth z dumą spojrzała na córkę.   
–  Czuje  się  tu  bardzo  dobrze.  Duże  miasto  nie  jest  odpowiednim 

miejscem dla małego dziecka.   

–  Tutaj  jest  stale  na  świeżym  powietrzu,  ma  blisko  szkolę  i  na 

pewno  szybko  znajdzie  przyjaciół.  –  Annę  nagle  zatroskała  się.  – 
Wasz dom może nie jest duży, ale...   

–  Dla  nas  wystarczy  –  dokończyła  za  nią  Beth  –  a  Sophie  i  tak 

większość  czasu  spędza  w  ogródku.  Już  postanowiła,  że  chce  mieć 
huśtawkę i królika.   

Annę westchnęła.   
–  Na  szczęście  wszystko  jakoś  się  ułożyło.  Przyszła  do  siebie  po 

tym  wypadku  i  chyba  niewiele  pamięta.  Jak  pomyślę,  że  spędziła  w 
szpitalu prawie dwa miesiące...   

Beth nie zamierzała przywoływać przykrych wspomnień.   
– W tym wieku szybko się zapomina. Była bardzo mała.   
– Najgorsze już za wami. – Annę potrząsnęła głową, jakby chciała 

raz  na  zawsze  odegnać  przeszłość.  –  Macie  teraz  własny  dom, 
dostaniesz pracę i wszystko zaczniecie od nowa Córka machnęła ręką.   

–  Praca  nie  jest  taka  pewna,  mamo.  Zamieniłam  z  doktorem 

Reynoldsem tylko kilka stów. To nic nie znaczy. Czeka mnie jeszcze 
rozmowa kwalifikacyjna.   

Matka zbagatelizowała jej obawy.   
– To zwykła formalność, kochanie.   
–  Matka  ma  rację  –  wtrącił  Paul.  –  Jesteś  świetnym  lekarzem. 

Byliby głupi, gdyby się na tobie nie poznali.   

– Nie można też wykluczyć – zmrużyła kpiąco oko Beth – że jako 

background image

moi rodzice, nie jesteście w tej sprawie zbyt obiektywni...   

Ojciec wzruszył ramionami.   
–  Mamy  prawo,  jesteś  naszą  ukochaną,  bardzo  dzielną  córeczką. 

Przeżyłaś ciężkie chwile, a mimo to potrafisz się uśmiechać. To godne 
szacunku, kochanie.   

Beth poczuła dławienie w gardle.   
– Wiesz dobrze, że bez was nie dałabym sobie rady – szepnęła.   
– Tak czy inaczej – zakończył ojciec – dobrze jest mieć was tutaj 

przy sobie. Można się wami opiekować.   

Beth skinęła głową.   
–  Owszem,  ale  ja  jestem  już  dorosła,  tatusiu.  Mam  dwadzieścia 

dziewięć lat.   

Uśmiechnął się do niej.   
–  Dla  nas  stale  jesteś  dzieckiem,  prawda,  Annę?  Matka  skinęła 

głową, a Beth roześmiała się dźwięcznie.   

– Jesteście bardzo kochani. Zaraz przyniosę wam coś do picia. W 

namiocie z napojami chyba się nieco przerzedziło.   

Jej  nadzieje  okazały  się  płonne.  W  namiocie  wiła  się  kolejka,  ale 

przynajmniej czekało się w cieniu.   

Beth  odrzuciła  włosy  na  ramiona  i  uśmiechnęła  się  do  siebie. 

Prawdziwe wakacje; czuła się lekka i radosna, a jej córeczka świetnie 
się bawiła. Czegóż można pragnąć więcej? 

Dobrnęła  do  lady,  poprosiła  o  napoje?  zapłaciła  i  ostrożnie  ujęła 

duże plastikowe kubki wypełnione po brzegi. Odwróciła się i...   

Gwałtownie  zderzyła  się  ze  stojącym  tuż  za  nią  mężczyzną. 

Zachwiała  się,  pomarańczowy  płyn  chlusnął  z  kubków,  silne  męskie 
ramię przytrzymało ją w talii.   

– Wszystko w porządku? – usłyszała zaniepokojony głos i poczuła 

na sobie uważne spojrzenie niebieskich oczu.   

Jego dotyk pozostawił po sobie jakieś dziwne ciepło, które szybko 

rozeszło się po całym jej ciele.   

– Tak... – wyjąkała. – Przepraszam, nie wiem, jak to się stało...   
Uniosła  głowę  i  spojrzała  na  nieznajomego.  Był  bardzo  wysoki  i 

opalony,  a  na  jego  białej  koszulce  widniały  rozległe  pomarańczowe 
plamy.   

–  Strasznie  mi  przykro,  przepraszam...  –  Beth  zaczerwieniła  się 

gwałtownie. – To moja wina.   

– Nic się nie stało – uspokoił ją. – Po prostu stanąłem zbyt blisko i 

background image

kiedy pani się odwróciła, wpadła pani na mnie.   

Ujął ją za łokieć i wyprowadził z kolejki.   
–  Może  mogłabym  coś  zrobić  –  bąknęła  potwornie  zmieszana.  – 

Uprać albo wytrzeć...   

Poczuła na sobie jego rozbawione spojrzenie. Wyjął z jej drżących 

rąk jeden z kubków.   

– Pomogę pani, tak będzie bezpieczniej.   
– To wszystko przez ten upał – próbowała jakoś się tłumaczyć. – I 

tak dobrze, że to nie była gorąca herbata – dodała bez sensu i sama się 
uśmiechnęła.   

–  Jakoś  przeżyję.  –  Mężczyzna  odpowiedział  jej  uśmiechem  i 

zrobiło  jej  się  słabo.  Zupełnie  jakby  upał  nagle  stał  się  nie  do 
zniesienia.  –  Wyjdźmy  stąd,  na  zewnątrz  jest  nieco  chłodniej.  – 
Poprowadził ją do wyjścia z namiotu i poczuła lekki powiew wiatru na 
policzkach.   

Postawiła  kubki  na  najbliższym  stoliku  i  wytarła  mokre  dłonie 

serwetką, którą podał jej nieznajomy.   

Miał  ciemne,  krótko  ostrzyżone  włosy  i  nagle  zapragnęła 

pogłaskać  go  po  głowie.  Chyba  oszalała!  Co  się  jej  stało? 
Zdenerwowana ujęła jeden z kubków i pociągnęła spory łyk.   

Stojący 

obok  niej  mężczyzna  przyglądał  jej  się  z 

zainteresowaniem.   

– Nigdy tu pani nie widziałem – odezwał się po chwili. – Pracuje 

pani w okolicy? 

Przecząco pokręciła głową.   
– Jeszcze nie, na razie szukam pracy.   
– Jakiej, jeśli można zapytać? 
– Jestem lekarzem. Uniósł brwi.   
– Chciałaby pani pracować w szpitalu – zapytał.   
– Nie – odparła. – Wolałabym w przychodni.   
– Dlaczego? 
Jego  dociekliwość  miała  w  sobie  coś  denerwującego,  ale 

postanowiła zaspokoić jego ciekawość.   

– Lubię kontakt z ludźmi, a w szpitalu jest tyłu pacjentów, że nie 

ma się szans poznać ich lepiej.   

Skinął głową ze zrozumieniem.   
– To prawda. Musi pani lubić swoją pracę.   
– Owszem. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Mam nadzieję, że coś 

background image

sobie  znajdę.  Przeprowadziłam  się  dopiero  dwa  tygodnie  temu, 
wynajęłam domek i teraz staram się o posadę. Bardzo bym już chciała 
zacząć normalnie pracować.   

–  Wyobrażam  sobie.  –  Mężczyzna  zamyślił  się  na  chwilę.  –  To 

bardzo  odważnie  z  pani  strony,  że  zdecydowała  się  pani  na 
przeprowadzkę, nie mając zagwarantowanej pracy.   

Uśmiechnęła się słabo.   
– Nie miałam wyjścia.   
Mówiąc to, zdała sobie sprawę, że rozmawia z nim tak, jakby znali 

się  od  dawna.  Dlaczego  właściwie  odpowiada  na  wszystkie  jego 
pytania? Przecież wcale nie musi.   

Poplamiła mu co prawda koszulę, ale to wcale go nie upoważnia do 

wtrącania się w jej życie. Sięgnęła po kubki.   

~ Muszę iść – oświadczyła.   
Sądząc  po  tym,  jak  biło  jej  serce,  powinna  odejść  od  niego  już 

dawno.   

– Szkoda – powiedział szczerze. – Tak miło się nam rozmawiało. 

Może  byśmy  jeszcze  się  spotkali?  Moglibyśmy  gdzieś  sobie 
posiedzieć, napić się czegoś...   

–  To  nie  jest  dobry  pomysł  –  zaprotestowała  tak  stanowczo,  że 

spojrzał na nią zdziwiony.   

–  To  była  zupełnie  niewinna  propozycja.  –  Uśmiechnął  się 

przyjaźnie. – Nie miałem niczego zdrożnego na myśli.   

Poczuła się nagle zmęczona i rozkojarzona.   
– Ja naprawdę nie mogę – oznajmiła. – Muszę iść, czekają na mnie.   
Odwróciła  się  i  zaczęła  sobie  z  trudem  torować  drogę  pomiędzy 

ludźmi  tłoczącymi  się  przed  wejściem  do  namiotu.  Zdołała  zrobić 
kilka kroków, kiedy dobiegł ją jego głos.   

– Chwileczkę! Proszę poczekać! 
Nie  odwróciła  się.  Musi  wracać  do  Sophie,  mała  na  pewno  jest 

zmęczona, jest późno, trzeba wracać do domu.   

– Niech pani zaczeka! 
Ruszyła  na  przełaj  przez  trawnik,  przyśpieszając  kroku.  Niemal 

czuła na sobie jego oddech i wiedziała, że mężczyzna nie zrezygnował 
z „pościgu”.   

Rodzice na szczęście w dalszym ciągu siedzieli pod drzewem, tam, 

gdzie ich zostawiła. Podeszła do nich i uśmiechnęła się z wysiłkiem.   

–  Proszę,  przyniosłam  coś  orzeźwiającego  –  rzekła  z  udaną 

background image

swobodą.   

Matka spojrzała na nią z niepokojem.   
– Strasznie się zgrzałaś, jesteś purpurowa. Beth opadła na ławkę.   
– W namiocie był straszny tłok – westchnęła, wachlując się dłonią i 

nie dodając, że przez całą powrotną drogę prawie biegła. – Napij się, 
Sophie.   

Mała skrzywiła buzię.   
–  Nie  chcę  pić.  Chcę  się  bawić  z  dziadkiem.  –  Dziewczynka 

chwyciła starszego pana za rękę. – Chodźmy na zjeżdżalnię.   

Beth poprawiła jej wianek ze stokrotek.   
–  Dziadek  jest  zmęczony,  daj  mu  spokój,  kochanie.  Paul  już 

wstawał.   

–  Pójdę  z  nią,  nic  mi  nie  jest.  To  raczej  ty  sobie  odpocznij, 

wyglądasz na wykończoną.   

Odeszli w stronę placu zabaw i Beth odprowadziła ich wzrokiem.   
–  Mamo  –  zapytała  po  chwili  –  czy  tata  dobrze  się  czuje?  Anne 

zaczęła czegoś gwałtownie szukać w torbie.   

– Tak, a dlaczego pytasz? 
Beth poczuła, jak ogarnia ją niepokój.   
– Pisałaś, że niedomaga, że miał grypę i nie doszedł do siebie. Był 

u lekarza? 

Matka odwróciła wzrok.   
– Oczywiście, kochanie.   
– Jak dawno? – dociekała Beth.   
–  Jakiś  czas  temu  –  niechętnie  odparła  matka.  –  Mówi,  że 

poczciwy  doktor  Benson  i  tak  mu  tylko  poradzi,  żeby  się  nie 
przemęczał i unikał stresu.   

– I rzeczywiście tylko tyle mu powiedział? 
–  Tak...  to  znaczy  niezupełnie.  Wspomniał  coś  o  arytmii  – 

wyjaśniła matka. – Dał mu jakieś tabletki.   

Beth gwałtownie się wyprostowała.   
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? 
–  Nie  chciałam  cię  martwić.  Zresztą  doktor  Benson  niedawno 

poszedł  na  emeryturę,  a  wiesz,  jaki  jest  ojciec.  Nie  znosi  zmian  i  za 
nic nie pójdzie do innego lekarza.   

–  Wiem,  mamo,  ale  to  nie  znaczy,  że  może  zaniedbywać  swoje 

serce.   

–  Masz  rację,  kochanie,  tylko  że  on  jest  strasznie  uparty. 

background image

Przerwały, bo pobiegła do nich Sophie.   

– Mamo! Jest mi okropnie gorąco! Beth złapała ją w ramiona.   
– Zaraz się napijesz czegoś zimnego i wracamy do domu.  To był 

długi, wspaniały dzień. Wykąpiesz się, coś zjemy i idziemy spać.   

Pytająco spojrzała na matkę.   
– Nie pogniewasz się, że już pojedziemy, prawda? Mała powinna 

się położyć, dość miała wrażeń.   

Annę pogłaskała wnuczkę po włosach.   
–  Wracajcie,  a  my  jeszcze  chwilkę  zostaniemy.  Zadzwonimy  do 

was jutro.   

Beth  pożegnała  rodziców,  wzięła  córeczkę  za  rękę  i  poszła  w 

kierunku  parkingu.  W  samochodzie  pewnie  będzie  gorąco  jak  w 
piecu...   

Tuż przed parkingiem zobaczyła go znowu. Mężczyzna z namiotu 

szedł ku niej szybkim krokiem, machając ręką.   

– Proszę poczekać! – usłyszała.   
Niemal  ciągnąc  za  sobą  małą,  dotarła  do  samochodu  i  nerwowo 

sięgnęła do kieszeni po kluczyki.   

Mężczyzna był tuż, tuż... Czy on naprawdę nie rozumie, co znaczy 

słowo „nie”? 

Udało jej się otworzyć drzwiczki, wepchnęła Sophie do samochodu 

i  drżącymi  dłońmi  zapięła  jej  pasy.  Już  miała  wsiąść  sama,  kiedy 
mężczyzna znalazł się obok.   

–  Szukam  pani  od  godziny  –  rzekł  z  wyrzutem.  –  Ale  pani  ma 

tempo! Ledwo dogoniłem.   

Spojrzała na niego przerażona.   
–  Dlaczego  pan  mnie  prześladuje?  Jak  pan  może  się  tak 

zachowywać? Zwariował pan? 

Jego twarz drgnęła.   
– Nie  miałem wyjścia,  musiałem panią dogonić. Poczuła, jak fala 

upału uderza jej do głowy.   

– Powiedziałam chyba wyraźnie, że nie chcę się z panem spotykać. 

Nie zmieniłam zdania i nie zamierzam go zmienić. Proszę natychmiast 
odejść, bo...   

– Nie odejdę, zanim...   
Nie czekając na dalszy ciąg, wskoczyła do samochodu, z impetem 

zatrzaskując  drzwi.  Krzyk  bólu,  jaki  wyrwał  się  z  ust  jej 
„prześladowcy”,  sprawił,  że  uniosła  na  niego  oczy.  Mężczyzna  z 

background image

pobladłą  twarzą  trzymał  się  za  łokieć.  Zrozumiała,  że  przytrzasnęła 
mu rękę.   

Nie może nic zrobić, jest z dzieckiem i musi je chronić.   
– Proszę odejść! Zaraz zacznę krzyczeć! 
Zablokowała  drzwi  i  trzęsącą  się  dłonią  spróbowała  włożyć 

kluczyk  do  stacyjki.  Kątem  oka  spostrzegła,  że  mężczyzna  usiłuje 
wsunąć coś przez uchyloną szybę...   

Silnik  zaskoczył  i  powitała  jego  dźwięk  jak  wybawienie.  W  tej 

samej chwili coś upadło jej na kolana.   

Spuściła wzrok i... nareszcie wszystko zrozumiała.   
– O Boże, nie...   
Poznała  swój  portfel!  Nawet  nie  zauważyła,  gdzie  go  zostawiła. 

Pewnie tam, na stoliku, przed namiotem z napojami.   

Wszystko  nagle  stało  się  jasne:  jego  natręctwo,  cały  ten  pościg... 

Zachowała się jak skończona idiotka.   

Przymknęła  oczy.  A  ona  przez  cały  czas  myślała,  że  nieznajomy 

prześladuje ją, bo...   

Z  westchnieniem  zgasiła  silnik  i  otworzyła  drzwi.  Mężczyzna 

odsunął się, oparł o stojący obok samochód i masował sobie obolałe 
przedramię.   

– Przepraszam – zaczęła Beth, zawstydzona i zmieszana – ale... nie 

wiedziałam... pomyliłam się.   

Spojrzał na nią ironicznie.   
– Naprawdę? Ciekawe... – wycedził.   
–  Strasznie  mi  przykro.  –  Bezradnym  ruchem  uniosła  portfel.  – 

Nawet nie spostrzegłam, że go zostawiłam.   

– Znalazłem go przed namiotem,  musiała go pani upuścić. Proszę 

zajrzeć  do  środka,  czy  czegoś  nie  brakuje  –  dodał  zgryźliwie.  –  Nie 
chciałbym być na dodatek oskarżony o kradzież.   

Beth zaczerwieniła się.   
–  Nie  wiem,  co  powiedzieć,  strasznie  mi  przykro...  Sytuacja 

stawała się okropna.   

– Proszę się nie wysilać. – Mężczyzna wykrzywił z bólu wargi. – 

Niech pani sprawdzi, czy nic nie zginęło, i do widzenia.   

Postanowiła go przeprosić.   
–  Nie  muszę  niczego  sprawdzać,  wiem,  że  nic  nie  zginęło...  – 

Spojrzała  na  niego  błagalnie.  –  Proszę  mi  pokazać  rękę,  dobrze? 
Bardzo boli? 

background image

Odsunął się i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.   
– Serdecznie współczuję pani pacjentom – oświadczył sucho.   
– A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pożegnam się.   
Przełknęła ślinę.   
– Niech mi pan pozwoli opatrzyć sobie ramię – poprosiła.   
– Mam w samochodzie apteczkę, zrobię panu opatrunek.   
– Nie ma potrzeby.   
–  Skóra  jest  draśnięta,  będzie  duży  siniak...  Podeszła  do  niego, 

delikatnie oczyściła stłuczone miejsce i posmarowała je maścią.   

– Gonił mnie pan, żeby mi oddać portfel, a ja myślałam...   
– powiedziała i zmieszana przerwała.   
– Ze zwariowałem na pani punkcie – dokończył z goryczą i dodał: 

– Jest pani bardzo pewna siebie. Zupełnie niesłusznie.   

Zasłużyła sobie na jego złość, ale to ostatnie bardzo ją zabolało.   
– Kość jest nienaruszona – oznajmiła spokojnie. – Powinno szybko 

się  zagoić,  ale  na  wszelki  wypadek  może  pan  wziąć  na  noc  środki 
przeciwbólowe.   

–  Dam  sobie  radę.  –  Mężczyzna  obrzucił  wzrokiem  jej  dzieło.  – 

Trzeba przyznać, że potrafi pani opatrywać rany.   

W jego głosie dosłyszała sarkazm.   
–  Jeszcze  raz  bardzo  przepraszam  –  powtórzyła  cicho.  Skrzywił 

usta w wymuszonym uśmiechu; w jego niebieskich oczach dostrzegła 
chłodny błysk.   

~  Do  widzenia  –  powiedział.  –  I  to  dosłownie,  bo  na  pewno 

wkrótce znowu się spotkamy.   

Odszedł,  a  ona  przez  chwilę  stała,  zastanawiając  się  nad  sensem 

jego słów. Dlaczego powiedział, że znowu się spotkają? Zabrzmiało to 
jakoś dziwnie. Ni to groźba, ni to obietnica...   

Nie  wiedziała,  co  o  tym  sądzić,  i  nie  miała  pojęcia,  czy  chce  go 

znowu zobaczyć.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

– Wytrzymasz z nią jeszcze dwie godziny? Beth weszła za matką 

do kuchni.   

–  Oczywiście  –  z  uśmiechem  oświadczyła  Annę  i  pomogła 

wnuczce zdjąć kurtkę. – Upieczemy sobie ciasteczka, a ty o nic się nie 
martw. Skup się na tej rozmowie, żebyś jak najlepiej wypadła.   

Beth jęknęła.   
–  Nawet  mi  nie  przypominaj.  Marzę  tylko,  żeby  już  było  po 

wszystkim.   

Do  kuchni  wszedł  ojciec  i  postawił  na  stole  koszyk  ze  świeżymi 

warzywami.   

–  Twój  wielki  dzień,  maleńka,  trzymaj  się.  Beth  rozejrzała  się 

nerwowo.   

–  Chciałabym  już  to  mieć  za  sobą,  bez  względu  na  rezultat. 

Wolałabym  wiedzieć,  czego  się  trzymać.  –  Spojrzała  na  zegarek.  – 
Muszę iść. Trzymajcie za mnie kciuki.   

Paul opadł na krzesło.   
–  Szampan  będzie  czekał  w  lodówce  –  powiedział  zmęczonym 

głosem.   

Beth z niepokojem spojrzała na jego pobladłą twarz.   
– Wszystko w porządku, tatusiu? 
– Tak, tylko trudno mi się oddycha. Wszystko przez te marchewki. 

Kopanie w ogródku trochę mnie zmęczyło.   

Beth zmarszczyła brwi.   
– Wiem, że doktor Benson już nie przyjmuje, ale chyba powinieneś 

znaleźć  sobie  nowego  lekarza  i  zapisać  się  na  wizytę.  Dawno  nie 
miałeś robionych badań.   

Paul wzruszył ramionami.   
– Po co zawracać głowę lekarzom? Całkiem dobrze się czuję.   
– Oni po to właśnie są, tato, a ty nie wyglądasz najlepiej. _ Ojciec 

spojrzał na nią, próbując się uśmiechnąć.   

–  Znasz  mnie.  Nigdy  nie  lubiłem  brać  lekarstw  i  nie  znoszę 

szpitali.  Po  prostu  starzeję  się,  a  kiedy  człowiek  się  starzeje,  zawsze 
go coś boli.   

Matka spojrzała na nią spod oka.   
– Tracisz tylko czas. Jest uparty jak osioł.   

background image

–  Nie  jesteś  wcale  stary.  –  Beth  nie  zamierzała  ustępować.  – 

Powinieneś  zacząć  się  leczyć.  Skontaktuj  się  ze  swoim  lekarzem  i 
poproś o skierowanie do specjalisty.   

– Pomyślę o tym,  a ty już lepiej idź. Nie wypada się spóźniać na 

tak ważną rozmowę.   

Wiedziała, że łatwo go nie przekona. Zresztą nie miała teraz czasu. 

W szpitalu nie będą na nią czekać wiecznie.   

– W takim razie życzcie mi szczęścia – poprosiła.   
–  Byliby  idiotami,  gdyby  cię  nie  przyjęli  –  zgodnym  chórem 

oświadczyli rodzice.   

Wiele  by  dała,  by  mieć  ich  pewność.  Bardzo  chciała  dostać  tę 

pracę,  a  wstępna  rozmowa  z  doktorem  Reynoldsem  wydawała  się 
obiecująca. Dzisiaj sprawy miały się ostatecznie rozstrzygnąć.   

Ręce  lekko  jej  drżały,  gdy  jechała  ku  swemu  przeznaczeniu.  Od 

tego,  czy  zostanie  zaangażowana,  wiele  zależy.  Właśnie  dlatego  tak 
bardzo  się  denerwowała.  To  wszystko  było  zbyt  piękne,  żeby  mogło 
się udać. Zbyt dobrze się zapowiadało: miła atmosfera w przychodni, 
dobry,  mądry  szef,  dom  niedaleko  szpitala,  odpowiednie  godziny 
pracy... Coś musi być nie tak, coś na pewno zakłóci tę idyllę.   

Przejechała  przez  miasteczko  i  zatrzymała  się  przed  szpitalem. 

Otoczony klombami i kwietnikami jednopiętrowy budynek o wielkich 
oknach wydał jej się tak samo malowniczy jak wtedy, kiedy go ujrzała 
po raz pierwszy.   

Zgasiła silnik, wysiadła z głębokim westchnieniem i skierowała się 

w stronę oszklonych drzwi wiodących do rejestracji, gdzie powitała ją 
szczupła brunetka.   

–  Dzień  dobry,  w  czym  mogę  pomóc?  Przychodnia  dzisiaj  jest 

nieczynna, ale mogę panią zapisać na wizytę.   

Beth wyprowadziła ją z błędu.   
– Nie ma potrzeby. Jestem lekarzem. Nazywam się Beth Jardine i 

jestem umówiona z doktorem Reynoldsem.   

Brunetka uśmiechnęła się szeroko.   
–  Witamy,  pani  doktor!  Przepraszam,  że  nie  poznałam,  ale  kiedy 

była pani u nas po raz pierwszy,  miałam dzień wolny. Nazywam się 
Debbie Watson i jestem kierownikiem administracyjnym. Bardzo miło 
mi panią poznać.   

–  Przyjechałam  trochę  za  wcześnie  –  wyjaśniła  jej  Beth.  –  Nie 

wiedziałam, jakie będą warunki na drodze, a nie chciałam się spóźnić.   

background image

Debbie wzniosła oczy do nieba.   
–  W  dzień  targowy  bywają  straszne  korki,  ale  to  na  szczęście 

zdarza  się  tylko  raz  w  tygodniu.  Zaraz  zawiadomię  doktora 
Reynoldsa, że pani już jest.   

–  Mogę  poczekać.  –  Debbie  zerknęła  na  leżący  w  rejestracji  spis 

pacjentów.  –  Pięć  minut  temu  przyjął  ostatniego  chorego,  a  ja  i  tak 
muszę do niego zajrzeć, żeby mi podpisał kilka listów. – Wskazała jej 
poczekalnię.  –  Proszę  tu  na  chwilę  usiąść,  a  ja  zaraz  sprowadzę 
doktora.   

Beth  weszła  do  jasnego  przestronnego  pomieszczenia  i  rozejrzała 

się.  Wygodne  fotele,  stolik  z  ilustrowanymi  pismami.  ..  Machinalnie 
sięgnęła  po  jedno  z  nich,  ale  ze  zdenerwowania  litery  skakały  jej 
przed oczami.   

Dwie  minuty  później  drzwi  się  otworzyły  i  stanął  w  nich  Doug 

Reynolds.   

– Witam, serdecznie witam. – Podszedł i gorąco uścisnął jej rękę.   
Był  szczupły  i  wysoki;  w  jego  ciemnych  włosach  pobłyskiwały 

srebrne pasma. Miał sześćdziesiąt kilka lat i był całkiem przystojnym 
mężczyzną.  Emanowało  z  niego  opanowanie  i  życzliwy  stosunek  do 
świata.   

– Jak się czujesz? – zapytał serdecznie.   
–  Trochę  jestem  zdenerwowana  –  wyznała,  a  on  poklepał  ją  po 

ręce.   

– 

Wszystko 

będzie 

dobrze. 

Zaraz 

poznasz 

naszych 

współpracowników  i  okaże  się,  że  nikt  tu  nie  gryzie.  Naszą 
rejestratorkę już znasz, prawda? 

Beth skinęła głową ze słabym uśmiechem.   
– Tak. Dzień dobry, Maggie.   
Maggie Pierce odpowiedziała jej uśmiechem.   
–  Cieszę  się,  że  znowu  się  spotykamy.  Zeszłym  razem  strasznie 

krótko  pani  u  nas  była,  może  dzisiaj  zajrzy  pani  do  mnie  po  tej 
rozmowie? 

To  zależy  od  tego,  w  jakim  będę  nastroju,  pomyślała  Beth,  ale 

głośno przyrzekła, że później wpadnie.   

–  Może  chcesz  nieco  się  odświeżyć  –  zaproponował  Doug  i 

spojrzała na niego z wdzięcznością.   

– Bardzo chętnie, jeśli mamy jeszcze chwilę czasu – odparta. – Nie 

chciałabym się spóźnić.   

background image

Uspokoił ją ruchem dłoni.   
–  Nie  ma  pośpiechu.  Mój  kolega,  doktor  Armstrong,  kończy 

właśnie przyjmować pacjenta. Zaraz się do nas przyłączy. Jeszcze go 
nie poznałaś? 

Przecząco pokręciła głową.   
– Nie miałam okazji. Podczas mojej pierwszej wizyty przebywał na 

jakiejś konferencji.   

–  Bardzo  żałował,  że  cię  nie  widział,  ale  nic  straconego.  –  Doug 

Reynolds był jak najlepszej myśli. – Spokojnie się odśwież, a potem 
zapraszam do mnie na kawę.   

Na  uginających  się  nogach  poszła  w  kierunku  toalety  i  z 

westchnieniem  ulgi  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Powiesiła  płaszcz  i 
umyła ręce. Przez chwilę patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Doktor 
Reynolds zapewniał ją, że dzisiejsze spotkanie to zwykła formalność, 
ale  nie  czuła  się  z  tego  powodu  wcale  spokojniejsza.  Zbyt  wiele 
zależy od przebiegu czekającej ją rozmowy.   

Czy  na  pewno  odpowiednio  się  ubrała?  Obciągnęła  krótką 

spódniczkę i wygładziła klapy żakietu. Może trzeba było włożyć coś 
dłuższego? Trudno, teraz już przepadło. Przeczesała gęste kasztanowe 
włosy, poprawiła makijaż i energicznym krokiem wyszła na korytarz.   

W gabinecie czekał na nią uśmiechnięty Doug.   
–  Proszę,  bardzo  proszę.  A  jak  ci  się  podoba  nasze  miasteczko? 

Mieszkasz niedaleko szpitala, prawda? 

Skinęła głową.   
–  Tak.  Nie  zdążyłam  jeszcze  dobrze  się  rozejrzeć,  ale  to  bardzo 

malownicza  okolica.  Zwłaszcza  port.  Ciągle  nie  mogę  się 
przyzwyczaić  do  tego,  że  wystarczy  rano  stanąć  w  oknie,  żeby 
zobaczyć morze.   

–  To  bardzo  piękny  widok...  –  Doug  spojrzał  gdzieś  ponad  jej 

plecami.  –  O,  jesteś,  Sam.  Pozwól,  że  cię  przedstawię.  Doktor  Sam 
Armstrong, doktor Beth Jardine.   

Zwróciła  się  ku  drzwiom,  wyciągając  rękę  i...  omal  nie  zemdlała. 

Uśmiech zamarł jej na twarzy, ręka zawisła w powietrzu. Spodziewała 
się,  że  zobaczy  kogoś  całkiem  sobie  nieznanego.  Tymczasem  w 
mężczyźnie, który szedł ku niej, rozpoznała...   

Nie, to niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają! 
– To pan? – jęknęła, czerwieniąc się.   
– Poznajcie się – mówił dalej Doug. – Szkoda, że cię tu nie było za 

background image

pierwszym razem, ale szybko to nadrobimy.   

– My się już znamy. – Sam przywitał się chłodno.   
– Naprawdę? – Doug nie krył zdziwienia.   
–  Tak  –  wycedził  Sam.  –  Kiedyś  już  na  siebie  wpadliśmy. 

Dosłownie.   

Jego  niebieskie  spojrzenie  było  chłodne  i  nieprzyjazne.  Beth 

poczuła dławienie w gardle. Perspektywa pracy stała się nagle bardzo 
odległa; nigdy jej nie dostanie. Dręczące ją przeczucie, że coś będzie 
nie  tak,  sprawdzało  się  oto  na  jej  oczach.  Właściwie  może  już  sobie 
pójść.  Rozmowa  kwalifikacyjna  skończyła  się,  zanim  się  jeszcze 
rozpoczęła.   

– Cóż za zbieg okoliczności. – Doug pochylił się nad leżącymi na 

biurku papierami.   

–  Rzeczywiście  nadzwyczajny.  –  W  oczach  Sama  błysnęło 

rozbawienie. Bawił się nią jak kot myszką.   

Beth oblizała spierzchnięte usta. Sytuacja jest bez wyjścia. I tak nie 

mogłaby z nim pracować. Jak można pracować z kimś, kto ma o tobie 
negatywną  opinię?  Sam  uważa  ją  przecież  za  histeryczkę  i 
mitomankę; nigdy nie będzie jej poważnie traktował.   

– W takim razie zaczynamy. – Doug uniósł głowę znad papierów. 

– I pamiętaj, że masz tu samych przyjaciół.   

O  tak,  zwłaszcza  jednego,  pomyślała  z  głuchą  rozpaczą.  Dyrektor 

przyjrzał jej się uważnie.   

– Może jednak najpierw napijesz się kawy – zaproponował.   
Miała ochotę, ale  odmówiła. Jak  mogła pić kawę, kiedy ten, ten... 

człowiek  nie  spuszczał  z  niej  oczu?  Nie  chciała  dać  mu  satysfakcji, 
nie chciała, by widział, jak trzęsą jej się ręce i jak potwornie przeżywa 
ten koszmarny zbieg okoliczności.   

Doug wstał i poprowadził ją ku drzwiom.   
– Przejdźmy do pokoju lekarskiego, tam będzie mniej oficjalnie.   
Usadowił  ją  w  wygodnym  fotelu  i  przyjaźnie  spojrzał  znad 

okularów. Sam Amstrong stanął przy oknie.   

–  Na  początku  chciałbym  ci  wyjaśnić,  dlaczego  zdecydowaliśmy 

się  zaangażować  nowego  lekarza  –  zaczął  Doug  tonem  zwykłej 
pogawędki. – Pewnie cię to interesuje.   

– Owszem – przytaknęła, nieco mniej spięta. – Zastanawiałam się 

nad tym.   

– Myślę poważnie o przejściu na emeryturę – wyjaśnił. – Razem z 

background image

żoną postanowiliśmy odwiedzić rodzinę w Australii. Może nawet sami 
się tam osiedlimy, kto wie. Gdyby tak się stało, Sam zostałby nowym 
dyrektorem,  a  ty  zasiliłabyś  nasze  lekarskie  kadry.  Oczywiście 
będziesz  potrzebowała  trochę  czasu,  żeby  się  przyzwyczaić  do 
nowych warunków, poznać pacjentów i tak dalej.   

Beth  ze  zrozumieniem  skinęła  głową.  ,  –  Brzmi  to  bardzo 

rozsądnie.   

– Nasze miasteczko to mała spokojna mieścina – odezwał się spod 

okna Sam  Armstrong. – Może się pani wydać zbyt nudna,  mieszkają 
tu głównie starzy ludzie i jest bardzo mało atrakcji. Dlaczego opuściła 
pani duże miasto i przeniosła się właśnie do Pengarrick? 

Zmusiła się do spojrzenia na niego; wytrzymała nawet jego wzrok.   
– Nie zależy  mi na atrakcjach, a Pengarrick, z tego co wiem, jest 

piękną,  spokojną  miejscowością,  przyjazną  ludziom  i  zwierzętom. 
Zresztą moi rodzice tu mieszkają. Chcę być blisko nich.   

– Rozumiem pani potrzeby. – Jego spojrzenie przeczyło słowom. – 

Na pierwszym miejscu stawiam jednak dobro naszych pacjentów, a im 
jest  potrzebny  ktoś  opanowany.  –  Nieznacznie  podkreślił  ostatnie 
słowo. – Ktoś, kto nie kieruje się pozorami i szybko dociera do istoty 
rzeczy. Czy pani zdaniem spełnia pani te warunki? 

Najwyraźniej  miał  zamiar  się  mścić  i  teraz  wprowadzał  w  czyn 

swoje postanowienie. Przygryzła wargi.   

– Dotąd zawsze tak sądziłam – odparła” spokojnie. – Ponadto nie 

boję  się  ciężkiej  pracy,  jestem  komunikatywna  i  zwykle  mam  dobry 
kontakt z pacjentami i współpracownikami.   

Zbliżył się do biurka i spojrzał na złożone przez nią dokumenty.   
– Widzę, że przez ostatnie dwa lata pracowała pani na pół etatu. To 

dość  wyjątkowa  sytuacja.  Teraz,  jak  rozumiem,  zamierza  pani  się 
zatrudnić w pełnym wymiarze godzin.   

Beth  przez  chwilę  milczała.  Poczuła  na  sobie  spojrzenie  Douga  i 

podniosła głowę.   

– Moja córka, Sophie... – zaczęła cichym głosem – dwa lata temu 

miała  wypadek.  Przez  pewien  czas  leżała  w  szpitalu,  dlatego  nie 
mogłam  pracować  na  pełnym  etacie.  Chciałam  być  przy  niej.  Potem, 
kiedy już wróciła do domu, też mnie potrzebowała.   

Sam zmarszczył brwi.   
– Nie wiedziałem, że jest pani zamężna.   
– Nie pytał pan o to, a ja nie sądziłam, że to ma jakieś znaczenie.   

background image

Doug przyszedł jej w sukurs.   
– To bez znaczenia – odezwał się serdecznym głosem.   
–  Pewne  informacje  pozwalają  nam  po  prostu  stworzyć  sobie 

kompletny  obraz  całości,  dlatego  pytamy.  Chcemy  dobrze  poznać 
osobę, którą zamierzamy zaangażować, dla dobra jej i wspólnej pracy.   

Beth spróbowała się uśmiechnąć.   
–  Doskonale  rozumiem.  Do  podania  o  pracę  dołączyłam  opinię, 

doktor Armstrong może się z nią zapoznać i przeczytać, że nikt nigdy 
nie  miał  zastrzeżeń  do  sposobu,  w  jaki  wykonywałam  swoje 
obowiązki zawodowe. Powtarzam, nie boję się ciężkiej pracy.   

Spojrzenie jej „wroga” złagodniało.   
–  Nie  mam  wątpliwości,  że  tak  właśnie  jest  –  powiedział  –  w 

przeciwnym razie nie byłoby pani tutaj. – Znowu zerknął w papiery. – 
Córka pani zapewne już całkowicie wydobrzała.   

To  jest  dla  nas  o  tyle  ważne,  że  nieraz  może  zaistnieć  potrzeba 

wzięcia jakiegoś zastępstwa lub dodatkowych godzin... Czy to będzie 
możliwe? Skinęła głową.   

– Sophie długo chorowała, ale teraz już wszystko dobrze. Wróciła 

do normalnego życia, a ja razem z nią.   

Sam  czekał  na  coś  więcej,  ale  milczała.  Napłynęła  fala  złych 

wspomnień  i  musiała  ją  odegnać.  Spuściła  głowę,  splotła  i  rozplotła 
ręce.   

– Nic nie zakłóci mi pracy – dodała po chwili.   
Doug zmienił temat i spojrzała na niego z wdzięcznością.   
–  Przeprowadziłaś  się  do  Pengarrick  dość  niedawno,  prawda?  – 

zapytał przyjaźnie.   

–  Tak.  Chciałam  być  bliżej  rodziców.  Mój  ojciec  miał  ostatnio 

problemy  ze  zdrowiem  i  matka  potrzebuje  wsparcia.  Będą  też  mogli 
częściej widywać wnuczkę.   

Spojrzenie  Sama  prześliznęło  się  po  jej  smukłej  sylwetce  i  Beth 

mocno się zarumieniła.   

–  Bardzo  młodo  pani  wygląda  –  wycedził.  –  Zupełnie  jak 

studentka.   

–  Nic  na  to  nie  poradzę.  Mam  dwadzieścia  dziewięć  lat  i  bardzo 

poważnie traktuję swoje zobowiązania.   

Jego spojrzenie znowu stało się lodowate.   
– Mam nadzieję. Niepotrzebni nam ludzie nierzetelni.   
Zaczynała już  mieć tego dość. Zachowywał się okropnie. Fakt, że 

background image

poznali  się,  delikatnie  mówiąc,  w  dość  niesprzyjających 
okolicznościach, niczego nie usprawiedliwiał.   

Na szczęście Doug uznał rozmowę za skończoną.   
–  Myślę,  że  to  nam  wystarczy  –  oświadczył,  wstając.  –  Teraz 

zajmie się tobą Maggie, a my z Samem sobie chwilę porozmawiamy. 
Wkrótce poznasz naszą decyzję.   

Beth  opuściła  pokój,  nie  mając  wątpliwości,  że  już  ją  zna.  Teraz 

musi  się  tylko  opanować  i  nie  okazać  rozczarowania.  Tak  bardzo 
pragnęła  dostać  tę  pracę,  tak  bardzo  potrzebowała  jej  dla  siebie  i 
Sophie... Los jednak postanowił inaczej.   

Spędziła  kilka  minut  z  Maggie,  a  potem  zasiadła  pod  drzwiami 

pokoju lekarskiego. Wkrótce otworzyły się i stanął w nich Sam.   

– Możemy prosić? 
Uniosła  na  niego  oczy,  próbując  z  jego  twarzy  wyczytać,  co  ją 

czeka, ale niczego się nie dowiedziała.   

Doug Reynolds powitał ją szerokim uśmiechem.   
–  Z  prawdziwą  przyjemnością  zawiadamiam  cię,  kochanie,  że 

zostałaś przyjęta. Przemawia za tobą zarówno doskonała opinia, jak i 
fakt,  że  mieszkasz  blisko  szpitala.  Mam  nadzieję,  że  nie  zmieniłaś 
zdania i w dalszym ciągu chcesz z nami pracować.   

Parsknęła nerwowym śmiechem.   
– Jak najbardziej... Jestem bardzo szczęśliwa.   
Znowu poczuła na sobie wzrok Sama, ale tym razem nic jej to nie 

obeszło.   

–  Będziesz  się  tutaj  dobrze  czuła  –  ciągnął  Doug.  –  Stanowimy 

zgrany  zespół  i  jesteśmy  bardzo  zżyci.  Musisz  jeszcze  tylko  poznać 
Johna, który teraz wziął parę dni urlopu. Jestem pewien, że wszystko 
się ułoży i będzie ci się z nami doskonale pracowało.   

Z  uśmiechem  poskładał  papiery  i  włożył  je  do  teczki.  Beth,  nie 

mogąc  się  powstrzymać,  zerknęła  w  stronę  Sama.  Jego  kamienna 
twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Bez słowa komentarza sięgną! po 
marynarkę wiszącą na oparciu krzesła.   

Szybko odwróciła od niego wzrok.   
–  Jak  sądzisz,  kiedy  będziesz  mogła  zacząć?  –  dobiegł  ją  głos 

Douga. – Dla nas im szybciej, tym lepiej.   

Zwróciła się ku niemu.   
–  W  przyszłym  tygodniu  –  odparła.  –  Świetnie  się  składa,  bo 

Sophie pójdzie do nowej szkoły i będę wolna. Odpowiada wam to? 

background image

– Jak najbardziej. – Doug sięgnął po notatnik i komórkę. – A co z 

twoim mężem? – rzucił. – Kim jest z zawodu? Znalazł już sobie tutaj 
jakąś pracę? 

– Mój mąż zmarł dwa lata temu. – Kątem oka dostrzegła, że Sam, 

stojący przy oknie, drgnął.   

Doug zaczął się sumitować.   
– Strasznie mi przykro. Musi ci być bardzo ciężko, masz przecież 

małe dziecko.   

Uśmiechnęła się smętnie.   
–  Jakoś  sobie  radzimy.  Na  szczęsne  moi  rodzice  bardzo  nam 

pomagają i zajmują się Sophie podczas ferii. W sąsiedztwie mamy też 
dziewczynkę  w  tym  samym  wieku  i  kiedy  oni  nie  mogą  zająć  się 
Sophie, zostawiam ją z koleżanką i jej matką.   

Doug spojrzał na zegarek.   
–  Przepraszam,  ale  na  mnie  już  czas.  Mam  pacjenta,  starszego 

pana,  którego  dzisiaj  przyjmujemy  do  szpitala.  Muszę  z  nim 
porozmawiać, bo jest bardzo zaniepokojony swoim stanem. – Ruszył 
ku  drzwiom.  –  Jeszcze  raz  gratulacje,  kochanie,  i  do  zobaczenia  w 
przyszłym tygodniu.   

Drzwi zamknęły się i Beth napotkała chłodne spojrzenie Sama.   
– Wiedziałeś, że spotkamy się, prawda? – spytała oskarżycielskim 

tonem, z rozpędu przechodząc z nim na ty.   

Zrobił kwaśną minę.   
– Nietrudno było to przewidzieć. Tutaj jest tylko jedna przychodnia 

i jeden szpital, i... tylko jeden wolny etat.   

Szare oczy Beth zwęziły się.   
– To po co ta komedia? Chciałeś się zemścić? 
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.   
– Nie udawaj. Powiedziałeś, że współczujesz moim pacjentom...   
Sam wzruszył ramionami.   
–  Zrobiłem  to  bez  zastanowienia,  pod  wpływem  bólu  –  rzucił  od 

niechcenia.   

–  Wiem  –  wykrztusiła,  z  trudem  łapiąc  oddech  –  że  nie  chcesz, 

żebym tu pracowała. Trzeba było jasno to powiedzieć. Współpraca na 
siłę nie wróży nic dobrego.   

Sam odwrócił spojrzenie.   
–  Myśl  sobie,  co  chcesz.  Chodzi  mi  tylko  o  Douga.  Za  pół  roku 

odchodzi  na  emeryturę  i  próbuje  tak  wszystko  urządzić,  żeby  się  to 

background image

odbyło z jak najmniejszą szkodą dla pacjentów.   

Beth zamyśliła się.   
– Dlaczego podjął taką decyzję? Nie jest przecież stary...   
–  Ma  sześćdziesiąt  dwa  lata  i  mógłby  jeszcze  długo  pracować  – 

wyjaśnił  Sam  –  ale  jego  żona,  Rosemary,  cierpi  na  stwardnienie 
rozsiane.  Teraz  ma  okres  remisji,  ale  oboje  wiedzą,  że  to  nie  potrwa 
długo, i chcą wykorzystać ten czas na podróże i pobyć trochę razem.   

Skinęła głową.   
– Rozumiem.   
Spojrzał na nią surowo.   
–  Mam  nadzieję,  że  rozumiesz  również,  jak  bardzo  jest  dla  niego 

ważne, jak bardzo jest ważne dla nas obu – podkreślił – żeby pracował 
z  nami  ktoś  odpowiedzialny  i  niezawodny,  ktoś  na  stałe  i  w  pełni 
dyspozycyjny.   

–  Już  mówiłam,  że  przyjmuję  wasze  warunki...  Sam  nieco  się 

rozchmurzył.   

–  Masz  doskonałą  opinię  –  odezwał  się  z  namysłem.  –  Może  po 

prostu wtedy miałaś zły dzień.   

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu.   
– Oboje jesteśmy dorośli – ciągnął – i na pewno znajdziemy jakiś 

modus vivendi. Chyba że tobie to nie odpowiada.   

– Nie, ja tylko...   
Przerwało jej pukanie do drzwi i ukazała się głowa Maggie Pierce.   
–  Sam,  jesteś  potrzebny.  Był  wypadek.  Starsza  pani  Burrows 

wpadła pod rower na ulicy.   

Sam złapał torbę i ruszył do wyjścia.   
–  Już  idę,  a  ty  zawiadom  Douga.  Alice  Burrows  ma  ponad 

osiemdziesiąt lat.   

Maggie  nieco  się  stropiła,  –  Właśnie  wyszedł.  Jakieś  pięć  minut 

temu.   

– Cholera jasna! – zaklął Sam.   
Beth obrzuciła go szybkim spojrzeniem.   
– Może ja się przydam? Oficjalnie nie zaczęłam jeszcze pracować, 

ale kiedyś trzeba zacząć.   

W oczach Sama dostrzegła wahanie i przez chwilę myślała, że się 

nie zgodzi.   

– W tym wieku trzeba  się zawsze liczyć z  możliwością złamań  – 

dodała. – Im szybciej zostanie zbadana, tym lepiej.   

background image

Sam skinął głową.   
– Masz rację, idziemy. Dziękuję, że chcesz mi pomóc.   
Poprosił Maggie o dostarczenie karty pani Burrows i razem z Beth 

szybkim krokiem skierował się ku wyjściu z przychodni.   

Padał  deszcz.  Poszkodowana  leżała  na  mokrym  chodniku, 

otoczona wianuszkiem gapiów. Obok przewróconego roweru siedział 
na ziemi chłopiec z zakrwawioną twarzą, ukrytą w dłoniach.   

Beth podeszła do starszej pani, Sam zajął się rowerzystą.   
– Dzień dobry, jestem doktor Jardine. Bardzo panią boli? Kobieta 

przyłożyła rękę do piersi i z trudem wciągnęła powietrze.   

–  Tak,  boli  mnie  ramię  –  wyszeptała.  –  Przewróciłam  się,  nie 

zauważyłam  tego  roweru.  To  moja  wina.  Ten  chłopiec...  bardzo  jest 
ranny? To przeze mnie, weszłam mu prosto pod koła.   

Beth uśmiechnęła się do niej.   
– Nic mu nie będzie – pocieszyła staruszkę. – Kilka zadrapań, jakiś 

siniak.  Doktor  Armstrong  go  opatruje.  Pomogę  pani  usiąść  i  obejrzę 
ramię. Czy boli panią coś jeszcze? 

Pani Burrows przez chwilę się namyślała, a potem zaprzeczyła.   
– Tylko ręka. Upadłam na nią, kiedy się przewracałam. To stało się 

tak szybko, strasznie mi głupio... – Wzrokiem wskazała gapiów. – Tak 
się wszyscy na mnie patrzą.   

Beth  uklękła  obok  kobiety  i  delikatnie  obmacała  stłuczone 

przedramię.   

– Na szczęście – oznajmiła, uważnie je zbadawszy – nic nie zostało 

złamane.  Ma  pani  chyba  tylko  nadwerężony  nadgarstek.  Może  pani 
wstać? Pomogę pani dojść do ambulatorium.   

– Spróbuję...   
Beth przeniosła wzrok na Sama badającego rowerzystę.   
– A co u ciebie? – zapytała cichym głodem.   
– Nic poważnego. Trochę się potłukł. Mogło być znacznie gorzej. 

To  tylko  tak  groźnie  wygląda,  z  łuku  brwiowego  zawsze  jest  dużo 
krwi. A jak się miewa twoja pacjentka? 

–  Skręcony  nadgarstek.  Chyba  nic  więcej,  dokładnie  zbadałam. 

Teraz musimy jak najszybciej uciec z tego deszczu.   

Skinął głową.   
–  Potem  Debbie  weźmie  pacjentkę  na  prześwietlenie.  Beth 

pomogła starszej pani wstać i podtrzymała ją.   

–  Niech  się  pani  na  mnie  oprze  –  poprosiła.  –  Będziemy  szły 

background image

bardzo powoli. O tak, dobrze, proszę się nie bać.   

Zaprowadziła  ją  do  recepcji;  Maggie  wskazała  im  drzwi  do 

gabinetu zabiegowego.   

Beth  wygodnie  usadowiła  pacjentkę  i  powtórnie  ją  zbadała.  W 

pewnej chwili pani Burrows jęknęła.   

– Przepraszam, że sprawiłam pani ból – rzekła łagodnie Beth – ale 

ma  pani  również  stłuczone  kolano.  Będzie  spory  siniak.  Trzeba  je 
przemyć.  Teraz  założę  pani  prowizoryczny  opatrunek  i  zrobimy 
prześwietlenie.   

W oczach starszej pani pojawiły się łzy.   
– To naprawdę konieczne? 
– Tak. Jestem prawie pewna, że chodzi tylko o uraz nadgarstka, ale 

musimy  sprawdzić,  czy  nie  ma  jakichś  innych  drobnych  złamań.  – 
Oczyściła  stłuczone  miejsce  za  pomocą  tamponika  gazy.  –  Teraz 
wygląda lepiej, prawda? 

Starsza pani spojrzała na nią z wdzięcznością.   
– Jest pani taka dobra i miła... – szepnęła. – A co z tym chłopcem? 

Mam  nadzieję,  że  nic  mu  się  nie  stało.  To  wszystko  moja  wina, 
weszłam mu prosto pod koła.   

W jej oczach znowu ukazały się łzy. Beth ujęła jej dłonie.   
–  Proszę  się  teraz  o  nic  nie  martwić.  Rozmawiałam  z  doktorem 

Armstrongiem  i  dowiedziałam  się,  że  chłopcu  nic  nie  grozi.  – 
Spojrzała  na  zegarek.  –  Zna  pani  Debbie,  prawda?  Zaraz  zawiezie 
panią do rentgena, a ja już się pożegnam.   

–  Tak  mi  przykro,  że  sprawiam  wam  tyle  kłopotu  –  jęknęła  na 

odchodnym pani Burrows.   

Beth  wyszła  na  korytarz  i  udała  się  do  gabinetu,  gdzie  Sam 

przyjmował  Daniela,  młodego  rowerzystę.  Zapukała  i  weszła  do 
środka.   

– Jak twoja pacjentka? – zapytał na wstępie.   
–  W  drodze  na  rentgen  –  odparła,  a  widząc  przestrach  na  twarzy 

chłopaka, dodała: – Nic jej nie jest, to tylko rutynowe prześwietlenie.   

– To stało się tak szybko... Wcale jej nie zauważyłem... – szepnął 

chłopiec.  –  Naprawdę  nic  jej  nie  będzie?  Nie  mogłem  jej  wyminąć, 
pojawiła się tak nagle.   

–  Wiem  –  uspokoiła  go  Beth.  –  Pani  Burrows  wszystko  mi 

opowiedziała. To nie twoja wina.   

Sam założył chłopcu opatrunek na zszyty łuk brwiowy.   

background image

Już skończyłem – powiedział. – No, młody człowieku, tym razem 

ci się udało.   

Daniel  ześliznął  się  z  kozetki,  delikatnie  dotknął  opatrunku  i 

skrzywił się.   

– Weźmiesz paracetamol i przestanie cię boleć – poradził mu Sam. 

–  I  pamiętaj,  nie  graj  w  piłkę  przez  kilka  dni.  Nie  wolno  tego 
zapaskudzić. Gdyby coś się działo, pokaż się. Wzrokiem odprowadził 
go do drzwi.   

–  Dwóch  klientów  załatwiliśmy  –  oświadczył  z  westchnieniem 

ulgi, kiedy drzwi za chłopcem się zamknęły.   

– Pani Burrows  miała szczęście  –  dodała Beth.  –  W jej wieku na 

ogół łamie się kość szyjki udowej.   

– Alice to twarda sztuka. – Sam zaczął myć ręce. – Mieszka sama i 

świetnie daje sobie radę.   

– Nie ma rodziny? – zdziwiła się Beth.   
–  Ma  dwie  córki,  trzech  synów  i  jakaś  nieprawdopodobną  liczbę 

wnucząt – odparł Sam. – Wszyscy mieszkają w okolicy.   

– Nie zajmują się nią? – zdziwiła się Beth.   
– Bardzo by chcieli, ale kiedy mąż Alice umarł jakieś pięć lat temu 

i  zamierzali  ją  zabrać  do  siebie,  stanowczo  odmówiła.  Została  w 
domu,  który  razem  z  Donaldem  kupili  zaraz  po  ślubie,  ponad 
pięćdziesiąt lat temu. Zaglądam tam do niej od czasu do czasu, a ona 
odwiedza rodzinę, kiedy ma na to ochotę.   

Beth uśmiechnęła się lekko.   
– Sądzę, że to świetnie rozwiązanie.   
–  Ja  też  tak  myślę.  –  Sam  sięgnął  po  marynarkę  i  zarzucił  ją  na 

ramiona. – Bardzo ci dziękuję.   

– Za co? 
– Za pomoc.   
Otworzył drzwi i przepuścił ją.   
–  Nie  ma  za  co.  Doskonale  dałbyś  sobie  radę  sam  –  powiedziała 

Beth.   

–  Jasne,  ale  trwałoby  to  o  wiele  dłużej  i  pacjenci  byliby 

zestresowani. Jeszcze raz ci dziękuję.   

Zabrzmiało to zupełnie szczerze i sprawiło jej przyjemność.   
–  Na  szczęście  byłam  w  pobliżu  –  rzuciła  od  niechcenia.  –  Mam 

nadzieję, że nie bardzo zaszkodziłam mojej pierwszej pacjentce...   

Jego niebieskie oczy rozbłysły.   

background image

– Nigdy mi tego nie zapomnisz.   
– Chyba nieprędko.   
Doszli do frontowych drzwi, za którymi szumiał deszcz.   
–  Rozpadało  się.  –  Beth  włożyła  kurtkę.  –  Lato  definitywnie  się 

skończyło.   

Ruszyli razem w stronę parkingu. W pewnej chwili Beth pośliznęła 

się na mokrych liściach i Sam ujął ją pod ramię. Chciała się odsunąć, 
ale ją przytrzymał.   

–  Tak  będzie  bezpieczniej  –  oświadczył.  –  Dość  mieliśmy 

wypadków jak na jeden dzień.   

Delikatnie, ale stanowczo, wyswobodziła się z jego uścisku.   
– Wolę iść sama – szepnęła. – Jakoś sobie poradzę. Spojrzał na nią 

z góry, z lekką drwiną.   

–  Innymi  słowy,  ręce  przy  sobie,  co?  A  swoją  drogą,  czy  pani 

doktor jest tak uczulona na mężczyzn w ogóle, czy tylko na mnie? 

Objął ją wzrokiem i poczuła, jak wraz z jego spojrzeniem oblewają 

fala  gorąca.  Praca  z  tym  mężczyzną  zapowiada  się  bardzo 
niebezpiecznie.   

– A może ktoś jest w twoim życiu? – zapytał cicho. Otrząsnęła się.   
– Nie mam nic przeciwko tobie – odparła, siląc się na spokój – ale 

zamierzam tu pracować, i to najlepiej jak umiem. Nic innego mnie nie 
interesuje. Moje prywatne życie to moja sprawa i nikomu nie pozwolę 
się  do  niego  wtrącać.  Mogę  tylko  zapewnić,  że  w  żaden  sposób  nie 
wpłynie na moją pracę.   

– Miło to słyszeć – powiedział Sam obojętnie. – Dzisiejszy dzień to 

była  tylko  mała  próba,  staniesz  tutaj  przed  znacznie  poważniejszymi 
zadaniami i liczę, że im sprostasz. Przynajmniej mam taką nadzieję.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

– Ale ja nie chcę iść do szkoły! 
– Co ty mówisz, córeczko, przecież tak się cieszyłaś! 
– A teraz nie chcę! 
Beth  spojrzała  na  zbuntowaną  twarzyczkę  dziewczynki  ze 

ściśniętym sercem. Nie rób mi tego, kochanie, pomyślała i ukradkiem 
zerknęła na zegarek. Tylko tego brakowało, by się spóźniła do pracy 
już pierwszego dnia. Na domiar złego zaczęło padać. Uklękła i ujęła 
córeczkę za ramiona.   

–  Przecież  o  tym  rozmawiałyśmy,  będziesz  tam  miała  mnóstwo 

nowych koleżanek i kolegów.   

Sophie wydęła małe usteczka.   
– Nie chcę koleżanek. Chcę zostać z tobą w domu. Beth odsunęła 

jej z czoła kosmyk włosów.   

–  Ja  też  bym  chciała,  ale  wszystkie  dzieci  muszą  chodzić  do 

szkoły.   

– Dlaczego? 
– Tam się nauczysz czytać i pisać, i Uczyć...   
– Dlaczego? 
Nieszczęsna  matka  wzięła  głęboki  oddech.  Wskazówka  zegara 

przesunęła się niebezpiecznie i sytuacja robiła się podbramkowa.   

– Twoja nowa koleżanka, Luiza, ta, co mieszka obok dziadków, też 

dziś  idzie  po  raz  pierwszy  do  szkoły.  Fajnie  będzie  ją  spotkać, 
prawda? 

– Ona ma huśtawkę w ogródku.   
– Wiem. I powiedziała, że zaraz po szkole możesz do niej przyjść 

się pohuśtać.   

Pocałowała małą w nosek.   
– Co ty na to? 
Mała buzia nieco się rozchmurzyła.   
– Przyjdziesz po mnie do babci? 
–  Oczywiście.  Przyjadę  po  ciebie  w  porze  podwieczorku  i 

opowiesz mi, jak było w szkole. I zrób babci jakiś ładny rysunek, na 
pewno bardzo się ucieszy.   

Udało  jej  się  odstawić  dziewczynkę  do  szkoły  i  oddać  w  ręce 

wychowawczyni  dopiero  w  pół  godziny  później.  Skierowała  się  w 

background image

stronę szpitala pełna wyrzutów sumienia i skruchy.   

Praca  w  przychodni  rozpoczęła  się  dziesięć  minut  temu...  Doktor 

Armstrong nie wybaczy jej spóźnienia.   

I to od razu, pierwszego dnia. Zupełnie jakby zły los sprzysiągł się 

przeciwko niej.   

Wpadła do rejestracji, zdyszana i zaczerwieniona.   
– Przepraszam za spóźnienie. Trochę czasu mi zajęło przekonanie 

Sophie, że powinna iść do szkoły.   

Maggie mrugnęła okiem.   
– Nie miała na to ochoty, co? 
– Delikatnie powiedziane.   
Rejestratorka spojrzała na nią ze współczuciem.   
– Wiem coś o tym, to samo miałam z moim najmłodszym.   
– Ze to się musiało stać akurat pierwszego dnia... – Beth z trudem 

się uspokajała.   

Maggie próbowała ją pocieszyć.   
– Nie przejmuj się, to się może zdarzyć każdemu. Lekarze od czasu 

do  czasu  się  spóźniają,  zwłaszcza  kiedy  mają  jakieś  pilne  wezwanie 
przed pracą.   

Sam chyba nie będzie taki wyrozumiały.   
–  Lepiej  już  zacznę.  Doktor  Armstrong  pewnie  dawno  już 

przyszedł.   

Jej rozmówczyni wzruszyła ramionami.   
–  On  zawsze  przychodzi  wcześniej.  Mówi,  że  najlepszy  czas  na 

papierkową  robotę  to  te  pół  godziny  przed  przyjściem  pacjentów.  A 
propos, to są twoje papiery. Jak widzisz, trochę tego jest.   

– Dzięki.   
– Gdybyś miała jakiś problem, zadzwoń do mnie. Jeśli nie będę ci 

mogła pomóc, zwrócimy się do Etebbie – dodała jeszcze Maggie.   

– Dziękuję, jesteś kochana.   
Zadzwonił telefon i Maggie podniosła słuchawkę.   
– Kiedy będziesz gotowa, daj znać – powiedziała jeszcze do Beth, 

zasłaniając  ręką  słuchawkę.  –  Wtedy  ci  poślę  pierwszego  pacjenta. 
Gdy skończysz przyjmować, idź na kawę do pokoju lekarskiego. John 
już wrócił. Chyba jeszcze sienie znacie.   

Beth pokręciła głową.   
– Nie było okazji.   
– Przyjdzie trochę później, teraz ma wizyty domowe.   

background image

– Doskonale, chciałabym go poznać.   
Machnęła  ręką  na  pożegnanie  i  ruszyła  korytarzem,  przeglądając 

karty pacjentów. O mało co nie wpadła na Sama.   

– Przepraszam! 
W jego wzroku dostrzegła wyrzut i dezaprobatę.   
–  Jednak  się  zdecydowałaś  nas  odwiedzić  –  wycedził.  –  A  już 

myślałem, że zrezygnowałaś.   

Próbowała się tłumaczyć.   
– Bardzo mi przykro, ale Sophie zrobiła mi przed wyjściem scenę. 

W ostatniej chwili zaczęła histeryzować, że nie chce iść do szkoły.   

– Miałem wrażenie, że panujesz nad swoim rodzinnym życiem.   
Zdenerwowanie spowodowało, że zaczęła się plątać.   
–  Panuję,  ale...  Zwykle  jest  inaczej,  mama  ma  taką  panią,  która 

mieszka obok, i ona bardzo chętnie zajmuje się dziećmi, kiedy mama 
nie  może.  Ona  ma  córkę  w  tym  samym  wieku  co  Sophie  i  bardzo 
grzecznie się bawią. Kiedy będę miała nocny dyżur, rodzice zajmą się 
dzieckiem.   

Odetchnęła i opanowała się.   
– Robię, co mogę – powiedziała spokojniejszym już głosem. – Jak 

rozumiem, w twoim życiu panuje niczym niezmącony ład i porządek. 
Trudno, ale ja mam dziecko, a dziecka nie można zamknąć w klatce i 
mieć  spokój.  –  Zerknęła  na  swoje  mokre  buty.  –  Wiem,  że  nie 
prezentuję się najlepiej, ale trudno. Jakoś tak to wypadło.   

Przeczesał ręką włosy i zlustrował ją wzrokiem.   
–  Wyglądasz  całkiem  nieźle  –  oświadczył  –  a  ja  przepraszam  za 

swoje  zachowanie.  Nie  mam  prawa  tak  na  ciebie  napadać.  To 
wszystko  dlatego,  że  jestem  zdenerwowany,  bo  dostałem  właśnie 
wyniki  badań  jednego  z  naszych  pacjentów.  Stanowczo  odmówił 
pójścia do szpitala, leczył się ambulatoryjnie, bagatelizował objawy, a 
teraz wygląda na to, że jest już za późno.   

Beth spuściła głowę.   
–  Rozumiem  i  wcale  ci  się  nie  dziwię.  Mogę  tylko  obiecać,  że 

więcej się nie spóźnię.   

– Wspominałaś, że wynajęłaś jakiś dom w okolicy.   
–  Tak,  mały  domek  niedaleko  portu.  Właściwie  to  rodzice  mi  go 

znaleźli. Jest śliczny, wymarzone miejsce dla mnie i Sophie. Ogródek 
jest niewielki, ale mamy bardzo blisko do plaży. Moja córka uwielbia 
morze.   

background image

– Mieszkacie same? Tylko we dwie? 
Nie odpowiedziała i natychmiast się zmitygował.   
– Przepraszam, nie chciałem, przecież mówiłaś, że twój mąż zmarł 

dwa lata temu. Musi ci być ciężko, ale czas leczy wszystkie rany.   

Uniosła na niego oczy.   
– Tak mówią. Odpowiem na twoje pytanie, tak, mieszkamy same i 

nie zamierzam tego zmieniać. Dzięki Bogu mam Sophie i pracę. Nic 
więcej mi nie trzeba.   

Zwłaszcza  nowego  związku.  Wiedziała  z  doświadczenia,  że 

mężczyzna oznacza kłopoty.   

– Chyba niezbyt długo byłaś zamężna? – pytał dalej Sam.   
– Cztery lata. Sophie miała trzy, kiedy... – Urwała.   
–  Przepraszam.  –  W  jego  głosie  zabrzmiało  współczucie.  –  Czy 

twój mąż długo chorował? 

–  Nie.  Tim  nigdy  nie  chorował,  był  okazem  zdrowia  –  odparła  z 

wysiłkiem.  –  To  stało  się  zupełnie  nagle,  dlatego  szok  był  tak  silny, 
ale jakoś dałam sobie radę.   

– Miał rodzeństwo? 
–  Nie,  był  jedynakiem.  Jego  rodzice  mieszkają  w  Australii.  – 

Obrzuciła go pytającym wzrokiem. – A ty jesteś żonaty? 

Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.   
–  Nie,  kiedyś  byłem  zaręczony,  ale  się  rozpadło.  Tak  to  nieraz 

bywa.   

Odsunął  się,  by  zrobić  przejście  kobiecie  z  wózkiem,  a  Beth 

pomyślała, że chętnie by poznała powody tamtego zerwania. Może ma 
przed  sobą  zaprzysięgłego  kawalera,  nade  wszystko  ceniącego  sobie 
wolność? 

Sam spojrzał na zegarek i spoważniał.   
– Lepiej weźmy się do pracy, zanim pacjenci zaczną się buntować. 

Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, nie krępuj się, tylko pytaj.   

– Dobrze.   
Odszedł,  a  ona  udała  się  do  swojego  gabinetu.  Zdjęła  żakiet  i 

głęboko odetchnęła.   

Pierwszą pacjentką okazała się młoda szczupła kobieta.   
–  Mam  problemy  z  oddawaniem  moczu  –  wyznała  zmieszana.  – 

Często odczuwam parcie, a kiedy idę do toalety, nic nie mogę zrobić. 
To  bardzo  krępujące  tak  stale  musieć  wychodzić,  kiedy  się  jest  w 
biurze.   

background image

Beth uśmiechnęła się ze zrozumieniem.   
– Wyobrażam sobie. – Spojrzała na ekran komputera. – Miała już 

pani kiedyś podobne problemy? 

– Tak – przytaknęła pacjentka. – To było dawno... ponad rok temu.   
– Radziła się pani wtedy doktora Reynoldsa? 
– Tak.   
–  Czy  przyniosła  pani  próbkę  moczu?  Brenda  wyjęła  małą 

buteleczkę.   

–  Doskonale,  zaraz  się  temu  przyjrzę.  Proszę  mi  powiedzieć  – 

kontynuowała Beth, odchodząc na bok – jak się pani czuje ogólnie.   

–  Niezbyt  dobrze,  pobolewa  mnie  brzuch  i  chyba  mam 

podwyższoną temperaturę.   

Beth umyta ręce nad małą umywalką i wróciła do biurka.   
–  W  moczu  są  ślady  krwi  –  oświadczyła.  –  Brała  pani  ostatnio 

aspirynę? 

–  Nie  –  zaprzeczyła  pacjentka.  –  Zwykle  biorę  paracetamol,  jeśli 

mnie coś boli.   

– A gdzie panią boli? 
– O, tutaj. – Młoda kobieta powiodła ręką po szczupłym brzuchu.   
– A plecy? – chciała wiedzieć Beth.   
–  Też  –  przytaknęła  Brenda.  –  To  pewnie  dlatego,  że  całe  dni 

siedzę przy biurku.   

Lekarka skinęła głową.   
–  Tak,  to  może  być  powód,  ale  obawiam  się,  że  oprócz  tego  ma 

pani piasek w nerkach. Gdyby objawy się powtórzyły, proszę pić dużo 
płynu,  to  rozrzedzi  mocz  i  zmniejszy  bóle.  Przepiszę  również 
antybiotyk.   

– A środki przeciwbólowe? 
–  W  dalszym  ciągu  paracetamol  i  ciepła  butelka,  żeby  ogrzać 

plecy,  to  bardzo  pomaga.  Jeśli  w  ciągu  kilku  dni  się  nie  poprawi, 
proszę do mnie przyjść.   

Brenda po raz pierwszy się uśmiechnęła.   
– Bardzo dziękuję, pani doktor.   
Wyszła,  a  lekarka  nacisnęła  przycisk,  żeby  wezwać  kolejnego 

pacjenta.   

Mężczyzna  miał  około  sześćdziesięciu  lat,  nadwagę  i  fatalny 

humor.   

– Co panu dolega? 

background image

Pan Daniels skrzywił się boleśnie.   
–  Szumi  mi  w  uszach  i  bardzo  źle  słyszę.  Chyba  zwariuję!  To 

strasznie przeszkadza mi w pracy, a nie chcę jej stracić.   

Beth zerknęła na ekran i pytała dalej.   
– Może mi pan opisać ten szum? 
–  To  takie  jakby  dzwonienie,  pisk  albo  szmer...  Trudno 

powiedzieć. Doprowadza mnie do szału.   

– Dawno pan to ma? 
– Jakieś dwa tygodnie.   
Beth sięgnęła po przyrząd do badania uszu i wstała.   
– Zaraz sprawdzę, czy nie ma tam jakiejś infekcji. Podobny efekt 

może też dawać zebrana wewnątrz ucha woskowina.   

Sprawdziła pacjentowi uszy.   
– Wszystko w porządku, nic nie ma.   
Pan Daniels uniósł na nią zaniepokojone oczy.   
– A może ja głuchnę? W moim wieku to się przecież zdarza.   
–  Nie  sądzę,  żeby  groziła  panu  głuchota  –  pocieszyła  go  Beth.  – 

Szum  w  uszach  to  dość  częsta  przypadłość,  zwłaszcza  po 
czterdziestym roku życia. Pewnie ma pan również kłopoty ze snem i 
rano jest pan bardzo zmęczony, co też nie pomaga panu w pracy.   

Pacjent z rezygnacją zwiesił głowę.   
– Jakby pani przy tym była. Stale jestem w złym humorze, koledzy 

ostatnio za mną nie przepadają i trzeba przyznać, że mają powody.   

Beth zajrzała do jego karty.   
–  Brał  pan  ostatnio  jakieś  antybiotyki?  Szum  w  uszach  może 

stanowić efekt uboczny działania niektórych leków. Był pan tutaj trzy 
tygodnie temu, prawda? 

– Tak, bolał mnie kręgosłup od pracy w ogródku.   
– Doktor Parker przepisał panu środek przeciwzapalny – ciągnęła 

Beth.   

–  Tak  –  przytaknął  pan  Daniels.  –  Kilka  dni  temu  przestałem  go 

brać, bo mi przeszło. Zażywam tylko aspirynę.   

–  Najprawdopodobniej  to  właśnie  jest  powodem  pańskich 

dolegliwości.   

Pacjent wyraźnie się zdziwił.   
– Szumi mi w uszach od aspiryny? 
– Tak – wyjaśniła Beth – zwłaszcza jeśli brał ją pan przez dłuższy 

czas.  To  się  w  niektórych  przypadkach  zdarza.  Proszę  ją  odstawić  i 

background image

pokazać się u mnie za kilka dni.   

Twarz pacjenta rozjaśniła się.   
–  Myśli  pani  doktor,  że  mi  przejdzie  i  znowu  będę  normalnie 

słyszał? 

Zapewniła  go  z  uśmiechem,  że  tak  będzie,  i  poprosiła  kolejnego 

pacjenta. Przez następnych kilka godzin nie miała chwili wytchnienia 
i kiedy skończyła  przyjmować,  ze zdumieniem  stwierdziła,  że  zbliża 
się pora lunchu.   

W tej samej chwili zadzwoniła do niej matka.   
– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Chciałam tylko zapytać, 

jak Sophie zareagowała na pierwszy dzień w szkole. Musiała strasznie 
to przeżywać.   

– Owszem – westchnęła Beth. – Ledwo mi się udało wyprawić ją z 

domu.   

– Przyzwyczai się – pocieszyła ją matka. – Spotka nowe koleżanki 

i wszystko się ułoży.   

– Mniej więcej to samo jej mówiłam.   
Zamieniły jeszcze kilka słów i coś w głosie matki zwróciło uwagę 

Beth.   

– Czy wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.   
– Tak. Dlaczego pytasz? 
Na pytanie odpowiedziała pytaniem.   
– Czy tata dobrze się czuje? 
W słuchawce przez chwilę panowała cisza.   
–  Nie  bardzo...  –  Głos  matki  lekko  zadrżał.  –  Prawdę  mówiąc, 

trochę się o niego boję. Rano znowu miał te swoje... przypadłości.   

– Jakie przypadłości, mamo? 
–  Tak  jak  zawsze.  Duszności,  słabość,  zawroty  głowy...  I  jak 

zwykle mówi, że to nic takiego.   

– Nie  ma na co czekać  –  przejęła inicjatywę Beth.  –  Ojciec  musi 

zrobić badania, sama z nim o tym pomówię.   

Dobiegło ją westchnienie ulgi.   
– Dziękuję ci, kochanie.   
Opuściła  gabinet,  nie  przestając  myśleć  o  ojcu.  Trzeba  go 

przekonać, że musi iść do specjalisty, i to jak najszybciej. Maggie na 
jej widok znacząco mrugnęła.   

– Jak było? Żyjesz? – spytała ze współczuciem.   
– Można wytrzymać.   

background image

Rejestratorka  zaproponowała,  by  poszła  na  kawę,  i  Beth  z 

wdzięcznością przyjęła jej propozycję.   

W  pokoju  lekarskim  siedział  przystojny  mężczyzna  około 

trzydziestki.  Na  widok  wchodzącej  Beth  wstał  i  odłożył  czytane 
pismo.   

–  Nareszcie  się  spotykamy.  Nazywam  się  Parker,  dla  przyjaciół 

John.  Jak  rozumiem,  mam  przyjemność  poznać  doktor  Jardine?  – 
powitał ją uroczyście.   

Uścisnęli sobie dłonie.   
– Mam na imię Bem.   
– Napijesz się kawy? 
– Z przyjemnością. Napełnił filiżankę i podał jej.   
– Jak tam pierwszy dzień w pracy? – zapytał życzliwie.   
– Całkiem nieźle – odparła. – Z czasem się przyzwyczaję.   
–  Na  pewno.  –  Uśmiechnął  się  szeroko.  –  Jesteśmy  bardzo 

zgranym zespołem. W razie problemów o wszystko pytaj.   

Beth  przez  chwilę  napawała  się  aromatem  świeżo  parzonej  kawy. 

Potem zerknęła na medyczne pismo leżące na stole.   

– Najnowszy numer? – zapytała. – Jeszcze go nie widziałam. Miał 

w nim być artykuł, który bardzo chciałam przeczytać.   

–  Możesz  je  wziąć,  ja  już  przejrzałem  –  oznajmił  John.  Oboje 

jednocześnie  skierowali  się  w  stronę  leżącego  na  stole  magazynu  i 
wpadli na siebie. John podtrzymał ją i roześmiał się.   

–  Zderzenie  zaraz  pierwszego  dnia  w  pracy!  Co  by  na  to 

powiedzieli na urazówce! 

Zwłaszcza  niektórzy,  przemknęło  jej  przez  myśl  i  w  tej  samej 

chwili  do  pokoju  wszedł  doktor  Armstrong.  Chłodnym  spojrzeniem 
obrzucił Johna.   

–  Ty  jeszcze  tutaj?  Słyszałem,  że  masz  mnóstwo  pilnych 

telefonów.   

Na Beth nawet nie spojrzał, ale i tak oblała się rumieńcem.   
–  Waśnie  kończyłem  kawę  –  spokojnie  wyjaśnił  John  –  kiedy 

nadeszła  Beth,  a  ponieważ  nie  mieliśmy  dotąd  okazji  się  poznać, 
przysiadłem  jeszcze  na  chwilę.  Swoją  drogą,  moglibyśmy  kiedyś 
umówić się na drinka. Co ty na to, Beth? 

Poczuła  na  sobie  baczne  spojrzenie  Sama  i  ujrzała  jego  surowo 

zaciśnięte usta.   

Dlaczego tak się zdenerwował? Dlaczego jest taki wściekły? Może 

background image

nie lubi, jak lekarze na jego oddziale umawiają się ze sobą? On chyba 
nie myśli...   

Przypuszczenie  było  tak  absurdalne,  że  niemal  głośno  się 

roześmiała.  Z  drugiej  strony,  ogarnęła  ją  złość.  To,  że  Sam  jest  jej 
przełożonym, nie upoważnia go do wtrącania się w jej prywatne życie.   

Uśmiechnęła się promiennie do Johna.   
–  Bardzo  chętnie,  z  przyjemnością  –  powiedziała  i  kolega 

odwzajemnił jej uśmiech.   

–  W  takim  razie,  kiedy  tylko  zechcesz,  jestem  do  dyspozycji.  – 

John skłonił się szarmancko i opuścił pokój.   

Zostali sami.   
– Nie tracisz czasu, jak widzę – parsknął Sam. – Wolałbym jednak, 

żebyś planowała towarzyskie rozrywki poza godzinami pracy.   

Spojrzała na niego uprzejmie i obojętnie.   
–  Tak  jest,  panie  doktorze,  przyjęłam  do  wiadomości  – 

oświadczyła oficjalnie – a teraz wracam do swoich obowiązków.   

Chciała  wyjść,  ale  zastąpił  jej  drogę.  Przytrzymał  ją  za  ramiona  i 

głęboko popatrzył w oczy.   

– Mówiłem poważnie – powiedział cicho. – Skup się na pracy, w 

przeciwnym razie możesz mieć kłopoty.   

Uśmiechnął się drwiąco, puścił ją i wyszedł.   
Beth  zadrżała.  Nie  rozumiała,  co  się  z  nią  dzieje  i  dlaczego  ten 

człowiek ma na nią taki niesamowity wpływ, ale wiedziała, że praca z 
nim nie będzie łatwa.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Nastała jesień i pokryła trawniki grubym dywanem rdzawych liści. 

W przychodni panowały poprawne stosunki, co w praktyce oznaczało, 
że  nawet  z  kimś  takim  jak  Sam  można  współpracować,  jeśli  się 
ograniczy kontakt do minimum.   

Beth najchętniej wcale by go nie widywała, ponieważ stan, w jaki 

ją  wprawiał,  zdumiewał  ją  i  niepokoił.  Spotykali  się  jednak 
codziennie.  Przy  odrobinie  szczęścia  udawało  jej  się  opanowywać  i 
rozmawiać  z  nim  spokojnie  i  fachowo,  nie  czerwieniąc  się  i  nie 
spuszczając oczu.   

Pewnego  ranka,  wchodząc  do  rejestracji,  spotkała  Debbie. 

Wymieniły  uwagi  na  temat  urody  pory  roku  i  już  miały  się  rozstać, 
kiedy Debbie żałośnie westchnęła.   

–  Niedługo  kolorowa  jesień  się  skończy  i  znowu  nastanie 

koszmarna  zima.  –  Wstrząsnęła  się  cała.  –  Nie  możesz  sobie 
wyobrazić,  jak ja  nie znoszę  zimy.  Stale ciemno,  zimno,  i nawet nie 
można wyjść do ogródka. Zupełnie jakby się żyło w czarnej chmurze.   

–  To  nawet  ma  swoją  nazwę  –  orzekła  Beth.  Debbie  szeroko 

otworzyła oczy.   

–  Jaką?  Ja  to  nazywam  po  prostu  beznadziejnym  klimatem  tego 

skrawka ziemi.   

Beth roześmiała się.   
– To określona jednostka chorobowa, zwana fachowo nawracającą 

depresją zimową. Leczy się ją. Mówiłaś o tym komuś? 

–  Nie,  sądziłam,  że  to  normalne.  Wiele  osób  nie  lubi  zimy  i 

ciemności.   

Beth skinęła głową.   
–  Wszystko  jest  kwestią  proporcji  –  oznajmiła  poważnie.  –  Jeśli 

reagujesz na zimę tak silnie, że nie możesz normalnie funkcjonować, 
powinnaś  zasięgnąć  porady  kogoś,  kto  się  na  tym  zna.  Wpadnij  do 
ranie kiedyś, jak będzie mniej pracy, pogadamy.   

Debbie skinęła głową.   
– Niezły pomysł.   
Już  miały  się  udać  każda  w  swoją  stronę,  kiedy  pojawił  się  John. 

Odłożył notes i komórkę i zajrzał do spisu pacjentów.   

– Kogo tutaj mamy? Może dziś nikt nie przyjdzie i będzie można 

background image

iść na piwo? – spytał żartobliwie.   

Rejestratorka podała mu gruby plik kart.   
–  Nie  ma  tak  dobrze,  to  wszystko  twoje,  John  komicznie 

przewrócił oczami, westchnął ciężko, a potem spojrzał na Beth.   

– Jak tam u ciebie? 
– Jakoś leci – odparła z uśmiechem. – W każdym razie z grubsza 

opanowałam już system.   

Jej rozmówca ze zdziwieniem uniósł brwi.   
– Jaki system? Nic nie słyszałem o żadnym systemie. Mnie się tutaj 

nic nie mówi.   

Debbie parsknęła śmiechem.   
–  System  polega  na  tym,  że  jedni  pilnie  pracują,  a  inni  bimbają. 

Nie chciałabym nikogo wskazywać palcem...   

John spiorunował ją wzrokiem.   
– Ale ty jesteś okropna... Wieczna prymuska, pracowita pszczółka.   
–  Co  nie  znaczy,  że  zaraz  nie  przylecisz  do  mnie  na  kawę...  – 

odcięła się zaatakowana Debbie.   

Rozstali  się,  śmiejąc  się  i  przekomarzając,  a  Beth  podpisała  kilka 

listów i poprosiła Maggie, żeby je wysłano popołudniową pocztą.   

–  Czy  przyszły  już  wyniki  tej  dziewczynki,  Kary  Kendall?  – 

zapytała jeszcze.   

– Gdzieś je widziałam. – Maggie poszperała w papierach leżących 

na biurku. – O, są tutaj, proszę.   

Beth  rzuciła  okiem  na  wynik  testów  i  jęknęła.  Maggie  uniosła  na 

nią pytające spojrzenie.   

– Nie jest dobrze? 
W tej samej chwili nadszedł Sam i stanął tuż obok. Marynarkę miał 

luźno narzuconą na ramiona. Beth podała mu papiery.   

– Obawiam się, że nie mam dobrych wiadomości – skomentowała 

cichym głosem.   

Przez chwilę czytał.   
– Tak, to białaczka – powiedział potem. – Nie ulega wątpliwości.   
Beth głęboko westchnęła.   
– Straszne... Jej rodzina... Pewnie podejrzewali, że to białaczka, ale 

człowiek  zawsze  się  łudzi.  Muszą  się  teraz  zmobilizować  i  stawić 
czoło sytuacji, a to bardzo trudne. – Spojrzała na Sama. – Znasz ich? 
Jacy oni są? 

– Tak. – Skinął głową. – Bardzo miła rodzina, mają dwoje dzieci.   

background image

– Kąty skończyła dopiero sześć lat...   
– Natychmiast powinna rozpocząć kurację. Im szybciej, tym lepiej. 

Kilka lat temu sprawa byłaby beznadziejna, ale teraz są duże szanse, 
że dziecko da się uratować – powiedział spokojnie.   

Beth uśmiechnęła się smutno i sięgnęła po teczkę.   
– Idę już, mam mnóstwo wezwań.   
Chciała go pożegnać, ale oznajmił, że będzie jej towarzyszył.   
–  Po  co?  –  Zamrugała  nerwowo.  Czyżby  chciał  jej  pilnować? 

Sądzi, że nie da sobie sama rady? 

Sam uspokoił ją.   
–  Nie  miałem  na  myśli  nic  złego,  nie  kwestionuję  twoich 

umiejętności.  Chciałem  ci  po  prostu  pokazać,  jak  można  oszczędzić 
czas,  kiedy  się  dobrze  zna  miasto.  Unikniesz  korków,  a  bywają 
niezwykle uciążliwe, zwłaszcza kiedy mamy nalot turystów.   

Zabrzmiało  to  rozsądnie,  ale  nie  zmniejszyło  jej  obaw. 

Perspektywa wspólnej jazdy wcale jej się nie uśmiechała.   

–  Jesteś  pewien,  że  to  konieczne?  –  próbowała  się  bronić.  – 

Poczekalnia  jest  pełna  pacjentów.  Doug  przyjdzie  dopiero  później, 
John urobi się po łokcie.   

–  Da  sobie  radę  –  odparł  sucho.  –  Większość  zresztą  czeka  na 

pielęgniarkę. Kelly ich załatwi.   

Ustąpiła  i  zrezygnowana  poszła  za  nim  w  stronę  parkingu. 

Następne  dwie  godziny  miała  spędzić  z  człowiekiem,  którego 
obecność  stanowiła  dla  niej  nieznośne  obciążenie  psychiczne. 
Próbowała na niego nie patrzeć; czuła, że się czerwieni, i wolała nie 
wiedzieć, jak jej skoczyło ciśnienie.   

Otworzyła  drzwi  samochodu,  rzucając  swemu  towarzyszowi 

niechętne  spojrzenie.  Może  jednak  w  końcu  się  zniechęci  i  puści  ją 
samą...   

– Na pewno zaryzykujesz wspólną jazdę? – zapytała posępnie.   
Sam wśliznął się na siedzenie pasażera.   
–  Dlaczego  nie?  Przecież  mnie  nie  zamordujesz.  Parsknął 

śmiechem i musiała się uśmiechnąć. W sumie może to nie najgorsze 
towarzystwo...   

– Jesteś okropny.   
Obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.   
–  Nie  pozbędziesz  się  mnie  tak  łatwo  –  oświadczył  wesoło.  – 

Początki  co  prawda  mieliśmy  trudne,  ale...  –  Zawiesił  głos  i  Beth 

background image

zdrętwiała. – Na pewno dojdziemy do porozumienia.   

–  Nie  wiem,  co  masz  na  myśli,  –  Doskonale  wiesz.  Pracujemy 

razem  i  musimy  znaleźć  jakiś  sposób,  żeby  to  się  odbywało  w  miarę 
normalnie. Nie możesz za każdym razem, kiedy wchodzę, robić takiej 
miny,  jakbyś  się  obawiała,  że  stanie  się  coś  złego.  Wznosisz  między 
nami mur.   

Ostrożnie  manewrowała  na  parkingu  i  odezwała  się  dopiero,  gdy 

wyjechali na drogę.   

– Przykro mi, ale nic na to nie poradzę – powiedziała. – Każdy na 

moim  miejscu  czułby  się  niezręcznie,  gdyby  go  bez  przerwy 
pilnowano  i  sprawdzano.  Wbrew  temu,  co  sądzisz,  ja  umiem 
pracować samodzielnie.   

Na jego twarzy odmalowało się szczere zdumienie.   
– Naprawdę tak to odbierasz? Strasznie mi przykro, przepraszam. 

Nie zdawałem sobie sprawy. Chciałem ci tylko pomóc, bo wiem, jak 
trudno  jest  się  odnaleźć  w  nowej  pracy.  Chciałem  ci  ułatwić 
aklimatyzację.  –  Zmarszczył  brwi.  –  Czasem  mam  wrażenie,  że  nie 
czujesz  się  u  nas  dobrze.  Jesteś  taka  spięta...  Sam  nie  wiem,  jak  to 
określić. Pamiętaj, że masz tutaj przyjaciół i że zawsze możesz na nas 
liczyć.   

Beth skupiła uwagę na prowadzeniu samochodu.   
–  Wiem  i  dziękuję  –  odezwała  się  po  chwili.  –  Dobrze  mi  się  z 

wami pracuje, chyba znalazłam swoje miejsce.   

Spojrzał na nią przeciągle, a ona pod wpływem jego wzroku znowu 

poczuła się niepewnie.   

– Może dręczy cię coś innego, coś nie związanego z pracą? – Sam 

znowu  przerwał  milczenie.  –  Mnie  możesz  powiedzieć,  ulży  ci. 
Najgorzej tłumić w sobie problemy. Chodzi o twoją córeczkę? 

Przecząco pokręciła głową.   
– Nie.   
–  Z  czasem  przyzwyczai  się  do  szkoły  i  będzie  tam  chodziła 

chętnie, nie martw się.   

Beth podjęła bezpieczny temat.   
– Wiem,  że to  musi  potrwać,  wszystkie dzieci bardzo przeżywają 

takie zmiany, ale ona... ona jest trochę inna.   

– W jakim sensie? 
– Po wypadku nigdy nie wróciła do siebie – mówiła dalej, jakby się 

zastanawiając.  –  Na  pozór  nic  nie  widać,  ale  kiedy  jest  zmęczona... 

background image

Nie biega, na przykład, tak szybko jak inne dzieci w jej wieku.   

Sam przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.   
– Ale naprawdę dręczy cię co innego? – zapytał potem łagodnie.   
Zdumiała  ją  jego  wrażliwość  i  wyczucie.  Sam  Armstrong  jest 

rzeczywiście dziwnym człowiekiem.   

Mimo  to  nie  zamierzała  mu  się  zwierzać;  jeszcze  pomyśli,  że 

osobiste sprawy mogą przeszkadzać jej w pracy. Stale jeszcze niezbyt 
mu  ufała.  Przecież  nigdy  nie  chciał,  żeby  z  nimi  pracowała,  zgodził 
się  tylko  pod  wpływem  Douga.  Nie  ceni  jej  i  nie  ukrywa  tego. 
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.   

–  Naprawdę  nic  mnie  nie  dręczy  –  odparła.  –  Po  prostu  strasznie 

się  staram  wypaść  jak  najlepiej  i  dlatego  nieraz  bywam  spięta.  Ale 
gdzie my właściwie jesteśmy? Wolałabym trafić pod wskazany adres.   

–  To  kilkaset  metrów  stąd.  –  Sam  łatwo  zgodził  się  na  zmianę 

tematu.   

Wizyty  okazały  się  mniej  skomplikowane,  niż  się  obawiała. 

Zwykła  codzienna  rutyna:  starsi  ludzie  nie  chcący  iść  do  szpitala, 
dziecko chore na krup, pacjent po usunięciu zaćmy.   

W powrotnej drodze Beth zdobyła się na uśmiech.   
– Miałam szczęście, że tak mi gładko poszło. Dziękuję, że ze mną 

pojechałeś.   

–  Nic  przecież  nie  zrobiłem.  –  Sam  wzruszył  ramionami.  –  Nie 

masz mi za co dziękować.   

–  Owszem,  bardzo  mi  pomogłeś.  Pacjenci  cię  znają,  a  gdybym 

przyjechała sama, musiałabym przełamywać lody, jak to nowicjusz.   

Droga wiodła wzdłuż morza, port srebrzył się w jesiennym słońcu i 

Beth nagle poczuła się lekka i radosna. Kornwalia, jednakowo piękna 
o każdej porze roku, była cudownym miejscem do życia.   

Sam  oparł  się  wygodnie  i  przymknął  oczy.  Dopiero  dźwięk 

komórki wyrwał go z błogostanu.   

– Miejmy nadzieję, że to nic groźnego – westchnął, a do słuchawki 

powiedział: – Doktor Armstrong, słucham. – Skrzywił się i spojrzał na 
Beth.  –  Co  tam,  Maggie?  Oczywiście,  że  go  pamiętam.  To  ten  z 
operowanym  kolanem.  Jesteśmy  bardzo  blisko  ich  domu.  Dobrze,  że 
zadzwoniłaś, zaraz tam pojedziemy.   

Beth zerknęła na niego pytająco.   
– Co się stało? 
–  Nic  dobrego.  Dzwonił  nasz  pacjent,  Tom  Watkins.  Jego  żona 

background image

nagle  zasłabła.  Oboje  mają  około  siedemdziesiątki.  Musi  być 
niewesoło, bo Tom nie jest facetem, który robi alarm z byle powodu.   

Zawróciła  i  pojechała  we  wskazanym  kierunku.  Po  chwili 

zatrzymali się pod niewielkim murowanym domem.   

Sam szybkim krokiem poszedł ku drzwiom i Beth podążyła za nim. 

Gospodarz na ich widok odetchnął z ulgą.   

–  Jak  dobrze,  że  pan  jest,  doktorze.  I  tak  szybko...  Nie  chciałem 

robić kłopotu.   

Sam uspokoił go.   
–  Przecież  mówiłem,  że  zawsze  można  mnie  wzywać,  o  każdej 

porze dnia i nocy. Bardzo dobrze pan zrobił. Gdzie żona? 

Tom Watkins, kulejąc, poprowadził ich do saloniku.   
–  Nie  wiem,  co  się  stało  –  mówił  po  drodze.  –  Edie  wstała  jak 

zwykle  wcześnie,  ona  nie  lubi  wylegiwać  się  w  łóżku.  Trochę  się 
czuła zmęczona, ale tak to już jest w naszym wieku, człowiek nie lata 
tak jak dawniej. Potem powiedziała, że gniecie ją w piersi, i zasłabła.   

– Czy skarżyła się na jakieś bóle? 
– Tak, dlatego zadzwoniłem.   
Weszli do pokoju, w którym leżała starsza kobieta.   
– Ułożyłem ją na kanapie. – Oczy Toma napełniły się łzami. – Od 

godziny skarżyła się na bóle, ale nie pozwoliła mi wzywać pogotowia.   

Sam położył dłoń na jego ramieniu.   
– Proszę się uspokoić. Zrobimy, co w naszej  mocy. – Zwrócił się 

do leżącej. – Edie, podobno ma pani bóle w Matce piersiowej. Jak są 
silne? 

Kobieta była bardzo blada; z trudem uniosła powieki. Na jej czole 

lśniły kropelki potu.   

Rozchyliła usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk.   
– Proszę nic nie mówić – powiedział szybko Sam. – Proszę tylko 

pokazać, gdzie boli.   

Chora  z  trudem  uniosła  rękę  i  wskazała  lewą  stronę  klatki 

piersiowej.   

– Tutaj... – szepnęła. – Mocno.. *.   
–  Dobrze,  teraz  proszę  odpocząć.  –  Zbadał  jej  puls,  a  potem 

uważnie osłuchał.   

Tom wbił w niego przerażone oczy.   
– Co jej jest, panie doktorze? 
– Ma zawał, ale niezbyt rozległy. Zaraz zawieziemy ją do szpitala.   

background image

Stary człowiek złapał Beth za rękę ruchem tonącego.   
– Proszę się  uspokoić  –  szepnęła.  –  Żona zaraz będzie pod dobrą 

opieką.   

– Pojadę z nią.   
Beth uścisnęła jego dłoń.   
–  Oczywiście,  i  zostanie  pan  przy  niej  w  szpitalu.  Zauważyła 

znaczący wzrok Sama i odeszła z nim na bok.   

–  Wezwij  karetkę  –  polecił.  –  Ja  zostanę  przy  niej.  Wyraz  jego 

oczu nie wróżył nic dobrego.   

– Stan jest poważny, prawda? – zapytała ściszonym głosem.   
–  Edie  ostatnio  niedomagała  –  odparł  oględnie.  –  Jest  też  w 

podeszłym wieku.   

– Jak on sobie da radę bez niej... – Tylko to jedno przyszło jej do 

głowy.   

Sam otrząsnął się.   
–  Podam  Edie  środki  przeciwbólowe,  a  ty  postaraj  się  namówić 

Toma, żeby się opanował i przygotował jej rzeczy.   

–  Zaraz  się  tym  zajmę  –  zapewniła  go.  –  Teraz  dzwonię  po 

pogotowie. Czy oni mają tutaj jakąś rodzinę? 

–  Chyba  córkę,  ale  nie  wiem  dokładnie,  gdzie  mieszka.  Beth 

energicznie przystąpiła do działania.   

–  Wezmę  od  Toma  numer  telefonu  i  zadzwonię  do  niej.  Będzie 

potrzebna.   

– Beth...   
Zwróciła ku niemu głowę i poczuła na ustach muśnięcie jego warg.   
– Dziękuję za pomoc – usłyszała szept. – Jesteś niezastąpiona. ..   
Niemal biegiem udała się do telefonu.   
W  niecałą  godzinę  później,  po  odjeździe  ambulansu,  jechali  z 

powrotem  do  szpitala.  Tym  razem  prowadził  Sam  i  była  mu  za  to 
wdzięczna. Czuła się zmęczona i smutna; z radosnego nastroju nic nie 
pozostało, słoneczny ranek zamienił się w chmurne popołudnie.   

Bolała  ją  głowa;  pewnie  z  głodu  albo  z  napięcia.  A  może  złożyły 

się na to wydarzenia ostatnich kilku godzin: niedomaganie ojca, zawał 
pani Watkins, leciutki jak morska bryza pocałunek Sama.   

Zerknęła  w  jego  stronę  i  przypomniała  sobie,  jak  niemal  przez 

godzinę  tłumaczy!  przerażonemu  staremu  człowiekowi,  na  czym 
polega  choroba  jego  żony,  jakiej  kuracji  zostanie  poddana,  jak  go 
pocieszał i przekonywał, że wszystko będzie dobrze. Nie każdy lekarz 

background image

poświęciłby na to swój cenny czas.   

Rodził się w niej podziw i jeszcze jakieś inne uczucie, którego nie 

rozumiała.   

–  Znowu  zaczynasz?  –  odezwał  się  znad  kierownicy  Sam.  Beth 

drgnęła.   

– O czym mówisz? – spytała, wyrwana z zamyślenia.   
– Znowu się zasępiłaś.   
– Przepraszam.   
Sam skrzywił się lekko.   
– Nie masz za co przepraszać. Nie jestem twoim wrogiem, chcę ci 

pomóc,  jeśli  mi  pozwolisz.  Nie  musisz  się  martwić  o  Watkinsów,  są 
już w szpitalu w dobrych rękach.   

Beth znowu się zamyśliła.   
–  Pewnie  od  bardzo  dawna  są  małżeństwem  –  odezwała  się  po 

chwili.   

– Dopiero co uroczyście obchodzili złote gody.   
– Pięćdziesiąt lat! – W głosie Beth zabrzmiał podziw. – Nie wiem, 

jak ludzie mogą żyć, kiedy stracą kogoś, z kim byli tak długo.   

Obrzucił ją zamyślonym wzrokiem.   
–  Jesteś  lekarzem  i  znasz  zasady.  Nie  wolno  ci  podchodzić 

emocjonalnie do spraw pacjentów.   

Westchnęła ze smutkiem.   
– Wiem,  ale to nie zawsze  łatwe.  Zwłaszcza jeśli  chory jest  kimś 

bliskim.   

Przez chwilę na niego patrzyła, a potem odwróciła twarz w stronę 

okna.   

–  Masz  na  myśli  kogoś  konkretnego?  –  usłyszała  po  pewnym 

czasie. – Kogoś z rodziny? Twojego męża? 

Nie  odpowiedziała,  zdziwiona  jego  pytaniem  oraz  tym,  że  tak 

szybko zapomniała o Timie, zupełnie jakby nigdy nie istniał.   

– Nie – zaprzeczyła machinalnie. – Nie miałam na myśli jego. – A 

widząc, że Sam czeka na odpowiedź, dodała: – Chodzi o mojego ojca.   

– Jak rozumiem, masz konkretne powody do niepokoju? 
– pytał dalej rzeczowo.   
Skinęła głową.   
– Mam nadzieję, że nie, i że to tylko sprawa mojej wyobraźni...   
– Ale tak nie jest? 
–  Nie.  –  Tama  nagle  się  przerwała  i  słowa  popłynęły.  –  Tata  od 

background image

pewnego czasu źle się czuje, a ponieważ jest strasznie uparty, nie chce 
iść do lekarza. Mama bardzo się tym przejmuje i chyba ma rację.   

Sam na sekundę oderwał wzrok od drogi i przeniósł go na Beth.   
– Skoro obie coś podejrzewacie, chyba się nie mylicie – powiedział 

cicho. – Ty jesteś lekarzem, a mama, jako najbliższa mu osoba, wiele 
wyczuwa. Jakie ma objawy? 

– Utrzymuje, że nie ma żadnych i nic mu nie jest. To właśnie jest 

najgorsze. – Beth niemal jęknęła. – Nic z niego nie można wyciągnąć. 
2  mojej  obserwacji  wynika  jednak,  że  znacznie  ograniczył  swoją 
aktywność.   

– To jeszcze nic takiego...   
–  Tak  –  zgodziła  się  –  ale  tatuś  zawsze  był  bardzo  aktywny, 

uprawiał  wszystkie  sporty.  Namiętnie  grał  w  tenisa,  uwielbiał  to,  a 
teraz mama mówi, że przez całe lato tylko kilka razy był na korcie.   

– Podał jakiś powód? 
– Nie, wspomniał tylko, że ma kłopoty z oddychaniem i stale musi 

odpoczywać.   

– Pali? – zbierał wywiad Sam.   
–  Nie,  i  nie  ma  nadwagi  –  dodała  od  razu.  –  I  nie  ma  też 

specjalnych powodów do stresu.   

– Kiedy ostatnio był u lekarza? 
–  Dawno.  Jego  lekarz  poszedł  na  emeryturę  i  ojciec  nie  wybrał 

sobie nikogo na jego miejsce. Mówi, że nie ma po co. Jakiś czas temu 
mama wysłała go do laryngologa, bo miał coś ze słuchem.   

Sam przez chwilę milczał..   
– Wygląda na to, że twój ojciec ma problemy z sercem – odezwał 

się wreszcie. – Powinien go zbadać dobry kardiolog.   

– Nie będzie łatwo przekonać tatę, że to konieczne...   
–  Ty  namówisz  ojca  na  tę  wizytę,  a  ja  znajdę  specjalistę  – 

podsumował Sam. – Już nawet wiem, kogo. Jim Elliot. Zaraz do niego 
zadzwonię,  na  pewno  przyjmie  ojca.  Przyjaźnimy  się  od  lat,  a  na 
dodatek ostatnio wyświadczyłem mu pewną przysługę.   

Wjechali  na  szpitalny  parking  i  Beth  uniosła  na  Sama  spojrzenie 

pełne wdzięczności.   

– Nie wiem, jak ci dziękować – szepnęła. – Mama się uspokoi, jak 

się dowie, że doktor Elliot zbada ojca.   

– Od ciebie zależy, czy w ogóle pozwoli się zbadać. Powiedz mu, 

że chowanie głowy w piasek to najgorsza metoda – poradził jej Sam.   

background image

Rzucił to zwykłym, obojętnym tonem, jakby przemawiał do kogoś 

zupełnie  obcego,  ale  Beth  prawią  go  nie  słyszała.  Całym  wysiłkiem 
woli skupiła się, żeby go nie pogłaskać po włosach – ani nie dotknąć 
jego ust.   

Otworzyła drzwi i powoli wysiadła z samochodu.   
– Jeszcze raz ci dziękuję i z góry przepraszam, jeśli się okaże, że 

trudziłeś się na próżno – powiedziała z wahaniem.   

– Zaryzykuję.   
Zdążyła jeszcze napić się kawy, zanim nadszedł pierwszy pacjent. 

Powitała go uśmiechem.   

– Proszę, niech pan siada i powie mi, co pana do mnie sprowadza.   
Trevor  Johnson,  lekko  otyły  mężczyzna  w  wieku  około 

czterdziestu lat, usiadł na krześle i poprawił okulary.   

– Skończyły mi się tabletki na migrenę, chciałbym prosić o receptę.   
Beth spojrzała na ekran komputera.   
–  Ostatni  atak  miał  pan  dosyć  dawno.  Był  pan  wtedy  u  doktora 

Reynoldsa.   

Pacjent skinął głową.   
–  Tak,  prawie  półtora  roku  temu.  Myślałem,  że  to  się  już  nie 

powtórzy, ale teraz czuję, że to cholerstwo znowu mnie może dopaść. 
A zwłaszcza teraz bardzo bym tego nie chciał, mam trudną sytuację w 
pracy. Jest szansa na awans, ale jestem w takim wieku, że mogą mnie 
wyrolować.   

Beth uśmiechnęła się.   
– Ile pan ma lat? Czterdzieści? 
– Czterdzieści dwa.   
–  Trudno  to  nazwać  podeszłym  wiekiem...  Odwzajemnił  jej 

uśmiech, a potem lekko się skrzywił.   

–  Tak,  ale  jak  się  ma  obok  siebie  stado  trzydziestolatków  po 

dobrych  studiach  i  z  całkiem  sporym  doświadczeniem,  człowiek 
zaczyna  czuć  się  niepewnie.  Zwłaszcza  kiedy,  tak  jak  ja,  poznał  już 
smak bezrobocia.   

W oczach Beth ukazało się współczucie.   
– W jakich godzinach pan pracuje? 
–  Normalnie  od  dziewiątej  do  piątej,  ale  teraz  zakupili  w  firmie 

nowe  komputery  i  trzeba  zaktualizować  cały  system.  Muszę  być  do 
dyspozycji.   

Beth spoważniała.   

background image

– Praca w takim napięciu może mieć znane panu konsekwencje. – 

Ruchem  dłoni  uprzedziła  jego  protest.  –  Wiem,  że  praca  jest  bardzo 
ważna, ale musi pan trochę zwolnić tempo.   

Trevor zdjął okulary, przetarł je i włożył z powrotem.   
– Powiem to szefowi, jak tylko go spotkam. Będzie zachwycony.   
Wypisała receptę i podała mu ją.   
– Niestety, nie mogę nic poradzić na sytuację w pańskim biurze – 

dorzuciła  jeszcze  –  ale  daję  panu  nowy,  skuteczny  i  bezpieczny  lek. 
Zapobiega  migrenie  i  nie  ma  skutków  ubocznych,  co  nie  znaczy,  że 
nie  powinien  pan  znaleźć  jakiegoś  sposobu,  żeby  pogodzić  pracę  ze 
zdrowiem. Wiem, że to niełatwe, ale muszę to panu powiedzieć.   

Ostatnią  pacjentką  tego  dnia  była  młoda  ciemnowłosa  kobieta. 

Wyraźnie  zalękniona,  z  oczyma  pełnymi  łez,  przysiadła  na  brzeżku 
krzesła.   

– Pani Julie Barratt, prawda? – zachęcająco odezwała się Beth.   
Kobieta przełknęła łzy i sięgnęła do kieszeni po chusteczkę.   
–  Przepraszam,  ale  nie  mogę  się  opanować  –  wyjąkała.  –  To  ten 

guzek w piersi.   

Beth  zajrzała  do  komputera.  Pacjentka  została  skierowana  przez 

doktora Armstronga na onkologię.   

–  Powiedział,  że  muszą  mnie  operować...  –  Błękitne  oczy  Julie 

Barratt wypełniły się łzami. – To pewnie jest dziedziczne, moja matka 
umarła  na  raka  piersi.  Ja  nie  boję  się  mastektomii,  jak  trzeba,  to 
trzeba,  martwi  mnie  co  innego...  Skoro  to  jest  dziedziczne...  czy  ja 
mogę mieć dzieci, jeśli mają odziedziczyć taką straszną chorobę? 

Beth wyprostowała się i spojrzała pacjentce prosto w oczy.   
– Będę z panią szczera. Pewne ryzyko istnieje, ale to nie oznacza, 

że  należy  przewidywać  najgorsze.  Co  pani  na  ten  temat  powiedział 
onkolog? 

Kobieta pociągnęła nosem.   
–  Mówił  bardzo  dużo,  ale  nic  nie  pamiętam,  byłam  zszokowana. 

Podał  mi  wynik  biopsji,  powiedział,  że  to  nowotwór  złośliwy  i  że 
trzeba usunąć piersi. Siedziałam, patrzyłam na niego i myślałam, że to 
na pewno pomyłka i że chodzi o kogoś innego. Przecież takie rzeczy 
nie zdarzają się ludziom w moim wieku, prawda? Co innego, jak ktoś 
jest już stary...   

– Nie ma takiej reguły – łagodnie wtrąciła Beth. – Co jeszcze pani 

powiedział lekarz? 

background image

– Dodał, że  muszę  mieć usunięte obie piersi, bo istnieje poważne 

ryzyko  przerzutu.  –  Uniosła  oczy.  –  Boję  się,  ale  już  się  z  tym 
pogodziłam,  mogę  z  tym  żyć.  Chodzi  mi  tylko  o  moją  córkę...  – 
Rozpłakała się. – Wolę nie mieć dzieci , niż skazać je na coś takiego, 
przez co teraz sama przechodzę.   

Beth pogłaskała jej rękę.   
– Domyślam się, jak się pani czuje, i serdecznie pani współczuję. 

Dziesięć  lat  temu  moja  mama  też  zachorowała  na  raka.  Wahała  się, 
czy  wyrazić  zgodę  na  usunięcie  obu  piersi,  a  teraz  mówi,  że  to  była 
najrozsądniejsza  decyzja  w  jej  życiu.  Operacja  zakończyła  się 
sukcesem i nie grożą jej przerzuty.   

Pacjentka  słuchała  uważnie  i  nie  spuszczała  z  niej  bacznego 

spojrzenia.   

– A pani doktor? – zapytała po chwili spiętym głosem.   
– Nigdy się pani nie bała, że też może to mieć? 
– Są sposoby, żeby tego uniknąć – łagodnie odparła Beth.   
– Regularnie badam sobie piersi i raz do roku robię mammografię. 

Medycyna  bardzo  szybko  się  rozwija  i  profilaktyka  staje  się  coraz 
bardziej skuteczna.   

Julie przełknęła ostatnią łzę.   
– Jakoś mi teraz lżej – szepnęła. – Dobrze, że do pani przyszłam. 

Bardzo chciałam z kimś porozmawiać.   

– Proszę przychodzić, kiedy tylko pani zechce.   
Po  wyjściu  pacjentki  Beth  przymknęła  oczy.  Czuła  się 

wykończona.  Nie  lubiła  takich  sytuacji;  natychmiast  też  powróciła 
myśl  o  ojcu.  Ujrzała  przed  sobą  jego  pobladłą,  zmęczoną  twarz, 
przypomniała  sobie  jego  powolne,  jakby  ospałe  ruchy.  Niemal  czuła 
jego  udrękę,  udrękę  człowieka  zdradzonego  przez  własne  ciało. 
Choroba jest straszna, potrafi być nieubłagana, i nie wybiera...   

–  Mogę  na  chwileczkę?  –  Głos  Sama  dobiegł  ją  z  bardzo  daleka, 

chociaż stał w progu jej drzwi. – Pukałem, ale byłaś tak pogrążona w 
myślach, że nie słyszałaś.   

Wstała zza biurka, próbując się skoncentrować.   
– Tak, ja tylko... zaraz...   
– Maggie mi powiedziała, że twój ostatni pacjent właśnie wyszedł i 

chciałem  jeszcze  cię  złapać  –  ciągaj  Sam,  wchodząc.  –  Wszystko  w 
porządku? 

Nerwowo zaczęła porządkować porozkładane na biurku papiery.   

background image

– Oczywiście. Potrzebujesz czegoś? 
– Tak, ale mogę poczekać. – Zmarszczył brwi. – Przecież widzę, że 

coś się dzieje. Powiedz, o co chodzi.   

Jest zdecydowanie zbyt przenikliwy i wyczulony na jej nastroje.   
– Nic się nie dzieje – rzuciła opryskliwie. – Po prostu trochę boli 

mnie głowa.   

Jego oczy pociemniały.   
– Nie umiesz kłamać. Widzę, że coś cię dręczy.   
Nie miała siły walczyć. Ten człowiek wprawiał ją w stan nerwowej 

wibracji i zmuszał do podporządkowania się swej woli.   

– To ta bezsilność – poddała się. – Medycyna niby idzie naprzód, a 

stale  zdarzają  się  sytuacje,  w  których  nic  człowiekowi  nie  możemy 
pomóc. Czuję się wtedy kompletnie niepotrzebna i śmieszna.   

Sam podszedł bliżej.   
–  Czy  to  ma  związek  z  pacjentką,  która  właśnie  opuściła  twój 

gabinet? 

Beth skinęła głową.   
– Tak, jest o dwa lata ode mnie młodsza i ma raka piersi.   
Dziewięć  miesięcy  temu  wyszła  za  mąż,  a  teraz  czeka  ją 

mastektomia.  Nawet  nie  możesz  sobie  wyobrazić,  przez  co  ona 
przechodzi.   

– Nawet nie próbuję – rzeki ciepłym głosem – ale jestem lekarzem, 

ty też, i pewnie jej wyjaśniłaś, że ma bardzo duże szanse.   

Beth z trudem powstrzymała łzy.   
–  Jasne,  ona  nawet  twierdzi,  że  od  razu  poczuła  się  znacznie 

lepiej... Chyba jednak trochę to uprościłeś.   

–  Dlaczego?  Przecież  nie  jesteś  odpowiedzialna  za  fakt,  że 

zachorowała,  nie  ty  postawiłaś  diagnozę,  nie  ty  powiedziałaś  jej  o 
wszystkim pierwsza.   

– Ale czuję się... nie w porządku.   
– Los jest nie w porządku, moja droga, a ona ma ogromne szanse 

wyjść z tego i żyć normalnie.   

W głosie Beth zabrzmiała gorycz.   
– Tylko że zapewne nigdy nie będzie miała dzieci.   
– Nie widzę powodu. Mastektomia nie zakłada bezpłodności.   
On nic nie rozumie i wszystko trzeba wytłumaczyć mu jak małemu 

chłopcu.   

–  Chodzi  o  co  innego.  Są  młodym,  szczęśliwym  małżeństwem, 

background image

właśnie  przeprowadzili  się  do  nowego  domu,  chcą  mieć  rodzinę,  ale 
świat  Julie  się  rozpadł.  Boi  się  mieć  dzieci  z  obawy,  że  przekaże 
chorobę nowotworową swojej córce. Wyznała mi to, a ja jej zaczęłam 
prawić banały o rozwoju medycyny. Co ze mnie za lekarz? 

Sam spojrzał na nią surowo.   
–  Wybór  należy  do  niej,  nie  do  nas  –  oświadczył  głosem  nie 

znoszącym  sprzeciwu.  –  Musimy  kierować  się  rozumem,  a  nie 
emocjami. Jeśli chcesz przeżyć w tym zawodzie, musisz być bardziej 
odporna. Lekarz nie jest cudotwórcą, wystarczy, że dobrze wykonuje 
swój  zawód.  Medycyna  naprawdę  rozwija  się  z  każdym  dniem,  a  to 
napawa  optymizmem.  Julie  będzie  miała  doskonalą  opiekę  i  z 
pewnością odzyska zdrowie.   

– Takie to dla ciebie proste...   
– Tego nie powiedziałem. Opanowała się.   
– Przepraszam. Wzruszyłam się tak, bo kilka lat temu moja matka 

też miała raka, dlatego tak to na mnie podziałało. Chyba rzeczywiście 
przesadziłam.   

Spróbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało.   
– A teraz boisz się o ojca – odezwał się po chwili Sam. – Ponadto 

masz na głowie córkę i nową pracę. Nic dziwnego, że się stresujesz.   

– Nic mi nie będzie.   
– Powinnaś się rozerwać – zadecydował nagle – i nawet wiem, jak 

to  zrobić.  Nad  morzem  jest  mały  pub,  dobre  jedzenie,  miły  nastrój. 
Zapraszam cię na kolację.   

–  Nie  musisz.  –  Beth  dumnie  uniosła  głowę.  –  Nie  musisz 

prowadzić  mnie  za  rączkę.  Sama  potrafię  zorganizować  sobie  życie 
towarzyskie.   

Wcale się nie zraził.   
–  Nie  wątpię  –  odparł.  –  Chciałbym  tylko,  żebyś  się  na  chwilę 

oderwała od problemów codziennego dnia. Na kiedy się umówimy? 

Beth nie zastanawiała się długo.   
–  Miło  z  twojej  strony,  ale  nie,  dziękuję.  Nie  jestem  w  nastroju. 

Ponadto  uważam,  że  będzie  lepiej,  jeśli  nasza  znajomość  pozostanie 
czysto zawodowa. W ten sposób unikniemy nieporozumień. Chyba cię 
nie uraziłam.   

Jego spojrzenie stężało.   
– Popełniasz  poważny błąd,  tak stale uciekając.  Przed  życiem nie 

uciekniesz. Unik nigdy nie jest dobrym wyjściem, a żeby stawić czoło 

background image

nowym  wyzwaniom,  trzeba  nie  lada  odwagi.  Wątpię,  żeby  ci  jej 
starczyło.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Jego  słowa  prześladowały  ją  przez  kilka  dni.  Jakim  prawem  ją 

sądzi?  Jakim  prawem  nazwał  ją  tchórzem?  Jest  po  prostu  ostrożna  i 
nie  ma  w  tym  absolutnie  nic  złego.  Kto  się  raz  sparzył,  dmucha  na 
zimne. Kogo raz skrzywdzono, nie podstawia się po raz drugi.   

Chociaż,  prawdę  mówiąc,  krótka  wizyta  w  pubie  to  nic  groźnego. 

Mogłoby nawet być przyjemnie...   

Beth  musi  się  jednak  liczyć  z  Sophie.  Jest  mała,  ale  inteligentna. 

Na  pewno  pamięta  jeszcze  ojca,  wypadek,  cierpienie,  pobyt  w 
szpitalu.  Dość  jak  na  jedno  krótkie  życie.  Są  z  sobą  bardzo  zżyte  i 
Sophie nie zniesie obok matki żadnego mężczyzny.   

Swoją  drogą  ciekawe,  jak  by  zareagowała?  Już  nieraz  pytała, 

dlaczego  nie  ma  tatusia...  Prędzej  czy  później  trzeba  jej  będzie 
wszystko jakoś wytłumaczyć.   

– Mamo! Idziemy! Jesteś gotowa? 
Beth  odwróciła  się  i  ujrzała  małą  istotkę  podskakującą  z 

podniecenia. Uklękła i pomogła jej włożyć kurtkę.   

– Masz rękawiczki i szalik, córeczko? 
– Niepotrzebne mi.   
–  Owszem,  potrzebne.  –  Sophie  pocałowała  mały  nosek.  –  Nad 

morzem będzie zimno. Idę po kurtkę, a ty włóż długie butki.   

Sophie usiadła na podłodze i z zapałem zaczęła wciągać czerwone 

kalosze.   

Chyba  oszalała,  żeby  ciągnąć  dziecko  na  plażę  w  taką  pogodę... 

Beth  kochała  morze  i  fakt,  że  miała  je  teraz  tak  blisko,  sprawiał,  że 
biegała na plażę, kiedy tylko mogła.   

– Mamo! Miś też z nami idzie! Pewnie. Dlaczego by nie! 
Prawie  już  stały  w  drzwiach,  kiedy  odezwał  się  dzwonek. 

Otworzyła  i  serce  podeszło  jej  do  gardła  na  widok  Sama.  Miał  na 
sobie dżinsy i wełniany sweter.   

– Cześć. – Uśmiechnął się szeroko. – Wiem, że masz wolne w ten 

weekend. Chciałem pogadać, ale widzę, że wychodzicie.   

Sophie  mocno  ujęła  matkę  za  rękę  i  ciekawie  spojrzała  na 

nieznajomego.   

– Jak ci na imię? – zapytała.   
– Sam – odparł swobodnie. – Pracuję z twoją mamusią. – Przykląkł 

background image

i mówił dalej: – Ty pewnie jesteś Sophie, a jak się nazywa ten miś? 

Sophie wydęła usteczka.   
– George.   
Już miał zapytać dlaczego, ale powstrzymał go wzrok Beth.   
– Idziemy na plażę – wyjaśniła mała. – Z mamą i z misiem.   
Sam wstał i cofnął się.   
–  W  takim  razie  nie  przeszkadzam.  Zadzwonię  do  ciebie  później, 

Beth.   

Spojrzała  na  niego  i  zrozumiała,  że  ma  dla  niej  jakieś  ważne 

wiadomości.   

– Poczekaj, wiesz coś o moim ojcu? – zatrzymała go. Skinął głową 

i odparł ściszonym głosem, tak żeby dziecko nie mogło zrozumieć.   

– Dzwonił do mnie Jim Elliot i podał mi wyniki badań. Może bym 

się z wami przeszedł i wszystko ci opowiedział? Oczywiście, jeśli nie 
przeszkadzam.   

– Dobrze – zgodziła się natychmiast. – Tylko pewnie zmarzniesz w 

samym swetrze. Na plaży jest wiatr.   

–  Nie  szkodzi,  jakoś  wytrzymam.  Sophie  powiodła  wzrokiem  po 

dorosłych.   

– On z nami idzie? – zapytała. Sam uśmiechnął się do niej.   
–  Jeśli  tylko  się  zgodzisz.  Nazbieramy  ci  z  mamusią  ślicznych 

muszelek.   

Dziewczynka nie zaprotestowała i po chwili we troje schodzili już 

w stronę przystani.   

Na plaży hulał zimny wiatr i Sam schował ręce do kieszeni spodni. 

Sophie natychmiast popędziła w stronę morza. Po chwili odwróciła się 
i spojrzała na matkę.   

– Miałaś zbierać muszelki – powiedziała z wyrzutem. – Tutaj jest 

tyle muszli, malutkie i taaakie wielkie...   

Beth pochyliła się, udając, że szuka pięknego okazu.   
–  Co  ci  powiedział  Jim  Elliot?  –  zwróciła  się  do  Sama  cichym 

głosem. – Sprawa musi być poważna, skoro do mnie przyszedłeś.   

Jej towarzysz schylił się również.   
–  Tak  –  przytaknął.  –  Sprawa  jest  poważna.  Poczuła  ucisk  w 

żołądku.   

– To serce, prawda? – spytała zdławionym głosem.   
– Tak.   
Beth wyprostowała się; przeszedł ją lodowaty dreszcz, nie mający 

background image

nic wspólnego z nadmorskim chłodem.   

– Podejrzewałam, że to serce. – Skuliła się, jakby oczekując ciosu. 

– Wiedziałam... Ojciec nigdy na nic się nie skarżył, ale mama mówiła, 
że  stale  jest  słaby  i  kręci  mu  się  w  głowie.  Czy  trzeba  się  liczyć  z 
koniecznością wszczepienia rozrusznika? 

Sam nie odpowiedział wprost, – Doktor Elliot zrobił mu wszystkie 

badania.  EKG,  echo  serca,  rentgen  płucoserca.  Prawdopodobnie 
chodzi o niedomykalność zastawek. Konieczna jest operacja, i to jak 
najszybciej. Sądzisz, że uda ci się przekonać ojca i wyrazi zgodę? 

Oblizała spierzchnięte wargi.   
– Muszę, nie mam wyjścia.   
Poczuła  na  ramionach  dłonie  Sama;  emanował  z  niego  spokój  i 

siła. W tej samej chwili podbiegła do nich Sophie.   

– Mamo, zobacz, co znalazłam! – Energicznym ruchem wysunęła 

przed siebie siatkę. – To ma nogi! 

Beth cofnęła się instynktownie.   
– Wolałabym tego nie widzieć. Sam udał zaciekawienie.   
– Mogę zerknąć? 
–  Bardzo  proszę  –  wzdrygnęła  się  Beth.  Zerknął  do  siatki  i 

gwizdnął ż zachwytu.   

– Ale piękny krab! Jakie ma nogi! 
Delikatnie wydobył stworzenie z siatki i położył na dłoni.   
–  Włóż  go  z  powrotem  do  wody.  –  Beth  znowu  zrobiła  krok  do 

tyłu.   

– Dobry pomysł.   
Sam postawił kraba na wilgotnym piasku, w zasięgu fali, i otrzepał 

ręce.   

– Tu niedaleko jest grota, chcecie zobaczyć? – zapytał.   
– Co to jest grota? – Sophie szeroko rozwarła oczy.   
–  To  taki  tunel  pod  skałami  –  wyjaśnił.  –  Chodźmy,  zaraz  wam 

pokażę.   

Na  widok  groty  Sophie  wpadła  w  niesłychany  entuzjazm  i  zaraz 

podbiegła do wejścia.   

– Mamo! Zobacz! Zupełnie jak wielki dom! Beth powiodła za nią 

zaniepokojonym wzrokiem.   

– Czy to na pewno bezpieczne? – zapytała nerwowo.   
–  Nie  jest  zbyt  głęboka,  zresztą  teraz  jest  odpływ,  Sophie  nic  się 

nie  stanie.  –  Spojrzał  na  nią  i  wrócił  do  poprzedniego  tematu.  – 

background image

Przykro mi, że przynoszę złe nowiny, ale prognozy są dobre, pamiętaj 
o tym.   

Zapatrzyła się przed siebie niewidzącym wzrokiem.   
– Spodziewałam się tego – szepnęła. – Próbowałam się oszukiwać, 

ale w głębi duszy wiedziałam, że to coś poważnego.   

–  Z  tego,  co  mówiłaś,  domyślałem  się,  że  to  może  być  wada 

zastawki  dwudzielnej.  Niewydolność  oddechowa,  nieregularny  rytm 
serca, zmęczenie, uczucie słabości, i tak dalej.   

Wiatr potargał włosy Beth. Odrzuciła je z czoła i znowu spojrzała 

na bawiącą się obok groty córeczkę. Mała zbierała otoczaki i wrzucała 
je z powrotem do wody.   

–  Najważniejsze  to  nie  zwlekać  z  operacją  –  podjął  łagodnym 

głosem  Sam.  –  Jim  to  wspaniały  kardiochirurg,  twój  ojciec  będzie  w 
dobrych rękach. Nie zamartwiaj się.   

Spojrzała na niego z oburzeniem.   
– Jak mogę się o niego nie martwić! Przez ostatnie dwa lata rodzice 

wspierali mnie i pomagali mi, jak mogli. Ojciec zawsze był przy mnie, 
kiedy  go  potrzebowałam,  a  teraz...  teraz  on  potrzebuje  mnie.  Jest 
chory, a ja... – Załamała dłonie. – A ja nic nie mogę zrobić.   

– Już wiele zrobiłaś. Dzięki tobie poszedł do doktora Elliota.   
Potrząsnęła głową, włosy rozsypały jej się na ramiona.   
– Takie właśnie banały mówimy zawsze pacjentom – oświadczyła 

z goryczą. – Ale tym razem chodzi o mojego ojca. Dość już przeżył, 
kiedy mama miała raka. A teraz on...   

Sam znowu położył dłonie na jej ramionach. Delikatnie potrząsnął 

nią.   

–  Wiem,  co  czujesz.  Wbrew  temu,  co  myślisz,  nie  jestem  z 

kamienia. Ja też od czasu do czasu coś przeżywam.   

Wzięła głęboki oddech, próbując nad sobą zapanować. Zachowała 

się jak histeryczka, a tego u siebie nie cierpiała.   

–  To  mój  problem.  –  Jej  głos  był  stanowczy  i  opanowany.  – 

Dziękuję ci za to, co zrobiłeś, ale reszta już cię nie dotyczy.   

Chciała  się  odsunąć;  bliskość  Sama  nie  pozwalała  jej  się  skupić  i 

spokojnie pomyśleć. A tak dobrze byłoby wtulić się w jego ramiona i 
spokojnie wypłakać.  Sam,  jakby  czytając w jej  myślach,  przyciągnął 
ją ku sobie.   

–  Nie  myśl,  że  tylko  ty  jedna  masz  monopol  na  wrażliwość.  Inni 

ludzie też nieraz płaczą. Uczuciowość nie jest oznaką słabości.   

background image

Uniosła  na  niego  oczy.  Jego  usta  znajdowały  się  niebezpiecznie 

blisko. Czuła ciepło jego ciała i zapach dobrej wody po goleniu.   

– Chyba nietrudno to  zrozumieć  –  ciągnął coraz bardziej spiętym 

głosem. – Kiedyś i tak będziesz musiała zburzyć ten mur, którym się 
oddzielasz  od  świata.  Nie  możesz  wiecznie  być  więźniem  samej 
siebie.   

Coś z jego słów wreszcie do niej dotarło.   
–  Nie  robię  tego  świadomie  –  wyznała  –  Po  prostu  od  dłuższego 

czasu  jesteśmy  z  Sophie  zdane  tylko  na  siebie,  to  znaczy,  ja  muszę 
dbać o nas obie.   

Przytulił ją i pogłaskał po plecach.   
– Wcale nie musi tak być. Nie bój się.   
Czuła,  że  zaraz  ją  pocałuje,  i  bardzo  się  tego  bała.  Twarz  Sama 

znajdowała się coraz bliżej... Wiedziała, że nie wolno jej dopuścić do 
tego,  co  miało  się  stać.  Próbowała  odwrócić  głowę,  ale  Sam  jej  nie 
pozwolił.  Jego  uścisk  stawał  się  coraz  mocniejszy,  szept  coraz 
bardziej naglący.   

–  Czego  tak  bardzo  się  boisz?  Przecież  ja  nigdy  bym  cię  nie 

skrzywdził...   

Wierzyła  mu.  Wierzyła,  że  świadomie  nigdy  by  jej  nie  wyrządził 

krzywdy. Ale ona przecież nie może, nie ma prawa.   

Poczuła jego wargi na swoich ustach i w jednej chwili całe jej ciało 

rozkwitło.  Nigdy  żaden  mężczyzna  nie  działał  na  nią  w  ten  sposób, 
nigdy  dotąd  jej  ciało  nikogo  nie  przyzywało  tak  namiętnie  i... 
rozpaczliwie. Zadrżała w jego ramionach, odurzona i przerażona tym, 
co  się  z  nią  stało.  Z  Timem,  nawet  w  ich  najlepszym  okresie,  nigdy 
tak nie było.   

– Nie, proszę... – szepnęła, próbując się wyzwolić z jego ramion. – 

Ja nie mogę.   

Sam  zesztywniał;  w  spojrzeniu,  jakim  ją  obrzucił,  dostrzegła 

odbicie własnej wewnętrznej walki.   

Jak  mogła  tak  się  zachować?  Jak  mogła  tak  łatwo  i  szybko  się 

zapomnieć? Przecież on chciał tylko pocieszyć ją po przyjacielsku, w 
trudnej  chwili,  a  ona...  Ona  przez  swoje  niewłaściwe  zachowanie 
doprowadziła go do stanu, w którym na pewno nie chciał się znaleźć. 
W każdym normalnym mężczyźnie budzi się pożądanie, kiedy kobieta 
się na niego rzuca.   

Załatają  fala  wstydu;  przecież  oni  prawie  się  nie  znają!  Niemal 

background image

słyszała  łomot  swojego  serca.  To,  czego  przed  chwilą  doświadczyła, 
było  cudowne  i  podniecające,  ale  prowadzi  donikąd.  Kiedyś  już 
weszła  na  tę  drogę  i  wie,  co  czeka  u  jej  kresu:  upokorzenie,  ból  i 
rozczarowanie.   

Wyswobodziła się z jego ramion.   
– Musimy już iść, zrobiło się późno. Sophie! Wracamy! Córeczka 

podbiegła; policzki jej płonęły, oczy błyszczały z radości.   

–  Mamo!  Zobacz  jaka  woda!  Trochę  zmoczyłam  nóżki,  ale  tylko 

troszeczkę! 

– Musimy już iść, zaraz zrobi się ciemno – oparła się jej namowom 

Beth.   

Dziewczynka uniosła na nią błagalne spojrzenie.   
–  Ale  wrócimy  tutaj,  prawda?  Powiedz,  że  tak!  On  też  z  nami 

przyjdzie? Będzie mógł, mamusiu, prawda? 

Twarz  Sama  drgnęła,  jego  oczy  pociemniały.  Beth  z  trudem 

przełknęła ślinę.   

–  Tak...  kiedyś  jeszcze  tu  przyjdziemy  –  wykrztusiła  –  ale  chyba 

same. Doktor Armstrong ma dużo pracy, jest zajęty.   

–  Na  pewno  znajdę  chwilkę  czasu  –  wpadł  jej  w  słowo  Sam.  – 

Bardzo mi się podobała nasza wycieczka.   

Sophie podskoczyła z radości.   
– Znajdziemy jeszcze jednego kraba! – krzyknęła zachwycona.   
– A  może nawet złowimy jakąś rybę – dodał Sam, klękając obok 

niej na piasku.   

Ich  głowy  prawie  się  zetknęły  i  Beth  poczuła  dziwne  ukłucie  w 

sercu. Ten mężczyzna stale ją zaskakiwał i stawał się jej coraz bliższy. 
Musi bardzo się pilnować, żeby znowu nie popełnić błędu.   

Przecież  to  tylko  mężczyzna.  Bardzo  atrakcyjny,  ale  typowy 

samiec. Skorzystał z okazji, że miała chwilę słabości, i teraz myśli, że 
może z nią robić, co chce.   

Tylko  że  ona  przerobiła  już  tę  lekcję.  Przez  ostatnie  dwa  lata 

próbowała  poskładać  jakoś  swoje  życie  i  nie  pozwoli  go  sobie 
zrujnować na nowo.   

– Sophie, idziemy do domu – oświadczyła głosem tak szorstkim, że 

aż sama się zdziwiła.   

Sam podniósł się, a dziewczynka zaczęła marudzić.   
–  Nie  chcę  iść  do  domu!  –  Skrzywiła  buzię,  gotowa  wybuchnąć 

płaczem.   

background image

Pogłaskał ją po główce.   
–  Posłuchaj  mamusi  –  powiedział  łagodnie.  –  Mama  bardzo  się 

śpieszy.   

Beth  złapała  córkę  za  rękę  i  zaczęła  brnąć  po  plaży  w  kierunku 

wyjścia, czując na plecach jego spojrzenie. Wiedziała, że ucieka, i że 
Sam też to wie.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Jedno  w  jej  pracy  było  okropne:  wezwania  w  środku  nocy,  i  to 

zwykle  bardzo  zimnej  i  bardzo  ciemnej  nocy.  Dlaczego  tak  jest, 
zastanawiała się Beth, idąc w stronę samochodu uważnie i ostrożnie, 
by się nie pośliznąć na oblodzonej powierzchni.   

Nawet nie zdążyła zasnąć. Ma zbyt wiele problemów.   
Z  trudem  otworzyła  przymarznięte  drzwi  samochodu  i  wrzuciła 

lekarską torbę na tylne siedzenie.   

Rano  ojciec  idzie  do  szpitala.  Bardzo  się  o  niego  bała,  mimo  że 

doktor  Elliot  jest  świetnym  kardiologiem.  W  czasie  tak  poważnej 
operacji wszystko może się przecież zdarzyć...   

Ojciec przyjął diagnozę zdumiewająco spokojnie.   
–  Jak  trzeba  się  operować,  to  trzeba  –  oświadczy!  opanowanym 

tonem.  –  Najgorsza  zawsze  jest  niepewność.  Czułem  się  źle, 
podejrzewałem,  że  to  coś  poważnego,  i  wyobrażałem  sobie  nie 
wiadomo co. A tak przynajmniej wiem czego się trzymać. Te ostatnie 
miesiące musiały być dla twojej matki bardzo ciężkie. Martwiła się o 
mnie. Teraz sobie odpocznie.   

Beth  uśmiechała  się  do  niego  i  próbowała  podtrzymywać  go  na 

duchu,  starannie  kryjąc  nurtujący  ją  niepokój.  Wiedziała,  że  uspokoi 
się  dopiero,  kiedy  będzie  już  po  wszystkim  i  ojciec  znajdzie  się  z 
powrotem na szpitalnym łóżku.   

Zapaliła  silnik  i  wyjechała  na  drogę.  Martwiła  ją  również  sprawa 

Sophie.  Poprzedniego  wieczoru  musiała  zostawić  ją  u  matki.  Liz 
Walker, która zwykle opiekowała się dziewczynką, zawiadomiła ją w 
ostatniej chwili, że musi wyjechać.   

– Strasznie mi przykro –  mówiła skruszona – ale przez jakiś czas 

nie będę mogła odbierać Sophie ze szkoły. Moja siostra spodziewa się 
dziecka i muszę jej pomóc w domu.   

Beth nie okazała rozczarowania.   
– Trudno, nie ma w tym niczyjej winy – powiedziała z rezygnacją.   
–  Wiem,  powinnam  zawiadomić  wcześniej  –  kajała  się  dalej 

sąsiadka. – Siostra ma termin porodu dopiero za miesiąc, ale zbadali 
jej ciśnienie i okazało się tak wysokie, że musi teraz cały czas leżeć.   

Beth uśmiechnęła się.   
–  Na  pewno  przyda  jej  się  pomoc,  a  my  jakoś  damy  sobie  radę. 

background image

Znajdę kogoś na zastępstwo.   

Łatwiej  powiedzieć,  niż  zrobić.  Nie  chciała  fatygować  swojej 

matki,  zwłaszcza  teraz,  kiedy  ta  miała  co  innego  na  głowie.  Annę 
jednak sama ofiarowała pomoc.   

– Tak będzie nawet lepiej – oznajmiła. – Nie będę siedziała sama w 

domu  i  zastanawiała  się,  co  dzieje  się  z  twoim  ojcem.  Bardzo  lubię, 
jak Sophie tu jest, a i ona dobrze się u nas czuje. Zrobimy sobie małe 
wakacje.   

Beth  musiała  się  zgodzić.  Nie  mogła  dopuścić  do  tego,  by  Sam 

uznał,  że  domowe  obowiązki  przeszkadzają  jej  w  pracy.  I  tak  już 
patrzy na nią wilkiem...   

Mimo woli westchnęła. Od kilku dni zachowywał się, jakby sienie 

znali.  Sztywny,  oficjalny,  małomówny...  Z  jakiegoś  nieznanego 
powodu  bardzo  ją  to  bolało.  A  przecież  sama  utrzymywała,  że 
pragnie,  aby  łączyły  ich  tylko  zawodowe  stosunki.  Powinno  jej  to 
odpowiadać.   

Podjechała pod dom państwa Turner i tłumiąc ziewanie, wysiadła z 

samochodu. Drzwi otworzyły się natychmiast i ujrzała na progu bladą, 
wystraszoną panią Turner.   

– Strasznie przepraszam, że tak wzywam po nocy, ale martwię się 

o Jess. Proszę wejść, jest straszny mróz.   

W holu panowało przyjemne ciepło i Beth zaczęła tajać.   
– Gdzie jest Jess? – zapytała.   
–  Na  górze.  –  Sue  Turner  wprowadziła  ją  na  schody.  –  Ostatnio 

trochę źle się czuła, myślałam, że to zwykłe przeziębienie i dałam jej 
calpol.  Dzisiaj  w  nocy  obudziła  się  z  płaczem,  skarżąc  się  na  ból 
głowy. Zauważyłam, że ma wysypkę.   

Dziewczynka  leżała  w  łóżku  rozpalona,  z  zamkniętymi  oczami. 

Beth postawiła torbę na podłodze i przysiadła obok chorego dziecka.   

–  Cześć,  Jess  –  powiedziała.  –  Mama  mówi,  że  niedobrze  się 

czujesz. Gdzie cię boli? 

Mała  rączka  powędrowała  w  stronę  rozpalonej  główki.  Beth 

zwróciła się ku matce.   

– Od jak dawna skarży się na bóle głowy? – zapytała.   
–  Od  wieczora.  Dałam  jej  lek  przeciwbólowy  i  chyba  trochę 

pomogło.  Obudziła  się  w  nocy  ze  strasznym  płaczem,  więc  znowu 
dałam jej pastylkę i coś do picia. Wtedy zauważyłam tę wysypkę.   

Bem sięgnęła po przyrząd do badania wnętrza ucha.   

background image

–  Nic  się  nie  bój,  to  nie  boli  –  uspokoiła  dziecko.  –  Są  zupełnie 

czyste  –  stwierdziła  po  chwili.  –  Nie  ma  żadnej  infekcji.  Natomiast 
węzły  chłonne  są  znacznie  powiększone.  Czy  bob”  cię  szyja,  jak 
ruszasz główką? 

Dziewczynka z trudem przytaknęła, w jej oczach pojawiły się łzy, 

Coraz  bardziej  zaniepokojona  matka  niespokojnym  wzrokiem 
obrzuciła lekarkę.   

–  Mówiła,  że  boli  ją  kark  i  nie  może  ruszyć  głową  –  szepnęła  i 

przerażona dodała: – To chyba nie jest... zapalenie opon mózgowych? 

–  Na  pewno  nie  –  odparta  stanowczo  Beth.  –  Może  pani  być 

spokojna.  –  Odeszły  od  łóżka  i  Beth  mówiła  dalej:  –  To  nic 
poważnego. Czy Jess była szczepiona na różyczkę? 

–  Nie.  Tyle  się  naczytałam  o  ubocznych  efektach  szczepionki,  że 

postanowiłam jej nie szczepić.   

–  Wobec  tego  jestem  prawie  pewna,  że  mamy  do  czynienia  z 

ostrym przypadkiem tej właśnie choroby.   

Matka dziewczynki odetchnęła z ulgą.   
– Różyczka? A skąd wysypka? Byłam przekonana, że to musi być 

coś znacznie groźniejszego.   

Beth uśmiechnęła się.   
–  Na  szczęście  nie,  ale  jeśli  ma  pani  wątpliwości  co  do 

pochodzenia wysypki, to jest jeden sposób, żeby się upewnić, jakiego 
jest rodzaju. Mogę prosić o szklankę? 

Sue zamrugała powiekami.   
–  Szklankę?  Tak...  zaraz,  przyniosę  z  łazienki.  Proszę.  Ale  nie 

bardzo rozumiem...   

Beth delikatnie potarła szklanką krostkę na ramieniu dziecka.   
–  Widzi  pani?  Krostka  zbladła.  W  przypadku  zapalenia  opon 

mózgowych tak by nie było.   

–  Szkoda,  że  nie  wiedziałam  o  tym  sposobie  –  westchnęła  pani 

Turner. – Nie wpadłabym w panikę. A jak się leczy różyczkę? 

– Jess powinna przez kilka dni zostać w łóżku – wyjaśniła Beth. – 

Po  kilku  dniach  wysypka  zniknie.  Proszę  dziecku  w  dalszym  ciągu 
podawać calpol, to zmniejszy sztywność karku i bóle głowy. I proszę 
się  nie  niepokoić,  nawet  dobrze,  że  zachorowała  na  różyczkę  teraz, 
jako  mała  dziewczynka.  W  przeciwnym  razie  koniecznie  trzeba 
byłoby ją zaszczepić przed dwudziestym rokiem życia. Różyczka jest 
bardzo groźna w przypadku ciąży. Co jeszcze? Powinna dużo pić, jeść 

background image

pewnie nie będzie chciała, nie należy jej zmuszać.   

Matka dziewczynki serdecznie jej podziękowała i odprowadziła do 

drzwi.   

W pięć minut później Beth była już w drodze powrotnej do domu, 

marząc  o  ciepłym  łóżku.  Brzęczenie  komórki  szybko  wybiło  jej  z 
głowy  podobne  marzenia.  Zawróciła  i  pojechała  w  przeciwnym 
kierunku.   

Kolejny  pacjent,  starszy  mężczyzna,  przewrócił  się  w  łazience, 

złamał  sobie  rękę  i  potłukł  głowę.  Beth  wezwała  karetkę  i  przez 
dłuższą chwilę pocieszała żonę pacjenta.   

Kiedy wreszcie wróciła do domu, rzuciła się na łóżko i natychmiast 

zasnęła  kamiennym  snem.  Kiedy  się  obudziła,  słońce  stało  już 
wysoko, a w głowie czuła pulsujący ból.   

Zaspała! Z tego wszystkiego zapomniała nastawić budzik! 
Zdążyła  tylko  zadzwonić  do  matki,  zapytać  o  Sophie,  i  bez 

śniadania wypadła do pracy. Spóźniła się dziesięć minut.   

Zaraz  w  rejestracji  natknęła  się  na  Sama.  Stał  i  z  zasępioną  miną 

studiował listę pacjentów.   

– Dzień dobry – powiedziała. – Bardzo przepraszam za spóźnienie, 

ale miałam dwa nocne wezwania i potem...   

Spojrzał na nią chłodno.   
–  Wiem.  Słyszałem,  jak  nad  ranem  przejeżdżałaś  obok  mojego 

domu.   

Roześmiała się sztucznie.   
–  Na  przyszłość  postaram  się  tak  nie  hałasować,  panie  doktorze. 

Nie chciałabym przeszkadzać.   

Wcale się nie rozchmurzył.   
– Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło – wycedził.   
Udawała, że nie rozumie.   
–  Niepotrzebnie  po  powrocie  się  położyłam  –  ciągnęła.  – 

Obudziłam się ze strasznym bólem głowy.   

–  A  po  co  cię  wzywano?  Stało  się  coś  naprawdę  poważnego?  – 

zapytał rzeczowo Sam.   

Lekko się skrzywiła.   
– Jak zwykle. Mała Jess Turner dostała wysypki i zaczęła płakać, 

że  ją  boli  głowa.  Matka  się  wystraszyła,  że  to  zapalenie  opon 
mózgowych, i zadzwoniła do mnie.   

– I co stwierdziłaś? 

background image

– Na szczęście to nie zapalenie opon, tylko różyczka. Sue Turner 

oczywiście dobrze zrobiła, że mnie wezwała. Szkoda tylko, że o piątej 
rano... – Przeczesała ręką włosy. – Do tego musiałam znowu zostawić 
Sophie  u  matki.  Zawsze  czuję  się  winna,  kiedy  tak  ją  wykorzystuję, 
mimo że ona uważa, że to normalne i bardzo się z tego cieszy.   

–  W  twojej  sytuacji  to  chyba  jest  normalne  –  powiedział  z 

naciskiem i niecierpliwością w głosie.   

–  Wiem  –  odrzekła  również  zniecierpliwiona.  –  Nie  szukam 

współczucia, po prostu stwierdzam, że potrzebuję nieco więcej snu, to 
wszystko.   

–  Jak  rozumiem,  to  właśnie  brak  snu  jest  przyczyną  twojego 

dzisiejszego roztargnienia...   

Uniosła na niego pytające spojrzenie.   
– Co masz na myśli? 
– Pana Dunbara – odparł sucho. – Jest twoim pierwszym pacjentem 

i przyszedł bardzo punktualnie.   

Beth stuknęła się w czoło.   
– Racja! Miałam mu zrobić badanie krwi...   
– Właśnie – potwierdził tym samym tonem Sam.   
– Już lecę! Powstrzymał ją ruchem dłoni.   
– Nie musisz. Kelly się nim zajęła. Proszę cię tylko, żeby to się w 

przyszłości nie powtórzyło. Chyba masz jakąś opiekunkę do dziecka? 

Automatycznie przytaknęła i zaraz się poprawiła.   
– Tak, mam... to znaczy, miałam. Liz musiała wyjechać do siostry, 

która  ma  niedługo  rodzić,  a  że  stwierdzono  u  niej  podwyższone 
ciśnienie,  musi  leżeć,  i  Liz...  –  Zaplątała  się  i  szybko  zakończyła:  – 
Moja mama mi pomoże.   

Po chwili dodała: 
–  Sama  nie  wiem,  dlaczego  zawracam  ci  głowę  tymi 

wyjaśnieniami. Spóźniłam się, przepraszam, zaraz wszystko nadrobię. 
Nie jestem winna, że wstałeś dziś lewą nogą.   

Szczęki  Sama  drgnęły  i  pomyślała,  że  przesadziła.  Obrzucił 

spojrzeniem całą jej niewielką szczuplutką postać.   

–  Czy  zawsze  na  wszystkich  wyładowujesz  swój  zły  humor?  – 

dodała  jeszcze,  mając  wrażenie,  że  stąpa  nad  brzegiem  przepaści.  – 
Czy tylko mnie spotyka takie szczęście? 

Sam zmarszczył brwi.   
– Nie robię tego świadomie.   

background image

Spojrzała  na  jego  starannie  przyczesane  włosy.  Nie  wiadomo 

dlaczego miała ochotę je potargać. .   

–  Może  nikt  nigdy  ci  nie  zwrócił  na  to  uwagi  –  stwierdziła 

melancholijnie.  –  Może  wszyscy  się  ciebie  boją.  –  Westchnęła.  – 
Teraz muszę już iść.   

Odwróciła  się  i  poszła  do  pomieszczenia,  gdzie  w  szafkach 

znajdowały się gumowe rękawiczki.   

– Poczekaj chwilę.   
Sam stał w drzwiach ze zmieszaną miną.   
–  Chcę  cię  przeprosić  za  swoje  zachowanie  –  odezwał  się  po 

chwili.  –  Miałaś  rację,  nie  jestem  w  najlepszym  humorze,  źle  mi  się 
zaczął dzień. Jeszcze zanim zacząłem przyjmować, zjawił się pacjent, 
żeby sobie pogadać.   

– Oczywiście nie zapisany? – zapytała domyślnie.   
– Zgadłaś. – Uśmiechnął się niewesoło. – Trzymał mnie prawie pół 

godziny.  Musiałem  niema!  go  wyprosić.  Nie  nastroiło  mnie  to  zbyt 
optymistycznie na nadchodzący dzień.   

– Chyba mu powiedziałeś, co ma zrobić na przyszłość? – zapytała 

niewinnie.   

Skinął głową.   
–  Tak,  ale  nie  wiem,  czy  zrozumiał.  Poradziłem,  żeby  zawsze 

najpierw  zapisywał  się  w  rejestracji  albo  czekał,  aż  skończę 
przyjmować  i  dopiero  wtedy  się  zgłaszał.  Nie  zamierzam  wydawać 
recept,  dokładnie  nie  zbadawszy  pacjenta,  ani  przyjmować  chorych 
przed wypiciem porannej kawy.   

Beth uśmiechnęła się.   
–  Innymi  słowy,  oboje  mieliśmy  ciężki  poranek.  Doskonałe  cię 

rozumiem,  ja  bez  kawy  też  jestem  padnięta,  zwłaszcza  kiedy  jest  tak 
zimno jak dzisiaj. Może byśmy sobie podnieśli poziom kofeiny, co ty 
na to? Sam zerknął na zegarek.   

– Czemu nie...   
Udali  się  do  pokoju  lekarskiego.  Beth  napełniła  kubki,  a  Sam 

zagłębił się w przyniesione ze sobą papiery.   

– Cukier? Mleko? – zapytała, ale nie od razu ją usłyszał.   
– Tylko  mleko  –  odparł potem nieobecnym głosem.  Pochyliła się 

nad nim.   

–  Co  tak  czytasz?  Jakiś  problem?  Odłożył  papiery  i  przeniósł  na 

nią spojrzenie.   

background image

– Wezwano mnie do pacjentki, która straciła przytomność – zaczął. 

– Dowiedziałem się od jej męża, że stała właśnie przy zlewie, kiedy 
poczuła,  jakby  ją  coś  uderzyło  w  tył  głowy,  a  potem  upadła.  Przy 
badaniu  okazało  się,  że  ma  zupełnie  sztywny  kark  i  bezwładne 
kończyny.   

Beth spoważniała.   
– Myślisz, że to wylew śródczaszkowy? 
Bez  słowa  skinął  głową.  Zrozumiała  teraz,  dlaczego  był  tak 

posępny,  kiedy  go  zobaczyła  w  rejestracji.  Widocznie  nie  tylko  ona 
uważała, że ich zawód miewa również niedobre strony.   

– Jakie są prognozy? – zapytała cicho. Wzruszył ramionami.   
– Oboje  wiemy,  że nie najlepsze.  Pierwsze godziny  zazwyczaj są 

krytyczne...  Dzwoniłem  na  oddział,  pytałem  o  wynik  punkcji 
lędźwiowej  i  moje  podejrzenia  potwierdziły  się.  To  wylew  krwi  do 
mózgu.   

– Będą ją operować? – chciała jeszcze wiedzieć.   
–  Nie  wiem.  Zadecyduje  neurochirurg.  Najgorsze,  że  ona  ma 

dopiero  czterdzieści  lat...  i  rodzinę.  Nieraz  człowiek  czuje  się  tak 
cholernie bezsilny...   

Uśmiechnęła się, próbując podtrzymać go na duchu.   
–  Myślałam,  że  tylko  ja  mam  stale  wyrzuty  sumienia.  Wiesz 

przecież,  że  nic  nie  możesz  zrobić.  Jesteśmy  lekarzami,  a  nie 
cudotwórcami.  Niestety,  taka  jeSI

1

  prawda,  wiesz  o  tym  równie 

dobrze jak ja. Zrobiłeś, co mogłeś.   

Sam z ciężkim westchnieniem odstawił kubek na stół.   
– Ta świadomość niestety nic nie zmienia. – Wstał i skierował się 

ku drzwiom. – Lepiej już pójdę, w przeciwnym razie będę tak siedział 
do obiadu. Przedtem jednak powiedz mi, co cię trapi. Martwisz się o 
ojca? A może chodzi o Sophie? 

–  O  jedno  i  o  drugie.  –  Beth  skinęła  głową.  –  Myślałam  już,  że 

problem opieki nad dzieckiem rozwiązałam przy pomocy sąsiadki. Liz 
ma  dwoje  dzieci,  jej  młodsza  córeczka  jest  w  wieku  mojej,  chodzą 
razem do szkoły i wszystko zapowiadało się  idealnie.  Do wczoraj.  – 
Uśmiechnęła  się  bezradnie.  –  Wiedziałam,  że  Liz  będzie  musiała 
wyjechać do siostry, ale nie sądziłam, że to się stanie tak nagle.   

– Mówiłaś, że twoja matka chętnie zajmie się wnuczką.   
– Tak – potwierdziła. – Mama ją uwielbia. Po prostu nie chciałam 

zawracać  jej  głowy  właśnie  teraz.  Ma  dość  kłopotów  z  tatą  i  jego 

background image

pobytem w szpitalu.   

Sam zamyślił się.   
–  Może  Sophie  oderwałaby  ją  od  niedobrych  myśli...  Beth  była 

tego samego zdania, miała jednak obiekcje.   

–  Chyba  masz  rację,  ale  i  tak  czuję  się  winna.  Sophie  miała  w 

swoim  krótkim  życiu  tyle  nieprzyjemnych  wrażeń,  że  chciałabym, 
żeby już mogła żyć zupełnie normalnie.   

–  Dzieci  są  bardzo  odporne.  –  Sam  otworzył  drzwi  na  korytarz  i 

oboje wyszli z pokoju lekarskiego.   

W  rejestracji  Maggie  wręczyła  Beth  listę  czekających  na  nią 

pacjentów.   

– Widzę, że nie tylko Sam będzie miał dzisiaj pełne ręce roboty – 

stwierdziła Beth, przebiegając oczami spis chorych.   

Maggie ściszyła głos.   
–  Na  szczęście  humor  mu  się  poprawił.  Zawsze  rano  jest  taki... 

nieprzystępny.  Na  początku  nawet  trochę  się  go  bałam,  ale  teraz  już 
się przyzwyczaiłam. On tylko tak srogo wygląda, a naprawdę to dusza 
człowiek.   

Mrugnęła porozumiewawczo i dodała: 
–  Nieraz  się  zastanawiamy,  dlaczego  właściwie  się  nie  ożenił. 

Chociaż  może  to  i  lepiej,  bo  jego  żona  musiałaby  mieć  świętą 
cierpliwość.  Z  drugiej  strony,  małżeństwo  mogłoby  złagodzić  jego 
obyczaje. A ty jak myślisz? 

Beth sięgnęła do kieszeni po klucze.   
– Myślę, że w najbliższym czasie małżeństwo mu nie grozi.   
– A szkoda. – Maggie zrobiła tajemniczą minę. – Podobno kiedyś 

miał kogoś, był nawet zaręczony. Nie wiem dlaczego, ale nie doszło 
do  ślubu.  Pewnie  dlatego  teraz  tak  stroni  od  kobiet.  Kto  się  raz 
sparzył, na zimne dmucha, jak to mówią.   

Beth uśmiechnęła się, powtarzając sobie w duchu, że jest dokładnie 

tego  samego  zdania,  jeśli  chodzi  o  jej  skromną  osobę  i  stosunki  z 
przedstawicielami płci przeciwnej. Z wysiłkiem skoncentrowała myśli 
na pracy i odezwała się bardziej oficjalnym tonem: 

– Mam tu kilka listów do wysłania. Mogłabyś je przepisać i wysłać 

jeszcze  dzisiaj?  Zwłaszcza  ten  tutaj  jest  bardzo  pilny.  Mały  Jamie 
Wilson  powinien  jak  najszybciej  skontaktować  się  z  laryngologiem. 
Specjalista  musj  mu  zbadać  uszy,  nos  i  obejrzeć  gardło.  Chłopiec 
coraz gorzej słyszy, trzeba z tym coś zrobić, zanim pójdzie do szkół, 

background image

bo może mieć kłopoty z nauką.   

– Zaraz się tym zajmę – skwapliwie rzekła Maggie.   
–  W  takim  razie  idę.  –  Beth  złożyła  papiery,  wzięła  teczkę  i 

pomachała koleżance ręką. – Na razie, zobaczymy się później.   

Miała  bardzo  pracowite  przedpołudnie  i  kiedy  wreszcie 

poczekalnia  opustoszała,  postanowiła  znowu  zajrzeć  do  rejestracji. 
Była zmęczona i trzęsła się z zimna.   

– Ale tutaj mróz. – Wzdrygnęła się. Debbie zerknęła na oblodzoną 

szybę.   

–  Na  dworze  jest  jeszcze  gorzej,  zapowiada  się  chyba  śnieżyca. 

Maggie  przepisała  już  twoje  listy,  zostaną  wysłane  po  południu. 
Musisz je tylko podpisać.   

– Cudownie – ucieszyła się Beth.   
Przebiegła wzrokiem listy, podpisała je i zwróciła.   
– Nie widziałaś gdzieś Kelly? – zapytała jeszcze. Debbie wzięła do 

ręki notes, w którym zapisywano pacjentów.   

– Właśnie skończyła przyjmować ostatniego, powinna być jeszcze 

w zabiegowym.   

–  Może  ją  jeszcze  złapię  przed  lunchem  –  powiedziała  Beth  i 

poczuła, jak na samo wspomnienie o posiłku żołądek skręca jej się z 
głodu.   

Zlekceważyła  jednak  głos  organizmu  i  ruszyła  korytarzem  do 

pokoju zabiegowego. Zastukała i nie czekając na odpowiedź, uchyliła 
drzwi.   

– Cześć. Masz chwilkę czasu? Nie przeszkadzam? – zapytała.   
– Nic a nic. – Kelly uśmiechnęła się i wskazała jej krzesło. – Rzuć 

gdzieś ten żakiet i siadaj.   

Beth nie przyjęła zaproszenia.   
– Nie warto. To nie potrwa długo. Chciałam się tylko dowiedzieć, 

czy pan Jeffries miał dzisiaj robione badanie krwi.   

Pielęgniarka zmarszczyła brwi.   
– Jeffries... Jeffries... Nie przypominam sobie takiego nazwiska, ale 

sprawdzę.  –  Przerzuciła  papiery  leżące  na  biurku.  –  Nie,  nie  było  go 
tutaj – oświadczyła. – A co? Stało się coś? 

–  Mam  nadzieję,  że  nie  –  odparła  lekarka.  –  Dwa  tygodnie  temu 

wykryto  u  niego  znacznie  podwyższone  ciśnienie  i  zaczął  brać  leki. 
Uprzedziłam  go,  że  powinien  zbadać  sobie  na  wszelki  wypadek 
poziom cholesterolu, i kazałam mu się zapisać na badanie krwi.   

background image

Kelly roześmiała się.   
– Ale się nie zgłosił. Może boi się zastrzyków.   
– Chyba raczej diety – stwierdziła Beth. – Wygląda na takiego, co 

to sobie lubi pojeść. Chyba trzeba go będzie do nas ściągnąć.   

Pielęgniarka podzielała jej zdanie.   
– Chcesz, żebym się z nim skontaktowała? – zapytała.   
–  Nie  mamy  wyjścia.  Jeśli  naprawdę  boi  się  igieł  i  strzykawek, 

trzeba go będzie jakoś przekonać. Pogadaj z nim.   

Z Kelly współpracowało się znakomicie.   
– Jutro rano się tym zajmę – oświadczyła energicznie.   
–  Jesteś  aniołem.  –  Beth  spojrzała  na  zegarek.  –  Zrobiło  się 

strasznie  późno!  Muszę  odebrać  Sophie  od  mamy,  a  przedtem 
przekopać się jeszcze przez stosy papierów! 

Wyszła  z  pokoju  zabiegowego  z  zamiarem  natychmiastowego 

zabrania się do pracy, ale kiedy mijała drzwi gabinetu Sama, nagle się 
zatrzymała.  Nie  mogąc  się  powstrzymać,  zapukała  i  wsadziła  głowę 
do środka.   

Sam stał i przeglądał medyczne pisma.   
– Moglibyśmy chwilkę porozmawiać? Mam sprawę. Nie wyglądał 

na zachwyconego.   

– Musimy teraz? – Skrzywił się. – Czy to takie pilne? – Wybieram 

się na wizyty domowe i mam mało czasu.   

Było za późno, by się wycofać.   
– Postaram się streścić – brnęła Beth. – Chciałam porozmawiać o 

tych zabiegach ambulatoryjnych, o których kiedyś wspominałeś.   

Spojrzał na nią, nie kryjąc zniecierpliwienia.   
– O co ci dokładnie chodzi? 
Sądząc  z  tonu,  wybrała  niewłaściwy  moment  –  Zauważyłam,  że 

Douglas  nie  wykonuje  zabiegów  ambulatoryjnych  i  że  wszystko 
robisz tylko ty i John. Przyszło mi do głowy, że mogłabym was trochę 
odciążyć.   

– Robiłaś już takie rzeczy? 
– Owszem.   
– Czyli wiesz, jak to wygląda.   
– Raczej tak.   
Po  tej  krótkiej  wymianie  zdań  postanowił  jednak  wyjaśnić  jej 

sprawę dokładniej.   

–  Wycinamy  cysty  i  pieprzyki,  szyjemy  rany,  wykonujemy  więc 

background image

wszystkie zabiegi nie wymagające sali operacyjnej.   

Beth ze zrozumieniem skinęła głową.   
–  Ludzie  nie  muszą  czekać  na  przyjęcie  do  szpitala,  to  wielka 

oszczędność czasu – podsumowała.   

Sam przez dłuższą chwilę milczał.   
– W każdym  razie pacjenci są zadowoleni.  Tylko że  nie wszyscy 

lekarze to lubią.   

Czyżby znowu poddawał w wątpliwość jej umiejętności? 
– Pewnie nie wszyscy – odezwała się opanowanym głosem – ale ja 

robiłam  to  już  i  wiem,  że  mi  to  odpowiada.  A  ponadto  uważam,  że 
pomoc  naprawdę  wam  się  przyda.  Praca  powinna  być  rozłożona 
równomiernie.   

– W takim razie, zgoda.   
Ustąpił tak nieoczekiwanie, że bardzo się zdziwiła.   
–  Przejrzyj  sobie  listę  najbliższych  zabiegów  i  wpisz  się,  na  co 

chcesz – dodał jeszcze i skierował się ku wyjściu.   

– Doskonale.   
Poszła za nim powoli, nie kryjąc rozczarowania. Sam natychmiast 

to wyczuł.   

– Dlaczego jesteś taka zaskoczona? – zapytał, przystając. – Czego 

się spodziewałaś? 

Uśmiechnęła się blado.   
– Sama nie wiem... Może większego oporu.   
– Dlaczego? Bardzo lubię, kiedy się ktoś na ochotnika zgłasza do 

pracy.   

– Tak, ale w ostatnich dniach byłeś  taki... oschły. Spojrzał na nią 

wymownie.   

– Myślałem, że to ty życzysz sobie, żeby łączyły nas tylko stosunki 

zawodowe. Czyżbym się mylił? 

Patrzyła na jego usta, nie znajdując odpowiedzi. Niedawny spokój 

ducha nagle gdzieś się ulotnił.   

– Wydaje mi się – zauważył po namyśle Sam – że sama nie wiesz, 

czego  naprawdę  chcesz.  Powinnaś  zrobić  coś  ze  swoim  życiem. 
Wiem,  że  było  ci  ciężko,  miałaś  kłopoty,  ale  najwyższy  czas  wrócić 
do normalności.   

– Wiem – szepnęła. – Ale to bardzo trudne.   
–  Nie  mówię,  że  to  łatwe,  nie  mówię,  że  masz  zapomnieć,  bo  to 

niemożliwe.  Masz  córkę  i  jesteś  za  nią  odpowiedzialna,  nie  jesteś 

background image

natomiast  odpowiedzialna  za  śmierć  jej  ojca.  Nie  musisz  się  czuć 
winna,  że  jesteś  pracującą  matką.  Większość  kobiet  ma  dzieci  i 
pracuje.  –  Pokręcił  głową  i  ciągnął:  –  Sophie  będzie  ci  kiedyś 
wdzięczna  za  to,  co  dla  niej  robisz,  ale  nie  wolno  ci  zapominać  o 
sobie. Przecież twój mąż nie chciałby, żebyś żyła jak odludek.   

Nic nie rozumiał i musiała mu to powiedzieć.   
– To nie tak.   
–  Po  prostu  próbuję  jakoś  ci  pomóc  –  odparł.  –  Może  niewiele 

rozumiem, ale naprawdę mam dobre chęci.   

Stała  z  otwartymi  ustami,  zdumiona  jego  przenikliwością.  Sam  w 

kilku krótkich zdaniach opisał jej zmagania z sobą.   

–  Zamknij  buzię  –  usłyszała  –  bo  w  przeciwnym  razie  zaraz  cię 

pocałuję.   

Szybko zamknęła usta i oblała się rumieńcem.   
–  Wiesz,  co  ci  jest  potrzebne?  –  zapytał  łagodnie.  Wiedziała 

doskonale: on, tylko on i nic więcej.   

–  Potrzebujesz  zmiany  dekoracji  –  powiedział  –  a  ja  właśnie 

wydaję przyjęcie na cześć Douga i Rosemary. Wszyscy są zaproszeni, 
ty  też.  To  nie  będzie  nic  oficjalnego,  takie  zwykłe  spotkanie  starych 
przyjaciół naszego szefa.   

Poczuła dobrze znany przypływ paniki.   
–  Nie  mogę.  –  Automatycznie  odrzuciła  zaproszenie,  ale  Sam 

wcale się tym nie przejął.   

–  Waśnie  że  możesz  –  oświadczył  głosem  nie  znoszącym 

sprzeciwu, po czym złagodniał. – I nie używaj Sophie jako pretekstu. 
Sama  mówiłaś,  że  twoja  matka  ją  uwielbia  i  że  doskonale  czują  się 
razem.  Zresztą  musisz  przyjść.  Doug  zamierza  nas  wszystkich 
oficjalnie  poinformować  o  przejściu  na  emeryturę,  a  ty  przecież 
należysz  do  zespołu.  Jeśli  się  nie  zjawisz,  sam  po  ciebie  pojadę  i 
przywiozę cię siłą.   

Znowu ruszył ku drzwiom.   
–  Jednym  słowem  –  dodał  na  odchodnym  –  wszystko  sobie 

wyjaśniliśmy. Teraz muszę iść do pracy.   

–  Ja  wcale  sienie  zgodziłam...  –  próbowała  protestować  Beth,  ale 

odwrócił się ku niej gwałtownie i zamknął jej usta pocałunkiem.   

–  Nie  sprzeczaj  się,  bo  pocałuję  cię  jeszcze  raz  –  zagroził 

żartobliwie. – Resztę omówimy później.   

Odszedł, a ona dalej stała jak wryta, czując, że nogi odmawiają jej 

background image

posłuszeństwa,  policzki  płoną  i  zupełnie,  ale  to  zupełnie  nie  wie,  co 
myśleć.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Próbowała  zapomnieć  o  przyjęciu  u  Sama,  ale  jej  się  nie  udało. 

Usiłowała rozpaczliwie znaleźć jakiś pretekst i wcale tam nie iść, ale 
wiedziała, że to niemożliwe. W końcu musiała się pogodzić z losem i 
uznać, że nie uda się jej uniknąć tej wizyty.   

Rzecz  w  tym,  że  od  śmierci  Tima  nigdzie  nie  bywała  i  sama 

perspektywa  znalezienia  się  wśród  ludzi  oraz  konieczność 
towarzyskiej konwersacji wprawiała ją w panikę.   

Następnego dnia rano jechała do pracy w podłym nastroju. Sam ma 

rację: jej życie dryfuje w niewłaściwym kierunku, a ona nie robi nic, 
by to zmienić. Zapomniała już, jak się zachowują normalni ludzie, jak 
się bawią i jak korzystają z życia. Był najwyższy czas, by coś z tym 
zrobić,  i  jednocześnie  najbardziej  nieodpowiedni  moment,  by  to 
uczynić: bała się i, tym razem, miała konkretne powody do obaw.   

Operacja  Paula  udała  się  znakomicie.  Kiedy  jednak  Beth 

odwiedziła  ojca  dwie  godziny  po  zabiegu,  wyglądał  tak  marnie,  że 
miała ochotę się rozpłakać.   

Nawet teraz, kilka dni później, na widok starszego pana siedzącego 

w  fotelu  w  sali  oddziału  kardiologicznego  czuła,  jak  ściska  jej  się 
serce. Przecież tak niewiele brakowało, a mogła go stracić.   

Sam  zawiózł  ją  do  kliniki,  ale  został  w  holu,  prosząc,  żeby 

pozdrowiła od niego ojca.   

–  Nie  pójdziesz  go  odwiedzić?  –  zapytała,  nie  kryjąc 

rozczarowania.   

Przecząco pokręcił głową.   
– Nie. Na pewno macie sobie dużo do powiedzenia, nie chciałbym 

przeszkadzać. Zresztą na takich oddziałach liczba odwiedzających jest 
bardzo  ograniczona,  a  nie  chcemy  przecież  denerwować  dyżurnej 
pielęgniarki,  prawda?  Zobaczymy  się  później.  Przestań  się 
denerwować,  przecież  jest  po  wszystkim.  Teraz  Jim  Elliot  omówi  z 
twoimi rodzicami przebieg operacji i powie im, jak mają postępować 
dalej.   

Spojrzała na niego z wdzięcznością.   
– Nie wiem, jak ci dziękować. Tyle dla nas zrobiłeś. Nawet mnie tu 

dzisiaj przywiozłeś.   

–  Pomyślałem,  że  tak  będzie  bezpieczniej.  –  Uśmiechnął  się 

background image

serdecznie.  –  Nie  wyglądałaś  na  osobę,  która  może  sama  prowadzić 
samochód, byłaś zbyt podniecona.   

Roześmiała się nerwowo.   
–  To  prawda.  Swoją  drogą,  jakie  to  dziwne...  Jestem  lekarzem, 

nieraz  widziałam  osoby  w  bardzo  ciężkim  stanie  i  nigdy  tak  się  nie 
denerwowałam.   

Lekko popchnął ją ku drzwiom.   
–  Zupełnie  zrozumiałe.  Kiedy  coś  dotyczy  człowieka  osobiście, 

reaguje  zupełnie  inaczej.  Idź  już  do  niego,  na  pewno  nie  może  się 
doczekać.  –  Zajrzał  do  środka  przez  szybę.  –  Jim  właśnie  tam  jest, 
rozmawia z twoimi rodzicami. Oni wyglądają na zadowolonych, więc 
ty też się nie martw. Będzie dobrze.   

Beth wzięła głęboki oddech.   
– Masz rację.   
W drzwiach minęła się z kardiologiem, przywitali się, i weszła do 

pokoju ojca.   

– Witaj, tatusiu. – Objęła go i pocałowała w czubek głowy. – Jak 

się czujesz? 

Poklepał ją po dłoni.   
–  Całkiem  nieźle,  jestem  tylko  trochę  zmęczony,  ale  lekarze 

uprzedzali mnie, że tak będzie.   

W  jego  oczach  dostrzegła  znajomy  błysk.  Spojrzała  na  matkę. 

Annę Frazer miała ślady łez na policzkach i uśmiech na ustach.   

–  Odbyliśmy  rozmowę  z  doktorem  Elliotem  –  oznajmiła 

wzruszonym głosem. – Omówił z nami przebieg operacji. – Wyjęła z 
kieszeni  chusteczkę  i  wytarła  nos.  –  Nie  wszystko  zrozumiałam,  ale 
zapewnił nas, że z tatusiem jest już dobrze. Oczywiście musi na siebie 
uważać i nie forsować się zbytnio.   

Paul zachichotał.   
– Mówisz, jakby mnie czekał udział w maratonie.   
– Jesteś niepoprawny. – Beth pochyliła się nad ojcem i pocałowała 

go w policzek, siłą powstrzymując łzy. – Tak bardzo się cieszę. Bałam 
się o ciebie, tato.   

Nawet nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł Sam.   
– Jak widzę, wszyscy są w doskonałych humorach – usłyszała jego 

głos i wyprostowała się.   

Sam uśmiechnął się do Paula.   
–  Rozmawiałem  właśnie  z  doktorem  Elliotem  –  powiedział 

background image

serdecznie.  –  Jest  z  pana  bardzo  zadowolony.  –  Przeniósł  wzrok  na 
Beth  i  wesoło  mrugnął  do  niej.  –  Już  się  o  nic  nie  musisz  martwić. 
Możesz spokojnie przyjść na to przyjęcie.   

Paul pytająco spojrzał na córkę.   
– Na jakie przyjęcie? Nic mi nie wspominałaś o żadnym przyjęciu, 

córeczko.   

Przygryzła usta, siląc się na obojętność.   
– Jakoś się nie złożyło – odparła swobodnie. – Miałam inne sprawy 

na głowie.   

Sam nieproszony przejął pałeczkę.   
– Zawsze to samo – oświadczył, udając, że nie widzi jej gniewnego 

spojrzenia.  –  Stale  szuka  wymówek.  Chodzi  o  to,  że  Douglas  ustalił 
datę  odejścia  na  emeryturę  i  organizuję  u  siebie  w  domu  małą 
uroczystość  na  jego  cześć.  Chcemy  go  uroczyście  pożegnać. 
Pomyślałem,  że  skoro  Beth  należy  do  naszego  zespołu,  to  powinna 
uczestniczyć w takim spotkaniu.   

Paul stanowczo podzielał jego zdanie.   
– Tym bardziej – dodał – że moja córka nie prowadzi zbyt bujnego 

życia towarzyskiego i powinna jakoś się rozerwać.   

– Tatusiu! 
Wcale go nie powstrzymała.   
–  Wiem,  co  mówię,  córeczko.  Przez  ostatnie  dwa  lata  żyłaś  jak 

pustelnica. Najwyższy czas to zmienić.   

Annę nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła swoich trzech groszy.   
– Tatuś ma rację – zawtórowała mężowi. – Koniecznie musisz iść 

na to przyjęcie.   

– A co z Sophie... – próbowała jeszcze bronić się Beth, ale matka 

natychmiast jej przerwała.   

– Sophie zajmę sieja,  wiesz,  jak bardzo to lubię,  zwłaszcza teraz, 

kiedy jestem sama w domu.   

Przegrała z kretesem i w chwilę potem, idąc smętnie za Samem w 

stronę  parkingu,  mogła  tylko  rozpamiętywać  swą  porażkę.  Z 
rezygnacją wsiadła do jego samochodu i zaczęła zapinać pasy.   

Sam  pochylił  się  ku  niej,  by  je  poprawić,  i  poczuła  go  bardzo 

blisko siebie.   

– Wszystko w porządku? – zapytał.   
. Przez chwilę nie mogła wykrztusić słowa.   
– Tak, jedźmy już – szepnęła wreszcie. – Mam mnóstwo pracy.   

background image

– Jesteś na mnie zła? – dociekał. – Naraziłem ci się tym gadaniem 

o przyjęciu? Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość.   

– Dobre sobie! – wybuchnęła, nie mogąc się dłużej powstrzymać. – 

Nie  miałeś  prawa  mówić  o  moich  sprawach!  Moje  życie  należy  do 
mnie i sama wiem, co mam robić! 

Sam zachował kamienny spokój.   
–  Jesteś  tego  pewna?  Przyjęłabyś  zaproszenie  na  to  przyjęcie, 

gdybym cię do tego nie zmusił? 

– Nie wiem, chyba nie – wymknęło się jej.   
Poczuła jego dłoń na ramieniu. Sam delikatnie zwrócił ją ku sobie i 

pocałował w usta.   

– Nie bój się, nie chcę cię zranić.   
Łatwo  powiedzieć,  zwłaszcza  jeśli  się  nie  zna  powodu  obaw... 

Zamknęła  oczy  i  poddała  się  jego  pocałunkom.  Jej  ciało  przebiegł 
dreszcz  i  pojęła  ogrom  niebezpieczeństwa,  na  jakie  się  naraża.  W 
obecności Sama zdradzała ją cała jej istota. Znała to już i wiedziała, że 
ta droga prowadzi donikąd.   

– Nie... Sam... Nie, proszę, przestań – szepnęła.   
Odsunął się lekko i spojrzał jej w oczy.   
– Bardzo cię pragnę, Beth, przecież wiesz.   
Nagle zrozumiała, na czym polega niebezpieczeństwo obcowania z 

tym mężczyzną: w każdej chwili może się w nim zakochać! Jeśli nie 
będzie ostrożna, zakocha się w nim bez pamięci, a do tego nie może 
dopuścić.   

Stanowczym ruchem wyswobodziła się z jego ramion.   
– Dlaczego? – zapytał. – Czego się tak boisz? 
–  Nie  mogę...  proszę,  przestań.  Nie  chcę  po  raz  drugi  tego 

przeżywać. Nie chcę, nigdy więcej.   

Patrzył na nią uważnie, z namysłem.   
– Nie wiem dokładnie, o co ci chodzi – odezwał się po chwili – ale 

wiem jedno. Nie wolno ci uciekać. Musisz wreszcie komuś zaufać.   

Obronnym gestem zasłoniła usta.   
– Nie, już nigdy.   
Sam  odwrócił  głowę  i  zapalił  silnik.  Samochód  wolno  ruszył  i  po 

chwili znajdowali się w drodze powrotnej do szpitala.   

Nic do siebie nie mówili, ale Beth czuła, że stało się najgorsze. Z 

przerażeniem zdała sobie sprawę, że się zakochała. ..   

 

background image

Data  przyjęcia  zbliżała  się  nieubłaganie,  a  wraz  z  nią  – 

konieczność zakupienia wieczorowej sukni.   

Beth  przejrzała  zawartość  szafy  i  stwierdziła,  że  nie  posiada  nic 

odpowiedniego.  W  swoim  czasie  pozbyła  się  wszystkiego,  co  miało 
związek  z  limem  i  mogło  przywoływać  złe  wspomnienia.  Teraz 
garderoba świeciła pustkami i trzeba było się wybrać po zakupy.   

Nie  robiła  tego  od  lat.  Na  szczęście  miała  wolne  popołudnie  i 

mogła spróbować. Podrzuciła tylko ojcu coś do czytania i wybrała się 
do miasta.   

Zaparkowała  samochód  i  ruszyła  do  najbliższego  magazynu, 

przekonana, że kupno sukienki zajmie jej niewiele ponad pól godziny. 
Świątecznie udekorowane sklepy uświadomiły jej, że zbliża się Boże 
Narodzenie.   

W rezultacie zakupy zajęły jej dwie godziny i znacznie uszczupliły 

bankowe konto. Musiała jednak stwierdzić, że było warto.   

 
Sobotni  wieczór  wreszcie  nadszedł  i  Beth  postanowiła 

przygotowania do przyjęcia zacząć od relaksującej kąpieli w wonnych 
olejkach.  Potem  przyszła  kolej  na  bardziej  staranny  niż  zwykle 
makijaż.  W  końcu  włożyła  brylantowe  kolczyki  i  czerwoną,  mocno 
wydekoltowaną sukienkę.   

Przejrzała  się  w  lustrze.  Miała  przed  sobą  piękną,  młodą,  może 

nieco  zbyt  wyzywająco  ubraną  kobietę.  Otuliła  się  obłokiem  swoich 
ulubionych  perfum,  stopy  wsunęła  w  sandałki  na  bardzo  wysokim 
obcasie. Przeszło jej przez myśl, że może sukienka jest zbyt śmiała, a 
dekolt nieco zbyt duży, ale było już za późno, by cokolwiek zmieniać.   

Dom  Sama  znajdował  się  niezbyt  daleko  i  był  znacznie  większy, 

niż się spodziewała. We wszystkich oknach paliły się światła; dźwięki 
muzyki dochodziły aż na podjazd.   

Z bijącym sercem  podeszła do drzwi. Można jeszcze się wycofać, 

nikt nie zauważy, nikt niczego się nie dowie... Tymczasem drzwi się 
otworzyły i na progu stanął Sam.   

Wprowadził ją do holu i pomógł zdjąć płaszcz. Przez krótką chwilę 

czuła  jego  palce  na  swoich  nagich  ramionach  i  przeszedł  ją  dreszcz. 
Gospodarz lekko się odsunął i objął ją uważnym spojrzeniem.   

– Bałem się, że nie przyjdziesz... Beth nerwowo przełknęła ślinę.   
– Nie miałam wyjścia. Roześmiał się.   
' – To prawda. – Po chwili dodał: – Mogłaś zabrać Sophie, miejsca 

background image

jest dosyć.   

– Mama się nią zajmie.   
W  wieczorowym  stroju  Sam  wyglądał  wspaniale.  Zrobił  gest, 

jakby chciał jej podać ramię. Beth zawahała się.   

–  Myślałam,  że  będzie  tylko  kilka  osób.  Nie  spodziewałam  się 

takiego wielkiego przyjęcia.   

Jeszcze raz objął ją wzrokiem.   
– Wyglądasz cudownie, na pewno będziesz się świetnie bawiła.   
Rozejrzała się, pragnąc zyskać na czasie.   
– Masz bardzo piękny dom.   
– Cieszę się, że ci się podoba, ale teraz powinniśmy chyba iść do 

gości.   

Otworzył  przed  nią  drzwi  do  salonu;  buchnęła  muzyka  i  gwar 

głosów. Sam uśmiechnął się uspokajająco.   

–  Nie  denerwuj  się,  to  tylko  pożegnalne  przyjęcie  Douglasa. 

Prawie wszystkich tutaj znasz.   

Stał bardzo blisko i o spokoju nie mogło być mowy. Jego obecność 

wprawiała  ją  w  wewnętrzną  wibrację,  której  nie  mogła  ukryć. 
Opanowując  panikę,  pozwoliła  się  wprowadzić  w  tłum  gości.  Kilka 
par tańczyło, jacyś ludzie tłoczyli się przy bufecie. Poczuła, jak nogi 
się pod nią uginają. Napłynęły niechciane wspomnienia. Bała się tych 
ludzi,  bała  się  muzyki  i  scen,  które  nieubłaganie  muszą  nastąpić 
potem.  Na  próżno  mówiła  sobie,  że  już  nic  jej  nie  grozi,  nie  będzie 
żadnych awantur. Przeszłość znajdowała się niebezpiecznie blisko, na 
wyciągnięcie ręki, groźna i stresująca.   

Sam  mocno  ujął  ją  za  łokieć.  Poczuła  na  sobie  przenikliwe 

spojrzenie błękitnych oczu.   

– Coś jest nie tak? – zapytał cicho.   
Przełknęła  ślinę,  strach  odpłynął,  niepokój  przybrał  inną  barwę. 

Tim  gdzieś  zniknął.  Obok  niej  stał  zupełnie  inny  mężczyzna  i 
wzbudzał w niej zupełnie inne obawy.   

Szła  za  nim,  nie  widząc,  co  dzieje  się  dokoła.  Niemal  wpadła  na 

Debbie i poczuła, że ktoś wtyka jej do ręki kieliszek wina.   

– Witaj, Beth! – Debbie wyglądała tego wieczoru zupełnie inaczej 

niż w pracy. – Pozwól, że ci przedstawię mojego męża.   

Wysoki  blondyn  skłonił  się  z  uśmiechem  i  poczuła  silny  uścisk 

jego dłoni.   

–  Miło  mi  pana  poznać  –  powiedziała,  próbując  przekrzyczeć 

background image

dźwięk muzyki.   

– Mam na imię Bill.   
– A ja Beth.   
Przez tłum gości przecisnął się ku niej John.   
– Gdzie się chowałaś? Teraz już cię nie puszczę. Trzeba się bawić, 

moja  droga.  –  Wyjął  z  jej  ręki  kieliszek.  –  Najpierw  zatańczymy. 
Muszę wykorzystać moment, potem ustawi się do ciebie kolejka.   

Próbowała protestować, ale John nie ustąpił.   
– Zobaczysz, zaraz im pokażemy, jak się tańczy. Jeśli nie umiesz, 

to  cię  nauczę,  najważniejszy  jest  pierwszy  krok.  –  Gadał  jak  najęty, 
ciągnąc ją za sobą na zaimprowizowany parkiet.   

Rozbroił ją i nieco się odprężyła.   
–  Pękną  ze  śmiechu,  jak  zobaczą  taką  parę  –  zażartowała, 

podążając za nim.   

Twarz Johna spoważniała.   
–  Nie  wiesz,  z  kim  rozmawiasz,  moja  droga  –  oświadczył  z 

komicznym  patosem.  –  Masz  do  czynienia  z  pierwszym  tancerzem 
tutejszych dyskotek.   

Roześmiała się.   
– Jestem pod wrażeniem. John dumnie uniósł głowę.   
–  Przy  okazji  pokaże  ci  moje  nagrody.  Naprawdę  zaczynał  ją 

bawić.   

–  Mówisz  zupełnie  jak  moja  ciotką  Susan  –  rzuciła  swobodnie  i 

pozwoliła  się  prowadzić.  –  Ona  też  kiedyś  wygrywała  taneczne 
konkursy.   

Taniec  z  Johnem  miał  w  sobie  coś  kojącego.  Nie  wywoływał 

napięcia, nic ich ku sobie nie ciągnęło, i Beth z rozkoszą poddawała 
się  rytmowi.  Kiedy  muzyka  ustała,  oboje  zgodnie  skierowali  się  do 
bufetu.   

Ponad  głowami  gości  wypełniających  salon  Beth  wzrokiem 

odszukała ciemną czuprynę Sama. Stał w gronie przyjaciół, pogrążony 
w  rozmowie.  Obok  niego  tkwiła  drobna  blondynka  o  cudownej 
brzoskwiniowej  cerze.  Sam  obejmował  ją,  i  Beth  poczuła  bolesne 
ukłucie w sercu.   

W pewnej chwili podszedł do niej Douglas.   
–  Beth,  kochanie,  jak  dobrze,  że  przyszłaś  –  usłyszała  głos 

starszego  pana.  –  To  dla  mnie  bardzo  ważny  wieczór,  a  Sam  tak  to 
wszystko wspaniale urządził! 

background image

Skinęła głową.   
– Owszem, to cudowne przyjęcie. Szkoda tylko, że odchodzisz na 

emeryturę.   

Douglas uśmiechnął się.   
– To nic strasznego. Nie powiem, że nie będę za wami tęsknił, ale 

postanowiliśmy z Rosemary spędzić trochę czasu razem. Zamierzamy 
odwiedzić rodzinę w Australii, może kupimy tam posiadłość. A może 
przeniesiemy  się  do  Hiszpanii,  jeszcze  nie  wiem.  Mamy  zamiar 
zamieszkać w jakimś słonecznym miejscu i odpocząć sobie trochę po 
tutejszych deszczach.   

Beth odwzajemniła jego uśmiech.   
– Jednym słowem, wszystko nieźle się układa.   
– W pewnym sensie to twoja zasługa. – Ciepłe spojrzenie Douglasa 

uświadomiło jej,  że ludzi  może łączyć po prostu zwykła sympatia.  – 
Tak doskonale się tu spisujesz, że nikt nie zauważy mojego odejścia, a 
i ja będę miał spokojne sumienie, że zostawiam pacjentów w dobrych 
rękach.   

Rozejrzał się.   
– Będzie chyba lepiej, jak pójdę teraz i trochę pomogę Rosemary 

przy  gościach.  Nie  zostawiam  cię  samej,  bo  właśnie  nadchodzi 
Maggie. Na pewno chętnie dotrzyma ci towarzystwa.   

Maggie nie kryła radości z powodu spotkania.   
–  A  już  się  bałam,  że  nie  przyjdziesz.  Dobrze  zrobiłaś,  że  się 

zdecydowałaś. Jest fantastycznie, prawda? 

Beth w duchu głęboko westchnęła. Rzeczywiście...   
–  John  uczył  mnie  tańczyć  –  oświadczyła  głośno  i  swobodnie.  – 

Nie wiedziałam, że jest w tym taki dobry.   

Maggie zerknęła w stronę bufetu.   
– Jadłaś już coś? – zapytała.   
– Nie. – Beth była jak najdalsza od myśli o jedzeniu.   
–  Wszystko  tak  wspaniale  wygląda,  że  żal  popsuć  podobne 

dekoracje.   

Ale Maggie już ją ciągnęła w stronę zastawionych stołów.   
–  Zawsze  można  spróbować  uszczknąć  to  i  owo...  Wkrótce 

nastąpiły toasty i przemówienia, a potem znowu zaczęły się tańce.   

Sam obracał się w rytm powolnej muzyki, trzymając w ramionach 

drobną blondynkę o olśniewającej cerze.   

–  A  to  dopiero  –  szepnęła  Maggie.  –  Zobacz,  kogo  tu  mamy.  – 

background image

Wzrokiem wskazała przytuloną parę. – Nie wiedziałam, że ona też tu 
będzie – ciągnęła ściszonym głosem.   

– Ale przecież ty nie wiesz, o kogo chodzi. To jest Tess Sinclair. 

Wspominałam ci o niej. Sam był z nią zaręczony jakieś dwa lata temu. 
Potem rozstali się i ona wyjechała.   

–  Wygląda  na  to,  że  wróciła  –  odszepnęła  Beth,  siląc  się  na 

obojętność, mimo że coś ściskało ją w gardle.   

Blondynka  uniosła  rękę  i  objęła  Sama  za  szyję,  a  on  musnął  jej 

policzek wargami.   

–  Coś  w  tym  jest  –  potwierdziła  Maggie.  –  Wyglądają  na 

zakochanych.  W  swoim  czasie  bardzo  się  kochali,  a  potem...  Nie 
wiem, co się stało, ale ona nagle wyjechała.   

Beth postanowiła zaspokoić swą ciekawość.   
– Ona też jest lekarzem? – zapytała. Maggie zaprzeczyła.   
–  Nie.  Podobno  jest  nauczycielką,  pracuje  chyba  w  Londynie. 

Samowi  musi  jej  bardzo  brakować.  Stanowili  taką  dobraną  parę... 
Wszyscy  byli  bardzo  zaskoczeni,  gdy  zerwali.  Uważaj,  nadciąga 
niebezpieczeństwo.   

Beth  prawie  nie  dosłyszała  ostatniego  zdania,  wpatrzona  w  dłoń 

Sama spoczywającą na obnażonych plecach „tamtej”.   

– Co tak stoicie? – Głos Johna wyrwał ją z zamyślenia.   
–  Wyglądacie  jak  dwie  licealistki  podpierające  ściany  podczas 

szkolnej  zabawy.  Nikt  z  wami  nie  chce  tańczyć?  Macie  szczęście, 
dziewczyny,  że  tutaj  jestem.  Zamierzam  się  poświęcić  i  trochę  was 
rozerwać.   

Maggie natychmiast wzięła nogi za pas.   
– Przepraszam, ale muszę... Może Beth...   
John  nie  wyglądał  na  zmartwionego.  Pociągnął  Beth  w  stronę 

tańczących i lekko pocałował we włosy.   

– Cudownie pachniesz. Dobrze się bawisz? – zapytał.   
Przytaknęła,  ze zdumieniem stwierdzając,  że  mówi prawdę. Czuła 

się całkiem nieźle, a taniec z Johnem do reszty godził ją ze światem.   

– Od lat tak dobrze się nie bawiłam – odparła.   
– To może czegoś się napijemy? – zaproponował. Uniosła na niego 

roześmiane oczy.   

–  Dzięki,  nie  mogę.  Przyjechałam  samochodem.  Przez  chwilę 

patrzył na nią zamyślony.   

–  Nie  wiem,  co  to  jest,  ale  dziś  jakoś  inaczej  wyglądasz  – 

background image

stwierdził w końcu.   

–  To  dlatego,  że  tu  jest  tak  sympatycznie  i  dobrze  mi  z  wami  – 

odparła wesoło. – Szkoda tylko, że jutro trzeba iść do pracy.   

–  W  takim  razie  musimy  to  jak  najszybciej  powtórzyć  – 

oświadczył.  –  Musimy  gdzieś  się  razem  wybrać.  Na  kolację  albo  na 
dansing...   

– Nie sądzisz, że przesadzasz? – Męski głos, który rozległ się tuż 

obok nich, daleki był od beztroski. – Przez cały wieczór narzucasz się 
Beth.   

Zamrugała zaskoczona. System  wczesnego ostrzegania tym  razem 

zawiódł  ją  całkowicie.  Tuż  obok  stał  Sam  i  dziwnie  na  nich  patrzył. 
Przez kilka sekund mężczyźni mierzyli się wzrokiem i Beth czuła, jak 
serce łomocze jej w piersi.   

–  Chciałbym  z  tobą  zatańczyć  –  oznajmił  potem  Sam  tak 

stanowczym głosem, że nie zdecydowała się na protest.   

Dlaczego  on  tak  na  nią  działa?  Dlaczego  poddaje  mu  się  tak  bez 

słowa, bezwolna i uległa? 

Melodia  na  nieszczęście  stała  się  wolniejsza  i  Sam  przytulił  ją  do 

siebie, niemal nagą pod cienką tkaniną sukienki.   

– Czy to było konieczne? – szepnęła z wyrzutem.   
– Chyba tak.   
– Co ja ci zrobiłam? – pytała dalej zdławionym głosem. – Jesteś na 

mnie zły? 

Nie odpowiedział wprost.   
–  Myślałem,  że  przyszłaś  tutaj  rozerwać  się,  pogadać  z  ludźmi  – 

powiedział i nie zrozumiała, co miał na myśli.   

– Było bardzo przyjemnie – bąknęła – dopóki nie zjawiłeś się tak 

nagle i wszystkiego nie popsułeś. Nie wiem zresztą, dlaczego się mną 
zainteresowałeś. Twoja przyjaciółka już wyszła? 

Zmarszczył brwi.   
– Jaka przyjaciółka? 
–  Tina,  a  może  nie  Tina...  Tess,  tak  chyba  ma  na  imię.  Ta 

blondynka, z którą tańczyłeś. Maggie mówi, że byliście zaręczeni.   

– Maggie ma za długi język, a Tess mieszka bardzo daleko stąd i 

bardzo  rzadko  tutaj  bywa  –  odparł  zniecierpliwionym  głosem.  – 
Zaprosiłem  ją,  bo  się  dowiedziałem,  że  przyjechała  do  znajomych. 
Zna  Douglasa  i  jego  żonę  od  niepamiętnych  czasów  i  jest  zupełnie 
normalne, że przyszła na to przyjęcie. Rosemary bardzo się ucieszyła.   

background image

–  Wyobrażam  sobie  –  ciągnęła  Beth.  –  Ty  na  pewno  też. 

Zauważyłam,  że  jesteście  bardzo  zaprzyjaźnieni.  Nic  dziwnego, 
znacie się tak długo i tak dobrze, ..   

– Owszem, to prawda – przerwał jej. – Znamy się od wielu lat, ale 

nie spędzimy chyba reszty wieczoru na omawianiu mojego osobistego 
życia. Może spróbujemy po prostu tańczyć i mieć z tego przyjemność.   

Wyraźnie  unikał  rozmów  o  byłej  narzeczonej.  Rozumiała  to,  ale 

nie  pojmowała,  jak  można  z  nim  „po  prostu”  tańczyć.  Oczywiście, 
natychmiast to wyczuł.   

–  Odpręż  się  –  rzekł  łagodniejszym  głosem.  –  Jesteś  strasznie 

spięta.   

Łatwo powiedzieć, ale znacznie trudniej wykonać.   
–  Spróbuj  dobrze  się  poczuć  –  dodał  jeszcze.  Zaczerwieniła  się 

gwałtownie.  Bliskość  jego  ciała  budziła  w  niej  odczucia,  które 
uważała za dawno wygasłe. Nigdy żaden mężczyzna nie działał na nią 
w  ten  sposób  i  była  dotąd  przekonana,  że  coś  podobnego  zdarza  się 
tylko w książkach.   

Ciekawe,  czy  to  przypadek,  że  poprosił  ją  do  tańca  akurat  wtedy, 

kiedy zaczęto grać wolny utwór? Może zrobił to specjalnie, by mocją 
przytulić?  Pobożne  życzenia,  odpowiedziała  sama  sobie.  Po  prostu 
Tess musiała wcześniej wyjść i nie miał co robić. Dlatego poprosił ją 
do tańca.   

Zerknęła na zegarek.   
– Na mnie już czas.   
Nie od razu wypuścił ją z ramion.   
–  Dlaczego  tak  wcześnie?  –  zdziwił  się.  –  Przecież  Sophie  jest  u 

twojej matki.   

– Tak, ale jutro rano pracuję.   
Jego głos zrobił się jeszcze łagodniejszy, prawie czuły.   
– Zawsze możesz zostać na noc u mnie. Wyprowadził ją do holu, 

gdzie było ciemniej niż w salonie. Mimo to usiłowała dostrzec wyraz 
jego twarzy.   

– To chyba nie najlepszy pomysł – szepnęła.   
– Dlaczego? Czego ty się tak boisz? 
–  Nie  rozumiem...  nie  rozumiem,  co  masz  na  myśli.  Przystanął  i 

przyciągnął ją do siebie.   

–  Pragnę  cię  i  wiem,  że  ty  czujesz  to  samo.  Broniła  się,  ale  bez 

przekonania.   

background image

– Mylisz się, puść mnie.   
Odwróciła głowę, ale zmusił ją, by na niego spojrzała.   
– Dlaczego kłamiesz? W każdej chwili mogę ci udowodnić, że to 

nieprawda.   

Poczuła  jego  wargi  na  swoich  i  oderwała  się  od  niego  siłą. 

Wiedziała,  że  musi  się  przed  nim  bronić,  i  to  teraz,  póki  jeszcze  nie 
jest za późno.   

Ręce Sama dotykały jej piersi.   
–  Powiedz  mi,  że  mnie  nie  pragniesz  –  usłyszała.  –  Chcę  to 

usłyszeć. Nie możesz? Wiesz, że to nieprawda. Chcesz mnie tak samo, 
jak ja pragnę ciebie. Przecież czuję, jak drżysz.   

– To dlatego... że nie chcę, żebyś mnie dotykał – skłamała.   
Nie wypuścił jej z ramion.   
– Kłamiesz, a nie można przez całe życie się oszukiwać. – Mówił 

takim tonem, jakby przekonywał dziecko. – Pewnego dnia każdy musi 
zerwać  z  przeszłością  i  zacząć  życie  od  nowa.  Trzeba  tylko  się 
odważyć. Musisz zrobić pierwszy krok.   

Pod dłońmi czuła jego muskularny tors..   
–  Nie  mogę  –  szepnęła  ledwo  dosłyszalnym  głosem.  –  Nie 

rozumiesz, że nie mogę? 

Miał  rację,  oszukiwała  go,  kiedy  mówiła,  że  go  nie  pożąda. 

Pragnęła  go  każdą  komórką  swego  ciała,  pragnęła  go  jak  nikogo  na 
świecie, ale bała się, tak potwornie się bała... miłości.   

To słowo zdumiało ją niepomiernie. Miłość? Czy to jest właśnie to 

uczucie?  Czy  też  po  prostu  Sam  zjawił  się  w  odpowiedniej  chwili, 
kiedy  jeszcze  emocjonalnie  nie  okrzepła  po  wydarzeniach  sprzed 
dwóch  lat?  On  ani  słowem  nie  wspomniał  o  miłości,  mówił  tylko  o 
pożądaniu. Najwyraźniej miłość zarezerwował dla Tess.   

Jego głos napłynął ku niej z bardzo daleka.   
–  O  co  właściwie  chodzi?  Czy  twoje  małżeństwo  było  dla  ciebie 

czymś  tak  ważnym,  że  nie  ma  już  w  tobie  miejsca  na  żaden  inny 
związek?  Nie  chcesz  pozwolić,  żeby  jakiś  mężczyzna  zajął  miejsce 
twojego zmarłego męża? 

– Nie – zaprzeczyła. – Ty nic nie rozumiesz.   
– Więc pomóż mi zrozumieć – poprosił. Uniosła na niego oczy.   
– Nie mam nic do powiedzenia.   
– Ale co się stało? 
Trzymał ją tak  mocno, że doprowadziłaby do szamotaniny, gdyby 

background image

chciała się wyrwać.   

– Poznaliśmy się na medycynie – zaczęła zrezygnowanym głosem. 

– Tim był o rok wyżej ode mnie. Polubiliśmy się. Mieliśmy te same 
zainteresowania,  przyjaźniliśmy  się  z  tymi  samymi  ludźmi. 
Zaczęliśmy się umawiać do kina, do pubu, na kolację.   

Gdy urwała, Sam zapytał, kiedy się między nimi popsuło.   
– Po ślubie – odparła cicho. – Wszystko było dobrze, póki się nie 

pobraliśmy,  po  ślubie  wszystko  nagie  się  zmieniło.  Tim  stał  się 
agresywny. Nie od razu zrozumiałam, że jest o mnie zazdrosny.   

Odrzuciła z czoła kosmyk włosów.   
– Był patologicznie zazdrosny – ciągnęła. – Na początku nawet mi 

pochlebiało,  że  tak  bardzo  mnie  kocha.  –  Parsknęła  niewesołym 
śmiechem. – Potem nagle zorientowałam się, że przegnał wszystkich 
naszych przyjaciół. Nawet rodzina...   

– Mów dalej – poprosił Sam.   
–  Nawet  moi  rodzice  go...  denerwowali.  Pewnego  dnia,  podczas 

Bożego Narodzenia – zadzwoniłam do mamy, żeby jej wytłumaczyć, 
dlaczego nie możemy przyjść do nich na obiad. Wtedy zrozumiałam, 
że dzieje się coś nienormalnego i że sprawy zaszły za daleko. Po raz 
pierwszy  pomyślałam,  żeby  z  tym  skończyć.  Mama  mnie  zapytała, 
dlaczego się o nich nie pokazuję i co jest nie tak. Kiedy urodziła się 
Sophie, miałam nadzieję, że będzie lepiej, ale wcale tak się nie stało. 
Przeciwnie.   

Sam mruknął coś przez zęby, ale nie dosłyszała.   
– Kochałaś go? – zapytał potem. Przeszedł ją dreszcz i drgnęła.   
– Myślę, że tak – odparła. – Przynajmniej na początku. Z czasem 

zrozumiałam, że się myliłam.   

Delikatnie dotknął jej ust, obrysował palcem pobladłe policzki.   
– To nie twoja wina, Beth. Nie możesz przez całe życie obwiniać 

się  za  coś,  czego  nie  zrobiłaś.  Pozwól  działać  czasowi,  to  najlepszy 
lekarz.   

–  Wiem  –  szepnęła,  tracąc  pod  wpływem  jego  dotyku  resztki 

przytomności.   

Zachwiała się.   
– Co się stało? Co stało się potem? – zapytał cicho.   
–  Pewnego  dnia  wybuchła  kłótnia.  Wybierałam  się  z  Sophie  po 

zakupy, umieściłam ją właśnie w foteliku w samochodzie, kiedy Tim 
nagle  zaczął  mnie  oskarżać  o  zdradę.  Krzyczał,  że  jadę  do  miasta 

background image

spotkać  się  z  kochankiem.  Próbowałam  mu  tłumaczyć,  że  to 
nieprawda,  że  to  śmieszne,  ale  tylko  jeszcze  bardziej  się  wściekł. 
Popchnął mnie, upadłam, a on wskoczył do samochodu i pognał przed 
siebie jak wariat.   

Przerwała, oblizała spieczone usta.   
– Policja znalazła go po godzinie. Samochód był rozbity, Tim nie 

żył,  a  Sophie  była  poważnie  ranna.  –  W  jej  głosie  nagle  zabrzmiała 
rozpacz. – Jak on mógł... nigdy tego nie pojmę... jak on mógł narazić 
życie naszej córeczki.   

Po  policzkach  spłynęły  jej  łzy.  Wspomnienie  dawnej  rozpaczy 

przyniosło  ze  sobą  przypomnienie  innych  uczuć  i  zrozumiała,  że 
nigdy  nie  kochała  męża.  Co  to  jest  miłość,  pojęła  dopiero  teraz,  u 
boku tego mężczyzny, który stał obok niej w mrocznym holu swojego 
domu i wyjętą z kieszeni chusteczką ocierał jej łzy.   

– Przepraszam – wyjąkała. – Rozkleiłam się.   
– Jeśli tylko ci to pomoże... Spróbowała się uśmiechnąć.   
– Strasznie długo to w sobie tłumiłam. Kiedy Tim umarł, zaczął się 

koszmar  wyrzutów  sumienia.  Zupełnie  sobie  z  tym  '  nie  radziłam. 
Czułam się winna, ale nie mogłam płakać.   

Zapatrzyła  się  gdzieś  daleko,  ponad  ramieniem  mężczyzny 

swojego życia.   

– Teraz już wiesz, że nie ponosisz żadnej winy za to, co się stało – 

powiedział do niej – i że wszystko to były tylko twoje wymysły.   

Uniosła na mego błyszczące od łez oczy.   
– Tak, teraz to zrozumiałam. Dzięki, że mnie wysłuchałeś, ale już 

muszę iść. Potrzebuję czasu, rozumiesz? 

– Oczywiście – przytaknął.   
Rozumiał  ją  i  pomagał  zwalczać  przeszkody,  które  tak  sumiennie 

wznosiła  wokół  siebie,  by  tylko  nie  wrócić  do  normalnego  życia. 
Zapragnęła nagle spędzić z nim więcej czasu.   

~  Dziękuję  ci  za  wspaniały  wieczór  –  zaczęła.  –  Bawiłam  się 

świetnie,  a  teraz  na  dodatek  cierpliwie  mnie  wysłuchałeś.  Może  byś 
wpadł do mnie jutro na kolację? Przygotuję coś dobrego, napijemy się 
wina, pogadamy...   

Sam wyprostował się.   
– Niestety nie będę mógł, ale bardzo dziękuję za zaproszenie.   
Zaczerwieniła się.   
– Trudno, może innym razem.   

background image

Pomógł  włożyć  jej  płaszcz  i  kiedy  już  miała  się  pożegnać,  dodał 

tytułem wyjaśnienia: 

–  Bardzo  chemie  bym  cię  odwiedził,  ale  na  dwa  dni  wyjeżdżam. 

Umówiłem  się  z  Johnem,  że  w  poniedziałek  zastąpi  mnie  w 
przychodni.   

– Damy sobie radę. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Wyjeżdżasz 

na wycieczkę, czy masz coś do załatwienia? 

Chyba lekko się zmieszał.   
– Jadę do Tess, musimy omówić kilka spraw.   
Tess! Jak mogła o niej zapomnieć! Przecież to jego narzeczona.   
– W takim razie powodzenia – powiedziała, usiłując nadać głosowi 

normalne brzmienie. – Zobaczymy się po twoim powrocie.   

Pół godziny później wchodziła do domu i zamykała za sobą drzwi. 

Była  bardzo  zmęczona  i  przemarznięta  do  szpiku  kości.  W  głowie 
miała zamęt i po raz pierwszy nie dotyczyło to Tima ani przeszłości.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Dwa dni później jechała do pracy w chłodny słoneczny poranek. W 

nocy  bolała  ją  głowa  i  w  rezultacie  zasnęła  dopiero  nad  ranem.  Z 
ciężkiego snu obudził ją listonosz wkładający listy do skrzynki.   

Pełna  poczekalnia  nie  poprawiła  jej  nastroju.  Wzięła  z  rejestracji 

spis pacjentów i przebiegła go wzrokiem.   

– Nie widzę tu pana Lewisa – zwróciła się do Maggie.   
–  A  miał  dziś  przyjść?  –  zdziwiła  się  rejestratorka.  Beth  skinęła 

bolącą głową.   

– Tak,  miał zbadać poziom  cukru.  Nie jestem  pewna,  czy stosuje 

dietę.   

–  Jeśli  chcesz,  mogę  zaraz  do  niego  zadzwonić  –  wyraziła 

gotowość stojąca obok Debbie.   

– Bardzo bym cię prosiła. – Beth zmrużyła oczy i przeczesała ręką 

włosy, nie dostrzegając spojrzeń, jakie wymieniły obie kobiety.   

– Powiedz, że ma natychmiast przyjść, nieważne kiedy. To bardzo 

pilne – rzuciła jeszcze i dodała: – W jakie dni zwykle się pojawiał? 

Maggie przerzuciła kartki notatnika.   
– Lewis... Lewis... w piątki.   
–  W  takim  razie  damy  mu  jeszcze  dobę,  a  jak  się  nie  zgłosi, 

zadzwoń.   

– Dobrze. – Maggie sięgnęła po kartkę leżącą na biurku. – Jest tu 

coś  dla  ciebie.  Dotyczy  Edie  Watkins.  Wiadomości  chyba  nie  są 
dobre, prawda? 

Beth z rezygnacją pokręciła głową.   
–  Niestety,  nie.  Miałam  nadzieję,  że  poczuje  się  lepiej,  ale  chyba 

miała kolejny atak serca. Nie przys^6 nic innego? 

Miała  nadzieję,  że  Sam  dał  jakiś  znak  życia.  Maggie  przerzuciła 

papiery.   

~ Nie, to wszystko, ale dzień dopiero się zaczyna.   
Sam nie napisał. Dopiero teraz Beth zdała sobie sprawę, jak bardzo 

za nim tęskni i jak bardzo jest jej potrzebna rozmowa z nim. Trudno, 
musi  zrozumieć,  że  Sam  ma  inne  zajęcia.  Całe  dnie  i  noce  spędza  z 
Tess i na pewno nie pamięta już o istnieniu kogoś takiego jak zwykła 
znajoma z przychodni.   

Nie powinna zaprzątać sobie nim głowy, trzeba skoncentrować się 

background image

na pracy. A tego jej nie zabraknie; w przychodni roi się od pacjentów. 
Zbliża się Boże Narodzenie i ludzie przypominają sobie o chorobach.   

–  W  takim  razie  do  roboty.  Ciekawe,  czy  uda  mi  się  załatwić 

wszystkich zapisanych na przedpołudnie przed lunchem – powiedziała 
i poszła do gabinetu.   

Mimo  obaw,  kilka  kolejnych  godzin  minęło  całkiem  spokojnie  i 

szybko.  Chorzy  skarżyli  się  głównie  na  kaszel,  katar  i  ból  głowy. 
Zdarzyło  się  również  coś  całkiem  przyjemnego:  u  pewnej  pacjentki 
Beth stwierdziła ciążę.   

Sally  Dixon  miała  czterdzieści  lat,  drugiego  męża  i  dwóch 

nastoletnich synów z poprzedniego małżeństwa.   

– Jest pani pewna? – spytała pacjentka, nie kryjąc zdziwienia.   
Beth umyła ręce i wróciła do biurka.   
– Absolutnie. Widywałam już kobiety w ciąży – zażartowała. – Jest 

pani w dwunastym tygodniu.   

Kobieta usiadła na krześle; zaczerwieniła się, w jej oczach zapaliły 

się iskierki.   

– Nie mogę uwierzyć. A ja myślałam, że to zwykła niestrawność. ..   
–  Niestrawność,  zgaga  i  mdłości  to  przecież  klasyczne  objawy 

ciąży.  –  Beth  spojrzała  na  ekran  komputera.  –  Ma  pani  już  dwoje 
dzieci, jak widzę. Różnica wieku będzie dość duża, prawda? 

Sally Dixon uśmiechnęła się szeroko.   
– Ponad piętnaście lat – zauważyła wesoło. – Strasznie się cieszę. 

Jestem tylko trochę zdziwiona. Myślałam, że...   

– Niedawno wyszła pani powtórnie za mąż – ciągnęła Beth.   
– Tak, przez pięć lat byłam z chłopcami sama – przytaknęła Sally. 

– Potem spotkałam Matta.   

Beth przeniosła na nią wzrok.   
– Mąż ucieszy się z tej nowiny? – zapytała. Pacjentka roześmiała 

się.   

–  Kiedy  mu  minie  szok,  na  pewno  się  ucieszy.  Tak  czy  inaczej, 

zanim mu powiem, zrobię mu mocnego drinka.   

–  Jak  rozumiem,  nie  planowali  państwo  tego  dziecka?  Kobieta 

znowu oblała się rumieńcem.   

– Szczerze mówiąc, nawet nam do głowy nie przyszło, że jeszcze 

możemy  mieć  dzieci.  W  naszym  wieku...  Dlatego  wcale  nie 
uważaliśmy.  –  Nagle  spoważniała.  –  To  może  być  ryzykowne, 
prawda? To znaczy dla dziecka.   

background image

–  Późna  ciąża  niesie  ze  sobą  pewne  niebezpieczeństwa  – 

przytaknęła  spokojnie  Beth.  –  Rośnie,  na  przykład,  zagrożenie 
zespołem Downa. Trzeba będzie zrobić badania prenatalne. Jako pani 
lekarz,  muszę pani uświadomić wszystkie ewentualności. Skierujemy 
panią  do  ginekologa,  zbada  panią  i  zrobi  USG,  a  potem  pozostałe 
badania. Czy pani pali? 

– Nie, rzuciłam palenie prawie dwa lata testu.   
–  Bardzo  słusznie.  Doświadczenie  wykazuje,  że  dzieci  palących 

matek  rodzą  się  słabsze  i  mają  mniejszą  wagę  urodzeniową.  Teraz 
proszę się zapisać u pielęgniarki na badania prenatalne. U mnie proszę 
się pojawić za miesiąc, chyba żeby coś się działo.   

Skończywszy  przyjmowanie  pacjentów,  Beth  przeciągnęła  się  i 

sięgnęła po płaszcz. Marzyła tylko o jednym: filiżance świeżej mocnej 
kawy i kanapce. Już miała opuścić gabinet, kiedy rozległo się pukanie 
i w progu ukazał się... Sam.   

– Można na chwilę? – zapytał.   
– Wróciłeś! – wykrzyknęła radośnie i zaraz spoważniała.   
– Wejdź, proszę, właśnie skończyłam.   
– Musiałaś mieć pracowity dzień.   
– Jak zwykle o tej porze roku. Wszyscy są przeziębieni. Ta banalna 

wymiana zdań miała w sobie coś surrealistycznego.   

– Jak widzę, dałaś sobie radę – mówił dalej Sam.   
– Jasne.   
Beth włożyła płaszcz i wsunęła telefon komórkowy do kieszeni.   
– A jak twoja podróż? Udała się? – zapytała jakby nigdy nic.   
–  Bardzo  dobrze  –  odparł  takim  samym  lekkim  tonem.  –  Z 

przyjemnością znowu zobaczyłem Londyn.   

–  A  jak  się  miewa  Tess?  –  zapytała  Beth.  –  Wszystko  u  niej  w 

porządku? Na pewno dobrze się bawiliście.   

Sam lekko się uśmiechnął.   
–  Dwa  dni  to  nie  jest  bardzo  długo.  Trochę  spacerowaliśmy, 

robiliśmy jakieś zakupy, to wszystko.   

Wyrozumiałość jego rozmówczyni była wprost niezrównana.   
– Cieszę się, że miło spędziłeś czas. Na pewno wkrótce zechcesz to 

powtórzyć.  –  Sięgnęła  po  teczkę  i  nagle  przypomniała  sobie,  że  nie 
zna celu odwiedzin Sama. – Chciałeś mi coś powiedzieć? 

– Chciałem zapytać o zdrowie twojego ojca. Odetchnęła, wchodząc 

na bezpieczny grunt.   

background image

– Czuje się o wiele lepiej, za kilka dni wraca do domu. Mama jest 

zachwycona.   

Sam uśmiechnął się.   
– Same dobre wiadomości.   
–  To  nie  wszystko  –  mówiła  szybko  Beth,  żeby  zapobiec 

krępującej  ciszy.  –  Moja  sytuacja  też  uległa  zmianie  na  lepsze. 
Opiekunka do dziecka wróciła, a na dodatek zaproponowała mi swoją 
siostrzenicę jako nianię do wszystkiego. Będzie mogła przychodzić w 
nocy, kiedy będę miała dyżur. Pracowała w Stanach jako pielęgniarka, 
jest bardzo miła i Sophie ją uwielbia. Jednym słowem, wszystko jest 
na dobrej drodze.   

Spojrzał na nią pytająco.   
– Dlaczego w takim razie byłaś taka smutna, kiedy wszedłem? 
Beth zmarszczyła brwi.   
– Ja, smutna? Chyba ci się wydawało.   
Jakby jej nie dosłyszał.   
– Masz jakiś kłopot? 
Owszem, ma kłopot, i to poważny. Stoi właśnie przed nią i zadaje 

niepotrzebne pytania.   

Musiała naprędce znaleźć jakąś sensowną odpowiedź.   
– Edie Watkins miała drugi zawał. Tak dobrze już rokowała, mąż 

chciał ją zabrać do domu... Przygnębiło mnie to.   

Sam świetnie ją rozumiał. W jego wzroku dostrzegła współczucie.   
– Bardzo mi przykro, ale nic ci nie mogę pomóc.   
– Ani mnie, ani jej – zauważyła zamyślona. – Są sprawy, na które 

nie mamy wpływu.   

Spojrzała  na  jego  usta  i  poczuła  się  nagle  bardzo  szczęśliwa,  że 

Sam tu jest. Cudownie było znaleźć się w jego ramionach, cudownie 
byłoby powtórzyć tamtą scenę...   

– Chyba już pójdę – rzekła z ociąganiem. – Chciałabym coś zjeść.   
Sam nie poruszył się.   
– W najbliższy weekend masz wolne, prawda? – zapytał.   
– Tak, i bardzo się z tego cieszę – odparła.   
Wyjął kluczyki od samochodu i przez chwilę się nimi bawił.   
–  Pomyślałem,  że  moglibyśmy  się  wybrać  na  spacer  –  rzekł  z 

wahaniem.  –  Oczywiście,  o  ile  pogoda  na  to  pozwoli.  Chyba  że  już 
jesteś umówiona.   

– Bardzo chętnie – zgodziła się natychmiast. – Tylko co z Sophie? 

background image

– Mam nadzieję, że z nami pójdzie. Beth roześmiała się radośnie.   
– Na pewno ci nie odpuści. Jeszcze jej nie znasz.   
Sam skierował się ku drzwiom.   
–  Zadzwonię  do  ciebie,  to  się  umówimy  –  oświadczył  wyraźnie 

zadowolony. – A po drodze wstąpimy gdzieś na herbatę, dobrze? 

Czy  dobrze?  Mało  powiedziane.  Cudownie  i  wspaniale!  Wprost 

fantastycznie! 

Sophie  podzielała  zdanie  swojej  mamy.  Od  kwadransa  stała  w 

oknie,  w  kurtce,  szaliku  i  długich  botkach,  wyglądając  samochodu 
Sama.   

– Mamo! Mamusiu! Przyjechał! Sam  już jest! Szybko! Podbiegły 

do drzwi i otworzyły mu, zanim zdążył zapukać.   

– Nie  mogłam się ciebie doczekać  –  oświadczyła dziewczynka.  – 

Idziemy na plażę? 

– Nie, córeczko – odparła za niego Beth. – Bardzo mi przykro, ale 

dzisiaj mamy inne plany.   

Sam przeprosił za spóźnienie; miał jakiś pilny telefon.   
– Nic się nie przejmuj – zbagatelizowała sprawę Beth. – Sophie cię 

uwielbia  i  niejedno  ci  wybaczy.  Wezmę  tylko  rękawiczki  i  możemy 
iść.   

Sam miał na sobie dżinsy i kurtkę i z przyjemnością spostrzegła, że 

jego strój świetnie pasuje do jej sportowej spódnicy i grubego swetra.   

Ruszyli  wzdłuż  brzegu,  z  Sophie  podskakującą  ze  szczęścia  i 

biegającą wokół nich jak mały psiak.   

Dzień był piękny; jasnoniebieskie niebo malowniczo kontrastowało 

z ciemną zielenią morza.   

– Nie odbiegaj za daleko, Sophie – poprosiła Beth i oboje z Samem 

przystanęli na chwilę, podziwiając widok.   

– Masz czerwony nosek. – Sam objął ją i mocno przytulił.   
Oparła głowę na jego piersi.   
– Jak miło, osłaniasz mnie od wiatru – szepnęła.   
– Zimno ci? – zaniepokoił się. – Może z tym spacerem to nie był 

dobry pomysł, jeszcze się przeziębisz. Chcesz wrócić do samochodu? 

– Nie.   
Chciała tylko, żeby ta chwila trwała wiecznie.   
–  Tu  jest  cudownie  –  dodała.  –  Nie  przypuszczałam,  że  stąd  jest 

taki niesamowity widok. Miło jest mieć pod oknem tyle piękna.   

Wtuliła się w niego, a on jeszcze mocniej ją objął. Po raz pierwszy 

background image

od długiego czasu poczuła się lekko i bezpiecznie.   

–  Zaraz  zapadnie  zmrok  –  zauważył  po  chwili  Sam.  –  Musimy 

wracać do samochodu. Pojedziemy teraz gdzieś na podwieczorek.   

Zgodnie  z  obietnicą  zabrał  je  do  przytulnej  restauracyjki,  gdzie 

przy  kominku  można  się  było  napić  czegoś  ciepłego  i  zjeść  grzankę. 
Byli  jednymi  klientami.  I  chyba  byli  bardzo  szczęśliwi.  Beth  z 
rozczuleniem  patrzyła  na  uśmiechniętego,  radosnego  Sama  i 
roześmiane dziecko u jego boku.   

Myśl o Tess zjawiła się nagle i przesłoniła idylliczny obraz niczym 

czarna chmura. Ta kobieta istniała i fakt ten niweczył wszystko. Sam 
ma narzeczoną, a jego obecność u boku Beth i jej córki stanowi tylko 
przerywnik w jego prawdziwym życiu. Nic nieznaczący epizod.   

Sophie  właśnie  umazała  się  lodami,  a  Sam  głośno  wyraził  swój 

zachwyt.   

– Jesteście niemożliwi – skrzywiła się Beth. – Oboje zachowujecie 

się, jakbyście mieli pięć lat.   

– Aleja przecież mam pięć lat – poprawiła ją natychmiast Sophie.   
–  Tak,  malutka.  –  Sam  pocałował  jej  dziecko  w  czubek  głowy.  – 

Jesteś  śliczną  malutką  dziewczynką  i  masz  dokładnie  pięć  Jat  Tim 
nigdy tego nie robił. Nigdy nie pocałował córki ani się z nią nie bawił, 
nie przekomarzał i nie uśmiechał  się do niej.  W ich domu panowała 
zawsze  napięta  cisza,  jakby  wszyscy  zamarli  w  oczekiwaniu  na 
nadchodzącą burzę.   

Sam  jest  zupełnie  inny.  Czuły,  troskliwy,  opiekuńczy.  Z  kimś 

takim można bezpiecznie iść przez życie.   

Czyżby? Beth zawahała się i drgnęła. Przecież już raz przeczucie ją 

zawiodło.  Nie  mogła  sobie  ufać  i  nie  mogła  ufać  żadnemu 
mężczyźnie.  Raz już się  rozczarowała i wiedziała,  że kolejnego razu 
po prostu nie przeżyje.   

Mimo to uśmiechnęła się. Nawet jeśli się co do niego myli, Sam i 

tak  jest  człowiekiem,  który  rozbudził  w  niej  zdolność  kochania. 
Uczucie od tylu lat martwe i pogrzebane.   

Czuła,  że  znowu  potrafi  kochać  i  że  nie  zawróci  już  z  obranej 

drogi.  Cokolwiek  się  stanie,  będzie  żyć  normalnie.  Nie  wolno  tylko 
ryzykować  i  wystawiać  z  takim  trudem  zdobytego  spokoju  na  zbyt 
ciężką próbę.   

Nadejście kelnera sprowadziło ją na ziemię.   
Znajduje  się  tu  i  teraz,  obok  siedzi  Sam  i  bawi  się  z  jej  córeczką, 

background image

ale  to  nie  jest  prawdziwe  życie.  Byłoby  szaleństwem  brać  to  na 
poważnie. Sam lubi ją, to wszystko. Podoba mu się, chętnie miałby z 
nią romans, ale nic poza tym. Nieraz wspominał, że jej pragnie; nigdy 
jednak  nie  napomykał  o  miłość.  Musiała  przyznać,  że  przynajmniej 
jest szczery i nikogo nie oszukuje.   

Dawna  narzeczona  wróciła  do  niego  i  Sam  na  pewno  nie  zechce 

stracić jej po raz drugi. Kochają się zostaną ze sobą na zawsze i Beth 
musi się z tym pogodzić.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Nastał  zimny, wilgotny grudzień. Drzwi przychodni nie zamykały 

się  i  Beth  czuła  się  skrajnie  wyczerpana.  Nieraz  zazdrościła 
Douglasowi, że idzie na emeryturę i wyjeżdża do ciepłych krajów.   

Trochę słońca przydałoby się również Maureen Davies. Była blada, 

bardzo słaba i miała sześćdziesiąt lat.   

– Naprawdę nie mogę tego zrozumieć, pani doktor – powiedziała, 

ciężko  opadając  na  krzesło.  –  Kilka  tygodni  temu  miałam  kaszel, 
potem przeszedł, a teraz wrócił ze zdwojoną siłą. Czuję się bardzo źle.   

Beth sięgnęła po stetoskop.   
– Bardzo źle pani wygląda – przyznała. – Kiedy dokładnie pojawił 

się ten kaszel? 

Pacjentka przycisnęła ręce do piersi i głośno, boleśnie westchnęła.   
– Jakieś trzy... może cztery tygodnie temu.   
– I potem ustał? 
– Tak mi się zdawało. Przez jakiś tydzień miałam spokój, a potem 

znowu  mnie  złapało,  i  to  gorzej  niż  przedtem.  Nie  pamiętam,  kiedy 
ostatni raz tak słabo się czułam. Nie należę do osób, które z byle czym 
biegają do lekarza.   

Beth zerknęła w jej kartę.   
– Widzę. Ostatni raz była pani u nas dwa lata temu.   
Maureen odkaszlnęła.   
– Nie lubię łykać pigułek, chyba że coś mnie boli. Biorę wtedy coś 

przeciwbólowego i koniec.   

Beth dokładnie ją osłuchała.   
–  Obawiam  się,  że  to  zapalenie  oskrzeli  –  oświadczyła  potem.  – 

Dlatego  jest  pani  taka  słaba.  Wirus  zwykle  najpierw  atakuje  drogi 
oddechowe, a powtórna infekcja jest czymś bardzo częstym. Nie pali 
pani, prawda? 

–  Nigdy  nie  paliłam.  –  Pacjentka  znowu  zakasłała.  Beth  zaczęła 

wypisywać receptę.   

–  Przepiszę  pani  antybiotyk,  weźmie  pani  całe  opakowanie,  a 

potem  proszę  do  mnie  przyjść.  Za  kilka  dni  powinno  być  lepiej. 
Proszę  na  siebie  uważać  i  brać  ciepłe  prysznice.  Dobrze  byłoby 
również  zainstalować  w  sypialni  nawilżacz  powietrza.  –  Wstała  z 
krzesła i Maureen Davies poszła w jej ślady. – Powinna pani pić dużo 

background image

płynów i unikać wysiłku, w razie potrzeby można brać paracetamol – 
dodała jeszcze Beth.   

Przez  następne  dwie  godziny  nie  opuszczała  gabinetu.  Kiedy 

wyszedł ostatni pacjent, zabrała się do porządkowania papierów. Przy 
tym zajęciu zastał ją John.   

– Pomyślałem sobie, że może napijesz się kawy. Postawił parujący 

kubek  na  biurku  i  usiadł.  Bem  uniosła  na  niego  pełne  wdzięczności 
spojrzenie.   

– Bardzo ci dziękuję. Jak zgadłeś, że właśnie tego mi trzeba? 
– Lata praktyki – rzucił lekko. – A co? Miałaś dużo roboty? 
–  Nawet  nie  pytaj  –  westchnęła.  –  A  teraz  na  dodatek  jeszcze 

muszę się uporać z tymi papierzyskami.   

John lekceważąco pomachał nogą.   
– Co to za problem? Wrzuć je do najbliższego kosza i z głowy.   
– Jesteś niemożliwy. Uśmiechnął się zalotnie.   
– Ale jakże uroczy... A propos, wybierasz się na to zebranie? 
Beth  szeroko  otworzyła  oczy;  nie  słyszała  o  żadnym  zebraniu  i 

powiedziała mu to.   

– Mamy się spotkać wszyscy, lekarze z przychodni, ze szpitala, ci, 

co  mają  prywatną  praktykę  i  pogotowiarze,  żeby  się  wspólnie 
zastanowić,  w  jaki  sposób  można  by  poprawić  warunki  opieki 
medycznej  w  naszym  regionie.  W  przyszłym  tygodniu.  Będzie  kilka 
referatów, potem pytania, kawa, herbata, i do domu.   

–  Bardzo  sensowne,  postaram  się  przyjść  –  zgodziła  się  Beth.  – 

Zawsze można się dowiedzieć czegoś nowego.   

John był tego samego zdania.   
– Też sądzę, że to ma ręce i nogi – stwierdził. – Może byśmy, w 

takim  razie,  spotkali  się  któregoś  wieczoru  i  namówili  się,  jakie 
pytania zadać referentom? Jutro będzie dobrze? 

Już  miała  się  zgodzić,  kiedy  sobie  przypomniała,  że  obiecała 

Sophie kino.   

– To może pojutrze? – zaproponował zaraz John i przystała na jego 

propozycję.   

–  W  takim  razie  jesteśmy  umówieni,  a  teraz  idź  coś  zjeść  – 

powiedział na zakończenie i pożegnał się z nią.   

Po  jego  wyjściu  z  nową  energią  zabrała  się  do  pracy.  John 

doskonale  na  nią  działał.  W  kontakcie  z  nim  nie  było  nic 
stresującego...  nie  tak  jak  przy  najbardziej  błahej  wymianie  zdań  z 

background image

Samem.   

Prawie już kończyła, kiedy zjawiła się Maggie.   
–  Jak  dobrze,  że  cię  jeszcze  zastałam  –  powiedziała  z 

westchnieniem ulgi i coś w jej głosie zaniepokoiło Beth.   

– Co się stało? 
– Dzwoniła twoja mama. Ojciec źle się poczuł.   
Beth, nie czekając na dalsze wyjaśnienia, szybko wstała i pobiegła 

w stronę drzwi.   

– Odwołaj moje wizyty na popołudnie, dobrze? Albo poproś Johna, 

żeby mnie zastąpił! – krzyknęła w pędzie.   

Na  korytarzu  wpadła  na  Sama,  wychodzącego  z  pokoju 

naprzeciwko.   

– Nie wiedziałam, że jeszcze tu jesteś...   
–  Właśnie  skończyłem  i  zamierzałem  wyjść.  –  Przyjrzał  jej  się 

uważnie. – Stało się coś? 

– Tata źle się czuje. Jadę do nich! 
Nawet się nie zatrzymała, ledwo na niego spojrzała.   
– Powiedziała, co się dokładnie stało? – zapytał Sam, dotrzymując 

jej kroku.   

– Nie, ale moja matka niełatwo wpada w panikę. Nie dzwoniłaby, 

gdyby  to  nie  było  nic  poważnego.  –  Spojrzała  na  niego.  –  Boję  się, 
że...   

– Jadę z tobą – zdecydował się błyskawicznie Sam. – Wezmę tylko 

torbę. Pojedziemy twoim samochodem, ja nie mam paliwa.   

Po  chwili  oboje  biegli  już  w  stronę  parkingu.  Dojazd  do  domu 

rodziców zajął jej dziesięć minut. Annę wyszła im na spotkanie.   

– Jak dobrze, że jesteście, i to tak szybko. Zupełnie nie wiedziałam, 

co robić.   

Beth bez tchu wpadła do domu.   
– Jak on się czuje, mamo? Matka próbowała zachować spokój.   
–  Jak  to  tata.  Mówi,  że  niepotrzebnie  zadzwoniłam,  bo  po  co 

zawracać wam głowę.   

– Gdzie on jest? 
–  W  salonie.  Chciałam  go  położyć  na  górze,  w  sypialni,  ale 

doszłam do wniosku, że lepiej go nie ruszać.   

Sam  już  wchodził  do  salonu.  Beth  deptała  mu  po  piętach, 

sparaliżowana strachem, bojąc się myśleć, co mogą tam zastać.   

Paul siedział w fotelu, z głową na poduszce. Był bardzo blady, na 

background image

twarzy miał kropelki potu.   

–  Tatusiu!  –  przypadła  do  niego  Beth.  –  Tatusiu!  Odezwij  się! 

Powiedz coś! 

Otworzył oczy i uśmiechnął się z wielkim trudem.   
–  Przepraszam,  córeczko,  że  cię  fatygowałem.  To  matka... 

Prosiłem, żeby ci nie zawracała głowy takim głupstwem.   

Przyklękła obok niego.   
– Od jak dawna źle się czujesz? – zapytała.   
– Jakieś dwie godziny... może dłużej.   
Sam bez zwłoki przystąpił do badania pacjenta.   
– Boli pana gdzieś? 
Starszy  pan  powolnym  ruchem  dłoni  wskazał  klatkę  piersiową. 

Zakasłał.   

–  Tutaj...  raczej  nie  ból...  tylko  takie  dławienie.  Sam  osłuchał  go 

dokładnie.   

– Ma pan kłopoty z oddychaniem? – pytał dalej.   
–  Tak  –  przyznał  Paul.  –  Od  przedwczoraj  tak  mi  świszczę  w 

płucach,  pewnie  się  przeziębiłem.  –  A  uprzedzając  zarzuty  żony, 
dodał: – Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem, żebyś się przestraszyła 
i zrobiła alarm.   

Sam wyprostował się nad pacjentem.   
– Trzeba było mnie wezwać zaraz, jak tylko się pojawiły pierwsze 

symptomy,  mnie  albo  Beth.  To  nie  żaden  alarm,  tylko  zwyczajna 
prośba o poradę lekarską.   

Paul przymknął oczy.   
–  Strasznie  nie  lubię,  jak  robi  się  dokoła  mnie  tyle  szumu  – 

powiedział  cicho.  –  Wiem,  że  jesteście  bardzo  zajęci  i  nie  chcę 
dokładać wam pracy.   

– Ma pan podwyższoną temperaturę? – pytał dalej Sam.   
– Tak, myślę, że chyba tak.   
– Jakieś bóle w ramionach, klatce piersiowej? 
Paul otworzył oczy i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.   
– Delikatnie sugeruje mi pan, doktorze, że mam kolejny zawał? – 

zapytał cicho.   

Annę Frazer przypadła do męża.   
– Nie mów głupstw, kochanie. – W jej głosie zabrzmiała rozpacz.   
Lekko pogładził ją po włosach.   
– Chodzi mi tylko o ciebie – szepnął. – Martwię się, bo nie wiem, 

background image

jak sobie dasz radę.   

Sam przysunął krzesło i usiadł.   
– Mogę państwa zapewnić, że to nie zawał – oświadczył spokojnie. 

– Po prostu ma pan jakąś infekcję. To nic groźnego, ale żona słusznie 
nas  wezwała.  Przepiszę  antybiotyk,  lekarstwo  na  pewno  szybko 
zadziała i wkrótce poczuje się pan lepiej.   

Wypisał receptę i położył ją na nocnym stoliku.   
– Powinien pan bardziej na siebie uważać – dorzucił z uśmiechem. 

– Jest pan bardzo dzielnym, idealnym wprost pacjentem, ale nie wolno 
lekceważyć  żadnych,  najbardziej  nawet  niewinnych  objawów.  Nie 
wolno też się forsować ani niczego robić na siłę. Nie musi pan sobie 
niczego udowadniać, Paul. Ani sobie, ani Annę.   

–  Zawsze  mu  to  mówię  –  jak  echo  odezwała  się  żona.  –  Ale  nie 

chce słuchać, jest uparty jak osioł. Zawsze taki był.   

– A co gorsza, nie zamierzam się zmieniać – bardziej już rześkim 

głosem zakończył rozmowę Paul.   

W  powrotnej  drodze  samochód  prowadził  Sam,  tak  jakby  bez 

słowa rozumiał, że jego partnerka nie jest w stanie tego zrobić. Beth z 
trudem wracała do siebie po przeżytym stresie.   

Dopiero kiedy zaparkowali, zorientowała się, że nie odwiózł jej do 

domu, tylko – do siebie.   

– Proponuję, żebyśmy się napili mocnej kawy – powiedział. – Jest 

strasznie  zimno,  ogrzejesz  się  przy  kominku,  a  ja  w  tym  czasie 
wszystko przygotuję.   

Nie  zaprotestowała.  Weszła  za  nim  do  domu  i  dalej  do  obszernej 

kuchni. Sam sięgnął do szafki po kubki.   

–  Dam  sobie  radę,  ty  lepiej  idź  do  salonu  i  trochę  odpocznij.  W 

barku jest brandy, poczęstuj się – poradził, widząc, że Beth trzęsie się 
z zimna.   

Uśmiechnęła się słabo.   
–  Nie  mogę,  prowadzę,  a  do  tego  mam  dyżur  telefoniczny.  W 

każdej chwili mogą mnie wezwać.   

Posłusznie  przeszła  jednak  do  salonu  i  usiadła  przy  kominku. 

Płomień  zaczynał  już  przygasać,  więc  sięgnęła  po  polano  i  dorzuciła 
do  ognia.  Buchnął  ze  zdwojoną  siłą,  roztaczając  dokoła  ciepły  krąg. 
Przysiadła  w  jego  zasięgu,  rozkoszując  się  domową  atmosferą  i 
bezpieczeństwem  emanującym  z  każdego  kąta  przytulnego 
pomieszczenia.   

background image

Czuła się tu tak dobrze... Zupełnie jakby znajdowała się w domu, w 

prawdziwym  domu...  Z  trudem  dopuszczała  do  siebie  myśl,  że  to 
naprawdę jest i będzie prawdziwy dom. Tylko dla innej kobiety. Dla 
Tess.   

– Przepraszam, że to tak długo trwało. – Nie zauważyła, jak wszedł 

Sam z tacą w dłoniach. – Próbowałem znaleźć coś słodkiego do kawy, 
ale mi się nie udało.   

Ciekawe,  jak  długo  tak  stoi  i  patrzy  na  nią  tym  swoim  dziwnie 

przenikliwym  wzrokiem?  W  półmroku  panującym  w  salonie  jego 
oczy wydają się jeszcze bardziej niebieskie...   

–  Pomóc  ci?  Tak  się  tutaj  rozsiadłam,  nawet  nie  pomyślałam,  że 

mogłabym...   

Odstawił tacę na stolik.   
–  Wszystko  gotowe,  zrobiłem  tylko  kawę,  a  ty  wyglądasz  na 

wykończoną.   

Była  nie  tylko  wyczerpana  po  niedawnych  przeżyciach,  była 

ponadto 

bardzo 

niespokojna 

zmieszana. 

Atmosfera 

tego 

pomieszczenia miała w sobie coś intymnego i ułatwiającego zbliżenie.   

Roześmiała się cicho.   
– Nie jestem przyzwyczajona, żeby mnie obsługiwano.   
– Każde przyzwyczajenie można zmienić.   
Sam  usiadł  obok  niej  i  objął  ją  ramieniem.  Uniosła  ku  niemu 

głowę. Było jej tak dobrze jak nigdy w życiu. Znowu pomyślała, że ta 
chwila mogłaby trwać wiecznie.   

Pocałował  ją,  a  ona  odpowiedziała  na  jego  pocałunek  z  całą  siłą 

długo nie zaspokajanego pożądania.   

– Tak bardzo tego pragnąłem – szepnął jej we włosy. – Kiedy cię 

nie  widzę,  mówię  sobie,  że  poczekam,  że  nie  będę  cię  popędzał,  że 
dam  ci  czas.  Ale  kiedy  jesteś  obok,  wszystkie  moje  dobre 
postanowienia ulatniają się i pragnę tylko jednego.   

– Tak się cieszę, że jesteś przy mnie teraz, i byłeś wtedy przy tacie 

– rzekła, przytulając się do niego. – Tak bardzo się bałam. Po telefonie 
mamy myślałam o najgorszym. Byłam pewna, że tatuś miał atak serca, 
i wiedziałam, że zamiast mu pomóc, wpadnę w panikę.   

Jakby jej nie słyszał. Jego ręce rozpoczęły niestrudzoną wędrówkę 

po jej ciele.   

–  Nie  wiesz,  co  czuję,  kiedy  mam  cię  tak  blisko...  Bardzo  cię 

pragnę, Beth. Chciałbym się z tobą kochać.   

background image

– Wiem.   
Rozpiął jej bluzkę i dotknął piersi.   
– Nie chcę cię skrzywdzić, nie chcę, żebyś cierpiała...   
– Wiem.   
Zamknęła  oczy  i  dała  się  ponieść  gorącej,  purpurowej  fali.  Czuła, 

że jej ciało omdlewa, a umysł zastyga w jakimś dziwnym odrętwieniu.   

–  To  szaleństwo  –  jęknęła,  lgnąc  do  niego  całą  sobą.  Dźwięk 

telefonu zabrzmiał jak odgłos z innego świata.   

Beth wyzwoliła się z ramion Sama i sięgnęła po komórkę.   
– Zostaw to – rzekł zdławionym głosem. – Zostaw.   
–  Nie  mogę,  mam  dyżur.  Wzywają  mnie  –  odparła.  –  Doktor 

Jardine przy telefonie – mówiła dalej. – Od jak dawna są te bóle? Dała 
mu pani calpol? Bardzo dobrze, że pani zadzwoniła. Będę u państwa 
za jakieś dwadzieścia minut.   

Rozłączyła się i spojrzała na Sama, pospiesznie zapinając bluzkę.   
– Muszę jechać. To chyba wyrostek. Uśmiechnął się z rezygnacją.   
– Tak to już jest. Może w takim razie umówimy się na jutrzejszy 

wieczór.  Musimy  porozmawiać,  przyjdę  do  ciebie,  przyniosę  dobre 
wino...   

Ale Beth wkładała już płaszcz.   
– Jutro nie mogę. Przyrzekłam Sophie, że zabiorę ją do kina na jej 

ulubiony film Disneya.   

– W takim razie pojutrze. Znowu musiała mu odmówić.   
–  Umówiłam  się  z  Johnem  na  kolację  –  wyznała  zmieszana.  – 

Mamy  się  przygotować  na  to  spotkanie  w  przyszłym  tygodniu. 
Chciałabym zapoznać się z realiami i...   

Przerwał jej ruchem dłoni.   
–  Nie  musisz  się  tłumaczyć,  zobaczymy  się  w  pracy.  Zresztą 

przyrzekłem Tess, że pomogę jej przy pakowaniu. Wyprowadza się z 
mieszkania i potrzebna jej pomoc.   

Niewidzialna bariera, która nagle pojawiła się między nimi, rosła z 

każdą chwilą i z każdym wypowiedzianym zdaniem.   

Beth poczuła dławienie w gardle.   
–  W  takim  razie,  do  widzenia  ~  wykrztusiła.  –  Zobaczymy  się 

później.   

Twarz  Sama  nie  wyrażała  żadnych  uczuć.  Stał  się  znowu  daleki  i 

obcy. Magiczna chwila bezpowrotnie minęła.   

Może lepiej, markotnie myślała Beth w drodze do chorego. Lepiej, 

background image

że to coś między nimi skończyło się, zanim się jeszcze zaczęło. Za nic 
w  świecie  nie  chciała  być  zabawką,  chwilowym  pocieszeniem;  nie 
chciała  umilać  Samowi  czasu  oczekiwania  na  prawdziwą  miłość  i 
spotkanie z kobietą, którą kochał naprawdę.   

 
Następny  tydzień  był  bardzo  chaotyczny.  Doug  się  rozchorował, 

John  większość  czasu  spędzał  w  sądzie  jako  biegły  w  sprawie 
dotyczącej wypadku ze skutkiem śmiertelnym, spowodowanego przez 
pijanego  kierowcę,  a  Sam  wyjechał  na  konferencję.  Beth  nie  miała 
innego wyjścia jak tylko przejąć pacjentów Douga, co też uczyniła.   

Sądziła, że „ktoś” to doceni, ale srodze się zawiodła.   
–  Co  tu  się,  do  licha,  dzieje?  –  Sam  po  powrocie  nie  był  w 

najlepszym  humorze.  –  Co  ty  robisz  o  tej  porze  w  pracy?  Od  ponad 
godziny powinnaś być w domu! Maggie mi mówiła, że przez ostami 
tydzień prawie stąd nie wychodzisz! 

Beth uniosła na niego zmęczone oczy.   
–  Może  nie  zauważyłeś,  ale  mamy  epidemię  grypy.  –  Była  zbyt 

wyczerpana,  żeby  się  z  nim  kłócić.  –  Pacjenci  przychodzą  o  każdej 
porze i trudno ich odsyłać z kwitkiem.   

Rozgniewał się naprawdę.   
– Nie widzę powodu, żebyś się poświęcała. W tym mieście bywały 

już  epidemie  grypy  i  jakoś  dawaliśmy  sobie  radę.  Nikt  nie  musiał 
pracować dzień i noc! Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz! Jesteś blada 
jak  ściana  i  masz  podkrążone  oczy.  Nie  rozumiem,  jak  się  można 
doprowadzić  do  takiego  stanu.  Kiedy  ostatnio  jadłaś  normalny 
posiłek? 

Teraz  ona  postanowiła  potraktować  go  odpowiednio.  Zasłużył 

sobie na to.   

– Dzięki – odparła z ironią. – Jak nikt potrafisz podnieść człowieka 

na duchu. Zwłaszcza kobietę. Wczoraj miałam nocny dyżur, a dzisiaj 
jestem od rana w pracy. Może dlatego nie wyglądam kwitnąco.   

– Słyszałem, że przejęłaś pacjentów Douga i część zapisanych do 

Johna  –  ciągnął  oskarżycielskim  tonem.  –  Nie  sądzę,  że  postąpiłaś 
właściwie, zarówno wobec siebie, jak i pacjentów.   

Tego się nie spodziewała. Czy on myśli, że lekceważyła obowiązki 

zawodowe? 

– Chcesz przez to powiedzieć, że zaniedbywałam pacjentów? – W 

jej głosie zabrzmiało oburzenie.   

background image

Nie odpowiedział wprost.   
–  Człowiek  nie  może  obyć  się  bez  snu  –  stwierdził  sucho.  –  Nie 

funkcjonuje wtedy normalnie.   

–  Uważasz,  że  działałam  ze  szkodą  dla  naszych  pacjentów?  – 

powtórzyła podniesionym tonem.   

– Tego nie mówiłem. – Sam przybrał nieco łagodniejszy ton. – Po 

prostu nie tak to miało wyglądać. Przed wyjazdem powiedziano mi, że 
będzie jakieś zastępstwo.   

– Owszem, ale „zastępstwo” dostało grypy i położyło się do łóżka. 

– Beth chciała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i iść do domu. – 
Pewnie wiesz, że takie rzeczy się zdarzają.   

–  Ale  dlaczego  nikt  mnie  o  tym  nie  zawiadomił?  Wzruszyła 

ramionami.   

– O czym cię mieliśmy zawiadamiać? Że Doug ma anginę, a John 

przesłuchanie  w  sądzie?  Zresztą  Debbie  mówiła,  że  jest  z  tobą  w 
kontakcie.   

Skinął głową.   
–  Owszem.  Dzwoniłem  do  niej  i  zawsze  mi  odpowiadała,  że 

wszystko w porządku.   

Beth westchnęła z rezygnacją.   
– I było. Daj spokój, nie możesz mieć współpracownikom za złe, 

że mówią prawdę. Wszystko było w absolutnym porządku.   

– Nie mogę mieć im za złe? Jeszcze zobaczymy! Wypadł z pokoju 

jak diabeł i popędził do rejestracji. Beth na chwile przymknęła oczy, 
wyobrażając  sobie  awanturę,  jaka  się  tam  rozpęta,  i  uznała,  że 
najlepiej zrobi, jak się zajmie następnym pacjentem.   

Zachowanie  Sama  dało  jej  jednak  do  myślenia.  Sam  najwyraźniej 

ma kłopoty. Chyba między nim a Tess nie wszystko się układa. Może 
postanowili  jednak  się  rozstać  i  po  raz  drugi  nie  podejmować  próby 
bycia razem? Trzeba przyznać, że wcale jej to nie zmartwiło.   

Skupiła  się  nad  informacjami  widocznymi  na  ekranie  komputera. 

Miała nadzieję, że wieczorne zebranie będzie mniej męczące niż długi 
pracowity dzień.   

 
Tak też się stało.   
John  stawił  się  na  zebraniu  w  doskonałym  humorze,  a  samo 

spotkanie upłynęło w miłej atmosferze. Wygłoszono kilka referatów, a 
potem był czas na pytania i wolne wnioski.   

background image

Na  koniec  lekarze  wszystkich  specjalności  oraz  ratownicy 

medyczni  spotkali  się  na  zapleczu  sali  konferencyjnej,  gdzie  podano 
wino i kanapki.   

– Nieźle to wypadło, co? – John sięgnął po kieliszek i podszedł z 

nim  do  Beth.  –  Dobrze  jest  się  tak  od  czasu  do  czasu  spotkać  i 
pogadać o wszystkim, co człowieka dręczy w tym naszym cudownym 
zawodzie.   

–  Masz  rację  –  przytaknęła  Beth.  –  Wiele  się  dziś  nauczyłam. 

Zwłaszcza to, co mówili o ścisłej współpracy szpitala z pogotowiem, 
wydaje mi się sensowne. Pacjenci tylko na tym skorzystają.   

John zerknął na jej pusty talerz.   
– Może byś coś zjadła? Te kiełbaski wyglądają całkiem apetycznie.   
Beth roześmiała się.   
– Ale muszą strasznie tuczyć! 
Kolega objął ją spojrzeniem znawcy kobiecych kształtów i w jego 

wzroku wyczytała aprobatę.   

–  Ty  chyba  nie  powinnaś  się  tym  przejmować  –  stwierdził 

kompetentnie.   

Zaczerwieniła  się.  Przypomniała  sobie,  jaki  był  dla  niej  miły 

podczas  ich  wspólnej  kolacji  i  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  aby  na 
pewno dokonała słusznego wyboru, zakochując się w Samie...   

Właśnie do nich podszedł i stanął tuż obok.   
–  Bardzo  udane  spotkanie  –  zauważył,  a  widząc  jej  zmieszanie  i 

rumieńce,  dodał podejrzliwie:  –  Wyglądasz,  jakby coś  się  stało.  Czy 
John dobrze się zachowuje? 

Jego kolega wybuchnął śmiechem.   
–  A  gdyby  nie,  to  co?  Dziwiłbyś  się?  W  obecności  tak  pięknej 

kobiety  każdy  traci  głowę.  A  może  ty  nie  zauważyłeś,  jak  ona  jest 
piękna, bo bez przerwy myślisz o Tess? Tęsknisz za nią, co? 

–  Daj  spokój  osobistym  wycieczkom  –  zgasił  go  z  niesmakiem 

Sam. – To nie czas ani miejsce na podobne żarty.   

– Dajcie spokój. – Beth chciała za wszelką cenę zażegnać rodzący 

się  konflikt.  –  Zebranie  tak  wspaniale  się  udało.  Nie  psujcie  tego, 
wszyscy są w doskonałych nastrojach.   

John  najwyraźniej  bawił  się  znakomicie,  Sam  zaś...  Beth  nie  była 

pewna,  o  co  mu  chodzi  i  czy  nie  jest  czasem  gotów  wywołać 
prawdziwej awantury.   

– Odwiozę cię do domu – zaproponował, ale podziękowała.   

background image

– Sama pojadę.   
John patrzył na nich rozbawionym wzrokiem.   
– A może skorzystasz z mojego zaproszenia i pojedziesz do mnie 

na  kawę?  Nic  się  nie  bój,  Sam  –  zwrócił  się  do  kolegi.  –  Nic  jej  ze 
mną nie grozi.   

Sam obrzucił go morderczym spojrzeniem, a potem zwrócił się do 

Beth.   

–  W  takim  razie  do  widzenia.  Spotkamy  się  w  pracy.  Przyjdę 

bardzo wcześnie rano i zacznę przyjmować, nie musisz się śpieszyć. I 
tak już dość zrobiłaś, żeby nas zastąpić.   

Powiedział  to  bardzo  oficjalnym  tonem  i  zrozumiała,  że  nie  łączy 

ich  nic  oprócz  wspólnie  wykonywanej  pracy.  A  już  przez  chwilę 
sądziła, że on jest o nią zazdrosny. Oszukuje samą siebie. Zawsze się 
oszukiwała  i  raz  już  zapłaciła  za  to  wysoką  cenę.  Sam  jest  tylko 
kolegą  z  pracy;  nic  ich  nie  łączy  i  nie  ma  mowy  o  wspólnej 
przyszłości. Może i lepiej...   

Patrzyła,  jak  odchodzi,  i  myślała,  że  lepiej  byłoby  nigdy  go  nie 

spotkać. Wiedziała jednak, że to nieprawda.   

Sam wtargnął do jej życia i przewrócił wszystko do góry nogami. 

Nie  czeka  ich  wspólna  przyszłość,  ale  powrót  do  przeszłości  też  już 
nie wchodzi w rachubę.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Następnego dnia zachowanie Sama nie uległo zmianie. Kiedy Beth 

weszła  do  przychodni,  ciężką  atmosferę  czuło  się  już  od  progu. 
Maggie miotała się w rejestracji.   

–  Dzień  dobry  –  powitała  ją  Beth.  –  Masz  może  u  siebie  kopię 

sprawozdania z tego naszego zebrania? 

Rejestratorka uniosła na nią nieprzytomne oczy.   
– Kopię... Jaką kopię? Przepraszam, ale dziś do niczego nie mam 

głowy! Jestem kompletnie rozkojarzona, mam okres.   

Zadzwonił telefon i złapała za słuchawkę.   
– Tak, Sam. Zaraz ci przygotuję... za dwie minuty... ale poczekaj, 

czy  ty  przypadkiem  nie  masz  tego  sprawozdania  z  zebrania?  Doktor 
Jardine chciałaby... Co? Tak, rozumiem.   

Rozłączyła się z westchnieniem i uniosła oczy do nieba.   
–  Doktor  Armstrong  wstał  dziś  lewą  nogą?  –  zapytała  ze 

współczuciem Beth.   

– Nie wiem. – Maggie wzruszyła ramionami. – Mogę powiedzieć 

tylko  to,  że  ja  jestem  dziś  nieprzytomna.  Nie  wiem,  jakim  cudem 
trafiłam do drzwi.   

Podeszła do nich Debbie i od razu włączyła się do rozmowy.   
–  Sam  zachowuje  się  okropnie,  nie  wiem,  co  go  opętało  – 

oświadczyła, po czym rzeczowo dodała: – Napijemy się kawy, to nam 
dobrze zrobi.   

Beth odstawiła teczkę na podłogę.   
–  Dla  mnie  proszę  czarną,  bez  cukru,  a  do  tego  aspirynę  – 

poprosiła.   

Pochyliła się nad rozkładem dnia i tak zastał ją Sam. Niemal rzucił 

jej jakieś papiery.   

–  Proszę,  oto  sprawozdanie,  które  chciałaś.  Zamaszystym  ruchem 

zaczął podpisywać przygotowane przez Maggie pisma i listy, a potem 
równie energicznie zaczął pakować teczkę.   

–  Bardzo  się  śpieszysz  –  skonstatowała  Beth.  –  Wybierasz  się 

gdzieś na weekend? 

Z  przyjemnością  myślała  o  mającej  nastąpić  nazajutrz  sobocie. 

Weźmie  Sophie  na  spacer  do  parku,  nakarmią  kaczki,  pogadają, 
wreszcie sobie odpocznie.   

background image

– Tak, wyjeżdżam – rzucił krótko.   
–  A  dokąd?  –  zapytała  i  ugryzła  się  w  język.  Wcale  nie  chciała 

wiedzieć, gdzie ani z kim Sam spędzi weekend.   

Mimo to zaraz się dowiedziała.   
– Jadę do Londynu, do Tess.  A ty? Masz jakieś plany? – W jego 

głosie brzmiała obojętność i chłód.   

Tak się pyta o plany osobę, której plany w rzeczywistości nic a nic 

nas nie obchodzą.   

–  Zamierzam  wylegiwać  się  w  łóżku  do  południa  –  odparta  z 

udanym  spokojem.  –  O  ile  oczywiście  Sophie  mi  na  to  pozwoli. 
Zwykle  zrywa  się  o  świcie  i  ma  mnóstwo  pomysłów,  jak  aktywnie 
spędzić poranek. Zwłaszcza w sobotę.   

Spojrzał na nią złym wzrokiem.   
–  Musisz  być  bardzo  zmęczona  po  nocy  z  Johnem  –  powiedział 

głosem,  w  którym  złość  mieszała  się  z  cynizmem.  –  Chyba 
zapomniałaś,  że  praca  lekarza  jest  zbyt  odpowiedzialna  i 
wyczerpująca, zęby sobie pozwalać na tego rodzaju ekscesy.   

Czy  on  oszalał?!  Opanowała  się,  skierowała  na  niego  obojętne 

spojrzenie.   

– Skąd to przypuszczenie? – zapytała lodowatym tonem.   
–  Znam  Johna  i  jego  metody  i  wiem,  że  nie  przepuści  okazji  – 

odparł bez zastanowienia.   

Beth osłupiała.   
– Naprawdę przypuszczasz, że spędziłam z nim noc? Odwrócił od 

niej wzrok.   

–  Przecież  nie  było  cię  w  domu,  jak  przejeżdżałem  obok  nad 

ranem. Jeden z moich pacjentów miał atak astmy i zostałem do niego 
wezwany. Nie zauważyłem twojego samochodu, a przecież nie miałaś 
dyżuru.   

Zrobiła krok do tyłu, nie spuszczając z niego oczu.   
– I od razu sobie pomyślałeś, że zostałam na noc u Johna. Bardzo 

ciekawe... – wycedziła.   

– Tego nie powiedziałem – zaczął się wycofywać Sam.   
–  Powiedziałeś  –  przerwała  mu  gwałtownie.  –  Nie  muszę  ci  się 

tłumaczyć, ale chętnie to zrobię. Jak wiesz, Sophie miała nocować u 
mojej  matki.  Przed  wyjściem  z  zebrania,  zaraz  jak  nas  opuściłeś, 
mama  do  mnie  zadzwoniła  i  powiedziała,  że  mała  ma  temperaturę. 
Była  bardzo  niespokojna,  więc  podrzuciłam  Johna  do  domu  i 

background image

pojechałam na noc do rodziców. Teraz wszystko jasne? Zrozumiałeś? 
Czy masz jeszcze jakieś wątpliwości? 

Chyba jednak jest o nią zazdrosny? Trudno w to uwierzyć, ale skąd 

te wszystkie niedorzeczne podejrzenia? 

Sam pochylił się nad teczką i jeszcze raz starannie ułożył papiery.   
– Myślałam, że John jest twoim przyjacielem – dodała z wyrzutem, 

żeby go pognębić. – Jak możesz tak o nim mówić? Nie zasłużył sobie 
na to. Dlaczego tak go traktujesz? Nie zrobił ci nic złego.   

Teraz szukał czegoś po kieszeniach.   
– Nie mam nic przeciwko Johnowi – wyjaśnił w końcu.   
–  Jestem  trochę  zdenerwowany,  bo  zamówiłem  kilka  książek  w 

naszej księgarni i nie dostarczono mi ich na czas, a bardzo mi na tym 
zależało.   

Wszystko  się  wyjaśniło.  A  ona,  głupia,  wyobrażała  sobie  nie 

wiadomo  co.  Drobny  płomyczek  nadziei  zgasł  tak  samo  szybko,  jak 
zapłonął.   

– To bardzo ważne? – spytała ze współczuciem.   
–  Tak  –  przytaknął.  –  Miałem  je  jutro  zabrać  do  Londynu. 

Dzwoniłem do księgami, dopiero je otrzymali.  Właśnie je pakują, za 
godzinę  będą  gotowi.  Może  mi  się  uda  jeszcze  przed  zmierzchem 
wyruszyć w trasę.   

–  Widzę,  że  bardzo  ci  pilno  znowu  się  tam  znaleźć.  Sięgnął  po 

telefon komórkowy i włożył go do kieszeni.   

– Najpierw chciałem wyjechać dopiero jutro – wyjaśnił – ale Tess 

uważa, że lepiej jechać dzisiaj, bo będzie mniejszy ruch.   

I jedna noc więcej spędzona razem, pomyślała gorzko Beth, ale ona 

jest szczęśliwa, ta Tess...   

– A kiedy wrócisz? – zapytała, powstrzymując drżenie głosu.   
– W niedzielę pod wieczór – odparł. – Mam dyżur telefoniczny.   
–  W  takim  razie  nie  zatrzymuję  cię.  –  Lepiej  już  go  pożegnać.  – 

Zobaczymy się w poniedziałek.   

 
Weekend wlókł się niesamowicie. Beth nigdy jeszcze nie przeżyła 

tak długich dwóch dni. Co rusz wynajdowała sobie jakieś zajęcia, by 
ani przez chwilę nie  myśleć omamie i Tess.  Jak żyją,  co robią  i  czy 
zakochują się w sobie na nowo.   

W  sobotę  wysprzątała  wszystkie  kąty,  zabrała  córeczkę  na  długi 

spacer nad morze, a w niedzielę – mimo koszmarnej mgły – pojechała 

background image

z  małą  do  rodziców,  gdzie  pomogła  matce  przygotować  obiad,  a 
potem piekła z Sophie kruche ciasteczka.   

O  piątej  Annę  włączyła  telewizor  i  wysłuchawszy  wiadomości, 

poinformowała ją, że pogoda znacznie się pogorszyła – mgła przeszła 
w marznącą mżawkę, a od północy nadciąga śnieżyca. Na autostradzie 
powstały ogromne korki i doszło do bardzo groźnego wypadku.   

–  Powiedzieli,  gdzie  był  ten  wypadek,  mamo?  –  zapytała  Beth, 

czując rosnący niepokój.   

–  Nie  dosłyszałam  –  odparła  Annę.  –  Przeglądałam  gazetę  i 

słuchałam  wiadomości  tylko  tak,  jednym  uchem,  ale  jak  chcesz, 
włączę  radio  w  kuchni  i  zaraz  ci  powiem.  Na  pewno  podadzą  tę 
informację w lokalnych wiadomościach.   

Po chwili wiedziały już, że do wypadku doszło całkiem niedaleko, 

kilka kilometrów od ich domu.   

Beth  wstała  i  zapatrzyła  się  w  gęstą  mgłę  za  oknem.  Gdzie  teraz 

jest Sam? Miał o tej porze wracać. Na pewno nic mu się nie stało. Jest 
doświadczonym  kierowcą  i  potrafi  przewidywać  nagłe  zmiany 
pogody.   

Godzinę później rozpętała się śnieżyca. Za oknem zawirował biały 

puch.   

Zostawiła  Sophie  przed  telewizorem  i  poszła  do  kuchni.  Może 

zadzwonić  do  Sama,  by  sprawdzić,  czy  już  wrócił?  Może  trzeba 
będzie przejąć telefoniczne wezwania jego pacjentów? 

–  Mamo,  muszę  zadzwonić  do  Sama  –  powiedziała.  –  Nie  wiem, 

czy już wrócił, a ma dzisiaj telefoniczny dyżur. Pewnie będę musiała 
go zastąpić.   

Annę spojrzała na nią domyślnie.   
–  Boisz  się  o  niego,  córeczko?  Miał  o  tej  porze  być  na 

autostradzie? 

–  Sama  nie  wiem.  Pewnie  przesadzam,  ale  wolę  się  upewnić. 

Wykręciła numer domowy Sama, ale nikt nie odpowiedział.   

– Pewnie gdzieś się zatrzymał, żeby przeczekać. – Annę próbowała 

uspokoić córkę.   

Beth  postanowiła  zadzwonić  do  Johna;  może  on  coś  wie.  John 

jednak nie wiedział nic.   

– Jeszcze nie wrócił? – zapytał. –  Myślałem, że jest  już w domu. 

Mam  nadzieję,  że  udało  mu  się  zdążyć  przed  tą  zawieją.  Tak  czy 
inaczej, przejmę jego pacjentów. Kiedy wróci, będzie wykończony.   

background image

– Naprawdę zastąpisz go? Jesteś nieoceniony. – Beth podziękowała 

koledze.   

– Nie ma za co.   
Pewnie  niepotrzebnie  panikuje.  Nic  złego  się  nie  stało.  To  tylko 

wyobraźnia płata jej figle.   

W tej samej chwili zadzwonił telefon i matka podała jej słuchawkę.   
– To do ciebie. Dzwoni Sam, chyba utknął gdzieś na autostradzie.   
Drżącą ręką ujęła słuchawkę i od razu zaczęła mówić.   
– To ty? Jak dobrze! Tak bardzo się martwiłam. Jest taka potworna 

pogoda, że bałam się, że coś ci się stało. Wszystko w porządku? 

Jego głos był bardzo daleki, ale dziwnie mocny.   
– Jest tu pewien problem, chyba nie wró0ę na czas.   
– John cię zastąpi – zapewniła go – nie przejmuj się. Gdzie jesteś? 

Co się dzieje? 

–  Stale  tkwię  na  autostradzie.  Jest  straszna  zamieć,  był  wypadek. 

Nie wygląda to dobrze. Robię, co mogę, żeby pomóc.   

Poczuła, jak ogarnia ją panika.   
– Ilu jest rannych? – zapytała.   
–  Jeszcze  dokładnie  nie  wiadomo.  Niektórzy  są  uwięzieni  w 

samochodach,  właśnie  próbują  ich  uwolnić.  Nie  mogę  mówić,  Beth, 
jestem potrzebny. Kończę, do zobaczenia.   

Wydawało  jej  się,  że  na  zakończenie  dodał  „kocham  cię”,  ale 

chyba  się  przesłyszała.  Rozmowa  została  przerwana  i  Bem  powoli 
odłożyła słuchawkę.   

– Stało się coś złego? – Stojąca w progu Annę spojrzała na córkę z 

niepokojem.   

–  Na  autostradzie  był  wypadek,  jest  straszna  mgła  i  śnieżyca  – 

odparła Beth.   

– Z Samem wszystko w porządku? 
Beth zawahała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.   
–  Nie  wiem...  Chyba  tak.  –  Zerknęła  na  zegarek.  –  Pojadę  tam, 

mamo  –  oświadczyła  z  nagłą  determinacją.  –  Może  się  na  coś 
przydam. Zajmiesz się Sophie? 

–  Oczywiście  –  zgodziła  się  Annę,  ale  próbowała  jeszcze  ją 

zatrzymać. – Jest straszna zawieja i mgła gęstnieje...   

Beth podjęła już jednak decyzję.   
–  Wiem,  mamo,  ale  tym  bardziej  muszę  tam  jechać.  Szybko  się 

ściemnia  i  sytuacja  może  się  pogorszyć.  A  oni  tam  potrzebują 

background image

pomocy.   

 
Niemal  pół  godziny  zajął  jej  dojazd  na  miejsce  wypadku.  Policja 

zatrzymała  ruch;  z  daleka  można  było  dostrzec  światła  karetek 
pogotowia  i  straży  pożarnej.  Jeden  samochód  stał  w  płomieniach, 
gęsty  dym  unosił  się  wysoko  w  górę.  Wokół  panowała  dziwnie 
martwa cisza.   

Podszedł do mej młody policjant i odsunęła szybę.   
– Przepraszam, ale autostrada jest zamknięta – oświadczył surowo. 

–  Nie  odblokujemy  jej  chyba  do  rana.  Doszło  do  poważnego 
wypadku. Musi pani znaleźć jakiś objazd.   

Beth sięgnęła po dowód tożsamości.   
– Jestem lekarzem. Dowiedziałam się o wypadku i pomyślałam, że 

może na coś się przydam.   

Młody policjant spojrzał na nią przychylniej.   
–  Tu  jest  bardzo  niebezpiecznie.  Strażacy  nie  mogą  opanować 

ognia, a ponieważ jest tu kilka pojazdów z łatwopalnymi materiałami, 
pożar łatwo może się rozprzestrzenić.   

Poczuła  w  nozdrzach  dławiący  zapach  dymu.  Wysiadła  z 

samochodu.   

–  Przecież  tam  jeszcze  mogą  być  ludzie,  nie  możemy  ich  tak 

zostawić. Potrzebują pomocy – zdenerwowała się.   

– Na miejscu są już ratownicy medyczni – wyjaśnił policjant. – Jest 

też jeden lekarz, który przypadkiem znalazł się na miejscu wypadku. 
Widziałem,  jak  próbował  wyciągnąć  człowieka  uwięzionego  w 
samochodzie. Odważny facet...   

Poczuła, jak ściska jej się gardło.   
– Sam... Pracujemy razem, przydam mu się. – Sięgnęła po torbę. – 

Proszę, niech mnie pan przepuści.   

Wyraźnie się wahał.   
– Bardzo bym chciał, ale to zbyt niebezpieczne. Pani kolega bardzo 

ryzykuje.  Tam  niedaleko  stoi  cysterna  z  paliwem.  Próbowaliśmy  go 
przekonać,  żeby  dal  sobie  spokój,  ale  on  się  uparł,  że  wyciągnie 
tamtego kierowcę.   

Ogarnęła ją panika. Sam jest w niebezpieczeństwie, a oni nie chcą 

jej  do  niego  puścić.  Kocham  cię,  szepnęła  w  myślach,  kocham  cię, 
jestem przy tobie, wytrzymaj.   

–  Jeśli  nie  mogę  tam  pójść  –  oświadczyła  z  determinacją  –  to 

background image

przynajmniej  może  tutaj  na  coś  się  przydam.  Mam  przy  sobie 
opatrunki i wszystko, co trzeba. Przecież coś chyba mogę zrobić.   

– Proszę pogadać z tym ratownikiem. – Policjant machnął ręką w 

kierunku ekipy pogotowia. – Na pewno coś się znajdzie.   

–  Dobrze  –  zgodziła  się  szybko  –  a  jak  pan  zobaczy  doktora 

Armstronga,  to  proszę  mu  powiedzieć,  że  tu  jestem.  Nazywam  się 
Beth Jardine.   

Ruszyła  wzdłuż  rozbitych  samochodów,  uzbrojona  w  latarkę 

elektryczną,  zaglądając  do  wnętrza  w  poszukiwaniu  rannych  i 
uwięzionych.   

Padał  coraz  gęstszy  śnieg,  płatki  wirowały  w  powietrzu,  oddech 

zamieniał  się  w  lodowatą  parę,  a  ona  podawała  leki  przeciwbólowe, 
robiła zastrzyki,  składała złamane członki i usuwała odłamki szklą z 
ran.  Ręce  jej  drętwiały,  nozdrza  stale  wciągały  upiorny  zapach 
palącego się metalu.   

–  Może  pani  tu  przyjść  na  chwilę,  pani  doktor?  –  Wyprostowała 

się, słysząc głos jednego z ratowników.   

Człowiek,  nad  którym  się  pochylał,  wyglądał  bardzo  źle.  Był 

przeraźliwie blady, ledwo oddychał. Automatycznie poszukała pulsu. 
Ledwo go wyczuła.   

–  Przestał  oddychać,  trzeba  mu  zrobić  sztuczne  oddychanie  – 

zadecydowała.   

Przez  chwilę  próbowali  ratować  rannego,  robiąc  mu  oddychanie 

usta-usta i rytmicznie uciskając klatkę piersiową.   

– Tracimy go, próbujemy jeszcze. – Pot ściekał jej z czoła, ale nie 

ustawała. W końcu wyczuła słabiutkie bicie pulsu.   

–  Mamy  go,  teraz  trzeba  mu  podać  tlen.  –  Głos  jej  się  załamał  i 

omal nie wybuchnęła płaczem ze zmęczenia.   

Dopiero  znacznie  później,  kiedy  ostatni  ranny  został  zabrany 

karetką  do  szpitala,  mogła  wreszcie  wyprostować  obolałe  plecy  i 
rozluźnić napięte mięśnie.   

–  Powiedziano  mi,  że  tu  jesteś.  Czy  ty  naprawdę  nie  możesz 

usiedzieć  w  spokoju?  Wystarczy,  że  na  chwilę  wyjadę,  a  ty  już  się 
pakujesz  w  jakieś  tarapaty!  –  Głos  Sama  napłynął  ku  niej  tak 
niespodziewanie,  że  przez  chwilę  nie  odwracała  się,  bojąc  się,  że 
spłoszy jakieś nieziemskie zjawisko.   

Dopiero  kiedy  wyciągnął  ku  niej  dłonie,  padła  mu  w  ramiona, 

łkając i tuląc się jak przestraszone dziecko. Jest tu, obok niej, i nic mu 

background image

się nie stało! 

– Tak strasznie się o ciebie bałam. Nie puścili mnie do ciebie... – 

wyjąkała.   

– Bardzo dobrze zrobili. – Objął ją mocno i przytulił.   
– Tam było prawdziwe piekło.   
Uniosła na niego oczy.   
– Jak mogłeś tak się narażać? Uśmiechnął się.   
–  Zrobiłabyś  to  samo  na  moim  miejscu.  Tam  był  człowiek,  który 

oczekiwał pomocy. Ktoś musiał to zrobić.   

–  I  to  musiałeś  być  ty  –  szepnęła.  –  Co  z  nim?  Wszystko  w 

porządku? 

– Mam nadzieję. Jest w kiepskim stanie, ale chyba z tego wyjdzie. 

–  Spojrzał  jej  głęboko  w  oczy.  –  Dlaczego  tu  przyjechałaś?  Ty  też 
ryzykowałaś. Jazda w takiej mgle jest cholernie niebezpieczna.   

–  Musiałam  –  odparta  przez  łzy.  –  Bałam  się  o  ciebie. 

Dowiedziałam się o tym wypadku z radia. Dlaczego od razu do mnie 
nie zadzwoniłeś? Ta cysterna mogła przecież wybuchnąć.   

Wiedziała, że w tym, co mówi, nie ma za grosz logiki, ale nic jej to 

nie obchodziło.   

Ujął jej dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy.   
–  Już  po  wszystkim.  Uspokój  się,  nie  płacz.  Ukryła  zapłakaną 

twarz w jego kurtce.   

– Ale mogłeś zginąć... Mogłam cię stracić – zatkała. – Nigdy bym 

tego nie przeżyła...   

Niemal uniósł ją w ramionach.   
– Jedziemy do domu.   
Podeszli do jej samochodu i zapytał, czy jest w stanie prowadzić.   
–  Mój  samochód  się  nie  nadaje  –  wyjaśnił.  –  Delikatnie  mówiąc, 

nieco ucierpiał w tym karambolu.   

Skinęła głową.   
– Poprowadzę.   
Jechali  w  milczeniu.  Sam  siedział  na  miejscu  pasażera  z 

zamkniętymi oczami, jakby nieobecny.   

Uniósł  powieki  dopiero  wtedy,  gdy  zatrzymali  się  pod  jego 

domem.   

– Wiem, że już późno, ale  może wpadniesz do mnie na kawę... – 

poprosił.   

Poszła  za  nim  do  domu  i  pozwoliła,  żeby  dolał  do  tej  kawy 

background image

koniaku.  Usiedli  potem  na  kanapie  w  salonie,  grzejąc  się  w  cieple 
kominka.   

–  Przydało  ci  się  coś  mocniejszego  –  powiedział  Sam.  –  Już  nie 

jesteś tak strasznie blada.   

Spojrzała  na  niego  i  pomyślała,  że  chciałaby  zostać  z  nim  na 

zawsze. Przysunęła się.   

–  Pokaż  to  zranienie  –  powiedziała.  –  Trzeba  będzie  przemyć  tę 

ranę.   

Odsunął rękę, jakby się sparzył. Zesztywniał i przestraszyła się, że 

znowu wszystko między nimi się popsuje.   

– Jak się czujesz? – zapytała cicho.   
–  Naprawdę  chcesz  wiedzieć?  –  wybuchnął.  –  Czuję  się 

koszmarnie. Głowa mi pęka.   

–  Dlaczego  zawsze  musisz  grać  bohatera?  Po  co  tak  ryzykujesz? 

Przecież  mogłeś  zginąć.  –  Trwoga  powróciła  i  nie  mogła  się 
opanować.   

Odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł jej łez.   
–  Beth,  co  się  dzieje?  –  Jego  głos  złagodniał.  Poczuła,  że  ją 

obejmuje. On nic nie rozumie. Mogłaby skonać z miłości do niego, a 
on by się pytał, co jej jest.   

– Nic się nie dzieje. – Wzruszyła ramionami. – Co się ma dziać...   
– Już się nie musisz bać. Już po wszystkim.   
Poczuła  jego  wargi  na  ustach  i  poddała  się.  Chciała,  żeby  ją 

całował, chciała, żeby mówił to, co właśnie powiedział.   

– Kocham cię, Beth.   
– Ja cię też kocham  – szepnęła. –  Myślałam, że już nigdy się nie 

zakocham, że nie pozwolę... Ja przecież wiem, kim dla ciebie jest Tess 
i że jest ci bardzo ciężko. – – Mylisz się – szepnął jej we włosy. – Z 
Tess  nic  mnie  nie  łączy,  przyjaźnimy  się  tylko.  To  nigdy  me  była 
wielka  miłość.  Zresztą  ona  wyjeżdża  do  Afryki.  Uniosła  na  niego 
zdumione oczy.   

– Ale przecież do niej jeździłeś...   
–  Pomagałem  jej  się  pakować.  Z  Tess  znamy  się  od  dziecka, 

chodziliśmy  razem  do  szkoły.  Przyjechała  tutaj  pożegnać  się  z 
przyjaciółmi, w Afryce ma chłopaka. Razem będą pracować w szkole.   

– A ja myślałam... – Ukryła twarz na jego piersi. – Bałam się, że ją 

kochasz.   

Pocałował ją w usta.   

background image

– Kocham tylko ciebie i chcę z tobą spędzić resztę życia. Z tobą i 

Sophie.   

– Ja też cię kocham. – Całym sercem oddała mu pocałunek. – I też 

chcę z tobą spędzić resztę życia.   

Sam uśmiechnął się.   
– To będzie bardzo długie i bardzo piękne życie – oświadczył i tym 

razem uwierzyła mu bez zastrzeżeń.