Korekta
HalinaLisińska
RenataKuk
Zdjęcienaokładce
©vitakhorzhevska/Shutterstock
Projektgraficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Tytułoryginału
FallingIntoUs
Copyright©2013byJasindaWilder
Allrightsreserved.
ForthePolishedition
Copyright©2014byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN978-83-241-5092-2
Warszawa2014.WydanieI
WydawnictwoAMBERSp.zo.o.
02-952Warszawa,ul.Wiertnicza63
tel.6204013,6208162
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersjadowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJA
juras@evbox.pl
BECCA
Pocięteręceizamkniętedrzwi
Listopad
Nellsiedziałanaprzeciwkomnie.Ręcechowaławrękawachpłaszcza.Niepatrzyłamiwoczy,takjak
przykilkupoprzednichspotkaniach.
Uciekławpołowieswojegoprzemówieniawdomupogrzebowym,apotem,kiedyznówją
zobaczyłam,nacmentarzu,byłazestarszymbratemKyle’a.Wkażdymraziepodejrzewałam,żeto
on.Niewidziałamgo,odkądmiałamdziesięćczyjedenaścielat.Byłodnasojakieśpięćlatstarszyi
takteżwyglądał.Byłogorzałyionieśmielający,zwłaszczawgarniturze,choćmusiałamprzyznać,że
byłteżzjawiskowy.Miałciemnewłosy,długieitrochęrozczochrane,iprzenikliweniebieskieoczy
przesyconedojrzałościąiczymśznaczniegłębszym.
Tylkokilkarazysłyszałam,żebyKyleonimmówił.Pamiętam,żebyłsamotnikiem.Większośćczasu
spędzałwswoimpokojualbowstarejszopie,którasłużyłamuzawarsztat.Wliceummiałkłopoty.
Tylepamiętałam,araczejtylesłyszałam.WyjechałzMichiganwdniuukończeniaszkoły.Zostawił
wszystko.Pamiętam,jakKyleotymopowiadał.Nicnierozumiałiczułsiędotknięty,chociażmiał
dopierojedenaścielat.Coltonwyjechałijuż.
Apotempojawiłsięnapogrzebie,aNellwysiadłazjegowielkiegopick-upa.Coznimrobiła?
TrzymałamJasonazarękę,staliśmyprzygrobie,podzadaszenieminiewiedziałam,cosiędzieje.
Czemuprzyjechał?Przecieżzostawiłrodzinę,młodszegobrataiztego,cowiedziałam,rzadkosię
odzywał.AterazNelltrzymasięznimwdniupogrzebujejchłopaka?Starałamsięnieczuć
zdradzona.Niepatrzyłanamnie.Nanikogo.Stałaprzedtrumnązdrewnaczereśniowegoz
mosiężnymiokuciami.Mokratrawawokółgrobuprzykrytabyłasztucznymtrawnikiem.Nell
wyglądała,jakbychciaławskoczyćdotejgłębokiej,ciemnejdziuryizostaćtamzKyle’em.
Kiedysięzachwiała,Coltonjązłapał.Niechciałam,żebyjejdotykał.OnanależydoKyle’a.
OdbierałamemanującyzJasonagniewiwiedziałam,żeczujemniejwięcejtocoja.
Kiedyurzędnikwygłaszałnicnieznaczącesłowa,usiadłanakrześleipustymwzrokiemwpatrywała
sięwprzestrzeń.Płakałamcicho,takjakmatkaKyle’aipaniHawthorne.Jakbardzowieluludzi,z
wyjątkiemNell.Onaniepłakała,przynajmniejjaniewidziałam.
Kiedywszystkiesłowazostałyjużpowiedziane,wrzuciładogrobukwiat,apotemodwróciłasięi
odbiegła.Chwiałasięnaszpilkach,więczrzuciłajeznóg,agipsobijałsięojejbok.Ktozanią
pobiegł?Colton.Słyszałamszepty.Ludziezadawalinagłostesamepytania,którejastawiałamsobie
wgłowie.
Terazsiedziałanaprzeciwkomniezkubkiemkawyinieuważniemieszałająwyszczerbionąłyżeczką.
Poszłyśmynaobiadumnie,wAnnArbor.Przyjechałatu,bojabyłamuziemionazajęciamiipracami
domowymi.Zgodziłasię,kiedyzadzwoniłamranoispytałam,czyznajdziekilkagodzinna
spotkanie,aległosmiałaapatycznyizrezygnowany.
Łyknęłamkawyipatrzyłam,jakwprawiawniekończącysięwirowyruchkarmeloweodmęty.
–Nell?Widziałaśsięzkimś?
–Zkim?–Spojrzałanamnieprzelotnie,alezarazwróciładomieszania.Zrękawówszarej
polarowejbluzyNorthFacewystawałytylkokoniuszkijejpalców.
Wzruszyłamramionami.
–Zkimś.Zterapeutą.Wsprawietego,cosięstało.
Pokręciłagłową,akoniuszekluźnegowarkoczapodskoczyłjejnaramieniu.
–Nie.Nicminiejest.
–Niewydajemisię
Wkońcupopatrzyłamiwoczyiwidziałam,żejestzła.
–Auważasz,żepowinnominicniebyć?Onumarłtrzymiesiącetemu.Kochałamgo.Cominato
pomożeterapeuta?Powie,żetoniemojawina?Będzietrułozaakceptowaniuwszystkichetapów
żałoby?Niepotrzebujęsłuchaćtychbzdur.–Odwróciławzrok.Przezoknopatrzyłanachłodne,
pochmurnepaździernikowepopołudnie.–Chcęgomiećzpowrotem.
–Wiem.
–Nicniewiesz.–Ostatniesłowawypowiedziałasyczącymszeptem,awjejoczachwidziałam
wwiercającysięwemnieból.
–Nell…–Chciałamjejpomóc,zmusićdomówienia.
Aleniedałasię.Odtamtegopierwszegodniawjejpokojuniepowiedziałaanisłowanatemat
wypadku.Nieposzłanażadnązuczelni,naktórezostałaprzyjęta.Mieszkałazrodzicami,chodziła
doszkołypomaturalnejwOaklandipracowaławbiurzeuojca.Wydawałosię,żepodejmujejakieś
działania,alejaczułam,żeprzestałażyć.
–Muszęiść–powiedziała.Dopiłakawęiwstała.
–Dopieroprzyszłaś.
–Przepraszam.Muszęiść.
Położyłamnastolepieniądzezakawę.Burczałomiwbrzuchu,bowintencjilunchuzniąniejadłam
śniadania.
–Wporządku.
Chybausłyszaławmoimgłosieirytację.
–Przepraszam,Beck.Poprostu…Nieumiembyćterazdobrąprzyjaciółką.
–Nieotochodzi.–Wyszłamzaniąnachłodnejesienniepowietrzeipodrodzezapięłampłaszcz.–
Martwięsięociebie.
Zatrzymałasię,odwróciłaipopatrzyłanamnie.
–Wiem.Wszyscysięmartwią.Niewiem,copowiedzieć.Muszęprzeztoprzejść,aleniewiemjaki
niktniemożemipomóc.Idędodomu.Chcębyćsama.–Drapałasięprzezpolarpoprawejręce,
jakbywnerwowymodruchu.
Przyjrzałamsięjej.
–Nell,nicsobieniewstrzykujesz,prawda?
Wzdrygnęłasięiopuściłarękę.
–Nie!Oczywiście,żenie.
–Pokażmirękę.Tę,wktórąsiędrapałaś.
Splotłaramionapodbiustem.
–Nie.Niemartwsięomnie.PrzysięgamcinagróbKyle’a,żeniećpam.
Słyszałam,żemówiszczerzeiniemiałaminnegowyjścia,jaktylkouwierzyć.Nachyliłamsię,żeby
jąobjąćiwyczułamwjejoddechualkohol.
–Alepijesz.–Objęłamjąmocno,niechciałampuścić.
Popatrzyłanamnie.
–Trochę,odczasudoczasu.Tomipomagaityle.Lepiejdajęsobieradę,alepanujęnadtym.–
Wątpliwościmusiałammiećwypisanenatwarzy.–Jestemdorosła.Mogępić,jeślimamochotę.
–Niemaszjeszczeprawadopicia.–Zmrużyłamoczy.
Parsknęła.
–Niebądźtakimsztywniakiem.Gdybytosięniestałoitakpiłabymwcollege’u.Terazpoprostu
okolicznościsąinne.–Sięgnęładotorebkipokluczyki.–Zobaczymysiękiedyindziej,dobrze?
–Możeszprowadzić?–spytałam.
–Jezu!Tak!Nicminiejest.Jesteśgorszaniżmoirodzice.Oniprzynajmniejdająmiświętyspokój.
–Możeniepowinni–odgryzłamsię.–Możepowinnisięociebiemartwić.Jasięmartwię.
Przerażaszmnie.
–Jesteśmojąprzyjaciółką.Powinnaśmnierozumiećiwspierać.
–Rozumiem.Iwspieram.Aletonieznaczy,żebędęsiedziećbezczynnieipatrzeć,jakniknieszwo-
oczach.–Zacisnęłamzęby,kiedyzająknęłamsięnaostatnimsłowie.Zamknęłamoczyiskupiłamsię.
Jużsięniejąkałam,anapewnoniepublicznie.–Wiem,żeminęłodopierokilkamiesięcy,aletobie
sięniepoprawia,jestcorazgorzej.
Wzruszyłaramionami.
–Niewiem,czegoodemniechcesz.Onbyłnietylkomoimchłopakiem,aleteżnajlepszym
przyjacielem.Znałamgocałeżycie.Widywałamgocodziennieprzezosiemnaścielat.–Rękajej
zadrżała,więczacisnęłająwpięść,aniepomalowanepaznokciezatopiławskórze.–Byłwszystkim.
Aterazgoniema.Jakimcudemmiałobymibyćlepiej?
–Niewiem,Nell.Niewiem.Wiem,żeniepotrafięzrozumieć,przezcoprzechodzisz.
–Więcprzestańpróbować.
–Ale…
Nachyliłasięipocałowałamniewpoliczek.
–Jadę.Dziękizakawę.Odezwęsię.–Nieodwracającsięzasiebie,wsiadłazakierownicęlexusa
swojejmatki.
Patrzyłam,jakodjeżdża,asercepękałomizżalu.Niebyłapijana,aleniepokoiłamsię,żeokazałam
sięzłąprzyjaciółką,pozwalającjejprowadzić,mimożewyczułamodniejalkohol.Atodrapaniesię
poręce?Bentakrobiłiwiemnapewno,żewtedyćpał.Alenieokłamałabymnie,nieprzysięgałaby
nagróbKyle’a.Znałamjąwystarczającodobrze,żebybyćtegopewna.
Prawda?
Jasonaznalazłamwsiłownizarezerwowanejdladrużynyfutbolowej.Siedziałnaławeczceićwiczył
nogi,podnoszącciężar,którywydawałmisięniewiarygodny.Niemiałkoszulki,ajegociałolśniło
odpotu.Mięśnienabrzmiałymuodćwiczeń.Chociażbyłamprzybita,niemogłampowstrzymać
pomrukupożądania,którysięprzezemnieprzetoczył.Obserwowałam,jakpodkulanogi,ażkolana
przylegajądopiersi,potempowoliwypuszczapowietrzeiprostuje.Kosztowałogotosporowysiłku.
Byłsamwsali,więczaszłamgoodtyłu.Niesłyszałmnie,bomaszynatrochęzgrzytała,aongłośno
oddychał.Zaczekałam,ażzrobiprzerwę,apotempołożyłammuręcenapiersi.
–Cześć,skarbie.
Wykrzywiłgłowęipopatrzyłnamniedogórynogami.
–Cześć,śliczna.Coturobisz?Myślałem,żeumówiłaśsięzNell.–Nachyliłamsię,żebygo
pocałować.Nawargachpoczułampot,anajęzykunapójGatorade.–Jestemcałymokry,czytonie
obrzydliwe?
–Anarzekałamkiedyś,żejesteśspocony?–Musnęłampalcamijegoszczękę.–Toseksowne.Kręci
mniepatrzenie,jakćwiczysz.–Chociażbyliśmysami,mówiłamszeptem.
Uśmiechnąłsię,alemusiałzobaczyćwmoichoczachtroskę.
–Cojest,Beck?GdzieNell?–Zszedłzławkiiwstał.
Niepozwoliłammusięobjąć.To,żelubiłam,kiedybyłcałymokryinieprzeszkadzałomitow
całowaniugo,nieznaczyłojeszcze,żechcęmiećjegopotnaubraniu.Wiedziałotym,bowziąłmnie
tylkozaręce.
–Poszła.
–Takszybko?–Rozpinałmipłaszcz,guzikzaguzikiem.
Pokiwałamgłową.
–Tak.Martwięsięonią.Spóźniłasiępółgodziny,wypiłafiliżankękawyipojechała.–Zsunąłmi
płaszczizawiesiłnajednymzurządzeń.–Pokłóciłyśmysię.Amysięnigdyniekłócimy.Jest
zamkniętawsobie,bronisię.
–Przechodziprzezpiekło,przecieżwiesz.–Wyjąłztorbyręcznik,otarłtwarz,szyję,pierśidopiero
wtedypozwoliłammusięwziąćwramiona.
Westchnęłamwjegoskórę.
–Wiem.Ale…zachowywałasiędziwnie.Całyczasdrapałasięporęceiśmierdziałoodniej
alkoholem.
Togozdziwiło.
–Piła?Otrzynastejwsobotę?
–Nowłaśnie.Zaniepokoiłomnietodrapanie.Bensiętakdrapał,kiedyćpał.
Zmrużyłoczy.
–Bierzejakieśprochy?
Pokręciłamgłową.
–Jużnie.Wzeszłymrokubyłnaodwykuiodtamtejporyjestczysty.Zrobiłtodobrowolnie.Ale
Nell?Myślałam,żewogóleniewie,cotonarkotyki,niemówiącjużobraniuich.
–Pytałaśją?–Muskałustamimojewłosy,skroń,ucho.
–Oczywiście.PrzysięgłanagróbKyle’a,żetonieto.
Przezchwilęsięzastanawiał.
–Samniewiem.Możetopoprostuwysypka.
Pokręciłamgłową.
–Przezcałyczaschowałaręcewrękawach.Niechciałamipokazać.
–Alecomożemyzrobić?Powiedziećjejrodzicom?Maosiemnaścielat,niemogąjejdoniczego
zmusić.
–Wiem.Poprostusięmartwię.Niejestsobą.Zmieniłasię.Wiem,żewieleprzeszła,żestraciła
Kyle’a,alewszyscygostraciliśmy.Ijakośsobieradzimy.
–Myślisz,żeposzłabynaterapię?–Masowałmiramiona,apotemzjechałwdółpleców.–Ja
poszedłemitomipomogło.Aznaszmojezdanienatentemat.
Musiałamgozaszantażować,żeprzestanęznimuprawiaćseks,jeśliniepójdziedouniwersyteckiego
terapeuty.Wciążtamchodziłrazwmiesiącuiterazterapiapolegałanarozpracowywaniuzwiązkuz
ojcem.
–Wiem.Ototeżjąspytałam.Powiedziała,żetojejnicniedaiżechcetylkodostaćKyle’az
powrotem.
Jasonwestchnął.
–Niewiem,copowiedzieć.Niebrzmitodobrze,ale…Możemychybatylkostaraćsięjejpomóci
być,kiedybędzienaspotrzebowała.–Skinęłamgłowąipodniosłamustadopocałunku.–Umyjęsię
szybkoimożepójdziemycośzjeść?Słyszę,żeciburczywbrzuchu.
–Teraz,kiedysięociebiepowycierałam,teżmuszęwziąćprysznic,PanieSpoconyiNapakowany.
Oczymuzapłonęłyiwbiłmipalcewskóręnadpupą.
–Mójwspółlokatorwyjechałnaweekend.
–Mojawspółlokatorkateż.–Włożyłampłaszcz.
–Mójpokójjestbliżej–zaznaczyłiwygrał.
Włożyłbluzęzkapturemnagołeciało,wjednąrękęzłapałtorbę,drugąprzycisnąłmniedosiebiei
ruszyliśmy.Normalniedrogazajmowaładziesięćminut,aledotarliśmywpięć.Jasonobejmował
mniewpasie,ajaprzyciskałamtwarzdojegoramienia,żebyzamaskowaćchichot.Spieszyłsięija
teżsięspieszyłam.
Objęłamgowtymsamymmiejscucoonmnieiczułammięśnie,przesuwającesięwczasieruchu.
Wyobraziłamsobie,jakbędziewyglądał,gdytylkozamkniemyzasobądrzwidojegopokoju.Bez
koszulki,zpotężnymi,nabrzmiałymimięśniami,któremniehipnotyzowały,znastroszonymi
jasnymiwłosamiiwmokrychodpotuspodenkach,opuszczonychniskonabiodraiodsłaniających
mięsieńwkształcieliteryV.
Wepchnęłamgodośrodka,kiedytylkootworzył,apotemoparłamsięodrzwiplecami.
Przekręciłamzasuwkęistałamtak,zezłączonyminogami,przyciskającręcedodrzwizamną,lekko
odchylającgłowęwtył.Czekałam.
Jasonrozpocząłgrę.Odstawiłtorbęnapodłogęobokłóżka.Potemwyjąłzkieszenitelefon,portfeli
kluczeipołożyłnabiurku.Niepatrzyłnamnie,nawetsięnieodwrócił.Poruszałsięnajwolniej,jak
siędało,wystawiałmnienapróbę,ilewytrzymam,zanimsięnaniegorzucę.
Wciąguostatnichdwóchlatodkryliśmy,żewnaszejseksualnejrelacjiczęstotojaprzejmowałam
rolędominantki.Jemutopasowałoimnieteż.
Otworzyłlaptop,zalogowałsię,sprawdziłpocztęiszybkocośodpisałkoledze.Potem,zparaliżującą
powolnościązdjąłkoszulkę,ajapatrzyłamnajegoobłędniemuskularneplecy,namięśnie
naramienneiczworogłowe,rozkosznieprzesuwającesiępodskórą,kiedyskładałkoszulkęi
wrzucałjądokoszanabrudnąbieliznę.Potem,żebysięzemnąpodroczyć,przeciągnąłsięinapiął
ramiona.Wiedział,jaknamniedziałająjegoplecy.Powolisięodwróciłiwiedziałam,żenapina
mięśniebrzucha,któreteżuwielbiałam.
Miałamszczęście.
Uniósłbrew,ajaodpowiedziałamtymsamym.Rozpięłampłaszcz,zsunęłamgozramioni
pozwoliłam,żebyspadłnapodłogę.Potemzagryzłamwargęipotrząsnęłamwłosamijakwreklamie
szamponu.Zawszenastobawiło.Jasonstarałsięnieroześmiać,alewyszłomutylkoczęściowo,bo
kącikiustdrżałymuwnapięciu.
Obojezdjęliśmybutyiskarpetki,stanęliśmywodległościmetraodsiebieiwpatrywaliśmysięw
siebie,czekając,ktopierwszyzrobiruch.Jasięzłamałampierwsza.Wsunęłampalcepodrąbek
koszulkiipowolijąściągnęłam.Jasonnatychmiastpopatrzyłnamojepiersi,uniesionewmiseczkach
prostego,zapinanegozprzoduczerwonegostanika.Jateżgodręczyłam,zsuwającnajpierwjedno
ramiączko,apotemdrugie.Zawahałamsięprzyzapięciu.Trzymałammiseczkizłączonerękami.Nie
puszczającich,wysunęłamzramiączkanajpierwjednoramię,potemdrugie,następnieszybkiruchi
jużzakrywałampiersitylkodłońmi.Jasongłośnojęknął.
–Wykończyszmnie.–Zrobiłkrokwmojąstronęiwpatrywałsięwygłodniałymwzrokiemwciało
widocznemiędzymoimidłońmi.
Nieruszałamsię,tylkoodchylałamgłowę,kiedysięzbliżał.
–Zabioręręce,jakzdejmieszspodenki.
–Alewtedyjabędęnagi,atyciąglebędzieszmiałanasobiespodnie.
Niedbalewzruszyłamramionami.
–Więcmipomóż.
Zdjąłspodenkiistanąłprzedemnątylkowobcisłychbokserkach,niebiesko-zielonych,
pociemniałychodpotu.Poszłamnakompromisizasłaniałampalcamiwskazującymijużtylko
brodawki.Wciągnąłostropowietrze,zlikwidowałdystansmiędzynamiiukląkłprzedemną,kładąc
midłonienabiodrach,tużnadpaskiemobcisłychdżinsów.Patrzyłmiwoczy,odpinającguziki
ciągnącsuwakwdół.Zacząłmizdejmowaćspodnie,któreutknęływokolicyud.
Zmarszczyłczoło,popatrzyłnanie,apotemnamnie.
–Jezu,jakieciasne.Jaktyjewogólewkładasz?
–Wstajęgodzinęwcześniejizużywamdużomasła.
Roześmiałsięgłośnoischowałtwarzwmoimbrzuchu.
–Alepytamserio.Jaksiętozdejmuje?
–Pociągnijzanogawki.
Podniósłmidogóryjednąstopęizdjąłjednąnogawkę,apotemtosamozrobiłzdrugąnogąi
stałamprzednimnaga,tylkowstringach.
–Skądmasztakąbieliznę?!–Złapałmniezabiodraiodwróciłtwarządodrzwi.–Cholera,Beck,to
kawałekszmatkiinićdentystyczna!–Dotykałmoichpośladków,apotemzłapałjeizacząłłapczywie
masować.
Roześmiałamsię,choćbrakowałomitchu.
–Kupiłamwczoraj.WVictoria’sSecretbyławyprzedaż,więcwzięłamkilkapar.–Wygięłamsiętak,
żewypchnęłamdoprzodupierś,apośladkidotyłu,jednąnogęodstawiłamwbok,adrugąnapięłam.
Mniesiętapozycjawydawałagłupia,aleJasonadoprowadzaładoszaleństwa,sądzącpowarkocie
wydobywającymsięzjegogardłaisposobie,wjakijegodłoniedotykałymoichudipupy.–Nie
zakrywajązbytwiele,co?
–Niezbytwiele?Nicniezakrywają!Maszcałkiemgołytyłek!
–Czylidobrzesięskłada,żetylkotybędzieszmniewnichwidywał.No,zwyjątkiemmojej
współlokatorki.
–Chybaniejestlesbijką?
Pytającouniosłambrwi.
–Amiałbyścośprzeciwkotemu,gdybybyła?
–Ogólnierzeczbiorąc,oczywiścienie.Alejeślichodziociebie,totak.Jesteśmoja.Kobietaczy
facet,niemaznaczenia.Niktinnyniemadociebieprawa.
Westchnęłam.
–Nie,niejestlesbijką.Prawdęmówiąc,wiemtoażzadobrze.Prawieconocprzyprowadzado
naszegopokojujakiegośkolesiaiuprawiająseksbezwzględunato,czyjestemwpokoju,czymnie
niema.Czasemnawetnieokrywająsiękocem.Toobrzydliwe.–Cośmiprzyszłodogłowyi
spojrzałamnaniegobadawczo.–Myślałam,żefacetówkręcimyślodwóchkobietach.
Jasonzaczepiłpalecogumkęmoichmajtekipowolijezdjął,potempodniósłikumojemu
przerażeniupowąchał.
–Wydajemisię,żetoraczejkwestiawizualna–powiedział,apotemwstałijegowyprężonyczłonek
wylądowałmiędzymoimipośladkami.Dłonieprzesunąłminabiodra.–Jestemprawiepewien,że
większościfacetówniechodzioseks,któryuprawiajądwiekobiety.Niekręciichhomoseksualny
aspektcałejsprawy,liczysięwidokdwóchnagichkobiet,ichkrągłości,ruch,ciało.Mniepatrzenie
naciebiezinnąkobietąbyniekręciło.Wściekłbymsięibyłbymzazdrosnyizaborczytaksamo,
jakbyśbyłazfacetem.
–Dobrzewiedzieć–wydyszałam.
Jegopalcebłądziływokolicyzłączeniamoichud,ajaztrudempowstrzymywałamsięprzed
rozłożeniemnógibłaganiem,żebymniedotykał.Wygięłamtylkopupęiocierałamsięojego
twardyjakkamieńczłonek.Chciałamtego,alepostanowiłamwytrzymać.Alboonsięzłamie
pierwszy,albonicztegoniebędzie.
Wciążzakrywałamdłońmibrodawki,aJasonpróbowałoderwaćodnichmojeręce.
–Onie!Znaszzasady.Najpierwbielizna,potemdotykanie.
–Odkiedymamytakiezasady?
–Odteraz.
Pocałowałmniewramięizjechałwdółpokręgosłupie,akażdypocałunekprzyprawiałmnieo
dreszcze.Całowałmnieizdejmowałmajtki.Potempołożyłmijenagłowie.Pisnęłamizrzuciłamje
szybko.
–Fuj!Niechcęmiećnagłowietwoichprzepoconychgaci!
Roześmiałsięiwykorzystałmojerozproszenie,żebyobjąćdłońmimojepiersi,którepuściłam,by
oprzećręcenabiodrachwwyrazieoburzenia.
–Wygrałem–powiedział.
Starałamsięniewzdychać,kiedyprzesuwałkciukamipobrodawkach.
–Nie…Niewygrałeś–jęknęłam.–Pozwoliłamci.
–Naco?–Trzymałwpalcachtwarde,sztywnekoniuszkimoichpiersiipieściłje,ażstraciłam
zdolnośćmyślenia.
–Pozwoliłamci…wygrać.–Musiałamjakośodzyskaćkontrolę.Wiedziałam,żemuszę,alejego
ręceażzadobrzewiedziały,cozrobić,żebymniemogłasięskupić.Pochyliłsięipoczułamna
piersiachjegousta,pokrywającemniegorącymipocałunkami.Jużbyłopomnie.Nieumiałamsię
powstrzymaćodwygięciawłukpodjegodotykiem.–OBoże,nieprzestawaj.
–Podobałocisię?–przestałnachwilę,żebyuśmiechnąćsiędomnieztriumfem,bowiedział,że
wygrał.
–Wiesz,żetak.
–Chceszwięcej?–Zdołałamtylkopokiwaćgłową,boresztęuwagiskupiałamnatym,żebynie
przestaćoddychać.
Mieliśmytylenauki,żekochaliśmysiępierwszyrazodtygodniaiobojebyliśmywygłodzeni.Ja
potrzebowałamwięcejiontowiedział,alechciał,żebympowiedziałatonagłos.
–Tak,chcęwięcej–szepnęłam,trzymającjegogłowę.Palcewplotłammuwewłosy.
–Czegochcesz?
Wciągnęłamgwałtowniepowietrze,kiedyobjąłmojąbrodawkęustami,odciągnąłjąodmojejpiersi,
apotemwypuścił.Musiałamodzyskaćkontrolę.Sprężyłamumysł,apotemsięuśmiechnęłam,bo
wpadłamnapomysł.
–Weźmnie–wymruczałam.
Wyprostowałsięipoczułamjegoerekcjęnaudzie,apotemnabrzuchu,gorącąitwardą.Przycisnął
mniedosiebie,pocałował,apotemschyliłsię,żebymniewziąćwramionaizanieśćdołóżka.
Odepchnęłamgo.
–Nie,nietam.
Zdziwiłsię.
–Togdzie?
Odwróciłamsięodniego,stanęłamtwarządodrzwi,oparłamoniedłonie,stopyrozstawiłam
szeroko,lekkowygięłamsięwpasieizerknęłamnaniegoprzezramię,patrzącprzezzasłonę
czarnychloków.
–Tutaj.
–Żartujesz?–Złapałmniezabiodraiznieruchomiał,alezarazdopasowałsiędomojejsylwetki.
–Terazitutaj.
Sięgnąłmimiędzynogi,przesunąłpalcemmiędzywilgotnymiwargami,zanurzyłwemnie
środkowypalec,apotempodjechałnimwgórę,żebyzataczaćkręgiwokółłechtaczki.
–Skłamałem–szepnął,biorącwyprężonyczłonekwdłońinakierowującgodomojegowejścia.–
Tywygrałaś.
–Zapamiętajsobie!–zdołałamjeszczepowiedzieć,zanimstraciłamzdolnośćmówienia,bopowoli
zagłębiałsięwemnie,wchodząccorazdalej,ażnapierałbiodraminamojąpupę.
Jednąrękęoparłminabiodrze,drugąprzesuwałpomoichplecach,powolisięwysunął,apotem
znówwemniewszedł.Jęknął.Zrobiłtodwarazy,potemtrzeci,ajaledwiewytrzymywałam,żebynie
opaśćwdół,gnanaprzyjemnością,jakądawałamijegoobecnośćwemnie.Opanowałamsięjednak.
Chciałamskończyćznim,zacisnąćsięwokółniego,kiedybędzietraciłnadsobąpanowanie.
Zacząłporuszaćsięszybciejichociażtegowłaśniepotrzebowałam,spowolniłamgo,szepcząc:
–Nietakszybko.Zwolnij.Poruszajsięnajwolniej,jakpotrafisz.
Zatrzymałsięwpółpchnięciairesztędrogipokonałnienaturalniepowolnymślizgiem.
–Tak?–Wycofałsięwtymsamymtempie,któreniemalniezasługiwałonamianoruchu.
–Tak–wydyszałam.–Właśnietak.Powoli.
–Czemu?
Jednąrękąucisnęłamswojąbrodawkęiprzezmojeciałoprzeleciałjakbypiorun,równocześniez
jegopowrotemwemnie.
–Żebymczułakażdycentymetrciebietakdługo,jaktomożliwe.
Objąłdłoniąmojąpierś,pieścił,uciskał,momentaminawetzamocno,kiedywtymsamym
momenciewchodziłwemnie.Westchnęłamischyliłamgłowę,bospełnieniejużmniezalewało,
budowałosięnapięcie.Czułamteż,żezbliżasięijegoorgazm.Świadczyłootymdrżenie,lekko
spazmatycznyruch,kiedywchodziłwemnie.
Zacząłtracićkontrolę,trzymałmnieterazzabiodraobiemarękami,wchodziłiwysuwałsię,apotem
znówwemnieznikał.Uwielbiałam,kiedytraciłnadsobąpanowanie.Zachwycałomnie,żemogęmu
tozrobić,sprawić,żebędziesięczułtakdobrze,ażniezapanujenadsobą.Musiałamzacząćsię
ruszać.Podnosiłamsięnapalcachiopadałam,żebyzgraćsięzjegopchnięciami.Pochylałamsię
niżejiodpychałamrękamioddrzwi,żebymógłnacieraćcorazgwałtowniej.Wkrótcewpokoju
słychaćbyłoodgłosyzderzającychsięciał,naszewestchnieniaijęki.Potempoczułam,żemojeciało
zaciskasięidrży,awmoimwnętrzuotworzyłasiętama,zwalniającacałenapięcie.Spełnienie
wybuchłojakbomba.Zagryzłamskóręnaswoimramieniuikrzyknęłam,apotempoczułam,jakon
napinasięzamnąiwbijamipalcewbiodra.
–Boże,jakgenialnie–wymruczał.
Niemogłamodpowiedzieć,tylkojęknęłamioparłamsięoniego,kiedywemnieuderzał,teraz
rozszalałyigwałtowniejszyniżkiedykolwiekwcześniej.Usłyszałampomruk,poktórymsię
wysunął,znieruchomiałinaparłrazjeszcze,najmocniej,ajaniemogłampowstrzymaćkrzyku,
kiedysięzanurzał,niemalsprawiającmiból,ajednaknie.Nigdynietrzebabyłowiele,żebym
odleciała,alekiedypoczułam,jaktracinadsobąkontrolę,uderzawemnierazzarazem,zakażdym
razemjęczącizagarniamniecałądlasiebie…doszłamporazdrugi.Zderzającesięzesobąciała,on
zanurzonygłębokowemnie,ocierającysiętakdoskonale,jegopalcenamoichbiodrach,
przyciągającemniedosiebie…Doszłamrazjeszcze,aletymrazemniezdołałamstłumićkrzyku.
–Boże,Jezu…–jęczałam.Czułamsięjaksparaliżowana,jakbyniemojekości,tylkojegoręcei
ciałoutrzymywałymniewpozycjipionowej.Całyczasnapierałamnaniegopośladkami,kiedy
kontynuowałswójnajazd,zatraconywswoimzbliżającymsięspełnieniu.–Dojdzieszteraz?
–Boże,tak.Zaraz–jęknął.
Pchnąłporazostatniipoczułamwsobiegorącąpowódź.Krzyknęłam,kiedyzanurzałsięgłębieji
głębiej,miażdżącmnie,kiedydochodził.Powtarzałmojeimię.
Kiedyznieruchomiał,odsunęłamsięodniegoichwiejniepodeszłamdołóżka,apotempadłamna
nie,ciągnącgozesobą.Upadłprzymnie,ukryłtwarzwmoichpiersiachigłębokooddychał.
Objęłamgo,poczułamnamiękkiejskórzedrapiącyzarostinaszetętna,któredudniływtymsamym
rytmie.
–Podobałocisię,co?–spytałampokilkuminutachciszy.
Pokiwałgłową.
–Boże…Nakoniectrochęsięzatraciłem,nie?
Zachichotałam.
–Nojakby…
Podniósłsięispojrzałnamnieztroską.
–Nicciniezrobiłem?
Pokręciłamgłową.
–Nie,skarbie,Możeszmnietakpieprzyć,kiedytylkobędzieszchciał.
Roześmiałsięiwturlałsięnamnie.
–Mogę?Naprawdę?Wiedziałem,żemożejestemzaostry,aleniemogłemsiępowtrzymać.Przep…
–Nieprzepraszaj.Powiedziałamci,żemnieniebolało.Lubiętak.Naprawdę.–Podrapałamgopo
plecach,apotemstopąpomasowałamjegopośladki,żebyprzysunąćgobliżej.
–Następnymrazemchcęcięnaczworakach–powiedział.
Uniosłambrew.
–Cotypowiesz?Napieska?
Opuściłgłowę.
–Nieznoszętegookreślenia.Jesttakieuwłaczające.
Wzruszyłamramionami.
–Mniewszystkojedno,jaktosięnazywa.Dobrze,następnymrazemtakzrobimy.
Wyszczerzyłzębyiprzylgnąłdomnie.Czułam,żeznówrobisiętwardyisięgnęłampomiędzynas,
biorącgodorękiidoprowadzającdopełnejerekcji.Chciałwemniewejść,alepokręciłamgłowąi
uśmiechnęłamsię.Przysunęłamjegogłówkędoswojejłechtaczkiiużyłamjegonaprężonego,
ciepłegociała,żebysiępieścić,najpierwpowoli,apotemcorazszybciej,ażmusiałamwygiąćplecyi
zaczęłamjęczeć.Przezprzymkniętepowiekiwidziałam,żesięspinaistarasiępowstrzymać,boruch
mojejręki,kiedysięzaspokajałamjegofiutem,doprowadzałgodoszaleństwa.
Doszłamgwałtownieiżebyuciszyćpozbawionytchuokrzyk,ugryzłamgowramię.Kiedypierwsza
falajużsięprzezemnieprzetoczyła,przysunęłamjegorozognioneciałodomojegowejściai
objęłamgoudamiwpasie,takżeniemógłsięruszyć.Poruszałambiodrami,nacierającnaniegoi
zaciskającmięśniepochwynajmocniej,jakmogłam.Ślizgałamsiępodnim,mójpotmieszałsięz
jegopotem.Odnalazłamjegoustaiwyszeptałam„kochamcię”prostowjegojęk,kiedydoznawałam
kolejnegoorgazmu.Gdyjużprzestałamsiętrząść,zwolniłam,rozluźniłamuściskipozwoliłammu
wysunąćsięzemnietrochę,alepotemzatrzymałamgowmiejscu,uśmiechającsięwczasie
pocałunku.Onteżbyłblisko,aleniebyłamjeszczegotowa,żebypozwolićmudojść.Chciałammieć
jeszczejedenorgazmibyłamzdeterminowanadozdobyciago,zanimpozwolęmunazaspokojenie.
Wiedziałjuż,czegochcęizamiastpoprostuwedrzećsięgłębiej,napierałpłytko.Uniósłbiodra,
żebywejśćpodinnymkątemiterazjegoczłonekzkażdymruchemnapierałnamojąłechtaczkę.
Jęknęłamwjegousta,boczułam,żewzbierawemniekolejnespełnienie.
–Mówiłaś,żenastępnymrazemspróbujemyinaczej?–wymruczałzuśmiechem.
Wzruszyłamramionamiiuśmiechnęłamsięzadziornie:
–Skłamałam.Będzieszmusiałzaczekać.
–Nieładnie.
–Zachowujęsięładnieprzezcałąresztęczasu–powiedziałam.–Włóżkujużniemuszę.Terazchcę
byćniegrzeczna.
Naparłmocniej,aleodsunęłamsię,żebypowstrzymaćgoodzanurzeniasięgłębiej.
–Corobisz?
–Pilnuję,żebyśwchodziłpłytko.
–Dlaczego?
Wzruszyłamramionami.
–Niewiem.Robięto,comisprawiaprzyjemność.Izmuszamciędoczekania.
Wsunąłmiręcepodgłowęioparłsięnałokciach.
–Czylimuszęczekać?–łobuzerskiuśmieszekspoważniał.–Chcęrobićwszystko,cocisprawi
przyjemność.Czegokolwiekzapragniesz.
Złapałamgozatwardytyłekizmusiłamdoruchu.
–Izatociękocham.No,międzyinnymi.–Znaleźliśmywspólnyrytm.Spotykaliśmysięwpołowie
każdegopłytkiegopchnięcia,któredoprowadzałynasdoszaleństwa.
–Ajakiesąinnepowody?
–Mamcipokadzić?
Uśmiechnąłsię,alepotemtwarzmuspoważniała.Widziałam,żesiękoncentruje.
–Bezwstydniedopominamsiępochwał.
–Kochamcięzato,jaksięzemnąkochasz.Kochamcięzatwojeciało.Zato,żejesteśwobecmnie
takizaborczyiżeomniedbasz.–Zamilkłamiprzymknęłamoczy,kiedypoprawiałpozycjęi
niechcącytrafiłkoniuszkiemwyprężonegoczłonkawmójnajczulszypunkt.–Boże,tak,takjak
teraz,wtymmiejscu!Nieprzestawaj.Boże,jakcudownie!
Poruszyłsiękilkarazyszybkoipłytko,zmusiłmniedodesperackiegoprzylgnięciadoniego.
Wbijałampalcewjegomięśniepleców.
–Jeszczejakieśpowody?
Zaśmiałamsię,choćbrakowałomitchu.
–Hm.Kochamcięzatalentfotograficzny.Aszczególniezato,coumieszzrobićjęzykiem.Ina
pewnozato,żekochaszmniemimozaburzeniamowy.
–Którejużprawienieistnieje.
Pokiwałamgłową,boniemogłamjużmówić.Przezmojeciałoprzetaczałosiętrzęsienieziemi.Nie
zmieniłtempaanigłębokościizatoteżgokochałam,aleniebyłamwstanieznaleźćsłów,żebymu
otympowiedzieć.Wciążwchodziłwemnieszybkoipłytko,afalerozkoszyukładałysięnawzór
ostrozakończonychszczytówekstazy.Niedoszłyjeszczedopunktuszczytowegoinapięciewciążsię
wemniebudowałozkażdymdotknięciemtegocudownegopunktu,któryznalazł.Czułam,żemoja
klatkapiersiowasięnapina,sercemiwzbiera,akiedyspojrzałammuwoczy,wodmętachjaskrawej,
jadeitowejzielenizobaczyłamgłębięmiłości,któraprzeniosłamniezpoziomufizycznegoorgazmu
wodmętydesperackiej,wzruszającejiwszechogarniającejmiłości.
Minęłokilkachwil,napięciesięnawarstwiało,ajaniemogłamsięjużdoczekaćorgazmicznego
spełnienia.Wzdychałamwjegoramięijęczałam,kiedypochyliłgłowę,żebypossaćmojąpierś.
Tegomibyłotrzeba.Dotykugorącychustnawezbranejbrodawce.Krzyczałamgłośno,nie
obchodziłomnie,czyktośusłyszy.
–Teraz,p-p-p-potrzebujęt-t-t-ego–wyjąkałam,dyszącmudoucha.
Jęknąłzulgąizanurzyłsięgłęboko,mocno.Całymciężaremciałaoparłsięnamnieiwdarłdo
środka.
–Boże,Becco,tobędziemasakra.
–D-d-dobrze,dajmis-s-siebie.–Jąkałamsięjużtylkowtakichsytuacjach,kiedyprzeżywałam
rozkoszzJasonemiwydawałomisię,żeonstawiasobiezapunkthonorudoprowadzeniemniedo
takiegostanu,żebymstraciłapłynnośćmówienia.
Trzymałustanamojejpiersi,lekkoskubałzębamibrodawkęiwchodziłgłębiej,choćłagodnie,z
uczuciem,wsuwającsiędługimi,doskonałymipchnięciami.
Doszłamizapadłamsięwtym.Łzapopłynęłamipopoliczku,aciałowyzwoliłosięspodmojej
kontroli,wijącsiępodciężaremJasona,któryspełniałsięwemnie,szepczącmojeimięw
niekończącejsięmantrzerozkoszy.
Przytulaliśmysię,zapadaliśmywseniopuściłynasmyślioszkole,meczachiwszystkiminnym.
Mojąostatniąmyślą,zanimzasnęłam,słyszącbiciejegoserca,byłaNellito,jakjejpomóc.
JASON
Ciszaprzedburzą
Kwiecień
Napisałemostatniezdaniaegzaminacyjnegowypracowania,schowałemjedoteczki,zamknąłemją,
sprawdziłem,czynapewnosiępodpisałem,apotemprzewiesiłemplecakprzezramię.Położyłem
arkuszegzaminacyjnynabiurkuprofesoraiodwzajemniłemjegoskinieniegłowy.Tobyłmój
ostatniegzaminwwiosennejsesjiiwiedziałem,żebędziedobrze.OczywiściebezBeckibymsiętak
dobrzenieprzygotował.Bezniejwogóleniemógłbymżyć.Wiedziałem,żeonawciążjestwsali,bo
wyznawałafilozofiępowtórnegosprawdzaniakażdejodpowiedzi,zanimoddałatest.Janigdynie
miałemdotegocierpliwości.
Odpowiadałemnaostatniepytanieikoniec,oddawałemtest,aBeccazwykleopuszczałasalę
egzaminacyjnąjakoostatnia.Wstąpiłemdopokoju,żebyzostawićplecakiwziąćtorbę,którą
zapakowałemjużwcześniej,apotemwskoczyłemdociężarówki.Zaparkowałamnajbliżej,jaksię
dałobudynku,wktórymbyłaBecca.
PodłączyłemiPhonedokupionegozodzyskustereo,którepodarowałaminagwiazdkę.Rozległosię
TenCentPistolTheBlackKeysiwyluzowałemsięprzyjejdźwiękach.Potempoleciałajednaz
piosenekBecki,TheBlowerDaughterDamienaRice’a.Nielubiłemwiększościzjejfolkowych,
akustycznych,pseudoartystycznychpiosenek,alekilkamisiępodobało,wtymzwłaszczaDamiena
Rice’a.Szczególnieta,ajużnapewno,kiedyśpiewałająBecca.Zatracałasięwniej,zamykałaoczy,
asłowawyśpiewywanejejuroczymgłosembrzmiałytaksłodko.Zarzekałasię,żenieumieśpiewać
inigdydlamnienieśpiewała,kiedyprosiłem,alebyłokilkapiosenek,którewłączałem,wiedząc,że
zaczniejenucić.
Naglejązobaczyłem.Szławmojejstarejbluziezkapturem,wyciętywtrójkątdekoltodsłaniał
fragmentjejciemnejskóry,włosymiałaluźnozwiązanenakarku,aobcisłeczarnelegginsy
sprawiały,żemiałemnaniąochotęodsamegopatrzenia.
Szczególnieżemiędzyudamimiałamałeokienko.Jeszczenamnieniepatrzyła.
Skupiałasięnatelefonie,którytrzymaławrękach,pewnieplanująccośzNell.
Wyjąłemztorbyaparat,włączyłemiskierowałemobiektywnanią.Uchwyciłemdoskonałymoment,
pełenwyrazu.Zaparłomidech,kiedynawyświetlaczuzobaczyłemzrobioneprzedchwilązdjęcie.
Twarzmiałaokolonączarnymiwłosami,anaustachbłąkałsięjejuśmieszek,bośmiałasiędo
jakiejśtylkosobieznanejmyśli.Słońcebyłozanią,oświetlałojązlewejstrony,apromienie
oblewałyjązłotympopołudniowymblaskiem.Mojabluzabyłananiązaluźna,alepiersinapierały
naszarymateriał,akiedyszła,wyraźniezaznaczałysiębiodra.Światłosprawiało,żefotografia
wyglądałanatrochęwyblakłąijużwiedziałem,jakichfiltrówwPhotoshopieużyję,żebynadaćjej
wyglądjeszczebardziejvintage.
Schowałemaparat,zanimpodeszła,bowiedziałem,żezjakiegośgłupiegopowodunieznosiswoich
zdjęć.Wwiększościwypadkówszanowałemtęniechęć,aleodczasudoczasurobiłemjejjez
ukrycia,kiedyjużniemogłemsiępowstrzymać.Miałemcałyalbumtakichpotajemnychfotek.Nikt
pozamnąnigdyichniewidziałizamierzałemdopilnować,żebytakpozostało.Ajużnapewnonikt
niemiałoglądaćzdjęcia,naktórymwychodziłaspodprysznica.Tobyłochybamojeulubione.
Przyciskaładopiersibiałyręcznik,któryledwiezasłaniałprzódjejciała.
Pochylałasięiwidaćbyłodużyfragmentpośladków,pierśwypchnęładoprzodu,adrugąręką
odgarniaławłosy.Stałanajednejnodze,drugąodstawiającnabok.Szyjęmiałaobnażoną,plecy
wygiętewłuk,oczyprzymknięteichybanigdywżyciuniebyłatakpięknajakwtamtejchwili.
Wskoczyładociężarówkiizanimpowiedziała„cześć”,pocałowałamnie.
-Jakegzamin,kocie?-spytałem.Wzruszyłaramionami.
-Chybadobrze.Toanatomia,jużtozaliczałam,tyleżezdobytychpunktówniedałosięprzenieść.
Cieszęsię,żemamjużzgłowy.Ajakuciebie?
-Wymiotłem.Dziękitobie.Rzuciłaplecaknapodłogęizapięłapas.
-Tylkocipomogłamtopoukładać,materiałmiałeśjużopanowany.
WycofałemsięzparkinguipojechałemdoAnnArbor,żebymogławpaśćdopokojupobagażi
rzucićgonapakęobokmojego.
-Dlaczegozawszejeździmymoimstarymrzęchem,skorotwojeautojestznaczniewygodniejszei
ładniejsze?-spytałemnagle.
Wzruszyłaramionami.
-Pewniezprzyzwyczajenia.Uwielbiamtwojąciężarówkę.Mamtylewspomnieńzniązwiązanych,że
chybasięzapłaczę,kiedypostanowiszjąwymienićnanową.
-Jachybateż.Tutajpierwszyrazzobaczyłemkawałektwojegonagiegociała.
Parsknęła.
-Tylkotociwgłowie?
-Atobiemożenie?Nawetniepróbujsięwypierać.-Splotłemnaszepalceiuścisnąłemjejdłoń.-Ao
jakichwspomnieniachtymówiłaś?
Nieodpowiedziałaodrazu.
-Maszrację.Cholera-prychnęła.-Myślałamotychwszystkichmacankachpoddrzewem.O
wszystkichroz-mowach,któretuodbyliśmy.Wtejciężarówcepodejmo-waliśmywszystkie
najważniejszedecyzje.
Odwróciłasięodemnieiwiedziałem,żedalejbędziecośpieprznego.
-Cojeszcze?-kusiłem.
Spojrzałanamójrozporek,apotempodniosławzrok.
-PrzypomniałamsobieBalZimowy,pamiętasz?Jaktudokazywaliśmyiwkońcuspuściłeśsięw
swójpodkoszulek?
Odchyliłemsięnasiedzeniuizacząłemsięśmiać.
-Wyglądałaśtakseksowniewtejsukience.Caływieczórmistał,autentycznie.
-Acozrobiłeśzkoszulką?Uśmiechnąłemsięwstydliwie.
-ZatrzymałemsięprzyMacuiwyrzuciłem.Zaśmiałasię.
-Odtamtejporysięnadtymzastanawiałam,bojużnigdyjejniewidziałam.
Gadaliśmydalej,ażwyjechaliśmynaautostradędonaszegorodzinnegomiasta.
-Mamyjakieśplany?-spytałem.Wzruszyłaramionami.
-ZnówsąproblemyzNell.Chcęsięzniąjakośdogadać,aleonaniewspółpracuje.Ajutro
umówiłamnasnalunchzBenemiKate.
-Kate?
-Tojegodziewczyna.Pokiwałemgłową.
-AcozNell?
Beccaodpowiedziałaspokojnie,alepatrzyłaprzytymwokno,mówiłapowoli,starannie
wypowiadająckażdesłowo,cowskazywało,żebyłanaprawdęprzybita.
-Niechcesięzemnąspotkać.Zakażdymrazem,kiedydoniejpiszę,jest„zajęta”.-Zrobiłapalcami
znakcudzysłowu.-Kiedyostatniosięzniąwidziałam,byłatotalniepijana.
-Kiedytobyło?
-Wczasieferii?Tybyłeśnasiłowni,aonaprzyjechaładodomumoichrodziców.Byłapijana,tak
odniejcuchnęłowhisky,żemniezemdliło.Icałyczasdrapałasięponadgarstkach.
-Samaprowadziła?Beccapokręciłagłową.
-Nie,mamająpodwiozła.
-Inicniezauważyła?
Beccapodniosładłońdoust.
-Chyban-nie.-Jąkaniesiębyłozapowiedziąłez,byłempewien,więczatrzymałemsięnaparkingu
przedjakimśpodrzędnymbaremotwartymdopieroodpiętnastej.-Chociażniemampojęcia,jak
mogłaniezauważyć.Poczułam,jaktylkoweszładopokoju.Niewiem,cor-robiąjejrodzice.Za
każdymrazem,jakjąwidzę,jestwcorazgorszymstanie.Takjakbyznikała.Zatapiasięcorazgłębiej
wsobie,ajejrodzicenawetniekiwająp-palcem,żebyjejpomóc.UwielbiampaństwaHawthorne’ów,
wiesz,żetak.Zawszemipomagali,kiedymiałamkłopotyzmoimirodzicami,aleteraz,kiedyNell
ichpotrzebuje,chowajągłowywpiasek.Ajan-nniewiem,corobić.
Rozpiąłempasiprzesunąłemsięwjejstronę,żebyjąobjąć.
-Teżniewiem.Toichcórkaimyślisz,żepowinnidziałać,aleonamaosiemnaścielat.Comogą
zrobić?Daćjejszlaban?Zabraćauto?Ztegocomówisztoitakrzadkowychodzizdomu.Jeślinie
chceiśćnaterapię,ktojązmusi?
Beccachlipnęłaipokiwałagłową.
-Wiem,przecieżwiem.Jeśliniezrobiczegośdrastycznego,naprzykładniebędziechciałasięzabić,
niemogąwysłaćjejdoszpitala,azresztąniewiem,czytobycokolwiekpomogło.-Beccastarałasię
tojakośogarnąćijejbólsprawił,żejateżcierpiałem.-Aletomojaprzyjaciółkaodzawsze.
Kochamjąisięmartwię.Todrapaniesięporękachmnieprzeraża.
-Jakmyślisz,ocowtymchodzi?
Przytulałemją,aonacichopłakała.Wkońcuwyprostowałasię,pociągnęłanosemipalcemotarła
łzy.
-Niewiem.Wydajesię,żetonarkotyki,aleniemaanitików,anihuśtaweknastrojów.Widziałam,jak
tobyłouBena,więcwiem,nacozwracaćuwagę.Nieschudłateżtakdramatyczniejakon,więcto
chybanieprochy.Aletymbardziejniewiem,cosiędziejeijeszczebardziejsięboję.
-Możelatemudanamsięczegośdowiedzieć-zasugerowałem.
-Może.Mamnadzieję.-Beccawzięłagłębokiwdechiwypuściłapowietrzezpłuc.-Nodobra,już
sięogarnęłam.Gdziebędzieszmieszkałwlecie?
Wczasieświątbożonarodzeniowychmieszkałemuniejispałemwpiwnicynanajbardziej
niewygodnymrozkładanymłóżkunaświecie.Niechętniepowtórzyłbymtodoświadczenie.
-Niewiem-powiedziałem.-Możeznajdęjakąśrobotęnalatoiwynajmęmieszkanie.
Spojrzałanamnie.
-Niewiem,cotynato,aleBeniKatewynajmująmieszkanie.Majądwapokoje,aleużywająjednego.
WdrugimmieszkałajakaśprzyjaciółkaKate,alesięwyprowadziła.Gdybyśznalazłpracęidokładał
siędoczynszu,napewnozgodzilibysię,żebyśzamieszkałznimi.Tonapewnolepszeniżpiwnica
moichrodziców.
Jejrodzicepogodzilisięzmoimistnieniem,szczególnieżezdołałemjużudowodnić,żejestem
odpowiedzialnyikochamichcórkę.Niezaszkodziłoteżto,żejejojciecbyłfanemdrużynynaszego
uniwerku,ajazałatwiałemmubiletyponiższejcenie.Wciążniezaakceptowaliwpełnimnieani
faktu,żeichcórkamachłopaka,alebylinatylerozsądni,żebyrozumieć,żejeślispróbująstanąć
namnadrodze,stracąBeccę.Ilekroćprzyjeżdżaliśmynaweekendyczynawakacje,pozwalalimi
zatrzymywaćsięunichwdomu,alemusiałemspaćwpiwnicy,dwapoziomypodBeccą.Chyba
domyślalisię,żeumniewdomuniejestnajlepiej.Wkażdymraziewiedzielijużpoostatniej
Gwiazdce,kiedypowiedziałem,żeniejadędorodzicówzpowoduróżnicyzdańzmoimtatą.Nie
dodawałemnicwięcej,alejestempewien,żepandeRosazrozumiał,comiałemnamyśli.
ZacząłemrozważaćzamieszkanienalatozBenemiKateizaczynałomisiętopodobać.Becca
mogłabyprzychodzićiwzasadziemoglibyśmyrobić,conamsiępodoba.Toniebyłobymożliweu
niejwdomu.NieznałemzadobrzeBena,alewydawałsięfajnymgościem.Wiedziałem,żema
poważnezaburzeniaafektywnedwubiegunoweiżewprzeszłościbrałnarkotyki,aleodrokubył
czysty,aodprawiedwóchlatmiałtęsamąpracę,więcwydawałosię,żedobrzesobieradzi.
-JeśliBeniKatesięzgodzą,zamieszkamunich.Zaoszczędzęmoimplecombólu.Becca
wyszczerzyłazębywuśmiechu.
-Poprostuchceszsypiaćzemnąbezograniczeń,nieprzejmującsięmoimirodzicami.
Poważniepokiwałemgłową.
-Zdecydowanie,tojestmójpriorytet.Jestemodciebieuzależnionypoważnie.
Jeśliniebędędostawałtwojegociaławregularnychodstępachczasu,możesięwywiązaćpoważny
syndromodstawienia.
Nawetniemrugnęła.
-Tobardzopoważnasprawa.Możepowinniśmyspróbowaćwyleczyćcięztegonałogu?
Pokręciłemgłową.
-Nie,nie!Tennałógdajemiszczęście.Niemamprzecieżwieluwad.Prawieniepiję,niepalę,nie
impre-zuję,nicztychrzeczy.Alety?Tyjesteśminiezbędna.
Nieoddałbymcięzanic.
Beccapokiwałagłowąiwzamyśleniupodparłabrodę.
-Wtejsytuacjimusimypanuzapewniaćkolejnedawki,panieDorsey.Niechciałabym,żebymiałpan
przezemniekłopoty.
Przesunąłempalcempojejudzie,ajędrneciałochętniesiępoddawałomojemudotykowi.
-Zdecydowaniebyłobytoniewskazane.Sytuacjabyłabyfatalna.
Zmieniłapozycję.
-Jakiebyłybyobjawy?Żebymwiedziała,nacozwracaćuwagę.
Przesuwałemterazotwartądłoniąpojejpachwinie.Legginsybyłytakobcisłe,żeprzezcienki
materiałczułemkształtjejwarg.Westchnęłalekko,kiedynatrafiłemnapunkt,któregoszukałemi
zacząłemmasowaćprzezspodnie.
-Nowięc-powiedziałem-najpierwstałbymsięmarudny.Potembyłbymjużtaknapalony,żetrudno
bymisiębyłonaczymkolwiekskupić.
Rozsunęłauda,przymknęłaoczyioparłasięplecamiodrzwi.
-Rozumiem.Ajakmożnacipomóc?
-Niemamszczególnychwymagań.
-Więcgdybyśmniedotknąłtutaj,naparkingu,tobypomogło?
Pokiwałemgłowąwgeściemającymwyrażać„itak,inie”.
-Najakiśczasnapewno.Iledniminęło,odkądmiałemcięostatnio?Trzy,tak?
Mieliśmytylenauki,żepóźniejniebyłookazji.Aleterazmogęcięmieć,kiedyzapragnę,więc
zapotrzebowaniemożewzrosnąć.
-Alenadobrypoczątekobleci?-Wzięłamniezarękęiprzesunęłasiętak,żeopierałasięplecamio
mójbok.Mojądłońprzesunęławdółswojegobrzucha,podgumkęlegginsów.-Szczególnie,jeślici
obiecam,żesięodwzajemnię,jaktylkobędzieszchciał?
-Jakbędęchciał?
Zsunęłamojądłońniżej,ajaposłuchałemiwsunąłemwniąpalec.
-Tak,cozechcesz,tylkopowiesz.Wciągnąłemostropowietrze,kiedypoczułem,żejestjużcałkiem
mokra.
-Boże,tyjużjesteśgotowa!
Oblizałaustaiwygięłaplecy,kiedywłożyłemwniądwanajdłuższepalceiznalazłemjej
najwrażliwszypunkt,ajednocześniekciukiemmasowałemłechtaczkę.
Pozycjabyładziwna,aleskuteczna.
-Tak.Myślęotobieodrana.Niemogłamsięskupićnaegzaminie,boprzypominałamsobie,co
robiłeśwśrodęjęzykiem.
-Podobałocisię,co?-Wciągudwóchlatniewieletaknaprawdęeksperymentowaliśmyzseksem
oralnym,dopieroniedawno.Kiedypierwszyrazpieściłemjąjęzykiem,byłotrochęniezręcznie,ale
udałosięidoprowadziłemjądotakiegostanu,żekrzyczałatakgłośno,ażsąsiedzizgórywaliliw
podłogę.Przeraziłasięswoimireakcjami,alejabyłemzsiebiebardzodumny,żewywołałemuniej
takistan.
Tak,mojadziewczynalubiłapohałasować.Uwielbiałemto.Doniejtotakniepasowało!Zwyklebyła
cicha,spokojnaizdystansowana,alekiedytylkozdejmowałaubranieizaczynałypłynąćżyciodajne
soki,traciławszelkiezahamowania.Niemiałażadnychproblemówzosiąganiemorgazmuani
ograniczeńliczbowych,jeślitylkobyłemnatyleopanowanyicierpliwy,żebyzapewniaćjejkolejne
spełnienia.Nikomupewnietonieprzychodziłodogłowy,alemojacicha,ponadprzeciętnie
inteligentna,nadambitnaiprzestrzegającawszystkichzasaddziewczynabyłaniewyżytąi
nieokiełznanąkochanką.Czasemztrudemdotrzymywałemjejkroku.
Dobrzemiećtakieproblemy.
Teraz,napublicznymparkingu,ogodziniesiedemnastejwpiątkowepopołudnieażdrżałaz
niecierpliwości,kiedyprowadziłemjąnaszczyt.Wciągukilkuminutcałepalcemiałamwjej
śliskich,ciepłychsokach,aonaniemogłazłapaćtchu,chwytałasięmojegoramieniaimanewrowała
biodrami,żebybyćjeszczebliżejmojegodotyku.
Zagryzaławargę,żebybyćcicho,alewiedziałem,żedługoniewytrzyma.Lokiwysmyknęłysięz
luźnegokucyka,ajejczołozrosiłykropelkipotu.Przesunąłemdrugądłońwdółjejszyi,po
obojczykuizadekoltmojejbluzy.Włożyłempalcedostanikaiwyswobodziłempierśzjedwabnej
miseczki.Pieściłembrodawkę,ażstałasiętwardajakdiament.Beccawrzasnęła,ajanachyliłemsię
tak,żebyzagarnąćjejokrzykirozkoszy.
Mojaerekcjanapierałanajejplecyiwiedziałem,żejączuje,alenieruszyłasię,dopókinie
odzyskałapanowanianadoddechem.
-Boże.Tobyłomocne.-Wyprostowałasięispięławłosy.
-Tak.Nigdymisięnieznudzipatrzenienaciebie,kiedydochodzisz.Wieszotym?
Schyliłagłowę,rozejrzałasiępopustymparkingu,jużpofakciesprawdzając,czyktośnasnie
widział.
-Wiem.Alewydawałobysię,żezdarzasiętotakczęsto,żemógłbyśmiećdość.
Pokręciłemgłową.
-Nie.Nigdy.Tomisięnigdynieznudzi.Zakażdymrazemjesttaksamopodniecająceitaksamo
mniekręci.
Obróciłasięnafoteluizadziorniespojrzaławoczy.
-Czyżby?Czylijesteśteraznapalony?
-Żebyświedziała.-Poprawiłemnaprężonespodnie.-Marzęotobie.
-Notomożetyjedź,ajasięzrewanżujęzaprzysługę.
Niebyłemdokońcapewien,comanamyśli,alemiałempodejrzenia.Zapaliłemsilnikiwyjechałem
naszosę,alezarazzjechałemzautostradyiskierowałemsięnapolnądrogę,zaczynającąsię
szerokimzakrętem.Beccaodpięłamójpas,rozpięłamispodnieizsunęłamijezudrazemz
bokserkami.Podniosłemsięnasiedzeniu,żebymogłaściągnąćjedokońca,apotemnaglejejdłonie
mnieobjęłyimusiałemobiemarękamizłapaćzakierownicę,żebyjechaćprosto.Aitakjechałem
ledwiepięćdziesiątką.Przesuwaładłoniepowoliiobserwowała,jakzkażdąchwilątwardniejępod
jejdotykiem.Zmieniłaręce,ustabilizowałarytm,apotemzsunęładłońwdółimasowałanasadę.
Potemzacisnęławdłonigłówkę.Wkrótceniemogłemzapanowaćnadszarpnięciamibioderi
zastanawiałemsię,czypozwoli,żebymzafajdałcałąkabinę,czyzrobito,oconieśmiałemjej
poprosić.
-Boże…Cholera.Becco,jestemblisko.Uśmiechnęłasię,przesunęładłońwdół,apotemprzesunęła
sięnafoteluischyliłasiędomnie.
-Więcchybapowinnamcośztymzrobić,prawda?
-Tak…Może…Możepowinnaś.-Dotknąłemjejpoliczka,żebyjązatrzymać.-Aletylko,jeślitego
chcesz.
Spojrzałanamniezmiłościąiwtuliłasięwmojądłoń.
-Chcę.Dajęsłowo.Niezrobiłabymtego,gdybymniechciała.-Potemobjęłamniesłodkimiustamii
jęknąłem.
-Jezu.Genialnie-wymamrotałem.
Jednądłońzatrzymałaprzynasadzie,ajęzykiemprzesuwaławokółmojejgłówki,apotemwzięła
mniegłębiejdoust,wycofałasięiznówzagarnęła.
Wplątałemdłońwjejwłosy,alepilnowałem,żebyniezaciskaćpalcówiżebyBeccanieczułażadnej
presji.Chciałemdaćjejpewność,żerobitylkoto,cosamachce.Schylałagłowęizkażdymruchem
brałamniecorazgłębiejdoust,ajedyne,comogłemzrobić,topowstrzymaćsięodruchów
biodrami.Rozparłemsięwfoteluidesperackotrzymałemkierownicy,aonazwolniła,wustach
trzymałajużtylkogłówkęimocnossała,masującjednocześniedłonią.
-OBoże-wymruczałem.-Jużprawie.Nieprzestawaj.Zarazkończę.Jezu…-Musiałemzatrzymać
auto.
Kiedyjejpowiedziałem,żedochodzę,zsunęłaustaniżejiwzięłamniegłębiejniżwcześniej,także
czułemzaciskającesięwokółmniemięśniegardła.Wzasadzieniewiedziałem,jakimcudemsięnie
krztusi,alepotempoczułem,żezatracamsięwstrumieniuciepłaicudownympulsowaniu.Przyjęła
wszystkoiczułem,żeprzełyka,cododałomocytargającymmnąskurczom.Doszedłemzsiłą
eksplozjiatomowej,aonazrobiładlamniewszystko,ssałaiporuszałasiętakdługo,ażustały
wstrząsyiuspokoiłosięrozszalałetętno.
Wyprostowałasięiotarłaustadłonią,apotemnieśmiałosięuśmiechnęła.
Nachyliłemsiędoniejipocałowałemtakmocno,żekiedyrozdzieliliśmysiękilkaminutpóźniej,
obojgunambrakowałotchu.
-Toznaczy,żecisiępodobało?
Nawetniewiedziałem,jakjejodpowiedzieć.
-Podobałosię?Boże,tobyłoniesamowite!Nawetwięcej.Niewierzę,żetozrobiłaś.
-Niewiedziałam,corobię,więctylkomiałamnadzieję,żejestcidobrze.
Roześmiałemsięnamyśl,żemogławsiebiewątpić.
-Tobyłanajbardziejzajebistarzecznaświecie.Serio.Dziękujęci.
-Najbardziejzajebista?-Zmarszczyłabrwiiwydęłaustawrozkosznąpodkówkę.-Bardziej
zajebistaniżsekszemną?
-Nie,nocoty.Tobyłozupełniecoinnego.-Dotknąłemkciukiemjejpoliczka.-Wszystko,co
robisz,jestnajlepszenaświecie.Wszystko,cojarobięztobą.Aniemęczyłaśsię?Niemiałaś
odruchuwymiotnego?
Zawstydzonaschyliłagłowę.
-Trochętak.Alenienatyle,żebymmiałasięprzejmować.Byłamzachwycona,żetakcisięto
podoba.-Zapięłapas,ajaruszyłem.-Możezrobimytonastępnymrazem,jakbędęmiałaokresinie
będziemymogliuprawiaćseksu.
-Byłobygenialnie,aletozależyodciebie.
-Jakto?
Wzruszyłemramionami.
-Czułbymsiędziwnie,prosząccięoto.Przekrzywiłagłowęisięuśmiechnęła.
-Czemu?Przecieżniemamnicprzeciwko,lubięsprawiaćciprzyjemność,jakmożeszsięczuć
niezręcznie,proszącmnieocoś?Jeśliniebędęchciała,poprostucipowiem.Janiemamobciachu,
żebycięprosićotosamo,uwierzmi.Jeślitylkobędzieszchciał,poprostupowiedz.Podobałomisię.
Naprawdę.
Gapiłemsięnanią.
-Jaktomożliwe,żejesteśtakafantastyczna?Pytamserio.Żadenfacetnaświecieniematakiego
szczęściajakja.
-Tojamamszczęście-odpowiedziałacicho.Pokręciłemtylkogłową,bowiedziałem,żeniema
sensusięzniąkłócić.
ZjakiegośpowoduprzyszedłmidogłowywerszpiosenkiBeyonce:ifyoulikedit,youshould’ve
putaringonit.Wiedziałem,żejeszczeniejestemgotowynaślub,aleziarnozostałozasiane.Byłem
przekonany,żejestemnajwiększymszczęściarzemnaświecieiżeniemadrugiejtakiejkobietyjak
RebeccadeRosa.Napewnoniemogłempozwolić,żebyktokolwiekmnieubiegł.Niechodziłotylko
oto,jakachętnaiodważnabyławseksie.Kochałamnie,wspierała,dodawałamiodwagi.Zrobiłami
dobrzeustami,kiedypotrzebowałemrozluźnienia,niezostawiłamnie.Mojążyciowąambicjąbyło
byćgodnymjejmężczyzną,wartymjejdoskonałości.
BECCA
Jasonwprowadziłsiędomojegobrata,cobyłodziwne,alewygodne.Moirodzicedoskonale
wiedzieli,dlaczegoniechciałzatrzymaćsięwichpiwnicy,aleniewielemoglizrobić.Pilnowałam,
żebyzachowaćostrożność,bowciążzapewnialimipieniądzenażycieiutrzymaniesamochodu.
Gdybymmusiała,poradziłabymsobiebeztego,aleprzyjemniebyłoniemusiećotymmyśleć.Nie
chciałamzrujnowaćkruchejrelacjiznimi,więcwiedziałam,żeniemogęsięzabardzoobnosićz
moimzwiązkiem.Ostatniosytuacjaznaczniesiępoprawiła,międzyinnymidlatego,żeBenbyłw
bardzodobrejformie.LubiliJasonanatyle,nailemogli.Niewydajemisię,żebypotrafilipoprostu
cieszyćsięmoimszczęściem,aleprzynajmniejniewyrażaliniezadowoleniaaniniepróbowalinas
rozdzielić.
Wciążuważali,żepowinnamsięskupićnanauce,zamiast„tracićczasnachłopaka”,jaktokiedyś
ująłmójojciec,nacojazareagowałamprychnięciem,aJasonzłowrogimspojrzeniem.Wiedziałam,
żechcądlamniejaknajlepiej,aleniemoglipojąć,żeto,cooniuważalizadobredlamnie,różnisię
odtego,czegojachcę.
Jasonbyłwłaśniewnaszejsiłowni,PowerhouseGym.Poszedłtamodrazu,jaktylkosię
rozpakował.Prawienatychmiastdostałpracęjakotrener,więcwiększośćlatamógłspędzić,trenując
iprzyokazjidostajączatopieniądze.Ponieważsiłowniamieściłasięzaledwiekilkakilometrówod
domuBena,postanowiłchodzićtam,biegaćalbojeździćnarowerze,dziękiczemujamogłam
jeździćjegociężarówką.
Wiedziałam,żetodlaniegowielkarzecz,
pozwolićmijąprowadzić.Niedlatego,żetenstarygratbyłcośwart,aleponieważbyłjednąz
niewielurzeczy,któreposiadałnawłasność,opróczaparatu.
WjechałamnapodjazddomupaństwaHawthorne’ówisiedziałamprzezchwilęwsamochodzie.
Miałamnadzieję,żetymrazemNellsięzemnąspotka.Wczasieświątbyłamilczącaiwycofana,a
kiedytylkopróbowałamporuszyćtematśmierciKyleaalbotego,jaksobieztymradziła,zaczynała
siębronić.Niejestempewna,czywogólesłuchała,comówię,czyreagowałatylkonatongłosu,
któryuruchamiałautomatycznąreakcjęodepchnięciamnie.Zadziałałoitobyłostatniraz,kiedyją
widziałam.Wwiosennymsemestrzezaliczałamsześćprzedmiotówiledwieznajdowałamczasna
spotkaniazJasonem,niemówiącjużojeździedodomu,byzobaczyćsięzNell.
Gnębiłymniewyrzutysumienia,żeniedośćsięstarałam,aleczułamteż,żeitakniewielemogłam
poradzić.
Zapukałamwsolidnebrązowedrzwi,którepochwiliotworzyłapaniHawthorne.Miałanasobie
czarno-białywzorzystyfartuchobsypanymąką,azkuchnidolatywałzapachowsianychciasteczekz
rodzynkami.
-Cześć,Becco!Przyjechałaśnalato?-Objęłamniejednąręką,alenieprzytuliła,bobyłaubrudzona
ciastem.
Uścisnęłamjąiwciągnęłampowietrze.
-Tak.WłaśnieprzyjechaliśmyzJasonem.Cudownietupachnie!
Uśmiechnęłasięciepło.
-Dzięki.Robięciasteczka.Pierwszapartiajużgotowa,maszochotę?
-Pytanie!-Wzięłamzgazetyrozłożonejnamarmurowymblacieciepłe,miękkie,perfekcyjne
ciasteczkoiwgryzłamsięwnie.-OmójBoże,robipaninajlepszeciastkanaświecie!
Machnęłaręką.
-Ciasteczkaowsianezrodzynkamitomojasłabość.-Samazjadłajedno,apotemwskazałanamnie
kolejnym.-Wieszco,Becco?Jesteśjużdorosła,więcmożemogłabyśmówićmipoimieniu?
Uśmiechnęłamsięizpełnymiustamipowiedziałam:
-Postaramsię,aleniewiem,czyzdołamsięodzwyczaić.
-Napewno.JaksięmaJason?
-Świetnie.Odprzyszłegosezonuzaczynagraćjakoskrzydłowy.-Potempostanowiłamtrochę
zamącić.-Obojechodzimydouniwersyteckiegoterapeuty.
Pomaganamotrząsnąćsiępotym,cosięprzydarzyłoKyle’owi.
Jejuśmiechzbladł,awoczachpojawiłsięwyrazudręki.
-Cieszęsię.Martwiliśmysięowas.
-Trochętotrwało,zanimprzekonałamJasona-przyznałam-alechodzinaterapięrazwmiesiącu.
Mówi,żepomaga.
-Napewnonainnychfrontachtakże.Pokiwałamgłową.
-Pomagamusięuporaćztym,jak…zostałwychowany.-Krążyłam,bowiedziałam,żeRachel-
dziwniebyłomyślećoniejjakoodrugiejdorosłejosobieaniejakomatcekoleżanki-wieconieco
ohistoriiJasona,alenieorientowałamsię,codokładnie.Onbardzorzadkochciałotymrozmawiać,
więcniebyłampewna,comogęmówić.
-Wiem,żemiałwdomutrudnąsytuację-powiedziała.-Nigdyznamiotymnierozmawiał,aw
każdymrazieniezemną,aletomałemiastoiróżnerzeczysięsłyszy.
Zresztąsamamamoczy.Cieszęsię,żezwróciłsięopomoc.
-Jateż.-JeśliJasonnierozmawiałzniąwprost,janapewnoniezamierzałam.
-AcozNell?Jaksię…trzyma?
Rachelodwróciłasięodemnie,skubałaciastkoipatrzyłaprzezdrzwinataras.
-Niemogędoniejdotrzeć.Próbowaliśmy.Jejojciecpróbował.Aleonaznaminierozmawia.
Zamykasięiodchodzi.Jestjużitakdośćprzygnębiona,niechcemyjejdodatkowozmuszaćdo
konfrontacji,ale…chybaniejestdobrze.Niewiem,corobić,jakjejpomóc.Niedopuszczadosiebie
nikogo.-Spojrzałanamnieznadzieją.-Rozmawiałaztobą?
Pokręciłamgłową.
-Mnieteżodpycha.
-Pije.-Rachelniemalwyrzuciłazsiebietesłowa.-Wiemto,czujęodniejalkohol,alenigdyjejna
tymniezłapałamaninieznalazłamnicwjejpokoju.Niewiem,skądtobierze,kiedygopijeani
gdzie.Alecomogęzrobić?Wypierasięiwścieka,kiedyotopytam.Dopracydobiuraojca
przychodzinaczas,wywiązujesięzobowiązków…-Czułamodniejalkohol,kiedyzjechałamna
święta.-Zawszemówiłam,żezjeżdżamdodomu,chociażnawetzgeograficznegopunktuwidzenia
AnnArbornieznajdowałosięnadnaszymmiastem.-Zastanawiałamsię,czywiesz.
-Wiem.-Jejtwarzprzybraładziwnywyraz,desperackiiniemalbłagalny.-Niemyśl,żewypieramy
fakty.Takniejest.Wiemy,żeniejest…dobrze.Aleniewiem,comoglibyśmyzrobić.Jakzmusić
dorosłewświetleprawadzieckodopójścianaterapię?Przecieżwkażdejchwilimożeuciecdo
college’u.Wciążmakilkaaktualnychofertzuniwersytetów.Jeślijądoczegośzmusimy,uciekniei
wtedyniebędzienasobok,żebypomóc,kiedywydarzysięcośzłego.Wkażdymrazienatyle,naile
możemypomóc.Gdybycośsięstało,jesteśmyobok.JeślipojedziedoKaliforniialboNowego
Jorku,będąnasdzieliłytysiącekilometrów.-Rachelwstałailekkomnieobjęła.-Jeślikogokolwiek
dosiebiedopuści,tociebie.Alepamiętaj,tyjesteśnajważniejsza.
Pokiwałamgłową.
-Postaramsię.ŚmierćKyle’abyłaciężkimprzeżyciemtakżedlanas.PrzedewszystkimdlaJasona.
Przezkilkatygodnibyłwdepresji.Jedyne,cotrzymałogowpionie,tofutboli…ja.-Zarumieniłam
się,mówiącoseksiemamieNell.-AlekiedyzabrałamgozesobąnaspotkaniedodoktorMalmstein,
zaczęłomusiępoprawiać.Uporałsięztymijateż.NajgorszewśmierciKyle’a,oczywiściepoza
tym,żegostraciliśmy,jestto,cosięstałozNell.Niejestsobą.Niejestjużmojąnajlepszą
przyjaciółką.Takjakby…odeszła.
Rachelpociągnęłanosemiszybkozamrugała,apotemsięodwróciła,żebywyjąćzpiekarnika
kolejnąpartięciastek.
-Wiem,uwierzmi,wiem.WszyscytęsknimyzaKyle’em.Miałtakiemożliwości!Byłtakimłody,za
młody,żebyzginąćtaktragicznie.AledlaNellonbyłpoprostuwszystkim.Terazniewie,jakżyć.
Wstałamzestołkaprzyblacie.
-Jestwdomu?Chciałabymzniąporozmawiać.Rachelpokiwałagłową.
-Siedziwswoimpokoju.
Weszłamposchodach.Drzwibyłyzamknięte,alesłyszałamzzanichmuzykę.
Przekręciłamklamkę.Otwarte.Więcweszłam.
To,cozobaczyłam,sparaliżowałomnie.
Nellsiedziałapotureckunałóżku.Miałanasobiekoszulkęzdługimirękawami,zczegojedenbył
podwiniętynadłokieć.Wjednejręcetrzymałażyletkęiwłaśnieprzesuwałaniąponadgarstku.
Stałamwśmiertelnymosłupieniuipatrzyłamnacienkąbiałąlinię,którapochwiliwezbrała
czerwonąkrwią.
BECCA
Cienkaczerwonalinia
Popoliczkuspłynęłamiłza.Niemogłamsięruszyć,niemogłamoddychać.
-Nell?Cotyrobisz?
Poderwałasięiprzyłożyładoranykawałekpapierowegoręcznika.Przeleciałaobokmniejakburza
izamknęładrzwinazamek,apotemwróciłanałóżko.Niepatrzyłanamnie,tylkoprzyciskała
ręcznikdonadgarstka.
Usiadłamobokniej.Byłaprzygotowana.Wpustympudełkupotamponachtrzymałaopakowanie
żyletek,antyseptycznewacikiiplastry.Wzięłaodemniepudełko,oderwałajedenwacik,przetarła
nimżyletkę,złożyłagonapółiprzetarłanacięcie.Potemnakleiłaplaster.Wacik,pusteopakowaniei
papierkiodklejoneodplastraschowaładoplastikowejtorby,którąwyjęłaspodłóżka.Byłowniej
pełnotakichsamychśmieci.Zawiązałasiatkęiwcisnęładoswojejtorebki.Widoczniezamierzałaje
wyrzucićwmiejscu,wktórymniebędązwracałyuwagi.
-Nell?
Westchnęła.
-Co?
-Co…Cotojest?Cotyrobisz?
-Przecieżjesteśtakamądra.Powiedzmi,corobię?-WzięłazbiurkaiPhoneipodłączyłado
głośnika.RozległosięLongingtoBelongEddiegoVeddera.Jegogłoswspanialezabrzmiałz
dźwiękamiukulele.
Przezchwilęwmilczeniusłuchałampiosenkiiwalczyłamzełzamiiwściekłością.
-Wyglądanato,żesiętniesz.
-Nobrawo!-Nellusiadłaprzybiurkuiprzerzucałastronyczegoś,cowyglądałonapodręcznikdo
grynagitarze.
-Czemu?
Spojrzałanamniezniedowierzaniem.
-Czemu?Serio?Ajakmyślisz?
-Niewiem!-Musiałamwalczyć,żebyniepodnosićgłosu.-Niemampojęcia,czemumiałabyściąć
siężyletkądokrwi.
Westchnęłaipokręciłagłową.
-Itakniezrozumiesz.
-Więcmiwytłumacz.
-Topomaga,dobra?-Rzuciłaksiążkęnabiurkoiprzeskoczyładonastępnejpiosenki.DoCitySarah
Bareilles.-Nieoczekuję,żezrozumiesz.Aletopomaga.
Niechcęjużcierpieć.Mamdośćbólu.Ato…-Wskazałanalewąrękę,ześciągniętymrękawem.-To
pozwalamiczućcokolwiekpozatęsknotą.
Pociągnęłamnosem,bowiedziałam,żejeślisięrozpłaczę,tylkojąrozwścieczę.
-Ale…czyniema…lepszegosposobu?Toniejestzdrowe.Wieszotym.
Musiszprzestać.Proszęcię.
Pokręciłagłową.
-Posłuchaj.Tojestmojeżycie.Taksobieradzę.Niewidziałaśtegocoja.Niestraciłaś…Jawiem,że
onbyłteżtwoimprzyjacielem.Aledlamniebyłmężczyzną,któregokochałam.Aterazgoniema.
Totakbardzoboli.Codziennie.Typoprostuniemożesztegozrozumieć.Niktniemoże.Janiechcę
sięzabić,przysięgam.Iktóregośdniaprzestanętorobić.
-Jakmogęsiedziećicinatopozwalać?Wyskubałanitkęzdziurywdżinsach.
-Niemaszwyboru.-Spojrzałanamniewyzywająco.-Bocozrobisz?Powieszmoimrodzicom?
-Jeślibędęmusiała.Niemożesztegorobić.Tojest…złe.
-Wtedybędęczułasięjeszczelepiej,dzięki-rzuciłasięnamnie,wściekła.-Jeślipowieszrodzicom,
jużnigdysiędociebienieodezwę,przysięgam.Mówięśmiertelniepoważnie.Oninierozumiejąz
tegonicwięcejniżty.Niktniemożemipomóc.Niemamskłonnościsamobójczych,niechcęsię
zabić.Nieotochodzi.Jeślijesteśmojąprzyjaciółką,zachowajtodlasiebie.
Niemogłamsiępowstrzymaćodpłaczu.
-Tonieuczciwe.Wiesz,żejestemtwojąprzyjaciółką,wiesz,żeciękochamiżesiębojęiniewiem,
corobić.
-Rozumiemcię.Naprawdęrozumiem.-Przesunęłasięiusiadłaobok.Objęłamnie,jakbychciałami
dodaćotuchy.-Przepraszam.Niechcęciwmawiać,żesięnieprzejmujesz.Aletomójsposóbna
przetrwanie.Tostrasznieboli,nawetniewiesz.Imamnadzieję,żesięniedowiesz.Acięciesię…
odrywamojemyśli,chociażnachwilę.
Głosjejdrżał,kiedyzabierałarękę.Patrzyłam,jakobejmujedłoniąlewynadgarstek,przyciskając
palecdomiejsca,wktórymsięzraniła.Zbladłazbólu,alejakimścudemodrazusięuspokoiła.
-Obiecujęci,żeprzestanę.Naprawdę.Tylkoniemównikomu,dobrze?
Przynajmniejnarazie.Poradzęsobie.
Pokiwałamgłowąizatrzymałampodpowiekamiłzy.
-Obiecuję,aletylkonarazie.-Całasiętrzęsłam.-Nienawidzęsięzato.
Uważam,żeźlerobię.Potrzebujeszpomocy,profesjonalnejpomocy.
Nellmnieobjęła.
-Nie.Profesjonalnapomocnieprzywrócimużyciainiesprawi,żebędziemniejbolało.
-Jasonijachodzimynaterapię.Itopomaga.
-Alejaniepójdę,więcdajspokój.Siedziałyśmytak,ażciszazrobiłasięniezręczna.
-Pójdęjuż-powiedziałam.
-Spotkajmysięwweekend.Pasujecisobota?Pokiwałamgłową.
-Fajnie.Możemani-pedijakzadawnychczasów?-Zerknęłamnanią,aleniewidziałamnicpozatym
rozciętymnadgarstkiem.-Czujęsięwinna,żeobiecałamnicniemówić.
-Niepotrzebnie.Nicminiebędzie.
-Obiecajmijedno,dobrze?Spojrzałaniechętnie.
-Jeślibędęmogła.
-Zadzwońdomniealbonapisz,jeślibędzieszmiałaochotęsiępociąć.Jestemtwojąprzyjaciółkąi
niepowiemnikomu,jeśliprzysięgnieszmi,żeniemaszmyślisamobójczych.
-Przysięgam.Jużcipowiedziałam.Niechcęumrzeć.Chcętylkochoćprzezsekundętakbardzoza
nimnietęsknić.
-Dobrze.Wierzęci.Alerozmawiajmyotym,dobrze?Nieważne,kiedydaszznać,ojakiejporzealbo
gdziewtedybędę.Wciągusekundywyjdęzzajęć.
Nellpokiwałagłową.
-Dobrze.
Niewierzyłamjej,aleniemiałaminnegowyjścianiżnatoprzystać.Potemposzłam,wzruszając
wymijającoramionami,kiedyRachelspytała,jakposzło.
Prawdaażcisnęłamisięnausta,Nellsiętnie.Ktośpowinienotymwiedzieć.Jeśliprzypadkiem
zatniesięzagłębokoicośjejsięstanie?Przecieżtobędziemojawina,żepostanowiłamdochować
tajemnicy.Czyniebyłabymlepsząprzyjaciółką,zapewniającjejpomoc,kiedyjejpotrzebowała?
AleprzecieżNellsamapowiedziała,żenieprzyjmiepomocy.Jeślipowiem,stracęjąnazawsze,
wierzyłam,kiedysięzaklinała,żeniemamyślisamobójczych.
Widziałamnawłasneoczy,jaksięuspokoiła,kiedyucisnęłapalcemnadgarstek.Takjakbybólją
stabilizował,spychałnadalszyplanrozpacz.Nierozumiałamtego,alewidziałam,żetodziała.
Nienawidziłamtajemnic.Nieznosiłambyćstrażniczkąmrocznychprawd.Przezdwalata
dochowywałamsekretuJasona,choćcodzienniepatrzyłamnajegocierpienie.Budziłamsięwnocy,
targanapoczuciemwiny.Zastanawiałamsię,czymojemilczenienieprzyczyniasiędojegobólu.
Terazdoszedłkolejnyciężar.
Czułamsię,jakbymmiałanarękachkrewNell,itodosłownie.
SiedziałamwciężarówceJasona,słuchałamDreamPriscilliAhnizastanawiałamsię,czytakmyśli
Nell,czychciałabyodejśćztegoświata,kiedybędziesięczułastaraiposzarzała.Pojechałamdo
mieszkaniabrata,weszłamdoposłanegołóżkaJasonaizaczęłamcichopłakać.Kiedytakdrzemałam
wpopołudniowymświetle,widziałam,jakczerwonaliniananadgarstkuNellnabieraodcienia
szkarłatu.
Obudziłamsię,asłowapulsowałymiwgłowie.Byłwczesnywieczór,adziesięćminutwcześniej
przyszedłSMSodJasona,żeniedługowraca.Wyjęłamztorbynotatnikidałammyślomwolnąrękę.
CIENKACZERWONALINIA
Czułaśsięwinna
KiedyweszłamMiałaśznękaneoczy
Ręcecisiętrzęsły
Ajapatrzyłam,jakcienkaczerwona
liniarozkwitanatwoimnadgarstku
SzkarłatnykwiatzłaPoręceciekłycistrużkibólu
TakłatwomożnajezatrzećZasłonićSchować
Plastrami,kłamstwamiirękawamiZatuszowaćpustymizapewnieniami
ŻetopomagaJakośTakjakbynacięciawskórzemogły
ZabraćżałobęCzułaśsięwinnaKiedyweszłam
Podskoczyłaś,oderwanaodzadawaniasobieran
Ajasięzastanawiam
CzymojewyżebranemilczenieOznaczatwojąśmierć?
Myślęteż
Czyskrytkawmojejduszy
PomieścijeszczejakieśsekretyWięcejgrzechów
Awszystkotospłyniepotwojejskórze
WyciekniezkrwawejczerwonejliniiWyciętejnatwoimnadgarstku
Jasonwszedłwchwili,kiedyzamykałamzeszyt.Spojrzałtylko,rzuciłtorbęprzydrzwiach,wśliznął
siędołóżkaobokmnieiprzytuliłdopiersi.Niemusiałpytać,cosięstało,bowiedział,żemiałam
iśćdoNell.
-Jestźle.
-Tak?
-Onasiętnie.
Jasonsięodsunąłiszerokootworzyłoczy.
-Corobi?!
-Zaskoczyłamjąwjejpokoju.Cięłasięporęceżyletką.Twierdzi,żeniechcesięzabić,tylkowjakiś
sposóbpomagajejtozapanowaćnadbólem.-Schowałamtwarzwjegokoszulceiwchłonęłam
zapachwyschniętegopotu,zmieszanegozoldspice’em.-Zmusiłamniedoobietnicy,żenikomunie
powiem.Zarzekałasię,żesamasobieztymporadzi.
-Boże.BiednaNell.Niemogęuwierzyć,żetorobi.
-Jejmamawie,żeonapije,aleponieważnigdyjejnatymnieprzyłapałaaninieznalazłaalkoholuw
pokoju,mówi,żeniebardzomapolemanewru.Cojamamzrobić?Jakmogęnikomuotymnie
powiedzieć?
-Niewiem.
-Powiedziała,żejeślikomuśpowiem,jużnigdysiędomnienieodezwie.Alegdybympodejrzewała,
żemamyślisamobójcze,podjęłabymtoryzyko,bylejejpomóc.
-Aleniepodejrzewasz?
-Nie,taknaprawdętonie.Kiedyprzyszłam,zachowywałasięraczej,jakbymprzyłapałająnapaleniu
trawyczycośwtymstylu.Jestemtakawykończona.Aco,jeślipodejmujęzłądecyzję?Jeślinieznam
jejtakdobrze,jakmisięzdaje,aonacośsobiezrobi?Albonawetgorzej.Nawetprzezprzypadek?-
Zadygotałamwjegoobjęciach.
Przytuliłmniemocniej,apotempodniósł,żebymmuusiadłanakolanach.
-Nieusprawiedliwiamtego,corobi,alewydajemisię,żewpewnymsensiejąrozumiem.-Wypuścił
powietrze,przeczesałwłosy,apotemmówiłdalej:-Kiedytatamniezbił,całydzieńmniebolało.
Sikałemkrwiączycoś,aleniepoddawałemsię.Potemmusiałemgraćwfutbol,ztakimiobitymi
żebramiczyczymtam.Pojakimśczasiebólstajesięoddzielnymbytem.Takjakbybył…żywąbestią,
cośwtymstylu.Niechodzioto,żezbiłcięojciec,tylkożejesttenbólimożeszliczyćnajego
obecność.Jestinigdzieniepójdzie.Kiedyboliwystarczającodługo,stajesięoswojony.Pojakimś
czasiezaczynaszgopotrzebować,botocoś,coznasz.Jamogęgraćwfutbolitrenować.Mogę
napinaćmięśnie,ażzacznądrżećiwtedyczujęsiędobrze.
Wmoimprzypadkuniechodziosamból,przynajmniejjużnie.Jestemraczejuzależnionyod
treningu,odendorfm,jakzwał,takzwał.Chodzimioto,żerozumiem,czemuNellużywa
fizycznegobóludoucieczkiprzedbólemduszy.Aletonieznaczy,żejestwporządku.
-Alec-c-comamzrobić?
-Niewielemożeszzrobić,skarbie.Niewiem.Jeślionaniechcepomocy,niemożemyniczrobić.Bo
komumogłabyśpowiedzieć?Jejrodzicewiedzą,żecośjestnietak,aledopókiniezrobiczegoś
drastycznego,niemogąjejdoniczegozmusić.
Policja?Niełamieżadnegoprawa.Jeślimyślisz,żechcesięzabić,musiszzrobićcośradykalnego,
bezwzględunakonsekwencjedlawaszejprzyjaźni,botomożeuratowaćjejżycie.Alejeślijesteś
przekonana,żesięniezabije?Toniewiem.Poprostuprzyniejbądź,jakbędzietegopotrzebowała.
Następnegodniabyłasobota.Wyszłamodrodzicówzarazpowzięciuprysznica,niktjeszczeniebył
nanogach.DodrzwiBenazapukałamosiódmej.OtworzyłJason,wbokserkach,zrozczochranymi
włosamiiprzymkniętymioczami.
-Chryste,skarbie,jestświt,sobota,pierwszydzieńwakacji.Niemogłabyśrazwżyciupospaćdłużej
niżdopieprzonejszóstej?-Wpuściłmnie,zamknąłzamnądrzwi,apotem,szurającnogami,ruszył
doswojegopokoju.
Roześmiałamsię,położyłamtorbęnapodłodzeiwlazłamzanimdołóżka.
Nakryłamnaskołdrą.
-Nie,niemogę.Budzęsięoszóstejodpierwszejklasyliceuminiemamnatożadnegowpływu.
Stwierdziłam,żeskorojużwstałam,mogędociebiezajrzeć.
-Mogęspaćdalej?-wymamrotałjużprawieprzezsen.
-Oczywiście,kochanie.Tylkożejamiałamtrochęinnypomysł.-Przesuwałamdłońpojego
brzuchu,corazniżejiniżej.
Przezdłuższąchwilęniereagowałimyślałam,żenaprawdęzasnął,alepotemodwróciłsięnadrugi
bok,prostowmojeramionaiwylądowałkilkamilimetrówodmojejtwarzy.Oczymiałzaspane,ale
błyskaływnichjużiskierkipodnieceniairozbawienia.
-Terazjużwiem,czemuprzyszłaśtakwcześnie.
-Nietylkotyjesteśnałogowcem.-Tobyłaszczeraprawda.Byłamtotalnieuzależnionaodjego
ciała,miłościiżaru,jakiwytwarzaliśmy.
Chodziłoteżocoświęcej,choćnieprzyznałabymsiędotegonagłos.
Potrzebowałamgoztegosamegopowodu,zjakiegoondźwigałciężary,aNellsięcięła.Chodziłoo
rozproszenie.PotrzebowałamczegośpozamartwieniemsięoNell,dźwiganiemcudzychsekretówi
zmaganiemsięzniezadowoleniemrodziców.
Kiedypoprzedniegowieczoruwróciłamdodomu,byłodobrzeprzedpółnocą,aleonizachowywali
się,jakbymprzegapiłagodzinępolicyjną,chociażbyłamjużnastudiach!Chcieliwiedzieć,co
robiłamiczymamzamiarjużzawszewracaćtakpóźno.Kiedyimpowiedziałam,żebyprzestali
traktowaćmniejakdziecko,zrobiłasięawantura.Nieliczyłasięnajwyższaśredniawliceumanito,
żeprzezpierwszetrzysemestrystudiówzebrałamczterdzieścisześćpunktówimiałamśredniącztery
najednymznajlepszychuniwersytetówwkraju.
Wiedziałam,żewporównaniuzinnymiżyciowymiproblemaminadopiekuńczyrodzicewypadają
blado,alekwestieprywatneoceniasięinaczej.Nieznosiłamichbrakuzaufania.
Nienawidziłamdezaprobaty,którąwidziałamwczorajwichoczach,kiedymówiłam,żewieczór
spędziłamzJasonem.
Wytrąciłmniezzamyślania,bowsunąłpalcepodmojąkoszulkęipogłaskałmniepoplecach.
Zadrżałaminachyliłamsię,żebyugryźćgowdolnąwargę.
-Wyrzućto-powiedziałizwinnymruchemzdjąłmikoszulkę.
-Co?-Udawałam,żeniewiem,ocochodzi,boniechciałamzaczynaćpoważnejrozmowy.
-To,cociędręczy.
WyswobodziłamsięzespódnicyizarzuciłamnogęnaJasona.Westchnęłamzrozkoszy,kiedy
głaskałmnieodudadokolana.
-Chodziorodziców.Wciążchcą,żebymbyławdomuwcześnieimeldowałaim,gdziejestemico
robię.
-Iwciążniepodobaimsię,żespędzaszcałyczaszemną.-Wciągukilkusekundpozbawiłmnie
stanikaizacząłmiściągaćmajtki,dokonująctegozapomocąpalcówunóg.
Pokręciłamgłową.
-Nie.Izastanawiamsię,czykiedykolwiektozaakceptują.
-Pewnienie.
-Czywtakimraziepowinnamzawracaćsobiegłowęprzestrzeganiemichzasad?
Jasonznieruchomiał,całującmniemiędzypiersiami.
-Musiszsamazdecydować.Ostatnie,czegobymchciał,tostawaćmiędzytobąarodzicami.Niemogę
cimówić,copowinnaśzrobić.Chciałbym,żebyzaakceptowali,żejesteśmydorośli.Jeszczemłodzi,
fakt,alejużdorośli.Tymusiszzadecydować,gdziepostawićgranicę.
-Nieoczekuję,żebędązachwycenitym,żejesteśmyrazem,takpoprostu.Iniezamierzamsięprzed
nimiztymobnosić,aleniepozwolęimdecydowaćomoimżyciu.Jeślimamochotęzostaćtuztobą
doczwartejrano,tozostanę.
-Amożebyśzostałanadobre?
-Niemieszkaćunichprzezlato?Pokiwałgłową.
-Tak.Aczemunie?Kiedyśbędąmusielisiędotegoprzyzwyczaić.
-Wtedyzabiorąmisamochódipieniądzenautrzymanie.
Jasonnieodpowiedziałodrazuijużwiedziałem,żepowiecoś,comożemisięniespodobać,bo
zacząłmniegłaskaćpoplecach,akiedyspojrzałmiwoczy,jużniebyłownichzadziorności.
-Niezrozummnieźle,alemożejużczas,żebyśsięnatozdecydowała.
Zmarszczyłambrwi.
-Cotomaznaczyć?Westchnął.
-Możepowinnaśwziąćtonasiebie.
-Boniewiem,czymjestpracaizawszewszystkomiałampodsuniętepodnos?
-Wpewnymsensietak.Wiem,żesięnamniewkurzysz,aleniezamierzamcisłodzić.-Położyłmi
dłońnakarkuiodsunąłmizoczukosmykwłosów.-Powinnaśiśćdopracy.Nigdyniepracowałaś.
Jeślipozwoliszimzasiebiepłacić,zawszebędąmielinaciebiehaka.Ajeślizacznieszsamazarabiać
nażycie,niebędąmieliwyjścia,zobaczą,żemożeszsamapodejmowaćdecyzje.
-Awilumiejscachtypracowałeś?Zmarszczyłbrwi.
-Niechcęztobąrywalizowaćaniudowadniać,żejestemlepszy.Aleprzestałemprzyjmować
pieniądzeodtaty,kiedy…-Kiedybyłociwygodnie.Potym,jakmiałeśsamochód,drogiaparati
oszczędności.-Stuknęłamgopalcemwpierś.-Tyteżniemaszpracy,botwojestypendiumobejmuje
zakwaterowanieiwyżywienie,podręczniki,czesneipokrywawydatkinażycie.
Skrzywiłsię.Eufemizmembyłobystwierdzenie,żejegostypendiumbyłohojne.
-Słuchaj,janiechcę…Mówiętylko,żemożejużczastrochęnaciąćpępowinę.
Niemaniczłegowtym,jakjestteraz,ale…przecieżrodzicenadalbędąciękochać,prawda?Jeślitu
zemnązamieszkasz,niewydziedziczącięaninieprzestanąztobąrozmawiać.
Pokręciłamgłową,bojużwidziałam,ocomuchodzi.
-Nie.Niespodobaimsiętoanitrochę,aleniezrobiąnicztychrzeczy.Długobędąwściekli,alew
końcuimprzejdzie.Wkońcu.Mamnadzieję.
-Niepotrzebujeszichpieniędzyanisamochodu,jeślitosięwiążezjakimiśwarunkami.Możeszbrać
mojąciężarówkę,kiedytylkobędzieszjejpotrzebowałaiwieszotym.Twojestypendiumpokrywa
czesne,pokójiwyżywienie,więcpotrzebujeszkasytylkonapodręcznikiijakieśdrobiazgi,tak?
Więcchodźmydopracy,oboje.Wprzyszłymsemestrzemożeszwziąćtylkopięćprzedmiotówi
pracowaćnapółetatu.Jateżznajdępracęibędziemysięskładać.Ajeśliokażesię,żepotrzebujesz
własnegosamochodu,skombinujemyciauto.-Pocałowałmniewpoliczek,potempodokiem,a
potemwkącikust.-Niezłośćsię,proszę.Poprostuniechcę,żebyśzakażdymrazem,jaktu
przyjedziemy,musiałasięawanturowaćzrodzicami.
Westchnęłam,zakryłamoczyjednąrękąizaczęłamsięzastanawiać.
-Maszrację.Niezłoszczęsię.Tylkonienawidzękłótniikonfrontacji.Wczorajsiępokłóciliśmyioni
mieliczelnośćpopatrzećnamnieztakimrozczarowaniem,jakbymichzawiodła,wracającdodomu
owpółdodwunastejbezuprzedzenia.Coonisobiemyślą,żecosiędziejewszkole?Żecodziennie
wracamdoswojegopokojuodziewiątej?Żejestemniewinnądziewicą?
-Chybachcą,żebyśnazawszezostałaichmałądziewczynką.Cieszsię,żeażtakimzależy.-Jego
smutnytonprzywróciłwszystkiemuodpowiedniwymiar.
Popchnęłamgonaplecyiusiadłamnanimokrakiem.
-Maszrację.Oczywiście,żemaszrację.Jestemgłupiąegoistką.
Pogłaskałmojebiodraizmiłościąpokręciłgłową.
-Nie,skarbie,nieznamdrugiejtaknieegoistycznejosoby.
-Alemartwięsięswoimiidiotycznymiproblemikami,podczasgdytyiNell…Dotknąłpalcem
moichust,żebymnieuciszyć.
-Toniejestlicytacja.-Masowałmniekciukamiwokolicybioder,ajasięuniosłam,żebyułatwićmu
dostępdomiejsca,gdzienajbardziejchciałampoczućjegodotyk.-Będęcięwspierał,cokolwiek
postanowisz.Pomogęci,jaktylkobędęmógł.Comoje,totwoje.Jeślibędzieszczegośpotrzebowała,
załatwięcito,cokolwiektrzebabędziezrobić.
Roztopiłamsię.
-Niejesteśzamnieodpowiedzialny.Jesteśmywtymrazem.
Roześmiałsię.
-Jesteśmojąkobietą.Oczywiście,żejestemzaciebieodpowiedzialny.Dbanieociebieichronienie
ciętomójnajważniejszyżyciowyobowiązek.
-Trochętostaroświeckie,niesądzisz?Umiemsamaosiebiezadbać.
Westchnąłdramatycznie.
-Jezu,wiem!Nieotochodzi.Niekażęcisiedziećwdomuirobićprzetworów.
Mówiętylko,żeniejesteśsama.
Zaśmiałamsię,pochyliłamizamknęłammuustapocałunkiem.
-Wiem.Zamknijsięiodwróćmojąuwagę.Potrzebujęsięwyluzować.
Uśmiechnąłsięszeroko,dotknąłdłońmimoichpiersi,ajapoczułam,jakogieńbuzującymiw
brzuchuprzesuwasięmiędzyudaispływawilgocią.Wsunąłmiędzynasrękęiwłożyłwemniepalec.
Nachyliłamsię,żebypocałowaćgogłębiej,aciężarciałautrzymywałamnakolanachigoleniach.
Pociągnąłmnienaprzódiwziąłdoustmojąbrodawkę,ażgłośnowestchnęłamiwygięłamplecy,
żebybyćbliżejjegoust.Czułam,jakzalewamniepierwszafala.
Krążyłpalcempołechtaczce,kiedydochodziłam,isterowałmoimorgazmem,ażmoimciałem
wstrząsałyspazmy.Czułammiędzynogamijegoerekcję,alewciążmiałnasobiebokserki.
Podniosłamsię,izaczęłamjedesperackościągaćiszamotaćsięażpomógłmijezdjąć.Rzuciłamje
przezcałypokój,audamisiętrzęsły,kiedynadnimsiadałam.Włosyspadłyminatwarz.
Manewrowałambiodrami,żebypoczućjegogłówkęwodpowiednimmiejscuinakierowałamgodo
wejścia.Zawahałamsię,opierającsięnakolanachinadwerężającrozedrganemięśnie,przeciągałam
moment,zanimwezmęgogłębokowsiebie.Trzymałmniezabiodraizzapartymtchempatrzyłmi
woczy.Wzięłamgozaręce,splotłamnaszepalce,apotemrunęłamnaprzódipołożyłamjegoręce
nadgłową.Zuśmiechempozwoliłmijetamprzytrzymać.Wiedziałam,żeuwielbia,kiedyprzejmuję
dowodzenie.
Odsuwałamtęchwilęilekkouniosłambiodra,takżeprawiesięzemniewysunął.Żadneznasnie
oddychało,wmilczeniuprzekazywaliśmysobiewzrokiemtreśćnaszychserc.Opadłamwdółz
jękiem,oparłamoniegoczołoiszerokootworzyłamustawniemymkrzyku.Zacisnęłamdłoniew
pięśćwokółjegopalcówtakmocno,jakmogłamijednocześnieweszłamwdesperackirytm.
Odpowiadałnamojeruchy,niespuszczałmniezoczu,oddychałzemnąidawałmidokładnieto,
czegochciałam.
Kiedyprzyszładrugafala,opadłamnaniego,objęłamobiemarękamizaszyję,przysunęłamustado
jegoucha,anaszebiodrauderzałyosiebie,kiedyjednocześnieprzeżywaliśmyspełnienie.
-Boże…Kochamcię.B-bardzo.-Prawiesięrozpłakałam,taksilnamiłośćprzepływałamiędzy
nami.
Wtejchwiliczułam,jakbynaszeduszezderzyłysięizlaływjedną,akażdyelementnaszych
umysłów,serciciałwspólniekrwawił.Wiedziałam,żenigdynikogoniepokochamtakjakJasonai
żenigdyniebędęchciałachoćbyspróbować.
-Jateżciękocham.Wzięłamjegotwarzwdłonie.
-Obiecajmi,żebędzieszmniekochałzawsze.Bezwzględunawszystko.
Widziałdesperacjęwmoichoczach,słyszałjąwmoimgłosieiniekwestionowałjej,niezawahałsię
aninachwilę.
-Niemogęcitegoobiecać.-Wjednejchwiliłzynapłynęłymidooczu,alejegopocałuneksięz
nimiuporał,uciszyłmójprotest.-Niemogęciobiecać,bozawszetozakrótko.
Roześmiałamsięwjegousta,chichotałamiparskałam,wtulałamsięwjegoszyję,całymciężarem
spoczywającnajegosilnym,mocnymciele.
-Todobrze.Dłużejniżnawiekimożewystarczy.
Roześmiałsięimocnomnieprzytulił,objąłmojeplecyipupę.Okryłnaskołdrą,ajaoparłamsięna
jegopiersijaknapoduszce.Zasnęłamiwiedziałam,żejużnigdyniechcęzasypiaćwinnymsposób.
BECCA
Strefamroku
Luty,dwalatapóźniej
Czasmijałwniesamowitymtempie.Tegopierwszegolatanastudiachprzeprowadziłamsięwkońcu
domojegobrata,żebyzamieszkaćzJasonemwdośćobskurnymdwu-pokojowymmieszkaniu.Tak
jakprzewidywałam,rodzicewpadliwszał,alekiedyokazałosię,żeciągleprzychodzędodomu
robićpranieispędzaćznimiczas,zawszedbając,żebyJasonuczestniczyłwspotkaniach,wkońcu
sięztympogodzili.Przyjęlitaktykęniezadawaniapytań,naktóreniechcieliznaćodpowiedziitosię
sprawdzało.Popowrocienauniwerekprzezpierwszysemestrmieszkaliśmywoddzielnych
akademikach.Jasonznalazłpracęnapółetatujakodozorcawmiejscowejszkoleśredniej,ajasię
zatrudniłamwcentrumkorepetycyjnym.
PojechaliśmydodomunaświętaizatrzymaliśmysięuBenaiKate,którymudałosięopłacaćczynsz
wedwójkę,więcmieliśmybezstresowametę.Mójbratnigdyprzedtemnieradziłsobietakdobrze.
ByłterazzastępcądyrektorawBelleTire,niećpałipanowałnadhuśtawkaminastroju,tylkood
czasudoczasuwspomagającsięlekami,wszczególnychokolicznościach.ObecnośćKatedziałała
cuda,ajapokochałamjąjaksiostrę.Chybanigdyniewidziałamtakwysokiejdziewczyny.
Miałaponadstoosiemdziesiątcentymetrówwzrostu,byławiotka,szczupła,miaładługie,kasztanowe
włosy,ładneszareoczyiszerokie,alezawszeuśmiechnięteusta.
Nigdyniezachowałasięwobecnikogonieuprzejmieibyłaabsolutnieoddanamojemubratu.Nie
kupowałarzeczy,któreniebyływstuprocentachorganiczne,byławegetariankąiłykałamnóstwo
witaminiodżywek.Jogabyładlaniejjakreligiaitrochęmnietymzaraziła.Umiałakilkoma
wyszeptanymisłowamiukoićnajgorszemaniakalnestanyBenaiwyciągnąćgoznajgłębszych
dołów.Nigdynietraciładoniegocierpliwościiniebrałasobiedosercajegowarknięć,kiedymiał
huśtawkęnastrojów.Razwidziałam,jakstraciłanadsobąpanowanie:znalazławtedyjointawpaczce
papierosów.Zrobiłapiekło,spakowałatorbęinieoglądającsięzasiebie,wyszłazmieszkania.Ale
taknaprawdęnigdzienieposzła.Wsiadładosamochodu,objechałakilkarazyosiedle,apotem
zaparkowałapoddomemiczekała,ażBenprzeprosi.Cowkońcuzrobił.Błagał,żebywróciłaijuż
nigdygoniezostawiała.
Byłamczarnowidzem,więctrochęniepokoiłmnieelementuzależnieniawichzwiązku.Obawiałam
się,żegdybyKatezabrakło,Benniewytrwałbywtrzeźwości.
Aleonazawszebyłaprzynimitodziałało.Martwiłamsiętylko,żejeślikiedyśbędziemiaładość
jegobagna,onszybkowrócidoczasów,kiedybyłćpunem.
ANell?Wydawałosię,żezczasemdochodzidosiebie.Skończyłahumanistycznąszkołę
pomaturalną.Pracowaławfirmieojca,nawłasnąrękęwspinającsiępodrabinceawansówdopozycji
menedżeraiwydawałosię,żenieźlesobieradzi.Nigdyniezwróciłasiędomniewsprawiecięcia,a
jajużjejnatymnieprzyłapałam,nawetkiedycojakiśczasskładałamjejniezapowiedzianąwizytę.
Niekiedywidziałamnajejnadgarstkachblizny,acopewienczasmiałanaręceplaster,alezaklinała
się,żetozwykłaranaiżewzasadziejużsięnietnie.
NapoczątkudrugiegorokuJasonijazdecydowaliśmyowyprowadzcezakademika.Znaleźliśmy
kawalerkękilkakilometrówodkampusu,niedalekoszkoły,wktórejpracowałJason.Japracowałam
nauniwerku,aponieważprzeważnienaszegrafikidobrzesięuzupełniały,radziliśmysobiez
ciężarówkąJasona,któramiałajużnalicznikuponadtrzystatysięcykilometrów.Pierwszemiesiące
wewspólnymmieszkaniutonajszczęśliwszyczaswmoimżyciu.Zasypiałamwjegoramionachiw
nichsiębudziłam.Byłamrannymptaszkiem,aJasonnienawidziłporankówiniedałosięznim
choćbyporozmawiać,dopókiniewypiłprzynajmniejdwóchkaw.
Zawszeuważałamsięzaporządną,alewyszłonato,żetoJasonczęściejsprzątał.
Twierdził,żegdybyjakodzieckoniesprzątałwdomu,niktbytegoniezrobił,bojegomamamiała
togdzieś,atatabyłwciążpijany.
Napoczątkusemestruwiosennegomiałamśredniączteryizłożyłampapierydokilkunajlepszych
uniwersytetów,naktórychchciałamkontynuowaćnaukęwkierunkuterapiimowy.Jasonwciążbił
rekordywfutboluimiałstartowaćwsześciukwalifikacjachdodrużynNFL,któreprzyglądałymu
sięnakażdymmeczu.
Gdybymmiałaokreślićnaszeżyciejednymsłowem,todolutegotrzeciegorokustudiówbyłobyto
słowosielanka.
Miałamjużtrzydzieścisześćnotesówpełnychwierszy,aJasonportfoliozapierającychdechw
piersiachfotografiiizaczynałbraćpoduwagęmojenamowy,żebyspróbowałjesprzedać.Futbol
byłjegopasją,alebyłampewna,żeprawdziwytalentujawniałwfotografii.Potrafiłtylewyrazić
jednymzdjęciem!Skupiałsięnamakrofotografii,robiłzbliżeniazwykłychrzeczy,aprzede
wszystkimkwiatówiowadów.Zrobiłkilkaujęćkwiatów,któreprzypominałymiobrazyGeorgii
0’Keefe.Twierdził,żemiałtakizamiar.Nakierunkufotograficznymmiałzajęciazhistoriisztukii
chłonąłtęwiedzęjakgąbka.
Apotem,pewnejniedzieli,rano,wpołowielutego,zadzwoniłaKate.
-MartwięsięoBena.-Mówiłacichoiłagodnie,alesłyszałamwjejgłosiepanikę.
-Dlaczego?Cosięstało?-Odłożyłampodręcznikiusiadłamwygodniejnakanapie,naktórejsię
uczyłam.
-Nieodbieratelefonów.Pokłóciliśmysię,ostro.Wyszedł,alemyślałam…Myślałam,żechcesię
tylkouspokoić.Tylkożeminęłytrzygodzinyiniewrócił,nieodbieratelefonówinieodpisujena
SMS-y.Awie,żebardzosięmartwięizwykleodpisujeodrazu.
-Czykłótniabyłanatyleostra,żemógłsięzłamać?Wrócićdoprochów?
-Niewiem.Mamnadzieję,żenie,alesięmartwię.Maszjakiśpomysł,gdziemógłpójść?
Zaczęłamsięzastanawiać.
-Niewiem.Przykromi,alenicminieprzychodzidogłowy.-Westchnęłam,zagryzłamwargęi
starałamsięprzypomniećsobiejakieśmiejsce,ojakimKatemogłaniewiedzieć.-Jakcośmisię
przypomni,damciznać.Martwiszsiętakbardzo,żechcesz,żebymprzyjechałaipomogłacigo
szukać?Zawahałasię.
-Niechcęcięniepokoićiwiem,żemaszegzaminy,ale…Nie.Jeszczenie.Jeśliwkrótcesięnie
odezwie,damciznać.
-Jużmusięzdarzałykilkudniowezniknięcia-powiedziałam.-Alenigdyniewiedziałam,gdziejest.
Chybapoprostuzakładałam,żejestjakaśtajnamiejscówkaćpunów.Niewiem,gdzieinawetnie
wiem,kogozapytać.Nieuczestniczyłamwtymaspekciejegożycia.
Katejęknęła.
-Chybaodpółtorarokuniespotykałsięztymi,zktórymikiedyśimprezował.
Pomijająctęakcję,kiedyznalazłamskrętawpaczcepapierosów,jedynawielkaawanturaodbyłasię
kilkamiesięcypotym,jakzaczęliśmysięspotykać.Przezjakiśczasbyłczystyirozmawialiśmyo
jegoproblemieznarkotykami,ajamupowiedziałam,żejeśliniechcemiećpokus,musizerwać
kontaktyzludźmi,zktórymićpał.Potemspotkałsięzestarymkumplem,októrymwiedziałam,że
ostroćpaiwściekłamsięnaBena.Powiedział,żeniepalił,alenieotochodziło.
Wystarczyło,żeprzebywałwtowarzystwieludzi,którzyjarają.Wkońcubysięzłamał.
-Możespróbujsięskontaktowaćzkimśztegośrodowiska?-Zawahałamsię,apotemwypaliłamz
pytaniem:-Ocosiępokłóciliście?
-Opapierosy.Zapytałamgo,czyniemógłbyichteżrzucićiwtedysięwściekł.
Powiedział,żezrezygnowałdlamniezewszystkiego,więcczemumiałbyoddaćito.
Wypadłzdomu,kiedymuprzypomniałam,żerzuciłnarkotykidlasiebie,niedlamnie.
-Itylkotyle?Parsknęła.
-Towersjaocenzurowana.Byłowięcej-westchnęła.-Wróci.Wiem,żewróci.
-Dawajznać,dobra?
-Jasne.Pa.
-Pa.
Rozłączyłamsięiodłożyłamkomórkęnastolikdokawy,aleniewróciłamdonauki.Martwiłamsię.
Imdłużejsięnadtymzastanawiałam,tymwiększysupełstrachuczułamwżołądku.Wkońcuzmów
zaczęłamsięuczyć,aleniemogłamsięskupić.
Później,kiedyjedliśmyzJasonemobiad,Katenapisała:
„Wrócił.Najarany.Mówi,żetotylkonauspokojenie.Jestemtakwściekła,żeniewiem,corobić”.
WestchnęłamipokazałamSMSJasonowi.Powiedziałammuotelefonie,kiedywróciłzbieganiai
zgodziłsięzemną,żejeślidowieczoraKatesięnieodezwie,będzietrzebapomyślećopojechaniu
tamiszukaniuBena.
Odpisałam:
„Przynajmniejwróciłiniewziąłnicmocniejszego”.
„Tak,aledlaniegoziołototylkoprzedsmak”.
„Wiem.Alewiemteż,żeciękochainiezaryzykujestraty.Możemuotymprzypomnij,tylkoniew
formiegroźby?”
PochwiliKateodpisała:
„Dobrypomysł.Takzrobię.Dzięki”.
Minęłokilkatygodniinicsięniedziało.Katesięnieodzywała.PostanowiliśmyzJasonempojechać
naweekenddodomuisprawdzić,counich.Kiedyprzyjechaliśmy,obydwojebyliwpracy,więc
rozpakowaliśmyciuchyipojechaliśmynaprzejażdżkę,któraskończyłasięprzystarymdębie,pod
którymzadawnychczasówkochaliśmysięnapacejegociężarówki.Kiedywróciliśmy,Benbyłjużw
domu.Siedziałnaschodkachprzedwejściemipaliłpapierosa,adymmieszałsięzparąwydychanąz
ust.
KiwnęłamgłowąJasonowi,żebyposzedłnagórę,asamausiadłamobokBena.
Byłblady,chudszyniżkiedygoostatniowidziałam,awoczachmiałtensamcokiedyśtłumiony
gniew.
-Cześć-powiedziałamitrąciłamgoramieniem.
-Siemano.-Niespojrzałnamnie,tylkostrząsnąłpopiółpapierosatak,żewylądowałmuprzy
butach.
-Cotam?-Teraz,kiedyjużsiętuznalazłam,niebyłampewna,jakpokierowaćrozmową.Wyglądał
masakrycznie,aleniechciałammutegomówićtakodrazu.
-Katecięprzysłała?-Byłnadętyiponury.
-Nie,niewidziałamsięznią.Chybajestjeszczewpracy?
-Niewiem,gdziejest.Wyprowadziłasię.
Niemogłamuwierzyć.Myślałam,żepowiedziałabymi,gdybyzostawiłaBena.
-Jakto?Kiedy?Dlaczego?
-Cozaróżnica.Onanierozumie,żejaraniemipomaga.Starałemsię,naprawdę.
Alenigdyniebyłemdlaniejdośćdobry.Nieważne,cobymrobił,toitakzamałodlaPanny
Perfekcyjnej.
-Czyliznówpalisz?
Spojrzałnamnie,jakbymówił:„Ajaktowygląda?”iwskazałnapapierosa.
-Nigdynierzuciłem.Dlategoodeszła.
-Nie,miałamnamyślizioło.
-Aha.Notak,alezacząłemdopiero,jaksięwyniosła.Zmarszczyłambrwi.
-Wyprowadziłasię,bonierzuciłeśpalenia?Apozatymbyłeśczysty?
-Toskomplikowane,dobra?Przestańwęszyć.
-Niewęszę.Przepraszam.Jestempoprostuzdziwiona.
-Aczemutusiędziwić?Mampieprzonądwubiegunowość.Miaładośćtegogówna,wiedziałem,żew
końcusięzmęczy.-Skończyłpapierosa,aleodrazuodpaliłdrugiego.
-Ale…Toniemasensu.Onaciękocha.
-Kochała.Czasprzeszły.Tojużkoniec.Niewidziałemjejoddwóchtygodni.
Stracęmieszkanie,bozmojejgłupiejpracywBelleTireniewystarczynautrzymaniedwóchpokoi,
akawalerekjużniemają,więcbędzieciemusielizJasonemkimaćgdzieindziej.Niewiem,dokąd
pójdę.Pewniezamieszkamwsamochodzie.Niepierwszyraz.
Czułam,żezatymwszystkimkryjesięcoświęcejimusiałamsiędowiedziećco.
-Proszęcię,porozmawiajmy.Musibyćcośjeszcze,oprócztego,comówisz.
Skrzywiłsię,kiedydotknęłamjegoramienia.
-Możeitak.Alepocootymgadać.Jestcoś,czyniema,jużpozawodach.Onaniewróci,ajabez
niejnieistnieję.-Poderwałsięiodszedł,adługieczarnewłosy,oddawnaniemyte,podskakiwałymu
naramionach.MiałnasobiekombinezonmechanikaBelleTire,umazanysmarem.Dziwne,boztego
cowiem,ostatniopracowałjakokierownik.
ZadzwoniłamdoKate.Odebrałapoczwartymdzwonku.
-Cześć.Przyjechałamnaweekend.DowiedziałamsięodBena,żesięwyprowadziłaś.
Roześmiałasięgorzko,śmiechempozbawionymwesołości.
-Czyżby?CojeszczemówinaszdrogiBenjamin?Terazbyłamjużbardzozdziwionaimusiałamsię
dowiedzieć,ocowtymchodzi.
-Żeposzłoopapierosy.Powiedział,żeodeszłaś,aonbezciebienieistnieje.Iżejakodchodziłaś,był
czysty.
Znówwydałatensamdźwięk,trochęśmiech,trochęszloch.
-Takimłgarstwemciępasie?Dobrzeciradzę,niewierzćpunowi.
-Ćpa?Co?
-Znalazłamwjegosamochodziekokainę.Oczywiścieniejego,skąd,przechowywałdlakumpla.-
Byłaszczerzezdruzgotana.-Błagałam,żebymipowiedziałprawdę,mówiłam,żerazemprzezto
przejdziemy.Aleniewystarczy,jeślirzucitodlamnie.Musirzucićdlasiebie,inaczejniebędzieto
miałosensu,nieważne,jakbardzogokocham.
-Jestwfatalnymstanie.
-Wiem!-jęknęła.-Myślisz,żeniewiem?Dziesięćlattemupatrzyłam,jakmójojciecrobidokładnie
tosamo.Przedawkowałkokainę.Umarłnamoichoczach.Benotymwie.Wie,żeniebędępatrzyła,
jakkolejnaosobaumierazpowoduprochów.
Samabrałamkokę.Prawieumarłam,rozumiesz?Trzylatapośmiercimojegoojcasamaweszłamw
togówno.Teżprzedawkowałam,taksamojakon,tylkożenieumarłam.Pomoglimiijużnie
wróciłam.Iniewrócę.Dlanikogo.Myślałam…Myślałam,żejeślizrobiętosamocotata,
zrozumiem,czemumniezostawił.Czemuniemógłdlamnieżyć,czemumnieporzucił.
-Boże,nicniewiedziałam.
-Jasne,żenie.Myślisz,żesiętymchwalę?Totakiedołujące.Ajażyję.
DostałamodBogadrugąszansęiniezmarnujętego.KochamBena,aleniechcępatrzeć,jaksię
zabija.-Zaszlochała,alewzięłakilkagłębokichwdechów,żebysięopanować.-Przepraszamcię,ale
muszęiść.Zarazzaczynamdyżurwszpitalu.
Rozłączyłasię,ajazostałam,wpatrzonawpopękanycementiniedopałekpapierosa.
-Kocie,cojest?GdziejestKate?-Jasonusiadłnaschodkuobokmnie,apotemzobaczyłłzęna
moimpoliczku.-Cojest?Cosiędzieje?
-Katesięwyprowadziła.ZostawiłaBena,bo…znówzacząłćpać.
-Cholera-otarłdłoniątwarz.-Fatalnie.
-Wiem.-Oparłamsięoniego.-Benmówi,żestracimieszkanie.Martwięsięoniego.Nigdyjeszcze
niewidziałamgowtakzłymstanie.Jestwściekły.Niewiem.
Mam…Mamnaprawdęzłeprzeczucia.
Jasonnieoferowałmipustychsłówpocieszenia,tylkosiedziałzemną,dopókiwszystkiegonie
przemyślałam.Zostaliśmynaweekendwmieszkaniu,aleprzeztetrzydniBenwróciłtylkorazicały
czassiedziałzamkniętywpokoju,zatruwającmieszkaniekwaśnymsmrodemmarihuany.Zanim
wyjechaliśmy,próbowałamgonamówić,żebywyszedłizemnąporozmawiał,aleuchyliłdrzwi
tylkonatyle,żebymnieobjąć.
PrzedwyjazdemdoAnnArborumówiłamsięnalunchzNellitobyłajedynaoptymistycznachwila
tegoweekendu.Wydawałasięspokojna,możenawetzadowolonaizwłasnejwolipokazałamioba
przedramiona.Miałanasobiesukienkęzkrótkimirękawami,odkrytenadgarstki,abliznybyłybiałe
istare.
-Oddawnajużsięniecięłam-oświadczyła,sączącshake’a.-Niewiem,czytomożeodejśćna
zawszeiniemogęobiecać,żejużnigdytegoniezrobię,alejestznacznielepiej.
-Taksięcieszę-powiedziałam.-Nawetniewiesz,jakmnietouszczęśliwia.
Uśmiechnęłasięizamieszałanapójrurką.
-ZakilkatygodniprzeprowadzamsiędoNowegoJorku.
Zakrztusiłamsięcolą.
-Co?!
-Chcęcośwkońcuzrobićzeswoimżyciem.JadędoNowegoJorkuispróbujęsiędostaćnawydział
muzyczny.
Otarłamustaserwetką,apotemstarłamzkoszulkikilkakroplicoli.
-Wydziałmuzyczny?Acotymaszwspólnegozmuzyką?
-Gramnagitarze.Śpiewam.-Wzruszyłaramionami,jakbytoniebyłocoświelkiego,żeniewiem
takichrzeczyonajlepszejprzyjaciółce.
-Nagitarze?Odkiedy?
-Taknaprawdętymniezainspirowałaś,żebyspróbować.Powiedziałaś,żemusibyćjakiślepszy
sposób,żebyprzetrwaćiznalazłamgo.Oddwóchlatuczęsięufacetaznaszegomiasta.Grami
śpiewam.Dlasiebie,jaknarazie,alewNowymJorkuchciałabymspróbowaćwyjśćztymnaulicę.
-Cotoznaczy?
-Posiedzęnaulicyzotwartymfuterałem.Zmarszczyłambrwi.
-Aha.-Niewiedziałam,copowiedzieć.Niespodziewałamsiętego.-WięcjedzieszdoNowego
Jorku.Zakilkatygodni.
Pokiwałagłowąiwidziałamwniejprawdziweemocje.Trochęstłumione,aleobecne.
-Tak.Alenatenwydziałniemożnasiętakpoprostuzgłosić.Sąprzesłuchaniaiostrakonkurencja.
Jeślisięniedostanę,spróbujęczegośinnego.Możezarządzaniewprzemyślemuzycznym?Zobaczę.
Wiemtylko,żejużdawnochciałamtamzamieszkać,ateraztozrealizuję.Czuję,żewreszciemogę
zacząćżyćinaczejniżtylkozdnianadzień.
-Więcczujeszsięjuż…dobrze?Wzruszyłaramionami.
-Niewiem.Chybatak.Nailewogólemogęsięczućdobrze.Towciążboli,stale.Codziennieonim
myślę.Tęsknięzanim.Bardzo.Ale…mamdośćbyciatutaj.
Możezmianasceneriijakośmipomoże.Chodzimioto,żejeśliznajdęsięgdzieś,gdzieniktmnie
nieznainiewie,przezcoprzeszłam,możeudamisięzacząćodnowa.Staćsiękimśinnym.
Chciałamjejpowiedzieć,żeproblemynieznikajątakłatwo,botaknaprawdęsiedząwśrodku,ale
ugryzłamsięwjęzyk.Jasiębędęjąkaćbezwzględunato,gdziezamieszkamimogętylko
spróbowaćtozaakceptowaćibyćzadowolonaztego,kimjestemmimojąkania.Pomógłmiwtym
Jason,choćnigdymuotymniepowiedziałam.Zaakceptowałmnie,pokochałmimowszystkoinie
przeszkadzałomu,jeślisięzacinałam,bosiędenerwowałamalboemocjonowałam.Mówiłamteraz
płynniewdużejmierzedziękiniemu,bowiedziałam,żekochamniebezwzględunato.Byłampewna
tego,kimjestemizrozumiałam,żetawadamnieniedyskwalifikuje.Jeślisięzająknęłam,
zwalniałam,radziłamsobieiszłamdalej.Niepozwalamsobiesięwstydzić.Zdałamsobiesprawę,że
otochodzi.Kiedysięzawstydziłamzająknięciemczyzacięciemnajakimśsłowie,zaczynałosię
błędnekoło:wstydziłamsię,więcsięjąkałam,ajaksięjąkałam,tosięwstydziłam,więcjąkałamsię
jeszczebardziej.
-Niewierzę,żeprzenosiszsiędoNowegoJorku-powiedziałam.-Będęstrasznietęsknić!
Wjejuśmiechubyłoszczęście,smutekiwzruszenie,porówno.
-Jateż!Zawszebyłaśprzymnie,nawetkiedyjaniebyłamdobrąprzyjaciółką.
Aleprzecieżniewyjeżdżamnazawsze.Będęprzyjeżdżaćnaświętajakty.Niedługoznówsię
zobaczymy.Będzieprawietaksamojakteraz,tylkoniebędzieszmogłasięzemnązobaczyćw
weekend.
Skończyłyśmyjużlunch,więczapłaciłyśmyrachunekiwyszłyśmy,apotemstanęłyśmyprzynaszych
samochodach,zaparkowanychoboksiebie.
PuknęławkaroserięciężarówkiJasonanadkołem.
-Jasonwciążjąma?Tojużchybaraczejduchsamochodu,co?
Roześmiałamsię,apotempogłaskałamsamochódtam,gdziegowalnęła.
-Bądźdlaniegomiła.Uwielbiamtegograta.Jasonmająodszesnastegorokużyciaipowiedziałam
mu,żebędępłakać,jeślijąsprzeda.Innasprawa,żefaktycznieledwiezipie.Dopierocowymienił
hamulce,aterazpsujesięlinkanierząduczycośtakiego.Pasekrządu?Jakzwał,takzwał,wkażdym
razieznówcośtrzebanaprawić.Wktórymśmomencieniebędziesięjużopłacałowniąinwestować.
-Pasekrozrządu.Patrzyłam…-Zbladła,zamrugałaszybko,alezmusiłasiędodokończeniazdania.-
Patrzyłam,jakKylekiedyśtowymieniałwcamaro.
-Wszystkojedno,wkażdymrazietrzebabędzieznównatowydaćkasę,adajęgłowę,żepotem
rozwalisięnastępnarzecz.Będziemychybamusieliniedługokupićnoweauto.
-My-Nellwestchnęłaiuniosłakącikiust,aletoniebyłuśmiech.
-Co?
-Ty.TyiJason.Jakdługojesteścierazem?Uśmiechnęłamsięszeroko.
-Ponadczterylata.
-Możeszmówić„my”,otomichodziło.Cieszęsię.Wzruszyłamramionami.
-Tak.Chybamamszczęście.Toznaczynapewnomam.Miałamwielkieszczęście,onjest
niesamowity.
-Mieszkacierazem?Zakręciłamkluczykami.
-Tak.Odsierpnia.Jest…super.
-Jaktojest?Iconatotwoirodzice?
-Sąwściekli.Uważają,żesiępospieszyliśmy,alenauczylisiętoakceptować,otyleoile.-Znów
wzruszyłamramionami,bowiedziałam,żeprzypominamjejowszystkim,czegoniema.-Jest
świetnie.Alepodpewnymiwzględamitoszkołakompromisu.Takjakby…nagleokazujesię,że
faktyczniejesteśdorosła.Mieszkaniewakademikutozabawa.
Niemusiszsięmartwićrachunkami,czesnymaniniczymtakim,pozatymobokzawszektośjest.
Ludzie,którychznasz,zktórymichodzisznazajęciaalbograszwdrużynie.Zamieszkanietrzebabyć
odpowiedzialnym.Musimyopłacaćczynsz,elektryczność,pilnować,żebybyłojedzenieitakietam.
Jesteśmypozakampusem,więcjaksięspóźniamy,tobardzo.Niemożnawybieczpokojuwdresiei
wśliznąćsiędosali.Trzebanajpierwdojechać,potemznaleźćmiejscedozaparkowania…Pozatymz
facetemsięmieszka…inaczej.Tewszystkiegadkiopodniesionejdesceklozetowej.Okazujesię,że
toprawda.Któregośdniadosłowniewpadłamdokibla.
-Fuj!-Nellsięroześmiała.-Alemaszgocałyczas.Możeszznimrobić,cochceszikiedychcesz.
Zachichotałam.
-Tojestnajlepsze.Samozasypianieibudzeniesię…Chybajużnigdyniebędęumiałazasnąćinaczej.
Nellspuściłagłowę.
-Weźmiecieślub?
Ztrudemprzełknęłamślinę.Samasięnadtymzastanawiałam.
-Pewniewkońcutak.Niewiem.Nierozmawialiśmyotym.
-Achcesz?Toznaczywyjśćzaniego.
-Chybatak.Chcębyćznimzawsze,więcpewniewktórymśmomencieweźmiemyślub,alejeszcze
niebyłootymmowy.
Nellparsknęła.
-Alemyślałaśotym,co?Nochyba!Przecieżjesteśznimodszesnastegorokużycia!
Pokiwałamgłową.
-Notak.Pewnie,żemyślałam.Alechcęnajpierwskończyćstudia.Jesteśmyrazeminiemapowodu,
żebycośzmieniać.Dopieroskończyliśmydwadzieściajedenlat.Możejakjużzrobiędyplom,tosię
zastanowimy.
-CoJasonplanujepostudiach?
-Będziegrałzawodowo.DostałzaproszenienaeliminacjedoNowegoOrleanu,SanFrancisco,
NowegoJorku,KansasCityiDallas.-Zmarszczyłamczoło,bomówiłmiojeszczejednejdrużynie.
-Aha,noijeszczePatriots.ZNowejAnglii.
Nellbyławszoku.
-NaprawdębędziegrałwdrużynieNFL?
-Pobiłkrajowerekordyprzyjęćdlaszkółśrednichiuniwersytetów!Jestjednymznajlepszych
graczywNCAAipodejrzewa,żemożezostaćwybranywpierwszejkolejności.-Przeztelataz
Jasonemsporosiędowiedziałamofutbolu.
ZatoNellniewiedziała,ocochodzi.
-Todobrze?Ztąkolejnością?Zaśmiałamsię.
-Pewnie,żedobrze.Toznaczy,żewybiorągododrużynyjakojednegozpierwszychgraczy.
Ogólnietotrochęskomplikowane,alebyciewybranymwpierwszejkolejnościtowielkarzecz.
-Czylijestniezły.
-Jestzajebisty!-Byłamdumnazmojegomężczyzny.Nellsięroześmiałazmojegoentuzjazmu.
-Nodobrze.-Westchnęłainachyliłasię,żebymnieobjąć.-Chybabędęjechać.
Przyciągnęłamjądosiebieimocnoobjęłam.
-Będęzatobątęsknić.Alenawet,jakbędzieszwystępowaćwNowymJorku,możeszodczasudo
czasuzadzwonićdoswojejprzyjaciółki,prawda?-Zakołysałamniądlażartu.-Niemogęuwierzyć,
żegrasznagitarze,ajanicotymniewiem.
Teżmnązakołysała.
-Niktniewie.Nibytożadnatajemnica,alerobiętodlasiebie,bopomagamiprzetrwać.Jakgrami
śpiewam,niemyślęiangażujęemocje,zamiastwywlekaćje…winnysposób.
Przytuliłamjąjeszczerazipatrzyłam,jakodjeżdża.Wiedziałam,żeminiekilkamiesięcy,zanim
znówjązobaczę.
BECCA
9kwietnia
Weszłamdodomurodzicówiprzywitałamsięgłośno,aleodpowiedziałamicisza.
OdkądmieszkaliśmyzJasonemwswoimmieszkaniu,nieprzyjeżdżaliśmydodomunalato,tylko
zarazpoegzaminachszukaliśmypracy,żebyuzupełnićoszczędnościnaostatnirokstudiów.Dla
Jasonamiałatobyćdrugapraca,adlamniecośinnegoniżuczenie,botegolatacentrumkorepetycji
mnieniepotrzebowało.Skończyłosięnaodbieraniutelefonówwmiejscowejkancelariiprawniczej.
Nudnejakdiabli,alewystarczającodobrzepłatne,żebywartosiębyłopoświęcić.Jasonwciążczegoś
szukałimiałnaokuwakatwfirmiekrajobrazowej.
Zajrzałamdogabinetutaty,byłpusty.Pokójmamyteż.Niezaskoczyłomnieto,boobojeczęsto
pracowalidopóźna.AleBenpowinienbyćwdomu,napodjeździestałjegosamochód.Potym,jak
musiałsięwyprowadzićzmieszkania,wróciłdorodziców.OdKatewiedziałam,żestarająsięjakoś
naprawićsytuację,alenieszłoimnajlepiej.Znówsięoniegomartwiła,boodkilkugodzinniedawał
znakużycia.
WciążpracowałwBelleTire,alezrezygnowałzkierowniczegostanowiskaiwróciłdozmieniania
oleju,botobyłoznaczniemniejodpowiedzialnezajęcie.
Uważałamtozasłusznądecyzję.Problemwtym,żezanimprzyjechałam,zadzwoniłamdoBelleTire
idowiedziałamsię,żenieprzyszedłnaswojązmianąodziewiątejrano,abyłajużpiętnasta.Kate
poprosiłamnieSMS-owo,żebymzajrzaładodomurodzicówisprawdziła,czyjest.
Owionęłomniechłodnepowietrzezklimatyzacji.Słyszałamsłabetykaniezegaradziadka.Miałam
gęsiąskórkę,aleniewiedziałamdlaczego.Wszystkobyłowporządku.Kuchnialśniłaczystością,a
drzwiwejściowe,natarasigarażowebyłyzamknięte.Zwilżyłamwargiiskupiłamsięna
opanowaniuoddechu.
Przeszukiwałamparter.Wszystkonaswoimmiejscu.Ruszyłamnagórę,zprzyzwyczajeniaunikając
dziesiątegoschodka,którzytrzeszczał.Drzwidomojegodawnegopokojubyłyzamknięte.Stałotam
wciążmojełóżko,nakrytetąnarzutącozawsze,aleulubionąpościelzabrałamdocollege’u.Na
komodzieniebyłojużżadnychdupereli,anabiurkustałtylkokubekzeStarbucksapełenołówkówi
długopisów.Pustaszafa,żadnychplakatów,żadnychzdjęć,nic.IBenateżaniśladu.
Zajrzałamdosypialnirodziców,cobyłodziwne.Przezcałeżyciebyłamtutylkokilkarazy.
Obowiązywałaniepisanazasada,żeichsypialniatosanktuarium.Trzebasiębyłotrzymaćodniejz
daleka.Kapcieojcastałyrówniutkoustawioneprzyłóżku.
Niebieskifrotowyszlafrokmamyprzewieszonybyłprzezoparciestaregorodzinnegobujanego
fotela,którykilkalattemuzostałprzysłanyzLibanunajejczterdziesteurodziny.
OstatnimmiejscemdosprawdzeniabyłoczywiściepokójBena.Mójniepokójnarósłjużdopoziomu
węzławżołądku.Sercemiwaliło,ręcemisiętrzęsły,aoddechrwałcochwilę.Położyłamdłońna
zimnejsrebrnejklamce,przekręciłamipopchnęłamdrzwi.
Pokójbyłpusty.Wysprzątany,łóżkostaranniezaścielone,nicnieleżałonawierzchu.Zupełnie
niepodobnedoBenabałaganiarza.Wszędzieplakatyraperówirozkładówkiz„Playboya”i„Sports
Illustrated”.CałąścianęzajmowałypółkizpłytamiCD,wszystkieułożonewtensamsposób,
napisemwlewąstronę.Nawetpachniałoczystością,auBenazawszecuchnęło,nawetzza
zamkniętychdrzwiimimoolejkuzpaczuli,którympróbowałmaskowaćsmródtrawy.Jedynym
znakiemżyciabyłootwarteokno,przezktórekiedyśuciekałamdoJasona.Ciepływiatrporuszał
zasłonami.
Nakomodzieleżałastaranniezłożonakartkapapieru.Pokręciłamgłową.
Chciałamzaprzeczyćjejtreści,zanimjeszczeprzeczytałam.
Becco,
boobstawiam,żetotyznajdziesztękartkę.Przepraszam.Byłaśjedynympowodem,dlaczegonie
zrobiłemtegojużdawnotemu.Niechciałemcięzawieść.
Tyzawszewemniewierzyłaś,nawetjakniktinnyniewierzył.Aletojużniewystarczy.Niemam
wieledopowiedzeniarodzicom,możepozatym,żeżałuję,żeniestaralisiębardziej.Mogliściemnie
kochaćtakiego,jakibyłem,zamiastmnieoceniać,próbowaćnaprawić,anakoniecmachnąćręką.
Przepraszamwszystkich.AnajbardziejKate.Niezasługujęnanią.Nigdyniezasługiwałeminigdy
bymniezasłużył.Zawiodłemją,zawodziłemrazzarazem,niemogęjużdłużej.Potrzebujekogoś
lepszegoniżja.Terazmożegoposzukać.Kochamją,aletoniewystarczy.
Benjamin
PS.Pamiętaszdrzewo?Tambędę.
Dotknęłampapieruinapalcachzostałmiśladtuszu.Poczułam,żebudzisięwemnienadzieja.Skoro
tuszjeszczeniewysechł,możejeszczebyłczas.Drzewo.
Boże,drzewo.Naszdomstałnaodległymkrańcuosiedlaiprzylegałdootwartegoterenu:trochę
lasu,trochęrżyska,trochębezkresnychtrawiastychpól.Jakieśpółtorakilometraodnaszychtylnych
drzwirosłagigantycznasosnazprostymi,niskozwisającymigałęziami.Najniższychmożnabyłosię
złapać.Kiedyśbawiliśmysiętamcałymigodzinami.Potem,kiedyBendorósłijegohuśtawki
nastrojówstałysiębardziejdokuczliwe,chodziłpoddrzewo,żebyprzedwszystkimuciec.
Przysięgał,żetammożesięczuć,jakchce,niedopadałygozmianynastrojów.Tamteżchodził,jak
chciałsięnaćpać,przynajmniejdopókiniezauważył,żerodzicealboniezwracalinaniegouwagi,
alboudawali,żeniewidzą.
Niezastanawiałamsię.Przewiesiłamnogiprzezparapetizrekordowąprędkościązjechałampo
rynnie.Przedarłamsięprzezkrzakiiwybiegłamnazarośniętąkarłowatymikrzaczkamiprzestrzeń.
Drżącymirękamiwyjęłamztorebkitelefon.ZadzwoniłamdoJasona,bobyłamzbytspanikowana,
żebymyślećokimkolwiekinnym.
-Cotam,kocie?-Byłzdyszany,awtlesłyszałamszczękciężarków.
-B-ben.Ch-chybazostawiłlistpo-po-pożegnalny.-Niemogłamoddychaćanimówić.
-Co?!Znalazłaśgo?
-J-j-jeszczenie.Zan-naszymd-d-domemjestdrzewo.Chybat-t-tamjest.
-Wielkasosna,wiem.Posłuchaj,nieidźtamsama.Będęzaniecałepięćminut,dobra?Jużjadę,
czekajnamnie!
Zapóźno,jużbyłamnamiejscu.Wystarczyłowspiąćsięnawzgórzeijużbyłamprzydrzewie.
Widziałemjegoszczyt,kołyszącysięnawietrze.Ptakiradośniećwierkały,wścieklekontrastującz
paniką,któramnieprzepełniała.Biegłamnajszybciejjakmogłamizapomniałamotelefonie,tylko
zaciskałamgowręce.
SłyszałamzoddalicichygłosJasona,którymniewołał.Wspięłamsięnawzniesienie,zachwiałam
się,upadłam,apotemzjechałamnaplecachpożwirowymzboczu.Czułam,jakkamykiwbijająmisię
wnagieuda.Miałamzakrótkiespodenki,żebymnieochroniły.
Stanęłamnanogiiobeszłamdrzewodookoła,tamgdziebyłynajniższegałęzie.
Zamknęłamoczy,takjakbymchciaławyprzećto,cozobaczę,kiedyjeotworzę.Łzyjużmiciekłypo
twarzyisłyszałamztelefonugłosJasona.Amożejużnieztelefonu,tylkozoddali.Zmusiłamsiędo
otwarciaoczu.Wrzasnęłam.
Benzwisałznajniższejgałęzi,wciążwierzgałnogami.Podnimleżałoprzewróconepomarańczowe
wiadro,którejeszczekręciłosięwkoło.Widaćbyłotylkobiałkaoczu,ustamiałszerokootwarte,a
twarzpurpurową.
Poczułamsmródodchodów.
Runęłamnaprzód,wykrzykującrazzarazemjegoimię.Złapałamgozanogiicałąsiłę
zaangażowałamwuniesieniego.Podniosłamgonatyle,żenacisknaszyjęzelżałiusłyszałam
rzężenie,alepotemnogisiępodemnąugięłyijegokostkiwyśliznęłysięzmoichobjęć.Upadłamna
ziemiępodnim.Palcemiałskierowanewdół,bezwładne,zataczającemikroskopijnekółka,jużnie
drżącewkonwulsjach.
-Ben!-Słyszałamswójrozdzierającykrzyk.-Nie,Ben!Nie,nie,nie!
Podniosłamsięjakoś,stanęłamnanogiichciałamznówgopodnieść,chociażwiedziałam,żejużgo
niema,żejestzapóźno.Czułamnarękachcoślepkiego,gorącegoilepkiego,tamgdziedotknęłam
jegonóg.Wiedziałamcoto,wiedziałam,cosiędziejezezwieraczami,jakczłowieksięwiesza.
Popatrzyłamnaniego,najegociało,któreobejmowałam.Głowęmiałprzekrzywionąpod
nienaturalnymkątem,oczywywróconewgłąbczaszki,językwisiałmuzust.
-Okurwa-usłyszałamzasobągłosJasona.Poczułam,żemnieobejmujeiodciąga.Walczyłamz
nim.MusiałampomócBenowi.Cierpiał.Potrzebowałmnie.Zawszemniepotrzebował,amnienie
było.Musiałammupomóc.
Walczyłamzobejmującymimnieramionami,słyszałam,żemójkrzykjestschrypnięty,struny
głosoweodmawiałyposłuszeństwa,wuszachtłukłmisięurywanyszept,kiedyJasonmniebłagał,
żebymodpuściła.
-Niepatrzjuż.Onodszedł.Odszedł.
Nie!Nieodszedł!Mójbrat.Mójbrat,mójBen!Szarpałamsięnawet,kiedyjużniemiałamsiłyi
Jasonmniepodtrzymywał.Nicniemówiłam,nicnierozumiałam,łkałam,wzdychałamibełkotałam
coś,ciągnęłamBenny’ego,którylekkosiękręciłnawietrze,alinaskrzypiałapodjegociężarem.
Gdzieśzakrakaławrona.ZwiastowałaprzybycieŚmierci.Czarnajakatramentistotapodskakiwałana
gałęzisąsiedniegodrzewa,przekrzywiałagłowęistrzelałaoczami.Zatrzepotałaskrzydłami,
przekrzywiłagłowęiznówzakrakała,wprostdomnie.
-Nie!Niedostanieszgo!-Tobyłynabardzodługoostatniesłowa,którewypowiedziałambez
jąkania.
WyrwałamsięzramionJasona,złapałamjakiśkamieńzziemiicisnęłamwewronę,któratylko
lekkosięuchyliłaizakrakaładwarazy,chrypliwieiszyderczo.
Apotemodleciała,trzepoczącpióramiimachającskrzydłami,ajabezwładnieupadłamnaziemię.
Poczułam,żeunosząmniesilneramionaibezradniewbiłamsięwstalowąpierś.
WnozdrzauderzyłmniezapachpotuJasonaitylkotosprawiło,żenieumarłam.
Wczepiłamsięwniego,drapałamgopaznokciamipopiersi.Wczorajbyłamnamanikiurzeimiałam
idealniepomalowaneiwypiłowanepurpurowepaznokcie.Niemogłamzłapaćtchu,widziałamprzed
oczamigwiazdy,awpłucachczułamogień.Niemogłamzłapaćtchu,bozostałamuwięzionaw
niekończącymsię,zapętlonymkrzyku,bezgłośnymirozdzierającym.
Niósłmniegdzieś.Czułam,żewspinamysiępowzgórzu.Walczyłam,dyszałamidalejwalczyłam.
-B-Ben!N-nie!Z-z-zabierzmnietam!Onm-m-mniepotrzebuje!
Jasonnieodpowiedział.Niemusiał.Słyszałamwokółsiebiegłosy,trzaskkrótkofalówki,syreny
gdzieśwoddali.Czerwoneiniebieskieświatławdzierałysiępodmojepowieki.Otwieranei
zamykanedrzwi.Trzeszcząceschody.Kolejnedrzwi.Apotemzimnaporcelanapodmoimiudami.
Odkręconawodaiwkrótcespowiłamniepara.Czułamostrysmródodchodów.Bolałmniejeden
paleciapatycznienaniegospojrzałam.Brakowałopaznokcia,leciałakrew.
Jasonzdjąłmikoszulkę,rozpiąłstanik,apotempostawiłmnienanogiiściągnąłmimajtkii
spodenki.Poczułamprzysobiejegoskórę,chciałamzatopićsięwjegociepleizapomniećo
wszystkim.Aleonniepozwolił.Byłomistraszniezimno.
Pomógłmiwejśćdowannyistanąćpodprysznicem.Zaciągnąłzasłonę,którazazgrzytałana
metalowympręcie,apotemoblałamniewrzącawoda.Szybkoprzyzwyczaiłamsiędotej
temperatury.Miałamtogdzieś.Mogłomniepoparzyć.
Różowo-pomarańczowagąbkamusnęłamniewramię,przejechałamipoplecachiporęce.Mył
mniestarannieidelikatnie.Pozwoliłmiopieraćsięplecamiojegopierś.Namydliłmiwłosy,
spłukał,wtarłwnieodżywkęiznówspłukał.
Poczułam,żeprzeczesujemimokre,splątaneloki,razzarazem,rozplątującwszystkiesupełki,aż
byłygładkie.
Potemwodazrobiłasięchłodna,więcjązakręcił.Owinąłmnieręcznikiem,wytarłdosucha,
wycisnąłmiwłosyiwytarł.Znówrozczesał.Drżałam.Wziąłmnienaręceizaniósłdomojego
pokoju,położyłnałóżku,wyjąłspodemniepościelikociokrył.Wjednejchwilipoczułamjego
nieobecnośćiwpadłamwpanikę.
-Nie!W-w-wracaj!-Ostrowciągnęłampowietrzeipoderwałamsię.
Byłprzymniewciągusekundy,wciążnagiimokry.Wśliznąłsiędołóżkaiobjąłmnie.
-Jestem,kochanie.Jestem,nigdzienieidę.Jestemprzytobie.
-B-Ben…-Obróciłamsięwjegoramionachiprzycisnęłamtwarzdojegopiersi.-Cz-czemu?Boże,
B-Benny…-Niewiem,kochanie.Chciałbymwiedzieć.-Pogłaskałmojewłosy.Słyszałamwuchu
jegooddech.
-Ben-Benny…-szlochałaminiemogłamprzestać.Usłyszałamskrzypieniezawiasów,Jasonsię
podniósł,potemwrócił.Cośmiprzyszłodogłowy.-K-Kate?
MuszępowiedziećKate.
-Onawie.Zostałapowiadomiona.-Przytulałmnie.-Takmiprzykro.Takstraszniemiprzykro.
Płakałam,ażzasnęłam,apotem,kiedysięobudziłam,płakałamdalejiwkońcuznówodpłynęłam.
Wktórymśmomencieokazałosię,żejestemubrana,akiedyobudziłamsięzadrugimrazem,Jasona
niebyło.Zaoknemwisiałanoc,przeciętatylkorożkiemksiężyca.ZnalazłamJasonawkuchni,gdzie
rozmawiałzmoimirodzicami.Wręcetrzymałfiliżankękawy.Miałnasobiespodenkiiszarąbluzę
zeswoimnazwiskiemnaplecach.
Pierwszyzobaczyłmnieojciec.Dwomasusamiprzesadziłkuchnięiprzycisnąłmniedopiersi.
-Rebecco,takmiprzykro,żetowidziałaś.Boże,R-glia,takmiprzykro…-Głosmusięzałamał.-
Zawiodłem.Zawiodłem…Niemogłamzdzierżyćduszącegoaromatujegowodykolońskieji
nieznanegodoznaniajegoramion.OdsunęłamsięiposzłamdoJasona.Objąłmnie,ajaznówsię
załamałam.Usiadłnawysokimstołkubarowymiwziąłmnienakolana.Głaskałmniepowłosachi
przytulał.
Matkanicniemówiła,aleczułamjejsmutek.Zerknęłamnaniąizobaczyłamzalanąłzamitwarzi
czerwoneoczy.
Poczułamzaplecamiojca.
-Rebecco,ja…
Niewiniłamgo,niebyłamnaniegozła,aleniemogłamznieśćjegoobecności.Wzdrygnęłamsię
podjegodotykiem,odwróciłamsięispojrzałamnaJasona.
-N-n-n-niemogęt-t-tubyć.Z-z-z-z-z-zabierzmniestąd.Gdziein-in-indziej.
Gdziek-k-k-kolwiek.
Wstał,podniósłmniejakstrażakiwyniósłzkuchni.Usłyszałamotwieranedrzwi,poczułamzapach
mamy.Zimne,drobnepalcedotknęłymojegoczoła.
Otworzyłamoczyizobaczyłamnadsobąjejbrązowe,błyszczącetęczówki.Nicniemówiła,tylko
głaskałamniepoczole,austamiałazaciśniętewcienkąlinię.
-Ono-o-o-odszedł,mamo.-ZacisnęłamwdłonibluzęJasonaispojrzałamjejwoczy.-Z-z-z-zabił
się.Powiesiłsięnap-p-p-pieprzonymdrzewie.
-Wiem.Wiem-tylkotylepowiedziała.
-D-d-d-dlaczego?
Wzruszyłaramionamiipokręciłagłową.
-Niewiem.
Jasonwyniósłmnienaciepłąletniąnoc.Lekkiwiatrrozwiewałmiwłosy.
Pachniałokwiatami,skoszonątrawąinocą.Gdzieśzarechotałażaba,aświerszczwygrywałpiskliwą
melodię.Postawiłmnienanogach,apotemusłyszałamskrzypiącedrzwijegociężarówki.Zalało
mniedobrzeznane,blade,lekkożółteświatłoirozległsiędzwoneczek,informujący,żedrzwisą
otwarte.Wsiadłamdokabiny,wdzięcznazacośznajomego.Zapaliłsilnik,któryzaryczałponuroi
natychmiastzaczęłagraćmuzyka:ToTravelsandTrunksHeyMarseilles.Mojamuzyka,niejego
country.
Poczułam,żeJasonnamniepatrzy,aleznałmnienatyledobrze,żebyniewyłączać.Późniejzaczęło
sięRhythmofLovePlainWhiteT’s.Zamknęłamoczy.
UkojonatakdobrzeznanymwnętrzemciężarówkiJasona,mogłabymprawiezapomnieć.
-Gdziechceszjechać?-Czułam,żeskręcamywprawo,żebywyjechaćzosiedla,apotemwlewo,na
głównądrogę.
-Wszystkojedno.Jedź.
DalejCivilWarszagraliKingdomCome,ajapołożyłamgłowęnakolanachJasona.Czułampod
kołamikamienieiżwir,aontrzymałrękęnamoimboku.
Jechaliśmyijechaliśmy.Potemzasnęłamiobudziłamsięwjegoramionach.
Głowętrzymałamnajegopiersi.Porannychłódtrochęmidokuczał,alezłotoczerwonesłońce
wpadałoprzezprzedniąszybę.Widziałamgałęzienaszegodębu.Znałamkażdąznich.Wiedziałam,
ileichjest,znałambliznęposiekierzenajednymboku,zgrubienienazłączeniupniaijednejz
niższychgałęzi,miejsceprzyczubku,gdzieptakichętniewiłygniazda.
Przezchwilęczułamspokój.Tylkochłódiramiona,ciężarówka,drzewoisłońce.Apotemwszystko
misięprzypomniało.Obudziłamsięizacząłsiękoszmar.
Zadrżałamizaczęłampołykaćłzy.Jasonobjąłmniemocniej.Wiedziałam,żenieśpi.
-Kochamcię-szepnął.-Bardzociękochamibędęprzytobieprzezcałyczas.
Pokiwałamgłowąwjegopierś.
-J-j-jateżcięk-k-kocham.-Skrzywiłamsięzpowodująkania.-Pprzepraszam.
-Zaco?!
-Bos-s-s-sięzacz-cz-cz-częłamj-j-jąkać.-Najgorszebyłytesłowa,wktórychzaczynałamsięjąkać
wśrodku.Niezdarzyłosiętoodczasówliceum.
Wydałtakidźwięk,jakbysięmiałrozpłakać.
-Nigdymniezatonieprzepraszaj!Wieszotym.Kochamcię.Nazawsze,bezwzględunawszystko.
-S-s-s-słowo?-Przylgnęłamdoniegodesperacko.
-Przyrzekamnaswojąduszę.Namojeżycie.Potrzebowałamgo.Niebałamsiętegoprzyznać,nigdy.
Aszczególniewówczas.Tylkojegoobecnośćpozwoliłamiudźwignąćtendruzgocącysmuteki
znieśćprześladującąwizjęBenawiszącegonagałęziikręcącegosięnawietrzenademną.
Jasonmnieprzytuliłiniepuścił.
JASON
Elegia
Dwadnipóźniej
MusiałemdosłowniepodtrzymywaćBeccęwpozycjipionowej,kiedywchodziliśmydodomu
pogrzebowego.Dlaczegotosięnazywa„dom”?Totakieciepłe,kojącesłowo.Wdomuspędzasię
razemczas,pijeherbatęiżartuje,anieopłakujenajbliższych.
PróbowałemsiędodzwonićdoNell,żebyjejpowiedzieć,alenieodebrałatelefonuaninie
oddzwoniła.Niezostawiłemwiadomości,bojakmożnatakiewieściprzekazywaćzapośrednictwem
pocztygłosowej?
Beccabyła…poprostuzałamana.Niemogłemznieśćjejcierpienia.Zawszebyłatakajasna,żywai
urocza.Wtowarzystwieraczejcicha,alepełnaenergii.Ateraz?Słońcezgasłowjejuśmiechu,a
radośćżyciawyciekłazpotokamiłez.
Obejmowałamnietakmocno,żemiałemkłopotyzoddychaniem.Nawpółniosłemjąpotejsamej
wykładziniewewzórfleur-de-lisiwzdłużtychsamychniepasującychdoniczegoobrazówz
angielskichpolowańnalisy,cokiedyszliśmynapogrzebKyle’a.NaszczęścietrumnaBenastaław
innejsali,bochybabymtegonieprzeżył.Tasalabyłaciemnawa,ześcianamiwyłożonymidrewnemi
podłogąprzykrytąblado-grafitowymdywanem.Oświetlałyjąmosiężnelampy,naścianachwisiały
obrazyprzedstawiającerównienieadekwatnesceny,apośrodkustałytrzyrzędykrzeseł.
Noitrumna.Mahoniowaalbozjakiegośinnegobrązowegodrewna,zmosiężnymiokuciamii
uchwytami.GórnapołowabyłaotwartaikiedypodprowadziłemBeccębliżej,zobaczyłemBena.
Najpierwjegowłosy,czarneilśniące.Beccazaszlochałaiprzywarładomnie.Stanąłemnieruchomo,
gdypokonaliśmyostatnikrok.Staliśmynawprosttrumny,aBeccachowałatwarzwmoim
garniturze.
-N-n-niechcępatrzeć-wymamrotała.
-Toniepatrz-powiedziałem.-Przecieżwiesz,kimbył.
Zadrżałaipowoliodwróciłatwarz.Wyprostowałasięistanęłasamodzielnie.
Wygładziłaczarnądługąsukienkęiwidziałem,jaksięzbroi.Plecymiałaprostejakstruna,
odchylonągłowę,dłoniezaciśniętewpięści,jejoddechstałsięszybkiigłęboki.Stanąłemprzyniej,
splotłemjejpalcezmoimi,aonachwyciłasięichjaklinyratunkowej.Ściskałatakmocno,żebolało.
Patrzyłemnanią.Otworzyłaoczyipatrzyłatrochęnadtrumną,apotem,prawiesięhiperwentylując,
spuściławzroknaciałobrata.Byłubranywprosty,czarnygarnitur,białąkoszulęiczarnykrawat.
Włosymiałzaczesanedotyłu,amakijażwykonanytakstarannie,żeprawieniebyławidaćciemnego
sińcawokółszyi.
-Boże,b-b-byłbywściekłyzateng-g-g-garnitur.-powiedziała,potemzakryłaustadłonią.-Czemut-
t-t-torobimy?Pocosięt-t-t-takkatujemy?Ton-n-niejestBen.Nieumiałemjejodpowiedzieć.Po
prostująobejmowałem.
PodszedłpandeRosaipołożyłBeccerękęnaramieniu.Wczorajwnocypowiedziałami,żegonie
wini,aleterazodtrąciłajegorękęicichojęknęła.
-Ojcze,n-n-n-nie.-Odsunęłasięodemnie,zatoczyłaiprawiezrzuciłakolażzdjęćBenazesztalugi
ustawionejwpobliżutrumny.
Zesmutkiempatrzyłem,jakodchodzi.Jejojciecspojrzałnamnieiwydawałomisię,żewidzęw
jegooczachcieńoskarżenia,jakbymprzyczyniłsiędorozluźnieniaichwięzi.Beccapowiedziała,że
niewiniEnziadeRosyzaśmierćbrata,alejejzachowaniemówiłocoinnego.Toniebyłamoja
sprawa,więczrobiłemjedynąrzecz,jakąmogłem:poszedłemzanią,objąłemjąipociągnąłemdo
krzesławostatnimrzędzie,przydrzwiach.Wiedziałem,żeznówucieknie.
Przyszedłksiądzistanąłprzednami.
-Drodzyzebrani-zacząłgardłowym,lepkimgłosem-zgromadziliśmysiętutaj,żebypożegnać
naszegobrata,BenjaminaAzizadeRosę.Jegożycieskończyłosięzaszybko,chybawszyscysięco
dotegozgodzimy.Nigdysiępewnieniedowiemy,czemuBenjaminpostanowiłodebraćsobieżycie,
aleitakopłakujemydziśjegośmierćicelebrujemyżycie…Beccazałkała,odchrząknęłainiepewnie
wstała.Ruszyłemzanią,kiedysięwyprostowałaipodeszładoksiędza,któryprzerwałwpółsłowai
patrzyłnaniązezdziwienieminiezrozumieniem.Spojrzałamiwoczyipotrząsnęłagłową,więc
wiedziałem,żejestwpełniświadomatego,corobi.Cofnąłemsiępodścianęisplotłemręcena
piersi,takjakbymrzucałwyzwaniekażdemu,ktochciałjąpowstrzymać.
-M-m-mójbratbyt-t-tegoniechciał.-Mówiłapowoli,trochęsztucznie,dziwnieakcentującsłowa.-
Niezniósłbytegog-g-głupiegogarnituru.Wściekłbysięzategłupiez-z-zdjęciaigłupiek-k-kwiaty.
Niesłuchałbynieszczerychs-s-słów.
Przepraszam.W-w-w-wolałby,żebyśmysięwszyscyupalili.Czegooczywiścien-nniezrobimy.I
dobrzew-w-wiemy,czemusiępowiesił.Miałkłopoty.Miałdepresję.Byłwściekły.M-m-m-myślał,
żeniemożeniczs-s-s-siebiedać.-Zamilkła,zamknęłaoczyizebrałasięwsobie.
WtedydopierozauważyłemKate.Zamiastczarnegostrojumiałanasobieobcisłąszmaragdową
sukienkędokolan.Włosyspięławskomplikowanywarkoczimiałamocnymakijaż.Dotarłodo
mnie,żeubrałasiędlaBena,niedlażałobników.
Oczymiałaczerwone,załzawioneiwściekłe.
Beccateżjązauważyłaizaczęłamówićdoniej.
-OpróczmnienajlepiejznałagoKate.Kochałagoiniemogłaznieśćjegoz-zzmagańzesobą.-
Beccaczęstomilkła,ztrudemwypowiadałasłowa,zmuszałasiędopłynności.Wszyscywstrzymali
oddech.-Napisałwliście,żem-m-muprzykro.
Żezawiódł…KateinaswszystkichAletakniejest.N-n-niezawiódłnas.Anirazu.
Tomyzawiedliśmyjego.Wszyscy.-Spojrzałanaojca,aonwyraźniesięwzdrygnął.Zmrużyłoczyi
popoliczkupopłynęłamułza.-Wszyscygoo-oosądzaliśmy.
Chcieliśmygoz-z-z—zmienić.TylkoKategopoprostukochała.
Pozwoliłamuczućto,coczułiakceptowałag-g-g-go.-Zamknęłaoczy,gdyzacięłasięnaostatnim
słowie.
WtedyKategwałtowniewstała,ażzaszczękałymetalowekrzesła,iwybiegła.
Beccapopatrzyłazanią,apotemspojrzałazpowrotemnapodium,nadrewno.
Popatrzyłanamnieiwskazałanaswojątorebkę,którązostawiłanakrześle.
Wziąłemjąipodałemjej.Wyjęłakartkępapieruwlinię,złożonąnakilkoro,rozwinęłaiwygładziła
nadrewnianymblacie.
Westchnęłagłębokoiporuszałaustami,gdyprzelatywaławzrokiemsłowa,przygotowującsiędo
odczytaniaichnagłos.
-NapisałamtodlaBena.-Wiedziałem,jakietodlaniejtrudne,dzielićsięswojąpoezją.Aletobyło
jedyne,najlepsze,comogłamudać.
Nieopłakujęcię,braciszku.
Niejestemwżałobie.
Jeśliwprzyszłymżyciu
jestżal
albomiłość,
atynanaspatrzysz,
tonapewnojesteśzły.
Wściekły,
alejużspokojny.
Nieopłakujęcię,
braciszku,
aletęsknię.
Chciałabym,żebyśzostał
żebyśtakgwałtownienieodebrałsię
namwszystkim.
Imnie.
Tęsknięzatobą,kochamcię,braciszku.Iprzepraszam.Przepraszam,żecięniekochałambardziej.
Niewiem,czyjesteśwlepszymmiejscu,bomożetylkowmawiamytosobienapociechę.
Tylejestdopowiedzeniaitakmałosłów.
Nieumiemwszystkiegowyrazić.Jeślitujesteś,jeślisłuchasz,mamnadzieję,żeznajdziesztamto,
czegoszukałeśtutaj.
Zmięłakartkęwręceiopadłanapodiumtakgwałtownie,jakbypłynneodczytanietychsłów
pozbawiłojąsił.Podbiegłemdoniej,przytuliłemdopiersiiwyprowadziłem.Zwisłabezwładniew
moichobjęciach,więcwziąłemjąnaręce,pilnując,żebysukienkaniepodjechałajejdogóry.
Wyniosłemjąztejsali,zdomupogrzebowegoiposzedłempoddrzewo,podktóreuciekłaNellw
czasiepogrzebuKyle’a.TampoznałaColtona.No,porazdrugi,boprzecieżkiedyśwszyscygo
znaliśmy.
SiedziałatamjużKate,wgłębokimcieniugałęzi.Beccawyrwałamisiędelikatnieipodeszłado
mniej,ajausiadłemprzednimi.
-Jagoniekochałamtakjakmówiłaś-wypaliłaKate.-Jateżzawszechciałamgonaprawić.Sprawić,
żebybyłlepszy.
-Aleitakgoakceptowałaś.K-k-kochałaśgo,mimożebyłtakipopaprany.
-Niebyłpopaprany,byłpoprostuBenem.
-Samawidzisz-Beccazmusiłasiędomałego,smutnegouśmieszku.-Ot-t-tymmówię.
Zapadładługacisza.Katesiedziałapotureckuigapiłasięnatrawę,przesuwającwdłoniach
pojedynczeźdźbła.Przesunąłemsię,żebyusiąśćprzyBecce,bopoprzedniosiedziałemtak,że
widziałem,żeKateniemanasobiebielizny.Tawiedzaniebyłamidoniczegopotrzebna.
-Jestemwciąży-wyszeptałaKate.Beccagwałtowniepodniosłagłowę.
-Co?
-TodlategoBensięzabił.Niemógłtegoznieść.Myślał,żezniszczyłmiżycie.
Nam.Powiedział,żedzieckobędzietakie,jakon.Żeniedaradybyćojcem.
Dowiedziałamsiędzieńprzed…Dzieńprzed.Powiedziałammu,aon…Nigdyniewidziałamgotak
wściekłego.Alebyłwściekłynasiebie,nienamnie.Zdemolowałmieszkanie,prawiemnieuderzył.
Bałamsię.Niebyłsobą,byłpoprostu…szalony.
-Wciąższeptałaiprawiejejniesłyszałem.-Kiedydoniegodotarło,żezrobimikrzywdę,opamiętał
się.Następnegodniaranowyszedł.Niewiem,dokądposzedł.
Byłominiedobrze.Rzygałamtak,żeprawieniemogłamoddychać.Przezkilkagodzinniemiałam
siływstaćzpodłogiwłazience.TowtedywysłałamciSMSzprośbą,żebyśgoposzukała.Boże,
Becco,nigdybymniepomyślała.Niespodziewałamsię,żetozrobi…-Rozszlochałasięiosunęła
sięnabok,takżewylądowałagłowąnakolanachBecki.
Beccazebrałajejwłosyzczołaipłakałaznią.Cichoszlochała,ałzyskapywałyjejztwarzy.
Poczułem,żeściskamniewpiersi,wżołądku.PatrzenienabezradniepłaczącąBeccęto
najtrudniejszarzeczwmoimżyciu.Wiedziałem,żeniemogęjejpomóc,ukoić.Taświadomośćbyła
chybajeszczegorsza.
PojakimśczasieKateucichła,otarłaoczyinos,ałzyzostawiłyśladnajejbladejskórze.
-Comamrobić?Jak…Jakmamtozrobić?-spytała.Beccapatrzyłanamnie,wmilczeniubłagająco
jakąśpodpowiedź.
-Będzieszpoprostużyć.Zdnianadzień.Tylkotylemożemyzrobić.-Niemogłemznieśćtych
frazesówwswoichustach.-Jesteśczłonkiemrodziny.Niebędzieszsama.Pomożemyci,jaktylko
będziemymogli.
-Myślałamoskrobance.Tylkootymmogęmyśleć.Urodzićtodzieckoczynie.-Głosjejsię
załamał,więcodchrząknęłaimówiładalejdrżącymszeptem.-Alemuszęjeurodzić.Onalboona
będziejedynym,comizostałopoBenie.Boże,onodszedł,ajamuszętozrobićsama.-Zacisnęła
palcenaźdźbłachtrawyimocnoszarpnęła.Mówiładalejprzezzęby:-Jestemnaniegotakazła.Taka
wściekła.
Zostawiłmnie.Niezginąłwwypadku,nieodebranomigo.Zostawiłmnie.Zpremedytacją.
Nienawidzęgozato.Jestemzłymczłowiekiem?Jestemtakwściekła,żemniezostawił,niemogę
tegoznieść.
-Jat-t-teżjestemz-z-zła-szepnęłaBecca.-Wiem,cotamp-p-powiedziałam,alejestemwściekła.
Stchórzył.Nienawidzęs-s-siebiezatemyśli,alet-t-t-toprawda.
-Możeciemyślećwszystko-powiedziałem,znówczującsięjaksiewcabanału.
Kolejnadługachwilaciszy,poktórejKatepodniosłasięnaroztrzęsionychnogach,wygładziła
sukienkę,wsunęłastopywczarneszpilkiizwiązałakasztanowewłosywluźnykucyk.Itakpoprostu
byłaznówsobą.Oczymiałasmutne,alesuche.
-Muszęiść.Dziękujęwamobojgu.Wstałemiszybkojąobjąłem.
-Dzwońdonas.Jakbyśczegośpotrzebowała,okażdejporze.
Pokiwałagłową.
-Zadzwonię.-Iodeszła,sunącprzeztrawęnadługichnogach.
Beccawyciągnęładomnieręce,więcpociągnąłemjąwgórę.Przytuliłasiędomnieiwtulonaw
mojąpierś,wciągnęłagłębokopowietrze.
-Zabierzmniedodomu.
Godzinępóźniejbyliśmyjużwnaszymmieszkaniu.Zdjąłembutyigłupieskarpetkidogarnituru,w
którychślizgałemsięnapopękanejbiałejwykładziniewkuchni.Ściągnąłempłaszcz,szarpnąłemza
krawat,żebygorozluźnić,alenaglepoczułemnaramieniurękę,odwracającąmniedosiebie.
Obróciłemsięnapięcie,aBeccajuższarpałazamójkrawatiściągałago.Oczymiaładzikiei
zdeterminowane,austarozchylone.Szarpałasięzguzikiem,potemnastępnym,apotemwarknęłai
jednympociągnięciemrozpięłacałąkoszulę.Kilkaguzikówsięrozpięło,aresztasięposypałana
podłogę.
-Coty…?-Niedałamiszansynazadaniepytania.Zaatakowałamnie,całowałazdesperacją,której
niedoświadczyłemnigdywcześniej.Mojazniszczonawizytowakoszulawylądowałanapodłodze,za
niąprzeleciałprzezkuchniębiałypodkoszulek,pasekzostałwyrwanyzeszlufek,aspodnie
wylądowałymiprzykostkach.
-Chcęcośp-p-p-poczuć-szepnęłamidouchazachrypniętym,zdartymgłosem.-C-c-c-cokolwiek.
Proszę.
Niemiałemszansyodpowiedzieć.Zanimzdążyłemsięzorientować,cosiędzieje,zdjęłasukienkęi
bieliznę.Obojebyliśmynadzy,ajaniepewnieszedłemprzezkuchnię,niosącBeccę.Zwisałamiz
szyi,nogamioplotłamniewpasie;ustaprzyciskaładomoich.Jęczałem,gdymniepożerała,gryzła
mójjęzyk,skubaławargi.
Pałcewbijałamiwskórętakmocno,żewiedziałem,żezostanąmisiniaki.Potemsięgnęłamiędzy
nasinakierowałamniewsiebie,unoszącbiodra,wspartenamoich.Opadłanamnietakmocno,że
kawałekciaławbitywniewielkąprzestrzeńwydałdźwiękwręczodbijającysięechem.Znówsię
zachwiałemiobróciłemsięwmiejscu,żebyposadzićjąnablacie,plecamidoobłażącejzfarby
białejszafki.
-Nie,nie.Więcej.Chcęwięcej.-Naparłanamnie,ajająpodniosłem,przeszedłemprzezkuchnięi
przycisnąłemdościanywprzedpokoju.-Tak,otak!
Lekkonaniąnaparłem,przytrzymującjąprzyścianieizacząłemdelikatniecałować,żebyjątrochę
spowolnić.Warknęła,zacisnęłaramionanamojejszyi,podniosłasię,anastępnieopadłazpełnym
satysfakcjijękiem.Oderwałaustaodmoichwargijęczałamiwpoliczek.
-Dołóżka.-Podnosiłasięiopadałajakmaniaczka,narzuciłatempo,któregoniemogłem
dotrzymaćnastojąco.
Zaniosłemjądonaszegopokojuiopadliśmynałóżko.Niemogłemsięnawetwyciągnąć,bojuż
przerzuciłamojeręcenadgłowę,ajejbiodraślizgałysięnamoich.
Oparłaczołoomojewwyraziejakiejśdesperackiejulgi,gdywróciładoswojegopiekielnego
tempa.
Jejpiersiocierałysięomojąklatkępiersiową,audamiękkiejakaksamitmuskałymojąskórę.
Dyszałamidoust,ujeżdżałamniewdzikim,szaleńczymzatraceniu.Byłotopodniecającei
przerażającejednocześnie,bomiałanieswojeoczy,jakbybyłaopętana.Wydawałymisięzwierzęce,
rozwścieczone,aonawyprostowałasięnamnie,unosiłasięiopadałaniestrudzenie,wsunęładłonie
wewłosy,ajejpiersipodskakiwałyzkażdymruchemjejciała.Boże,byłatakzniewalającopiękna,a
wyglądwściekłejboginibyłczymśzupełnienowym,niewidziałemjejtakiejnigdywcześniej.Nie
dawałaminic,tylkobrała.Trzymałemjązabiodraipozwalałemsięujeżdżać,nieśmiałemsię
odezwać,szepnąćczychoćbyodetchnąć.Zagarnęłamniecałego,wprowadziłasięwstan
orgazmicznegoszału,krzyczałaprzezzaciśniętezęby,apotemzawodziła,zgłowąodrzuconąwtył,
zwygiętymiplecami,podskakującymipiersiami,ażwkońcuijasięwtympogrążyłem,dawałemjej
więcejiwięcej,mocniejimocniejażdoszładrugiraz,apóźniejtrzeci,bomojadziewczynamogła
szczytować,dopókicałkiemnieopadłazsiłiniemogłasięjużdalejruszać.Napiąłemmięśniei
zamknąłemoczy,żebyniepatrzećnajejciałonademną.Starałemsiępowstrzymywać,choć
wchodziłemwniąnajostrzej,jakmogłem.Opadłanaprzód,położyłamidłonienapiersiiweszław
nowyschemat:niepodnosiłasię,tylkoocierałasięomniełechtaczkąiznówdoprowadziłasiędo
krawędzi.Szerokootworzyłaustaiwydawałaochrypłewestchnienia,zamknęłaoczyiuniosłabrwi,
ajapatrzyłem,boniemogłemsiępowstrzymać.Becca,zawszehojna,wkońcuwzięłacośdlasiebie.
Niedokońcatorozumiałem,alepotrzebowałatego,więcgotówbyłemjejtodawaćrazzarazem,aż
będziezaspokojona.
Sturlałasięzemnie,położyłasięnaplecach,amnietrzymałazaramionaipociągnęłamniena
siebie,złapałamniezatyłekipopchnęłanaprzód,wsiebie.
Oplotłasilnenogiwokółmojegopasaizacisnęła,ciągnęłamniedosiebie,angażującwtokażdy
mięsień.Obejmowałamniezaszyjęiniechciałapuścić,więcprzycisnąłemustadojejramienia,
objąłemdłońmijejgłowęnawysokościuchaiwszedłemwtenniemalagresywnyrytm,ostry,
sprośnyiniezmordowany,aleonatylkobłagałaowięcej.
Wzięłatosobie,wbiłapalcewmojeramięidoszłakolejnyraz,szczytujączogłuszającymkrzykiem.
Powstrzymywałemsiętakdługo,żeczułembólipotrzebowałemjużspełnienia,aleonajeszczeze
mnąnieskończyła.
Odepchnęłasię,odwróciłasięioparłanaczworakach,wypinającdomniepupę.
Boże.Cholera.Niewiedziałem,cotakiegojestwtymwidoku,alezawszemnierozwalał.
Doprowadzałmniedoszaleństwajejpiękny,jędrnytyłekiwilgotnewargi,mokreodmiłości,od
pieprzeniasię.Wdarłemsięwnią,aonapodłożyłasobiepoduszkępodbrzuch,drugązacisnęław
dłoniachinapierałanamnie,odpowiadającnakażdemojepchnięcie,awmieszkaniurozlegałosię
echemuderzanienaszychciałosiebie.Znówmiałaorgazm.Tymrazemmocnozacisnęłamięśnie,a
jabyłemwniejbardzogłęboko.Jęknęławjakiśtakiszczególnysposób,natarłanamniepośladkami
iwyszeptałamojeimiętak,żejużbyłopomnie.Niemogłemsiępowstrzymywaćanichwilidłużej.
Zatraciłemsięwniej,mruknąłem,wyszedłemzniejinaparłemtakmocno,żeażjęknęła,alebyłoto
raczejztrudemwydyszane„tak!”niżból.Zakołysałasięnaprzód,runęłazpowrotemnamnie,potem
jeszczeraz,ajarozlewałemsięwniej,falazafalą.Zaciskałasięnamnie,drżała,krzyczała
zachrypniętymgłosem,przyciskaładomnieciemnąskóręiwogólejejnieprzeszkadzało,że
zaciskampalcenajejbiodrachzmiażdżącąsiłąizostawiamsiniaki.Nacierałanamniezkażdym
moimspazmatycznymskurczem.
Zwestchnieniemopadłanałóżko,przewróciłasięnaplecy,apotemwyciągnęłarękęiostro
pociągnęłamniedołóżka.Znalazłaswojeulubionemiejsce:ułożyłasięwzałamaniumojegolewego
ramienia,przerzuciłanademnąprawąnogę,rękępołożyłaminiskonabrzuchu,ajejgorącyoddech
owiewałmiszyję.
-Dziękuję,skarbie-szepnęła.-Potrzebowałamtego,właśnietak.Wiem,żebyłoostro,aletak
chciałam.
Zaśmiałemsię.
-Tobyłchybanasznajostrzejszyseks.Pokiwałagłową.
-Ch-chybatak.Terazmożez-z-zasnę.Mamnadzieję.-Byławyczerpana,bezsilna.
Przytulałemjąiszeptałem,jakbardzojąkocham.Wkońcurytmjejoddechusięzmieniłijużspała.I
śniła.Wtedyteżjąprzytulałem.
JASON
Skutki
Miesiącpóźniej
ZBeccąniebyłodobrze.Przezchwilęmyślałem,żejużidziekudobremu.Żedajeradę.Alepóźniej,
jakieśdwatygodniepośmierciBena,pojegosamobójstwie,zacząłsięregres.Nigdynieprzestała
sięcałkiemjąkać,alezdecydowaniebyłanadobrejdrodzedorozwiązaniategoproblemu.Mniejsię
jąkała,mniejzacinała,chociażzdarzałosię,żebrzmiała,jakbyczytałazkartki.
Całajejrodzinabyłaprzybita.Rodzicewzięliurlopy,aztego,cowiedziałemopaństwudeRosa,
byłatosytuacjazwiastującaniemalapokalipsę.ŚmierćBenadotknęławszystkich.Całenasze
miasteczkobyłowszoku.Benawszyscyznali.
Zawszesiękręciłwpobliżu,zawszemiałjakieśniecneplany,alezawszebyłmiły.
Widocznienieobnosiłsięzeswoimiproblemami,więcjegosamobójstwobyłowstrząsem.Ludzie,
którzygonieznali,anawetnielubili,chodzilinaterapię,żebyuporaćsięzżałobą.Rodzicezaczęli
siębardziejinteresowaćemocjamidzieci.Aletygodniemijałyiżyciewracałodonormy.Rodzice
Beckiwrócilidopracy,Katedoszpitala;regularniechodziłanawizytylekarskie.
TylkoBeccazostała.Stopniowomówiłacorazmniejimniej.Zaczęłosięodtego,żeodpowiadałami
corazkrótszymizdaniami.Najpierwzurywanych,pełnychzająknięćodpowiedzizrobiłysiętrzy-
czterowyrazowereakcje,wkońcuodpowiadałapółsłówkami,ażwreszcie…Zamilkła.Zastawałemją
włóżkuoósmejrano,zchusteczkądonosazaciśniętąwręce,zszerokootwartymioczami,
wpatrzonągdzieśwprzestrzeń.Oddwóchlatmieszkaliśmyrazeminigdyniewiedziałemjejwłóżku
pogodzinieszóstejrano,nieważne,czybyłaśroda,czyniedziela,lutyczylipiec.KiedyBensięzabił,
decydowała,najakiuniwersytetpójdziepozrobieniulicencjatu.Ateraz?Zamarła.Najejbiurku
leżałystosynieotwartychkopertzuniwersytetów,któreinformowałyoprzyjęciujej.
Nieprzeczytanepodręcznikistałynapółce.Chodziładopracyinatymkoniec.
Zresztąpoprosiłaozmianęzakresuobowiązkówiterazwypełniaładokumentacjęirobiłarzeczy,
któreniewymagałykontaktówzludźmi.
Kiedyśzłapałemjąwdrzwiach,jakwychodziła.Koszulęmiałatakkrzywozapiętą,żedwaguzikina
dolewogóleniemiałyswoichdziurek.
Następnegodniawcześniejwróciłemztreningu,aonasiedziaławłóżku,półgodzinyspóźniona.
Nigdy,wczasiepięciulatnaszegozwiązku,anirazunigdziesięniespóźniła.
Natymetapiejużwogólesiędomnienieodzywała.
Kiedyocośjąpytałem,ocośnormalnego,naprzykładczywidziałagdzieśmójzegarek,odchodziła
bezsłowaiwracałazzegarkiem,zamiastmipowiedzieć.Naprostepytaniaodpowiadałakiwnięciem
albokręceniemgłową.Aczasemwogólenieodpowiadała.Gapiłasięnamnieprawiebezmyślnie,
jakbyniesłyszała.
Anirazuniewidziałem,żebypisaławnotesie.
Wkońcuniemogłemjużtegoznieść.Zastałemjąsiedzącąnałóżkuzchusteczkąwjednejręceiz
telefonemwdrugiej.Maniakalnieprzesuwałapalcempowyświetlaczuioglądałazdjęcia,azkażdym
zdjęciemnajejtwarzypojawiałsięwyrazcorazwiększejpaniki.
Usiadłemobokniej,poturecku,zrękaminakolanach.
-Szukaszjakiegośzdjęcia?-Pokiwałagłową,nawetnamnieniepatrząc.-Którego?
Wtedyzrobiłacoś,czegonigdywcześniejniewidziałem:zamigała.Kiedyśmimówiła,żegdybyła
małainiepotrafiłasięwypowiedziećustnie,migała,aleprzestałaużywaćtegojęzykawczwartej
klasie.
Nieznałemnawetalfabetu.PrawąrękęułożyławkształtliteryL,przyłożyładoczoła,apotem
przesunęładolewejręki,którawskazywałanamniealbopokazywałacyfręjeden.
-Nieznamjęzykamigowego.
Pokręciłagłowąidalejprzewijałazdjęcia.Próbowałemzabraćjejtelefon,alewyrwałamisięi
odwróciłaplecami.Patrzyłemjejprzezramię,azdjęciezazdjęciemprzelatywałoprzezekran.
Autoportrety,naszezdjęcia,onaiNell,jakieśprzypadkoweprzedmioty…Dotarładokońca,ostatni
obrazekniechciałsięprzewinąć.Próbowałakilkakrotnie,jakbyniemogłazrozumieć,żewięcejnie
ma.
Pisnęłairzuciłatelefonnałóżko,alenatychmiastgopodniosłaikliknęławikonkęFacebooka.
Otworzyłaswójfacebookowyalbumiodnowazaczęłaprocespanicznegoprzeglądaniazdjęć.
-Skarbie,odezwijsiędomnie.Czegoszukasz?-Zrobiłatensamgestcopoprzednio:prawarękaw
kształcieliteryLiruchodczoładowskazującejcoślewejdłoni.-Niewiemcotoznaczy.
Odezwijsię,proszęcię.
Pokręciłagłowąidalejprzeglądałazdjęcia.Kiedydotarładoichkońca,jęknęłaprzezzaciśnięte
zęby,przyłożyłatelefondotwarzy,aramionajejdrżały.Naglejakbyprzyszłojejcośdogłowy.Z
powrotemzalogowałasiędoFacebooka,weszłanaprofilKateiznalazłajejzdjęcia.
Wtedydomniedotarło.
-SzukaszzdjęćBena?-Pokiwałagłową.Przeglądałaalbumihuśtałasięwrytmprzesuwanychzdjęć.
Kateusunęłazeswojegoprofiluwszystkiejegozdjęcia.Niezostałoanijedno.
Beccagłośnokrzyknęłaicisnęłatelefonemprzezcałypokój.Odbiłsięodściany,robiącwniej
dziurę,ażpopękałwyświetlacz.
Objąłemjąiprzycisnąłemdopiersi.Zaczęłasięmiotaćwtymuścisku,krzyczećiwalićmniewpierś
takmocno,żeażbolało.
-N-n-n-n-niep-p-pamiętam,jakonw-w-w-w-wygląda.N-n-n-n-niepam-m-mmiętam!
-Trzęsłasięjakosika.
Odtygodnianiewypowiedziaładomnietylusłów.
-Znajdziemyjegozdjęcia,obiecuję.Napewnotwoirodzicejakieśmają.Mogęterazponiejechać,
jeślichcesz.
-Wszyscygoz-z-z-zapomnieli-szepnęła.-NawetK-k-kate.Ija.W-w-wwszycy.
Niep-p-p-pamiętam.Od—d-d-dszedł,jakbygon-n-n-nniebyło.
-Pamiętaszgoprzecież!Naprawdę.Pamiętasz,jakibył.Kimbył.-Objąłemjąmocno,aona
znieruchomiała.-Kiedyumarłmójdziadek,taksamosiębałem.
Bardzokochałemdziadka.Ojcamamy.Byłmojąulubionąosobąnaświecie.
Mieszkałnapółnocy,międzyGraylingaMackinawBridge.Miałzedwadzieściaakrówziemi.
Konie,motoryimnóstwosuperowychrzeczy.Jeździłemtamzawszelatemnakilkatygodnii
mogłemrobić,cochciałem.Chodziliśmynapolowania,łowiliśmyryby,jeździliśmynaprzejażdżki,
ajacowieczórmogłemsiedziećdopółnocy.
Któregośdniadziadekumarł.Nagle,poprostuodszedł.Miałzawał.Płakałemprzezwieledni.Tata
mniezlałnakwaśnejabłkozamazgajstwo,alemiałemtogdzieś.
Kochałemdziadka,aonumarł.Apotem,jakiśmiesiącpojegośmierci,miałematakpaniki,bonie
mogłemsobieprzypomnieć,jakwyglądał.Myślałem,żetoznaczy,żegoniekochałemalbożeonim
zapominam.Razwżyciutatapowiedziałmicoś,comipomogło.Żetrzebazapomnieć,jakoni
wyglądali.Wprzeciwnymrazienienauczymysiębeznichżyć.Wtensposóbtwójmózgmówici,że
czasspróbowaćiśćdalej.Niezapominać,kimbyli,ależyćmimowszystko.
AleBeccajeszczegłębiejzapadałasięwsobie.
-Czemum-m-m-mniez-z-zostawił?Czemu?
Jakmiałemnatoodpowiedzieć?Żestchórzył?Nienajlepszypomysł.Jegosamobójstwobyło
niespodziewane,tragiczneizszokowałowieleosób.TeżbyłemwściekłynaBena,jakBeccaiKate.
Czułemsięniewporządku,myśląctak,jakbymniemiałwsobiedośćwspółczucia,aletakwłaśnie
sięczułem.Wtakichchwilach,gdyBeccasięrozpadałanakawałki,nienawidziłemBenazato,co
zrobił.
-Niewiem.Teżchciałbymwiedzieć.
Ucichła,awkońcuzasnęławmoichramionach.Położyłemjąnałóżkuiokryłem.Przespałacałyten
dzień.Nazajutrzbyłponiedziałek,akiedydoósmejranoniewykazałażadnychoznak,żezamierza
wstać,zadzwoniłemdojejbiuraipowiedziałem,żesięrozchorowała.Chybarozumieli,comamna
myśli,boniezadawalipytańaninieprotestowali.
Zostawiłemjąwłóżkuiposzedłemnatreningznadzieją,żejakwrócę,będzienanogachiczymśsię
zajmie,aletaksięniestało.Nadalleżaławłóżku,choćniespała.Gapiłasięwsufit.Stałemw
drzwiachidługonaniąpatrzyłem.Niezauważyłamnie.Sercemipękałozanią,zanas.Jakby
przestałażyć.
-ChybapowinnaśznówpójśćdodoktorMalmstein-powiedziałem.
Spojrzałanamnie,zmarszczyłabrwiizdecydowaniepokręciłagłową.
-KazałaśmiiśćpośmierciKyle’a.Pamiętasz,copowiedziałaś?Czywiem,cospotkałoNell,kiedy
niepozwalałasobiepomóc.
-Dajmispokój-powiedziaławyraźnie,jakbygoryczumożliwiłajejpłynność.
-Nie.Niemogę.Wiesz,żeniemogęiżetegoniezrobię.
-Toco,zaciągnieszmnie?-spytała.
-Jeślibędęmusiał.-Usiadłemnaprzeciwkoniejnałóżku,alepozwoliłemjejsięodsunąć.-Za
bardzociękocham,żebycinatopozwolić,Rebecco.
Łypnęłanamniewściekle,nieznosiła,kiedynazywałemjąRebeccą.
-P-przestań.
-Nie.Przykromi.-Ściągnąłemzniejkołdrę,wziąłemjąnaręceizaniosłemdołazienki.
Nieprotestowała,kiedyposadziłemjąnazamkniętymsedesie,aleobserwowałabacznie.Włączyłem
prysznic,puściłemgorącąwodę,apotemdostosowałemtemperaturę.
-C-c-coty…-Przerwała,kiedyzaciągnąłemzasłonęprysznicową,apotemodskoczyła,gdy
podciągnąłemdogórypodkoszulek,wktórymspała.
Uniosłembrwi,kiedysięwyrwałaiskrzyżowałemramionanapiersi.
-Albowejdzieszpodtenprysznicsama,albozrobiętoniepodobroci.
Podniosłabrodęizacisnęławargi:
-Dajspokój!Westchnąłem.
-Kochamcięiniepozwolęciprzestaćżyć.
Wtedysięzawahała,podbródekjejzadrżał,oczyzalśniły,alejeszczeciaśniejobjęłasięramionamii
wcisnęłasięwkątłazienki.Złapałemjązabiodra,przycisnąłemdosiebie,objąłemwpasiei
przysunąłemustadojejpoliczka.
-Ostatniaszansa,skarbie.Wejdziesztam,czycisiępodoba,czynie.
Oparłasięomnieczołem.
-Proszęcię,dajmitrochęczasu.
-Dałbym,gdybymwidział,żepodejmujeszjakiśwysiłek.Aletysięzapadasz.
Niemampomysłu,cowięcejzrobić.
-Więcsiłąw-w-w-wrzuciszmniep-p-podprysznic?
-ZabioręcięnawizytędodoktorMalmstein.Otwieragabinetzagodzinę,sprawdziłem.
-Aj-j-j-jeśliodmówię?
-Tocięzaniosęibędęsiedziałpodgabinetem,takdługo,jakbędzietrzeba.
Dobrzewiesz,żepomogłanamobojgu.Totypowiedziałaś,żemusimyotymrozmawiać.Teraz
samategopotrzebujesz.Musiszpowiedziećkomuś,ktobędzieumiałcośporadzić.Zróbcośztym.
Dlamnie,jeśliniedlasiebie.
-Zerwieszzemną,jeśliniepójdę?-Wyszeptałatesłowawmójpodkoszulek.
-Nigdyztobąniezerwę,chybażemniezdradzisz,aletegobyśniezrobiła.
-Nigdy.Nigdy!-Wkońcunamniespojrzała.-Kochamc-c-cię.Bardziejniżccc-cokolwiek.
-Więcdajsobiepomóc.Proszęcię.
-Bojęsię.
Zmarszczyłembrwi,bonierozumiałem.
-Czego?
-Żeonamipowie,żetoźle,żegonienawidzę.Żejestemnaniegotakkurewskowściekła.-Cedziła
przezzaciśniętezębyiwypowiadałazapisanewgłowiesłowa.
-Bojęsię,że…skończęjakNell.Żebędęsobierobićkrzywdę,żebypoczućcokolwiekinnego.
Czasemtegochcę.Terazjużrozumiem,czemutorobiła.
Sercemisięścisnęło,ażołądekzwinąłsięwsupeł.
-Zrobiłaśto?Cięłaśsię?
Pokręciłagłowąispojrzałamiwoczy,żebymwiedział,żemówiprawdę.
-Nie.P-p-przysięgam.Alemyślałamotym.
-Kolejnypowód,żebyiśćdopaniMalmstein.Łazienkabyłajużpełnapary,którawirowaławokół
nas,zamgliłalustro,anaszeubraniastałysięwilgotne.Beccajeszczesięwahała,alepotemodsunęła
sięodemnie,zdjęłakoszulkę,majtki,potemweszłapodprysznic.Odetchnąłemzulgą,kiedy
zobaczyłem,żemyjewłosy.Możebędziedobrze.Może.
JASON
Lipiec
Postępybyłypowolne.ChodziładodoktorMalmsteinrazwtygodniuiwidocznietamzaspokajała
potrzebęmówienia,bodomnienadalodzywałasięrzadko.Doinnychrównież.Kiedyjużmówiła,
byłotopłynne,aleniebardzomnietopocieszało.Znówpisała,todużaulga.Przynajmniejmogłasię
wyrazićwjakiejśformie.Zaczęliśmyostatnirokstudiówiwydawałosię,żeBeccawróciładosiebie,
alerobiłatoraczejautomatycznie,zprzyzwyczajenia.
OddniapogrzebuBenanieuprawialiśmyseksu.Niechciałemnaniąnaciskać,zmuszaćjej,popędzać.
Dostawałemświrazwyposzczenia,alewiedziałem,żeonacierpiistarałemsiębyćwyrozumiały.Nic
niemówiłem,niezgłębiałemtematu.
Przezwiększośćczasuprzebywaławswojejwłasnej,zamkniętejprzestrzeni,akiedychciałemją
czymśzająć,reagowałatylko,kiedybyłotokonieczne.
Któregośrankaobudziłemsiędobrzeprzedświtem.Szareświatłowpadałoprzezrozsunięteżaluzje
wychodzącenaulicę.Beccaspałaobokmnie.Ciemnefalewłosówrozsypałysięnabiałejpoduszce,
atwarzmiaławyjątkowospokojną.
Leżałanaplecach,ztwarzązwróconądomnie,oddychałapowoliispokojnie,ajejpierśwznosiłasię
iopadała.Przewróciłemsięnabokipołożyłemtwarządoniej.
Przezmomentdotykałemjejbrzucha,apotemprzesunąłempalcempoliniiszczęki.
Zadrżała,alesięnieobudziła.Przysunąłemsiębliżejipodkołdrądotykałemnogamijejnóg.
Włożyłemdłońpodrękawjejpodkoszulka,apotemdotknąłemuda.Podniosłemtrochębluzkę,żeby
poczućciepłojejskóry.Późniejprzeniosłemsięnabok,nażebra.Usłyszałem,żeoddychainaczeji
spojrzałemnanią.
-Nieprzestawaj-wymamrotała.
-Przepraszam.Niechciałemcięobudzić.-Zastygłemzdłoniąnajejkościbiodrowej.
-Nieszkodzi.Dotykajmnie.P-p-podobałomisię.Proszę.-Przesunęłasiębliżej.
-Niechcę…zaczynaćnic,naconiejesteśgotowa.Położyładłońnamojejdłoniizobaczyłemwjej
oczachłzy.
-Jamyślałam…Żej-j-jużmnieniechcesz.Bojestemp-p-pokopana.
Poczułempodpowiekamisłonełzy.Tylkonawykicałegożyciasprawiły,żeniepopłynęły.
-Skarbie.Nie.Nie!Myślałem,żetyniechcesz.-Wziąłemgłębokiwdechiskupiłemsię.-Cierpiałaś.
Myślałem,żeniemaszochoty.
-Samaniewiem.Chybaniemiałam.-Splotłapalcezmoimiiprzesunęłanaszezłączonedłoniena
swójbrzuch.-Aleterazciępotrzebuję.Muszęsięp-pprzekonać,żewciążmniech-ch-chcesz.
Zwyklenatymetapieprzejmowałakontrolę.Uwielbiałem,gdytorobiła,kiedypokazywałami,jak
bardzomniekocha.Winnychsytuacjachbyłatakskromna,cichaiuprzejma,żekiedywsypialni
traciłanadsobąpanowanie,doprowadzałamnietymdoszaleństwa.
Terazzrozumiałem,żepotrzebujeczegośinnego.Przysunąłemsiębliżej.Niepołożyłemsięnaniej,
aleleżałemnabokuipatrzyłemjejwoczy.Musnąłemustamijejkośćpoliczkowąiprzesunąłemsię
dokącikaust.Pocałowałemją.Cichowestchnęłaiwstrzymałaoddech.Jednądłońpołożyłanamoich
żebrach,adrugąwsunęłamiędzynas.Dotykałemjejust,jejjedwabistejskórymoimispierzchniętymi
wargami;szorstkiedomiękkiego.Poczułemciepłoiwilgoćinieśmiałozłączyłemnaszeustarazem,
zjednoczyłem.
Nieodwzajemniłapocałunku.Leżałaobokmniejakzamurowanaipozwalałasięcałować,delikatnie
rozchylaćjejustajęzykiem.Odsunąłemsię,ująłemjejtwarzwdłonieijeszczerazpocałowałem,
tymrazemgłębiejipewniej.Poruszyłapalcamiinareszcieuruchomiławargi,otworzyłasięnamój
pocałunekiodwzajemniłago.
Lekkopopchnąłemjąnaplecyipołożyłemsięnaniej.Jednąrękępołożyłaminaramieniu,drugąna
karkuicałowałamnie.
Niecierpliwiłemsię,alepanowałemnadtym,spychałemteuczucia.Szarośćzaoknemzmieniłasięw
zamglonyróż,amywciążsięcałowaliśmy,jakzaczasów,gdylinienapiaskuniezostałyjeszcze
przekroczone.Wpocałunekwkładałemcałąmiłośćipożądanie.Całowałemją,żebypokazać,jak
bardzozaniątęskniłem,kiedybyłaobecnafizycznie,alenieemocjonalnie.Terazwracaładomniei
całowałemjąnaprzywitanie.
Wsunęłamipalcewewłosyiwbiłapaznokciewplecy.Potemobjęłamnienogąidałaznak,żeczas
znówprzekroczyćgranice.Podsunąłemwgóręjejkoszulkęirozłączyliśmysię,żebyjązdjąći
odrzucićnabok.Niebyłomiędzynamijużnic,tylkojejjędrna,śniadaskóra,sztywnebrodawki,
zagłębienietaliiipiersiodużych,ciemnychaureolach,któregrawitacjarozsunęłanaboki.Trzymała
obiemarękamityłmojejgłowy,ajapocałowałemjejramię,apotemprzesunąłemsięnaszczyt
piersi.
Zaparłojejdech,ajaszedłemdalej.Przesunąłemjęzykiempowzwiedzionejbrodawce,którajeszcze
bardziejstwardniałapoddotykiemmoichustizesztywniałapodwpływemoddechu.Drugą
doprowadzałemdotegosamegostanumuśnięciemkciuka,okrążałemjąopuszkiempalca,apotem
delikatniezłapałempaznokciami,podczasgdydrugąskubałemwargamiizębami.
-Proszę…-westchnęła.Niebyłempewien,ocoprosi.
-Powiedz,czegochcesz.
-Chcęwięcej.-Potarłałydkamiomojenogi.-Dajm-mi…P-p-pokażwięcej.
Przesunąłemustamipojejdrugiejpiersiiwziąłembrodawkęwusta.Potemruszyłemwdół,
pocałowałemjąmiędzypiersiami,podnimi,apotemjechałemdalej,całowałemjąwbrzuch,w
każdebiodro…Iniżej.
Zorientowałasięcodomoichzamiarówirozsunęłanogi,zamykającmniepomiędzynimi.
Otworzyłasiędlamnieibyłagotowanawszystko,cochciałemjejdać.Chciałaczuć,uciec,na
chwilęoderwaćsięodziemi,zatracićwfalachekstazy.
Iwłaśnietozamierzałemjejzapewnić.Falazafalą,ażbędziemniebłagała,żebymprzestał.
Pocałunkamilekkimijakpiórkoznaczyłemtrasęodudadokolana,potemprzeskoczyłemnadrugie
kolanoiprzesunąłemjęzykiempownętrzujejnogiażdotegozagłębieniamiędzybiodrema
wargami.Lekkowygięłaplecywłuk,żebymnieośmielić.Pocałowałemjejmniejszewargi,
rozchyliłemjeustamiiwsunąłemwniąjęzyk.Wydaławestchnienieulgiizłapałamniezagłowę.
Całowałemjątampowoli,ssałemłechtaczkęimuskałemjęzykiem,wgóręiwdół,iwkółko.Kiedy
zaczęładrżeć,zwolniłemdołagodnych,alezdecydowanychpociągnięćjęzykiem,apotem
stopniowoprzyspieszałem,ażdrżałazniecierpliwości.Iznówzwolniłem.
Wplotłamipalcewewłosyiprzyciągnęładosiebie.
-Proszęcię.Proszę.
Więcdałemjej,czegochciała.Dopasowałemtempoustijęzykadojejdzikiegorytmu.Uniosła
biodra,ajejjękizmieniłysięwzawodzącekrzyki,kiedydochodziła.
Zgniotłamigłowęudami,ajawsunąłemmiędzynaspalceiszukałemwejścia.
Natrafiłemnaciepłoiwilgoć.
Ciepłostawiałoopór,więclekkonaparłem.
-Nietedrzwi-wymamrotałazszokowana,aleprawiewybuchnęłaśmiechem.
-OmójBoże,przepraszam!
-Nie,nieprzestawaj.Podobałomisię.
Niemogłemwtouwierzyć.Nigdyotymnierozmawialiśmy,niepróbowaliśmy.
-Napewno?
-Boże,tak!Nieprzestawaj.Więcej.Chcęwszystko.Muskałemjejłechtaczkęjęzykiem,aonawiłasię
nałóżkuiwyginaławłuk.Powoli,niepewnie,zacząłemwsuwaćmójnajdłuższy,środkowypalecdo
ciasnejdziurki.Jęknęłainaparłabiodraminiżej.Zachęta.Lekkoporuszyłempalcem.Niepchałem,
tylkosprawdzałem,jaksilnybędzieopór.Jęknęłaapotemwestchnęłaiszerokootworzyłausta,gdy
wreszciewłożyłempalec.
Pracowałemustaminadłechtaczką,zwalniająciprzyspieszając,zależnieodjejruchówpodemną,a
jednocześniewsuwałempalecdalej.Czułem,jakzaciskająsięwokółniegomięśnie,falująidrżą,a
potemwydałazduszonyokrzyk,któryprzeszedłwkrzyknacałygłos,gdyzalałająfalaorgazmu.
Dochodziła,dochodziłaidochodziła.Każdyskurczmięśniwciągałmójpalecgłębiej,azkażdym
centymetremonaszerzejrozkładałanogiiprzesuwałabiodraniżej.Atakowałemjejdolnewargiz
nieustającymgłodem,niekończącjejdrugiegoorgazmuprzedwcześnie.Stopniowokołysanie
biodramiizawodząceokrzykiustawały,aleznówsięnasiliły,kiedynadeszłotrzeciespełnienie.
Dyszałaiztrudemmogłachoćbyjęczeć,kiedytrzeciafalazelżała.
-Potrzebujęcię.-Pociągnęłamniedogóryirzuciłasięnamojeusta.
-Czujeszswójsmak?
-Tak.
-Smakujeszmi.
-Dośrodka.-Złapałazamojemajtkiiszarpała,dopókiniepomogłemjejichzdjąć.-Chcęcięw-w-
wśrodku.
Podniosłemsięnarękachinakierowałemdojejwejścia.
-Kochamcię.-Popatrzyłemwjejczarneoczy.
-Nap-p-pewno?-Złapałamojądolnąwargęwzębyipociągnęła.-Naz-z-zzawsze?
-Nazawszeijeszczetrochędłużej.-Mówiącto,wsunąłemsięwjejciasne,rozgrzanewejście,aona
westchnęłaiotworzyłaustawbezgłośnymkrzyku.
Znieruchomiała,patrzyłanamnie,powietrzezatrzymaławpłucach.
-Jeszczeraz…Zarazznówdojdę.
-Todobrze.
Poruszyłasię,uniosłabiodra,wbiłamipaznokciewramiona,podrapałamniepoplecachipo
pośladkach,apotemzaczęłapchaćmniegłębiejimocniejwsiebie.
Opierałemsię,wsuwałemsięwniąpowoli,wysuwałemjeszczewolniej,byłemdelikatny,akażdy
mójłagodnyruchbyłwyznaniemmiłości.
Niespuszczaliśmyzsiebiewzroku.
Oplotłamnienogamiwpasieiporuszałasięszaleńczo,apotemschowałatwarzwmoimramieniu,
gdyzaczęładrżeć.Tymrazemłkała,gdydoszła.Nacierałanamnieiszlochała.Uśmiechałasięprzez
łzy-tobyłjejpierwszyuśmiechodwieludni-przyciągałamniedosiebie,obejmowałaibez
zająknięciawyśpiewywałamojeimię.Opadłabezwładnienaprześcieradło,pociągałanosemi
głaskałamniepotwarzygrzbietamipalców.
-Twojakolej.
Wtedydałemczadu.Dopasowałasiędomoichruchów,obejmowałamniezaszyję,pozwalałana
zderzenianaszychbioder,obijaniesięosiebienaszychciał.
Naszeustałączyłysięwdzikich,zdyszanychpocałunkach.Niemogłemjużpowstrzymaćopadaniaw
przepaść,aonaposzłazamną.Wybuchłemwjejwnętrzu,falazafaląwypełniałemją,apotem
opadłembezwładnie.Wiedziałem,żetolubi,kiedyjestjużpowszystkim.
Odpływaliśmy,aonaprzeczesywałamojewłosy.
-Kochamcię-wyszeptaławciszęibrzmiałaprawiejakmojaBeccasprzedwydarzeńtamtego
kwietniowegodnia.
BECCA
Jasoncudowniemiciążył.Sprawiał,żetrwałamtuiteraz.Jegooddechzacząłsięzmieniać,kiedy
leżeliśmyoboksiebie,jakzwyklepowszystkim.Leżałamwzagłębieniujegoramienia,ajegociepłe
ciałoistalowemięśniedawałymiabsolutnepoczuciebezpieczeństwa.
Porazpierwszyodwielutygodnimyślałamjasnoibyłoprawiewporządku.
Iwtedytonamniespadło:oddziewiątegokwietnia,oddnia,kiedyznalazłamBena,niełykałam
pigułekantykoncepcyjnych.
BECCA
Tajemniceiwyznania
Wrzesień
Byłamwciąży.Wiedziałamto.Niezrobiłamtestuaniniebyłamulekarza,alewiedziałam.Od
siedmiutygodniniemiałamokresu,bolałymniepiersi,aranowymiotowałam.Jasonpatrzyłnamnie
dziwnie,kiedypędziłamdołazienki,alesądziłam,żeniewieaninawetniepodejrzewa.
Codzienniemiałamatakipaniki.Kiedybyłamsama,wtoalecienauczelni,wcentrum
korepetycyjnymmiędzykolejnymistudentami…Trzęsłamsięiniemogłamzłapaćtchu.
Ciąża?
Dziecko?Małyczłowiek?Nie,nie.
Niewiedziałam,jaktosięrobi.
CzyJasontozniesie?Mojąciążę?Ajeślimniezostawi?WciążchodziłamnaterapiępośmierciBena.
Pojegosamobójstwie.Byłolepiej,zkażdymdniembyłamcorazsilniejsza.Przestałamtakbardzo
potrzebowaćucieczki,zaczęłamwięcejmówić,alewciążsięjąkałam,codoprowadzałomniedo
szaleństwa.Cofnęłamsiędoczasówliceum,doepokisprzedJasona.
Onszalałnaboisku.Chodziłamnakażdymecz,siadałamprzyliniibocznejrazemzinnymi
dziewczynamizawodnikówikibicowałyśmychłopakomwżółtoniebieskichstrojach.Wysłannicy
zawodowychdrużyngopodglądali,szczególniecizNowegoOrleanuiDallas.Widziałam,żefacetz
NowegoOrleanujestnakażdymmeczuikilkarazyrozmawiałzJasonem.Zewszystkich
rozgrywającychzNFLJasonnajbardziejchciałgraćwłaśniezDrewBreese’em.
Musiałammupowiedzieć.Musiałam.Alenajpierwchciałamsięupewnić.Poostatnichzajęciach
kupiłamczteryróżnetestyciążowe,zabrałamdodomu,usiadłamnasedesieigapiłamsięna
pierwszyznich.Wkońcuwzięłamgłębokiwdech,zdjęłammajtkiinasiusiałamnakoniecpatyczka.
Potemodłożyłamgonabokiumyłamręce.
Gapiłamsięnaswojąbladątwarzwlustrzeiczekałam.Wzięłampudełkoodtestuipatrzyłamna
pudełeczko.Błagamtylkonieciąża,błagamtylkonieciąża…Niebieskikrzyżyk.Ciąża.Cholera.Dupa.
Cholera.
Poczułam,żemojepłucagwałtowniesiękurcząirozciągają,bowciągampowietrzeiwydychamje
stanowczozaszybko.Hiperwentylowałamsię.Opuściłamniezdarnieklapęsedesu,żebymmogłasię
naniąosunąćischylićgłowęmiędzynogi.Powoli,pokilkudługichminutachwymuszonych,
powolnychoddechów,zdołałamsięuspokoić.
Wtedyzadzwoniłtelefon.
-Halo?-wciążbrzmiałam,jakbybrakowałomitchu.
-Dzieńdobry,Becco,mówiRachelHawthorne.
-Dzieńdobrypan…Toznaczy,Rachel.Cosłychać?-Usiłowałamniewpadaćwpanikę,bo
przygotowałamsięzłewieści.
-Dobrze.RozmawiałaśostatniozNell?
Serceroztłukłomisięwpiersiiznówniebezpieczniezbliżyłamsiędohiperwentylacji.
-Nie.Nierozmawiałamzniąodmiesięcy.Dzwoniłam,alezawszewłączałasiępocztagłosowa,a
onan-n-nigdynieoddzwaniała.-Wzięłamgłębokiwdech,aleniemogłamnadtymzapanować.-
Dlaczego?Cośsięstało?
-Naglewróciładodomu.Bezuprzedzeniapojawiłasiędzisiajrano.Niewiemsama.Martwięsięo
nią,alemówi,żenicjejniejest.Możemogłabyśprzyjechaćizniąporozmawiać?Możetobiepowie,
cosiędzieje.
-Myślisz,żecośsięstało?
-Niewiem-odparłaRachel.-Alenigdywcześniejnieprzyjechałaottak,bezpowodu.
-Jutroranomamkilkaważnychtestów-powiedziałam-alemogęprzyjechaćpóźniej,dobrze?
-Świetnie,dziękujęci.
-Dajmiznać,jeślicośsięzmieni.
-Jasne.Dozobaczeniajutro.
-Dojutra.-Odłożyłamtelefon.TerazmartwiłamsięNell.
Iciążą.
Schowałamresztępudełek,boniechciałam,żebyJasonjezobaczył,azużytytestwyrzuciłamdo
kubławkuchniizakryłamśmieciami.Potem,tkniętanagłymprzypływemnadziei,pomyślałam,że
możepierwszytestbyłfałszywy.Wyjęłamjewięczpowrotem,zrobiłamdrugi,umyłamręcei
czekałam.
Dwieróżowekreski.Ciąża.Trzecitest.Ciąża.Czwartytest.Ciąża.
Wyrzuciłamwszystkieiwyniosłamśmiecidośmietnika.Wiedziałam,żeJasonmnieniezostawi,
szczególniewciąży.Ale…Racjonalneprzekonanienieoznaczało,żeserceczujetosamo.Lęktolęk,
paraliżowałmnieiniebyłamwstaniepowiedziećJasonowi.
Udałomisiębezprzekonaniazabraćdonauki,apotemJasonwróciłzpracy.
Wszedłdomieszkaniawkrótkichspodenkachkhaki,obciętychzdługichspodni,ubłoconychi
zafarbowanychtrawątimberlandachiwneonowo-zielonejkoszulcefirmyzajmującejsię
zakładaniemogrodówiusuwaniemśniegu,wktórejpracował.
Nagłowiemiałniebieskączapeczkęswojejuniwersyteckiejdrużynywłożonądaszkiemdotyłu.Z
tyłuwyszytybyłnaniejżółtąniciąjegonumer.Spodkoszulkiwystawałysłuchawki,którychkabel
biegłdokieszeniszortów.Pachniałtrawą,potem,benzynąiolejemibyłbrudnyodstópdogłów.
Brudmiałnawetnaczoleiprawympoliczku,dłoniebyłyniemalczarneodziemi,olejuitrawy,a
koszulkamokraodpotu.Byłobłędnieseksowny.
Euforiawywołanawidokiemmojegospracowanegomężczyznytrwałatylkomoment,bozarazznów
spadłnamnieciężarrzeczywistości.
Jasonmusiałzobaczyćtowmojejtwarzy.
-Cześć,kocie,cotam?Zdecydowałamsięnaprostsząodpowiedź.
-Nellniespodziewaniew-w-w-w-wróciładodomu.Rachelsięmartwi.
Jasonzmarszczyłbrwi.
-Tylkotylepowiedziała?-PołożyłiPhoneisłuchawkinastoliku,obokportfelaiczapki.
-Wsumietak.-Odłożyłampodręczniki,wstałamipocałowałamgo,czującnajegogórnejwardze
smakpotu.-P-p-p-pojadętamjutropotestach.-Czułamuciskającymipiersiciężartajemnicy,alenie
mogłamwyrzucićzsiebiesłów.
-Pojadęztobą-ogłosiłJasonzłazienki,gdziesięrozbierał.
Stanęłamwdrzwiachipatrzyłamzpodziwemnaopalonąskóręopinającąjegomuskuły.
-Przecieżmaszzajęciaipracę.
-Aletoprzecieżważniejsze.Wzruszyłamramionami.
-Może.Alewiemtylkotyle,żeNellwróciłan-n-n—nagleiRachelsięmartwi,żecośsięstało.Nie
wiadomonapewno,czysięs-s-s-stało.
Jasonwszedłpodpryszniciwjednejchwiliociekającazniegowodazrobiłasiębrązowa.
-Fakt.Wtakimraziepozajęciachweźciężarówkę,jasobieporadzę.
Poczułamnagłepragnieniejegodłoni,usticiepłanasobie,aleporazpierwszywhistoriinaszego
związkustłumiłamje.Wiedziałam,cosięstanie,jeślisięmupoddam.Jakbędziepowszystkim,
pochłoniemnieemocjonalneuniesienieipowiemmuprawdę.
Narazietomojatajemnica.Potrzebowałamczasu,żebystwierdzić,jaksięztymczuję,poza
wszechogarniającąpaniką.Cieszyłamsię?Żałowałam?Chciałam,gdzieśwgłębiduszy,byćmatką?
Czybyłamchoćtrochęgotowa?
Byłotylkojednopytanie,którenigdynawetnieprzyszłomidogłowy.
Nieurodzeniedzieckaniewchodziłowgrę.BezwzględunamojeuczuciainareakcjęJasona,urodzę
je.
Jegoalboją.Nieje.
Jegoalboją.
Napisałamtesty.Miałamnatyleopanowanymateriał,żewiększośćmoichmyślimogłabyć
pochłoniętazupełnieczyminnym,atylkoczęśćskupiałasięnateście.
WyszłamzsaliwykładowejiwyruszyłamwpodróżdodomuHawthorne’ów.
Jechałamniemalbezmyślnie.Niewłączałamradia,ciałoimózgdziałałynaautopilocie,acałareszta
mniebyłaoszołomionamyślami.
Półtorejgodzinypóźniejwjechałamnapodjazd,którybyłpusty.Drzwiwejściowezamknięte,na
pukanieniktnieodpowiadał,nadzwonekteżnie.
Obeszłamdom,bowiedziałam,żeRachelczęstowłączagłośnąmuzykęprzypieczeniuimożenie
słyszeć.Kiedydotarłamnatył,stanęłamjakwryta.Szklanetarasowedrzwizabezpieczonebyłyteraz
płytązdykty,którazastępowałaszkło.
Dombyłciemnyipusty.Odwróciłamsięispojrzałamwdół,nawyłożonekostkąpatio,aserceażmi
stanęło.Dodomuprowadziłykrwaweślady,znikaływtrawiepozapatiem.
Hawthorne’owieiCallowayowiemieszkalinadprywatnymjeziorem.Zanimbyłałąka,adalejlas.
Przezlasbiegładrogaiwiedziałam,żeNellbiegałaniąprzezkilkakilometrów,aprzypolu
kukurydzypanaFarrellaprzebiegałaprzezlasiwybiegałanałąkęzaswoimdomemzarośniętątrawą
sięgającąkolan.
Brunatneśladytobyławyschniętakrew.Czyja?Czemu?Gdziesąwszyscy?
CzycośsięstałoNell?Czyona…Czyzrobiłasobiecoś?Niebyłampewna,czyzniosęodpowiedź.
Wygrzebałamztorebkitelefoniznalazłamnaliściekontaktów„RachelHawthornekom”.Wybrałam
numeridrżącąrękąprzycisnęłamtelefondoucha.
Ruszyłamzpowrotemnapodjazd.
-Halo?-zamiastRachelodezwałsiępanHawthorne.Brzmiał…jakczłowiekzałamany.
-Dzieńdobry,mówiBecca.
-Becca?-Byłzagubiony,skołowany.
-BeccadeRosa.PrzyjaciółkaNell.
-Achtak,oczywiście.Przepraszam.Jesteśmy…Nelljestwszpitalu.-Słyszałamwtlegwar.
-Cosięstało?
-Ona…-przerwałichybakogośsłuchał.-Maszrację,Rachel.Becco,przyjedźdoszpitala.
Wyjaśnimyciwszystkonamiejscu.Oddziałintensywnejterapii,pokój141.Siedzimyterazw
poczekalni.
-Zaraztamb-b-będę.-Rozłączyłamsięgwałtownie,nawetsięniepożegnałam.
PochwilisiedziałamjużzakierownicąciężarówkiJa-sonairuszałamzpodjazdu.Prowadziłam
nieuważnie.Łzypiekłypodpowiekamiispływałypopoliczkach.Czułam,żesięzałamuję.
ZadzwoniłamdoJasona.
Wtlesłyszałamrykkosiarek,dmuchawipodkaszarek.
-Cześć!-Jasonprzekrzykiwałhałas.-RozmawiałaśzNell?
-Onajestwsz-sz-sz-szpitalu.N-n-n-niewiemczemu.Cośsięstało.Cośzł-ł-łłego.
-Dławiłamsięhisterycznymszlochemiledwiesamasiebierozumiałam.
Jasonniemiałztymproblemu.
-Kurwa!Dobrze,jadętam.Zaczekaj,wktórymszpitalu?
Niespytałam.
-N-n-n-niewiem.
-Jeślitosięstałowichdomu,najbliższybędzieGeneseeRegional.
Usłyszałamwuchupiknięcie,oznaczające,żeprzyszedłSMS.Odsunęłamtelefonoduchai
przeczytałamwiadomośćodRachel,którapotwierdzałaprzypuszczeniaJasona.
-Rachelnap-p-p-isała.JestwGenessss…Cholera!-syknęłamzwściekłością,boostatnie,czegobyło
miteraztrzeba,tojąkaćsię.-Miałeśrację.-Zmusiłamsiędowypowiedzeniatychsłówpowolii
wyraźnie.
-Jasne.Jestwporządku.Oddychaj,dobrze?
-Staramsię.-Wypowiedzenietychsłówpłynniewymagałoodemniemaksymalnego
zaangażowania.
-Kochamcię.Jestemztobąbezwzględunawszystko.Będziedobrze.
-Dobra.-Jednosłowo,atakiekłamstwo.Niebędziedobrze.
WszpitaluzastałamRacheliJimaHawthorne’ów,siedzącychoboksiebie,anaprzeciwkonich
państwaCallowayów,TheresęiRoberta.Cooniturobili?
PierwszazobaczyłamnieRachel.Podbiegłaimnieprzytuliła.Potemsięodsunęła,musiałachyba
zobaczyćwmoichoczachstrach.
-Nie,tonieto!Nie…Niezrobiłasobienic.Niejaktwój…NiejakBen.-Zaszlochałam,takmi
ulżyło.-Nicjejniebędzie.
-Cosięstało?Czemumaciewybitąszybę?
-Chodź,usiądźtu-powiedziałaRachelidelikatnie,alestanowczopoprowadziłamniedokrzesła.
Mojejaponkiklapałynakafelkach,aplastikowekrzesełkobyłotwardeizimne.Rachelwzięłamoje
ręcewswojeiwiedziałam,żecokolwieksięstało,będzietostraszne.
-Powiedzmi.
-Wczorajporoniła.
Nieodpowiedziałam,niezareagowałam.Musiałamźleusłyszeć.
-Cozrobiła?!
Rachelpociągnęłanosem,aJimHawthornewyciągnąłrękęipołożyłjejnaramieniu.
-Byławciąży-powiedziałaRachel.-Poszłabiegaćistraciładziecko.Dużokrwi,zadużo…
Wyjdzieztego,alegdybyColtonjejnieznalazłnaczas,mogłaby…Boże.
Doznałamtakiegoszoku,żegdybymniesiedziała,przewróciłabymsię.
-Colton?!ColtonCalloway?
CzemuColtonmiałbyjąznaleźć?PrzecieżmieszkawNowymJorku…Wtedywszystkieelementy
układankizaczęłydosiebiepasować.
-Onb-b-byłojcem?
-Tak.-Rachelpokiwałagłową,ajejpięknejasnewłosyzalśniływostrymświetlejarzeniówek.
TheresaiRobertsiedzielinaprzeciwkonas.Naichtwarzachmalowałosięzdziwienie,zagubienie,
niepokójistrach.Spojrzałamnanich.Wsumieichnieznałam.RobertCallowaybyłkongresmenem
iwiększośćczasuspędzałwWaszyngtonie.Niewiedziałam,czymzajmujesięTheresa,alejejteż
częstoniebyło.NawetjakodzieciakirzadkobawiliśmysięwdomuCalloway’ów.ZwyklezNelli
Kyle’emspotykaliśmysięuNell,więcTheresaiRobertbylimiwzasadzieobcy.Onbyłwysoki,
miałszerokąklatkępiersiowąilekkozaokrąglonybrzuch.Mocnejbudowy,surowy,zprzesianymi
siwiznąwłosamiijasnymi,niebieskimioczami,któreodziedziczyłponimColton.Kylebyłbardziej
podobnydoTheresy:smukły,szczupły,opięknychklasycznychrysachiciemnychbrązowych
oczach.
-ColtoniNell…-zaczęłam,mającnadzieję,żeresztasamasięułoży.
-SpotkalisięwNowymJorku,takmyślę-dopowiedziałaRachel.-Niewiemnicwięcej.Towszystko
sięstałotakszybko.Nellprzyjechaławczorajrano,wcześnie.Niewiem,októrejwyleciałaz
NowegoJorku,aletutajbyłajużosiódmej.Wyglądałanazmęczoną.Alenieśpiącą,tylko
wyczerpanąemocjonalnie.
Wypaloną,zatroskaną.Powiedziała,żechciałaspędzićtrochęczasuwdomu,ależenicsięniestało.
Nieuwierzyłamjej,bojąznam.Wiedziałam,żecośukrywa.Odtakdawnaobserwowałam,jak
ukrywaprzednamiwszystko.Aleniechciałarozmawiać.Wczorajprawiecałyczasspędziław
swoimpokojuigrałanagitarze.
Potem,późno,kołodziewiątejwieczoremzeszłanadółipowiedziała,żeidziepobiegać.Niebyłojej
możedwadzieściaminut,kiedydodomuktośwpadł.Taksięprzestraszyłam,żestłukłamszklankę.
TobyłColton.Zachowywałsięjakszaleniec.
Byłzrozpaczony,dopytywałsię,gdziejestNell,takjakbyjejszukał.Powiedziałam,żeposzłabiegać
wokolicefarmyEnnisa.Wybiegłzanią.Potemwrócił…Niósłjąnarękach.Boże,byłacaławekrwi.
Miałkoszulkęzalanąjejkrwią.Krewpłynęłajejspomiędzynóg.Ijużwiedziałam…Wiedziałam.
Samamiałamdwaporonienia,zanimurodziłamNell.Alemojeniebyłyażtakstraszne.Boże…Moja
dziewczynka.-Rachelzadrżałaiodwróciłasię,żebyschowaćsięwramionachmęża.
Czytosamospotkamnie?Toprzyszłomidogłowyodrazupotym,jakRachelskończyłamówić.
-Mogęjąz-z-z-zobaczyć?-spytałam.
-Spytajpielęgniarkę-odparłJim.-Niewiem,czyjużsięobudziła.
Pielęgniarkazabiurkiempoinformowałamnie,żeNellnieśpiimogęjązobaczyć,jeślisięzgodzi.
Poszłamdługimkorytarzemipatrzyłamnanumerkinadrzwiach,którezbliżałysięcorazbardziej
do141.Podjednązsalstałanakorytarzugrupkamilczącychludzi.TopokójNell.Kiedysię
zbliżyłam,zdałamsobiesprawę,cotamrobią.
Usłyszałamgręnagitarzeigłębokimęskigłos.Nieroz-różniałamjeszczesłów,alemelodiabyła
hipnotyzująca,jakwytrawna,szorstkakołysanka.Prosteakordypowtarzałysięwrozrywającym
duszęrefrenie.Przeciskałamsięprzeztłumeklekarzy,pielęgniarekiinnychpacjentów,ażzdołałam
zajrzećdopokoju.PrzyłóżkuNellsiedziałColton,wrękachmiałgitarę,głowęprzechyliłnajedną
stronę,zamknąłoczy,aśpiewając,napinałmięśnieszyi.Potężnebicepsynaprężałysię,gdyszarpał
zastrunyiwygrywałprostąmelodię.Miałhipnotycznygłos,przesyconyrozpaczą,takżeprzekaztej
piosenkibyłniemalnamacalnyiczułam,jakspływamiposkórze.
Niemacię
Niemanic
Imieniaanitwarzy
Cichotak
Pustoteż
Jużnigdysięniezdarzysz.
Loscośdał
Loscośwziął
Niepytałnasozgodę
Szarydym
Kroplakrwi
Musiałeśodnasodejść?
Jaktojest
Pytamwsnach
Pokochaćśladnapiasku
Niemiećjuż
Dokądiść
Inawetniemóczasnąć.
ByłeśmoimmarzeniemmodlitwąiucieczkąByłeśwszystkim,leczcięniemamojedziecko.
Pokażsię
Dajnamznak
Zakołyszmorskąfalą
Tyledni
Dawałczas
Icosięznimistało?
ByłeśwszystkimMarzeniemiucieczkąAterazcięniemaMojedziecko.Zagrałostatniakord,
pozwoliłnutomzawisnąćwpowietrzu,asamschyliłgłowęijegoramionazadrżały.Piosenka
przypomniałamioistnieniu,którerosłowemnie.Otym,costraciłaNell,costraciłColton.
Załkałamgłośno.Coltsięodwróciłiotworzyłoczy.Zdziwiłsię,widząctłumekprzydrzwiach.Nie
zauważyłmniealbonierozpoznał.OdwróciłsiędoNell,którawygramoliłasięzpościelii
pociągnęłazasobąrurkiikabelkiprowadzącedomonitora.WdrapałasięColtowinakolana,objęła
gozaszyjęipłakałatakbardzo,ztakąrozpaczą,żebolałopatrzenienanią,słuchaniejej.Niemogła
zapanowaćnaddrżeniemcałegociała,szlochałagłośno,jejschrypnięte,rozdzierającekrzyki
wypełniałypokój,mieszającsięznieustannympiskiemaparatury.
PrzylgnęładoColtatak,jakbytylkoonmógłjąuchronićprzedrozpadnięciemsięnakawałki,przed
staniemsięjedynierozpaczą.Łagodniejąobejmowałigłaskałpoplecachzewzruszającączułością.
Widziałammiłośćwsposobie,wjakiodgarnąłpalcemwłosyzjejoczuiwtym,żeniewypowiadał
pustychsłówrzekomegopocieszenia,tylkoprzytulałją,ajegomiłośćwyrażałasięwciszy.
Odwróciłamsiędodrzwiioparłamplecamiościanę,żebymnieniewidzieli.
Słuchałamjejpłaczuijegocichegopociąganianosem.Przeżywaliswojąstratę,ajaczekałam.W
którymśmomenciedołączyłdomnieJason.Stałamzzamkniętymioczamiisłuchałamichcichej
rozmowy.Nierozumiałamsłów,alewiedziałam,żetointymneszeptyzakochanejpary.
Wciążniemogłamuwierzyć,żeNelliColtonsąrazem.PociągnęłamJasonadalejwgłąbkorytarza.
Kiedymijaliśmydrzwi,zerknęłamnaNellleżącąjużwszpitalnymłóżkuitrzymającąColtazarękę.
Zobaczyłamnie,aleodwróciławzrok.
-Cosięstało?-spytałJason.
-Widziałeś,ktojestzniąwp-p-pokoju?-Pokręciłgłową.-ColtonCalloway.
-Co?AcoonrobiwMichigan?Wzięłamgłębokiwdech.
-Onisąrazem.NelliColton.Razemwsensie,żerazem.Ona…Nellpor-r-rroniła.
-Zaczekałam,ażprzetrawitęwieść.
Jasonotworzyłusta,potemjezamknął,apotemsięodwróciłispojrzałnadrzwidopokoju141,
jakbywypisanabyłananichjakaśodpowiedź.
-Toznaczy…Nellbyławciąży?-Przytaknęłam,aonpochyliłgłowęizezdziwieniemwypuścił
powietrzezpłuc.-Cholerajasna.Wżyciubymsięniespodziewał.
-J-j-jateż.Myślałam…Bałamsię,że…Jasonprzerwałmiiprzyciągnąłmniedopiersi.
-Jateżotympomyślałemwpierwszejchwili.Naszczęścietonieto.
-Notak.-Przycisnęłamczołodojegopiersi.Mójsekretciążyłmiwbrzuchujakgorąca,ciężka
kula.
Niemogłammupowiedziećteraz,niewtejsytuacji.
Jasonpodniósłmojąbrodędogóryispojrzałnamnieoczamiwkolorzezielonegojadeitu.Zdałam
sobiesprawę,żeonwie,żecośprzednimukrywam.
-Cosięztobądzieje?Pokręciłamgłową
-Nietutaj.
-Czylinieoszalałem,tak?Jestcoś,czegominiemówisz?Zadrżałamiostrowciągnęłampowietrze.
-Tak.Ale…Tonieczasanimiejsce.
-Zwariuję.-Słyszałamwjegogłosiewściekłośćiobawę.
Objęłamdłońmijegopoliczkiiprzysunęłamjegoustadomoichwszybkim,aległębokim
pocałunku.
-Kochamcię.Terazizawsze.Wieszotym?Wypuściłzpłucpowietrze.
-Czyliniechceszmniezostawić,tak?Mogłamsiętylkoroześmiać.
-Nigdy.Niemamowy.-WyswobodziłamsięzjegoobjęćipoprowadziłamgodopokojuNell.
Nanaszwidokgłębokowciągnęłapowietrze.Coltonwstałiodwróciłsiędonas,aleniebyłpewien,
czymawyciągnąćrękę,uściskaćnasczynicnierobić.
Pomachałammuniepewnie,apotemminęłamgoidelikatnieobjęłamNell.
Odsunęłasiędelikatnieibadawczoprzyglądałamisięszarozielonymioczami.
-Posłuchaj,ja…
-Jaktosięstało?
-Nowiesz,kiedymężczyznaikobietabardzosiękochają…-zaczęła,apotemparsknęłaśmiechem.
Lekkoplasnęłamjąwramię.
-Nieb-b-bądźświnia.Wiesz,oc-comichodzi.Zmarszczyłabrwi,gdyusłyszała,jaksięjąkam.
Kiedywidziałyśmysięostatnio,tojużwogólemisięniezdarzało.
-Toskomplikowane.
OdwróciłamsiędoColtona,którystałprzyJasonieiwyglądałnaskrępowanego-W-w-więc
wyjaśnij.
Spojrzałanachłopaków.
-Dacienamchwilę?
Coltonprześliznąłsięobokmnie,pochyliłnadniąipocałował.
-Pójdępokawę.-Przycisnąłustadojejuchaiszepnąłcoś,alejaitaksłyszałam:-Kochamcię.
-Jateżciękocham.-Powiedziałatonagłos,nieszeptała.
Jasonobjąłmnieprzelotnieipocałowałwkącikust.
-Chceszkawę?
-Pewnie,dzięki.-Kiedyposzli,usiadłamnakrześle,którezwolniłColtiodwróciłamsiędoNell.-
Notomów.
Patrzyłagdzieśobokmnie,takjakbyColtwciążtamstałalbojakbywidziałagoprzezściany.
-Okazałosię,żejestwszystkim,czegozawszebyłomitrzeba.Wiem,żetoniemasensu.Boniema.
TostarszybratKyle’a.Niejestłatwy,ale…Boże,jaktowyjaśnić?Maogromnytalent.Wiem,że
słyszałaś,widziałamcię.Pokazujemi,jakwyzdrowieć.Jaksobieodpuścić.Janigdyniedoszłamdo
siebie.Wiem,żekiedywyjeżdżałamdoNowegoJorku,wydawałosię,żejestwporządku,alenie
było.Poprostucorazlepiejwychodziłomiukrywanie,żecodzienniezanimtęsknię.-Spojrzałana
mnie,żebysprawdzić,jakodbieramjejsłowa.-Ontowiedział.
Zobaczyłtojużnapogrzebie,kilkalattemu.Wiedział,żeniedopuszczamdosiebieuczuć.Żenie
chcęczuć.
Schyliłamgłowę.Wspomnienietychdni,przeżywanieichjeszczerazbyłoniemalnieznośne.
-AnieprzypominaciKyle’a?
-Przypomina.Bardzo.Ale…NiejestKyle’em.Jestinny,zupełnieinny.NigdynieznaliśmyColta,
nawetjakbyliśmydzieciakami.Niemieliśmypojęcia,przezcoprzechodzi.Jestniesamowiciesilny.
Nawetsobieniewy-obrażasz.Niewiesz,cogospotkało,ajednakwciążdajeradęmniekochać,
codzienniesięuśmiechaćiwierzyć,żebędziedobrze.-Potarłakciukiemnadgarstek.Zobaczyłam
świeżąbliznę,głęboką,grubąiposzarpanąnabrzegach.Widziała,żepatrzę.-Tosięjużnie
powtórzy.Konieczcięciemsię.Chociażtojestnałóg.Dokońcażyciabędękimś,ktosięciął,alepo
prostuniebędętegorobić.Spojrzałamjejwoczy.
-Jajużch-ch-chybar-r-r-rozumiem.Cośwmoimgłosiezwróciłojejuwagę.
-Jakto?-szepnęłazestrachem.Pokazałamjejręce.
-Myślałamotym,żebysiępociąć,kilkarazy.Nigdytegoniezrobiłam,alechciałam.
-Czemu?
-Ben…Powiesiłsięwkwietniu.Dziewiątegokwietnia.-Zmusiłamsiędomówieniawolno,
wróciłampamięciądolekcjiwymowy.
Nellzakryłaustadłonią,awjejszerokootwartychoczachwidziałamszok.
-Powiesiłsię?!Omójboże,takmiprzykro.
-Dzwoniłamdociebie,alenieodbierałaś.Nieoddzwoniłaś.Jasonteżdzwonił.
-Próbowałampowstrzymaćsięodwyrzutu,alechybamisięnieudało.
-Wiem.Przepraszam.Jatylko…Wtedyskupiałamsiętylkonatym,żebyniezwariować,żebyżyćz
dnianadzień.SprawamiędzymnąaColtonembyła…Wnajlepszymrazieburzliwa.-Wzięłamnie
zarękę.-Przepraszamcię.Przepraszam,żejestemtakąnędznąprzyjaciółką.
Niebyłomnie,kiedymniepotrzebowałaś.Atyzawszebyłaśobok.
Wzruszyłamramionami.
-Miałaśswojesprawy.Rozumiemto.
-Cosięstało?Czemutozrobił?Pokręciłamgłową.
-Todługahistoria.Aleogólnienigdyniebyłwdobrejformie,wieszotym.
Sprawysiępoprostu…Jegożycie…Nieuniósłtego.Chybamyślał,żetojedynewyjście.
-Todlategoznówsięjąkasz?Przezjakiśczasszłociświetnie,prawda?
Pokiwałamgłową.
-Tak.-Zagapiłamsięnaposadzkępodnogami.-Jagoznalazłam.Zostawiłlistiznalazłamgo.Tuż
po.Jeszcze…Jeszczewierzgałnogami.Mamkoszmarywnocy.
Pewniezawszebędęmiała.
-Boże.Niewiem,copowiedzieć.
-Jużjestlepiej.ZnówchodzędodoktorMalmstein.
-Totwojaterapeutka?Ta,doktórejchodziliściepośmierciKyle’a?-Powiedziałatotakgładkoi
spokojnie.Podziwiałamjązato.
-Tak.Przezjakiśczasniechciałamiść.Nakilkamiesięcytrochęsięwycofałam.
Niejąkałamsięteraz.Mówiłamznówtrochęjakautomat,takjakkiedyś,aletoitakcoś.Tak,jakby
fakt,żeNellmniepotrzebowała,zmobilizowałmniedopłynności,niedokonałtegonawetJason.
-Wycofałaśsię?
-Przestałammówić.Najakieśdwamiesiące.Jasonmniezmusił,żebymposzłanaterapię.
-Cieszęsię,żetozrobił.Iżesięniecięłaś.
Powoliwypuściłampowietrzezpłuc.
-Jateż.-Zerknęłamnanią.-Ajaktysięmasz?Takserio.
Odchyliłasięizakopałagłębiejwgnieździecienkichpoduszek.
-Jeszczeniewiem.Straciłamdziecko.Byłamwciążyisięwystraszyłam.Niemogłampowiedzieć
Coltowi.Apowinnambyła.Tyleżeniemogłam.Bałamsię,coonpowie,jakzareaguje.Czybędzie
mniewciążkochał,czysięniewścieknie,żełapięgonadziecko.Aleteraz…Zachowałamsiębez
sensu.Mogłammupowiedzieć,powinnammuzaufać.
Niemogłamzłapaćtchu.Wiedziała?Niepatrzyłanamnie,szarpałazanitkęwiszącązbiałego
szpitalnegokoca.
-Icobędzie?ZtobąizColtonem?
-Onnielubi,jaksiędoniegomówiColton.Tylkojamogę.PozatymwszyscynazywajągoColt.-
Przeczesałapalcamiwłosy,aleskrzywiłasię,gdynapięłamięśnie.Wciążjąbolało.-Niewiem,co
będzie.Jesteśmyrazem.Pewnietuzostanęjakiśczas,kilkatygodni,żebydojśćdosiebiefizycznie.
Potempójdęnaterapię.Owielezapóźno,wiem.KochamysięzColtonem.Onmnierozumie.Wiem,
żewieleosóbniemożetegoogarnąć,żejakto,jakmogębyćzestarszymbratemKyle’a?
Samaztymwalczyłamprzezcałetygodnie.Bardzowalczyłam.Niechciałamsięnatozgodzić.Nie
chciałamprzyjąć…Pozwolićsobienato,żekocham,dopuścićgodosiebie.Alejakimścudemmnie
zmusił,żebymsięotworzyła.
Pomasowałasięponasadzienosa,westchnęła,apotemnamniespojrzała.
-Wiesz,żejanigdyniepłakałampoKyle’u?Anirazu.Niepozwalałamsobieczuć.Nieprzeżyłam
żałoby.Todlategosięcięłam.Żebyjakąśdrogąuwolnićból,myślećoczymśinnym,poczuć
cokolwiekpozatęsknotą.-Wzięłagłębokiwdech,wypuściłapowietrze,apotemzrobiłatojeszcze
raz.Widziałamcierpieniewjejzmarszczonymczoleiwdrżeniubrody.-Ciągleboli.Całyczaso
nimmyślę.Ciągleśnimisię,jakumiera.Alewiem,terazjużwiem,niemogężyćwpotrzasku.
Jedynewyjścietoprzeżyćto.Taksamoteraz,postraciedziecka.Pokonambóltylkowtedy,kiedy
pozwolęsobiegopoczuć.Ból,żałobę,gniew,rozpacz…Sameniepójdą,tylkosięnawarstwiąi
będziecorazgorzej.Trzebajesobieuświadomićiprzeżyć.Oddaćbólowicojego.
-Słyszyszsamasiebie?Jakiemądrości?-Chciałamsięroześmiać,jakośrozluźnićatmosferężartem,
alewyszłosłabo.
Skrzywiłasię.
-Nictakiego,nocoty!Wogóleniejestemmądra.Tyletylko,żepoznałamból.
Terazpowiedziałamto,copokazałmiColton.Samsiętegonauczył,bowieleprzeszedł.Przezto
przejdziemyjużrazem.
-Cieszęsię,żemaszkogośtakiego.Odwróciłasiędomnie.
-Jestempewna,żegdybynieon,jużbymnieniebyło.
-Musiszgomieć,żebydawaćradę?Wzruszyłaramionami.
-Takinie.Wiem,ococichodzi.Niejestemodniegouzależniona,naprawdę.
Potrzebujęgo,bojest…wszystkim.Alewiem,żemuszęiśćnaprzódbezwzględunato,cosiędzieje
wmoimżyciu.Bezniegobyłabymasakra,alelubięmyśleć,żedajęradęsama.
-Alejestem-odezwałsięColtonzzamoichpleców.-Nigdzienieidę.
Odsunęłamsięzdrogiipoczułam,żeJasonobejmujemniewpasie.Wkażdejręcetrzymałpo
styropianowymkubkuzkawą.Jedenodniegowzięłam.Byłanaprawdęwrząca,aleitaksiorbnęłam
łyczek.
Nellspojrzałanamnie.
-Jestemstraszniezmęczona,chciałabympójśćspać.Przyjdzieszjutro?
-Pewnie-powiedziałam.
Kiedywychodziliśmy,widziałammuskularnąsylwetkęColta,jaksięnadniąpochyla,całujeiokrywa
kocami.Potemsięodwróciłispojrzałnamnieprzeszywającyminiebieskimioczami.Uśmiechnęłam
siędoniego,żebywiedział,żejestemznimi.Niedokońcarozumiałam,jaktosięstało,żesąrazem,
jakdotegowszystkiegodoszło,aletoniemiałoznaczenia.KiedyNellonimmówiła,słyszałamw
jejgłosiemiłość.Widziałamjąteżwjegooczach,gdynaniąpatrzył,wjegopocałunkach.
Byliśmyjużwpołowiedrogidodomu,gdycośmiprzyszłodogłowy.
-Jaksiętudostałeś?Przecieżjamamciężarówkę.
-Noproszę,wreszciecięolśniło-roześmiałsię.-PrzywiózłmnieBob.
Powiedziałem,żetoważnarodzinnasprawa.
-Dziękuję,żeprzyjechałeś.
Spojrzałnamnie,kiedyjużwyprzedziłwlokącesięprzednamiauto.
-PrzecieżchodziłooNell.Oczywiście,żeprzyjechałem.-Chwilęmilczeliśmy,apotemzmienił
temat.-Powieszmiwreszcie,cociędręczyoddwóchmiesięcy?
Poczułam,żesercezaczynawalićmiwpiersijakmłotem.Próbowałamzmusićsiędogłębokich
wdechów,alezdołałamsiętylkohiperwentylować.PoczułamdłońJa-sonanaplecach,kiedy
pochyliłamsię,żebywłożyćgłowęmiędzykolana,obijającsięoschowek.
-Oddychaj,kocie.Wszystkojestwporządku,tylkooddychajgłęboko.Nietakszybko-opływałmnie
jegokojącyszept.
Usiadłamprosto,odgarnęłamwłosyztwarzyizaczęłamrozpisywaćwgłowieto,cozamierzałam
powiedzieć.Kiedyodzyskałampanowanienadsobą,odwróciłamsiędoniego.
-Możesięzatrzymaj.
Uniósłbrew,alezrobiłtak,jakpowiedziałam.Przeciąłdwapasyiprzynajbliższejokazjizjechałdo
McDonalda.Zaparkował,apotemnamniespojrzał.
-Cosiędzieje?
Wzięłamkilkagłębokichwdechówizmusiłamsiędospojrzeniamuwoczy.
-Jestemwciąży.
Zamrugałkilkarazyiprzezkilkasekundjegominanicniewyrażała.
-Jesteśwciąży?Pokiwałamgłową.
-Tak.Zrobiłamczterytesty.
-Odjakdawnawiesz?-Starałsięzachowaćspokójisłyszałam,żesiłąpanujenadgłosem.
-Nastoprocentdopieroodwczoraj.
-Alewcześniejpodejrzewałaś?Pokiwałamgłową.
-Kiedyostatniouprawialiśmyseks…Pamiętasz?Potakiejdługiejprzerwie.
Tużprzedzaśnięciemzdałamsobiesprawę,żeodśmierciBenaniełykałampigułek.
Zwy—
czajnie…zapomniałam.-Niemogłamnaniegospojrzeć.Gapiłamsięnatablicęrozdzielczą,na
którąpadałycieniezzaszyby.-Przepraszam-szepnęłam.
-Zaco?-Dotknąłmojejbrodyichciał,żebympopatrzyłamuwoczy,aleodwróciłamgłowę.Nie
chciałamsięrozpłakać,alewiedziałam,żeniedamradysiępowstrzymać.Byłzły,ajasiętak
straszniebałam.-Popatrznamnie.
Miałamochotęotworzyćdrzwiizacząćbiec,alezwróciłamdoniegozałzawioneoczy.
-Bojęsię.Takcholerniesięboję.-Głosmidrżał,urywałsię.-Jesteśzły,aleniechcę,żebyś…
odszedł.Nierozmawialiśmyotym.Niejesteśmynatogotowi.
Wiem.Przepraszam,żeniepowiedziałamciwcześniej,aletaksiębałam.
Usłyszałamkliknięcieoznaczające,żeodpinapas,apotempoczułamjegodłoń,sunącąwgórę
mojegoramieniaażdopoliczka.Przyciągnąłmniedosiebie,ajapadłamwjegoramiona.
-Skarbie-szeptałzdecydowanie,alełagodnie.-Niejestemzły.Naprawdę.
Jestemzaskoczony,tofakt.Niemiałempojęcia.Zachowywałaśsiętakdziwnie.
Byłociniedobrzeiwogóle.Bałemsię,żemipowiesz,żemaszrakaalbocośwtymstylu.Nie
przepraszaj.
-Apotem…dowiedziałamsięoNellizaczęłamsiębaćjeszczebardziej.Ajeślimniespotkato
samo?
-Niespotka.
-Niezniosłabymkolejnejstraty.Wydajemisię,żeitakztrudemsobieradzę.
-Jesteśmyrazem,pamiętasz?-Jasonuniósłmojąbrodęilekkomniepocałował.
-Kochamcię.Toniespodzianka,
aleniejestemzły.Niedokońcajestempewien,takwzasadzie,coczuję,alezcałąpewnościąniema
wtymzłości.
Naszeustadzieliłokilkacentymetrów.Czułamsiębezbronnaitakgospragniona.
-Napewno?Taksiębałam,żebędzieszzły,żedotegodopuściłam.
Otarłsiępoliczkiemomój.
-Nie,skarbie.Nie.ByłaśtakarozbitapotejhistoriizBenem.Tonietwojawina.Towogóleniejest
wina.Stałosięijest.Poradzimysobieztymrazem,dzieńzadniem,dobrze?
-Tylko…Musiszwiedzieć,żezatrzymamtodziecko.Bezwzględunawszystko.
-Oczywiście.Niewyobrażamsobieinaczej.Śmierdziałpotem,ściętątrawąibenzyną,kiedymnie
całował,naustachczułamjegopot,anaskórzezostawiałmismar,alezanicnaświecienie
odsunęłabymsięodniego.Przylgnęłamdoniegokażdątkanką,potrzebowałamjegowsparcia.
Będziemymielidziecko.
JASON
Nowina;bitwanagłosy
Dwamiesiącepóźniej
Siedziałemnabrzegukanapyipociłymisięręce.Beccasiedziałaobokmnieimocnozaciskałapalce
namojejdłoni,stądwiedziałem,żejestrówniezdenerwowanajakja.Poinformowaniejejrodziców
ociąży…Przerażające.
Wporównaniuztymprzesłuchaniadozawodowychdrużynfutbolowychwydawałysiębułkąz
masłem.Odjakiegośczasurozmawiałemzagentami,wszystkobyłoobgadane,papieryzebrane,
warunkiustalone.Musiałemjeszczepoczekaćdokwietniaprzyszłegorokudoogłoszeniaskładów,
alepodejrzewałem,żeweźmiemniedrużynaNewOrleansSaints.
Pokręciłemgłową,żebynachwilęzapomniećofutbolu.EnzioiLeenadeRosasiedzielinaprzeciwko
nas.Enzioobejmowałżonęramieniemigrubymipalcamiwybijałjakiśrytmnaoparciukanapy.
-Mamo,ojcze…-zaczęłaBecca.Spojrzałanamnie,potemnaniego.-Toznaczy:tato.Chcielibyśmy
wamcośpowiedzieć.
EnzioiLeenawymieniliporozumiewawczespojrzenia.Ichoczyzdradzałydługotrwałysmutek.Po
samobójstwieBenabardzosięzmienili.CzęstozapraszaliBeccęimnienakolacjęizaczęlisię
szczerzenamiinteresować,nawetmną.Beccawidziałaichstaraniairobiławszystko,żebynaprawić
naderwanąwięź.Zdobyłasięnawetnawysiłeknazywaniaojca„tatą”,przedczymdługosię
wzbraniała.
WyjęłaztorebkimałąkopertęipodałaLeenie,któranawidokzdjęćUSGszerokootworzyłaoczy.
-Jestemwciąży-dodałaBecca.
-Jakdalekojesteś?-Leenazadałatopytaniezeswoimtwardymakcentem,apotemodchrząknęła.-
Wktórymmiesiącu,otomichodziło.
-Wczwartym.-Beccapatrzyłatonanią,tonaojca,obserwowała.-Płećpoznamydopierozakilka
tygodni.-Ostatniezdanieskierowanebyłoraczejdoniego,jaksiędo-myśliłem,bojejmatkajako
pediatranapewnotowiedziała.
Enzioodchrząknąłipochyliłsię.
-Ciążaniebyłaplanowana,si?
-Tak,proszępana-odpowiedziałem.
-Ijaksięzapatrujesznatoniespodziewanepowiększenierodziny?
Wziąłemgłębokioddechistaranniedobrałemsłowa.
-Możeifaktyczniedzieckoniebyłoplanowane,alejestoczekiwane.Kochampanacórkęzcałego
serca.Mamnadzieję,żejużsiępanotymprzekonał.Będęprzyniejcałyczas.Zajmęsięniąi
dzieckiem.
Enziopokiwałgłową.
-Byćmożekiedyśnalegałbymnanatychmiastowyślub,aleteraz?Jestztobąszczęśliwa.Widzęto.
Bezciebienigdyniebyła.Udowodniłeś,żejąkochasz.Jestterazmoimjedynymdzieckiem.Chcę
tylko,żebybyłojejdobrze.-Głosmusięzałamał,więcodwróciłwzrokizacząłszybkomrugać.-
Martwięsięoczywiście,żetopokrzyżujejejplanyzawodowe,aletojejwybór.
-Wstuprocentachjejwybór.Chcę,żebyrobiłato,cojąuszczęśliwi.Zrobięwszystko,cowmojej
mocy,żebyskończyłastudiaizaczęłakarierę,jeślitylkobędziechciała.-Zamilkłem,alepochwili
zacząłemmówićdalej:-Niewiem,naileznapanmojeplanyzawodowepostudiach,aleprzezkilka
ostatnichsezonówprowadziłemrozmowyzNFLiniemajużwątpliwości,żezostanęzawodowym
graczem.Zajmęsiępanacórkąizrobiętodobrze.Pieniądzeniebędąproblemem.
Pokiwałgłową,spojrzałnażonę,apotemznównanas.
-Aślub?Rozmawialiścieotym?Beccaodpowiedziałazanasoboje.
-Tak.Niejesteśmyjeszczeoficjalniezaręczeni,alepobierzemysię.Mamnadzieję,żeniemacienic
przeciwko,żeprzyjdziecienaślubiżebędziecieuczestniczyliwnaszymżyciu.
-Oczywiście,żetak,ńglia-powiedziałEnzio.-Wiem…Wiem,żeczęstobyłemsurowy,alechciałem
dlaciebiewyłącznietego,conajlepsze.Ibardzomiprzykro,żedopierośmierćtwojegobrata
uświadomiłami,jakibyłem…-Chybazabrakłomusłów,więcnaglezamilkł.
-Twójojciecchcepowiedzieć,żejesteśmyrodziną.-Leenasiępodniosła,podeszładokanapy,na
którejsiedzieliśmyzBeccąiwzięłacórkęwramiona.-Kochamcię,Rebecco.Niewierzę,żebędę
babcią!
Enzioopadłnapoduszkiiwyglądałnaoszołomionego.
-Aja…Będęnonno.Niesamowite!
Potemrozmawialiśmy,raczejrozmawiałyLeenaiBecca,oplanachnababyshoweripomysłachna
lokalizacjęceremoniiślubnej.Niktniewspominałomoichrodzicach,comizupełnieodpowiadało.
Niekontaktowałemsięznimi,odkiedywyjechałemzBeccąiniemiałemzamiaruzmieniaćtego
stanurzeczy.Nienawiążęznimikontaktu,nigdy,zżadnymznich.Niemyślałemonichodbardzo
dawna,alejakośtakwyszło,żerozmowaoślubieidzieciachprzywołałaichobraz.Zastanawiałem
się,cobypomyśleliotym,żebędęojcem.Czytaciepodobałobysię,żebędęgrałwSaints.
Pewnienie.Wjakiejkolwiekdrużyniebymgrał,itakbyłobyźle,ajaniebyłemnatyległupi,żeby
nadalszukaćjegoakceptacji.
Późnymwieczorem,kiedywracaliśmydodomu,Beccatrajkotałajakkatarynkaoplanach,jakie
poczyniłyzmatką.Wyglądałonato,żewmarcuweźmiemycichy,wiosennyślub.Zaprosimytylko
najbliższych:EnziaiLeenę,NelliColtaorazichrodziców,kilkoroprzyjaciółBeckizuniwersytetu,
treneraHoke’aikilkumoichnajbliższychkumplizdrużyny.WmarcuBeccabędziejużbardzo
bliskoporodu,boterminmiałanakonieckwietnia.Okazałosię,żechociażnicotymniewiedziałem,
zaczęłajuższukaćślubnychsukieniznalazławInternecietaką,którabędzieidealniepasowaćdo
ósmegomiesiącaciąży.Niedokońcarozumiałem,czemumusimytakdługoczekaćidlaczegonie
pobierzemysięwcześniej,wgrudniuczywstyczniu,alekiedytozasugerowałem,LeenaiBecca
spojrzałynamniewidentycznysposób,wzrokiem,którypytał,czyzgłupiałemdoreszty.
-Niebioręślubuzimą-oznajmiłaBeccainatymtematsięskończył.
Enzioskinąłnamnieizaprowadziłmniedoswojegogabinetu,gdzienalałmiszklaneczkęmocnej,
bursztyno—wejszkockiej.Ponieważprawienigdyniepiłemalkoholu,spływałamipoprzełykujak
potoklawyiumiejscowiłasięwżołądkuniczymtonacegieł,alepokilkupierwszychłykachten
ogieńzacząłmisięnawetpodobać.
-Najlepiejzostawićjesame-powiedziałipoklepałmnieporamieniu.-Spytającięozdanie,
owszem,aletoitakniebędziemiałożadnegoznaczenia,chybażebędziesznatyległupiipowiesz,
żeciwszystkojedno,atobardzozłaodpowiedź.Pamiętam,jakbrałaślubmojasiostrzenica.
Obserwowałemtouważnie.
Tenbiednychłopak,zaktóregowychodziłaMaria,byłcałkiemskołowany.Niemiałpojęcia,czemu
gopytają,któreserwetkiwolialboktórewiązankisąnajładniejsze,skoroitaknigdyniewybierały
tego,cojemusiępodobało.„Pocomniepytają,skoroniezamierzająsłuchać?”,dopytywałsięcały
czas.Powiedziałemmu,żetakiesąkobiety.Człowiekzaniminienadąży,ajużnapewno,gdychodzi
oślubyiprzyjęcia.
Kiwałemgłowąisączyłemszkocką,akiedydopiłemszklaneczkępłomiennegotrunku,przyjemny
ciepłyrauszszumiałmiwuszach.WdrodzepowrotnejprowadziłaBecca,bozorientowałasię,że
jestemwstawionyiśmiałasięzemnie,ilekroćcośpowiedziałem,bosłowawychodziłymizustw
zwolnionymtempie.
-Jesteśzabawny,jakjesteśpijany-powiedziała,wpychającmniedomieszkaniaiprowadzącdo
sypialni.
-Todziwneuczucie.Niepodobamisię-stwierdziłem.-Czujęsię,jakbymstraciłkontaktzbazą.
-Więcnajlepiejsiępołóżipozwól,żejasiętobązajmę.-Popchnęłamnietakmocno,żeupadłemna
łóżko,apotemzłapałamojestopyizdjęłamiadidasyorazskarpetki.
-Brzmidobrze-wymamrotałemipatrzyłem,jaksięgadorozporkamoichspodenek.
Kiedybyłemjużnagi,wycofałasię,zrzuciłazestópbalerinki,sięgnęła,żebyrozpiąćspódnicęi
pozwoliłajejopaśćnapodłogę.Czułem,żerobięsiętwardynawidokjejud,umięśnionychnógi
czerwonychkoronkowychmajtek.Powolirozpięłakoszulę,zaczynającodguzikównasamejgórze,i
stopniowoodsłaniałapasującydomajtekstanik.Ztrudemprzełknąłemślinę,kiedytakstaławsamej
bieliźnieodcinającejsięodciemnej,napiętejskóry,ajejczarneoczywędrowałypomoimciele.
Leżałembezruchuiczekałem,oblizałemtylkoustaiułożyłemsięwygodniej,opierającgłowęna
skrzyżowanychramionach.Rozpięłastanikirzuciłagonabok,ajejciężkiepiersikołysałysięprzy
każdymjejruchu.Wnastępnejkolejnościposzłymajtkiijużbyłanaga,wdrapywałasięnałóżkoi
sunęławmojąstronę,patrząc,jakdzikiezwierzęicałującmniepodrodzetotu,totam.Zatrzymała
się,objęłakolanamimojeżebrainachyliłasię,żebymiękki,ciężkiżarjejpiersiowionąłmojątwarz.
Następnieprzesuwałajewdół,całującmnieprzyokazjiwpoliczek,brodę,ramięipierś.Zjeżdżała
corazniżej,taksamorozgrzanajakja,ażwkońcupoczułemjejwilgotnegorącewejście,wktóre
mniewciągnęła.Zrobiłatojednymruchem,przyciskałamniedosiebie,ażbyliśmyzłączenibiodroz
biodremiporuszaliśmysięrazem.Oparłaprzedramionanamojejpiersi,trzymałamojątwarzw
dłoniachipożerałaustamimojeusta,apocałunekstawałsięgłębszyzkażdymruchemnaszychciał.
Wkrótcejęczaławrytmpchnięć,jejruchystawałysięcorazbardziejszaleńczeinieokiełznane,a
potemopadłanamniecałymciężaremiwydałabezgłośnyokrzykprostowmojeramię,zadrżałai
rozpadłasięnakawałki.Zaczęławówczasnacieraćjeszczebardziejdziko,podniosłasię,żeby
siedziećprosto,unosiłasięnaudachiopadałazszatańskądesperacją.Trzymaławłosyrękami,
odchyliłagłowędosufitu,beztruduutrzymywałarównowagęiujeżdżałamnieszaleńczo,ajejpełne
piersipodskakiwałyzkażdymruchem.Wziąłemjewręceinachyliłemsię,żebyzłapaćwusta
brodawkę.Jęknęła,alezarazopadłemnaplecy,bozaczęłymniezalewaćfalemojegospełnienia.
Chwyciłemjejbiodraiprzycisnąłemjądosiebie,patrzyłemwjejtwarz,kiedyprzeżywaładrugi
orgazm,obserwowałemjejdoskonałe,podskakującepiersiiwystrzeliłemwnią,wołającjejimię
niskim,warczącymgłosem.Podniosłemsię,kiedyrozkoszprzetaczałasięprzezemnie,przeniosłem
jejnoginamójpas,pocałowałemdelikatnietyłjejgłowy.Onatrzymałarękęnamoimramieniu,
prześcieradłoskotłowałosięwokółnas,naszebiodraporuszałysięwdoskonałejharmonii,aserca
biłyjednocześnie.
Siedzieliśmytak,beztchu,rozkoszustawała,naszeciałabyłysplątane,sczepione,zjednoczone,a
oczywpatrzonewsiebie,poszukująceiprzesyłająceniemezapewnieniaomiłości.
-Wyjdźzamnie-powiedziałem.
Beccazamarła,wpatrywałasięwemnieprzezchwilę,apotemszerokiuśmiechrozjaśniłjejtwarz.
-Tak!Tak!
-Wiem,żepowinienemuklęknąćitakdalej…
-Nie,jestdoskonale.Toniebyłbyśty.-Rzuciłasięnamnieipocałowałanamiętnie,apotem
odsunęłasięnatyle,żebymócmówić.Jejustaocierałysięomoje,kiedyszeptała:-Cudowne
oświadczyny.Doskonałe.Nasze.
Zacisnęławokółmnieudailekkosięporuszyła,żebysprawdzić,czyjestemgotowynadrugąrundę.
Byłemwciążwniej,aśliskieciepłojejciaławokółmniedziałałojakśrodekodurzający.Jejzapach
byłafrodyzjakiem,jejustanamoichidłoniebłądzącepomoichramionach,plecachipiersi
sprawiały,żekrewzdudnieniemprzetaczałamisięwżyłach.Jużbyłemgotowy,twardniałemi
naprężałemsięwniej,apotempadłemnanią,moszczącsięmiędzyjejudami.Niechciałapuścić
mojejszyi,przyciskałamniemocnodosiebieikołysałasię,anaszeciałazderzałysięw
opętańczym,niestrudzonymbiegu.Każdeznasbrałoto,cochciałoidawałowszystko,comiałodo
dania.Krzyczeliśmy,mruczeliśmy,wzdychaliśmy,jęczeliśmyiszeptaliśmyswojeimiona.Onadoszła
pierwsza,jakzwykle.Jabyłemzarazzanią.Spletliśmysięwwarkoczukończynizasnęliśmyrazem.
JASON
Wrzesień,rokpóźniej
Tańczyłemwzdłużbocznejlinii,mknąłemnapełnymgazie,aczubkikorkówwbijałysięwmurawę
przysamejkrawędzibiałejlinii.Rozłożyłemramionaiwpatrywałemsięwwirującybrązowo-biały
pociskprującyprostonamnie.Czułemprzedsobąizaplecamiobecnośćobrońców,popychalimnie,
nacieralinamnie,szarpali,aleniezwracałemnanichuwagi,parłemnaprzód.Piłkabyłajakpocisk
laserowywyrzuconyprzezDrewiwymierzonytak,żebywylądowaćtam,gdzieznajdęsięza…trzy
sekundy.Jeszczedziesięćkroków.Wyprostowałemsięipoczułem,żetrochęsięchwieję,starającsię
nieprzekroczyćlinii,wyminąćobrońcówiwyjśćnaspotkanienadlatującejpiłce.Whełmiedudniło
echomojegourywanegooddechuiprawieniesłyszałemokrzykówkibiców,skandującychmoje
imię.Musiałemprzyznać,żetaczęśćzabawybardzomisiępodobała.
Apotem,ponadwszystkimiinnymigłosamiusłyszałemją.
-Dawaj,dawaj,łap!
Krzyczałatylkodlamnie,swoimsłodkimgłosem.Rozproszyłemsięnamoment,akuratkiedypiłka
zmierzałaprostopomiędzymojewyprężonepalce.Unosiłemsięwpowietrzu,niepamiętałem,
żebymwogólestawiałkroki.Musnęłamojepalceipoczułemdesperację.Sekundarozproszenia
wywołanegobrzmieniemjejgłosumogłanaskosztowaćprzegraną.Byliśmyojednoprzyłożeniedo
tyłuitaakcjamogłarozstrzygnąćocałymmeczu,dającnamszansęnawygranąwmoimpierwszym
spotkaniuwlidzeNFL.Wciążfrunąłem,zbliżałemsiędolądowanianajednejnodze,piłka
balansowałaminadłoni.Druganogasiępodwinęła,zabrakłomitchu,agrawitacjawygrałai
postanowiłaroztrzaskaćmnieoziemię.
Miałempiłkęjużwoburękach,niemalprzyklejonądorękawic.
Łup!
Obrońcarzuciłsięnamnieodtyłu,oplótłmniewpasiemocnymiramionamiizacząłmiażdżyćmi
żebra.
Pociągnąłemgozasobą,bojegobrutalnyatakzmiótłmnieznóg.Całąsiłę,jakamijeszczezostała,
skupiłemnaniewypuszczeniupiłkizrąk.Czaszwolnił,gdyleciałemnaprzód,zielonamurawai
białelinierozmazywałymisięprzedoczami.Wnarożnikuzbiałychliniiwidziałempomarańczowy
pachołekidotarłodomnie,żejestemjużbliskokońcaboiska.Wyciągnąłemsięcały,żebysięgnąć
zagrubąlinię,wyprostowałemramionanajbardziej,jakmogłemizaklinałempęd,żebyzaniósłmnie
dośćdaleko.Czasznówzacząłpłynąć,ziemiamniezaatakowała,apowietrzewystrzeliłozpłuc,
kiedyobrońcaprzeciwnejdrużynyrunąłminaplecy.Zdalekausłyszałemryk,alerówniedobrze
mógłtobyćszumkrwiwuszach.Próbowałemzłapaćoddech,pierśprzeszyłmiostryból,
sygnalizującyobitealbozłamaneżebro.
Tendrugigraczteżbyłdebiutantem.Wielkikoleś,NateJohnston,kilkarazygrałemprzeciwko
niemujeszczewcollege’u.Sturlałsięzemnie,pozbierałdopionu,apotemwyciągnąłdomnierękę.
Jegoczarnaskóralśniłaodpotu,abiałezębybieliłysięoślepiająco,kiedysięuśmiechnąłspod
hełmu.
-Zajebistaakcja,Jay-huknąłipociągnąłmnienanogi.
-Dzięki-wydyszałem.
Pochyliłemsię,bowciążniemogłemzłapaćtchu.Porwalimnienaprzódkumplezdrużyny,
zgromadzilisięwokółmnie,poszturchiwaliiklepalipoplecach.Wtymmomenciezdałemsobie
sprawę,żezaliczyłemprzyłożenieizerknąłemwstronębocznejlinii,gdziestałaBeccaznaszym
synemBenemnabiodrze.Pocałowałemczubkipalcówipokazałemim.Beccauśmiechałasię
szeroko,podniosłaBenawyżejipomachaładomniejegomałąrączką.
BenjaminKyleDorseyurodziłsiędziewiętnastegokwietnia,miałmocnokręcone,czarnejaksmoła
włosyswojejmamyimojezieloneoczy.Byłsensemmojegożyciaiświatełkiemkażdegodnia.
PobraliśmysięzBeccądwudziestegomarca,wsłoneczną,choćchłodnąniedzielęibyliznami
wszyscy,którychkochaliśmy,zwyjątkiemKyle’aiBena.Dostalihonorowemiejscenaszczycie
stołu,aetykietkizichimionamispoczywałynachińskiejporcelanie.
JeszczerazspojrzałemnaBeccę,apotemoddałemsięświętowaniumojegopierwszegowkarierze
przyłożenia.Wciążjednakniemogłemzłapaćtchu.Zszedłemzgraczamizboiskaiopadłemna
ławkę.Przycisnąłemrękędoboku,wtymmiejscu,gdziekażdyoddechzdawałsięprzebijaćmniejak
sztylet.
Podszedłdomnienasztrener,Doug.
-Wporządku?Wzruszyłemramionami.
-Niemogęoddychać.Chybauszkodziłemżebroprzylądowaniu.
Ukląkłprzymnieiobmacałmniepodochraniaczami,apotempodniósłsięzeskrzywionąminą.
-Możebyćzłamane.Chodźdoszatni,obejrzę.
-Nicminiebędzie.Zaklejiwracamnaboisko.Dougpokręciłgłową.
-Niebądźgłupi,Dorsey.Jeślijestzłamane,niemożeszgrać.
-Wtakimrazieniejestzłamane.-Niezamierzałemmumówić,ilerazygrałemzposiniaczonymi
żebrami.
Coprawda,nigdywcześniejniepróbowałemgraćzezłamanymżebrem,alewiedziałem,żemuszę.
Niezamierzałemprzesiedziećnaławcemojejpierwszejgry.
Każdy
oddech,każdyruchwywoływałagonalnyból.Byłotakźle,żekiedywstałem,oczymniezaszczypały
iwezbrałyłzami.Chciałemsięrozciągnąć,alezdołałemtylkostłumićjęk,gdyruchwywołałspazm
przeszywającegobólu.Dougniebyłgłupi.
-Jużnaswyprowadziłeśnaprostą.WejdziezaciebieJarred.Chodźtu,dajmispojrzeć.
Wiedziałem,żetakczysiakmusimitoprzynajmniejokleić,więczszedłemzboiskairuszyłemza
nim.
-Cosięstało?-usłyszałemoboksiebiegłosBecki,któraprzepychałasięprzeztłum,przyciskając
Benadopiersi.
Podszedłemdoniej.
-Nicminiejest.Natezłapałmniezażebra,aletonic.Nieprzejmujsię,dobrze?
Beccadobrzemnieznałaiwidziaławmoichoczachból.
-Tylkoniezgrywajtwardziela.Jeślicięboli,zejdźzboiska.
-Pierdolę.
-Cotozajęzykprzydziecku?Dougparsknął.
-Uważajnasiebie!Spojrzałemnaniegowściekle.
-Zamknijsię,Doug.-PotemodwróciłemsiędoBecki.-Przepraszam,skarbie,aleprzysięgam,że
nicminiejest.
Dougstanąłoboknasikiwnąłdomnie,patrzącnaBeccę:
-Niechsiępaniniemartwi.Sprawdzę,czynapewno.Niewyjdzienaboisko,jeślimuniepozwolę.
Becceulżyło,alewidziałempooczach,żewciążsięmartwi.Zmusiłemsiędocałkowitegobezruchu,
kiedyDougbadałmojeżebro.Niechciałemsięchoćbyskrzywić.
-Chybaniejestzłamane,alenapewnoobite,jeśliniepęknięte.Musimyzrobićprześwietlenie,wtedy
będęwiedziałnapewno.Alewtakimstanieniemamowyogrze.
-Żebyśsięniezdziwił.Owińmnieiwracamnaboisko.
-Koleś,jamówięserio.-Dougbyłmłody,szczupłyiwysportowany,alemimożetrenerembyłod
niedawna,cieszyłsięszacunkiem.-Niewarto.Niemusiszjużniczegoudowadniać.Tąakcjąitak
zapewniłeśsobiemiejscewdebeściakachSportsCenter.Zejdźzboiskaizajmijsięsobą.Dziękitemu
znacznieszybciejwróciszdogry.Jakterazpowiększyszuraz,niebędzieszmógłgraćmożeprzez
kilkatygodni.
Schyliłemgłowęipomasowałemsiępokarku.Wiedziałem,żegdybystałtumójtata,nalegałby,
żebymgrał.Mężczyźnigrająostroiniesiadająnaławce.Dopókimożeszsięruszać,dopótygrasz,
prostasprawa.
Prawiesłyszałemjegogłos:„Niezachowujsięjakpieprzonababa.Idźnaboiskoiwalcz.Jesteś
moimsynemijesteśzwycięzcą.Zwycięzcysięniewycofują.
Jeśliniewyjdziesz,wszyscyzobaczą,jakazciebiemiękka,zasmarkanapizda”.
Nigdysięniewycofywałem.Nigdy.Zniczego.Nieważne,jakbardzomniebolało,grałem.Miałemto
wdrukowaneodczasu,kiedyporazpierwszyusłyszałemtesłowawwiekujedenastulat.Wtedy
odniosłemswojąpierwsząkontuzjęnaboisku,skręciłemnadgarstek,atataukląkłprzedemnąi
wysyczałmitesłowawtwarz.Czułemwjegooddechusmródwhiskyidooczunapłynęłymiłzy,
którychnieośmieliłbymsięuronić.Wyszedłemnaboiskoigrałem.Aonpotemtylkopokiwał
głową,niepowiedziałanisłowa.
Zazgrzytałemzębamiiwstałem.
-Owińmitepieprzoneżebra-warknąłemnaDouga.Napiąłemwszystkiemięśnie,zacisnąłempięści
iczułem,jakzalewamnieadrenalina.
Pozwoliłem,żebyzawładnęłamnąwściekłośćnaojca.Przypomniałemsobiejegopięściiżądania.
Cośwemnienarastało,buchałoodemnieogniem,aoczymiotałygniewem.
Dougzbladł.
-Niechcibędzie.Totwojakariera,niemoja.-Wziąłzszafkirolkętaśmy,przyłożyłmikoniecdo
mostkaimocnoowinąłwokółtułowia,naprężającjątak,żebyciasnoobjęłażebra.
Zacisnąłemzębyipięściiwpatrywałemsięwścianęponadjegogłową.Razzarazemowijałmnie
taśmą,naciągałjąiwygładzałkrawędzie.Kiedyskończył,każdyoddechnadalbolał,ale
przynajmniejdałsięznieść.Włożyłemzpowrotemochraniaczeikostium,nadłoniewsunąłem
rękawiczkiiciasnozaciągnąłempaski.
Dougpołożyłmirękęnaramieniuipopatrzyłjasnymi,niebieskimioczami.
-Powtórzętojeszczeraz:niepowinieneśgrać.PowiemtrenerowiPaytonowi,żewyszedłeśnaboisko
wbrewmoimzaleceniom.Niemusiszniczegoudowadniać.
Cokolwiekciętampcha,doprowadziciędopoważnejkontuzji.Wykluczyszsiędokońcasezonualbo
igorzej.Złamaneżebromożeprzebićpłuco.
Odepchnąłemgoistrąciłemjegorękęzramienia,cowywołałokolejnyspazmbólu.Jakktośmnie
zablokuje,będzienaprawdęrzeźnia.
Beccaczekała.Widziała,żejestemwpełnymrynsztunku,zobaczyłateżmojąminę.Jednaknie
zatrzymałemsię.AlekiedyusłyszałemgaworzenieBena,stanąłemjakzamurowany.
Odwróciłemsięispojrzałemnaniego,najegoniewinnąbuzię,takrozpromienioną,gdywyciągał
domnieręce.PóźniejpopatrzyłemBeccewoczyitobyłkoniec.
Podszedłemdonich,aonaprzełożyłaBenanadrugiebiodro,żebysięgnąćdomojejdłoni.
-Niepozwólmusiędalejponiewierać-wyszeptała.Ledwiejąsłyszałem,takibyłhałas.-Jegotunie
ma.Jajestemijestemzciebiedumna.
Jejsłowaprzedarłysięprzezmojąpodsycanąadrenalinąwściekłość.
Pocałowałemczubkijejpalcówiposzedłemnalinięboczną.StanąłemoboktreneraPaytona.
-Gotowy?-spytał,niepatrzącnamnie.-Powstrzymaliśmyich,walczdalej.
Wygrajmytenmecz.
SpojrzałemnaBeccę,którapatrzyłanamniebłagalnie.Dobrzewiedziała,comnąkierujeinie
mogłategoznieść.
„Jajestemijestemzciebiedumna”.
Kiedytatadoznałkontuzji,ostrzeganogo,żebyniegrał,aleonwyszedłnaboisko.Wczasiebloku
jegokostkazostałacałkiemzmasakrowana.Gdybypozwoliłjąwyleczyć,mógłbywrócićdogry.
Zdałemsobiesprawę,żejegożyciemogłosięułożyćzupełnieinaczej.Trener,którypracowałwtedy
dlaJetsów,rozpoznałmnienaobozietreningowymnaFlorydziekilkatygodnitemu,bowyglądało
nato,żejestemłudzącopodobnydoojca.Opowiedziałmitęhistorię,kręcączżalemgłowąi
mówiąc,żezpowodutakiejgłupiejdecyzjiojcieczmarnowałcałkiemobiecującąkarierę.
Wszystkotoprzeleciałomiprzezgłowęwciąguułamkasekundy,kiedypatrzyłemBeccewoczy.
Głostrenerawyrwałmniezzamyślenia.
-Dorsey?Wchodzisz?
-Nie,proszępana.NiechwejdzieJarred.-Wypowiedziałemtesłowa,zanimzdołałemsię
powstrzymać.
Spojrzałnamnie.
-Jesteśpewien,synu?Pokiwałemgłową.
-Wolęnieryzykować.Bolijakjasnacholera.
Spojrzałnamniespodełba,zerknąłnarozpiskę,apotempokiwałgłową,klepnąłJarredaFaysonaw
plecyipopchnąłgonaboisko.
-Mądradecyzja.Usiądź.
Skończyłosięnatym,żeFaysonzaliczyłrozstrzygającenanasząkorzyśćprzyłożenie.Niezostałem,
żebyoblewaćzwycięstwozresztąchłopaków.Wróciłemdodomuzżonąisynem.Jużsięniedziwili,
choćkilkuchłopakówdokuczałomi,żejestempantoflarzem,aletaknaprawdęmniezatoszanowali.
ABeccapokazałamitejnocy,jakajestzemniedumna,używającswoichsłodkichustidelikatnych
dłoni,któresprawiły,żejęczałemzbłogiejrozkoszy,lekkopodszytejbólem.
BECCA
Nazawszemy
Listopad
Jasonmnieobjął,kiedywchodziliśmydooddzielonejsznurkiemstrefyklubu.Zanimszłosześciu
kolegówzdrużynyorazichżonyidziewczyny.Chłopcyzachowywalisięjakdzieciaki,aich
dziewczynybyłygłośne,bowiększośćpiłajużwlimuzynie,podrodze.Jasonijapiliśmypiwo,
pierwszeodnarodzinBena.MoirodziceprzyjechalidoNowegoOrleanuwodwiedzinyizostaliz
Benem,więcmogliśmywyjśćwieczoremwedwoje.Benmiałjużsiedemnaściemiesięcy,chodził,
mówiłiolśniewałkażdego,zkimsięzetknął.Wtymjaksięśmiałijakierobiłminy,bardzomi
przypominałswojegoimiennika,mojegobrata.
Światłanascenieprzygasłyitłumtrochęsięuciszył,apotemwyszedłprowadzącyzmikrofonemw
ręce,ciągnączasobąsznur.
-WitajciewCircleBar.MamnaimięJimmyimamzaszczytzapowiedziećdzisiejszywystęp.Może
niektórzyzwasjużichznają,alepotymwieczorzepokochacieichwszyscy.Dajęsłowo!Powitajmy
NelliColta!
Całybarpoderwałsięnanogi,kiedyNellweszłanascenęzgitarązwisającązramienia.Wszyscy
zaczęliwiwatować,ażtrzęsłasiępodłoga.Coltszedłtużzanią,trzymałgitaręprzybokuzagryf,bo
niemiałaprzyczepionegopaska.Usiedlioboksiebienastołkach,umieściligitarynakolanachi
poprawilimikrofony.
-Cześćwszystkim-powiedziałColtiprzysunąłmikrofonbliżej,więcjegogłoszadudniłnatle
cichnącychowacji.-Niewiem,czymogętopowiedzieć?Niechbędzie:niejestemzPołudnia.Alenie
szkodzi,prawda?Notosuper.MamnaimięColt,atojestNell,miłośćmojegożycia.-Odwróciłsię
doniej,nieodrywającustodmikrofonu.-Powiedz„cześć”,skarbie.
Nelluśmiechnęłasiędoniego,apotemzwróciłasiędotłumu.
-Cześć.Dziękujemyzazaproszenie.Ichybamożemyzaczynać,co?Pierwszapiosenkatocover.
DostaliśmyzColtemzgodęnamałąprzeróbkę.NazywasięBreathMeistworzyłająniezwykła
artystka,Sia.Mamnadzieję,żewamsięspodoba.
Potrąciłakilkastrun,potemdostroiłagitaręizaczęłagrać,wchodzićwrytm.
Coltodczekałkilkataktówiwszedłzkontrmelodią,wypełniająclukiwokółjejliniibardziejzłożoną
formą.PochwiliNellzaczęłaśpiewać.Sięgałagłosemnajwyższychrejestrów,alebrzmiała
doskonale.
Nigdywcześniejniewidziałamjejwystępuibyłamoczarowana.Kiedydawnotemuwspomniała,że
idziedoszkołymuzycznej,byłamzdziwionaidośćsceptyczna.
Nigdywcześniejnieprzejawiałazainteresowaniamuzyką,niezauważyłam,żebymiałajakiś
szczególnytalentaniżebyciągnęłojąnascenę.Tamtenpomysłzupełniemniezaskoczyłiudowodnił
mi,jakbardzorozeszłysięnaszedrogi.Kiedypoporonieniuwyszłazeszpitala,mówiła,żewrócido
NowegoJorkuibędądalejkoncertowalizColtem,alenigdynicdlamnieniezagrała.Przezten
miesiąc,kiedydochodziładosiebieipróbowałaodzyskaćrównowagęemocjonalną,widywałyśmy
sięprawiecodziennie.
OpowiedziałamiwięcejoswoimzwiązkuzColtem,otym,jaksiępoznaliijakważnabyładlanich
muzyka.
WkońcuwróciłaznimdoNowegoJorkuiwciągunastępnegorokuprawiesięniewidywałyśmy.
Oczywiścieprzyjechałanamójślub,aleodrazuwróciłanakoncerty,któregraliwokolicach
NowegoJorku.Odtamtejporyodzywałasięodczasudoczasuiprzysyłałalinkidoartykułówoniej
ioColcie.Jakoautorskowykonawczyduetrobilisięcorazbardziejznani.Mielidarprzerabiania
znanychpiosenekwniezwykłyiniezapomnianysposób.Wewszystkichartykułachpisano,że
potrafiliprzerobićwszystko,odklasykijazzuiswingu,poindiefolk,przezpopularnerockowei
popowepiosenkizlistprzebojów.
Wciążumawiałyśmysięnaspotkanie,alegdyJasonzostałprzyjętydoSaintsów,naszeżycie
zwariowało.PrzenieśliśmysiędoNowegoOrleanu.Jazłożyłamaplikacjęizostałamprzyjętana
wydziałzaburzeńmowyijęzykanaLSU.PrasasportowaśledziłakażdyruchJasonaprzezkilka
miesięcyprzedjegopierwszymmeczem,wktórymdokonałtegospektakularnegoprzyłożenia.
Kontuzja,którąwówczasodniósł,sprawiła,żewzbudziłjeszczewiększezainteresowanie.
Przesiedziałnaławcedwamecze,alepotemwróciłnaboiskoabsolutnieniesamowity,wkażdym
meczuzaliczałkilkaprzyłożeńibyłnanajlepszejdrodze,żebynakoniecsezonupobićklubowy
rekordwliczbieprzyjęćijardówzdobytychwjednymsezonie.
TymczasemNelliColtbudowaliwłasnąkarierę.Wy-produkowalialbumzautorskimi
kompozycjamiikilkomanajpopularniejszymicoverami.Dostalipóźniejlicznepropozycjeod
wytwórnimuzycznych,alewszystkieodrzucili.Chcielipozostaćniezależniidrugąpłytęnagrali
niecałyrokpopierwszej,wstudiuprzyjaciela.
StawalisięcorazbardziejznaniiwkońcuwystąpiliwprogramieLateLateShowwithJimmyFallon,
dziękiczemuusłyszałaonichcałaAmeryka.
TerazkończylitrasęnaWschodnimWybrzeżuinaPołudniu.SpecjalniezatrzymalisięwNowym
Orleanie,żebysięznamizobaczyćipoznaćBena.
PatrzyłamnawystępNellicichopłakałamzdumy.Zaszłatakdaleko,tyleprzecierpiała,aterazco
wieczórstałanascenieprzedsetkamiosóbiśpiewałaswoimsłodkim,czystymgłosem,októrego
istnieniuniemiałampojęcia.Lśniła,niemożnabyłotegolepiejwyrazić.Byłahipnotyzująca,jej
szarozieloneoczyomiataływidownię,aodurzającopięknygłosprzetaczałsięnadnami.Colttakże
miałniezwykłytalent.Umiałoplataćjejgłosswoim,dopasowywaćsiędoniegoharmonijniei
jeszczebardziejpodkreślaćjegopiękno.Fantastyczniegrałteżnagitarze,więcrazemrzucalina
widownięczar.
Jasonzauważył,żepłaczę,więcmnieobjąłitrąciłłokciem.Uśmiechnęłamsiędoniegoi
pokręciłamgłową,żebywiedział,żetołzyszczęścia.
-Sąniesamowici-wyszeptałmidoucha.
-Wiem!Jestemzniejtakadumna.Jestcudowna.
Zagralikilkautworów,apotemzeszlinawidownię,żebywypićdrinkazemnąizJasonem,aprzy
okazjiizresztą.Później,nakoniecwystępu,Nellpodniosłasię,żebywyjść,aleColtjąpowstrzymał.
-Mammałąniespodziankę-powiedziałdomikrofonuiodwróciłsiętak,żebypatrzećnaNell.
Przysunąłmikrofonbliżej.-Planowałemtojużodjakiegośczasu,aledopierodzisiajnadszedł
właściwymoment.
-Cotyrobisz?-Nellbyłatrochęspanikowana,patrzyłatonaColta,tonawidownięiprzebierała
palcamipostrunach.Widaćbyło,żeniezaplanowalitegowspólnie.
-Zarazzobaczysz-powiedziałzszerokimuśmiechem.Zagrałparęakordów,podkręciłkilkastruni
mówiłdalej:-Topierwszapiosenka,jakąnapisałemonas.
Pamiętasz,jakzagrałemjąwtymmałymbarze?Chciałemnapisaćnowąalbowykorzystaćjakiś
cover,aledotarłodomnie,żetanajlepiejopowiadanasząhistorię.Straszniedużodlanasznaczy.
Trochęzmieniłem,aleproszę,otoona.
Niczyjnazawsze,sam,niezniszczalny,pustka,bezsłowie,zmarszczonabrew.Iwtedynagle,pod
wielkimdrzewemzłamanyanioł,zastygłakrew.
Dajmiswójból
nazawsze.
Wklatceżeber
gozamknę.
Będępatrzył,jakśpisz
BotylkoTy.
JakmamCipomóc,jakpomócsobie,weźmniezarękęniechowajłez.Czassięnieskończył,świat
sięniezacząłpozwólsiędotknąć,nieskrzywdzęCię.Odbierzmioddech,zaśpiewajdlamnie,weź
mniedosiebie,niechcęjużbiec.
Dajmiswójból
nazawsze.
Wklatceżeber
gozamknę.
Będępatrzył,jakśpisz
Botylkoty.
Widownianakilkasekundznieruchomiała.Niktnieklaskałaniniegwizdał.Wszyscysiedzieli
oczarowani.Azanimzdążyliwykonaćjakikolwiekruch,Coltonodłożyłgitaręnapodłogę,
pogrzebałwkieszeniiwyciągnąłmałe,czarnepudełeczko.Nellgłośnowestchnęłaizakryłausta
rękami,aoczyjejlśniły.
-Nell,skarbie.-Coltonwyszarpnąłmikrofonzestojaka,zsunąłsięzestołkaiukląkł.-
Powiedziałemcijużdawnotemu,zanimjeszczenapisałemtępiosenkę:nietylkozakochujęsięw
tobie,alewtapiamsięwciebie.Jesteśtylkoty.Otymjesttapiosenka.Nicinnegonieistnieje.Kocham
ciętakbardzo.Bardziejniżmógłbymwyrazićjakimikolwieksłowamiczyjakąkolwiekpiosenką.
Przeztysiąclatniezdołałbymtegowyrazić.
Widowniamilczałajakzaklęta.ColtonotworzyłpudełeczkokciukiemiwyciągnąłwstronęNell.
Światłoodbijałosięodfasetekbrylantuilśniłowmrocznymbarze.Nellteżzsunęłasięzestołkai
uklękłaprzyColtonie.
-Powinnaśstać,tojamamklęczeć-roześmiałsię.Widowniaroześmiałasięrazemznim,aleszybko
znówumilkła.
-Tak!-WgłośnikachrozległosięwykrzyczaneprzezNellsłowo.
-Jeszczeonicniespytałem.-Wyciągnąłpierścionekzpudełka,wziąłrękęNelliwsunąłjej
pierścioneknapalec.-Wyjdzieszzamnie?
-Tak,tak,tak!-Rzuciłamusięwramiona,amikrofonzahuczałogłuszająco,kiedyichciałasię
zderzyły.
Przycisnęligomiędzysobątak,żewgłośnikachsłychaćbyłobicieichserc.
-No,tosąporządneoświadczyny-mruknąłpodnosemJason.
Odwróciłamsiędoniego,przytuliłamsięimusnęłamjegoszczękęnosem.
-Naszebyłydoskonałe.Zabiłabymcię,gdybyśtozrobiłpublicznie.
Ścisnąłmniezaramięidołączyliśmydogwiżdżącegoiwiwatującegotłumu.
NelliColtjużwstaliicałowali
się,jakbyzapomnieli,żejesttuktośpozanimi.Pokilkuminutachwmieszalisięwwidownię,
przyjmowalipo-klepywaniapoplecachigratulacje.Pogadaliśmyjeszczechwilęzczłonkami
drużynyJasonaiwymknęliśmysięzbaru.Wsiedliśmydotramwajuiwkońcuwylądowaliśmyw
maleńkiejkawiarnizdalaodulicznegozgiełku.Kawałekprzejechaliśmy,apotemszliśmypieszo,aż
trafiliśmynazachęcającootwartedrzwiikuszącezapachy.
NadkawąipączkamiNellijazaczęłyśmyodrazuplanowaćślub,achłopakirozmawialio
samochodach,futboluiostatnichwydarzeniachwjakimśserialu,któryobydwajoglądali.
-Oczywiście,będzieszmojąpierwsządruhną-powiedziałaNell.
-Oczywiście!Kiedyślub?Wzruszyłaramionamiiwzięłałykkawy.
-Niemampojęcia.Wogóleniewiedziałam,żeontoplanuje.Naprawdęniewiedziałam.Jasne,
miałamnadzieję,cojakiśczaswtrącałamdorozmowyjakąśsubtelnąaluzję…-Nelly,najdroższa,
twojealuzjesątaksubtelnejakwyrżnięciemaczugąwłeb-zaśmiałsięColt.-Mówiłaśnatentemat
jakieśsześćrazydziennie.
Zmarszczyłabrwi.
-Nieprawda!
Colttylkonaniąpatrzył.
-Pozatym,masznagranychchybazdziesięćodcinkówtegoślubnegoshowPowiedztakczyjakmu
tam.
-Takico?-Nellspuściłagłowę.PrzeszywającobłękitneoczyColtazłagodniały.
-Więcpodłapałemaluzję.Jasonsięzaśmiał.
-Mamzłewieści,stary.Powiedztak,co?Będziegorzej.SąjeszczeCzterywesela,potemedycja
Powiedztakpoświęconadruhnom,noioczywiściejeszczePowiedztak,Atlanto.Nieprzegap!
Coltzbladł.
-Japieprzę-wymamrotał.-Odtychprogramówkurcząmisięjaja.Zawszepotemmuszępoćwiczyć,
żebytylkomisięwyrównałpoziomtestosteronu.
Jasonśmiałsiętakbardzo,żeprawiespadłzkrzesła.
-Wiem,coprzechodzisz.Jaksiadamy,żebypooglądaćtelewizję,jamamochotęnaPrawoi
porządek,Dexteraalbocośwtymstylu,aleonawłączajakąśślubnąmasakręimamdowyborualbo
siedziećioglądać,alboiśćsamdodrugiegopokoju,albosiępokłócić.Alejaksięcałydzieńbyło
pozadomemichcesiętrochęczasuspędzićzdziewczyną,taknaprawdęniemawyboru.Pantoflarza
niepoznajesiępotym,żetrzymatorebkężony,kiedyonaidziedoprzebieralnialbowracasiędo
domu,zamiastspędzićczaszkumplami,tylkopotym,żeoglądaodpoczątkudokońcaprogramyo
jakichśkretyńskichsukniachślubnych,botoprostszeniżsięwykłócaćocośinnego.Najgorzej,jak
sięnatylewkręcisz,żemaszwłasnezdanienatematkiecekalboktóraśsprzedawczynicisięspodoba.
Wtedywiesz,żestraciłeśmęskichromosom.-Pochyliłsięiwrzuciłdoustpółpączka,żebyjeszcze
bardziejpodkreślićwagęswoichsłów.-Aletaknaprawdęsprawawyglądanastępująco:
prawdziwifacecioglądajązeswoimiżonamitakiegównoinieprujągęby.Wieszdlaczego?Bojak
gównosiękończy,kobietajestszczęśliwa.Acorobiszczęśliwakobieta?Zabierzeciędołóżkai
wyobracatak,żemózgciwypłynie.
Nellparsknęła,Coltzacząłsięśmiaćtakgłośno,żeprawieoplułsiękawą,ajaodwróciłamsiędo
Jasonaiplasnęłamgowramię.
-Tobyłoobrzydliwe.
Wzruszyłramionamiiwyszczerzyłzęby.
-Mówiętylkojakjest.Aco,możesięmylę?Wywróciłamoczami.
-Nie,niemyliszsię,alemogłeśtosformułowaćbezużyciatylubrzydkichsłów.
-Tobyniebyłozabawne-uśmiechnąłsię.-Lubięprzekleństwa.Wszystkoodrazurobisię
ciekawsze.
-Dobrzemówi!-powiedziałColtiwyciągnąłpięśćaJasonprzybiłmużółwika.
-Nowięc-powiedziałaNell,żebyzmienićtemat-kiedypoznamywaszegosyna?
-Dokiedyzostajecie?-spytałJason.
-Doponiedziałku-odparłColt.-WewtorekmamykoncertwBiloxi.
-Jawtygodniuprawiecodzienniemamtrening,alewsobotębędziekrótszy,bowniedzielęmecz.
Więcmożeumówimysięnakolację?
-Super-zgodziłasięNell.-BędziemymoglisięposzwendaćpoNowymOrleanie.
Dosobotyzostałydwadni,ajamiałamdonapisaniadużąpracęnapiątek.
KiedywróciliśmyzJasonemkilkagodzinpóźniej,moirodzicespalinakanapie,aBenpadłnaich
kolanach,rozwalonytak,jakumiejątylkomałedzieci.Jasonzaniósłgodołóżeczka,jaobudziłam
rodziców,żebyprzenieślisiędopokojugościnnego.
JużwłóżkuJasonpopatrzyłnamniespodopadającychmudosnupowiek.
-CzyNellwie,jakmanadrugieimięBenny?Westchnęłam.
-Chybanie.Niebyłookazji,żebyjejpowiedzieć.ZawszemówięonimpoprostuBenalboBenny.
Jaktylkopoznaliśmypłećdziecka,postanowiłamnazwaćjeBen,aJasonsięzgodził.Wtejsytuacji
wydawałosięoczywiste,żebynadrugieimięmiałKyle.
Widziałam,żeNelljestostatnioinnymczłowiekiem,alewiedziałamteż,żewspomnieniawciążsą
trudnedozniesienia.Janadalniemogłammówićomoimbraciebezdławieniawgardlei
wyobrażałamsobie,żeonamusisięczućpodobnie.
BECCA
Dwadnipóźniej
RodzicewrócilidoMichigan,aJasonwciążbyłnatreningu,więcbyłamwdomusamazBennym,
usiłowałamzrobićkolacjęiposprzątaćprzedprzyjściemNelliColta.PensjaJasona,nawetjako
debiutanta,wystarczyłaby,żebyzatrudnićpomocdomową,aleczułabymsiędziwnie,płacąckomuś
obcemuzaopiekęnadmoimdzieckiemimyciemojegosedesu,więcstarałamsięrobićtowszystko
sama.
Aleakuratdzisiajmarzyłam,żebybyłtuktoś,ktopowstrzymałbyBenny’egoodpakowaniasięw
kłopoty.
Mójchłopczykbyłnieustraszony.Bezoporówwdrapywałsięnaoparciekanapyiskakał,żeby
zobaczyć,cobędzie.Miałteżpociągdokuchennegostołu,naktórysięwspinał,apotemzsuwałsię
napodłogę.Zapierwszymrazem,kiedyusłyszałamłupnięcie,azarazpotemwrzask,czułamsięjak
najgorszamatkaświata.Chociażodwróciłamsiędosłownienapięćsekund,żebynalaćmupiciedo
kubka-niekapka,uważałam,żepowinnampilnowaćgobaczniej.Aleonnigdynicsobieniezrobił.
Płakałraczejzestrachuizewstyduniżzbólu,botewypadkinigdyniczegogonieuczyły.Spadał,
waliłgłowąopodłogę,płakałiwierzgałnogami,dopókigoniepocałowałaminieutuliłam,apięć
minutpóźniejbyłjużgotowydokolejnejwspinaczki.Chichotał,maszerującdziarskoprzezstółi
zmierzającdotejsamejcopoprzedniokrawędzi.
Miałamakuratręceumazanedrobiowymibebechami,boobierałamztłuszczupozbawionąkościi
skórypierśkurczaka,kiedyusłyszałamzłowróżbnychichotBena,oznaczający,żerobicoś,czegoza
dziesięćsekundbędzieżałował.
Odwróciłamsięodblatuznożemdofiletowaniawjednejręce,adrugą,umazanąróżnymi
obrzydliwościami,odsuwałamdalekoodsiebieizaczęłamprzeczesywaćwzrokiemkuchnięisalon.
-Benny!Boże,niemożnacięspuścićzokanaminutę!-mruknęłam.
Stałnaszczyciezestawukinadomowego,któresięgałomimniejwięcejdopasa.
Wjednejręcedzierżyłczerwono-żółtyplastikowymłotek,wdrugiejswojąulubionąwypchaną
żyrafę.Podskakiwałradośnie,atrzymanywbuzitrzonekmłotkatłumiłjegochichoty.Wiedziałam,
żerzucamiwyzwanie:„Chodźizłapmnie,mamo”.
PrzysunąłsobiedopółkimałekrzesełkocampingowezlogoMickeyMouseClubhouse,żebymóc
sięwygodniewdrapać,aterazwykonywałprowokującytaniec,wymachującdlawzmocnieniaefektu
żyrafą.
Odłożyłamnóż,nadgarstkiemodkręciłamkraniszybkoumyłamręce,niespuszczającgoprzytymz
oka.Dzieliłamnieodniegocałakuchnia,jakieśczteryipółmetra,więcgdybyterazzacząłspadać,
niewielemogłabymwtejsprawiezrobić.Szybkowytarłamręcewścierkęprzewieszonąprzez
rączkęwdrzwiachmikrofalówkiiruszyłamdoBena.Czułamsięjaklewskradającysiędoofiary,bo
gdybymzbliżyłasięzaszybko,Bennyzacząłbyuciekać.Musiałamprzesuwaćsiępowolii
niegroźnie,aprzyspieszyćdopiero,gdybędęmogłagozłapać.Kiedytylkopodeszłamnaodległość
wyciągniętychrąk,Bennyprzekręciłsięnabrzuchizacząłszukaćpalcamistópkrzesełka.Chichotał
przytymwściekleizerkałnamnieprzezramię.Złapałamgowramionaiodwróciłamtak,żeby
widziećjegośniadybrzuszek.
Piszczałiwierzgał,alepierdzioszkibyłynieuniknione.Zresztątaknaprawdęniechciał,żebym
przestała,walkabyłaelementemzabawy.
-Niemożeszsiętamwspinać,małpiatko-oznajmiłammupomiędzygłośnymibuziakamiwbrzuch.
-Niewolnocisięzbliżaćdotelewizora,głuptasku.Nie,Benny,nie!-powiedziałam,wskazującna
kinodomowezakażdymrazem,gdymówiłam„nie”.
Benusłyszałmójpoważnytonizacząłmisięnaseriowyrywać.
-Ja!-powiedział,wszedłnakrzesełkoizacząłsięwdrapywaćzpowrotem.
Poklepałciemnedrewnomałymirączkamiipowtórzył:-Ja!
Znówgozdjęłam,przeniosłamprzezpokójiposadziłamnakanapie.
-Niewolno,Benny.Nie,niewspinajsię.Zrobiłzagniewanąminkęiplasnąłmniewramię.
-Ja!
Złapałamgozarękę,zanimuderzyłmnieporazdrugiipopatrzyłamgroźnie.
-Onie,proszępana,niemabicia.Niebijemymamy.Potarłwtedyoczy,wciążtrzymającwjednej
ręcezabawkę.
-Mama!-Nachyliłsięitryknąłmnieczołem,żebympomyślała,żebędzieterazpłakał.
Podniosłamgoiposadziłamsobienakolanie.
-Otak.Trzebabyćmiłymdlamamy.-Odwróciłamjegotwarzyczkędoswojej.
-Dostanębuziaka?
Przycisnąłpoliczekdomoichust,żebymmogłagopocałować,apotemzeskoczyłmizkolaniz
pełnąprędkościąruszyłprzedsiebie,wołając:
-Ja,ja!
Prostodostołu.Westchnęłam,zaczekałam,ażbędziestabilniestałnablacie,awtedygozdjęłami
zaniosłamzpowrotemnakanapę.
-Amożeobejrzyszbajkę,ajawtymczasiezrobiękolacjędlaciociNelliwujkaColta?
Zamachałmłotkiemiżyrafąwstronętelewizora.
-Klub,klub,klub!-wołał,cooznaczało,żemaochotęnaodcinekMickeyMouseClubhouse.
Włączyłamodcinekjegoulubionegoprogramuiodgarnęłammuzczołaciemneloki.-Postarajsię
niedoprowadzićdożadnejkatastrofyprzynajmniejprzeznajbliższepięćminut,błagam.
UdałomisiędokończyćkolacjęprzedpowrotemJa-sona,którykopniakiemzamknąłzasobądrzwi
dogarażu.
-Gdziemójmałymężczyzna?-zawołałirzuciłtorbęzesprzętemprzydrzwiachdopralni,apotem
zdjąłprzepoconąkoszulkę.Zjakiegośpowodunieznosiłbraćprysznicanasiłowni,więczawsze
wracałdodomuspoconyiśmierdzący.Możerobiłtodlatego,żewiedział,żemnietokręci.Podtym
względemnicsięniezmieniło,więcbezoporówpozwalałammusięobejmowaćśliskimiodpotu
ramionamiicałowaćmniedoutratytchu.
WtejchwiliBennywypadłzzarogu,całkiemzapominającofilmie.Zimpetemprzylgnąłdonóg
Jasonaizacząłwspinaćsiępojegospodenkach.Jasonpodniósłgo,wyrzuciłwpowietrze,apotem
złapałiskubałwargamiwbrzuch,dopókiBennyniezacząłpiszczećiwyrywaćsię.
-Pocałujtatusia-powiedziałJasoniuklęknął,żebyzrównaćsięzBennym.
MałyrzuciłsięnaJasonaizostawiłmunapliczkuwilgotnypocałunekzłożonyotwartymiustami.
Westchnęłamzniedowierzaniem.
-Ciebiecałuje,amnienie!Mniesiętylkopozwalapocałować,alesamniedajebuziaków.To
niesprawiedliwe!
Jasonzacząłsięśmiać.
-Bomniekochanajbardziej!-PrzycisnąłBenadosiebie,udając,żemigozabiera.Zrobiłamsmutną
minę,odwróciłamsięiudawałam,żepłaczę.
-Chcębuziaka!-jęknęłam.
Kątemokaobserwowałam,jakBennypatrzyzezdziwieniemnaJasona,apotemnamnie.
-Lepiejdajmamiebuziaka-poradziłJason.-Mamajestbardzosmutna,jakniedostajebuziaków.
BennywyrwałsięzuściskuJasonaipodszedłdomnie,obejmującjednąmojąnogęipytająco
zadzierającgłowę.
-Mama?
Uklękłamizłapałamgozaramiona.
-Dostanętakiegosamegobuziakajaktatuś?Bennyuśmiechnąłsięiradośniecmoknąłmniew
policzek.
-Ja-powiedziałpoważnie.Mówiłtakbezwzględunato,czypasowałodosytuacji,czynie.
-Wezmęszybkoprysznicisięprzebiorę,apotemdokończękolację,żebyśmogłasięprzygotować-
zapowiedziałJason.-Októrejbędą?
-Wpółdosiódmej.Jestjużzapiętnaścieszósta,więcsiępospiesz.
Zanimwzięłamprysznicisięubrałam,NelliColtjużbyli.Siedzielinapodłodze,bawiącsięz
Bennym,aJasonkończyłprzystawkiinakrywałstół.
Stanęłamwpołowieschodówikorzystającztego,żeniktmniejeszczeniewidzi,obserwowałam,jak
NellpomagaBenny’emubudowaćwieżęzklocków,podczasgdyColtkuzachwytowiBenająburzy.
Jaktylkoczteryczysześćkolorowychklockówstałojedennadrugim,Coltruszałzabawkową
ciężarówkąipakowałsięwdolnyklocek,wydającprzytymodgłosysilnika,jakiemożewydobyćz
siebietylkochłopak.Bennypiszczałiśmiałsię,gdywieżapadałanaziemię,apotemdostarczałNell
naręczaklocków,żebyzbudowałanową.
Powtórzylitokilkarazy,azkażdąchwiląemocjewyrywałymisięcorazbardziejspodkontroli.
ByłocośtakiegowwidokuNellbawiącejsięzmoimsynem,cosprawiało,żedooczunapływałymi
łzy.Byłatakszczęśliwa,takcałkowiciespokojna,otwartaizatopionawchwili,żeoczyjej
błyszczały.Coltteżtowidziałiniespuszczałjejzoka.
Widziałamwjegooczachmiłość,cosprawiłotylko,żerozmazałamsięjeszczebardziej.Ażza
dobrzepamiętałamdzień,kiedyweszłamdojejpokoju,aonaprzeciągałażyletkąposkórze
nadgarstka.Pamiętamsmródalkoholuwjejoddechuidesperacjęwoczach,wyrażającągłęboko
ukrytyból.
Zeszłamnadółiusiadłamobok,żebypomócjejustawiaćklocki.
UśmiechnęłasiędomnieiwskazałanaBena.
-Jestcudowny!Najsłodszynaświecie!
-Dzięki.Potrafizrobićtakązadymę,żenieuwierzyłabyś,alenadrabiaurokiemosobistym.
-Jestdowastakipodobny-powiedziała.Spojrzałanamnieniepewnie.-Nazwałaśgonacześćbrata?
Pokiwałamgłowąiztrudemprzełknęłamślinę.
-Tak.Nawetniebraliśmypoduwagęinnegoimienia.-Terazprzyszłamojakolejnazawahanie.-Na
drugiemaKyle.
Nellszybkowciągnęłapowietrze.Coltzesztywniał,alenieprzerwałzabawyidalejzderzałzesobą
ciężarówki.
-BenjaminKyle.-Nellwpatrywałasięwdywanmiędzyskrzyżowanyminogami.-Dobreimię.
ChybanawetjesttrochępodobnydoKyle’a.
-Tochybaoczy.Mająinnykolor,alepodobnykształt.Nellpokiwałagłową.
-Świetnydzieciak.-Niewiedziała,copowiedziećwięcej,boteraz,kiedypatrzyłanaBena,jakimś
cudemwidziałaKyle’a.Zebrałasięwsobieiodepchnęławspomnienia,któregromadziłysięprzed
jejoczami.-Nowięcsłuchaj,rozmawialiśmyzColtemoślubie.
-OChryste-westchnąłColt.-TojachybapomogęJasonowi.-Wstał,aBennyruszyłzanimizłapał
gozakciuk.
-Jakionimająproblem?-spytałaNellześmiechem.-Dlaczegotaksiębojąrozmówoślubach?
Śmiałamsięznią.
-Niewiem.Jasonsięzachowywał,jakbykażdadecyzjaodejmowałamukilkalatzżycia.Albomęka,
albo,jakpokazywałammudwierzeczydowyboru,toniewidziałmiędzynimiróżnicy.Śmieszne.
Patrzyłyśmy,jakColtiBennyrozkładająsztućce.Bennywspinałsięnakażdekrzesłopokolei,żeby
położyćłyżkęiwidelecnatalerzu,aColtstałzanimznożem,ikiedyBennyszedłdalej,układał
sztućceprawidłowo.Chciałamcośpowiedzieć,alepostanowiłamsprawdzić,cobędzie.Takjak
myślałam,kiedyBennyustroiłjużostatnitalerzizorientowałsię,corobiColt,spojrzałnaniego
gniewnie.
-Ja!-Zszedłzkrzesła,podszedłdonakrycianaszczyciestołu,wziąłwszystkietrzysztućcei
położyłjezpowrotemnatalerzu,patrzączłowrogonaColtaisprawdzając,czydoniegodotarło.
-Bennymaswojezdanienapewnetematy-wyjaśniłamColtowi.-Wtymdomusztućcekładziemyna
talerzach.
ColtonpopatrzyłnaBenny’ego,potemnamnie,apotemnaswójtalerziwkońcuwzruszył
ramionami.
-Dobra,niechbędzienatalerzach.-Obszedłstółdookołaiprzełożyłsztućcenatalerze.
Bennyobserwowałtozsatysfakcją,apotemzaciągnąłColtadolodówkiipodałmukubek-niekapek.
-Sok!
Nellobserwowałaichrazem,apotempopatrzyłyśmysobiewoczy.
-Maciejakieśplany?-spytałamiwskazałamnajejnarzeczonegoimojegosyna.Wzruszyła
ramionami.
-Niewiem.Nierozmawialiśmyotym.Alepewniepodzisiejszymwieczorzeporozmawiamy.
-Ajaktowidzisz?
Przezchwilęmilczała,apotemznówwzruszyłaramionami.
-Niewiem.Myślodzieckuwydajemisięcudowna.Bennyjesttakisłodki,takiśmieszny.Coltbyłby
fantastycznymojcem.Ale…bojęsię.Aco,jeślidrugirazporonię?Lekarzpowiedział,żetaksię
czasempoprostuzdarza.Żeniezrobiłamniczłegoaniniemażadnejmedycznejprzeszkodyw
donoszeniuciąży,ale…Itaksięmartwię.Czasemwciążczujęsięemocjonalniestraszniesłaba.
Myślę,żewpewnymsensienigdyniezostawiętegozasobą.Czybędęwięcumiałabyćmatką?
Ajeślidzieckozapyta,jaksięztatąpoznaliśmy?Ztrudemwyjaśniamtodorosłym,acodopiero
dziecku?Ajakspyta,skądmambliznynanadgarstkach?Cowtedypowiem?
Przezkilkachwilzastanawiałamsięnadodpowiedzią.
-Niebagatelizujętwoichobaw,alewydajemisię,żeniepotrzebnietyleotymmyślisz.Pewnieztym
wszystkimtrzebasiębędziewcześniejczypóźniejzmierzyć,alenajpierwmiejdziecko.Jeślidobrze
cisięukładazColtem,wszystkobędziedobrze.Dzieckowszystkozmienia.Ciebie.Związek.Jest
ciężko,nieprzeczę.Bycierodzicemjestjednąznajtrudniejszychinajbardziejprzerażającychrzeczy,
jakiemogąsięprzytrafić,alejednocześniezniczegochybaniematakiejsatysfakcji.-Spojrzałamna
Jasona,którywyjąłkurczakazpiekarnikainaciął,żebysprawdzić,czyjużgotowy.-Jasonijanie
byliśmygotowinadziecko.Niebyliśmy.Bennybyłtotalnąniespodzianką,wieszotym.Iczasemteż
sięzastanawiamy,comupowiemy,jakktóregośdniazapyta,czemumaurodzinyniecałymiesiącpo
naszejrocznicyślubu.Bopewnegodniadotegodojdzie,amybędziemymusielicośodpowiedzieć.
Aletaknaprawdę,towogólnymrozrachunkuniemaznaczenia.TyiColtsiękochacie.Jesteście
razemnapoważnie.Niepowstrzymujsięoddecyzjiodzieckutylkodlatego,żesięboisz,comożesię
zdarzyć.Jeślijesteśgotowa,towystarczy.Wswoimczasieznajdziesięodpowiedźnawszystkie
pytania.Moment,kiedyporazpierwszyweźmieszswojedzieckonaręce,jestpoprostu…Nowiesz.
Wszystkojestinaczej,alenawetgdybyśmogłacofnąćczas,niezrobiłabyśtego.Niezmieniłabymnic
wswoimżyciu,bowszystko,cosiędziało,doprowadziłomniedotegomiejsca,wktórymjestem
teraz.Wyszłamzamiłośćmojegożycia,zamojegonajlepszegoprzyjaciela,za…mójcałyświat.
Nigdyniebyłamzkimśinnyminigdyniebędę,nieważne,cosięstaniewprzyszłości.Aterazmam
mojegochłopczyka,słodkiegoBenny’ego.Zmianajednejrzeczywprzeszłościmogłaby
spowodować,żenieznalazłabymsiętu,gdziejestem.
Nellpodrapałapaznokciemplamęzsokunadywanie.
-Rozumiem.Jateżjestemterazszczęśliwa.Prawiecałyczas.MamColtona,jeżdżępokraju,gram
koncerty.Spełniasięsen.Nawetniewiedziałam,żetomojemarzenie,dopókisięniespełniło.Nie
wyobrażamsobiedlasiebieinnegożycia.
Czasembudzęsięwśrodkunocy
izastanawiam,gdziebymterazbyła,gdyby…żyłKyle.PoszłabymdoStanfordu,pewniemielibyśmy
terazkilkorodzieci,pracowałabymwbiurze,nosiłaeleganckiegarnituryiprzygotowywała
prezentacjewPowerpoinciedladyrektorów.-Wzdrygnęłasięostentacyjnie.-Cieszęsię,że
porzuciłamtędrogę.Niebyłabymsobą.Tożycie…Tewszystkiedomysły…Zastanawiamsię,ale
nieżałuję,bo…Boże,takdługosięztymzmagałam.Aleprawdajesttaka,żechociażbardzo
kochałamKyle’a,Coltonjestdlamniedoskonały.
-ByliściezKyle’embardzomłodzi,więctrudnosięnawetdomyślać,cobybyłoteraz.
-NiebyliśmymłodsiniżtyiJason.Jesteśmywtymsamymwieku,dwadzieściaczterylata.Jakdługo
jesteścierazem?
-Osiemlat.
-MaszdwadzieściaczterylataijesteśzJasonemodośmiu.Todłużejniżwiększośćparwytrzymuje
razem!
-Amomentamiwydajemisię,żedopierozaczynamy.Bennymajużprawiedwalata,aczasem
wydajemisię,żedopierocosięurodził.Rozmawiamyjużodrugimdziecku.Jasonchciałbymieć
córeczkę.
Kolacjabyłajużgotowa,więcprzerwałyśmyrozmowę,alewidziałam,jakNellpatrzynaBenny’ego
ztakimspecjalnymbłyskiemwoku.Coltonteżtowiedział,aleonmiałtakąsamąminę,ilekroćsię
nachylał,żebywysłuchaćBenny’ego,przemawiającegozpełnąbuzią.
Cośmisięzdawało,żezakilkamiesięcyusłyszymywielkąnowinę.
BECCA
Majtegoroku
Ztrudempowstrzymywałamłzy,gdyprostowałamtrenolśniewającejsukniNell.
Bezramiączek,wstyluempire,zdekoltemwkształcieserduszka,pięknymhaftemnagorseciei
kuszącogłębokimdekoltemnaplecach.Włosymiałazapomocąszpilekiwęzłówupiętew
skomplikowanąfryzurę,akilkapasemwisiałoswobodnie,okalającjejpięknątwarz.Szarozielone
oczylśniłyzradości,kiedypowoliobróciłasięwmiejscu,żebymzajęłasiętakżeprzodemsukni.
Wzięłamjejbukietbiałychkallizpurpurowymiśrodkamiitrzymałamrazemzmoim,mniejszym,
aleprawietakimsamym.AColt…Nocóż,byłamszczęśliwążonącodzienniebardziejzakochanąw
Jasonie,aleColtbyłtakprzystojny,żeażbolało.Długieirozczochranenacodzieńwłosyostrzygłi
starannieułożył,aliniajegoszczękibyładziękitemujeszczeostrzejsza.Oczymiałelektrycznie
niebieskie,przeszywającejakpiorunihipnotyzujące;widziałamtonawet,kiedyweszłamdokaplicy
tylnymidrzwiami.Miałidealniedopasowanysmoking:czerń,biel,elegancja.Takdoskonale
opasywałjegomuskularnąsylwetkę,jakbysięwnimurodził.
Jasonstałkawałekdalejimusiałamzmobilizowaćcałąsilnąwolę,żebyniezaciągnąćgonakoniec
kościołainiezająćsięnimnapoważnie.MożeColtbyłoszałamiającoprzystojny,aleJason?Byłjak
sen,jakspełnieniemarzenia.Miałświeżoprzycięte,umiejętnienastroszonejasnewłosy,ajego
zieloneoczyłapałyświatłojakkawałekjadeitu.Umięśnioneramionarozpychałyrękawymarynarki,
apotężnykarknaprężałkołnierzykkoszuli.
Byłdosłowniepomnikowy.MichałAniołniezdołałbywyrzeźbićtakidealnegoegzemplarza.W
każdymraziedlamnie.
NelliColtwzięlisięzaręce,adrzwiotworzyłysięrazjeszczeiwszyscyzwrócilisiękutyłowi
kaplicy.WdrzwiachstałBenny,którydopierocoskończyłdwalata,ubranywmikroskopijny
smoking,wypolerowanedopołyskubutyikrawatnagumce.Wwyciągniętychrękachtrzymał
poduszkęzobrączkami.Rozejrzałsięizmarszczyłbrwi,kiedyzobaczył,ileosóbnaniegopatrzy.
Potemjednakudowodnił,żejestsynemswojegoojca.Wyprostowałsię,zadarłgłowęipewnie
ruszyłwzdłużnawy,niebłądzącwzrokiemnaboki.WpatrzonybyłwNell,którąabsolutnie
uwielbiał.Wiedział,żemadotrzećdoniej,powtarzaliśmymumilionyrazy,żejegozadaniemjest
dostarczyćobrączkidociociNelly.
NellbyłarówniezakochanawBennym,jakonwniej.Zmieniłanawetuświęconyporządek
wchodzeniadokościoła,żebyBennyzostałgwiazdą,chociażzwykleślubykręciłysięwokółpanny
młodej.Zazwyczajdziewczynkazkwiatamiichłopieczobrączkamiwchodzilipodruhnachi
drużbach,aprzedpannąmłodą,czycośwtymstylu,aleNellsięuparła,żebyBennywszedłjako
ostatniiprzyniósłobrączkisam.
Iotoszedł,maszerowałsamśrodkiemkościoła,takjakbyniesłyszałszeptów,niewidział
skierowanychwjegostronęrąkiniezauważał,żewszyscysąnimzachwyceni.Sercemisięściskało,
kiedywidziałamgowtymsmokingu,takskoncentrowanegonaswojejmisji.
Ostrożniewszedłnaschodki,apotem,zupełnienietak,jakćwiczyliśmy,stanąłtużprzedColtemi
Nellipodniósłpoduszkęzobrączkamitakwysoko,jaktylkozdołał.
-Mam,Nelly.Weź.-Spojrzałnanią,agościejęknęlizzachwytu.
Nelluśmiechnęłasiędoniego,puściłaColtaizebrałasuknię,żebyukucnąć.
-Dziękuję,Benjaminie.
-Dobrzebyło?-spytał.Pocałowałagowczołoiroześmiałasię.
-Zrobiłeśtodoskonale.
-GdzieRaffey?
Spojrzałanamnieniepewnie,boniewiedziała,ocoBenpyta.Nonno,powłoskudziadek,czylimój
tata,ruszyłnaratunek,iposadziłsobieBenny’egonakolanach,kiedyksiądzwziąłobrączki.Benny
wyciągnąłdziadkowizkieszeniswojąpluszowążyrafę,zwanąRaffey,iwydałkilkagłośnych
zwierzęcychpowarkiwańiposzczekiwań,skaczączabawkąporamionachmojegotaty.Wszyscy
zaczęlisięśmiać,anajbardziejNell,aleszybkosięopanowałaizwróciłasiędoColta.
Ślubbyłpiękny,chybanigdyniewidziałamNelltakszczęśliwej.Weselebyłowielką,radosną
impreząwsalibankietowejniedalekokaplicy.Podkonieckolacjiwidziałam,żeNellsięnadczymś
zastanawia,nieuważniepijącwodęzcytryną.
ZerkałanaColta,apotemodwracaławzrok.
Siedziałamobokniej,poprawejstroniemiałamświadkaColta,atrakcyjnego,alegroźnego
czarnoskóregoSplita.Wkońcuwzięłagłębokiwdech,apotemwypuściłapowietrzeiwidziałam,że
podjęładecyzję.NachyliłasiędoColta,położyłamudłońnakarkuiszepnęłamucośdoucha.Ona
mówiła,aColtcorazszerzejotwierałoczy,najpierwzezdziwienia,apotemzradości.
-Tak?Napewno?-spytałniedośćcicho.Pokiwałagłową.Spojrzałnajejbrzuch,potemnajejtwarz
ijużwiedziałam,cotozanowina.
-Upewniłamsięwczorajiczekałamnaspecjalnąchwilę,żebycipowiedzieć.
Coltjąobjął,przycisnąłmocnodosiebieiszeptałjejcośdoucha.Słyszałam,żeNellpociąga
nosem,ajejdłonie,leżącepłaskonaszerokichramionachColtona,lekkodrżały.
-Mogęwszystkimpowiedzieć?-spytał.Odsunęłasię.
-Teraz?!
-Aco?Niewytrzymam!
Schyliłagłowęiotarłasięoniegopoliczkiem.
-Zwariowałeś.-Potempodniosławzrok.-Ajeśli…Położyłdwapalcenajejustach.
-Nie.Poprostu…nie.
Nellpokiwałagłową,otworzyłaustaizłapałajegopalcezębami.
-Jakchcesz,tomów.
ColtstanąłzakrzesłemiskinąłdoDJ-a,żebyprzyniósłbezprzewodowymikrofon.
-Obstawiam,żetorówniedobrymomentnaprzemówienia,jakkażdyinny,prawda?Tymbardziej,
żeponieważwiększośćzwasjeszczeje,niemaciewyjściaimusiciemniesłuchać.Tonajpiękniejszy
dzieńwmoimżyciu.Miałemparędobrychdniikilkanienajlepszych,jakkażdy.Aledzisiaj…To
najlepszydzieńzewszystkich.
MojążonązostałaNell.Możeciemiśmiałozazdrościć,chłopaki,botapiękna,seksowna,
utalentowanainiesamowitakobietajesttylkomoja.Niebędęwaszanudzałopowieściami,jaktosię
stało,żejesteśmyrazem,zresztąwiększośćzwaspewniejużsłyszała.Chodzioto,żejestem
szczęściarzem.Onamnieuratowała,ajanigdyniebędęumiałkochaćjejtak,jaknatozasługuje,
choćbymniewiem,jaksięstarał.-Zamilkł,agościewykorzystalitenmoment,żebygwizdaći
wiwatować.-Dzięki…Nowięc,tendzieńjestnajlepszytakżedlatego,żeNellwłaśniemicoś
powiedziała.Stańkołomnie,skarbie.-Jednąrękątrzymałmikrofon,adrugąprzytuliłjądosiebie,
spojrzałnaniąiuśmiechnąłsięszeroko.-Właśniemipowiedziała,żebędziemymielidziecko.
Wiwatybyłyterazogłuszające,aleniktnieklaskałmocniejiniekrzyczałgłośniejniżja.
-Kiedymasztermin,wieszjuż?Nelloparłagłowęojegoramię.
-Wgrudniu.
Coltspojrzałnasufitizacząłliczyć.
-Toznaczy,żepoczęłosię…wmarcu.-Uśmieszekwypełzłnajegotwarz.-Chybapamiętam,
kiedy…-Coltonie!-krzyknęłaNell,wyrwałamumikrofoniplasnęłagowramię.
-Przepraszam,alejestemtakipodekscytowany!Gościeśmialisię,klaskali,apotemktośzadzwonił
łyżeczkąwkieliszekiwkrótcewszyscypodłapalitensygnał.
ColtpodałmikrofonswojemuprzyjacielowiSplitowiiodwróciłsiędoNell.
-Zprzyjemnością-wymruczałipocałowałNellgłębokoinamiętnie.
PokilkuchwilachSplitwstałiprzysunąłmikrofondoust.
-Ej,spoko,będzieciemielinatoczas.-Odwróciłsiędomłodejpary,którausiadła,żebygo
posłuchać.-PoznałemColta,kiedybyłmłodym,nieopierzonymdzieciakiem,którywylądowałw
środkumiasta.Przeżyłwięcej,niżmożeciesobiewyobrazić,alejesttu,gdziejest,boto
najmądrzejszyinajsilniejszygość,jakiegoznam.Niebędęściemniał,zdarzyłosię,żeuratowałem
mutyłek,aleonpomógłmiwięcejrazyniżjajemu.Jestdlamniejakbrat.Wkażdymmożliwym
znaczeniu.-Rozejrzałsięwśródgościzajmującychokrągłestoliki.-Chociażwidzę,żeprawie
wszyscysątubiali,więcmożecieniewiedzieć.Jestemjedynymreprezentantemczarnoskórychnatej
imprezce,co?Niechbędzie,spoko.Chodzioto,żewiem,cotenchłopakprzeszedłiniktwtejsali
niecieszysiębardziejniżja,widzącgotutaj.
Wziąłślubzcholerniezacnąpanną.KiedypoznałemNell,miałemwątpliwości.
Byłamiła,ale…niewiedziałemjeszcze,jakjestsilna.ZajęłasięColtemidałamunoweżycie,
chociażwiem,żetobrzmilamersko.Aletakbyło.Kochagoirozumie,tonajważniejsze.Nowięc…
Colt,Nell,jesteściedlamnierodziną.Nigdyniemiałemrodzinyitojestmojaprawda.Kochamwasi
cieszęsięzwami.Gratulacje.
-Uniósłdosufitukieliszekzwodązlodem.
Terazmojakolej.Myślałamotejchwiliodwieludni.WzięłamodSplitamikrofoniwstałam.Z
trudemprzełknęłamślinęiskupiłamsięnaoddychaniu.
-Cześć.MamnaimięBecca.Nelljestmojąnajlepsząprzyjaciółkąodpierwszegodniaprzedszkola.
Ukradłamiwtedyklejibrokat.Odtamtejporybyłyśmynierozłączne.-OdwróciłamsiędoNell.-
Postaramsięprzebrnąćprzeztobezłezibezjąkaniasię,alenieobiecuję.Mamyzasobąróżne
chwile.Niebędęichprzywoływać,botodzieńradości,aletywiesz,oczymmówię.Bywałydni,
kiedynaprawdęsięociebiemartwiłam.Razpowiedziałaś,żeniewiesz,czykiedykolwiekdojdziesz
dosiebie.
Aterazpopatrz.Wyszłaśzaniezwykłegomężczyznęiniedługobędzieszmamą.
Jestemzciebiedumna,Nell.Przeszłaśtakwiele,aleznalazłaśszczęście.Drogędoświatła.Będziesz
cudownąmamą,aColtbędziewspaniałymojcem,niemamżadnychwątpliwości.Mójsynwaskocha
iprawdęmówiąc,słuchawasbardziejniżmnie.Prawda,Benny?
BennysiedziałnakolanachJasona,wjednejręcemiałkawałekchleba,awdrugiejkrzywotrzymany
wideleczkupkątłuczonychziemniaków.Popatrzyłnamnie,kiedyusłyszałswojeimięiwyciągnął
domniewidelec.
-Ziemniaczki.Chcesz,mama?Niemogłamsięnieroześmiać.
-Dzięki,kolego,jużjadłam.KochaszciocięNellyiwujkaColta?
Bennypokiwałgłową.
-Pewnie!Colttomójkonik!
-ANell?
PopatrzyłnaNellisięzamyślił.
-Pewnie!Nelly,maszcukierki?Ememsy?
Nellwybuchnęłaśmiecheminachyliłasiędoniego.
-Tomiałabyćnaszatajemnica.Miałeśnicniemówić,żedałamcicukierki.
PopatrzyłamnaNell,którasięzarumieniłaizrobiłaniewinnąminkę.
-TylkokilkaM&M-sów-przyznała.
Pokręciłamgłową.
-Dlategowczorajnicniejadł.-Uśmiechnęłamsię.-Dobrze,któregośdnianafutrujętwojedziecko
cukierkamiiodeślęcijetakiedodomu,zobaczyszwtedy,jakietozabawne.
Otworzyłamusta,żebymówićdalej,alewtedyzokolicymiejsca,gdziesiedziałBenny,dobiegł
odgłosgłośnegobąka.Rozejrzałsięzzaciekawieniem,jakbysięzastanawiał,skądsięwziąłten
dźwięk,apotemspojrzałnamnie.
-Mama,kupa!Gościezawyli.
Byłamtakprzerażona,żezakryłamtwarzdłonią.
-Wyglądanato,żemojeprzemówieniezostałoprzerwaneprzezpewnegomałegośmierdzioszka-
ogłosiłam.-Więcchybatutajskończę.Kochamcię,Nell,jestemzciebiedumnaicieszęsiętwoim
szczęściem.Gratuluję.
PrzewinęłamBenaiwróciłamnasalęakurat,kiedykończyłprzemawiaćRobertCalloway.Tobyło
ostatnieprzemówieniewieczoru.Tortzostałpokrojonyizjedzony,apotemzaczęłysiętańce.Nelli
ColtzakończyliprzyjęciepiosenkąTylkoty,którapoichoświadczynowymkoncerciewNowym
Orleaniebyłagranawradiu.
TańczyłamzJasonemiBenem,przytulałamdosiebiemoichdwóchmężczyznipatrzyłam,jakNell
wspływającejdoziemiślubnejsuknipotrącastrunygitary,ajejgłoshipnotyzujegości.Była
szczęśliwa.
Młodaparawyszławkrótcepotem,ajaprzytuliłamNell,zanimwsiadładolimuzyny.
-Dziękujęci-wyszeptała.-Bywałytakiedni,żeniewiem,cobymzrobiłabezciebie.Niemogęsię
doczekać,ażrazembędziemymamami.
JasonuścisnąłColtowirękę,apotemmnieobjął.TrzymałBenanabiodrze.
-WięcNellzaciążona,co?-cieszyłsię.-Wsamąporę.Możemypomyślimyonumerzedwa,coty
nato,kocie?
Odwróciłamsiędoniegoiuśmiechnęłamsięporo-zumiewawczo.
-Dobryplan.Jegooczyrozbłysły.
-Jakcisiępodobapomysł,Benny?Żebymamusiamiaładziecko?
-Jajestemduży!-zaprotestowałBenny.
-Pewnie,żetak,kolego-zgodziłsięJason.-Będziedwojedzieci.Tyijeszczejedno.
-Dwojedzieci?-spytałBenniepewnie.
-Dwojedzieci.
Uśmiechnęłamsię,bowidziałam,żeBenstarasięrozgryźć,cotoznaczy.
-Jajestemdziecko?-spytał.Jasonpołaskotałgopobrzuchu.
-Nie,tybędzieszstarszymbratem.
Bennyzmarszczyłbrwi,awjegooczach,takichjakJa-sona,najzieleńszychnaświecieipełnych
uczucia,widziałam,żesięzastanawia.Zarazjednakzapomniałosprawie,podniósłswojąpluszową
żyrafęipowiedział:
-ToRaffey.Maszememsy?-Otworzyłbuzięjakmałyptaszekiczekałnaładunek.
Znówuratowałnasnonno.Słyszałamodgłosrozdzieranejtorebki,aBennyprzekręciłsięwuścisku
Jasonaiskupiłnatorebcezupragnionymicukierkami.MójtatawrzucałjeBenny’emudoust,aja
byłamprzerażona.
-Tato!Jestdwudziestatrzecia!Terazjużnigdyniezaśnie.
Tatatylkowzruszyłramionami.
-Todzieńślubu,ßglia.Zasadydziśnieobowiązują.Byłodobrzepopółnocy,gdyudałonamsię
uśpićBenny’egowłóżeczkuwhotelowympokoju.Zdjęliśmyślubnekreacjeipołożyliśmysiędo
łóżka.
Jasonmilczałprzezchwilę,odpływałjużwsen.
-Mamnadzieję,żetobędziedziewczynka.NazwiemyjąBella.
Parsknęłam.
-Niemamowy,nienazwiemynaszejcórkinacześćZmierzchu.
-Żartowałem!
-AmożeEvelyn?
-Dorozważenia.-Zasypiałjuż,więcsamazastanawiałamsięnadróżnymiopcjamiimiondla
chłopcaidziewczynki,ażwkońcusamausnęłam.
WnocyBennyprzyszedłdonaszegołóżkaiwsunąłswojeciepłeciałkomiędzynas.Jasonobjąłgo
ramieniem,adłońpołożyłnamoimbiodrze,głaszczącmnieprzezsenpobrzuchu.
Przebudziłamsię,czułamoddechBenny’egonamoimramieniuidłońJasonanaskórze.Byłam
absolutnie,obezwładniającoszczęśliwa.
Postscriptum
Colttrzymałcóreczkęwramionach.Jejmałeciałkomieściłosięwzagięciujegołokcia.Lewitowała
pomiędzyjawąasnem,powiekimiałaciężkie,ajegokciukzaciskaławmałejrączce.Byłaowinięta
wmiękkikocykkolorukościsłoniowejwewzórzsówek,patrzącychmądrymi,zielonymioczami.
Wjednymroguwyhaftowanebyłozielonąniciąjejimię,Kylie.
Kyliewierciłasięwkocyku,mruczałaikwiliła,bobardzoniechciałazasnąć,więcColtwstałz
bujanegofotelaizacząłchodzićpopokojudziecinnym,kołyszącjąlekko.Szerzejotworzyłaoczyi
uważniepatrzyłanaswojegotatę.Poruszałausteczkamiipisnęłacicho.Coltwyjąłzłóżeczka
smoczekiwłożyłjejdobuzi,apotemzanuciłkilkatonów.Zauważył,żepowiekijejopadają,wziął
głębokiwdechizaśpiewałniskoiłagodnie:
Hejdziewczynko,małajakpiosenka
trzymamcięnarękach
jakwszechświat.
Napisałemwtobiekażdąnutę
wykreśliłemtakdobrzemiznanysmutek.
Aleoczywzięłaśsama-
maszoczymamy.
Jakcięchronić,
czułastruno,
cokiedyśodleci.
Jesteśsłońcem,
nawetwnocyświecisz.
Hejdziewczynko,
śniespełniony,
dobrawróżbo,
dobryznaku,
lżejszaniżoddechptaków.
Ważniejszaniżwszystko.
Tonieważne
tamtoteż
pókijesteśblisko.
Kyliespała,zanimskończyłśpiewać.Ułożyłjąwłóżeczku,apotemnachyliłsięijąpocałował.Nell
staławdrzwiachipatrzyła.
PodeszładoColtairazempatrzylinaśpiącącóreczkę.
-Mieścicisięwgłowie,żestworzyliśmycośtakdoskonałego?
Coltuśmiechnąłsiędożony.
-Bezproblemu!
Wtakichchwilachniepamiętałaobliznach,koszmaryjużjejnieścigały,lękizostałyukojone.Każdy
oddech,każdypocałuneknadobranocikażdakołysankaodpychałyprzeszłośćcorazdalej,ażżyletki
inocepełnetłumionychłezbyłyjużtylkoniewyraźnymwspomnieniemzjakiegośinnegożycia.
Wtakichchwilachniewinnośćdzieckaleczyławniejnajgłębszerany.
Wtakichchwilachnareszciewszystkobyłodobrze.
Playlista
Demons-ImagineDragons
IDriveYourTruck-LeeBrice
SureBeCoolIfYouDid-BlakeShelton
WhateverItIs-ZacBrownBand
FlightlessBird-Iron&Wine
SingersandtheEndlessSong-Iron&Wine
(KissedYou)Goodnight-Gloriana
MustBeDoin’Somethin’Right-BillyCurrington
firstDayofMyLife-BrightEyes
We’reGoingtoBeFriends-TheWhiteStripes
FallingSlowly-GlenHansard&MarketaIrglova
ComeandGoes(InWaves)-GregLaswell
God’sGonnaCutYouDown-JohnnyCash
YourLongJourney-RobertPlant&AlisonKrauss
BeenaLongDay-RosiGolan
PleaseRememberMe-TimMcGraw
TenCentPistol-TheBlackKeys
TheBlower ’sDaughter-DamienRice
LongingtoBelong-EddieVedder
City-SarahBareilles
Dream-PriscillaAhn
ToTravels&Trunks-HeyMarseilles
RhythmofLove-PlainWhiteT’s
KingdomCome-TheCivilWars
SleeplessNights-EddieVedderandGlenHansardBreatheMe-Sia
Takjakwpoprzedniejczęści,muzykajestkrwiobiegiemtejksiążki.Piszącją,zakochałamsięw
BecceiJasonie,atepiosenkisąścieżkądźwiękowątejmiłości.Każdaopowiadawłasnąhistorię,a
razemtworząjednolitywzór.Ponieważwspieraciemnie,kupującmojeksiążki,namawiamwastakże
dowspieraniatychfantastycznychartystówidokupowaniaichmuzyki.Sztuka,każdygatunek,jest
najprawdziwszymsposobemwyrażenianaszejduszy.Sztukasprawia,żejesteśmyludźmi.
Konstytuujenasjakospołeczeństwo,jakokulturęijakoludzkość.Wspierajciesztukę,każdą.
Kupujcie,dzielciesięnią,twórzcie.NeilGaimanwswoimsłynnymprzemówieniudlastudentów
Philadelphia’sUniversityoftheArtspowiedział:„Popełniajcieciekawe,fascynujące,zjawiskowei
fantastycznebłędy.Łamciezasady.Twórzciedobrąsztukę”.