Dorota Masłowska Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwo

background image

Dorota Masłowska

Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną

background image

Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości dobrą

i złą. Przechylając się przez bar. To którą chcę najpierw. Ja mówię,

że dobrą. To ona mi powiedziała, że w mieście jest podobno wojna

polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Ja mówię, że skąd wie, a

ona, że słyszała. To mówię, że wtedy złą. To ona wyjęła szminkę i

mi powiedziała, że Magda mówi, że koniec między mną a nią. To

ona mrugnęła na Barmana, że jakby co, ma przyjść. I tak

dowiedziałem się, że ona mnie rzuciła. To znaczy Magda. Chociaż

było nam dobrze, przeżyliśmy razem niemało miłych chwil, dużo

miłych słów padło, z mojej strony jak również z niej. Z pewnością.

Barman mówi, żebym kładł na niej laskę. Chociaż to nie jest tak

proste. Jak dowiedziałem się, że tak już jest, chociaż raczej, że już

nie ma. to nie było tak, żeby ona mi to powiedziała w szczere oczy,

tylko stało się akurat na tyle inaczej, że ona mi to powiedziała

poprzez właśnie Arletę. Uważam, że to było jej czyste chamstwo,

prostactwo. I nie będę tego ukrywał, chociaż to była moja

dziewczyna, o której mogę powiedzieć, że dużo zaszło między

nami różnych rzeczy zarówno dobrych i złych. To przecież nie

musiała mówić tego przez koleżankę w ten sposób, że ja się

dowiaduję ostatni. Wszyscy wiedzą od samego początku, gdyż ona

powiedziała to również innym. Mówiła, że ja to jestem raczej

bardziej wybuchowy i że musieli mnie przygotować do tego faktu.

Boją się, że coś mi odpierdoli, bo raczej tak zawsze było. Mówiła,

background image

żebym wyszedł pooddychać. Dała mi te swoje fajki z gówna.

Tymczasem ja czuję tylko smutek bardziej niż cokolwiek. Jeszcze

żal, że nie zostało mi to powiedziane w cztery oczy przez nią.

Chociaż jedno słowo.

Przechylając się przez bar niczym sprzedawczyni przez ladę.

Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podroby, jakiś wyrób

czekoladopodobny Arleta. Żelazistą wodę w szklance od piwa.

Barwnik do pisanek. Cukierki, co by sprzedała, by były puste w

środku. Samo pazłotko. Czego by nie dotknęła swoimi palcami z

paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż ona sama jest fałszywa,

pusta wewnętrznie. Pali fajkę. Kupioną od Ruskich. Fałszywą,

nieważną. Zamiast nikotyny są w niej jakieś śmieci, jakieś

nieznane nikomu drągi. Jakieś papiery, trociny, co nie śniło się

nauczycielkom. Co nie śniło się żadnej policji. Chociaż powinni

Arletę posadzić. Których nie zna nikt, a na które ona wszystkich

bajeruje, na swoje oczy. Na swój telefon, na swoje dzwonki w

telefonie.

Teraz siedzę i patrzę na jej włosy. Arleta w skórze, a obok

włosy Magdy, długie, jasne włosy, jak ściana, jak gałęzie. Patrzę na

jej włosy również jak w ścianę, gdyż nie są dla mnie. Są dla

innych, dla Barmana, dla Kisła, dla różnych chłopaków, co

wchodzą i wychodzą. Dla wszystkich, chociaż tym samym nie dla

background image

mnie. Inni będą wsadzać w nie ręce.

Przychodzi Kacper, siada, pyta, o co chodzi. Jego za krótkie

spodnie. A jego buty są niczym czarne zwierciadło, w którym

przeglądam się, neony w barze, automaty do gier, różne rzeczy,

które są wokół. Tuż koło klamry widać Magdy włosy, które są jak

nieprzepuszczalna ściana. Odgradzają ją ode mnie niczym mur,

niczym beton. Za nim są nowe miłości, jej wilgotne pocałunki.

Kacper jest naspidowany wyraźnie, szyje butem. Toteż obraz

rozmywa się. Jest samochodem, żuje gumę miętową. Pyta czy

mam chusteczki. Gubię Magdę w tłumie.

Mówię mu, że nie mam. Chociaż mieć być może powinnem.

Kacper ma spida, cały samochód spida, cały

bagażnik od golfa.

Rozgląda się wszędzie, jak gdyby ze wszystkich stron czaiła się

armia ruskich. Jak gdyby chcieli tu wejść i wsadzić mu między te

trzęsące się szczęki wszystkie swoje ruskie fajki. Wyciąga LM-y

czerwone. Pyta dlaczego siedzę z twarzą do ściany. Mówię, czy

gdybym siedział przodem, to może by coś zmieniło, tak? Może by

tu Magda ze mną była, tylko siadam przodem, a ona przylatuje i

sru mi na kolana, włosami w twarz, wkłada sobie moją rękę

wewnątrz ud, jej pocałunki, jej miłość. Mówię, że nie. Chociaż

wolałbym powiedzieć tak. Ale mówię nie. Nie i nie. Nie zgadzam

się. Gdyby nawet chciała tu przyjść, bym powiedział: nie zbliżaj

się, nie dotykaj mnie, śmierdzisz. Śmierdzisz tymi facetami, co cię

background image

dotykają, jak nie patrzysz i myślisz, że nie wiesz, że cię dotykają.

Śmierdzisz tymi fajkami, co od nich bierzesz, co cię częstują.

Pierdolonymi LM-ami mentolowymi. Kupionymi u Rusków po

tańszej cenie. Tymi drinkami, tym bagnem co ci kupują w

szklance, w którym pływają bakterie z ich ust niczym ryby, niczym

morskie kurwy. I gdyby chciała, żebym ją taką miał teraz, nie

doczekałaby się. Nie powiedziałbym ani słowa. Podałaby mi

szklankę z drinkiem, powiedziałbym: nie. Najpierw zdejmij tą

gumę, co przykleiłaś pod spodem, gdyż ona jest z ust jednego z

tych brudnych facetów, z ich ust jest ta guma, chociaż myślisz, że

o tym nie wiem. Potem się umyj, a wtedy możesz mi usiąść

dopiero, kiedy będziesz czysta od tych lewych fajek, od tych

lewych spidów, co pijesz w drinkach. Dopiero jak się rozbierzesz z

tych szmat, z tych piór, które nie są dla mnie.

Oczywiście wtedy ja jestem nieco jeszcze obrażony.

Odwracam się, nie chcę z nią gadać. Mówię, że jak będzie taką,

rozpierdolę cały bar, wszystkie szklanki pójdą na podłogę, będzie

chodzić w szkle, będzie łamać sobie wszystkie swoje obcasy,

potłucze sobie łokcie, podrze sobie kieckę i wszystkie w niej

zawarte w sznurki. Ona prosi, żebym do niej wrócił. Że będzie

dobra jak nigdy, bardziej dobra, bardziej oddana. Ja mówię na to,

że nie. Mówię: raz mam tłumaczyć czy dwa razy mam ci to

wytłumaczyć, że już nie chcę nigdy z tobą być i albo ze mnie

background image

zejdziesz, albo sam to zrobię. Ona mówi, że mnie kochała. Ja

mówię, że też ją kochałem, że zawsze mi się podobała, chociaż

najpierw była dziewczyną Lola i chociaż zanim była moja, to jego

samochód był lepszy, to wszystko Lolo miał lepsze, lepsze buty,

lepsze spodnie, lepsze pieniądze. Że chciałem go zabić, bo nie był

dla Magdy dobry, tylko raczej szorstki. Że potem chociaż była

moja, zawsze byłem dla niej, zawsze byłem za nią. Chociaż nie

zawsze było dobrze, co już mówiłem, gdy owszem, kradła ciuchy

ze sklepów, wycinała kody w przymierzalni. Kolczyki, torebki,

cienie do oczu. Wszystko w torbę i w siatkę. Nie było dobrze, gdyż

musiałem potem raz błyszczeć oczami, chociaż przeważnie jej się

udawało, co wpływało dodatnio na jej humor. Poza tym miała tę

wadę, że była młodsza, o co zresztą mieli mi za złe moi rodzice.

Poza tym było wszystko odpowiednio, mówiła często, że nie

innego chłopca, ale właśnie mnie i to uczucie jest dla mnie, a nie

dla nich.

Przychodzi Lewy, mówi, że wie i że Magda to bardziej niż

zwykła szmata spod dworca, niż te, co stoją na Głównym.

Bordowe na pysku, brudne. Również te od Ruskich. Rozumiem,

ale co to, to już nie mogę pozwolić. Żeby ktoś Lewego pokroju tak

powiedział, więc wstaję. Żeby ktoś z tikiem komputerowym mówił

mi, jakie jest moje życie, jakie są moje uczucia, co mam robić, a co

background image

nie, czy Magda jest dobra, czy nie, bo tego to już nawet w grobie

może nikt nie udowodni, jaka jest prawda o Magdzie. Żeby oceniał

jej sumienie, jak sam wjechał samochodem w Arletę z poczucia

zemsty, czego by nikt Arlecie nie zrobił, chociaż jest jaka jest.

Więc wstaję. Patrzę w jego skaczące oko, tak z bliska, żeby

wiedział, jak jest. Milcząc patrzy głęboko w swoje piwo. Mówi, że

toczy się w mieście w ostatnich dniach wojna polsko-ruska pod

flagą biało-czerwoną. Myśli, że zmienił temat. Temat jest ciągle

ten sam, Lewy. Wiem, że czy się toczy wojna, czy się nie toczy, to

ją miałeś przed Lolem, wiem, że wszyscy ją mieliście przede mną i

znów teraz wszyscy będziecie ją mieć, bo od dzisiaj jest wasza, bo

od dzisiaj jest pijana i jest czynna całą dobę, świecą jej żarówki

osiemdziesiątki w oczach, świeci jej język w ustach, świeci jej

neon nocny między nogami, idźcie ją wziąć, wszyscy po kolei. Ty,

Lewy, na pierwszy rzut, bo ciebie znam, wiem jaki jesteś, dla

ciebie najświeższe mięso, bo ty musisz w życiu dostać same

najlepsze rzeczy, samą piankę, kawkę ze śmietanką, najszybszy

komputer, najlepszą klawiaturę, złoty telefon na złotej tacy, więc

jak chcesz, masz Magdę, gdyż ona jest najlepsza, ma złote serce.

Ma złote serce, gdy kładzie ci na głowie rękę i mówi co by chciała.

Ma złote serce, wszystko potrafi osiągnąć, ale w taki sposób, że

jeszcze jak płacisz, to czujesz się jakbyś pożyczał. Że czujesz się,

jakbyś zastawiał się w lombardzie. Ma złote serce, jest delikatna i

background image

romantyczna, na przykład lubi zwierzęta i często gęsto mówi, że

chciałaby mieć różne zwierzęta, lubi oglądać chomiki w

akwariach. Może nawet chciałaby mieć później dziecko, ale tylko

pięcioletnie, takie co by urodziło się, jak miało pięć lat i nigdy nie

urosło. Z odpowiednim imieniem. Klaudia, Maks, Aleks. Małe

dziecko, pięcioletnie, a ona już zawsze by miała siedemnaście lat,

by prowadziła go pod ramię rynkiem, w swojej sukni ze sznurków,

w swoich obcasach. By je nosiła w swoich torebkach ze szminką w

jednej przegródce. Ona by z tym dzieckiem tańczyła w dyskotece,

przychodziłyby gazety i robiły zdjęcia jej włosom, jakie są lśniące

i błyszczące, a dziecko brzydkie, bo twoje, Lewy, urodzone ze

złamanym nosem, urodzone z tikiem komputerowym, od

urodzenia brzydkie, od urodzenia skurwysyńskie, bo twój syn to

by był z miejsca skurwysyn. Bo ty byś nie wiedział, jak być dla

Magdy dobrym, jak ją uczynić szczęśliwą. Jak jej z siebie dawać,

nie pokazałbyś jej świata, tylko swoje komputerowe gry, krew,

rozpacz, ból. Ona nie jest do tego, ona jest do robienia z nią

delikatnych rzeczy.

Bo to jest Magda. Arleta przyszła, żebym dał jej ognia,

mówi, że niby robię cyrk, podobno tak Magda mówi. Proszę

bardzo, oto są słonie, co przeze mnie idąc, zniszczyły moje serce,

oto są pchły. Oto są psy tresowane, gdyż byłem niczym psy

background image

tresowane, co nie dostają nic w zamian, tylko jeszcze liścia na

twarz i ani dziękuję, ani spierdalaj. Oto jestem psem tresowanym,

żeby prowadził samochód bez dachu. Ognia nie mam. Gdyż jestem

wypalony. I chcę teraz umrzeć. W ostatniej chwili, gdy będę

umierał, chcę zobaczyć Magdę. Jak pochyla się nade mną i mówi:

nie umieraj. Nie umieraj, to wszystko moja wina, będę teraz z

tylko tobą, tylko nie umieraj, przecież nie o to tu chodzi, chodzi,

żeby się dobrze bawić, a to wszystko były takie żarty, tak

naprawdę przed tobą nie byłam Z nikim, z innymi nie byłam albo

nawet nie byłam wcale, tak żartowałam, Żeby cię rozzłościć,

palancie, teraz wszystko będzie dobrze, będziemy mieć dziecko,

Klaudię, Bryczka, Nikolę, wiesz zresztą, zawsze tego chciałeś,

będziemy je wozić w wózku, zobaczysz, jak będzie, tylko obiecaj,

że nie umrzesz, a teraz ja muszę iść do toalety, ponieważ Arleta

bajeruje teraz takiego jednego, on mówi, że jest prezesem i zna

wszystkich, podobno dobie zresztą zna nawet, mówi: Silny, znam

go, a ja nic, cisza, nie powiedziałam mu, że jesteś moim

chłopakiem, bo było inaczej, ale teraz mu powiem, jaka jest

prawda, żeby wiedział, jak jest.

Więc to najwyżej zrobię później jako ostateczność, gdyż

Arleta mówi, że Magda teraz wyszła gdzieś. Mówi, że nie wie

gdzie. Mówi, że nie wie z kim. Mówię jej, czy jest moją koleżanką

background image

czy też taką samą szmatą jak Magda. Ona mówi, że koleżanką. Ja

mówię, że o co wtedy kurwa chodzi. Ona mówi, że z Irkiem. Że

Magda poszła z Irkiem popatrzyć na miasto, pogapić się na

samochody, zostać przyjaciółmi, ot po prostu. A więc z Irkiem. A

więc dziecko będzie jednak brzydkie. Gorsze bardziej niż z

Lewym. Genetycznie nienormalne. Genetycznie zboczone od

urodzenia. Genetycznie bez sensu. Genetyczny skurwysyn. Od

początku z genetycznie wrodzoną kieszonką w dziąśle na

skradzione rzeczy, z wrodzonymi brudnymi paznokciami.

Któregoś dnia będę jechał pociągiem i jak jakieś dziecko mnie

poprosi o na jedzenie, i kiedy spojrzę w jego twarz, to zobaczę

oczy Magdy, jąkanie Irka i swoje uszy lekko odstające w jednej

osobie, gdyż coś tam po mnie również musiało w niej zostać,

jakieś geny. Bliznę na czole też po mnie, co się wywaliłem kiedyś

na szkło, złamany nos po jeszcze kim innym, sama rozpacz,

najbrzydsze dziecko świata. Wtedy się spytam go, gdzie jego

matka. Jak powie, że nie ma, że umarła, to w porządku, dam mu. A

jak powie, że z tatusiem, to koniec z nim, niech mnie lepiej nie

spotyka na swej drodze, bo tak będzie lepiej dla niego samego.

Magda wchodzi, ale bez Irka. Wygląda tak, jak gdyby coś się

stało, jak gdyby rozsypała się na czynniki pierwsze, włosy gdzie

indziej, torebka gdzie indziej, kiecka na lewo, kolczyki na prawo.

background image

Rajstopy całe w błocie na lewo. Twarz na prawo, z jej oczu płyną

czarne łzy. Jak gdyby walczyła na wojnie polsko-ruskiej, jakby

podeptało ją całe wojsko polsko-ruskie, idąc przez park. Odżywają

we mnie wszystkie moje uczucia. Cała sytuacja. Społeczna i

ekonomiczna w kraju. To cała ona, to wszystko jej. Jest pijana, jest

zniszczona. Jest naspidowana, jest upalona. Jest brzydka jak nigdy.

Ciekną jej po brodzie czarne łzy, ponieważ jej serce jest czarne

równie jak węgiel. Jej łono jest czarne, podarte. Przez całe łono

idzie oczko. Z tego łona ona urodzi dziecko murzyńskie, czarne.

Andżelę o zgnitej twarzy, z ogonem. Z tym dzieckiem to ona

daleko nie zajedzie. Nie wpuszczą jej do taksówki, nie sprzedadzą

jej białego mleka. Będzie leżeć na czarnej ziemi na działkach.

Będzie mieszkać na szklarniach. Jedzona przez glizdy, jedzona

przez robaki. Będzie karmić to dziecko czarnym mlekiem z

czarnych piersi. Będzie je karmić ziemią ogrodową. Ale ono i tak

umrze prędzej czy później.

Przychodzi Arleta. Mówię, że niech przekaże Magdzie, że

życzę jej rychłej śmierci. Arleta puszcza balona z gumy Foczym

nawija tę gumę na palec i zjada. Wygląda na to, że w swoim życiu

niczym innym się nie zajmuje, tylko robi balony i nawija je na

pałce. Że taką ma pracę, za co dostaje całkiem dobrą kasę i kupuje

sobie za to wszystkie te szmaty, wszystkie te ruskie fajki. Mogłaby

background image

wystąpić z tym całym swoim przenośnym burdelem we „Śmiechu

warte”. Arleta mówi, że mam nasrane w głowie, żebym nie mówił

to, co mówię, bo to się może sprawdzić. Mówi, że jej się już tak

zdarzyło parę razy. Na przykład w szkole kiedyś powiedziała:

„zdechnij” do nauczycielki od przedmiotów zawodowych, i potem

ona podobno wylądowała na porodówce na podtrzymaniu życia.

Podobno powiedziała również kiedyś do koleżanki na zajęciach

wuef: „złam sobie nogę”, i ta dziewczyna złamała sobie palca

małego u ręki. Mówi też, że nie pali nigdy LM-ów, gdyż są

niezdrowe i są to najbardziej rakotwórcze z papierosów. Także

podobno los siedzi i czuwa, czy nie mówi się coś złego w czarną

godzinę. Jeśli coś powiesz, a akurat jest czarna godzina, nie ma

przebacz i to się staje, i nie ma odwołań, nie ma przepraszam. Jest

to być może coś związane z religią, z życiem paranormalnym, jest

to pewna właściwość życia paramentalnego.

Ale co Arleta ma do powiedzenia na tym tle, to już mnie za

przeproszeniem gówno obchodzi. Gdzie była z Irkiem Magda, to

się do ciebie pytam, mówię do Arlety. Ty pizdowata matko

chrzestna. Razem z sobą we dwie będziecie miały te wszystkie

pozamałżeńskie dzieci, nie wpuszczą was do jednej złamanej

knajpy. Powiedz, co on jej zrobił, ten złodziej. Ukradł jej czyste

serce, całą jej delikatność, wszystkie włosy, zniszczył jej rajstopy,

background image

doprowadził ją do płaczu. Zranił ją. I ja go za to zduszę, ale to

potem. Teraz chcę wiedzieć, Arleta.

Ale jednak z jej kieszeni w dżinsach rozlega się odpowiedni

sygnał i Arleta dostaje tekstową wiadomość. Że jej się fajnie ze

mną rozmawiało, gdybym nie był taki cham, mówi do mnie i idzie

gdzieś szybko. Wtedy Barman przychodzi i mówi do mnie, że są

dymy. Ja mówię, że niby jakie są to dymy. On na to, że Magda

zawsze była nieco wpadająca w histerię, za łatwo wpadająca. Ja

mówię, że niby że o co chodzi. I już jestem lekko podkurwiony, bo

nie lubię jak coś się dzieje nie po myśli.

No on na to, że zaistniała jakaś historia z Magdą. Historia nie

historia, ale Barman to też niezły skurwiel, że zamiast sama Magda

mi o tym powiedzieć, to on to w jej miejsce mówi.

Wtedy idę do kibli, gdyż Arleta mnie woła, jest cała

podjarana, pali naraz dwa papierosy mentolowe, LM-y dodatkowo,

oba trzyma w jednym kąciku ust, a drugą ręką podtrzymuje

Magdę. Jestem trochę nieswój, gdyż wiem, iż Magda mnie zraniła,

skrzywdziła. Pytam więc, że co się stało. Ona mówi, że to skurcz.

Ja mówię, że to może od spida, że za dużo spida. Arleta mówi, że

ona nas wtedy zostawi już samych i zamyka od zewnątrz drzwi.

No to stoję. Magda ma skurcz w łydce i siedzi na sedesie. Lewą

ręką trzyma się za łydkę, równocześnie płacząc, równocześnie

histeryzując. Nie wiem teraz nawet, czy jest piękna, czy też

background image

brzydka i trudno jest mi to naprawdę powiedzieć. Jedno jest

pewne, ogólnie jest ładna, ale obecnie w złej kondycji jeżeli chodzi

o wygląd, ponieważ wszędzie są jej czarne łzy, z którymi spływa z

niej jak z rynny tusz do oczu, rajstopy ma podarte do skóry, jakby

zresztą nadmiernie duże i dość rozmiękczoną twarz, która mi

przypomina, nie chcąc być nie przyjemnym, czerwony wóz

strażacki. Zastanawiam się więc, czy ją jeszcze kocham, kiedy tak

jęczy dość głośno, nawet nie patrząc mi w oczy i nie mówiąc do

mnie ani słowa. Ale wtedy już prawie nie wytrzymuję.

Czy zrobiłem coś źle, Magda? - mówię do niej i zamykam

zasuwkę. Czy zrobiłem coś źle, przecież mogliśmy jeszcze raz

wszystko zacząć ponownie. Zawsze wyglądałaś na szczęśliwą, gdy

cię kochałem, czemu teraz mnie raptem nie chcesz, czy to taki

kaprys, czy znudziłem się ci? Pamiętasz, jak wtedy cię suki

spisywały na przystanku, i chociaż byłaś tam wtedy z Masztalem,

chociaż z nim cię spisali, i chociaż wiesz, że on miał sprawę o

dilerkę. To kto ci potem chodził sprawdzać skrzynkę, żeby nie

przyszło wezwanie do rodziców na policję, kiedy ty miałaś

praktyki. Święty Józef chodził sprawdzać? Poszedł chociaż raz

Masztal sprawdzić?

Czy ja nie byłem dobry, powiedz sama? Kwiatki czekoladki,

romantyczne sraczki.

background image

Teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jęczysz i powiem ci, że to

jest żenada, bo jesteś teraz niczym, jesteś jak dziecko, tak

żenująca. Gapisz się w te brązowe kafelki, które nie raz widziały

nas, jak byliśmy ze sobą tak bardzo blisko, jak tylko dziewczyna

albo kobieta może z mężczyzną być. Tym kafelkom jeszcze odbija

się nami, cokolwiek było wcześniej, to właśnie to jedno ci

powiem.

Twoje imię jest ładne, Magda, tak samo jak twa twarz. Ładne

są twe ręce, twe palce, twe paznokcie, czy nie możemy dłużej ze

sobą być? Jeżeli chcesz, to zabiorę cię stąd gdzie tylko chcesz.

Może nawet do szpitala, jeżeli jest to niezbędnie konieczne. Pytasz

się, czy piłem, no więc piłem, ale to nikogo nie stanowi, czy piłem

czy nie. Jedziemy to wsiadamy w samochód i jedziemy, ciebie

zawiozę wszędzie, choćby dziesięć tysięcy Rusków nas chciało

zbadać na zawartość alkoholu i narkotyków. Mówisz, żebym nie

pierdolił od rzeczy, od sedna sprawy. Mówisz, że to chyba skurcz

łydki, że robiłaś test i być może jest możliwe, że jesteś w ciąży,

chociaż nie jesteś tego pewna do końca. Mówisz, że dlatego

stchórzyłaś, dlatego nie chciałaś ze mną dłużej być, bo wiedziałaś,

że będę zły. Powiedz mi, kiedy ja byłem na ciebie zły dłużej niż

jeden dzień? Jeżeli masz dziecko, a może nawet jest to moje

dziecko, to zawsze możesz iść do lekarza i to stuprocentowo

background image

sprawdzić. A tymczasem jedziemy. Biorę Magdę na rękę i ona drze

się w niebogłosy, po prostu drze ryj, chociaż jeszcze chwilę temu

była cichutka i potulniutka jakby we śnie. Od razu Arletka

przybiega z tym balonem wystającym z ust, chce wszystko

wiedzieć, co się kręci, co z tym skurczem i czy Magda nie chce

żadnej z jej strony pomocy, wody, panadolu. Ja mówię do Arlety,

żeby spierdalała, jak również do Barmana, który się gapi, jakby nie

wiedział o co chodzi. Inni też się głupio patrzą, Lewy, Kacper,

Kisiel też z jakąś panna, którą nawet nie znam, musi być nowa,

chociaż dosyć niezła, leci muzyka, istny burdel na kółkach. Arleta

przysyła mi tekstową wiadomość, że być może prawdopodobnie

jest to brak nadmanganianu albo potasu we krwi, ze względu na

zły tryb odżywiania. Odsyłam jej, żeby spierdalała, gdyż

napisałbym więcej, ale telefon mój się rozładowuje i jedyne, co

zdążam to właśnie to: spierdalaj arie. Napisałbym więcej, żeby

wzięła swoje złe przepowiednie, złe podszepty, gdyż to ona

prawdopodobnie sprowokowała swoim paraprzyrodzonym

pierdoleniem, swoimi zaklęciami o tej nauczycielce geografii, że

Magdę złapał tak bardzo bolesny skurcz.

No więc wychodzimy i wsadzam Magdę do pierwszej

taksówki, po czym sam także wsiadam, ona mówi, że do szpitala, a

on, czy coś się stało. Ja mówię, czy to jest wywiad do gazety, czy

to jest taksówka i czy to jest spowiedź grzechów i rozgrzeszenie,

background image

czy nas wiezie, bo inaczej ja wysiadam i Magda również ze mną,

zero kasy i jeszcze kamień na przednią szybę i może się nie

pokazywać na mieście. On chwilę milczy, a potem zagaja, że

podobno ostatnio walczymy pod flagą biało-czerwoną z Ruskimi.

Ja mówię, że owszem, chociaż my raczej nie jesteśmy tak bardzo

radykalni na tym tle. Magda mówi, że ona jest raczej przeciwko

Ruskim. Teraz się wkurwiam, mówię: a skąd ty to wiesz, że ty

jesteś akurat przeciwko? Gra radio, grają wiadomości, różne

piosenki. Ona mówi, że ona tak sądzi. Ja mówię, że się

naspidowała i urządza wielkie sądzenie, wielkie poglądy urządza,

że skąd ona wie, że akurat tak sądzi, a nie właśnie inaczej? Ona się

trochę boi. Ja mówię, żeby mnie zostawiła, żeby mnie nie

wkurwiała. Ona jęczy, gdyż skurcz się nie skończył.

Potem łazi sama, mówi, żebym jej nie dotykał. Jest kulawa.

Mówi, że jestem tak brutalny, że gdy ją tylko jedynie dotknę,

zabiję nasze dziecko i ją samą. Gdyż ona wtedy popęka wzdłuż i

nasze dziecko zginie. Jestem dość zdenerwowany. Na izbie przyjęć

spotyka nas ordynator albo ortopeda, już sam nie wiem, gdyż boję

się, żeby jej nie pobrali krwi, bo oprócz braku potasu wyjdą inne

jej konszachty ze spidem, bo jest teraz naspidowana jak świnia, jej

sprawki z prochem i odbiorą jej to dziecko. Głównie jednak chodzi

o tę nogę, gdyż skurcz jest potężny i robi przerzuty. Ortopeda mi

mówi, żebym wyszedł na okres badania, o co się podkurwiam

background image

dość, gdyż jakkolwiek bądź jest to moja kobieta, czy nie jest.

Patrzę mu prosto w same centrum oczu, w same białka, które są

dość naszłe od krwi, żeby wiedział, jak jest i niczego nie próbował,

żadnych ortopedycznych sztuczek. Magda błaga mnie wzrokiem,

żebym był spokojnym, więc się dość uspokajam. Jako że

najprawdopodobniej jest to ten niedobór potasu w mięśniu, który ją

właśnie boli. No więc czekam i jestem spokojny, chociaż nosi

mnie, żeby rozpieprzyć ten szpital w drzazgę. Za tego

ortopederastę i innych zboków, którzy tu urzędują, za to, że takie z

nich krochmalone książęta z prętem w ręce, ze słuchawką, jako że

w kwestii, w której chodzi o wyrażenie poglądów, jestem

przeważnie lewicowy.

Raczej się nie zgadzam na podatki i postuluję o państwo bez

podatków, w którym moi rodzice nie będą sobie flaków wypruwać

na to, żeby wszyscy ci fartuchowi książęta mieli własne

mieszkanie i numer telefonu, podczas gdy jest inaczej. Co już

zresztą mówiłem, że sytuacja w kraju gospodarcza jest

kategorycznie na nie, ostentacja rządu i ogólnie rzecz biorąc słaba

władza. Ale odchodzimy od tematu, w którym Magda wychodzi

właśnie z gabinetu. Dalej kulawa. Ale uczesana. Chuj z tym, kto ją

czesał. Już nie będę w to wnikać, gdyż ten wieczór jest

przepełniony po brzegi stresem. Ona mówi, żebym zabrał ją nad

morze. Ja mówię, że jak ona chce jechać nad morze z tą gangreną

background image

na nodze. Ona mówi, że kurwa normalnie, po polsku. Po czym,

ponieważ na korytarzach szpitalnych nie widać gołej duszy,

zapieprza jakieś kule do chodzenia. Ja mówię, że to nie jest

godzina nad morze. Ona mówi, że właśnie, że jest najlepsza, i że

chce tam jechać tylko ze mną, bodajże dlatego, że dla mnie jest to

uczucie, które jest w niej, które ona czuje. Ja mówię, że jest

pierdolnięta w mózg, ale generalnie bardzo się zmiękczam na tę

myśl, że ona kocha mnie i tak bez cienia fałszu to przyznaje.

Ona mówi, że ma takie przeczucie, taki impuls prawie że

wewnętrzny, że wkrótce umrze, że to już jej czas. To dziecko w

niej ją zabija, tak Magda mówi, ono ma przedwcześnie rozwinięty

układ zębowy, który każe mu ją gryźć od wewnątrz, przegryzać

żołądek, a potem wątrobę. Mówi, że to już koniec z nią i efektem

tego, zarówno jak stygmatem, jest ta noga ze skurczem, co znaczy,

że dziecko już pociąga ją od wewnątrz za sznurki. Niszczy ją

wewnętrznie, również psychicznie, wyniszcza ją po prostu,

niszczenie, rozkład. Czuję ból, gdyż ja również prawdopodobnie

mam udział w tym dziecku i bardzo mi się robi żal tej dziewczyny,

że to właśnie tak wyszło, ze ono w niej się rozwinęło. Widzę, jak

bardzo cierpi, nawet bez względu już na te kule, które niby mają

jej pomóc, ale w związku z nimi jeszcze bardziej się męczy, gdyż

ma ubrane buty z obcasami, które utrudniają jej normalne

poruszanie się. Czyli ogółem biorąc, jedziemy nad morze. Magda

background image

jest bardzo przedsiębiorcza w tym kierunku, powinna robić

pieniądze na tym, na właśnie takiej firmie, która jeździ nad morze,

kasuje bilety, wszystkie te czynności wykonuje, które odstręczają

ludzi od jeżdżenia nad przysłowiowe morze. Mimo że jest kulawa,

mimo to nawet. W sumie mówię, że jest już późno. Ona mówi: no i

co z tego, że późno. Czy jestem już całkiem głupi i czy myślę, że

mi zamkną to morze, jak się spóźnię? Czy że nie starczy dla mnie

tego morza? Ja mówię, że nie będę się z nią na ten temat

wypowiadał. Gdyż jeżeli ona ma się zachowywać jak cham,

pomimo że wspólnie byliśmy w szpitalu, wspólnie przeżyliśmy

wiele gorszych lub lepszych chwil, i jeżeli ona ma się zachowywać

w ten sposób, to bardzo dziękuję, niech weźmie mój bilet i sobie

pojedzie te kilometry, które miały na mnie przypaść, również. A

najlepiej niech sobie tam zostanie, bo tylko tam się nadaje. Magda

mówi, żebym teraz z niej zszedł, gdyż ona właśnie marzy o czym

innym i że czy ja idę z nią czy przed nią, skoro ona właśnie jest w

ten sposób niepełnosprawna, że z taką prędkością nie może iść.

Ja mówię do niej, że skąd miała ten towar, gdyż z twarzy i

ogólnie z wyglądu jest raczej przekrwiona, niezdrowa, szczerze

mówiąc wygląda jakby to dziecko właśnie urodziła, tylko zgubiła

gdzieś i aktualnie szuka teraz po dworcu. Ona mówi, żebym lepiej

nie pytał, bo od Wargasa.

background image

Mówię, że to zły towar, łączony, mieszany. Ona mówi, że

zajebisty. Ja mówię, żeby mnie nie denerwowała, że nie, bo zły, to

gnój, a nie towar. Ona mówi, że na chuj ja jej sprawiam przykrości.

Ja mówię, że dobra, jak chce sobie zapodawać od Wargasa, proszę

droga wolna, proszek do czyszczenia wanien jest jej już na zawsze,

ale jak to dziecko urodzi się potworem, jedna noga dłuższa, druga

krótsza i genetyczny brak włosów, i to ja w tym rąk nie maczałem.

Na to ona odpowiada, że dobra, że jak chcę, to się przekonamy. I

jak tylko nadjeżdża pociąg, jak wsiadamy, to owszem, ona bierze

gazetkę z Hitu i mi robi ścieżynkę od okna.

I kiedy budzę się nad morzem, to właśnie tyle pamiętam z

tego czasu, kiedy jeszcze kojarzyłem ze sobą różne fakty, że ciągnę

przez długopis, co na nim napisane jest Zdzisław Sztorm,

Wytwórnia Piasku, ul. 12 marca ileś. Jak wyobrażam sobie ten

piasek, który jest produkowany przez nowoczesne technologie,

nowocześnie przetworzony, nowocześnie upakowany w worek,

nowocześnie podany do dystrybucji ręcznej i czynnej. Pamiętam

moje myśli o charakterze prawdziwie ekonomicznym, które mogły

uratować kraj przed właśnie zagłada, o której już zresztą

napominałem, przed zagładą, którą szykują na kraj skurwieni

arystokraci ubrani w płaszczach, w fartuchach, którzy gdyby tylko

stworzono im takie warunki, by nas sprzedali, obywateli, na

background image

Zachód do burdeli, do Bundeswehry na organy, na niewolników.

Którzy wreszcie chcą wysprzedać nasz kraj jako pierwszy z brzegu

lumpeks, kupę szmat i dawnych płaszczów z metką Mińsk

Mazowiecki, starych pociętych pasków za przeproszeniem, gdyż w

moim pojęciu jedynym środkiem jest tu wypędzenie ich z domów,

wypędzenie ich z bloków i uczynienie naszej ojczyzny ojczyzną

typowo rolniczą, która produkuje chociażby właśnie na eksport

zwykły polski piasek, który ma szansę na światowych rynkach w

całej Europie. Gdyż są to moje właśnie poglądy natury lewackiej,

które każą mi uważać, że by należało rozbudować sieć zsypów w

blokach, żeby rolnicy, bo właśnie na rolnikach by w moim

mniemaniu kraj polegał, mogli wyrzucać więcej płodów,

mieszkając w blokach, właśnie o to chodzi, żeby tą drogą ich życie

stało się bardziej zmechanizowane, bardziej po prostu dobre.

I kiedy teraz budzę się, pamiętam to dobrze, bo mógłbym

powiedzieć każde słowo, co pomyślałem, ale kiedy budzę się,

Magdy już nie ma, choć może nie ma jej jeszcze albo nie ma jej

wcale. Wstaję z ziemi, która jest o tej porze nocy zimna i strzepuję

się z dżinsów, strzepuję się z katany. Magdy nie ma i to zauważam

od razu, od razu się podkurwiam, choć po ocenieniu okazuje się, że

mam zarówno portfel, co jest kluczowe dla sprawy, jak również

dokumenty. Nie bardzo też wiem, co było, kiedy już moja wizja

background image

natury gospodarczej znikła na ten czas, kiedy robiłem coś, zanim

się tu obudziłem. Jest to gorzej bardziej niż, przepraszam za słowo,

ale urwany film. Widzę mnóstwo piasku, co uważam, że jest

prawdziwie aekonomicznym marnotrastwem, co, muszę stwierdzić

z przykrością, mnie prowadzi do kurwicy. Po prostu groźna

choroba kurwica. Kiedy więc idąc znajduję woreczek foliowy, bez

cienia zwłoki sypię do niego piach. Po czym zakręcam i chowam,

gdyż na przypadek braku gotówki, na przypadek załamania rynku,

może się to okazać cennym faktem, wręcz plusem. Potem znajduję

jeszcze dwie reklamówki z Hitu, co również boli mnie w serce, ten

brak jakiejkolwiek ekonomii w kraju, gdzie dobre jeszcze całkiem

reklamówki są położone na ziemi i zostawione na mar-nacje. A

przede wszystkim pastwę lumpenproletariatu. Tak więc po

obietnicy solennej, że zaraz Magda na pewno przyjdzie, gdyż

przykładowo poszła się chociażby odlać, idę sypać piasek.

Uważam, że trzeba go w całości zebrać jak najprędzej. Gdyż jeśli

on nie trafi w nasze ręce, to koniec. Zostanie on do cna

rozdrapywany przez zdrajców.

Wtedy tak w podobny sposób rozmyślam. Zaczynam nawet,

co jest rzadkie, zapisywać te różne myśli, obliczenia na ziemi.

Niestety, piszę szybko. Co rzutuje na to, że są to litery, są to cyfry

z gruntu niewyraźne. Ale chuj z tym, gdyż gdzieś w pobliżu,

background image

ponieważ jest zupełnie ciemno, słyszę Magdę, która najwyraźniej

się śmieje z czegoś. Zastanawiam się, co jest w tym śmiesznego.

Nie w tym, ale wręcz w ogóle, co jest śmiesznego. No więc widzę

ją, chociaż ona wyraźnie nie jest sama, tylko jest z kimś. Wręcz z

mężczyznami, w dodatku dwoma. Co mnie skłania do interakcji.

Do reakcji. Gdyż, co by nie było między nami złego, jej miłość jest

z tego, co pamiętam, moja, a jej ciało również moje. Tak więc

czegoś tu nie rozumiem, kiedy ona tak idzie swawolnie. Macha

dupką. Sama słodycz. Noga niekulawa. Modelka, aktorka i

równocześnie piosenkarka w jednym. Przeleciana na wylot.

Dziurawe rajstopy reklamuje, kupujcie dziurawe rajstopy, takie są

teraz w ostatnich trendach najbardziej modne. I koniecznie kule

pod pachą, koniecznie zajebane ze szpitala.

Co kurwa? - mówię do niej, gdyż ta zaistniała nagle sytuacja

wytrąciła mnie zupełnie z rozważań. A ona mówi do tych facetów

tak: to jest właśnie ten mój upośledzony psychofizjologicznie brat.

Jak sobie radzisz, co? - to mówi do mnie. Piszesz sobie na piasku,

to dobrze z twojej strony. Bo ja jeszcze z tymi panami mam tu

kilka spraw, twoje kule ci tu zostawiam, jakbyś chciał wracać do

domu albo w ogóle może gdzieś iść, tu przyduś tą kulą do ziemi, to

będzie ci łatwiej.

Stoję tak chwilę z patykiem, a jeden z tych facetów, straszny

z wyglądu zboczeniec i utajony perwers, czarna skóra, sweterek z

background image

paskiem, mówi: wiesz co, Magda, w ogóle nie jesteś podobna,

mimo że jesteś jego rodzeństwem. Ona na to mówi: No. Tak jak w

życiu. Za to mamy te same nazwisko. Po czym mówi do mnie:

Silny, słuchaj, jak ty masz na nazwisko?

Robakoski Andrzej - odpowiadam zgodnie ze swoimi

zapatrywaniami. A ta szmata na to przebiegle mówi: no właśnie! Ja

też się tak nazywam właśnie. Robakoska na nazwisko.

Wtedy ja jeszcze milczę. Drugi facet podchodzi bliżej, jest

takiego bardziej sportowego typu w dresie i mówi: patrzcie, on tu

coś napisał. Wtedy stoją tam wszyscy nad moim pisaniem niczym

bez mała ministerstwo edukacji i sportu, i starają się odczytać. Jak

już nadmieniałem trochę wcześniej, są to litery niewyraźne, takie

znaki trochę bardziej abstrakcyjne, żeby nie powiedzieć:

nieistniejące.

Gdyż on jest niezupełnie normalny - mówi Magda. Dlatego

właśnie używa takiego pisma. Jest to pismo używane przez

psychicznych z dałnem.

Oni już chcą iść. Magda jest już prawie bliska zrobienia fiku-

miku i odejścia w otchłań, odejścia w pizdu z tymi dwoma

bumelantami. Trójosobowa komisja do spraw edukacji i sportu, ten

background image

spedalony pedał od edukacji i od spraw liter, a Magda z tym w

dresie robią w sporcie, świetnie robią, bardzo to widzę.

Mówię tak: chodź no, flądro, na momencik tu na stronę.

Chodź, nie bój mi się, nie zajebię ci. Ponieważ z szoku, z tego

szoku dokonanego na moich poglądach, na moich uczuciach,

jestem całkowicie bezradny. Całkowicie bez sił. Nie jestem taki z

natury znowu delikatny, gdyż powiem nawet otwarcie że w mojej

przeszłości, która była nawet jeszcze nie tak dawno, byłem dość

porywczy, co zresztą miało swoje stygmaty w moim związku z

Magdą. Od razu skory, od razu gotowy, żeby wyjść na solo. Ale ta

jątrząca przykrość, wyrządzona mi tak bardzo bez udziału mojej

winy. To mnie nagle uczyniło delikatnym, łagodnym. Gdyż jest to

kolejna krzywda ponownie wyrządzona na mnie niczym na

ofierze.

Więc mówię: no chodź. Chcę minutkę z tobą mówić. Widzę,

jaka jest w niej niepewność. Ona się waha, ona się, że tak powiem,

boi. Wie, co uczyniła, wie, że wszystko między nami będzie

inaczej, więc trzęsie tyłkiem, obciąga sobie kieckę, patrzy raz w

prawo raz w lewo raz prosto. W różne strony patrzy, przeważnie

raz w tę, raz wewtę. Czy ona jest doszczętnie głupia, ja się tak jej

pytam, gdyż już coraz to gorzej ze mną, gdyż moje uczucia runęły,

moje nerwy runęły, jestem przez nią zniszczony, jestem

psychicznie i nerwowo konający.

background image

Tamci dwaj patrzą się na mnie. Są współczujący dość, ale

chcą już iść. Magda spogląda na tego z dresem raz, a raz na tego

pedała, który - jak się potem dowiedziałem - ma ksywę Jaskóła.

Dupa mu odżyła, mówi, wskazywawszy na mnie, po czym

szybko mówi: idziemy stąd do tamtych ich oczywiście.

Teraz się wkurwiam nie na żarty. Teraz już nie ma przebacz,

nie ma, że Silny, dobra dusza, ministrant na kościele służący do

mszy, sama łagodność, samo dobre serce. Dobry kochany Silny, co

będzie spełniał za innych dobre uczynki, jak są na praktykach.

Silny błyszczący oczami u kierownika sklepu za jakieś szmaty

ukradzione bez gustu nawet, bez żadnego poczucia gustu. Bo Silny

to taka jest firma, chcesz, to z nią zrywasz, potem skurcz w łydce,

to myk, jeden telefon, Silny na miejscu wyliże ci podłogę spod

nóg, żebyś chodziła po czystym. Silny zginie za ciebie w wojnie

polsko-ruskiej, zasłaniając cię od ciosu sztandarem, flagą biało-

czerwoną. Chociaż wszystkie twe koleżanki będą ci chętnie

chciały nią przyjebać za te wszystkie twoje wręcz niezbyt moralne

po prostu występki. Ale Silny stanie i cię obroni. Nie ma przebacz,

dziewczyno, teraz, gdy na ciebie patrzę, to wiem, iż moja miłość

do ciebie była z gruntu niesłuszna. I że tę wulgarną zniewagę,

którą teraz poniosłem od ciebie, będziesz musiała surowo zapłacić.

background image

Teraz właśnie decyduję, że nie będę dłużej czuł tego uczucia,

które we mnie wzbudziłaś, gdy cię pierwszy raz ujrzałem w

samochodzie Lola. Teraz właśnie upuszczam kijek, choć przed

chwilą wypisałem nim na ziemi plany na przyszłość dla nas, ilość

naszych dzieci, koszty mieszkania, prania, koszty wesela i

pogrzebów, wszystko na wspólną przyszłość. Teraz jednym gestem

potrafię to skreślić, zmazać. Teraz podchodzę obok ciebie blisko,

biorę w jedną rękę twe włosy, które kiedyś tak kochałem, choć

teraz nie czuję nic na ich temat. Owijam sobie wokół pięści. Teraz

jestem spokojny spokojem, że tak to określę, pracownika rzeźni,

pracownika uboju drobiu.

Mówię tak, choć cały drżę na ciele, choć nie ze strachu, lecz

z żalu: panowie, jest taka sprawa. To jest moja kobieta. Tak się

nażarła spida, że nic wam do niej. Nie jestem nierozwinięty lub

nienormalny. Ja ją teraz zabieram. A dla was, chłopaki - respekt od

Silnego, miło, żeście ją tu sprowadzili, tę szmatę, która za swoje

partactwa zaraz dostanie za swoje.

Uśmiecham się w duszy. Ponieważ to ich naprawdę

upokorzyło, zaskoczyło. To moje opanowanie, ten mój opanowany

smutek. To ich Uczyniło zaskoczonymi zupełnie, zdziwionymi

wręcz. Paraedukacyjny podał jeszcze coś mamrotał, ten w dresie

również. A ja pociągnęłem ją za te włosy, fuli kultura, spokojnie,

bez zajawki, bez syfu. Oni tam stanęli jak stali, Magda trzyma

background image

pysk cicho niczym mysz, ja idę spokojnie, chłodnie, wlekę ją za

sobą. Wtedy jeszcze ci dwaj coś niby mamroczą, coś niby mruczą,

coś szeptają. To mnie również podkurwia. Obracam się gwałtem i

mówię: co kurwa, bunt w więzieniu stanowym?

Wtedy oni milczą równie raptownie i mówią obaj: respekt.

Poruszyłem się, rozmiękłem. Jako że jednak wobec czystego

chamstwa, czystej nienawiści do drugiego człowieka, matactwa,

zła, człowiek z człowiekiem potrafią jednak się solidarnie zmówić,

solidarnie walczyć przeciw nim. To są również moje takie poglądy,

lecz staram się głośno ich nie mówić. Tak wyglądają jednak

właśnie na tę kwestię moje zapatrywania: respekt dla człowieka,

szacunek ramię przy ramieniu, ponieważ nie jest to jego wina, że

się w ten sposób, w tej formie urodził. Co jak co, ale w

dawniejszych czasach miałem silne odczucia rodzaju religijnego,

sakralnego. I to we mnie zostało, to we mnie jeszcze na dzień

dzisiejszy tkwi, to uczucie żywione dla Matki Boskiej Fatimskiej,

do samego Boga zresztą też.

Chłopaki! - tak wołam, gdyż jesteśmy z Magdą coraz to

znowuż dalej. Jak będziecie u nas na mieście, pytajcie o Silnego.

Jest wojna polsko-ruska na mieście. Jak ktoś, coś, jakiś dym, to o

mnie pytajcie, chłopaki.

Oni się patrzą za nami jeszcze bardziej w szoku, ale

tymczasem mówią znowuż po raz ostatni: respekt, Silny, gdyż

background image

mimo iż jestem daleko, rozpoznaję to po ruchu ich ust.

Tak więc jestem z nimi rozprawiony na dość pokojowych

warunkach, ustaleniach. A teraz poloneza czas zacząć z Magdą.

Sadzam ją na murku przy plaży. Ma ból wypisany na twarzy, na

ustach, gdyż trzymam ją niezrównanie mocno za te farbowane

kudły.

Trudno mi w tej danej chwili powiedzieć akurat, czy jest

ładna lub ponętna. Jedno oko doszczętnie rozmazane. Sznurek w

kiecy przedarty, przypięty na agrafkę. Jest w raczej złym stanie,

doszczętnie kłapią jej zęby od tej amfy, z którą sobie przesadza.

Jakby ktoś jej zaproponował, zalegalizował hodowlę amfy u niej

na chacie, to proszę bardzo, jeszcze z pocałowaniem. W rękę, w

usta i w policzki. Nawet jeśli to by miało być jej kosztem, jej

starych, jej sąsiadów i kumpli.

Pierwsza sprawa mówię tak do niej, gdyż się krzywi z bólu

być może, a być może, że też ze wstydu, z poczucia winy - gdzie

masz twą gangrenę na nodze?

Ona milczy. Burczy coś. Mówi tak: a co ty myślisz? Że ja do

reszty życia będę kulawa chodzić, paralityczna? Tak by ci

odpowiadało, ja to wiem. Ale jednak tak nie będzie.

Ja mówię tak, ponieważ puszczają mi z powrotem nerwy. W

moich oczach to ty jesteś, Magda, umysłowa. Paralityczna, ale

background image

umysłowo. Uczuciowo.

Co więcej - mówię jej dalej tak: albo masz tę nogę kulejącą,

albo nie. Na ma takiej możliwości w uczciwym, apolitycznym

życiu, że dla mnie ta noga jest kulejąca, wymagająca operacji

ordynatora, lecz z kolei dla tych panów ona jest zdrowa i

chodząca. Takiej możliwości niet. Albo tak albo siak, to jedno ci

powiem Magda w szczere oczy, że w ten sposób to ty możesz się

zapisać do sejmu i senatu i tam snuć nici swoich kłamstw, swoich

oszczerstw, gdyż tylko tam się nadajesz.

Jestem spokojny, jestem niczym głaz. Ona zaczyna płakać, co

wygląda raczej nie widowiskowo, mało telewizyjnie. Zapalam

papierosa, gdyż muszę zaznaczyć, że ostatnimi laty wpadłem w ten

nieprzyjemny nałóg. Lecz jest to mój wyraz sprzeciwu, mój wyraz

oporu przeciwko Zachodowi, przeciwko amerykańskim

dietetykom, amerykańskim operacjom plastycznym,

amerykańskim złodziejom, którzy są uprzedzający, lecz cichaczem

zdradzają nasz kraj. Kiedyś już to mówiłem Magdzie w takiej

rozmowie o charakterze przyjacielskim, że gdy wyjadę do

Ameryki, to będę palił fajki prosto na ulicy, mimo iż jest to tam w

przeważnie złym tonie, ponieważ cały Zachód wycofuje się z

palenia.

Ona w tym samym czasie mówi tak dosyć marzycielskim

głosem, co mnie dziwi: ach, Silny, chciałabym stąd wyjechać.

background image

Zbajerować prezesów, magistrów, zbajerować tych wszystkich

nadzianych ortopedałów, ustukać jakąś sumę kasy. Wyjechać. Z

kimś, kogo kocham. Z tobą zresztą może nawet też. Może nawet

przede wszystkim z tobą Silny, ponieważ jestem przy tobie tak

bezpieczna. Gdyż w tym kraju nie ma przyszłości, nasza miłość nie

ma tu szans rozwoju, gdzie nie spojrzysz, tam przemoc, wojna

choćby ta polsko-ruska, co ma teraz miejsce na mieście, że nie

można wejść, żeby nie natknąć się na ruskich zboków.

Wszędzie drzewce, wszędzie biało-czerwone flagi. Kiedy ja

chcę tylko twego uczucia, a na każdym kroku mogę zostać

uderzona lub też nawet zabita. Przez kogokolwiek. Człowiek

człowiekowi wilkiem Przyjaciel zdradza.

Jest noc bardzo późna, głęboka, morze i plaża. Ani żywej

duszy, gdyż tamci dawno podwinęli swe skórzane ogony i znikli

niczym kamfora, jak gdyby nigdy nie istnieli. Mimo to

wyrządzonej mi zniewagi nie mogę tak ot po prostu przejść do

porządku dziennego. Nie mogę tego ot tak po prostu znieść. Gdyż

co jak co, ale to już z jej strony było chamstwo, choć jest teraz

wrażliwa i czuła, rozmarzona.

Nie mów tak, Magda, bo i tak cię nie słucham. Nie chce cię

więcej. Ani uluchać, ani nic. Ponieważ w twych słowach jest samo

kłamstwo, sam jad kłamliwości. Którego dłużej nie zniosę. Dziś

background image

jeszcze mnie odrzuciłaś, nie patrząc na odnośniki czasowe. Bo

według reguł zegarka stało się to niby wczoraj. Ale tak czy siak

odrzuciłaś moje uczucie. Potem mówisz, że jednak nie, że masz

skurcz w łydce, że masz dziecko. Twierdzisz, że ono cię zabija,

oskarżasz mnie, iż to moje dziecko. Potem zostawiasz mnie na

zgonie na plaży, idziesz precz z jakimiś kutasami. Skurcz w łydce

raptem ci odchodzi. Dziecko również. Pełna mobilizacja. Niczym

ryba, gdy poczuje cudzą krew. O mnie twierdzisz głośno jak

Judasz, że ja jestem umysłowy. Tak, nie zaprzeczaj, są to twoje

uczynki, które popełniłaś. Choć teraz znowuż zaznaczasz swą

miłość do mnie, to ja, Silny, mówię ci, że między nami koniec.

Tak, mówię to. Bez ścierny, bez specjalnych gorzkich żalów,

bez pierdolenia się z jakimiś łzami, z jakimiś uczuciami. Ponieważ

to w przypadku, jakim jest Magda, nie ma cienia szansy na

wyrozumiałość. Jej aempatia mnie przeraża, mnie wyniszcza.

Magda w jeszcze gorszy, bardziej zaawansowany po prostu płacz.

Mówi, że nikt w życiu jeszcze jej tak nie skrzywdził jak właśnie ja

swoją brutalnością, swoją oschłością, swoją mentalną, uczuciową

skorupą. Łuską wręcz, która mnie pokrywa. Mówi, że ci dwaj

chcieli ją zwyczajnie zabić jak psa i również mnie by zabili. Gdyż

gdyby ona nie powiedziała im, że jestem nienormalny umysłowo,

oni by mnie również zajebali. Mieli pistolety, wiatrówkę na

pucharki, noże myśliwskie, różne bronie. Wszystko pod kurtką,

background image

gdyż jej to pokazali. Musiała udawać, że jestem jej bratem, który

ma nasrane w bańce, jako że chciała mnie powstrzymać od

niechybnej śmierci.

Ponieważ jestem na granicy wytrzymałości, szoku i czegoś

jeszcze, co nie mogę nazwać. Gdyż to, co słyszę, jest już

przegięciem, przesadą, czystym etycznym matactwem, które na

dłuższą metę jest nie do wytrzymania. Magda korzysta z mojej

chwili milczenia między nami. Toczy monolog na temat swojej

dobroci, poświęcenia i zrobiła się nagle szaleńczo rozmowna jak

umysłowa dziwka, jak umysłowa dama do towarzystwa.. Ja mówię

tak: słuchaj, Magda. Ona dalej od rzeczy. Ja na to w ten sposób:

masz skurcz w łydce czy nie masz?

Ona na to w ten sposób, choć mówi z wyraźną ociężałością,

gdyż amfetamina powoduje wstrząs kości szczękowej, która drga

w jej twarzy nieprzytomnie: czy mam. czy nie mam, nie jest to już

twoja rzecz, gdyż ja stąd spadam, ja stąd jadę, biorę swą torebkę w

troki i stąd spierdalam, gdyż tacy chamscy, bez krztyny kultury

pozbawieni mężczyźni nigdy mnie nie obchodzili, nigdy dla nich

nie miałam swych uczuć, mnie interesuje kultura i sztuka, pewna

delikatność w obejściu, prawdziwa miłość na wieki, prawdziwa

czułość, która może zajść między ludźmi dwojga płci. Gówno

mnie interesuje twoje lesbijskie zainteresowanie, choć zawsze

background image

uważasz, iż kręcą cię lesbijki, to ja ci coś powiem, jesteś zwykłym

zbokiem niczym wszyscy inni i interesuje cię tylko jedno, jeszcze

w sposób typowo zboczony, o czym wiesz, że mnie to nie

interesuje, że mnie to obrzydza, coś takiego. A może nawet jesteś o

gejowskim charakterze, co nie mogę ci udowodnić, bo o to jest

zawsze trudno na dowody, ale mogę ci to powiedzieć w oczy, gdyż

to właśnie na twój temat myślę. To ci teraz powiem: nienawidzę

cię, gdyż jesteś prosty, płytki. Nie interesujesz się obrazami,

czasopismami, kinem, co ja zawsze lubiłam, aczkolwiek nie

miałam okazji na okazanie tego, co więcej, nawet powiem ci, że

bałam się z tym wyjawić, gdyż mógłbyś mi odpowiedzieć na to

negatywnie, że nie. Powiem ci, że nie interesuje mnie miłość w

taki sposób, w jaki ty chcesz to robić, dlatego zawsze nasz temat

do rozmowy był kruchy, rwał się. Ponieważ mój światopogląd w

dużym procencie polega na uwolnieniu się kobiet spod jarzma, na

zaprzestaniu feudalizmu w tym temacie, w tej kwestii. Powiem ci,

że dość i że wznoszę tę pięść przeciw takim właśnie ludziom jak

ty, którym chodzi tylko o jedno, o hołd pruski u ich stóp. Jeszcze

by tak dalej poszło, to do ostatniej krzty straciłabym swą

osobowość, swój osobisty, indywidualistyczny wymiar, tryb

zachowania się, poglądów, który złożyłabym ci w lennie

wiernopoddańczym. To ci jedno powiem, jakkolwiek bądź staje się

dla mnie życie koszmarem u twego boku, to uczucie wygasło we

background image

mnie już wczoraj i powiem ci, że patrzyłam wtedy na Lewego, że

on na pewno jest od ciebie lepszy, czulszy, że gdy z nim byłam,

cały świat wydawał mi się przepełniony głębokością, cierpieniem,

ale poprzez właśnie taki egzystencjalistyczny nurt w jego

zachowaniu ja czułam, że o co chodzi w życiu, to właśnie o

mądrość, czytelnictwo, obsługę komputera. Że roztacza się przede

mną przyszłość zmechanizowana, skomputeryzowana, nauczenie

się podstaw ksera, nauczenie się podstaw angielskiego, wyjazdy

zagraniczne. A wtedy twoje pojawienie się w moim życiu poprzez

Lola, choć z nim nawet też byłam bardziej szczęśliwsza, choć był

on człowiekiem oschłym, surowym, nie pozwalającym na swój

głos, swoje zdanie. Twoja obecność zniszczyła we mnie wszystko,

każdą chęć, która pochodziła z mojego wnętrza. Ogółem to nie

wiem, po co z tobą byłam, gdyż od początku właściwie było źle

między nami, różne napięcia, paranoja i choć nie mówię tego

nigdy, co mi Lewy wtedy wyjawił, wyjawił mi on, że jesteś

zwyczajnym, nieedukacyjnvm skurwielem, który nie ma pojęcia o

dziewczynie, prawdopodobnie nawet że będę dla ciebie twoją

pierwszą inicjacją zaraz po Arletce, która jest moją przyjaciółką,

choć ty się do tego nie przyznasz, ponieważ główną wiodącą twoją

cechą jest zakłamanie. Wyjawił mi, że nigdy by nie pozwolił, abym

z tobą była, gdyż nigdy w życiu tak nie było, byś ty używał trzech

magicznych słów, proszę, dziękuję, przepraszani, byś otworzył

background image

przed dziewczyną drzwi. Lub chociażby symboliczną

przysłowiową perspektywę.

Coś ty powiedziała? - ja tak mówię, gdyż z moich trzewi

dobywa się nagle głos piskliwy, prawie powiedziałbym: żeński.

Jest to efekt uczucia gniewu, które zalało mnie raptownie jak

ocean i przysłoniło mi wszelkie racjonalne pobudki, wszelkie

racjonalne przesłania. I dostrzegłem się na tym, że nie chcę, by

dała mi odpowiedź na to pytanie. Chcę ją zabić, teraz dopiero

widzę, iż to odczucie jest to moje wrażenie odnośnie całego

wieczoru.

Magda, choć tego imienia nienawidzę do ostatniej krzty,

każdą literę po kolei wzdłuż i wszerz chcę skreślić w nim, dostaje

strachu o to, co powiedziała przed momentem. Trzęsie tyłkiem o

to, co mi wyrządziła. Wygląda jak ktoś, komu ma zaraz zostać

spuszczony wpierdol. Skurczona, zmniejszona, łeb wklęsły, noga

podkurczona.

Ja tego nie powiedziałam - mówi szybko, zasłaniając rękami

swą pustą do ostatniej nitki głowę - to Lewy powiedział.

Co Lewy, co kurwa Lewy, skoroś ty to powiedziała, szmato,

tu i teraz i ja jestem na to świadkiem koronnym, żeś to wyrzekła

prosto z twoich ust? - mówię na to, a ze względu na zażyty

wcześniej w dużej ścieżce proszek jest u mnie ciężko z gadką

background image

odnośnie trzęsącej się szczęki.

No Lewy to powiedział, a nie ja. Ale Lewego także nie

można traktować jako poważnego człowieka. Wiesz, jaki on jest.

Nienormalny, przez co zresztą się skończyła między nami cała

zabawa. Szczególnie chodziło o ten tik w jego oku. Co spojrzałam,

on miał tik. Zęby całkowicie bez żadnego sensu, nie ustawione w

rządek jak u każdego normalnego, tylko inaczej: jak kto chce. To

mi również odrażało podczas całowania się. A szczególnie bardzo

jednak tik, mówi ona.

Co do Lewego, to się jeszcze policzymy, myślę sobie. Jak

jedynie wrócimy na miasto, to z miejsca. Tak sobie w duszy myślę.

Wojna polsko-ruska nie ma tu szans. Sztandary, flagi na nic nie

pomogą, proszenia, błagania, przebacz, Silny. Nic mu nie zdadzą

się w tej krucjacie, która zajdzie między mną a nim. Po jednej

stronie ja, po drugiej Lewy. Po jednej stronie Silny przeciwko o

dwulicowym poglądzie na świat pierdolonemu Kapitanowi Oko.

A teraz koniec z pitoleniem się, koniec z litością, ze

skrupułem, który dotychczas mnie mamił. Teraz będzie miała tu

miejsce z prawdziwego wydarzenia rzeź, teraz jest po dwudziestej

drugiej, teraz proszę dzieci zamknąć oczy, ten kto ma słabe nerwy.

Dawaj nogę - mówię do Magdy, gdyż mam dosyć po dziurki

w nosie jej wyzwolonego pierdolenia rodem z gazety, rodem z

background image

przeczytanego poradnika po ciemku. Pierdolniętego w głowę

przewodnika po lewym feminizmie. Koniec. Koniec z dobrocią,

łagodnością. Ona na to: zostaw mnie, głupi świrze, co chcesz

zrobić. Dawaj nogę, nie bajeruj - mówię grubym głosem, będąc tak

okrutny jak nigdy mi się nie zdarzało w najgorszych wyjściach na

solo, wobec najgorszych przeciwników prosto z anabolu, prosto z

koksu. Nie tą, tą ze skurczem, tą co to miałaś w niej taki śmiertelny

brak potasu i polichromu. Ona o to zaczyna wić się i jęczeć,

mówiąc: jak tylko chcesz, jeśli mnie wypuścisz, to ci powiem

wszystko. O tym jaka była prawda z tą nogą. Jeśli mnie tylko

wypuścisz. Samotność uderzyła ci do głowy. Amfa uderzyła ci do

głowy. Stałeś się naspidowany na prochu lump. Jakub Szela.

Pierdolnięty wampir z Zagłębia.

Koniec z tobą, Magda. Już mnie nie stanowi. To, co teraz

mówisz. Jest po prostu bez sensu, zero zawartości sensu, gdyż ty

cała od środka jesteś bez sensu, twoja literatura i edukacja, twoje

profeministyczne przekręty, zagrywy ze sztuką piękną, to

wszystko, mam tego dość. Już mnie na nic nie weźmiesz, na nic

mnie nie ześwirujesz, gdyż znam prawdę o tobie, o całym twoim

prowolnościowym majdanie, o całym burdelu paramentalnym,

który za przeproszeniem prowadzisz razem z tym szatanem Arletą.

Dawaj nogę, gdyż nie ręczę za swój gniew. Który jest wielki, a

background image

będzie tylko jeszcze większy. Dawaj nogę. Pytasz, że jak mi dasz

nogę, czy ci powiem, co chcę zrobić. A więc powiem ci, więc się

szykuj. A najlepiej zamknij oczy, zatkaj uszy, gdyż polecą brzydkie

wyrazy. I dawaj tę nogę, bez żadnych szwindli, bez żadnych

numerków, popraw sobie jeszcze majtki, co by ci nie było

nieprzyjemnie i szykuj się na rychłą śmierć. A przedtem przed

śmiercią w ostatnich chwilach twego zasranego życia popatrz

sobie, jak morze jest piękne dzisiejszej nocy, jak sobie fajnie szumi

to w lewo. to w prawo, raz do przodu, raz do tyłu. Gdyż potem już

raczej tego nie zobaczysz, chyba że w piekle. Jeśli oczywiście

twoja śliczna Arletka zechce ci przysłać kartkę z Jastarni do kotła z

tobą, z najlepszymi życzeniami udanego pobytu, ponieważ ona się

bawi świetnie i poznała sympatycznego czterdziestolatka

biznesmena bezdzietnego. Popatrz, ileż to rzeczy mogłaś zrobić i

zrozum to. Pytasz, co chcę ci zrobić z nogą, mówisz, żeby tylko

nic zbyt bardzo bolesnego. A ja powiem ci jedno, lepiej się

zamknij, lepiej sobie się ponawciągaj jeszcze jak ci został jakiś

towar, a jak nie, to nie wiem co zrób, strzel sobie tego fajnego,

polskiego piasku do nosa, gdyż to właśnie będzie bolało, co ci

zrobię. Gdyż cię zabiję, nie wiem, czy o tym wiesz. To znaczy

bardziej chodzi o to, że oberżnę ci twą najmodniejszą nogę w

rajstopie, co równa się w twoim przypadku śmierci. Tak myślę. Jak

nawet nie umrzesz w połogu, w tak zwanym krwotoku, to i tak

background image

koniec z tobą. Nie będziesz mogła dawać, dupka ci od tego

uschnie, co równa się także dla ciebie śmiercią. Kule ci owszem,

położę. Trzy metry stąd i tak cię zostawię, spoglądając, jak się

czołgasz, pełzasz do usranej śmierci niczym morska roślinność.

Tak do niej mówię, do tej idiotki Magdy. A ona na to w

śmiech. Kwiczy ze śmiechu, mówi, żebym dał jej spokój, gdyż ma

gilgotki, a ponadto ból promenstruacujny, więc jest raczej bardziej

znerwicowana, skłonna do podrażnień. Potem nagle trzeźwieje i

mówi tak: Silny, ty nie mówisz poważnie, nie? Co ty z tą finką, z

tym nożykiem tak, co? Zgłupiałeś do cna? To, że ty jesteś tak

gwałtowny, to mi się zawsze w tobie imponowało. Ale ten nożyk

do ziemniaków to sobie ze sobą weź i go zabierz ode mnie, gdyż ja

jestem wrażliwa na punkcie krwi, nawet jeśli własnej. Mamie to

gówienko zajebałeś z szuflady? Chcesz mnie pokroić? Jesteś

perwersem? Chcesz mi tu urządzić zawody w rzeźnictwie na

żywym człowieku? Ty jesteś w ogóle fair czy nie, jesteś moim

kolegą w końcu czy jakimś gejem? Jak chcesz się tak bawić w ten

sposób, bo to cię kręci, to sobie rób sam albo idź na wojnę polsko-

ruską i Rusków tym dziabnij, gdyż wiem, że jesteś przeciwnikiem

Ruskich, choć się nie przyznasz do tego. Co z gruntu wychodzi, że

jesteś fałszywy, jesteś fałszerzem prawdziwych uczuć, gdyż nigdy

się do nich nie przyznasz, nie powiesz swoich poglądów, o których

wiem, że są raczej krańcowo lewicujące, nie?

background image

Wtedy, choć jestem znieważony, ja patrzę na nią i wydaje mi

się ładna, czemu nie mogę zaprzeczyć. A co zobowiązuje mnie do

różnych gestów. Ogólnie rzecz biorąc jest tak ładna, tak krucha,

gdy w jej kierunku patrzę, że robi mi się żal wszystkich słów,

wszystkich wyrazów, które były wypowiedziane. Robi mi się jej

żal, ponieważ miała być może trudne dzieciństwo, więcej niż

trudne. Być może nie ma w życiu najlepiej, od początku

odrzucana, wpuszczana wiecznie w maliny przez rząd, przez

państwo, bez szans na perspektywy. Gdy tak patrzę na nią,

przychodzi mi myśl o tym, że być może jej dramat polega na

urodzeniu się nie w tym miejscu, nie w tym czasie. Wyobrażam

sobie, że w innym mieście, w innym państwie by mogła zostać

nawet królową dworu królewskiego. I nikt by się nie skapnął, iż

jest tylko zwykłą dziewczyną, włącznie z królem, włącznie z

marszałkiem. I gdyby nie było między nami tak źle, różne spięcia,

gdyby nie powstała cała ta paranoja, te pretensje o wszystko i nic,

ten żal jeden do drugiego, byłoby inaczej. Wziąłbym ją postawił na

tym murku, ściągnął jej majtki i od nowa włożył, by nie były tak

poprzekręcone, zniszczone, podwinąłbym jej kieckę i od nowa

zaciągnął, by nie była tak nie w tym miejscu, a gdybym miał

chusteczki, o co już zresztą Lewy mi przypomniał, gdyż te

chusteczki to jest jednak rzecz, którą każdy nawet twardziel

powinien ze sobą jako osobisty przybór mieć i zawsze się

background image

przydadzą. To bym jej wytarł twarz z tego smaru, co roztacza się

niczym krajobraz wokół jej oczu. Z tej szminki barwnej niczym

niedojedzony do reszty deser w okolicach jej ust.

Tak bym zrobił. A jednak tymczasem ona jest nadąsana jakby

była co najmniej panią na włościach tego murku, a ja bym był

abnegatem, nielegalnym tu emigrantem bez paszportu, bez wizy do

niej, bez niczego.

Ładny dzień jest, zagajam bardziej w tonie łagodzącym

Ona mówi na to: no to ja chyba mam już zjazd z proszku,

chce mi się rzygać i normalnie zaraz się zrzygam ci na spodnie, jak

mi od nowa nie nasypiesz choć małą kreskę. Mam niechybne

wrażenie, że chyba już nawet jestem martwa, że już prawie nie

żyję. Starczy jeden podmuch wiatru, jeden z jego strony gest.

Wybacz ale teraz będę serialnie uczuciowa. Bo gdy na

gospodarstwie ucinają kurze łeb, ona również biega taka jeszcze

bez głowy piętnaście metrów przez całe podwórze. Tak się właśnie

jak ona czuje, niczym kura o głowie obciętej, biegnąc resztą sił

przez podwórko. Lecz wiem, iż zaraz bez wątpliwości umrę.

Gdybyś ty, Silny, umiał mi choć raz pomóc, zrozumieć mnie.

To, co było, resztkę, co znajduję w jej torebce, gdyż Magda

ma już dość całkiem wyraźne zejście, to jej nasypuję na gazetkę z

Hitu. Co ją znalazłem nieopodal w pobliżu. Jest już świt. Mówię,

by nie umierała, mówię, iż to uczucie, cokolwiek by go nie jątrzyć,

background image

nie niszczyć, ono między nami istnieje. Ona natomiast ma głowę

cofniętą w stosunku do ciała i tylko idzie na zmianę przytakując.

Jej twarz jest mizerna raczej, anemiczna. Bardziej jakby pod

spodem, wewnątrz, Magda miała ziemię ogrodową niż mięso. Co

mnie szokuje. Idziemy do dworca, choć byśmy mogli wziąć taksę.

Ale raczej jest to niemożliwe, gdyż istnieje możliwość pawia ze

strony Magdy, rzygania ziemią ogrodową być może, gdyż tak ona

w tej chwili wygląda. Poza tym myślę iż dobrze jest spacerować z

rana dla zdrowia. Co kategorycznie może w jej sytuacji pomóc w

ustąpieniu objawów, zmienić całą sytuację na naszą korzyść. Po

drodze wstępujemy na stację benzynową, ponieważ kupuję

Magdzie „Filipinkę”, by poczytała sobie jakieś czasopismo, gazetę.

Choć raczej jestem przeciwko w sposób deklaratywny. Magda

mówi, że to dobry znak, iż jestem miękki, romantyczny, czuły dla

niej jak żaden przede mną. W gazecie załączona jest wyraźnie taka

dżinsowa torebka z materiału. Co Magda z miejsca od razu

zauważa. Co w jej stanie jest znaczące, bo widać, iż musi być

nagle radosna, szczęśliwa, choć ogólnie wygląda fatalnie. Gdyż z

aferacją, z podniesieniem wysypuje ze swojej torebki inne rzeczy

na chodnik. Są to przeważnie gumy do żucia, różne damskie

farmazony jak dezodoranty, szminki, ustniki, różne przyrządy do

urody. Lekko mnie to podkurwia, jako że mimo że jest ranek to to

jest jednak siara, niezła kaszana takie postępowanie, co mówię,

background image

żeby nie robiła na środku miasta syfu. Ona mówi, że gówno, bo

ponieważ nikt i tak jej tu i teraz nie widzi, to więc ona może sobie

nawet tu nasikać, jeśli by jej się akurat zachciało. No więc tamtą

torebkę wywala precz, a tę nową wykorzystuje, rzucając do niej

wszystko, co ma, zostawiając tylko na chodniku puste woreczki po

prochu, śmieci po gumie. Jak również długopis z napisem

„Zdzisław Sztorm”, ziołowe tabletki na uspokojenie się, które

poznaję na wylot. Bo śmierdzą kurzym gównem.

E, ten długopis to zostaw, może się przecież później być

potrzebny -mówię. Ona na to, iż się odchudza teraz ostatnio i

zeszła dziesięć kilo z ramion, a długopis wywala kategorycznie,

ponieważ przypomina jej złe wspomnienie Wargasa, od którego go

posiada.

Zastanawiam się, skąd u niej ten deklaratyzm, ten dar

decyzji. Wiadomo, bilety niebilety, kolejka, odlewamy się pod

dworzec, papierosy LM, mentole, gdyż jako takie tylko zostały.

Mówię jej, iż kobiety są wyjątkowo pokrzywdzone musząc sikać w

ten sposób i że wygląda jak odlatująca maszyna latająca. Magda

mówi, że chuj mi do tego, żebym lepiej pilnował, jak samemu

sikam. Mało energicznie czyta „Filipinkę”, mówi, wyjadę, wyjadę

stąd gdzie indziej, do lepszych państw. Ja mówię, że niby gdzie.

Ona na to, że do ciepłych krajów chociażby. W międzyczasie

chodzi w kąt kolejki, jako że nie ma żadnych prawie prócz nas

background image

pasażerów, bo cokolwiek by nie mówić, jej mdłości są przemożne,

nie mówiąc już o szczegółach. Poczym ze spokojem czyta dalej.

Mówi, że pojedzie do tych krajów, gdzie są te ciuchy, te

kosmetyki, kremy z ogórków, ze wszystkiego, gdyż tylko tam chce

żyć, jeśli ja chcę z nią być, żele pod oczy, różne kremy, sole

kąpielowe. Ja mówię, że owszem chcę, choć moje w tej kwestii

rozumienie rzeczy jest inne, powiedziałbym bardziej lewicująco-

patriotyczne. No i mówię Magdzie, jaki jest naprawdę stan rzeczy

w naszym kraju. Opowiadam jej o powszechnym ucisku rasy

panującej nad rasą pracującą, rasy posiadającej nad rasą

nieposiadającą. Iż są to te same relacje, co niewolnictwo. Iż

Zachód śmierdzi, ma zniszczone środowisko, które zaśmieca

różnymi związkami nienaturalnymi, PCV, CHYDP. Iż panują tam

żydobójcy, robotnikobójcy, mordercy, którzy utrzymują się i swe

nieślubne dzieci z ucisku, z tego, że sprzedają ludziom firmowe

gówna w firmowym papierku sprzedawane przez firmę „Mc

Donald's”

Pierdolisz - mówi Magda bez krwi w twarzy, z wyrazem

bardzo przejętym. Niby dziecko któremu demaskują na oczach

oszustwo, którym jest św. Mikołaj, równie śmierdzący zwyczaj

czerpany garściami z Zachodu. To nie jest gówno, gdyż ja to

jadłam.

Owszem, ja też to jadłem, ale nie chcąc cię zmartwić, jest to

background image

właśnie gówno, gówno ludzkie, a nawet krowie, psie, zwierząt

domowych i cyrkowych. Tak jej to obrazowo tłumaczę, żeby sobie

pojęła. Jest to gówno preparowane, chemicznie wynaturzane,

zmieniane ze swego składu na inny skład i smak. Jest to już

kwestia specjalistyczna, technologie, produkcyjne procedury,

precedensy. Jedno gówno idzie bardziej na te bułki, z drugiego

robią mięso, z trzeciego cebulę, z czwartego, najgorszego rodzaju

gówna, keczup i musztarda.

Magda nie chce mi wierzyć, mówi: skąd to wiesz, prozaik i

poeta w jednym jesteś, co?

A ja jej na to, gdyż nie mam dowodów rzeczowych, a nie

chciałbym jej zawieść, mówię, że z poradników, podręczników

różnych do spraw lewicy, do spraw anarchistycznych,

wolnościowych.

Ona na to gapi się na mnie i mówi: czy gówno, czy nie

gówno, ale dobre dosyć, znaczy smaczne.

Ja mówię na to: a to jest akurat prawda, i oboje patrzymy w

okno, marząc o produktach żywnościowych, spożywczych, gdyż

dłuższy czas nie jedliśmy obiadu ni kolacji, nie licząc tych

drinków, tej amfy. Potem już milcząc wracamy do mnie na chatę,

gdyż akurat jest wolna, pusta. Zaraz jest już po wszystkim, po całej

naszej miłości, gdyż jesteśmy dość zmęczeni, znużeni całą tą nocą

pełną uczuć i wielu zdarzeń. A Magda idzie do lustra, poprawia

background image

sobie gatki, naciąga na twarzy skórę i mówi do mnie zrazu tak z

wielkimi pretensjami: czemu mi żeś nie powiedział?! Czemu żeś

mi nic nie powiedział?

To znaczy na jakim tle? - ja odpowiadam pytaniem z

tapczanu, gdyż jestem dość zmęczony całą tą sytuacją. Ona mówi:

że wyglądam tak! Grubo! Wręcz puszyście! To co z rąk zeszłam

poszło mi w twarz chyba, cały tłuszcz, całe mięso, co mi z rąk

zeszło! Kurwa mać! W dupę! Wyglądam jak wieprz i knur! Oko i

usta podwójne! Dwa razy powtórzone na moją twarz!

Dalej niestety nie wiem, gdyż pomimo jej nienaturalnych

wrzasków i tłuczenia o umywalkę różnych kosmetycznych rzeczy,

zasypiam i budzę się już kiedy indziej. A co mi się śni, to już za

przeproszeniem nie jej rzecz.

* * *

Na komórkę dostaję wiadomość tekstową od Andżeli. Cześć

Silny, poznaliśmy się tam i sram, oraz czy się jeszcze kiedyś

spotkamy. Taka wiadomość. Taki sms. Budzę się w tym momencie

ze snu, w pościeli, w rodziców tapczanie, snu być może, że

długiego, choć być może, że krótkiego. Ponieważ która jest

godzina, jest to wątpliwe. Być może, że nie ma godziny żadnej,

gdyż jest koniec świata z apokalipsą, co ujawnia się i daje

background image

syndromy w mojej psycho i fizjologii. Gdyż nie jest ze mną

dobrze, szczególnie fizycznie, fizjologicznie. Wtedy zauważam

jeden nieznośny do przyswojenia i logicznego zrozumienia fakt.

Tuż blisko mnie leży najwyraźniej Magda, śpiąc, co nakręca mi

wokół tego tematu niezły film. Klasyczny halun. Gdyż wyraźnie

obok jest, ale czy żyje, czy nie żyje, jest to wątpliwe. Boję się,

dostaję niezłego stracha na tym punkcie, ponieważ ona wygląda

raczej źle, raczej jak nieżyjąca, wręcz powiedziałbym dosłownie

martwa. Raz oddycha, a na zmianę raz nie oddycha, dla odmiany,

zapewne by mi zrobić jeszcze gorszy film. Nie ruszając się w

międzyczasie na krok od swej ustalonej pozycji. Usiłuję sobie

przypomnieć ze wczorajszego wieczoru jakieś wydarzenie, jakiś

fakt, podczas którego Magda poniosła niechybną śmierć. I

przypomnieć nie mogę.

Natenczas, choć każdy mój najmniejszy ruch jest prawie że

śmiertelny, a ból i cierpienie są mym nieodłącznym kochankiem,

sięgam po jej torebkę. Co dużo mnie kosztuje bólu w bańce i

wszystkich ludzkich organach, jakie są w moim ciele. Aczkolwiek

muszę z niej wywalić na kołdrę ten cały gównatus, który ona tam

nosi ze sobą, a którego zawartość mnie gówno za przeproszeniem

interesuje. Wszystko, by wydobyć jeden złamany panadol w

postaci tabletki.

Ponieważ może nawet zdradzam swe antyglobalistyczne

background image

światopoglądy, zapatrywania. Jednak panadol, choć robiony z

trujących zwierząt, trujących roślin i odpadów międzyludzkich

Zachodu, z zachodnich minerałów, zatruwającego na całym

świecie wodopoje paracetamolu, który na sterylnej wadze

odmierza się sterylnym odważnikiem.

Jednak mimo wszystko to jest dobry, o wręcz właściwościach

leczniczych środek. Nieważne. Czy to jest jad pszczół, os, czy to

jest jad trupi. Ma postać zwykłej najzwyklejszej tabletki, zdatnej i

wygodnej do połykania. Pomaga zarówno na ogólny ból przy

zjeździe, który ja mam przykładowo teraz, jak również na chorobę,

gorączkę. Kto wie, czy nie kaszel, biegunkę? Może jednym

słowem uleczyć wszystko.

Wtedy znajduję długopis „Zdzisław Sztorm”. Jest to dla mnie

bez mała szok. W tym momencie staje przede mną niby

fatamorgana, wszystkie wydarzenia i wszystkie zdarzenia, co

miały miejsce wczoraj. Choć chronologicznie rzecz ujmując może

nawet był to dzień dzisiejszy.

Jest to niczym w momencie śmierci: leci dym, przed tobą

całe twe życie zamknięte w fotograficznej klatce niczym w

slajdzie. Więc pamiętam, iż dotyczyło wiele zdarzeń, wiele słów

właśnie śmierci, umierania, cierpienia. Patrzę na Magdę, która nie

dość, że ma zamknięte oczy, to jeszcze się za grosz nie porusza.

Myślę o tym dziecku, co ona chwaliła się, że ma, myślę, czy być

background image

może, kiedy ja akurat nie patrzyłem się, je urodziła i zmarła w

porodzie, dyktowana amfetaminą. Lecz tę wersję odrzucam, gdyż

pamiętam również, że miałem ją później, na tym tapczanie, co się

wzajemnie wyklucza, eliminuje, ponieważ z dzieckiem, z tym

całym biologiczno-fizjologicznym kramem, który potem podobno

ma miejsce, jest mało możliwe.

Potem przypominam swój afekt, który mnie skłonił do

niepowstrzymanej agresji z udziałem ostrego narzędzia.

Przypominam sobie, iż chciałem urżnąć jej nogę w okolicy uda.

Przeraża mnie to, gdyż przychodzi mi myśl, że to zrobiłem. A to, to

jest to amnezja chwilowa, wywołana szokiem zbrodni, nawałem

okrucieństwa. Robakoski Andrzej i to się zgadza. Ale bym jej nogę

obcinał, jest to już wyeksmitowane z mej pamięci być może na

zawsze nawet. Strachliwie wsuwam ręce pod kołdrę i szukam nogi

tej ze skurczem, która z tego co pamiętam jest bardziej od kierunku

ściany. Noga jest i ma się dobrze, i jeszcze mruczy jak gdyby

zadowolony z własnego odchodu pies. Magda jest również

wyraźnie, zielonkawa bo zielonkawa, rozrzucona po całym łóżku

niby ofiara morderstwa, ale wyraźnie zabita nie została ni też nie

zginęła w bitwie o flagę polsko-czerwoną, nie poległa w wojnie o

drzewce. Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte

ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie,

jako że od tej amfy, od tego niczym nie zawinionego zjazdu,

background image

trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak

gdyby cały alfabet Morse'a przemaszerował przez jej twarz.

Patrząc na to może nie powinnem uciekać się do takich aluzji, ale

powiem tylko, że jako nieduży chłopak aż do późniejszego mojego

życia nie wiedziałem nigdy, które są to brwi, a które są to rzęsy.

Oczy owszem wiedziałem, ale brwi i rzęsy to były dla mnie czarna

magia. To samo sukienka i spódniczka. Mało dodać. Chińskie

kazanie w polskim kościele narodowym. Spowodowało to

dosłowną lawinę sytuacji osobistych, intymnych, w których

zachowywałem się omyłkowo i niesłusznie. Lecz zawsze jakoś z

nich wybrnęłem.

A kiedy już wiem, że nic jej nie jest, to odgarniam ze swego

brzucha cały ten nieorganiczny, zagraniczny chłam, który

wytrząsłem z jej torebki. Torebki z ulotką ogłaszającą radośnie

„Filipinka”. Oddzieram z siebie kołdrę i myśląc właśnie w podany

sposób, cichaczem udaję się do kuchni.

Gdzie spoglądam w swój telefon, na którym widnieje

tekstowa wiadomość od Andżeli. Więc bezzwłocznie dzwonię do

niej. Raz dwa trzy. Ona wesolutka. Może jeszcze pijana po

przedwczoraj, od kiedy to właśnie ją poznałem. Mówię jej, że jest

bardzo piękna i bardzo ładna, że zachwyciła mnie jako dziewczyna

background image

i jako kobieta. Różne takie męskie sranie w banie, bajery, telefony,

piękna i ładna, i śliczna, i również jednocześnie ładna. Mówię, że

ma fajny charakter i to mi się w niej podoba. Ona pyta jakiej

słucham muzyki. Ja mówię, że każdej po trochu, że ogólnie

wszystkich rodzajów. Ona mówi, że też. Podsumowując fajnie nam

się gada, dyskusja jest na poziomie wysokim, kulturalnym. Nieco

tematów o kulturze i sztuce, ona: jakie lubię filmy, ja, iż jest

bardzo urodziwa, ale najładniejszą to ma samą twarz, lubię różne

filmy, a najbardziej różne Aktorki i aktorów. Iż ona sama mogłaby

zostać niezłą aktorką, modelką. Ona mówi, że ją świruję, ja

mówię, że jeśli mi nie wierzy, to jest to jej już sprawa, choć mogę

przysiąc na świętego Jakuba Szelę i wszystkich świętych. Ona na

to odpowiada, że musi kończyć. Ja na to, czy widziała „Szybcy i

wściekli”. Ona, iż może tak, a może nie. Ja proponuję spotkanie na

video. Ona pyta, czy mam już jakąś dziewczynę. Ja mówię, że

jeszcze nie, ponieważ trudno mi się otrząsnąć po mym ostatnim

związku, który był pełen niezawinionej, wręcz tragicznej miłości

skazanej na upadek. Ona na to, iż lubi chłopców romantycznych,

czułych, lecz równocześnie twardych i mrocznych. Z poczuciem

humoru, lubiących miłość, przygodę, spacery we dwoje, wspólne

kolacje, długie spacery we dwoje brzegiem plaży, długie wspólne

rozmowy o wszystkim, romantyczne przechadzki, pisanie długich

listów, otwartych i z wesołym poczuciem humoru, którzy będą dla

background image

niej prawdziwymi kolegami, przyjaciółmi, szczerymi, czułymi, z

gestem, z kulturą, ze sztuką, rozmowami szczerymi o przemijaniu.

Ja odpowiadam, że również lubię takowe dziewczyny, ładne,

piękne, z poczuciem humoru, lubiące szybkie kino akcji i dobrą

muzykę do posłuchania, lubiące się bawić, potańczyć, urodziwe,

zgrabne. Ona mówi, czy nie świruję. Ja się obruszam. Gdyż jeśli

już coś mówię, to jest to prawda, chociażby przez sam fakt

padających słów. A nawet jeśli nie jest, to jeszcze może być.

Wtedy ona pyta, czy wiem, że jest wojna polsko-ruska na naszych

ziemiach przy fladze biało-czerwonej, która się toczy między

rdzennymi Polakami a ruskimi złodziejami, którzy ich okradają z

banderoli, z nikotyny. Ja mówię, iż nic o tym nie wiem. Ona na to,

że tak właśnie jest, że się słyszy, że Ruscy chcą Polaków

wycwanić stąd i założyć tu państwo ruskie, może nawet

białoruskie, chcą pozamykać szkoły, urzędy, zabić w szpitalach

polskie noworodki, by wyeliminować je ze społeczeństwa, nałożyć

haracze i kontrybucje na produkty przemysłowe i spożywcze. Ja

mówię, że są to zwykłe świnie, zwykli konfidenci.

Wtedy ona mówi, że musi kończyć. Pyta, czemu mówię

takim głosem cichym, jak gdyby ściszonym. Ja mówię, że moja

matka tuż w pokoju obok śpi, gdyż jest na zejściu. Ona pyta, na

jakim zejściu moja matka jest. Ja mówię, że moja matka to jest

taka matka, która lubi sobie czasem przygrzać, ścieżkę do noska do

background image

pracy czy na wieczór. Andżela się śmieje, mówi, że mam wesołe

poczucie humoru, za co mam u niej sto punktów na wejście. Ja

mówię, że dzięki, że jeszcze pogadamy o tym, gdyż jest fajna z

charakteru i usposobienia, co mi się szczególnie bardzo w niej

widzi.

Wracam do pokoju, gdzie jest istna sodomia, gomora, syf,

malaria, umór. Tapczan sam w sobie poskakany, powariowany. Ból

w bańce. Długopis „Zdzisław Sztorm” toczy się przez cały pokój

niby po równi pochyłej. Wzdłuż i wszerz. Gumy do żucia kulki,

kolorowe, czerwone, niebieskie, sypiące się z Magdy torebki jak

grad i śnieg, opady pogodowe na linoleum. Fatałaszki, ciuszki,

rajtuzy. Wszystko niczym by przeszła po tym burza. Szmaty bez

realnej zawartości. Wydyma je huragan lecący przez okno.

Żyrandol kołyszący się w tę i we wtę. Brud, kurz na meblach.

Jednym słowem chaos, panika. Magda na tapczanie w

dwuznacznej pozycji niczym pani na wysypisku śmieci, w koszuli

nocnej mej własnej matki, co mnie do reszty rozsierdzą. Gra w gry

zręcznościowe na swym telefonie. Wkłada język do woreczka po

amfie, co znalazła w kieszeni mej katany. Jest rozpaczliwa. Jest

leniwa, nie ma z niej żadnego pożytku. Ujrzawszy mnie, swego

chłopaka, nie daje do zrozumienia cienia radości. Raczej raptowne

zniechęcenie, rozczarowanie.

background image

Z kim żeś gadał? - mówi do mnie, a wcześniej zdejmuje ze

swego języka worek po amfie.

A co, z kimś niby gadałem? - tak odpowiadam będąc raczej

nieprzyjemnym, lecz to właśnie jest stan opryskliwości,

szorstkości do którego mnie prowadzi swoim widokiem.

No gadałeś, co: nie gadałeś, skoro gadałeś? Ja to także

słyszałam, więc są świadkowie. Lecz tak inaczej, gdyż wtedy

spałam. Tak muszą podwodne ryby słyszeć rozmowy nas, ludzi.

Beł beł beł, tam i sram. Dosłownie takie rzeczy słyszałam, pół

śpiąc, pół kojarząc. A jak idzie o to, co bym miała zrozumieć, to

często gęsto powtarzałeś matka.

No to ja jej mówię tak, bo już jestem nieźle podkurwiony.

gdy ją muszę oglądać: bo właśnie ma matka dzwoniła do mnie na

komórkowy telefon, nie wiem, czy wiesz. Mówiła, że wnet tu robi

wjazd na chatę i że masz stąd co sił spierdalać. Gdyż jak cię

zobaczy, to zabije jak psa. Gdyż ty, Magda, nie jesteś

odpowiednim dla mnie towarzystwem. Gdyż ona ma zasady, sądzi,

iż skarbem dziewczęcia jest jej skromność, a ty jej nie posiadasz

jeszcze mniej niż kultury. Że na osiedlu są o tobie plotki, że

bierzesz amfę, kwas, zadajesz się z nie tymi, co trzeba. Że ogólnie

jesteś skończona, że mnie wycieńczasz moralnie i mentalnie. Że

jeśli chodzisz tu jeszcze wypindrzona w jej koszulę nocną, w jej

background image

szmatki, to ma dla ciebie śmierć w męczarni. Więc się zabieraj

szybko, jak nie chcesz nam dwojgu narobić problemów, żółtych

papierów. Musiałem powiedzieć jej: matko, o nic się nie martw.

Magda śpi li jedynie w komórce, w piwnicy, przyniosła własną

żaluzję i wygospodarowała sobie tam nieduży kącik, gdzie ma

grzałkę. Tam śpi, naszych przedmiotów, banknotów nie tyka.

Magda milczy, lecz nagle wybucha. Chorobliwą formą.

Całkiem nieczytelną. Formą pośrednią między kaszlem a

gniewem. Zaczyna zbierać swe piekło, paski, majtki niczym

błyskawiczna segregacja śmieci. Jest wyraźnie jadowita. Mówi:

twoja stara też ma nasrane równie jak ty, jest równie umysłowa. Na

osiedlu mówią o niej, że położyła sobie na wasz dom panele od

Ruskich i że te panele, ten siding już wkrótce w najbliższym czasie

się wam odklei.

Wtedy naciąga rajtuzy, które gdzieś zapodziała. Oczka

pociera palcami, jakby mogły od tego zarosnąć i by nie było ich

widać. Spogląda na mnie niby że współczująco i mówi: bo ruski

ten siding. I ten siding się zjebie z wielkiej wysokości. Mordując

całą rodzinę. Weź sam sobie pomyśl. I lepiej tą panele zrywaj póki

czas. Ja cię, Silny, ostrzegam. Potem będzie grill w ogrodzie,

wszystko cacy, żeberka z Hitu, twa stara pochyla się nad grillem z

pogrzebaczem, twój bracki z podręcznym kompletem przypraw. I,

background image

Silny, wtem wszyscy pochylacie się nad grillem patrząc w niego

jak w objawienie, jak w zaćmienie słońca. Atu jeb, jeb, jeb, lecą

panele wam na te genetycznie posrane łby jak jakieś jebnięte

meteoryty, księżyce czy planety z nieba. Jeden na twego brackiego.

Za dilerkę, za jego egoizm, utratyzm, przelecenie Arlety i jej

potem zostawienie, porzucenie na pierwszym przystanku. Za

trzymanie piątki z Ruskimi. Jeb mu w głowę. I do szpitala na

oddział zakaźny. Lub lepiej zamknięty od razu. Jeb! Kolejny w twą

matkę. Za ploty, za całego Zeptera, w którym robi interes i niezłą

kaskę. Za bandyckie ceny w horrendalnym solarium. Za całe zło,

za zniszczenie naszej, Silny, miłości. Jeb. I na oddział.

Wtedy Magda, gdyż widzi że mimo milczenia z mej strony

jestem już podjuszony do reakcji, robi przepraszający uśmiech,

lecz jednocześnie jadowity. Jak gdyby chciała mi powiedzieć:

sorry, Silny, że masz taką rodzinę, co ci robi siarę na całym

mieście. Ja ci nic na to nie poradzę. Możesz się najwyżej nie

pokazywać, możesz się schować. Ponieważ wśród normalnych nie

ma dla ciebie szans. Ogólnie to łazi po mieszkaniu. Kłapie stopami

po linoleum. Rozpaczliwa. W samych majtkach.

W twego psa kolejny panel. Jeb! W sam łeb. Gdyż to jest

nienormalny patologiczny pies, on ma tylko brzuch. Zero nóg, zero

background image

rąk, szczątkowa głowa. Jak cała twa rodzina.

To mówiąc, Magda przynosi z łazienki szczoteczkę do zębów

mojej matki, naciska sobie na nią pasty i szczytując w bezczelności

szoruje swe nie do końca udane zęby. Lecz to nie koniec tej mowy,

gdyż mimo oporów stawianych jej przez czynność mycia zębów,

ona dalej gada. Mówi teraz tak, a jest to kulminacyjny gwóźdź w

jej programie. A ostatni panel jebnie w ciebie, Silny. Byś wiedział,

jak na ciebie pluję, jak cię wcale nie kocham. Byś wiedział prawdę

o sobie. Iż jesteś nikim, brudem pod paznokciem mym. Który mam

za przeproszeniem gdzieś. Gdyż nie tylko to, że byłeś takim

wymoczkiem, że zapędziłeś mnie w historię z dzieckiem. Co już

jest mniejsze zło, gdyż nawet może Klaudia czy Dona, Nikola czy

Markus nie będą twym dzieckiem, tylko moim, a ty umrzesz,.

Nieważne czy chłopiec czy dziewczynka. Bardziej o to, że

usiłowałeś mnie zabić, że celowałeś we mnie nóż. Że nie było w

tobie wyrozumiałości dla mego zejścia. Bo twoja lewicowa dusza

jest cała zasrana wzdłuż i wszerz.

Wypowiadawszy te słowa, Magda spluwa na wykładzinę

pianę z pasty.

Co za pasty używałaś do mycia zębów? - mówię do niej na to

patrząc, gdyż nagle uświadamiam sobie cały dramatyzm, całą

rozpaczliwość i denerwuję się do reszty. Mów, kurwo nędzo. Tej

background image

po prawo, czy tej po lewo? Ona odpowiada, że już nie całkiem

pamięta, jako że ma ostry zjazd i bym się jej dzisiaj nie dobierał do

psychiczności. Bo ona jest w strzępach.

Bo ta pasta po lewo była wielkanocna. Jak jej użyłaś, to

zabiję jak psa, mówię do niej. Za zniewagę zasad, konstytucji

mego mieszkania. I za zniewagę mej matki. Jaka by ona nie była,

dobra czy zła, szyldu Zepter czy szyldu P.S.S Społem. Bo matka

jest matką, a ja ją kocham jak własną. I nic ci do tego. Tu masz

swe całe piekło, torebkę i twe skundlone szmaty, tu masz swój

przenośny świat. Tu masz, to ci rzucam na klatkę schodowe

niczym kość psu, byś wiedziała gdzie twe miejsce w życiu.

Skamlij. Skamlij jak pies. Mnie już nie ruszysz. Mam ważniejsze

sprawy do roboty.

Po czym to mówiąc wypycham ją dość okrutnie, dość

brutalnie za drzwi Gerda automatycznie zamykające. W niespełna

rajtuzach. Jest to z mej strony złe, nielojalne, przyznam. Lecz

wyprowadzenie mnie z równowagi równa się śmierć w spazmach.

I ona to poniesie. Wszystkie za to konsekwy. Takim czy innym

sumptem. Czy lewym, czy prawym.

* * *

background image

Arleta, przechylając się przez bar, jest, szczerze mówiąc,

dość pijana. Niczym egzotyczne zwierzę o spuchniętej twarzy.

Robi balona z gumy, który pęka zakrywając jej swą różową

strukturą, jej twarz. Po czym go zdejmuje, zjada na powrót. Jest

niczym symbol konsumpcjonizmu. Zjadłaby wszystko, by wyjadła

do ostatniego okruszka cały świat i porzuciła niczym zniszczone

opakowanie foliowe. By wypaliła wszystkie do cna papierosy z

paczki naraz, gdyby tylko mogła je gdzieś umieścić w sobie i

podpalić. Ślad po drinku zlizałaby z blatu.

W ręku ma zatkniętą fajkę o nazwie Viva, którą sięga swych

ust z wyrazem twarzy dość nietęgim. Mówi do mnie tak: słuchaj,

Silny, mam do ciebie jedno pytanie na stronie. Ja mówię: wal dalej.

Ona na to: czy mi powiesz, co się zaszło naprawdę między tobą a

Magdą? Ja mówię, że gówno jej do tego. Ona na to, że i tak to wie

bardzo dobrze, więc nie muszę jej nic wcale mówić, bo i tak wie.

Ja na to: no to co, co między nami zaszło według ciebie? Ona

mówi: mogłeś jeszcze wszystko zmienić, wszystko naprawić, gdy

byliście nad morzem i Magda chciała z tobą być. Wszystko mi się

wyspowiadała. Lecz ty byłeś zazdrosny i ona rankiem, budząc się

w twym mieszkaniu, gdzie ją przyprowadziłeś podstępem,

powiedziała sobie w duchu, że nie może z tobą być. Tak również

postąpiła. I jest to twoja zasługa, co chciałam usłyszeć od ciebie,

background image

Silny.

Kładę sobie rękę na twarz. Gdyż dobrze się stało, że jej dziś

tu nie ma, jej włosów szmacianych, jej głosiku ptasiego, jej

śmiechu niby sypiącej się kobiety na klimaksie. Bo by dziś już na

pewno nie uszła z życiem na sucho. Patrzę za nią, by jakby co ją

zabić, zniszczyć. Muzyka, światła, neony. Tymczasem nie ma jej

nigdzie, więc rozglądawszy się mówię Arlecie: gdzie Magda? Ona

mówi, gdyż widzi moje wkurwienie nieczęste, krańcowe: z Lolem

na działkę pojechała.

Na jaką działkę to mi już nie powie. Drży, bym nie pojechał

tam i ich dwojga naraz nie zabił jednym ciosem. Nie zdusił i

podeptał im twarzy własną stopą. Nie zakopał pod altanką

wbiwszy w ziemię osikowy kołek i zalawszy w tym miejscu glebę

rozpuszczalnikiem, denaturatem, by nigdy już nie zdołali wyjść.

By uprawiali miłość podziemnie, niepublicznie, w ciemnych i

przytulnych zapleczach gleby ogrodowej. Arleta nie, nie dopuści

do tak przebiegłej zbrodni, gdyż sama trzęsie dupą, czy w toku

śledztwa nie wyjdzie kwestia jej występków przeciw prawu z

ruskimi papierosami.

Barman mówi, bym kładł na to laskę, i owszem, tak właśnie

czynię. Lecz nie dlatego, bo mi nie zależy na Magdzie, lecz

dlatego, bo mam na dzisiejszy dzień ważniejsze scenariusze,

sprawy. Otóż jakie to się jeszcze okaże.

background image

I siedzę tak. Ubranie pięknie, bo się ubrałem, ponieważ gdy

rano wtedy wstałem, byłem wyłącznie w majtkach. Spodnie też

czyste. Wtedy wchodzi Andżela i idzie niczym klientka całego

baru, mistrzyni i bilarda, i fliperów. Tak apropos to przychodzi mi

na myśl, że w sumie nie pamiętałem, jak za bardzo ona wygląda, ta

Andżela. Ktoś, coś, lecz nie wiadomo w jakim kościele,

parafialnym czy wojewódzkim. Teraz bezpardonowo ją rozpoznaję

i wstaję na jej powitanie.

Andżela jest to dziewczyna innego typu niż Magda. Inna w

dotyku, inna w ogóle. Jest w stylu bardziej takim mrocznym,

ciemnym. Czarna kiecka z jakby takiego meszku, takież buty na

sznurowadła, majtki nienormalne, lecz dość wyzywająco siatkowe.

Kolczugi, kastety na dłoniach i uszach. Cała w lakierze do

paznokci odcienia czarnego. Cała nim wysmarowana, ale równo i

starannie. Wokół ust, a także i oczu. Z których sterczą sklejone na

ostateczność rzęsy.

Masz fajny, ciekawy styl - tak jej z miejsca od razu zamykam

usta komplementem.

Widzę zaraz, że sprawia jej to rozkosz, mówienie o tym. Ona

na to odpowiada: o jaki styl ci chodzi? Ja mówię od razu: no wiesz.

Ubioru, zachowania, noszenia się.

background image

Ona mówi, że ona po prostu taka już jest, że nie jest to z

niczyjej strony narzucone, tylko przez nią wybrane. Że całe życie

nosiła się ot tak jak ja i ty, jak my wszyscy, lecz któregoś dnia

powiedziała sobie, że chce być sobą i zachować swój własny

niepowtarzalny styl. Tak jak ona sama wewnętrznie mroczny i

czarny.

Ja mówię, iż to bardzo ciekawe i interesujące z jej strony. Że

najważniejsze w życiu, to być właśnie sobą, nikim innym. Ona

mówi, że również to odkryła.

Wtedy rozmowa na chwilę urywa się. Andżela popijając

drink rozgląda się po sali.

Dobrze się bawisz? - mówię do niej, by napocząć rozmowę.

Pewnie mówi ona dobrze. Choć nienawidzę przeważnie

takich ludzi jak ty. To ci powiem od razu.

Mnie to kompletnie zaskakuje, taki gryps usłyszeć od

pozornie miłej dziewczyny, która jeszcze przez telefon okazywała

się tak sympatyczna. Patrzę się na nią. Ona na to w ten sposób: bo

wiesz. Nie chodzi mi konkretnie o ciebie, gdyż ty jesteś

przyjemny, schludny, po prostu inteligentny. Bardziej mam na

myśli te diskodupy, te diskowywłoki, które nienawidzę po prostu.

Spójrz na swych znajomych. Same dziwki, palanty, łaknące się

nawzajem. Wszystkie myślą o tym, by znaleźć męża. Jest to totalna

żenada, proszenie się samemu o rozpłód. Brak antykoncepcji. Lecz

background image

ty jesteś inny, co od razu tu zauważyłam. Romantyczny, gdyż z

miejsca rozpoznaję to w twej prawdziwej naturze. Romantyzm,

czułość, spacery we dwoje, motory, rowery wodne. To, co lubię.

Poczym pyta, czy mam już jakąś dziewczynę. Na co ja

odpowiadam, że jeszcze nie, gdyż nie mogę się otrząsnąć po

dziewczynie, od której musiałem odejść, gdyż codziennie

kilkakrotnie niszczyła mnie duchowo. Ona na to: jasne, dobrze żeś

zerwał z nią. Ja na przykład nie jestem taka. To znaczy płytka,

głupia. Na przykład pomyśl, że ja nie jem mięsa. Mięso produkt

zbrodni. Cukier robiony z kości zwierzęcych, więc cukru nie jem

również.

Patrzę na nią jak w zaklętą. Przychodzi mi taka myśl, że

może ona jest jakąś wariatką, co zwiała ze szpitala i mnie sobie

upatrzyła na kolejną ofiarę. I powinnem teraz uciekać precz stąd,

zapłacić za siebie, Barmanowi powiedzieć, że fajna ostra dupa

chce go poznać i spiżdżać stąd co sił. Lecz tego nie robię. Nie

mam instynktu zwierzęcego, który ratuje przez wyniszczeniem

gatunku. Siedzę i patrzę na nią, jej kieckę, jej nogi. Co będzie to

będzie.

Ona to widzi, dopija swojego drinka. Czy wiesz, że nie jem

również jajek?

background image

Tego już nie wytrzymuję, gdyż pojmować takich

niedorzecznych poglądów nie pojmuję. Mówię do niej: co ty, jesteś

walnięta? Coś ci jajka złego zrobiły?

Ona patrzy na mnie dość z oburzeniem, jak gdybym nie

wiedział o elementarnych podstawach moralnych. Mówi do mnie

tak: A jak ty byś się czuł, gdyby cię zabijano bez twej zgody?

Gdybyś nawet był tego nieświadomy, wobec tego bezbronny?

Zresztą przekonasz się o tym. Ponieważ świat jest już na krawędzi.

Gdy patrzę rankiem przez balkon, wiem jedno, świat ginie, umiera.

Środowisko naturalne. Człowieczeństwo do reszty zdegradowane.

Powszechna nadwaga, otyłość. Smutek. Amerykanizacja

gospodarki. Rozumiesz te wszystkie fakty? Zanieczyszczenie CV.

Azbest. VTC. My jako ludzie jesteśmy skończeni. To koniec.

Tu nawiązuje się na tym tle dyskusja. Mówię tak, gdyż

wytrąciło mnie to z ustalonej równowagi: a czy ty wiesz, że

czasem bywa tak i tak się zdarza, że kury, koguty zadziobują swe

własne jajka i je jedzą?

Na to ona jeszcze bardziej rozsierdzona: gdyż one się

buntują! Mówią nie przeciwko złym ludziom, którzy bezprawnie

odbierają im jedyne potomstwo. Wolą je zniszczyć niż żywić

ponury naród ludzki.

Choć sam postuluję za niezanieczyszczaniem przyrody przez

background image

amerykańskie przedsiębiorstwo, jej mowa nieco mnie

zaszokowała. Są to jakby moje myśli o charakterze

antyglobalistycznym, lecz niezupełnie do końca. Bardziej

histeryczne, bez trzeźwości, bez równowagi.

Uważam, iż twe poglądy są zbyt radykalnie pesymistyczne,

mówię, kładąc jej rękę na udzie. Ona mówi, że po prostu jest

realistyczna. W zeszłym miesiącu rzucił ją jej chłopak. Amen, taka

to historia. Od tej pory nie ma żadnych złudzeń, nie jest już tak

naiwna by się wiązać. Świat ją przeraża, przytłacza. Lecz gdyby

tylko spotkał ją ktoś, kto lubiłby jeździć na rowerze, uprawiać

sport, badminton, piłka plażowa. Podzielał jej hobby. Kto by jej

pomógł odkryć piękno świata. Przyjaźń, miłość, romantyczne

spacery. Potrafiłaby się poświęcić, oddać. Odpisałaby na list.

Nie myśl, bo nie będzie tak, iż twe problemy raptem wtedy

znikną - mówię do niej, dziwiąc się swej wewnętrznej głębokości,

swej duchowości, która bierze nade mną górę. Mówię tak: nie będą

te, będą inne problemy, kłopoty. Życie nie jest tak proste.

Ona na to mówi taki wyznanie: nie wiem, czy wiesz, ale nie

wierzę w Boga. Boga nie ma, bo skazał swe dzieci na cierpienie i

śmierć. Boga nie ma ot i już. Ani w kościele, ani nigdzie.

background image

Kategorycznie w to nie wierzę, choćbyś nie wiem, jak mnie

przekonywał. Jest wyłącznie szatan. Żaden argument nie zadziała

przeciwko mym poglądom, bym mogła z nich zrezygnować. To

jedyne co ci powiem w tym temacie. Czarna Biblia, musisz tą

lekturę przeczytać, przeanalizować, gdyż to najlepsza moja lektura

przez całe liceum ekonomiczne, najlepsza moja szkoła poglądów.

Szczególny rozdział, w którym mówi się o tak zwanych

energetycznych wampirach, które zabierają z ciebie energię, nie

zostawiając ci nic, tacy ludzie. Taki właśnie był mój chłopak

Robert Sztorm, który pozbawił mnie wszystkiego.

Ja od razu się przyczepiam do tego Roberta, bo na te jej sądy

o religii, sferze sacrum i profanum, nie mam żadnej, totalnie

żadnej riposty. Lecz nawet jeśli mam, to nie chcę ich głośno

wypowiadać. Taka umowa, każdy myśli swoje i drugi wcale nie

musi o tym wiedzieć.

Robert Sztorm, skądś kolesia znam - tak mówię do niej. Ona

na to, że być może, ze szkoły, z dyskoteki lub też z klubu, z giełdy.

Ja mówię, zaraz, zaraz, czy on nie ma ojca Zdzisława. Ona na to,

że owszem i czy go znam. Ja mówię, że tak, że jasne, że są oni

niechybnie właścicielami wytwórni piasku, z którymi robię

interesy, porachunki. Ona na to już dużo weselej, że to się nieźle

background image

składa. Ja mówię, że też. ona, że nigdy by się nie spodziewała. Ja

na to, że ja także. Że mam firmę przewozową, turystyczną. Że

przede wszystkim jednak mani również fabrykę wesołych

miasteczek, która pożera mnóstwo właśnie piasku. Chodzi o to, iż

takie wesołe miasteczko musi na czymś stać, a jest fachowo

udowodnione, by najlepiej stało na podłożu piaskowym.

Dodaję jeszcze: żelazistym i jakąś mniej zrozumiałą nazwę

zachodnią, by wiedziała, że w naszym przedsiębiorstwie znamy się

na rzeczy.

Ona przy tej fabryce wesołych miasteczek mówi, że nie

wyglądam. Ja mówię, że mimo to jednak tak jest. Wtedy ona, że

jeśli tak jest, to bym jej dał swój bilet, swą wizytówkę z tego

biznesu. Ja mówię, iż są w przygotowaniu przez mą sekretarkę

panią Magdę. Za to mogę jej pokazać firmowy przyrząd

piśmienniczy firmy „Wytwórnia Piasku”, co niby że dostałem od

Sztorma osobiście. Pokazuję, jest zachwycona. Mówię, iż jeśli

chce, to możemy sobie zapodać nieco bielinki, ponieważ po całym

dniu spędzonym na obliczeniach, na bizneslanczach, które są

zazwyczaj obfite, zawierające niezdrowy, najczęściej amerykański

tłuszcz, spaleniznę. Holenderską sałatę na nawozie z psiego łajna.

Że po tych wszystkich codziennych bankietach, bufetach, po

codziennej lekturze gazet, magazynów jestem zmęczony, cierpię na

chroniczne zmęczenie. Ona na to, iż Robert by jej nigdy nie

background image

pozwolił. Ja wtedy już dość jestem podrażniony i mówię jej prosto

w twarz: ze mną tu przyszłaś czy z tym jakimś twoim cnotliwym

świętym Robertem synem Zdzisława? Idziemy zasunąć proszku

albo nie idziemy. Raz dwa trzy i wybierasz ty. Ona na to

ostatecznie się ociąga, furczy do samej siebie, narzuca swą skórę.

Barman robi do mnie oko. Niechby jednak Lewy zrobił do mnie

oko, to bym zabił jego samego i jego całą rodzinę włącznie z

kuzynami.

Jest okej, idziemy naprzeciw baru. Chcąc być opiekuńczym,

proponuję jej, że jeśli są jakieś dymy z Robertem Sztormem, to

proszę bardzo. Robert Sztorm ma załatwione wjazd na chatę.

Chłopcy wezmą mu wszystko za darmo i jeszcze będą się z tego

cieszyć. A będzie to mógł potem spokojnie wykupić w komisie na

gotówkę lub systemem ratalnym, więc krzywda mu nie zajdzie.

Szczególnie iż jest pewnie bogatym prawicowym wyzyskiwaczem

robotników we swojej firmie. ZChN-owcem. Szurniętym

konfidentem, ruskim LM-em. Ona, że niby jak to by miało być. Ja

jej tłumaczę obrazowo. Wpada dziesięciu do niego na mieszkanie,

lodówka, zestaw radiofoniczny, audia video, wszystkie hi-fi idą do

nieba i czekają na niego w niebie. Jeśli on tam oczywiście trafi.

Choć najczęściej go nie zabijają. Tylko różne pieszczoty mu zrobią

kluczem francuskim po piszczelach. Lokówka jak jakaś lepsza,

background image

toner do drukarki, suszarka, łyżworolki, aparat, komputer włącznie

z klawiaturą, z myszką, z żoną, z kryształami, jeśli ma, tosterem.

Całe, żeby nie powiedzieć, AGD i TYP.

Ona na to milczy, nie bardzo wie, co powiedzieć i jestem

zadowolony, że takie robię na niej piorunujące wrażenia. Robię dla

nas po kresce i mówię, czy ona ma przy sobie fifkę lub też jakiś

długopisik. Ona mówi, że ma. Ja na to, by wtedy dała. Wtedy ona

mi daje. Zdzisław Sztorm „Wytwórnia Piasku”. Mówię wtedy:

kuuurwa twa mać. Ona na to: co, ruski jakiś, sfałszowany? Ja na

to: nie, to nie to. Wręcz dobry. Po prostu zwykły długopis jak

długopis. Ale wy jako kobiety jesteście wszystkie jeden chłam,

jedno ciemiężnicze ścierwo. I powiem ci coś jeszcze. Już kobiety

nie chcę więcej mieć, choćby mi się cisnęła na mnie jak lep. Bo

każda jest zwykłą kurwą. Raz na miesiąc się psuje i nie chce

działać. Każda ma przynajmniej jeden egzemplarz długopisu

„Zdzisław Sztorm”. Teraz koniec. Choćby kobieta prosiła,

klęczała, abym ją miał. Wtedy powiem do takiej: o nie. Spierdalaj

mi. Z serca i z oczu. To znaczy nie bynajmniej do ciebie. Do innej

jakiejś suki, co mi się będzie napraszać. Palcem nie kiwnę w bucie

ani u ręki. Na to ona patrzy na mnie, jak gdyby chciała być na

miejscu przeleciana, tu naprzeciw baru, pod tą ścianą. I tak mi

odpowiada: Silny, masz prawdę. Nie chcę być również ani z

kobietą, ani z żadnym mężczyzną. Bo nie ma właściwie żadnej

background image

różnicy, i z tym, i z tym jeden chuj, jeden wielki problem. Nie ma

płci, nie ma podziału na kobiety i mężczyzn. Nie ma płci ani

przeciwnej, ani innej. Są tylko skurwysyny, tylko krwiopijcy.

Wszyscy ludzie bez względu na otrzymaną przy narodzinach płeć

są tą samą rangą. Wiesz jaką? Rangą jak i rasą skurwieli, zwykłych

potencjalnych skurwysynów. Tyle usłyszysz ode mnie. jedna rasa,

ludzka rasa.

Ja do niej na to mówię: to teraz nie pieprz tyle, lecz ciągnij.

Ona wciąga do nosa, raz w tę, raz we wtę, z oczu płyną jej

bezbarwne łzy. Potem ja ciągnę swoje. Stoimy tak chwilę. Mówię,

czy już to kiedyś robiła. Ona na to, że niezupełnie, nie całkiem.

Więc myślę sobie, to teraz dopiero zacznie się jazda, Andżela na

oko ze trzydzieści kila góra żywej masy. Jej ręce to mniej więcej

tak jak gdyby u mnie młoteczek i kowadełko w uchu. Raptem

śmieje się jak bez mała psychiczna. Mówi, iż dopiero teraz jest jej

dobrze, że czuje się odżywiona, iż jej poglądy zdają jej się bardziej

definitywne.

I jak się nie zrzyga raptem przed siebie! Jest to rzyg

amfetaminowy, z odskokiem, lecący hen przed siebie. Mam z tego

niezłą tubę, jak również wszyscy, co stali dookoło. Takiej ewolucji

alpejskiej na oczy nie widziałem, czy to po wódce, czy to po

paleniu. Serialnie, dosłownie szczam ze śmiechu. Co, o dziwo, tej

background image

rzygającej dziewczynie wydaje się równie zabawne. Choć się jej

dziwię, na jej miejscu bym się tak nie cieszył. Lecz ona też śmieje

się do rozpuchu. Między jednym a drugim rzygiem woła w moim

kierunku: szataaaaan!. Po czym rzyga dalej. Wygląda jakby zaraz

miała wybuchnąć na zewnątrz swej zamszowej kiecki i pokryć

cały świat rzygowiną, aż poszłoby echo. To byłoby jej królestwo,

królestwo szatana, przez które przez całą jego szerokość

przeciągłaby linki na pranie i suszyła na nich swe czarne kiecki,

rajstopy, czarne majtki i rzecz główną, wręcz manifestacyjną dla

jej charakteru: czarny stanik. Takiej nienormalnej jeszcze nie

spotkałem nigdy w moim całym życiu, choć rzygające mi się

trafiały, choćby Magda, która z kolei robiła to chyłkiem, jak gdyby

bokiem. Tyle mądrego, jeśli chodzi o Andżelę. Spoglądam na nią.

Ileż to takie małe ścierewko, chude nieszczęście może narzygać.

Strasznie. Całe góry, całe morza, całe krajobrazy, wszystko

utrzymane w tonacji jej drinka, niebieskawej, egzotycznej Bols

Curacao. Plus jakieś niezobowiązujące jedzenie, wegetariańskie

morderstwo na nieznanej roślinie. Lecz to zaledwie niewielki

procent, a cała reszta to nękany burzą ocean niespokojny

niebieskiej wódki. Natomiast jeśli chodzi o mnie, to bym się nie

dziwił, żeby to, co ona ustami z siebie wyprasza, to był czarny

lakier do paznokci, czarny tusz, czarny pogryziony flamaster. Oraz

czarne kredki świecówki, czarna farba do włosów włącznie z

background image

aplikatorem.

Okej. Wracamy na lokal. Andżela idzie się obmyć z farfocli,

z pozostałości. Patrzę za nią. Jest całkiem. Choć brudna.

Nienormalna. Ale wesoła, zabawowa, skłonna do śmiechu,

inteligentna. Jednym słowem fajna, mimo wszelkich naszłości. Co,

Silny, mówi Barman, puszczając oko. Kładź na niej laskę, zarzyga

ci mieszkanie. Co w tym momencie mnie rozżala, rozsierdzą. Gdyż

jest to chamskie, co mówi, brutalne, mimo iż całe zajście

obserwował wyłącznie przez szybę i nie zna faktów.

Nie chcę być również chamski jak on, lecz wobec Andżeli

nie mogę pozwolić na to, by był tak aż nielojalny. Gdy ona jest tak

szczupła, że najlżejszy mój oddech, moje kiwnięcie palcem jest w

stanie zwalić ją ze stołka i podwiać jej spódniczkę. Andżela wraca.

Mówię jej: wychodzimy. Ona na to: po czemu? Ja, że mam dosyć

po uszy tego miejsca, gdzie kultura i sztuka są na nie. Ona patrzy

na mnie, gdyż chyba się we mnie wręcz zakochała, pokochała

mnie od pierwszego wrażenia, które na niej zrobiłem. Mówi do

mnie: no właśnie. Ma natomiast brwi zrobione na czarno bodajże

węglem, co z miejsca zauważam. Lecz decyduję się tam nie

patrzeć, gdyż w niej najważniejsza jest dusza niż ciało. Choć ciało

jest równie ważne. Choć tak kruche, chude. Ona mówi, że lubi

spacerować, choćby nocą. Że jutro jest Dzień Bez Ruska na

background image

mieście, taki festyn i czy się z nią przejdę. Myślę sobie, ładnie:

Dzień Bez Ruska, Magda na pewno nie omieszka przyjść, choćby

szukać fety za pół darmo u różnych frajerów z całego tutejszego

powiatu. Ale mówię mimo to, iż wiem, że Magdę spotkam, że to

zatruje mą duszę i me myśli, mówię do Andżeli: to się zobaczy.

Ona mówi, że niby co. Ja mówię, że gówno, że są różne

uwarunkowania, pogoda, ciśnienie tlenu, to, czy przykładowo jakie

będą uwarunkowania z hajcem, że to się różnie może ułożyć. I

mówię do niej, czy pójdzie ze mną na moje mieszkanie.

Ona mówi, że może tak, a może nie. Na jej sukni zauważam

sieć jasnych plamek, które miały miejsce, gdy rzygała i gdy szły

odpryski, doszczętnie zaplamiły jej kieckę od frontu. Mówię, że

ma france na dekolcie, co ona spogląda zaraz bystrze w tamtym

kierunku, naspidowana do granic mimo tych wymiocin, i mówi,

bym ją pocałował w usta, gdyż chciała to robić zawsze na moście,

zawsze wśród drzew. Mówi: pocałuj mnie prosto w usta, tego

właśnie chcę, zawsze chciałam robić to pośrodku mostu, pośród

drzew i krzewów. Zawsze chciałam to robić. Teraz to czuję. Nie

wiem, czego to wpływ na mnie. Wpływ ciebie na mnie. Jakieś

drobne choć raz szaleństwo, jakiś spontanizm okazany w najmniej

spodziewanym momencie. Przykładowo w windzie, w morzu,

gdzieś, gdzie nikt się tego nie spodziewa. Gdyż życie jest tak

bardzo krótkie, Silny, a śmierć blisko, coraz bliżej, dyszy nam

background image

prosto w twarz, kostucha o żółtej miednicy, o wygryzionych

oczach. I nie mów, że nie, ponieważ tak właśnie jest, całkowita

degeneracja, całkowity powszechny upadek wszystkiego.

Despotyzm, deprawacja. Silny, lada dzień już nie będziemy żyć,

lada dzień i ty i ja zginiemy. I nieważne, czy to będzie zatrute

mięso, zatruta woda, PCV, czy prawica, czy lewica, czy ruscy, czy

nasi. Oni nas zabiją, a potem zabiją sami siebie i zjedzą na deser

nawzajem ze wspólnego talerza. Na deser. Gdyż na pierwsze danie

będzie co innego. Dzikie piękne zwierzęta wymierających

gatunków, exodus jeleni w potrawce, eksterminacja tygrysów w

marynacie i żyraf jedzonych jednorazowymi sztućcami

wytworzonymi z ich ości. To wszystko ginie, umiera. Jesteśmy

tylko ty, tylko ja. W ogóle to piszę poezje. Różne wiersze. Czasami

potrafię siedzieć bez końca. Skreślać, przekreślać bez pamięci.

Pisać znów od nowa. Na razie do szuflady. Później dla szerszych

czytelników z całego świata, kto wie czy nie z Polonii

amerykańskiej. Bez ścierny, mam tam wujostwo. Wujka i ciocię,

świetnych po prostu Kanadyjczyków. Wesołych. Zaradnych.

Prowadzą tam oni sklepik dla Polonii. Interes nieduży, ale

lukratywny. Dostali spadek. Rozkręcili. Ciocia handlowała, choć

nie obyło się bez agresji ze strony autochtonów. Wujek

sprowadzał. Wiesz, ruskie baby, różne rdzennie narodowe ikony,

które szły tam jak woda. Płyty i wydawnictwa zespołu

background image

„Mazowsze”. Vader również szedł. Który lubię.

Lalki jednak lepiej, matrioszki, kilimki, kukły, marzanny.

Poza tym kocham zwierzęta. Długo prenumerowałam czasopismo

„Mój Pies”. Czy wiesz, które to czasopismo? Nie? To dziwne. To

jest właśnie czasopismo o zwierzętach. Wiesz. Różnych,

domowych, jucznych. Są tam różne ciekawostki, wiesz. Zabawne.

Ile wielbłąd może udźwignąć w swym garbie wody, środków

zapasowych. Wiesz na przykład ile? Nie? Po prostu mnóstwo. Całe

dzikie mnóstwo. Albo pies, jakie są objawy jego chorób

pasożytniczych.

Pociera o dywan dupką - wtrącani ponuro z autopsji. Sam

również mam psa.

Ona na to z oburzeniem: nie tylko! Jest wiele objawów. Ból

odbytu, łysienie, wymioty, suchy nos. Nienawidzę morderców

zwierząt. Gdy oglądam programy o traktowaniu zwierząt w Polsce

i na świecie, chcę umrzeć. Już raz chciałam umrzeć. Zniszczyłam

wtedy wszystkie swe listy, które otrzymałam od Roberta.

Wszystko. Była to próba samobójcza. Nieudana zresztą. Mówię

dużo. Chcę powiedzieć wszystko, teraz to wiem. Gdyż życie jest

krótkie, Silny. A gdybym wtedy się nie zrzygała wszystkimi

panadolami świata, gdy miałam już lada chwila umrzeć, byłoby

jeszcze krótsze, niż jest. O pół roku. Ponieważ minął już okres pól

roku od tych zdarzeń. Degeneracja. Degrengolada. O tym piszę w

background image

swych utworach. Świat jest do szpiku zły, a ja chcę umrzeć. Lecz

jeszcze nie teraz. Chcę umrzeć skacząc z dachu i krzyczeć:

zajebiście. Chcę umrzeć pod kołami pędzącego pociągu. On pędzi,

a ja wszerz torów, on trąbi, ja nic, on mnie przejeżdża, ja nic, zero

reakcji. Dopiero potem zdjęcia w gazetach, wszyscy przepraszają,

wszyscy się winią, Robert jest winny najbardziej, gdyż to on mnie

do takiej ostateczności doprowadził, zdegradował mnie, zniszczył

mnie jako człowieka i jako kobietę. Nekrologi, epitafia, odczyty.

Silny, a teraz pytanie wieczoru, czy masz odwagę umrzeć ze mną?

Wśród zgliszczy, wśród popiołów i pogorzelisk. Które będą się

wokół nas roztaczać jak pejzaż zniszczenia. Szatan będzie pełzał

po wszystkim, co napotka. Także nas dotknie, a wtedy ten film się

skończy. Ziemia rozstąpi się w nicości twarz. Koniec. Kompletna

dekadencja, kompletny modernizm. Węże, otwarte łona kobiet. Nie

mów nic, nie chcę znać twej odpowiedzi. Wolę się łudzić, że

kiedyś to się stanie. Lecz nie wiem, kiedy. Teraz lub później. Kiedy

na ciebie patrzę, myślę, że mnie nie słuchasz. Kiedy tak idziemy.

Nic nie mówisz. Milczysz.

Andżela była dziewicą. Okazało się to później. Gdy już

zbrukała tapczan mych rodziców. Magdzie na taką antyrodzinną

profanację nigdy bym się nie zgodził. Inna sprawa, że takich

problemów nigdy przedtem ani potem z nią nie miałem. Lecz to się

background image

stało później. Zanim to się stało, zdarzyło się jeszcze wiele

różnych rzeczy. Tylko jeszcze nadmienię, iż Andżela wyraźnie nie

dawała do zrozumienia, iż jest nienaruszoną dziewicą. W żaden

sposób. Podkreślała, że z Robertem odeszło wszystko, co miała,

więc choć jest bardzo jeszcze młoda, myślałem że cały kram

fizjologiczny również odszedł razem z nim. Okazało się, że ten bal

z krwią Robert Sztorm pozostawił mnie, za co nazwisko jego do

końca życia będę przeklinać. Lecz o tym później.

Najpierw było tak. Idziemy do mnie. Ona nawija bez końca.

Jak pozytywka, tylko jeszcze gorzej. Że gdybym mógł, gdyby to

było w mych możliwościach, wyciągnąłbym jej ten towar z

powrotem przez nos. Po czym schował do worka. Po czym

szczelnie zamknął i schował tak bardzo, by go nigdy na żywe oczy

nie zobaczyła. Ponieważ nawet jego widok mógłby przyprawić ją o

tę nieskończoną lawinę słownictwa, którego używa bez przerwy,

bez ograniczeń. Nie mówię nic. Ani pół złamanego słowa nie

mówię. Nie chcę niczego popsuć. Wszystko słucham niczym na

spowiedzi. Najpierw byli skurwiali politycy, co nic ją nie

obchodzą, zabójcy niemowląt, krwiopijcy. A jednak następnie

znowu wjechała na tą płeć, co niby płci nie ma, nie ma narządów,

nie ma kobiet, nie ma mężczyzn, są skurwiali politycy. Zabójcy

niemowląt, noworodków, krwiopijcy całego narodu. Degradanci

background image

środowiska naturalnego, mordercy niczemu niewinnych zwierząt,

którym ona mówi nie. Potem znowuż na tapecie szatan i jego

świta, świat pochłonięty czynieniem zła i rychły jego koniec,

apokaliptyczny jeździec na mięsożernym koniu. Piękno przyrody

naturalnej. Parki krajobrazowe, wycieczki rowerem, spacery

górskie i nadmorskie, złota odznaka turystyczna, listy i pocztówki

od przyjaciół z całej Polski.

Mówię, czy ona chce gumę do żucia lub jakieś cukierki, gdyż

akurat przechodzimy obok stacji benzynowej Shella, po czym bez

żadnej jej wyraźnej zgody kupuję misie-żelki i gumy-kulki. Jest to

z mojej strony straszliwy podstęp, lecz me nerwy są zszargane,

zbezczeszczone, a wkurwić mnie idzie szybko.

No więc idziemy już na osiedle. Jest noc, ciemno. Chyboczą

na wietrze liście. Ona żuje, gryzie. Po trochu, choć chciałem jej

dać więcej, chciałem jej wetknąć wszystko razem. Lecz wtedy od

tak wielkiej ilości jej małe chorobliwe ciało pękłoby i wtedy

porażka. Sam bym miał iść na chatę i ją tu zostawić w postaci

strzępów, czy też dzwonić telefonem komórkowym po policję, że

właśnie zabiłem panienkę poprzez podanie jej zbyt wielu żelków-

miśków. Myśleliby, że robię jawne telefoniczne dowcipy i w

międzyczasie by zdechła tu u mych stóp. Takiej wizji swej śmierci

ona nie przewidziała w swych mrzonkach, hę. Bym jej powiedział,

co trzeba, lecz nie chcę nic zepsuć.

background image

Drzwi otwieram kluczem, ona mówi: ładny dom,

nowoczesny. Moja ciocia w Kanadzie ma podobny, tylko lepszy,

kanadyjski, otwierany pionowo. Ten siding jest ruski? Ruski nie

ruski, lecz siding ogólnie jest dobry, choć czasem potrafi opaść,

gdy nikt się nie spodziewa. To zależy, kto wykonywał, Ruscy

raczej w tym nie przodują na rynkach światowych.

W ten sposób uważasz? - wtrącam uprzejmie nakładając

łączki, które również daję jej, tylko mniejsze, mojej starszej.

Sama nie wiem. Sama już nie wiem, co myślę, co sądzę, na

jaki temat. Chociaż moje poglądy były jeszcze wczoraj mocno

ugruntowane, to dzisiejszej nocy jestem cała od siebie. To wpływ

nowiu, to również ciebie wpływ. A także tych prochów, co mi

dałeś. To ich także wpływ. Wszystko dzieje się zupełnie szybciej,

wiruje wokół mnie niczym wesołe miasteczko.

Przychodzi mi do głowy na myśl, iż to jest śliski temat z

wesołymi miasteczkami. Śliski jak trup. Ona gapi się wyczekująca,

zastygła w półgeście, jakbym miał jej tu zaraz wyciągnąć pudła

kartonowe pełne żelastwa, po czym w cztery oczy jej wybudować

dom strachu, toyoty, samolociki ze strzelnicą, po czym najlepiej,

gdybym zaczął jeździć, najlepiej razem z nią, na wszystkich z

kolei. A przynajmniej pokazał ukryte w meblościance biuro,

faktury, papiery wartościowe, wyjściowy uniform na biznesplany,

background image

spotkania w interesach. Oraz rzecz jasna ufundowany przez

prezesa Zdzisława Sztorma puchar biznesowy roku 2001 za

najwyższe spożycie piasku w województwie pomorskim. Najlepiej

bym jeszcze ją posadził po jednej stronie biurka, po czym sam się

usadził po drugiej. I bym zaczął ją przekonywać do nabycia

świetnej jakości wesołego miasteczka na bardzo korzystnych

warunkach, cenach. Po promocji, po zniżce, po znajomości. Lecz

nic z tego Andżela, twoje niedoczekanie, tego tematu nie było.

Dlatego proponuję kawę, herbatę.

Ona nie. Nic nie chce. W ogóle to jest na diecie. Nie je nic,

gdyż słyszała, że tak jest najlepiej. Jedne ziarnko ryżu popić

sześcioma szklankami wrzącej wody. Z rana. To samo wieczorem.

Następnego dnia dwa ziarnka. Potem z kolei trzy, cztery, pięć,

sześć, siedem, osiem, po prostu każdego ranka i wieczora jedno

więcej. To można sobie łatwo obliczyć. Natomiast liczba szklanek

zawsze ta sama. Tak się robi. By uniknąć mordowania zwierząt,

które surowo płacą za nasz jebany konsumpcjonizm, niszczenia

roślin, zużycia papieru, zużycia pieniędzy. To jest jej głos

sprzeciwu przeciwko światu.

Wtem ona pyta mnie, czy chcę z nią umrzeć. Przytuleni. Ja

na plecach, ona na brzuchu lub odwrotnie. Twarzą w twarz.

background image

Przedtem jednak, by nie czuć bólu, oszołomić się, omamić jeszcze

bardziej. Pyta, czy mam więcej prochów. Myślę: święty Wajdeloto

przyjdź i zabierz ją ze mnie. Zabierz ją stąd nawet za koszt faktu,

iż noc tę spędzę sam, a przedtem zrobię kanapki. Chociaż jest dość

ładna. Zgrabna to według gustu. Gdy ktoś lubi takie nastroje

anatomiczne, w których widać każdą piszczel, to owszem, zgrabna.

Lecz jak dla kogo. Trzeba być żydofilem, by znieść każdy ruch jej

kośćca pod skórą. Ale owszem. Z twarzy nic dodać, nic ująć. Usta,

nos, wszystko jak trzeba. Pociągające. Próbuję ją trochę

sprowadzić na tory właściwego tematu.

Jesteś bardzo ładna - mówię. Mogłabyś zostać aktorką, nawet

piosenkarką. Ona na to, bym nie był głupi i czy tak naprawdę

sądzę. Ja na to, że jak najbardziej. Ona wtedy kładzie się na

tapczan, odgarnia na wierzch włosy, wygładza pokrytą cętkami

niczym u zwierzęcia suknię. Strąca na linoleum łączki mej matki i

mówi tak głosem sennym i tęsknym:

Nie masz jakichś znajomości, Silny? Jakichś znajomości z

wiesz, takim jakimś nieściemnionym prezesem, z jakimiś

dziennikarzami? Którzy organizują imprezy, decydują o sztuce?

Wiesz o czym mówię. Wieczorki poetyckie, wernisaże, które

umożliwiłyby mi życiowy start jako początkującej artystki? Tu nie

chodzi o koszta, które przecież możemy razem ponieść. Nie chodzi

również o podziemie, ponieważ to mnie zupełnie nie interesuje.

background image

Chodzi o robienie w sztuce, kulturze, wieczorki poetyckie,

wernisaże, odczyty. Chodzi o ideologię.

Nie - mówię ponuro. Choć patrząc na nią, jak pociera udem o

udo.

Wtedy ona staje się pogardliwsza, oschlejsza. Mówi tak: co:

nie? Jak to: nie? Tylko tyle masz mi do powiedzenia, kiedy tu z

tobą przyszłam? Wielki pan prezes spółki. Wielki magister

inżynier technik. Producent ruskich wesołych miasteczek. Kolejek

elektrycznych, Kaczorów Donaldów z napędem tysiąc wat. Firma,

papiery, faktury, garnitury. Kapitalistyczna atrapa. Spółka widmo.

Zero znajomości, zero korzeni w interesie. Zero powiązań z

kulturą i sztuką, zero sponsoringu.

Po czym zmienia odcień głosu na pojednawczy, łagodzący:

Starczyłby jeden dziennikarz. Choćby od sportu, ale z wtykami.

Jeden wywiad do gazety ze mną. Załóżmy, że do gazety i

czasopisma. Niekoniecznie lokalnego. Można coś ściemnić, coś

ukryć. Ujawnić próbę samobójczą, gdyż to się zawsze przyda,

przetrze tak zwany szlak między autorem a odbiorcą. Zdjęcie, na

którym będę sfotografowana właśnie tak. Bądź też w podobnej

pozycji, ale makijaż ostrzejszy, demoniczny, właściwe światło,

odpowiedni fotograf. Walnie się, że w swojej sztuce ujmuję

motywy modernizmu, demonizmu. Satanizmu Przybyszewskiego.

To się zawsze sprzeda, to jest modne. Walnie się, że jestem

background image

zupełnie młoda, a już tak bardzo utalentowana.

W tym momencie tej rozmowy, co była jakby jednostronna,

możliwe, że przysnęłem. Gdyż następne fakty mi się nie zgadzają.

To znaczy, że rozbudzam się już w innym momencie rozmowy

Andżeli. Gdy właśnie akurat mówi dość dla mnie bez sensu: to jak

będzie z nami, Silny, co? Pogadasz z magister Widłowym?

Powinieneś go znać, on też robi w biznesie, w kolportażu

polskiego piasku. To samo w sumie co Zdzisław Sztorm. Tyle że

wysyłkowo i ratalnie. I większa szycha.

Andżela ma tusz waterproof. Zero zacieków. Sterczące rzęsy.

Rozwalone nogi. Zaciągniętą kieckę. Ręce wplecione we włosy.

Marzycielską twarz.

Tak - mówię łaskawie i jednoznacznie.

Ona na to jak się nie zerwie z tapczanu, jak nie poleci na

ubikację. Jest to kolejny jej rzyg, tym razem już chyba rzygnie

żołądkiem i całą swą aparaturą pokarmową. Rzygnie całą

zawartością swej jamy chłonąco-trawiącej. Łącznie z mózgiem.

Odda światu, co jest mu winna przez wszystkie czasy, co to

zaciągnęła dług, rodząc się. Jeszcze z nawiązką. Jeszcze z

darmowym dodatkiem. Rzyg pokarmowy plus ona sama w nim

zawarta. Tak to sobie wyobrażam. Jednocześnie niecierpliwię się.

Zastanawiam się, czy jest do końca ładna. Zastanawiam się, czy

background image

jest wariatką. Czy warto się do tego zabierać. Czy ją odesłać.

Powiedzieć, że był taki a taki telefon z biura reklamy, z biura

przetwórstwa i transportu. Że muszę w trybie natychmiastowym

rozwiązać pewne sprawy. Odnośnie papierów, spotkań w

interesach, w których to moja obecność jest niezbędnie potrzebna.

To i owo muszę podpisać, przypieczętować. Sprawa kluczowa dla

rozwoju mej firmy. Drapieżny wczesny kapitalizm, przykro mi,

narazka, choć było przyjemnie, miło z jej strony że wpadła, tu jej

skóra, tu jej buty glany kozaki, pa, nie będzie mnie na mieście

przez kolejny rok, konferencja wytwórców wesołych miasteczek w

Baden-Baden, festiwal piasku w Nowej Hucie, prawa

demonicznego kapitalizmu, ot cała historia. Lecz coś mnie jednak

kusi, korci. Zostawanie samemu w ciemnym mieszkaniu odstręcza,

przeraża.

Wszystko więc pizd! i na jedną kartę. Pizd! gaszę w dużym

światło. Pizd! za nią do łazienki, gdzie odgłosy sodomy i gomory,

istny zew natury. Ta przewieszona wpół przez wannę niczym

czarna ścierka do naczyń. Rzyga bez chwili odpoczynku. Między

jednym a drugim wymiotem mówi głosem potulnym, prawie że

błagalnym: szatan. Szatan.

I wtem nagle, całkowicie nagle, z nie wiadomo z której

strony nadchodzi istna eksplozja. Istna erupcja tej dziewczyny.

Rozlega się ku mojemu zaskoczeniu pokaźny brzdęk. Wręcz hałas,

background image

wręcz porządne kupione od ruskich płyty podłogowe, tak zwana

glazura i terakota sprowadzona przez Terespol za pokaźne

pieniądze, teraz drży niczym osika. Huk, hałas, brzdęk, echo idzie

przez linki na pranie, przechodzi do sąsiadów, poczym wprawia w

nieuchronne drgnienie całe osiedle.

Patrzę na Andżelę, patrzę do wanny. Gdzie na samym dnie

średnich rozmiarów ludzkiej pięści kamień toczy się wzdłuż aż do

odpływu. Odrzuca mnie to, jestem w całkowitym szoku. Jestem

przerażony, odarty z całkowitej orientacji. Wszystkie moje

dotychczasowe poglądy na kondycję człowieka walą się. Tysiąc

gwałtownych pytań do zadania samemu sobie, do postawienia

Andżeli.

Lecz nie nadążam ich zadać, gdyż chwilę za głazem

przychodzi następny wymiot. Teraz jest to z kolei deszcz kamieni

drobnych, niewielkich niczym żwir, lecz odrobinę większych.

Znaczy się takich zwykłych średnich kamieni, co można znaleźć

na każdym kroku bez specjalnego usiłowania. Ja pierdolę. Kurwa

twa mać. Księga Guinessa. Mistrzostwo świata. Nowa Huta

Katowice. Wytwórnia Piasku. Pierdolę ten świat. Wyjeżdżam

dosłownie stąd. Panienka z kamieniem wewnątrz. Panienka

rzygająca kamieniem. I co jeszcze. I ja chciałem ją mieć.

Przelecieć. Jamę brzuszną z kostkę brukową. Po czym po

pomyśleniu tych wszystkich nagłych, cisnących się na usta słów,

background image

wykonuję szybki znak przeżegnania się. Coś mi zostało po mej

karierze ministranta w kościele pod wezwaniem Wszystkich

Zmarłych. Pewna skłonność do zabobonu, do odczyniania złego.

Czasem przychodzi na bańkę rodzaj myśli, iż dobrze się stało, iż

już tam mnie nie ma. Iż mój surducik ministranta stał się zbyt

mały, ciasny póki czas, nim w kościołach, na parafiach stawili się

uzbrojeni pedofile. Choć jest to może przemyślenie niesłuszne.

Gdyż na przykład gdyby nie tak się złożyło, lecz inaczej. Być

może, iż bym był teraz innym człowiekiem o takich, a nie innych

upodobaniach. I bym miał tu teraz jakiegoś sympatycznego

gówniarza, Markusa, Bryczka, Maksa bawiącego się w klocki.

Byśmy się bawili, pokazałbym mu miasto z balkonu. I miałbym

spokój, jasne sumienie. Miast pokwitającej Andżeli wypełnionej

prawdziwymi kamieniami połykaczki kamieni. Kto wie, czego

jeszcze. Być może ognia, być może piasku, co by sugerowała

bliska zażyłość ze Sztormem. A kto wie, czego jeszcze innego.

Lecz tak nie jest.

Oto Andżela przewieszona przez wannę bez tchu. Oczekuję

na wyjaśnienia. Oczekuję wyjaśnień od ciebie, dziewczyno. Nie

jesz mięsa, lecz jesz kamienie. Jesteś nienormalna. Jesteś zdrowo

fiśnięta. Jesteś zdrowo psychiczna. Teraz mi to tłumacz.

Lubisz kamloty? - mówię do niej nieco podkurwiony, z

gruntu zjadliwy za to, iż jest tak pierdolnięta, iż me życie zdaje mi

background image

się w tej chwili jednym galopującym halunem, istną paranoją. Co,

Andżela, lubisz sobie zjeść takiego kamlota, co? Niska ilość

kalorii, ja to rozumiem przy twej diecie to rarytas, zjeść taki głaz.

Trujące, lecz, kurwa nędza, pożywne. Gadaj, co żeś za jedna. Bez

mi tu histerii, bez ściemniania, jesteś wariatka z miasta

Wariatkowa i teraz się wreszcie raz do tego szczerze wyznaj!

Lecz ona nie odpowiada. Wisi przez wannę niczym

sczerniałe trupisko. Co za noc pełna strachu, emocji, wszystko

przy tym to istny pikuś. Przy tej Andżeli jestem skłonny do

choroby wieńcowej, do zawału całego ciała. Nawet teraz, choć jest

bezwładna całkowicie, może że nieżywa nawet, nie mam już ze

swej strony żadnych myśli z gatunku, które mężczyźni mogą mieć

odnośnie kobiety. Teraz nie jest ona dla mnie ni mężczyzną, ni też

kobietą, ni nawet skurwiałą polityczką. Jest straszliwym zgonem

wiszącym przez mą wannę w łączkach mojej własnej starszej, co

całe dnie i noce zasuwa w Zepterze przy dystrybucji i reklamie

kosmetyków, lamp leczniczych, garnków. To obrzydliwe z jej

strony, co mi zrobiła. Z niesmakiem brodzę przez jej bezwładne

kończyny i wywlekam z czeluści wanny co większe głazy. Po

czym wywalam je przez okno od strony chodnika w noc ciemną,

pełną niebezpieczeństw, syków, trzasków. Noc elektryczną z

wyładowaniami, noc pod wysokim napięciem. Jest to z mej strony

background image

o tyleż nierozsądne, iż bodajże trafiam w kogoś lub coś żywego,

akuratnie przechodzącego. Gdyż pośród ciemnych otchłani nocy

rozlega się pokaźne tąpnięcie i okrzyk. Wtedy jednak, nie mając

już nerwów do konfliktów ze szlajającymi się po nocy palantami,

zatrzaskuję oknem i idę na telewizję.

W telewizji nic, choć w meblościance odnajduję ptasie

mleczko, które niezwłocznie wciągam. Gdyż poprzez zdarzenia

dzisiejszej nocy stałem się kategorycznie głodny. Rozmyślam

przez chwilę o swej matce, z domu Maciak Izabeli, po mężu

Robakoskiej. Która dziś kupiła te ptasie mleczko z myślą o sobie,

lecz szast-prast, wpadła do domu, wypuściła psa na ogród, taszka,

garsonka, i dalej w rajzę. W chwili wolnej od pracy zjadła ćwierć,

a drugą ćwierć mój bracki, któremu co rusz grożą na każdym

kroku pierdlem i odsiadką. Sąsiedzi, rodzina, kuzynostwo. Zresztą

on nie za bardzo leci na słodycze. On prowadzi dietę jajkową.

Znaczy się, że bierze do łapy dziesięć jajek i wyjada z nich same

białka, żółtka i skorupy wyrzucając precz. Lub zależnie od nastroju

zlewa do miski, daje dla psa. Gdyż on potrzebuje mnóstwo białka

do rozbudowy, mleko z mlekiem. A niech żałuje, bo dobre jest to

ptasie mleczko. To również jest taki z produktów, co by mogły

zrobić furorę na stołach całej Unii Europejskiej. Zawojować cały

świat, włącznie z Antarktydą. Każdy ci tam powie, zapytany, że nie

background image

ma czegoś takiego, jak ptasie mleczko. Ponieważ logicznie rzecz

biorąc od wieków wiadomo, iż żadne ptaki nie dają mleka, a gdyby

dawały, byłoby to już dawno uprzemysłowione, zalegalizowane,

zaciągnięte w kierat. A wtedy ty mu mówisz: a właśnie, iż ptasie

mleczko jest. Należy tylko przyjechać do Polski, gdzie są piękne,

starodawne jeszcze elewacje w miastach Wrocław, Nowa Huta.

Gdańsk Główny. Gdzie jest najlepszy, po korzystnej cenie od

kilograma piasek. I zachodnia kąska leci do twej kieszeni.

Zjeżdżają się całe wycieczki. Wynajęcie autokarów - kolejna

kąska. San i jelcz, najgorsze, najtańsze, lecz egzotyczne, tutejsze,

zagranicznym gościom podobają się takie cofnięte machiny w

czasie, takie za przeproszeniem relikwie piastowskie. Jeżdżą

jelczami, PKS Kamienna Góra, to im się gra, kolejna kąska i

szmal. Barszcz gorący kubek, pieczarkowa, cebulowa, nawet

chińska - kierowca zalewa podręcznym wrzątkiem - kolejny

dodatkowy szmal. Procenty lecą, kasa się napełnia. Wieczorki

zapoznawcze dla turnusu z ptasim mleczkiem na stołach, to jest

kulminacyjny punkt całego programu. Zapoznanie z tubylczą

ludnością autochtoniczną. Do kupienia całe zapasy ptasiego

mleczka. Wycieczki do fabryki ptasiego mleczka, przyglądanie się

procesom przetwórczym. Oczywiście sfingowanym, lecz

turnusowiczom to podoba się.

Ludność naszego miasta jest wtedy przy hajcu. Podpłacają

background image

likwidację Rusków z tych terenów. Przekupują urzędników do

wykreślenia Rusków z listy mieszkańców, z banków danych

osobowych. Dni Bez Ruska to codzienność, jak i festyny, race,

festiwale antyruskie, ulotki, wystrzały barwnych fajerwerków, co

układają się w obwieszczenia: „Ruski do Rosji - Polacy do Polski”,

„oddajcie fabryki w ręce polskich hiperrobociarzy”, „obalić siding

produkcji ruskiej”, „Putin zabieraj swe krzywe dzieci”. To już

mnie jednak mało interesuje, to już nie jest moja dziedzina. Ja

mam najwięcej hajcu, robię interes na handlu flagą biało-

czerwoną, transparentami. Po czym podpłacam eliminację Magdy

z miasta i żyję niczym król, żyjąc wśród kobiet i polewając sobie

wino szklankami przed telewizorem. Wszyscy są zadowoleni, choć

najmniej to są Ruscy. Za resztę kasy finansuję inicjację z

prawdziwego zdarzenia partii lewicowej. Pierwszą poważną partię

lewicowo-anarchistyczną. Anarchistyczny nurt ocalenia lewicy.

Tak to widzę. Elewacja największa w mieście, flagi, sztandary,

trawniki. Piękny europejski biurowiec w jasnych kolorach. Ja

sekretarz, mój bracki prezes, choć czy on jest anarchistą to jeszcze

się zobaczy, jeszcze się go podkręci. Matkę jako księgowe,

elegancka, choć już starsza, fuli kompetencje, osobne biuro do

spraw kontroli anarchii, osobny fotel, pionowe żaluzje. I mnóstwo

sekretarek, personel i obsługa to prawie wszystko sekretarki.

Cudne sekretarki leżące na biurkach w zawiniętych na głowę

background image

spódnicach biurowych, w rozpiętych garsonkach, marynarkach, w

ściągniętych rajtuzach, wszystkie chcą jednego. Cudne sprzątaczki

czołgające się u stóp w zdjętych fartuchach. Wszędzie automaty z

amfą, które za kartą chipową wyrzucają z siebie istne góry amfy

prosto do nosa. Wtedy ja w takich warunkach mogę być dobry

wujek Silny, Barmana biorę na kierowcę, Lewego na serwis

techniczny, Kisła na magazyniera, Kacpera na załóżmy, że

ogrodnika. Anarchistyczne sekretarki dają prosto na biurkach,

krzesłach, kto co tam ma, parzą dobrą kawę ze śmietaną, roznoszą

jedzenie na tacy. Magdę na sprzątaczkę, co swym językiem

wyciera najplugawsze brudy z kafelek. Za oknem są same piękne

dni o słonecznej pogodzie. Ja wydaję rozporządzenia: tyle a tyle

transparentów puścimy na Słupsk, tyle a tyle naszywek na

pomorskie, tyle a tyle arafatek na wschód, tyle a tyle czarnych

koszul na szczecińskie. Gospodarka ma się dobrze. Wszystkim

żyje się dobrze, nawet ciemiężonym robotnikom, którym rzucamy,

co im potrzeba, inspiracje tematów na strajki, na wiece.

Lecz nie zdążam już pomyśleć dalej tych pięknych chwil

ostatecznego triumfu lewicy, demonstracyjny wzwód zdąża

ogarnąć me spodnie. Mówię w kierunku swych lędźwiów tak: co,

dżordż, ty po prostu wiesz, co jest dla nas dobre. I w ten sposób

uśmiechasz się. Do mnie. Że ci się ten plan podoba, szczególnie z

background image

amfą. A najbardziej z sekretarkami rozwleczonymi po firmowej

wykładzinie. Co, dżordż? Na spacer byś chciał wyjść. No pewnie.

Niestety tak łatwo to się nie przewietrzysz, choćbyś na sporty

miał tak straszną chętkę, jak masz. Ta pani, którą tu mamy, ma

poważny zgon. Być może nawet, że nie żyje. Leży przez wannę.

Wyrzygała kurwi kamień. A możliwe, iż we swej kościstej dupce

też ma kamieniołom, wyasfaltowane, wybrukowane. Obśrupiesz

mi się i jak przyjdzie prawdziwa pora na akcję z jakąś prawdziwą

dupką z krwi i kości, choćby Magdą, to nie będziesz takiż znowu

cwany jak teraz. Będziesz się nadawał tylko na antykoncepcyjne

siusianie poprzez cewnik.

I tak sobie mówiąc półszeptem, półgłośno, gdyż tamta

zwłoka i tak nie słyszy w łazience, wpierdalam te mleczka. I

proszę, zrazu nagle jak gdyby wszystkie me życzenia się spełniały

od ręki, co nigdy się nie działo nawet w zasranym dzieciństwie.

Jak gdyby dobry Bóg król wszechamfetaminy zmiłował się nad

mym nieszczęściem.

Gdyż naraz między owymi bibułkami, które dzielą jedne

mleczka od drugich, co by się nie skleiły, nie rozmemłały w

temperaturze pokojowej i by ogólnie było elegancko, znajduję

ukrytą baterię mego białka, mej królowej matki amfy. W kilku

zresztą akuratnych w sam raz dla mnie woreczkach. Co

najwidoczniej mój bracki skitrał na wypadek dymów z policją,

background image

jakiejś kwaśnej rewizji na mieszkaniu. I to się doskonale składa,

gdyż złe samopoczucie w kośćcu, w mięśniu, daje mi o sobie już

znać. Co więc szybko wykorzystuję, by sobie poprawić kojarzenie,

pojmowanie, współpracę psychofizyczną. Ponieważ amfą to nie

zgrzewka panadolu, herbatka melisa i dwa dni w śpiączce. To

dalszy ciąg zabawy.

Raz dwa, długopis „Zdzisław Sztorm”, koniec bajki, po bólu.

Od razu robi się na mieszkaniu jakby widniej. Ciemność jest

jaśniejsza. Bardziej przejrzysta, bardziej jasna.

Bezzwłocznie też włączam też odkurzacz. Włącznie z kablem

oraz rurą. Co by się Izabela Robakoska panieńskie nazwisko

Maciak nie natknęła się rano na syf. Wchodząc do domu po

weekendzie. Spędzonym na rachunkach w Zepterze. Wtedy idę do

łazienki i ubikacji. Zobaczyć jak jest z Andżelą i czy będzie dżordż

miał jakieś szansę na odmianę swego losu lichego. Otóż

tymczasowo jeszcze nie. Andżelą w stanie wyraźnie złym, zatruta

kamieniami, wisi przez wannę bez nadziei żadnej na rychłe

przebudzenie. I przyznam iż reanimacja zgonów nie jest mą mocną

stroną. Jako że gdy raz usiłowałem to wykonać na przypadkowo

leżącej kobiecie, skutki okazały się dramatyczne. To znaczy że ta

kobieta okazała się już martwa wcześniej. Bardzo to przeżyłem.

Próbować zagadać z prawdziwym trupem. To było dla mnie

background image

straszne przeżycie, gdy potem jechałem na praktyki, jadłem

kanapki tymi ustami samymi, co próbowałem ożywić tę trupią

babę. Lecz do rzeczy. Z Andżelką fatalne gówno. Stopą próbuję ją

szturchnąć, próbuję jakoś ją rozcucić. Lecz nic, trup, zgon, totalny

bezwład. Ze względu na tę amfę, co znalazłem w bebechach

ptasich mleczek, mnie to nie zniechęca. Łeb jej pod kran, pod

prysznic. Jest to łeb blady, anemiczny, załatwiony na maksa,

wyzuty ze krwi. Makijaż waterproof niezniszczalny niczym tatuaż.

Twarz dość bez wyrazu, czy to by miała być złość, czy też radość,

ich śladu nie ma na twarzy Andżelki. Kręci mnie to. Taka by nawet

mogła być, nic nie gadająca, nie napierdalająca od rzeczy jak

nakręcana. W takim milczącym stanie byłbym nawet gotów

obdarzyć ją jakimś uczuciem. Byle tylko mieć gwarancję

zaświadczającą na piśmie z pieczęcią, iż ona otworzy swą gębę w

każdym celu prócz mowy artykułowanej. Wtedy owszem, kupuję

ją.

Dżordż coś chce. Fika. Mówię do niego: kitraj się palancie,

nie widzisz, że tu jest akcja reanimacja? Na razie to możesz sobie

pomarzyć o niej, tak się dramatycznie zerzygała. Chów się teraz, a

gdy tylko ją obudzimy tę naszą zerzyganą kamieniami królewnę

śnieżkę, to owszem, wspólnie razem z nią postaramy się o jakieś

dla ciebie ciekawsze rozrywki niż siedzenie po ciemku w

samotności.

background image

Wtedy wszystko naraz wiem, jak działać. Szybko, sprawnie

niczym ZHR na manewrach. Z ptasich mleczek wywlekam jeden

rzucik, choć potem przeprawa z mym brackim będzie dość ostra na

pięści i noże kuchenne. Lecz nie, nie popuszczę, skoro mnie już

kosztowała ta rzygaczka tyle zachodu. Biorę ten cudzy, czarniawy

łeb w ręce, uchylam jej usta i na chama wcieram w mięso, co ma

miejsce pośród jej zębów, dobry, kosztowny towar, którego może

nawet warta nie jest. Tak to robię, gdyż mój pan dżordż upomina

się o swe działkę, która mu się niechybnie za wszystkie

przeprowadzone dziś nad nim zniewagi i eksperymenty

intelektualne należy. Amfa ten magiczny zasiłek dla bezrobotnych.

I zaraz, nim odczekam parę chwil, gdy płuczę prysznicem całą

glazurę terakotę z jej kamiennego pawia, ona ożywa niczym ruska

lalka chodząca na nowych bateriach R6. Zatacza czarnymi

powiekami, spod których ujawniają się gałki oczne. Których

jakoby od około kilku godzin nie miała. Spogląda na mnie dość

niemrawo. Po czym mówi tak tonem odkrywcy Ameryki, promieni

słonecznych i kuchenki gazowej naraz: Silny, to ty? Dość

bełkotliwie. Lecz ja wiem, iż dżordż jest na właściwej drodze do

konsumpcji tej przypadkiem bądź co bądź znajomości. Biorę ją

pod pachy i wlekę na tapczan. Ona po drodze, szurając po

wykładzinie swymi kulawymi nogami, co gdyby miała

background image

przykładowo ucięte w połowie ręce, by mogła pracować za

manekina na wystawie sklepu z bławatami. Wtedy też bym ją

wlekł, gdyż już nie mam chęci się znowu ceregielować, czy może

kobieta jest martwa, czy może jednak żywa, czy też po prostu

małomówna. Lub niezdecydowana na żadną z tych opcję. Chuj

mnie to. Ma płeć żeńską to ma płeć żeńską i żadne wielkie tu

zastanawianie się raptem nie jest niezbędne: Andżela do mnie tak:

no co ty odpierdalasz, weź ode mnie te ręce, sama sobie pójdę.

Czyli pozytywka gra, wszystko w porzo, elegancki powrót ze

świata umarłych do świata żywych i gadających, powrót, co by

nie, w wielkim zatrważającym stylu, fanfary, ciocia amfa postawi

na nogi umarłego. Już mnie gówno obchodzi te głazy, co z siebie

wytoczyła do armatury w łazience, o co z nimi chodzi, nie będę o

tym gadał z tą półgłową desperatką. Gdyż jej narcystyczna kariera

pseudointelektualistyczna nie jest w tej w chwili mym priorytetem.

Nie będę ściemniał za dużo i przejdę od razu do rzeczy

kluczowej, o którą głównie przecież chodziło od samego początku,

o znajomość damsko-męską. Gdyż taka wyraźnie zaszła. Zanim

jednakoż do tego udokumentowanego wyraźnie faktu doszło, był

spory, jak wiadomo, przestój. Taki ot przestój, że Andżelce po

mojej pierwszej pomocy fachowo jej udzielonej odżyła krzywa

dupa. A raczej twarz z narządem mowy. Nie sposób mi przytoczyć

wszystkich słów, co miały miejsce, gdyż ona zaraz po odzyskaniu

background image

żywotności stała się bardzo rozmowna na każde tematy. Bujna

gestykulacja niczym niezmierny las rozrastający się na mych

oczach z jej rąk, nóg, części twarzy. Dużo różnych słów, dużo z jej

strony rozmowy. Do kogo, bo chyba nie do mnie? Przeróżne

tematy. Bardzo oralna była, tak rozmawiając bezustannie, tak sobie

do siebie zagadując o wszystko, o psy, o ogólnie zwierzęta. Potem

wjechała na szatana. Iż już nuży ją ten styl, mroczny, śmiertelny, iż

wolałaby być całkowicie bardziej przeciętna niż jest. Że by

pragnęła czasem być niczym różne jej z klasy koleżanki, głupie

zupełnie zwykłe dziewczyny, co do szkoły i ze szkoły, i zero

zabawy, zero myśli życiowych o ponurym wymierzę, który świat

umie przybrać, zero myśli o śmierci, samobójstwo to dla nich nie

do pomyślenia, gdyż są na wskroś ograniczone, nieotwarte na

nowe trendy. A dla niej samobój to pikuś, jeden ruch nożem, jedno

kilo tabletek i ona nie żyje, a w gazetach jej zdjęcia na tle morza, z

makijażem, w kolczugach i draperiach, w gazetach nekrologi,

przeprosiny, tłumaczenia, iż tak młoda utalentowana bardzo

artystka nas tu zostawiła samych sobie. Tak mówiła, rzecz jasna

nie omijając tematów spożywczych, iż od urodzenia nie trawi

mięsa i jajek, gdyż są to produkty zbrodni.

Był to przestój dla mnie, jako że oglądałem wtedy telewizor,

w którym absolutnie zero ciekawostek. Jedno porno na tysiąc

kanałów, niemieckie i raczej science medieval fiction. Rzecz

background image

miejsce miała w zamku, facet w zbroi, a glemrokowa niemiecka

gównojadka dawała mu w żadne odkrywcze sposoby. Raczej

klasyka, surowa wątroba i podroby, natomiast w miejsce fonii

która dla zachowania całości być powinna, Andżela podkładała

mono swe dialogi. Gówno. Andżela co jakiś czas wtrącała, że

czemu się tak głupio cieszę. Wkurwiałem się o to. Bo jak już

oglądać film to oglądać, a nie że ja na pogaduszki mam

zmarnować połowę akcji i nie wiedzieć, o co chodzi teraz,

dlaczego się tak rżną a nie inaczej na przykład.

Tak to było. Mówiłem jej, iż dlatego się cieszę, iż ją tu widzę

przy mnie i że ona przy mnie jest, co mi sprawia wielką radość,

przyjemność. Po czym szybko starałem się wyłapać, co się

wydarzyło przez te chwile mej nieuwagi i o ile się posunęła akcja.

Lecz mimo tych kilkakrotnych zamachów na ciągłość zdarzeń,

zawsze wyłapywałem, co się dzieje. Gdyż mam po temu

doświadczenie i najczęściej można z odrobiną intuicji

wywnioskować, co akurat się dzieje.

Tak to było. W jednym słowie wykład na temat do spraw

odznaki turystycznej i karty rabatowej na wszystkie schroniska w

rejonie podkarpackim. Jeszcze taka chwila, a Andżeli bym dał w

łapę rozpięty parasol i wypchnął bez mała przez okno, niech frunie

do siebie na chatę.

background image

Lecz tak też się nie stało. Przewracam się akuratnie teraz w

zafrancowanym tapczanie, przeważnie pamiętam jednakowoż, by

wyminąć to miejsce, co Andżela zrobiła tam zalakowaną pieczęć

ze swego dziewictwa, niech je piekło zabierze. Przewracam i

rozmyślam, co stało się później.

Później stało się tyle mądrego, iż Andżela przestała drobić po

całym mym chajzu, łypiąc czarnym swym okiem na meblościankę,

i bym pokazał jej swe jakieś zdjęcie, co byłem mały i na golasa.

Jeszcze czego. Ja nigdy nie byłem mały - powiedziałem jej. Na

poważnie. Już urodziłem się dość duży i z zarostem, a potem tylko

już rosłem, nawet nie musiałem nic jeść. Bajerujesz - powiedziała

ona i się bachnęła na tapczan. Dżordż od razu, lecz ani słowa o

tym nie będę już mówił. Jesteś jakaś zmęczona? - spytałem jej.

Ona na to, że nie, lecz lubi ogólnie leżeć, leżeć i marzyć. No i

mniejsza z tym, o czym tam ona planowała sobie marzyć, o

ogrodach czy o czarnej odznace dla najczarniej przebranego

mieszkańca powiatu, lecz położyłem się tuż obok przy niej. Już

mniejsza z tym, o czym dalej się ta rozmarzyła. Wyjęła sobie z

torebki portfel z dokumentami. Ja zaczęłem. Lecz o tym nic, to są

osobiste me sprawy. Takiej nie należy przede wszystkim płoszyć,

gdyż to trzydzieści kilo wariatki jest w każdej chwili gotowe, by

wywlec ze swego portfela małe gibkie skrzydełka i odlecieć przez

background image

wywietrznik na skargę do Policyjnej Izby Dziecka. No dosłownie.

Z takimi pojebanymi to nie ma żartów. Więc ja ją spokojnie, bez

żadnej superbrutalności. Ona wyciąga zdjęcie dość

przygnębiającego faceta. Robert Sztorm - mówi i patrzy w sposób

rozmarzony. Dobra, myślę, niech się na czym innym skupi swe

uwagę. I bliżej do niej cały manipuluję, lecz to takie osobiste. Ona

na to zaczyna wywlekać swe różne kolekcje śmieciów, swe listy do

koleżanki z Anglii, co nigdy jej nie odpisała. Gdyż to może nie był

ten adres lub nie ten język. Gdyż, mówi Andżela, jest różnica

między angielskim a slangiem. Slang to taki język co się też

używa. I przykładowo tamta właśnie Angielka mówiła slangiem, a

listu po angielsku nie rozumiała. Myślała, że to nie do niej, bo

adres Andżela też napisała po angielsku. Lub też myślała, że to

list-łańcuszek i zaraz wyrzuciła wraz z obierkami od ziemniaków i

zużytą chusteczką. Tak mogło właśnie być - szepczę jej w ucho, by

ją trochę zainteresować innymi ważniejszymi sprawami. Ona nic.

Jakbym z niej kieckę zdjął to by się skapnęła dopiero, gdyby była

już przeleciana zdrowo, a może i nawet to nie. Tę drogą

postanawiam iść. Z superostrożnością. Ona cały czas bokiem, robi

układanki ze swych karteluszków, ze swych pierdółek. To jest liść

z drzewa. To jest kamień węgielny. To jest kip, którego dotknął

swymi ustami Pan Bóg. To jest jej Pierwsza Komunia, co ją

wypluła po przyjęciu i zasuszyła, co nosi teraz na szczęście. To jest

background image

jej pierwszy włos. To jest jej pierwszy ząb. To jest jej pierwszy

paznokieć, a to jest jej pierwszy chłopak Robert Sztorm z profilu

ze strzelbą myśliwską na polowaniu w bractwie kurkowym. No to

ja dalej. Rajtki. Ona nic, spikerka telewizyjna z Teleekspresu,

gadający łeb a od pasa w dół może w nią wejść całe po kolei

Wojsko Polskie i jej oko nie drgnie. To właśnie Andżela.

Doszczętnie zajęta mówieniem. Niech mówi. Co tu będę dużo się

rozwlekał. Przy majtkach nawet współpracowała przy ściąganiu.

Uniosła dupkę patrząc w kartkę z wakacji, co dostała z Helu od

koleżanki ze Szczecina. Że się świetnie bawi, dużo na świeżym

powietrzu, ładna pogoda słońce gitara ognisko i dużo dobrego

humoru, i PS, piosenka jest dobra na wszystko. No więc jakoś to

poszło. Bałem się, jak ona zareaguje i w kluczowej chwili nie

wyleci z wrzaskiem. Ciasno, lecz ciepło, raz dwa trzy, moja twarz

w jej włosach mokrych, co jej wymyłem łeb pod kranem z

wspomnianej wyżej rzygawicy, groźnej choroby, i dżordż śpiewa

spokojnie swe piosenko-rymowankę. Ona jako tako, zdaje się, że

ze mną nawet współpracuje, choć boję się, iżby mi nie wykręciła

jakiegoś nowego numeru z betonem czy innym. Opowiada o tym,

jak kiedyś lubiła zbierać znaczki, a teraz wydaje jej się to

infantylne, co jej Robert powiedział a o co często się powstawały

pomiędzy nimi kłótnie oraz niesnaski.

I co ja tu będę dużo o tym mówił. Co ja będę mówił, potem

background image

me dzieciaki, me i Magdy lub nie będzie ta, to będzie inna, wezmą

i będą podsłuchiwać, i dowiedzą się, z jakich się powstały istnie

biologicznych konfiguracji. Iż ja ich ojciec ich nie znalazłem

razem z matką w rowie przy szosie, jadąc na wycieczkę

krajoznawczą, tylko iż je zamontowałem w matki trzewiach za

pomocą swej ruchliwej przyssawki. I co im powiem. Iż nie

jesteśmy ludźmi, tylko zwykłymi jamochłonami, co łączą się po

dwa i wykonują zbereźne ruchy. Iż w tych istnych morzach

biologicznie aktywnych płynów pływają ogoniaste robaki, które

potem nagle dostają zębów, paznokci, ubrania, teczki, okulary. I

choć jest miła zabawa, ja nagle z gruntu zaczynam podejrzewać iż

z Andżelą coś jest nie bardzo tak. Iż napatyczam się na jakiś jej od

wewnątrz opór, jakąś z jej strony fizjologiczną barierę. To się

jeszcze okaże.

Bo jak się nagle nie rozlegnie brzdęk, pstryk, eksplozja, bo

jak nagle nie zrobi się luz, jak gdybym przebił się na wylot do

jakiejś podwodnej krainy, bo jak Andżelą nie we wrzask, w raptem

odskok, wszystkie jej śmieci, co pieczołowicie nimi zasłoniła pół

tapczana, wylatują w powietrze. Drze się, trzymiąc się za dupkę,

przestępując z nogi na nogę. Ja pierdolę, mówię i rechoczę, bo

choć już po wszystkim i przyjemność nie do końca, to od razu

wykumałem, co się dzieje. Że oto poszła sprężynka u naszej

background image

Andżelki i będzie z niej teraz fajna chętna koleżanka jak się patrzy.

Że oto zaraz spomiędzy jej syjońskich nóżek wypadnie

symboliczna skorupka, którą ona podniesie i oprawi w złotą

ramkę, co będzie u niej wisiała nad tapczanem. A co ją skseruje i

mi w takowej ramce podaruje, bym sobie postawił na swym

prezesowskim biurku w mym biurze do spraw ogólnodostępnej

anarchii. I w czasie spotkań biznesowych pokazywał Zdzisławowi

Sztormowi, czego jego syn nie dokonał, a co ja, Silny, Andrzej

Robakoski, dokonałem.

Lecz tak się nie stało. Andżelka nade mną stoi dość śmieszna

w podkasanej kiecce jak skromna księżniczka księstwa hymen i

starając się nawlec na powrót rajstopy, mówi do mnie: jestem

dziewicą. Co natychmiast jako ilustrację obrazkową wydziela na

tapczan pokaźny kłąb krwi i sztukę surowego mięsa. Ja mówię na

to: dajże spokój, kobieto, i zapalam sobie od niej z torebki

papierosa LM czerwonego ruskiego, co muszę sobie odbić na niej

swe niespełnienie i przedwczesny uwiąd mej przyjemności. Choć

sam jestem cały wyfrancowany we krwi, co będę musiał zaraz z

siebie zmyć i sprać, ponieważ jestem w stanie uwierzyć, iż właśnie

z mej płci mnie jakąś makabryczną metodą okradzione i teraz

jestem rodzaj nijaki.

Jakże ona wygląda, ta Andżelą. Istna rozpacz, trzydzieści

background image

dwa kila parującej rozpaczy i ciosu z zaskoczenia, aż mnie coś

ukłuwa, iż to dżordż jest sprawcą tego całego ambarasu. Aż mi żal,

gdyż już okazywało się nieraz, iż nagle ogarnia mnie miękie serce i

rozklejam się w tym względzie zupełnie. Czasem wobec mego psa

Suni, dość otyłej sarenki. Lecz zawsze zaznaczam memu

brackiemu, iżby nie przesadzał z żółtkami dla niej, gdyż od tego

ma zgagę i nadwagę. Więc teraz tak mówię, cho no tu, Andżelka,

przez to twój wielki dzień, dzień świętej Andżeli. Tu sobie popraw

majteczki, a jakby co, to do wesela się zagoi.

Lecz ona dalej tak oszołomiona, tak zakręcona, jakbym co

najmniej zdegradował jej narząd mowy. Nie chce gadać o

pocztówkach, nie chce gadać o ptakach głuptakach, jakby jej się

skleiło zęby do zębów. -Jednocześnie rozmyślam w panice, co

jeszcze ona mi tu może wywinąć. Bo już powolnie zaczyna się u

mnie znowu dość ponury zjazd, toteż nie będę miał ni sił, ni zapału

sprzątać to, co ona może jeszcze popuścić na wykładzinę czy

gdzie. Znowuż kamienie, czy też teraz jakiś nowy przełom w jej

chorobie wewnętrznej, węgiel, koks, dynamit, klinkier, wapno,

styropian.

No już się nie obrażaj, tak jej mówię i zapinam sobie buksy,

co już i tak są zbrukane jak gdybym miał w nich swego czasu

dyplom z rzeźnictwa ciężkiego i minę lądową. Co wstaję z

background image

tapczana, biorę Andżelę w ręce, co zdaje mi się, jakoby była nie

uczennicą ekonomika, lecz nauczania początkowego, tańczącą na

balu karnawałowym w przebraniu za spaleniznę. Taki mam halun.

Daję jej teraz góra pięć lat, o co mi zaraz serce pęknie i rozleje po

ciele. Wtedy wsadzam ją na tapczan i mówię: teraz chwilę czekaj.

Przywlekam jeden kulejący scoliczek, co by była równo serwetka,

na ruskim patencie, koronkowa nieplamiąca się. Stawiam ptasie

mleczko, stawiam wazonik ze sztucznym gerberem, obok

papierosy, fuli elegancja, podróż promem Titanic, ugoda,

symboliczne podanie rąk kobiecie przez mężczyznę. Ona jeszcze

trochę naburmuszona, stopą rozgarnia cały ten jej burdelik z

pamiątkami po wszystkich urodzinach, pocałunkach w rękę w usta.

Już prawie świta, Sunia wydziera się na ogrodzie jak mordowana,

chce żreć. Sunia, ta kurwią nadwaga. Andżelka na dosyć ciężkim

zejściu po przeżyciach tego wieczoru, patrzy nieprzytomnie

wewnątrz popielniczki, jakby wróżyła swe przyszłość artystyczną

z kipów. No to ja szybko do rzeczy, by miała jakieś radosne

wspomnienie, zanim całkiem mi tu padnie.

To do interesów, piękna pani, mówię do niej, memłając

palcami w ptasich mleczkach, by sobie nasypać jakąś małą

przyjemną ściechę na pocieszenie. Ona na to robi głową

przytaknięcie pośrednie pomiędzy tak a nie. Mówię tak: dziś Dzień

Bez Ruska. Więc nic z tego, wszyscy na rynku. Lecz od jutra

background image

nakręcamy twe karierę, moja pani zdolna. Od pojutrza dzwonię tu i

tam, prezes, premier, znajomy fotoreporter. Że niby że afera.

Popełnione samobójstwo. Rzecz jasna nieprawdziwe, lecz nie o to

chodzi, by było prawdziwe. Chodzi o publikę. Tak to urządzimy.

Mój plan dnia napięty, ale kilka spotkań, kilka wymuszeń słyszysz,

Andżelka? Potem się okazuje, że samobójstwo odratowane. Wielki

talent ocalony przez złych lekarzy. Wystawa twych ubrań,

konferencja z prasą, na temat, jakiej słuchasz muzyki, jakie są twe

hobby w czasie wolnym od sztuki. I wtedy raptem z dnia na dzień

nie jesteś żadna anonimowa, tłumy chcą cię zobaczyć i chcą mieć

twą osobowość, Robert Sztorm wymięka. Lecz Robert Sztorm

może sobie ciebie najwyżej próbować polizać przez tłumy

ochroniarzy. A co cennego miałaś, to i tak przepadło dziś. W

„Filipince” twe zdjęcie na samo centrum okładki.

Tylko nie „Filipinka” - mówi Andżela mętnie, niewyraźnie i

odbija jej się niewiadomo czym, może kamieniem, a może papą, a

może watą szklaną. Jest z pierwszy udokumentowany syndrom

życia od około półgodziny. Myślę sobie, co by mi tu znowu nie

dostała zgonu. Więc co robię. Sobie ścieżkę, „Zdzisław Sztorm” i

do szeregu, salut. Wtedy mówię jej w ten sposób, by ją trochę

odwieść od samobójstwa: a teraz, Andżelka, bądź do rzeczy.

Śmierć jest nieważna, śmierci nie ma, chyba nie wierzysz we

śmierć, przecież to jest zabobon. Zakaźne choroby -zabobon,

background image

przestępczości samochodowe - zabobon, groby - zabobon,

nieszczęście - zabobon. Są to wszystko niecne wynalazki Rusków,

co je rozgłaszają, by nas straszyć egzystencjalnie. Robert Sztorm

to marionetkowa postać podpłacona także przez Ruskich.

Chuligaństwo i dewastacja jest to legenda ludowa, ani Arka, ani

Legia, ani Polonia, ani Warsowia. To są fikcyjne drużyny na

usługach Nowosilcowa. Staś i Nel także również perfidnie

spreparowani przez księcia ruskiego Sienkiewicza na potrzeby

filmu „W pustyni i w puszczy”, istne mity greckie. Ja, Silny, ci to

przyrzekam. Sami Ruscy może nie istnieją nawet, to się jeszcze

zobaczy. Idź do balkonu, za oknem nowy lepszy świat, specjalny

świat na nasze potrzeby, zero przewodów frakcyjnych, zero

strzykawek, zero pożarów, zero mięsa. Sama Wegetariańska

Orkiestra Świątecznej Pomocy zachęca do zbiórki na nowe

kamienie do żołądka dla Andżeliki lat siedemnaście. Ej, Andżela...

Andżela, przesuń no dupę... wstań... wstań na chwilę!

Wtedy podbiegam do tapczana i ot co. Grubszy sztapel,

kurwa i chuj. Temu ona tak siedziała cicho, bez słowa ta

małomówna kominiarzowa. Gdyż w całości sama z siebie

wypłynęła i ściekła w tapczan mej matki „Bartek”, całkiem świeżo

kupioną zeszłego roku wersalkę pod postacią krwi, choć może

mego też się tam coś znalazło, bez winy nie jestem. No to się

background image

wściekam. Wkurwiam się. Zaraz wyrwę kabel z tego całego

świata, zaraz zerwę przewody frakcyjne, zaraz pociągnę za rączkę,

hamulec bezpieczeństwa. Chcę ją zabić tu i teraz, choćbym miał

całe wersalkę amerykankę zagnoić tą kurwią krwią, wywrócić,

nożem pochlastać i wybebeszyć z piór, z tej pianki, z pościeli, z

sprężyn, wszystko na wierzch wywlec, podeptać, zniszczyć, zabić,

zniszczyć. Kurwa chuj i ja pierdolę. No tego już zbyt wiele moja

droga, twa kariera cała runęła, nim zdążyłem ruszyć palcem i

uruchomić moje znajomości, ty już spadasz, ma gwiazdo, stąd tu i

teraz. Tu twe buty piękne, kozaki prawdziwe z Kaukazu, tu twa

kurtka, tu twój obnośny handel pamiątkami, tu twe wewnętrzne

kamienie. I pani już podziękujemy za udział w naszym programie.

Oto są drzwi Gerda automatycznie zamykające, lewa, prawa, do

widzenia, autobus linii nr 3 po panią wkrótce przyjedzie zabrać.

Wszystkie kobiety to jedne i te same suki. Same nie wyjdą,

czekają przyczajone. Aż się rozjuszę i wybuchnę, i muszę je

wypychać, odganiać od nich jak lep na muchy. Podejrzewam, iż

możliwe że jest to jedna i ta sama suka przebierająca się w różne

ciuchy, ona na mnie napada bezustannie, naciąga mnie na

przyjemności, a potem robi syf w całym mieszkaniu. Codziennie,

codziennie nowa i jeszcze gorsza. Podejrzewam że mieszka gdzieś

tu na osiedlu. Wie, że mam słabe nerwy. Przychodzi i mnie

background image

wkurwia. I ja ją zabijam. A ona odrasta z psiego nasienia i już

następnego wieczora siedzi zwarta i gotowa. Ruski pomiot. Być

może te Ruski, że tak się właśnie eufemicznie wabią kobiety. A my

mężczyźni je stąd wygnoimy, z tego miasta, co one sprowadzają

nieszczęścia, zarazy, susze, zły urodzaj, rozpustę. Niszczą tapicerki

swą krwią która leci z nich jak przez ręce, brukając cały świat

niespieralnymi plamami. Wierna rzeka Menstruacja. Groźna

choroba Andżelika. Surowa kara za brak błony dziewiczej. Jak się

dowie jej matka, to jej wprawi z powrotem.

* * *

Złe sny. Magda rodzi kamienne dziecko, na oko pięcioletnią

dziewczynkę z oboma oczami dotkniętymi tikiem nerwowym.

Dziecko - kamienny potwór, do którego Lewy ani nikt się nie

przyznaje, Magda chce sprzedać je do cyrku, stoi przede mną

kołysze wózkiem, mówi: albo ja, albo tamta, Silny, inaczej

sprzedaję Paulę do cyrku, wybieraj, albo ja, albo ona. Że w

skrzynce pocztówka od Andżeli, cześć Andrzej, nie wiedziałam,

czy do ciebie napisać. Jestem w piekle, jeszcze dziś po powrocie

do domu popełniłam samobójstwo. Nic szczególnego. Mamy tu

magnetofon, świetlicę. Chociaż druhowie są sympatyczni,

muzykalni. Jak coś będę wiedzieć, to napiszę więcej. Muszę teraz

background image

iść, bo mamy apel. Potem kolacja, podchody, gry terenowe. W

poniedziałek przyjeżdża na kontrolę Szatan. Będzie sprawdzanie

namiotów i gawęda. Buziaki, zawsze będę dobrze cię wspominać,

jeśli możesz przysłać mi jakieś ciepłe rzeczy (noce są chłodne).

Andżelka, PS: Pozdrowienia!

Że dzwoni telefon, że wielki telefon dzwoni prosto wewnątrz

mnie, że nie wiem, gdzie ta słuchawka, choć słyszę zewsząd głosy

w tej sprawie, to po ciebie, Andrzejku, to po ciebie jacyś panowie,

jacyś panowie po ciebie, Andrzejku, panowie z komisji, sprawdzą,

czy twe organy nadają się do uczciwej sprzedaży na zachód,

Andrzejku, o co te nerwy, panowie są jak najbardziej na tak, chcą

je kupić, nie ma o co bać, termin operacji ustalony...

Budzę się. Ślepy, głuchy, niemy, niczym duży kret

wywleczony spod ziemi, zagrzebany w zakrwawionym tapczanie.

Pół żywy jakby, wsadzony w pudełeczko po zapałkach i zasunięte

wieczko. Potężny dilej. Zewsząd dzwony. Dzwony stereo. Reszta

mono. Zdaje się, iż wszystko, czego nie było nigdy, jest teraz w

mej głowie, wszystko, czego nigdy nie było. Cały ten brak. Całe

milczenie jako trzeci rozmówca. Cała wata świata. Cały erzac, cały

styropian napchany w me głowę. Przez noc przytyłem. Jestem tak

ciężki, iż sam siebie nie mogę postawić na nogi. Stężony roztwór.

Jak gdybym zaplątał się w zasłonę, jak gdybym zaplątał się w

background image

katanę i nie mógł stamtąd wyjść, wsadził łeb w rękaw i nie mógł

wywlec na powrót.

Jakby ta Andżela we mnie, nie w tapczan, się wybebeszyła,

co teraz leżę obrzmiały, podwójny, podwójne serce po obu

stronach, podwójna wątroba, sześć nerek i kilka pustaków.

I kiedy wstaję tak w południe, myślę chwilę, czemu moja

starsza nie wróciła jeszcze z firmy Zeptera. Choć może dzwoniła,

lecz ja nic o tym nie wiem. Zastanawiam się, czemu ja nie

odbierałem telefonu. Nie mogę przypomnieć. Zastanawiam się, co

to są w ogóle za porządki i czy przypadkiem nie jest tak, że naraz

sam w tym mieście żyję, bo cały gatunek wymarł. A kiedy tak

stoję, przede mną widok na całe mieszkanie utrzymany w

stylistyce batalistycznej, krajobraz po bitwie. Zastanawiam się, czy

przypadkiem wojna już się nie stała tu pod moją nieobecność,

kiedy spałem, decydująca bitwa, samo centrum dowodzenia, gdy

spałem Ruski weszli na mieszkanie, wdarli się. wszystko

powywracali kolbami, pozestrzelali z obrazów pejzaże z

wodospadami, słoneczniki, a szczególnie zniszczyli zegar

skórzany. Matkę Boską z Lichenia z błękitnego plastiku strącili z

lodówki, łebek odleciał, święta woda nabrudziła na posadzkę.

Zadeptali kafelki w łazience. Wszystkie kobiety, co się dało,

zgwałcili tu na wersalce, urządzili tu sobie sztab generalny,

background image

komitet do spraw przeleceń. Konie wprowadzili, ptasie mleczko

wyjedli, papierosy spalili, tapicerkę zasyfili i do widzenia, do

zobaczenia w przyszłym życiu na Białorusi. Mojego brackiego i

mą starszą wzięli na niewolników. Mnie pewnie zabili, bo tak

właśnie mam wrażenie, że to właśnie zrobili ze mną, zabili mnie

jakimiś ciężkimi przedmiotami, zatłukli, co jeszcze słyszę

wewnątrz głowy dalekie echa tych ciosów, wystrzałów. Lecz

dlaczego mnie, skoro moja matka robiła z nimi niezłe interesy,

siding, panele, Zepter. Dlaczego mnie zatłukli akurat, dlaczego w

same głowę, co teraz czuję właśnie, że pełna jest uczucia żelastwa,

pokręteł wirujących dookoła własnej osi, złomowiska, blach

wygiętych. Gdzie oni byli, jak Magda miała poglądy przeciwko

nim i jawnie prowadziła ideologię antyruską?

Lecz coś się zmieniło i to stwierdzam, kiedy ściągam żaluzje

pionowe. Świat wylazł z foremki. Słońce większe. Tłustsze,

upasione jak pasożyt nas toczący. Napierdala po oczach. Bez

litości. Prosto we mnie wycelowane, prosto we mnie świeci jak co

najmniej lampa gestapowska, gadaj, Silny, będziesz robił grzechy

nam tu dalej, bo jak nie, to pokręcimy gałką i umrzesz na to

światło mordercze, syczące, języczkami białymi cię wylizujące.

Sznureczek z żaluzją skrzypi. Kurtyna w bok. I oto przedstawienie.

Oto przedstawienie, którego się za życia zobaczyć nie

background image

spodziewałem. Bo takich przedstawień nie ma, takie rzeczy

miejsca nie mają nigdzie na świecie. Nie mogę uwierzyć w co

widzę. Przez okno chcę się z szoku tego wychylić, bo oczy mi się

nie chcą otworzyć i widzę tyle, co przez szparę, a reszta ciemno.

To walę czołem w szybę PCV Azbest, co jeszcze echo jakieś, jakiś

refluks się robi, echo straszne, co nagle robi się jeszcze jaśniej. A

co jeszcze powiem, to to, że oczami moimi, co już mówiłem, że

przez noc jakąś skórą bonusową zarosły i widzę ogólnie niewiele,

ale to co widzę, to widzę. I to nie żaden halun na bańce, żaden

fleszbek ściemniony, gdyż to jest reality show, co ja teraz widzę,

real tv.

Otóż raptem nie ma już kolorów na tym świecie. Nie ma.

Brak. Kolory przez noc zostały ukradzione. Lub cokolwiek. Może

wyprane. Może wyprali ten krajobraz, pejzaż za oknem w pralce

automatycznej w nie bardzo tym co trzeba proszku. Co moja

starsza też kiedyś mi numer taki wywinęła z dżinsami. Co jednego

dnia miałem dżiny zwykłe niebieskie, a już następnego normalnie

białe, białe bigstary z białą metką bez napisu. Wkurwiłem się, bo

w towarzystwie, w pubie byłbym skończony, co, Silny, na komunię

świętą przyszłeś, lecz się spóźniłeś, komunii świętej już nie ma,

skończyła się, wysprzedana, do domu, możesz wrócić na przyszły

rok.

Nieważne, jak to było ze spodniami. Co było, to było. Ale

background image

jedne jest pewne. Cokolwiek zrobili, czy kwaśny deszcz to był, czy

inna katastrofa ekologiczna cysterny z wybielaczem, czy wypadek

Lewego, gdy jechał swym golfem pełnym amfy, góra domów.

Normalnie biały mur wapnem czy innym świństwem przejechany.

Sąsiadów dom, co się dochrapali sporego hajcu na przekrętach

lewych samochodów od Ruskich sprowadzanych, nagle do połowy

też biały od góry. Do połowy. Wszystko do połowy białe.

Najczęściej połowa domów. A to co na dole, ulica, to do kurwy

jasne; jest czerwone. Wszystko. Biało-czerwone. Z góry na dół. Na

górze polska amfa, na dole polska menstruacja. Na górze polski

importowany z polskiego nieba śnieg, na dole polskie

stowarzyszenie polskich rzeźników i wędliniarzy.

A gdzie nie spojrzę jakaś służba pomarańczowa zatacza się z

wiadrami farby, z wałkami, na wietrze taśmy biało-czerwone

ostrzegawcze łopoczą, co by wrony nie siadały i nie zasrywały.

Radiowozy, jakieś samochody, jakieś instalacje, rusztowania,

chórze, no chórze wprost to wygląda, miasto mogą sputniki zrobić

zdjęcie z kosmosu, paranoja.

A kiedy ja to widzę, to trach za ten sznureczek i żaluzje

pionowe zasłaniam natychmiast, co nawet w szale ten sznureczek

zrywam. Lecz oglądać tego nie będę oglądał. Na to mnie nie

namówią, bym patrzył na to porno z udziałem biało-czerwonych

background image

zwierząt i biało-czerwonych dzieci, którym kręcą zwyrodniałe

służby miejskie za nasze podatki. Moje podatki niby nie. Ale mej

matki, choć jej dawno nie widziałem. I że ja dużo z amfą

praktykowałem, że nawet teraz z powieką mam taki problem, że

raz się ona cofa i widzę wszystko, a raz spada i widzę tyle, co swe

skórę od środka. Jest czarna i tyle widzę. Ale to mi nikt nie powie,

że to miasto przemalowane na barwy naszej piłki nożnej, że to jest

film taki na zjeździe, że to jest mój wyprodukowany przez

fermentującą u mnie wewnątrz amfę halun. Tego mi nikt nie mówi.

Gdyż gdy tylko zapuściłem żaluzje, tu wszystko wewnątrz jest na

powrót w porządku. Z ulgą dyszę i jeszcze lecę zamknąć na

podwójny zamek Gerda drzwi. By się te skurwysyny tu nie wbiły

do mnie, bo jak zasyfią tym swym wapnem mi dom, zniszczą

meblościankę, wykładzinę, może nawet żaluzje. To koniec. Izabela

nigdy się nie otrząśnie. Kasetony na suficie dopiero co

sprowadzone przez Terespol. A tu piękny czerwony pod kolor jej

szminki, co by mogła wieczorem leżeć z lusterkiem i patrzeć, czy

pasuje. Nie wejdą tu i dupa, chyba że po mnie przejdą, wdepczą

mnie w wykładzinę i zamalują również na biało. Na chwilę czuję

się szczęśliwym człowiekiem i nawet myślę, co by Suni nie dać

coś do żarcia. Bo coś przestała skamlić. Ale potem z kolei

domyślam się, że będę musiał wyjść na zewnątrz i znów od nowa

ta fatamorgana, jak biało-czerwona zaraza sunąca przez miasto, ta

background image

ospa. Więc siadam. Lepiej nie chodzić, bo można się umylać o

wykładzinę. Patrzę. To muszę przyznać, że wtenczas za dużo nie

myślę, nie uważam. Wręcz przyznam, że nie uważam nic, bo teraz

akurat siedzę. Siedzę. W mej głowie osobna jakaś impreza się

kręci. Dzwonią telefony, grają radia Warszawa i Moskwa

jednocześnie, świecą światła, kolejka elektryczna jedzie do Chin,

wjeżdża przez jedno ucho a wyjeżdża drugim, tratując wszystko,

co napotka po drodze. Wszystkie me myśli, me uczucia.

I wtedy jakby w jednej chwili dochodzi do mnie całe me

życie rozesłane dookoła, ten pejzaż powojenny z krwią na

tapicerce, z krwią na mych spodniach składającą się w jakąś mapę

choroby dosłownie, w jakąś grę planszową, wszystkie ścieżki krwi

zaschłej wiodą jednoznacznie do piekła skrytego w mym rozporku.

Te plamy na wykładzinie białe po Magdzie, jak spluwała pastą do

zębów i czerwone po Andżeli, co przede mną uciekała, to

nafajdała. Jakiś deszcz papierków po cukierkach napadał, deszcz

kamyczków, zębów mlecznych, jakby Andżela zanim poszła do

piekła, wytrząsła na cały pokój swą torebkę.

Masz, Silny, masz, i nie mów, że nie zostawiłam ci po sobie

żadnych pamiątek, tu mój ząb zepsuty, tu mój włos połamany, tu

moje rzęsy odklejone, tu moje nogi zgięte jeszcze, tu moje ręce, tu

moje kamienie, schowaj sobie gdzieś głęboko, zasusz, włóż do

książek, do celofanu, do wazonów, do ramek. A jak po wykładzinie

background image

depczesz, to po mnie depczesz. Gdyż tak w ogóle to ja już nie żyję,

w piekle siedzę, nudzi mi się potwornie, szatan mówi, że ciebie

prawdopodobnie też tu może ściągną. Póki co kupił mi teraz

czarne chomiki, parka, samczyk chce pieprzyć cały czas suczkę, to

ciągle muszę uważać, by go szybko z niej zdejmować. Nawet nie

chce mi się ich podlewać, tak bardzo się nudzę, że ziewam coraz

częściej.

Jak ja to sobie myślę, to z miejsca te rzeczy, te pocztówki, te

wszystkie gumy- kulki toczące się jak gra jakaś zręcznościowa,

one lecą w mym kierunku, a ja je muszę łapać. Zbieram, choć jak

sobie wyobrażam, że chodzę akuratnie po Andżeli mięsie, to robi

mi się słabo i zataczam się na meble. Papierki niedopałki

wyciśnięte w kształt jej ust czarnych, wszystko to do siatki.

Nieprzeziernej. I do szafy. Pod ciuchy, pod namiot czteroosobowy,

deską do prasowania przywalam, co by nikt i nigdy tego nie tknął z

mej rodziny i nie zaraził się trupim jadem.

Wtem raptem dzwonek do drzwi. Szok. Panika. Czyby nie

wziąć w garść swe adidasy i nie skitrać się w meblościankę, że

niby mnie nie ma. a ten syf na wersalce i wszędzie, ten sznureczek

przy żaluzji pionowej doszczętnie zerwany, ptasie mleczka

wyjedzone, ta krew ciągnąca się od wersalki przez wykładzinę,

background image

przez przedpokój do drzwi, przez schodki, przez chodnik, przez

furtkę, przez asfalt do przystanku, przez autobus cały linii 3 do

kierowcy i potem z powrotem na siedzenie i do wyjścia, to nie jest

krew, lecz farba czerwona, której użyto do wymalowania dolnej

części miasta z okazji Dnia Bez Ruska, a co widocznie ciekła z

kieszeni jakiemuś robotnikowi. Tak powiem. Policja i straż

miejska razem, dziewczyna nie żyje, wykrwawiła się w drodze,

całe miasto ubrudziła wzdłuż i wszerz, akurat w przeddzień

miejskiego święta Dnia Bez Ruska, złą renomę zrobiła całemu

miastu, że nie żyjemy tu jak ludzie, tylko jak zwierzęta rzeźne. A

pan za to odpowiada, proszę dokumenty, nazwisko matki,

zainteresowania, hobby.

Tak sobie wyobrażam i dreszcz mnie łapie. Lecz dzwonek nie

ustaje, więc co mam robić. Choć nawet jestem w tych spodniach

brudnych z plamą, to jest to dzwonek wręcz alarmowy, wręcz

mogący człowieka zabić, jeśli drzwi nie otworzy. Co idę przez

przedpokój na wpół niedowidzący, ze zdziczałą powieką niczym

stroboskop mrugającą, powieką jak osobne zwierzę toczące me

oko. Skazany na śmierć, skazany na śmierć przez jasność, odłamki

słońca zatknięte w powieki.

Wtedy otwieram. Otwieram. Otwieram te zamki, co

zamknęłem wcześniej. Wkurwiony trochę. Gdyż z tym dzwonkiem

background image

to jest przesada, istny gwałt przez uszy i sypiący się tynk ze sufitu

na me twarz, istny elektrowstrząs połączony kablem iskrzącym z

moją głową. I nie wiem, jak trzeba mieć nachujane w głowie, by

wciskać dzwonek od cudzego domu w tak chamski sposób.

Otwieram i nie spojrzywszy w ogóle mówię: co, kurwa?

Andżela w drzwiach. Andżela w drzwiach. Żyjąca. Na

nogach się trzymająca o własnych siłach. Stoi. Gapi się w

naprzemiennie we mnie i w centrum mych spodni. Jakby dobrze

nie wiedziała, że to jej dzieło i gdyby była koleżanką, to by to

uprała, gdyby była fair. Ale ona nie. Stoi. W tle ulica

przemalowana na biało-czerwono. Andżeli twarz, jakby ją

wywapnowali przeciw robakom na wiosnę, a oczy, usta, te

wszystkie bajery dorysowali czarną akwarelką.

Niczym zwiędła i zgniła roślina doniczkowa. Wygląda, jak

gdyby przed minutką wylazła z rzeki, w której utopiła się przed

miesiącem. A w międzyczasie osrały ją ważki. Patrzę na nią. Nie

jest ładna. Jak zakonnica tą porą roku w parkach, podtrzymuje z

trudem na więdnącej raz po raz szyi twarz mężczyzny. W

podkutym jakimiś sygnetami kościstym łapsku trzyma równie

zwiędłą co ona sama flagę biało-czerwoną. papierową.

Kupiłam od Ruskich - mówi anemicznie, jak gdyby

background image

występowała właśnie z wierszem w akademii o Lesie Piaśnickim. I

macha słabo. Niczym by mówiła: to nie ja tu przylazłam. To ktoś

się pode mnie podszywa.

Gapię się na nią jak w gnat. Gdyż jest żywa, cała, nie poszła

do piekła, nie urządziła mnie tak, nie jest taką świnią, by mi tu

sprowadzić na chatę suki i psychologów sądowych. I szatana

wkurwionego: Silny, zabiłeś ją, skurwysynie, mą córeczkę małą, a

była taka szczupła, lubiła wycieczki, lubiła podróże.

Teraz widzę, iż na pewno nie jest ładna. Wręcz jakby

przyszły do mnie zwęglone resztki kurczaka. Od Ruskich,

powtarzam za nią, trzymając drzwi kurczowo w ręce, co by nie

zachciało jej się wchodzić przypadkiem. Trupia wiara. I nie wiem,

czy mam taki po prostu film, że ona przyszła tu odebrać swoje

dziewictwo czarne, co wczoraj zostawiła. Że po nie wraca, ale już

nieżywa, już krew spuszczona. Przez noc umarła, a teraz raptem

wróciła. A ja nie wiem o czym z nią gadać.

Andżela, ty masz wąsy - zagajam, gapiąc się w nią, by

nawiązać rozmowę.

Wąsy? - ona pyta tępo, podnosząc swą zgnitą rękę do górnej

wargi. Lecz ta ręka również więdnie i opada zgodnie z kierunkiem

grawitacji. Wąsy? - powtarza beznamiętnie.

No dosłownie wąsy - mówię dziarsko, gdyż czuję, że ten

temat ją kręci. Jest to temat neutralny i wesoły, zabawny. Mówię

background image

jej: jak czasem spojrzysz, to ja patrzę na ciebie i myślę sobie: facet.

Ona jakby na to nie reaguje. Nie śmieje się. jakby nie

rozumiała po polsku, co to są wąsy. To ją widocznie nie kręci, ten

temat. By nie było ciszy nieprzyjemnej niczym mokre pranie

rozwieszone między nami, sprzedające nam raz po raz na twarz

nogawki i rękawy.

I co słychać? - zagajam więc uśmiechając się krzepiąco do

niej, wyciągam rękę, co na niej też zauważam trochę krwi

zakrzepłej i klepię ją mocno, przyjacielsko po ramieniu, by

wiedziała, że jest między nami przyjaźń, że zawsze możemy zostać

kumplami, że jak ją spotkam na ulicy, to zawsze będziemy na

cześć między sobą.

Ona na ten gest z mej strony zatacza się dość silnie, podnosi

rękę z chorągiewką, macha apatycznie dość i mówi: od Ruskich

kupiłam. Unosząc tą oklapniętą chorągiewkę. Od Ruskich kupiłam,

bo tańsze. Harcerze też sprzedają. Ale drożej. Wiadomo. I z

sztucznych tworzyw. Się nie biodegradujących.

Jak to mówi, to nie wiem, ile to może trwać. Z jej strony zero

uśmiechu, sama powaga. Obliczam cicho w myśli. Może stoimy

już tu godzinę. A może pół. A może sekundę. A może ja już nie

żyję. Może przetrzymują mnie właśnie w jakimś papierowym

ustępie dla czubków, w jakimś wyciętym z gazety dla kobiet biało-

background image

czerwonym odwyku. Niby wszystko pięknie, a jak tylko się

poruszę, to klej do papieru pójdzie i rozsypię się tu razem z całym

stelażem, pod którym płonie ogień piekielny. Bo to jest specjalne

piekło, gdzie się siedzi za amfę. Robią ci chore filmy. A Andżela to

nie Andżela. To jakaś tekturka jebnięta. Rusza ustami, a głosu nie

słychać. Czarna ryba-młot. Czarna ryba-potwór. Czarny żuraw z

origami. I teraz składam podanie o panadol. O szeroko pojęty

paracetamol. O zwiększenie wydobycia. Bo od wbitego we mnie

tego wzroku wiercącego jakiegoś, bańka zaczyna mnie tak boleć,

jakby w jedną chwilę miała się od reszty odlepić, sturlać po

schodkach, potoczyć ulicą do studzienki i uzyskać całkowitą

niepodległość.

Pies ci zdechł - mówi mętnie Andżela machając flagą. Ja

mówię: że niby co?! Ona na to. że Sunia tam leży przy garażu i nie

żyje z głodu. Jak ja się wtedy nie zerwę i już mniejsza o to, co za

bagno mam na spodniach w barwach narodowych, już mniejsza o

to. Gdyż jestem przerażony. Zszokowany. Biorę to ptasie mleczko,

biorę z lodówki to, co tam jest, parówkę, mrożonkę, wszystko i

lecę. Sunia leży na plecach na trawniku. Co pewnie trzeba będzie

go niedługo ostrzyc znowu. Niezbyt jest ożywiona. Sunia, Sunia,

mówię i zbiera mi się na płacz. Szczególnie, że widzę gówienko,

co z niej wyszło samo, jak wielki czarny robak, co ją zabił i teraz

ucieka w ziemię przed karą. Sunia. No weź. Nie bądź świnia, żeby

background image

mnie tak urządzić. Wstawaj. Przyniosłem ci tu. Nie lubisz fasolki,

ale chyba tak od święta to byś się nie zatruła, jakbyś zjadła kurwa

raz taką fasolę, to by ci korona z tego łba płaskiego nie spadła, nie

chciałaś żreć, to teraz nie żyjesz, zobaczysz, jak się pani twoja

wkurwi dopiero, jak wróci, a tu zamiast psa trup, dom cały we

krwi, zobaczysz, że nas zwolni stąd wszystkich, zamknie ten

interes... no kurwa obudź się!!

Jak tak wrzeszczę i już nawet robię zamach, by to kopnąć, to

przychodzi Andżela. Kładzie mi rękę na ramieniu. Jest poważna, w

ręce ma flagę. Mówi do mnie: uspokój się, Silny. Twój ból nic nie

pomoże. Wiem, że jesteś w szoku. Tylko spokojnie. Wiem, że

bardzo Sunie kochałeś. Lecz teraz ona nie żyje. Nic się na to nie da

poradzić. Śmierć idzie z nami ramię w ramię, chucha nam trupem

w twarz. Zostawia po sobie ból i cierpienie. Lecz rany się goją.

I kiedy ja tak stoję, zdumiony, całkowicie zaskoczony tym,

co się dzieje, iż wszystko nagle wali się i ostatecznie nawet pies

zdycha niczym pieczątka na paczce z rozpadem. To Andżela bierze

spod garażu łopatę do odśnieżania w zimie i tak jak stoi zaczyna

kopać w trawniku grób.

Ja siadam na krawężniku, bo już nie mam na to wszystko

siły. Już dosyć, już dziękuję, koniec zabawy, wszyscy idą do siebie

background image

do domu, w przedpokoju są już uszykowane ich buciki, to co

zostało z ciasta można brać dla rodzeństwa. To koniec. Dziś zgasła

ostatnia ma żarówka. Dziś już nie żyję, dziś patrzę, jak ziemia

sypie się na wieko trumny ze mną i sam również rzucam sobie

grudkę.

Wtedy nagle do Andżeli mówię tak: Ruski Sunie zatruli.

Andżela na to: może i tak. Ja na to się wkurwiam, gdyż coraz

bardziej to do mnie dochodzi.

Za jednego polskiego psa dwóch Ruskich - mówię - albo

trzech. Za Sunie, za jedną śmierć niewinnego, niepolitycznego psa

polskiego, trzech Rusków do piachu. Rozstrzelać.

Po czym biorę patyk i pokazuję, gdzie będą stali Ruski i jak

będę strzelał.

Agresja zawsze wraca do ciebie. Człowiek człowiekowi

wilkiem -mówi Andżela. Nawet trochę ukopała tymi swoimi

żyłami bez obudowy. I nim się spostrzegę, ona już jest przy mnie i

mówi tak: jak ty masz na imię właściwie, Silny?

Myślę chwilę. Czy ona jest doszczętnie nienormalna?

No Andrzej przecież - mówię. Andrzej Robakowski. A ja

Andżelika. Andżelika na drugie Anna - mówi Andżela. Ja też mam

na drugie - ja mówię - ale nie powiem. I odbija mi się głodem, bo

od dawna nic nie jadłem. No powiedz jak - nalega Andżela, kopiąc

background image

dalej. Ja siedzę na krawężniku i mówię, że nie powiem. Ona na to,

dlaczego. Ja mówię, że dlatego. Ale moja matka jest Izabela.

Wtedy do furtki przychodzą dwaj robole z farbą. Kop, kop -

mówię do Andżełi, wstaję i idę do nich.

Dzień dobry, szefie - oni mówią do mnie i dobrze mówią,

chociaż zdziwieni patrzą w kierunku mych spodni ze śladami

niewątpliwego pochodzenia organicznego. Świnia? - tak zagajają o

tę krew. Na dzień dzisiejszy, ile taka niesprawiona od chłopa stoi? -

zagajają, wskazując na tę krew zaschłą.

Dosyć tyle - mówię, bo mi się nie chce za dużo rozprawiać,

czy sprawiona, czy niesprawiona, czy od chłopa czy z samu, czy z

chlewu, czy skąd. Bo gówno ich to obchodzi, to są spodnie moje, a

oni mają swoje, to niech swoich pilnują, by sobie nie pobrudzić.

Oni to widzą, że nie jestem w nastroju na pogaduszki o pogodzie i

o modzie, kosmetyce. To co, malujemy? - mówi jeden do drugiego.

Że co niby malujemy? - ja się zaraz trzeźwo pytam. Oni

patrzą po sobie i mówią, że dom malujemy na biało czerwono, bo

takie zarządzenie burmistrza jest na cały powiat. A co jak nie? -

mówię, na co oni trochę gasną, patrzą po sobie. Nie niby znaczy

się nie - mówią do mnie - to już pana sprawa, czy tak czy nie. Ja

powiem szczerze, jak jest. Może być na tak, to wtedy my tu z

kolegą wchodzimy, cyk, elegancko, pełna kooperacja Rady Miasta

z mieszkańcami rasy polskiej, wszystko jest między nami w

background image

porządku, jakieś manko masz pan w bankomacie, to to manko ni z

tego ni z owego znika, jakieś zaległe czynsze i tak dalej,

Oczywiście drobne, gdyż Radę Miasta nie stać na jakieś grubsze

malwerchy. Żona panu rodzi, to jeśli równocześnie na przykład

rodzi jakaś żona jakiegoś, załóżmy, proruskiego antypolaka, co się

wyłamał z akcji, to wtedy pana żona ma pierwszeństwo i prymat w

rodzeniu, i jeszcze różę biało-czerwoną do łóżka. A tamta kona na

korytarzu. Choć nie wiadomo nawet, bo żaden taksówkarz jej nie

weźmie, a samochód ma ni z tego ni z owego popsuty. Jakiś pasek

klinowy, jakieś niby gówienko, zatkana ni z tego ni z owego rura

wydechowa styropianem, ale samochód nie działa. Nie działa i

koniec. Bo właśnie jeśli jesteś pan na nie, to jedno ja panu powiem

szczerze, to już nie jest tak, że taka decyzja nie wpływa. Bo ona

wpływa. Niby nic, ale raptem wszystko. Tu się coś panu zepsuje,

tu panu nagle siding odleci, tu panu żona umrze nagle, choć nawet

kataru nigdy nie miała. Tu coś zginie, jakieś niby dokumenty

raptem z pana nazwiskiem, z pana imieniem pojawią się w nie tej,

co trzeba przegródce, tylko we właśnie odwrotnej, niż trzeba, że

będzie tak, że nagle po prostu znikniesz pan z tego świata razem ze

swoją rodziną, że nagle znikniecie z tego miasta, a wasz dom

zostanie wyniesiony w część po części na obrzeże, zalany benzyną,

rozpuszczalnikiem i podpalony z samej zasady. Że albo się jest

Polakiem, albo się nie jest Polakiem. Albo jest się polski, albo jest

background image

się ruski. A mówiąc dosadniej albo jest się człowiek, albo jest się

chuj. I koniec, tak panu powiem.

Wtedy ja patrzę chwilę na niego w oczy, co by upewnić się,

że to, co mówi, to powaga. Powaga. Wie, co mówi. Więc wtedy

obracam się na dom. Siding niedawno położony, elegancki, biały,

zachodni wygląd, choć od Ruskich kupiony. Patrzę chwilę. Potem

patrzę na Andżelę, co akuratnie odkłada łopatę i zwala Sunie do

dziury. Myślę sobie: za płytki ten grób, to się w ten sposób nie da,

bo wnet zacznie śmierdzieć, jak się zrobi bardziej ciepło czy

bardziej gorąco.

Pies mi zdechł - mówię pokazując na załączonym obrazku

Andżelę, co grzebie Sunie. - Ruski otruli - dodaję, by było

wiadomo, że pierdolonym proruskim antypolakiem nie jestem i

wiem, jak oni trzodzą na mieście, ci gnoje, psy Polakom

podtruwają swymi ruskimi konserwami.

Otruli? - mówią robole, jak gdyby już nie mieli złudzeń

żadnych co do zwyrodnialstwa zbrodni, którą dokonują Ruski na

mieszkańcach tego miasta.

No otruli zwyczajnie po chamsku, może nawet zagłodzili na

śmierć - mówię. Oni na to wskazują na Andżelę wałkiem: córka

pewnie cierpi przez nich bardzo? Przez wzgląd na córkę powinien

pan się zdeklarować ostatecznie, co do ustroju, który pan wyznaje.

background image

Jedno słowo, tak albo nie, Ruscy fałszerze kompaktów, Ruscy

robiący podkop pod naszą gospodarką, ruscy zabijający psy nasze i

wasze, nasze dzieci płaczące przez Ruskich. Tak albo nie, Polska

dla Rusków, czy Polska dla Polaków. Decyduj się pan, bo my tu

gadu gadu, a te ścierwa się zbroją.

Patrzę na Andżelę, co jak przedwcześnie poczerniała, pokryta

osadem dziewczynka lat 5 gapi się w mym kierunku wyczekując,

aż wrócę i zrobimy nabożeństwo za duszę Suni. Suni męczennicy

w obronie czystości rasy polskiej. Zamordowanej przez Rusków ze

szczególnym okrucieństwem za polskie pochodzenie.

Wtedy patrzę jednak na siding, nowy, kupę hajcu warty,

niezużyty całkiem siding. Wtedy wszystko mi się krystalizuje w

jedną chwilę, wszystko staje się jasne. Sidingu nie poddam, ruski

jest czy nie ruski, ale co to, to nie. Andżela, cho no tu - wołam.

Andżela przybiega truchcikiem. Oni chcą siding pomalować na

biało i czerwono, mówię do niej ściszonym głosem na boku. Ona

patrzy bezrozumnie raz w me jedno oko, raz w lewe, jakby nie

wiedziała, co to białe, nie wiedziała, co to czerwone, tylko

wiedziała co najwyżej, co to czarne i jakbym był powiedział: chcą

na czarno pomalować, to by zaraz wiedziała o co chodzi. Jak:

pomalować? -ona pyta i jest przy tym tępa jak sztuciec plastikowy.

No po polsku -tłumaczę jej jak głupiemu - po polsku pomalować

background image

niby że za Sunie, że ją Ruscy otruli.

Ocipiałeś? - Andżela na to nagle jakby rozumie, o co biega. -

Siding to byś mógł dać wymalować, jakby ci matkę przelecieli

albo jakby do miasta sprowadzili lewe wesołe miasteczka. Albo

jakby ciebie samego zabili i zgwałcili twe zwłoki. A tak to powiedz

im, że za Sunie najwyżej płot.

I ona ma prawdę, nie jest aż ta głupia ta dziewczyna, do

interesów się nadaje, jak będę miał ten swój interes, czy piasek,

czy miasteczka, czy arafatki, to już nieważne, to ją wezmę na dział

„kalkulatory”.

Sidingu nie ruszcie - mówię do chłopaków bez cienia

wahania, bez drgnienia w głosie. - Co najwyżej to możecie płot

wymalować.

Oni patrzą po sobie jeden na drugiego, myślą, gdzieżby mnie

tu zaklasyfikować, do za, czy do przeciw.

Plota też bym nie dał tknąć - mówię szybko - ale to za psa

mego, za ból mej córki Andżeli, którą tak pokrzywdzili Ruscy, że

jej najlepszego przyjaciela zaciukali na śmierć. Za to ich

nienawidzę, za to płot mego domu będzie symbolizował

wypowiedź wojny przez polskich do Rusków.

I wtedy dziwię się nawet, jak bardzo cwany jestem, jak

przebiegły, istne coś z niczego, bo zaraz oni wyjmują tabele z listą

mieszkańców, gapią się w te tabele o tytułach: propolski, proruski i

background image

mówią tak:

Co przyznajemy? To drugi na to, nieco wyższy: no jak dla

mnie to ewidentnie propolski. Wtedy ten pierwszy, niższy: no

propolski to owszem, lecz jaka punktacja. Patrzą chwilę po sobie.

Wtedy wyższy mówi: nic, no trzeba ankietę-psychotest.

Odgarniają sobie z kombinezonów kurtki i z kieszeni wyjmują

ankietę-psychotest. Nie jest to duże, ale zawsze biurokracja, trzy

pytania i bądź tu mądry. Patrzę na nich podejrzliwie, ale biorę

ankietę-psychotest i odsuwamy się z Andżelą kilka kroków.

Pytanie pierwsze, czytam głośno. Robole na to: w

wypełnianiu formularza należy pod karą administracyjną mówić

prawdę. Okej, mówimy z Andżelą i wtedy czytam: pytanie

pierwsze. Wyobraź sobie, że wybucha wojna polsko-ruska.

Koleżanka łamane na kolega mówi ci w sekrecie, że popiera

Ruskich. Co robisz? A. Bezzwłocznie zgłaszam to gospodarzowi

domu i policji. B. Ociągam się, mam wyrzuty moralne, ale

ostatecznie przemilczam tę kwestię. C. Popieram go. Uważam, że

obywatele ruscy dalej powinni uprawiać handel fałszowanymi

papierosami i kompaktami.

- I zatruwać polskie zwierzęta. - dopowiada jeden z roboli

jakby mimochodem.

- Odpowiedź A - mówi Andżelą. Odpowiedź A - potwierdzam

bezzwłocznie. No to ci robole zakreślają A i mówią: dobrze.

background image

Andżelą skacze z radości i uciechy, że trafiliśmy. Wtedy czytam

dalej: pytanie drugie. Na ulicy widzisz człowieka, który wiesza na

jednym z domów flagę czerwoną. Co robisz? Odpowiedź A:

niezwłocznie zrywam tę wrogą chorągiew. A- mówi Andżelą.

Dobrze - odpowiadają robole. Aten wyższy dodaje: no to może od

razu przejdziemy do kluczowego pytania, bo po co się bawić tu w

jakieś ceregiele, skoro państwo znacie prawidłowe odpowiedzi.

Niższy mówi: okej, racja.

Trzecie ostatnie pytanie. W ostatnich dniach zasolenie w

rzece Niemen wzrosło o 15%. Podkreślam: o 15%. Środowisko

naturalne tychże okolic zostało zdegradowane, a wody Niemna

przybrały odcień ultramaryna. Czy za taki stan odpowiedzialni są

Ruscy? A. Tak. B. Nie wiem. C. Z pewnością.

Ce! - mówi Andżelą natychmiast, robole patrzą po sobie i

wyższy dodaje: dziewięć na dziesięć punktów, bardzo dobrze w

rubryce „postawa zbrojna wobec wroga rasowego”. No to płot

malujemy, co mamy robić, na pogaduszki tu nie wpadliśmy. Wtedy

wpisują, co tam trzeba i biorą się za płot.

My z Andżelą idziemy dokończyć ten burdel cały z psem. Ja

stoję jak gdyby z boku, myśląc o Suni, że jaka była, taka była, ale

szkoda, że umarła. Natomiast Andżelą swym glanokozakiem

zagarnia ziemię i patrzę, że Sunia niknie jak obraz telewizyjny w

background image

zakłóceniach, jak porasta ziemią ogrodową. Czastalavista - mówię

do Suni ostatni raz. Fajna laska z ciebie była, tylko trochę gruba.

Andżelą patrzy na mnie badawczo, czy przypadkiem nie

mówię do niej i zasypuje dalej. Dobra - mówi. Teraz odprawimy

nabożeństwo, małe czary mary, żeby Sunia nie trafiła tam gdzie

my trafimy, Silny, a my trafimy w sam środek piekła, na samo dno

piekła, przywaleni gruzem, przywaleni pustką. Jeszcze będziesz

tego świadkiem, jak ginę pod głazem, pod zniszczeniami, ruinami.

Ja będę patrzyć, jak ty giniesz i na tym się skończy. By Sunia tego

nie zaznała, co my w życiu, tyle cierpienia.

Poczym Andżelą depcze po ziemi, wyrywa kilka korzeni z

trawą i wsadza w ziemię na grobie.

Bóg przewraca się w grobie, jak na to patrzy - mówię i

przeżegnuję się. No już nie bądź taki znowu ważny - mówi

Andżelą i chwyta mą rękę, i dostaję dreszczy przez cały rdzeń

kręgowy, bo zdaje mi się, że oto zła śmierć, śmierć z wścieklizną,

złapała mnie za rękę i prowadzi na drugą stronę rzeki.

Zwariowałaś? Puszczaj, mówię, umykając na schody.

Andżelą patrzy trochę zdziwiona i mówi: wczoraj byłeś bardziej

dla mnie uprzejmy, czuły. Ale jak tak to tak, a jak nie to nie. Wcale

nie musimy łapać się za żadne głupie ręce. Każdy z nas jest

osobnym, niezależnym i wolnym człowiekiem. Cokolwiek o tym

myślisz, ja również jestem niezależna, jestem własnym, osobnym,

background image

indywidualnym człowiekiem. Chcę, by było jasne między nami.

Nie zrezygnuję nigdy ze swoich przyjaciół, ze swoich hobby,

zainteresowań. Chcę, byś to wiedział.

I teraz tak. Ledwie co zdążymy wejść do domu, włożyć

łączki, kapcie, a jak nie zadzwoni dzwonek, raz, drugi trzeci, jak

ktoś nie zacznie walić w drzwi pięściami. Straż miejska. Tudzież

Izabela. Koniec żartów - myślę sobie i by nie było siary, że szukają

mojego brackiego, żeby nie było siary, że jako rodzina jesteśmy

wszyscy kryminalni, mówię Andżeli, by ogarnęła trochę w pokoju,

a ja w tym czasie otworzę. Zdanżam na czas, bo Natasza nie

zdołała jeszcze wykopać na wylot dziury w kształcie jej buta w

drzwiach autozamykających Gerda. Choć była niedaleko od

dokonania tego.

Patrzę na nią. Natasza to Natasza. Zapoznałem ją w

dyskotece. Choć nie mam pojęcia, co ona tutaj, w Dzień Bez

Ruska akurat robi w tym miejscu, w tym czasie, w mym

mieszkaniu. Swego czasu rzuciła pokalem w Magdę, to tak się

poznaliśmy wtedy właśnie, kiedy Magda przyszła do mnie na

skargę, że jakaś dziewczyna się z nią zaczyna, i jeżeli miałaby

prawdziwego chłopaka, to on by powiedział tej szmacie, by się

odpieprzyła wreszcie. Myśmy już wtedy byli ze sobą trochę, ja z

Magdą, trochę się znaliśmy bliżej, no to musiałem iść, gadać.

Natasza mi powiedziała, że nienawidzi Magdę za samą jej twarz i

background image

że jak idzie przez salę taneczną, to Magda pod ścianę i salut.

Potem jeszcze się znaliśmy dość bliżej. A teraz stoi w drzwiach, w

me spodnie się gapi, jakbym zaraz miał tu uszykowany wskaźnik,

co go wezmę, pokażę na swe podbrzusze i powiem mapę pogody.

Dziś będzie pogoda zdecydowanie czerwona w porywach do

czarnej, z przejaśnieniami. Dziś będzie ruska pogoda. Nad

miastem zbierają się chmury czerwone. Dzień Bez Ruska może ze

względu na warunki pogodowe zostać odwołany.

Nie mam pojęcia żadnego, o co ona tutaj przyszła, co chce

ode mnie. A wlosy z białym pasemkiem z przodu. Przebiegły

wzrok. Niewielki garb.

Masz doła? - ona się mnie pyta odnośnie tych spodni,

uśmiechając się obleśnie, niby coś wiem, ale nie powiem. Chociaż

fajna to jest dupa. Że niby co. Że niby coś nie tak z moją płcią,

ostateczne zaburzenie płci, pa, dżordż, mam cię dość, przez ciebie

upierdoliłem sobie spodnie, i co, i koniec, usiłowanie zabójstwa z

ostrym narzędziem, gorzej, samobójstwo prawie, zestaw od lat

trzech „małe samobójstwo”, nożyk do ziemniaków i trumienka

mała na dżordża nie biodegradująca, na łańcuszku. A dla tych, co

zadzwonią jako pierwsi, niespodzianka, pokrowiec.

Niee, to takiej koleżanki jednej - mówię Nataszy odnośnie

tych spodni, chociaż mam nadzieję, że Andżela nie słyszy, tylko

sprząta.

background image

Fu, to jakaś świnia nie koleżanka, że cię tak uświniła, co?

mówi Natasza, ślini palec i próbuje zetrzeć tam, gdzie trzeba.

Taka jedna. Taka jedna zboczona odpowiadam. Natasza na to,

że czy ta dziewczyna ma tak na imię i nazwisko, zboczona, bo ona

właśnie o imię i nazwisko się pyta, a nie o gatunek.

I ściera mnie tym palcem, bezczelnie patrząc mi centralnie w

oczy. To ja na to stękam. Ona wtedy popycha mnie, krzyczy, że

jestem świnia taka jak ze wszystkich, że ona do mnie po

przyjacielsku, a ja do niej wyjeżdżam ze wzwodami, i czy ja albo

mój bracki mamy jakieś ziele, jakieś do nosa coś, bo po to

przychodzi.

Ścisz sobie swój wokal, co? mówię. Pół tonu ciszej. Jedna

moja kuzynka tu siedzi, besztam Nataszę. Serialnie? - syczy

Natasza, wchodzi i idzie na palcach adidasów do pokoju, gdzie

zagląda. To żadna kuzynka, syczy w moją stronę - to jakaś

sadomaso gotykkurwa. Zamknij się, dobra okej? - syczę do

Nataszy i patrzymy we dwoje przez szparę między zawiasami.

Andżela na kolanach anemicznie dość zbiera papierki i niedopałki

z podłogi. Kurwa, ona w ogóle żyje, czy ty ją z grobu wykopałeś,

czy może to jest trup na baterię R6? - syczy Natasza, popycha

drzwi i wchodzi. Halo, szefowa. Imię twoje chcę wiedzieć. Ja

jestem Natasza, podaje Andżeli rękę i mówi: Nata. Nata Blokus.

Andżelika - mówi Andżela - ale spokojnie możesz mówić

background image

Andżela, po prostu Andżela. Sama Andżela, tak? - mówi Natasza i

podciąga sobie spodnie. Po prostu Andżela - mówi Andżela.

Fajne masz te bransolety, gwoździe. Po ile kupiłaś? - mówi

Natasza. To różnie. Zależy które - odpowiada Andżela, podnosząc

się z kolan. Bo to różnie wychodzi, ale przeważnie kupowałam

teraz latem w Zakopcu albo na wycieczkach wysokogórskich.

Fajne - mówi Natasza. Zajebiste.

Ja jestem na zjeździe ostrym. Dotychczas nie wiem, czy o

tym wspominałem, ale pęka mi bańka i może zaraz już nie będę

żył. Andżela podciągnęła żaluzje. I tego nie ma co kryć, i patrząc

na Nataszę, patrząc na Andżelę, zastanawiam się nad takim

podejrzeniem, iż to jest białe, jasne jak kurwa piekło, specjalne

piekło za dilowanie, za amfę, ze słońcem niezachodzącym, z

jarzeniówką pięć tysięcy wat prosto w oczy, z jakąś imprezą z

dwoma dziwnymi jakimiś panienkami, z których jedna

prawdopodobnie nie żyje, a druga łazi po całym mieszkaniu,

podnosi z odrazą różne rzeczy i rzuca na powrót na wykładzinę.

Niczym jednoosobowa komisja do spraw zaszłej tu zbrodni

wojennej. Niczym żołnierz wietnamski przez trzcinę cukrową. Pod

kołdrę zagląda na tapczan. O, ja widzę, że jakaś tu grubsza rzeźnia

się działa, Silny, kogoś ty tak urządził, zwyrolu, psa swego chyba -

mówi.

background image

Andżela wtedy już nie może więcej zblednąć, więc

gwałtownie szarzeje. W dodatku raptem odbija jej się

niebezpiecznie, co ona łapie się za twarz, jak gdyby chciała

wyprodukować kolejną falę kamieni proszącą się na świat. Muszę

ją uratować, gdyż bądź co bądź okazała dziś mi i Suni dużo

życzliwości i sprytu.

Pies mi zdechł - tłumaczę Nataszy, wskazując na tapczan -

Ruski otruli. W męczarniach konał, to wszystko wypaskudził

krwią. Podali mu nabój samowybuchający wewnątrz ofiary. Minę

lądową w jedzeniu. - mówię, siadam obok Andżeli na tapczan i

obejmuję ją pocieszycielsko ramieniem. Wiele syfu nam narobił,

dopiero co go pochowaliśmy.

Natasza patrzy na mnie dość nierozumiejącym wzrokiem, po

czym wstaje nagle.

Silny, nie pierdol od rzeczy, bo mnie twoja hodowla psów

gówno interesuje, czy jak ci pies zdycha, to czy się przewraca na

lewo, czy na prawo. Lepiej gadaj, gdzie masz towar, bo o pogodzie

i o hobby możemy sobie owszem pogadać, ale nie, kiedy mi jest

tak amfa potrzebna, że zaraz się zejszczam.

Wtedy, jak nie odpowiadam, idzie do kuchni. Szafki zaczyna

background image

otwierać, trzaska drzwiczkami, garami tłucze, gdzie masz, Silny,

towar, gdzie wy trzymacie ten towar, bo od ciebie to ja się,

palancie, niczego nie mogę dowiedzieć, jesteś tak przećpany, że

już roi ci się wszystko na bańce, już ty nawet nie wiesz, gdzie

kuchnia, a gdzie łazienka, a co dopiero, gdzie fetę żeś schował, to

przez aż dwa dni temu było, jak żeś go kitrał, to teraz nawet nie

wiesz, jak się wtedy nazywałeś, Robakoski czy już wtedy inaczej.

Andżela zostaje w pokoju, a ja jako gospodarz domu drepczę

za Natasza bezradny wobec jej gniewu. Jak tylko ona mnie widzi,

to mówi: spierdalaj stąd, sama sobie poszukam, z tobą, Silny, się

nie da gadać, te flaki idź sobie zdrapać ze spodni, bo wyglądasz

najmniej jakbyś sobie patroszył. Wyjść stąd, mówię, bo patrzeć na

ciebie nie mogę.

No to ja wychodzę na przedpokój, chodzę chwilę, rozglądam

się. Mam taki halun, że jestem wielki niczym kłąb waty i że kulam

się tak po mieszkaniu raz w tę, raz we w tę, że jakiś gwałtowny

wiatr między pokojami mnie unosi. Jest to taki mój jakby sen,

gdyż zdaje mi się nagle, że z sufitu leci śnieg na mnie lub grad,

papierki białe, wielka biała firana na mnie spada. Wiatr wieje po

pokojach, znosi mnie do tyłu. Wiatr wieje z góry i znosi mnie w

głąb podłogi do piwnicy, do wewnątrz Ziemi, gdzie białe robaki

migające pełzną po wnętrzu mych powiek. Wchodzę do kuchni i

sen rozwiewa się. Huk i harmider, szklanki stłuczone na podłodze,

background image

mój kubek z krasnalkiem również, talerze z szafek wywleczone i

porozkładane po panelach. Natasza przy stole, to co stało,

zepchnęła na podłogę, łeb podtrzymuje sobie na ręce. Barszcz w

proszku nawaliła na blat i kartą telefoniczną, stuk stuk stuk, robi z

niego ściechy. Przez długopis „Zdzisław Sztorm” wciąga barszcz

do nosa, po czym kicha strasznie i pluje różową śliną do zlewu.

Kurwa, Silny, ty dziś marnie skończysz - bełkocze. Twoja

gotyklaska również.

Spluwa w kupkę barszczu i bełta w tym palcem. Wstaje.

Idzie do pokoju. Ja za nią. Kiedy idzie, to wiatr się robi i rozwiewa

Andżeli włosy, psuje fryzurę. Natasza otwiera barek. Wszystkie

flaszki po kolei. To, co jej nie smakuje, to płucze usta i spluwa na

dywan. Jest w tym dobra. Umie tak splunąć wszędzie gdzie chce.

Wtem na mnie spluwa w samą twarz. Tak raptem mocno, że

zataczam się parę kroków w tył. Było to martini.

Wiesz za co? - mówi Natasza, nabiera łyka i spluwa mi z

nienawiścią na rozporek. Wiesz, kurwa, za co? Za to, że jestem

wkurwiona dziś, za to, że na całym mieście nie ma prochu, bo na

Dzień Bez Ruska wszystko musi być na mieście git i kokardka na

ratuszu, fajerwerek w dupę burmistrzowi, zdrowe społeczeństwo z

grillem na balkonie, po jednym kwia-cie doniczkowym na okno. I

za to też kurwa, że ty mi zamiast po przyjacielsku pomóc w

szukaniu towaru w twym własnym domu, bo na pewno tu jest i ja

background image

tego nie popuszczę, zresztą wiem to od Magdy, przechadzasz się

jak tirówka bułgarska. Spierdalaj mi z oczu, fajkę mi daj lepiej, bo

zaraz cię zajebię. Dwie fajki. Dawaj zresztą, ile masz.

Wtedy odwraca się do Andżeli: na ciebie tylko tak łajcikowo

splunę, bo widzę, że jesteś bardzo delikatna i mogłoby cię znieść.

Andżela patrzy na nią zupełnie ogłupiała ze zdziwienia. Nie

musiałabyś wcale na mnie pluć - mówi do Nataszy, odgarniając

włosy. Gdybyś tylko powstrzymała swoje negatywne emocje.

Natasza patrzy na nią, nie wiadomo, co myśli. Silny - mówi -

po ile ty ją kupiłeś? Bo ona chyba była przeceniona jakaś w

promocji. Poczym spluwa Andżeli bardzo, jak ostrzegała,

delikatnie w oko rzadką, białą śliną.

Andżela wtedy wstaje gwałtownie i trzymając się za usta leci

do ubikacji. Natasza ni stąd ni zowąd kładzie się na tapczan i

zakrywa się kołdrą:

Silny - mruczy - Silny dosyć tego pitolenia się. Sprzedajmy

ten magnetowid Ruskom, będzie kaski trochę, no bądź kolegą. Od

razu weźniemy taksę, pojedziemy do Wargasa i kupimy. Mama nic

się nie dowie. Ty połowę towaru, ja połowę towaru, a twojej lasce

damy też coś polizać. No nie lamp się na mnie już, wyglądam dziś

jak gówno w lesie, a ty nic lepiej, chodź, chodź tu mnie przytul,

powiedz mi lepiej z imienia i z nazwiska tę flądre, którą wczoraj

puknęłeś, bo wiem, że puknęłeś, a to z psem to ścierna równa,

background image

ładna chociaż była, ładne miała włosy, blond czy czarne? To ta, co

rzyga teraz?

Ja mówię wtedy jej szeptem na ucho, by się odpierdoliła.

Ona mi głośnym szeptem odpowiada. No to nie mogłeś sobie

jakiejś przyzwoitej wziąć, bez okresu? Masz zakola, Silny, już od

razu widzę, że będziesz łysiał niedługo, świnio.

To mówiąc przykłada czule swe usta do mych ust, i kiedy ja

myślę, że raptem wszystko między nami jest na najlepszej drodze i

że fajna to jest dziewczyna, że mógłbym dla niej porzucić Andżelę,

ona spluwa z całej siły mi do buzi, całe ślinę, co w sobie miała,

może nawet więcej, całe swe zawartość, wszystkie płyny

ustrojowe, co tam miała, gdyż jest tego tyle, że gwałtownie się

krztuszę.

Z ubikacji dochodzą odgłosy rzygania.

Gdzie z tym ozorem, gdzie? - Natasza mówi, a ci by było

miło, jakbym ci język wsadziła do czystej buzi? Jesteś

nienormalny? Pies. Świnia.

Gadaj, gdzie masz rzuty skitrane - mówi, siada na mnie i

zaciska mi ręce na gardle. Bo zaraz się skończy, zaraz weznę

telefon i po suki zadzwonię, że jak ty nie wiesz, to żeby oni

przyjechali i dobrze poszukali. Kurde, jak ty wyglądasz, żebyś ty

się widział. Ja się tu czuję jak na twoim pogrzebie. Silny nie żyje,

Andżela! A fajny to był kumpel, wesoły chłopak. W ziemi go nie

background image

grzebią, bo ma za dużo grzechów, za dużo amfy kitrał u siebie i nie

chciał się dzielić. Grzebią go w tapczanie, żeby go matka mogła

często odwiedzać, jak będzie sobie tapczan rozkładać. Fajny to był

chłopak, wszyscy cię żałujemy, Silny, koleżanki i koledzy z

podstawówki, wychowawczyni, Andżela również, choć sama ma

się źle. Ta pizda Natasza, co cię udusiła dostanie za swoje, ale

miała rację, że byłeś cham, że jej nie chciałeś dać wtedy spida.

Dusi coraz mocniej. Dusi coraz to mocniej. Na poważnie

mnie zaraz zabije, że nie będę już zaraz żył. Całe me życie staje mi

przed oczami takie, jakie było. Przedszkole, gdzie dowiedziałem

się, że wszystkim nam chodzi o pokój na świecie, o białe gołębie z

bristolu 3000 złotych za blok, a potem raptem za 3500 złotych,

mus tak zwanego leżakowania, siku w majtki, epidemia próchnicy,

klub wiewiórki, brutalna fluoryzację uzębienia. Potem

przypominam sobie podstawówkę, złą wychowawczynią, złe

nauczycielki w kozakach kurwiszonach, szatnie, obuwie zamienne

i izbę pamięci, pokój, pokój, gołębie pokoju z bristolu frunące na

nitce bawełnopodobnej przez hol, pierwsze kontakty homo w

szatni wuef. Potem chłodniczak, Arleta dziewczyna mego kolegi,

którą jako pierwszą swą kobietę miałem na wycieczce klasowej do

Malborka, z czym zresztą miałem dość problemy, gdyż ona była

dla mnie za szybka. Potem jeszcze inne były w dużych ilościach,

background image

choć żadnej nie kochałem. Prócz może Magdy, lecz między nami

się skończyło.

Ptasie mleczko, idiotko - jęczę spod Nataszy uścisku

strasznego. Ona mi w twarz prosto z dużej wysokości sączy ślinę:

jakie ptasie mleczko, kurwa, ptasie mleczko to zaraz zwrócisz z

powrotem, jak nie powiesz - mówi i uciska mi treść żołądkową

kolanem.

No w ptasim mleczku masz towar - ryczę i ona mnie puszcza,

zeskakuje z tapczana, nawet adidasów ta złodziejka nie zdjęła, i

wszystkie dobre jeszcze zupełnie ptasie mleczka wypieprza na

wykładzinę, co ja je muszę zbierać. A za nimi wylatuje jeden

woreczek maleńki, ostatni, z towarem. Wychodzi jej z tego ścieżka

gruba jak robal, co ja nawet nie mam już siły się podnieść z

tapczana, ciemno robi mi się przed oczami, patrzę na swe

paznokcie. Ona już sobie Zdzisława Sztorma przyniosła z kuchni,

ale teraz myśli chwilę i robi trzy kreski. Zasady mam, mówi. Jedna

kreska grubsza, całkiem sforna, druga tak bardzo cienka, że

barszcz w proszku by mi lepiej zrobił, a trzeciej chyba wcale nie

ma.

A co ja, kurwa, od macochy? - wrzeszczę. Obmacuję swe

obrażenia po śmierci klinicznej przez uduszenie, do której mnie

doprowadzono. Natasza od razu obraca się tyłem i swe ścieżkę

background image

pizd do nosa, jeszcze z mojej kawałek, i z Andżeli kawałek, i

zanim zdążę się zerwać, ona do mnie tak: a co? Mało ci? Mało ci?

Jak ci mało, to sobie po kablach daj.

Jednakoż zaraz łagodnieje zupełnie i nosem siorbiąc nieco

mówi tak: no chodź chodź tu, ciocia ci pomoże. Hop. Zwleka mnie

z tapczana, co jestem bardzo osłabiony, choć może to od tej

pewnej systematyczności, z jaką praktykuję amfę. Noooo - mówi

Natasza - chodź chodź, nie bój się, małe doinwestowanie

nosogardzieli i jesteś jak nowy, Silny, świeżo kupiony, jeszcze w

pudełku, jeszcze z metką. Tak. Teraz pociągnij noskiem. Oo. Teraz

będzie dobrze. Choć na starość impotencja.

Jak mi już trochę pomoże uporać się z kreską, rozgląda się i

mówi tak:

Co to jest za nieporządek, Silny, tu trzeba odkurzyć, mam

wielką ochotę odkurzyć tu to całe bagno, wiesz, raz i na zawsze.

Ale jak wezmę odkurzacz, to tak ci odkurzę, że wykładzinę

wciągnę, podłogę wciągnę, piwnice wciągnę, wszystko. Cały dom

pójdzie się jebać, cały ruski siding obleci z hukiem. Więc lepiej mi

nie dawaj. Albo daj mi niepodłączony. Już ja tu przejadę. A ty, nie,

Silny, bez takich, ty musisz ze sobą porządek zrobić, taki duży

chłopak, a portki uświnione, wyglądasz jak kasjer w sklepie

mięsnym, jak na ciebie patrzę, to mi się źle robi.

background image

No to zwlekam te portki, jako że już lepiej się czuję nieco,

bardziej klarowny obraz, bardziej ścięta galareta. Masz za chude

nogi - ona mówi, po czym podnosi z ziemi długopis, patrzy na

niego i mówi tak: Zdzisław Sztorm, Wytwórnia Piasku, znasz go?

Ja mówię, że nie znam, chociaż ta Andżela, co właśnie rzyga

tak fatalnie w ubikacji, to podobno go zna. A Natasza na to, czy

wiem, co to za koleś. Ja mówię, że taki producent piasku. Ona

pyta, czy on ma gotówkę. Ja mówię, że może ma, a może nie ma.

Ona na to, że jedziemy do niego zaraz, że powołamy się na moją z

nim znajomość, albo tej Andżeli najlepiej z nim znajomość, ona

zrobi czary mary i wychujamy go na jakąś fajną kaskę, a Dzień

Bez Ruska wtedy należy do nas, budki z grillem, wszystko

wykupimy, co będzie.

I raz dwa ona wszystko ma gotowe, cały plan, ja jestem tu

tylko najemnikiem od robienia niższych czynności, nie

wymagających umysłu, ja zmywam garki, ja przymykam drzwi od

kibla, gdzie Andżela rzyga. Natasza przegląda, co jest w szafach, tę

bluzkę, Silny, trzeba wyrzucić, ja nie wiem, co twoja matka ma na

ten temat do powiedzenia, ale ja bym w tym do piwnicy nie

wyszła. Po czym na wykładzinie znajduje pocztówkę Andżeli od

koleżanki ze Szczecina, co Andżela w pośpiechu umykając

wczoraj przed moją kurwicą, porzuciła gdzieś koło tapczana i

background image

głośno, z trudem czyta. O kurde - mówi - co to za pizda to

napisała, świetnie się bawię, przebywam dużo na świeżym

powietrzu, ładna pogoda słońce. Ognisko. Ja pierdolę. Silny, ty ją

znasz? To jest pewnie jakaś bogata pizda, co do sanatorium

pojechała leczyć odciski, nie wiesz, czy by się dało z tego

wykręcić jakiś ha je? Rozumiesz? Ale nic na serio brutalnego z

krwią. Najlepiej list z pogróżkami. Profesjonalnym szablonem do

pogróżek zrobionym. Twój bracki powinien mieć gdzieś u siebie

taki szablon. Jeden list o tym, że niedługo zginie. Drugi o tym, że

niedługo jej dzieci zginą. A trzeci, że już nie żyje, że już jest w

grobie. Chyba, że da pieniądze. Ale kurde wiesz, z czym jest

grubszy sztapel? Że ona ze Szczecina jest. To to by dłużej potrwało

w czasie, a nam jest ta kąska potrzebna dzisiaj, na Dzień Bez

Ruska. Inaczej jesteśmy tu nikim, zero pozycji. To ten Sztorm nam

zostaje tylko do wychujania, nie ma przebacz, on wygrał to koło

fortuny, już się nie wywinie. A wtedy, Silny, ty i ja, zaprowadzimy

w tym mieście taki porządek, że się ani Ruski, ani nasi nie

spostrzegą, jak zostaną bez kasy. Zrobimy tu nowy ustrój, jeszcze

dzisiaj. Wszystko, co kto ma, telefony komórkowe, portfele, klucze

od domów, piloty do samochodów, na środek rynku.

Wtedy ona mnie denerwuje. Obie mnie denerwują. Ciągną

mojego spida, robią zamieszki. Jedna rzyga, druga mnie zagaduje,

i ja się pytam, co to jest, dwuosobowy związek psychicznej

background image

eksterminacji Andrzeja Robakoskiego? Są siebie warte, powinny

się nawzajem ożenić i byłby koniec pierdolenia od rzeczy, dwoje

żeńsko-żeńskich dzieci wojny, jakaś firma zajmująca się spidem i

panadolem, rzyganie kamieniami, Natasza by się zajęła

wymuszeniami, Andżela by szyła jak dzień długi czarne makatki.

A mój numer na telefon komórkowy niech zapomną.

Weź, Natasza, zamknij pizdę teraz, bo coś chcę ci

zaproponować korzystnie, wiesz? - mówię trochę wkurwiony.

Uważaj teraz. Jak chcesz, to sprzedam ci Andżelę. Powaga. Na

niewolnika. Jest miła. Jest towarzyska. Umie mówić wiersze.

Będzie ci z nią dobrze. Będzie ci dupkę podcierać, będzie za ciebie

gryźć jedzenie, jak będziesz miała chęć, to wyrzyga ci, czego sobie

zażyczysz. Kamień. Spid w woreczku. Kwas. Palenie. Co tylko

będziesz chciała, co tylko powiesz. Pozna cię ze Zdzisławem

Sztormem. Będzie za ciebie przybijać twą pieczątkę. Będzie twoją

sekretarką.

Natasza już nie marzy, patrzy na mnie, jak na głupiego. Nie,

dupa, mówi. Chyba całkiem ci odpierdoliło już. Dupa i koniec, nie

idę na to. Mnie na taką lewą transakcję nie weźmiesz. Co jak co.

Handel żywym trupem handlem żywym trupem. Ale że niby jak ja

się z nią urządzę. Z kasą jest krucho, a to jest i karma, i

szczepienia, i wychodzenia na spacer, myślisz, że mnie na to

skusisz? Sprowadziłeś ją tu sobie z niewiadomokąd, z piekła

background image

chyba, to teraz się w to baw, a mnie na żadne takie szemrane

interesy nie naciągniesz. Choć powiem ci tak. Z tego by się dało

wysępić jakiś hajc, ale bym musiała zagadać z Wargasem. On by

może coś pomyślał, lecz to by był grubszy sztapel ze

sprowadzaniem jej na Zachód i tak dalej.

Jak chcesz, mówię do Nataszy i idę do ubikacji, bo jednak

przyzwyczaiłem się dość do Andżeli, do tego, że ona żyje i jest

żywa, a sytuacja tak, że ona by, załóżmy, umarła, jest dla mnie nie

do pomyślenia. Więc idę do ubikacji. Andżela żyje. W tradycyjnej

pozie wisi przez kibel i zwraca, co tam miała wewnątrz. Po

wczoraj musiało tego niewiele zostać. Jest to pozornie organiczne,

białe, tylko jeden pojedynczy żwirek pływa w sedesie i poznaję w

nim żwirek ze ścieżki przed domem. Reszta - nie wiem co. Wapno

do wapnowania, kreda szkolna, farba podpita w chwilach nieuwagi

robotnikom.

Już wszystko wporzo? - mówię do niej, szturchając ją nogą.

Ona żyje. Patrzy na mnie wzrokiem opalanej nad kuchenką kury.

Ja dalej do niej: wiesz co, Andżela? Ty tak masz zawsze? Wiesz, z

tym rzyganiem. Bo nie wiem czy wiesz. Ale kiedyś to się może źle

skończyć. Ty tu sobie niby wszystko w porządku, spokojnie

rzygasz, ale w pewnym momencie okazuje się, że wyrzygałaś swój

żołądek. Albo przykładowo wywinęłaś się na podszewkę. Ciebie to

background image

kręci?

Andżela obciera sobie usta i patrzy na mnie w ten sposób, że

zastanawiam się, czy nie było jeszcze ostrzej i nie zwróciła rdzenia

kręgowego wraz z mózgiem. Po czym ostatecznie zamyka oczy.

Biorę ją pod pachy. Mogłaby wrócić Izabela i chcąc się załatwić,

potknęłaby się o Andżelę, to by od razu był płacz i zgrzytanie

zębami o bałagan w domu. Wołam Nataszę. Natasza bierze ją za

nogi. Do twojego brackiego do pokoju ją weźmiemy na izbę

wytrzeźwień, decyduje. No to niesiemy. Kładziemy na leżankę.

Natasza podnosi Andżeli rękę. Kęka opada. Natasza siada jej z

całej pety na brzuch. To zaraz jakiś bulgot, ja krzyczę: no uważaj

kurwa!, ale na szczęście to tylko biała bańka wylatuje Andżeli z ust

i zaraz pęka.

Ja nie wiem, skąd ty ją, Silny, wzięłeś, ale jedno jestem

pewna. To jest wadliwy egzemplarz - mówi Natasza. Nawet na

Zachód jej nie wezmą, chyba że na części zamienne. I to całe flaki

wytną jako uszkodzone, że zysk z tego będzie żaden.

Ja wtedy trochę dostaję nerwów.

Ona zgłupiała do reszty? - krzyczę, bo to już mnie

doprowadza do ostateczności, do zupełnej utraty równowagi

umysłowej. Zgłupiała całkiem do reszty? Czy ona chce mi

koniecznie problemy zrobić? Suki na chatę sprowadzić? Przecież

jak czasem, to ten dom skrzypi, taki jest pełen amfy. Przecież on

background image

jest wytynkowany amfą. A ta idiotka sobie tu seanse samobójcze

urządza, myśli sobie, że tu i teraz można bezpiecznie wyłączyć

komputer, proszę uprzejmie, przytułek dla samobójców, dom

pobytu dziennego dla denatów, państwo z niedrogą eutanazją sobie

znalazła, ona sobie raz wreszcie powinna pomyśleć poważnie i

uzmysłowić, jaka jest umowa, że w tym domu może być, owszem,

ale tylko żywa najwyżej, a jak chce sobie samobój strzelać, to

gdzie indziej. Za furtką, ale ani milimetra bliżej.

Natasza w tym czasie, gdy ja mam to załamanie, tą histerię,

ze znudzoną miną przeprowadza na Andżeli eksperymenty

naukowe. Zagląda jej do ust, trochę się krzywiąc, maca jej po

zębach, co sobie potem rękę wyciera o spodnie. Grzebie jej w

kieszeniach spodni, grzebie jej w torebce i wywleka jakieś papiery,

szpargały, jakieś kartki.

Weź się uspokój, bo jak dobrze pójdzie, to jeszcze zrobimy

na niej jakąś kaskę mówi do mnie. Jedno papierzysko to ksero

dyplomu z obozu wędrownego w Bieszczadach za zajęcie drugiego

miejsca w biegu na orientację. To Natasza od razu drze, podarte

wtyka Andżeli do kieszeni i mówi: jak się ta wymokła księżniczka

zbudzi ze swego wiecznego snu, to pomyśli, że ostro się wkurwiła

i sama sobie podarła. Wtedy jeszcze wysmarkane dwie chusteczki,

co wyciera nimi Andżeli usta z pyłu i tego białego jadu, i również

wtyka do kieszeni i na koniec jakiś większy halun, listy jakieś.

background image

Myślę tak sobie, co za idiotka z tej Andżeli, żeby najpierw nosić

niewysłane listy w torebce, a potem dostawać zgona przy Nataszy,

zero instynktu samozachowczego, naprawdę.

Lecz co się już stało, to się już nie odstanie, Natasza

rozdziera zębami koperty i leci do dużego, co ja lecę za nią, siadam

na tapczanie i zaglądam jej przez ramię. Natasza czyta głośno i z

trudem pierwszy list. Tam jest napisane tak. Szanowni państwo,

droga dyrekcjo. Głośno i stanowczo wnoszę protest i sprzeciw

przeciwko powstawaniu w Polsce ogrodów zoologicznych oraz

cyrków. Głośno postuluję uwolnienie z nich zwierząt i ich

ekstradycję ojczystym krajom. Głośno postuluję uwolnienie

nieletnich dzieci od obowiązku zwiedzania w ramach wycieczek

czy to szkolnych, czy niedzielnych, tych miejsc kaźni,

okrucieństwa, niezawinionego cierpienia. Moim mottem jest w

życiu: chcesz, by twoje dziecko zobaczyło ból, zaprowadź je do

cyrku. Jestem uczennicą trzeciej klasy liceum ekonomicznego.

Moim hobby są między innymi zwierzęta. Razem z przyjaciółmi

założyłam organizację animacji ekologicznej, której jestem

przewodniczącą. Nie grozimy, lecz ostrzegamy. Z poważaniem

uczennica klasy trzeciej liceum ekonomicznego numer dwa,

Andżelika Kosz, łat siedemnaście.

Ona się nazywa: Kosz? - pyta Natasza, patrząc

niedowierzająco. Po czym bierze długopis z podłogi i swoim

background image

analfabetycznym pismem pisze tak. Pe es. Zróbcie nam wszystkim

laskę. Napisałabym może i więcej, lecz teraz idę do piekła,

czastalawista, zabijemy was.

Po czym śmieje się szatańsko i kawałkiem gumy wyjętym z

buzi na powrót zakleja kopertę. Potem są dwie następne. Ten sam

list odbity przez kalkę, w tym jeden do Jolanty Kwaśniewskiej, a

drugi do ogrodu zoologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na

pierszym Natasza dopisuje: pe es. W razie dalszego powstawania

obozów koncentracyjnych na potrzeby niemieckich turystów, mój

kumpel Silny zabije ciebie, twego męża i dzieci. Do zobaczenia w

piekle. A na drugim znowu to o lasce. Wtedy wraca do pokoju

mojego brackiego, a ja za nią. Andżela jakby trochę się przebudziła

i przez chwilę martwię się, że słyszała przez ścianę moje z Natasza

przeczytanie jej korespondencji. Natomiast Natasza nie widzi w

tym zero problemu. Andżela, obróć się na chwilę na bok do ściany,

co? - mówi i kiedy Andżela patrzy na nią bezrozumnie i

bezrozumnie się obraca, to Natasza wtyka jej na powrót te listy do

torebki.

A co, mam tam coś? - przestrasza się Andżela słabym

głosem. No mówi Natasza całkiem na poważnie komar ci siedział

na dupie i chciał cię ugryźć, ale zabiłam skurwla. Możesz się już

nie bać.

Dzięki - uśmiecha się Andżela dość mętnie, jak rzadko

background image

zmieniana woda w rybkach akwariowych. Jakiej słuchasz muzyki?

Każdej po trochu - odpowiada Natasza patrząc z góry i boję

się przez chwilę, czy nie ześwirowała, nie weźmie kolumnę od

wieży i jej nie spuści na twarz.

Ale smutnej czy wesołej? - nalega Andżela, nie wiedząc o

zagrożeniu.

Może tak. a może nie - mówi Natasza, boję się, że zbiera

ślinę, by omylać Andżelę. Różnej. I wolnej, a czasem i szybkiej.

A z szybkiej jaką lubisz? - docieka Andżela. podpierając się

łokciem i wtedy dobiega z niej charkot, kaszlenie i wypluwa w

powietrze pokaźną białą chmurę pyłu czy pudru.

Różną, przeważnie najbardziej to lubię teledyski - mówi na

to Natasza. Ale nie że śpiewają jakieś kurwieńcze lesby, że jak je

ktoś w tej chwili nie przerżnie, to się zesikają. Tylko ja wolę jak

mężczyźni śpiewają. Na przykład hip hop, piosenki angielskie o

tym, że dzieje się terror, że żyjemy tu w getto, no.

Też to lubię - mówi Andżela. A jakie czytasz książki? Po

czym dodaje: albo gazety?

Natasza na to odpowiada: ha, dużo by mówić. Wszystkie po

trochu. Program tele. Telegazeta. Trochę takie przygodowe, Conan

Niszczyciel, Conan Barbarzyńca, Conan sam w wielkim mieście,

to całą serię przeczytałam kiedyś. Plakaty lubię. Dowcipy. Kawały.

Programy.

background image

To fajnie - mówi Andżela. Zupełnie jak ja. A lubisz się

odchudzać?

Na to Natasza jakby przegląda na oczy, zastyga na chwilę, po

czym nachyla się raptowanie nad Andżela tak, że Andżela przestaje

móc zwyczajnie oddychać i cień fioletowy z oczu Nataszy sypie jej

się pod powieki. Nie wiem za bardzo, co robić, by Natasza nie

poczuła się urażona, bo ona czuje się w moim domu swobodnie i

może chce z Andżela po prostu bliżej porozmawiać.

Kto ci, kurwa, płaci? - mówi Natasza do ust Andżeli. Gadaj,

kurwa. Już. Raz dwa.

Ale że za co? - mówi płaczliwie Andżela ze zdziwieniem,

gdyż jest nagle całkowicie zdziwiona, jakby chce całą sytuację

wyjaśnić.

Za informacje, kurwa, o mnie - mówi jej Natasza do ust.

Że jakie informacje? - szepcze Andżela.

Nie pytam czy informacje, tylko pytam kto, kurwa, słuchaj

pytań. Jak skłamiesz, to nie żyjesz. Kto ci płaci? Moskwa?

Weź ją nie zabij, okej? - mówię do Nataszy spokojnie. A ty,

Silny, zwal sobie konia - mówi ona, podnosi się i podchodzi do

mnie. Że aż robię unik, gdyż boję się tej dziewczyny szorstkiej i

oschłej. Co kurwa, Silny? Może ty stoisz za tym, że mi twoja dupa

robi przesłuchanie, a jak się teraz obrócę to ona wyciągnie

latareczkę i mi zaświeci prosto do oka? My tu gadu gadu, pogoda

background image

ładna z przejaśnieniami, kultura i literatura piękna, a ona wtenczas

zadzwoni na komórkę do Zdzisława Sztorma i wszystko zaśpiewa

ruskiemu wywiadowi, każde me słowo plus jeszcze swoje własne

w tym temacie impresje? Co? kto za tym stoi, gadaj. Lewy?

Wargas?

Znasz Zdzisława Sztorma? - rozpogadza się z miejsca

Andżela

Jasne. To znaczy niby nie znam. Ale jakbym chciała, to bym

znała mówi Natasza, poczym zwraca się do mnie - nie mówiłeś jej,

Silny?

Ze co jej nie mówiłem? - pytam, bo gubię wątek.

No że ma dać dupy Sztormowi, a kasa do podziału? mówi

Natasza.

Nie, nie mówiłem - odpowiadam zgodnie z tym, jaka jest

prawda.

Okej, jak nie mówiłeś, to ja powiem rozchmurza się Natasza

i zapomina o całej sprawie z wywiadem. No to słuchaj, jest taki

projekt. Trochę Silnego i trochę mój. Taki projekt, więc lepiej

słuchaj i notuj dobrze. Bo inaczej bez tego Miss Dnia bez Ruska

nie zostaniesz i nawet sobie bułki suchej w grillu nie kupisz. Ja

zresztą też, co więc jedziemy na jednym wózku. Jest tak. Teraz za

tę kaskę, co masz w torebce, bujamy się taksówką do Sztorma.

Spokojnie, na pełnym luzie, może starczy, a do połowy drogi na

background image

pewno, a potem to już się zagada. Adres jest na długopisie, co

masz w torebce. Idziemy tam, bajerujemy go. Że niby, że jesteśmy

z organizacji animacji ekologicznej i czy da nam kasę na ochronę

zwierząt polskich przed zagładą przez Ruskich. Mamy ze sobą

różne pisma, różne pieczątki, teczki. Wtedy on mówi, że nie da,

gdyż jest w długach, interes mu nie idzie, recesja, bezrobocie,

„Gazeta Wyborcza”. Wtedy ja wychodzę, mówię, że muszę wyjść

się wysikać czy zrzygać, to już nieważne, możliwości jest dużo, że

właśnie dostałam okresu albo coś i jak nie wyjdę natychmiast, to

zachujam mu jego śliczny fotelik. I tu jest twoja rola, twój gwóźdź

programu. Wszystko pięknie, nachylasz się, wysuwasz język.

Mówisz mu wiersz o zwierzętach. Nie musi być jakiś szczególnie

romantyczny, może być zwykły, ale ważne, że na pamięć. Wtedy

on cię rozbiera i cię bierze, i kasa jest nasza.

Andżela patrzy na Nataszę z nieskrywanym podziwem,

zachwytem. Skąd wiesz o organizacji animacji ekologicznej? -

pyta rozmarzona zupełnie, wzruszona.

Natasza ani mrugnie okiem, skąd to wie, chociaż oboje to

wiemy, skąd ona to wie.

Czytałam w telegazecie czy jakiejś krzyżówce

panoramicznej, już nie pamiętam, lecz to nieważne.

Naprawdę? Świat jest tak mały. Nie chcę się chwalić, ale ja

jestem prezesem tej organizacji - mówi Andżela zachwycona.

background image

Walczymy o emancypację i uwolnienie zwierząt, o ich własny głos

w tej sprawie.

No to nie ma problemu - mówi Natasza zadowolona. Tylko

czy wiersz jakiś znasz. Nie musi być o zwierzętach, byle był

wiersz po prostu.

Oczywiście - uśmiecha się Andżela i od jej zębów, co są

rozsadzone rzadko i dość nieregularnie niczym nagrobki na

cmentarzu, roznosi się blask trupiego szczęścia - mogłabym nawet

powiedzieć któryś ze swoich utworów.

Tutaj zupełnie jak gdyby ożywiona wstaje i obciera z ust i

sukienki białe naloty i osady, po czym mówi tak: Na przykład taki.

Robertowi. To znaczy trzy gwiazdki, ale Robertowi. Rozumiecie.

Jak gdyby dla Roberta, bardzo osobiste, chociaż on nigdy tego już

nie przeczyta.

I wtedy ona mówi pochyłą czcionką. Dużo słów, co nie

wszystkie jestem w stanie ogarnąć, zrozumieć, czy mają sens oraz

rym. Ona mówi do nas tak, patrząc raz to na mnie, raz to na

Nataszę: oto epitafium dla zmarniałego człowieka, twoje

bezwładne ręce milczą w kieszeniach. Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy

nas nie było. Jeśli chcesz wiedzieć, teraz też nas nie ma. To jest

minuta ciszy po nas. I jeśli nawet się kochamy, to tylko oddzielnie.

Jesteś tak bardzo egoistyczny, że sam siebie tylko bierzesz.

background image

Świetne - mówi Natasza i z uznaniem kręci głową, i jeszcze

mnie szturcha, bym coś pochwalił od siebie - ale mu żeś napisała,

to był pedał zwykły przecież, skurwiały impotent. Jakbym miała

taki talent, to też bym tak napisała, taki sam identyczny jak twój

wiersz. Lolowi. I bym podpisała inaczej. Blokus Natasza.

Nienawidzę cię, trzepiący się dewiancie, nie będę z tobą. Ale do

rzeczy. Teraz jakiś sztapel o zwierzętach i w drogę.

O zwierzętach? - mówi z frustracją Andżela i chwilę się

zastanawia. O zwierzętach nic nie mam, chyba, że o zlepionym

kołtunie skrzydeł, jest to smutne i można to podciągnąć pod

kategorię ptaki. Odnośnie tych skrzydeł właśnie zlepionych, jest to

bardzo smutne.

Patrzymy z Natasza po sobie niczym komisja do spraw

konkursu o zwierzętach, co myślisz, Silny? - mówi ona. Ja myślę

tyle, żeby sobie stąd już poszły, bo chce mi się żreć, a te tu siedzą i

rozprawiają o literaturze. Ale tego przecież nie mówię, że to myślę.

Ja nic nie myślę - wyznaję, wstając. Na mój gust jest dobrze,

szczególnie możesz podkreślić, że to do Roberta. To Sztorma

powinno do reszty rozkleić w sprawie tej ekologii, bo to jego syn.

Okej, to idziemy - mówi Natasza i chwyta Andżeli torebkę.

Ale gdzie idziemy? - pyta nagle Andżela z przestrachem,

spoglądając na swą torebkę i sukienkę czarną w białe kropki.

background image

Natasza wtedy widać, iż wytrzymuje resztkami sił.

Do zoo na protestację antypolityczną, wiesz? Oddajcie

zwierzęta z powrotem. Zostawcie nasze żubry. Uwolnijcie

dozorców.

Poczym łapie Andżelę pod ramię i ciągnie ją do drzwi. Ja

drepczę za nimi, bo chce mi się sikać. Stop - odwraca się wtem do

mnie Natasza - a ty dokąd? Ja stoję i nie wiem, co na to

powiedzieć, bo niby że co, sikać już zabronione?

Ty nigdzie, Silny, nie idziesz - mówi do mnie Natasza - ty już

dzisiaj swoje pięć minut zaspidowałeś, ty już masz dość.

Początkowo miało być inaczej w planie, ale teraz też jest inaczej,

jak widzisz. Andżela ze mną, a ty w domu zostajesz. Opierz się,

oczyść z tych jelit, żebyś wyglądał jak przyzwoity człowiek i

podczas festynu sobie zarwał jakąś przyzwoitą dupę bez okresu, co

ci na spida zarobi. My idziemy, tyle, do widzenia do zobaczenia.

Arleta pijana i ujarana dość, obnośny handel śmiechem.

Maszyna do mszczenia dokumentów, cokolwiek do Arlety

powiesz, za chwilę w rezultacie wylatuje z niej ustami w postaci

śmiechu, w postaci strzępów, papierzysk, śmieci, konfetti i sypie

się w powietrze. Automat do gier, zamiast oczu dwa małe neony

mrugające spod przerośniętych od jarania powiek, dwie małe

lampki rowerowe na dynamo. W kurtce z wężowej skóry, w

background image

chmurze z brokatu.

Pyta się mnie, czy chcę od niej jedną fajkę. Mówię, że jak

ruskie, to ja dziękuję bardzo, umywam od takiego interesu ręce, bo

nie chcę się wtopić w jakąś rusofilię. Ona na to mówi, że ruskich

nigdy nie paliła, kto jak kto, owszem Lewy, owszem Barman, ale

ona jako Arleta nigdy z Ruskami nie miała wiele wspólnego,

praktycznie nic, prócz paru razów dawno i nieprawda, jak była

pijana i poza tym kilka lat temu, jak jeszcze nie chujali tak

polskiego przemysłu płytowego, nie rozkradali polskiego piasku.

Więc jak mi daje carmeny, to choć bez banderoli, to biorę, bo

co mi innego zostało, jak nie zapalić.

Wtedy palimy, nic nie mówimy. Dzień Bez Ruska, festyn,

szczęk i skurcz w mikrofonach, tańczy zespół Biedronki i bardziej

młodzieżowy Fantastic Dance. Dym z grilla doszczętnie pokrył

miasto, ofiara z kiełbasy, żeberek i chrzęści zwierzęcych złożona

bogom w imię zwycięstwa z zaborcami. Swąd pełznie ulicami

wokół amfiteatru miejskiego i brudzi na tę część budynków, co

miała niby być biała. Co więc teraz jesteśmy państwem flagi szaro-

czerwonej, brudny orzeł na czerwonym tle w okopconej koronie.

Andżeli by się nie spodobało, choć nie wiem, gdzie ona teraz jest,

pewnie zdejmuje majtki. Definitywny wzrost zawartości czadu w

powietrzu naturalnym, kiełbasa matka jej zwyczajna poddana

całopaleniu, wszędzie śmierć, wszędzie zbrodnia, poćwiartowane

background image

zwierzęta, gdyby mogły, to by krzyczały, ale już nie mogą, już im

usta skonfiskowano i zapakowano w inną paczkę. Krtań cielęca,

ucho, oko, zmielone, zapakowane w paczki po dwadzieścia deka,

następnej zimy wyrosną czarne przebiśniegi, następnej zimy w

całym mieście pogasną światła i wszystko po ciemku. Popkultura

sadzi na scenie swe fałszywe rośliny, sztuczne gerbery, sztuczne

palmy, atrapy kwiatów doniczkowych bezpośrednio w

nieurodzajnej blasze, w wacie szklanej. Lecą fajerwerki, lecą

papierki od cukierków, lecą ulotki, pękają bańki mydlane,

przewracają się pokale na stołach.

I niebo jest jak w dzień ostatecznej apokalipsy, ciemne,

obwisłe, że gdyby chciało mi się wyciągnąć rękę do góry, to bym

to wszystko rozwalił, szwy by poszły i cała konstrukcja by zjebała

się na miasto, łącznie ze wszystkimi filiami. Z czyścem i całym

zapleczem produkcyjnym. Taką mam myśl. A parasole opatrzone

informacją „Coca-Cola” są niczym biało-czerwone rośliny liściaste

wołające o pomstę do nieba, wywinięte na lewą stronę. I

plastikowe sztućce plastikowe talerze frunące przez amfiteatr

miejski w tym samym kierunku co dym, niczym osobny wiatr.

Wtem Arleta mówi do mnie tak. Że jak jej postawię dużą

kole i frytki, to mi coś powie, co wie na pewno na sto procent. Ja

zastanawiam się, czy się opłaca robić z taką degeneratką interes.

background image

Mówię jej, że co najwyżej mała koła i to na samo, że tyle mogę jej

postawić. Ona mówi na to, że to jest informacja za kilo spida i

kurczaka z rożna, ale ona mi spuszcza, bo jestem jej dobrym

kolegą, przyjacielem, dawnym chłopakiem jej przyjaciółki,

dawniejszym również jej samej chłopakiem, co wiadomo całą

sytuację zmienia i ona mi to powie po znajomości za kole i frytki.

To ja mówię, żeby ona mi powiedziała, a wtedy ja wycenie, ile ta

informacja była rzeczywiście warta. No to ona mówi, że okej, ale

żebym się nie zdziwił i nabrał dużo świeżego powietrza, co bym

się nie podusił. Otóż dzisiejsze wybory najsympatyczniejszej

dziewczyny Dnia Bez Ruska o osiemnastej wygra Magda.

Ja spokój. Niewzruszenie całkowite. Że niby co z tego, że

Magda. Kto to jest w ogóle ta Magda? Może ją kiedyś znałem, a

może nie znałem jej wcale. Może miałem z nią kiedyś jakieś

punkty zbieżne, a teraz już nie mam, bo wszystko skreślone, z tą

suką, jebniętą miss, co ją nieraz widziałem w takich sytuacjach, w

samych rajstopach, w połamanych paznokciach, jak wylizuje me

kieszenie ze śladów po woreczkach spida, jak podciąga majtki, jak

ogląda telewizję, rzygając sobie w suknię, bo program z typu

reality show tak ją wciągnął, że nie może się oderwać i iść po

miskę. Że gdyby mieli teraz to pokazać na projektorze, to to by był

super-brutalny film tylko dla szczególnie dorosłych o szególnie

background image

mocnych nerwach, bo co słabszym mogłyby doszczętnie popękać

do krwi i kości.

I co z tego? - pytam niby, że obojętnie, żeby nie pokazać

żadnego wrażenia po sobie i jak najmniej jej postawić z czystej

złośliwości. Bo to jest Arleta i jak jej kupię kole, to potem zjawi

się zaraz Magda i powie: daj popić. A to się jej przecież tak stać

nie może, gdyż to jest koła ode mnie. Gdyż to jest zatruta

fałszywa, czarna koła za pieniądze moje i mej matki, i jak Magda

przyjdzie i powie: daj łyka, to to ją otruje, to jej zaszkodzi, tą koła

szemraną śmierdzącą moimi pieniędzmi ona się zakrztusi,

zachłyśnie i zaplami sobie suknię swe piękną i nikt jej na żadną

miss nie weźmie. I na Zachód robić kariery sekretarki, robić

kariery aktorki nie pojedzie, gdyż takich kaszlących nikt przez

granicę nie przepuszcza, bo roznoszą zarazki, choróbska, które w

Unii Europejskiej nie mają prawa bytu.

Arleta nie traci jednak nadziei, że uda jej się na coś więcej

mnie naciągnąć. To jeszcze nic - mówi. Teraz słuchaj dalej, bo to

cała historia, jakiej jeszcze na mieście nie było. Ona te wybory

wygra, bo dała jednemu organizatorowi. Ale opłacało się. Teraz

podobno ma dostać rower górski i diadem, i wiesz, różne

bombonierki, talon na kupno butów.

background image

Wtedy mi się jest już trudno powstrzymać, choć bardzo

usiłuję się bardziej nie wkurwić. Ale już mimo starań, usiłowań,

zaczynam rozglądać się i odgarniam może nieco zbyt silnie

jakiegoś faceta, co mi zasłania, pierdolniętego ojca dwóm

dzieciom, co im kupuje jakąś kiełbasę czy inne gówno w papierku.

I on się owszem przewraca w błoto, ale zaraz wstaje podniesiony

przez dzieci, otrzepuje spodnie od garnituru i mówi do mnie:

przepraszam pana bardzo. Dzieci oboje upośledzone, w tym jedno

w okularach, a drugie płci żeńskiej też nienormalne, ocierają mu z

błota spodnie, wszyscy się w imię solidarności rodowej trzęsą. Ja

na to mu mówię, nieźle już rozsierdzony: uważaj sobie, kurwa, jak

chodzisz, a następną rażą używaj antykoncepcji.

To odnośnie tych dzieci, z których co jedno, to gorszego

gatunku. Bo niby po co taki palant produkuje to badziewie na

masową skalę, po co zatruwa takimi bublami społeczeństwo, że ja

mam pracować na opiekę medyczną dla takich dwóch ślepych

naboi.

Wtedy on mówi, że tak właśnie będzie, jak mówię, a do

dzieci zaznacza, że muszą już iść, bo tu jest za drogo. Wtedy Arleta

jak się nie zerwie i od razu za nim leci i woła, że ja mówię, że on

ma jej kupić dużą kole. On sumiennie zawraca, dzieci uczepione u

spodni, okulary w newralgicznym punkcie pęknięte, i już chce

kupować, jak ja mówię: stop. Nic jej nie kupuj. Ona nie jest tego

background image

warta, ona się może napić z rzeki.

Wtedy on trzęsie się cały, że zastanawiam się, czy z tego

szoku nie poszedł mu w środku przełyk albo jakiś inny sznurek,

przewód. Patrzy raz na Arletę raz na mnie, i pośpiesznie opuszcza

ten cały interes w przyspieszonym tempie. Arleta się śmieje, mówi:

dobrze żeś go zrobił, pełno tu ostatnio jakiegoś grekokatolickiego

elementu, co się szwenda wszędzie i oddycha naszym wspólnym

powietrzem.

Niby, że mnie to gówno obchodzi, co Arleta w tym temacie

uważa. Niby, że mnie to gówno obchodzi, co Magda wyczynia.

Niby że nie jestem wkurwiony. A jednak noga mi cała chodzi tak,

iż na stoliku chlupocze bronks w pokalach. Patrzę wtedy w

motłoch, lumpenproletariat, co się przetacza falą przed wejściem,

ściskając w brudnych łapskach biało-czerwoną watę cukrową i

bialo-czerwone parówki. I to mnie jeszcze bardziej rozkurwia, bo

najpierw jest brak higieny, czy biało-czerwony, czy czerwony, czy

inny, a potem salmonella i robaki w powyższych czy innych

kolorach. A potem rzyganie, biało-czerwona fala rzygów płynąca

przez miasto, fala rzygów widzialna wyraźnie z kosmosu, co by

Ruskowie wiedzieli, gdzie jest nasze państwo, a gdzie ich, i jaka to

w Polsce potrafi być wspólna akcja solidarność wobec drapieżnych

zaborców. Magdy nie ma, pewnie siedzi gdzieś za kulisem albo w

background image

przyczepie i w tempie błyskawicznym daje dupki dźwiękowcowi,

co by podkręcił głośność, jak ona będzie miała coś wygłosić, na

przykład co lubi jeść, jaką najbardziej lubi pogodę.

A jednak ciężko jest mi się powstrzymać, bo rower górski

niech sobie zatrzyma i na zdrowie, i jeszcze piłkę jej plażową i

daszek na słoneczne dni, wszystkiego najlepszego, ale oficjalnie

dawać to ona nikomu pod moją nieobecność nie będzie, jakby nie

było. I wtedy mimowolnie mam w oczach tego niby organizatora.

Inżyniera magistra prezesa. Jaki jest chamski wobec niej, jaki jest

brutalny, w jednej ręce aktówka, w drugiej kalkulator i tak ją

bierze, obliczając przychód i rozchód Towarzystwa Przyjaciół

Dzieci Polskich, obliczając kurs dolara, obliczając alimenty swej

od dwudziestu lat żonie Zofii, obliczając na palcach wiek swych

dzieci. Magda się pyta, czy jest dość dla niego ładna, on w tym

czasie podpisuje odbiór listów poleconych z prokuratury

rejonowej. Mówi jej, że jest owszem bardzo ładna, jest tak bardzo

ładna, że żeby się teraz nie obracała do niego, bo mylą mu się

rachunki, mylą mu się obliczenia, myli mu się pasjans, mylą mu

się klocki w „Tires”, niech się zamknie i bardziej skupi na

dawaniu.

A posłuchaj najlepsze - mówi Arleta, jak już widzi, że jako

takie wrażenie na mnie zrobiła i jestem okurwiały ze złości i

background image

nienawiści. Posłuchaj najlepszego, bo teraz się robi dopiero gorąco

- mówi - bo ten niby organizator, ten prezes ją chce zabrać z miasta

i zawieźć do Reichu. Mnie może nawet też, jak dobrze wszystko

pójdzie i nie będzie kłopotu z papierami. Bo mam zawiasy za

wpółudział niby w pobiciu, ale to się podobno wszystko da

załatwić, tak on mówi. Taka to jest informacja. Magda wyjeżdża.

Odlatuje do ciepłych krajów. Wraz zresztą ze mną. Już się, Silny,

nie zobaczymy, więc raz byś mógł być fair na sam koniec: koła i

frytki teraz. Mogą być same frytki, bo chce mi się żreć.

Jeszcze chwilę stoję. Stoję i te słowa, co ona wypowiedziała

rozbrzmiewają w mej głowie jak audycja radiowa bezpośrednio z

miejsca wypadku, prosto z miejsca zbrodni, a z głośników

dobiegają jeszcze ostatnie westchnienia trupów, ostatnie jęki

świeżo zmarłych, szelest rosnących im paznokci. Magdę. Zabiera.

Do Reichu. Prezes. Klamki naciśnięte wszystkie jednocześnie,

misiek na Polskę w paszporcie przybity, szlabany spadają na głowę

przechodniom, Andżela umiera w pół stosunku z Sztormem,

wypluwając ustami małe, czarne, zwęglone niemowlę, Natasza

spluwa na podłogę i jej ślina zatrzymuje się w powietrzu w pół

drogi. Arleta schyla się i wybierając spomiędzy desek frytkę,

paznokieć zahacza jej się o listwę. Barmanka chciała powiedzieć:

dziękuję proszę, a zdanża powiedzieć tylko: dzięk. Gdyż wszystko

background image

nagle się dla mnie urywa, cały festyn zatrzymany w pół kroku, na

hasło wszystkie dzieci rozwierają rękę i biało-czerwone balony

unoszą się do nieba, co zapewne widać z kosmosu, a skali zjawiska

nie da się przecenić. Wszystko raptem jak gdyby zatrzymuje się,

cały festyn kostnieje, cały festyn spryskany lakierem do włosów,

koniec. Coś się przewracało, ktoś się śmiał, na scenie coraz to

nowy zespół wykonywał jeszcze inne niż poprzedni piosenki. A

teraz koniec, kropka na końcu zdania wielokrotnie złożonego, flagi

biało-czerwone zostają zwieszone do połowy, w adidasach Arlety

rozwiązują się sznurówki. Koniec tej bajki, strop amfiteatru pęka i

zwala się na wykonawców

Ej, Silny, chyba mnie nie wychujasz teraz, co Silny? - mówi

Arleta. Ja milczę. Nic nie mówię. Patrzę. Patrzę. Nic nie mówiąc

Ale Silny, ja mam pakmana, jak mi nie postawisz czegoś do

żarcia, to ja umrę śmiercią głodową - stęka Arłeta i widząc

kawałek kiełbasy utknięty między szczeble stolika, wydłubuje go

znowuż paznokciem i zjada, ale po chwili wypluwa z powrotem na

stół i mówi: to było co innego, ale nie wiem, kurwa, co.

No to umrzyj jak najszybciej - odpowiadam jej dość z

agresją, wysuwając się bardziej do przodu. Umrzyj sobie od razu -

mówię. Bo i tak nic nie dostanie, a tylko straci resztki pozycji

pionowej i będą musieli jej robić specjalną trumnę na jej zwłoki z

background image

przodozgięciem i dodatkowy pojemnik na wyciągniętą w błagalnej

pozie rękę.

Jak mi nie kupisz, idę po Lola - obraża się Arleta

Ale mnie już nie obchodzi, co ona ma więcej do

powiedzenia, co ona sądzi, a czego nie i kogo sprowadzi na mnie

w imię egzekwacji swojego mienia, bo teraz jak dla mnie może

ona tu zadzwonić po samego nawet Wargasa i choćby powiedzieć,

że obiecałem jej kupić frytki, a teraz się migam, i Wargas może na

to odpowiedzieć do mnie: jak obiecałeś, to bądź kolegą i kurwa

teraz kup, a ja mu wtedy powiem: nie kupię, właśnie, że nie kupię,

ani jej, ani tobie. Właśnie, że możecie oboje sobie nawzajem

postawić laskę, bo mnie teraz gówno obchodzi, czy robię teraz

dobre uczynki, czy nie, jaki to jest paragraf i na które piętro pojadę

po śmierci w górę czy w dół. Mnie to teraz chuj obchodzi. Bo ja

się nie będę nawet zastanawiał, czy Bóg jest, czy Boga nie ma, bo

nawet jeśli był, to dawno poszedł spać, skoro zesłał na Magdę tego

ściemnionego prezesa. Bez skrzydeł, ale z aktówką. Nie może

świętego, ale przy gotówce. I to jest jedna chwila, jak rozgarniam

jedną ręką ten motłoch, co się kłębi bałwochwalczo wokół swej

królowej kiełbasy i frytek. Parę jakichś osób może upada, lecz ja

już tego nie widzę, jak będzie dym, to wszystko pójdzie teraz na

Arletę ze strony tych ludzi, bo ona teraz stoi i patrzy za mną,

background image

mówiąc: Silny? Silny, ja ci mówię. Nie bądź chamem i kup mi, co

trzeba, to nie zadzwonię po kolegów. Silny?

I już się robi dość gorąco, gdyż kilka osób potraciło od

mojego ciosu swe kupione świeżo jedzenie, co pieni się teraz w

błocie, parując. I teraz Arletko, choć patrzysz na nie łakomie, nie

będzie, nie będzie jedzenia, teraz zaraz oni wezmą i cię zabiją, i

nie dość, że zero koli i frytek, nie dość, że nic ci nie dadzą, to

jeszcze w ramach rekompensaty wywleką ci ze środka resztki tego,

co tam zjadłaś, tę frytkę wygrzebaną zmiędzy szczebli. Bo ja ci

mówię do widzenia, choć się już pewnie teraz nie zobaczymy

więcej, przynajmniej z twojej strony.

I idę spokojnie. W kierunku tam, gdzie myślę ją znaleźć.

Rozglądam się. Biało-czerwone lody kręcone. Polskie lalki w

strojach narodowych mazurskich i innych. Dziesięć zeta - dziesięć

strzałów z wiatrówki do wyciętego z bristolu Ruska. Gdyby były

strzały do Magdy, to bym zapłacił. Pizd - i odpada jej but. Pizd - i

odpada jej noga. Pizd - i odpada jej dupka. I tyle mi starczy, niech

tak zostanie, Magda bez dupki nie może nikomu dawać, i tak niech

zostanie, więcej się nad nią bym nie znęcał, nawet może bym ją

taką właśnie przygarnął, przyjął do siebie.

Idę. Całkowicie spokojnie. Krok za krokiem. Pierw muszę

popychać motłoch, a później już on sam wie, gdzie jego miejsce i

background image

w popłochu kuli się pod bandami przede mną, ustępuje z drogi.

Piski tratowanych, sukienki darte o płot, przewracające się bandy,

kiełbasa lecąca w błoto. Twarze zupełnie zaskoczone gapiące się

we mnie. Ja idę. Spokojnie. Bo wiem, co mam robić i nikt mi teraz

nie przyjdzie i nie powie, Silny, Silny, uspokój się, wszystko

będzie dobrze. Nikt mi nie zatknie papierosa w usta i powie: zapal,

zapal, Silny, to ci przejdzie, nie przejmuj się Magdą, ona taka jest.

Sam wyjmuję papierosa, podpalam, chociaż jest wiatr. A jak

wyjmuję zapałki, to odsuwają się jeszcze dalej, wstrzymują

oddech, bo się boją, że im to wszystko podpalę. Że im podpalę te

kobiety w ciąży, ich wydęte przez wiatr błoniaste spódnice, te

garnitury wymięte, wózki pełne dzieci niczym jakiegoś produktu

ubocznego, ich watę cukrową na patykach. Lecz ja tego nie robię,

bo mi się nie chce. Sam wiem, co mam robić.

I kiedy tak idę i już wyczajam, gdzie są kulisy, garderoby,

napotykam Kacpra. Kacpra. Co jest zupełnie nie na miejscu, gdyż

od kilku dni go nie widziałem. W dodatku jest z jakąś dziewczyną,

co jej wcześniej nie widziałem.

Kacper ma oczy wydęte na wierzch od amfy, wypolerowane i

błyszczące się jak gałki od meblościanki, wykonując

nadprogramową ilość ruchów. Mówię, czy nie przedstawi mi swej

koleżanki, bo gdzieś ją już chyba widziałem. Ona wtedy mówi: Ala

background image

i podaje rękę ze złotym pierścionkiem, co od razu zauważam.

Studiuje ekonomię - mówi Kacper i kładzie jej rękę na tyłku, co

dziwię się, że się nie spuścił z satysfakcji. Ona łagodnie, lecz

stanowczo zdejmuje jego rękę i mówi: ale jednocześnie kończę

kurs dla sekretarek z językiem niemieckim. Po tym kursie będę

mogła pracować wszędzie, w kancelariach, w sekretariatach.

Wtedy nie mam czasu nawet przyjrzeć jej się dokładniej, bo

Kacper mówi do mnie, że gdzie niby idę. Ja mówię, niby

obojętnie, że tak sobie idę, po Magdę. Wtedy widzę, że on się

trochę nagle denerwuje, patrzy na wszystkie strony, wyjmuje

papierosa. Na co ona, ta Ala, kładzie mu rękę na paczce i patrzy

mu w oczy jakby przybyła tu z odległego Monaru ratować

moralnie ofiary nikotyny. Wtedy on, widać, że zupełnie

wkurwiony, ale gestem psa chowa tą paczkę do kieszeni i mówi:

Chodź, Silny, gdzieś z nami, napijemy się czegoś, to

pogadamy o tym i owym, powiem ci, jak jest z Magdą.

Ta panienka wtedy od razu staje na baczność jak

popieszczona prądem i mówi: co to, to nie, Kacper, w takim

wypadku ja wracam do domu. I jest jakby występowała w

akademii szkolnej odnośnie zgubnego wpływu alkoholu i

papierosów na kondycję i uprawianie sportu.

Wtedy Kacper jak gdyby mięknie, rozkleja się, ale robi dobrą

minę, że niby wszystko w porządku i że on też niby występuje w

background image

tej akademii.

Ja mówię wypijemy, to nie mówię: najebiemy się, to znaczy

upijemy się, tylko mówię jedno piwo w szklance zero koma dwa.

A ta dziewczyna na to zastanawia się, co teraz miała

powiedzieć, co teraz było w scenariuszu i wreszcie przypomina

sobie i mówi: ale Kacper, wiesz przecież, że tak się zawsze mówi,

że to jest oszukiwanie samego siebie, moralna zasłona dymna.

Wiesz, jaka jest między nami umowa i jeśli traktujesz mnie

poważnie, to powinieneś ją respektować.

Kacper patrzy na mnie przepraszająco i mówi z udręką:

Silny chodź na kole - poczym gdy dziewczyna odwraca

głowę za jakimś lecącym ptakiem czy balonem, on czyni do mnie

dramatyczne gesty rąk i oczu, istny teatrzyk, z którego przesłania

wynika, że dziewczyna jest niedawalska i ogólnie oporna. Ale

kiedy już zwracamy się w stronę sprzedaży napojów, to ona

pozwala mu się chwycić za mały palec u ręki i Kacper pokazuje mi

oczami, że może jeszcze będą z niej normalni ludzie, z tej Ali, że

może coś się z niej uda wydusić, jakieś przyjemności.

No to idziemy. Jest to pozornie wbrew memu planowi,

wbrew moim ówczesnym zamiarom, ale myślę, że jak trochę się

napiję, to cały ten mój plan nabierze jakby wyrazistszych linii,

które wszystkie zmierzają do garderoby, za kulisy. Okej. Kacper

background image

kupuje dla siebie małą kole, dla tej niby Ali małą wodę mineralną,

a dla mnie bro. Okej. Siedzimy. On cały chodzi, jakby wciągnął

choćby jedną kropeczkę spida więcej, to by wybuchł na

kawałeczki. Szyje nogą. Spogląda raz na Alę, raz to na mnie. Ala

mówi, że musi teraz wyjść do toalety i patrzy wymownie na

Kacpra, co by pod jej nieobecność nie wypił całej koli

przypadkiem, nie wdał w bójkę. Patrzymy, jak idzie w kierunku

kibla. Jest z nią tak: przede wszystkim golf. Włosy szare, myszate,

spięte na czubku spinką z napisem zakopane 1999. Na szyi złoty

łańcuszek z krzyżem wyciągnięty na golf, co już wcześniej

zauważyłem. Potem tak: spodnie od garnituru lub garsonki,

zwężane na dół plus sandały ortopedyczne. Jest to dziewczyna

typu kura. Posprzątnie, ugotuje, nawróci na katolicyzm. Lecz nie

dla Kacpra, tego mi nikt nie wmówi. Ona jeszcze zanim otworzy

drzwiczki od toi-toia spogląda z niepokojem, a Kacper do niej

macha porozumiewawczo ręką. A jak ona tylko zamyka drzwiczki,

to on zaraz zaczyna klepać się po kieszeniach z nadmierną

zapalczywością, wywleka woreczek i sypie na oko sobie do

szklanki, co rozsypuje połowę, bo mu ręce chodzą. Poczym pije

łapczywie do dna, resztki ściera ręką i wylizuje z palców. Poczym

zaczyna udawać, że niby, że nic, nic się nie stało, łokcie na stół,

ręce na kołdrę, wiatr wiał, ale przestał wiać, deszcz padał, ale

przestał padać, luz, spokój, nic się nie zmieniło, końca świata nie

background image

było.

Jest beznadziejna - mówi do mnie nagle po chwili milczenia.

Jestem z nią dwa dni, a ona już mówi, bym szedł z nią do domu na

obiad do jej rodziców. O żadnym dawaniu dupy na razie nie ma

mowy, to już wyczaiłem. Choć miałem jeszcze nadzieję, że to się

zmieni wkrótce, bo jak nie, to po chuj, pojedziemy na wakacje do

domu starca.

Po czym patrzy lękliwie w kierunku kibla, co ona dość długo

nie wychodzi.

Zaległa pewnie - szepce Kacper histerycznie i zastanawiam

się, czy może już zwariował - wpadła do toi-toia. Wyjdzie zaraz z

nowym imidżem. Nowy kolor włosów i nowy kolor twarzy. Hę!

Poczym, rozglądając się, kitra się głębiej po stół i odpala

sobie ode mnie fajkę. Czekaj, mówi, patrząc wokół lękliwie. Póki

ta prorodzinna cipa nie wróci, muszę sobie pomówić: kurwa.

Wtedy mówi parę razy: kurwa i ja pierdolę, chujoza i gówno.

Zaraz jednak otwiera się toi-toi i wychodzi Ala, co jak widać

nie zaległa, żyje i ma się dobrze, poprawia sobie gumkę od majtek

i rozgląda się dumnie, szczęśliwa niezmiernie, dogłębnie

wypróżniona królewna. To Kacper od razu wpycha mi fajkę do

ręki, weź to, weź to, kurwa, ode mnie zabierz co prędzej. Że naraz

muszę palić dwie fajki naraz, żeby nie było marnacji.

Ona przysiada się. I z miejsca tak: przepraszam, ale

background image

musiałam na chwilę skorzystać z toalety. Ale już jestem. Wiecie,

skoro już tak tu siedzimy, to może ja wam opowiem taką historię.

To znaczy to nie jest właściwie historia, to jest film, który

niedawno zdarzyło mi się widzieć w kinie Silverscreen. Tak

naprawdę to pojechałam tam z moimi rodzicami i moją siostrą, a

także kuzynką, która akurat wtedy nas odwiedziła. Przywiozła nam

dużo przetworów mięsnych, ale niestety, mama musiała je

wyrzucić, ponieważ teraz jest wiele przypadków salmonelli,

gronkowca.

Kacper szyje nogą i rozgląda się wszędzie dookoła, czasem

wtrąca, nie patrząc na nią: dobre!

No ale nie przerywaj - mówi wtedy ona, lekko urażona -

nigdy nie pozwalasz mi skończyć, chociaż znamy się już od kilku

dni. Ale posłuchajcie dalej. No i pojechaliśmy do tego kina. Już nie

wspominając o tym. że zapodziałam gdzieś bilet! Moja siostra

mówi do mnie: wiesz Ala, ależ ty jesteś zapominalska. Do licha,

wkurzyłam się wtedy, bo rzeczywiście zdarza mi się być

roztrzepaną. Taki mam już charakter i nikt nie potrafi mnie tego

oduczyć. Powiedziałam sobie wtedy: kurczę pieczone, ten bilet

musi gdzieś być. I wyobraźcie sobie, wiecie gdzie był? Miałam go

centralnie w torebce, na samym wierzchu. Jest takie przysłowie:

najciemniej pod latarnią. Oczywiście bez żadnych skojarzeń. To

wtedy weszliśmy do sali. Ja już nieraz bywałam na wielu filmach

background image

w Multikinie, ale na przykład ta moja kuzynka Aneta, ona

pochodzi z dość niewielkiej wsi i to była dla niej totalna egzotyka.

Mówię wam, było mi aż wstyd, wszyscy się patrzyli na nią. Ale

nieważne, to taka dygresja. I wtedy rozpoczął się film. Nieważne

jaki tytuł, pewnie oglądaliście. Była kobieta i mężczyzna, zresztą

pewnie to widzieliście. Różne takie perypetie, najpierw ona go

odrzuciła, potem on do niej wrócił, wiecie. Wszystko działo się w

Ameryce. Uważam, że z całego filmu najlepsze było, jak miał

miejsce wypadek samochodowy. To znaczy autobusu z

samochodem. Oni akurat jechali tym autobusem, ale jeszcze się nie

znali. I wpadli na siebie, było to szalenie zabawne i nawet moja

mama się śmiała, uważała, że to było bardzo zabawne. Najgorsza

moim zdaniem scena, to gdy bohater i bohaterka idą ze sobą do

łóżka. Rozumiecie. Kochają się ze sobą. Czułam się bardzo

skrępowana, ponieważ siedziałam tuż obok mojego taty i

dotykałam go ramieniem. Zdawałoby się, że on także czuł się

skrępowany. Ciągle wydaje mu się, że jestem jego małą córeczką,

że nie wiem nic o źle tego świata, o prawdziwym bagnie. I wiecie

jak się skończyło?

Silny, wiesz, że Magda wyjeżdża? - mówi Kacper dość

poważnie, patrząc na mnie.

Przepraszam, ale nie jestem w temacie - odpowiada mu Ala -

background image

mówicie o Magdzie? Mam jedną kumpelę Magdę, jest ze mną na

roku, jest świetna z socjologii makrostruktur. Chociaż jest

beznadziejną kujonką. Nazywa się Magda Stencel. Jej rodzice

oboje są po prawie.

Nie, mówimy akurat o innej Magdzie - mówi jej Kacper

powoli i wyraźnie, jakby znał jakiś inny obcy język, którym mówi

się przez zęby. I boję się, że zaraz krew się poleje, że będzie dym,

bo on powoli traci cierpliwość i dobre serce. Choć ona ma twarz na

wskroś niewinną, jak gdyby błonę dziewiczą bezpośrednio

nadrukowaną na twarzy.

Wiesz, Kacper, mam wrażenie, że źle się odżywiasz - mówi

nagle Ala - jesteś jakiś nerwowy, wiecznie po prostu

zdenerwowany. Wyluzuj się trochę, bo jesteś jakiś spięty, zupełnie

rozedrgany. Z tej strony cię nie znałam.

Kacper rozgląda się nerwowo wokoło i mówi: idę siku, jak

gdyby mówił: kara boska.

Wtedy ona skromnie spuszcza oczy na swoją skórzaną

torebkę, wyjmuje chusteczkę higieniczną i ściera z blatu to, co się

rozlało z koli i mojego piwa.

Słuchaj - mówi do mnie - Andrzej, bo ty się chyba nazywasz

Andrzej, tak? Ja Ala. Chciałabym, żebyś mi jedną rzecz powiedział

jak przyjaciel. Szczerze. Nawet najgorszą prawdę. Bo moim

background image

zdaniem najgorsza prawda jest lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo.

Czy Kacper ćpa?

Nie - odpowiadam. Patrzę, jak kiełbasa się smaży, jak

powiewają flagi, jak przewracają się plastikowe kubki.

Żadnych narkotyków, serio? - mówi Ala nie do końca

przekonana -ani ciężkich, ani lekkich? To dobrze, bo ja tego bagna

nie uznaję. Wiem, że kilku moich znajomych z uczelni ma z tym

coś niecoś wspólnego, ale nie zniosłabym, gdyby mój chłopiec

nurzał się w takim upadku. Podobno to niszczy umysł, niszczy

szare komórki, ludzie są po tym całkowicie chorzy, fizycznie i

psychicznie wycieńczeni. Wchodzą w złe środowiska, wysprzedają

z domu sprzęty. To jest okropne.

Ja pokazuję głową pośrednio między tak i nie, że się

zgadzam z nią.

Ona na to tak: słuchaj, Andrzej, czy ty masz jakiś problem?

Wyglądasz na kogoś przygnębionego, zdołowanego. Powiedz

szczerze. Być może ci pomogę, jeśli będę umiała. Sama jestem po

przejściach, niedawno zerwałam ze swoim chłopakiem. Byliśmy

ze sobą dwa lata. Kwiaty, pocałunki, wiesz. Potem nagle koniec.

Odeszłam. Chociaż on studiował stosunki międzynarodowe, może

go znasz. Powiem ci szczerze, jak było. Bo z natury jestem osobą

background image

szczerą, spontaniczną i takich ludzi także cenię. Bez kompleksów,

bez fałszywych tabu.

Ja pierdolę, myślę sobie.

I było między tak, ona mówi, że kiedy już mieliśmy półtora

roku, taką rocznicę, on przyniósł kwiaty, wino. Ja się wkurzyłam,

bo ani on, ani ja przecież nie piję. Wybacz, ale to bardzo osobiste.

Chodziło, potem się okazało, o przysłowiowy dowód miłości. Ja

mówię, kurczę, nie jestem przecież żadna puszczalska. Spytałam

się go, czy moja czułość, moja bliskość mu nie wystarczy, bo jeśli

nie, nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Pokłóciliśmy się wtedy

dość ostro. Mogę mówić ci: Andrzej? No to do ciężkiej cholery,

powiedz mi, Andrzej, czy to było z jego strony poważne,

odpowiedzialne? On miał dwadzieścia jeden lat, ja dwadzieścia.

Słyszałeś legendę o nadgryzionym jabłku, które raz

napoczęte gnije, robaczeje?

Wtedy coś mi przestaje grać. Mów, mów dalej - zachęcam ją

i idę na chwilę do baru. Pytam, czy nie wiedzą, gdzie ten chłopak,

co z nami siedział. Oni na to, że siedział z nami, a potem poszedł

do toi-toia, a gdy wyszedł czekała na niego jakaś dziewczyna i

razem gdzieś wyszli.

Ja mówię, jak wyglądała ta dziewczyna, z którą wyszedł. Oni

background image

że blond włosy długie i raczej elegancka suknia z tiulem i

dekoltem, i mrugające lewe oko.

Ja wtedy od razu już wiem: Magda.

I kiedy tak wracam do stolika zupełnie od siebie, ona jest w

tej samej pozycji niczym lakierem spryskana spikerka w dzienniku

telewizyjnym i cały notujący skrzętnie naród poinformowuje

akurat: bo ja nie jestem dziewczyną łatwą jak inne. I mam

nadzieję, że się ze mną w tej kwestii. Andrzej, zgadzasz.

No - odpowiadam dość krótko i ponuro, gdyż po zdarzeniach

ostatnich chwil przeszłem na minimal. Gdyż właśnie stwierdziłem,

że nie. Właśnie, że nie. Ona może sobie mówić, co chce, może

zacząć śpiewać piosenki wszystkie jakie zna włącznie z kolędami,

z teledyskiem i tekstem płynącym pod spodem. Może wymienić

wszystkie swe grzechy począwszy od pierwszej klasy szkoły

podstawówki, podając ilość i stopień zaawansowania oraz biorąc

pod uwagę stosunek częstotliwości do przyrostu masy ciała. Bo

ona może teraz wszystko. Może powiedzieć przebieg swej operacji

wyrostka i stadia eliminacji swych zębów mlecznych na rzecz

zębów stałych. Może, proszę bardzo. A ja będę tylko patrzył.

Ładna jest średnio, choć ewentualnie może być. Ewentualnie mogę

odwrócić głowę i spojrzeć gdzie indziej, w razie co na meble,

background image

widok z okna. Te włosy to hoduje prawdopodobnie począwszy od

Pierwszej Komunii Świętej, a zetnie dopiero po ślubie, by krewni

dostali cynk o jej szczęśliwym pożyciu małżeńskim.

Powiedziawszy szczerze, pewien rodzaj niesmaku mnie bierze na

samą myśl, gdyż wiem, że to mi przyjdzie z trudem, z wysiłkiem,

niczym miałbym zabierać się za własną matkę lub gorzej:

użytkować jakieś niezidentyfikowane ptactwo domowe,

niedogotowany drób. Gdyż dziewczyna ta ma aparycję siną i

niezdecydowaną, co mnie niesmaczy, co mnie irytuje.

Więc w związku z tym staję się dość opryskliwy i oschły, i

odnośnie właśnie swych przemyśleń na temat jej sinawego

wyglądu chcę jej zrobić jakąś kąśliwość, uszczypliwość.

Ty mieszkasz w piwnicy? - zagajam niby że na poważnie.

Gdyż tak czy inaczej, czy będę owijał w bawełnę, jesteś ładna i

piękna, czy też nie, i tak będę ją miał, i to jest nieuniknione, nie ma

bata.

Kacper, owszem, odebrał mi Magdę. I choć jest to absurd,

choć jest to czyste chamstwo bez domieszek, bez erzacu i masy

tabletkowej, stuprocentowe chamstwo bez cukru i barwnika, choć

jest to dla mnie całkowity szok, upadek, gwałt na światopoglądzie,

to ja i tak wyjdę na swoje i jeszcze z nadwyżką. I wtedy tak sobie

liczę szeptem na palcach. On teraz puka Magdę, to jest dla niego

plus jeden. Ale Magda każdemu da, to jest dla niego minus półtora.

background image

Ja puknę mu Alę, choć to jest dla mnie minus jeden za jej wygląd.

Ale za to, że ona nie dawała jakiemuś palantowi dwa lata plus za

to, że w ciągu kilku dni nie udało się jej Kacperowi ani jeden raz

puknąć, to za to jest plus trzy dla mnie.

Ona patrzy jakby zaskoczona i mówi: w piwnicy? Skądże

przyszło ci to do głowy? Mój tata jest nauczycielem, a moja mama

także nauczycielką. Mieszkamy w domku jednorodzinnym

nieopodal. Cieszę się, że nie mieszkam na wielkim osiedlu. W

ogóle to trochę może infantylne, ale hoduję papużki faliste. Ten

inteligentny i towarzyski ptak pochodzi z Australii i żyje tam w

dużych stadach, w Polsce papużka falista jest najpopularniejszą

papugą pokojową. Jest niewielka, nieuciążliwa w hodowli, a samca

z łatwością możesz nauczyć naśladowania różnych dźwięków.

Może to się wydać dość monotonne, ale klatkę trzeba sprzątać

codziennie.

Ja wtedy, gdy tak słucham tych jej morskich opowieści, już

postanawiam przystąpić do zmasowanego ataku, najazdu, nalotu,

desantu. To mówię jej, że jest bardzo oczytana, choć kiedy to

wypowiadam, to brzmi to bez mała jak gdybym mówił, iż niech się

nie obraża, ale chcę ją zabić.

Dzięki - mówi ona - dzięki Andrzej, ale powiem ci jak

background image

koledze, wbrew temu co czujesz, pozostańmy na razie

przyjaciółmi. Nie chciałabym zapoznawać nowych chłopców,

zanim wszystko się nie ułoży. Ale to nie znaczy, że nie możemy

zostać dobrymi kolegami. Notabene mam takie małe pytanie, czy

widziałeś gdzieś Kacpra?

Wtedy ja wytaczam kamienie i karabiny przeciwko

kasztanom, ciężkozbrojna mściwa armia najeźdźców z rozpędu

wdeptuje Ali w same centrum stopy w sandale ortopedycznym.

Widzisz... - tak mówiąc, patrzę raz w nią, raz w swój pokal

pusty. I choć jest taka jakaś, że nie należy jej dotykać kijem przez

ubranie, bo można się zarazić zarówno tą groźną chorobą

toksyczną bluzką typu golf, jak i jakimś niewspółwymiernie

gorszym syfem, to wiem, iż musze, bo taki jest mój do niej

stosunek jako płci męskiej w wieku rozrodczym. Więc mówię tak,

dość smutny i jakby skrępowany: widzisz, Ala, czy mogę tak

mówić: Ala? Ciężko mi to mówić, lecz muszę być szczery wobec

takiej dziewczyny jak ty. Kacper jest poszukiwanym przestępcą

gwałcicielem kobiet. „Wampir z Zagłębia II”, film erotyczny USA,

koniec kropka. Totalna aberracja, nienaturalne odchylenie dżordża

w kierunku kobiet bezbronnych i czystych jak ty. Tyle do gadania,

gdyż to nie jest sprawa na pogaduszki przy piwie i słone paluszki.

To nie są już przelewki, to nie jest już nagana dyrektora i kara

administracyjna dziesięć złoty w ratach.

background image

Widzę całoliniowe zszokowanie i raptowny uwiąd jej twarzy

w kierunku podłogi. No to daję dalej, triumfalny przejazd armii

męsko-męskiej po palcach dziewiczych złudzeń. Drzewiec

sztandaru wbity w sandał ortopedyczny, międzynarodowy dżordż

łopocze dumnie na wietrze i pokazuje fakju.

Wiesz, Ala, przykro mi to mówić. Niby taki Kacper. A

dziesięć lat w zawieszeniu, komornik, nieuregulowany stosunek do

służby wojskowej, alimenty na terenie całego kraju. Produkcja

lewych dzieci pozamałżeńskich na każdym kroku. Gdzie on nie

stanie, tam zrobi bezpańskie dziecko na przebitych numerach. Z

rozpędu. Widziałaś jak szłaś do toi-toia, iż patrzał się wtedy na

ciebie tak, iż ja od kiedy tylko cię ujrzałem pierwszy raz,

przeczuwałem, że on chce od ciebie tylko jednego, a czego, to i ja i

ty wiesz.

I po przedstawieniu na tematy martyrologiczne, wiersz o

ofiarach powstania wyrecytowany, można usiąść, spokojnie

zapalić. Całkowicie z siebie zadowolony wyjmuję sobie fajkę. Ala

całkowicie porażona patrzy na mnie jakby co najmniej przeczytała

na gazetce ściennej w klatce schodowej, gdy wchodziła do domu,

że jutro własnoręcznie umrze i od decyzji nie ma odwołań. Nagle

background image

śmieje się dużymi literami i mówi coś w stylu, że jestem

prawdziwie niesmaczny.

Ty się możesz śmiać, lecz ja mówię poważnie - stwierdzam

dość ponuro. Są na to dowody, jest wiele dowodów, wiele kobiet

płacze o niego późną nocą. Przynajmniej dziesięć w tym mieście,

sto w Polsce, w tym pięćdziesiąt ruskich. Gdyż on jest zwykłym za

przeproszeniem zboczeńcem, nosicielem skutecznie skrywanych

dewiacji, niby zostańmy przyjaciółmi, zostańmy przyjaciółmi, a w

rzeczywistości chodzi mu tylko o jedno i to samo, wiadomo

zresztą o co.

Ty tak żartujesz chyba, Andrzej... jaja sobie ze mnie robisz...

- ona mówi, choć lepiej by tego nie mówiła, bo jak to mówi, to

robi się blada i wygląda wtedy jeszcze gorzej, niż kiedykolwiek,

niczym wyprane gruntownie i wypłukane z rysów twarzy i znaków

szczególnych swoje własne zdjęcie legitymacyjne. Ze spinką

„Zakopane 1999” niczym zwichrowaną zszywką, co trzyma się

ostatkiem sił.

No mówię ci i jestem tego tak na bank pewien, jak swego

imienia, nazwiska i nazwiska panieńskiego swej matki -

odpowiadam jej smutnie. Wiem to z pierwszej ręki. dobrze iż

poszedł. Zostaliśmy sami, możemy spokojnie porozmawiać. A on

background image

swe fabrykę nieślubnych dzieci pozamałżeńskich niech urządzi

gdzie indziej, w dziewczynie głupiej i łatwej, nie tak jak ty. Bo on

nie jest ciebie warty - dodaję już w ramach fantazji erotycznych,

gdyż wiem, że przydusiłem odpowiedni guzik i domino ruszyło.

Dobre sobie! - ona mówi i patrzy przed siebie, pijąc z butelki

po wodzie, choć już od dawna to wypiła. Gdybym powiedziała to

mojej mamie, to bym do dwudziestego pierwszego roku życia

miała zakaz wychodzenia z domu. Ba, może nawet wyglądania

przez okno. Ciągle nie mogę uwierzyć, że ten łajdak tak perfidnie

chciał mnie skrzywdzić, może nawet wywieźć do Niemiec. Był dla

mnie czuły, przyjemny. Owszem, parę razy chciał mnie częstować

papierosem. To powinno mi było dać do myślenia, bo kobiety

przecież nie palą. Dym tytoniowy zabija nienarodzone niemowlęta,

zabija krwinki w krwi, działa destrukcyjnie względem układu

oddechowego. Statystyki mówią same za siebie i tobie, Andrzej,

także bym radziła niezwłocznie rzucić to świństwo w

przysłowiową cholerę. Zgaś zanim sam zgaśniesz. Wybacz, ale

opowiem ci pewną anegdotę, która powinna ci dać sporo do

przemyślenia swojej postawy. Mój tata też kiedyś palił i to był z

jego strony błąd. Miała taka sytuacja miejsce przez dwadzieścia

łat, aż pewnego dnia zachorował. Ni z gruszki, ni z pietruszki. I nic

nie pomogło, ani bańki, ani witaminy, trzeba było ostatecznie

background image

podać antybiotyk. Od tego czasu powiedział sobie: nie. Dłużej nie

będę się truł, mam żonę, mam dwie wspaniałe córki. I rzucił. Od

tego czasu codziennie je landrynki. Miętusy. Mama

niezadowolona, bo to wychodzi dosyć drogo. Nawet kupując w

hurcie.

Wtedy ja rozglądam się chwilę, jest szesnasta. No to

zdążymy jeszcze tu wrócić zanim rozlegną się światła i Magda

powie co myśli na temat swej ulubionej pogody. A wtedy będzie

już po wszystkim, po całym zasranej wojnie na pożądanie żony

bliźniego swego, na wydolność dżordża i biegłość w zaciskaniu

oczu. A wynik tej wojny jest już wszystkim znany. Ja - plus dwie

dioptrie, a Kacper - minus pół.

Wtedy ja wyciągam rękę z kieszeni i niby że przypadkiem

przekładam ją przez stół, przypadkiem niechcąco odgarniając z

twarzy Ali włosy. Z miejsca udaję, iż łapię się na tym wręcz

podświadomym geście i cofam swe rękę, ukradkiem pod stołem

obcierając ją z wszystkich zarazków i pierwotniaków, jakie mogły

na mnie z tej dziewczyny przejść i mnie obpełznąć całego, złożyć

w mych dżinsach śliskie jajeczka. Z których za kilka dni wylęgną

się najpierw okulary w pozłacanej oprawce, potem krzyżyk na

łańcuszku, a na koniec wypełznie bluzka typu golf, co będzie już

oznaczało śmierć i natychmiastowy mój zgon.

background image

Idziemy do mnie - mówię dość obrażony, gdyż ta historia z

krwiopijczymi zarazkami i insektami mnie rozsierdzą, a jakby tego

było mało, przypomina mi się, co za impreza iście satanistyczna

jest u mnie na mieszkaniu z orałem, analem i krwią, i przychodzi

mi myśl, czy przypadkiem Izabela nie wróciła i nie zmarła na sam

widok swojego tapczana. Lub lepiej może do ciebie - dodaję więc

szybko.

* * *

A czy Ala jest w rzeczywistości dziewicą, tego nigdy

własnoręcznie się nie dowiedziałem. Z jakich powodów, o tym

później. Nie dowiedziałem się także nigdy, czy ogólnie jest

kobietą. Gdyż podejrzewam, że raczej nie jest. Jest czymś

pośrednim. Drobiem. Ptactwem domowym. Rośliną doniczkową.

Zwierzęciem typowo cieniolubnym. Używającym pudru w

kamieniu, a między nogami ma zszyte na okrętkę, by żaden

zboczeniec nie mógł zamachnąć się na jej świętość. Gdyż ona

prawdopodobnie jest świętą. Gdyż nie popełnia żadnego grzechu.

Nie pije alkoholu i nie pali papierosów oraz nie współżyje przed

ślubem. Za te właśnie nieprzeciętne zasługi dostanie wkrótce

medal i dyplom towarzystwa przyjaciół wstrzemięźliwości za

bezwzględne sprzeciwianie się popełnianiu grzechów przez ludzi.

background image

Za te właśnie nieprzeciętne swe zasługi pójdzie do osobnego nieba

dla niepalących, gdzie dostanie własny fotel w świetlicy. Będzie

tam siedzieć jak teraz, noga założona na nogę, i przerzucać strony

magazynu dla kobiet pod tytułem „Twój Styl”.

Wiesz, Andrzej? - będzie pokrzykiwać w dół, w stronę

piekła, gdzie ja będę siedział i palił niedopałki, kipy, co ludzi

rzucają, gdyż nic innego mi nie zostanie - szalenie ciekawe jest to

czasopismo. Naprawdę na poziomie. Są tu ciekawe artykuły,

wywiady, krzyżówki. Powinieneś przeczytać i sam ocenić.

Pozornie jest to magazyn dla kobiet, ale moim zdaniem mężczyzna

może tam znaleźć wiele dla siebie ciekawych wątków i informacji,

uwag. Podrzucę ci parę numerów, a szczególnie mój ulubiony,

majowy. Jest w nim wydrukowany bardzo fajny i interesujący

pamiętnik. Jego autorka nazywa się Dorota Masłowska i ma

szesnaście lat. Mimo różnicy wieku sądzę, iż mogłybyśmy się

zapoznać, zaprzyjaźnić. Jest ona osobą ciekawą, oryginalną, ma

uzdolnienia artystyczne, tworzy i pisze. W tak młodym wieku to

zaskakujące, intrygujące. Jak czasem coś napisze, to aż chce się

śmiać albo płakać. Ma też poczucie humoru. Chociaż jednocześnie

uważam, że jest osobą dość zagubioną we współczesnym świecie,

przeżywa bunt, zaczyna palić papierosy. Myślę, że gdybyśmy

poznały się i zakolegowały, to miałaby szansę zmienić się na

background image

lepsze, poprawić, a jej życie, jej uczucia stałyby się łatwiejsze. Bo

cokolwiek o mnie, Andrzej, myślisz, ja wiem, jak to jest - nie

zawsze byłam taka jak teraz. Też kiedyś kłóciłam się z mamą,

chciałam być kim innym, ba, myślałam nawet o ścięciu włosów, o

całkowitej zmianie swojej osobowości. Ale moja mama przez cały

czas pozostawała moją przyjaciółką, była czasem surowa, ale

uważam, że wyszło mi to na dobre.

Gdy ona to mówi, to ja siedzę na wersalce i wpatruję się w

okno, co ona ma na nim poprzylepiane taśmą klejącą kończynki z

zielonej bibuły. Prócz tego ma meblościankę oszkloną, w której

trzyma w świetnym stanie zakonserwowane trupy maskotek typu

pieski i miśki.

Na dwóch listwach przyczepiony do ściany jest plakat

filmowy z filmu „Buntownik z wyboru”. Ma również dużo

pamiątek, kubek porcelanowy nietłukący z napisem „Strzelec”. A

gdy ona widzi, iż się tam patrzę, to z miejsca tłumaczy mi jak

głupiemu: dostałam na osiemnastkę. Chociaż nie wierzę w

horoskopy, uważam że to zabobon, głupia zabawa dla prostych,

niezobowiązujących wewnętrznie ludzi. Oraz ten łańcuszek

również dostałam. Od chrzestnej.

Prócz tego ma dwie papugi, co obie do złudzenia mi ją

przypominają i ponieważ nudno mi dosyć, mówię z

background image

uszczypliwością:

Nazywają się oba Ala? - i aż chce mi się śmiać z własnej

aluzji, dowcipu.

Skądże! - mówi ona, podchodzi do klatki i daje tym dwóm

zagłodzonym ścierwom po jednym lub dwa ziarka na lepka.

Zwierzętom nie daje się ludzkich imion, nie wiesz, że zwierzęta

nie mają duszy?

Akurat w tym temacie nie mam nic wiele do mówienia.

Twoi starsi są na chacie? - pytam jej, bo już chcę co trzeba z

nią załatwić, chcę już się z jej łykowatą dupką rozprawić, chcę już

mieć to za sobą, chcę mieć swoje należne sobie punkty zdobyte i

wyjść stąd nareszcie, póki nie śpię jeszcze i nie przegapię

wyborów miss.

Nie, moi rodzice pojechali na odpust, a potem w gościnę do

wujostwa - mówi ona i od razu podlewa podręczną konewką

kwiaty, kaktusy różne, które rosną na jej oknie. Po czym nagle

jakby się przestrasza: a czemu pytasz?

A nic. Odpowiadam przebiegle: nic nic. Tak pytam, bo nie

chcę robić kłopotu.

Tak jak każdy - odpowiada ona z troską. - Ale nie martw się,

wiesz, oni są bardzo w porządku, wbrew pozorom. Pozwalają mi

background image

na wszystko. Są kochani, po prostu cudowni, są moimi

przyjaciółmi. Myślę, że powinieneś ich poznać. Na pewno by ci

pomogli, coś doradzili na twoje problemy i zmartwienia. Są niby

dojrzali, poważni, ale czasem mam wrażenie, że to para

zakochanych nastolatków. Razem za rękę jeżdżą na rower, razem

na aerobik, razem na spacer.

Ja wtedy, jak ona to mówi, wyobrażam sobie, jak to musi

wyglądać. To znaczy jej stara. Po pierwsze śpi w okularach, by

dobrze widzieć, co jej się śni i nie przeoczyć, jak jej się objawi

święty Amol od bólu głowy. Rzecz jasna, nie ma też mowy o

żadnym dotykaniu się z mężem powyżej łokci ze względu na

nienaruszalność osobistą i godność kobiety. Na męża już w

myślach nie wjeżdżam, gdyż mam do niego pewne poważanie.

Gdyż musiał włożyć wiele frustracji w zmontowanie tego całego

majdanu z dwoma nieudanymi córkami, odpędzany na wszelkie

sposoby czasopismem dla samodokształcających się nauczycieli

lub innym magazynem kobiecym. Zduszony, wykastrowany,

zepchnięty na brzeg tapczana.

I wtedy ja zaczynam przeczuwać porażkę. Gdyż w całej

sytuacji ogarnia mnie bezsilność, wewnętrzny opornik mówi mi

stop, czerwone światło, ręce precz od garnka. Nie tykaj, bo się

poparzysz, nie tykaj bo się zarazisz. Nie używaj tych samych

background image

ręczników, nie siadaj na tej samej desce w kiblu, przed użyciem

przeczytaj ulotkę. I gdy ona tak siedzi obok, czyści sobie rąbkiem

bluzki typu golf swe okulary, chuchnąwszy pieczołowicie w oba

szkła, ja myślę doszczętnie opadły z sił jak się do tego wszystkiego

zabrać. Ona siedzi dość blisko i ja powinienem mieć reakcję na to

inną, tymczasem ze strony dżordża jest dół, apatia, dżordż nawet

nie chce spojrzeć w tamte stronę, udaje, że śpi, a naprawdę wręcz

drży i węszy, gdzie by tu uciec przed przeznaczeniem, w którą

nogawkę. Przeznaczenie jego natomiast też również jest skutecznie

zduszane kurczowo między dwoma udami, nieczynne i pogaszone

światła.

Ona natomiast nagle się rozkręca, nie wiadomo dlaczego

akurat w moim temacie, czym jestem zamiast być zadowolonym,

zniesmaczony.

Co uważasz o polityce, o tej całej wojnie polsko-ruskiej? -

ona mówi z bliska patrząc mi w oczy. Zauważam niezwłocznie, iż

ma chorowite żółte zęby. Ja nie chcę tak od razu z nią popadać w

konflikty zbrojne na tematy narodowe czy nienarodowe, więc

przebiegle pytam, co ona w tym temacie sądzi. Ona mówi tak:

Mój tata, który jest bardzo rozważny, zresztą dzięki czemu za

komuny zawsze mieliśmy i różne wędliny, duży wybór różnych

gatunków mięsa, środków piorących, mówi, iż nie należy w tej

background image

sprawie głośno mieć żadnych wiążących opinii. I ma tutaj rację.

Ponieważ teraz wszyscy są nagle ważni, demonstracyjnie

wypowiadają swoje zdania, a potem już tacy mądrzy nie będą. I

tutaj ma rację. Jak więc ktoś cię zapyta, za kim jesteś, dobrze ci

radzę, Andrzej, powstrzymaj się od ostentacyjnego uważania

czegokolwiek. Bo na tym się można przejechać. Czy ty traktujesz

mnie poważnie? - pyta ona nagle patrząc mi na usta.

A czemu pytasz? - mówię nieco przerażony, gdyż chcę, by

już zeszła ze mnie, by już wyjść, bez punktów, ale zdrowy na

umyśle, tuż za drzwiami otrzepać się z resztek jej piór, włosów,

dać Izabeli do wyczyszczenia dżinsy z trocin mokrą gąbką.

Ona na to tak: dlaczego pytam i dlaczego pytam. Przecież

wiadomo, że nie dlatego, by się tobie jakoś przypochlebić. Po

prostu myślałam, że pojedziemy za kilka dni do mojej siostry do

szpitala rejonowego. Ona właśnie urodziła, są już w końcu z

Markiem prawie rok po ślubie i weselu, na którym było bardzo

przyjemnie, bardzo przyjemna atmosfera. Leży na oddziale, bo

Patryczek złapał prawdopodobnie żółtaczkę. Nie wiadomo, do

jasnej i ciasnej, skąd. Mama podejrzewa, że to wina lekarzy, którzy

są niekompetentni, nie mają dobrej woli względem pacjenta.

Czasami nawet przez to ludzie umierają, zabici przez lekarzy,

którzy właśnie powinni im. tym pacjentom, najbardziej pomagać,

przecież to jakiś absurd, paradoks. Poza tym na powszechną skalę

background image

tak zwane łapówkarstwo, lekarze nie mają za grosz lojalności, za

grosz motywacji do wykonywania swojego zawodu. Można

przeczytać o tym w bieżącej prasie, w tygodnikach, usłyszeć w

programach telewizyjnych, po prostu wszędzie.

Ja milczę i postępuję tak, by jak najmniejszą powierzchnią

się z nią stykać. Czuję się całoliniowo przegrany, minus dziesięć

punktów i dyskretny rzucik z jej śliny na mojej twarzy, gdy do

mnie mówiła. Sandał ortopedyczny odbity na mojej twarzy.

Ciężkozbrojna armia cofa się w panice do najgłębszego wnętrza

spodni. Całkowity odwrót, całkowity popłoch.

Tak więc już wtedy robię się mało rozmowny, gdyż lędźwie

dostały już cynk, że nie jest to ten adres, co trzeba i żadnego

przedłużania gatunku nie będzie. Dżordż również chce już iść z tej

imprezy, bo wie, iż nie będzie ani konkursów, ani gier

sprawnościowych. Więc biorę i przesuwam się nieco dalej w

kierunku zasłon, co by ona sobie za wiele przypadkiem nie

wyobrażała, że chcę z nią zostać przyjaciółmi. Co staram się, by

nie była o tę moją emigrację obrażona, a co ona chyba jednak jest.

No to od razu staram się całą sytuację jakoś zatuszować, by się nie

czuła specjalnie urażona i by nie było, że nie mamy tematów na

rozmowę i do siebie ostentacyjnie milczymy. Więc pytam się, czy

słyszała jej siostra o takiej chorobie zatrucie ciążowe. Ona mówi,

background image

że owszem tak, że jest to dokuczliwa dolegliwość kobiet w stanie

ciężarnym.

Wtedy ja wstaję z wersalki. Idę kawałek w stronę okna.

Potem idę kawałek w stronę drzwi. Gdyż jestem na skraju

wytrzymałości i ostrzegam, iż jeśli za chwilę nie dostanę albo

jakiegoś bro, lub też choć kropeczkę spida, lub choćby kostkę

Rubikę do pokręcenia, to me nerwy zaczną najpierw puszczać

oczka, potem pójdą się jebać i nie odpowiadam za to, co się stanie

jeszcze potem. Gdyby ona mi choć włączyła komputer pasjansa

pająka lub choćby kalkulator mi dała do ręki, co bym mógł

obliczyć te tysiące i setki punktów, o które przez jej

niedorzeczność, przez ogólnie zjebany charakter jej osoby, jestem

do tyłu. Bo jest to liczba prawdopodobnie nieskończona, której co

jak co, ale w pamięci się policzyć nie da. Chwilę myślę o tym, co

by teraz było, gdyby Bóg miał choć za grosz przyzwoitości,

uczciwości. Bo gdyby tak było, a nie inaczej, gdyby choć odrobinę

dobrej woli, choć odrobinę logiki włożył do tego scenariusza, to

teraz ja bym miał Magdę, gdyż ona od samego początku została

kupiona w prezencie dla mnie. Ale nie. Nawet w pozornie

uczciwym Królestwie Bożym korupcja, konfederacja, kopanie

leżących, tuszowanie przed policją bagażnika od golfa pełnego

spida. Nawet tam prywata, jawne wspieranie dilerstwa i

prostytucji, eksportu dziewcząt polskich na Zachód. Sam Bóg

background image

pozuje na takiego niby wielkiego lewaka, wszystkim po równo, ani

więcej, ani mniej, tyle samo. A jak mnie nie walnie po łapie,

oddawaj, Andrzej, Magdę, pobaw się teraz czym innym, teraz

damy Magdę Kacperkowi. A potem jeszcze Lewemu, niech się

pobawi czymś normalnym, za dużo czasu spędza przecież ten

chłopak przed komputerem, przecież to mu szkodzi na postawę,

skoliozę. A ty Andrzejek nie martw się, oddadzą ci ją, prawda

chłopaki? Słowo Boga trzy palce na sercu. Ty się teraz pobaw Alą,

ona jest trochę nie tego, że tak powiem, nieczynna i popsuta, ale to

nie znaczy, że nie da się nią pobawić, chcieć znaczy móc.

Fakju, tak to ja się nie bawię - mówię pod nosem i patrzę do

góry. Lecz to nie jest nawet żadne niebo, to jest sufit obłażący z

tynku, i to nie jest lalka nawet chętna do zabawy, tylko zmarła

przedwcześnie prezenterka telewizyjna, co w dodatku ubrała

okulary w złotej oprawce i przegląda czasopisma, ślini sobie palec.

By chociaż ona mi ten kalkulator dała, co już podkreślałem.

Bym choć przez chwilę miał jakąś rozrywkę, dodawanie,

odejmowanie, pierw wszystkie cyfry od lewej do prawej, wtedy od

prawej do lewej, a na końcu mnożenie. Wszystko bym obliczył.

Odnośnie Magdy. Jej wzrost. Jej wiek. Długość jej włosów.

Długość jej domniemanego życia. Kąt nachylenia Kacpra

względem niej. Ilość spida we krwi. Procent jej satysfakcji.

background image

Zapewne niski. Zapewne ujemny. Szybkość, z jaką przybliża się

armia ruska do miasta. Ilość sprzedanej kiełbasy. Wszystko bym

policzył, gdyby mi ona dała kalkulator.

Ale ona nie. Ona siedzi, gapi się trochę we mnie, a drugą

ręką poprawia sobie coś w zębach. I nawet jej nie przejdzie przez

głowę, iż zaraz już nie. Iż oto waży się los jej kończynek

przyklejonych na okno, oraz szyb w jej meblościance, iż to zaraz

wszystko podpalę włącznie z jej włosami, które zresztą obetnę,

oraz sam własnymi nogami podepczę na miazgę. W końcu mówię

tak. Gdyż to już nie są przelewki: sratatata, co o mnie sądzisz,

Andrzej, czy jestem ładna, czy jestem brzydka, czy ona jest taka

jak ja. Gdyż ja jestem z natury dobry, ale chodzący przytułek

Caritas też nie jestem, by wysłuchiwać antykoncepcyjnych

pogadanek z poradników domowych i nawet nic z tego nie mieć,

żadnej przyjemności, tylko melodramat i melorecytaeję, i długie

rozmowy o sztuce, poezji i obronie życia poczętego przy zachodzie

słońca.

A ty jesteś raczej oszczędny? - mówi wtedy ona jakby na

pohybel moim myślom, jakby kopiąc leżącego, a masz, masz za

swoje, nie chciałeś rozmawiać o pogodzie, nie chciałeś rozmawiać

o zatruciu ciążowym, to będziemy rozmawiać o oszczędności, tak

Andrzej, żarty się skończyły, kamera start, dzień dobry państwu

witamy bardzo, moje imię Alicja Burczyk i teraz właśnie dla

background image

państwa wymienię wszystkie produkty po promocyjnych cenach,

jakie możemy kupić, by prowadzić nasze gospodarstwo domowe

oszczędniej i funkcjonalniej. Gdyż nie jest tak, byśmy kupując jak

leci wszystkie produkty, wrzucając je do koszyka bez ładu i składu,

mogli prowadzić dom skromnie i bezpiecznie. Zakupy to kwestia,

którą należy dokładnie przemyśleć, zaplanować, obliczyć

wszystkie za i przeciw. Spójrzmy, to mięso pozornie wygląda

dobrze, ale proszę tylko spojrzeć na cenę, jest horrendalnie

wysoka, szczególnie że obok leży zupełnie podobne mięso,

zaledwie kilka dni wcześniej wyprodukowane, ale jeszcze zupełnie

dobre, i kosztuje połowę mniej. Zadanie pierwsze brzmi, które

mięso wybierzesz, Andrzej, bo chyba nie okażesz się na tyle

rozrzutny, by wybrać to droższe, a w rezultacie zapewne mniej

smaczne. Nie musisz odpowiadać, ważne, że się zgadzasz. Teraz

prowadzimy nasz wózek na następne pole na naszej planszy. Przed

nami półka z tekstyliami. Twoje zadanie, Andrzej, to wybrać

najodpowiedniejsze skarpety. Owszem, te są dość trwałe, ale w ich

cenie możesz mieć trzy pary mniej trwałych, choć równie dobrych.

Doskonale, ten ruch głową zaliczam jako przytaknięcie i tym

samym odpowiedź prawidłową. Więc ruszamy dalej, kolejne pole

przedstawia półkę z alkoholami. Zadanie brzmi: nie kupuj

alkoholu, a tym bardziej papierosów. Jeśli kupisz, automatycznie

tracisz nagrodę. Jeśli nie kupisz - przejdziesz do dalszych etapów,

background image

które są równie wspaniałe i pełne emocji jak ten. I wiemy, iż ty

jako człowiek poważny i rozsądny, przychylasz się do naszego

wspólnego wyboru, kiedy to wszyscy na jedno hasło wstajemy i

wszyscy razem wołamy głośno: alkohol precz, rozbroić fabryki

tytoniu, zakazać sprzedaży alkoholu powyżej pięciu procent

zawartości, Andrzej, wiercisz się niespokojnie, na pewno nie

możesz doczekać się następnej planszy, która przedstawia stoisko z

owocami. Koszyk A, oto drogie owoce sprowadzane z odległego

Zachodu, pokryte grubą warstwą trujących pestycydów - zarazków

roznoszonych przez Murzynów, którzy ich dotykali. A teraz

spójrzmy do koszyka B, oto są owoce ruskie, nieco tańsze od

naszych, ale są to sfałszowane podróbki, zapewne puste w środku.

Natomiast w koszyku C prawdziwe polskie niedrogie owoce,

nawet obite polskie jabłka smakują lepiej niż jabłka zgniłego

Zachodu, rzecz jasna, Andrzej jest roztropny i wybiera koszyk C, a

to jest wspaniała, prawidłowa odpowiedź, zapewniając nam

wszystkim dobrą wspólną zabawę w dalszych etapach teleturnieju!

Czy mogę się iść wysikać? - pytam ponuro dosyć, po czym

szybko lecę do kibla. Głośno puszczam wodę i w nadziei, iż nic nie

słychać, trzepię wszystkie szafki. Poziom narkotyków jest w tym

domu taki. Jeden nervosol. I jedne pudełko panadolu. Co

pośpiesznie sobie zapodaję oba te drągi superciężkie, gdyż nagle

zaczęłem obawiać się. Że oszalałem może albo coś, za dużo spida

background image

walniętego przez ostatnie dni, zwarcie w blachach, bałagan w

kablach. Tak tak, Andrzej, teraz panadol, nervosol, a potem

dworzec, od razu słyszę i rozglądam się, lecz to tylko echo w mej

głowie tak grało. Impotencja, zero zainteresowania kobietą, co

siedzi obok, wręcz może homoseksualizm, i gdy to tylko pomyślę,

od razu patrzę w lustro, czy widać może na mnie jakieś fizyczne

znamiona pedalstwa, lecz nic się nie mogę dopatrzyć, żadnego

śladu.

Zaraz, by nie zbudzić podejrzeń, jestem z powrotem i siadam

na swe miejsce. Zabawa trwa nadal. Witamy po przerwie. Ten etap

polega na kupieniu najodpowiedniejszego dla ciebie, Andrzej,

obuwia. I tu dajemy ci do wyboru fantastyczne i funkcjonalne buty

z CCC, która to firma ma swoje filie na terenie całego kraju. Są to

buty na każdą pogodę, gdyż wszystkie są równie praktyczne,

równie łatwe w użyciu, po prostu zakładasz i nosisz, do pracy i po

domu, do spódnicy i do spodni. Do spodni - odpowiadam szybko,

by jak najszybciej mieć za sobą prawidłową odpowiedź i nie zostać

publicznie oskarżonym o pedalstwo i inne trans.

Otóż to! jest coraz goręcej, coraz więcej emocji, gdyż

okazuje się, Andrzej, że jesteś taki, jak powinieneś być, oszczędny,

praktyczny, a teraz kolejny etap naszego wspólnego programu.

Pytania są tu kontrowersyjne, może nawet krępujące, czy

background image

opowiadasz się za tak, czy za nie, napotykając ni stąd ni z owad na

naszej wspólnej planszy klasyczną rodzinę sześcioosobową, i jak

się teraz zachowasz, czy przesuniesz swój egoistyczny,

hedonistyczny, samolubny koszyk na bok i ustąpisz miejsca

prawdziwym wartościom, czy będziesz pchał go pod prąd,

potrącając i przewracając dzieci boże, depcząc im po małych,

bezbronnych stopkach, wytrącając im z rączek niedrogie i

krzepiąco słodkie lizaki serduszka? Czy przejedziesz po stopach

temu mężczyźnie, który tak ciężko pracuje, by utrzymać przy

życiu swe płody rolne? Czy ustąpisz miejsca w autobusie kobiecie

z dzieckiem na ręku? I nawet jeśli nie odpowiadasz, twoja twarz

mówi za ciebie, że jesteś człowiekiem przyzwoitym i w

przyszłości chciałbyś mieć wiele dzieci.

A teraz przechodzimy na innej kategorii, do której jesteś

może lepiej przygotowany, bo może to właśnie twoje hobby,

którym się interesujesz, dajmy na to, choćby to, czy jesteś z natury

nieśmiały, skup się teraz dobrze, to pytanie jest proste, na

rozgrzewkę, przecież wszyscy, i ja, i publiczność w studio,

jesteśmy tu z tobą i trzymamy kciuki, byś wygrał w tym

programie, to zadamy ci inne pytanie. Tym razem na temat

psychologii, bo się nią bardzo interesuję, jakie są korelacje

międzyludzkie, jak możemy siebie samych zmienić, nad sobą

background image

pracować, by zwalczyć swoje słabości, uzdrowić swoje życie z

lęków i niedoskonałości, i stać się świadomymi swojego poczucia

własnej wartości. Bo widzę po tobie, że jesteś spięty, mało

swobodny, może dlatego nie potrafisz dać odpowiedzi na tak

elementarne doprawdy pytania, może krępujesz się mnie, a tak nie

może być, jeśli mamy zostać prawdziwymi przyjaciółmi, bo w

takiej sytuacji powinniśmy być wobec siebie swobodni, szczerzy,

spontaniczni, nic przed sobą nie ukrywać, największych swoich

słabości. Bo teraz mówię to tobie, jak również do wszystkich osób

fizycznych oglądających nasz program: przyjaciel to osoba, wobec

której zawsze możemy pozostać sobą i nie tłumić w sobie naszych

emocji, a czy i ty masz swojego przyjaciela? Napisz nam o tym, na

odpowiedzi na kartkach pocztowych czekamy do końca tygodnia,

czekają nagrody rzeczowe, prenumerata mojego ulubionego

czasopisma. Ale wracając do zabawy: może teraz inne pytanie,

zadane w ten sposób, gdyż tamto może było sformułowane dla

ciebie zbyt trudno, dlaczego jesteś tak małomówny, czy to z

powodu obecności mojej osoby, czy to ja cię krępuję, jeśli chcesz,

to wyjdę, a telewidzowie na chwilę zamkną oczy i będziesz mógł

swobodnie się przygotować do wypowiedzi na zadane tematy,

ustalisz, co na nie sądzisz, możesz zrobić sobie notatki, szkielet

wypowiedzi, a porozmawiamy później, w tym czasie zrobimy

przerwę w nagraniu, nasza publiczność zebrana w studio wstanie i

background image

wszyscy na raz podnosimy ręce do góry, bierzemy głęboki oddech

i wkręcamy żaróweczki, a ja natomiast teraz wstanę z fotela, o tak,

zdejmę swoje piękne okulary, które były relatywnie drogie, nawet

wziąwszy pod uwagę, że było to jeszcze w szkole podstawowej,

lecz był to zakup prawie ponadczasowy, odłożę moje ulubione

czasopismo, sponsorujące zresztą nasz program i powiem ci

Andrzej coś zupełnie szczerze, że to ja jestem nagrodą w tym

programie, jeśli odpowiesz prawidłowo na wszystkie pytania, jeśli

przyznasz mi rację, jeśli okaże się, że masz takie same

zainteresowania, to możesz mnie pocałować, w usta, ale bardzo

delikatnie, bo ja mam bardzo wrażliwe usta, które zaraz pękają,

schodzą razem ze skórą, odrywam je płatami, odrywam je z całą

twarzą i wszystkimi wnętrznościami, ale to nic, nie ma się w sumie

czym martwić, bo zaraz odrastam jeszcze lepsza, z jeszcze

dłuższymi niż teraz włosami, i krzyż, który mam na szyi, o,

widzisz, odrasta jeszcze większy, jak również moje sandały

ortopedyczne, stopy i ręce. Ale wracamy do naszego programu,

pozdrawiamy wszystkich widzów przed telewizorami i

publiczność zebraną w studio.

A tę rundę rozpoczniemy od kluczowego zadania, dzięki

któremu nie wszystko jeszcze stracone - możesz nawet znaleźć się

jeszcze w finale, rozluźnij się, gdyż jest to pytanie ostatnie i teraz

ważą się twoje losy, czy dostaniesz główną nagrodę, czy też nie

background image

mamy o czym ze sobą rozmawiać, i wtedy koniec - publiczność

zebrana przed telewizorami kieruje kciuki obu rąk w dół i na

sygnał, który pojawi się w rogu ekranu, opluwa telewizor, a tego

przecież nie chcemy, więc weź głęboki oddech, wypluj gumę,

pytanie brzmi: co studiujesz?

Co studiujesz, Andrzej? - mówi Ala z powrotem zakładając

swe magiczne pozłacane okulary, czary mary hokus pokus i

studiuję ekonomię, lubię dobrą książkę i dobry film, nie słucham

żadnego rodzaju muzyki, poznam kulturalnego chłopca bez

nałogów w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat celem

poważnego, kulturalnego związku.

Ja milczę. Milczę. Ona patrzy na mnie badawczo, czyżbyś

nie znał odpowiedzi? Skup się, na pewno znasz, przecież na pewno

coś studiujesz, inaczej nie byłoby cię tutaj, przecież wszyscy coś

studiujemy i się tego nie krępujemy, wręcz otwarcie to

przyznajemy, pomyśl dobrze, na pewno przecież pamiętasz.

Dobrze, to skoro nie możesz sobie przypomnieć, podpowiedz

pierwsza, posłuchaj uważnie: a więc jest to kierunek studiów...

związany z administracją... z zarządzaniem...

Administracja i zarządzanie! - mówię natychmiast i

background image

przyduszam odpowiedni klawisz na wersalce, co by ta odpowiedź

nie wzięła dupy w troki z ekranu, zanim zdążę ją wybrać. I patrzę

na Alę niepewnie, czy to jest prawidłowa odpowiedź.

Ona patrzy trochę badawczo, czy to na pewno ta odpowiedź,

czy na pewno chcesz ją zaznaczyć, czy jesteś pewien, czy na

pewno chcesz ją zaznaczyć?

Wtedy ja już na totalnym wydechu powtarzam, że

administrację i zarządzanie.

O kurczę pieczone! - mówi ona, gdyż prawdopodobnie

odpowiedź okazała się prawidłowa. Ja też to miałam studiować,

ten kierunek wybrali dla mnie rodzice już w podstawówce, jednak

nie dostałam się z braku wolnych miejsc, zresztą moja mama

mówi, że to nie żaden brak wolnych miejsc, tylko że nie dostałam

się ze względu na korupcję, kumoterstwo, niekompetencję elit

rządzących i złą sytuację w kraju, a poza tym mama mówi, że

ekonomia też jest dobra, a nawet lepsza, korzystniejsza, ma

większe perspektywy i właściwie nie chcę cię przerażać, nie chcę

cię martwić, ale administracja i zarządzanie jest to kierunek

całkowicie skazany na upadek, po ukończeniu którego nie

dostaniesz pracy w żadnym szanującym się przedsiębiorstwie. To

samo zresztą powtarzam zawsze mojej koleżance od serca Beacie,

która wtedy się dostała i myśli, że teraz raptem świat leży u jej

stóp, cała Polska z Rosją włącznie.

background image

Wracam na festyn - mówię na to, nie znosząc sprzeciwu.

Gdyż to już jest koniec tego programu, a czy wygrałem, czy

przegrałem, to cokolwiek by się działo, nagrodę główną się

zrzekam na rzecz sierot, na rzecz Polskiego Związku

Administrantów Polskich, na rzecz mego kumpla najlepszego

Kacpra, niech on tę nagrodę ma, jemu się ona pełnoprawnie

należy, on może będzie miał na nią chęć. I chuj, że w moim

obliczeniu, w mojej punktacji jestem setki milionów punktów do

tyłu, co bym musiał teraz wziąć Magdę tysiąc razy pod rząd plus

jeszcze po kilka razy Andżelę jako dziewicę, by wyjść jakoś na

prostą z tymi punktami i nie stracić twarzy.

Okej - mówi Ala i cieszę się, iż jest w końcu gamę over, czas

antenowy się kończy i program „Gotuj z nami” wraz z nim

dobiega końca, nasza pieczeń z łabędzia jest gotowa do spożycia

po zdjęciu tekstylnych dekoracji, na razie jeszcze w bluzce typu

golf wygląda dość nieapetycznie, ale smakuje wybornie, chociaż

jest odrobinę łykowata. Można serwować na bankietach i grillach

w rodzinnym gronie oraz oficjalnych przyjęciach formalnych.

Szkoda, że już musisz iść, miło się z tobą rozmawiało, jesteś

fajnym kolegą. Poczekaj jeszcze momencik, chciałam pokazać ci

zdjęcia z wesela mojej siostry, to było bardzo przyjemne przyjęcie,

bardzo smaczne, choć skromne potrawy, bardzo przyjemna,

background image

rodzinna atmosfera. Siedź tu i nic nie dotykaj - mówi pieczeń z

łabędzia i wygładza golf, poprawia ustawienie złotego krzyża na

swych piersiach. I idzie. A ja w tym czasie tej chwili sam na sam

ze sobą, oko w oko z kwiatami doniczkowymi i papużkami

falistymi w jej pokoju, nie marnuję. Choć po zażyciu

wymienionych już powyżej specjalnych środków czuję się jakby

spokojny, wyrachowany. Gdyż jeszcze tego nie wspominałem, ale

taki system to ja pierdolę, i z takim systemem ja współpracować

nie będę, w żadnych wywiadach publicystycznych, w żadnych

„Wybacz mi” o poezji nie będę występować jako uczestnik, tego

jednego jestem pewien. I biorę. tak. Wpierw ustawiam kwiat

doniczkowy na dywan, wyjmuję dżordża i w ostentacji sikam do

doniczki, co z nerwów przed wykryciem leję nierówno i nie

zawsze idealnie trafiam, tak że część idzie na dywan. Nie wszystko

wchodzi, więc jeszcze resztę, co zostało, to stawiam na ziemię

klatkę z papużkami i odreagowuję mocz na nich, na ich poidełku.

Co one w międzyczasie drą te swoje krzywe pyski i uciekają po

drążkach, aż się boję, by łabędziowa tu nie przybiegła zaraz

zwiedziona ich odgłosami kaźni. Spokojnie, ścierwa - mówię do

nich - odrobina moczu normalnego człowieka lepiej wam zrobi niż

hektolitr psychicznie chorej wody od matki przełożonej.

Wtedy one jednak jak nienormalne drą mordę dalej i zaraz

zaczną próbować z desperacji odlecieć do ciepłych krajów po

background image

pomoc, po posiłki, gdyż ta wariatka tak je wychowała, że w

towarzystwie przeciętnego człowieka one się nie umią porządnie

zachować, tylko są szczute i napuszczane na przyzwoitych,

umysłowo normalnych ludzi, są skłonne wyraźnie zrobić mi co

złego. Więc wtedy ja patrzę tak na nie, jakie są głupie zupełnie jak

ich sucza matka Ala, pewnie studiowały ekonomię, albo tak: ta po

lewo bankowość i rozporządzanie, a ta po prawo finanse i finanse.

Wasza matka jest pierdolnięta - mówię im cicho jakby w sekrecie i

szeptem spluwam temu jednemu na łeb.

Okej. Wtedy już na luzie całkiem biorę sobie jeszcze do

kieszeni parę rzeczy, co leżą na wierzchu, długopis w konwencji

podhalańskiej w kształcie ciupagi, złoty pierścionek z kamyszkiem

i klej szkolny w sztyfcie, bo to zawsze może się przydać. Są to

nagrody pocieszenia w tym programie ufundowane przez

prowadzącą, co by nie było, że jestem tak do końca na minus, bo

niby jest tak, że punkty odejmują mi się z każdą chwilą same od

siebie i przyjmują wartość coraz bardziej malejącą, ale jakby co, to

jakieś korzyści z całej tej imprezy odniosłem. Wtedy ustawiam

wszystko jak było i szeptem, w całkowitej konspirze otwieram

drzwi, co rozlega się od razu z nich pokaźny, przeciągły jęk.

Idziesz gdzieś? - woła Ala z otchłani, z jakiś odległych

nieistniejących pokoi, z klubu książki, co na półkach w porządku

background image

alfabetycznym stoją albumy, fotografie, literatura, proza, zdjęcie

Ali i jej siostry witających proboszcza solą i chlebem w ludowych

strojach kaszubskich oraz dyplom ukończenia szkoły podstawowej

z wynikiem z czerwonym paskiem oraz za wzorową pracę

skarbnika klasowego.

No i kiedy ja słyszę, iż ona jest gdzieś zapewnię daleko i nie

zdoła dobiec tu nim ja wyjdę, to zbiegam po schodach, łapię w

rękę adidasy i wybiegam z tego domu, trzaskając furtką. Gdzie

dyszę ciężko i się oddalam, gdyż gdy ona stwierdzi mój brak oraz

zaszłości zaszłe w jej osobistym ekosystemie w kwestii flory i

fauny, będzie źle, może zacząć mnie gonić lub też, co gorsza,

chcieć mi pokazać te zdjęcia.

Pierwszy lepszy autobus, co akurat przyjechał, więc siadam

do niego, choć muszę stwierdzić, iż czuję się słaby, jakby senny, iż

bym teraz mógł tak tym autobusem jechać bez końca, i nikt by mi

nie zarzucił braku biletu, gdyż nawet nie mógłby mnie stąd ruszyć,

tak jestem ciężki, iż ten cały interes może się w jednej chwili

zawalić. Jedziemy wolno również najprawdopodobniej przez mój

ciężar, ciężar moich rąk, które są tak ciężkie iż nie mogę ich

podnieść, tylko wiszą. Boję się iż zaraz spadną mi na podłogę

razem z resztą ciała, i już nikt ich stamtąd nie ruszy, nie podważy.

Jedziemy coraz wolniej i miasto również porusza się powoli, jak

background image

gdyby falą morską przysuwa się i odwleka, zdalnie sterowane

przez znudzonych, pijanych jak świnie radnych. Chmury są nad

miastem jak złowrogie brwi zaciągnięte. Bóg się wkurzył, Bóg

robi porządki. Lecz takiej Ali, jak by tu była, nic by nie było

straszne, to muszę przyznać. Gdyby nawet się waliło i paliło, ona

by pokazała swą legitymację studencką plus by wyciągnęła spod

kurtki swój krzyż i panikujący tłum zadeptujący sam siebie

nawzajem by rozstąpił się przed nią, o, studentka ekonomii,

kulturalna, najwyraźniej katoliczka, co prawda z jakimś

chłopakiem nieco sennym, zapewne upośledzonym swym synem,

ale w takim wypadku tym bardziej trzeba jej pomóc go podnieść z

siedzenia, odkleić go od dermy. Rozsunąć się, przepuścić, może

mają ważne sprawy, idą właśnie wypożyczyć najnowszą książkę

Bolesława Leśmiana, idą właśnie po przydział na ziemniaki, pożar

poczeka, pożar nie ucieknie, odsuńcie się i przepuście.

Tak sobie właśnie myślę, że chujowo zrobiłem, że jej ze sobą

nie wzięłem. Bo teraz ona by mnie jakoś poprowadziła lub

chociażby poprawiła mi ustawienie rąk w kolejności alfabetycznej,

a tak to zapewne w tym stanie dojadę do Uralu i nikt mnie nawet

nie obudzi jak będą święta Bożego Narodzenia, matka moja w

rozpaczy, gdyż kupiła mi prezent, a tu nagle stwierdza iż

Andrzejka niet, nie ma, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu

background image

dzwoniła na mieszkanie i był. A teraz go raptem nie ma, od wielu

miesięcy jedzie niekomfortowym autobusem marki PKS na koniec

świata, na stypendium. Myślę, iż ona jedna jeszcze będzie w tej

sytuacji o mnie pamiętać, pośle mi szczotkę do zębów, jakieś

zapasowe skarpetki, dżem, igłę z nitką i życzenia dużo dobrego

humoru. I gdy tak myślę, myślę nad tym, jak me życie jest

chujowe, że tyle przegrałem, a jeszcze więcej, diabli wzięli sobie

mnie na pamiątkę i gdy tak nie jestem do końca pewien, czy już

może umarłem albo może jeszcze nie. gdyż autobus zdecydowanie

jedzie, ale jak gdyby przez mgłę, przez dym, co roznosi się

wewnątrz niego. I me powieki są automatycznie zamykające, gdzie

nie spojrzę, tam zaraz zasuwają się na powrót, lecz zawsze zdołam

zauważyć, że wszędzie pełno jest dymu, a pasażerowie są jak

gdyby pozbawieni granic, rozlewają się po całym autobusie, gdyż

dzień jest raczej ciepły. Jak również zauważam, iż ich głosy

dochodzą jakby zza waty, zza ściany, z ciepłych krajów, z drugiej

strony.

I wtem, gdy tak myślę coraz to wolniej, coraz to większymi

literami, coraz to mniej wyraźnym pismem, to nagle słyszę tak.

Słyszałeś już?

Takie pytanie słyszę. Jest ono dość wyraźne, powtórzone

kilka razy na tle silnika spalinowego, co w nim wieje jakiś

background image

szczególny głośny wiatr, wręcz cyklon. Nie - planuję

odpowiedzieć, lecz okazuje się to szczególnie trudnym zadaniem

na tej klasówce, gdyż nijak ni w tę ni wewtę nie mogę ruszyć

ustami, gdyż są one jak gdyby zalane betonem, doszczętnie

zaklajstrowane klejem z mąki lub innym gipsem, jedne zęby

zalakowane do drugich i oprawione pieczęcią, ściśle tajne, nie

otwierać. Natomiast jedno, co jeszcze stwierdzam, to iż nie mam

języka w ustach, musiał mi gdzieś na jakimś zakręcie wypaść,

potoczyć się pod siedzenia. Natomiast w ramach miejsca po języku

w mych ustach występuje jakiś twór mięsopodobny, wąż gumowy,

którym za chuja nie umiem sterować.

Słyszałeś? - mówi tak do mnie ktoś ciągle, rozlegając się

echo, a na dodatek coś mnie z jednej strony szarpie, jakiś

dodatkowy, pomocniczy wiatr w lewe ramię.

I po wielu zmaganiach udaje mi się wcisnąć właściwy

przycisk, tak że mówię zgodnie z prawdą coś brzmiącego podobnie

jak „nie”, lecz jak gdyby z ustami pełnymi niezidentyfikowanych

ziemniaków, kartofli. Z miejsca odczuwam lęk, iż może przeszłem

teraz za sprawą swojego gadulstwa, swojej prostolinijności do

kolejnego etapu i trzeba było nic nie mówić, to by może zgasili tą

kamerę.

I tak jest istotnie. Jak mówię to „nie”, to cała karuzela kręci

background image

się na nowo, wiatr szarpie mnie za ramię, silnik warczy, i teraz z

kolei kolejne pytanie do mnie brzmi „nie słyszałeś?”. Nie słyszałeś

i nie słyszałeś, jak nie zrozumiałeś pytanie, to zadamy ci je jeszcze

raz, i jeszcze raz, i tak do końca, aż odpowiesz, aż odpowiesz, i

możesz umrzeć, lecz publiczność chce wiedzieć, słyszałeś, nie

słyszałeś, publiczność chce znać prawdę.

I pełen ufności w swe umiejętności artykulacji staram się

jeszcze raz podkreślić, że nie, lecz wtedy już mi to nie wychodzi

tak dobrze, tylko jakoś inaczej, mniej zrozumiale, być może nawet

mówię coś pośredniego pomiędzy „tak”, bo sam już nie wiem,

słyszę tylko szum, a dym jest coraz gęstszy, coraz mniej

przejrzysty i widzę to w chwili, zanim ostatecznie zamykają mi się

oczy.

* * *

A potem jest długa przerwa gorzej niż śniadaniowa i gdybym

miał to przedstawić graficznie, bym musiał namalować całą kartkę

czarne i najwyżej kilka białych trzykropków. Gdyż przebudzam się

dopiero, gdy stwierdzam, iż zdecydowanie idę, choć może raczej

toczę się niczym kupka kamieni owinięta szmatą i jako tako

trzymająca się niby kupy, lecz mogąca się lada chwila rozsypać.

Tak czy siak wygląda na to, iż jestem w ruchu. Lub też może być

background image

tak, iż to ulica przemieszcza się w stosunku do mnie, przewija się

tuż przede mną niczym jebnięta taśma biało-czerwona

naszpikowana flagami jak gdyby tort urodzinowy, ciasto zrobione

dla mnie przez mamę Izabelę z okazji mego powrotu z

nieprzebranej ciemności, gdzie byłem najwyraźniej na jakiejś

rekonwalescencji, resocjalizacji. Gdyż tak to sobie mogę tylko

wytłumaczyć. Ja przywożę różne turystyczne wspomnienia,

pamiątkowe landszafty, na których widać tę właśnie ciemność

uchwyconą zarówno w dzień, jak i w nocy, z profilu, i z lotu ptaka,

a która zawsze wygląda tak samo i jest kategrycznie czarna. Mam

też jakieś zdjęcia zrobione własnym aparatem, ja na tle ciemności,

na których mnie nie widać, lecz prawdopodobnie tam byłem.

Przywożę też ci Izabelo również trochę ciemności w słoiczku,

specjalność regionu, trochę napoczęta, gdyż było złe żywienie,

jakby niekaloryczne, mało pożywne.

Wtem rozlega się beknięcie i zauważam wtedy, iż siła, która

mnie napędza, jest to Lewy, trzymający mnie przyjacielsko pod

ramię i w pasie. My się przemieszczamy, a to ulica stoi w miejscu

poza małymi wyjątkami przechodniów - to również stwierdzam.

Lecz skąd się tu wzięłem, to me wspomnienia są naprawdę dość

wolno się krystalizujące, lecz na pewno był to któryś z etapów

teleturnieju, czy po śmierci wolałbyś pójść do nieba, czy piekła, ja

background image

zapewne wybrałem nieopatrznie nieodpowiedni przycisk i tym

samym złe odpowiedź, lecz teraz jestem już z powrotem razem ze

wszyskimi w studio, wszystko na swoim miejscu, nienadpalony, od

biedy mogący nawet chodzić. Choć chwilę się boję, iż było to

pytanie o homoseksualistach i teraz dlatego stąd ta krępująca

sytuacja z ramieniem i ręką jego na mojej talii.

Co się tak do mnie kleisz? - oburzam się na to, jednogłośnie

stwierdzając, iż dosyć mogę mówić, choć przykładowo nie mam

już śliny w ustach, totalna melioryzacja mych ust, osuszanie

bagien, przez co odczuwam pewne zgrzyty w zawiasach.

I wtedy zupełnie niechcąco uruchamiam burzę ze strony co

jak co, ale mego kolegi, Lewego. Który wtedy nagle wszystko

uświadamia mi w tonie nieco wulgarnym i nieczułym, iż nie wie,

czego się naćpałem, lecz musiało być grubo. Iż grubszą się miało

jazdę, desperka i samobój, po prostu haloperidol. autobusem się na

tamten świat jechało. I mówi jeszcze, iż dobrze, że akurat jechał w

tamte stronę jako mój kolega i przyjaciel, bo by był grubszy ze

mną sztapel, bocznica, detoks albo nawet całkowita śmierć, gdyż

już w takim byłem stanie, iż trzech przypadkowych pasażerów i

jedna pasażerka żeńska musiało mu pomagać wyjąć mnie z tego

autobusu na odpowiednim przystanku, straszna siara na całe

miasto, a jeszcze upierdoliłem mu komórkę śliną, co ją toczyłem

na wszystko, niczym po prostu bym oddychał tą śliną. A jeszcze na

background image

końcu podkreśla jako przykład, iż zainwestował na moją rzecz

całego rzuta spida w moje dziąsła, bym jakoś szedł po ludzku, a ja

mu jeszcze wyjeżdżam z jakimiś gejoskimi ciągotami, gdyż on z

własnej woli kota by prędzej wziął pod rękę niż mnie, gdyż w

ogóle nie jestem w jego typie. A podobno jeszcze jak mi

zapodawał rzuta to mu ufajdałem śliną całe rękawy po łokcie od

kurtki, co mi on nawet demonstruje mokre plamy, lecz mi to

bardziej wygląda, że on zrobił co najmniej jakąś grubszą

przepierkę wcześniej a teraz wkręca mi jakiś chory film.

Ja na to bym chciał coś odpowiedzieć, żeby się odpierdolił,

gdyż łyknąć sobie na zszargane nerwy nervosolu z panadolem to

nie jest jeszcze żaden grzech, co bym się z niego miał spowiadać

na Sądzie Ostatecznym przed wujkiem Lewym, co też bezgrzeszny

nie jest w tej kwestii, gdyż sam sobie lubi ostrzej przypierdolić.

Lecz nic nie mogę powiedzieć, gdyż on cały czas napiżdża od

rzeczy, co do końca nie rozumiem. Że cośtam, że gdyby oni

wiedzieli, że tak zareaguję na tę wiadomość, to by wcale nie

mówili, tylko cicho sza, tematu nie ma.

Niby że czego jaką wiadomość? - mówię do niego nagle

zaskoczony.

No a nie słyszałeś? - on mnie się wtedy pyta niczym głupiego

- nie słyszałeś, że Magda nie wygrała na miss?

Ja wtedy zaczynam kumać, że tu się zrobiło na mieście jakieś

background image

czary mary pod moją duchową nieobecność i że nie wszystko z

tego melanżu jest do końca dla mnie jasne i logiczne. Na jedną

chwilę się trochę najebać, na jedną chwilę zniknąć, zostawić ten

cały interes sam sobie, a w jeden moment robi się syf i epidemia

jednego wielkiego burdelu.

Jak nie wygrała? - mówię - jak niby nie wygrała skoro miała

wygrać?

Miała, miała, ale to, że miała, to jeszcze nic nie znaczy.

Sciemiony prezes dał dupy. Miał długi odnośnie jakiegoś Sztorma,

co jest niby szychą, ma udziały w piasku i czasopismo „Piasek

Polski”. I Natasza wygrała, co ze Sztormem przyjechała jego

samochodem, a jeszcze była z nimi jakaś taka pizdowata

metalowa, co dostała tytuł „Miss Publiczności”, choć na sto

procent to żaden normalny facet by nie dał rady jej puknąć na

trzeźwo.

Milczę na to, gdyż jak ja pukałem Andżelę, to byłem na

spidzie i równanie się w takim wypadku zgadza, lecz to nie

oznacza, iż mam ochotę naraz o tym dyskutować, bo nie mam, bo

podkreślam, iż czuję się teraz kategorycznie źle, szczególnie

nervosolem mi się jak gdyby odbija.

No to idziemy tam niby do amfiteatru, niby w tym kierunku,

ale jednak gdzie indziej, bo nie jest tak, by bynajmniej Lewy był

background image

usposobiony pokojowo. Podejrzewam go nawet, iż sam sobie

odstąpił nieco z tego spida, sam sobie dosyć tyle pożyczył, co mnie

cucił z tej na szeroką skalę apatii i bezsilności. I za to mu chwała i

respekt, że mnie owszem uratował od zguby, ale musiał sobie

zapodać jakoś sporo, gdyż oko mu mruga, niczym mruganie okiem

byłoby jego nerwicą obsesji lub gdyby brał przykładowo udział w

zawodach w mruganiu okiem, kto szybciej mruga, ten wygrywa.

Mruganie okiem zawód wyuczony, mruganie okiem ulubione

zajęcie w czasie wolnym oraz postępujące uzależnienie od

mrugania okiem.

On jest cały w nerwach. Najwyraźniej wpierdoliłby komuś,

chociażby nawet i mnie. Mimo nawet iż po piersze jest moim

kolegą i kumplem, po drugie puknął moją dziewczynę i to

zapewne nie raz i nie dwa, a po trzecie zatracił na rzecz mojego

zgona całego rzuta, to mu teraz się nie opłaca mnie zabijać, bo

towaru na powrót i tak nie odzyska, czysta marnacja i zero zysku z

poważnej inwestycji. Niejednak usiłuję nie iść zbyt blisko niego.

Suszy mnie, kurwa nędza - mówię mu, mój głos

wydobywając się spośród zwałów śliny w stanie stałym. A gdybym

przykładowo nie miał na tyle kultury, by po chamsku splunąć, lecz

nie robię tego. Gdyż obawiam się, co by na chodnik ni mniej ni

więcej nie wyleciała ma ślina w kostkach lub tym bardziej płatach,

background image

może nawet zwojach. Zastanawiam się, czy to nie jest wina

jakiegoś ściemnionego towaru od Wargasa. Jako że ten typ zawsze

trzyma rzuty wewnątrz buta z nie wiadomo jakim innym

tałatajstwem i o zatrucie nie jest w dzisiejszych czasach przez to

trudno. Teraz może nawet zaraz skonam tu w męczarniach, gdyż

całe wodę, jaką w sobie miałem, wyplułem wcześniej Lewemu na

katanę i teraz nie ma już we mnie złamanej kropli, a krew w

proszku przesypuje się na prawo i lewo z jednej do drugiej żyły.

To pij kurwa, a nie gadaj - mówi mi Lewy świetną poradę

życiową, maksymę i przysłowie na całe życie do haftowania na

makatce. Z kałuży pić nie będę, nie? - odpowiadam mu posępnie,

gdyż również w nastroju na żarty, rebusy słowne i zagadki nie

jestem. Wtedy on się lituje w miarę, gdyż on tu, jakby nie było,

fundował towar i on tu teraz jest master of ceremony. on tu teraz

zapuszcza kawałki, więc idziemy na Mc Donald's. I wchodzimy

niczym dwuosobowa drużyna imienia Matki Amfetaminy. Duże

kole -mówię w konwencji dość szorstkiej do kasjerki, że aż ona

wychyla się podejrzliwie spod swego super firmowego daszka, po

czym równie podejrzliwie jest skłonna na nasz widok zalepić kasę

przylepcem. I również podejrzliwie idzie na zaplecze. Lewy jest

dość tyle podkręcony, że cały czas zaczyna napiżdżać różne rzeczy

w kierunku tej kasjerki, choć ogólnie rzecz biorąc ona nie ma szans

tego na swym firmowym zapleczu usłyszeć, szczególnie iż swe

background image

firmowe uszy ma ściśnięte oraz zatkane firmowym daszkiem.

Co kurwa, lej tą kole i streszczaj się z tą masturbacją ekspres

przez fartuch, bo Silnemu chce się pić, kurwa, a jak nie, to ja tam

wejdę i ci pomogę, lecz tego byś nie chciała. A gdy on tak mówi, ja

sobie uświadamiam, iż on ma prawdę i sporo racji w tym, że jest

tak szorstki i oschły wobec kasjerki. Gdyż prawda jest taka, że w

jedne taką kole jest naliczone również dla niej za jej pracę i

uprzejmość obsługi z co najmniej dwadzieścia groszy i nie może

być tak, iż ona ma akurat ciotę, to robi miny, fochy i feministyczne

nalewanie koli przez pół godziny po gram na minutę, jak mi się

akurat chce pić. Tak więc również się podkurwiam razem z Lewym

i tak stoimy we dwóch i mówimy za pusty bar: dawaj, kurwo

babilońska, nie rób loda Babilonowi, tylko dawaj tą kole, bo

naszczujemy na twe skundlone dzieci kapitalistów, co im wpierw

ogryzą rączki, potem nóżki, potem pisiolki, a na koniec ciebie

same odgryzą i już ci nie będzie już tak lekko szło z

przyczepnością, będziesz zapierdalać na chmurze i czynić cudy,

uzdrawiać wiernych z biegunki.

Z pierdolonej wysypki! - ryczy Lewy, aż się wszystko trzęsie,

wiatr wieje, a na tekturowym klaunie pojawiają się zmarszczki,

pęknięcia.

A gdy ona wreszcie posłusznie się pojawia i niesie w jednej

ręce kole, i zarówno jak ją lekko wystraszona mi podaje, a ręce jej

background image

się trzęsą mówiąc cztery złotych czterdzieści groszy, to Lewemu

wtem coś odpieprzą i on mówi raptem do niej: e. A gdy ona

podnosi głowę z lękiem, to on dodaje: Osama i tak cię zapierdoli.

Ja wtedy słucham tego. co on mówi i myślę, iż to jest mój

dobry kumpel, wesoły, z poczuciem humoru, i że nie można tak

dać Brukseli się robić w chuja. Więc podchwytuję wątek i mówię:

Osama cię zajebie za robienie laskę eurocwelom.

Zarówno ja jak i Lewy jesteśmy wtedy śmiertelnie poważni,

nawet oko przestało się puszczać Lewemu, co gdyby jak zwykle

się puszczało, to mogłoby być cała sytuacja wzięte za głupi żart,

lecz nie jest.

Toteż ze strony kasjerki konsterna. Cisza. Ręka drżąca na

firmowym walkie-talkie. Daj mi to - mówi jej Lewy w tonie raczej

wulgarnym, wskazując głową na słuchawkę - zawsze chciałem

takie gówno mieć na Pierwszą Komunię.

A gdy tak mówi, z jego ust leci wiatr, co rozwiewa kasjerkę,

podwiewa jej włosy, rozpina je fartuch. Ona trochę się waha,

niczym by się miała co najmniej rozpłakać i zaraz możliwe, że

nawet zapłakać gorzko: nie dam, nie dam, to moje, ja to dostałam

od szefa. Lecz tak się nie dzieje, ona jakby z frustracją odpina z

paska tą słuchawkę i ją Lewemu zgodnie z przykazaniem daje z

miną niczym zarzynane zwierzę.

Lecz na tym się nie kończy, gdyż Lewy najwyraźniej jest

background image

całkiem podkręcony, zaangażował się totalnie i teraz postanowił

doszczętnie zwalczyć wszystkie odciski palców tirówki

euroamerykańskiej na ziemi polskiej. A teraz won na zaplecze -

mówi do tej zdenerwowanej raczej kasjerki - i skołuj jeszcze jedne

taką machinę dla Silnego. Tylko działająca żeby była, a nie żadna

ściemniona, inaczej nie żyjesz.

Kasjerka patrzy na niego, raz to na mnie, ma trądzik. Patrzy

jakby dostała co najmniej po łapach, co najmniej gałęzią, a teraz

nie mogła się jeszcze otrząsnąć z szoku. Natenczas idzie na

zaplecze i długo nie wychodzi, a wraca jeszcze bledsza, niosąc

przed sobą walkie-talkie, rzuca je na ladę i pospiesznie cofa się w

kierunku automatu z kawą.

Wtedy ja biorę to, co nasze, jak również kole i skoro ona jest

taka zszokowana, to nawet specjalnie nie płacę nic, fuli gratis,

Babilon funduje, wielka promocja z okazji USA. A nim

wychodzimy, Lewy spluwa w pysk klaunowi, mówiąc do niego: a

ciebie też zapierdoli. Osama osobiście. I jeszcze do nieszczęsnej

kasjerki: a ty, do kurwy, uprawiaj więcej seksu. I zdejm ten fartuch.

Bo źle wyglądasz na chorą.

Wtedy wychodzimy. Koledzy. Zbrojne Bractwo Świętego

Dżordża najeżdża na świat. Uwaga uwaga, są groźni, są uzbrojeni.

Uzbrojeni w scyzoryk, uzbrojeni w łączność przez krótkofalówki.

background image

Uzbrojeni w amfetaminę, uzbrojeni w adrenalinę. Depczą trawnik,

obrywają kwiaty. Robią wgniecenia w chodniku, robią podkop pod

świat.

Fajne, nie? - mówi Lewy do mnie, jak tak idziemy, i

pokazuje mi, jak wciska przyciski na swym walkie-talkie.

Zajebiste - odpowiadam mu. Wtedy on mówi do mnie, żebym tam

poszedł i stanął tuż przy ulicy, a on będzie stał tutaj, i będziemy ze

sobą gadać. Tak też robię, bo to mi się wydaje świetny pomysł.

Wtedy okazuje się, iż to nie są walkie-talkie jakieś sztuczne,

pić na wodę, sklep z zabawkami „Bartosz”, zestaw mała policja,

tylko są to walkie-talkie profesjonalne niczym na filmach w

oddziałach antynarkotykowych.

Halo. Halo. Tu baza. Odbiór - mówi Lewy głosem

poważnym i skupionym, a ja mam jego głos stereo, gdyż po

piersze słyszę to co on mówi normalnie, a po drugie słyszę to też

również w słuchawce. Bardzo mi się to podoba, bardzo fajny

sprzęt taka krótkofalówka, lepsza nawet zabawa niż komórka, a

choć gier sprawnościowych nie ma, to jest to sprzęt fajny, w każdej

sytuacji przydatny do zapoznawania nowych osób, do zamawiania

sobie spida do łóżka.

Podaj hasło, podaj hasło, odbiór - mówię, popijając ze

smakiem swą promocyjną kole i patrząc, czy nie nadciąga wróg.

background image

Ptaki latają kluczem - mówi Lewy. Takie hasło on niby

podaje. No to ja mu mówię z czystej uszczypliwości: boot error.

Hasło nieprawidłowe.

I tak stoję i się cieszę z własnego dowcipu, koła jest dobra,

zimna, promocyjna za darmo.

Wtedy, czego ja się zupełnie nie spodziewam, Lewy wtem

wyłącza odbiór. Nagle wrzeszczy tak: co powiedziałeś?! - lecz w

tonie zaczepnym. Ja wtedy też odłączam i mówię dość obrażony:

no co kurwa, nieprawidłowe hasło żeś zrobił!

A on na to: co kurwa nieprawidłowo, co niby nieprawidłowo,

coś się nie podoba? W podstawówce to jeszcze mówili, chyba na

tyle nie mam jeszcze blachy pogięte, żebym nie pamiętał.

Poczym rzuca swoje walkie-talkie o trawnik.

To jest, kurwa, hasło chyba nieprawidłowe, nie? - mówię do

niego wytrącony całkowicie z równowagi napadem adrenaliny. Co,

że niby jakimś kluczem, odpiąłeś?! - i w przypływie gniewu

odrywam od swego walkie-talkie antenkę, co rzucam ją na

trawnik.

To jakie jest, kurwa, hasło twoje, no wal, jakie jest twoje do

kurwy nędzy hasło jak nie te?! - drze mordę Lewy, fuli powaga,

czerwony na gębie.

Inne, kurwa! - ja się wydzieram, gdyż nagle moja słabość

całkowicie ustępuje i czuję się raptem podkurwiony do granic całą

background image

tą sytuacją z walkie-talkie. Zasady są proste, albo się umie bawić,

albo się nie umie, albo się zna hasło, albo się nie zna, a jak nie, to

niech się nie zaczyna.

Wtedy Lewy podnosi swą słuchawkę z ziemi i jeszcze raz

włącza. Tu, kurwa, baza - mówi do słuchawki niby że tonem

spokojnym - podaję hasło: Silny robi Moskwie lachę. Silny robi

Moskwie lachę. Odbiór.

Wtedy ja się do reszty wkurwiam, bo co jak co, ale o

tendencje proruskie nikt mnie nie będzie bezkarnie insynuował.

Uwaga uwaga - wrzeszczę do walkie-talkie, by mimo

urwanej antenki było wyraźnie słychać - Łącza zerwane, sytuacja

alarmowa. Lewy to pedał, gej i kastrat.

Komunikat odwołany - wrzeszczy wtedy do słuchawki Lewy

- prawidłowe hasło: Silny to cwel, a jego matka zdejmuje majtki

dla Ruskich.

Wtedy ja już nie wytrzymuję. Nie wytrzymuję psychicznie.

Myślę o tym, by go zabić. Powaga. Gdyż moja matka co jak co,

wszystko o niej można wypowiedzieć, ale by nosiła jakieś majtki,

to jest to podłe oszczerstwo, jest to osoba z natury spokojna, płci

matka, żadna to nie jest jebnięta kobieta, tym więcej proruska, i

żadnych zboczonych rzeczy nikt nie będzie o niej mówił, a

szczególnie Lewy. Okej. Jak tak, to tak. Byliśmy kolegami?

Byliśmy. Lecz już nie jesteśmy? Nie jesteśmy. Tyle. Łapię więc za

background image

walkie-talkie i mówię tak, gdyż to już nie są przelewki: odbiór.

Odbiór.

I wtedy walę bez żadnych skrupułów. Arka Gdynia kurwa

świnia.

Po czym rozłanczam się ostatecznie na wieki, choć i tak już

tą słuchawkę popsułem i w sumie po chuja ją wyłączam, dla efektu

chyba, dla pointy. Lewy stoi w miejscu, z wrażenia upuszcza swe

krótkofalówkę. Stoi. Ręce kołyszą mu się na wietrze. Szok,

frustracja, chaos, panika. Zastanawiam się, czy nie przesoliłem

teraz trochę z siłą swego argumentu.

Więc wtedy zaraz mogłoby być tak, iż akcja dzieje się już

szybko. Raz dwa trzy, czary mary, liść na twarz, bo Lewego

wkurwić idzie go łatwo, więc niczym w „Dynastii” kamera by

zrobiła w tył zwrot, gdyż by to był program na żywo dla

telewidzów wyłącznie po pierwszej w nocy, wyłącznie powyżej lat

czterdziestu. Pokazaliby teraz klomb, drzewa, totalna sielanka, wsi

spokojna wsi wesoła, Mc Donald's o zachodzie słońca, jakbym

mógł, to bym kupił Izabeli taką fototapetę do dużego, co by sobie

wieczorem siadała na wersalce i spoglądała. Natomiast na zapleczu

poza kadrem, gdzie by już nie pokazali, by miał miejsce totalny

hardkor między mną a Lewym, na paznokcie i zęby, na szarpanie

się za włosy. Których zresztą nie ma, lecz to już by można było

background image

zrobić efekty specjalne. Gdyż łącznie z Lewym jesteśmy tak na

siebie napaleni, by sobie napierdolić, iż byśmy szli na szajbę, a nie

żadne nunczako, taktyki techniki i boks zawodowy, tylko

wydłubane oko i wywleczone gardłem wątroba i jajnik. I przyznam

iż ja również miałbym udziały w tym interesie, bo rozkurwiony

jestem równo na całej linii. Nawet powiem tyle, iż to ja może bym

uderzył pierszy, jako że jestem takiego zdania, iż by nie miało

sensu co wiele urządzać wielkich oczekiwań, „to nie tak, Lewy, jak

myślisz”, „ja wcale tak nie uważam, to są poglądy Kacpra” i inne

ścierny. Arka Gdynia kurwa świnia i koniec, raz się rzekło i

klamka została otwarta, Lewy by dostał parę klapsów na pysk, ja

co swoje to też bym dostał na adres zwrotny, gdyż to jest chłopak

duży i mocno naspidowany. I tak byśmy się napiżdżali przez jakiś

czas dość ostro, raz ja bym był na wierzchu, to bym mówił: Arka

Gdynia kurwa świnia, raz on by był na wierzchu, to był mówił:

Lechia Gdańsk kurwa szajs. I tak by się cała historia może

skończyła, nawzajem byśmy się zajebali i potem już tylko życie

pozagrobowe, które nawet nie wiadomo, czy jest, czy go nie ma,

czy inna jeszcze trzecia możliwość.

Lecz, jak już wspomniałem, tak się nie dzieje, o nie. Wręcz

całkiem odwrotnie. Gdyż gdy on już ma podejść i zabrać się

kategorycznie za zajebanie mnie, wtem pojawia się Andżela.

background image

Andżela. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Całkowicie bez sensu,

nadjeżdża nagle na rowerze górskim marki Mountain City. Jest to

ładny rower, jakie kradzione można łatwo kupić u Ruskich.

Srebrny, bajerancki, z kulkami na szprychach. Od strony

amfiteatru nadjeżdża. W diademie zatkniętym na głowie i

odpowiedniej szarfie „Miss Publiczności 2002” zatacza wokół nas

kółko, jedną rękę ma na kierownicy, a drugą macha i pozdrawia

tłumy, czyni gesty rozdawania autografów, zakłada z torebki

czarne okulary do odganiania tłumów. Ja wtedy, jak również Lewy,

z miejsca od razu zapominam o sprawie. Gdyż ona jest jak czarna

królowa, zwycięska królowa jeżdżąca na rowerze, ma koronę i

szarfę, i czekoladę od bombonierek w kącikach ust, łopoczą jej

czarne włosy niczym osobna chorągiew, gdyż to ona

prawdopodobnie wygrała tę wojnę.

Zatacza koła, przyjechała tu rowerem prosto z zagranicy, z

zimnych krajów, z czarnych krajów, zbawić nas. Przywiozła nam

szkiełko do oka, przywiozła zagraniczne słodycze, pomarańcze i

mleko w kartonach, i zgrzewkę dobrej zagramanicznej amfetaminy

w opakowaniach po dwa rzuty o smaku owocowym musującą.

Przyjechała nas zabrać, mnie na bagażnik, a Lewego na ramę. I

wtedy co? I wtedy nic. My od razu zapominamy z Lewym o

wszystkim, co nas dzieliło, szybko idziemy w jej kierunku, ramię

w ramię macamy rower, co najwyraźniej okazuje się, iż Rada

background image

Miasta ufundowała kradziony.

Natasza mi się dała karnąć - mówi z dumą Andżela i

sprawdza, czy wiatr jej nie zwiał z głowy diademu. Ma ciemne

smugi w kącikach jej ust. Dziś będzie rzygać węglem opałowym.

Daj pojeździć - prosi Lewy i składa ręce jak do pacierza,

Boże, bądź dobry i daj pojeździć, na co ona mówi, że dobra, ale

niech nie popsuje przerzutek ani dzwonka, bo Natasza nas

wszystkich razem wtedy zapierdoli.

A gdy Lewy jeździ, to nim zdążę pogadać z Andżelą, co i jak,

i jak się dawało Sztormowi, fajnie czy głupio, to zza zakrętu ni

stąd ni zowąd wydobywa się niebieski samochód marki policja z

uchyloną szybą niczym obwoźny handel Sądem Ostatecznym.

Wtedy wszystko mi się wydaje nagle jasne, bo dochodzi wtem do

mnie, iż ta klempa z Mc Donald's zadzwoniła w zemście po suki.

Zapewne obraziła się, jak jej Lewy powiedział, że źle wygląda. I

zaraz za słuchawkę, halo, tu dwaj tacy mnie przezywają, korona mi

z głowy spadła, daszek firmowy mój mi spadł, złapcie ich,

panowie, i do kamieniołomu z nimi. I zaraz suki oderwały się od

swych ważnych robót ziemnych z przeganianiem pijaków i

proruskich zamieszek, halo halo, tu mówi Żbik, chłopaki, jest

sprawa, próba wyłudzenia koli w Mc Donald's, jedziemy na

miejsce zdarzenia. I przyjechały wnet tu ratować świat boży przed

background image

anal seks terrorem.

Ja pierdolę - mówię, gdyż nagle wszystko zdaje mi się

przegrane. Gdyż jestem świadom, jako że nie będzie teraz lekko,

buzi buzi, nie plujcie, nie przeklinajcie i nie piszcie kredą po

chodniku. Że będzie grubszy hardkor, gdyby jeszcze to jedne

walkie-talkie urwana antenka, gdyby jeszcze to drugie, co użyźnia

teraz trawnik, gdyby jeszcze ten klaun opluty, to wszystko by było

wporzo, wszystko by można było jeszcze wytłumaczyć,

załagodzić, a to, co nazylane, obetrzeć. Ale nie. Bo kasjerka z żalu

posikała się w firmowe majtki, Mc Donald's narażony został na

poważne finansowe i moralne straty.

Za co zarówno ja, jak i Lewy, a czy może i nawet nie

Andżelą, kipniemy.

A Lewy jeszcze nie wie, ufnie robi rowerem kółka, raz to

włancza, raz wyłancza dynamo. A gdy podjeżdża do nas, wtem

również widzi, jaka jest sytuacja. A jestem pewien, że ma przy

sobie towar. Lecz już jest za późno. Samochodzik podjeżdża.

Szybka uchyla się. Palant w czarnym kombinezonie

przeciwpożarowym o twarzy seryjnego mordercy z dożywociem i

karą śmierci na karku, wozi tym wózkiem swą państwową, czarną

dupę jakby co najmniej jechał na wakacje, ramię wystawione,

pełen luz, jeszcze może drink i rozkładane łóżko. Ten obok to

background image

samo, tyle jeszcze, że w ramach swej pracy, swych super

poważnych obowiązków trzyma kierownicę. Za to mu płacą, każdy

by tak chciał, trzymasz kółko, masz z tego kupę kasy i jeszcze

gratisowo kombinezon kuloodporny do prac w ogrodzie i na

działce.

I on mówi do nas: dokumenciki są? Ani dzień dobry, ani

spierdalaj, zero kultury, czyste chamstwo bez sztucznych

barwników.

Jest to jak moment śmierci, już umierasz, już nie ma

przebacz, a wiesz, że jeszcze masz pełno towaru upchanego po

kieszeniach, pełno grzechu zapisanego ołówkiem na marginesach,

a właśnie, że nie, żadnego mazania, pani wyrywa ci kartkę, czas

się skończył. I tak też jest właśnie teraz, koniec tego dobrego:

dokumenciki proszę, my tu się z takimi jak wy nie pierdolimy,

mamy tu taką specjalną ekstra maszynkę zakupioną przez

podatników, pana dowodzik wkładamy tu i on wychodzi z drugiej

strony w postaci paseczków, i pana już NIE MA, nie istnieje pan,

zero świadczeń, zero opieki społecznej, nie ma pan dzieci, nie ma

pan NIP-u, nie ma pana. Baa, żeby jeszcze pana, nie ma cię, chuju,

właśnie znikłeś, możesz iść do domu, choć twego domu też pewnie

już nie ma, został on anulowany.

To stoimy i patrzymy na nich. Oni już wtedy są bardziej

background image

kategoryczni. Klapka otwiera się i oni wysiadają, stają w

dwuszeregu i mówią do nas: dokumenty, lecz w taki sposób, że

można powiedzieć tylko jedną odpowiedź na to: już, już daję. Plus

przykląc na jedno kolano, ucałować kolejno w sygnet rodowy i

zegarek.

My z Lewym patrzymy po sobie. Tak czy nie. Dajemy czy

nie dajemy. Liżemy tych palantów po trzewiczkach samym

czubkiem języka, czy nie. To się dzieje szybko, to są ułamki

sekund, co sypią się jak szkło spod naszych stóp. Starczy. Jedno

spojrzenie i wiem, że nie będzie dobrze. Czarne świnie rasy

gestapowskiej tupią z niecierpliwości butem z ludzkiej skóry.

W tym samym czasie Andżeli przewraca się rower.

Dokumenty na rower - oni zaraz mówią do niej, jak to widzą,

celując w nią krótkofalówką - zaświadczenie na prawo posiadania

roweru. Jest to ich zawodowy odruch warunkowy, tego ich uczą w

liceum policyjnym, pokazać im człowieka, to im ślina napływa do

pyska, zapala się odpowiednia żarówka i mówią: dokumenty, a

pokazać im rower, to to samo, ślina, żarówka i tylko hasło inne:

dokumenty na rower.

My z Lewym zaraz patrzymy na Andżelę. Gdyż nagle

uświadamiamy sobie, iż całe zdarzenie jest przez nią osobiście

sprowokowane do dziania się. To nie jest nasza wina, to ona tu

przyjechała na rowerze, porobiła ślady na chodniku, o proszę,

background image

wielka wyznawczyni sekty przyrodniczej, a zniszczyła bez

skrupułów piękny, firmowy, niczemu winny trawnik. Poza tym ta

amfetamina, co Lewy ma w kieszeni, to od niej. Ona sama ciągnie

jak smok, zeszła już na trzydzieści kila, bo wali już teraz sobie pół

kila dziennie, a potrzebuje coraz więcej, zresztą to po niej widać,

że praktycznie składa się już z samej amfy, a resztę ma

wyrysowaną na twarzy węglem.

No i przyjechała tu teraz, jak myśmy stali tu sobie z kolegą,

pili kole. My od razu mówiliśmy, by nie jeździła po trawniku, nie

niszczyła zieleni. Ona nic. Wepchnęła koledze do kieszeni towar i

powiedziała: macie, chłopaki, pierwsza dawka za darmo,

zobaczycie, jak będzie wam dobrze, wszystkie wasze problemy ze

szkołą i rodzicami znikną. Myśmy nie chcieli tego bagna, tego po

prostu szamba, ale ona nalegała. I po wzroku Lewego widzę, iż

mamy w tej kwestii zeznań całkowitą współpracę i porozumienie.

Andżela mówi do nich tak, choć ewidentnie się boi: ale ja

jestem Miss Publiczności.

Oni patrzą na nią, potem na siebie. To można sprawdzić -

rzuca jeden. No to wywlekają przez okno z radiowozu czarną

gestapowską gałkę na kablu i jeden mówi do Andżeli taki wiersz,

co się nauczył w pierszej klasie w liceum policyjnym

background image

wieczorowym. Nazwisko, imię, data urodzenia i zamieszkania,

numer domu, nazwisko panieńskie rodzica, numer buta, ilość okien

w mieszkaniu. Jest to ustna tabela do wypełnienia przez Andżelę.

Wtedy wszystko idzie po kolei. Wiadomo, Andżelina Kosz i tak

dalej. Waga dwadzieścia osiem kilo. I tak dalej. Wtedy oni to, co

zdołają zapamiętać, nadają do swojego gestapowskiego radia. A na

zapleczu tego całego systemu siedzi Wielki Brat, pali fajkę i

odpowiada. Potwierdza, iż Andżela jest, iż ją mają w swoich

notatkach. Wtedy potwierdza dane, co ona podała. A jednocześnie

dodaje co nieco od siebie ze swego archiwum. Że widziana w

podejrzanych towarzystwach, podejrzewana o obrazoburcze

zaplamienie autobusu linii numer 3, co doniósł jeden w

mieszkańców miasta, przywódczyni opozycji ekologicznej

donosząca rządowi i organizacjom roślinnym na władze miasta w

sprawie ścieków. Wyznanie: satanistyczny fundamentalizm

antyruski, tegoroczna miss publiczności Dnia Bez Ruska.

Wszystko to płynie przez słuchawkę, ta audycja radiowa ku chwale

Andżeli, a my z Lewym rozglądamy się, przeczesujemy ręką

włosy, sto procent niewinności, my z nią nie mamy nic wspólnego,

nawet innej płci jesteśmy.

Wtedy ci policjanci przez chwilę naradzają się w pełnej

gestapowskiej konfidencji. I wtem mówią tak, czego myśmy się z

background image

Lewym najmniej spodziewali. Mówią tak: panią proszę jechać

dalej i uważać, bo drogi są śliskie od farby, i nie rozmawiać już z

żadnymi podejrzanymi typami. I jeśli byśmy mogli z kolegą prosić

o mały autograf.

Ależ to nie ma żadnej sprawy - uśmiecha się Andżela i

błyskają flesze, czerwony dywan rozwija się jak język wywalony

na mnie i do Lewego z paszczy tego systemu. Z którym ona

współżyje na dogodnych warunkach.

A kolega by jeszcze chciał dla swojej żony i dzieci - mówią

suki i podają jej bloczek do wypisywania mandatów.

Imiona żony? - mówi fachowo Andżela i zamaszystym

pismem obrazkowym podpisuje wszędzie: Miss, Miss Angela,

Miss Publiczności roku 2002, dla Anety i Wojciecha z najlepszymi

pocałunkami miss publiczności Angela Kosz. Plus, jak zaglądam

jej przez ramię, to jeszcze widzę, że dopisuje gdzieniegdzie

„szatan 666” i „jedna rasa, polska rasa”.

Hola - mówię, bez już zważania, że policja słucha - co ty się

nagle taka radykałka zrobiłaś, co Andżela? Sława uderzyła ci

chyba na bańkę.

Co - odpyskowuje Andżela, proszę bardzo, jaka się

wygadana zrobiła raptem, powiedziała trzy zdania o swych

ulubionych gatunkach warzyw i raptem teraz sprawność

„gadanego” dostała od zastępowego Sztorma przyszyte na rękaw

background image

sukni - wybrali mnie Polacy, to jestem chyba za Polakami, a nie za

żadnymi Ruskimi, logiczne, nie?

Po czym mówi w kierunku policjantów: chwileczkę, i bierze

mnie na stronę.

Nie rozumiesz, Andrzej? - mówi szepcząc, pełna konspira -

czy Polska czy przyrost ZSRR, i tak koniec jest bliski. A Sztorm

mi parę rzeczy uświadomił. Mówi, że jak wystąpię z ramienia

narodowego prawicy, to i dostanę własny wieczorek w centrum

kultury, a i może nawet będę drukowana w „Piasku Polskim”, to

się jeszcze zobaczy. To była dla mnie wielka szansa.

A co, pani kolega za Ruskimi optuje? - pyta podejrzliwie ten

suk, jak widzi naszą postępującą konfidencie i tryb ściśle tajny

naszej rozmowy, kabel przeciągnięty z ust do ust, top secret.

Andrzej? - mówi Andżela jak głupia, jakby w ogóle nic nie

kumała, iż on trzyma swe łapsko na pistolecie. My się to właściwie

dość krótko znamy - dodaje ni do rymu, ni do sensu. Po czym

widząc, co narobiła, bierze rower, przesyła mi i Lewemu

pocałunek z ręki, poczym macha do policjantów i przydusza na

pedał. - Jak będę wiedziała, co i jak z tym odczytem, to dam znać!

- woła odjeżdżając niczym tramwaj zwany pożądaniem i dzwoni

dzwonkiem.

No to zostajemy sami. Wtedy w jedną chwilę już się nie robi

background image

tak znowu miło.

Może mały autograf? - mówię, by rozluźnić nieco tę

napinającą się atmosferę, co jest rozciągnięta między nimi a nami

tak bardzo, iż zaraz pęknie, a że myśmy ciągnęli mocniej, to my

dostaniemy z całej pety po pysku.

Może mały chuj? - mówi ten jeden suk i spluwa, zupełnie już

bez krycia się ze swoimi zamiarami. Już mi, do bagażnika - mówi

do nas drugi wyjmując pałkę - Jedziemy na komisariat.

Ja niby to stoję, spoglądam na Lewego. Lewy całkowicie w

rozstroju, domyśla się już, iż to jego ostatnie chwile na świeżym

powietrzu, więc stara się jak najwięcej nałapać w płuca i do buzi.

Rozgląda się cały czas, namierza, by prysnąć, łzy mu kręcą się w

oczach. Oko mu już chodzi niczym oszalała żaluzja, niczym

zepsuta szatkownica

Ale panowie władzo, niby dlaczego? - mówi wreszcie

płaczliwie, gdyż zapewne ma nadzieje, że my tu gadu gadu,

pogoda zanosi się na burzę, a festyn bardzo udany, a w

międzyczasie pstryk - cała amfa raptem zniknie od niego z

kieszeni. Jak zatrzymywanie się tu jest zabronione, jak stanie tu

jest zabronione, to my najmocniej przepraszamy. Obiecujemy, iż

już nigdy nie będziemy tak po chamsku się zachowywać. Raz nam

się zdarzyło - prawda. Ale wiedzą panowie władzo jak to jest. Jak

idzie człowiek, zdyszy się, przystanie, popije. Raptem zagada się i

background image

zapomina, że tu jest zakaz zatrzymywania. Lecz my już z Silnym

idziemy...

- Idziemy wpierdolić jednym typom... - dodaję ja, gdyż mimo

całej oschłości może oni tam w tych wszystkich ściśle tajnych

kieszonkach w swych kombinezonach ogrodniczych trzymają

jakieś służbowe serce prócz sekatora. Znaczy się nie - tłumaczę i

gestykuluję, gdyż łapię się, iż wszystkie brzydkie słowa zostaną

zamazane na czarno. Znaczy się idziemy pokazać gdzie pieprz

rośnie takim jednym cholerom...

...z Kazachstanu - ożywia się Lewy i uderza w sentymenty

prawicowe. Bo przyjechali tu podobno, jakaś jebnięta wycieczka,

robić pomiary pod przyszłe wysiedlenia Polaków, pod grabienie

polskich domostw... idziemy im spuścić manto. I tak

przystanęliśmy złapać oddech, gdyż się spieszymy, by nie

odjechali...

Jednak suki nie są wrażliwi całkowicie na tę smutną przecież

propol-ską historię, zero współczucia, zero wyrozumienia dla

nastrojów patriotycznych, całkowita oschłość. Jeden mnie bierze

pod rękę do tańca, drugi Lewego, panowie proszą panów, święte

oficjum, jednocześnie wpychając nas do radiowozu i recytuje do

pierszego: pisz, kurwa, tak, bez żadnego popuszczania.

Kilkakrotna obraza policjanta. Wulgaryzm i obelżywość.

background image

Bezprecedensowe na szeroką skalę niszczenie zieleni i kwiatów

publicznych własności państwowej. Próba nawiązania

kumoterstwa i usiłowania korupcji, proruski oportunizm.

I nim my się obejrzymy, co się dzieje, nim w ogóle nam

przyjdzie myśl, że oto koniec tego dobrego, to już oni pizd nam

drzwiczkami w żywą twarz, i światło gaśnie, dopływ powietrza

zostaje wyłączony, i nie, koniec, nie ma pogody, jest czarna

pogoda. Lecz nim jeszcze oni zdążają nas za-kluczyć na kłódkę, to

Lewy w rozpaczy zdąży krzyknąć w odwecie złamanym na wpół

głosem:

Pierdolone zasrane lego! Pierdolone lego policja!

Na to oni też są całkowicie niewzruszeni, gestapowscy

sanitariusze. Pisz dalej tak - mówi ten jeden na słowa Lewego w

tonie „Wy nam tak. to my wam jeszcze bardziej” - oboje pod

ciężkim wpływem narkotyków bez możliwości nawiązania szeroko

pojętego kontaktu. Ciężkie halucynacje, krzyki, prawdopodobnie

szeroko pojęta choroba psychiczna z przerzutami.

A nim odjedziemy, to oni jeszcze sobie zapalą fajkę. Nic

wcześniej nie miałem im tak bardzo za złe, gdyż samemu łapię się

na tym, iż chcę tak bardzo palić, że jestem skłonny Lewego choćby

background image

w proteście wziąć jako zakładnika. Poza tym chce mi się pić, czuję

się coraz to bardziej źle. I jak na podłodze w wozie znajduję

długopis firmowy z napisem „Policja Polska Spółka Z.o.o,

Przedsiębiorstwo Porządkowe wł. Zdzisław Sztorm”, to od razu

wystawiam go przez kratkę w wozie i kole jednego suka w plecy,

błagając, by mi dał choć trochę pomachać papierosa.

Na co on się zaraz jak oparzony odsuwa i mówi do drugiego:

Oż kurwa. Pisz zaraz tak, byś nie zapomniał. Nieuzasadnione

napady agresji z użyciem ostrego narzędzia.

I na tym się kończy. On niedopaloną nawet fajkę gasi, rzuca,

co tę marnację widzę dokładnie przez okienko, pierdolony pies

ogrodnika, sam nie spali, a drugiemu nie da. I jedziemy. Lewy w

rozpaczy, płacze. Tamci tak. Jeden kręci kółkiem, drugi zerka, czy

nic nie kombinujemy. Lewy mi oczami daje do zrozumienia na

swą kieszeń, gdzie amfa płonie suchym białym ogniem, że

jesteśmy skończeni, a on tym bardziej. No to ja wtedy już nie

wiem, co robić, to wrzeszczę: uwaga, pali się!

Oni mimo szyby jakby słyszą, więc oglądają się na nas. A

wtedy ja mówię: po prawo! Pokazując na prawo. I w ułamek

sekundy, jak oni z czystego głupiego odruchu patrzą na prawo, to

nim zdążą się skapnąć, że to ścierna, to Lewy nadąża z

wywleczeniem amfy z kieszeni i skitraniem jej pod jakiś koc, a

background image

drugą ręką przeżegnuje się. Tak to się dzieje.

No i wszystko wtedy jest raz dwa. Wysiadamy. Idziemy

potulnie bez nawet kajdanek, gdyż już jesteśmy nauczeni, że

cokolwiek powiesz lub zrobisz, są na to niezliczone paragrafy,

każde twe słowo jest poprzekręcane na lewą stronę i wykorzystane

przeciw tobie.

Ja pierdolę - powtarza tylko Lewy - pierdolone lego,

pierdolone lego.

Wtedy są różne święte inkwizycje, robią nam wpierw zdjęcie

legitymacyjne, co myślę, że muszę dość źle wyglądać. A potem

pokój numer dwajścia dwa, a Lewy jeszcze inny. A ja właśnie mam

przydzielony dwajścia dwa, do którego jestem za ramię

podprowadzony przez suka, jeszcze przez krótkofalę słyszę, jak

nadaje: prowadzę go na dwudziestkę dwójkę, to niech Masłoska

spisze zeznania i koniec z tym burdelem.

Ja już jestem całkiem obojętny na to, co ze mną robią, ale to

akurat coś mi się wydaje dziwne, to nazwisko. Gdyż słyszałem je

już gdzieś, co nie jestem pewien gdzie, lecz nadzieja we mnie

odżywa, iż może się uda coś się zakręcić po znajomości, tu i tam

podać rękę, powiedzieć coś miłego zarówno za mnie, jak i za

Lewego i wszystko jeszcze jakoś się ułoży, uda, jeszcze nas

pocałują rękę przed wyjściem, a ślady naszych butów obwiodą

background image

czerwonym flamastrem, tu chodził Andrzej „Silny” Kobakoski i

Maciej Lewandoski „Lewy” męczennicy w obronie rewolucji

anarchistycznej w Polsce, niesłusznie oskarżeni i aresztowani w

łapance dnia 15 sierpnia 2002 o godzinie ósmej wieczór. A na

komisariacie w ogóle pierdolną tu muzeum sponsorowane przez

Radę Miasta, w gablocie moje dżiny i katana na manekinie, w

klapie katany ordery za wierność anarchistycznym ideałom, za

obalanie faszyzmu, spuszczanie wpierdol faszystowskim turystom.

A dżiny jeszcze z plamą jako relikwia po miss publiczności Dnia

Bez Ruska, będą przychodzić tłumy, przykładać rękę do szyby i

wszystko im się w kilka dni uzdrowi, i wysypka, i trądzik, i dałn,

wszystkie choroby im raptem odejdą, a tym dziewczętom, które są

już po, a na przykład wolałyby nie być, to odrasta co trzeba i mogą

spokojnie się żenić bez wyrzutu sumienia i w razie spisu ludności i

inwentarza, zakreślać sobie dziesięć na dziesięć punktów w

rubryce „czystość i niewinność”. A ja nie będę wtedy próżnował,

pierdolnę sobie jakieś grubsze przebranie i będę szefem tego

całego interesu. Wstęp - dziesięć zeta, uzdrowienie: pięćdziesiąt,

ptasie mleczko, zeta od sztuki, od pudełka czterdzieści

(reklamówka - 50 gr), wycieczka do grobu Suni - trzydzieści zeta

plus autokar dziesięć od łebka, porada Ali - dwadzieścia, choć sam

nie wiem w sumie ile, bo tak naprawdę to jej porada jest gówno

warta, a ja nie chcę ludziom wciskać szarlataństwa i proroctw

background image

sekty New Agę. Tylko samą anarcho-lewicową istotę

wszechrzeczy i statki wolności pływające po morzu wolności.

A kiedy to tak sobie myślę, wyobrażam, widzę to oczami

duszy swojej, to naraz otwierają się drzwi. I wychodzi z nich facet

jakiś, który właściwie to nie ma nic do całej sprawy, gdyż jest niby

to zwyczajnym jednym z wielu statystów, którzy pracują w tym

filmie. Ale ja go od razu zauważam, iż coś jest z nim nie tak i to

ma bezpośredni związek z tym pokojem, wszedł pewnie

uśmiechnięty, pełen optymizmu i o prostym kręgosłupie, a jak już

wychodzi to postępująca skolioza i garb pełen zapasowej wody na

moralnego kaca, a wszystko, cała jego zmiana, to była kwestia

wejścia na ten jeden właśnie pokój dwajścia dwa. Lampę mu w

oczy, tortury psychiczne, przyzna się czy nie przyzna się do faktu,

iż ma u Ruskich kuzynostwo, mamy na to dowody, mamy twoje

zdjęcia, tu niby patriota, a wkłady do ołówków automatycznych

kupowało się dzieciom ruskie, ot, za to mu lampa w oczy, za to mu

skolioza. Za maszyną siedzi jakaś ściemniona maszynistka i

spisuje wszystko, co powiedział, ale tak, jak jej pasuje do

formularza, jakkolwiek pytanie by było sprekonfigurowane, to ona

wpisze: tak. Tak, żywi orientację proruską, tak: chce zaboru, tak:

przysięga na Polskę, iż to nie Ruscy wpuścili zasolenie do

Niemenu. A wszystko tylko dlatego, iż „nie” w tej maszynie nie

background image

działa, ten wyraz akurat został wyeliminowany z czcionki. I to

jeszcze zanim rozpętała się wojna, wyrwali je już, jak

przesłuchiwali artystów plastyków o ciągotach solidarnościowych.

No ale jak słyszę „następny” i tam włażę, to stwierdzam, iż

tej maszynistki akurat nie można oskarżyć o fałszowanie wyników

wyborów moralnych ze stanu wojennego, gdyż obliczam sobie w

pamięci, iż ona wtedy nawet nie wiedziała, co to tak, a co nie, gdyż

ona wtedy prawdopodobnie jeszcze nie żyła ot co i nawet się na

nią nie zanosiło. Gdyż na oko to ma maksimum trzynaście lat.

Dzień dobry - mówię z góry, żeby być uprzejmym dla niej, to

może raptem nauczy się pisać „nie”. Ta nie odpowiada, to od razu

zaczynam podejrzewać, że jest między nami brak respektu,

szczególnie iż ona ma krzesło wyższe niż moje. Za mną zaraz

wchodzi ten suk i mówi: te zeznania, Masłoska, to masz potem

zanieść razem z kawą i ciastkiem do komendanta, tak on mówi, i

sama też masz do niego przyjść na dłuższą chwilę na poważną

gawędę, on tak mówi. Na to Masłoska mówi głośno: tak, panie

sierżancie, a równocześnie stereo coś mruczy do siebie, jakieś

wulgaryzmy, coś o ZHP. Jak to słucham co ona mówi, kiedy tak

gapi się w te klawisze i celuje w jeden po drugim jednym palcem,

a drugi ogryza paznokieć, to od razu zdaje mi się, iż to ja tu

powinienem prędzej siedzieć za tą maszyną i spisywać jej historię

background image

choroby. Umysłowej zresztą.

Nazwisko - ona mówi. No to ja nic. Robakowski - mówię.

Imię? Andrzej, bardzo mi miło dodaję a ty?

Ja Dorota - mówi ona i na mnie dziwnie patrzy, że aż dostaję

halun na bańkę, iż ona wszystko jak gdyby o mnie wie. Lecz o co

chodzi. Patrzę na nią, czy może ją gdzieś kiedyś już spotkałem, na

jakiejś dyskotece w Luzinie czy w Choczewie latem, lecz trudno

mi to poznać, gdyż ma na sobie niebieski kombinezon, kostium

pod tytułem „kierowca autobusu Neoplan”, za duży zresztą.

Zegarek ma ze złą godziną ustawione, na lewej ręce napisane ma

długopisem „L” jak lewy, a na prawej „P” jak pinda, co pisząc lub

robiąc cokolwiek, często gęsto sprawdza.

Imię matki... - ona szemrze do siebie - jo, imię matki

kurwa...Ma...ci..ak....Iz., a ...b., ela… i jedno „l”, a po mężu...Ro...

ba... kos.. ka... kurwa.

I wtedy coś mnie tchnęło. Coś mnie tyka wielkim palcem, e,

Silny, obudź się, jakiś grubszy halun się kręci na twoich oczach,

oto siedzi tu ta maszynistka, nawet nie wiesz sam jeszcze, czy

chciałbyś ją przelecieć, czy nie, a raptem zna imię i nazwisko

twojej rodzonej matki. Obudź się, Silny, bo kręci się tu coś, o czym

nie wiesz, pod spodem, w ścianach poukrywane czyjeś są tajne,

jasnowidzące oczy.

Pracujesz? Uczysz się? - zagaduję ją, by trochę się oderwać

background image

od tego chorego filmu, co mi został wkręcony i zamyślam się, czy

to przypadkiem nie początek jakichś tortur.

Ta pisze dalej, ma tak wolny zapłon, a jak wtem nie powie

raptem: co? do mnie, to sam aż się jej boję, gdyż wygląda na raczej

nienormalną, jakby całkowicie nie z tego osiedla była co ja, tylko z

innego. No i wtedy jakby zrozumienie tekstu mówionego przez nią

z jej strony, ma dziewczyna tą zaletę przynajmniej, że rozumie po

polsku, choć najprawdopodobniej mówi jakimś własnym

narzeczem wewnętrznym śródlądowym, w który zalicza się

również palenie papierosów. Nawiasem mówiąc, jak ona tak pisze

na tej maszynie, to najwyraźniej toczy ze sobą jakieś grubsze

potyczki słowne w myślach, jakąś śródwewnętrzną wojnę domową

i walki bratobójcze na noże do smarowania chleba, jakieś

wewnętrzne obliczenia na własnych liczbach niewymiernych. No

ale po polsku też jako tako się porozumiewa, to mówi do mnie tak:

Jo. I to, i tamto też. Wszystkie. Odpowiedzi. Są Prawidłowe.

Wygrałeś. Tę nagrodę.

Wtedy bierze, wyrywa z maszyny literkę „n” i do mnie rzuca.

Ale nie trafia, bo pewnie pomyliły jej się strony.

No to wtedy ja już postanawiam nie popuścić, bo nić

przyjaźni między nami została nawiązana, a kto wie, jak to będzie,

od słowa do słowa, fajny film widziałem wczoraj, potem ona się

rozkręci, da mi swój numer na komórkę, ja od Kacpra pożyczę

background image

jego golfa, to po nią przyjadę, pojedziemy gdzieś nad jezioro czy

na kawę, herbatę, a raptem w międzyczasie okaże się, iż literki

„n”, „i” oraz „e” się odnalazły i zaczęły gwałtem działać, i cisną jej

się pod palce jak oszalałe w odpowiedniej konfiguracji,

konfiguracji „nie”, proruski? - ona wpisuje: nie, alkoholik? - ona

wpisuje: nie, winny? - ona wpisuje: NIE.

No to mówię do niej tak: a gdzie się uczysz? Gimnazjum,

ekonomik, maturka zaocznie?

Ona na to coś tam majstruje przy tej maszynie raczej

agresywnie, tłucze w nią ręką. NIE, odpowiada raczej z

niezadowoleniem, jakby żalem. Wtedy znów ładuje się ten suk,

mówi do Masłoskiej, by się pospieszyła z tą kawą i ciastkiem, bo

komendant się nudzi i by się nauczyła jakichś nowych dowcipów i

kawałów, bo tamte już się komendantowi podobno znudziły. I ma

jeszcze natychmiast rzucić palenie, bo to jej szkodzi na kaszel czy

coś, a to komendanta denerwuje. Ta znowu mówi: tak, panie

sierżancie, a pod nosem coś burczy do siebie, złorzeczy coś znowu

o ZHP i obozach koncentracyjnych.

Wtedy jeszcze coś tam niby klepie niczym by grała na jakimś

instrumencie klawiszowym w zespole nurtu regres, a potem raptem

odsuwa tą maszynę z wielkim hałasem tak bardzo, iż ta maszyna

ledwie co się na mnie nie zjebie i latają przez to różne papiery,

kartki, jak białe, pierdolnięte ptactwo jej domowe, które ona żywi

background image

okruszkami z kanapek. Takiej palniętej jeszcze nie widziałem.

Fajnie tu masz, przytulnie - zagajam strachliwie, by coś

jeszcze gorszego nie przyszło jej do głowy, by mnie przykładowo

zabić, zakłuć ostrzem długopisu i ołówka, bo widać po niej, że jest

do tego zdolna. Nawiasem mówiąc jest ruda. Ale ma odrosty. Na

parapecie wszystkie kwiaty są na amen zwiędnięte, pionowe

żaluzje produkcji ruskiej na amen zaciągnięte, plus jeszcze

szklanka porośnięta drobnymi, nieruchawymi zwierzętami

wodnymi, plus na biurku są rozłożone różne wykresy, co ona robi

cały czas, nawet podczas rozmowy ze mną. I jak ona tak siedzi, to

ja tylko zdanżam podejrzeć, że pionowa kreska igrek oznacza

kurwicę, a pozioma iks upływ czasu. Funkcja jest rosnąca. Teraz,

w stosunku do obecnej godziny, jest poziom kurwicy bardzo

wysoki.

No to ona zapala, mi też nawet daje, co czuję, iż będzie

jeszcze między nami dobrze.

A gdzie się uczysz? - nalegam.

Studium. Zaoczne. Nauczania. Początkowego - mówi ona

takim tonem „ja tu zostawiam swój pionek, dalej grajcie sami”.

Dla osób. Bez. Matury.

A co zrobiłaś, zawodówkę? - naciskam.

Nie - ona mówi - liceum. Zrobiłam. Ale na maturze. Mnie

oblali.

background image

O, do chuja pana - ja na to mówię, niby, że oburzony, z nią

zsołidary-zowany, ramię w ramię idący na gmach MEN-u

wywozić prawicę na taczkach - a czemuż to?

Czemuż? - ona mówi gorzko - bo mam moralność. Ujemną.

Minusową.

Wtedy ona zaczyna coś niby odpowiadać mi. Że niby tam

wygrała jakiś konkurs, coś gdzieś, jakaś gazeta, „Ty i Styl”, czy

„Kobieta i Życie”, że niby wygrała to dwa lata temu, ale teraz

nadrukowali dopiero, gdyż wcześniej mieli dużo pilnych reklam do

drukowania. I jeśli nie zgubiłem wątek, to chodziło o to, iż tam był

wydrukowany jej niby jakiś dziennik lub pamiętnik. Ja pierdolę, co

za historia - mówię, by nie być wzięty za głupka, że niby nie

rozumiem i z rozpaczą kręcę głową. No zamknij się - ona się jak

gdyby rozżala i pstryka na wyścigi długopisem, kto będzie pstrykał

szybciej, ona, czy ja szyję nogą. To jest jeszcze pikuś, a teraz

dopiero będzie hardkor, co się dalej stało.

I opowiada. Że ten dziennik to niby przeczytała jakaś jej

nauczycielka czy coś, i wtedy jak ona poszła na maturę, to ta

nauczycielka była dla niej z gruntu nieprzyjemna, wrogo i

podchwytliwie nastawiona. Bo chodziło, że ona coś w tym

dzienniku napisała nie tak, że pali na przykład, że różne rzeczy się

działy w jej życiu natury immoral, i ta nauczycielka przechwyciła

background image

ten dziennik i to po chamsku przeczytała. Tak to rozumiem, tą całą

historię.

I oblałam - ona mówi, waląc głową w biurko - z religii

oblałam.

Serialnie? - pytam, niby że to z zainteresowaniem, bo z

wariatami należy ostrożnie, należy ich obchodzić na palcach, cicho

sza, jesteś całkiem normalna, tylko nieco inaczej niż wszyscy.

No serialnie - ona mówi załamanym głosem i z rozpaczy

obwija sobie twarz papierem do maszynopisania - Serialnie, ustną

z religii. Zapytała mnie ta kobieta, czy Bóg jest. To ja całkiem

zgłupiałam z nerwów, w końcu strzelałam, że odpowiedź A, że

jest. Ale ona była na mnie tak cięta za ten dziennik, za wszystko

tam opisane, palenie papierosów, pokazywanie majtek, że i tak

mnie oblała, powiedziała wobec komisji, że niby że zrzynałam, że

sama tego niby nie wiedziałam, tylko zrzynałam od kogoś. I oblała

mnie.

Co za suka - mówię dobitnie, by wiedziała, iż się z nią

całoliniowo zgadzam i jeszcze jestem skłonny przyjść z ekipą do

tej nauczycielki na osiedle i jej najszczać na drzwi, a także jej

dzieciom przemówić do rozumu, by więcej się nie pokazywały ani

na klatce schodowej, ani na dworzu, ani na drabinkach.

Wtedy ona popłakuje, siorbie nosem, pyta, czy mam

background image

chusteczki.

Nie płacz, masz tak piękne oczy, ja na to mówię. Lecz gdy

ona je podnosi raptem znad biurka, wtem error, zwarcie, nie te

hasło, nie te napięcie, wybuch, porwane instalacje. Gdyż wtem

nagle dochodzi do mnie w przerażeniu, iż choćbym nawet bardzo

chciał, to bym jej nigdy nie mógł puknąć, całkowity zakaz,

czerwone światło plus wibrujący brzęczyk, kontakt grozi śmiercią.

Lecz dlaczego. Gdyż wtem jest to odczucie rodem z mego snu

dawnego, co dobrze pamiętam, ale tu nie będę mówił, powiem

tylko, iż w rolach głównych ja i mój bracki, lecz w tym miejscu

twarze są zamazane i głosy komputerowo zmodyfikowane, gdyż to

grubsza czysto psychiatryczna iberacja od normy, zboczenie nie w

tę stronę co trzeba, jakieś chore filmy dżordża lecące ze złej

jakości taśmy, jakiś podświadomy hard porno thriller odwijający

się przez sen ze szpulek. Jednym słowem kazirodcza perwercha

zaczyniona we wzajemnym łonie rodzinnym na rodzinnym

tapczanie. Zbudziłem się wtedy w przerażeniu, w rozpaczy i cały

dzień z niesmaku na mego brackiego nie mogłem spojrzeć, iż ja i

on, wiadomo. I zarówno właśnie teraz mam podobne odczucie

przerażenia i chęci ucieczki przed tą dziewczyną, gdyż gwałtem

nabieram przekonania, że ona jestem moją jakąś genetyczną być

może siostrą lub matką, choć raptem może jej nigdy nawet nie

spotkałem. Bo co jak co, lubię różne kobiety i dziewczyny, ale

background image

totalnie tak zboczony nie jestem, by postulować współżycie

wewnątrzrodzinne. A już szczególnie, biorąc pod uwagę jej

wygląd, pedofilię.

A ona również wygląda na tym wystraszoną. Weź mi daj

spokój, Silny - mówi zniesmaczona, poczym zaraz się poprawia -

to znaczy Andrzej.

Lecz ja już wszystko słyszałem, co powiedziała, powiedziała

„Silny”, co pogłębia moją paranoję. Gdyż jeśli to są jakieś utajone

tortury, mające wydobyć ze mnie skryte proruskie kompleksy

Edypa, to ja się poddaję i ona, jak chce, może z góry wszędzie

wpisać: tak, tak, tak, byleby tylko już mnie zostawiła, możesz już

iść, Robakoski, ja tu wszystko za ciebie wpiszę sama, jak mi

pasuje, ale za to ty jesteś zwolniony, koniec z wkręcaniem ci tego

chorego filmu i drożdżówka na drogę.

Lecz ona nie.

Ostatecznie nie jest mi tu aż tak źle - ona wzdycha, wolną

ręką wskazując na swe zrujnowane księstwo zaciągniętych żaluzji i

pozdychanych kwiatów, księstwo praktycznie bez okien, w którym

jest jedna pora dnia: noc, i jedna pora roku: listopad, a dziwne, iż z

sufitu się nie sypie brzydka pogoda, grad ze śniegiem i że ona tu

nie siedzi w płaszczu zaciągniętym na twarz. Wiesz, nie jest źle,

mam od niedawna własne krzesło - ona mówi - własną maszynę do

pisania...

background image

Co jest pewnie dalszy ciąg niby to zwierzeń, ale mających

ujawnić moje proruskie zapatrywania nienarodowe

antypatriotyczne

Bo ja niby miałam iść na studia - ona ciągnie. Na

polonistykę, bo wiesz, zawsze byłam dobra z polskiego, z

gramatyki. Najbardziej lubiłam rozbiór gramatyczny zdania. Poza

tym pisałam wiersze, różne utwory. Niektórzy nawet moi

przyjaciele i znajomi twierdzili, że ładne, że mogłabym nawet z

nimi wygrać niejeden konkurs. Bo wiesz. Miałam talent, umiałam i

użyć odpowiednio podmiotu lirycznego, i epitetu gdzie trzeba. I im

się to niby podobało, ale jednocześnie słyszałam opinie, że widać

wpływ frazy Świetlickiego przetworzonej przez Dąbroskiego...,

sam rozumiesz, jak to wtedy przeżyłam, ja myślałam, że piszę o

swych odczuciach, a okazało się, że piszę o odczuciach, które

Świetlicki i Dąbroski już mieli. I tak to wygląda, co tu dużo

opowiadać. Wtedy nie zdałam matury i wszystko runęło, mama mi

tu załatwiła po znajomości posadę. Tak to wszystko wygląda.

Ty mi tu za dużo nie pierdol - ja mówię, bo ja powoli tracę

cierpliwość dla tych jej dwulicowych zwierzeń, dla tych jej

fałszywych, pośpiesznie składanych mi na pohybel zeznań, co je

zmyśla na poczekaniu, bym być może też coś od siebie powiedział

„nie martw się, Dorotka, moje życie też nie jest łatwe, odeszłem od

dziewczyny, wdałem się w rozboje, grubsze kłopoty z sukami, bo

background image

w głębi duszy to mam na domu położone ruskie panele, a mój

bracki diluje amfą, nie mówiąc nic o matce, co mówiąc między

nami robi przekręty na imporcie kafelków” i tak dalej, od słowa do

słowa, ta suka by sobie niby nigdy nic klepała w tą swą maszynę,

butem przyduszała pedał, a w rezultacie by wyszło na jaw, że

jestem ugotowany na wyrok pięć lat w zawiasach na dożywocie i

zsyłkę. Choć taka niby miła, otwarta, z wyglądu trzynaście lat, a

będzie jaz tylko młodsza, aż zniknie. Niby by nawet pozbierała

okruchy ze stołu i mi dała, niby by mi nawet powróżyła przyszłość

z fusów od zgnitej herbaty, gdzie hoduje zwierzęta niewidzialne,

ale skuteczne. Taką ona udaje moją wielką przyjaciółkę, od razu

jesteśmy na ty, mimo iż ona ma maks trzynaście lat, to od razu

jesteśmy na ty, od razu ona nie wiadomo skąd zna moją ksywę.

A nawet, jeśli tak nie jest, jak myślę i ona mnie tak po

chamsku nie zrobi i mnie nie zakapuje, to zawsze ona może wziąć

i mnie opisać w jakimś swoim utworze, a co jej zależy, z użyciem

prawdziwego mego nazwiska i danych osobowych, niech nie

wychodzi ten prorusek z domu na miasto do końca życia ze

wstydu.

Teraz tak - ja mówię fuli powaga, bo dowcipy i żarty się

skończyły, więc popycham nawet oburęcznie biurko dla

wywołania u widzów grozy. Skąd znasz mą ksywę? Tylko bez

żadnej ścierny.

background image

Na to ona trochę się miesza, trochę nie wie, co powiedzieć.

Rozgląda się, gdzie by się tu schować przed moim gniewem, może

do szuflady, proszę bardzo, ja i tak ją stamtąd wywlekę ze włosy,

jak się dosyć tyle podkurwię. Wtem ona mówi tak.

Skąd znam twoją ksywę? No znam, to się nie da ukryć. I

wtedy wyjmuje jakieś teczki, akta, cały burdel, całą swą hodowlę

papierzysk, białych ptaszysk gruntownie rozprasowanych na płask,

pospinanych w pliki. I zaczyna mi czytać, co ma opanowane biegle

mimo wieku ewidentnie dziecięcego. „Andrzej Robakoski,

pseudonim „Silny”, nazwisko panieńskie matki Maciak Izabela

rozwódka zatrudniona oficjalnie przy promocji artykułów

higienicznych Zepter przez Zdzisława Sztorma numer pesel, to

nieważne. Widziany w dniu dzisiejszym 15 sierpień 2002 na

festynie w amfiteatrze miejskim pod hasłem „Dzień Bez Ruska” z

niejaką Arletą Adamek pseudonim „Arleta”, skazaną w

zawieszeniu za współudział w pobiciu paragraf numer, to

nieważne, w rozprawie z dnia 22 luty 1998, numer seryjny

rozprawy jeden trzy osiem trzy jeden jeden, numer seryjny pobicia

tysiąc siedemdziesiąt osiem, numer seryjny oskarżenia jaki, to już

nieważne. Podejrzewany o doprowadzenie do upadku mieszkańca

miasta Adama Witkowskiego i przewrócenie go w błoto, jak

również prowokacyjnego zniszczenie jego mienia w postaci

kiełbasy zwyczajnej w barwach manifestujących sympatie

background image

pronarodowe. Poszkodowany Adam Witkowski zeznaje...”

Dość - mówię, gdyż zaczyna mi się kręcić w głowie. Gdyż

również może i w wannie, i nawet moje sny są być może

permanentnie inwigilowane. Masz tego więcej? - dodaję słabo.

Wtedy ona wzrusza ramionami, odsuwa jakąś szufladę i

wtem ja mówię: ja pierdolę, bo ujawnia się moim oczom jakieś

całe wypasione archiwum kagiebe rodem z filmów sensacyjnych

USA, gdzie niczym osobne zwierzęta, poprasowane i pospinane, są

akta, istne laboratorium, gdzie na masową skalę kwitnie

inwigilacja i mentalne ocieractwo.

Lecz nim ona to zdąży zamknąć, to już wchodzi jeden jakiś

suk i mówi tak: Masłoska, streszczaj się i do komendanta, on czeka

na ciebie, ma zero towarzystwa, jest całkiem o to rozkurwiony. To

po pierwsze. Kazał, żebyś się przedtem przyzwoicie uczesała, a

ogólnie narzekał na twoje odrosty. A po drugie teraz zostaw tego

buca na moment, bo jest taka sprawa, którą komendant nakazał w

trybie ściśle pilnym. Podobno jacyś kazachstańscy szpiedzy, co

przyjechali na wycieczkę, dostali po pyskach od wracających z

festynu - tłumaczy ten suk - lecz dowodów nie ma i zero

świadków.

To ona szybko zmienia kartki w maszynie i zaraz tamten jej

dyktuje tak z kartki:

background image

„Do ambasady kazachstańskiej w Warszawie - ambasady z

małej litery pisz. To ma być bardziej pośrodku. I teraz tak, od

akapitu. Informujemy, iż Rada Miasta - to dużą czcionką walnij -

nie przyznaje, jakoby doszło do napaści ze strony rdzennych

polskich - polskich z dużej - mieszkańców miasta na wycieczkę

krajoznawczą z Kazachstanu. Rada Miasta z przykrością - to dużą

czcionką - zaprzecza, jakoby doszło do zamieszek, a cztery

obywatelki kazachstańskie zostały poturbowane i znieważone ze

względu na pochodzenie (legitymowały się one

nieudowodnionymi korzeniami polskimi prawdopodobnie

sfałszowanymi, śledztwo w toku). Wyrażamy ubolewanie nad tymi

nieudowodnionymi napaściami ze strony Kazachstanu, a także

tolerowaniem i wspieraniem szpiegostwa. Z bólem ogłaszamy

zerwanie stosunków dyplomatycznych oraz całkowity zakaz

wjazdu na teren miasta autokarów i wycieczek krajoznawczych z

Kazachstanu. Z Kazachstanu - to walnij dużą czcionką, a pod

spodem: podpisano, Prezes Rady Miasta Niezależny

Przedsiębiorca -Mgr inż. administracji zasobami naturalnymi i

stosunków wodnych -Roman Widłowy”.

Masłoska wyjmuje wtedy kartkę z maszyny, dmucha na nią,

poczym w miejscu na podpis składa zamaszysty podpis „Roman

Widłowy mgr inż” i wali odpowiednią pieczątkę.

background image

Suk bierze ją od niej, patrzy, czy nie narobiła literówek, czy

wszystko jest fuli powaga i mówi: spisz tego buca i idź do starego.

Poczym wtedy wychodzi.

Co ty tu jesteś, dupa komendanta? - pytam się jej wtedy

wprost, jak jest. Gdyż ona tu taka nieśmiała, cienki głosik, wielka

satysfakcja z tytułu własnego krzesła obrotowego, wstukuje

skromnie po jednej literce na minutę, a po cichu zapewne wykrada

komendantowi order generała, kompas i lampas, i z ukrycia trzęsie

całym przedsiębiorstwem, popalając jego fajki. Jooo - ona mówi

pełna goryczy - wręcz odwrotnie, ten Landau istny mnie zabija. Co

piętnaście minut on mnie woła, bo mu się nudzi. Każe sobie

malować pejzaże, swoje portrety en face na tle niby lasu. Go kręci,

że ja czytam różne książki. Każe mi najpierw powiedzieć tytuł i

autora, co sobie notuje. Obiecuje mnie za to niby przenieść na inny

pokój z podnoszącą się żaluzją. I niby mundur w moim rozmiarze,

ale to niepewne, bo niby budżet. Muszę mu zawsze wszystko

powiedzieć, plan ramowy tej przeczytanej książki, okej. Cały świat

przedstawiony. On wszystko notuje sobie do kalendarza, a potem

uczy się na pamięć. Potem jak coś, jakieś starcie z Zakładem

Oczyszczania Miasta, jakiś protest anarchistów, to on przez

mikrofon wali odwołaniami literackimi na prawo i lewo, i udaje

wykształconego. Naprawdę. Na tej podstawie zresztą on w

background image

Komendzie Wojewódzkiej nakręcił Ogólnopolicyjny Klub

Czytelnika, tak zwane tu Okace. Wyjmuje za to kasę. Jest tam

przewodniczącym. W wolnych chwilach muszę mu pisać referaty

na zebrania, czaisz? Przykładowo ten ostatnio, co pisałam - tu

Masłoska wyciąga jakieś pokreślone kartki - „w ostatnich

tygodniach czytelnictwo w służbie porządku wzrosło nawet o 25%.

Wypożyczane są najczęściej pozycje fantasy i przygodowe.

Najniższym zainteresowaniem cieszy się półka z literaturą

radziecką, są to sporadyczne i szybko wykrywalne przypadki

wśród personelu niższego. Najwięcej wypożyczeń odnotowano

natomiast w dziale polskiej literatury romantycznej, w związku z

czym komitet OKC zadecydował o zakupie nowych wznowień

Mickiewicza i Słowackiego”.

Takie rzeczy muszę pisać, a czasami celowo robię błędy.

Przykładowo dwa dni temu nawet ostentacyjnie zrobiłam kilka

antysystemowych ortograficznych i interpunkcja, policja maską

Babilonu. A nikt się nie skapnął nawet, ci z klubu pewnie w ogóle

tego nie słuchają, jak on czyta, tylko ukradkiem żrą słone paluszki

i rzucają się papierkami.

Wtedy wzrusza ramionami i mówi tak: bo to ich wszystkich

to tu wszystko tak naprawdę gówno obchodzi. I tak tego miejsca

tak naprawdę nie ma, to po co się męczyć, po co brać to na

poważnie, przykładać się, mieć motywację do lepszego udawania?

background image

Wtedy ona głośno puka w ścianę i mówi tak: tu przecież w

ścianach nie ma żadnego żelazobetonu ani muru nawet, ani nic,

Silny. Sprawdź sobie, tam są napchane stare gazety. To wszystko

jest prowizorka, Silny, tego wszystkiego tu nie ma.

Jak ja na nią patrzę, to mi się robi słabo. Bo to już jest

grubsza przesada, ostentacyjny prowokacyjnie robiony mi na

moich oczach halun, jak ja mam patrzyć na takie rzeczy, to chyba

wolę zacząć chodzić do kościoła. Przecież albo ona jest spalona

tak bardzo, że jej złącza poszły na bańce, albo ma jakiś grubszy

schiz, drzwi percepcji z nawiasów na amen wywichnięte i tak

chodzi tu po komisariacie, złorzeczy swoje chore doszczętnie

filmy o tworzywach sztucznych. A że co ma zrobić, wpisać do

maszyny - to wpisze, to dają jej spokój, czasami jej najwyżej

doleją nervosol do herbaty, by za dużo nie przepowiadała

komendantowi pójścia do piekła za malwerchy.

Nic nie rozumiesz, Silny? - ona mi się jeszcze usiłuje

wszystko wytłumaczyć i jeszcze się dziwi, że mnie jej

zeschizowane horoskopy nie robią wrażenia, na żadne zbiórki do

tej sekty przychodził nie będę i nie chcę ani mundurka, ani

cukierka, co ona mi wciska, piersza dawka za darmo, mówi, to jest

zajebisty drag, zdaje ci się, że niczego nie ma.

background image

Ale ona dalej z tym swoim filmem: chyba nie wierzysz, że

ten komisariat istnieje? Ja ci nie chcę nic mówić, ale on jest tu

podstawiony. Ja też jestem tu podstawiona, a ten mundur, co mam

na sobie - tu mi pokazuje, jak ma za duże rękawy o pół metra, co

sięgają do kolan - to wszystko jest wypożyczona ścierna, włókno

szklane, papier. A za oknem nie ma ani pogody, ani krajobrazu,

tylko jest scenografia. Że jak mocniej uderzysz, to się rozleci i

przewróci. To się nie dzieje naprawdę, tylko, rozumiesz, to jest

napisane. W wykresach, w tabelach, w aktach, w dziennikach

lekcyjnych...

Okej okej - ja mówię, i przesuwam swoje krzesło do tyłu, by

mnie jeszcze ta psychiczna nie uderzyła ni stąd ni z owad jakimś

prętem, nie dźgnęła długopisem dla podniesienia ekspresji - ja

wszystko rozumiem. Nie ma mnie, nie ma ciebie, nie ma nas, to

już ustalone. A teraz koniec porad na temat sens istnienia i istota

wszechrzeczy, bo my tu gadu gadu, a Ruski się zbroją. Pytaj mnie,

co tam trzeba, i ja stąd spierdalam, gdyż nie przyszłem tu na

elektrowstrząsy psychiczne, tylko na uczciwe autentyczne

zeznania. Albo zeznaję, albo koniec, ja na sekty nie idę, mam dość

innych zainteresowań w czasie wolnym.

Masłoska już nabiera powietrza, by jeszcze coś powiedzieć

mi i wytłumaczyć swoje urojenia,

Zaraz jest gotowa wyciągnąć planszę, wskaźnik i pokaże

background image

wzrost swojego urojenia w stosunku do ilości wypitej herbaty.

Ilość herbaty wzrasta, to pojawiają się efekty dźwiękowe, świetlne,

żurawie z origami latają jej przed oczami, pani już na dzisiaj

podziękujemy, było miło, ale powinna pani się porządnie przespać.

I ona o tym wie, odpuszcza sobie. I dobrze gdyż jeszcze jedne

słowo i bym dzwonił z komórki po szpital, żeby tu przyjechali,

przywieźli ze sobą cały budynek i ją natychmiastowo pod

haloperidol podłączyli.

Ale ona rozumie chyba moje zaciekłe niewzruszone

stanowisko, mówi, okej, Silny, okej, tematu nie było. To jak już

chcesz, ja ci zostawiam wolną rękę. Mogłabym wszystko w twych

zeznaniach ujawnić, twoje poglądy lewackie, a nawet posunąć się

do tego, że bym ci wpisała do karty udział w związku wojujących

bezbożników. Miałbyś przesrane w całym mieście. Ale nie,

respekt, cokolwiek ty tam sobie masz za poglądy, ja ci tu wpisuję

kategorię: radykalnie antyruski o tendencji prawicowej. W

„osiągnięcia indywidualne na rzecz polskości” to damy...

nieważne, coś wpiszę, działalność agitacyjną, propinację

chłopów... zaraz pomyślę. A ty, jak chcesz, możesz już iść, jesteś

zwolniony, wpadnij jeszcze kiedyś, to pogramy w warcaby,

przepadam za warcabami.

Jasne - ja mówię na koniec w konwencji niby bardziej

przyjacielskiej, gdyż generalnie była to dziewczyna miła,

background image

uczuciowa, choć na wskroś na wylot chyba pierdolnięta. Póki co

jeszcze nic nie jest pewne, czy to nasze solo przeżyję, na razie tu

stoję i przykładowo, nim zdążę wyjść, ona mnie może rzucić

nożem lub strzałką wyjętą spod biurka. Temu ja nie zadzieram z

nią i głośno mówię jej serdeczne życzenia na nową drogę życia,

żeby dostała jakieś zupełnie nowe, wypasione literki do maszyny,

co dotychczas takie nie istniały.

Czego i ja sobie życzę - wzdycha ona, przekładając papiery -

bo już wariuję tutaj. Teraz ostatnio, pomyśl sam, są same sprawy o

proruskość, kolaborację z wrogiem, sianie fermentu. Jedna,

dosłownie jedna była o usiłowanie wymuszenia amfetaminy, co się

ze szczęścia prawie posikałam, że jakieś nowe słowa prócz

„proruski”, „antypolski” i „tak” mogę wpisywać. A tak to ciągle

jakieś odpiłowanie łańcucha z barierki, jakieś poplamienie flagi,

jakiś handel niepolską herbatą, już dostaję dosłownie filmu, że

książkę tu o tym piszę.

- No jasne, pisz - mówię jej na koniec - najlepiej

wspomnieniową. Pod tytułem „Byłam pierdolnięta”.

I to mówiąc nim ona zdąży mnie za to zabić, co jestem

pewien, iż planuje, czmycham z pokoju w trybie fast forward,

trzaskam drzwiami. Gdyż muszę się jeszcze wrócić po tą utraconą

krótkofalę, co nie popuszczę, a ją odzyskam. Gdyż podobała mi

się, fajna to była zabawa.

background image

A jak wybiegam na podwórko przez nikogo nie

zatrzymywany, to od razu chcę sprawdzić, czy to, co ona mówiła,

to czy aby przypadkiem to nie jest jakaś niby prawda. I ja muszę to

sprawdzić, bo inaczej wtem okaże się, iż wszyscy mnie tu ostro

chujali. Podbiegam pod mur i wpierw leko w niego pukam puk

puk. I istotnie ku memu zszokowaniu rozlega się dźwięk niczym

bym nie stukał w mur, tylko bawił się w styropian przy

rozpakowywaniu telewizora. Styropian tektura i wata szklana, oto

z czego zbudowane jest to miasto, zdawało ci się, Andrzej, mówi

moja matka znad kuchenki smażąc kiełbasę, zdawało ci się, że

żyjesz, sam się sobie przyśniłeś, miałeś na swój temat sen

erotyczny. Przecież nie myślisz chyba, że to się dzieje naprawdę,

przecież to miasto jest papierowe, gdyż ja również jestem zrobiona

z tektury i jeżdżę do pracy niby samochodem, a jak ty patrzysz

przez okno, jak odjeżdżam, to nie kumasz, że to resorak zakupiony

w kiosku. Tak tak, Andrzej, łudź się, współpracuj z fotomontażem,

co Masłoska wysmażyła na twoje potrzeby, wsadzaj głowę w ten

otwór.

A ja już takiego chorego filmu nie zniosę. Nie zniosę.

Takiego chamstwa psychicznego, jakie oni na mnie praktykują,

nieznani wrogowie zza drugiej strony rzeki, co pociągają w tym

background image

całym teatrze za żyłki, przeprowadzają na mnie eksperymenty na

zwierzętach, z moich tkanek produkują kremy z elastyną i

kolagenem, hodują mnie na buty i torebki. Nie wytrzymam tej

niepewności, cały drżę z oburzenia, z rozpaczy. I jak się nie

rozpędzę z niejakiej odległości, jak się nie rozbiegnę i nie

pierdolnę w tę ścianę, ramieniem, całym ciałem włącznie z głową,

jak nie walnę w ten cały interes. A wtedy to już nie wiem, co jest

prawda a co jest papier. Znowu rozlega się ciemność.

* * *

A dalej już nie było tak lekko, jak to pokazują na

animowanych kreskówkach o szmacianym piesku czerwonym w

czarną kratkę. Że tralalala, piesek zapierdala po podłodze, pizdnie

się w kant szafki i widzi gwiazdki, lajcik, zaraz wstanie, otrzepie

się z tego, co mu odpadło i zapieprza dalej, fikając ogonkiem. I że

jak on zbije wazon, to spoko, bo wazon zaraz sam się sklei, pan

montażysta już zadba, by taśma poleciała do tyłu, wciśnie rev,

zanim Ola łamane na Ela wróci ze szkoły i się wkurzy, coś narobił,

głuptasku, co za nieporządek, istna stajnia Augiasza, jak mama

wróci, to dopiero cię złaja.

Nie ma tak, w tym urządzeniu jest tylko jeden przycisk play,

wciśnięty już na wieczność, wrośnięty w obudowę. I film leci.

background image

Lecz jednego jestem pewien, ta maszynka się panu popsuła, proszę

pana. Jakiś elemencik, jakaś śrubka nie tego, taśma się zerwała i

łopocze na wietrze.

Ostatecznie nie chcę być oskarżony, iż jakoby kłamię. Bo

każdy powie: tak tak, Silny, do widzenia, idź się leczyć do

przychodni rejonowej z mitomanii, a my ci jeszcze założymy kartę

stałego pacjenta i za ciebie będziemy składki do ZUS-u płacić. Bo

takie rzeczy się nie dzieją, powiedz sam, kto rzyga kamieniami,

przez to jest z gruntu niemożliwe. Rozumiem, raz niby Kisiel się

napił piwa z kipami, to połknął jeden, a wyrzygał dwa, ale to jest

fizycznie możliwe. A natomiast ty tu coś kręcisz, coś ściemniasz

grubo, a twój halun jest niewspółwymierny, masz blachy grupo

pogięte, halun cynkowski, już nie odróżniasz człowieku, co się

dzieje naprawdę od twych omamów. Tak tak, Silny, to wszystko

fajnie się opowiada z twojej strony, my cię lubimy, szacunek na

osiedlu, ale w to nie wierzymy, co to to nie i bądźmy dorośli.

A ja powiem tak: ja tu nic nikomu udowadniał nie będę.

Dupa. Koniec. Przysięgi na flagę biało-czerwoną nie złożę.

Powiem tak wprost: ta noc nieprzebrana zapadła

prawdopodobnie uchwałą z dnia 15 sierpień 2002 z okazji mojego

zderzenia z murem komendy rejonowej Policji Polskiej Sp. z o. o.,

co w pełni sobie zdaję z tego sprawę i mówię z góry uczciwie. I to

background image

nie są żadne czary mary, palec włożony mi w oko przez

dystrybutora krainy Oz na Polskę. To jest utrata przytomności w

wersji klasycznej, o czym można przeczytać w każdym poradniku

sympatyka PCK. A jeśli jeszcze doliczyć do tego inne naleciałości

chemiczne, zatrucie trującym amerykańskim panadolem i

niepożądane koreakcje z innymi lekami amfa i nervosol, to

logiczne chyba, że nie jest ze mną dobrze, i blacha w mózgu nie

tyle pogięta, co złamana na dwie części, i nie żadne tam zwarcie na

stykach, Kasia Kowalska bierze spida lecz nie ma spida, tylko

ostateczny krach systemu instalacji nerwowych. I biorąc nawet na

logikę, to to nie było możliwe, bym po prostu w takich

okolicznościach przyrody walnął głową w ten mur i co. Poszedł

spać na kilka godzin, obudził się w świetnej formie, rześki i pełen

sił na nowy lepszy dzień, i zaczął przestawiać meble.

A powiem jeszcze tak: gdyż zapewne straciłem przytomność,

ale to nie jest taka zwykła utrata przytomności, że ciemność,

patrzysz w prawo, patrzysz w lewo i nic. Tylko różne sny, haluny

ostre i wyraziste, z których nie sposób tak po prostu wyjść,

powiedzieć do widzenia i trzasnąć drzwiami. Nie da się. Impreza

się kręci, a ty jesteś na tej imprezie, podłączony do sufitu tysiącem

kabelków i nie ma odwrotu.

Powiem tylko, że odnośnie tego co powiedziałem wcześniej:

był to gruby, naprawdę gruby halun, największy mój halun życia i

background image

jeśli wcześniej miewałem złe sny, to nie były one nigdy złe aż w

tym stopniu. Zawsze jakieś naczynie połączone z rzeczywistością.

A tu słoik pełen haluna zakręcony starannie i UHT.

Więc było tak i mówię to wprost, bez już wielkich teorii,

metafor i tłumaczenia trudniejszych wyrazów: fabryka godeł. Facet

odkręca orłowi łeb, drugi wyjmuje zawartość, zakręca, trzeci

prasuje i dokleja koronę, czwarty przykleja na czerwone tło. Pełna

współpraca, wydajność sto godeł na minutę. Odgłosy totalnej

rzezi, prasowane orły wrzeszczą ze ścieżki produkcyjnej o pomstę

do nieba, zostawcie nas, my się nie zgadzamy. Wtem okazuje się,

że to taki film puszczony z rzutnika. Masłoska stoi pod ekranem,

macha wskaźnikiem. Jest publiczność. Podwójna, bo odbija się w

oknach, więc dwa razy więcej publiczności, coraz to więcej

publiczności. Kto to są? - wrzeszczy Masłoska do wzburzonego

tłumu, tłukąc wskaźnikiem w ekran. Mor der cy - skanduje

rozjuszona publiczność. A co oni robią? Mor du ją. A co czują

orły? Gier pie nie. I co jeszcze? Ból!

I tak w kółko. Wtem na ekranie pojawia się ni mniej ni

więcej tylko Kwaśniewski z Jolantą Kwaśniewską, przekopiowani

z gaziet, kolejno pod rękę, za rękę, w lesie i na spacerze, co za

halun, publiczność już zobaczyła, już skojarzyła i wrzeszczy

raptem: wypchać prezydenta, wypchać prezydenta!. Tłum szaleje,

niszczy wszystko co napotka i wtem ni z tego ni z owego słyszę

background image

wrzask wznoszący się nad inne: wypchać Silnego! I już tłum

podchwytuje, ja raptem też, by się nie ujawnić ze swymi

poglądami, wołam razem z nimi: wypchać Silnego! wypchać

Silnego! A wtem jak Masłoska nie wyceluje we mnie

wskaźnikiem, widzę jego czubek, co mierzy mi w klatę, na co ja

mówię: no co, Masłoska, przecież jesteśmy kolegami, nie?

Jesteśmy przecież koleżanką i kolegą, co ty tak nagle, nie lubisz

mnie już? Jak cię obraziłem wtedy, no to sorka, no przez nie

mówiłem poważnie, no Masłoska... nie rusz... zostaw... lecz mam

przeczucie, że koniec mój jest blisko, że to już niedługo, że coś

pulsuje, jak gdyby wręcz pika i myślę, iż to memu sercu zebrało

się na takie desperackie rozruchy tuż przed śmiercią.

* * *

Kurde, mówił coś o Masłoskiej - mówi ktoś do kogoś i ja

dostrzegam wtem, tyle ile jestem w stanie zobaczyć przez szparę,

że to jest dziewczyna, Andżelika Kosz zresztą. A założyłabym się,

że on nie czyta „Twój Styl”, że go takie gazety denerwują. Jak go

poznałam, wiesz, to myślałam, że on jest taki z gruntu męski,

mroczny, pierwotny. Ale okazało się, że jest wrażliwy, najpierw ta

desperka teraz, a jeszcze okazuje się, że on czyta „Twój Styl”,

naprawdę się tego nie spodziewałam, pozory są tak mylne.

background image

Gdybym wiedziała, to nasza znajomość by też potoczyła się

inaczej. Przecież ja znam tą Masłoska, to wszystko mogło

wyglądać inaczej, ona czasami czyta przecież w „Strychu”,

mogliśmy tam razem pójść, posłuchać, razem to poczuć. Jej poezja

jest właśnie taka jak lubię, o zniszczeniu, o rozkładzie kobiety

przez mężczyznę, przecież mogliśmy tam razem pójść. Ta cała

tragedia, ta przelana Silnego krew, co miała miejsce, była

niepotrzebna, po prostu zbędna.

No kurwa - słyszę drugi głos. Tym razem bardziej z

pierwiastkiem męskim, lecz przez szparę widzę w słabej jakości

obrazie Nataszę Blokus i to jest prawidłowa odpowiedź. - To jest

pojeb, żeby się do takiej despery uciekać, poniechaj go, Andżela.

Ale nie rozumiesz, że kimkolwiek bym teraz nie była miss

publiczności i objawieniem środowisk młodoliterackich, to on nie

może w takich ciężkich chwilach pozostać sam zdany na pastwę

cierpienia, oschłości ze strony otoczenia.

No i kurwa co, ja tam go teraz przewijać nie będę, przejebał

sobie na policji, przejebał sobie na mieście, to ja teraz też mam

ważniejsze sprawy. Widziałaś tego tapicera w dżinsach, to on wziął

ode mnie numer na komórkę.

Szpara we mnie, przez którą ja to wszystko widzę, a

prawdopodobnie i słyszę, jest wąska. Reszta wokół szpary jest

background image

czarna, bezbrzeżna i sięga niewiadomokąd, a w dodatku boli.

Robię wysiłki, by tę szparę mocniej uchylić, i choć wszystko mnie

boli, to udaje mi się, co prócz Andżeli Kosz i Nataszy Blokus, w

tle widzę różne rzeczy białe, jak gdyby umieszczono mnie w

samym środku poszewki na kołdrę. Wszystko jest białe, a zapach

jest jak gdyby lizolu, więc mam różne wizje na temat tego, jak i

czym mnie tu potraktowano, a przede wszystkim, gdzie jestem, bo

to jest kwestia kluczowa. Już reszta mnie nie obchodzi, czy

popełniłem samobójstwo, czy nie, chociaż go nie popełniłem. Chcę

po prostu wiedzieć, na czym leżę, bo wiem tyle, że leżę i nie

próbuję nawet tego faktu zmienić, gdyż wiem, i iż jak tylko jakaś

dywersja, próba ruchu z mojej strony, to bach, i oni z powrotem

mnie do tamtej sali, gdzie Masłoska wbija we mnie cyrkiel i rysuje

wokół mnie koła coraz większe i większe, a publiczność bije

brawo, bo wie, że mi się należało.

Cicho, kurwa, bo się budzi - mówi Natasza, bierze i brutalnie

podnosi mi na siłę powieki, co ja nie jestem nawet w stanie

oponować, tak jestem powszechnie ciężki, jestem chyba w ciąży z

samym sobą, tak ciężki się czuję i bezbrzeżny. Wołaj tę pizdowatą

salową, niech mu zapoda jakieś swoje czary mary, by trochę

przejrzał na oczy.

To wtedy ja mrugam dość nieumiejętnie i widzę obraz

background image

kręcony z ręki.

Przytrzym mu te powieki - mówi Natasza do Andżeli i

przekazuje jej do moje powieki do potrzymania - idę po tę białą

herbaciarę, bo ona chyba poszła na wakacje pić drinki.

Wtedy podług mojego rozeznania Natasza wychodzi i

Andżela nachyla się nade mną, co widzę własne odbicie

przybliżające się do mnie w jej oczach, dość źle wyglądam, co

więcej, wcale nie wyglądam, gdyż jestem gruntownie zasłonięty,

okablowany i zapieczętowany, do odbioru po wpłaceniu kaucji.

Andrzej? - ona pyta - nic ci nie jest?

I wtedy porażka, bo kiedy ja chcę coś powiedzieć, obojętnie

co, to me usta zamiast się otworzyć, są jeszcze to bardziej

zamknięte. Są zamknięte tak bardzo, że aż nie da się ich otworzyć,

a co więcej, już ich chyba wcale nie ma, tak bardzo stały się

organem szczątkowym. A jak chcę podnieść rękę, to jej też jakby

nie ma, lub też być może jest przymocowana na stałe do podłoża.

Gdyż raptem to stałem się może w ogóle rośliną doniczkową,

kwitnę w białej ziemi na parapecie, a Andżela mówi do mnie po to,

co bym lepiej rósł i wypuszczał więcej korzeni, to mnie na wiosnę

przesadzi.

Okej, nic nie mów - ona mówi i robi gest poprawiania

poduszki - ja ci powiem, jak jest. Bo pewnie nie wiesz. To już nie

jest wczoraj, to jest jutro. To znaczy dzień następny. Usiłowałeś

background image

popełnić samobójstwo. Ale odratowali cię. Niniejszym leżysz w

szpitalu, a jak myśmy z Natą to się dowiedziały od Lewego, to

zaraz Sztorm nas tu podwiózł. No to jesteśmy. Nata poszła teraz po

pielęgniarkę. Jak wróci, to potwierdzi moje słowa.

To mówiąc, ona wyjmuje z torebki osprzętowanie bojowe,

promocja piekła, poprawia sobie oczy, by były bardziej na czarno.

Po czym zastanawia się chwilę, liczy coś, może kiedy dostanie

okres, i ostatecznie decyduje się na pocałowanie mnie w policzek.

Nie musiałeś tego zrobić dla mnie - mówi, malując sobie na

twarzy różne kreski kredką świecową wyjętą z torebki - nie jestem

warta tyle cierpienia, bólu, zagubienia. Wiem, co musiałeś czuć,

gdy wtedy odjechałam rowerem, pozostawiając cię samego ze

zdeptanym kwiatem naszego uczucia niszczejącym na zgliszczach.

Teraz to wiem: nie grałam fair, zraniłam cię, lecz gdy byłam wtedy

ze Sztormem, to nie obchodziło mnie to, jaki on jest, bo on nie był

taki jak ty.

Ja chcę coś powiedzieć, że to miło z jej strony, że o mnie

wtedy myślała, ale zamiast tego z moich ust wydobywa się bańka,

co spektakularnie pęka i się po mnie rozpryska, a może i nawet

odłamki szkła idą Andżeli w twarz. Dochodzę do wniosku, iż w

ostatecznym rozrachunku usta jednak mam, nie odkleiły się od

background image

reszty, za co serdecznie wszystkim dziękuję.

Cicho, bo Natasza idzie - mówi Andżela i zaraz łapska z

powrotem na moje powieki, pełna gotowość do zdania służby, niby

że cały czas je trzyma i neutralny temat. A wiesz? Bo niby ta wojna

z Ruskimi została wczoraj załagodzona. Wiemy od Sztorma. Ma

być podarowany statek, taki symbol przyjaźni, na którym polscy

obywatele będą mogli jeździć na strefę bezcłową. A dla Rady

Miasta bilety za darmo i barek. Dla uczniów i studentów zniżkowe

na 37%.

Okej, Silny - dodaje Natasza, siadając mi na rękę. Ta franca

tu zaraz przyjdzie, puści ci Eleni różne kawałki o słońcu, żeby cię

trochę rozkręcić tu, bo ty nic nie gadasz. Albo inną zajebistą

grecką piosenkarkę. Pizdę Gratis ze swym mężem z castingu

Kutasem Gratisem.

I tyle ja widzę przez tę szparę, co mi raz to Andżela, raz to

Natasza podtrzymują, istny poród kleszczowy przeprowadzony na

żywca na moich oczach. Wtedy widzę jeszcze jakieś szwindle i

matactwa w handlu bielą przed moim oczami, wszystko jest tak

bardzo rasy białej, iż podejrzewam, że właśnie Izabela zapakowała

mnie w papier śniadaniowy pergamin i że sam siebie niosę do

szkoły na drugie śniadanie, że wokół wielki szept szelest idący

echem po korytarzach. Co jakiś czas zapala się jarzeniówka i

background image

rozlega się wokół galeria twarzy w kamiennych bluzkach, gadające

popiersie Andżeli, waza o twarzy Nataszy, muzeum interaktywne,

autentyczny zapach autentycznego lizolu B, autentyczny szelest

prześcieradeł. Tu postawimy łóżeczko, Magda - wapienne

łóżeczko dla odlewu naszego dziecka, a tu sztuczny telewizor.

Biali ludzie o białej krwi i mięsie też białym, bo drobiowym,

wapiennym. I zero czerwieni, biały orzeł na białym tle, wojna

pomiędzy rasą białą pod flagą biało-białą.

Ej, Silny - słyszę szept w całkowitej konfidencji i zostaję

popchnięty bardziej w głąb łóżka, co mnie już nawet nie zdziwi.

Gdyż jestem do niego szczerze przywiązany, jest moim

dodatkowym organem w ramach kompensacji całej reszty

narządów, które mi być może odpadły. Nie umieraj jeszcze, na

razie jeszcze żyj. To ja, Magda.

Nie kłam - mówię lub też mi się zdaje być może, że mówię,

granice są w płynie, granice są w proszku, przesypują się po

planszy i nie wiadomo, czy jestem jeszcze na polu czerwonym, czy

już na białym, lecz to nie obchodzi mnie. Gdyż ten lizak po obu

stronach ma dla mnie smak całkowitej goryczy. Nie kłam, Magda,

iż niby przyszłaś. W chuja mnie robisz, „jestem tu, Silny,

przyszłam, ale prima aprilis i wcale mnie nie ma”. Koniec. Mogłaś

przyjść.

background image

Mogło być jeszcze wszystko dobrze. Ale nie przyszłaś.

No, Silny, głupku - mówi Magda wtedy i samodzielnie

otwieram oczy bez udziału rąk. I przerażam się, bo rzeczywiście

niby ona, ale może to tylko jej makieta, jej atrapa zakupiona dla

mnie przez Barmana w zestawie ze strzałkami do rzucania. Palant

z tego Barmana, czy on nie jarzy, że kurwa ja mam nogi i ręce w

awarii, że oni mnie tu obwiązali różnymi rurkami i tylko dzięki

temu jedynie trzymam się kupy. Zastanawiam się, jak ja na dłuższą

metę będę w ten sposób żyć. Bo łaź teraz wszędzie z tym całym

osprzętowaniem, butle jakieś, jakiś radar, kable się plączą pod

nogami, poruszaj się teraz w promieniu metra od ściany, nurkuj w

powietrzu na głębokość metra i jeszcze nie pomyl wtyczek, bo

wtedy zwarcie i osobiste użyźnienie gleby.

Silny, to ja Magda - mówi Magda i macha do mnie ręką z

odjeżdżającego autobusu na wakacje. To ja, Magda, wpadłam tak

ot, pogadać. Kupiłam ci malborasy, mentole, pomyślałam, że się

ucieszysz. I gazetę o motocyklach, „Świat Motocykli”, żebyś tu do

reszty nie zdumiał.

Fajnie jest, myślę. Jedziemy autobusem. Mnóstwo pyłu jest,

ale jest fajnie, silnik furczy, wszystko się trzęsie, białe pola,

plantacja kredy, muzeum interaktywne, tyle zrobili pyłu, że nie

widać eksponatów. Może to zresztą amfa unosi się w powietrzu, bo

background image

to jest akurat czas kwitnienia amfy, pełno pyłków lata w powietrzu,

powszechna akcja narodowa alergia, zatrudnienie dla

bezrobotnych.

Słuchaj teraz tak - słyszę ze strony Magdy - nie bądź, Silny,

głupi. Nie daj się tak zrobić, przecież oni chcą tu z ciebie

wyhodować rododendron sobie na korytarz.

Wtedy wyciąga z torebki „Świat Motocykli” i próbuje tak

zrobić, żebym mógł sobie poczytać. Lecz co ona jedną rękę mi

zaciska, to druga się rozwiera i gazeta więdnie. Wtedy Magda

wyprowadzona takim moim zachowaniem z równowagi zdejmuje

z półki radar, co do niego jestem podłączony i aż dziwię się, że jak

ona go bierze, to mnie to nie boli. I buch mi go na brzuch, co aż

prawie samego siebie z bólu wyplułem, lecz moje zdolności

sprzeciwu są ograniczone.

Nikt nie skuma - szepcze mi Magda z otuchą i kładzie „Świat

Motocykli” gazetę na radarze, co cały czas pika i być może jest to

moje sztuczne serce, które teraz już zawsze będę musiał nosić ze

sobą w reklamówce, to więc niech ona się z tym obchodzi

ostrożnie, żeby nie zepsuć. Widzę teraz prosto przed twarzą różne

literki idące przez strony do swojego mrowiska. I żałuję iż tak

szybko się ruszają, bo to może jest tekst piosenki o mnie i moim

bólu, którą mógłbym teraz wszystkim zaśpiewać. Lecz to jeszcze

nie koniec tej modernizacji, gdyż Magda najwyraźniej

background image

zdecydowała się polepszyć moje warunki bytowe i sanitarne.

Wyjmuje paczkę fajek już napoczętą i kategorycznym gestem

wkłada mi jednego do ust, co on mi od razu wypada, ale ona go

wtyka na powrót głębiej, prawie prosto mi do gardła.

Tu się nie pali - odzywa się słabo jakiś głos z daleka,

zapewne automatycznie włączająca się akcja antynikotynowa, co

zaraz powie, co sądzi na temat papierosów i ich skutków.

Jakiś problem? - mówi zaraz Magda głośno - ja pana nie

częstowałam.

Wtedy Magda patrzy na mnie, widząc iż coś jest niezupełnie

tak z tym paleniem.

Co oni chcą od ciebie, żebyś ty nagle zaczął mówić stereo i

podbicie basów? - mówi, bierze i wyszarpuje ze mnie te wszystkie

wtyczki od kabli, co ciągną się od mego nosa i z powrotem. Tak

będzie ci dużo lepiej.

Wtedy jeszcze udaje mi się zobaczyć w przyspieszonym

tempie, jak ona rzuca te rurki na podłogę, podpala mi papierosa, a

potem już niewiele widzę. Gdyż raptem coś ciężkiego na mnie

spada na klatę, być może kamień, być może to moja własna

powieka, być może to wiatrak oderwał się z sufitu, a być może to

po prostu jakieś urwanie chmury z drugiego piętra, śnieg łóżek i

pacjentów. Lecz już nad tym nie myślę więcej, gdyż możliwość

myślenia również nagle tracę, co symbolizuje ostatecznie mój

background image

regres w kierunku roślinności.

* * *

Nie umieraj... - taką audycję nadają w radiu. „Nie umieraj,

razem zwalczymy naszą wspólną śmierć” - społeczna akcja

charytatywna radia Zet i polskich muzyków rockowych. - Nie

umieraj - powtarza radio, a potem jakby spiker gubi wątek, bo

pomyliły mu się kartki. Nie umieraj - mówi - to wszystko moja

wina.

Wtedy znowu klamka uchyla się i pojawia się szpara, przez

którą bezczelnie podglądywuję, co jest na zewnątrz. Być może

nawet rodzę się właśnie, wyglądam na świat z mojej matki, lecz

nie podoba mi się to, co tu się dzieje. Otóż nie jest to zwykły sufit,

tylko sufit ruchomy, sufit przewija się na moich oczach,

świetlówki znikają i pojawiają się na powrót, gdyż może jesteśmy

teraz w interaktywnej fabryce świetlówek. I raptem są też różne

twarze, jest hałas. To wszystko moja wina - tłumaczy ktoś z

płaczem - będę teraz już tylko z tobą, tylko nie umieraj, przecież

nie o to tu chodzi, tu chodzi, żeby się dobrze bawić... A to

wszystko były takie żarty... tak naprawdę to nie byłam z nikim, ani

z Lewym... ani z tym całym dźwiękowcem... zrozum to, tak tylko

żartowałam, żeby cię rozzłościć, idioto... a teraz wszystko będzie

background image

dobrze....

Nie umieraj, Silny, to mówisz ty, Magda, mówisz to przez

telefon, mówisz to przez megafon. Jest to kolejna twa fanaberia,

kup mi fajki, kup mi rajtki, nie umieraj. Jeśli możesz, nie umieraj.

Nie umieraj, jak chcesz, by było między nami fajnie. Bądź kolegą,

nie umieraj, bo mam akurat umówione solarium, nie mam teraz

czasu na grożenie, może później. Zadzwoń do mnie pod wieczór i

przysięgnij, że tak żartowałeś i nie umarłeś, już zaraz dosłownie

lecę, ale obiecaj wpierw, że to wszystko nieprawda.

Chcę coś myśleć, lecz nie. Żadnego myślenia, mam

zabronione myślenie, co mam chęć coś pomyśleć w jakimś

temacie, to radio z wyrwaną anteną nadaje ekstraciekawą

przyrodniczą audycję o wietrze, że wiatr wieje. Że wieje. To jest

relacja live nadawana z miasta, początkowo był jakiś reporter na

żywo, proszę państwa, nie słyszą mnie państwo, lecz jesteśmy

świadkiem niezwykłego zjawiska, w całym mieście wieje wiatr.

Pojawił się z zachodu i wyrwał już wszystkie flagi biało-czerwone.

Mimo iż mnie państwo nie słyszą lub nie słyszą mnie wcale,

zaznaczę, że już osiem osób utraciło włosy, a liczba osób, które

zostały zaginione jest ciągle nie znana. Wiatr skręca właśnie w

lewo, odrywa balkony od wieżowców. Pojawiły się pogłoski i

background image

nadinterpretacje, jakoby wiatr ten został skonstruowany przez

Niemców, którzy chcą urządzić tu poligon, a na pozostałościach

domów urządzić ścianki alpinistyczne dla oddziałów specjalnych.

Wiatr wieje na niespotykaną skalę, nie da się porównać nawet z

wiatrem z 1997, o którego nasłanie na Polskę rząd obciąża

Moskwę.

Tu relacja urywa się, może redaktor się przewrócił, to nic,

dostanie medal, dostanie pośmiertnie Order Uśmiechu i kompas od

polskiego rządu na uchodźstwie za szczególny nonkonformizm w

służbie prawdy. Wiatr strąca radio z szafki i teraz wyemitowany

zostaje wielogodzinny przegląd przez wszystkie rodzaje wiatru,

jakie istnieją. Bardzo ciekawe, każdy wieje w inną stronę i wyrywa

co innego, czego nie widać, ale słychać.

Jak stąd wyjdę, to jak Boga kocham. Kupię sobie taki wiatr

może. wpierw amatorsko, a później już profesjonalnie zawodowo,

jak ktoś mi nie podpasuje, temu nasię wiatr na chatę, i do

widzenia, instalacja zerwana, sprzęt RTV wywiane, kobiecie widać

majtki, dzieci z przewianym uchem, a ja siedzę i steruję

dżojstikiem, popijam browcem, Magda się rozbiera, lecz ja mówię,

no gdzie, weź się lecz z tym tyłkiem, nie widzisz, że teraz jestem

poważnie zajęty, zarabiam pieniądze, odzyskuję dług jednemu

kolesiowi?

background image

To są moje marzenia, wszystkie utrzymane w tonacji biało-

białej, ktoś mógłby z tego film zrobić i sprzedawać jako

uniwersalny film video „Moja Pierwsza Komunia”. Na tym można

by zrobić interes, wkładu tyle, co z offu doprawić jakiś podkład

muzyczny, pochodzić po parafiach, posprzedawać, nikt by nawet

nie wyczaił, że to nie jego dzieci, gdyż wszystko by było białe

równomiernie, niby że takie na maksa zbliżenie.

Nie trzeba było umierać, mówię sobie, teraz nawet nie wiem,

na czym stoję. I gdyby choć jedna uczciwa osoba by się znalazła,

co by mi powiedziała, kurwa, prawdę. Czy żyję. Jak żyję, to spoko.

Jak nie żyję, to owszem, zaboli, będzie przykro, lecz jakoś to

zniosę. Lecz w ten sposób, nie wiedziawszy w ogóle, o co tu

chodzi, dłużej nie wyrobię. Iż me sny, me haluny, co sobie dobrze

zdaję sprawę, że wykipiały całkiem, zalały wszystko wokół, teraz

już tu mamy granicę ruchomą i święto ruchome mogące pojawić

się w dowolnym miejscu i momencie niczym wysypka. Już nic nie

czaję, czy to jest prawda, czy nie, cokolwiek wyciągnę rękę i

pomacam, jest zrobione z prześcieradła, dokładnie to już

wybadałem. Jak oni mnie tu robią w chuja, posiali na mnie

prześcieradło, gleba jasna, ale żyzna i teraz prześcieradło pięknie

się rozrasta, salowa przychodzi i obcina regularnie, lecz ono i tak

background image

zarosło już wszystko, wypełzło przez okno i uderza na miasto.

Gdy tak zdaję sobie z tego sprawę, wtem zachodzi taki

numer. Powaga. Zmiędzy prześcieradeł, zmiędzy pergaminów

wyłania się nikt inny jak Masłoska. Może wyciągnęła mnie

właśnie z szuflady, otworzyła kopertę, położyła sobie na stół,

siedzi i patrzy. A jak zacznę się ruszać, to ona we wrzask i trzaśnie

mnie jakąś książką. Tyle jeszcze kojarzę, że to ona. Lecz muszę to

powiedzieć, iż ona wygląda gorzej jeszcze ode mnie, o matko. Że

ja wyglądam być może źle, to jest logika, związki przyczynowo-

skutkowe w przyrodzie, lecz dlaczego ona. Spuchnięta czajna tałn,

dostała pracę w Berlinie Zachodnim i robi się na Japonkę, ostatnio

płacze sobie trochę w wolnych chwilach o mój wypadek, by

bardziej wyglądać egzotycznie. Och, ależ mi cię żal, moja piękna,

niby ty mi to wszystko wyrządziłaś, lecz ja ci przebaczam,

porozumienie ponad podziałami, ja odeszłem, lecz to nie znaczy, iż

ty również masz o to płakać, upijać się flegaminą i robić sobie

zamach na kable. Siedź tu sobie, czytaj książeczkę, ja nie mam nic

przeciwko, ja się jeszcze przesunę, jeszcze się ciebie spytam, co

czytasz, choć w duszy serca gówno mnie to obchodzi.

A, takie jedno opracowanie lektur szkolnych, jak chcesz

wiedzieć. Bo uczę się do poprawkowej - mówi wtem ona, co mnie

szokuje do reszty, że tym bardziej zapominam już, w jakim

background image

mówiłem kiedyś języku.

Mogę ci nawet na głos poczytać, jak masz chęć - mówi ona,

taka jest dobra, takie ma raptem dobre serce, dokarmia sikorki,

ściera śliną wulgarne napisy w windzie, proszę proszę,

niewidzialna ręka odbita z całej pety na mej twarzy. I ku memu

zdziwieniu czyta mi w skrócie różne książki, czasem nawet

ciekawe to są historie, cała Polska czyta dzieciom, a czy ty czytasz

swemu dziecku? Szczególnie mnie rusza jedna taka baśń, co jeden

gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na odlew, co za

hardkor, myślę sobie, to pewnie gra wstępna, a potem jest już tylko

bardziej, lecz tego już nie napisali, gdyż to było politycznie

nierentownie. Ja staram się dawać Masłoskiej znaki kciukiem, czy

dany bohater ma zginąć czy przeżyć, lecz ona zawsze na złość mi

przeczyta inaczej niż ja chcę, co za niereformowalna cipa, ja bym

był ją w stanie nawet podpłacić. by tylko Zenon tamtej francy

oddał po pysku, ale nie żadnym kwasem, lecz łomem i jeszcze ją

zabił, by było po równo, a nie że jedna płeć jedzie na drugiej i

kurwią ręka kurwią rękę myje.

Okej, a najlepsze jest to, że do tych historii są jeszcze różne

pytania. A najlepsze są do tych pytań odpowiedzi, co Masłoska też

mi czyta. Są to pytania o rzeczy, których w całej tej danej historii

nie było, gdyż autor o nich zapomniał i teraz czytelnik musi

background image

wypełnić puste ponumerowane pola od góry do dołu, które

utworzą hasło. Taki rebus. Różne rzeczy trzeba zgadnąć, znaczenie

tytułu i informacje o autorze, charakterystykę głównego bohatera i

nauczyć się na pamięć, co się po kolei wydarzyło.

Potem są wiersze, super, jeszcze, jeszcze czytaj, Masłoska,

co ci poeci napisali za listy protestacyjne do Boga, że na zdjęciach

w prospekcie wszystko było pięknie, rany się goją i nie ma

wypadków, a w rzeczywistości co, warunki sanitarne fatalne,

brzydki hotel, na ścianach same kiczowate obrazy, zero gustu i

niekompetentni przewodnicy. Jak urodziłem się z raną na froncie

twarzy, to do tej pory się nie zarosła i powiem tyle, że jest tylko

głębsza, mówię już tylko metaforą. I jak tu się wbije sanepid, to

zamkną Panu cały ten szemrany interes, ubrudziłem sobie

mankiety, ma żona zgubiła spinkę, żądam zwrotu kosztów i

spotkamy się na sądzie.

Czesław Miłosz nadaje depeszę z Berkeley, Edward Stachura

z nieodłączną gitarą, fotostory. Nic się nie dzieje, ale to bardzo

ważne, weź podkreśl sobie na czerwono wszystkie ilustracje, to na

pewno zdasz. Albo daj mi tę książkę, jak przeżyję, to sobie wytnę

te obrazki, będę nosił w portfelu, jak mi się kiedyś zachce cię

zarwać, to je tylko wyjmę: cześć Dorota, ten, co kroczy w

pelerynie, to mój jeden kuzyn - powiem. Wybiera się właśnie na

background image

bankiet do artystów, flirt i alkohole, jakbyś chciała się tam wbić,

mogę cię mu przedstawić. O czym porozmawiamy, o ruchomych

marginesach czy wzniosłych tęsknotach? Wiesz, mnie od

urodzenia coś bolało w piersiach, czułem niepokój. Wreszcie

jednego dnia zajrzałem sobie do gardła, a tam podwójne dno.

Serialnie, ci się wydaje, że ja jestem taki ot, wiesz, dwie ręce,

dwie nogi, dżordż zmienia biegi, ci się zdaje, że mogłabyś mnie

przerobić na grę komputerową. Trzy ciosy na krzyż, z kopa, z płata

i podpalanie dżinsów, szukasz po mieście fety, bo kończy ci się

poziom energii, a do następnego levelu musisz przelecieć jeszcze

dwie panny i zabić cztery bezpańskie psy. Ci się zdaje, że

załatwiłabyś to trzema żetonami i congratulations, we've got a

winner, gwałtowne opady monet, możesz sobie kupić wszystko, co

zobaczysz włącznie z wieszakiem, ladą i ekspedientką. Mówię

wam, jakby Silny otworzył okno, to ja bym otworzyła drugie,

jakby on ruszył uchem, to ja bym ruszyła lepiej, wklepywałam

jego akta do maszyny i wiem wszystko, jego głębokość równa się

długość jego przełyku, on zna dosłownie dwa słowa: nie i tak we

wszystkich przypadkach, co i kurwa w różnych konfiguracjach.

Co, Masłoska, nie jest tak? Teraz jesteś taka mądra, siedzisz

sobie i patrzysz, może ci tu jeszcze słońce przynieść i podwiesić

pod sufit, i drink z wisienką w rękę? Patrzysz sobie niby, a jak

background image

tylko coś, to we wrzask. Mamo, mamo, przynieś łapkę, to się

rusza.

A może właśnie jest inaczej? Może to, co tu leży w łóżku, to

jest tylko mój przedstawiciel na Polskę, może to tylko taka moja

demówka? Może ja też coś czuję, a jak ty sobie nawet nie umiesz

tego pojąć, skocz do kiosku po trójwymiarowe okulary i wtedy

przyjdź, bo pod plecami ciągnie mi się kilometrami w głąb ziemi

zaplecze, kłęby kabli i tranzystorów, nie patrz, bo się utopisz, nie

dotykaj, bo zgubisz rękę. Serialnie, gdzie ty żyjesz, dziewczyno,

nic nie kumasz, jak chcesz zdać ten cały interes, to weź lepiej kup

sobie opracowanie do rzeczywistości plus ściąga do wycinania

gratis i wtedy możemy gadać. Wpadniesz tu do mnie, mogę cię

nawet odpytać, pytania kontrolne z kserokopią dowodu osobistego.

Uważaj, bo pytania są podchwytliwe: tło społeczno-polityczne?

Czy wojna polsko-ruska to tylko udokumentowany fakt

historyczny czy też zestaw okolicznościowych uprzedzeń? Jak

ewoluuje zbiorowa halucynacja względem walk z

wyimaginowanym wrogiem - naszkicuj odpowiedni wykres

funkcji. Czy to, co trzymasz, to jedynie zwykły długopis?

(wytłumacz głośno pojęcie: symbol falliczny). Jaka jest wymowa

umieszczonego na nim napisu „Zdzisław Sztorm”? (ustnie

wyjaśnij termin: kapitalizm, reklama, spółka akcyjna). Postawy

bohaterów na tle ich drogi życiowej, wymień ich cechy charakteru

background image

i wyglądu, na czym polega animalizacja postaci? W jakim celu

nakreślona wizja śmierci głównego bohatera ziszcza się? (wymień

założenia filozofii New Agę, zdefiniuj zwrot: kompozycja

klamrowo-cylindryczna). Zadanie na ocenę celującą: przedstaw w

postaci wykresu teorię podwójnego dna. A czy i ty masz podwójne

dno? Swój sąd uzasadnij. W lokalnej dyskotece spotykasz szatana -

co mówisz? Zareaguj spontanicznie na zadaną sytuację.

A teraz cię zatkało, Masłoska. Teraz już jest kurs dla

zaawansowanych, a ty zamiast odpowiadać, gapisz się w radar,

może język ci wyrwali, nareszcie. Włóż go w pudełko po

zapałkach i zakop tu zaraz obok mego łóżka w podłodze, bardzo to

przykre, lecz dla mnie jak najbardziej, teraz najwyżej możesz

Ruskim pokazać me dane osobowe na migi. Tak bardzo ci

współczuję, załóż stowarzyszenie, niech inne takie wariatki też bez

języków walczą przeciwko mnie alfabetem Morse'a, jak chcesz to

dam ci numer do Andżeli, ona na to pójdzie, ona wskoczy we

wrotki i tu będzie w pięć minut.

Masłoska, co ty tak? Co ty taki masz wyraz, co? No nie

musisz być chyba od razu na mnie taka ostatecznie zła, no. Nie

musisz robić te swoje miny, jak gdyby to była śmiertelna powaga

oraz życie i śmierć oddzielone po dwóch stronach talerzyka i

wyżęta torebka od herbaty. Ej. Chyba możemy to wszystko

background image

pokojowo, nie? Ja będę się nudzić, ty będziesz ziewać, ja założę

koszulę, a ty zapniesz spinki, wzajemne ONZ, a nie że od razu

wojna i podcinanie sobie żył jedno przez drugie, co? A jak będę

umierał, to ci dam cynk, czy pani też umiera? - tak pomyślę

żartobliwie, a ty odczytasz to sobie z radaru, co stoi na półce lub

po gestach mych dłoni, zobaczysz, jak to będzie fajnie. Jak ci

zrobiłem przykrość, to to był tylko żart, a nie, że ty od razu.

Lecz tyle co potem widzę, iż ona patrząc mi się bezczelnie w

oczy sięga ręką ku wtyczce. O nie, Masłoska, zostaw to, poparzysz

się, to nie są żarty, prąd nie służy do zabawy, prąd plus dziecko

równa się nie ma dziecka i dziura po dziecku, no przestań, ja

wiem, że to tylko takie foto z wakacji, taki slajd, ja z tobą w

muzeum kabli, jesteśmy tak uśmiechnięci, tak razem szczęśliwi, ty

ciągniesz za jakąś rurkę, to są fantastyczne wakacje, zaraz nie

wytrzymam, zaraz pójdę się z tobą ożenić, bez kitu. Lecz tego już

na zdjęciu nie widać, gdyż pada flesz i raptem robi się ciemno.

background image

Właśnie mówimy o śmierci, machając nogą, jedząc orzeszki,

chociaż nie mówi się o nieobecnych. To są zaledwie siniaki i

zadrapania, które zrobiłyśmy sobie, jeżdżąc na rowerze, ale na

naszych nogach wyglądają jak rozlewiska, jak fioletowe morza i

zaciekle mówimy o śmierci. I wyobrażamy sobie swój pogrzeb, na

którym jesteśmy obecne, stoimy z kwiatami, podsłuchujemy

rozmowy i bardziej niż wszyscy płaczemy, nasze mamy trzymamy

pod rękę, na pustą trumnę rzucamy ziemię, bo tak naprawdę śmierć

nas nie dotyczy, my jesteśmy inne, my kiedy indziej umrzemy albo

wcale nie umrzemy. Jesteśmy śmiertelnie poważne, palimy

papierosy, zaciągając się tak, że echo odpowiada w całym domu i

strzepujemy popiół do pustego pudełka po akwarelkach.

Tymczasem knujemy, na ścianie wydrapujemy wielki plan

ucieczki do wnętrza ziemi. I zaczynamy robić przygotowania,

ścieramy odciski palców, czyścimy z włosów grzebienie,

pakujemy ubrania. Wszystko tak, żeby światu wyrósł na dłoni

szósty, martwy palec, żeby mu się pomyliło, pogubił się w

rachunkach, żeby zdawało mu się, że nigdy nas nie było. Żeby się

powiesić do szafy na wieszaku, wyciągnąć z kieszeni wszystkie

monety, zapałki i papierki, i wyjąć się z powrotem dopiero, kiedy

będzie już po wszystkim. W międzyczasie nosić inne rzeczy, ciała

starych dziewczynek zasuszonych między kartkami książki, twarze

background image

anemicznych dzieci.

Wieczko zostało podważone, zawartość napoczęta i

wystawiona na to powszechne, mordercze słońce. I staramy się

zaciskać powieki, ale skóra zrobiła się przezroczysta i wszystko

wyraźnie widzimy, porzucone, pozbawione zawartości ubrania,

kilkudniowy zarost pokrywający pokój, wydęte przez wiatr

spodnie, puste opakowanie po nas, po nas, która zostałyśmy z

niego wyjedzona.

Mówimy kokieteryjnie: proszę, ale zamiast podkopów w

podłodze kilka mizernych, bezsilnych zadrapań zrobionych spinką

na rękach. Usiadły na nas ćmy i złożyły na rękawie jaja. i teraz

jesteśmy chore, opatrunki odchodzą ze skórą, rajstopy odchodzą ze

skórą, skóra odchodzi z płaszczem. Jest coraz gorzej, wyplułam

mały, czarny pęcherzyk, który Wanda złapała w locie i mamy teraz

nagłą wada wzroku, bo wszystko widzimy oblepione naftą,

powieszone na drzewach za nogi, cały świat w kołyszących się

smętnie na wietrze ozdobach choinkowych.

Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma

kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy

roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.

A przez noc wybudowano na nas miasto, wstrętne miasto,

wielki śmietnik, śmieciarze stoją i opierając się o kubły, czytają

background image

stare, rozpadające się gazety. Mosty, linie kolejowe i telefoniczne,

samochody i ciągnące się w nieskończoność ulice, po których

krążą śmieciarki, wydzierając ludziom z rąk niedopałki, papierki i

chusteczki higieniczne. Obleźli mnie ludzie, podarły im się siatki,

chodnikami potoczyły się ziemniaki, jabłka, potłukły się butelki,

słońce zachodzi za odłamki szkła i szklarnie.

Był szum, bębny i piszczałki, szepty jak gniecione w

dłoniach papiery. Kiedy poruszyłyśmy ręką, wszystko się rozpadło,

na twarzy został tylko jeden długi ślad po czyichś sankach.

Myślałam, że to już, że już jestem umarła, ale zamiast swojego

ciała znalazłam okruszki w załamaniach pościeli.

Mamy tu mnóstwo pamiątek: pocztówki z widokiem na

dworzec i paznokcie obgryzione do krwi i mama mówi: nie wiem,

czym kierowałaś się, jedząc własne paznokcie, zapasy kończą się,

zostały już tylko palce i ręce. Zobaczysz, wyrosną ci niedługo

twoje własne dłonie w żołądku, będą cię drapać i ściskać od

środka, sama sobie wyrośniesz w żołądku. Jedna dziewczynka

jadła swoje włosy i w żołądku wyrósł jej włosowy potwór. Jeden

chłopiec zjadł pestkę i całe drzewo w nim wyrosło, przez uszy i

przez nos wychodziły mu gałęzie. Jeden chłopiec zjadł czereśnie,

popił oranżadą i umarł. A potem: ta siatka nie służy do zabawy.

Tyle razy powtarzałam ci: nie wkładaj głowy do siatki! Jedna

background image

dziewczynka włożyła głowę do siatki, nie mogła jej wyjąć i się

udusiła. Zakaz. ZAKAZ. Zakaz picia alkoholu i uderzania piłką o

ścianę szczytową. Zakaz gier i zabaw

Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo: uwaga uwaga

uwaga uwaga! szepczemy szyderczo, wszystko grozi wszystkim,

życie grozi śmiercią, siedź tu, siedź na dywaniku i nigdzie nie

wychodź.

A my, jedząc orzeszki, jesteśmy bardzo poważne, każdego

dnia wymierzamy w siebie widelec i umieramy, i każdego ranka

jest Mała Niedziela, pełne zawodu zmartwychwstanie. Zacieramy

dłonie i rzucamy lśniącą norkę mamy, norkę o smutnych,

plastikowych oczkach, kotom na pożarcie, mówiąc: bawcie się

razem, no, bawcie się ładnie. Żywi i martwi przekroczyli linię

demarkacyjną i zlali się nam w jeden szemrzący tłum,

przechodzący w kolumnach i rzędach koło naszych łóżek,

patrzymy na wszystkich z zadumą, kiwamy głowami i poprawiamy

się na poduszkach. Ale teraz chyba zachorowałyśmy naprawdę,

wszystko rozmyło się, fotografie, na których bierzemy do ust cały

świat, zostały zalane czarną herbatą. Jest ciągle ten sam, nie

kończący się dzień z bielmem na oku. Kurtyna spada co jakiś czas

i pomarańczowi robotnicy zmieniają pospiesznie scenografię,

gaszą światło, zmieniają pogodę, wpuszczają w niebo atrament.

background image

Zdążamy zamknąć oczy i już ustawiają orkiestrę, która tłucze

talerze i zgrzyta zębami.

W mętnym świetle wszystko jest coraz bardziej takie samo,

kobiety, mężczyźni, dzieci, zwierzęta, zlani w jednolitą masę. I w

tej ciemności, w czarnej, gęstej herbacie przestajemy rozróżniać

siebie nawzajem, tracimy kształty i coraz bardziej przypominamy

ptaki: i babcia wsadza nam palec między żebra albo klepie nas po

tyłkach, sprawdza, czy można zrobić na nas rosół albo zabrać nas i

sprzedać na rynku. Czyni już pierwsze przygotowania i po cichu

nocą opala nam brwi i rzęsy.

Łyżeczka włożona do szklanki, czarna herbata zaczyna

wirować, wirować wokół nas, najpierw cichutko i powoli, a potem

coraz gwałtowniej, coraz głośniej, zęby szczękają o łyżkę. Światła

sypią się na nas jak kryształki pomarańczowego cukru, mały

księżyc jest do krwi obgryzionym paznokciem, gałęzie tryskają z

nadgarstków, wszystko łączy się, kurz, popiół, stłuczka szklana,

ludzie zrastają się ze zwierzętami.

Obie patrzymy coraz bardziej do środka, przewody

pozrywały się, bezwładne słuchawki kołyszą się na kablach. Wieje

wiatr, cały świat jest wiatrem, deszczem tłukących się szklanek i

morzem rozlanej herbaty

Kiedy nikt nie patrzy, zaciekle prujemy te nitki. Cały czas

background image

wyczekujemy na ten moment, drżące i niepewne, jakby po bloku

krążył ksiądz z kolędą i już było słychać złoconych ministrantów,

pobrzękujące dzwoneczki. Czekamy, aż dzwonek zadzwoni,

odepną się wszystkie guziki i runiemy bezwładne i bezpańskie w

miasto, przez chmury, przez drzewa, zaryjemy głowami w lejący

się ulicami asfalt. Utoniemy w pieniącej się rzece jak marzanny, z

cegłami uwiązanymi przy szyjach, z kieszeniami pełnymi kamieni,

z płonącymi włosami.

Szarpiemy nieśmiało, kiedy nikt nie widzi, robimy drobne,

nieznaczne zamachy na te wstrętne pępowiny. A kiedy ktoś patrzy,

chowamy narzędzia zbrodni za plecami, nożyczki i nożyki,

którymi przed chwilą obierałyśmy pomarańcze.

Wychodzę z domu. Dzień skulony z nieszczęścia, krawędzie

tak bardzo podwinięte, że właściwie od rana, od samego rana jest

noc. Mama mówi gdzie idziesz, nigdzie nie wychodź, są stada

bezpańskich psów na ulicach, nie wychodź. A ja proszę bardzo,

nawet jeśli mnie zjedzą, to to są przyzwoite psy i zaraz mnie

zwrócą wymiętą pod wszyty w połę płaszcza adres. Pod stopami

mam płaską, niewzruszoną twarz miasta. Miasto, wielkie pole

minowe, rozwałkowane pode mną jak bezludny, asfaltowy kraj.

Idę bardzo niepewnie, nikogo tu nie ma, wszyscy wiedzą o

czymś, o czymś, o czym ja nie wiem, skryli się w bramach. Psy

background image

skuliły się w podwórkach, koty czmychnęły do piwnic. Przez

miasto dzisiaj idzie prąd, każda płyta chodnika pod wysokim

napięciem. Dzisiaj w mieście nie ma powietrza, zamiast powietrza

puścili gaz albo środek do dezynsekcji. Zakaz wychodzenia z

domu, biała czaszka na czarnym tle. Ludzie stoją struchlali za

firanką - zatykając usta płaczącym dzieciom, patrzą z

przerażeniem, jak naiwnie idę, jak ufnie łopoczę płaszczem,

Niebo dzisiaj ma pęknąć, runąć deszczem pocisków, kamieni,

martwych ryb i ptaków, niebo ma dzisiaj pęknąć. Chodnik pełen

jest zapadni, robisz jeden krok w złą stronę i nagle jesteś w piekle,

smażysz się w czerwonym tłuszczu, szatani jedzą cię nożami i

widelcami, wycierając kąciki ust papierową serwetką. Ja mówię:

proszę, możecie mnie wziąć, ja już siebie nie chcę.

Oczywiście nic się nie staje, oczywiście nic z tych rzeczy, nie

mogliby mi zrobić takiego świństwa, nie w samym środku tego

przyjęcia, nie w samym środku tego filmu, trzeba jeszcze co

najmniej przez godzinę zająć telewidzów. Spotykam koleżankę i

bardzo mi przykro, że nic nie mogę powiedzieć. Pomaga mi

trochę, sklejamy wszystkie papierosy razem i nie muszę już

każdego osobno podpalać, chodzę po ulicach, ciągnąc za sobą lont.

I kiedy na słupie znajdujemy ogłoszenie „bardzo ładną

bielutką sukienkę do I komunii + torebeczkę tanio sprzedam 677

19 09”, to odrywamy i chcemy natychmiast zadzwonić, chociaż

background image

nie przeciśniemy jej nawet przez głowę i nie wyrosną nam gałązki

mirty na czole. Możemy najwyżej oderwać kawałek szeleszczącej

koronki z plamą od wosku i nosić w portfelu w kieszonce na

drobne. Tam już są pogaszone światła, tam jest nieczynne, zajęte,

zamknięte, możemy tylko patrzeć przez kratę, jak małe, porośnięte

sierścią zło bawi się razem ze wszystkimi na trzepaku, pokazuje

fuck you do Boga, ma kolekcję plastikowych pistoletów, wkłada

ręce do spodni. Za kratą mieszka zło słodkie i dobre, plączące się

koło nóg, domalowujące przechodniom wąsy. Tego nie da się stąd

ukraść, małe zło ucieka przed nami na skrzypiącym rowerze,

pokazując fuck you, pokazując zepsute zęby, małe zło chowa się w

maleńkiej studzience, do której nie mieszczą się nasze wielkie,

coraz większe ręce. My musimy korzystać z dużego zła, z

prawdziwego zła dla dorosłych, pić alkohol, dotykać mężczyzn,

palić papierosy.

A potem nagle się rozmyślamy, na chodniku widziałyśmy

dwóch przytulonych chłopców, byli malutcy i syjamscy jak

wytaczające się z ogniska kartofelki. Byli zrośnięci szczerbami,

zrośnięci ramionami z zapałek, pękatymi brzuszkami, trzymali

wielką piłkę, mieli czapki, mieli czerwone rączki, różowe płomyki

języczków, które ciągnęli za sobą jak flagi, flagi różowego

państwa, królestwa kredek i ten większy śpiewał: lubię cię kolego!

background image

Zostawili po sobie smugi, a my oddychałyśmy tym różowym

powietrzem i wiedziałyśmy, że to się nie dzieje codziennie. Dwa

małe bożki spacerujące chodnikiem, szczerbaci państwo młodzi, w

tym miejscu powinno się postawić świątynię i wszystkie

wzniesione tu modlitwy, złożone podania, wypowiedziane

życzenia zostałyby spełnione. Mały, śmiejący się Bóg by je spełnił,

bawiąc się wełnianą brodą, popękane usta posmarowałby kremem

nivea, naprawiłby wszystkie zadrapania taśmą klejącą i klejem

szkolnym.

I to przychodzi gwałtownie jak zapalone światło, jak tłukąca

się szklanka, wracając z parku czujemy, jak śmietnik śmierdzi i

nagle bierzemy do rąk zapalniczki, podpalamy ten śmietnik i

patrzymy na płomienie, co jak wściekłe pomarańczowe kwiaty

zaczynają zakwitać wzdłuż ściany, i głośno się śmiejąc, uciekamy.

A kiedy będziesz wychodził, pośliń palec i wytrzyj plamy z

poręczy, przetrzyj z kurzu skrzynkę na listy. I przyjrzyj się ścianie.

Proszę, dopiero co było pomalowane, przyszły te niesforne

dzieciaki i napisały: szatan. Chociaż inne stronnictwo prowadzi w

sondażach.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dorota Maslowska Wojna polsko ruska pod flaga bialo czerwona
dorota maslowska wojna polsko ruska pod flaga bialo czerwona
Dorota Masłowska Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
D Masłowska Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
Masłowska Wojna Polsko Ruska pod flagą biało czerwoną
Masłowska Wojna polsko ruska pod flaga bialo czerwona
Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną Dorota Masłowska
Maslowska Dorota Wojna Polsko ruska Pod Flaga Bialo czerwona 2013 POLiSH eBook Olbrzym
Masłowska Dorota Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
Maslowska Dorota Wojna polsko ruska pod flaga bialo czerwona
Masłowska Dorota Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
Masłowska Dorota Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
Maslowska Dorota Wojna polsko ruska pod flaga bialo czerwona
masłowska, dorota wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
Masłowska Dorota Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną

więcej podobnych podstron