7 Ogień Przez Ogień [Telanu](1)

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Seria Herbaciana 7:

Ogień Przez Ogień

autorstwa Telanu

tłumaczyła Clio

Gołąb pikując tnie powietrze

Płomieniem rozżarzonej trwogi
Której ognisty język znaczy

Zmazanie grzechów, kres rozpaczy
Nadzieję albo los złowrogi

W wyborze stosu - ocalenie
Przez ogień z ognia - odkupienie

-T.S. Eliot, "Little Gidding," Four Quartets
(tłum. Krzysztof Boczkowski)

Część I.

(pierwszy pod murem).

To nie tak miało być, pomyślała Hermiona, po raz kolejny tłumiąc szloch chusteczką, którą

szarmancko obdarzył ją Ron.

Dumbledore postarał się, by pogrzeb był skromny i z udziałem jedynie najbliższych osób. W

różanym ogrodzie Hogwartu znalazło się tylko kilkoro wybranych, by pożegnać Syriusza Blacka:

oprócz niej i Rona byli oczywiście Harry, profesor Lupin, Szalonooki Moody i dwoje innych aurorów,
których Hermiona nie znała (nie miała pewności, czy byli to przyjaciele Syriusza, czy pojawili się w

ramach ochrony), oraz kilkoro przedstawicieli kadry nauczycielskiej. McGonagall stała tuż za
Dumbledore'em, z twarzą bladą i ściągniętą, jakby powstrzymywała płacz. Nie było Hagrida - ku

zdumieniu Hermiony, która zastawiała się, czy znów wyjechał z madame Maxime.

Hermiona i Ron przybyli jako ostatni, kiedy Harry stał już w otoczeniu Lupina i aurorów, więc

zatrzymali się naprzeciw niego, by chociaż mógł ich widzieć, gdyby potrzebował dodatkowego
wsparcia. Ale twarz Harry'ego była pobladła i zamknięta - patrzył tylko na urnę, w której

znajdowały się prochy Syriusza. Co chwilę Lupin klepał go po ramieniu, ale Harry chyba nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy.

- Co do diabła on tu robi? - wymamrotał Ron, patrząc ponad ramieniem Lupina, ale Hermiona

zignorowała go. Też nie miała pojęcia, dlaczego jest tu Snape, ale nic jej to nie obchodziło, jak

długo trzymał się z tyłu i zachowywał wstrętne myśli dla siebie. Rzucał Lupinowi nieprzyjazne
spojrzenia, oczywiście. Pewnie żałował, że ten wciąż żyje, podczas gdy wszyscy pozostali

przyjaciele Lupina... Hermiona szybko ucięła tę myśl. To nie było sensowne, może nawet nie było
prawdziwe. Pozwoliła, by zawładnął nią gniew - silny gniew.

Ponieważ - nie mogła pozbyć się tej myśli - to wszystko miało być inaczej. Och, wiedziała, że

istniał Voldemort, śmierciożercy, wojna i wszystkie te straszne rzeczy - ale z jakiejś przyczyny

sądziła, że Syriusz i Harry znajdą wytchnienie po tym, przez co przeszli. Prawdziwą szansę, by się
poznać, jak powinni się znać przez całe życie. Syriusz i Harry powinni być teraz razem, pić herbatę

w swoim domku, a w przyszłym tygodniu w podniosłej atmosferze spotkać się z wszystkimi w
Norze. Od kilku dni Ron nie mówił o niczym innym.

Życie było niesprawiedliwe. Słyszała to wystraczająco często. Ale nigdy wcześniej nie wiedziała o

tym.

Stojący po jej prawej stronie Ron niezręcznie położył dłoń na jej ramieniu. Pochyliła się w jego

stronę, ciesząc się jego ciepłem i wzrostem; był dość wysoki, by mogła wygodnie oprzeć głowę na

jego ramieniu, a on przycisnął policzek do jej włosów. Chciała, by Harry też miał kogoś takiego.
Jakoś nie myślała w ten sposób o George'u, a poza tym nie było tu ani jego, ani Freda. Musiał mu

wystarczyć Lupin - już kiedyś jego i Harry'ego łączyła zażyłość, choć miało to miejsce prawie cztery
lata temu - co i tak było lepsze, niż gdyby Harry nie miał nikogo, kto mógłby stać obok niego tu i

teraz.

Dumbledore wspominał odwagę Syriusza, młodość i tego typu rzeczy, ale Hermiona nie mogła

się skupić. Niepokoiło ją to, ponieważ zawsze potrafiła się skupić - ale nic nie mogła poradzić.

1

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Musiała spróbować skoncentrować się, by znów zobaczyć tę urnę i bladą, nieruchomą twarz

Harry'ego, i znów wyraźnie słyszeć głos Dumbledore'a. Ale teraz Dumbledore brzmiał, jakby się
rozluźnił, tempo jego głosu stało się powolne i brzmiały w nim nutki ostateczności. Wyglądał na

smutnego i zmęczonego.

- A teraz - oznajmił - kiedy zgodziliśmy się, że w żaden sposób nie jestem w stanie oddać

prawdziwego wizerunku tego człowieka... Remusie, masz dyspozycję Syriusza, co począć z jego
prochami?

Harry poruszył się na te słowa i spojrzał na Lupina, a jego twarz wciąż byłą nienaturalnie blada.

Nie wyglądał, jakby płakał, ale w końcu nie minęły jeszcze nawet dwa dni - prawdopodobnie wciąż

był w szoku. Hermiona czytała, że czasami trwało wiele dni, nawet tygodni czy lat, zanim do
niektórych ludzi dotarła realność smutku. Lupin znów klepnął go w ramię i spod wyświechtanej

szaty wyciągnął rolkę pergaminu.

- Tutaj, sir - powiedział cichym i opanowanym głosem.

- W porządku. Powiedz nam, proszę, co mamy zrobić.
Usuwanie szczątków czarodziejów zawsze było bardzo drażliwym tematem. Wziąwszy pod

uwagę, że poprzez stulecia dochodziło do najróżniejszych nieprzyjemnych incydentów - jak
"przypadkowe" zmieszanie prochów najmniej lubianego brata z proszkiem Fiuu albo transmutacja

ciała ciotki w nowy stolik do kawy - Ministerstwo Magii ustaliło, że dyspozycje w sprawie losów
owych szczątków mają być wyjawione w obecności kilku świadków.

Lupin machnął różdżką ponad pieczęcią, rozwinął pergamin i zaczął czytać.
- "Ja, Syriusz August Black, życzę sobie, by z moimi ziemskimi szczątkami zrobiono, co

następuje: po skremowaniu moje prochy powinny zostać rozrzucone w przynajmniej jedno z
następujących miejsc: po pierwsze: szuflada z bielizną..." - Lupin urwał, uniósł brwi i lekko

poczerwieniał. Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Hermiona powstrzymała pisk. Lupin kontynuował: -
Ee... cóż, pierwsze jest według mnie niewykonalne... a, drugie, zdecydowanie nie, trzecie... Boże. -

Podniósł wzrok na profesor Sinistrę, która wyglądała na zgorszoną, a potem ponownie spojrzał na
pergamin. - Cóż... myślę, że jeśli nie mamy obiekcji przed popełnieniem przestępstwa...

Dumbledore odchrząknął. Hermiona zauważyła, że dwoje aurorów Moody'ego, łysy czarnoskóry

mężczyzna i młoda kobieta o wściekle różowych włosach, zdawało się powstrzymywać uśmiechy.

Zerknęła na Snape'a i zobaczyła, jak jego wargi wykrzywiają się w imponujący grymas drwiny.

- Może szczegóły dopracujemy później - zaproponował Dumbledore. - Jutro rano w moim biurze,

Remusie? I Harry oczywiście też.

Harry i Lupin kiwnęli głowami.

- Więc ustalone - powiedział Dumbledore. Machnął różdżką i urna uniosła się, po czym zawisła

ponad jego ramieniem. Hermiona starała się zachować spokój na ten widok. - Ponieważ nie

będziemy teraz rozrzucać prochów, myślę, że uroczystość można uznać za zakończoną.
Przepraszam za tę obcesowość. Nimfadoro...?

Różowowłosa kobieta wystąpiła naprzód ze skinieniem. Pozbyła się uśmiechu i znów wyglądała

uroczyście.

- Niektórzy z nas spotykają się w Trzech Miotłach, dyrektorze. Pomyśleliśmy, że Syriusz byłby

zadowolony. - Znów się uśmiechnęła. - Podczas pobytu w ministerstwie wciąż opowiadał, że

zamierza tu wrócić. Wszyscy są oczywiście mile widziani... ee... - Hermionie zdawało się, że
Nimfadora (czy to naprawdę było jej imię?) zerknęła na ułamek sekundy na Snape'a. - Cóż,

wszyscy są zaproszeni, naturalnie - Nimfadora skończyła pospiesznie i znów spojrzała na
Dumbledore'a.

- Pozostawię to wam - powiedział Dumbledore i skierował się w stronę zamku, z urną Syriusza

za plecami. Moody pokuśtykał za nim, wyraźnie mając ochotę na prywatną rozmowę na jakiś

temat. W każdej innej sytuacji Hermiona usiłowałaby dociec sprawy. Teraz Ron musiał niemal
wytrącić ją z osłupienia i udali się w kierunku Harry'ego i Lupina, których już otoczyli nieliczni

uczestnicy pogrzebu. Chyba wszyscy chcieli złożyć kondolencje... za wyjątkiem Snape'a, który
natychmiast i bez słowa odszedł. Hermiona uznała, że Dumbledore musiał go zmusić do przyjścia.

Kolejnym plusem wzrostu Rona było, że nie bał się go używać, nawet gdy wszyscy pozostali byli

od niego starsi. Mamrocząc "przepraszam" i mocno trzymając jej rękę w swojej, Ron przeciskał się

przez tłumek, aż znaleźli się koło Harry'ego i Lupina. Ona sama czekałaby uprzejmie, aż wszyscy
się usuną, ale Harry spojrzał z wdzięcznością.

- W porządku, Harry? - spytał Ron raczej burkliwie.
- Tak, jasne - odparł Harry. Wciąż był bardzo blady. Hermiona chciała go objąć, pocieszyć w

jakiś sposób, ale sprawiał wrażenie, jakby nie miał teraz na to ochoty. - Cieszę się, że przyszliście -
dodał.

- Oczywiście, że przyszliśmy - powiedziała Hermiona i nie mogła wymyślić nic więcej. Ron też

2

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

nie, oceniając po jego minie. Co można było powiedzieć?

- Moje kondolencje, chłopcy - rozległy się słowa profesora Flitwicka, któremu w jakiś sposób

udało się brzmieć dostojnie pomimo piskliwego głosu i niewielkiej postury. - Był dobrym

człowiekiem. To się stało o wiele za wcześnie.

Harry przełknął ciężko i skinął głową. Lupin wyciągnął rękę.

- Dziękuję, Filiusie.
- Moje również, Remusie - powiedziała profesor Sinistra. Już nie wyglądała na oburzoną.

Pozostali profesorowie zbliżyli się, by złożyć kondolencje przed powrotem do zamku; na końcu
przyszła profesor McGonagall w towarzystwie - ze wszystkich ludzi! - Fleur Delacour. Hermiona

nigdy do końca nie zaakceptowała faktu, że ta francuska lafirynda jest profesorem, choć zmuszona
była przyznać, że nauczanie Delacour w zeszłym roku nie było totalną katastrofą. Wyglądało więc,

że będzie ich uczyć przez następny rok. Wydarzenie bez precedensu, jeśli chodziło o ich nauczycieli
obrony.

- Moje kondolencje, panie Lupin, panie Potter - powiedziała McGonagall, ściskając po kolei dłonie

Lupina i Harry'ego, tonem, jakby Lupin wciąż był jej uczniem. Hermiona zastanowiła się, czy

podobnie McGonagall odzywała się do Lupina, gdy sam uczył w Hogwarcie. - Będziemy bardzo
tęsknić za panem Blackiem.

- To prawda, Minerwo - odrzekł Lupin, przyjmując jej dłoń z uśmiechem. Harry tylko kiwnął

głową. Sprawiał wrażenie, jakby nie był w stanie mówić. - Przykro mi, że musiałaś skrócić urlop.

Dobrze się bawiłaś we Francji?

McGonagall zaróżowiła się lekko.

- Bardzo dobrze, dziękuję. - Delacour odchrząknęła. - Ach, tak... spotkał pan Fleur Delacour,

panie Lupin? To ostatni zastępca na pana stanowisku.

- Uroczo - powiedział poważnie Lupin i uścisnął dłoń Delacour. - Dziękuję za przybycie, profesor

Delacour. Podoba się pani w Hogwarcie? Ja uczyłem tu z przyjemnością.

- Bardzi, niż się spodziewalam - przyznała Delacour. Jej francuski akcent był wyraźniejszy niż

pod koniec semestru i Hermiona zastanowiła się, czy ona też odwiedziła latem Francję. Potem

Delacour obróciła się do Harry'ego. - Tak mi przikro - powiedziała cicho i szczerze. - Ta tragedia...
tak niespodziewana, tak okropna.

- Dzięki - wymamrotał Harry. - Znaczy się, tak.
Ręka Lupina wróciła na ramię Harry'ego. Teraz, gdy Hermiona przyjrzała się lepiej, stwierdziła,

że Harry'emu niezupełnie się to podobało, ale był zbyt uprzejmy, by ją strząsnąć.

- Jesteś pewien, że chcesz iść do Trzech Mioteł, Harry? - spytała.

- Tak myślę - odparł Harry. - Znaczy się, czemu nie? Tonks ma rację, Syriuszowi by to się

podobało.

- Tonks?
Lupin wykrzywił wargi.

- Dumbledore nazywa ją Nimfadorą - wyjaśnił - ale ona tego nienawidzi. Używa więc nazwiska.
- Cholerna prawda - rzuciła Tonks zza Hermiony i Rona, a jej głos był zdecydowanie zbyt

radosny jak na uczestnika pogrzebu. - Idiotyczne imię. Cóż, wygląda, że wszyscy, którzy mieli iść,
już poszli, więc powinniśmy się zbierać... Mam nadzieję, że przyłączycie się do nas, panie profesor?

- dodała w stronę Delacour i McGonagall. Hermiona czuła, że Ron obok zesztywniał. Musiała się z
nim zgodzić. Na miłość boską, nie szli na przyjęcie urodzinowe!

- Dziękuję, ale nie - powiedziała McGonagall wciąż lekko zarumieniona. - W każdym razie ja nie

przyjdę - dodała, rzucając spojrzenie na Delacour. - Nie decyduję za...

- Ja również odmówię - orzekła Delacour, uprzejmie przechylając głowę.
- Więc wszyscy już na pokładzie - ogłosiła Tonks. - Kingsley! Chodź tu, zbieramy się. - Łysy,

czarnoskóry mężczyzna, który rozmawiał z Sinistrą, skinął głową i skierował się ku nim.

- Muszę powiedzieć, Tonks - oznajmił sucho Lupin - że potrafisz utrzymać uroczysty nastrój w

najbardziej godny uwagi sposób.

- Och! - Tonks miała na tyle wdzięku, by się zawstydzić, gdy spojrzała na Harry'ego. -

Przepraszam... pomyślałam tylko...

- Nic nie szkodzi - powiedział Harry i ku zdumieniu Hermiony nawet się uśmiechnął. Był to

drobny uśmiech, nie do końca przekonujący, ale jednak uśmiech. - Rozumiem, dlaczego Syriusz cię
lubił.

Nareszcie Tonks wyglądała odpowiednio uroczyście, gdy położyła dłoń na drugim ramieniu

Harry'ego.

- Pożegnajmy go więc w sposób, który by mu się podobał.

* * *

Osobiście Ron był zdania, że Syriusz doceniłby nieco bardziej awanturnicze pożegnanie, ale z

3

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

kolei to mogłoby nie być odpowiednie. Tymczasem wszyscy - Ron, Hermiona, Harry, Lupin, Tonks i

Kingsley Shacklebolt - siedzieli wokół stołu w Trzech Miotłach, starając się wyglądać radośnie i
kompletnie w tym zawodząc. No, Harry nawet nie starał się, siedział tam tylko - blady, zamyślony i

milczący.

Ron nie mógł obwiniać Harry'ego, nie był nawet zdziwiony jego zachowaniem. Harry nigdy nie

był rozmowny. Zwłaszcza ostatniego roku. Być może to wszystko zaczęło się wraz ze śmiercią
Cedrika Diggory'ego, o której nigdy nie chciał dyskutować, i po prostu narosło. Sytuacji nie

polepszał fakt, że Ron i Hermiona bardziej byli w tym czasie zainteresowani sobą niż Harrym.

Nie mógł powstrzymać ukłucia winy. Hermiona była cudowna, kiedy nie doprowadzała go do

szału, ale nie znaczyło to, że nie powinien poświęcać trochę więcej czasu najlepszemu kumplowi.
Oboje powinni. Przecież wystartowali jako trójka najlepszych przyjaciół, więc niezupełnie w

porządku było odepchnięcie Harry'ego w taki sposób. Ron nic nie mógł poradzić na swoje uczucie
do Hermiony, a ona na swoje do niego, ale... powinni byli lepiej o to zadbać. Wciąż jeszcze mogli.

Ron popatrzył na Harry'ego, ściskającego whisky, którą po kryjomu kupiła mu Tonks. Nikt się nie

sprzeciwił, choć Ron był zupełnie pewien, że on i Hermiona będą musieli się zadowolić piwem

kremowym. Cóż. Harry i tak nie sprawiał wrażenia, że mu smakuje.

- Byłem dopiero w drugiej klasie, gdy wy wszyscy byliście już w siódmej - mówił Shacklebolt do

Lupina. - Pewnie mnie nie pamiętasz...

- Ee - odparł Lupin uprzejmie.

- Właśnie - powiedział Shacklebolt z miłym uśmiechem. - Byłem w Ravenclawie, co tym bardziej

utrudnia sprawę. Ale wiedziałem o waszej czwórce. Wszyscy wiedzieli. Uwielbialiśmy was,

zwłaszcza Blacka. Był taki zabawny, zawsze potrafił nas, młodszych, rozśmieszyć.

Lupin uśmiechnął się.

- Jestem pewien, że robił to celowo. Cokolwiek nie mówić o Syriuszu, uwielbiał, gdy go

podziwiano.

- Później już nie - wtrącił cicho Harry i wszyscy obrócili głowy, by na niego spojrzeć. Niewielki

grymas goryczy wyginał kąciki jego ust. - Kiedy ministerstwo oczyściło go z zarzutów, dostał całą

masę podarunków miłosnych od różnych wiedźm. Chyba go to przerażało.

Teraz Lupin zachichotał.

- Chyba żartujesz. Rozkoszował się tym w szkole. Podejrzewam, że po prostu wyszedł z... z

wprawy... - Jego głos zamilkł, a Ron słyszał słowa, które nie zostały wypowiedziane: wyszedł z

wprawy, siedząc przez dwanaście lat w więzieniu za coś, czego nie zrobił, a teraz nie żyje i nigdy
już nie będzie miał okazji, by tę wprawę na nowo nabyć.

Inni pomyśleli sobie to samo. Wszyscy patrzyli w stół. Wtedy Harry powiedział to, czego Ron

lękał się od początku:

- To moja wina. Powinienem był z nim zostać.
- Harry, nie - surowo zawołali w tym samym momencie Hermiona i Lupin. Lupin ciągnął: - W tej

chwili koniec z tymi bzdurami. Nie mogłeś niczego zrobić, a Syriusz nie pragnął niczego bardziej niż
twojego bezpieczeństwa.

Harry odsunął od siebie szklankę z whisky, wydymając wargi z goryczą, choć wcale nie pił.
- Byłbym bezpieczny. Aurorzy wiedzieli, kiedy włączył się alarm, prawda? - Rzucił ostre

spojrzenie Tonks i Shackleboltowi, którzy wyglądali nieswojo. - Nie musiałem uciekać. Gdybym
został i pomógł, odpierałby ich dłużej. Zanim przybyliście.

- Być może - zgodził się Lupin. Hermiona gwałtownie nabrała powietrza, a Ron zastanowił się,

czy Lupin nie oszalał. Tego Harry nie potrzebował... - A być może nie - dodał Lupin. - Nie wiemy, co

by się stało, Harry. Może obaj byście przeżyli. A może złapaliby was obu, co byłoby o wiele gorsze.
Zastanów się: Syriusz, największy ryzykant, wiedział, że nie wolno nam tak ryzykować. Czy to nic

dla ciebie nie znaczy?

Dla Rona brzmiało to okropnie zimno i cynicznie - mówić do Harry'ego, jakby był przedmiotem,

który trzeba chronić, elementem w szachowej strategii. Ale poskutkowało lepiej niż odwoływanie
się do jego uczuć. Harry nie był już tak blady i rozchwiany, choć jego wargi wciąż zaciskały się w

cienką linię, a oczy patrzyły stanowczo i twardo.

- Syriusz nie wiedział wszystkiego - powiedział. - Nie wie... nie wiedział, co potrafię, a czego nie.

Wy też nie. Wiem, że wszyscy chcą mnie chronić. Wiem to. Wolałbym tylko, byście zapytali, czego
ja chcę.

- Nie chodzi o to, czego chcesz, Harry - stwierdziła Hermiona, brzmiąc na zmartwioną. - Profesor

Lupin ma rację. - Ron powstrzymał jęk. Powinna już wiedzieć, że to nie pomoże. Ściszyła głos. -

Sam-Wiesz-Kto panoszy się i uwalnia śmierciożerców z Azkabanu, nikt z nas nie może robić po
prostu tego, co mu się podoba, musimy myśleć o tym, co jest najlepsze dla wszystkich...

- Łatwo ci mówić - rzucił Harry zimno, ale Hermiona kontynuowała.

4

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- ...a najlepsze dla wszystkich jest, żebyś żył. I to nie wszystko, Harry, nie wiesz, że troszczymy

się o ciebie? Chcemy, byś był bezpieczny. My...

- Nie powiedziałaś przypadkiem, że nie chodzi o to, czego się chce? - warknął Harry. - W

porządku. Rozumiem. To zresztą nie ma znaczenia. Ja żyję, a Syriusz nie.

- Harry... - zaczął Lupin.

- Nic nie mogę zrobić. Nie przywrócę mu życia, chociaż chciałbym. Ale... - Dłonie Harry'ego

zacisnęły się w pięści. - Ale to się już nie powtórzy.

Ron zaczął czuć się nieswojo.
- Spokojnie, chłopie - powiedział. - Znaczy się... Wiem, że jesteś zły... ale jest cholerna wojna i

nie możesz tak po prostu mówić, że nie będzie więcej... - Nie chciał mówić "ofiar". Nie kiedy
Syriusz był jedną z nich.

- Nie mogę? - Harry wygiął wargi w drwinę niemal tak imponująco jak Snape.
- Nie, nie możesz - warknęła Hermiona. - Co zamierzasz zrobić, pokonać Sam-Wiesz-Kogo sam

jeden? - Spojrzała przestraszona. - Nawet nie myśl o takim...

- Nie myślę. Niedobrze mi się robi, kiedy wszystkim się wydaje, że wiedzą, o czym myślę. To się

już nie powtórzy. Nigdy. - Zanim Ron zdążył domyślić się, co do diabła to miało znaczyć, Harry
nagle podniósł się od stołu. - Przepraszam. Powinienem wracać już do Hogwartu. Nie nadaję się na

przyjęcia.

Tonks też wstała, i to tak szybko, że uderzyła kolanem o blat.

- Auć! Auć. W porządku, Harry, rozumiemy... to był ciężki dzień dla nas wszystkich. Dla ciebie

zwłaszcza, oczywiście, nie miałam na myśli... - Urwała. - W porządku.

- Wszyscy pójdziemy - zadecydował Shacklebolt. - Niemądrze, by w tych czasach któreś z nas

chodziło samemu. I robi się ciemno.

Spacer do Howartu przebiegł w napięciu i ciszy. Tonks, Shacklebolt i Lupin uważnie obserwowali

okolicę na wypadek jakichkolwiek kłopotów, więc Ron i Hermiona sami musieli rozweselić

Harry'ego. Problem w tym, że Harry'ego nie można było rozweselić, gdy wpadał w taki nastrój - to
było jak łaskotanie jeża po kolcach. Ron nie mógł wymyślić nic, co mógłby powiedzieć, a jeśli

oceniać po ciszy, Hermiona też nie. Harry sprawiał wrażenie, jakby znajdował się w innym świecie,
patrząc w przestrzeń na coś, co tylko on mógł widzieć.

Kiedy doszli do szkoły, Tonks i Shacklebolt udali się do biura Dumbledore'a. Ron zastanawiał się,

czy Moody wciąż tam jest. Po raz pierwszy Harry spojrzał w oczy Ronowi, Hermionie i Lupinowi.

Potem bezradnie wzruszył ramionami.

- Przepraszam - powiedział. - Ja... wiem, że mówię szalone rzeczy. Nie mogę poradzić. To

wszystko nie tak.

Z miejsca mu przebaczyli. Ron miał ochotę objąć go, ale wyglądałoby to trochę dziwnie, więc

niezręcznie poklepał go po ramieniu.

- Nie przejmuj się - odparł. - Chodź, przyda ci się towarzystwo. Smutno musi być we Wieży,

kiedy stoi sama pusta...

- Zostaję w lochach - oznajmił Harry, jakby zupełnie nie uważał tego za dziwne. - Tam jest

bezpieczniej.

- Ugh - wyraził swoje zdanie Ron, ale Hermiona pokiwała głową.

- Z pewnością niewielu by cię tam szukało. Jeśli ktokolwiek by cię szukał... Choć nikt nie będzie.

Jestem pewna, że tam jest bardzo bezpiecznie - dodała pospiesznie. - Ale bądź ostrożny.

- Dobrze - odrzekł Harry. - I dzięki, Ron, ale wolę być sam. W tej chwili nie mam ochoty widzieć

się z nikim.

Ron skinął.
- Ale daj znać George'owi, dobra? - poprosił. - Martwi się o ciebie.

- Co? Och - powiedział Harry. - Racja. Tak zrobię.
Lupin odchrząknął i wszyscy podskoczyli z poczuciem winy. Ron zapomniał, że Lupin wciąż tam

był.

- Zobaczymy się później, prawda, Harry?

- Tak - odparł Harry. - Dobrze.
- A my spotkamy się w biurze Dumbledore'a jutro rano, by omówić... kwestię szczątków - dodał

Lupin, a jego ostatnie słowa brzmiały ochryple i przez chwilę Ron widział, jak jego twarz okrywa
cień. Tak martwił się o Harry'ego, że nie pomyślał nawet, jak musi się czuć Lupin, gdy zginął jeden

z jego najlepszych przyjaciół.

Harry jednak chyba nie zauważył tego przebłysku rozpaczy Lupina. Powiedział tylko:

- Dobra, okej. Do zobaczenia jutro - i skierował się ku schodom prowadzącym do lochu, z lekko

zgarbionymi ramionami, zlewając się z cieniami, aż stracili go z widoku.

* * *

5

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Snape nie wiedział, czego się spodziewał w związku z pogrzebem. Nie wiedział nawet dokładnie,

dlaczego zdecydował się pójść. Powiedział Harry'emu, że będzie, ale Harry nie prosił go o to; po
prostu wydawało się jedną z tych rzeczy, jakie powinno się zrobić. Miał też świadomość, że z pewną

przyjemnością zobaczy urnę pełną martwego Syriusza Blacka. Jednak jego obecnością urażeni byli
wszyscy - za wyjątkiem Harry'ego, który sprawiał wrażenie, że nawet nie zdaje sobie z niej sprawy.

Wrócił więc do swojego mieszkania, czekając na Harry'ego, ponieważ sama myśl o uczestnictwie w
"świętowaniu" w Trzech Miotłach była śmiechu warta.

Harry przebywał u niego od czasu, kiedy zamordowano Blacka. Tamtej nocy, w skrzydle

szpitalnym, popatrzył na Snape'a tym dziwnym, spokojnym uśmiechem - "Nic mi nie będzie" - a

potem, równie szybko, uśmiech zniknął, i Harry znów patrzył bez wyrazu i w oszołomieniu. "Chcę
iść z tobą" powiedział. "Eliksir nasenny nie zadziałał. Powiedz pani Pomfrey, że Dumbledore kazał

mi iść. Powiedz jej cokolwiek. Nie zamierzam tu zostać." "Dumbledore..." "Nie będzie miał nic
przeciwko."

I nie miał. Oczywiście oficjalnie Harry nie mieszkał ze Snape'em; dano mu pokój, kilka drzwi

dalej w korytarzu, gdzie znalazły się wszystkie jego rzeczy. Ale nie przebywał tam. To nie miało

zupełnie znaczenia, skoro poza nimi dwoma nie było tam nikogo.

Tamtego samego poranka do Snape'a przyszedł Dumbledore i spytał - przez całą rozmowę

zupełnie nieprzenikniony - czy Snape zgodziłby się nauczać Harry'ego obrony przed czarną magią w
czasie wakacji. Snape był zaskoczony, nie, zaszokowany, choć po zastanowieniu doszedł do

wniosku, że nie powinien być. Tego lata Harry zetknął się ze śmiercią bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej i musiał się dobrze przygotować na wypadek, gdyby przyszło mu stawić czoła podobnym

groźbom w przyszłości. Nie mógł zawsze polegać na swoim szczęściu. A Snape mógł się upewnić,
że tak nie będzie.

Poza tym... czy nie tego właśnie od dawna pragnęli? Harry poprosił Snape'a o lekcje obrony pod

koniec ostatniego semestru. To by było dla niego dobre. Dla nich obu.

Zupełnie jakby Snape przywołał go myślami, Harry cicho otworzył drzwi, a potem cicho zamknął

je za sobą, zupełnie jakby był rok szkolny i musiał się zakradać. Ale nie musiał - latem nie było w

lochach nikogo poza nimi - i Harry nie nosił swojej peleryny niewidki. Przez pokój też przeszedł bez
dźwięku, po czym opadł na krzesło. Było za ciepło, by rozpalać w kominku, ale Harry przez moment

patrzył na puste palenisko.

Snape usiłował jakoś rozpocząć rozmowę.

- Jak... - zaczął.
- Czy mogę tu po prostu posiedzieć? - spytał Harry.

Snape wstał po książkę. Siedzieli w ciszy, Harry patrzył w kominek, Snape usiłował czytać, co

momentami nawet mu się udawało. Harry w ogóle nie chciał rozmawiać ze Snape'em o śmierci

swojego ojca chrzestnego. Snape wcale tego nie oczekiwał. Od tego byli Granger i Weasley.

Harry nie chciał też seksu, a tego Snape się nie spodziewał. Z doświadczenia wiedział, że

podczas stresu czy kłopotów Harry gorliwie szukał przyjemności fizycznych, które pozwalały mu
odwrócić uwagę, uwolnić się - albo jedno i drugie. Niepokojąca była myśl, że śmierć Blacka

pozbawiła go tak wiele energii i napędu. Czy więź między nimi naprawdę była tak silna?

Dzięki Bogu, on już nie żyje.

Gdy minęły prawie dwie godziny, Snape spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta.
- Powinieneś coś zjeść - powiedział.

- Jadłem w pubie - oznajmił Harry, otrząsając się z zamyślenia i rzucając spojrzenie na Snape'a,

po czym znów zwrócił wzrok na kominek.

- Chodź więc do łóżka.
- Nie chce mi się spać.

Snape stłumił westchnienie. O ile Harry nie stracił wreszcie zainteresowania jego osobą - a

ostatnie dni nie wskazywały na to - ten stan rzeczy nie potrwa długo. Wkrótce będzie szukał

pociechy, a Snape z przyjemnością go ją obdarzy. Ale poza kwestią seksu brak snu Harry'ego był
niepokojący. Snape teraz zaczął dostrzegać, co już wcześniej niepokoiło Blacka i Dumbledore'a: na

ile Snape mógł powiedzieć, przez kilka ostatnich dni Harry spał bardzo niewiele albo wcale. Być
może było to jedynie konsekwencją smutku i gniewu, i nie miało żadnych negatywnych skutków,

ale nie można było tego kontynuować.

- Więc napij się herbaty - zasugerował, chwytając puszkę. - Pozwól mi chociaż na to.

- W porządku - powiedział Harry obojętnie.
Snape zamiast zwykłej herbaty zaparzył czajniczek rumianku. Do filiżanki Harry'ego - gdy miał

pewność, że nie jest obserwowany - dodał pięć kropel najsilniejszego eliksiru nasennego, jaki miał
w swoich zbiorach. Choć nie tak mocny jak Wywar Żywej Śmierci, był o wiele silniejszy niż to, co

zwykle dawała Pomfrey uczniom; lepiej, Harry nie wyczuje go w herbacie.

6

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Harry mechanicznie popijał z filiżanki. Snape upewnił się, że wysączył do ostatniej kropelki, i gdy

pili, znów zamyślił się o pogrzebie. Obecność Lupina, choć nieuchronna, drażniła go. Co więcej, była
groźna. Pomijając niebezpieczeństwo, jakie stanowiła dla Harry'ego (i wszystkich innych) drobna

przypadłość Lupina, Lupin musiał wbić sobie do kudłatego łba, że powinien spróbować zastąpić
Blacka w życiu Harry'ego. Byłby idealnym ojcem zastępczym. Pałętając się wokół. Węsząc.

Palce Snape'a zacisnęły się na filiżance. Wszystko wymykało mu się z rąk i to o wiele za szybko.

Na samym początku powiedział sobie, że ich mały romans nie będzie trwać wiecznie. Powiedział

sobie, że musi być gotowy na koniec, może nawet w formie własnego publicznego pohańbienia.
Takie przygotowania były trudne podczas szóstego roku Harry'ego. Jeszcze trudniejsze podczas

lata, kiedy był pewien, że koniec jest nieuchronny. A od nocy, gdy zginął Black - kiedy nie wiedział,
czy Harry też nie będzie zimnym trupem, zanim przybędą aurorzy - wydawało się niemożliwe.

Black, Lupin, Dumbledore, śmierciożercy, Voldemort, oni wszyscy... spiskowali, by odebrać mu
jedyne, czego - Snape zaczynał rozumieć - straty by nie zniósł.

I obwiniać mógł tylko siebie.
- To zabawne - głos Harry'ego zakłócił ciszę. Patrzył teraz w pustą filiżankę. - Znaczy się,

Syriusz... ja...

Harry zamierzał rozmawiać o Blacku? Kolejne nieoczekiwane rozstrzygnięcie. Snape nie był w

stanie okazać ani trochę wiarygodnego współczucia dla Blacka, ale swoją twarzą pokerzysty mógł
zachwycać. Pora się do tego uciec.

- Przez dwanaście lat był w więzieniu - powiedział wreszcie Harry. - A potem wydostał się i

podróżował po całym świecie, widział tak wiele. Nawet jeśli musiał udawać, że jest Ła... psem,

nawet jeśli narażał się na niebezpieczeństwo z polecenia Dumbledore'a... lubił podróżować. Nie lubił
się gnieść w zamknięciu.

Snape powstrzymał uwagę o psiej budzie. Chwilę później Harry kontynuował, a w jego głosie

brzmiała dezorientacja.

- Ja nigdzie nie byłem - stwierdził. - Nigdy nie widziałem nawet oceanu.
- Zobaczysz - powiedział spokojnie Snape, choć był zaniepokojony. Nie oczekiwał, że

konwersacja potoczy się w taki sposób, i nie był pewny, co to może oznaczać. - Czy może uważasz
się za tak starego człowieka, że dni podróży są już za tobą?

- Ja... nie wiem - odparł Harry i potrząsnął głową. - Ja, uch... - Znów potrząsnął. - Przepraszam.

To był długi dzień. Brakuje mi chyba zajęcia.

Snape uznał, że zmiana tematu to dobry pomysł.
- Już niedługo. Dumbledore spytał mnie rano, czy mógłbym udzielać ci dodatkowych lekcji z

obrony przed czarną magią. - Zamilkł, czekając na reakcję. Kiedy nie doczekał żadnej,
kontynuował: - Jesteś zadowolony? Tego chciałeś... przedtem. - Przed wszystkim. Przed

trzydziestym pierwszym lipca.

Harry w ogóle nie wyglądał na zadowolonego, ale wyglądał na umiarkowanie zamyślonego,

mówiąc:

- Tak. Cieszę się. Możemy zacząć jutro?

- Tak planowałem.
- Więc dobrze. Jestem zmęczony. Może powinniśmy iść do łóżka.

Snape skinął, starając się ukryć zadowolenie. Rozebrali się, nie zawracając sobie głowy

koszulami nocnymi i piżamami, ale kiedy położyli się do łóżka, Harry nie zwinął się w ramionach

Snape'a jak zazwyczaj. Położył się możliwie najbliżej niego, jednak nie dotykając go, oparł głowę
na poduszce i zamknął oczy. Po chwili obrócił się na bok, a jego oddech stał się głęboki i równy.

Snape zmarszczył czoło w ciemności, ale postanowił złożyć to na karb napięcia i nieprzyjemności

dnia. Przed nimi były kolejne nieprzyjemności: bez wątpienia Black zostawił jakiś testament i bez

wątpienia większość jego majątku - który musiał być znaczny - przejdzie w ręce Harry'ego. Snape
uśmiechnął się bez rozbawienia. Gdyby i on wkrótce zginął, Harry Potter znalazłby się w posiadaniu

dwóch ogromnych spadków, które mógłby roztrwonić, w jakikolwiek sposób by zechciał.
Szczęściarz.

Rozmyślając o tym, Snape dopiero po dziesięciu minutach zorientował się, że pomimo

powolnego, miarowego oddechu Harry nie śpi.

Łatwo mógł to stwierdzić, gdy już zwrócił uwagę. Wiele razy obserwował Harry'ego podczas snu i

znał sposób, w jaki on leży, w jaki zajmuje materac, w jaki cmoka, od czasu do czasu pociąga

nosem, porusza nogami. Z całą pewnością nie leży jak kołek.

Snape zamknął oczy, pozwolił ciału rozluźnić się, a oddechowi stopniowo zwolnić, aż zdawało się,

że on sam mocno śpi. Być może jeśli Harry będzie miał świadomość, że nikt mu się nie przygląda,
łatwiej będzie mógł... a może po prostu eliksir jeszcze nie zadziałał...

Co jakiś czas Snape budził się w ciągu nocy i za każdym razem Harry nie spał. To nie powinno

7

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

być możliwe; cztery krople eliksiru sprowadziłyby na dorosłego mężczyznę kamienny sen na siedem

godzin. Dał Harry'emu pięć kropel, skoro eliksir Pomfrey zawiódł.

Powinien zapytać Harry'ego, dać mu do zrozumienia, że ta farsa nie zmyli Snape'a. Ale nie

potrafił zmusić się, by powiedzieć cokolwiek, nawet jeśli Harry musiał już wiedzieć, że Snape też
tak naprawdę nie śpi. To było idiotyczne: leżeć tam obok siebie przez całą noc i nie odzywać się. To

była jedyna okoliczność, gdy kiedykolwiek rozmawiali: w łóżku, w ciemności. Ale Snape wiedział -
choć nie wiedział, skąd wie - że jeśli podniesie ten temat, spowoduje szczelinę, której nie będzie

mógł zamknąć. Jakiekolwiek miał pytania, Harry nie odpowie. Nie teraz. Więc Snape da mu czas.
Potrafił być bardzo cierpliwy, kiedy musiał.

Wreszcie, około dwie godziny przed świtem, Harry zasnął. Jakby jego ciało czekało na ten

sygnał, Snape również zapadł w sen. Czuł ulgę. To prawda, Harry Potter czasami wdawał się w

większe kłopoty podczas snu, niż większość ludzi podczas czuwania, ale mimo wszystko - Snape nic
nie mógł poradzić, że czuł, że podczas snu był najbezpieczniejszy.

* * *

Mama mówi Konradkowi dnia pewnego:

Ja wychodzę, sam zostajesz tu, kolego
Lecz pamiętaj, co ci powiem, mój ty malcu

Kiedy mamy nie ma w domu, nie ssij palców.
Wielki olbrzym-krawiec zawsze wtedy wchodzi

Kiedy ssą paluszki tacy chłopcy młodzi
Zaledwie pomyślą, co chcieć tutaj może

Olbrzym swe wielgachne nożyce wyłoży
Ciach! - ucina kciuki do cna im. A potem,

Zapamiętaj, nie odrosną już z powrotem.

Jako dziecko Walden Macnair miał nawyk ssania kciuka i nic nie mogło go od tego odzwyczaić.

Miał też ojca z różnymi fobiami i matkę z zamiłowaniem do pouczających przypowieści. Gdy

przypowieści zawodziły, uciekała się do klapsów i szarpania za uszy.

Ale jedna przypowieść nie zawiodła: opowieść o małym Konradku, niegrzecznym chłopcu, który

ssał palce pomimo ostrzeżeń mamy przed strasznym krawcem. I gdy któregoś dnia mama wyszła
po zakupy... niegrzeczny Konradek ssał kciuk, a krawiec... swoimi nożycami...

Macnair przestał ssać kciuk bardzo szybko po usłyszeniu tej opowieści. To powinno go było

ocalić.

Tylko że nie ocaliło. Matka pokazał mu także ilustracje. Biedny mały Konradek w czerwonym

sweterku... i najgorszy ze wszystkich, krawiec, z nożycami, wpadający przez drzwi z parą nożyc tak

wielkich jak on sam, z rozwianymi czerwonymi włosami, zachwycony, że może obciąć Konradkowi
oba kciuki, a Konradek broczy krwią i podryguje, i woła po pomoc, a nikt nie przychodzi...

Mały Walden szybko zdał sobie sprawę, że krawcowi nie wolno ufać. Bardzo chętnie zrobi

krzywdę, bo bardzo to lubi. Przyjdzie po ciebie, nawet jeśli już nie ssiesz kciuka. Jedynym

rozwiązaniem było stać się silnym, bardzo silnym, by mężczyzna z nożycami nie mógł go pokonać.
Macnair tak zrobił. Szybko nauczył się krzywdzić inne dzieci, by krawiec zobaczył, że są słabe, że są

łatwą ofiarą w porównaniu do Macnaira. Najpierw przyjdzie po nie. I Macnair szybko przekonał się,
jak zabawne jest krzywdzenie dzieci. Ich matki zabroniły mu przychodzić na zabawy.

I w pewien sposób Macnair zaczął bać się krawca bardziej niż kiedykolwiek. Ponieważ on sam

bardzo chętnie krzywdził innych, bo to lubił. Co oznaczało, że przez cały czas miał rację w kwestii

złego krawca. Co oznaczało również, że zawsze musi być ostrożny...

Ale teraz był dorosły. Krawiec krzywdzi tylko dzieci. Macnair zastanawiał się, dlaczego tak się

bał. Zastanawiał się, dlaczego - skoro tak się bał - siedzi po prostu tutaj przy biurku, w swoim
gabinecie na górze, pisząc zakodowany list do Rudolfa i Bellatrix Lestrange. Zapomniał, o czym był

ten list.

Litery nagle przestały mieć sens i zaczęły tańczyć po całej kartce. Potem ułożyły się w kształt

Mrocznego Znaku i tkwiły tak na pergaminie, patrząc na niego. Mrowiło go w kciukach. On...

Za jego plecami drzwi do gabinetu były zamknięte, ale usłyszał skrzypienie, jakby ktoś postawił

stopę na najniższym schodku.

To nie mógł być...

Wtedy rozległ się miarowy tupot, odgłos kogoś, kto wbiega na górę z maksymalną prędkością, i

Macnair krzyknął, chciał zerwać się ze krzesła, by zakluczyć drzwi, zanim zostaną otwarte, ale nie

mógł się ruszyć, a dudnienie na schodach było coraz głośniejsze i

Nagle - drzwi się otwierają i wpada On.

Macnair zobaczył długie, czerwone włosy i płonące żółte oczy, i te wąskie usta rozciągnięte w

8

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

grymasie

Wielki, nogi ma czerwone - nożyce w dłoń!
i Macnair wiedział, że krawiec tylko czekał, czekał przez cały ten czas, a stawanie się silnym i

okrutnym nic nie dało...

Patrzcie, dzieci! Oto przyszedł olbrzym-krawiec

Tego, co ssał palce, kciuków wnet pozbawi!

* * *

Za wiele rzeczy Remus Lupin uwielbiał Albusa Dumbledore'a, ale akurat fakt bycia rannym

ptaszkiem bez wątpienia go przerażał. Nie można powiedzieć, by dyrektor był radosny - byłoby to

niewłaściwe, biorąc pod uwagę okoliczności - ale niezaprzeczalnie był trzeźwy i przygotowany na
nowy dzień. Tak naprawdę na granicy szczęśliwości.

- Dzień dobry, Harry, Remusie - Dumbledore przywitał ich i poprosił, by usiedli przy małym

stoliku w alkowie, na uboczu biura. Harry i Lupin zajęli dwa krzesła obite czarną skórą, które

zaskrzypiały przy tym niegrzecznie. Dumbledore usadowił się w wymoszczonym czerwonym fotelu,
który, gdy Lupin przyjrzał się bliżej, zdawał się oddychać. Dumbledore wziął z tacy ciasteczko,

opuścił rękę i szybko wepchnął je pod poduszkę, na której siedział, uważając, by nie włożyć do
środka kościstych palców. Fotel sapnął i schrupał.

Lupin zerknął na Harry'ego. Uznał, że Harry wygląda na wypoczętego. Starał się być

zadowolony, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak zmartwiony i spięty Harry był podczas pogrzebu

Syriusza. Ale było coś w spojrzeniu Harry'ego - spojrzeniu spod opadniętych powiek, leniwym,
niemal zadowolonym - czego Lupin nie potrafił zrozumieć ani czuć się z tym dobrze. Było równie złe

jak żwawość Dumbledore'a; nie, było czymś gorszym.

Kiedy Lupin znów spojrzał na Dumbledore'a, dyrektor skończył już poklepywać oparcie fotela i

patrzył na nich obu uroczyście.

- To nie zajmie dużo czasu - stwierdził. - Jak wiecie, musimy postanowić, co uczynimy ze

szczątkami Syriusza. - Wskazał na znajdujący się obok wielkiego biurka kominek, na obramowaniu
którego Lupin dostrzegł urnę Syriusza. - Pomyślałem, że wy dwaj, znając go najlepiej, będziecie

mieli bardziej... aa... odpowiednie sugestie niż on sam.

Lupin nie potrafił powstrzymać uśmiechu. To miało sens: że Syriusz nie brał śmierci bardziej

poważnie niż brał wszystko inne.

- Nie mieliśmy tyle czasu na rozmowy, ile byśmy chcieli - powiedział głośno, choć nie był pewien,

czy to zupełna prawda. Przez całe lato zdobył się na napisanie do Syriusza jednego jedynego listu,
na który zresztą nie dostał odpowiedzi. Lupin założył, że Syriusz był po prostu zajęty

zapoznawaniem się z Harrym. Wydawało mu się, że powinien czuć się przez to zraniony, ale potrafił
przywołać jedynie pewne poczucie zmęczenia i smutku. - Oczywiście, są miejsca, które zawsze

lubił. Na przykład Hogwart. - Uśmiechnął się ponownie. - Wiem na pewno, że podobałaby mu się
możliwość użyźnienia ludożerczych konopi profesor Sprout.

Harry spojrzał na Lupina ze zdumieniem.
- Profesor Sprout hoduje...

- Są przydatne w wielu zaklęciach i eliksirach - wtrącił gładko Dumbledore. - I dobrze ukryte

przed ciekawskimi uczniami, jeśli mogę dodać.

- Przed większością ciekawskich uczniów owszem - zgodził się Lupin.
- Och - powiedział Dumbledore.

- A więc zróbmy to - zaproponował Harry.
- Rozumiem was - przyznał Dumbledore - ale czy nie powinniśmy mieć trochę więcej szacunku,

Remusie? Lubił dowcipy, ale był też bohaterem.

Z twarzy Harry'ego zniknął wyraz zaskoczenia, a także ostatnie ślady odrętwienia. W jego

oczach pojawił się cień i Remus skrzywił się.

- Możemy wrzucić jego prochy do jeziora - zaproponował z niewielkim przekonaniem,

pospiesznie usiłując coś wymyślić, by mieli tę makabryczną sprawę już za sobą. Usprawiedliwiał ten
fakt rozumowaniem, że gdyby odwrócić ich pozycje, Syriusz wsypałby jego prochy do najbliższej

grządki i poszedł święcić jego pamięć do nieprzytomności, ponieważ ostatecznie życie było dla
żywych.

- Lubił pływać - powiedział głucho Harry. - Pływać łódką też, i łowić ryby. Niedaleko chaty był

staw.

- Więc ustalone - oznajmił Dumbledore. Uniósł dłoń, jakby zamierzał poklepać Harry'ego po

ramieniu. Ale w tym momencie Harry zacisnął ręce na kolanach i ręka Dumbledore'a opadła z

powrotem na oparcie. - Doskonale. Remusie, bez wątpienia chcecie się tym zająć we dwóch.

- Oczywiście - odparł Lupin, nieco urażony faktem, że Dumbledore nie zaproponował swojego

uczestnictwa. - Zaraz po tym spotkaniu, jeśli jesteś na siłach, Harry?

9

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Okej - zgodził się Harry, ale Dumbledore wtrącił:

- Właściwie, Remusie, muszę z tobą chwilę porozmawiać. O ile mogę opóźnić waszą misję?
- Och - powiedział Lupin. - W porządku. Harry, nie masz nic przeciwko?

- Czemu miałbym mieć coś przeciwko? - spytał Harry i wstał. Potem popatrzył na Dumbledore'a,

a jego spojrzenie było nie do odczytania. - Czy mogę odejść, sir?

- Możesz - odparł Dumbledore, spoglądając z troską. Obaj z Lupinem patrzyli, jak Harry,

trzymając plecy prosto, zmierza ku wyjściu. Stanął przy biurku Dumbledore'a i wziął urnę z

prochami Syriusza, nie pytając, czy może, po czym wyszedł. Dumbledore w żaden sposób go nie
powstrzymał.

Gdy drzwi zamknęły się za Harrym, Lupin odwrócił się do Dumbledore'a.
- Czego pan sobie ode mnie życzy?

- Chodzi właściwie o to - oznajmił Dumbledore, pochylając się do przodu i ściągając srebrne

brwi, co nadało jego twarzy jeszcze bardziej uroczysty wyraz. - O Harry'ego. Nieco się o niego

martwię.

- Naturalnie - powiedział Lupin, zbierając siły na to, co spodziewał się usłyszeć.

I usłyszał.
- Oczywiście, robię, co w mojej mocy - kontynuował Dumbledore. - Podjąłem pewne środki. Ale

potrzebuję też twojej pomocy.

- Oczywiście. Jakie środki?

Dumbledore popatrzył na niego bez wyrazu.
- Harry potrzebuje w swojej rozpaczy czegoś, na czym mógłby się skupić. Do czasu rozpoczęcia

roku szkolnego Severus zgodził się dawać mu prywatne lekcje obrony przed czarną magią.

Lupin gapił się na niego.

- Że... co? Harry? Severus?
- Obaj się zgodzili - powiedział Dumbledore. Zamknął oczy i pociągnął łyk herbaty. - Czasy się

zmieniają, Remusie. W rzeczy samej, zmieniają się bardzo szybko. Przyznaję, że nie jestem już w
stanie nadążać za wszystkim.

- Och. Cóż, rozumiem - stwierdził Lupin, wciąż oszołomiony. Nie potrafił sobie wyobrazić, co

mogło zmusić Harry'ego i Severusa Snape'a do współpracy w jakiejkolwiek zgodzie. Śmierć

Syriusza mogła być swego rodzaju katalizatorem, kryzysem, w przypadku Harry'ego - ale dlaczego
Severus miałby się zgodzić? Czyżby miał nadzieję, że uzyska jakiś wpływ na chłopaka w czasie, gdy

ten jest tak podatny? W tej kwestii boleśnie się zawiedzie. Harry Potter potrafił dbać o samego
siebie i był całkowicie niezależny.

- Jednak chciałbym także twojej pomocy, Remusie - powiedział Dumbledore. - Jak wiesz,

Severus potrafi być... powściągliwy. Ma skłonność zachowywać wszystko dla siebie. Zawsze tak

było.

- Ee... tak - zgodził się ostrożnie Lupin, zastanawiając, do czego zmierza ta rozmowa.

- W tym celu chcę cię poprosić, byś został w Hogwarcie. Przynajmniej na razie. Byś zapewnił

Harry'emu towarzystwo, byś zechciał być ramieniem, na którym może się wypłakać.

Lupin przypomniał sobie wyprostowane plecy chłopca, który właśnie wyszedł z gabinetu, i

stwierdził, że nie wyobraża go sobie wypłakującego się na jego ramieniu czy czyimkolwiek innym.

- To ma być mój zakres obowiązków? - spytał z niedowierzaniem. - Mogę przydać się w wielu

sprawach... a ty chcesz, bym został tutaj, na wypadek gdyby Harry miał ochotę porozmawiać? Na

jak długo?

Dumbledore uniósł brwi.

- Przyznaję, że spodziewałem się większego entuzjazmu z twojej strony - stwierdził. - Nie

wspominając o większym zrozumieniu. Nie wyobrażam sobie, by troska o umysłowe i emocjonalne

dobro Harry'ego Pottera nie była czymś przydatnym.

- Harry wie, że może do mnie przyjść, kiedykolwiek zechce - oznajmił Lupin. - Nie zechce

natomiast, bym kręcił się koło niego w ramach opiekuna.

- Nigdy nie miałem cię za człowieka, który unika odpowiedzialności, Remusie - powiedział

spokojnie Dumbledore.

Lupin sam starał się zachować spokój.

- Z całym szacunkiem, dyrektorze, nie jestem odpowiedzialny za Harry'ego. Nie jestem jego

ojcem ani... ani chrzestnym. Nie jestem też już jego nauczycielem. Jestem jego przyjacielem i jeśli

zechce, będę tam, gdzie będzie mnie potrzebował... ale nie mam zamiaru mu się narzucać. Jest
teraz młodym mężczyzną, nie dzieckiem. I co to wszystko ma wspólnego z "powściągliwością"

Severusa?

Oczy Dumbledore'a błysnęły.

- Jak powiedziałem, Remusie, niepokoję się o Harry'ego. A nie mogę mieć pewności, że Severus,

10

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

który w ciągu tego lata będzie miał z nim największy kontakt, zechce mówić mi o wszystkim, co

chciałbym wiedzieć w jego kwestii.

Lupin powoli podniósł się z krzesła.

- Niemniej jednak - powiedział cicho - szpiegowanie jest mocną stroną Severusa, dyrektorze. Nie

moją. Żegnam.

Dumbledore nigdy jeszcze nie wyglądał tak posępnie. Nie przy nim. Lupin zmusił się, by nie

zadrżeć, skinął krótko i opuścił gabinet bez pozwolenia.

Więc do czegoś takiego doszło. Ale postąpił słusznie. Nie mógł uwierzyć, że Dumbledore poprosił

go o... szpiegowanie chłopaka, donoszenie o jego działaniach? Na niebiosa, o co Dumbledore

podejrzewał Harry'ego? Z pewnością o nic, czego Dumbledore nie mógłby być świadomy. Udzielił
Harry'emu pozwolenia na naukę obrony przed czarną magią z Severusem Snape'em, na miłość

boską. Zawsze wiedział, co dzieje się w Hogwarcie.

Nie, to musiał być jakiś rodzaj testu. Który Lupin najwyraźniej oblał. Ale nie dbał o to. Musiał

radzić sobie w życiu z tyloma przeciwnościami, że wystarczyłoby na kilku ludzi. Musiał odprawić
pokutę za to, że nie powiedział Dumbledore'owi o animagicznych zdolnościach Huncwotów, że nie

ostrzegł go przed Syriuszem Blackiem, kiedy Harry był na trzecim roku. Ale już ją odprawił.
Prawda?

Nigdy nie zaprzestanie walki z Voldemortem. Ale miał w tej kwestii własne pomysły i żaden z

nich nie zakładał zagłaskania czy zdradzenia Harry'ego Pottera. Syriusz nigdy by tego nie chciał.

Lupin zastanowił się mgliście, czy także przez Syriusza Dumbledore usiłował zdobyć informacje o
Harrym. I czy Syriusz był równie oporny jak Lupin. Nigdy się nie dowie.

Tłumiąc nagłe ukłucie bólu, Lupin zszedł po schodach, u stóp których czekał na niego Harry z

urną oraz wciąż bez wyrazu na twarzy.

- Chcesz iść teraz nad jezioro? - spytał.
- Tak - powiedział Lupin. - Już czas.

- Taa - zgodził się Harry. - Na wszystko przychodzi czas, prawda?
Lupin ściągnął brwi, ale zanim zaczął zastanawiać się nad tą dziwną (i raczej nie

charakterystyczną) uwagą, Harry odwrócił się i skierował do korytarza, nie pozostawiając Lupinowi
innego wyboru, jak tylko pójść za nim. W ciszy wyszli ze szkoły i podążyli ku jezioru.

Popiół rozproszył się nad wodą, opadając z koniuszków palców Harry'ego niczym drobiny piasku.

Lupin patrzył, jak Harry je obserwuje.

- O czym myślisz? - spytał łagodnie.
- O niczym - odparł Harry, po czym dodał: - Miałem kiedyś taki sen, o popiołach w powietrzu.

Nie mogłem oddychać. Nieważne.

- Czasami sny czarodziejskie coś zwiastują - powiedział ostrożnie Lupin. - Zwłaszcza twoje.

- Czasami - zgodził się Harry i rozrzucił jeszcze trochę prochów, po czym podsunął urnę w stronę

Lupina. - Proszę. Weź trochę. Chciałby tego.

Lupin sięgnął do urny i zacisnął dłoń na jej miękkiej, puszystej i przesypującej się zawartości.

Zadrżał i powiedział sobie, że to nie jest Syriusz, że Syriusza już od dawna nie ma. To były tylko

prochy. Niemniej jednak wymamrotał pospiesznie ciche zaklęcie rozproszenia i patrzył, jak ulatują z
brzegu na wodę. Dzień był pogodny i tafla wody połyskiwała w słońcu.

Harry obrócił urnę nad dłonią. Ze środka wypadła garstka popiołu.
- To sobie zatrzymam - oznajmił. Spoglądał tęsknie, co było dużą odmianą na jego kamiennej

twarzy. - Chcesz trochę?

- Nie, dziękuję - powiedział Lupin, usiłując stłumić kolejne drżenie. Idea zdała mu się nieco

chorobliwa, ale jakie miał prawo, by oceniać smutek innych? Pamiętał, co Shackelbolt opowiedział
mu o Harrym i jego reakcji na śmierć Syriusza tamtej nocy: zszokowany, milczący, niemal bez

kontaktu z rzeczywistością. Chłopak musiał być w agonii, niezależnie jak dobrze to ukrywał.

Wezbrało w nim coś nienazwanego i złapał Harry'ego za ramię.

- Harry - wyrzucił wbrew sobie - chcesz, żebym tu został? W Hogwarcie? Z tobą?
Harry w ciszy opróżnił dłoń do małej sakiewki, którą miał przy pasku. Potem podniósł wzrok i

popatrzył na Lupina. Jego znów twarz była doskonale obojętna.

- Nie - odrzekł.

Ręka Lupina opadła. Potem, po chwili, kiwnął głową.
- Życzę ci wszystkiego dobrego, Harry - powiedział.

- Dzięki - odparł Harry.
Spoglądali na siebie przez moment - dwaj mężczyźni, jak pomyślał Lupin, już nie mężczyzna i

chłopiec - i wtedy błysk ruchu ponad ramieniem Harry'ego przykuł jego wzrok.

Po trawniku zmierzała ich kierunku odziana w czerń postać. Severus Snape. Lupin mrugnął ze

zdumieniem.

11

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Chyba spóźniłeś się na pierwszą lekcję - powiedział.

- Co? - Harry obrócił się i Lupin zobaczył, jak jego ramiona naprężają się. - ...Och.
Snape szedł szybko i po chwili stał dokładnie przed Harrym.

- Potter. Spóźniłeś się.
- Rozrzucaliśmy prochy Syriusza, Severusie - powiedział Lupin, siląc się na cierpliwość. - Z

pewnością nawet ty mógłbyś ofiarować Harry'emu trochę czasu na to.

- W porządku - stwierdził ku jego zdumieniu Harry. - Już i tak skończyliśmy. - Przycisnął urnę do

siebie, po czym znów spojrzał na Lupina. - Chcesz ją?

- Nie, dziękuję - odparł Lupin, wciąż patrząc na Severusa złowieszczo. - Zatrzymaj dla siebie.

- Nie masz przypadkiem czegoś do roboty gdzie indziej, Lupin? - spytał Severus najbardziej

jedwabistym głosem.

- Tak się składa, że mam - odrzekł Lupin. - Właśnie miałem się pożegnać z Harrym.
- Gdzie będziesz? - spytał Harry.

- Och, tu i tam - rzucił Lupin, uznając, że niemądrze byłoby wyjawiać więcej w obecności

Snape'a. Może i będzie z jakiejkolwiek przyczyny milczał na temat Harry'ego, ale nie będzie miał

takich skrupułów przed donoszeniem Dumbledore'owi na temat Lupina. - Będziemy w kontakcie.
Jeśli będziesz czegoś potrzebował, Harry... czegokolwiek... po prostu poproś. Rozumiesz?

- Tak - powiedział Harry. - Tak, dzięki.
Lupin wyciągnął rękę i Harry uścisnął ją. Jego uścisk był pewny i mocny, a dłoń zimna.

- Do zobaczenia więc.
- Do widzenia, Remusie - odrzekł cicho Harry.

- Pomyślnych księżyców, Lupin - wymamrotał Severus, a kiedy Lupin odwrócił się, by odejść,

wydawało mu się, że dostrzegł błysk satysfakcji w tych ciemnych oczach. Ale nie miało to

znaczenia. Harry umie zadbać o siebie. Musi. Lupin nie mógł zrobić nic więcej.

Lupin nabrał głęboko powietrza i w milczeniu pożegnał Severusa, Harry'ego, Dumbledore'a,

Hogwart - Syriusza - i wyruszył na wojnę.

* * *

Nie mógł uwierzyć, że poszło tak gładko. Że Lupin odszedł bez walki, nawet bez okazania

jakiejkolwiek troski o Harry'ego. Snape usiłował pogodzić tę nową wiedzę ze swoimi wspomnieniami

o Lupinie i nie mógł, nie do końca; ale z drugiej strony, być może nigdy nie wiedział, jakim
naprawdę człowiekiem był Lupin. Czy w każdym razie wilkołakiem. To nie miało znaczenia. Odszedł.

- O czym rozmawialiście? - rozpoczął Snape wieczorem, kiedy już skończyli lekcję. - Kiedy was

znalazłem?

- O niczym - odparł Harry, wzruszając ramionami. - Spytał, czy chcę, by został.

Odpowiedziałem, że nie. - I nie powiedział nic więcej na ten temat. Wkrótce Snape przestał się

przejmować, ponieważ miał bardziej interesujące sprawy do przemyślenia i zamartwiania się.

Snape zawsze wiedział, że Harry Potter mógłby być wybitnie pojętnym uczniem, gdyby tylko się

do tego przyłożył. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak pojętnym. Nawet zainteresowanie, jakie
Harry zdradzał na lekcjach eliksirów, nie przygotowało go na kompletne skupienie młodego

człowieka, doskonałą koncentrację i nieugiętą siłę jego woli, gdy przyszło do obrony przed czarną
magią.

Zaczął od przesadnych pochwał pod jej adresem, tamtego popołudnia po pogrzebie Blacka,

ciekawy, czy Harry zmieni zdanie, czy ucieknie, odpychany przez to, co Snape pragnął mu

oferować. Lepiej dowiedzieć się teraz niż później. Snape oczekiwał przynajmniej niechęci ze strony
Harry'ego: wstrętu przed tym, co Snape kochał, gryfońskiego odrzucenia wszystkiego, czego nie

rozumieli. Ku jego przyjemnemu zdziwieniu, Harry słuchał jego wstępnej przemowy o
niebezpieczeństwach (i pięknie) czarnej magii z wytężoną uwagą, która wydawała się bardziej

szczera, niż gdyby Harry miał jedynie ochotę uszczęśliwić Snape'a.

- Jak wielogłowa Hydra - powiedział Harry, powtarzając słowa Snape'a z niemal rozmarzonym

wyrazem twarzy. Wyszczerzył się. - Albo Meduza. Z różnymi wężami na głowie.

- To również odpowiednia analogia - zgodził się Snape. - Jedna osoba, ale dysponująca

rozmaitymi mocami.

Harry pokiwał głową.

- Od czego zaczniemy?
- Od teorii - powiedział Snape, oczekując otwartego buntu. Gdyby pozwolono mu nauczać całą

klasę, zacząłby od prezentacji, by przestraszyć uczniów i dać im do zrozumienia, czym się zajmują
- a gdyby przy okazji udało mu się zrobić na nich wrażenie i zainteresować, to by był miły skutek

uboczny. Harry jednak widział na własne oczy, co najgorszego można uczynić za pomocą czarnej
magii, i żadna demonstracja, której mógł udzielić Snape, nie zrobiłaby na nim wrażenia, za to

prawdopodobnie posłałaby Snape'a prosto do Azkabanu. Lepiej odesłać Harry'ego do książek,

12

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

nawet jeśli nigdy tego nie doceniał.

Snape przeżył szok, kiedy Harry jedynie pokiwał głową na znak zgody i z własnej woli zabrał się

do lektury. Przyswajał wiedzę ze zdumiewającą prędkością - zupełnie jakby nie było to jego

pierwsze z nią zetknięcie. Ale ten konkretny tekst pochodził z Działu Ksiąg Zakazanych i Snape
wiedział, że żaden nauczyciel, nawet Dumbledore, nie pozwoliłby, by dostał się on w ręce ucznia

bez poważnego powodu. Jak ten. A Harry mógł być mistrzem w łamaniu wszelkich reguł, ale Snape
bardzo mocno wątpił, by sam z siebie szukał tej książki.

Nie wierzył własnym oczom, widząc, jak Harry podczas czytania robi notatki - bez żadnej

zachęty - i nie wierzył także własnym uszom, gdy na koniec Harry zadał mu kilka wybitnie

inteligentnych pytań. Cztery godziny minęły jak z bicza strzelił, kiedy zarządził koniec lekcji,
zupełnie nie zauważając upływu czasu. Harry sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale także

zadowolonego z nauki. Snape zdał sobie sprawę, po raz pierwszy w całym życiu, że sprawia mu
przyjemność praca nauczycielska.

Następne kilka lekcji wyglądało mniej więcej podobnie, a im więcej pracowali razem, w końcu

łącząc teorię z praktyką, tym bardziej Snape rozumiał, że Harry miał znacznie większy talent do

obrony przed czarną magią niż do eliksirów. Snape demonstrował, Harry powtarzał, a czasem
nawet się pojedynkowali. Czasami Harry nawet wygrywał pojedynki, co Snape'a częściowo

satysfakcjonowało, częściowo niepokoiło.

Ale podkreślało to jedynie, że Harry uczył się, mając Snape'a za instruktora. Jeszcze jeden

dowód, że Snape powinien nauczać tego przedmiotu przez cały czas - gdyby nie ta banda
niekompetentnych idiotów udających profesorów, mógłby stworzyć z Pottera coś, czego do tej pory

nie widziano w świecie czarodziejskim. Być może czarodzieja jeszcze potężniejszego niż sam
Voldemort.

Teraz mógł tylko starać się nadrobić stracony czas. Harry bardziej niż chciał robić wszystko, o co

go poproszono - i więcej. Pod koniec każdej lekcji Snape był wykończony, ale Harry wydawał się

mieć niewyczerpane zasoby energii. On się nie uczył; on pochłaniał wiedzę. Gdzie był do diabła cały
ten zapał, cała ta pasja, przez te wszystkie lata? Dlaczego marnował ją na quidditcha?

Cóż, z pewnością nie marnował jej więcej na seks, stwierdził Snape cokolwiek gorzko jakiś

tydzień po pogrzebie Blacka, podczas kolacji w Wielkiej Sali, w której towarzyszyły mu tylko

Sinistra i Vector. Nie odzywali się do siebie, co najzupełniej mu odpowiadało. McGonagall i Delacour
wróciły do Francji, by wykorzystać resztę wakacji, a tylko niebiosa wiedziały, gdzie podziewali się

Hagrid i Flitwick. Jeśli chodzi o Trelawney, Snape nie mógłby się interesować mniej, zaś
Dumbledore...

Dumbledore zachowywał się ostatnio dziwnie. Konkretnie odkąd Lupin wyjechał tydzień temu.

Snape nie mógł powiedzieć, co dokładnie się zmieniło - dyrektor miał skłonność zachowywać

wszystko dla siebie, nawet gdy wszystko szło dobrze - ale coś było nie tak. Odkąd dowiedział się w
czerwcu, że on i Harry zostaną rozdzieleni na czas wakacji, jego gniew na Dumbledore'a płonął

małym, ale bezustannym ogniem. Nie można mu było ufać. Ale jak długo pozostawiał Snape'a i
Harry'ego w spokoju... cóż, nie mogli na razie prosić o nic więcej. To było i tak więcej, niż Snape

oczekiwał. I dlatego nie ufał.

Harry'ego nie było na kolacji. Wytłumaczył się chęcią przejrzenia notatek z ostatniej lekcji i że

przyniesie sobie coś z kuchni. Nie ulegało wątpliwości, że ten okropny skrzat domowy, jakkolwiek-
się-nazywał, który nie widział świata poza Harrym, obsłuży go z największą przyjemnością. Snape

odsunął ukłucie niepokoju. Tego rodzaju czułostki były dobre dla Dumbledore'a i Molly Weasley, i
na-szczęscie-martwego Syriusza Blacka. Harry umiał się nakarmić, na Merlina.

Właśnie wtedy odgłos sowich skrzydeł wyrwał go z tych ponurych myśli. Do sali wleciały trzy

sowy, złożyły swój ładunek na stole nauczycielskim i odleciały. Egzemplarz Proroka Wieczornego

leżał na miejscu, które zwykle zajmowała Minerwa. Dziwne - przecież anulowała prenumeratę na
czas wakacji. Bez wątpienia pomyłka urzędnicza w biurze. Nauczony wykorzystywać okazję, Snape

sięgnął i zabrał gazetę.

Zamarł, gdy jego oczy uchwyciły mały nagłówek u dołu strony. A potem wstał i wyszedł,

pozostawiwszy Wielką Salę i niedokończony posiłek, trzymając gazetę w zaciśniętej dłoni i kierując
się do biblioteki. Harry siedział przy jednym z pulpitów na tyłach, ze ściągniętymi brwiami

przeglądając notatki i robiąc kolejne uwagi na marginesach pergaminu. Jego wargi poruszały się
bezdźwięcznie podczas lektury.

- Wciąż wprawiasz się w czytaniu? - spytał Snape.
Harry podniósł wzrok i obdarzył go krzywym, zmęczonym uśmiechem.

- Och, znasz mnie. Wybujałe ambicje i tak dalej.
Snape podstawił mu gazetę pod nos.

- Popatrz - powiedział, usiłując powstrzymać tę dziwną mieszankę podniecenia i obawy, jaką

13

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

czuł, albo przynajmniej próbując nie dopuścić jej do swego głosu. - Bardziej na dole. - Nie był

pewien, co pchnęło go do pośpiechu, by podzielić się wiadomością z Harrym, zamiast poczekać na
późniejszą chwilę czy nawet poczekać, aż Harry oznajmi to jemu. Zakładając, że w ogóle czytał

gazety, czego, jak uświadomił sobie Snape, raczej nie robił.

Harry wziął gazetę, marszcząc czoło, i popatrzył na dół strony. Wtedy jego brwi uniosły się.

- Hoho - powiedział. - Co się stało?
- Nie wiem - przyznał Snape. - Jeszcze nie czytałem.

- Chodź więc tutaj - zaproponował Harry i wstał z krzesła, po czym usiadł na szerokim parapecie.

Poklepał wolne miejsce koło siebie. - Przeczytamy razem. Czy może powinienem ci przeczytać? -

dodał z nutą wyzywania w głosie.

- Nie mam całego dnia, Potter - orzekł Snape, ale rozejrzał się wokół, by upewnić się, że nikt ich

nie obserwuje. Biblioteka była zupełnie pusta, nie było nawet pani Pince. Poza tym zawsze mógł
powiedzieć, że to część prywatnych zajęć Harry'ego. Uznając, że jest bezpiecznie, usiadł obok

Harry'ego i wspólnie zabrali się do artykułu.

Kat ministerstwa znaleziony martwy w tajemniczych okolicznościach
Wczoraj, późnym wieczorem, Walden Macnair, kat Komisji Niebezpiecznych Stworzeń przy

Ministerstwie Magii, znaleziony został martwy w swoim domu w Yorkshire. Leżał na biurku, jakby
po prostu zasnął, ale makabryczny szczegół dodaje tajemnicy do tego przypadku pozornie

naturalnej śmierci.

"Nie miał kciuków" łkała roztrzęsiona gospodyni, Winifreda Perkins. [Tu następowało zdjęcie

starszej kobiety w czepku na kręconych włosach, która niepocieszona płakała w chusteczkę.]
"Nigdy nie widziałam czegoś takiego, nie widziałam. I ani plamki krwi. Po prostu nie miał kciuków.

Wiem z całą pewnością, że podczas kolacji miał je jeszcze, bo kroił krokiet jak ekspert i w ogóle.
Widzę takie szczegóły, zawsze widziałam. Kto mógłby chcieć obciąć kciuki miłego pana Macnaira i

po co, tak pytam. Był prawdziwym dżentelmenem, taki był."

Ministerstwo Magii odmówiło komentarza, ale ponieważ pan Macnair nie miał rodziny, będzie

szczęśliwym spadkobiercą jego przebogatej kolekcji wypchanych i oprawionych niebezpiecznych
bestii. Według pogłosek zbiór zawiera czaszkę nundu, ale ten fakt nie został jeszcze potwierdzony.

Jedna rzecz jest pewna: Walden Macnair był tajemnicą, do ostatniej chwili i sposobu śmierci.

- To ciekawe - powiedział Harry. Popatrzył na Snape'a i ściszył głos. - Cóż, on był śmierciożercą.
Oczy Snape'a rozszerzyły się.

- Naprawdę?
- Och, zamknij się - wymamrotał Harry, a jego policzki zaróżowiły się, gdy znów popatrzył na

gazetę. - Miał zabić Hardodzioba, wiesz. Hipogryfa Hagrida. W tamtą noc, gdy Syriusz... - Zamilkł.
Snape usiłował powstrzymać gniew, który zawsze dusił go na wspomnienie tamtej okropnej nocy.

Ostatecznie Black już nie żył. To nie powinno już mieć znaczenia. Ale miało.

- Macnair był sadystycznym bydlakiem - stwierdził, odchrząkując i próbując odwrócić bieg myśli.

- Nie dbał o politykę czy ideologię. Po prostu lubił zadawać ból. Czarny Pan miał w nim najbardziej
przydatnego do pewnych zadań sługę.

- Mogę sobie wyobrazić - powiedział ponuro Harry. - Cóż, dostał, na co zasługiwał.
- Tak?

- A nie? - Harry zwinął gazetę, nie patrząc na Snape'a. - Pracował dla Voldemorta, ale mu się

upiekło. Dostał robotę w ministerstwie. Był równie zły jak Malfoyowie. A ty tkwisz tutaj po

wszystkim, co zrobiłeś. - Przed Harrym jeden tylko Dumbledore kiedykolwiek stanął w obronie
Snape'a. Wspomnienie Blacka straciło swoje żądło, przynajmniej trochę, nawet jeśli poglądy

Harry'ego na życie i sprawiedliwość żałośnie przypominały zasady manicheizmu. - Dostał nauczkę -
kontynuował Harry, zeskakując z parapetu i spoglądając ponuro na regał naprzeciw. - Tak mi się

wydaje. Idziemy do ciebie?

Nagła zmiana tematu zaskoczyła Snape'a.

- Po co?
- Och, nie wiem - odparł Harry, po czym popatrzył na niego, lekko się uśmiechając. Żołądek

Snape'a podskoczył. Znał ten uśmiech, choć nie widział go już od zbyt dawna: przebiegły i pełen
nadziei jednocześnie. - Może nabrałem ochoty na świętowanie. Dużo czasu minęło, prawda? Znaczy

się... - nagle popatrzył z ujmującym wahaniem. - Jeśli chcesz.

Snape z ledwością powstrzymał się od złapania chłopaka za ramię i fizycznego wypchnięcia go z

biblioteki. Albo pchnięcia na najbliższy regał.

- Myślę, że mógłbym się zainteresować - wycedził. - Jeśli będzie to warte mojego czasu.

- Zostaw to mnie - oznajmił Harry z kokieteryjnym w zamierzeniu uśmiechem. Nie odniósł

14

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

skutku, ale Snape nie zwracał uwagi. - Idziemy?

Gdy przemierzali korytarze - Snape starał się wyglądać na odpowiednio zirytowanego, na

wypadek gdyby się na kogoś natknęli - Harry wymruczał:

- Och... jest coś, co ci powinienem powiedzieć.
To rzadko zwiastowało cokolwiek dobrego. Snape stężał.

- Co?
- Kiedy poszedłeś na kolację i zanim ja poszedłem do biblioteki... wysłałem sowę do George'a.

George'a Weasleya - dodał Harry, jakby myślał, że Snape mógł zapomnieć, kim jest "George". -
Powiedziałem mu, że układ jest skończony. Chyba więc zerwaliśmy.

Snape popatrzył na niego, gdy schodzili do lochów.
- Dlaczego to zrobiłeś?

- Cóż - powiedział Harry i westchnął. - Ron wspomniał o nim kilka dni temu. I zdałem sobie

sprawę, że zupełnie o nim zapomniałem. Mam teraz zbyt wiele spraw na głowie. Nie chcę jeszcze

tej jednej.

- Rozumiem - stwierdził Severus, gdy przeszli przez klasę i doszli do jego gabinetu. Rozejrzał

się, ale nikogo nie było w pobliżu. Oczywiście, o tej porze roku jedynie on i Krwawy Baron mogli
wizytować lochy. Wolność i prywatność upajały, teraz nawet bardziej, kiedy mógł je wykorzystać do

czegoś zabronionego. - Zrywać związek przez sowę? Masz klasę, Potter.

- Ja... myślałem, że będziesz się cieszył - powiedział Harry, gdy Snape wymruczał hasło i wpuścił

go do środka. - Znaczy się, nigdy nie lubiłeś...

Snape uciszył go, przyciskając do drzwi w momencie, gdy się zamknęły, i całując go. Przez

ostatnie dni nawet się nie całowali. Sprawy osiągnęły etap, w którym Snape rozważał całowanie
Harry'ego na dzień dobry albo na dobranoc, po to tylko, by nie wyjść z wprawy, ale nie był w stanie

zmusić się do czegoś tak śmiesznego. Podobne rytuały, czułe i puste, nie pasowały żadnemu z nich.
Im pasowało to, tylko to: przyciśnięcie do drzwi i przylgnięcie do siebie, podczas gdy pocałunek

trwał i trwał. Wszystko, co było poza tym pokojem i poza tą chwilą - śmierć Macnaira nie była już
intrygująca i ciekawa, zachowanie Dumbledore'a nie było już zmartwieniem; odejście Lupina,

zaskakujące i pożądane, jedynie dodawało smaku temu, co robili.

Oraz oczywiście świadomość, że to jedna osoba mniej, która mogłaby ich złapać. Powstrzymać.

Jesteś mój.

Było szybciej, niż Snape by chciał, ale pewnie tylko tego należało oczekiwać po zbyt długiej

wstrzemięźliwości. Dłonie mieli nawzajem w swoich spodniach i przynajmniej Harry doszedł
pierwszy, wyrzucając biodra i dysząc w usta Snape'a, niemal miażdżąc nadgarstek Snape'a między

ich ciałami. Jeśli o niego chodziło, Snape był raczej dumny, że udało mu się dociągnąć Harry'ego do
łóżka, zanim sam doszedł pod tą ciepłą, mocną dłonią. Upadli razem, trzęsąc się i z lepkimi

palcami.

- Musimy to znów zrobić - powiedział Harry, patrząc w sufit i łapiąc powietrze.

- Daj mi chwilę - burknął Snape, ale sama sugestia go uradowała.
- Brakowało mi tego - przyznał Harry.

Snape oparł się na łokciu i spojrzał na zarumienioną twarz Harry'ego. Harry odwzajemnił

spojrzenie przez lekko zaparowane okulary.

- Miałeś inne sprawy na głowie - powiedział Snape niepewny, czy chce tą drogą podążać, lecz

wiedząc, że musi tak czy inaczej.

- Tak przypuszczam - odparł Harry. Jego twarzy nie dało się odczytać.
Była jeszcze inna rzecz.

- Wszystko w porządku? - spytał Snape, zastanawiając się, czy to wystarczy.
- Och, tak - powiedział Harry, ale coś w jego głosie - może odrobina niepewności - przykuła

uwagę Snape'a.

- Co jest? - spytał, starając mówić cicho i spokojnie, by Harry zrozumiał, że nie będzie tolerować

żadnej szlachetnej gryfońskiej małomówności.

- Co? Och. Nic. Po prostu myślę o tym wszystkim. Nie mogę przestać myśleć. - Rzucił Snape'owi

złowrogie spojrzenie. - No dalej, pożartuj sobie.

- Właśnie pozbawiłeś mnie całej radości - powiedział lekko Snape, ale jego troska wcale się nie

zmniejszyła. Zdecydowanie nieprzyjemnie było leżeć na łóżku ze swoim kochankiem, niemal
zupełnie w ubraniach i z lepkimi dłońmi, rozmawiając na poważne tematy, zamiast rozebrać się i

wskoczyć pod przykrycie. Machnął dłonią nad ich rękami i przynajmniej bałagan zniknął. Harry
usiadł na materacu i skrzyżował nogi. - Buty, Potter. Ściągaj.

Harry wymamrotał coś, ale nie wydawał się prawdziwie poirytowany, gdy zdejmował adidasy.
- Semestr zaczyna się za trzy tygodnie - powiedział Snape, niepewny, skąd mu się to wzięło.

- Taa - zgodził się Harry. - Mamy wcześniej dużo do zrobienia. Znaczy się, jeśli chcemy zdążyć.

15

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Zdążyć z czym? - spytał Snape bez wyrazu.

Harry popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Z lekcjami obrony. Jeszcze tyle zostało. A podczas roku szkolnego nie będziemy mieli czasu. -

Wyszczerzył się. - Wiesz, nie jesteś takim złym nauczycielem.

- A ty nie jesteś takim tępym osłem - powiedział Snape, uznawszy, że takie pochlebstwo nie

wyrządzi krzywdy. - Gdzie ukrywałeś mózg?

- W spodniach oczywiście - odpowiedział Harry natychmiast i przewrócił Snape'a na łóżko,

szczerząc się do niego łobuzersko przez chwilę. - Jestem gotów na kolejną rundę.

- Nie mów. - Sprawa mogła zaczekać. Snape wsunął ręce pod koszulę Harry'ego, przyciskając

dłonie do płaskiego brzucha i przesuwając w górę, aż jego opuszki wyczuły małe, napięte sutki.
Oddech Harry'ego przyspieszył, a potem zaczął się urywać, kiedy Snape zaczął je lekko szczypać.

- Teraz ja chcę tego - wyszeptał Snape - czego mi brakowało.
I dostał, na długi i rozkosznie wyczerpujący czas. Dużo później, kiedy nagi i spocony Harry

zwinął się chętnie przy jego boku, Snape przelotnie pożałował, że nie dokończył kolacji. Był teraz
wściekle głodny. Ale gdyby nie poszedł do Harry'ego z gazetą, pewnie by nie... cóż, gazeta obudziła

nowy apetyt. Wart większego zachodu. Harry potarł głową o jego szyję, uśmiechając się sennie.

Tak. Wart wszystkiego. Być może wart jedynej istotnej rzeczy. Każdej ceny.

- Nie chcę, żeby szkoła się zaczęła - wymruczał Harry. - Chcę, by było jak teraz. Lubię lekcję,

lubię być tutaj z tobą i nie musieć się przekradać, jak planowaliśmy wcześniej. Chciałbym tylko...

- Czego?
- Żeby wszystko potoczyło się inaczej - odparł Harry niemal szeptem. - Żeby Syriusz... - urwał.

I Snape miał chwilę, by dojść do wniosku, po raz kolejny, że to prawdopodobnie nie jest cena za

Harry'ego. Zacisnął zęby i usiłował wymyślić coś, co nie byłoby zupełnie niestosowne. Ale zanim

zdążył, Harry powiedział nagle:

- Na początku myślałem, że to moja wina, to, co się stało Syriuszowi. Ale tak nie jest. Nie jest.

- Oczywiście, że nie jest - warknął Snape, patrząc na niego groźnie. - Skończ te bzdury.
- Jakie bzdury? Powiedziałem, że to nie moja wina! - Harry oparł się na łokciu i odwzajemnił

spojrzenie.

- Słyszałem. Ale za mocno protestujesz, by brzmiało przekonująco. - Snape zmarszczył czoło. -

Żal to jedna sprawa, Potter. - Nie żeby widział u chłopaka zbyt wiele tego, co "normalnie" uważa
się za żal. Zupełnie jakby Harry cały swój smutek i gniew włożył w lekcje... i tak prawdopodobnie

było. - Użalanie się to zupełnie inna. Nic nie zmieni.

- Wiesz z doświadczenia, tak?

Gdyby Snape dopiero co nie opuścił swego mózgu po raz drugi tego samego wieczoru, byłby

znacznie bardziej wściekły. A tak tylko powiedział:

- Może w sumie dobrze, że szkoła niedługo się zacznie. Twoi głupawi przyjaciele bez wątpienia

zaofiarują Ci nieustanną troskę i wsparcie. - Uśmiechnął się drwiąco.

- Tak pewnie będzie - powiedział Harry. Przestał wyglądać na wściekłego i zaczął na

przygnębionego. - Wiem, że chcą dobrze. Ale nie będę miał chwili spokoju.

- Ilu chwil spokoju potrzebujesz? - spytał Snape, żałując, że jest zbyt senny, by prowadzić tę

dyskusję porządnie. W tym momencie pragnął tylko dobrze przespać noc, na co w pełni zasługiwał.

- Masz tę przeklętą pelerynę. Wyśliźniesz się, kiedykolwiek tylko zapragniesz. Nie myśl, że tego nie
wiem.

Harry spojrzał spode łba.
- Nawet jeśli to co? - spytał wyzywająco. - Co jest złego w tym, że pragnę..

Snape ziewnął.
- Twoje oburzenie nie jest ani uzasadnione, ani interesujące. Po prostu uważam, że nie jest

niczym dobrym oddawać się rozmyślaniom i żalowi samotnie. Nie mówiąc o tym, że jakiekolwiek
samotne wypady, zwłaszcza po zmroku, nie są dobrym pomysłem. - Nie musiał przypominać sobie

spektakularnego upadku Harry'ego na boisko quidditcha, który został ocalony tylko przez zaklęcie
Snape'a na miotle, by wiedzieć, że Harry Potter nie był bezpieczny w Hogwarcie. - I tyle mam do

powiedzenia w tej sprawie. Idź spać.

Harry położył się przy nim, pozwolił, by Snape otoczył jego barki ramieniem, i przez chwilę był

cicho. W ostatnim czasie sypiał lepiej, dość, by Snape przestał się o niego martwić. Potem odezwał
się, a jego głos był cichy i wcale nie senny:

- Wiesz, nie jestem sam. Nigdy. Nie... niezupełnie.
Och Panie, tylko nie stek gryfońskich bzdur o rodzinie czy przyjaciołach.

- Jeśli zamierzasz się rozkleić - wymamrotał Snape - poczekaj, aż zasnę.
- Nie - powiedział Harry, z wystarczającym wahaniem w głosie, by Snape rozwarł ciekawie jedno

oko. - Mówię serio. To się zaczęło... cóż, jakiś czas temu, ja... miałem sen, w którym... - Przerwał

16

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

ze skrzywieniem. - Auć. No... Chcę ci tylko powiedzieć, tej nocy, kiedy Syriusz zginął... - Nagle

przyłożył dłoń do czoła i jęknął z bólu. - Auć.

Snape usiadł, zupełnie się rozbudzając.

- Blizna? - spytał ponaglająco. - Czarny Pan? Wstawaj. Pójdziemy lepiej do Dumbledore'a.
Harry opuścił dłoń i obdarzył Snape'a zmęczonym uśmiechem.

- Nie, to nie blizna - powiedział. - To nie to. Przysięgam.
Snape pozwolił sobie jedynie na odrobinę rozluźnienia.

- Więc co? - Lepiej żeby to nie był kolejny epizod w stylu tego, przez który przeszli w Świńskim

Łbie. Nigdy go nie wyjaśnili w satysfakcjonujący sposób i jeśli to miało być coś podobnego,

zaciągnąć Harry'ego prosto do...

- Po prostu boli mnie głowa - stwierdził Harry z zupełnym spokojem i opanowaniem. - W końcu

nie zjadłem nawet kolacji i prawie się wykończyłem podczas dzisiejszych lekcji z tobą.

Snape patrzył na niego zmrużonymi oczami, ale nie widział nic niepokojącego. Na pewno oczy

Harry'ego nie świeciły tamtym dziwnym światłem, jego głos też nie był monotonny, wywołujący
gęsią skórkę na całym ciele Snape'a - jedyne wyraźne wrażenie z tamtych chwil.

- W porządku - powiedział. - Co chciałeś mi powiedzieć?
- Co? Och, nic takiego - odparł Harry, kładąc się z powrotem na materacu i ziewając potężnie. -

O takim głupim śnie, który kiedyś miałem. Masz rację. To... rozklejanie się. Nic poza tym. -
Zamknął oczy i wyszczerzył się. - Pewnie coś w związku z tobą przywołało ten romantyzm.

Snape niemal się uspokoił - Harry wydawał się zupełnie w porządku - ale nie do końca.
- Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? - spytał z naciskiem.

- Tak, pomijając fakt, że ktoś nie daje mi spać.
- Głupek - powiedział Snape, ale wyciągnął się obok niego. W ciągu kilku chwil Harry spał,

cmokając i tak dalej. Ale uprzednie wyczerpanie Severusa znikło i minęło jakieś pół godziny, zanim
sam zasnął, uspokojony równym oddechem swojego kochanka i gładkim, spokojnym wyrazem

twarzy.

***

Severus stał przed drzwiami, które wyglądały, jakby za nimi znajdowała się jedna z sal

lekcyjnych Hogwartu. Słyszał dobiegające spoza nich ciche głosy. Wiedział, że nie powinien tam

wchodzić; jednocześnie wiedział, że musi. Bał się. Bał się przeraźliwie. Ale nie mógł się
powstrzymać i pchnął drzwi.

Scena wewnątrz klasy nie była taka straszna. Nic, co się tam znajdowało, nie powinno

wywoływać tak wielkiego przerażenia. W pierwszej ławce siedział Harry Potter - ale było to bardzo

młody Harry Potter, młodszy nawet niż ten z pierwszego roku. Miał może dziewięć, z pewnością nie
więcej niż dziesięć lat, a ubrany był w coś, co wyglądało jak stare ubrania po kuzynie.

Uważnie słuchał trzech kobiet, które stały na przedzie klasy, jedna obok drugiej, każda z

ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Ich twarze różniły się, ale wszystkie miały na sobie

identyczne spódnice do kolan, śnieżnobiałe bluzki, a włosy upięte w ciasne koki. Ta we środku
miała zatknięty za uchem ołówek.

- Dzień dobry - powiedział Severus, choć nie zamierzał się odzywać.
Harry obrócił się zdumiony, a potem uśmiechnął.

- Cześć, Severusie - zawołał wysokim i cienkim głosem. - Popatrz, kto jest! Panna Abelard, pani

Whitley i pani Spencer, moje trzy nauczycielki z podstawówki. Kiedy byłem mugolem.

- Nigdy nie byłeś mugolem - Severus czuł się zobowiązany zauważyć. - Nawet kiedy z nimi żyłeś,

nie byłeś naprawdę...

- Nauczanie zechciej zostawić nam - ostro powiedziała kobieta po lewej.
- Właśnie - dodała ta po prawej. - Uczymy go tutaj ważnych rzeczy, nie chcemy, byś mówił

nieistotne bzdury.

- Czego go uczycie, co jest takie ważne? - zażądał odpowiedzi Severus.

- Powiedz mu, Harry - poleciła kobieta we środku, ta z siwymi włosami.
Harry uniósł małą dłoń i zaczął wyliczać na palcach.

- Cóż, uczyliśmy się, jak policzyć żyłki w liściu na drzewie. To była matematyka. Potem

uczyliśmy się, jak iść ścieżkami światła księżyca w nowiu, co według mnie było super, bo w ten

sposób można dostać się do ludzkich snów - no, pewnie jest na to więcej sposobów, ale ten jest
najfajniejszy - i to była geografia. Teraz przerabiamy przyrodę, choć nie wiem, po co się tego uczę.

Pewnie możesz zostać i też się dowiedzieć. Może? - dodał, zwracając się do trzech nauczycielek.

- Jeśli będzie siedział i nie hałasował - zezwoliła ta we środku i nagle Severus znalazł się na

samym końcu ławki, trzy miejsca od Harry'ego.

- Dzisiaj, Harry - zaczęła kobieta po lewej - nauczymy cię w ramach przyrody, jakie są trzy

najbardziej przerażające dźwięki świata. To jest nadzwyczaj przydatna wiedza i ufamy, że

17

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

podziękujesz nam za nią.

- Dziękuję, panno Abelard - powiedział Harry pokornym i pełnym szacunku tonem, którego z

pewnością nigdy nie użył w stosunku do Severusa i prawdopodobnie do żadnego innego nauczyciela

Hogwartu, z wyjątkiem może Dumbledore'a.

Panna Abelard pokiwała głową z zadowoleniem. Wówczas odezwała się kobieta po prawej:

- Ja zacznę. Na początek powinieneś wiedzieć, że najbardziej przerażających dźwięków świata

ludzie nie słyszą i nie mogą w rzeczy samej usłyszeć.

- Co? - spytał Snape, zanim zdążył się powstrzymać. Trzy kobiety jednocześnie zmierzyły go

złowrogim spojrzeniem.

- Severusie - rzucił Harry tonem, który ostrzegł Severusa, że jest mu wstyd.
- Kontynuując - powiedziała kobieta lodowato, kiedy ponownie zwróciły się do Harry'ego -

trzecim w kolejności najbardziej przerażającym dźwiękiem świata jest odgłos, jaki wydają Oni,
kiedy się za tobą skradają, a ty tego nie słyszysz i nie wiesz o tym, aż jest zdecydowanie za późno.

- Kim są Oni? - spytał Harry, wyglądając na zaniepokojonego i przygryzając dolną wargę.
- Kimkolwiek. Kiedykolwiek. Czasami Oni to my. - Wskazała na siebie i obie towarzyszki. - Ale

nie dzisiaj i nie tutaj. Trzymamy Ich z dala od ciebie. Wszystkich, czymkolwiek są.

- Jest Ich nieskończona ilość - wtrąciła panna Abelard, a kiedy kobieta po prawej zmierzyła ją

groźnym wzrokiem, powiedziała uprzejmie: - Przepraszam, Spencer. Kontynuuj, proszę.

- Już skończyłam - oznajmiła pani Spencer, patrząc ponad koniuszkiem nosa na pannę Abelard,

która wydawała się lekko speszona.

Kobieta we środku, która przez eliminację musiała być panią Whitley, powiedziała:

- Drugim najbardziej przerażającym dźwiękiem świata jest odgłos, jaki wydaje wiatr przelatujący

przez gałęzie śliwy na jednym ze szczytów gór Kunlun, gdzie człowiek nigdy nie postawił stopy i

gdzie nie przeżyje żadne zwierzę z uwagi na ten przerażający hałas.

- Och - powiedział Harry. - A co z głuchymi zwierzętami?

- Idąc dalej - kontynuowała panna Abelard, przejmując głos - najbardziej przerażającym

dźwiękiem świata - jesteś gotów? - jest odgłos mugolskiego telefonu, który dzwoni w zupełnie

pustym domu. Mam na myśli oczywiście dom, w którym nie mieszkają ani ludzie, ani zwierzęta, ani
nawet insekty, a nikt nie zbliża się do drzwi ani okien. Telefon dzwoni w zupełnej izolacji.

- Przecież to bez sensu - oznajmił Severus, marszcząc brwi. Kobiety ponownie zmierzyły go

groźnie, a Harry się skrzywił. - Przepraszam panią, ale opowiadacie kompletne bzdury. Nie mogą

być przerażającymi dźwiękami, skoro nie ma nikogo, kogo mogłyby przerazić. - Wciąż rzucały mu
gniewne spojrzenia, a Severus wiedział, że musi to wyjaśnić, ponieważ nie chciał, by edukację

Harry'ego zakłócały takie nieprawdziwe informacje. - Słyszałyście kiedyś koan zenu o drzewie
upadającym w lesie...

- Będziesz cicho, śmierciożerco - powiedziały wszystkie trzy jednocześnie. Kiedy Severus

wzdrygnął się, kontynuowały: - Wiemy o Znaku na twoim ramieniu. Nie ukryjesz go przed nami.

Severus złapał lewe ramię prawą dłonią, jakby rzeczywiście chciał ukryć Znak.
- Nie. Odszedłem. To nie ma znaczenia. Nie jestem już połączony z Czarnym Panem. Odciął

mnie. Tak myślę - dodał, nagle przerażony świadomością, że nie wie na pewno.

- Znak w tobie - wysyczała panna Abelard. - W twoim sercu. Nie masz prawa podawać w

wątpliwość naszych metod. Popatrz na to dziecko. - Wskazała na Harry'ego, młodego Harry'ego,
który siedział z okrągłą twarzą i niewinny, obserwując sytuację. - Pragnąłeś tego dziecka.

Pieprzyłeś to dziecko.

Severus poderwał się z ławki, uderzając kolanami o pulpit.

- Nie! Nigdy! - zawołał stanowczo, rozcierając zranioną rzepkę. - Nie zrobiłem tego. Harry miał

szesnaście lat, kiedy...

- Dziesięć, trzynaście, szesnaście, co to dla nas za różnica? Czułeś się winny. Wiedziałeś, że

popełniasz przestępstwo. Czujemy to - powiedziała pani Whitley.

- Jeśli chcesz - dodała pani Spencer - możemy cię za to na przykład ukarać.
- Na przykład? - Snape głęboko wciągnął powietrze, czując, że strach powrócił. - Ukarać... albo

co innego?

- Uderzyć cię po nadgarstkach linijką - powiedziała panna Abelard, ignorując jego pytanie. - Albo

dać ci klapsa, albo postawić cię do kąta, albo zmiażdżyć twoje mięśnie na kościach przy pomocy
bicza ze skorpionów, dla nas to bez różnicy, młody człowieku.

- Nie.
Wszyscy odwrócili się do Harry'ego, który też wstał i patrzył na kobiety, surowo marszcząc brwi.

- Nie jego. Nic mu nie zrobicie. Nie pozwolę wam.
- Być może jeszcze nie - powiedziała panna Abelard. - Jaką masz siłę?

- Jak silnym pozostaniesz? - dodała pani Spencer.

18

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Dość silnym - odparł Harry i obrócił się do Severusa. - Chcę, żebyś się obudził i o wszystkim

zapomniał - oznajmił. - Dobrze? Teraz.

Severus zrobił, jak mu polecono.

***

Ron czytał ostatni numer tygodnika Quidditch, a Hermiona i Ginny siedziały przy oknie i gadały o

jakichś dziewczyńskich sprawach, kiedy nadleciała Hedwiga.

Gdy tylko Ron ją zobaczył, odrzucił gazetę i popędził do okna, przeskakując przez postrzępioną

otomanę. Hermiona i Ginny popatrzyły ze zdumieniem, kiedy przebiegł koło nich.

Ron złapał rolkę pergaminu i kazał Ginny nakarmić Hedwigę jakimś kąskiem, podczas gdy

Hermiona patrzyła ponad jego ramieniem.

- Co pisze? - spytała, szybko oddychając. - Co się z nim dzieje? Wszystko z nim w porządku?

Ron tylko odwrócił się i popatrzył na nią piorunującym wzrokiem. Przecież dopiero dostał list,

nie? Uspokoiła się z rumieńcem i powiedziała:

- Przeczytajmy więc!
Ścisnęli się we trójkę. Ron przeczytał na głos.

Drogi Ronie, Hermiono i Wszyscy w Norze.

Przepraszam, że tyle zabrało mi napisanie do Was. Nie zamierzałem nikogo martwić. Piszę teraz,

byście wiedzieli, że nic mi nie jest. Nie siedzę i nie gnuśnieję za bardzo, jeśli o to martwi się

Hermiona.

- Och, doprawdy - prychnęła Hermiona, jakby ją urażono.

Właściwie to mam naprawdę sporo zajęć. Dużo siedzę w bibliotece, usiłując przygotować się do

następnego semestru, a to pomaga mi zająć umysł. Dumbledore zorganizował dla mnie prywatne

lekcje obrony przed czarną magią ze Snape'em.

Ginny wyraziła opinię ich wszystkich, mówiąc: - Łeee!

Naprawdę, nie jest tak źle, jak się może wydawać. Fajnie jest czarować w czasie wakacji,

zamiast tylko o tym czytać. Wiem, że mi nie uwierzycie, ale w pojedynkę Snape nie jest taki zły.

Właściwie bardzo dużo się od niego uczę. Być może Dumbledore kazał mu być dla mnie miłym, ale
nie wydaje mi się - wcześniej nigdy nie działało, prawda? A poza tym on właściwie nie jest dla mnie

miły. Nie pochwaliłby mnie, gdyby jego życie od tego zależało. Ale wiem, że uważa, że dobrze sobie
radzę, i nawet zacząłem czekać na te lekcje niecierpliwie. Naprawdę dobrze się między nami

układa.

Ron przestał czytać i potrząsnął głową.

- Że... czekaj, co?
Hermiona skrzywiła się ponad pergaminem.

- To nie może być prawda. Myślicie, że Snape albo ktoś inny przechwycił list i namieszał w

treści?

- Nie wiem - powiedział Ron. - Myślę, że możemy po kolacji poprosić tatę, by rzucił Finite

Incantatem.

- Cóż - stwierdziła Ginny niechętnie - wydaje mi się... znaczy się, to jest możliwe, prawda? - Ron

i Hermiona patrzyli na nią z niedowierzaniem. - No jest. Nie lubię Snape'a, ale aż do ostatniego

semestru nigdy nie mówił mi żadnych paskudnych rzeczy, jak tobie, Ron. A i tak tylko raz. Potrafi
nie być okropny. No, niezupełnie okropny. Nie wciąż zupełnie okropny w każdym razie.

- Ty to jedno, Ginny - powiedział Ron. - Nigdy nie odzywasz się na lekcjach nie pytana i znasz

się na eliksirach. A mówimy o Harrym. O Harrym Potterze. Snape znienawidził go jeszcze przed

urodzeniem.

Hermiona pokiwała głową, co bardzo zadowoliło Rona. Zazwyczaj występowała w obronie

nauczycieli - nawet Snape'a. Ale nawet ona musiała widzieć to szaleństwo - że niby Snape był w
porządku dla Harry'ego.

- Możemy zapytać o to Harry'ego przy następnym spotkaniu - powiedziała. - Czytaj dalej, Ron.
Ale dość o tym. Chciałbym, byście wiedzieli, zanim dowiecie się skądś indziej - wczoraj

zerwaliśmy z George'em.

- Och! - Hermiona i Ginny krzyknęły cicho. Ron czuł, że jego oczy robią się szerokie.

Nic się nie stało, naprawdę. Nie pokłóciliśmy się. Nie wydaje mi się też, by cokolwiek się między

nami popsuło. Ale w gruncie rzeczy to nigdy nie było na poważnie, a po śmierci Syriusza zdałem

sobie sprawę, że nie chcę się już martwić tego typu sprawami. Tyle się dzieje. Myślę, że George
rozumie. Poza tym nigdy nie mógłbym rywalizować z jego sklepem.

- To prawda - przyznał Ron.
- Nie podoba mi się to - oznajmiła Hermiona, marszcząc czoło. - Nie martwić się już "tego typu

sprawami"... Czy jemu się wydaje, że powinien odłożyć całe swoje życie na bok, dopóki nie pokona

19

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Sami-Wiecie-Kogo?

- Znając Harry'ego, pewnie tak - powiedział Ron. - Wiesz, jaki on jest. - Trącił ją łokciem i

uśmiechnął się. Okropnie się wszystkim przejmowała, ale lubił ją z tego stanu wyciągać, kiedy tylko

mógł. Bo przez większość czasu był jedynym, który mógł. - Pogadamy z nim po powrocie do
Hogwartu. Wlejemy mu trochę oleju do głowy. Wiesz przecież, że umiemy.

Odwzajemniła uśmiech, co sprawiło, że jego pierś napęczniała.
- Pewnie tak. - Potem spojrzała z poczuciem winy. - Naprawdę powinniśmy spędzać z nim więcej

czasu. Kiedy Syriusz... - Przełknęła głośno. - Potrzebuje nas. Chciałabym, by tu był.

- Albo żebyśmy my byli tam - zgodził się Ron. - Nawet jeśli musielibyśmy znosić Snape'a.

Hermiona wzdrygnęła się.
- Nie wierzę w to, co pisze. Po śmierci Syriusza... spędzać czas ze Snape'em? Nie wiem, co

Dumbledore sobie wyobraża. Nie wierzę, że Snape nie jest kompletnie nieznośny.

- Dziwniejszee rzeczy się zdarzają - powiedział Ron, patrząc na pergamin. Potem zastanowił się.

- To znaczy, gdzieś na pewno.

***

Trzy tygodnie upłynęły szybko.
Ku uldze Severusa, Harry wydawał się wracać do normalności - albo przynajmniej do tego, co w

jego przypadku za normalne uchodziło. Spał trochę lepiej, chciał seksu prawie każdej nocy, do
lekcji podchodził z coraz większym zapałem i był wystarczająco nieznośny, by utwierdzić Snape'a w

przekonaniu, że nic złego się z nim nie dzieje. Posiłki wciąż spożywał w samotności, ale wcale nie
chudł ani nie słabł, więc Snape podejrzewał, że rzeczywiście myszkował po kuchni w wolnym

czasie.

Miał przy sobie Harry'ego prawie przez cały czas i nie było to tak nieznośne, jak oczekiwał. Spali

ze sobą niemal co noc, a potem za dnia wspólnie spędzali kilka godzin lekcji - które od czasu do
czasu przeradzały się w kłótnie i pyskówki. Zresztą Snape'owi sprawiały one raczej przyjemność,

Harry'emu również - jak długo nie stawały się zbyt osobiste, jak długo nie dotyczyły tak naprawdę
żadnego z nich. Kiedy mieli już siebie dość, Harry wycofywał się do biblioteki, a Snape do swojej

pracowni. Czasami Harry nawet spał w "swojej" sypialni, aby mogli nabrać trochę oddechu, zanim
naprawdę zaczną sobie działać na nerwy.

Snape'a zaczynał nadzwyczaj mocno niepokoić fakt, jak dobrze się między nimi na tych

warunkach układa. Nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Mieć Harry'ego w swoim życiu już nie jako

sekret, już nie jako zabronionego nocnego towarzysza. To był ostatni rok Harry'ego w Hogwarcie.
Za rok będzie musiał odejść, będzie musiał znaleźć swoje własne życie, a Snape będzie zmuszony -

jak zawsze - pozostać tam, gdzie był. Będą się musieli bardzo postarać, by znaleźć powód, dla
którego Harry Potter po ukończeniu nauki wrócił do szkoły i zamieszkał w lochach. Nie mówiąc już o

tym, że Harry może ostatecznie stracić zainteresowanie, co było zupełnie prawdopodobną
ewentualnością. To nie było mądre, zupełnie nie było mądre: przyzwyczajać się, że ma przy sobie

chłopaka.

A jednak z jakiejś przyczyny Snape nie potrafił zdecydować się, by to zakończyć. Cóż, szkoła

zaczynała się za kilka dni i Harry będzie spędzał noce we wieży Gryffindoru. Nie było sensu
wyrzucać go teraz.

Równie dobrze może się tym cieszyć, dopóki trwa.
Dwa dni przed rozpoczęciem semestru leżeli w łóżku, nadzy i przyjemnie wyczerpani. Harry

uśmiechał się nieco głupawo, co było w sumie pochlebne.

- Może nawet nie potrzebuję lekcji - wymruczał i pocałował pierś Snape'a. - Kiedy zacznie się

semestr. Bardzo dużo się od ciebie nauczyłem. Mogę zostać tu na dole, aż przyjdzie czas, by
pokazać się na owutemy.

- Wybitnie praktyczne.
- Jestem praktyczny.

- Oczywiście by ukryć cię odpowiednio, nie mógłbym wpuścić tutaj nawet skrzatów.
- Oczywiście - zgodził się Harry.

- Co oznacza, że musiałbyś robić całe moje pranie.
- Jejku, całe dwie pary szat - powiedział Harry i rozciągnął się na łóżku.

Snape poczułby się dotknięty sposobem, w jaki Harry odniósł się do jego pozycji finansowej, ale

Harry w tym momencie wyszczerzył się i pocałował go. Snape nie-tak-znów-delikatnie pociągnął go

za splątane włosy.

- Ale naprawdę - stwierdził Harry. - Dzięki za naukę. Dużo się nauczyłem, prawda? Znaczy, tak

mi się wydaje. I było... - Jego głos ucichł. - Dobrze, że mogłem się czymś zająć.

Śmierć Syriusza Blacka. Temat, którego wciąż nie byli w stanie podnieść albo po prostu na który

nie rozmawiali. W pewnym stopniu Snape uważał to za porażkę obu stron, ale nie był dokładnie

20

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

pewien dlaczego.

- Radzisz sobie całkiem znośnie. Ośmielę się powiedzieć, że nie zmarnowałeś kompletnie mojego

czasu. - Snape nie powiedział, że Harry mógł śmiało rywalizować ze swoją nieznośną przyjaciółką,

panną Granger. Nie miał takiej głowy jak ona, ale nadrabiał to niepokojącą ilością wrodzonego
talentu i praktycznej determinacji.

- Ale tyle jeszcze zostało - oznajmił Harry, nie brzmiało to jednak, jakby narzekał. Brzmiał raczej

na zaciekawionego, niemal pełnego szacunku przed tym, czego musiał się jeszcze nauczyć o

Czarnej Magii i sposobach obrony przed nią. Snape zastanowił się, co na to powiedziałby świętej
pamięci nie opłakiwany James Potter. - Całe życie mi to zajmie. Więcej. Może dlatego Voldemort

tak bardzo nie chce umrzeć.

Snape uniósł brew.

- Bez wątpienia - zgodził się. - Zamierzasz go naśladować?
Harry podniósł głowę, a jego uśmiech zniknął.

- Nie żartuj w ten sposób.
- Nie żartuję - powiedział Snape. - Fascynuje cię to, co robisz, i bardzo dobrze. Przypominam ci

jedynie, co się może stać, gdy fascynacja jest zbyt wielka. - Oczywiście, Voldemort był najlepszym
przykładem. Snape był znacznie bardziej pokornym - i potencjalnym. Jego własna nienasycona

ciekawość Czarnej Magii nigdy nie przyniosła mu pożytku.

- Nie będę jak on - stwierdził Harry. - Nie chcę tego, co on. Wiem to. Od wiecznego życia jest

dużo lepszych rzeczy. Na przykład seks - dodał z nadzieją.

- Chyba żartujesz - odparł Snape, wspominając ostatnią aktywną godzinę.

- Pewnie tak. - Teraz Harry wyglądał na zawiedzionego. - Może rano.
- Może - zgodził się Snape, nie chcąc porzucić tego, co nagle okazało się bardzo ciekawą

dyskusją. - Dobrze, panie Potter, nie pragniesz stać się obłąkanym megalomanem ze złudzeniami
wiecznej wspaniałości. Czego więc pragniesz? W jaki sposób chcesz być inny od niego?

Harry uniósł głowę.
- Nie wiesz? - spytał, a w jego głosie pobrzmiewała uraza. - Dlaczego mówisz takie rzeczy?

Chyba nie myślisz, że jestem jak on, prawda?

- Nie - powiedział pewnie Snape. - Nie myślę. Pytam jedynie... - O co pytał?

- Ja chcę cię o coś zapytać - oznajmił Harry, jakby próbował zażegnać spór, a nie wydobyć od

Snape'a informacje, co z pewnością było jego prawdziwym planem. - Nie ćwiczyliśmy tego, ale w

książkach... czasami wspomina się o bezróżdżkowej magii.

- Sądzę raczej, że mówiono o tym także na twoich lekcjach obrony przed czarną magią.

- Naprawdę?
- A nie?

- No, nie - odparł Harry. - Powinni?
- Powinni - warknął Snape.

- Och... cóż, więc pewnie dojdziemy do tego w tym roku.
- Porozmawiam o tym z Delacour na następnym zebraniu dydaktycznym - powiedział Snape

mrocznie.

- Będzie miło. "Wiesz, Harry Potter powiedział mi którejś nocy w łóżku..."

- Tak. Dokładnie tak zamierzałem to ująć.
Harry wyszczerzył się.

- Cóż, od tego możemy tymczasem zacząć, skoro mamy tak wiele do nadrobienia. Poza tym nie

miałem nawet na myśli bezróżdżkowej magii. Chodzi mi o czarowanie bez niczego.

- Co?
- No wiesz. Bez różdżek, zaklęć, słów, bez myślenia, bez niczego. Po prostu... skupiasz się i

robisz to. Sprawiasz... nie, sprawiasz, że magia robi to, co chcesz.

Snape zmarszczył czoło.

- Oczywiście. Cały czas coś takiego się zdarza. Zwykle kiedy dziecko-czarodziej osiąga swój

potencjał...

...albo kiedy cholerna profesor Sprout pochyliła się w twoją stronę podczas uczty na Hallowe'en i

wyszeptała przebiegle, że według niej w powietrzu wisi romans pomiędzy pewnym panem Potterem

a pewnym panem Weasley, i wszystko w twoim wnętrzu ryknęło nagle NIE, a twój kielich
rozprysnął się w tysiące kawałków...

- Nie o tym mówię - stwierdził Harry niecierpliwie. - Nie o odrastaniu włosów czy chowaniu się

przed Dudleyem, czy wypuszczeniu węża z zoo albo innych rzeczach, jakie zrobiłem. Nie takie

drobiazgi. Poważne rzeczy, do których zwykle używa się zaklęć jak... jak teleportacja albo
transmutowanie rzeczy, albo... prawdziwe zaklęcia. No wiesz, celowe działanie, nie przypadkowe.

- Wielu dorosłych czarodziejów potrafi rzucać uroki, klątwy i tego typu rzeczy, nie używając

21

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

słów, by uzyskać chwilową przewagę podczas walki - opowiedział Snape ostrożnie. - Jeśli jednak

chodzi o... "poważne" zaklęcia... bez różdżki czy słów, czy nawet wypowiadania słów w myślach...
w całej historii czarodziejswa zdarzyło się to jedynie kilka razy. I mam na myśli kilka razy. Merlin

był pierwszym, o jakim się wspomina. Dumbledore też to potrafi, ale tylko czasami. Czarny Pan
również pracował nad tym, ale nikt nie wie, jak wiele osiągnął. Nie było to jego celem... raczej był

ciekawy. Ma inne...

- Tak byłoby bardziej naturalnie - powiedział Harry, marszcząc w zadumie brwi. - Jakby cała ta

łacina i całe to machanie różdżką było tylko drogą... pomiędzy tobą a magią. Nie byłoby lepiej po
prostu móc sięgnąć i złapać ją... poczuć ją? No wiesz, jako część siebie. Czym tak naprawdę jest,

tak myślę...

- "Cała ta łacina", jak to określiłeś, nadaje magii kształt i formę, pod jakimi ją rozumiemy,

tworzy porządek w egzystencji czarodziejów - odparł Snape. - Trenuje nasze umysły do dyscypliny,
do takiej dyscypliny, że jedynie najbardziej potężni potrafią wyłamać się z tradycji, a i to w bardzo

niewielkim stopniu. Nawet czarnoksiężnicy. Oczywiście, zawsze jest miejsce na improwizację, ale
nasza tradycja istnieje z bardzo ważnego powodu. Nadaje strukturę, Harry, a bez struktury zawsze

pojawia się niebezpieczeństwo. Chaos. - Nie żeby Snape był zaskoczony, że ta idea ciekawi
Harry'ego. Jeśli ktokolwiek w zupełnie naturalny sposób łamał każdą regułę, którą ustalono celem

jego ochrony, był to Przeklęty Harry Potter.

Harry sprawiał wrażenie, jakby chciał zaprotestować, ale potem uśmiechnął się.

- Wiesz, kiedyś nazwałeś machanie różdżką "głupim". Kiedy byłem w pierwszej klasie.
- Naprawdę? - spytał Snape, zupełnie nie chcąc, by mu przypominano, że Harry był kiedyś

jedenastoletnim dzieckiem pod jego opieką. - Jestem zdumiony, że uważałeś. A teraz pragnę zażyć
trochę w pełni zasłużonego odpoczynku.

Harry skinął głową i zwinął się przy jego boku.
- Pojutrze - oznajmił uroczyście.

Tak. Początek roku szkolnego. Kiedy Harry wróci do wieży Gryffindoru i zaczną się pieprzone

lekcje eliksirów, i pojawią się Weasley, i Granger, i, i, i.

- Śpij - powiedział Snape.

***

Bellatrix Lestrange siedziała przed swoim ulubionym lustrem, co samo w sobie było bardzo

dziwne. Ani jej, ani Rudolfa nie było w domu przez wiele lat. Czy przypadkiem nie skonfiskowało go

ministerstwo? Prawdopodobnie znajdował się w łapach jakichś okropnych mugoli. A jednak siedziała
tutaj, czesząc długie, czarne włosy ulubioną szczotką z rączką z kości słoniowej, w skupieniu

przyglądając się własnemu odbiciu. Lustrzana Bellatrix beznamiętnie odwzajemniła spojrzenie,
powoli przeczesując własne włosy. Pokój był ciemny i zimny.

W lustrze widziała także odbicie Rudolfa, który siedział na ich łożu z baldachimem i coś czytał.
- Co to? - spytała.

- Jakiś list od Waldena Macnaira - powiedział głosem cichym i odległym. - Ale nie mogę

odczytać... litery się poruszają. - Zmarszczył czoło. - Bella, co my tu robimy? Wydawało mi się, że

byliśmy gdzieś indziej. Chociaż nie pamiętam gdzie...

Bellatrix zmarszczyła brwi. Jej spojrzenie w spokoju szczotkowało włosy. To też było dziwne.

Ukrywali się gdzieś po ucieczce... skądś. Ukrywali się przed kimś, kto ich ścigał, tyle wiedziała. Ale
kto? Ministerstwo? Prawdopodobnie. Tak, byli w Azkabanie. Straszne miejsce. Ale w jakiś sposób

nie było tam tak zimno jak tutaj... tak czy inaczej, ukrywała się raczej przed ministerstwem niż
Czarnym Panem. Gniewał się na nich z powodu... porażki. A może popełnili jakiś błąd. Kogoś mieli

zabić, albo schwytać - dlaczego tak ciężko było sobie przypomnieć?

- Jesteś pewien, że nie potrafisz odczytać listu? - spytała i zobaczyła w lustrze, że Rudolf

marszczy brew.

- Chyba już potrafię - powiedział. - Litery się uspokoiły. Pisze... och. Napisane jest: "Umrzecie.

Wszyscy umrzecie."

Bellatrix zmarszczyła czoło. Jej odbicie uśmiechnęło się.

- To nie jest najbardziej błyskotliwa groźba, jaką słyszałam.
- Nie ja to napisałem. - Teraz Rudolf się nadąsał. Poślubiła idiotę.

- Cóż, lepiej komuś powiedzmy - zdecydowała Bellatrix. - Jeśli mamy wszyscy umrzeć,

oczywiście. Ktoś powinien wiedzieć. Jak myślisz... - Urwała i zastanowiła się. - Alecto i Amycus.

Tak. Im powiedzmy. Powinni wiedzieć.

- Powinni - zgodził się Rudolf. - Alecto i Amycus. - Spojrzał ponownie na list. - Czekaj. Jest coś

jeszcze.

- Tak?

- Pisze: "Spójrz w lustro."

22

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Bellatrix patrzyła na swoje odbicie. Odbicie uśmiechnęło się, uśmiechnęło się jeszcze raz, szerzej

i szerzej.

- Wiesz, co jest w tym najlepsze? - spytało jej odbicie. Bellatrix pokręciła głową w osłupieniu. -

Nigdy się nie dowiesz dlaczego.

Wtedy jej odbicie sięgnęło po nią, ręce przeszły przez szkło, jakby zaledwie przebijały się przez

powierzchnię wody.

Paznokcie były bardzo ostre.

23

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Część II

(spalony do cna.)

Dwa dni nie były wystarczająco długie.
Snape patrzył złowrogo na Wielką Salę, w której trajkocący uczniowie zajmowali swoje miejsca,

bardzo celowo nie patrząc na spotkanie Harry'ego z nieodpowiedzialnym Weasleyem i nudną
Granger. Do tego czasu Hagrid powinien już stanąć u bram zamku z ostatnim pokłosiem

pierwszorocznych - z całym nowym pokoleniem bólu głowy, tylko czekającym, by umiejscowić się
za skrońmi i zatokami Snape'a. Oczywiście, takie było życie. Lato się skończyło i zaczął się rok

szkolny.

Ostatni rok szkolny Harry'ego Pottera.

Snape zacisnął szczęki. Ostrzegł Harry'ego przed rozklejaniem się, ale sam zmuszony był poddać

się chwili sentymentu i zgodzić, że ostatnie cztery tygodnie zaliczały się do najlepszych w jego

życiu. Snape był w stanie przyznać - choć jedynie w zaciszu prywatnych myśli - że sam nauczył się
kilku rzeczy podczas lekcji udzielanych Harry'emu.

Harry'emu Potterowi, swojemu najlepszemu uczniowi. Snape uśmiechnął się uśmieszkiem na

sam absurd tego wszystkiego i przy okazji przestraszył trzecioklasistę z Hufflepuffu, któremu

zdarzyło się popatrzeć w jego stronę.

Tak czy owak, wszystko się skończyło. Harry wrócił do wieży Gryffindoru - rano przeniósł swoje

rzeczy. Nie zrobiło to wielkiej różnicy, skoro prawie wszystko trzymał w pokoju, który oficjalnie
zajmował - w "drugim pokoju", jak zwykli go nazywać. Niemniej jednak mieszkanie Snape'a

opustoszało. Choć świadomość, że po obudzeniu się jutro rano nie znajdzie na nocnym stoliku
śmieci Harry'ego, też była miła.

W tym momencie drzwi Wielkiej Sali rozwarły się i za profesor McGonagall wmaszerował tuzin

niewiarygodnie piskliwych małych ludzi. Snape stłumił nagłe westchnienie, świadom, że usłyszy go

Dumbledore, a w ostatnich dniach preferował tak niewielki kontakt z dyrektorem, jak tylko było to
możliwe. Błękitne oczy były wiecznie badające, wiecznie poszukujące, i choć Snape był doskonałym

oklumentą, odkrył, że ciągła czujność i gotowość wyczerpywały. Zwłaszcza że nie wiedział jeszcze,
czego Dumbledore szuka.

A jeśli stary intrygant nie ufał mu na tyle, by mu powiedzieć, Snape na pewno nie zamierzał

pytać.

Pierwszoklasiści zgromadzili się przed Tiarą Przydziału, na ich twarzach w różnym stopniu

odbijała się obawa. To była stara gra Snape'a: próby odgadnięcia, którzy z nich zostaną

przydzieleni do Slytherinu. Po tak wielu latach częściej miał rację, niż się mylił. Ten chłopiec o
żółtych włosach i wąskich, podejrzliwych oczach. Ciemnoskóra dziewczynka, cofająca ramiona w

geście buntu. I inni...

Wtedy Tiara Przydziału zaczęła śpiewać.

Jesteście w Hogwarcie, dzieci,

I jak najmocniej witane.
Czekają tu na was cuda,

Te straszne i te kochane.
Zwykle raczę opowieścią

O tej szkoły dawnych dziejach,
Teraz wszakże patrzę w przyszłość

I z rutyną muszę zerwać.

Snape wyprostował się na krześle i zmarszczył czoło. W Wielkiej Sali rozległ się cichy szmer.

Pierwszoroczni patrzyli zmieszani.

Wy włożycie mnie na główki.

Ja przydzielę was - i tyle.
Wy zgodzicie się z ufnością,

Bo ja nigdy się nie mylę.
Przyjmijmy więc to za pewnik

I przejdźmy do ważnych spraw.
Jam najmądrzejszą tiarą,

Choć w strzępach i pełną łat.

24

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Słuchajcie uważnie, dzieci,

Słuchajcie także dorośli,
Bo groźba tkwi między nami,

Nie dla niej Fiuu ani miotły,
Świstoklik czy aportacja,

By wejść do szacowych sal,
Przemierzać te korytarze

nocą. By szeptać do ścian.

Snape zacisnął wargi, by nie otworzyć ust. Szmer przerodził się w podniecony trajkot i

Dumbledore musiał uderzyć w dłonie, by zaprowadzić spokój.

Ale nie jest to potwór,

Ani stworzenie z otchłani,
Ni złowrogie to widmo,

Które wasz sen słodki mami.
Ani ukrzywdzić was nie chce,

Ani przerazić planuje.
To jednak tylko intencje.

Prawdziwy Mrok tu grasuje.
Nie wołajcie mam, tatusiów.

Z Hogwartu nie uciekajcie.
Nie dajcie mi się przestraszyć.

Zasmucić mi się nie dajcie.
Lecz strzeżcie się, przyjaciele,

Nie tłumcie czujności w zarodku.
Groźba z zewnątrz to drobnostka,

Gdy zło czai się we środku.

Kiedy stało się jasne, że Tiara skończyła, wszyscy w Wielkiej Sali zaczęli mówić jednocześnie.

Snape najpierw spojrzał na Dumbledore'a i zauważył, że podnosząc się z krzesła, dyrektor usiłował

ukryć swój niepokój. Zanim Dumbledore zaczął mówić, Snape, nie będąc w stanie się powstrzymać,
rzucił szybkie spojrzenie na Harry'ego. Harry patrzył na Tiarę Przydziału, na twarzy mając wyraz

głębokiej i nieufnej koncentracji, podczas gdy Granger i Weasley szeptali do siebie z szeroko
otwartymi oczami.

Zagrożenie w szkole. Snape mógł nawet zgadnąć, kogo obrało sobie za cel. Jego różdżkowa ręka

drgnęła.

- Proszę o uwagę - powiedział Dumbledore głosem spokojnym, lecz poważnym. Wielka Sala

ucichła. - To rzeczywiście odstępstwo od rutyny Tiary. Nie zamierzam udawać, że nie powinniśmy

tego wziąć na poważnie, ale przypominam wam, że czymkolwiek to "zagrożenie" jest, nie zamierza
skrzywdzić nikogo z nas. - Umilkł, pozwalając na kolejną falę szeptów, po czym znów machnął

ręką, by zaprowadzić ciszę. - Możecie być spokojni, personel szkoły niezwłocznie zajmie się
rozwikłaniem tej nieprzyjemnej sprawy i oczywiście dopilnujemy, by żadnemu z uczniów nie stała

się żadna krzywda. Jak powiedziała Tiara, nie powinniście się ani smucić, ani niepokoić, a Tiara
zawsze mówi prawdę, zaufajcie mi. - Uśmiechnął się, jakby chcąc dodać otuchy, ale Snape nie

mógł nie zauważyć, że nikt chyba nie poczuł się wielce uspokojony. Kilkoro pierwszorocznych
zaczęło piszczeć, że chcą do domu. Żaden z potencjalnych Ślizgonów, jak zauważył Snape z pewną

dumą.

- Miejmy tę sprawę za sobą - oznajmił Dumbledore - i nie pozwólmy, aby popsuła nam ucztę,

którą za chwilę rozpoczniemy. Ale wcześniej zajmijmy się jeszcze jedną niezmiernie ważną kwestią:
Przydziałem naszych najnowszych uczniów. - Uśmiechnął się życzliwie do pierwszoklasistów, którzy

nieco uspokoili się na widok jego łagodnego spojrzenia. - Profesor McGonagall - poprosił
Dumbledore, a jego głos był tak kojący jak uśmiech - zechce pani rozpocząć?

Minerwa, która sama wyglądała na wstrząśniętą, odchrząknęła i przeczytała pierwsze nazwisko

na pergaminie.

- Adamson, Jonathan.
Blady Jonathan Adamson został przydzielony do Hufflepuffu, a Snape usiłował uspokoić swoje

myśli, obserwując przebieg ceremonii. Tak jak sądził, chłopiec o żółtych włosach (Mackerras,
Antony) oraz ciemnoskóra dziewczynka (Shaughnessy, Natasha) skończyli w Slytherinie, podobnie

jak kilkoro innych wytypowanych. Obserwując, jak nowoprzybyli zasiadają do stołu, Snape był

25

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

zadowolony z badawczych spojrzeń, jakie napotkali ze strony współdomowników, zamiast zostać

przez nich entuzjastycznie i bezrozumnie przywitanymi, co było w zwyczaju idiotów z pozostałych
domów. Na przykład Gryffndoru. Snape znów popatrzył na Harry'ego i na chwilę ich oczy spotkały

się.

Spojrzenie Harry'ego był bardzo poważne. Snape szybko odwrócił wzrok. Później będą mieli dość

czasu, by omówić pieśń Tiary. I omówią ją - Harry nie potraktuje tego równie lekko jak wszystkich
innych gróźb, z którymi się spotykał. Snape miał nadzieję, że śmierć Blacka nauczyła go

przynajmniej tyle, ale optymistą w tym względzie nie był.

Na talerzach przed nim pojawiło się jedzenie. Ze swym zwyczajowym, choć bez wątpienia

wymuszonym, upodobaniem Dumbledore zaprosił wszystkich do wsuwania. Snape usiłował skupić
się na posiłku i od czasu do czasu pozwolił sobie rzucić spojrzenie na stół Slytherinu. Wszystko w

najlepszym porządku: starsi uczniowie skupili się w grupki z przyjaciółmi, zaś nowi zawierali
ostrożne znajomości. Crabbe i Goyle, jak zauważył Snape z okrutną przyjemnością, wydawali się

kompletnie zdezorientowani, siedząc na samym końcu stołu bez Draco Malfoya.

Wspomnienie Malfoya przywołało krótki, lecz ostry ból. Kiedyś miał nadzieję, że pomoże

chłopakowi wydostać się z cienia ojca, ale w miarę upływu lat Snape zdał sobie sprawę, że to nigdy
nie nastąpi. Niemniej jednak, raczej nie zakładał, że jego własny uczeń wyda go Czarnemu Panu na

tacy. Podejrzewał, że później było już tylko kwestią czasu...

Ostrzegł Harry'ego, że on i Malfoy mogą się kiedyś znów spotkać. I Malfoy, według słów samego

Harry'ego, brał udział w ataku na Elsinore Cottage. Dlaczego nikt go nigdy nie słuchał?

Uczta zakończyła się zupełnie spodziewanym obwieszczeniem Dumbledore'a, że nowymi

prefektami naczelnymi zostali Hermiona Granger oraz Logan Maclintock, inteligentny, lecz
nadzwyczaj cichy Krukon, pilny i przykładny, i ani trochę na poziomie Granger. Niemniej jednak był

najlepszym z chłopców. Oczywiście, gdyby Harry przykładał się przez sześć lat, a nie tylko podczas
ostatnich wakacji...

Zaraz po uczcie Snape zgromadził swoich Ślizgonów, starych i nowych, w pokoju wspólnym, i po

raz kolejny zdał sobie sprawę, dlaczego nienawidzi nauczać. Ślizgoni byli zdecydowanie najbardziej

znośnymi ze wszystkich uczniów w szkole i w istocie żywił w stosunku do nich pewne uczucia
opiekuńcze, ale jednak byli uczniami i z własnej woli nie nauczałby ich, gdyby dano mu możliwość

wyboru innej kariery. Jakiejkolwiek.

Był jednak za nich odpowiedzialny i nie mógł powstrzymać uczucia dumy, kiedy starsi uczniowie

zachowali pełną godności ciszę, gdy wsunął się do pokoju. Prefekci utrzymali wzorowy porządek,
najmłodsi stali na przedzie, patrząc na Snape'a szeroko otwartymi oczami. Nawet dziewczynka z

buntowniczymi ramionami wyglądała na nieco przestraszoną - jak zresztą powinno być.

- Jesteśmy Ślizgonami i nie oszukujemy się - powiedział.

Kilkoro młodszych popatrzyło ze zmieszaniem, ale większość uczniów pokiwała głowami z

powagą.

- Nie zamierzam układać was do snu. Usłyszeliśmy dziś od Tiary Przydziału ostrzeżenie, które

musimy mieć na uwadze. Pilnujcie się i pilnujcie innych. Ślizgoni są samodzielni, jednak oczekuję

od was podstawowego poczucia wspólnoty. Ponieważ doskonale wiadomo - Snape pozwolił, by jego
głos przeszedł w pełne obrzydzenia warknięcie - że nikt inny nie będzie na was uważał. Pozostali

nauczyciele ani was nie lubią, ani wam nie ufają. Musicie to wiedzieć już od początku. Wiedzcie też,
że musicie przyjść do mnie, jeśli oczekujecie jakiejkowiek wyrozumiałości. Nie żebym posiadał jej

wiele. - Kilka chichotów ze strony starszych uczniów, zwłaszcza siódmoklasistów. Crabbe i Goyle
patrzyli głupawo, jak zawsze.

- Nie muszę wam mówić - kontynuował Snape - że jeśli zaobserwujecie cokolwiek wskazującego

na zagrożenie, o którym wspomniała Tiara, macie mnie natychmiast poinformować. Mnie. W

ostateczności, gdy absolutnie nie będziecie w stanie mnie znaleźć, możecie powiedzieć innemu
nauczycielowi, jednak usilnie zalecam, byście skontaktowali się ze mną. Następna może być

profesor Sinistra, która sama była w Slytherinie. Jakieś pytania?

Głowy pokręciły przecząco w milczeniu.

- Od każdego z was oczekuję bezwzględnego posłuszeństwa, a w zamian zapewnię wam

ochronę, jaką tylko jestem w stanie. Nowi uczniowie mogą dowiedzieć się od starszych, czy

dotrzymuję układów. Dowiecie się, jak sądzę, że dotrzymuję. Tak samo jak i wy powinniście. - Jego
oczy zwęziły się. - Poprzedniego roku jeden z uczniów uznał, że zabawnie będzie podważyć mój

autorytet, rzucając oszczerstwa na moją osobę. Został usunięty ze szkoły. Nie radzę podążać za
jego przykładem. - Posłał mordercze spojrzenie Crabbe'owi i Goyle'owi, którzy sprawiali wrażenie,

że nie czują się swobodnie, ale wciąż patrzyli ze zmieszaniem. Cóż, nieważne. I tak wątpił, by
Draco wprowadził ich w swój plan. Pewnie nawet nie wiedzieli, że chłopak był animagiem. Draco

bardzo mądrze rozegrał wszystko w pojedynkę, a teraz, kiedy przegrał, wyszło to tylko na korzyść

26

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Snape'a.

Wszyscy patrzyli teraz nieswojo. Cicha wojna pomiędzy profesorem Snape'em a Draco Malfoyem

nadwerężyła dom, który przyzwyczajony był do zjednoczonej walki przeciwko całej szkole. Malfoy

był arogancki i powszechnie nie lubiany, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że jego rodzina ma prestiż, i
mądrze było mu się przypochlebiać. Z drugiej strony Snape był nauczycielem, który zawsze stawał

w ich obronie. Ich prawdziwa sympatia, tego był pewien, lokowała się w nim, jednak woleli
zabezpieczyć się na obie strony i nie wiązać się z żadną, dopóki nie wyłoni się zwycięzca. Za to też

był z nich dumny.

Taka była natura jego domu. Coś, czego nie potrafił wytłumaczyć Harry'emu, gdyż wiedział, że

Harry nigdy nie zrozumie. Nieważne jak bliski był przydzielenia do Slytherinu.

- Po wydaleniu wspomnianego ucznia mamy w tym roku nowego prefekta. Ufam, że będziecie

traktować pana Notta z szacunkiem, na jaki zasługuje. Prefektem pozostaje panna Parkinson.
Powyższe tyczy się także jej. Oboje meldują bezpośrednio mnie i do nich powinniście się zgłaszać,

jeśli popadniecie w kłopoty z innymi uczniami. Mnie nie zawracajcie głowy swoimi sprzeczkami. Nic
mnie one nie obchodzą. Czy teraz są jakieś pytania?

Więcej głów pokręciło przecząco.
- Dobrze. Muszę teraz iść do dyrektora, który prawdopodobnie zebrał personel, by

przedyskutować nasz najnowszy problem. Prefekci zaprowadzą nowych uczniów do pokoi i oczekuję
od wszystkich, że ulokujecie się w nich bez żadnego zamieszania. Chcę po powrocie zastać

absolutny porządek, w przeciwnym razie będę wysoce niezadowolony. Panie Nott, panno Parkinson,
proszę wystąpić. - Wystąpili. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął różdżkę. - Wyjmijcie różdżki. - Tak

zrobili.

Snape lekko uderzył czubków ich różdżek swoją własną. Błękitne iskry zasyczały i zgasły.

- Przez resztę nocy będziecie mogli mnie wezwać. Gdyby podczas zebrania nauczycielskiego

pojawiło się wspomniane "zagrożenie", uderzcie różdżką o najbliższą powierzchnię i powiedzcie

moje imię. Usłyszę i natychmiast przybędę. Przypominam wam, że zaklęcie działa tylko tej jednej
nocy i jeśli nadużyjecie tego przywileju, zmienię wasze życie w piekło. Zrozumiano? - Nott i

Parkinson skinęli głowami, patrząc bardzo poważnie. Parkinson... nie był pewien, co ma o niej
myśleć. W najbardziej sprzyjających okolicznościach można ją było uznać za dziewczynę Draco, ale

z pewnością bardziej liczył się dla niej jego status niż jego osobowość. Tak czy owak, Snape odesłał
ze szkoły jej potencjalne źródło utrzymania i być może mu tego nie wybaczyła. Będzie musiał na

nią uważać.

O tak. Nienawidził nauczać.

Prostując ramiona, obdarzył ich ostatnim spojrzeniem, które - miał nadzieję - było zarówno

groźne jak i inspirujące. Kiedy chodziło o Ślizgonów, najlepszą formułą była mieszanka szacunku i

strachu.

- Zostawię was, byście się rozpakowali. Witajcie ponownie w Hogwarcie i dobry wieczór.

- Dobry wieczór, profesorze Snape - odpowiedzieli chórem, a on wyszedł przez przejście w

portrecie.

***

- Prawie nic nie zjadłeś - powiedziała z wyrzutem Hermiona.

Ron gapił się na nią z niedowierzaniem. Wiedziała, co sobie myśli. Tyle się wydarzyło tego

wieczoru, a ona skupia się na apetycie Harry'ego? Ale musiała się na czymś skupić. Potrzebowała

czasu, by przemyśleć sprawę Tiary Przydziału. Przynajmniej kilku minut.

Harry wzruszył ramionami i popatrzył ponuro. Był ponury przez cały wieczór, jeszcze przed

pieśnią Tiary Przydziału. A kiedy nie był ponury, był zamyślony. Szepnęła to Ronowi, a on
odszepnął, że osobiście nie widzi różnicy. Niezbyt subtelny ten Ronald Weasley.

- Nie jestem głodny - odparł Harry. - Zjadłem porządny lunch. Zgredek mi przygotował.

Przyniósł całą tacę kanapek.

- Mimo to...
- Nic mu nie jest, Hermiona - powiedział Ron z irytacją. - Widzisz? Wygląda zdrowiej niż, cóż,

kiedykolwiek, może więc porozmawiamy o czymś istotnym?

Hermiona przyznała, że teraz mogli bezpiecznie rozmawiać o istotnych sprawach. Zirytowani

atmosferą plotek w pokoju wspólnym i chcąc przedyskutować wydarzenia tylko we trójkę,
zabarykadowali się w dormitorium Harry'ego i Rona. Nikt nie zauważył, bo Dean i Seamus byli na

dole ze wszystkimi, a Neville... Neville'a nie było.

- Dawaj, chłopie - Ron ponaglił Harry'ego. - Musimy to rozpracować. Przestań się dąsać. O co do

diabła chodziło Tiarze?

- A skąd mam wiedzieć? - spytał Harry z rozdrażnieniem. - I wcale się nie dąsam. Nie mam

pojęcia, o co chodzi, nie bardziej niż wy.

27

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Ale ta groźba od wewnątrz - powiedział Ron, a w jego głosie pobrzmiewało podniecenie, gdy

rozłożył się na łóżku, na którym siedzieli. Hermiona starała się odepchnąć dziewczęcy dreszcz, jaki
przeszedł ją na myśl, że siedzi na łóżku Rona, gdzie nie powinna siedzieć. - Jak myślicie, co to? Coś

wewnątrz Hogwartu... może kolejny bazyliszek? Albo akromantula? - Wzdrygnął się.

- Akromantula? Och, doprawdy, Ron - odparła Hermiona.

- Hagrid trzymał jedną w zamku, kiedy był dzieckiem!
- Ale Hagrid nie mieszka już w zamku, a nikt inny nie chciałby hodować czegoś takiego!

- W porządku, Panno Sowo Mądra Głowo, a jak tobie się wydaje? - Ron był tylko zdenerwowany,

nie gniewał się na serio. Choć nigdy nie nazwał jej Panną Sową Mądrą Głową w obecności kogoś

innego. To było zdrobnienie, jakiego używali między sobą. Przez to przejęzyczenie Hermiona też się
zdenerwowała. Musiała się pohamować.

- Myślę, że to osoba - powiedziała.
Głowa Harry'ego poderwała się i spojrzał na nią z większym zainteresowaniem, niż okazywał

przez cały wieczór.

- Osoba? Co to znaczy: osoba?

- To znaczy osoba - stwierdziła Hermiona, pozwalając irytacji dojść do głosu. Doprawdy! Co niby

miała mieć na myśli? - Oczywiście, to może być jakieś magiczne stworzenie, ale ile już razy zagroził

nam jakiś człowiek wewnątrz Hogwartu? Malfoy, Neville i wszyscy ci nauczyciele obrony przed
czarną magią i... i tak dalej. I... - Urwała, patrząc na Harry'ego i przygryzając wargę.

- Możesz to powiedzieć - oznajmił Harry.
- I prawdopodobnie szuka ciebie - dokończyła, a jej głos miał barwę przeprosin, których nie była

w stanie powstrzymać. Nienawidziła przekazywać złych wiadomości. Gdyby paskudnymi
szczegółami zajął się choć raz któryś z nich...

- Cóż, ja się nie boję - stwierdził Harry. - Tiara powiedziała, że nie chce nikogo skrzywdzić. I że

nie powinniśmy się bać. Naprawdę myślę, że nie mamy się czym martwić. Czemu byśmy mieli?

- Czemu Tiara miałaby poświęcić całą cholerną piosenkę na coś, co nie miałoby nas martwić? -

spytał Ron z niedowierzaniem. Czasami potrafił trafić w samo sedno. - Czemu nie zaśpiewała

zwykłych bzdur o domach?

- Nie uważam, by historia szkoły była bzdurą, Ron - wtrąciła surowym tonem Hermiona. -

Naprawdę, gdybyś tylko przeczytał Historię Hogwartu...

- Może kiedyś - odparł Ron. - Okej, powiedzmy, że masz rację i że to osoba. - Nie mógłby

bardziej zgodzić się z jej teorią. - Musimy pomyśleć, kto by to mógł być. Tiara powiedziała, że to
pochodzi z wewnątrz, więc to musi być ktoś, kto już tutaj był.

- Kto tak mówi? - spytał Harry. - Dlaczego niby?
- A kto inny? - odpowiedział pytaniem Ron. - Myślisz, że to pierwszoklasista?

- Przypomnij sobie Ginny - zaczął Harry i umilkł. Hermiona cieszyła się, że to umilkł. Opętanie

Ginny Weasley przed Toma Riddle'a nie należało do ulubionych tematów Rona.

Ron nachmurzył się.
- Ginny nie była zagrożeniem. To był Sam-Wiesz-Kto... mógł opętać każdego...

- Racja - rzuciła szybko Hermiona. - To mógł być każdy. Musimy o tym pamiętać.
- Jest kilkoro ludzi, którzy nie mogliby - stwierdził Ron. - Żadne z nas, prawda? Ani Dumbledore.

Ani żaden z nauczycieli, za wyjątkiem może...

- To nie Snape - powiedział stanowczo Harry.

Popatrzyli na niego ze zdumieniem, aż Hermiona przypomniała sobie dziwny list Harry'ego

sprzed kilku tygodni. Harry miał do powiedzenia coś pozytywnego o Snapie, a pan Weasley nie

wykrył żadnego zaklęcia na liście. A Harry i tak nie wyglądał, jakby był pod wpływem zaklęcia
Imperius, któremu zresztą całkiem dobrze potrafił się opierać.

- Cóż, pewnie masz rację - przyznała - ale nie jestem pewna, czy powinniśmy wykluczać...
- Powiedziałem, że to nie Snape - powtórzył Harry. - Jakim cudem? Nie jest już podwójnym

agentem, więc nie może już biegać do Voldemorta. A poza tym - jego śmiech brzmiał nieco
wymuszenie - Tiara powiedziała, że nie zamierza nikogo skrzywdzić. Kiedy to ostatni raz Snape

wyrządził jakąś szkodę, nie zamierzając?

Przez chwilę panowała cisza. Hermiona musiała przyznać, że Harry mówił z sensem.

- Poza tym - ciągnął Harry stanowczo - nie jesteśmy pewni, czy to osoba, prawda? To naprawdę

może być cokolwiek.

- Pewnie... - powiedziała Hermiona.
- Właśnie. Nie ma sensu się martwić, dopóki nie będziemy wiedzieć więcej.

To było zupełnie niepodobne do Harry'ego. Zazwyczaj był pierwszy do rozwiązywania tajemnic i

często miała uczucie, że trzeba go hamować w bardziej... wymyślnych teoriach. Podejrzewała

jednak, że ma rację. Teraz mogli jedynie spekulować, a z tego nic by im nie przyszło.

28

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Nauczyciele pewnie coś wymyślą - przyznał Ron, powtarzając jej myśli. - Nic nie możemy teraz

zrobić. - Rozjaśnił się. - Pogadajmy o czymś innym. Harry, nie powiedziałeś nam... będziesz w tym
roku kapitanem drużyny quidditcha, prawda? Hooch rozmawiała o tym z tobą, nie? Fantastycznie!

Zdolność błyskawicznego odzyskiwania dobrego nastroju, jaką prezentował Ron, bywała czasami

denerwująca. Ale Hermiona nie myślała o tym, ponieważ Harry spojrzał na łóżko i wymamrotał coś,

czego nie dosłyszała.

Ron jednak musiał usłyszeć. Wybałuszył oczy, a potem ściągnął rude brwi.

- Musisz to powtórzyć - powiedział, a jego głos wskazywał, że bardzo stara się zachować spokój.

- Jestem pewien, że źle usłyszałem.

Harry uniósł głowę. Jego policzki były zaczerwienione, a na twarzy miał wyraz buntu.
- Powiedziałem, że nie gram w tym roku w quidditcha - oznajmił głośno i wyraźnie. -

Poinformowałem już panią Hooch. Dzisiaj rano. Powiedziała, że poprosi na kapitana Ellen Beers.

Hermiona patrzyła na Harry'ego zaszokowana. Ron poczerwieniał jak burak i zaczął wydawać

niespójne, stłumione odgłosy. Harry uniósł dłoń w zdumiewająco władczym geście i kontynuował
spokojnie:

- Napisałem wam w liście, że mam ważniejsze sprawy na głowie. Lestrange'owie uciekli z

Azkabanu, a potem Syriusz... - Jego głos ucichł na moment. - On gdzieś tam jest. Voldemort. I

przyjdzie po mnie. Muszę być gotów. Nie mogę zajmować się jakąś głupią grą.

- Głupią... - Ron nie był w stanie powiedzieć nic więcej.

W każdym innym przypadku Hermiona stuprocentowo zgodziłaby się z Harrym. Ale coś było nie

w porządku.

- Kochasz quidditch - stwierdziła zmartwiona. - Zawsze cię tak uszczęśliwiał...
- Jedyne, co mnie uszczęśliwi - warknął Harry - to widzieć, jak Voldemort na zawsze znika z

powierzchni ziemi. Będę wtedy tańczył na ulicach, mówię wam. - Jego oczy zwęziły się i dziko
zabłysły, co przyprawiło ją o dreszcz. To było to samo zimne, twarde spojrzenie, jakim patrzył w

Trzech Miotłach po pogrzebie Syriusza. - Postaram się o to. Dokonam tego.

- Co z tobą? - wybuchła Hermiona, zanim zdołała się powstrzymać. Harry i Ron popatrzyli na

nią: Ron wyglądał, jakby się z nią zgadzał, zaś Harry, jakby zamierzał się bronić. - Koniec z
quidditchem... nie chcesz dowiedzieć się, co to za zagrożenie... to zupełnie jak nie ty, Harry!

- Co jest z tobą? - spytał Harry. - Sama mi o tym kiedyś mówiłaś, jeślibyś chciała sobie

przypomnieć.

- On ma rację - przyznał Ron. - Tak czy inaczej, Harry, to trochę dziwne.
Harry potrząsnął głową.

- Dziwne, że dorastam? - spytał. - Nie jest dziwne, że odkrywam swoje obowiązki.
- Chcesz zabić Sam-Wiesz-Kogo sam jeden - warknęła Hermiona. - To, że jesteś jego celem, nie

znaczy, że nie ma innych ludzi, którzy z nim walczą, dorosłych czarodziejów...

- Jestem dorosłym czarodziejem - powiedział Harry głosem chłodniejszym, niż kiedykolwiek u

niego słyszała. - Dużo się nauczyłem. Zdziwilibyście się. Nie jesteś jedynym człowiekiem, który jest
się w stanie nauczyć.

- Nie, oczywiście, wiem, ale...
- Nie ma żadnego "ale". Nie gram w quidditcha. To wszystko. - Nagle twarz Harry'ego zmieniła

się i wyglądał milej, niemal przypochlebnie. - Naprawdę, Hermiono, tylko to zrobiłem.
Zrezygnowałem z quidditcha. To nic takiego, jak się wam wydaje. Nie zmieniłem się.

- To Snape - wymamrotał Ron złowrogo.
Harry błyskawicznie obrócił głowę i popatrzył na niego, a jego oczy zwęziły się.

- Co... Snape co? O czym ty mówisz?
- Rzucił na ciebie jakieś zaklęcie, prawda? Zaklęcie zmieszania albo coś... żeby Slytherin mógł

wygrać puchar... - Ron sięgnął po różdżkę i machnął nią nad ciałem Harry'ego. - Finite incantatem!

Harry i Hermiona patrzyli na niego. Hermiona skrzyżowała ramiona na piersi.

- Jakaś różnica? - zapytał Ron z nadzieją.
- Nie - powiedział Harry. - Ron, to nie Snape, nikt na mnie nie rzucił żadnego zaklęcia. Na miłość

boską, nie pamiętasz, co się stało na moje urodziny? Nie zamierzacie mi w żaden sposób pomóc?

Wyglądał na tak zmartwionego, że Hermiona z miejsca powiedziała:

- Oczywiście, że tak, Harry. Przepraszam. To było po prostu tak niespodziane. - Rzuciła Ronowi

złowrogie spojrzenie. - Prawda, Ron?

Ron miał na twarzy odpowiedni rumieniec wstydu.
- Jasne, jasne. Oczywiście. Przepraszam, Harry. Wiesz, że zawsze jesteśmy z tobą.

- Dzięki - powiedział Harry i uśmiechnął się do nich powściągliwie, ale z ulgą. - To dużo znaczy.

Naprawdę. Nie wiem, co bym zrobił bez was dwojga - dodał nagle, jakby niepewny, czy chciał

powiedzieć to, co właśnie powiedział. Wyglądał na zażenowanego.

29

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Cóż, nie musisz się dowiadywać - stwierdziła stanowczo Hermiona, pewna, że Harry myślał o

Syriuszu.

- Zgadza się - dodał Ron, i wiedziała, że pomyślał to samo. - Spróbuj się nas pozbyć, chłopie.

Uśmiech Harry'ego stał się bardziej powściągliwy.
- Cóż - wymamrotał - nigdy nie wiadomo.

Po czym wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho, jakby nie miał tego na myśli.
Hermiona zastanowiła się, czy miał to na myśli.

***

Zgodnie z przewidywaniami Snape'a zebranie zapowiadało się okropnie. Kiedy przybył do pokoju

nauczycielskiego, była w nim już większość profesorów, za wyjątkiem McGonagall, Sprout i
Flitwicka, którzy - podobnie jak on - byli opiekunami domów i musieli zająć się kilkoma sprawami.

Dumbledore siedział przy końcu długiego mahoniowego stołu, dłonie miał złączone koniuszkami
palców i patrzył w przestrzeń. Wydawał się pogrążony we własnych myślach, ale Snape wiedział, że

nic nie umyka jego uwadze.

Gdy Snape zajął swoje miejsce, weszli Minerwa i Filius. Filius usiadł, najwyraźniej oczekując, że

Minerwa usiądzie obok, ona jednak wybrała miejsce koło Delacour, która powitała ją z serdecznym,
acz zmartwionym uśmiechem. Snape wywrócił oczami. Cóż, on akurat nie mógł rzucać kamieni.

Sprout przybyła jako ostatnia. Gdy zajęła miejsce, Dumbledore jakby wrócił do rzeczywistości,

której - w przekonaniu Snape'a - tak naprawdę nigdy nie porzucił, i uderzył w dłonie.

- Proszę o uwagę, przyjaciele. Nie chcę trzymać was do późna w noc, ale z pewnością zdajecie

sobie sprawę, że musimy zająć się kwestią od razu. Po pierwsze: czy ktokolwiek z was ma pojęcie,

o czym mówiła Tiara? O zagrożeniu w naszych murach?

Wszyscy popatrzyli na Hagrida.

- Ja nigdy - zaprotestował Hagrid, wyglądając na bardzo urażonego. - Aragog był jedynym.
- Historia lubi się powtarzać - stwierdził Snape złośliwie.

- Ale nie tym razem - rzucił wzburzony Hagrid.
- Widzę... - Trelawney nabrała powietrza. Snape skurczył się na krześle, a Minerwa wywróciła

oczami. - Widzę niebezpieczeństwo... wielkie niebezpieczeństwo jako... - Dramatycznie zwiesiła
głos, a potem rozłożyła ramiona, niemal zrzucając Flitwicka z krzesła. - Śmierć i zniszczenie!

- Śmierć i zniszczeni tradicijni są niebezpieczne, oui, Sibyll - powiedziała Delacour, zaskarbiając

sobie figlarny uśmiech Minerwy. Merlinie, każdego dnia są coraz bardziej podobne. Trelawney

zmierzyła ją spojrzeniem.

- Ktoś jeszcze? - spytał Dumbledore szybko. Nikt się nie odezwał i Dumbledore westchnął. - Tak

myślałem. Rozumie się samo przez się, że musimy wykorzystać całą naszą czujność. Sugeruję,
byśmy przez następne dni mocno wytężyli mózgi, i może do czasu piątkowego zebrania dojdziemy

do jakichś bardziej owocnych wniosków. W międzyczasie miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Ja
będę miał. W momencie, powtarzam, w momencie, gdy odnajdziecie jakieś wskazówki w tej

tajemnicznej sprawie, oczekuję informacji. - Wszyscy pokiwali głowami. - Wiem, że jesteście
wyczerpani, ale czy ktoś ma jakieś komunikaty albo inne problemy?

Snape miał żarliwą nadzieję, że nikt nie ma. Rzeczywiście był wyczerpany i nie pragnął niczego

innego, jak tylko wycofać się do lochów i pomyśleć przed snem. Ale wtedy pani Hooch podniosła

rękę.

- Tak, Rolando? - spytał Dumbledore.

Hooch przygryzła wargę, zanim się odezwała.
- Cóż, nie wiem, czy to powód, by przedłużać spotkanie, ale stało się coś dziwnego i

pomyślałam, że powinnam o tym wspomnieć... Harry Potter nie zamierza w tym roku grać w
quidditcha.

Snape poczuł, że jego brwi unoszą się, i szybko sprowadził je na dół. Minerwa wyprostowała się

na krześle.

- Co takiego? - spytała. - Z pewnością nie! Musisz się mylić...
Hooch potrząsnęła głową.

- Przyszedł do mnie dziś rano i powiedział, że nie gra. Miałam nadzieję, że dowiem się jego opinii

na temat przewodzenia drużynie Gryffindoru, jak zasugerowałaś, Minerwo. Pomyślałam, że to

dziwne, to wszystko... Ten chłopak żyje i oddycha quidditchem...

Minerwa obróciła się do Snape, zionąc ogniem.

- Jak to zrobiłeś? - warknęła. Snape najeżył się. - Och, nie udawaj przede mną niewiniątka,

Severusie Snape, od śmierci Syriusza Blacka dawałeś mu prywatne lekcje... czy próbowałeś

wzbudzić w nim poczucie winy, że gra, albo...

- Ty... - żałosna stara wiedźmo, Snape powstrzymał się, by nie powiedzieć tego na głos. -

Zupełnie się mylisz, Minerwo. To prawda, na swe nieszczęście musiałem spędzać z Potterem kilka

30

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

godzin każdego dnia, w swoim wolnym czasie, ale nigdy nie wspomniał, że ma zamiar skończyć z

quidditchem. - I do diabła dlaczego? - Obawiam się, że musisz znaleźć inny obiekt do
ukrzyżowania. Może samego Pottera? Czy to naprawdę wystarczający powód, by pozbawiać nas

snu? - Spojrzał wymownie na Hooch, która nachmurzyła się.

- Myślałam...

- Że ponieważ chodzi o wspaniałego Harry'ego Pottera, trzeba wciągać w to cały personel?

Podczas gdy w przypadku każdego innego ucznia sprawą zająłby się opiekun domu? Tak, wydaje mi

się, że wszyscy wiemy, co myślałaś, Hooch...

- Wystarczy - oznajmił cicho Dumbledore i wszyscy umilkli. - Severus ma rację, choć wyraził swe

poglądy w dość opłakany sposób. Minerwo, pozostawiam tę sprawę tobie. Miejmy nadzieję, że
cokolwiek postanowi Harry, będzie to w jego najlepszym interesie. Tymczasem, jeśli nie ma

żadnych pilnych spraw, wnoszę o zakończenie zebranie.

- Popieram - odpowiedział z miejsca Flitwick.

- Wniosek przyjęty - oznajmił Dumbledore i wstał. Snape nie był zupełnie pewien, czy to nie

procedura parlamentarna, ale naprawdę było mu to obojętne, ponieważ słowa Hooch przysporzyły

mu zupełnie nową troskę na późną nocną godzinę. Troskę, którą uśmierzy jedynie wytrząśnięcie
prawdy z Harry'ego. Dlaczego o tym nie wspomniał? Snape nie sprzeciwiał się rezygnacji z

quidditcha - Merlin wie, że chłopak ma ważniejsze rzeczy na głowie, a poza daje to Slytherinowi
większe szanse na puchar w tym roku - ale Harry najwidoczniej uznał, że woli się z tym kryć. Choć

Snape nie widział żadnego powodu.

- Masz coś do ukrycia, Potter?

- Oczywiście, że mam. A ty nie?
Przebiegły gnojek.

Gdy grono nauczycielskie opuszczało gęsiego pokój (Minerwa przez cały czas patrzyła na niego

złowrogo), Dumbledore delikatnie, acz stanowczo, złapał Snape'a za łokieć. Snape powstrzymał

westchnięcie i przypomniał sobie, że przecież się spodziewał.

- Poświęcisz mi chwileczkę, Severusie?

- Oczywiście, dyrektorze - odparł Snape, usiłując odpędzić uczucie pewnej zagłady.
Dumbledore poczekał, aż wszyscy wyjdą, po czym powiedział:

- Wiesz, dlaczego cię zatrzymałem, więc nie będę owijał w bawełnę. Do czegokolwiek odnosiła

się Tiara Przydziału... cóż, możemy przypuszczać, że w ten czy inny sposób dotyczy to Harry'ego.

Tak się zwykle układają sprawy, prawda?

- Również przeszło mi to przez myśl - przyznał Snape.

- Z pewnością. - Wzrok Dumbledore był jak zawsze przenikliwy i Snape ponownie sprawdził, czy

jego umysł jest dobrze osłonięty. Dumbledore westchnął, co oznaczało, że jest. - Informuj mnie,

dobrze, Severusie?

Przynajmniej Dumbledore nie nazwał go "drogim chłopcem". Tego wieczora Snape dotarł do

granic swojej tolerancji.

- Oczywiście, dyrektorze - powtórzył.

- Wspaniale. - Dumbledore popatrzył na niego ponad okularami-połówkami. - To wszystko,

Severusie. Idź i odpocznij. Jutro wszystko zaczyna się od nowa.

Gdy Snape schodził do lochów, zdał sobie sprawę, jak bardzo prawdziwe były słowa

Dumbledore'a - i to w wielu aspektach: zaczynały się lekcje, zaczynał też się Ostatni Katastrofalny

Rok Szkolny Harry'ego Pottera. A pomyśleć, że dzień rozpoczął się tak obiecująco, kiedy Harry
obdarzył go długim, powolnym pocałunkiem, zanim wrócił na dobre do wieży Gryffindoru.

Snape zamknął i zabezpieczył za sobą drzwi sypialni, i z westchnieniem pozbył się odzienia.

Machnięciem różdżki posłał szatę do szafy, a koszulę i spodnie do kosza z praniem. Otworzył

szufladę w komodzie, szukając czystej koszuli nocnej. Oczywiście, miał tylko dwie, a uwaga
Harry'ego na temat niedostatków w jego garderobie wciąż piekła. Ciekawe, czy Harry poradziłby

sobie lepiej, mając do dyspozycji fundusze...

Coś przesypało się w jego rękach, gdy wyciągnął koszulę z szuflady. Snape zmarszczył czoło i

odłożył koszulę na bok, kiedy zauważył, jak opada z niej coś w rodzaju ciemnych okruszków.
Zmarszczenie brwi przerodziło się w skrzywioną minę, szarpnięciem wysunął szufladę na całą

długość i zajrzał do środka, gdzie dostrzegł cienką warstwę okruchów rozsypanych na jego odzieży.
Nie, nie okruchy... raczej sadza albo...

...albo czyjeś prochy...
Dobrą rzeczą było, że jego mieszkanie otaczały zaklęcia dźwiękochronne, w przeciwnym

wypadku cały zamek zawaliłby się od ryku Snape'a.

POTTER!

***

31

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Ukarał Harry'ego następnej nocy, po wyczerpującym dniu z Krukonami i Puchonami, odbierając

podczas lekcji wiele punktów i celowo nie przyznając żadnego szlabanu. Nic nie mogło go
powstrzymać przed słownym zmiażdżeniem Harry'ego, na co tak bardzo zasłużył, i przebiegle ukrył

swe intencje, posyłając Harry'emu zwyczajową notkę z zaproszeniem.

Kiedy Harry już przybył, nawrzeszczał na niego za potajemne zerwanie z quidditchem, na co

Harry odwrzasnął mu, że nie musi mówić Snape'owi o każdej cholernej rzeczy, o jakiej myśli czy
jaką robi, po czym Snape był pewien, że któryś z nich rzuci jakąś klątwę albo przynajmniej

wypadnie z wściekłością z mieszkania, ale zamiast tego w jakiś sposób skończyli w łóżku.

- O Boże - jęknął Harry, unosząc biodra jeszcze bardziej w górę, z kostkami ponad ramionami

Snape'a, a Snape zacisnął powieki w daremnej próbie samokontroli. - Och... Boże. - Snape
rozważał podrażnienie się z Harrym za nazywanie go "Bogiem", ale wtedy zapomniał, jak się mówi,

gdy jego własne biodra zdradziły go z kolejnym pchnięciem w niewypowiedzianie ciepłe i wąskie
rozkosze. Harry pocałował go w ramię. Snape pochylił się wystarczająco, by sięgnąć ust Harry'ego i

niczego sobie nie zwichnąć, i całował go tak długo, jak zdołał, zatrzymując się zwłaszcza przy
miękkiej dolnej wardze Harry'ego.

- ...czasami...powinniśmy...bardziej...perwersyjnie - wydyszał Harry.
Snape odzyskał dość rozumu, by powiedzieć:

- Nauczyciel i uczeń... w tajemnicy, w ciemnym lochu... nie dość perwersyjnie dla ciebie?
- Ach - Harry wygiął się do tyłu, zmuszając Snape'a, by trochę zwolnił, co oznaczało

przynajmniej, że mogli przez chwilę porozmawiać bardziej trzeźwo. Sięgnął i założył Snape'owi za
ucho kosmyk włosów. - Powinniśmy pomyśleć o tym w zeszłym tygodniu... nikogo nie było... w

twoim biurze albo w klasie, albo... mmm Boże.

Bezczelny smarkacz naprawdę nabrał śmiałości. Snape wspominał, przeważnie z czułością,

czasy, gdy Harry nie potrafił nawet szeptem mówić o najbardziej niewinnych pragnieniach
erotycznych, nie oblewając się przy tym rumieńcem.

- Sprawiłoby ci to przyjemność, prawda? - wydusił. - Myśl, że mogą nas złapać? Czemu mnie to

nie dziwi. - Po kilku wypadach Harry'ego w tej przeklętej pelerynie... - Zamknij oczy. Wyobraź

sobie.

Harry zamknął oczy, a wtedy jego wargi drgnęły w psotnym uśmiechu.

- Widzę.
- Gdzie więc jesteśmy?

- Oczywiście znów w łóżku Dumbledore'a... gdzie indziej... - Snape natychmiast przestał się

poruszać i uszczypnął najbliższy kawałek ciała, jaki miał pod ręką. Śmiech zabulgotał w gardle

Harry'ego. - Dobrze, dobrze... przepraszam... no, może nie bardzo. - Otworzył znów oczy, te
zielone oczy. - Ze wszystkich miejsc na ziemi... Prawie to wtedy zrobiliśmy, prawda?

Tak, prawie to zrobili. Po raz drugi posmakował Harry'ego Pottera. Powinien był wiedzieć...

wiedział.

- Moja pamięć jest równie dobra jak twoja.
- Dawaj więc! - Harry wiercił się. - Nadrabiamy straconą okazję.

Snape stłumił śmiech i zaczął nadrabiać okazję, co do której był bardzo szczęśliwy, że stracili. To

nie był odpowiedni czas. Z drugiej strony, według wszystkich moralnych standardów, teraz też nie

był odpowiedni czas...

Jak dla niego wystarczająco perwersyjnie. Harry znów zamknął oczy i Snape powiedział:

- Pospiesz się, Potter. Nie ma czasu... ktoś może wejść i zobaczyć...
Harry gwałtownie nabrał powietrza, jakby nie oczekiwał, że Snape przystanie na zabawę - cóż,

bez wątpienia nie oczekiwał - i znów się wygiął, po czym jęknął, sięgając pomiędzy ich ciała po
swój własny członek.

- O Boże. Przepraszam, panie profesorze. Nie mogłem się powstrzymać.
Snape poczuł, jak żar rozlewa się w jego brzuchu i lędźwiach.

- Kto mówi, że chodzi o ciebie, Potter? Ja tu rządzę, czyż nie? - Kolejna fantazja. Jakakowiek

była jego relacja z Harrym, nigdy nie rządził. - Wszystko dzieje się według mojego uznania, będę

cię miał, kiedykolwiek zechcę i gdziekolwiek zechcę... - Harry przestał jęczeć i desperacko zaczął
łapać powietrze, jego dłoń poruszała się prędzej na członku i Snape oceniał, że dojdzie już za kilka

chwil. W odpowiedzi jego własne biodra pchnęły szybciej. Och Merlinie, o Boże... - Na moim biurku,
pod ścianą, na podłodze, przez ławkę w cholernym schowku, a ty powiesz jedynie... wysączę cię do

ostatniej kropli... zaraz za Wielką Salą... podczas obiadu...

Harry otworzył usta w bezgłośnym krzyku i doszedł tak mocno, że Snape czuł dreszcz całym

swym ciałem. Jęknął ochryple, z desperacją, i musiał zamknąć oczy, by nie podążyć za nim. Ale
zaraz je rozwarł, słysząc, jak Harry szepcze:

- Tak bardzo mnie wtedy podnieciłeś, wtedy w łóżku. Jednym pocałunkiem. Pragnąłem cię

32

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

bardziej niż czegokolwiek innego. - Jego dłoń dotknęła policzka Snape'a.

Biodra Snape'a drgnęły i doszedł, raz po raz pogrążając się w przyjemności, po której mógł już

tylko opaść na Harry'ego i wydawać ostatnie zdyszane jęki.

Po chwili wyśliznął się i obrócił na bok, kładąc głowę na ramieniu Harry'ego, podczas gdy ramię

Harry'ego przyciągnęło go bliżej.

- Doprawdy perwersyjne - wymruczał Snape, usiłując odzyskać oddech. - Podnieca cię Wielka

Sala? Nigdy nie miałem cię za ekshibicjonistę.

Harry zaśmiał się.
- Bo nie jestem. Jestem... ryzyko-nistą. Ale niezupełnie. Żadnej korzyści byśmy nie mieli, gdyby

któryś z nas wpakował się przez to w kłopoty. - Pocałował Snape'a w czubek głowy. - Po prostu
zabawny pomysł, to wszystko. - Leżeli przez chwilę w ciszy, Snape dryfował w kierunku drzemki,

gdy Harry powiedział: - To był impuls. Quidditch.

- Szokujesz mnie - stwierdził Snape z zamkniętymi oczami. - Cóż, na pewno wciąż możesz się z

tego wycofać.

- Nie, nie zrobię tego - odparł Harry. - To, że szybko podjąłem decyzję, nie znaczy, że nie była

słuszna. Ale nie powiedziałem ci o tym, bo sam wtedy jeszcze nie wiedziałem.

Snape poczuł się lepiej, choć nie chciał się do tego przyznać. Harry miał rację - to nawet nie była

jego sprawa.

- Czemu zrezygnowałeś? Z powodu wypadku z Longbottomem?

- Nie! - Harry brzmiał na urażonego. - Nie. Nie boję się quidditcha. Po prostu nie mam na niego

czasu, tak samo jak nie miałam czasu na George'a. Te sprawy się teraz nie liczą. Po ostatnich

wakacjach... po tym, jak Syriusz... - Umilkł. Snape stężał. Ale wtedy Harry ciągnął, a jego głos był
jeszcze spokojniejszy: - Wiesz, dlaczego poprosiłem cię o lekcje obrony. To są rzeczy, które są

ważne. - Prychnął. - Zaczęliśmy dziś zajęcia z Delacour. Jest w porządku, ale to nie wystarczy.

- Tyle i ja mogłem ci powiedzieć.

- Powiedziałeś mi.
- Hmmm. - Snape przeciągnął się. - Jeśli przypadkiem jesteś ciekawy, zgadzam się z tobą.

Podjąłeś słuszną decyzję.

- Cieszę się, że tak uważasz. Jak na razie jesteś jedyny. Dziś rano myślałem, że McGonagall

powyrywa mi włosy z głowy. Przykro mi z powodu Ellen - dodał. - Wszyscy mówią, że została
nowym kapitanem tylko dlatego, że nie mają mnie...

- Została nowym kapitanem, bo nie mają ciebie.
- Jest świetnym graczem! A Ginny będzie się w weekend starać o miejsce szukającego, jest

naprawdę dobra...

- Nie interesuje mnie to, Potter. Idź spać. Ale zanim pójdziesz...

- Nie mogę iść spać - odrzekł Harry ponuro. - Muszę wracać do wieży. Zapomniałeś?
Ku swej najgłębszej hańbie, Snape zapomniał.

- Zupełnie - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Ale zanim pójdziesz, mamy do przedyskutowania

sprawę Tiary Przydziału.

Teraz Harry stężał. Ciekawe.
- Co z nią?

Snape oparł się na łokciu, jego nos tuż przy nosie Harry'ego, i popatrzył Harry'emu prosto w

oczy, przywołując cały autorytet, jaki był w stanie, skoro leżał z gołym tyłkiem w łóżku z uczniem.

- Masz uważać, ot co. Wiesz równie dobrze jak ja, że czymkolwiek jest to zagrożenie, może

szukać właśnie ciebie...

- Tak, wiem. - Ta nieoczekiwana kapitulacja uciszyła Snape'a. - Hermiona powiedziała to samo.

Ale ja się nie przejmuję, Severusie, naprawdę...

- Oczywiście, że nie - warknął Snape. - Czy kiedykolwiek się przejmowałeś? Co nie zmienia

faktu, że...

- Będę ostrożny. W porządku? Naprawdę, będę. - Harry potrafił udawać szczerość jak nikt inny.

Potrafił to tak dobrze, że Snape miał ogromne trudności z rozpoznaniem, kiedy naprawdę udawał. -

Nie studiowałem całe lato i nie rzuciłem quidditcha tylko po to, by wpaść w pułapkę - dodał Harry
przekonującym tonem. - Poza tym... Tiara powiedziała, że ta... groźba... nie zamierza skrzywdzić

nikogo w Hogwarcie. Tiara nie kłamie, prawda? Dumbledore tak powiedział. Jestem pewien, że
cokolwiek to jest... nie chce nikomu zrobić nic złego...

- Intencje to jedna sprawa. Czyny to zupełnie inna. Pozostawię filozofom definicję zła, ale...
- Zła! - Harry usiadł, spychając z siebie Snape'a i patrząc na niego ze wzburzeniem. - Kto mówi

o czymś złym? To może zupełnie nie być niebezpieczne. Voldemort jest zły. I to nim się przejmuję,
nie jakąś groźbą, której Tiara nie potrafi nawet nazwać! - Jego twarz była czerwona, a jego oczy

migotały z zaaferowania.

33

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Snape nie miał pojęcia, co ma powiedzieć na tak dziwaczny wybuch. To go zirytowało. Przez

dłuższą chwilę patrzył na Harry'ego zwężonymi oczami, aż Harry odwrócił wzrok i zacisnął usta w
wąską linię.

- Ufam, że nie zapomniałeś, co powiedziałem tego lata? - oznajmił Snape przez zaciśnięte zęby.

- Że czasami, czasami, martwię się o twoje bezpieczeństwo?

Harry rozluźnił się i naraz cały upór znikł z jego twarzy.
- Wiem - odparł i nawet się uśmiechnął. - Przepraszam. To miłe, że się o mnie martwisz.

Przy ostatnich słowach w jego głosie pobrzmiewała nieśmiałość i teraz Snape odwrócił wzrok.
- Wracaj do siebie. Zobaczymy się rano na śniadaniu.

- I na podwójnych eliksirach we wtorek - burknął Harry i zwlókł się z łóżka. Snape poluźnił

trochę samokontrolę i obrzucił pożądliwym spojrzeniem jego tyłek. To niedoceniana sztuka:

pożądliwe przyglądanie się. - Chyba będzie lepiej bez Malfoya.

- I bezpieczniej bez Longbottoma.

- Przestań. - Harry popatrzył zmęczonym wzrokiem. - Zobaczymy się jutro rano.
- Dobrze. - A potem Snape nie był pewien, co skłoniło go, by wyrzucić: - Harry. - Harry obrócił

się i popatrzył ze zdziwieniem. - Ja... - Och, do diabła... - Postaram się być... znaczy się, jutro,
będę... - Zdziwienie Harry'ego przerodziło się w kompletne zakłopotanie. - ...milszy - skończył

Snape przez zęby. - Dla ciebie. Nie bardzo. Ale... może trochę. Może.

Twarz Harry'ego rozjaśniła się mocniej niż fajerwerk.

- Cudownie! - zawołał i wskoczył na łóżko jak przerośnięty szczeniak, obdarowując Snape'a

pocałunkiem, który wydawał się wystarczającą nagrodą za jego całkowitą i zupełną głupotę.

***

Hermiona nie wiedziała, co jest grane, ale godziła się z tym. Przeważnie. Bardzo ciężko było

Hermionie godzić się z czymś, co nie w pełni rozumiała. Do diabła. Czego nie rozumiała w ogóle.

Na przykład dlaczego profesor Snape jest miły dla Harry'ego Pottera.

No, nie miły. Niezupełnie. Nikt nie mógł oskarżyć Snape'a o bycie "miłym" i z pewnością nie dla

Harry'ego. Ale nie był okropny. A ona nie mogła, po prostu nie mogła uwierzyć, że cała ta

okropność, wszystkie te lata niechęci i ogólnie dziecinada, zostały zapomniane po trzech tygodniach
prywatnych lekcji obrony. A jednak Snape odzywał się do Harry'ego ostro i z naciskiem, ale bez

okrucieństwa, bez kpin. Z lekką krytyką, ale powstrzymując żądło prawdziwego poniżania, które
jeszcze rok temu z rozkoszą by wysunął.

Pochylając się nad eliksirem Rona, który Ron dokładnie zawalił, Snape powiedział:
- Kompletna porażka. Wyznaję, że pan Weasley przeszedł moje oczekiwania. - Rzucił uśmieszek

Ronowi, który poczerwieniał jak burak. Ślizgoni zanieśli się śmiechem.

Pochylając się nad eliksirem Hermiony, Snape nie powiedział nic, co oznaczało, że wszystko jest

w porządku - ale by sobie to powetować, uśmiechnął się do niej z paskudnym szyderstwem, by dać
jej do zrozumienia, co dokładnie o niej myśli.

Pochylając się nad eliksirem Harry'ego, Snape odchrząknął, pokiwał głową i odwrócił się bez

jednego słowa. Potem odszedł, by zganić resztę Gryfonów, a Ślizgonów poklepać po główkach, jak

zawsze. Hermiona gapiła się na Harry'ego, który chyba nie zauważył, że Snape właściwie nagrodził
go złotym medalem. Snape. Wszyscy pozostali byli tak zszokowani jak ona.

Najmocniej jak mogła, wyciągnęła szyję w kierunku kociołka Harry'ego. Jego eliksir wyglądał

dobrze, ale z pewnością nie lepiej niż jej!

Cóż, to tylko dopełniało całej dziwności ostatnich dwóch dni - w której centrum był w większości

Harry. Lekcje ze Snape'em, oczywiście, a potem sprawa rezygnacji z quidditcha, i jeszcze

wczorajsza lekcja z Delacour, która urządziła im praktyczną lekcję powtórkową.

Hermiona miała trochę kłopotów, by wejść w rytm, ponieważ profesor Delacour zadała im bardzo

sprytne zaklęcia, których uczyli się pod koniec zeszłego roku - ale tylko trochę kłopotów - ale Harry
właściwie w ogóle nie musiał się wysilać i wyglądał na dość znudzonego. Delacour wydawała się

nieco tym zgaszona, choć pochwaliła jego wyniki. A ostatniego wieczoru, zaraz po kolacji, Harry
zabrał się do zadania domowego. Od razu. Wtedy kiedy Hermiona. Myślała, że Ron zemdleje.

Harry nie wyglądał nawet jak ktoś rozstrojony, co samo w sobie było dziwne, jeśli wspomnieć

bladą rozpacz na jego twarzy po pogrzebie Syriusza. Czy ukrywał to wszystko? To było do niego

podobne. Hermiona nie uważała tego za zdrowe. Tyle dziwnych rzeczy - nie mogły się chyba
łączyć? Czy mogły?

- Co miało znaczyć to ze Snape'em? - zapytał Ron, gdy wychodzili z lochów na lekcję zaklęć. -

Harry?

- O czym ty mówisz? - spytał Harry, nie patrząc na żadne z nich.
- Dlaczego do diabła był dla ciebie taki miły?

- Nie był miły - zaprotestował Harry.

34

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Jak na niego? Prawie całował cię w tyłek. Co...

Harry rozejrzał się wokół i powiedział cicho:
- Mówiłem wam. Od ostatniego lata jesteśmy w lepszych stosunkach. To nie... znaczy się, nie

jesteśmy super kumplami, nic w tym rodzaju, ale już nie jest tak, jak było kiedyś.

- Tak zupełnie nagle przestałeś go nienawidzić? - spytał Ron, marszcząc brwi z niedowierzaniem.

- Trzy tygodnie i wszystko znikło? Wszystko, co kiedykolwiek powiedział czy zrobił - tobie i nam?
Tak po prostu?

- Dużo mnie nauczył - powiedział Harry wymijająco. - Nie mówię, że nie robił nic paskudnego,

ale...

- Ale co? - naciskała Hermiona, gdy Harry urwał.
- A nie wiem - przyznał Harry. - To wszystko, tak myślę. O co ta cała gadka? To chyba dobrze,

że już nie jest podły?

- Może dla ciebie - powiedziała Hermiona nieco szorstko. - Pewnie nie zauważyłeś, że dla

pozostałych Gryfonów był równie okropny jak zawsze?

Policzki Harry'ego pokryły się plamami czerwieni.

- Cóż, ja nie mam z tym nic wspólnego. Czego ode mnie chcecie? Nie mam pojęcia, dlaczego się

tak zachowuje.

- Pewnie nie - przyznał Ron, gdy zbliżali się do klasy Flitwicka.
- Ledwo mnie toleruje na zajęciach, nie mogę powiedzieć: "Hej, Snape, może będziesz miły dla

wszystkich"...

- Nie mówię, że powinieneś zrobić coś takiego...

Ale co Ron uważał, że Harry powinien, zaginęło w odmętach czasu, ponieważ Flitwick klasnął w

maleńkie dłonie i kazał wszystkim usiąść. A następnego ranka Hermiona i Ron kompletnie

zapomnieli o Snapie i jego zachowaniu, i wszystkim innym, kiedy zobaczyli nagłówek w Proroku
Codziennym
.

Zbiegli Zbrodniarze Wojenni Znalezieni Martwi na Prowincji

Rudolf i Bellatrix Lestrange, których uznano za śmierciożerców i dwoje najbardziej

niebezpiecznych sług Sami-Wiecie-Kogo, zostali znalezieni martwi w małej chacie na uboczu

Hogsmeade wczoraj rano. Ich nieświadomi sąsiedzi, Percival i Priscilla Higgins, zauważyli dziwny
zapach dobywający się z domku, który od wielu miesięcy pozostawał niezamieszkany po

wyprowadzce ostatnich lokatorów. Podczas próby wejścia do chaty napotkali kilka
skomplikowanych i niebezpiecznych zaklęć ochronnych. Pani Higgins powiadomiła niezwłocznie

miejscowych aurorów. Pan Higgins wraca do zdrowia w Świętym Mungu.

Lestrange'owie uciekli w lipcu z Azkabanu i znajdowali się w grupie śmierciożerców

odpowiedzialnych za morderstwo Syriusza Blacka, ojca chrzestnego Harry'ego Pottera i jedynego,
któremu poza nimi udało się zbiec z więzienia. Aż do wczoraj miejsce ich pobytu było nieznane.

Zapach spowodowany był faktem, że Lestrange'owie zmarli kilka dni wcześniej, a ich ciał nikt nie

odkrył. "To zupełna zagadka" powiedział auror Kingsley Shacklebolt. "Nie tylko zastanawiamy się,

dlaczego przebywali w Hogsmeade, nie możemy też zrozumieć, jak ktokolwiek zdołał przedostać się
przez zabezpieczenia i ich zamordować. Nie było żadnych śladów włamania."

Jako dziwny dodatek to tego, co już samo w sobie jest kłoptliwym przypadkiem, Lestrange'owie

prawdopodobnie nie zostali zabici przy użyciu sił magicznych. Według raportu koronera oboje

zmarli z niedotlenienia wywołanego uduszeniem. Oba ciała miały zmiażdżone krtanie, a wokół ich
szyi widniały ślady wskazujące na użycie pazurów.

Pomijając wypowiedź aurora Shacklebolta, Miniesterstwo Magii nie przedstawiło do tej pory

oficjalnego stanowiska w tej sprawie.

Poprzedni lokatorzy domu, John i Marta Hailfeather, wyprowadzili się, nie płacąc czynszu za

ostatni miesiąc. Właściciel nieruchomości, Hugo Pettiford, będzie wdzięczny za jakąkolwiek

informację o miejscu ich pobytu, jak również lokalizację cennego perskiego dywanu, który należał
do jego babki.

- O mój Boże - powiedział Ron i rzucił Harry'emu szybkie spojrzenie. - Cóż... coś ich dopadło.

Dwóch śmierciożerców mniej, to chyba dobrze?

- Jasne, że tak - odparł Harry, czytając artykuł raz jeszcze, a w jego głosie pobrzmiewała zła

satysfakcja. - Słyszałem tę kobietę, Bellatrix, jak krzyczała, kiedy biegłem do... do bezpiecznego
miejsca. W lecie. - Teraz jego głos ociekał goryczą. - Nazwała Syriusza "zdrajcą krwi". Cokolwiek to

znaczy.

Ron nachmurzył się.

- To wstrętna obelga. Jak "szla"... no wiesz. Oznacza kogoś czystej krwi, kto jest miły dla tych,

35

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

którzy nie są. Niektórzy uważają, że to coś złego.

- Na przykład Lestrange'owie - powiedział Harry, wciąż patrząc na gazetę, na której zaciskał

teraz ręce. Hermiona zastanowiła się, czy ją podrze. - Cóż. Dobrze więc, że mamy ich z głowy.

Hermiona nie mogła nic poradzić na to, że się z nim zgadza. Oczywiście, to miało zupełny sens,

że jest wściekły z powodu śmierci Syriusza i cieszy się ze sprawiedliwego wyroku, mniej więcej.

- Cóż, nie wiemy, kto ich zabił - stwierdziła, zastanawiając się, czy potrafi ubrać w słowa swe

obawy. - Mógł to być nawet Sami-Wiecie-Kto.

- Dlaczego Sam-Wiesz-Kto miałby zabijać własnych śmierciożerców? - spytał Ron z

niedowierzaniem.

- Ponieważ... - Hermiona urwała i szybko popatrzyła na Harry'ego.
Dokończył za nią:

- Ponieważ mieli mnie złapać, a nie udało im się to. Zabili w zamian Syriusza. Oto dlaczego.
- Och - mruknął Ron. - Racja...

- Racja - powiedział Harry i odrzucił gazetę. Głosem tak cichym, by tylko oni dwoje mogli go

usłyszeć, dodał: - Mam nadzieję, że to nie ostatni, o których czytamy.

Hermiona wiedziała, że powinna powiedzieć Och, Harry albo coś podobnego, ale prawdą było, że

zgadzała się z nim z całego serca. Odezwał się Ron:

- Nie byli również pierwsi, prawda? - spytał także szeptem. - Pamiętacie, jak kilka tygodni

temu... Macnair? Ten gnojek, który miał zabić Dziobka? Harry, mówiłeś, że widziałeś, jak Sam-

Wiesz-Kto rozmawiał z nim na cmentarzu...

- Tak. Ale gazeta nie nazwała go śmierciożercą. Szkoda.

- Dziwna ta sprawa, że nie miał kciuków - powiedział Ron, a Hermiona pomyślała, że w jego

głosie brzmi zbytnia ekscytacja.

- To też jest dziwne - zauważyła. - Artykuł mówi... Jak ktokolwiek zdołał się do nich dostać przez

zabezpieczenia? Bariery ochronne... nie powinny zostać złamane przez ludzi ani zaklęcia, więc nikt

nie mógł rzucić na Lestrange'ów klątwy spoza chaty.

- I uduszeni - dodał Ron. - Czy jest w ogóle zaklęcie na uduszenie?

- Na pewno - powiedział Harry. - Są zaklęcia i klątwy na wszystko, dowiedziałem się. Istnieje

klątwa, która wywołuje brodawki podeszwowe. Nie zwykłe brodawki, ale konkretnie brodawki na

podeszwach. Magia może wszystko... no, prawie wszystko.

Mówił rozmarzonym głosem. Hermiona zmarszczyła czoło.

- Tego uczył cię Snape, tak? - spytał Ron napiętym głosem.
Szczęśliwe i zamyślone spojrzenie Harry'ego znikło i skrzywił się na Rona.

- Co z wami, że ciągle mnie o to pytacie? Czemu do diabła miałbym potrzebować kogoś, by

wiedzieć, co można robić przy pomocy magii?

- Wcale cię o to nie pytam ciągle, to był dopiero drugi raz...
- Od niedzielnego wieczoru! - Harry potrząsnął głową. - Boże, Ron, doprawdy. Kogo to obchodzi?

Kiedy... - Poniósł gazetę i pomachał nią. - dzieje się coś takiego?

- W porządku, Harry - powiedziała Hermiona, starając się brzmieć łagodnie.

- Uspokój się - dodał Ron.
Harry westchnął i odchylił się na krześle.

- Już. Przepraszam. Poniosło mnie... Dobrze, kiedy twój wróg zaczyna padać przed tobą,

prawda?

Ron skinął głową.
- Lepiej niż dobrze... Byłoby wspaniale, gdyby wszyscy tak zginęli, nie? Nie zabierając ze sobą

nikogo z nas. Normalnie raj by był.

Harry znów spojrzał z rozmarzeniem.

- Podoba mi się to.
I ponownie Hermiona zgodziła się z nim. Nie miała jednak pojęcia, dlaczego ją to niepokoi.

***

Alecto nie mogła znaleźć szczura.

Oczywiście, znajdowała się na łące, były tu dziesiątki, może nawet setki szczurów. Ale ona

musiała znaleźć jednego. Jednego konkretnego szczura. I nigdzie go nie widziała. To było

denerwujące.

Zawołała brata.

- Amycus! - Żadnej odpowiedzi. - Amycus, gdzie jesteś? Potrzebuję pomocy... Nie mogę go

znaleźć...

- Kogo?
Alecto spojrzała przez ramię i zobaczyła Harry'ego Pottera, który stał za nią, trawa falowała

łagodnie wokół jego kolan, a jego oczy dziwnie błyszczały.

36

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

To nie była jedyna dziwna rzecz. Potterowi zwykle nie wychodziły z głowy węże zamiast włosów.

Cóż, tak jej się przynajmniej wydawało - nigdy nie spotkała go osobiście.

- Szukam szczura - wyjaśniła, chcąc być pomocną, ponieważ Potter patrzył na nią bardzo

uprzejmie. - Glizdogona. Muszę go znaleźć.

- Pettigrew - powiedział lekko Potter, choć jego oczy zwęziły się. Wokół jego prawego ucha

owinął się wąż i syczał. - Tak. To prawda, musisz. Ministerstwo go przeniosło, ale wiem, że
kontaktował się z niektórymi z was.

- Ale nigdzie go nie widzę - kontynuowała, czując się bardzo głupio i mając świadomość, że nie

wykonała zadania. - Przepraszam.

Potter uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Nie przepraszaj. Zaprowadziłaś mnie wystarczająco daleko. Wiem wszystko, co chciałem. -

Skrzywił się. - Choć tak naprawdę cię nie znam. Znaczy się, nigdy cię wcześniej nie spotkałem. A
może jednak? Byłaś wtedy w Elsinore Cottage? Pomogłaś zabić Syriusza?

- Amycus tam był - oznajmiła Alecto z dumą. - Ja byłam w Estonii na...
- Nieważne - powiedział Potter, machając dłonią, jakby zupełnie nie liczyło się, co robiła w

Estonii. - Jesteś jedną z nich i masz Znak na ramieniu, i tak naprawdę liczy się tylko to. Prawda?
Gdybyś była w chacie, zrobiłabyś to samo, co reszta.

- Oczywiście - odparła Alecto.
- Oczywiście - powtórzył Potter, a wszystkie węże na jego głowie zaczęły się zwijać i syczeć w

podnieceniu. Alecto zdała sobie sprawę, że powinno ją to niepokoić.

- Nie mogłam znaleźć Amycusa - powiedziała. - Miałam nadzieję, że mi pomoże. Ze szczurem.

Glizdogonem. Wołałam go. Ale nie mogłam go znaleźć.

- Ja go znalazłem - oświadczył Potter, a potem znów się uśmiechnął. - Ale rozmowę z tobą już

kończę, Alecto. Nie rozmawiałem właściwie z żadnym z nich. Jestem tutaj tylko dlatego, że ktoś
chce się z tobą specjalnie przywitać.

Alecto rozejrzała się, ale na łące byli tylko ona i Potter. Błękitne niebo znów zaczęło się

chmurzyć i zrobiło się dość zimno.

- Naprawdę? Kto?
Spojrzała ponownie na Pottera, ale Potter już na nią nie patrzył. Zza jasnych oczu Pottera

patrzyło na nią coś innego, coś szczęśliwego i głodnego.

- Witam - powiedziało. Głos miało, co dziwne, kobiecy. Węże na głowie Pottera zasyczały i

zagrzechotały w ewidentnej radości. - Ukradłaś mi imię.

***

Dzisiejszy nagłówek spowodował u Snape'a poważne zdenerwowanie, choć nigdy by tego nie

przyznał.

Sześć dni po tym, jak Prorok Codzienny zamieścił informację o śmierci Lestrange'ów, dziennik

doniósł o śmierci Alecto i Amycusa Carrowów, dwojga bardziej entuzjastycznych, choć

pozbawionych wyobraźni, sług Czarnego Pana. Bliźniacze rodzeństwo, które było ze sobą bliżej, niż
Snape chciałby o tym myśleć.

Artykuł, jak można się było spodziewać, składał się z krzykliwego nagłówka i bardzo niewielu

przydatnych szczegółów. Podobnie jak Lestrange'ów, także rodzeństwo Carrow znaleziono kilka dni

po ich śmierci - spędzali wspólnie lato w małym, przytulnym domku pod Brighton. Ugh.

Tym razem jednak Prorok Codzienny uważał tę sprawę za mniej tajemniczą niż w przypadku

Lestrange'ów, ponieważ przyczyna śmierci wydawała się zupełnie jasna: rodzeństwo Carrow zostało
zjedzone. Ledwo zostało szczątków, by ich zidentyfikować. Jakiś młody auror czy ktoś spekulował o

śmierciotuli na wolności (niedorzeczne, jako że śmierciotule żyły jedynie w tropikach i nie
zostawiały żadnych szczątków) albo o szczególnie dzikim i przebiegłym erklingu, który nie znalazł

sobie dzieci na ofiarę. Snape nie wierzył w ani jedno słowo.

Było oczywiście prawdą, że oboje Alecto i Amycus byli wystarczająco głupi, by w sprzyjających

okolicznościach dać się zjeść przez gumochłona. Fakt, że skończyli w taki sposób wkrótce po
Macnairze oraz Lestrange'ach, mógł być jedynie bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności. Snape nie

wierzył w zbiegi okoliczności. Wiara w zbiegi okoliczności nie sprzyjała przetrwaniu.

Coś, a raczej ktoś polował na śmierciożerców. Snape chciał tylko wiedzieć kto. Albo jak. Będzie

musiał porozmawiać wieczorem z Dumbledore'em, dyrektor z pewnością dojdzie do takich samych
wniosków. Cokolwiek dobrego mogło z tego wyniknąć.

Snape odłożył gazetę i czubkiem palca potarł się po nosie możliwie najzwyczajniej. Był środek

śniadania i nie było dobrze wyglądać na zaniepokojonego czymś przy uczniach. Szczególnie

śmiercią dwojga śmierciożerców. Szczególnie przy Harrym, który przeglądał własny egzemplarz
Proroka, a Weasley i Granger patrzyli mu przez ramię.

Nie mieli okazji pobyć sami od... cóż, od pięciu dni, i nie porozmawiali jeszcze o śmierci

37

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Lestrange'ów. Nie żeby musieli, oczywiście, i może nie powinni. Harry miał dość powodów do

zmartwień po tej przeklętej aluzji Tiary Przydziału do jakiejś przeklętej groźby, która może się
zmaterializować choćby zaraz.

Nie żeby Harry się o to martwił. O, nie. Pozwolił, by Snape i Dumbledore, i wszyscy inni robili to

za niego. Niech zwykli ludzie martwią się o jego bezpieczeństwo...

Ale martwienie się rzeczywiście nie miało sensu. Martwienie się nic nie pomagało. Liczyło się

działanie. Snape musiał jednak czekać na dobrą sposobność i mieć nadzieję, że ją rozpozna. Do

tego czasu będzie czekał. Rzucanie się na ślepo było domeną głupców i Gryfonów. Na jedno
wychodzi.

Popatrzył wzdłuż stołu, nabierając łyk letniej herbaty, i zobaczył Minerwę i Delacour ściśnięte

nad jedną gazetą i cicho rozmawiające, najwyraźniej nieświadome faktu, że równie dobrze mogłyby

nosić obrączki i identyczne swetry. Na czas poranka Dumbledore odłożył troski na bok i obserwował
je z pobłażliwym uśmiechem. Odrażające.

Snape znów spojrzał na Harry'ego. Och, Minerwo, gdybyś tylko wiedziała. Tą myślą radował się

wiele razy. O jego niewytłumaczalnej życzliwości w stosunku do Harry'ego Pottera już krążyły plotki

i podejrzewał, że Minerwa zmiękła nieco po incydencie z quidditchem. Rzuciła kilka komentarzy w
pokoju nauczycielskim, że to miłe, gdy nauczyciele od czasu do czasu sprawiedliwie nagradzają

tych, którzy na to zasługują. Oczywiście, Harry miał złudzenia, jeśli wydawało mu się, że są w
stanie dokonać w ciągu tego roku czegokolwiek, co osłabi skandal, który wybuchnie, kiedy...

Spojrzał w owsiankę i stłumił kwilenie nadziei, posyłając ją tam, gdzie jej miejsce.

***

Kiedy Ron uznał, że dziwniej już być nie może, stało się.
Rzeczy już były bardzo dziwne podczas tego roku szkolnego, a trwał dopiero kilka tygodni.

Snape był znośny dla Harry'ego i nikogo innego w Gryffindorze. A Harry uczył się tyle ile Hermiona.
A śmierciożercy padali jak muchy. A Hermiona nareszcie pozwoliła, by Ron włożył jej rękę pod

spódnicę. Ale nic, nic nie było tak dziwne, jak wielki nagłówek w dzisiejszym Proroku Codziennym.

SAMI-WIECIE-KTO OGŁASZA SIĘ W PROROKU!
Pracownicy Proroka byli wstrząśnięci, gdy dziś rano po przybyciu do pracy odkryli, że ubiegłej

nocy Dział Ogłoszeń odwiedziła anonimowa, zamaskowana postać, twierdząca, że reprezentuje
Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, i pragnąca zamieścić w porannym wydaniu

pełnostronicowe ogłoszenie. Czytelnicy znajdą ogłoszenie na stronie A-2.

Harry, Ron i Hermiona przez kilka sekund gapili się z otwartymi ustami na gazetę, po czym

Harry otworzył na stronie A-2, nie dokończywszy artykułu. Wszędzie wokół nich ludzie pochylali się

nad własnymi egzemplarzami i paplali z podnieceniem.

Ogłoszenie rzeczywiście zajmowało całą stronę.

Uwaga. Do tych, którzy próbują mnie pokonać i zabijają moich zwolenników.

Ja, Lord Voldemort, nie będę dłużej tolerował tej bezczelności. Wkrótce czarodziejski świat

znajdzie się pod moim panowaniem i ci, którzy mi się sprzeciwiają, zginą. Jeśli teraz ustąpicie i

poddacie się, możecie mieć jeszcze nadzieję w błaganiach o łaskę.

Wiecie, kim jesteście. I bądźcie pewni, że ja też.

Pod ogłoszeniem znajdowała się wielka kopia złożonego z rozmachem podpisu: Lord Voldemort

I, Dziedzic Slytherina. I by rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie autentyczności ogłoszenia,
fotografia na spodzie strony przedstawiała Czarnego Pana we własnej, wężowej osobie, z bladą

twarzą, rzucającego złowrogie spojrzenie. Ron nabrał powietrza i odwrócił wzrok. Nawet w wersji
dwuwymiarowej i czarno-białej Voldemort był potwornie przerażający. Harry opisał go, ale Ron

nigdy go tak naprawdę nie widział. Voledmort raczej nie robił sobie zdjęć.

- "Lord Voldemort I"? - spytał Harry.

- Miejmy nadzieję, że nie ma ich więcej - stwierdził Ron.
- Jejku. - Hermiona była blada. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam...

Harry pochylił głowę nad gazetą i wybuchnął śmiechem. Następnie wyprostował się i powiedział:
- O mój Boże. O mój Boże.

- To nie jest zabawne! - Hermiona gwałtownie nabrała powietrza, gdy ludzie zaczęli się obracać,

by na nich popatrzeć, najwyraźniej sądząc, że Harry podstradał zmysły. Ron nie zamierzał ich

winić.

- Żartujesz? To najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem! - powiedział Harry, chichocząc.

Voledmort na fotografii wyszczerzył na niego zęby i Ron niemal zmoczył spodnie.

38

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Nie, nieprawda! - warknęła Hermiona. - Sam-Wiesz-Kto mówi, że opanuje świat, najwyraźniej

planuje atak, będzie ścigał tego, kto zabija jego śmierciożerców...

Harry spojrzał na nią, jakby oszalała.

- Posłuchaj samej siebie. Voldemort nie wie, kto zabija śmierciożerców. Nie ma cholernego

pojęcia. Jest śmiertelnie przerażony! - Pomachał gazetą w stronę Hermiony. - Z jakiej innej

przyczyny ogłaszałby się w gazecie? Nie robiłby tego, gdyby wiedział, kto jest jego wrogiem.

- Cóż, ja... - Hermiona urwała i wyglądała, jakby ją raził piorun, uświadamiając sobie, że Harry

ma rację.

- Nie może oczekiwać, że ktokolwiek będzie tak głupi, by przyjść i powiedzieć "Och, masz rację,

to ja, teraz mnie zabij proszę" - zaoponował Ron.

- Może - sprzeciwił się Harry. - Jest na to dość szalony. Poza tym, całe to "zamierzam objąć

władzę nad światem"... wygląda jak prowokacja, nie uważacie? By wywabić wroga z ukrycia.

Ron musiał przyznać mu rację.

- Od kiedy tak się na tym znasz? - spytał z podziwem.
- Musiałem się nauczyć od Snape'a - powiedział Harry z uśmieszkiem.

- Och, zamknijcie gazetę - rzuciła Hermiona, patrząc na zdjęcie Voldemorta z dreszczem. - Chcę

doczytać artykuł na pierwszej stronie...

Ron czuł się o wiele lepiej, gdy Voldemort przestał się na niego gapić, i pochylił się nad

ramieniem Hermiony, kładąc rękę na jej plecach (przyjemnych i ciepłych pod tą bluzą), gdy czytali.

Ogłoszenie przyjęła pracownica Proroka Lula Knackbottom (194) około godziny 22 ubiegłego

wieczoru. Pani Knackbottom oraz rzekomy śmierciożerca byli jednymi osobami w biurze, ale pani
Knackbottom mówi, że się nie bała.

"Zjawia się taki groźny, ubrany w błazeńską białą maskę i czarny płaszcz" opisywała, "i mówi, że

chce pełnostronicowego ogłoszenia dla Czarnego Pana. Ja mu mówię, że pełnostronicowe

ogłoszenie kosztuje dwa galeony i cztery sykle. Wtedy on próbuje wyglądać na bardzo wysokiego i
mówi, że Czarny Pan nie płaci za żadne pełnostronicowe ogłoszenia w jakimś plugawym

szmatławcu jak nasz, na co odpowiadam, że w takim razie jest cholernie podłym Czarnym Panem,
na co zamaskowany typek mówi, że mnie zabije za moją bezczelność, jeśli nie zrobię, jak każe.

Mówię mu więc: "Świetnie, synku, a kto złoży do druku? Ty?" I wtedy on spogląda na mnie i rzuca
trzy galeony na biurko, i wychodzi jak wielki pan, nie czekając nawet na resztę. Kiepski interes,

jeśli mnie pytacie."

Ogłoszenie jest pierwszym niezbitym świadectwem, jeśli nie dowodem, odrodzenia się Sami-

Wiecie-Kogo, o czym pogłoski krążą od Turnieju Trójmagicznego w Hogwarcie trzy lata temu -
pogłoski, które stały się faktami po ataku śmierciożerców na Harry'ego Pottera w lipcu tego roku,

kiedy to śmierć poniósł ojciec chrzestny Pottera, Syriusz Black. Ministerstwo Magii odmówiło
komentarza.

- Założę się, że nie - prychnął Ron. - Po trzech latach wsadzania głowy w piasek. Knot za to

wyleci, mówię wam.

- Właśnie spotkałem miłość swego życia - oznajmił Harry. - Lulę Knackbottom.

- Na twoim miejscu za bardzo bym się do niej nie przywiązywał, chłopie - powiedział Ron. - Jest

teraz pewnie na samej górze listy Sam-Wiesz-Kogo.

- Nie. To moje miejsce, nie? - Harry odrzucił gazetę na stół, wciąż chichocząc. - Ja też

zamieszczę pełnostronicowe ogłoszenie. "Drogi Panie Riddle, dawno się tak nie uśmiałem - a to

dzięki tobie"...

- Nie możesz być poważny, Harry? - syknęła Hermiona. - Co cię napadło? Nawet jeśli Sam-

Wiesz-Kto nie wie, kto zabija śmierciożerców, wciąż jest wściekły... a kiedy jest wściekły, robi
straszne rzeczy! - Harry przestał się śmiać i popatrzył na nią, marszcząc czoło. - Przez to zginą

ludzie! - kontynuowała Hermiona. - Nie rozumiesz? Nic cię to nie obchodzi?

- Ja... - Harry zamilkł. - Masz rację, prawda? Zamierza zaatakować. Ja... nie pomyślałem o tym.

- A powinieneś - warknęła Hermiona - zwłaszcza że jesteś jedną z osób, które zamierza

zaatakować!

- Taa - powiedział Harry, ale jego uwaga zaprzątnięta była czymś, co tylko on widział, patrząc w

okno. Zmarszczył brwi. - Tak, coś trzeba z tym zrobić...

Hermiona nabrała głęboko powietrza, zerwała się z miejsca i wybiegła z Wielkiej Sali. Harry

wciąż patrzył w okno, nawet nie zauważając jej odejścia.

- Oszalałeś? - zapytał Ron.
Harry drgnął i spojrzał na Rona, jakby się właśnie obudził.

- Co? Och, przepraszam. Tak, masz rację. Ona ma rację. Oboje macie. Przeproszę ją. - Znów

39

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

popatrzył na gazetę. - Po prostu o tym nie pomyślałem. O tym, co mówiła.

Ron wzruszył ramionami.
- Teraz o tym myślisz, nie? O ile jakiś z tego pożytek. Nic nie możesz przecież zrobić. - W jego

tonie pobrzmiewało ostrzeżenie, by Harry nawet nie próbował.

- Mmm - powiedział Harry i wstał, zostawiając gazetę na stole. - Za piętnaście minut mamy

historię magii. Poszukajmy Hermiony, chcę ją przeprosić.

***

Po ostatniej rewelacji Voldemorta szkoła i właściwie cały czarodziejski świat popadły w stan

nerwowego podniecenia. Snape z rezygnacją udał się na wieczorne zebranie grona pedagogicznego,

które - podobnie jak to rozpoczynające semestr - złożyło się głównie z wyrażania obaw i żadnych
praktycznych rozwiązań.

Następnego dnia w nagłówkach pojawiło się nareszcie oświadczenie Korneliusza Knota, które

sprowadzało się do: "Mamy wszystko pod kontrolą, więc uciekajcie, jeśli wam życie miłe". Tak w

każdym razie przetłumaczył sobie Snape i pochlebiało mu, że tak dobrze wychodzi mu czytanie
między wierszami. Aczkolwiek biorąc pod uwagę, że nie doszło do wybuchu zbiorowej paniki ani

rozruchów, uznał, że pozostała część czarodziejskiego świata nie jest ani trochę tak
spostrzegawcza.

Harry był podczas lekcji eliksirów tak rozkojarzony (być może zrozumiale), że nie było trudno

znaleźć powód dla szlabanu.

- Słuchaj, jestem ostrożny - powiedział Harry z irytacją. - Ale nikt nic nie widział ani nie słyszał,

okej? A ja nie zamierzam biegać po szkole i szukać Voldemorta.

Siedział na dość wytartej sofie w bawialni Snape'a, naprzeciw niego, z rękami i nogami

skrzyżowanymi po indiańsku, i bardzo wkurzony. Była prawie dziewiąta. Snape musiał odesłać

Harry'ego przed dziesiątą, a Merlin wiedział, że nie miał zielonego pojęcia, jak długo mu zajmie
przemawianie do rozsądku Harry'emu Potterowi.

- Nie jesteś lepszy od Rona i Hermiony - kontynuował Harry. - Czemu wam wszystkim wyobraża

się, że zamierzam coś zrobić?

- Masz rację - powiedział Snape. - Wszyscy jesteśmy bardzo niesprawiedliwi. Gdybyśmy chociaż

mieli jakiś powód, by podejrzewać cię, że możesz działać pochopnie. Może jakieś wydarzenia z

przeszłości.

- Nie działam pochopnie - oznajmił Harry.

- Skoro tak mówisz - uznał Snape.
- Jasne, pewnie to, że radzę sobie na lekcjach, to jakaś oznaka "pochopności". - Harry wywrócił

oczami. - Zawsze mówiłeś, że powinienem się podciągnąć w nauce, a kiedy się podciągnąłem, dla
odmiany zacząłeś się martwić. - Przechylił głowę i spojrzał z wyrachowaniem. - Chodzi o tę sprawę

ze śmierciożercami? To cię martwi?

Snape obrzucił go ponurym spojrzeniem.

- Harry, Czarny Pan popadł w taką paranoję, że sprowokowało go to do zamieszczenia

ogłoszenia w gazecie. Myślę, że mam prawo się martwić. Jak każda osoba, której nie brakuje

zdrowego rozsądku.

Harry wyprostował się.

- Ale to nie wszystko, prawda? Boisz się, że przyjdą po ciebie? Znaczy się, to coś, co zabija.
- Ja...

- A przecież - kontynuował Harry nieustępliwie - nie powinieneś. Znaczy się, jesteś tutaj

bezpieczny. W Hogwarcie. Nikt cię tu nie dostanie.

Ogień w spojrzeniu Snape'a wskoczył na dziesiąty poziom. Czy Harry naprawdę był takim

durniem?

- Zamknij się, Potter. Jeśli naprawdę sądzisz, że Hogwart jest bezpieczny i niedostępny, to chyba

przez ostatnie sześć lat miałeś zamknięte oczy. A ja naprawdę nie chcę więcej o tym dyskutować.

- Sam zacząłeś! - Harry brzmiał na dwanaście.
- Tylko po to, by ostrzec ciebie. - Snape podniósł ostatni numer Przyrządzania eliksirów dla

nieznośnych studentów. - Przyniosłeś coś sobie?

- Pracę domową - powiedział Harry z rezygnacją, grzebiąc w torbie. - Nie masz dziś ochoty?

Snape był zbyt zirytowany, by myśleć w tej chwili ochotę na cokolwiek, więc powiedział tylko

"Hmph" i usiłował zignorować Harry'ego, który oparł się o niego z podręcznikiem do eliksirów (być

może chciał się podlizać), podciągnął stopy na sofę i zaczął czytać.

A potem ten nędznik miał tupet zagłębić się w czytaniu i zupełnie zapomnieć o istnieniu Snape'a.

Nawet mruczał do siebie łacińskie wyrażenia, przewracając strony.

Minęło pół godziny, które Snape spędził na dąsaniu się i przewracaniu stron magazynu, nie

przeczytawszy ani jednej. Harry zdjął buty, jak Snape zresztą mu kazał, skoro podciągnął nogi na

40

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

kanapę, ale z jakiejś przyczyny pozbył się też skarpetek. Patrząc wzdłuż sofy, Snape obserwował,

jak na jego stopach tańczy światło kominka. Harry zawsze zaciskał palce u stóp, kiedy dochodził.

Snape cicho westchnął. Potem przesunął ramię i Harry lekko opadł do tyłu. Wydał odgłos

zdumienia i zaczął się obracać, ale Snape powstrzymał go, ściskając mocno za ramię. Harry zamarł,
ale nic nie powiedział, a kiedy znów się rozluźnił, Snape pozwolił, by jego dłoń przekradła się przez

pierś Harry'ego i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Harry nabrał powietrza i znów się rozluźnił,
po czym przesunął ręce - jakby był do tego zupełnie przyzwyczajony - do rozporka spodni,

przewidując kolejny cel Snape'a. W międzyczasie Snape rozpiął jego koszulę do połowy, cofnął
ręce, polizał opuszki palców i zaczął szczypać i drażnić sutki Harry'ego. Harry znów złapał powietrze

i wygiął biodra, by Snape mógł zobaczyć zarys jego członka twardniejącego pod ubraniem.

Zupełnie niepotrzebnie. Jak zawsze. Odkąd zaczęli, nigdy nie był w stanie utrzymać rąk z dala od

chłopaka. Przypomniał sobie, zaciskając zęby, te miesiące, na czas których zostali rozdzieleni w
zeszłym roku, pomiędzy pierwszym artykułem tej krowy Skeeter "ujawniającym" ich związek i

ucztą bożonarodzeniową. Ten okres wydawał się znacznie dłuższy. W rzeczywistości, Snape był
pewien, dokonał poważnego uszkodzenia w zakresie wyższych funkcji jego mózgu. I na koniec, w

pierwszy dzień świąt, rzuciłby zaklęcie uśmiercające - bez wahania - na każdego, kto śmiałby im
przeszkodzić...

Harry, na dywanie, krzyczący, drgający w jego ustach...
Snape zsunął się z kanapy, a Harry upadł w tył, po czym podparł się łokciami. Nie miał jednak

czasu zaprotestować, bo Snape chwycił jego biodra, obrócił w kierunku ognia, ukląkł przed nim i
rozsunął jego kolana. Harry patrzył na niego, z twarzą zaczerwienioną i różowymi ustami, ciężko

oddychając, jego koszula rozchylona, spodnie rozpięte. Tylko chwilka, by wyciągnąć jego członek
(już tak twardy i czerwony, i ciepły, i) ze slipek, pochylić się i...

Dyscyplina, samokontrola, wszystko znikło. Być może nigdy ich nie znał. A może któregoś dnia

je odzyska. Być może, kiedyś, będzie w stanie dotykać Harry'ego, nie popadając w szaleństwo.

Ale nie dziś, nie tego wieczoru. Tego wieczoru Harry wyginął biodra do przodu, jego dłonie

zanurzone we włosach Snape, tak bardzo starając się nie naciskać ani nie ciągnąć, ale już niewolnik

przyjemności - Harry był tak niepohamowany, tak pragnący poddać się swym żądzom, wijąc się
pod dłońmi i ustami Snape'a niczym instrument. Jęczał, nie będąc w stanie się powstrzymać, a jęki

te były bardziej głębokie niż ostatniego roku, pełne surowej radości z seksu.

Snape też jęczał, usta mając pełne, przełykając i liżąc, siorbiąc właściwie na swej

najwspanialszej uczcie. Harry pachniał piżmem i był ciepły, i wilgotny od potu, a sprężyste ciemne
włosy łaskotały nos i podbródek Snape'a. Słony. Przepyszny. Wspaniały. Snape czuł ból między

własnymi nogami. Uwolnił Harry'ego z cichym, wilgotnym "pop" i uśmiechnął do siebie na cichy jęk
straty, jaki wydał Harry, po czym jego język zabrał się za rozkosznie okrągłe jądra.

- O Boże - dyszał Harry. - Boże. Cudownie. Severusie... nnn.
Jego oddechy przyspieszyły, jego uda zaczęły drżeć. Rozpoznając oczywisty syngał, Snape

ponownie wziął członek Harry'ego w usta, chciwie go przełykając, i mocno przycisnął kciuk do
miękkości za jądrami Harry'ego. - O Boże! - jęknął Harry, zbyt zdyszany, by wydać prawdziwy

dźwięk, a jego ręce zacisnęły się we włosach Snape'a na granicy bólu. - Dochodzę... do...

I tak się stało. Snape przełknął wszystko, pracując ustami i kciukiem, aż Harry zaczął się wić,

dając mu znak, że przyjemność zaczęła przeradzać się w dyskomfort. Po orgazmie był bardzo
wrażliwy. Snape uwolnił go ostrożnie, otarł usta rękawem i usiadł na piętach. Potem usiłował nie

spuścić się w spodnie na widok Harry'ego ma kanapie, który wyglądał jeszcze bardziej rozpustnie
niż wcześniej, z wyczerpanym członkiem na wciąż odzianych udach, z twarzą czerwoną jak wiśnia i

okularami przekrzywionymi na nosie. Jego palce u stóp zwijały się na dywanie. Snape uśmiechnął
się pod nosem.

- Ty - wychrypiał Harry, machając na Snape'a w sposób raczej nieokreślony. - Teraz ty.
Snape potrząsnął głową, choć jego ciało zaniosło się skargą. Podniósł się na nogi tak gładko, jak

tylko mógł, pozwalając, by szaty zakryły jego erekcję.

- Niektórzy z nas są zdolni do samokontroli, panie Potter - powiedział. - Myślę, że możemy uznać

twój szlaban za odpowiednio odrobiony.

Harry wyglądał na zmieszanego, ale nie nieszczęśliwego, zapinając spodnie i koszulę.

- Więc rzeczywiście nie miałeś ochoty - zażartował. - Miło z twojej strony, że mnie uwzględniłeś.
Snape pociągnął nosem, sadowiąc się (ostrożnie) na kanapie, i podniósł magazyn.

- Bardziej niż na to zasłużyłeś, jestem pewien.
Harry'emu było wyraźnie zbyt błogo, by wyjść z jakąś celną ripostą, więc jedynie pochylił się i

pocałował Snape'a w policzek, odsuwając się z łobuzerskim uśmiechem, zanim Snape zdążył
przekręcić głowę i pocałować naprawdę.

- Zostawię to więc tobie - powiedział, i miał na tyle czelności, by dodać niewinnie: - Czytanie,

41

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

znaczy się.

Był tak pełen życia, tak tryskał szczęściem, spowity w blask kominka. Przez dokładnie jedną

przerażającą sekundę Snape pomyślał: Nic ci się nie może stać. Nie pozwolę na to. Zabiję

wszystko, co będzie cię tropić...

- Wynoś się - wyrzucił natychmiast, a potem, pod zdumionym spojrzeniem Harry'ego, dodał

szybko - marny nędzniku. Niektórzy z nas mają pracę.

Harry zebrał książki i torbę, uśmiechając się nieśmiało, a jego policzki wciąż były różowe. Znów

pocałował Snape'a, słodko i szybko, i powiedział:

- Nie martw się. Naprawdę. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.

Kiedy chłopak stał się takim optymistą? Z pewnością poprzedniego roku nie miał takich

pozytywnych zapatrywań. A morderstwo ojca chrzestnego raczej nie mogło mu przydać tej

radosnej cechy. Ale nie miał pojęcia, jak ubrać te myśli w słowa. Co mógł powiedzieć? "Czemu do
diabła jesteś taki szczęśliwy?"

- Harry - zaczął.
Ale Harry nie słyszał go, gdy szeleszcząc szatami, zmierzał ku drzwiom z torbą i książkami.

- Do zobaczenia jutro - zawołał, rzucając uśmiech przez ramię. - Wiesz, nie tylko ty masz coś do

roboty. Pracowita noc przede mną. Branoc, Severusie.

- Dob...
Drzwi się zamknęły.

***

Glizdogon uciekał. Pędził przez pola, usiłując znaleźć skałę albo korzeń, albo cokolwiek,

cokolwiek, pod czym mógł się schować. Był takim małym szczurkiem, z pewnością nie było to
trudne...

Co kilka minut przebiegał przez jakieś stygnące ciało - niektóre z nich rozpoznawał - tak, był tam

Walden Macnair i Lestrange'owie, i Carrowowie (choć z nich niewiele zostało), i inni... tam Crabbe...

a tam Yaxley i Rosier, i inni, i o Boże, o Boże, czy ktokolwiek z nich, ktokolwiek ze śmierciożerców
został jeszcze przy życiu?

Czy Łapa zabił ich wszystkich?
Uciekając przed śmiercią, Glizdogon nie miał pojęcia, jak było to możliwe. Jak Syriusz Black,

który nie żył, zdołał zabić wszystkich tych potężnych zwolenników Czarnego Pana? Czy jakimś
cudem przetransformował się w ponuraka i wrócił, by zniszczyć tych, którzy zniszczyli jego? To nie

mogło być możliwe. Glizdogon nigdy nie słyszał o czymś takim. Niemniej jednak prawdą było, że
Łapa ścigał go przez te pola śmierci niczym błyskawica, a jego długie futrzane nogi dawały mu

znaczną przewagę nad małymi stópkami żałosnego szczura...

Coś w tym wszystkim było nie tak. Bardzo nie tak. Ale Glizdogon nie miał czasu, by to rozważać,

nie kiedy uciekał tak szybko, mijając wszystkie te ciała, które pachniały tak rozkosznie, a on był tak
okropnie głodny i gdyby tylko mógł się zatrzymać na jeden kęs - nie jadł od wielu dni, a padlina

pachniała tak smakowicie i cudownie - ale nie śmiał, Łapa na pewno go schwyta, i jakoś, w jakiś
sposób, Łapa nauczył się mówić, będąc w swej animagicznej postaci. Kolejna rzecz, która nie

powinna mieć miejsca. Ale głos, który rozdzierał powietrze, był bez wątpienia głosem Syriusza.

- PRZYCHODZĘ PO CIEBIE, PETER! ZABIŁEŚ ICH! ZDRADZIŁEŚ ICH! TO WSZYSTKO TWOJA

WINA, WSZYSTKO, TO WSZYSTKO TWOJA WINA!

Glizdogon nigdy przedtem nie słyszał takiej wściekłości w ludzkim głosie, nawet wtedy, gdy

Syriusz usiłował go zabić we Wrzeszczącej Chacie.

- NIE DOSZŁOBY DO TEGO WSZYSTKIEGO, GDYBY NIE TY!

Głos Syriusza, tak jak ścigał go w snach przez te wszystkie lata, od ucieczki Syriusza z

Azkabanu... ale to się powinno skończyć wraz z jego śmiercią zeszłego lata, i na kilka dni, na kilka

dni się skończyło... czemu więc...

Glizdogon skulił się w cieniu drzewa, gorączkowo grzebiąc pod korzeniem i usiłując się schować.

Widział poruszenie w wysokiej trawie, wiedział, że Łapa jest niedaleko, tropiąc za nim przy pomocy
czujnego nosa. Nie mógł uciekać. Nie mógł się ukryć. Ale przynajmniej, być może, mógł zaszyć się

gdzieś, gdzie Łapa go nie dosięgnie, dopóki nie przybędzie pomoc. Glizdogon z całych sił odgonił
myśl, że pomoc może nie przybyć.

Głos wciąż zawodził w powietrzu, pod niebem. Ale teraz brzmiał inaczej. Zupełnie nie brzmiał już

jak Syriusz. Brzmiał jak chór kobiet, rozwścieczonych kobiet, i ktoś jeszcze... głos, młody męski

głos, który Glizdogon znał, ale nie mógł w tej chwili scharakteryzować...

- Wydaj nam ich! Malfoyów! Chcemy ich! Wydaj nam Lucjusza! Wydaj nam Draco!

Pokaż nam, gdzie są!

Co? Kim byli "oni", którzy chcieli Malfoyów? Oszczędzą go, jeśli im powie? Odwołają Łapę?

Glizdogon zadrżał. Zrobiłby to w mgnieniu oka... gdyby tylko wiedział, gdzie są Malfoyowie.

42

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Paranoja Czarnego Pana stawała się większa i większa, w miarę jak ktoś mordował jego kolejnych

zwolenników. Zaczął ich nawzajem przed sobą ukrywać, na wypadek gdyby zdrajcą był ktoś z
wewnętrznego kręgu. Może mógł coś wymyślić? Coś, cokolwiek, by mieć więcej czasu... by odwołali

psa. Trawa szeleściła coraz mocniej.

Tak. Wymyślił coś. Ale nie mógł mówić w szczurzej formie. Musi zaryzykować. Wygrzebawszy się

spod korzenia, Glizdogon transformował się w człowieka i otworzył usta, na języku mając gotowe
kłamstwo.

Ale właśnie wtedy z trawy wypadł Łapa, kierując się wprost na niego, jego oczy płonęły

czerwienią, jego szczęki ociekały śliną, a jego pysk pokryty był krwią. I Glizdogon zapomniał

wszystko, co chciał powiedzieć. W chwili czystej, obezwładniającej paniki, zawołał inne imię, imię
jedynego człowieka, który nienawidził Syriusza równie zaciekle, jedynego człowieka, który mógł,

właśnie w tym momencie, odwrócić uwagę Syriusza... który mógł go ochronić...

Na dwie sekundy, zanim szczęki Łapy zacisnęły się wokół jego gardła, miażdżąc jego tchawicę i

rozrywając jego tętnice, Glizdogon wrzasnął:

- Snape! Pomóż mi! Snape! Snape! SNAPE!

43

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Część III.

(przez tę skrzywioną ziemię biegnie skrzywiony człowiek.)

Pettigrew trafił na nagłówki od razu.
Oczywiście, jego znaleźć było najłatwiej. Przebywał w celi ministerstwa w Somerset -

przeniesiono go podczas lata, ponieważ w londyńskiej siedzibie głównej otrzymał wiele pogróżek, a
ministerstwo chciało mieć pewność, że będzie żył wystarczająco długo, by ukończyć proces i

otrzymać pocałunek dementora.

Tak się jednak nie stało. Jego ciało znaleziono we wtorkowe popołudnie, następnego dnia po

ogłoszeniu Voldemorta w Proroku. Wiadomość o jego śmierci ukazała się w Proroku Wieczornym.
Jego cela była zamknięta i strzeżona, zaklęcia monitorujące nie wykryły, by ktokolwiek wdarł się do

środka - przy pomocy magicznej czy niemagicznej. A jednak znaleziono go martwego na podłodze
ze zmiażdżonym gardłem, jakby zaatakowało go zwierzę. Jego twarz wykrzywiało czyste

przerażenie, usta były rozwarte, jakby zmarł krzycząc, choć auror, który pełnił wówczas służbę,
zeznał pod veritaserum, że nie słyszał, by cokolwiek działo się w celi.

Pettigrew nie był ostatnim. W ciągu następnych dwóch dni znaleziono więcej ciał śmierciożerców

- według koronerów wszyscy zmarli mniej więcej o jednej godzinie, choć zwłoki odnaleziono o

różnych porach i w różnych miejscach. O niektórych Hermiona nigdy nie słyszała - wielu z nich,
choć podejrzewani od popieranie Voldemorta, nigdy nie stanęło przed sądem. Miranda Yaxley,

uduszona własnymi długimi blond włosami. Hartleigh Rosier ("brat niesławnego Evena Rosiera", jak
poinformował ją Prorok), ze zmiażdżoną każdą jedną kością. Tiberius Crabbe, wypatroszony - a

Vincenta Crabbe'a nie było tego poranka przy śniadaniu i Goyle siedział sam jeden przy stole
Slytherinu, a jego twarz była biała jak kreda. Od trzech dni w szkole panowała głęboka i pełna

przerażenia cisza. Te przypadki śmierci były tak zdumiewająco gwałtowne i brutalne, że
zaalarmowały wszystkich, nawet tych, którzy nienawidzili Voldemorta. Nawet Hermionę. Nawet, jak

jej się wydawało, Harry'ego.

Od tego wtorku, kiedy odnaleziono ciało Pettigrew, coś złego działo się z Harrym. Z niezwykłego

zdrowego rumieńca przeszedł na przeciwny biegun: jego twarz stała szara i wymizerowana. Przez
następne trzy dni, w miarę jak odkrywano kolejne ciała, jego oczy zasnuły się wyczerpaniem, a Ron

zwierzył się Hermionie, że Harry zupełnie nie sypia. Ani nie je, wymigując się od posiłków w
Wielkiej Sali. Hermiona uważała, że powinien być szczęśliwszy, zwłaszcza po śmierci Pettigrew -

ostatecznie to Glizdogon zdradził rodziców Harry'ego. Ale Harry jedynie zamknął się w sobie i
zupełnie nie chciał rozmawiać o sprawie śmierciożerców.

W czwartek wieczorem uznali, że dość tego, i zaciągnęli Harry'ego do pustego kąta w bibliotece,

gdzie nie mogła ich usłyszeć ani pani Pince, ani nikt inny.

- Posłuchaj, chłopie - powiedział Ron - nie wiem, co z tobą nie tak, ale coś trzeba zrobić.
- Nic mi nie jest - odparł Harry, mrugając na nich zaczerwienionymi oczami. - Po prostu jestem

zmęczony. To wszystko. Nie spałem dobrze.

- W ogóle nie spałeś, prawda? - spytała Hermiona.

Harry wbił spojrzenie w stół.
- Trochę - odrzekł i wiedziała, że kłamie. - Mam bóle głowy - dodał po chwili. - Myślę, że

Voldemort jest wściekły, skoro jego śmierciożercy padają jak muchy. To wszystko.

- Och, to wszystko. Więc wszystko w porządku - warknął Ron. - Powiedziałeś Dumbledore'owi?

- Nie - odwarknął Harry, a jego twarz nabiegła urazą. - I nie zamierzam. To nie jego sprawa.
Hermiona gapiła się na niego.

- Nie jego... Czyś ty oszalał? Co ty mówisz, Sam-Wiesz-Kto to nie sprawa Dumbledore'a?
- Po prostu boli mnie głowa! Nie mam wizji ani niczego w tym stylu! Nie mam Dumbledore'owi

nic do powiedzenia! - Harry sprawiał wrażenie na pół szalonego. - Słuchajcie, wszystko jest pod
kontrolą, okej? Nic się nie dzieje. Nic się nie stanie.

- Co do diabła z tobą? - spytał Ron. - Jak możesz mówić, że nic się nie stanie? Jakby to zależało

od ciebie? - Nachmurzył się. - Słyszałem gdzieś, że brak snu sprowadza na ludzi szaleństwo.

Zabierzemy cię do pani Pomfrey.

- Nie jestem szalony i nie idę do Pomfrey! - Harry zacisnął zęby w połowie warknięcia. -

Słuchajcie, ja... mam trochę na głowie, okej? To wszystko, co się stało. I... - Umilkł i objął głowę
dłońmi, krzywiąc się lekko. - Próbuję...

- Harry - zaczęła Hermiona, a jej głos drżał. Też musiał to usłyszeć, bo znów podniósł wzrok, a w

jego oczach migotały wyrzuty sumienia.

- Nic mi nie jest, Hermiono. Naprawdę. Nie chciałem was zmartwić.

44

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Co za bzdury - rzucił Ron. - Wszystko. Wydaje ci się, że nie chcemy się o ciebie martwić,

palancie? To wszystko... zerwanie z George'em i porzucenie quidditcha, i całej przyjemności, bo
wydaje ci się, że musisz ocalić świat...

- Ron, przestań - powiedział Harry przez zęby. - Nie masz o niczym pojęcia.
- Więc mnie oświeć!

- Ron - zaczęła Hermiona, a potem ucichła, nie wiedząc zupełnie, co zamierzała powiedzieć.
- Co wy na to - zasugerował Harry. - Jeśli jutro nie poczuję się lepiej, pójdę do pani Pomfrey. W

porządku? Obiecuję.

Hermiona pomyślała, że skapitulował zbyt szybko, i wiedziała, że Ron myśli tak samo. Tak czy

inaczej, Harry wyglądał strasznie. Podejrzewała, że nie było zupełnie niemożliwe, że znał
przyczynę.

- W porządku - powiedziała powoli.
- Więc dobrze - odparł Harry i wyciągnął z torby podręcznik do obrony. - Pomówmy o czymś

innym. Hermiono, mogę zobaczyć twoje notatki? Nie mogłem się skoncentrować na lekcji, by
zapisać wszystko, co mówiła Delacour.

Ponieważ obiecał odwiedzić panią Pomfrey, Hermiona pozwoliła na zmianę tematu, choć wcale

nie była zadowolona. Harry nigdy nie reagował dobrze na nacisk. Zamykał się w sobie jeszcze

bardziej i sytuacja stawała się jeszcze gorsza. Może gdyby zabrali się do tego spokojniej, upewnili
się, że śpi i je, i że zobaczył się z Pomfrey, może poczułby się lepiej... powiedziałby im, co się

naprawdę dzieje...

A potem Harry nie pojawił się na eliksirach następnego dnia, w piątek rano.

Snape nie był zadowolony.
- Proszę go poinformować, panno Granger, że ma szlaban - warknął w kierunku Hermiony. - O

ósmej. Dzisiaj.

- Sir - zaczęła Hermiona - sir, on nie czuje się dobrze... Wydaje mi się, że poszedł do skrzydła

szpitalnego... - Oby tak było. Nie było go na śniadaniu, a Ron powiedział, że rano nie było go w
łóżku.

- Wobec tego oczekuję, że przy pierwszej okazji dostarczy mi pisemną wiadomość od pani

Pomfrey - rzucił Snape złowrogo, po czym obrócił się ku Deanowi Thomasowi i jego kociołkowi,

który zaczął niepokojąco terkotać. Do końca lekcji był w okropnym nastroju - cóż, w każdym razie
okropniejszym niż zazwyczaj - i Hermiona zastanowiła się, czy oznacza to koniec jego niepewnego

rozejmu z Harrym. Cieszyła się, gdy zajęcia dobiegły końca, skinąwszy głową, gdy Snape ostro
przypomniał jej, by przekazała Harry'emu wiadomość o szlabanie.

Na szczęście Harry pojawił się na zaklęciach. Hermiona i Ron osaczyli go w chwili, gdy ujrzeli go

na korytarzu, zanim przybył Flitwick.

- Gdzie byłeś? - spytała Hermiona. - Poszedłeś do...
- Skrzydła szpitalnego, tak - powiedział Harry, a w jego głosie pobrzmiewała rezygnacja. - Dała

mi coś na ból głowy. Powiedziała, że powinienem lepiej spać w nocy.

- O, to dobrze - stwierdził Ron, najwyraźniej czując większą ulgę, niż chciał okazać. - Co ci dała?

- Och, jakiś eliksir - odparł mętnie Harry. - Nie pamiętam nazwy. Ale śmierdziało paskudnie. Co

straciłem na eliksirach?

- Więcej paskudnie śmierdzących rzeczy - odrzekł Ron. - Przez co oczywiście rozumiem Snape'a.
Harry zaśmiał się, ale Hermiona miała wrażenie, że śmiech był wymuszony. Powiedziała

ostrożnie:

- Masz z nim dziś wieczorem szlaban.

Harry błyskawicznie odwrócił głowę i gapił się na nią szeroko otwartymi z oburzenia oczami.
- Co? Przecież nic nie zrobiłem!

- Opuściłeś zajęcia - przypomniał mu Ron. - A poza tym od kiedy Snape potrzebuje wymówki?
- Nie idę - oznajmił Harry.

Gapili się na niego oboje.
- Że co? - spytała Hermiona. Ale wtedy właśnie pojawił się Flitwick, skierował ich na miejsca i nie

mieli okazji porozmawiać aż do lunchu.

- Posłuchaj - powiedział ponad szynką Ron swoim najbardziej rozsądnym głosem - nie możesz

tak po prostu nie iść na szlaban. Zwłaszcza na szlaban ze Snape'em.

- Przez ciebie Gryffindor straci przynajmniej pięćdziesiąt punktów - dodała Hermiona.

- Nie zamierzam zbliżać się do Snape'a - stwierdził stanowczo Harry.
- Dlaczego? - spytała Hermiona, zerkając na stół nauczycielski, z obawą, że Snape może ich

usłyszeć. Ale mistrz eliksirów jadł jedynie swój lunch, znacząco ignorując wszystko, co się wokół
niego działo. - Myślałam, że między wami zaczęło się układać. Co się stało?

- Nic! - powiedział Harry. - Po prostu... no... tak po prostu - dokończył kulawo. - To wszystko.

45

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Och, tak po prostu - rzucił Ron. - Powiesz to Snape'owi, kiedy będzie zabierał Gryffindorowi

wszystkie punkty? Tak po prostu?

- Tak - warknął Harry i pociągnął łyk soku z dyni. Prawie nie tknął lunchu.

- Może postarasz się o wiadomość od pani Pomfrey? - zasugerowała nieśmiało Hermiona. Nigdy

nie widziała Harry'ego w takim nastroju. - Snape powiedział, że chce taką zobaczyć. Nie da ci

szlabanu z powodu choroby.

- Oby - wtrącił Ron.

- Dobra - odparł Harry jakby w zamyśleniu. - Wiadomość. Dobry pomysł. Pójdę po nią.
- Ale twój lunch... - zaprotestowała Hermiona.

- Nie jestem głodny. Zobaczymy się na transmutacji. - Wyszedł, nie mówiąc nic więcej.
Hermiona popatrzyła na stół nauczycielski i zobaczyła, jak Snape obserwuje wychodzącego

Harry'ego oczyma zmrużonymi w sposób, który nie mógł oznaczać nic dobrego. Zdała sobie
sprawę, że pewnie planował zaczaić się na Harry'ego po lunchu, by go ukarać - Snape uwielbiał to

robić, zwłaszcza Harry'emu - i że Harry prawdopodobnie o tym wiedział. Ponownie pokrzyżowano
mu szyki!
pomyślała, przypominając sobie stare filmy, które oglądała z rodzicami. Cóż, może jeśli

Harry dostanie pismo, Snape będzie musiał dać sobie spokój.

Ale Snape nie dał sobie krzyżować szyków na długo.

Podczas pobytu w Hogwarcie Hermiona widziała wiele dziwnych i szokujących rzeczy. Widziała

ludzi zmieniających się w koty, duchy przelatujące przez ściany, mówiące portrety i znacznie

więcej. Ale nigdy nie widziała profesora Snape'a przychodzącego do pokoju wspólnego Gryfonów,
by wyciągnąć na szlaban ucznia - osobiście.

Tego wieczora Snape przeszedł przez dziurę w portrecie, jak zawsze przypominając ponurego

nietoperza, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Hermiona popatrzyła na Harry'ego, który zwinął się w

czerwonym fotelu z jakąś książką na kolanach i gapił się na Snape'a z takim samym szokiem jak
wszyscy pozostali.

- Więc słynny Harry Potter uważa, że nie zasługuje na szlabany, tak? - spytał Snape

jedwabistym głosem, najwyraźniej nieświadomy rzucanych mu spojrzeń.

- Ee - powiedział Harry, a jego oczy były szeroko otwarte - um...
Snape stanął z boku portretu i w parodii uprzejmości wyciągnął w jego stronę rękę.

- Idź przodem, Potter.
- Ja, ee... - Harry popatrzył na Rona i Hermionę, ale nie mogli zrobić nic więcej, jak tylko

bezradnie odwzajemnić spojrzenia. - Jeśli chodzi o rano... Mam pismo od pani Pomfrey...

- I gdybym cię poprosił o pismo od pani Pomfrey, Potter, spełniłbyś moje najskrytsze marzenie -

powiedział Snape z ramieniem wciąż wyciągniętym w kierunku wyjścia. - Której części "idź
przodem" nie rozumiesz?

W porządku, to naprawdę było bardzo dziwne, ale według Hermiony Harry wciąż był za bardzo

biały i wytrącony z równowagi. Nie bał się chyba Snape'a? Nigdy się przecież nie bał. Co się

działo... Czemu Harry z taką determinacją usiłował uniknąć szlabanu, uniknąć Snape'a, i czemu na
niebiosa Snape przyszedł po niego? Czy miało to coś wspólnego z tym, co robili latem...?

- Nie - powiedział Harry niemal łamiącym się głosem - nie, to... ja po prostu nie mogę...
Snape opuścił rękę, jego oczy rzucały błyskawice i wszyscy Gryfoni w pomieszczeniu skulili się.

Jakiś pierwszoklasista zapiszczał.

- Nie możesz, Potter? Masz połamane nogi? - Harry otworzył usta, ale Snape ubiegł go, mówiąc

głośno: - A może po prostu chcesz pozbawić współdomowników każdego jednego punktu, jaki
Gryffindor zdobył do tej pory?

Wszyscy w pokoju wstrzymali oddechy. Hermiona podejrzewała, że gdyby Harry dalej odmawiał

Snape'owi, zostałby siłą wyciągnięty za drzwi. Na szczęście dla niego (i dla Gryffindoru) Harry

drżąco podniósł się na nogi i z twarzą wciąż pobladłą wyszedł z pokoju wspólnego w towarzystwie
nachmurzonego Snape'a, nie mówiąc więcej ani słowa.

Gdy portret zamknął przejście, w pokoju rozległy się pomruki. Do Hermiony dobiegły strzępy

"...dupek bardziej podły niż zwykle...", "...za co teraz się uwziął na Harry'ego...", "...nigdy

przedtem to się nie zdarzyło..."

Ale Ron podsumował to najlepiej, odwracając się do Hermiony i pytając z niedowierzaniem:

- Co do diabła miało to znaczyć?

***

- Sir - powiedziała Granger, patrząc na niego nerwowo - sir, on nie czuje się dobrze... Wydaje mi

się, że poszedł do skrzydła szpitalnego...

Snape stłumił wrażenie zimna, która wypełniło go na te słowa, mówiąc sobie, że powinno mu

ulżyć. Przez ostatnie kilka dni Harry wyglądał jak żywy trup. I jak zawsze był zbyt uparty, by zająć

się sobą i swoim zdrowiem. Stało się to zupełnie nagle - może złapał coś od współdomowników? Ale

46

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

nikt poza nim nie miał podobnych objawów. Blada, wilgotna skóra, zapadnięte oczy, wyczerpanie

promieniujące z każdego pora - i wciąż nie jadł, jak zauważył Snape.

I unikał Snape'a, jakby to Snape'a dotknęła zaraza, nie jego.

Stało się coś bardzo dziwnego. Wciąż się działo. Od wtorku, od wiadomości o śmierci Pettigrew,

Harry wyglądał okropnie i unikał nawet spojrzenia Snape'a. Nie odwiedzał Snape'a wieczorami, nie

spotykał "przypadkiem" na korytarzu - było zupełnie inaczej niż w poniedziałkowy wieczór, kiedy
Harry był tak szczęśliwy i odprężony, i czuły, że Snape nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić.

Grasował więc po klasie w bardzo złym nastroju i wyżywał na przyjaciołach Harry'ego, skoro jego
samego nie było. A kiedy ich krytykował, mniej lub bardziej automatycznie i zupełnie się nad tym

nie zastanawiając, jego umysł pędził jak szalony, usiłując dopasować kawałki układanki, która była
ważna, choć nie wiedział dlaczego.

Siódmoklasiści robili w tym tygodniu Wywar Żywej Śmierci. Był to skomplikowany eliksir i zwykle

o nim nie nauczał, jednak w sierpniu zdał sobie sprawę, że byłoby dobrze mieć trochę pod ręką, na

wypadek gdyby Harry miał wciąż problemy ze snem, zwłaszcza że pierwszy eliksir nasenny nie
zadziałał. Ta lekcja była dla niego doskonałą wymówką, by uwarzyć dla siebie i mieć w pogotowiu.

Oczywiście, minimalna dawka jednej kropli sprowadzała przynajmniej cztery godziny snu.
Przypuszczał, że znajdzie jakiś powód, by dać Harry'emu ekstra-długi szlaban, który wymaga

przynajmniej czterech godzin "pracy", i podać mu go - głęboki sen mógł mu przynieść jedynie
pożytek, nieważne jaka dolegliwość...

I wtedy to do niego dotarło - akurat gdy chwalił raczej przeciętny eliksir Parkinson - tak nagle,

że wymagało wysiłku, by nie przerwać w połowie zdania: dolegliwość. Choroba.

Zagrożenie.
Oczywiście. Zagrożeniem "czającym się wewnątrz" szkoły była jakaś choroba - może myśli

Snape'a o zarazie nie były nie na miejscu. Epidemia, infekcja, jakiś rodzaj wirusa... coś, co nie
potrzebowało ani miotły, ani proszku Fiuu, by dostać się do środka... coś, czego nie dało się

pokonać... Oczywiście, Tiara Przydziału powiedziała, że nie zamierza nikogo skrzywdzić, ale jakim
cudem choroba mogłaby zamierzać krzywdę? Nie ma przecież cholernego mózgu! A Harry Potter

wyglądał, jakby był pierwszą ofia... pierwszym nosicielem.

Gdy lekcja wreszcie dobiegła końca, Snape przypomniał Granger - tak groźnie, jak tylko zdołał -

by przekazała Potterowi, że ma wieczorem szlaban. W chwili gdy drzwi zamknęły się za ostatnim
uczniem, skierował się do swojego biura i połączył przez kominek ze skrzydłem szpitalnym.

Twarz Poppy Pomfrey pojawiła się przed nim w otoczeniu płomieni. Kiedy zobaczyła na drugim

końcu Snape'a, jej radosny uśmiech nieco zbladł i powiedziała ostrożnie:

- Och, dzień dobry, Severusie... Co mogę dla ciebie zrobić? Kolejny poszkodowany uczeń?
Snape starał się nie zirytować. Czy ona uważała, że codziennie wysyła jej do skrzydła

szpitalnego okaleczonych uczniów? Zamiast tego spytał, usiłując nie dopuścić do głosu swojego
zaniepokojenia:

- Czy Potter odwiedził dzisiaj skrzydło szpitalne podczas pierwszych lekcji?
Zmarszczyła czoło.

- Harry? Nie. Nie widziałam go - choć lepiej byłoby, by przyszedł, wygląda okropnie, prawda?
Do diabła. Snape nachmurzył się.

- Postanowił nie przychodzić dziś na moje zajęcia. Granger powiedziała, że poszedł do ciebie. -

By oddać jej sprawiedliwość, nie powiedziała, że Harry na pewno poszedł do skrzydła szpitalnego,

ale Snape nigdy nie był sprawiedliwy. - Podejrzewam, że po prostu uznał, że nie przyjdzie na
piątkową lekcję. Typowe.

Pomfrey ściągnęła brwi.
- Cóż, nie było go tu, ale chłopak wygląda na chorego, nie zaprzeczysz, Severusie. Nawet ty

musiałeś to zauważyć.

Snape nabrał głęboko powietrza.

- Tak. Zauważyłem. - Czy powinien podzielić się z nią swoimi podejrzeniami? W końcu była

wykwalifikowanym magomedykiem. Ale... nie. Jeszcze nie. Najpierw chciał porozmawiać z Harrym.

Ostatecznie mógł się równie dobrze mylić. - Przepytam Pottera podczas jego wieczornego szlabanu.
Jeśli jest chory, wyślę go do ciebie.

Jej oczy rozszerzyły się.
- To... jesteś nadzwyczaj troskliwy, Severusie.

- Tak. Jestem chodzącą dobrocią - powiedział Snape cierpko. - To wszystko, pani Pomfrey.

Dziękuję. - Przerwał połączenie, nic więcej nie mówiąc. Nie powiedział, że jeśli wyśle Harry'ego do

skrzydła szpitalnego, to pod postacią nieprzytomnego ciała, wypełnionego Wywarem Żywej
Śmierci. Wątpił, by w inny sposób mógł przyprowadzić tam chłopaka, za wyjątkiem Zaklęcia

Imperius. Któremu Harry i tak z dużym powodzeniem potrafił się oprzeć.

47

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Podczas lunchu zerkał na Harry'ego. Wciąż nie jadł. Wciąż wyglądał okropnie. Wciąż ani jednym

spojrzeniem nie zaszczycił stołu nauczycielskiego. I wyszedł w środku posiłku w wielkim pośpiechu,
co zniweczyło plany Snape'a, by zaczaić się na niego po lunchu. Może nawet zrobił to celowo,

wstrętny... Cóż, nieważne. Nie wywinie się od wieczornego szlabanu. Nawet jeśli Snape
własnoręcznie będzie musiał zawlec go do lochu.

Co, jak okazało się o godzinie ósmej wieczór, rzeczywiście musiał zrobić. Wiedział, że przekazał

Granger dokładną godzinę, a dziewczyna nie zaliczała się do tych, którzy zapominają o szczegółach.

Więc Harry uznał, że się po prostu... nie zjawi? Nie mógł chyba stać się tak nieostrożny albo łudzić
się, że jego związek ze Snape'em uratuje go od kary, jaką otrzymałby każdy inny uczeń. Takie

rzeczy się zauważało. Już i tak źle było, że Snape przestał go gnębić na zajęciach, bo cała szkoła
zaczęła o tym gadać. Nie, Harry nie mógł wywinąć się z tak otwartej niesubordynacji. Istniały

pewne granice.

Odsuwając myśl, że Harry może czuć się zbyt źle, by zejść do lochu, Snape skierował się do

wieży Gryffindoru. Gruba Dama popatrzyła na niego z irytacją, gdy zażądał przejścia. Obowiązana
była wpuścić nauczyciela, ale najwyraźniej nie podobało jej się wpuszczanie Snape'a.

- Różowy - powiedział z drwiną, wchodząc do środka - ci nie pasuje.
Krzyknęła z oburzenia, ale Snape przestał zwracać uwagę, gdy na jego widok w pokoju

wspólnym Gryfonów zapadła satysfakcjonująca cisza.

A wtedy ten mały nędznik miał czelność się sprzeciwić.

Snape udaremnił ten plan od razu i zszedł z powrotem na dół z Harrym za plecami. Nie ufał

sobie na tyle, by się odezwać, tak wielka była jego irytacja. Nie wolno mu było tak rozwścieczyć

Harry'ego, by ten odmówił rozmowy. Ani go podrażnić.

Więc wmaszerował z Harrym do klasy, a potem poprzez biuro do prywatnych komnat, gdzie

czekała na nich herbata. - Siadaj! - warknął, wskazując na jedno z dwóch miejsc, a później zdał
sobie sprawę, że nie było to pomyślnym sposobem na rozpoczęcie. Niemniej jednak Harry opadł na

krzesło. Snape, przyglądając się uważniej, zobaczył, że Harry jest wymizerowany i blady i że lekko
drży, jakby był bardzo chory albo bardzo przestraszony. Wbrew wszystkiemu gniew Snape'a znikł w

mgnieniu oka, zastąpiony przez niepokój. Nie, cały czas miał rację. Coś było bardzo... nie w
porządku i najwyższy czas się tym zająć.

Nalał herbatę do dwóch filiżanek, by Harry widział, że piją z jednego dzbanka. Harry nie wiedział

natomiast, że zanim Snape wybrał się do wieży Gryffindoru, zażył inny eliksir, by zneutralizować

Wywar Żywej Śmierci.

- Napij się - powiedział łagodniejszym głosem. - I zjedz coś, skoro masz okazję. Nie było cię na

kolacji. - Kazał skrzatom domowym przysłać trochę kanapek.

- Nie jestem głodny - wymamrotał Harry, ale pociągnął łyk herbaty. - Ja, ee, nie czuję się dziś

dobrze.

- Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

- Poszedłem do skrzydła szpitalnego - odparł Harry i zaczął grzebać w kieszeni. Teraz w jego

głosie brzmiała irytacja. - Mówiłem ci, że mam pismo...

Snape zamarł. Zawsze wiedział, że Harry'ego cechuje skłonność do omijania prawdy, ale nie

przypominał sobie, by odkąd byli ze sobą, Harry choć raz go okłamał. Przedtem owszem, ale nie w

czasie. Wymijał i uchylał się od odpowiedzi, udawał głupiego, uparcie odmawiał uznania prawdy i
tak dalej - ale nigdy nie skłamał, nawet się nie rumieniąc. A przynajmniej Snape nic o tym nie

wiedział. Nigdy w poważnych kwestiach. Prawda?

- Proszę. - Harry rzucił pismo na stolik i popatrzył na Snape'a buntowniczo. Popatrzył mu prosto

w oczy.

- Dziękuję - powiedział Snape neutralnym tonem, nie podnosząc wiadomości. Pił herbatę, co

przypomniało Harry'emu, by wypić swoją. Snape nie powiedział nic, dopóki Harry nie odstawił
pustej filiżanki na stół. A wtedy, celowo ostrym głosem, zapytał: - Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

Harry popatrzył na niego zaskoczony. Snape odwzajemnił spojrzenie, czując, że jego wargi

zaciskają się w pełną goryczy kreskę. Chyba nie zamierza ciągnąć tego przedstawienia?

- Ja... - zaczął Harry - czemu...
- Rozmawiałem po lekcji z panią Pomfrey - oznajmił chłodno Snape, zanim Harry pogrążyłby się

dalej w kłamstwie. - Powiedziała mi, że nie byłeś w skrzydle szpitalnym. A jednak jesteś tutaj z
pismem. Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

Szczęka Harry'ego opadła i miał dość wdzięku, by się na chwilę zawstydzić, po czym warknął:
- Nie rób tego, nie zachowuj się jak nauczyciel, kiedy jesteśmy...

- Zachowuję się - syknął Snape - jak kochanek, którego okłamano. Bez żadnej przyczyny. - To

uciszyło Harry'ego i tym razem wyraz wstydu zatrzymał się na jego twarzy na dłużej.

Wtedy ramiona Harry'ego opadły.

48

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Przepraszam. Sfabrykowałem pismo. Chciałem, by dano mi wreszcie spokój, i pomyślałem, że

jeśli uwierzycie, że... Ale naprawdę nie czuję się najlepiej... Myślę, myślę, że muszę wracać na
górę... - Przesunął drżącą dłonią przez czoło. - Dziwnie się czuję.

Ach. Wywar Żywej Śmierci zaczynał działać. Snape skrzyżował ramiona i uśmiechnął się

triumfalnie.

- Nie, kontynuuj. Czemu nie czujesz się najlepiej?
- Po prostu... ja... Severusie, nie mogę tu teraz być. Muszę iść. To... źle, jeśli... - Zachwiał się

lekko na krześle.

- Źle jeśli co? - spytał Snape ostro. - Nie jesz. Nie śpisz. A teraz mi kłamiesz. Jest źle, Harry.

- Nie! Nie rozumiesz... nie mogę kontrolować... - Harry położył ręce na stole, próbując wstać, po

czym opadł z powrotem na krzesło, trzęsąc się. Podniósł pełen przerażenia i poczucia zdrady wzrok

na Snape'a, który wbrew sobie poczuł ukłucie strachu. Czy Harry mógł być uczulony na któryś ze
składników eliksiru? Ale jego fizyczna reakcja zupełnie zgadzała się z oczekiwanym efektem:

zaszklone oczy, zaczerwienione policzki, utrata kontroli ruchowej. Żadnych zaburzeń oddychania.
Żadnych drgawek.

- Co zrobiłeś? - wychrypiał Harry.
- Porządna dawka Wywaru Żywej Śmierci - odpowiedział Snape, zdeterminowany nie pokazać

Harry'emu, jak bardzo jest wytrącony z równowagi. - Tej nocy będziesz spał i obudzisz się w
skrzydle szpitalnym. Nie zamierzam pozwolić, byś padł trupem. Możesz mi podziękować.

Harry zrzucił filiżankę i spodek ze stołu. Rozbiły się na podłodze. Teraz trząsł się cały, jego oczy

były dzikie, usta zaciśnięte w grymas - walczył z wrogiem, którego Snape nie widział.

- Nie! Severusie... nie powinieneś był... jestem teraz zbyt słaby, nie mogę... - Znów się

zachwiał. - Nie mogę zwalczyć takiego eliksiru...

- Nie masz zwalczyć eliksiru, głupi chłopaku - warknął Snape, wstając i zmiatając zaklęciem

szczątki porcelany. - Nie zrobi ci krzywdy. Jedynie...

- Ale zrobi krzywdę tobie - wychrypiał Harry, a jego głowa kiwała się nad stołem. Snape zamarł i

popatrzył na niego. - Nie mogę... Muszę czuwać, by je kontrolować... koło ciebie... dlatego nie

mogłem przyjść... - Jego powieki zatrzepotały i jęknął, a jego słowa zaczęły się zlewać. - Są
głodne, chcą... nnn, Sev'rusie, proszę, pomóż mi, nie mogę...

Snape rozejrzał się po pokoju z różdżką w pogotowiu, gdy jeszcze Harry mówił. Ale niczego tu

nie było. Nikt nie złamał jego barier. Żadnego powiewu, żadnego szeptu czy oddechu. Marszcząc

czoło, znów spojrzał na chłopca.

Oczy Harry'ego zamknęły się i leżał bezwładnie na stole, jakby znikły wszystkie jego kości.

Snape stał nieruchomo jeszcze przez chwilę, po czym otrząsnął się. Ludzie często mówią dziwne
rzeczy w zamroczeniu, zanim zupełnie zasną, gdy sen zlewa się z czuwaniem. Przelewitował

Harry'ego na sofę przy kominku, gdzie zaledwie kilka dni temu zażywali tak wielkiej przyjemności, i
ułożył wygodnie. Za chwilę przeniesie go do biura, skąd mógł skontaktować się z Pomfrey, nie

musząc tłumaczyć jej, dlaczego Harry Potter znajduje się w jego prywatnych kwaterach, ale teraz
chciał sam zbadać Harry'ego. Ukląkł obok sofy.

Skóra Harry'ego była zbyt blada, zbyt zimna. Wilgotna. Jego oczy poruszały się pod powiekami -

to nie powinno mieć miejsca w przypadku Wywaru. Jego puls uderzał szybko, a jego ciało drżało.

Snape wiedział wszystko, co chciał wiedzieć. Wstał, rzucając spojrzenie na słój z błękitnym
proszkiem na obramowaniu kominka. Jedynie chwilę zajmie mu przetransportowanie Harry'ego do

biura, a wtedy...

Nogi Snape'a zadrżały. Opadł na kolana, wypuszczając różdżkę z nagle pozbawionych czucia

palców.

Co? Rozejrzał się dziko po pokoju, ale on i Harry byli sami. Spojrzał na Harry'ego, ale Harry

wciąż był nieprzytomny, wciąż drżał i cicho jęczał. Co z nim? Musiał natychmiast wezwać panią
Pomfrey, a nie mógł nawet się poruszyć. Nie mógł wstać. Nie mógł nawet, Merlinie ocal, sięgnąć po

swoją różdżkę. Powieki miał jak z ołowiu. W zakamarkach umysłu czuł przekraczające wszystko
przerażenie, ale cała reszta opadała na podłogę, oczy zamykały się, a oddech zwalniał, zapadając w

najgłębszy sen, jaki Snape kiedykolwiek znał.

***

Nareszcie nadeszła chwila Severusa. Śledził tych przeklętych chłopaków z Gryffindoru od

miesięcy, usiłując dowiedzieć się, gdzie znika kudłaty Lupin i z jakiej przyczyny, i dlaczego po

powrocie za każdym razem wygląda coraz gorzej. Severus miał desperacką nadzieję, że przez to
cała czwórka wyleci ze szkoły. To mniej, niż sobie zasłużyli. Znacznie mniej, niż sobie zasłużyli,

zwłaszcza Black, który był na tyle głupi, by wypaplać sekret, gdy Snape stał dokładnie za nim,
bezdenny idiota. Wystarczy nacisnąć mały sęk na spodzie wierzby bijącej i wejść do środka...

Korytarz rozciągał się przed nim, niewyraźny, wąski i ciemny. I zimny. Wilgotny jak... jak skóra

49

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

umarłego.

Severus potrząsnął gwałtownie głową, by rozjaśnić myśli. Lupin. Był tutaj, by znaleźć Lupina.

Cóż, podejrzewał, że inni też tu będą, prawda? Robiąc to, cokolwiek tu robili. Oznaczało to, że

Severus musiał zachowywać się cicho i ostrożnie, by nie dać się złapać. Tylko że tak ciężko było
przesuwać się cicho tym tunelem, który zaciskał się wokół niego, a podłoże było tak niepewne. I...

Tak nie powinno być... Czy tunel kurczył się wokół niego? Wydawało się, że pulsuje. Zwężając się i
rozszerzając, powoli i strasznie, jakby znajdował się w tętnicy.

Wtedy Severus usłyszał dźwięk. Pomruk. Coś w tym dźwięku sprawiło, że zamarł ze strachu.
Wilkołak. O jasna cholera, wilkołak.

I zupełnie nagle Severus nie miał już szesnastu lat. Wiedział, że Huncwotów tu nie ma, że

Syriusz Black jest gdzieś bezpieczny i czeka na jego śmierć, by mieć Harry'ego Pottera dla siebie, i

że jego nogi nie są dość szybkie, gdy obrócił się w korytarzu i zaczął ratować życie ucieczką. Ale nie
mógł uciec. Ściany ścisnęły się mocno i uwięziły go, a niepewny grunt pod jego stopami zmienił w

gęste błoto, wciągając w głąb.

Kurwa cholera szlag. Mruczenie przemieniło się w warczenie przemieniło się w ujadanie

przemieniło się w wycie. Słyszał, jak nadchodzi. Za nim. Gorący cuchnący oddech, odór krwi, coraz
bliżej, a stopy Severusa były uwięzione i nie mógł uciekać...

Nagle przed nim pojawił się James Potter. James Potter z zielonymi oczami Lily Evans i blizną na

czole, i dobry Boże, Merlinie, to był Harry. To był Harry Potter, a wilkołak nadchodził, a James ocalił

go ostatnim razem, co oznaczało, że teraz on musi ocalić Harry'ego, dług życia, tylko on mógł
ocalić Harry'ego, ponieważ, ponieważ...

- Biegnij! - wrzasnął do Harry'ego, który rzeczywiście biegł, ale w stronę Snape'a i wilkołaka, nie

od nich. - Wynoś się stąd! Wynoś się stąd!

Ale Harry nie odwrócił się i nie wyniósł stąd. Zamiast tego wciąż pędził w kierunku Snape'a,

który był uwięziony między nim a wilkołakiem. Który dosięgnie go pierwszy? Tunel zacisnął się

mocno wokół niego, więc jego ciało uniemożliwi wilkowi pochwycenie Harry'ego, co było naprawdę
niewielką pociechą. Ale Harry, ten niemożliwy dureń, wyciągnął rękę i zagłębił palce w ścianie

tunelu. Z jakiejś przyczyny ściany rozsunęły się i Severus znów mógł się ruszać; wtedy Harry
sięgnął i złapał go za rękę, co w jakiś sposób uwolniło także stopy Severusa. Pobiegli. Harry ciągnął

go tunelem najszybciej, jak mógł, a wyjście majaczyło przed nimi, bliżej i bliżej - ale wilkołak też
się zbliżał.

I wtedy stało się coś nie do pomyślenia. Harry zacisnął chwyt na nadgarstku Severusa i

szarpnął, wyrzucając Severusa w bólu z tunelu przed siebie, co oznaczało, że teraz Harry znajdował

się pomiędzy Snape'em a wilkołakiem.

- Nie! - krzyknął Snape, gdy upadał na ziemię, potknąwszy się o jeden z korzeni wierzby bijącej.

- Nie... wyciągnij cholerną pieprzoną różdżkę i od...

Ale Harry nie wyciągnął różdżki. Zamiast tego stał pomiędzy Severusem a wejściem do tunelu z

ramionami wyciągniętymi jak kompletny idiota, i Snape miał dokładnie jedną sekundę, by zobaczyć
jak długie na cal, ostre niczym noże zęby i ociekający krwią pysk zamierzają się na Harry'ego,

zanim się obudził.

***

Ciało Snape'a drgnęło, jego oczy otworzyły się i odkrył, że patrzy na ogień płonący na palenisku

z poziomu parteru. Leżał na podłodze, włókna dywanu drapały jego policzek. Jego głowa bolała i

pulsowała, jakby miał porządnego kaca, a jego serce tłukło się dziko. Wilkołak... najwyraźniej
Lupin, i Harry...

Snape usiadł zbyt szybko, zakręciło mu się w głowie. Tylko koszmar. Ale co do diabła robił na

podłodze? Harry został oszołomiony Wywarem Żywej Śmierci. Snape miał wezwać panią Pomfrey.

Ale zupełnie nagle jego nogi odmówiły posłuszeństwa i następną rzeczą, o której wiedział, była
ucieczka przed śmiercią z Wrzeszczącej Chaty. A Harry...

Snape obrócił się powoli i zobaczył Harry'ego, skulonego na skraju sofy, na której miał spać.

Kolana podciągnął i obejmował ramionami, i patrzył na Snape'a pustym, bezradnym spojrzeniem.

- Przepraszam - powiedział Harry nienaturalnie spokojnym głosem. - Ale nie pozwolę, by cię

dostały. Nie ciebie. Prędzej umrę. Ja...

Różdżka Snape'a leżała na podłodze obok niego. Sięgnął do nieznanych zasobów energii, złapał

ją, podciągnął się na nogi i powlókł do sofy, po czym złapał Harry'ego za kołnierz i potrząsnął w

przód i w tył.

- Co do diabła się z tobą dzieje? - krzyknął. - Co się dzieje? Co ty wyprawiasz?

- Nie rozumiesz - odparł Harry głosem bezbarwnym i odległym, opadając na Snape'a, jakby w

jego ciele nie pozostała żadna siła. - Wszystko dobrze... nikt już więcej nie zginie. Nikt z was, nikt

po naszej stronie. Zamierzam zrobić to sam. Zrobię to. - Jego zielone oczy nagle zasnuły się mgłą.

50

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Ale muszę zawrzeć umowę... Nie dostaną ciebie, ale musimy zapolować na tego, którego

naprawdę chcą... tak mówią... więc ja...

Snape puścił go, czując chłód, jakby właśnie wrzucono go w zaspę śnieżną.

- To ty - powiedział. - To ty. Ty jesteś zagrożeniem...
- Nie pozwolę, by cię dostały - powtórzył Harry głucho. - Po tym, jak dostaliśmy Pettigrew...

chciałem, by znalazł Malfoya... ale on zamiast tego doprowadził je do ciebie. I teraz one chcą
ciebie, a ja nie jestem w stanie dłużej ich odpierać. Jestem zbyt zmęczony... więc... muszę już iść.

One...

Bez słowa, bez chwili wahania, Snape skierował różdżkę pomiędzy oczy Harry'ego. Zanim

chłopak zdołał zareagować - choć opierał się Wywarowi, był przez niego wyraźnie spowolniały -
Snape krzyknął:

- Legilimens!
A potem leciał przez przestrzeń. Nigdy podczas legilimencji tak się nie czuł. Umysł przed nim nie

rozstępował się gładko, ale też szczególnie nie opierał się przed jego wtargnięciem. Miał raczej
wrażenie, że leci w kierunku wysokiego muru z czarnego kamienia, i wiedział, że rozbije się o niego

- ale zanim do tego doszło, mur rozpadł się w pył. Więc to tutaj znajdzie wspomnienia Harry'ego,
rozwiąże tajemnicę tego, co się działo. Gdzie jeden raz w swoim pieprzonym życiu jakimś cudem

będzie bohaterem dnia. On...

Och. Witaj.

Miały zęby.
Kobiety. Okryte pelerynami, niemal pozbawione twarzy. Były ich setki, może tysiące. Opadał w

ich kierunku, do miejsca, w które wydawały się iść, poprzez rozległą pustynię czarnego piasku, pod
czerwonym niebem. Ale kiedy opadał, gdy błędnymi i pełnymi przerażenia oczami patrzył, jak

posuwają się do przodu, nie mógł zdecydować, czy są ich tysiące czy tylko trzy. Wiedział tylko,
kiedy tak spadał, że jeśli wyląduje na tym piasku...

Gdzieś tu jest. Ale jesteśmy silne. Pragniesz go znaleźć? Jesteśmy teraz o wiele

silniejsze. Jest nasz, a my jesteśmy głodne. On też jest głodny.

Wszystkie miały zęby, ostre zęby, wszystkie uśmiechały się do niego, wyciągając ku niemu

zakończone szponami ręce, i znajdowały się w głowie Harry'ego. Gdzie Snape, zupełnie nagle, nie

chciał już być.

Zacisnął swe mentalne oczy, wydał bardzo niemęski mentalny pisk i wycofał się z umysłu

Harry'ego, z wysiłkiem, który niemal go zabił. A potem odrzuciło go od Harry'ego, i opadł na tyłek
koło kominka. Znów upuścił różdżkę.

Harry rzucał się i sapał na kanapie, jego oczy obracały się gwałtownie, jakby walczył o oddech.

Wtedy jego ciało wydało jedno potężne westchnienie i znieruchomiał.

Serce Snape'a przestało bić. Nie żył. Och Merlinie Harry... wciąż oddychał. Wciąż oddychał.

Cokolwiek zrobił Snape i cokolwiek żyło wewnątrz jego głowy nie zabiło go. Jeszcze.

Snape nakazał sobie przestać panikować jak dzieciak. Nadszedł czas, by zrobić to, czego się

obawiał od czasu, kiedy Harry zaczął wyglądać na chorego. Po raz kolejny podniósł się z drżeniem

na nogi, czując się jak marionetka, którą ktoś porusza w górę i w dół za pomocą strun, i sięgnął po
słój z proszkiem stojący na kominku.

- Dyrektorze - zawołał z desperacją w płomienie. - Albusie, na miłość boską, jesteś tam?

***

Odkąd Snape przybył do pokoju wspólnego i wyciągnął Harry'ego, upłynęło pół godziny i

Hermiona wyraźnie czuła się nieswojo. Martwiła ją nie tylko dziwna determinacja Snape'a, by zająć

się Harrym osobiście, ale też zdrowie Harry'ego. Powiedział, że zażył eliksir od pani Pomfrey, ale
większość eliksirów Pomfrey działała dość szybko - zwłaszcza eliksiry na coś tak banalnego jak ból

głowy. Tymczasem przez cały wieczór był blady i wciąż wyglądał na chorego.

Co więcej, Ron też się martwił. Co oznaczało, że sprawy chyba rzeczywiście źle się układały.

Wreszcie kwadrans przed dziewiątą Ron odłożył magazyn o quidditchu, wymamrotał: - Poczekaj

tu - i poszedł na górę do dormitorium chłopców. Zarobił kilka zaciekawionych spojrzeń, ale nikt nic

nie powiedział, prawdopodobnie przypisując jego zły nastrój wcześniejszej wizycie Snape'a. W
pokoju wspólnym nie mówiono o niczym innym przez dobre piętnaście minut po wyjściu Harry'ego.

Hermiona starała się nie wyglądać na zdumioną i wróciła do czytania, choć nie była w stanie
przyswoić ani jednego słowa.

Jakąś minutę później niemal wyskoczyła ze skóry, gdy przy jej uchu rozległ się szept Rona: - Nie

rozglądaj się ani nic nie mów. - Zdawszy sobie sprawę, że Ron musiał zwędzić pelerynę-niewidkę,

Hermiona głęboko nabrała powietrza i usiłowała uspokoić bicie serca. - Odłóż książkę i wyjdź, jakby
nigdy nic. Jeśli ktoś się spyta, powiedz, że idziesz do biblioteki. Pójdę za tobą, a wtedy

prześliźniemy się do lochów.

51

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Hermiona nie była do końca pewna, jaki będą mieli z tego pożytek, ale było to lepsze niż

siedzenie tutaj i zamartwianie się. Harry i Ron nie byli jedynymi, którzy od czasu do czasu mieli
ochotę na przygody, a poza tym, jeśli Snape kazał Harry'emu czyścić kociołki czy zamiatać podłogi,

łatwiej im będzie się upewnić o tym, jeśli Snape ich nie zobaczy. Podniosła się na nogi, niemal od
niechcenia, i skierowała do wyjścia.

- Gdzie idziesz, Hermiona? - zawołała za nią Parvati Patil.
Parvati i Lavender Brown najwyraźniej przeżywały kryzys, oceniając po fakcie, że siedziały na

przeciwległych końcach pokoju wspólnego. Hermiona nie miała ochoty na rolę zastępczej
przyjaciółki i szybko powiedziała:

- Muszę jeszcze trochę poczytać o zastosowaniach ropy czyrakobulwy w eliksirach leczniczych,

do naszego następnego wypracowania. Nie chcesz przejść się ze mną do biblioteki?

- Nie! - wyszeptał jej Ron do ucha, ale zgodnie z przewidywaniem Hermiony, Parvati jedynie

wykrzywiła usta i na nowo wetknęła nos w czytaną powieść.

To położyło kres wszystkim ciekawskim pytaniom i Hermiona, czując się dość sprytnie, przeszła

przez dziurę w portrecie. Poczekała, aż malowidło wróci na miejsce, po czym wsunęła się obok

Rona pod pelerynę. Gruba Dama nic nie powiedziała, jako że Hermiona i Ron wyślizgiwali się przez
cały poprzedni rok, co uważała za bardzo romantyczne.

- Ryzykantka z ciebie - burknął Ron, gdy ostrożnie schodzili po wijących się schodach. Na

szczęście nikt nie szedł w przeciwnym kierunku.

- Och, doprawdy - powiedziała Hermiona. - Parvati jest uczulona na bibliotekę. - Tak jak ty,

dodała w myślach.

- Wszyscy są, za wyjątkiem ciebie i Krukonów - oznajmił Ron, po czym musiał dodać: - I

Harry'ego.

- Bardzo dobrze, że uczy się więcej - zaprotestowała Hermiona, ale gdy Ron otworzył usta, by

się z nią nie zgodzić, dodała: - Ale to bardzo dziwne. Szkoda, że nie powiedział nam, co się dzieje.

- Wcale nie wyglądał dziś lepiej, widziałaś? Zastanawiam się... - Ron umilkł na chwilę, kiedy

usiłowali nie potknąć się na kilku krzywych schodach. - Zastanawiam się, czy w ogóle był w

skrzydle szpitalnym.

- Powiedział... powiedział, że był - stwierdziła Hermiona, nie chcąc bezpodstawnie oskarżać

Harry'ego o kłamstwo. - Powiedział nawet, że ma pismo... pamiętaj, chciał pokazać je Snape'owi...

- Pismo można podrobić - orzekł ponuro Ron. - Fred i George robili to aż za często. Nie

zdziwiłbym się, gdyby Harry nauczył się od nich tej sztuczki. Poza tym zrobiłby to, gdyby wiedział,
że nas to uspokoi.

- Cóż, możemy go o to zapytać - zadecydowała Hermiona. - Jeśli Snape nie pilnuje go jak

jastrząb.

- Kiedy Snape nie pilnuje Harry'ego jak jastrząb? Szajbnięty drań.
Byli już na parterze, gdzie napotkali kilkoro Puchonów - trzecioklasistów, oceniła Hermiona -

rozmawiających w holu. Dalej w korytarzu Hermiona słyszała profesor McGonagall, a gdy zbliżyła
się, także profesor Delacour, która fleciście jej odpowiadała. Ostatnio McGonagall i Delacour

wszędzie chodziły razem. Usiłowała odpędzić myśl, że to słodkie, i nie wspominać o tym przy Ronie,
który miał skłonność wybuchać głośnym (i sprośnym) śmiechem.

Wbiła Ronowi łokieć w żebra i pospieszyli w stronę korytarza, który prowadził do lochów. Już tam

prawie byli, gdy nagłe, lekkie kroki za nimi uświadomiły im, że do lochów kieruje się jeszcze ktoś i

to raczej szybko. Hermiona spojrzała przez ramię i jej serce niemal przestało bić, gdy zobaczyła
Dumbledore'a. Ron głośno przełknął ślinę i skulili się pod posągiem Umbryka Paskudnego. Nie żeby

im to bardzo pomogło. Ron powiedział Hermionie, że Dumbledore w jakiś sposób widział poprzez
pelerynę-niewidkę albo wyczuwał ich pod nią, albo coś...

Ale Dumbledore nic nie powiedział, mijając ich. Przyglądając się jego twarzy, Hermiona

zauważyła, że dyrektor jest czymś nadzwyczaj pochłonięty. Zaniepokojony, w rzeczy samej, a

zaniepokojony Dumbledore nie mógł oznaczać nic dobrego. Zaniepokojony Dumbledore, który
kierował się do lochu, gdzie Harry... cóż, to prawdopodobnie nie miało nic wspólnego z Harrym,

oczywiście...

- Idziemy - wymamrotał Ron, patrząc z determinacją, i poszli za Dumbledore'em możliwie

najciszej. Hermiona niemal potknęła się na fałszywym stopniu, w który zawsze wpadał Neville, ale
Ron złapał ją w samą porę i pociągnął za sobą, nawet nie zwalniając. Po tym Hermiona była pewna,

że Dumbledore wie o ich obecności, ale nie odwrócił się, nie popatrzył w ich kierunku ani nawet nic
nie powiedział. Co prawdopodobnie oznaczało, że pozwala im ze sobą iść. Co oznaczało, że jego

troska miała coś wspólnego z Harrym, bo z jakiej innej przyczyny Dumbledore pozwoliłby się
śledzić Ronowi i Hermionie?

Dumbledore podszedł do drzwi biura Snape'a i powiedział wyraźnie:

52

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Fide mea.

Drzwi otworzyły się. Gdy Dumbledore wszedł, zaczęły się zamykać, ale wyciągnął rękę i

znieruchomiały. Ron wciągnął powietrze, po czym on i Hermiona weszli do środka, cicho niczym

śmierciotule. Drzwi zamknęły się za nimi. Hermiona usiłowała powstrzymać drżenie.

Dumbledore nie przyznał, że wie o ich obecności, ale zawołał:

- Severusie? Jesteś tam?
Drzwi na tyłach biura - drzwi, na które Hermiona nigdy przedtem nie zwróciła uwagi - otwarły się

na oścież, a zza nich dobiegł ostry głos Snape'a: - Chodź! - Dumbledore poszedł za głosem, a Ron i
Hermiona poszli za Dumbledore'em.

Więc tutaj mieszkał Snape. Gdy ona i Ron dreptali przed siebie, ledwo odważając się oddychać,

by się nie zdradzić, Hermiona pochłaniała szczegóły mizernego wystroju: stary stolik z filiżanką

herbaty i kilkoma kanapkami, dość niepewnie stojące krzesło, wytarta sofa przy kominku, na
którym spokojnie płonął ogień. Ściany pokrywały wypełnione książkami regały - dzięki Bogu, tylko

książkami, żadnych słojów z obślizgłą zawartością. Snape'a nigdzie nie było widać.

Dumbledore nie przystanął, by się rozejrzeć, lecz zmierzał ku kolejnym drzwiom. Gdy podążyli

za nim, Hermiona zdała sobie sprawę, że właśnie idą do sypialni profesora Snape'a, i nagle naszło
ją uczucie, że musieli się mylić, że Harry nie mógł być w to wszystko zamieszany. Ponieważ co - na

niebiosa - musiałoby się stać z Harrym, by znalazł się w sypialni Snape'a? Nie była nawet pewna,
czy chce zobaczyć sypialnię Snape'a. Niemniej jednak Dumbledore najwyraźniej chciał, by tu byli,

więc ona i Ron ponuro szli naprzód.

Gdy weszli do pokoju, miała wrażenie, jakby weszli na ścianę gorąca. Ogień na kominku buchał

wielkim płomieniem, a powietrze dodatkowo było ogrzane za pomocą magii. Ale wtedy Hermiona
przestała się martwić o temperaturę, ponieważ jej oczy przyzwyczaiły się do przytłumionego

światła.

Niemal sapnęła na widok, jaki ukazał się jej oczom. Obok niej Ron wstrzymał oddech. W sypialni

Snape'a znajdowały się: szafa, komoda, przykryty plecioną serwetą sekretarzyk, nocny stolik oraz
dość duże łoże z baldachimem. A na łożu, wepchnięty między przykrycia, wyglądający niczym

martwe ciało, leżał Harry Potter.

Ron wydał cichy, zdławiony odgłos. Hermiona złapała go za rękę i ścisnęła ją, ale wiedziała, że

nie zetrze z jego twarzy wyrazu cierpienia. Podejrzewała, że sama wygląda podobnie. Harry leżał
na łóżku bardzo nieruchomo, jego twarz była jeszcze bledsza niż przedtem i jedynie lekkie

unoszenie i opadanie jego klatki piersiowej wskazywało, że żyje. Choć w pokoju było duszno z
gorąca, był niemal pogrzebany pod stertą koców.

- Jakaś zmiana? - spytał Dumbledore.
- Żadnej - odpowiedział Snape. Pochylił się nad Harrym z różdżką w ręce. - Usiłowałem

przywrócić go do przytomności. Próbowałem... wszystkiego, co mogłem wymyślić.

Jego twarz była ściągnięta i wynędzniała. Hermiona poczuła, jak ogarnia ją gniew. Czy Snape

zrobił coś Harry'emu podczas szlabanu? Z pewnością nawet on powinien mieć więcej rozumu i nie
zmuszać Harry'ego do jakiejś ciężkiej pracy, kiedy wszyscy widzieli, że Harry jest chory!

- Nie mogę nie zauważyć, że jest tu potwornie gorąco - powiedział Dumbledore, siadając obok

Harry'ego na łóżku i sięgając, by unieść powiekę Harry'ego długim, kościstym palcem. - A jednak...

- Przesunął dłoń i położył na policzku Harry'ego. - Och.

Snape pokiwał głową.

- Jest zimny jak lód. Nie mogę... - Szybkim ruchem przesunął dłonią przez włosy. - Nie mogę go

ogrzać. - Zawahał się, po czym spytał: - Powinniśmy wezwać Pomfrey?

Czemu Snape w ogóle pytał? Oczywiście, że muszą wezwać panią Pomfrey! Oczywiście, że

Dumbledore...

- Jeszcze nie - odparł Dumbledore i wyciągnął z szaty różdżkę. - Najpierw powinienem się

rozejrzeć.

- Dyrektorze - rzucił Snape z niepokojem - nie, wydaje mi się, że... Powiedziałem ci, co się stało,

gdy...

- Wiem, co powiedziałeś, Severusie - stwierdził Dumbledore łagodnie. - Ale chcę zobaczyć sam.
- Nie jest nawet przytomny...

- Nie musi być. - Dumbledore wyciągnął lewą dłoń i dotknął czoła Harry'ego, tuż na prawo od

blizny, wskazującym i środkowym palcem. - Wierzę, że nawet Tom nie zna tej sztuczki -

wymamrotał. Potem wskazał różdżką na czoło Harry'ego. - Legillimens.

Wtedy, na oczach Hermiony, Dumbledore zgiął się nad ciałem Harry'ego, oczy miał zmrużone w

wyrazie niezwykłej koncentracji, a pozycja jego ramion wskazywała, że dokonuje wielkiego wysiłku.
"Legillimens"... po łacinie, czytanie umysłów... Czy naprawdę można to robić? Hermiona zadrżała

na samą myśl. Nigdy nie natknęła się na to podczas swoich studiów, co czyniło sprawę naprawdę

53

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

bardzo poważną.

Wtedy, zaledwie kilka sekund później, Dumbledore uniósł różdżkę, odchylił głowę i cicho jęknął.
- Widziałeś? Widziałeś je? - spytał Snape. - Więc nie... czy one są prawdziwe...?

Dumbledore położył różdżkę na kolanach. Hermiona z przerażeniem ujrzała, że jego dłoń drży.

Co na niebiosa zobaczył w umyśle Harry'ego?

- Mury zostały zburzone - powiedział cicho Dumbledore. Wsunął różdżkę z powrotem w długi,

fioletowy rękaw. - Niemal całkowicie zburzone. Strzaskane.

Przynajmniej raz Snape wyglądał na tak zmieszanego, jak Hermiona się czuła.
- Mury?

- Tak. - Dumbledore obrócił się na łóżku, położył dłonie na kolanach i pochylił ramiona. -

Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie. Ale sądziłem, że będę raczej miał coś z tym wspólnego.

- Dyrektorze - powiedział Snape napiętym głosem - zechcesz, proszę, wyjaśnić. - Hermiona

uznała, że jeszcze nigdy ona i Snape nie byli idealnie zgodni.

Dumbledore wstał, złożył dłonie, po czym obrócił się, by popatrzeć na Snape'a ponad łóżkiem, co

oznaczało, że odwrócił się tyłem do Rona i Hermiony. Hermiona bardzo chciała zobaczyć twarz

dyrektora.

- Kiedy Harry Potter był niemowlęciem, zanim powierzyłem go opiece krewnych - odezwał się

Dumbledore - zbadałem go, podobnie jak przed chwilą, by upewnić się, że Voldemort nie wyrządził
mu żadnej psychicznej szkody. A w umyśle tego małego dzieciątka dostrzegłem moc, która mnie

zdumiała. Czy należała do samego chłopca? Czy była spuścizną po ataku Voldemorta? Nie sposób
było wtedy poznać, podobnie jak teraz.

Dumbledore zamilkł. Snape zmarszczył czoło.
- Ja nie... - zaczął, ale Dumbledore przerwał mu, odzywając się na nowo.

- Znałem kiedyś inne dziecko, które posiadało wielką moc. Moc, która objawiła się znacznie

wcześniej niż zazwyczaj. Moc, którą to dziecko, dorastając w samotności i pozbawione szczęścia,

wykorzystało do własnych celów i przeciw innym ludziom. - Oczy Snape'a rozszerzyły się, jego
zaciśnięte szczęki poluźniły się. Dumbledore nabrał głęboko powietrza. - Jak się bez wątpienia

domyśliłeś, tym dzieckiem był Tom Riddle. A teraz młody Harry Potter - który dla własnego
bezpieczeństwa musiał pozostać wśród krewnych matki, ludzi, którzy wcale nie mieli ochoty się nim

zająć - zaczął wykształcać podobne właściwości. Nie zamierzałem popełnić tego samego błędu po
raz drugi. - Dumbledore znów popatrzył na łóżko. Blask płonącego ognia migotał na jego

błyszczącej, fioletowej tiarze. - Oczywiście, okazało się, że istnieje nieskończenie wiele błędów,
które można popełnić w zamian. Przyznaję, że nie rozważyłem tego. Ale faktem jest, że zło, które

znałem, wydawało się gorsze.

- W imię Merlina, Albusie - powiedział Snape ochryple - co zrobiłeś?

- Jak powiedziałem, mury upadły - odparł Dumbledore, a w jego głosie pobrzmiewało zmęczenie.

- Mury, które wzniosłem przez zostawieniem Harry'ego z Dursleyami, by powstrzymały jego

prawdziwą, potężną moc, aż będzie dość dojrzały, by ją zrozumieć, i dość wyszkolony, by
odpowiedzialnie jej użyć. Zamierzałem wyznać mu prawdę przed końcem tego roku. Wtedy

moglibyśmy wspólnie, gdyby zechciał, rozebrać je... po trochu.

- Wzniosłeś mury wokół jego umysłu? - powtórzył Snape niemal oniemiały. - Wokół jego mocy?

- Oczywiście nie całej - powiedział Dumbledore. - Zostawiłem mu dostęp do mocy, jaką posiada

każdy czarodziej. Ale było o wiele więcej, Severusie. Więcej niż ty posiadasz, więcej niż ja, więcej

nawet niż posiada Voldemort. - Rozłożył ręce. - Jak ci się wydaje? Powinienem był pozostawić taką
moc w rękach niemowlęcia?

- Ja... - Snape wyglądał, jakby mu było niedobrze, gdy patrzył na Harry'ego. Pomimo swego

zdziwienia Hermiona pomyślała, że być może żałuje wszystkiego, czego przysporzył Harry'emu

przez te wszystkie lata, jeśli Harry rzeczywiście był tak potężny, jak powiedział Dumbledore.
Dobrze mu tak. - Ja... - powtórzył Snape, po czym potrząsnął głową. - Nie rozumiem. Te kobiety...

to, co widziałem wewnątrz jego umysłu. Widziałeś je? - Dumbledore skinął, a Hermiona
zesztywniała. Ron też. "Coś w umyśle Harry'ego?" - A co one... mają wspólnego z murami? Mają

cokolwiek? Czym są? - Nagle Snape wyglądał na niecierpliwego. - Może nie są prawdziwe. Może są
po prostu jakąś psychiczną manifestacją... teraz, kiedy te twoje mury upadły, może jego umysł

znalazł po prostu jakiś dziwny mechanizm obronny...

Ale Dumbledore potrząsnął głową.

- Nie wydaje mi się, Severusie - powiedział cicho. - Choć nie jestem zupełnie pewien, jak do tego

doszło, sądzę, że siły obronne Harry'ego zostały nadwątlone. Te kobiety w jego umyśle nie są

wytworem jego podświadomości. Są bardzo rzeczywiste. Nie poznajesz ich?

- Nie - warknął Snape.

- To Furie - powiedział cicho Dumbledore.

54

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Przez chwilę panowała cisza, gdy Snape stał z opadniętą szczęką. Następnie zamknął usta i

potrząsnął głową.

- Fu... nie. Niemożliwe. Podczas całych moich studiów... nikt nie wspomniał, by widziano Furie w

ciągu ostatniego tysiąca lat... niektórzy uważają nawet, że są tylko opowieścią, mitem...

- Nie są - oznajmił Dumbledore.

- Skąd wiesz? Byłeś tam tylko kilka sekund!
- Ponieważ, Severusie, widziałem Furie - powiedział Dumbledore - kiedyś, dawno temu, w

czasach młodości, choć jest to historia, której nigdy nie opowiadałem i raczej nie zamierzam. Nie
znajdziesz jej w księgach. I jestem pewien, że nie jestem jedynym, który przeżył takie spotkanie.

Ale, w przeciwieństwie do młodego Harry'ego, odwróciłem się od nich. Nie chciałem tego, co mogły
mi ofiarować... a przynajmniej nie tak mocno, by zgodzić się na ich cenę.

Hermiona miała ochotę rwać sobie włosy z frustracji. Oceniając po tym, jak obok niej trząsł się

Ron, chłopak czuł podobnie. Sam Snape nie wyglądał wiele lepiej.

- Jaką cenę? - wychrypiał. - Czego one od niego chcą? I co mu zaoferowały?
- Tylko Harry wie, co mu zaproponowały - stwierdził Dumbledore. Obrócił się trochę i Hermiona

widziała jego profil na tle kominka. - Ale ceną najwyraźniej było, by Harry udzielił im gościny.
Mówiąc krótko: Harry Potter został opętany.

Hermiona poczuła, że jej krew zastyga w żyłach. Snape wyprostował się.
- Tyle sam potrafię powiedzieć - warknął, choć Hermiona zauważyła, że zdecydowanie pobladł na

twarzy. - Skąd pewność, że je zaprosił? Że coś mu w ogóle zaproponowały? Mogły...

- Furie działają według bardzo starego prawa - powiedział poważnie Dumbledore. - Nie opanują

nikogo bez jego zgody. - Ramiona Snape'a opadły. - Zabranie go do skrzydła szpitalnego nie
przyniesie żadnych korzyści, może nawet wyrządzić krzywdę... nie powinniśmy go przemieszczać.

Myślę, że zostawimy go tutaj. Jest weekend, spróbuję wymyślić jakąś wymówkę dla jego
nieobecności. Oczywiście Minerwie powiem prawdę.

- Ale co zrobimy? - zawołał Snape.
Dumbledore podrapał wcale nie niepozorny garb na nosie.

- Nie wiem - powiedział, a Hermiona nigdy nie słyszała bardziej przerażających słów. - Nie

wydaje mi się, by w tej chwili cokolwiek można było zrobić. Z pewnością nie zmusimy Furii do

odejścia... nie są to byle poltergeisty, które można wyegzorcyzmować. Jedynym, który może tego
dokonać, jest sam Harry. Jeśli jest dość silny.

Nagle, gdy Hermiona patrzyła, ramiona Snape'a zesztywniały i popatrzył w przestrzeń na coś, co

tylko on widział.

- Jak silny pozostaniesz...? - wyszeptał.
- Co? - spytał ostro Dumbledore.

Snape potrząsnął głową.
- Nic. To nic. Albusie, jeśli tylko Harry może zmusić Furie do odejścia... może jeszcze jedna

próba legilimencji? Moglibyśmy z nim porozmawiać, skontaktować się i przekonać...

- Jak może zauważyłeś - powiedział Dumbledore - te miłe damy nie witają intruzów przyjaźnie.

Idę pogrzebać w mojej bibliotece i porozmawiać z Minerwą. Mam kilka zapisków dotyczących
spotkania z nimi. Może się przydadzą... tymczasem zostawiam Harry'ego pod twoją opieką.

- Dobrze - odparł Snape.
Dumbledore odwrócił się, by odejść. Hermiona trąciła Rona, który zastygł był nieruchomo, i

podążyli za dyrektorem. Kiedy przechodzili przez próg do ubogiej bawialni, Hermiona popatrzyła
przez ramię, w sam raz, by zobaczyć, jak Snape zsuwa z ramion długą czarną szatę i kładzie ją na

stercie koców leżących już na Harrym.

***

Drzwi zamknęły się za Dumbledore'em z pożegnalnym stuknięciem. Snape położył się obok

Harry'ego, na szczycie sterty koców, ostatnio przykrytych jego własną szatą. Podwinął rękawy

koszuli za łokcie i pocił się jak świnia, ale nie był w stanie zdjąć czaru ogrzewającego ani
zmniejszyć ognia. Coś musiało ogrzać Harry'ego. Gdyby tylko mógł to odkryć. Sięgnął i przyciągnął

Harry'ego do siebie tak blisko, jak pozwalały na to koce, czując się jak skończony dureń, ale nie
mogąc zrobić nic więcej. Merlinie, chłopak był zimny. Co nie było w porządku. Był w wielu stanach,

w wielu odmiennych stanach, ale nigdy, przenigdy nie był zimny.

A może? Jak dobrze Snape go znał, tak naprawdę? Nigdy by się nie domyślił, nawet w samej

głębi bólu czy wściekłości, że Harry jest zdolny do czegoś takiego.

Ponieważ Severus Snape naprawdę dobrze potrafił czytać pomiędzy wierszami. Kiedy tylko

uświadomił sobie, co oznaczają słowa Dumbledore'a, że Harry został opętany przez Erynie, zdał
sobie też sprawę, kto jest odpowiedzialny za mordowanie śmierciożerców. Nie był pewien, jak to się

dokładnie działo, ale nie było innej odpowiedzi. Jeśli Harry był rzeczywiście tak potężny, jak mówił

55

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Dumbledore, i jeśli gościł Furie, które same w sobie były nieprzyzwoicie potężne, prawdopodobnie

nie istniały dla nich żadne granice. Snape zadrżał.

Wyciągnął dłoń i dotknął wilgotnego policzka Harry'ego.

- Czyżbyśmy mieli więcej wspólnego, niż sądziłem, panie Potter? - wyszeptał. To prawda, nigdy

nie sądził, że Harry może zrobić coś takiego. Za to Snape był do tego wybitnie zdolny. Gdyby Furie

oferowały mu coś, w jakimkolwiek momencie życia, Snape wiedział, że skwapliwie wykorzystałby
okazję. Furie: te, które brały odwet za zbrodnie krwi. A zemsta była jedną z najbardziej

umiłowanych fantazji Snape'a. Tyle że teraz tak wielu z tych, na których sam pragnął wziąć odwet -
James Potter, Syriusz Black, Peter Pettigrew, kilku innych - nie żyło. Niektórzy z nich, jak się

okazało, za sprawą Harry'ego Pottera.

- Mój bohater - wymamrotał Snape, pragnąc, by sama myśl nie wywoływała mdłości. Przeczesał

palcami włosy Harry'ego, które pomimo chłodu spowijającego jego ciało były wilgotne i spocone.
Pomyślał o śnie, który Harry kazał mu zapomnieć, a który Dumbledore nieumyślnie pozwolił mu

sobie przypomnieć... sen o klasie, z bardzo młodym Harrym i trzema nauczycielkami, które nie
mogły być nikim innym, jak samymi Furiami.

Jak silnym pozostaniesz? zapytała.
Jasna cholera, wtedy też chciały zabić Snape'a. Ale Harry je powstrzymał. Harry, oceniając po

dzisiejszym wieczorze, chronił go od jakiegoś czasu i to z pewną trudnością.

Dłoń Snape'a zacisnęła się we włosach Harry'ego, aż niemal wyrywał je z jego głowy. Harry

nawet się nie skrzywił.

- Ty. Idioto - powiedział ochryple Snape. - Co cię opętało... - A potem zdusił własny śmiech,

potrząsając głową. - Och, Merlinie. Jasna cholera. - Obrzucił nieruchome ciało Harry'ego swoim
najbardziej piorunującym spojrzeniem. - Zapłacisz za to, Potter. Drogo. Nie doceniam czegoś

takiego. I po raz kolejny to ja muszę ratować twój żałosny tyłek. Masz u mnie dług. Wielokrotny...

Wstał i podszedł do prywatnej szafki w rogu pokoju. Zakrywała ją frędzlasta serweta i Harry bez

wątpienia sądził, że ukrywa zwykły stolik. Ale pod serwetą znajdowała się własna prywatna kolekcja
eliksirów Snape'a: eliksirów, których nie ośmieliłby się trzymać nawet w zamkniętej szafce w swoim

magazynie. Zakazane, których warzenie było taką przyjemnością i takim wyzwaniem, i kto
wiedział, kiedy się mogą przydać? Potter nie był jedynym, który od czasu do czasu czuł, że reguły

są dla zwyczajnych śmiertelników.

Snape przypomniał sobie nie-tak-niewinne pytanie, które Harry zadał mu niemal wieki temu.

"Wydaje mi się, że słyszałem gdzieś o eliksirze, który pomaga dwojgu ludziom dzielić sny.
Zastanawiałem się, czy... znaczy się, można z kimś rozmawiać w taki sposób?"

- Niedokładnie rozmawiać - wymruczał Snape, machając różdżką nad zamkniętymi drzwiczkami

szafki. Otworzyły się z cichym kliknięciem. - Niedokładnie... - Ukląkł i zobaczył to, czego szukał:

średniej wielkości fiolkę, wypełnioną przejrzystym, rubinowym płynem, tak pięknym, że już sam
widok był pokusą. Interesujące było, że to właśnie pytanie Harry'ego przypomniało mu o eliksirze i

skłoniło go do uwarzenia podczas pierwszego tygodnia ich miesięcznej rozłąki. Przyspieszyło nieco
upływ czasu.

Oneiroxenos. Eliksir pochodził ze Starożytnej Grecji, co pasowało, choć zakrawało na ironię.

Wtedy wiedziano wszystko o snach. Cała ta klęska jest na to wystarczającym dowodem.

Snape otworzył usta Harry'ego i umieścił na jego jego języku kroplę czerwonego eliksiru.

Następnie wymruczał:

Eis tous oneiras sous poreuomai.
Dekhou me.

Eis tous oneiras sous badizo.
Xenize me.

Powieki Harry'ego zatrzepotały. Jego oddech przyspieszył, a potem jego głowa opadła na bok.

Oczywiście, Snape wciąż jeszcze mógł zmienić zdanie. Nie było za późno...

Snape uniósł fiolkę oneiroxenosa w powietrze, patrząc, jak cudownie czerwony płyn chwyta

światło kominka.

- Za nas, panie Potter - ogłosił i przełknął łyk zawartości fiolki. Zakorkował ją i ostrożnie odstawił

na stolik. Następnie usunął czar ocieplający, by on i Harry nie ugotowali się na śmierć, i ułożył się

wygodnie na łóżku obok Harry'ego.

Trzy minuty później nic na świecie nie było w stanie go obudzić.

***

- Opętany! - Głos Rona załamał się na tym słowie, co było okropne. Hermiona jednak nie

odpowiedziała, ponieważ gorączkowo kartkowała tom, który ściągnęła z jakiejś zakurzonej półki. -
Ten idiota wziął i dał się opętać! - Wciąż nic nie mówiła. - Celowo! - dodał Ron, by upewnić się, że

zrozumiała.

56

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Ćśś! - syknęła. - Ron, nie zamierzam dać się wyrzucić przez panią Pince, zanim nie znajdziemy,

czego szukamy. - W porządku, może miała słuszność. - Przeglądam Kompendium Bogów i Bóstw...
ale wszystko jest tylko krótko opisane, to bardziej encyklopedia, nie ma tu nic przydatnego... i jest

tak stare, nie ma nawet bibliografii, co za dziadostwo. Podaj mi tę. - Wskazała na stertę
ogromnych, oprawionych w skórę, zakurzonych woluminów koło łokcia, które przylewitowali do

stolika.

Ron zmierzył wysoki stos z obawą.

- Którą?
- Mitologię grecką według Wunderblatta. Na początek powinna być dobra.

Niemal uszkodził sobie plecy, podając jej książkę. Ją też powinien był przelewitować. Hermiona

zmarszczyła się nad spisem treści, przygryzając dolną wargę, a Ron przeklął swoje hormony,

ponieważ naprawdę nie powinien myśleć o niczym innym, jak tylko o Harrym. No, o Harrym i
Snapie, ponieważ to, co się stało w lochach, było zbyt dziwne, by ująć to w słowa. Usiłował

porozmawiać o tym z Hermioną, ale odmówiła jakiejkolwiek dyskusji, dopóki nie dowie się więcej o
Furiach. Przypuszczał, że nie mógł jej winić, ale trochę go denerwowało, że ktoś może się tak

skupiać na jednej sprawie. Chociaż to akurat było miłe, kiedy się całowali.

Do diabła, znów to zrobił.

Ron otworzył kolejną książkę i usiłował czytać, ale ciężko mu było się skoncentrować. Poza tym

połowa i tak była po grecku, a strony były miejscami spleśniałe i rozpadające się, co oznaczało, że

Pince oskarży ich o szkody, nawet gdyby nie mieli z tym nic do czynienia. Był gdzieś w połowie
drogi donikąd, gdy Hermiona wyszeptała:

- Znalazłam!
Ron natychmiast zamknął książkę, starając się nie kaszleć z powodu kurzu, jaki się przy tym

wzniósł, i odłożył na bok, po czym pochylił się, by zobaczyć, co znalazła Hermiona.

- Czym więc są?

- Och, już wcześniej o nich słyszałam - powiedziała Hermiona szybko, jakby zabraniając Ronowi

choć przez chwilę myśleć, że mogłaby pozostawać w niewiedzy w jakiejkolwiek kwestii - ale

wiedziałam tylko tyle, że pochodzą ze Starożytnej Grecji i robią, wiesz, złe rzeczy... ale to właśnie
robią, Ron. - Wskazała na pożółkłą stronę, na duże gotyckie litery i ilustrację w rogu. Ilustracja

przedstawiała trzy wygięte kobiety, z wężami wydobywającemu się z głów zamiast włosów. Węże
poruszały się i syczały, a trzy kobiety wyginały ciała i uśmiechały się lubieżnie do Rona,

przyprawiając go o rumieniec.

- Skup się, Ronaldzie! - warknęła Hermiona. - Czytaj tekst!

Przestał patrzeć na nagie, wężowe damy i przeczytał: O Furiach. Zwanych także po grecku

Erynie, Gniewne, oraz Eumenidy, Łaskawe, oraz Manie, Szaleństwa, oraz Arai, Klątwy... Jasna

cholera, miały więcej imion niż znajdowało się w drzewie rodowym czystej krwi. Ale być może
najbliższym prawdy jest nazywanie ich Praxidikae, Mściwe. To jest cel Furii: pomścić zbrodnie krwi.

- Zbrodnie krwi? - zapytał słabo Ron. - Ale Harry nigdy nie popełnił zbrodni krwi. Tak myślę. Co

to jest zbrodnia krwi?

- Nie jestem pewna - powiedziała ze zmartwieniem w głosie Hermiona. - Wciąż czytam. Ale z

pewnością oznacza... z-zabicie kogoś?

- Harry nigdy nikogo nie zabił!
- Tego też nie jestem pewna - wyszeptała Hermiona.

Ron przestał czytać i popatrzył na nią. Wciąż uparcie nie patrzyła mu w oczy.
- Zwariowałaś? - spytał.

- Nie wiem. Nie wiem... słuchaj, przeczytajmy to, dobrze?
Przysięgając sobie, że po wszystkim zamieni z nią słówko, Ron nachmurzył się i wrócił do

książki. Nikt nie wie, skąd tak naprawdę wzięły się Furie, jednak mugole mają na ten temat bardzo
konkretne acz fantazyjne podanie. Według greckiej mitologii Furie powstały ze związku Gai, Ziemi,

z Uranosem, Niebem. Kiedy Uranos próbował uwięzić i zgładzić ich dzieci, rozgniewana Gaja
zawołała o pomoc i wyzwanie przyjął jej syn Kronos. Wykastrował ojca-mordercę i z tej krwi swój

kształt przyjęły Furie. Ron poczuł, że robi się zielony, i zacisnął uda. Niektóre źródła podają, że
Furie są córkami Nyx, greckiej personifikacji Nocy, jednak historia Uranosa i Gai jest najbardziej

przekonującym wyjaśnieniem i najbardziej pasującym.

Chociaż większość czarodziejów uważa mity o stworzeniu i narodzinach za stek bzdur, nikt nigdy

nie pokusił się o bardziej przemawiające wytłumaczenie pochodzenia Furii. Okoliczności ich
narodzin, jeśli możemy mówić o narodzinach, pozostają owiane tajemnicą i być może zupełnie nie

mają znaczenia.

Właściwą naturę Furii jest ciężko zdefiniować, ponieważ krążą o nich niezliczone opowieści,

zarówno ze źródeł historycznych, jak i mugolskiej mitologii. Czasami opisuje się je jako jedną

57

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

kobietę, "kroczącą we mgle", jednak większość źródeł uznaje, że są w istocie trzema kobietami:

Tisiphone ("dokonująca pomsty"), Magaera ("nosząca urazę") i Alecto ("nieubłagana"). Mugolski
dramaturg Ajschylos (o którym mówi się, że miał czarodziejskich przodków) opisał Furie w swej

słynnej trylogii "Oresteja" jako chór kobiet. Furie, zwane w sztuce Eumenidami, przybyły, by
zmusić do samobójstwa Orestesa, po tym, jak zamordował własną matkę, Klitajmestrę, która z

kolei zamordowała jego ojca, Agamemnona. Po dalsze informacje odsyłamy do samej sztuki.

- Ciekawe, czy biblioteka ma tę sztukę - wymamrotała Hermiona. - Wiesz, nigdy nie szukałam

tutaj mugolskiej literatury... Będę musiała się rozejrzeć. - Osobiście Ron uważał, że znajdą się
znacznie bardziej pomocne książki niż mugolskie sztuki teatralne, postanowił jednak odłożyć to na

później. Wrócił do książki.

Choć w ciągu ostatnich stuleci nie odnotowano zetknięcia Furii i czarodziejów - Ron przypomniał

sobie, co wyznał Snape'owi Dumbledore, i zadrżał - ogólnie przyjmuje się, że celem istnienia Furii
jest wymierzanie kar za zbrodnie krwi, których ludzki wymiar sprawiedliwości nie może lub nie

zamierza karać.

- Nie zamierza karać - powiedział Ron. - To by się zgadzało... jeśli ścigają śmierciożerców,

wszyscy jakoś umknęli sprawiedliwości... albo nigdy nie zostali złapani, jak Macnair, albo bądź
uciekli z więzienia, jak Lestrange'owie.

- Peter Pettigrew przebywał w areszcie ministerstwa - wskazała Hermiona, a jej cichy głos

pobrzmiewał niepokojem. - Jego złapano. Miał otrzymać Pocałunek Dementora. Nie sądzę, by Furie

musiały go ścigać.

- Kogo to obchodzi? - spytał niecierpliwie Ron. - Skoro i tak miał dostać Pocałunek, cóż, może

większą łaską było zabicie go, nie sądzisz? Przynajmniej umarł, będąc sobą. Może nawet nie
zasługiwał na to.

- Może - zgodziła się Hermiona, ale wciąż nie wyglądała na szczęśliwą. - Po prostu... Harry jest

najwyraźniej ich gospodarzem, daje im moc, której potrzebują... a one zabijają ludzi. Wiem, że to

śmierciożercy, ale to wciąż ludzie, a Harry najwyraźniej pomaga ich zabijać. Chciałabym wiedzieć,
na ile im pomaga. Czy jest w ogóle świadomy, czy może po prostu go wykorzystują... och, spójrz.

Tu jest więcej o zbrodniach krwi.

Ron zerknął na akapit, który pokazywała. Zbrodnia krwi oznacza morderstwo, jednak Furie

najbardziej interesują się pomstą za morderstwa dokonane w rodzinie, jak w przypadku Orestesa.
Szczególny gniew budzą w Furiach matkobójstwo i ojcobójstwo.

Hermiona nabrała powietrza. Ron spojrzał na nią.
- Co?

- Ojcobójstwo - wyrzuciła. - Oczywiście!
- Co? - powtórzył Ron. - Bez sensu. Znaczy się, ci wszyscy śmierciożercy nie mogli zabić swoich

ojców. Nie żebym ich o to nie podejrzewał, ale...

- Och, obudź się, Ron! Oczywiście że nie zabili wszyscy swoich ojców. Ale Sam-Wiesz-Kto zabił

swojego.

Ron zamrugał.

- Och - powiedział. Wiedział o tym, gdzieś w zakamarku umysłu. Harry im to powiedział,

ponieważ ojciec akurat Sam-Wiesz-Kogo był mugolem. - Oczywiście, no tak, rozumiem, ale...

czemu w takim razie także śmierciożercy? Czemu nie tylko Sam-Wiesz-Kto, skoro to o niego
chodzi? Nie żebym uważał, że śmierć śmierciożerców to coś złego.

Hermiona wzruszyła bezradnie ramionami.
- Nie wiem. Może to ma coś wspólnego z Mrocznym Znakiem. Znajdują ludzi, którzy są połączeni

z Sam-Wiesz-Kim, w jakiś sposób naznaczeni przez niego. Oczywiście, to wciąż nie tłumaczy,
dlaczego jest im wszystko jedno, że zabijają ludzi, którzy nie są Sam-Wiesz-Kim. Każdego dnia na

świecie zdarzają się tysiące morderstw, których sprawcy nie zostają pochwyceni, a Furie ich nie
ścigają...

- Czekaj - rzucił Ron, czując, że robi mu się zimno. - Powiedzmy, że masz rację. Powiedzmy, że

ścigają ludzi, których on naznaczył... no... naznaczył też Harry'ego, prawda? Blizna i w ogóle. -

Patrzyli z Hermioną na siebie, widział, że jej sylwetka prostuje się, gdy zdała sobie sprawę z tego
samego co on. - Więc, więc jeśli już skończą z Sam-Wiesz-Kim i śmierciożercami, i wszystkimi

innymi... czy to znaczy, że zwrócą się przeciw Harry'emu?

Patrzyli na siebie jeszcze przez kilka chwil, po czym Hermiona ukryła twarz w dłoniach i jęknęła.

- Och, na Boga - powiedziała przez zęby - w co on się, na niebiosa, tym razem wpakował?
- Musimy coś zrobić - rzucił zapalczywie Ron. - Musimy mu pomóc.

- Ale jak? - spytała Hermiona, unosząc twarz. Była śmiertelnie blada. - Słyszałeś Dumbledore'a.

Harry jest jedynym, który...

- Możemy dostać się do Harry'ego! Snape mówił coś o... Legi-coś-tam...

58

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Legilimencja...

- No, właśnie - powiedział Ron, łapiąc się brzytwy. - Możemy go o to zapytać. Hermiono, musimy

spróbować.

- Tak, ale... zapytać Snape'a? Oszalałeś? Czemu Snape miałby chcieć pomóc...
- On też jest na liście, prawda? - warknął Ron. - Ma Mroczny Znak, nie? Będzie się musiał

zainteresować. To pewne.

- Będzie wściekły, że podsłuchiwaliśmy... - stwierdziła Hermiona słabym głosem, ale gotowa

ustąpić.

- Tak - powiedział Ron - a nam będzie naprawdę przykro, kiedy Harry umrze. - Tak jak sądził, to

podziałało. Hermiona wstała, przyciskając książkę do piersi.

- Idziemy - oznajmiła. Potem zatrzymała się, wciąż rozdrażniona. - To znaczy, najpierw

wypożyczę książkę, oczywiście.

***

Hermiona nie była na sto procent przekonana, że Snape zechce im pomóc, ale Ron miał rację:

musieli spróbować. Wyszli z biblioteki tak spokojnie jak byli w stanie... zbliżała się wyznaczona

godzina i wszyscy już wychodzili. Schowali się za rogiem i upewniwszy, że nikt ich nie widzi, ukryli
pod peleryną-niewidką, szykując się na powrót do lochów.

Hermiona bała się, że zostaną złapani. Ślizgoni wracali do swoich dormitoriów i raz czy dwa o

mało na nich nie wpadli. W końcu jednak bez żadnych zajść dostali się pod gabinet Snape'a i

czekali, aż korytarz opustoszeje, a portret, który wiódł do pokoju wspólnego Slytherinu zamknie się
na noc.

Hermiona wyciągnęła rękę i nieśmiało zastukała w drzwi, uznając, że kiedy Snape otworzy, po

prostu zdejmą płaszcz i powiedzą swoje. Jednak Snape nie otworzył, więc po chwili zapukała nieco

głośniej. Wciąż żadnej odpowiedzi.

- Nie ma rady - wymamrotał Ron szeptem, po czym powiedział głośniej: - Fide mea.

Hermiona czuła, jak mocno bije jej serce... naprawdę nie wierzyła, że włamują się do gabinetu

Snape'a - nie, do jego prywatnych komnat - za pomocą hasła, jakie mieli od profesora

Dumbledore'a. Z pewnością nie tego się spodziewała, kiedy ona i Ron wybrali się na swoją
przygodę wcześniej tego wieczora. Przez chwilę myślała, że to nie zadziała, że być może tylko

Dumbledore mógł użyć tego hasła. Jednak drzwi cicho się otworzyły, a ona i Ron z drżeniem
wsunęli się do środka.

Biuro było puste, ani śladu Snape'a. Nabierając głęboko powietrza, Ron ściągnął pelerynę z ich

obojga, a Hermiona powiedziała:

- P-profesorze Snape? Jest pan tutaj?
Żadnej odpowiedzi.

- Halo? - zawołała Hermiona, starając się, by jej głos był pewny, gdy posuwali się ku drzwiom na

tyłach, wiodących do mieszkania Snape'a. Mieli właśnie ostrzyc lwa w jego jamie... nie, to nie tak.

Czy można ostrzyc węża? Cóż, nieważne... - Profesorze Snape! - zawołała znów. - Tu Ron Weasley i
Hermiona Granger. Musimy z panem o czymś porozmawiać. - Nic. - Chodzi... chodzi o Harry'ego! -

Zbliżyli się do drzwi i Hermiona znów zastukała, tym razem uderzając tak mocno, jak tylko
potrafiła.

- Snape! - ryknął Ron, najwyraźniej zupełnie się zapominając. - Otwieraj! Musimy z tobą

pogadać, musisz nas wysłuchać!

- Och Ron - jęknęła Hermiona, ale zza drzwi nie wypadł żaden wściekły Snape, gotów klątwą

wyrzucić ich na korytarz. Wciąż było cicho.

- W porządku - oznajmił Ron, prostując ramiona w geście uporu. - W porządku... - Wyciągnął

różdżkę. Dumbledore rzucił na drzwi bardzo proste zaklęcie, kiedy ich wyprowadzał, i zwykła

"Alohomora wystarczyła, by je zdjąć. Ron użył jednak nieco zbyt dużej siły i drzwi otworzyły się z
łomotem na oścież, aż Hermiona podskoczyła, a Ron zaklął pod nosem.

Była pewna, że teraz Snape rzuci się na nich z wrzaskiem, ale pomieszczenia przed nimi były

ciche jak grób.

- Musiał wyjść - powiedział Ron. - Choć nie wiem dokąd, skoro Dumbledore zakazał mu wzywać

Pomfrey. Szkoda, że nie wzięliśmy mapy. Nieważne, idziemy zobaczyć, co z Harrym.

- Racja - zgodziła się Hermiona, uznając, że skoro doszli tak daleko, nie ma sensu wracać z

niczym. - Chodźmy więc.

Przeszli przez bawialnię Snape'a, rozglądając się wokół z trwogą. O każdym innym czasie

Hermiona pragnęłaby przyjrzeć się wypełnionym regałom - wiedziała, że Snape musiał posiadać

książki, o których pani Pince w swojej bibliotece nawet nie śniła. Musiała jednak pogodzić się z
myślą, że nie będzie jej to dane, bo mało prawdopodobne było, że Snape zaprosi ją na herbatkę.

Będzie miała szczęście, jeśli nie rzuci na nią i Rona klątwy, kiedy wróci i zastanie ich w swoim

59

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

mieszkaniu.

Wtedy, kiedy weszli do sypialni Snape'a, rozmyślania Hermiony nagle zatrzymały się, a ona

sama zamarła.

W pokoju nie było tak gorąco jak pół godziny temu, ale jego wystrój był jeszcze dziwniejszy.

Harry wciąż leżał na łóżku, wciąż pod stertą koców, przykryty szatą Snape'a na ich szczycie. Ale

teraz obok niego leżał Snape'a, pogrążony w równie głębokim śnie. Co najbardziej szokujące, jedna
z jego dłoni spoczywała na ramieniu Harry'ego. Nawet oddychali w tym samym tempie.

- Co? - spytał Ron z niedowierzaniem, nawet nie próbując być cicho. - Zażywa drzemki? Co do

diabła?

- Ron...
- I to obok Harry'ego! Nie mógł zasnąć na sofie?

- Ron...
- Snape! Obudź się! Mam w nosie, ile punktów nam zabierzesz, panie profesorze, ale musimy z

tobą pogadać o...

- Ron! - Hermiona złapała go za rudą potylicę i obróciła, by spojrzał na nocny stolik koło

Snape'a, na którym stała fiolka wypełniona w dwóch trzecich rubinowym eliksirem. - On nie zażywa
drzemki, on zażył eliksir!

- Co? - Ron brzmiał na kompletnie ogłupiałego, jakby nie wiedział, co to eliksir. - A po co?
- Nie wiem - odparła Hermiona z irytacją i podeszła do stolika, by podnieść fiolkę. Na etykiecie

dostrzegła pajęcze pismo Snape'a. - Oneiroxenos - przeczytała. Nazwa zdawała się znajoma.

- One-co? - spytał Ron, pochylając się nad jej ramieniem z niecierpliwością. - Co to?

- Nie wiem - powtórzyła Hermiona, nieco zdenerwowana wszystkimi rzeczami, których nie

wiedziała. - Wydaje mi się jednak, że nazwa jest grecka. Muszę sprawdzić. Snape ma tutaj masę

książek, przynajmniej jedna musi coś wspominać.

- Nie mamy czasu, by przejrzeć je wszystkie! - rzucił Ron z przerażeniem.

- Wszystkie nie, to jasne, ale na pewno nie wszystkie traktują o eliksirach! - warknęła Hermiona,

obracając się, by przejść do bawialni. Jednak zanim wyszła, pochyliła się i przyjrzała twarzy

Snape'a z takiego bliska, na jakie się poważyła. Był lekko zarumieniony i ciepły, ale to
prawdopodobnie z powodu temperatury w pokoju. Oddychał regularnie. Ostrożnie uniosła jedną z

jego powiek, podświadomie oczekując, że się obudzi i zacznie na nią wrzeszczeć, ale nie drgnął
nawet. Czymkolwiek był ten eliksir, pogrążył go w głębokim śnie.

- Ugh - powiedział Ron. - Że też jesteś w stanie. Jest nieprzytomny?
- Najwyraźniej - oznajmiła i rozejrzała się po sypialni, mając nadzieję, że znajdzie książkę, która

dostarczyłaby im informacji o eliksirze, albo jakieś notatki. Takiego szczęścia nie miała - wyglądało
na to, że jedynie bawialnia może im pomóc. Skierowała się do drzwi. - Chociaż nie wiem, czy to

jest spodziewany efekt eliksiru... cóż, nie wygląda w każdym razie na truciznę.

- Truciznę? Czemu Snape miałby otruć sam siebie? Nie żebym sobie nie życzył...

- Nie wiem! - powiedziała Hermiona, obracając się do Rona. - Czemu Snape robi cokolwiek?

Pomyślałam, że lepiej się upewnić, że wzięłam pod uwagę wszystkie opcje...

- Nie krzycz na mnie - odrzekł z gniewem, ale jego głos był spokojny. - Ja też chcę pomóc,

wiesz?

- Pomóż więc - powiedziała, ale jej gniew już zniknął. - Przepraszam. Martwię się. Tu jest masa

książek i masz rację, nie jesteśmy w stanie wszystkich przejrzeć. I nie możemy spytać Snape'a o

Harry'ego ani o legilimencję, ani o nic innego, kiedy śpi, a mnie się nie podoba ten eliksir.

- Kogo obchodzi eliksir? Ze Snape'a nie mamy pożytku, więc czemu nie pójdziemy do

Dumbledore'a? - sprzeciwił się Ron. - Możemy mu powiedzieć, że Snape zafundował sobie odlot, a
poza tym od niego uzyskamy raczej większą pomoc niż od Snape'a, nawet gdyby był przytomny,

gdy tak teraz o tym myślę.

Hermiona zawahała się. To była sensowna sugestia... ale Dumbledore twierdził nieugięcie, że

nikt nie jest w stanie pomóc Harry'emu, a tego Hermiona nie chciała zaakceptować. Cokolwiek robił
Snape, przynajmniej coś robił, a im prędzej się tego dowie, tym lepiej.

- Pamiętaj, że Dumbledore nie wie więcej od nas, co się tak naprawdę dzieje - powiedziała

ostrożnie. - Ja... eee, myślę, że nie powinniśmy mu zawracać głowy. Rozdzielmy się: ty zaczniesz z

tej strony, a ja z tej. Szukaj czegoś o eliksirach i miksturach nasennych. Myślę... czekaj!

Jej oczy spoczęły na egzemplarzu Najsilniejszych eliksirów. Nie korzystała z tej książki od

czasów, kiedy na drugim roku warzyła eliksir wielosokowy, ale nagle uświadomiła sobie, że to tam
widziała Oneiroxenos. Nazwa eliksiru była dość dziwaczna, by przykuć jej uwagę, ale wtedy tak

martwili się Komnatą Tajemnic, że nigdy więcej do niej nie zajrzała.

- Pozwól mi najpierw popatrzeć - rzuciła szybko i ściągnęła książkę z półki. Następnie krzyknęła i

wypuściła ją na podłogę, gdy jej palce zaczęły piec i dymić. Po kilku zaklęciach książka nareszcie

60

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

dała się podnieść przez inne niż Snape'owe ręce.

- Paranoiczny dupek - powiedział Ron, ostrożnie oglądając jej dłonie, a potem całując jedną z

nich, kiedy uznał, że jest nieuszkodzona. - Dobrze, że uczyliśmy się przeciwzaklęć.

- Chyba ma powód, by być paranoikiem - stwierdziła Hermiona, obdarzając Rona uśmiechem. -

Biorąc wszystko pod uwagę. - Na wewnętrznej stronie okładki napisane było: Własność profesora

S. Snape'a. Pozostali niech uważają. Wystawiła język i przekartkowała do spisu treści. Z uczuciem
triumfu ujrzała słowa: "Eliksiry Snu: Oneiroxenos i insze".

Opis eliksiru był zwięzły, po nim następowała długa lista składników oraz instrukcja

przyrządzenia, które w tym konkretnie momencie Hermiony nie interesowały. Ważne było tylko to,

że eliksir, zażyty i podany z odpowiednią inkantacją, umożliwiał dwojgu bądź więcej ludzi dzielić
sny: "Oneiroxenos" oznaczało z grubsza "odwiedzający sny" albo "gość w śnie".

- O mój Boże - powiedziała oszołomiona. - A więc to zrobił. Wypił go i wszedł w sny Harry'ego.
- Ale czemu miałby to zrobić? - spytał Ron, patrząc bez wyrazu.

- Nie wi... Podejrzewam, że zamierza go ratować. Tak jak my - stwierdziła Hermiona, ledwo

wierząc, że te słowa wychodzą z jej ust. Oczywiście, Snape już wcześniej uratował Harry'emu życie,

ale po tym, co powiedział Dumbledore, to wydawało się znacznie wykraczać poza poczucie
obowiązku. Zwłaszcza w przypadku Snape'a. Ale być może uznał to, co oni: że może mu grozić

niebezpieczeństwo z powodu znaku Voldemorta. Powstrzymanie Furii mogło być jego jedyną szansą
na ocalenie.

- Czy Dumbledore nie powiedział, że Furie nie powitają go mile? - rzucił Ron.
- Tak - odparła Hermiona, wciąż oszołomiona. Potem spojrzała na Rona.

- Podejrzewam, że nas też nie przywitają mile - stwierdził po chwili.
- Prawdopodobnie nie - zgodziła się.

- Ile bierzemy?
Znów spojrzała do książki.

- Łyk - przeczytała i popatrzyła na fiolkę. - Chyba wystarczy. - Zagryzła wargę, czytając dalej. -

Jedną kroplę trzeba umieścić na języku śniącego... nie mniej, nie więcej.

- Więc po jednej kropli na każdego, kto usiłuje dostać się do snu? - powiedział Ron. - To ma

sens, prawda?

- Prawda - odparła Hermiona, kiwając głową, jakby wiedziała na pewno, po czym każde z nich

ostrożnie umieściło po kropli eliksiru na języku Harry'ego. - Więc... teraz musimy wyrecytować

inkantację... - Inkantacja składała się z greckich zawijasów, ale ku uldze Hermiony pod spodem
znajdował się zapis łaciński oraz tłumaczenie angielskie. - "W twoje sny wstępuję. Przyjmij mnie. W

twoje sny wchodzę. Ugość mnie." Wydaje się dość proste... Mam nadzieję, że wymowa nie jest
ważna. Naprawdę będę się musiała pouczyć starożytnej greki. Zamierzałam co prawda zabrać się

za sanskryt...

- Dobrze - powiedział Ron niecierpliwie. - Do dzieła. Nie podoba mi się, że Snape biega po

umyśle Harry'ego. Kto wie, co tam odkryje?

- Kto wie, co my odkryjemy? - odparowała Hermiona. Sięgnęła i złapała Rona za rękę, ściskając

ją. - Musimy najpierw przeczytać inkantację. Zróbmy to jednocześnie. Och, naprawdę mam
nadzieję, że wymowa się nie liczy za bardzo... - Usiedli na łóżku po drugiej stronie Harry'ego. Łóżko

było dość duże, by było im wygodnie, i Hermiona zastanowiła się, do czego na niebiosa potrzebne
było takiemu chudemu człowiekowi jak Snape.

Wzięła głęboki oddech.
- Dobrze. Do dzieła. "Eis tous oneiras sous poreuomai"... - Przebrnęli wspólnie przez znaki

łacińskie, potem Hermiona wzięła kolejny głęboki oddech i przełknęła łyk oneiroxenosa. Był
kwaśny, niemal jak cytryna, i wykrzywiła wargi, podając buteleczkę Ronowi. Też wypił łyk, co

opróżniło fiolkę, której pozwolił upaść na ziemię. Odbiła się od kamiennej podłogi, ale nie stłukła.
Oboje lekko drżeli. Objął ją i położyli się na posłaniu, na kocach, jak Snape.

- Jeszcze coś? - spytał. - Musimy dotykać Harry'ego, tak jak Snape?
- Książka nic o tym nie wspomina - powiedziała Hermiona, czując, jak jej ciało zaczyna się

rozluźniać. - Zastanawiam się, czemu to zrobił... może poruszył się we śnie.

- Ja już czuję, jakbym w ogóle nie mógł się ruszać - powiedział Ron niewyraźnie. - Hej, Mądra

Głowo... jak się z tego obudzimy?

- Ja... - Oczy Hermiony zamykały się. Jej kości były bardzo ciężkie. - Nie wiem. Zapomnij. Nie

wiem.

- ...muszę być szalony... - Głos Rona odpłynął. Przez jedną sekundę Hermiona pomyślała z

przerażeniem, że wszystko może pójść okropnie źle, po czym także zapadła w głęboki sen.

***

Minerwa McGonagall nie była zadowolona. W gruncie rzeczy, gdyby ktoś chciał być precyzyjnym

61

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- a McGonagall była wielkim zwolennikiem precyzyjności - była przeciwnością zadowolenia. W

rzeczywistości była bardzo poirytowana.

- Minerwo - mówił do niej Albus, gdy zmierzała do lochów, a on w ślad za nią - zdaję sobie

sprawę, że sytuacja jest bardzo przykra...

- Bardzo przykra! - warknęła, wdzięczna, że w zasięgu wzroku nie ma uczniów, którzy mogliby

zobaczyć jej czerwoną twarz. - Harry Potter dał się opętać przez jedne z najbardziej złowrogich
duchów na świecie! Tak, Albusie, zgadzam się, że to bardzo przykre! - Pytaniem pozostawało, jak

powinna na to zareagować. W tej chwili nie było wystarczająco punktów w całym Hogwarcie, nie
tylko w Gryffindorze, by ją uspokoić. A na dokładkę musiała pójść i porozmawiać o tym z

Severusem Snape'em. Och, jakże będzie nieznośny, jak będzie się rozwodził nad faktem, że
"sławny Potter" raz jeszcze uznał, że stoi ponad prawem, a najgorsze było, że tym razem miał

rację i wiedział o tym. Zapragnęła, by była przy niej Fleur, i jednocześnie ucieszyła się, że jej tu nie
ma.

- Racja - powiedział Albus. - Niemniej jednak radzę, byś się uspokoiła. Jeśli musisz się na czymś

wyładować, niech to będę ja. Wierzę, że to spowoduje najmniej szkód.

McGonagall zacisnęła zęby i wbiła paznokcie w dłonie, gdy zbliżyli się do biura Snape'a.
- Nie wierzę, że interesuje cię jedynie ukaranie Harry'ego, Minerwo - kontynuował Dumbledore. -

Ostatecznie nie jesteś Furią. Choć przyznaję, że od czasu do czasu to podejrzewałem. - Podał hasło
i drzwi stanęły otworem. - Czy mogę prosić, byśmy skoncentrowali się na współpracy z Severusem

i tymi, których zdołamy do niej nakłonić, by rozwiązać ten kryzys, a dopiero potem pomyślimy, co
zrobić z Harrym?

McGonagall nabrała powietrza.
- Oczywiście, że tak zrobię - powiedziała przez zęby. Dobrze o tym wiedział. - Wybacz mi,

Albusie, że patrzyłam już poza kryzys.

Uśmiechnął się do niej, gdy wchodzili do gabinetu Snape'a.

- Moja droga pani profesor, zawsze mogę liczyć na tę unikalną odmianę pani optymizmu,

prawda? - Z pewnością mógł. I to był optymizm, powiedziała sobie McGonagall. Musiała myśleć o

ukaraniu Harry'ego, ponieważ ukarać mogła bezpiecznego i zdrowego Harry'ego... Harry'ego, który
przeżyje tę katastrofę, tak jak przeżył wszystkie inne. Dzięki niej pożałuje, że się w ogóle urodził.

- Severusie - zawołał Albus, rozglądając się po zaskakująco pustym biurze. McGonagall sądziła,

że Snape będzie przyrządzał tu jakąś paskudną miksturę, by ocalić Harry'ego, albo przynajmniej

przeglądał książki. - Cóż, zostawiłem go w jego mieszkaniu - powiedział Albus i skierował się do
drzwi na tyłach pomieszczenia, które stały otworem. To było dziwne. McGonagall znała Snape'a od

dawna i nigdy nie sądziła, że Snape może zostawić swoje prywatne kwatery niestrzeżone, nawet
jeśli sam był we środku. Co było jeszcze bardziej dziwne, drzwi chwiały się na zawiasach, jakby

otwarto je z wielką siłą.

- Severusie? - zawołała niepewnie, wkraczając do bawialni. Nie było tu nikogo, ale kolejne drzwi

były otwarte: te do sypialni Snape'a. Stojący obok niej Albus stężał, po czym ruszył szybkim
krokiem. McGonagall podążyła za nim, nagle wypełniona strachem... no, większym strachem - choć

nie wiedziała czemu.

Kiedy wkroczyli do sypialni Snape'a, widok, jaki ukazał się jej oczom, był tak dziwaczny, że

McGonagall była przez moment pewna, że całe to zdarzenie jej się śni. Tak. Obudzi się i opowie o
tym Fleur, a Fleur opowie jej jakieś mugolskie brednie o psychologii, o jakich czytała, i będą się

śmiać, ponieważ nie wezmą tego na serio...

Ponieważ, w rzeczy samej, jak ktokolwiek mógłby wziąć coś takiego na serio? Harry Potter leżał

nieruchomo jak nieboszczyk pod stertą koców w łóżku Severusa Snape'a, mając z jednej strony
właśnie jego, zaś z drugiej Ronalda Weasleya i Hermionę Granger, jedno w objęciach drugiego. I

wszyscy wydawali się głęboko spać.

Obok niej Albus wydał długie westchnienie. No, to nie brzmiało odpowiednio.

- Profesorze Snape! Weasley! Granger! Co to ma znaczyć? - zawołała, mając świadomość, że

brzmi wybitnie idiotycznie, ale czując, że musi przynajmniej spróbować. Nawet nie drgnęli. Nie

oczekiwała tego. Odwróciła się do Albusa, chcąc prosić o wyjaśnienie.

Ubiegł ją, jak zawsze. Podszedł do łóżka i schylił się, by podnieść z podłogi szklaną fiolkę.

- Oneiroxenos - powiedział cicho, czytając z etykiety. - Och, dobra robota, Severusie, mogłem

się spodziewać... - Popatrzył na cztery ciała w łóżku. - Ale przyznaję, że nie spodziewałem się, że

zaangażujesz w to pannę Granger i pana Weasleya. Ciekawe, jak do tego doszło.

- Do tego! Do jakiego "tego"?

- Ten eliksir - oznajmił Albus, wciąż na nią nie patrząc - to oneiroxenos, który pozwala

człowiekowi wejść w sny drugiej osoby. Bardzo niebezpieczny i raczej nielegalny, więc naturalnie

Severus ma trochę pod ręką. Co do ogólnego obrazu... Wydaje mi się, że oglądamy właśnie

62

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

najdziwniejszą misję ratunkową w dziejach Hogwartu.

I tak chyba naprawdę było. Ona i Albus zostali jeszcze przez kilka chwil, ustalając, że cała

czwórka na łóżku jest pozbawiona świadomości, ale nie grozi im żadne fizyczne zagrożenie. Będzie

potrzebować trochę czasu, by pogodzić się z myślą, że Harry Potter postanowił stoczyć wojnę o
brytyjski świat czarodziejów całkowicie w swojej głowie. I trochę więcej, by zaakceptować, że

Severus Snape w jakiś sposób brał w tym udział. Tak wiele pytań... zbyt wiele. A McGonagall nigdy
nie była cierpliwa, gdy przychodziło do rozwiązywania tajemnic. To był jej słaby punkt, gdy należała

do Niewymownych, lata temu, w walce z Grindelwaldem.

- Pospieszcie się z pobudką - rzuciła temu niezwykłemu kwartetowi, po czym opuściła lochy,

wracając do swoich książek, a Albus do swoich, choć żadne z nich nie miało nadziei, że są w stanie
w jakikolwiek sposób pomóc.

Fleur czekała na nią, gdy wróciła do mieszkania. Kochana dziewczyna nic nie powiedziała, jeśli

nie liczyć zaniepokojonego spojrzenia wielkich, wilgotnych oczu, gdy wręczała McGonagall filiżankę

gorącej herbaty.

Potem Fleur usiadła obok na szezlongu, kładąc na jej kolanie ciepłą, delikatną dłoń. I w tym

momencie, jak podczas wielu innych, Minerwa McGonagall z zadowoleniem wspomniała dzień, gdy
nauczyła Fleur, że młoda francuska dziewczyna nie powinna drażnić - ani kusić - starej szkockiej

kobiety.

***

- Nie zadowala mnie - powiedział Lord Voldemort - twój brak użytecznych informacji. Chyba nie

oczekiwałeś niczego innego?

Twarz klęczącego przed nim Lucjusza Malfoya przybrała bardzo przyjemny odcień zieleni.
- Nie, mój panie. Błagam o wybaczenie. Podwoję i potroję wysiłki. - To było to, co Voldemort

lubił u Lucjusza: mężczyzna zawsze miał na podorędziu moc wymówek, jednak wiedział też, kiedy
nie powinien się do nich uciekać. W tej chwili Voldemort nie był w nastroju do słuchania wymówek.

Błagania o przebaczenie i czołganie się przed nim były bardziej na miejscu i w zakamarkach umysłu
cenił, że Lucjusz potrafił to zrozumieć.

Na przedzie umysłu pozostał jednak chłodny gniew.
- Nie brak mi popleczników, Lucjuszu. Nie jesteś niezastąpiony. Nie zamierzam jednak stracić

więcej śmierciożerców niż to konieczne. - Wiedział, że wszystko to powiedział już wcześniej. Lekcje
jednak trzeba było powtarzać, chyba że powtórki już go zmęczyły, a w takich przypadkach ci,

którzy nie zdążyli się nauczyć, przeważnie umierali. I to też było dobre. - Jeśli musisz umrzeć,
zdecydowanie wolę, byś zginął za słuszną sprawę. Moją sprawę. Czy nie wolałbyś umrzeć z

honorem, Lucjuszu, niż w hańbie? Raczej jak wojownik niż ścigane zwierzę? - Bardzo dobrze zdawał
sobie sprawę, że Lucjusz wolałby w ogóle nie umrzeć... a było to uczucie, które Lord Voldemort

całkowicie podzielał. Co ostatecznie nie zmieniało niczego.

- Oczywiście, mój panie - wymamrotał Lucjusz bez pożądanej dawki entuzjazmu. Voldemort

postanowił mu wybaczyć. Lucjusz ma zadanie do wykonania.

- Bardzo dobrze. Przekaż synowi, że życzę sobie, by przed wieczorem skontaktował się z

Ferrarą, być może inni z moich sług zrobią to, czego ty nie jesteś w stanie. A potem idź i zastanów
się, czy możesz się do czegoś przydać. Zawsze jest pierwszy raz. Skontaktuj się z... - Prawie

powiedział "Yaxley", zanim przypomniał sobie, że ona nie żyje. - Ze Smithem - dokończył, niemal
wybity z rytmu. - Zobaczcie, czy uda się wam coś odkryć. - Na moment oparł czoło na opuszkach

palców.

- Tak, mój panie. Panie? Dobrze się czujesz?

- Nic mi nie jest - warknął Voldemort, unosząc na chwilę głowę. - Zejdź mi z oczu. - Ponownie

pomasował czoło. - Jestem tylko trochę zmęczony.

***

Wchodząc w sny Harry'ego Pottera, Snape był przygotowany, a przynajmniej tak mu się

wydawało, na wszystko. Pamiętał równomierny marsz Furii poprzez czarny piasek, gdy szły na jego
spotkanie, gdy spadał, pamiętał krwistoczerwone niebo i zawodzenie wiatru.

Tu jednak było zdumiewająco spokojnie. Czuł, że powinien się bać, ale tak nie było. Zamiast

pędzić w powietrzu, szedł, niemal spacerem, ścieżką z jasnozielonego kamienia, która prowadziła

przez tunel. A przynajmniej wydawało mu się, że to tunel. Tak było przyjemniej i spokojniej niż
myśl, że mógł być otoczony próżnią nieograniczonej przestrzeni. Poza tym ciemność wokół niego

była tak gęsta, że zielone kamienie były jedyną rzeczą, jaką mógł dostrzec. Wszystko było zupełnie
nieruchome i ciche. Uczucie nieskończonej przerwy.

Po upływie sekundy albo całych stuleci ciemność wokół niego zaczęła się rozmywać, a potem

stała się krwistą czerwienią, którą pamiętał. Zielone kamienie pod jego stopami zatonęły w

czarnym piasku, a stukot jego obcasów przeszedł w ciche pfft, pfft. Nigdy nie lubił chodzić po

63

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

piasku. Piasek wciągał jego stopy i spowalniał go, i tak bardzo rozgrzewał się od słońca. Tutaj

jednak nie było żadnego słońca - jedynie przestwór czerwonego nieba.

Rozglądał się wokół z obawą, był jednak zupełnie sam. Furii - czy była ich armia czy tylko trzy -

nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Widział jedynie rozległy obszar piasku, który w oddali
przechodził w kamienny mur, także czarny. Kiedy się obrócił, zobaczył, że zielona ścieżka znikła

zupełnie i że ze wszystkich stron otaczają go te mury. Mógł iść całe dnie - albo senne odpowiedniki
dnia - i niczego nie znaleźć.

To nie był dobry początek. Uznając, że nie ma wyboru, postanowił zaryzykować i krzyknął:
- Harry? Harry, gdzie jesteś? Słyszysz mnie? - Odpowiedział mu wiatr: nie wcześniejsze wycie,

lecz bardziej złowrogi szelest. Cóż, Snape zawsze podejrzewał, że Harry Potter ma w głowie pusto.
Uśmiechając się ponuro, Snape powtórzył głośniej: - Harry! Potter! Słyszysz mnie? To ja...

Severus! - Zamilkł, po czym dodał: - Severus Snape! - jakby Harry miał kilku Severusów, spośród
których mógł wybierać, i potrzebował uściślenia.

Być może jednak zadziałało, ponieważ w tej samej chwili Snape zobaczył majaczącą na

horyzoncie postać, ciemną sylwetkę na tle czerwonego nieba. Snape pospieszył przed siebie,

podczas gdy postać szła dość spokojnym krokiem. Przynajmniej nie wyglądała na kobiecą, jej krok
także różnił się od pełzającego chód Furii. Jednak gdy Snape zbliżył się do postaci, ujrzał, że nie był

to Harry. W rzeczywistości był to Albus Dumbledore.

- Albus! - powiedział zdumiony, podbiegając do dyrektora, który przywitał go zwyczajowym

mrugnięciem. - Co tu robisz?

- Magia, mój drogi chłopcze - oznajmił Dumbledore. - Cóż innego?

- Oczywiście - stwierdził Snape, ani trochę nie w nastroju do kpin. - Dowiedziałeś się czegoś

nowego? A może znalazłeś Harry'ego? Ja nie wiem nawet, gdzie zacząć szukać. Kto by pomyślał, że

mózg Pottera jest wystarczająco duży, by się w nim zgubić.

Dumbledore zachichotał i pokiwał kościstym palcem.

- Proszę, Severusie - powiedział. - Powinniśmy to sobie odpuścić, nie uważasz? Myślę, że

mądrzej będzie nie udawać, właśnie tutaj. Obaj znamy prawdę. - Snape przestąpił z nogi na nogę,

czując się nieswojo, i odwrócił wzrok tylko po to, by zaraz spojrzeć na Dumbledore, gdy ten dodał:
- Nieprawdaż? Wybacz, Severusie, ale zawsze wiedziałem, że twoja relacja z Harrym jest...

skomplikowana. Czy mogę użyć tego określenia?

- Wiesz, że tak - wymamrotał Snape, czując się jak uczeń, którego przyłapano z ręką w pudełku

herbatników.

- Więc wiesz też z pewnością, że to wszystko w pewnym sensie twoja wina? - Dumbledore

wyciągnął rękę i wskazał na rozległą, czarną pustynię.

Snape mrugnął.

- Co?
- Och, daj spokój - powiedział Dumbledore. - Z pewnością zdajesz sobie sprawę, co je tutaj

sprowadziło? Twój eliksir, Severusie.

- Nie wydaje mi się, by to była pora na żarty, dyrektorze - warknął Snape. - Ani na zagadki,

skoro o tym mowa.

Dumbledore zaśmiał się.

- No nie wiem. Harry właśnie usiłuje uporać się z pewną zagadką sam jeden. Taki mały dowcip...

ahem. - Odchrząknął, sprawiając wrażenie zawstydzonego, gdy Snape obrzucił go piorunującym

spojrzeniem. - Pamiętasz somniesperusa, którego wysłałeś Harry'emu, prawda? Eliksir, który miał
mu ukazać najgłębsze nadzieje bądź pragnienia, czy jakkolwiek to nazwać. Zażył go w noc

Hallowe'en, gdy siły magiczne osiągają zdecydowanie wysoki poziom... i kiedy był samotny i
rozgniewany. Cóż, dość powiedzieć, że trzy miłe damy usłyszały jego wołanie... eliksir otworzył im

bramy.

- Co takiego? - Snape poczuł się tak źle, że zakręciło mu się w głowie. - Ale... Somniesperus nie

działa w taki sposób. Wykorzystuje to, co już znajduje się w umyśle... a powiedziałeś, że Furie są
prawdziwe, dlaczego do diabła one miałyby być jego najgłębszym pragnieniem, myslałem o jego

rodzicach czy czymś takim...

Urwał.

- Nigdy nie powiedziałem ci, że wysłałem Harry'emu somniesperus - oznajmił powoli. - A nawet

gdybyś to odkrył... skąd miałbyś wiedzieć, że zażył go w Hallowe'en? Albo co czuł, gdy go zażywał?

Dumbledore milczał, uśmiechając się do niego łagodnie.
- Nie jesteś Albusem Dumbledore - powiedział Snape, zaciskając dłonie w pięści.

- Mój drogi chłopcze, obawiam się, że masz rację - westchnął Dumbledore, potrząsając głową. -

To bardzo złe z mojej strony tak cię zwodzić, przyznaję, ale cóż... tym właśnie jestem. To właśnie

robię.

64

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Snape postanowił złapać oszusta za szatę i potrząsnąć nim trochę albo chociaż trochę przydusić.

Dobrze byłoby mieć tutaj różdżkę, ale wiedział, że znajduje się w kieszeni przy jego fizycznym
ciele. Ale w momencie gdy usiłował unieść ramiona, uświadomił sobie, że nie może nimi poruszyć.

Ani stopami, które zdawały się być przyklejone do podłoża.

- Albusie? - wyszeptał, choć wiedział, że to nie jest Albus.

- Nie, nie jestem Albusem - zgodził się stwór. - W przeciwieństwie jednak do Furii jestem

manifestacją czegoś w psychice Harry'ego. Żeby być dokładnym, uosabiam wszystko, co według

niego jest niegodne zaufania i kłamliwe. Biednego Dumbledore'a spotkał ciężki los potępieńca,
niemniej jednak o to chodzi. Obawiam się, że nie możesz wierzyć moim słowom. Za wyjątkiem

somniesperusa. To niestety było prawdą. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. - Rozłożył ręce w
geście przeprosin, a wtedy w lewej nagle pojawił się nóż. - Naprawdę nie mogę cię przepuścić.

Szykuje się coś ważnego.

Snape poczuł suchość w ustach.

- Czekaj! - krzyknął. - Atakujesz mnie... czy to znaczy, że Harry wie, że tu jestem? Czy to

znaczy, że to on usiłuje się mnie pozbyć, czy to one cię tu przysłały, Furie...?

- Pytanie na całe stulecia - powiedział radośnie Dumbledore, wyciągając z brokatowego rękawa

mały, okrągły kamień i ostrząc o niego nóż. Metal zadźwięczał na kamieniu i poleciały iskry. - I

lepiej pozostawmy je filozofom. Hmm, tak. Skoro pamiętasz, co ci o sobie powiedziałem - dodał,
uśmiechając się szerzej niż kiedykolwiek - powiem ci jeszcze, że nie będzie ani trochę bolało.

***

Wyczerpany Voldemort udał się do swoich prywatnych komnat i zamknął oczy tylko na moment.

Kiedy je otworzył, siedział na cmentarzu za starym domem Riddle'ów, przy grobie ojca. Po drugiej
stronie grobu siedział młody Harry Potter z wężami wokół głowy i uśmiechał się.

- No - powiedział. - Jesteśmy.
Voldemort uśmiechnął się szyderczo, a jego umysł szybko pracował. Albo śnił, albo w jakiś

sposób Potter pochwycił go i przeniósł na prawdziwy cmentarz Riddle'ów. Podejrzewał to pierwsze,
skoro... ach!

Więc tak to się musiało odbyć. Potter zabijał jego śmierciożerców poprzez sny. Zdumiewające i

zupełnie niespodziewane. Ale jak?

- Myślę, że gdybym miał tiarę, ukłoniłbym ci się - stwierdził. - Powiedz, jak to zrobiłeś.
- Och, za moment do tego dojdziemy - odparł Potter. Węże na jego głowie zasyczały z wyraźną

radością.

Voldemort skinął na nie głową i powiedział:

- Jak możecie znosić obecność tak wielkiej głupoty?
Zamilkły, sycząc z zakłopotaniem, do którego dawno temu przywykł, kiedy pierwszy wąż zdał

sobie sprawę, że potrafi do nich przemawiać.

- Zostaw moje włosy w spokoju, Tom - oznajmił Potter, niezbyt przejęty przycinkiem. Wyciągnął

łagodnie rękę i pogłaskał głowę najbliższego przy prawym uchu węża. - Już już - powiedział. - Moje
kochane, prawda?

Voldemort rozejrzał się po cmentarzu, usiłując wymyślić jakąś strategię, skoro nie miał różdżki i

tak naprawdę nie był zupełnie pewien, co się dzieje.

- Zdumiewa mnie, że miałeś dość odwagi, by tu wrócić, Potter - powiedział. - Po ostatniej

wizycie.

- A tak, po tamtej - odparł Potter. - Prawie narobiłeś pod siebie, kiedy wszystkie twoje ofiary

wyszły z różdżki, a ja ci uciekłem. Mając ze sobą martwe ciało, choć było was tylu. Tak, z

pewnością się wtedy nie popisałem.

Voldemort prawie sięgnął po różdżkę, choć wiedział, że jej nie ma. Odruch. Popatrzył zamiast

tego na Harry'ego i pomyślał, nie poruszając ustami, Crucio.

Potter zamrugał, a powietrze wokół niego zafalowało. Zaśmiał się.

- Och, to nie działa. Nie na mnie. Chociaż dobrze wiedzieć, to znaczy mieć pewność, że potrafię

zablokować. - Wyszczerzył się. - Wow. Potrafię nawet zablokować Cruciatusa, nawet twojego,

niewiele myśląc. To... wow.

Gdyby po powrocie do życia skóra Voldemorta wykształciła pory, pociłby się. Tymczasem

powiedział jedynie:

- Więc usiłujesz zająć moje miejsce, tak? Nie mogę powiedzieć, bym był przerażony, Potter.

Surowa siła nie oznacza, że masz równie dużo rozumu.

Potter spojrzał na niego krzywo.

- Nie zamierzam zajmować twojego miejsca. Nie jestem taki. Nie pragnę tego.
- Nie? - spytał Voldemort, pozwalając sobie na uśmieszek. - Zdecydowanie brak rozumu. Masz

moc, Potter, a moc jest po to, by jej użyć. Nie wiem, skąd ją masz ani jakim cudem... ale zawsze

65

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

wiedziałem, że jest w tobie, nawet gdy byłeś dzieckiem. I któregoś dnia zawładnie tobą. Sam

zobaczysz.

- Nie - oznajmił Potter buntowniczo, ale jego twarz lekko pobladła. Węże zasyczały z

podekscytowaniem. Czy naprawdę potrafiły wyczuć, o czym Potter myśli?

- Tak - powiedział Voldemort i pochylił się do przodu. - Myślę... że może... popełniłem błąd,

kiedy byłeś dzieckiem. Nie powinienem próbować cię zabić.

Potter prychnął z niedowierzaniem.

- Ty myślisz?
- Ale nie jest za późno, by naprawić tę pomyłkę - ciągnął Voldemort, ignorując dowcipność

chłopaka. - Potrzebujesz przewodnictwa, chłopcze. Pozostawiony samemu sobie stracisz kontrolę.
Komu możesz zaufać? - Parsknął. - Dumbledore'owi? - Poczuł triumf, gdy Potter drgnął i wygiął

wargi, zanim zdążył się powstrzymać. - Obaj jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy, Potter -
kontynuował łagodnie. Wyobraź sobie, co moglibyśmy osiągnąć...

Potter gapił się na niego z wyraźnym niedowierzaniem.
- Ty... poważnie usiłujesz mnie przekonać, bym się do ciebie przyłączył? - spytał. - Znaczy się...

poważnie? - Pochylił się w przód i zmrużył oczy za śmiesznymi okularami. - Poważnie?

- Jak mówisz - odrzekł Voldemort, starając się mówić spokojnie - poważnie. Czy sobie zdajesz

sprawę czy nie, zostawiłeś stare życie za sobą. Kiedy reszta świata się dowie... kiedy dowiedzą się,
że ty nie jesteś taki jak oni, odrzucą cię. Jak twoi plugawi mugolscy krewni, kiedy byłeś dzieckiem.

Niektórzy czarodzieje, choć to godne pożałowania, nie są bardziej oświeceni od nich. - Uśmiechnął
się do chłopaka. - Ale ja jestem.

Potter stał z otwartymi ustami. Wyglądał jak kompletny imbecyl. Byłoby to zabawne, ale bardzo

niewiele rzeczy Voldemort uznawał za zabawne. Wtedy Potter powiedział:

- Nie wierzę w to. Ty... - Zaśmiał się, kręcąc głową. - Masz jaja. To ci muszę przyznać.
- Potter...

- Usiłowałeś mnie zabić, kiedy jeszcze byłem dzieckiem! Zamordowałeś moich rodziców! Twoi

bandyci zabili mojego ojca chrzestnego! Niemal zabiłeś Se... - Urwał.

Voldemort uśmiechał się do niego w pełni świadomy, jak złowrogo musi wyglądać.
- Severusa. Tak. Pamiętam tamten wieczór i twoją odważną misję ratunkową. - Wskazał na

cmentarz. - Kolejna chwila, która nie należała do moich najlepszych, gwarantuję ci. Severus... twój
kochanek. - Harry drgnął, a Voldemort uśmiechnął się. - Interesujące. Czyżbyśmy rozmawiali o

jakimś nieprzyzwoitym sekrecie? O czymś, czego nie powinno się wspominać na głos. Zupełnie
jakbyś nie ufał w jego uczucia.

Harry znów drgnął. Zwycięstwo. Voldemort pochylił się. - Czy nie możesz liczyć na nic lepszego,

Harry? Czy on jest czarodziejem, który pomoże ci zapanować nad mocami, stłumić je, byś mógł

wtopić się w stado?

- Ja... nie potrzebuję pomocy, by panować nad moimi mocami - powiedział Potter. - Nie muszę

się wtapiać.

- Oczywiście, że tak - stwierdził gładko Voldemort. - Nie ma się czego wstydzić. - Chłopak znów

patrzył niepewnie. Merlinie! Czy naprawdę potrafił tego dokonać? Czy akurat on potrafił zwieść na
swoją stronę Harry'ego Pottera, ze wszystkich ludzi?

Oczywiście, że potrafił. Istniało bardzo niewiele rzeczy, których Lord Voldemort nie potrafił,

kiedy się postarał. A kiedy już będzie miał Pottera... tak wiele możliwości. Mógł go oczywiście zabić.

To by było najprostsze, kiedy już się dowie jak. Albo mógł rzeczywiście zatrzymać Pottera jako
broń, stworzenie wypełniające jego rozkazy, jeśli zdoła go odpowiednio wytresować.

Albo - co najbardziej kuszące - być może znalazłby jakiś sposób, by zawładnąć magią Pottera?

Już byli połączeni, chłopak nosił jego znak... a jego żyłach płynęła krew chłopaka... być może

mógłby zdobyć też jego moc. W dodatku do tego, czym już dysponował - wtedy nic nie byłoby w
stanie go powstrzymać. Nigdy.

- Potter - powiedział. - Pozwól, że opowiem ci o twoim kochanku. Chcesz wiedzieć, co wiem o

Severusie Snapie? Chcesz się dowiedzieć o rzeczach, jakie robił w mojej służbie i później, zanim

odwrócił się i zadeklarował lojalność wobec Dumbledore'a? Rzeczy, które sprawiały mu
przyjemność, nieważne jakby się tego wypierał.

- Był szpiegiem - wypalił Potter. - Zwrócił się przeciw tobie, kiedy poznał, czym naprawdę jesteś.
Voldemort skinął głową w zamyśleniu.

- W porządku. Przyjmijmy na moment, że to prawda, jeśli cię to zadowoli. Więc, uznając twój

punkt widzenia, był albo zły albo głupi, skoro w ogóle przystał do mnie. Jakkolwiek na to nie

patrzysz, jest zdrajcą, skoro zwrócił się przeciw mnie, po tym jak na własną krew przysiągł mi
lojalność. To był układ, Harry.

- Nie jesteś wart błota z jego butów - wyszeptał Potter, a węże na jego głowie odchyliły się w tył,

66

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

jakby miały zaatakować.

- A ty jesteś wart znacznie więcej - powiedział Voldemort szybko z nadzieją, że nie naparł na

Pottera za mocno. - Kochasz go? Świetnie. Zatrzymaj go. Nigdy więcej nie będę go niepokoił... to

może być pierwszy punkt naszej umowy, jeśli chcesz.

- Umo... Torturowałeś go! - stwierdził Potter. - Twoi śmierciożercy torturowali Longbottomów. I

w pewien sposób torturowałeś moją mamę... Kiedy dementorzy są blisko, słyszę jej krzyki, tak się
bała. To też rodzaj tortur. - Wygiął wargi z drwiną. - Nie będziemy więcej rozmawiać o umowach,

Tom. A ja już mam przyjaciół, którzy pomagają mi kontrolować moje moce. Bardzo chcą cię
spotkać. - Drwina zniknęła, a na jej miejsce wpłynął uśmiech. - Powiedziały, że długo czekały.

- O czym ty...
Właśnie wtedy za Potterem zmaterializowały się trzy postacie, górując nad nim, kiedy stał na

ziemi. Spowite były w szare peleryny, ale na ile widział ich twarze, poznał, że były płci żeńskiej.
Wyraźnie widział jedynie ich dłonie, szponiaste, zakończone długimi, ostrymi pazurami.

Powietrze wokół niego nagle znacznie się oziębiło i zgęstniało i Voldemort zdał sobie sprawę, że

otacza ich mgła. Nie widział nic poza Harrym i trzema kobietami za grobem jego ojca. Cmentarz i

dom Riddle'ów zniknęły.

- Oto moje przyjaciółki - powiedział Potter głosem cichym i groźnym. - Tisiphone, Magaera i

Alecto. Prawdopodobnie o nich słyszałeś.

Voldemort rzeczywiście o nich słyszał. Ale nigdy tak naprawdę w nie nie wierzył. Jego ciało

stężało ze strachu bez udziału woli, choć umysł mówił mu, że to musi być jakieś złudzenie
stworzone przez Pottera. Przekonujące złudzenie, niemniej jednak fałsz.

- Robi wrażenie, Potter - wymruczał. - Pomysłowa taktyka. Ale naprawdę nie jestem

zainteresowany twoimi salonowymi sztuczkami. Równie dobrze możesz je odwołać, a potem

wrócimy do naszej dyskusji.

Kobieta we środku jęknęła nagle, wyciągając szponiastą rękę w stronę Voldemorta.

Dość gadania, powiedziała. Chcemy ojcobójcę. Chcemy ofiarę, teraz.
Płynie pod nim rzeka krwi
, krzyknęła ta po lewej.

Utopić go w niej, wychrypiała ta po prawej. Gonić go, ścigać, aż się utopi.
Ich głosy zdawały się wstrząsać całym światem, aż Voldemort niemal upadł na ziemię. Podparł

się ręką, przeklinając Pottera, który siedział zupełnie nieruchomo. Jego oczy śledziły Voldemorta,
jasne i gotowe.

- Potter - powiedział ostrzegawczo - czuję, że miałem dla ciebie wiele cierpliwości. Jesteś

potężny, to prawda... jednak ja dysponuję większą wiedzą i doświadczeniem. I nie zamierzam

znosić twoich idiotycznych gierek. A teraz słuchaj mnie albo wynoś się z mojej głowy. Obiecuję ci,
że nasze następne spotkanie nie będzie tak przyjemne.

- Nie jestem w twojej głowie - odparł Potter spokojnie. - Ty jesteś w mojej. Trochę inaczej niż z

pozostałymi. Ściągnąłem cię tu i zamknąłem. Nie potrafię tego wytłumaczyć... jesteś tutaj jednak

uwięziony i nie wydostaniesz się. A tak przy okazji, te miłe damy są rzeczywiste. Co nie znaczy, że
będą miłe dla ciebie...

Trzy kobiety zasyczały i niecierpliwie zgrzytnęły zębami.
- Wytłumaczyły mi, że nie jesteśmy w stanie cię zabić - kontynuował Potter. - Nie ciebie.

Dziwne, nie? Możemy zabić wszystkich twoich zwolenników, ale ciebie, który ponosisz winę, nie
potrafimy. Musimy cię do tego doprowadzić. Sądzę, że tak to działa. - Skrzywił się. - Nie zadowala

mnie to szczególnie, ale tak jest.

Voldemort czuł, jak jego wargi rozciągają się w pełen niedowierzania grymas.

- Sądzicie, że jesteście w stanie doprowadzić mnie do samobójstwa? - Jego ciało zatrzęsło się ze

śmiechu. - Kiedy spędziłem całe życie na nauce, jak pokonać śmierć? Oczekujecie, że ją wybiorę?

- Alternatywa jest gorsza - powiedział Potter. Wskazał na trzy kobiety. - Zaufaj mi.
- Nie ufam ci, Potter, i nic nie jest gorsze niż śmierć - oznajmił chłodno Voldemort. - Nie

wypowiadaj się o tym, czego nie rozumiesz.

Zwierzyna! zażądała kobieta we środku. Czekałyśmy, czekałyśmy cierpliwie...

- Sam o to prosiłeś - stwierdził Potter i wstał, otrzepując z nogawek kurz wspomnień

Voldemorta.

Voldemort zebrał siły. Jego ostatnia próba Cruciatusa zawiodła, ale znał inne zaklęcia, inne

klątwy, mroczniejsze i bardziej subtelne. I absolutnie nie zamierzał uwierzyć, że te... stwory... są

prawdziwe. Furie nie istniały. Nie mogły. Przeczytał tak wiele ksiąg, rozmawiał z tak wieloma
mądrymi magami, a wszyscy zapewniali go, że to jedynie mit... upewnił się co do tego ostatecznie,

zanim splamił ręce krwią ojca. Gdyby nie miał racji, byłoby to... nie do pomyślenia. Więc wybrał cel
i skierował całą swoją moc na Pottera.

Kobieta po prawej stronie Pottera sięgnęła ku niemu i gdy wypowiedział zaklęcie, złapała je w

67

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

powietrzu. Znikło, wydawszy ostatnie tchnienie dymu, gdy zacisnęła na nim pięść.

- Nie słuchasz mnie, prawda? - spytał Potter, patrząc niemal z litością. - Nie możesz mnie zranić.

Tym razem jesteś w mojej głowie i nie jesteś w stanie nic zrobić. Wstawaj. - Zacisnął jedną z dłoni

w pięść i Voldemort z przerażeniem uświadomił sobie, że podnosi się na nogi. - Nie możesz mnie
zranić, ale ja mogę zranić ciebie. I zamierzam, dopóki się nie poddasz. Tylko że w inny sposób, niż

myślisz. - Pomachał w kierunku mgły za nagrobkiem. - Tam jest całe twoje życie. Czeka na nas.
Chodź, Tom. Pójdziemy na przechadzkę.

***

Ron z ulgą odkrył, że gdziekolwiek się znajdował, była z nim Hermiona. Ona lepiej nadawała się

do rozwiązywania trudnych spraw. Wierzył, że i teraz ma jakiś pomysł, ponieważ jego osobiście
sytuacja przerastała. Otaczała ich ciemność, a pod stopami mieli kamienną ścieżkę. Nie widział nic.

Był już tak zaniepokojony, że oddałby swoje lewe jajo za porządne "Lumos", którego zresztą
spróbował i nie był zbyt zaskoczony, kiedy nic się nie zdarzyło - szczególnie że nie miał różdżki.

- Do diabła. Co teraz zrobimy?
- Chyba niewiele możemy zrobić - odparła Hermiona, a jej głos brzmiał, jakby usiłowała

powstrzymać drżenie. Prawie jej się udało. - Poza pójściem dalej. Nie możemy zostać tutaj
wieczność. - Włożyła swoją dłoń w jego, a on wziął głęboki oddech. Usłyszał, że ona również

nabrała powietrza, i ruszyli razem kamienną ścieżką, którą ledwo mogli dostrzec.

Pomimo jej słów czuł, jakby rzeczywiście byli tam wieczność, wciąż idąc przed siebie i nie widząc

końca. Ron poważnie rozważał, czy nie zacząć panikować, kiedy nagle ciemność wokół nich w jakiś
sposób się przesunęła. Nie mógł tego określić inaczej - czerń zawirowała i zmieniła się w czerwień, i

zupełnie nagle nie szedł już po kamiennej ścieżce, tylko po piasku.

- Och - szepnęła Hermiona, gdy otaczający ich krajobraz nabrał ostrości i stał się wielką, rozległą

pustynią czarnego piasku pod czerwonym niebem. W oddali - bardzo daleko - wznosiły się mury:
ogromne, ciemne i w niektórych miejscach skruszone.

- Paskudne - powiedział Ron przyciszonym głosem.
- Okropne - stwierdziła Hermiona z konsternacją. - To ma być umysł Harry'ego? Och, Ron, co za

straszne miejsce! Tu jest... tu jest tak pusto i ciemno, a niebo wygląda jak krew!

- Założę się, że normalnie jest inaczej - sprzeciwił się Ron. - Pewnie Furie go tak zmieniły i tyle.

Musimy się tym zająć.

- Między innymi - zgodziła się ponuro Hermiona i ruszyła poprzez piasek, w żadnym konkretnym

kierunku, a przynajmniej tak się Ronowi wydało. To pewnie nie miało znaczenia... Nie widział
żadnych drogowskazów ani znaków, a wszystkie mury były równie daleko. Pomyślał, że skoro nie

mieli żadnej innej opcji, powinni kierować się ku nim. Pytaniem było, czy mury coś więziły... czy
przed czymś chroniły?

- Zaczekaj - powiedział, namyślając się. - Musimy mieć plan. Skoro już tutaj jesteśmy.
Hermiona zatrzymała się i pokiwała głową.

- Na początek możemy poszukać Snape'a.
Pierwszy wybór Rona padłby na każdego innego, ale musiał przyznać, że ta opcja jest lepsza niż

żadna, a poza tym brakowało mu pomysłów.

- Dobra. Jak się dowiedzieć, gdzie...

W tym momencie usłyszeli wściekły ryk, który wydawał się dochodzić z niedaleka. Ron

podskoczył, Hermiona gwałtownie nabrała powietrza. Potem, oboje jednocześnie, rozpoznali ten

konkretny okrzyk niezadowolenia. Kilka lat temu słyszeli nieco odmienną wersję we Wrzeszczącej
Chacie.

- Tędy - powiedział Ron i rzucili się szaleńczym biegiem poprzez piach. Snape był najwyraźniej w

kłopotach. Czyżby Furie już go znalazły? Wnętrzności Rona skręciły się na tę straszną myśl - co

jeśli biegną prosto ku zagrożeniu? Nie żeby nigdy wcześniej tego nie robił, ale mimo wszystko
nigdy jakoś nie stało się to proste. Zwłaszcza gdy biegł na ratunek komuś takiemu jak Snape.

Biegnąc, Ron musiał powiedzieć sobie więcej niż raz, że to wszystko w imię wyższego dobra. Choć
nic się nie stanie, jeśli Snape będzie już trochę zmaltretowany, zanim do niego dotrą.

Zobaczył w oddali dwie postacie, obie znajome, jedna z nich z krzykiem robiąca uniki. To musiał

być Snape, ale dlaczego nie uciekał od drugiej postaci? Wydawało się, że był tam... nóż? Coś w

umyśle Harry'ego groziło Snape'owi nożem? Gdyby jego wnętrze nie buzowało adrenaliną, Ron
byłby przerażony. On i Hermiona byli nieuzbrojeni. Co mogli zrobić? Ale cokolwiek tam było,

przynajmniej było samo jedno...

Wtedy, tak nagle, że niemal upadł na twarz, on i Hermiona znaleźli się tuż przed dwiema

postaciami, które jeszcze chwilę temu były znacznie dalej. Ron miał dość czasu, by zauważyć, że
jedną z nich był rzeczywiście Snape, po czym obrócił się, złapał pełną garść piasku i cisnął w twarz

napastnika Snape'a. Dopiero wtedy uświadomił sobie...

68

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Profesorze Dumbledore! - wyrzęziła Hermiona, kompletnie pozbawiona tchu, ale równie

zaszokowana i przerażona jak Ron. - Co pan...

Zanim jednak Ron zdążył sam zapytać czy nawet ułożyć uniżone przeprosiny, twarz

Dumbledore'a ściągnęła się, wykrzywiła, zmieszała z czerwonym powietrzem, po czym zniknęła
zupełnie.

- Och - powiedziała Hermiona, padając na piasek z cichym "uff". - Co to... było... - Popatrzyła na

Rona, który stał oszołomiony i pozbawiony oddechu. - Czy... czy piasek ma magiczne właściwości,

jak myślisz? Co sprawiło, że dyrektor odszedł? Może wróci i...

- Och, na miłość boską, ty głupia dziewczyno - dobiegło wściekłe warknięcie zza pleców Rona.

Oboje wzdrygnęli się i obrócili, by popatrzeć na Snape'a... Ron zdążył już o nim zapomnieć,
zaszokowany widokiem Dumbledore'a. Snape otrząsnął się z paraliżu i pocierał dłonie i nadgarstki,

patrząc na Rona i Hermionę z wściekłością, jakby właśnie zrobili coś potwornego. - To nie był
Dumbledore. To była manifestacja jednej z barier w psychice Harry'ego Pottera. - Jego oczy zwęziły

się, gdy na nich patrzył. - Co każe mi zastanowić się, co uosabiacie wy dwoje. No dalej, miejmy to
za sobą.

- Nie... uosabiamy... niczego - wydyszał Ron, pochylając się na bolący bok. - O czym pan do... o

czym pan mówi? Co to było?

- Według niego samego był psychologiczną manifestacją wszystkiego, czemu Potter nie ufa -

powiedział Snape, najwyraźniej sam niezbyt ufny. Nie podał Hermionie ręki, by pomóc jej się

podnieść, ale patrzył na nich oboje, jakby byli parą bardzo paskudnych robaków. - Więc czym wy
jesteście? Jego bzdurnym przymusem rzucania się na ratunek? Może "gryfońską odwagą"?

To zakłuło.
- Nie jesteśmy manifestacjami. Właśnie uratowaliśmy panu życie - warknął Ron. A przynajmniej

tak mu się wydawało... Czy można zostać zranionym, będąc w czyimś umyśle? - A wcale nie
musieliśmy.

- To naprawdę my, panie profesorze - powiedziała Hermiona ze szczerością w głosie, podnosząc

się na nogi i strząsając ze spódnicy czarny piasek. - Zażyliśmy oneiroxenos. To, co zostało w

butelce.

- Oneiro... - Snape wybałuszył oczy.

- Poszliśmy do pana mieszkania - oznajmiła Hermiona, zaczynając paplać - i naprawdę nam

przykro, sir, ale to poważna sprawa, a kiedy zdaliśmy sobie sprawę, co pan zrobił, musieliśmy

przyjść i pomóc panu znaleźć Harry'ego...

- Granger - powiedział Snape zduszonym głosem - na ile napisałaś ostatni test?

- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent - odparła Hermiona, prostując ramiona i patrząc mu prosto w

oczy. - Odjął mi pan jeden procent, ponieważ nie podobało się panu, jak napisałam swoje imię na

górze pergaminu.

- A ty, Weasley? - spytał Snape, obracając się do Rona. - Co ty dostałeś?

- Nie pamiętam i nie obchodzi mnie to - warknął Ron, pozbywając się uprzejmości.
Snape przycisnął palce do czoła i zamknął oczy.

- Na zęby Merlina - wymamrotał. - No naprawdę wy.
- Naprawdę, sir - powiedziała Hermiona z ulgą. - Jak długo tu pan jest? Znalazł pan...

- Wy durnie! - zagrzmiał Snape, a na jego czole zaczęła pulsować żyła. Ron wzdrygnął się wbrew

samemu sobie. - Co możecie... poszliście tutaj za mną, nie wiedząc... czy W OGÓLE zdajecie sobie

sprawę z niebezpieczeństwa, przeciw któremu...

- Furie, prawda? - spytał Ron, czerpiąc złośliwą przyjemność z faktu, że Snape umilkł w pół

słowa i stał z otwartymi ustami.

- Jak...

- Poszliśmy za dyrektorem do pańskiego mieszkania, profesorze - wyjaśniła Hermiona. Jej głos

nie brzmiał już nutą przeprosin, lecz niecierpliwości, by ujawnić mu moc ich dedukcji. - Pod

peleryną niewidką Harry'ego. Słyszeliśmy całą waszą rozmowę. - Snape znów wybałuszył oczy, ale
zanim zdążył wybuchnąć, Hermiona pospieszyła i dodała: - Och, wiemy, że jest pan zły, i potem

może pan z nami zrobić, cokolwiek pan zechce, ale my też możemy pomóc Harry'emu, nie rozumie
pan? Po to pan tu jest, prawda? Proszę, panie profesorze, skoro już tu jesteśmy, możemy równie

dobrze zostać. Musimy mu pomóc. My, my go kochamy!

Uszy Rona zapłonęły, gdy to powiedziała, choć zdał sobie sprawę, że mówiła prawdę - jeśli nie

kochasz swojego najlepszego kumpla, to kogo w takim razie? Takich rzeczy zwykle jednak nie
mówi się na głos. Był pewien, że Snape wyśmieje Hermionę za taką przemowę, i zacisnął pięści,

uprzedzając wybuch gniewu. Ku jego zaskoczeniu, ziemiste policzki Snape'a pociemniały głęboką
czerwienią, a on sam wymamrotał jedynie: - Wzruszające. - Raczej słabo, jak na Snape'a.

- To prawda, panie profesorze? - zapytał wyzywająco. - Po to pan tu jest? By pomóc Harry'emu?

69

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Czy może w innym celu?

- Ron! - zawołała Hermiona, a w tym samym czasie Snape, wciąż zaczerwieniony, spytał:
- W innym celu? A niby jakim?

- No... - Ku swemu upokorzeniu Ron nie miał żadnej hipotezy. - Ee...
Drwiący uśmiech wrócił na twarz Snape'a tak szybko, że niemal zostawił ślady poślizgu.

- Rozumiem. Cóż, z twoim mózgiem, Weasley, nie wydaje mi się, byśmy skończyli tę paskudną

sprawę przed wieczorem.

- Dobra! Wiem, czemu pan tu jest! - Warknął Ron. - Chce pan ratować Harry'ego, to prawda, ale

tylko po to, żeby ocalić własną skórę, bo też ma pan Mroczny Znak! Prawda?

- Ja... - Przez jedną jedyną sekundę Ronowi wydawało się, że widzi na twarzy Snape'a

zmieszanie, które jednak znikło tak szybko, że uznał je za przywidzenie. - Bardzo zmyślnie.

- Proszę - powiedziała Hermiona, wtrącając się w ich kłótnię głosem poważnym i niecierpliwym. -

Wszyscy troje chcemy powstrzymać Furie, prawda? I musimy to zrobić, i właściwie możemy, skoro

już tu wszyscy jesteśmy, prawda? Zgadzamy się... prawda? Mamy większe szanse razem niż
oddzielnie. Wystarczy popatrzeć, co się właśnie stało! - Nawet Snape nie mógł się temu sprzeciwić,

choć sprawiał wrażenie, jakby bardzo chciał. - Panie profesorze, czy widział pan Harry'ego, odkąd
się pan tu dostał? - zapytała Hermiona.

Snape wydawał się toczyć tytaniczną walkę z samym sobą, po czym ostatecznie wydobył z

siebie:

- Nie. Nie widziałem. I założę się, że wy także nie.
- Nie - powiedział Ron obronnie. - Ale my dopiero co przyszliśmy. Jak długo pan tu jest?

- Nie wiem - przyznał Snape i wcale nie wydawał się szczęśliwszy z powodu swojej ignorancji niż

Hermiona. - Nie mam pojęcia, jak w tym miejscu płynie czas. Być może minęły godziny. A może

zaledwie minuty.

- Tu nic nie wydaje się normalnie pracować - zgodził się Ron, uznając, że milczący rozejm będzie

najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza "milczący". - Kiedy usłyszeliśmy, jak pan... - "krzyczy" - woła,
wydawało się nam, że jest pan bardzo daleko, tymczasem wpadliśmy na was, gdy tylko zaczęliśmy

biec.

- Tak - powiedziała Hermiona. - Wydawało się, że jesteście całe mile od nas, ale widocznie tak

nie było, bo jesteśmy tutaj. Ale gdzie jest Harry?

- To jest pytanie - stwierdził cierpko Snape. Wskazał na opustoszałą pustynię. - Myślę, że śmiało

możemy uznać, że tutaj go nie ma. Ta... zjawa... była zdeterminowana, by nie dopuścić mnie dalej
w głąb jego umysłu. "Dalej", jak się domyślam, oznacza za te mury.

- Które wydają się bardzo odległe - dodała Hermiona z zamyśleniem. - Ale jeśli się

skoncentrujemy, tak jak przedtem... może nawet nie będziemy musieli tym razem biec. -

Wyglądała na zmieszaną. - Nie wiem, jak można się zadyszeć, skoro nawet nie jest się w
prawdziwym ciele.

- Widać tak samo, jak można zostać zadźganym - powiedział sucho Snape. - Albo prawie. Jeśli

więc zamierzamy czegoś spróbować, proponuję, żebyśmy się pospieszyli, zanim napotkamy kolejną

przeszkodę.

- No to... no to idziemy - oznajmił Ron, usiłując brzmieć stanowczo i krzywiąc się, gdy mu to nie

wyszło. - Dobra...

- Myślę, że po prostu musimy chcieć - powiedziała Hermiona, robiąc krok do przodu. - Jeśli sobie

pomyślimy, że Harry jest po drugiej stronie i że musimy się bardzo pospieszyć... - Wzięła głęboki
oddech, nagle zaczęła biec, po czym... znikła.

- Jasna cholera! - jęknął Ron i rzucił się za nią. A potem, zupełnie nagle, stał obok niej przed

czarnym kamieniem. Minutę później pojawił się także Snape, zatrzymując się gwałtownie i niemal

przewracając ich przy okazji.

- Obserwacja okazała się przydatna, Weasley - stwierdził niechętnie Snape, co było pierwszą

pozytywną rzeczą, jaką Snape kiedykolwiek powiedział pod jego adresem. Ron mrugnął, a potem
usiłował stłumić uśmieszek.

Hermiona, która ledwo była świadoma obecności Snape'a, ostrożnie badała kamienną ścianę.

Znajdowało się w niej kilka pęknięć i szczelin, a w niektórych miejscach kamienie były na granicy

wypadnięcia. Niedaleko biegły dwie rysy, sięgające od szczytu ściany po sam piasek. Wyglądało,
jakby ściana miała się zawalić, jeśli trochę pchnąć.

- Te ściany - powiedziała z wahaniem Hermiona, wyciągając rękę, by ich dotknąć - czy to...

prawdziwa skała?

Snape popatrzył na nią.
- Nie, panno Granger. To prawdziwy marcepan. Wyjemy sobie wyjście. Żadne więzienie nas nie

zatrzyma.

70

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Wie pan, co mam na myśli - warknęła Hermiona, zanim Ron zdążył na niego wrzasnąć. Błysk w

jej oczach zaskoczył Rona. Pozytywnie. Najwyższy czas, by wyżyła się na niesprawiedliwym
nauczycielu... okej, na Snapie.

- Sir - dodała Hermiona, trochę łagodząc uderzenie. Ron westchnął i uważniej przyjrzał się

ścianie.

Zmarszczył czoło. Kamienna ściana to kamienna ściana, prawda? Tyle że... część tej ściany nie

była z kamienia. Gdy Ron przysunął się bliżej, zobaczył, że część pomiędzy dwoma długimi

pęknięciami - część dokładnie naprzeciw nich - składała się z cegieł. Czarnych cegieł, które zlewały
się w jedno z kamieniem, że niemal je przegapił. Wyglądało na to, że ani Hermiona, ani Snape

jeszcze tego nie zauważyli.

Ron popatrzył na ścianę po prawej stronie, a potem po lewej, ale więcej ceglanych wstawek nie

zobaczył Co to mogło znaczyć? W jakiś sposób pas cegieł wyglądał naprawdę znajomo, co było
przecież absurdalne. Jak ceglany mur może wydawać się znajomy? Przecież nikt spędzał czasu,

wpatrując się w ceglane mury, aż stały się znajome, prawda? W gruncie rzeczy Ron był pewien, że
jedynymi cegłami, jakie go kiedykolwiek obchodziły...

- Ulica Pokątna! - wypalił.
Snape i Hermiona obrócili się i popatrzyli na niego.

- Co takiego? - zapytał Snape.
- Popatrzcie... te cegły... wyglądają tak samo jak przejście na ulicę Pokątną w Dziurawym Kotle.

Tyle że są czarne. Ale patrzcie! Nie poznajecie ich? Ta grupa tutaj na dole, zawsze miałem ją przed
oczami, kiedy byłem mały, i zawsze myślałem, że jak się zmruży oczy, to wygląda trochę jak głowa

kozy...

Snape i Hermiona patrzyli na niego, jakby postradał zmysły. Ron skulił ramiona, po czym je

wyprostował. Wiedział, że ma rację, i pomaszerował do muru, by to udowodnić.

- Tutaj... trzy w górę... dwie w poprzek... - Nie miał różdżki, więc przyciskał odpowiednie cegły

palcami z nadzieją, że to wystarczy. Przez chwilę nic się nie działo i policzki Rona zapłonęły
czerwienią, bo wiedział, że gdy się odwróci, zobaczy uniesione brwi Hermiony i uśmieszek na

twarzy Snape. Ale wtedy... Jednak! Cegły, których dotknął, skręciły się i przesunęły, w środku
muru pojawiła się dziura, która rosła i rosła, aż cała trójka stała przed łukiem.

- Och, Ron! - powiedziała Hermiona bez tchu, a Ron poczuł, że jego pierś pęcznieje.
Snape patrzył, jakby usiłował nie wyglądać na oszołomionego.

- Jak... - Urwał, odchrząknął i ciągnął: - Jak dokładnie doszedłeś do takiego wniosku, Weasley?
Ron skromnie wzruszył ramionami.

- Cóż... to naprawdę wyglądało jak tamto wejście, gdy się przyjrzałem - odparł. - A poza tym

wszyscy wiedzą, jak bardzo Harry lubi Ulicę Pokątną.

- Doprawdy - powiedział Snape.
- Oczywiście - stwierdziła Hermiona, patrząc na łuk w zdumieniu. - To była jego brama do

czarodziejskiego świata, ucieczka od Dursleyów do Hogwartu i wszystkiego. Czasami opowiada o
tym, jak pierwszy raz tam przyszedł, z Hagridem. To oczywiste, że przejście do jego umysłu musi

być czymś ważnym... Och, świetna robota, Ron!

Snape zacisnął zęby.

- A więc dobrze - powiedział. - Czy mogę zwrócić jednak uwagę na fakt, że cokolwiek znajduje

się za łukiem, nie wygląda ani trochę na Ulicę Pokątną?

To była prawda. Czarny piasek zniknął i ukazała się im ogrodowa ścieżka. Otaczał ją żywopłot, a

na jej końcu wznosiła się spiralna wieża, której ciemny szczyt sięgał ku czerwonemu niebu.

Hermiona ściągnęła usta i zmarszczyła brwi.
- Wieża - wymruczała - symbol... seksu, jak się wam wydaje? Symbolika falliczna, to

oczywiste...

- Hermiono - wychrypiał Ron, zbyt zawstydzony, by nawet spojrzeć na Snape'a.

Obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem i powróciła do kontemplacji wieży.
- A może wieża Gryffindoru? To znaczy, nie wygląda jak nasza wieża, ale może ma

symbolizować jego poczucie domu czy czegoś...

Snape przeszedł między nimi i skierował się ku wieży bez słowa. Ron i Hermiona wymienili

zaskoczone spojrzenia, po czym podążyli za nim, także w ciszy. Ron miał wrażenie, że i tak niewiele
mają do powiedzenia. Wieża była w tym momencie ich jedyną opcją, więc musieli iść ku niej i nie

było sensu nastawiać się przeciw czemuś, czego nawet nie znali.

Dla niego i Hermiony było to już znajome uczucie. Miał jedynie nadzieję, że dla Snape'a również.

***

Voldemort beznamiętnym wzrokiem obrzucił rozgrywającą się przed nim scenę.

- Och, puść mnie - załkała Amy Benson, gdy Dennis Bishop przycisnął ją do ziemi, a Tom Riddle

71

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

na nią popatrzył.

- Próbuję - wychrypiał Dennis, jego twarz była blada z przerażenia i płynęły po niej łzy. - Nie

chcę, nie chcę...

- Przestań, Tom! - błagała Amy, wijąc się pod Dennisem.
- Przestać co? - zapytał obojętnie Tom Riddle, opierając się o kamienną ścianę. Na zewnątrz

słychać było szum fal. - Chcieliście zobaczyć jaskinię. Przyprowadziłem was tutaj. Nikt nie będzie
widział, jak się trochę zabawimy.

- Ale, ale, to jest wstrętne, to boli, proszę, każ mu przestać...
- Przestać? Czemu? On też ma zabawę.

- To nieprawda - jęknął Dennis. - Nie chcę, to ohydne, nie chcę jej zrobić krzywdy, jest moją

przyjaciółką, przestań, przestań...

Tom pochylił się, a jego młoda twarz skrzywiła się paskudnie.
- A gdy prosiłem cię, żebyś przestał na mnie pluć podczas posiłków? - wysyczał, a potem

popatrzył na Amy. - A kiedy prosiłem ciebie, żebyś przestała się ze mnie śmiać ze swoimi głupimi
koleżankami, kiedy tylko zaczynało mi się układać, ty paskudna bestio?

- Jesteś większy, jesteś starszy! - wrzasnął Dennis. - To nie fair! Powiedziałeś, że pokażesz nam

coś fajnego...

- Czytałem w książkach, że to jest bardzo fajne - powiedział Tom. - Miałem je z szuflady pana

Crimpeta. Teraz się zamknijcie i dalej.

Amy znów się rozpłakała. Dennis schylił się i przycisnął czoło do jej czoła.
- Przepraszam - powiedział, łapiąc z trudem oddech. - Przepraszam!

Voldemort, który pamiętał całe zajście całkiem dobrze, odwrócił wzrok i popatrzył na Pottera,

który z kolei przyglądał się scenie z ewidentnym obrzydzeniem. Stojące za nim trzy kobiety

zasyczały i zastukały zębami.

- To robiłeś innym dzieciom? Kiedy byłeś w sierocińcu? - zapytał Potter. - Tak to się zaczęło?

Voldemort wzruszył ramionami.
- Takie nic nie znaczące tortury, przyznaję - odparł. - Były jednak bardzo dobrym ćwiczeniem.

Możesz się domyślić, że użycie zaklęcia Imperius przyszło mi raczej z łatwością, gdy się o nim
dowiedziałem.

- I nie żałujesz tego? Tego, co im zrobiłeś? - zapytał Potter, patrząc na niego uważnie i ignorując

teraz trójkę dzieci w jaskini.

- Dlaczego miałbym? - spytał Voldemort. - Później przestali mnie oczywiście drażnić, a Benson

wkrótce została wysłana do innego sierocińca. Bishop został, ale o ile dobrze pamiętam, spędzał

większość czasu ze sobą, zaczął mamrotać i nigdy nie patrzył nikomu w oczy. Co się z nim stało po
tym, jak opuściłem sierociniec, doprawdy nie potrafię powiedzieć. - Uśmiechnął się. - Och, Potter.

Czy to jest twój plan? Pokazać mi moje grzechy i błagać, bym w wyrzutach sumienia odebrał sobie
życie? Tak ci się to wydaje?

- Ja... - Po raz kolejny Potter popatrzył z niepewnością, unosząc dłoń, by podrapać się po czole.

Węże swobodnie owinęły się wokół jego palców. - Nie ma w tobie nic takiego, tak? Myślałem, że

musi być... że każdy czuje się za coś winny...

Nie wina, szepnęła Tisiphone. To nie jest klucz dla nas.

Szukaj dalej, ponagliła Alecto. Znajdź go.
Potter zmarszczył czoło i przygryzł wargę.

- Znaleźć go? Co macie... Przecież tu jest.
Złap go, powiedziała Magera. Znajdź, pochwyć. Nie tego szukamy.

- Wiem! - zawołał Potter, najwyraźniej sfrustrowany. - Ale nie wiem, co... - Zmarszczył brwi,

patrząc na Voldemorta, a potem, zupełnie nagle, jego twarz rozjaśniła się. Węże na jego głowie

zwinęły się, jakby natężyły uwagę. Ogólny efekt był raczej absurdalny, niemniej jednak
niepokojący, zwłaszcza gdy Potter powiedział: - Nie tam, gdzie jesteś, ale czego chcesz. Tam cię

znajdę. Ślizgoni są ambitni... O to chodzi, prawda? - Voldemort nie odpowiedział, a Potter
skrzyżował ręce na piersi, kiwając głową z zadowoleniem. - Dobrze. Spójrz za siebie.

Voldemort obrócił się i ku jemu zdumieniu trójka dzieci zmieniła pozycje. Tom Riddle stał teraz

przed Amy i Dennisem, którzy siedzieli na podłodze jaskini, a na ich twarzach malowała się pełna

uwaga.

- To było niesamowite - powiedział Dennis, łapiąc oddech.

- Zrób to jeszcze raz! - prosiła Amy.
Tom uśmiechnął się łagodnie i machnął dłonią, a trzy małe kamienie uniosły się w powietrze, po

czym opadły z powrotem na posadzkę.

- Jesteś najlepszy! - stwierdził Dennis. - Założę się, że nikt inny na świecie nie potrafi tego

zrobić! Założę się, że kiedyś będziesz rządził światem!

72

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Amy przytaknęła energicznie.

- Będę na ciebie głosować - oznajmiła szczerze.
- Dziękuję, Amy - powiedział Tom i tym razem sprawił, że kamienie zaczęły skakać po posadzce,

a dwójka dzieci klasnęła w dłonie.

- Jak to zrobiłeś? - zapytała Amy.

- Urodziłem się ze specjalnymi zdolnościami - odparł Tom, rzucając jej szybkie, badawcze

spojrzenie. - Sądzę, że nic poza tym. Zawsze o tym wiedziałem. A teraz wiecie także wy. - Zmrużył

oczy. - Myślę, że powinniście obiecać, że nikomu nie powiecie.

Dzieci jednocześnie skinęły głowami, patrząc szeroko otwartymi oczami.

- Przysięgam na mą duszę - powiedział Dennis, a Amy już oddała mu swoją duszę.
- Och - dodał Tom - jeszcze jedno. Czy któreś z was mogłoby mi pomóc posprzątać pokój, kiedy

już wrócimy? Stara znów się na mnie uwzięła.

- Nie możesz tego zrobić, używając swoich mocy? - spytała Amy.

- Mogliby mnie złapać, nie? - odparł Tom. - I co się wtedy stanie z naszą tajemnicą?
Dennis wstał i z dumą wypiął pierś.

- Nikomu nie powiem - powiedział - i będę sprzątał ci pokój, jak długo będziesz nam pokazywać

te sztuczki. Ja niczego takiego nie umiem. Chcę zobaczyć, co jeszcze potrafisz zrobić.

Gdy Dennis i Amy wciąż wychwalali Toma i obiecywali zrobić, cokolwiek zechce, Potter

powiedział:

- Czy to nie ma więcej sensu?
Voldemort obrócił się w jego stronę i uśmiechnął z drwiną.

- Uwielbienie dwóch śmierdzących mugolskich smarkaczy? Dlaczego miałbym tego pragnąć,

skoro ich strach zadowalał mnie o wiele bardziej?

- Być może - zgodził się Potter, co zaskoczyło Voldemorta. - Ale to tylko dwójka dzieciaków.

Pomyśl, co mógłbyś zrobić, gdybyś... - Urwał i nagle się skrzywił. Potem rozejrzał się po jaskini ze

zdumieniem. - Słyszałeś to?

- Co? - warknął Voldemort.

- To... - Potter przycisnął dłoń do czoła. - Coś tu jest. Wspina się po schodach. Przekrzywia się.

Myślę, że może się zawalić.

Skup się! krzyknęła Magaera.
- Ja... - Potter potrząsnął gwałtownie głową i nachmurzył się. - Racja. Przepraszam. Później się

tym zajmiemy... tak. - Rozejrzał się, po czym popatrzył prosto na Voldemorta, a ostatni ślad
dezorientacji zniknął z jego twarzy. Potem powiedział: - Wiesz co? Może po prostu pokażę ci, co

mam na myśli.

***

Snape nie był pewny, czego oczekiwał, wchodząc do wieży równie zuchwale niczym pierwszy

lepszy Gryfon, nie wiedząc, co ma przed sobą. Jej wnętrze nie wyglądało groźnie. Choć oczywiście

wygląd może zwodzić.

Sama wieża była we środku okrągła i miała szeroką podstawę, kamienną podłogę i kamienne

ściany. Wokół ścian biegły ku górze spiralnie schody, kończące się świetlikiem z witraża. Snape nie
był w stanie dojrzeć żadnego wzoru - była to jedynie mieszanka kolorów, przytłumionych i

pociemniałych za sprawą czerwonego nieba. Wzdłuż schodów wisiały obrazy, które w
przeciwieństwie do malowideł w Hogwarcie nie poruszały się.

Oprócz schodów we wieży znajdowało się tylko jedno: szklana gablota, ustawiona na

wznoszącym się na środku posadzki podium. Gdy Snape przyjrzał się uważniej, zobaczył, że

gablota zawiera Złoty Znicz ułożony na aksamitnej tkaninie. Znicz był zgnieciony, a jego skrzydełka
nie poruszały się.

- Co to jest? - spytała zza jego pleców Granger. - Znicz? Myślicie, że powinniśmy go wydostać z

gabloty? Jest tam jakaś zasuwka czy dziurka od klucza, albo...

Będzie miała szczęście, jeśli uda jej się ujść z życiem. Cóż, wszyscy będą mieli, ale Granger

oprócz nieprzewidywalnej psychiki Harry'ego musiała zmierzyć się także z irytacją Snape'a. Jak na

razie to Weasley dokonał przydatnego odkrycia.

Nie mógł uwierzyć, że za nim poszli. Oczywiście nie zaskoczyło go ich pragnienie, by ratować

przyjaciela, ale że mieli czelność wkroczyć do jego mieszkania w tej przeklętej pelerynie. Gorzej, że
Dumbledore im na to pozwolił, że udostępnił im prywatne hasło, by mogli wejść do jego komnat.

Zupełnie nagle Snape poczuł, że nie może winić Harry'ego za to, że użył Dumbledore'a jako symbol
braku zaufania. Nawet znając sympatię dyrektora dla tych bohaterskich idiotów z Gryfindoru,

Snape nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłoby usprawiedliwić taką zdradę.

"Musimy mu pomóc. My, my go kochamy!

Snape zacisnął zęby. Głośno powiedział:

73

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Nie widzę ani zamka, ani zasuwy, ani niczego innego. Nie sądzę, byście znali hasła czy

wyrażenia, które mogłyby być szczególnie drogie jemu sercu? - Miał nadzieję, że uznają nutę
goryczy w jego głosie za sarkazm.

- Masę - odparł Weasley, denerwując Snape'a - ale przecież nie możemy chyba stać tutaj i

zgadywać? Może wcale nawet nie potrzeba hasła? To znaczy, kto powiedział, że w ogóle musimy to

otwierać... Co jeśli zrobimy mu krzywdę?

Granger popatrzyła w górę schodów.

- Nie widzę ani śladu Harry'ego. Zastanawiam się, co jest na tych obrazach... Może coś, co nam

pomoże.

Snape wziął głęboki oddech i pokiwał głową. Ruszyła w kierunku schodów, ale zatrzymał ją,

kładąc zdecydowanym gestem dłoń na jej ramieniu.

- Ja pójdę przodem, panno Granger. Nie wiemy, co tam jest.
Czy to aprobatę ujrzał w oczach Weasleya? Snape powstrzymał się od objechania chłopaka bez

powodu.

- Nie wydaje mi się, by obrazy mogły być niebezpieczne - sprzeciwiła się Granger, robiąc kolejny

krok ku okrutnemu otruciu, gdy się już stąd wydostaną. - Obrazy w Hogwarcie nie mogą zrobić
nikomu krzywdy, a te się nawet nie ruszają.

- Tak - powiedział Snape. - Mamy prawdziwe szczęście, że wszystko w umyśle Pottera działa

według mądrze ustalonych i powszechnie przyjętych reguł.

- On ma rację - mruknął Weasley i nie brzmiał na bardzo szczęśliwego. - Daj spokój, Hermiono,

niech idzie pierwszy.

Prychnęła, ale odsunęła się do tyłu, a Snape ruszył ku schodom. Pierwsze malowidło

przedstawiało piękną, rudowłosą kobietę pochyloną nad kołyską i śmiejącą się do niemowlęcia.

Niemowlęcia z meszkiem czarnych włosów na głowie, które patrzyło na nią szerokimi, zdziwionymi
oczami.

- To Harry i jego matka - stwierdziła Granger rzecz oczywistą. - Nic niebezpiecznego. To tylko...

- Zanim Snape zdołał ją powstrzymać, wyciągnęła rękę i dotknęła palcami drewnianej ramy.

Następnie szybko cofnęła dłoń, gdy postacie na obrazie zaczęły się poruszać i mówić.
- Granger... - zaczął Snape z wściekłością, po czym umilkł, by popatrzeć i posłuchać.

Na ich oczach Lily Potter sięgnęła do kołyski i pogłaskała małego Harry'ego po czole - jeszcze

pozbawionym blizny. Nic nie powiedziała, nuciła jedynie cichą, słodką melodię, której Snape nie

poznawał. W przeciwieństwie do Granger, która także zaczęła nucić. Najwidoczniej coś
mugolskiego.

Spojrzawszy wzdłuż schodów, Snape zobaczył następny obraz, na którym Lily trzymała

Harry'ego w ramionach, a ponad jej ramieniem patrzył na chłopca z niedorzecznym wyrazem

twarzy James. Snape cieszył się, że w miarę dorastania Harry coraz mniej przypomina Jamesa -
miał jasną cerę matki i jej kości policzkowe. I oczywiście jej oczy. Na kolejnym malowidle był

wyszczerzony Syriusz Black, trzymający Harry'ego w górze. Snape uśmiechnął się szyderczo. A
następny obraz przedstawiał... kobietę ochraniającą Harry'ego własnym ciałem. Przed

Voldemortem.

Nie mogąc się powstrzymać, Snape dotknął ramy i usłyszał, jak Lily krzyczy: - Nie... nie Harry...

proszę, tylko nie Harry! Weź mnie! - Voldemort uniósł różdżkę...

- Och! - wydusiła Granger przerażona.

Snape szybko uderzył ramę drugi raz i ku jego uldze zapadła cisza. Zielone światło, którym

emanowała różdżka Voldemorta, zawisło w powietrzu na wieki; Lily Potter uwięziona w tej jednej

chwili beznadziejnego cierpienia, Harry płaczący ze strachu za jej plecami, niezdolny do
zrozumienia sceny.

- Merlinie - wyszeptał Weasley z pobladłą twarzą.
Granger przełknęła głośno.

- Te obrazy... Jeśli pójdziemy dalej, zobaczymy wspomnienia z czasów, kiedy dorastał. Więc...

więc gdzieś na górze musi być coś o Furiach. Jak go znalazły, co zrobiły...

- Lepiej więc chodźmy - zaproponował Weasley, potrząsając głową, by odpędzić okropny obraz. -

Musimy znaleźć coś, co się nam przyda.

Żołądek Snape'a wykonał masę ciekawych rzeczy. Najpierw wypełnił się zimnem, potem odwrócił

do góry nogami, a potem opadł aż do stóp.

- Ja pójdę - powiedział Snape krótko. - Wy zostaniecie tutaj.
- Co? - zapytała Granger z oburzeniem.

- Nie ma mowy - rzucił Weasley, a jego twarz z bladości przeszła w czerwień. - Nie pozwolimy

panu grzebać w prywatnych wspomnieniach Harry'ego. My pójdziemy, a pan może zostać tutaj.

- Nie zamierzam "grzebać" w Pottera prywatnym czymkolwiek - rzucił Snape drwiącym tonem,

74

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

zastanawiając się, czy groźba odjęcia punktów w ogóle by podziałała. - O tym was mogę zapewnić.

- Taa, jasne - powiedział Weasley. - Harry ma zawsze przez pana kłopoty, choć niczego nie

zrobił. Założę się, że bardzo chciałby się pan dowiedzieć... - Umilkł.

- Och, Ron - jęknęła Granger.
- O wszystkim, co zrobił? - spytał słodko Snape. - W innych okolicznościach, Weasley, owszem.

Ale teraz mamy większe problemy.

- On ma rację - stwierdziła Granger, kiwając głową.

- Co?! Hermiono...
- Ma rację, Ron. Nie ma sensu się kłócić. Możemy mu pozwolić... - Oczy Granger nagle

rozszerzyły się, po czym gwałtownie złapała powietrze, wskazując ponad ramieniem Snape'a na
podnóże schodów. - O mój Boże, a to co?

Snape obrócił się, by popatrzeć, jeszcze raz sięgając po różdzkę, której nie miał. A kiedy to robił,

Granger przebiegła koło niego i popędziła w górę schodów. Snape syknął z wściekłością, ale gdy

próbował złapać ją za ramię, była już poza jego zasięgiem i nie zamierzała zwolnić, biegnąc wzdłuż
obrazów przedstawiających wczesne życie Harry'ego i kierując się ku samemu wierzchołkowi.

- Trzymaj go, Ron! - wrzasnęła.
- PANNO GRANGER... - A Weasley rzeczywiście miał dość śmiałości, by złapać go za szatę. Och

Merlinie, była coraz wyżej i za chwilę bez wątpienia dojdzie do... - WEASLEY, JEŚLI MNIE
NATYCHMIAST NIE PUŚCISZ, PRZYSIĘGAM, ŻE...

- Że co? - odwrzasnął Weasley. - Cokolwiek jest tam na górze, to żaden twój cholerny interes,

poza tym Harry w ogóle by cię tu nie chciał, a ona nikomu krzywdy nie zrobi, więc pozwól jej...

Kiedy to mówił, Snape patrzył, jak Granger zbliża się ku szczytowi schodów, widział, jak zwalnia,

jak zaczyna się przyglądać nowszym obrazom i szukać wskazówek. I wtedy, gdy krzyki Weasleya

ucichły zagłuszone szumem w jego uszach, Snape zobaczył, że Granger zatrzymała się tak
gwałtownie, że niemal upadła. Stała i patrzyła na najbliższy obraz jak skamieniała.

Weasley z podniecenia puścił Snape'a.
- Co tam jest? - zawołał. - Co znalazłaś?

Granger popatrzyła na obraz, zamknęła oczy i potrząsnęła mocno głową, po czym znów

spojrzała. Jej usta powoli otworzyły się i zamknęły, po czym obróciła głowę i popatrzyła w dół

schodów prosto na Snape'a.

Snape uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, wspinając się z tak wielką godnością i spokojem,

jakie mógł tylko przywołać. Och, jasna pieprzona cholera. Tylko tego im brakowało.

- Ja nie - zaczęła Granger, a jej głos drżał - to nie - a potem: - Stój! - Uniosła trzęsącą się dłoń,

a jej głowa obracała się między Snape'em a malowidłem. Snape zatrzymał się. Weasley wpadł na
niego. Granger spojrzała na niego, jej oczy były dzikie, a twarz bardzo blada. - Co to jest? -

zapytała piskliwie. - Panie profesorze... co to...

- Nie wiem, co to jest, panno Granger - powiedział Snape, zdumiony faktem, jak cichy i pewny

jest jego głos. - Nie widzę stąd. - Zaczął się ponownie wspinać, aż stanął kilka stopni od niej i mógł
sam zobaczyć, bardzo wyraźnie, co od początku wiedział, że zobaczy.

Na obrazie piętnastoletni chłopiec siedział na kamiennej posadzce balkonu podczas mroźnej

październikowej nocy. Nie był sam. Klęczał przed nim starszy mężczyzna, trzymając twarz chłopca

w swoich dłoniach i całując go żarliwie. Obaj mieli zamknięte oczy i zupełnie nie przejmowali się
chłodem. Snape poczuł, jak jego policzki płoną, gdy patrzył na tę scenę - tak wyraźną, jakby

złapaną w myślodsiewni.

- Co to jest? - ponowiła pytanie Granger, brzmiąc, jakby za chwilę miała przycisnąć dłoń do

piersi i rozwiać się w mgle. - To... to nie może być...

- Co? Jasne, że nie - powiedział Weasley. Snape odwrócił się, by na niego popatrzeć, i ku jego

zdziwieniu Weasley nie sprawiał wrażenia wściekłego... obrzydzonego, owszem, ale nie wściekłego.
- To jakieś... jakieś oszustwo. Pułapka albo złudzenie. Harry by nigdy... - Umilkł i popatrzył na

Snape'a. - Cóż, ty rzecz jasna też nie.

Snape poczuł uderzenie. Ślepo mu uwierzono, choć akurat na to nie zasługiwał, a nie spodziewał

się tego po Ronie Cholernym Weasleyu, niezależnie od przyczyny.

- To pocieszające wiedzieć, że uważasz, że jestem ponad uwodzeniem swoich uczniów, Weasley

- powiedział głosem, który brzmiał głucho w jego uszach.

Weasley prychnął, a brzmiało to jak "Jakbyś mógł". Snape nie był pewien. W międzyczasie

Granger obróciła się i znów patrzyła na obraz z chorobliwą fascynacją. Potem, zanim Snape zdążył
ją powstrzymać (sugestia Weasleya, jakoby wszystko było oszustwem, mogła się przydać, by

wyciągnąć ich z tej przeklętej wieży), obróciła się i pobiegła w górę schodów, patrząc na kolejne
mijane obrazy, na przemian rumieniąc się i blednąc, i każąc Snape'owi zastanawiać się, jakie

bezwstydne sceny pomiędzy nim a Harrym właśnie ogląda. Musiała już ich złapać w łóżku

75

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Dumbledore'a. Prawdopodobnie minęła już ich pierwszą wspólną noc w lochach. A może kiedy

pierwszy raz kochali się w kąpieli...

- Stój! - ryknął i ku jego zdziwieniu Granger stanęła. Zatrzymała się przed kolejnym

malowidłem, ciężko oddychając i patrząc ze łzami w oczach.

Nie wiedział, co powiedzieć. "Nie patrz. To nie dla twoich oczu. Te chwile nie należą do ciebie."

Granger nie odwróciła się od obrazu, przed którym stała. Patrząc prosto na niego, powiedziała

pozbawionym emocji tonem:

- Prorok Codzienny. O mój Boże, Prorok... Rita Skeeter miała rację...
- Hermiono - sprzeciwił się Weasley, ale jego głos był pełen wątpliwości.

- Ten artykuł... A on nie był sobą tak długo po tym, obojętne co mówił... i... - Obróciła się, by

znów popatrzeć na Snape'a, zaciskając z wściekłością szczęki. - I wciąż dostawał szlabany! I... i ta

sprawa z Neville'em! Neville nienawidził ciebie, nie Harry'ego...

- Hermiono - powiedział Weasley słabo - nie, to nie tak. Jesteś w błędzie...

- Nie, nie jestem! - wrzasnęła, zaciskając pięści i zaczynając się trząść. - Wskazówki... były tu

cały czas! Ron, sam mi powiedziałeś, że wymykał się nocą, prawda?

- On... powiedział, że chodzi do biblioteki. Albo spotyka się z George'em - warknął Weasley. -

Był z George'em, nie pamiętasz? Daj sobie spokój. Panie profesorze, niech pan jej powie, że się

myli, to będziemy mogli stąd iść i poszukać czegoś innego.

Granger przycisnęła dłoń do czoła i popatrzyła na swoje stopy, sprawiając wrażenie, jakby jej

umysł pędził z prędkością milionów mil na godzinę.

- Przyszedłeś po niego do Wieży - wymamrotała. - Dwa razy. A on, on zawsze cię bronił. Był z

tobą tego lata. Byłeś dla niego miły podczas tego semestru... napisał do nas list, że...

- Do diabła z tym! - ryknął Ron. - Nie mamy na to czasu! Kto wie, gdzie jest Harry? Panie

profesorze. - W jego głosie zabrzmiało błaganie i Snape wiedział, o co Weasley tak naprawdę błaga.
- Niech pan jej powie, że się myli. Dobrze? Proszę jej to powiedzieć.

- Dlaczego miałbym mówić jej cokolwiek? - zapytał Snape chłodno. - Dlaczego miałbym się

tłumaczyć przed wami? Granger - warknął - albo wymyśl coś mądrego, albo pozwól nam opuścić to

miejsce.

Wargi Granger zadrżały, a potem wykrzywiły się; nie odrywając oczu od nich dwóch, wyciągnęła

rękę i dotknęła palcami ramy.

- Nie wiesz, czego chcesz, prawda? Ja wiem. Ale ty... zraniłeś mnie. Nie chcę, byś znów to

zrobił. Proszę, nie...

Głos Harry'ego zadźwięczał w kamiennej wieży szokująco wyraźnie. Snape wciągnął powietrze

przez zęby, przypominając sobie tę rozmowę. To był ten dzień po Hallowe'en, gdy pierwszy raz
dowiedział się o Harrym i George'u Weasleyu, a Harry przyszedł do jego biura, by porozmawiać z

nim osobiście...

- Chcę wiedzieć, że nie zamierzasz znów tego zacząć... a potem znów skończyć, gdy sprawy się

skomplikują.

Snape zamknął oczy i czekał. Po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszał swój własny

głos, zdumiewająco nierówny i chropawy: - Dobrze. Dobrze. Więc czego ty chcesz? Ode mnie?

Głos Harry'ego odpowiedział, czysty jak kryształ i piękny w swym niewinnym przekonaniu: - Być

z tobą.

Głosy zamilkły i Snape otworzył oczy. Granger wciąż na niego patrzyła, opierając dłoń o ramę.

Patrzyli na siebie w ciszy; ona trzęsła się potężnie, on czuł, jakby obrócił się w kamień.

- To prawda, Ron - powiedziała Granger.

- Nie zaprzeczę - odparł Snape, zastanawiając się, skąd ten spokój w jego głosie. Być może to

jakiś rodzaj szoku. Zdecydowanie powinien być bardziej zaniepokojony faktem, że dwoje

najlepszych przyjaciół Harry'ego odkryło ich sekret. Albo przynajmniej poruszony, że stało się to
akurat teraz. Tymczasem czuł, jakby po prostu odsunął się od tego wszystkiego, jakby wydarzenia

pozostawały zupełnie poza jego zasięgiem i mógł jedynie patrzeć i czekać. W ciągu całego życia
zdążył się aż za dobrze zaznajomić z tym uczuciem.

Usłyszał za sobą, jak Weasley zasysa powietrze. Snape odwrócił się i zobaczył, że chłopak

pobladł jeszcze bardziej niż zwykle, a jego niebieskie oczy były szeroko otwarte i patrzyły z

niewiarą.

- Powiedz, że to nieprawda - zażądał Weasley.

- Nie - odpowiedział Snape. - Nie, Weasley, obawiam się, że to prawda. - Zdał sobie sprawę, że

czuje coś więcej niż chłodny i czysty szok: czuł niemal ulgę. Tajemnica została odkryta. Jeśli

przeżyją, coś z tego wyniknie; nie ulegało wątpliwości, że Snape zostanie pohańbiony, wyrzucony i
zabity, prawdopodobnie w tej właśnie kolejności. Ale nie będzie już więcej nocnego przekradania,

nie będzie już więcej polegania na łasce Dumbledore'a, nie będzie więcej paranoi. To wszystko się

76

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

już skończyło.

- Zabiję cię - powiedział Weasley, a jego głos drżał. - Zabiję cię.
- Obawiam się, że musisz stanąć w kolejce - odparł gładko Snape. - Ale pozwól mi powiedzieć,

Weasley, że niemal chciałbym zobaczyć, jak próbujesz.

Twarz Weasleya zapłonęła emocjami, zmieniając się nie do poznania w maskę czystej

wściekłości. Jego barki opadły, dłonie zwinęły się w pięści i Snape był pewien, że młody głupiec
rzuci się na niego. Granger nie ruszy palcem, by interweniować.

Ale kiedy Weasley skulił się, schody zaczęły drżeć, a potem falować. Za plecami Snape'a Granger

krzyknęła. Snape musiał złapać się poręczy, by utrzymać się na nogach. Weasley, który niesiony

gniewem stracił równowagę, upadł na kolana.

Jasna cholera. Wieża zaczęła się walić.

***

Voldemort był bardziej niż trochę zirytowany. Po scenie w jaskini Potter popędził go poprzez

najróżniejsze chwile z jego życia, których nie miał szczególnej ochoty przeżywać na nowo. Został
zmuszony, by ponownie oglądać tych idiotów ze szkoły, którzy szli za nim i nadskakiwali mu. Jak

łatwo każdy, za wyjątkiem oczywiście Dumbledore'a, ulegał potężnej kombinacji inteligencji,
młodości i urody.

- Z wielką niechęcią to mówię - przyznał Potter, gdy patrzyli na siedemnastoletniego Toma

Riddle'a, który z największą pewnością siebie przemierzał korytarze Hogwartu - ale byłeś

przystojnym draniem.

Voldemort wzruszył ramionami.

- Nieistotna rzecz - powiedział. - Dobry wygląd przez jakiś czas mi się przydawał. Kiedy stałem

się bardziej potężny, nie musiałem zajmować się takimi drobnostkami. - Szczera prawda. A jednak

gdy przyglądał się młodszemu sobie, ciemnowłosemu i z czarującym uśmiechem, Voldemort musiał
stłumić niechciane ukłucie żalu. Lekkie.

- Sądzisz więc, że było warto? - zapytał Potter. - Wszystko, co straciłeś. Wszystko, czego się

pozbyłeś, by stać się tym, czym jesteś teraz. Praktycznie trupem.

- Nie jestem trupem, Potter, i to jest właśnie twój problem - powiedział Voldemort. - Skończyłeś

już swoje dziecinne drwiny czy chcesz zostać i poczekać, aż zabiorę Melissę Headley do schowka na

miotły?

- Ja... - Potter umilkł i obrócił się, by na niego popatrzeć, wybałuszając oczy. - Do schowka na

miotły? Ty? I dziewczyna?

Voldemort wskazał na scenę i w rzeczy samej, drobna blondynka wyszła zza rogu i momentalnie

zalała się czerwienią, ujrzawszy zmierzającego w jej stronę Toma.

- Zrobiła wszystko, o co ją poprosiłem - powiedział Voldemort. - To było nasze pierwsze

rendezvous. Wkrótce potem nic nie było dla niej poniżające, jeśli tylko tego chciałem. Przez jakiś
czas mnie to bawiło. Była jednym z moich pierwszych śmierciożerców. I jedną z pierwszych ofiar. -

Patrzył, jak jego młodsze ja przemawia do Headley, obdarzając ją czarującym uśmiechem.

- Chyba jest mi niedobrze - oznajmił Potter. - Mówisz, że interesowała cię dziewczyna? Czy...

nie. - Nachmurzył się. - Interesowało cię jedynie to, co możesz od niej dostać. W jaki sposób
możesz sprawić, by błagała cię o możliwość spełnienia twoich zachcianek. Prawda?

Zamiast odpowiedzieć, Voldemort uderzył w dłonie w powolnym aplauzie.
- Bardzo zabawne - odparł Potter. - Bardzo zabawne. Mój Boże. Jak możesz być tak bystry i tak

głupi?

Ręce Voldemorta opadły do boków.

- Nikt - powiedział - nigdy nie nazwał mnie "głupim" i przeżył.
- Nie przestraszysz mnie - stwierdził Potter. Furie zaklekotały, zasyczały i pokiwały głowami.

Voldemort nagle zdał sobie sprawę, że za Potterem stoją teraz tylko dwie Furie. Gdzie się podziała
trzecia? I kiedy?

- Kiedy straciłeś z oczu samego siebie? - kontynuował Potter. - Kiedy do tego stopnia poddałeś

się złudzeniu, że spieprzyłeś każdą jedną szansę, jaką miałeś?

Drzwi schowka na miotły zamknęły się za Tomem i Headley, pozostawiając korytarz Hogwartu

pusty i cichy. Potter machnął różdżką i korytarz również zniknął.

Byli na zatłoczonej ulicy Londynu. Potter, dwie Furie i Voldemort stali teraz pod siedzibą

Ministerstwa Magii. Reporterzy, zarówno czarodziejscy, jak i mugolscy, wypełniali ulice, błyskając

fleszami, wydając okrzyki podekscytowania i potrącając się. Byli jedynie częścią tłumu, jaki
zgromadził się wokół budynku na ulicy i przecznicach.

Francuskie drzwi otworzyły się i na balkon wkroczył mężczyzna w otoczeniu dwóch towarzyszy.

Tłum powitał go wiwatem. Flesze zabłysły niczym supernowe. Mężczyzna ubrany był w długą,

pięknie skrojoną ciemną szatę, która podkreślała jego wysoką, szczupłą sylwetkę i uwydatniała

77

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

jego potęgę. Na twarzy miał uśmiech - łagodny, lecz z odcieniem ukrytej groźby. Jego ciemne

włosy były korzystnie przyprószone na skroniach; jego twarzy udało się wyglądać mądrze i
jednocześnie nie staro. Mógł mieć niewiele mniej lub niewiele ponad pięćdziesiąt lat.

Uniósł dłoń, by pozdrowić tłum, który odpowiedział jeszcze większym wiwatem. Kilkoro ludzi

zaczęło skandować i cały tłum podchwycił, aż wiwaty stały się jednogłośnym "Rid-dle! Rid-dle! Rid-

dle!"

Voldemort patrzył, jak Tom Riddle zaczyna przemawiać do wielotysięcznego tłumu, władając nim

poprzez każde jedno słowo. Gdy Riddle znów uniósł dłoń, tłum zamilkł, jakby jednocześnie na
każdego z osobna rzucił zaklęcie Imperius.

- Czarodzieje i mugole Wielkiej Brytanii! - powiedział Riddle, a jego głos rozgległ się czysty i

pewny. - Dzisiejszy dzień będzie pamiętnym dla każdego z nas. Zaufanie, jakim mnie obdarzyliście,

to wielki honor. Niechętnie, ale i z radością przyjmuję poszerzenie zakresu władzy, jakie na mnie
wymogliście.

Tłum zaklaskał i ponownie wybuchnął wiwatem.
- Ostatnie trzy lata były dla czarodziejskiego świata dobre - ciągnął Riddle. - Jako wasz Minister

Magii miałem honor uczestniczyć w ekscytujących zmianach, jakie się wokół nas dokonały.
Przychodzę do was prosto ze spotkania z mugolskim premierem. Wciąż toczą się negocjacje, które

rozpoczną zupełnie nowy rozdział naszej historii. Miło mi ogłosić, że wasze marzenie... moje
marzenie... NASZE marzenie... o zjednoczonym świecie jest coraz bliżej urzeczywistnienia. Premier

i ja pracujemy nad planem wspólnych rządów w całej Wielkiej Brytanii!

Wiwaty były ogłuszające. Riddle podniósł rękę, by poprosić o ciszę, po czym kontynuował:

- Wkrótce czarodzieje i czarownice zajmą należne im miejsce na scenie świata! Przyjaciele,

rodacy, przed nami dni chwały. I ja poprowadzę nas do tej chwały! - Uniósł pięść w powietrze, a

wiwaty, jakie go pozdrowiły, były czymś więcej niż wrzawą. Trwały całe pięć minut i nie słabły. -
Teraz odpowiem na pytania - dodał Riddle, gdy hałas nieco opadł.

W powietrze wystrzeliły ręce reporterów. Stojący po prawej stronie doradca Riddle'a wskazał na

tłum i jedna z kobiet przyłożyła różdżkę do gardła, a jej głos nabrał mocy.

- Ministrze Riddle - powiedziała wysokim i łamiącym się z ekscytacji głosem - są tacy, którzy po

połączeniu rządów zechcą widzieć pana jako przywódcę narodu. Co im pan powie?

Riddle zaśmiał się lekko.
- Wielkie nieba, byłoby to naszym postępem, nieprawdaż? Powiem

jedynie, że bylibyśmy głupcami, eliminując jakąkolwiek opcję na tak wczesnym etapie. I rzecz

jasna nie zamierzam wchodzić w koalicję z żadną z obecnych partii politycznych. Musimy zacząć

myśleć w zupełnie nowy sposób. - Nie czekając na pomocników, wskazał na kolejnego mężczyznę
w tłumie reporterów. - Słucham.

- Ministrze Riddle - zawołał mężczyzna - ostatnie dni to triumf pana rządów. Ubiegłej nocy Albus

Dumbledore został aresztowany za zdradę i uwięziony w Azkabanie... - Na wspomnienie imienia

Dumbledore'a tłum zaczął buczeć; na wzmiankę o aresztowaniu ludzie zawiwatowali. - Zważywszy
jego otwartą krytykę pańskich reform, czy zechciałby pan skomentować?

Riddle potrząsnął głową ze smutkiem.
- Nie nazwałbym tego "triumfem" - powiedział. - Nie mam wrogów - ma ich jedynie państwo.

Zawsze szanowałem Albusa Dumbledore'a. Zasmuca mnie, że chciał uderzyć na nasze plany
postępu; że pod koniec nie był w stanie zobaczyć naszej wspólnej wizji. Pewien jestem, że łączycie

się ze mną w nadziei na jego rychłe uniewinnienie. Następny? Tak, pan...

Głosy zamilkły. Voldemort, który stał nieruchomo, obrócił się i popatrzył na Pottera, który uniósł

ponownie dłoń i w jakiś sposób wyciszył całą scenę.

- Nigdy bym nie potrafił - stwierdził Potter. - Mam więcej magii od ciebie, ale nigdy nie

potrafiłbym zrobić czegoś takiego, nawet przez tysiąc lat... żeby ludzie jedli mi z ręki. Ty potrafiłeś.
Mogłeś zmienić wszystko, mogłeś zrobić wszystko tak, co chciałeś.

- Zrobiłem - oznajmił Voldemort głosem, który brzmiał głucho w jego własnych uszach. - Ty...

myślisz, że chciałbym pracować z mugolami? Utworzyć z nimi rząd? Nie... ja... - Znów spojrzał na

tłum, na siebie samego przemawiającego do ludzi niczym król albo bóg. Ile czasu mogło minąć,
zanim ten mężczyzna stałby się premierem? Zanim byłby tak potężny, by zmiażdżyć każdego

przeciwnika, tak jak zmiażdżył Dumbledore'a?

- Zmarnowałeś to wszystko - powiedział Potter głosem cichym i nieustępliwym. - Popatrz na

siebie. Jesteś potworem. Wszyscy cię nienawidzą. Uważasz, że to dobrze, że ludzie zbyt się boją,
by wymawiać twoje imię? Podczas gdy mogliby je wykrzykiwać na ulicach?

- Ja... głupi motłoch, czemu miałbym się przejmować...
- Jesteś żałosny. Poległeś we wszystkim, czego próbowałeś. Nikt nie chce, byś rządził. Nawet nie

potrafiłeś stać się nieśmiertelny. Wiesz, co zrobiłem, kiedy zamieściłeś to niedorzeczne ogłoszenie

78

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

w gazecie? - Potter pochylił się do przodu, jego wargi wykrzywiły się z drwiną, a węże zachichotały

za jego uszami. - Śmiałem się.

Voldemort rzucił się na Pottera z gołymi rękami. Gdy już miał zacisnąć je na szyi chłopaka, jedna

z Furii stojących za Potterem wystrzeliła ku niemu i odepchnęła go, aż upadł na tyłek. Potter, przez
chwilę, wyglądał, jakby naprawdę zamierzał się roześmiać. Potem jedynie potrząsnął głową i

westchnął.

- Co teraz, Tom? - zapytał. - Pokazałem ci to wszystko, a ty wciąż nie rozumiesz. Czy nie

możesz po prostu przyznać, że jesteś kompletnym zerem?

- Ukarzę cię - powiedział Voldemort ochryple, choć z jakiegoś powodu nie był w stanie nawet

podnieść się z ziemi. - Ty... nie masz pojęcia, jak bardzo będziesz cierpiał za...

Skończ to, jęknęła jedna z Furii i Voldemort poczuł zimny dreszcz, jaki przeszedł całe jego ciało.

- Dobrze - stwierdził Potter i wyciągnął rękę, wskazując drugim palcem dokładnie na głowę

Voldemorta. - Zamierzam teraz wypróbować nowe zaklęcie, Tom. Uważaj. Vide cor tuum.

Nie było barwnych rozbłysków ognia, żadnych kłębów dymu, żadnych efektów dźwiękowych.

Niemniej jednak Voldemort poczuł ruch potężnej magii, odnajdującej drogę w jego wnętrzu,

skręcającej się w nim i wyciągającej na zewnątrz.

Vide cor tuum.

Ujrzyj swe serce.

***

Nie trwało długo, zanim wściekłość Hermiony wyparowała w rozbłysku czystej paniki. W

momencie gdy Snape obrócił się, by zmierzyć się z Ronem, gdy Ron pochylił się, by zaatakować

Snape'a, wieża zaczęła drżeć, a schody pod jej stopami falować. Rzuciło ją do tyłu, ale zdołała
złapać się poręczy, by nie upaść. Snape zrobił to samo, ale Ron wylądował na kolanach. Snape

pochylił się nad Ronem i przez jedną chwilę Hermiona pomyślała, że chce go zranić - ale Snape
podciągnął Rona na nogi, po czym obrócił się do niej i krzyknął:

- Granger! Rusz się!
Pomimo tego, czego się dziś dowiedziała, głos Snape'a wciąż potrafił sprawić, by podskoczyła.

Posłuchała go, zanim nawet o tym pomyślała, biegnąc w dół po schodach, dopóki nie złapał jej za
łokieć, obrócił się i pociągnął za sobą. Drżenia wieży były coraz silniejsze. Ron miał dość rozumu,

by pobiec w dół, gdy tylko zdał sobie sprawę, że są za nim, i cała trójka zmierzała ku drzwiom, a
Snape wciąż trzymał ją za ramię.

Co mógł oznaczać upadek wieży? Czy jeśli runie, Harry straci swoje wspomnienia? Co

spowodowało to trzęsienie ziemi czy trzęsienie umysłu, czy cokolwiek to było? Hermiona uznała, że

odpowiedzią na te pytanie, wymagającą całej jej uwagi, zajmie się, jak tylko wydostanie się stąd
żywa. Wielki kawał skały odpadł ze sklepienia wieży i niemal uderzył ją w głowę, obsypując ją i

Snape'a pyłem. Potknęła się, a Snape objął ją za ramiona i niemal pociągnął ku drzwiom. Ron
wyciągnął rękę i złapał Snape'a, podczas gdy Snape szarpnął nią i cała trójka wypadła przez drzwi,

ochraniając głowy przed gruzem.

Snape puścił ją. Zatoczyła się, biegnąc dalej, by znaleźć się bezpiecznie daleko od wieży, zaś

Snape i Ron podążyli za nią. Na całe szczęście, gdy już znaleźli się na zewnątrz, dudnienie ustało i
wieża znów stała nieruchomo, wyglądając jedynie na trochę zużytą. Hermiona odetchnęła głęboko z

ulgą. Nie wydawało się, by przez przypadek zniszczyli psychikę Harry'ego. Albo jego wspomnienia.

Ron pochylił się, kładąc ręce na kolanach i dysząc.

- M-uh-merlin - powiedział. - Co to do diabła było?
- Nie wiem - odparł Snape, patrząc na wieżę zmrużonymi oczami. - Albo Harry odkrył, że tu

jesteśmy, albo...

Urwał. Harry. Powiedział Harry. I wnioskując z wyrazu jego twarzy, podobnie jak ona zdał sobie

z tego sprawę.

- Co sprowadza nas do tematu zabicia cię - powiedział Ron.

Snape wygiął wargi w doskonałej drwinie, odwracając się do Rona, który cofnął się o krok.
- Weasley - zasyczał - czy mogę zasugerować, byśmy odłożyli tę sprawę na później? Biorąc pod

uwagę, że jesteśmy uwięzieni w umyśle Harry'ego Pottera i usiłujemy go znaleźć, nie mając pojęcia
gdzie jest i jak...

Twarz Rona poczerwieniała, gdy obrzucił wściekłym spojrzeniem Snape'a - a potem zupełnie

nagle stała się biała jak mleko, gdy ponad ramieniem Snape'a spojrzał na coś, co znajdowało się za

Snape'em i Hermioną. Snape błyskawicznie odwrócił się i zamarł. Hermiona poczuła, że jej żołądek
opadł w dół.

- Hermiono - wychrypiał Ron - Her-Hermiono...
- Granger - szepnął Snape ponaglająco - nie odwracaj się, podejdź tutaj... powoli...

Intruzi. Natręci.

79

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Głos, który dobiegł spoza niej, był jak nóż na tablicy, jak skowyt wilkołaka, jak grzmot pioruna i

wszystko inne, co przerażało ją, gdy była dzieckiem.

Nie była w stanie się powstrzymać. Obróciła się.

Stojąca za nią postać miała jakieś osiem stóp wzrostu. Okryta była szarym płaszczem, a

jedynym, co Hermiona mogła dostrzec z jej twarzy, były usta, szerokie i cienkie. Wynurzające się z

rękawów ręce kończyły się długimi, skrwawionymi szponami. Furia. Prawdziwa, żywa Furia.

Manie - szaleństwa. Hermiona zastanowiła się, czy traci zmysły. Cofnęła się, dalej od Furii i w

stronę Rona i Snape'a.

Furia nie poruszyła się, by ją zatrzymać. Zamiast tego powtórzyła: Intruzi. Nie możecie

powstrzymać rzeki krwi. Nie pozbawicie nas tego.

- Nie - wyszeptała Hermiona i ciężko przełknęła. - Nie... jesteśmy przyjaciółmi Harry'ego... nie

chcemy go zranić, my...

Ojcobójca. Chcemy ojcobójcę.

- Nie jesteśmy ojcobójcami - zawołał szybko Ron - żadne z nas. - Rzucił spojrzenie na Snape'a. -

To znaczy... nie wydaje mi się...

- Zdecydowanie nie jesteśmy ojcobójcami - powiedział Snape, nie odrywając oczu od Furii,

stojąc zupełnie nieruchomo i ledwo oddychając. - Nie pragniemy waszej krzywdy, dobra pani.

Pragniemy jedynie porozmawiać z waszym gospodarzem.

Usta Furii rozwarły się szerzej, ukazując długie na cal, ostre zęby. Spłynęła z nich stróżka śliny.

- Merlinie - szepnął Ron.
Gospodarz jest głodny. My także. Pożywiłyśmy się. Znów się pożywimy.

- Dobrze - odparł Snape, wciąż nie odwracając wzroku. - Jak powiedziałem, że nie chcemy was

skrzywdzić...

Nie, Naznaczony, odpowiedziała Furia i wyciągnęła w kierunku Snape'a szponiastą dłoń, jakby

chciała go objąć. Jesteście tutaj, by nas nakarmić.

***

Harry z wielką uwagą tworzył Vide cor tuum. Było to zaklęcie, które rzucić mógł jedynie potężny

czarodziej, ponieważ przekraczało bariery tego, czego magia - wymówiona lub nie - mogła
dokonać: wymagało nagiej, bezstronnej prawdy, którą samą w sobie rzadko się dysponuje. Nie

było to subtelne zaklęcie - raczej takie, które po prostu wymagało wielkiej mocy i pewności siebie,
niż większość czarodziei mogła ofiarować.

Jednak kiedy rzucono je odpowiednio, jego ofiara widziała czystą, nietkniętą prawdę swego

własnego serca. Zostać potraktowanym z pomocą Ujrzyj-Swe-Serce oznaczało spotkać się z prawdą

o samym sobie, o swoich wyborach i wszystkim, czego się kiedykolwiek dokonało. I nie być w
stanie odwrócić się od tego choćby na moment.

Dla większości ludzi byłoby to niemożliwie trudne.
Dwie Furie stanęły przed Harrym. Ta po lewej trzymała kamienny kielich wypełniony po brzeg

czystą wodą.

Lord Voldemort patrzył bez wyrazu w dal - na coś, co tylko on widział.

- Na co patrzysz? - zapytał Harry cicho.
Voldemort powoli potrząsnął głową.

- Wszystko, co zrobiłem - powiedział. - Wszystko...
Harry skinął. Dwie Furie zamruczały.

Voldemort wciąż patrzył w przestrzeń.
- Tak wiele mogłem zrobić w zamian - oznajmił i spojrzał na swoje długie, blade palce. - Wiesz,

mogłem spróbować w muzyce. Mówili, że mam ręce pianisty...

- Mogłeś zrobić wiele rzeczy - stwierdził Harry.

- Mógłbym zacząć od nowa - powiedział Voldemort z nadzieją. - Może tym razem mi się uda.

Teraz, kiedy wiem. Mógłbym...

- Nie - odparł Harry. - Nie ma poprawek, Tom. To koniec. - Wzruszył ramionami. Voldemort

oklapł. - Nawet ja nie wiem, jak odwrócić czas. Zostaje ci to, co zrobiłeś.

- Och. - Voldemort popatrzył ponownie na swoje dłonie. - Mogłem być wielki - powiedział z

frustracją. - Czemu nie postąpiłem właściwie? Czemu nie chciałem?

- Nie mam pojęcia - odrzekł Harry.
- Kto powiedział, że muszę zrobić te wszystkie niedorzeczności? - zapytał Voldemort, wciąż

patrząc na swoje ręce, a teraz jego głos rozbrzmiał tęsknotą. - Wszystkie te kompletnie głupie
rzeczy... - Potarł kościstą, białą dłonią czoło. - Ja sam, prawda? To ja podjąłem te decyzje? -

Popatrzył wreszcie na Harry'ego. - To ja postanowiłem być Voldemortem, nie Tomem Riddle'em.
Prawda? - Jego głos zabrzmiał konsternacją.

Harry wzruszył ramionami i wsunął ręce w kieszenie. Węże na jego głowie zamilkły.

80

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Nie wiem - powiedział. - I nie bardzo mnie to obchodzi. Ale musisz postanowić, co zrobisz

teraz.

- Tak?

Furie wystąpiły do przodu, a jedna z nich podsunęła kielich. Nie wylała ani kropli. Powietrze

wokół nich stało się bardzo zimne, po niebie potoczyły się chmury, aż otaczała ich tylko ciemność.

Voldemort nachylił się i spojrzał w kielich.
- Muszę, prawda? - zapytał. - Ja... - Polizał wargi. - Jestem spragniony.

- Woda jest twoja - powiedział Harry. Voldemort wyciągnął rękę i przyjął kielich. Choć jego ręce

drżały, woda pozostała we wnętrzu. - Pewnie myślałeś, że pożresz własną śmierć - dodał Harry -

nie że ją wypijesz.

- To śmierć? - spytał Voldemort. Furie skinęły. Z ciekawością popatrzył na wodę. - To zabawne -

powiedział. - Przyjemnie pachnie. - Pochylił się, uniósł kielich i wziął ostrożny łyk. - Och. Słodkie. -
Wypił więcej.

- Tak? - spytał Harry.
- To dziwne - stwierdził Voldemort, oblizując wargi i pijąc więcej. - Wiesz, bałem się wielu

rzeczy. Naprawdę. Trudno mi uwierzyć, że ma taki dobry smak. - Uniósł kielich wysoko i wypił do
ostatniej kropli. - Koniec - oznajmił, opuszczając go i ocierając usta rękawem. - Tego mi było

trzeba.

- Nawet nie wiesz jak - zgodził się Harry.

- Nie, chyba wiem - powiedział Voldemort i opadł powoli na kolana. Kielich wypadł z jego rąk i

potoczył się po ziemi. - Cóż. To tyle. - Przewrócił się na bok, a jego oczy już się zamykały. -

Wiesz... Naprawdę bym chciał...

Jedna z Furii zamknęła jego powieki, gdy Lord Voldemort wydał ostatnie tchnienie.

Harry patrzył przez długą chwilę na ciało, aż rozwiało się na powietrzu.
- Cóż - oznajmił. - Co teraz?

Furie nie odpowiedziały.
Harry nagle zmarszczył czoło i wyprostował ramiona. Potem popatrzył na pociemniałe niebo.

Węże na jego głowie ożywiły się i zasyczały.

- Chwileczkę - powiedział. - Gdzie jest Alecto?

***

Ron był pewny na śmierć, że czeka ich... cóż, śmierć. Mógł walczyć z fałszywym Dumbledore'em,

ale nie sądził, by ciskanie piachem poskutkowało w przypadku Furii. Prawdopodobnie jadła kurz na
deser, kiedy już posiliła się ludzkimi kośćmi czy czymś.

Furia posuwała się w stronę Snape'a, który powoli cofał się przed nią, a jego ziemista twarz była

paskudnie blada. Wyglądał, jakby miał zrobić pod siebie, a Ron, który nie miał najmniejszych

problemów z wyobrażeniem sobie śmierci Snape'a, odkrył, że zastanawia się, jak może mu pomóc.

- Weasley - powiedział Snape - Granger, idźcie. - Cofnął się o kolejny krok. - Wy nie macie

Znaku. Nie będzie was chciała.

- Niech pan ucieka, profesorze! - zawołała Hermiona, wykręcając ręce. - Niech pan pomyśli, jak

przedtem, i ucieka, jak szybko pan może...

- Próbuję - odparł Snape przez zęby. - Nie działa. - Cofnął się jeszcze jeden krok, a stawiał je z

wielką trudnością, nie mówiąc o jakimkolwiek uciekaniu.

Nie ma ucieczki, powiedziała Furia nabrzmiałym emocjami głosem. Nie ma wyjścia.

- Posłuchaj - Ron słyszał, jak ochryple mówi, choć nieco wbrew sobie - pan profesor nie zabił

swojego taty ani nic takiego... a wy karzecie za zbrodnie krwi, więc...

Naznaczony, wyszeptała Furia, nie odwracając zakapturzonej twarzy od Snape'a i podążając za

nim. Czemu jeszcze się na niego nie rzuciła? Czyżby czekała na coś konkretnego?

- A oni nie - powiedział Snape. - Mogą odejść, prawda? Weasley, Granger, na Merlina, idźcie!
Ron stwierdził, że prędzej go diabli porwą, jeśli jego ostatnim wspomnieniem Snape'a ma być to,

w którym Snape robi coś szlachetnego lub poświęca sam siebie. To nie było ani trochę fair. Chciał
patrzeć z widowni, jak Snape zostaje skazany na dożywocie w Azkabanie, i takie właśnie miało być

ostatnie wspomnienie Snape'a, nic innego go nie zadowoli. Oceniając po wzroku Hermiony, ona też
nie chciała zostawić Snape'a swojemu losowi.

Ale niezależnie od chęci Ron nie mógł wymyślić, co może zrobić. O Furiach dowiedział się

zaledwie kilka godzin temu... Jak się z nimi walczy? O tym książka nic nie mówiła, a patrząc na

Furię Ron jakoś nie mógł dostrzec słabych punktów.

- Ogłuchliście oboje? - zapytał Snape głosem wysokim z wściekłości i strachu. - Czemu wciąż tu

jesteście?

- My... - zaczęła Hermiona, a potem rozbłysło światło. Zupełnie nagle nie byli już w ogrodzie pod

wieżą sami. Przybył Harry. Ron mógłby zemdleć z ulgi, gdyby Harry nie przyprowadził z sobą dwóch

81

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

kolejnych Furii.

Miał także węże we włosach i patrzył dziwnym wzrokiem. Ron wybałuszył oczy.
Zmierzająca na Snape'a Furia zatrzymała się i wydała klekocący odgłos w stronę

nowoprzybyłych. Być może ich witała. Snape obrócił się, jego oczy zatrzymały się na Harrym i
rozszerzyły z niewiarą.

- H-Harry? - spytała słabym głosem Hermiona. - To ty?
- Hermiono - powiedział Harry, brzmiąc na równie zdumionego co oni. - Jak się tutaj znalazłaś? -

Zobaczył Snape'a i opadła mu szczęka. - Co ty do jasnej cholery tutaj robisz? - Obrócił się i wskazał
drżącym palcem na Furię, która wciąż czaiła się ponad Snape'em. - Alecto, nie! Cofnij się!

Naznaczony, powtórzyła Alecto, jakby to wyjaśniało wszystko. Stojące za Harrym pozostałe

dwie Furie zasyczały z ewidentnym poparciem.

- Nie - oznajmił Harry, potrząsając głową. - Voldemort nie żyje. Jego znak nie ma już znaczenia.

Nie żyje, a tego chciałyście.

Ty chciałeś, poprawiła go druga Furia.
- Chcieliśmy - zgodził się Harry. - Dobra, w porządku... ale zostawcie go - wskazał na Snape'a -

w spokoju.

Jest ich więcej, powiedziała trzecia Furia. Więcej naznaczonych. Malfoyowie. Czyżbyś nie

chciał Malfoyów?

To jeszcze nie koniec, zgodziła się Alecto.

Ku zaskoczeniu Rona Harry wydawał się wahać.
- Ja... tak, chcę Malfoyów. Draco zabił Syriusza. Ale Se... uh... profesor Snape...

Harry prawie powiedział Severus. Nazwał Snape'a "Severusem". Ron poczuł gniecenie w dołku,

ale nie był w stanie myśleć o tym teraz.

- Voldemort nie żyje? - zapytał Snape, a Ron zdał sobie sprawę, że niemal przeoczył tę jakże

ważną informację. - Tak powiedziałeś?

- Co? Och, tak - odparł Harry. - Tak, nie żyje. Magaera, ilu jeszcze zostało? Poza Snape'em -

dodał szybko. - Jego nie liczycie.

- Zabiłeś ich - odezwała się Hermiona. Ron popatrzył na nią i zobaczył, że jej twarz jest biała jak

mleko. - To ty. To naprawdę ty.

Harry zmarszczył czoło.
- Hermiono...

- Miałam nadzieję, że się mylę, miałam nadzieję... jak mogłeś... ci wszyscy ludzie...
- Byli śmierciożercami! - warknął Harry. - Pomyśl o wszystkich, którzy zginęli z ich ręki, dobrze?

Byłaś zupełnie zadowolona, gdy zaczęli padać jak muchy, prawda?

- Nie wiedziałam, że to ty! - krzyknęła. - Och, Harry...

- Co to za różnica? Ktoś musiał to zrobić...
Ron chciałby być tak mądry jak Hermiona. Nie mógł nadążyć. Jasne, gdyby był równie mądry,

wszystko miałoby więcej sensu. Harry wyrżnął śmierciożerców?

- Przestańcie oboje - powiedział. - Harry, o czym ty mówisz? Ty zabiłeś tych ludzi? Niby jak?

Przecież byłeś cały czas w Hogwarcie!

Harry wskazał na Furie, które obróciły się, by popatrzeć na Rona identycznym, milczącym

wzrokiem.

- Z ich pomocą. Potrafią podróżować poprzez sny. Mogą... słuchajcie, gdy jestem z nimi, miejsce

nie ma znaczenia, Ron. Nie potrafię tego wyjaśnić. W każdym razie nie tutaj.

- Więc jak się stąd wydostaniemy? - spytał Snape, wciąż patrząc na Furie. - I tak przy okazji

wciąż chciałbym wiedzieć na pewno, że te miłe damy nie zamierzają mnie zabić.

- Oczywiście że nie - powiedział Harry, choć nie brzmiał na zupełnie pewnego, gdy obdarzył Furie

zagadkowym spojrzeniem.

Chcemy Naznaczonych, oznajmiła Furia, którą Harry nazwał Magearą.

- Harry'ego też? - zapytał Ron.
Wszyscy obrócili się, by na niego popatrzeć. Harry i Snape wyglądali na szczególnie

zaszokowanych.

- Ron! - zawołała Hermiona, jakby miał wyjawić jakąś wielką tajemnicę. Tyle że to nie była

tajemnica i Harry musiał o tym usłyszeć.

- Harry też został naznaczony przez Sami-Wiecie-Kogo! - powiedział. - Niech zgadnę. Kiedy już

załatwicie wszystkich śmierciożerców, zwrócicie się przeciwko niemu, tak? Harry, pozbądź się ich!
Dumbledore powiedział, że tylko ty możesz to zrobić!

- One... nie zrobiłyby tego - stwierdził Harry powoli i znów popatrzył na Furie. Spoglądały na

niego w dziwnej, głodnej ciszy. - Zrobiłybyście? Zrobicie?

Alecto kliknęła.

82

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- ...och - powiedział Harry. - Dobra - potem skinął, a potem...

Powietrze zawirowało wokół nich w gwałtownym sztormie. Niebo i ziemia odwróciły się i Ron nie

wiedział, czy biegnie, czy spada, tyle tylko że poruszał się we wszystkich kierunkach jednocześnie,

szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, nawet gdy latał na Błyskawicy Harry'ego czy za pomocą
świstoklika...

Ruch ustał i Ron upadł na kolana na czarny piasek. Znów byli na ciemnej pustyni pod

krwistoczerwonym niebem. Hermiona wylądowała obok niego, ciężko oddychając, a Harry pomagał

podnieść się Snape'owi.

- Wszyscy cali? - spytał Harry, oglądając się przez ramię. Furii nie było nigdzie widać.

- Co do diabła - wydyszał Snape, odsuwając się od Harry'ego - zrobiłeś?
- Wycofałem się - odparł Harry. - Odepchnąłem nas od nich. A je odepchnąłem jeszcze dalej.

Będą nas musiały znaleźć. Co daje wam czas na odejście.

- Co? - spytał Ron. - Mamy cię z nimi zostawić?

- Oszalałeś - stwierdziła Hermiona.
- Wiedziałem, że to powiesz - powiedział Snape. - Z łaski swojej oszczędź mi popisów

gryfońskiego bohaterstwa, Potter. Z wielką chęcią pójdę.

- I zostawisz go z Furiami? - krzyknęła Hermiona, odwracając się w stronę Snape'a.

Snape rozłożył ramiona i uniósł brwi.
- A co mam zrobić, panno Granger? - spytał. - Co ty chcesz zrobić? Harry zaprosił je tutaj. Nie

jesteśmy w stanie mu pomóc, będąc uwięzionymi w jego umyśle. Możliwe, że przez nas sprawy
przybrały jeszcze gorszy obrót.

- Więc, więc zamierzasz go zostawić - powiedział Ron, oddychając szybko. - Ty cholerny tchórzu.

Wiedziałem. Wiedziałem. Harry, chłopie, kiedy to wszystko się skończy, odbędziemy DŁUGĄ

pogawędkę i niech ci się nie wydaje, że zamierzam ci wybaczyć...

- Wybaczyć... - Harry wyglądał na zmieszanego. Potem spojrzał na Snape'a, a jego oczy

rozszerzyły się. - Oni...

- Obawiam się, że wiedzą wszystko - odparł Snape z nieszczególnym żalem w głosie. Ron

powiedział sobie, że przywalenie mu niczego nie polepszy, nieważne jak bardzo tego pragnął. -
Odbyliśmy małą wycieczkę do twojej wieży wspomnień czy cokolwiek to było. Tajemnica się

wydała.

Harry, którego nie przestraszyły Furie, który z zimną krwią zabił Voldemorta i jego popleczników,

zupełnie nagle popatrzył na Rona i Hermionę z wyrazem twarzy, który bardzo przypominał
najgłębsze przerażenie. I ostatnia nadzieja Rona, z którą modlił się, by wszystko to było jakimś

głupim nieporozumieniem, wyparowała i zgasła.

- Ty draniu - powiedział. Harry gwałtownie nabrał powietrza. Węże na jego głowie poruszyły się i

zasyczały. Nigdy nie przypominał człowieka mniej niż teraz. - Jak mogłeś? - wyszeptał Ron,
wiedząc, że nie mówi tylko o Snapie.

- Nie teraz - wtrąciła Hermiona, zamykając oczy. - Na Merlina, Ron, Furie nas szukają.
- Nie was - stwierdził Harry, potrząsając głową i patrząc na nią. - Szukają mnie. I dlatego

musicie odejść. Słuchajcie, jestem silny. Mogę sobie z nimi poradzić. Mogę je pokonać.

- Jak? - zapytała Hermiona. Skrzyżowała ramiona i obrzuciła go ponurym spojrzeniem. - Czy

możesz w ogóle zmusić nas do odejścia?

- Ja... - Oczy Harry'ego zwęziły się, a potem rozszerzyły ponownie, mrugając ze zdumieniem.

- Zgadza się - powiedziała Hermiona. - Jesteśmy tutaj, bo chcemy. Przyjąłeś nas. Jak mówi

zaklęcie... ugościłeś nas, świadomie czy nie. Nie możesz nas wyrzucić. I je także zaprosiłeś. -

Uniosła głos. - Idiota!

- Granger - odezwał się Snape cichym, zdecydowanym głosem - co zamierzasz osiągnąć,

zostając tutaj? Znasz jakiś sposób na zranienie Furii, tutaj?

- Zamknij się, Snape - warknęła Hermiona. - Nie interesuje mnie już, co powiesz. Ja... -

Wycelowała w Snape'a trzęsący się palec, a jej twarz poczerwieniała. - Podpaliłam cię kiedyś!

Ron zastanowił się, jak długo Hermiona czekała, by to Snape'owi powiedzieć. Ale Snape odparł

jedynie:

- Wiem o tym, Granger. A teraz z chęcią będziesz kamieniem u jego szyi, prawda? - Popatrzył na

nią groźnie. - Postarasz się, by musiał chronić ciebie zamiast siebie samego? Tak?

- Oczywiście że nie! - Hermiona splotła ręce i obdarzyła Harry'ego błagalnym spojrzeniem. - Musi

być coś, co możemy zrobić.

- Nie ma - oznajmił Harry stanowczo. - On ma rację. Słuchaj, jeśli wrócicie... jeśli się obudzicie...

może wymyślicie, jak mi pomóc.

- Dumbledore powiedział, że to niemożliwe - sprzeciwił się Ron. - Dlatego tutaj przyszliśmy.

- I dlatego teraz odejdziemy - powiedział Snape. - A przynajmniej ja. - Wyciągnął rękę i położył

83

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

ją na ramieniu Harry'ego. Ron poczuł, jak jego skóra cierpnie. - Wymyślę coś - dodał Snape cicho. -

Obiecuję.

Harry obdarzył go napiętym uśmiechem.

- Wiem. Hej, uważajcie na niego, dobrze?
- My nie idziemy - wycedził Ron, patrząc na Snape'a.

- Jak chcecie - rzucił Snape. - Dobrze... - Zmarszczył czoło. - Jak to zrobimy?
Harry bez słowa uniósł dłoń i w powietrzu przed nimi pojawiły się drzwi z wypolerowanego

drewna. Snape otworzył je i patrząc przez nie, Ron zobaczył sypialnię Snape'a i całą ich czwórkę
śpiącą na jego łóżku. Ugh.

- Nie waż się niczego robić, kiedy się obudzisz - warknął.
- Nawet o tym nie śnię - powiedział gładko Snape. - Na pewno nie chcecie mi towarzyszyć?

- Nie chcemy - rzuciła Hermiona, podchodząc bliżej, by przyjrzeć się futrynie. - Harry, jak to

działa? Czy to jakieś...

Snape poruszył się szybko jak wąż, uderzając niczym symbol Slytherinu, gdy złapał Hermionę za

ramię i pchnął przez drzwi. Wrzasnęła i znikła z widoku. Ron rzucił się do przodu z rykiem

wściekłości, niepewny, czy chce złapać Hermionę czy uderzyć Snape'a, gdy ktoś pchnął go mocno
od tyłu. Gdy Ron zatoczył się, Snape złapał go za włosy, za włosy, i wyrzucił za drzwi za Hermioną.

Po raz drugi w życiu Ron poczuł, że koziołkuje poprzez nieznaną przestrzeń, ze snu w

rzeczywistość. Za sobą zobaczył oddalające się drzwi, zobaczył patrzących przez nie Snape'a i

Harry'ego, gdy on spadał.

- Do widzenia, Weasley - powiedział Snape i zamknął drzwi. Wszystko pociemniało.

***

Harry i Snape patrzyli za zamknięte drzwi.

- Cóż - powiedział Harry po chwili. - To tyle. - Obrócił się i spojrzał na Snape'a dużymi,

smutnymi oczami. - Wiedziałem, co chcesz zrobić.

- Tak dobrze mnie znasz - stwierdził Snape, zaciskając drżące dłonie w pięści. - Szkoda, że ja nie

znam cię nawet trochę tak dobrze, jak mi się wydawało.

Harry pochylił głowę.
- Też powinieneś iść - powiedział stłumionym głosem.

- Zmuś mnie - odparł Snape stanowczym tonem. - Zapewniam cię, że mnie trochę trudniej

oszukać.

Harry uniósł głowę.
- Proszę, Severusie - powiedział. - Jesteś... Czy wiesz, dlaczego to zrobiłem? By nikt nie mógł cię

skrzywdzić. Aby Voldemort i śmierciożercy nie mogli cię skrzywdzić, ani nikt inny, już nigdy więcej,
a nikt z nas nie musiał... - Zamilkł i sięgnął po dłoń Snape'a.

- Uwolniłeś - odparł Snape'a, usiłując zachować spokój - zło większe od Voldemorta.
Harry puścił jego dłoń i poczerwieniał.

- Nie wiedziałem - odrzekł. - Ja... nie rozumiałem. Nauczyły mnie tak wiele... dały mi tak wiele...

- Gwałtownym ruchem wskazał na kruszące się w oddali czarne mury. - Nie rozumiesz? Nie widzisz,

co Dumbledore mi zrobił?

- Widzę - odparł Snape. - I wreszcie rozumiem dlaczego.

- Severusie!
- Nie rozumiem natomiast - powiedział Snape, przerywając mu gestem dłoni - dlaczego Furie tak

bardzo chcą zabić nas dwóch. Czy też Naznaczonych. Nie popełniliśmy zbrodni krwi. A przynajmniej
ja nic o tym nie wiem. Chcą zabić nas po prostu dlatego, że jesteśmy... byliśmy... połączeni z

Voldemortem?

Harry wyglądał na nieszczęśliwego.

- One... Przez jakiś czas ich nie było - odparł. - Jakby je zamknięto i zapomniano. Potem

znalazły mnie. Myślę, że się nudziły. I teraz... - Przełknął.

- I teraz chcą zabijać wszystko, co im wpadnie w ręce, pod byle jakim pretekstem - dokończył

Snape, powstrzymując chęć potrząśnięcia Harrym, aż oczy wypadną z jego głowy. - Wspaniale.

- Słuchaj, co powinienem zrobić? - zapytał Harry. - Są wściekłe. Dlatego mnie znalazły... bo ja

też jestem wściekły. Powiedziały, że stąd moja siła. Tam mieszkają... w tej części mnie, która jest

strachem i gniewem, i... - Znów zamilkł, szeroko otwierając oczy. Obrócił się gwałtownie i popatrzył
na mury.

- Stamtąd czerpią siłę - powiedział.
- Co? - spytał Snape. Wtedy jednak piaszczysty grunt zatrząsł się pod ich stopami, a powietrze

zadrżało, gdy przetoczyło się przez nie wycie. Snape zastygł na ten dźwięk. To było jak ujadanie
ogarów albo oddech na karku, gdy ktoś się za tobą skrada, wszystko naraz... jak wilkołak,

ścigający go w tunelu...

84

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Są tutaj - powiedział Harry i złapał Snape'a za rękę. - Chodź!

Snape nie wahał się ani nie protestował, gdy Harry mgnieniu oka teleportował ich czy cokolwiek

innego zrobił. Jak najbardziej popierał wszystkie działania, które miały na celu ucieczkę przed

Furiami. Ale jak długo mogą uciekać? Nie przez wieczność. Muszą w końcu wymyślić jakiś plan.

Kiedy się zatrzymali, Snape przez chwilę wracał do siebie. Potem podniósł wzrok i zobaczył, że

Harry przywiódł ich do jednej z kamiennych ścian.

- Dobra - stwierdził Harry, zamknął oczy i skoncentrował się. W powietrzu przed nimi pojawiły

się kilofy. - Masz, weź - powiedział Harry, biorąc jeden z nich. - Do roboty. - Zamachnął się i z
zaskakującą siłą uderzył kilofem w ścianę. Ściana skruszyła się, jakby zrobiona była z tego samego

piasku, który leżał u nich stóp.

- Co ty do diabła robisz? - zapytał Snape, patrząc na wiszący w powietrzu kilof. - W czym to

może pomóc?

- Nie ma czasu na wyjaśnienia - wydyszał Harry, biorąc kolejny zamach i dokonując kolejnego

wyłomu w murze. Za ścianą nie było piasku ani czerwonego nieba, była pochłaniająca wszystko
szara, wirująca mgła.

- Co tam jest? - spytał Snape. - Harry... jeśli wszystko jeszcze pogorszysz...
- To raczej niemożliwe - odparł Harry i odchrząknął, znów się zamachując. Snape musiał

przyznać mu rację. - Słuchaj, Severusie, nie zamierzam zniszczyć wszystkich murów. Nie teraz...
ale muszę je tam sprowadzić...

- Tam? Czemu...
- Chcesz mi pomóc czy nie?!

- Oczywiście że chcę - krzyknął Snape. - Ale nie jestem cholernym Gryfonem i nie rzucam się na

łeb na szyję, jeśli nie wiem po co!

Harry cisnął kilof na ziemię.
- Nie mamy czasu. Niech to szlag, wiem, czemu mi nie ufasz...

- Tego nie powiedziałem...
- Musimy wydostać je z pustyni, okej? Proszę, posłuchaj mnie. Musimy wypuścić je z pustyni, za

mury, w mgłę. - Popatrzył na Snape'a błagalnie. - Wydaje ci się, że jestem potworem, prawda? Nie
jestem. Nie jestem, przysięgam. Sam zobaczysz! A to jest jedyny plan, jaki mam. Nie potrafię

wymyślić nic innego.

Przeraźliwe wycie rozległo się znowu. Snape i Harry podskoczyli i Snape znów popatrzył na

Harry'ego. "Nie potrafię wymyślić nic innego."

Snape też nie potrafił. Z burknięciem złapał kilof i zamachnął się, krusząc mur i wybijając drogę

ku mgle.

- Obyś przez to - burknął - nie zmienił się - burknięcie - w jeszcze większego - burknięcie -

bezmózgiego idiotę...

- Mam nadzieję - wydyszał Harry. - To lepsze niż pozwolić im cię zabić. Albo mnie. - Zaśmiał się

bezdźwięcznie. - Może nawet nie zauważysz różnicy.

- Zdajesz sobie sprawę - powiedział Snape - że kiedy to zrobisz... będą wszędzie. Wszędzie w

twojej głowie. - Przyjmując, że do tej pory nie były. Czy do innych miejsc mogły pójść tylko za
zgodą Harry'ego? Jeśli tak, to czemu chciały go zabić? To wszystko nie miało sensu. Snape miał

okropne przeczucie, że sposób, w jaki Furie działały, planowały, myślały i czuły, był kompletnie
poza granicami ludzkiego zrozumienia.

Były stworzeniami uczuć i impulsów, nie rozsądku, które działały zgodnie z bardzo, bardzo

starym nakazem. Byłoby cudem, gdyby Snape czy Harry mogli komunikować się z nimi w

jakikolwiek sensowny sposób. Z drugiej strony Harry Potter sam był stworzeniem uczuć i impulsów.
Nie rozsądku.

Jeśli Furie zabiją Harry'ego, czy oznacza to, że będą mogły użyć jego ciała, jakby był

marionetką? Czy będą żyć w jego ciele, w jego umyśle, nawet gdy on umrze? Będą mogły

swobodnie przemierzać ziemię, mając do dyspozycji wszystkie dary Harry'ego, i robić wszystko, co
zechcą.

Dumbledore powiedział, że Furie przestrzegały starożytnych praw. Ale biorąc po uwagę

wszystko, co się do tej pory zdarzyło, wychodziło na to, że prawa te były dość elastyczne, że Furie

interpretowały je według własnego uznania. Jeśli uznają, że, cóż, wszystko im wolno... to
panowanie Voldemorta byłoby w porównaniu z tym piknikiem w parku.

Zanim Harry odpowiedział, wycie rozległo się ponownie, tym razem bliżej. Snape obrócił się i

zobaczył nie trzy Furie, ale całą ich armię, tysiące maszerujące poprzez piasek. Harry wypuścił kilof

i odsunął się od ściany.

- Dobrze - powiedział cicho. - Nadchodzą. Oby to podziałało.

Furie zbliżyły się, a potem zadrżały na powietrzu, poruszały i na powrót stały Tisiphone, Magaerą

85

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

i Alecto.

- Ile ich jest? - spytał Snape Harry'ego kącikiem ust. - Tak naprawdę?
Harry wziął głęboki oddech i wzruszył ramionami.

- Tyle, ile widzisz w danej chwili - odparł. - Gdy są Trójką, wtedy jest ich trzy. A kiedy jest ich

więcej, wtedy... cóż, jest więcej. Ale zawsze są tym samym.

Snape poczuł, że zaczyna boleć go głowa. Nie miał nigdy cierpliwości do czarodziejów, którzy

bardziej... niejasne... gałęzie magii nazywali "mumbo-jumbo", ale w tej właśnie chwili był w stanie

zrozumieć, co czuli.

- Znów będziemy uciekać? - zapytał. - Chciałbym, żebyś wiedział, że poprę ten plan całym

sercem.

- Jeszcze nie - odrzekł Harry. Węże na jego głowie praktycznie stały na baczność. - Zostań,

gdzie jesteś. Zostań ze mną.

Snape i tak nie miał już wyboru. Gdy trzy Furie zbliżyły się, poczuł, że jego stopy stają się

ciężkie, tak jak w ogrodzie wspomnień. Zdumiewało go, że Harry potrafi się im oprzeć.

Harry uniósł brodę.

- Witajcie, panie - powiedział cicho. - Cieszę się, że mnie znalazłyście.
Zaklekotały i zasyczały, wciąż podchodząc bliżej.

- Zamierzacie mnie zabić? - ciągnął Harry. - Wiecie, że jeśli to zrobicie, same także zginiecie?
- Tak? - wymamrotał Snape, zanim zdołał się powstrzymać.

- Tak - potwierdził Harry, nie odrywając oczu od Furii. - Powiedziałem ci... Czerpią siłę z mojego

gniewu. Jeśli umrę, zginie także on i one także. - Nabrał głęboko powietrza. - Choć nie wydaje mi

się, by mi wierzyły.

Snape popatrzył na nie. Furie spoglądały na Harry'ego bezrozumnie jak zwierzęta, a stojąca we

środku głęboko pochyliła głowę, po czym cofnęła ją i znów wyciągnęła w przód.

Nie umrzemy, powiedziała. Jesteśmy wieczne. Pomsta jest wieczna.

- Być może - odrzekł Harry. - Ale ja jestem waszym gospodarzem. Wpuściłem was.

Potrzebujecie mnie, by przejawić własną moc. Zamierzacie mnie zabić?

Wszystkie trzy Furie zamilkły. Snape wpadł na pomysł i odezwał się, zanim zdążył go

przemyśleć.

- Zdradzicie swojego gospodarza? - zapytał głośno. - Wzajemny szacunek... to jedno z

najbardziej starożytnych praw. Jeśli zwrócicie się przeciw swemu gospodarzowi, przeciw swemu

dobroczyńcy, złamiecie je.

- Tak? - spytał Harry, wciąż patrząc na Furie.

- Tak - potwierdził Snape. Furie mogły nie rozumieć, że mogą zginąć, ale musiały rozumieć, że

muszą przestrzegać pewnych praw bez względu na wszystko. Musiały. Jeśli nie...

Naznaczeni, jęknęła Furia na lewo. Wyciągnęła szponiaste ręce, jakby chciała objąć Harry'ego i

Snape'a. Naznaczeni przez ojcobójcę. Jego moc wciąż w was jest. Jego Znak wciąż

istnieje. Pozostałe dwie Furie pokiwały głowami, sycząc i klekocąc, i zakołysały się niespokojnie.

Harry pochylił głowę.

- Prawda - powiedział. - Myślałem, że wszystko odeszło, skoro on umarł.
Furie niczym jedna potrząsnęły głowami i jęknęły.

- Dobrze - oznajmił Harry. Wyciągnął rękę i złapał Snape'a, po czym cofnęli się w kierunku

wyłomu, jaki wcześniej uczynili. - Chyba nie potrafimy was przekonać.

Snape wciąż szedł tyłem, głównie dlatego, że nie miał wyboru. Wydawało się przynajmniej, że

Harry ma plan. Oczywiście, Snape czułby się nieporównywalnie lepiej, gdyby go znał, bo wówczas

mógłby oczekiwać sukcesu lub, co bardziej prawdopodobne, porażki. Nie podobało mu się, że może
umrzeć w nieświadomości.

- Biegnij! - zawołał Harry i pociągnął Snape'a, i razem skoczyli przez dziurę w mgłę. Biegli jak w

koszmarze Snape'a o wilkołaku, a za nimi odbijały się wściekłe wycia Furii. Wycie przeszło w

nawoływanie, a potem w odgłosy pościgu.

Kamienne ściany zmieniły się w roślinny gąszcz. Snape uświadomił sobie, że biegną przez

labirynt. Labirynt z żywopłotu, wypełniony mgłą, podobny do tego, który Harry musiał przebyć
podczas Turnieju Trójmagicznego. Nie odważył się zwolnić, nie odważył się zapytać Harry'ego

"Dokąd idziemy?", częściowo dlatego, że nie był pewny, czy Harry to wie. Wiedział tylko, że
zmierzają tam, gdzie nie było Furii, i to samo w sobie wydawało się w tym momencie genialnym

pomysłem.

Zupełnie nagle mgła zaczęła rzednąć i znikać. Powietrze ociepliło się i wbiegli na słoneczne

światło i pod błękit nieba. Snape czuł, że jego ciało staje się lekkie, a jego stopy mają skrzydła.
Otaczający ich żywopłot zniknął i zupełnie nagle nie biegli po czarnym piachu ani trawie, lecz przez

płytki, falujący akwen, przez czystą, ciepłą wodę. To było morskie wybrzeże, ale niepodobne do

86

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

tego, jakie Snape widział w Anglii - piasek był zbyt miękki i biały, niebo zbyt błękitne, woda zbyt

czysta, a powietrze zbyt ciepłe.

Harry zatrzymał się, a Snape, wciąż trzymający jego dłoń, zmuszony został do tego samego.

- Teraz - wydyszał Harry. - Teraz czekamy...
- Harry - wydusił Snape - gdzie...

I wtedy Furie już tam były, jakby cały czas miały do nich tylko sekundy.
Wszystkie trzy postąpiły w stronę Snape'a i Harry'ego. Harry nie poruszył się, a Snape zmusił

się, by także stać spokojnie. Jednak po raz kolejny zapragnął mieć różdżkę. Byłoby miło paść w
walce.

Ale gdy Furie podeszły bliżej, gdy rąbki ich szat nasiąkły wodą, zatrzymały się. Stojąca we

środku uniosła głowę i zaczęła wciągać powietrze. Wszystkie trzy wydawały zagadkowe odgłosy

zaskoczenia, jak pies, który pochwycił dziwny, niespodziewany zapach bądź dźwięk.

Snape usłyszał, jak Harry nabrał głęboko powietrze i zatrzymał je. On sam w ogóle ledwo

oddychał.

Furia na lewo pochyliła się i zanurzyła długie, ostro zakończone palce w ciepłej wodzie. Wydała z

siebie "k-kk-kk" i w dźwięku tym pobrzmiewało zaskoczenie.

Harry wypuścił powietrze.

- Podoba ci się, Tisiphone? - zapytał cicho.
Nie odpowiedziała, ale napełniła złożone dłonie wodą. Powoli wyprostowała się i zaoferowała

wodę Furii stojącej obok. Furia pochyliła się, powąchała i wzięła ostrożny łyk. Następnie oblizała
wargi czarnym, szpiczastym językiem.

Wszystkie trzy Furie westchnęły, jakby wszystkie posmakowały wody.
- Podoba się wam? - powtórzył Harry. - Możecie mieć tyle, ile zapragniecie. Mam tego bardzo

dużo.

Popatrzyły na niego. Snape chciałby widzieć ich oczy.

- Nigdy nie zabraknie - powiedział Harry głosem cichym i zdumiewająco łagodnym. - Podoba się

wam tutaj?

Furie ponownie rozejrzały się wokół, popatrzyły na niebo, na wodę, na miękkie, białe wybrzeże.

Owiała ich łagodna bryza.

Ciepło, powiedziała jedna z nich.
Przyjemnie, dodała druga.

- Tak - odparł Harry. - Możecie... możecie tu zostać. Jak długo chcecie. Nie musicie być na

pustyni. - Spojrzały na niego. - To wasz dom.

- Potter! - warknął Snape. - Zwariowałeś? Co to do diabła jest?
- Rozejrzyj się, Severusie - powiedział Harry, wskazując na otaczający ich raj. - Pustynia była

miejscem, gdzie znajdowało się wszystko, co czyniło mnie złym lub budziło strach. Tutaj znajdują
się przyjemniejsze rzeczy. - Skinął w stronę Furii. - A one... one nigdy nie widziały czegoś takiego.

Furie weszły głębiej, aż woda sięgała im po pas. Co chwilę nabierały łyk i rozmawiały ze sobą

cichymi sykami i klekotem, którego Snape nie rozumiał. Zastanawiał się, czy Harry rozumie.

- Chodziło im o zemstę - mówił Harry. - I nienawiść. O wieczny gniew i głód, i... cóż... - Spojrzał

błagalnie na Snape'a. - Z tego się wzięły. To ich natura. Nie to tutaj.

Jedna z Furii obróciła się w wodzie.
Muzyka, powiedziała cicho.

Snape zamrugał. Nie słyszał żadnej muzyki. Ale Harry skinął głową i uśmiechnął się do niej.
- Tak - oznajmił. - Chyba masz rację.

- Nic nie słyszę - wymamrotał Snape.
- Ja też nie - odmamrotał Harry. - Udawaj. Sądzę, że jeśli ją słyszą, to rzeczywiście istnieje.

Zostaniemy? zapytała Furia, a potem odwróciła wzrok ku nieskończonemu horyzontowi, gdzie

błękit zlewał się z błękitem. To dom?

- Dom - potwierdził Harry. - Możecie tu zostać. Ze mną. - Snape wydał zduszony odgłos, ale

Harry zignorował go. - Nigdy więcej głodu. Nigdy więcej pragnienia. - Oblizał nerwowo wargi. -

Możecie mieć tego tyle, ile chcecie. Ile potrzebujecie.

Jedna z Furii odchyliła głowę w tył, patrząc na rozsłoneczniony błękit nieba. Druga zanurzyła się

w ciepłej wodzie aż po ramiona. Trzecia wciąż patrzyła na Harry'ego.

Nigdy więcej głodu, powiedziała po chwili. Pożywimy się. Pożywimy się tym. To nas

nakarmi?

Harry skinął.

- Dałyście mi to, czego pragnąłem. Ja dam wam to, czego wy pragniecie. To sprawiedliwe.
Sprawiedliwe, zamyśliła się Furia.

Harry wyprostował się.

87

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Przyjmujecie? - zapytał, a jego głos był zdumiewająco ostry. - Przyjmujecie mój dar? Uznajecie

go?

Snape wstrzymał oddech.

...tak, odpowiedziały razem Furie. Jedna z nich popatrzyła na pozostałe i wskazała długim,

kościstym palcem na skałę, którą Snape widział w oddali ponad powierzchnią wody.

Do kamienia, powiedziała. W głęboką wodę. Ku pieśni.
Ku pieśni
, zgodziły się pozostałe dwie. Bez dalszego słowa zagłębiły się w ocean, woda sięgnęła

ich bioder, potem ramion, aż w końcu zamknęła się ponad ich głowami.

- Nic im nie będzie - powiedział Harry, jakby sądził, że Snape martwi się o ich bezpieczeństwo.

- Och, to dobrze - odparł Snape, patrząc, jak odchodzą. - Wiedziałeś, że to zadziała?
- Oczywiście że nie - odrzekł Harry. - Ale to było najlepsze, co mogłem wymyślić. Wiedziałem, że

zawsze były głodne. Głodnym ludziom daje się jedzenie. A one potrzebują pożywienia, którego
nigdy nie zabraknie.

Tutaj znajdują się przyjemniejsze rzeczy. Snape spojrzał na Harry'ego i zdał sobie sprawę, że

nareszcie zniknęły z jego głowy węże, a zastąpiła je jego zwykła niesforna czarna czupryna.

- A tego nie zabraknie? - spytał ostro Snape.
Harry obdarzył Snape'a długim spojrzeniem, a potem potrząsnął głową.

- Nie sądzę - odparł. - Rozejrzyj się. Pustynia miała mury. To miejsce ich nie ma. Widzisz

koniec?

Snape zamknął oczy i po raz kolejny usiłował zwalczyć ból głowy.
- Harry, to nie jest prawdziwa plaża. To sposób, w jaki twoja psychika postanowiła przedstawić...

- Co? "Przyjemne rzeczy"? Zapasy dobrej woli i życzliwości Harry'ego?

Snape popatrzył ponad wodę, w której zniknęły Furie.

- Nie wierzę w to - stwierdził. - Mówisz, że je oswoiłeś czy jak?
Harry zaśmiał się z większą beztroską, niż powinien.

- Och nie - odparł. - Nie je. Ale zostaną tutaj. Założę się, że zostawią mnie w spokoju.
Nigdy nie jestem sam Harry tak kiedyś powiedział. Snape zadrżał na to wspomnienie.

- Zawsze z tobą będą - powiedział. - Merlinie. Zawsze będą częścią ciebie.
Harry zamknął oczy.

- Zawarłem tę umowę - oznajmił. - Nie rozumiałem wtedy, co robię... ale zawarłem ją. Teraz

jest za późno, by to zmienić. Nie ma poprawek. - Wskazał na plażę. - I... wszystko skończyło się

dobrze, prawda? Severusie? Voldemort nie żyje, a one są... tutaj.

- Nie nazwałbym tego "dobrze" - stwierdził Snape. Kopnął wodę, rozpryskując ją na wszystkie

strony. - Harry...

- Na Boga, Severusie - powiedział Harry z błaganiem. - Nie rozumiesz? Nie wiesz, dlaczego

zrobiłem to wszystko? Dla ciebie...

- Nie chcę tego! - ryknął Snape. - Wolałbym...

- Co? - krzyknął Harry, w końcu tracąc swój spokój. - Wolałbyś zginąć? Wolałbyś skończyć z

różdżką Voldemorta w tyłku? Wolałbyś...

- Wolałbym, żebyś nie był mordercą - powiedział Snape. Harry przestał wrzeszczeć i pobladł.
- Cóż, jestem nim - rzekł po chwili, a jego twarz wciąż była kredowobiała, nawet w słonecznym

świetle. - Tak jak ty.

Snape nabrał głęboki oddech i zamknął oczy.

- Ale nie tylko - kontynuował Harry. - Rozejrzyj się jeszcze raz, na Merlina. Ja... Severusie, nie

wiesz, czym jest to miejsce? Czemu Furie go pragną? Czy nie wydaje ci się nawet trochę znajome?

Znajome? Snape otworzył oczy i zamrugał. Teraz gdy Harry o tym wspomniał, czuł, jakby... już

kiedyś na tej plaży był. Nie wiedział tylko dlaczego, gdzie i kiedy.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał. - Mówiłeś, że nigdy nawet nie widziałeś oceanu. Skąd on się wziął?
- Ze mnie - odparł Harry cicho. - Tyle wiem. - Sięgnął i złapał Snape'a za rękę. - Powinieneś go

rozpoznać. Ty... - Przełknął. - Byłeś tutaj. Od dawna.

Oczy Snape'a rozszerzyły się. Spojrzał w dół na ich połączone dłonie. Spojrzał na wybrzeże i na

wodę, która uspokoiła Furie. Przyjemniejsze rzeczy. Miejsce nadziei, wiary i miłości Harry'ego. A
Snape był tutaj od dawna.

- Myślę, że zwymiotuję - powiedział Snape.
- Nie na mój mózg - odpowiedział Harry. Ścisnął dłoń Snape'a.

Snape znów spojrzał na wodę i uwolnił dłoń. Nie patrząc na Harry'ego, oznajmił:
- Czas na pobudkę, Potter.

88

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Część IV.

(nigdy nie pozwól mi odejść.)

Po przebudzeniu Hermiona ujrzała, że Ron siedzi na łóżku Snape'a i trze oczy. Zazdrościła mu

jego mobilności. Jej samej kręciło się i łomotało w głowie, a oczy sprawiały wrażenie trzy razy

większych niż oczodoły.

Potem zdała sobie sprawę, że leży obok Harry'ego i Snape'a, i podciągnęła się w górę, nie

zważając na fatalne samopoczucie.

- Oboże - jęknęła.

- Kurczę - zgodził się z nią Ron. - Nie czułem się tak źle, odkąd wypiłem ten samogon Hagrida w

zeszłym roku.

- Musimy iść do Dumbledore'a - powiedziała Hermiona, wysuwając nogi poza krawędź łóżka i

wstając. Zachwiała się i złapała kolumienki. - Musimy mu powiedzieć...

- Co? - spytał Ron głosem ochrypłym nie tylko po oneiroxenosie. - O Furiach czy o Snapie

posuwającym Harry'ego, czy jak bardzo chce się nam rzygać?

- O wszystkim - stwierdziła Hermiona. Powlokła się do drzwi, a w głowie zaczęło się jej nareszcie

rozjaśniać. - Chodź, Ron... my... nie możemy ich tam tak po prostu zostawić.

- Mam ochotę - odparł Ron i popatrzył na Harry'ego i Snape'a wciąż uśpionych na łóżku. Jego

twarz skrzywiła się. - O Boże - powiedział. - Co do diabła...

- Później się tym zajmiemy - stwierdziła Hermiona. - Najpierw musimy uratować Harry'ego.

Snape miał rację... Może jest coś, co możemy zrobić. Ron, proszę!

Ron był już na nogach. Zataczając się, przeszli przez mieszkanie Snape'a, a potem do jego

klasy, zatrzymując się tylko na chwilę, by przywdziać pelerynę niewidkę.

Było wpół do drugiej nad ranem, co w połączeniu z peleryną umożliwiło im bezproblemowe

dostanie się do biura Dumbledore'a. Jako prefekt naczelna Hermiona znała hasło. Ściągnęli z siebie

pelerynę, gdy mówiła "Dyniowe placuszki", i patrzyli, jak pojawia się przed nimi spiralna klatka
schodowa.

Zanim znaleźli się na górze, Hermiona czuła się już bardziej sobą, choć ruch schodów niewiele

pomógł jej żołądkowi uspokoić się. Weszli do gabinetu i zastali Dumbledore'a, jak się spodziewała,

siedzącego przy biurku za wielką stertą książek i pergaminów. Popatrzył na nich ponad okularami.

- Nie spodziewałem się was tak szybko - powiedział. - Czy mogę mieć nadzieję na dobre wieści?

- Najgorsze, panie profesorze - wypalił Ron, podchodząc bliżej, zanim Hermiona zdążyła go

zatrzymać. - Furie usiłują zabić Harry'ego. Ponieważ on też został naznaczony przez Sam-Wiesz-

Ko... przez Voldemorta. Chcieliśmy zostać, próbowaliśmy pomóc, ale Snape nas oszukał.

- Harry wyczarował jakieś drzwi, a Snape nas przez nie wypchnął - dodała Hermiona. - Oni

jednak wciąż są w głowie Harry'ego i cały czas śpią.

- A te Furie są naprawdę cholernie przerażające, panie profesorze...

- Och, i Sam-Wiesz-Kto nie żyje...
- Przestańcie, proszę - przerwał im Dumbledore, wskazując dłonią na stojące przed jego

biurkiem krzesła. - Usiądźcie. Opowiedzcie mi wszystko.

Opowiedzieli, wszystko od razu, czasem wchodząc sobie w słowo, od czasu do czasu zatrzymując

się, by odpowiedzieć na pytanie Dumbledore'a. Kiedy już niemal doszli do końca, Dumbledore
odchylił się w krześle, splótł palce i patrzył zamyślony na sklepienie, ściągając brwi w głębokiej

koncentracji. Hermiona miała nadzieję, że wyjdzie z jakąś genialną ideą, choć wydawało się to w
tym momencie nieprawdopodobne - nawet jak na Dumbledore'a.

- I... jest jeszcze jedna sprawa - powiedział Ron, a w jego głosie brzmiało wahanie. Hermiona

przełknęła. Nie była pewna, czy to najlepszy moment. Ale może to mogło dostarczyć im jakiejś

ważnej wskazówki, może akurat tej wskazówki, której Dumbledore potrzebował, by znaleźć
rozwiązanie. - Um... kiedy byliśmy w głowie Harry'ego, z profesorem Snape'em... widzieliśmy jego

wspomnienia. On, um - Ron przełknął i lekko pozieleniał na twarzy. - Snape był... to znaczy, Harry i
Snape byli...

Nie był w stanie kontynuować. Hermiona po kobiecemu przejęła ciężar i powiedziała:
- Byli razem, panie profesorze. Jeszcze przed artykułem Rity Skeeter w Proroku codziennym w

zeszłym roku. Widzieliśmy... wspomnienia, w których się całowali, a... a Snape je potwierdził.

- Naprawdę? - spytał Dumbledore, unosząc brwi i nie wyglądając na tak zaszokowanego, jak

według Hermiony powinien.

- Tak - wyjęczał Ron. - Nie chciał, żebyśmy wiedzieli... usiłował nas powstrzymać przed

zobaczeniem tych wspomnień... ale zobaczyliśmy je i nie potrafił zaprzeczyć.

89

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Hermiona skrzywiła się, przypomniawszy sobie, jak Ron błagał Snape'a o to. Zakrawało na cud,

że opuścił loch, nie udusiwszy Snape'a we śnie.

- To prawda, sir - powiedziała do Dumbledore'a. - Snape był... W-wykorzystywał Harry'ego.

- Och, nie wydaje mi się - stwierdził Dumbledore. - Osobiście ująłbym to inaczej.
W ciszy, jaka zapadła, można było usłyszeć upadek szpilki.

- Pan wiedział - wyszeptała Hermiona po bardzo długiej chwili.
- Tak - potwierdził Dumbledore. - Niemal od samego początku.

- Pan - wychrypiał Ron - pan pozwolił mu...
- Pozwoliłem im - poprawił Dumbledore. - A może wydaje się wam, że Harry był w tych

wspomnieniach niechętnym uczestnikiem?

Hermiona zastanowiła się, czy wciąż nie znajduje się w jakimś potwornym śnie.

- On... Snape jest nauczycielem! - krzyknęła. - Mógłby być ojcem Harry'ego! Harry... i pan... jak

mogliście? - Popatrzyła na Rona, który patrzył na Dumbledore'a blady i opadniętą szczęką.

Dumbledore podniósł rękę i zapadła cisza.
- Nie oczekuję, że zrozumiecie - powiedział. - Ale miałem swoje powody.

- Tak jak w przypadku tych murów w głowie Harry'ego, tak? - zapytał Ron bardzo cicho i z

goryczą. - Byliśmy tym, gdy pan to powiedział, pamięta pan? - A potem niemal wykrzyknął: -

Wydaje się panu, że wszystko pan może? Kto dał panu prawo, by robić, co się panu podoba, w
głowie Harry'ego albo pozwalać Snape'owi na... na...

Nie był w stanie mówić dalej. Hermiona wyciągnęła dłoń i położyła mu na ramieniu, zanim

jeszcze zdała sobie sprawę, co robi.

Dumbledore otworzył usta, by przemówić. W tym momencie jednak coś się wydarzyło:

kryształowa kula na jego biurku, do tej pory ciemna i milcząca, nagle ożyła, błyskając na niebiesko

i czerwono niczym mugolska syrena policyjna. Dumbledore wyprostował się na krześle.

- Obawiam się, że zmuszeni jesteśmy dokończyć tę rozmowę później, przyjaciele - powiedział. -

Profesor Snape właśnie się obudził.

***

- Mój panie?
Czarny Pan nie odpowiedział, gdy Lucjusz z wahaniem zastukał do drzwi. Nie było to niczym

dziwnym. Często popadał w taki nastrój, a wtedy jego słudzy i poplecznicy musieli czekać na
zaszczyt jego obecności. Ale to nie mogło czekać. Według Smitha aurorzy właśnie znaleźli ciało

Johna Prestera, kolejnego śmierciożercy, który został zabity kilka dni temu... w tym samym czasie
co inni. I Czarny Pan musiał o tym usłyszeć od razu.

Lucjusz głęboko nabrał powietrza i oddając się pod opiekę Merlinowi, złapał za klamkę. Drzwi nie

były zamknięte. Przekonanie Czarnego Pana o własnej wielkości było było tak wielkie, że nie musiał

się bać intruzów w swych prywatnych kwaterach. Oczywiście, było tak po części dlatego, że nikt nie
mógł wymyślić, jak można go w ogóle zabić.

Czarny Pan siedział w fotelu naprzeciw płonącego kominka. Musiał nie usłyszeć wejścia Lucjusza.

Lucjusz odchrząknął głośno.

- Wybacz, że cię niepokoję, mój panie - powiedział.
Czarny Pan nie poruszył się. Lucjusz ostrożnie podszedł do fotela, rozmyślnie pozwalając krokom

zadźwięczeć na kamiennej posadzce, by nie oskarżono go o próbę zaskoczenia pana i mistrza
znienacka.

- Mój panie - powiedział Lucjusz i urwał.
Czarny Pan spał. Leżał na krześle z zamkniętymi oczami. Na jego twarzy, jego bladej i wężowej

twarzy, malował się wyraz, który można było określić jedynie jako spokojny. Był jednak zupełnie
nieruchomy. Jego pierś nie unosiła się ani nie opadała z oddechem.

Lucjusz poczuł, jak jego żołądek zwija się w zimny i twardy supeł, którego nie rozwiąże żadna

ilość powietrza. Jednak... Ostrzegł samego siebie przed paniką, przed przesadną reakcją.

- Mój panie? - powtórzył trzęsącym się głosem.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Ale nie do pomyślenia było przecież, że Czarny Pan był... był...

Lucjusz nigdy nie miał i nie mógł mieć odwagi, by dotknąć Lorda Voldemorta. Zamiast tego

wyciągnął różdżkę, wskazał nią głowę swego władcy i powiedział głosem zbyt drżącym:

- Enervate.
Światło zaklęcia dotknęło Czarnego Pana, którego ciało momentalnie obróciło się w pył.

Lucjusz poczuł, że wszystkie jego mięśnie zastygły, patrząc na kupkę... czego, kurzu? Sadzy?

Popiołu?... która kiedyś była najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w Wielkiej Brytanii. Potem

rozejrzał się dziko po pokoju, mając nadzieję, że to jakaś sztuczka, jakaś gra, by sprawdzić jego
lojalność, choć jego instynkt - który zwykle się nie mylił i który pomógł mu przeżyć tak długo -

mówił mu, że wszystko stracone, że gra właśnie dobiegła końca.

90

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Mój panie? - wyszeptał znów. Żadnej odpowiedzi. Pokój wciąż był spokojny i cichy niczym grób

i Lucjusz głęboko w sobie czuł już prawdę.

Wziął głęboki oddech i opuścił różdżkę. A więc tak. Voldemort... odszedł. Być może kiedyś wróci,

jak zdarzyło się to wcześniej. Być może nie. Liczyło się to, że w tej chwili go nie było, a jego
śmierciożercy prawie wszyscy nie żyli.

Przez chwilę Lucjusz wyobrażał sobie siebie jako pogromcę Voldemorta, jako bohatera

czarodziejskiego świata. Głoszącego, że pokonał Voldemorta w jego własnym leżu, wyrażającego

skruchę za wszystkie straszne rzeczy, jakie (ponownie) zmuszony był czynić w imię Czarnego Pana.

Wszystkie te myśli przebiegły przez jego głowę, gdy cisnął w palenisko proszek Fiuu, gdy

wskoczył w płomienie, a potem pospieszył przez pusty hol swego domu. Gdy wyobrażał sobie
chwałę, jaka mogła być jego udziałem, biegł do rodziny, do swojej żony i swojego syna, a

przerażenie dodawało jego krokom prędkości i chyżości. Nie było chwały w pewnej śmierci.

Ukryć się. Uciekać. Ukryć. Coś zabiło Voldemorta. I wszystkich pozostałych. Jaką miałby przeciw

temu szansę, skoro nawet sam Czarny Pan poległ?

Lucjusz wpadł do salonu, gdzie siedzieli Narcyza i Draco. Popatrzyli ze zdumieniem na jego

wejście.

- Kochanie - powiedziała Narcyza - co się stało? Nie miałeś być...

- Ruszajcie się - warknął na nich. - Musimy iść.
Draco wstał, patrząc szeroko otwartymi oczami.

- Co się stało? - zapytał.
- Czarny Pan nie żyje - oznajmił Lucjusz. Draco cofnął się i wyglądał, jakby miał stracić

przytomność. Narcyza przycisnęła dłoń do piersi i gwałtownie nabrała powietrza. - Wyjeżdżamy.
Teraz. - Strzelił palcami i w pokoju pojawił się skrzat domowy. - Ty! Przyniesiesz mój klucz do

Gringotta, skórzaną torbę z gabinetu i futrzane płaszcze dla naszej trójki. Idź!

Draco i Narcyza już stali, gotowi, choć wstrząśnięci.

- Dokąd idziemy? - spytała słabym głosem Narcyza. - Co zrobimy? - Rozejrzała się wokół. -

Czy... czy kiedykolwiek wrócimy?

- Nie wiem - odrzekł Lucjusz. - Ucieszy mnie, jeśli dożyjemy jutra.
- Ale dokąd idziemy? - nacisnął Draco, łapiąc matkę za ramię. Pomimo niebezpieczeństwa

Lucjusz poczuł ukłucie dumy z syna, który stopniowo awansował... tym szybciej, im więcej
starszych członków pożegnało się z życiem. - Skoro potrzebujemy futrzane płaszcze...

- Myślę o Mongolii - powiedział Lucjusz. Draco i Narcyza pobledli jeszcze bardziej. - Tam

znajdziemy rozwiązanie.

Na ich korzyść trzeba powiedzieć, że nie protestowali, nie płakali ani nie kłócili się. Dobrze ich

nauczył. Jeśli możliwe było uciec temu niewidzialnemu, nieubłaganemu wrogowi, to im się uda.

Malfoyowie zawsze przeżywali. Zawsze. Musiał mieć nadzieję, że tak będzie.

Skrzat pojawił się z dwojgiem towarzyszy, a każdy niósł ciężki futrzany płaszcz. Skórzana torba i

klucz do Gringotta leżały na jednym z futer.

Lucjusz szybko sprawdził zawartość torby. Zadowalająca. Bardzo dobrze. Sięgnął po płaszcz,

widząc, że Narcyza i Draco już przywdziali swoje.

Poświęcił jedną chwilę, by omieść spojrzeniem rodowy dom, wiedząc, że może być ono ostatnim.

Że mogą być ostatnimi Malfoyami, idącymi tymi korytarzami.

Nie. Niemożliwe. Przetrwają. Musieli. Czarny Pan mógł powstawać i upadać, ale Malfoyowie

zawsze przeżywali. Obrócił się do żony i syna.

- Chodźmy - powiedział.

***

Po leżeniu na łóżku bez ruchu dłużej, niż chciało mu się o tym myśleć, Snape powoli, w bólach,

zmusił się do siadu. Bolała go głowa, bolały go plecy, bolało go wszystko. Jeszcze jedna rzecz, za
którą Harry musiał przeprosić. Snape powinien wręczyć mu listę celem bardziej efektywnego

działania.

Merlinie. Potarł czoło. Przeżyli. Nie mógł w to uwierzyć, ale przeżyli. Voldemort nie żył, Furie

zostały powstrzymane, a Snape i Harry byli tutaj, żywi. Chłopak miał zawsze więcej szczęścia niż
rozumu.

Teraz musieli uporać się z następstwami.
Leżący obok Harry jęknął cicho. Snape obrócił głowę, by na niego spojrzeć, i zamrugał. Czy on

sam też wyglądał tak okropnie? Cera Harry'ego była jak mleko po miesiącu stania, a jego puls
nieregularnie uderzał na szyi. Odchylił głowę do tyłu, a potem przygiął w przód, i znów jęknął,

jakby cierpiał.

Snape ostrożnie dotknął jego ramienia.

- Harry? - spytał. - Słyszysz mnie?

91

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Nnh - powiedział Harry. Otworzył oczy na tyle, by Snape mógł zobaczyć skrawek zieleni, po

czym zamknął je na nowo. - Boli - wychrypiał.

- Wiem - wymamrotał Snape. - Możesz usiąść?

- Nie mogę się ruszać - odparł Harry, zupełnie nie brzmiąc na zaalarmowanego tym faktem. -

Próbuję. Nie mogę nawet... unieść rąk...

O do diabła. Wstrząs magiczny. Nic dziwnego. W ciągu kilku ostatnich dni Harry zużył więcej

energii magicznej niż niektórzy czarodzieje w ciągu całego życia. A teraz, gdy kryzys miał już za

sobą, wyczerpanie zbierało swe żniwo.

- Spokojnie - powiedział Snape, choć Harry nie wyglądał, jakby miał panikować. - To wstrząs

magiczny. To normalne. - Cóż, przynajmniej dla większości czarodziejów. Gdy chodziło o kogoś o
potędze i zdolnościach Harry'ego Pottera, czy istniało coś takiego jak "normalne"? A może nie był to

wcale wstrząs magiczny... tylko coś wspólnego z Furiami, które wciąż tkwiły w jego głowie?

- Nie boję się - powiedział Harry głosem tak cichym, że ledwo słyszalnym. - Ty okej?

- Nic mi nie będzie - odparł Snape.
- Dobrze - wyszeptał Harry i udało mu się uśmiechnąć. - Cieszę się...

- Nie zasypiaj - powiedział szybko Snape. - Wystarczająco długo byłeś nieprzytomny.
- Nie, ja... nigdy nie śpię... ani nie jem... nie muszę... - Harry skrzywił się i zagryzł wargi. - Ale

teraz jestem zmęczony.

- Co? - spytał Snape. - Co to ma znaczyć, że nie śpisz i nie jesz? - Czyżby Harry nareszcie miał

mu powiedzieć prawdę? Ale na pewno przesadzał. Na pewno nie miał na myśli, że nie musiał...

- Nie muszę - powtórzył Harry i usiłował otworzyć oczy do końca. Nie udało mu się i zamknął je

na nowo. - Magia mi wystarczała... karmiła mnie. Napędzała. Nie potrzebowałem jedzenia ani snu.

Snape poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czy było możliwe... że ktoś miał tyle magicznej

mocy, że mógł obejść nawet podstawowe ludzkie potrzeby? Czy ktoś, kto był w stanie to zrobić, był
w ogóle człowiekiem?

Nie. To był Harry. Czymkolwiek jeszcze się stał, Harry był wystarczająco głupi, by być

człowiekiem. I cokolwiek się stało, Furie czy nie, Voldemort czy nie, Snape prędzej teleportuje się

na Marsa, niż pozwoli Harry'emu zrobić sobie większą krzywdę.

- Porozmawiamy o tym później - powiedział Snape. - Teraz sprowadzę Pomfrey.

- Dumbledore...
- Najpierw Pomfrey - warknął Snape. W skrzydle szpitalnym znajdowały się eliksiry i środki do

leczenia szoku magicznego, a to było teraz priorytetem. Dumbledore pewnie i tak zaraz ich tam
nawiedzi.

Ale właśnie wtedy wybór został mu odebrany, gdy usłyszał szum sieci Fiuu w kominku gabinetu.
- Severusie? - dobiegł głos Dumbledore'a.

- Och - powiedział słabo Harry i zamknął oczy.
- Nie waż się... - zaczął Snape dziko, ale Harry już stracił przytomność. Snape złapał go za ramię

i zaczął potrząsać. - Potter! Obudź się!

- Severusie! - zawołał ponownie Dumbledore, wpadając do sypialni Snape'a, a za nim Granger i

Weasley. - Nic ci nie jest? Co się dzieje?

Snape zignorował ich wszystkich, w tym czasie ciągnąć Harry'ego za kołnierz i wrzeszcząc

jeszcze raz:

- Harry Potterze! Obudź się!

Powieki Harry'ego uchyliły się odrobinę i wydał ciche: - Murrmmm - po czym jego głowa znów

opadła. Jego skóra znów była chłodna i wilgotna.

Snape popatrzył na Dumbledore'a złowrogo.
- Sądzę, że to wstrząs magiczny. Musimy zabrać go do skrzydła szpitalnego.

- Furie... - zaczął Dumbledore.
Snape poddał się. Objął barki Harry'ego ramieniem i wyciągnął go z łóżka.

- Granger - powiedział - byłabyś tak miła...
Cokolwiek ku jego zaskoczeniu, Granger natychmiast transmutowała szafkę nocną w

odpowiednie nosze. Snape musiał przyznać, aczkolwiek niechętnie, że nie była to fuszerka. Rzucił
Dumbledore'owi ponure spojrzenie.

- Z pewnością możemy o tym porozmawiać po drodze.
- Rozmawiać - wymamrotał Harry.

- Tak, tak - powiedział Snape, kładąc Harry'ego na noszach z pomocą Weasleya. Nie mógł nie

zauważyć, że Weasley bardzo świadomie unika jego spojrzenia. Usiłował nie patrzeć nawet na

Harry'ego, co w gruncie rzeczy było trudne. - Nie zasypiaj.

- Oczywiście - zgodził się Dumbledore, podchodząc i kładąc kościstą dłoń na czole Harry'ego, tuż

ponad blizną. Snape mimowolnie przypomniał sobie fałszywego Dumbledore'a, który zaatakował go

92

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

na pustyni. - Harry, Severus ma rację. Musisz zachować przytomność, jeśli tylko możesz. -

Popatrzył na Granger i Weasleya. - Mówcie do niego.

I szli tak w piątkę do skrzydła szpitalnego - nadzwyczaj dziwna procesja: Harry na noszach,

które lewitowali Snape w jego nogach i Dumbledore przy głowie, zaś Granger i Weasley po obu
stronach Harry'ego,trajkocąc o błahostkach, podczas gdy Harry mamrotał bezsensownie i usiłował

nie zamykać oczu.

- ...Beers powiedziała, że Ginny najlepiej nadaje się na szukającego - mówił Weasley, klepiąc

Harry'ego po ramieniu. - Musisz jej jednak udzielić jakichś wskazówek, jakichś rad... O ile
oczywiście sam nie chcesz wrócić do gry... skoro cała ta sprawa już za tobą...

- Tak - dodała szybko Granger. - Wszystko wróci do normy, prawda, Harry? Czy tak nie będzie

najlepiej? Będziesz mógł się znów cieszyć...

Dumbledore obejrzał się przez ramię i popatrzył Snape'owi w oczy. Wymienili długie

porozumiewawcze spojrzenie. Oczy Dumbledore'a były smutne. Żołądek Snape'a skręcił się. Nie.

Nic nie wróci do normy. Nie dla Harry'ego, może już nigdy. Po tym, co zrobił i czym był, jak mógł
wrócić do bycia chłopcem, który grał w quidditcha?

Snape położył dłoń na kostce Harry'ego. Harry zdołał skupić na nim wzrok zaszklonych oczu, i

Snape wyobraził sobie, przez chwilę, że oczy te patrzyły z wdzięcznością. Weasley spuścił wzrok i

przygryzł z odrazą wargi, ale nic nie powiedział. Zdjął jednak rękę z ramienia Harry'ego.

Kiedy przybyli do skrzydła szpitalnego, było już prawie wpół do trzeciej i Pomfrey wypadła ku

nim wyglądając na zaspaną. Kiedy ujrzała Harry'ego na noszach, nachmurzyła się.

- Widzę, że nie żartowałeś, Severusie. Co się stało? Zemdlał podczas szlabanu?

- Poniekąd - wykręcił się Snape. - Ee...
- Wstrząs magiczny, Poppy - powiedział Dumbledore poważnie. - Tak przynajmniej zakładamy.

Miał bardzo pracowitą noc. Ledwo utrzymaliśmy go przy przytomności...

Pomfrey pochyliła się i niemal wrzasnęła Harry'emu w twarz:

- Jak się pan czuje, panie Potter?
- Ungh - odparł Harry i zamknął oczy. Pomfrey mocno uszczypnęła go w ramię i otworzył je na

nowo, wydając cichy urażony odgłos.

- Wstrząs, w porządku - potwierdziła. - Co on robił o tej porze nocy? Severusie, kazałeś mu

lewitować cały loch? - Skrzywiła się w kierunku Snape'a, a on odpowiedział jej tym samym.

Dumbledore potarł się po nosie i westchnął.

- To bardzo długa opowieść, Poppy... która, obawiam się, o wiele za szybko ujrzy światło

dzienne. Zajmiesz się nim?

Teraz Pomfrey wyglądała na urażoną.
- Oczywiście, że tak - powiedziała. - Ale co masz na myśli...

- Więc za twoim pozwoleniem zostawimy tu Rona i Hermionę, by podtrzymali Harry'ego na

duchu. Jestem pewien, że nie będą Ci przeszkadzać. - Granger i Weasley pokiwali głowami z

entuzjazmem, już usiłując być niewidoczni. - W międzyczasie, Severusie, proszę cię, chodź ze mną.
Mamy wiele do omówienia.

- Nie - sapnął Harry i odwrócił głowę. Snape syknął i postąpił ku niemu, ale Dumbledore

zatrzymał go, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Teraz pomożesz mu najlepiej - powiedział - idąc ze mną.
Snape nie był tego wcale pewny, zwłaszcza biorąc pod uwagę jadowite spojrzenia wiszących nad

Harrym Granger i Weasleya. Nie miał jednak wyboru. Popatrzył na Harry'ego znaczącym wzrokiem,
powiedział: - Wrócę, Potter - po czym odwrócił się i wyszedł za Dumbledore'em ze skrzydła

szpitalnego. Nie przegapił zaskoczonego spojrzenia, jakim Pomfrey obdarzyła ich obu, zanim wyszli.

- Albusie - odezwał się cicho, gdy pojawiły się przed nimi ukryte schody.

- Czy pamiętasz - spytał Dumbledore, kiedy wjeżdżali na górę - jak siedziałeś w tym biurze

naprzeciw mnie kilka lat temu i dyskutowaliśmy... sytuację... młodego Harry'ego? Podczas jego

trzeciego roku.

- Jak mógłbym zapomnieć - rzucił Snape cierpko.

- I kiedy chwaliłem cię za wszystko, co zrobiłeś dla szkoły. I co zrobiłeś, by chronić Harry'ego. A

ty powiedziałeś, że muszę ci za to odpłacić.

Snape spojrzał na niego zaskoczony.
- Ja...

- A ja powiedziałem ci, byś dał mi czas.
Snape potrząsnął głową. Doskonała pamięć Dumbledore'a - którą mugole, jak mu się wydawało,

nazywali "pamięcią fotograficzną" - nigdy nie przestała go zdumiewać.

- Nie pamiętam - przyznał. - Podejrzewam, że masz rację. Ale co...

- Nie będziemy w stanie utrzymać tego wszystkiego w sekrecie - oznajmił Dumbledore, gdy

93

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

weszli do jego biura. Poprowadził ich do foteli w kącie i jak zawsze usadowił się w tym chrapiącym.

Klepnął oparcie i krzesło prychnęło. - Dobry wieczór, Toby. Czas na ciasteczko.

Snape usłyszał, jak pyta bezmyślnie, jakby nie miał nic lepszego do roboty:

- Dlaczego nazwałeś fotel Tobym?
- Hmm? Och - odparł Dumbledore zamyślony, machając różdżką. Na stole pojawiła się taca z

biszkoptami i herbatą. - Cóż, kiedyś był Horacym. Nigdy nie przywiązywałem wagi do imion. Ale to
historia na inny dzień, chyba się ze mną zgodzisz? - Nalał herbaty, a w powietrzu rozniósł się

odurzający zapach mięty. Snape miał wybitnie nieprzyjemne uczucie déjà vu, chociaż jego usta
zwilgotniały.

- Ron i Hermiona powiedzieli mi - ciągnął Dumbledore, podając mu filiżankę - że Voldemort nie

żyje. To prawda?

- Tak powiedział Harry - odparł Snape. Z wdzięcznością pociągnął łyk miętowego naparu. - Nie

wiem oczywiście, w jaki sposób się to dokonało, ale Furie też tak uważały. Nie sądzę, by były

zadowolone, gdyby nie były pewne.

Dumbledore skinął głową.

- Tak. Prędzej czy później czarodziejski świat zorientuje się, że Voldemort zniknął z powierzchni

ziemi. Biorąc pod uwagę jego ostatnie... publiczne oświadczenie... i panikę, jaką wywołało,

skłaniam się ku "prędzej". Ludzie przyglądają się wszystkiemu z wielką uwagą.

Snape przytaknął.

Dumbledore rozłożył ręce.
- Co im powiemy, Severusie? Co im pokażemy? Czy jest ciało?

- Nie mam pojęcia - przyznał Snape. - W tamtym momencie Harry i ja byliśmy raczej zajęci

ratowaniem siebie. A teraz...

- Oczywiście - zgodził się Dumbledore, kiwając głową. - Ale... i posłuchaj tego uważnie... Harry

źle się czuł przez kilka ostatnich dni. Wszyscy to zauważyli. Wczoraj opuścił większość lekcji, dzisiaj

trafił do skrzydła szpitalnego ze wstrząsie magicznym. Tej samej nocy Lord Voldemort... zniknął,
zmarł czy jakkolwiek opinia publiczna zechce to ująć.

Snape przytaknął bez słowa. Dumbledore miał oczywiście rację. Nikt się nie dowie, nikt nie może

się dowiedzieć o Furiach, o ile Granger i Weasley nie wygadają. Ale ludzie szybko odkryją, że Harry

był w jakiś sposób zamieszany w zniknięcie Voldemorta. Będą zadawać pytania. Wszyscy.

- Ministerstwo - stwierdził, czując, jak jego żołądek opada. - Jak tylko usłyszą, będą...

- Dokładnie - odparł Dumbledore. Schylił głowę i popatrzył na stolik. - Będą przesłuchania. Będą

testy. Będzie z pewnością biegły w legilimencji.

- O do diabła - powiedział słabo Snape.
- Nie zrozum mnie źle - ciągnął Dumbldore - nie pochwalam tego, co zrobił Harry. Mam nadzieję,

że ty także nie.

- Nie - zgodził się Snape. - Ale... Albusie, jeśli się dowiedzą... co mu zrobią... i prasa... - Prorok

Codzienny uzna, że gwiazdka przyszła wcześniej. Harry Potter, gospodarz Furii? A może następny
Czarny Pan? Wystarczy im materiału przynajmniej na pół roku. Snape zadrżał.

- Severusie - odezwał się Dumbledore - mam nadzieję, że mi uwierzysz, gdy powiem, że nikomu

innemu nie zawierzyłbym dobra Harry'ego tak jak tobie.

Snape zamrugał, ale nie zapytał: Dlaczego więc, do diabła, wysłałeś go latem z Blackiem?

Dumbledore najwyraźniej do czegoś zmierzał, a to jak zawsze napełniało Snape'a niejasnym

uczuciem strachu. Zamierzał poprosić Snape'a o coś. O coś poważnego. Coś...

Dumbledore podniósł się i podszedł do swojego olbrzymiego biurka. Wymruczał coś cicho i górna

szuflada wysunęła się. Sięgnął do środka i zaczął grzebać w zawartości.

- Kiedyś - rzucił z lekką niecierpliwością - naprawdę muszę nauczyć się układać rzeczy w

lepszym porządku... - Najwyraźniej zamierzając dokopać się do dna, zaczął wyciągać z szuflady
najróżniejsze przedmioty: papierki od cukierków, przypominajkę, zegarek, torebkę dropsów

cytrynowych ("Ach!"), rolkę pergaminu i na końcu parę wełnianych kalesonów. - Jest - oznajmił,
rzucając kalesony na podłogę. Wyciągnął z szuflady jeszcze jeden przedmiot i zamknął w dłoni,

zanim Snape zdążył mu się przyjrzeć.

Następnie wrócił do stolika i usiadł w Tobym. Położył przedmiot na stole i pchnął w kierunku

Severusa.

- Wiem - powiedział - że mogę ufać twoim decyzjom.

Snape opuścił spojrzenie na stolik. Jego oczy rozszerzyły się.

***

Hermiona przyglądała się, jak Ron pomaga pani Pomfrey posadzić Harry'ego, by mogła wlać mu

do gardła mleczny eliksir.

- Wypij, Potter - powiedziała. Harry otworzył usta i posłusznie wypił.

94

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Och - westchnął, opróżniwszy szklankę. - Smaczne.

Pomfrey poklepała go po ramieniu.
- Z mleka lunaballi - wyjaśniła. - Najlepsza na świecie rzecz na wstrząs magiczny. Nigdy nie

spotkałam czarownicy ani czarodzieja, któremu by nie smakowało. Zbyt wiele może jednak
wywołać torsje... - Jak na zawołanie, Harry zrobił się zielony. Bez mrugnięcia okiem Pomfrey

wyczarowała wiadro w sam raz na czas, by Harry do niego zwymiotował. Hermiona odwróciła
wzrok. To i tak nie było tak złe, jak Ron wymiotujący ślimakami w drugiej klasie.

- Właśnie - westchnęła Pomfrey. - Lepiej? - Harry westchnął, ale pokiwał głową. - W takim razie

możesz teraz odpocząć.

- Ale przecież właśnie zwrócił całe lekarstwo - sprzeciwił się Ron.
- Co oznacza, że następną dawkę podam mu dopiero za kilka godzin - powiedziała Pomfrey z

zaskakującą cierpliwością. - Jest późno. Nie sądzę, byście chcieli go zostawić i wrócili do łóżek?

- Jak pani zgadła? - spytał Ron i obdarzył Pomfrey bezczelnym uśmiechem, który sprawił, że

Hermiona pomyślała o Fredzie i George'u.

Pomfrey wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Potem ziewnęła.

- W takim razie ja z chęcią wrócę do łóżka - powiedziała - jeśli wy dwoje zostaniecie i będziecie

trzymać na wszystko oko. Cokolwiek się wydarzyło... a ja nie zamierzam siedzieć cicho, zanim

profesor Dumbledore nas oświeci... na szczęście nie zostawiło go umierającym. - W rzeczy samej
Harry już wyglądał lepiej. Hermiona zastanowiła się, czy zwymiotowanie lekarstwa mogło pomóc. -

Jeśli cokolwiek się będzie działo, przyjdźcie po mnie.

- Dobrze - obiecali Ron i Hermiona posłusznie i patrzyli, jak pani Pomfrey oddala się do swoich

prywatnych komnat. Poczekali, aż zamkną się za nią drzwi, po czym odwrócili do Harry'ego. Oczy
Harry'ego wciąż były zamglone, jednak wydawał się wracać do siebie i wyglądał na odpowiednio

przejętego.

- Nie wiem nawet, od czego zacząć, chłopie - powiedział Ron.

- Nie jestem pewna, czy to najlepsza chwila, Ron... - zaczęła Hermiona.
- Nie wyobrażam sobie lepszej - stwierdził Ron, nie odrywając od Harry'ego oczu.

- Ja też nie wiem, od czego zacząć - powiedział Harry. Oblizał wargi. Hermiona nalała mu

szklankę wody z dzbanka. Wziął ostrożny łyk, a gdy nie zaobserwował śladów wracania, z ulgą

zaczął pić haustami.

Potem otarł usta dłonią.

- Chciałem wam powiedzieć - stwierdził ochryple - czasami.
- Tylko czasami? - spytał Ron. - Na Merlina, Harry. Co... jak długo to...

- Widzieliśmy Snape'a c-całującego cię - powiedziała Hermiona, wzdragając się. - W twoich

wspomnieniach, znaczy się. Na balkonie za Wielką Salą. - Harry pobladł, a potem poczerwieniał. -

Byłeś... młodszy - dodała słabo Hermiona.

Harry przełknął ślinę.

- Hallowe'en - wymamrotał, a potem dodał jeszcze ciszej - w piątej klasie.
Żołądek Hermiony przewrócił się. Ron nabrał powietrza.

- O mój Boże - powiedział.
- Ron - zaczął Harry - nie...

- Nie? Nie co? Nie, Snape nie jest porypanym skurwielem? - Twarz Rona była niemal tak

czerwona jak jego włosy. - Przykro mi, chłopie... nie zamierzam...

- To był tylko pocałunek - syknął Harry, patrząc w panice na zamknięte drzwi pokoju Pomfrey. -

Ron... jeśli chcesz, żebym ci cokolwiek powiedział... zamknij się! - Ron zacisnął szczęki, jego oczy

płonęły wściekłością, ale pozostał cicho. - To był tylko pocałunek - powtórzył Harry cicho. -
Pierwszy pocałunek. I to wszystko, przez całe miesiące. Nie mógłby... - Harry zaczerwienił się i

spuścił wzrok. - Chociaż chciałem. Ale nie mógł. Do czasu szóstej klasy, po moich urodzinach.

- Och - powiedział Ron. - Cóż, to wspaniale z jego strony.

Harry popatrzył na Rona złowrogo.
- Słuchaj, poszedłem do niego, głąbie - oświadczył stanowczo. - Rozumiesz? Poprosiłem go.

- A on powinien był odmówić - wtrąciła Hermiona. - Na miłość boską, jest naszym nauczycielem!

Kto wie, ilu innych...

Harry obrócił się do niej, a jego oczy zabłysły, przypominając jej zimne, obce spojrzenie, jakim

patrzył, stojąc w otoczeniu Furii. Wzdrygnęła się wbrew samej sobie.

- Nie było innych - odparł Harry. - Nikogo poza mną. To wam mogę przysiąc.
- Słyszysz sam siebie? - spytał Ron. - Jasna cholera, Harry. Przerażasz mnie. I ją też.

Harry zamrugał, potem spojrzał speszony i z powrotem oparł się o zagłówek.
- Przepraszam - powiedział. - Ja, um... Wciąż wszystko porządkuję. - Dotknął palcami skroni. -

Tutaj. Dotarły jednak do Morza Spokojności, więc sądzę, że wkrótce będę zupełnie normalny...

95

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Morze... - Ron urwał, gapiąc się na Harry'ego, po czym wybuchnął: - A teraz jesteś czubkiem?

Zamkną cię?

- Nikt mnie nie zamknie, Ron - powiedział Harry stanowczo.

- Co więc zrobią? - spytała Hermiona, uznając, że kwestię Snape'a trzeba na razie odłożyć na

bok. Było coś ważniejszego. - Harry, gdzie ... - szybko zniżyła głos - ...Furie? I powiedziałeś, że

Sam-Wiesz-Kto nie żyje... tak powiedzieliśmy Dumbledore'owi...

Harry skinął głową i zanurzył się w najdziwniejszą opowieść, jaką Hermiona kiedykolwiek

słyszała: coś o wspomnieniach i o zaklęciu Ujrzyj Swe Serce, które sam stworzył, i o wodzie, którą
Voldemort wypił i zmarł, i o Snapie, który pomógł Harry'emu zburzyć więcej murów w jego głowie,

by Furie mogły... mogły...

Hermiona oparła głowę o ręce.

- Muszę się upewnić, czy dobrze zrozumiałam - zaczęła ostrożnie. - Furie wciąż tam... są. W

twojej głowie.

- Tak - powiedział Harry - ale...
- Ale są w tej części ciebie, która jest dobra.

- Tak - powiedział Harry - więc...
- Więc wciąż są częścią ciebie.

- Tak - powiedział Harry - zrozum...
- Zrozum co? - Hermiona skoczyła na równe nogi, zaciskając dłonie w pięści. - Co tu jest do

rozumienia? Są w tobie! W tej chwili są w tym pokoju razem z nami! - Na to Ron popatrzył wokół
szeroko otwartymi oczami, jakby oczekiwał, że Furie znów pojawią się za jego ramieniem.

- Nie ma ich - powiedział Harry błagalnie. - Nie ma ich, Hermiono. Są... uśpione, mniej więcej.

Nie czuję ich. Jestem... To znaczy, są, ale jednocześnie ich nie ma. Są cicho. - Zacisnął dłonie na

pościeli. - Hermiono, to ja, przysięgam. Tylko ja. Tylko Harry. Nikt inny.

- Kto więc zabił tych wszystkich ludzi? - wyszeptała Hermiona. - Też tylko ty?

- Nie - odparł Harry. - To znaczy... one były po to. Pomogły mi, pokazały mi jak. - Spojrzał jej w

oczy. - Ale to ja to zrobiłem, zgadza się. Ja tego chciałem.

- Harry - szepnął Ron.
- Wy też chcieliście - warknął Harry, patrząc na niego ponuro. - Prawda? Tak powiedziałeś, kiedy

zaczęli umierać. Nie powiedziałeś złego słowa na tego, który ich zabijał.

- Nie wiedziałem, że to ty! - zawołał Ron.

- Ktoś musiał być, prawda? - zapytał Harry. - Co jeśli byłby to Dumbledore? Gdyby zabijał tych

ludzi, a nikt po naszej stronie by nie cierpiał? "Genialne", tak byś powiedział...

- Ale Dumbledore nigdy by... - Ron zaczął protestować, a potem zrzedła mu mina. Hermiona

wiedziała, że oboje myślą o tym samym: po tym, czego się dowiedzieli tego wieczora, kto wie, do

czego zdolny jest Dumbledore? Albo Snape? Albo Harry?

Albo ktokolwiek inny?

Hermiona nigdy nie miała się za osobę, która szuka najłatwiejszego wyjścia. Ale w tym

momencie jedyne, czego pragnęła, to być w łóżku, śniąc przez całą noc i nie wiedząc o niczym, co

się zdarzyło. Nawet nie pomogli Harry'emu swoją odwagą. Prawda? Nie uratowali go ani nie
pomogli mu pozbyć się Furii. Dowiedzieli się jedynie masy rzeczy, których nie chcieli wiedzieć.

Poczuła gorycz w ustach.

- Więc Sam-Wiesz-Kto nie żyje - wymamrotał Ron. - Cóż... gratulacje. - Prychnął. - Wszyscy

zawsze sądzili, że musisz być tym, który go wykończy, prawda? Nawet jeśli tego nie mówili na głos.

- Naprawdę? - Harry znów wyglądał na zmęczonego, ale było to normalne zmęczenie, a nie

wyczerpanie na granicy śmierci.

Siedzieli przez kilka chwil w ciszy, gdy Hermiona bardzo mocno starała się nie myśleć, jak jeden

z jej najdroższych przyjaciół stał się nagle kimś obcym. Bardzo nagle. Drogi Merlinie, zaledwie
wczoraj o tej porze wydawało jej się, że wie, kim jest Harry...

Ron przerwał ciszę, mówiąc:
- Więc... wracając do, ee... kwestii Snape'a. - Przełknął. - Muszę wiedzieć o George'u. Czy...

kiedy byliście...

Harry znów spuścił wzrok.

- George wiedział - powiedział cicho.
- Co? - Ron najwyraźniej nie wierzył własnym uszom. Podobnie jak Hermiona.

- To był jego pomysł - dodał Harry pospiesznie. - Że... żebyśmy udawali. Tak naprawdę nigdy

nie byliśmy razem.

- Co? - powtórzył Ron, jakby Harry zaczął mówić w swahili. Hermiona nie mogła go winić. - O

czym ty mówisz? George by nigdy... George nienawidzi Snape'a!

- Wiem - powiedział Harry i po raz pierwszy tej nocy sprawiał wrażenie cierpiącego. Hermiona

96

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czego im nie mówił? - Ron, ja... zawarliśmy umowę... George i

ja. Nie... nie mogę wam o tym opowiedzieć. To sprawa George'a. - Przygryzł dolną wargę. - Nie
chciałem. Ale po całej tej chorej aferze w Proroku to się wydawało najwłaściwsze...

- Więc to była prawda - wyszeptała Hermiona.
- Ale nigdy... nie zdradzałem George'a czy coś takiego, Ron - kontynuował Harry szczerze. -

Przysięgam.

- Och - powiedział Ron - super - i Hermiona zastanowiła się, czy nie zamierza się rozpłakać. - Ty

draniu.

- Ron... - zaczął Harry.

- Mam nadzieję, że jest tego warty - powiedział Ron do swoich kolan. - Snape, znaczy się.

Naprawdę mam nadzieję, Harry, ponieważ przy twoim tempie tylko on ci może zostać...

Tym razem to Hermiona zawołała:
- Ron!

Harry jedynie pokiwał głową, jakby się zgadzał.
- Takie podejście donikąd nas nie zaprowadzi - stwierdziła Hermiona, przywołując surowość. -

My... musimy to wyjaśnić. Harry, nie możesz po prostu - machnęła bezradnie ręką - opowiedzieć
nam, co się stało? Od początku? Może to pomoże... - Co, zrozumieć? Mała szansa. Ale wszystkiego

trzeba było spróbować.

Harry obdarzył ją długim spojrzeniem, którego nie potrafiła odczytać. Nie było to spojrzenie

Furii, ale przez to jeszcze bardziej niepokojące.

- W porządku - odparł wreszcie neutralnym tonem. - Jeśli jesteście pewni, że chcecie wiedzieć.

Nie była. Wcale a wcale. Mimo to kiwnęła głową.
Harry wziął głęboki oddech.

- Dobrze - powiedział. - Pamiętacie, jak opowiedziałem wam, że miałem wypadek quidditcha,

pod koniec piątej klasy?

***

Przygotowania zajęły Snape'owi kilka godzin. Czynił je z sercem w gardle, zastanawiając się, czy

go złapią i poddadzą przesłuchaniu. Czy Dumbledore nie zmieni zdania i nie każe mu zrobić czegoś
innego... albo, gorzej, każe mu nic nie robić. Czy to się w ogóle uda.

Ale musiało się udać. Snape nawet nie rozważał innej możliwości.
Był już niemal świt, gdy wrócił do Hogwartu. Zaszedł do lochu na niemal bezcenne pół godziny,

załatwiając wszystkie konieczne sprawy, po czym wrócił do skrzydła szpitalnego.

Harry nie spał i był sam. Wyglądał znacznie lepiej, niż kiedy Snape widział go po raz ostatni, ale

wciąż był blady i mizerny. Wciąż patrzył przez okno, mając na twarzy wyraz zagubienia i smutku.
Snape podejrzewał, że Weasley i Granger nie byli tak wyrozumiali, jak Harry miał nadzieję. Tyle

Snape mógł mu sam powiedzieć. Czego Harry oczekiwał, na Merlina? Gratulacji i najlepszych
życzeń?

Gdy Snape się zbliżył, podniósł wzrok i spróbował się uśmiechnąć.
- Cześć - powiedział. - Co słychać?

- Nie ma czasu na gadanie - oznajmił Snape i bez dalszych wstępów ściągnął z Harry'ego koc. -

Wstawaj. Wyjeżdżamy. Możesz iść?

Harry patrzył na niego bez wyrazu. Typowe.
- Tak sądzę - powiedział. - Ale... że co my?

- Wstawaj - powtórzył Snape, łapiąc go za łokieć i ciągnąc, aż Harry wyszedł z łóżka, a nie upadł

na podłogę.

Snape'a nieco dziwiło jego własne podniecenie. Był pełen obaw, niepewności przede wszystkim -

i jednocześnie był podniecony. Może to jakiś dziwaczny, nieopisany efekt uboczny oneiroxenosa -

był niemal oszołomiony. Będzie musiał to zbadać.

- Musimy wyjechać - oznajmił Snape, rozglądając się wokół. Wciąż byli sami w skrzydle

szpitalnym, ale Snape widział, że gdy słońce wzejdzie wyżej, długo to nie będzie trwało. - Teraz.
Chodź.

Harry stał już na nogach, choć nieco się trząsł, nie mówiąc o konsternacji.
- Do-dobrze - odparł. - Ale dokąd idziemy?

Snape sięgnął do lewej kieszeni i zacisnął palce na jej zawartości. Wyłowił ją i wyciągnął rękę w

stronę Harry'ego.

Harry patrzył zdumiony na leżący na dłoni Snape'a klucz do Gringotta.
- Dokądkolwiek zechcemy - powiedział Snape.

***

Dowiedziawszy się, że Harry Potter zaginął, Minerwa McGonagall zrobiła rzecz naturalną: udała

się do Dumbledore'a. Nie mogła wymyślić nic innego - Granger i Weasley przyszli do niej około

97

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

ósmej trzydzieści w sobotni poranek, praktycznie w stanie histerii, ponieważ Harry najwyraźniej

zniknął bez śladu ze skrzydła szpitalnego.

- Zostawiliśmy go o szóstej - powiedziała Granger, przełykając łzy - p-ponieważ się z nim

pokłóciliśmy, a powinniśmy byli zostać, ale wróciłam tam dziesięć minut temu i go nie ma! - Jeśli
chodziło o Weasleya, to w ogóle nie był w stanie mówić.

McGonagall skontaktowała się z Poppy Pomfrey, która nie wiedziała więcej niż ona.
- Sprawdzałam po wyjściu Weasleya i Granger - oświadczyła. - Był przygnębiony, ale był na

miejscu. Nie pozwoliłam mu odejść. Przecież musi gdzieś tu być?

McGonagall wyciągnęła głowę z kominka i spojrzała na Weasleya i Granger zagadkowo.

- Powiedzieliście, że się pokłóciliście - stwierdziła. - Może po prostu poszedł się dąsać?
I wtedy Weasley pokazał jej coś, co odebrało jej oddech. Mapę - ale nie zwykłą mapę. Mapę,

która ukazywała dokładną lokalizację każdej osoby w szkole.

- Harry dostał ją od Freda i George'a - wyjaśnił. - Zrobił ją tata Harry'ego z przyjaciółmi. Ta

mapa nigdy się nie myli, nigdy. A jego na niej nie ma!

- Snape'a też nie - dodała Granger i pociągnęła nosem.

Zniknięcie Harry'ego Pottera - po bezsennej nocy, podczas której McGonagall nie odkryła

niczego, co mogłoby pomóc z walce z Furiami - było bardzo niepokojące. Jeszcze bardziej - po tym,

co widziała ostatniej nocy w jego mieszkaniu - niepokoił ją fakt, że zniknął także profesor Snape.
Dlatego też skonfiskowała mapę (postanawiając odbyć na jej temat bardzo długą rozmowę z

Harrym Potterem, gdy ów tylko raczy się pojawić), ubrała szybko i pospieszyła do gabinetu
Dumbledore'a.

I teraz siedziała naprzeciw dyrektora przy jego biurku. Człowiek, który zeszłej nocy tak mocno

niepokoił się sytuacją Harry'ego, zniknął. Tego ranka Dumbledore wydawał się zupełnie

nieporuszony, gdy proponował jej herbatę i biszkopty.

- Albusie - powiedziała, starając się zachować cierpliwość - nie jestem do końca pewna, czy

rozumiesz powagę sytuacji.

Uśmiechnął się do niej.

- Ciasteczko cytrynowe?
- Na śniadanie? Naprawdę powinieneś... - Urwała, potrząsnęła głową i nachmurzyła się. - Nie,

Albusie. Na miłość boską, czy nie martwi cię to nic a nic? Ulżyło mi, kiedy usłyszałam, że Harry...
uporał się... z Furiami...

- Prawdopodobnie w jedyny możliwy sposób - wtrącił Dumbledore, kiwając głową.
- Tak czy owak, cokolwiek zrobił, teraz go nie ma, a Severusa nie ma razem z nim! Gdzie są?

Wysłałeś ich gdzieś, prawda? - To był jedyny sensowny pomysł. Ona sama szybko doszła do
wniosku, że po odejściu Voldemorta Harry'ego Pottera trzeba gdzieś ukryć. Z pewnością

Dumbledore maczał w tym palce.

- Tak - odparł, ale nie dodał nic więcej.

McGonagall znów się nachmurzyła.
- Albusie, mam nadzieję, że wiesz, że możesz mi ufać...

- We wszystkim - powiedział Dumbledore i po raz pierwszy patrzył poważnie. - To prawda,

odesłałem ich. Nie wiem jednak, gdzie się udali. I nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek wrócą.

McGonagall patrzyła na niego bez wyrazu. Po raz kolejny niczego więcej nie wyjaśnił. Żartował

sobie? Oczywiście, że wrócą. Harry na wiosnę musi zdać owutemy, zaś Severus jest nauczycielem!

I dlaczego, na niebiosa, Dumbledore nie miałby wiedzieć, gdzie wyjechali?

Kiedy jednak przedstawiła do pytanie, Dumbledore odparł:

- Ponieważ pozostawiłem cel ich podróży całkowicie w rękach Severusa. A biorąc pod uwagę

środki, jakimi dysponuje, oraz jego naturalny spryt, jestem pewien, że wybierze takie miejsce, w

którym nikt ich nie odkryje... nawet ja, jeśli tak postanowią. - Uśmiechnął się do niej ze smutkiem.
- Mogłem zrobić tylko tyle.

- Tylko tyle? Środki? - McGonagall zmarszczyła czoło. - Snape jest biedny jak mysz kościelna,

Albusie. Od czasu...

- Dałem mu jego klucz do Gringotta - oznajmił spokojnie Dumbledore, a ona zamilkła z

opadniętą szczęką.

- Ale - wydusiła po kilku chwilach absolutnego szoku - ministerstwo...
- Z pewnością będzie mi miało wiele do powiedzenia na ten temat - przyznał Dumbledore. -

Wierzę, że też będę miał coś do powiedzenia. Wierzę nawet mocniej, że Harry i Severus zrobią to,
co jest dla nich najlepsze.

Podniósł się powoli i podszedł do okna, z którego wyjrzał na błonia Hogwartu, na boisko

quidditcha, na Zakazany Las rozciągnięty w oddali. W tym momencie McGonagall zdała sobie

sprawę, że Dumbledore wygląda bardzo staro.

98

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi - powiedział. - Ty też nie mogłabyś sobie życzyć niczego

innego, prawda, Minerwo?

- Szczęśliwi? - spytała słabo McGonagall. Coś zaczęło klarować się w jej umyśle, jakaś prawda,

której wiedziała, że nie chce rozumieć. - Albusie... Albusie, co...

- Czy ty i Fleur macie plany na dzisiejsze popołudnie? - zapytał Dumbledore. - Mam taką

nadzieję. Będzie dość ciepło i wydaje mi się, że pogodnie.

McGonagall jedynie na niego patrzyła, nie będąc w stanie się odezwać. Dumbledore odwrócił się i

spoglądał na nią przez dłuższą chwilę bez słowa. Potem odwrócił się do okna.

- Tak - powiedział. - Zapowiada się piękny dzień.

***

Wspomnienia Snape'a z Sevilli były mgliste, ale przyjemne. Było to raczej rzadkie, gdy w grę

wchodziło jego dzieciństwo, więc uznał, że on i Harry mogli trafić gorzej. W mieście nie znał nikogo
- nie znał nikogo w Hiszpanii na południe od La Coruńa - ale było to jedno z wielu miejsc, które od

dawna znajdowały się w posiadaniu jego rodziny i to zazwyczaj w najmniej prawdopodobnych
okolicach.

Mieli na przykład dwupokojowe mieszkanie w dzielnicy Triana, wznoszącej się nad rzeką

Gwadalkiwir. Było ono utrzymane całkiem nieźle, zważywszy na fakt, że nikt w nim nie mieszkał

przez dwadzieścia lat. Czynsz z góry na rok płacony był automatycznie z konta Snape'a. Ponadto
wyróżniało się tym, że stało w dzielnicy miasta, która była kompletnie bezmagiczna.

Na świecie było bardzo niewiele miejsc, w których magia nie istniała, i wszystkie były niewielkie.

Sevilla nie była wyjątkiem. Strefa bezmagiczna zaczynała się na sąsiedniej przecznicy i kończyła pół

przecznicy w drugą stronę.

Czarodzieje nie lubili tutaj przebywać. Być w miejscu bezmagicznym, oznaczało oczywiście

niemożność korzystania z zaklęć i uroków, nawet eliksiry magiczne traciły swe działanie i stawały
się pomyjami. Niewiele uczuć powodowało u czarodziejów i czarownic paranoję mocniej niż bycie

pozbawionym magicznej mocy. Nie można się bronić. Czasem nie można nawet dostrzec
zbliżającego się wroga.

Nikt nie wiedział, że Snape'owie mają tutaj nieruchomość. A nawet gdyby, nikomu nie wpadłoby

do głowy szukać Snape'a i Harry'ego tutaj.

Oczywiście, nie musieli tutaj zostać. Snape nie kłamał Harry'emu: mogli iść wszędzie, gdzie

chcieli. Miał teraz do dyspozycji wszystko: swoje pieniądze, swoje książki, swoje rodzinne skarby.

Jeśli znudzi im się w Sevilli, być może Harry zechce zobaczyć Kyoto albo Snape zdecyduje się na
Buenos Aires. Albo nawet nie miasta... gdzieś na prowincji, w środku niczego. Wszystko należało do

nich. Każde miejsce, gdziekolwiek, mogło być ich.

Ale to było dobre na początek. We wrześniu Sevilla wciąż była rozkosznie ciepła - w sposób, jaki

Szkocja rzadko miała okazję doświadczyć. Niebo było lazurowe i choć powietrze przepełniał zapach
typowy dla każdego mugolskiego miasta, Snape nie mógł się nasycić. Choć byli ograniczeni do

małego mieszkania, nie czuł się równie wolny od bardzo dawna.

Nie był pewien, czy Harry czuje tak samo. W tej chwili Harry ściskał kubek z herbatą i wyglądał

przez okno na migocący przestwór rzecznego wybrzeża. Snape zastanawiał się, czy chłopak, który
wydawał się żyć i oddychać magią, zaakceptuje to mieszkanie, tę okolicę. Nie padł jednak trupem,

gdy przekroczyli niewidzialną granicę - choć gwałtownie westchnął i bardzo pobladł - i nie
powiedział słowa sprzeciwu.

Byli tu od czterech dni i choć Harry nie sypiał dobrze, to chociaż jadł. Był też cichy: często

patrzył w przestrzeń lub chodził po mieszkaniu, podnosząc stare, zakurzone przedmioty, po czym

odstawiał je na miejsce, pozornie przypadkowo. Pierwszej nocy dzielił ze Snape'em łóżko, jakby
inna możliwość nie wpadła mu do głowy, a kiedy Snape się obudził, Harry wciąż leżał zwinięty przy

jego boku w niespokojnej drzemce.

Było zdumiewająco dziwne, uznał Snape, mieć przy sobie Harry'ego, a także świadomość, że nikt

ich nie może rozdzielić. Dziwne wrócić do ich letniej rutyny bycia razem. Teraz jeszcze bardziej
przestraszyło go, jak naturalne się to wydawało. Jak blisko był, po raz pierwszy w życiu, możliwości

na prawdziwe szczęście.

Nie ufał temu ani przez moment.

Dlatego Snape, czytając poranną gazetę, zaskoczony był, gdy Harry powiedział:
- Podoba mi się tutaj.

Podniósł wzrok, ale Harry wciąż wyglądał przez okno. Na twarzy miał wyraz zamyślenia.
- To dobrze - stwierdził Snape ostrożnie. - Ale nie musimy tu zostawać. Moja rodzina posiada

wiele nieruchomości.

Harry uśmiechnął się. Nie uśmiechał się wiele od przebudzenia.

- Moglibyśmy zrobić porządne tournée po świecie, prawda?

99

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Moglibyśmy - potwierdził Snape. - Ale na razie proponuję, byśmy zostali tutaj. Dopóki...

- Wrzawa nie ucichnie - zgodził się Harry z westchnieniem, biorąc gazetę, którą podał mu Snape.
A wrzawa była wszędzie. Każdego poranka Snape opuszczał mieszkanie, przemykał się sąsiednią

aleją poza strefę bezmagiczną i rzucał pospieszny czar maskujący. Gdyby ktoś przyjrzał się
dokładnie, nie dałby się zwieść, ale niewielu mogło, a tyle wystarczało, by postarać się dla nich obu

o Proroka Codziennego. Radio nie mogło oczywiście złapać kanałów czarodziejskich, ale z tego, o
czym czytali w Proroku, było to błogosławieństwem.

Wszyscy szukali Harry'ego Pottera. Kilkoro ludzi (choć ani trochę tak wiele) zastanawiało się

także na temat zniknięcia Severusa Snape'a. Nikt nic nie słyszał o Voldemorcie, nikt nie miał

informacji od niego. Stwierdzić, że ludzie byli "ciekawi", to jak nazwać smoczą ospę lekkim
przeziębieniem.

Dumbledore milczał pomimo narastających nacisków z ministerstwa. Dzisiejsza gazeta pisała

nawet, że może zostać usunięty z Hogwartu i aresztowany, jeśli nadal będzie odmawiał współpracy

w dochodzeniu.

Przeczytawszy to, Harry popatrzył na Snape'a i powiedział z wahaniem:

- Cóż... to nie byłby pierwszy raz, prawda? On... nawet jeśli to zrobią, on...
- ...może wybierze przejście na zasłużoną emeryturę - stwierdził Snape. - Ale wierz mi lub nie,

zupełnie mnie to nie obchodzi.

Harry popatrzył zaszokowany... po czym się uśmiechnął.

- Mnie też nie - oświadczył. - Wiesz? Mnie też nie. - Rzucił gazetę na bok i zaśmiał się.
Przechylił głowę na bok.

- Ale mówiłem serio - powiedział. - Podoba mi się tutaj. Ja, um... jest cicho.
W tym momencie na zewnątrz włączył się alarm samochodowy, co zdarzało się średnio co kilka

godzin. Snape uniósł brwi, patrząc na Harry'ego, który wzruszył ramionami.

- Wiesz, co mam na myśli - powiedział. - Tutaj jest cicho. - Dotknął palcem czoła. - Jestem...

Myślałem, że to będzie okropne, kiedy mi wyjaśniłeś, gdzie jest to miejsce. Myślałem, że nie
wytrzymam tego, że nie będę mógł używać magii. Tymczasem czuję się, jakbym był zawinięty w

koc. Zostawiony w spokoju. W przestrzeni, gdzie mogę oddychać. - Znów wzruszył ramionami. -
Znów czuję się trochę jak ja.

Usiadł po drugiej stronie stołu, naprzeciw Snape'a, który zapytał:
- Tylko trochę?

Harry przyjrzał się swoim dłoniom.
- Nie wiem. Jestem inny. Prawda?

- Tak - powiedział Snape. - Jesteś.
- Czy ty, um. - Harry zagryzł wargę i nie uniósł głowy. - Co o tym myślisz?

Snape ostrożnie rozważył odpowiedź, którą układał przez ostatnie dni w oczekiwaniu na to

pytanie. Co myślał o Harrym: o młodym mężczyźnie, który siedział naprzeciw niego po drugiej

stronie stołu, który popełnił morderstwo, który poświęcił samego siebie w najbardziej
fundamentalny sposób - wszystko z powodu dziwnej mieszanki miłości i gniewu?

Snape też popełnił morderstwo i robił gorsze rzeczy. Miłość nie była częścią żadnej z nich. Nie

usprawiedliwiało to Harry'ego. Oznaczało jednak, że Snape nie był osobą, która mogła rzucać

kamienie.

- Zrobiłeś, co musiałeś zrobić - powiedział Snape. - I być może ocaliłeś czarodziejski świat od

wielkiego zła. Mam jednak nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że mogło się stać o wiele gorzej,
gdybyś nie... - Co? Gdyby nie miał wewnętrznego magazynu dobroci, którym uspokoił Furie? -

...zdołał nad nimi zapanować.

- Wiem - wymamrotał Harry. - Byłem głupi. Myślałem, że były... - Machnął ręką w raczej

nieokreślony sposób. - Nie wiem. Moimi przyjaciółmi? Albo że zrobią, co im powiem? Nie wiem -
powtórzył.

- Popełniłeś błąd - powiedział Snape, dopuszczając do głosu swój ulubiony ton nie-wierzę-że-

mogłeś-być-tak-głupi.

Harry podniósł wzrok, a jego oczy zabłysły.
- Wyobraź sobie, że byłem samotny! - zawołał. - Podczas Hallowe'en. To było po tym, kiedy ty i

ja, no wiesz, po Proroku. A Ron nie odzywał się do mnie z powodu George'a. I nie mogłem z nikim
porozmawiać o tym, co się dzieje, i... i we śnie, kiedy zażyłem eliksir, one po prostu były tam.

Chciały ze mną zostać, chciały mi pomóc. A przynajmniej tak mi powiedziały. - Zaśmiał się z
goryczą. - Tylko wiesz co? Wiesz, czego chciałem? Dostać Malfoya. Chciałem go wtedy dostać

nawet mocniej niż po tym, jak zabił Syriusza. Tymczasem Malfoyowie są jednymi z nielicznych
śmierciożerców, których nie dostałem.

Snape nie wiedział, co na to powiedzieć. To była ostatecznie prawda i Malfoyowie wciąż gdzieś

100

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

byli. Kto wie, czy nie wpadnie im do głowy znów prześladować Harry'ego, gdy tylko będą mieli

sposobność?

Nie bał się, że może im się udać. Bał się, że raz jeszcze obudzą ciemne miejsca w Harrym.

Lucjusz nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, jakie kusił.

Jak silna była samokontrola Harry'ego? Gdyby rzeczywiście nadarzyła się okazja, byłby w stanie

powstrzymać się od zniszczenia Malfoyów tak łatwo, jak zniszczył wszystkich pozostałych? Nie żeby
świat na tym stracił, ale Snape nie mógł zignorować ewentualności, że raz sprowokowany Harry

mógłby na tym nie poprzestać.

- Zabiłbyś ich teraz, gdybyś miał szansę? - zapytał bez ogródek Snape, uznawszy, że równie

dobrze może to powiedzieć.

Harry wciągnął powietrze i spojrzał na niego.

- Ja... - powiedział i przełknął. - Nie wiem. - Zadrżał. - Wciąż ich nienawidzę za wszystko, co

zrobili. Zwłaszcza Draco. Ale teraz wszystko wydaje się inne. Nie czuję w ten sam sposób. Kiedy to

robiłem... kiedy zabijałem... znaczy się, to ja to robiłem. Ale czułem, jakbym cały czas śnił. Cóż,
tak zresztą było. - Potrząsnął głową. - Chciałem tego. Ale nie wydawało się rzeczywiste. Nie wiem,

czy mógłbym zrobić to znów. Mam nadzieję, że nie.

Popatrzył na Snape'a.

- Gdybym mógł - zapytał cicho - co byś wtedy zrobił? Powstrzymałbyś mnie?
- Skąd mogę wiedzieć? - spytał Snape poirytowany. - Co to za pytanie? To by zależało od wielu

czynników. - Nie powiedział, że nie potrafił przewidzieć żadnego czynnika, który zmusiłby go do
zrobienia Harry'emu krzywdy. Jeszcze by chłopakowi uderzyło do głowy.

- Mam nadzieję, że byłbyś w stanie - powiedział Harry. - To wszystko. Nie chcę być... jak to

ująłeś? ..."złem gorszym niż Voldemort" czy coś.

- Powiedziałeś mi kiedyś, że nie jesteś jak on - przypomniał Snape. - W rzeczy samej,

powiedziałeś to z wielkim przekonaniem. - Uniósł dłoń, gdy Harry znów otworzył usta. - Pamiętaj,

że wybór należy tylko do ciebie. I że to jest wybór... nie przeznaczenie.

Harry nabrał głęboko powietrza, skinął głową, po czym odetchnął. Snape także odetchnął -

bardziej dyskretnie.

Usiłował, podczas kilku bezsennych godzin, wyobrazić sobie mroczne ścieżki, którymi Harry mógł

podróżować. Wiedział, że byłby aż za dobrym towarzyszem tej podróży - że niezależnie od
przekonań Dumbledore'a nie był najodpowiedniejszą osobą do tego, by zmienić Harry'ego w

porządnego i przykładnego obywatela. Odkrył jednak, że nie potrafi wyobrazić sobie Harry'ego
zwołującego armię, szturmującego ministerstwo czy robiącego jakąkolwiek z rzeczy, jakie zrobił

Voldemort.

I to był klucz: Harry nie pożądał potęgi. Chciał chronić ludzi, którzy byli mu bliscy. Przywiodło go

to w wielkie niebezpieczeństwo i zło, ale nie zaspokajał tej części siebie celowo. Snape miał
nadzieję - śmiał mieć nadzieję - że cokolwiek się zdarzy, świat nigdy nie znajdzie się pod rządami

Lorda Pottera. Harry po prostu nie miał do tego głowy. Jeśli wierzyć w przeznaczenie (a Snape nie
był pewny, czy wierzy), jakieś dobre bóstwo musiało obdarzyć Harry'ego zdumiewającą mocą i

jednocześnie brakiem ambicji, by coś z tą mocą robić. Jasna cholera, kiedy uda mu się wrócić do
siebie, znów zacznie non stop gadać o quidditchu. Prawdopodobnie.

- Więc... coś ciekawego? - zapytał Harry lekko, znów patrząc w swoją herbatę.
Snape zerknął do gazety, przez chwilę podumał w ciszy, po czym powiedział:

- Cóż, na stronie drugiej twoi przyjaciele lamentują, jak strasznie się o ciebie martwią.
Harry wyprostował się i podniósł wzrok.

- Co?
Wciąż nie powiedział Snape'owi, co wydarzyło się w skrzydle szpitalnym. Snape wiedział jedynie,

że Harry wyjawił Granger i Weasleyowi przynajmniej część prawdy i że nie skończyło się to dobrze.
Ale dzisiaj, na stronie drugiej, Granger i Weasley stwierdzali publicznie, że martwią się o Harry'ego

i jeśli to przeczyta, czy mógłby się z nimi skontaktować, dać im znać, że nic mu nie jest? Aby
dopełnić patosu, artykuł ("Wróć do domu, Harry" - błaga najlepszy przyjaciel Chłopca, Który

Przeżył) opatrzony był zdjęciem Granger i Weasleya, którzy stali razem i wyglądali żałośnie.

Harry złapał gazetę i szybko przeczytał artykuł. Jego policzki poczerwieniały, a dolna warga

zadrżała na moment. Gazeta zatrzęsła się w jego dłoniach.

Potem odchrząknął.

- Cóż - stwierdził. - To miłe, prawda?
- Uważam, że bardzo wzruszające - powiedział Snape. - Podaj herbatę.

Dzbanek z herbatą stał na blacie kuchennym, więc Harry musiał wstać, by go przynieść. Snape

lubił go do tego zmuszać - by szedł-i-przynosił jak mugol. Dobrze mu to robiło. I przy okazji nie

raniło Snape'owego ego.

101

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

- Taa, racja - rzekł Harry, unosząc dzbanek - nie było cię tam. Nie słyszałeś, co mi powiedzieli. O

tobie. I w ogóle.

- Domyślam się, że coś strasznego - oświadczył Snape. - W szafce jest cukier.

- Nie słodzisz. Na Merlina, gdybyś widział twarz Rona. Myślałem, że chce mnie zabić. Nawet

teraz wciąż nie mogę o tym myśleć. A teraz chce, żebym "wrócił do domu"? - Harry cisnął dzbanek

na stół, niemal go rozbijając. - Chciałbym wiedzieć, gdzie jest dom. Nie w Hogwarcie, już nie.

Nie wydawał się oczekiwać odpowiedzi. Snape jedynie na niego patrzył i czekał. Harry wciąż

patrzył na dzbanek i ciężko oddychał. Potem wypalił:

- Możemy iść się przejść? Chciałbym zobaczyć miasto. Dzień jest przyjemny.

Snape nabrał głęboko powietrze i skinął. Z czarem maskującym powinno być dość bezpiecznie, a

poza tym chciał zobaczyć, jak Harry poradzi sobie, gdy ponownie znajdzie się poza strefą

bezmagiczną. Dobrze mu zrobi wyjście, zobaczenie nowych miejsc, wyrwanie się z rozmyślań.
Snape był w gruncie rzeczy zaskoczony, że nie poprosił o to wcześniej.

- Byłeś tutaj jako dziecko, prawda? - spytał Harry.
- Krótko - odparł Snape. - Może jakiś miesiąc. Miałem wtedy sześć czy siedem lat. Nie pamiętam

wiele, tyle tylko, że podobało mi się. - Większość jego wspomnień składała się ze słońca i ciepła,
których potem mu brakowało. Przyzwyczaił się do lochów. Przechylił głowę na bok i zapytał: - Kiedy

chciałbyś iść?

- Kiedy? Och. Za jakąś godzinę?

- Czemu nie teraz? - spytał Snape, raczej logicznie. - Masz jakieś pilne spotkanie?
- No, nie - powiedział Harry i znów popatrzył na gazetę. Zaczerwienił się. - Ja, ee... Pomyślałem

sobie, że napiszę list.

Obdarzył Snape'a długim spojrzeniem, a potem, bez dalszych słów, wyciągnął rękę i przykrył nią

dłoń Snape'a.

Snape spojrzał w oczy Harry'ego - zielone jak zawsze, nie czerwone i nie zimne - i nie cofnął

dłoni.

***

- To moja wina - powiedział cicho profesor Lupin. - Profesor Dumbledore poprosił mnie, bym

został i miał oko na Harry'ego. Odmówiłem. Sądziłem, że bardziej się przydam w innych rzeczach...

a Harry sam mi powiedział, że mnie nie tu nie potrzebuje.

Przybył do Hogwartu poprzedniego wieczoru i zaraz tego ranka odszukał Rona i Hermionę. Ron

cieszył się jego spokojną, pewną obecnością, jednak rozczarowany był, że Lupin nie wie więcej niż
oni. Harry'ego nie było od tygodnia, a Snape'a razem z nim.

Ron - który sądził, że nigdy nie będzie w stanie wybaczyć Harry'emu, który przez dwadzieścia

cztery godziny nie pragnął niczego więcej, jak tłuc go pięścią raz po raz - dość szybko zdał sobie

sprawę, że niezależnie od swego gniewu dałby wszystko, żeby Harry wrócił do domu cały i zdrowy,
i najlepiej bez Snape'a. Wtedy będzie mu mógł nakopać, na co zasłużył. Jeśli nic mu rzecz jasna nie

będzie.

- Ale nikt nic nie wie - stwierdziła Hermiona z desperacją. Ona też ciężko to przyjmowała. Miała

nawet problemy, by skoncentrować się na pracach domowych. - Kilka razy spotkałam tutaj
Moody'ego, a on za każdym razem wzrusza ramionami, gdy mnie widzi. Jeśli on nie potrafi znaleźć

Harry'ego, to kto?

- Chciałbym wiedzieć - powiedział Lupin.

Siedzieli na zewnątrz chaty Hagrida, otuleni pelerynami z powodu porannego chłodu. Ron

wolałby zostać w środku, ale przez ostatni tydzień wszyscy się na nich gapili i przyglądali, gdzie

chodzą. Chcieli wiedzieć, czy mają wiadomości od Harry'ego? Chcieli widzieć, jak cierpią i martwią
się? Ron nie miał pojęcia, ale było mu od tego niedobrze. Miło było uciec od wścibskich oczu.

Wiedział, że gdyby opuścili tereny Hogwartu, byłoby znacznie gorzej. Hogsmeade zaroiło się od

reporterów, którzy chcieli odkryć prawdę. Fred i George musieli zamknąć sklep. Przynajmniej

Dumbledore trzymał te sępy z dala od szkoły. Ron wiedział, że burza dopiero nadchodzi - ile czasu
upłynie, zanim ktoś zdobędzie niezbity dowód na to, że Voldemort nie żyje? Ile czasu, zanim ktoś

połączy to z Harrym? Harry miał bardzo dobry pomysł - albo Dumbledore czy ktokolwiek - że
najlepiej dla niego będzie przeczekać wszystko w ukryciu.

Ron po prostu chciałby wiedzieć, gdzie to "ukrycie" jest. Wystarczyłoby mu to. Naprawdę by

wystarczyło.

- Herbatka - zawołał Hagrid zza ich pleców, a wszyscy podskoczyli. W jednej ręce niósł dzbanek,

a w drugiej trzy kubki, małe kubki, które zawsze miał pod ręką na wypadek wizyt Harry'ego, Rona i

Hermiony. Bez problemu mieścił wszystkie trzy w jednej ręce.

- Byście weszli do środka - powiedział. - Nie za mroźno wam tutaj?

Ron, Hermiona i Lupin wzdrygnęli się jak jeden mąż. Przez ostatnie trzy dni Hagrid usiłował

102

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

przywrócić do zdrowia Kła, który zjadł prawie cztery gumochłony. Cała chatka nimi śmierdziała.

- Myślę, że świeże powietrze dobrze nam zrobi, Hagridzie - oświadczył Lupin uprzejmie i wziął

kubek. - Dziękuję.

Hagrid nalał herbaty każdemu, odstawił dzbanek i z chrząknięciem usiadł obok Lupina. Ron

ostrożnie popijał herbatę, usiłując się nie krzywić. Hagrid zawsze zaparzał ją mocniejszą, niż

ktokolwiek poza nim mógł znieść. Ron, Harry i Hermiona zazwyczaj czekali, aż Hagrid się odwróci,
po czym wylewali swoje do słoja, który Hermiona zawsze ze sobą na ten cel nosiła.

- Czyli - powiedział Hagrid - ani słówka od Harry'ego?
- Nic a nic - odparła ponuro Hermiona.

- Dziwna sprawa - stwierdził Hagrid, ciężko i ze smutkiem wzdychając. - Ale Dumbledore wi, co

robi. Zawsze wi. - Ron skrzywił się. Hagrid obrócił się do Lupina i powiedział: - Nie widziałem cię od

pogrzebu bidaka Syriusza. Co żeś porabiał, Remusie?

- Nawiązywałem kontakty z wilkołakami - odparł Lupin. Ron spojrzał na niego z ciekawością. -

Chciałem się dowiedzieć, ilu z nich związało się z Voldemortem. Oczywiście, to było, zanim
śmierciożercy zaczęli umierać w tajemniczych okolicznościach. - Prychnął. - Jeśli zamyślali

dołączenie do Voldemorta, musieli zmienić szybko zdanie.

- Harry oszczędził nam kłopotu - powiedział Hagrid ku zaskoczeniu Rona. - Co nie?

- Na własny koszt, tak - odrzekł Lupin. Westchnął. - To musiał mieć na myśli w Trzech Miotłach.

Po pogrzebie Syriusza. - Spojrzał na Rona i Hermionę. - Pamiętacie?

Ron pokiwał głową smętnie. Harry oświadczył, że nie pozwoli, by ktokolwiek inny został ranny

czy zabity. Wtedy Ron myślał, że to tylko wywołane smutkiem i żałobą gadanie. Ale gdy teraz

patrzył wstecz, mógł zobaczyć wszystkie wskazówki: dziwne milczenie Harry'ego, jego chłodna
wytrwałość, nawet to, że nie jadł i nie spał, ale spędzał cały czas pochłonięty książkami. Uczył się

zaklęć, by zabijać ludzi. Albo by chronić innych ludzi. Ron nie wiedział już nawet, co ma o tym
myśleć.

Lupin nie wiedział jeszcze o Snapie, tyle tylko że Dumbledore wysłał go, by "chronił" Harry'ego

do czasu, gdy Harry wróci - o ile wróci. Ron nie był pewien, jak powiedzieć Lupinowi prawdę, nie

wiedział nawet, czy powinni. Na pewno nie przy Hagridzie.

- Patrzcie! - zawołała nagle Hermiona.

Ron popatrzył w niebo i zobaczył dużą płomykówkę, która zmierzała ku nim. Niosła list.
- Toż to sowa profesora Snape'a! - wykrzyknął Hagrid.

Ron i Hermiona skoczyli na równe nogi. Sowa szybko się do nich zbliżała.
- Ale przeciż był w sowiarni - ciągnął Hagrid ze zdumieniem. - Nigdzie nie latał. Wiedziałbym, bo

mam na niego oko, na prośbę Harry'ego.

Ron popatrzył na Hagrida.

- Na prośbę Harry'ego? Czemu masz oko na sowę Snape'a na prośbę Harry'ego?
Hagrid wzruszył ramionami.

- No pewnie, na Hedwigę też - powiedział. - Wysiaduje jaja. Acheron jest tatą. Zaglądam do nich

raz na dzień, czy wszystko w porząsiu.

Ron i Hermiona patrzyli na niego z otwartymi ustami. Lupin zachichotał.
- Sowa Harry'ego i sowa Severusa? Och ja. Co się stało z tym światem?

- T-taa - wyjąkał Ron i wtedy sowa Snape'a wylądowała na ogrodzeniu z listem w dziobie.

Hermiona wzięła go drżącymi rękami.

- To od Harry'ego! - zawołała. - Do mnie i Rona.
- Otwierajcie - powiedział Hagrid z zapałem, ale Lupin położył dłoń na jego ramieniu.

- Pozwól, że Ron i Hermiona przeczytają go sami - zaproponował. - To ich list. Na pewno

powiedzą nam, co powinniśmy wiedzieć.

Ron i Hermiona spojrzeli na niego z wdzięcznością. Hagrid wyglądał na rozczarowanego, ale

pokiwał głową i zwrócił się do Lupina:

- Nie pomógłbyś mi z tym lekarstwem dla Kła? Sam nie daję rady. Ktoś musi go trzymać za tylne

łapy.

Lupinowi zrzedła mina. Ron starał się nie szczerzyć, gdy Lupin odparł ze stoickim spokojem:
- Prowadź.

Kiedy zniknęli we wnętrzu chaty, Hermiona ostrożnie otworzyła list. Sowa Snape'a przyglądała

się im obojgu jak... cóż, nie jak jastrząb, raczej jak sowa. Ron czytał nad ramieniem Hermiony. List

datowany był na wczoraj, ale nie było adresu zwrotnego.

Drogi Ronie i Hermiono,
Widziałem dzisiejszy artykuł w Proroku Codziennym, o tym, jak się o mnie martwicie. Przykro

mi, że Was przestraszyłem. Musieliśmy wyjechać. Jeśli czytacie gazety, sami wiecie dlaczego.

103

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

Wszyscy mnie szukają i nie chcę myśleć, co zrobiłoby ministerstwo, gdyby mnie znalazło. Nie chcę

się w to mieszać. Odegrałem swoją rolę i mi wystarczy.

U mnie wszystko dobrze. U nas obu. Czuję się bardziej sobą. Nie mogę powiedzieć Wam, gdzie

jestem, ale to miłe miejsce. Podoba mi się tutaj. Choć i tak chciałbym Was zobaczyć. Bardzo mi
przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Chciałbym móc Wam o wszystkim opowiedzieć. Mam

jednak nadzieję, że rozumiecie, dlaczego nie mogłem. Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić, to
była ostatnia rzecz, jakiej pragnąłem. Chciałem, żeby wszyscy byli bezpieczni.

Kocham Was oboje. Wiecie, kiedy to napisałem, zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie

powiedziałem nikomu, że go kocham. Trochę głupio się czuję, pisząc to, ale muszę to i tak napisać,

bo powinniście wiedzieć, jeśli do tej pory nie wiedzieliście. Jeszcze się zobaczymy, nie zniknąłem na
zawsze, więc nie napiszę więcej nic ckliwego.

Zaraz idziemy na spacer. Mamy tu naprawdę piękny dzień i chcę się trochę rozejrzeć. Niedługo

znów do Was napiszę. Mam nadzieję, że u Was wszystko okej. Możecie wziąć moją miotłę i

pelerynę mojego taty, jeśli tylko chcecie gdzieś się wybrać albo pobyć sami. Wszystko inne też
możecie wziąć.

Zaopiekujecie się Hedwigą za mnie? Chyba założyła gniazdo. Powiedziałbym Wam, kto jest

ojcem, ale nigdy mi nie uwierzycie.

Harry

Ron przełknął. Zdał sobie ku swemu przerażeniu sprawę, że jest na granicy łez. Przynajmniej

Harry nigdy nie powiedział Snape'owi, że go kocha - o ile list mówił prawdę. Przynajmniej nic mu

nie było. Ron i tak kiedyś skopie mu tyłek.

- Cóż - stwierdziła Hermiona ochrypłym głosem, składając pergamin i wsuwając w kieszeń szaty.

Odchrząknęła.

- Tak - zgodził się Ron i wziął ją za rękę.

- Powiedział, że się zobaczymy - powiedziała niemal błagalnie.
Wtedy Ron objął ją i przyciągnął do siebie.

***

Spacerowali cały dzień. Spacerowali, aż rozbolały ich nogi, i do domu wrócili wyczerpani. Ale nie

zbyt wyczerpani. W momencie gdy drzwi zamknęły się za nimi, Harry obrócił się do Snape'a z
wyrazem głodu w oczach. Snape nigdy nie był i nigdy nie będzie w stanie odmówić temu

spojrzeniu. A teraz:

- Vide cor tuum, co? - wyszeptał Snape w szyję Harry'ego, gdy leżeli razem w łóżku.

- Tak - powiedział Harry. - Jeśli na mnie rzucisz... Wiem, że potrafisz... To mu zrobiłem.

Voldemortowi. Jeśli rzucisz je na mnie... gdy nie będziesz pewny, że, no wiesz, robię dobrze... sam

to zobaczę. Wtedy będę wiedział. Nie można się od niego odwrócić. - Dotknął twarzy Snape'a. -
Rzuć je na mnie. Chcę tego.

- Może innym razem - oświadczył Snape. Potem prychnął. - Wiesz, nie jesteś jedynym, który

opracował zaklęcia. Nie jesteś nikim specjalnym w tej materii.

- Cóż, tylko jedno - przyznał Harry. - Ale naprawdę dobre. Może kiedyś znów spróbuję. -

Zaczerwienił się lekko. - Poza tym i tak już widziałeś moje serce. Gdy byłeś tam ze mną. - Oblizał

wargi. - Dziękuję, że mnie z nimi nie zostawiłeś. Chciałem, żebyś odszedł, wtedy... ale teraz cieszę
się, że tego nie zrobiłeś. Bez ciebie... Nigdy bym nie pomyślał...

- Cieszy mnie, że mogę brać udział w realizacji zuchwałych i nieprzemyślanych planów -

powiedział Snape i pocałował go.

Harry zachichotał i oddał pocałunek. Owinął ramiona wokół Snape'a i leżeli przez chwilę w ciszy,

pozwalając ciałom ostygnąć. Potem:

- Proszę, powiedz mi, że tu jesteśmy - wyszeptał Harry, przyciskając czoło do jego czoła. Jego

ciepły oddech połaskotał Snape'a w nosie. - Proszę, powiedz mi, że tu jesteśmy. Że zrobiliśmy to.

Obaj to zrobiliśmy. Powiedz mi to.

Snape zamknął oczy, ujął Harry'ego za ręce i wymamrotał coś zuchwałego w odpowiedzi.

- Zrobiliśmy to.

***

Prowadź nas. Zabierz nas w ciepłą wodę i na ławicę, i w muzykę. Prowadź nas. Muzyka

ponad wszystko. Śpiewaj. Śpiewaj dla nas. Śpiewaj.

KONIEC SERII HERBACIANEJ

104

background image

SERIA HERBACIANA - część 7

O g i e ń P r z e z O g i e ń

105


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
przeszedłem przez ogień
Ogień Przez Ogień Seria Herbaciana VII
12 ODRODZENIE PRZEZ WODĘ i OGIEŃ
Czy chcesz przejść u progu tej epoki przez gorejący ogień
Ogień serca
Indie skrzydlate wozy i kosmiczny ogień
06 z patelni w ogień OTL66SK5FRQGB4YWPDGUF7ZGSZ3XNXNRMZBEIPA
ogień
Cztery żywioły - Ogień woda ziemia powietrze, RÓŻNOŚCI, feng shui
Gardner Laurence Gwiezdny Ogien Zloto Bogow
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu( Lod i ogien
14 Ogien i woda
Barry Maxine Ogien i lod
Blender 3D Materiały Efekty cząsteczkowe Ogień
Ogień
ogien
Drewno ogien 03 2011 v1
Powietrze - ogień, EZOTERYKA, Magia i Ezoterka

więcej podobnych podstron