Madeline Harper
TYM RAZEM NA ZAWSZE
(This Time Forever)
ROZDZIAŁ 1
Kayla Hartwell spóźniała się. Przechodziło to w stan chroniczny, który nasilał się w
trakcie tej jazdy przez cały kraj.
Między zachodnim i południowym wybrzeżem Stanów było tak wiele nęcących
widoków, tak wiele do zobaczenia, tyle rozwidlających się dróg. Tydzień, który przeznaczyła
na tę podróż, przeciągnął się do dziesięciu dni, a ona jeszcze nie dotarła do celu.
Już trzykrotnie dzwoniła do biura prawnika ciotki, aby zmienić termin spotkania. Każdy
następny telefon wprawiał ją w coraz większe zakłopotanie. Nie chciała jeszcze raz dzwonić,
ale chyba będzie musiała. Już i tak była bardzo spóźniona, a do przebycia miała jeszcze ponad
trzydzieści kilometrów.
Nie powinnam się zatrzymywać w Salem, pomyślała. To tylko kolejna historyczna
miejscowość, jedna z wielu w tych stronach. Ale ponieważ pochodziła z Kalifornii, gdzie
„historyczny” znaczyło z reguły kilkudziesięcioletni, ciągle miała ochotę na zwiedzanie
prawdziwych zabytków.
Salem zaciekawiło ją również z innego powodu.
Nigdy nie fascynowany „ją czarownice, a tym bardziej muzea czarownic. Ale po lunchu
w Hawthorne Hotel doszła do wniosku, że może sobie pozwolić na krótką wycieczkę. Bardzo
krótką. Przecież Muzeum Czarownic znajdowało się naprzeciwko hotelu.
Mieściło się w budynku sprawiającym wrażenie na poły gotyckiego, na poły romańskiego
i, sądząc po tłumie oczekującym na wejście, było najwyraźniej dużą atrakcją turystyczną. Nie
cierpiała kolejek i chciała już zrezygnować, gdy usłyszała fragment intrygującej rozmowy.
– To przygnębiające – mówiła jakaś kobieta. – Wszyscy ci niewinni ludzie skazani na
ś
mierć. I za co? Przecież czarownice nie istnieją.
– Może i tak – odparła jej sąsiadka z błyskiem w oku.
– A może nie – dorzucił jej mąż.
– Ja w każdym razie w to nie wierzę – oświadczył kolejny rozmówca.
– To dlaczego stoi pan w kolejce?
– Po prostu z ciekawości.
Usłyszawszy to Kayla dołączyła do oczekujących. Również była ciekawa.
Godzina spędzona w muzeum tylko wzmogła tę ciekawość. Kayli nie mieściło się w
głowie, że niecałe trzysta lat temu dziewiętnaścioro mężczyzn i kobiet zostało powieszonych
w Salem. Było to znacznie bardziej fascynujące, niż się spodziewała. Nie tylko fascynujące.
Intrygujące i zatrważające również.
W samochodzie spojrzała na zegarek. Postanowiła, że przejedzie jeszcze Trasą Pamięci,
ale nie może sobie pozwolić na kolejne postoje.
Skąd miała wiedzieć, że trasa wiedzie obok Domu Siedmiu Szczytów? Zamierzała tylko
zwolnić i rzucić okiem. Doszła jednak do wniosku, że powinna zatrzymać się na kilka minut.
Oto ten legendarny, dumnie wznoszący się gmach, z szarymi szczytami malującymi się
na tle błękitnego nieba. Kayla pospieszyła do wnętrza z grupą turystów.
Przewodnik inteligentnie powiązał fakty historyczne z powieścią Hawthorne’a. Dom był
piękny, ale Kayla wyszła z niego z uczuciem niepokoju, którego nie mogła się pozbyć.
Znów czarownice, stwierdziła w duchu ponuro. Opowieść Hawthorne’a nawiązywała do
procesów w Salem w 1692 roku, kiedy to niewinny mężczyzna został oskarżony o czary,
tylko dlatego żeby pułkownik Pyncheon mógł przejąć jego majątek.
Kayla uruchomiła samochód i włączyła ogrzewanie. Drżała. Czy sprawiła to pogoda, czy
myśli wywołane niedawną podróżą w przeszłość?
Książka przynajmniej zakończyła się szczęśliwie. Po wiekach rodziny pułkownika i jego
ofiary połączyły się. Kayla włączyła światła i z niepokojem patrzyła w zapadający mrok.
Niestety, jej wypad w świat czarownic z Salem wpłynie na teraźniejszość. Spóźni się na
spotkanie z Benem Montgomerym. Naprawdę miała wyrzuty sumienia, zwłaszcza że
odwołała poprzednie spotkania.
Będzie zły, przypuszczała, lecz grzeczny. Odpędziwszy myśli o Salem i czarownicach,
Kayla skoncentrowała się na osobie prawnika. Ich korespondencja była tak sztywna i
formalna, że mogła go sobie niemal wyobrazić: chudego i przygarbionego, w okularach w
rogowej oprawie, łysiejącego i w lekko zalatującym stęchlizną ubraniu, ale szarmanckiego.
No cóż, będzie musiała stawić mu czoło, uprzejmie przeprosić, wziąć klucze do domu
ciotki i udać się tam.
Chyba że pan Montgomery zmęczył się oczekiwaniem i poszedł do domu na herbatę.
Nagle zobaczyła zieloną tablicę z białym, dobrze widocznym napisem: New Sussex,
Massachusetts. Liczba mieszkańców: 9621.
– Od dziś 9622 – powiedziała na głos Kayla i uśmiechnęła się.
Benjamin Montgomery odepchnął krzesło od biurka i spojrzał na zegarek, a później na
terminarz. Kayla Hartwell miała tu być o czwartej. Dochodziła piąta, a ona tym razem nawet
nie raczyła zadzwonić.
Podniósł swoje metr dziewięćdziesiąt z krzesła, przeciągnął się i opuścił rękawy koszuli.
Był zirytowany, mimo iż przypomniał sobie, że jego klientka pochodzi z Kalifornii i zapewne
nie ma nawyku punktualności. Wynikało to z jej dotychczasowego zachowania.
– Długo jeszcze posiedzisz? – W drzwiach stała sekretarka, Theresa Fiore, zapinając
płaszcz i wkładając rękawiczki.
– Trudno powiedzieć, Terrie. Czekam na panią Hartwell.
Ben podszedł do okna i wyjrzał. Ulica była spokojna i pusta.
– Mam nadzieję, że nie miała wypadku.
– Może po prostu utknęła w korku. Gdzieś tam są godziny szczytu, choć nie domyśliłbyś
się tego, sądząc po ulicach New Sussex – odparła. – Czy mam zostać?
– Ależ nie. Idź do domu. Andy i dzieciaki pewnie już cię wyglądają.
– Mam nadzieję, że zaczęli szykować kolację. Dziś kolej na nich. – Terrie owinęła szalik
wokół szyi. – Do zobaczenia rano, szefie.
Ben kiwnął głową i pomachał do pleców Terrie, a jego myśli zaprzątnęła Kayla Hartwell.
Ta nieznajoma i dotychczas nie widziana klientka zaintrygowała go, choć uosabiała to, czego
zawsze unikał – brak poczucia odpowiedzialności. Bez wątpienia, gdy ją pozna, zareaguje tak
jak zawsze. Do tego czasu pozwoli sobie na błądzenie myślami wokół nieznanego, co nie
zdarzało mu się zbyt często.
Tymczasem Terrie wyszła, a Ben nie przejął się tym, że nawet nie powiedział jej „do
widzenia”. W ciągu dziesięciu lat pracy w biurze, a nawet wcześniej, gdy jeszcze spotykała
się z Andym, Terrie stała się niemal członkiem rodziny.
Ben i Andy Fiore chodzili razem do szkoły średniej, występowali w zwycięskich
zespołach koszykówki i piłki nożnej, a od czasu do czasu wciąż jeszcze grywali we dwójkę.
W New Sussex w ciągu tych lat niewiele się zmieniło. Chwilami Ben bolał, że tak było, ale
coraz łatwiej przychodziło mu się z tym godzić.
Popatrzył na odjeżdżającą Terrie, a potem znów opadł na krzesło pod olejnym portretem
ojca. Klienci często wygłaszali uwagi na temat wyjątkowego podobieństwa rodzinnego – taki
sam prosty nos, mocno zarysowane szczęki, chłodne zielone oczy i stanowczy podbródek.
W sekretariacie wisiał portret dziadka Bena. Kilkoro staruszków jeszcze go pamiętało i
wszyscy byli zgodni co do tego, że Ben to „wypisz wymaluj współcześnie ubrany starszy
pan”.
Ben znów spojrzał na zegarek i jego gniew na Kaylę Hartwell zaczął narastać. Gdyby nie
ona, byłby już w domu i siedziałby przy kominku ze szklaneczką szkockiej, słuchając
muzyki. Myślałby o telefonie do jednej z przyjaciółek z sąsiedniego miasteczka i wspólnej
wyprawie na kolację.
Ben, urodzony i wychowany w New Sussex, aż za dobrze znał komplikacje związane z
umawianiem się z miejscowymi dziewczętami. Ciotka Lii i cała reszta rozplotkowanego
miasteczka zaręczyłyby go w ciągu tygodnia, a ożeniły po miesiącu. Jego taktyka była lepsza.
Zapewniała mu swobodę i niepodejmowanie zobowiązań. Lubił kobiety, a im chyba też
odpowiadały jego niewymuszone, choć nieco ceremonialne maniery. Dotychczas jednak nie
spotkał nikogo, na kim by mu naprawdę zależało, nikogo, kto wywołałby przyspieszone bicie
serca, jak wówczas, gdy był zakochanym nastolatkiem.
Ben czasami musiał sobie przypominać, że serca trzydziestopięcioletnich mężczyzn
rzadko tak biją. Nauczył się żyć ze świadomością, że miłość od pierwszego wejrzenia nigdy
mu się nie przytrafi, a zaangażowanie się to luksus, na który nie może sobie pozwolić, w
każdym razie jeszcze nie teraz.
Poza tym zawsze mam swoją „ucieczkę”, pomyślał i uśmiechnął się do siebie.
Rozważał włączenie wysłużonej maszynki do kawy, ale zrezygnował. Postanowił pójść
do domu. Nie zamierzał dłużej czekać.
Szybko zmienił plany na wieczór. Kolacja, długi gorący prysznic, a później łóżko.
Poprzedniej nocy nie spał dobrze. Znów nawiedził go ten przeklęty sen, w którym tajemnicza
kobieta przyzywała go do siebie. Prześladujące go od kilku tygodni sny były denerwujące, a
jednak intrygowały go. Nie mógł wytłumaczyć sobie ich znaczenia.
Były to zawsze te same krótkie sceny. Ścigał w nich kobietę, nieuchwytną jak poranna
mgła. Gdy próbował jej dotknąć, budził się. Doskonale ją jednak pamiętał. Miała w sobie
pierwotną siłę, która paliła niczym ogień. Przyciągała i groziła zarazem.
Po tym śnie nigdy już nie był w stanie się zdrzemnąć, nawet w środku nocy. Może dziś
będzie spał jak kłoda. Tego właśnie potrzebował – ale czy na pewno? Tajemnicza kobieta ze
snu fascynowała go bardziej niż ktokolwiek, kogo znał na jawie.
Ben znów spojrzał na zegarek i sięgnął po płaszcz. Wtedy ujrzał światła samochodu,
zatrzymującego się przed biurem. Zanim gość doszedł do stopni, Ben był już w sekretariacie.
Otworzył drzwi. Gwałtowny podmuch wiatru niemal wwiał do środka młodą kobietę. Ben
zaniemówił.
Przez jedną cudowną chwilę jego serce tłukło się jak oszalałe... Szybko opanował się z
nadzieją, że jego reakcja pozostała nie zauważona, i popatrzył badawczo, ale mniej
natarczywie, na stojącą przed nim kobietę.
Była niezwykła. Jej potargane blond włosy wiły się wokół twarzy. Miała oczy koloru
niewiarygodnie błękitnego letniego nieba, a policzki zaróżowione od zimna. Ubrana była w
dżinsy, sweter i żakiet, elegancki, lecz niedostatecznie ciepły na przedwiośnie w
Massachusetts. Dostrzegł zgrabną, a zarazem po kobiecemu zaokrągloną sylwetkę.
Bena poruszyło jednak coś innego. Stojąca przed nim kobieta była ucieleśnieniem zjawy,
która ostatnio nawiedzała go w snach.
– Pan Montgomery? – spytała, wyciągając rękę i marszcząc lekko czoło na widok jego
uporczywego spojrzenia. Ben oprzytomniał i ujął jej dłoń. Była miękka, lecz silna.
– Tak. Nazywam się Ben Montgomery, a pani jest zapewne panią Hartwell? – Czuł się
jak idiota. Kim innym mogłaby być?
– Tak, jestem Kayla – odparła z uśmiechem. – Przepraszam za spóźnienie, ale coś mnie
zatrzymało...
– Nie szkodzi. I tak miałem pracować dziś wieczór – skłamał. Wreszcie z ociąganiem
puścił jej dłoń. Weszli do gabinetu.
Popatrzyła na krzesła o wysokich oparciach, biurko z ruchomym blatem i półki pełne
oprawnych w skórę tomów. Potem zatrzymała wzrok na portrecie.
– Pański ojciec?
– Tak – kiwnął głową Ben. – A w sekretariacie wisi portret mego dziadka. Prawnicy z
rodziny Montgomerych działali już w czasach purytańskich. – Z zaskoczeniem usłyszał
przepraszającą nutę w swoim głosie.
– Ciotka Elinor była jedyną moją krewną z Nowej Anglii, którą kiedykolwiek widziałam.
Gdy byłam małą dziewczynką, przyjechała raz do Kalifornii na święta Bożego Narodzenia.
– Czy była pani kiedyś w New Sussex? Potrząsnęła przecząco głową.
– To moja pierwsza podróż.
– Zabawne. Mam wrażenie, że gdzieś już panią widziałem. – Musi być jakieś racjonalne
wyjaśnienie tego, że śnił o niej, zanim się spotkali, pomyślał.
– Nie, nie spotkaliśmy się. – Kayla zmarszczyła lekko brwi, a jej oczy nagle stały się
czujne i podejrzliwe.
Ben odwrócił wzrok, wiedząc, że jego słowa zabrzmiały jak wyświechtany frazes.
Zakłopotany, zmienił temat.
– Z testamentu pani ciotki wynika, że bardzo panią lubiła.
– Myślę, że tak, choć nigdy mnie nie wyróżniała. Mama wysyłała jej od czasu do czasu
zdjęcia rodziny i wymienialiśmy karty na święta.
Ben westchnął. Może widział fotografię Kayli u jej ciotki. Kiedy dowiedział się, że
dziewczyna przyjeżdża do New Sussex, podświadomość podsunęła mu jej obraz.
– Mam starszego brata i siostrę – powiedziała. – Nie wiem, dlaczego ciotka Elinor
zapisała dom właśnie mnie.
Ben wziął do ręki testament.
– To wyjątkowo jasna sprawa. Jest pani jedyną właścicielką domu i umeblowania. Pani
rodzeństwo otrzymuje trochę akcji i biżuterii, ale dom należy wyłącznie do pani.
– A ja nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć. Właściwie zamierzam wprowadzić się
tam już dzisiaj.
– Nie jestem pewien, czy to rozsądne – zmarszczył brwi Ben.
– Dlaczego? Czy coś jest nie tak? – W błękitnych oczach pojawił się niepokój, który
zmienił ich barwę na szaroniebieską.
– Nie, wszystko w porządku – zapewnił i przerwał, podziwiając, jak jej oczy znów
promienieją. – Po prostu dom był przez pewien czas nie zamieszkany i myślę, że lepiej go
obejrzeć po raz pierwszy przy świetle dziennym. Radzę pani pojechać do Salem i
przenocować w motelu.
– Nie – szybko i z naciskiem odparła Kayla. – Nie ma powodu. Ponieważ zamierzam tu
osiąść i prowadzić sklep z antykami, mogę równie dobrze zacząć przyzwyczajać się do domu
już teraz.
Ben, zajęty obserwowaniem Kayli, nie zwracał zbytniej uwagi na jej słowa. Był
zafascynowany zmieniającym się kolorem jej oczu, dołeczkami, które pojawiały się niemal
magicznie, gdy się uśmiechała, i piegami na nosie. Ciekaw był, jak by zareagowała, gdyby
powiedział, że wyszła prosto z jego snu.
Ponownie koncentrując się na rozmowie, pojął znaczenie jej ostatnich słów.
– Niech mi pani nie mówi, że zamierza pani osiedlić się w New Sussex?
– Oczywiście, że tak. Dlaczego, u licha, miałabym sprzedawać dom ciotki Elinor?
Właśnie go odziedziczyłam.
– No cóż, ponieważ nigdy tu pani nie mieszkała i wydaje się pani taka... taka...
– Młoda? – wpadła mu w słowo. – Niedoświadczona? Słaba? Nieudolna?
Ben podniósł rękę, przerażony, że w oczach koloru letniego nieba mogą pojawiać się
również chmury burzowe.
– Nie. Po prostu... – wycofał się szybko i szukał słów zachęty. – Jestem pewien, że ma
pani doświadczenie w handlu antykami – zaryzykował.
– Nie mam żadnego doświadczenia w prowadzeniu tego rodzaju sklepu. – Kayla
podniosła na niego wyzywająco oczy. Nie spodziewała się takich pytań od sympatycznego
prawnika rodziny. Musiała jednak przyznać, że Ben Montgomery nie przypominał osoby,
którą sobie wyobraziła. Nie myślała, że będzie młody, wysoki i przystojny, o wspaniałych,
szarozielonych, zmysłowych oczach.
To było całkiem miłe. Nie podobał jej się natomiast dziwny sposób, w jaki na nią patrzył,
niemal tak jakby widział zjawę. Zaczynała się czuć nieswojo. Zastanawiała się, czy wie o niej
coś, o czym nie mówi.
– W każdym razie pewnie prowadziła pani jakiś sklep – sondował.
Zabrzmiało to raczej jak pytanie niż stwierdzenie i zirytowało ją. Naprawdę nie widziała
potrzeby tłumaczenia się przed nim. Zawahała się przez chwilę, a potem odparła:
– Niezupełnie, ale do dwudziestego szóstego roku życia podejmowałam się różnych prac,
niektóre były całkiem odpowiedzialne. – I zanim zadał kolejne pytania, dodała: – To
naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że zamierzam osiągnąć tu sukces. Każdy musi
gdzieś zacząć. A wiec – ciągnęła z wymuszonym uśmiechem – chciałabym dostać klucze
teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Jestem na nogach od piątej rano i marzę o
odpoczynku.
– Oczywiście. – Ben zaczął szperać w szufladzie w poszukiwaniu kluczy do domu Elinor
Hartwell. – Po prostu przypuszczałem, że przyjechała pani uporządkować sprawy ciotki,
obejrzeć dom i sprzedać go.
– Niech pan nigdy nie przypuszcza – powiedziała Kayla, tym razem z gorzko-słodkim
uśmiechem. – Nie nauczyli pana tego na studiach? Założę się, że był to Harvard – dodała
niemal złośliwie.
– Istotnie – odparł Ben, zarumieniwszy się lekko. Kayla odczuła satysfakcję. A jednak mu
dopiekła.
Nie wiedziała, dlaczego tak ją to cieszy. Chyba go jednak nie zniechęciła.
– Powinna pani zrozumieć, że kancelaria „Montgomery” próbuje troszczyć się o coś
więcej niż podstawowe sprawy swoich klientów – wyjaśnił. – Zawsze byliśmy z tego dumni.
Miałbym wrażenie, że źle wykonałem swoją pracę, gdybym nie poinformował pani o ryzyku
związanym z rozpoczynaniem interesów w New Sussex, zwłaszcza przy pani niewielkim
doświadczeniu.
Zabrzmiało to wyniośle i bardzo protekcjonalnie. Kayla chciała znów zaatakować, lecz
zdobyła się na ponury uśmiech i przypomniała mu:
– Nie niewielkim doświadczeniu, panie Montgomery – braku doświadczenia.
Ben na swoje nieszczęście zignorował ton jej głosu, ale był podniecony i zdecydowany
podzielić się swą wiedzą.
– Jestem pewien, że zna pani dane statystyczne dotyczące nowych przedsięwzięć. Niemal
dziewięćdziesiąt procent z nich upada. Większość jest niedoinwestowana, a to akurat nam nie
grozi.
– Nam? – Kayla nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Gdyby zechciała pani przyjść jutro, przejrzę aktywa, opracuję dla pani kilka opcji i
sporządzę wykaz sklepów w okolicy... – ciągnął ze znawstwem.
– Wyjaśnię pani, jak zdobyć klientelę – to bardzo ważne. Chciałbym też
skomputeryzować inwentarz pani ciotki. – Być może się popisywał, ale był przeświadczony o
swojej wiedzy.
Usłyszawszy to Kayla wstała gwałtownie, a jej niebieskie oczy ciskały błyskawice.
– Panie Montgomery – skandowała każdą sylabę – przyszłam tu po klucze do domu mojej
ciotki, nie na wykład z ekonomii. Proszę mi wierzyć, dość się już nasłuchałam od rodziców i
przyjaciół w Kalifornii i niech pan sobie nie wyobraża, że jest pan w stanie namalować
czarniejszy obraz niż oni.
Kayla poczuła tak gwałtowny przypływ nieoczekiwanego gniewu, że głos jej drżał, choć
próbowała się opanować. Ten... ten nieznajomy pouczał ją, jak ma żyć. Nie, nie tylko
pouczał, próbował przejąć kontrolę. O, nie, tego nie mogła ścierpieć – ani ze strony rodziny,
ani od przyjaciół, ani od Bena Montgomery’ego.
Ben próbował odpowiedzieć, ale nie dała mu szansy.
– W końcu – ciągnęła – oni znają mnie bardzo dobrze i mają prawo udzielać rad.
Chciałabym zauważyć, że jest pan wyjątkowo zarozumiały. Dziś zobaczyłam pana po raz
pierwszy w życiu. Dotychczas kontaktowaliśmy się listownie i kilkakrotnie rozmawiałam
przez telefon z pańską sekretarką.
– A czy ja mogę zauważyć, że te rozmowy dotyczyły odwoływania spotkań, co niezbyt
dobrze świadczy o kimś, kto chce odnieść sukces w interesach? – przerwał jej gwałtownie
Ben.
To cios poniżej pasa, pomyślała Kayla, a jego zadowolenie z siebie rozzłościło ją na tyle,
ż
e odpowiedziała, choć miała świadomość. że stoi na niepewnym gruncie:
– Obawiam się, że wyciąga pan zbyt pochopne wnioski, panie Montgomery, a to nie
wystawia panu najlepszego świadectwa. Naprawdę miałam powody do odwoływania spotkań.
– To brzmi trochę defensywnie, pani Hartwell.
– Jeśli tak, mam do tego powód. Znam pana od kilkunastu minut, a pan już zdecydował,
ż
e sklep prawdopodobnie splajtuje z powodu mego braku doświadczenia. Nawet gdyby pan
miał prawo mnie osądzać – a nie ma pan – jest pan w błędzie. Mogę odnieść sukces i wiem,
ż
e tak będzie.
Ben Montgomery zazwyczaj nie wpadał szybko w złość. Teraz jednak miał ochotę złapać
Kaylę za te prześliczne ramiona i potrząsnąć nią. Była tak irytująca w swym zdecydowaniu,
aby go nie słuchać. Gdyby się uspokoiła, zrozumiałaby, że on chce jej pomóc.
Najwidoczniej nie miała zamiaru się uspokoić. Głęboko odetchnąwszy spytała?
– Da mi pan klucze czy będę je musiała wziąć sama? Potrafię to zrobić, naprawdę... –
zawiesiła dramatycznie głos – mam czarny pas w karate.
Ben poczuł drgający mu na wargach uśmiech, ale starał się go stłumić.
– Ponieważ zniszczyła mnie pani werbalnie, nie chcę dopuścić do rękoczynów. Oto
klucze.
Kayla pochwyciła je i wepchnęła do kieszeni.
– Zwalniam pana od dalszej odpowiedzialności za posiadłość – powiedziała sztywno. –
Ewentualny rachunek proszę przesłać pod adresem mojej ciotki. – Z tymi słowami obróciła
się na pięcie i wyszła z podniesioną głową.
Ben popatrzył za nią, zastanawiając się, co się z nim, u licha, stało. Kiedy wiatr wwiał do
biura potarganą piękność, która wyglądała jakby wyszła wprost z jego snu, doznał szoku. Ale
nawet wtedy, gdy przezwyciężył oszołomienie na widok dziwnie znajomej uroczej twarzy,
nic nie poszło tak jak należy.
Nie zamierzał jej zrażać. Chciał tylko pomóc. Westchnął. No, niezupełnie. Chciał zrobić
na niej wrażenie. Zamiast tego rozwścieczył ją. Sprawy wyśliznęły mu się z ręki.
Ale, do licha, ona mogła doprowadzić do szału. Rozmyślnie ignorowała wszystko, co
mówił. Nie był do tego przyzwyczajony. Dziwna kobieta. Przybyła do obcego miasta,
uważając, że wie wszystko, nie chcąc słuchać rad, najlepszych rad.
Ben opadł na krzesło i uśmiechnął się do siebie. Jedno było pewne: nie wyszła jeszcze z
jego życia. Czekał cierpliwie.
Po kilku minutach drzwi otworzyły się i przed biurkiem pojawiła się Kayla. Spojrzał na
nią i stłumił uśmiech, próbując nie okazywać zbyt wielkiej satysfakcji.
– Musi pani pojechać główną ulicą obok poczty i skręcić w ulicę Mulberry, drugą
poprzeczną na prawo. Dom stoi na rogu. Jest duży, biały, drewniany. Nie można nie trafić. –
Gdy wychodziła, rzucił za nią: – Witam w New Sussex, pani Hartwell.
Podszedł do okna i patrzył na odjeżdżający samochód, pewny, że ją jeszcze zobaczy.
Kayla Hartwell wyszła z jego snu wprost w jego życie. Była niewiarygodnie pociągająca, a
zarazem niebezpieczna, i miał przeczucie, że z jej powodu jego życie już nigdy nie będzie
takie samo.
Kayla skręciła w opustoszałą główną ulicę. śałowała nagłego wybuchu. Nie miała
zwyczaju się złościć i teraz czuła się zakłopotana. Po prostu nie mogła się powstrzymać. To
właśnie było tak dziwne i niezrozumiałe. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co ją intrygowało.
Ben był pierwszą osobą, którą spotkała w New Sussex, i, było to okropne spotkanie.
Straciła zupełnie panowanie nad sobą. Wszystko przez to, że udzielił jej rady – być może nie
w porę i zbyt obcesowo, ale miał pewnie dobre intencje. Nie mógł wiedzieć o tym, że tylko
powtarza przestrogi jej bliskich z Kalifornii: Ależ Kaylo, kochanie, miałaś już tyle prac... Nie
masz żadnego doświadczenia w prowadzeniu interesów... Znudzi cię to w miesiąc...
Teraz słyszała ich głosy podobnie jak podczas drogi do New Sussex. Nikt nie chciał, żeby
tu przyjeżdżała. Wszyscy sądzili, że poniesie klęskę.
Ben Montgomery najwidoczniej dołączył do nich po spędzeniu z nią zaledwie kilkunastu
minut. Gniew Kayli znów dał znać o sobie. Kim był, żeby tak szybko osądzać ludzi?
Pomyślała o swym upokorzeniu, gdy musiała wrócić po wskazówki, jak dojechać.
Zachował się tak wyniośle, że postanowiła nie przepraszać. W New Sussex muszą być inni
prawnicy.
Zmyliła drogę, co jeszcze bardziej popsuło jej humor. Ponownie przeczytała zanotowane
wskazówki. Nie były skomplikowane. Po prostu nie uważała. Następstwa spotkania z Benem
Montgomerym dawały o sobie znać.
Wreszcie odnalazła ulicę i zobaczyła dom. W tym momencie zapomniała o całym
ś
wiecie. Dwupiętrowy, tajemniczo oświetlony nikłym światłem księżyca, zdawał się
zapraszać do wejścia.
Kayla wjechała na żwirowany podjazd i wyłączyła światła samochodu.
– Cóż – powiedziała miękko do siebie. – Witaj w domu, Kaylo.
Trudno byłoby to nazwać radosnym przyjazdem. Nie było nikogo, kto odpowiedziałby na
jej powitanie, ani otwartych zapraszająco drzwi, ani nawet światła oświetlającego podjazd.
Kayla sięgnęła po latarkę i otworzyła drzwi samochodu. Właśnie wtedy wschodzący
księżyc skrył się za chmurami i jej niepokój nasilił się. Była jednak podekscytowana. Ten
dom stanowił klucz do nowego życia. Czuła to i nie miała zamiaru dać się zniechęcić.
Nikomu.
Wiedziała, że sklep z antykami zajmuje parter frontowej części domu, pchnęła więc
skrzypiącą metalową furtkę i skierowała się na tyły. Droga była zarośnięta zielskiem i trawą,
ale Kayla jakoś dotarła do tylnej werandy.
Stopnie trzeszczały, a podłoga werandy lekko się ugięła. Kayla nie przeraziła się tym.
Wypróbowała kilka kluczy, zanim znalazła właściwy.
Odetchnąwszy głęboko pchnęła drzwi i weszła do domu.
Przekręciła kontakt.
– Do licha – mruknęła. Powinna była się domyślić, że wyłączono elektryczność. Dom był
też prawie na pewno pozbawiony ogrzewania i wody.
Przesunęła światłem latarki po kuchni. Była duża i zatrważająco staroświecka. Ale
zobaczyła też całkiem nowy piecyk i lodówkę. Przekręciła kurek nad zlewem. W rurach
niepokojąco zabulgotało i zajęczało, a potem popłynął strumień rdzawej wody.
Zakręciła kurek i ponownie rozejrzała się po kuchni. W pobliżu drzwi zauważyła
termostat piecyka. Odważyła się go włączyć. Na próżno. Ale w kuchni był kominek i to
napełniło ją otuchą, zanim nie zobaczyła, że stojący obok pojemnik na drewno jest pusty.
W kuchni było jednak coś, co podniosło ją na duchu. W rogu w pobliżu kominka stało
biurko. Być może ciotka Elinor siadywała wieczorami przy ogniu, prowadząc rachunki. Kayla
postanowiła zatrzymać w pamięci ten obraz. Sądząc po wyglądzie domu, będzie potrzebowała
tego rodzaju wizji, aby się nie załamać.
Otworzyła drzwi obok kominka i znalazła się w ciemnej wąskiej sieni. Krążyła po niej, aż
znalazła kolejne drzwi. Pchnąwszy je weszła do pokoju.
Krzyk trwogi uwiązł w jej gardle, a potem sparaliżował ją strach – ktoś tu był.
Trwało to moment. Potem odwróciła się i zaczęła biec przez sień. Biegnąc zobaczyła w
myśli siebie w drzwiach pokoju w niebieskim żakiecie i z burzą jasnych włosów. Zatrzymała
się. Obca postać w pokoju była jej odbiciem.
Odważnie powróciła, otworzyła drzwi i stanęła naprzeciwko bogato zdobionego lustra w
pozłacanej ramie. Znów zobaczyła swoje odbicie w zmatowiałym szkle, ale tym razem
roześmiała się.
– Widać, jaka jesteś zmęczona – powiedziała do siebie – skoro dostrzegasz to, czego nie
ma. – Głos odbił się echem, szarpiąc jej nerwy.
– Lepiej stąd wyjdę – oznajmiła głośno, by dodać sobie otuchy – zanim całkiem zwariuję.
Ale ciekawość zatrzymała ją. Pokój był interesujący, mogła to ocenić na podstawie
jednego mignięcia latarką. Sądząc po niskim suficie i poczerniałych kamieniach na kominku,
był prawdopodobnie starszy od reszty domu. Meble pochodziły z różnych epok, od
siedemnastego do dziewiętnastego wieku. Niektóre pewnie należą do sklepu, pomyślała, ale
nie miała zamiaru oglądać ich teraz. Dość emocji na jeden wieczór.
Wycofała się do sieni i właśnie doszła do kuchni, gdy usłyszała pukanie. Opanowała
przerażenie i spróbowała myśleć rozsądnie. Demony na ogół nie pukają, podobnie jak
złodzieje i mordercy. Był to więc ktoś znajomy. A do tej pory poznała w New Sussex tylko
jedną osobę.
ROZDZIAŁ 2
Kayla oświetliła latarką drzwi kuchni. Przez zmatowiałe szkło ujrzała Bena
Montgomery’ego w trenczu z podniesionym kołnierzem i z brązowymi, wilgotnymi od mgły
włosami.
Ucieszyła się na widok Bena, ale mocno przeżyła ich pierwsze spotkanie i postanowiła
tego nie okazywać. A już na pewno nie zamierzała przyznać się, że widziała duchy.
Otworzyła ostrożnie drzwi.
– Przyniosłem prezenty – oznajmił Ben. Wszedł do kuchni i skierował się w stronę
kominka z naręczem drewna do podpałki i kilkoma małymi polanami. – Podejrzewałem, że
pojemnik na drewno jest pusty. – Przyklęknął i natychmiast zaczął rozniecać ogień.
Kayla zastanawiała się, czy wiedział również o tym, że nie ma elektryczności i leci tylko
wąska strużka rudej wody, ale nic nie powiedziała. Dobrze, że będzie miała ogień, który
zapewni trochę ciepła na pierwszą noc w New Sussex.
– Dzięki – wykrztusiła wreszcie. – To ciepło pomoże mi przetrwać noc.
Ben uniósł głowę znad ognia, który szybko rozpalił.
– Chyba nie zamierza pani tu zostać?
– Oczywiście, że tak – odparła buntowniczo.
– Myślałem, że jak zobaczy pani dom... Właściwie nie zdecydowała jeszcze, czy trwać
przy pierwotnym planie, czy nie, ale gdy tylko o tym wspomniał, klamka zapadła.
– Zostaję. Będę tu koczować w śpiworze.
– Nie sprawia pani wrażenia osoby... – zaczął i przerwał.
– Pozory mogą mylić – powiedziała oschle. – A czy nie postanowiliśmy, że najlepiej
niczego nie przypuszczać?
– Przynajmniej jedno z nas to zrobiło – odparł. To dziwne, pomyślał, że samo
przebywanie w towarzystwie tej kobiety przyprawia go o zawrót głowy.
Gdy ogień rozpalił się na dobre, ogrzewając kuchnię i rozpraszając mrok, wstał z klęczek.
W nikłym świetle nie widział jednak Kayli tak wyraźnie, jak tego pragnął.
Stała przy ogniu i ogrzewała dłonie. Blask bijący od kominka tańczył na jej włosach i
chwilami kusząco opromieniał twarz. Ben postanowił zignorować napięcie między nimi.
Wcześniejsza utarczka nie doprowadziła do niczego.
– Może rzucimy nieco światła na całą sprawę? – zaproponował na swój najbardziej
niedbały sposób, po czym podszedł do drzwi i przekręcił kontakt, oświetlając pokój.
– Jak pan... ? – Kayla otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Zaraz po pani wyjściu zadzwoniłem do elektrowni.
– Ale jest już po godzinach pracy.
– Chodziłem do szkoły średniej z kierownikiem nocnej zmiany – roześmiał się Ben. –
Wie pani, jak to jest w małych miasteczkach.
– Nie, nie wiem. Ale jeśli właśnie tak, myślę, że to mi się spodoba. Dzięki – dodała
miękko. – Mam nadzieję, że wybaczy mi pan moje zachowanie w biurze. Proszę mi wierzyć,
zazwyczaj taka nie jestem. To był naprawdę ciężki dzień.
Spojrzał na nią z góry, taką małą, kruchą i słabą. Miał ochotę wyciągnąć rękę, poprawić
jej potargane jasne włosy i zdjąć pajęczynę z policzka. Zamiast tego powiedział:
– Właściwie przyszedłem, żeby panią przeprosić za moje kazanie. Miała pani rację,
zachowałem się nieodpowiednio. To pani sprawa, co pani robi. Na swoją obronę muszę
jednak powiedzieć, że jestem przyzwyczajony do dawania rad.
– I do tego, że ludzie się do nich stosują? – zażartowała.
– Właśnie. W ten sposób zarabiam na życie. Ale pani nie prosiła o radę. Jestem
przekonany, że bardzo starannie przemyślała pani całe przedsięwzięcie.
– Tak – potwierdziła. Usiłowała nie zauważać wielkiej staroświeckiej kuchni. – Przez
ostatnie miesiące otrzymałam tyle rad, że wystarczą mi do końca życia. Pan jednak nie mógł o
tym wiedzieć.
– Zacznijmy więc od nowa. – Ben wyciągnął rękę. – Nazywam się Ben Montgomery.
Witaj w New Sussex.
– Halo, Ben. Jestem Kayla Hartwell. – Znów zobaczyła, jak zielone są jego oczy, i przez
chwilę miała wrażenie, że się zarumienił.
Musiał to być blask ognia na jego twarzy. Mężczyźni tak pewni siebie i tak przystojni jak
Ben Montgomery nie rumienią się. W każdym razie Kayla nie miała takich doświadczeń.
Przeciwnie, zazwyczaj w takiej chwili przechodzili do ofensywy. To pokrzepiające, że Ben
chciał tylko służyć pomocą, bez żadnych ukrytych zamiarów. Nie miała pojęcia, w jaki
sposób ich pierwsze spotkanie wymknęło się im spod kontroli, ale teraz wszystko wydawało
się w porządku.
– Czego jeszcze potrzebujesz? – spytał. – Oczywiście, telefonu.
– Przydałoby się też ogrzewanie.
– Ma się rozumieć.
– I mogą być kłopoty z wodą.
– Zanotowałem. Zajmę się wszystkim z samego rana.
– śartujesz.
– Ależ nie – uśmiechnął się szeroko. – Jak widzisz, to nie jest duże miasto. Pogadam z
Andym Fiore, a on przyśle tu o świcie ekipę.
Zauważywszy jej zdziwione spojrzenie dodał:
– Andy i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi, a jego żona pracuje u mnie. Andy jest też
szefem służb miejskich.
– Dobrze mieć przyjaciół na stanowiskach. Bardzo dziękuję.
– Jestem po prostu dobrym sąsiadem – zażartował, stawiając ekran przed kominkiem. –
Teraz wyjmiemy twoje rzeczy z samochodu i odpoczniemy przy kolacji.
– To brzmi wspaniale – powiedziała Kayla. Lunch zdawał się tak odległy. – Przyjmij
moje zaproszenie do najlepszej restauracji wmieście jako propozycję pojednania.
Ben zaczął się śmiać.
– O co chodzi? – nie wiedziała, co go tak rozbawiło.
– W New Sussex jest tylko jedna restauracja, którą otwierają wyłącznie w porze śniadania
i lunchu – wyjaśnił. – Na obrzeżach miasta jest bar przy parkingu ciężarówek, ale to daleko
stąd.
– Och, wiec dlaczego...
– Zaprosiłem cię na kolację? – dokończył. – Ponieważ mam jedną z najlepiej
zaopatrzonych lodówek w mieście i chociaż nie mogę ci zaproponować żadnej nowinki
kulinarnej, gwarantuję, że znajdzie się coś ciepłego i pożywnego.
– Nie, nie mogłabym... – zaczęła Kayla.
– Oczywiście, że mogłabyś – przerwał. – I ja też. To moja gałązka oliwna. A teraz
rozładujmy samochód, zanim umrzemy z głodu. Ja również nic nie jadłem. Miałem kłopoty z
nową klientką. – Uniósł jedną brew i uśmiechnął się ujmująco. Kayla nie była w stanie
odmówić.
Odchyliwszy się do tyłu w wielkim fotelu na biegunach, Kayla westchnęła z
zadowoleniem. Pokój wypełniała muzyka Mozarta, a na kominku buzował jasny ogień.
Pociągnęła łyk francuskiego koniaku i usiłowała ukryć zdziwienie, które towarzyszyło jej
przez cały wieczór.
Ben Montgomery z pewnością nie był zasuszonym staruszkiem. Również pod innymi
względami znacznie się różnił od osoby, którą sobie wyobraziła. Był dobrym kucharzem –
wprawdzie nie smakoszem, ale steki i sałatka były znakomite i pożywne. Jego zamiłowanie
do muzyki klasycznej nie zaskoczyło Kayli, a upodobanie do utworów Mozarta wyjątkowo jej
odpowiadało, ponieważ był to również jej ulubiony kompozytor.
W Kalifornii Kayla byłaby czujna. Nie bez powodu. Wspaniała kolacja, zainteresowanie
Mozartem, wszystko to mogło stanowić uwerturę do seksualnej opery. Ale ten wieczór nie był
zaplanowany i jego przebieg nie budził zastrzeżeń.
Czuła się wspaniale. Ben usadowił się na kanapie naprzeciwko, pociągnął łyk koniaku i
uśmiechnął się. Śmiało wpatrywała się w swego gospodarza i podziwiała jego urodę. Miał
wyraziste rysy twarzy, wystające kości policzkowe, mocny podbródek, wydatny nos i
zmysłowe usta o pełnej dolnej wardze. I te oczy, szarozielone o długich czarnych rzęsach.
Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i podwinął rękawy koszuli. Ujrzała smukłe, lecz dobrze
umięśnione ręce i duże dłonie o długich, zwężających się palcach. Wspomniał, że grywa w
koszykówkę, i Kayla z łatwością wyobraziła go sobie na boisku.
Ben również przyglądał się Kayli. Uśmiechał się beztrosko, słuchał muzyki i cieszył się tą
chwilą. Oboje milczeli. Wszystko przebiegało tak naturalnie! Poprzednie napięcie zniknęło i
Kayla nie czuła się wcale skrępowana.
– Było bardzo miło – przerwała wreszcie ciszę. – Nie spodziewałam się, że mój pierwszy
wieczór w New Sussex tak przyjemnie się zakończy.
– Nie jestem pewien, czy mój poczęstunek był odpowiedni dla mieszkanki Kalifornii –
odparł Ben. – Nie zawierał kiełków, płatków róży ani kiwi. Zdaje się, że to najnowsze
szaleństwa kulinarne?
Uśmiechnęła się, usłyszawszy ten żart.
– W pewnych kręgach, ale nie w moim, choć mama próbowała swego czasu każdej
kuchni. My, dzieci, byliśmy królikami doświadczalnymi.
– Ilu było małych Hartwellów?
– Troje. Starsza siostra, która jest lekarzem, i młodszy brat – student w szkole biznesu w
Stanford. Są najlepsi we wszystkim. W przeciwieństwie do ich siostry. – Na jej wargach
ukazał się wymuszony uśmiech.
– Nie wierzę – sprzeciwił się Ben.
– Och, to prawda. Nie ukończyłam college’u, bo miałam wrażenie, że nie uczę się
niczego pożytecznego. A co do prac, które podejmowałam, cóż, mój ojciec powiedziałby ci,
ż
e to więcej niż mi się należało w mojej krótkiej karierze.
– Podejrzewam, że chciałaś się trochę rozejrzeć, zanim się ustatkujesz.
– Podoba mi się taki sposób myślenia. – Kayla uniosła szklankę jak do toastu.
Uśmiechnął się do niej ciepło i po przyjacielsku i znów pomyślała, jak różni się od innych
znanych jej mężczyzn. Nie podrywał jej. Naprawdę się nią zainteresował. Świadczyły o tym
nawet jego rady.
– Co to były za prace? – spytał.
Kayla odstawiła szklankę i zaczęła wyliczać na palcach.
– Pracowałam w kwiaciarni, w butiku, uczyłam gry ‘ w tenisa w klubie, do którego należą
moi rodzice. Ostatnio założyłam z przyjaciółką agencję reklamową.
– I co się stało?
– Przyjaciółka wyszła za mąż, a mnie chyba przeszło. Właśnie wtedy odziedziczyłam
dom ciotki i postanowiłam przyjechać tutaj. – Kayla nagle się zmieszała. Chyba ojciec miał
rację. Nigdy nie wytrwała przy niczym wystarczająco długo. Ben na pewno odkrył w niej tę
wadę.
– Zazdroszczę ci – powiedział ku jej zdziwieniu.
– Jak to?
– Naprawdę. Świat stoi przed tobą otworem.
– A przed tobą nie? – spytała zaskoczona. – Miałeś tyle okazji w życiu co ja.
– Może – zamyślił się przez chwilę – ale nie rozglądałem się za nimi. Chwyciłem tę, która
była mi dana. W końcu każdy mężczyzna z rodziny Montgomerych, jak sięgnąć pamięcią, był
prawnikiem.
– Ależ to wspaniale – skomentowała Kayla – mieć taką ciągłość i tradycję. To naprawdę
godne podziwu.
– Masz rację – uśmiechnął się Ben. – Ja z pewnością nie chciałem być tym, który złamie
tradycję. Ale z tego powodu spędziłem niemal całe życie w New Sussex.
– Nie ma nikogo, kto przejąłby pałeczkę? – spytała Kayla. – śadnych braci ani sióstr?
– Jestem jedynakiem – odparł. – Przejąłem firmę walkowerem... – urwał w połowie
zdania.
– Czego byś chciał?
– Cokolwiek by to było – rzucił ze śmiechem – ty pewnie chciałabyś, żebym tyle nie
mówił. – Zaczął grzebać w kominku i Kayla domyśliła się, że nie pozna skrytych życzeń
Bena Montgomery’ego. W każdym razie nie teraz.
Obserwując go pochylonego nad ogniem, widząc kasztanowate błyski w ciemnych
włosach i mięśnie pleców odznaczające się pod koszulą, zapragnęła pochylić się, dotknąć
jego szerokich ramion i przegarnąć palcami gęstą czuprynę.
Szybko zwalczyła tę pokusę i sięgnęła po kieliszek koniaku, aby zająć czymś ręce. Nie
miała pojęcia, skąd wzięły się te zachcianki, ale trudno było im się oprzeć. I pomyśleć, że
przed trzema godzinami miała ochotę go udusić.
Ben wstał, oparł łokieć na gzymsie kominka i patrzył na nią. Miała nadzieję, że nie
dostrzega wyrazu jej oczu.
– Ty też możesz czerpać z tradycji, Kaylo – powiedział. – Hartwellowie również
mieszkali w New Sussex od wieków.
– Ale mój ojciec wyjechał na stałe na zachód.
– Gdzie spotkał twą matkę, osiedlił się i wychował troje prześlicznych jasnowłosych
dzieci – dokończył, a potem spojrzał na nią. – Przynajmniej jedno z nich jest jasnowłose i
bardzo piękne.
Ben mógłby przysiąc, że Kayla zarumieniła się, ale szybko doszedł do wniosku, że mu się
tylko wydawało. Mieszkanki Kalifornii, zwłaszcza tak urocze jak Kayla, na pewno są
przyzwyczajone do komplementów. Pewnie nie mają zwyczaju się rumienić. Rzeczywiście
pochodziła z Kalifornii, była jednak kobietą zupełnie niepodobną do tych, które spotykał
dotąd.
Była pełna werwy i z pewnością niezależna. Ale miała też w sobie jakąś kruchość, która
przyciągała go niczym magnes. Kręciło mu się w głowie z pożądania. Pragnął zanurzyć ręce
w jej włosach, przejechać palcami po policzku, otoczyć rękami smukłą talię i poczuć bliskość
giętkiego ciała. Chciał jej mówić rzeczy, których nie mówił nigdy i nikomu. Więź między
nimi stawała się z minuty na minutę silniejsza; był pewny, iż ona odczuwa to samo. Czuł się
przy niej jak na podniecającej przejażdżce kolejką górską w wesołym miasteczku.
Oczywiście nic takiego nie zrobił ani nie powiedział. Po prostu zebrał się w sobie i zadał
jej pytanie, które prześladowało go przez cały wieczór.
– Powiedz mi, Kaylo, czy naprawdę masz czarny pas karate?
Odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, zaskoczona pytaniem.
– Szczerze mówiąc: nie. Nie mam czarnego pasa. Ale trenowałam karate i potrafię
zatroszczyć się o siebie.
– O tak, wierzę w to. Pewnie opanowałaś sztukę samoobrony choćby po to, aby odpierać
ataki tych wszystkich mężczyzn w twoim życiu. – Nie dbał o to, że podtekst tej uwagi jest aż
nadto wyraźny.
– W takim razie musiałam wykonać kawał roboty – odparła – bo w moim życiu nie ma
nikogo.
– Cóż, może teraz, w New Sussex, coś się zmieni.
– Ben starał się nie pokazać po sobie, jaką ulgę sprawiły mu te słowa.
– Och, oczekuję całej masy cudownych zmian – rzuciła.
Ben uświadomił sobie, że ukrywa swoje uczucia, i zastanawiał się, czy Kayla robi to
samo. Miał taką nadzieję, więc znów odezwał się niewinnie:
– Zawsze możesz liczyć na mnie.
Kayla wciąż nie mogła wytłumaczyć sobie różnicy między Benem a innymi
mężczyznami, którzy w takiej chwili usiłowaliby zaciągnąć ją do łóżka.
– Będę o tym pamiętać – powiedziała po prostu – ale teraz chcę tylko wydostać się z
twego wygodnego fotela i przytulnego domu. Już późno i muszę wracać do siebie.
Ben nie był w stanie wymyślić niczego, co mogłoby ją zatrzymać. Nigdy przedtem nie
był w takiej sytuacji. Pragnął tej kobiety tak gorąco i tak rozpaczliwie – i nie wiedział, jak jej
o tym powiedzieć.
Z pozorną obojętnością zgodził się, że czas wracać.
Gdy dojechali do domu Hartwellów, nastrój się zmienił. Budynek wyglądał posępnie na
tle nocnego nieba i w żadnym razie nie zachęcał do wejścia.
– Wejdę i pomogę ci się urządzić – powiedział, ale w tej samej chwili nabrał pewności, że
nie może zostawić jej tu samej.
Wnętrze domu było równie ponure. Kayla zdawała się tego nie zauważać.
– Spójrz, ogień jeszcze się tli – powiedziała niemal z entuzjazmem. – Jeżeli dołożymy
kilka polan, powinno wystarczyć do rana. Gdybym tylko je miała – dodała.
– Chyba coś jeszcze zostało – odparł Ben. – Zobaczę.
Gdy powrócił z dwoma sporymi klocami, nie mógł uwierzyć w jej radość.
– To już koniec – oznajmił, kierując się w stronę kominka.
– W zupełności wystarczy na noc, a jutro zamówię kolejną porcję – przerwała i
popatrzyła na niego z zakłopotaniem. – Jeśli powiesz mi, do kogo zadzwonić.
– Oczywiście, że powiem – odparł. Przesunął ekran i umieścił kłody na przygasającym
ogniu. – Ale szczerze mówiąc, myślę, że wszystko może zaczekać do jutra. Również twoja
obecność tutaj. Nie ma ogrzewania, mało wody...
– Poradzę sobie – upierała się. – Mam bardzo ciepły i wygodny śpiwór. Chyba że –
dodała, patrząc na niego żartobliwie – w New Sussex grasuje szaleniec.
– Tutaj największym przestępstwem jest parkowanie w niewłaściwym miejscu –
roześmiał się Ben. Podtrzymywał żartobliwy nastrój, ale wciąż martwił się o Kaylę. – Po
prostu zostawienie cię tu nie wydaje mi się w porządku.
– Doceniam twój kodeks dżentelmena, ale nic mi się nie stanie – orzekła stanowczo. – A
teraz pomogę ci przy tych kłodach.
Wspólnie dołożyli do ognia i przestawili ekran. Wówczas nie pozostało mu nic innego,
jak wyjść. Była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął na ziemi.
Szukając pretekstu do pozostania choć przez chwilę, zaproponował:
– Może powinniśmy obejrzeć resztę domu, piętro i sklep?
– Nie sądzę, aby to było konieczne, Ben. Znaleźlibyśmy tam tylko kurz i pajęczynę –
odparła i Ben znów poczuł się bezradny.
– Jeśli jednak masz ochotę przyjść jutro ze szczotką i szmatą, możemy zrobić obchód. –
Znów żartowała, ale już nieodwołalnie postanowiła spędzić pierwszą noc tutaj i Ben wiedział,
ż
e nic na to nie poradzi. Kayla Hartwell była bardzo upartą kobietą.
– Och, wrócę. Możesz być tego pewna. – Spoważniał i zatopił wzrok w jej oczach.
Oczarowany Kaylą, był niezbyt świadomy tego, co działo się wokół. Gdzieś tam, w
innym świecie, trzaskał ogień i rytmicznie uderzało jego serce. Te odgłosy nie rozpraszały go.
Widział puls bijący na jej szyi i zapragnął ucałować to miejsce. Tak całkowicie owładnęła
nim od pierwszej chwili, że dziwił się, jak kiedykolwiek mógł wątpić w miłość od pierwszego
wejrzenia. Pierwszego wejrzenia, do licha. Była w jego snach. Była jego przeznaczeniem.
Nie mógł przestać na nią patrzeć, pożerać jej oczami. Wreszcie, zaniepokojona, lekko
rozchyliła usta i koniuszkiem języka oblizała spieczone wargi. Ten ruch podziałał na niego
jak afrodyzjak. Instynktownie pochylił się ku niej, chcąc ją ucałować.
Wtedy właśnie Kayla przerwała ciszę.
– Jeszcze raz dziękuję za wszystko, Ben. Nie dziw się, jeśli wezmę cię za słowo i
poproszę o pomoc w sprzątaniu domu.
Mówiła szybko, zdławionym głosem. Był pewien, że ona również odczuwa to dziwne
napięcie. Ale ręka, którą wyciągnęła w przyjaznym geście na pożegnanie, nie drżała.
Ujął jej dłoń, a kiedy chciała ją oswobodzić, ścisnął ją, przyciągnął do ust i zaczął
całować. Przepełniała go radość.
Kayla miała zamknięte oczy. Był pewien, że jej również sprawia to przyjemność.
– Kaylo – zaczął, ale nie mógł znaleźć słów. Nic nie wydawało się odpowiednie, nic nie
wydawało się właściwe prócz wzięcia jej w ramiona – i właśnie to zrobił. Z łatwością, która
go zaskoczyła, objął Kaylę i pocałował.
Miała miękkie i słodkie usta, tak jak tego oczekiwał. Wtuliła się w jego objęcia i ledwie
mógł uwierzyć, jak doskonale do siebie pasują.
Wyczuwał jej uda, brzuch, piersi i pożądanie rosło, w miarę jak natężenie pocałunku
zmieniało się. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, aż przylgnęli do siebie.
Czuł, że odpowiada na jego pocałunki, ciasno splata ramiona wokół jego szyi, tuli się do
niego. Wsunął język w jej usta i usłyszał, jak szybko złapała oddech. Po chwili napięcia
oddała pocałunek.
Krew Bena pulsowała w żyłach, a serce waliło jak młotem. Trzymał ją jednak mocno i
nie przestawał całować.
To ona pierwsza się oderwała. Ale Ben nie pozwolił jej się wyśliznąć ze swoich ramion, a
po chwili przemówił:
– Mam wrażenie, że czekałem na ciebie całe życie. Wyszłaś z moich snów.
Gdy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę z ich prawdziwości. Była kobietą z jego
snów, ale nie wiedziała o tym i pewnie uważała je za banał.
Kayla nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Musiała jednak przyznać, że ich
wspólny wieczór prowadził właśnie do takiego końca. Podświadomie pragnęła tego tak samo
jak Ben, a teraz całkowicie poddała się magii pocałunków.
Była podniecona, trochę przestraszona i nie panowała nad sobą. Jej serce wciąż tłukło się
w piersiach jak oszalałe. Całował ją głęboko i namiętnie słodkimi, ciepłymi wargami i tulił w
mocnych ramionach. Wiedziała, że gdyby ją puścił, nie utrzymałaby się na nogach. Oszołomił
ją, a to nieczęsto się jej przytrafiało. Na ogół było odwrotnie. A teraz po jednym pocałunku
Bena Montgomery’ego czuła się jak ogłuszona.
Była też zła na siebie i na niego. Okazał się taki sam jak inni. Nawet to, co powiedział o
wyjściu z jego snu, brzmiało jak oklepany frazes, a co gorsza, zachwyciła się tym. Czekała,
mając nadzieję na przeprosiny, na coś, co pozwoliłoby zapomnieć o pocałunkach i
udowodniło jej, że jest inny niż wszyscy.
Nic takiego nie nastąpiło. Wprost przeciwnie, kolejne słowa Bena napełniły ją jeszcze
większym sceptycyzmem.
– Kayla – powiedział. – Nie chcę, żebyś zostawała tu sama. Wróć do mnie.
Usłyszawszy to Kayla zesztywniała i odsunęła się od niego.
– Wiesz, że tego właśnie chcemy oboje – dodał. W głębi duszy Kayla uważała, że Ben ma
rację, ale nie mogła tego głośno przyznać. Nie mogła też wyznać, co myśli. Ten wieczór,
który tak wiele dla niej znaczył, zakończył się rozczarowaniem wraz z pocałunkiem, którego
chciała i nie chciała zarazem. Wszystko było zbyt zagmatwane i nie była w stanie o tym
myśleć. W każdym razie nie dziś.
– Nie – odparła. – Chcę, jak już mówiłam, spędzić noc w moim własnym domu. Nie
nalegaj, Ben. Pozostaw sprawy ich własnemu biegowi.
– Nie, Kaylo – zaprotestował. – Nie mogę. Nie teraz, kiedy wiem, co naprawdę czujesz.
– Wydaje ci się, że wiesz, co jest dla mnie najlepsze – powiedziała oschle. Wyczerpanie
jeszcze bardziej pogłębiało jej zamęt uczuciowy.
– Zamierzasz ukryć swoje uczucia tylko po to, by postawić na swoim? – raczej stwierdził,
niż zapytał. Kayla wyczuła zniecierpliwienie w głosie Bena i zorientowała się, że on nie
zamierza się łatwo wycofać.
– Niczego nie ukrywam – odparła ze złością. – Ale tu właśnie zamierzam żyć i
pracować... jeśli mi wolno przypomnieć. – Uniosła wyzywająco podbródek.
– Już to zrobiłaś – rzucił oschle, sięgając po marynarkę – i masz rację. Nigdy nie
spotkałem bardziej nieznośnej kobiety – wymamrotał pod nosem.
Widząc gniewną, a zarazem rozczarowaną twarz Bena, Kayla ze zdziwieniem i
przestrachem uświadomiła sobie, że ten świeżo poznany mężczyzna bardzo ją pociąga. Nie
była w stanie opanować swoich reakcji. Jednego była pewna. Nie wróci do jego domu.
Zostanie w domu ciotki – nie, w swoim, i zostanie sama.
– Będziemy w kontakcie – powiedział Ben wychodząc i dodał niepotrzebnie: – Nie
zapomnij zamknąć drzwi, Kaylo.
Kayla zrobiła wściekłą minę.
– Nie zapomnę – rzuciła. Patrzyła, jak odchodzi, i zastanawiała się, czy uważa ją za
ostatnią ofiarę.
– Do licha, do licha, do licha – mruczała Kayla. – Nie mogę w to uwierzyć. Od
szesnastego roku życia miała do czynienia z mężczyznami i nigdy nie dopuszczała do tego,
aby sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Dlaczego przy Benie była taka porywcza i zła?
Wiedziała dlaczego. Miała wrażenie, że po niewiarygodnie trudnym starcie idą po omacku ku
prawdziwej przyjaźni. Była pewna, że on jest inny niż natarczywi mężczyźni z Kalifornii.
Rozczarowana, zezłościła się na siebie za tak szybkie poddanie się i za tak dziecinne
zachowanie później.
Pragnęła go i broniła się przed nim. śar jego namiętności przyciągał ją i zarazem
odpychał. Gdy byli razem, natychmiast pomiędzy nimi pojawiało się napięcie, i to bardzo
określone. Atmosfera wokół nich iskrzyła się. Nie mogła tego zrozumieć. Nie pojmowała siły,
która zdawała się nimi kierować. I nie była teraz w stanie zastanawiać się nad tym.
Wyczerpanie już ją niemal pokonało. Stłumiła ziewnięcie i wyciągnęła z torby flanelową
koszulę nocną. Potem poszperała w poszukiwaniu szczoteczki do zębów i powlokła się do
łazienki na parterze.
W powrotnej drodze do kuchni zerknęła z ukosa na drzwi do salonu, skąd wcześniej o
mało nie uciekła ze strachu. Co za dzień, pomyślała, spotkanie Bena Montgomery’ego i
widma – obu w ciągu zaledwie kilku godzin.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy przeprowadzka do New Sussex nie jest
pomyłką. Ale szybko odrzuciła tę myśl. Nie miała ochoty rozpamiętywać popełnionych
błędów. Wybieganie w przyszłość było bardziej w jej stylu.
A nie można było zaprzeczyć, że częścią tej przyszłości w New Sussex będzie Ben. O
nim też nie chciała myśleć. Ani o stanowczości, z jaką próbował pokierować jej życiem, ani o
ich ostatnich, pełnych zawziętości słowach.
Ale trudno było zapomnieć o innym Benie, jego opiekuńczości, sile, ramionach, cieple
warg...
Kayla odsunęła zamek błyskawiczny śpiwora i wśliznęła się do środka z głową
zaprzątniętą myślami o Benie Montgomerym.
Ben przyjechał do domu wściekły. Wpadł z impetem do salonu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Co takiego było w tej kobiecie, że tak na niego działała?
Mógł na palcach jednej ręki policzyć, ile razy stracił zimną krew w ciągu ostatnich
dziesięciu lat, z tego dwa razy przydarzyło mu się to podczas jednego dnia z Kaylą Hartwell.
Ale, u licha, przecież tego nie chciał.
Chciał tylko jej pomóc i okazać, że się nią interesuje. Był nią zafascynowany, gdy tylko
jednak próbował jej to powiedzieć, zaczęli się kłócić. Jak na mężczyznę, który szczycił się
powściągliwością, wyjątkowo szybko przestał nad sobą panować. Ale przecież wszystko, co
zdarzyło się, odkąd wiatr przywiał Kaylę do biura, było dziwne, niezwykłe.
Mimo gniewnych słów przy pożegnaniu nie przestawał myśleć o Kayli. Jak wspaniale
było trzymać ją w uścisku, całować i czuć jej ciało przy swoim.
To był dzień, zamyślił się Ben, już w łóżku. Nigdy przedtem nie spotkał kobiety takiej jak
Kayla. Nie był zaskoczony, gdy tej nocy pojawiła się ponownie w jego śnie.
Tym razem sceneria zmieniła się. Był mglisty poranek późnego lata, a on spacerował
ulicami New Sussex, ale w innych czasach. Nie zastanawiał się nad tym, świadom jedynie
gorąca i ciężkiego staromodnego ubrania.
Ujrzał ją w oddali, gdy schodził ku strumieniowi. Jej jasne falujące włosy spływały na
ramiona i błyszczały w porannym słońcu.
Nie chcąc jej niepokoić, odwrócił się i spiesznie podążył w przeciwną stronę. Ale gdy
odszedł na pewną odległość, spojrzał na nią ponownie. Stała na brzegu strumienia w rozpiętej
sukni i pochylona polewała chłodną wodą twarz, szyję i ramiona.
Ten widok pobudził jego zmysły. Zawładnęło nim pragnienie, które nie znało granic.
Pocił się pod grubym ubraniem. Wstrzymywał oddech, gdy przesuwała powolnym ruchem
wzdłuż ramion. Gdy uniosła rękę, suknia zsunęła się i ujrzał jej pierś, doskonale zaokrągloną,
białą i gładką, o ciemnoróżowej sutce, lekko zmarszczonej w porannym powietrzu.
Ben zacisnął szczęki. Drżał. Gdyby tylko mógł jej dotknąć. Gdyby tylko mógł poczuć
miękkość jej skóry pod swoimi dłońmi, słodycz jej piersi przy swoich ustach. Jego pożądanie
pulsowało niczym nie hamowane. Musiał ją mieć. Nieważne jak.
Zawołał zduszonym, ochrypłym głosem. Zaskoczona odwróciła się i zobaczył ją całą,
złote włosy, alabastrową skórę, doskonale gładkie i gibkie ciało. Suknia opadła zapomniana w
płytką wodę na brzegu strumienia. Skierował się ku niej ponownie.
Zobaczyła go i jej twarz przybrała nagle wyraz pogardy. Spojrzenie paliło go. Zawołał
znów, próbując ją uspokoić.
Wtedy obudził się, zlany potem. Nie śnił tak erotycznego snu od czasów szkoły średniej,
a z pewnością nigdy nie trapił go sen tak pogmatwany.
Leżał na mokrych prześcieradłach, analizując sen. Kobietą była oczywiście Kayla. W
tym, że o niej śnił, nie było niczego dziwnego. Przecież budziła w nim pożądanie.
Tajemniczość tkwiła w szczególnych okolicznościach, tak odmiennych od tych z poprzednich
snów. Nie mógł wytłumaczyć sobie scenerii z innej epoki, powodów, dla których Kayla
kąpała się w strumieniu, ani swego dziwnego stroju.
To intrygujące, w jaki sposób sny wiążą w całość wydarzenia minionego dnia, przeszłość,
teraźniejszość i wszelkie doznania, pomyślał. Były dziwne, ale również cudowne – gdy
pojawiała się w nich Kayla.
Nadejdą inne noce z Kaylą, nie tylko w snach. Ale musi zdobyć jej zaufanie. Kiedyś
nastanie dzień, w którym ona go nie odepchnie. A wtedy ze snu zstąpi w jego ramiona.
ROZDZIAŁ 3
Słońce wkradło się przez okiennice i obudziło Kaylę. Wygrzebała się ze śpiwora,
dołożyła kolejne polano do ognia i znów wśliznęła się w ciepłe legowisko. Zamierzała wstać,
gdy w pokoju zrobi się cieplej, ale znowu zmorzył ją sen.
Delikatne pukanie do drzwi obudziło ją ponownie. Nasłuchiwała przez chwilę.
Podejrzewała, że to Ben.
Wreszcie wstała, naciągnęła płaszcz od deszczu, który miał posłużyć za szlafrok, i
powlokła się do drzwi.
– Ben... – zawołała z wahaniem, uchylając je. W końcu był jedyną znaną jej osobą w
mieście. Któż inny mógłby to być?
– Nie Ben, ale w każdym razie Montgomery. Czy wpuścisz mnie do środka?
Kayla ujrzała kobietę wyższą od niej o dobre dziesięć centymetrów. Ciemne oczy
błyszczały w czerstwej, pomarszczonej twarzy, okolonej krótkimi, kręconymi siwymi
włosami.
– Och... przepraszam – wyjąkała.
– Ależ nie, moja droga. To ja powinnam przeprosić za wdzieranie się do ciebie o tej
godzinie. Jestem Lilith, ciotka Bena. Mogę wejść?
– Tak, proszę. – Kayla, przejęta, cofnęła się, a kobieta wkroczyła do kuchni z dużym
koszykiem, który umieściła bez ceremonii na stole.
Zdejmując żakiet, uśmiechnęła się szeroko do Kayli i zaczęła rozpakowywać koszyk.
– Pomyślałam, że będziesz miała ochotę na śniadanie. Przypuszczam, że nie zrobiłaś
zakupów.
– Dobrze pani przypuszcza – odparła Kayla. – To pewnie Ben napomknął, że niczego tu
nie mam.
Lilith Montgomery spojrzała na Kaylę szczerymi, ciemnymi oczami.
– Nie, nie zrobił tego, ale musiał dziś rano pojechać do Salem po zeznanie i spytał, czy
mogłabym wpaść. Zgodziłam się z prawdziwą przyjemnością – dodała. – Kawy?
– Bardzo chętnie. śebym tylko znalazła filiżanki.
– Kayla zajrzała do kilku szafek i wreszcie wyszukała dwie filiżanki. Umieściła je na
stole obok termosu, wciąż nieśmiała w obecności obcej kobiety.
Lilith nalała kawę.
– A co powiesz na domową bułeczkę z jagodami, posmarowaną masłem i jeszcze ciepłą?
– Och, panno Montgomery, pani jest cudowna! – wybuchnęła Kayla ze szczerym
zachwytem.
– Mów do mnie Lii. Wszyscy tak mnie nazywają.
– Lilith usiadła przy stole obok Kayli, jeszcze raz spojrzała na nią badawczo i stwierdziła:
– Cóż, Ben powiedział mi, że jesteś ładna, i miał rację.
– Zdaje się, że powiedział również parę innych rzeczy – odparła Kayla z przekąsem.
– Tylko to, że przyda ci się pomoc.
– Domyślam się, że to widać.
– Nie. Mój bratanek jest po prostu trochę nadgorliwy. To rodzinne. Nawiasem mówiąc,
prosił o przekazanie ci, że zadzwonił do służb telefonicznych i ciepłowniczych. – W
ciemnych oczach Lii pojawiły się iskierki humoru. – Czy jesteś zła?
– Nie – odparła Kayla. – Dlaczego pytasz?
– Ben stwierdził, że pewnie będziesz.
– Może bym była, gdybym znajdowała się w innym położeniu, ale teraz jestem wdzięczna
za to rządzenie się. To znaczy troskliwość – poprawiła się i roześmiała razem z Lii.
– Nie jestem w stanie wyrazić, jak się cieszę, że w tym domu mieszka znowu ktoś z
Hartwellów – powiedziała Lii. – Mam nadzieję, że uda nam się zatrzymać ciebie w New
Sussex.
– Na pewno, jeśli tylko powiedzie mi się ze sklepem – odparła Kayla z powagą. – Czy
jestem szalona, uważając, że to możliwe?
– W tego typu interesach przydaje się trochę szaleństwa – powiedziała Lii z uśmiechem.
– Czy to znaczy tak, czy nie?
– Dlaczego nie odpowiesz sobie sama? – spytała Lii. – Czy widziałaś już „Otwierające się
Drzwi”?
– Wieczorem nawet nie próbowałam, ale teraz jestem gotowa.
– Ubierz się więc. Będę twoją przewodniczką.
Po paru minutach Kayla podążyła za Lii przez sień w kierunku frontu domu.
– Elinor wykorzystywała na sklep salon od frontu.
– Salon? Wieczorem byłam w pokoju po drugiej stronie kuchni, który sprawiał wrażenie
salonu.
– Bo nim jest – potwierdziła Lii. – Salon na tyłach stanowi część starego domu. Elinor
uwielbiała go, ale przyjmowała tam tylko rodzinę i przyjaciół. – Otworzyła drzwi i odsunęła
się na bok. – Oto sklep.
Kayla stała w progu niezdolna przemówić słowa. Duży pokój był zapchany
bieliźniarkami, kredensami, stołami, biurkami i krzesłami. Stały tam też biblioteczki ze
starymi książkami, serwantki wypełnione szkłem i porcelaną, a także lichtarze, lampy, laski z
miedzianymi rączkami i lustra w miedzianych ramach.
– Jestem przytłoczona – powiedziała wreszcie.
– Elinor nigdy nie była dobrą organizatorką – zauważyła Lii.
– Hm – mruknęła pod nosem Kayla, przeciskając się między meblami i zastanawiając się,
jak klienci – jeśli jacyś w ogóle byli – mogli się tu poruszać. Zatrzymała się obok pary krzeseł
i potarła jedno z nich rękawem żakietu. – Te są niezłe. Krzesła w stylu Windsor w dobrym
stanie.
– A więc znasz się na antykach?
– Trochę zajmowałam się dekorowaniem, nic poważnego, niestety – przyznała Kayla.
Gdy uważniej przyjrzała się zawartości pokoju, jej podniecenie stopniowo przeszło w
rozczarowanie. Wiele mebli było uszkodzonych albo niedbale wykonanych, nie można ich
było uznać za antyki. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby ciotka Elinor wykupiła pchli
targ.
Kayla była bliska rozpaczy.
– Może Ben miał rację – przyznała na głos. – Może powinnam wszystko sprzedać i
wracać do domu.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto ucieka.
Kayla nie odpowiedziała. Lii nie mogła wiedzieć, że często w życiu uciekała. Ale tym
razem będzie inaczej.
– Może – powiedziała z namysłem – powinnam zorganizować wyprzedaż. To byłoby
jakieś rozwiązanie. Po prostu wystawić te śmieci przed dom, sprzedać co można, wyrzucić
resztę i rozpocząć wszystko od nowa.
– Niezły pomysł – zgodziła się Lii. – Pomogę ci to posegregować i wystawić na sprzedaż.
Teraz, gdy już nie uczę, mam trochę wolnego czasu.
– Angielski? – starała się zgadnąć Kayla.
– Biologia. Moja specjalność to botanika. – Ujęła Kaylę pod rękę i poprowadziła w
kierunku schodów. – Chodź i zobacz resztę domu. Tam widać prawdziwy gust Elinor.
Niezapomniane wrażenie wywarła na Kayli sypialnia, usytuowana na wprost schodów.
Gdy tylko weszła do środka, doznała dziwnego uczucia. Pokój okazał się wspaniały, ale
przypominał raczej muzeum niż sypialnię.
– Jest zachwycający – przyznała. – Ale nie sądzę, żebym się w nim dobrze czuła. To
wciąż pokój Elinor.
– No cóż, poszukajmy więc sypialni dla ciebie. Można wybierać w trzech pozostałych.
Starając się ukryć niepokój, Kayla odwróciła się do wyjścia i właśnie wówczas zobaczyła
olejny obraz wiszący w pobliżu drzwi. Był to portret kobiety, pociemniały ze starości, ale
wciąż przykuwający uwagę. Zbliżyła się, nie odrywając od niego wzroku.
Kobieta miała na sobie siedemnastowieczny odświętny strój, a z jej twarzy, złotej skóry,
błękitnych oczu i blond włosów, utrwalonych na płótnie, emanował niezwykły urok.
Kayla cofnęła się o krok, a potem podeszła znów, oniemiała. Kobieta na portrecie
wyglądała dokładnie jak ona.
– Ja... – nie mogła znaleźć słów.
– Wiem, o czym myślisz – powiedziała Lii, lecz Kayla nie była tego pewna. Ilu ludzi
kiedykolwiek spojrzało w przeszłość i zobaczyło siebie?
– Elinor mówiła mi, że jesteś szalenie podobna do kobiety z portretu. Ona nazywała się
Katherine. Jest twoją antenatką. Prawda, że dziedziczenie jest czymś fascynującym? – Dla Lii
podobieństwo było sprawą genów, chromosomów i DNA.
Dla Kayli oznaczało to coś całkiem innego. Nie mogła oderwać oczu od obrazu.
– Czy wiesz coś o Katherine? – spytała.
– Znam tylko jej imię.
Kayla dotknęła lekko płótna koniuszkami palców.
– Ten obraz ma co najmniej trzysta lat. – Ustaliła to na podstawie ubrania kobiety,
pochodzącego z czasów procesów w Salem.
Oczy Katherine patrzyły na nią bez wyrazu, ale nie było to martwe spojrzenie. Kayla
zadrżała. To niepokojące uczucie ujrzeć własną twarz na portrecie pochodzącym sprzed
wieków. Wreszcie doszła do siebie i uśmiechnęła się promiennie do Lii.
– Kończmy ten obchód – powiedziała, pewna, że ten portret przyciągnie ją jeszcze nieraz.
Lii wyszła przed południem, obiecawszy, że wkrótce ją odwiedzi. Udzieliła Kayli rad
dotyczących miejscowych sklepów.
– Po prostu powiedz, że jesteś bratanicą Elinor, a będziesz lepiej obsłużona. Pamiętaj,
teraz jesteś stąd. Bądź nieustępliwa.
Kayla zastosowała się tylko częściowo do rad Lii. Przedstawiła się właścicielowi sklepu z
artykułami gospodarstwa domowego, rzeźnikowi, właścicielowi sklepu spożywczego i
aptekarzowi. Ten osobisty kontakt był dla niej czymś nowym i z pewnością nie zamierzała
być „nieustępliwa”. Przeciwnie, słuchała, kiwała głową i starała się nie sprawiać wrażenia
obcej.
Po powrocie z zakupów Kayla odgrzała zupę z puszki na szybki lunch. Nie miała czasu
do stracenia. To był wielki dzień. Lata odkładania spraw na później były poza nią. Nadeszła
pora na ustatkowanie się.
Chciała zacząć od kuchni, następnie sprzątnąć sypialnię, którą sobie wybrała, a potem
łazienkę. Gdy tylko pokoje będą się nadawały do zamieszkania, zacznie się martwić o sklep z
antykami, który – jak miała nadzieję – pozwoli jej zarabiać na życie. Ale wszystko w swoim
czasie, powiedziała sobie i sięgnęła po szczotkę.
Szybko uporała się z kurzem i sadzą w kuchni. Potem wrzuciła barwne dywaniki do
pralki automatycznej – zadowolona, że ciotka miała przynajmniej to nowoczesne urządzenie
– wyczyściła stół i szafki, napełniła pojemnik na drewno i wypolerowała sprzęt kominkowy.
Wreszcie stanęła, aby podziwiać swoje dzieło.
Ś
wiatło słoneczne przedostawało się przez lśniące okno i odbijało w błyszczącym blacie
dębowego stołu sprawiając, że cała kuchnia wyglądała schludnie. Kayla uśmiechnęła się, ale
bez chwili zwłoki udała się na górę.
Na sypialnię wybrała największy pokój w starej części domu. Po obu stronach
znajdowały się okna, które wychodziły na zapuszczony tylny dziedziniec i walący się garaż.
Kayla nie zraziła się tym widokiem. Garaż mógł uchodzić za malowniczy, a podwórze
wyglądać będzie lepiej, gdy zakwitną pierwsze wiosenne kwiaty.
Wyłożyła świeżą pościel na duże łóżko z baldachimem, zdjęła zasłony i dorzuciła je do
prania, a potem wypolerowała komodę, biurko i szafę, nie zauważając nawet, jak cienie
zaczęły się wydłużać i nie myśląc o bólu w plecach.
Wyczyściła wyłożoną biało-czarnymi kaflami łazienkę i właśnie miała zabrać się do
starej wanny na nóżkach, gdy usłyszała syk kotła do centralnego ogrzewania. Dziś wreszcie
będzie ciepło i będzie spała w prawdziwym łóżku, w prawdziwej pościeli. Ale przedtem
weźmie gorącą kąpiel. Na razie dość pracy.
Wkrótce wanna lśniła i spływała do niej przejrzysta gorąca woda. Z błyskiem w oku
Kayla wlała do niej pół butelki ulubionego płynu do kąpieli. Czas na przyjemność. Ściągnęła
brudne ubranie i zanurzyła się w spienionej wodzie, zamierzając zostać tu na zawsze.
I zrobiłaby to, gdyby woda nie zaczęła stygnąć, co zmusiło ją do wytarcia się, otulenia w
bawełniany szlafrok i przejścia z pozycji horyzontalnej w wannie do podobnej w łóżku.
Polezę sobie tylko przez chwilę, pomyślała, aż znów nabiorę sił. Zamknęła oczy.
Ben późno wrócił z Salem. Zamierzał jechać prosto do domu i stamtąd zadzwonić do
Kayli, ale bezwiednie skręcił w ulicę Mulberry. Gdy dojechał do rogu, zobaczył światła w
kuchni i w jednym z górnych pokojów domu Hartwellów. Kayla najwidoczniej jeszcze nie
spała, więc postanowił wstąpić. Muszą wreszcie zawrzeć pokój, a im wcześniej, tym lepiej.
Myślał o niej cały dzień – i całą noc. Tajemniczą kobietą we śnie była z pewnością Kayla,
choć sceneria wydawała się niecodzienna.
Jedno wszakże było oczywiste: to, co czuł poprzedniego wieczora, trzymając Kaylę w
ramionach, ciepłą i uległą, jeszcze przed tym nieszczęsnym nieporozumieniem. Zdecydował
w końcu, że wina leżała po jego stronie, choć z Kaylą nie było łatwo dojść do ładu. Był gotów
przeprosić, pewien, że potrzebują tylko trochę czasu, aby się lepiej poznać. Miał nadzieję, że
Kayla myśli tak samo.
Zajechał na podjazd i zaparkował obok jej jaskrawoczerwonego fiata. Obszedł go,
zauważył, że przednie prawe koło siada, i zanotował w myśli, aby jej o tym powiedzieć.
Uśmiechnął się szeroko do siebie, zastanawiając się, czy to też zostanie potraktowane jako
przejaw nadopiekuńczości.
Nie doczekał się odpowiedzi na pukanie, ale był pewien, że Kayla jest w domu.
Przekonując sam siebie, że jako sąsiad ma obowiązek sprawdzić, co się dzieje, nacisnął
klamkę i wszedł do kuchni. Oczywiście zignorowała jego radę, aby zamykać drzwi na klucz.
To typowe dla tej upartej i niezależnej dziewczyny. Zawołał ją.
Odpowiedziała mu cisza. Znów zawołał i jego głos odbił się echem. Przypomniawszy
sobie o świetle na piętrze, wszedł do sieni i wspiął się na schody, nie tyle zaniepokojony, co
trochę zaskoczony.
Gdy dotarł do półpiętra, domyślił się wszystkiego. Po drodze widział przecież lśniącą
kuchnię, wypolerowany stół, wyczyszczony i napełniony polanami miedziany pojemnik na
drewno. Spędziła cały dzień na sprzątaniu, a teraz pewnie poszła na górę odpocząć, może
nawet usnęła.
Wiedząc, że powinien zawrócić i wyjść, albo przynajmniej zawołać i obudzić ją, Ben nie
zrobił ani jednego, ani drugiego. Światło z drzwi sypialni przedostawało się do sieni. Zbliżył
się. cicho.
Kayla spała na łóżku zwinięta na boku, zjedna ręką pod poduszką. Końce palców drugiej
ręki lekko dotykały ust, jakby została zaskoczona w trakcie przesyłania pocałunku. Piękne
jasne włosy rozsypały się na poduszce. Kilka kosmyków opadło na czoło i muskało policzek.
Wyglądała tak niewinnie jak dziecko i tak kusząco jak bogini.
Zaschło mu w gardle i czuł, jak serce mu zamiera. Szlafrok Kayli rozchylił się lekko,
odkrywając skrawek opalonego ramienia i długą gładką szyję. Doświadczał czegoś więcej niż
wrażenia déjà vu. Była jego snem, który się zmaterializował.
Tak jak we śnie, pragnął zbliżyć się do niej. Chciał dotknąć miękkiego ramienia i wodzić
po szyi i w dół do zagłębienia między piersiami. Chciał całować nie tylko jej usta, ale
policzki, oczy i smukłą szyję.
Stał w progu i patrzył na nią przez długą chwilę, snując erotyczne marzenia. Co by się
stało, gdyby podszedł i obudził ją? Czy otworzyłaby ramiona i pociągnęła go za sobą na
łóżko? Czy też popatrzyłaby na niego tak jak we śnie, z pogardą w szaroniebieskich oczach?
Nagle, jakby słysząc jego myśli, Kayla drgnęła i otworzyła oczy. Potem zamknęła je
znowu, nie wierząc temu, co zobaczyła. Zamrugała jeszcze raz i popatrzyła wprost na niego,
nie ruszając się.
– Ben – odezwała się wreszcie.
Ben poczuł się jak mały chłopczyk z ręką w słoju z ciastkami.
– Wołałem – powiedział – ale chyba nie słyszałaś. Kayla przekręciła się i usiadła,
machinalnie naciągając szlafrok na ramię.
– Nie, nie słyszałam. Musiałam spać jak zabita. Która godzina?
Ben spojrzał na zegarek.
– Dochodzi siódma.
– Wielkie nieba, chciałam poleżeć i odpocząć przez parę minut, a spałam ponad godzinę –
roześmiała się i przeciągnęła.
Przy tym ruchu napięła szlafrok na piersiach, ukazując ich zarys. Ben odczuł to jak
prowokację. Usiłował skierować wzrok gdzie indziej i próbował coś powiedzieć, aby
usprawiedliwić swoją obecność tutaj.
– Przepraszam za najście – wykrztusił wreszcie. – Ale myślałem, że może potrzebujesz
pomocy...
– Zganił się w myśli za głupotę wymówki.
Przesunęła się na skraj łóżka i zwiesiła stopy nad podłogą.
– Przynajmniej raz nie potrzebuję pomocy, ale dzięki za propozycję. – Jej uśmiech
rozświetlił pokój.
– Podoba ci się? – spytała nagle.
– Co? – wyjąkał zaskoczony.
– Mój pokój.
– Jest... sympatyczny. – Potem roześmiał się. – To znaczy uważam, że to wspaniały
pokój.
– Myślę, że będę tu szczęśliwa. – Znów się uśmiechnęła i Ben odpowiedział uśmiechem.
Była tak serdeczna, że poczuł się bardziej pewnie, prawie swojsko w tym intymnym
otoczeniu.
Kayla nie zdziwiła się, widząc Bena w drzwiach sypialni. Gdy zdała sobie z tego sprawę,
nie mogła pojąć, co wpłynęło, że nie czuła zaskoczenia. To, że Ben się pojawił, wydawało się
po prostu naturalne. I miłe.
Pomyślała, że dobrze wygląda w granatowym garniturze z kamizelką, koszuli i
wyczyszczonych do połysku czarnych butach, prawdziwy prawnik. Potem przypomniała
sobie ich rozstanie poprzedniej nocy i spróbowała przybrać mniej przyjazną postawę.
– Myślę, że jestem na ciebie zła – powiedziała z namysłem.
– Ale nie bardzo – odparł Ben z nadzieją w głosie.
– Nie – przyznała – nie bardzo. Tak naprawdę doceniam wszystko, co zrobiłeś. Zwłaszcza
przysłanie ciotki Lii. Pożytecznie spędziłyśmy czas.
– Miałem wrażenie, że znajdziecie wspólny język. Pasujecie do siebie.
– Bardzo mi pomogła – powiedziała Kayla. – Zdaje się, że rodzina Montgomerych
traktuje mnie jak żywą maskotkę.
Kayla nie wiedziała, jak rozumieć uśmiech Bena. Przypomniała sobie poprzedni wieczór i
zaniepokoiła się, że jednak rozumie ten uśmiech. Zanim zareagowała, pośpieszył z
wyjaśnieniem, które przekonało ją, że nie miała racji.
– Przepraszam za wczorajszy wieczór. Byłem zbyt natarczywy. To nie jest w moim stylu.
– Nie podejrzewałam cię o to, że jest. Ja też zachowałam się irracjonalnie, co również jest
niepodobne do mnie.
– Może powinniśmy to złożyć na karb tego, co się dzieje, gdy jesteśmy razem.
– Przynajmniej nie jesteśmy nudni i konwencjonalni. Ben roześmiał się.
– Czy myślisz, że kiedykolwiek będziemy? – Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: –
Razem... to znaczy...
jeśli będziemy się widywać... jako przyjaciele... rozumiem przez to...
Kiedy stało się oczywiste, że Ben nic więcej nie powie, odparła:
– Chciałabym, żebyśmy zostali przyjaciółmi, ale niczym więcej. Najpierw muszę
uporządkować swoje życie.
– Ja też tak to odczuwam – powiedział Ben i kiwnął głową ze zrozumieniem. – Nie
miałem czasu angażować się na serio. Nawet gdybym, ty pewnie... ostatniej nocy...
Tym razem przerwy były bardziej prowokacyjne. Kayla czuła, jak jej ciało sztywnieje, i
bezwiednie otuliła się szlafrokiem. Ben zauważył to i urwał w środku zdania.
Zrozumiał, że to nieodpowiedni czas i miejsce, tutaj, w jej sypialni, gdy była całkiem
bezbronna. Ben nigdy w życiu nie postąpił nieszlachetnie i tym bardziej nie chciał zaczynać
teraz, u progu przyjaźni z Kaylą. Pamiętał swój sen i wyraz pogardy we wzroku kobiety. Nie
chciał ujrzeć go w oczach Kayli.
– Ostatnia noc to ostatnia noc – powiedziała Kayla wstając – a dzisiejszy dzień to
dzisiejszy dzień, a raczej wieczór – poprawiła się, patrząc przez okno w mrok. – Chyba
powinnam się ubrać i przygotować dla nas kolację, nie sądzisz? Jestem ci to winna.
– To brzmi wspaniale, ale wiem, gdzie czeka na nas gotowe spaghetti.
– Słyszałam, że nie ma tu restauracji...
– Nie ma, ale to wieczór spaghetti u Fiore’ów. Chętnie ugoszczą dodatkową dwójkę.
– Ben, nie możemy...
– Oczywiście, że możemy. Andy i Terrie chcą cię poznać. Im wcześniej, tym lepiej.
Chodźmy.
– Czy pozwolisz mi się chociaż ubrać? – spytała Kayla ze śmiechem.
– W porządku. Poczekam na dole. Pięć minut?
– Dziesięć – zażądała, popychając go delikatnie w kierunku drzwi.
Gdy ubrała się i wyszczotkowała włosy, uśmiechnęła się do siebie. Właśnie takiej
przyjaźni potrzebowała. Na początku obawiała się, że Ben wszystko zniszczy, zbyt wcześnie
domagając się czegoś więcej. Ale teraz wycofał się i Kayla z jakiegoś powodu ufała mu.
Nagle zorientowała się, że przez jej głowę przebiegają inne myśli. To dlatego, że Ben jest
tak bardzo atrakcyjny. Gdy obudziła się i ujrzała go stojącego w drzwiach, opanowało ją
trudne do zwalczenia pragnienie, by wyciągnąć ramiona i zaprosić go do łóżka. Zamiast
ubierać się, mogła teraz być w jego ramionach.
Na szczęście, pomyślała, odkładając szczotkę, oparła się pokusie – i będzie tak robiła. Ma
i tak zbyt wiele na głowie. Zna Bena od dwudziestu czterech godzin i nie zdążyła się
zastanowić nad swymi uczuciami.
Potrząsnęła głową i popatrzyła na włosy spływające w naturalnych falach na ramiona.
Dobrze jest jak jest, bez wikłania się w związek, który odebrałby jej energię i skazał na
uczuciową huśtawkę. Nie potrzebowała tego. Miała dość komplikacji i kłopotów.
Odłożyła szczotkę, wzięła torebkę i wyłączyła światło. Czuła się wspaniale i była bardzo
opanowana. Gdyby jeszcze mogła zignorować te erotyczne marzenia Bena, które wciskały się
do jej tak pod innymi względami rozważnego umysłu.
ROZDZIAŁ 4
Kayla wróciła od Fiore’ów zdumiona, że tak szybko zyskała nowych przyjaciół.
Andy i Ben nie mogli bardziej różnić się miedzy sobą. Ben był wysoki i dobrze
zbudowany, natomiast Andy był szczupły i zwinny, z kręconymi czarnymi włosami i
młodzieńczą, niemal dziecinną twarzą. I bez przerwy żartował.
W pewnej chwili spytał Kaylę:
– Teraz, gdy nas poznałaś, powiedz, o której odlatuje twój samolot do Kalifornii?
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale chyba pozwolę mu odlecieć beze mnie – roześmiała się
Kayla. – Od dziś to moje miasto.
– To pewnie z powodu mojego sosu do spaghetti?
– Raczej ze względu na twoją żonę i dzieci – odparła. Synowie gospodarzy, pięcio- i
siedmioletni, szybko przypadli jej do serca.
– Dobrze ich wychowałem.
– Andy – zaprotestowała Terrie – oni jeszcze nie są „wychowani”. Zwróciła się do Kayli:
– Myślę, że teraz powinniśmy napić się kawy i usłyszeć, jakie masz plany co do sklepu.
Kayla westchnęła.
– Może pomogę przygotować kawę – powiedziała wymijająco.
– Och, nie – zaprotestował Andy. – Tym zajmie się Ben. Tylko to zdołał opanować w
pełni.
Ben, już wcześniej pokonany w rozgrywce słownej, skierował się milcząco do kuchni i
tylko jego wzniesiony ku niebu wzrok świadczył o tym, że usłyszał.
– Mów, Kaylo – nalegała Terrie.
– Myślę, że aby otworzyć sklep, trzeba dokonać dwóch rzeczy. Obie są niemal
niewykonalne.
– To na pewno przytłaczające – pokiwała głową Terrie.
– Delikatnie mówiąc. Przede wszystkim muszę zrobić spis towarów. Potem chcę sprzedać
przedmioty, które nie odpowiadają profilowi sklepu – jeśli ktokolwiek je kupi.
– Kupią na wyprzedaży – zapewniła Terrie – jeżeli ceny będą wystarczająco niskie.
Oczywiście nie zyskasz dużo pieniędzy...
– Ale przynajmniej zyskam trochę miejsca.
– Miło będzie zobaczyć sklep znów otwarty. Elinor była bardzo życzliwa, choć nigdy nie
zrobiła olśniewających interesów. Pamiętam komplet filiżanek, które kupiłam dla matki.
Elinor wiedziała o nich wszystko włącznie z nazwiskiem pierwszego właściciela. Dzięki temu
prezent nabrał bardziej osobistego charakteru.
– To mogłoby być interesujące – odezwał się nieoczekiwanie Ben. – Gdybyś znała
historię każdego przedmiotu, mogłabyś spisywać ją na dołączonej karcie, nadając ten osobisty
charakter, o czym mówiła Terrie.
– Gdybym tylko znała te historie! – zawołała Kayla.
– Może poznasz – rzucił Ben. Trzy pary oczu skierowały się pytająco ku niemu. – Elinor
prawdopodobnie prowadziła notatki dotyczące zakupów.
– Teraz, kiedy mamy nową koncepcję, może warto zmienić nazwę sklepu – zastanawiała
się Kayla. – Zawsze intrygowało mnie wyrażenie „Otwierające się Drzwi”, ale nie mam
pojęcia, co się za nim kryje. To brzmi tak niesamowicie.
– Ale jest rzeczywiście intrygujące – zgodził się Andy.
– I gdzieś nawet możesz znaleźć wytłumaczenie tej nazwy.
– Jeśli je znajdziesz, zatrzymaj dla siebie – odezwała się Terrie. – Niech to pozostanie
tajemnicą.
– Dobrze – powiedziała Kayla. – Jest jednak inna tajemnica, którą chcę poznać. Chodzi o
portret. – Zobaczywszy zdziwione spojrzenia wyjaśniła: – To olejny portret kobiety z połowy
siedemnastego wieku. Ona wygląda dokładnie jak ja.
– To niesamowite – powiedział Andy. – Co o niej wiesz?
– Tylko to, że miała na imię Katherine.
– Cóż, jej przeszłość nie pozostanie długo tajemnicą. W każdym razie nie tutaj.
– To prawda – wtrąciła się Terrie. – W Salem jest doskonała biblioteka.
– Tutejsi mieszkańcy są niesłychanie zainteresowani swoją przeszłością – zażartował
Andy. – Zwłaszcza ci, których przodkowie przybyli tu kilkaset lat temu, w epoce
purytańskiej, jak w przypadku Bena.
Ben zareagował ripostą, która wznowiła słowny pojedynek. Ciągnął się on aż do późnego
wieczora i obejmował kilka wybranych historyjek o Benie, z którymi on sam nie zamierzał
Kayli zapoznawać.
– Wszystko po to, żeby mnie wprawić w zakłopotanie – narzekał Ben podczas powrotu
do domu. – Mam nadzieję, że nie wierzysz w te wszystkie opowieści.
– Wprost przeciwnie – odparła. – Ale nie jestem zaskoczona. Od samego początku
podejrzewałam, że masz drugą naturę.
– Ależ, Kaylo – zaprotestował Ben – to są historie z dzieciństwa.
– Raz szalony, zawsze pozostanie szalony – pamiętasz, jak zostałeś złapany na
nurkowaniu nago...
Ben potrząsnął głową, skręcając na podjazd Kayli.
– Co miałaś na myśli mówiąc „od samego początku”?
– Po prostu. Natychmiast rozpoznałam opiekuńczego Bena, chętnie udzielającego porad
prawnych.
– Niezależnie od tego, czy o nie prosiłaś – uzupełnił.
– Właśnie. Zobaczyłam też serdecznego i chętnego do pomocy Bena, który potrafi być
dobrym przyjacielem. Jeszcze nie widziałam innego, szalonego Bena, ale domyślałam się
jego istnienia. – I, zakłopotana swą bezpośredniością, dodała: – Na ogół nie analizuję ludzi w
ten sposób.
Ben nie miał hic przeciwko temu – tak naprawdę zgodziłby się na wszystko, co
zatrzymałoby ją w samochodzie. Chciał, żeby wieczór trwał.
– Podoba mi się to. Opowiedz mi coś jeszcze.
– Nie wiem nic więcej. Na razie – odparła. Potraktował to jako zachętę. Aby dowiedzieć
się czegoś o nim, będzie musiała spędzać z nim dużo czasu. To zabrzmiało wspaniale, ale
wiedział, że musi być ostrożny. Mieli za sobą długi wieczór. Czuł, że Kayla chce go
zakończyć. Nie był jednak w stanie jej zostawić.
– Robi się późno... – zaczęła.
– Wiem – odparł, nie ruszając się z miejsca. Zareagował dopiero, gdy Kayla wzięła za
klamkę.
Szybko wysiadł, obszedł samochód i pomógł jej wysiąść. Nie miał zamiaru żegnać się na
odległość.
Gdy szukała klucza, stał oczekująco, zmuszając się do cierpliwości. Światło padające z
werandy utworzyło aureolę wokół jej głowy. To wystarczyło, by poczuć gwałtowną chęć
złamania milczącej obietnicy i wzięcia jej w ramiona. Wtedy klucz obrócił się w zamku i
Kayla otworzyła drzwi. Ben stłumił westchnienie ulgi. Przetrzyma! kolejny niebezpieczny
moment.
Kayla, nieświadoma, co z nim się dzieje, powiedziała pogodnie:
– To był uroczy wieczór, Ben. Było mi miło poznać twoich przyjaciół.
– Cieszę się. Teraz to również twoi przyjaciele. – Przez chwilę oboje zastanawiali się, co
powiedzieć. Potem, dokładnie w tym samym momencie, Kayla wyciągnęła rękę, a Ben
pochylił się, aby pocałować ją w policzek. Zderzyli się głowami.
– Przepraszam...
– Przepraszam... Pochwycił jej dłoń.
– Dobranoc, Kaylo.
– Dobranoc, Ben.
Gdy skierowała się do sieni, zawołał na nią.
– Kaylo...
– Tak? – W jej głosie wyczuł oczekiwanie.
– Zauważyłem dziś po południu, że twoje przednie koło siada. Powinnaś to sprawdzić. –
Nie mogąc odczytać wyrazu jej twarzy, Ben zastanawiał się, czy nie zepsuł wszystkiego tą
nieproszoną radą. Wtedy usłyszał jej śmiech.
– Dzięki – powiedziała. – Jutro zajrzę na stację obsługi. – Wciąż uśmiechnięta odwróciła
się do drzwi.
– Nie zapomnij zamknąć drzwi na klucz – zawołał i w duchu zwymyślał się od idiotów.
Kolejna rada.
Kayla, świeża po dobrze przespanej nocy, była gotowa zabrać się energicznie do
„Otwierających się Drzwi”. Ale przede wszystkim poszperała w biurku Elinor w kuchni,
gdzie miała nadzieję odszukać wykaz zakupów. Nie znalazła nic poza stertą starych
rachunków i kwitów. Z westchnieniem wstała z krzesła. Wtedy właśnie zauważyła pod
biurkiem dwie zakurzone książki. Jedną z nich był rejestr.
– Dzięki Bogu! – zawołała po chwili. Elinor spisywała w nim wszystkie nabytki, daty i
miejsca zakupów, nazwiska poprzednich właścicieli i ciekawostki związane z każdym
przedmiotem.
Teraz czekało ją trudne zadanie – dopasowanie numerów w rejestrze do rzeczy w sklepie,
zlokalizowanie ich i podjęcie decyzji, które powinny zostać, a które trzeba usunąć.
Kayla spędziła większą część przedpołudnia, odnajdując niektóre ze spisanych
przedmiotów, począwszy od dużej brzydkiej szafy, która, jak podejrzewała, była w sklepie od
dnia otwarcia. Udało jej się też zidentyfikować komplet pucharków z ciętego szkła wraz z
karafką i krzesła w stylu Windsor, które zauważyła poprzedniego dnia.
Już wyobrażała sobie kartę, którą dołączy do każdej pozycji, wypisaną, czarnym
atramentem na solidnym kremowym papierze.
Tuż przed dwunastą odkryła rzeźbiony kufer, stół w stylu Chippendale i starą latarnię
sztormową. Zidentyfikowała w ten sposób tuzin przedmiotów, które mogły stanowić zalążek
jej sklepu. Należało je tylko doprowadzić do stanu używalności.
Ale jeszcze nie teraz. Na razie dość, postanowiła. Czas na lunch. Odłożyła rejestr i
otworzyła dyżurną puszkę zupy. Gdy zupa się grzała, powodowana ciekawością, wzięła drugą
książkę. Historia rodziny Hartwellów. Może dowie się czegoś o Katherine, kobiecie z
portretu.
Zupa już bulgotała, gdy Kayla odnalazła zdjęcie portretu. Najpierw spojrzała na daty –
urodzona w 1666, zmarła w 1692. Miała dwadzieścia sześć lat, gdy zmarła. Po plecach Kayli
przebiegł dreszcz. Była dokładnie w jej wieku.
Chciwie przeczytała kilka krótkich zdań, w których zawarło się życie Katherine.
Córka Edwarda i Sarah Hartwell.
Zaręczona z Johnem Marstonem. Oskarżona o czary.
Powieszona w dwudziestym szóstym roku życia.
Powieszona jako czarownica! Kayla utkwiła wzrok w tekście, a dreszcz przenikał teraz
całe jej ciało. To wszystko było tak nieprawdopodobne.
Gryzący zapach napełnił kuchnię i Kayla zobaczyła kipiącą zupę. Wyłączyła palnik,
sięgnęła po łapkę do garnków i wylała wszystko do zlewu. Oto cena za zagłębianie się w
dzieje Hartwellów.
Jednak książka wciąż ją przyciągała. Przechodząc obok stołu, Kayla przystanęła i
spojrzała na zdjęcie. Powinna być ubawiona podobieństwem. Ale nie była. Powinna
pomyśleć, jak wykorzystać portret do reklamy sklepu. Ale nie mogła. Nie czuła się ani
rozbawiona, ani zaciekawiona. W jej głowie panował zamęt.
Natrętny dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy.
– Czy rozmawiam z nową właścicielką „Otwierających się Drzwi”? – spytał kobiecy głos.
– Tak – odparła, dodając dla wyjaśnienia: – Jestem bratanicą Elinor Hartwell.
– Miło mi. Właśnie prowadzę wyprzedaż w pewnej posiadłości. Zawsze zawiadamiałam
„Otwierające się Drzwi”, więc...
– Cieszę się, że pomyślała pani o tym teraz. Proszę mi powiedzieć, gdzie to jest. Zaraz
tam będę.
Opuściła dom z ulgą. Może należało pójść na górę i spojrzeć na portret, spróbować zebrać
myśli i poszukać odpowiedzi na wiele pytań, ale nie miała siły. Chciała tylko poddać się
przemożnemu impulsowi odizolowania się od domu, który wydawał się tak pełen przeszłości.
Słońce świeciło, a chmury płynęły wysoko po niebie. Kayla wdychała świeże powietrze i
czuła się uwolniona od niepokojących opowieści, które odnalazła na kartach zakurzonej
książki.
Zatrzymała się na przedmieściach New Sussex, gdzie nabrała paliwa i sprawdziła koła, a
potem pojechała do Lower Bostick.
Dom był wyjątkowo szkaradny. Na zewnątrz parkował długi szereg samochodów. Kayla
miała nadzieję, że nie spóźniła się. Mimo nie zachęcającej fasady budynku podejrzewała, że
wewnątrz kryją się skarby. I nie pomyliła się.
Chociaż wiedziała, że to lekkomyślne, opuściła dom z pudełkiem na biżuterię, parą
lichtarzy i starym fotelem na biegunach sprzed wojny secesyjnej. Była z siebie zadowolona.
Cieszyła ją jazda do domu krętą szosą o czarnej nawierzchni, obsadzaną po obu stronach
wysokimi wiązami, które właśnie zaczynały się zielenić. Przez długi czas miała drogę tylko
dla siebie. Nagle pojawił się motocyklista, który z każdym zakrętem przybliżał się do niej.
Kayla zwolniła, żeby mógł ją wyprzedzić. Nie skorzystał z tego. Gdy przyspieszyła, zrobił to
samo. Gdy zwolniła, on też.
Jechał na wielkim, czarno-srebrnym motocyklu, który wyglądał groźnie, nie bardziej
jednak niż jego właściciel, ubrany w czarną skórzaną kurtkę i metaliczny kask z maską
zasłaniającą twarz.
Postanowiła nie dać się przestraszyć, była jednak zirytowana nie chcianym
towarzystwem. Gdy pojawił się znak postoju dla ciężarówek, gwałtownie skręciła na parking
przed restauracją.
Sądząc z liczby samochodów na parkingu, było to najwyraźniej popularne miejsce, co
Kayli bardzo odpowiadało. Nagle poczuła dotkliwy głód.
Najwidoczniej motocyklista był także głodny – albo ją ścigał. Przejechał zakręt, zawrócił
i wjechał za nią na parking. Kayla zastanowiła się. Mogła zrobić przedstawienie i nacisnąć
klakson. Mogła uciekać. Mogła też wyjść z samochodu, wejść do restauracji i coś zjeść. Było
późne popołudnie, a ona nie jadła lunchu.
Zdecydowała się na ostatni wariant. Przed wypełnioną ludźmi restauracją nie groziło jej
ż
adne niebezpieczeństwo. Poza tym chciała, żeby tajemniczy mężczyzna wiedział, że ona się
go nie boi.
Otworzyła drzwi samochodu i patrzyła kątem oka, jak się zbliża. Wciąż miał na głowie
kask, ale coś w jego sposobie poruszania się zastanowiło Kaylę. Gdy podszedł bliżej, zdjął
kask i chciał chwycić ją za rękę.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Odzianym w czarną skórę motocyklistą okazał się
Ben Montgomery.
– Nie mogę w to uwierzyć! – zawołała. Uśmiechnął się do niej szeroko.
– To słabo zaludniony okręg. Ciągle spotykam znajomych.
– Wiesz, że nie to mam na myśli – powiedziała Kayla, zerkając przez ramię na czarno-
srebrny pojazd.
– Ach, to – odparł. – Cóż, musiałem odebrać dokumenty w Gloucester, więc wziąłem
motocykl. Jest ładna pogoda i...
– To też nie o to chodzi – przerwała Kayla. – To, w co nie mogę uwierzyć, to Ben
Montgomery na motocyklu.
Tym razem Ben roześmiał się głośno.
– Właśnie wczoraj odkryłaś, że bywam szalony.
– Rzeczywiście – przyznała. – Widzę, że znam się na ludziach.
– Więc znasz mnie na tyle dobrze, żeby wybrać się ze mną na przejażdżkę.
– Może później. – Kayla przyglądała się nieufnie motocyklowi.
– Pozwól więc, że postawię ci kawę.
– Myślałam o czymś konkretnym. Nie jadłam lunchu – ostrzegła.
– Wchodzimy – zdecydował Ben. Otworzył drzwi i poszedł za nią w głąb sali
restauracyjnej, w której znajdowała się szafa grająca i stół do bilardu. Kelnerka, która
najwidoczniej znała Bena, nie ukrywała swego zainteresowania nim.
Kayla nie dziwiła się. Ben wyglądał niesamowicie seksownie w dżinsach opinających
długie nogi i wąskie biodra. Obcisła czarna koszulka, którą nosił pod skórzaną kurtką,
podkreślała muskuły klatki piersiowej i ramion.
Czuł się tu jak u siebie. Rzucił kurtkę na wolne krzesło i Kayla patrzyła z ledwo
skrywanym zafascynowaniem na mięśnie, które drgały na odsłoniętych rękach. Była w nim
jakaś siła, coś niemal niebezpiecznego. Wydawał jej się jakiś inny. Nie spodziewała się
jednak, że druga strona jego natury będzie tak przytłaczająca.
Ale swobodna rozmowa przypomniała jej, że to ten sam Ben Montgomery, z którym jadła
kolację wczoraj wieczór.
– Co robisz w tych stronach? – spytał. – Dostarczasz coś klientowi? Widziałem fotel w
twoim bagażniku.
– Niezupełnie – odpowiedziała wymijająco. – Raczej kupuję.
Ben uniósł jedną brew.
– Czy nie powiedziałaś nam wczoraj, że „Otwierające się Drzwi” są wypełnione do granic
możliwości?
– I tak jest istotnie – westchnęła. – Ale nie mogłam się oprzeć. Te rzeczy tak pasują do
twego pomysłu.
– Mojego pomysłu? – zdziwił się Ben.
– śeby nadać każdemu przedmiotowi osobisty charakter. Odnalazłam rejestr Elinor i
sądzę, że to możliwe. To nada mojej działalności nowy wyraz bez zrywania z tradycją.
– Zależy ci na tym, prawda?
– Tak – potwierdziła stanowczo.
– Cieszę się więc, że pomogłem, choć niewiele.
– Nie wygłosisz jednego ze swych słynnych wykładów z ekonomii, dlatego że kupiłam,
zamiast sprzedać?
– Czyżbym ci tego nie powiedział, Kaylo? Skończyłem z wykładami – odparł Ben z
łagodnym uśmiechem.
Nadeszła kelnerka ze smażoną rybą dla Kayli oraz ciastkiem i kawą dla niego.
Kayla wyglądała na lekko zakłopotaną, pałaszując rybę.
Ben roześmiał się.
– Lubię dziewczęta o zdrowym apetycie. Zabrałbym cię także na kolację, gdybym nie
musiał dziś pracować nad tymi dokumentami. Wyjeżdżam jutro na parę dni do Bostonu –
dodał.
– Nie jesteś za mnie odpowiedzialny – zapewniła go Kayla. – Mogę się sama o siebie
zatroszczyć i idzie mi to bardzo dobrze. – Pomyślała o portrecie i zaskakujących informacjach
o Katherine. – Dość dobrze – poprawiła.
Ben zauważył nutę niepewności w głosie Kayli i spojrzał pytająco.
Aby uprzedzić pytania, zagadnęła go sama.
– Czy znasz jakieś dobre księgarnie w Bostonie?
– Około tuzina. Chcesz, żebym wybrał coś dla ciebie: książki o marketingu,
rozpoczynaniu biznesu, takie rzeczy?
– Niezupełnie. Myślałam raczej o czarownicach.
– Czarownice? Nie mów mi tylko, że chcesz powiązać sklep z tym okropnym Muzeum
Czarownic w Salem?
– Nie jest okropne – sprzeciwiła się Kayla – chociaż był to z pewnością tragiczny okres w
historii. Wizyta w muzeum podobała mi się.
Ben w milczeniu skończył ciastko i popił kawą.
– Być może się mylę, ale mam wrażenie, że to właśnie Muzeum Czarownic było
przyczyną twego spóźnienia na nasze pierwsze spotkanie.
Kayla uniosła hardo podbródek.
– Oraz Dom Siedmiu Szczytów. Uznałam oba miejsca za... intrygujące.
– Tylko dla turystów. – Ben machnął lekceważąco ręką.
– Wtedy mogłam być turystką, ale już nie jestem i chcę wiedzieć więcej o procesach
czarownic.
– Czarownice, słudzy szatana, czarna magia – to wszystko śmieszne, Kaylo, obliczone na
zysk.
Kayla popatrzyła na niego z powagą.
– Przyrzekłeś, zenie będziesz mnie pouczać – przypomniała mu. – I nie wszystko jest
zmyślone – dodała.
– Nie zaprzeczam, że w Massachusetts rozegrała się tragedia i zginęło wielu niewinnych
ludzi, ale teraz to tylko fakt historyczny.
Kayla wiedziała, że nie powinna się spierać, tylko miło się uśmiechnąć i zmienić temat.
Ale on mówił tak niefrasobliwie o kobiecie noszącej nazwisko Hartwell, którą powieszono
jako czarownicę. Nie mogła milczeć.
– Historia ubarwia zarówno teraźniejszość, jak przyszłość, nie sądzisz?
Ben utkwił w niej uważne spojrzenie.
– W porządku, Kaylo, o co chodzi? Książki, czarownice, historia, to wszystko tworzy
jakąś całość.
Chociaż wiedziała, że Ben będzie sceptyczny, poczuła ulgę, mówiąc mu o swoim
odkryciu.
– Pamiętasz ten portret, który zobaczyłam w sypialni Elinor?
– Oczywiście, że pamiętam – skinął głową.
– Dziś odnalazłam jego zdjęcie w książce historycznej i dowiedziałam się czegoś o
Katherine. – Kayla nie była w stanie zapanować nad głosem. – Ona zginęła, gdy była w moim
wieku, Ben. Została powieszona jako czarownica.
Ben nie ukrywał zaskoczenia.
– Rozumiem, dlaczego interesujesz się tym rozdziałem dziejów rodziny, ale czy nie za
bardzo się w to wgłębiasz?
Kayla najeżyła się.
– Nie wgłębiam się. Po prostu opowiadam ci, jak się czuję. Nawet przedtem, zanim
dowiedziałam się o Katherine, miałam takie dziwne uczucie przy zwiedzaniu muzeum i
Domu Siedmiu Szczytów.
– To ich atmosfera, Kaylo – powiedział sucho.
– Ale odniosłam to samo wrażenie, gdy zobaczyłam portret – tłumaczyła. – To było jak
dotknięcie zimnej ręki. Gdybym nie czuła się tak niepewnie, powiesiłabym go w sklepie. Ale
nie zrobiłam tego. Zostawiłam go na miejscu i więcej tam nie poszłam. – Nie wspomniała
nawet o starym salonie i nieprzyjemnym wrażeniu, jakiego w nim doznała. Do tego pokoju
również więcej nie weszła od wieczora, w którym przyjechała do New Sussex.
Ben siedział nad wystygłą kawą, milcząc przez długi czas. Wreszcie zapytał z troską:
– Czy myślisz, że jesteś w jakiś sposób powiązana z Katherine?
Jako rasowy prawnik nie pozwolił jej odpowiedzieć. Założył, że potwierdza, i zadał
następne pytanie:
– Czy mówimy o energii paranaturalnej i psychicznej i temu podobnych bzdurach?
Kayla milczała, ciągnął więc delikatniej.
– Czy trochę nie przesadzasz?
– Być może – przyznała. – Ale czy ty nie zachowujesz się protekcjonalnie?
– Nie sądzę.
– Posłuchaj mnie, Ben. Przyjechałam tu nic nie wiedząc o Katherine ani o New Sussex i
niewiele o czarownicach. Potem poszłam do muzeum. Później zobaczyłam jej portret.
Odczułam, że coś mnie z nią wiąże. Chcę o niej wiedzieć więcej. Chcę zrozumieć, dlaczego
ten portret tak silnie na mnie działa. Nie uważam, że to dziwne.
– Nie mówiłem, że to dziwne – sprostował.
– Czy nie chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej o swym przodku, który wyglądał
dokładnie tak samo jak ty? – spytała Kayla.
Usłyszawszy to Ben zaczął się śmiać.
– Wszyscy mężczyźni z rodziny Montgomerych wyglądają tak samo, Kaylo. I tak
wyglądali od wieków. Zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. – Ujrzawszy chmury, które
zbierały się w jej błękitnych oczach, dodał: – Ta historia rodziny z Nowej Anglii jest dla
ciebie czymś nowym i rozumiem, dlaczego się nią interesujesz.
– Mimo że uważasz to za głupie – uzupełniła.
– Tego nie powiedziałem – odparł Ben. – Wygłaszałem tylko racjonalną opinię.
– Która ma sens, jeśli wygłasza ją prawnik, a nie facet szalejący na czarnym motocyklu –
rzuciła ze śmiechem. – Skoro ja nie kpię z twoich dziwactw, dlaczego ty nie miałbyś
akceptować moich? Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę.
– Spróbuję być bardzo tolerancyjny – powiedział, ale widać było, że myśli o czymś
innym. Dłoń Kayli była ciepła i miękka i samo trzymanie jej sprawiło, że czuł dreszcz
przebiegający przez ciało. W tym nie dostrzegał niczego nienormalnego. Było to doprawdy
bardzo zwyczajne i ludzkie. Jak dobrze byłoby zapomnieć o pracy, mieć wolny wieczór i
objąć Kaylę ramionami. Posadziłby ją na motocykl i pojechał ciemnymi krętymi drogami do
tajemniczych miejsc, których żadne z nich nie widziało. Robiliby wspaniałe rzeczy nie znane
im przedtem, przeżywaliby magiczne chwile, których nawet sobie nie wyobrażali.
– Och, jesteś tu, prawda? – spytała Kayla. Ben otrząsnął się z zamyślenia.
– Tak, będę tak tolerancyjny, że nawet przywiozę ci książki, o które prosiłaś. Czy po tej
łapówce jesteś gotowa na przejażdżkę?
Spojrzała w okno.
– Robi się ciemno i oboje mamy dużo pracy. Ale wezmę to pod uwagę przy pierwszym
słonecznym weekendzie.
– Umowa stoi. – Kelnerka pojawiła się z rachunkiem i mniej przyjaznym spojrzeniem.
Ben zorientował się, że wciąż trzyma Kaylę za rękę. Puścił ją niechętnie.
Na dworze stali przy jej samochodzie w zapadającym zmierzchu. Nad ich głowami
zamrugała słabo pierwsza wieczorna gwiazda. Łagodny powiew zburzył włosy Kayli.
Odgarnęła je z twarzy tak zachwycającym gestem, że Ben poczuł ból.
– Dzięki, że zatroszczyłeś się o mój żołądek – powiedziała. – Teraz na mnie kolej, będzie
to domowy posiłek.
– Nie mogę się doczekać.
– Możesz się wycofać, gdy spróbujesz mojej kuchni – roześmiała się Kayla.
– Nie boję się twojej kuchni – powiedział żartobliwie. – Lubię żyć niebezpiecznie,
pamiętasz?
– Tak, i zaczynam w to wierzyć – odparła miękko i podniosła głowę, żeby spojrzeć na
niego.
Nie mógł się powstrzymać. Gdy pochylał się do jej ust, usłyszał, jak lekko westchnęła.
Ale nie odwróciła się, uniosła twarz ku niemu i ich usta się spotkały.
Smakowała jak nektar. Otworzył usta i poczuł, jak jej wargi rozchylają się zapraszająco.
ś
arliwie oddawała mu pocałunek. Zamknął ją w ramionach. Przylgnęła do niego właśnie tak,
jak tego pragnął.
Wyczuwał jej piersi, brzuch, uda, bliżej, bliżej, aż w głowie mu się kręciło od
czarownego dotyku jej ciała. Jej ręce przesunęły się przez jego włosy, paznokcie drapały go w
szyję, a język stykał się z jego językiem. To była odpowiedź, o której marzył, ale nigdy
naprawdę jej się nie spodziewał. Przyciągnął Kaylę jeszcze bliżej, pragnąc, by stopili się w
jedno. Nigdy dotychczas nie czuł się tak z żadną kobietą. Nigdy w życiu nie pragnął tak
ż
adnej kobiety. Pragnął do bólu, aby ta chwila trwała, ale w końcu oderwali się od siebie.
Oparła czoło na jego ramieniu, a on przytulił ją delikatnie, słuchając, jak ich serca
powracają do normalnego rytmu.
– Myślę, że ty też lubisz żyć niebezpiecznie – szepnął.
– Mogłabym to polubić – odpowiedziała zdławionym głosem.
– Może więc pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce, na przykład do mnie?
Ramiona Bena wciąż ją otaczały, ciepłe i kojące. W głowie jej się kręciło na wspomnienie
jego pocałunków. Tak łatwo byłoby powiedzieć: „tak” i dać się porwać do krainy śmiałych
erotycznych marzeń.
– Powiedz: tak, Kaylo. Od naszego pierwszego spotkania było nieuniknione, że
zostaniemy kochankami. Wiem, czego chcę i, co ważniejsze, wiem, czego ty chcesz.
Kayla zesztywniała w jego ramionach. Gdy pochylił się, aby znów ją pocałować, jego
wargi napotkały jej policzek.
– Słucham? – spytała.
Ben zdał sobie sprawę z błędu i próbował go naprawić. Na próżno.
– Oczywiście, mogę się mylić, Kaylo.
– Cóż, to możliwe – odparła. Ciepło, które tak niedawno czuła, nagle zmieniło się w
przejmujący chłód. – Zadziwiasz mnie swoją wiedzą o tym, co jest dla mnie najlepsze.
Oczywiście, twoim zdaniem, to Ben Montgomery. Niestety, mylisz się. – Jej oczy błyszczały
gniewem.
Oczy Bena odpowiedziały ogniem.
– Dlaczego zawsze tak pospiesznie i źle mnie osądzasz? To prawda, że cię pragnę. Ale ty
też mnie pragniesz. Twoje ciało nie umie kłamać, Kaylo. Jesteś po prostu zbyt uparta, by się
do tego przyznać. Albo się boisz.
– Nie boję się – odparowała. – Ale nie mogę się zdecydować. Nie chcę, żebyś to robił za
mnie. Choć raz pozwól mi myśleć i mówić za siebie. Wiem, czego chcę.
– Czy naprawdę, Kaylo? – Dotknął delikatnie jej włosów i wówczas znów znalazła się
przy nim. Jej usta miażdżył brutalny pocałunek, jego wargi paliły jej wargi, a język poruszał
się zmysłowo i z absolutną pewnością.
Gdy w końcu oderwali się od siebie, Kayla ledwo trzymała się na nogach. Przepełniała ją
namiętność.
Nigdy nie była bardziej świadoma swego stanu niż teraz, gdy każdy nerw palił ją od żaru,
który wzbudził w niej Ben.
Odsunęła się chwiejnie, przerażona wpływem, jaki Ben na nią wywiera. Nie wiedząc, co
powiedzieć, spojrzała na niego, wciąż czując smak jego ust, i dotyk jego ciała przy swoim.
– Pomyśl o tym, Kaylo – powiedział. W milczeniu patrzył na nią przez długą chwilę.
Wreszcie ujął ją pod ramię i otworzył drzwi samochodu. – Porozmawiamy o tym znów,
zapewniam cię. Teraz wsiadaj i zamknij drzwi. Nigdy nie wiadomo, jakie niebezpieczne typy
można spotkać na tych ciemnych drogach. – Pochylił się, ale nie dotknął jej. – A nawiasem
mówiąc, to, że zostaniemy kochankami, jest nieuchronne. Uwierz mi.
Kayla patrzyła, jak odchodzi, wsiada na motocykl, wkłada kask i odjeżdża w mrok z
rykiem silnika. Przez długi czas siedziała nieruchomo z drżącymi wciąż rękami, myśląc o
tym, co zaszło między nimi. Jego pocałunki poruszyły ją do głębi. Nigdy tak zachłannie nie
odpowiadała na pocałunki. Ale też nigdy nie była tak namiętnie całowana. Chciała, żeby to
się zdarzyło jeszcze raz i jeszcze.
A więc dlaczego tak trudno było to przyznać? Ben miał rację – pragnęła go. Co
powstrzymało ją od powiedzenia: tak?
Zawsze było tak samo: to, co wydawało się tak dobrze zaczynać, kończyło się klęską.
Czyżby specjalnie prowokowała to napięcie, żeby trzymać go na dystans? Czy bała się, jak on
twierdził?
Kayla musiała przyznać, że myśl o całkowitym oddaniu się komuś była przerażająca. A
zdawała sobie sprawę, że z Benem nie będzie mowy o półśrodkach.
Już zajął ważne miejsce w jej życiu. A potrafił być przytłaczający. Gdy byli razem, gniew
i namiętność stapiały się niemal w jedno. Wiedziała, że ich zbliżenie fizyczne byłoby tak
bezgraniczne jak ich zaangażowanie, i zastanawiała się, ile z siebie może dać Benowi.
Odetchnęła głęboko, przerażona, a zarazem podniecona tym, co może przynieść przyszłość.
W głębi duszy wiedziała, że on ma rację. Ich zbliżenie jest nieuniknione. Nieuchronne,
powiedział Ben. Brzmiało to dramatycznie, ale chyba zmierzali w tym kierunku.
Powzięła decyzję. Następnym razem powie te słowa. Powiedziała je teraz, głośno:
– Pragnę cię, Benjaminie Montgomery.
Raz wypowiedziane, nie wydawały się wcale trudne. Wiedziała, że obawy przed
nieznanym zniknęły. Teraz nadszedł czas, aby otworzyć drzwi dla siebie i dla Bena.
ROZDZIAŁ 5
Ben odsunął stos książek na biurku i nalał kolejną filiżankę kawy. Nie chciało mu się
spać. Nigdy nie był tak przytomny. Potrzebował kofeiny, by skoncentrować się na pracy.
Podczas długich godzin spędzonych nad aktami myślał głównie o Kayli, a nie o tym, co go
czeka w sądzie.
Wspomnienie popołudniowego spotkania z Kaylą nie opuszczało go. Jak każde spotkanie
z nią, również i to było pełne niespodzianek, napięcia erotycznego. Miało posmak zmysłowej
przygody.
Ich pocałunki za każdym razem pozostawiały wrażenie niedosytu, potęgowały jego
namiętność.
Ale pamiętał nie tylko pocałunek – pamiętał również wyraz jej oczu, gdy rozmawiali o
tajemniczym portrecie Katherine Hartwell.
Oczywiście powinien być ostrożniejszy i nie drażnić jej. Niestety, gdy wszystko szło
dobrze, nie mógł powstrzymać się od słów, które wywoływały jej gniew.
Istniało też coś innego. W każdym z nich tkwiła jakaś siła, która sprawiała, że się ciągle
kłócili. Cokolwiek to było, zastanawiało go i frustrowało, ale nigdy nie nudziło.
Ben wypił łyk kawy, skrzywił się, czując jej gorzki smak i obiecał sobie solennie, że w
obecności Kayli będzie trzymał język za zębami. Uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę, że nie
raz składał to ślubowanie, po to, aby je łamać przy każdym spojrzeniu w jej twarz. Kusiła go,
a zarazem rzucała wyzwanie. Wkrótce musi wydarzyć się coś, co rozwiąże tę patową
sytuację. Byli skazani na siebie – tego był pewny. Teraz pozostawało mu przekonać o tym
Kaylę. Zadzwoni z samego rana. Do tego czasu Kayla się uspokoi. Jej wybuchy były jak
letnia burza, gwałtownie nadchodziły, rozświetlały niebo, ale kończyły się po najkrótszym z
deszczy.
Ben odchylił się w krześle, oparł nogi na biurku i nawet nie przyszło mu do głowy
sięgnąć po dokumenty. Myślał o swych snach i zastanawiał się, co by się stało, gdyby
opowiedział o nich Kayli. Byłaby z pewnością zaciekawiona i oczywiście miałaby gotową
interpretację.
Nie, nie wspomni Kayli o snach, dopóki ich nie zanalizuje. W marzeniu sennym po ich
pierwszym spotkaniu znalazł odbicie pociąg seksualny, który do niej odczuwał. Jeśli chodzi o
te wszystkie sny przed jej pojawieniem się, cóż, do tej pory nie znalazł logicznego
wytłumaczenia i wciąż nie mógł sobie przypomnieć, gdzie widział zdjęcie Kayli. Ale
przypomni to sobie. Teraz mógł myśleć tylko o przyjemniejszych sposobach wspólnego
spędzania czasu.
Z westchnieniem sięgnął po najbliższy tom. Właśnie udało mu się odrobinę
skoncentrować, gdy do jego uszu dobiegł warkot samochodu, zatrzymującego się przed
biurem. Gdy usłyszał, jak drzwi wejściowe otwierają się, serce zaczęło mu bić szybciej.
Wiedział, że to nie może być Kayla, miał jednak nadzieję, I że się myli.
I Przez krótką, lecz zachwycającą chwilę oddał się erotycznym marzeniom. Wreszcie
okiełznał wyobraźnię, wstał, przeszedł do sekretariatu i otworzył drzwi.
Stała tam ciotka Lilith. Rozczarowanie na jego twarzy musiało być widoczne.
– Nie, mój drogi – zaczęła Lii – to nie Kayla, tylko twoja stara ciotka wpadająca z wizytą.
Ben wziął się w garść, przeszedł przez pokój i złożył pocałunek na jej policzku.
– Ogromnie się cieszę, że cię widzę, Lii, ale czy to trochę nie za późno na wizytę?
– Być może, lecz grałam dziś w triktraka u Crowellów. Wracając do domu, zobaczyłam u
ciebie światło i pomyślałam, że przyda ci się odrobina wytchnienia. Czy to poważna sprawa?
– Bardzo. Jutro w Bostonie jest rozprawa.
Lii weszła z Benem do gabinetu i usiadła na wygodnym skórzanym fotelu obok biurka.
– Musisz być bardzo pewny siebie – zauważyła.
– Jest bardzo późno, Lii, a ja jeszcze ślęczę nad aktami. Czy twoim zdaniem tak wygląda
pewność siebie?
– Cóż, myślałam, że skoro popołudnie spędziłeś na tym postoju ciężarówek w pobliżu
Bostick...
Ben milczał. Czekał, siedząc na krawędzi biurka. Lii uśmiechała się niewinnie, co
oznaczało, że już dłużej nie wytrzyma.
– ... to musisz być przygotowany – dokończyła.
Ben odpowiedział uśmiechem.
– Słyszałam, że Kayla też tam była.
– Aha – przytaknął. – Wreszcie doszliśmy do sedna sprawy. Pytanie tylko, w jaki sposób
wiadomości rozchodzą się tak szybko? Nie przypominam sobie, żebym widział tam kogoś z
twego towarzystwa do triktraka.
– Może przypomnisz sobie, że widziałeś szwagra Mary Crowell.
– O tak. Grał w bilard.
– On zawsze był taki nietaktowny – dodała dla porządku Lii.
– Co zrobił? Zadzwonił do Mary czy odwiedził ją? – dociekał Ben.
– Cóż, wpadł do niej. Oczywiście w porze kolacji. Nie będę ukrywała, że widział, jak
całujesz Kaylę.
– Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony.
– Na samym środku parkingu! Do jutra to się rozniesie po całym mieście.
– Wiesz co? Nic mnie to nie obchodzi – oświadczył Ben.
– Tak też sądziłam – odparła Lii – ale nie byłam pewna. Zawsze byłeś bardzo ostrożny.
– Tym razem to co innego. Nigdy w stosunku do nikogo nie czułem tego, co czuję do
Kayli. Chwilami doprowadza mnie do szału, ale jestem całkowicie pod jej urokiem. I wiesz,
co jeszcze? Nie obchodzi mnie, jeśli twoi znajomi się o tym dowiedzą.
Lii odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
– Już wiedzą – powiedziała. – Do jutra będzie wiedziało całe New Sussex. Myślę, że to
wspaniale.
Ben nie zaryzykowałby takiego stwierdzenia. Ale też nie zamierzał przejmować się opinią
publiczną. To samo w sobie było już wielką zmianą, bo dotychczas był bardzo na to czuły.
– Ja też lubię Kaylę – mówiła Lii. – Jutro pomogę jej uporządkować sklep na sobotnią
wyprzedaż.
– To chyba dobry plan. Razem będziecie nie do pobicia.
– Tak myślę – zgodziła się Lii. Spojrzała na zegarek. – Już prawie północ. – Wstała i
pogładziła bratanka po policzku. – Powodzenia w Bostonie, Ben. Ty też będziesz nie do
pobicia. Zawsze byłeś – zawahała się przez chwilę, nim dodała: – w sądzie.
Ben odczekał, aż znalazła się w holu, a potem zawołał za nią:
– Hej, co to znaczy?
Lii wychodząc rzuciła zdanie, z którego najwidoczniej była bardzo zadowolona.
– To znaczy, że jako profesjonalista nie masz sobie równych, ale prywatnie chyba
spotkałeś godnego siebie przeciwnika. Moim zdaniem, już najwyższy czas.
Ben stał w progu i patrzył, jak Lii odjeżdża. Trafiła w sedno. Jego przeciwnikiem jest
Kayla. Omal nie roześmiał się głośno. Był gotów poddać się. Nadszedł czas, aby zawrzeć
pokój i przejść do następnego etapu znajomości.
Dla Kayli popołudnie na postoju zaczęło się i skończyło niespodzianką. Ale rozstanie z
Benem w gniewie skłoniło ją do pewnych przemyśleń. Nie chciała przestać go widywać.
Musiała tylko zdobyć się na większą szczerość. Wszystko wskazywało na to, że koleje ich
ż
ycia muszą się połączyć. Los i przypadek najwyraźniej popychały ich ku sobie.
Udało jej się złapać Bena telefonicznie, zanim wyjechał do Bostonu. Ich rozmowa była
lekka i przyjazna. Ben obiecał odezwać się natychmiast po powrocie.
Postanowiwszy, że tym razem go nie odepchnie, Kayla przestała myśleć o Benie i
skoncentrowała się na wyprzedaży, którą planowała na weekend. Razem z Lii usunęły zbędne
przedmioty z „Otwierających się Drzwi”. Przy pomocy dwóch dawnych uczniów Lii
wystawiły je na podwórko o szóstej rano w sobotni poranek. Tłum już się zbierał. Pod koniec
dnia na podwórzu nie było ani ludzi, ani mebli.
– Nie mogę uwierzyć, że tego dokonałaś – powiedziała Lii, opadłszy na krzesło przy
kuchennym stole.
– Dokonałyśmy – poprawiła Kayla. Liczyła po raz drugi pieniądze i nawet nie próbowała
ukryć zadowolenia. – To chyba najbardziej udana wyprzedaż podwórzowa w dziejach New
Sussex, jak sądzisz?
– Oczywiście – zgodziła się Lii. – Wątpię, czy ci jankescy łowcy okazji kiedykolwiek
widzieli tyle rupieci w jednym miejscu.
– Rupieci? – powtórzyła Kayla.
– Cóż, myślę, że to co jest dla jednego rupieciem, dla drugiego może być skarbem.
– Na nasze szczęście – powiedziała zupełnie wykończona Kayla. – Jak ty to robisz?
– Co robię? – odpowiedziała pytaniem starsza pani.
– Funkcjonujesz – wyjaśniła Kayla. – Ja mogę mieć tylko nadzieję, że starczy mi sił, by
wgramolić się do wanny.
– A ja myślałam, że zajmiemy się polerowaniem mebli. śartowałam – dodała szybko Lii,
zauważywszy zaskoczone spojrzenie Kayli. – Sama mam ochotę na odprężającą kąpiel. A nie
pracowałam ani w połowie tak ciężko jak ty. Wy, młodzi, nigdy nie znajdujecie czasu na
odpoczynek. Jutro jest niedziela. Wykorzystaj ją dla siebie.
– Jeszcze zostało tyle do roboty...
– Rzymu nie zbudowano w jeden dzień, Kaylo. Dokonałaś cudów, a teraz czas zwolnić
tempo. Poza tym – dodała z szerokim uśmiechem – czy Ben nie wrócił dziś z Bostonu?
– Nie – odparła Kayla. – Miał czegoś poszukać wmieście. Będzie w domu wieczorem. –
Poczuła, że się rumieni.
– Ach, tak? – Lii nie miała dalszych uwag. Obrzuciła Kaylę przenikliwym spojrzeniem,
uścisnęła ją i sięgnęła po żakiet. – Przyszłość „Otwierających się Drzwi” jest na dobrej
drodze. Przewiduję wielki sukces.
– Wierzę, że masz rację – uśmiechnęła się Kayla.
– Oczywiście, że mam. Członkowie rodziny Montgomerych zawsze mają rację. Czyżby
Ben ci tego nie powiedział? – rzuciła Lii ze śmiechem.
Po zamknięciu za nią drzwi Kayla nalała sobie duży kieliszek wina i skierowała się do
swego pokoju. Już szła się kąpać, ale nagle zmieniła zdanie. Nie mogła iść spać, zanim
jeszcze raz nie rzuci okiem na sklep.
Przekonała się, że można już w miarę swobodnie poruszać się wśród pięknych
mahoniowych, dębowych i orzechowych mebli, wprawdzie wymagających pokrycia
woskiem, ale wyglądających wspaniale w łagodnym świetle lampy.
– To już lepiej – powiedziała głośno. – Teraz „Otwierające się Drzwi” mają szyk. –
Chodziła po pokoju i dotykała każdej sztuki, nie bacząc na kurz. To będzie teraz jej życie, a
jeśli Lii się nie myliła i sklep będzie miał powodzenie, przyszłość rysuje się zachęcająco.
Nie tylko sklep był wypełniony antykami. Myślała o tym od kilku dni. W starym salonie i
na strychu stało ich całe mnóstwo. Mogłaby przeznaczyć część na sprzedaż. W końcu musi
przecież z czegoś żyć.
Właśnie zamykała drzwi, gdy usłyszała telefon. Idąc do kuchni, miała wrażenie, że wie,
kto dzwoni.
Myliła się.
– Pomyślałam, że jeszcze nie śpisz – oznajmiła Lii – więc postanowiłam przypomnieć ci,
ż
ebyś schowała pieniądze. W biurku jest sejf.
– Znalazłam go – odparła Kayla. – Ale dziękuję za przypomnienie. – Uśmiechnęła się do
siebie. Ta rodzina uwielbia dawać instrukcje.
– Dobrze – powiedziała Lii. – Więc możesz iść do łóżka. Jeśli nie planowałaś późnej
randki – dodała z nadzieją.
– śadnych widoków. Poza tym Ben się nie odezwał – odparła Kayla, zauważając, że
zabrzmiało to nieco smutno. Byłoby cudownie móc powiedzieć mu dobranoc przez telefon. –
Prawdę mówiąc, chciałam obejrzeć salon na tyłach domu i zobaczyć, co mogę przenieść do
sklepu.
– Nie jestem taką tradycjonalistką, żeby krzywo patrzeć na wyprzedaż schedy rodzinnej,
ale nie zaczynaj dziś, Kaylo. Idź do łóżka, zanim padniesz.
– Tylko jeden rzut oka na pokój. Obiecuję. – Kayla nie zamierzała dotrzymać obietnicy.
Wiedziała, że samo zerknięcie nie zaspokoi jej ciekawości.
Gdy szła przez sień, przejął ją dreszcz, choć ogrzewanie działało bez zarzutu. W pobliżu
starego salonu temperatura zdawała się spadać. Zapięła żakiet, pchnęła drzwi i zapaliła
ś
wiatło.
Odniosła wrażenie, że przeniosła się w odległą przeszłość. Nie chodziło o umeblowanie.
W tym pokoju z niskim sufitem, okopconymi belkami i wilgotnymi kamieniami kominka
panowała inna atmosfera. I ten wyczuwalny chłód w powietrzu.
Oczy Kayli instynktownie powędrowały do lustra, które tak ją przestraszyło pierwszej
nocy. Znów ujrzała w nim swoje odbicie. Wyglądała na zmęczoną. Jej twarz była bez
makijażu, włosy potargane. Podeszła bliżej, najpierw ciekawa, a potem zahipnotyzowana
swym własnym odbiciem. Wydała się sobie nierzeczywista, zupełnie inna.
Lustro odbijało jej twarz i oczy, ale wyraz twarzy był inny. Poczuła, jak jej czoło
przecięła zmarszczka, której nie zobaczyła w lustrze. Zaczęła dygotać. Chciała zetrzeć kurz ze
szkła, lecz jej ręka zastygła w powietrzu.
W lustrze odbijał się nie jej żakiet, tylko bladozielony rękaw z szerokim białym
mankietem. Opuściła rękę i z dziwnie beznamiętną ciekawością pochyliła się ku przodowi,
patrząc uważniej.
Odbicie w lustrze pochodziło z siedemnastego wieku. Blond włosy były częściowo
zakryte purytańskim, zawiązanym pod brodą czepkiem. Suknia z białym kołnierzykiem była
zapięta wysoko pod szyją.
Serce Kayli waliło w piersi i czuła, jak drżą jej nogi. Ale nie poruszyła się. Próbowała
zastanowić się nad tym, co widzi.
– To ten obraz – powiedziała półgłosem. – Wyobrażam sobie obraz. – Zmęczony umysł
płatał jej figle. Właśnie tak, nic innego.
Próbowała odejść, jednak oczy w lustrze nie pozwalały jej. Zmuszały ją do ponownego
spojrzenia i uwierzenia w to, co widzi. To była jej twarz, jej rysy, lecz należały do kobiety o
niespokojnych, przerażonych oczach. Patrzyła w twarz Katherine Hartwell.
Z cichym jękiem Kayla próbowała zasłonić dłonią oczy i zimny strach zmroził jej krew w
ż
yłach. Ręce w lustrze były miękkie i białe. Na jednym palcu dostrzegła pierścionek, który
próbowała rozpoznać. Ale nie mogła z powodu drżenia rąk, które nie były jej rękami.
Z walącym sercem, miękkimi kolanami i urywanym oddechem Kayla wreszcie odwróciła
się i wybiegła, zatrzasnąwszy za sobą drzwi salonu. Przebiegła przez kuchnię, złapała klucze i
wypadła na zewnątrz. Potykając się w ciemności, skierowała się do samochodu.
To było beznadziejne. Nie mogła nawet otworzyć samochodu, tak drżały jej ręce.
Rzuciwszy spojrzenie za siebie na dom, uciekła w noc.
Po przyjeździe z Bostonu Ben rozpakował się, przygotował sobie kanapkę i przejrzał
pocztę. Powrócił myślami do Kayli, od czego powstrzymywał się podczas rozprawy. Nie było
to łatwe. Cały czas wspomnienie o niej tkwiło w jego podświadomości.
Byłoby wspaniale ją zobaczyć, pomyślał i sięgnął po telefon. Ale powstrzymał się. Robiło
się późno, ona miała za sobą ciężki dzień i prawdopodobnie chciała odpocząć. Jutro będzie
dość czasu.
Z ociąganiem wziął do ręki bestseller, który już od dawna zamierzał przeczytać. Spróbuje
dzisiaj po zimnym prysznicu, który powinien ochłodzić jego umysł.
Prysznic nie na wiele się zdał. Nałożywszy dżinsy i golf, Ben wrócił do wcześniejszego
pomysłu i sięgnął po telefon. Właśnie zaczął nakręcać numer, gdy usłyszał gorączkowe
stukanie we frontowe drzwi.
Boso, z wilgotnymi po prysznicu włosami, zszedł na dół, całkowicie nie przygotowany na
widok Kayli. Stała przed nim z wypiekami na policzkach i patrzyła przestraszonymi oczami.
Ben wziął ją za rękę i pociągnął do środka.
– O co chodzi, Kaylo? Jakiś wypadek? Czy coś się stało Lii?
Kayla potrząsnęła głową, nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa.
Objąwszy ją ramieniem, Ben poprowadził Kaylę do sofy i posadził obok siebie. Poruszała
się niczym automat, chwytała powietrze jak po biegu. Cokolwiek się stało, było to coś złego.
Wyglądała na śmiertelnie przerażoną.
– Już w porządku – zapewnił, chwytając ją za ramiona i patrząc jej w oczy. Nie
odpowiedziała na jego spojrzenie i Ben zdał sobie sprawę, że dziewczyna może być w szoku.
– Weź się w garść i opowiedz mi, co się wydarzyło – zażądał.
Kayla odetchnęła głęboko i wydawała się powracać do życia.
– Biegłam przez całą drogę – powiedziała zdumiona. – Nie myślałam, że będę w stanie, a
jednak.
Ben mocniej ścisnął jej ramiona.
– Dlaczego biegłaś, Kaylo?
– Nie chodzi o Lii. – Wciąż nie odpowiadała wprost. – U Lii wszystko w porządku.
– Kaylo...
To nie był szok, jak podejrzewał. Nie mogła jednak się zmusić do opowiedzenia mu, co
jej się przydarzyło.
– Nie uwierzysz w to – powiedziała wreszcie.
– Spróbuj – odparł, wciąż mocno ją trzymając. Zaczerpnęła tchu.
– Nie jestem nawet pewna, czy sama w to wierzę.
– Wierzyłaś na tyle, żeby się przerazić i biec tu całą drogę. Opowiedz mi, Kaylo –
nalegał.
– Widziałam coś... nieprawdopodobnego. Ale widziałam to. Naprawdę widziałam –
dodała pospiesznie. Jej oczy błagały go o coś, prosiły, by zrozumiał to, czego nawet nie była
w stanie wytłumaczyć.
Ben posadził ją wygodniej na sofie i otoczył ramieniem. Potem czekał cierpliwie, bez
dalszych pytań.
– Po wyprzedaży rozmawiałam przez chwilę z Lii, a potem zostałam sama. Byłam bardzo
zmęczona, ale chciałam rozejrzeć się po domu. – Mówiła wolno, dobitnie, starając się, aby
zabrzmiało to logiczne.
– Przyszło mi do głowy, że niektóre rzeczy można by sprzedać w „Otwierających się
Drzwiach”.
– To dobry pomysł – zgodził się Ben.
– A więc nalałam sobie kieliszek wina, zamknęłam sklep i postanowiłam rzucić okiem na
salon z tyłu domu. Potem zadzwoniła Lii i powiedziałam jej, co zamierzam zrobić. – Kayla
zdobyła się na uśmiech.
– Kazała mi iść do łóżka.
Ben przytaknął niecierpliwie, lecz nie przerywał.
– Wreszcie poszłam do starego salonu. – Zadrżała i głos jej się załamał.
Ben trzymał ją mocno, obejmując ramieniem.
– W porządku, Kaylo, jestem tutaj. Ciągnęła pospiesznie:
– Rozejrzałam się i wtedy spojrzałam w lustro. Zobaczyłam tam moje odbicie. Ale to nie
byłam ja.
– Nie ty?
– Ona, odbicie w lustrze, wyglądała jak ja – próbowała wyjaśnić Kayla. – Ale tylko na
pozór. Wyraz twarzy był inny, pełen udręki. A jej ubranie było starodawne. Ben, ona była
ubrana jak purytanka. – Kayla spuściła głowę, unikając jego wzroku.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że zobaczyłaś w lustrze Kathenne? – Ben nie był pewny,
czy zrozumiał, do czego ona zmierza.
– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale wiem również, co widziałam. – Spojrzała na niego,
unosząc wojowniczo brodę dobrze mu już znanym ruchem.
– Co myślałaś, że widzisz – poprawił delikatnie. – Czy paliło się światło?
– Tylko lampa przy drzwiach.
– Najprawdopodobniej ze słabą żarówką.
– Chyba tak – odpowiedziała Kayla, nie przygotowana na to wypytywanie.
– Lustro jest stare ze zmatowiałym szkłem... – naprowadzał ją teraz.
Kayla tylko przytaknęła.
– A ty byłaś zmęczona, wypiłaś wino...
– Tylko jeden kieliszek – przypomniała mu. – I to nawet niepełny. Byłam wykończona,
ale myślałam jasno – upierała się, gotowa stawić mu teraz czoło. – Spojrzałam w lustro i
zobaczyłam Katherine.
Tym razem Ben nie odpowiedział. Kayla kontynuowała opowieść:
– To ręce mnie przekonały. Spójrz na moje ręce, Ben. – Wyciągnęła je przed siebie. – Są
opalone i nawykłe do pracy. Jej dłonie były miękkie i białe, delikatniejsze od moich. Miała
smukłe palce, nosiła pierścionek. Mignął mi tylko, lecz teraz przypominam go sobie
wyraźnie. Były to trzy złączone złote kółka. Nie mam takiego pierścionka, Ben.
Ben nie odzywał się, świadom, że nie ma sensu spierać się z Kaylą w takiej chwili. Jego
pytania tylko by ją rozzłościły. Było oczywiste, że naprawdę wierzy w to, co widziała.
Potrzebowała jednak słuchacza, bo jej niepokój był aż nadto realny.
– Jak myślisz, co to znaczy, Kaylo? – spytał łagodnie.
– Nie wiem, mogę się najwyżej domyślać.
Ben nie był tym zaskoczony. Rozluźnił uścisk i słuchał.
– Wierzę, że chce się ze mną skontaktować. Myślę, że to ona mignęła mi w tym samym
lustrze pierwszej nocy, gdy się wprowadziłam, ale wtedy nie spostrzegłam tego. To
wydarzyło się, zanim zobaczyłam portret, Ben – przypomniała mu triumfująco, jakby
udowodniła swą rację. – Nawet nie wiedziałam wówczas o istnieniu Katherine.
– Dlaczego pragnęłaby się z tobą skontaktować, Kaylo? Jeszcze mi tego nie powiedziałaś.
– Ben ze zdumieniem stwierdził, że zaczyna go to wciągać. – Czego ona chce? – spytał, choć
uważał to pytanie za absurdalne.
– Może widzi we mnie pokrewną duszę, bo jestem do niej podobna.
– Kaylo! – Ben nie mógł już dłużej tego znieść. Wstał z sofy i przeszedł parę kroków, a
potem odwrócił się i spojrzał na nią. Nadszedł czas, aby ją przywołać do rzeczywistości. Ale
musi postępować ostrożnie. Inaczej nic z tego nie będzie.
Znów usiadł i ujął jej rękę.
– Wiem, że jesteś zmęczona – powiedział miękko. – Wiem, że dom wzbudza wiele
wspomnień rodzinnych. Myślałaś o Katherine, o czarach. Jeśli wyglądasz jak ona, to
naturalne, że wyobrażasz sobie...
Wiedział, że popełnił błąd, zanim dokończył zdanie.
– Wyobrażam! – prychnęła. – Ja sobie nie wyobrażam, Ben. Ja widziałam.
Ben westchnął. Racjonalne tłumaczenie nic tu nie pomoże. Oczywiście, że widziała
Katherine, ale tylko dlatego, że odczuwała taką potrzebę. Zdecydował się zatrzymać dla
siebie tę opinię. Zamiast tego spróbował praktycznego podejścia.
– Czy chciałabyś, żebym obejrzał dom?
Kayla potrząsnęła głową.
– Nie, nie zostawiaj mnie. Nie teraz.
– To właśnie chciałem usłyszeć. – Znów przyciągnął ją do siebie. – Cieszę się, że
przyszłaś do mnie, Kaylo.
Spojrzała na niego i jeszcze raz poczuł się zniewolony magnetyczną siłą jej spojrzenia.
Uśmiechnęła się i oparła mu głowę na ramieniu.
– Zostań dziś tutaj – zaproponował, wiedząc, że dziewczyna potrzebuje raczej
pocieszenia niż miłosnych uniesień. Zwróciła się do niego, szukając pomocy, i był
zadowolony, że jest przy niej. Potem uśmiechnął się. – Raz cię już o to prosiłem i spotkałem
się z odmową.
– Nie znałam cię wówczas – odpowiedziała Kayla. – I mój dom nie był nawiedzany przez
duchy – dodała ze śmiechem.
Był szczęśliwy, że słyszy ten śmiech. Oznacza to, że powróciło jej poczucie humoru.
– Zagrzeję ci mleko.
– Mleko? – jęknęła Kayla.
– Oczywiście. Czy twoja matka nigdy nie dawała ci szklanki ciepłego mleka przed snem?
– Nigdy – potrząsnęła głową.
– Cóż, może to nie jest kalifornijskie lekarstwo. Ale według mojej matki to środek na
wszystko.
– Niech będzie – powiedziała szybko Kayla. – Podoba mi się ten twój instynkt
macierzyński – dodała z lekką ironią.
Ben zamyślił się melancholijnie, grzejąc mleko. Postanowił, że dzisiaj zapanuje nad
swoimi uczuciami. Kayla była wytrącona z równowagi. I wierzyła mu. Nie chciał nadużyć jej
zaufania.
Gdy nalewał ciepłe mleko do kubka, myślał o ich ostatnim spotkaniu na postoju
ciężarówek i o gorących pocałunkach. To nie będzie łatwa noc, mimo wszystkich
szlachetnych postanowień.
Kayla pojawiła się w drzwiach kuchni, a jej widok wystarczył, aby Ben zachwiał się w
swym postanowieniu.
– Och, Kaylo – wykrztusił wreszcie. – Proszę, mleko dla ciebie. – Wziął ją za rękę. –
Chodź, znajdę ci coś do spania.
Po kilku minutach Kayla wyszła z łazienki ubrana w górę od piżamy Bena. Sięgała jej do
połowy uda.
– Scena jak z filmu z lat czterdziestych – powiedziała z uśmiechem, podwijając rękawy. –
Bohaterka popada w tarapaty i ląduje w cudzym mieszkaniu bez koszuli nocnej.
Ben mógł dostrzec okrągłości piersi i zarys sutek. Kayla miała długie, opalone, kształtne
nogi. Więcej widywał tylko w snach. Musiał teraz przyznać, że jego wyobrażenia nie
dorównywały rzeczywistości.
– Chodź – powiedział burkliwie. – Położysz się do łóżka, a ja cię otulę. – Przynajmniej
nie będzie widział jej skóry, a te piękne piersi będą bezpiecznie schowane pod kocem. Kayla
wśliznęła się do łóżka w gościnnym pokoju i Ben podał jej mleko. Patrzył, jak pije.
– To dobrze robi – przyznała.
– Matki mają zawsze rację – odparł Ben. Ale nie myślał o swojej matce. Kayla miała
odrobinę mleka na górnej wardze i rozważał pomysł scałowania go.
Wiedział jednak, że gdy raz dotknie jej warg, nie będzie w stanie się od nich oderwać.
Będzie chciał dotykać piersi i ud, czuć jej ciało przy swoim. To zmaganie z własną
namiętnością stawało się niemal heroiczne.
Z udaną obojętnością podał jej serwetkę. Ze śmiechem otarła usta, dopiła mleko i oddała
mu kubek.
Ułożyła się wygodnie i Ben owinął koc wokół niej, próbując nie zauważać intymności
sytuacji.
– Zostań ze mną przez chwilę – poprosiła.
– Jasne. – Opadł na krzesło obok łóżka.
– Jestem zmęczona – powiedziała. Zamknęła oczy, otworzyła je na kilka sekund i
zamknęła znowu. – Dzięki, Ben – zamruczała sennie. – Cieszę się, że tu byłeś.
– Jestem tu wciąż, Kaylo – poprawił i został, aż zapadła w głęboki sen. Patrząc na nią,
wiedział, że wciąż jej bezgranicznie pragnie. Doszło jednak nowe, inne uczucie. Chciał ją
chronić, opiekować się nią, osłaniać przed krzywdą i strachem. Było to wspaniałe, podniosłe
uczucie, a jednocześnie wielka odpowiedzialność. Bardziej niż kiedykolwiek czuł, że są sobie
przeznaczeni, że Kayla jest jego przyszłością.
Patrzył na nią przez długi czas. Wreszcie wstał i pocałował lekko w policzek.
– Śpij dobrze, kochanie – szepnął.
Poruszyła się jak śpiące dziecko i znieruchomiała. Ben wyszedł cicho i poszedł do swojej
sypialni, mając nadzieję, że jego sen będzie tak głęboki i kojący jak sen Kayli, ale to życzenie
się nie spełniło.
Ś
niła mu się piękna blondynka o włosach tak lśniących jak włosy Kayli i tak samo
niebieskich oczach, ubrana w starodawny, siedemnastowieczny strój. Ale nawet w mrokach
snu czuł, że to nie Kayla.
Ten sen przeraził go. Kobiecie zagrażało niebezpieczeństwo. Była ścigana i
prześladowana. Rzucano w nią kamieniami. Ben ujrzał siebie, jak próbuje powstrzymać ten
atak. Odepchnięto go. Im bardziej walczył, aby do niej dotrzeć, tym bardziej oddalała się.
Bezskutecznie wyrywał się w jej stronę.
Obudził się w środku nocy, zlany potem i drżący. Czuł się bezradny. Leżąc w zupełnej
ciemności, próbował wytłumaczyć sobie sen. Może to dowód na to, jak bardzo pragnie
troszczyć się o Kaylę?
Przekonując się o słuszności tego wytłumaczenia, ponownie zapadł w sen i otworzył oczy
dopiero wtedy, gdy do pokoju zajrzało poranne słońce.
ROZDZIAŁ 6
Gdy Ben zszedł rano do kuchni, kawa była już gotowa. Kayla spojrzała na niego z
promiennym uśmiechem.
– Znalazłam w szafce konfitury jagodowe i syrop klonowy i doszłam do wniosku, że
przepadasz za naleśnikami. Ja też, więc... – wskazała na miskę z rzadkim ciastem.
– Odkryłaś jedną z moich skrywanych słabości – powiedział lekko. Myślał o tym, jak to
wspaniale obudzić się i ujrzeć Kaylę w swojej kuchni.
– Znam jeszcze inną – przekomarzała się. – Twój motocykl. Ciekawa jestem, ile ich
jeszcze masz?
– Motocykli? Roześmiała się.
– Nie, słabości.
– Mnóstwo – zażartował. Podszedł do Kayli i objął ją ramieniem. – Jak się dziś czujesz?
– Wspaniale! Wypoczęta i znacznie spokojniejsza. Wczoraj byłam wykończoną. Jestem ci
nieskończenie wdzięczna za wyrozumiałość. Wielu mężczyzn zachowałoby się inaczej.
– Powiedzmy po prostu, że czasem jestem w stanie postąpić jak należy.
Kayla spojrzała mu z uśmiechem w oczy.
– Myślę, że znów miałeś rację, gdy sugerowałeś, że poniosła mnie wyobraźnia. Dziś to
wszystko wydaje się snem.
– Wiem, że miałem rację – odparł, choć lekko się wzdrygnął na słowo „sen”. Nie
wypuszczając jej z uścisku, nalał obojgu po filiżance kawy. – Hej, jest wspaniała – powiedział
po spróbowaniu. – Jaki jest twój sekret?
– Nigdy go nie zdradzę – odparła z szerokim uśmiechem i zaczęła smażyć naleśniki.
– Jeśli dokonasz takich samych cudów z naleśnikami, co z kawą, mogę cię nigdy stąd nie
wypuścić, Kaylo.
– Jestem tylko taką sobie kucharką – przyznała. – Ale mam styl. – Przerzuciła zręcznie
naleśnik na talerz, posmarowała masłem i podała Benowi.
Ugryzł duży kęs i pokiwał głową z uznaniem.
– Poproszę o największą porcję.
– Już się robi.
Spałaszowali po pół tuzina naleśników i kończyli po drugiej filiżance kawy, zanim
zaczęli rozmawiać o wydarzeniach z ubiegłego wieczora.
– Muszę wrócić i spojrzeć w oczy temu, co zobaczyłam w lustrze – oświadczyła Kayla.
– Ale nie sama – powiedział Ben. – Zostanę tam przez chwilę.
– Tylko przez chwilę? – spytała z żalem.
– Tak. Potem wyjeżdżamy. Jest niedziela, świeci słońce i wyruszamy w drogę.
– Motocyklem?
Ben skinął głową, sięgając po ostatni ociekający syropem kawałek naleśnika.
– To właściwy czas, ja jestem właściwym mężczyzną, a ty jesteś z pewnością właściwą
kobietą.
– To kuszące, ale mam tyle pracy w domu.
– Kaylo – powiedział surowo – nie dziś.
– Mówisz jak twoja ciotka. Roześmiał się.
– Nikt mi tego wcześniej nie powiedział, ale może coś w tym jest. Jestem przekonany, że
poradziła ci, abyś czasem pozwoliła sobie na odpoczynek. Co do mnie, jest odpowiedni czas,
jestem odpowiednim mężczyzną...
– Wiem, a ja odpowiednią kobietą. Przekonałeś mnie. Kiedy wyruszamy?
– Po jeszcze jednej filiżance kawy, ale już bez naleśników. Sześć to granica moich
możliwości – roześmiał się. – Zatrzymamy się przy domu, ja się rozejrzę, a ty się
przebierzesz. Czy masz coś z czarnej skóry, kochanie? – powiedział przeciągle.
Kayla uśmiechnęła się prowokacyjnie.
– Może cię to zdziwić, doradco.
W jaskrawym słońcu dom wyglądał sympatycznie, ale Kayla była zadowolona, że
towarzyszy jej Ben. Wewnątrz było ciepło i przytulnie.
– Zacznijmy od nowa. Najpierw spójrzmy w lustro – zaproponował Ben.
– Ben...
– Chodź, Kaylo – nalegał. – Czy to tędy? – Przeszedł przez sień z ociągającą się Kaylą.
Pokój zalewało poranne słońce. Przez chwilę oswajał się z blaskiem, który zdawał się bić nie
od okna, lecz od antycznego zwierciadła.
Zbliżył się do lustra, przysłaniając ręką oczy. Ujrzał swoje odbicie, ale ponad ramieniem
dostrzegł też inne.
Była to kobieta o blond włosach przykrytych czepkiem, ubrana w zieloną suknię z białym
kołnierzem. Wstrzymał oddech. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
Po chwili wizja ustąpiła. Odwrócił się do Kayli z całym spokojem, na jaki mógł się
zdobyć, i odetchnął z ulgą. Stała obok niego, a w lustrze odbijała się jej postać. Podszedł
bliżej do lustra.
– Co tam widzisz? – spytała.
– Nic. To znaczy nasze odbicia. To wszystko. – Ben obejrzał dokładnie lustrzaną taflę.
Była zmatowiała i stara, zasnuta w jednym rogu pajęczyną. Tamten przelotny obraz był z całą
pewnością złudzeniem.
– Moim zdaniem wszystko w porządku, Kaylo. Nie widzę niczego niezwykłego.
– Wiem – powiedziała, już przekonana. – To tylko moja bujna wyobraźnia. – Rozejrzała
się po oświetlonym słońcem pokoju. – Jak w ogóle można sobie wyobrazić ducha w tym
blasku? – uśmiechnęła się do niego, szukając potwierdzenia.
– Wyobraźnia to zabawna rzecz, prawda? – wypowiedział te słowa bardziej do siebie niż
do niej. – Dobrze się czujesz?
Oczekiwał twierdzącej odpowiedzi. Kayla wydawała się być w świetnym humorze – co
innego on. Zdobywszy się na uśmiech, zaproponował:
– Dość już duchów. Zbierajmy się do drogi.
– Dobry pomysł – zgodziła się. – Jeśli dasz mi dziesięć minut, przebiorę się i możemy
ruszać.
– Czy mam iść z tobą na górę?
– Nie, duchy czmychnęły i nic mi się nie stanie. – Po chwili zażartowała: – Przyjdź, jeśli
nie wrócę za dziesięć minut.
Ben popatrzył na nią, a potem wszedł do sklepu, który prezentował się zupełnie inaczej
niż dawniej. Uśmiechnął się na ten widok, lecz jego myśli wciąż błądziły wokół obrazu w
lustrze. Wydawał się zbyt realny jak na twór wyobraźni. Ale czym innym mógł być? Po raz
pierwszy nie znalazł racjonalnego wytłumaczenia.
Wyszedłszy ze sklepu, zatrzymał się u stóp schodów.
– Czy jesteś gotowa, Kaylo? – Miał ochotę zapytać, czy wszystko w porządku. Nie chciał
jej jednak niepokoić.
– Prawie. Jak myślisz, czy powinniśmy zrobić kanapki?
– Dobry Boże, nie! – zawołał. – Po dzisiejszym śniadaniu nie będę w stanie niczego
przełknąć. Czy mam ci w czymś pomóc?
– Mam wrażenie, że chcesz przyjść – zawołała.
– Zgadłaś.
– Więc chodź. Już jestem ubrana.
– A to pech – zażartował, przeskakując po dwa stopnie naraz.
– Rzuć okiem na portret Katherine. Wisi w pierwszym pokoju po prawej.
Ben zatrzymał się na progu. Portret był godny uwagi ze względu na podobieństwo do
Kayli. To były jej rysy, jej włosy, jej owal twarzy. Marszcząc brwi, spojrzał na suknię. Była
taka sama, jak ta, którą nosiła kobieta z jego ostatniego snu i kobieta, której obraz ujrzał
przelotnie w lustrze. Głęboko odetchnął i próbował zlekceważyć ogarniający go niepokój.
Ale był naprawdę przejęty. Patrząc na portret, przypomniał sobie, że odzież purytanów
była tego właśnie kroju. Kayla zasiała ziarno w jego umyśle i naturalnie wyobraził sobie taką
suknię, jaką nosiła Katherine.
Jednak nie było przyjemnie stać przed portretem kobiety, która wyglądała jak Kayla, a
jednocześnie przypominała mu kobietę ze snu.
Cofnął się i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Skierował się z ulgą do pokoju
Kayli.
Przez uchylone drzwi ujrzał inne lustro, a w nim odbicie prawdziwej Kayli, jego Kayli.
Była boso, miała na sobie obcisłe, czarne spodnie i jaskrawoczerwony sweter. Otworzył
szerzej drzwi i chciał ją zawołać, gdy nagłe ściągnęła sweter i sięgnęła do szuflady komody
po inny.
Koronkowy biały biustonosz więcej odsłaniał, niż zakrywał. Jej skóra była lekko opalona
i delikatna. Kayla wciąż trzymała w ręku sweter, odcinający się plamą czerwieni od czarnych
spodni.
Ben przybliżył się o krok, z bijącym sercem i spieczonymi ustami. Pożądanie przenikało
go na wskroś i wiedział, że tym razem nie odejdzie.
Właśnie wtedy odwróciła się, wyczuwając jego obecność. Patrzyła mu prosto w oczy, a
ręka trzymająca sweter przesunęła się ku piersiom.
Wreszcie odważył się przemówić.
– Myślałem, że jesteś ubrana. To znaczy byłaś ubrana, kiedy otworzyłem drzwi...
– Wiem. W porządku. – Głos jej drżał, jakby nie mogła złapać tchu. – Zmieniłam zdanie
co do swetra...
– Lubię czerwony.
– Tak?
– A te spodnie są fantastyczne.
– Czarna skóra – powiedziała, nie odrywając oczu od jego twarzy. Miała niski, miękki i
lekko ochrypły głos.
– Skóra... – Zrobił kolejny krok i zwilżył usta językiem.
– Miękka i delikatna i... – nie dokończyła zdania. Zamiast tego postąpiła krok ku niemu i
znalazła się w jego ramionach. Ręce mężczyzny leniwie gładziły nagą skórę jej pleców,
przesuwając się wzdłuż kręgosłupa i niżej.
Ujął w dłonie jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie. Przez obcisłe spodnie
wyczuwał kuszący zarys jej pupy i urocze wklęśnięcie, tam gdzie łączyła się z udami.
Przytulił ją jeszcze mocniej i jego usta odnalazły jej wargi. Kayla rozchyliła usta.
Była jego sennym marzeniem, które w nieprawdopodobny sposób się urzeczywistniło.
– Och, Kaylo, moja Kaylo... – Ocierał się o jej szyję i policzki i powtarzał bez końca jej
imię.
Odpowiadała mu całą sobą, zamierając w jego uścisku, wpierając się nabrzmiałymi
piersiami w jego tors, oplatając ramionami szyję. Potem przemówiła, a jej słowa rzuciły na
niego czar:
– Kochaj mnie, Ben. Teraz. Tak cię pragnę. – Mówiła szeptem, ale jej słowa brzmiały w
uszach Bena jak krzyk.
Wypowiedziała je spontanicznie, pod wpływem namiętności, którą w niej rozpalił.
Wszędzie, gdzie jej dotykał, była erotycznie naładowana – czuła jego wargi na ustach, ręce na
piersiach, ramionach i plecach, biodra napierające na jej biodra.
Gdy tylko ujrzała go w otwartych drzwiach, wiedziała, co się stanie.
Wziął ją za rękę i poprowadził do łóżka. Uśmiechnęła się i chciała rozpiąć biustonosz, ale
Ben powstrzymał ją.
– Pozwól mi – powiedział, delikatnie odsuwając jej ręce. Odpiął zameczek, uwalniając jej
piersi. Kayla patrzyła, jak palcami muska jej sutki. Drobne fale rozkoszy przebiegały przez
skórę.
Ben powoli zsunął stanik z jej ramion i znów pieścił jej sutkę. Kayla zadrżała. Wszystkie
zakończenia włókien nerwowych zdawały się zbiegać tu, pod jego palcami. Czując lekki jak
piórko dotyk, myślała tylko o tym, co by się stało, gdyby ją posiadł. Zadrżała w oczekiwaniu.
– Jesteś piękna – wyszeptał. – Ale chcę cię widzieć całą. – Sięgnął do błyskawicznego
zamka jej spodni i ściągnął je, zdziwiony, jak łatwo skóra zsuwała się z ud, bioder, łydek,
odsłaniając ciało piękniejsze teraz niż wówczas, gdy pozostawało ukryte pod ubraniem.
Jedwab cicho zaszeleścił, gdy ściągał jej majteczki. Dłońmi leniwie wodził po jej ciele.
Niespiesznie podniecająco gładził jej nogi, tylko odrobinę bardziej zmysłowo niż wcześniej
piersi. Kayla zatracała się w swym pragnieniu. Właśnie wtedy jednak przerwał, odsunął się i
wstał, nie spuszczając z niej oczu.
Rozebrał się szybko. Kayla nie czuła zakłopotania. Podziwiała jego ciało, smukłe, ale
zdumiewająco mocne. Opadli na łóżko.
Z wolna pochylił się nad nią, aż jego usta dotknęły jej uda, a potem stopniowo sunęły ku
górze.
Gdy dotarł do bioder Kayli, zaczął delikatnie kąsać wewnętrzną stronę uda, a po chwili
odnalazł źródło rozkoszy.
– Och, Ben – zawołała głosem, który wyzwolił wszystkie powstrzymywane dotychczas
uczucia. – Ben, Ben – jęczała. Wbiła mu paznokcie w ramiona. W końcu porwały ją fale
rozkoszy, która przeszła w krzyk pod wpływem wypełniających ją całą przeżyć.
Ben wolno wodził ustami w górę do jej talii, a w końcu do piersi. Pocałował wyprężoną
różową sutkę. Znów jęknęła. Wszystko w niej wołało o niego. Nie było już odwrotu.
Wreszcie uniósł głowę, przyciągnął Kaylę jeszcze bliżej i ucałował jej oczekujące usta.
Kayla żarliwie oddała pocałunek. Językiem wolno i delikatnie badała jego usta, a ręce
błądziły po plecach, wcięciu w pasie, twardych pośladkach. Ciała przylegały do siebie.
Przejęła teraz inicjatywę. Odnalazła własne pragnienia i wtajemniczała go w nie. Było to dla
niej zupełnie nowe odczucie. Pożądanie ogarnęło ją z nie znaną dotąd siłą.
Ben nie był zaskoczony tą żarliwością. Od początku wyczuwał w niej wielką namiętność,
oczekiwał jej, a jednak rzeczywistość przeszła jego najśmielsze wyobrażenia.
– Cudowne – powiedział na głos z ustami wciąż przy jej wargach. – Cudowne – szepnął
jej wprost do ucha.
Kayla pieszcząc go, upajała się jego okrzykami niekłamanej rozkoszy.
Wreszcie Ben ubrał w słowa wszystkie swoje odczucia.
– Tak bardzo cię pragnę – wyszeptał. – Niemal za bardzo, by to znieść. Nie mogę już
czekać, Kaylo.
Ona również nie mogła czekać. Powiedział mu o tym jej uśmiech, gdy uniosła twarz do
kolejnego pocałunku.
Wypowiedział to w imieniu ich obojga – cudownie było zespalać się w ten sposób i
wiedzieć, że należą do siebie. Chciała mu o tym powiedzieć, lecz nie była w stanie wymówić
tych słów, żadnych słów. Mogła tylko poddać się tej szalonej namiętności, która prowadziła
do oczekiwanej, niewyobrażalnej rozkoszy.
Ben poruszał się teraz szybciej, a ona uniosła biodra na jego spotkanie, krzycząc, gdy ich
ciała, jak ich pragnienia, spotkały się i złączyły, aż nadeszło spełnienie, które przeobraziło
oboje.
Później Ben tulił ją do siebie, odgarniając jej wilgotne włosy z twarzy, całując oczy,
szyję, a wreszcie miękko, delikatnie, usta.
– Pasujemy do siebie, prawda, Kaylo? – Jego głos był pełen satysfakcji i dumy.
Kayla przeciągnęła się i ułożyła wygodnie obok niego.
– Jaką byłam idiotką – stwierdziła, gryząc go delikatnie w ramię – tropiąc duchy i cienie,
gdy powinnam szukać krwi – ugryzła mocniej, nie zważając na jego jęk – i kości.
– Ponieważ nie chcę uważać cię za idiotkę, proponuję, żebyśmy zostali w łóżku przez
cały dzień, nadrabiając stracony czas. – Ben pogładził ją po biodrze.
Ale Kayla usiadła i odgarnęła wilgotne pasma włosów, wijące się wokół jej twarzy.
– Później – zdecydowała. – Teraz mam nieprzezwyciężoną chęć na trochę podniecenia...
– Proszę bardzo – zaproponował.
– Potęgi...
Ben napiął muskuł. Kayla stłumiła uśmiech.
– I siły.
– Jestem do usług.
Kayla pocałowała go szybko, wyskoczyła z łóżka i otuliła się szlafrokiem.
– Po pierwsze, ciepły prysznic, a potem – przejażdżka na twoim słynnym motocyklu!
Ben odchylił się na łóżku i roześmiał.
– Poważnie?
– Ależ tak. Czuję przypływ odwagi i mam ochotę poeksperymentować. Oczywiście, jeśli
jesteś zbyt zmęczony...
Ben odrzucił koce.
– To śmiałe słowa, moja pani. Gdzie jest prysznic?
Kaylę zachwyciło to przelatywanie z łoskotem po wąskich krętych drogach, z rękami
otaczającymi ciasno Bena, z udami obejmującymi jego uda. Oczekiwała szybkości, ryku
motoru, ale nie dreszczu, który ją przenikał. Powietrze pachniało wiosną. Wszystko poza tą
jazdą wydawało się tak odległe! Chciało jej się krzyczeć z radości.
Mknęli brzegiem rzeki, a słońce szło ich śladem, odbijając się od wody i muskając skały.
Właśnie wtedy gdy pomyślała, że mogłaby tak pędzić bez końca, Ben zawołał:
– Jadę do Rockbridge. Myślę, że ci się spodoba. Znów wyjechali na szosę. Wkrótce
dotarli do miejsca równie malowniczego jak poprzednie.
Poprzez drzewa ujrzała spienione morze, na którym nieliczne żaglówki zmagały się z
wiatrem, kołysząc się na grzywiastych falach. Mewy igrały nad wodą. Kayla wciąż była w
wyśmienitym humorze.
W parę chwil później Ben zwolnił i dołączył do strumienia samochodów jadących w
kierunku Rockbridge. Na miejscu zajechał na parking i wyłączył silnik.
Nagła cisza zaskoczyła Kaylę.
– Wciąż mam wrażenie, że nie usłyszysz mnie, jeśli nie będę krzyczeć – powiedziała.
– Wiem – przytaknął Ben. – Czy hałas cię zmęczył?
– Bałam się, że tak będzie – przyznała. – Ale on tak jakby zrasta się z jazdą.
– To szczera prawda. – Ben roześmiał się i poklepał motocykl. – Z cicho mruczącym
silnikiem wydawałby się beznadziejnie zniewieściały. – Spojrzał na Kaylę i odgarnął jej
włosy z twarzy. – A więc podobała ci się przejażdżka?
– Szalenie.
– Spodoba ci się też mój następny pomysł.
– Och, wszystkie twoje dzisiejsze pomysły mi się podobają – odparła z figlarnym
uśmiechem.
Uściskał ją.
– Więc spróbuj tego – bułeczki z homarem.
– Co? – Kayla nie mogła uwierzyć, że Ben jest głodny.
– W Rockbridge można dostać najlepsze owoce morza na całym wybrzeżu, a homar to
ich specjalność.
– Nie mogłabym przełknąć ani kęsa.
– Ja jestem głodny jak wilk, więc przynajmniej dotrzymaj mi towarzystwa.
Gdy dotarli do małej restauracji i Ben złożył zamówienie, Kayla doszła do wniosku, że
jednak się skusi.
– Wiedziałem – roześmiał się i podzielił się z nią swoją porcją – ale potem pójdziemy na
długi spacer.
– Zgoda – odparła i ugryzła duży kawałek homara.
W drodze do doków zatrzymała się nagle.
– Patrz, Ben. Księgarnia.
Popatrzył na okno wystawowe, wypełnione książkami o siłach nadprzyrodzonych,
czarownicach i reinkarnacji.
– Chodź – nalegała. – Wejdźmy.
– Nie. – Nie miał ochoty na zgłębianie sił nadprzyrodzonych. Zwłaszcza dziś, gdy
wszystko tak dobrze się układało.
– Dlaczego nie? – Kayla potrafiła być uparta. – Wciąż mnie to interesuje, nawet jeśli
moja czarownica jest tworem wyobraźni. – Nieznaczny ruch brody przypominał o jej uporze.
Ś
wiadczył, że wciąż nie miała pewności co do swojej czarownicy. Dziś, bardziej niż
kiedykolwiek, Ben chciał uniknąć tego tematu.
Ale gdy zaczęła wchodzić na schodki wiodące do księgarni, złapał ją za rękę.
– Nie musisz tam wchodzić, Kaylo. Kupiłem ci książki w Bostonie.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Kupiłeś dla mnie książki?
Przytaknął, trochę zły na siebie i, jak przyznał, bardziej niż trochę zażenowany.
– Chciałaś je mieć, a ja nie popieram cenzury w żadnej postaci. Nigdy nie popierałem –
dodał z dumą – nawet gdy chodzi o lekko absurdalne obsesje pewnej całkiem dorosłej
kobiety.
– Cóż, nie jestem pewna, czy to absurd czy obsesja. Ale nie będę się spierać, skoro masz
te książki.
– Mam je naprawdę. To przynęta na ciebie, abyś wróciła ze mną do domu.
– Obiecuję – powiedziała, wdzięczna za jego troskliwość. – Wiesz, Benie Montgomery,
czasem mnie zaskakujesz. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Ben otoczył ją ramieniem i tak przytuleni weszli na molo. Stali tam ramię w ramię, aż
zaczęło się zmierzchać.
Ben pochylił się i pocałował ją delikatnie w usta.
– Nie wiem, co w tobie jest, Kaylo Hartwell, ale mam niepohamowaną chęć całowania
cię w miejscach publicznych.
Rozejrzała się. Na nabrzeżu było tylko kilkoro maruderów.
– Może moglibyśmy poczekać, aż wszyscy się wyniosą – zaproponowała, unosząc twarz
do kolejnego pocałunku. – A może nie...
Tym razem pocałunek odebrał jej dech w piersi. Czuła smak morza na wargach Bena i
zapach słonego powietrza na jego skórze.
– A jednak szkoda, że nie jesteśmy sami – zauważył.
– Istotnie – zgodziła się, opierając mu głowę na piersi, gdzie mocno biło jego serce.
Spojrzawszy w górę zmrużyła oczy na widok zachodzącego słońca, które tańczyło gorejącymi
refleksami na jego ciemnych włosach. Jej ciało zadrżało na wspomnienie dzisiejszego ranka.
Ogarnęło ją pożądanie, które domagało się zaspokojenia.
– Wracajmy do domu, Ben. Chcę być tylko z tobą. Bez słowa wziął ją za rękę.
Byli w połowie drogi do New Sussex, gdy Kayla usłyszała pierwszy grzmot i zobaczyła,
jak strzępiasta błyskawica przecięła niebo. W powietrzu wisiała burza.
Ben włączył reflektor. Samotny snop światła prowadził ich wzdłuż krętej drogi miedzy
majaczącymi po obu stronach wysokimi drzewami. Słychać było tylko ryk silnika, ale nawet
on wydawał się przytłumiony. Niczym widmo zbliżył się samochód, minął ich i zniknął. Gdy
zapadła ciemność, znów byli sami. Przez tę chwilę byli jedynymi ludźmi na świecie.
Kaylę przenikało ciepło bijące od ciała Bena i nadal czuła się bezpieczna, nawet gdy
dopadła ich burza. Zamknęła oczy i poddała się nastrojowi chwili.
I wtedy, w ułamku sekundy nie dłuższym niż czas, w którym kolejna błyskawica
przecięła niebo, zrozumiała, dlaczego Ben kocha swą ucieczkę od realnego świata. Motocykl
dawał mu poczucie przygody, a czasem nawet posmak szaleńczego niebezpieczeństwa. Był
jego wolnością.
Gdy dojeżdżali do New Sussex, niebo otwarło się i lunął na nich wiosenny deszcz. Był
ciepły, gwałtowny, pachniał ziemią i morzem.
Struga deszczu chlusnęła za zapięcie kurtki Kayli. Jej ręce uczepione Bena były śliskie, a
woda bryzgała na spodnie i buty. Nie przeszkadzało jej to. Przeciwnie, zachwycało. Odrzuciła
w tył głowę i roześmiała się.
Ben uniósł maskę kasku do góry, żeby widzieć drogę. Kayla pomyślała o podniesieniu
swojej i pocałowaniu go. Groziło to jednak wypadkiem. Oparła się więc pokusie. Ale nie
mogła powstrzymać śmiechu. Ogarnął ją znowu, gdy pomyślała, że zaledwie parę dni temu
była jak najdalsza od myśli o szalonej jeździe motocyklem z własnym prawnikiem. W końcu
był to ten sam mężczyzna, którego wyobraziła sobie jako chudego i przygarbionego starszego
pana, popijającego herbatę w gabinecie.
Gdy Ben wziął ostry zakręt na podjazd przed swoim domem i wjechał do garażu, znów
powróciła do rzeczywistości. Ben chwycił ją za rękę i pobiegli do ciepłej kuchni.
Zdjęli kaski i buty, ściągnęli mokre kurtki. Krople deszczu lśniły na czole Bena i
połyskiwały w jego włosach.
– Przykro mi... – zaczął.
– Nie ma powodu. – Kayla zaczęła się śmiać i przegarnęła palcami swoje wilgotne włosy.
– Chyba mi się kręci w głowie. Ale jazda była wspaniała, fantastyczna. Poczułam się tak
wolna, odważna i szalona... – Spojrzała na niego, unosząc głowę.
Jej blond włosy ściemniały od deszczu i zwisały wilgotnymi pasmami wokół twarzy.
Przód czerwonego swetra miała przemoczony, a mimo to była pełna kobiecego wdzięku,
krucha i bardzo pociągająca.
– To będzie bardzo prywatny pocałunek – powiedział Ben. Pochylił się ku niej, ujmując
jej twarz w dłonie i dotknął jej ust najpierw delikatnie, a potem z całej mocy. Czuła jego
pożądanie, gdy wyszeptał przy jej wargach:
– Tak bardzo cię pragnę. Bardziej niż dzisiejszego ranka, jeśli to w ogóle możliwe.
– Ja też cię pragnę, Ben – powiedziała. Całowała jego twarz i szyję, podczas gdy ręce
walczyły z guzikami koszuli Bena. Jesteś mokry – wyszeptała tuż przy jego piersi.
– Ty też – odparł. – Przeziębimy się, jeśli nie ściągniemy ubrań.
Z prowokacyjnym uśmiechem zdjęła czerwony sweter i stała przed nim tak jak
dzisiejszego ranka. Czuła, jak pod głodnym spojrzeniem mężczyzny jej skóra napręża się w
oczekiwaniu pieszczot.
Odczytując pożądanie na jej twarzy, Ben chwycił ją na ręce i ruszył ku schodom. Jej usta
były znów na jego wargach, gorące i spragnione. Aby odpowiedzieć na pocałunek, zatrzymał
się u stóp schodów i postawił ją.
Pod cieniutką koronką biustonosza ujrzał naprężone i twarde sutki. Pochylił głowę i
przypadł do jednej z nich ustami. Kayla zatraciła się w jego ramionach, poddając się
pocałunkom. Była oszołomiona. Nogi uginały się pod nią i tylko mocne ręce Bena
podtrzymywały ją, gdy błądził ustami po jej wrażliwej skórze.
– Nigdy nie dojdę na górę – szepnął, wtórując myślom w jej wirującej głowie. Wolno
położył ją, ściągnął koszulę i wcisnął za plecy Kayli, aby osłonić ją od twardych schodów.
Widziała, jak pulsuje mu żyła na skroni, gdy pochylił się, usiłując uwolnić ją z oblepiających
ciało spodni. Słyszała gwałtowne bicie jego serca.
Waliło jak młotem, a krew wrzała mu w żyłach. Ukląkł i pocałował najpierw jej kolano, a
potem jedwabistą skórę na udzie. Wreszcie dotarł do źródła rozkoszy, a ona wplotła palce w
jego włosy, wijąc się spazmatycznie i łapiąc powietrze.
Przestało dla niej istnieć wszystko poza dotykiem Bena. Uwolnił tkwiące w niej
szaleństwo.
Wiedział, że jest gotowa, podobnie jak on. Rozpiął dżinsy, ale daremnie usiłował je
ś
ciągnąć. Kayla powstrzymała go. Wciąż klęcząc z rękami na schodku za nią, Ben patrzył z
bijącym sercem, jak uniosła biodra na spotkanie z jego ciałem. Czuł, jak oddech więźnie mu
w gardle.
– Och, Kaylo – wykrztusił wreszcie. – Kaylo.
Po chwili, prowadzony tylko jej kochającymi rękami, wszedł w oczekującą miękkość.
Jego dżinsy ocierały się o nią, ale przyciągnęła go jeszcze bardziej.
Poruszali się razem gwałtownie, szaleńczo. Ich ciepłe i wilgotne ciała prężyły się, serca
waliły jak młotem. Kayla objęła Bena nogami, jakby chciała wciągnąć go jeszcze głębiej.
Wahał się, próbując chronić ją przed intensywnością własnego pożądania, ale wygięła się
zapraszająco w łuk.
Kochali się zupełnie inaczej niż rano, namiętnie, niemal brutalnie, lecz doznali równie
doskonałego zaspokojenia.
Potem Kayla przytuliła się do Bena. Ukryła głowę na jego ramieniu.
– Skoro mowa o podniecającym i szaleńczym... – Pocałowała go w ramię. – Jesteś
najbardziej zmysłowym mężczyzną, jakiego znałam, Benie Montgomery.
– A ty najbardziej niezwykłą kobietą. – Opadł obok niej i z zakłopotanym uśmiechem
zaczął zapinać spodnie.
– Dlaczego ich nie zdejmiesz? – spytała prowokująco. – Moja szaleńcza faza właśnie się
zaczyna. – Z tymi słowy wstała i weszła na górę, ukazując Benowi sprężyste pośladki, mocne,
kształtne nogi i szczupłe kostki. Idąc odpięła biustonosz i rzuciła go na schody.
Ben szybko ściągnął dżinsy i podążył za nią. Gdy wszedł do pokoju, leżała już otulona
pościelą.
– Chodź – zaprosiła. – W końcu to twoje łóżko. Wśliznął się pod kołdrę i przyciągnął ją
do siebie.
Była uległa, giętka i ciepła w jego ramionach.
– Uwielbiam cię dotykać, Kaylo – powiedział, gładząc jej plecy, wcięcie w talii, krągłe
pośladki.
– Ja też – pocałowała go w ramię i smakowała językiem słoną skórę. – A wiesz, co mi się
najbardziej podobało?
Ben spojrzał na nią żartobliwie.
– Mam nadzieję, że to prośba o więcej.
– Mhm – zamruczała jak kotka. – Ale nie teraz.
– Cóż to – krytyka mojej techniki miłosnej?
– Och, nie – zawołała. – Jak mogłabym krytykować coś tak doskonałego?
Ben próbował się skromnie uśmiechnąć, lecz mu się nie udało.
– A więc co?
– Naprawdę podobało mi się, że przez cały dzień ani razu się nie pokłóciliśmy – odparła.
– Proszę, jaki ze mnie wyrozumiały facet. Kayla przerzuciła przez niego nogę.
– Gdy stawiasz na swoim – przypomniała mu.
– Co rzadko zdarza się przy tobie – zażartował.
– Z wyjątkiem dzisiejszego dnia i za to jestem ci wyjątkowo wdzięczny.
– Ja także.
– Widzisz, że możemy się ze sobą zgodzić bardzo, bardzo dobrze. – Znów ją delikatnie
pocałował.
– Tak, możemy, zwłaszcza kiedy nie jesteś taki arbitralny.
– Arbitralny? Ja? Daj spokój, Kaylo.
– Nie zaprzeczaj, Ben. To prawda, ale to chyba po prostu silniejsze od ciebie – stwierdziła
ze smutkiem.
– Mówisz to tak, jakbym był chory. Kayla roześmiała się.
– „Arbitraloza”. – Uniosła się na łokciu i spojrzała na niego. – Ale wiesz co? –
powiedziała uroczyście.
– Nie dbam o to. – Dotknęła jego twarzy, a potem pochyliła się i pocałowała go.
Nie był to delikatny pocałunek, jak zamierzała. On o to zadbał, a Kayla nie pozostała
obojętna.
– Och, Ben – wyszeptała – czy znów możemy się kochać?
ROZDZIAŁ 7
Koło północy zwlekli się z łóżka i poszli do kuchni. Ben usmażył jajka na bekonie. Kayla
zjadła wszystko, oświadczając między kolejnymi kęsami, że to znacznie zdrowsze niż
naleśniki.
– Nie jestem taki pewny – zaprotestował Ben, wyskrobując talerz. – Mnóstwo w tym
cholesterolu.
– Mhm – mruknęła wymijająco Kayla.
– Pomyśl tylko – przypomniał – naleśniki, bułeczka z homarem, a teraz jajka na bekonie.
Nie można powiedzieć, że to zdrowe jedzenie.
– A stek, który przygotowałeś pierwszego wieczora?
– Znów cholesterol.
– W każdym razie wypełnia żołądek.
– Wszystko, co jedliśmy, wypełnia żołądek, Kaylo. Zupa ze skorupiaków i ta smażona
ryba, którą jadłaś na postoju ciężarówek.
– I to mówi facet, który zmiótł największy na świecie kawałek ciasta z jabłkami.
– Możemy się chyba przyznać, że nie należymy do miłośników zdrowej żywności –
powiedział Ben. – Choć moglibyśmy kiedyś spróbować.
– Po co się męczyć? – spytała Kayla ze śmiechem. – Potem i tak bylibyśmy głodni.
Uprzątnęli naczynia. Ben spostrzegł ze zdziwieniem, że Kayla zbiera się do wyjścia.
– O tej godzinie? To szaleństwo – zauważył. – Twoje miejsce jest przy mnie.
– Ależ nie – zaprzeczyła. – Moje miejsce jest w moim domu. Poza tym chcę tam być.
Chcę stawić czoło temu wszystkiemu.
– Nie w środku nocy – sprzeciwił się.
– Ben, jest dopiero za kwadrans pierwsza. Późno, ale nie środek nocy. Lepiej, żebym
wyszła teraz, bo sąsiedzi będą plotkować.
– Nie obchodzi mnie to.
– Ani mnie – przyznała. – Ale nie mogę przyzwyczajać się do zostawania u ciebie. Mam
teraz własny dom, zapomniałeś?
Ben przejechał ręką po potarganych włosach. Gdy wstali, włożył dżinsy, ale wciąż był
boso.
– Poczekaj, aż nałożę buty – powiedział – i odwiozę cię do domu. Nie chcę, żebyś weszła
tam sama.
– Doceniam to – przyznała Kayla.
Za chwilę wrócił z butami i torbą na zakupy.
– To dla ciebie. Książki, z Bostonu. Choć nie jestem przekonany, czy powinienem
popierać te bzdury Kayla postanowiła nie zwracać uwagi na lekceważenie, które wyczuła w
jego głosie.
– Gdybyś nie kupił mi książek, zdobyłabym je w inny sposób. – Otworzyła torbę i
wyłożyła je na stół. – Są świetne – powiedziała po chwili. – Dokładnie o to mi chodziło.
– Tak, tu znajdziesz wszystko, co chciałaś wiedzieć o czarownicach. – Wstał, wyjął jej z
rąk książkę, którą wydawała się najbardziej zainteresowana, i objął Kaylę ramionami. – Nie
mówmy o czarownicach. Mówmy o nas.
– W porządku – roześmiała się Kayla. – Nie sprzeciwiam się, gdy przychodzi do
uścisków.
– Spędziliśmy miły dzień – przypomniał.
– Więcej niż miły – przyznała, tuląc się do niego.
– A teraz czas do łóżka.
– Tak.
– U ciebie czy u mnie?
Kayla nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Ty u siebie, ja u siebie.
– Jesteś pewna? – Zanim odpowiedziała, pocałował ją wolno i namiętnie.
– Cóż – westchnęła – teraz nie jestem już taka pewna. Ale wciąż uważam, że tak będzie
najlepiej, Ben. Jutro mam ciężki dzień.
– Ja też – przyznał z żalem. – Nie znoszę poniedziałków.
– Będą inne weekendy. Dużo wspólnych weekendów.
– Nie pozwolę ci zapomnieć o tej obietnicy – powiedział Ben.
Tej nocy Kayla zaczęła czytać pierwszą książkę, ale minęły dwa dni, zanim mogła znów
do niej sięgnąć. Były to dwa bardzo czynne dni, spędzone na decydowaniu, jakie meble z
domu sprzedać, na przenoszeniu ich ze strychu i salonu do sklepu, przygotowywaniu do
sprzedaży, a wreszcie obsłudze klientów.
Drugiego dnia, gdy Lii poszła do domu, Kayla skorzystała z chwili spokoju. Usiadła w
starym fotelu i otworzyła jedną z książek o czarownicach.
Mimo intrygującego tematu nie mogła się skoncentrować. Może była zbyt zmęczona. A
może jej myśli błądziły gdzie indziej.
Tak było rzeczywiście. Od niedzieli wiele myślała o Benie. Wpadł dwa razy do sklepu i
dzwonił, gdy tylko miał wolną chwilę. Kayla zauważyła, że czeka na te telefony. Cały wolny
czas wypełniało jej wspominanie wspólnie spędzonych godzin i intymnych przeżyć. Ben był
namiętnym mężczyzną, który odkrył w niej, ku jej zaskoczeniu, podobny temperament.
Ale ta namiętność zastąpiła przyjaźń. Co się stało, pomyślała posępnie, z postanowieniem
o utrzymywaniu z Benem wyłącznie przyjacielskich kontaktów? Westchnęła. Powzięła je,
zanim się pierwszy raz kochali. Uśmiechnęła się. Która kobieta nie uległaby urokowi
odzianego w czarną skórę Bena Montgomery’ego?
Zaprzeczanie nie miało sensu. Wciąż doskonale pamiętała szaloną jazdę podczas burzy,
namiętne pieszczoty, chwile nieopisanej rozkoszy. Nie, Kayla, zwolnij. Wszystko dzieje się
zbyt szybko.
Ben stał się jej obsesją, myślała o nim ciągle, pragnęła go, wciąż na nowo przeżywała ich
zbliżenie. Była bliska zakochania się w nim, a wiedziała, co dzieje się z miłością, która
wybucha gwałtownie, nieokiełznanie. Równie szybko się wypala, zwłaszcza gdy związek jest
tak burzliwy jak ich.
Nie chciała, żeby tak się stało. Ona i Ben mieli szansę na coś więcej, jeśli jej nie zmarnują
i postarają się dobrze siebie poznać i zrozumieć. Znów westchnęła.
Zaprosiła go tego wieczoru na kolację. Muszą porozmawiać. Ale najpierw kolacja, a ona
obiecała coś ugotować. To będzie dla niej nowe doświadczenie. Zamierzała przyrządzić coś
zdrowego. Przypuszczała, że Ben doceni tę zmianę. śadnych smażonych ryb i naleśników.
A więc co? Będzie musiała o tym pomyśleć, może trochę poeksperymentować w kuchni.
Jeszcze nie nadeszła pora zamknięcia sklepu, a na podjazd wjechał właśnie samochód z
rejestracją Ohio, z którego wysiadła para w średnim wieku.
– Witam w „Otwierających się Drzwiach” – zawołała, gdy wchodzili na schody.
– Jak dobrze być tu znowu – odparła kobieta, która przedstawiła się jako Ada. – Jesteśmy
od dawna klientami Elinor. Przejeżdżamy tędy kilka razy w roku. Będzie nam jej brakować. –
Zapadła chwila ciszy. – Ale cieszymy się, że sklep znów funkcjonuje. Po prostu uwielbiam
kupować.
– A ja sprzedawać – odparła Kayla, nie będąc całkiem pewna, czy to prawda.
Oglądając zawartość sklepu, Ada wydawała okrzyki zachwytu, ale niczego nie kupiła.
Kayla czuła, że coś jest nie w porządku i Ada w końcu wyjaśniła, o co chodzi.
– Elinor miała o wiele więcej... o wiele więcej rzeczy. Co się stało? Czy jakiś magnat
naftowy wszystko wykupił?
Kayla poczuła ucisk w żołądku. Jeśli tacy ludzie byli poważnymi klientami, to znaczy, że
wpakowała się w kabałę. Możliwe, że popełniła błąd, organizując wyprzedaż, bo klienci
szukają rupieci.
– Postanowiłam wszystko uporządkować – wyjaśniła – i zorganizowałam wielką
wyprzedaż.
– Niemożliwe? Kiedy?
– W ubiegłym tygodniu.
– Słyszysz, Charlie? A my byliśmy w Maryland.
Ośmielona Kayla podtrzymywała rozmowę, pokazując Adzie nowe nabytki i ręcznie
spisane historie.
– Świetny pomysł – stwierdziła Ada. – Ale brak mi tych drobiazgów, które znajdowałam
po kątach, zakurzonych i brudnych.
Wtedy Kayla przypomniała sobie o przyniesionych ze strychu akcesoriach kuchennych,
które miała oczyścić.
– W magazynie mam trochę wyposażenia kuchennego z przełomu wieków.
– To brzmi interesująco – zawołała Ada i udała się z Kaylą na tyły domu.
Gdy Ada oglądała z zainteresowaniem rozmaite sprzęty, Kayla zdała sobie sprawę, że ta
kobieta po prostu jest zachwycona, kiedy sądzi, że sama coś odkryła.
– To już lepiej – mówiła Ada. – Gdyby jeszcze były jakieś historie...
– Szczerze mówiąc, jest jedna – powiedziała Kayla, w myśli dziękując Lii za
wspomnienia z jej wizyt w kuchni panny Hartwell. – Ten pojemnik na ciasto należał do matki
Elinor, a mojej prababki. – Wskazała na drewnianą skrzynkę z zardzewiałymi metalowymi
drzwiczkami. – Pewnego lata ciasto i ciastka zaczęły znikać. Matka Elinor podejrzewała
dzieci, ale okazało się, że to sprawka oswojonego szopa. Nauczył się podnosić uchwyt i
uciekać z porcją ulubionych ciasteczek.
Ada była zachwycona. Kayla podała umiarkowaną cenę i natychmiast sprzedała
pojemnik. Obiecała nawet spisać historię i przesłać ją później.
– Nie ma pośpiechu – zapewniła Ada.
Gdy Kayla pożegnała klientów, uświadomiła sobie, że dla dobra sprawy musi zostawić
parę zakurzonych rzeczy upchniętych po kątach, aby umożliwić ich „odkrycie”.
Zanim samochód zniknął za rogiem, podjechał następny. Kayla z ulgą powitała Terrie
Fiore. Chwilowo miała dość klientów.
– Czy spóźniłam się? – zawołała Terrie.
– Tylko jeśli chcesz coś kupić. Na kieliszek wina przybyłaś w samą porę.
– To właśnie miałam nadzieję usłyszeć – oznajmiła Terrie. – Mam ochotę na plotki.
– To świetne miejsce na coś takiego – odparła Kayla. Odwróciła napis na drzwiach i
powiedziała:
– Wreszcie zamknięte. A teraz chodź ze mną do prywatnego skrzydła, które składa się
wyłącznie z kuchni, – Moje ulubione miejsce w każdym domu – oświadczyła Terrie, idąc
obok Kayli.
– Och, pewnie chciałaś obejrzeć sklep?
– Niekoniecznie – odparła Terrie. – Nie wiem nic o antykach, poza tym, że są stare.
Czekały długo, mogą jeszcze zaczekać. Zobaczę sklep kiedy indziej.
Kayla roześmiała się.
– To mi się podoba. Ja też mam dosyć sklepu na dziś.
– Ale to był dobry dzień?
– Dobre dwa dni. Jak tak dalej pójdzie, będę potrzebowała księgowego, Lii radzi mi
zatrudnić osobę o takich kwalifikacjach. – Wyciągnęła z kieszeni ostatnie czeki.
– Sukces – zauważyła Terrie. – Wypijmy za to. – Trąciły się kieliszkami, a potem Terrie
zawołała: – Och, byłabym zapomniała. Mam ci powiedzieć, że Ben spóźni się na kolację.
– To dobrze.
Terrie popatrzyła na Kaylę ze zdziwieniem.
– Będę miała więcej czasu na zastanowienie się, co przygotować.
– Zapewniam cię, że nie musisz się spieszyć. Ben zajmuje się jednym z naszych
najbardziej gadatliwych klientów, który właśnie po raz kolejny zmienia swój testament.
– Ciężkie życie – zażartowała Kayla.
– Nie dla mnie. Ja mówię: do widzenia i znikam. A więc co gotujesz? – zmieniła nagle
temat Terrie.
– Chciałam ugotować coś zdrowego.
– To byłaby miła odmiana dla Bena.
– Dla mnie też – przyznała Kayla. – Myślałam o warzywach duszonych na sposób
chiński.
– Dobry pomysł.
– Szczerze mówiąc, nie jestem najlepszą kucharką na świecie, ale tego nawet dziecko nie
może zepsuć.
– Czy masz chiński garnek?
Kayla wyjęła z szafki duży, wysłużony garnek.
– Pokroić warzywa, dodać oleju arachidowego, sosu sojowego i gotowe – wyrecytowała.
– A może trochę mięsa? – podsunęła Terrie. Kayla potrząsnęła głową.
– Próbuję wyeliminować cholesterol.
– Kurczak?
– Masz rację – zgodziła się Kayla. – Wkroję trochę białego mięsa.
Zmieniając znów temat, Terrie spytała:
– A wiec w niedzielę odbyłaś przejażdżkę motocyklem?
Kayla roześmiała się.
– Wiadomości szybko rozchodzą się w New Sussex.
– Czy jesteś zaskoczona?
– Ależ nie. Dobrze się bawiliśmy, choć złapał nas deszcz.
– Gdy Ben pozwala sobie na luz, potrafi być zabawny – powiedziała Terrie.
Kayla uśmiechnęła się do siebie.
– Tak, potrafi.
– On cię naprawdę lubi.
– Ja go też.
Terrie zdawała się czekać, że Kayla rozwinie ten wątek.
– Tb wszystko, co zamierzam powiedzieć – uśmiechnęła się szeroko do Terrie. – Ben i ja
jesteśmy po prostu przyjaciółmi.
Terrie roześmiała się.
– Zrozumiałam. Ale ja naprawdę nie wścibiam nosa w nie swoje sprawy. Po prostu
bardzo lubię Bena. To nasz najlepszy przyjaciel i świetny facet.
– Wiem. – Teraz Kayla miała okazję porozmawiać o Benie, lecz powstrzymała się. Za
wcześnie na ujawnianie uczuć. Zamiast tego postanowiła pokazać Terrie książki o
czarownicach.
– W tej natknęłam się na coś bardzo interesującego – powiedziała, podając Terrie książkę.
– Jak to?
– Znalazłam coś o tym wyrażeniu, które mnie zaciekawiło. Pierwszy rozdział opisuje
„otwierające się drzwi”. To wejście do świata mistycyzmu i czarów.
– Poważnie? – zdziwiła się Terrie, najwyraźniej zaintrygowana. – Czy dowiedziałaś się
czegoś więcej o Katherine?
Kayla skinęła głową. W ułamku sekundy zdecydowała się nie wspominać o zjawie, choć
był to temat, który zainteresowałby Terrie. Ale Kayla wciąż próbowała przekonać samą
siebie, że Ben miał rację, mówiąc, iż zjawa jest tworem jej wyobraźni.
– Cóż więc nowego na temat tajemniczej antenatki?
– ponaglała Terrie.
– Zdaje się, że Katherine Hartwell została powieszona za „przestawanie z czarownicami”.
– „Przestawanie z czarownicami”? Jaki dziwny zwrot.
– Odkryłam, że Katherine organizowała coś w rodzaju podziemnego szlaku dla czarownic
i przemycała oskarżone kobiety poza obręb miasta. Została ujęta, skazana i powieszona.
– Jak sądzisz, czy ktoś ją wydał, czy też złapano ją na gorącym uczynku?
– Nie wiem, ale miejscowa społeczność najpewniej była wzburzona jej zachowaniem. Jak
się wydaje, nie należała do osób, które podporządkowują się komukolwiek.
– Wspaniałe – powiedziała Terrie ze śmiechem.
– Bratnia dusza. Podoba mi się.
– Bardzo nowoczesna kobieta – dodała Kayla.
– Prawdopodobnie to ją zgubiło – zamyśliła się Terrie. – Sprawia również wrażenie
silnej. Chciałabym o niej wiedzieć więcej.
– Postanowiłam wszystko dokładnie zbadać. Te książki tylko o niej napomykają. Gdy
znajdę wolną chwilę, zajrzę do miejscowej biblioteki.
– Nie jest, niestety, największa – poinformowała ją Terrie. – Będziesz miała większe
szanse w Salem, gdzie dokumentacja jest pełniejsza. Tam możesz uzupełnić to, co już masz.
To wspaniała historia, młoda kobieta odważnie i samotnie przeciwstawiająca się ówczesnemu
prawu i konwenansom. – Uśmiechnęła się szeroko. – Czy ona kogoś nie przypomina?
Kayla roześmiała się.
– Ciekawa jestem, czy w jej życiu nie było wysokiego, przystojnego mężczyzny?
– Tylko bez porównań, Terrie.
– Cóż, między tobą a Katherine jest fizyczne podobieństwo...
– To prawda, ale na tym podobieństwa się kończą. Zamierzam jednak posłuchać twojej
rady i pojechać do Salem. Gdy zwiedzałam muzeum i Dom Siedmiu Szczytów, nie miałam
pojęcia, jak blisko jestem związana z tą historią.
– Teraz będziesz miała inny punkt widzenia – powiedziała Terrie.
– Moja ciekawość niewątpliwie została rozbudzona. Muszę się dowiedzieć wszystkiego o
Katherine – postanowiła Kayla.
Terrie spojrzała na zegarek.
– Skoro mowa o apetycie, dziś ja gotuję i mam wrażenie, że kolejka już się ustawia. –
Szybko dokończyła wino i wstała.
– Proszę, wpadnij wkrótce – zapraszała Kayla.
– Nie zachęcaj mnie, bo będziesz miała we mnie codziennego gościa.
– Jeśli moje duszone warzywa okażą się smaczne, to odważę się zaprosić na nie ciebie i
Andy’ego.
– Bardzo chętnie – odparła Terrie. – Jemy wszystko.
– Szczęśliwie Ben tak samo.
Kayla miała rację. Ben spałaszował kolację w rekordowym tempie.
– Doskonałe warzywa i świetne przyprawy – stwierdził. – Jestem zaskoczony, że
dotychczas nie ujawniłaś talentu do gotowania.
– To właściwie moje jedyne danie – przyznała się Kayla.
– Och, nie – zaprzeczył. – Robisz wspaniałe naleśniki.
Kayla roześmiała się.
– Wystarczy tylko rozgrzana patelnia. A tutaj wszystko zależy od dobrze nagrzanego
chińskiego garnka.
– Czy to znaczy, że wystarczy kupić takie naczynie?
– spytał, wskazując garnek.
– Wątpię, czy w sklepie znajdziesz dużo chińskiego sprzętu kuchennego. Ale będę
szczęśliwa, mogąc służyć ci swoim.
Przez długi czas Ben nie odpowiadał. Myślał o Kayli. Włożyła naczynia do zlewu i
podała wielką miskę owoców na deser. Patrzył na nią z przyjemnością. Chciał jej powiedzieć,
jaka jest wspaniała, jak bardzo się nią zachwyca.
– Mam lepszy pomysł – odezwał się wreszcie.
– Możemy co wieczór jeść razem. W ten sposób to, co moje jest twoje i odwrotnie. W
porządku?
Gdy tylko wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że popełnił duży błąd. Kayla
milczała.
– Domyślam się, że znów działam zbyt szybko – powiedział. – Jak za pierwszym razem.
Nie mogę się nauczyć, prawda?
Kayla usiadła obok niego.
– Myślę, że oboje działamy zbyt szybko, Ben. Przeskoczyliśmy stadia pośrednie.
Głównym wrogiem kochanków jest pośpiech.
– Czy możemy zwolnić?
– Myślę, że tak. Musimy – dodała.
– Spróbuję – oświadczył Ben. – Ale to nie będzie łatwe, bo tak dobrze gotujesz – dodał,
natychmiast rozładowując atmosferę.
Właśnie tego potrzebowała.
– Szybko znudziłyby ci się naleśniki i duszone warzywa.
– Wypróbuj mnie. Nie, zapomnij, że to powiedziałem – doradził Ben – i opowiedz mi, jak
idą interesy w „Otwierających się Drzwiach”.
– Lepiej niż przypuszczałeś.
– Tego nie powiedziałem – odparł.
– Ale pewnie pomyślałeś. W porządku, ja też tak myślałam. – Podeszła do biurka i wyjęła
kasetkę na pieniądze. – Spójrz na to. Wszystkie czeki, jakie otrzymałam od dnia otwarcia –
rozpostarła je. – Nieźle, prawda?
– Całkiem nieźle.
– Zatrudniam księgowego – oznajmiła z dumą. Ben wziął czeki z jej ręki i przejrzał je
pobieżnie, marszcząc brwi.
– O co chodzi? – spytała i szybko dodała: – Teraz nie prowadzę wyprzedaży
podwórzowej, Ben. Nie mogę.
– Jasne, że nie. – Oddał jej czeki.
– Więc o co chodzi?
– Kaylo, powinnaś odnotować nazwiska tych ludzi, ich prawa jazdy i numery kart
kredytowych.
Kayla zacisnęła usta, zła na siebie.
– Nie pomyślałam o tym. Ale to naprawdę nie ma znaczenia – dodała. – Większość z nich
mieszka w New Sussex i nie wygląda na oszustów.
– Nigdy nie można być pewnym.
– Ja jestem pewna – powiedziała buntowniczo.
– No wiesz, Lii zna wszystkich miejscowych klientów.
– A co z przyjezdnymi? – Nie chciał się sprzeczać, ale nie mógł powstrzymać się przed
udowodnieniem swojej racji.
– Oni wszyscy byli bardzo mili, Ben, starsze panie, małżeństwa, które tu kiedyś bywały...
– Kaylo, najsympatyczniejsi ludzie czasem okazują się kryminalistami.
– Nie ci ludzie, Ben. Istotnie, nabywcy pojemnika na ciasto mieszkają w Ohio, ale bywali
tu poprzednio.
– Tak powiedzieli.
– I ja im wierzę, Ben. Tym razem – podniosła głos – nie masz racji.
– Mam nadzieję. Ale jeśli zamierzasz prowadzić interesy, zmusisz być bardziej
praktyczna. To wszystko, co mam do powiedzenia. – Z wyrazu oczu Kayli i jej
niezadowolonej miny powinien się zorientować, że wchodzi z nią w konflikt, lecz tym razem
nie zamierzał się wycofać. Chciał, żeby Kayla odniosła sukces. A nie osiągnie go, jeśli
pozostanie tak naiwna.
Jednak nie zamierzała łatwo przyznać mu racji.
– A więc znów mnie osądzasz. Krytykujesz, zamiast się cieszyć. Mówisz mi, że nie
wiem, jak prowadzić interesy…
– Kaylo...
Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Prowadzę je po swojemu, Ben. A jeśli tak się składa, że wierzę ludziom, to moja
sprawa.
– Ale później mógłby z tego wyniknąć problem. – Powinien milczeć. Nie mógł się jednak
powstrzymać.
– Mój problem, nie twój – rzuciła. Ben podniósł rękę do góry. Bez skutku.
– Dopóki to tylko zabawa i przejażdżki motocyklem, dogadujemy się wspaniale. Ale gdy
przychodzi do czegoś poważnego, po prostu nie możesz się ze mną zgodzić, czy tak?
– Wszystko w tobie aprobuję, Kaylo. Gdybyś chwilę pomyślała, wiedziałabyś, że to, co
jest ważne dla ciebie, jest ważne również dla mnie. Poza tym – dodał z półuśmiechem –
przeżyliśmy chyba coś więcej niż tylko zabawę, prawda?
Kayla uparcie milczała.
– Troszczę się o ciebie, Kaylo. Ponieważ się troszczę, próbuję ci radzić. – Ben zdawał
sobie sprawę, że zajmuje obronną pozycję. Nie miał jednak wyboru. Zdawała się go nie
rozumieć.
– Nie prosiłam o radę, prawda? – Uśmiechnęła się słodko i ugryzła duży kęs jabłka.
– Jesteś nierozsądna, Kaylo. Myślę, że wiem dlaczego.
– Jestem pewna, że mi powiesz. – Zacisnęła usta.
– Tak, powiem. Zaczęłaś tę kłótnię, ponieważ nie chcesz rozmawiać o niedzieli.
Próbujesz stawiać przeszkody i znów ode mnie uciekasz.
Kayla przez długą chwilę milczała, a potem odparła:
– A więc doszła jeszcze psychologia. Zadziwiasz mnie, Ben..
– Robisz uniki – stwierdził.
Kayla z westchnieniem odchyliła się do tyłu i spojrzała na niego zamyślona.
– Gdybyś się zastanowił, zrozumiałbyś, że chcę nam dać czas na przemyślenia. Kochanie
się to wspaniała rzecz, ale są też inne sprawy.
– Wymień choć jedną – wyzwał ją Ben.
– W porządku. Spójrzmy prawdzie w oczy. Po pierwsze, zawsze oceniasz moje decyzje
bez wysłuchania moich racji.
Chciał przerwać, ale zrezygnował. Słowo „po pierwsze” wskazywało, że to dopiero
początek.
– To mnie rani i złości, odkąd się poznaliśmy. Myślę, że posunęliśmy się zbyt daleko i
zbyt szybko w naszej znajomości.
Nie to chciał usłyszeć. Nie był jednak zaskoczony.
– Tak, niedziela była wspaniała, tak, chcę się z tobą widywać. Ale potrzebuję trochę
przestrzeni i czasu, żeby się zastanowić. Ty też, Ben.
– Ty mi mówisz, żebym to przemyślał? – uśmiechnął się ponuro.
– Tak. Jesteś prawnikiem, a nie typem człowieka, który działa irracjonalnie, złości się i
nie panuje nad sobą. Ja też zachowałam się irracjonalnie – przyznała.
– Nic podobnego – zaprzeczył Ben, chcąc uniknąć kolejnej utarczki.
– Zdajesz sobie sprawę, co jest powodem naszych kłótni, prawda? – Zanim zdążył
odpowiedzieć, Kayla zrobiła to sama. – Próbujesz rządzić moim życiem.
– Chwileczkę – przerwał Ben. – Czy mogę ci przypomnieć, że to, co ty nazywasz
rządzeniem, ja określam mianem przyjaźni. Chcę się o ciebie troszczyć. Chcę dla ciebie
wszystkiego, co najlepsze. Jak myślisz, jak się czuję, gdy ty odpowiadasz atakiem? – Nie
mógł opanować narastającego gniewu.
– Tak samo jak ja się Czuję, gdy mnie osądzasz i mówisz, co mam robić – odparła. –
Wtedy mam ochotę wysłać cię do wszystkich diabłów. Tak byłoby łatwiej. – Kayla zamilkła
na chwilę. – To znów się zaczyna, prawda? Powinniśmy zbliżać się do siebie, a uderzamy na
oślep. Coś złego pojawia się między nami.
– Niekoniecznie złego, ale z pewnością niezwykłego – powiedział Ben. – śadna inna
kobieta nie wyprowadziła mnie tak szybko z równowagi ani tak mocno mnie nie pociągała.
Pragnąłem cię od pierwszej chwili. To się nie zmieniło.
Kayla westchnęła. Pojmowała jego namiętność, bo sama też ją odczuwała.
– Nawet, jak się złościmy, coś nas do siebie przyciąga, prawda? Wściekam się na ciebie i
emocje są prawdziwe. A kiedy zastanowię się nad tym później... – pokręciła głową, niezdolna
ubrać myśli w słowa. Wreszcie powiedziała w zamyśleniu:
– Gniew i namiętność są tak powiązane, a moje uczucia tak intensywne, że nie mogę
uwierzyć, że są moje.
– Wiem, co masz na myśli, bo ja czuję to samo. Wszystko przydarza się mnie, a jednak
reakcje są jakby kogoś innego – potrząsnął głową Ben. – Nie wiem, co o tym myśleć. Odkąd
cię spotkałem, zdaje mi się, że jestem na przejażdżce kolejką górską.
Kayla uśmiechnęła się.
– Ja też mam takie wrażenie.
– Dokąd zajedziemy? – spytał Ben. – Czy będziemy zbliżać się do siebie, a potem
uderzać na oślep, aż zdarzy się wybuch, którego skutków nie zdołamy naprawić? Czy w tej
sytuacji możemy coś przedsięwziąć?
– Możemy, choć nie wiem co.
– Wyrwijmy się – zaproponował Ben. – Z tego domu i tego miasta.
– Nie wiem, Ben...
– Nie teraz. Za parę dni. Moglibyśmy pojechać do Gloucester albo Salem. Moglibyśmy
pójść do kina, zjeść homara. To jest zdrowe – dodał żartobliwie.
– Rzeczywiście – zgodziła się z uśmiechem.
– A więc?
– Bardzo bym chciała. Porozmawiamy na ten temat za parę dni.
Odprowadziła go do drzwi. Pocałował ją lekko w policzek i doradził:
– Nie zapomnij...
– Wiem. Zamknąć drzwi.
Ben uśmiechnął się szeroko. Wszystko będzie w porządku, pomyślał.
– Jeszcze jedno, Kaylo – powiedział niemal surowym głosem.
– Tak, Ben? – czekała cierpliwie.
– Moje gratulacje z powodu sklepu. Jestem z ciebie dumny.
ROZDZIAŁ 8
Kayla otworzyła nagle oczy. Obróciła się i spojrzała na zegarek. Piąta trzydzieści – nawet
nie świt. Wtuliła się w pościel. Mogła jeszcze pospać przynajmniej godzinę, gdyby tylko
zdołała zasnąć.
Na próżno. Gdy zamykała oczy, otwierały się znów. Nigdy nie miewała takich kłopotów.
Zwykle natychmiast zasypiała kamiennym snem. Co stało się teraz? To przez Bena,
pomyślała. Jeśli chciała zrzucić na kogoś winę za swoją bezsenność, on był właściwym
kandydatem.
Mimo że rozstali się w przyjaźni, ubiegły wieczór nie zadowolił żadnego z nich. Znała
powód. Wciąż ich znajomość przypominała przejażdżkę górską kolejką, w górę i w dół, ze
szczytu w przepaść. Miała nadzieję, że wspólny wyjazd im pomoże. Ale zastanawiała się, czy
kiedykolwiek będą w stanie żyć ze sobą bez wstrząsów.
Wciąż go pragnęła. To się nie zmieniło. Nawet teraz pamiętała, co czuła, gdy go
obejmowała, całowała, kochała się z nim. Doznawała wtedy czegoś nowego, nieznanego i
wspaniałego.
W takim razie dlaczego wszystko jest tak skomplikowane? Pytanie pozostawało bez
odpowiedzi. Ben zaprzątał jej myśli. Teraz już na pewno nie zaśnie.
Wiec co robić? Z westchnieniem powzięła decyzję. Odrzuciła kołdrę i sięgnęła po
ubranie. Było tylko jedno wyjście.
Wygodny dres był jej codziennym strojem w Kalifornii. Służył do wszystkiego, od tenisa,
przez zakupy, do odpoczynku w domu. Dziś spełni swą podstawową funkcję. Włożyła
skarpetki, tenisówki, związała włosy i zeszła na dół.
Powietrze było krystaliczne i chłodne, doskonała pora na bieg. Rozpoczęła od rozgrzewki
w dół stromego wzgórza. Wiedziała, że u stóp wzgórza płynie strumień.
Odetchnęła głęboko powietrzem przesyconym aromatem wiosny. W taki poranek mogła
biec bez końca. Przedarła się przez drzewa rosnące nad strumieniem i pobiegła wzdłuż
brzegu.
Potem strumień gwałtownie skręcił, spłynął po kamieniach i zwęził się tak, że drzewa nad
nim niemal się stykały. Kayla zwolniła, szukając miejsca do przejścia i zachwyciła się
otaczającym ją pięknem. Słońce wynurzało się wolno zza horyzontu, pokrywając czerwienią
szczyty drzew, powietrze stawało się cieplejsze, a niebieskawa mgła podnosiła się znad
strumienia. Wszystko wyglądało tajemniczo i jak z innego świata. Zwolniła, zaczęła iść,
wreszcie się zatrzymała.
Mgła, która kłębiła się nad wodą, zdawała się przybierać kształty, gdy tak wznosiła się i
opadała, wirując w oszalałym tańcu. Serce Kayli zaczęło walić w piersi. Odczuła znajome
ukłucie na karku jak dotknięcie zimnej, wilgotnej ręki. Wiedziała, co się dzieje, i nie była w
stanie temu zapobiec.
Z mgły wyłaniała się kobieta. Kayla stała nieruchomo. Patrzyła, jak mgła przybiera
znajome kształty, sylwetki kobiety, w ubraniu z grubego, zielonkawo-szarego materiału.
Katherine – bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że to ona – patrzyła wprost na nią z
napięciem w oczach. Kayla oniemiała, stała jak zahipnotyzowana.
Nie było słychać żadnego dźwięku. Wydawało się, że ucichło nawet bulgotanie
strumienia. Wreszcie Kayla zdołała wykrztusić:
– Czego... czego... ty... chcesz ode mnie?
Mogłaby przysiąc, że Katherine zamierzała odpowiedzieć. Jej oczy błagały o coś, ręka
wyciągała się ku Kayli, która chciała uciec, ale miała wrażenie, że coś ją przyciąga ku tej
nieszczęsnej postaci.
Nigdy się nie dowiedziała, co mogłoby nastąpić. Nagły podmuch wiatru rozwiał mgłę i
Katherine zniknęła.
Kayla stała jak zamurowana. Cała drżała. Nie próbowała się ruszyć. Patrzyła na mgłę,
jakby czekając na coś jeszcze. Wreszcie przez opary przedarło się słońce.
Wówczas odwróciła się i wolno udała się w kierunku domu, potykając się co krok. W
głowie miała zamęt. Nie chciała wierzyć własnym oczom. Ale wiedziała, że to, czego była
ś
wiadkiem, zdarzyło się naprawdę.
Gdy do sklepu zajrzała Lii, Kayla pracowała w magazynie.
– Usiłuję wypolerować to krzesło – zawołała. – Czy mogłabyś zastąpić mnie w sklepie?
Lii zgodziła się, ale była zaintrygowana. Zazwyczaj przed otwarciem sklepu plotkowały.
Kayla nie była jednak w stanie rozmawiać.
Wtarła szczotką środek czyszczący w poręcz dębowego krzesła i poczekała, aż wsiąknie,
a potem starła powłokę farby, odsłaniając naturalne drewno. Jest piękne, pomyślała.
Czyszcząc je, nagle uświadomiła sobie, że to krzesło, własność rodziny Hartwellów, pochodzi
z siedemnastego wieku. Mogło nawet należeć do Katherine.
Cofnęła rękę jak oparzona. Potem przywołała się do porządku i znów zabrała do pracy.
To przecież tylko krzesło.
Ale odstawiła je i gdy około pierwszej Lii znów wetknęła głowę do magazynu, Kayla
wymieniała guzy na pikowanej kanapie.
– Co powiesz na lunch? – spytała Lii. – Przyniosłam trochę grochówki.
Kayla już miała odmówić, ale zmieniła zdanie.
– Z chęcią zjem zupę – przyznała – i potrzebuję odpoczynku.
– Na pewno – zgodziła się Lii. – Pracowałaś ciężko cały ranek.
W tym momencie Kayla zdecydowała się opowiedzieć Lii, co się wydarzyło.
Nie było łatwo ująć w słowa wrażenia ze spotkania nad strumieniem. Nawet Benowi
zwierzyła się ze swoich przeżyć dopiero pod wpływem autentycznego przerażenia.
Słuchała, jak Lii plotkuje o ludziach szukających prezentów ślubnych, oglądających, lecz
nie kupujących.
– Ale tworzymy sobie dobrą, solidną klientelę – stwierdziła. – Wrócą tu. Jestem tego
pewna.
– Mam nadzieję – odparła Kayla. Wiedziała, że powinna okazać więcej entuzjazmu, ale
nie była w stanie go w sobie wzbudzić. Musiała przestać myśleć o zjawie, którą ujrzała nad
strumieniem, a na to był tylko jeden sposób – opowiedzenie o niej.
Kolejne pytanie Lii umożliwiło jej zmianę tematu rozmowy.
– Nie myślisz teraz o interesach, prawda? – zauważyła starsza pani.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza – przyznała Kayla.
– Każdy by się zorientował, że jesteś wytrącona z równowagi. Mam nadzieję, że nie z
powodu mego bratanka.
Kayla zawahała się przez moment. Mogła odpowiedzieć twierdząco i sprowadzić
pogawędkę na inne tory. Rozmowa o Benie byłaby pretekstem, aby zaniechać zwierzeń.
Kayla postanowiła jednak zaryzykować.
– Nie, to nie Ben – odparła. – To Katherine.
– Katherine? – Przez chwilę Lii nie wiedziała, co powiedzieć. Potem przypomniała sobie.
– Och, Katherine, ta z portretu.
– Właśnie ta. Trochę poszperałam i dowiedziałam się, że powieszono ją jako czarownicę.
Lii skończyła zupę, a zmarszczki na jej twarzy się pogłębiły.
– Słyszałam o tym – powiedziała.
– Naprawdę? Nie sądziłam, że wiesz coś o Katherine. – Kayla była podniecona. Może
uda jej się pobudzić pamięć Lii i usłyszeć stare historie rodzinne.
– Wiesz, jacy są starzy ludzie. Pamiętają tylko to, co ich interesuje, a czasem nawet i tego
nie. Czarownice i magia nigdy nie zaprzątały mojej uwagi. Elinor była inna. Często
rozmawiała z moją matką o dziejach New Sussex. Zdaje się, że rodzina Montgomery eh była
wplątana w tę sprawę. – Lii pokiwała głową. – Powinnam była przysłuchiwać się tym
opowieściom, ale nigdy tego nie robiłam.
– A więc nie pamiętasz niczego z rozmów matki i Elinor?
– Ani słowa poza tym, że Katherine została powieszona. Tak, to pamiętam. Obawiam się,
ż
e dla mnie to stare dzieje. Przykro mi, Kaylo. Ty jesteś zafascynowana tą sprawą, a ja nie
mogę ci pomóc.
– Rzeczywiście, zafascynowana. Ale nie ogarnięta obsesją – dodała szybko.
Lii spojrzała na nią.
– Och, moja droga, nie powiedziałam, że to obsesja.
– Wiem, że nie. – Kayla zmusiła się do uśmiechu. – Myślę, że się trochę bronię. Ale
historia jest szokująco niezwykła. Kiedy się nią zainteresowałam, nie mogłam już przestać –
roześmiała się. – To brzmi jak przyznanie się do nałogu.
– Nie – zaprzeczyła Lii. – To po prostu ciekawość.
– Prosiłam Bena o wyszukanie w Bostonie książek o czarach.
– Co, jak podejrzewam, zrobił niechętnie. Kayla przytaknęła.
– Chciałam wiedzieć o tym więcej, bo... bo...
– Mów, dziecko. Teraz ja zaczynam być ciekawa.
– Ponieważ zobaczyłam Katherine, to znaczy zjawę... albo coś w tym rodzaju... – Kayla
umilkła. Potem pod wpływem zachęcającego spojrzeniem Lii szybko opowiedziała, jak po raz
pierwszy zobaczyła Katherine w lustrze.
– Powiedziałam Benowi – przyznała się. – Właściwie nie miałam wyboru, bo z mojego
zachowania domyślił się, że zdarzyło się coś naprawdę niezwykłego.
– Wyobrażam sobie, że miał na to jakieś racjonalne wyjaśnienie.
– Mnóstwo – odparła Kayla. – I wierzyłam w każde z nich, a przynajmniej się starałam.
Aż do dzisiejszego ranka...
– Znów ją zobaczyłaś?
– Nad strumieniem, wyłaniającą się z mgły. Lii, widziałam ją jak teraz ciebie i
przysięgam, że próbowała mi coś powiedzieć.
Wreszcie to z siebie wyrzuciła. Teraz czekała na reakcję Lii. Starsza pani milczała.
– Widzę, że mi nie wierzysz. Myślisz, że oszalałam – prowokowała Kayla. – Myślisz, że
mam halucynacje...
Lii uniosła rękę, aby powstrzymać Kaylę, ale odpowiedziała dopiero po chwili.
– Sądzę, że nie oszalałaś. Mądrzejsi ode mnie próbowali obcować ze światem duchów...
Kayla skrzywiła się w myśli.
– I niektórzy z nich twierdzą, że im się to udało. śycie jest tak pełne tajemnic, że nigdy
nie powiedziałabym, iż nie widziałaś... czegoś.
– Widziałam ją, Lii – upierała się Kayla.
– Hm. – Lii odsunęła na bok talerz i oparła podbródek na ręku. – Nie wiem, co widziałaś,
ale mam tylko jedną radę. Zbadaj to. Cokolwiek to było, nie próbuj się przed tym chować
albo odsuwać od siebie. Zbadaj to, Kaylo.
Kayla odetchnęła z ulgą.
– Och, Lii. Sprawiasz, że czuję się normalnie. To właśnie zamierzałam zrobić. Książki
kupione przez Bena traktują o czarownicach, ale nie o mojej rodzinie. Książka, którą
znalazłam w biurku Elinor, zawierała pewne fakty, ale ja potrzebuję o wiele więcej.
Potrzebuję dowodów, szczegółów.
– Jest przecież Salem, Kaylo.
– Wiem i zamierzam jechać tam podczas weekendu. Czy mogłabyś zająć się sklepem?
– Oczywiście – odparła uszczęśliwiona Lii.
Ben zerknął na kalendarz. Upewnił się, że to koniec przedpołudniowych zajęć. Terrie
wyszła na zakupy, a za chwilę w drzwiach pojawi się Andy. Ben przeciągnął się z
zadowoleniem. Zamierzali pograć w koszykówkę.
W oczekiwaniu na przyjaciela Ben postanowił porozmawiać z Kaylą. Sygnał odezwał się
kilkakrotnie, zanim odebrała.
– Cieszę się, że cię zastałem – powiedział. – Myślałem, że wyszłaś.
– Polerowałam krzesło na zapleczu – odparła.
– Tęskniłem za tobą. – Ben przeszedł od razu do rzeczy.
– Od ubiegłego wieczora?
– Tak. – Ben nie dbał o to, że sprawia wrażenie zakochanego smarkacza. – Wiem,
mieliśmy odczekać parę dni, zanim się znów zobaczymy. Ale tak się składa, że za parę dni
będzie weekend. Co ty na to?
– Cóż, ja... – zawahała się Kayla.
– Nie mów tylko, że odmawiasz. Uzgodniliśmy, że spędzamy czas razem.
– Wiem, ale myślę o czymś, co chcę zrobić. Ben, ty nie...
– O czym, Kaylo?
– Powiedziałeś, że moglibyśmy pojechać do Salem.
– Albo do Bostonu albo do Gloucester na kolację i do kina – dodał.
– To musiałoby być Salem, Ben. Chcę czegoś poszukać w bibliotece. Wiem, że miałeś
inne plany.
– Przyznaję – powiedział Ben beznamiętnie. – Ale chcę być z tobą. Jak możemy dojść do
porozumienia?
– Mogę pójść na kompromis. Może zwiedziłbyś Dom Siedmiu Szczytów, a ja poszłabym
do biblioteki – zażartowała.
– Czy jesteś zdecydowana?
– Jestem i doceniam twoją cierpliwość. Po prostu wiem, że w Salem znajdę odpowiedź na
moje wątpliwości.
– Czy znów coś się wydarzyło, Kaylo? – spytał. Czuł instynktownie, że tak i że to coś
złego.
– Tak jakby – odparła z rezerwą. – Opowiem ci w czasie weekendu, jeśli się wybierzemy
razem.
– Nie zamierzam tracić takiej okazji – zapewnił, choć pomysł wizyty w bibliotece wydał
się mu podejrzany. – Wyjaśnimy wszystko.
– Dobrze.
– Wpadnę po ciebie w piątek po południu i pojedziemy do Rockbridge. Jest tam
wspaniała gospoda. Ręczę, że ci się spodoba.
Teraz kiedy Ben mówił o tym, że spędzą razem cały weekend, Kayla uświadomiła sobie,
ż
e ona również tego pragnie.
– W sobotę, jeśli wciąż będziesz chciała jechać do Salem, pójdę raczej do Muzeum
Czarownic – zażartował.
Kayla odprężyła się.
– Czy gospoda jest zwyczajna, czy luksusowa?
– Jedno i drugie – stwierdził Ben. – Zwyczajna w ciągu dnia, a luksusowa wieczorem.
Jest tam orkiestra i dancing, jeśli lubisz takie rzeczy. – Nagle uświadomił sobie, że tak mało o
niej wie.
– Uwielbiam tańczyć i uwielbiam się stroić. Och, Ben – powiedziała ciepło. – Dokładnie
takiego weekendu potrzebuję.
– Ja też. – Instynktownie zniżył głos. Terrie wprawdzie wyszła, ale to, co zamierzał
powiedzieć, miało zdecydowanie intymny charakter. – Nie mogę się doczekać, żeby cię
porwać na dwa dni. – Zaczął snuć fantazje. – Może przez cały czas nie wypuszczę cię z łóżka.
Może będę cię tam trzymać, aby ci pokazać, jak bardzo za tobą tęskniłem.
– Od wczoraj? – spytała znów.
– Już mówiłem – odparł.
Kayla roześmiała się cicho i gardłowo.
– Pomysł wycieczki coraz bardziej mnie intryguje.
Ben myślał o tym, jak się pierwszy raz kochali, i wyobraził sobie jej smukłe, lekko
opalone ciało. Odsunął od siebie tę wizję. Była zbyt kusząca. Przecież dopiero skończył się
ranek. Takie obrazy mogłyby zniszczyć resztę dnia.
– Ben – spytała – czy wciąż tam jesteś?
– Tak – roześmiał się. – Jestem. Myślałem właśnie o kochaniu się z tobą...
– Ben – powiedziała ostrzegawczo, wiedząc, że dzwoni z biura, gdzie ktoś może go
usłyszeć.
– I zacząłem sobie wyobrażać, że widzę cię, jak leżysz...
– Ben... – Tym razem jej głos zdradzał tajoną namiętność.
– W moich marzeniach patrzysz na mnie dokładnie tak jak wtedy, gdy się kochaliśmy, a
ja dotykam cię, i całuję. I co ty na to?
– To brzmi zachęcająco – przyznała.
– To właśnie chciałem usłyszeć. Zaraz zadzwonię i zarezerwuję pokój. Mam tylko
nadzieję, że wytrzymam do weekendu – dodał.
– Ja też – odpowiedziała miękko Kayla. Miała niski, kuszący głos.
– Mów jeszcze – poprosił.
– O czym?
– O czymkolwiek. Lubię słuchać twego głosu. Właśnie zaczęła spełniać jego prośbę, gdy
inny głos, bynajmniej nie kuszący, przywrócił Bena do rzeczywistości.
– W porządku, bracie – usłyszał. – Kończ ten telefoniczny flirt i zmień ciuchy. Czas
ucieka.
Ben spojrzał na zegarek, a potem na stojącego w drzwiach przyjaciela.
– Właśnie mam gościa – powiedział Kayli. – Zgadnij, kto to?
– W porządku. Nie zamierzam wtrącać się w utarczkę między tobą a Andym.
– Dobrze odgadłaś – roześmiał się Ben.
– Ben...
– Do piątku – powiedział głosem, z którego jasno wynikało, że nie dba o to, czy Andy
słucha, czy nie.
Ben zmarnował pierwszy rzut i odtąd Andy stale miał przewagę.
– Nie uważasz – ostrzegł przyjaciela, gdy kolejne podanie Bena okazało się niecelne.
Pochwycił piłkę z szerokim uśmiechem.
– Czas na przerwę, mądralo.
Obaj mężczyźni skierowali się ku ławce i ręcznikami otarli pot z twarzy.
– Ona naprawdę ci się podoba, co? – spytał Andy. Ben napił się kawy z termosu.
– Kto?
– Kelnerka z Lobster House w Bostonie.
– O czym ty mówisz?
– Co się z tobą dzieje, Ben? Doskonale wiesz, mówię o Kayli. Widzę, że jesteś również
umysłowym wrakiem. Mam nadzieję, że nie musisz być dziś w sądzie.
Ben nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
– Nie, na szczęście nie muszę. Tak, ogromnie mi się podoba. Bardzo się jednak różnimy.
– Tak jak Terrie i ja, a popatrz, jak zgraną tworzymy parę.
– Kayla i ja świetnie się zgadzamy. Chyba że walczymy ze sobą.
Andy roześmiał się.
– Znam to. Ona się nie poddaje, prawda?
– Z całą pewnością, i ja to podziwiam.
– Widzę – odparł sarkastycznie Andy.
– Tak. Ale zarazem irytuje mnie to – przyznał Ben. – Byłoby tak łatwo, gdyby wszystko
szło po mojej myśli. Jednak z Kaylą to wykluczone. Dałem jej dobrą radę w sprawie sklepu...
– Ale zrobiła po swojemu i, z tego co słyszę, nieźle na tym wychodzi. W czym problem,
boisz się, że ona nie będzie cię potrzebować?
Ben w pierwszej chwili zaprzeczył. Pomyślał jednak, że coś w tym jest.
– Może – odparł.
– A więc może cię potrzebuje, ale na inny sposób. Ben potrząsnął głową.
– Nie jestem Pigmalionem, Andy. Dawałem jej tylko rady.
– Dlaczego?
– Dlaczego dawałem jej rady?
– Nie, dlaczego ona ci się podoba?
– Andy, nie zmieniaj tematu.
– Zawsze tak rozmawiam. Jesteś dziś po prostu zbyt tępy, żeby nadążyć – odparł Andy.
Ben nie odpowiedział na zaczepkę i odparł:
– Jest piękna.
– Bez wątpienia. – Andy parę razy odbił piłkę, a potem rzucił ją do kosza. – Trzy punkty
– powiedział zdawkowo.
Ben ciągnął, nie zauważywszy strzału.
– Inteligentna, dowcipna, seksowna...
– Zgadza się – powiedział Andy.
– Obdarzona wyobraźnią – dodał Ben – i niepodobna do żadnej innej.
– Wiec w czym problem?
– Czy mówiłem, że istnieje jakiś problem? – spytał Ben, a potem odpowiedział sam
sobie: – Istotnie jest. Tylko trudno ująć to w słowa.
– Ale ty sobie poradzisz.
Ben zignorował komentarz Andy’ego.
– Jest wspaniale, a potem... to będzie brzmiało idiotycznie.
– Wyrzuć to z siebie – poradził Andy. – Jestem pewien, że mówiłeś mi bardziej
idiotyczne rzeczy.
– To tak, jakby ktoś inny sprawiał, że ja wściekam się na nią, a ona na mnie. To się nie
mieści w głowie, Andy.
– Rozumiem, że wasza kłótnia nie przypomina zwykłej sprzeczki zakochanych?
– Naprawdę nie jestem w stanie tego wyjaśnić. – Postanowił nie mówić Andy’emu o
swoich snach. Skierował rozmowę na inne tory: – Na przykład Kayla i sprawa czarownicy.
– Co to za sprawa? – spytał Andy.
– Czy Terrie nie mówiła ci o Katherine, którą powieszono w Salem?
– Ach, tak.
– Kayla uważa, że widziała tę kobietę.
– Co to znaczy „widziała”?
– Widziała – podkreślił Ben – zjawę czy coś w tym rodzaju.
– No no.
– Właśnie. Chce spędzić część naszego wspólnego weekendu w bibliotece w Salem,
szukając informacji o Katherine Hartwell. Myślę, że powinna dać temu spokój, u licha.
– Mam wrażenie, że chcesz, żeby myślała tak jak ty. – Andy wszedł na boisko i wziął
piłkę. – Pozwól jej być sobą.
– Mimo czarów?
– Mimo. Chce się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. To normalne.
– Może masz rację.
– Ben, ja zawsze mam rację.
Ben nauczył się nie zwracać uwagi na takie zaczepki.
– Jeśli ją kocham – zamyślił się, nieświadom, że to powiedział – dlaczego nie pozwalam
jej być sobą? – Jednym płynnym ruchem odebrał piłkę Andy’emu, podryblował do kosza i
perfekcyjnie strzelił. Potem spojrzał na przyjaciela z szerokim uśmiechem, ale nie myślał o
grze. Myślał o Kayli. – Kocham ją – powiedział półgłosem, gdy Andy pognał za piłką.
Gospoda „The Windswept Inn” wznosiła się na skalistym cyplu, który otaczały wody
oceanu. Miała trzy piętra i była zbudowana z szarego kamienia, takiego samego jak skały.
Ben zarezerwował narożny pokój na najwyższym piętrze z widokiem na morze.
Rzuciwszy okiem na fale uderzające o brzeg pod nimi, Kayla zapragnęła iść na spacer.
Ben stał obok niej i obejmował ją ramieniem. Nie pamiętał, kiedy czuł się tak cudownie.
Spacer będzie na pewno wspaniały.
Powietrze było wiosennie ciepłe i świeciło słońce, lecz od oceanu wiała silna bryza.
Kayla miała na sobie wiatrówkę i długi szal, którym okręciła głowę. Trzymając się za ręce,
schodzili po skałach i brnęli potem przez piach na plaży.
Czasem przystawali, zbierali muszle, puszczali kaczki albo patrzyli w milczeniu na fale.
Na końcu cypla wyrastała latarnia morska, a jej samotne, niebieskawe światło mrugało
jednostajnie.
Dobiegli do niej i siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, ciesząc się pięknem przyrody.
Wreszcie Kayla powiedziała:
– Widok jest wspaniały. Ale latarnia mnie rozczarowała.
– Pewnie trochę zbyt nowoczesna jak na twój gust?
– Właśnie. Gdzie jest stary latarnik?
– Zastąpił go automat, niestety.
– Jak nieromantycznie – narzekała Kayla.
– Hej – powiedział Ben, przyciągając ją do siebie. – Zaraz może być romantycznie. –
Pochylił się i pocałował ją.
Kayla objęła go ramionami za szyję i oddała pocałunek. Czuła ciepło słońca na skórze i
morski wiatr we włosach. Słyszała szum fal. Ale to nie otoczenie sprawiło, że była w tak
wspaniałym nastroju. To bliskość Bena oszołamiała.
Kayla rozchyliła usta. Złączyli się w pocałunku. Ogarnęło ich bezgraniczne szczęście.
– Och, Ben, jaki to cudowny weekend.
– Prawda? A to dopiero początek – zapewnił ją. – Będzie jeszcze lepiej – obiecał. Potem,
patrząc na Kaylę z błyskiem w oku, dodał: – Umawiamy się: ja nie będę cię pouczał, a ty nie
będziesz się kłócić.
Oparła głowę na jego ramieniu, a ich ręce splotły się.
– Zgoda. Ale nie wykluczasz dyskusji, prawda?
– Oczywiście, że nie. Jeśli nie przeradzają się w kłótnie.
– A więc opowiem ci o Katherine.
– Och – jęknął Ben. – Nie wiem, czy jestem gotów. To zepsuje nastrój.
– Obiecałeś – przypomniała mu Kayla. – śadnych pouczeń.
– Nie pouczałem cię.
– Ale miałeś ochotę.
– Pewnie masz rację – zgodził się. – Opowiedz mi o niej. – Odwrócił rękę Kayli i
ucałował wnętrze jej dłoni. – To dobry moment. Jestem spokojny i zrelaksowany. –
Pocałował jej przegub i zaczął wodzić ustami w górę ramienia.
– Ben...
– W porządku. Mów. – Niechętnie puścił jej rękę.
– Widziałam ją znów – oznajmiła.
Ben milczał. Ostatnia rzecz, o jakiej chciał usłyszeć, to kolejne odwiedziny Katherine.
Gdyby mógł postawić na swoim, ta kobieta z przeszłości nie zakłócałaby weekendu.
– To się zdarzyło nad strumieniem za moim domem...
Ben milczał.
– Wiem, że ją widziałam, więc się nie spieraj.
– Nawet o tym nie myślałem – powiedział niewinnie i rzeczywiście nie myślał. Tym
razem potraktuje wszystko bardzo lekko. Jeśli Kayla podzieli jego nastawienie, może
zapomni o wyprawie do Salem i do biblioteki. Podejrzewał, że jej poszukiwania mogą zepsuć
weekend. Ujął znów jej rękę i lekko powiódł językiem po nadgarstku.
– Ben...
– Mów dalej. Nie będę przerywał.
– Wiem, ale mógłbyś...
– Mógłbym – zgodził się ze śmiechem. Kayla próbowała się opanować.
– Oszczędzę ci szczegółów – powiedziała. – Ale naprawdę wierzę, że ona chce się ze mną
skontaktować.
– Ja też. – Ben nie zamierzał zaprzeczać. Nie mógł jednak zdobyć się na powagę.
– Ben, ja myślę, że ona czegoś ode mnie chce. Przyciągnął ją do siebie i objął ramionami.
– To nie jest takie dziwne – stwierdził.
– Nie? – Poczuła, jak wali jej serce.
– Nie. Ja też czegoś od ciebie chcę. – Pocałował ją wolno i namiętnie, a potem jego usta
powędrowały na jej podbródek, szyję i znów dotknęły warg.
Gdy uniósł głowę, Kayla zdołała wyszeptać:
– Obawiam się, że nie traktujesz tego poważnie.
– Ależ tak.
– Nie mam na myśli nas.
– Sądziłem, że o to chodzi. – Znów ją pocałował.
– Myślę o Katherine.
– A czy ty traktujesz ją poważnie? – spytał.
– Tak – odparła i delikatnie dotknęła jego twarzy.
– Byłem pewien. Ale teraz czas na kolację i dancing – powiedział i pomógł Kayli wstać.
Oczywiście nie obeszło się przy tym bez kolejnego pocałunku. To był ich weekend i Ben
obiecał sobie, że Katberine go nie zepsuje.
– Może potem... – poddała Kayla, otrzepując się z piasku.
– Jasne, że tak – odparł. – Ponieważ po kolacji zamierzam... – zaczął szeptać jej do ucha.
– Benie Montgomery, nie mógłbyś!
– Poczekaj, a przekonasz się, Kaylo.
ROZDZIAŁ 9
Po kolacji dźwięki orkiestry zwabiły ich do dużej sali, w której na środku królował
parkiet. Wybrali stolik przy oknie wychodzącym na wzburzony ocean zalany blaskiem
księżyca. Jego promienie tańczyły na grzywiastych falach. Ben nie zwracał jednak uwagi na
nic, dostrzegał tylko Kaylę.
Wszystko bladło w porównaniu z nią. Liczyła się tylko ona. Kochał ją. Był tego pewny,
choć jeszcze jej o tym nie powiedział. Przyznał się tylko Andy’emu – i sobie – tamtego dnia
na boisku. Teraz wyzna jej miłość. Właśnie miał zamiar to zrobić, gdy przy stoliku
bezszelestnie pojawiła się kelnerka.
Wciąż trzymając Kaylę za rękę, Ben zamówił kawę. Kayla spojrzała na niego. Zatonęli w
sobie oczami i zdał sobie sprawę, że jej uczucia są równie głębokie jak jego. Przez długą
chwilę siedzieli w milczeniu.
– Tu jest jak w raju – powiedziała wreszcie Kayla. – Po wspaniałej kolacji mam
urzekający widok, piękną muzykę i – ciebie.
– To ostatnie to niewiele – odparł.
– Nieprawda – sprzeciwiła się. – Jesteś...
– Tak? – spytał Ben z szerokim uśmiechem, domagając się pochwał.
Chciała powiedzieć coś bardzo czułego, ale, nagle onieśmielona, zdołała tylko
wykrztusić:
– Najbardziej atrakcyjnym mężczyzną na sali. Ben rozejrzał się.
– To bardzo niewielkie zgromadzenie – zauważył. – Ale ty jesteś...
– Tak? – spytała, naśladując go. Odpowiedział bez wahania:
– Najpiękniejszą kobietą na świecie. – Pokręcił głową. – Już od dawna nie
zachowywałem się jak zakochany nastolatek. – Odważył się użyć słowa „zakochany” i
zabrzmiało to tak, jak powinno.
– Trochę mi się kręci w głowie. Jak myślisz, czy to z powodu wina do kolacji?
– A jak ci się wydaje?
– Nie – odparła. – To z twojego powodu, Ben. Miała ochotę krzyczeć z radości. Była z
Benem, a on patrzył na nią takim zakochanym wzrokiem! Zapomniała o swoim
przyrzeczeniu. Jej uczucia dla Bena okazały się silniejsze. Kochała go i świadomość tego
napełniała ją bezmiernym szczęściem. Jakiekolwiek są ich problemy, stawią im czoło. Nie ma
innego wyjścia.
Nie tknęli kawy, którą kelnerka postawiła na stoliku. Ale przemówiła do nich muzyka.
Grano znaną melodię z lat czterdziestych.
– Chciałbym z tobą zatańczyć – powiedział Ben i znów poczuł się jak zakochany
nastolatek.
Weszli na parkiet. Początkowo poruszali się spokojnie w takt muzyki. Jednak bliskość ich
ciał wkrótce ich usidliła. Ben zsunął ręce na jej talię i przycisnął ją do siebie. Kayla objęła go
za szyję i uniosła głowę.
Zatrzymali się, zapominając o całym świecie. Jej uniesiona twarz była zaproszeniem,
którego potrzebował.
Pochylił się i pocałował ją. Chciał, żeby pocałunek był krótki i delikatny. Ale stało się
inaczej. Gdy oderwali się od siebie, rozejrzał się szybko.
– Nie zauważyli – wyszeptał.
– Zauważyli.
– Ale są po prostu dyskretni?
– Tak myślę.
– Co powinniśmy zrobić? – Przysunął usta do jej ucha i poczuła jego ciepły oddech.
– Wydostać się stąd? – odpowiedziała pytaniem.
– Wspaniały pomysł.
Orkiestra wciąż grała, lecz nie zwracali na to uwagi– Nie chcę z tobą tańczyć –
powiedział, nie odrywając oczu od jej twarzy. – Chcę się z tobą kochać.
Gdyby jej nie dotykał, wypowiadając te słowa, Kayla mogłaby wziąć go za rękę i przejść
przez parkiet jak każda inna kobieta na sali. Ale dotykał jej, i czuła, że słabnie. Była po uszy
zakochana. Kiedyś Ben zwierzył się, że jest kobietą z jego snów. Co powiedziałby teraz,
gdyby wyznała, że on jest mężczyzną z jej snów, fantazji i nadziei?
Spojrzała w górę na twarz, którą kochała najbardziej na świecie.
– Ja też tego chcę, ale chyba będziesz musiał mnie zanieść – szepnęła.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z uśmiechem. Wreszcie Kayla opanowała
się. Wzięła go za rękę i skierowali się przez hol do windy.
Zanim drzwi się za nimi zamknęły, znów była w jego ramionach. Przywarł do jej ust w
długim, namiętnym pocałunku.
Rękami pieścił plecy, a potem odnalazł suwak przy sukience.
– Ben – próbowała protestować Kayla – zaczekaj, aż wejdziemy do pokoju. Ktoś
mógłby...
Nie dokończyła zdania. Zamknął jej usta pocałunkami.
– Droga wolna – powiedział, gdy drzwi się otwarły. Gdy jednak porwał ją w ramiona i
zaczął iść przez korytarz, zza rogu wyszła jakaś para.
– Dobry wieczór – powiedział Ben, gdy ich mijali, a Kayla uśmiechnęła się ponad
ramieniem Bena do zaskoczonych ludzi.
Ś
miejąc się dotarli do pokoju, ale gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Ben spoważniał,
pospiesznie rozpiął suwak u sukienki Kayli i przyglądał się, jak opada.
– Piękna suknia – zauważył, patrząc na lśniący, czerwony jedwab, który leżał wokół jej
stóp. – Ale nie wytrzymuje porównania z właścicielką. – Wyciągnął rękę i dotknął jej nagich
piersi. – Wiedziałem, że nie masz nic pod spodem. To mnie doprowadzało do szaleństwa
przez cały wieczór.
Kayla westchnęła głęboko, gdy ujął w dłonie jej piersi. Potem przypomniała mu:
– Mam na sobie pończochy i majtki.
– Nie na długo.
Miał rację. Wkrótce Kayla zdjęła pantofle, a za chwilę Ben odpiął jej pończochy i zsunął
je szybko wraz z majteczkami i koronkowym pasem, nie zatrzymując się przy gładkich
wygięciach od biodra do kostki.
– Później – powiedział głośno, gdy kładł ją na łóżku.
Leżała przed nim, ucieleśnienie jego snów, i pragnął jej tak bardzo, że zapierało mu dech.
Szarpnął gorączkowo krawat.
– Pozwól mi – powiedziała Kayla. Usiadła na krawędzi łóżka i pociągnęła go bliżej.
Zwinne palce rozpięły mu koszulę, pasek i przez chwilę marudziły przy suwaku od spodni.
Wolno skończyła rozbierać Bena, otoczyła rękami jego biodra i przytuliła go do siebie.
Badała jego ciało z początku z wahaniem, potem ze śmiałością, o którą nigdy się nie
podejrzewała. Wargi musnęły zagłębienie pępka, a potem przesunęły się niżej.
Ben jęknął głucho. Ukrył dłonie we włosach Kayli i przycisnął ją do siebie. Odrzucił w
tył głowę i zamknął oczy. Kręciło mu się w głowie. Nerwy miał napięte do ostatnich granic.
– Och, Kaylo – powiedział półgłosem. – To, co ze mną robisz...
Uniosła głowę i popatrzyła na niego. Jej oczy wyrażały ogromną namiętność. Skóra
płonęła. Krew wrzała. Czuła go każdą cząsteczką ciała. Narastało w niej dzikie, szaleńcze
podniecenie, gwałtownie, jakby miało za chwilę wybuchnąć, wywołując nowe, niezwykłe
wrażenia.
Ben spojrzał na nią zamglonymi z pożądania oczami.
– Tak cię pragnę. Och, Kaylo, tak cię pragnę.
Pochylił się, objął ją i uniósł, aż stanęła na palcach, a jej nagie ciało przyciskało się do
jego ciała. Ich usta spotkały się w pocałunku tak głębokim i tak namiętnym, że oboje zadrżeli.
Czuła jego pożądanie.
Kayla zanurzyła palce w kędzierzawych włosach i przywarła ustami do jego warg, tak
jakby chciała wchłonąć go całego. Potem znaleźli się w łóżku i usłyszała jego szept:
– Kocham cię, Kaylo. Kocham cię.
– I ja cię kocham, najdroższy – szepnęła. Teraz nie brakowało już niczego. Ich zbliżenie
było całkowite.
Westchnienie wydarło się z ust Bena, gdy nie ustawała w pieszczotach. Całowała jego
usta, policzki, podbródek. Odkryła wyjątkowo wrażliwe miejsce za uchem, co przyprawiło go
niemal o spazm.
Kayla wydała cichy okrzyk satysfakcji, szczęśliwa, że tak na niego działa.
Wolno powiodła ustami wzdłuż szyi do obojczyka. Smakowała go językiem i ustami, aż
wreszcie przesunęła usta ku szerokiej piersi. Drażniła twardą sutkę i uśmiechnęła się, gdy
gwałtownie złapał oddech. Jęknął z rozkoszy, a ona nie odrywając ust przesunęła niżej rękę.
Upajała się zmysłową radością. Dzielili tę radość. Im więcej przyjemności dała Benowi,
tym więcej odczuwała jej sama. Miała wrażenie, że nie istnieje doznanie zbyt intymne, by je
dzielić, żadna cząsteczka ich ciał zbyt skryta, by ją badać. Stanowili jedność.
Ben dotykał jej we wszystkich sekretnych miejscach, co sprawiło, że płonęła. Odnalazł
ź
ródło jej rozkoszy. Kayla krzyknęła, a potem szepnęła cicho:
– Proszę, Ben. Teraz, proszę...
Namiętnie, a zarazem czule uniósł ją, trzymając ręce na jej biodrach. Z początku Kayla
leżała nieruchomo. Wreszcie zaczęła poruszać się wraz z nim wolno, potem szybciej, aż ich
ciała odnalazły rytm dla tego cudownego aktu miłości.
Kayla z trudnością chwytała oddech. Narastała w niej szalona rozkosz, aż wreszcie
nastąpiło spełnienie o nieopisanej sile.
Ben drżąc tulił ją do siebie, rękami przegarniał wilgotne loki, ustami sunął po miękkich
brwiach. W końcu ich oddechy uspokoiły się, a serca zaczęły bić zwykłym rytmem.
Znów wypowiedział te słowa, napawając się nimi:
– Tak bardzo cię kocham, Kaylo. Jesteś kobietą z moich snów i nie mogę wyobrazić sobie
ż
ycia bez ciebie.
Przytuliła się jeszcze mocniej.
– Och, Ben, ja też cię kocham. Dzień, w którym weszłam do twego biura, był
najszczęśliwszym dniem w moim życiu.
Pojechali zalanymi słońcem drogami w kierunku Salem. Drzewa zaczynały się zielenić, a
niekiedy przy murku czy furtce ogrodowej złociła się kępa żonkili. Ben zastanawiał się, czy
kiedykolwiek przepełniała go taka radość. Spojrzał na Kaylę.
– Powiedz mi, jak się czujesz – zażądał.
– Prawdę?
– Oczywiście – odparł, nagle zaskoczony. Wyraz jej twarzy nie powiedział mu niczego.
– Czuję się... – zdradziła swój sekret, rumieniąc się lekko – jak zakochana kobieta.
Ben z ulgą pokiwał głową.
– Przez chwilę się zaniepokoiłem.
– A ty? – spytała.
– To samo, w męskiej wersji – zażartował.
– Niezły sposób na uniknięcie wyznań – zauważyła.
Usłyszawszy to, zawołał głośno w wiosenny poranek:
– Kocham Kaylę Hartwell! – Potem zaczął się śmiać. – Nigdy w życiu czegoś takiego nie
robiłem, nawet jako nastolatek. Nigdy nie robiłem również tego. – Zatrzymał samochód na
skraju szosy i wziął ją w ramiona, obsypując pocałunkami.
– Nigdy nie całowałeś dziewczyny w zaparkowanym samochodzie? – spytała
podejrzliwie Kayla, gdy skończyli się całować. – A teraz powiedz prawdę.
– Cóż, nigdy nie całowałem dziewczyny wiosną na drodze do Salem o dziesiątej rano w
zaparkowanym samochodzie – oznajmił i dodał po kolejnym pocałunku: – Dwukrotnie.
– Ale zdarzało ci się zrobić to chociaż raz?
– Być może – odparł – ale nie z piękną blondynką z Kalifornii.
– Widzę, że jestem tylko pozycją na długiej liście – roześmiała się Kayla.
Wyjechawszy znów na drogę, Ben powiedział:
– Lista kończy się na tobie, Kaylo. „Oczarowany” to właściwe słowo, aby opisać, jaką
władzę masz nade mną.
– Może wyglądam jak Katherine, ale nie mam jej magicznej mocy.
– Nie jestem tego taki pewien. – Ben pogładził jej rękę.
Kayla nagle spoważniała.
– Właściwie mogę mieć z nią coś wspólnego.
– Tak?
– Tak. Czytałam, że wiele czarownic z Massachusetts było prześladowanych za... –
szukała właściwego słowa – ... zbytnią wyniosłość.
– Wyniosłość? – Ben nie mógł powstrzymać śmiechu.
– To prawda – zapewniła go Kayla. – Niektóre z nich to zamożne kobiety, które
postanowiły nie wychodzić za mąż i nie przekazywać majątku swoim mężom, kobiety, które
nie chciały się poddać dyktatowi mężczyzn. Były więc prześladowane.
Benowi nie podobał się obrót, który przybrała rozmowa, i spróbował znów skierować ją
ku samej Kayli.
– Były takie jak ty, prawda? Silne, niezależne i uparte.
– Tak twierdzą autorzy jednej z moich książek.
– A więc możemy wywieść twoją skłonność do niezależności od Katherine.
– Mam nadzieję – odparła Kayla. – Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się o niej
czegoś więcej. Co mi przypomina – dodała, patrząc na zegarek – że biblioteka czeka.
– Więc nie zapomniałaś. – Ben zmarszczył brwi. – Upierasz się, żeby tam iść?
W jej oczach pojawiło się zaskoczenie.
– Myślałam, że to uzgodniliśmy.
– Załóżmy, że mam lepszy pomysł. Na przykład przejażdżka do Maine albo Cape,
znalezienie małej gospody z kominkiem w sypialni i dużym podwójnym łóżkiem.
Moglibyśmy wskoczyć do łóżka i przytulić się...
– W biały dzień? – przekomarzała się. Zanim odpowiedział, położyła mu rękę na
ramieniu i po raz pierwszy uświadomiła sobie, jaki jest zmęczony.
W ostrym słońcu ujrzała koła pod oczami.
– Biedactwo – powiedziała. – Potrzebujesz odpoczynku. Nie dawałam ci spać aż do
późnej nocy.
Ben uśmiechnął się.
– Za taką noc jak ta wyrzekłbym się snu na zawsze. Ale nie jestem zmęczony – skłamał. –
Myślę po prostu, że ta wyprawa do biblioteki to wielka strata czasu.
– To dla mnie ważne, Ben.
– Babskie gadanie i przesądy. Czy nie lepiej byłoby dać sobie z tym spokój?
Oczy Kayli zwęziły się.
– Czy jest coś, o czym mi nie mówisz, coś, o czym wiesz? Co się stało?
– Nic, Kaylo, na litość boską – odpowiedział porywczo. – Po prostu nie uważam tego za
najlepszy pomysł.
– Mogę przecież pojechać sama. Jeśli zabierzesz mnie do domu, mogę wziąć mój
samochód i pojechać do Salem.
– To absurdalne – powiedział z irytacją. – Mieliśmy spędzić ten weekend razem.
– I pojechać do Salem – przypomniała mu.
– W porządku – odparł i uruchomił silnik. – Jesteśmy już w połowie drogi, więc równie
dobrze możemy zmierzać dalej. – Wyjechał na drogę, udając, że nie zauważał przenikliwego
spojrzenia Kayli. Wiedziała, że coś jest nie w porządku, ale nie podzielała jego niepokoju.
Oczywiście nic nie wiedziała o śnie, który miał ostatniej nocy. Nie odważył się jej o nim
opowiedzieć. Nadałaby mu za duże znaczenie i znowu skończyłoby się kłótnią.
Bez względu na to, jak starał się przekonać samego siebie o bezsensowności tej całej
historii, widok biblioteki w Salem napełnił go szczególnym niepokojem. Był to zwyczajnie
wyglądający stary budynek z czerwonej cegły, o białych kolumnach i wysokich, wąskich
oknach. Z biblioteką sąsiadował rozległy park.
– Może spotkamy się w parku za dwie godziny? – zaproponował.
– Doskonale. – Kayla wzięła notatnik i otworzyła drzwiczki samochodu. – Jesteś pewny,
ż
e nie chcesz mi towarzyszyć?
Potrząsnął głową.
– Myślałem, że poszukam dla nas noclegu – odpowiedział, co nawet dla niego samego
brzmiało mało przekonująco. Odczekał chwilę i patrzył, jak Kayla wchodzi po schodach.
Potem skręcił za róg, odszukał parking i wyłączył silnik.
Odetchnął głęboko i próbował uporządkować myśli. Zamierzał odwieść ją od zamiaru
odwiedzenia biblioteki, zwłaszcza po swoim ostatnim śnie. Ale łatwiej było obiecać sobie, że
wpłynie na zmianę zdania Kayli, niż to zrobić. Teraz miał przeczucie, że stanie się coś złego.
Stanie się coś strasznego, a on nie może temu zapobiec – a to był stan, którego Ben
Montgomery nie znosił.
To sen wzbudzał jego niepokój, ten cholerny sen, który pojawił się właśnie wówczas, gdy
wszystko szło tak dobrze, po wspaniałej nocy spędzonej z Kaylą. W tym świecie rzadkością
było znalezienie kobiety, którą można było tak kochać. Jeszcze rzadziej miłość ta bywała
odwzajemniona. Kayla była jego drugim ja, a ostatnia noc byłaby najpiękniejszą w jego
ż
yciu.
Gdyby nie sen. Łatwo zasnął z Kaylą w objęciach. Tuż przed świtem miał sen. Kobieta
wyglądała jak Kayla. Wiedział jednak, że to Katherine. Tym razem nie była sama. We śnie
pojawił się mężczyzna w sędziowskiej todze, który przewodniczył rozprawie. Był to proces
Katherine, a Ben był z całą pewnością sędzią, ponieważ widział salę sądową z pulpitu
sędziowskiego.
Widział Katherine na ławie oskarżonych z dumnie uniesioną piękną głową, której nie
spuściła nawet, gdy został ogłoszony wyrok – głosem, który był mu nie znany, a jednak
należał do niego. Bronił się przed wypowiedzeniem tych słów, ale wiedział, że nie ma
wyjścia. Czuł się tak, jakby zatapiano mu nóż w piersi. Zaczął mówić.
Zanim skończył, obudził się zlany potem. Leżąc nieruchomo, by nie niepokoić Kayli, na
nowo przeżywał sen, nie rozumiejąc jego znaczenia.
Zastanawiał się, czy jest mniej odważny od Kayli. Ona była podobna do Katherine,
szukała prawdy, gotowa stanąć z nią oko w oko.
– Do diabła – powiedział na głos, otwierając drzwiczki samochodu. – Może nie mam
racji. – Tak czy inaczej musiał się dowiedzieć. Za biurkiem przy drzwiach biblioteki siedział
młody mężczyzna. Poprosił Bena o wpis w książce czytelników i poinformował go, że panna
Hartwell jest w dziale mikrofilmów.
Zapytany, czy chciałby do niej dołączyć, Ben potrząsnął głową.
– Nie, chyba że dokumenty, których potrzebuję, są również na mikrofilmach. Szukam
informacji o rodzinie Montgomerych z New Sussex.
Mężczyzna chętnie wskazał Benowi żądane książki.
Dwie godziny później blada, wstrząśnięta Kayla stanęła przed Benem w otoczonym
murem ogrodzie przed biblioteką. W ręku ściskała odbitki z przejrzanych książek.
Ben oparł się o mur z rękami wbitymi w kieszenie i patrzył, jak Kayla chodzi tam i z
powrotem. Wreszcie usiadła na marmurowej ławce. Podszedł, usiadł obok niej i słuchał, jak
czyta.
– „Sędzią na procesie Katherine Hartwell był Benjamin Montgomery z New Sussex,
który w trybie doraźnym skazał ją na karę śmierci”.
Wzięła jedną z kartek i wymachiwała mu nią przed nosem.
– Kaylo... – zaczął, próbując ją uspokoić albo być może powstrzymać słowa, które, jak
wiedział, zaraz zostaną wypowiedziane.
– Nigdy mi nie powiedziałeś, nigdy. Dlaczego? Widział jej ból i złość, i jak podejrzewał,
głęboko ukryty strach.
– Nie wiedziałem, Kaylo. A jeśli nawet, to zapomniałem. Może słyszałem, jak dziadek
opowiadał o przodku powiązanym z procesami czarownic, ale to nie miało dla mnie
znaczenia.
– Więc dlaczego zakradłeś się za moimi plecami do biblioteki? Dlaczego, Ben?
– Nie zakradłem się, Kaylo. Gdy wysiadłaś z samochodu, postanowiłem dowiedzieć się
czegoś o moim przodku. To nie miało nic wspólnego z tobą ani z Katherine.
Spojrzenie Kayli nie pozostawiało wątpliwości, że nie wierzy w ani jedno słowo.
– Wiec teraz, gdy wiesz, że był sędzią na moim procesie...
– Jak to na twoim procesie, Kaylo? Rozmawiamy o Katherine. – Bena przebiegł zimny
dreszcz.
– No tak. Ale fakt pozostaje faktem – upierała się Kayla. – Twój przodek wydał na nią
wyrok. Czy to dla ciebie nic nie znaczy?
Ben czuł, że musi opanować tę niesamowitą sytuację.
– Dla mnie znaczy to tyle, że wyciągnęłaś na światło dzienne ciekawy kawałek historii,
który nas nie dotyczy.
Kayla uczuła nagle chłód mimo pięknej słonecznej pogody. Jej ręce, wciąż ściskające te
przerażające kartki, były wilgotne i zimne.
– To znaczy – mówiła powoli – że to twój przodek był odpowiedzialny za śmierć
Katherine.
– Uwierz mi, Kaylo, to nie ma nic wspólnego z nami.
– Ależ ma – upierała się. – To nas w jakiś sposób z nimi wiąże. Ja wyglądam jak
Katherine, ty jak sędzia. Tu jest zbyt dużo zbiegów okoliczności. Nawet ty – powiedziała,
starając się, by nie brzmiało to sarkastycznie – będziesz musiał wziąć to pod uwagę.
– Ależ biorę. – Ben był najwyraźniej rozdrażniony. – O co ci właściwie chodzi? Twoja
antenatka została powieszona jako czarownica, mój przodek był sędzią. Wiele lat później
spotykamy się. To jasne, że masz powiązania z New Sussex, a więc nic nie wydaje mi się
naciągane.
– To nie jest naciągane – zgodziła się. – Jest tak, jakby to musiało się stać, jakby było
przeznaczone.
– Dobrze – powiedział Ben. – Podoba mi się ta interpretacja. Było mi pisane, żebym cię
spotkał, i jestem szczęśliwy. A więc kontynuujmy nasz weekend. Mam ochotę na lunch –
oświadczył, pragnąc odwrócić jej myśli.
Kayla potrząsnęła głową.
– Musimy stanąć z tym oko w oko, Ben, nie chować się przed tym. Pamiętasz, jak
początkowo kłóciliśmy się, jaką do siebie czuliśmy antypatię?
Pamiętał, a ona o tym wiedziała.
– To nie było naturalne zachowanie żadnego z nas – ciągnęła. – Może te uczucia przeszły
z Katherine i sędziego. – Odetchnęła głęboko i cała spięta czekała na odpowiedź Bena.
Twarz Bena wyrażała najpierw niedowierzanie, później oburzenie, a wreszcie wybuchnął:
– Kaylo, nie chcę więcej o tym słyszeć. Próbujesz mnie przekonać, że żyjemy cudzym
ż
yciem...
– Nie próbuję przekonywać cię o niczym – odparowała. – Szukam wyjaśnienia. Usiłuję
wszystko dopasować do siebie i nic więcej.
– Ależ to nonsens.
– Dzięki za niearbitralną postawę – odparła z ironią. – Teraz widzę, co odziedziczyłeś po
swoim przodku.
– Ta uwaga była zupełnie zbyteczna – powiedział. Wstał i zaczął spacerować, aby się
opanować.
– Ale to prawda, Ben – upierała się. – Właśnie tak reagujesz, gdy się ze mną nie
zgadzasz.
– A ty rzucasz się bez namysłu na pierwszy lepszy pomysł. Prawdą jest, że wiele lat temu
niewinni ludzie zostali powieszeni. To przykre, że mój przodek brał w tym udział, ale my nie
mamy z tym nic wspólnego. Uwierz mi.
– Ależ mamy! – upierała się Kayla. – Czy tego nie widzisz? Czy nie czujesz? – błagała,
zniżywszy głos, bo w ogrodzie pojawiła się inna para. – To jest tak oczywiste.
Kayla wiedziała, że ma rację bez względu na prawa logiki. Między nimi a dwiema
istotami sprzed wieków istniało silne powiązanie, tajemnica, która teraz wychodzi na światło
dzienne. Ben nie pomoże jej w wyjaśnieniu tej sprawy – i nie chce. To zabolało ją najbardziej.
Mężczyzna, z którym była już tak blisko, jest teraz po przeciwnej stronie.
– Chodź – rzucił – potrzebujemy chwili spokoju. W samochodzie napięcie pomiędzy nimi
wzrosło.
Kayla wiedziała, że Ben chce zapomnieć o tym, czego się dowiedzieli. Budziło to jej
sprzeciw. Ich znajomość znalazła się w punkcie krytycznym.
Bardzo jej zależało, aby go skłonić do słuchania. Z ręką opartą o jego ramię wyznała, jak
się męczyła od początku, choć o niczym nie wiedziała.
– Gdy przyjechałam do New Sussex, wszystko zostało jakby wprawione w ruch.
Odczułam to natychmiast – w domu i między nami.
– To oczywiste. Czuliśmy do siebie tak silny pociąg, że żadne z nas nie mogło się oprzeć.
– Właśnie – powiedziała, prawie uspokojona.
– Kaylo, to chemia, bioprądy czy jak chcesz to nazwać. To się zdarza i cieszę się, że
zdarzyło się nam. Należymy do szczęśliwców. Ale to nie ma nic wspólnego z naszymi
przodkami.
Kayla czuła, jak jej rozczarowanie rośnie. Spróbowała znów.
– Te uczucia były czymś więcej. Czasami moje uczucia były tak pogmatwane, że
przerażały mnie. Wiesz o tym, Ben.
Westchnął głęboko.
– Bardzo cię pragnę, Kaylo. Ale to ja, nie sędzia.
– Nawet chęć kontrolowania, przeświadczenie, że zawsze masz rację, jest typowe dla
ciebie?
Ben milczał, a Kayla ciągnęła:
– Gdy zobaczyłam Katherine albo zdawało mi się, że zobaczyłam – poprawiła się, chcąc
uniknąć dalszej dyskusji – potrzebowała pomocy.
– I przyszła do ciebie? – Ben nie krył sceptycyzmu.
– Dlaczego nie? Jestem jej krewną, a ty jesteś potomkiem sędziego. Ty też jesteś z tym
powiązany.
– Jestem związany z tobą, Kaylo, nie z Katherine – upierał się. Zaczynał się spór, którego
się tak obawiał. Był zadowolony, że nie opowiedział Kayli o swoich snach. To tylko dolałoby
oliwy do ognia.
Ale Kayla nie zamierzała dać za wygraną.
– Sędzia przyczynił się do jej śmierci, Ben. Wierzę, że ona chce, byśmy wszystko
uporządkowali.
– Świetnie – powiedział Ben. – Możemy to zrobić. Zamieszkajmy razem, zaręczmy się.
Do licha, pobierzmy się. Czy to zadowoli ducha Kathenne i usunie ją z naszego życia?
W oczach Kayli ujrzał ból.
– W tych okolicznościach chyba nie oczekujesz, że potraktuję twoją propozycję
poważniej, niż ty traktujesz całą tę sprawę. Chcesz, żeby to się skończyło, prawda?
– Tak, do diabła – potwierdził złym głosem.
– Ja też.
– A wiec dobrze.
– Ale chcę skończyć to na jej sposób. Ona otwiera dla mnie drzwi, Ben, a ja chcę przez
nie wejść.
– Jak, Kaylo?
– Nie wiem.
Ben uniósł w irytacji ręce.
– Wiem tylko, że Kathenne próbuje mówić do nas albo przez nas – argumentowała.
– I chcesz, żebyśmy – nie, nie mów mi, o czym myślisz, Kaylo. Tylko nie seans.
– Tego nie powiedziałam, Ben.
– Ale pomyślałaś, prawda? – odparował.
– Nie – powiedziała stanowczo, po czym dodała mniej pewnie: – Nie wiem. Chciałabym
tylko, żebyś nie był taki uparty i nietolerancyjny.
– Nie wierzę w to, że jesteśmy wcieleniami naszych dawno nieżyjących przodków.
– Ja tylko twierdzę, że powinniśmy być gotowi na to, by ich wysłuchać.
– Ja słuchałem, a wszystko, co usłyszałem, to bzdury o zjawach, czarownicach i duchach
zza grobu. – Ben uruchomił samochód. – Nie mogę tego zaakceptować, Kaylo. Nie zrobię
tego.
Kayla westchnęła. Spór trwał i nie było w nim zwycięzcy.
– Chciałabym tylko – powiedziała żałośnie – żebyś przez chwilę pozwolił, aby te drzwi
się choć trochę uchyliły.
Ben odwrócił się i spojrzał w kierunku Salem.
– Dzieje się coś niezwykłego – ciągnęła Kayla. – Jeśli zaakceptujesz ten fakt, możesz być
zaskoczony.
– Jestem zaskoczony wyłącznie tym, że nasz weekend tak się zakończył. Wracamy do
New Sussex, Kaylo.
Ben przemierzał godzinami kuchnię, pijąc kawę i myśląc, dlaczego nie opowiedział Kayli
o swoich snach. W końcu przestał krążyć i opadł na krzesło, zastanawiając się, co począć.
Doszedł do jednego wniosku: Kayla mogła mieć rację, gdy powiedziała, że jest władczy i
arbitralny. A jeśli tak, to pewnie przez upór nie opowiedział jej o wszystkim co przeżył. To
nie było w porządku.
Wiedział jednak, że gdyby wspomniał o snach i kobiecie, którą w nich widywał, Kayla
nie przepuściłaby okazji. W tej chwili znajdowaliby się w Bostonie w gabinecie jakiegoś
medium i cofali w inne życie. Nie mógł się na to zgodzić.
A może jednak?
Ze złością odsunął filiżankę letniej kawy, wstał i poszedł się położyć.
Szczęśliwie jutro niedziela i może pospać dłużej. Obudzi się silny, pewny siebie i zdolny
do tego, aby zająć się Kaylą. Choć oświadczyny nie nastąpiły we właściwym czasie i miejscu,
zamierzał je ponowić. Kochał Kaylę i chciał z nią być. Nie radziłby nikomu – ani żadnemu
duchowi – stanąć na swojej drodze.
Dziwne, że po tylu kawach Ben zasnął twardo, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.
Tuż przed świtem obudziło go światło padające na łóżko. Przekręcił się i spojrzał na zegarek.
Była dopiero piąta, daleko do wschodu słońca. A jednak...
Uniósł się na łokciu, a drugą ręką przysłonił oczy. Drzwi zaczęły otwierać się szerzej i
szerzej, wpuszczając więcej światła.
Przysłonił oczy ręką i zawołał:
– Kto tam?
Usłyszał te słowa, ale jego usta się nie poruszyły. Pomyślał je tylko, a myśl zmieniła się
w dźwięk. Ben zadrżał. To było niesamowite. Ale działo się i musiał wiedzieć więcej.
Oderwał rękę i spojrzał wprost w światło, które natychmiast zbladło.
Wtedy zobaczył ją. Nie wymówił jej imienia. Pomyślał je tylko.
Katherine.
Słowo odbiło się echem w pokoju. Znów myśl stała się słowem. Kobieta podeszła do
niego ubrana w purytański strój, z rękami złożonymi na piersiach. Na smukłym bladym palcu
widniały trzy złączone złote kółka.
Potem zobaczył za nią kogoś. Gdy mężczyzna wynurzył się z mroku, Ben ujrzał twarz,
której nie widział w ostatnim śnie. Nie zaskoczyła go. Mężczyzna miał białą perukę i
sędziowską togę. Sędzia Benjamin Montgomery.
Zatrzymał się obok Katherine i stali oboje skąpani w blasku, wzywając go przez
otwierające się drzwi.
– Nie, nie – wołał Ben, wiedząc, że to tylko sen. Ale po raz pierwszy w życiu poczuł
strach. Jeśli był to sen, nie mógł się z niego obudzić.
Potem drzwi zamknęły się i zapanowała ciemność.
ROZDZIAŁ 10
Gdy tylko w pokoju Kayli zapaliło się światło, Ben wysiadł z samochodu. Siedział w nim
ponad godzinę, czekając, aż Kayla się obudzi, i cały zesztywniał. Zanim dotarł do tylnych
drzwi, również okno kuchenne rozbłysło światłem.
– Wiem, że jest wcześnie, ale... – zaczął, gdy otworzyła drzwi.
– Nie tłumacz się – przerwała. – Nie spałam dobrze w nocy i cieszę się, że przyszedłeś.
Musimy porozmawiać.
Wszedł za nią do kuchni.
– Chcesz kawy? – spytała przez ramię.
– Och, nie. Wypiłem wieczorem chyba dziesięć filiżanek. Ale chętnie napiłbym się soku.
Podeszła do lodówki i nalała mu szklankę soku pomarańczowego. Zaniósł ją do stołu,
odsunął krzesło i usiadł w milczeniu, próbując uniknąć nieuchronnego. Tak przytulnie i
swojsko było w kuchni Kayli. Chciał się przez chwilę tym nacieszyć.
Kayla usiadła naprzeciwko niego w przyjaznym milczeniu.
– Wczorajszy dzień to kolejny przykład na to, że wszystko wymyka się nam spod kontroli
– powiedziała po dłuższej chwili. – Ale myślę, że możemy to zmienić.
– Ja też tak sądzę, Kaylo. Ja ponoszę winę za to, co się stało.
– Nie – zaprotestowała. – To moja wina. Nalegałam, abyś mnie słuchał, a nie
wysłuchałam ciebie.
Ben z przyjemnością wypił chłodny, orzeźwiający sok. Czuł się teraz lepiej i umysł miał
jasny, gdy odparł:
– Nie winię cię za to. Nie mówiłem prawdy. Kayla zaskoczona zmrużyła oczy.
– Prawdy o czym?
– O tobie i o mnie – powiedział po prostu. – O Katherine i sędzi.
– Nie rozumiem.
– Och, Kaylo, oczywiście, że nie – odparł, a słowa więzły mu w gardle – bo nie byłem
szczery.
W myślach Kayli panował taki zamęt, że nawet nie próbowała ich uporządkować. Mogła
tylko czekać na wyjaśnienia.
– Czy mam opowiedzieć od początku?
– Proszę. – Kayla upiła łyk kawy.
– To zaczęło się wtedy, gdy weszłaś do mojego biura. – Zawiesił głos. – Znałem cię.
– Co? Nie rozumiem. Kiedy się spotkaliśmy?
– Ty mnie nie znałaś, ale ja widziałem ciebie. W moich snach. Wiem, że to brzmi jak
banalny komplement – nawet mi to kiedyś powiedziałaś. Ale tak nie jest. Śniłem o tobie,
zanim się spotkaliśmy. Więc wtedy, gdy ujrzałem cię w biurze jako kogoś z krwi i kości,
oszołomiło mnie to.
– Śniłeś o mnie? – Kayla wciąż była zaintrygowana.
– O kimś, kto wyglądał dokładnie jak ty.
– Dlaczego nie opowiedziałeś mi o tych snach?
– Z wielu powodów – przyznał Ben. – Gdy próbowałem ci powiedzieć pierwszego
wieczora, zabrzmiało to jak frazes. Gdy zaczęliśmy się spierać o zjawiska paranaturalne,
byłem zbyt uparty, aby przyznać się, że doświadczam czegoś... – nie dokończył. – Pomyśl o
tym, Kaylo. Znasz mnie przecież. Chciałem wszystko przemyśleć i osądzić logicznie i
racjonalnie. Wtedy i tylko wtedy wyjaśniłbym ci to i przedstawił rewelacyjne wnioski.
– Nie jestem pewna, czy rozumiem – powiedziała Kayla. – Co twoje sny mają wspólnego
z sędzią i Katherine?
– W końcu doszedłem do wniosku, że nigdy nie śniłem o tobie. Pamiętaj, powiedziałem,
ż
e kobieta ze snów wygląda jak ty. Ale to była Katherine.
– Katherine? W twoich snach? Opowiedz mi wszystko, Ben – nalegała.
Ben wreszcie był gotów to właśnie zrobić.
– Na kilka tygodni przed twoim przybyciem do New Sussex zacząłem śnić o ślicznej
blondynce, która była zawsze poza moim zasięgiem. Była fascynująca i intrygująca i
pragnąłem nieodparcie kochać się z nią. Potem ujrzałem ciebie i cóż, po prostu wzięło mnie.
– Tak jak mnie – szepnęła Kayla.
– Tamtej nocy po spotkaniu miałem kolejny sen. Był erotyczny i sądziłem, że znam
powód. Seksualna fantazja była łatwa do wytłumaczenia, bo ogromnie mnie pociągałaś. Z
wyjątkiem tego, że – jak sobie teraz przypominam – sen odnosił się do realiów z innej epoki.
– Zmienił wątek, próbując wszystko wyjaśnić. – Sny to dziwne zjawiska, prawda? Nic
wówczas nie wiedziałem o Katherine i nie zwracałem uwagi na scenerię snów.
– To niesamowite, Ben.
– Jest coś więcej. Śniłem, że ta kobieta jest prześladowana i sądzona. Ponieważ jestem
realistą – to również zignorowałem, tłumacząc sobie, że twoje fantazje o Katherine w jakiś
sposób wdarły się w moją podświadomość. Prawda jest taka, że wcale nie chciałem o tym
myśleć.
– Powiedziałeś, że dotyczyło to sędziego Montgomery’ego i Katherine – wtrąciła Kayla.
– Czy śnił ci się sędzia?
– Teraz zaczynam rozumieć, co znaczyły te sny – przyznał Ben z ociąganiem. – Myślę, że
to było tak, jakby śnił je sędzia. To nie ja marzyłem o tobie. To sędzia marzył o Katherine.
Nie mogę uwierzyć, że to mówię, ale to ona była w moich snach.
Kayla czuła, jak wali jej serce. Te rewelacje przeraziły ją. Ale sprawiły też, że nie czuła
się już osamotniona. Między nią, Benem i przeszłością musiał istnieć jakiś szczególny
związek.
– Sprawiasz wrażenie przekonanego, Ben.
– Po ostatniej nocy jestem. Widziałem sędziego i Katherine razem. Nie wiem, czy był to
sen, wizja czy zmora nocna. Ale byli w moim pokoju i przywoływali mnie do siebie przez
otwarte drzwi.
Gdy wypowiedział te słowa, w kuchni zrobiło się nagle bardzo cicho.
– Boję się, Kaylo. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Och, nie duchów ani istot nadprzyrodzonych, choć przyznaję, że ostatni sen wstrząsnął
mną. Boję się o nas. Jestem przerażony, że los naszych przodków mógłby w jakiś sposób
wpłynąć na nasze życie.
Czuł, jak jej ręka drży.
– Oczywiście, nie do tego stopnia, ale moglibyśmy zostać rozdzieleni, rozłączeni. Czy
rozumiesz, co mam na myśli, Kaylo?
Kiwnęła głową.
– Może coś zburzyłoby nasz związek. – Powiedziawszy to Ben zdał sobie sprawę, jak
dramatycznie zabrzmiały jego słowa.
– To się nie stanie – powiedziała stanowczo Kayla.
– Jak temu zapobiec? – zapytał, uświadamiając sobie, że teraz ona jest silniejsza. Nie miał
nic poza kilkoma niejasnymi sugestiami. – Moglibyśmy wciąż mieć sny, widzieć zjawy i
spierać się. Możemy też zaakceptować Katherine i sędziego i zaprosić ich na kolację.
Wyobraziwszy to sobie, Kayla wybuchnęła śmiechem. Po chwili Ben jej zawtórował.
Kayla z trudem łapała oddech.
– Przynajmniej mamy oboje wciąż jeszcze poczucie humoru.
– Mamy więcej. – Pocałował ją wolno w usta. – Ale nie mamy rozwiązania.
Kayla westchnęła.
– Znajdziemy je – powiedziała z przekonaniem.
– Przede wszystkim musimy ustalić, czego chcą.
– Doprowadzić nas do szaleństwa – poddał Ben.
– Zdaje się, że widziałem Katherine również w lustrze.
– Ben, i nic mi nie powiedziałeś?
– Jak miałem to zrobić, gdy nie mogłem przyznać się przed samym sobą? Ja, Ben
Montgomery, widzący zjawy? Do diabła, nie. Jeśli jednak widziałem, musi być jakiś powód.
– I jest. Zawsze myślałam, że Katherine potrzebuje pomocy, ale teraz, gdy pojawił się
sędzia...
– Proszę, Kaylo – powiedział Ben. – Nie bądźmy zbyt mistyczni.
Kayla rzuciła mu wyzywające spojrzenie, ale nie odpowiedziała, nie chcąc wszczynać
kłótni teraz, gdy byli bliscy porozumienia.
– Może oni chcą nam powiedzieć coś o sobie, coś, czego nie wiemy. – Zmarszczyła czoło
w napięciu.
– Może czekali setki lat, abyśmy znaleźli się razem, we właściwym czasie i miejscu.
Teraz, kiedy to się stało, skorzystali z okazji. To ma sens, prawda?
– Nic nie ma sensu – zaprzeczył Ben. – Ale jestem skłonny próbować wszystkiego.
– Więc jak sprawimy, żeby się z nami porozumieli? – spytała Kayla. – Czy w New
Sussex są jacyś spirytyści?
Ben potrząsnął głową.
– Wątpię. Muszę jednak przyznać, że nic nie wiem na ten temat.
Kayla uśmiechnęła się i wstała, aby nalać sobie kolejną filiżankę kawy.
– Dla mnie też – poprosił Ben.
– Myślałam, że masz dość kawy.
– Już nie – odparł z uśmiechem. – Teraz potrzebuję czystej kofeiny.
Gdy znalazła filiżankę i nalała mu kawy, powiedziała:
– Dużo o tym czytałam.
– Wiem.
– Zazwyczaj kontakt z postaciami z zaświatów nawiązuje się, gdy podmiot jest
wprowadzony w trans albo gdy istota przemawia przez kogoś innego, na przykład medium.
Ben wzdrygnął się.
– Co za słownictwo – istota, podmiot, medium. To brzmi coraz dziwniej.
– Ben...
– Nie martw się – pocieszył ją. – Ja się nie wycofuję. Tylko powiedz mi, co teraz zrobić?
Czy powinniśmy jechać do Bostonu i poszukać hipnotyzera?
Kayla uśmiechnęła się do niego.
– Nigdy nie myślałam, że usłyszę od ciebie coś takiego. Pomysł jest szalony.
– Szalony, zgadzam się – potwierdził. – Ale co teraz? Czy spróbujemy znaleźć kogoś, kto
by nam pomógł?
Kayla westchnęła.
– Chciałabym, żebyśmy mogli poradzić sobie sami, tylko we dwoje. Albo we czworo –
dodała. – Będziemy jednak potrzebować pomocy. Zastanawiam się, czy powinnam poszukać
w książce telefonicznej? – zażartowała, próbując rozładować atmosferę.
– Pozwól mi się tym zająć – powiedział Ben. – Ja zdobędę nazwisko i numer telefonu,
jeśli ty nawiążesz kontakt.
– Umowa stoi – zgodziła się Kayla. – Ale od czego chcesz zacząć?
– Nie od książki telefonicznej – zapewnił ją – ani ogłoszeń w gazetach. Mam kontakty z
innymi prawnikami, lekarzami, psychologami. Powinienem za ich pośrednictwem kogoś
znaleźć.
Kayla próbowała ukryć uśmiech, ale udało jej się to tylko częściowo.
– O co chodzi?
– Właśnie myślałam, jak będziesz dzwonił do jednego ze swoich statecznych kolegów po
fachu i pytał, czy nie zna jakiegoś dobrego hipnotyzera. To naprawdę nie pasuje do twego
wizerunku, Ben. Przynajmniej nie do wizerunku dawnego Bena.
Uśmiechnął się szeroko.
– Odkąd cię spotkałem, Kaylo Hartwell, całe moje życie przewróciło się do góry nogami.
Robię i mówię rzeczy, o które nigdy się nawet nie podejrzewałem. A więc załóżmy, że te
poszukiwania to część mojego, hm, duchowego dojrzewania. Oczywiście jeśli się rozniesie,
ż
e mam coś wspólnego z mistycyzmem, mogę stracić klientów.
– Nigdy ci nie zabraknie klientów. Wiesz o tym. – Kayla podeszła do Bena i pocałowała
go delikatnie w usta. – Czy ci ostatnio nie mówiłam, że jesteś prawdziwym mężczyzną i
bardzo cię kocham?
– Tak – odparł z niespodziewanym rumieńcem – ale mogę tego słuchać ciągle. To
właśnie pozwala mi funkcjonować. Teraz powiedz, gdzie jest telefon. Zacznę dzwonić już
teraz.
– Kayla na drugiej linii do ciebie, Ben – zawołała Terrie.
– Hej, co się dzieje? – Ben próbował mówić spokojnie, choć serce mu biło mocno. Dziś
właśnie miał przyjechać hipnotyzer, z którym Kayla się umówiła. Ben czekał na ten telefon i
zastanawiał się, jak, u licha, wplątał się w coś takiego, i jak ma się z tego wyplątać. Uzgodnili
z Kaylą, że doprowadzą sprawę do końca. Teraz godzina prawdy nadeszła.
– On tu jest – szepnęła Kayla. – Pije właśnie herbatę w kuchni. Pan Leo Justice jest tutaj.
– I... – podsunął Ben.
– Jest bardzo miły i bardzo normalny – ciągnęła z ulgą w głosie. – Zachwycił się sklepem
i mógłby nawet kupić...
– Kaylo – przerwał Ben – a co z... no wiesz?
– Rzucił ostrożne spojrzenie w stronę drzwi. Usiłował ukryć przed wszystkimi to, co z
Kaylą planowali.
– Wiem – zapewniła go Kayla – seans. On będzie gotowy, jak tylko przyjedziesz.
Zamierzam pokazać mu portret Katherine, a potem zabrać do starego salonu. Przyjedź zaraz.
– Jestem trochę zajęty – mruknął Ben.
– Nie, nie jesteś – powiedziała Kayla. – I nie czekasz na żadnych klientów. – Jej głos
złagodniał. – Ja też jestem zdenerwowana, najdroższy, ale nadszedł czas. Naprawdę musimy
doprowadzić sprawę do końca. Mogę na ciebie liczyć, prawda?
Ben wziął głęboki oddech.
– Jeśli jest ktokolwiek, na kogo możesz liczyć, to ja. Myślę, że to po prostu trema. Za pięć
minut ruszam. I, Kaylo, nie zaczynaj beze mnie.
Kayla miała rację. Leo Justice był zwyczajnie wyglądającym mężczyzną. Ben poczuł się
natychmiast raźniej. Justice, polecony jako jeden z najlepszych hipnotyzerów w okolicy, był
niewysoki i łysiejący, o rumianej twarzy i bladoniebieskich oczach. Miał niski, melodyjny
głos, a jego maniery były bez zarzutu. Staroświecki dżentelmen, pomyślał Ben. Wszystko
wyglądało na przypadkowe spotkanie towarzyskie, a nie na seans, którego rezultaty mogły
zaważyć na ich przyszłości.
– Pomyślałem, że przeniesiemy portret Katherine do salonu – poinformował go Leo. –
Kayla opowiedziała mi, jak ważną rolę odegrał ten wizerunek w waszym życiu.
Przeszli przez sień i weszli do salonu. Nad niskim stołem wisiał portret, który odbijał się
w lustrze. Ben uśmiechnął się. Kayla i Leo już stworzyli odpowiednią atmosferę w starym
pokoju.
Salon oświetlały tylko świece umieszczone na gzymsie kominka, komodzie i stole obok
sofy. Było późne popołudnie i na dworze zapadała ciemność. Migotanie świec działało na
nich niezwykle kojąco.
– Wykonaliście niezłą robotę – zauważył Ben. Kayla podeszła i wzięła go za rękę.
– Pomyśleliśmy, że to najlepsze miejsce na naszą... sesję. Tutaj najsilniej odczuwam
obecność Katherine.
– Usiądźcie na sofie – zaproponował Leo.
A więc za chwilę się zacznie. Benem zawładnął nagle strach. Chrząknął z niepokojem.
– Myślę, że już to pan parę razy robił? – zwrócił się do Leo.
– Tak, istotnie – odparł Leo – choć za każdym razem jest inaczej. Opowieść Kayli jest
jedną z ciekawszych, jakie słyszałem. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś wyjątkowego.
– My też jesteśmy podekscytowani – powiedziała Kayla. Ściskała mocno rękę Bena,
który czuł emanujące z niej napięcie. – I trochę przestraszeni.
– Spojrzała na Bena, który uspokajająco ścisnął jej dłoń.
– To dobrze – powiedział łagodnie Leo. – Ta energia może nam pomóc. Naprawdę
wyczuwam energię w tym pokoju. Myślę, że wy też. – Nagle, jakby zdał sobie sprawę z tego,
ż
e jego słowa zwiększyły tylko niepokój Kayli i Bena, uśmiechnął się uspokajająco.
– Jak wiecie, zjawisko hipnozy jest znane od tysięcy lat. W rękach właściwych ludzi to
całkowicie bezpieczne. Chcę, żebyście oboje odprężyli się. Chcę, żebyście cieszyli się na to,
co ma nastąpić.
– Cieszymy się. To znaczy, ja się cieszę – odparła Kayla.
– A ja mam opory – wyznał Ben. – Nie dlatego, że wątpię w istnienie duchów. Tak
naprawdę nigdy nawet o nich nie myślałem. Jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że
zacząłem rozważać możliwość...
– A więc pan zgadza się na to doświadczenie z pewną obawą? – spytał Leo.
– Nie tyle obawą, ile sceptycyzmem. Ale kocham Kaylę na tyle, aby przezwyciężyć tę
niewiarę. Jeśli jest to w ludzkiej mocy – przerwał, zastanawiając się nad doborem słów – to
chcę spróbować skontaktować się z Katherine i sędzią. Jeśli wyświetlenie tajemnic
przeszłości ochroni naszą miłość, to jestem za tym bez zastrzeżeń.
– Ja też – zgodziła się Kayla. – Chcę, żeby Katherine i sędzia wiedzieli, że ten pokój jest
wypełniony miłością i zrozumieniem, i że z radością ich tu widzimy.
Leo uśmiechnął się łagodnie.
– Wyczuwam tę miłość. Myślę, że czas już zacząć. Teraz chcę, żebyście oboje zamknęli
oczy i słuchali mego głosu – polecił. – Musicie całkowicie się odprężyć.
Kayla, uspokojona, spełniła jego polecenie. Ale następne słowa Leo znów napełniły ją
niepokojem.
– Benie i Kaylo, zapadniecie teraz w głęboki i kojący sen, najbardziej kojący w waszym
ż
yciu. Odprężcie się. Zapadacie się głębiej i głębiej.
To wydało się Kayli sztuczką podrzędnego hipnotyzera. Oczekiwała czegoś więcej.
Próbowała jednak zrobić to, o co prosił Leo, i skoncentrowała się na jego monotonnym głosie.
– Myślcie o pływaniu w ciepłym i spokojnym morzu, na falach, które was unoszą i
kołyszą. Płyniecie dalej i dalej. Jesteście spokojni i zrelaksowani, stanowicie część morza.
Dalej i dalej...
Ma rację, pomyślała Kayla. Była coraz bardziej spokojna i zrelaksowana, tak jakby
naprawdę płynęła przez cudowne morze. Przyjemnie było słuchać głosu Leo. Czuła, jak
powieki robią się ciężkie. Próbowała je otworzyć, ale na próżno.
– Teraz, gdy policzę do dziesięciu, zaśniecie, ale będziecie mnie słyszeć. Odpowiecie
szczerze na wszystkie moje pytania i będziecie to pamiętać. Zapamiętacie wszystko.
ROZDZIAŁ 11
Leo zaczął wolno liczyć. Kayli wydawało się, że jego głos płynie z oddali. A jednak był
wyraźny, bardzo wyraźny.
– ... dziewięć, dziesięć. Czy słyszysz mnie, Kaylo? Odpowiedz.
– Tak, słyszę.
– A ty, Ben?
– Słyszę cię. – Ben odpowiedział wolniej niż Kayla.
– Dobrze – powiedział Leo. – Teraz chcę, żebyście się cofnęli w czasie. Chcę, abyście
powrócili do dnia swoich szesnastych urodzin. Czy widzicie się? Czy pamiętacie?
Ben i Kayla odpowiedzieli niemal jednym głosem:
– Tak, tak.
Stopniowo Leo przeniósł ich do pierwszych dni w szkole, a wreszcie do okresu
niemowlęctwa.
– Teraz chcę od was czegoś więcej. Cofnijcie się dalej, dalej, aż do czasów, gdy byliście
innymi ludźmi.
Na chwilę zapadła cisza, a potem Leo znów przemówił.
– Kaylo, czy wiesz, kim jesteś? Odpowiedz.
– Tak, wiem. – Głos był inny, niższy, z obcą intonacją.
– Kim jesteś? Jak się nazywasz?
– Jestem Kathenne – powiedziała ostrożnie. – Kathenne Hartwell – powtórzyła. Teraz w
jej głosie nie było wahania. Mówiła prawdę.
– A ty, Benie? Kim ty jesteś? Padła natychmiastowa odpowiedź.
– Jestem Benjamin Montgomery.
– Ach tak, Benjamin Montgomery. A który mamy rok, szanowny panie?
Znów odpowiedź była błyskawiczna, z nutą zniecierpliwienia.
– Jest rok pański 1692 w Massachusetts.
– Tak – zgodził się Leo. – A czym się pan zajmuje?
– Jestem sędzią w New Sussex i wszyscy mnie znają.
– Niewątpliwie. A czy zna pan Kathenne Hartwell?
– Kathenne, Kathenne. – Głos był niemal zduszony. – Tak ją kochałem. Była
najpiękniejszą kobietą w New Sussex, a jednak dręczyła mnie.
– Dręczyła pana? W jaki sposób?
– Tak jej pragnąłem. Tak ją kochałem... – urwał. – Wiele razy stałem pół dnia na rynku,
aby tylko ujrzeć ją w przelocie. Czasem rozmawiała ze mną, czasem nie. Wyśmiewała się ze
mnie. Myślałem o niej nawet w kościele. Pragnąłem jej. Chciałem ją poślubić, ale nie chciała
mnie. Wybrała innego.
Westchnął głęboko i boleśnie.
– A potem... gdy przyszli i powiedzieli, że jest czarownicą, nie mogłem uwierzyć. Moja
Kathenne nie mogła nią być.
– Czy byłaś czarownicą, Kathenne? Czy te opowieści były prawdziwe? – spytał Leo.
Zaśmiała się niskim, melodyjnym śmiechem przypominającym szmer strumienia.
– Oczywiście, że nie. Nie byłam czarownicą. Nie były nimi też kobiety, którym
pomagałam. Udzielałam im pomocy, gdy musiały uciekać spod szubienicy.
– Nawet tej, która przyrządzała napoje lecznicze? – Sędzia zwrócił się wprost do
Katherine. Leo westchnął z satysfakcją.
Sędzia ciągnął:
– Dawała wywary lecznicze połowie kobiet w mieście wbrew zakazom ich mężów.
– Były skuteczniejsze niż te z apteki – odparła Katherine. – Nie żałuję, że pomagałam jej i
wszystkim innym.
Głos Benjamina był pełen goryczy.
– Nie, to ja żałuję, Katherine, że złapałaś mnie w pułapkę. Twoja wyniosłość i
lekceważenie członków rady miejskiej zwróciły ich przeciwko tobie. Przyszli do mnie i
zażądali, żeby cię poddać próbie czarownic. Spierałem się z nimi. Powiedziałem, że okażesz
skruchę. Próbowałem cię uratować. Och, moja Katherine. Dałem ci szansę, dałem ci szansę.
– Moją wolność, gdybym wyszła za ciebie? śaden mężczyzna nie ustanawiał dla mnie
reguł, Benjaminie Montgomery. Wiedziałeś o tym, ale wciąż nalegałeś.
– Byłem opętany myślą o tobie. Jak mogłem nie nalegać? Gdybyś tylko mnie słuchała,
gdybyś... – Do goryczy w głosie doszedł wielki ból. – Nikogo nie słuchałaś. Nosiłaś ten
pierścionek, choć ostrzegłem cię, że wszyscy o tym mówią.
– Ładna błyskotka, którą dostałam od wędrownego handlarza. Dlaczego miałam się
przejmować tym, co ludzie plotą? Och, wiem, opowiadali, że to pierścionek diabła z trzema
kręgami zła. To mnie bawiło.
– Mówiono, że to talizman szatana.
Tym razem śmiech jej zabrzmiał szczerze i wyraźnie.
– Ich pomysły były tak śmieszne i głupie jak oni sami. Dlaczego miałam ich słuchać?
– Nie słuchałaś nikogo, Katherine. Nie chciałaś przyznać się do błędu.
– Ty też nie, Benjaminie, ty też nie. Och, byliśmy zbyt podobni do siebie, aby się zgodzić.
Nasze dusze nie pozwoliłyby nam być razem, a jednak ty nalegałeś.
– Tak cię kochałem, Katherine. Chciałem cię uratować i zrobiłbym to, nawet bez
małżeństwa. Mogłaś wydać czarownice, powiedzieć mi, gdzie się ukrywają...
– Nigdy bym tego nie zrobiła. Wiedziałeś o tym.
– Tak, i to złamało mi serce. Wszystko w tobie złamało mi serce, twój uśmiech, sposób
poruszania się. Dlaczego nie chciałaś mej miłości?
Nastąpiła długa cisza. Wreszcie Katherine odpowiedziała z wysiłkiem:
– Ponieważ twoja miłość przeraziła mnie. Gdybym jej się poddała... Nie widzisz tego?
Oddałabym cząstkę siebie. Za bardzo bałam się pokochać ciebie. Ja, która nie bałam się
niczego.
– I wybrałaś innego. – Głos Benjamina był oschły.
– Jego miłość była subtelna, lecz nigdy nie czułam do niego tego, co do ciebie,
Benjaminie.
Z ust sędziego wyrwał się bolesny okrzyk.
– Och, Katherine, życie nas obojga zostało zmarnowane. Gdybyś mnie poślubiła,
uchroniłbym cię przed gniewem miasta, przed procesem. Do ostatniej chwili myślałem, że
wyrazisz skruchę. Ale nie było skruchy, tylko twoja przedwczesna śmierć i moje lata cierpień,
zanim mnie także zabrała śmierć. – Spojrzał na nią błyszczącymi oczami. – Nie pozwolę ci
odejść, nie po tylu latach. Uwierz w to, moja miłości.
Pokój wypełnił się niemal dotykalną ciszą, a potem przemówiła Katherine, niskim i
niepokojącym głosem.
– Och, Benjaminie, widzę, co utraciłam, wszystkie nasze wspólne lata. Zawsze myślałam,
ż
e jestem dzielna i odważna. Teraz jednak widzę, że byłam tchórzem, uciekając się przed
twoją miłością.
– Będziemy mieć jeszcze jedną szansę, Katherine. Musimy tylko z niej skorzystać. Czy
wybaczysz mi przeszłość?
– Jeszcze jedną szansę. – Głos Katherine załamał się, a po policzkach zaczęły jej płynąć
łzy. – Ja także potrzebuję przebaczenia za odrzucenie tak bezgranicznej miłości.
– Wybaczam... wybaczam...
Znów nastąpiła cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara i głębokimi, wolnymi
oddechami. I wtedy przemówił Leo.
– Nadszedł czas, żebyście się obudzili, oboje, pamiętając o tym, co się zdarzyło, nie
czując lęku. Gdy policzę do dziesięciu, będziecie znów Kaylą i Benem. I odzyskacie spokój.
Kayla otworzyła oczy i poczuła smak łez, które spłynęły po policzkach do kącika ust.
Spojrzała na Bena i ujrzała ślad łez na jego twarzy. Z cichym okrzykiem rzuciła się w jego
ramiona.
Godzinę później przechadzali się po New Sussex. Leo zachęcał ich, aby porozmawiali o
tym, co się stało, ale początkowo nie mogli znaleźć słów. Spacerowali w milczeniu, ściskając
się za ręce, podekscytowani, zakłopotani, niespokojni.
– Czy to zdarzyło się naprawdę? – zaczęła wreszcie Kayla.
– Tak – odparł Ben.
– Nie byłam pewna, czy słyszałeś. Myślałam, że może tylko ja...
– Nie, obydwoje byliśmy katalizatorami.
– A więc słyszałeś wszystko, co powiedziałam?
– Wszystko, co ona powiedziała – poprawił. – To nie był twój głos. To było niesamowite
uczucie – dodał – wiedzieć, że siedzisz obok mnie, a jednocześnie słyszeć słowa i poznać
myśli Katherine. – Wzdrygnął się lekko i Kayla uściskała go. Potem znów wzięli się za ręce i
spacerowali, aż nagle Ben powiedział: – Nie wierzę w to.
– Co masz na myśli? – spytała zaskoczona Kayla.
– Ze naprawdę rozmawiamy o tej... wizycie i że w nią wierzymy.
– Byliśmy tam, Ben. Nie możemy temu zaprzeczyć.
– Ale czy to byli naprawdę Katherine i sędzia?
– Tak – powiedziała stanowczo. – Mówili za naszym pośrednictwem, bo tego chcieliśmy.
– Wiec wywołaliśmy ich z naszej wyobraźni przy pomocy Leo?
– Tak sądzę – odparła Kayla z namysłem. – Czy to ważne, dlaczego tak się stało, czy
liczy się tylko to, że tak się stało?
– Jeśli się stało – dodał Ben.
– Może nawet to nie ma znaczenia.
– Może – powtórzył. – Wiem tylko, że coś czułem. Było to zbyt silne, aby mogło być
opisane słowami. Czułem tę miłość do Katherine. On kochał ją tak bardzo jak ja ciebie.
Kayla mocniej ścisnęła go za rękę.
– Zobaczyłem siebie w nim, Kaylo – powiedział Ben. Potem stanął i spojrzał na nią. – To
było przerażające, to pragnienie kontrolowania, posiadania.
– Ale ty nie jesteś taki jak on – zaprotestowała Kayla. – Z wyjątkiem tej chwili – dodała
prawie z uśmiechem – gdy mnie osądzasz.
– Są inne podobieństwa – przypomniał jej Ben. – Oczarowałaś mnie tak, jak Katherine
oczarowała jego. Wdarłaś się w moje myśli i sny i zmusiłaś mnie, bym poszedł twoją drogą.
Spacerowali przez chwilę, trzymając się za ręce.
– Kto wie – powiedział z półuśmiechem. – Trzysta lat temu mógłbym uważać kogoś tak
niezależnego i wolnego jak ty za czarownicę.
Kayla roześmiała się niepewnie.
– Dzięki Bogu, że nie żyjemy trzysta lat temu. Jestem pewna, że ten rodzaj niezależności
przysporzyłby mi kłopotów.
– Pewnie masz rację – zgodził się Ben.
– Biedna Katherine – zadumała się Kayla. – Nie mogła nagiąć się, podobnie jak sędzia.
ś
adne z nich nie uznawało kompromisu.
– Tak samo jak nie uznawali siły swej miłości – przypomniał jej Ben. – To była potężna
siła.
– To także lekcja dla mnie – powiedziała Kayla.
– Dla nas obojga – poprawił Ben. – Teraz rozumiem napięcie między nami i to
przemożne wrażenie, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, że musisz być moja. To było tak,
jakby sędzia znów spotkał Katherine.
– Przeżywaliśmy ich uczucia i nasze własne jednocześnie. Nic dziwnego, że było to
zawsze tak zmienne.
– Jakbyśmy odbywali przejażdżkę kolejką górską – zauważył Ben.
– Sędzia i czarownica – zamyśliła się Kayla.
– W połączeniu z prawnikiem i piękną dziewczyną z Kalifornii. Niezła czwórka, Stali
przed domem Hartwellów, oświetlonym srebrnym blaskiem księżyca.
– Wiesz – powiedział Ben z namysłem – myślę, że nie ma znaczenia, czy Katherine była
czarownicą, czy nie.
Kayla przytaknęła.
– Ani czy sędzia uzyskał przebaczenie. Ben spojrzał na nią.
– Rozumiesz mnie, prawda? Przytaknęła.
– Liczy się tylko to, że nauczyliśmy się walczyć o naszą miłość wszelkimi sposobami,
zawsze pamiętając, że kompromis jest częścią miłości.
– I zrozumienie. To mnie zmieniło – dodała Kayla.
– I mnie – odparł Ben i pochylił się, aby ją pocałować. – Jestem tak szczęśliwy, że cię
mam, Kaylo. Gdybyś mnie kiedykolwiek opuściła, byłbym tak zrozpaczony jak sędzia.
Kayla uśmiechnęła się chytrze.
– Cóż, myślę, że...
– śe co? – powiedział oczekująco.
– śe cię nigdy nie opuszczę.
Usłyszawszy to, pocałował ją znów, a potem szepnął:
– Chcę się z tobą kochać, Kaylo, za te wszystkie lata, gdy nasze dusze były osobno, i za te
lata, gdy będziemy razem.
Dotykali się, ale nie tak jak poprzednio. Wtedy nagliła ich świeżo odkryta namiętność.
Teraz odczuwali niesłychaną bliskość, poprzednio żadnemu z nich nie znaną. Nadeszła z
przeszłości i była przyszłością.
Kayla pieszcząc Bena, miała wrażenie, że dotyka siebie, bo odczuwała to co on. Jego
skóra była ciepła i sprężysta. Jej piersi wspierały się o jego pierś. Wiedziała, że ogromna
rozkosz wkrótce będzie ich udziałem.
– Zawsze powinniśmy być tak blisko – szepnęła.
– Będziemy, Kaylo. Nigdy nie pozwolę ci odejść. Zawsze będzie tak jak teraz. Obiecuję.
Jego usta dotknęły jej warg w długim namiętnym pocałunku, a potem zwróciły się ku jej
szyi. Przebiegał językiem po wrażliwej skórze do ucha, policzka i z powrotem do ust. Kayla
wygięła się w łuk.
Ben nade wszystko pragnął połączyć się z Kaylą, stać się jej częścią i kochać ją swym
ciałem tak całkowicie, jak kochał ją swym sercem.
Nie odrywał oczu od jej twarzy, którą chciał widzieć każdego dnia przez resztę życia. Jej
rozkosz była jego rozkoszą, jej radość – jego radością. Razem wznosili się na wyżyny.
Chciał pokazać Kayli, że każda chwila z nią jest cenna i wspaniała. Czuł, jak jej ręce
przywarły do niego. Wykrzyknęła jego imię, a jej wygięte zapraszająco ciało mówiło, że
nadszedł czas spełnienia. Była kochająca, pełna pasji, radości i pragnęła go tak jak on jej.
Ich obopólna rozkosz przyszła nie w silnym crescendo, ale jak intensywne zaspokojenie,
które trwało i trwało, zanim oboje doznali ukojenia. Potem objął ją mocno i wyszeptał jej
imię.
– Kaylo, najdroższa, moja najdroższa Kaylo. Uniosła usta do kolejnego pocałunku.
– Mógłbym się z tobą kochać tysiąc razy i nigdy nie mieć dość – powiedział półgłosem.
Przytuliła się do niego i oparła mu głowę na piersi.
– Czuję się tak blisko ciebie, Ben. To tak jakby... – przerwała, niezdolna dokończyć
myśli.
– Tak jakby nie tylko nasze ciała były złączone?
– Tak – odpowiedziała prawie nieśmiało.
– Tak jakby złączone były również nasze dusze.
– Tak, tak – powiedziała, szczęśliwa, że zrozumiał.
– Czuję to także. Mam wrażenie, że czekałem na ciebie całe życie. – Roześmiał się na te
słowa. – Naprawdę.
– To przeznaczenie, prawda, Ben?
– Tak – odparł cicho.
– śadnych zbiegów okoliczności?
– śadnych – powiedział stanowczo. – Było zapisane w gwiazdach, że się spotkamy... i
pobierzemy.
Uniosła lekko głowę i spojrzała na niego.
– To twoje drugie oświadczyny.
– Wciąż te same. Wtedy naprawdę miałem to na myśli, choć nie rozumiałem, co się
dzieje. Wiedziałem, że zawsze cię pragnąłem. Teraz rozumiem wszystko i wciąż cię pragnę
na zawsze. Będę pytał i pytał, aż odpowiesz: tak. Powiedz „tak”, Kaylo.
– Tak – odpowiedziała po prostu. – Tak, tak, tak. Pocałował ją znów.
– Jest tylko jeden problem – zauważyła Kayla.
– Co takiego? – spytał bez większego niepokoju. Nic nie mogło im teraz przeszkodzić.
– Jak sądzisz, czy arbitraloza jest dziedziczna? Nie chciałabym, żeby nasze dzieci na nią
cierpiały.
Ben wziął ją w ramiona, patrząc na nią z udawanym gniewem.
– Nie jestem arbitralny – powiedział. Kayla zaczęła się śmiać i Ben jej zawtórował.
– No dobrze – poprawił. – Nie będę już nigdy dyktatorski. Ten etap mojego życia dobiegł
końca – przyrzekł.
– Może naprawdę tak – odparła poważnie Kayla.
– Zaufaj mi – poprosił Ben. – Nie chcę jednak utracić nic z tego wszystkiego, co nas
łączy, nawet sporów. To dodaje pikanterii.
– Czasem trochę za dużo. – Kayla przypomniała sobie niektóre z ich poprzednich
spotkań. – Ale chyba masz rację. śadne z nas nie może całkowicie poddać się woli drugiego.
Ale to już nie ma znaczenia. Teraz potrafimy rozmawiać i rozwiązywać problemy. Znamy
alternatywę – rozstanie. Nie sądzę, żeby któreś z nas wybrało takie wyjście.
– Nigdy. – Ułożył ją sobie wygodniej w ramionach. – Gdzie będziemy wychowywać te
niearbitralne dzieci? Masz jakiś pomysł?
– Myślę, że powinniśmy zamieszkać tutaj. Dom jest wystarczająco duży i wydaje się
właściwe, żeby potomkowie Montgomerych i Hartwellow wychowywali się w Sussex. Są
sprzeciwy?
– Ani jednego – odparł i dodał: – Myślałaś, że będę się spierać, prawda?
– No, szczerze mówiąc... Ben roześmiał się.
– Nie, cudownie byłoby mieszkać tu z tobą. Mógłbym przenieść biuro do mojego domu i
powiększyć je.
– Ben, to wspaniały pomysł.
– Wszystko więc ustalone – powiedział i pocałował kącik jej ust. – Z wyjątkiem
pierścionka.
– Mam pewien pomysł – rzuciła Kayla.
– Czy mogą być trzy złote kółka?
– Myślę, że to wyjątkowo stosowne – mruczała zadowolona.
– A co z „Otwierającymi się Drzwiami”?
– Chciałabym zatrzymać sklep – powiedziała.
– Dobrze.
Kayla przytuliła się mocniej do Bena.
– Gdy to wszystko odziedziczyłam, nie miałam pojęcia, jakie drzwi naprawdę się dla
mnie otworzą.
– Dla nas obojga – przypomniał. – Do całkiem nowego świata. Chcę, żebyś odniosła
sukces, Kaylo, i wiem, że tak będzie. Ale chcę też, żebyś miała dla mnie czas.
Jego głos był odrobinę smutny. Uniosła się na łokciu, spojrzała na swego mężczyznę i
zapewniła go:
– Zawsze będę miała dla ciebie czas, najdroższy. Całe wieki czasu.
Ich usta spotkały się, gdy księżyc uniósł się wysoko w nocne niebo.
EPILOG
Na skraju łąki przy strumieniu światło księżyca opromieniało mgłę unoszącą się nad
wodą. Migocąc i tańcząc, prześliznęła się po łące, a potem nabrała kształtu.
Pojawiły się dwie niewyraźne postacie, które zniknęły, by za chwilę znów wynurzyć się z
mglistej nocy. Kobieta miała na sobie strój purytanki. Biały kołnierz jej sukni lśnił widmowo
w świetle księżyca, a złote włosy tworzyły aureolę wokół głowy.
Płynęła w noc z pełnym wdzięku zdecydowaniem. Nie była sama.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w czarną sędziowską togę, o surowej
twarzy. Ale gdy patrzył na nią, jego wzrok łagodniał.
Nagle ich spojrzenia przyciągnął dom Hartwellów. Stał wysoko na wzgórzu skąpany w
blasku księżyca. Przez długi czas obserwowali dom, a potem zwrócili się ku sobie.
Kobieta rozchyliła usta w półuśmiechu. Uniosła rękę i podała mu ją. Na smukłym palcu
błyszczał pierścionek. Jej ręka musnęła jego twarz cieniem dotyku tak delikatnym jak
wiosenny deszcz, tak miękkim jak podmuch wiatru.
I wówczas, wraz z pojawiającym się wiatrem, dwie postacie zniknęły, rozpływając się we
mgle, z której powstały. Pozostał tylko ledwie słyszalny szept wiatru, tak delikatny jak ruch
gałązki, tak zduszony jak wołanie stworzeń nocy.
– Wciąż cię kocham, Katherine. Wciąż cię kocham...
Potem zapadła cisza.