background image

Dotychczas ukazały się: 

1.

 

Irlandzki romans 

2.

 

Królewski list 

3.

 

Mężczyzna z ogłoszenia 

4.

 

Czarownice nie płaczą 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

MARGIT SANDEMO 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Mężczyzna z ogłoszenia 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
POI~NORDICA Publishing Ltd. Otwock 1995 
1~ 
Tytuł oryginału: „Svu til HEnsam~” 
Redakcja: Emilia Choińska 
Copyright © 1983 by Margit Sandemo For che Polish edition: 
Copyright © 1995 by Pol-Nordica Publishing Ltd. All Rights Reserved 
ISBN 83-85841 – 50-4 
Druk: Aktietrykkeriet i Trondhjem, Norwegia 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 
ROZDZIAŁ I 
– Christine! 
Bezbarwny głos matki przerwał ciszę zalegającą mieszkanie. Christine dała przykutemu chorobą 
do łóżka ojcu ostatnią łyżeczkę jajka na miękko, otarła mu brodę i usta, po czym wyprostowała 
plecy. 
– Tak, mamo, już idę. 
Oczy ojca skierowały się znacząco w stronę stolika nocnego. 
– Jeszcze kawy? Proszę... 
Nalała mu kawy do specjalnego kubka z dziobkiem. Wyglądał na zadowolonego. Skinęła głową, 
by dodać mu otuchy, i skierowała się do salonu. 
Zastała tam matkę gotową do wyjścia. 
– Christine, pójdę na chwilę do cukierni Wibego. Umówiłam się tam z Gerdą. 
Cukiernię Wibego zlikwidowano już dawno, a Gerda, przyjaciółka matki, nie żyła od dziesięciu 
lat. 
Christine  westchnęła.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  nie  może  tego  powiedzieć  matce  wprost,  gdyż 
jak  zwykle  skończyłoby  się  to  sceną  pełną  rozpaczy  i  łez.  Nie  wiedziała,  co  wymyślić.  tym 
razem,  by  zatrzymać  matkę  w  domu.  Coraz  trudniej  przychodziło  jej  wyszukiwanie  nowych 
pretekstów. 
Na szczęście uratowały ją odgłosy dochodzące od strony skrzynki na listy. 
– Nie wychodź teraz, mamo, właśnie przyszła poczta. Może jest coś do ciebie... 
Oby tylko tak było! 
W  poczcie  rzeczywiście  znalazł  się  list  do  matki.  Christine  nakłoniła  ją  do  zdjęcia  płaszcza  i 
usadowiła w ulubionym fotelu. 
Przyszedł również list do niej. Wzięła go i udała się do swojego pokoju. 
List  był  od  Ellen,  dawnej  koleżanki  z  klasy.  Christine  usiadła  na  łóżku  i  otwierając  kopertę, 
usiłowała przypomnieć sobie wygląd Ellen. 
Okazało się to niełatwym zadaniem. Pamiętała ją jako szarą, niepozorną myszkę, za którą żaden 
z chłopców nie obejrzał się dwukrotnie. Była nieporadna, a jej nieśmiałość często odbierano jako 
dumę. Z tego powodu nigdy nie udało jej się zdobyć przyjaciół. Nie pomógł nawet fakt, że była 
córką dyrektora banku i jedyną spadkobierczynią pokaźnego majątku. 
Christine  niezwykle  zaskoczył  list  otrzymany  po  tylu  latach  milczenia.  Od  razu  po  ukończeniu 
szkoły  Ellen  przeniosła  się  wraz  z  rodziną  do  Drammen.  Christine  wyjęła  list  z  koperty, 
nasłuchując odgłosów dobiegających z głębi dużego mieszkania, lecz wszędzie panowała cisza. 
Mogła się więc skupić na lekturze. 
Droga Christine! 
Z  pewnością  się  zastanawiasz,  dlaczego  piszę  właśnie  teraz  i  właśnie  do  Ciebie.  Idzie  o  to,  że 
wkrótce  wychodzę  za  mąż,  a  ponieważ  wesele  ma  być  duże,  chciałabym  mieć  kilka  druhen. 
Wybrałam już parę dziewcząt spośród moich znajomych tu na miejscu, ale bardzo zależy mi na 
tym,  aby  mieć  
też  druhnę  z  lat  szkolnych.  Jeśli  zgodziłabyś  się  nią  zostać,  bardzo  bym  się 
ucieszyła z Twojego przyjazdu. 
Christine  się  skrzywiła.  Była  oczywiście  jedyną  dziewczyną  z  klasy,  która  jeszcze  nie  miała 
męża. Ellen pisała dalej: 
Jestem  przekonana,  że  polubisz  mojego  narzeczonego.  Nazywa  się  Harry  Berg.  Jest  wysoki, 
ciemnowłosy,  elegancki  i  pracuje  w  Ministerstwie  Spraw  Zagranicznych.  A  co  najważniejsze  – 
nie  obchodzą  Go  moje  pieniądze.  Sam  jest  wystarczająco  bogaty.  Zawsze  byłam  podejrzliwa  w 
stosunku  do  mężczyzn,  którzy  się  mną  interesowali.  Wiesz  przecież,  że  nie  jestem  szczególnie 
piękna ani, jak mi się wydaje, błyskotliwa, lecz tym razem wszystko wygląda wręcz IDEALNIE. 
Poza tym 
fakt, że i On nie jest całkowicie doskonały – ma mianowicie pewną małą ułomność – 

background image

czyni Go jeszcze bardziej pociągającym. Budzi to we mnie coś w rodzaju instynktu opiekuńczego. 
Data ślubu nie jest jeszcze ustalona, ale byłabym wdzięczna, gdybyś odpisała mi jak najszybciej. 
Twoja przyjaciółka Ellen 
Przez długą chwilę Christine siedziała pogrążona w myślach. Pojechać na duże wesele? Poznać 
nowych ludzi, rozmawiać, śmiać się, jeść przysmaki, a może nawet tańczyć? 
Wyjęła  papier  listowy  i  natychmiast  napisała  odpowiedź.  Przesłała  Ellen  najserdeczniejsze 
ż

yczenia szczęścia, zawiadamiając ją jednocześnie, że w tej chwili niestety nie może wyjechać z 

domu  ze  względu  na  rodziców  –  ojciec  jest  poważnie  chory,  a  matka  cierpi  na  beznadziejny 
przypadek sklerozy. 
Przerwała  pisanie  w  połowie  listu.  Kochany  tatuś,  którego  tak  uwielbiała  będąc  dzieckiem. 
Mądry,  łagodny  i  zawsze  pełen  wyrozumiałości.  Pierwszy  wylew  krwi  do  mózgu  przyszedł 
niespodziewanie  przed  wielu  laty.  Od  tego  czasu  było  ich  jeszcze  kilka  i  w  tej  chwili  ojcu 
pozostało już niewiele życia. Dla Christine opieka nad chorym była rzeczą oczywistą. Jej własne 
ż

ycie zeszło na dalszy plan. Wierzyła, że jeszcze kiedyś znajdzie czas dla siebie. 

Tymczasem  lata  mijały;  również  i  matka  stała  się  całkowicie  bezradna.  Rodzice  nie  byli  już 
młodzi, gdyż Christine urodziła się po wielu latach ich małżeństwa. Wszystko wydawało się jej 
tak  beznadziejne  i  pozbawione  perspektyw.  Christine  nigdy  nie  przyszłoby  do  głowy  zostawić 
matkę  lub  oddać  ją  do  domu  opieki.  Niemniej  jednak  ze  względu  na  to,  że  starszej  pani 
przychodziły  do  głowy  najdziwaczniejsze  pomysły,  wymagała  nieustannego  doglądania.  Tak 
więc ewentualne marzenia Christine oraz jej życie prywatne musiały zostać odsunięte na 
bok.  Nigdy  nie  zdążyła  nawet  poszukać  sobie  pracy,  jej  miejsce  było  przy  rodzicach.  Ostatnio 
jednak  znalazła  niewielkie  zajęcie,  które  sprawiało  jej  wiele  radości.  Zawsze  dobrze  radziła 
sobie  z  gotowaniem,  nawiązała  więc  współpracę  z  pewnym  miesięcznikiem,  gdzie  prowadziła 
stałą  rubrykę  na  temat  wytwornej  kuchni.  Dochód  z  tego  był  oczywiście  bardzo  skromny,  lecz 
przynajmniej nie czuła się już tak odizolowana od świata. 
Christine podeszła do lustra i spojrzała w nie w zamyśleniu. 
Nie mogła się już dłużej oszukiwać. W szybkim tempie zbliżała się do wieku określanego mało 
precyzyjnym  mianem  „dojrzałej  młodości”,  a  odległego  o  wiele  lat  od  pierwszej  młodości,  tej 
prawdziwej. 
Z  zadumy  wyrwał  ją  dobiegający  z  salonu  odgłos  kroków  matki.  W  pośpiechu  włożyła  do 
koperty ukończony przed chwilą list, który udało jej się wysłać nieco później w ciągu dnia. 
Nie otrzymała już jednak żadnej wiadomości od Ellen Smidt. 
Minęły trzy miesiące. 
I  znów  całkiem  nieoczekiwanie  Christine  stała  na  środku  swojego  pokoju,  trzymając  w  rękach 
dwa  listy  i  spoglądając  ze  zdumieniem  to  na  jeden,  to  na  drugi.  Pomyślała,  że  to  chyba  jakieś 
szaleństwo. 
Pierwszy z listów zawierał stare zaproszenie na ślub Ellen Smidt. Christine odnalazła je właśnie 
przed chwilą w szufladzie biurka. Drugi list został dopiero co przyniesiony przez listonosza. 
Tym  razem  przypomniała  sobie  o  niej  ta  natrętna  pani  Melander  ze  Stavanger,  którą  Christine 
poznała w czasie nieudanej wycieczki do Hiszpanii przed paru laty. Miało to miejsce wtedy, gdy 
matka  na  tyle  jeszcze  radziła  sobie  z  opieką  nad  ojcem,  że  Christine  mogła  sobie  pozwolić  na 
tygodniowy wyjazd. Niestety, okazało się, że był to tydzień pełen niezbyt przyjemnych zdarzeń, 
a  najgorsze  wspomnienie  stanowiła  właśnie  pani  Melander.  Z  takiego  czy  innego  powodu 
upodobała sobie Christine. Być może uważała, że musi zaopiekować się tą najwyraźniej samotną 
i nieprzywykłą do podróży młodą dziewczyną albo też chciała po prostu przyczepić się do kogoś 
jak pozbawiona wszelkiej wrażliwości i taktu pijawka. Gdy wycieczka dobiegła kresu, Christine 
odetchnęła  z  ulgą,  ale  niestety  trochę  się  pospieszyła.  Pani  Melander  nie  miała  zamiaru 
zakończyć  znajomości  na  lotnisku.  Zaczęła  przysyłać  list  za  listem.  Christine  sumiennie  i  z 
mozołem przekopywała się przez ich treść, lecz odpisywała bardzo rzadko. 

background image

Pani Melander nie wydawała się jednak zniechęcona tym faktem i tak oto Christine trzymała w 
ręku jej kolejny list. Jak zwykle miała kłopoty z odczytaniem niechlujnego pisma nadawczyni. 
Kochana Christine! 
Gdybyś tylko WIEDZIAŁA, co mi się przydarzyło od ostatniego 
razu. To się po prostu nie mieści 
w głowie!!! Czy wiesz, na co się zdobyłam? Zamieściłam ogłoszenie w gazecie!!! Oczywiście to 
zwariowany pomysł, ale pomyślałam sobie, że robię się coraz 
starsza i muszę spróbować choćby 
jeszcze  raz  –  to  znaczy  znaleźć  męża.  Wiesz  przecież,  że  w  gruncie  rzeczy  jestem  stworzona  do 
ż

ycia  w  małżeństwie,  więc  postanowiłam  poszukać  szczęścia.  Młodzieńcza,  rozwiedziona  pani  i 

tak  dalej.  Przecież  nikt  nie  musi  wiedzieć,  że  rozwodziłam  się  DWA  razy!  „Dobrze  sytuowana, 
szuka  współpartnera”– tak  napisałam,  bo  brzmi  to  dość  wytwornie,  no  a  przecież,  jak  Ci 
wiadomo,  z  moich  dwu  poprzednich  małżeństw  nie  wyszłam  z  zupełnie  pustymi  rękami... 
Wyobraź  sobie  tylko,  ile  dostałam  odpowiedzi!  Mogłam  przebierać  do  woli.  Niektóre  listy  byty 
rzecz jasna bardzo nieprzyzwoite. 
Christine  wyobraziła  sobie  panią  Melander  piszącą  te  słowa.  Słyszała  jej  chichot  pensjonarki, 
którego tak nie cierpiała. 
Wybrałam  jednak  jeden  list,  który  wydawał  się  być  obiecujący,  i  rzeczywiście  się  nie 
zawiodłam!!!  To  się  
nazywa  szczęście!  Facet  jak  marzenie  –  wysoki,  ciemnowłosy, 
dystyngowany,  a  równocześnie  na  swój  sposób  chwytający  za  serce.  Spotykamy  się  regularnie 
już od dwóch miesięcy. 
Zastanawiam się, co mu się we mnie podoba. 
Christine ponownie usłyszała w myślach jej chichot. 
Cóż,  trzymam  się  dość  dobrze  jak  na  moje  czterdzieści  trzy  lata.  Nie  sądzitaś,  że  tyle  mam, 
prawda? 
Ależ tak! Jeśli o to chodzi, to Christine z pewnością odpowiednio ją oceniała. 
A poza tym w moim towarzystwie nie sposób przecież się nudzić. 
Co to, to nie! 
Przeczytawszy kilka stron pełnych czczej i nadętej gadaniny, Christine dotarła do utęsknionego 
zakończenia. 
No, ale muszę już kończyć. Mój autobus odjeżdża za chwilę, a mam jeszcze TYSIĄCE rzeczy do 
zrobienia.  Bywaj  
zdrowa  i  napisz  wkrótce.  Do  tej  pory  dostałam  od  Ciebie  tylko  jedną  jedyną 
kartkę i wydaje mi się, że to trochę za mało. Mówię po
ważnie. Aha, jeszcze jedno... zapomniałam 
Ci powiedzieć, że mój przyjaciel nazywa się Harty Berg. Jest inżynierem i pracuje właśnie nad 
jakimś  fantastycznym  wynalazkiem.  Zaproponowałam  
mu  pożyczkę,  ale  on  nie  chciał  o  tym 
dyszeć ANI S~,OWA! Ze też jeszcze 
istnieją tacy mężczyźni! 
List kończył się niezliczonymi uściskami, pozdrowieniami oraz całą serią dopisanych bez ładu i 
składu PS-ów. 
Christine w zadumie odłożyła oba listy. Stemple pocztowe były z dwóch różnych miast, ale nie 
miało  to  specjalnego  znaczenia.  Nadal  głęboko  zamyślona,  Christine  podeszła  do  telefonu  i 
odszukała  w  książce  telefonicznej  numer  dyrektora  banku  Smidta  w  Drammen.  Po  chwili 
usłyszała w słuchawce sygnał wolnej linii, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Nie miała 
wielkiej ochoty dzwonić do pani Melander ze Stavanger, a poza tym co miałaby jej powiedzieć? 
Harry Berg to przecież dość pospolite nazwisko. Może to po prostu zbieg okoliczności... 
A  jeżeli  to  nie  przypadek?  Gdyby  chodziło  o  tę  samą  osobę,  Harry  Berg  byłby  oszustem 
wykorzystującym  samotne,  łatwowierne  kobiety.  W  takim  razie  trzeba  ostrzec  przynajmniej 
Ellen. Kto mógłby to wszystko sprawdzić? Policja? No tak, oczywiście policja. Być może znali 
już tego człowieka. Ale czy można tak po prostu pójść na policję bez żadnego dowodu? 
Gdyby chociaż miała z kim na ten temat porozmawiać... Jej ukochany ojciec niedawno zmarł, a 
matka była, mówiąc łagodnie, nieco pomylona. 
Christine przygotowała obiad z mniejszą niż zwykle starannością. Po obiedzie usadowiła matkę 
w fotelu, dała jej do ręki książkę i surowo zakazała się oddalać, po czym włożyła kurtkę. Podjęła 
już decyzję. Nic nie zaszkodzi, jeśli zbada całą sprawę trochę bliżej. 

background image

Już w drzwiach odwróciła się i spojrzała ze smutkiem na matkę, która bezmyślnie przewracała 
kartki książki. Widok kochanej osoby tracącej w taki sposób kontakt z rzeczywistością sprawiał 
jej ból. Nie mogły już ze sobą pogawędzić tak jak kiedyś... Christine było bardzo trudno. Fakt, 
ż

e musiała przemawiać do własnej matki jak do dziecka, ogromnie ją przygnębiał. Na jej oczach 

wspaniały człowiek przeobrażał się w osobę zgorzkniałą, niecierpliwą, zrzędliwą i podejrzliwą, a 
ona  w  żaden  sposób  nie mogła  pomóc.  Tak  jak  w  tej  chwili.  Musiała  wyjść  z  domu  i  zostawić 
matkę samą, i wiedziała, że przez cały czas będzie się zastanawiała, czy nie wpadła ona na jakiś 
zwariowany  pomysł  –  czy  gdzieś  nie  wyszła  albo  nie  próbuje  zrobić  sobie  czegoś  do  jedzenia, 
podpalając  przy  tym  mieszkanie  i  ulegając  poparzeniu...  Czasami  matki  doglądała  sąsiadka, 
która jednak pracowała zawodowo i rzadko bywała w domu. Christine czuła się tak, jakby miała 
skrępowane ręce i nogi. Może nie tym, że była pozbawiona swobody, ale raniącym ją poczuciem 
bezsilności. Tak bardzo chciała pomóc matce. 
Teraz jednak musiała się pospieszyć, aby szybko wrócić. 
Na zewnątrz panowała listopadowa szaruga. Christine zapięta kurtkę pod samą szyję, żałując, że 
nie włożyła nic na głowę. Wiatr był tak silny, że po przejściu kilkuset metrów wydawało jej się, 
iż  nie  ma  uszu.  Pamiętając  jednak  o  schowanych  w  torebce  listach  od  Ellen  Smidt  i  pani 
Melander, brnęła odważnie dalej. 
Najlepiej jeśli nie będzie zastanawiać się nad skutkami swojej decyzji. W dalszym ciągu sprawa 
była przecież otwarta i wszystko mogło się wyjaśnić w sposób naturalny. 
Christine nie mogła przewidzieć nadchodzących wydarzeń. 
Komisarz John Bakken  uniósł wzrok znad przyniesionych przez Christine listów i przyjrzał się 
jej uważnie. 
Ciekawe,  co  rejestruje  jego  policyjne  spojrzenie,  pomyślała.  Jak  mnie  właściwie  ocenia?  Czy 
uważa  mnie  za  rozhisteryzowaną  babę  już  nie  pierwszej  młodości?  Nie,  nie  wydaje  się,  by  tak 
myślał.  Te  obojętne  oczy  odnotowują  chyba  tylko  same  fakty,  jak  na  przykład  to,  że  mam 
ciemne  włosy,  a  moje  uczesanie  zostało  zrujnowane  przez  deszcz  i  wiatr,  że  mam  jasne  oczy  i 
prosty  nos,  który  z  pewnością  bardzo  mi  się  w  tej  chwili  świeci.  Widzi  na  pewno,  że  z 
niepokojem oczekuję jego odpowiedzi, chociaż próbuję zamaskować to chłodnym zachowaniem. 
Patrzy na moje ręce. Niestety zdradza mnie to, że nerwowo miętoszę rękawiczki. 
– Tak – odezwał się krótko z rezerwą w  głosie.  Niewiele można z tego  wywnioskować. Czego 
pani ode mnie oczekuje? 
– Sama nie wiem – odpowiedziała Christine bezradnie. – Czy nie należałoby zbadać tej sprawy 
trochę dokładniej? To znaczy... 
Urwała zmieszana. 
Komisarz  Bakken  westchnął  ledwo  dostrzegalnie.  –  Nie  ma  się  tu  na  czym  oprzeć  –  stwierdził 
niechętnie.  –  Każda  z  pani  przyjaciółek  mogła  sobie  przecież  znaleźć  innego  Harry'ego  Berga. 
Jest to najbardziej prawdopodobne. 
Christine podniosła się z wahaniem z krzesła. Żałowała, że tak pochopnie poszła na policję. Poza 
tym  miała  pecha.  Spodziewała  się  zastać  tutaj  dobrodusznego,  starszego  policjanta,  z  którym 
można  porozmawiać,  a  nie  tego...  robota!  Potraktował  ją  z  góry,  takie  przynajmniej  odniosła 
wrażenie, choć ton jego odpowiedzi był jak najbardziej poprawny. Mimo swego miłego wyglądu 
wydawał  się  być  nieznośnie  pewny  siebie.  Po  prostu  promieniowała  od  niego  siła  i  swego 
rodzaju poczucie wyższości. 
– Sądzi więc pani, że to naciągacz? – pytał dalej.  
– Cóż, nie jestem o tym do końca przekonana odpowiedziała powoli – ale przecież istnieje taka 
możliwość.  W  opisach  obu  mężczyzn  występuje  uderzające  podobieństwo,  a  one  obie  są 
zamożne i samotne. Stanowią idealny łup dla takiego typa. Mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie 
wcale,  czy  uda  mu  się  nabrać  panią  Melander,  ale  Ellen  Smidt,  moja  koleżanka  ze  szkoły,  nie 
zasłużyła  sobie  na  to.  Jej  list  wprost  promieniuje  szczęściem  i  miłością.  O  ile  pamiętam,  w 

background image

dzieciństwie  i  młodości  nie  było  jej  dane  zaznać  tych  uczuć  obficie.  Nie  chciałabym,  aby 
chłodny, wyrachowany uwodziciel zniszczył ją w taki sposób. 
Bakken  zmarszczył  brwi  i  spojrzał  na  listy,  które  schował  już  do  kopert.  On  nie  kieruje  się 
uczuciami, pomyślała Christine. Jest na wskroś realistą. 
Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Typowy okaz energicznego policjanta, pomyślała z goryczą. 
Dość  pospolite,  twarde  rysy  twarzy,  ostry  wzrok.  Pozbawiony  wszelkiego  poczucia  humoru. 
Człowiek  zadowolony  z  samego  siebie  i  krytycznie  nastawiony  do  całej  reszty  świata.  Wydaje 
się  nie  wierzyć  w  moralność  lub  poczucie  sprawiedliwości  u  ludzi.  Ufa  we  własne  siły  i  jest 
przekonany  o  słuszności  swojego  postępowania,  może  w  każdej  chwili  wcielić  się  w  rolę 
dowolnego bohatera filmowego... 
Nie, ta ostatnia myśl była krzywdząca. Oceniła go zbyt surowo. 
– Rzeczywiście  –  odezwał  się  tak  nieoczekiwanie,  że  aż  podskoczyła.  –  Faktycznie  mieliśmy 
jakiś  rok  temu  niewyjaśniony  przypadek  oszustwa  matrymonialnego.  Pewna  rozhisteryzowana 
młoda dama złożyła doniesienie, ale potem  wszystko odwołała, nie podając żadnego nazwiska. 
To typowe dla tego rodzaju kobiet. Poza tym niezwykle trudno jest zbadać bliżej takie sprawy. 
Ofiary  zazwyczaj  niechętnie  zgłaszają  się  na  policję.  Ma  to  prawdopodobnie  związek  z 
poczuciem  urażonej  godności.  Z  pewnością  nie  ma  w  tym  nic  wesołego,  że  zostało  się 
oszukanym przez własnego... 
Christine była przekonana, że miał zamiar powiedzieć „kochanka”, ale słowo to nie przeszło mu 
przez usta. 
– Poza  tym  –  kontynuował  lekceważącym  tonem  –  kobiety  są  same  sobie  winne,  tracąc  głowę 
dla pierwszego lepszego... 
Poczuła, że ogarnia ją złość. Co za bezczelny typ!  
–  Co  pan  może  wiedzieć  o  samotności?  –  powiedziała  cichym,  pełnym  wściekłości  głosem.  – 
Nie  wie  pan,  jakie  to  uczucie,  gdy  kobieta  całymi  latami  żyje  pragnieniem  przelania  na  kogoś 
swojej  miłości,  widząc,  jak  wszystkie  jej  przyjaciółki  wychodzą  za  mąż,  rodzą  dzieci,  podczas 
gdy ona przez cały  czas  jest pozbawiona wszelkich kontaktów z innymi!  Wiele kobiet wybiera 
samotne  życie,  ponieważ  im  to  odpowiada,  choć  niejedna  potem  z  tego  rezygnuje.  Ale  są  też 
takie,  które  odczuwają  w  swoim  sercu  wieczną  pustkę.  Czy  taka  osoba  może  odepchnąć 
wyciągającą  się  w  jej  kierunku  dłoń  człowieka  obdarzającego  ją  uwagą  i  podziwem?  Czy 
rozumie  pan  to  poczucie  spełnienia,  gdy  może  pomóc  takiemu  mężczyźnie,  pożyczając  mu  w 
potrzebie trochę pieniędzy? Cóż bowiem znaczą pieniądze wobec perspektywy dzielenia z kimś 
swojego życia? Nie chodzi tu o to, by być wampem. To kwestia posiadania przyjaciela, kogoś, 
kto nas zrozumie i na kim można polegać. 
Przerwała  nagle,  zawstydzona.  Znów  była  niesprawiedliwa,  dała  się  ponieść  uczuciom.  John 
Bakken z zażenowaniem patrzył w dół na swoje biurko, a jej policzki płonęły żarem. Przez długą 
chwilę w gabinecie panowała głęboka cisza. 
– Przepraszam – powiedziała zakłopotana. 
– To  moja  wina  –  odrzekł  krótko.  Zaraz  potem  podjął  temat,  przechodząc  do  porządku 
dziennego nad jej gwałtownym wybuchem. – W obecnych okolicznościach nie mam podstaw do 
uruchomienia całej machiny dochodzeniowej. Materiały są na to zbyt skromne. Ale jeśli pani ma 
możliwość, to mogłaby pani wypytać trochę swoje przyjaciółki o tego Harry ego Berga. Proszę 
mnie znów odwiedzić, gdyby odkryła pani coś podejrzanego. 
Nigdy  w  życiu,  pomyślała  Christine,  postukując  obcasami  w  długich  korytarzach  komisariatu. 
Możesz  być  pewien,  że  przeprowadzę  własne  dochodzenie,  ale  ciebie  nie  odwiedzę  nigdy,  ty 
bryło lodu! 
Christine, idąc w kierunku domu ulicami, po których hulał przejmujący wiatr, była bliska płaczu 
z poniżenia. Po latach życia w izolacji z trudnością przychodziło jej nawiązywanie kontaktów z 
ludźmi  poza  jej  własnymi  czterema  ścianami.  Takie  odosobnienie  zawsze  jest  niebezpieczne, 
ponieważ człowiek zaczyna odczuwać lęk przed spotkaniem z innymi. W tej sytuacji zetknięcie 

background image

się z osobą tak niewyrozumiałą jak komisarz John Bakken nie wpłynęło najlepiej na jej wiarę w 
samą siebie. 
Jak zwykle w trudnych chwilach Christine ogarnęła chęć, by wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie 
znała nikogo i nikt nie będzie znał jej. Gdzieś daleko, do słońca i ciepła, do kraju, w którym nie 
trzeba brać odpowiedzialności za innych, a obcy ludzie nie zadają ran... 
Dlaczego miałyby ją obchodzić kłopoty innych? Czy nie miała dość własnych? 
Z  pewnością  miała.  Kiedy  bowiem  na  powrót  poczuła  ciepło  własnego  domu,  okazało  się,  że 
matka zniknęła. 
W Christine natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia, z którymi, jak jej się często zdawało, 
musiała się już urodzić. Dlaczego po prostu tak sobie wyszła, wiedząc, że zachowania matki nie 
da  się  przewidzieć?  Ogarnęło  ją  zwątpienie.  Chyba  będzie  musiała  jeszcze  raz  udać  się  na 
policję. I do kogo ją tam skierują? Bez wątpienia do komisarza Bakkena. 
Tylko nie to! Co on sobie wtedy pomyśli? Bardzo wątpliwe, żeby rozpoczął poszukiwanie matki, 
ponieważ jego wiara w słowa Christine musiała teraz być bliska zeru. 
Jeżeli  jednak  nie  uda  jej  się  natychmiast  odnaleźć  matki,  nie  będzie  miała  innego  wyjścia. 
Postanowiła  zaryzykować  i  udać  się  tam,  gdzie  kiedyś  znajdowała  się  cukiernia  Wibego. 
Musiała  znów  wyjść  na  panujący  na  dworze  przeszywający  chłód.  Płaszcz  matki  wisiał  na 
swoim miejscu i już sam ten fakt był dość niepokojący. 
Co za wiatr! Christine z trudem doszła do rogu ulicy. 
Już z daleka dobiegł ją przenikliwy, urażony głos matki. 
– Chyba  sama  wiem  najlepiej,  że  tu  jest  cukiernia  Wibego!  Co  to  za  żarty?  Co  tu  robi  sklep  z 
odzieżą dla młodzieży? 
Christine zareagowała szybko. 
– Przepraszam!  –  zwróciła  się  spokojnym  tonem  do  stojącego  w  drzwiach  właściciela  sklepu. 
Następnie  wzięła  matkę  pod  ramię  i  wyprowadziła  ją  na  zewnątrz.  –  Chodź,  mamo  – 
przekonywała ją łagodnym głosem. – Jest za zimno, by chodzić po dworze w takim stroju. Włóż 
na siebie tę kurtkę i czapkę, którą przyniosłam. 
– Christine,  co  się  dzieje  z  tym  dzisiejszym  światem?  Nic  nie  jest  tak,  jak  powinno  – 
zaprotestowała matka. 
– Tak, masz rację. 
Odwróciła  się  do  młodego  sprzedawcy,  który  uśmiechnął  się  znacząco  i  popukał  w  czoło. 
Christine  poczuła  się  dotknięta.  Troskliwie  otoczyła  ramieniem  swoją  bezbronną  matkę,  która 
była przecież kiedyś pełną wrażliwości i serdeczności osobą. 
Na świecie jest teraz tyle zagubionych, zrezygnowanych kobiet, pomyślała. Moja matka należy 
do tych szczęśliwszych. Nie zdaje sobie sprawy z własnej sytuacji. My pozostałe musimy przez 
cały czas walczyć o zachowanie pozorów. Nie zawsze nam się to udaje. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ II 
 
Komisarz  prosił  ją,  by  przeprowadziła  małe  śledztwo  na  własną  rękę,  i  właśnie  tak  chciała 
zrobić.  Nie  miała  tylko  zamiaru  informować  go  o  wynikach.  Nie  zniosłaby  już  kolejnych 
poniżających uwag z jego strony. 
Jeszcze  tego  samego  wieczoru  Christine  ponowiła  próbę  nawiązania  kontaktu  z  Ellen  Smidt. 
Chciała się dowiedzieć, czy przyjaciółka wyszła za mąż. Wszystko stałoby się wtedy jasne i nie 
byłoby już żadnych powodów do podejrzeń. Jednak i tym razem nikt nie podnosił słuchawki. 
Może wyjechali w podróż poślubną? 
W takim razie pani Melander? Stavanger... biuro adresowe. Szybko wykręciła uzyskany numer, 
chociaż nie miała pojęcia, jak przeprowadzić rozmowę. 
Nie  mówi  się  przecież  po  prostu:  „Proszę  posłuchać,  pani  narzeczony  ma  zamiar  wyłudzić  od 
pani  pieniądze  i  uciec”.  Szczególnie  że  mógł  się  okazać  miłym  i  sympatycznym  chłopakiem, 
który  tylko  przypadkiem  nazywa  się  tak  samo  jak  narzeczony  drugiej,  bogatej  przyjaciółki 
Christine. Nie mogła tak zrobić. 
Niepotrzebnie  się  jednak  martwiła  o  to,  co  powiedzieć.  Z  kłopotu  wybawiła  ją  sama  pani 
Melander.  Odebrała  telefon,  zanim  Christine  zdążyła  uporządkować  myśli.  Jej  przesadnie 
ożywiony głos ostro zabrzmiał w uchu dziewczyny. 
– Halo  –  odezwała  się  Christine  niepewnie.  Mówi  Christine  Lyngmo.  Dziękuję  za  list.  Wieści 
były tak wspaniałe, że musiałam zadzwonić. 
Z drugiej strony popłynął nieprzerwany potok mowy. Kiedy w końcu w przerwie między jedną a 
drugą  rozwlekłą  historią  Christine  zdołała  wtrącić  kilka  słów,  jej  pytanie  zabrzmiało  dość 
dziwnie. 
– Czy mieszka w Stavanger? 
– Nie, wydaje mi się, że mieszka na stałe w Oslo, ale często mnie tu odwiedza. W tej chwili jest 
właśnie w drodze do Anglii w związku ze swoim wynalazkiem. Pisałam ci chyba o tym, prawda? 
– Ach, tak, więc udało mu się w końcu zdobyć pieniądze? – zapytała ostrożnie Christine. 
Pani  Melander  zachichotała  głośno.  Christine  udało  się  jednak  zrozumieć  część  jej  słów 
docierających między kolejnymi wybuchami śmiechu. 
– Nie,  znasz  mnie  przecież!  Nie  należę  do  osób,  które  łatwo  się  poddają,  gdy  sobie  coś 
zaplanują.  W  końcu  udało  mi  się  przekonać  Harry'ego,  by  przyjął  ode  mnie  pożyczkę.  Dostał 
ode mnie osiemnaście tysięcy! 
Christine jęknęła. 
– Osiemnaście tysięcy? Czy to nie było trochę lekkomyślne? 
„Wesoła wdówka” roześmiała się na całe gardło.  
–  Lekkomyślne?  Bzdura!  Absolutnie  pewna  lokata.  Harry  uważa  tak  samo.  Nie,  możesz  mi 
wierzyć, wiem, jak rozgrywać swoje karty. 
Tak, ale czy można ufać Harry'emu? pomyślała Christine. 
– Czy na długo zatrzyma się w Anglii? 
– Powiedział, że około miesiąca. Już tęsknię za  moim kochanym chłopczykiem. Ale jak wróci, 
natychmiast  bierzemy  ślub.  Nalega  na  to.  Jest  taki  niecierpliwy  w  tej  kwestii,  sama  rozumiesz, 
nie wytrzyma ani sekundy dłużej. 
Po  drugiej  stronie  znów  rozległ  się  chichot.  Christine  zakończyła  rozmowę,  wygłaszając  na 
przemian przestrogi i życzenia szczęścia, po czym odłożyła słuchawkę. 
A więc to tak. Miesiąc w Londynie? Jeżeli się nie myliła, będzie to dość długi miesiąc. Długi jak 
wieczność... 
Być  może  pani  Melander  była  dość  prostacka,  natrętna  i  zadufana  w  sobie,  ale  Christine  nie 
ż

yczyła  jej,  by  została  oszukana  przez  jakiegoś  bezwzględnego  uwodziciela.  Nie  da  się  o  niej 

powiedzieć  dużo  dobrego,  ale  właściwie  niewiele  osób  na  świecie  ma  tak  radosne  i  otwarte 
usposobienie... 

background image

– W takim razie kolej na Drammen – powiedziała Christine do siebie półgłosem. Od śmierci ojca 
nie  miała  już  nikogo,  z  kim  mogłaby  porozmawiać.  Rozmowa  z  matką  nie  była  łatwa  i 
najczęściej  sprowadzała  się  do  kilku  nic  nie  znaczących,  wymuszonych  frazesów,  mających 
dodać starszej pani otuchy. Christine często smucił fakt, że pocieszanie matki przychodziło jej z 
taką  trudnością.  Wiedziała  jednak,  że  po  prostu  brakuje  jej  już  sił.  Po  tych  wszystkich  latach 
pełnych smutku i troski o rodziców czuła się wypalona i zmęczona. 
– Drammen – powtórzyła, by przypomnieć sobie, co zamierzała zrobić. – Drammen, Drammen... 
Oczywiście! Ellen Smidt. 
Nie mogła rzecz jasna pojechać już nigdzie tego dnia, było na to zbyt późno. Nazajutrz jednak 
poprosiła sąsiadkę, by zajęła się matką, i wyruszyła w drogę. 
Sporo  czasu  zajęło  jej  w  Drammen  odszukanie  domu  Ellen.  Uważała  jednak,  że  ciekawiej  jest 
znaleźć  jakieś  miejsce  samemu,  niż  pytać  o  drogę,  a  poza  tym  odczuwała  taką  nieśmiałość 
wobec  ludzi,  że  nie  odważyła  się  prosić  o  pomoc.  W  końcu  stanęła  przed  domem,  o  który  jej 
chodziło. Była to duża,  ponura willa w ogrodzie przypominającym park. Zadzwoniła do drzwi, 
lecz nikt nie otworzył, więc po chwili wahania ruszyła w kierunku sąsiedniej posesji. 
Służąca – pomyśleć, że jeszcze takie istnieją – poinformowała ją skwapliwie, że dom Smidtów 
jest nie zamieszkany. Panna Smidt umarła. 
Christine doznała szoku. – Umarła? Kiedy? 
– Dwa tygodnie temu – lekko odpowiedziała służąca. 
Przyglądała  się  Christine  pełnym  ciekawości  i  oczekiwania  wzrokiem.  Miała  minę  osoby 
wszystkowiedzącej i najwyraźniej usiłowała wyglądać na kogoś ważnego. 
– Czy mogę wejść? – spytała przytomnie Christine. – Ellen Smidt była moją przyjaciółką. Nic o 
tym nie wiedziałam. W jaki sposób umarła? Była chora? 
Wyglądało na to, że gosposia nie ma nic przeciwko temu, by o wszystkim opowiedzieć. 
– Nie,  nie,  chora  nie  była  –  odrzekła,  prowadząc  Christine  do  kuchni.  Miała  zamiar  nastawić 
kawę, ale zrezygnowała z tego zawiedziona, gdy Christine przecząco pokręciła głową. – Nie, coś 
było nie tak z tą jej śmiercią – mówiła dalej. 
Przerwała, czekając niecierpliwie na jakąś reakcję. I nie zawiodła się. 
– Ach, tak? Co takiego? – zapytała szybko Christine. 
Wydawało się, że dziewczyna chce podsycić ciekawość swojego gościa. 
– Cóż,  widywałam  pannę  Smidt  jedynie  z  daleka,  ale  zawsze  wydawała  mi  się  taka  samotna. 
Proszę  sobie  wyobrazić  jej  życie  w  tym  wielkim,  brzydkim  domu.  Była  taka  bogata,  a 
jednocześnie niezbyt ładna... 
Christine próbowała złapać w tym wszystkim jakiś wątek. 
– Czy nikt jej nie odwiedzał? 
– Ależ tak, oczywiście. Miała kilka koleżanek, które przychodziły do niej od czasu do czasu, ale 
chłopcy... Nie, nigdy. Dopiero niedawno tak jakoś rozkwitła... Wszyscy  w domu uznaliśmy, że 
pewnie się zakochała. 
– A więc odwiedzał ją jakiś mężczyzna? 
Służąca  najwyraźniej  nie  uważała,  że  pytania  Christine  są  zbyt  niedyskretne.  Przeciwnie, 
wyglądało na to, że pozwalają jej one zebrać myśli. 
– Nie,  tego  nie  mogę  powiedzieć.  Może  tak  było,  ale  nie  jestem  pewna.  Kilka  razy  widziałam, 
jak  wieczorem  przyjeżdżał  po  nią  duży,  ciemny  samochód,  ale  nie  udało  mi  się  dostrzec,  kto 
siedział w środku. 
Ten Harry Berg musiał być bardzo ostrożny. A biedna, oszukana Ellen Smidt planowała huczne 
wesele. Coś tu się nie zgadzało. 
– Jak właściwie umarła? 
– Było  to  dość  dziwne  –  powiedziała  gosposia,  siadając  przy  kuchennym  stole.  –  Utonęła. 
Mówią, że spadła z mostu w mieście. Nie rozumiem, jak można spaść przez poręcz. Wydaje mi 
się, że sama skoczyła. Moja pani też tak uważa. Na kilka dni przed śmiercią panna Smidt zrobiła 

background image

się taka blada i nerwowa. Sama pani wie, że takie sprawy się wycisza. Samobójstwo nie jest w 
zbyt dobrym tonie... Christine była wstrząśnięta do głębi. 
– Ale dlaczego miałaby...? 
– Tego  nie  wiem.  Nikt  z  domowników  nie  utrzymywał  kontaktów  z  panną  Smidt.  Zawsze 
zachowywała się dość wyniośle w stosunku do innych. 
Znów ta jej nieśmiałość, pomyślała Christine. Podziękowała za informacje i stwierdziwszy, 
ż

e nie ma już czego szukać w Drammen, wróciła pierwszym pociągiem do domu. 

Na  miejscu  czekała  na  nią  zaskakująca  wiadomość,  że  dzwonił  komisarz  Bakken.  Prosił,  by 
Christine odwiedziła go następnego dnia w jego biurze. 
Coś podobnego! Jego Wysokość zniżył się do tego, by do niej zadzwonić! Usiłowała stłumić w 
sobie  przepełniające  ją  niegodne  poczucie  triumfu.  Było  ono  jednak  zbyt  piękne,  by  z  nim 
walczyć. 
Christine  nieświadomie  podeszła  do  lustra  i  przez  dłuższą  chwilę  wpatrywała  się  w  jego  taflę, 
nie widząc samej siebie. 
Nie  wiedziała,  dlaczego  tak  stoi,  i  nie  zastanawiała  się  nad  tym.  Myślami  była  zupełnie  gdzie 
indziej. Wprawdzie przyrzekała sobie, że nigdy więcej nie pójdzie do komisarza, ale informacje, 
jakie  zdobyła  na  temat  swoich  przyjaciółek  i  Harry'ego  Berga,  sprawiły,  iż  postanowiła 
zapomnieć o dumie. 
Cóż mogła stracić? I o jakiej dumie mogła myśleć? Była dla innych jedną z tych kobiet, którym 
się nie powiodło. Kto mógł przeczuwać, jakie myśli i marzenia ma taka osoba? 
Był  rok  1965,  a  wartość  kobiety  nadal  mierzono  liczbą  otrzymanych  przez  nią  ofert 
matrymonialnych... 
O  ile  to  możliwe,  komisarz  Bakken  wydał  jej  się  jeszcze  bardziej  oficjalny  i  nieprzystępny  niż 
przed dwoma dniami. Napotkawszy jego chłodny wzrok, Christine, która była niemal gotowa mu 
się zwierzyć, postanowiła milczeć. 
Niezwykle  silny  mężczyzna,  pomyślała.  Z  gatunku  tych,  którzy  zawsze  są  panami  sytuacji. 
Obojętnym  ruchem  ręki  wskazał  jej  skrzypiące,  pokryte  skórą  krzesło,  stojące  naprzeciw  jego 
biurka.  
–  Słyszałem,  że  odwiedziła  pani  wczoraj  Drammen  –  zaczął.  –  Dzwoniłem  do  pani  do  domu. 
Chodziło o Harry'ego Berga? 
– Tak. 
Nie  miała  zamiaru  mówić  mu  nic  więcej.  Nadal  czuła  się  rozgoryczona  faktem,  że  podczas 
poprzedniej rozmowy potraktował ją tak protekcjonalnie. Posłał jej szybkie, surowe spojrzenie. 
– Po  naszym  przedwczorajszym  rozstaniu,  panno  Lyngmo,  zastanawiałem  się  nad  tym,  co  mi 
pani powiedziała... 
A więc to tak! pomyślała Christine. Próbuje mnie przeprosić. 
– Wiedziałem,  że  już  kiedyś,  w  jakiejś  innej  sytuacji,  spotkałem  się  z  nazwiskiem  Harry  Berg. 
Czekała. 
Wyglądało na to, że przyznanie się do czegokolwiek przychodziło mu z największym trudem. 
– Przejrzałem  trochę  starych  raportów  –  mówił  dalej.  –  I  w  końcu  znalazłem.  Panno  Lyngmo, 
sprawa wygląda poważniej, niż początkowo sądziłem.  
– Wiem o tym – odrzekła. 
Spojrzał  na  nią  pytającym  wzrokiem,  lecz  nie  otrzymał  żadnego  bliższego  wyjaśnienia.  Niech 
ż

yje zimna wojna! zawołała w myślach Christine. 

Komisarz kontynuował nieco ściszonym głosem:  
– Nazwisko Harry Berg pojawiło się w pewnej sprawie przed dwoma laty. Pewna zamożna pani 
nazwiskiem  Grindheim  umierając  pozostawiła  w  spadku  swojemu  narzeczonemu  Harry'emu 
Bergowi cały majątek. Rodzina złożyła protest w sądzie, więc on wspaniałomyślnie się wycofał, 
to znaczy zrezygnował ze spadku. 
– Nie pasuje to raczej do wizerunku żądnego pieniędzy oszusta. 

background image

– Dlaczego nie? – spytał Bakken. – Ludziom tego rodzaju nie zależy na rozgłosie. Nie interesują 
ich procesy. Berg mieszkał wtedy za granicą, więc na miejscu reprezentował go adwokat. 
– To  znaczy,  że  nikt  nie  widział  jego  ohydnej  gęby?  Być  może  nie  należało  używać  takich 
określeń w obecności komisarza policji. Bakken chrząknął zakłopotany. 
– Najwyraźniej nikt. A teraz chciałbym usłyszeć, do czego pani udało się dojść. 
Christine  opowiedziała  mu  o  wszystkim:  o  osiemnastu  tysiącach  koron  pani  Melander  i 
miesięcznym wyjeździe Harry'ego do Anglii, a także – po pewnym wahaniu – o nagłej śmierci 
Ellen. 
Słuchał  w  skupieniu,  nie  zadając  żadnych  pytań,  a  jego  szarobrązowe  surowe  oczy  przez  cały 
czas skierowane były na nią. Chrstine czuła się nieswojo. Nie chciała spuszczać wzroku, ale nie 
była  przyzwyczajona,  by  ktoś  tak  badawczo  i  chłodno  się  jej  przyglądał.  Trzymając  dłonie  na 
kolanach, nerwowo wyłamywała palce. Miała przy tym nadzieję, że się nie czerwieni. 
Gdy  już  wszystko  opowiedziała,  komisarz  podniósł  słuchawkę  telefonu  i  zadzwonił  na 
posterunek policji w Drammen. Krótkimi, zwięzłymi zdaniami poprosił o informacje w sprawie 
ś

mierci Ellen Smidt. 

– Ach,  tak,  nie  ma  go...  Kiedy  wróci?  Hmm...  Czy  możecie  w  takim  razie  sprawdzić,  czy  w 
ostatnim okresie życia podejmowała większe kwoty pieniędzy lub dokonywała innych zmian na 
swoim koncie bankowym? Tak, proszę zadzwonić jak najszybciej. 
Odłożywszy  słuchawkę,  przez  chwilę  siedział  pogrążony  w  myślach,  po  czym  zwrócił  się  do 
Christine tak, jakby nagle przypomniał sobie o jej istnieniu. 
– Policja  z  Drammen  obiecała  dokładniej  zbadać  przypadek  śmierci  pani  przyjaciółki,  ale 
człowiek, który się tym zajmuje, jest dzisiaj nieobecny... 
Zadzwonił telefon. Komisarz ponownie podniósł słuchawkę. Christine usiłowała się domyślić, o 
czym  rozmawia,  lecz  okazało  się  to  niełatwe,  ponieważ  jego  kwestie  składały  się  głównie  ze 
słów „aha” i „rozumiem”. Było to dość irytujące dla osoby słuchającej ukradkiem. 
Wreszcie rozmowa dobiegła końca. 
– Tak – zwrócił się do Christine, lecz jego oczy wydawały się przenikać ją na wskroś tak, jakby 
jej osoba nie miała absolutnie żadnego znaczenia. 
– Wszystko wydaje się dość jasne. Na trzy tygodnie przed śmiercią Ellen Smidt podjęła z konta 
trzydzieści  tysięcy  koron.  Według  informacji  uzyskanych  od  kierownika  banku,  który  był  jej 
znajomym, zamierzała wykorzystać pieniądze na urządzenie domu. Wszystkie niezbędne zakupy 
miał zrobić jej narzeczony. 
Christine chwyciła się za głowę. 
– O,  ludzka  głupoto!  –  zawołała.  –  No,  ale  przecież  nie  mogła  wiedzieć...  Łatwo  jest  oceniać 
wszystko z zewnątrz. 
W  pomieszczeniu  zapadła  cisza.  Christine  miała  teraz  okazję  przyjrzeć  się  bliżej  profilowi 
Bakkena, który oceniła jako niezły, a także włosom gęstym, ciemnym i krótko przystrzyżonym. 
Komisarz mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że jest 
kawalerem. Poza tym nie sposób było wyobrazić sobie, by w jego życiu  mogła istnieć kobieta. 
Czy ten mężczyzna mógłby się zakochać? Nie, jego prywatny „kodeks postępowania policjanta” 
czegoś takiego z pewnością nie przewidywał. 
– Panno  Lyngmo  –  odezwał  się  tak  nieoczekiwanie,  że  aż  podskoczyła  na  krześle.  –  Czy 
zechciałaby pani pomóc nam odnaleźć tego oszusta? 
– Harry ego Berga? Z największą przyjemnością! Ale jak mogłabym...? 
– Czy jest pani zaręczona albo coś w tym rodzaju?  
– Nie. 
– Wyśmienicie. 
Wpatrywał  się  w  nią  tak,  jakby  chciał  ją  zahipnotyzować.  Ona  jednak  nie  reagowała. 
Denerwowała  się  tylko  trochę,  czy  wygląda  wystarczająco  schludnie.  Wiedziała,  że  nie 
prezentuje  się  najgorzej,  może  tylko  jest  trochę  nieciekawie  ubrana.  Szaroniebieski  sweter  i 

background image

ciemnoniebieska spódnica, do tego buty podobne do tych, jakie noszą pielęgniarki w szpitalach. 
Miała  lekką  trwałą  na  włosach  ułożonych  w  dość  pospolitą  fryzurę  typu  „grzeczny  kucyk”,  na 
paznokciach bezbarwny lakier, poza tym żadnego makijażu. 
Wszystko bardzo poprawne, ale niezbyt inspirujące. 
Inspirujące do czego? pomyślała z lekkim odcieniem goryczy. 
Bakken zdawał się nie zwracać uwagi na jej myśli o samej sobie, a zresztą w jaki sposób miałby 
to  okazać?  Christine  spojrzała  mu  prosto  w  oczy  z  nieprzeniknionym,  niewinnym  wyrazem 
twarzy. 
Jego następne słowa były dla niej całkowitym zaskoczeniem. 
– Czy odważy się pani zostać następną ofiarą? zapytał powoli. –  Zamieści pani ogłoszenie, jak 
pani Melander, i pozwoli się pani uwieść tak, abyśmy mogli złapać tego człowieka? 
Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując przetrawić to, co powiedział. 
– Moim  zdaniem  –  kontynuował  –  jest  to  dla  nas  jedyna  możliwość,  by  go  odnaleźć. 
Najwyraźniej zakończył już sprawę z panią Melander, a zacieranie za sobą śladów wychodzi mu 
bardzo  dobrze.  Wyszukanie  i  sprawdzenie  wszystkich  mężczyzn  o  nazwisku  Harry  Berg  jest 
praktycznie nie do pomyślenia, szczególnie że w rzeczywistości może się on nazywać zupełnie 
inaczej. 
– Pani Melander mówiła, że on mieszka w Oslo.  
– Nic nam to nie daje. Nie można powiedzieć, żeby często trzymał się prawdy. Ale jest jeszcze 
coś innego. Nikt nie złożył na niego formalnego doniesienia... 
– W  takim  razie  robię  to  teraz  ja  –  powiedziała  Christine  zdecydowanym  tonem.  –  Mogę  to 
chyba zrobić jako przyjaciółka Ellen Smidt? 
Komisarz  natychmiast  zaczął  wypełniać  odpowiedni  formularz.  To  się  nazywa  efektywność 
działania, pomyślała z lekką niechęcią. 
– Oczywiście  niezwłocznie  przesłuchamy  panią  Melander  –  odezwał  się,  nie  przerywając 
pisania. Chociaż nie sądzę, by okazała się szczególnie pomocna. Nie, myślę, że uda nam się go 
złapać tylko w przypadku, gdy postanowi popełnić kolejne oszustwo. Jak tam, zdecydowała się 
pani? 
– No cóż – odrzekła, prostując się na krześle. Mam więc udawać bogatą damę, która desperacko 
poszukuje  męskiego  towarzystwa.  Ale  jeżeli  nawet  połknie  haczyk,  to  czy  nie  będzie  chciał 
sprawdzić mojego rzeczywistego stanu majątkowego? 
– A jest pani zamożna? 
– Ależ skąd! Nie mam nawet książeczki czekowej. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby była 
stworzeniem z innej planety. Cóż mógł wiedzieć o pozbawionych własnych dochodów córkach 
opiekujących się starymi rodzicami? 
Uznała, że nie musi się niczego na ten temat dowiadywać. 
– No to dostanie pani książeczkę czekową – zadecydował. – Złożymy w banku depozyt na pani 
nazwisko,  powiedzmy  nieoczekiwany  spadek.  Proszę  jednak  pamiętać,  że  to  pieniądze 
państwowe  ostrzegł  surowo.  –  Będzie  więc  pani  tak  dobra  i  nie  zakocha  się  w  naszym 
przyjacielu Harrym Bergu. 
– No wie pan! – zawołała z oburzeniem w głosie. – Poza tym będzie to tylko fikcyjna suma. Nie 
będzie miał żadnej szansy zdobycia tych pieniędzy. 
Fakt, że komisarz nie wierzył, iż będzie w stanie zapanować nad sobą, Christine wręcz uwłaczał. 
Spojrzał na nią z lekką dezaprobatą. 
– Wygląda  pani  zbyt  dobrze  –  ocenił  z  wyrzutem.  –  Zbyt  dobrze,  żeby  musiała  pani  szukać 
towarzystwa w taki sposób. Ponadto jest pani za młoda. Ile właściwie ma pani lat? 
Nie miała nic przeciwko temu, by poinformować tę zimną rybę o swoim wieku. 
– Trzydzieści dwa. 
– Ach, tak, doprawdy? – rzucił obojętnie. – No dobrze, niech będzie... 
Zabrał się ponownie do pisania. 

background image

– Chwileczkę – powiedziała Christine. – Mam nadzieję, że nie będę musiała nigdzie wychodzić 
lub wyjeżdżać, by spotkać tego... mężczyznę. 
– Naturalnie powinna się pani z tym liczyć. Musimy mieć sposobność, by go ująć. 
– To wykluczone. Proszę o wszystkim zapomnieć. Wstała, zbierając się do wyjścia. 
– Nie, nie, proszę siadać! – zawołał tak poirytowany, że automatycznie usiadła z powrotem. – O 
co  pani  chodzi?  Wspólne  wyjście  do  restauracji  lub  coś  w  tym  rodzaju  nie  stanowi  chyba 
wielkiego niebezpieczeństwa? 
– Nie mogę opuszczać domu. Muszę się kimś opiekować. 
– Dziecko? 
– Nie! – zawołała czerwieniąc się ze złości. – Moja matka. Sama nie da sobie rady. 
Bakken wypuścił z ręki pióro i odchylił się na oparcie krzesła. 
– Od dawna się pani nią zajmuje?  
Christine spuściła wzrok. 

 Matką nie, ale mój ojciec chorował ciężko przez wiele lat. Umarł całkiem niedawno. 

– No  tak,  rozumiem  –  zabrzmiało  to  tak,  jakby  otrzymał  odpowiedź  na  wiele  nurtujących  go 
pytań.  –  Nic  nie  szkodzi,  zajmiemy  się  tym,  gdy  zajdzie  taka  potrzeba.  To  znaczy  pani  matką. 
Ale  wróćmy  do  ogłoszenia  –  zmienił  temat.  –  Jak  się  pani  podoba  coś  takiego:  „Na  co  nam 
wszelkie  dobra  tego  świata,  jeśli  nie  możemy  się  nimi  z  kimś  podzielić?  Samotna,  finansowo 
niezależna pani, 32 lata, przystojna, pragnie poznać sympatycznego pana w podobnej sytuacji 
i w stosownym wieku. Odpowiedzi dla Samotnej”.  
– Ja nigdy bym czegoś takiego nie napisała – powiedziała z niesmakiem – ale przypuszczam, że 
jest  to  dostatecznie  idiotyczne,  by  zwabić  Harry'ego  Berga.  Proszę  tylko  skreślić  „przystojna”. 
To  nie  odpowiada  prawdzie,  brzmi  jak  przechwałka,  a  ponadto  jest  w  tej  sytuacji  zupełnie 
nieistotne. 
Rzucił  jej  szybkie  spojrzenie,  najwyraźniej  zamierzając  coś  powiedzieć,  ale  w  ostatniej  chwili 
się powstrzymał. 
– Jak  pani  chce.  Proszę  zamieścić  ogłoszenie  w  jutrzejszej  gazecie.  Niech  pani  przyjdzie  tu  z 
pokwitowaniem, to zwrócimy pani pieniądze. I proszę mnie zawiadomić, jak tylko otrzyma pani 
jakieś odpowiedzi. 
Podniosła się do wyjścia. 
– A jeśli nie chwyci przynęty? 
– Będzie  to  znaczyło,  że  nie  istnieje  żaden  Harry  Berg.  Albo  raczej,  że  jest  trzech  niewinnych 
mężczyzn o tym samym nazwisku. Proszę się nie denerwować. Na pewno się na to złapie. 
Jego  absolutne  przekonanie  o  powodzeniu  akcji  nie  podziałało  na  Christine  uspokajająco,  lecz 
przynajmniej w ich wzajemnych kontaktach pojawił się teraz element napięcia. 
Christine włożyła rękawiczki. 
– Czy powie mi pan coś więcej na temat śmierci Ellen? 
– Oczywiście.  Przesłuchamy  jej  wszystkie  przyjaciółki.  Chociaż  wątpię,  by  któraś  z  nich 
widziała z bliska jej „narzeczonego”. Takie typy są najczęściej bardzo ostrożne i nie podejmują 
zbytecznego ryzyka... 
Otworzył Christine drzwi. Mężczyźni zwracali na nią tak mało uwagi, że odebrała to jak drobny 
komplement  pomimo  faktu,  iż  w  grę  wchodził  tu  tak  nieprzystępny  i  zachowujący  obojętność 
człowiek jak komisarz Bakken. 
Kiedy  znalazła  się  na  ulicy,  uderzył  ją  podmuch  silnego  wiatru.  Zadrżała  z  zimna,  a  może  z 
niepokoju... 
Polowanie na Harry'ego Berga się zaczęło. 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ III 
 
 
Pięć  dni  później  ze  skrzynki  na  listy  wypadła  duża,  ciężka  koperta  z  firmowym  nadrukiem 
gazety. Christine rozerwała ją niecierpliwie. 
Sześć odpowiedzi na ogłoszenie. Rezultat nie był najgorszy. 
Poczucie obowiązku zwyciężyło nad ciekawością. Zadzwoniła do komisarza Bakkena. 
– Tu Christine Lyngmo. Dostałam pierwsze odpowiedzi na moje ogłoszenie. Mam je przeczytać 
sama, czy też stanowią własność państwową? 
– Hmm, czy mogłaby pani przyjść tu z nimi? Moglibyśmy przeczytać je razem. Co pani na to? 
– Osobiście nie jestem nimi szczególnie zainteresowana. 
– Rozumiem – powiedział z wahaniem. – Ale z drugiej strony ich nadawcy liczyli na dyskrecję. 
Zostały  przecież  napisane  do  pani.  Nie  sądzę,  by  autorzy  byli  zachwyceni  faktem,  że  policja 
dowiaduje się o ich najgłębszych uczuciach. 
– Nie,  naturalnie.  Nie  przyszło  mi  to  do  głowy  ‒  bąknęła  zawstydzona.  –  Może  raczej 
powinnam... 
– Proszę  przyjechać  z  listami  do  mnie  –  zadecydował  za  nią.  –  Jestem  wcieleniem  dyskrecji. 
Oczywiście jeżeli może pani wyjść teraz z domu. Christine zawahała się. 
– To nie będzie łatwe, ale... 
– Wyślę do pani pielęgniarkę policyjną – postanowił szybko. – Ja nie mogę w tej chwili opuścić 
komisariatu. 
Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła zaprotestować. Christine stanęła przed lustrem i spojrzała na 
siebie krytycznym wzrokiem. Po chwili dobiegł ją odgłos kroków na schodach. 
Rozumiem,  dlaczego  wybrał  mnie  na  potencjalną  ofiarę,  pomyślała  z  goryczą.  Ten  sweter 
rzeczywiście  nie  jest  szczególnie  podniecającym  strojem.  Przypominam  raczej  podstarzałą 
kwokę gorączkowo szukającą kontaktu z mężczyznami, zanim będzie już na to za późno. 
Nie, przebiorę się w elegancką bluzkę. 
Zaczęła pospiesznie zdejmować ubranie. Właśnie wtedy rozległ się dzwonek u drzwi. 
Do  licha,  pomyślała  Christine.  Z  nieco  potarganymi  włosami  poszła  otworzyć.  Na  progu  stała 
młoda, piękna i energiczna policjantka. Wiara w samą siebie spadła u Christine do zera. 
– Dzień dobry, proszę wejść – wymamrotała pod nosem. – Moja matka właśnie śpi, ale to bardzo 
miło z pani strony, że zechciała pani przyjść na wypadek, gdyby się obudziła. 
– Oczywiście. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? 
Christine  wyjaśniła,  że  matka  zachowuje  się  czasem  w  szczególny  sposób,  i  udzieliła 
pielęgniarce kilku wskazówek, po czym wyszła, w dalszym ciągu ubrana w ten sam stary sweter. 
Zdążyła  jedynie  nieco  uporządkować  fryzurę,  narzucić  na  siebie  swój  pięcioletni  zimowy 
płaszcz i włożyć botki na niskim obcasie. 
Wyglądam żałośnie, pomyślała spoglądając ostatni raz w lustro. 
Niepotrzebnie martwiła się swoim wyglądem. Kiedy weszła do gabinetu, komisarz Bakken nie 
oderwał się nawet od pracy i pozdrowił ją słowami wyrażającymi zupełny brak zainteresowania. 
– Ach, to pani – rzucił, sięgając po kolejny dokument leżący na biurku. – Proszę siadać – skinął 
w kierunku tego samego skrzypiącego krzesła, na którym siedziała ostatnio. 
Christine  miała  w  każdym  razie  okazję  własnoręcznie  otworzyć  listy.  Nie  jest  źle,  pomyślała 
kwaśno. Oj, chyba znowu jestem złośliwa. Możemy przeczytać je razem. 
Pierwszy list zaczynał się słowami: Cześć, Kotku! 
Odrzuć na bok wszystkie stare smutki. Oto chopak, który zajmie się Twoim życiem. 
– I  moimi  pieniędzmi  –  zamruczała  pod  nosem.  Nie  ma  chyba  sensu  czytać  tego  do  końca? 
Rzuciła szybko wzrokiem na podpis i odłożyła list na biurko. 
– Następny! – rzucił rozkazująco komisarz Bakken. List był od wdowca w wieku sześćdziesięciu 
siedmiu lat, który oferował jej wyżywienie i mieszkanie oraz opiekę nad sporą gromadką dzieci. 

background image

– Gratuluję  gospodyni  domowej  i  towarzyszce  do  łóżka,  a  do  tego  z  własnym  majątkiem  – 
powiedział sucho Bakken. – To nie jest typ, jakiego szukamy.  
– Nie, oczywiście – bąknęła. 
Bakken zwrócił uwagę, że na jego słowa o towarzyszce do łóżka dziewczyna się zaczerwieniła. 
Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. Christine była w stanie wyobrazić sobie jego myśli: „Mój 
Boże,  czyżby  aż  tak  pragnęła  tego  rodzaju  przeżyć?”  Gdyby  tak  mogła  przywołać  go  do 
porządku kilkoma pełnymi wyższości słowami na temat całych tłumów wielbicieli! 
Niestety, to nierealne. 
Rozcięli  kolejną  kopertę.  Christine  otworzyła  usta,  by  przeczytać  list,  lecz  zamiast  tego  zmięła 
kartkę gwałtownym ruchem, wzdychając głęboko. 
– Nie! 
– Ależ tak, czy mogę zobaczyć? 
– Nie, nie warto sobie zawracać głowy. 
Jego twarz przybrała wyraz zdecydowania. Wyciągnął rękę po list. Podała mu go niechętnie. 
– Że też ludzie mogą pisać coś takiego – powiedziała patrząc w bok. 
Bakken nie wydawał się jednak szczególnie poruszony. – Ach, widywaliśmy tu gorsze rzeczy. 
– Ohyda!  
– No  cóż,  nie  było  to  przyjemne  –  przyznał,  chowając  kartkę  do  koperty.  –  Proszę  o  tym 
zapomnieć,  panno  Lyngmo.  Na  świecie  jest  wielu  zboczeńców,  którzy  tylko  szukają 
sposobności,  by  napisać  do  kogoś  podobne  świństwa.  Oczywiście  anonimowo.  Nigdy  się  nie 
podpisują. Ten nie chciał się z panią spotkać, tylko sobie ulżyć. 
Wzięła głęboki oddech i ponownie zwróciła się w stronę komisarza. 
– Rozumiem. Możemy brać się za następny. Bakken spojrzał na nią badawczo. 
– Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest pani trochę zbyt wrażliwa na tego rodzaju grę... 
– Nic podobnego – zaprzeczyła pospiesznie. – Nie przywykłam tylko do takich rzeczy. 
Otworzyła  czwarty  z  kolei  list  i  dopiero  teraz  poczuła  się  naprawdę  nieprzyjemnie.  List  był 
mianowicie bardzo osobisty i szczery. 
Mila Nieznajoma! 
Nie  było  mi  łatwo  zebrać  się  na  odwagę  i  napisać  do  Pani.  Jednakże  nasze  losy  wydają  się 
bardzo podobne, a Pani ogłoszenie zapaliło dla mnie w ciemnościach malutkie światełko. Ja też 
jestem  samotny  i  trwa  to  już  od  dłuższego  czasu  z  powodu  mojej  choroby.  Podobnie  jak  Pani 
jestem finansowo niezależny, ale nie miewam zbyt 
wielu okazji, by spotykać się z innymi ludźmi. 
Proszę nie myśleć o mnie źle i nie gniewać się na mnie, że ośmieliłem się do Pani napisać... 
– Dość  tego  –  powiedziała  Christine  ze  współczuciem  –  Nie  chcę  już  w  tym  brać  udziału.  To 
przecież naśmiewanie się z innych ludzi. Ten biedny człowiek jest szczery, a zarazem niezwykle 
nieśmiały i niepewny. A ja przecież mu nigdy nie odpiszę. 
Dalsze słowa listu brzmiały: 
Nie  będę  już  więcej  pisać  tym  razem,  ale  gdyby  zechciała  Pani  mi  odpowiedzieć,  byłoby  to... 
Odwróciła kartkę i jej wzrok padł na podpis w tej samej chwili, w której dostrzegł go komisarz 
Bakken. Oboje zareagowali równie gwałtownie. 
List był podpisany przez Harry'ego Berga. 
– No tak, zna się na rzeczy – odezwała się Christine, gdy przyszła do siebie. – Dałam się nabrać. 
– Adres na poste restante, Oslo 1. Nie mógł być już bardziej ogólny. 
Dla porządku przeczytali jeszcze dwa pozostałe listy, ale okazały się one zupełnie normalne i nic 
nowego nie wniosły. 
– Zniszczę wszystkie listy i zapomnę nazwiska postanowiła. – Oprócz Harry'ego Berga. 
– Wspaniale!  Ja  już  zapomniałem  –  stwierdził  Bakken.  –  Zakładam,  że  sama  napisze  pani 
stosowną odpowiedź. 
– Dziękuję za zaufanie – rzuciła oschle. – Czy mam zaproponować spotkanie? 
Zawahał się przez moment. 

background image

– Jeszcze  nie.  Byłoby  jednak  dobrze,  gdyby  tak  pani  sformułowała  odpowiedź,  aby  to  jego 
zachęcić do złożenia tego rodzaju propozycji. 
– Postaram się. Najważniejsze, żebyśmy dostali go jak najszybciej. Przy okazji, czy wie pan coś 
bliższego na temat śmierci Ellen? 
– Ach,  rzeczywiście  –  odparł  z  niezwykłym  jak  na  niego  ożywieniem.  –  Tak,  to  samobójstwo. 
Nie  ma  najmniejszych  wątpliwości.  Była  sama  na  moście.  Świadkowie  po  obu  stronach  rzeki 
widzieli, jak wchodzi na poręcz i rzuca się do rzeki. 
– Biedactwo – wyszeptała Christine, ściskając w dłoni list od Harry'ego Berga. 
Nagłe  wybuchy  uczuć  nie  przemawiały  do  Bakkena.  Christine  podniosła  się  z  krzesła  i  przez 
chwilę stała pogrążona we własnych myślach. 
– Nie  wydaje  mi  się,  aby  to  właśnie  utrata  trzydziestu  tysięcy  koron  doprowadziła  ją  do  tego 
desperackiego kroku – powiedziała powoli. 
– Nie,  musiała  zdać  sobie  sprawę,  jakim  człowiekiem  jest  Harry  Berg.  Prawdopodobnie  on 
zniknął już wtedy na dobre. 
– Tak, znalazł sobie przecież nową ofiarę – potwierdziła. -Panią Melander. Chociaż ona należy 
do  tego  rodzaju  osób,  które  same  sobie  szukają  kłopotów.  Ze  swoją  wiarą  w  „absolutnie 
bezpieczne inwestycje” jest wprost stworzona na ofiarę. 
Komisarz Bakken nie wygłosił jeszcze do końca wszystkich swoich refleksji, więc Christine nie 
wychodziła z gabinetu. Na twarzy komisarza pojawił się grymas wyrażający dezaprobatę. 
– Nie  mieści  mi  się  w  głowie,  jak  można  popełnić  samobójstwo  dla  takiego  człowieka.  Z 
miłości! Nie, nigdy tego nie zrozumiem. Po prostu nie potrafię! 
– Ale  j  a  mogę  sobie  wyobrazić  –  odpowiedziała  powoli  –  że  taki  rozpaczliwy  czyn  jest 
możliwy. Tak wielkie uczucie do drugiego człowieka musi być czymś wspaniałym, nawet jeśli 
ź

le się kończy... 

Bakken  posłał  jej  długie  spojrzenie,  po  czym  odwrócił  się  tyłem.  Christine  wiedziała,  jak  musi 
się  w  tej  chwili  czuć.  Ich  życie  było  przecież  podobne.  Żadne  z  nich  nie  doświadczyło  nigdy, 
czym jest oddanie i miłość. Widziała to w całej jego osobie. 
Korespondencja  z  Harrym  Bergiem  rozwijała  się  po  myśli  Christine  i  komisarza  –  szybko  i 
efektywnie. Berg nie należał do ludzi, którzy długo pozostają w bezczynności. Christine napisała 
do niego dość głupi list, pełen ogólnikowych, romantycznych stwierdzeń o życiu, jej samotności 
i potrzebie znalezienia kogoś bliskiego. 
Jego odpowiedzi świadczyły o inteligencji i jeszcze o czymś, czego również się nie spodziewała. 
Były  w  nich  mianowicie  delikatne  dygresje  na  temat  filozofii,  nauki  i  sztuki,  na  tyle  jednak 
wyraźne,  by  mogły  zaimponować  osobie  niezbyt  wykształconej  i  pozwoliły  zaprezentować 
siebie samego jako człowieka bardzo kulturalnego i oczytanego. 
Christine  zastanawiała  się  z  pewną  dozą  złośliwości,  czy  za  każdym  razem,  gdy  udało  mu  się 
znaleźć ofiarę, stosował te same ograne chwyty. Musiała jednak przyznać, że gdyby od początku 
nie  była  do  niego  tak  wrogo  nastawiona,  to  z  pewnością  pomyślałaby,  iż  ton  jego  listów  jest 
sympatyczny.  W  obecnej  sytuacji  miała  jednak  wrażenie,  że  obcuje  z  szarlatanem,  a  za  jego 
ubraną w piękne słowa nieśmiałą prośbą o spotkanie doszukiwała się złych zamiarów. 
Niemniej  jednak,  ciesząc  się,  że  będzie  mogła  zakończyć  prowadzenie  bezsensownej 
korespondencji,  zgodziła  się  na  jego  propozycję  i  pozwoliła,  by  sam  wybrał  czas  i  miejsce 
spotkania.  Wskazał  niewielką,  nastrojową  restaurację,  o  niezbyt  licznej,  lecz  dobrej,  stałej 
klienteli  i  wspaniałej  kuchni.  Dokładnie  tego  spodziewała  się  po  Harrym  Bergu.  Umówionego 
dnia miał przyjechać po nią o siódmej. 
Christine zadzwoniła natychmiast do komisarza Bakkena. 
– Chwileczkę  –  odpowiedział  dyżurny  policjant,  po  czym  zawołał  gdzieś  w  głąb  biura:  –  Czy 
ktoś widział dzisiaj Sherlocka Holmesa? 
Gdzieś w oddali rozległy się głosy. 

background image

– Bakken,  to  znowu  ta  baba.  Lyngmo,  czy  coś  w  tym  rodzaju!  –  krzyknął  znowu  dyżurny. 
Christine się obruszyła. Baba? Co za okropne i poniżające określenie. Miała zamiar trzeźwym i 
rzeczowym  tonem  zdać  sprawę  z  przebiegu  wydarzeń,  ale  teraz  została  całkowicie 
wyprowadzona z równowagi, straciła poczucie pewności siebie i nie wiedziała, co powiedzieć. 
Gdy  w  końcu  Bakken  podniósł  słuchawkę,  wyjąkała  swój  krótki  raport,  żywiąc  nadzieję,  że 
wyśle jakiegoś człowieka w charakterze obserwatora i ochrony dla niej. 
Niestety, grubo się myliła. 
– Powinna sobie pani poradzić sama – zadecydował chłodnym tonem. 
Przerażona Christine patrzyła przed siebie, nie mogąc wykrztusić ani słowa. 
– Nie byłoby również wskazane, aby odwiedzała mnie pani w komisariacie – kontynuował tym 
samym tonem. – Harry Berg nie jest idiotą. Nie może nabrać podejrzeń, że jest pani powiązana z 
policją. A pani nie może w żaden sposób dać mu do zrozumienia, że zna pani Ellen Smidt albo 
panią Melander. 
– Ja  również  nie  jestem  idiotką  –  odcięła  się  lodowato,  gdy  w  końcu  odzyskała  zdolność 
mówienia. Domyślam się jednak, że mam pana informować o rozwoju wypadków? 
– Może pani dzwonić – rzucił krótko i odłożył słuchawkę. 
Co za arogancki typ! Nie miała najmniejszego zamiaru narzucać mu się bez przerwy. 
Idąc do łazienki, by pomóc matce wyjść z kąpieli, Christine poczuła, że zbiera jej się na płacz. 
Matka  znów  zamknęła  się  od  środka  i  schowała  gdzieś  klucz,  a  teraz  nie  mogła  go  znaleźć. 
Wydawało jej się, że płynie wielkim statkiem, prześladowana przez piratów. 
– Sprawdź w kieszeni! – zawołała Christine. Proszę, spróbuj sobie przypomnieć. Nie, nie, nic się 
nie stało. Na pewno sobie jakoś poradzimy. Ściskanie w gardle nie mijało... 
W  dniu  spotkania  z  Harrym  Bergiem  Christine  dostała  od  niego  list.  Pisał,  że  o  siódmej  musi 
wyjść na dworzec, by odebrać z pociągu przyjaciela. Pytał, czy nie sprawiłoby jej kłopotu, gdyby 
pofatygowała się na Dworzec Wschodni, by się tam z nim spotkać. Przyjaciel nazywał się Reidar 
Lie,  a  wiadomość  o  jego  przyjeździe  do  Oslo  nadeszła  bardzo  późno  i  Harry  nie  zdążył  go 
poinformować,  że  jest  już  umówiony.  Proponował,  by  spotkali  się  na  dworcu  przed  wielkim 
planem miasta. 
Christine  przygotowała  się  do  wyjścia  –  dyskretny  makijaż,  odpowiednio  dobrany  do  stroju, 
niezbyt  ciekawa  fryzura...  Musiała  wyglądać  jak  bogata,  lecz  niepewna  siebie  kobieta, 
nieprzywykła do kontaktów z mężczyznami. 
Najbardziej  przygnębiający  był  fakt,  że  nie  musiała  zmieniać  zbyt  wiele  w  swoim  normalnym 
wyglądzie.  Nowy  element  stanowiło  jedynie  to,  że  powinna  sprawiać  wrażenie,  iż  jest  osobą 
zamożną. 
Próbowała nie zwracać uwagi na niespokojne bicie serca oraz na oblewający ją co chwila zimny 
pot.  Czuła  się  przeraźliwie  osamotniona.  Bakken  nigdy  nie  okazywał  jej  zbytniej  pomocy,  ale 
tym razem zawiódł ją całkowicie. 
Gdyby nie pamięć o tragicznym losie Ellen Smidt, Christine wycofałaby się ze wszystkiego. Na 
krótko przed jej wyjściem przyszła ta sama co poprzednio policyjna pielęgniarka. Również i tym 
razem ubrana była po cywilnemu. Christine powiedziała jej, że spotyka się z Harrym Bergiem na 
dworcu. 
– Czy poinformowała pani o tym Bakkena? 
– Nie  –  odpowiedziała  Christine  zmęczonym  głosem.  –  Powiedział  mi,  że  mam  sobie  radzić 
sama.  Matka  niedawno  jadła  i  przygotowałam  ją  już  do  snu,  ale  będzie  jeszcze  pewnie  chciała 
posiedzieć trochę i pooglądać telewizję. 
– Myślę,  że  sobie  poradzę.  Nie  musi  pani  się  o  nią  dziś  martwić.  Ma  pani  dość  innych 
problemów. 
– Tak –  westchnęła Christine. –  Zastanawiam się, w co ja się właściwie  wmieszałam. No, czas 
już na mnie. Nie chcę się spóźnić. 

background image

Wzięła  taksówkę  na  Dworzec  Wschodni.  Jak  zwykle  była  na  miejscu  trochę  przed  czasem. 
Postanowiła pozostać nieco na uboczu tak, aby  widzieć miejsce spotkania. Ciekawe, jak  często 
się zdarza, że obie umówione osoby czekają na siebie w ten sposób, pomyślała, uśmiechając się 
do siebie. I nie spotykają się w końcu sądząc, że druga osoba nie przyszła. 
Przy  peronie  zatrzymał  się  ze  zgrzytem  hamulców  pociąg.  Po  chwili  pojawiło  się  dwóch 
wysokich mężczyzn prowadzących ożywioną rozmowę. Stanęli przy planie miasta. 
Christine  nie  musiała  długo  się  zastanawiać,  który  z  nich  był  Harrym  Bergiem.  Wysoki, 
ciemnowłosy,  dystyngowany...  Wszystko  się  zgadzało.  Utykał  lekko  na  jedną  nogę,  to  ta  jego 
niewielka ułomność. 
Drugi  mężczyzna,  blondyn  o  opalonej  twarzy  i  zaraźliwym  uśmiechu,  był  dużo  młodszy  niż 
Harry Berg, na którego skroniach pojawiły się już pierwsze siwe włosy. 
Christine przełknęła kilka razy ślinę i ruszyła wich kierunku, zmuszając się do spokoju. 
– Czy  panowie  Harry  Berg  i  Reidar  Lie?  –  odezwała  się,  zaskoczona  naturalnym  brzmieniem 
swojego głosu. 
Odwrócili się do niej z uśmiechem. 
– Zgadza  się  –  odpowiedział  Harry  Berg.  –  A  pani  musi  być  Christine  Lyngmo.  Bardzo  mi 
przyjemnie. Nie spodobał jej się z bliska. Nie wiedziała, czy to dlatego, że wie o nim zbyt dużo, 
ale wydawało jej się, że nie pasował zwłaszcza do Ellen Smidt. Pani Melander musiała natomiast 
uważać,  że  jest  „szalenie  przystojny”.  Bardzo  często  się  zdarza,  że  ogólne  wrażenie  może 
ucierpieć  na  skutek  jakiegoś  prawie  niezauważalnego  drobiazgu.  Może  to  być  zdradzający 
niezdecydowanie lub zbytnią surowość wyraz ust, zbyt śmiałe spojrzenie lub cokolwiek innego. 
U  Harry'ego  Berga  dostrzegało  się  wiele  tego  rodzaju  szczegółów,  które  nie  były  widoczne  z 
większej  odległości  lub  w  przyćmionym  świetle.  W  innych  okolicznościach  Christine 
prawdopodobnie  byłaby  oczarowana  jego  wyglądem,  lecz  w  tej  chwili  zauważyła,  że  jego 
uśmiech jest trochę za bardzo przebiegły – było to niejasne wrażenie – jego brązowe 
oczy mają zbyt rzewny wyraz, a jego woda po goleniu za ostro pachnie. 
Zaczęła  się  z  niepokojem  zastanawiać,  jak  daleko  komisarz  Bakken  zamierzał  dopuścić  jego 
zaloty... Reidar Lie podobał jej się zdecydowanie bardziej. 
W jego dość pospolitej twarzy było coś ujmującego. Jego jasne włosy wyblakły od słońca, oczy 
miały intensywnie niebieski kolor. Niestety, najprawdopodobniej był od niej dużo młodszy. Co 
prawda nie miała zamiaru padać na kolana przed Reidarem Lie, ale nie mogła też nic poradzić na 
to, że natychmiast poczuła, iż nawiązuje się między nimi kontakt. 
Musiała wręcz przypomnieć sobie samej, że jej zadaniem było „oszołomienie” Harry'ego Berga. 
– Słuchajcie!  –  zawołał  z  zapałem  Harry  Berg.  Czy  nie  moglibyśmy  zjeść  czegoś  wszyscy 
razem, we trójkę? Ja zapraszam. 
Reidar  Lie wyglądał na trochę niezdecydowanego, widocznie nie chciał się narzucać ze swoim 
towarzystwem. Posłał pytające spojrzenie w stronę Christine. 
– Bardzo  chętnie  –  odpowiedziała  swobodnie.  Udali  się  do  restauracji,  którą  wcześniej 
zaproponował  Harry  Berg.  Po  przełamaniu  pierwszych  lodów  Christine  stwierdziła,  że  dobrze 
się bawi. Wywołane niepokojem uczucie ssania w żołądku zniknęło i rozmowa stała się bardziej 
naturalna.  Obaj  mężczyźni  zachowywali  się  bardzo  grzecznie,  sprawiając  wrażenie,  że  cenią 
sobie  jej  towarzystwo.  Harry  Berg  zyskiwał  przy  bliższej  znajomości  i  nie  wydawał  się  jej  już 
tak bardzo niesympatyczny. 
– Jak tam twoja muzyka? – spytał Harty przyjaciela przy deserze. 
– Muzyka? – zwróciła się Christine do Reidara. To brzmi interesująco. 
– Ach  –  odpowiedział  Reidar  z  wyrażającym  zażenowanie  uśmiechem  –  to  nic  takiego.  Gram 
tylko trochę na skrzypcach. 
– Ale – wtrącił Harry – nie wszystkim dane jest utrzymywać się z muzyki, więc postanowił zająć 
się interesami. Twierdzi, że to coś w rodzaju hobby. Był jednak na tyle rozsądny, by zwrócić się 
do mnie o radę. 

background image

A więc tym razem Harry Berg występuje jako biznesmen. Najwyraźniej stara się zmieniać swoje 
zawody.  Tego,  że  Reidar  Lie  jest  skrzypkiem,  można  się  było  właściwie  domyślić  po  jego 
delikatnych dłoniach. 
– Czy to znaczy, że znacie się od niedawna? spytała. 
– Od czternastu dni, żeby być dokładnym – odpowiedział Harry. 
Nie  wspomniał  ani  słowem,  że  on  i  Christine  poznali  się  przez  ogłoszenie.  Była  mu  za  to 
wdzięczna, ponieważ chciała wywrzeć dobre wrażenie na Reidarze. 
Wielokrotnie  podczas  tego  wieczoru  zwróciła  uwagę  na  ukradkowe,  pełne  podziwu  spojrzenia 
Reidara i za każdym razem jej serce zaczynało bić szybciej. . 
Kiedy zbierali się już do wyjścia, Harry oddalił się do szatni. Christine i Reidar zostali na chwilę 
sami.  Z  ujmującym,  lecz  jednocześnie  nieśmiałym  uśmiechem  Reidar  zapytał,  czy  chciałaby 
pójść z nim nazajutrz na koncert. 
Christine udała, że rozważa tę propozycję, po czym skromnie spuściła wzrok. 
– Dziękuję, z przyjemnością. 
– W takim razie przyjadę po panią. 
W tym momencie wrócił Harry. Posłała mu promienny uśmiech, nie czując absolutnie żadnych 
wyrzutów  sumienia.  Co  prawda  komisarz  Bakken  nie  tak  wyobrażał  sobie  rozwój  wypadków, 
ale... Christine miała go w nosie. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ IV 
 
 
Do domu odwiózł ją Harry Berg. Co prawda Reidar proponował, że sam to zrobi, ale Harry był 
stanowczy.  Christine  pomyślała,  że  w  końcu  to  przecież  on  się  z  nią  umówił,  tak  że  nie 
pozostawało jej nic innego, jak wyrazić zgodę. 
Tym  razem  samochód  Berg  miał  czerwony  –  nie  czarny,  jak  w  przypadku  Ellen  Smidt. 
Najwyraźniej nie chciał ryzykować, że zostanie rozpoznany. 
– W jakiej branży właściwie pracujesz? – spytała ostrożnie. Mówili już sobie po imieniu. Przez 
cały wieczór było jej niezręcznie zwracać się do  nowo poznanych mężczyzn przez pan, ale nie 
mogła  się  zdobyć  na  odwagę,  by  zacząć  mówić  im  po  imieniu.  Gdy  Reidar  wystąpił  z  tą 
propozycją, wszyscy odczuli ulgę. 
– Artykuły elektroniczne – odpowiedział Harry. Są teraz na czasie. 
– Musisz być pewnie inżynierem? 
– Nie,  dlaczego?  Jestem  po  prostu  biznesmenem.  Wynalazkami  mogą  się  zajmować  mądrzejsi 
ode mnie. 
Zachowała się bardzo nieostrożnie. Przecież to właśnie w przypadku pani Melander przedstawił 
się  jako  inżynier  i  wynalazca.  Christine  nie  powinna  się  zdradzić,  że  wie  o  jego  znajomości  z 
„wesołą wdówką”. 
Wyglądało jednak na to, że nic nie wzbudziło podejrzeń Berga. 
– To był miły wieczór – powiedział z zadowoleniem. – Czy lubisz tańczyć? Może moglibyśmy 
wybrać się któregoś wieczoru na tańce? 
Tańczyć? Blisko niego? Nie dojrzała jeszcze do takiej decyzji i nie sądziła, by kiedykolwiek tak 
się miało stać. 
– Czy powiesz, że jestem dziecinna, jeśli wybiorę kino? – wymamrotała. 
– Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Ja również interesuję się filmem. Co powiesz na piątek? 
– Świetnie. 
Odprowadził  ją  do  drzwi  i  powiedział  dobranoc.  Zachowywał  się  bardzo  elegancko,  nie 
wspominając  ani  słowem  o  ogłoszeniu  i  sposobie,  w  jaki  się  poznali.  To  bardzo  ładnie  z  jego 
strony, pomyślała Christine. 
Tak  więc  pierwszy  etap  dobiegł  końca.  Christine  czuła  się  tak,  jakby  najpierw  wzdragała  się 
przed skokiem do zimnej wody, a potem stwierdziła, iż rzeczywiście umie pływać. 
Była z siebie bardzo dumna. 
Następnego dnia Christine posłusznie zadzwoniła do Bakkena, aby zdać mu sprawę z wydarzeń 
poprzedniego wieczoru. Sądząc jednak z tonu jego głosu, mogła sobie oszczędzić wysiłku, gdyż 
wyglądało na to, że zapomniał zarówno o niej, jak i o sprawie Harry'ego Berga. W końcu jednak 
stało się coś nieoczekiwanego. 
– A więc ten drugi był miły? – zapytał z irytującym spokojem. 
Christine aż podskoczyła i na chwilę zaniemówiła. 
 – Jaki drugi? 
– Ten młody blondyn. 
Była tak zaskoczona, że aż musiała usiąść. – Był pan tam? 
– Ja  nie,  ale  jeden  z  moich  ludzi  zrobił  na  dworcu  kilka  zdjęć.  Mam  je  właśnie  przed  sobą. 
Musimy mieć coś konkretnego na wypadek, gdyby Berg znów zniknął. 
– Ach, tak – powiedziała cichym głosem. 
– Zachowała  się  pani  bardzo  nierozważnie,  nie  informując  mnie  o  zmianie  miejsca  spotkania 
rzekł surowo. – Zadzwoniła do mnie pielęgniarka i powiedziała mi o wszystkim, mogliśmy więc 
wysłać szybko na miejsce jednego z ludzi czekających w restauracji. 
– Rozumiem, ale my i tak tam poszliśmy usiłowała się bronić. 

background image

– Wiem o tym. Może podzieliłaby się teraz pani ze mną swoimi wrażeniami na temat Harry'ego 
Berga? Ten drugi nie interesuje mnie tak bardzo. 
Najwyraźniej miał zamiar ją ukarać. Christine musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, za 
nim zdołała opanować się na tyle, by jej raport był wystarczająco rzeczowy. 
– No  cóż,  Harry  Berg  zyskał  przy  bliższym  poznaniu.  Z  pewnością  wiele  osób  nazwałoby  go 
ujmującym,  lecz  ja  nadal  nie  mogę  pojąć,  w  jaki  sposób  Ellen  dała  się  tak  opętać.  W  żadnym 
wypadku nie udałoby mu się zaimponować trzeźwo myślącej kobiecie. 
– A pani jest trzeźwo myśląca? 
Bez wątpienia potrafił być nieprzyjemny. 
– W każdym razie zachowałam w stosunku do niego dystans – ucięła krótko. 
– Proszę nie zapominać, że była pani przygotowana. Inaczej niż Ellen Smidt. 
– To  prawda.  Z  drugiej  strony  jestem  przekonana,  że  pani  Melander  natychmiast  uległaby 
urokowi takiego typa jak Harry Berg. Ma słabość do takich fircyków. 
Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, mogłaby przysiąc, że komisarz się uśmiechnął. 
Na zakończenie poradził jej, jak ma się zachowywać, by zmusić Berga do zdemaskowania się. 
– Komisarzu Bakken, cała ta sprawa nie wydaje mi się już zabawna. 
– Rozumiem.  Właśnie  dlatego  chcę,  aby  sprowokowała  pani  jak  najszybsze  zakończenie.  Gdy 
tylko pojawi się okazja, by zaoferować mu pomoc finansową, proszę to zrobić. W tym celu musi 
pani jednak odegrać zakochaną. 
Powiedziała  policjantowi  kilka  ostrych  słów  i  rzuciła  słuchawkę,  nie  dając  mu  szansy  na 
odpowiedź.  Jedynie  wrodzona  nieśmiałość  powstrzymała  ją  od  tego,  by  zapytać  go,  czy  chce, 
ż

eby  poszła  z  Harrym  do  łóżka  i tam  nakłoniła go  do  złożenia  zeznań.  Niemal  jak  w  historii o 

Samsonie i Dalili albo o Judycie i Holofernesie. Prawdopodobnie coś takiego miał na myśli. 
Christine  była  tak  poruszona,  że  przez  dłuższą  chwilę  stała  bez  ruchu  z  ręką  na  słuchawce 
telefonu. W końcu jednak usiadła w fotelu. 
Jej  serce  na  powrót  zalała  fala  ciepła.  Przypomniała  sobie  o  koncercie,  na  który  miała  iść  z 
Reidarem.  Wstrętny  Bakken  nie  miał  tu  nic  do  powiedzenia.  Na  pewno  nie  pośle  tam  swoich 
szpiegów. 
Koncert  skrzypcowy  dobiegł  końca.  Rozległy  się  burzliwe  brawa.  Solista  ukłonił  się  trochę 
nieporadnie, jednakże z jego oczu bił blask wielkiej radości. 
– Fantastycznie! – zawołał Reidar, odchylając się na oparcie fotela. 
Nie wyszli z sali w czasie przerwy, ponieważ siedzieli w środku rzędu i nie musieli przepuszczać 
przechodzących. 
W głosie Reidara słychać było nutę smutku. 
– Zawsze  gdy  słyszę  coś  takiego,  mam  zamiar  rzucić  moje  granie.  Nigdy  nie  dojdę  do  takiego 
poziomu. 
– Ależ nie mów tak – usiłowała go pocieszyć. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Jego uśmiech był 
niezwykle sympatyczny, rozświetlał całą twarz. 
– Nie powiesz chyba, że grasz tylko dlatego, by zostać wirtuozem? – kontynuowała Christine. – 
Czy sama muzyka nie jest radością? To znaczy, gdy możesz grać. 
– Oczywiście,  że  tak.  Jednak  w  tej  radości  kryje  się  dążenie,  by  zabrzmiała  ona  możliwie  jak 
najlepiej, by samemu stać się jak najlepszym. 
– To zrozumiałe – przyznała. 
– Nie  chodzi  tu  o  to,  by  stać  się  sławnym  i  uwielbianym.  Jest  w  tym  tęsknota,  by  umożliwić 
przeżycie wzruszeń jak największej liczbie ludzi; by móc innym przekazać piękno muzyki. 
– Nie kryją się więc za tym żadne osobiste pobudki? Żądza sławy? 
– To bardzo trudne pytania, Christine – uśmiechnął się, gładząc ją lekko po policzku. Pomyślała, 
ż

e jego dłonie są niezwykle czułe i delikatne. Dokładnie takie, jakie powinien mieć muzyk. 

Pod dotknięciem jego ręki zaczerwieniła się, spuszczając wzrok. 
– Zresztą to prawda – powiedział. – Zapomniałem się pochwalić, że przyznano mi stypendium. 

background image

– Moje gratulacje! – zawołała. – To musi być dużą zachętą. 
– Rzeczywiście.  Można  uwierzyć  we  własne  siły.  Już  niedługo  będę  mógł  sobie  kupić  moje 
wymarzone skrzypce. 
– Opowiedz mi o tym! 
– Nie  wiesz?  No  tak,  nie  mogłaś  o  tym  słyszeć.  Mój  przyjaciel  w  Niemczech  sprzedaje 
autentycznego Guarneriego. Jeśli się pospieszę, to dostanę te skrzypce za sto tysięcy. Mam już 
siedemdziesiąt, to stypendium uzupełniło trochę moje oszczędności. 
Był  tak  podekscytowany,  że  zaczął  się  jąkać;  często  mu  się  to  zdarzało  w  chwilach 
podenerwowania. Wydawał się przez to rozczulająco chłopięcy. 
Christine już otwierała usta, by powiedzieć: „Jaka szkoda, że nie mogę ci pomóc”, lecz w porę 
się  zreflektowała.  Przecież  Reidar  był  przyjacielem  Harry'ego,  a  Harry  musi  trwać  w 
przekonaniu, że jest bogata. Jedno nieopatrzne słowo ze strony Reidara mogło sprawić, że Harry 
wycofa się z całej sprawy. 
Nie powiedziała więc nic konkretnego i tylko wymamrotała kilka słów pocieszenia. 
Do sali powoli wracali ludzie, a orkiestra zaczęła stroić instrumenty. Christine wyprostowała się 
w oczekiwaniu na drugą część koncertu. 
Pomyślała, że polubili się nawzajem z Reidarem. Dotykając ramieniem jego ramienia, czuła jego 
obecność  i  wiedziała,  że  on  odbiera  to  podobnie.  Komisarz  Bakken  nie  miał  tu  nic  do 
powiedzenia.  Ona  wypełni  warunki  umowy,  a  to,  jak  spędza  swój  własny  czas,  nie  powinno 
nikogo obchodzić. 
Tego wieczoru miała do rozwiązania pewien problem – nie mogła poprosić, by policja zajęła się 
jej matką. Na szczęście sąsiadka była akurat w domu i obiecała zaglądać do starszej pani. 
Christine  obawiała  się,  że  w  najbliższych  tygodniach  będzie  musiała  często  wychodzić 
wieczorami. 
Harry Berg... Tutaj mogła liczyć na pomoc policyjnej pielęgniarki. Gorzej było z Reidarem. Ze 
względu  na  matkę  nie  powinna  zbyt  często  się  z  nim  widywać,  choć  z  drugiej  strony  żywiła 
głęboką nadzieję, że poprosi ją o następne spotkanie. Była trochę niekonsekwentna, ale czy to w 
ogóle możliwe w takich sprawach? 
Znów dało znać o sobie znajome ssanie w żołądku. Czuła się tak zawsze w chwilach strachu lub 
głębokiej  rozterki.  Szczególnie  często  zdarzało  się  to  w  ostatnich  latach  życia  ojca.  Christine 
była  przekonana,  że  okres  przed  śmiercią  bliskiej  osoby  jest  zawsze  najgorszy.  Człowiek 
dręczony jest wtedy ogromnym niepokojem, a perspektywa nadchodzącej śmierci wydaje się nie 
do zniesienia, lecz kiedy chwila ta już przyjdzie i ogarnia nas żal, ma on raczej charakter pełnej 
smutku rezygnacji i uczucia ukojenia. 
Znów  znajdowała  się  w  samym  środku  najgorszego.  Nie  było  tak  dlatego,  że  spodziewała  się 
ś

mierci  matki,  gdyż  bezpośrednie  zagrożenie  nie  istniało.  Czuła  się  jednak  rozdarta.  Z  jednej 

strony chciała pomóc matce i wiedziała, że wyrządza jej krzywdę, zostawiając ją tak często samą 
w  mieszkaniu.  Z  drugiej  jednak  strony  w  jej,  Christine,  samotnym  życiu  pojawiło  się  coś 
pięknego;  a  jednocześnie  bardzo  kruchego  i  ulotnego:  Było  to  poczucie  wspólnoty  z 
człowiekiem,  którego  polubiła  od  pierwszej  chwili  i  z  którym  chciała  się  widywać  jak 
najczęściej. W jaki sposób powie Reidarowi, że nie może się z nim spotykać zbyt często? Czy on 
nie  wycofa  się  na  wieść,  że  ona  nie  może  zostawić  matki?  Matki,  której  musi  zawsze 
towarzyszyć...?  Dość  tego,  dość  tych  nie  mających  żadnych  podstaw  marzeń  o  przyszłości! 
Spotkała się z Reidarem dopiero dwa razy, a już snuje marzenia o tym, że on poprosi ją o rękę. 
Czyż nie tak było? 
Wstydź  się,  Christine!  pomyślała,  mając  ochotę  się  roześmiać.  Co  gorsza,  była  tak  głęboko 
pogrążona w marzeniach, że nie dotarł do niej ani jeden dźwięk utworu granego przez orkiestrę. 
Musiało  to  w  każdym  razie  być  coś  romantycznego,  co  sprawiło,  że  potrafiła  w  taki  sposób 
oderwać  się  od  rzeczywistości.  Po  skończonym  występie  biła  jednak  brawo  razem  z  innymi, 

background image

uśmiechając  się  przy  tym  promiennie  do  Reidara.  Był  najwyraźniej  przekonany,  że  to  muzyka 
dała jej tyle szczęścia, a Christine nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu. 
W drodze powrotnej poprosił o następne spotkanie w nadchodzącą sobotę. Christine postanowiła 
nie przejmować się Bakkenem i chętnie przystała na tę propozycję. 
Stwierdziła,  że  będzie  to  przyjemną  częścią  jej  misji.  Następnego  dnia  sprawy  miały  przybrać 
poważniejszy obrót. 
Christine miała usidlić Harry'ego Berga. 
W  piątkowy  wieczór,  po  skończonym  filmie,  wstąpili  razem  z  Harrym  na  kawę.  Od  wielu  lat 
Christine  nie  prowadziła  tak  ożywionego  życia  towarzyskiego  jak  w  ciągu  kilku  ostatnich  dni. 
Harry  przez  cały  czas  prowadził  z  nią  luźną  konwersację  i  ogólnie  zachowywał  się  wręcz 
przykładnie. Ani słowem nie wspomniał o swojej sytuacji finansowej... 
Wilk  w  owczej  skórze,  pomyślała  Christine.  Stwierdziła,  że  nie  wytrzyma  długo  takiego  stanu 
rzeczy.  Jak  to  radził  jej  komisarz  Bakken?  Okazać  zaciekawienie  interesami  Harry'ego?  Łatwo 
mu tak mówić, nie siedział z nim teraz w nastrojowym świetle przy małym stoliku. 
Christine z desperacją podjęła najważniejszy temat:  
– Opowiedz mi coś o tym sprzęcie elektronicznym, którym się zajmujesz. 
Harty Berg posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie. 
 – Nie sądzę, by było to dla ciebie ciekawe. A co chciałabyś wiedzieć? 
– Cóż – odrzekła wymijająco – czym się w ogóle zajmujesz? 
Otworzył  usta,  by  odpowiedzieć,  lecz  od  razu  je  zamknął  i  położył  dłoń  na  jej  dłoni.  Christine 
musiała zmobilizować całą siłę woli, by mu jej nie wyrwać. 
– Nie,  posłuchaj  –  zaprotestował  z  uśmiechem.  Mam  taką  zasadę,  by  nigdy  nie  rozmawiać  o 
interesach z damami. Jeszcze jedno ciastko? 
Męski szowinista? Pasowało to aż za dobrze do jego stylu... 
Wybrał  więc dłuższą, okrężną drogę. Prawdopodobnie chciał ją nieco urobić, zanim sięgnie do 
jej konta bankowego. 
Nieco później tego wieczoru, w samochodzie przed jej domem, Christine odwołała wszystko, co 
pomyślała  wcześniej  na  temat  jego  braku  pośpiechu.  Musiała  wykorzystać  całą  swoją 
dyplomację i samokontrolę, by zapanować nad wypełniającą ją wściekłością. 
Harty Berg również był rozgoryczony. 
– Kiedy zaprasza się gdzieś damę na wieczór, można oczekiwać czegoś w zamian! 
– Przepraszam – wymamrotała Christine, wyrywając się z jego ramion. Za bardzo przypominały 
one macki ośmiornicy. Wydawały się być równie długie i liczne. 
 – Przepraszam, ale ja też mam swoje zasady. Nie chodzi o to, bym miała coś przeciwko tobie, 
mój drogi, wręcz przeciwnie – wyjaśniła pospiesznie, przypominając sobie polecenia Bakkena. 
– Zasady!  –  rzucił  spocony  i  czerwony  ze  złości.  Można  od  nich  dostać  jedynie  wrzodów 
ż

ołądka. 

– Nie, nie chodzi mi o zasady – próbowała go uspokoić, odsuwając równocześnie od siebie jego 
ręce. 
Co to za ohydny facet, ten Harty Berg! Jak Ellen mogła go znieść? pomyślała. 
– Nie, zrozum” chodzi tylko o to, że ja nigdy... przestań, bardzo cię proszę! 
Harry uspokoił się trochę. 
– Chyba żartujesz! Nie jesteś przecież podlotkiem.  
– Wiem o tym, ale nigdy nie spotykałam się z innymi młodymi ludźmi. Musiałam opiekować się 
moimi rodzicami. 
– Coś takiego! – zawołał Harry lekko wstrząśnięty. – Chyba nie mówisz poważnie! 
Christine już myślała, że udało się jej uwolnić od natręta, gdy zaczął od nowa. Prawdopodobnie 
za dużo wypił tego wieczoru. 
– Ależ,  dziewczyno,  najwyższy  czas,  żebyś...  Chciała  otworzyć  drzwiczki,  ale  przytrzymał  ją. 
Bakken zapłaci mi za to, pomyślała zrozpaczona. 

background image

Nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Ktoś zapukał w szybę samochodu. 
Harry Berg, z dzikim wzrokiem i rozwichrzonymi włosami, wyprostował się. 
Obok stał policjant. Harty opuścił boczną szybę. – Przepraszam – odezwał się policjant – ale tu 
nie wolno parkować. 
Christine momentalnie wykorzystała okazję i w mgnieniu oka znalazła się na zewnątrz. 
– To moja wina – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Do zobaczenia w niedzielę, Harry, 
i dziękuję za miły wieczór. 
Z pewną ulgą patrzyła, jak czerwony wóz Harry'ego znika u wylotu ulicy. Wbiegła po schodach 
i weszła do mieszkania. 
Tego  wieczoru  nie  zadzwoniła  do  Bakkena.  Spotkanie  z  Harrym  było  przecież  zupełnie 
bezowocne,  a  poza  tym  ciągle  jeszcze  była  poruszona  epizodem  w  samochodzie.  Nie  mogła 
znieść  myśli,  że  usłyszy  powolny,  arogancki  głos  komisarza.  Była  przekonana,  że  odpoczynek 
dobrze jej zrobi. 
Najgorsze, że obiecała Harry'emu, iż zobaczą się w niedzielę. Gdyby tak  mogła nie pójść na to 
spotkanie! 
Ale  czy  to  nie  ona  sama  upierała  się  przy  tym,  by  pomóc  w  ujęciu  mężczyzny,  który  oszukał 
Ellen? Do licha! Wszystko tak się skomplikowało. 
Również  w  sobotę  nie  było  żadnych  wieści  od  Bakkena.  Poczuła  się  lekko  urażona.  Mógł 
przecież zadzwonić i zapytać, jak mi poszło, pomyślała. 
Christine  wiedziała,  że  powinna  zatelefonować  i  powiedzieć  mu  o  kolejnym  umówionym 
spotkaniu  z  oszustem.  Był  to  jej  obowiązek.  Chodziło  tylko  o  to,  że  to  zawsze  ona  musiała 
kontaktować się z policją. Czuła się przez to bardzo osamotniona. Wyglądało na to, że wcale ich 
nie  obchodziło,  co-się  z  nią  dzieje.  Najprawdopodobniej  właśnie  tak  było,  szczególnie  w 
przypadku Bakkena. 
Nadchodząca niedziela napawała ją nowymi obawami. Miała tego dnia wybrać się z Harrym na 
przejażdżkę samochodową... 
Tylko nie to! Znów będzie musiała bronić się przed tymi jego ramionami ośmiornicy. 
Sobotni wieczór poprawił jej jednak nieco humor. Odwiedził ją w domu Reidar Lie. 
Nieco  onieśmielony  i  zażenowany,  a  jednocześnie  ujmująco  uśmiechnięty,  wyjaśnił  jej,  iż  czuł 
się bardzo samotny, po czym spytał, czy może wejść i porozmawiać trochę. 
Czy  może!  W  grę  nie  mogły  tu  wchodzić  żadne  ordynarne  próby  uwodzenia.  Reidar  był 
dżentelmenem  i  nie  zalecał  się  do  kobiet  w  taki  sposób  jak  Harry  Berg.  Bardzo  dobrze 
ś

wiadczyło  o  nim  już  choćby  to,  iż  przyszedł  do  niej  do  domu,  mając  na  uwadze  fakt,  że 

Christine nie mogła zostawić matki samej. 
Christine nawet nie wiedziała, jak bardzo ucieszy ją wizyta Reidara. Podała na stół wszystko, co 
miała  najlepszego  w  domu.  Przez  cały  czas  mówiła  z  nerwowym  ożywieniem  o  najzupełniej 
obojętnych sprawach. Chwilami niemal zagryzała usta, by zmusić się do milczenia, gdyż plotła 
straszne bzdury. Czy tak właśnie zachowuje się ktoś zakochany? Przecież to okropne! 
W końcu udało jej się ochłonąć do tego stopnia, że była w stanie zapytać Reidara, co właściwie 
wie na temat Harry'ego Berga. 
Pomyślała oczywiście, że to strasznie niemądre z jej strony, czuła jednak, że już dłużej nie zdoła 
sama  dźwigać  całej  odpowiedzialności.  Musiała  mieć  kogoś  –  kogoś,  kto  ją  doceniał  i  komu 
mogłaby zaufać. 
– O co ci chodzi? – zapytał zdziwiony. 
– Dokładnie o to, co słyszysz. Czy dobrze go znasz? 
Wyglądało  na  to,  że  nie  może  pojąć,  w  jakim  celu  go  o  to  pytała.  Sprawiał  wrażenie 
oszołomionego. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Reidar Lie był na wskroś kulturalnym 
człowiekiem  i  z  pewnością  wstrząsnął  nim  fakt,  że  chciała,  aby  mówił  o  swoim  przyjacielu  za 
jego plecami. 
Christine poczuła się zawstydzona do tego stopnia, że musiała odwrócić wzrok. 

background image

– Wybacz mi moje pytanie – powiedziała szybko. – Zapomnij o tym. 
– Nie,  nie,  to  nic  takiego.  Po  prostu  nie  wiem,  co  byś  chciała  wiedzieć.  Dlaczego  pytasz  o 
Harry'ego? Czy widziałaś go jeszcze po naszym pierwszym spotkaniu? 
Christine wzruszyła obojętnie ramionami. 
– Tylko raz. Wydaje mi się, że jest trochę... tajemniczy. 
Nie chciała wspominać ani słowem o nieprzyjemnej scenie w samochodzie, która miała miejsce 
dzień wcześniej. 
Reidar uśmiechnął się. 
– Harry tajemniczy? Hmm, nie znam go zbyt blisko. Łączą nas tylko interesy. 
– Czy nazwałbyś go uczciwym? Roześmiał się nieco zmieszany. 
– Teraz już nic nie rozumiem. Myślę, że tak. A dlaczego? 
Christine  spojrzała  na  siedzącego  obok  Reidara,  na  jego  szlachetny  profil  i  szczere  oczy, 
patrzące teraz w głąb pokoju. Był tak pociągający, że odczuwała wręcz fizyczny ból. Nie mogła 
po prostu uwierzyć, że przyszedł ją odwiedzić. Jaki był cel jego wizyty? Nie chciała, by robił jej 
fałszywe nadzieje. Byłoby to zbyt okrutne. Od tylu lat żyła w absolutnej izolacji, marząc skrycie 
o tym Kimś. Czy mogła łudzić się, że wizyta Reidara ma jakieś specjalne znaczenie? 
Reidar  był  prostolinijny  i  uczciwy.  Być  może  był  też  zbyt  naiwny.  Może  nie  rozumiał,  jaki 
wpływ ma jego zachowanie na samotną kobietę? 
W  końcu  Christine  zdała  sobie  sprawę,  że  Reidar  o  coś  ją  pyta.  Zagryzła  usta,  a  po  chwili 
odrzucając wszystkie skrupuły, poprosiła: 
– Reidar, nie pozwól mu się oszukać. Uważaj na siebie. Tak się składa, że wiem trochę na jego 
temat...  
– Mówisz serio? 
– W sprawach przyjaźni nigdy nie żartuję. Popatrzył na nią poważnym wzrokiem. 
– No  to  mów  –  powiedział  spokojnie.  Potrzebowała  wsparcia  Reidara.  Potrzebowała 
rozpaczliwie. Komisarz Bakken nie okazał się szczególnie pomocny. Chodziło mu tylko o to, by 
złapać Harry'ego Berga. Dla Christine cała ta sprawa zaczynała się robić nieprzyjemna – gardziła 
Harrym  za  jego  podłą  podwójną  grę  i  samą  sobą  za  to,  że musi  udawać  przyjaźń,  by  następnie 
ś

ciągnąć na niego kłopoty. 

– Wiesz  –  zaczęła  niepewnie,  lecz  poczuła  się  lepiej,  gdy  objął  ją  ramieniem.  –  Miałam 
przyjaciółkę...  
– Tak? 
Christine w dalszym ciągu się wahała. Nie miała pewności, że postępuje słusznie, ale z drugiej 
strony  czuła,  że  musi  podzielić  się  z  kimś  swoimi  rozterkami,  gdyż  w  przeciwnym  razie 
zwariuje. 
– Harty ją uwiódł. Obiecał, że się z nią ożeni, a potem zabrał jej pieniądze i zniknął. Popełniła 
samobójstwo. 
W  końcu  wyrzuciła  to  z  siebie.  Doznała  ogromnej  ulgi  na  myśl  o  tym,  że  nie  ma  już  przed 
Reidarem żadnych tajemnic. 
Przez chwilę siedział w milczeniu. Popiół na końcu jego papierosa stawał się coraz dłuższy, lecz 
on zdawał się tego nie zauważać. 
– Skąd wiesz, że to był Harry? 
– Napisała do mnie. Równocześnie z jeszcze jedną moją znajomą. 
– I dlatego zamieściłaś ogłoszenie? Żeby go odnaleźć? 
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.  
– Mówił ci o tym...? 
Reidar skinął głową. 
– Tak. Już przed tygodniem, przy naszym pierwszym spotkaniu. 
– To podłe z jego strony. 
– W jaki sposób masz zamiar się na nim zemścić?  

background image

– Zemsta napawa mnie odrazą. Chcę tylko, aby żadna inna kobieta nie podzieliła już losu Ellen. 
– Nie ma pewności, że zrobi to ponownie. 
– Ależ tak! Moja druga znajoma, pani Melander, również została przez niego oszukana. 
Reidar  spojrzał  na  nią  badawczo,  Christine  nie  miała  jednak  ochoty  mówić  mu  o  swojej 
współpracy z policją ani też o wszystkim, co wiedziała o tych dwóch –  a może nawet trzech – 
przypadkach.  Reidar  był  typem  człowieka  szczerego  i  otwartego.  Zrozumiałby  to,  że  Christine 
działa na własną rękę, bawiąc się w prywatnego detektywa, nie spodobałaby 
mu  się  jednak  myśl,  że  odgrywa  rolę  przynęty,  by  zaprowadzić  jednego  z  jego  przyjaciół  do 
więzienia. 
– Pomożesz mi? – spytała cicho. – To znaczy w sprawie Harry'ego? 
– W jaki sposób? 
– Sama nie wiem. Może po prostu swoją obecnością, żebym wiedziała, że mogę na ciebie liczyć 
w potrzebie. 
Spojrzał przed siebie w zamyśleniu. 
– Wiesz, Christine, jestem doprawdy głęboko wstrząśnięty. Co prawda nie znam Harry'ego zbyt 
dobrze,  ale  żeby  miał  być...  –  Popatrzył  na  nią.  –  Ale  jeśli  się  bliżej  zastanowić...W  gruncie 
rzeczy pasuje to do niego, prawda? 
– Tak. 
– Możesz  na  mnie  liczyć,  Christine  –  zapewnił.  I  uważaj  na  siebie.  Umówiłaś  się  z  nim  na 
następne spotkanie? 
– Na jutro. Mamy pojechać na wieś. 
– Czy nie lepiej byłoby pójść z tym wszystkim na policję? 
Odwróciła wzrok. 
– Nie...  nie  mam  przecież  całkowitej  pewności,  sam  rozumiesz.  Może  się  okazać,  że  jest 
niewinny. Właśnie tego mam się zamiar dowiedzieć. 
– Czy chcesz, żebym pojechał jutro z wami? – zapytał wstając. 
– Nie, moglibyśmy wszystko zepsuć. – Christine wstała również. 
– Nie  podoba  mi  się  to  wszystko  –  powiedział  z  autentycznym  niepokojem.  –  Nie  chciałbym, 
ż

eby ci się coś stało. 

Co  za  wspaniałe  słowa!  Zrobił  krok  w  jej  stronę,  pogłaskał  po  policzku.  I  właśnie  w  tym 
momencie z sypialni dobiegło wołanie matki. 
Zazwyczaj  Christine  nie  denerwowała  jej  bezradność,  ale  tym  razem  westchnęła  ciężko  z 
niecierpliwością. 
– Przepraszam na chwilę – rzuciła. 
– Muszę  już  iść  –  odrzekł  z  pośpiechem.  –  Zadzwonię  do  ciebie  jutro  wieczorem,  żeby  się 
dowiedzieć, jak ci poszło. Uważaj na siebie. 
Christine musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, by się uspokoić i wejść do matki z tym 
samym co zwykle pełnym otuchy uśmiechem. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ V 
 
 
W niedzielę rano Christine poczuła w końcu wyrzuty sumienia i zadzwoniła na policję. 
Okazało  się,  że  komisarz  Bakken  ma  właśnie  wolny  dzień.  Mogła  się  oczywiście  tego 
spodziewać,  ale  trudno  sobie  wyobrazić,  by  ten  człowiek  miał  jakiekolwiek  życie  prywatne. 
Przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że mieszka w komisariacie i wychodzi stamtąd tylko 
po to, by przeprowadzić jakieś dochodzenie. 
Christine  mimo  wszystko  zostawiła  dla  niego  wiadomość.  Nic  więcej  nie  mogła  zrobić,  a  poza 
tym  i  tak  niewiele  by  to  zmieniło.  Wyjaśniła  dyżurnemu  policjantowi,  że  wybiera  się  na 
wycieczkę  z  Harrym  Bergiem,  ale  nie  potrafi  powiedzieć  dokąd.  Otrzymała  w  związku  z  tym 
instrukcję,  żeby  nakłoniła  Harry'ego  do  wspólnego  odwiedzenia  pewnej  gospody,  leżącej 
kilkadziesiąt kilometrów za miastem. 
– Ależ to mi się nie uda – zaprotestowała. – Harry Berg nie jest typem człowieka, który pozwala 
innym decydować za siebie. Z pewnością ma już swoje własne plany i nie zgodzi się na to, by 
zmieniać je w ostatniej chwili. 
– W takim razie będzie pani musiała zawiadomić nas, dokąd jedziecie – rzekł policjant. 
W jaki sposób miała to zrobić? Nie wiedziała, czego od niej oczekują. 
– Jestem pewna, że dam sobie radę sama – odpowiedziała. – Chodzi mi o wycieczkę z Harrym 
Bergiem.  Co  prawda  ostatnim  razem  zachowywał  się  nieprzyzwoicie,  ale  dałam  mu  do 
zrozumienia, że nie aprobuję takiego postępowania. Na pewno wszystko będzie dobrze. 
Ostatnie słowa wypowiedziała dość dziarskim tonem, ponieważ czuła się w miarę pewnie przed 
czekającą ją przejażdżką. 
Tym  razem  przynajmniej  na  policji  nie  zbyto  jej  byle  czym.  Okazali  nawet  pewne 
zainteresowanie  jej  wspólną  wyprawą  z  Harrym  Bergiem.  Może  to  tylko  komisarz  Bakken 
zachowywał się z taką nieznośną obojętnością? 
Na  pewno  sama  da  sobie  radę  z  tym  oszustem,  nawet  jeżeli  z  całych  sił  będzie  się  starał  ją 
usidlić.  Ubrana  odpowiednio,  z  mocnym  postanowieniem  działania,  Christine  oczekiwała  na 
przyjazd  Harry'ego.  Tym  razem  musi  sprowokować  rozstrzygające  przesilenie,  gdyż  nie  miała 
już siły kontynuować podwójnej gry. 
Podziękowała policjantowi, który zaproponował, że przyśle pielęgniarkę. Nie było jednak takiej 
potrzeby, ponieważ sąsiadka była akurat w domu i mogła zająć się matką. 
Czas  mijał,  a  Harry  nie  przyjeżdżał.  Christine  nie  znała  ani  jego  adresu,  ani  telefonu,  a  zresztą 
nie miała najmniejszej ochoty go szukać. 
W  miarę  jak  mijały  godziny,  stawało  się  coraz  bardziej  oczywiste,  że  nie  przyjedzie. 
Zastanawiając  się  nad  przyczyną  takiego  stanu  rzeczy,  czuła  jednocześnie  ulgę  i  gniew.  Była 
pewna, że nie spodoba się to policji. 
Krótko  po  południu,  gdy  właśnie  przygotowywała  obiad,  niespodziewaną  wizytę  złożył  jej 
komisarz Bakken. 
– Kiedy ma przyjechać? – spytał od razu w drzwiach. 
– Harry Berg? Miał tu być już dawno, więc pewnie się nie zjawi. Ale proszę wejść! 
Bakken wszedł do pokoju zdecydowanym krokiem, co Christine zdenerwowało, i położył teczkę 
na krześle. 
– Nie  zjawi  się?  Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  Ach,  tak,  więc  teraz  mówi  mi  po  imieniu, 
pomyślała  Christine  z  goryczą.  W  takim  razie  musi  być  bardzo  rozgniewany.  Poczuła,  jak 
miękną jej nogi. 
– Właśnie...  przygotowywałam  obiad  –  wyjąkała  niezręcznie.  –  Może  zechciałby  pan...  może 
zechciałbyś poczekać parę minut? 
– Nie  mam  tyle  czasu  –  odpowiedział  pospiesznie.  –  Jeżeli  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  to 
przejdę z tobą do kuchni. 

background image

– Bardzo proszę – powiedziała zaskoczona, pokazując mu drogę. 
– Dlaczego nic nie powiedziałaś, że masz się dzisiaj spotkać z Harrym Bergiem? – wybuchnął, 
podążając za nią. 
– Powiedziałam. 
– Tak, ale dopiero dzisiaj! Musiałaś wiedzieć o tym wcześniej. 
– To prawda, ale... 
Czekał  w  milczeniu,  patrząc,  jak  faszeruje  naleśniki  siekaną  wędzoną  szynką  i  pietruszką 
wymieszanymi ze śmietaną. 
– Ale co? – spytał w końcu. 
– Myślałam, że cię to nie interesuje – wymamrotała ze spuszczoną głową. 
– Co masz na myśli? 
– No,  ja...  To  zawsze  ja  muszę  wam  opowiadać  wszystko  o  Harrym  Bergu  i  za  każdym  razem 
spotykam się z tą okropną obojętnością... 
Nie odpowiedział na to. Patrzył tylko, jak zwija kolejny naleśnik i układa go obok pozostałych w 
ż

aroodpornym naczyniu. 

– Wygląda apetycznie – odezwał się w końcu z wyczuwalną tęsknotą w głosie. 
– Może jednak zostaniesz na obiedzie? – spytała zachęcająco. Posypała naleśniki tartym serem, 
ułożyła  na  wierzchu  kawałki  masła  i  wstawiła  naczynie  do  piekarnika.  Pomyślała,  że  z  trudem 
przychodzi  jej  mówienie  po  imieniu  temu  pełnemu  rezerwy  człowiekowi.  Wydawało  się  to  w 
jakiś sposób nieprzyzwoicie intymne. 
Wydawało się, że wyrazi zgodę, ale odpowiedział: 
– Hmm, nie, dziękuję, przecież nie mam czasu. 
– Rozumiem – odpowiedziała krótko. – Nie jadasz naleśników na służbie. 
Do  kuchni  weszła  matka  Christine,  witając  komisarza.  –  Czy  to  nie  wujek  Sverre?  –  zapytała 
wesołym, dziecinnym głosem. 
– Nie, mamo – powiedziała Christine ostrożnie. To jest John Bakken. Przyszedł porozmawiać ze 
mną. 
–  Ach,  tak!  –  zawołała  matka  z  pełnym  zrozumienia  uśmiechem.  –  W  takim  razie  wrócę  do 
siebie.  Drogi  Johnie...  chyba  mogę  tak  do  ciebie  mówić?  Christine  nie  jest  może  szczególnie 
majętna, ale ma złote serce. 
– Wiem – odpowiedział Bakken z takim ciepłem w głosie, że głęboko zakłopotana Christine nie 
mogła uwierzyć własnym uszom. – Może pani być dumna ze swojej córki, pani Lyngmo. 
Matka  wyszła  ze  śmiechem,  który  bardziej  niż  wszystko  inne  zdradzał  jej  sklerozę.  Zmęczona 
Christine zaproponowała, by przeszli z powrotem do jadalni i usiedli wygodnie. 
Bakken nie skorzystał z zaproszenia. 
– Nie odpowiedziałaś mi jeszcze na jedno z moich pytań. Co to ma znaczyć, że Harry Berg nie 
przyjedzie? 
Znużona odgarnęła włosy z czoła. 
– Przypuszczam, że popełniłam błąd. 
 – Jak to? 
Wzruszyła bezradnie ramionami. 
 – Spłoszyłam go. 
Twarz Bakkena przybrała surowy wyraz. 
– Spłoszyłaś go? Zdradziłaś mu nasze plany? 
– Nie! Nie! Ale... Dobrze, niech się dzieje, co chce. Możesz być na mnie zły, ale nie mogłam już 
tego dłużej wytrzymać. Jego ręce były po prostu wszędzie! 
– Co takiego? Aha, policjant, którego zostawiłem tu na posterunku, mówił mi, że miałaś pewne 
kłopoty z pozbyciem się Berga, więc wymyślił tę historię z nieprawidłowym parkowaniem. Nic 
jednak nie wspominał... A więc Berg cię napastował? 
Christine miała ochotę się rozpłakać. 

background image

– Tak.  Jak  daleko  miałam  się  twoim  zdaniem  posunąć?  Nic  się  już  nie  da  zrobić,  jeśli  go 
spłoszyłam i wszystko zepsułam, ale nie mogłam iść z nim do łóżka. 
– Nie, tego by  tylko brakowało – powiedział Bakken wstrząśnięty. –  Nigdy nawet nie przyszło 
mi do głowy, żeby miało się to potoczyć w ten sposób. Szczególnie, że... 
Przerwał nagle. 
– Co chciałeś powiedzieć? – spytała, czując, że milczenie nazbyt się przedłuża. 
Było widać, że Bakken czuje się niezręcznie. 
– Panno Lyngmo... To znaczy Christine. Sprawy przybrały poważny obrót. 
– Jak to? 
Usiadła na krześle, splatając dłonie na kolanach.  
– Tak – odrzekł Bakken. – Zajęliśmy się nieco bliżej pierwszą „ofiarą” Harry'ego Berga. Wiesz, 
tą, która zmarła, zapisując mu cały swój majątek.  
– Pamiętam. 
Pochylił się w jej kierunku. 
– Okazało  się,  że  była  dość  niezdecydowana  w  sprawie  testamentu.  Najwyraźniej  tuż  przed 
ś

miercią  chciała  znów  go  zmienić. Poza  tym  sama  jej  śmierć  nie  jest  do  końca  wyjaśniona.  To 

mogło być morderstwo. Harry Berg jest bardziej niebezpieczny, niż sądziliśmy. 
Christine zaschło w gardle z wrażenia.  
– A więc byłam przynętą dla mordercy? 
– Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że sprawa jest tak poważna. Całe szczęście, że nie zjawił 
się tu dzisiaj. Gdybyś z nim pojechała, nie moglibyśmy was śledzić. 
– Coś  mi  się  zdaje,  że  podziękuję  za  dalszą  współpracę.  Morderca  i  gwałciciel  to  dla  mnie  za 
wiele. 
– Musisz nam jeszcze trochę pomóc. 
– W jaki sposób? Co mam zrobić? Macie zamiar przywiązać mnie do pala i czekać w ukryciu na 
potwora? 
– Nie,  nie  narazimy  cię  już  oczywiście  na  żadne  niebezpieczeństwo  –  powiedział  Bakken 
niecierpliwie.  Chodzi  tylko  o  to,  abyś  pomogła  nam  dotrzeć  do  Berga,  a  my  załatwimy  resztę. 
Skontaktujemy  się  z  panią  Melander,  poprosimy,  by  go  zidentyfikowała  i  tak  dałej.  Gdzie  on 
mieszka? Jaki jest jego telefon? 
– Nie mam pojęcia. 
– A numer rejestracyjny samochodu? 
Zastanowiła się przez chwilę. 
– Wydaje mi się, że widziałam dwójkę. 
– Dziękuję – powiedział zgryźliwie. – Mogłaś przynajmniej to zapamiętać. 
Christine  była  zła  na  siebie,  szczególnie  że  miał  rację.  Jeśli  chodzi  o  samochody,  była  typową 
pozbawioną  zmysłu  technicznego  kobietą.  Samochód  stanowił  dla  niej  coś,  co  ma  cztery  koła. 
Jedyna  rzecz,  na  którą  zwróciła  uwagę,  to  kolor.  Marki  i  modele  samochodów  były  dla  niej 
czymś najzupełniej obcym. 
– No, słucham? Jaki kolor? – spytał zrezygnowany.  
– Czerwony – wypaliła. 
– Serdeczne dzięki. Czy miałaś się z nim znów spotkać, to znaczy nie licząc dzisiejszego dnia? 
– Nie, poza dzisiejszą wycieczką nie uzgodniliśmy nic więcej. To wszystko dlatego, że zrobił się 
napastliwy. Nie mówił już później o żadnym innym spotkaniu, a ja myślałam jedynie o tym, jak 
się od niego uwolnić i wydostać się z tego okropnego samochodu. 
– Samochód chyba nie był okropny? 
– Nie, ale on tak. Po co tracimy czas, opowiadając sobie te bzdury – rzuciła cierpko, zdając sobie 
sprawę,  że  drażni  policjanta.  Wciąż  jednak  zbierało  się  jej  na  płacz.  Niemal  dosłownie  czuła 
ciężar, jaki spoczywał na jej barkach, jeszcze bardziej osamotniona niż kiedykolwiek przedtem. 

background image

– Jakie to teraz ma znaczenie? Przecież on się nie zjawił, a ja nie dając się uwieść zachowałam 
się nielojalnie... 
– Przestań! – przerwał jej ostro. 
Przestraszona Christine umilkła. Bakken zmarszczył brwi. 
– Czy  może  istnieć  jakiś  inny  powód  tego,  że  się  nie  pojawił?  Czy  mógł  nabrać  jakichś 
podejrzeń?  A  może  dowiedział  się,  że  twoje  konto  bankowe  było  fikcyjne?  Posłuchaj,  w  jaki 
właściwie sposób zachowywałaś się w tej całej sprawie? 
Czuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz ciągle jeszcze próbowała je powstrzymywać. 
– Nie wiem. Starałam się, jak tylko mogłam... Zadzwonił telefon. Christine aż podskoczyła. 
– To na pewno Reidar Lie – powiedziała z pewną ulgą w głosie. – Miał zadzwonić. 
– Nadal się z nim widujesz? – zapytał Bakken uszczypliwie. – Spytaj go w takim razie o adres 
Harry'ego Berga. 
Po  wszystkich  wymówkach,  jakie  usłyszała  od  Bakkena,  przyjazny  głos  Reidara  wydał  jej  się 
wspaniały. – Cześć, Christine! Cudownie, że jesteś już w domu. Jak poszło? 
Bakken  oddalił  się  w  kierunku  okna,  wiedziała  jednak,  że  z  uwagą  przysłuchuje  się  ich 
rozmowie. 
– Nie przyjechał – odpowiedziała krótko. 
Przez dłuższą chwilę Reidar nie mówił ani słowa.  
– To niedobrze. Przepraszam. 
Christine zaczęła domyślać się najgorszego. – Za co przepraszasz? 
– Najwyraźniej  zrobiłem  coś  bardzo  głupiego.  Pojechałem  do  niego  wczoraj  wieczorem.  Sama 
rozumiesz, twoja opowieść tak mną wstrząsnęła, że musiałem go przyprzeć do muru. 
– Och, Reidarze! – zawołała zrozpaczona. – Jak mogłeś? 
– Oczywiście  zaprzeczył,  jakoby  znał  jakąś  Ellen  i  zdenerwował  się  co  najmniej  tak  jak  ja.  W 
końcu  wyrzucił  mnie  za  drzwi,  więc  nasza  znajomość  jest  już  skończona.  Chodziło  mi  tylko  o 
ciebie, Christine... 
– Poczekaj chwileczkę, Reidarze. Muszę tylko zajrzeć do matki – skłamała. 
Zakryła dłonią słuchawkę i odwróciła się do Bakkena. 
– To on spłoszył zwierzynę – szepnęła. – To nie ja, to on wystraszył Harry'ego Berga. Nie miał 
złych intencji, ale... 
– Co za idiota! – wybuchnął Bakken. – Jak to się stało? 
Christine słowo po słowie powtórzyła mu rozmowę z Reidarem. Wyraz twarzy Bakkena stawał 
się coraz bardziej ponury. 
– Czy mogę z nim porozmawiać? 
Był to właściwie rozkaz, a nie pytanie. Zanim zdążyła zaprotestować, wyrwał jej słuchawkę. To, 
co później powiedział, stanowiło najostrzejszą naganę, jaką słyszała w życiu. Bakkenowi twarz 
wprost zbielała ze złości. Cała sympatia Christine była po stronie Reidara. 
To  oczywiste,  że  w  ten  sposób  Bakken  ujawnia  jej  współpracę  z  policją.  Żałowała  trochę,  że 
okłamała Reidara. Jednocześnie miała nadzieję, że zrozumie, iż musiała milczeć. Rozgoryczenie 
i  złość  Bakkena  wyraźnie  dowodziły,  że  w  sprawie  Harry'ego  Berga  powinna  była  w  ogóle 
trzymać język za zębami. 
– Może  więc  teraz  rozumiesz,  że  z  Harrym  Bergiem  to  nie  przelewki  –  dobiegły  ją  słowa 
Bakkena  skierowane  do  Reidara.  –  Powiedziałeś  mu  nawet,  że  panna  Lyngmo  zna  jego 
przeszłość.  Naraziłeś  ją  na  śmiertelne  niebezpieczeństwo,  rozumiesz?  Nie  ma  możliwości,  by 
przez okrągłą dobę pilnował jej policjant. 
Myślał tylko o tym, że przysporzyła policji pracy. Komisarz krzyczał dalej: 
– Tak,  przecież  Harry  Berg  nie  wie,  że  w  sprawę  wmieszana  jest  policja!  Myśli,  że  panna 
Lyngmo  prowadzi  śledztwo  na  własną  rękę  i  dlatego  będzie  łatwo  ją  dosięgnąć.  Możesz  mi 
wierzyć, że Harry Berg nie ma najmniejszych skrupułów. 

background image

Nie  słyszała  długiej  odpowiedzi  Reidara,  ale  następne  słowa  Bakken  wyrzekł  już  nieco  mniej 
agresywnym tonem: 
– Oczywiście, masz rację, że dziś mu się wymknęła, ale nie o to tu chodzi. 
Reidar  mówił  dalej.  Christine  stała  z  boku,  przyglądając  się  nieprzeniknionej  twarzy  Bakkena. 
Złapała  się  na  myśli,  że  chciałaby,  by  był  on  nieco  bardziej  ludzki.  Gdyby  darzył  kogoś 
cieplejszym uczuciem, stałby się o wiele lepszy, a jego wybranka byłaby szczęśliwą kobietą. 
Co  to  za  szalone  pomysły?  Nie  mogę  przecież  zmieniać  w  człowieka  każdej  zimnej  ryby.  Nie 
jestem żadnym reformatorem świata. 
Wyglądało  na  to,  że  argumenty  Reidara  ułagodziły  Bakkena.  Rzucił  jeszcze  kilka  krótkich 
odpowiedzi, po czym wybuchnął ponownie: 
– Dobrze, ale  wtedy osobiście będziesz odpowiadał za to, żeby nic się nie stało. A jeśli mówię 
nic, to mam na myśli wszystko! Rozumiesz? 
Odpowiedź  Reidara  najwyraźniej  go  uspokoiła.  Odłożył  słuchawkę,  nie  pozwalając  jej 
kontynuować rozmowy. 
– Lie  zaraz  tu  będzie  –  powiedział  krótko.  –  Zaproponował,  że  zabierze  cię  na  kilka  dni  na 
północ.  Do  czasu,  aż  złapiemy  Harry  ego  Berga,  zamieszkacie  w  letnim  domku,  należącym  do 
kogoś z jego rodziny. Nie będziecie tam sami, jeśli masz jakieś skrupuły natury moralnej... 
– Ale moja matka... 
– Nie mogę na tak długo przysłać tu pielęgniarki policyjnej, ale załatwię dla niej opiekunkę. Nic 
się nie bój. Reidar dał mi słowo honoru, że  cię  w żaden sposób nie skrzywdzi. W przeciwnym 
razie nie zgodziłbym się na jego propozycję. 
Skąd  możesz  wiedzieć,  jak  to  jest,  kiedy  się  kogoś  kocha,  ty  stary  nudziarzu,  pomyślała 
lekceważąco.  
– Pojadę, skoro uważasz, że to konieczne – westchnęła udając obojętność. 
W  głębi  duszy  szalała  jednak  z  radości.  Reidar!  Reidar  się  nią  zaopiekuje.  Niestety  Bakken 
zakłócił ten cudowny nastrój. 
– Tak, myślę, że to konieczne. W tej chwili stałaś się zagrożeniem dla Harry ego Berga. Nigdy 
przedtem  nie  bał  się  uwiedzionych  przez  siebie  kobiet,  były  przecież  w  nim  zakochane.  Ty 
jednak przejrzałaś go na wylot. Musisz przy tym pamiętać, że on nie wie o twoich powiązaniach 
z  policją.  Myśli,  że  działasz  w  pojedynkę.  Jest  przekonany,  że  chce  go  osaczyć  głupia  kobieta, 
musi  więc  uderzyć  szybko,  zanim  skontaktujesz  się  z  nami.  Z  tego,  co  wiemy  w  tej  chwili, 
wynika, że już kiedyś zamordował. Christine przeszedł zimny dreszcz. 
– A Reidar? Czy Harry Berg nie boi się również jego? 
– Możliwe  –  odpowiedział  obojętnie  komisarz  Bakken.  –  W  każdym  razie  Lie  również  będzie 
bezpieczny, razem z tobą. 
Szczerze  mówiąc,  Christine  poczuła  ulgę,  że  może  zostawić  to  wszystko  za  sobą.  Razem  z 
Reidarem... 
Nie można było dłużej temu zaprzeczać. Chyba się w nim zakochała. 
– Przygotuj się – powiedział Bakken. – A ja tymczasem zadzwonię. Muszę załatwić kilka spraw. 
– Oczywiście, dzwoń. 
Christine poszła do swojej sypialni i drżącymi rękami zaczęła się pakować. 
Jej  najlepsza  bluzka  była  brudna.  Do  licha!  No,  ale  mogła  przecież  wziąć...  No  właśnie... 
Zdenerwowana,  a  zarazem  radośnie  ożywiona  biegała  w  tę  i  z  powrotem  wyjmując  kolejne 
sukienki i odwieszając je znowu do szafy. Nie mogła się na nic zdecydować. 
W  końcu  jednak  znalazła  odpowiednie  ubrania.  Nagle  stanęła  zadumana,  trzymając  w  rękach 
swoją  najlepszą  koronkową  koszulę  nocną.  Błądząc  myślami  zupełnie  gdzie  indziej,  pogładziła 
dłonią miękką jak jedwab tkaninę. 
Nie  mogła  już  dłużej  się  oszukiwać.  Sprawy  między  nią  a  Reidarem  rozwijały  się  w  takim 
kierunku, że tam na miejscu, w jego letnim domku, na nic się nie zdadzą wszelkie przyzwoitki. 
Doszła właśnie do punktu zwrotnego w swoim samotnym życiu. 

background image

Zauważyła  to  u  Reidara  ostatnim  razem.  Widziała,  co  kryje  się  w  spojrzeniu  jego  niebieskich 
oczu.  Dlaczego  się  jeszcze  wahała?  Miała  przecież  trzydzieści  dwa  lata,  nie  była  więc  małą 
dziewczynką, którą trzeba chronić. Czy nie tęskniła za tym przez długie, długie lata? Za tym, by 
należeć  do  jakiegoś  mężczyzny,  by  dawać  mu  miłość  i  przyjmować  od  niego  jego  ciepło, 
wyznania i czułość? 
Strach, jaki ogarnął ją w tym momencie, był doprawdy niemądry. 
Chociaż był też chyba naturalny. Im dłużej się w życiu czeka, tym trudniej przychodzi zrobienie 
pierwszego  kroku  w  jego  nieznane,  a  zarazem  kuszące  rejony.  Tak  bardzo  przecież  chciała 
przeżyć jedność z drugim człowiekiem, wzajemne zaufanie i przynależność, móc porozmawiać o 
wszystkim,  co  tak  długo  tłumiła  w  swoim  sercu,  o  wszystkich  swoich  refleksjach  i 
przemyśleniach na temat życia, o ludziach i o banalnych sprawach dnia codziennego. 
Reidar.  Ten  wspaniały,  pełen  chłopięcego  uroku  mężczyzna,  który  ją  tak  bardzo  pociągał. 
Którego tak bardzo lubiła... 
Dopiero  teraz  Christine  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  jak  bezgranicznie  samotna  była  przez  całe 
swoje  dorosłe  życie.  Nigdy  nie  pracowała  poza  domem,  nie  spotykała  kolegów,  nie  miała 
nikogo,  z  kim  mogłaby  podyskutować.  Brakło  jej  nawet  odwagi,  by  udać  się  do  biura  pomocy 
społecznej  i  poprosić  o  pomoc  finansową,  którą  mogłaby  przecież  otrzymać  jako  nigdzie  nie 
zatrudniona córka opiekująca się chorymi rodzicami. Nie wierzyła, by mogło ją tam spotkać coś 
więcej  niż  tylko  pełne  pogardy  ofuknięcie.  Wydawało  jej  się,  że  wezmą  ją  tam  za  osobę 
uchylającą  się  od  pracy  i  stwierdzą,  że  nie  będą  jej  płacić  za  bezczynne  siedzenie  w  domu. 
Christine miała o sobie bardzo niskie mniemanie, typowe dla kogoś, kto nigdy nie spotyka się z 
innymi. 
Nagle przypomniała sobie o naleśnikach w piekarniku. Rzuciła się w kierunku kuchni i zdążyła 
wyjąć  je  jeszcze  w  dość  dobrym  stanie.  Po  odcięciu  przypalonych  brzegów  będzie  mogła... 
Skupiła się na nieudanym obiedzie, myśląc z rozżaleniem tylko o tym, że matka będzie musiała 
zjeść takie przypalone danie, jakby był to w tej chwili najważniejszy problem. 
Wiedziała  jednak,  że  nie  naleśniki  są  istotne.  Dawały  jej  w  tej  chwili  jedynie  pretekst  do 
wyrażenia  strachu,  dręczących  ją  rozterek  oraz  gniewu  na  Harry'ego  Berga  i  na  tę  pozbawioną 
wszelkich uczuć jaszczurkę, komisarza Bakkena. 
Porównała  go  już  do  tej  pory  do  wielu  najróżniejszych  zwierząt,  wszystkie  jednak  były  równie 
zimne i równie nieprzystępne. 
Nieoczekiwanie usłyszała jakieś głosy dobiegające z pokoju. Czyżby to pielęgniarka? 
Niestety,  to  tylko  matka  rozmawiała  z  Bakkenem.  Christine  nie  była  z  tego  powodu  zbyt 
szczęśliwa, ponieważ nie wiedziała, jak może potoczyć się ta rozmowa. 
Wyglądało  jednak  na  to,  że  wszystko  idzie  dobrze.  Głos  Bakkena  brzmiał  bardzo  przyjaźnie. 
Najwyraźniej  komisarz  bardzo  dobrze  rozumiał  całą  sytuację  i  potrafił  jej  sprostać!  Nie 
najgorzej, pomyślała Christine z uznaniem. 
Matka  miała  zamiar  wybrać  się  na  wycieczkę  rowerową,  lecz  Bakken  powiedział  jej,  że 
spodziewana  jest  zmiana  pogody  oraz  burze,  więc  zdecydowanie  doradza  jej  zmianę  planów. 
Matka zgodziła się z nim. 
Kiedy  jednak  zaczęli  rozmawiać  o  Christine,  o  tym,  jakim  wspaniałym  jest  człowiekiem, 
dziewczyna zdecydowała, że musi im przerwać, ponieważ nie chciała słuchać takich rzeczy. 
W  tym  samym  momencie  zjawiła  się  pielęgniarka.  Christine  udzieliła  jej  wszystkich 
niezbędnych wskazówek, a następnie, najlepiej jak potrafiła, wyjaśniła matce, że musi wyjechać 
na kilka dni, nie wspominając rzecz jasna ani słowem o policji i przestępcach. 
Niedługo  potem  zjawił  się  Reidar  Lie.  Christine  odczuła  ulgę,  mając  w  pobliżu  kogoś,  kto 
przyjmie  na  siebie  choć  część  wyrzutów  Bakkena.  Wysłuchując  powtórnie  gorzkich  wymówek 
komisarza na temat ich zbyt długich języków, oboje czuli się jak dwie bardzo czarne owce. Siląc 
się  na  wesołość,  Christine  przedstawiła  ich  sobie  nawzajem.  Bakken  jednak  zachowywał  się  w 
stosunku do Reidara z dużą rezerwą. 

background image

Na  szczęście  pielęgniarka  zabrała  już  matkę  do  jej  sypialni,  obyło  się  więc  bez  zbędnych 
ś

wiadków.  Podczas  gdy  Bakken  jeszcze  dokądś  dzwonił,  Christine  udało  się  w  przedpokoju 

zostać przez chwilę sam na sam z Reidarem. 
– Boisz się? – spytał Reidar cichym głosem, uśmiechając się przy tym. 
Starała się opanować drżenie dłoni. 
– Teraz  już  nie  –  odpowiedziała  nieśmiało  i  spojrzała  na  niego  płomiennym  wzrokiem.  Lampa 
wisząca  pod  sufitem  oświetliła  jego  jasne  włosy,  czyniąc  go  tak  pociągającym,  że  Christine  aż 
zadrżała. 
– Doprawdy, Reidarze, musiałeś się bardzo dużo opalać. Twoje włosy są o wiele ciemniejsze w 
miejscach, gdzie nie dochodzi słońce. 
– To  przez  to  oświetlenie  –  zaśmiał  się.  –  W  świetle  dziennym  nie  widać  żadnej  różnicy.  Ale 
rzeczywiście uwielbiam  leżeć na zalanej słońcem plaży i często wyjeżdżam na południe. Czuję 
się tam jak w domu. 
Christine poczuła się nieco przygnębiona. 
– Byłam tam tylko raz i chyba nie pojadę ponownie w najbliższych latach. 
– Moglibyśmy to jakoś załatwić. – Reidar spoważniał. – Christine, ja... 
– Tak? 
– Nie, nic takiego. 
– Ależ tak! Powiedz mi. 
Właśnie  w  tej  chwili  potrzebowała  wsparcia  duchowego,  szczególnie  w  postaci 
wypowiedzianych przez niego pięknych słów. 
Pogładził ja lekko po włosach. 
– Nie teraz. W tej chwili niech nam wystarczy, że... bardzo cię lubię. 
– To wystarczy – wyszeptała bez tchu. 
Czego się wcześniej bała? Reidar i ona należeli do siebie. 
Bakken  ze  swoimi  cierpkimi  uwagami  mógł  sobie  iść  gdzie  pieprz  rośnie.  Miała  przecież 
Reidara i czuła, że pragnie odmiany. Wybierali się do domku letniego i mieli tam zostać razem 
przez wiele dni. Wszystko mogło się tam wydarzyć. Wszystko! 
Ostrożnie wytarła spocone dłonie ręcznikiem. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ VI 
 
 
Torba  Christine  została  umieszczona  w  bagażniku  samochodu  Bakkena,  po  czym  wyruszyli  w 
drogę. Christine siedziała na tylnym siedzeniu, przysłuchując się, jak komisarz wypytuje Reidara 
o jego znajomość z Harrym Bergiem. Reidar znał adres Harry'ego. 
Nagły  przypływ  odwagi  niespodziewanie  minął.  Christine  czuła  się  teraz  jak  lekko  podstarzała 
stara panna, wstępująca w swoje pierwsze łoże miłości. Miała wrażenie, jakby była w drodze na 
szafot. 
Gdy  znaleźli  się  przed  staromodnym  pensjonatem  średniej  klasy,  Reidar  zarządził  przystanek. 
Jak  na  playboya  i  uwodziciela  kobiet  w  wielkim  stylu,  Harry  Berg  mieszkał  dość  skromnie. 
Chociaż z drugiej strony stanowiło to element jego wizerunku: miał przecież uchodzić za niezbyt 
zamożnego. 
Odszukali  w  końcu  jego  pokój,  który  okazał  się  rzecz  jasna  pusty.  Nie  było  tam  centralnego 
ogrzewania,  a  jedynie  piec.  Jak  przystało  na  drobiazgowego  policjanta,  Bakken  przeszukał 
popiół w palenisku. 
Usmolonymi  sadzą  palcami  udało  mu  się  wyciągnąć  kawałek  koperty.  Nadal  jeszcze  widoczne 
były na nim słowa: „...estante, Oslo 1”. 
– Czy  to  twoje  pismo?  –  zwrócił  się  do  Christine.  Skinęła  twierdząco  głową  i  podała  mu 
chusteczkę. Bakken podziękował automatycznie i wytarł palce. 
– Czy znasz numer rejestracyjny jego samochodu? – spytał Reidara. 
– Nie, nie miałem żadnego powodu, by go zapamiętywać – odrzekł Reidar tonem dziecka, które 
wie, że czeka je lanie. 
Bakken poruszył ustami, lecz na szczęście nie zrozumieli tego, co zamruczał pod nosem. Reidar 
zaproponował, że wypyta właścicieli pensjonatu. 
Wróciwszy po krótkim czasie, zdał im sprawę z tego, czego udało mu się dowiedzieć. 
– Właścicielka  była  jedynie  w  stanie  powiedzieć,  że  wyprowadził  się  wczorajszego  wieczoru. 
Nie  może  stwierdzić,  czy  się  bardzo  spieszył,  ponieważ  dowiedziała  się  o  jego  wyjeździe 
dopiero po fakcie. 
– To  wszystko  przez  ten  twój  idiotyczny  pomysł,  by  go  przycisnąć  do  muru,  Lie  –  stwierdził 
komisarz  Bakken  zimnym  jak  lód  głosem.  –  Mogliśmy  już  go  mieć.  Ty,  Christine,  nie  byłaś 
wiele  lepsza.  Następnym  razem,  gdy  będziesz  chciała  sobie  ulżyć,  nieco  staranniej  wybieraj 
adresata. 
Ani  Christine,  ani  Reidar  nie  mieli  nic  do  powiedzenia  na  swoją  obronę.  Dziewczyna 
wspomniała już wcześniej, że czuła się opuszczona przez policję, i nie miała zamiaru wracać do 
tej sprawy. 
Z  pensjonatu  udali  się  do  wypożyczalni,  gdzie  Reidar  wynajął  samochód.  Wszystko  było  więc 
gotowe do wyjazdu. W momencie gdy Christine miała już wsiadać do wozu, poczuła, że Bakken 
chwyta ją za rękę. Zdziwiona odwróciła się w jego kierunku. 
Jego twarz była jeszcze bardziej bez wyrazu niż zwykle. 
– Bądź rozważna, Christine. Zastanów się zawsze, zanim zrobisz cokolwiek. 
– Przecież  tak  postępuję  –  odpowiedziała  zaskoczona.  –  Zdaję  sobie  sprawę,  że  nie  złapaliśmy 
jeszcze Harry'ego Berga. 
Mogła  mu  oczywiście  obiecać  ostrożność  w  tej  sprawie,  natomiast  jeżeli  chodzi  o  jej  życie 
prywatne, nie miał nic do powiedzenia. 
Wydawało się, że Bakken chce jeszcze coś dodać, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Pożegnał 
ich  przesadnie  obojętnym  ruchem  ręki,  po  czym  odjechał  w  kierunku  komisariatu,  a  Reidar  i 
Christine ruszyli w stronę wyjazdu z miasta. 
Był  to  jeden  z  tych  deszczowych  wieczorów,  gdy  wszystko  odbija  się  w  mokrym  asfalcie,  a 
krople tłuką o szybę samochodu. Christine siedziała jak na szpilkach, zaciskając nerwowo dłonie 

background image

na  kolanach.  Z  chwilą  gdy  znalazła  się  sam  na  sam  ze  swoim  uwielbianym  Reidarem,  straciła 
wszelką pewność siebie. 
Zdążyła już dawno zapomnieć o Harrym Bergu i w tej chwili dręczyły ją tylko problemy natury 
osobistej. 
W  jaki  sposób  sobie  z  tym  wszystkim  poradzi?  Przecież  żaden  mężczyzna  nigdy  jej  nawet  nie 
pocałował. Chociaż tak,  w wieku dziesięciu czy  dwunastu lat była kiedyś na szkolnej zabawie. 
Bawili się wtedy w chowanego i jeden z chłopców pocałował ją ukradkiem. Nie pamiętała zbyt 
dokładnie, ale ten pocałunek nie wywarł na niej większego wrażenia. 
Od tamtej pory była zawsze przywiązana do domu. 
Co za straszne słowa: przywiązana do domu. Kochała przecież oboje rodziców. To nie ich wina, 
ż

e dosięgnął ich zły los. 

Wycieczka  do  Hiszpanii?  Czy  nie  wiązała  z  nią  ukrytych  nadziei  i  tęsknot?  Musiała  szczerze 
przyznać,  że  chyba  tak.  Jednakże  mężczyźni,  jakich  się  spotyka  przy  tego  rodzaju  okazjach, 
rzadko należą do właściwej kategorii. Po pierwsze, zawsze jest tam więcej kobiet, które zaciekle 
walczą  o  nielicznych  mężczyzn.  Po  drugie,  ci  ostatni  doskonale  zdają  sobie  z  tego  sprawę  i 
wykorzystują  to.  Niejednokrotnie  są  to  żonaci  panowie  na  urlopie  bez  żony  i  dzieci.  Z  kolei  ci 
nieżonaci  traktują  romanse  jak  sport  i  korzystając  z  okazji  zmieniają  kobiety  co  wieczór. 
Natomiast  spokojni  i  przystojni  trzymają  się  z  reguły  na  uboczu,  chodzą  na  długie  samotne 
spacery plażą, zbierają muszle lub przesiadują samotnie na swoich balkonach. 
Nie  można  oczywiście  zapomnieć  o  pani  Melander,  z  którą  zupełnie  przypadkowo  przyszło  jej 
dzielić  pokój.  Pani  Melander  gadała  bez  przerwy  i  wyciągała  Christine  do  niezliczonych 
nudnych  nocnych  klubów.  Najczęściej  trafiała  tam  na  nieodpowiednich  mężczyzn  i  wracała  do 
pokoju dopiero nad ranem, robiąc Christine wyrzuty, że nie chciała wziąć udziału w zabawie lub 
ż

e nie podobali się jej partnerzy, jakich znajdowała dla nich obu. 

Była  to  bardzo  nieprzyjemna  wycieczka.  Ani  przez  chwilę  nie  udało  się  Christine  samotnie 
pospacerować,  by  poznać  i  nacieszyć  się  tamtejszym  nieznanym  i  fascynującym  otoczeniem. 
Mężczyźni? Nie zaprzątała sobie nimi głowy nawet przez dziesiątą część spędzonego tam czasu. 
Bardziej  przemawiał  do  niej  egzotyczny  kraj  i  jego  mieszkańcy.  Niestety,  nieustanna  gadanina 
pani Melander stała się murem nie do pokonania. 
Christine  aż  podskoczyła,  gdy  w  pewnym  momencie  Reidar  przerwał  ciszę  panującą  w 
samochodzie. Na mijanej właśnie tablicy odczytała, że są już w Veitvedt. 
– Jedzie  za  nami  jakieś  czerwone  auto.  Odwróciła  się  szybko,  ale  dostrzegła  tylko  długi  rząd 
rozmazanych świateł. 
– Trzeci wóz za nami – powiedział Reidar. – Jest tam już od dłuższego czasu. 
– Czy sądzisz...? 
– Nie, to nieprawdopodobne. Skąd miałby wiedzieć, gdzie jesteśmy? Nie bój się, moja droga, w 
Oslo jest mnóstwo czerwonych samochodów... 
Reidar, pragnąc dodać Christine otuchy, położył dłoń na jej dłoni. Christine pomyślała, że Harry 
Berg  mógł  czekać  w  pobliżu  pensjonatu,  pojechać  za  nimi  do  wypożyczalni  samochodów,  a 
następnie śledzić ich w drodze za miasto. 
Nie była to przyjemna myśl. Dłoń Reidara nie mogła tu nic pomóc. Niestety nie był komisarzem 
policji. W tym momencie Christine wolałaby, żeby siedział obok niej raczej ten chłodny Bakken. 
Co za głupie myśli! Miała przecież przy sobie pełnego serdeczności Reidara, który poprosił o to, 
by mógł ją chronić. I który... ją kochał! 
Wydawało jej się bowiem, że tak jest naprawdę. Ta myśl była o wiele bardziej pocieszająca. 
– Widzisz go jeszcze? – spytała Christine, kiedy zjeżdżali z pasma wzniesień Glerrerasen. 
Reidar rzucił krótkie spojrzenie w lusterko wsteczne. 
– Przyczepił się do nas jak rzep. Chyba trochę przyspieszę. 
Christine odwróciła się i w świetle przydrożnej latarni dostrzegła czerwony odblask na karoserii 
jadącego tuż za nimi samochodu. 

background image

– Nie znam się zbyt dobrze na samochodach – powiedziała w zamyśleniu – ale wydaje mi się, że 
ten rzeczywiście przypomina samochód Harry'ego. 
– To ten sam model – stwierdził Reidar, po czym wcisnął mocniej pedał gazu. Wóz skoczył do 
przodu, rozpryskując kałuże wody na mokrym asfalcie. 
W  normalnych  warunkach  nie  lubiła  szybkiej  jazdy,  lecz  teraz  pragnęła  jedynie  zgubić  ten 
czerwony samochód. Rozsądek mówił jej, że to nie mógł być wóz Harry ego Berga, jednakże nie 
dało się zaprzeczyć, że ktokolwiek jechał za nimi, nie spuszczał z nich oka. 
W  zalegających  ciemnościach  przemknęli  przez  Nittedal.  Christine  nie  mogła  pojąć,  w  jaki 
sposób Reidar mógł jechać tak szybko przy tak słabej widoczności. Na szczęście ruch był dość 
mały i z naprzeciwka nadjeżdżało niewiele aut. 
Po pewnym czasie za nimi jechał już tylko jeden samochód, ciągle ten sam. Został jednak nieco 
w tyle... 
– To chyba dość często spotykana marka – odezwała się Christine drżącym głosem. – Chodzi mi 
o ten czerwony wóz. 
– Jasne – potwierdził Reidar z przesadnym ożywieniem. – Nic się nie bój. 
Przez chwilę jechali w milczeniu. Puls i oddech Christine stały się nienaturalnie przyspieszone, 
nie  chciała  jednak  okazywać  Reidarowi  swojego  strachu.  Zupełnie  zapomniała  o  rodzących  się 
między nimi uczuciach i o tym, co ją czekało na miejscu. Opanował ją lęk przed bez wątpienia 
rozgniewanym, a być może nawet żądnym krwi Harrym Bergiem. 
Zabudowa wzdłuż drogi stawała się coraz rzadsza. Wjeżdżali na porośnięte lasami wzniesienia. 
W końcu Christine nie wytrzymała napięcia. 
– Daleko jeszcze? – spytała najspokojniej jak potrafiła. 
– Nie.  Niedługo  będziemy  na  miejscu.  Nie  jest  to  właściwie  domek  letni  w  pełnym  tego  słowa 
znaczeniu. Raczej stare gospodarstwo. Należy do moich krewnych, którzy przenieśli się do Oslo 
ze względu na to, że dom leży na odludziu. Spędzają tu tylko urlopy. Za tym zakrętem zaczyna 
się droga dojazdowa, przygotuj się! 
Christine  nie  wiedziała  co  prawda,  do  czego  ma  się  przygotować,  ale  skinęła  głową,  zacisnęła 
zęby  i  wcisnęła  stopą  wyimaginowany  pedał  hamulca  znany  tym  wszystkim  kobietom,  które 
jeżdżą samochodami jedynie w charakterze pasażerek. 
Reidar  wszedł  w  zakręt  z  prędkością  dziewięćdziesięciu  kilometrów  na  godzinę.  Tak  jej  się 
przynajmniej wydawało, bo nie miała odwagi spojrzeć na prędkościomierz. Wjechali na boczną 
leśną  drogę.  Reidar  przyhamował  gwałtownie  i  zgasił  wszystkie  światła.  Christine  próbowała 
pozbierać  się  po  tym,  jak  najpierw  została  rzucona  w  lewo,  a  następnie  w  kierunku  przedniej 
szyby. Pasy bezpieczeństwa przytrzymały ją z taką siłą, że aż krzyknęła z bólu. Wrzynały się w 
jej  ramię,  oznaczało  to  jednak  na  szczęście,  że  działają.  Zawsze  zastanawiała  się,  czy 
,rzeczywiście  zdają  egzamin  w  niebezpiecznej  sytuacji.  Dzięki  swojemu  bolesnemu 
doświadczeniu przekonała się teraz, że w istocie tak było. 
Obejrzeli się za siebie, starając się przeniknąć wzrokiem jesienne ciemności. 
Po głównej drodze, z której właśnie zjechali, przemknął samochód, rozpryskując kałuże. 
– To on! – zawołał Reidar. – Nawet nie zwolnił.  
– Wspaniale! – odetchnęła z ulgą Christine. Udało nam się go zmylić. 
Próbowała  się  poczuć  jak  słaba,  bezbronna  kobieta  znajdująca  się  pod  opieką  silnego 
mężczyzny. Niestety, nie bardzo jej się to udawało. Mimo to tęskniła za choćby jednym słowem 
miłości albo innym dowodem czułości ze strony Reidara. 
Mój Boże! pomyślała z przerażeniem. Muszę być niesamowicie spragniona pieszczot i męskiego 
towarzystwa. A może potrzebuję tylko zrozumienia, poczucia wspólnoty? Chociaż właściwie to 
na jedno wychodzi. 
Nagle Reidar zatrzymał samochód, choć nie było widać żadnego domu. 
– No to jesteśmy na miejscu! 

background image

Wytężyła  wzrok,  by  zobaczyć  coś  w  nieprzeniknionych  ciemnościach  i  rzęsistym  deszczu.  W 
końcu udało jej się dostrzec ścianę domu z połyskującymi ponuro szybami okien. 
– Najlepiej  będzie,  jeśli  jak  najszybciej  przedostaniemy  się  do  środka  –  powiedział,  otwierając 
drzwiczki. 
Zimny wiatr uderzył deszczem w twarz Christine. Pochyliła się do przodu i wbiegła pospiesznie 
na werandę. Noc w sam raz na morderstwo, przeleciało jej przez głowę. Szybko jednak oddaliła 
od siebie tę niemądrą myśl. 
Ponownie złapała się na tym, że tęskni za chłodną rzeczowością Bakkena. Gdyby był w pobliżu, 
czułaby się przynajmniej bezpieczna. Reidar także, ponieważ pomimo całego swojego uroku był 
prawie tak samo bezradny jak ona. 
Chyba jednak oceniła go niesprawiedliwie. Trudno przecież przewidzieć, jak zachowałby się w 
sytuacji krytycznej. Nawet bezmyślny człowiek mógł w obliczu niebezpieczeństwa wykazać się 
niespodziewaną energią i rozsądkiem. 
Z drugiej strony nie mogło już chyba być mowy o jakimkolwiek zagrożeniu. Udało im się zgubić 
Harry'ego Berga. Byli tu bezpieczni, mimo że dom nie wyglądał szczególnie zachęcająco. 
W  dużym  budynku  najwyraźniej  nie  było  żywej  duszy.  We  wszystkich  pomieszczeniach 
panowała  ciemność,  a  po  wejściu  do  środka  wprost  czuło  się  atmosferę  nie  zamieszkanego 
domostwa. 
Na szczęście oświetlenie elektryczne działało, więc Christine mogła rozejrzeć się po pokojach. 
– Przecież tu nikogo nie ma! – zawołała do Reidara. – Czy nie miało tu być twoich krewnych? 
Jej głos zabrzmiał głucho w ogromnym domu, odbijając się echem o ściany. 
– Pewnie wrócili do miasta z powodu pogody dobiegł z salonu jego głos. 
Musieli w takim razie wyjechać dawno, pomyślała, lecz nie chcąc wyglądać na niezadowoloną, 
nie powiedziała ani słowa. 
– Czy  możesz  podać  mi  zapałki?  –  odezwał  się  Reidar,  gdy  weszła  do  salonu.  –  Są  tam,  w 
prawej zewnętrznej kieszeni nesesera. Muszę rozpalić ogień. 
Zanim  udało  jej  się  znaleźć  zapałki,  Christine  zmarnowała  kilka  minut,  szukając  najpierw  w 
niewłaściwej  kieszeni,  w  której  był  tylko  tytoń,  plaster,  woda  utleniona,  maść  gojąca  oraz 
przybory toaletowe. 
Gdy  w  końcu  Reidar  rozpalił  ogień  w  kominku,  wszystko  wydało  się  mniej  straszne.  Podszedł 
do niej od tyłu i delikatnie pogładził ją po włosach. Christine zadrżała. 
– Nie, nie, nic nie szkodzi... 
Bez słowa odwrócił ją twarzą do siebie. Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Zrobił to 
bardzo  delikatnie,  bez  cienia  natarczywości.  W  końcu  zamarł  w  bezruchu,  trzymając  ją  w 
objęciach tak, jakby chciał przelać na nią swój spokój. 
A  więc  mimo  wszystko  nie  myliła  się.  Reidar  miał  w  sobie  tę  ukrytą,  wywołującą  poczucie 
bezpieczeństwa  siłę.  Jedynie  przy  patrzącym  na  wszystkich  z  góry  Bakkenie  wydawał  się  taki 
niedojrzały. 
– Christine,  wiesz  o  tym,  że  żywię  do  ciebie  pewne  uczucia,  prawda?  –  wyszeptał,  biorąc  jej 
twarz w swoje dłonie. 
Nie  była  w  stanie  spotkać  jego  wzroku,  gdyż  przed  oczami  przelatywały  jej  barwne  plamy,  a 
serce biło jak oszalałe z radości. Nie mogła nawet nic odpowiedzieć. Spróbowała się odwrócić, 
lecz Reidar przytrzymał ją przy sobie. 
– Myślę,  że  wiesz  o  tym.  I  wydaje  mi  się,  że  ja  również  wiem  o  twoich  uczuciach  do  mnie. 
Christine skinęła głową, spuszczając wzrok i czerwieniąc się na twarzy. 
– Zachowujesz się jak szesnastolatka – roześmiał się czule. – To bardzo wzruszające. Będę się o 
ciebie troszczyć. 
Nic  nie  mogła  odpowiedzieć  na  te  słowa.  Być  może  zrozumiał,  jak  trudne  dla  niej  było  to 
wszystko, bo puścił ją, rezygnując z pocałunku. Fakt, że postanowił poczekać, dobrze świadczył 
o jego takcie. Christine nie była w tej chwili przygotowana na więcej. 

background image

– Może pójdziemy do kuchni i spróbujemy znaleźć coś do jedzenia? – powiedział tonem, pełnym 
zrozumienia. 
– Tak  –  próbowała  odpowiedzieć  Christine,  ale  z  gardła  wydobył  jej  się  tylko  zachrypnięty 
szept.  Pół  godziny  później,  około  północy,  gdy  siedzieli  przy  kuchennym  stole  przy  skromnej 
kolacji i przywiezionej butelce wina, Reidar uniósł nagle głowę. 
– Ciii! Czy to nie samochód? 
Christine  zaczęła  intensywnie  nasłuchiwać,  ale  nie  usłyszała  nic  poza  nieustającym  stukaniem 
deszczu o szyby. 
– Nie, nic nie słyszę. 
Reidar siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu nastawiając uszu, po czym wyraźnie się uspokoił. 
– Nie,  chyba  jest  cicho.  Mógłbym  jednak  przysiąc,  że  słyszałem  odgłos  silnika  jakiegoś 
samochodu. 
– Czy to takie nieprawdopodobne? Są tu chyba w pobliżu jakieś drogi. 
– Nie,  nie  ma.  Mówiłem  ci  przecież,  że  dom  leży  na  odludziu.  Jeżeli  słychać  samochód,  to 
znaczy, że zmierza tutaj. 
– Myślisz, że mógł odkryć ślady naszego wozu przy wjeździe na leśną drogę? – spytała z obawą. 
– Hmm – odezwał się Reidar po dłuższej chwili mógł się zorientować, że nie jedziemy już przed 
nim. Jeśli zawrócił i dobrze poszukał, to mógł znaleźć ślady. 
– Och, Reidarze, przerażasz mnie! 
– Christine,  zapominasz,  że  jesteś  tu  ze  mną.  Było  to  bardzo  ładnie  powiedziane.  Nie  mogła 
powstrzymać się, by nie pochylić się ku niemu nad stołem i nie pogłaskać go z wdzięcznością po 
policzku.  Pomyślała,  że  może  to  zrobić,  szczególnie  po  tym,  jak  wspaniale  zachował  się  przed 
chwilą. Policzek Reidara był bardzo szorstki w dotyku – tak jak wielu ciemnowłosych mężczyzn 
musiał się najwyraźniej często golić. Również i ten fakt świadczył o tym, że jego włosy musiały 
mocno  zjaśnieć  od  południowego  słońca.  Słońce  południa!  Mówił  przecież  coś  na  temat 
wspólnej  podróży  na  południe.  Tak,  dał  jej  coś  takiego  do  zrozumienia.  Czy  odważy  się  w  to 
uwierzyć?  Nie,  nie  ona!  Ona  nie  może  zostawić  swojej  matki  samej.  No  i  ten  tydzień  w 
Hiszpanii był taki beznadziejny... 
Tęsknota  za  słońcem  była  u  Reidara  cechą  równie  uderzającą,  jak  jego  czarujące,  ledwie 
zauważalne jąkanie się. 
Ujął jej dłoń, po czym wstał i pociągnął ją za sobą. – Christine... Jak mam ci to powiedzieć? Ja... 
ja bardzo cię polubiłem! 
Christine oniemiała. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. 
– Posłuchaj, Christine... to jest coś więcej. Nie wiem, czy zdobędę się już teraz na odwagę, by ci 
powiedzieć, że... że ja... cię kocham. Czy nie uważasz, że to trochę zbyt nachalne? 
Pomocy! Co się mówi w takiej sytuacji? 
– Najdroższy Reidarze. Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć... 
– Wiem  –  przerwał  jej.  –  Jesteś  jedną  z  tych  rzadkich,  nieśmiałych  kobiet,  których  się  obecnie 
nie spotyka. Christine, ja... 
Reidar  nie  mógł  już  opanować  uczuć.  Przyciągnął  Christine  do  siebie  i  pocałował  ją.  Reidar  ją 
pocałował!  Christine  aż  zakręciło  się  w  głowie  z  zaskoczenia.  Była  oszołomiona  szczęściem. 
Czy  to  na  pewno  szczęście?  A  może  niepewność?  Ach,  gdyby  tylko  wiedziała...  Gdyby  tylko 
wiedziała,  jak  ma  się  zachować.  Czy  powinna  zachować  rezerwę,  czy  może  otwarcie  i  bez 
zahamowań okazać mu swoje oddanie? 
Mieć  trzydzieści  dwa  lata  i  nie  wiedzieć,  jak  się  zachować!  I  tylko  czuć  się  niezręcznie, 
bezradnie  i  głupio,  jak  podstarzała  panna,  jak  przedmiot,  który  ktoś  znalazł  na  śmietniku  i 
podniósł z litości. 
Oczy  Reidara  promieniowały  jednak  szczerością,  odbijała  się  w  nich  namiętność.  Christine 
załkała cicho. 

background image

– Kochana Christine! Śniłem o tobie ostatnio nawet w dzień. Powiedz, że i ty choć trochę mnie 
lubisz!  
– Ależ tak, Reidarze – przełknęła ślinę. – Bardzo cię lubię. 
– Czy mnie kochasz? 
– Nie  wiem.  Jeszcze  nie.  Nie  utrudniaj  mi  wszystkiego.  Daj  mi  czas,  Reidarze,  jestem  taka 
niedoświadczona. 
– Moja mała Christine! – ,Jego wzrok był pełen łagodności i czułości. – Wybacz mi, jesteś taka 
wzruszająca w twojej niewinności. Chodźmy poszukać jakichś miejsc do spania. Wiesz przecież, 
ż

e nie chcę się narzucać. 

Koszula  nocna.  Mam  w  torbie  moją  piękną,  koronkową  koszulę  nocną,  którą  dawno  temu 
dostałam  od  ojca.  „Niech  to  będzie  twoja  koszula  na  noc  poślubną”,  powiedział  w  owo  Boże 
Narodzenie. 
Nie  było  mu  dane  doczekać  jej  ślubu.  Koszula  nocna  nie  była  nigdy  używana.  Czekała  od 
piętnastu lat. 
Dlaczego właściwie zabrała ją z sobą tym razem? O czym myślała? 
Razem  obeszli  cały  dom  w  poszukiwaniu  miejsca  do  spania.  Reidar  wybrał  jeden  z  pokoi  na 
piętrze. Najwyraźniej była to sypialnia pana domu. Christine znalazła dla siebie niewielki pokoik 
z łóżkiem. 
Gdy  znaleźli  się  przed  jej  drzwiami,  Reidar  ponownie  wziął  ją  w  ramiona.  Jego  pocałunki, 
najpierw ostrożne, stawały się coraz bardziej namiętne. 
– Christine – wyszeptał gorączkowo. – Christine, czy muszę spać w tej ponurej sypialni? Łóżko 
w twoim pokoju jest wystarczająco szerokie dla nas obojga. 
Niepewnym i niezdecydowanym ruchem Christine spróbowała się uwolnić. 
– Nie wiem, czy... 
– Wiesz, że cię kocham. Pragnę tylko twojego dobra. Ale zrozum, przez ostatnie lata byłem taki 
samotny,  zupełnie  tak  jak  ty.  Będę  bardzo  delikatny.  Nie  chcę  cię  skrzywdzić.  Nie  zrobię  nic, 
czego sama nie pragniesz... 
Christine milczała. 
– Potrzebuję twojej bliskości, muszę być przy tobie, Christine – powiedział błagalnie. – Otacza 
mnie zewsząd straszny chłód. 
Skinęła  lekko  głową,  mając  poczucie  czegoś  nieuniknionego,  czegoś,  co  ją  przyciągało,  a 
jednocześnie odpychało, lecz przed czym nie można było uciec. 
Stara  panna,  pomyślała.  Stara  panna.  Dziewczyny  o  połowę  młodsze  od  ciebie  mają  to  już  za 
sobą, a ty rozpaczliwie chronisz tę swoją cnotę. 
– Możesz spać u mnie – wyjąkała. 
– Dziękuję,  ukochana  –  powiedział,  ponownie  ujmując  jej  twarz  w  dłonie.  –  Jestem  taki 
szczęśliwy. Nie zrobię nic wbrew twojej woli, wiesz o tym przecież. 
– Wiem – wykrztusiła z trudem. 
– No to idź i przygotuj się do spania. Wejdź do łóżka, za chwilę przyjdę do ciebie. 
Christine ponownie skinęła głową bez słowa. Patrzyła za nim, jak idzie na dół schodami, i czuła 
się bardziej bezradna niż kiedykolwiek. 
„Nie zrobię nic wbrew twojej woli”. Ale jaka była jej wola? 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ VII 
 
 
Myśl  o  tym,  by  położyć  się  w  obcym  łóżku  w  zupełnie  nieznanym  domu,  nie  wydała  się 
Christine szczególnie miła. Była co prawda zmęczona do tego stopnia, że mogłaby natychmiast 
zasnąć,  ale  łóżko  nie  wyglądało  zachęcająco  –  stara  kołdra  bez  powłoczki,  poduszka  bez 
poszewki, a wszystko to na gołym materacu. 
Postanowiła użyć koca i poduszki zabranych z samochodu. 
Słanie  łóżka  szło  jej  powoli  i  opornie.  Nagle  przyłapała  się  na  tym,  że  trzyma  w  ręku  swoją 
koszulę nocną, gładząc ją w zamyśleniu dłonią. 
W zamyśleniu? Nie miała już siły, by skupić myśli na czymkolwiek. Bezradnie opadła na brzeg 
łóżka i przez dłuższy czas siedziała tam, zaciskając dłonie na zimnej metalowej ramie. Nie zdjęła 
jeszcze  z  siebie  ani  jednej  części  garderoby.  Leżąca  obok  koszula  nocna  wydawała  się  równie 
nie na miejscu jak... Jedynym porównaniem, jakie przychodziło jej do głowy, był krzyk. 
Myśli przelatywały jedna za drugą jak spłoszone trloryle. 
Reidar. Wymarzony mężczyzna, jakiego spotyka się może raz w życiu, a i wtedy jest już na ogół 
zajęty. Reidar był wolny, należał do niej i chciał ją mieć. 
A  ona  siedziała  tu  jak  wariatka,  śmiertelnie  przerażona.  Nie,  nie  przerażona.  Niepewna.  Było 
jeszcze za wcześnie, wszystko stało się zbyt szybko. Chyba nie pogniewa się na nią, jeśli będzie 
chciała  to  odwlec?  Nie  chodziło  o  to,  że  go  nie  lubi,  lecz  po  prostu  w  tej  chwili  nie  dojrzała 
jeszcze do tego, by spać z mężczyzną, by dzielić z nim łóżko... 
Jeszcze nie dojrzała? Trzydzieści dwa lata! 
Czekała  na  to  przez  tyle  długich  samotnych  nocy,  a  teraz  nagle  okazuje  się,  że  nie  dojrzała  do 
tego! Przecież tak bardzo chciała, nie mogła się tylko zdecydować. 
Tchórz! Wszystko w niej stawiało opór. Myśl o tym, by pójść z Reidarem do łóżka, wydawała 
jej się w tej chwili obca. Nie wiedziała, co ma powiedzieć i jak się zachować. Dręczyła ją obawa, 
ż

e będzie się czuła niezdarna, brzydka, stara, niedoświadczona, głupia i... 

Skończ z tym, Christine! Skończ z tymi kompleksami. Rozbierz się jak dorosła osoba i zachowuj 
się naturalnie! Co masz do stracenia? 
Kolejne  pięćdziesiąt  czy  sześćdziesiąt  samotnych  lat,  wypełnionych  marzeniami  i  pełnym 
goryczy  żalem,  że  nie  wykorzystałaś  swojej  szansy.  Nie  wiadomo  przecież,  co  powie  Reidar, 
jeśli nie będziesz chciała pójść z nim do łóżka. Być może zostawi cię jak beznadziejną, nudną i 
pruderyjną idiotkę. 
Niepewnie  podniosła  dłonie,  by  rozpiąć  kołnierzyk,  po  czym  znów  je  opuściła,  siedząc  niby  w 
transie i patrząc przed siebie bezradnie. 
W tym momencie z dołu rozległo się wołanie Reidara. Nie wołał jednak: „Czy mogę już przyjść 
na górę?”, lecz: „Christine! Zejdź tu na dół!” Jego głos był cichy i stłumiony. 
Christine wstała i zeszła do niego. 
– Nic  się  nie  denerwuj,  Chriśtine  –  powiedział,  chwytając  ją  za  ręce.  –  Ale...?  Jeszcze  się  nie 
przebrałaś? -dodał, marszcząc czoło. 
– Nie, ja... ja... 
Zamilkła zakłopotana i utkwiła wzrok w podłodze. 
– O czym chciałeś mi powiedzieć, Reidarze? 
– No tak, oczywiście! – przypomniał sobie. – Christine, to nic takiego, ale musiałem zawołać cię 
tu na dół, żebyś nie była tam sama. Wydaje mi się, że ktoś jest w domu... 
– Skąd wiesz? – Christine przeniknął zimy dreszcz strachu. 
– Czy to ty schodziłaś po coś do piwnicy? 
– Do piwnicy? Nie. Nie wiem nawet, gdzie jest, więc nie mogłam tam być. 
– Ja też nie, ale popatrz tylko tutaj! 
Pokazał jej drzwi prowadzące do piwnicy. Na schodach widoczne były ślady mokrych butów, 

background image

które na niższych stopniach stawały się coraz słabsze, aż w końcu znikały. 
– Ten samochód, który słyszałeś – wyszeptała. – Tak. 
– Jak mógł się tu dostać? Czy zszedł z powrotem do piwnicy? A może jest na strychu? 
– Nie  mam  pojęcia.  W  każdym  razie  to  dobrze,  że  nie  zdążyłaś  się  jeszcze  rozebrać.  Mieliśmy 
szczęście. 
Christine  całkowicie  się  z  nim  zgadzała.  Ucieczka  w  nocnej  koszuli?  Sytuacja  i  bez  tego  była 
wystarczająco poważna. 
– Ciekawe,  czy  telefon  działa  –  powiedział  ściszonym  głosem  Reidar.  W  jego  głosie  było 
słychać obawę. 
– Mam spróbować zadzwonić do Bakkena? 
– Tak, zrób to. Znasz jego numer? 
– Nie, ale w pokoju obok widziałam książkę telefoniczną Oslo. 
Przeszli  szybko  do  pokoju  z  telefonem,  rzucając  pełne  strachu  spojrzenia  na  pogrążone  w 
ciemnościach  kąty  hallu.  Trzymali  się  razem.  Żadne  z  nich  nie  miało  odwagi  oddalić  się  od 
drugiego. 
Nazwisko  komisarza  Johna  Bakkena  figurowało  w  książce  telefonicznej.  Christine  drżącą  ręką 
podniosła słuchawkę. A jeśli telefon został odłączony? 
Przez  kilka  pełnych  zdenerwowania  sekund  ze  słuchawki  nie  dobiegał  żaden  dźwięk,  lecz  w 
końcu  rozległ  się  znajomy  sygnał  wolnej  linii.  Nadal  trzęsąc  się  ze  strachu  Christine  wykręciła 
ziumer 
Bakkena. Żeby tylko był w domu! 
Dały się słyszeć irytująco rytmiczne sygnały dzwoniącego na drugim końcu linii telefonu. 
– Może  jest  w  komisariacie  –  szepnęła  do  Reidara,  lecz  w  tym  momencie  ktoś  podniósł 
słuchawkę.  Przez  pełną  napięcia  sekundę  Christine  spodziewała  się  usłyszeć  głos  jego  żony. 
Myśl o tym, że mógł być żonaty, napawała ją niemiłym uczuciem. 
Dobiegł  ją  jednak  zaspany  głos  Bakkena.  Nigdy  wcześniej  by  nie  pomyślała,  że  będzie  tęsknić 
za tym, by usłyszeć jego głos. 
– Mówi  Christine  Lyngmo  –  powiedziała  cicho.  Jechał  za  nami  czerwony  samochód,  ale  udało 
nam się go zgubić, skręcając na boczną drogę prowadzącą do domu... 
– Gdzie jest ten dom? – spytał krótko Bakken. 
Z pomocą Reidara wyjaśniła mu najlepiej, jak potrafiła. 
– Jakiś czas temu Reidar słyszał odgłos nadjeżdżającego samochodu, a na schodach do piwnicy 
pojawiły  się  ślady  butów.  Mokre  ślady.  Ktoś  tu  musi  być  i  jesteśmy  przekonani,  że  to  Harry 
Berg. Czy możesz do nas przyjechać? 
W słuchawce zapadła cisza. 
– Proszę – powiedziała Christine błagalnym tonem. 
W  tym  momencie  Reidar  dał  jej  znak,  że  słyszy  jakieś  odgłosy  dobiegające  z  góry,  i  zaczął 
skradać  się  na  piętro.  I  pomyśleć,  że  przed  chwilą  była  tam  sama!  Całe  szczęście,  że  odkrył  te 
ś

lady na schodach.  

–  Czy  możesz  przyjechać,  komisarzu  Bakken?  ‒  spytała  ponownie.  –  Boję  się.  To  wszystko 
przyprawia  mnie  o  obłęd.  Potrzebuję  poczucia  bezpieczeństwa,  jakie  może  zapewnić  obecność 
policjanta. Wiem, że jest środek nocy, ale... 
– Czy nie był natarczywy? – Kto? Harry Berg? 
– Nie, ten drugi. Lie... 
– Nie, właściwie nie, ale... Nie wiem, jak sobie z tym poradzić! Proszę, przyjedź tu! 
W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź. 
– Posłuchaj mnie, Christine. Nie macie się czego bać. Jeśli ktoś jest w tym domu, to nie Harry 
Berg.  Znaleźliśmy  go.  Jego  samochód  zjechał  z  szosy  i  wpadł  do  głębokiego  wąwozu  kilka 
kilometrów  na  północ  od  Oslo  prawdopodobnie  wczoraj  wieczorem.  Mógłby  tam  leżeć  długo, 

background image

gdyby nie fakt, że pewien człowiek przechodzący drugą stroną wąwozu dostrzegł odbijające się 
od samochodu promienie słońca. On tam był... 
– Czy... nie żyje?  
– Tak. 
– Och – powiedziała bezbarwnym głosem. 
– Nie  ma  żadnych  wątpliwości,  że  to  on.  Pamiętasz,  mamy  przecież  jego  zdjęcia. 
Najprawdopodobniej  zbyt  pospiesznie  chciał  uciec  z  Oslo  po  tym,  jak  Lie  go  zdemaskował. 
Możesz być zupełnie spokojna. Harty Berg nie popełni już żadnego przestępstwa. 
– Przyjedziesz? 
– Nie  –  zawahał  się  –  nie  widzę  powodu.  Na  pewno  sami  sobie  poradzicie  z  tym  intruzem. 
Prawdopodobnie to jakiś włóczęga szukający schronienia przed deszczem. 
– Oczywiście – zaśmiała się nerwowo. – Ale sam rozumiesz, krewni Reidara wyjechali i... 
– Czy to znaczy, że jesteście tam sami? 
– Tak. Nie wiem, co mam robić. Jestem niepewna i boję się. 
– Christine  Lyngmo  –  jego  głos  stał  się  ostrzejszy  –  policja  nie  miesza  się  w  takie  sprawy.  Z 
tego,  co  mówisz,  wynika  zresztą,  że  Reidar  Lie  jest  wspaniałym  i  przyzwoitym  człowiekiem. 
Niczym się nie denerwuj. Do widzenia! 
Powolnym  ruchem  odłożyła  słuchawkę.  Najróżniejsze  myśli  bezładnie  zaczęły  się  jej  kłębić  w 
głowie, lecz po chwili mózg zaczął znów normalnie pracować. 
Czerwony samochód... A więc wydawało się im tylko, że ich śledzi... Harry nie żyje... 
Z góry w pośpiechu zbiegł Reidar. 
– Powiedz Bakkenowi, że musi tu natychmiast przyjechać – wyszeptał bez tchu. – Natychmiast... 
Do  licha,  odłożyłaś  już  słuchawkę?  Zadzwoń  jeszcze  raz,  szybko!  Widziałem  Harry'ego!  W 
korytarzu na piętrze. Odwrócił się i wybiegł tylnymi schodami. Widziałem wyraźnie jego twarz. 
To był on! 
Christine popatrzyła na niego zdezorientowana. Już się nie bała, bo przecież Harry Berg nie żył. 
Nie mógł już im zrobić nic złego... 
Dlaczego  Reidar  chce  ją  przestraszyć?  Dlaczego  jej  wmawia,  że  w  domu  jest  Harty  Berg? 
Najwyraźniej Reidar potraktował jej zaskoczenie jako oznakę strachu. 
– Christine,  nie  bój  się  –  powiedział  czule.  –  Będę  cię  pilnować.  Czy  myślisz,  że  chciałbym, 
ż

eby coś ci się stało? 

Uśmiechnęła  się  blado.  Czy  on  zupełnie  oszalał?  Jeśli  Harty  Berg  rzeczywiście  zbiegł  tylnymi 
schodami,  to  dlaczego  Reidar  nie  zamknął  na  klucz  znajdujących  się  u  ich  stóp  drzwi 
kuchennych? Ale przecież Harry Berg nie żył, więc... 
Myśli  Christine  były  tak  chaotyczne,  że  prawie  nie  usłyszała  jego  pytania  o  to,  czy  Bakken 
przyjedzie. 
– No więc jak? – spytał ponownie. 
Już  miała  mu  odpowiedzieć,  ale  słowa  o  śmierci  Harry'ego  Berga  nie  przeszły  jej  przez  usta. 
Powstrzymał ją instynkt czy coś w tym rodzaju. 
– Bakken nie może przyjechać – wyszeptała ledwo słyszalnie. – Musiał  wyjechać w związku z 
inną sprawą. 
– Co za idiota! – rzucił Reidar przez zaciśnięte zęby. – Zadzwonię jeszcze raz. Podaj mi numer. 
– Zapomniałam – powiedziała zdrętwiałymi wargami. 
Och,  Bakken,  dlaczego  mnie  zawiodłeś?  Czy  nie  zrozumiałeś  mojego  wołania  o  ratunek?  Czy 
jesteś pozbawionym wszelkich uczuć robotem? Przecież tylko ciebie mogłam poprosić o pomoc. 
Teraz nie mam już nikogo. Reidar jest miły,  ale  nie stanowi oparcia w trudnych chwilach. Jest 
czarujący i pociągający, ale... 
Reidar  stał  właśnie  pochylony  nad  książką  telefoniczną  i  usiłował  znaleźć  potrzebny  numer. 
Christine miała nadzieję, że zdoła się dodzwonić. Nie mogąc pozbierać myśli, wpatrywała się w 

background image

jego jasne włosy i nagle odniosła wrażenie, że kilka brakujących kawałków układanki znalazło 
się na swoim miejscu. 
Te  włosy!  Nie  rozjaśniły  ich  słońce  i  wiatr.  Były  rozjaśnione  rozmyślnie!  To  dlatego  miał  ze 
sobą butelkę wody utlenionej – włosy zaczęły już ciemnieć u nasady. To dlatego jego zarost był 
taki ciemny i sztywny. 
Z wielkim trudem zaczęła porządkować myśli. Dlaczego mężczyzna miałby zadawać sobie taki 
trud, by rozjaśnić włosy? Czy nie dlatego, aby go nie rozpoznano? Czy Reidar miał powód coś 
ukrywać? Czy był wspólnikiem Harry'ego Berga? 
Nie, wiedziała to już od kilku chwil, ale nie chciała spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Reidar... 
Czy to możliwe? Że to on był Harrym Bergiem? Jego jąkanie się... czy mogło być tą niewielką 
ułomnością, o której wspominały Ellen i pani Melander? 
Przeszedł  ją  zimny  dreszcz.  Przypomniała  sobie  pierwsze  spotkanie  z  Harrym  Bergiem  i 
Reidarem Lie na dworcu. Powiedziała wtedy: „Czy panowie 
Harty  Berg  i  Reidar  Lie?”  Nie  spytała,  który  z  nich  jest  którym,  bo  przecież  uznała,  że  ten 
ciemnowłosy to Harry Berg. Poza tym utykał lekko, więc zgadzało się to z tym, co wcześniej o 
nim słyszała. 
Chociaż w rzeczywistości wcale tak nie było. Przypomniała sobie, że zdziwiło ją, iż Ellen mogła 
się  zakochać  w  Harrym.  Oczywiście  nie  zakochała  się  w  nim,  tylko  w  „Reidarze”,  który  z 
ciemnymi włosami dokładnie odpowiadałby opisom Ellen i pani Melander. 
Christine oblał zimny pot. Stojąc bez ruchu przyglądała się zajętemu, nic nie podejrzewającemu 
mężczyźnie, który rzecz jasna sądził, że to ona jest nie spodziewającą się niczego złego gęsią. 
Rzeczywiście nią była! 
Jakże  okazała  się  głupia!  Jedynie  z  powodu  koloru  włosów  nie  dostrzegła  czegoś,  co  było 
zupełnie oczywiste. 
Uległa  jego  urokowi  dokładnie  tak  samo,  jak  jej  dwie  przyjaciółki  i  prawdopodobnie  wiele 
innych  kobiet  przed  nimi.  Nie  była  wcale  bardziej  rozsądna  od  nich,  wręcz  przeciwnie. 
Zaangażowała się w tę historię z otwartymi oczami, choć powinna być uważna i wyczulona na 
tego rodzaju szczegóły, które teraz wynajdywała jeden po drugim. 
Spojrzała  na  pochylone  plecy  Reidara  –  nie,  Harry'ego  –  i  uderzyła  ją  myśl,  że  już  pierwszego 
wieczoru, na koncercie, opowiedział jej o swoich wymarzonych skrzypcach, na które brakowało 
mu jeszcze trzydziestu tysięcy koron. Czy nie była to przynęta tak dobra jak każda inna? 
A ona prawie dała się na to złapać. Gdyby miała wtedy te trzydzieści tysięcy, pewnie by mu je 
wmusiła. 
Dobry  Boże!  Gdzie  miała  wtedy  rozum?  Skrzypce  Guarneriego  za  sto  tysięcy  koron?  Co  za 
ś

mieszna suma! Cena czegoś takiego musiała sięgać miliona albo nawet więcej. 

Jakże zaślepiona może być samotna kobieta tylko dlatego, że sympatyczny mężczyzna udaje, że 
ją lubi! 
Och, co za wstyd i hańba! 
Kolejne  dowody:  Pierwszego  wieczoru,  a  także  wtedy,  gdy  była  z  Harrym  sam  na  sam,  nie 
zwróciła się do żadnego z nich po imieniu. Dopiero wczorajszego popołudnia spytała „Reidara” 
o Harry'ego Berga. 
Nic  dziwnego,  że  wówczas  oniemiał  i  nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  zadaje  mu  takie  pytanie. 
Przecież to on nazywał się Harry Berg. Jednakże gdy zdał sobie sprawę z faktu, że ich ze sobą 
pomyliła, udało mu się zachować zimną krew. A kiedy opowiedziała mu wszystko, co wiedziała 
na temat Ellen oraz innych oszustw Harry'ego Berga, dostrzegł w tym swoją szansę i przytomnie 
przybrał  tożsamość  Reidara  Lie.  Przypuszczała,  że  odczuł  ulgę,  gdyż  zdał  sobie  sprawę,  że 
zaczyna mu się już palić grunt pod nogami. 
Oznaczało  to,  że  prawdziwy  Reidar  Lie  musi  zniknąć,  szczególnie  po  tym,  jak  pojawił  się 
Bakken  z  wiadomościami  na  temat  pani  Melander  i  panny  Grindheim.  Harry  Berg  odegrał  już 
swoją rolę, ale jako „Reidar Lie” mógł działać dalej... W tej chwili przyszła jej do głowy jeszcze 

background image

jedna  myśl.  Pierwszego  wieczoru  na  dworcu  to  ten  ciemnowłosy  zaproponował,  by  poszli  do 
jakiejś restauracji. Blondyn spojrzał wtedy na nią niepewnym, pytającym wzrokiem. Odebrała to 
jako przejaw taktu, po prostu nie chciał się narzucać. W rzeczywistości chodziło mu o to, że to 
on się z nią umówił, a ten drugi się narzucał. 
Zaczęła w niej wzbierać gwałtowna wściekłość. Przypomniała sobie jego zdziwione spojrzenie, 
gdy  niedawno  zeszła  na  dół  w  ubraniu.  Spytał  wtedy:  „Jeszcze  się  nie  przebrałaś?”  czy  jakoś 
podobnie. Chciał ją upokorzyć, na ile tylko to było możliwe, udaremnić jej ucieczkę w nocy i w 
padającym deszczu. 
Była  przekonana,  że  miał  w  stosunku  do  niej  swoje  plany  i  nie  miały  one  nic  wspólnego  z 
miłością. Spragniona miłości stara panna? Czy tak właśnie o niej myślał? 
Łatwo  byłoby  mu  się  z  nią  uporać.  Nie  było  w  tej  chwili  żadnych  wątpliwości  co  do  tego,  że 
stanowiła dla niego największe zagrożenie. Na pewno wchodziła też w grę chęć zemsty. Czy to 
nie ona pokrzyżowała mu wszystkie plany? 
Mężczyzna, którego nazywała Reidarem, a który w rzeczywistości był Harrym, wykręcił właśnie 
numer w Oslo i czekał, aż Bakken podniesie słuchawkę. 
Przez  głowę  Christine  przebiegła  szybka  myśl.  On  rzeczywiście  chciał  się  skontaktować  z 
policją.  Chciał,  by  wiedzieli  o  tym,  że  dotarł  tu  Harry  Berg,  a  kiedy  w  końcu  przybyliby  na 
miejsce, ona już by nie żyła. Nie wiedziała, co by wtedy powiedział, ale jedna rzecz była pewna 
–  podejrzenie  o  morderstwo  padłoby  na  Harry'ego  Berga,  który  włamał  się  do  domu,  a  Reidar 
Lie mógłby prowadzić spokojne życie w innym miejscu... 
– Pozwól mi porozmawiać z Bakkenem – poprosiła cicho. 
Może zdoła poinformować go w jakiś sposób o swojej beznadziejnej sytuacji? Harty niechętnie 
oddał jej słuchawkę. 
Nikt  nie  odpowiadał.  Wsłuchując  się  w  niweczące  wszelką  nadzieję  odległe  sygnały,  Christine 
rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku „Reidara”. W końcu musiała odłożyć słuchawkę. 
Bakkena nie było w domu. 
– Dlaczego tak zamilkłaś, Christine? – spytał cicho „Reidar”. 
Udało jej się wydobyć z siebie krótki, urywany śmiech. 
– Jestem  trochę  przybita  tym,  że  Bakken  nie  może  przyjechać.  Cała  noc  z  Harrym  Bergiem 
czającym się  gdzieś w ukryciu... Jestem prawdopodobnie tchórzem i ta myśl wydaje mi się nie 
do zniesienia. 
– Rozumiem. 
Dlaczego  nie  powie,  że  możemy  wsiąść  do  samochodu  i  wrócić  do  Oslo?  pomyślała.  W  ten 
sposób  z  łatwością  uciekliby  „Harry'emu”.  Dowodzi  to  jedynie,  że  chce  mnie  zatrzymać  tu  na 
miejscu... 
Christine nie miała zamiaru wspominać o samochodzie. Nie byłaby  wstanie siedzieć tak blisko 
mordercy w szczelnie zamkniętym wozie. 
– Przepraszam,  najdroższy  –  powiedziała,  rozkładając  ramiona  i  starając  się  nadać  głosowi 
naturalne  brzmienie  –  nie  powinnam  się  lękać  przy  tobie,  ale  boję  się  przecież,  że  on  i  tobie 
może coś zrobić. To byłoby dla mnie jeszcze gorsze. 
– Moja kochana – odezwał się głosem tak czułym, że mógłby oszukać każdego. 
Próbowała trzymać się na tyle daleko od niego, by nie był w stanie jej objąć. Gdyby to zrobił, z 
pewnością zaczęłaby krzyczeć. 
– Co  mamy  robić,  Reidarze?  –  wyszeptała.  Nie  musiała  udawać  strachu.  Bała  się  naprawdę.  – 
Czy będziemy tu tylko siedzieć i czekać? Przecież on może być uzbrojony. 
Muszę dalej odgrywać swoją rolę, pomyślała. Nie mogę pozwolić, by się domyślił, że wiem, kim 
jest...  –  To  prawda  –  odpowiedział,  zbierając  się  w  sobie.  Deszcz  stukający  o  szybę.  Cisza  w 
domu, w lesie... I pustka w jej głowie właśnie teraz, gdy powinna być maksymalnie trzeźwa. 
– Musimy  zadzwonić  jeszcze  raz  –  zdecydował.  Na  komisariat.  Tym  razem  ja  zadzwonię, 
ż

ebyśmy nie zmarnowali również tej szansy. 

background image

Gdyby  tylko  mogła  uciec.  Nic  nie  mogła  poradzić  na  to,  że  las  był  taki  mokry  i  przerażający. 
Może powinna spróbować wydostać się z piętra? 
– Nie  chcę,  żeby  moje  rzeczy  leżały  tam  na  górze  –  powiedziała  najspokojniejszym  tonem,  na 
jaki było ją stać. – Pójdę po nie. 
– Tak, zrób to – odrzekł nieobecnym głosem, wykręcając numer policji w Oslo. 
Dowód,  jeszcze  jeden  dowód,  pomyślała.  Gdyby  rzeczywiście  w  tym  domu  znalazł  się  Harry 
Berg,  to  prawdziwy  Reidar  nigdy  nie  pozwoliłby  mi  samej  pójść  na  górę.  Byłoby  to  czyste 
szaleństwo. 
Gdy  była  już  na  schodach  wiodących  na  piętro,  zrozumiała  całą  prawdę.  Dopiero  teraz  zdała 
sobie do końca sprawę, że jest tu sam na sam z mordercą. 
Sama z bezwzględnym mordercą w położonym na odludziu domu. 
I nikt nie mógł jej przyjść z pomocą! 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ VIII 
 
 
Najspokojniej jak potrafiła, Christine weszła schodami na górę. Znalazłszy się w swoim małym 
pokoiku,  zaczęła  gorączkowo  wrzucać  rzeczy  do  torby.  Koszula  nocna...  Mój  Boże,  pomyślała 
gorzko. Jakie to przeczucie uchroniło mnie przed jej włożeniem? 
Do łóżka z mordercą? 
Przeniknęło ją uczucie odrazy, przezwyciężyła je jednak. Zamknęła torbę. Okno...? 
Uświadomiła sobie, że pozostawiła kurtkę na dole. Trudno. Musi się stąd wydostać. 
Okno  nie  dało  się  otworzyć.  Ludzie,  którzy  tu  mieszkali,  prawdopodobnie  nie  wiedzieli,  co  to 
wietrzenie. 
Poza tym było zbyt wysoko, by skakać stąd na ziemię. W poczuciu bezsilności weszła na strych, 
ale tam nie znalazła żadnych okien. 
A może tylne schody? 
Gdyby  tak  mogła  wymknąć  się  tamtędy...  Przechodząc  obok  głównych  schodów  usłyszała,  jak 
Reidar – to znaczy Harry Berg – wyjaśnia dokładnie dyżurnemu policjantowi, o co chodzi. 
– Jest tutaj Harry Berg – tłumaczył. – Widziałem go na własne oczy! 
Jeśli  tylko  Bakken  zostanie  o  tym  powiadomiony,  zrozumie,  że  to  kłamstwo.  Ale  czy  się 
domyśli, że to dzwonił Harry Berg we własnej osobie? 
Dlaczego  właśnie  teraz  musiał  wyjeżdżać  w  jakiejś  sprawie?  Nie  wyglądało  bowiem  na  to,  by 
był w tej chwili w komisariacie. 
A dyżurny policjant? Czy on nie wiedział, że Harry Berg nie żyje? Nie, z dobiegających z dołu 
słów  mordercy  wynikało,  że  raczej  nie  wiedział.  Pewnie  policjant  niedawno  przyszedł  na  swój 
nocny dyżur. 
A jeśli nawet wyśle tu patrol, to ile czasu minie, zanim zjawią się na miejscu? Godzina? Dwie? 
Nie mogła sobie przypomnieć, jak długo tu jechali. Czy wytrzyma do ich przyjazdu? 
Ż

eby tak chociaż umiała uruchomić samochód i stąd uciec, ale nigdy przedtem nie siedziała za 

kierownicą. Nawet gdyby udało jej się ruszyć, to i tak po kilku metrach wylądowałaby w rowie. 
Ale oto ujrzała tylne schody. Były pogrążone w ciemnościach, więc po omacku zaczęła schodzić 
stopień  po  stopniu,  zastygając  w  bezruchu  za  każdym  razem,  gdy  rozlegało  się  skrzypnięcie. 
Rozmowa  telefoniczna  wciąż  jeszcze  trwała.  Najwyraźniej  policjant  nie  mógł  zrozumieć,  o  co 
chodzi. 
Christine  przystanęła  na  moment.  Czy  nie  postępowała  zbyt  pochopnie?  Uznała  za  pewnik,  że 
Harry Berg musi ją zabić, gdyż była dla niego zanadto niebezpieczna. Ale czy rzeczywiście? 
Z pewnością był zbyt wyrachowany, by zabijać ją tylko dla zemsty. Musiał mieć bardzo ważne 
powody,  w  przeciwnym  razie  powiedziałby  po  prostu  „do  widzenia”  i  wyjechałby  jako  Reidar 
Lie,  by  zacząć  wszystko  od  początku  w  jakimś  innym  miejscu.  Przecież  nie  wiedział,  że 
Christine podejrzewa, iż jest on kimś innym. 
A więc dlaczego uznał za konieczne zabrać ją tu i zabić? Jest przecież oczywiste, że taki właśnie 
miał zamiar. Musiała być dla niego niebezpieczna z jakiegoś szczególnego powodu. 
Nie mogła sobie jednak uświadomić, co to takiego. 
Mimo  że  próbowała  nie  dopuszczać  do  siebie  tej  myśli,  wiedziała  już  jednak,  w  jaki  sposób 
zamierzał to zrobić. Widząc, jak bardzo zależało mu na ściągnięciu tu policji, łatwo mogła sobie 
wyobrazić, jakie sobie zaplanował alibi. Policja miała przyjechać na miejsce i znaleźć ją martwą. 
On sam prawdopodobnie zamierzał udawać, że został ogłuszony i stracił przytomność. Wszyscy 
byliby  przekonani  o  winie  Harry'ego  Berga,  którego  samochód  zostałby  odnaleziony  na  dnie 
wąwozu  dopiero  po  dłuższym  czasie.  Natomiast  prawdziwy  Harry  Berg  mógłby  się  gdzieś 
wyprowadzić i pod nazwiskiem Reidara Lie oszukiwać kolejne kobiety... 
Tak, z pewnością właśnie tak sobie to wymyślił, nie wiedział przecież, że policja natrafiła już na 
samochód i... 

background image

Christine znalazła się na dole i odkryła, że drzwi kuchenne były, rzecz jasna, zamknięte. Nic w 
tym dziwnego, po prostu ich nie używano. 
Poczuła,  jak  narasta  w  niej  histeria.  Z  całych  sił  ścisnęła  uchwyt  torby,  która  była  w  tym 
momencie jakby jej jedynym sprzymierzeńcem. 
I  nagle  –  jak  błyskawica  –  olśniła  ją  pewna  myśl.  Wiedziała  już,  co  musi  zrobić.  Reidar  –  nie, 
Harry,  kiedy  wreszcie  się  tego  nauczy!  –  właśnie  kończył  rozmowę.  Gdy  rozmowa  dobiegnie 
końca, skończy się również jej czas. Policja nabierze przekonania, że w domu jest Harry Berg, i 
„Reidar” będzie mógł zamordować Christine Lyngmo, tę kłopotliwą, wścibską babę. 
Christine nie należała do osób, które są w stanie uderzyć kogoś ciężkim przedmiotem w głowę 
nawet  w  obronie  własnej.  Była  raczej  typem  defensywnym,  tak  więc  jedyny  jej  ratunek  to 
ucieczka... 
Droga przez kuchnię nie wchodziła w grę, ponieważ w zamku nie było klucza. Pozostawało więc 
tylko główne wejście. 
Przekradła się do hallu i właśnie w tym momencie usłyszała, że Harry Berg kończy rozmowę. 
– Christine!  Dokąd  się  wybierasz?  –  zawołał  do  niej.  –  Bądź  ostrożna.  Pamiętaj  o  Harrym. 
Tymczasem ona znalazła się już przy drzwiach wejściowych i zaczęła je szarpać. 
Niestety, były zamknięte na klucz. Mogła się tego domyślić. 
Berg wyszedł z pokoju do hallu. 
– Ależ, Christine! Nie wolno ci tracić głowy, bo to nas zgubi. 
Zamarła  na  chwilę.  Jego  ton  wydawał  się  szczery.  A  jeśli  się  pomyliła...  Jeśli  rzeczywiście 
nazywał się Reidar Lie i był zupełnie niewinny? 
Nie  miała  jednak  czasu  na  dłuższe  rozważania.  Zaczęła  układać  swój  plan.  Myśli  przelatywały 
jej  szybko  przez  głowę.  Powinna  wywabić  go  z  domu.  Do  samochodu.  Tam  będzie  mogła  mu 
uciec i schować się w ciemnym lesie. 
– Musimy się stąd wydostać! – zawołała z na poły autentyczną, a na poły udawaną histerią. Nie 
wytrzymam  tu  ani  chwili  dłużej!  Nie  zniosę  myśli,  że  on  tu  gdzieś  jest.  Musimy  natychmiast 
odjechać! 
– Kochana,  ja  nie  mam  klucza.  Czy  nie  rozumiesz,  że  zamknął  nas  od  zewnątrz?  Nie 
wydostaniemy się stąd. Nic nam nie grozi, jeżeli będziemy się trzymać razem. 
Jego  głos  brzmiał  bardzo  przekonująco  i  w  zdradziecki  sposób  kusząco.  Sprawiły  to  całe  lata 
doświadczeń z kobietami. Wiedział, w jaki sposób postępować z łatwowiernymi, spragnionymi 
miłości gęsiami. Christine poczuła krótkotrwałe oszołomienie i już miała zamiar się poddać, gdy 
nagle przypomniała sobie o piwnicy. 
Właśnie  w  tym  momencie  wyciągnął  w  jej  kierunku  rękę  i  delikatnie  położył  na  jej  ramieniu. 
Obejrzała  się  za  siebie  i  rzuciła  się  w  stronę  kuchni.  Zbiegła  po  schodach  do  piwnicy  i  po 
omacku zaczęła szukać w ciemnościach jakichś drzwi. Tam musiały być jakieś drzwi! Widziała 
przecież na schodach wiodące stamtąd ślady... 
Kiedy  przed  chwilą  „Reidar”  wyciągał  w  jej  kierunku  rękę,  ogarnęło  ją  gwałtowne  uczucie 
odrazy. Całe jej ciało zdawało się krzyczeć: „Nie dotykaj mnie”. 
Mimo że jego głos brzmiał jak balsam, nie docierał już do jej wnętrza. „Reidar” nie miał już nad 
nią władzy. 
W końcu odnalazła drzwi. Były zamknięte na klucz. 
Jedno trzeba mu przyznać: nie przeoczył niczego. Christine zaczęła rozpaczliwie szarpać klamkę 
i wtedy usłyszała na schodach jego kroki. 
– Christine? 
Przez chwilę zamarła w bezruchu, drżąc z napięcia i przerażenia, po czym bezgłośnie przekradła 
się w jakiś kąt, w którym, sądząc po zapachu, przechowywano ziemniaki. 
Na  zewnątrz  w  dalszym  ciągu  padał  ulewny  deszcz.  Tutaj  na  dole  w  piwnicy  było  go  słychać 
jeszcze wyraźniej. 
– Christine? Odpowiedz mi, gdzie jesteś? Przecież to ja, Reidar! Chyba się mnie nie boisz? 

background image

Christine bała się oddychać. Przez kilka sekund panowała śmiertelna cisza. Jedynym odgłosem, 
jaki docierał, był szmer padającego na dworze deszczu. – Christine! 
Jego głos zabrzmiał tym razem inaczej. Nie było już w nim nuty łagodnej wyrozumiałości, lecz 
groźba i pewna doza strachu. 
Christine  zdała  sobie  sprawę,  że  nie  ma  przy  sobie  swojej  torby.  Gdzie...?  Musiała  upuścić  ją 
jeszcze w hallu. 
Poczuła, że czegoś jej brakuje. Wydawało jej się, że straciła część samej siebie, znajomy punkt, 
w którym mogła znaleźć oparcie. 
Na  betonowej  posadzce  rozległy  się  niepewne  kroki.  Jego  ręce  po  omacku  szukały  drzwi.  Na 
szczęście  w  piwnicy  panowała  ciemność.  Christine  modliła  się  w  duchu  o  to,  by  nie  było  tu 
kontaktu, który „Reidar” mógłby znaleźć, bo to oznaczałoby jej koniec. 
Uniosła się lekko. Miała wrażenie, że od pulsującej w uszach krwi popękają jej bębenki. Drżąc 
ze strachu, próbowała wytężyć wzrok i przeniknąć panujące wokół ciemności. 
Usłyszała, że potknął się o coś i upadł niemalże na nią. Gwałtownie zerwała się na nogi i rzuciła 
się w kierunku schodów. Zanim zdążył się pozbierać, Christine była już na górze. 
Zatrzasnęła drzwi od piwnicy i odruchowo sięgnęła, by przekręcić klucz, ale oczywiście go nie 
znalazła. Światło w kuchni i w hallu było zgaszone, a ona nie miała czasu szukać wyłączników. 
Ogarnięta paniką, zrobiła coś naprawdę w tej sytuacji głupiego: postanowiła przytrzymać drzwi, 
by uniemożliwić mu wydostanie się z piwnicy. Było to oczywiście szaleństwem, ale w tej chwili 
nie potrafiła trzeźwo myśleć. 
– Christine! – rozległ się wrzask „Reidara” z drugiej strony drzwi, które zaczęły ustępować pod 
jego naciskiem. – Co cię do diabła opętało? 
– To ty jesteś Harry Berg, wiem o tym – wyszlochała. – Nie próbuj zaprzeczać. 
Zaskoczony  faktem,  że  został  zdemaskowany  i  że  udało  się  to  takiemu  ptasiemu  móżdżkowi, 
zwolnił na chwilę nacisk na drzwi. Christine wykorzystała ten moment, by stamtąd uciec. 
Opętana  strachem  i  niezdolna  do  rozsądnego  myślenia,  podbiegła  do  najbliższego  okna,  które 
dostrzegła  w  hallu.  Udało  jej  się  wymacać  haczyki,  ale  rama  okazała  się  do  tego  stopnia 
zmurszała,  że  nie  dała  się  ruszyć  z  miejsca,  szyby  natomiast  były  zbyt  małe,  by  się  przez  nie 
przedostać. 
Christine  szlochała,  przerażona.  Usłyszała,  że  wydostał  się  już  z  piwnicy  i  ciężkimi,  szybkimi 
krokami  zmierza  w  jej  kierunku.  Nie  mogła  mieć  już  żadnych  wątpliwości  co  do  jego 
zamiarów... 
Próbowała zrobić unik, ale nie było na to miejsca. Jego dłonie chwyciły ją wpół, lecz w tej samej 
chwili poczuła tak wielką odrazę i taki nagły przypływ sił, że zdołała się mu wyrwać. Usłyszała 
chrzęst  rozrywanego  materiału.  Która  siła  jest  większa?  pomyślała.  Ta,  której  źródłem  jest 
ś

miertelny strach, czy też ta, która wynika z wściekłości i chęci, a może potrzeby, zabijania? 

Miał  nad  nią  oczywiście  przewagę  fizyczną,  lecz  nie  zamierzała  się  poddawać.  Myślami 
pobiegła do matki, która bez niej zostałaby zupełnie sama, zdana na łaskę pielęgniarek w jakimś 
domu opieki. Matka była na to zbyt żywotna. 
Christine  pobiegła  schodami  na  piętro.  Kroki  Harry'ego  Berga  rozlegały  się  tuż  za  nią.  Nagle 
rzucił się do przodu i złapał ją za nogę. Oboje upadli. Christine wczepiła się kurczowo w poręcz, 
podczas gdy on nie był w stanie się ruszyć, by nie puścić przy tym jej nogi. 
Słyszała  swój  własny  urywany  oddech  i  wiedziała  z  przerażającą  pewnością,  że  nie  uda  jej  się 
uniknąć losu, jaki „Reidar” dla niej przeznaczył. Mogła co najwyżej zyskać nieco więcej czasu, 
lecz na tym koniec. 
– Jak  ci  się  to  udało?  –  syknął  z  nienawiścią  i  pewnym  niedowierzaniem.  –  W  jaki  sposób 
wpadłaś na to, kim jestem? 
– Dzięki tysiącom drobiazgów – zmusiła się do odpowiedzi, z całych sił pragnąc go upokorzyć. 
Zaklął. 
– A więc wiedziałaś od dawna? – Oczywiście. 

background image

Nie było to prawdą, ale... 
– I mimo to przyjechałaś tu. Naprawdę myślałaś, że sama zdołasz mnie ująć? Doprawdy, masz o 
sobie wysokie mniemanie. 
– Pod  tym  względem  jesteśmy  do  siebie  podobni.  Naprawdę  sądziłeś,  że  mam  ochotę  pójść  z 
tobą do łóżka? 
Usłyszała, że wydaje z siebie nieartykułowany dźwięk, i poczuła, że silniej ściska jej stopę. – To 
dlatego się nie przebrałaś? 
– Właśnie – skłamała tak zmęczona, że z trudem wydobywała z siebie jakiekolwiek słowa. 
Czy  rzeczywiście  było  to  kłamstwem?  Czy  kiedykolwiek  poszłaby  do  łóżka  z  mężczyzną, 
którego nazywała Reidarem Lie? 
Nagle uświadomiła sobie jasno, że nie zrobiłaby tego. Nigdy jej tak naprawdę nie podniecał. Nie 
był  w  jej  typie,  choć  z  pewnością  okazał  się  bardziej  pociągający  niż  mężczyzna,  którego  na 
początku  uważała  za  Harry'ego  Berga.  Człowiek,  który  w  tej  chwili  leżał  na  schodach,  dysząc 
żą

dzą mordu, wydawał się jej... zbyt miękki. Zbyt chłopięcy. Christine nigdy nie byłaby wstanie 

pokochać kogoś tak niedojrzałego, potrzebowała mężczyzny. 
Co to za myśli, gdy człowiek lada chwila ma rozstać się z życiem? 
Oboje odzyskali nieco sił. Harty Berg uznał, że w tej pozycji nic nie zdziała, i zwolnił jej stopę. 
Nie  miało  to  w  tej  chwili  większego  znaczenia.  Mała  gra  w  kotka  i  myszkę  mogła  okazać  się 
nawet dość zabawna. 
Christine  zachowała  się  jednak  w  nieoczekiwany  dla  napastnika  sposób.  Gdy  poczuła,  że  jest 
wolna, odwróciła się błyskawicznie i zepchnęła go nogami ze schodów. 
Harry Berg, z krwawiącym nosem, przewrócił się do tyłu. Ból i poniżenie wywołały w nim białą 
gorączkę. Zaryczał jak wół i rzucił się w pogoń. 
Christine  zdążyła  tymczasem  podnieść  się  na  nogi  i  była  już  prawie  u  szczytu  schodów,  gdy 
ponownie  udało  mu  się  ją  chwycić  i  pociągnąć  za  sobą  w  dół.  Stoczyli  się  po  stopniach:  ona 
próbowała się uwolnić, on zaś starał się zacisnąć dłonie na jej szyi. 
Walka  była  długa  i  wyczerpująca.  Harry  Berg  ucierpiał  jednak  przy  upadku  bardziej.  Przez 
krótką  chwilę,  gdy  oparł  się  na  rozbitej  ręce,  odczuł  tak  ostry  ból,  że  musiał  zamknąć  oczy  i 
zwolnić  nieco  uścisk  a  Christine,  z  trudem  łapiąc  powietrze,  ponownie  zaczęła  wspinać  się  po 
schodach. To już koniec, pomyślała. Więcej nie zniosę... 
W tym momencie wydało jej się, że słyszy przed domem samochód, a nawet kilka. Halucynacje, 
przemknęło jej przez głowę. Marzenia. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zdąży tu dotrzeć policja 
z Oslo. 
Dźwięk ten dodał jej jednak trochę odwagi i z nowymi siłami kontynuowała wspinaczkę. 
Słyszała, że Harry jest tuż za nią. Nic nie mogła na to poradzić. Czuła w ustach smak żelaza, nie 
wiedziała jednak, czy to krew, czy też oznaka wyczerpania. 
Chwilę  później  przez  jedno  z  okien  wpadł  do  wnętrza  snop  światła.  Harty  Berg  zaklął  głośno, 
odwrócił się i zbiegłszy po schodach, skierował się do piwnicy. 
Christine opadła na stopnie, przytrzymując się poręczy i starając się nie zemdleć. 
Drzwi prowadzące do piwnicy otwarły się ze zgrzytem, podczas gdy przed domem rozległo się 
trzaskanie drzwiczek samochodowych oraz donośne, podniecone głosy. 
Christine wydawało się, że słyszy samą siebie.  
– Piwnica! Ucieknie przez drzwi do piwnicy! Nie miała jednak pewności, czy rzeczywiście to 
powiedziała, a poza tym i tak nikt nie mógł jej usłyszeć. Byli przecież na zewnątrz. 
Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do hallu wpadły ciemne, zmoczone deszczem postacie. 
– Tu na schodach ktoś siedzi! – zawołał nieznajomy głos. 
Zapaliło się światło. 
– Coś takiego – powiedział ktoś inny – musiała się tu stoczyć zażarta walka. 
W końcu udało się jej odzyskać mowę i powtórzyć to, co powiedziała przed chwilą o drzwiach 
do piwnicy. 

background image

– Policja z Oslo nie mogła jeszcze dotrzeć... dodała niewyraźnie. 
– Nie  jesteśmy  z  Oslo,  jesteśmy  stąd  –  odpowiedział  jeden  z  policjantów,  po  czym  wszyscy 
zniknęli na schodach do piwnicy. 
Christine  otarła  krew  cieknącą  jej  z  nosa  i  odgarnęła  z  oczu  włosy.  Uniosła  powoli  głowę  i 
spojrzawszy  w  dół  schodów,  chwiejnym  krokiem  zaczęła  schodzić  wprost  ku  wyciągniętym 
ramionom komisarza Bakkena, który szedł jej na spotkanie. 
Oparła policzek na jego mokrym, zimnym płaszczu przeciwdeszczowym i poczuła się w końcu 
bezpieczna. 
– Piwnica – powiedziała tępo. – On... 
– Tak, tak – uspokoił ją. – Zaraz go złapią. 
– Jak się tu dostałeś? – wymamrotała. Czuła, że jego silne ramiona działają na nią kojąco i nie 
pozwalają osunąć się na podłogę. 
– Wyjechałem  natychmiast  po  naszej  rozmowie.  Nie  mogłem  ci  powiedzieć,  że  to  Harry  Berg. 
Mogłabyś się zdradzić, a wtedy byłoby z tobą źle. Nie sądziłem, by groziło ci jakieś szczególne 
niebezpieczeństwo,  ale  na  wszelki  wypadek  zawiadomiłem  miejscową  policję.  Jak  wiesz, 
chcieliśmy, by wpadł w swoją własną pułapkę. Próbowałem cię jednak ostrzec, więc poprosiłem, 
abyś była rozważna. 
– .Tak  –  powiedziała.  –  Dziękuję.  Ale  dlaczego  przyjechałeś  tu  osobiście?  Chyba  poradziliby 
sobie z nim sami? 
– Nie podobała mi się myśl, że mogłabyś spędzić z nim tutaj noc – odpowiedział obojętnie. – W 
końcu to morderca. 
Serce Christine zabiło odrobinę zbyt mocno, choć przecież nie mógł mieć na myśli nic poza tym, 
co właśnie powiedział. Nie mogła sobie pozwolić, by znów budować zamki na piasku. Z drugiej 
strony wspaniale było czuć wokół siebie jego ramiona. 
– Muszę przyznać, że jestem trochę wstrząśnięty tym, co tu zaszło – dodał. – Odkryłaś, kim jest, 
i zdradziłaś się z tym? 
– Właściwie  nie  –  powiedziała  szczękając  zębami.  –  Chociaż  w  pewnym  sensie  tak.  Przywiózł 
mnie tu tylko po to, żeby... żeby mnie zabić. 
Kolana  ugięły  się  pod  nią  ponownie,  lecz  Bakken  trzymał  ją  mocno.  Teraz,  gdy  było  już  po 
wszystkim, przyszła reakcja. Zabić... 
Bakken skinął głową. 
– Przez  całą  drogę  tutaj  nie  opuszczał  mnie  niepokój  –  powiedział  powoli.  –  Chociaż  nie 
powinien mieć żadnego powodu, by to zrobić, prawda? 
– Tak, w końcu też do tego doszłam – w głosie Christine brzmiało zdumienie. – Chodzi mi o to, 
ż

e on nie należy do ludzi, którzy zabijają dla przyjemności. 

– Nie, jest raczej dość ostrożny. Ale  chodźmy stąd, chyba chcesz wydostać się  wreszcie z tego 
okropnego domu. 
– Tak, chcę – westchnęła. 
Zaprowadzono  ją  do  samochodu  komisarza.  Jeden  z  policjantów  poszedł  po  jej  torbę  i  inne 
rzeczy, a  Bakken pomógł jej założyć buty, które  zgubiła w ferworze walki. Ona sama, skrajnie 
wyczerpana,  nie  była  w  stanie  zrobić  czegokolwiek.  Siedziała  tylko  w  samochodzie  ze 
zwieszonymi ramionami tak, że komisarz musiał jej nawet zapiąć pasy bezpieczeństwa. 
– Złapaliście go? – zwrócił się do policjanta. 
– Jeszcze  nie,  ale  znamy  okoliczne  lasy  lepiej  niż  on  i  mamy  przy  sobie  lampy  o  dalekim 
zasięgu. Bakken skinął głową i zapalił silnik. 
– Jak ja wyglądam! – zawołała wstrząśnięta Christine, ujrzawszy się w lusterku wstecznym. 
Miała potargane włosy, ubranie i twarz pobrudzone ziemią z piwnicy, podartą sukienkę... 
– Słyszę,  że  zaczynasz  wracać  do  siebie  –  zaśmiał  się.  –  To  dobrze.  Ale  jedźmy  już,  ogarniesz 
się później. 

background image

Auto  wytoczyło  się  powoli  z  podwórza,  gdzie  stało  zaparkowanych  kilka  wozów  policyjnych. 
Jak wspaniale było znaleźć się obok Bakkena w ciepłym wnętrzu samochodu! Nawet deszcz za 
szybą i las ciągnący się po obu stronach drogi wydawały się przyjazne. 
Oddalali  się  coraz  bardziej  od  tego  znienawidzonego  miejsca,  którego  nie  chciała  widzieć  już 
nigdy  więcej.  Christine pragnęła  zapomnieć  o  tym  domu  i  o  Harrym  Bergu,  który  teraz  błądził 
gdzieś po mokrym od deszczu lesie. 
Zdążała z powrotem do świata jasności, siedząc tak obok komisarza, do którego miała absolutne 
zaufanie i którego towarzystwo napawało ją otuchą. 
Czuła, że wraca do życia. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ IX 
 
 
– Odetchnęłaś z taką ulgą – stwierdził Bakken, gdy znaleźli się na głównej drodze. 
– Tak – wyrwało się jej. – Tak się cieszę, że przyjechałeś. 
– Kiedy do mnie zadzwoniłaś, prośbę w twoim głosie zrozumiałem w ten sposób, że nie chcesz 
być sam na sam z mężczyzną, którego uważałaś za Reidara Lie – powiedział z powagą w głosie. 
– Tak było. 
– Nie spodobało mi się, gdy usłyszałem, że nie ma tu jego krewnych. Muszę ci jednak wyznać, 
ż

e wiedziałem więcej. Odczułem dużą ulgę, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś mi, gdzie jesteście, 

bo  właśnie  dostałem  raport,  z  którego  wynikało,  kto  był  rzeczywistym  właścicielem  tego 
czerwonego samochodu w wąwozie. Wszystko stało się jasne z chwilą, gdy dowiedzieliśmy, że 
jest zarejestrowany na nazwisko prawdziwego Reidara Lie. 
– Ach, tak – odrzekła. – Postąpił bardzo głupio, mam na myśli Harry'ego Berga, nie mówiąc, że 
pożyczył swój samochód przyjacielowi. 
– Nie  mógł  tak  powiedzieć.  Pamiętasz,  jak  pytałem  Berga  o  numer  tego  czerwonego 
samochodu?  Nie  znał  go,  a  przecież  powinien,  gdyby  wóz  stanowił  jego  własność.  Poza  tym 
odnalezienie prawdziwego właściciela byłoby jedynie kwestią czasu. 
– Ach, tak – powiedziała znowu. Dla jej skołowanego umysłu była to zbyt duża dawka logiki. – 
Ale... przecież Harry Berg zadzwonił na komisariat, a dyżurny policjant o niczym nie wiedział. 
– Ależ tak, wiedział. Miał tylko rozkaz, aby nikomu o tym nie mówić. 
– Aha – mruknęła, chociaż tak naprawdę nic nie rozumiała. 
– No a teraz – odezwał się Bakken – opowiedz mi swoją wersję. 
Christine zaczerpnęła głęboki oddech. 
– W tej chwili nie mam chyba dość sił, by cokolwiek opowiadać. Najchętniej wcale bym na ten 
temat nie mówiła. 
– Rozumiem, jesteś w dalszym ciągu w szoku. 
– Gdybym tylko wiedziała, dlaczego! – jęknęła. Dlaczego musiał mnie zabić? 
– To zrozumiałe, że jesteś wytrącona z równowagi – powiedział cicho. 
– Wcale  nie  jestem  wytrącona  z  równowagi.  Nie  martw  się,  nie  mam  zamiaru  wybuchnąć 
płaczem.  Jestem  oczywiście  zawiedziona,  ale  przede  wszystkim  jestem  zła,  wręcz  wściekła,  po 
części na niego, a po części na siebie samą. 
Bakken przesłał jej zadziwiająco przyjazny uśmiech i nagle wydał się jej naprawdę ludzki. 
– To zdrowe uczucie – stwierdził. – To znaczy, gdy jest się złym na siebie samego. 
– Jak mogłam myśleć, że jest pociągający? 
– Cóż,  nie  ma  w  tym  nic  dziwnego  –  odpowiedział  spokojnie.  –  Mnie  również  wydał  się 
sympatyczny.  
– Tak? Wydawało mi się, że go nie lubisz. 
– Racja, dlaczego miałbym go lubić? – Ale... 
Christine  zrezygnowała  z  prób  doszukiwania  się  w  słowach  Bakkena  jakiegokolwiek  sensu. 
Przez pewien czas siedziała w milczeniu, lecz po chwili ponownie ogarnęła ją złość. 
– I pomyśleć, że prosił mnie.., aby mógł spać ze mną w jednym łóżku. 
– Udało mu się? – spytał sucho. 
– Nie, nie zdołałam się rozebrać. Był na tyle taktowny, że obiecał poczekać na zewnątrz. A ja po 
prostu  siedziałam  na  łóżku,  trzymając  w  ręku  moją  najlepszą  koszulę  nocną.  Siedziałam  jak 
sparaliżowana, jak... Nie mogłam się do tego zmusić, komisarzu Bakken. 
– Wolę,  gdy  mówisz  do  mnie  John.  Komisarz  brzmi  dość  sztucznie.  Czy  to  dlatego  jesteś  na 
siebie taka zła? Że przeszła ci koło nosa taka szansa? 
– Nie,  co  też  ci  przyszło  do  głowy!  Później  byłam  wprost  szczęśliwa,  że  nie  mogłam  się  na  to 
zdecydować.  Jednakże,  gdy  tak  siedziałam  na  łóżku,  czułam  się  strasznie  głupio,  chyba 

background image

rozumiesz.  Nie  wiedziałam  wtedy  przecież,  że  to  on  jest  Harrym  Bergiem.  Był  tylko  bardzo 
sympatycznym  młodym  człowiekiem,  który  wyznał  mi  miłość,  a  ja  zdawałam  sobie  sprawę  z 
faktu, że mając trzydzieści dwa lata mogę już nigdy więcej nie mieć takiej szansy. I mimo to nie 
mogłam. Po prostu nie był to ten właściwy, komisarzu Bakken... to znaczy John. 
Christine spojrzała na swego współtowarzysza kątem oka i wydało się jej, że dostrzega na jego 
ustach  cień  zdradzającego  zadowolenie  uśmiechu.  Choć  z  drugiej  strony  musiała  się  pomylić. 
Bakken  się  przecież  nie  uśmiechał.  Był  bardzo  poważnym  człowiekiem,  prawdopodobnie 
pozbawionym poczucia humoru. 
– Co powiedział, gdy zobaczył, że się nie przebrałaś? 
– Było  widać,  że  się  rozzłościł,  ale  nadal  zachowywał  się  bardzo  miło.  Miał  chyba  zamiar 
strasznie mnie upokorzyć. 
– Dowodzi  to  tylko  jego  paskudnego  charakteru.  Chciałem  powiedzieć,  że  ty,  Christine,  jesteś 
osobą, którą trzeba chronić przed upokorzeniami, prawda? 
– Być może – odrzekła powoli, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza. 
– Chodzi  mi  o  to,  że  łatwo  cię  zranić,  nieprawdaż?  Już  sama  twoja  sytuacja  życiowa  jest 
wystarczająco trudna. Tak wiele jest bezimiennych osób, które z największą pokorą troszczą się 
o swoich najbliższych, poświęcając dla nich swoją młodość.  I  co za to otrzymują od sąsiadów, 
od  otoczenia?  Drwiny,  oto  co  otrzymują.  I  pełną  wyższości  pogardę.  „Ta  stara  panna  nigdy 
chyba  nie  złapie  żadnego  faceta!”  Słyszałem  w  życiu  wiele  takich  komentarzy.  Triumfujące 
ż

ony,  którym  udało  się  zdobyć  męża,  a  które  nie  kiwną  nawet  palcem,  by  pomóc  swoim 

rodzicom.  Uważam,  że  nie  ma  ludzi  dzielniejszych  nad  tych,  którzy  odciążają  społeczeństwo, 
zapewniając swoim bliskim opiekę w domu. 
– Dziękuję – powiedziała Christine zmęczonym głosem. – To bardzo miłe z twojej strony. Byłeś 
zresztą niezwykle sympatyczny dla mojej matki, gdy odwiedziłeś mnie w domu. Jeszcze ci za to 
nie podziękowałam. 
– O  czym  ty  mówisz?  –  rzucił  z  lekkim  poirytowaniem.  –  Nie  oczekiwałem  podziękowań  za 
rzecz tak oczywistą. A  więc nie zakochałaś się  w tym Harrym  Bergu? – odezwał się po chwili 
milczenia. – Albo, jak go nazywałaś, Reidarze Lie? 
– Nie,  na  to  pytanie  mogę  z  pewnością  odpowiedzieć  „nie”.  Byłam  oszołomiona  podziwem 
mężczyzny. Sam wiesz, nie byłam pod tym względem rozpieszczona i... Cóż, muszę z niechęcią 
przyznać, że jeżeli ktoś  w moim wieku jeszcze się nigdy nie całował, to  z dość dużą łatwością 
przychodzą mu fantazje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie ma już przed sobą tak wielu lat, i 
jakby zmusza sam siebie, by mu się to podobało. Rozumiesz? 
Bakken uczepił się tego, co właśnie powiedziała o pocałunkach. 
– A więc cię pocałował?  
– Tak. 
– I co? 
– Jak to „i co”? – niemal warknęła. – Byłam zażenowana, oto cała moja reakcja. Cieszyłam się, 
ż

e ktoś mnie pocałował, ale byłam niezwykle zakłopotana. Czułam, że to nie to. 

Jeden  z  nielicznych  mijających  ich  z  naprzeciwka  samochodów  miał  włączone  długie  światła  i 
oślepił ich zupełnie. 
– O, ten – powiedział Bakken automatycznie. Musimy go zatrzymać. 
W tym samym momencie przypomniał sobie, że nie jest na służbie. 
– Czy w dalszym ciągu jesteś zła na siebie? 
– Tak,  jestem.  Za  to,  że  wpatrywałam  się  w  niego  pełnym  podziwu  wzrokiem.  Za  to,  że  nie 
przejrzałam  jego  gry  dużo  wcześniej  i  nie  mogłam  mu  dać  prztyczka  w  nos,  od  którego 
porządnie zabolałoby go jego własne ja. Chociaż udało mi się powiedzieć, że nigdy nie miałam 
zamiaru  iść  z  nim  do  łóżka.  Wydaje  mi  się,  że  bardzo  go  to  ubodło.  Nadal  jednak  jestem  tak 
wściekła  na  niego  za  to,  co  zrobił  tym  wszystkim  samotnym,  nieszczęśliwym  kobietom,  że  aż 
wszystko się we mnie gotuje. 

background image

Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej. 
– Takie  rozgoryczenie  i  wszystko  to,  co  przeżyłaś  dzisiejszej  nocy,  musi  prędzej  czy  później 
wyzwolić  jakąś  reakcję.  Przedwczoraj  zniszczyłem  ci  chusteczkę.  A  może  to  było  wczoraj? 
Straciłem  już  rachubę  czasu.  Teraz  twoja  kolej,  by  zniszczyć  jedną  z  moich.  Weź  ją,  będzie  ci 
potrzebna. 
Przyjęła  chusteczkę  ze  śmiechem,  który  przerodził  się  w  czkawkę.  Tak  niewiele  było  jej 
potrzeba, po prostu odrobiny troskliwego zainteresowania... 
Odwróciła się tyłem do Bakkena i rozpłakała się tak gwałtownie, że poczuła ból w piersiach i w 
gardle.  
– Dobrze, o to chodziło – stwierdził trzeźwo i nie odezwał się już więcej do momentu, gdy tuż 
przed Oslo Christine wytarła nos i ostatnie łzy. 
– Przepraszam.  Dziękuję  ci.  Jesteś  taki  miły,  John,  a  ja  nazywałam  cię  zimną  rybą,  wyniosłym 
zarozumialcem i wszystkim innym, co mi tylko przyszło do głowy. 
– A ja myślałem, że to ty jesteś z lodu. – Spojrzał na nią zdziwiony. – Sprawiałaś wrażenie tak 
wyniosłej, że strach było otworzyć usta, by nie otrzymać jakiejś druzgocącej odpowiedzi. 
Christine spojrzała na niego i, jak to się pięknie mówi, uśmiechnęła się przez łzy. Choć z drugiej 
strony wątpiła, czy można być piękną, gdy płakało się całą drogę z Hakadal do Oslo. 
– Sądzę, że oboje się myliliśmy – powiedziała ciepło. 
– Oczywiście – potwierdził, nie odrywając wzroku od drogi. – Posłuchaj, odwiozę cię do domu, 
ale  najpierw  chciałbym  zajrzeć  na  komisariat.  Muszę  się  jak  najszybciej  dowiedzieć  kilku 
drobiazgów. 
– Jasne. 
– Gdy  się  już  porządnie  wyśpisz,  czy  mogłabyś  zajrzeć  jutro  do  mojego  biura,  żebyśmy  mogli 
sporządzić stosowny raport? 
– Z przyjemnością – rzuciła spontanicznie. 
Spojrzał  na  nią  pytającym  wzrokiem.  Pisanie  raportów  nie  było  raczej  najprzyjemniejszym 
sposobem spędzania czasu. W końcu jednak zrozumiał. 
– Zrobiło mi się ciepło wokół serca – wyznał. 
– Co...? Ach – westchnęła cicho, gdy dotarło do niej, co przed chwilą powiedziała. 
Nie  odezwał  się  już  więcej,  lecz  przez  całą  drogę  do  centrum  z  jego  ust  nie  schodził  łagodny 
uśmiech. 
W komisariacie przeżyli szok. 
Poinformowano  ich,  że  Harry'emu  Bergowi  udało  się  uciec  jednym  z  samochodów 
zaparkowanych przed domem na wsi. Można było przypuszczać, że pojechał w stronę Oslo. 
– Och, nie, czy nigdy nie pozbędziemy się tego potwora? – jęknęła Christine. 
Bakken  nie  tracił  czasu.  Zadzwonił  do  mieszkania  Christine  i  poprosił  pielęgniarkę,  by  zabrała 
panią  Lyngmo  w  bezpieczne  miejsce,  najlepiej  do  siebie.  Wysłał  też  policjanta,  który  miał  je 
eskortować. 
Christine miała zamiar zaprotestować i powiedzieć, że wyciągnięcie jej matki z łóżka w środku 
nocy  jest  niemożliwością.  Po  chwili  jednak  uświadomiła  sobie,  że  właściwie  noc  dobiegła  już 
końca. Zza okien dochodziły odgłosy budzącego się miasta. 
– A ty – zwrócił się do niej Bakken – nie możesz oczywiście wracać do domu. Nie wiemy, jakie 
zamiary  ma  w  tej  chwili  Harry  Berg,  chociaż  prawdopodobnie  nie  grozi  ci  jakieś  większe 
niebezpieczeństwo. On jest bardzo ostrożnym graczem. 
Z drugiej strony wściekłość wywołana twoją „zdradą” mogła  go zaślepić, nie chcę więc, żebyś 
przebywała  teraz  w  znanym  mu  miejscu.  Potrzebujesz;  rzecz  jasna,  snu,  musisz  być  zupełnie 
wyczerpana... 
Zastanowił się przez moment. 

background image

– Hotel  też  nie  jest  najlepszym  miejscem...  Pojedziesz  do  mnie  –  zadecydował,  patrząc  na  nią 
swoim  przenikliwym  wzrokiem.  –  Będę  przynajmniej  wiedział,  gdzie  jesteś.  Poza  tym  mam 
wolne, więc będę cię mógł popilnować. 
Zgodziła  się,  lekko  oszołomiona.  Prawdę  mówiąc,  była  ciekawa  jego  życia  prywatnego.  W 
dalszym ciągu nie wiedziała, czy jest żonaty, lecz myśl, że mogłoby tak być, nie wydała jej się 
miła. 
Mieszkał  niedaleko  komisariatu  w  starej,  dość  przyzwoicie  utrzymanej  kamienicy.  Był  to  dom 
nie za brzydki i nie za piękny, jakich w Oslo tysiące. 
Na  drzwiach  do  mieszkania  na  trzecim  piętrze  znajdowała  się  tabliczka:  „John  Bakken, 
komisarz”. Teraz... dowie się wszystkiego. 
Gdy  tylko  znaleźli  się  w  małym,  ciasnym  przedpokoju,  zorientowała  się,  że  jest  to  mieszkanie 
samotnego  mężczyzny.  Dzięki  Bogu,  przeleciało  jej  przez  głowę.  Wszystko  było  czyste  i 
schludne, ale dawał się zauważyć brak kobiecej ręki. 
Mieszkanie  okazało  się  nieduże.  Średniej  wielkości  pokój  dzienny  z  tradycyjnymi  meblami: 
skórzaną kanapą, fotelem i niską ławą, zarzuconą wszystkim, co mężczyzna musi mieć pod ręką. 
Zgarnąwszy pospiesznie papierosy, książki krajoznawcze, gazety oraz kilka notesów, zaprosił ją, 
by usiadła na sofie. 
– Jesteś  głodna?  –  zapytał  niepewnym  tonem,  typowym  dla  osób,  które  nie  mają  zbyt  wiele 
zapasów w lodówce. 
– Nie, dziękuję, zadowolę się jednym z tych jabłek... 
– Oczywiście, proszę –  odpowiedział z ulgą. Przygotuję  ci posłanie w sypialni. Sam położę się 
na chwilę tu na sofie, nie musisz się obawiać moich odwiedzin. 
– Nie, ale... 
Urwała w pół słowa, czując, że się mocno czerwieni. 
Bakken zatrzymał się i spojrzał na nią.  
– Chciałaś coś powiedzieć? 
– Nic takiego, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Podszedł do niej. 
– Nie,  chcę  wiedzieć.  Chcę  wiedzieć,  co  o  mnie  myślisz,  i  nie  bój  się  powiedzieć  prawdy. 
Usłyszałem już w życiu niejedno, więc jestem zahartowany. 
Rozgniewana Christine przestała kontrolować swoje słowa. 
– Co  ty  sobie  myślisz?  Nie  dalej  jak  dobę  temu  wmówiłam  sobie,  że  zakochał  się  we  mnie 
mężczyzna, i zaślepiona tym faktem dałam się wywieźć na odludzie. To, że później doszłam do 
wniosku, iż nie chcę mieć z nim nic do czynienia, jest tu bez znaczenia. Czy chcesz, żebym teraz 
wyznała, że spodobał mi się inny? Wydaje ci się, że jestem taka zmienna, że wręcz oszalałam na 
punkcie męskiego towarzystwa? 
– Nic takiego nie miałem na myśli, Christine – powiedział z autentycznym smutkiem w oczach. 
– Wydawało mi się, że chcesz mi powiedzieć, że mnie nie znosisz. 
A co właściwie powiedziałam? pomyślała przybita. 
– Ja... ja przez cały czas tak bardzo żałowałam, że mnie nie lubisz! – zawołała, zakrywając twarz 
dłońmi. – Przecież wiesz, że ja cię lubię. 
– Nie,  ale  marzyłem,  że  mnie  polubisz.  Promyk  nadziei  zajaśniał  mi  dopiero  w  chwili,  gdy 
prosiłaś  mnie  przez  telefon,  żebym  przyjechał.  Wmówiłem  sobie,  że  słyszę  w  twoim  słabym 
głosie coś więcej niż tylko prośbę o pomoc, skierowaną do pierwszego lepszego policjanta. 
– Tak było – skinęła  głową, wciąż zasłaniając twarz. – Myśl o tym, że być może będę musiała 
dzielić łóżko z tym typem, wywołała we mnie panikę. Pragnęłam, żebyś przyjechał właśnie ty. 
Poczuła, że delikatnie odsuwa jej zakrywające twarz dłonie. 
– A  co  miałaś  zamiar  powiedzieć  przed  chwilą?  Kiedy  powiedziałem,  że  nie  musisz  się  bać 
moich odwiedzin? 
Odwróciła głowę. 
– Christine – przemówił łagodnym tonem. – Nie miałem zamiaru wyprowadzić cię z równowagi. 

background image

Chciałem ci tylko wyznać, że od chwili naszego pierwszego spotkania myślałem o tobie dzień i 
noc. Miałem nadzieję, że chciałaś mi powiedzieć: „Wcale się tego nie boję, wręcz przeciwnie”. 
Czy tak było? 
Minęło kilka sekund, nim udało się jej odpowiedzieć. 
– Tak, coś w tym rodzaju. 
Słysząc to, Bakken wziął ją w ramiona, tak samo jak to zrobił tam na wsi, po czym zamarł bez 
ruchu z twarzą zanurzoną w jej włosach. Christine nie opierała mu się. Wdychała tylko zapach 
jego skóry. Była przerażona, a zarazem szczęśliwa. 
Po chwili Bakken ją puścił. – Teraz możesz iść spać. 
– John... 
– Tak? – Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do sypialni. 
– Tym razem poczułam się lepiej. 
– Też mi się tak wydaje – skinął głową. Przygotował jej świeżą pościel i powiedział, że może się 
położyć. 
– Śpij tak długo, jak zechcesz, Christine. Nikt ci nie będzie przeszkadzał. 
– Obudź mnie, gdy sam będziesz wstawał. 
– Dobrze. Dobranoc, a może raczej dzień dobry? Uśmiechnęła się. Wszystko wydało się teraz o 
wiele łatwiejsze. Wyjęła z torby swoją piękną koszulę nocną i przypomniała sobie niechęć, jaką 
wcześniej  odczuwała  przed  jej  włożeniem.  Teraz  nic  jej  w  tym  nie  przeszkadzało.  Przeciwnie. 
Gdy  już  włożyła  koszulę  i  stojąc  obok  łóżka  gładziła  dłonią  delikatny  materiał,  uświadomiła 
sobie,  że  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  by  wszedł  teraz  John  Bakken  i  zobaczył,  jak  pięknie 
wygląda. 
Albo żeby u niej został. 
Było jednak za wcześnie, by powiedzieć to głośno. 
Za  każdym  razem,  gdy  Harry  Berg  przypominał  sobie  Christine  Lyngmo,  przed  oczami 
pojawiały mu się czerwone płaty. 
On, który zawsze tak pedantycznie dbał o swój strój – robiło to wrażenie na kobietach – musiał 
teraz marnować tyle czasu, próbując doczyścić ubranie i pozszywać podarty materiał. Wszystko 
przez tę szaleńczą ucieczkę przez mokry i ciemny las. Upadł, uderzając się w głowę, i skaleczył 
się w rękę. A winna temu ta głupia gęś. 
Udało  mu  się  jednak  oszukać  gliniarzy.  Podczas  gdy  oni  ganiali  za  nim  po  lesie,  on  się 
przedostał  z  powrotem  do  zagrody  i  zabrał  jeden  z  prywatnych  samochodów,  w  którym 
pozostawiono  kluczyki.  Nie  mógł  wziąć  wynajętego  przez  siebie  auta,  nie  był  taki  naiwny,  a 
poza tym zablokowały go radiowozy. 
Zanim gliniarze zdążyli się obejrzeć, był już w drodze do Oslo. 
Wspaniale  było  porzucić  wreszcie  tę  cholerną  dystyngowaną  mowę.  Musiał  w  to  wkładać  tyle 
wysiłku, choć z drugiej strony się opłacało. Uśmiechnął się na myśl o wszystkich babach, które 
udało mu się nabrać. 
Jego  myśli  wróciły  do  Christine  Lyngmo  i  świat  znowu  wydał  się  ponury.  W  jaki  sposób,  u 
diabła,  udało  się  jej  go  oszukać?  Jego!  Głupia  gęś,  jedna  z  najgorszych,  jakie  spotkał.  Stara 
panna, która nigdy nie miała faceta, a tu... 
Nie, myśl ta była tak dokuczliwa, że nie wpływała dobrze na jego ciśnienie. 
Ale on ją dostanie! Niech Bóg ma ją w swojej opiece, gdy on dostanie ją w swoje ręce! Tego jej 
nie przepuści. Nie on, Harry Berg, który bawił się w to od ośmiu lat i nie wpadł ani razu. A teraz 
ta głupia stara panna! 
Samochód  zostawił  na  jednej  z  bocznych  uliczek  i  doprowadziwszy  się  do  porządku,  wziął 
taksówkę  do  centrum.  Rozsądek  podpowiadał  mu,  że  musi  uciekać  natychmiast,  najlepiej  za 
granicę, lecz on miał jeszcze coś do zrobienia. Nie obawiał się policjantów. Uważał ich za bandę 
niedorajdów, którzy zawsze szukali w złym miejscu. 

background image

Było przedpołudnie. Zmęczenie dawało mu się we znaki do tego stopnia, że oczy piekły niczym 
pełne piasku. 
Nie  miał  odwagi  wracać  do  domu,  mimo  że  nikt  nie  wiedział,  gdzie  mieszka.  Miał  w  tym 
cholernym kraju jeszcze tylko jedną rzecz do załatwienia. 
Odwdzięczyć się Christine Lyngmo. 
Nie mógł jednak pójść do jej mieszkania. Z pewnością było w tej chwili pilnowane przez policję. 
Nie, musi ją stamtąd wywabić. Ale w jaki sposób? Albo dopaść ją na spacerze... 
Gdyby  tylko  nie  było  tak  przeraźliwie  zimno!  Harry  Berg  miał  dość  pieniędzy  i  kupił  sobie 
płaszcz oraz parę wysokich butów, lecz chodzić po zalanych deszczem ulicach koło jej domu... 
Nie,  to  niezbyt  przyjemna  perspektywa.  W  pobliżu  nie  było  nawet  żadnej  restauracji,  gdzie 
można by się schronić. 
Harty  Berg  został  stworzony  do  wygodnego  życia  w  luksusie.  Takie  miał  przekonanie.  Ciężka 
praca wydawała mu się bez sensu. 
Nigdy  też  nie  pracował,  przynajmniej  od  czasu,  gdy  wyniósł  się  z  obskurnego  mieszkania  w 
podwórzu,  gdzie  jego  rodzice  tylko  pili,  kłócili  się  i  pozwalali  dzieciom  chodzić  własnymi 
drogami.  Dość  szybko  odkrył,  że  posiada  szczególny  dar  oddziaływania  na  kobiety,  i  przybrał 
zdradzający bezradność styl bycia, na który niezwykle silnie reagowały dojrzałe, samotne panie. 
Z  ogromną  chęcią  pomagały  mu  w  jego  kłopotach  finansowych  i  zmaganiach  z  okrutnym 
ś

wiatem. 

Odwdzięczał  się  im  miłością,  a  w  każdym  razie  seksem,  którego  w  jego  przekonaniu 
potrzebowały najbardziej. W tym jednak się mylił. W rzeczywistości potrzebowały one bliskiej 
osoby,  najchętniej  mężczyzny.  Harty  Berg  nie  zdawał  sobie  jednak  sprawy  z  rzeczywistego 
stanu rzeczy i być może dlatego nie udało mu się zaciągnąć Christine do łóżka. 
Prawdopodobnie tak właśnie było, lecz Harry Berg tego nie rozumiał. 
Nie  mógł  też  pojąć  faktu,  że  to  nie  w  nim  Christine  się  zakochała.  Potrzebowała  tylko  trochę 
czasu, by się zorientować, w czyją stronę kierowały się jej uczucia. 
Teraz już miała pewność. 
Nie wiedział jednak o tym Harry Berg. W dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób 
wymknęła mu się z rąk. 
Ani jedna z kobiet, które wcześniej uwiódł, nie złożyła na niego doniesienia na policję. Uważał, 
ż

e prawdopodobnie nadal go kochały. 

Chodził właśnie bez celu po ulicach, gdzie z pewnością nikt by go nie szukał, gdy nagle stanął 
jak wryty i odwrócił się na pięcie. 
Było już jednak za późno. 
– Harry!  Kochanie!  Już wróciłeś  z  Londynu?  Nie  pozostało  mu  nic  innego,  jak  tylko  odwrócić 
się  ponownie  i  spotkać  się  z  tą  starą  jędzą,  panią  Melander,  z  którą  już  dawno  skończył.  Do 
diabła! To właśnie jej pieniądze wydawał w tej chwili w najlepsze. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ X 
 
 
– Złotko  moje,  ty  tutaj?  –  paplała  pani  Melander,  ściskając  narzeczonego  z  całych  sił  i  dusząc 
mdłym zapachem perfum. – A ja myślałam, że jesteś w Anglii. 
Twarz Harry'ego Berga, ukrytą w jej futrzanym kołnierzu, wykrzywił brzydki grymas. 
– Musiałem wrócić na krótko – wymamrotał. A ja sądziłem, że ty jesteś w Stavanger. 
– Nie,  przyjechałam  tu,  żeby  obejrzeć  suknię  ślubną  z  ogłoszenia.  Jest  cała  z  różowego, 
błyszczącego jedwabiu i ma mnóstwo falbanek. Sam rozumiesz, że nie mogę wystąpić w białej, 
skoro byłam już zamężna – zachichotała. – Jest cudowna, możesz mi wierzyć. 
Harry'ego  przeszedł  dreszcz,  lecz  po  chwili  jego  twarz  się  rozchmurzyła.  Czy  Christine,  ta 
przeklęta jędza, nie wspominała, że zna Ellen Smidt i panią Melander? 
Mógł to wykorzystać. 
– Moja  droga  –  powiedział,  gdy  odzyskał  równowagę  –  musimy  to  uczcić.  Wejdźmy  do  tego 
hotelu na lunch. Mam jeszcze kilka godzin przed odlotem do Londynu. 
– Och, Harry! – zaszczebiotała. 
Gdy już znaleźli się przy stoliku i pani Melander, lekko siorbiąc, jadła zupę, Harry zastanawiał 
się gorączkowo. Jak to zrobić, jak? 
W końcu wpadł na pewien pomysł. 
– Kochanie – odezwał się głaszcząc jej małe, tłuste dłonie. – Czy mogłabyś mi pomóc w pewnej 
sprawie? Natychmiast wyciągnęła w jego stronę ręce, wylizując przy tym z kącików ust resztki 
jedzenia.  
– Dla ciebie wszystko, Harry. 
– Wiesz...  jestem  tu  dlatego,  że  pewna  zła  osoba  zachowała  się  w  stosunku  do  mnie  w  sposób 
niegodziwy. 
– Och, Harry! Że też są na świecie tacy podli ludzie! 
– Tak. Chciała mnie usidlić. To znaczy zakochała się we mnie, ale ja przecież miałem już ciebie 
i nie chciałem mieć z nią nic wspólnego... 
– Harry, mój chłopcze kochany! 
Skończ z tym wreszcie, pomyślał z niechęcią, lecz udało mu się przywołać na twarz uśmiech. 
– Widzisz,  zaprosiła  mnie  do  siebie  pod  jakimś  błahym  pozorem,  a  ja  w  swojej  naiwności 
poszedłem. Okazało się, że chodzi jej tylko o to, by mnie uwieść... 
– Ale oczywiście jej się to nie udało – z pewnością w głosie oświadczyła pani Melander. 
– Nie, zwariowałaś? Ale wiesz, co zrobiła?  
– Nie? 
– Zabrała  mi  moją  aktówkę,  w  której  miałem  pewne  ważne  dokumenty.  Było  też  tam  trochę 
pieniędzy. 
– Chcesz powiedzieć, że cię okradła? A to podłość! 
– Nie, niezupełnie okradła. Zabrała mi aktówkę jako swego rodzaju fant, żebym musiał znów do 
niej przyjść. 
– Ale ty tego przecież nie zrobisz? 
– Nigdy w życiu. Nie chcę jej już widzieć na oczy.  
– Masz rację, Harry, ale musisz przecież odzyskać swoją teczkę. 
– O to chodzi i właśnie w tym możesz mi pomóc.  
– Ja? Ale w jaki sposób? 
– Ja wiem, gdzie schowała aktówkę, natomiast ty chyba znasz tę dziewczynę. 
– Ja? 
– Tak, wymieniła kiedyś twoje nazwisko. Sama nazywa się Christine Lyngmo. 
Pani Melander aż podskoczyła i zaczęła mówić tak głośno, że musiał ją uciszać. 

background image

– Co? Christine? Nie, nigdy bym nie przypuszczała! Chociaż teraz przejrzałam jej grę. Ta żmija 
nigdy  nie  odpisuje  na  listy.  Pewnie  dręczą  ją  wyrzuty  sumienia.  Pomyśleć  tylko,  że  byłam  jej 
najlepszą  przyjaciółką,  a  ona  chciała  mi  odebrać  mojego  Harry'ego!  –  Zmrużywszy  oczy, 
pochyliła się znów w jego kierunku. – Co chcesz, żebym zrobiła? Uczynię to natychmiast. Mam 
zgłosić o wszystkim na policję? 
– Nie, nie, tego nie możesz zrobić. Mówiłem przecież, że nie chcę jej już nigdy widzieć. Musisz 
mnie tylko tam wpuścić. Wejdziesz do jej mieszkania, a ja poczekam na klatce schodowej. Niech 
nie przekręca zamka. A kiedy ty będziesz z nią rozmawiać, o czymkolwiek, tylko błagam, nie o 
mnie... 
– Nie wytrzymam. Wydłubię jej oczy.  
– No to zapomnijmy o wszystkim. 
– Nie, nie, Harry, zrobię, co chcesz. A więc gdy będę z nią rozmawiać... 
– Ja  wśliznę  się  do  środka.  Schowała  moją  teczkę  w  pobliżu  drzwi  wejściowych.  Wezmę  ją  i 
szybko  zniknę.  Potem  będę  musiał  od  razu  jechać  na  lotnisko  Fornebu,  więc  tym  razem  nie 
zobaczymy się więcej, ale za to gdy wrócę... 
Jego oczy były pełne obietnic i panią Melander opuściły wszelkie wątpliwości. 
Tego samego ranka John Bakken odwiózł Christine do domu. Zjawiła się tam też pielęgniarka z 
panią Lyngmo. 
– Jest  pani  wolna  –  zwrócił  się  Bakken  do  pielęgniarki.  –  Zostanę  tu  cały  dzień,  ale  proszę 
wrócić  wieczorem,  to  wszystko  omówimy.  Mamy  nadzieję,  że  do  tego  czasu  poszukiwany 
zostanie ujęty, więc będziecie tu bezpieczne. 
Pani  Lyngmo  chciała  się  od  razu  położyć  do  łóżka,  a  Christine,  która  po  drodze  zrobiła  w 
supersamie potężne zakupy, zabrała się niezwłocznie do przygotowywania lunchu. 
Bakken  spytał  ostrożnie,  czy  nie  mogłaby  zrobić  takich  samych  naleśników,  jak  podczas  jego 
poprzedniej wizyty. Wyglądały tak wspaniale, że był wtedy bliski złamania swoich zasad. 
– Nie  –  powiedziała  Christine  zdecydowanie.  Nigdy  nie  przyrządzam  tego  samego  dania  w  tak 
krótkich odstępach czasu. Tym razem mam zamiar podać ci kurczaka w winie i moją specjalną 
sałatkę,  a  na  deser  suflet  z  suszonymi  śliwkami.  Musisz  bowiem  wiedzieć,  że  znam  się  na 
jedzeniu.  To  chyba  jedyna  rzecz,  do  której  się  nadaję  na  tym  świecie,  więc  chcę  ci 
zaprezentować cały mój kunszt. 
– To  brzmi  obiecująco  –  uśmiechnął  się  szeroko.  –  Kapituluję.  Policjanci  rzadko  mają  okazję 
oddawać się rozpuście w jedzeniu. 
Pielęgniarka miała właśnie wychodzić, gdy sobie o czymś przypomniała. 
– A,  właśnie,  jest  tutaj  list  do  Christine  Lyngmo...  Z  listu  dowiedzieli  się  wreszcie,  dlaczego 
Harry Berg musiał się pozbyć Christine. 
– Popatrz  tylko  –  powiedziała  do  Bakkena.  –  Przeczytaj  to!  Napisał  ten  list,  zanim  się 
zorientował, że biorę go za Reidara Lie. Najwyraźniej kolejna z jego czarujących sztuczek. 
Pielęgniarka już wyszła, a pani Lyngmo spała w swoim pokoju. Byli sami w kuchni. 
– Droga Christine! Tak wielu rzeczy nie potrafię wyrazić słowami, więc postanowilem napisać... 
czytał na głos Bakken. 
Dalej  następowało  sformułowane  w  zawoalowanych  słowach  wyznanie  miłości,  w  które  nie 
wierzyła  ani  przez  chwilę,  wspomnienie  wieczoru  spędzonego  razem  na  koncercie  i  tak  dalej. 
List był podpisany imieniem Harry. 
– To  wyjaśnia  wszystko  –  stwierdził  Bakken,  kiwając  głową.  –  Wyznałaś  mu,  że  polujesz  na 
głowę  Harry'ego  Berga,  a  on  tymczasem  przedstawia  się  tu  jako  Harry,  z  którym  byłaś  na 
koncercie. A więc to było motywem. 
– Tak. 
Usiadł  przy  stole  kuchennym,  zwrócony  tyłem  do  okna,  podczas  gdy  ona  wprawnymi  ruchami 
dzieliła kurczaka. Po raz pierwszy dostrzegła na twarzy komisarza wyraz odprężenia. 

background image

– Mama wspominała o tobie, gdy byłam u niej przed chwilą – powiedziała swobodnie. – Bardzo 
się cieszy, że tu jesteś. Pomyśl tylko, pamięta twoją ostatnią wizytę. Zapomniała już zupełnie o 
istnieniu Harry'ego i Reidara, ale wygląda na to, że ty zrobiłeś na niej wrażenie. 
– Cieszę się – odrzekł Bakken cicho, śledząc wzrokiem ruchy Christine. – Może to zbyt śmiałe z 
mojej strony, ale dobrze mi tutaj. 
– Dziękuję – wyszeptała. – Sprawiłeś mi radość tymi słowami. 
– Mam  zamiar  przychodzić  tu  częściej  –  uśmiechnął  się  nieśmiało.  –  Czuję  się  tu  jak  w  domu. 
To nietypowe uczucie dla samotnego funkcjonariusza. 
Christine opłukała ręce, wytarła je i usiadła obok komisarza. 
– Kobiety w obecnych czasach tak bardzo boją się słowa „należeć”. Mylą to z niezależnością i... 
nie, mówię od rzeczy. 
– Rozumiem,  co  masz  na  myśli  –  odpowiedział  z  powagą.  –  Należeć  to  nie  to  samo,  co 
podporządkować się. 
– Właśnie! – ożywiła się. – Często tęskniłam za tym, by do kogoś należeć. Myślę, że to piękne 
słowo. Spojrzał na nią ze smętnym uśmiechem. 
– Ale przecież musiałaś mieć wcześniej okazje, by tak się stało? 
– Tak, ale... 
– No nie, nie przerywaj znowu. Jesteś tak wspaniale spontaniczna, ale nie do końca. Co chciałaś 
powiedzieć? 
– Czy mogę być szczera? 
– Przecież właśnie o to cię proszę – powiedział, biorąc ją za ręce. 
– No więc nigdy przedtem nie spotkałam kogoś, do kogo chciałabym należeć. 
– Przedtem!  –  uśmiechnął  się.  –  To  mi  się  podoba.  Myślę,  że  kobiety  bardzo  często  błędnie 
rozumieją słowo „zależność” i sądzą, że to tylko one mają należeć do mężczyzny. A przecież to 
samo obowiązuje i w drugą stronę. Dwoje ludzi należy do siebie nawzajem. 
– A  wtedy  każde  z  nich  ma  równe  prawa  skinęła  głową  Christine.  –  I  to  w  o  wiele  większym 
stopniu, niż gdy obie strony walczą o równouprawnienie. 
– Tak  –  zawahał  się  przez  chwilę.  –  Wspomniałaś,  że  nigdy  jeszcze...  nie  miałaś  mężczyzny? 
Nie musisz się mnie bać, Christine. Nie będę w żaden sposób na to nalegał. 
– Wiem o tym. Ale ja się nie boję, John. Już nie. Jak dotąd bałam się oddać komuś całkowicie. I 
mam  tu  na  myśli  uczucia,  a  nie  miłość  fizyczną.  Wiem  jednak,  że  ty..,  nie  nadużyłbyś  mojego 
zaufania. 
– Oczywiście,  że  nie.  Pragnę,  żebyś  się  przede  mną  otwarła,  lecz  jednocześnie  musisz  się  czuć 
zupełnie  bezpieczna.  Mnie  również  brakowało  towarzysza  życia.  Kogoś  takiego  jak  ty.  Bardzo 
bym chciał, żebyś została ze mną. 
Otoczenie  było  co  prawda  dość  prozaiczne:  stół  kuchenny  zarzucony  warzywami,  obok 
margaryna, garnek perkoczący na kuchence, lecz dla nich nie miało to żadnego znaczenia. Żyli 
w swoim własnym świecie, widzianym w oczach drugiej osoby. 
Bakken otwierał właśnie usta, by coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się dzwonek u drzwi. 
– A któż to może być o tej porze? – Christine zmarszczyła czoło. – Popilnuj garnka, a ja pójdę 
otworzyć. 
John  Bakken  usłyszał  niewyraźne  głosy  dobiegające  z  przedpokoju,  a  po  chwili  z  przyległego 
pomieszczenia doszedł go szczebiotliwy głos kobiety. 
– Byłam właśnie w Oslo i po prostu musiałam wpaść na chwilę w odwiedziny... 
Głos był ostry i o wiele za głośny. Czy przyszła tylko po to, żeby tak krzyczeć? Bakken stał nie 
ruchomo. Odniósł wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Musiała to być pani Melander, wyczuł 
to również po tonie odpowiedzi Christine. W jaki sposób pozbędą się tej kobiety? 
Tymczasem  ona  nieprzerwanym  potokiem  słów  opowiadała  o  sukni  ślubnej,  o  Harrym,  o 
Londynie,  o  wyglądzie  Christine  i  Bóg  wie  o  czym  jeszcze.  W  pewnym  momencie  jednak, 
równie nagle jak się pojawiła, stwierdziła, że musi już iść. 

background image

– No, muszę już uciekać! Trzymaj się, moja droga, i pamiętaj, żeby napisać. Tyle że następnym 
razem będę się nazywać Berg, a nie Melander, pamiętaj o tym. No to pa! 
Oboje odetchnęli z ulgą. Bakken usłyszał, jak Christine zamyka drzwi za nieproszonym gościem, 
i wyszedł jej na spotkanie. 
Nagle dobiegł go stłumiony szloch Christine, a zaraz potem pełen nienawiści męski głos. Zrobił 
kilka  kroków  w  kierunku  przedpokoju,  lecz  zanim  zdążył  tam  dojść,  Christine  została 
wepchnięta do pokoju przez mężczyznę, który przytrzymywał jej z tyłu ręce. 
Harry Berg. 
W  tej  samej  chwili  napastnik  dostrzegł  komisarza  Bakkena.  Zaklął  szpetnie,  lecz  nie  stracił 
panowania nad sobą. Szybkim ruchem wyciągnął nóż. 
– Jeszcze  krok,  a  ją  zabiję  –  powiedział  ostro.  Popchnął  Christine  jeszcze  trochę  do  przodu  i 
zatrzymał się. 
– Ta  pani  musi  mi  za  coś  zapłacić  –  powiedział  głosem,  który  nie  bardzo  pasował  do 
dystyngowanego skrzypka Harry'ego Berga. Oboje słyszeli, że był to głos chłopaka ze slumsów. 
Ma  w  sobie  coś  z  aktora,  pomyślała  oszołomiona  Christine.  W  jaki  sposób  udało  mu  się  mnie 
oszukać? 
John  czuł,  jak  serce  podchodzi  mu  do  gardła.  Próbował  grać  na  zwłokę,  zastanawiając  się 
jednocześnie, co może zrobić. 
– Miałeś  pecha,  że  trafiłeś  na  Christine  –  odezwał  się  spokojnie  do  Harry'ego  Berga.  – 
Przechytrzyła cię. 
– Nie  od  razu  –  bronił  się  tamten  gorączkowo.  Na  początku  sądziła,  że  jestem  Reidarem  Lie,  i 
zakochała się we mnie. 
– Nie sądzę – odpowiedział Bakken. – Christine i ja mamy się pobrać. 
Mimo  dramatycznych  okoliczności  nie  mogła  powstrzymać  uśmiechu.  Wiedziała,  że  John 
próbuje zyskać na czasie, lecz uznała, że trochę za bardzo drażni Harry'ego. 
Harry Berg zaczął wycofywać się w kierunku drzwi wejściowych, lecz najpierw musiał przejść 
przez przedpokój. 
Wyraz  twarzy  Bakkena  nie  zmienił  się  ani  trochę  mimo  tego,  co  zobaczył  za  plecami  Berga. 
Przez cały czas mówił, próbując skupić na sobie jego uwagę. 
Było to właściwie niepotrzebne, ponieważ Harry'ego niemal zaślepiła wściekłość, gdy usłyszał, 
ż

e Christine nigdy nie była w nim zakochana. Nigdy przedtem nie zdarzyło mu się coś takiego – 

kobieta nieczuła na jego urok. Harry Berg był żonaty. Porzucił żonę i dzieci już dawno, lecz nie 
zadał sobie nawet trudu, by przeprowadzić rozwód. Od tego czasu pozostawiał na swojej drodze 
tylko uwiedzione i oszukane kobiety. 
A tu nagle trafiła się jedna, która twierdzi, że nigdy się w nim nie zakochała! 
– Nie  wierzę  –  powiedział.  –  Być  może  miała  zamiar  wyjść  za  ciebie,  glino,  ale  przez  pewien 
czas jej głowę zaprzątały inne myśli. 
– Mylisz  się  –  przerwała  mu  Christine.  –  Zakochałam  się  w  Johnie,  a  jeśli  chodzi  o  ciebie,  to 
chciałam  tylko,  żebyś  odpowiedział  za  oszustwa,  jakich  się  dopuściłeś  w  stosunku  do  Ellen 
Smidt, panny Grindheim i pani Melander. 
Tego  było  już  zbyt  wiele  dla  Harry'ego  Berga.  Mogła  wybierać  między  nim  a  tym  śmiertelnie 
nudnym komisarzem i wybrała policjanta. To nie do wiary! Nie mógł tego znieść. 
– Ty przeklęta suko! – warknął i uniósł nieco wyżej nóż. 
W  tym  samym  momencie  jego  głowę  przeszył  straszliwy  ból.  Przed  oczami  pojawiły  mu  się 
słońca i gwiazdy. Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył. 
– Oj! – zawołała z przerażeniem matka Christine, patrząc na leżącego mężczyznę. – Uderzyłam 
go chyba trochę za mocno. 
John  Bakken  drżącymi  rękami  wyjął  jej  z  dłoni  torebkę,  w  której  przechowywała  wszystkie 
swoje  zaoszczędzone  drobne  monety.  Była  to  torba  sporych  rozmiarów  i  musiała  ważyć  kilka 
kilogramów. 

background image

Starsza pani, ubrana w białą flanelową koszulę nocną, spojrzała na nich ze zdziwieniem. 
– Dziękuję,  pani  Lyngmo  –  powiedział  John.  Uratowała  pani  życie  swojej  córki...  i  mojej 
ukochanej. 
– Tak, tak właśnie sądziłam – odrzekła rozpromieniona. – Wydawało mi się, że to jakiś okropny 
włamywacz, a kiedy zobaczyłam ten straszny nóż... Mój Boże, on leży zupełnie bez ruchu! 
– W każdym razie oddycha – uspokoił ją Bakken. – Zadzwonię po ambulans. 
Harry  Berg  zmarł  w  drodze  do  szpitala,  lecz  nigdy  nie  powiedzieli  o  tym  starszej  pani.  John 
Bakken  pocieszał  Christine,  że  jej  matka  nie  będzie  oskarżona  o  zabójstwo,  a  to,  co  się  stało, 
było najlepszym rozwiązaniem. Harry Berg prędzej czy później wyszedłby z więzienia, a wtedy 
ani  przez  chwilę  nie  mogliby  żyć  spokojnie.  Nikt  go  nie  żałował,  może  z  wyjątkiem  pani 
Melander, lecz ona nie zrozumiałaby zbyt wiele z całej historii. 
Tego  samego  wieczoru  komisarz  wrócił  do  pracy,  a  już  następnego  ranka  Christine  była 
zmuszona zadzwonić do niego w pewnej trudnej sprawie. 
– Dzięki  za  wczorajszy  dzień.  Obiad  był  wyśmienity.  Nie  możesz  mnie  tak  rozpieszczać.  Co 
słychać? 
– Och,  John,  jestem  taka  zdenerwowana.  Musisz  mi  pomóc.  Mama  spakowała  swoją  torbę  i 
wyszła z domu. 
– O czym ty mówisz? 
– Tak,  zostawiła  kartkę,  że  wybiera  się  do  jakiegoś  domu  opieki,  bo  nie  chce  być  dla  nas 
ciężarem.  Napisała,  że  nie  chce  być  uciążliwą  teściową.  Czasami  miewa  momenty  lepszego 
samopoczucia, ale trwa to na ogół dość krótko. Tak się o nią boję. 
– Natychmiast zaczynam jej szukać. Czy wiesz, dokąd mogła się udać? 
– Nie. Ona nie zna żadnego domu opieki. 
– Strasznie mi przykro, Christine, ale nie martw się. Mam wspaniałe plany dla całej naszej trójki. 
Jeden  z  moich  kolegów  sprzedaje  właśnie  dom  tuż  za  miastem.  Będzie  się  dla  nas  świetnie 
nadawał. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy zostawiać twoją matkę. Należy do rodziny, 
to najzupełniej oczywiste. 
– John, jesteś taki dobry. 
– Wkrótce się odezwę. Nie wychodź z domu! 
Starszą  panią  odnaleziono  dość  szybko.  Siedziała  ze  swoim  bagażem  na  Dworcu  Zachodnim  i 
nie wiedziała, dlaczego się tam znalazła. Nie chciała jednak ruszyć się stamtąd, dopóki nie zjawił 
się John Bakken. Gdy go rozpoznała, pojechała z nim bez wahania. 
W samochodzie opowiedział jej o swoich planach. Usłyszawszy to, rozpłakała się ze szczęścia i 
wdzięczności, że nie miał zamiaru nigdzie jej odsyłać i traktował ją jak członka rodziny. 
– Nie  będę  wam  sprawiać  kłopotu,  John  –  szlochała.  –  Wiem,  że  czasami  jestem  dla  Christine 
ciężarem, ale to takie trudne, gdy człowiek nie panuje już nad swoim rozumem, gdy zauważa, że 
wbrew własnej woli staje się coraz bardziej otępiały. 
– Rozumiem  to  doskonale  –  odrzekł  przyjaznym  tonem.  –  Przy  domu  jest  ogród,  którym 
będziesz mogła zajmować się do woli, i nie będziesz już zamknięta w czterech ścianach swojego 
pokoju. 
– To brzmi cudownie. Zabierzesz mnie tam, żebym mogła sobie wszystko obejrzeć? 
– Rzecz jasna, przecież będzie to i twój dom. 
– Dziękuję ci. Mam tylko jedną prośbę, John... ta pielęgniarka, u której spałam ubiegłej nocy... 
Była  taka  miła  i  doskonale  się  rozumiałyśmy.  Zaprosiła  mnie,  żebym  wkrótce  znów  u  niej 
przenocowała. Pomyślałam sobie... Czy sądzisz, że mogłabym pojechać tam dzisiaj? 
– Sądzę,  że  nie  będzie  miała  nic  przeciwko  temu  –  odpowiedział  zdziwiony.  –  Ale  czy  nie 
chcesz...? Starsza pani położyła dłoń na jego ramieniu. 
– Obiecałeś Christine, że ją odwiedzisz dziś wieczorem, prawda? 
– Tak. 

background image

– W takim razie musicie być sami. Musicie mieć sposobność poznać się nawzajem, a nie tylko 
mówić ciągle szeptem i przez cały czas myśleć o mnie... 
Na twarzy Bakkena pojawił się szeroki uśmiech.  
–  Widzę,  że  znasz  się  na  ludziach!  Noto  postanowione,  ale  niech  się  to  nie  stanie  regułą. 
Pamiętaj, że nigdy nikomu nie będziesz przeszkadzać. 
– Dziękuję, John – powiedziała wzruszona. – Tak się cieszę, że Christine cię poznała. Była taka 
samotna, sam rozumiesz. 
– Wiem – skinął głową. – Ale i ja byłem samotny. Bardzo jej potrzebuję. 
Przez  pewien  czas  rozmawiali  jeszcze  serdecznie,  lecz  w  końcu  matka  Christine  na  powrót 
pogrążyła  się  w  swoim  własnym  świecie  i  straciła  kontakt  z  rzeczywistością.  Johna  Bakkena 
ogarnęło  współczucie.  Miał  okazję  poznać  jej  piękną  duszę  i  jeszcze  lepiej  rozumiał  poczucie 
odpowiedzialności i miłość, jaką Christine darzyła swoją matkę. Postanowił wspierać ukochaną 
z całych sił i nigdy nie okazywać zniecierpliwienia w stosunku do starszej pani. 
Christine, ujrzawszy go razem z matką, nie posiadała się z radości. Postanowili, że zrobią to, o 
co prosiła matka – zapytają pielęgniarkę, czy pani Lyngmo może u niej jeszcze raz przenocować. 
Opiekunka nie miała nic przeciwko temu. 
Tak więc zostali w mieszkaniu tylko we dwoje. Christine stała naprzeciw Johna, oglądając sobie 
dłonie i wyłamując palce. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. 
– Ten list, który znalazłem w popiele u Reidara Lie... 
– Tak? – spytała szybko, wdzięczna, że podjął neutralny temat. 
– Harry  Berg  umieścił  go  tam  z  pewnością  przed  naszym  przyjazdem  –  kontynuował.  –  Jako 
dowód,  że  naprawdę  mieszkała  tam  właściwa  osoba.  Pamiętasz,  jak  się  zaoferował,  że 
porozmawia  z  gospodynią?  W  przeciwnym  razie  już  wtedy  bym  się  dowiedział,  kim  jest  w 
rzeczywistości. 
– Z  pewnością.  A  ten  drugi  list,  który  do  mnie  wysłał...  Nie  sądzisz,  że  wczoraj  przyszedł  tu 
również po niego? 
– Tak  mi  się  zdaje,  chociaż  nie  zdążył  o  to  zapytać.  W  pokoju  ponownie  zapanowała  cisza. 
Program telewizyjny już się skończył, byli więc zdani na własne towarzystwo. 
– Christine  –  powiedział  John,  podchodząc  bliżej.  –  Nie  jestem  zbyt  doświadczonym 
kochankiem. Tak naprawdę to nie wiem, co należy mówić w chwili takiej jak ta. 
– Ja też nie. Czuję się taka nieporadna... Nie, dlaczego teraz miałabym cokolwiek udawać? Gdy 
byłam  z  Harrym  Bergiem,  wszystko  wydawało  się  być  nie  tak.  Teraz  też  jestem  onieśmielona, 
ale to tylko z powodu braku doświadczenia. Napawam się przecież każdą sekundą spędzoną przy 
tobie. 
Właśnie taka zachęta była mu potrzebna. Roześmiał się serdecznie i wziął ją w ramiona, a ona 
odwzajemniła  jego  uśmiech.  I  wtedy  pocałował  ją  po  raz  pierwszy.  Było  to  cudowne  uczucie. 
Pocałowali  się  raz  jeszcze  i  wyzbyli  się  wszelkiego  zakłopotania.  Przy  wtórze  śmiechów  i 
przekomarzań Christine włożyła swoją piękną koszulę nocną, a John został u niej na noc. Oboje 
stwierdzili, że wiele stracili w życiu, choć z drugiej strony cieszyli się, czekali aż do tej chwili. 
John Bakken okazał się niezupełnie doskonałym kochankiem. Christine była tak zdenerwowana i 
spięta, że czuła straszny ból. Ktoś inny mógłby ocenić tę noc jako kompletne fiasko, lecz oni tak 
nie  uważali.  Liczyli  się  z  trudnościami,  a  ponieważ  oboje  doskonale  się  rozumieli  i  darzyli 
głębokim  uczuciem,  nie  opuszczała  ich  nadzieja  na  lepsze  i  wspanialsze  chwile  spędzone  w 
swoich ramionach. 
John  stwierdził,  że  już  sam  fakt,  iż  od  samego  początku  ranił  ich  chłód,  jaki  sobie  wzajemnie 
okazywali, dowodził, że wiele dla siebie znaczą. Christine całkowicie się z nim zgadzała. 
Była ogromnie szczęśliwa, że spotkała kogoś, kto nie tylko ją kochał, ale i był gotów wziąć na 
siebie część odpowiedzialności za matkę. Wszystko to stało się tak szybko. 
Oboje  wiedzieli  jednak,  że  tak  właśnie  miało  być.  Byli  wystarczająco  dojrzali,  by  wyjść 
wspólnie naprzeciw czekającym ich trudnościom.