Leszek Żebrowski - "Szwadrony śmierci"
To nie była wojna domowa, toczona między różnymi ugrupowaniami tego samego państwa, o
władzę i własne interesy.
W Polsce po 1944 r. mieliśmy do czynienia z powstaniem antykomunistycznym (także na polskich
Kresach, o czym nie wolno zapomnieć), toczonym w celu odzyskania niepodległości.
Było ono porównywalne z powstaniem styczniowym i w tym sensie było ostatnim polskim
powstaniem narodowym. Powstanie zostało stłumione bardzo krwawo, a dokładnej skali ofiar
poniesionych w walce i późniejszych represji być może już nigdy nie poznamy.
Komuniści nie prowadzili dokładnej ewidencji, w dodatku starannie zacierali ślady po swych
zbrodniach. Po 1989 r. zabrakło woli rozliczenia minionego okresu. III RP bardzo długo była prostą
kontynuacją Polski Ludowej, nie tylko politycznie, ale też instytucjonalnie i personalnie. Trudno
było zrobić to natychmiast po zmianach, zwyciężyła bowiem koncepcja „grubej kreski”, także w
tym zakresie.
Po dziś dzień nieznane są rozmiary represji sowieckich ze strony NKWD i innych jednostek
stacjonujących w pierwszych latach powojennych na terenach Polski Ludowej. Na Kresach tylko
one są odpowiedzialne za popełniane tam masowe zbrodnie.
Skala zbrodni
Dziś wiemy, że w komunistycznych więzieniach stracono na mocy „wyroków sądowych” około 5
tys. osób. Wiemy jednak również, że nawet w świetle komunistycznego prawa owe wyroki były od
początku nieważne, albowiem wydawały je głównie wojskowe sądy rejonowe powołane aktem zbyt
niskiej rangi. Mimo to rodziny ofiar do dziś muszą przechodzić poniżającą procedurę udowadniania
niewinności swych najbliższych.
Ale to przecież wierzchołek olbrzymiej góry lodowej! W komunistycznych więzieniach i obozach
zamordowano w aresztach, śledztwach lub już po wydanych wyrokach wieloletniego więzienia
około 20 tys. ludzi. Łącznie daje to liczbę 25 tys. ofiar, z czego zaledwie co piąta zginęła w wyniku
zbrodni sądowej, jaką była ówczesna kara śmierci. Reszta zginęła w wyniku zbrodni
pozasądowych, choć znajdowała się w gestii komunistycznego wymiaru (nie)sprawiedliwości. A to
w dalszym ciągu mniejsza część zamordowanych w ogóle w tamtym czasie.
Musimy bowiem pamiętać, że wielokrotnie więcej zabitych zostało w terenie, w wyniku walk
(szacuje się, że było ich ok. 8 tys.), ale przede wszystkim obław, pacyfikacji i następujących po nich
masowych represji. Łącznie w okresie powstania antykomunistycznego zginęło od 50 tys. do nawet
100 tys. ludzi!
To jest prawdziwa skala komunistycznych zbrodni, tym bardziej że większość z nich to ofiary
cywilne, w tym także kobiety i dzieci. Obowiązywała bowiem zasada odpowiedzialności zbiorowej,
sankcjonowana rozkazami najwyższych dowódców. Michał Żymierski – naczelny dowódca
„ludowego” WP, w rozkazie z 14 czerwca 1945 r. nakazywał: „w toku walk do niewoli nie brać:
przywódców i oficerów dowództwa dywersyjnego”; odnośnie do ludności cywilnej na terenach
toczonych walk nakazywał surowo karać „nie tylko podejrzanych, ale i wszystkie osoby, u których
się oni ukrywali i które im okazywały jakąkolwiek pomoc, nie wyłączając najbliższych członków
rodzin”, w tym niepełnoletnich dzieci!
Bandyckie rozkazy były skrzętnie wykonywane. Na przykład lokalny dowódca KBW meldował po
jednej z akcji w powiatach Koło i Nieszawa, że „w toku walk zabito dwóch ludzi z bandy
’Szarego’, a trzeci został wzięty do niewoli, ale na rozkaz obecnego tam z-cy kierownika WUBP
por. Szwagierczaka został rozstrzelany”.
Bandy pozorowane
Wszelkie akcje przeciwko podziemiu niepodległościowemu wiązały się z masowymi rabunkami
dokonywanymi w pacyfikowanych miejscowościach. Informacje o tym znajdujemy również w
zachowanych materiałach bezpieki. W jednej miejscowości zgromadzono walizy ze zrabowanymi
w toku operacji ubraniami itp. „Wszystkie te walizy zostały rozszabrowane przez pracowników
Milicji i UBP, ponieważ nasi ludzie ścigali bandytów” – jak wynika z tego raportu, dowódca żali
się, że dla jego grupy już nic nie zostało…
A rabowano wszystko. Z meldunku jednej z grup operacyjnych UB wynika, że podczas rewizji w
gospodarstwie zrabowano m.in. palto dziecinne, sukienkę dziecinną, płaszcz deszczowy, chodnik
podłogowy, firanki drzwiowe, lustro, łóżko, krzesła, szafę, lampkę nocną, kury, świnie, wiadro,
poduszkę, pierzynę… „Konfiskaty dokonano zgodnie z prawem” – zakończył swój złodziejski
raport oficer PUBP.
Stosowano metody niezwykle niegodziwe. Jedną z nich było wypuszczanie w teren tzw. band
pozorowanych, czyli grup operacyjnych UB, milicji i wojska, które udawały oddziały podziemia i
na ich konto dokonywały morderstw, napadów, rabunków, podpaleń… Skali tego procederu nie
znamy, ale początkowo, w latach 1945-1947, była ona znaczna. Ich zbrodnie miały w opinii
publicznej zohydzić oddziały podziemia i doprowadzić do braku zaufania do nich ze strony
ludności.
Ponadto działały terenowe „szwadrony śmierci”, złożone z zaufanych funkcjonariuszy, które na
własną rękę wymierzały podejrzanym (czy tylko posądzanym o nieprzychylność dla nowej władzy)
ludową sprawiedliwość, praktycznie zawsze pojmowaną jako zamordowanie osób ujętych i
uprowadzonych do lasu.
Grupa egzekucyjna Władysława Rypińskiego „Rypy” w powiecie płockim zamordowała w latach
1945-1947 ponad sto osób, byłych żołnierzy AK i cywilów. Ile takich grup działało w całym kraju i
jaka była skala popełnionych przez nie zbrodni? Tego nie wiemy. Mamy znikomą wiedzę na temat
„brygad realizacyjnych” powołanych w MBP. Wcielano do nich funkcjonariuszy o… niskim
poziomie umysłowym. Tacy bowiem nie wnikają, dlaczego i kogo mordują na rozkaz.
Ofiary chowano byle gdzie, w lesie, w torfowych dołach, na wysypiskach śmieci. Chodziło tylko o
zacieranie śladów, ale nie zawsze to było skuteczne. I tak 1 grudnia 1945 r. funkcjonariusze UB
porwali w Grójcu, a następnie zamordowali w Budkach Petrykozkich sędziego Zbigniewa
Hankego, nauczyciela Tadeusza Listkiewicza, dyrektora Spółdzielni Rolniczo-Handlowej
Bolesława Łukowskiego i miejscowego prezesa PSL Józefa Sikorskiego.
Zostali zastrzeleni i pochowani w płytkim dole, przyklepano ich świeżym śniegiem. Ranny Józef
Sikorski przeżył egzekucję i wydostał się spod śniegu. Dzięki temu zbrodni nie dało się ukryć, ale
sprawcy, choć doskonale znani, nigdy nie zostali ukarani. Postępowanie wobec nich zostało
bowiem umorzone na mocy amnestii ogłoszonej dla żołnierzy podziemia niepodległościowego…
Dziś Berlin, jutro Gibraltar
Do dziś historycy, którzy nie chcą dostrzegać w powojennej sytuacji Polski okupacji sowieckiej, a
następnie „rodzimej” komunistycznej, mówią, wzorem swych poprzedników, czyli specjalistów od
ustanawiania i utrwalania władzy ludowej, o trwającej wówczas wojnie domowej. Wystarczy
jednak przytoczyć konkretne rozkazy dowódców struktur niepodległościowych, aby zrozumieć sens
nowej rzeczywistości i tego, o co toczyła się walka. Pułkownik Tadeusz Danilewicz ps. „Doman”,
komendant główny Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, napisał w rozkazie z 1 września
1945r.:
„1. Walczymy o pełne wyzwolenie Polski spod okupacji i wpływów sowieckich zarówno
bezpośrednich, jak i za pośrednictwem swoich agentów (grupa Bieruta).
2. Prowadzimy walkę o całość ziem wschodnich w granicach 1939 r.3. Z walki o Wielką Polskę nie
zrezygnujemy pod wpływem terroru Rosji Sowieckiej i jej agentur”.
O co walczyli ich przeciwnicy, ideowi komuniści? O inną, sprawiedliwą rzekomo Polskę i byli w
tej walce samodzielni, niezależni od zewnętrznych mocodawców? Bez żadnych skrupułów ujawnił
to Mieczysław Moczar (Mikołaj Demko), wysoki funkcjonariusz MBP, w liście z 1948 r. do swych
przełożonych: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla
narodu. Dla nas, dla partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie
jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”.
Polscy niepodległościowcy, z wizją demokratycznego państwa, suwerennego i sprawiedliwego, nie
pasowali do koncepcji utworzenia namiastki sowieckiej republiki, polskiej w formie, sowieckiej w
treści. Reprezentowali tradycyjne wartości, byli elitą, która stała na przeszkodzie ludobójczego
eksperymentu społecznego i politycznego – pospiesznego przekształcenia normalnego
społeczeństwa w „ludzi sowieckich”. Nie było zatem dla nich miejsca. Nie jest bowiem prawdą, że
ci, którzy konspiracji zaniechali i ujawnili się przed komunistyczną bezpieką, byli pozostawieni w
spokoju. Przykładem niech będzie por. Jan Rodowicz ps. „Anoda”, jeden z bohaterów powstania
warszawskiego. W konspiracji po wojnie nie był, zajął się upamiętnianiem swych poległych
kolegów. Też był solą w oku bezpieki, stał na przeszkodzie budowie „raju na ziemi”. Zginął, jak
wielu innych, bo nie nadawał się na homo sovieticusa.
Musimy uwzględnić również około 250 tys. więźniów politycznych skazanych na długoletnie
wyroki. Również po 1956 r. trwały jeszcze aresztowania i procesy polityczne. Niektórzy stawali
przed sądami PRL po raz kolejny, mimo iż wcześniej odbyli już swoje kary. Dotyczyło to głównie
osób z podziemia narodowego, szczególnie zaciekle prześladowanych, podczas gdy represje wobec
członków innych formacji niepodległościowych faktycznie zelżały.
Wspomnijmy tu procesy Juliana Pomorskiego „Rysia” (1957), Michała Krupy „Wierzby” (1960),
Andrzeja Kiszki „Dęba” (1962) czy Czesława Czaplickiego „Rysia” (1964). Inni, jak Kazimierz
Wybranowski „Kret” czy Tadeusz Zajączek „Szary”, wracali do więzień mimo warunkowego
zwolnienia po 1956 roku. Ostatni z więzionych narodowców opuszczali zakłady karne dopiero w
połowie lat 70.
Wychodzili więc na względną wolność dopiero wówczas, gdy młode pokolenie uzyskało już prawo
wyjazdów na Zachód, w kolejkach można było wystać pralkę, telewizor, lodówkę, a w miejscach
pracy władza „dawała” przydziały na wczasy czy sanatoria.
Duża część społeczeństwa pamiętała jednak, gdzie i jak żyliśmy. Formy oporu się zmieniały, ale
nie było powszechnej akceptacji ustroju komunistycznego. Przewidywał to proroczo wspomniany
wyżej płk T. Danilewicz w rozkazie z 22 lipca 1945 r.:
„Rozwój działań wojennych przyniósł nam po okupacji niemieckiej drugą okupację – sowiecką.
(…). Walka Narodu Polskiego o elementarne prawa bytu i rozwoju trwa nadal. Będzie ona ciężka i
długa. Musi być prowadzona jak najskuteczniej i z najmniejszymi dla Narodu stratami. (…)
Walka obecna będzie przede wszystkim walką polityczną, będzie się toczyć o to, co stanowi istotę
Narodu: o kulturę, religię, tradycję, o niezawisłość myśli i ducha polskiego, będzie to walka z
komunizmem i wpływami Wschodu. Walczyć będziemy o każdą komórkę gospodarczą, społeczną,
wychowawczą, a w szczególności o duszę młodego pokolenia. W walce tej wszyscy musicie wziąć
pełny udział”.
Stefan Michnik i inni
Wydawało się, że po 1989 r. Polska upomni się o swych Bohaterów, odnajdzie ich groby, upamiętni
wspaniałe postacie podziemia antykomunistycznego. I odnajdzie ich oprawców. To zresztą nie
byłoby trudne – żyli pośród nas, pobierali ogromne emerytury, mieszkali pod najlepszymi adresami,
obwieszeni wszelkimi możliwymi świecidełkami, uhonorowani najwyższymi stopniami
wojskowymi. Wielu z nich przyznało sobie ordery Virtuti Militari – a jakże. Niektórzy udali się na
emigrację, jakoby uciekając przed „polskim antysemityzmem”…
Nie było jednak woli ich ścigania, a przecież było wśród nich wielu najwyższych funkcjonariuszy
komunistycznej bezpieki, Informacji Wojskowej, sędziów i prokuratorów wojskowych. Wymieńmy
przykładowo gen. Stanisława Zarakowskiego – naczelnego prokuratora wojskowego, gen.
Mieczysława Mietkowskiego (vel Mojżesza Bobrowickiego) – wiceministra MBP, ppłk. Wiktora
Herera, naczelnika wydziału śledczego w MBP, ppłk. Helenę Wolińską (vel Fajglę Mindlę
Danielak) z naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk. Salomona Morela, kpt. Stefana Michnika…
Co więcej, nie tworzono nawet ram prawnych do takich działań, wszak definicja zbrodni
komunistycznych zaistniała w polskim prawie dopiero w 1998 r. i jest praktycznie fikcją. Dziś
wiemy, że żaden zbrodniarz komunistyczny, nawet z zarzutem ludobójstwa, przed polskim sądem
już nie stanie. Co więcej, ofiary terroru komunistycznego są do dziś bezkarnie wyszydzane i lżone.
Jednak powoli wydobywamy je z niepamięci, także z cmentarnych jam na powązkowskiej Łączce i
innych miejsc tajemnych pochówków. Cieszy fakt, że pamięć o nich coraz szerzej trafia do
najmłodszych pokoleń, które poszukują swej naturalnej tożsamości.
Leszek Żebrowski