Laurell Hamilton „Anita Blake – Narcyz w Okowach” Tom 10
Tłumaczenie: Maga Luisa
Fragment rozdziału 65
- Ardeur, ogień, potrzeba… - powiedziałam. Z każdym słowem ardeur rosło we mnie niczym ciężar,
który musnął moją bestię. Rozlał się w górę z tego ciasno skręconego miejsca we mnie i dwa
oddzielne ciepła urosły wewnątrz, płynąc na wskroś całego mojego ciała, ciągnąc mnie w stronę
Chimery. Już się go nie bałam, ponieważ mogłam wywęszyć jego strach. Nie musisz się bać niczego,
co boi się ciebie. Część mnie wiedziała, że to nieprawda, że przerażony mężczyzna z bronią prędzej
cię zastrzeli, niż odważny. Ale ta część mnie, która była zdolna myśleć, odpływała, pozostawiając
za sobą tylko instynkt. To, co zostało, lubiło zapach strachu. Przypominało mi jedzenie i seks.
Chimera cofnął się i zaczęliśmy powolny spacer z powrotem, tam skąd przyszliśmy. Tym razem
ja posuwałam się do przodu w jego stronę. Śledziłam jego kroki, tak jak on śledził moje i część mnie
zauważyła, że kładłam stopy jedna za drugą, idąc prawie po własnych śladach jak kot. Szłam dziwnie
pełna gracji, kołysząc biodrami. Kręgosłup miałam prosty, ramiona skierowane do tyłu, ręce niemalże
bez ruchu spuszczone po bokach, ale było jakieś napięcie w górnej części mojego ciała, oczekiwanie
ruchu, przemocy. Zawsze ardeur przejmowało głód bestii, ale kiedy szłam w stronę Chimery,
patrzyłam jak ogromna, umięśniona postać dosuwała się ode mnie, to właśnie o mięsie myślałam.
Zęby i pazury, ciało do rozerwania, do ugryzienia, do rozdarcia. Prawie mogłam skosztować jego krwi
– gorącej, prawie wrzącej w moich ustach, w dół mojego gardła. To nie był tylko głód mojej bestii,
ale też pragnienie krwi Jean-Claude’a i Richarda głód ciała. To wszystko razem i ardeur płynące przez
każde z osobna tak, że każdy głód karmił kolejny w nieskończonym łańcuchu. Wąż zjadający swój
własny ogon, Uroboros pragnień.
Chimera przestał uciekać, napierając na białą zasłonę. Wróciliśmy prawie do Cherry i Micah.
Za zasłoną, za plecami Chimery była solidna ściana.
- Czym jesteś? – zapytał zduszonym głosem, pełnym strachu, który rósł w nim falami. Zaczął węszyć.
Rozszerzyły mu się nozdrza i powiedział – Nawet nie pachniesz już tak samo.