background image

Dorota Masłowska

Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną

background image

Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości dobrą 

i złą. Przechylając się przez bar. To którą chcę najpierw. Ja mówię, 

że dobrą. To ona mi powiedziała, że w mieście jest podobno wojna 

polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Ja mówię, że skąd wie, a 

ona, że słyszała. To mówię, że wtedy złą. To ona wyjęła szminkę i 

mi powiedziała, że Magda mówi, że koniec między mną a nią. To 

ona   mrugnęła   na   Barmana,   że   jakby   co,   ma   przyjść.   I   tak 

dowiedziałem się, że ona mnie rzuciła. To znaczy Magda. Chociaż 

było nam dobrze, przeżyliśmy razem niemało miłych chwil, dużo 

miłych słów padło, z mojej strony jak również z niej. Z pewnością. 

Barman mówi, żebym kładł na niej laskę. Chociaż to nie jest tak 

proste. Jak dowiedziałem się, że tak już jest, chociaż raczej, że już 

nie ma. to nie było tak, żeby ona mi to powiedziała w szczere oczy, 

tylko stało się akurat na tyle inaczej, że ona mi to powiedziała 

poprzez właśnie Arletę. Uważam, że to było jej czyste chamstwo, 

prostactwo.   I   nie   będę   tego   ukrywał,   chociaż   to   była   moja 

dziewczyna,   o   której   mogę   powiedzieć,   że   dużo   zaszło   między 

nami  różnych rzeczy zarówno dobrych i złych. To przecież nie 

musiała   mówić   tego   przez   koleżankę   w   ten   sposób,   że   ja   się 

dowiaduję ostatni. Wszyscy wiedzą od samego początku, gdyż ona 

powiedziała   to   również   innym.   Mówiła,   że   ja   to   jestem   raczej 

bardziej wybuchowy i że musieli mnie przygotować do tego faktu. 

Boją się, że coś mi odpierdoli, bo raczej tak zawsze było. Mówiła, 

background image

żebym   wyszedł   pooddychać.   Dała   mi   te   swoje   fajki   z   gówna. 

Tymczasem ja czuję tylko smutek bardziej niż cokolwiek. Jeszcze 

żal, że nie zostało mi to powiedziane w cztery oczy przez nią. 

Chociaż jedno słowo.

Przechylając się przez bar niczym sprzedawczyni przez ladę. 

Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podroby, jakiś wyrób 

czekoladopodobny  Arleta.   Żelazistą   wodę   w   szklance   od   piwa. 

Barwnik do pisanek. Cukierki, co by sprzedała, by były puste w 

środku. Samo pazłotko. Czego by nie dotknęła swoimi palcami z 

paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż ona sama jest fałszywa, 

pusta   wewnętrznie.   Pali   fajkę.   Kupioną   od  Ruskich.   Fałszywą, 

nieważną.   Zamiast   nikotyny   są   w   niej   jakieś   śmieci,   jakieś 

nieznane  nikomu  drągi.  Jakieś  papiery,  trociny,  co  nie  śniło  się 

nauczycielkom. Co nie śniło się żadnej policji. Chociaż powinni 

Arletę posadzić. Których nie zna nikt, a na które ona wszystkich 

bajeruje,  na swoje oczy. Na swój telefon,  na swoje  dzwonki w 

telefonie.

Teraz siedzę i patrzę na jej włosy. Arleta w skórze, a obok 

włosy Magdy, długie, jasne włosy, jak ściana, jak gałęzie. Patrzę na 

jej   włosy   również   jak   w   ścianę,   gdyż   nie   są   dla   mnie.   Są   dla 

innych,   dla   Barmana,   dla   Kisła,   dla   różnych   chłopaków,   co 

wchodzą i wychodzą. Dla wszystkich, chociaż tym samym nie dla 

background image

mnie. Inni będą wsadzać w nie ręce.

Przychodzi Kacper, siada, pyta, o co chodzi. Jego za krótkie 

spodnie.  A  jego   buty   są   niczym   czarne   zwierciadło,   w   którym 

przeglądam się, neony w barze, automaty do gier, różne rzeczy, 

które są wokół. Tuż koło klamry widać Magdy włosy, które są jak 

nieprzepuszczalna   ściana.   Odgradzają   ją   ode   mnie   niczym   mur, 

niczym beton. Za nim są nowe miłości, jej wilgotne pocałunki. 

Kacper   jest   naspidowany   wyraźnie,   szyje   butem.   Toteż   obraz 

rozmywa   się.   Jest   samochodem,   żuje   gumę   miętową.   Pyta   czy 

mam chusteczki. Gubię Magdę w tłumie.

Mówię mu, że nie mam. Chociaż mieć być może powinnem. 

Kacper ma spida, cały samochód spida, cały  

bagażnik od golfa. 

Rozgląda się wszędzie, jak gdyby ze wszystkich stron czaiła się 

armia ruskich. Jak gdyby chcieli tu wejść i wsadzić mu między te 

trzęsące się szczęki wszystkie swoje ruskie fajki. Wyciąga LM-y 

czerwone. Pyta dlaczego siedzę z twarzą do ściany. Mówię, czy 

gdybym siedział przodem, to może by coś zmieniło, tak? Może by 

tu Magda ze mną była, tylko siadam przodem, a ona przylatuje i 

sru   mi   na   kolana,   włosami   w   twarz,   wkłada   sobie   moją   rękę 

wewnątrz ud, jej pocałunki, jej miłość. Mówię, że nie. Chociaż 

wolałbym powiedzieć tak. Ale mówię nie. Nie i nie. Nie zgadzam 

się. Gdyby nawet chciała tu przyjść, bym powiedział: nie zbliżaj 

się, nie dotykaj mnie, śmierdzisz. Śmierdzisz tymi facetami, co cię 

background image

dotykają, jak nie patrzysz i myślisz, że nie wiesz, że cię dotykają. 

Śmierdzisz   tymi   fajkami,   co   od   nich   bierzesz,   co   cię   częstują. 

Pierdolonymi   LM-ami   mentolowymi.   Kupionymi   u   Rusków   po 

tańszej   cenie.   Tymi   drinkami,   tym   bagnem   co   ci   kupują   w 

szklance, w którym pływają bakterie z ich ust niczym ryby, niczym 

morskie   kurwy.   I   gdyby   chciała,   żebym   ją   taką   miał   teraz,   nie 

doczekałaby   się.   Nie   powiedziałbym   ani   słowa.   Podałaby   mi 

szklankę   z   drinkiem,   powiedziałbym:   nie.   Najpierw   zdejmij   tą 

gumę, co przykleiłaś pod spodem, gdyż ona jest z ust jednego z 

tych brudnych facetów, z ich ust jest ta guma, chociaż myślisz, że 

o   tym   nie   wiem.   Potem   się   umyj,   a   wtedy   możesz   mi   usiąść 

dopiero,   kiedy   będziesz   czysta   od   tych   lewych   fajek,   od   tych 

lewych spidów, co pijesz w drinkach. Dopiero jak się rozbierzesz z 

tych szmat, z tych piór, które nie są dla mnie.

Oczywiście   wtedy   ja   jestem   nieco   jeszcze   obrażony. 

Odwracam się, nie chcę z nią gadać. Mówię, że jak będzie taką, 

rozpierdolę cały bar, wszystkie szklanki pójdą na podłogę, będzie 

chodzić   w   szkle,   będzie   łamać   sobie   wszystkie   swoje   obcasy, 

potłucze   sobie   łokcie,   podrze   sobie   kieckę   i   wszystkie   w   niej 

zawarte w sznurki. Ona prosi, żebym do niej wrócił. Że będzie 

dobra jak nigdy, bardziej dobra, bardziej oddana. Ja mówię na to, 

że   nie.   Mówię:   raz   mam   tłumaczyć   czy   dwa   razy   mam   ci   to 

wytłumaczyć, że już nie chcę nigdy z tobą być i albo ze mnie 

background image

zejdziesz,   albo   sam   to   zrobię.   Ona   mówi,   że   mnie   kochała.   Ja 

mówię, że też ją kochałem, że zawsze mi się podobała, chociaż 

najpierw była dziewczyną Lola i chociaż zanim była moja, to jego 

samochód był lepszy, to wszystko Lolo miał lepsze, lepsze buty, 

lepsze spodnie, lepsze pieniądze. Że chciałem go zabić, bo nie był 

dla   Magdy   dobry,   tylko   raczej   szorstki.   Że   potem   chociaż   była 

moja, zawsze byłem dla niej, zawsze byłem za nią. Chociaż nie 

zawsze było dobrze, co już mówiłem, gdy owszem, kradła ciuchy 

ze   sklepów,   wycinała   kody   w   przymierzalni.   Kolczyki,   torebki, 

cienie do oczu. Wszystko w torbę i w siatkę. Nie było dobrze, gdyż 

musiałem potem raz błyszczeć oczami, chociaż przeważnie jej się 

udawało, co wpływało dodatnio na jej humor. Poza tym miała tę 

wadę, że była młodsza, o co zresztą mieli mi za złe moi rodzice. 

Poza   tym   było   wszystko   odpowiednio,   mówiła   często,   że   nie 

innego chłopca, ale właśnie mnie i to uczucie jest dla mnie, a nie 

dla nich.

Przychodzi Lewy, mówi, że wie i że Magda to bardziej niż 

zwykła   szmata   spod   dworca,   niż   te,   co   stoją   na   Głównym. 

Bordowe na pysku, brudne. Również te od Ruskich. Rozumiem, 

ale co to, to już nie mogę pozwolić. Żeby ktoś Lewego pokroju tak 

powiedział, więc wstaję. Żeby ktoś z tikiem komputerowym mówił 

mi, jakie jest moje życie, jakie są moje uczucia, co mam robić, a co 

background image

nie, czy Magda jest dobra, czy nie, bo tego to już nawet w grobie 

może nikt nie udowodni, jaka jest prawda o Magdzie. Żeby oceniał 

jej sumienie, jak sam wjechał samochodem w Arletę z poczucia 

zemsty, czego  by nikt Arlecie nie zrobił,  chociaż  jest jaka jest. 

Więc   wstaję.   Patrzę   w   jego   skaczące   oko,   tak   z   bliska,   żeby 

wiedział, jak jest. Milcząc patrzy głęboko w swoje piwo. Mówi, że 

toczy się w mieście w ostatnich dniach wojna polsko-ruska pod 

flagą biało-czerwoną. Myśli, że zmienił temat. Temat jest ciągle 

ten sam, Lewy. Wiem, że czy się toczy wojna, czy się nie toczy, to 

ją miałeś przed Lolem, wiem, że wszyscy ją mieliście przede mną i 

znów teraz wszyscy będziecie ją mieć, bo od dzisiaj jest wasza, bo 

od dzisiaj jest pijana i jest czynna całą dobę, świecą jej żarówki 

osiemdziesiątki w  oczach,  świeci   jej  język  w ustach,  świeci   jej 

neon nocny między nogami, idźcie ją wziąć, wszyscy po kolei. Ty, 

Lewy,   na   pierwszy   rzut,   bo   ciebie   znam,   wiem   jaki   jesteś,   dla 

ciebie   najświeższe   mięso,   bo   ty   musisz   w   życiu   dostać   same 

najlepsze   rzeczy,   samą   piankę,   kawkę   ze   śmietanką,   najszybszy 

komputer, najlepszą klawiaturę, złoty telefon na złotej tacy, więc 

jak chcesz, masz Magdę, gdyż ona jest najlepsza, ma złote serce. 

Ma złote serce, gdy kładzie ci na głowie rękę i mówi co by chciała. 

Ma złote serce, wszystko potrafi osiągnąć, ale w taki sposób, że 

jeszcze jak płacisz, to czujesz się jakbyś pożyczał. Że czujesz się, 

jakbyś zastawiał się w lombardzie. Ma złote serce, jest delikatna i 

background image

romantyczna, na przykład lubi zwierzęta i często gęsto mówi, że 

chciałaby   mieć   różne   zwierzęta,   lubi   oglądać   chomiki   w 

akwariach. Może nawet chciałaby mieć później dziecko, ale tylko 

pięcioletnie, takie co by urodziło się, jak miało pięć lat i nigdy nie 

urosło.   Z   odpowiednim   imieniem.   Klaudia,   Maks,  Aleks.   Małe 

dziecko, pięcioletnie, a ona już zawsze by miała siedemnaście lat, 

by prowadziła go pod ramię rynkiem, w swojej sukni ze sznurków, 

w swoich obcasach. By je nosiła w swoich torebkach ze szminką w 

jednej przegródce. Ona by z tym dzieckiem tańczyła w dyskotece, 

przychodziłyby gazety i robiły zdjęcia jej włosom, jakie są lśniące 

i   błyszczące,   a   dziecko   brzydkie,   bo   twoje,   Lewy,   urodzone   ze 

złamanym   nosem,   urodzone   z   tikiem   komputerowym,   od 

urodzenia brzydkie, od urodzenia skurwysyńskie, bo twój syn to 

by był z miejsca skurwysyn. Bo ty byś nie wiedział, jak być dla 

Magdy dobrym, jak ją uczynić szczęśliwą. Jak jej z siebie dawać, 

nie   pokazałbyś   jej   świata,   tylko   swoje   komputerowe   gry,   krew, 

rozpacz,   ból.   Ona   nie   jest   do   tego,   ona   jest   do   robienia   z   nią 

delikatnych rzeczy.

Bo   to   jest   Magda.  Arleta   przyszła,   żebym   dał   jej   ognia, 

mówi,   że   niby   robię   cyrk,   podobno   tak   Magda   mówi.   Proszę 

bardzo, oto są słonie, co przeze mnie idąc, zniszczyły moje serce, 

oto   są   pchły.   Oto   są   psy   tresowane,   gdyż   byłem   niczym   psy 

background image

tresowane, co nie dostają nic w zamian, tylko jeszcze liścia na 

twarz i ani dziękuję, ani spierdalaj. Oto jestem psem tresowanym, 

żeby prowadził samochód bez dachu. Ognia nie mam. Gdyż jestem 

wypalony.   I   chcę   teraz   umrzeć.   W   ostatniej   chwili,   gdy   będę 

umierał, chcę zobaczyć Magdę. Jak pochyla się nade mną i mówi: 

nie   umieraj.   Nie   umieraj,   to   wszystko   moja   wina,   będę   teraz   z 

tylko tobą, tylko nie umieraj, przecież nie o to tu chodzi, chodzi, 

żeby   się   dobrze   bawić,   a   to   wszystko   były   takie   żarty,   tak 

naprawdę przed tobą nie byłam Z nikim, z innymi nie byłam albo 

nawet   nie   byłam   wcale,   tak   żartowałam,   Żeby   cię   rozzłościć, 

palancie, teraz wszystko będzie dobrze, będziemy mieć dziecko, 

Klaudię,   Bryczka,   Nikolę,   wiesz   zresztą,   zawsze   tego   chciałeś, 

będziemy je wozić w wózku, zobaczysz, jak będzie, tylko obiecaj, 

że nie umrzesz, a teraz ja muszę iść do toalety, ponieważ Arleta 

bajeruje teraz takiego jednego, on mówi, że jest prezesem i zna 

wszystkich, podobno dobie zresztą zna nawet, mówi: Silny, znam 

go,   a   ja   nic,   cisza,   nie   powiedziałam   mu,   że   jesteś   moim 

chłopakiem,   bo   było   inaczej,   ale   teraz   mu   powiem,   jaka   jest 

prawda, żeby wiedział, jak jest.

Więc   to   najwyżej   zrobię   później   jako   ostateczność,   gdyż 

Arleta mówi, że Magda teraz wyszła gdzieś. Mówi, że nie wie 

gdzie. Mówi, że nie wie z kim. Mówię jej, czy jest moją koleżanką 

background image

czy też taką samą szmatą jak Magda. Ona mówi, że koleżanką. Ja 

mówię, że o co wtedy kurwa chodzi. Ona mówi, że z Irkiem. Że 

Magda   poszła   z   Irkiem   popatrzyć   na   miasto,   pogapić   się   na 

samochody, zostać przyjaciółmi, ot po prostu. A więc z Irkiem. A 

więc   dziecko   będzie   jednak   brzydkie.   Gorsze   bardziej   niż   z 

Lewym.   Genetycznie   nienormalne.   Genetycznie   zboczone   od 

urodzenia.   Genetycznie   bez   sensu.   Genetyczny   skurwysyn.   Od 

początku   z   genetycznie   wrodzoną   kieszonką   w   dziąśle   na 

skradzione   rzeczy,   z   wrodzonymi   brudnymi   paznokciami. 

Któregoś  dnia  będę  jechał  pociągiem  i  jak  jakieś  dziecko  mnie 

poprosi o na jedzenie, i kiedy spojrzę w jego twarz, to zobaczę 

oczy Magdy, jąkanie Irka i swoje uszy lekko odstające w jednej 

osobie,   gdyż   coś   tam   po   mnie   również   musiało   w   niej   zostać, 

jakieś geny. Bliznę na czole też po mnie, co się wywaliłem kiedyś 

na   szkło,   złamany   nos   po   jeszcze   kim   innym,   sama   rozpacz, 

najbrzydsze   dziecko   świata.   Wtedy   się   spytam   go,   gdzie   jego 

matka. Jak powie, że nie ma, że umarła, to w porządku, dam mu. A 

jak powie, że z tatusiem, to koniec z nim, niech mnie lepiej nie 

spotyka na swej drodze, bo tak będzie lepiej dla niego samego.

Magda wchodzi, ale bez Irka. Wygląda tak, jak gdyby coś się 

stało, jak gdyby rozsypała się na czynniki pierwsze, włosy gdzie 

indziej, torebka gdzie indziej, kiecka na lewo, kolczyki na prawo. 

background image

Rajstopy całe w błocie na lewo. Twarz na prawo, z jej oczu płyną 

czarne łzy.  Jak gdyby  walczyła  na wojnie polsko-ruskiej,  jakby 

podeptało ją całe wojsko polsko-ruskie, idąc przez park. Odżywają 

we   mnie   wszystkie   moje   uczucia.   Cała   sytuacja.   Społeczna   i 

ekonomiczna w kraju. To cała ona, to wszystko jej. Jest pijana, jest 

zniszczona. Jest naspidowana, jest upalona. Jest brzydka jak nigdy. 

Ciekną jej po brodzie czarne łzy, ponieważ jej serce jest czarne 

równie jak węgiel. Jej łono jest czarne, podarte. Przez całe łono 

idzie oczko. Z tego łona ona urodzi dziecko murzyńskie, czarne. 

Andżelę   o   zgnitej   twarzy,   z   ogonem.   Z   tym   dzieckiem   to   ona 

daleko nie zajedzie. Nie wpuszczą jej do taksówki, nie sprzedadzą 

jej   białego   mleka.   Będzie   leżeć   na   czarnej   ziemi   na   działkach. 

Będzie   mieszkać   na   szklarniach.   Jedzona   przez   glizdy,   jedzona 

przez   robaki.   Będzie   karmić   to   dziecko   czarnym   mlekiem   z 

czarnych piersi. Będzie je karmić ziemią ogrodową. Ale ono i tak 

umrze prędzej czy później.

Przychodzi Arleta. Mówię, że niech przekaże Magdzie, że 

życzę jej rychłej śmierci. Arleta puszcza balona z gumy Foczym 

nawija tę gumę na palec i zjada. Wygląda na to, że w swoim życiu 

niczym innym się nie zajmuje, tylko robi balony i nawija je na 

pałce. Że taką ma pracę, za co dostaje całkiem dobrą kasę i kupuje 

sobie za to wszystkie te szmaty, wszystkie te ruskie fajki. Mogłaby 

background image

wystąpić z tym całym swoim przenośnym burdelem we „Śmiechu 

warte”. Arleta mówi, że mam nasrane w głowie, żebym nie mówił 

to, co mówię, bo to się może sprawdzić. Mówi, że jej się już tak 

zdarzyło   parę   razy.   Na   przykład   w   szkole   kiedyś   powiedziała: 

„zdechnij” do nauczycielki od przedmiotów zawodowych, i potem 

ona podobno wylądowała na porodówce na podtrzymaniu życia. 

Podobno powiedziała również kiedyś do koleżanki  na zajęciach 

wuef:   „złam   sobie   nogę”,   i   ta   dziewczyna   złamała   sobie   palca 

małego   u   ręki.   Mówi   też,   że   nie   pali   nigdy   LM-ów,   gdyż   są 

niezdrowe   i   są   to   najbardziej   rakotwórcze   z   papierosów.  Także 

podobno los siedzi i czuwa, czy nie mówi się coś złego w czarną 

godzinę. Jeśli coś powiesz, a akurat jest czarna godzina, nie ma 

przebacz i to się staje, i nie ma odwołań, nie ma przepraszam. Jest 

to być może coś związane z religią, z życiem paranormalnym, jest 

to pewna właściwość życia paramentalnego.

Ale co Arleta ma do powiedzenia na tym tle, to już mnie za 

przeproszeniem gówno obchodzi. Gdzie była z Irkiem Magda, to 

się   do   ciebie   pytam,   mówię   do   Arlety.   Ty   pizdowata   matko 

chrzestna. Razem z sobą we dwie będziecie miały te wszystkie 

pozamałżeńskie   dzieci,   nie   wpuszczą   was   do   jednej   złamanej 

knajpy. Powiedz, co on jej zrobił, ten złodziej. Ukradł jej czyste 

serce, całą jej delikatność, wszystkie włosy, zniszczył jej rajstopy, 

background image

doprowadził ją do płaczu. Zranił ją. I ja go za to zduszę, ale to 

potem. Teraz chcę wiedzieć, Arleta.

Ale jednak z jej kieszeni w dżinsach rozlega się odpowiedni 

sygnał i Arleta dostaje tekstową wiadomość. Że jej się fajnie ze 

mną rozmawiało, gdybym nie był taki cham, mówi do mnie i idzie 

gdzieś szybko. Wtedy Barman przychodzi i mówi do mnie, że są 

dymy. Ja mówię, że niby jakie są to dymy. On na to, że Magda 

zawsze była nieco wpadająca w histerię, za łatwo wpadająca. Ja 

mówię, że niby że o co chodzi. I już jestem lekko podkurwiony, bo 

nie lubię jak coś się dzieje nie po myśli.

No on na to, że zaistniała jakaś historia z Magdą. Historia nie 

historia, ale Barman to też niezły skurwiel, że zamiast sama Magda 

mi o tym powiedzieć, to on to w jej miejsce mówi.

Wtedy   idę   do   kibli,   gdyż   Arleta   mnie   woła,   jest   cała 

podjarana, pali naraz dwa papierosy mentolowe, LM-y dodatkowo, 

oba   trzyma   w   jednym   kąciku   ust,   a   drugą   ręką   podtrzymuje 

Magdę. Jestem trochę nieswój, gdyż wiem, iż Magda mnie zraniła, 

skrzywdziła. Pytam więc, że co się stało. Ona mówi, że to skurcz. 

Ja mówię, że to może od spida, że za dużo spida. Arleta mówi, że 

ona nas wtedy zostawi już samych i zamyka od zewnątrz drzwi. 

No to stoję. Magda ma skurcz w łydce i siedzi na sedesie. Lewą 

ręką   trzyma   się   za   łydkę,   równocześnie   płacząc,   równocześnie 

histeryzując.   Nie   wiem   teraz   nawet,   czy   jest   piękna,   czy   też 

background image

brzydka   i   trudno   jest   mi   to   naprawdę   powiedzieć.   Jedno   jest 

pewne, ogólnie jest ładna, ale obecnie w złej kondycji jeżeli chodzi 

o wygląd, ponieważ wszędzie są jej czarne łzy, z którymi spływa z 

niej jak z rynny tusz do oczu, rajstopy ma podarte do skóry, jakby 

zresztą   nadmiernie   duże   i   dość   rozmiękczoną   twarz,   która   mi 

przypomina,   nie   chcąc   być   nie   przyjemnym,   czerwony   wóz 

strażacki. Zastanawiam się więc, czy ją jeszcze kocham, kiedy tak 

jęczy dość głośno, nawet nie patrząc mi w oczy i nie mówiąc do 

mnie ani słowa. Ale wtedy już prawie nie wytrzymuję.

Czy zrobiłem coś źle, Magda? - mówię do niej i zamykam 

zasuwkę.   Czy   zrobiłem   coś   źle,   przecież   mogliśmy   jeszcze   raz 

wszystko zacząć ponownie. Zawsze wyglądałaś na szczęśliwą, gdy 

cię kochałem, czemu teraz mnie raptem nie chcesz, czy to taki 

kaprys,   czy   znudziłem   się   ci?   Pamiętasz,   jak   wtedy   cię   suki 

spisywały na przystanku, i chociaż byłaś tam wtedy z Masztalem, 

chociaż z nim cię spisali, i chociaż wiesz, że on miał sprawę o 

dilerkę.  To   kto   ci   potem   chodził  sprawdzać   skrzynkę,   żeby   nie 

przyszło   wezwanie   do   rodziców   na   policję,   kiedy   ty   miałaś 

praktyki.   Święty   Józef   chodził   sprawdzać?   Poszedł   chociaż   raz 

Masztal sprawdzić?

Czy ja nie byłem dobry, powiedz sama? Kwiatki czekoladki, 

romantyczne sraczki.

background image

Teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jęczysz i powiem ci, że to 

jest   żenada,   bo   jesteś   teraz   niczym,   jesteś   jak   dziecko,   tak 

żenująca. Gapisz się w te brązowe kafelki, które nie raz widziały 

nas, jak byliśmy ze sobą tak bardzo blisko, jak tylko dziewczyna 

albo kobieta może z mężczyzną być. Tym kafelkom jeszcze odbija 

się   nami,   cokolwiek   było   wcześniej,   to   właśnie   to   jedno   ci 

powiem.

Twoje imię jest ładne, Magda, tak samo jak twa twarz. Ładne 

są twe ręce, twe palce, twe paznokcie, czy nie możemy dłużej ze 

sobą być? Jeżeli chcesz, to zabiorę cię stąd gdzie tylko chcesz. 

Może nawet do szpitala, jeżeli jest to niezbędnie konieczne. Pytasz 

się, czy piłem, no więc piłem, ale to nikogo nie stanowi, czy piłem 

czy   nie.   Jedziemy  to  wsiadamy  w  samochód   i  jedziemy,   ciebie 

zawiozę   wszędzie,   choćby   dziesięć   tysięcy   Rusków   nas   chciało 

zbadać na zawartość alkoholu i narkotyków. Mówisz, żebym nie 

pierdolił od rzeczy, od sedna sprawy. Mówisz, że to chyba skurcz 

łydki, że robiłaś test i być może jest możliwe, że jesteś w ciąży, 

chociaż   nie   jesteś   tego   pewna   do   końca.   Mówisz,   że   dlatego 

stchórzyłaś, dlatego nie chciałaś ze mną dłużej być, bo wiedziałaś, 

że będę zły. Powiedz mi, kiedy ja byłem na ciebie zły dłużej niż 

jeden   dzień?   Jeżeli   masz   dziecko,   a   może   nawet   jest   to   moje 

dziecko,   to   zawsze   możesz   iść   do   lekarza   i   to   stuprocentowo 

background image

sprawdzić. A tymczasem jedziemy. Biorę Magdę na rękę i ona drze 

się w niebogłosy, po prostu drze ryj, chociaż jeszcze chwilę temu 

była   cichutka   i   potulniutka   jakby   we   śnie.   Od   razu   Arletka 

przybiega   z   tym   balonem   wystającym   z   ust,   chce   wszystko 

wiedzieć, co się kręci, co z tym skurczem i czy Magda nie chce 

żadnej z jej strony pomocy, wody, panadolu. Ja mówię do Arlety, 

żeby spierdalała, jak również do Barmana, który się gapi, jakby nie 

wiedział o co chodzi. Inni też się głupio patrzą, Lewy, Kacper, 

Kisiel też z jakąś panna, którą nawet nie znam, musi być nowa, 

chociaż dosyć niezła, leci muzyka, istny burdel na kółkach. Arleta 

przysyła mi tekstową wiadomość, że być może prawdopodobnie 

jest to brak nadmanganianu albo potasu we krwi, ze względu na 

zły   tryb   odżywiania.   Odsyłam   jej,   żeby   spierdalała,   gdyż 

napisałbym więcej, ale telefon mój się rozładowuje i jedyne, co 

zdążam   to   właśnie   to:   spierdalaj   arie.   Napisałbym   więcej,   żeby 

wzięła   swoje   złe   przepowiednie,   złe   podszepty,   gdyż   to   ona 

prawdopodobnie   sprowokowała   swoim   paraprzyrodzonym 

pierdoleniem, swoimi zaklęciami o tej nauczycielce geografii, że 

Magdę złapał tak bardzo bolesny skurcz.

No   więc   wychodzimy   i   wsadzam   Magdę   do   pierwszej 

taksówki, po czym sam także wsiadam, ona mówi, że do szpitala, a 

on, czy coś się stało. Ja mówię, czy to jest wywiad do gazety, czy 

to jest taksówka i czy to jest spowiedź grzechów i rozgrzeszenie, 

background image

czy nas wiezie, bo inaczej ja wysiadam i Magda również ze mną, 

zero   kasy   i   jeszcze   kamień   na   przednią   szybę   i   może   się   nie 

pokazywać   na   mieście.   On   chwilę   milczy,   a   potem   zagaja,   że 

podobno ostatnio walczymy pod flagą biało-czerwoną z Ruskimi. 

Ja mówię, że owszem, chociaż my raczej nie jesteśmy tak bardzo 

radykalni na tym tle. Magda mówi, że ona jest raczej przeciwko 

Ruskim. Teraz się wkurwiam, mówię: a skąd ty to wiesz, że ty 

jesteś   akurat   przeciwko?   Gra   radio,   grają   wiadomości,   różne 

piosenki.   Ona   mówi,   że   ona   tak   sądzi.   Ja   mówię,   że   się 

naspidowała i urządza wielkie sądzenie, wielkie poglądy urządza, 

że skąd ona wie, że akurat tak sądzi, a nie właśnie inaczej? Ona się 

trochę   boi.   Ja   mówię,   żeby   mnie   zostawiła,   żeby   mnie   nie 

wkurwiała. Ona jęczy, gdyż skurcz się nie skończył.

Potem łazi sama, mówi, żebym jej nie dotykał. Jest kulawa. 

Mówi,   że   jestem   tak   brutalny,   że   gdy   ją   tylko   jedynie   dotknę, 

zabiję nasze dziecko i ją samą. Gdyż ona wtedy popęka wzdłuż i 

nasze dziecko zginie. Jestem dość zdenerwowany. Na izbie przyjęć 

spotyka nas ordynator albo ortopeda, już sam nie wiem, gdyż boję 

się, żeby jej nie pobrali krwi, bo oprócz braku potasu wyjdą inne 

jej konszachty ze spidem, bo jest teraz naspidowana jak świnia, jej 

sprawki z prochem i odbiorą jej to dziecko. Głównie jednak chodzi 

o tę nogę, gdyż skurcz jest potężny i robi przerzuty. Ortopeda mi 

mówi,   żebym   wyszedł   na  okres   badania,  o   co   się   podkurwiam 

background image

dość,   gdyż   jakkolwiek   bądź   jest   to   moja   kobieta,   czy   nie   jest. 

Patrzę mu prosto w same centrum oczu, w same białka, które są 

dość naszłe od krwi, żeby wiedział, jak jest i niczego nie próbował, 

żadnych ortopedycznych sztuczek. Magda błaga mnie wzrokiem, 

żebym   był   spokojnym,   więc   się   dość   uspokajam.   Jako   że 

najprawdopodobniej jest to ten niedobór potasu w mięśniu, który ją 

właśnie   boli.   No   więc   czekam   i   jestem   spokojny,   chociaż   nosi 

mnie,   żeby   rozpieprzyć   ten   szpital   w   drzazgę.   Za   tego 

ortopederastę i innych zboków, którzy tu urzędują, za to, że takie z 

nich krochmalone książęta z prętem w ręce, ze słuchawką, jako że 

w   kwestii,   w   której   chodzi   o   wyrażenie   poglądów,   jestem 

przeważnie lewicowy.

Raczej się nie zgadzam na podatki i postuluję o państwo bez 

podatków, w którym moi rodzice nie będą sobie flaków wypruwać 

na   to,   żeby   wszyscy   ci   fartuchowi   książęta   mieli   własne 

mieszkanie   i   numer   telefonu,   podczas   gdy   jest   inaczej.   Co   już 

zresztą   mówiłem,   że   sytuacja   w   kraju   gospodarcza   jest 

kategorycznie na nie, ostentacja rządu i ogólnie rzecz biorąc słaba 

władza. Ale odchodzimy od tematu, w którym Magda wychodzi 

właśnie z gabinetu. Dalej kulawa. Ale uczesana. Chuj z tym, kto ją 

czesał.   Już   nie   będę   w   to   wnikać,   gdyż   ten   wieczór   jest 

przepełniony po brzegi stresem. Ona mówi, żebym zabrał ją nad 

morze. Ja mówię, że jak ona chce jechać nad morze z tą gangreną 

background image

na nodze. Ona mówi, że kurwa normalnie, po polsku. Po czym, 

ponieważ   na   korytarzach   szpitalnych   nie   widać   gołej   duszy, 

zapieprza   jakieś   kule   do   chodzenia.   Ja   mówię,   że   to   nie   jest 

godzina nad morze. Ona mówi, że właśnie, że jest najlepsza, i że 

chce tam jechać tylko ze mną, bodajże dlatego, że dla mnie jest to 

uczucie,   które   jest   w   niej,   które   ona   czuje.   Ja   mówię,   że   jest 

pierdolnięta w mózg, ale generalnie bardzo się zmiękczam na tę 

myśl, że ona kocha mnie i tak bez cienia fałszu to przyznaje.

Ona mówi, że ma takie przeczucie, taki impuls prawie że 

wewnętrzny, że wkrótce umrze, że to już jej czas. To dziecko w 

niej ją zabija, tak Magda mówi, ono ma przedwcześnie rozwinięty 

układ zębowy, który każe mu ją gryźć od wewnątrz, przegryzać 

żołądek, a potem wątrobę. Mówi, że to już koniec z nią i efektem 

tego, zarówno jak stygmatem, jest ta noga ze skurczem, co znaczy, 

że   dziecko   już   pociąga   ją   od   wewnątrz   za   sznurki.   Niszczy   ją 

wewnętrznie,   również   psychicznie,   wyniszcza   ją   po   prostu, 

niszczenie, rozkład. Czuję ból, gdyż ja również prawdopodobnie 

mam udział w tym dziecku i bardzo mi się robi żal tej dziewczyny, 

że to właśnie tak wyszło, ze ono w niej się rozwinęło. Widzę, jak 

bardzo cierpi, nawet bez względu już na te kule, które niby mają 

jej pomóc, ale w związku z nimi jeszcze bardziej się męczy, gdyż 

ma   ubrane   buty   z   obcasami,   które   utrudniają   jej   normalne 

poruszanie się. Czyli ogółem biorąc, jedziemy nad morze. Magda 

background image

jest   bardzo   przedsiębiorcza   w   tym   kierunku,   powinna   robić 

pieniądze na tym, na właśnie takiej firmie, która jeździ nad morze, 

kasuje bilety, wszystkie te czynności wykonuje, które odstręczają 

ludzi od jeżdżenia nad przysłowiowe morze. Mimo że jest kulawa, 

mimo to nawet. W sumie mówię, że jest już późno. Ona mówi: no i 

co z tego, że późno. Czy jestem już całkiem głupi i czy myślę, że 

mi zamkną to morze, jak się spóźnię? Czy że nie starczy dla mnie 

tego   morza?   Ja   mówię,   że   nie   będę   się   z   nią   na   ten   temat 

wypowiadał.   Gdyż   jeżeli   ona   ma   się   zachowywać   jak   cham, 

pomimo   że   wspólnie   byliśmy   w   szpitalu,   wspólnie   przeżyliśmy 

wiele gorszych lub lepszych chwil, i jeżeli ona ma się zachowywać 

w ten sposób, to bardzo dziękuję, niech weźmie mój bilet i sobie 

pojedzie te kilometry, które miały na mnie przypaść, również. A 

najlepiej niech sobie tam zostanie, bo tylko tam się nadaje. Magda 

mówi, żebym teraz z niej zszedł, gdyż ona właśnie marzy o czym 

innym i że czy ja idę z nią czy przed nią, skoro ona właśnie jest w 

ten sposób niepełnosprawna, że z taką prędkością nie może iść.

Ja mówię do niej, że skąd miała ten towar, gdyż z twarzy i 

ogólnie  z  wyglądu  jest raczej   przekrwiona,  niezdrowa,  szczerze 

mówiąc wygląda jakby to dziecko właśnie urodziła, tylko zgubiła 

gdzieś i aktualnie szuka teraz po dworcu. Ona mówi, żebym lepiej 

nie pytał, bo od Wargasa.

background image

Mówię, że to zły towar, łączony, mieszany. Ona mówi, że 

zajebisty. Ja mówię, żeby mnie nie denerwowała, że nie, bo zły, to 

gnój, a nie towar. Ona mówi, że na chuj ja jej sprawiam przykrości. 

Ja mówię, że dobra, jak chce sobie zapodawać od Wargasa, proszę 

droga wolna, proszek do czyszczenia wanien jest jej już na zawsze, 

ale jak to dziecko urodzi się potworem, jedna noga dłuższa, druga 

krótsza i genetyczny brak włosów, i to ja w tym rąk nie maczałem. 

Na to ona odpowiada, że dobra, że jak chcę, to się przekonamy. I 

jak tylko nadjeżdża pociąg, jak wsiadamy, to owszem, ona bierze 

gazetkę z Hitu i mi robi ścieżynkę od okna.

I kiedy budzę się nad morzem, to właśnie tyle pamiętam z 

tego czasu, kiedy jeszcze kojarzyłem ze sobą różne fakty, że ciągnę 

przez   długopis,   co   na   nim   napisane   jest   Zdzisław   Sztorm, 

Wytwórnia  Piasku, ul.  12 marca  ileś. Jak  wyobrażam  sobie  ten 

piasek,   który   jest   produkowany   przez   nowoczesne   technologie, 

nowocześnie   przetworzony,   nowocześnie   upakowany   w   worek, 

nowocześnie podany do dystrybucji ręcznej i czynnej. Pamiętam 

moje myśli o charakterze prawdziwie ekonomicznym, które mogły 

uratować   kraj   przed   właśnie   zagłada,   o   której   już   zresztą 

napominałem,   przed   zagładą,   którą   szykują   na   kraj   skurwieni 

arystokraci ubrani w płaszczach, w fartuchach, którzy gdyby tylko 

stworzono   im   takie   warunki,   by   nas   sprzedali,   obywateli,   na 

background image

Zachód do burdeli, do Bundeswehry na organy, na niewolników. 

Którzy wreszcie chcą wysprzedać nasz kraj jako pierwszy z brzegu 

lumpeks,   kupę   szmat   i   dawnych   płaszczów   z   metką   Mińsk 

Mazowiecki, starych pociętych pasków za przeproszeniem, gdyż w 

moim pojęciu jedynym środkiem jest tu wypędzenie ich z domów, 

wypędzenie ich z bloków i uczynienie naszej ojczyzny ojczyzną 

typowo   rolniczą,   która   produkuje   chociażby   właśnie   na   eksport 

zwykły polski piasek, który ma szansę na światowych rynkach w 

całej Europie. Gdyż są to moje właśnie poglądy natury lewackiej, 

które każą mi uważać, że by należało rozbudować sieć zsypów w 

blokach,   żeby   rolnicy,   bo   właśnie   na   rolnikach   by   w   moim 

mniemaniu   kraj   polegał,   mogli   wyrzucać   więcej   płodów, 

mieszkając w blokach, właśnie o to chodzi, żeby tą drogą ich życie 

stało się bardziej zmechanizowane, bardziej po prostu dobre.

I kiedy teraz budzę się, pamiętam to dobrze, bo mógłbym 

powiedzieć   każde   słowo,   co   pomyślałem,   ale   kiedy   budzę   się, 

Magdy już nie ma, choć może nie ma jej jeszcze albo nie ma jej 

wcale. Wstaję z ziemi, która jest o tej porze nocy zimna i strzepuję 

się z dżinsów, strzepuję się z katany. Magdy nie ma i to zauważam 

od razu, od razu się podkurwiam, choć po ocenieniu okazuje się, że 

mam zarówno portfel, co jest kluczowe dla sprawy, jak również 

dokumenty. Nie bardzo też wiem, co było, kiedy już moja wizja 

background image

natury gospodarczej znikła na ten czas, kiedy robiłem coś, zanim 

się tu obudziłem. Jest to gorzej bardziej niż, przepraszam za słowo, 

ale   urwany   film.   Widzę   mnóstwo   piasku,   co   uważam,   że   jest 

prawdziwie aekonomicznym marnotrastwem, co, muszę stwierdzić 

z   przykrością,   mnie   prowadzi   do   kurwicy.   Po   prostu   groźna 

choroba kurwica. Kiedy więc idąc znajduję woreczek foliowy, bez 

cienia zwłoki sypię do niego piach. Po czym zakręcam i chowam, 

gdyż na przypadek braku gotówki, na przypadek załamania rynku, 

może się to okazać cennym faktem, wręcz plusem. Potem znajduję 

jeszcze dwie reklamówki z Hitu, co również boli mnie w serce, ten 

brak jakiejkolwiek ekonomii w kraju, gdzie dobre jeszcze całkiem 

reklamówki są położone na ziemi i zostawione na mar-nacje. A 

przede   wszystkim   pastwę   lumpenproletariatu.   Tak   więc   po 

obietnicy   solennej,   że   zaraz   Magda   na   pewno   przyjdzie,   gdyż 

przykładowo   poszła   się   chociażby   odlać,   idę   sypać   piasek. 

Uważam, że trzeba go w całości zebrać jak najprędzej. Gdyż jeśli 

on   nie   trafi   w   nasze   ręce,   to   koniec.   Zostanie   on   do   cna 

rozdrapywany przez zdrajców.

Wtedy tak w podobny sposób rozmyślam. Zaczynam nawet, 

co   jest   rzadkie,   zapisywać   te   różne   myśli,   obliczenia   na   ziemi. 

Niestety, piszę szybko. Co rzutuje na to, że są to litery, są to cyfry 

z   gruntu   niewyraźne.  Ale   chuj   z   tym,   gdyż   gdzieś   w   pobliżu, 

background image

ponieważ jest zupełnie ciemno, słyszę Magdę, która najwyraźniej 

się śmieje z czegoś. Zastanawiam się, co jest w tym śmiesznego. 

Nie w tym, ale wręcz w ogóle, co jest śmiesznego. No więc widzę 

ją, chociaż ona wyraźnie nie jest sama, tylko jest z kimś. Wręcz z 

mężczyznami, w dodatku dwoma. Co mnie skłania do interakcji. 

Do reakcji. Gdyż, co by nie było między nami złego, jej miłość jest 

z tego, co pamiętam, moja, a jej ciało również moje. Tak więc 

czegoś tu nie rozumiem, kiedy ona tak idzie swawolnie. Macha 

dupką.   Sama   słodycz.   Noga   niekulawa.   Modelka,   aktorka   i 

równocześnie   piosenkarka   w   jednym.   Przeleciana   na   wylot. 

Dziurawe rajstopy reklamuje, kupujcie dziurawe rajstopy, takie są 

teraz w ostatnich trendach najbardziej modne. I koniecznie kule 

pod pachą, koniecznie zajebane ze szpitala.

Co kurwa? - mówię do niej, gdyż ta zaistniała nagle sytuacja 

wytrąciła mnie zupełnie z rozważań. A ona mówi do tych facetów 

tak: to jest właśnie ten mój upośledzony psychofizjologicznie brat. 

Jak sobie radzisz, co? - to mówi do mnie. Piszesz sobie na piasku, 

to dobrze z twojej strony. Bo ja jeszcze z tymi panami mam tu 

kilka spraw, twoje kule ci tu zostawiam, jakbyś chciał wracać do 

domu albo w ogóle może gdzieś iść, tu przyduś tą kulą do ziemi, to 

będzie ci łatwiej.

Stoję tak chwilę z patykiem, a jeden z tych facetów, straszny 

z wyglądu zboczeniec i utajony perwers, czarna skóra, sweterek z 

background image

paskiem,   mówi:  wiesz   co,   Magda,   w  ogóle   nie   jesteś   podobna, 

mimo że jesteś jego rodzeństwem. Ona na to mówi: No. Tak jak w 

życiu. Za to mamy te same nazwisko. Po czym mówi do mnie: 

Silny, słuchaj, jak ty masz na nazwisko?

Robakoski   Andrzej   -   odpowiadam   zgodnie   ze   swoimi 

zapatrywaniami. A ta szmata na to przebiegle mówi: no właśnie! Ja 

też się tak nazywam właśnie. Robakoska na nazwisko.

Wtedy ja jeszcze milczę. Drugi facet podchodzi bliżej, jest 

takiego bardziej sportowego typu w dresie i mówi: patrzcie, on tu 

coś napisał. Wtedy stoją tam wszyscy nad moim pisaniem niczym 

bez mała ministerstwo edukacji i sportu, i starają się odczytać. Jak 

już nadmieniałem trochę wcześniej, są to litery niewyraźne, takie 

znaki   trochę   bardziej   abstrakcyjne,   żeby   nie   powiedzieć: 

nieistniejące.

Gdyż on jest niezupełnie normalny - mówi Magda. Dlatego 

właśnie   używa   takiego   pisma.   Jest   to   pismo   używane   przez 

psychicznych z dałnem.

Oni już chcą iść. Magda jest już prawie bliska zrobienia fiku-

miku   i   odejścia   w   otchłań,   odejścia   w   pizdu   z   tymi   dwoma 

bumelantami. Trójosobowa komisja do spraw edukacji i sportu, ten 

background image

spedalony pedał od edukacji i od spraw liter, a Magda z tym w 

dresie robią w sporcie, świetnie robią, bardzo to widzę.

Mówię   tak:   chodź   no,   flądro,   na   momencik   tu   na   stronę. 

Chodź, nie bój mi się, nie zajebię ci. Ponieważ z szoku, z tego 

szoku   dokonanego   na   moich   poglądach,   na   moich   uczuciach, 

jestem całkowicie bezradny. Całkowicie bez sił. Nie jestem taki z 

natury znowu delikatny, gdyż powiem nawet otwarcie że w mojej 

przeszłości, która była nawet jeszcze nie tak dawno, byłem dość 

porywczy, co zresztą miało swoje stygmaty w moim związku z 

Magdą. Od razu skory, od razu gotowy, żeby wyjść na solo. Ale ta 

jątrząca przykrość, wyrządzona mi tak bardzo bez udziału mojej 

winy. To mnie nagle uczyniło delikatnym, łagodnym. Gdyż jest to 

kolejna   krzywda   ponownie   wyrządzona   na   mnie   niczym   na 

ofierze.

Więc mówię: no chodź. Chcę minutkę z tobą mówić. Widzę, 

jaka jest w niej niepewność. Ona się waha, ona się, że tak powiem, 

boi.   Wie,   co   uczyniła,   wie,   że   wszystko   między   nami   będzie 

inaczej, więc trzęsie tyłkiem, obciąga sobie kieckę, patrzy raz w 

prawo raz w lewo raz prosto. W różne strony patrzy, przeważnie 

raz w tę, raz wewtę. Czy ona jest doszczętnie głupia, ja się tak jej 

pytam, gdyż już coraz to gorzej ze mną, gdyż moje uczucia runęły, 

moje   nerwy   runęły,   jestem   przez   nią   zniszczony,   jestem 

psychicznie i nerwowo konający.

background image

Tamci dwaj patrzą się na mnie. Są współczujący dość, ale 

chcą już iść. Magda spogląda na tego z dresem raz, a raz na tego 

pedała, który - jak się potem dowiedziałem - ma ksywę Jaskóła.

Dupa mu odżyła, mówi, wskazywawszy na mnie, po czym 

szybko mówi: idziemy stąd do tamtych ich oczywiście.

Teraz się wkurwiam nie na żarty. Teraz już nie ma przebacz, 

nie ma, że Silny, dobra dusza, ministrant na kościele służący do 

mszy, sama łagodność, samo dobre serce. Dobry kochany Silny, co 

będzie   spełniał   za   innych   dobre   uczynki,   jak   są   na   praktykach. 

Silny   błyszczący   oczami   u   kierownika   sklepu   za   jakieś   szmaty 

ukradzione bez gustu nawet, bez żadnego poczucia gustu. Bo Silny 

to taka jest firma, chcesz, to z nią zrywasz, potem skurcz w łydce, 

to myk, jeden telefon, Silny na miejscu wyliże ci podłogę spod 

nóg, żebyś chodziła po czystym. Silny zginie za ciebie w wojnie 

polsko-ruskiej, zasłaniając cię od ciosu sztandarem, flagą biało-

czerwoną.   Chociaż   wszystkie   twe   koleżanki   będą   ci   chętnie 

chciały nią przyjebać za te wszystkie twoje wręcz niezbyt moralne 

po prostu występki. Ale Silny stanie i cię obroni. Nie ma przebacz, 

dziewczyno, teraz, gdy na ciebie patrzę, to wiem, iż moja miłość 

do   ciebie  była  z   gruntu   niesłuszna.   I  że   tę   wulgarną  zniewagę, 

którą teraz poniosłem od ciebie, będziesz musiała surowo zapłacić.

background image

Teraz właśnie decyduję, że nie będę dłużej czuł tego uczucia, 

które   we   mnie   wzbudziłaś,   gdy   cię   pierwszy   raz   ujrzałem   w 

samochodzie   Lola.   Teraz   właśnie   upuszczam   kijek,   choć   przed 

chwilą wypisałem nim na ziemi plany na przyszłość dla nas, ilość 

naszych   dzieci,   koszty   mieszkania,   prania,   koszty   wesela   i 

pogrzebów, wszystko na wspólną przyszłość. Teraz jednym gestem 

potrafię to skreślić, zmazać. Teraz podchodzę obok ciebie blisko, 

biorę w jedną rękę twe włosy, które kiedyś tak kochałem, choć 

teraz nie czuję nic na ich temat. Owijam sobie wokół pięści. Teraz 

jestem spokojny spokojem, że tak to określę, pracownika rzeźni, 

pracownika uboju drobiu.

Mówię tak, choć cały drżę na ciele, choć nie ze strachu, lecz 

z żalu: panowie, jest taka sprawa. To jest moja kobieta. Tak się 

nażarła spida, że nic wam do niej. Nie jestem nierozwinięty lub 

nienormalny. Ja ją teraz zabieram. A dla was, chłopaki - respekt od 

Silnego, miło, żeście ją tu sprowadzili, tę szmatę, która za swoje 

partactwa zaraz dostanie za swoje.

Uśmiecham   się   w   duszy.   Ponieważ   to   ich   naprawdę 

upokorzyło, zaskoczyło. To moje opanowanie, ten mój opanowany 

smutek.   To   ich   Uczyniło   zaskoczonymi   zupełnie,   zdziwionymi 

wręcz. Paraedukacyjny podał jeszcze coś mamrotał, ten w dresie 

również. A ja pociągnęłem ją za te włosy, fuli kultura, spokojnie, 

bez zajawki, bez syfu. Oni tam stanęli jak stali, Magda trzyma 

background image

pysk cicho niczym mysz, ja idę spokojnie, chłodnie, wlekę ją za 

sobą. Wtedy jeszcze ci dwaj coś niby mamroczą, coś niby mruczą, 

coś szeptają. To mnie również podkurwia. Obracam się gwałtem i 

mówię: co kurwa, bunt w więzieniu stanowym?

Wtedy oni milczą równie raptownie i mówią obaj: respekt.

Poruszyłem się, rozmiękłem. Jako że jednak wobec czystego 

chamstwa, czystej nienawiści do drugiego człowieka, matactwa, 

zła, człowiek z człowiekiem potrafią jednak się solidarnie zmówić, 

solidarnie walczyć przeciw nim. To są również moje takie poglądy, 

lecz   staram   się   głośno   ich   nie   mówić.   Tak   wyglądają   jednak 

właśnie na tę kwestię moje zapatrywania: respekt dla człowieka, 

szacunek ramię przy ramieniu, ponieważ nie jest to jego wina, że 

się   w   ten   sposób,   w   tej   formie   urodził.   Co   jak   co,   ale   w 

dawniejszych czasach miałem silne odczucia rodzaju religijnego, 

sakralnego.  I to we mnie  zostało, to we mnie  jeszcze  na dzień 

dzisiejszy tkwi, to uczucie żywione dla Matki Boskiej Fatimskiej, 

do samego Boga zresztą też.

Chłopaki!   -   tak   wołam,   gdyż   jesteśmy   z   Magdą   coraz   to 

znowuż dalej. Jak będziecie u nas na mieście, pytajcie o Silnego. 

Jest wojna polsko-ruska na mieście. Jak ktoś, coś, jakiś dym, to o 

mnie pytajcie, chłopaki.

Oni   się   patrzą   za   nami   jeszcze   bardziej   w   szoku,   ale 

tymczasem   mówią   znowuż   po   raz   ostatni:   respekt,   Silny,   gdyż 

background image

mimo iż jestem daleko, rozpoznaję to po ruchu ich ust.

Tak więc jestem z nimi rozprawiony na dość pokojowych 

warunkach, ustaleniach. A teraz poloneza czas zacząć z Magdą. 

Sadzam ją na murku przy plaży. Ma ból wypisany na twarzy, na 

ustach,   gdyż   trzymam   ją   niezrównanie   mocno   za   te   farbowane 

kudły.

Trudno   mi  w  tej   danej   chwili   powiedzieć   akurat,   czy   jest 

ładna lub ponętna. Jedno oko doszczętnie rozmazane. Sznurek w 

kiecy przedarty, przypięty na agrafkę. Jest w raczej złym stanie, 

doszczętnie kłapią jej  zęby od tej amfy, z którą sobie przesadza. 

Jakby ktoś jej zaproponował,  zalegalizował hodowlę amfy u niej 

na chacie, to proszę bardzo, jeszcze z pocałowaniem. W rękę, w 

usta i w policzki. Nawet  jeśli to by miało być jej  kosztem, jej 

starych, jej sąsiadów i kumpli.

Pierwsza sprawa mówię tak do niej, gdyż się krzywi z bólu 

być może, a być może, że też ze wstydu, z poczucia winy - gdzie 

masz twą gangrenę na nodze?

Ona milczy. Burczy coś. Mówi tak: a co ty myślisz? Że ja do 

reszty   życia   będę   kulawa   chodzić,   paralityczna?   Tak   by   ci 

odpowiadało, ja to wiem. Ale jednak tak nie będzie.

Ja mówię tak, ponieważ puszczają mi z powrotem nerwy. W 

moich   oczach   to   ty   jesteś,   Magda,   umysłowa.   Paralityczna,   ale 

background image

umysłowo. Uczuciowo.

Co więcej - mówię jej dalej tak: albo masz tę nogę kulejącą, 

albo   nie.   Na   ma   takiej   możliwości   w   uczciwym,   apolitycznym 

życiu,   że   dla   mnie   ta   noga   jest   kulejąca,   wymagająca   operacji 

ordynatora,   lecz   z   kolei   dla   tych   panów   ona   jest   zdrowa   i 

chodząca. Takiej możliwości niet. Albo tak albo siak, to jedno ci 

powiem Magda w szczere oczy, że w ten sposób to ty możesz się 

zapisać do sejmu i senatu i tam snuć nici swoich kłamstw, swoich 

oszczerstw, gdyż tylko tam się nadajesz.

Jestem spokojny, jestem niczym głaz. Ona zaczyna płakać, co 

wygląda   raczej   nie   widowiskowo,   mało   telewizyjnie.   Zapalam 

papierosa, gdyż muszę zaznaczyć, że ostatnimi laty wpadłem w ten 

nieprzyjemny nałóg. Lecz jest to mój wyraz sprzeciwu, mój wyraz 

oporu   przeciwko   Zachodowi,   przeciwko   amerykańskim 

dietetykom,   amerykańskim   operacjom   plastycznym, 

amerykańskim złodziejom, którzy są uprzedzający, lecz cichaczem 

zdradzają   nasz   kraj.   Kiedyś   już   to   mówiłem   Magdzie   w   takiej 

rozmowie   o   charakterze   przyjacielskim,   że   gdy   wyjadę   do 

Ameryki, to będę palił fajki prosto na ulicy, mimo iż jest to tam w 

przeważnie   złym   tonie,   ponieważ   cały   Zachód   wycofuje   się   z 

palenia.

Ona  w tym samym czasie  mówi tak  dosyć  marzycielskim 

głosem,   co   mnie   dziwi:   ach,   Silny,   chciałabym   stąd   wyjechać. 

background image

Zbajerować   prezesów,   magistrów,   zbajerować   tych   wszystkich 

nadzianych ortopedałów, ustukać jakąś sumę kasy. Wyjechać. Z 

kimś, kogo kocham. Z tobą zresztą może nawet też. Może nawet 

przede wszystkim z tobą Silny, ponieważ jestem przy tobie tak 

bezpieczna. Gdyż w tym kraju nie ma przyszłości, nasza miłość nie 

ma  tu  szans   rozwoju,   gdzie   nie   spojrzysz,  tam  przemoc,  wojna 

choćby ta polsko-ruska, co ma teraz miejsce na mieście, że nie 

można wejść, żeby nie natknąć się na ruskich zboków.

Wszędzie drzewce, wszędzie biało-czerwone flagi. Kiedy ja 

chcę   tylko   twego   uczucia,   a   na   każdym   kroku   mogę   zostać 

uderzona   lub   też   nawet   zabita.   Przez   kogokolwiek.   Człowiek 

człowiekowi wilkiem Przyjaciel zdradza. 

Jest noc bardzo późna, głęboka, morze i plaża. Ani żywej 

duszy, gdyż tamci dawno podwinęli swe skórzane ogony i znikli 

niczym   kamfora,   jak   gdyby   nigdy   nie   istnieli.   Mimo   to 

wyrządzonej mi zniewagi nie mogę tak ot po prostu przejść do 

porządku dziennego. Nie mogę tego ot tak po prostu znieść. Gdyż 

co jak co, ale to już z jej strony było chamstwo, choć jest teraz 

wrażliwa i czuła, rozmarzona.

Nie mów tak, Magda, bo i tak cię nie słucham. Nie chce cię 

więcej. Ani uluchać, ani nic. Ponieważ w twych słowach jest samo 

kłamstwo, sam jad kłamliwości. Którego dłużej nie zniosę. Dziś 

background image

jeszcze   mnie   odrzuciłaś,   nie   patrząc   na   odnośniki   czasowe.   Bo 

według reguł zegarka stało się to niby wczoraj. Ale tak czy siak 

odrzuciłaś moje uczucie. Potem mówisz, że jednak nie, że masz 

skurcz w łydce, że masz dziecko. Twierdzisz, że ono cię zabija, 

oskarżasz mnie, iż to moje dziecko. Potem  zostawiasz mnie na 

zgonie na plaży, idziesz precz z jakimiś kutasami. Skurcz w łydce 

raptem ci odchodzi. Dziecko również. Pełna mobilizacja. Niczym 

ryba,   gdy   poczuje   cudzą   krew.   O   mnie   twierdzisz   głośno   jak 

Judasz, że ja jestem umysłowy. Tak, nie zaprzeczaj, są to twoje 

uczynki,   które   popełniłaś.   Choć   teraz   znowuż   zaznaczasz   swą 

miłość do mnie, to ja, Silny, mówię ci, że między nami koniec.

Tak, mówię to. Bez ścierny, bez specjalnych gorzkich żalów, 

bez pierdolenia się z jakimiś łzami, z jakimiś uczuciami. Ponieważ 

to   w   przypadku,   jakim   jest   Magda,   nie   ma   cienia   szansy   na 

wyrozumiałość.   Jej   aempatia   mnie   przeraża,   mnie   wyniszcza. 

Magda w jeszcze gorszy, bardziej zaawansowany po prostu płacz. 

Mówi, że nikt w życiu jeszcze jej tak nie skrzywdził jak właśnie ja 

swoją brutalnością, swoją oschłością, swoją mentalną, uczuciową 

skorupą.   Łuską   wręcz,   która   mnie   pokrywa.   Mówi,   że   ci   dwaj 

chcieli ją zwyczajnie zabić jak psa i również mnie by zabili. Gdyż 

gdyby ona nie powiedziała im, że jestem nienormalny umysłowo, 

oni   by   mnie   również   zajebali.   Mieli   pistolety,   wiatrówkę   na 

pucharki,  noże   myśliwskie,  różne   bronie. Wszystko   pod  kurtką, 

background image

gdyż jej to pokazali. Musiała udawać, że jestem jej bratem, który 

ma   nasrane   w   bańce,   jako   że   chciała   mnie   powstrzymać   od 

niechybnej śmierci.

Ponieważ jestem na granicy wytrzymałości, szoku i czegoś 

jeszcze,   co   nie   mogę   nazwać.   Gdyż   to,   co   słyszę,   jest   już 

przegięciem,   przesadą,   czystym   etycznym   matactwem,   które   na 

dłuższą metę jest nie do wytrzymania. Magda korzysta z mojej 

chwili milczenia między nami. Toczy monolog na temat swojej 

dobroci, poświęcenia i zrobiła się nagle szaleńczo rozmowna jak 

umysłowa dziwka, jak umysłowa dama do towarzystwa.. Ja mówię 

tak: słuchaj, Magda. Ona dalej od rzeczy. Ja na to w ten sposób: 

masz skurcz w łydce czy nie masz?

Ona na to w ten sposób, choć mówi z wyraźną ociężałością, 

gdyż amfetamina powoduje wstrząs kości szczękowej, która drga 

w jej twarzy nieprzytomnie: czy mam. czy nie mam, nie jest to już 

twoja rzecz, gdyż ja stąd spadam, ja stąd jadę, biorę swą torebkę w 

troki i stąd spierdalam, gdyż tacy chamscy, bez krztyny kultury 

pozbawieni mężczyźni nigdy mnie nie obchodzili, nigdy dla nich 

nie miałam swych uczuć, mnie interesuje kultura i sztuka, pewna 

delikatność  w obejściu,  prawdziwa  miłość  na  wieki,  prawdziwa 

czułość,   która   może   zajść   między   ludźmi   dwojga   płci.   Gówno 

mnie   interesuje   twoje   lesbijskie   zainteresowanie,   choć   zawsze 

background image

uważasz, iż kręcą cię lesbijki, to ja ci coś powiem, jesteś zwykłym 

zbokiem niczym wszyscy inni i interesuje cię tylko jedno, jeszcze 

w   sposób   typowo   zboczony,   o   czym   wiesz,   że   mnie   to   nie 

interesuje, że mnie to obrzydza, coś takiego. A może nawet jesteś o 

gejowskim charakterze, co nie mogę ci udowodnić, bo o to jest 

zawsze trudno na dowody, ale mogę ci to powiedzieć w oczy, gdyż 

to właśnie na twój temat myślę. To ci teraz powiem: nienawidzę 

cię,   gdyż   jesteś   prosty,   płytki.   Nie   interesujesz   się   obrazami, 

czasopismami,   kinem,   co   ja   zawsze   lubiłam,   aczkolwiek   nie 

miałam okazji na okazanie tego, co więcej, nawet powiem ci, że 

bałam się z tym wyjawić, gdyż mógłbyś mi odpowiedzieć na to 

negatywnie, że nie. Powiem ci, że nie interesuje mnie miłość w 

taki sposób, w jaki ty chcesz to robić, dlatego zawsze nasz temat 

do rozmowy był kruchy, rwał się. Ponieważ mój światopogląd w 

dużym procencie polega na uwolnieniu się kobiet spod jarzma, na 

zaprzestaniu feudalizmu w tym temacie, w tej kwestii. Powiem ci, 

że dość i że wznoszę tę pięść przeciw takim właśnie ludziom jak 

ty, którym chodzi tylko o jedno, o hołd pruski u ich stóp. Jeszcze 

by   tak   dalej   poszło,   to   do   ostatniej   krzty   straciłabym   swą 

osobowość,   swój   osobisty,   indywidualistyczny   wymiar,   tryb 

zachowania   się,   poglądów,   który   złożyłabym   ci   w   lennie 

wiernopoddańczym. To ci jedno powiem, jakkolwiek bądź staje się 

dla mnie życie koszmarem u twego boku, to uczucie wygasło we 

background image

mnie już wczoraj i powiem ci, że patrzyłam wtedy na Lewego, że 

on na pewno jest od ciebie lepszy, czulszy, że gdy z nim byłam, 

cały świat wydawał mi się przepełniony głębokością, cierpieniem, 

ale   poprzez   właśnie   taki   egzystencjalistyczny   nurt   w   jego 

zachowaniu   ja   czułam,   że   o   co   chodzi   w   życiu,   to   właśnie   o 

mądrość, czytelnictwo, obsługę komputera. Że roztacza się przede 

mną   przyszłość   zmechanizowana,   skomputeryzowana,   nauczenie 

się podstaw ksera, nauczenie się podstaw angielskiego, wyjazdy 

zagraniczne. A wtedy twoje pojawienie się w moim życiu poprzez 

Lola, choć z nim nawet też byłam bardziej szczęśliwsza, choć był 

on   człowiekiem   oschłym,   surowym,   nie   pozwalającym   na   swój 

głos, swoje zdanie. Twoja obecność zniszczyła we mnie wszystko, 

każdą chęć, która pochodziła z mojego wnętrza. Ogółem to nie 

wiem, po co z tobą byłam, gdyż od początku właściwie było źle 

między   nami,   różne   napięcia,   paranoja   i   choć   nie   mówię   tego 

nigdy,   co   mi   Lewy   wtedy   wyjawił,   wyjawił   mi   on,   że   jesteś 

zwyczajnym, nieedukacyjnvm skurwielem, który nie ma pojęcia o 

dziewczynie,   prawdopodobnie   nawet   że   będę   dla   ciebie   twoją 

pierwszą inicjacją zaraz po Arletce, która jest moją przyjaciółką, 

choć ty się do tego nie przyznasz, ponieważ główną wiodącą twoją 

cechą jest zakłamanie. Wyjawił mi, że nigdy by nie pozwolił, abym 

z tobą była, gdyż nigdy w życiu tak nie było, byś ty używał trzech 

magicznych   słów,   proszę,   dziękuję,   przepraszani,   byś   otworzył 

background image

przed   dziewczyną   drzwi.   Lub   chociażby   symboliczną 

przysłowiową perspektywę.

Coś ty powiedziała? - ja tak mówię, gdyż z moich trzewi 

dobywa  się  nagle  głos   piskliwy,  prawie  powiedziałbym: żeński. 

Jest   to   efekt   uczucia   gniewu,   które   zalało   mnie   raptownie   jak 

ocean   i   przysłoniło   mi   wszelkie   racjonalne   pobudki,   wszelkie 

racjonalne przesłania. I dostrzegłem się na tym, że nie chcę, by 

dała   mi   odpowiedź   na   to   pytanie.   Chcę   ją   zabić,   teraz   dopiero 

widzę,   iż   to   odczucie   jest   to   moje   wrażenie   odnośnie   całego 

wieczoru.

Magda,   choć   tego   imienia   nienawidzę   do   ostatniej   krzty, 

każdą literę po kolei wzdłuż i wszerz chcę skreślić w nim, dostaje 

strachu o to, co powiedziała przed momentem. Trzęsie tyłkiem o 

to, co mi wyrządziła. Wygląda jak ktoś, komu ma zaraz zostać 

spuszczony wpierdol. Skurczona, zmniejszona, łeb wklęsły, noga 

podkurczona.

Ja tego nie powiedziałam - mówi szybko, zasłaniając rękami 

swą pustą do ostatniej nitki głowę - to Lewy powiedział.

Co Lewy, co kurwa Lewy, skoroś ty to powiedziała, szmato, 

tu i teraz i ja jestem na to świadkiem koronnym, żeś to wyrzekła 

prosto   z   twoich   ust?   -   mówię   na   to,   a   ze   względu   na   zażyty 

wcześniej   w   dużej   ścieżce   proszek   jest   u   mnie   ciężko   z   gadką 

background image

odnośnie trzęsącej się szczęki.

No   Lewy   to   powiedział,   a   nie   ja.  Ale   Lewego   także   nie 

można traktować jako poważnego człowieka. Wiesz, jaki on jest. 

Nienormalny,   przez   co   zresztą   się   skończyła   między   nami   cała 

zabawa. Szczególnie chodziło o ten tik w jego oku. Co spojrzałam, 

on miał tik. Zęby całkowicie bez żadnego sensu, nie ustawione w 

rządek jak u każdego normalnego, tylko inaczej: jak kto chce. To 

mi również odrażało podczas całowania się. A szczególnie bardzo 

jednak tik, mówi ona.

Co do Lewego, to się jeszcze policzymy, myślę sobie. Jak 

jedynie wrócimy na miasto, to z miejsca. Tak sobie w duszy myślę. 

Wojna polsko-ruska nie ma tu szans. Sztandary, flagi na nic nie 

pomogą, proszenia, błagania, przebacz, Silny. Nic mu nie zdadzą 

się w tej krucjacie, która zajdzie między mną a nim. Po jednej 

stronie ja, po drugiej Lewy. Po jednej stronie Silny przeciwko o 

dwulicowym poglądzie na świat pierdolonemu Kapitanowi Oko.

A   teraz   koniec   z   pitoleniem   się,   koniec   z   litością,   ze 

skrupułem, który dotychczas mnie mamił. Teraz będzie miała tu 

miejsce z prawdziwego wydarzenia rzeź, teraz jest po dwudziestej 

drugiej, teraz proszę dzieci zamknąć oczy, ten kto ma słabe nerwy.

Dawaj nogę - mówię do Magdy, gdyż mam dosyć po dziurki 

w   nosie   jej   wyzwolonego   pierdolenia   rodem   z   gazety,   rodem   z 

background image

przeczytanego   poradnika   po   ciemku.   Pierdolniętego   w   głowę 

przewodnika po lewym feminizmie. Koniec. Koniec z dobrocią, 

łagodnością.   Ona   na   to:   zostaw   mnie,   głupi   świrze,   co   chcesz 

zrobić. Dawaj nogę, nie bajeruj - mówię grubym głosem, będąc tak 

okrutny jak nigdy mi się nie zdarzało w najgorszych wyjściach na 

solo, wobec najgorszych przeciwników prosto z anabolu, prosto z 

koksu. Nie tą, tą ze skurczem, tą co to miałaś w niej taki śmiertelny 

brak   potasu   i   polichromu.   Ona   o   to   zaczyna   wić   się   i   jęczeć, 

mówiąc:   jak   tylko   chcesz,   jeśli   mnie   wypuścisz,   to   ci   powiem 

wszystko.   O  tym  jaka   była   prawda   z   tą   nogą.   Jeśli   mnie   tylko 

wypuścisz. Samotność uderzyła ci do głowy. Amfa uderzyła ci do 

głowy.   Stałeś   się   naspidowany   na   prochu   lump.   Jakub   Szela. 

Pierdolnięty wampir z Zagłębia.

Koniec z tobą, Magda. Już mnie nie stanowi. To, co teraz 

mówisz. Jest po prostu bez sensu, zero zawartości sensu, gdyż ty 

cała od środka jesteś bez sensu, twoja literatura i edukacja, twoje 

profeministyczne   przekręty,   zagrywy   ze   sztuką   piękną,   to 

wszystko, mam tego dość. Już mnie na nic nie weźmiesz, na nic 

mnie nie ześwirujesz, gdyż znam prawdę o tobie, o całym twoim 

prowolnościowym   majdanie,   o   całym   burdelu   paramentalnym, 

który za przeproszeniem prowadzisz razem z tym szatanem Arletą. 

Dawaj nogę, gdyż nie ręczę za swój gniew. Który jest wielki, a 

background image

będzie tylko jeszcze większy. Dawaj nogę. Pytasz, że jak mi dasz 

nogę, czy ci powiem, co chcę zrobić. A więc powiem ci, więc się 

szykuj. A najlepiej zamknij oczy, zatkaj uszy, gdyż polecą brzydkie 

wyrazy.   I   dawaj   tę   nogę,   bez   żadnych   szwindli,   bez   żadnych 

numerków,   popraw   sobie   jeszcze   majtki,   co   by   ci   nie   było 

nieprzyjemnie   i   szykuj   się   na   rychłą   śmierć.  A  przedtem   przed 

śmiercią   w   ostatnich   chwilach   twego   zasranego   życia   popatrz 

sobie, jak morze jest piękne dzisiejszej nocy, jak sobie fajnie szumi 

to w lewo. to w prawo, raz do przodu, raz do tyłu. Gdyż potem już 

raczej   tego   nie   zobaczysz,   chyba   że   w   piekle.   Jeśli   oczywiście 

twoja śliczna Arletka zechce ci przysłać kartkę z Jastarni do kotła z 

tobą, z najlepszymi życzeniami udanego pobytu, ponieważ ona się 

bawi   świetnie   i   poznała   sympatycznego   czterdziestolatka 

biznesmena bezdzietnego. Popatrz, ileż to rzeczy mogłaś zrobić i 

zrozum to. Pytasz, co chcę ci zrobić z nogą, mówisz, żeby tylko 

nic   zbyt   bardzo   bolesnego.   A   ja   powiem   ci   jedno,   lepiej   się 

zamknij, lepiej sobie się ponawciągaj jeszcze jak ci został jakiś 

towar, a jak nie, to nie wiem co zrób, strzel sobie tego fajnego, 

polskiego piasku do nosa, gdyż to właśnie będzie bolało, co ci 

zrobię. Gdyż cię zabiję, nie wiem, czy o tym wiesz. To znaczy 

bardziej   chodzi   o   to,   że   oberżnę   ci   twą   najmodniejszą   nogę   w 

rajstopie, co równa się w twoim przypadku śmierci. Tak myślę. Jak 

nawet nie umrzesz w połogu, w tak zwanym krwotoku, to i tak 

background image

koniec   z   tobą.   Nie   będziesz   mogła   dawać,   dupka   ci   od   tego 

uschnie, co równa się także dla ciebie śmiercią. Kule ci owszem, 

położę. Trzy metry stąd i tak cię zostawię, spoglądając, jak się 

czołgasz, pełzasz do usranej śmierci niczym morska roślinność.

Tak  do   niej   mówię,  do   tej   idiotki  Magdy. A  ona  na   to   w 

śmiech. Kwiczy ze śmiechu, mówi, żebym dał jej spokój, gdyż ma 

gilgotki, a ponadto ból promenstruacujny, więc jest raczej bardziej 

znerwicowana, skłonna do podrażnień. Potem nagle trzeźwieje i 

mówi tak: Silny, ty nie mówisz poważnie, nie? Co ty z tą finką, z 

tym  nożykiem   tak,   co?  Zgłupiałeś   do   cna? To,  że   ty   jesteś   tak 

gwałtowny, to mi się zawsze w tobie imponowało. Ale ten nożyk 

do ziemniaków to sobie ze sobą weź i go zabierz ode mnie, gdyż ja 

jestem wrażliwa na punkcie krwi, nawet jeśli własnej. Mamie to 

gówienko   zajebałeś   z   szuflady?   Chcesz   mnie   pokroić?   Jesteś 

perwersem?   Chcesz   mi   tu   urządzić   zawody   w   rzeźnictwie   na 

żywym człowieku? Ty jesteś w ogóle fair czy nie, jesteś moim 

kolegą w końcu czy jakimś gejem? Jak chcesz się tak bawić w ten 

sposób, bo to cię kręci, to sobie rób sam albo idź na wojnę polsko-

ruską i Rusków tym dziabnij, gdyż wiem, że jesteś przeciwnikiem 

Ruskich, choć się nie przyznasz do tego. Co z gruntu wychodzi, że 

jesteś fałszywy, jesteś fałszerzem prawdziwych uczuć, gdyż nigdy 

się do nich nie przyznasz, nie powiesz swoich poglądów, o których 

wiem, że są raczej krańcowo lewicujące, nie?

background image

Wtedy, choć jestem znieważony, ja patrzę na nią i wydaje mi 

się ładna, czemu nie mogę zaprzeczyć. A co zobowiązuje mnie do 

różnych gestów. Ogólnie rzecz biorąc jest tak ładna, tak krucha, 

gdy   w  jej   kierunku  patrzę,   że  robi  mi  się   żal   wszystkich  słów, 

wszystkich wyrazów, które były wypowiedziane. Robi mi się jej 

żal,   ponieważ   miała   być   może   trudne   dzieciństwo,   więcej   niż 

trudne.   Być   może   nie   ma   w   życiu   najlepiej,   od   początku 

odrzucana,   wpuszczana   wiecznie   w   maliny   przez   rząd,   przez 

państwo,   bez   szans   na   perspektywy.   Gdy   tak   patrzę   na   nią, 

przychodzi   mi   myśl   o   tym,   że   być   może   jej   dramat   polega   na 

urodzeniu się nie w tym miejscu, nie w tym czasie. Wyobrażam 

sobie, że w innym mieście, w innym państwie by mogła zostać 

nawet królową dworu królewskiego. I nikt by się nie skapnął, iż 

jest   tylko   zwykłą   dziewczyną,   włącznie   z   królem,   włącznie   z 

marszałkiem. I gdyby nie było między nami tak źle, różne spięcia, 

gdyby nie powstała cała ta paranoja, te pretensje o wszystko i nic, 

ten żal jeden do drugiego, byłoby inaczej. Wziąłbym ją postawił na 

tym murku, ściągnął jej majtki i od nowa włożył, by nie były tak 

poprzekręcone,   zniszczone,   podwinąłbym   jej   kieckę   i   od   nowa 

zaciągnął,   by   nie   była   tak   nie   w   tym   miejscu,   a   gdybym   miał 

chusteczki,   o   co   już   zresztą   Lewy   mi   przypomniał,   gdyż   te 

chusteczki   to   jest   jednak   rzecz,   którą   każdy   nawet   twardziel 

powinien   ze   sobą   jako   osobisty   przybór   mieć   i   zawsze   się 

background image

przydadzą. To bym jej wytarł twarz z tego smaru, co roztacza się 

niczym krajobraz wokół jej oczu. Z tej szminki barwnej niczym 

niedojedzony do reszty deser w okolicach jej ust.

Tak bym zrobił. A jednak tymczasem ona jest nadąsana jakby 

była co najmniej panią na włościach tego murku, a ja bym był 

abnegatem, nielegalnym tu emigrantem bez paszportu, bez wizy do 

niej, bez niczego.

Ładny dzień jest, zagajam bardziej w tonie łagodzącym

Ona mówi na to: no to ja chyba mam już zjazd z proszku, 

chce mi się rzygać i normalnie zaraz się zrzygam ci na spodnie, jak 

mi   od   nowa   nie   nasypiesz   choć   małą   kreskę.   Mam   niechybne 

wrażenie, że chyba już nawet jestem martwa, że już prawie nie 

żyję.   Starczy   jeden   podmuch   wiatru,   jeden   z   jego   strony   gest. 

Wybacz   ale   teraz   będę   serialnie   uczuciowa.   Bo   gdy   na 

gospodarstwie ucinają kurze łeb, ona również biega taka jeszcze 

bez głowy piętnaście metrów przez całe podwórze. Tak się właśnie 

jak ona czuje, niczym kura o głowie obciętej, biegnąc resztą sił 

przez   podwórko.   Lecz   wiem,   iż   zaraz   bez   wątpliwości   umrę. 

Gdybyś ty, Silny, umiał mi choć raz pomóc, zrozumieć mnie.

To, co było, resztkę, co znajduję w jej torebce, gdyż Magda 

ma już dość całkiem wyraźne zejście, to jej nasypuję na gazetkę z 

Hitu. Co ją znalazłem nieopodal w pobliżu. Jest już świt. Mówię, 

by nie umierała, mówię, iż to uczucie, cokolwiek by go nie jątrzyć, 

background image

nie niszczyć, ono między nami istnieje. Ona natomiast ma głowę 

cofniętą w stosunku do ciała i tylko idzie na zmianę przytakując. 

Jej   twarz   jest   mizerna   raczej,   anemiczna.   Bardziej   jakby   pod 

spodem, wewnątrz, Magda miała ziemię ogrodową niż mięso. Co 

mnie szokuje. Idziemy do dworca, choć byśmy mogli wziąć taksę. 

Ale raczej jest to niemożliwe, gdyż istnieje możliwość pawia ze 

strony Magdy, rzygania ziemią ogrodową być może, gdyż tak ona 

w tej chwili wygląda. Poza tym myślę iż dobrze jest spacerować z 

rana dla zdrowia. Co kategorycznie może w jej sytuacji pomóc w 

ustąpieniu objawów, zmienić całą sytuację na naszą korzyść. Po 

drodze   wstępujemy   na   stację   benzynową,   ponieważ   kupuję 

Magdzie „Filipinkę”, by poczytała sobie jakieś czasopismo, gazetę. 

Choć   raczej   jestem   przeciwko   w   sposób   deklaratywny.   Magda 

mówi, że to dobry znak, iż jestem miękki, romantyczny, czuły dla 

niej jak żaden przede mną. W gazecie załączona jest wyraźnie taka 

dżinsowa   torebka   z   materiału.   Co   Magda   z   miejsca   od   razu 

zauważa. Co w jej stanie jest znaczące,  bo widać, iż musi być 

nagle radosna, szczęśliwa, choć ogólnie wygląda fatalnie. Gdyż z 

aferacją, z podniesieniem wysypuje ze swojej torebki inne rzeczy 

na   chodnik.   Są   to   przeważnie   gumy   do   żucia,   różne   damskie 

farmazony jak dezodoranty, szminki, ustniki, różne przyrządy do 

urody. Lekko mnie to podkurwia, jako że mimo że jest ranek to to 

jest jednak siara, niezła kaszana takie postępowanie, co mówię, 

background image

żeby nie robiła na środku miasta syfu. Ona mówi, że gówno, bo 

ponieważ nikt i tak jej tu i teraz nie widzi, to więc ona może sobie 

nawet tu nasikać, jeśli by jej się akurat zachciało. No więc tamtą 

torebkę wywala precz, a tę nową wykorzystuje, rzucając do niej 

wszystko, co ma, zostawiając tylko na chodniku puste woreczki po 

prochu,   śmieci   po   gumie.   Jak   również   długopis   z   napisem 

„Zdzisław   Sztorm”,   ziołowe   tabletki   na   uspokojenie   się,   które 

poznaję na wylot. Bo śmierdzą kurzym gównem.

E,   ten   długopis   to   zostaw,   może   się   przecież   później   być 

potrzebny   -mówię.   Ona   na   to,   iż   się   odchudza   teraz   ostatnio   i 

zeszła dziesięć kilo z ramion, a długopis wywala kategorycznie, 

ponieważ przypomina jej złe wspomnienie Wargasa, od którego go 

posiada.

Zastanawiam   się,   skąd   u   niej   ten   deklaratyzm,   ten   dar 

decyzji.   Wiadomo,   bilety   niebilety,   kolejka,   odlewamy   się   pod 

dworzec, papierosy LM, mentole, gdyż jako takie tylko zostały. 

Mówię jej, iż kobiety są wyjątkowo pokrzywdzone musząc sikać w 

ten sposób i że wygląda jak odlatująca maszyna latająca. Magda 

mówi, że chuj mi do tego, żebym  lepiej pilnował, jak samemu 

sikam. Mało energicznie czyta „Filipinkę”, mówi, wyjadę, wyjadę 

stąd gdzie indziej, do lepszych państw. Ja mówię, że niby gdzie. 

Ona   na   to,   że   do   ciepłych   krajów   chociażby.   W   międzyczasie 

chodzi w kąt kolejki, jako że nie ma żadnych prawie prócz nas 

background image

pasażerów, bo cokolwiek by nie mówić, jej mdłości są przemożne, 

nie mówiąc już o szczegółach. Poczym ze spokojem czyta dalej. 

Mówi,   że   pojedzie   do   tych   krajów,   gdzie   są   te   ciuchy,   te 

kosmetyki, kremy z ogórków, ze wszystkiego, gdyż tylko tam chce 

żyć,   jeśli   ja   chcę   z   nią   być,   żele   pod   oczy,   różne   kremy,   sole 

kąpielowe. Ja mówię, że owszem chcę, choć moje w tej kwestii 

rozumienie rzeczy jest inne, powiedziałbym bardziej lewicująco-

patriotyczne. No i mówię Magdzie, jaki jest naprawdę stan rzeczy 

w   naszym   kraju.   Opowiadam   jej   o   powszechnym   ucisku   rasy 

panującej   nad   rasą   pracującą,   rasy   posiadającej   nad   rasą 

nieposiadającą.   Iż   są   to   te   same   relacje,   co   niewolnictwo.   Iż 

Zachód   śmierdzi,   ma   zniszczone   środowisko,   które   zaśmieca 

różnymi związkami nienaturalnymi, PCV, CHYDP. Iż panują tam 

żydobójcy, robotnikobójcy, mordercy, którzy utrzymują się i swe 

nieślubne dzieci z ucisku, z tego, że sprzedają ludziom firmowe 

gówna   w   firmowym   papierku   sprzedawane   przez   firmę   „Mc 

Donald's”

Pierdolisz   -   mówi   Magda   bez   krwi   w   twarzy,   z   wyrazem 

bardzo   przejętym.   Niby   dziecko   któremu   demaskują   na   oczach 

oszustwo,   którym   jest   św.   Mikołaj,   równie   śmierdzący   zwyczaj 

czerpany   garściami   z   Zachodu.   To   nie   jest   gówno,   gdyż   ja   to 

jadłam.

Owszem, ja też to jadłem, ale nie chcąc cię zmartwić, jest to 

background image

właśnie   gówno,   gówno   ludzkie,   a   nawet   krowie,   psie,   zwierząt 

domowych i cyrkowych. Tak jej to obrazowo tłumaczę, żeby sobie 

pojęła.   Jest   to   gówno   preparowane,   chemicznie   wynaturzane, 

zmieniane   ze   swego   składu   na   inny   skład   i   smak.   Jest   to   już 

kwestia   specjalistyczna,   technologie,   produkcyjne   procedury, 

precedensy. Jedno gówno idzie bardziej na te bułki, z drugiego 

robią mięso, z trzeciego cebulę, z czwartego, najgorszego rodzaju 

gówna, keczup i musztarda.

Magda nie chce mi wierzyć, mówi: skąd to wiesz, prozaik i 

poeta w jednym jesteś, co?

A ja jej na to, gdyż nie mam dowodów rzeczowych, a nie 

chciałbym   jej   zawieść,   mówię,   że   z   poradników,   podręczników 

różnych   do   spraw   lewicy,   do   spraw   anarchistycznych, 

wolnościowych.

Ona   na   to   gapi   się   na   mnie   i   mówi:   czy   gówno,   czy   nie 

gówno, ale dobre dosyć, znaczy smaczne.

Ja mówię na to: a to jest akurat prawda, i oboje patrzymy w 

okno, marząc o produktach żywnościowych, spożywczych, gdyż 

dłuższy   czas   nie   jedliśmy   obiadu   ni   kolacji,   nie   licząc   tych 

drinków, tej amfy. Potem już milcząc wracamy do mnie na chatę, 

gdyż akurat jest wolna, pusta. Zaraz jest już po wszystkim, po całej 

naszej miłości, gdyż jesteśmy dość zmęczeni, znużeni całą tą nocą 

pełną uczuć i wielu zdarzeń. A Magda idzie do lustra, poprawia 

background image

sobie gatki, naciąga na twarzy skórę i mówi do mnie zrazu tak z 

wielkimi pretensjami: czemu mi żeś nie powiedział?! Czemu żeś 

mi nic nie powiedział?

To   znaczy   na   jakim   tle?   -   ja   odpowiadam   pytaniem   z 

tapczanu, gdyż jestem dość zmęczony całą tą sytuacją. Ona mówi: 

że wyglądam tak! Grubo! Wręcz puszyście! To co z rąk zeszłam 

poszło mi w twarz chyba, cały tłuszcz, całe mięso, co mi z rąk 

zeszło! Kurwa mać! W dupę! Wyglądam jak wieprz i knur! Oko i 

usta podwójne! Dwa razy powtórzone na moją twarz!

Dalej   niestety   nie   wiem,   gdyż   pomimo   jej   nienaturalnych 

wrzasków i tłuczenia o umywalkę różnych kosmetycznych rzeczy, 

zasypiam i budzę się już kiedy indziej. A co mi się śni, to już za 

przeproszeniem nie jej rzecz.

* * *

Na komórkę dostaję wiadomość tekstową od Andżeli. Cześć 

Silny,   poznaliśmy   się   tam   i   sram,   oraz   czy   się   jeszcze   kiedyś 

spotkamy. Taka wiadomość. Taki sms. Budzę się w tym momencie 

ze   snu,   w   pościeli,   w   rodziców   tapczanie,   snu   być   może,   że 

długiego,   choć   być   może,   że   krótkiego.   Ponieważ   która   jest 

godzina, jest to wątpliwe. Być może, że nie ma godziny żadnej, 

gdyż   jest   koniec   świata   z   apokalipsą,   co   ujawnia   się   i   daje 

background image

syndromy   w   mojej   psycho   i   fizjologii.   Gdyż   nie   jest   ze   mną 

dobrze,   szczególnie   fizycznie,   fizjologicznie.   Wtedy   zauważam 

jeden nieznośny do przyswojenia i logicznego zrozumienia fakt. 

Tuż blisko mnie leży najwyraźniej Magda, śpiąc, co nakręca mi 

wokół tego tematu niezły film. Klasyczny halun. Gdyż wyraźnie 

obok jest, ale czy żyje, czy nie żyje, jest to wątpliwe. Boję się, 

dostaję niezłego stracha na tym punkcie, ponieważ ona wygląda 

raczej źle, raczej jak nieżyjąca, wręcz powiedziałbym dosłownie 

martwa. Raz oddycha, a na zmianę raz nie oddycha, dla odmiany, 

zapewne   by   mi   zrobić   jeszcze   gorszy   film.   Nie   ruszając   się   w 

międzyczasie   na   krok   od   swej   ustalonej   pozycji.   Usiłuję   sobie 

przypomnieć ze wczorajszego wieczoru jakieś wydarzenie, jakiś 

fakt,   podczas   którego   Magda   poniosła   niechybną   śmierć.   I 

przypomnieć nie mogę.

Natenczas, choć każdy mój najmniejszy ruch jest prawie że 

śmiertelny, a ból i cierpienie są mym nieodłącznym kochankiem, 

sięgam   po   jej   torebkę.   Co   dużo   mnie   kosztuje   bólu   w   bańce   i 

wszystkich ludzkich organach, jakie są w moim ciele. Aczkolwiek 

muszę z niej wywalić na kołdrę ten cały gównatus, który ona tam 

nosi ze sobą, a którego zawartość mnie gówno za przeproszeniem 

interesuje.   Wszystko,   by   wydobyć   jeden   złamany   panadol   w 

postaci tabletki.

Ponieważ   może   nawet   zdradzam   swe   antyglobalistyczne 

background image

światopoglądy,   zapatrywania.   Jednak   panadol,   choć   robiony   z 

trujących   zwierząt,   trujących   roślin   i   odpadów   międzyludzkich 

Zachodu,   z   zachodnich   minerałów,   zatruwającego   na   całym 

świecie   wodopoje   paracetamolu,   który   na   sterylnej   wadze 

odmierza się sterylnym odważnikiem.

Jednak mimo wszystko to jest dobry, o wręcz właściwościach 

leczniczych środek. Nieważne. Czy to jest jad pszczół, os, czy to 

jest jad trupi. Ma postać zwykłej najzwyklejszej tabletki, zdatnej i 

wygodnej   do   połykania.   Pomaga   zarówno   na   ogólny   ból   przy 

zjeździe, który ja mam przykładowo teraz, jak również na chorobę, 

gorączkę.   Kto   wie,   czy   nie   kaszel,   biegunkę?   Może   jednym 

słowem uleczyć wszystko.

Wtedy znajduję długopis „Zdzisław Sztorm”. Jest to dla mnie 

bez   mała   szok.   W   tym   momencie   staje   przede   mną   niby 

fatamorgana,   wszystkie   wydarzenia   i   wszystkie   zdarzenia,   co 

miały miejsce wczoraj. Choć chronologicznie rzecz ujmując może 

nawet był to dzień dzisiejszy.

Jest to niczym w momencie śmierci: leci dym, przed tobą 

całe   twe   życie   zamknięte   w   fotograficznej   klatce   niczym   w 

slajdzie. Więc pamiętam, iż dotyczyło wiele zdarzeń, wiele słów 

właśnie śmierci, umierania, cierpienia. Patrzę na Magdę, która nie 

dość, że ma zamknięte oczy, to jeszcze się za grosz nie porusza. 

Myślę o tym dziecku, co ona chwaliła się, że ma, myślę, czy być 

background image

może, kiedy ja akurat nie patrzyłem się, je urodziła i zmarła w 

porodzie, dyktowana amfetaminą. Lecz tę wersję odrzucam, gdyż 

pamiętam również, że miałem ją później, na tym tapczanie, co się 

wzajemnie   wyklucza,   eliminuje,   ponieważ   z   dzieckiem,   z   tym 

całym biologiczno-fizjologicznym kramem, który potem podobno 

ma miejsce, jest mało możliwe.

Potem   przypominam   swój   afekt,   który   mnie   skłonił   do 

niepowstrzymanej   agresji   z   udziałem   ostrego   narzędzia. 

Przypominam sobie, iż chciałem urżnąć jej nogę w okolicy uda. 

Przeraża mnie to, gdyż przychodzi mi myśl, że to zrobiłem. A to, to 

jest to amnezja chwilowa, wywołana szokiem zbrodni, nawałem 

okrucieństwa. Robakoski Andrzej i to się zgadza. Ale bym jej nogę 

obcinał, jest to już wyeksmitowane z mej pamięci być może na 

zawsze nawet. Strachliwie wsuwam ręce pod kołdrę i szukam nogi 

tej ze skurczem, która z tego co pamiętam jest bardziej od kierunku 

ściany.   Noga   jest  i   ma   się   dobrze,   i  jeszcze   mruczy   jak   gdyby 

zadowolony   z   własnego   odchodu   pies.   Magda   jest   również 

wyraźnie, zielonkawa bo zielonkawa, rozrzucona po całym łóżku 

niby ofiara morderstwa, ale wyraźnie zabita nie została ni też nie 

zginęła w bitwie o flagę polsko-czerwoną, nie poległa w wojnie o 

drzewce. Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte 

ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie, 

jako   że   od   tej   amfy,   od   tego   niczym   nie   zawinionego   zjazdu, 

background image

trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak 

gdyby   cały   alfabet   Morse'a   przemaszerował   przez   jej   twarz. 

Patrząc na to może nie powinnem uciekać się do takich aluzji, ale 

powiem tylko, że jako nieduży chłopak aż do późniejszego mojego 

życia nie wiedziałem nigdy, które są to brwi, a które są to rzęsy. 

Oczy owszem wiedziałem, ale brwi i rzęsy to były dla mnie czarna 

magia.   To   samo   sukienka   i   spódniczka.   Mało   dodać.   Chińskie 

kazanie   w   polskim   kościele   narodowym.   Spowodowało   to 

dosłowną   lawinę   sytuacji   osobistych,   intymnych,   w   których 

zachowywałem się omyłkowo i niesłusznie. Lecz zawsze jakoś z 

nich wybrnęłem.

A kiedy już wiem, że nic jej nie jest, to odgarniam ze swego 

brzucha   cały   ten   nieorganiczny,   zagraniczny   chłam,   który 

wytrząsłem   z   jej   torebki.  Torebki   z   ulotką   ogłaszającą   radośnie 

„Filipinka”. Oddzieram z siebie kołdrę i myśląc właśnie w podany 

sposób, cichaczem udaję się do kuchni.

Gdzie   spoglądam   w   swój   telefon,   na   którym   widnieje 

tekstowa wiadomość od Andżeli. Więc bezzwłocznie dzwonię do 

niej.   Raz   dwa   trzy.   Ona   wesolutka.   Może   jeszcze   pijana   po 

przedwczoraj, od kiedy to właśnie ją poznałem. Mówię jej, że jest 

bardzo piękna i bardzo ładna, że zachwyciła mnie jako dziewczyna 

background image

i jako kobieta. Różne takie męskie sranie w banie, bajery, telefony, 

piękna i ładna, i śliczna, i również jednocześnie ładna. Mówię, że 

ma   fajny   charakter   i  to   mi  się   w   niej   podoba.   Ona   pyta   jakiej 

słucham   muzyki.   Ja   mówię,   że   każdej   po   trochu,   że   ogólnie 

wszystkich rodzajów. Ona mówi, że też. Podsumowując fajnie nam 

się gada, dyskusja jest na poziomie wysokim, kulturalnym. Nieco 

tematów   o   kulturze   i   sztuce,   ona:   jakie   lubię   filmy,   ja,   iż   jest 

bardzo urodziwa, ale najładniejszą to ma samą twarz, lubię różne 

filmy, a najbardziej różne Aktorki i aktorów. Iż ona sama mogłaby 

zostać   niezłą   aktorką,   modelką.   Ona   mówi,   że   ją   świruję,   ja 

mówię, że jeśli mi nie wierzy, to jest to jej już sprawa, choć mogę 

przysiąc na świętego Jakuba Szelę i wszystkich świętych. Ona na 

to odpowiada, że musi kończyć. Ja na to, czy widziała „Szybcy i 

wściekli”. Ona, iż może tak, a może nie. Ja proponuję spotkanie na 

video. Ona pyta, czy mam już jakąś dziewczynę. Ja mówię, że 

jeszcze nie, ponieważ trudno mi się otrząsnąć po mym ostatnim 

związku, który był pełen niezawinionej, wręcz tragicznej miłości 

skazanej na upadek. Ona na to, iż lubi chłopców romantycznych, 

czułych, lecz równocześnie twardych i mrocznych. Z poczuciem 

humoru, lubiących miłość, przygodę, spacery we dwoje, wspólne 

kolacje, długie spacery we dwoje brzegiem plaży, długie wspólne 

rozmowy o wszystkim, romantyczne przechadzki, pisanie długich 

listów, otwartych i z wesołym poczuciem humoru, którzy będą dla 

background image

niej prawdziwymi kolegami, przyjaciółmi, szczerymi, czułymi, z 

gestem, z kulturą, ze sztuką, rozmowami szczerymi o przemijaniu. 

Ja   odpowiadam,   że   również   lubię   takowe   dziewczyny,   ładne, 

piękne, z poczuciem humoru, lubiące szybkie kino akcji i dobrą 

muzykę do posłuchania, lubiące się bawić, potańczyć, urodziwe, 

zgrabne. Ona mówi, czy nie świruję. Ja się obruszam. Gdyż jeśli 

już   coś   mówię,   to   jest   to   prawda,   chociażby   przez   sam   fakt 

padających   słów.  A  nawet   jeśli   nie   jest,   to   jeszcze   może   być. 

Wtedy ona pyta, czy wiem, że jest wojna polsko-ruska na naszych 

ziemiach   przy   fladze   biało-czerwonej,   która   się   toczy   między 

rdzennymi Polakami a ruskimi złodziejami, którzy ich okradają z 

banderoli, z nikotyny. Ja mówię, iż nic o tym nie wiem. Ona na to, 

że   tak   właśnie   jest,   że   się   słyszy,   że   Ruscy   chcą   Polaków 

wycwanić   stąd   i   założyć   tu   państwo   ruskie,   może   nawet 

białoruskie,   chcą   pozamykać   szkoły,   urzędy,   zabić   w   szpitalach 

polskie noworodki, by wyeliminować je ze społeczeństwa, nałożyć 

haracze i kontrybucje na produkty przemysłowe i spożywcze. Ja 

mówię, że są to zwykłe świnie, zwykli konfidenci.

Wtedy   ona   mówi,   że   musi   kończyć.   Pyta,   czemu   mówię 

takim głosem cichym, jak gdyby ściszonym. Ja mówię, że moja 

matka tuż w pokoju obok śpi, gdyż jest na zejściu. Ona pyta, na 

jakim zejściu moja matka jest. Ja mówię, że moja matka to jest 

taka matka, która lubi sobie czasem przygrzać, ścieżkę do noska do 

background image

pracy czy na wieczór. Andżela się śmieje, mówi, że mam wesołe 

poczucie humoru, za co mam u niej sto punktów na wejście. Ja 

mówię, że dzięki, że jeszcze pogadamy o tym, gdyż jest fajna z 

charakteru   i  usposobienia,   co   mi   się   szczególnie   bardzo   w  niej 

widzi.

Wracam do pokoju, gdzie jest istna sodomia, gomora, syf, 

malaria, umór. Tapczan sam w sobie poskakany, powariowany. Ból 

w bańce. Długopis „Zdzisław Sztorm” toczy się przez cały pokój 

niby po równi pochyłej. Wzdłuż i wszerz. Gumy do żucia kulki, 

kolorowe, czerwone, niebieskie, sypiące się z Magdy torebki jak 

grad   i  śnieg,   opady   pogodowe   na   linoleum.   Fatałaszki,   ciuszki, 

rajtuzy. Wszystko niczym by przeszła po tym burza. Szmaty bez 

realnej   zawartości.   Wydyma   je   huragan   lecący   przez   okno. 

Żyrandol kołyszący się w tę i we wtę. Brud, kurz na meblach. 

Jednym   słowem   chaos,   panika.   Magda   na   tapczanie   w 

dwuznacznej pozycji niczym pani na wysypisku śmieci, w koszuli 

nocnej mej własnej matki, co mnie do reszty rozsierdzą. Gra w gry 

zręcznościowe na swym telefonie. Wkłada język do woreczka po 

amfie, co znalazła w kieszeni mej katany. Jest rozpaczliwa. Jest 

leniwa, nie ma z niej żadnego pożytku. Ujrzawszy mnie, swego 

chłopaka, nie daje do zrozumienia cienia radości. Raczej raptowne 

zniechęcenie, rozczarowanie.

background image

Z kim żeś gadał? - mówi do mnie, a wcześniej zdejmuje ze 

swego języka worek po amfie.

A co, z kimś niby gadałem? - tak odpowiadam będąc raczej 

nieprzyjemnym,   lecz   to   właśnie   jest   stan   opryskliwości, 

szorstkości do którego mnie prowadzi swoim widokiem.

No   gadałeś,   co:   nie   gadałeś,   skoro   gadałeś?   Ja   to   także 

słyszałam,   więc   są   świadkowie.   Lecz   tak   inaczej,   gdyż   wtedy 

spałam. Tak muszą podwodne ryby słyszeć rozmowy nas, ludzi. 

Beł beł beł, tam i sram. Dosłownie takie rzeczy słyszałam, pół 

śpiąc, pół kojarząc. A jak idzie o to, co bym miała zrozumieć, to 

często gęsto powtarzałeś matka.

No to ja jej mówię tak, bo już jestem nieźle podkurwiony. 

gdy ją muszę oglądać: bo właśnie ma matka dzwoniła do mnie na 

komórkowy telefon, nie wiem, czy wiesz. Mówiła, że wnet tu robi 

wjazd   na   chatę   i   że   masz   stąd   co   sił   spierdalać.   Gdyż   jak   cię 

zobaczy,   to   zabije   jak   psa.   Gdyż   ty,   Magda,   nie   jesteś 

odpowiednim dla mnie towarzystwem. Gdyż ona ma zasady, sądzi, 

iż skarbem dziewczęcia jest jej skromność, a ty jej nie posiadasz 

jeszcze   mniej   niż   kultury.   Że   na   osiedlu   są   o   tobie   plotki,   że 

bierzesz amfę, kwas, zadajesz się z nie tymi, co trzeba. Że ogólnie 

jesteś skończona, że mnie wycieńczasz moralnie i mentalnie. Że 

jeśli chodzisz tu jeszcze wypindrzona w jej koszulę nocną, w jej 

background image

szmatki, to ma dla ciebie śmierć w męczarni. Więc się zabieraj 

szybko, jak nie chcesz nam dwojgu narobić problemów, żółtych 

papierów. Musiałem powiedzieć jej: matko, o nic się nie martw. 

Magda śpi li jedynie w komórce, w piwnicy, przyniosła własną 

żaluzję   i   wygospodarowała   sobie   tam   nieduży   kącik,   gdzie   ma 

grzałkę. Tam śpi, naszych przedmiotów, banknotów nie tyka.

Magda   milczy,   lecz   nagle   wybucha.   Chorobliwą   formą. 

Całkiem   nieczytelną.   Formą   pośrednią   między   kaszlem   a 

gniewem.   Zaczyna   zbierać   swe   piekło,   paski,   majtki   niczym 

błyskawiczna   segregacja   śmieci.   Jest   wyraźnie   jadowita.   Mówi: 

twoja stara też ma nasrane równie jak ty, jest równie umysłowa. Na 

osiedlu mówią o niej, że położyła sobie na wasz dom panele od 

Ruskich i że te panele, ten siding już wkrótce w najbliższym czasie 

się wam odklei.

Wtedy   naciąga   rajtuzy,   które   gdzieś   zapodziała.   Oczka 

pociera palcami, jakby mogły od tego zarosnąć i by nie było ich 

widać. Spogląda na mnie niby że współczująco i mówi: bo ruski 

ten siding. I ten siding się zjebie z wielkiej wysokości. Mordując 

całą rodzinę. Weź sam sobie pomyśl. I lepiej tą panele zrywaj póki 

czas.   Ja   cię,   Silny,   ostrzegam.   Potem   będzie   grill   w   ogrodzie, 

wszystko cacy, żeberka z Hitu, twa stara pochyla się nad grillem z 

pogrzebaczem, twój bracki z podręcznym kompletem przypraw. I, 

background image

Silny, wtem wszyscy pochylacie się nad grillem patrząc w niego 

jak w objawienie, jak w zaćmienie słońca. Atu jeb, jeb, jeb, lecą 

panele   wam   na   te   genetycznie   posrane   łby   jak   jakieś   jebnięte 

meteoryty, księżyce czy planety z nieba. Jeden na twego brackiego. 

Za   dilerkę,   za   jego   egoizm,   utratyzm,   przelecenie  Arlety   i   jej 

potem   zostawienie,   porzucenie   na   pierwszym   przystanku.   Za 

trzymanie   piątki   z   Ruskimi.   Jeb   mu   w   głowę.   I   do   szpitala   na 

oddział zakaźny. Lub lepiej zamknięty od razu. Jeb! Kolejny w twą 

matkę. Za ploty, za całego Zeptera, w którym robi interes i niezłą 

kaskę. Za bandyckie ceny w horrendalnym solarium. Za całe zło, 

za zniszczenie naszej, Silny, miłości. Jeb. I na oddział.

Wtedy Magda, gdyż widzi że mimo milczenia z mej strony 

jestem   już   podjuszony   do   reakcji,   robi   przepraszający   uśmiech, 

lecz   jednocześnie   jadowity.   Jak   gdyby   chciała   mi   powiedzieć: 

sorry,   Silny,   że   masz   taką   rodzinę,   co   ci   robi   siarę   na   całym 

mieście.   Ja   ci   nic   na   to   nie   poradzę.   Możesz   się   najwyżej   nie 

pokazywać, możesz się schować. Ponieważ wśród normalnych nie 

ma dla ciebie szans. Ogólnie to łazi po mieszkaniu. Kłapie stopami 

po linoleum. Rozpaczliwa. W samych majtkach.

W twego psa kolejny panel. Jeb! W sam łeb. Gdyż to jest 

nienormalny patologiczny pies, on ma tylko brzuch. Zero nóg, zero 

background image

rąk, szczątkowa głowa. Jak cała twa rodzina.

To mówiąc, Magda przynosi z łazienki szczoteczkę do zębów 

mojej matki, naciska sobie na nią pasty i szczytując w bezczelności 

szoruje swe nie do końca udane zęby. Lecz to nie koniec tej mowy, 

gdyż mimo oporów stawianych jej przez czynność mycia zębów, 

ona dalej gada. Mówi teraz tak, a jest to kulminacyjny gwóźdź w 

jej programie. A ostatni panel jebnie w ciebie, Silny. Byś wiedział, 

jak na ciebie pluję, jak cię wcale nie kocham. Byś wiedział prawdę 

o sobie. Iż jesteś nikim, brudem pod paznokciem mym. Który mam 

za   przeproszeniem   gdzieś.   Gdyż   nie   tylko   to,   że   byłeś   takim 

wymoczkiem, że zapędziłeś mnie w historię z dzieckiem. Co już 

jest mniejsze zło, gdyż nawet może Klaudia czy Dona, Nikola czy 

Markus   nie   będą   twym   dzieckiem,   tylko   moim,   a   ty  umrzesz,. 

Nieważne   czy   chłopiec   czy   dziewczynka.   Bardziej   o   to,   że 

usiłowałeś mnie zabić, że celowałeś we mnie nóż. Że nie było w 

tobie wyrozumiałości dla mego zejścia. Bo twoja lewicowa dusza 

jest cała zasrana wzdłuż i wszerz.

Wypowiadawszy   te   słowa,   Magda   spluwa   na   wykładzinę 

pianę z pasty.

Co za pasty używałaś do mycia zębów? - mówię do niej na to 

patrząc,   gdyż   nagle   uświadamiam   sobie   cały   dramatyzm,   całą 

rozpaczliwość i denerwuję się do reszty. Mów, kurwo nędzo. Tej 

background image

po prawo, czy tej po lewo? Ona odpowiada, że już nie całkiem 

pamięta, jako że ma ostry zjazd i bym się jej dzisiaj nie dobierał do 

psychiczności. Bo ona jest w strzępach.

Bo   ta   pasta   po   lewo   była   wielkanocna.   Jak   jej   użyłaś,   to 

zabiję   jak   psa,   mówię   do   niej.   Za   zniewagę   zasad,   konstytucji 

mego mieszkania. I za zniewagę mej matki. Jaka by ona nie była, 

dobra czy zła, szyldu Zepter czy szyldu P.S.S Społem. Bo matka 

jest matką, a ja ją kocham jak własną. I nic ci do tego. Tu masz 

swe całe piekło, torebkę i twe skundlone szmaty, tu masz swój 

przenośny   świat.   Tu   masz,   to   ci   rzucam   na   klatkę   schodowe 

niczym   kość   psu,   byś   wiedziała   gdzie   twe   miejsce   w   życiu. 

Skamlij. Skamlij jak pies. Mnie już nie ruszysz. Mam ważniejsze 

sprawy do roboty.

Po   czym   to   mówiąc   wypycham   ją   dość   okrutnie,   dość 

brutalnie za drzwi Gerda automatycznie zamykające. W niespełna 

rajtuzach.   Jest   to   z   mej   strony   złe,   nielojalne,   przyznam.   Lecz 

wyprowadzenie mnie z równowagi równa się śmierć w spazmach. 

I ona to poniesie. Wszystkie za to konsekwy. Takim czy innym 

sumptem. Czy lewym, czy prawym.

* * *

background image

Arleta,   przechylając   się   przez   bar,   jest,   szczerze   mówiąc, 

dość   pijana.   Niczym   egzotyczne   zwierzę   o   spuchniętej   twarzy. 

Robi   balona   z   gumy,   który   pęka   zakrywając   jej   swą   różową 

strukturą, jej twarz. Po czym go zdejmuje, zjada na powrót. Jest 

niczym symbol konsumpcjonizmu. Zjadłaby wszystko, by wyjadła 

do ostatniego okruszka cały świat i porzuciła niczym zniszczone 

opakowanie foliowe. By wypaliła wszystkie do cna papierosy z 

paczki   naraz,   gdyby   tylko   mogła   je   gdzieś   umieścić   w   sobie   i 

podpalić. Ślad po drinku zlizałaby z blatu.

W ręku ma zatkniętą fajkę o nazwie Viva, którą sięga swych 

ust z wyrazem twarzy dość nietęgim. Mówi do mnie tak: słuchaj, 

Silny, mam do ciebie jedno pytanie na stronie. Ja mówię: wal dalej. 

Ona na to: czy mi powiesz, co się zaszło naprawdę między tobą a 

Magdą? Ja mówię, że gówno jej do tego. Ona na to, że i tak to wie 

bardzo dobrze, więc nie muszę jej nic wcale mówić, bo i tak wie. 

Ja na to: no to co, co między nami zaszło według ciebie? Ona 

mówi: mogłeś jeszcze wszystko zmienić, wszystko naprawić, gdy 

byliście nad morzem i Magda chciała z tobą być. Wszystko mi się 

wyspowiadała. Lecz ty byłeś zazdrosny i ona rankiem, budząc się 

w   twym   mieszkaniu,   gdzie   ją   przyprowadziłeś   podstępem, 

powiedziała sobie w duchu, że nie może z tobą być. Tak również 

postąpiła. I jest to twoja zasługa, co chciałam usłyszeć od ciebie, 

background image

Silny.

Kładę sobie rękę na twarz. Gdyż dobrze się stało, że jej dziś 

tu   nie   ma,   jej   włosów   szmacianych,   jej   głosiku   ptasiego,   jej 

śmiechu niby sypiącej się kobiety na klimaksie. Bo by dziś już na 

pewno nie uszła z życiem na sucho. Patrzę za nią, by jakby co ją 

zabić, zniszczyć. Muzyka, światła, neony. Tymczasem nie ma jej 

nigdzie, więc rozglądawszy się mówię Arlecie: gdzie Magda? Ona 

mówi, gdyż widzi moje wkurwienie nieczęste, krańcowe: z Lolem 

na działkę pojechała.

Na jaką działkę to mi już nie powie. Drży, bym nie pojechał 

tam   i   ich   dwojga   naraz   nie   zabił   jednym   ciosem.   Nie   zdusił   i 

podeptał   im   twarzy   własną   stopą.   Nie   zakopał   pod   altanką 

wbiwszy w ziemię osikowy kołek i zalawszy w tym miejscu glebę 

rozpuszczalnikiem, denaturatem, by nigdy już nie zdołali wyjść. 

By   uprawiali   miłość   podziemnie,   niepublicznie,   w   ciemnych   i 

przytulnych zapleczach gleby ogrodowej. Arleta nie, nie dopuści 

do tak przebiegłej zbrodni, gdyż sama trzęsie dupą, czy w toku 

śledztwa   nie   wyjdzie   kwestia   jej   występków   przeciw   prawu   z 

ruskimi papierosami.

Barman mówi, bym kładł na to laskę, i owszem, tak właśnie 

czynię.   Lecz   nie   dlatego,   bo   mi   nie   zależy   na   Magdzie,   lecz 

dlatego,   bo   mam   na   dzisiejszy   dzień   ważniejsze   scenariusze, 

sprawy. Otóż jakie to się jeszcze okaże.

background image

I siedzę tak. Ubranie pięknie, bo się ubrałem, ponieważ gdy 

rano wtedy wstałem, byłem wyłącznie w majtkach. Spodnie też 

czyste.  Wtedy   wchodzi  Andżela   i   idzie   niczym   klientka   całego 

baru, mistrzyni i bilarda, i fliperów. Tak apropos to przychodzi mi 

na myśl, że w sumie nie pamiętałem, jak za bardzo ona wygląda, ta 

Andżela.   Ktoś,   coś,   lecz   nie   wiadomo   w   jakim   kościele, 

parafialnym czy wojewódzkim. Teraz bezpardonowo ją rozpoznaję 

i wstaję na jej powitanie.

Andżela jest to dziewczyna innego typu niż Magda. Inna w 

dotyku,   inna   w   ogóle.   Jest   w   stylu   bardziej   takim   mrocznym, 

ciemnym. Czarna kiecka z jakby takiego meszku, takież buty na 

sznurowadła, majtki nienormalne, lecz dość wyzywająco siatkowe. 

Kolczugi,   kastety   na   dłoniach   i   uszach.   Cała   w   lakierze   do 

paznokci odcienia czarnego. Cała nim wysmarowana, ale równo i 

starannie. Wokół ust, a także i oczu. Z których sterczą sklejone na 

ostateczność rzęsy.

Masz fajny, ciekawy styl - tak jej z miejsca od razu zamykam 

usta komplementem.

Widzę zaraz, że sprawia jej to rozkosz, mówienie o tym. Ona 

na to odpowiada: o jaki styl ci chodzi? Ja mówię od razu: no wiesz. 

Ubioru, zachowania, noszenia się.

background image

Ona mówi, że ona po prostu taka już jest, że nie jest to z 

niczyjej strony narzucone, tylko przez nią wybrane. Że całe życie 

nosiła się ot tak jak ja i ty, jak my wszyscy, lecz któregoś dnia 

powiedziała   sobie,   że   chce   być   sobą   i   zachować   swój   własny 

niepowtarzalny   styl.   Tak   jak   ona   sama   wewnętrznie   mroczny   i 

czarny.

Ja mówię, iż to bardzo ciekawe i interesujące z jej strony. Że 

najważniejsze w życiu, to być właśnie sobą, nikim innym. Ona 

mówi, że również to odkryła.

Wtedy   rozmowa   na   chwilę   urywa   się.  Andżela   popijając 

drink rozgląda się po sali.

Dobrze się bawisz? - mówię do niej, by napocząć rozmowę.

Pewnie   mówi   ona   dobrze.   Choć   nienawidzę   przeważnie 

takich ludzi jak ty. To ci powiem od razu.

Mnie   to   kompletnie   zaskakuje,   taki   gryps   usłyszeć   od 

pozornie miłej dziewczyny, która jeszcze przez telefon okazywała 

się tak sympatyczna. Patrzę się na nią. Ona na to w ten sposób: bo 

wiesz.   Nie   chodzi   mi   konkretnie   o   ciebie,   gdyż   ty   jesteś 

przyjemny,   schludny,   po   prostu   inteligentny.   Bardziej   mam   na 

myśli te diskodupy, te diskowywłoki, które nienawidzę po prostu. 

Spójrz  na   swych  znajomych.   Same   dziwki,  palanty,  łaknące  się 

nawzajem. Wszystkie myślą o tym, by znaleźć męża. Jest to totalna 

żenada, proszenie się samemu o rozpłód. Brak antykoncepcji. Lecz 

background image

ty jesteś inny, co od razu tu zauważyłam. Romantyczny, gdyż z 

miejsca   rozpoznaję   to   w   twej   prawdziwej   naturze.   Romantyzm, 

czułość, spacery we dwoje, motory, rowery wodne. To, co lubię.

Poczym   pyta,   czy   mam   już   jakąś   dziewczynę.   Na   co   ja 

odpowiadam,   że   jeszcze   nie,   gdyż   nie   mogę   się   otrząsnąć   po 

dziewczynie,   od   której   musiałem   odejść,   gdyż   codziennie 

kilkakrotnie niszczyła mnie duchowo. Ona na to: jasne, dobrze żeś 

zerwał z nią. Ja na przykład nie jestem taka. To znaczy płytka, 

głupia. Na przykład pomyśl, że ja nie jem mięsa. Mięso produkt 

zbrodni. Cukier robiony z kości zwierzęcych, więc cukru nie jem 

również.

Patrzę   na   nią   jak   w  zaklętą.   Przychodzi   mi   taka   myśl,   że 

może ona jest jakąś wariatką, co zwiała ze szpitala i mnie sobie 

upatrzyła na kolejną ofiarę. I powinnem teraz uciekać precz stąd, 

zapłacić   za   siebie,   Barmanowi   powiedzieć,   że   fajna   ostra   dupa 

chce go poznać i spiżdżać stąd co sił. Lecz tego nie robię. Nie 

mam   instynktu   zwierzęcego,   który   ratuje   przez   wyniszczeniem 

gatunku. Siedzę i patrzę na nią, jej kieckę, jej nogi. Co będzie to 

będzie.

Ona to widzi, dopija swojego drinka. Czy wiesz, że nie jem 

również jajek?

background image

Tego   już   nie   wytrzymuję,   gdyż   pojmować   takich 

niedorzecznych poglądów nie pojmuję. Mówię do niej: co ty, jesteś 

walnięta? Coś ci jajka złego zrobiły?

Ona   patrzy   na   mnie   dość   z   oburzeniem,   jak   gdybym   nie 

wiedział o elementarnych podstawach moralnych. Mówi do mnie 

tak: A jak ty byś się czuł, gdyby cię zabijano bez twej zgody? 

Gdybyś   nawet   był   tego   nieświadomy,   wobec   tego   bezbronny? 

Zresztą przekonasz się o tym. Ponieważ świat jest już na krawędzi. 

Gdy patrzę rankiem przez balkon, wiem jedno, świat ginie, umiera. 

Środowisko naturalne. Człowieczeństwo do reszty zdegradowane. 

Powszechna   nadwaga,   otyłość.   Smutek.   Amerykanizacja 

gospodarki. Rozumiesz te wszystkie fakty? Zanieczyszczenie CV. 

Azbest. VTC. My jako ludzie jesteśmy skończeni. To koniec.

Tu   nawiązuje   się   na   tym   tle   dyskusja.   Mówię   tak,   gdyż 

wytrąciło   mnie   to   z   ustalonej   równowagi:   a   czy   ty   wiesz,   że 

czasem bywa tak i tak się zdarza, że kury, koguty zadziobują swe 

własne jajka i je jedzą?

Na   to   ona   jeszcze   bardziej   rozsierdzona:   gdyż   one   się 

buntują! Mówią nie przeciwko złym ludziom, którzy bezprawnie 

odbierają   im   jedyne   potomstwo.   Wolą   je   zniszczyć   niż   żywić 

ponury naród ludzki.

Choć sam postuluję za niezanieczyszczaniem przyrody przez 

background image

amerykańskie   przedsiębiorstwo,   jej   mowa   nieco   mnie 

zaszokowała.   Są   to   jakby   moje   myśli   o   charakterze 

antyglobalistycznym,   lecz   niezupełnie   do   końca.   Bardziej 

histeryczne, bez trzeźwości, bez równowagi.

Uważam, iż twe poglądy są zbyt radykalnie pesymistyczne, 

mówię,   kładąc   jej   rękę   na   udzie.   Ona   mówi,   że   po   prostu   jest 

realistyczna. W zeszłym miesiącu rzucił ją jej chłopak. Amen, taka 

to historia. Od tej pory nie ma żadnych złudzeń, nie jest już tak 

naiwna by się wiązać. Świat ją przeraża, przytłacza. Lecz gdyby 

tylko   spotkał   ją   ktoś,   kto   lubiłby   jeździć   na   rowerze,   uprawiać 

sport, badminton, piłka plażowa. Podzielał jej hobby. Kto by jej 

pomógł   odkryć   piękno   świata.   Przyjaźń,   miłość,   romantyczne 

spacery. Potrafiłaby się poświęcić, oddać. Odpisałaby na list.

Nie myśl, bo nie będzie tak, iż twe problemy raptem wtedy 

znikną - mówię do niej, dziwiąc się swej wewnętrznej głębokości, 

swej duchowości, która bierze nade mną górę. Mówię tak: nie będą 

te, będą inne problemy, kłopoty. Życie nie jest tak proste.

Ona na to mówi taki wyznanie: nie wiem, czy wiesz, ale nie 

wierzę w Boga. Boga nie ma, bo skazał swe dzieci na cierpienie i 

śmierć.   Boga   nie   ma   ot   i   już.   Ani   w   kościele,   ani   nigdzie. 

background image

Kategorycznie   w   to   nie   wierzę,   choćbyś   nie   wiem,   jak   mnie 

przekonywał. Jest wyłącznie szatan. Żaden argument nie zadziała 

przeciwko mym poglądom, bym mogła z nich zrezygnować. To 

jedyne   co   ci   powiem   w  tym  temacie.   Czarna   Biblia,   musisz   tą 

lekturę przeczytać, przeanalizować, gdyż to najlepsza moja lektura 

przez całe liceum ekonomiczne, najlepsza moja szkoła poglądów. 

Szczególny   rozdział,   w   którym   mówi   się   o   tak   zwanych 

energetycznych wampirach, które zabierają z ciebie energię, nie 

zostawiając   ci   nic,   tacy   ludzie.   Taki   właśnie   był   mój   chłopak 

Robert Sztorm, który pozbawił mnie wszystkiego.

Ja od razu się przyczepiam do tego Roberta, bo na te jej sądy 

o   religii,   sferze   sacrum   i   profanum,   nie   mam   żadnej,   totalnie 

żadnej   riposty.   Lecz   nawet   jeśli   mam,   to   nie   chcę   ich   głośno 

wypowiadać. Taka umowa, każdy myśli swoje i drugi wcale nie 

musi o tym wiedzieć.

Robert Sztorm, skądś kolesia znam - tak mówię do niej. Ona 

na to, że być może, ze szkoły, z dyskoteki lub też z klubu, z giełdy. 

Ja mówię, zaraz, zaraz, czy on nie ma ojca Zdzisława. Ona na to, 

że owszem i czy go znam. Ja mówię, że tak, że jasne, że są oni 

niechybnie   właścicielami   wytwórni   piasku,   z   którymi   robię 

interesy, porachunki. Ona na to już dużo weselej, że to się nieźle 

background image

składa. Ja mówię, że też. ona, że nigdy by się nie spodziewała. Ja 

na to, że ja także. Że mam firmę przewozową, turystyczną. Że 

przede   wszystkim   jednak   mani   również   fabrykę   wesołych 

miasteczek, która pożera mnóstwo właśnie piasku. Chodzi o to, iż 

takie   wesołe   miasteczko   musi   na   czymś   stać,   a   jest   fachowo 

udowodnione, by najlepiej stało na podłożu piaskowym.

Dodaję jeszcze: żelazistym i jakąś mniej zrozumiałą nazwę 

zachodnią, by wiedziała, że w naszym przedsiębiorstwie znamy się 

na rzeczy.

Ona   przy   tej   fabryce   wesołych   miasteczek   mówi,   że   nie 

wyglądam. Ja mówię, że mimo to jednak tak jest. Wtedy ona, że 

jeśli  tak  jest,   to   bym  jej   dał   swój  bilet,  swą   wizytówkę  z   tego 

biznesu. Ja mówię, iż są w przygotowaniu przez mą sekretarkę 

panią   Magdę.   Za   to   mogę   jej   pokazać   firmowy   przyrząd 

piśmienniczy firmy „Wytwórnia Piasku”, co niby że dostałem od 

Sztorma   osobiście.   Pokazuję,   jest   zachwycona.   Mówię,   iż   jeśli 

chce, to możemy sobie zapodać nieco bielinki, ponieważ po całym 

dniu   spędzonym   na   obliczeniach,   na   bizneslanczach,   które   są 

zazwyczaj obfite, zawierające niezdrowy, najczęściej amerykański 

tłuszcz, spaleniznę. Holenderską sałatę na nawozie z psiego łajna. 

Że   po   tych   wszystkich   codziennych   bankietach,   bufetach,   po 

codziennej lekturze gazet, magazynów jestem zmęczony, cierpię na 

chroniczne   zmęczenie.   Ona   na   to,   iż   Robert   by   jej   nigdy   nie 

background image

pozwolił. Ja wtedy już dość jestem podrażniony i mówię jej prosto 

w twarz: ze mną tu przyszłaś czy z tym jakimś twoim cnotliwym 

świętym   Robertem   synem   Zdzisława?   Idziemy   zasunąć   proszku 

albo   nie   idziemy.   Raz   dwa   trzy   i   wybierasz   ty.   Ona   na   to 

ostatecznie się ociąga, furczy do samej siebie, narzuca swą skórę. 

Barman robi do mnie oko. Niechby jednak Lewy zrobił do mnie 

oko,   to   bym   zabił   jego   samego   i   jego   całą   rodzinę   włącznie   z 

kuzynami.

Jest okej, idziemy naprzeciw baru. Chcąc być opiekuńczym, 

proponuję jej, że jeśli są jakieś dymy z Robertem Sztormem, to 

proszę   bardzo.   Robert   Sztorm   ma   załatwione   wjazd   na   chatę. 

Chłopcy wezmą mu wszystko za darmo i jeszcze będą się z tego 

cieszyć. A będzie to mógł potem spokojnie wykupić w komisie na 

gotówkę lub systemem ratalnym, więc krzywda mu nie zajdzie. 

Szczególnie iż jest pewnie bogatym prawicowym wyzyskiwaczem 

robotników   we   swojej   firmie.   ZChN-owcem.   Szurniętym 

konfidentem, ruskim LM-em. Ona, że niby jak to by miało być. Ja 

jej tłumaczę obrazowo. Wpada dziesięciu do niego na mieszkanie, 

lodówka, zestaw radiofoniczny, audia video, wszystkie hi-fi idą do 

nieba i czekają na niego w niebie. Jeśli on tam oczywiście trafi. 

Choć najczęściej go nie zabijają. Tylko różne pieszczoty mu zrobią 

kluczem   francuskim   po   piszczelach.   Lokówka   jak   jakaś   lepsza, 

background image

toner do drukarki, suszarka, łyżworolki, aparat, komputer włącznie 

z klawiaturą, z myszką, z żoną, z kryształami, jeśli ma, tosterem. 

Całe, żeby nie powiedzieć, AGD i TYP.

Ona na to milczy, nie bardzo wie, co powiedzieć i jestem 

zadowolony, że takie robię na niej piorunujące wrażenia. Robię dla 

nas po kresce i mówię, czy ona ma przy sobie fifkę lub też jakiś 

długopisik. Ona mówi, że ma. Ja na to, by wtedy dała. Wtedy ona 

mi   daje.   Zdzisław   Sztorm   „Wytwórnia   Piasku”.   Mówię   wtedy: 

kuuurwa twa mać. Ona na to: co, ruski jakiś, sfałszowany? Ja na 

to:  nie,   to  nie  to. Wręcz   dobry.  Po   prostu   zwykły  długopis   jak 

długopis.  Ale   wy   jako   kobiety   jesteście  wszystkie   jeden  chłam, 

jedno ciemiężnicze ścierwo. I powiem ci coś jeszcze. Już kobiety 

nie chcę więcej mieć, choćby mi się cisnęła na mnie jak lep. Bo 

każda   jest   zwykłą   kurwą.   Raz   na   miesiąc   się   psuje   i   nie   chce 

działać.   Każda   ma   przynajmniej   jeden   egzemplarz   długopisu 

„Zdzisław   Sztorm”.   Teraz   koniec.   Choćby   kobieta   prosiła, 

klęczała, abym ją miał. Wtedy powiem do takiej: o nie. Spierdalaj 

mi. Z serca i z oczu. To znaczy nie bynajmniej do ciebie. Do innej 

jakiejś suki, co mi się będzie napraszać. Palcem nie kiwnę w bucie 

ani u ręki. Na to ona patrzy na mnie, jak gdyby chciała być na 

miejscu przeleciana, tu naprzeciw baru, pod tą ścianą. I tak mi 

odpowiada:   Silny,   masz   prawdę.   Nie   chcę   być   również   ani   z 

kobietą, ani z żadnym mężczyzną. Bo nie ma właściwie żadnej 

background image

różnicy, i z tym, i z tym jeden chuj, jeden wielki problem. Nie ma 

płci,   nie   ma   podziału   na   kobiety   i   mężczyzn.   Nie   ma   płci   ani 

przeciwnej,   ani   innej.   Są   tylko   skurwysyny,   tylko   krwiopijcy. 

Wszyscy ludzie bez względu na otrzymaną przy narodzinach płeć 

są tą samą rangą. Wiesz jaką? Rangą jak i rasą skurwieli, zwykłych 

potencjalnych skurwysynów. Tyle usłyszysz ode mnie. jedna rasa, 

ludzka rasa.

Ja do niej na to mówię: to teraz nie pieprz tyle, lecz ciągnij. 

Ona   wciąga   do   nosa,   raz   w   tę,   raz   we   wtę,   z   oczu   płyną   jej 

bezbarwne łzy. Potem ja ciągnę swoje. Stoimy tak chwilę. Mówię, 

czy już to kiedyś robiła. Ona na to, że niezupełnie, nie całkiem. 

Więc myślę sobie, to teraz dopiero zacznie się jazda, Andżela na 

oko ze trzydzieści kila góra żywej masy. Jej ręce to mniej więcej 

tak   jak   gdyby   u   mnie   młoteczek   i   kowadełko   w  uchu.   Raptem 

śmieje się jak bez mała psychiczna. Mówi, iż dopiero teraz jest jej 

dobrze, że czuje się odżywiona, iż jej poglądy zdają jej się bardziej 

definitywne.

I   jak   się   nie   zrzyga   raptem   przed   siebie!   Jest   to   rzyg 

amfetaminowy, z odskokiem, lecący hen przed siebie. Mam z tego 

niezłą tubę, jak również wszyscy, co stali dookoło. Takiej ewolucji 

alpejskiej   na   oczy   nie   widziałem,   czy   to   po   wódce,   czy   to   po 

paleniu. Serialnie, dosłownie szczam ze śmiechu. Co, o dziwo, tej 

background image

rzygającej dziewczynie wydaje się równie zabawne. Choć się jej 

dziwię, na jej miejscu bym się tak nie cieszył. Lecz ona też śmieje 

się do rozpuchu. Między jednym a drugim rzygiem woła w moim 

kierunku: szataaaaan!. Po czym rzyga dalej. Wygląda jakby zaraz 

miała   wybuchnąć   na   zewnątrz   swej   zamszowej   kiecki   i   pokryć 

cały świat rzygowiną, aż poszłoby echo. To byłoby jej królestwo, 

królestwo   szatana,   przez   które   przez   całą   jego   szerokość 

przeciągłaby linki na pranie i suszyła na nich swe czarne kiecki, 

rajstopy, czarne majtki i rzecz główną, wręcz manifestacyjną dla 

jej   charakteru:   czarny   stanik.   Takiej   nienormalnej   jeszcze   nie 

spotkałem   nigdy   w   moim   całym   życiu,   choć   rzygające   mi   się 

trafiały, choćby Magda, która z kolei robiła to chyłkiem, jak gdyby 

bokiem. Tyle mądrego, jeśli chodzi o Andżelę. Spoglądam na nią. 

Ileż to takie małe ścierewko, chude nieszczęście może narzygać. 

Strasznie.   Całe   góry,   całe   morza,   całe   krajobrazy,   wszystko 

utrzymane   w   tonacji   jej   drinka,   niebieskawej,   egzotycznej   Bols 

Curacao.   Plus   jakieś   niezobowiązujące   jedzenie,   wegetariańskie 

morderstwo   na   nieznanej   roślinie.   Lecz   to   zaledwie   niewielki 

procent,   a   cała   reszta   to   nękany   burzą   ocean   niespokojny 

niebieskiej wódki. Natomiast jeśli chodzi o mnie, to bym się nie 

dziwił, żeby to, co ona ustami z siebie wyprasza, to był czarny 

lakier do paznokci, czarny tusz, czarny pogryziony flamaster. Oraz 

czarne   kredki   świecówki,   czarna   farba   do   włosów   włącznie   z 

background image

aplikatorem.

Okej. Wracamy na lokal. Andżela idzie się obmyć z farfocli, 

z   pozostałości.   Patrzę   za   nią.   Jest   całkiem.   Choć   brudna. 

Nienormalna.   Ale   wesoła,   zabawowa,   skłonna   do   śmiechu, 

inteligentna. Jednym słowem fajna, mimo wszelkich naszłości. Co, 

Silny, mówi Barman, puszczając oko. Kładź na niej laskę, zarzyga 

ci mieszkanie. Co w tym momencie mnie rozżala, rozsierdzą. Gdyż 

jest   to   chamskie,   co   mówi,   brutalne,   mimo   iż   całe   zajście 

obserwował wyłącznie przez szybę i nie zna faktów.

Nie chcę być również chamski jak on, lecz wobec Andżeli 

nie mogę pozwolić na to, by był tak aż nielojalny. Gdy ona jest tak 

szczupła, że najlżejszy mój oddech, moje kiwnięcie palcem jest w 

stanie zwalić ją ze stołka i podwiać jej spódniczkę. Andżela wraca. 

Mówię jej: wychodzimy. Ona na to: po czemu? Ja, że mam dosyć 

po uszy tego miejsca, gdzie kultura i sztuka są na nie. Ona patrzy 

na   mnie,   gdyż   chyba   się   we   mnie   wręcz   zakochała,   pokochała 

mnie od pierwszego wrażenia, które na niej zrobiłem. Mówi do 

mnie: no właśnie. Ma natomiast brwi zrobione na czarno bodajże 

węglem,   co   z   miejsca   zauważam.   Lecz   decyduję   się   tam   nie 

patrzeć, gdyż w niej najważniejsza jest dusza niż ciało. Choć ciało 

jest równie ważne. Choć tak kruche, chude. Ona mówi, że lubi 

spacerować,   choćby   nocą.   Że   jutro   jest   Dzień   Bez   Ruska   na 

background image

mieście, taki festyn i czy się z nią przejdę. Myślę sobie, ładnie: 

Dzień Bez Ruska, Magda na pewno nie omieszka przyjść, choćby 

szukać fety za pół darmo u różnych frajerów z całego tutejszego 

powiatu. Ale mówię mimo to, iż wiem, że Magdę spotkam, że to 

zatruje mą duszę i me myśli, mówię do Andżeli: to się zobaczy. 

Ona   mówi,   że   niby   co.   Ja   mówię,   że   gówno,   że   są   różne 

uwarunkowania, pogoda, ciśnienie tlenu, to, czy przykładowo jakie 

będą uwarunkowania z hajcem, że to się różnie może ułożyć. I 

mówię do niej, czy pójdzie ze mną na moje mieszkanie.

Ona mówi, że może tak, a może nie. Na jej sukni zauważam 

sieć jasnych plamek, które miały miejsce, gdy rzygała i gdy szły 

odpryski, doszczętnie zaplamiły jej kieckę od frontu. Mówię, że 

ma france na dekolcie, co ona spogląda zaraz bystrze w tamtym 

kierunku, naspidowana do granic mimo tych wymiocin, i mówi, 

bym ją pocałował w usta, gdyż chciała to robić zawsze na moście, 

zawsze   wśród   drzew.   Mówi:   pocałuj   mnie   prosto   w   usta,   tego 

właśnie chcę, zawsze chciałam robić to pośrodku mostu, pośród 

drzew i krzewów. Zawsze chciałam to robić. Teraz to czuję. Nie 

wiem, czego to wpływ na mnie. Wpływ ciebie na mnie. Jakieś 

drobne choć raz szaleństwo, jakiś spontanizm okazany w najmniej 

spodziewanym   momencie.   Przykładowo   w   windzie,   w   morzu, 

gdzieś,   gdzie   nikt   się   tego   nie   spodziewa.   Gdyż   życie   jest   tak 

bardzo   krótkie,   Silny,   a   śmierć   blisko,   coraz   bliżej,   dyszy   nam 

background image

prosto   w   twarz,   kostucha   o   żółtej   miednicy,   o   wygryzionych 

oczach. I nie mów, że nie, ponieważ tak właśnie jest, całkowita 

degeneracja,   całkowity   powszechny   upadek   wszystkiego. 

Despotyzm, deprawacja. Silny, lada dzień już nie będziemy żyć, 

lada dzień i ty i ja zginiemy. I nieważne, czy to będzie zatrute 

mięso, zatruta woda, PCV, czy prawica, czy lewica, czy ruscy, czy 

nasi. Oni nas zabiją, a potem zabiją sami siebie i zjedzą na deser 

nawzajem ze wspólnego talerza. Na deser. Gdyż na pierwsze danie 

będzie   co   innego.   Dzikie   piękne   zwierzęta   wymierających 

gatunków, exodus jeleni w potrawce, eksterminacja tygrysów w 

marynacie   i   żyraf   jedzonych   jednorazowymi   sztućcami 

wytworzonymi  z   ich   ości. To  wszystko  ginie,   umiera.  Jesteśmy 

tylko ty, tylko ja. W ogóle to piszę poezje. Różne wiersze. Czasami 

potrafię   siedzieć   bez   końca.   Skreślać,   przekreślać   bez   pamięci. 

Pisać znów od nowa. Na razie do szuflady. Później dla szerszych 

czytelników   z   całego   świata,   kto   wie   czy   nie   z   Polonii 

amerykańskiej. Bez ścierny, mam tam wujostwo. Wujka i ciocię, 

świetnych   po   prostu   Kanadyjczyków.   Wesołych.   Zaradnych. 

Prowadzą   tam   oni   sklepik   dla   Polonii.   Interes   nieduży,   ale 

lukratywny. Dostali spadek. Rozkręcili. Ciocia handlowała, choć 

nie   obyło   się   bez   agresji   ze   strony   autochtonów.   Wujek 

sprowadzał. Wiesz, ruskie baby, różne rdzennie narodowe ikony, 

które   szły   tam   jak   woda.   Płyty   i   wydawnictwa   zespołu 

background image

„Mazowsze”. Vader również szedł. Który lubię.

Lalki   jednak   lepiej,   matrioszki,   kilimki,   kukły,   marzanny. 

Poza tym kocham zwierzęta. Długo prenumerowałam czasopismo 

„Mój Pies”. Czy wiesz, które to czasopismo? Nie? To dziwne. To 

jest   właśnie   czasopismo   o   zwierzętach.   Wiesz.   Różnych, 

domowych, jucznych. Są tam różne ciekawostki, wiesz. Zabawne. 

Ile   wielbłąd   może   udźwignąć   w   swym   garbie   wody,   środków 

zapasowych. Wiesz na przykład ile? Nie? Po prostu mnóstwo. Całe 

dzikie   mnóstwo.   Albo   pies,   jakie   są   objawy   jego   chorób 

pasożytniczych.

Pociera o dywan dupką - wtrącani ponuro z autopsji. Sam 

również mam psa.

Ona na to z oburzeniem: nie tylko! Jest wiele objawów. Ból 

odbytu,   łysienie,   wymioty,   suchy   nos.   Nienawidzę   morderców 

zwierząt. Gdy oglądam programy o traktowaniu zwierząt w Polsce 

i na świecie, chcę umrzeć. Już raz chciałam umrzeć. Zniszczyłam 

wtedy   wszystkie   swe   listy,   które   otrzymałam   od   Roberta. 

Wszystko. Była to próba samobójcza. Nieudana zresztą. Mówię 

dużo. Chcę powiedzieć wszystko, teraz to wiem. Gdyż życie jest 

krótkie,   Silny.   A   gdybym   wtedy   się   nie   zrzygała   wszystkimi 

panadolami świata, gdy miałam już lada chwila umrzeć, byłoby 

jeszcze krótsze, niż jest. O pół roku. Ponieważ minął już okres pól 

roku od tych zdarzeń. Degeneracja. Degrengolada. O tym piszę w 

background image

swych utworach. Świat jest do szpiku zły, a ja chcę umrzeć. Lecz 

jeszcze   nie   teraz.   Chcę   umrzeć   skacząc   z   dachu   i   krzyczeć: 

zajebiście. Chcę umrzeć pod kołami pędzącego pociągu. On pędzi, 

a ja wszerz torów, on trąbi, ja nic, on mnie przejeżdża, ja nic, zero 

reakcji. Dopiero potem zdjęcia w gazetach, wszyscy przepraszają, 

wszyscy się winią, Robert jest winny najbardziej, gdyż to on mnie 

do takiej ostateczności doprowadził, zdegradował mnie, zniszczył 

mnie jako człowieka i jako kobietę. Nekrologi, epitafia, odczyty. 

Silny, a teraz pytanie wieczoru, czy masz odwagę umrzeć ze mną? 

Wśród zgliszczy, wśród popiołów  i  pogorzelisk.  Które będą  się 

wokół nas roztaczać jak pejzaż zniszczenia. Szatan będzie pełzał 

po wszystkim, co napotka. Także nas dotknie, a wtedy ten film się 

skończy. Ziemia rozstąpi się w nicości twarz. Koniec. Kompletna 

dekadencja, kompletny modernizm. Węże, otwarte łona kobiet. Nie 

mów   nic,   nie   chcę   znać   twej   odpowiedzi.   Wolę   się   łudzić,   że 

kiedyś to się stanie. Lecz nie wiem, kiedy. Teraz lub później. Kiedy 

na ciebie patrzę, myślę, że mnie nie słuchasz. Kiedy tak idziemy. 

Nic nie mówisz. Milczysz.

Andżela   była   dziewicą.   Okazało   się   to   później.   Gdy   już 

zbrukała tapczan mych rodziców. Magdzie na taką antyrodzinną 

profanację   nigdy   bym   się   nie   zgodził.   Inna   sprawa,   że   takich 

problemów nigdy przedtem ani potem z nią nie miałem. Lecz to się 

background image

stało   później.   Zanim   to   się   stało,   zdarzyło   się   jeszcze   wiele 

różnych rzeczy. Tylko jeszcze nadmienię, iż Andżela wyraźnie nie 

dawała do zrozumienia, iż jest nienaruszoną dziewicą. W żaden 

sposób. Podkreślała, że z Robertem odeszło wszystko, co miała, 

więc   choć   jest   bardzo   jeszcze   młoda,   myślałem   że   cały   kram 

fizjologiczny również odszedł razem z nim. Okazało się, że ten bal 

z krwią Robert Sztorm pozostawił mnie, za co nazwisko jego do 

końca życia będę przeklinać. Lecz o tym później.

Najpierw było tak. Idziemy do mnie. Ona nawija bez końca. 

Jak pozytywka, tylko jeszcze gorzej. Że gdybym mógł, gdyby to 

było   w   mych   możliwościach,   wyciągnąłbym   jej   ten   towar   z 

powrotem   przez   nos.   Po   czym   schował   do   worka.   Po   czym 

szczelnie zamknął i schował tak bardzo, by go nigdy na żywe oczy 

nie zobaczyła. Ponieważ nawet jego widok mógłby przyprawić ją o 

tę nieskończoną lawinę słownictwa, którego używa bez przerwy, 

bez   ograniczeń.   Nie   mówię   nic.  Ani   pół   złamanego   słowa   nie 

mówię. Nie chcę niczego popsuć. Wszystko słucham niczym na 

spowiedzi.   Najpierw   byli   skurwiali   politycy,   co   nic   ją   nie 

obchodzą,   zabójcy   niemowląt,   krwiopijcy.   A   jednak   następnie 

znowu wjechała na tą płeć, co niby płci nie ma, nie ma narządów, 

nie ma kobiet, nie ma mężczyzn, są skurwiali politycy. Zabójcy 

niemowląt,   noworodków,   krwiopijcy   całego   narodu.   Degradanci 

background image

środowiska naturalnego, mordercy niczemu niewinnych zwierząt, 

którym   ona   mówi   nie.   Potem   znowuż   na   tapecie   szatan   i   jego 

świta,   świat   pochłonięty   czynieniem   zła   i   rychły   jego   koniec, 

apokaliptyczny jeździec na mięsożernym koniu. Piękno przyrody 

naturalnej.   Parki   krajobrazowe,   wycieczki   rowerem,   spacery 

górskie i nadmorskie, złota odznaka turystyczna, listy i pocztówki 

od przyjaciół z całej Polski.

Mówię, czy ona chce gumę do żucia lub jakieś cukierki, gdyż 

akurat przechodzimy obok stacji benzynowej Shella, po czym bez 

żadnej jej wyraźnej zgody kupuję misie-żelki i gumy-kulki. Jest to 

z mojej strony straszliwy podstęp, lecz me nerwy są zszargane, 

zbezczeszczone, a wkurwić mnie idzie szybko.

No więc idziemy już na osiedle. Jest noc, ciemno. Chyboczą 

na wietrze liście. Ona żuje, gryzie. Po trochu, choć chciałem jej 

dać więcej, chciałem jej wetknąć wszystko razem. Lecz wtedy od 

tak   wielkiej   ilości   jej   małe   chorobliwe   ciało   pękłoby   i   wtedy 

porażka. Sam bym miał iść na chatę i ją tu zostawić w postaci 

strzępów, czy też dzwonić telefonem komórkowym po policję, że 

właśnie zabiłem panienkę poprzez podanie jej zbyt wielu żelków-

miśków.   Myśleliby,   że   robię   jawne   telefoniczne   dowcipy   i   w 

międzyczasie by zdechła tu u mych stóp. Takiej wizji swej śmierci 

ona nie przewidziała w swych mrzonkach, hę. Bym jej powiedział, 

co trzeba, lecz nie chcę nic zepsuć.

background image

Drzwi   otwieram   kluczem,   ona   mówi:   ładny   dom, 

nowoczesny. Moja ciocia w Kanadzie ma podobny, tylko lepszy, 

kanadyjski, otwierany pionowo. Ten siding jest ruski? Ruski nie 

ruski, lecz siding ogólnie jest dobry, choć czasem potrafi opaść, 

gdy   nikt   się   nie   spodziewa.   To   zależy,   kto   wykonywał,   Ruscy 

raczej w tym nie przodują na rynkach światowych.

W   ten   sposób   uważasz?   -   wtrącam   uprzejmie   nakładając 

łączki, które również daję jej, tylko mniejsze, mojej starszej.

Sama nie wiem. Sama już nie wiem, co myślę, co sądzę, na 

jaki   temat.   Chociaż   moje   poglądy   były   jeszcze   wczoraj   mocno 

ugruntowane, to dzisiejszej nocy jestem cała od siebie. To wpływ 

nowiu,   to   również   ciebie   wpływ.  A  także   tych   prochów,   co   mi 

dałeś. To ich także wpływ. Wszystko dzieje się zupełnie szybciej, 

wiruje wokół mnie niczym wesołe miasteczko.

Przychodzi mi do głowy na myśl, iż to jest śliski temat z 

wesołymi miasteczkami. Śliski jak trup. Ona gapi się wyczekująca, 

zastygła w półgeście, jakbym miał jej tu zaraz wyciągnąć pudła 

kartonowe pełne żelastwa, po czym w cztery oczy jej wybudować 

dom strachu, toyoty, samolociki ze strzelnicą, po czym najlepiej, 

gdybym   zaczął   jeździć,   najlepiej   razem   z   nią,   na   wszystkich   z 

kolei.   A   przynajmniej   pokazał   ukryte   w   meblościance   biuro, 

faktury, papiery wartościowe, wyjściowy uniform na biznesplany, 

background image

spotkania   w   interesach.   Oraz   rzecz   jasna   ufundowany   przez 

prezesa   Zdzisława   Sztorma   puchar   biznesowy   roku   2001   za 

najwyższe spożycie piasku w województwie pomorskim. Najlepiej 

bym jeszcze ją posadził po jednej stronie biurka, po czym sam się 

usadził   po   drugiej.   I   bym   zaczął   ją   przekonywać   do   nabycia 

świetnej   jakości   wesołego   miasteczka   na   bardzo   korzystnych 

warunkach, cenach. Po promocji, po zniżce, po znajomości. Lecz 

nic z  tego Andżela, twoje niedoczekanie,  tego tematu nie było. 

Dlatego proponuję kawę, herbatę.

Ona nie. Nic nie chce. W ogóle to jest na diecie. Nie je nic, 

gdyż   słyszała,   że   tak   jest   najlepiej.   Jedne   ziarnko   ryżu   popić 

sześcioma szklankami wrzącej wody. Z rana. To samo wieczorem. 

Następnego   dnia   dwa   ziarnka.   Potem   z   kolei   trzy,   cztery,   pięć, 

sześć, siedem, osiem, po prostu każdego ranka i wieczora jedno 

więcej. To można sobie łatwo obliczyć. Natomiast liczba szklanek 

zawsze ta sama. Tak się robi. By uniknąć mordowania zwierząt, 

które surowo płacą  za nasz jebany konsumpcjonizm,  niszczenia 

roślin,   zużycia   papieru,   zużycia   pieniędzy.   To   jest   jej   głos 

sprzeciwu przeciwko światu.

Wtem ona pyta mnie, czy chcę z nią umrzeć. Przytuleni. Ja 

na   plecach,   ona   na   brzuchu   lub   odwrotnie.   Twarzą   w   twarz. 

background image

Przedtem jednak, by nie czuć bólu, oszołomić się, omamić jeszcze 

bardziej. Pyta, czy mam więcej prochów. Myślę: święty Wajdeloto 

przyjdź i zabierz ją ze mnie. Zabierz ją stąd nawet za koszt faktu, 

iż noc tę spędzę sam, a przedtem zrobię kanapki. Chociaż jest dość 

ładna.   Zgrabna   to   według   gustu.   Gdy   ktoś   lubi   takie   nastroje 

anatomiczne, w których widać każdą piszczel, to owszem, zgrabna. 

Lecz jak dla kogo. Trzeba być żydofilem, by znieść każdy ruch jej 

kośćca pod skórą. Ale owszem. Z twarzy nic dodać, nic ująć. Usta, 

nos,   wszystko   jak   trzeba.   Pociągające.   Próbuję   ją   trochę 

sprowadzić na tory właściwego tematu.

Jesteś bardzo ładna - mówię. Mogłabyś zostać aktorką, nawet 

piosenkarką.  Ona  na  to,  bym  nie  był głupi i  czy  tak  naprawdę 

sądzę.   Ja   na   to,   że   jak   najbardziej.   Ona   wtedy   kładzie   się   na 

tapczan,   odgarnia   na   wierzch   włosy,   wygładza   pokrytą   cętkami 

niczym u zwierzęcia suknię. Strąca na linoleum łączki mej matki i 

mówi tak głosem sennym i tęsknym:

Nie masz jakichś znajomości, Silny? Jakichś znajomości z 

wiesz,   takim   jakimś   nieściemnionym   prezesem,   z   jakimiś 

dziennikarzami?   Którzy   organizują   imprezy,   decydują   o   sztuce? 

Wiesz   o   czym   mówię.   Wieczorki   poetyckie,   wernisaże,   które 

umożliwiłyby mi życiowy start jako początkującej artystki? Tu nie 

chodzi o koszta, które przecież możemy razem ponieść. Nie chodzi 

również o podziemie, ponieważ to mnie zupełnie nie interesuje. 

background image

Chodzi   o   robienie   w   sztuce,   kulturze,   wieczorki   poetyckie, 

wernisaże, odczyty. Chodzi o ideologię.

Nie - mówię ponuro. Choć patrząc na nią, jak pociera udem o 

udo.

Wtedy ona staje się pogardliwsza, oschlejsza. Mówi tak: co: 

nie? Jak to: nie? Tylko tyle masz mi do powiedzenia, kiedy tu z 

tobą   przyszłam?   Wielki   pan   prezes   spółki.   Wielki   magister 

inżynier technik. Producent ruskich wesołych miasteczek. Kolejek 

elektrycznych, Kaczorów Donaldów z napędem tysiąc wat. Firma, 

papiery, faktury, garnitury. Kapitalistyczna atrapa. Spółka widmo. 

Zero   znajomości,   zero   korzeni   w   interesie.   Zero   powiązań   z 

kulturą i sztuką, zero sponsoringu.

Po czym zmienia odcień głosu na pojednawczy, łagodzący: 

Starczyłby jeden dziennikarz. Choćby od sportu, ale z wtykami. 

Jeden   wywiad   do   gazety   ze   mną.   Załóżmy,   że   do   gazety   i 

czasopisma.   Niekoniecznie   lokalnego.   Można   coś   ściemnić,   coś 

ukryć.   Ujawnić   próbę   samobójczą,   gdyż   to   się   zawsze   przyda, 

przetrze tak zwany szlak między autorem a odbiorcą. Zdjęcie, na 

którym  będę   sfotografowana   właśnie   tak.   Bądź   też   w  podobnej 

pozycji,   ale   makijaż   ostrzejszy,   demoniczny,   właściwe   światło, 

odpowiedni   fotograf.   Walnie   się,   że   w   swojej   sztuce   ujmuję 

motywy modernizmu, demonizmu. Satanizmu Przybyszewskiego. 

To   się   zawsze   sprzeda,   to   jest   modne.   Walnie   się,   że   jestem 

background image

zupełnie młoda, a już tak bardzo utalentowana.

W tym momencie tej rozmowy, co była jakby jednostronna, 

możliwe, że przysnęłem. Gdyż następne fakty mi się nie zgadzają. 

To znaczy, że rozbudzam się już w innym momencie rozmowy 

Andżeli. Gdy właśnie akurat mówi dość dla mnie bez sensu: to jak 

będzie   z   nami,   Silny,   co?   Pogadasz   z   magister   Widłowym? 

Powinieneś   go   znać,   on   też   robi   w   biznesie,   w   kolportażu 

polskiego piasku. To samo w sumie co Zdzisław Sztorm. Tyle że 

wysyłkowo i ratalnie. I większa szycha.

Andżela ma tusz waterproof. Zero zacieków. Sterczące rzęsy. 

Rozwalone nogi. Zaciągniętą kieckę. Ręce wplecione we włosy. 

Marzycielską twarz.

Tak - mówię łaskawie i jednoznacznie.

Ona na to jak się nie zerwie z tapczanu, jak nie poleci na 

ubikację. Jest to kolejny jej rzyg, tym razem już chyba rzygnie 

żołądkiem   i   całą   swą   aparaturą   pokarmową.   Rzygnie   całą 

zawartością   swej   jamy   chłonąco-trawiącej.   Łącznie   z   mózgiem. 

Odda   światu,   co   jest   mu   winna   przez   wszystkie   czasy,   co   to 

zaciągnęła   dług,   rodząc   się.   Jeszcze   z   nawiązką.   Jeszcze   z 

darmowym dodatkiem. Rzyg pokarmowy plus ona sama w nim 

zawarta. Tak to sobie wyobrażam. Jednocześnie niecierpliwię się. 

Zastanawiam się, czy jest do końca ładna. Zastanawiam się, czy 

background image

jest   wariatką.   Czy   warto   się   do   tego   zabierać.   Czy   ją   odesłać. 

Powiedzieć,   że   był   taki   a   taki   telefon   z   biura   reklamy,   z   biura 

przetwórstwa i transportu. Że muszę w trybie natychmiastowym 

rozwiązać   pewne   sprawy.   Odnośnie   papierów,   spotkań   w 

interesach, w których to moja obecność jest niezbędnie potrzebna. 

To i owo muszę podpisać, przypieczętować. Sprawa kluczowa dla 

rozwoju   mej   firmy.   Drapieżny   wczesny   kapitalizm,   przykro   mi, 

narazka, choć było przyjemnie, miło z jej strony że wpadła, tu jej 

skóra, tu jej buty glany kozaki, pa, nie będzie mnie na mieście 

przez kolejny rok, konferencja wytwórców wesołych miasteczek w 

Baden-Baden,   festiwal   piasku   w   Nowej   Hucie,   prawa 

demonicznego kapitalizmu, ot cała historia. Lecz coś mnie jednak 

kusi, korci. Zostawanie samemu w ciemnym mieszkaniu odstręcza, 

przeraża.

Wszystko więc pizd! i na jedną kartę. Pizd! gaszę w dużym 

światło. Pizd! za nią do łazienki, gdzie odgłosy sodomy i gomory, 

istny   zew   natury.   Ta   przewieszona   wpół   przez   wannę   niczym 

czarna ścierka do naczyń. Rzyga bez chwili odpoczynku. Między 

jednym a drugim wymiotem mówi głosem potulnym, prawie że 

błagalnym: szatan. Szatan.

I   wtem   nagle,   całkowicie   nagle,   z   nie   wiadomo   z   której 

strony   nadchodzi   istna   eksplozja.   Istna   erupcja   tej   dziewczyny. 

Rozlega się ku mojemu zaskoczeniu pokaźny brzdęk. Wręcz hałas, 

background image

wręcz porządne kupione od ruskich płyty podłogowe, tak zwana 

glazura   i   terakota   sprowadzona   przez   Terespol   za   pokaźne 

pieniądze, teraz drży niczym osika. Huk, hałas, brzdęk, echo idzie 

przez linki na pranie, przechodzi do sąsiadów, poczym wprawia w 

nieuchronne drgnienie całe osiedle.

Patrzę na Andżelę, patrzę do wanny. Gdzie na samym dnie 

średnich rozmiarów ludzkiej pięści kamień toczy się wzdłuż aż do 

odpływu. Odrzuca mnie to, jestem w całkowitym szoku. Jestem 

przerażony,   odarty   z   całkowitej   orientacji.   Wszystkie   moje 

dotychczasowe poglądy na kondycję człowieka walą się. Tysiąc 

gwałtownych   pytań   do   zadania   samemu   sobie,   do   postawienia 

Andżeli.

Lecz   nie   nadążam   ich   zadać,   gdyż   chwilę   za   głazem 

przychodzi następny wymiot. Teraz jest to z kolei deszcz kamieni 

drobnych,   niewielkich   niczym   żwir,   lecz   odrobinę   większych. 

Znaczy się takich zwykłych średnich kamieni, co można znaleźć 

na każdym kroku bez specjalnego usiłowania. Ja pierdolę. Kurwa 

twa   mać.   Księga   Guinessa.   Mistrzostwo   świata.   Nowa   Huta 

Katowice.   Wytwórnia   Piasku.   Pierdolę   ten   świat.   Wyjeżdżam 

dosłownie   stąd.   Panienka   z   kamieniem   wewnątrz.   Panienka 

rzygająca   kamieniem.   I   co   jeszcze.   I   ja   chciałem   ją   mieć. 

Przelecieć.   Jamę   brzuszną   z   kostkę   brukową.   Po   czym   po 

pomyśleniu tych wszystkich nagłych, cisnących się na usta słów, 

background image

wykonuję szybki znak przeżegnania się. Coś mi zostało po mej 

karierze   ministranta   w   kościele   pod   wezwaniem   Wszystkich 

Zmarłych. Pewna skłonność do zabobonu, do odczyniania złego. 

Czasem przychodzi na bańkę rodzaj myśli, iż dobrze się stało, iż 

już tam  mnie nie ma. Iż mój surducik ministranta stał  się zbyt 

mały, ciasny póki czas, nim w kościołach, na parafiach stawili się 

uzbrojeni   pedofile.   Choć   jest   to   może   przemyślenie   niesłuszne. 

Gdyż   na   przykład   gdyby   nie   tak   się   złożyło,   lecz   inaczej.   Być 

może, iż bym był teraz innym człowiekiem o takich, a nie innych 

upodobaniach.   I   bym   miał   tu   teraz   jakiegoś   sympatycznego 

gówniarza,   Markusa,   Bryczka,   Maksa   bawiącego   się   w   klocki. 

Byśmy się bawili, pokazałbym mu miasto z balkonu. I miałbym 

spokój, jasne sumienie. Miast pokwitającej Andżeli wypełnionej 

prawdziwymi   kamieniami   połykaczki   kamieni.   Kto   wie,   czego 

jeszcze.   Być   może   ognia,   być   może   piasku,   co   by   sugerowała 

bliska zażyłość ze Sztormem. A kto wie, czego jeszcze innego. 

Lecz tak nie jest.

Oto Andżela przewieszona przez wannę bez tchu. Oczekuję 

na wyjaśnienia. Oczekuję wyjaśnień od ciebie, dziewczyno. Nie 

jesz mięsa, lecz jesz kamienie. Jesteś nienormalna. Jesteś zdrowo 

fiśnięta. Jesteś zdrowo psychiczna. Teraz mi to tłumacz.

Lubisz   kamloty?   -   mówię   do   niej   nieco   podkurwiony,   z 

gruntu zjadliwy za to, iż jest tak pierdolnięta, iż me życie zdaje mi 

background image

się w tej chwili jednym galopującym halunem, istną paranoją. Co, 

Andżela,   lubisz   sobie   zjeść   takiego   kamlota,   co?   Niska   ilość 

kalorii, ja to rozumiem przy twej diecie to rarytas, zjeść taki głaz. 

Trujące, lecz, kurwa nędza, pożywne. Gadaj, co żeś za jedna. Bez 

mi   tu   histerii,   bez   ściemniania,   jesteś   wariatka   z   miasta 

Wariatkowa i teraz się wreszcie raz do tego szczerze wyznaj!

Lecz   ona   nie   odpowiada.   Wisi   przez   wannę   niczym 

sczerniałe   trupisko.   Co   za   noc   pełna   strachu,   emocji,   wszystko 

przy   tym   to   istny   pikuś.   Przy   tej   Andżeli   jestem   skłonny   do 

choroby wieńcowej, do zawału całego ciała. Nawet teraz, choć jest 

bezwładna całkowicie, może że nieżywa nawet, nie mam już ze 

swej strony żadnych myśli z gatunku, które mężczyźni mogą mieć 

odnośnie kobiety. Teraz nie jest ona dla mnie ni mężczyzną, ni też 

kobietą, ni nawet skurwiałą polityczką. Jest straszliwym zgonem 

wiszącym przez mą wannę w łączkach mojej własnej starszej, co 

całe dnie i noce zasuwa w Zepterze przy dystrybucji i reklamie 

kosmetyków,   lamp   leczniczych,   garnków.   To   obrzydliwe   z   jej 

strony, co mi zrobiła. Z niesmakiem brodzę przez jej bezwładne 

kończyny   i   wywlekam   z   czeluści   wanny   co   większe   głazy.   Po 

czym wywalam je przez okno od strony chodnika w noc ciemną, 

pełną   niebezpieczeństw,   syków,   trzasków.   Noc   elektryczną   z 

wyładowaniami, noc pod wysokim napięciem. Jest to z mej strony 

background image

o tyleż nierozsądne, iż bodajże trafiam w kogoś lub coś żywego, 

akuratnie przechodzącego. Gdyż pośród ciemnych otchłani nocy 

rozlega się pokaźne tąpnięcie i okrzyk. Wtedy jednak, nie mając 

już nerwów do konfliktów ze szlajającymi się po nocy palantami, 

zatrzaskuję oknem i idę na telewizję.

W   telewizji   nic,   choć   w   meblościance   odnajduję   ptasie 

mleczko,   które   niezwłocznie   wciągam.   Gdyż   poprzez   zdarzenia 

dzisiejszej   nocy   stałem   się   kategorycznie   głodny.   Rozmyślam 

przez   chwilę   o   swej   matce,   z   domu   Maciak   Izabeli,   po   mężu 

Robakoskiej. Która dziś kupiła te ptasie mleczko z myślą o sobie, 

lecz szast-prast, wpadła do domu, wypuściła psa na ogród, taszka, 

garsonka, i dalej w rajzę. W chwili wolnej od pracy zjadła ćwierć, 

a   drugą   ćwierć   mój   bracki,   któremu   co   rusz   grożą   na   każdym 

kroku pierdlem i odsiadką. Sąsiedzi, rodzina, kuzynostwo. Zresztą 

on   nie   za  bardzo   leci   na   słodycze.   On  prowadzi   dietę  jajkową. 

Znaczy się, że bierze do łapy dziesięć jajek i wyjada z nich same 

białka, żółtka i skorupy wyrzucając precz. Lub zależnie od nastroju 

zlewa do miski, daje dla psa. Gdyż on potrzebuje mnóstwo białka 

do rozbudowy, mleko z mlekiem. A niech żałuje, bo dobre jest to 

ptasie mleczko. To również jest taki z produktów, co by mogły 

zrobić furorę na stołach całej Unii Europejskiej. Zawojować cały 

świat, włącznie z Antarktydą. Każdy ci tam powie, zapytany, że nie 

background image

ma czegoś takiego, jak ptasie mleczko. Ponieważ logicznie rzecz 

biorąc od wieków wiadomo, iż żadne ptaki nie dają mleka, a gdyby 

dawały, byłoby to już dawno uprzemysłowione, zalegalizowane, 

zaciągnięte w kierat. A wtedy ty mu mówisz: a właśnie, iż ptasie 

mleczko jest. Należy tylko przyjechać do Polski, gdzie są piękne, 

starodawne   jeszcze   elewacje   w   miastach  Wrocław,   Nowa   Huta. 

Gdańsk   Główny.   Gdzie   jest   najlepszy,   po   korzystnej   cenie   od 

kilograma   piasek.   I   zachodnia   kąska   leci   do   twej   kieszeni. 

Zjeżdżają   się   całe   wycieczki.   Wynajęcie   autokarów   -   kolejna 

kąska. San i jelcz, najgorsze, najtańsze, lecz egzotyczne, tutejsze, 

zagranicznym   gościom   podobają   się   takie   cofnięte   machiny   w 

czasie,   takie   za   przeproszeniem   relikwie   piastowskie.   Jeżdżą 

jelczami,   PKS   Kamienna   Góra,   to   im   się   gra,   kolejna   kąska   i 

szmal.   Barszcz   gorący   kubek,   pieczarkowa,   cebulowa,   nawet 

chińska   -   kierowca   zalewa   podręcznym   wrzątkiem   -   kolejny 

dodatkowy   szmal.   Procenty   lecą,   kasa   się   napełnia.   Wieczorki 

zapoznawcze dla turnusu z ptasim mleczkiem na stołach, to jest 

kulminacyjny   punkt   całego   programu.   Zapoznanie   z   tubylczą 

ludnością   autochtoniczną.   Do   kupienia   całe   zapasy   ptasiego 

mleczka. Wycieczki do fabryki ptasiego mleczka, przyglądanie się 

procesom   przetwórczym.   Oczywiście   sfingowanym,   lecz 

turnusowiczom to podoba się.

Ludność naszego miasta jest wtedy przy hajcu. Podpłacają 

background image

likwidację   Rusków   z   tych   terenów.   Przekupują   urzędników   do 

wykreślenia   Rusków   z   listy   mieszkańców,   z   banków   danych 

osobowych. Dni Bez Ruska to codzienność, jak i festyny, race, 

festiwale antyruskie, ulotki, wystrzały barwnych fajerwerków, co 

układają się w obwieszczenia: „Ruski do Rosji - Polacy do Polski”, 

„oddajcie fabryki w ręce polskich hiperrobociarzy”, „obalić siding 

produkcji   ruskiej”,   „Putin   zabieraj   swe   krzywe   dzieci”.   To   już 

mnie  jednak  mało  interesuje, to już  nie  jest moja  dziedzina. Ja 

mam   najwięcej   hajcu,   robię   interes   na   handlu   flagą   biało-

czerwoną, transparentami. Po czym podpłacam eliminację Magdy 

z miasta i żyję niczym król, żyjąc wśród kobiet i polewając sobie 

wino szklankami przed telewizorem. Wszyscy są zadowoleni, choć 

najmniej   to   są   Ruscy.   Za   resztę   kasy   finansuję   inicjację   z 

prawdziwego zdarzenia partii lewicowej. Pierwszą poważną partię 

lewicowo-anarchistyczną.   Anarchistyczny   nurt   ocalenia   lewicy. 

Tak   to   widzę.   Elewacja   największa   w   mieście,   flagi,   sztandary, 

trawniki.   Piękny   europejski   biurowiec   w   jasnych   kolorach.   Ja 

sekretarz, mój bracki prezes, choć czy on jest anarchistą to jeszcze 

się   zobaczy,   jeszcze   się   go   podkręci.   Matkę   jako   księgowe, 

elegancka,   choć   już   starsza,   fuli   kompetencje,   osobne   biuro   do 

spraw kontroli anarchii, osobny fotel, pionowe żaluzje. I mnóstwo 

sekretarek,   personel   i   obsługa   to   prawie   wszystko   sekretarki. 

Cudne   sekretarki   leżące   na   biurkach   w   zawiniętych   na   głowę 

background image

spódnicach biurowych, w rozpiętych garsonkach, marynarkach, w 

ściągniętych rajtuzach, wszystkie chcą jednego. Cudne sprzątaczki 

czołgające się u stóp w zdjętych fartuchach. Wszędzie automaty z 

amfą, które za kartą chipową wyrzucają z siebie istne góry amfy 

prosto do nosa. Wtedy ja w takich warunkach mogę być dobry 

wujek   Silny,   Barmana   biorę   na   kierowcę,   Lewego   na   serwis 

techniczny,   Kisła   na   magazyniera,   Kacpera   na   załóżmy,   że 

ogrodnika.   Anarchistyczne   sekretarki   dają   prosto   na   biurkach, 

krzesłach, kto co tam ma, parzą dobrą kawę ze śmietaną, roznoszą 

jedzenie   na   tacy.   Magdę   na   sprzątaczkę,   co   swym   językiem 

wyciera najplugawsze brudy z kafelek. Za oknem są same piękne 

dni o słonecznej pogodzie. Ja wydaję rozporządzenia: tyle a tyle 

transparentów   puścimy   na   Słupsk,   tyle   a   tyle   naszywek   na 

pomorskie, tyle a tyle arafatek na wschód, tyle a tyle czarnych 

koszul   na   szczecińskie.   Gospodarka   ma   się   dobrze.   Wszystkim 

żyje się dobrze, nawet ciemiężonym robotnikom, którym rzucamy, 

co im potrzeba, inspiracje tematów na strajki, na wiece.

Lecz   nie   zdążam   już   pomyśleć   dalej   tych   pięknych   chwil 

ostatecznego   triumfu   lewicy,   demonstracyjny   wzwód   zdąża 

ogarnąć me spodnie. Mówię w kierunku swych lędźwiów tak: co, 

dżordż, ty po prostu wiesz, co jest dla nas dobre. I w ten sposób 

uśmiechasz się. Do mnie. Że ci się ten plan podoba, szczególnie z 

background image

amfą. A  najbardziej  z sekretarkami  rozwleczonymi po  firmowej 

wykładzinie. Co, dżordż? Na spacer byś chciał wyjść. No pewnie.

Niestety tak łatwo to się nie przewietrzysz, choćbyś na sporty 

miał tak straszną chętkę, jak masz. Ta pani, którą tu mamy, ma 

poważny zgon. Być może nawet, że nie żyje. Leży przez wannę. 

Wyrzygała kurwi kamień. A możliwe, iż we swej kościstej dupce 

też   ma   kamieniołom,   wyasfaltowane,   wybrukowane.   Obśrupiesz 

mi się i jak przyjdzie prawdziwa pora na akcję z jakąś prawdziwą 

dupką z krwi i kości, choćby Magdą, to nie będziesz takiż znowu 

cwany jak teraz. Będziesz się nadawał tylko na antykoncepcyjne 

siusianie poprzez cewnik.

I   tak   sobie   mówiąc   półszeptem,   półgłośno,   gdyż   tamta 

zwłoka   i   tak   nie   słyszy   w   łazience,   wpierdalam   te   mleczka.   I 

proszę, zrazu nagle jak gdyby wszystkie me życzenia się spełniały 

od ręki, co nigdy się nie działo nawet w zasranym dzieciństwie. 

Jak gdyby dobry Bóg król wszechamfetaminy zmiłował się nad 

mym nieszczęściem.

Gdyż   naraz   między   owymi   bibułkami,   które   dzielą   jedne 

mleczka   od   drugich,   co   by   się   nie   skleiły,   nie   rozmemłały   w 

temperaturze   pokojowej   i   by   ogólnie   było   elegancko,   znajduję 

ukrytą   baterię   mego   białka,   mej   królowej   matki  amfy.  W  kilku 

zresztą   akuratnych   w   sam   raz   dla   mnie   woreczkach.   Co 

najwidoczniej   mój   bracki   skitrał   na   wypadek   dymów   z   policją, 

background image

jakiejś kwaśnej rewizji na mieszkaniu. I to się doskonale składa, 

gdyż złe samopoczucie w kośćcu, w mięśniu, daje mi o sobie już 

znać. Co więc szybko wykorzystuję, by sobie poprawić kojarzenie, 

pojmowanie,   współpracę   psychofizyczną.   Ponieważ   amfą   to   nie 

zgrzewka   panadolu,   herbatka   melisa   i   dwa   dni   w   śpiączce.   To 

dalszy ciąg zabawy.

Raz dwa, długopis „Zdzisław Sztorm”, koniec bajki, po bólu. 

Od   razu   robi   się   na   mieszkaniu   jakby   widniej.   Ciemność   jest 

jaśniejsza. Bardziej przejrzysta, bardziej jasna.

Bezzwłocznie też włączam też odkurzacz. Włącznie z kablem 

oraz   rurą.   Co   by   się   Izabela   Robakoska   panieńskie   nazwisko 

Maciak   nie   natknęła   się   rano   na   syf.   Wchodząc   do   domu   po 

weekendzie. Spędzonym na rachunkach w Zepterze. Wtedy idę do 

łazienki i ubikacji. Zobaczyć jak jest z Andżelą i czy będzie dżordż 

miał   jakieś   szansę   na   odmianę   swego   losu   lichego.   Otóż 

tymczasowo jeszcze nie. Andżelą w stanie wyraźnie złym, zatruta 

kamieniami,   wisi   przez   wannę   bez   nadziei   żadnej   na   rychłe 

przebudzenie. I przyznam iż reanimacja zgonów nie jest mą mocną 

stroną. Jako że gdy raz usiłowałem to wykonać na przypadkowo 

leżącej kobiecie, skutki okazały się dramatyczne. To znaczy że ta 

kobieta okazała się już martwa wcześniej. Bardzo to przeżyłem. 

Próbować   zagadać   z   prawdziwym   trupem.   To   było   dla   mnie 

background image

straszne   przeżycie,   gdy   potem   jechałem   na   praktyki,   jadłem 

kanapki   tymi   ustami   samymi,   co   próbowałem   ożywić   tę   trupią 

babę. Lecz do rzeczy. Z Andżelką fatalne gówno. Stopą próbuję ją 

szturchnąć, próbuję jakoś ją rozcucić. Lecz nic, trup, zgon, totalny 

bezwład.   Ze   względu   na   tę   amfę,   co   znalazłem   w   bebechach 

ptasich   mleczek,   mnie   to   nie   zniechęca.   Łeb   jej   pod   kran,   pod 

prysznic.   Jest   to   łeb   blady,   anemiczny,   załatwiony   na   maksa, 

wyzuty ze krwi. Makijaż waterproof niezniszczalny niczym tatuaż. 

Twarz dość bez wyrazu, czy to by miała być złość, czy też radość, 

ich śladu nie ma na twarzy Andżelki. Kręci mnie to. Taka by nawet 

mogła   być,   nic   nie   gadająca,   nie   napierdalająca   od   rzeczy   jak 

nakręcana.   W   takim   milczącym   stanie   byłbym   nawet   gotów 

obdarzyć   ją   jakimś   uczuciem.   Byle   tylko   mieć   gwarancję 

zaświadczającą na piśmie z pieczęcią, iż ona otworzy swą gębę w 

każdym celu prócz mowy artykułowanej. Wtedy owszem, kupuję 

ją.

Dżordż coś chce. Fika. Mówię do niego: kitraj się palancie, 

nie widzisz, że tu jest akcja reanimacja? Na razie to możesz sobie 

pomarzyć o niej, tak się dramatycznie zerzygała. Chów się teraz, a 

gdy tylko ją obudzimy tę naszą zerzyganą kamieniami królewnę 

śnieżkę, to owszem, wspólnie razem z nią postaramy się o jakieś 

dla   ciebie   ciekawsze   rozrywki   niż   siedzenie   po   ciemku   w 

samotności.

background image

Wtedy wszystko naraz wiem, jak działać. Szybko, sprawnie 

niczym ZHR na manewrach. Z ptasich mleczek wywlekam jeden 

rzucik, choć potem przeprawa z mym brackim będzie dość ostra na 

pięści i noże kuchenne. Lecz nie, nie popuszczę, skoro mnie już 

kosztowała ta rzygaczka tyle zachodu. Biorę ten cudzy, czarniawy 

łeb w ręce, uchylam jej usta i na chama wcieram w mięso, co ma 

miejsce pośród jej zębów, dobry, kosztowny towar, którego może 

nawet warta nie jest. Tak to robię, gdyż mój pan dżordż upomina 

się   o   swe   działkę,   która   mu   się   niechybnie   za   wszystkie 

przeprowadzone   dziś   nad   nim   zniewagi   i   eksperymenty 

intelektualne należy. Amfa ten magiczny zasiłek dla bezrobotnych. 

I  zaraz, nim odczekam parę chwil, gdy płuczę prysznicem całą 

glazurę terakotę z jej kamiennego pawia, ona ożywa niczym ruska 

lalka   chodząca   na   nowych   bateriach   R6.   Zatacza   czarnymi 

powiekami,   spod   których   ujawniają   się   gałki   oczne.   Których 

jakoby od około kilku godzin nie miała. Spogląda na mnie dość 

niemrawo. Po czym mówi tak tonem odkrywcy Ameryki, promieni 

słonecznych   i   kuchenki   gazowej   naraz:   Silny,   to   ty?   Dość 

bełkotliwie. Lecz ja wiem, iż dżordż jest na właściwej drodze do 

konsumpcji tej przypadkiem bądź co bądź znajomości. Biorę ją 

pod   pachy   i   wlekę   na   tapczan.   Ona   po   drodze,   szurając   po 

wykładzinie   swymi   kulawymi   nogami,   co   gdyby   miała 

background image

przykładowo   ucięte   w   połowie   ręce,   by   mogła   pracować   za 

manekina   na   wystawie   sklepu   z   bławatami.   Wtedy   też   bym   ją 

wlekł, gdyż już nie mam chęci się znowu ceregielować, czy może 

kobieta   jest   martwa,   czy   może   jednak   żywa,   czy   też   po   prostu 

małomówna.  Lub  niezdecydowana na  żadną z  tych  opcję.  Chuj 

mnie to. Ma płeć żeńską to ma płeć żeńską i żadne wielkie tu 

zastanawianie się raptem nie jest niezbędne: Andżela do mnie tak: 

no co ty odpierdalasz, weź ode mnie te ręce, sama sobie pójdę.

Czyli pozytywka gra, wszystko w porzo, elegancki powrót ze 

świata umarłych do świata żywych i gadających, powrót, co by 

nie, w wielkim zatrważającym stylu, fanfary, ciocia amfa postawi 

na nogi umarłego. Już mnie gówno obchodzi te głazy, co z siebie 

wytoczyła do armatury w łazience, o co z nimi chodzi, nie będę o 

tym gadał z tą półgłową desperatką. Gdyż jej narcystyczna kariera 

pseudointelektualistyczna nie jest w tej w chwili mym priorytetem.

Nie   będę   ściemniał   za   dużo   i   przejdę   od   razu   do   rzeczy 

kluczowej, o którą głównie przecież chodziło od samego początku, 

o znajomość damsko-męską. Gdyż taka wyraźnie zaszła. Zanim 

jednakoż do tego udokumentowanego wyraźnie faktu doszło, był 

spory,   jak   wiadomo,   przestój.  Taki   ot   przestój,   że  Andżelce   po 

mojej   pierwszej   pomocy   fachowo   jej   udzielonej   odżyła   krzywa 

dupa. A raczej twarz z narządem mowy. Nie sposób mi przytoczyć 

wszystkich słów, co miały miejsce, gdyż ona zaraz po odzyskaniu 

background image

żywotności   stała   się   bardzo   rozmowna   na   każde   tematy.   Bujna 

gestykulacja   niczym   niezmierny   las   rozrastający   się   na   mych 

oczach z jej rąk, nóg, części twarzy. Dużo różnych słów, dużo z jej 

strony   rozmowy.   Do   kogo,   bo   chyba   nie   do   mnie?   Przeróżne 

tematy. Bardzo oralna była, tak rozmawiając bezustannie, tak sobie 

do siebie zagadując o wszystko, o psy, o ogólnie zwierzęta. Potem 

wjechała na szatana. Iż już nuży ją ten styl, mroczny, śmiertelny, iż 

wolałaby   być   całkowicie   bardziej   przeciętna   niż   jest.   Że   by 

pragnęła czasem być niczym różne jej z klasy koleżanki, głupie 

zupełnie   zwykłe   dziewczyny,   co   do   szkoły   i   ze   szkoły,   i   zero 

zabawy, zero myśli życiowych o ponurym wymierzę, który świat 

umie przybrać, zero myśli o śmierci, samobójstwo to dla nich nie 

do   pomyślenia,   gdyż   są   na   wskroś   ograniczone,   nieotwarte   na 

nowe trendy. A dla niej samobój to pikuś, jeden ruch nożem, jedno 

kilo tabletek i ona nie żyje, a w gazetach jej zdjęcia na tle morza, z 

makijażem,   w   kolczugach   i   draperiach,   w   gazetach   nekrologi, 

przeprosiny,   tłumaczenia,   iż   tak   młoda   utalentowana   bardzo 

artystka nas tu zostawiła samych sobie. Tak mówiła, rzecz jasna 

nie   omijając   tematów   spożywczych,   iż   od   urodzenia   nie   trawi 

mięsa i jajek, gdyż są to produkty zbrodni.

Był to przestój dla mnie, jako że oglądałem wtedy telewizor, 

w   którym   absolutnie   zero   ciekawostek.   Jedno   porno   na   tysiąc 

kanałów,   niemieckie   i   raczej   science   medieval   fiction.   Rzecz 

background image

miejsce miała w zamku, facet w zbroi, a glemrokowa niemiecka 

gównojadka   dawała   mu   w   żadne   odkrywcze   sposoby.   Raczej 

klasyka,   surowa   wątroba   i   podroby,   natomiast   w   miejsce   fonii 

która   dla   zachowania   całości   być   powinna,  Andżela   podkładała 

mono   swe   dialogi.   Gówno.  Andżela   co   jakiś   czas   wtrącała,   że 

czemu   się   tak   głupio   cieszę.  Wkurwiałem   się   o   to.   Bo   jak   już 

oglądać   film   to   oglądać,   a   nie   że   ja   na   pogaduszki   mam 

zmarnować   połowę   akcji   i   nie   wiedzieć,   o   co   chodzi   teraz, 

dlaczego się tak rżną a nie inaczej na przykład.

Tak to było. Mówiłem jej, iż dlatego się cieszę, iż ją tu widzę 

przy mnie i że ona przy mnie jest, co mi sprawia wielką radość, 

przyjemność.   Po   czym   szybko   starałem   się   wyłapać,   co   się 

wydarzyło przez te chwile mej nieuwagi i o ile się posunęła akcja. 

Lecz   mimo   tych   kilkakrotnych   zamachów   na   ciągłość   zdarzeń, 

zawsze   wyłapywałem,   co   się   dzieje.   Gdyż   mam   po   temu 

doświadczenie   i   najczęściej   można   z   odrobiną   intuicji 

wywnioskować, co akurat się dzieje.

Tak to było. W jednym słowie wykład na temat do spraw 

odznaki turystycznej i karty rabatowej na wszystkie schroniska w 

rejonie podkarpackim. Jeszcze taka chwila, a Andżeli bym dał w 

łapę rozpięty parasol i wypchnął bez mała przez okno, niech frunie 

do siebie na chatę.

background image

Lecz tak też się nie stało. Przewracam się akuratnie teraz w 

zafrancowanym tapczanie, przeważnie pamiętam jednakowoż, by 

wyminąć to miejsce, co Andżela zrobiła tam zalakowaną pieczęć 

ze   swego   dziewictwa,   niech   je   piekło   zabierze.   Przewracam   i 

rozmyślam, co stało się później.

Później stało się tyle mądrego, iż Andżela przestała drobić po 

całym mym chajzu, łypiąc czarnym swym okiem na meblościankę, 

i bym pokazał jej swe jakieś zdjęcie, co byłem mały i na golasa. 

Jeszcze czego. Ja nigdy nie byłem mały - powiedziałem jej. Na 

poważnie. Już urodziłem się dość duży i z zarostem, a potem tylko 

już rosłem, nawet nie musiałem nic jeść. Bajerujesz - powiedziała 

ona i się bachnęła na tapczan. Dżordż od razu, lecz ani słowa o 

tym nie będę już mówił. Jesteś jakaś zmęczona? - spytałem jej. 

Ona na to, że nie, lecz lubi ogólnie leżeć, leżeć i marzyć. No i 

mniejsza   z   tym,   o   czym   tam   ona   planowała   sobie   marzyć,   o 

ogrodach   czy   o   czarnej   odznace   dla   najczarniej   przebranego 

mieszkańca powiatu, lecz położyłem się tuż obok przy niej. Już 

mniejsza z tym, o czym dalej się ta rozmarzyła. Wyjęła sobie z 

torebki portfel z dokumentami. Ja zaczęłem. Lecz o tym nic, to są 

osobiste me sprawy. Takiej nie należy przede wszystkim płoszyć, 

gdyż to trzydzieści kilo wariatki jest w każdej chwili gotowe, by 

wywlec ze swego portfela małe gibkie skrzydełka i odlecieć przez 

background image

wywietrznik na skargę do Policyjnej Izby Dziecka. No dosłownie. 

Z takimi pojebanymi to nie ma żartów. Więc ja ją spokojnie, bez 

żadnej   superbrutalności.   Ona   wyciąga   zdjęcie   dość 

przygnębiającego faceta. Robert Sztorm - mówi i patrzy w sposób 

rozmarzony. Dobra, myślę, niech się na czym innym skupi swe 

uwagę. I bliżej do niej cały manipuluję, lecz to takie osobiste. Ona 

na to zaczyna wywlekać swe różne kolekcje śmieciów, swe listy do 

koleżanki z Anglii, co nigdy jej nie odpisała. Gdyż to może nie był 

ten   adres   lub   nie   ten   język.   Gdyż,   mówi  Andżela,   jest   różnica 

między   angielskim   a   slangiem.   Slang   to   taki   język   co   się   też 

używa. I przykładowo tamta właśnie Angielka mówiła slangiem, a 

listu po angielsku nie rozumiała. Myślała, że to nie do niej, bo 

adres Andżela też napisała po angielsku. Lub też myślała, że to 

list-łańcuszek i zaraz wyrzuciła wraz z obierkami od ziemniaków i 

zużytą chusteczką. Tak mogło właśnie być - szepczę jej w ucho, by 

ją trochę zainteresować innymi ważniejszymi sprawami. Ona nic. 

Jakbym z niej kieckę zdjął to by się skapnęła dopiero, gdyby była 

już   przeleciana   zdrowo,   a   może   i   nawet   to   nie.   Tę   drogą 

postanawiam iść. Z superostrożnością. Ona cały czas bokiem, robi 

układanki ze swych karteluszków, ze swych pierdółek. To jest liść 

z drzewa. To jest kamień węgielny. To jest kip, którego dotknął 

swymi   ustami   Pan   Bóg.   To   jest   jej   Pierwsza   Komunia,   co   ją 

wypluła po przyjęciu i zasuszyła, co nosi teraz na szczęście. To jest 

background image

jej pierwszy włos. To jest jej pierwszy ząb. To jest jej pierwszy 

paznokieć, a to jest jej pierwszy chłopak Robert Sztorm z profilu 

ze strzelbą myśliwską na polowaniu w bractwie kurkowym. No to 

ja   dalej.   Rajtki.   Ona   nic,   spikerka   telewizyjna   z   Teleekspresu, 

gadający łeb a od pasa w dół może w nią wejść całe po kolei 

Wojsko   Polskie   i   jej   oko   nie   drgnie.   To   właśnie   Andżela. 

Doszczętnie zajęta mówieniem. Niech mówi. Co tu będę dużo się 

rozwlekał. Przy majtkach nawet współpracowała przy ściąganiu. 

Uniosła dupkę patrząc w kartkę z wakacji, co dostała z Helu od 

koleżanki ze Szczecina. Że się świetnie bawi, dużo na świeżym 

powietrzu,   ładna   pogoda   słońce   gitara   ognisko   i   dużo   dobrego 

humoru, i PS, piosenka jest dobra na wszystko. No więc jakoś to 

poszło.   Bałem   się,   jak   ona   zareaguje   i   w   kluczowej   chwili   nie 

wyleci z wrzaskiem. Ciasno, lecz ciepło, raz dwa trzy, moja twarz 

w   jej   włosach   mokrych,   co   jej   wymyłem   łeb   pod   kranem   z 

wspomnianej wyżej rzygawicy, groźnej choroby, i dżordż śpiewa 

spokojnie swe piosenko-rymowankę. Ona jako tako, zdaje się, że 

ze mną nawet współpracuje, choć boję się, iżby mi nie wykręciła 

jakiegoś nowego numeru z betonem czy innym. Opowiada o tym, 

jak   kiedyś   lubiła   zbierać   znaczki,   a   teraz   wydaje   jej   się   to 

infantylne, co jej Robert powiedział a o co często się powstawały 

pomiędzy nimi kłótnie oraz niesnaski.

I co ja tu będę dużo o tym mówił. Co ja będę mówił, potem 

background image

me dzieciaki, me i Magdy lub nie będzie ta, to będzie inna, wezmą 

i będą podsłuchiwać, i dowiedzą się, z jakich się powstały istnie 

biologicznych   konfiguracji.   Iż   ja   ich   ojciec   ich   nie   znalazłem 

razem   z   matką   w   rowie   przy   szosie,   jadąc   na   wycieczkę 

krajoznawczą,   tylko   iż   je   zamontowałem   w   matki   trzewiach   za 

pomocą   swej   ruchliwej   przyssawki.   I   co   im   powiem.   Iż   nie 

jesteśmy ludźmi, tylko zwykłymi jamochłonami, co łączą się po 

dwa   i   wykonują   zbereźne   ruchy.   Iż   w   tych   istnych   morzach 

biologicznie  aktywnych  płynów  pływają  ogoniaste  robaki,  które 

potem nagle dostają zębów, paznokci, ubrania, teczki, okulary. I 

choć jest miła zabawa, ja nagle z gruntu zaczynam podejrzewać iż 

z Andżelą coś jest nie bardzo tak. Iż napatyczam się na jakiś jej od 

wewnątrz   opór,   jakąś   z   jej   strony   fizjologiczną   barierę.   To   się 

jeszcze okaże.

Bo jak się nagle nie rozlegnie brzdęk, pstryk, eksplozja, bo 

jak nagle nie zrobi się luz, jak gdybym przebił się na wylot do 

jakiejś podwodnej krainy, bo jak Andżelą nie we wrzask, w raptem 

odskok, wszystkie jej śmieci, co pieczołowicie nimi zasłoniła pół 

tapczana, wylatują w powietrze. Drze się, trzymiąc się za dupkę, 

przestępując z nogi na nogę. Ja pierdolę, mówię i rechoczę, bo 

choć już po wszystkim i przyjemność nie do końca, to od razu 

wykumałem,   co   się   dzieje.   Że   oto   poszła   sprężynka   u   naszej 

background image

Andżelki i będzie z niej teraz fajna chętna koleżanka jak się patrzy. 

Że   oto   zaraz   spomiędzy   jej   syjońskich   nóżek   wypadnie 

symboliczna   skorupka,   którą   ona   podniesie   i   oprawi   w   złotą 

ramkę, co będzie u niej wisiała nad tapczanem. A co ją skseruje i 

mi   w   takowej   ramce   podaruje,   bym   sobie   postawił   na   swym 

prezesowskim   biurku   w   mym   biurze   do   spraw   ogólnodostępnej 

anarchii. I w czasie spotkań biznesowych pokazywał Zdzisławowi 

Sztormowi, czego jego syn nie dokonał, a co ja, Silny, Andrzej 

Robakoski, dokonałem.

Lecz tak się nie stało. Andżelka nade mną stoi dość śmieszna 

w podkasanej kiecce jak skromna księżniczka księstwa hymen i 

starając   się   nawlec   na   powrót   rajstopy,   mówi   do   mnie:   jestem 

dziewicą. Co natychmiast jako ilustrację obrazkową wydziela na 

tapczan pokaźny kłąb krwi i sztukę surowego mięsa. Ja mówię na 

to:   dajże   spokój,   kobieto,   i   zapalam   sobie   od   niej   z   torebki 

papierosa LM czerwonego ruskiego, co muszę sobie odbić na niej 

swe niespełnienie i przedwczesny uwiąd mej przyjemności. Choć 

sam jestem cały wyfrancowany we krwi, co będę musiał zaraz z 

siebie zmyć i sprać, ponieważ jestem w stanie uwierzyć, iż właśnie 

z   mej   płci   mnie   jakąś   makabryczną   metodą   okradzione   i   teraz 

jestem rodzaj nijaki.

Jakże   ona   wygląda,   ta  Andżelą.   Istna   rozpacz,   trzydzieści 

background image

dwa kila parującej rozpaczy i ciosu z zaskoczenia, aż mnie coś 

ukłuwa, iż to dżordż jest sprawcą tego całego ambarasu. Aż mi żal, 

gdyż już okazywało się nieraz, iż nagle ogarnia mnie miękie serce i 

rozklejam się w tym względzie zupełnie. Czasem wobec mego psa 

Suni,   dość   otyłej   sarenki.   Lecz   zawsze   zaznaczam   memu 

brackiemu, iżby nie przesadzał z żółtkami dla niej, gdyż od tego 

ma zgagę i nadwagę. Więc teraz tak mówię, cho no tu, Andżelka, 

przez to twój wielki dzień, dzień świętej Andżeli. Tu sobie popraw 

majteczki, a jakby co, to do wesela się zagoi.

Lecz ona dalej tak oszołomiona, tak zakręcona, jakbym co 

najmniej  zdegradował   jej   narząd   mowy.   Nie   chce   gadać   o 

pocztówkach, nie chce gadać o ptakach głuptakach, jakby jej się 

skleiło   zęby   do   zębów.   -Jednocześnie   rozmyślam   w   panice,   co 

jeszcze ona mi tu może wywinąć. Bo już powolnie zaczyna się u 

mnie znowu dość ponury zjazd, toteż nie będę miał ni sił, ni zapału 

sprzątać   to,   co   ona   może   jeszcze   popuścić   na   wykładzinę   czy 

gdzie. Znowuż kamienie, czy też teraz jakiś nowy przełom w jej 

chorobie   wewnętrznej,   węgiel,   koks,   dynamit,   klinkier,   wapno, 

styropian.

No już się nie obrażaj, tak jej mówię i zapinam sobie buksy, 

co już i tak są zbrukane jak gdybym miał w nich swego czasu 

dyplom   z   rzeźnictwa   ciężkiego   i   minę   lądową.   Co   wstaję   z 

background image

tapczana, biorę Andżelę w ręce, co zdaje mi się, jakoby była nie 

uczennicą ekonomika, lecz nauczania początkowego, tańczącą na 

balu karnawałowym w przebraniu za spaleniznę. Taki mam halun. 

Daję jej teraz góra pięć lat, o co mi zaraz serce pęknie i rozleje po 

ciele. Wtedy wsadzam ją na tapczan i mówię: teraz chwilę czekaj. 

Przywlekam jeden kulejący scoliczek, co by była równo serwetka, 

na ruskim patencie, koronkowa nieplamiąca się. Stawiam ptasie 

mleczko,   stawiam   wazonik   ze   sztucznym   gerberem,   obok 

papierosy,   fuli   elegancja,   podróż   promem   Titanic,   ugoda, 

symboliczne podanie rąk kobiecie przez mężczyznę. Ona jeszcze 

trochę   naburmuszona,   stopą   rozgarnia   cały   ten   jej   burdelik   z 

pamiątkami po wszystkich urodzinach, pocałunkach w rękę w usta. 

Już prawie świta, Sunia wydziera się na ogrodzie jak mordowana, 

chce żreć. Sunia, ta kurwią nadwaga. Andżelka na dosyć ciężkim 

zejściu   po   przeżyciach   tego   wieczoru,   patrzy   nieprzytomnie 

wewnątrz popielniczki, jakby wróżyła swe przyszłość artystyczną 

z   kipów.   No   to   ja   szybko   do   rzeczy,   by   miała   jakieś   radosne 

wspomnienie, zanim całkiem mi tu padnie.

To   do   interesów,   piękna   pani,   mówię   do   niej,   memłając 

palcami   w   ptasich   mleczkach,   by   sobie   nasypać   jakąś   małą 

przyjemną   ściechę   na   pocieszenie.   Ona   na   to   robi   głową 

przytaknięcie pośrednie pomiędzy tak a nie. Mówię tak: dziś Dzień 

Bez   Ruska.  Więc   nic   z   tego,   wszyscy   na   rynku.   Lecz   od   jutra 

background image

nakręcamy twe karierę, moja pani zdolna. Od pojutrza dzwonię tu i 

tam,   prezes,   premier,   znajomy   fotoreporter.   Że   niby   że   afera. 

Popełnione samobójstwo. Rzecz jasna nieprawdziwe, lecz nie o to 

chodzi, by było prawdziwe. Chodzi o publikę. Tak to urządzimy. 

Mój plan dnia napięty, ale kilka spotkań, kilka wymuszeń słyszysz, 

Andżelka? Potem się okazuje, że samobójstwo odratowane. Wielki 

talent   ocalony   przez   złych   lekarzy.   Wystawa   twych   ubrań, 

konferencja z prasą, na temat, jakiej słuchasz muzyki, jakie są twe 

hobby w czasie wolnym od sztuki. I wtedy raptem z dnia na dzień 

nie jesteś żadna anonimowa, tłumy chcą cię zobaczyć i chcą mieć 

twą   osobowość,   Robert   Sztorm   wymięka.   Lecz   Robert   Sztorm 

może   sobie   ciebie   najwyżej   próbować   polizać   przez   tłumy 

ochroniarzy.  A  co   cennego   miałaś,   to   i   tak   przepadło   dziś.   W 

„Filipince” twe zdjęcie na samo centrum okładki.

Tylko nie „Filipinka” - mówi Andżela mętnie, niewyraźnie i 

odbija jej się niewiadomo czym, może kamieniem, a może papą, a 

może   watą   szklaną.   Jest   z   pierwszy   udokumentowany   syndrom 

życia od około półgodziny. Myślę sobie, co by mi tu znowu nie 

dostała zgonu. Więc co robię. Sobie ścieżkę, „Zdzisław Sztorm” i 

do szeregu, salut. Wtedy mówię jej w ten sposób, by ją trochę 

odwieść   od   samobójstwa:   a   teraz,   Andżelka,   bądź   do   rzeczy. 

Śmierć   jest   nieważna,   śmierci   nie   ma,   chyba   nie   wierzysz   we 

śmierć,   przecież   to   jest   zabobon.   Zakaźne   choroby   -zabobon, 

background image

przestępczości   samochodowe   -   zabobon,   groby   -   zabobon, 

nieszczęście - zabobon. Są to wszystko niecne wynalazki Rusków, 

co je rozgłaszają, by nas straszyć egzystencjalnie. Robert Sztorm 

to   marionetkowa   postać   podpłacona   także   przez   Ruskich. 

Chuligaństwo i dewastacja jest to legenda ludowa, ani Arka, ani 

Legia,   ani   Polonia,   ani   Warsowia.   To   są   fikcyjne   drużyny   na 

usługach   Nowosilcowa.   Staś   i   Nel   także   również   perfidnie 

spreparowani   przez   księcia   ruskiego   Sienkiewicza   na   potrzeby 

filmu „W pustyni i w puszczy”, istne mity greckie. Ja, Silny, ci to 

przyrzekam. Sami Ruscy może nie istnieją nawet, to się jeszcze 

zobaczy. Idź do balkonu, za oknem nowy lepszy świat, specjalny 

świat   na   nasze   potrzeby,   zero   przewodów   frakcyjnych,   zero 

strzykawek,   zero   pożarów,   zero   mięsa.   Sama   Wegetariańska 

Orkiestra   Świątecznej   Pomocy   zachęca   do   zbiórki   na   nowe 

kamienie do żołądka dla Andżeliki lat siedemnaście. Ej, Andżela... 

Andżela, przesuń no dupę... wstań... wstań na chwilę!

Wtedy   podbiegam   do   tapczana   i   ot   co.   Grubszy   sztapel, 

kurwa   i   chuj.   Temu   ona   tak   siedziała   cicho,   bez   słowa   ta 

małomówna   kominiarzowa.   Gdyż   w   całości   sama   z   siebie 

wypłynęła i ściekła w tapczan mej matki „Bartek”, całkiem świeżo 

kupioną   zeszłego   roku   wersalkę   pod   postacią   krwi,   choć   może 

mego też się tam coś znalazło, bez winy nie jestem. No to się 

background image

wściekam.   Wkurwiam   się.   Zaraz   wyrwę   kabel   z   tego   całego 

świata, zaraz zerwę przewody frakcyjne, zaraz pociągnę za rączkę, 

hamulec bezpieczeństwa. Chcę ją zabić tu i teraz, choćbym miał 

całe   wersalkę   amerykankę   zagnoić   tą   kurwią   krwią,   wywrócić, 

nożem pochlastać i wybebeszyć z piór, z tej pianki, z pościeli, z 

sprężyn, wszystko na wierzch wywlec, podeptać, zniszczyć, zabić, 

zniszczyć. Kurwa chuj i ja pierdolę. No tego już zbyt wiele moja 

droga,   twa   kariera   cała   runęła,   nim   zdążyłem   ruszyć   palcem   i 

uruchomić moje znajomości, ty już spadasz, ma gwiazdo, stąd tu i 

teraz. Tu twe buty piękne, kozaki prawdziwe z Kaukazu, tu twa 

kurtka, tu twój obnośny handel pamiątkami, tu twe wewnętrzne 

kamienie. I pani już podziękujemy za udział w naszym programie. 

Oto są drzwi Gerda automatycznie zamykające, lewa, prawa, do 

widzenia, autobus linii nr 3 po panią wkrótce przyjedzie zabrać.

Wszystkie kobiety to jedne i te same suki. Same nie wyjdą, 

czekają   przyczajone.   Aż   się   rozjuszę   i   wybuchnę,   i   muszę   je 

wypychać, odganiać od nich jak lep na muchy. Podejrzewam, iż 

możliwe że jest to jedna i ta sama suka przebierająca się w różne 

ciuchy,   ona   na   mnie   napada   bezustannie,   naciąga   mnie   na 

przyjemności, a potem robi syf w całym mieszkaniu. Codziennie, 

codziennie nowa i jeszcze gorsza. Podejrzewam że mieszka gdzieś 

tu   na   osiedlu.   Wie,   że   mam   słabe   nerwy.   Przychodzi   i   mnie 

background image

wkurwia. I ja ją zabijam. A ona odrasta z psiego nasienia i już 

następnego wieczora siedzi zwarta i gotowa. Ruski pomiot. Być 

może te Ruski, że tak się właśnie eufemicznie wabią kobiety. A my 

mężczyźni je stąd wygnoimy, z tego miasta, co one sprowadzają 

nieszczęścia, zarazy, susze, zły urodzaj, rozpustę. Niszczą tapicerki 

swą krwią która leci z nich jak przez ręce, brukając cały świat 

niespieralnymi   plamami.   Wierna   rzeka   Menstruacja.   Groźna 

choroba Andżelika. Surowa kara za brak błony dziewiczej. Jak się 

dowie jej matka, to jej wprawi z powrotem.

* * *

Złe sny. Magda rodzi kamienne dziecko, na oko pięcioletnią 

dziewczynkę   z   oboma   oczami   dotkniętymi   tikiem   nerwowym. 

Dziecko   -   kamienny   potwór,   do   którego   Lewy   ani   nikt   się   nie 

przyznaje,   Magda   chce   sprzedać   je   do   cyrku,   stoi   przede   mną 

kołysze   wózkiem,   mówi:   albo   ja,   albo   tamta,   Silny,   inaczej 

sprzedaję   Paulę   do   cyrku,   wybieraj,   albo   ja,   albo   ona.   Że   w 

skrzynce pocztówka od Andżeli, cześć Andrzej, nie wiedziałam, 

czy do ciebie napisać. Jestem w piekle, jeszcze dziś po powrocie 

do domu popełniłam samobójstwo. Nic szczególnego. Mamy tu 

magnetofon,   świetlicę.   Chociaż   druhowie   są   sympatyczni, 

muzykalni. Jak coś będę wiedzieć, to napiszę więcej. Muszę teraz 

background image

iść,  bo   mamy  apel.  Potem   kolacja,   podchody,   gry   terenowe. W 

poniedziałek przyjeżdża na kontrolę Szatan. Będzie sprawdzanie 

namiotów i gawęda. Buziaki, zawsze będę dobrze cię wspominać, 

jeśli możesz przysłać mi jakieś ciepłe rzeczy (noce są chłodne). 

Andżelka, PS: Pozdrowienia!

Że dzwoni telefon, że wielki telefon dzwoni prosto wewnątrz 

mnie, że nie wiem, gdzie ta słuchawka, choć słyszę zewsząd głosy 

w tej sprawie, to po ciebie, Andrzejku, to po ciebie jacyś panowie, 

jacyś panowie po ciebie, Andrzejku, panowie z komisji, sprawdzą, 

czy   twe   organy   nadają   się   do   uczciwej   sprzedaży   na   zachód, 

Andrzejku, o co te nerwy, panowie są jak najbardziej na tak, chcą 

je kupić, nie ma o co bać, termin operacji ustalony...

Budzę   się.   Ślepy,   głuchy,   niemy,   niczym   duży   kret 

wywleczony spod ziemi, zagrzebany w zakrwawionym tapczanie. 

Pół żywy jakby, wsadzony w pudełeczko po zapałkach i zasunięte 

wieczko. Potężny dilej. Zewsząd dzwony. Dzwony stereo. Reszta 

mono. Zdaje się, iż wszystko, czego nie było nigdy, jest teraz w 

mej głowie, wszystko, czego nigdy nie było. Cały ten brak. Całe 

milczenie jako trzeci rozmówca. Cała wata świata. Cały erzac, cały 

styropian napchany w me głowę. Przez noc przytyłem. Jestem tak 

ciężki, iż sam siebie nie mogę postawić na nogi. Stężony roztwór. 

Jak   gdybym  zaplątał   się   w  zasłonę,   jak   gdybym  zaplątał   się   w 

background image

katanę i nie mógł stamtąd wyjść, wsadził łeb w rękaw i nie mógł 

wywlec na powrót.

Jakby ta Andżela we mnie, nie w tapczan, się wybebeszyła, 

co   teraz   leżę   obrzmiały,   podwójny,   podwójne   serce   po   obu 

stronach, podwójna wątroba, sześć nerek i kilka pustaków.

I kiedy wstaję tak w południe, myślę chwilę, czemu moja 

starsza nie wróciła jeszcze z firmy Zeptera. Choć może dzwoniła, 

lecz   ja   nic   o   tym   nie   wiem.   Zastanawiam   się,   czemu   ja   nie 

odbierałem telefonu. Nie mogę przypomnieć. Zastanawiam się, co 

to są w ogóle za porządki i czy przypadkiem nie jest tak, że naraz 

sam w tym mieście żyję, bo cały gatunek wymarł. A kiedy tak 

stoję,   przede   mną   widok   na   całe   mieszkanie   utrzymany   w 

stylistyce batalistycznej, krajobraz po bitwie. Zastanawiam się, czy 

przypadkiem   wojna   już   się   nie   stała   tu   pod   moją   nieobecność, 

kiedy spałem, decydująca bitwa, samo centrum dowodzenia, gdy 

spałem   Ruski   weszli   na   mieszkanie,   wdarli   się.   wszystko 

powywracali   kolbami,   pozestrzelali   z   obrazów   pejzaże   z 

wodospadami,   słoneczniki,   a   szczególnie   zniszczyli   zegar 

skórzany. Matkę Boską z Lichenia z błękitnego plastiku strącili z 

lodówki,   łebek   odleciał,   święta   woda   nabrudziła   na   posadzkę. 

Zadeptali   kafelki   w   łazience.   Wszystkie   kobiety,   co   się   dało, 

zgwałcili   tu   na   wersalce,   urządzili   tu   sobie   sztab   generalny, 

background image

komitet do spraw przeleceń. Konie wprowadzili, ptasie mleczko 

wyjedli,   papierosy   spalili,   tapicerkę   zasyfili   i   do   widzenia,   do 

zobaczenia w przyszłym życiu na Białorusi. Mojego brackiego i 

mą   starszą   wzięli   na   niewolników.   Mnie   pewnie   zabili,   bo   tak 

właśnie mam wrażenie, że to właśnie zrobili ze mną, zabili mnie 

jakimiś   ciężkimi   przedmiotami,   zatłukli,   co   jeszcze   słyszę 

wewnątrz   głowy   dalekie   echa   tych   ciosów,   wystrzałów.   Lecz 

dlaczego mnie,  skoro  moja  matka robiła  z nimi niezłe interesy, 

siding, panele, Zepter. Dlaczego mnie zatłukli akurat, dlaczego w 

same głowę, co teraz czuję właśnie, że pełna jest uczucia żelastwa, 

pokręteł   wirujących   dookoła   własnej   osi,   złomowiska,   blach 

wygiętych. Gdzie oni byli, jak Magda miała poglądy przeciwko 

nim i jawnie prowadziła ideologię antyruską?

Lecz coś się zmieniło i to stwierdzam, kiedy ściągam żaluzje 

pionowe.   Świat   wylazł   z   foremki.   Słońce   większe.   Tłustsze, 

upasione   jak   pasożyt   nas   toczący.   Napierdala   po   oczach.   Bez 

litości. Prosto we mnie wycelowane, prosto we mnie świeci jak co 

najmniej lampa gestapowska, gadaj, Silny, będziesz robił grzechy 

nam   tu   dalej,   bo   jak   nie,   to   pokręcimy   gałką   i   umrzesz   na   to 

światło   mordercze,   syczące,   języczkami   białymi   cię   wylizujące. 

Sznureczek z żaluzją skrzypi. Kurtyna w bok. I oto przedstawienie. 

Oto   przedstawienie,   którego   się   za   życia   zobaczyć   nie 

background image

spodziewałem.   Bo   takich   przedstawień   nie   ma,   takie   rzeczy 

miejsca nie mają  nigdzie  na świecie.  Nie mogę  uwierzyć  w  co 

widzę. Przez okno chcę się z szoku tego wychylić, bo oczy mi się 

nie chcą otworzyć i widzę tyle, co przez szparę, a reszta ciemno. 

To walę czołem w szybę PCV Azbest, co jeszcze echo jakieś, jakiś 

refluks się robi, echo straszne, co nagle robi się jeszcze jaśniej. A 

co jeszcze powiem, to to, że oczami moimi, co już mówiłem, że 

przez noc jakąś skórą bonusową zarosły i widzę ogólnie niewiele, 

ale to co widzę, to widzę. I to nie żaden halun na bańce, żaden 

fleszbek ściemniony, gdyż to jest reality show, co ja teraz widzę, 

real tv.

Otóż raptem nie ma już kolorów na tym świecie. Nie ma. 

Brak. Kolory przez noc zostały ukradzione. Lub cokolwiek. Może 

wyprane. Może wyprali ten krajobraz, pejzaż za oknem w pralce 

automatycznej   w   nie   bardzo   tym   co   trzeba   proszku.   Co   moja 

starsza też kiedyś mi numer taki wywinęła z dżinsami. Co jednego 

dnia miałem dżiny zwykłe niebieskie, a już następnego normalnie 

białe, białe bigstary z białą metką bez napisu. Wkurwiłem się, bo 

w towarzystwie, w pubie byłbym skończony, co, Silny, na komunię 

świętą przyszłeś, lecz się spóźniłeś, komunii świętej już nie ma, 

skończyła się, wysprzedana, do domu, możesz wrócić na przyszły 

rok.

Nieważne, jak to było ze spodniami. Co było, to było. Ale 

background image

jedne jest pewne. Cokolwiek zrobili, czy kwaśny deszcz to był, czy 

inna katastrofa ekologiczna cysterny z wybielaczem, czy wypadek 

Lewego,   gdy   jechał   swym   golfem   pełnym   amfy,   góra   domów. 

Normalnie biały mur wapnem czy innym świństwem przejechany. 

Sąsiadów   dom,   co   się   dochrapali   sporego   hajcu   na   przekrętach 

lewych samochodów od Ruskich sprowadzanych, nagle do połowy 

też   biały   od   góry.   Do   połowy.   Wszystko   do   połowy   białe. 

Najczęściej połowa domów. A to co na dole, ulica, to do kurwy 

jasne; jest czerwone. Wszystko. Biało-czerwone. Z góry na dół. Na 

górze polska amfa, na dole polska menstruacja. Na górze polski 

importowany   z   polskiego   nieba   śnieg,   na   dole   polskie 

stowarzyszenie polskich rzeźników i wędliniarzy.

A gdzie nie spojrzę jakaś służba pomarańczowa zatacza się z 

wiadrami   farby,   z   wałkami,   na   wietrze   taśmy   biało-czerwone 

ostrzegawcze łopoczą, co by wrony nie siadały i nie zasrywały. 

Radiowozy,   jakieś   samochody,   jakieś   instalacje,   rusztowania, 

chórze, no chórze wprost to wygląda, miasto mogą sputniki zrobić 

zdjęcie z kosmosu, paranoja.

A  kiedy   ja   to   widzę,   to   trach   za   ten   sznureczek   i   żaluzje 

pionowe zasłaniam natychmiast, co nawet w szale ten sznureczek 

zrywam.   Lecz   oglądać   tego   nie   będę   oglądał.   Na   to   mnie   nie 

namówią, bym patrzył na to porno z udziałem biało-czerwonych 

background image

zwierząt   i   biało-czerwonych   dzieci,   którym   kręcą   zwyrodniałe 

służby miejskie za nasze podatki. Moje podatki niby nie. Ale mej 

matki,   choć   jej   dawno   nie   widziałem.   I   że   ja   dużo   z   amfą 

praktykowałem, że nawet teraz z powieką mam taki problem, że 

raz się ona cofa i widzę wszystko, a raz spada i widzę tyle, co swe 

skórę od środka. Jest czarna i tyle widzę. Ale to mi nikt nie powie, 

że to miasto przemalowane na barwy naszej piłki nożnej, że to jest 

film   taki   na   zjeździe,   że   to   jest   mój   wyprodukowany   przez 

fermentującą u mnie wewnątrz amfę halun. Tego mi nikt nie mówi. 

Gdyż gdy tylko zapuściłem żaluzje, tu wszystko wewnątrz jest na 

powrót   w   porządku.   Z   ulgą   dyszę   i   jeszcze   lecę   zamknąć   na 

podwójny zamek Gerda drzwi. By się te skurwysyny tu nie wbiły 

do   mnie,   bo   jak   zasyfią   tym   swym   wapnem   mi   dom,   zniszczą 

meblościankę, wykładzinę, może nawet żaluzje. To koniec. Izabela 

nigdy   się   nie   otrząśnie.   Kasetony   na   suficie   dopiero   co 

sprowadzone przez Terespol. A tu piękny czerwony pod kolor jej 

szminki, co by mogła wieczorem leżeć z lusterkiem i patrzeć, czy 

pasuje. Nie wejdą tu i dupa, chyba że po mnie przejdą, wdepczą 

mnie w wykładzinę i zamalują również na biało. Na chwilę czuję 

się szczęśliwym człowiekiem i nawet myślę, co by Suni nie dać 

coś   do   żarcia.   Bo   coś   przestała   skamlić.   Ale   potem   z   kolei 

domyślam się, że będę musiał wyjść na zewnątrz i znów od nowa 

ta fatamorgana, jak biało-czerwona zaraza sunąca przez miasto, ta 

background image

ospa. Więc siadam. Lepiej nie chodzić, bo można się umylać o 

wykładzinę. Patrzę. To muszę przyznać, że wtenczas za dużo nie 

myślę, nie uważam. Wręcz przyznam, że nie uważam nic, bo teraz 

akurat   siedzę.   Siedzę.  W  mej   głowie   osobna   jakaś   impreza   się 

kręci.   Dzwonią   telefony,   grają   radia   Warszawa   i   Moskwa 

jednocześnie, świecą światła, kolejka elektryczna jedzie do Chin, 

wjeżdża przez jedno ucho a wyjeżdża drugim, tratując wszystko, 

co napotka po drodze. Wszystkie me myśli, me uczucia.

I wtedy jakby w jednej chwili dochodzi do mnie całe me 

życie   rozesłane   dookoła,   ten   pejzaż   powojenny   z   krwią   na 

tapicerce, z krwią na mych spodniach składającą się w jakąś mapę 

choroby dosłownie, w jakąś grę planszową, wszystkie ścieżki krwi 

zaschłej wiodą jednoznacznie do piekła skrytego w mym rozporku. 

Te plamy na wykładzinie białe po Magdzie, jak spluwała pastą do 

zębów   i   czerwone   po   Andżeli,   co   przede   mną   uciekała,   to 

nafajdała. Jakiś deszcz papierków po cukierkach napadał, deszcz 

kamyczków,  zębów   mlecznych,   jakby  Andżela  zanim  poszła   do 

piekła, wytrząsła na cały pokój swą torebkę.

Masz, Silny, masz, i nie mów, że nie zostawiłam ci po sobie 

żadnych pamiątek, tu mój ząb zepsuty, tu mój włos połamany, tu 

moje rzęsy odklejone, tu moje nogi zgięte jeszcze, tu moje ręce, tu 

moje   kamienie,   schowaj   sobie   gdzieś   głęboko,   zasusz,   włóż   do 

książek, do celofanu, do wazonów, do ramek. A jak po wykładzinie 

background image

depczesz, to po mnie depczesz. Gdyż tak w ogóle to ja już nie żyję, 

w piekle siedzę, nudzi mi się potwornie, szatan mówi, że ciebie 

prawdopodobnie   też   tu   może   ściągną.   Póki   co   kupił   mi   teraz 

czarne chomiki, parka, samczyk chce pieprzyć cały czas suczkę, to 

ciągle muszę uważać, by go szybko z niej zdejmować. Nawet nie 

chce mi się ich podlewać, tak bardzo się nudzę, że ziewam coraz 

częściej.

Jak ja to sobie myślę, to z miejsca te rzeczy, te pocztówki, te 

wszystkie gumy- kulki toczące się jak gra jakaś zręcznościowa, 

one lecą w mym kierunku, a ja je muszę łapać. Zbieram, choć jak 

sobie wyobrażam, że chodzę akuratnie po Andżeli mięsie, to robi 

mi   się   słabo   i   zataczam   się   na   meble.   Papierki   niedopałki 

wyciśnięte   w   kształt   jej   ust   czarnych,   wszystko   to   do   siatki. 

Nieprzeziernej. I do szafy. Pod ciuchy, pod namiot czteroosobowy, 

deską do prasowania przywalam, co by nikt i nigdy tego nie tknął z 

mej rodziny i nie zaraził się trupim jadem.

Wtem raptem dzwonek do drzwi. Szok. Panika. Czyby nie 

wziąć w garść swe adidasy i nie skitrać się w meblościankę, że 

niby mnie nie ma. a ten syf na wersalce i wszędzie, ten sznureczek 

przy   żaluzji   pionowej   doszczętnie   zerwany,   ptasie   mleczka 

wyjedzone, ta krew ciągnąca się od wersalki przez wykładzinę, 

background image

przez przedpokój do drzwi, przez schodki, przez chodnik, przez 

furtkę, przez asfalt do przystanku, przez autobus cały linii 3 do 

kierowcy i potem z powrotem na siedzenie i do wyjścia, to nie jest 

krew, lecz farba czerwona, której użyto do wymalowania dolnej 

części miasta z okazji Dnia Bez Ruska, a co widocznie ciekła z 

kieszeni   jakiemuś   robotnikowi.   Tak   powiem.   Policja   i   straż 

miejska razem, dziewczyna nie żyje, wykrwawiła się w drodze, 

całe   miasto   ubrudziła   wzdłuż   i   wszerz,   akurat   w   przeddzień 

miejskiego   święta   Dnia   Bez   Ruska,   złą   renomę   zrobiła   całemu 

miastu, że nie żyjemy tu jak ludzie, tylko jak zwierzęta rzeźne. A 

pan   za   to   odpowiada,   proszę   dokumenty,   nazwisko   matki, 

zainteresowania, hobby.

Tak sobie wyobrażam i dreszcz mnie łapie. Lecz dzwonek nie 

ustaje, więc co mam robić. Choć nawet jestem w tych spodniach 

brudnych   z   plamą,   to   jest   to   dzwonek   wręcz   alarmowy,   wręcz 

mogący  człowieka  zabić,  jeśli  drzwi  nie   otworzy.  Co  idę  przez 

przedpokój na wpół niedowidzący, ze zdziczałą powieką niczym 

stroboskop   mrugającą,   powieką   jak   osobne   zwierzę   toczące   me 

oko. Skazany na śmierć, skazany na śmierć przez jasność, odłamki 

słońca zatknięte w powieki.

Wtedy   otwieram.   Otwieram.   Otwieram   te   zamki,   co 

zamknęłem wcześniej. Wkurwiony trochę. Gdyż z tym dzwonkiem 

background image

to jest przesada, istny gwałt przez uszy i sypiący się tynk ze sufitu 

na me twarz, istny elektrowstrząs połączony kablem iskrzącym z 

moją głową. I nie wiem, jak trzeba mieć nachujane w głowie, by 

wciskać dzwonek od cudzego domu w tak chamski sposób.

Otwieram i nie spojrzywszy w ogóle mówię: co, kurwa?

Andżela   w   drzwiach.   Andżela   w   drzwiach.   Żyjąca.   Na 

nogach   się   trzymająca   o   własnych   siłach.   Stoi.   Gapi   się   w 

naprzemiennie we mnie i w centrum mych spodni. Jakby dobrze 

nie wiedziała, że to jej dzieło i gdyby była koleżanką, to by to 

uprała,   gdyby   była   fair.   Ale   ona   nie.   Stoi.   W   tle   ulica 

przemalowana   na   biało-czerwono.   Andżeli   twarz,   jakby   ją 

wywapnowali   przeciw   robakom   na   wiosnę,   a   oczy,   usta,   te 

wszystkie bajery dorysowali czarną akwarelką.

Niczym zwiędła i zgniła roślina doniczkowa. Wygląda, jak 

gdyby przed minutką wylazła z rzeki, w której utopiła się przed 

miesiącem. A w międzyczasie osrały ją ważki. Patrzę na nią. Nie 

jest ładna. Jak zakonnica tą porą roku w parkach, podtrzymuje z 

trudem   na   więdnącej   raz   po   raz   szyi   twarz   mężczyzny.   W 

podkutym   jakimiś   sygnetami   kościstym   łapsku   trzyma   równie 

zwiędłą co ona sama flagę biało-czerwoną. papierową.

Kupiłam   od   Ruskich   -   mówi   anemicznie,   jak   gdyby 

background image

występowała właśnie z wierszem w akademii o Lesie Piaśnickim. I 

macha słabo. Niczym by mówiła: to nie ja tu przylazłam. To ktoś 

się pode mnie podszywa.

Gapię się na nią jak w gnat. Gdyż jest żywa, cała, nie poszła 

do piekła, nie urządziła mnie tak, nie jest taką świnią, by mi tu 

sprowadzić   na   chatę   suki   i   psychologów   sądowych.   I   szatana 

wkurwionego: Silny, zabiłeś ją, skurwysynie, mą córeczkę małą, a 

była taka szczupła, lubiła wycieczki, lubiła podróże.

Teraz   widzę,   iż   na   pewno   nie   jest   ładna.   Wręcz   jakby 

przyszły   do   mnie   zwęglone   resztki   kurczaka.   Od   Ruskich, 

powtarzam za nią, trzymając drzwi kurczowo w ręce, co by nie 

zachciało jej się wchodzić przypadkiem. Trupia wiara. I nie wiem, 

czy mam taki po prostu film, że ona przyszła tu odebrać swoje 

dziewictwo czarne, co wczoraj zostawiła. Że po nie wraca, ale już 

nieżywa, już krew spuszczona. Przez noc umarła, a teraz raptem 

wróciła. A ja nie wiem o czym z nią gadać.

Andżela,   ty   masz   wąsy   -   zagajam,   gapiąc   się   w   nią,   by 

nawiązać rozmowę.

Wąsy? - ona pyta tępo, podnosząc swą zgnitą rękę do górnej 

wargi. Lecz ta ręka również więdnie i opada zgodnie z kierunkiem 

grawitacji. Wąsy? - powtarza beznamiętnie.

No  dosłownie   wąsy   -   mówię   dziarsko,   gdyż  czuję,  że   ten 

temat ją kręci. Jest to temat neutralny i wesoły, zabawny. Mówię 

background image

jej: jak czasem spojrzysz, to ja patrzę na ciebie i myślę sobie: facet.

Ona   jakby   na   to   nie   reaguje.   Nie   śmieje   się.   jakby   nie 

rozumiała po polsku, co to są wąsy. To ją widocznie nie kręci, ten 

temat.   By   nie   było   ciszy   nieprzyjemnej   niczym   mokre   pranie 

rozwieszone między nami, sprzedające nam raz po raz na twarz 

nogawki i rękawy.

I co słychać? - zagajam więc uśmiechając się krzepiąco do 

niej,   wyciągam   rękę,   co   na   niej   też   zauważam   trochę   krwi 

zakrzepłej   i   klepię   ją   mocno,   przyjacielsko   po   ramieniu,   by 

wiedziała, że jest między nami przyjaźń, że zawsze możemy zostać 

kumplami,   że   jak   ją   spotkam   na   ulicy,   to   zawsze   będziemy   na 

cześć między sobą.

Ona na ten gest z mej strony zatacza się dość silnie, podnosi 

rękę z chorągiewką, macha apatycznie dość i mówi: od Ruskich 

kupiłam. Unosząc tą oklapniętą chorągiewkę. Od Ruskich kupiłam, 

bo   tańsze.   Harcerze   też   sprzedają.   Ale   drożej.   Wiadomo.   I   z 

sztucznych tworzyw. Się nie biodegradujących.

Jak to mówi, to nie wiem, ile to może trwać. Z jej strony zero 

uśmiechu, sama powaga. Obliczam cicho w myśli. Może stoimy 

już tu godzinę. A może pół. A może sekundę. A może ja już nie 

żyję.   Może   przetrzymują   mnie   właśnie   w   jakimś   papierowym 

ustępie dla czubków, w jakimś wyciętym z gazety dla kobiet biało-

background image

czerwonym   odwyku.   Niby   wszystko   pięknie,   a   jak   tylko   się 

poruszę, to klej do papieru pójdzie i rozsypię się tu razem z całym 

stelażem, pod którym płonie ogień piekielny. Bo to jest specjalne 

piekło, gdzie się siedzi za amfę. Robią ci chore filmy. A Andżela to 

nie Andżela. To jakaś tekturka jebnięta. Rusza ustami, a głosu nie 

słychać. Czarna ryba-młot. Czarna ryba-potwór. Czarny żuraw z 

origami.   I   teraz   składam   podanie   o   panadol.   O   szeroko   pojęty 

paracetamol. O zwiększenie wydobycia. Bo od wbitego we mnie 

tego wzroku wiercącego jakiegoś, bańka zaczyna mnie tak boleć, 

jakby   w   jedną   chwilę   miała   się   od   reszty   odlepić,   sturlać   po 

schodkach,   potoczyć   ulicą   do   studzienki   i   uzyskać   całkowitą 

niepodległość.

Pies   ci   zdechł   -   mówi  mętnie  Andżela   machając   flagą.   Ja 

mówię: że niby co?! Ona na to. że Sunia tam leży przy garażu i nie 

żyje z głodu. Jak ja się wtedy nie zerwę i już mniejsza o to, co za 

bagno mam na spodniach w barwach narodowych, już mniejsza o 

to. Gdyż jestem przerażony. Zszokowany. Biorę to ptasie mleczko, 

biorę z lodówki to, co tam jest, parówkę, mrożonkę, wszystko i 

lecę. Sunia leży na plecach na trawniku. Co pewnie trzeba będzie 

go niedługo ostrzyc znowu. Niezbyt jest ożywiona. Sunia, Sunia, 

mówię i zbiera mi się na płacz. Szczególnie, że widzę gówienko, 

co z niej wyszło samo, jak wielki czarny robak, co ją zabił i teraz 

ucieka w ziemię przed karą. Sunia. No weź. Nie bądź świnia, żeby 

background image

mnie tak urządzić. Wstawaj. Przyniosłem ci tu. Nie lubisz fasolki, 

ale chyba tak od święta to byś się nie zatruła, jakbyś zjadła kurwa 

raz taką fasolę, to by ci korona z tego łba płaskiego nie spadła, nie 

chciałaś żreć, to teraz nie żyjesz, zobaczysz, jak się pani twoja 

wkurwi dopiero, jak wróci, a tu zamiast psa trup, dom cały we 

krwi,   zobaczysz,   że   nas   zwolni   stąd   wszystkich,   zamknie   ten 

interes... no kurwa obudź się!!

Jak tak wrzeszczę i już nawet robię zamach, by to kopnąć, to 

przychodzi Andżela. Kładzie mi rękę na ramieniu. Jest poważna, w 

ręce ma flagę. Mówi do mnie: uspokój się, Silny. Twój ból nic nie 

pomoże.   Wiem,   że   jesteś   w   szoku.  Tylko   spokojnie.   Wiem,   że 

bardzo Sunie kochałeś. Lecz teraz ona nie żyje. Nic się na to nie da 

poradzić. Śmierć idzie z nami ramię w ramię, chucha nam trupem 

w twarz. Zostawia po sobie ból i cierpienie. Lecz rany się goją.

I kiedy ja tak stoję, zdumiony, całkowicie zaskoczony tym, 

co się dzieje, iż wszystko nagle wali się i ostatecznie nawet pies 

zdycha niczym pieczątka na paczce z rozpadem. To Andżela bierze 

spod garażu łopatę do odśnieżania w zimie i tak jak stoi zaczyna 

kopać w trawniku grób.

Ja siadam na krawężniku, bo już nie mam na to wszystko 

siły. Już dosyć, już dziękuję, koniec zabawy, wszyscy idą do siebie 

background image

do   domu,   w   przedpokoju   są   już   uszykowane   ich   buciki,   to   co 

zostało z ciasta można brać dla rodzeństwa. To koniec. Dziś zgasła 

ostatnia ma żarówka.  Dziś już nie żyję, dziś  patrzę, jak ziemia 

sypie się na wieko trumny ze mną i sam również rzucam sobie 

grudkę.

Wtedy   nagle   do  Andżeli   mówię   tak:   Ruski   Sunie   zatruli. 

Andżela na to: może i tak. Ja na to się wkurwiam, gdyż  coraz 

bardziej to do mnie dochodzi.

Za   jednego  polskiego  psa   dwóch   Ruskich   -   mówię  -   albo 

trzech. Za Sunie, za jedną śmierć niewinnego, niepolitycznego psa 

polskiego, trzech Rusków do piachu. Rozstrzelać.

Po czym biorę patyk i pokazuję, gdzie będą stali Ruski i jak 

będę strzelał.

Agresja   zawsze   wraca   do   ciebie.   Człowiek   człowiekowi 

wilkiem   -mówi   Andżela.   Nawet   trochę   ukopała   tymi   swoimi 

żyłami bez obudowy. I nim się spostrzegę, ona już jest przy mnie i 

mówi tak: jak ty masz na imię właściwie, Silny?

Myślę chwilę. Czy ona jest doszczętnie nienormalna?

No  Andrzej   przecież   -   mówię.  Andrzej   Robakowski.  A  ja 

Andżelika. Andżelika na drugie Anna - mówi Andżela. Ja też mam 

na drugie - ja mówię - ale nie powiem. I odbija mi się głodem, bo 

od dawna nic nie jadłem. No powiedz jak - nalega Andżela, kopiąc 

background image

dalej. Ja siedzę na krawężniku i mówię, że nie powiem. Ona na to, 

dlaczego. Ja mówię, że dlatego. Ale moja matka jest Izabela.

Wtedy do furtki przychodzą dwaj robole z farbą. Kop, kop - 

mówię do Andżełi, wstaję i idę do nich.

Dzień dobry, szefie - oni mówią do mnie i dobrze mówią, 

chociaż   zdziwieni   patrzą   w   kierunku   mych   spodni   ze   śladami 

niewątpliwego pochodzenia organicznego. Świnia? - tak zagajają o 

tę krew. Na dzień dzisiejszy, ile taka niesprawiona od chłopa stoi? - 

zagajają, wskazując na tę krew zaschłą.

Dosyć tyle - mówię, bo mi się nie chce za dużo rozprawiać, 

czy sprawiona, czy niesprawiona, czy od chłopa czy z samu, czy z 

chlewu, czy skąd. Bo gówno ich to obchodzi, to są spodnie moje, a 

oni mają swoje, to niech swoich pilnują, by sobie nie pobrudzić. 

Oni to widzą, że nie jestem w nastroju na pogaduszki o pogodzie i 

o modzie, kosmetyce. To co, malujemy? - mówi jeden do drugiego.

Że   co   niby   malujemy?   -   ja   się   zaraz   trzeźwo   pytam.   Oni 

patrzą po sobie i mówią, że dom malujemy na biało czerwono, bo 

takie zarządzenie burmistrza jest na cały powiat. A co jak nie? - 

mówię, na co oni trochę gasną, patrzą po sobie. Nie niby znaczy 

się nie - mówią do mnie - to już pana sprawa, czy tak czy nie. Ja 

powiem szczerze, jak jest. Może być na tak, to wtedy my tu z 

kolegą wchodzimy, cyk, elegancko, pełna kooperacja Rady Miasta 

z   mieszkańcami   rasy   polskiej,   wszystko   jest   między   nami   w 

background image

porządku, jakieś manko masz pan w bankomacie, to to manko ni z 

tego   ni   z   owego   znika,   jakieś   zaległe   czynsze   i   tak   dalej, 

Oczywiście drobne, gdyż Radę Miasta nie stać na jakieś grubsze 

malwerchy. Żona panu rodzi, to jeśli równocześnie na przykład 

rodzi jakaś żona jakiegoś, załóżmy, proruskiego antypolaka, co się 

wyłamał z akcji, to wtedy pana żona ma pierwszeństwo i prymat w 

rodzeniu, i jeszcze różę biało-czerwoną do łóżka. A tamta kona na 

korytarzu. Choć nie wiadomo nawet, bo żaden taksówkarz jej nie 

weźmie, a samochód ma ni z tego ni z owego popsuty. Jakiś pasek 

klinowy, jakieś niby gówienko, zatkana ni z tego ni z owego rura 

wydechowa   styropianem,   ale   samochód   nie   działa.   Nie   działa   i 

koniec. Bo właśnie jeśli jesteś pan na nie, to jedno ja panu powiem 

szczerze, to już nie jest tak, że taka decyzja nie wpływa. Bo ona 

wpływa. Niby nic, ale raptem wszystko. Tu się coś panu zepsuje, 

tu panu nagle siding odleci, tu panu żona umrze nagle, choć nawet 

kataru   nigdy   nie   miała.   Tu   coś   zginie,   jakieś   niby   dokumenty 

raptem z pana nazwiskiem, z pana imieniem pojawią się w nie tej, 

co trzeba przegródce, tylko we właśnie odwrotnej, niż trzeba, że 

będzie tak, że nagle po prostu znikniesz pan z tego świata razem ze 

swoją   rodziną,   że   nagle   znikniecie   z   tego   miasta,   a   wasz   dom 

zostanie wyniesiony w część po części na obrzeże, zalany benzyną, 

rozpuszczalnikiem i podpalony z samej zasady. Że albo się jest 

Polakiem, albo się nie jest Polakiem. Albo jest się polski, albo jest 

background image

się ruski. A mówiąc dosadniej albo jest się człowiek, albo jest się 

chuj. I koniec, tak panu powiem.

Wtedy ja patrzę chwilę na niego w oczy, co by upewnić się, 

że to, co mówi, to powaga. Powaga. Wie, co mówi. Więc wtedy 

obracam się na dom. Siding niedawno położony, elegancki, biały, 

zachodni wygląd, choć od Ruskich kupiony. Patrzę chwilę. Potem 

patrzę na Andżelę, co akuratnie odkłada łopatę i zwala Sunie do 

dziury. Myślę sobie: za płytki ten grób, to się w ten sposób nie da, 

bo   wnet   zacznie   śmierdzieć,   jak   się   zrobi   bardziej   ciepło   czy 

bardziej gorąco.

Pies mi zdechł - mówię pokazując na załączonym obrazku 

Andżelę,   co   grzebie   Sunie.   -   Ruski   otruli   -   dodaję,   by   było 

wiadomo,   że   pierdolonym   proruskim   antypolakiem   nie   jestem   i 

wiem,   jak   oni   trzodzą   na   mieście,   ci   gnoje,   psy   Polakom 

podtruwają swymi ruskimi konserwami.

Otruli?   -   mówią   robole,   jak   gdyby   już   nie   mieli   złudzeń 

żadnych co do zwyrodnialstwa zbrodni, którą dokonują Ruski na 

mieszkańcach tego miasta.

No otruli zwyczajnie po chamsku, może nawet zagłodzili na 

śmierć -  mówię. Oni na to wskazują na Andżelę wałkiem: córka 

pewnie cierpi przez nich bardzo? Przez wzgląd na córkę powinien 

pan się zdeklarować ostatecznie, co do ustroju, który pan wyznaje. 

background image

Jedno   słowo,   tak   albo   nie,   Ruscy   fałszerze   kompaktów,   Ruscy 

robiący podkop pod naszą gospodarką, ruscy zabijający psy nasze i 

wasze, nasze dzieci płaczące przez Ruskich. Tak albo nie, Polska 

dla Rusków, czy Polska dla Polaków. Decyduj się pan, bo my tu 

gadu gadu, a te ścierwa się zbroją.

Patrzę na Andżelę, co jak przedwcześnie poczerniała, pokryta 

osadem dziewczynka lat 5 gapi się w mym kierunku wyczekując, 

aż wrócę i zrobimy nabożeństwo za duszę Suni. Suni męczennicy 

w obronie czystości rasy polskiej. Zamordowanej przez Rusków ze 

szczególnym okrucieństwem za polskie pochodzenie.

Wtedy   patrzę   jednak   na   siding,   nowy,   kupę   hajcu   warty, 

niezużyty całkiem siding. Wtedy wszystko mi się krystalizuje w 

jedną chwilę, wszystko staje się jasne. Sidingu nie poddam, ruski 

jest czy nie ruski, ale co to, to nie. Andżela, cho no tu - wołam. 

Andżela   przybiega   truchcikiem.   Oni   chcą   siding   pomalować   na 

biało i czerwono, mówię do niej ściszonym głosem na boku. Ona 

patrzy bezrozumnie raz w me jedno oko, raz w lewe, jakby nie 

wiedziała,   co   to   białe,   nie   wiedziała,   co   to   czerwone,   tylko 

wiedziała co najwyżej, co to czarne i jakbym był powiedział: chcą 

na   czarno   pomalować,   to   by   zaraz   wiedziała   o   co   chodzi.   Jak: 

pomalować? -ona pyta i jest przy tym tępa jak sztuciec plastikowy. 

No po polsku -tłumaczę jej jak głupiemu - po polsku pomalować 

background image

niby że za Sunie, że ją Ruscy otruli.

Ocipiałeś? - Andżela na to nagle jakby rozumie, o co biega. - 

Siding to byś mógł dać wymalować, jakby ci matkę przelecieli 

albo jakby do miasta sprowadzili lewe wesołe miasteczka. Albo 

jakby ciebie samego zabili i zgwałcili twe zwłoki. A tak to powiedz 

im, że za Sunie najwyżej płot.

I   ona  ma  prawdę,  nie  jest aż  ta  głupia  ta  dziewczyna,  do 

interesów się nadaje, jak będę miał ten swój interes, czy piasek, 

czy miasteczka, czy arafatki, to już nieważne, to ją wezmę na dział 

„kalkulatory”.

Sidingu   nie   ruszcie   -   mówię   do   chłopaków   bez   cienia 

wahania, bez drgnienia w głosie. - Co najwyżej to możecie płot 

wymalować.

Oni patrzą po sobie jeden na drugiego, myślą, gdzieżby mnie 

tu zaklasyfikować, do za, czy do przeciw.

Plota też bym nie dał tknąć - mówię szybko - ale to za psa 

mego, za ból mej córki Andżeli, którą tak pokrzywdzili Ruscy, że 

jej   najlepszego   przyjaciela   zaciukali   na   śmierć.   Za   to   ich 

nienawidzę,   za   to   płot   mego   domu   będzie   symbolizował 

wypowiedź wojny przez polskich do Rusków.

I   wtedy   dziwię   się   nawet,   jak   bardzo   cwany   jestem,   jak 

przebiegły, istne coś z niczego, bo zaraz oni wyjmują tabele z listą 

mieszkańców, gapią się w te tabele o tytułach: propolski, proruski i 

background image

mówią tak:

Co przyznajemy? To drugi na to, nieco wyższy: no jak dla 

mnie   to   ewidentnie   propolski.   Wtedy   ten   pierwszy,   niższy:   no 

propolski to owszem, lecz jaka punktacja. Patrzą chwilę po sobie. 

Wtedy   wyższy   mówi:   nic,   no   trzeba   ankietę-psychotest. 

Odgarniają   sobie   z   kombinezonów   kurtki   i   z   kieszeni   wyjmują 

ankietę-psychotest. Nie jest to duże, ale zawsze biurokracja, trzy 

pytania   i   bądź   tu   mądry.   Patrzę   na   nich   podejrzliwie,   ale   biorę 

ankietę-psychotest i odsuwamy się z Andżelą kilka kroków.

Pytanie   pierwsze,   czytam   głośno.   Robole   na   to:   w 

wypełnianiu formularza należy pod karą administracyjną mówić 

prawdę.   Okej,   mówimy   z   Andżelą   i   wtedy   czytam:   pytanie 

pierwsze.   Wyobraź   sobie,   że   wybucha   wojna   polsko-ruska. 

Koleżanka   łamane   na   kolega   mówi   ci   w   sekrecie,   że   popiera 

Ruskich. Co robisz? A. Bezzwłocznie zgłaszam to gospodarzowi 

domu   i   policji.   B.   Ociągam   się,   mam   wyrzuty   moralne,   ale 

ostatecznie przemilczam tę kwestię. C. Popieram go. Uważam, że 

obywatele   ruscy   dalej   powinni   uprawiać   handel   fałszowanymi 

papierosami i kompaktami.

- I zatruwać polskie zwierzęta. - dopowiada jeden z roboli 

jakby mimochodem.

- Odpowiedź A - mówi Andżelą. Odpowiedź A - potwierdzam 

bezzwłocznie.   No   to   ci   robole   zakreślają  A  i   mówią:   dobrze. 

background image

Andżelą skacze z radości i uciechy, że trafiliśmy. Wtedy czytam 

dalej: pytanie drugie. Na ulicy widzisz człowieka, który wiesza na 

jednym   z   domów   flagę   czerwoną.   Co   robisz?   Odpowiedź   A: 

niezwłocznie   zrywam   tę   wrogą   chorągiew.   A-   mówi   Andżelą. 

Dobrze - odpowiadają robole. Aten wyższy dodaje: no to może od 

razu przejdziemy do kluczowego pytania, bo po co się bawić tu w 

jakieś   ceregiele,   skoro   państwo   znacie   prawidłowe   odpowiedzi. 

Niższy mówi: okej, racja.

Trzecie   ostatnie   pytanie.   W   ostatnich   dniach   zasolenie   w 

rzece Niemen wzrosło o 15%. Podkreślam: o 15%. Środowisko 

naturalne   tychże   okolic   zostało   zdegradowane,   a   wody   Niemna 

przybrały odcień ultramaryna. Czy za taki stan odpowiedzialni są 

Ruscy? A. Tak. B. Nie wiem. C. Z pewnością.

Ce! - mówi Andżelą natychmiast, robole patrzą po sobie i 

wyższy dodaje: dziewięć na dziesięć punktów, bardzo dobrze w 

rubryce   „postawa   zbrojna   wobec   wroga   rasowego”.   No   to   płot 

malujemy, co mamy robić, na pogaduszki tu nie wpadliśmy. Wtedy 

wpisują, co tam trzeba i biorą się za płot.

My z Andżelą idziemy dokończyć ten burdel cały z psem. Ja 

stoję jak gdyby z boku, myśląc o Suni, że jaka była, taka była, ale 

szkoda,   że   umarła.   Natomiast   Andżelą   swym   glanokozakiem 

zagarnia ziemię i patrzę, że Sunia niknie jak obraz telewizyjny w 

background image

zakłóceniach, jak porasta ziemią ogrodową. Czastalavista - mówię 

do Suni ostatni raz. Fajna laska z ciebie była, tylko trochę gruba.

Andżelą   patrzy   na   mnie   badawczo,   czy   przypadkiem   nie 

mówię do niej i zasypuje dalej. Dobra - mówi. Teraz odprawimy 

nabożeństwo, małe czary mary, żeby Sunia nie trafiła tam gdzie 

my trafimy, Silny, a my trafimy w sam środek piekła, na samo dno 

piekła,   przywaleni   gruzem,   przywaleni   pustką.   Jeszcze   będziesz 

tego świadkiem, jak ginę pod głazem, pod zniszczeniami, ruinami. 

Ja będę patrzyć, jak ty giniesz i na tym się skończy. By Sunia tego 

nie zaznała, co my w życiu, tyle cierpienia.

Poczym Andżelą depcze po ziemi, wyrywa kilka korzeni z 

trawą i wsadza w ziemię na grobie.

Bóg   przewraca   się   w   grobie,   jak   na   to   patrzy   -   mówię   i 

przeżegnuję   się.   No   już   nie   bądź   taki   znowu   ważny   -   mówi 

Andżelą  i  chwyta mą rękę,  i  dostaję dreszczy przez cały rdzeń 

kręgowy, bo zdaje mi się, że oto zła śmierć, śmierć z wścieklizną, 

złapała mnie za rękę i prowadzi na drugą stronę rzeki.

Zwariowałaś?   Puszczaj,   mówię,   umykając   na   schody. 

Andżelą patrzy trochę zdziwiona i mówi: wczoraj byłeś bardziej 

dla mnie uprzejmy, czuły. Ale jak tak to tak, a jak nie to nie. Wcale 

nie   musimy   łapać   się   za   żadne   głupie   ręce.   Każdy   z   nas   jest 

osobnym, niezależnym i wolnym człowiekiem. Cokolwiek o tym 

myślisz, ja również jestem niezależna, jestem własnym, osobnym, 

background image

indywidualnym człowiekiem. Chcę, by było jasne między nami. 

Nie   zrezygnuję   nigdy   ze   swoich   przyjaciół,   ze   swoich   hobby, 

zainteresowań. Chcę, byś to wiedział.

I   teraz   tak.   Ledwie   co   zdążymy   wejść   do   domu,   włożyć 

łączki, kapcie, a jak nie zadzwoni dzwonek, raz, drugi trzeci, jak 

ktoś nie zacznie walić w drzwi pięściami. Straż miejska. Tudzież 

Izabela. Koniec żartów - myślę sobie i by nie było siary, że szukają 

mojego brackiego, żeby nie było siary, że jako rodzina jesteśmy 

wszyscy kryminalni, mówię Andżeli, by ogarnęła trochę w pokoju, 

a   ja   w   tym   czasie   otworzę.   Zdanżam   na   czas,   bo   Natasza   nie 

zdołała jeszcze wykopać na wylot dziury w kształcie jej buta w 

drzwiach   autozamykających   Gerda.   Choć   była   niedaleko   od 

dokonania tego.

Patrzę   na   nią.   Natasza   to   Natasza.   Zapoznałem   ją   w 

dyskotece.   Choć   nie   mam   pojęcia,   co   ona   tutaj,   w   Dzień   Bez 

Ruska   akurat   robi   w   tym   miejscu,   w   tym   czasie,   w   mym 

mieszkaniu.  Swego  czasu  rzuciła  pokalem   w Magdę,  to  tak  się 

poznaliśmy   wtedy   właśnie,   kiedy   Magda   przyszła   do   mnie   na 

skargę, że jakaś dziewczyna się z nią zaczyna, i jeżeli miałaby 

prawdziwego chłopaka, to on by powiedział tej szmacie, by się 

odpieprzyła wreszcie. Myśmy już wtedy byli ze sobą trochę, ja z 

Magdą,   trochę   się   znaliśmy   bliżej,   no   to   musiałem   iść,   gadać. 

Natasza mi powiedziała, że nienawidzi Magdę za samą jej twarz i 

background image

że   jak   idzie   przez   salę   taneczną,   to   Magda   pod   ścianę   i   salut. 

Potem jeszcze się znaliśmy dość bliżej. A teraz stoi w drzwiach, w 

me spodnie się gapi, jakbym zaraz miał tu uszykowany wskaźnik, 

co go wezmę, pokażę na swe podbrzusze i powiem mapę pogody. 

Dziś   będzie   pogoda   zdecydowanie   czerwona   w   porywach   do 

czarnej,   z   przejaśnieniami.   Dziś   będzie   ruska   pogoda.   Nad 

miastem zbierają się chmury czerwone. Dzień Bez Ruska może ze 

względu na warunki pogodowe zostać odwołany.

Nie mam pojęcia żadnego, o co ona tutaj przyszła, co chce 

ode   mnie.  A  wlosy   z   białym   pasemkiem   z   przodu.   Przebiegły 

wzrok. Niewielki garb.

Masz   doła?   -   ona   się   mnie   pyta   odnośnie   tych   spodni, 

uśmiechając się obleśnie, niby coś wiem, ale nie powiem. Chociaż 

fajna to jest dupa. Że niby co. Że niby coś nie tak z moją płcią, 

ostateczne zaburzenie płci, pa, dżordż, mam cię dość, przez ciebie 

upierdoliłem sobie spodnie, i co, i koniec, usiłowanie zabójstwa z 

ostrym   narzędziem,   gorzej,   samobójstwo   prawie,   zestaw   od   lat 

trzech   „małe   samobójstwo”,   nożyk   do   ziemniaków   i   trumienka 

mała na dżordża nie biodegradująca, na łańcuszku. A dla tych, co 

zadzwonią jako pierwsi, niespodzianka, pokrowiec.

Niee, to takiej koleżanki jednej - mówię Nataszy odnośnie 

tych spodni, chociaż mam nadzieję, że Andżela nie słyszy, tylko 

sprząta.

background image

Fu, to jakaś świnia nie koleżanka, że cię tak uświniła, co? 

mówi Natasza, ślini palec i próbuje zetrzeć tam, gdzie trzeba.

Taka jedna. Taka jedna zboczona odpowiadam. Natasza na to, 

że czy ta dziewczyna ma tak na imię i nazwisko, zboczona, bo ona 

właśnie o imię i nazwisko się pyta, a nie o gatunek.

I ściera mnie tym palcem, bezczelnie patrząc mi centralnie w 

oczy. To ja na to stękam. Ona wtedy popycha mnie, krzyczy, że 

jestem   świnia   taka   jak   ze   wszystkich,   że   ona   do   mnie   po 

przyjacielsku, a ja do niej wyjeżdżam ze wzwodami, i czy ja albo 

mój   bracki   mamy   jakieś   ziele,   jakieś   do   nosa   coś,   bo   po   to 

przychodzi.

Ścisz sobie swój wokal, co? mówię. Pół tonu ciszej. Jedna 

moja   kuzynka   tu   siedzi,   besztam   Nataszę.   Serialnie?   -   syczy 

Natasza, wchodzi i idzie na palcach adidasów do pokoju, gdzie 

zagląda.   To   żadna   kuzynka,   syczy   w   moją   stronę   -   to   jakaś 

sadomaso   gotykkurwa.   Zamknij   się,   dobra   okej?   -   syczę   do 

Nataszy   i   patrzymy   we   dwoje   przez   szparę   między   zawiasami. 

Andżela na kolanach anemicznie dość zbiera papierki i niedopałki 

z podłogi. Kurwa, ona w ogóle żyje, czy ty ją z grobu wykopałeś, 

czy może to jest trup na baterię R6? - syczy Natasza, popycha 

drzwi   i   wchodzi.   Halo,   szefowa.   Imię   twoje   chcę   wiedzieć.   Ja 

jestem Natasza, podaje Andżeli rękę i mówi: Nata. Nata Blokus.

Andżelika - mówi Andżela - ale spokojnie możesz mówić 

background image

Andżela, po prostu Andżela. Sama Andżela, tak? - mówi Natasza i 

podciąga sobie spodnie. Po prostu Andżela - mówi Andżela.

Fajne masz te bransolety, gwoździe. Po ile kupiłaś? - mówi 

Natasza. To różnie. Zależy które - odpowiada Andżela, podnosząc 

się z kolan. Bo to różnie wychodzi, ale przeważnie kupowałam 

teraz   latem   w   Zakopcu   albo   na   wycieczkach   wysokogórskich. 

Fajne - mówi Natasza. Zajebiste.

Ja jestem na zjeździe ostrym. Dotychczas nie wiem, czy o 

tym wspominałem, ale pęka mi bańka i może zaraz już nie będę 

żył. Andżela podciągnęła żaluzje. I tego nie ma co kryć, i patrząc 

na   Nataszę,   patrząc   na   Andżelę,   zastanawiam   się   nad   takim 

podejrzeniem, iż to jest białe, jasne jak kurwa piekło, specjalne 

piekło   za   dilowanie,   za   amfę,   ze   słońcem   niezachodzącym,   z 

jarzeniówką  pięć  tysięcy   wat  prosto   w  oczy,  z   jakąś   imprezą  z 

dwoma   dziwnymi   jakimiś   panienkami,   z   których   jedna 

prawdopodobnie   nie   żyje,   a   druga   łazi   po   całym   mieszkaniu, 

podnosi z odrazą różne rzeczy i rzuca na powrót na wykładzinę. 

Niczym   jednoosobowa   komisja   do   spraw   zaszłej   tu   zbrodni 

wojennej. Niczym żołnierz wietnamski przez trzcinę cukrową. Pod 

kołdrę zagląda na tapczan. O, ja widzę, że jakaś tu grubsza rzeźnia 

się działa, Silny, kogoś ty tak urządził, zwyrolu, psa swego chyba - 

mówi.

background image

Andżela   wtedy   już   nie   może   więcej   zblednąć,   więc 

gwałtownie   szarzeje.   W   dodatku   raptem   odbija   jej   się 

niebezpiecznie,   co   ona   łapie   się   za   twarz,   jak   gdyby   chciała 

wyprodukować kolejną falę kamieni proszącą się na świat. Muszę 

ją   uratować,   gdyż   bądź   co   bądź   okazała   dziś   mi   i   Suni   dużo 

życzliwości i sprytu.

Pies mi zdechł - tłumaczę Nataszy, wskazując na tapczan - 

Ruski   otruli.   W   męczarniach   konał,   to   wszystko   wypaskudził 

krwią. Podali mu nabój samowybuchający wewnątrz ofiary. Minę 

lądową w jedzeniu. - mówię, siadam obok Andżeli na tapczan i 

obejmuję ją pocieszycielsko ramieniem. Wiele syfu nam narobił, 

dopiero co go pochowaliśmy.

Natasza patrzy na mnie dość nierozumiejącym wzrokiem, po 

czym wstaje nagle.

Silny, nie pierdol od rzeczy, bo mnie twoja hodowla psów 

gówno interesuje, czy jak ci pies zdycha, to czy się przewraca na 

lewo, czy na prawo. Lepiej gadaj, gdzie masz towar, bo o pogodzie 

i o hobby możemy sobie owszem pogadać, ale nie, kiedy mi jest 

tak amfa potrzebna, że zaraz się zejszczam.

Wtedy, jak nie odpowiadam, idzie do kuchni. Szafki zaczyna 

background image

otwierać, trzaska drzwiczkami, garami tłucze, gdzie masz, Silny, 

towar,   gdzie   wy   trzymacie   ten   towar,   bo   od   ciebie   to   ja   się, 

palancie, niczego nie mogę dowiedzieć, jesteś tak przećpany, że 

już roi ci się wszystko na bańce, już ty nawet nie wiesz, gdzie 

kuchnia, a gdzie łazienka, a co dopiero, gdzie fetę żeś schował, to 

przez aż dwa dni temu było, jak żeś go kitrał, to teraz nawet nie 

wiesz, jak się wtedy nazywałeś, Robakoski czy już wtedy inaczej.

Andżela zostaje w pokoju, a ja jako gospodarz domu drepczę 

za Natasza bezradny wobec jej gniewu. Jak tylko ona mnie widzi, 

to mówi: spierdalaj stąd, sama sobie poszukam, z tobą, Silny, się 

nie da gadać, te flaki idź sobie zdrapać ze spodni, bo wyglądasz 

najmniej jakbyś sobie patroszył. Wyjść stąd, mówię, bo patrzeć na 

ciebie nie mogę.

No to ja wychodzę na przedpokój, chodzę chwilę, rozglądam 

się. Mam taki halun, że jestem wielki niczym kłąb waty i że kulam 

się tak po mieszkaniu raz w tę, raz we w tę, że jakiś gwałtowny 

wiatr między  pokojami  mnie  unosi. Jest to taki  mój jakby  sen, 

gdyż zdaje mi się nagle, że z sufitu leci śnieg na mnie lub grad, 

papierki białe, wielka biała firana na mnie spada. Wiatr wieje po 

pokojach, znosi mnie do tyłu. Wiatr wieje z góry i znosi mnie w 

głąb podłogi do piwnicy, do wewnątrz Ziemi, gdzie białe robaki 

migające pełzną po wnętrzu mych powiek. Wchodzę do kuchni i 

sen rozwiewa się. Huk i harmider, szklanki stłuczone na podłodze, 

background image

mój kubek z krasnalkiem również, talerze z szafek wywleczone i 

porozkładane   po   panelach.   Natasza   przy   stole,   to   co   stało, 

zepchnęła na podłogę, łeb podtrzymuje sobie na ręce. Barszcz w 

proszku nawaliła na blat i kartą telefoniczną, stuk stuk stuk, robi z 

niego ściechy. Przez długopis „Zdzisław Sztorm” wciąga barszcz 

do nosa, po czym kicha strasznie i pluje różową śliną do zlewu.

Kurwa, Silny, ty dziś marnie skończysz - bełkocze. Twoja 

gotyklaska również.

Spluwa   w   kupkę   barszczu   i   bełta   w   tym   palcem.  Wstaje. 

Idzie do pokoju. Ja za nią. Kiedy idzie, to wiatr się robi i rozwiewa 

Andżeli włosy, psuje fryzurę. Natasza otwiera barek. Wszystkie 

flaszki po kolei. To, co jej nie smakuje, to płucze usta i spluwa na 

dywan. Jest w tym dobra. Umie tak splunąć wszędzie gdzie chce. 

Wtem   na   mnie   spluwa   w   samą   twarz.   Tak   raptem   mocno,   że 

zataczam się parę kroków w tył. Było to martini.

Wiesz za co? - mówi Natasza, nabiera łyka i spluwa mi z 

nienawiścią na rozporek. Wiesz, kurwa, za co? Za to, że jestem 

wkurwiona dziś, za to, że na całym mieście nie ma prochu, bo na 

Dzień Bez Ruska wszystko musi być na mieście git i kokardka na 

ratuszu, fajerwerek w dupę burmistrzowi, zdrowe społeczeństwo z 

grillem na balkonie, po jednym kwia-cie doniczkowym na okno. I 

za   to   też   kurwa,   że   ty   mi   zamiast   po   przyjacielsku   pomóc   w 

szukaniu towaru w twym własnym domu, bo na pewno tu jest i ja 

background image

tego nie popuszczę, zresztą wiem to od Magdy, przechadzasz się 

jak tirówka bułgarska. Spierdalaj mi z oczu, fajkę mi daj lepiej, bo 

zaraz cię zajebię. Dwie fajki. Dawaj zresztą, ile masz.

Wtedy odwraca się do Andżeli: na ciebie tylko tak łajcikowo 

splunę, bo widzę, że jesteś bardzo delikatna i mogłoby cię znieść.

Andżela patrzy na nią zupełnie ogłupiała ze zdziwienia. Nie 

musiałabyś wcale na mnie pluć - mówi do Nataszy, odgarniając 

włosy. Gdybyś tylko powstrzymała swoje negatywne emocje.

Natasza patrzy na nią, nie wiadomo, co myśli. Silny - mówi - 

po   ile   ty   ją   kupiłeś?   Bo   ona   chyba   była   przeceniona   jakaś   w 

promocji.   Poczym   spluwa   Andżeli   bardzo,   jak   ostrzegała, 

delikatnie w oko rzadką, białą śliną.

Andżela wtedy wstaje gwałtownie i trzymając się za usta leci 

do   ubikacji.   Natasza   ni   stąd   ni   zowąd   kładzie   się   na   tapczan   i 

zakrywa się kołdrą:

Silny - mruczy - Silny dosyć tego pitolenia się. Sprzedajmy 

ten magnetowid Ruskom, będzie kaski trochę, no bądź kolegą. Od 

razu weźniemy taksę, pojedziemy do Wargasa i kupimy. Mama nic 

się nie dowie. Ty połowę towaru, ja połowę towaru, a twojej lasce 

damy też coś polizać. No nie lamp się na mnie już, wyglądam dziś 

jak gówno w lesie, a ty nic lepiej, chodź, chodź tu mnie przytul, 

powiedz mi lepiej z imienia i z nazwiska tę flądre, którą wczoraj 

puknęłeś, bo wiem, że puknęłeś, a to z psem to ścierna równa, 

background image

ładna chociaż była, ładne miała włosy, blond czy czarne? To ta, co 

rzyga teraz?

Ja mówię wtedy jej szeptem na ucho, by się odpierdoliła.

Ona mi głośnym szeptem odpowiada. No to nie mogłeś sobie 

jakiejś przyzwoitej wziąć, bez okresu? Masz zakola, Silny, już od 

razu widzę, że będziesz łysiał niedługo, świnio.

To mówiąc przykłada czule swe usta do mych ust, i kiedy ja 

myślę, że raptem wszystko między nami jest na najlepszej drodze i 

że fajna to jest dziewczyna, że mógłbym dla niej porzucić Andżelę, 

ona spluwa z całej siły mi do buzi, całe ślinę, co w sobie miała, 

może   nawet   więcej,   całe   swe   zawartość,   wszystkie   płyny 

ustrojowe, co tam miała, gdyż jest tego tyle, że gwałtownie się 

krztuszę.

Z ubikacji dochodzą odgłosy rzygania.

Gdzie z tym ozorem, gdzie? - Natasza mówi, a ci by było 

miło,   jakbym   ci   język   wsadziła   do   czystej   buzi?   Jesteś 

nienormalny? Pies. Świnia.

Gadaj, gdzie masz rzuty skitrane - mówi, siada na mnie i 

zaciska   mi   ręce   na   gardle.   Bo   zaraz   się   skończy,   zaraz   weznę 

telefon   i   po   suki   zadzwonię,   że   jak   ty   nie   wiesz,   to   żeby   oni 

przyjechali i dobrze poszukali. Kurde, jak ty wyglądasz, żebyś ty 

się widział. Ja się tu czuję jak na twoim pogrzebie. Silny nie żyje, 

Andżela! A fajny to był kumpel, wesoły chłopak. W ziemi go nie 

background image

grzebią, bo ma za dużo grzechów, za dużo amfy kitrał u siebie i nie 

chciał się dzielić. Grzebią go w tapczanie, żeby go matka mogła 

często odwiedzać, jak będzie sobie tapczan rozkładać. Fajny to był 

chłopak,   wszyscy   cię   żałujemy,   Silny,   koleżanki   i   koledzy   z 

podstawówki, wychowawczyni, Andżela również, choć sama ma 

się źle. Ta pizda Natasza, co cię udusiła dostanie za swoje, ale 

miała rację, że byłeś cham, że jej nie chciałeś dać wtedy spida.

Dusi   coraz   mocniej.   Dusi   coraz   to   mocniej.   Na   poważnie 

mnie zaraz zabije, że nie będę już zaraz żył. Całe me życie staje mi 

przed oczami takie, jakie było. Przedszkole, gdzie dowiedziałem 

się, że wszystkim nam chodzi o pokój na świecie, o białe gołębie z 

bristolu 3000 złotych za blok, a potem raptem za 3500 złotych, 

mus tak zwanego leżakowania, siku w majtki, epidemia próchnicy, 

klub   wiewiórki,   brutalna   fluoryzację   uzębienia.   Potem 

przypominam   sobie   podstawówkę,   złą   wychowawczynią,   złe 

nauczycielki w kozakach kurwiszonach, szatnie, obuwie zamienne 

i izbę pamięci, pokój, pokój, gołębie pokoju z bristolu frunące na 

nitce   bawełnopodobnej   przez   hol,   pierwsze   kontakty   homo   w 

szatni wuef. Potem chłodniczak, Arleta dziewczyna mego kolegi, 

którą jako pierwszą swą kobietę miałem na wycieczce klasowej do 

Malborka, z czym zresztą miałem dość problemy, gdyż ona była 

dla mnie za szybka. Potem jeszcze inne były w dużych ilościach, 

background image

choć żadnej nie kochałem. Prócz może Magdy, lecz między nami 

się skończyło.

Ptasie   mleczko,   idiotko   -   jęczę   spod   Nataszy   uścisku 

strasznego. Ona mi w twarz prosto z dużej wysokości sączy ślinę: 

jakie ptasie mleczko, kurwa, ptasie mleczko to zaraz zwrócisz z 

powrotem, jak nie powiesz - mówi i uciska mi treść żołądkową 

kolanem.

No w ptasim mleczku masz towar - ryczę i ona mnie puszcza, 

zeskakuje z tapczana, nawet adidasów ta złodziejka nie zdjęła, i 

wszystkie   dobre   jeszcze   zupełnie   ptasie   mleczka   wypieprza   na 

wykładzinę,   co   ja   je   muszę   zbierać.  A  za   nimi   wylatuje   jeden 

woreczek maleńki, ostatni, z towarem. Wychodzi jej z tego ścieżka 

gruba   jak   robal,   co   ja   nawet   nie   mam   już   siły   się   podnieść   z 

tapczana,   ciemno   robi   mi   się   przed   oczami,   patrzę   na   swe 

paznokcie. Ona już sobie Zdzisława Sztorma przyniosła z kuchni, 

ale teraz myśli chwilę i robi trzy kreski. Zasady mam, mówi. Jedna 

kreska   grubsza,   całkiem   sforna,   druga   tak   bardzo   cienka,   że 

barszcz w proszku by mi lepiej zrobił, a trzeciej chyba wcale nie 

ma.

A co ja, kurwa, od macochy? - wrzeszczę. Obmacuję swe 

obrażenia po śmierci klinicznej przez uduszenie, do której mnie 

doprowadzono. Natasza od razu obraca się tyłem i swe ścieżkę 

background image

pizd   do   nosa,   jeszcze   z   mojej   kawałek,   i   z  Andżeli   kawałek,   i 

zanim zdążę się zerwać, ona do mnie tak: a co? Mało ci? Mało ci? 

Jak ci mało, to sobie po kablach daj.

Jednakoż zaraz łagodnieje zupełnie i nosem siorbiąc nieco 

mówi tak: no chodź chodź tu, ciocia ci pomoże. Hop. Zwleka mnie 

z   tapczana,   co   jestem   bardzo   osłabiony,   choć   może   to   od   tej 

pewnej systematyczności, z jaką praktykuję amfę. Noooo - mówi 

Natasza   -   chodź   chodź,   nie   bój   się,   małe   doinwestowanie 

nosogardzieli i jesteś jak nowy, Silny, świeżo kupiony, jeszcze w 

pudełku, jeszcze z metką. Tak. Teraz pociągnij noskiem. Oo. Teraz 

będzie dobrze. Choć na starość impotencja.

Jak mi już trochę pomoże uporać się z kreską, rozgląda się i 

mówi tak:

Co to jest za nieporządek, Silny, tu trzeba odkurzyć, mam 

wielką ochotę odkurzyć tu to całe bagno, wiesz, raz i na zawsze. 

Ale   jak   wezmę   odkurzacz,   to   tak   ci   odkurzę,   że   wykładzinę 

wciągnę, podłogę wciągnę, piwnice wciągnę, wszystko. Cały dom 

pójdzie się jebać, cały ruski siding obleci z hukiem. Więc lepiej mi 

nie dawaj. Albo daj mi niepodłączony. Już ja tu przejadę. A ty, nie, 

Silny, bez takich, ty musisz ze sobą porządek zrobić, taki duży 

chłopak,   a   portki   uświnione,   wyglądasz   jak   kasjer   w   sklepie 

mięsnym, jak na ciebie patrzę, to mi się źle robi.

background image

No to zwlekam te portki, jako że już lepiej się czuję nieco, 

bardziej klarowny obraz, bardziej ścięta galareta. Masz za chude 

nogi - ona mówi, po czym podnosi z ziemi długopis, patrzy na 

niego i mówi tak: Zdzisław Sztorm, Wytwórnia Piasku, znasz go?

Ja mówię, że nie znam, chociaż ta Andżela, co właśnie rzyga 

tak fatalnie w ubikacji, to podobno go zna. A Natasza na to, czy 

wiem, co to za koleś. Ja mówię, że taki producent piasku. Ona 

pyta, czy on ma gotówkę. Ja mówię, że może ma, a może nie ma. 

Ona na to, że jedziemy do niego zaraz, że powołamy się na moją z 

nim znajomość, albo tej Andżeli najlepiej z nim znajomość, ona 

zrobi czary mary i wychujamy go na jakąś fajną kaskę, a Dzień 

Bez   Ruska   wtedy   należy   do   nas,   budki   z   grillem,   wszystko 

wykupimy, co będzie.

I raz dwa ona wszystko ma gotowe, cały plan, ja jestem tu 

tylko   najemnikiem   od   robienia   niższych   czynności,   nie 

wymagających umysłu, ja zmywam garki, ja przymykam drzwi od 

kibla, gdzie Andżela rzyga. Natasza przegląda, co jest w szafach, tę 

bluzkę, Silny, trzeba wyrzucić, ja nie wiem, co twoja matka ma na 

ten   temat   do   powiedzenia,   ale   ja   bym   w   tym   do   piwnicy   nie 

wyszła. Po czym na wykładzinie znajduje pocztówkę Andżeli od 

koleżanki   ze   Szczecina,   co   Andżela   w   pośpiechu   umykając 

wczoraj   przed   moją   kurwicą,   porzuciła   gdzieś   koło   tapczana   i 

background image

głośno,   z   trudem   czyta.   O   kurde   -   mówi   -   co   to   za   pizda   to 

napisała,   świetnie   się   bawię,   przebywam   dużo   na   świeżym 

powietrzu, ładna pogoda słońce. Ognisko. Ja pierdolę. Silny, ty ją 

znasz?   To   jest   pewnie   jakaś   bogata   pizda,   co   do   sanatorium 

pojechała   leczyć   odciski,   nie   wiesz,   czy   by   się   dało   z   tego 

wykręcić jakiś ha je? Rozumiesz? Ale nic na serio brutalnego z 

krwią. Najlepiej list z pogróżkami. Profesjonalnym szablonem do 

pogróżek zrobionym. Twój bracki powinien mieć gdzieś u siebie 

taki szablon. Jeden list o tym, że niedługo zginie. Drugi o tym, że 

niedługo jej dzieci zginą. A trzeci, że już nie żyje, że już jest w 

grobie.   Chyba,   że   da   pieniądze.  Ale   kurde   wiesz,   z   czym   jest 

grubszy sztapel? Że ona ze Szczecina jest. To to by dłużej potrwało 

w   czasie,   a   nam   jest   ta   kąska   potrzebna   dzisiaj,   na   Dzień   Bez 

Ruska. Inaczej jesteśmy tu nikim, zero pozycji. To ten Sztorm nam 

zostaje tylko do wychujania, nie ma przebacz, on wygrał to koło 

fortuny, już się nie wywinie. A wtedy, Silny, ty i ja, zaprowadzimy 

w   tym   mieście   taki   porządek,   że   się   ani   Ruski,   ani   nasi   nie 

spostrzegą, jak zostaną bez kasy. Zrobimy tu nowy ustrój, jeszcze 

dzisiaj. Wszystko, co kto ma, telefony komórkowe, portfele, klucze 

od domów, piloty do samochodów, na środek rynku.

Wtedy ona mnie denerwuje. Obie mnie denerwują. Ciągną 

mojego spida, robią zamieszki. Jedna rzyga, druga mnie zagaduje, 

i   ja   się   pytam,   co   to   jest,   dwuosobowy   związek   psychicznej 

background image

eksterminacji Andrzeja Robakoskiego? Są siebie warte, powinny 

się nawzajem ożenić i byłby koniec pierdolenia od rzeczy, dwoje 

żeńsko-żeńskich dzieci wojny, jakaś firma zajmująca się spidem i 

panadolem,   rzyganie   kamieniami,   Natasza   by   się   zajęła 

wymuszeniami, Andżela by szyła jak dzień długi czarne makatki. 

A mój numer na telefon komórkowy niech zapomną.

Weź,   Natasza,   zamknij   pizdę   teraz,   bo   coś   chcę   ci 

zaproponować   korzystnie,   wiesz?   -   mówię   trochę   wkurwiony. 

Uważaj teraz. Jak chcesz, to sprzedam ci Andżelę. Powaga. Na 

niewolnika.   Jest   miła.   Jest   towarzyska.   Umie   mówić   wiersze. 

Będzie ci z nią dobrze. Będzie ci dupkę podcierać, będzie za ciebie 

gryźć jedzenie, jak będziesz miała chęć, to wyrzyga ci, czego sobie 

zażyczysz. Kamień. Spid w woreczku. Kwas. Palenie. Co tylko 

będziesz   chciała,   co   tylko   powiesz.   Pozna   cię   ze   Zdzisławem 

Sztormem. Będzie za ciebie przybijać twą pieczątkę. Będzie twoją 

sekretarką.

Natasza już nie marzy, patrzy na mnie, jak na głupiego. Nie, 

dupa, mówi. Chyba całkiem ci odpierdoliło już. Dupa i koniec, nie 

idę na to. Mnie na taką lewą transakcję nie weźmiesz. Co jak co. 

Handel żywym trupem handlem żywym trupem. Ale że niby jak ja 

się   z   nią   urządzę.   Z   kasą   jest   krucho,   a   to   jest   i   karma,   i 

szczepienia,   i   wychodzenia   na   spacer,   myślisz,   że   mnie   na   to 

skusisz?   Sprowadziłeś   ją   tu   sobie   z   niewiadomokąd,   z   piekła 

background image

chyba,   to   teraz   się   w   to   baw,   a   mnie   na   żadne   takie   szemrane 

interesy nie naciągniesz. Choć powiem ci tak. Z tego by się dało 

wysępić jakiś hajc, ale bym musiała zagadać z Wargasem. On by 

może   coś   pomyślał,   lecz   to   by   był   grubszy   sztapel   ze 

sprowadzaniem jej na Zachód i tak dalej.

Jak chcesz, mówię do Nataszy i idę do ubikacji, bo jednak 

przyzwyczaiłem się dość do Andżeli, do tego, że ona żyje i jest 

żywa, a sytuacja tak, że ona by, załóżmy, umarła, jest dla mnie nie 

do pomyślenia. Więc idę do ubikacji. Andżela żyje. W tradycyjnej 

pozie   wisi   przez   kibel   i   zwraca,   co   tam   miała   wewnątrz.   Po 

wczoraj musiało tego niewiele zostać. Jest to pozornie organiczne, 

białe, tylko jeden pojedynczy żwirek pływa w sedesie i poznaję w 

nim żwirek ze ścieżki przed domem. Reszta - nie wiem co. Wapno 

do wapnowania, kreda szkolna, farba podpita w chwilach nieuwagi 

robotnikom.

Już wszystko wporzo? - mówię do niej, szturchając ją nogą. 

Ona żyje. Patrzy na mnie wzrokiem opalanej nad kuchenką kury. 

Ja dalej do niej: wiesz co, Andżela? Ty tak masz zawsze? Wiesz, z 

tym rzyganiem. Bo nie wiem czy wiesz. Ale kiedyś to się może źle 

skończyć.   Ty   tu   sobie   niby   wszystko   w   porządku,   spokojnie 

rzygasz, ale w pewnym momencie okazuje się, że wyrzygałaś swój 

żołądek. Albo przykładowo wywinęłaś się na podszewkę. Ciebie to 

background image

kręci?

Andżela obciera sobie usta i patrzy na mnie w ten sposób, że 

zastanawiam się, czy nie było jeszcze ostrzej i nie zwróciła rdzenia 

kręgowego wraz z mózgiem. Po czym ostatecznie zamyka oczy. 

Biorę ją pod pachy. Mogłaby wrócić Izabela i chcąc się załatwić, 

potknęłaby się o Andżelę, to by od razu był płacz i zgrzytanie 

zębami o bałagan w domu. Wołam Nataszę. Natasza bierze ją za 

nogi.   Do   twojego   brackiego   do   pokoju   ją   weźmiemy   na   izbę 

wytrzeźwień,   decyduje.   No   to   niesiemy.   Kładziemy   na   leżankę. 

Natasza podnosi Andżeli rękę. Kęka opada. Natasza siada jej z 

całej pety na brzuch. To zaraz jakiś bulgot, ja krzyczę: no uważaj 

kurwa!, ale na szczęście to tylko biała bańka wylatuje Andżeli z ust 

i zaraz pęka.

Ja   nie   wiem,   skąd   ty   ją,   Silny,   wzięłeś,   ale   jedno   jestem 

pewna. To jest wadliwy egzemplarz - mówi Natasza. Nawet na 

Zachód jej nie wezmą, chyba że na części zamienne. I to całe flaki 

wytną jako uszkodzone, że zysk z tego będzie żaden.

Ja wtedy trochę dostaję nerwów.

Ona   zgłupiała   do   reszty?   -   krzyczę,   bo   to   już   mnie 

doprowadza   do   ostateczności,   do   zupełnej   utraty   równowagi 

umysłowej.   Zgłupiała   całkiem   do   reszty?   Czy   ona   chce   mi 

koniecznie problemy zrobić? Suki na chatę sprowadzić? Przecież 

jak czasem, to ten dom skrzypi, taki jest pełen amfy. Przecież on 

background image

jest wytynkowany amfą. A ta idiotka sobie tu seanse samobójcze 

urządza, myśli sobie, że tu i teraz można bezpiecznie wyłączyć 

komputer,   proszę   uprzejmie,   przytułek   dla   samobójców,   dom 

pobytu dziennego dla denatów, państwo z niedrogą eutanazją sobie 

znalazła,   ona   sobie   raz   wreszcie   powinna   pomyśleć   poważnie   i 

uzmysłowić, jaka jest umowa, że w tym domu może być, owszem, 

ale  tylko   żywa   najwyżej,   a  jak   chce  sobie   samobój  strzelać,  to 

gdzie indziej. Za furtką, ale ani milimetra bliżej.

Natasza w tym czasie, gdy ja mam to załamanie, tą histerię, 

ze   znudzoną   miną   przeprowadza   na   Andżeli   eksperymenty 

naukowe.   Zagląda   jej   do   ust,   trochę   się   krzywiąc,   maca   jej   po 

zębach,   co   sobie   potem   rękę   wyciera   o   spodnie.   Grzebie   jej   w 

kieszeniach spodni, grzebie jej w torebce i wywleka jakieś papiery, 

szpargały, jakieś kartki.

Weź się uspokój, bo jak dobrze pójdzie, to jeszcze zrobimy 

na niej jakąś kaskę mówi do mnie. Jedno papierzysko to ksero 

dyplomu z obozu wędrownego w Bieszczadach za zajęcie drugiego 

miejsca w biegu na orientację. To Natasza od razu drze, podarte 

wtyka Andżeli do kieszeni i mówi: jak się ta wymokła księżniczka 

zbudzi ze swego wiecznego snu, to pomyśli, że ostro się wkurwiła 

i sama sobie podarła. Wtedy jeszcze wysmarkane dwie chusteczki, 

co wyciera nimi Andżeli usta z pyłu i tego białego jadu, i również 

wtyka do kieszeni i na koniec jakiś większy halun, listy jakieś. 

background image

Myślę tak sobie, co za idiotka z tej Andżeli, żeby najpierw nosić 

niewysłane listy w torebce, a potem dostawać zgona przy Nataszy, 

zero instynktu samozachowczego, naprawdę.

Lecz   co   się   już   stało,   to   się   już   nie   odstanie,   Natasza 

rozdziera zębami koperty i leci do dużego, co ja lecę za nią, siadam 

na tapczanie i zaglądam jej przez ramię. Natasza czyta głośno i z 

trudem pierwszy list. Tam jest napisane tak. Szanowni państwo, 

droga   dyrekcjo.   Głośno   i   stanowczo   wnoszę   protest   i   sprzeciw 

przeciwko   powstawaniu   w   Polsce   ogrodów   zoologicznych   oraz 

cyrków.   Głośno   postuluję   uwolnienie   z   nich   zwierząt   i   ich 

ekstradycję   ojczystym   krajom.   Głośno   postuluję   uwolnienie 

nieletnich dzieci od obowiązku zwiedzania w ramach wycieczek 

czy   to   szkolnych,   czy   niedzielnych,   tych   miejsc   kaźni, 

okrucieństwa,   niezawinionego   cierpienia.   Moim   mottem   jest   w 

życiu: chcesz, by twoje dziecko zobaczyło ból, zaprowadź je do 

cyrku.   Jestem   uczennicą   trzeciej   klasy   liceum   ekonomicznego. 

Moim hobby są między innymi zwierzęta. Razem z przyjaciółmi 

założyłam   organizację   animacji   ekologicznej,   której   jestem 

przewodniczącą.   Nie   grozimy,   lecz   ostrzegamy.   Z   poważaniem 

uczennica   klasy   trzeciej   liceum   ekonomicznego   numer   dwa, 

Andżelika Kosz, łat siedemnaście.

Ona   się   nazywa:   Kosz?   -   pyta   Natasza,   patrząc 

niedowierzająco.   Po   czym   bierze   długopis   z   podłogi   i   swoim 

background image

analfabetycznym pismem pisze tak. Pe es. Zróbcie nam wszystkim 

laskę.   Napisałabym   może   i   więcej,   lecz   teraz   idę   do   piekła, 

czastalawista, zabijemy was.

Po czym śmieje się szatańsko i kawałkiem gumy wyjętym z 

buzi na powrót zakleja kopertę. Potem są dwie następne. Ten sam 

list odbity przez kalkę, w tym jeden do Jolanty Kwaśniewskiej, a 

drugi do ogrodu zoologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na 

pierszym Natasza dopisuje: pe es. W razie dalszego powstawania 

obozów koncentracyjnych na potrzeby niemieckich turystów, mój 

kumpel Silny zabije ciebie, twego męża i dzieci. Do zobaczenia w 

piekle. A na drugim znowu to o lasce. Wtedy wraca do pokoju 

mojego brackiego, a ja za nią. Andżela jakby trochę się przebudziła 

i przez chwilę martwię się, że słyszała przez ścianę moje z Natasza 

przeczytanie jej korespondencji. Natomiast Natasza nie widzi w 

tym zero problemu. Andżela, obróć się na chwilę na bok do ściany, 

co?   -   mówi   i   kiedy   Andżela   patrzy   na   nią   bezrozumnie   i 

bezrozumnie się obraca, to Natasza wtyka jej na powrót te listy do 

torebki.

A   co,   mam   tam   coś?   -   przestrasza   się   Andżela   słabym 

głosem. No mówi Natasza całkiem na poważnie komar ci siedział 

na dupie i chciał cię ugryźć, ale zabiłam skurwla. Możesz się już 

nie bać.

Dzięki   -   uśmiecha   się   Andżela   dość   mętnie,   jak   rzadko 

background image

zmieniana woda w rybkach akwariowych. Jakiej słuchasz muzyki?

Każdej po trochu - odpowiada Natasza patrząc z góry i boję 

się przez chwilę, czy nie ześwirowała, nie weźmie kolumnę od 

wieży i jej nie spuści na twarz.

Ale smutnej czy wesołej? - nalega Andżela, nie wiedząc o 

zagrożeniu.

Może tak. a może nie - mówi Natasza, boję się, że zbiera 

ślinę, by omylać Andżelę. Różnej. I wolnej, a czasem i szybkiej.

A z szybkiej jaką lubisz? - docieka Andżela. podpierając się 

łokciem i wtedy dobiega z niej charkot, kaszlenie i wypluwa w 

powietrze pokaźną białą chmurę pyłu czy pudru.

Różną, przeważnie najbardziej to lubię teledyski - mówi na 

to Natasza. Ale nie że śpiewają jakieś kurwieńcze lesby, że jak je 

ktoś w tej chwili nie przerżnie, to się zesikają. Tylko ja wolę jak 

mężczyźni śpiewają. Na przykład hip hop, piosenki angielskie o 

tym, że dzieje się terror, że żyjemy tu w getto, no.

Też to lubię - mówi Andżela. A jakie czytasz książki? Po 

czym dodaje: albo gazety?

Natasza na to odpowiada: ha, dużo by mówić. Wszystkie po 

trochu. Program tele. Telegazeta. Trochę takie przygodowe, Conan 

Niszczyciel, Conan Barbarzyńca, Conan sam w wielkim mieście, 

to całą serię przeczytałam kiedyś. Plakaty lubię. Dowcipy. Kawały. 

Programy.

background image

To   fajnie   -   mówi  Andżela.   Zupełnie   jak   ja.  A  lubisz   się 

odchudzać?

Na to Natasza jakby przegląda na oczy, zastyga na chwilę, po 

czym nachyla się raptowanie nad Andżela tak, że Andżela przestaje 

móc zwyczajnie oddychać i cień fioletowy z oczu Nataszy sypie jej 

się pod powieki. Nie wiem za bardzo, co robić, by Natasza nie 

poczuła się urażona, bo ona czuje się w moim domu swobodnie i 

może chce z Andżela po prostu bliżej porozmawiać.

Kto ci, kurwa, płaci? - mówi Natasza do ust Andżeli. Gadaj, 

kurwa. Już. Raz dwa.

Ale że za co? - mówi płaczliwie Andżela ze zdziwieniem, 

gdyż   jest   nagle   całkowicie   zdziwiona,   jakby   chce   całą   sytuację 

wyjaśnić.

Za informacje, kurwa, o mnie - mówi jej Natasza do ust.

Że jakie informacje? - szepcze Andżela.

Nie pytam czy informacje, tylko pytam kto, kurwa, słuchaj 

pytań. Jak skłamiesz, to nie żyjesz. Kto ci płaci? Moskwa?

Weź ją nie zabij, okej? - mówię do Nataszy spokojnie. A ty, 

Silny, zwal sobie konia - mówi ona, podnosi się i podchodzi do 

mnie. Że aż robię unik, gdyż boję się tej dziewczyny szorstkiej i 

oschłej. Co kurwa, Silny? Może ty stoisz za tym, że mi twoja dupa 

robi   przesłuchanie,   a   jak   się   teraz   obrócę   to   ona   wyciągnie 

latareczkę i mi zaświeci prosto do oka? My tu gadu gadu, pogoda 

background image

ładna z przejaśnieniami, kultura i literatura piękna, a ona wtenczas 

zadzwoni na komórkę do Zdzisława Sztorma i wszystko zaśpiewa 

ruskiemu wywiadowi, każde me słowo plus jeszcze swoje własne 

w   tym   temacie   impresje?   Co?   kto   za   tym   stoi,   gadaj.   Lewy? 

Wargas?

Znasz   Zdzisława   Sztorma?   -   rozpogadza   się   z   miejsca 

Andżela

Jasne. To znaczy niby nie znam. Ale jakbym chciała, to bym 

znała mówi Natasza, poczym zwraca się do mnie - nie mówiłeś jej, 

Silny?

Ze co jej nie mówiłem? - pytam, bo gubię wątek.

No że ma dać dupy Sztormowi, a kasa do podziału? mówi 

Natasza.

Nie, nie mówiłem - odpowiadam zgodnie z tym, jaka jest 

prawda.

Okej, jak nie mówiłeś, to ja powiem rozchmurza się Natasza 

i zapomina o całej sprawie z wywiadem. No to słuchaj, jest taki 

projekt.  Trochę   Silnego   i   trochę   mój.   Taki   projekt,   więc   lepiej 

słuchaj i notuj dobrze. Bo inaczej bez tego Miss Dnia bez Ruska 

nie zostaniesz i nawet sobie bułki suchej w grillu nie kupisz. Ja 

zresztą też, co więc jedziemy na jednym wózku. Jest tak. Teraz za 

tę kaskę, co masz w torebce, bujamy się taksówką do Sztorma. 

Spokojnie, na pełnym luzie, może starczy, a do połowy drogi na 

background image

pewno, a potem to już się zagada. Adres jest na długopisie, co 

masz w torebce. Idziemy tam, bajerujemy go. Że niby, że jesteśmy 

z organizacji animacji ekologicznej i czy da nam kasę na ochronę 

zwierząt   polskich   przed   zagładą   przez   Ruskich.   Mamy   ze   sobą 

różne pisma, różne pieczątki, teczki. Wtedy on mówi, że nie da, 

gdyż   jest   w   długach,   interes   mu   nie   idzie,   recesja,   bezrobocie, 

„Gazeta Wyborcza”. Wtedy ja wychodzę, mówię, że muszę wyjść 

się wysikać czy zrzygać, to już nieważne, możliwości jest dużo, że 

właśnie dostałam okresu albo coś i jak nie wyjdę natychmiast, to 

zachujam mu jego śliczny fotelik. I tu jest twoja rola, twój gwóźdź 

programu.   Wszystko   pięknie,   nachylasz   się,   wysuwasz   język. 

Mówisz mu wiersz o zwierzętach. Nie musi być jakiś szczególnie 

romantyczny, może być zwykły, ale ważne, że na pamięć. Wtedy 

on cię rozbiera i cię bierze, i kasa jest nasza.

Andżela   patrzy   na   Nataszę   z   nieskrywanym   podziwem, 

zachwytem.   Skąd   wiesz   o   organizacji   animacji   ekologicznej?   - 

pyta rozmarzona zupełnie, wzruszona.

Natasza ani mrugnie okiem, skąd to wie, chociaż oboje to 

wiemy, skąd ona to wie.

Czytałam   w   telegazecie   czy   jakiejś   krzyżówce 

panoramicznej, już nie pamiętam, lecz to nieważne.

Naprawdę? Świat jest tak mały. Nie chcę się chwalić, ale ja 

jestem   prezesem   tej   organizacji   -   mówi   Andżela   zachwycona. 

background image

Walczymy o emancypację i uwolnienie zwierząt, o ich własny głos 

w tej sprawie.

No to nie ma problemu - mówi Natasza zadowolona. Tylko 

czy   wiersz   jakiś   znasz.   Nie   musi   być   o   zwierzętach,   byle   był 

wiersz po prostu.

Oczywiście  -   uśmiecha  się  Andżela  i  od   jej   zębów,   co  są 

rozsadzone   rzadko   i   dość   nieregularnie   niczym   nagrobki   na 

cmentarzu, roznosi się blask trupiego szczęścia - mogłabym nawet 

powiedzieć któryś ze swoich utworów.

Tutaj zupełnie jak gdyby ożywiona wstaje i obciera z ust i 

sukienki białe naloty i osady, po czym mówi tak: Na przykład taki. 

Robertowi. To znaczy trzy gwiazdki, ale Robertowi. Rozumiecie. 

Jak gdyby dla Roberta, bardzo osobiste, chociaż on nigdy tego już 

nie przeczyta.

I   wtedy   ona   mówi   pochyłą   czcionką.   Dużo   słów,   co   nie 

wszystkie jestem w stanie ogarnąć, zrozumieć, czy mają sens oraz 

rym.   Ona   mówi   do   nas   tak,   patrząc   raz   to   na   mnie,   raz   to   na 

Nataszę:   oto   epitafium   dla   zmarniałego   człowieka,   twoje 

bezwładne ręce milczą w kieszeniach. Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy 

nas nie było. Jeśli chcesz wiedzieć, teraz też nas nie ma. To jest 

minuta ciszy po nas. I jeśli nawet się kochamy, to tylko oddzielnie. 

Jesteś tak bardzo egoistyczny, że sam siebie tylko bierzesz.

background image

Świetne - mówi Natasza i z uznaniem kręci głową, i jeszcze 

mnie szturcha, bym coś pochwalił od siebie - ale mu żeś napisała, 

to był pedał zwykły przecież, skurwiały impotent. Jakbym miała 

taki talent, to też bym tak napisała, taki sam identyczny jak twój 

wiersz.   Lolowi.   I   bym   podpisała   inaczej.   Blokus   Natasza. 

Nienawidzę cię, trzepiący się dewiancie, nie będę z tobą. Ale do 

rzeczy. Teraz jakiś sztapel o zwierzętach i w drogę.

O   zwierzętach?   -   mówi   z   frustracją  Andżela   i   chwilę   się 

zastanawia. O zwierzętach nic nie mam, chyba, że o zlepionym 

kołtunie   skrzydeł,   jest   to   smutne   i   można   to   podciągnąć   pod 

kategorię ptaki. Odnośnie tych skrzydeł właśnie zlepionych, jest to 

bardzo smutne.

Patrzymy   z  Natasza   po   sobie   niczym   komisja   do   spraw 

konkursu o zwierzętach, co myślisz, Silny? - mówi ona. Ja myślę 

tyle, żeby sobie stąd już poszły, bo chce mi się żreć, a te tu siedzą i 

rozprawiają o literaturze. Ale tego przecież nie mówię, że to myślę. 

Ja   nic   nie   myślę   -   wyznaję,   wstając.   Na   mój   gust   jest   dobrze, 

szczególnie   możesz   podkreślić,   że   to   do   Roberta.   To   Sztorma 

powinno do reszty rozkleić w sprawie tej ekologii, bo to jego syn.

Okej, to idziemy - mówi Natasza i chwyta Andżeli torebkę.

Ale   gdzie   idziemy?  -   pyta   nagle  Andżela   z   przestrachem, 

spoglądając   na   swą   torebkę   i   sukienkę   czarną   w   białe   kropki. 

background image

Natasza wtedy widać, iż wytrzymuje resztkami sił.

Do   zoo   na   protestację   antypolityczną,   wiesz?   Oddajcie 

zwierzęta   z   powrotem.   Zostawcie   nasze   żubry.   Uwolnijcie 

dozorców.

Poczym łapie Andżelę pod ramię i ciągnie ją do drzwi. Ja 

drepczę za nimi, bo chce mi się sikać. Stop - odwraca się wtem do 

mnie   Natasza   -   a   ty   dokąd?   Ja   stoję   i   nie   wiem,   co   na   to 

powiedzieć, bo niby że co, sikać już zabronione?

Ty nigdzie, Silny, nie idziesz - mówi do mnie Natasza - ty już 

dzisiaj   swoje   pięć   minut   zaspidowałeś,   ty   już   masz   dość. 

Początkowo miało być inaczej w planie, ale teraz też jest inaczej, 

jak widzisz. Andżela ze mną, a ty w domu zostajesz. Opierz się, 

oczyść   z   tych   jelit,   żebyś   wyglądał   jak   przyzwoity   człowiek   i 

podczas festynu sobie zarwał jakąś przyzwoitą dupę bez okresu, co 

ci na spida zarobi. My idziemy, tyle, do widzenia do zobaczenia.

Arleta   pijana   i   ujarana   dość,   obnośny   handel   śmiechem. 

Maszyna   do   mszczenia   dokumentów,   cokolwiek   do   Arlety 

powiesz, za chwilę w rezultacie wylatuje z niej ustami w postaci 

śmiechu, w postaci strzępów, papierzysk, śmieci, konfetti i sypie 

się w powietrze. Automat do gier, zamiast oczu dwa małe neony 

mrugające   spod   przerośniętych   od   jarania   powiek,   dwie   małe 

lampki   rowerowe   na   dynamo.   W   kurtce   z   wężowej   skóry,   w 

background image

chmurze z brokatu.

Pyta się mnie, czy chcę od niej jedną fajkę. Mówię, że jak 

ruskie, to ja dziękuję bardzo, umywam od takiego interesu ręce, bo 

nie chcę się wtopić w jakąś rusofilię. Ona na to mówi, że ruskich 

nigdy nie paliła, kto jak kto, owszem Lewy, owszem Barman, ale 

ona   jako  Arleta   nigdy   z   Ruskami   nie   miała   wiele   wspólnego, 

praktycznie nic, prócz paru razów dawno i nieprawda, jak była 

pijana   i   poza   tym   kilka   lat   temu,   jak   jeszcze   nie   chujali   tak 

polskiego przemysłu płytowego, nie rozkradali polskiego piasku.

Więc jak mi daje carmeny, to choć bez banderoli, to biorę, bo 

co mi innego zostało, jak nie zapalić.

Wtedy palimy, nic nie mówimy. Dzień Bez Ruska, festyn, 

szczęk i skurcz w mikrofonach, tańczy zespół Biedronki i bardziej 

młodzieżowy   Fantastic   Dance.   Dym   z   grilla   doszczętnie   pokrył 

miasto, ofiara z kiełbasy, żeberek i chrzęści zwierzęcych złożona 

bogom   w   imię   zwycięstwa   z   zaborcami.   Swąd   pełznie   ulicami 

wokół amfiteatru miejskiego i brudzi na tę część budynków, co 

miała niby być biała. Co więc teraz jesteśmy państwem flagi szaro-

czerwonej, brudny orzeł na czerwonym tle w okopconej koronie. 

Andżeli by się nie spodobało, choć nie wiem, gdzie ona teraz jest, 

pewnie zdejmuje majtki. Definitywny wzrost zawartości czadu w 

powietrzu   naturalnym,   kiełbasa   matka   jej   zwyczajna   poddana 

całopaleniu, wszędzie śmierć, wszędzie zbrodnia, poćwiartowane 

background image

zwierzęta, gdyby mogły, to by krzyczały, ale już nie mogą, już im 

usta skonfiskowano i zapakowano w inną paczkę. Krtań cielęca, 

ucho, oko, zmielone, zapakowane w paczki po dwadzieścia deka, 

następnej   zimy   wyrosną   czarne   przebiśniegi,   następnej   zimy   w 

całym mieście pogasną światła i wszystko po ciemku. Popkultura 

sadzi na scenie swe fałszywe rośliny, sztuczne gerbery, sztuczne 

palmy,   atrapy   kwiatów   doniczkowych   bezpośrednio   w 

nieurodzajnej   blasze,   w   wacie   szklanej.   Lecą   fajerwerki,   lecą 

papierki   od   cukierków,   lecą   ulotki,   pękają   bańki   mydlane, 

przewracają się pokale na stołach.

I   niebo   jest   jak   w  dzień   ostatecznej   apokalipsy,   ciemne, 

obwisłe, że gdyby chciało mi się wyciągnąć rękę do góry, to bym 

to wszystko rozwalił, szwy by poszły i cała konstrukcja by zjebała 

się na miasto, łącznie ze wszystkimi filiami. Z czyścem i całym 

zapleczem produkcyjnym. Taką mam myśl. A parasole opatrzone 

informacją „Coca-Cola” są niczym biało-czerwone rośliny liściaste 

wołające   o   pomstę   do   nieba,   wywinięte   na   lewą   stronę.   I 

plastikowe   sztućce   plastikowe   talerze   frunące   przez   amfiteatr 

miejski w tym samym kierunku co dym, niczym osobny wiatr.

Wtem Arleta mówi do mnie tak. Że jak jej postawię dużą 

kole i frytki, to mi coś powie, co wie na pewno na sto procent. Ja 

zastanawiam się, czy się opłaca robić z taką degeneratką interes. 

background image

Mówię jej, że co najwyżej mała koła i to na samo, że tyle mogę jej 

postawić. Ona mówi na to, że to jest informacja za kilo spida i 

kurczaka   z   rożna,   ale   ona   mi   spuszcza,   bo   jestem   jej   dobrym 

kolegą,   przyjacielem,   dawnym   chłopakiem   jej   przyjaciółki, 

dawniejszym   również   jej   samej   chłopakiem,   co   wiadomo   całą 

sytuację zmienia i ona mi to powie po znajomości za kole i frytki. 

To ja mówię, żeby ona mi powiedziała, a wtedy ja wycenie, ile ta 

informacja była rzeczywiście warta. No to ona mówi, że okej, ale 

żebym się nie zdziwił i nabrał dużo świeżego powietrza, co bym 

się   nie   podusił.   Otóż   dzisiejsze   wybory   najsympatyczniejszej 

dziewczyny Dnia Bez Ruska o osiemnastej wygra Magda.

Ja spokój. Niewzruszenie całkowite. Że niby co z tego, że 

Magda. Kto to jest w ogóle ta Magda? Może ją kiedyś znałem, a 

może   nie   znałem   jej   wcale.   Może   miałem   z   nią   kiedyś   jakieś 

punkty zbieżne, a teraz już nie mam, bo wszystko skreślone, z tą 

suką, jebniętą miss, co ją nieraz widziałem w takich sytuacjach, w 

samych rajstopach, w połamanych paznokciach, jak wylizuje me 

kieszenie ze śladów po woreczkach spida, jak podciąga majtki, jak 

ogląda   telewizję,   rzygając   sobie   w   suknię,   bo   program   z   typu 

reality show tak ją wciągnął, że nie może się oderwać i iść po 

miskę. Że gdyby mieli teraz to pokazać na projektorze, to to by był 

super-brutalny   film   tylko   dla   szczególnie   dorosłych   o   szególnie 

background image

mocnych nerwach, bo co słabszym mogłyby doszczętnie popękać 

do krwi i kości.

I co z tego? - pytam niby, że obojętnie, żeby nie pokazać 

żadnego wrażenia po sobie i jak najmniej jej postawić z czystej 

złośliwości. Bo to jest Arleta i jak jej kupię kole, to potem zjawi 

się zaraz Magda i powie: daj popić. A to się jej przecież tak stać 

nie   może,   gdyż   to   jest   koła   ode   mnie.   Gdyż   to   jest   zatruta 

fałszywa, czarna koła za pieniądze moje i mej matki, i jak Magda 

przyjdzie i powie: daj łyka, to to ją otruje, to jej zaszkodzi, tą koła 

szemraną   śmierdzącą   moimi   pieniędzmi   ona   się   zakrztusi, 

zachłyśnie i zaplami sobie suknię swe piękną i nikt jej na żadną 

miss   nie   weźmie.   I   na   Zachód   robić   kariery   sekretarki,   robić 

kariery   aktorki   nie   pojedzie,   gdyż   takich   kaszlących   nikt   przez 

granicę nie przepuszcza, bo roznoszą zarazki, choróbska, które w 

Unii Europejskiej nie mają prawa bytu.

Arleta nie traci jednak nadziei, że uda jej się na coś więcej 

mnie naciągnąć. To jeszcze nic - mówi. Teraz słuchaj dalej, bo to 

cała historia, jakiej jeszcze na mieście nie było. Ona te wybory 

wygra, bo dała jednemu organizatorowi. Ale opłacało się. Teraz 

podobno   ma   dostać   rower   górski   i   diadem,   i   wiesz,   różne 

bombonierki, talon na kupno butów.

background image

Wtedy   mi   się   jest   już   trudno   powstrzymać,   choć   bardzo 

usiłuję się bardziej nie wkurwić. Ale już mimo starań, usiłowań, 

zaczynam   rozglądać   się   i   odgarniam   może   nieco   zbyt   silnie 

jakiegoś   faceta,   co   mi   zasłania,   pierdolniętego   ojca   dwóm 

dzieciom, co im kupuje jakąś kiełbasę czy inne gówno w papierku. 

I on się owszem przewraca w błoto, ale zaraz wstaje podniesiony 

przez   dzieci,   otrzepuje   spodnie   od   garnituru   i   mówi   do   mnie: 

przepraszam pana bardzo. Dzieci oboje upośledzone, w tym jedno 

w okularach, a drugie płci żeńskiej też nienormalne, ocierają mu z 

błota spodnie, wszyscy się w imię solidarności rodowej trzęsą. Ja 

na to mu mówię, nieźle już rozsierdzony: uważaj sobie, kurwa, jak 

chodzisz, a następną rażą używaj antykoncepcji.

To   odnośnie   tych   dzieci,   z   których   co   jedno,   to   gorszego 

gatunku.   Bo   niby   po   co   taki   palant   produkuje   to   badziewie   na 

masową skalę, po co zatruwa takimi bublami społeczeństwo, że ja 

mam   pracować   na   opiekę   medyczną   dla   takich   dwóch   ślepych 

naboi.

Wtedy   on   mówi,   że   tak   właśnie   będzie,   jak   mówię,   a   do 

dzieci zaznacza, że muszą już iść, bo tu jest za drogo. Wtedy Arleta 

jak się nie zerwie i od razu za nim leci i woła, że ja mówię, że on 

ma jej kupić dużą kole. On sumiennie zawraca, dzieci uczepione u 

spodni,   okulary   w   newralgicznym   punkcie   pęknięte,   i   już   chce 

kupować, jak ja mówię: stop. Nic jej nie kupuj. Ona nie jest tego 

background image

warta, ona się może napić z rzeki.

Wtedy on trzęsie się cały, że zastanawiam się, czy z tego 

szoku nie poszedł mu w środku przełyk albo jakiś inny sznurek, 

przewód. Patrzy raz na Arletę raz na mnie, i pośpiesznie opuszcza 

ten cały interes w przyspieszonym tempie. Arleta się śmieje, mówi: 

dobrze żeś go zrobił, pełno tu ostatnio jakiegoś grekokatolickiego 

elementu, co się szwenda wszędzie i oddycha naszym wspólnym 

powietrzem.

Niby, że mnie to gówno obchodzi, co Arleta w tym temacie 

uważa. Niby, że mnie to gówno obchodzi, co Magda wyczynia. 

Niby że nie jestem wkurwiony. A jednak noga mi cała chodzi tak, 

iż   na   stoliku   chlupocze   bronks   w   pokalach.   Patrzę   wtedy   w 

motłoch, lumpenproletariat, co się przetacza falą przed wejściem, 

ściskając   w   brudnych   łapskach   biało-czerwoną   watę   cukrową   i 

bialo-czerwone parówki. I to mnie jeszcze bardziej rozkurwia, bo 

najpierw jest brak higieny, czy biało-czerwony, czy czerwony, czy 

inny,   a   potem   salmonella   i   robaki   w   powyższych   czy   innych 

kolorach. A potem rzyganie, biało-czerwona fala rzygów płynąca 

przez miasto, fala rzygów widzialna wyraźnie z kosmosu, co by 

Ruskowie wiedzieli, gdzie jest nasze państwo, a gdzie ich, i jaka to 

w Polsce potrafi być wspólna akcja solidarność wobec drapieżnych 

zaborców. Magdy nie ma, pewnie siedzi gdzieś za kulisem albo w 

background image

przyczepie i w tempie błyskawicznym daje dupki dźwiękowcowi, 

co by podkręcił głośność, jak ona będzie miała coś wygłosić, na 

przykład co lubi jeść, jaką najbardziej lubi pogodę.

A jednak ciężko jest mi się powstrzymać, bo rower górski 

niech sobie zatrzyma i na zdrowie, i jeszcze piłkę jej plażową i 

daszek na słoneczne dni, wszystkiego najlepszego, ale oficjalnie 

dawać to ona nikomu pod moją nieobecność nie będzie, jakby nie 

było. I wtedy mimowolnie mam w oczach tego niby organizatora. 

Inżyniera magistra prezesa. Jaki jest chamski wobec niej, jaki jest 

brutalny,   w   jednej   ręce   aktówka,   w   drugiej   kalkulator   i   tak   ją 

bierze,   obliczając   przychód   i   rozchód   Towarzystwa   Przyjaciół 

Dzieci Polskich, obliczając kurs dolara, obliczając alimenty swej 

od dwudziestu lat żonie Zofii, obliczając na palcach wiek swych 

dzieci. Magda się pyta, czy jest dość dla niego ładna, on w tym 

czasie   podpisuje   odbiór   listów   poleconych   z   prokuratury 

rejonowej. Mówi jej, że jest owszem bardzo ładna, jest tak bardzo 

ładna, że żeby się teraz nie obracała do niego, bo mylą mu się 

rachunki, mylą mu się obliczenia, myli mu się pasjans, mylą mu 

się   klocki   w   „Tires”,   niech   się   zamknie   i   bardziej   skupi   na 

dawaniu.

A posłuchaj najlepsze - mówi Arleta, jak już widzi, że jako 

takie   wrażenie   na   mnie   zrobiła   i   jestem   okurwiały   ze   złości   i 

background image

nienawiści. Posłuchaj najlepszego, bo teraz się robi dopiero gorąco 

- mówi - bo ten niby organizator, ten prezes ją chce zabrać z miasta 

i zawieźć do Reichu. Mnie może nawet też, jak dobrze wszystko 

pójdzie   i   nie   będzie   kłopotu   z   papierami.   Bo   mam   zawiasy   za 

wpółudział   niby   w   pobiciu,   ale   to   się   podobno   wszystko   da 

załatwić, tak on mówi. Taka to jest informacja. Magda wyjeżdża. 

Odlatuje do ciepłych krajów. Wraz zresztą ze mną. Już się, Silny, 

nie zobaczymy, więc raz byś mógł być fair na sam koniec: koła i 

frytki teraz. Mogą być same frytki, bo chce mi się żreć.

Jeszcze chwilę stoję. Stoję i te słowa, co ona wypowiedziała 

rozbrzmiewają w mej głowie jak audycja radiowa bezpośrednio z 

miejsca   wypadku,   prosto   z   miejsca   zbrodni,   a   z   głośników 

dobiegają   jeszcze   ostatnie   westchnienia   trupów,   ostatnie   jęki 

świeżo zmarłych, szelest rosnących im paznokci. Magdę. Zabiera. 

Do   Reichu.   Prezes.   Klamki   naciśnięte   wszystkie   jednocześnie, 

misiek na Polskę w paszporcie przybity, szlabany spadają na głowę 

przechodniom,   Andżela   umiera   w   pół   stosunku   z   Sztormem, 

wypluwając   ustami   małe,   czarne,   zwęglone   niemowlę,   Natasza 

spluwa na podłogę i jej ślina zatrzymuje się w powietrzu w pół 

drogi.   Arleta   schyla   się   i   wybierając   spomiędzy   desek   frytkę, 

paznokieć zahacza jej się o listwę. Barmanka chciała powiedzieć: 

dziękuję proszę, a zdanża powiedzieć tylko: dzięk. Gdyż wszystko 

background image

nagle się dla mnie urywa, cały festyn zatrzymany w pół kroku, na 

hasło   wszystkie   dzieci   rozwierają   rękę   i   biało-czerwone   balony 

unoszą się do nieba, co zapewne widać z kosmosu, a skali zjawiska 

nie da się przecenić. Wszystko raptem jak gdyby zatrzymuje się, 

cały festyn kostnieje, cały festyn spryskany lakierem do włosów, 

koniec.  Coś   się  przewracało,  ktoś   się  śmiał,  na  scenie  coraz  to 

nowy zespół wykonywał jeszcze inne niż poprzedni piosenki. A 

teraz koniec, kropka na końcu zdania wielokrotnie złożonego, flagi 

biało-czerwone zostają zwieszone do połowy, w adidasach Arlety 

rozwiązują się sznurówki. Koniec tej bajki, strop amfiteatru pęka i 

zwala się na wykonawców 

Ej, Silny, chyba mnie nie wychujasz teraz, co Silny? - mówi 

Arleta. Ja milczę. Nic nie mówię. Patrzę. Patrzę. Nic nie mówiąc

Ale Silny, ja mam pakmana, jak mi nie postawisz czegoś do 

żarcia,   to   ja   umrę   śmiercią   głodową   -   stęka   Arłeta   i   widząc 

kawałek kiełbasy utknięty między szczeble stolika, wydłubuje go 

znowuż paznokciem i zjada, ale po chwili wypluwa z powrotem na 

stół i mówi: to było co innego, ale nie wiem, kurwa, co.

No   to   umrzyj   jak   najszybciej   -   odpowiadam   jej   dość   z 

agresją, wysuwając się bardziej do przodu. Umrzyj sobie od razu - 

mówię. Bo i tak nic nie dostanie, a tylko straci resztki pozycji 

pionowej i będą musieli jej robić specjalną trumnę na jej zwłoki z 

background image

przodozgięciem i dodatkowy pojemnik na wyciągniętą w błagalnej 

pozie rękę.

Jak mi nie kupisz, idę po Lola - obraża się Arleta

Ale   mnie   już   nie   obchodzi,   co   ona   ma   więcej   do 

powiedzenia, co ona sądzi, a czego nie i kogo sprowadzi na mnie 

w imię egzekwacji swojego mienia, bo teraz jak dla mnie może 

ona tu zadzwonić po samego nawet Wargasa i choćby powiedzieć, 

że obiecałem jej kupić frytki, a teraz się migam, i Wargas może na 

to odpowiedzieć do mnie: jak obiecałeś, to bądź kolegą i kurwa 

teraz kup, a ja mu wtedy powiem: nie kupię, właśnie, że nie kupię, 

ani   jej,   ani   tobie.   Właśnie,   że   możecie   oboje   sobie   nawzajem 

postawić laskę, bo mnie teraz gówno obchodzi, czy robię teraz 

dobre uczynki, czy nie, jaki to jest paragraf i na które piętro pojadę 

po śmierci w górę czy w dół. Mnie to teraz chuj obchodzi. Bo ja 

się nie będę nawet zastanawiał, czy Bóg jest, czy Boga nie ma, bo 

nawet jeśli był, to dawno poszedł spać, skoro zesłał na Magdę tego 

ściemnionego   prezesa.   Bez   skrzydeł,   ale   z   aktówką.   Nie   może 

świętego, ale przy gotówce. I to jest jedna chwila, jak rozgarniam 

jedną ręką ten motłoch, co się kłębi bałwochwalczo wokół swej 

królowej kiełbasy i frytek. Parę jakichś osób może upada, lecz ja 

już tego nie widzę, jak będzie dym, to wszystko pójdzie teraz na 

Arletę  ze   strony  tych  ludzi,   bo  ona   teraz   stoi  i  patrzy  za   mną, 

background image

mówiąc: Silny? Silny, ja ci mówię. Nie bądź chamem i kup mi, co 

trzeba, to nie zadzwonię po kolegów. Silny?

I   już   się   robi   dość   gorąco,   gdyż   kilka   osób   potraciło   od 

mojego ciosu swe kupione świeżo jedzenie, co pieni się teraz w 

błocie, parując. I teraz Arletko, choć patrzysz na nie łakomie, nie 

będzie, nie będzie jedzenia, teraz zaraz oni wezmą i cię zabiją, i 

nie dość, że zero koli i frytek, nie dość, że nic ci nie dadzą, to 

jeszcze w ramach rekompensaty wywleką ci ze środka resztki tego, 

co tam zjadłaś, tę frytkę wygrzebaną zmiędzy szczebli. Bo ja ci 

mówię   do   widzenia,   choć   się   już   pewnie   teraz   nie   zobaczymy 

więcej, przynajmniej z twojej strony.

I   idę   spokojnie.  W  kierunku   tam,   gdzie   myślę   ją   znaleźć. 

Rozglądam   się.   Biało-czerwone   lody   kręcone.   Polskie   lalki   w 

strojach narodowych mazurskich i innych. Dziesięć zeta - dziesięć 

strzałów z wiatrówki do wyciętego z bristolu Ruska. Gdyby były 

strzały do Magdy, to bym zapłacił. Pizd - i odpada jej but. Pizd - i 

odpada jej noga. Pizd - i odpada jej dupka. I tyle mi starczy, niech 

tak zostanie, Magda bez dupki nie może nikomu dawać, i tak niech 

zostanie, więcej się nad nią bym nie znęcał, nawet może bym ją 

taką właśnie przygarnął, przyjął do siebie.

Idę. Całkowicie spokojnie. Krok za krokiem. Pierw muszę 

popychać motłoch, a później już on sam wie, gdzie jego miejsce i 

background image

w popłochu kuli się pod bandami przede mną, ustępuje z drogi. 

Piski tratowanych, sukienki darte o płot, przewracające się bandy, 

kiełbasa lecąca w błoto. Twarze zupełnie zaskoczone gapiące się 

we mnie. Ja idę. Spokojnie. Bo wiem, co mam robić i nikt mi teraz 

nie   przyjdzie   i   nie   powie,   Silny,   Silny,   uspokój   się,   wszystko 

będzie dobrze. Nikt mi nie zatknie papierosa w usta i powie: zapal, 

zapal, Silny, to ci przejdzie, nie przejmuj się Magdą, ona taka jest. 

Sam   wyjmuję   papierosa,   podpalam,   chociaż   jest   wiatr.   A   jak 

wyjmuję   zapałki,   to   odsuwają   się   jeszcze   dalej,   wstrzymują 

oddech, bo się boją, że im to wszystko podpalę. Że im podpalę te 

kobiety   w   ciąży,   ich   wydęte   przez   wiatr   błoniaste   spódnice,   te 

garnitury wymięte, wózki pełne dzieci niczym jakiegoś produktu 

ubocznego, ich watę cukrową na patykach. Lecz ja tego nie robię, 

bo mi się nie chce. Sam wiem, co mam robić.

I kiedy tak idę i już wyczajam, gdzie są kulisy, garderoby, 

napotykam Kacpra. Kacpra. Co jest zupełnie nie na miejscu, gdyż 

od kilku dni go nie widziałem. W dodatku jest z jakąś dziewczyną, 

co jej wcześniej nie widziałem.

Kacper ma oczy wydęte na wierzch od amfy, wypolerowane i 

błyszczące   się   jak   gałki   od   meblościanki,   wykonując 

nadprogramową ilość ruchów. Mówię, czy nie przedstawi mi swej 

koleżanki, bo gdzieś ją już chyba widziałem. Ona wtedy mówi: Ala 

background image

i   podaje   rękę   ze   złotym   pierścionkiem,   co   od   razu   zauważam. 

Studiuje ekonomię - mówi Kacper i kładzie jej rękę na tyłku, co 

dziwię   się,   że   się   nie   spuścił   z   satysfakcji.   Ona   łagodnie,   lecz 

stanowczo zdejmuje jego rękę i mówi: ale jednocześnie kończę 

kurs dla sekretarek z językiem niemieckim. Po tym kursie będę 

mogła pracować wszędzie, w kancelariach, w sekretariatach.

Wtedy nie mam czasu nawet przyjrzeć jej się dokładniej, bo 

Kacper   mówi   do   mnie,   że   gdzie   niby   idę.   Ja   mówię,   niby 

obojętnie, że tak sobie idę, po Magdę. Wtedy widzę, że on się 

trochę   nagle   denerwuje,   patrzy   na   wszystkie   strony,   wyjmuje 

papierosa. Na co ona, ta Ala, kładzie mu rękę na paczce i patrzy 

mu   w   oczy   jakby   przybyła   tu   z   odległego   Monaru   ratować 

moralnie   ofiary   nikotyny.   Wtedy   on,   widać,   że   zupełnie 

wkurwiony, ale gestem psa chowa tą paczkę do kieszeni i mówi:

Chodź,   Silny,   gdzieś   z   nami,   napijemy   się   czegoś,   to 

pogadamy o tym i owym, powiem ci, jak jest z Magdą.

Ta   panienka   wtedy   od   razu   staje   na   baczność   jak 

popieszczona   prądem   i   mówi:   co   to,   to   nie,   Kacper,   w   takim 

wypadku   ja   wracam   do   domu.   I   jest   jakby   występowała   w 

akademii   szkolnej   odnośnie   zgubnego   wpływu   alkoholu   i 

papierosów na kondycję i uprawianie sportu.

Wtedy Kacper jak gdyby mięknie, rozkleja się, ale robi dobrą 

minę, że niby wszystko w porządku i że on też niby występuje w 

background image

tej akademii.

Ja mówię wypijemy, to nie mówię: najebiemy się, to znaczy 

upijemy się, tylko mówię jedno piwo w szklance zero koma dwa.

A   ta   dziewczyna   na   to   zastanawia   się,   co   teraz   miała 

powiedzieć, co teraz było w scenariuszu i wreszcie przypomina 

sobie i mówi: ale Kacper, wiesz przecież, że tak się zawsze mówi, 

że   to   jest   oszukiwanie   samego   siebie,   moralna   zasłona   dymna. 

Wiesz,   jaka   jest   między   nami   umowa   i   jeśli   traktujesz   mnie 

poważnie, to powinieneś ją respektować.

Kacper patrzy na mnie przepraszająco i mówi z udręką:

Silny   chodź   na   kole   -   poczym   gdy   dziewczyna   odwraca 

głowę za jakimś lecącym ptakiem czy balonem, on czyni do mnie 

dramatyczne gesty rąk i oczu, istny teatrzyk, z którego przesłania 

wynika,   że   dziewczyna   jest   niedawalska   i   ogólnie   oporna.  Ale 

kiedy   już   zwracamy   się   w   stronę   sprzedaży   napojów,   to   ona 

pozwala mu się chwycić za mały palec u ręki i Kacper pokazuje mi 

oczami, że może jeszcze będą z niej normalni ludzie, z tej Ali, że 

może coś się z niej uda wydusić, jakieś przyjemności.

No   to   idziemy.   Jest   to   pozornie   wbrew   memu   planowi, 

wbrew moim ówczesnym zamiarom, ale myślę, że jak trochę się 

napiję,  to  cały  ten  mój plan  nabierze  jakby  wyrazistszych  linii, 

które wszystkie zmierzają do garderoby, za kulisy. Okej. Kacper 

background image

kupuje dla siebie małą kole, dla tej niby Ali małą wodę mineralną, 

a dla mnie bro. Okej. Siedzimy. On cały chodzi, jakby wciągnął 

choćby   jedną   kropeczkę   spida   więcej,   to   by   wybuchł   na 

kawałeczki. Szyje nogą. Spogląda raz na Alę, raz to na mnie. Ala 

mówi,   że   musi   teraz   wyjść   do   toalety   i   patrzy   wymownie   na 

Kacpra,   co   by   pod   jej   nieobecność   nie   wypił   całej   koli 

przypadkiem, nie wdał w bójkę. Patrzymy, jak idzie w kierunku 

kibla. Jest z nią tak: przede wszystkim golf. Włosy szare, myszate, 

spięte na czubku spinką z napisem zakopane 1999. Na szyi złoty 

łańcuszek   z   krzyżem   wyciągnięty   na   golf,   co   już   wcześniej 

zauważyłem.   Potem   tak:   spodnie   od   garnituru   lub   garsonki, 

zwężane   na   dół   plus   sandały   ortopedyczne.   Jest   to   dziewczyna 

typu kura. Posprzątnie, ugotuje, nawróci na katolicyzm. Lecz nie 

dla Kacpra, tego mi nikt nie wmówi. Ona jeszcze zanim otworzy 

drzwiczki   od   toi-toia   spogląda   z   niepokojem,   a   Kacper   do   niej 

macha porozumiewawczo ręką. A jak ona tylko zamyka drzwiczki, 

to   on   zaraz   zaczyna   klepać   się   po   kieszeniach   z   nadmierną 

zapalczywością,   wywleka   woreczek   i   sypie   na   oko   sobie   do 

szklanki, co rozsypuje połowę, bo mu ręce chodzą. Poczym pije 

łapczywie do dna, resztki ściera ręką i wylizuje z palców. Poczym 

zaczyna udawać, że niby, że nic, nic się nie stało, łokcie na stół, 

ręce   na   kołdrę,   wiatr   wiał,   ale   przestał   wiać,   deszcz   padał,   ale 

przestał padać, luz, spokój, nic się nie zmieniło, końca świata nie 

background image

było.

Jest beznadziejna - mówi do mnie nagle po chwili milczenia. 

Jestem z nią dwa dni, a ona już mówi, bym szedł z nią do domu na 

obiad do jej rodziców. O żadnym dawaniu dupy na razie nie ma 

mowy, to już wyczaiłem. Choć miałem jeszcze nadzieję, że to się 

zmieni wkrótce, bo jak nie, to po chuj, pojedziemy na wakacje do 

domu starca.

Po czym patrzy lękliwie w kierunku kibla, co ona dość długo 

nie wychodzi.

Zaległa pewnie - szepce Kacper histerycznie i zastanawiam 

się, czy może już zwariował - wpadła do toi-toia. Wyjdzie zaraz z 

nowym imidżem. Nowy kolor włosów i nowy kolor twarzy. Hę!

Poczym,  rozglądając   się,   kitra   się   głębiej  po   stół  i  odpala 

sobie ode mnie fajkę. Czekaj, mówi, patrząc wokół lękliwie. Póki 

ta prorodzinna cipa nie wróci, muszę sobie pomówić: kurwa.

Wtedy mówi parę razy: kurwa i ja pierdolę, chujoza i gówno.

Zaraz jednak otwiera się toi-toi i wychodzi Ala, co jak widać 

nie zaległa, żyje i ma się dobrze, poprawia sobie gumkę od majtek 

i   rozgląda   się   dumnie,   szczęśliwa   niezmiernie,   dogłębnie 

wypróżniona królewna. To Kacper od razu wpycha mi fajkę do 

ręki, weź to, weź to, kurwa, ode mnie zabierz co prędzej. Że naraz 

muszę palić dwie fajki naraz, żeby nie było marnacji.

Ona   przysiada   się.   I   z   miejsca   tak:   przepraszam,   ale 

background image

musiałam na chwilę skorzystać z toalety. Ale już jestem. Wiecie, 

skoro już tak tu siedzimy, to może ja wam opowiem taką historię. 

To   znaczy   to   nie   jest   właściwie   historia,   to   jest   film,   który 

niedawno   zdarzyło   mi   się   widzieć   w   kinie   Silverscreen.   Tak 

naprawdę to pojechałam tam z moimi rodzicami i moją siostrą, a 

także kuzynką, która akurat wtedy nas odwiedziła. Przywiozła nam 

dużo   przetworów   mięsnych,   ale   niestety,   mama   musiała   je 

wyrzucić,   ponieważ   teraz   jest   wiele   przypadków   salmonelli, 

gronkowca.

Kacper szyje nogą i rozgląda się wszędzie dookoła, czasem 

wtrąca, nie patrząc na nią: dobre!

No ale nie przerywaj  -  mówi  wtedy ona,  lekko  urażona  - 

nigdy nie pozwalasz mi skończyć, chociaż znamy się już od kilku 

dni. Ale posłuchajcie dalej. No i pojechaliśmy do tego kina. Już nie 

wspominając   o   tym.   że   zapodziałam   gdzieś   bilet!   Moja   siostra 

mówi do mnie: wiesz Ala, ależ ty jesteś zapominalska. Do licha, 

wkurzyłam   się   wtedy,   bo   rzeczywiście   zdarza   mi   się   być 

roztrzepaną. Taki mam już charakter i nikt nie potrafi mnie tego 

oduczyć.   Powiedziałam   sobie   wtedy:   kurczę   pieczone,   ten   bilet 

musi gdzieś być. I wyobraźcie sobie, wiecie gdzie był? Miałam go 

centralnie w torebce, na samym wierzchu. Jest takie przysłowie: 

najciemniej pod latarnią. Oczywiście bez żadnych skojarzeń. To 

wtedy weszliśmy do sali. Ja już nieraz bywałam na wielu filmach 

background image

w   Multikinie,   ale   na   przykład   ta   moja   kuzynka   Aneta,   ona 

pochodzi z dość niewielkiej wsi i to była dla niej totalna egzotyka. 

Mówię wam, było mi aż wstyd, wszyscy się patrzyli na nią. Ale 

nieważne, to taka dygresja. I wtedy rozpoczął się film. Nieważne 

jaki tytuł, pewnie oglądaliście. Była kobieta i mężczyzna, zresztą 

pewnie   to   widzieliście.   Różne   takie   perypetie,   najpierw   ona   go 

odrzuciła, potem on do niej wrócił, wiecie. Wszystko działo się w 

Ameryce.   Uważam,   że   z   całego   filmu   najlepsze   było,   jak   miał 

miejsce   wypadek   samochodowy.   To   znaczy   autobusu   z 

samochodem. Oni akurat jechali tym autobusem, ale jeszcze się nie 

znali. I wpadli na siebie, było to szalenie zabawne i nawet moja 

mama się śmiała, uważała, że to było bardzo zabawne. Najgorsza 

moim zdaniem scena, to gdy bohater i bohaterka idą ze sobą do 

łóżka.   Rozumiecie.   Kochają   się   ze   sobą.   Czułam   się   bardzo 

skrępowana,   ponieważ   siedziałam   tuż   obok   mojego   taty   i 

dotykałam   go   ramieniem.   Zdawałoby   się,   że   on   także   czuł   się 

skrępowany. Ciągle wydaje mu się, że jestem jego małą córeczką, 

że nie wiem nic o źle tego świata, o prawdziwym bagnie. I wiecie 

jak się skończyło?

Silny,   wiesz,   że   Magda   wyjeżdża?   -   mówi   Kacper   dość 

poważnie, patrząc na mnie.

Przepraszam, ale nie jestem w temacie - odpowiada mu Ala - 

background image

mówicie o Magdzie? Mam jedną kumpelę Magdę, jest ze mną na 

roku,   jest   świetna   z   socjologii   makrostruktur.   Chociaż   jest 

beznadziejną   kujonką.   Nazywa   się   Magda   Stencel.   Jej   rodzice 

oboje są po prawie.

Nie,   mówimy   akurat   o   innej   Magdzie   -   mówi   jej   Kacper 

powoli i wyraźnie, jakby znał jakiś inny obcy język, którym mówi 

się przez zęby. I boję się, że zaraz krew się poleje, że będzie dym, 

bo on powoli traci cierpliwość i dobre serce. Choć ona ma twarz na 

wskroś   niewinną,   jak   gdyby   błonę   dziewiczą   bezpośrednio 

nadrukowaną na twarzy.

Wiesz, Kacper, mam wrażenie, że źle się odżywiasz - mówi 

nagle   Ala   -   jesteś   jakiś   nerwowy,   wiecznie   po   prostu 

zdenerwowany. Wyluzuj się trochę, bo jesteś jakiś spięty, zupełnie 

rozedrgany. Z tej strony cię nie znałam.

Kacper rozgląda się nerwowo wokoło i mówi: idę siku, jak 

gdyby mówił: kara boska.

Wtedy   ona   skromnie   spuszcza   oczy   na   swoją   skórzaną 

torebkę, wyjmuje chusteczkę higieniczną i ściera z blatu to, co się 

rozlało z koli i mojego piwa.

Słuchaj - mówi do mnie - Andrzej, bo ty się chyba nazywasz 

Andrzej, tak? Ja Ala. Chciałabym, żebyś mi jedną rzecz powiedział 

jak   przyjaciel.   Szczerze.   Nawet   najgorszą   prawdę.   Bo   moim 

background image

zdaniem najgorsza prawda jest lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo. 

Czy Kacper ćpa?

Nie   -   odpowiadam.   Patrzę,   jak   kiełbasa   się   smaży,   jak 

powiewają flagi, jak przewracają się plastikowe kubki.

Żadnych   narkotyków,   serio?   -   mówi   Ala   nie   do   końca 

przekonana -ani ciężkich, ani lekkich? To dobrze, bo ja tego bagna 

nie uznaję. Wiem, że kilku moich znajomych z uczelni ma z tym 

coś   niecoś   wspólnego,   ale   nie   zniosłabym,   gdyby   mój  chłopiec 

nurzał się w takim upadku. Podobno to niszczy umysł, niszczy 

szare   komórki,   ludzie   są   po   tym  całkowicie   chorzy,   fizycznie   i 

psychicznie wycieńczeni. Wchodzą w złe środowiska, wysprzedają 

z domu sprzęty. To jest okropne.

Ja   pokazuję   głową   pośrednio   między   tak   i   nie,   że   się 

zgadzam z nią.

Ona na to tak: słuchaj, Andrzej, czy ty masz jakiś problem? 

Wyglądasz   na   kogoś   przygnębionego,   zdołowanego.   Powiedz 

szczerze. Być może ci pomogę, jeśli będę umiała. Sama jestem po 

przejściach, niedawno zerwałam ze swoim chłopakiem. Byliśmy 

ze sobą dwa lata. Kwiaty, pocałunki, wiesz. Potem nagle koniec. 

Odeszłam. Chociaż on studiował stosunki międzynarodowe, może 

go znasz. Powiem ci szczerze, jak było. Bo z natury jestem osobą 

background image

szczerą, spontaniczną i takich ludzi także cenię. Bez kompleksów, 

bez fałszywych tabu.

Ja pierdolę, myślę sobie.

I było między tak, ona mówi, że kiedy już mieliśmy półtora 

roku, taką rocznicę, on przyniósł kwiaty, wino. Ja się wkurzyłam, 

bo ani on, ani ja przecież nie piję. Wybacz, ale to bardzo osobiste. 

Chodziło, potem się okazało, o przysłowiowy dowód miłości. Ja 

mówię, kurczę, nie jestem przecież żadna puszczalska. Spytałam 

się go, czy moja czułość, moja bliskość mu nie wystarczy, bo jeśli 

nie, nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Pokłóciliśmy się wtedy 

dość ostro. Mogę mówić ci: Andrzej? No to do ciężkiej cholery, 

powiedz   mi,   Andrzej,   czy   to   było   z   jego   strony   poważne, 

odpowiedzialne? On miał dwadzieścia jeden lat, ja dwadzieścia.

Słyszałeś   legendę   o   nadgryzionym   jabłku,   które   raz 

napoczęte gnije, robaczeje?

Wtedy coś mi przestaje grać. Mów, mów dalej - zachęcam ją 

i idę na chwilę do baru. Pytam, czy nie wiedzą, gdzie ten chłopak, 

co z nami siedział. Oni na to, że siedział z nami, a potem poszedł 

do toi-toia, a gdy wyszedł czekała na niego jakaś dziewczyna i 

razem gdzieś wyszli.

Ja mówię, jak wyglądała ta dziewczyna, z którą wyszedł. Oni 

background image

że   blond   włosy   długie   i   raczej   elegancka   suknia   z   tiulem   i 

dekoltem, i mrugające lewe oko.

Ja wtedy od razu już wiem: Magda.

I kiedy tak wracam do stolika zupełnie od siebie, ona jest w 

tej samej pozycji niczym lakierem spryskana spikerka w dzienniku 

telewizyjnym   i   cały   notujący   skrzętnie   naród   poinformowuje 

akurat:   bo   ja   nie   jestem   dziewczyną   łatwą   jak   inne.   I   mam 

nadzieję, że się ze mną w tej kwestii. Andrzej, zgadzasz.

No - odpowiadam dość krótko i ponuro, gdyż po zdarzeniach 

ostatnich chwil przeszłem na minimal. Gdyż właśnie stwierdziłem, 

że nie. Właśnie, że nie. Ona może sobie mówić, co chce, może 

zacząć śpiewać piosenki wszystkie jakie zna włącznie z kolędami, 

z teledyskiem i tekstem płynącym pod spodem. Może wymienić 

wszystkie   swe   grzechy   począwszy   od   pierwszej   klasy   szkoły 

podstawówki, podając ilość i stopień zaawansowania oraz biorąc 

pod uwagę stosunek częstotliwości do przyrostu masy ciała. Bo 

ona może teraz wszystko. Może powiedzieć przebieg swej operacji 

wyrostka   i   stadia   eliminacji   swych   zębów   mlecznych   na   rzecz 

zębów   stałych.   Może,   proszę   bardzo.  A  ja   będę   tylko   patrzył. 

Ładna jest średnio, choć ewentualnie może być. Ewentualnie mogę 

odwrócić   głowę   i  spojrzeć   gdzie   indziej,   w   razie   co   na   meble, 

background image

widok z okna. Te włosy to hoduje prawdopodobnie począwszy od 

Pierwszej Komunii Świętej, a zetnie dopiero po ślubie, by krewni 

dostali   cynk   o   jej   szczęśliwym   pożyciu   małżeńskim. 

Powiedziawszy szczerze, pewien rodzaj niesmaku mnie bierze na 

samą myśl, gdyż wiem, że to mi przyjdzie z trudem, z wysiłkiem, 

niczym   miałbym   zabierać   się   za   własną   matkę   lub   gorzej: 

użytkować   jakieś   niezidentyfikowane   ptactwo   domowe, 

niedogotowany   drób.   Gdyż   dziewczyna   ta   ma   aparycję   siną   i 

niezdecydowaną, co mnie niesmaczy, co mnie irytuje.

Więc w związku z tym staję się dość opryskliwy i oschły, i 

odnośnie   właśnie   swych   przemyśleń   na   temat   jej   sinawego 

wyglądu chcę jej zrobić jakąś kąśliwość, uszczypliwość.

Ty mieszkasz w piwnicy? - zagajam niby że na poważnie. 

Gdyż tak czy inaczej, czy będę owijał w bawełnę, jesteś ładna i 

piękna, czy też nie, i tak będę ją miał, i to jest nieuniknione, nie ma 

bata.

Kacper, owszem, odebrał mi Magdę. I choć jest to absurd, 

choć jest to czyste chamstwo bez domieszek, bez erzacu i masy 

tabletkowej, stuprocentowe chamstwo bez cukru i barwnika, choć 

jest to dla mnie całkowity szok, upadek, gwałt na światopoglądzie, 

to ja i tak wyjdę na swoje i jeszcze z nadwyżką. I wtedy tak sobie 

liczę szeptem na palcach. On teraz puka Magdę, to jest dla niego 

plus jeden. Ale Magda każdemu da, to jest dla niego minus półtora. 

background image

Ja puknę mu Alę, choć to jest dla mnie minus jeden za jej wygląd. 

Ale za to, że ona nie dawała jakiemuś palantowi dwa lata plus za 

to, że w ciągu kilku dni nie udało się jej Kacperowi ani jeden raz 

puknąć, to za to jest plus trzy dla mnie.

Ona patrzy jakby zaskoczona i mówi: w piwnicy? Skądże 

przyszło ci to do głowy? Mój tata jest nauczycielem, a moja mama 

także   nauczycielką.   Mieszkamy   w   domku   jednorodzinnym 

nieopodal.   Cieszę   się,   że   nie   mieszkam   na   wielkim   osiedlu.  W 

ogóle to trochę może infantylne, ale hoduję papużki faliste. Ten 

inteligentny i towarzyski ptak pochodzi z Australii i żyje tam w 

dużych   stadach,   w  Polsce  papużka   falista   jest  najpopularniejszą 

papugą pokojową. Jest niewielka, nieuciążliwa w hodowli, a samca 

z   łatwością   możesz   nauczyć   naśladowania   różnych   dźwięków. 

Może   to   się   wydać   dość   monotonne,   ale   klatkę   trzeba   sprzątać 

codziennie.

Ja wtedy, gdy tak słucham tych jej morskich opowieści, już 

postanawiam przystąpić do zmasowanego ataku, najazdu, nalotu, 

desantu.  To   mówię   jej,   że   jest   bardzo   oczytana,   choć   kiedy   to 

wypowiadam, to brzmi to bez mała jak gdybym mówił, iż niech się 

nie obraża, ale chcę ją zabić.

Dzięki   -   mówi   ona   -   dzięki  Andrzej,   ale   powiem   ci   jak 

background image

koledze,   wbrew   temu   co   czujesz,   pozostańmy   na   razie 

przyjaciółmi.   Nie   chciałabym   zapoznawać   nowych   chłopców, 

zanim wszystko się nie ułoży. Ale to nie znaczy, że nie możemy 

zostać dobrymi kolegami. Notabene mam takie małe pytanie, czy 

widziałeś gdzieś Kacpra?

Wtedy   ja   wytaczam   kamienie   i   karabiny   przeciwko 

kasztanom,   ciężkozbrojna   mściwa   armia   najeźdźców   z   rozpędu 

wdeptuje Ali w same centrum stopy w sandale ortopedycznym.

Widzisz... - tak mówiąc, patrzę raz w nią, raz w swój pokal 

pusty. I choć jest taka jakaś, że nie należy jej dotykać kijem przez 

ubranie,   bo   można   się   zarazić   zarówno   tą   groźną   chorobą 

toksyczną   bluzką   typu   golf,   jak   i   jakimś   niewspółwymiernie 

gorszym   syfem,   to   wiem,   iż   musze,   bo   taki   jest   mój   do   niej 

stosunek jako płci męskiej w wieku rozrodczym. Więc mówię tak, 

dość   smutny   i   jakby   skrępowany:   widzisz,  Ala,   czy   mogę   tak 

mówić: Ala? Ciężko mi to mówić, lecz muszę być szczery wobec 

takiej  dziewczyny  jak ty.  Kacper jest  poszukiwanym  przestępcą 

gwałcicielem kobiet. „Wampir z Zagłębia II”, film erotyczny USA, 

koniec kropka. Totalna aberracja, nienaturalne odchylenie dżordża 

w kierunku kobiet bezbronnych i czystych jak ty. Tyle do gadania, 

gdyż to nie jest sprawa na pogaduszki przy piwie i słone paluszki. 

To nie są już przelewki, to nie jest już nagana dyrektora i kara 

administracyjna dziesięć złoty w ratach.

background image

Widzę całoliniowe zszokowanie i raptowny uwiąd jej twarzy 

w kierunku podłogi. No to daję dalej, triumfalny przejazd armii 

męsko-męskiej   po   palcach   dziewiczych   złudzeń.   Drzewiec 

sztandaru wbity w sandał ortopedyczny, międzynarodowy dżordż 

łopocze dumnie na wietrze i pokazuje fakju.

Wiesz,   Ala,   przykro   mi   to   mówić.   Niby   taki   Kacper.   A 

dziesięć lat w zawieszeniu, komornik, nieuregulowany stosunek do 

służby   wojskowej,   alimenty   na   terenie   całego   kraju.   Produkcja 

lewych dzieci pozamałżeńskich na każdym kroku. Gdzie on nie 

stanie, tam zrobi bezpańskie dziecko na przebitych numerach. Z 

rozpędu. Widziałaś jak szłaś do toi-toia, iż patrzał się wtedy na 

ciebie   tak,   iż   ja   od   kiedy   tylko   cię   ujrzałem   pierwszy   raz, 

przeczuwałem, że on chce od ciebie tylko jednego, a czego, to i ja i 

ty wiesz.

I   po   przedstawieniu   na   tematy   martyrologiczne,   wiersz   o 

ofiarach   powstania   wyrecytowany,   można   usiąść,   spokojnie 

zapalić. Całkowicie z siebie zadowolony wyjmuję sobie fajkę. Ala 

całkowicie porażona patrzy na mnie jakby co najmniej przeczytała 

na gazetce ściennej w klatce schodowej, gdy wchodziła do domu, 

że jutro własnoręcznie umrze i od decyzji nie ma odwołań. Nagle 

background image

śmieje   się   dużymi   literami   i   mówi   coś   w   stylu,   że   jestem 

prawdziwie niesmaczny.

Ty się możesz śmiać, lecz ja mówię poważnie - stwierdzam 

dość ponuro. Są na to dowody, jest wiele dowodów, wiele kobiet 

płacze o niego późną nocą. Przynajmniej dziesięć w tym mieście, 

sto w Polsce, w tym pięćdziesiąt ruskich. Gdyż on jest zwykłym za 

przeproszeniem   zboczeńcem,   nosicielem   skutecznie   skrywanych 

dewiacji, niby zostańmy przyjaciółmi, zostańmy przyjaciółmi, a w 

rzeczywistości   chodzi   mu   tylko   o   jedno   i   to   samo,   wiadomo 

zresztą o co.

Ty tak żartujesz chyba, Andrzej... jaja sobie ze mnie robisz... 

- ona mówi, choć lepiej by tego nie mówiła, bo jak to mówi, to 

robi się blada i wygląda wtedy jeszcze gorzej, niż kiedykolwiek, 

niczym wyprane gruntownie i wypłukane z rysów twarzy i znaków 

szczególnych   swoje   własne   zdjęcie   legitymacyjne.   Ze   spinką 

„Zakopane   1999”   niczym   zwichrowaną   zszywką,   co   trzyma   się 

ostatkiem sił.

No mówię ci i jestem tego tak na bank pewien, jak swego 

imienia,   nazwiska   i   nazwiska   panieńskiego   swej   matki   - 

odpowiadam   jej   smutnie.   Wiem   to   z   pierwszej   ręki.   dobrze   iż 

poszedł. Zostaliśmy sami, możemy spokojnie porozmawiać. A on 

background image

swe   fabrykę   nieślubnych   dzieci   pozamałżeńskich   niech   urządzi 

gdzie indziej, w dziewczynie głupiej i łatwej, nie tak jak ty. Bo on 

nie jest ciebie warty - dodaję już w ramach fantazji erotycznych, 

gdyż wiem, że przydusiłem odpowiedni guzik i domino ruszyło.

Dobre sobie! - ona mówi i patrzy przed siebie, pijąc z butelki 

po wodzie, choć już od dawna to wypiła. Gdybym powiedziała to 

mojej   mamie,   to   bym   do   dwudziestego   pierwszego   roku   życia 

miała zakaz  wychodzenia z  domu. Ba,  może  nawet  wyglądania 

przez okno. Ciągle nie mogę uwierzyć, że ten łajdak tak perfidnie 

chciał mnie skrzywdzić, może nawet wywieźć do Niemiec. Był dla 

mnie czuły, przyjemny. Owszem, parę razy chciał mnie częstować 

papierosem.  To   powinno   mi   było   dać   do   myślenia,   bo   kobiety 

przecież nie palą. Dym tytoniowy zabija nienarodzone niemowlęta, 

zabija   krwinki   w   krwi,   działa   destrukcyjnie   względem   układu 

oddechowego. Statystyki mówią same za siebie i tobie, Andrzej, 

także   bym   radziła   niezwłocznie   rzucić   to   świństwo   w 

przysłowiową   cholerę.   Zgaś   zanim   sam   zgaśniesz.  Wybacz,   ale 

opowiem   ci   pewną   anegdotę,   która   powinna   ci   dać   sporo   do 

przemyślenia swojej postawy. Mój tata też kiedyś palił i to był z 

jego strony błąd. Miała taka sytuacja miejsce przez dwadzieścia 

łat, aż pewnego dnia zachorował. Ni z gruszki, ni z pietruszki. I nic 

nie   pomogło,   ani   bańki,   ani   witaminy,   trzeba   było   ostatecznie 

background image

podać antybiotyk. Od tego czasu powiedział sobie: nie. Dłużej nie 

będę się truł, mam żonę, mam dwie wspaniałe córki. I rzucił. Od 

tego   czasu   codziennie   je   landrynki.   Miętusy.   Mama 

niezadowolona, bo to wychodzi dosyć drogo. Nawet kupując w 

hurcie.

Wtedy   ja   rozglądam   się   chwilę,   jest   szesnasta.   No   to 

zdążymy jeszcze tu wrócić zanim rozlegną się światła i Magda 

powie co myśli na temat swej ulubionej pogody. A wtedy będzie 

już po wszystkim, po całym zasranej wojnie na pożądanie żony 

bliźniego swego, na wydolność dżordża i biegłość w zaciskaniu 

oczu. A wynik tej wojny jest już wszystkim znany. Ja - plus dwie 

dioptrie, a Kacper - minus pół.

Wtedy ja wyciągam rękę z kieszeni i niby że przypadkiem 

przekładam   ją   przez   stół,   przypadkiem   niechcąco   odgarniając   z 

twarzy  Ali   włosy.   Z   miejsca   udaję,   iż   łapię   się   na   tym   wręcz 

podświadomym geście i cofam swe rękę, ukradkiem pod stołem 

obcierając ją z wszystkich zarazków i pierwotniaków, jakie mogły 

na mnie z tej dziewczyny przejść i mnie obpełznąć całego, złożyć 

w mych dżinsach śliskie jajeczka. Z których za kilka dni wylęgną 

się   najpierw   okulary   w   pozłacanej   oprawce,   potem   krzyżyk   na 

łańcuszku, a na koniec wypełznie bluzka typu golf, co będzie już 

oznaczało śmierć i natychmiastowy mój zgon.

background image

Idziemy do mnie - mówię dość obrażony, gdyż ta historia z 

krwiopijczymi zarazkami i insektami mnie rozsierdzą, a jakby tego 

było mało, przypomina mi się, co za impreza iście satanistyczna 

jest u mnie na mieszkaniu z orałem, analem i krwią, i przychodzi 

mi myśl, czy przypadkiem Izabela nie wróciła i nie zmarła na sam 

widok swojego tapczana. Lub lepiej może do ciebie - dodaję więc 

szybko.

* * *

A   czy   Ala   jest   w   rzeczywistości   dziewicą,   tego   nigdy 

własnoręcznie   się   nie   dowiedziałem.   Z   jakich   powodów,   o   tym 

później.   Nie   dowiedziałem   się   także   nigdy,   czy   ogólnie   jest 

kobietą.   Gdyż   podejrzewam,   że   raczej   nie   jest.   Jest   czymś 

pośrednim. Drobiem. Ptactwem domowym. Rośliną doniczkową. 

Zwierzęciem   typowo   cieniolubnym.   Używającym   pudru   w 

kamieniu,   a   między   nogami   ma   zszyte   na   okrętkę,   by   żaden 

zboczeniec   nie   mógł   zamachnąć   się   na   jej   świętość.   Gdyż   ona 

prawdopodobnie jest świętą. Gdyż nie popełnia żadnego grzechu. 

Nie pije alkoholu i nie pali papierosów oraz nie współżyje przed 

ślubem.   Za   te   właśnie   nieprzeciętne   zasługi   dostanie   wkrótce 

medal   i   dyplom   towarzystwa   przyjaciół   wstrzemięźliwości   za 

bezwzględne sprzeciwianie się popełnianiu grzechów przez ludzi. 

background image

Za te właśnie nieprzeciętne swe zasługi pójdzie do osobnego nieba 

dla niepalących, gdzie dostanie własny fotel w świetlicy. Będzie 

tam siedzieć jak teraz, noga założona na nogę, i przerzucać strony 

magazynu dla kobiet pod tytułem „Twój Styl”.

Wiesz,   Andrzej?   -   będzie   pokrzykiwać   w   dół,   w   stronę 

piekła,   gdzie   ja   będę   siedział   i   palił   niedopałki,   kipy,   co   ludzi 

rzucają, gdyż nic innego mi nie zostanie - szalenie ciekawe jest to 

czasopismo.   Naprawdę   na   poziomie.   Są   tu   ciekawe   artykuły, 

wywiady,   krzyżówki.   Powinieneś   przeczytać   i   sam   ocenić. 

Pozornie jest to magazyn dla kobiet, ale moim zdaniem mężczyzna 

może tam znaleźć wiele dla siebie ciekawych wątków i informacji, 

uwag.   Podrzucę   ci   parę   numerów,   a   szczególnie   mój   ulubiony, 

majowy.   Jest   w   nim   wydrukowany   bardzo   fajny   i   interesujący 

pamiętnik.   Jego   autorka   nazywa   się   Dorota   Masłowska   i   ma 

szesnaście   lat.   Mimo   różnicy   wieku   sądzę,   iż   mogłybyśmy   się 

zapoznać, zaprzyjaźnić. Jest ona osobą ciekawą, oryginalną, ma 

uzdolnienia artystyczne, tworzy i pisze. W tak młodym wieku to 

zaskakujące, intrygujące. Jak czasem coś napisze, to aż chce się 

śmiać albo płakać. Ma też poczucie humoru. Chociaż jednocześnie 

uważam, że jest osobą dość zagubioną we współczesnym świecie, 

przeżywa   bunt,   zaczyna   palić   papierosy.   Myślę,   że   gdybyśmy 

poznały   się   i   zakolegowały,   to   miałaby   szansę   zmienić   się   na 

background image

lepsze, poprawić, a jej życie, jej uczucia stałyby się łatwiejsze. Bo 

cokolwiek   o   mnie,  Andrzej,   myślisz,   ja   wiem,   jak   to   jest  -   nie 

zawsze   byłam   taka   jak   teraz.  Też   kiedyś   kłóciłam   się   z   mamą, 

chciałam być kim innym, ba, myślałam nawet o ścięciu włosów, o 

całkowitej zmianie swojej osobowości. Ale moja mama przez cały 

czas   pozostawała   moją   przyjaciółką,   była   czasem   surowa,   ale 

uważam, że wyszło mi to na dobre.

Gdy ona to mówi, to ja siedzę na wersalce i wpatruję się w 

okno, co ona ma na nim poprzylepiane taśmą klejącą kończynki z 

zielonej bibuły. Prócz tego ma meblościankę oszkloną, w której 

trzyma w świetnym stanie zakonserwowane trupy maskotek typu 

pieski i miśki.

Na   dwóch   listwach   przyczepiony   do   ściany   jest   plakat 

filmowy   z   filmu   „Buntownik   z   wyboru”.   Ma   również   dużo 

pamiątek, kubek porcelanowy nietłukący z napisem „Strzelec”. A 

gdy ona widzi, iż się tam patrzę, to z miejsca tłumaczy mi jak 

głupiemu:   dostałam   na   osiemnastkę.   Chociaż   nie   wierzę   w 

horoskopy, uważam że to zabobon, głupia zabawa dla prostych, 

niezobowiązujących   wewnętrznie   ludzi.   Oraz   ten   łańcuszek 

również dostałam. Od chrzestnej.

Prócz   tego   ma  dwie   papugi,   co   obie   do   złudzenia   mi   ją 

przypominają   i   ponieważ   nudno   mi   dosyć,   mówię   z 

background image

uszczypliwością:

Nazywają się oba Ala? - i aż chce mi się śmiać z własnej 

aluzji, dowcipu.

Skądże! - mówi ona, podchodzi do klatki i daje tym dwóm 

zagłodzonym   ścierwom   po   jednym   lub   dwa   ziarka   na   lepka. 

Zwierzętom nie daje się ludzkich imion, nie wiesz, że zwierzęta 

nie mają duszy?

Akurat w tym temacie nie mam nic wiele do mówienia.

Twoi starsi są na chacie? - pytam jej, bo już chcę co trzeba z 

nią załatwić, chcę już się z jej łykowatą dupką rozprawić, chcę już 

mieć to za sobą, chcę mieć swoje należne sobie punkty zdobyte i 

wyjść   stąd   nareszcie,   póki   nie   śpię   jeszcze   i   nie   przegapię 

wyborów miss.

Nie, moi rodzice pojechali na odpust, a potem w gościnę do 

wujostwa   -   mówi   ona   i   od   razu   podlewa   podręczną   konewką 

kwiaty, kaktusy różne, które rosną na jej oknie. Po czym nagle 

jakby się przestrasza: a czemu pytasz?

A nic. Odpowiadam przebiegle: nic nic. Tak pytam, bo nie 

chcę robić kłopotu.

Tak jak każdy - odpowiada ona z troską. - Ale nie martw się, 

wiesz, oni są bardzo w porządku, wbrew pozorom. Pozwalają mi 

background image

na   wszystko.   Są   kochani,   po   prostu   cudowni,   są   moimi 

przyjaciółmi. Myślę, że powinieneś ich poznać. Na pewno by ci 

pomogli, coś doradzili na twoje problemy i zmartwienia. Są niby 

dojrzali,   poważni,   ale   czasem   mam   wrażenie,   że   to   para 

zakochanych nastolatków. Razem za rękę jeżdżą na rower, razem 

na aerobik, razem na spacer.

Ja wtedy, jak ona to mówi, wyobrażam sobie, jak to musi 

wyglądać. To znaczy jej stara. Po pierwsze śpi w okularach, by 

dobrze widzieć, co jej się śni i nie przeoczyć, jak jej się objawi 

święty  Amol   od   bólu   głowy.   Rzecz   jasna,   nie   ma   też   mowy   o 

żadnym   dotykaniu   się   z   mężem   powyżej   łokci   ze   względu   na 

nienaruszalność   osobistą   i   godność   kobiety.   Na   męża   już   w 

myślach   nie   wjeżdżam,   gdyż   mam   do   niego   pewne   poważanie. 

Gdyż musiał włożyć wiele frustracji w zmontowanie tego całego 

majdanu z dwoma nieudanymi córkami, odpędzany na wszelkie 

sposoby   czasopismem   dla   samodokształcających   się   nauczycieli 

lub   innym   magazynem   kobiecym.   Zduszony,   wykastrowany, 

zepchnięty na brzeg tapczana.

I   wtedy   ja   zaczynam   przeczuwać   porażkę.   Gdyż   w   całej 

sytuacji ogarnia mnie bezsilność, wewnętrzny opornik mówi mi 

stop, czerwone światło, ręce precz od garnka. Nie tykaj, bo się 

poparzysz,   nie   tykaj   bo   się   zarazisz.   Nie   używaj   tych   samych 

background image

ręczników, nie siadaj na tej samej desce w kiblu, przed użyciem 

przeczytaj ulotkę. I gdy ona tak siedzi obok, czyści sobie rąbkiem 

bluzki typu golf swe okulary, chuchnąwszy pieczołowicie w oba 

szkła, ja myślę doszczętnie opadły z sił jak się do tego wszystkiego 

zabrać. Ona siedzi dość blisko i ja powinienem mieć reakcję na to 

inną, tymczasem ze strony dżordża jest dół, apatia, dżordż nawet 

nie chce spojrzeć w tamte stronę, udaje, że śpi, a naprawdę wręcz 

drży i węszy, gdzie by tu uciec przed przeznaczeniem, w którą 

nogawkę. Przeznaczenie jego natomiast też również jest skutecznie 

zduszane kurczowo między dwoma udami, nieczynne i pogaszone 

światła.

Ona   natomiast   nagle   się   rozkręca,   nie   wiadomo   dlaczego 

akurat w moim temacie, czym jestem zamiast być zadowolonym, 

zniesmaczony.

Co uważasz o polityce, o tej całej wojnie polsko-ruskiej? - 

ona mówi z bliska patrząc mi w oczy. Zauważam niezwłocznie, iż 

ma chorowite żółte zęby. Ja nie chcę tak od razu z nią popadać w 

konflikty   zbrojne   na   tematy   narodowe   czy   nienarodowe,   więc 

przebiegle pytam, co ona w tym temacie sądzi. Ona mówi tak:

Mój tata, który jest bardzo rozważny, zresztą dzięki czemu za 

komuny zawsze mieliśmy i różne wędliny, duży wybór różnych 

gatunków mięsa, środków piorących, mówi, iż nie należy w tej 

background image

sprawie głośno mieć żadnych wiążących opinii. I ma tutaj rację. 

Ponieważ   teraz   wszyscy   są   nagle   ważni,   demonstracyjnie 

wypowiadają swoje zdania, a potem już tacy mądrzy nie będą. I 

tutaj ma rację. Jak więc ktoś cię zapyta, za kim jesteś, dobrze ci 

radzę,   Andrzej,   powstrzymaj   się   od   ostentacyjnego   uważania 

czegokolwiek. Bo na tym się można przejechać. Czy ty traktujesz 

mnie poważnie? - pyta ona nagle patrząc mi na usta.

A czemu pytasz? - mówię nieco przerażony, gdyż chcę, by 

już  zeszła  ze   mnie,  by   już   wyjść,  bez   punktów,   ale   zdrowy  na 

umyśle, tuż za drzwiami otrzepać się z resztek jej piór, włosów, 

dać Izabeli do wyczyszczenia dżinsy z trocin mokrą gąbką.

Ona na to tak: dlaczego pytam i dlaczego pytam. Przecież 

wiadomo,   że   nie   dlatego,   by   się   tobie   jakoś   przypochlebić.   Po 

prostu myślałam, że pojedziemy za kilka dni do mojej siostry do 

szpitala   rejonowego.   Ona   właśnie   urodziła,   są   już   w   końcu   z 

Markiem prawie rok po ślubie i weselu, na którym było bardzo 

przyjemnie,   bardzo   przyjemna   atmosfera.   Leży   na   oddziale,   bo 

Patryczek   złapał   prawdopodobnie   żółtaczkę.   Nie   wiadomo,   do 

jasnej i ciasnej, skąd. Mama podejrzewa, że to wina lekarzy, którzy 

są   niekompetentni,   nie   mają   dobrej   woli   względem   pacjenta. 

Czasami   nawet   przez   to   ludzie   umierają,   zabici   przez   lekarzy, 

którzy właśnie powinni im. tym pacjentom, najbardziej pomagać, 

przecież to jakiś absurd, paradoks. Poza tym na powszechną skalę 

background image

tak zwane łapówkarstwo, lekarze nie mają za grosz lojalności, za 

grosz   motywacji   do   wykonywania   swojego   zawodu.   Można 

przeczytać o tym w bieżącej prasie, w tygodnikach, usłyszeć w 

programach telewizyjnych, po prostu wszędzie.

Ja milczę i postępuję tak, by jak najmniejszą powierzchnią 

się z nią stykać. Czuję się całoliniowo przegrany, minus dziesięć 

punktów i dyskretny rzucik z jej śliny na mojej twarzy, gdy do 

mnie   mówiła.   Sandał   ortopedyczny   odbity   na   mojej   twarzy. 

Ciężkozbrojna armia cofa się w panice do najgłębszego wnętrza 

spodni. Całkowity odwrót, całkowity popłoch.

Tak więc już wtedy robię się mało rozmowny, gdyż lędźwie 

dostały   już   cynk,   że   nie   jest   to   ten   adres,   co   trzeba   i   żadnego 

przedłużania gatunku nie będzie. Dżordż również chce już iść z tej 

imprezy,   bo   wie,   iż   nie   będzie   ani   konkursów,   ani   gier 

sprawnościowych.   Więc   biorę   i   przesuwam   się   nieco   dalej   w 

kierunku   zasłon,   co   by   ona   sobie   za   wiele   przypadkiem   nie 

wyobrażała, że chcę z nią zostać przyjaciółmi. Co staram się, by 

nie była o tę moją emigrację obrażona, a co ona chyba jednak jest. 

No to od razu staram się całą sytuację jakoś zatuszować, by się nie 

czuła specjalnie urażona i by nie było, że nie mamy tematów na 

rozmowę i do siebie ostentacyjnie milczymy. Więc pytam się, czy 

słyszała jej siostra o takiej chorobie zatrucie ciążowe. Ona mówi, 

background image

że owszem tak, że jest to dokuczliwa dolegliwość kobiet w stanie 

ciężarnym.

Wtedy   ja   wstaję   z   wersalki.   Idę   kawałek   w   stronę   okna. 

Potem   idę   kawałek   w   stronę   drzwi.   Gdyż   jestem   na   skraju 

wytrzymałości   i   ostrzegam,   iż   jeśli   za   chwilę   nie   dostanę   albo 

jakiegoś   bro,   lub   też   choć   kropeczkę   spida,   lub   choćby   kostkę 

Rubikę   do   pokręcenia,   to   me   nerwy   zaczną   najpierw   puszczać 

oczka, potem pójdą się jebać i nie odpowiadam za to, co się stanie 

jeszcze potem. Gdyby ona mi choć włączyła komputer pasjansa 

pająka   lub   choćby   kalkulator   mi   dała   do   ręki,   co   bym   mógł 

obliczyć   te   tysiące   i   setki   punktów,   o   które   przez   jej 

niedorzeczność, przez ogólnie zjebany charakter jej osoby, jestem 

do tyłu. Bo jest to liczba prawdopodobnie nieskończona, której co 

jak co, ale w pamięci się policzyć nie da. Chwilę myślę o tym, co 

by   teraz   było,   gdyby   Bóg   miał   choć   za   grosz   przyzwoitości, 

uczciwości. Bo gdyby tak było, a nie inaczej, gdyby choć odrobinę 

dobrej woli, choć odrobinę logiki włożył do tego scenariusza, to 

teraz ja bym miał Magdę, gdyż ona od samego początku została 

kupiona   w   prezencie   dla   mnie.   Ale   nie.   Nawet   w   pozornie 

uczciwym   Królestwie   Bożym   korupcja,   konfederacja,   kopanie 

leżących,   tuszowanie   przed   policją   bagażnika   od   golfa   pełnego 

spida.   Nawet   tam   prywata,   jawne   wspieranie   dilerstwa   i 

prostytucji,   eksportu   dziewcząt   polskich   na   Zachód.   Sam   Bóg 

background image

pozuje na takiego niby wielkiego lewaka, wszystkim po równo, ani 

więcej,   ani   mniej,   tyle   samo.  A  jak   mnie   nie   walnie   po   łapie, 

oddawaj,  Andrzej,   Magdę,   pobaw   się   teraz   czym   innym,   teraz 

damy   Magdę   Kacperkowi.  A  potem   jeszcze   Lewemu,   niech   się 

pobawi   czymś   normalnym,   za   dużo   czasu   spędza   przecież   ten 

chłopak przed komputerem, przecież to mu szkodzi na postawę, 

skoliozę.  A  ty  Andrzejek   nie   martw   się,   oddadzą   ci   ją,   prawda 

chłopaki? Słowo Boga trzy palce na sercu. Ty się teraz pobaw Alą, 

ona jest trochę nie tego, że tak powiem, nieczynna i popsuta, ale to 

nie znaczy, że nie da się nią pobawić, chcieć znaczy móc.

Fakju, tak to ja się nie bawię - mówię pod nosem i patrzę do 

góry. Lecz to nie jest nawet żadne niebo, to jest sufit obłażący z 

tynku, i to nie jest lalka nawet chętna do zabawy, tylko zmarła 

przedwcześnie   prezenterka   telewizyjna,   co   w   dodatku   ubrała 

okulary w złotej oprawce i przegląda czasopisma, ślini sobie palec.

By chociaż ona mi ten kalkulator dała, co już podkreślałem. 

Bym   choć   przez   chwilę   miał   jakąś   rozrywkę,   dodawanie, 

odejmowanie, pierw wszystkie cyfry od lewej do prawej, wtedy od 

prawej do lewej, a na końcu mnożenie. Wszystko bym obliczył. 

Odnośnie   Magdy.   Jej   wzrost.   Jej   wiek.   Długość   jej   włosów. 

Długość   jej   domniemanego   życia.   Kąt   nachylenia   Kacpra 

względem   niej.   Ilość   spida   we   krwi.   Procent   jej   satysfakcji. 

background image

Zapewne niski. Zapewne ujemny. Szybkość, z jaką przybliża się 

armia ruska do miasta. Ilość sprzedanej kiełbasy. Wszystko bym 

policzył, gdyby mi ona dała kalkulator.

Ale ona nie. Ona siedzi, gapi się trochę we mnie, a drugą 

ręką poprawia sobie coś w zębach. I nawet jej nie przejdzie przez 

głowę,   iż   zaraz   już   nie.   Iż   oto   waży   się   los   jej   kończynek 

przyklejonych na okno, oraz szyb w jej meblościance, iż to zaraz 

wszystko podpalę włącznie z  jej  włosami,  które  zresztą obetnę, 

oraz sam własnymi nogami podepczę na miazgę. W końcu mówię 

tak. Gdyż to już nie są przelewki: sratatata, co o mnie sądzisz, 

Andrzej, czy jestem ładna, czy jestem brzydka, czy ona jest taka 

jak   ja.   Gdyż   ja   jestem   z   natury   dobry,   ale   chodzący   przytułek 

Caritas   też   nie   jestem,   by   wysłuchiwać   antykoncepcyjnych 

pogadanek z poradników domowych i nawet nic z tego nie mieć, 

żadnej przyjemności, tylko melodramat i melorecytaeję, i długie 

rozmowy o sztuce, poezji i obronie życia poczętego przy zachodzie 

słońca.

A ty jesteś raczej oszczędny? - mówi wtedy ona jakby na 

pohybel moim myślom, jakby kopiąc leżącego, a masz, masz za 

swoje, nie chciałeś rozmawiać o pogodzie, nie chciałeś rozmawiać 

o zatruciu ciążowym, to będziemy rozmawiać o oszczędności, tak 

Andrzej, żarty się skończyły, kamera start, dzień dobry państwu 

witamy   bardzo,   moje   imię  Alicja   Burczyk   i   teraz   właśnie   dla 

background image

państwa wymienię wszystkie produkty po promocyjnych cenach, 

jakie możemy kupić, by prowadzić nasze gospodarstwo domowe 

oszczędniej i funkcjonalniej. Gdyż nie jest tak, byśmy kupując jak 

leci wszystkie produkty, wrzucając je do koszyka bez ładu i składu, 

mogli prowadzić dom skromnie i bezpiecznie. Zakupy to kwestia, 

którą   należy   dokładnie   przemyśleć,   zaplanować,   obliczyć 

wszystkie   za   i   przeciw.   Spójrzmy,   to   mięso   pozornie   wygląda 

dobrze,   ale   proszę   tylko   spojrzeć   na   cenę,   jest   horrendalnie 

wysoka,   szczególnie   że   obok   leży   zupełnie   podobne   mięso, 

zaledwie kilka dni wcześniej wyprodukowane, ale jeszcze zupełnie 

dobre,   i   kosztuje   połowę   mniej.   Zadanie   pierwsze   brzmi,   które 

mięso   wybierzesz,  Andrzej,   bo   chyba   nie   okażesz   się   na   tyle 

rozrzutny, by wybrać to droższe, a w rezultacie zapewne mniej 

smaczne. Nie musisz odpowiadać, ważne, że się zgadzasz. Teraz 

prowadzimy nasz wózek na następne pole na naszej planszy. Przed 

nami   półka   z   tekstyliami.   Twoje   zadanie,   Andrzej,   to   wybrać 

najodpowiedniejsze skarpety. Owszem, te są dość trwałe, ale w ich 

cenie możesz mieć trzy pary mniej trwałych, choć równie dobrych. 

Doskonale,   ten   ruch   głową   zaliczam   jako   przytaknięcie   i   tym 

samym odpowiedź prawidłową. Więc ruszamy dalej, kolejne pole 

przedstawia   półkę   z   alkoholami.   Zadanie   brzmi:   nie   kupuj 

alkoholu, a tym bardziej papierosów. Jeśli kupisz, automatycznie 

tracisz nagrodę. Jeśli nie kupisz - przejdziesz do dalszych etapów, 

background image

które są równie wspaniałe i pełne emocji jak ten. I wiemy, iż ty 

jako   człowiek   poważny   i   rozsądny,   przychylasz   się   do   naszego 

wspólnego wyboru, kiedy to wszyscy na jedno hasło wstajemy i 

wszyscy   razem   wołamy   głośno:   alkohol   precz,   rozbroić   fabryki 

tytoniu,   zakazać   sprzedaży   alkoholu   powyżej   pięciu   procent 

zawartości,   Andrzej,   wiercisz   się   niespokojnie,   na   pewno   nie 

możesz doczekać się następnej planszy, która przedstawia stoisko z 

owocami. Koszyk A, oto drogie owoce sprowadzane z odległego 

Zachodu, pokryte grubą warstwą trujących pestycydów - zarazków 

roznoszonych   przez   Murzynów,   którzy   ich   dotykali.   A   teraz 

spójrzmy   do   koszyka   B,   oto   są   owoce   ruskie,   nieco   tańsze   od 

naszych, ale są to sfałszowane podróbki, zapewne puste w środku. 

Natomiast   w   koszyku   C   prawdziwe   polskie   niedrogie   owoce, 

nawet   obite   polskie   jabłka   smakują   lepiej   niż   jabłka   zgniłego 

Zachodu, rzecz jasna, Andrzej jest roztropny i wybiera koszyk C, a 

to   jest   wspaniała,   prawidłowa   odpowiedź,   zapewniając   nam 

wszystkim dobrą wspólną zabawę w dalszych etapach teleturnieju!

Czy mogę się iść wysikać? - pytam ponuro dosyć, po czym 

szybko lecę do kibla. Głośno puszczam wodę i w nadziei, iż nic nie 

słychać, trzepię wszystkie szafki. Poziom narkotyków jest w tym 

domu   taki.   Jeden   nervosol.   I   jedne   pudełko   panadolu.   Co 

pośpiesznie sobie zapodaję oba te drągi superciężkie, gdyż nagle 

zaczęłem obawiać się. Że oszalałem może albo coś, za dużo spida 

background image

walniętego   przez   ostatnie   dni,   zwarcie   w   blachach,   bałagan   w 

kablach.   Tak   tak,   Andrzej,   teraz   panadol,   nervosol,   a   potem 

dworzec, od razu słyszę i rozglądam się, lecz to tylko echo w mej 

głowie   tak   grało.   Impotencja,   zero   zainteresowania   kobietą,   co 

siedzi obok, wręcz może homoseksualizm, i gdy to tylko pomyślę, 

od razu patrzę w lustro, czy widać może na mnie jakieś fizyczne 

znamiona   pedalstwa,   lecz   nic   się   nie   mogę   dopatrzyć,   żadnego 

śladu.

Zaraz, by nie zbudzić podejrzeń, jestem z powrotem i siadam 

na swe miejsce. Zabawa trwa nadal. Witamy po przerwie. Ten etap 

polega   na   kupieniu   najodpowiedniejszego   dla   ciebie,   Andrzej, 

obuwia. I tu dajemy ci do wyboru fantastyczne i funkcjonalne buty 

z CCC, która to firma ma swoje filie na terenie całego kraju. Są to 

buty   na   każdą   pogodę,   gdyż   wszystkie   są   równie   praktyczne, 

równie łatwe w użyciu, po prostu zakładasz i nosisz, do pracy i po 

domu, do spódnicy i do spodni. Do spodni - odpowiadam szybko, 

by jak najszybciej mieć za sobą prawidłową odpowiedź i nie zostać 

publicznie oskarżonym o pedalstwo i inne trans.

Otóż   to!   jest   coraz   goręcej,   coraz   więcej   emocji,   gdyż 

okazuje się, Andrzej, że jesteś taki, jak powinieneś być, oszczędny, 

praktyczny,   a   teraz   kolejny   etap   naszego   wspólnego   programu. 

Pytania   są   tu   kontrowersyjne,   może   nawet   krępujące,   czy 

background image

opowiadasz się za tak, czy za nie, napotykając ni stąd ni z owad na 

naszej wspólnej planszy klasyczną rodzinę sześcioosobową, i jak 

się   teraz   zachowasz,   czy   przesuniesz   swój   egoistyczny, 

hedonistyczny,   samolubny   koszyk   na   bok   i   ustąpisz   miejsca 

prawdziwym   wartościom,   czy   będziesz   pchał   go   pod   prąd, 

potrącając   i   przewracając   dzieci   boże,   depcząc   im   po   małych, 

bezbronnych   stopkach,   wytrącając   im   z   rączek   niedrogie   i 

krzepiąco słodkie lizaki serduszka? Czy przejedziesz po stopach 

temu   mężczyźnie,   który   tak   ciężko   pracuje,   by   utrzymać   przy 

życiu swe płody rolne? Czy ustąpisz miejsca w autobusie kobiecie 

z dzieckiem na ręku? I nawet jeśli nie odpowiadasz, twoja twarz 

mówi   za   ciebie,   że   jesteś   człowiekiem   przyzwoitym   i   w 

przyszłości chciałbyś mieć wiele dzieci.

A  teraz   przechodzimy   na   innej   kategorii,   do   której   jesteś 

może   lepiej   przygotowany,   bo   może   to   właśnie   twoje   hobby, 

którym się interesujesz, dajmy na to, choćby to, czy jesteś z natury 

nieśmiały,   skup   się   teraz   dobrze,   to   pytanie   jest   proste,   na 

rozgrzewkę,   przecież   wszyscy,   i   ja,   i   publiczność   w   studio, 

jesteśmy   tu   z   tobą   i   trzymamy   kciuki,   byś   wygrał   w   tym 

programie,   to   zadamy   ci   inne   pytanie.   Tym   razem   na   temat 

psychologii,   bo   się   nią   bardzo   interesuję,   jakie   są   korelacje 

międzyludzkie,   jak   możemy   siebie   samych   zmienić,   nad   sobą 

background image

pracować,   by  zwalczyć   swoje  słabości,  uzdrowić   swoje   życie   z 

lęków i niedoskonałości, i stać się świadomymi swojego poczucia 

własnej   wartości.   Bo   widzę   po   tobie,   że   jesteś   spięty,   mało 

swobodny,   może   dlatego   nie   potrafisz   dać   odpowiedzi   na   tak 

elementarne doprawdy pytania, może krępujesz się mnie, a tak nie 

może   być,   jeśli   mamy   zostać   prawdziwymi   przyjaciółmi,   bo   w 

takiej sytuacji powinniśmy być wobec siebie swobodni, szczerzy, 

spontaniczni, nic przed sobą nie ukrywać, największych swoich 

słabości. Bo teraz mówię to tobie, jak również do wszystkich osób 

fizycznych oglądających nasz program: przyjaciel to osoba, wobec 

której zawsze możemy pozostać sobą i nie tłumić w sobie naszych 

emocji, a czy i ty masz swojego przyjaciela? Napisz nam o tym, na 

odpowiedzi na kartkach pocztowych czekamy do końca tygodnia, 

czekają   nagrody   rzeczowe,   prenumerata   mojego   ulubionego 

czasopisma.  Ale   wracając   do   zabawy:   może   teraz   inne   pytanie, 

zadane w ten sposób, gdyż tamto może było sformułowane dla 

ciebie   zbyt   trudno,   dlaczego   jesteś   tak   małomówny,   czy   to   z 

powodu obecności mojej osoby, czy to ja cię krępuję, jeśli chcesz, 

to wyjdę, a telewidzowie na chwilę zamkną oczy i będziesz mógł 

swobodnie   się   przygotować   do   wypowiedzi   na   zadane   tematy, 

ustalisz, co na nie sądzisz, możesz zrobić sobie notatki, szkielet 

wypowiedzi,   a   porozmawiamy   później,   w   tym   czasie   zrobimy 

przerwę w nagraniu, nasza publiczność zebrana w studio wstanie i 

background image

wszyscy na raz podnosimy ręce do góry, bierzemy głęboki oddech 

i wkręcamy żaróweczki, a ja natomiast teraz wstanę z fotela, o tak, 

zdejmę swoje piękne okulary, które były relatywnie drogie, nawet 

wziąwszy pod uwagę, że było to jeszcze w szkole podstawowej, 

lecz   był   to   zakup   prawie   ponadczasowy,   odłożę   moje   ulubione 

czasopismo,   sponsorujące   zresztą   nasz   program   i   powiem   ci 

Andrzej   coś   zupełnie   szczerze,   że   to   ja   jestem   nagrodą   w   tym 

programie, jeśli odpowiesz prawidłowo na wszystkie pytania, jeśli 

przyznasz   mi   rację,   jeśli   okaże   się,   że   masz   takie   same 

zainteresowania, to możesz mnie pocałować, w usta, ale bardzo 

delikatnie, bo ja mam bardzo wrażliwe usta, które zaraz pękają, 

schodzą razem ze skórą, odrywam je płatami, odrywam je z całą 

twarzą i wszystkimi wnętrznościami, ale to nic, nie ma się w sumie 

czym   martwić,   bo   zaraz   odrastam   jeszcze   lepsza,   z   jeszcze 

dłuższymi   niż   teraz   włosami,   i   krzyż,   który   mam   na   szyi,   o, 

widzisz,   odrasta   jeszcze   większy,   jak   również   moje   sandały 

ortopedyczne, stopy i ręce. Ale wracamy do naszego programu, 

pozdrawiamy   wszystkich   widzów   przed   telewizorami   i 

publiczność zebraną w studio.

A  tę   rundę   rozpoczniemy   od   kluczowego   zadania,   dzięki 

któremu nie wszystko jeszcze stracone - możesz nawet znaleźć się 

jeszcze w finale, rozluźnij się, gdyż jest to pytanie ostatnie i teraz 

ważą się twoje losy, czy dostaniesz główną nagrodę, czy też nie 

background image

mamy o czym ze sobą rozmawiać, i wtedy koniec - publiczność 

zebrana   przed   telewizorami   kieruje   kciuki   obu   rąk   w   dół   i   na 

sygnał, który pojawi się w rogu ekranu, opluwa telewizor, a tego 

przecież   nie   chcemy,   więc   weź   głęboki   oddech,   wypluj   gumę, 

pytanie brzmi: co studiujesz?

Co studiujesz, Andrzej? - mówi Ala z powrotem zakładając 

swe   magiczne   pozłacane   okulary,   czary   mary   hokus   pokus   i 

studiuję ekonomię, lubię dobrą książkę i dobry film, nie słucham 

żadnego   rodzaju   muzyki,   poznam   kulturalnego   chłopca   bez 

nałogów w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat celem 

poważnego, kulturalnego związku.

Ja milczę. Milczę. Ona patrzy na mnie badawczo, czyżbyś 

nie znał odpowiedzi? Skup się, na pewno znasz, przecież na pewno 

coś studiujesz, inaczej nie byłoby cię tutaj, przecież wszyscy coś 

studiujemy   i   się   tego   nie   krępujemy,   wręcz   otwarcie   to 

przyznajemy, pomyśl dobrze, na pewno przecież pamiętasz.

Dobrze, to skoro nie możesz sobie przypomnieć, podpowiedz 

pierwsza,   posłuchaj   uważnie:   a   więc   jest   to   kierunek   studiów... 

związany z administracją... z zarządzaniem...

Administracja   i   zarządzanie!   -   mówię   natychmiast   i 

background image

przyduszam odpowiedni klawisz na wersalce, co by ta odpowiedź 

nie wzięła dupy w troki z ekranu, zanim zdążę ją wybrać. I patrzę 

na Alę niepewnie, czy to jest prawidłowa odpowiedź.

Ona patrzy trochę badawczo, czy to na pewno ta odpowiedź, 

czy   na   pewno   chcesz   ją   zaznaczyć,   czy   jesteś   pewien,   czy   na 

pewno chcesz ją zaznaczyć?

Wtedy   ja   już   na   totalnym   wydechu   powtarzam,   że 

administrację i zarządzanie.

O   kurczę   pieczone!   -   mówi   ona,   gdyż   prawdopodobnie 

odpowiedź okazała się prawidłowa. Ja też to miałam studiować, 

ten kierunek wybrali dla mnie rodzice już w podstawówce, jednak 

nie   dostałam   się   z   braku   wolnych   miejsc,   zresztą   moja   mama 

mówi, że to nie żaden brak wolnych miejsc, tylko że nie dostałam 

się   ze   względu   na   korupcję,   kumoterstwo,   niekompetencję   elit 

rządzących i złą sytuację w kraju, a poza tym mama mówi, że 

ekonomia   też   jest   dobra,   a   nawet   lepsza,   korzystniejsza,   ma 

większe perspektywy i właściwie nie chcę cię przerażać, nie chcę 

cię   martwić,   ale   administracja   i   zarządzanie   jest   to   kierunek 

całkowicie   skazany   na   upadek,   po   ukończeniu   którego   nie 

dostaniesz pracy w żadnym szanującym się przedsiębiorstwie. To 

samo zresztą powtarzam zawsze mojej koleżance od serca Beacie, 

która wtedy się dostała i myśli, że teraz raptem świat leży u jej 

stóp, cała Polska z Rosją włącznie.

background image

Wracam   na   festyn   -   mówię   na   to,   nie   znosząc   sprzeciwu. 

Gdyż   to   już   jest   koniec   tego   programu,   a   czy   wygrałem,   czy 

przegrałem,   to   cokolwiek   by   się   działo,   nagrodę   główną   się 

zrzekam   na   rzecz   sierot,   na   rzecz   Polskiego   Związku 

Administrantów   Polskich,   na   rzecz   mego   kumpla   najlepszego 

Kacpra,   niech   on   tę   nagrodę   ma,   jemu   się   ona   pełnoprawnie 

należy,   on   może   będzie   miał   na   nią   chęć.   I   chuj,   że   w   moim 

obliczeniu, w mojej punktacji jestem setki milionów punktów do 

tyłu, co bym musiał teraz wziąć Magdę tysiąc razy pod rząd plus 

jeszcze po kilka razy Andżelę jako dziewicę, by wyjść jakoś na 

prostą z tymi punktami i nie stracić twarzy.

Okej - mówi Ala i cieszę się, iż jest w końcu gamę over, czas 

antenowy   się   kończy   i   program   „Gotuj   z   nami”   wraz   z   nim 

dobiega końca, nasza pieczeń z łabędzia jest gotowa do spożycia 

po zdjęciu tekstylnych dekoracji, na razie jeszcze w bluzce typu 

golf wygląda dość nieapetycznie, ale smakuje wybornie, chociaż 

jest odrobinę łykowata. Można serwować na bankietach i grillach 

w rodzinnym gronie oraz oficjalnych przyjęciach formalnych.

Szkoda, że już musisz iść, miło się z tobą rozmawiało, jesteś 

fajnym kolegą. Poczekaj jeszcze momencik, chciałam pokazać ci 

zdjęcia z wesela mojej siostry, to było bardzo przyjemne przyjęcie, 

bardzo   smaczne,   choć   skromne   potrawy,   bardzo   przyjemna, 

background image

rodzinna atmosfera. Siedź tu i nic nie dotykaj - mówi pieczeń z 

łabędzia i wygładza golf, poprawia ustawienie złotego krzyża na 

swych piersiach. I idzie. A ja w tym czasie tej chwili sam na sam 

ze   sobą,   oko   w   oko   z   kwiatami   doniczkowymi   i   papużkami 

falistymi   w   jej   pokoju,   nie   marnuję.   Choć   po   zażyciu 

wymienionych już powyżej specjalnych środków czuję się jakby 

spokojny, wyrachowany. Gdyż jeszcze tego nie wspominałem, ale 

taki system to ja pierdolę, i z takim systemem ja współpracować 

nie   będę,   w   żadnych   wywiadach   publicystycznych,   w   żadnych 

„Wybacz mi” o poezji nie będę występować jako uczestnik, tego 

jednego   jestem   pewien.   I   biorę.   tak.   Wpierw   ustawiam   kwiat 

doniczkowy na dywan, wyjmuję dżordża i w ostentacji sikam do 

doniczki,   co   z   nerwów   przed   wykryciem   leję   nierówno   i   nie 

zawsze idealnie trafiam, tak że część idzie na dywan. Nie wszystko 

wchodzi,   więc  jeszcze  resztę,   co  zostało,   to   stawiam  na   ziemię 

klatkę z papużkami i odreagowuję mocz na nich, na ich poidełku. 

Co one w międzyczasie drą te swoje krzywe pyski i uciekają po 

drążkach,   aż   się   boję,   by   łabędziowa   tu   nie   przybiegła   zaraz 

zwiedziona ich odgłosami kaźni. Spokojnie, ścierwa - mówię do 

nich - odrobina moczu normalnego człowieka lepiej wam zrobi niż 

hektolitr psychicznie chorej wody od matki przełożonej.

Wtedy one jednak jak nienormalne drą mordę dalej i zaraz 

zaczną   próbować   z   desperacji   odlecieć   do   ciepłych   krajów   po 

background image

pomoc,   po   posiłki,   gdyż   ta   wariatka   tak   je   wychowała,   że   w 

towarzystwie przeciętnego człowieka one się nie umią porządnie 

zachować,   tylko   są   szczute   i   napuszczane   na   przyzwoitych, 

umysłowo normalnych ludzi, są skłonne wyraźnie zrobić mi co 

złego. Więc wtedy ja patrzę tak na nie, jakie są głupie zupełnie jak 

ich sucza matka Ala, pewnie studiowały ekonomię, albo tak: ta po 

lewo bankowość i rozporządzanie, a ta po prawo finanse i finanse. 

Wasza matka jest pierdolnięta - mówię im cicho jakby w sekrecie i 

szeptem spluwam temu jednemu na łeb.

Okej.   Wtedy   już   na   luzie   całkiem   biorę   sobie   jeszcze   do 

kieszeni parę rzeczy, co leżą na wierzchu, długopis w konwencji 

podhalańskiej w kształcie ciupagi, złoty pierścionek z kamyszkiem 

i klej szkolny w sztyfcie, bo to zawsze może się przydać. Są to 

nagrody   pocieszenia   w   tym   programie   ufundowane   przez 

prowadzącą, co by nie było, że jestem tak do końca na minus, bo 

niby jest tak, że punkty odejmują mi się z każdą chwilą same od 

siebie i przyjmują wartość coraz bardziej malejącą, ale jakby co, to 

jakieś   korzyści   z   całej   tej  imprezy  odniosłem. Wtedy  ustawiam 

wszystko   jak   było   i   szeptem,   w   całkowitej   konspirze   otwieram 

drzwi, co rozlega się od razu z nich pokaźny, przeciągły jęk.

Idziesz   gdzieś?   -   woła  Ala   z   otchłani,   z   jakiś   odległych 

nieistniejących pokoi, z klubu książki, co na półkach w porządku 

background image

alfabetycznym stoją albumy, fotografie, literatura, proza, zdjęcie 

Ali i jej siostry witających proboszcza solą i chlebem w ludowych 

strojach kaszubskich oraz dyplom ukończenia szkoły podstawowej 

z   wynikiem   z   czerwonym   paskiem   oraz   za   wzorową   pracę 

skarbnika klasowego.

No i kiedy ja słyszę, iż ona jest gdzieś zapewnię daleko i nie 

zdoła dobiec tu nim ja wyjdę, to zbiegam po schodach, łapię w 

rękę adidasy i wybiegam z tego domu, trzaskając furtką. Gdzie 

dyszę ciężko i się oddalam, gdyż gdy ona stwierdzi mój brak oraz 

zaszłości   zaszłe   w   jej   osobistym   ekosystemie   w   kwestii   flory   i 

fauny,   będzie   źle,   może   zacząć   mnie   gonić   lub   też,   co   gorsza, 

chcieć mi pokazać te zdjęcia.

Pierwszy lepszy autobus, co akurat przyjechał, więc siadam 

do niego, choć muszę stwierdzić, iż czuję się słaby, jakby senny, iż 

bym teraz mógł tak tym autobusem jechać bez końca, i nikt by mi 

nie zarzucił braku biletu, gdyż nawet nie mógłby mnie stąd ruszyć, 

tak   jestem   ciężki,   iż   ten   cały   interes   może   się   w   jednej   chwili 

zawalić. Jedziemy wolno również najprawdopodobniej przez mój 

ciężar,   ciężar   moich   rąk,   które   są   tak   ciężkie   iż   nie   mogę   ich 

podnieść,   tylko   wiszą.   Boję   się   iż   zaraz   spadną   mi   na   podłogę 

razem z resztą ciała, i już nikt ich stamtąd nie ruszy, nie podważy. 

Jedziemy coraz wolniej i miasto również porusza się powoli, jak 

background image

gdyby   falą   morską   przysuwa   się   i   odwleka,   zdalnie   sterowane 

przez znudzonych, pijanych jak świnie radnych. Chmury są nad 

miastem   jak   złowrogie   brwi  zaciągnięte.   Bóg   się   wkurzył,   Bóg 

robi  porządki.   Lecz   takiej  Ali,   jak   by   tu   była,   nic   by   nie   było 

straszne, to muszę przyznać. Gdyby nawet się waliło i paliło, ona 

by pokazała swą legitymację studencką plus by wyciągnęła spod 

kurtki   swój   krzyż   i   panikujący   tłum   zadeptujący   sam   siebie 

nawzajem   by   rozstąpił   się   przed   nią,   o,   studentka   ekonomii, 

kulturalna,   najwyraźniej   katoliczka,   co   prawda   z   jakimś 

chłopakiem nieco sennym, zapewne upośledzonym swym synem, 

ale w takim wypadku tym bardziej trzeba jej pomóc go podnieść z 

siedzenia, odkleić go od dermy. Rozsunąć się, przepuścić, może 

mają ważne sprawy, idą właśnie wypożyczyć najnowszą książkę 

Bolesława Leśmiana, idą właśnie po przydział na ziemniaki, pożar 

poczeka, pożar nie ucieknie, odsuńcie się i przepuście.

Tak sobie właśnie myślę, że chujowo zrobiłem, że jej ze sobą 

nie   wzięłem.   Bo   teraz   ona   by   mnie   jakoś   poprowadziła   lub 

chociażby poprawiła mi ustawienie rąk w kolejności alfabetycznej, 

a tak to zapewne w tym stanie dojadę do Uralu i nikt mnie nawet 

nie   obudzi   jak   będą   święta   Bożego   Narodzenia,   matka   moja   w 

rozpaczy,   gdyż   kupiła   mi   prezent,   a   tu   nagle   stwierdza   iż 

Andrzejka   niet,   nie   ma,   chociaż   jeszcze   kilka   miesięcy   temu 

background image

dzwoniła na mieszkanie i był. A teraz go raptem nie ma, od wielu 

miesięcy jedzie niekomfortowym autobusem marki PKS na koniec 

świata, na stypendium. Myślę, iż ona jedna jeszcze będzie w tej 

sytuacji   o   mnie   pamiętać,   pośle   mi   szczotkę   do   zębów,   jakieś 

zapasowe skarpetki, dżem, igłę z nitką i życzenia dużo dobrego 

humoru.   I   gdy   tak   myślę,   myślę   nad   tym,   jak   me   życie   jest 

chujowe, że tyle przegrałem, a jeszcze więcej, diabli wzięli sobie 

mnie na pamiątkę i gdy tak nie jestem do końca pewien, czy już 

może umarłem albo może jeszcze nie. gdyż autobus zdecydowanie 

jedzie,   ale   jak   gdyby   przez   mgłę,   przez   dym,   co   roznosi   się 

wewnątrz niego. I me powieki są automatycznie zamykające, gdzie 

nie spojrzę, tam zaraz zasuwają się na powrót, lecz zawsze zdołam 

zauważyć,   że   wszędzie   pełno   jest   dymu,   a   pasażerowie   są   jak 

gdyby pozbawieni granic, rozlewają się po całym autobusie, gdyż 

dzień   jest   raczej   ciepły.   Jak   również   zauważam,   iż   ich   głosy 

dochodzą jakby zza waty, zza ściany, z ciepłych krajów, z drugiej 

strony.

I wtem, gdy tak myślę coraz to wolniej, coraz to większymi 

literami, coraz to mniej wyraźnym pismem, to nagle słyszę tak. 

Słyszałeś już?

Takie   pytanie   słyszę.   Jest   ono   dość   wyraźne,   powtórzone 

kilka   razy   na   tle   silnika   spalinowego,   co   w   nim   wieje   jakiś 

background image

szczególny   głośny   wiatr,   wręcz   cyklon.   Nie   -   planuję 

odpowiedzieć, lecz okazuje się to szczególnie trudnym zadaniem 

na tej klasówce, gdyż nijak ni w tę ni wewtę nie mogę ruszyć 

ustami,   gdyż   są   one   jak   gdyby   zalane   betonem,   doszczętnie 

zaklajstrowane   klejem   z   mąki   lub   innym   gipsem,   jedne   zęby 

zalakowane   do   drugich   i   oprawione   pieczęcią,   ściśle   tajne,   nie 

otwierać. Natomiast jedno, co jeszcze stwierdzam, to iż nie mam 

języka   w   ustach,   musiał   mi   gdzieś   na   jakimś   zakręcie   wypaść, 

potoczyć się pod siedzenia. Natomiast w ramach miejsca po języku 

w mych ustach występuje jakiś twór mięsopodobny, wąż gumowy, 

którym za chuja nie umiem sterować.

Słyszałeś?  -  mówi tak  do  mnie  ktoś  ciągle,  rozlegając  się 

echo,   a   na   dodatek   coś   mnie   z   jednej   strony   szarpie,   jakiś 

dodatkowy, pomocniczy wiatr w lewe ramię.

I   po   wielu   zmaganiach   udaje   mi  się   wcisnąć   właściwy 

przycisk, tak że mówię zgodnie z prawdą coś brzmiącego podobnie 

jak „nie”, lecz jak gdyby z ustami pełnymi niezidentyfikowanych 

ziemniaków, kartofli. Z miejsca odczuwam lęk, iż może przeszłem 

teraz   za   sprawą   swojego   gadulstwa,   swojej   prostolinijności   do 

kolejnego etapu i trzeba było nic nie mówić, to by może zgasili tą 

kamerę.

I tak jest istotnie. Jak mówię to „nie”, to cała karuzela kręci 

background image

się na nowo, wiatr szarpie mnie za ramię, silnik warczy, i teraz z 

kolei kolejne pytanie do mnie brzmi „nie słyszałeś?”. Nie słyszałeś 

i nie słyszałeś, jak nie zrozumiałeś pytanie, to zadamy ci je jeszcze 

raz, i jeszcze raz, i tak do końca, aż odpowiesz, aż odpowiesz, i 

możesz   umrzeć,   lecz   publiczność   chce   wiedzieć,   słyszałeś,   nie 

słyszałeś, publiczność chce znać prawdę.

I   pełen   ufności   w   swe   umiejętności   artykulacji   staram   się 

jeszcze raz podkreślić, że nie, lecz wtedy już mi to nie wychodzi 

tak dobrze, tylko jakoś inaczej, mniej zrozumiale, być może nawet 

mówię  coś  pośredniego  pomiędzy  „tak”,  bo  sam   już  nie  wiem, 

słyszę   tylko   szum,   a   dym   jest   coraz   gęstszy,   coraz   mniej 

przejrzysty i widzę to w chwili, zanim ostatecznie zamykają mi się 

oczy.

* * *

A potem jest długa przerwa gorzej niż śniadaniowa i gdybym 

miał to przedstawić graficznie, bym musiał namalować całą kartkę 

czarne i najwyżej kilka białych trzykropków. Gdyż przebudzam się 

dopiero, gdy stwierdzam, iż zdecydowanie idę, choć może raczej 

toczę   się   niczym   kupka   kamieni   owinięta   szmatą   i   jako   tako 

trzymająca się niby kupy, lecz mogąca się lada chwila rozsypać. 

Tak czy siak wygląda na to, iż jestem w ruchu. Lub też może być 

background image

tak, iż to ulica przemieszcza się w stosunku do mnie, przewija się 

tuż   przede   mną   niczym   jebnięta   taśma   biało-czerwona 

naszpikowana flagami jak gdyby tort urodzinowy, ciasto zrobione 

dla   mnie   przez   mamę   Izabelę   z   okazji   mego   powrotu   z 

nieprzebranej   ciemności,   gdzie   byłem   najwyraźniej   na   jakiejś 

rekonwalescencji,   resocjalizacji.   Gdyż   tak   to   sobie   mogę   tylko 

wytłumaczyć.   Ja   przywożę   różne   turystyczne   wspomnienia, 

pamiątkowe   landszafty,   na   których   widać   tę   właśnie   ciemność 

uchwyconą zarówno w dzień, jak i w nocy, z profilu, i z lotu ptaka, 

a która zawsze wygląda tak samo i jest kategrycznie czarna. Mam 

też jakieś zdjęcia zrobione własnym aparatem, ja na tle ciemności, 

na   których   mnie   nie   widać,   lecz   prawdopodobnie   tam   byłem. 

Przywożę   też   ci   Izabelo   również   trochę   ciemności   w   słoiczku, 

specjalność   regionu,   trochę   napoczęta,   gdyż   było   złe   żywienie, 

jakby niekaloryczne, mało pożywne.

Wtem rozlega się beknięcie i zauważam wtedy, iż siła, która 

mnie napędza, jest to Lewy, trzymający mnie przyjacielsko pod 

ramię i w pasie. My się przemieszczamy, a to ulica stoi w miejscu 

poza małymi wyjątkami przechodniów - to również stwierdzam. 

Lecz skąd się tu wzięłem, to me wspomnienia są naprawdę dość 

wolno się krystalizujące, lecz na pewno był to któryś z etapów 

teleturnieju, czy po śmierci wolałbyś pójść do nieba, czy piekła, ja 

background image

zapewne   wybrałem   nieopatrznie   nieodpowiedni   przycisk   i   tym 

samym złe odpowiedź, lecz teraz jestem już z powrotem razem ze 

wszyskimi w studio, wszystko na swoim miejscu, nienadpalony, od 

biedy  mogący  nawet   chodzić.   Choć   chwilę   się   boję,   iż   było   to 

pytanie   o   homoseksualistach   i   teraz   dlatego   stąd   ta   krępująca 

sytuacja z ramieniem i ręką jego na mojej talii.

Co się tak do mnie kleisz? - oburzam się na to, jednogłośnie 

stwierdzając, iż dosyć mogę mówić, choć przykładowo nie mam 

już   śliny   w   ustach,   totalna   melioryzacja   mych   ust,   osuszanie 

bagien, przez co odczuwam pewne zgrzyty w zawiasach.

I wtedy zupełnie niechcąco uruchamiam burzę ze strony co 

jak   co,   ale   mego   kolegi,   Lewego.   Który   wtedy   nagle   wszystko 

uświadamia mi w tonie nieco wulgarnym i nieczułym, iż nie wie, 

czego się naćpałem, lecz musiało być grubo. Iż grubszą się miało 

jazdę, desperka i samobój, po prostu haloperidol. autobusem się na 

tamten świat jechało. I mówi jeszcze, iż dobrze, że akurat jechał w 

tamte stronę jako mój kolega i przyjaciel, bo by był grubszy ze 

mną sztapel, bocznica, detoks albo nawet całkowita śmierć, gdyż 

już w takim byłem stanie, iż trzech przypadkowych pasażerów i 

jedna pasażerka żeńska musiało mu pomagać wyjąć mnie z tego 

autobusu   na   odpowiednim   przystanku,   straszna   siara   na   całe 

miasto, a jeszcze upierdoliłem mu komórkę śliną, co ją toczyłem 

na wszystko, niczym po prostu bym oddychał tą śliną. A jeszcze na 

background image

końcu   podkreśla   jako   przykład,   iż   zainwestował   na   moją   rzecz 

całego rzuta spida w moje dziąsła, bym jakoś szedł po ludzku, a ja 

mu jeszcze wyjeżdżam z jakimiś gejoskimi ciągotami, gdyż on z 

własnej woli kota by prędzej wziął pod rękę niż mnie, gdyż w 

ogóle   nie   jestem   w   jego   typie.   A   podobno   jeszcze   jak   mi 

zapodawał rzuta to mu ufajdałem śliną całe rękawy po łokcie od 

kurtki,   co   mi   on   nawet   demonstruje   mokre   plamy,   lecz   mi   to 

bardziej   wygląda,   że   on   zrobił   co   najmniej   jakąś   grubszą 

przepierkę wcześniej a teraz wkręca mi jakiś chory film.

Ja na to bym chciał coś odpowiedzieć, żeby się odpierdolił, 

gdyż łyknąć sobie na zszargane nerwy nervosolu z panadolem to 

nie jest jeszcze żaden grzech, co bym się z niego miał spowiadać 

na Sądzie Ostatecznym przed wujkiem Lewym, co też bezgrzeszny 

nie jest w tej kwestii, gdyż sam sobie lubi ostrzej przypierdolić. 

Lecz  nic  nie  mogę  powiedzieć,  gdyż  on  cały  czas  napiżdża  od 

rzeczy,   co   do   końca   nie   rozumiem.   Że   cośtam,   że   gdyby   oni 

wiedzieli,   że   tak   zareaguję   na   tę   wiadomość,   to   by   wcale   nie 

mówili, tylko cicho sza, tematu nie ma.

Niby   że   czego   jaką   wiadomość?   -   mówię   do   niego   nagle 

zaskoczony.

No a nie słyszałeś? - on mnie się wtedy pyta niczym głupiego 

- nie słyszałeś, że Magda nie wygrała na miss?

Ja wtedy zaczynam kumać, że tu się zrobiło na mieście jakieś 

background image

czary mary pod moją duchową nieobecność i że nie wszystko z 

tego melanżu jest do końca dla mnie jasne i logiczne. Na jedną 

chwilę się trochę najebać, na jedną chwilę zniknąć, zostawić ten 

cały interes sam sobie, a w jeden moment robi się syf i epidemia 

jednego wielkiego burdelu.

Jak nie wygrała? - mówię - jak niby nie wygrała skoro miała 

wygrać?

Miała,   miała,   ale   to,   że   miała,   to   jeszcze   nic   nie   znaczy. 

Sciemiony prezes dał dupy. Miał długi odnośnie jakiegoś Sztorma, 

co jest niby szychą, ma udziały w piasku i czasopismo „Piasek 

Polski”.   I   Natasza   wygrała,   co   ze   Sztormem   przyjechała   jego 

samochodem,   a   jeszcze   była   z   nimi   jakaś   taka   pizdowata 

metalowa,   co   dostała   tytuł   „Miss   Publiczności”,   choć   na   sto 

procent to żaden normalny facet by nie dał rady jej puknąć na 

trzeźwo.

Milczę   na   to,   gdyż   jak   ja   pukałem  Andżelę,   to   byłem   na 

spidzie   i   równanie   się   w   takim   wypadku   zgadza,   lecz   to   nie 

oznacza, iż mam ochotę naraz o tym dyskutować, bo nie mam, bo 

podkreślam,   iż   czuję   się   teraz   kategorycznie   źle,   szczególnie 

nervosolem mi się jak gdyby odbija.

No to idziemy tam niby do amfiteatru, niby w tym kierunku, 

ale jednak gdzie indziej, bo nie jest tak, by bynajmniej Lewy był 

background image

usposobiony   pokojowo.   Podejrzewam   go   nawet,   iż   sam   sobie 

odstąpił nieco z tego spida, sam sobie dosyć tyle pożyczył, co mnie 

cucił z tej na szeroką skalę apatii i bezsilności. I za to mu chwała i 

respekt,   że   mnie   owszem   uratował   od   zguby,   ale   musiał   sobie 

zapodać jakoś sporo, gdyż oko mu mruga, niczym mruganie okiem 

byłoby jego nerwicą obsesji lub gdyby brał przykładowo udział w 

zawodach w mruganiu okiem, kto szybciej mruga, ten wygrywa. 

Mruganie   okiem   zawód   wyuczony,   mruganie   okiem   ulubione 

zajęcie   w   czasie   wolnym   oraz   postępujące   uzależnienie   od 

mrugania okiem.

On jest cały w nerwach. Najwyraźniej wpierdoliłby komuś, 

chociażby   nawet   i   mnie.   Mimo   nawet   iż   po   piersze   jest   moim 

kolegą   i   kumplem,   po   drugie   puknął   moją   dziewczynę   i   to 

zapewne nie raz i nie dwa, a po trzecie zatracił na rzecz mojego 

zgona całego rzuta, to mu teraz się nie opłaca mnie zabijać, bo 

towaru na powrót i tak nie odzyska, czysta marnacja i zero zysku z 

poważnej inwestycji. Niejednak usiłuję nie iść zbyt blisko niego.

Suszy   mnie,   kurwa   nędza   -   mówię   mu,   mój   głos 

wydobywając się spośród zwałów śliny w stanie stałym. A gdybym 

przykładowo nie miał na tyle kultury, by po chamsku splunąć, lecz 

nie robię tego. Gdyż obawiam się, co by na chodnik ni mniej ni 

więcej nie wyleciała ma ślina w kostkach lub tym bardziej płatach, 

background image

może   nawet   zwojach.   Zastanawiam   się,   czy   to   nie   jest   wina 

jakiegoś ściemnionego towaru od Wargasa. Jako że ten typ zawsze 

trzyma   rzuty   wewnątrz   buta   z   nie   wiadomo   jakim   innym 

tałatajstwem i o zatrucie nie jest w dzisiejszych czasach przez to 

trudno. Teraz może nawet zaraz skonam tu w męczarniach, gdyż 

całe wodę, jaką w sobie miałem, wyplułem wcześniej Lewemu na 

katanę   i   teraz   nie   ma   już   we   mnie   złamanej   kropli,   a   krew   w 

proszku przesypuje się na prawo i lewo z jednej do drugiej żyły.

To pij kurwa, a nie gadaj - mówi mi Lewy świetną poradę 

życiową, maksymę i przysłowie na całe życie do haftowania na 

makatce. Z kałuży pić nie będę, nie? - odpowiadam mu posępnie, 

gdyż  również  w  nastroju na  żarty,  rebusy  słowne i zagadki  nie 

jestem. Wtedy on się lituje w miarę, gdyż on tu, jakby nie było, 

fundował towar i on tu teraz jest master of ceremony. on tu teraz 

zapuszcza kawałki, więc idziemy na Mc Donald's. I wchodzimy 

niczym   dwuosobowa   drużyna   imienia   Matki  Amfetaminy.   Duże 

kole -mówię w konwencji dość szorstkiej do kasjerki, że aż ona 

wychyla się podejrzliwie spod swego super firmowego daszka, po 

czym równie podejrzliwie jest skłonna na nasz widok zalepić kasę 

przylepcem. I również podejrzliwie idzie na zaplecze. Lewy jest 

dość tyle podkręcony, że cały czas zaczyna napiżdżać różne rzeczy 

w kierunku tej kasjerki, choć ogólnie rzecz biorąc ona nie ma szans 

tego na swym firmowym zapleczu usłyszeć, szczególnie iż swe 

background image

firmowe uszy ma ściśnięte oraz zatkane firmowym daszkiem.

Co kurwa, lej tą kole i streszczaj się z tą masturbacją ekspres 

przez fartuch, bo Silnemu chce się pić, kurwa, a jak nie, to ja tam 

wejdę i ci pomogę, lecz tego byś nie chciała. A gdy on tak mówi, ja 

sobie uświadamiam, iż on ma prawdę i sporo racji w tym, że jest 

tak szorstki i oschły wobec kasjerki. Gdyż prawda jest taka, że w 

jedne   taką   kole   jest   naliczone   również   dla   niej   za   jej   pracę   i 

uprzejmość obsługi z co najmniej dwadzieścia groszy i nie może 

być tak, iż ona ma akurat ciotę, to robi miny, fochy i feministyczne 

nalewanie koli przez pół godziny po gram na minutę, jak mi się 

akurat chce pić. Tak więc również się podkurwiam razem z Lewym 

i   tak   stoimy   we   dwóch   i   mówimy   za   pusty   bar:   dawaj,   kurwo 

babilońska,   nie   rób   loda   Babilonowi,   tylko   dawaj   tą   kole,   bo 

naszczujemy na twe skundlone dzieci kapitalistów, co im wpierw 

ogryzą   rączki,   potem   nóżki,   potem   pisiolki,   a   na   koniec   ciebie 

same   odgryzą   i   już   ci   nie   będzie   już   tak   lekko   szło   z 

przyczepnością, będziesz zapierdalać na chmurze i czynić cudy, 

uzdrawiać wiernych z biegunki.

Z pierdolonej wysypki! - ryczy Lewy, aż się wszystko trzęsie, 

wiatr wieje, a na tekturowym klaunie pojawiają się zmarszczki, 

pęknięcia.

A gdy ona wreszcie posłusznie się pojawia i niesie w jednej 

ręce kole, i zarówno jak ją lekko wystraszona mi podaje, a ręce jej 

background image

się trzęsą mówiąc cztery złotych czterdzieści groszy, to Lewemu 

wtem   coś   odpieprzą   i   on   mówi   raptem   do   niej:   e.  A  gdy   ona 

podnosi głowę z lękiem, to on dodaje: Osama i tak cię zapierdoli.

Ja wtedy słucham tego. co on mówi i myślę, iż to jest mój 

dobry kumpel, wesoły, z poczuciem humoru, i że nie można tak 

dać Brukseli się robić w chuja. Więc podchwytuję wątek i mówię: 

Osama cię zajebie za robienie laskę eurocwelom.

Zarówno ja jak i Lewy jesteśmy wtedy śmiertelnie poważni, 

nawet oko przestało się puszczać Lewemu, co gdyby jak zwykle 

się puszczało, to mogłoby być cała sytuacja wzięte za głupi żart, 

lecz nie jest.

Toteż   ze  strony   kasjerki  konsterna.   Cisza.   Ręka  drżąca   na 

firmowym walkie-talkie. Daj mi to - mówi jej Lewy w tonie raczej 

wulgarnym,   wskazując   głową   na   słuchawkę   -   zawsze   chciałem 

takie gówno mieć na Pierwszą Komunię.

A gdy tak mówi, z jego ust leci wiatr, co rozwiewa kasjerkę, 

podwiewa   jej   włosy,   rozpina   je   fartuch.   Ona   trochę   się   waha, 

niczym by się miała co najmniej rozpłakać i zaraz możliwe, że 

nawet zapłakać gorzko: nie dam, nie dam, to moje, ja to dostałam 

od szefa. Lecz tak się nie dzieje, ona jakby z frustracją odpina z 

paska tą słuchawkę i ją Lewemu zgodnie z przykazaniem daje z 

miną niczym zarzynane zwierzę.

Lecz na tym się nie kończy, gdyż Lewy najwyraźniej jest 

background image

całkiem podkręcony, zaangażował się totalnie i teraz postanowił 

doszczętnie   zwalczyć   wszystkie   odciski   palców   tirówki 

euroamerykańskiej na ziemi polskiej. A teraz won na zaplecze - 

mówi do tej zdenerwowanej raczej kasjerki - i skołuj jeszcze jedne 

taką machinę dla Silnego. Tylko działająca żeby była, a nie żadna 

ściemniona, inaczej nie żyjesz.

Kasjerka patrzy na niego, raz to na mnie, ma trądzik. Patrzy 

jakby dostała co najmniej po łapach, co najmniej gałęzią, a teraz 

nie   mogła   się   jeszcze   otrząsnąć   z   szoku.   Natenczas   idzie   na 

zaplecze i długo nie wychodzi, a wraca jeszcze bledsza, niosąc 

przed sobą walkie-talkie, rzuca je na ladę i pospiesznie cofa się w 

kierunku automatu z kawą.

Wtedy ja biorę to, co nasze, jak również kole i skoro ona jest 

taka   zszokowana,   to   nawet   specjalnie   nie   płacę   nic,   fuli   gratis, 

Babilon   funduje,   wielka   promocja   z   okazji   USA.   A   nim 

wychodzimy, Lewy spluwa w pysk klaunowi, mówiąc do niego: a 

ciebie też zapierdoli. Osama osobiście. I jeszcze do nieszczęsnej 

kasjerki: a ty, do kurwy, uprawiaj więcej seksu. I zdejm ten fartuch. 

Bo źle wyglądasz na chorą.

Wtedy   wychodzimy.   Koledzy.   Zbrojne   Bractwo   Świętego 

Dżordża najeżdża na świat. Uwaga uwaga, są groźni, są uzbrojeni. 

Uzbrojeni w scyzoryk, uzbrojeni w łączność przez krótkofalówki. 

background image

Uzbrojeni w amfetaminę, uzbrojeni w adrenalinę. Depczą trawnik, 

obrywają kwiaty. Robią wgniecenia w chodniku, robią podkop pod 

świat.

Fajne,   nie?   -   mówi   Lewy   do   mnie,   jak   tak   idziemy,   i 

pokazuje   mi,   jak   wciska   przyciski   na   swym   walkie-talkie. 

Zajebiste - odpowiadam mu. Wtedy on mówi do mnie, żebym tam 

poszedł i stanął tuż przy ulicy, a on będzie stał tutaj, i będziemy ze 

sobą gadać. Tak też robię, bo to mi się wydaje świetny pomysł.

Wtedy okazuje się, iż to nie są walkie-talkie jakieś sztuczne, 

pić na wodę, sklep z zabawkami „Bartosz”, zestaw mała policja, 

tylko   są   to   walkie-talkie   profesjonalne   niczym   na   filmach   w 

oddziałach antynarkotykowych.

Halo.   Halo.   Tu   baza.   Odbiór   -   mówi   Lewy   głosem 

poważnym   i   skupionym,   a   ja   mam   jego   głos   stereo,   gdyż   po 

piersze słyszę to co on mówi normalnie, a po drugie słyszę to też 

również   w   słuchawce.   Bardzo   mi   się   to   podoba,   bardzo   fajny 

sprzęt taka krótkofalówka, lepsza nawet zabawa niż komórka, a 

choć gier sprawnościowych nie ma, to jest to sprzęt fajny, w każdej 

sytuacji przydatny do zapoznawania nowych osób, do zamawiania 

sobie spida do łóżka.

Podaj   hasło,   podaj   hasło,   odbiór   -   mówię,   popijając   ze 

smakiem swą promocyjną kole i patrząc, czy nie nadciąga wróg.

background image

Ptaki   latają   kluczem   -   mówi   Lewy.   Takie   hasło   on   niby 

podaje. No to ja mu mówię z czystej uszczypliwości: boot error. 

Hasło nieprawidłowe.

I tak stoję i się cieszę z własnego dowcipu, koła jest dobra, 

zimna, promocyjna za darmo.

Wtedy, czego ja się zupełnie nie spodziewam, Lewy wtem 

wyłącza odbiór. Nagle wrzeszczy tak: co powiedziałeś?! - lecz w 

tonie zaczepnym. Ja wtedy też odłączam i mówię dość obrażony: 

no co kurwa, nieprawidłowe hasło żeś zrobił!

A on na to: co kurwa nieprawidłowo, co niby nieprawidłowo, 

coś się nie podoba? W podstawówce to jeszcze mówili, chyba na 

tyle nie mam jeszcze blachy pogięte, żebym nie pamiętał.

Poczym rzuca swoje walkie-talkie o trawnik.

To jest, kurwa, hasło chyba nieprawidłowe, nie? - mówię do 

niego wytrącony całkowicie z równowagi napadem adrenaliny. Co, 

że   niby   jakimś   kluczem,   odpiąłeś?!   -   i   w   przypływie   gniewu 

odrywam   od   swego   walkie-talkie   antenkę,   co   rzucam   ją   na 

trawnik.

To jakie jest, kurwa, hasło twoje, no wal, jakie jest twoje do 

kurwy nędzy hasło jak nie te?! - drze mordę Lewy, fuli powaga, 

czerwony na gębie.

Inne, kurwa! - ja się wydzieram, gdyż nagle moja słabość 

całkowicie ustępuje i czuję się raptem podkurwiony do granic całą 

background image

tą sytuacją z walkie-talkie. Zasady są proste, albo się umie bawić, 

albo się nie umie, albo się zna hasło, albo się nie zna, a jak nie, to 

niech się nie zaczyna.

Wtedy Lewy podnosi swą słuchawkę z ziemi i jeszcze raz 

włącza.   Tu,   kurwa,   baza   -   mówi   do   słuchawki   niby   że   tonem 

spokojnym  -  podaję hasło: Silny robi Moskwie lachę. Silny robi 

Moskwie lachę. Odbiór.

Wtedy   ja   się   do   reszty   wkurwiam,   bo   co   jak   co,   ale   o 

tendencje proruskie nikt mnie nie będzie bezkarnie insynuował.

Uwaga   uwaga   -   wrzeszczę   do   walkie-talkie,   by   mimo 

urwanej antenki było wyraźnie słychać - Łącza zerwane, sytuacja 

alarmowa. Lewy to pedał, gej i kastrat.

Komunikat odwołany - wrzeszczy wtedy do słuchawki Lewy 

- prawidłowe hasło: Silny to cwel, a jego matka zdejmuje majtki 

dla Ruskich.

Wtedy ja już nie wytrzymuję. Nie wytrzymuję psychicznie. 

Myślę o tym, by go zabić. Powaga. Gdyż moja matka co jak co, 

wszystko o niej można wypowiedzieć, ale by nosiła jakieś majtki, 

to jest to podłe oszczerstwo, jest to osoba z natury spokojna, płci 

matka, żadna to nie jest jebnięta kobieta, tym więcej proruska, i 

żadnych   zboczonych   rzeczy   nikt   nie   będzie   o   niej   mówił,   a 

szczególnie   Lewy.   Okej.   Jak   tak,   to   tak.   Byliśmy   kolegami? 

Byliśmy. Lecz już nie jesteśmy? Nie jesteśmy. Tyle. Łapię więc za 

background image

walkie-talkie i mówię tak, gdyż to już nie są przelewki: odbiór. 

Odbiór.

I wtedy walę bez żadnych skrupułów. Arka Gdynia kurwa 

świnia.

Po czym rozłanczam się ostatecznie na wieki, choć i tak już 

tą słuchawkę popsułem i w sumie po chuja ją wyłączam, dla efektu 

chyba, dla pointy. Lewy stoi w miejscu, z wrażenia upuszcza swe 

krótkofalówkę.   Stoi.   Ręce   kołyszą   mu   się   na   wietrze.   Szok, 

frustracja,   chaos,   panika.   Zastanawiam   się,   czy   nie   przesoliłem 

teraz trochę z siłą swego argumentu.

Więc wtedy zaraz mogłoby być tak, iż akcja dzieje się już 

szybko.   Raz   dwa   trzy,   czary   mary,   liść   na   twarz,   bo   Lewego 

wkurwić   idzie   go   łatwo,   więc   niczym   w   „Dynastii”   kamera   by 

zrobiła   w   tył   zwrot,   gdyż   by   to   był   program   na   żywo   dla 

telewidzów wyłącznie po pierwszej w nocy, wyłącznie powyżej lat 

czterdziestu. Pokazaliby teraz klomb, drzewa, totalna sielanka, wsi 

spokojna   wsi   wesoła,   Mc   Donald's   o   zachodzie   słońca,   jakbym 

mógł, to bym kupił Izabeli taką fototapetę do dużego, co by sobie 

wieczorem siadała na wersalce i spoglądała. Natomiast na zapleczu 

poza kadrem, gdzie by już nie pokazali, by miał miejsce totalny 

hardkor między mną a Lewym, na paznokcie i zęby, na szarpanie 

się za włosy. Których zresztą nie ma, lecz to już by można było 

background image

zrobić efekty specjalne. Gdyż łącznie z Lewym jesteśmy tak na 

siebie napaleni, by sobie napierdolić, iż byśmy szli na szajbę, a nie 

żadne   nunczako,   taktyki   techniki   i   boks   zawodowy,   tylko 

wydłubane oko i wywleczone gardłem wątroba i jajnik. I przyznam 

iż ja również miałbym udziały w tym interesie, bo rozkurwiony 

jestem równo na całej linii. Nawet powiem tyle, iż to ja może bym 

uderzył  pierszy,  jako  że  jestem  takiego  zdania,  iż  by  nie  miało 

sensu co wiele urządzać wielkich oczekiwań, „to nie tak, Lewy, jak 

myślisz”, „ja wcale tak nie uważam, to są poglądy Kacpra” i inne 

ścierny.  Arka   Gdynia   kurwa   świnia   i   koniec,   raz   się   rzekło   i 

klamka została otwarta, Lewy by dostał parę klapsów na pysk, ja 

co swoje to też bym dostał na adres zwrotny, gdyż to jest chłopak 

duży i mocno naspidowany. I tak byśmy się napiżdżali przez jakiś 

czas dość ostro, raz ja bym był na wierzchu, to bym mówił: Arka 

Gdynia kurwa świnia, raz on by był na wierzchu, to był mówił: 

Lechia   Gdańsk   kurwa   szajs.   I   tak   by   się   cała   historia   może 

skończyła, nawzajem byśmy się zajebali i potem już tylko życie 

pozagrobowe, które nawet nie wiadomo, czy jest, czy go nie ma, 

czy inna jeszcze trzecia możliwość.

Lecz, jak już wspomniałem, tak się nie dzieje, o nie. Wręcz 

całkiem   odwrotnie.   Gdyż   gdy   on   już   ma   podejść   i   zabrać   się 

kategorycznie   za   zajebanie   mnie,   wtem   pojawia   się   Andżela. 

background image

Andżela.   Ni   z   gruszki,   ni   z   pietruszki.   Całkowicie   bez   sensu, 

nadjeżdża nagle na rowerze górskim marki Mountain City. Jest to 

ładny   rower,   jakie   kradzione   można   łatwo   kupić   u   Ruskich. 

Srebrny,   bajerancki,   z   kulkami   na   szprychach.   Od   strony 

amfiteatru   nadjeżdża.   W   diademie   zatkniętym   na   głowie   i 

odpowiedniej szarfie „Miss Publiczności 2002” zatacza wokół nas 

kółko, jedną rękę ma na kierownicy, a drugą macha i pozdrawia 

tłumy,   czyni   gesty   rozdawania   autografów,   zakłada   z   torebki 

czarne okulary do odganiania tłumów. Ja wtedy, jak również Lewy, 

z miejsca od razu zapominam o sprawie. Gdyż ona jest jak czarna 

królowa,   zwycięska   królowa   jeżdżąca   na   rowerze,   ma   koronę   i 

szarfę, i czekoladę od bombonierek w kącikach ust, łopoczą jej 

czarne   włosy   niczym   osobna   chorągiew,   gdyż   to   ona 

prawdopodobnie wygrała tę wojnę.

Zatacza koła, przyjechała tu rowerem prosto z zagranicy, z 

zimnych krajów, z czarnych krajów, zbawić nas. Przywiozła nam 

szkiełko do oka, przywiozła zagraniczne słodycze, pomarańcze i 

mleko w kartonach, i zgrzewkę dobrej zagramanicznej amfetaminy 

w   opakowaniach   po   dwa   rzuty   o   smaku   owocowym   musującą. 

Przyjechała nas zabrać, mnie na bagażnik, a Lewego na ramę. I 

wtedy   co?   I   wtedy   nic.   My   od   razu   zapominamy   z   Lewym   o 

wszystkim, co nas dzieliło, szybko idziemy w jej kierunku, ramię 

w   ramię   macamy   rower,   co   najwyraźniej   okazuje   się,   iż   Rada 

background image

Miasta ufundowała kradziony.

Natasza   mi   się   dała   karnąć   -   mówi   z   dumą   Andżela   i 

sprawdza, czy wiatr jej nie zwiał z głowy diademu. Ma ciemne 

smugi w kącikach jej ust. Dziś będzie rzygać węglem opałowym.

Daj pojeździć - prosi Lewy i składa ręce jak do pacierza, 

Boże, bądź dobry i daj pojeździć, na co ona mówi, że dobra, ale 

niech   nie   popsuje   przerzutek   ani   dzwonka,   bo   Natasza   nas 

wszystkich razem wtedy zapierdoli.

A gdy Lewy jeździ, to nim zdążę pogadać z Andżelą, co i jak, 

i jak się dawało Sztormowi, fajnie czy głupio, to zza zakrętu ni 

stąd ni zowąd wydobywa się niebieski samochód marki policja z 

uchyloną   szybą   niczym   obwoźny   handel   Sądem   Ostatecznym. 

Wtedy wszystko mi się wydaje nagle jasne, bo dochodzi wtem do 

mnie, iż ta klempa z Mc Donald's zadzwoniła w zemście po suki. 

Zapewne obraziła się, jak jej Lewy powiedział, że źle wygląda. I 

zaraz za słuchawkę, halo, tu dwaj tacy mnie przezywają, korona mi 

z   głowy   spadła,   daszek   firmowy   mój   mi   spadł,   złapcie   ich, 

panowie, i do kamieniołomu z nimi. I zaraz suki oderwały się od 

swych   ważnych   robót   ziemnych   z   przeganianiem   pijaków   i 

proruskich   zamieszek,   halo   halo,   tu   mówi   Żbik,   chłopaki,   jest 

sprawa,   próba   wyłudzenia   koli   w   Mc   Donald's,   jedziemy   na 

miejsce zdarzenia. I przyjechały wnet tu ratować świat boży przed 

background image

anal seks terrorem.

Ja   pierdolę   -   mówię,   gdyż   nagle   wszystko   zdaje   mi   się 

przegrane. Gdyż jestem świadom, jako że nie będzie teraz lekko, 

buzi   buzi,   nie   plujcie,   nie   przeklinajcie   i   nie   piszcie   kredą   po 

chodniku.   Że   będzie   grubszy   hardkor,   gdyby   jeszcze   to   jedne 

walkie-talkie urwana antenka, gdyby jeszcze to drugie, co użyźnia 

teraz trawnik, gdyby jeszcze ten klaun opluty, to wszystko by było 

wporzo,   wszystko   by   można   było   jeszcze   wytłumaczyć, 

załagodzić, a to, co nazylane, obetrzeć. Ale nie. Bo kasjerka z żalu 

posikała się w firmowe majtki, Mc Donald's narażony został na 

poważne finansowe i moralne straty.

Za   co   zarówno   ja,   jak   i   Lewy,   a   czy   może   i   nawet   nie 

Andżelą, kipniemy.

A Lewy jeszcze nie wie, ufnie robi rowerem kółka, raz to 

włancza, raz wyłancza dynamo. A gdy podjeżdża do nas, wtem 

również widzi, jaka jest sytuacja. A jestem pewien, że ma przy 

sobie   towar.   Lecz   już   jest   za   późno.   Samochodzik   podjeżdża. 

Szybka   uchyla   się.   Palant   w   czarnym   kombinezonie 

przeciwpożarowym o twarzy seryjnego mordercy z dożywociem i 

karą śmierci na karku, wozi tym wózkiem swą państwową, czarną 

dupę   jakby   co   najmniej   jechał   na   wakacje,   ramię   wystawione, 

pełen   luz,   jeszcze   może   drink   i   rozkładane   łóżko.  Ten   obok   to 

background image

samo,   tyle   jeszcze,   że   w   ramach   swej   pracy,   swych   super 

poważnych obowiązków trzyma kierownicę. Za to mu płacą, każdy 

by tak chciał, trzymasz kółko, masz z tego kupę kasy i jeszcze 

gratisowo   kombinezon   kuloodporny   do   prac   w   ogrodzie   i   na 

działce.

I   on  mówi  do  nas:  dokumenciki  są?  Ani dzień  dobry,  ani 

spierdalaj,   zero   kultury,   czyste   chamstwo   bez   sztucznych 

barwników.

Jest   to   jak   moment   śmierci,   już   umierasz,   już   nie   ma 

przebacz, a wiesz, że jeszcze masz pełno towaru upchanego po 

kieszeniach, pełno grzechu zapisanego ołówkiem na marginesach, 

a właśnie, że nie, żadnego mazania, pani wyrywa ci kartkę, czas 

się   skończył.   I   tak   też   jest  właśnie   teraz,   koniec   tego   dobrego: 

dokumenciki proszę, my tu się z takimi jak wy nie pierdolimy, 

mamy   tu   taką   specjalną   ekstra   maszynkę   zakupioną   przez 

podatników, pana dowodzik wkładamy tu i on wychodzi z drugiej 

strony w postaci paseczków, i pana już NIE MA, nie istnieje pan, 

zero świadczeń, zero opieki społecznej, nie ma pan dzieci, nie ma 

pan NIP-u, nie ma pana. Baa, żeby jeszcze pana, nie ma cię, chuju, 

właśnie znikłeś, możesz iść do domu, choć twego domu też pewnie 

już nie ma, został on anulowany.

To   stoimy   i   patrzymy  na   nich.   Oni   już   wtedy   są   bardziej 

background image

kategoryczni.   Klapka   otwiera   się   i   oni   wysiadają,   stają   w 

dwuszeregu i mówią do nas: dokumenty, lecz w taki sposób, że 

można powiedzieć tylko jedną odpowiedź na to: już, już daję. Plus 

przykląc na jedno kolano, ucałować kolejno w sygnet rodowy i 

zegarek.

My z Lewym patrzymy po sobie. Tak czy nie. Dajemy czy 

nie   dajemy.   Liżemy   tych   palantów   po   trzewiczkach   samym 

czubkiem   języka,   czy   nie.   To   się   dzieje   szybko,   to   są   ułamki 

sekund, co sypią się jak szkło spod naszych stóp. Starczy. Jedno 

spojrzenie   i   wiem,   że   nie   będzie   dobrze.   Czarne   świnie   rasy 

gestapowskiej tupią z niecierpliwości butem z ludzkiej skóry.

W tym samym czasie Andżeli przewraca się rower.

Dokumenty na rower - oni zaraz mówią do niej, jak to widzą, 

celując w nią krótkofalówką - zaświadczenie na prawo posiadania 

roweru. Jest to ich zawodowy odruch warunkowy, tego ich uczą w 

liceum policyjnym, pokazać im człowieka, to im ślina napływa do 

pyska,   zapala   się   odpowiednia   żarówka   i  mówią:   dokumenty,   a 

pokazać im rower, to to samo, ślina, żarówka i tylko hasło inne: 

dokumenty na rower.

My   z   Lewym   zaraz   patrzymy   na   Andżelę.   Gdyż   nagle 

uświadamiamy   sobie,   iż   całe   zdarzenie   jest   przez   nią   osobiście 

sprowokowane do dziania się. To nie jest nasza wina, to ona tu 

przyjechała   na   rowerze,   porobiła   ślady   na   chodniku,   o   proszę, 

background image

wielka   wyznawczyni   sekty   przyrodniczej,   a   zniszczyła   bez 

skrupułów piękny, firmowy, niczemu winny trawnik. Poza tym ta 

amfetamina, co Lewy ma w kieszeni, to od niej. Ona sama ciągnie 

jak smok, zeszła już na trzydzieści kila, bo wali już teraz sobie pół 

kila dziennie, a potrzebuje coraz więcej, zresztą to po niej widać, 

że   praktycznie   składa   się   już   z   samej   amfy,   a   resztę   ma 

wyrysowaną na twarzy węglem.

No i przyjechała tu teraz, jak myśmy stali tu sobie z kolegą, 

pili kole. My od razu mówiliśmy, by nie jeździła po trawniku, nie 

niszczyła zieleni. Ona nic. Wepchnęła koledze do kieszeni towar i 

powiedziała:   macie,   chłopaki,   pierwsza   dawka   za   darmo, 

zobaczycie, jak będzie wam dobrze, wszystkie wasze problemy ze 

szkołą i rodzicami znikną. Myśmy nie chcieli tego bagna, tego po 

prostu szamba, ale ona nalegała. I po wzroku Lewego widzę, iż 

mamy w tej kwestii zeznań całkowitą współpracę i porozumienie.

Andżela mówi do nich tak, choć ewidentnie się boi: ale ja 

jestem Miss Publiczności.

Oni patrzą na nią, potem na siebie. To można sprawdzić - 

rzuca   jeden.   No   to   wywlekają   przez   okno   z   radiowozu   czarną 

gestapowską gałkę na kablu i jeden mówi do Andżeli taki wiersz, 

co   się   nauczył   w   pierszej   klasie   w   liceum   policyjnym 

background image

wieczorowym.   Nazwisko,   imię,   data   urodzenia   i   zamieszkania, 

numer domu, nazwisko panieńskie rodzica, numer buta, ilość okien 

w mieszkaniu. Jest to ustna tabela do wypełnienia przez Andżelę. 

Wtedy wszystko idzie po kolei. Wiadomo, Andżelina Kosz i tak 

dalej. Waga dwadzieścia osiem kilo. I tak dalej. Wtedy oni to, co 

zdołają zapamiętać, nadają do swojego gestapowskiego radia. A na 

zapleczu   tego   całego   systemu   siedzi   Wielki   Brat,   pali   fajkę   i 

odpowiada.   Potwierdza,   iż  Andżela   jest,   iż   ją   mają   w   swoich 

notatkach. Wtedy potwierdza dane, co ona podała. A jednocześnie 

dodaje   co   nieco   od   siebie   ze   swego   archiwum.   Że   widziana   w 

podejrzanych   towarzystwach,   podejrzewana   o   obrazoburcze 

zaplamienie   autobusu   linii   numer   3,   co   doniósł   jeden   w 

mieszkańców   miasta,   przywódczyni   opozycji   ekologicznej 

donosząca rządowi i organizacjom roślinnym na władze miasta w 

sprawie   ścieków.   Wyznanie:   satanistyczny   fundamentalizm 

antyruski,   tegoroczna   miss   publiczności   Dnia   Bez   Ruska. 

Wszystko to płynie przez słuchawkę, ta audycja radiowa ku chwale 

Andżeli,   a   my   z   Lewym   rozglądamy   się,   przeczesujemy   ręką 

włosy, sto procent niewinności, my z nią nie mamy nic wspólnego, 

nawet innej płci jesteśmy.

Wtedy   ci   policjanci   przez   chwilę   naradzają   się   w   pełnej 

gestapowskiej konfidencji. I wtem mówią tak, czego myśmy się z 

background image

Lewym   najmniej   spodziewali.   Mówią   tak:   panią   proszę   jechać 

dalej i uważać, bo drogi są śliskie od farby, i nie rozmawiać już z 

żadnymi podejrzanymi typami. I jeśli byśmy mogli z kolegą prosić 

o mały autograf.

Ależ   to   nie   ma   żadnej   sprawy   -   uśmiecha   się  Andżela   i 

błyskają flesze, czerwony dywan rozwija się jak język wywalony 

na   mnie   i   do   Lewego   z   paszczy   tego   systemu.   Z   którym   ona 

współżyje na dogodnych warunkach.

A kolega by jeszcze chciał dla swojej żony i dzieci - mówią 

suki i podają jej bloczek do wypisywania mandatów.

Imiona   żony?   -   mówi   fachowo   Andżela   i   zamaszystym 

pismem   obrazkowym   podpisuje   wszędzie:   Miss,   Miss   Angela, 

Miss Publiczności roku 2002, dla Anety i Wojciecha z najlepszymi 

pocałunkami miss publiczności Angela Kosz. Plus, jak zaglądam 

jej   przez   ramię,   to   jeszcze   widzę,   że   dopisuje   gdzieniegdzie 

„szatan 666” i „jedna rasa, polska rasa”.

Hola - mówię, bez już zważania, że policja słucha - co ty się 

nagle   taka   radykałka   zrobiłaś,   co  Andżela?   Sława   uderzyła   ci 

chyba na bańkę.

Co   -   odpyskowuje   Andżela,   proszę   bardzo,   jaka   się 

wygadana   zrobiła   raptem,   powiedziała   trzy   zdania   o   swych 

ulubionych   gatunkach   warzyw   i   raptem   teraz   sprawność 

„gadanego” dostała od zastępowego Sztorma przyszyte na rękaw 

background image

sukni - wybrali mnie Polacy, to jestem chyba za Polakami, a nie za 

żadnymi Ruskimi, logiczne, nie?

Po czym mówi w kierunku policjantów: chwileczkę, i bierze 

mnie na stronę.

Nie rozumiesz, Andrzej? - mówi szepcząc, pełna konspira - 

czy Polska czy przyrost ZSRR, i tak koniec jest bliski. A Sztorm 

mi   parę   rzeczy   uświadomił.   Mówi,   że   jak   wystąpię   z   ramienia 

narodowego prawicy, to i dostanę własny wieczorek w centrum 

kultury, a i może nawet będę drukowana w „Piasku Polskim”, to 

się jeszcze zobaczy. To była dla mnie wielka szansa.

A co, pani kolega za Ruskimi optuje? - pyta podejrzliwie ten 

suk, jak widzi naszą postępującą konfidencie i tryb ściśle tajny 

naszej rozmowy, kabel przeciągnięty z ust do ust, top secret.

Andrzej? - mówi Andżela jak głupia, jakby w ogóle nic nie 

kumała, iż on trzyma swe łapsko na pistolecie. My się to właściwie 

dość krótko znamy - dodaje ni do rymu, ni do sensu. Po czym 

widząc,   co   narobiła,   bierze   rower,   przesyła   mi   i   Lewemu 

pocałunek z ręki, poczym macha do policjantów i przydusza na 

pedał. - Jak będę wiedziała, co i jak z tym odczytem, to dam znać! 

- woła odjeżdżając niczym tramwaj zwany pożądaniem i dzwoni 

dzwonkiem.

No to zostajemy sami. Wtedy w jedną chwilę już się nie robi 

background image

tak znowu miło.

Może   mały   autograf?   -   mówię,   by   rozluźnić   nieco   tę 

napinającą się atmosferę, co jest rozciągnięta między nimi a nami 

tak bardzo, iż zaraz pęknie, a że myśmy ciągnęli mocniej, to my 

dostaniemy z całej pety po pysku.

Może mały chuj? - mówi ten jeden suk i spluwa, zupełnie już 

bez krycia się ze swoimi zamiarami. Już mi, do bagażnika - mówi 

do nas drugi wyjmując pałkę - Jedziemy na komisariat.

Ja niby to stoję, spoglądam na Lewego. Lewy całkowicie w 

rozstroju, domyśla się już, iż to jego ostatnie chwile na świeżym 

powietrzu, więc stara się jak najwięcej nałapać w płuca i do buzi. 

Rozgląda się cały czas, namierza, by prysnąć, łzy mu kręcą się w 

oczach.   Oko   mu   już   chodzi   niczym   oszalała   żaluzja,   niczym 

zepsuta szatkownica

Ale   panowie   władzo,   niby   dlaczego?   -   mówi   wreszcie 

płaczliwie,   gdyż   zapewne   ma   nadzieje,   że   my   tu   gadu   gadu, 

pogoda   zanosi   się   na   burzę,   a   festyn   bardzo   udany,   a   w 

międzyczasie   pstryk   -   cała   amfa   raptem   zniknie   od   niego   z 

kieszeni. Jak zatrzymywanie się tu jest zabronione, jak stanie tu 

jest zabronione, to my najmocniej przepraszamy. Obiecujemy, iż 

już nigdy nie będziemy tak po chamsku się zachowywać. Raz nam 

się zdarzyło - prawda. Ale wiedzą panowie władzo jak to jest. Jak 

idzie człowiek, zdyszy się, przystanie, popije. Raptem zagada się i 

background image

zapomina, że tu jest zakaz zatrzymywania. Lecz my już z Silnym 

idziemy...

- Idziemy wpierdolić jednym typom... - dodaję ja, gdyż mimo 

całej   oschłości   może   oni   tam   w   tych   wszystkich   ściśle   tajnych 

kieszonkach   w   swych   kombinezonach   ogrodniczych   trzymają 

jakieś służbowe serce prócz sekatora. Znaczy się nie - tłumaczę i 

gestykuluję, gdyż łapię się, iż wszystkie brzydkie słowa zostaną 

zamazane   na   czarno.   Znaczy   się   idziemy   pokazać   gdzie   pieprz 

rośnie takim jednym cholerom...

...z Kazachstanu - ożywia się Lewy i uderza w sentymenty 

prawicowe. Bo przyjechali tu podobno, jakaś jebnięta wycieczka, 

robić pomiary pod przyszłe wysiedlenia Polaków, pod grabienie 

polskich   domostw...   idziemy   im   spuścić   manto.   I   tak 

przystanęliśmy   złapać   oddech,   gdyż   się   spieszymy,   by   nie 

odjechali...

Jednak suki nie są wrażliwi całkowicie na tę smutną przecież 

propol-ską   historię,   zero   współczucia,   zero   wyrozumienia   dla 

nastrojów patriotycznych, całkowita oschłość. Jeden mnie bierze 

pod rękę do tańca, drugi Lewego, panowie proszą panów, święte 

oficjum, jednocześnie wpychając nas do radiowozu i recytuje do 

pierszego:   pisz,   kurwa,   tak,   bez   żadnego   popuszczania. 

Kilkakrotna   obraza   policjanta.   Wulgaryzm   i   obelżywość. 

background image

Bezprecedensowe na szeroką skalę niszczenie zieleni i kwiatów 

publicznych   własności   państwowej.   Próba   nawiązania 

kumoterstwa i usiłowania korupcji, proruski oportunizm.

I  nim my się obejrzymy, co się dzieje, nim w ogóle nam 

przyjdzie myśl, że oto koniec tego dobrego, to już oni pizd nam 

drzwiczkami w żywą twarz, i światło gaśnie, dopływ powietrza 

zostaje   wyłączony,   i   nie,   koniec,   nie   ma   pogody,   jest   czarna 

pogoda. Lecz nim jeszcze oni zdążają nas za-kluczyć na kłódkę, to 

Lewy w rozpaczy zdąży krzyknąć w odwecie złamanym na wpół 

głosem:

Pierdolone zasrane lego! Pierdolone lego policja!

Na   to   oni   też   są   całkowicie   niewzruszeni,   gestapowscy 

sanitariusze. Pisz dalej tak - mówi ten jeden na słowa Lewego w 

tonie   „Wy   nam   tak.   to   my   wam   jeszcze   bardziej”   -   oboje   pod 

ciężkim wpływem narkotyków bez możliwości nawiązania szeroko 

pojętego kontaktu. Ciężkie halucynacje, krzyki, prawdopodobnie 

szeroko pojęta choroba psychiczna z przerzutami.

A  nim   odjedziemy,   to   oni   jeszcze   sobie   zapalą   fajkę.   Nic 

wcześniej nie miałem im tak bardzo za złe, gdyż samemu łapię się 

na tym, iż chcę tak bardzo palić, że jestem skłonny Lewego choćby 

background image

w proteście wziąć jako zakładnika. Poza tym chce mi się pić, czuję 

się   coraz   to   bardziej   źle.   I   jak   na   podłodze   w   wozie   znajduję 

długopis   firmowy   z   napisem   „Policja   Polska   Spółka   Z.o.o, 

Przedsiębiorstwo Porządkowe wł. Zdzisław Sztorm”, to od razu 

wystawiam go przez kratkę w wozie i kole jednego suka w plecy, 

błagając, by mi dał choć trochę pomachać papierosa.

Na co on się zaraz jak oparzony odsuwa i mówi do drugiego: 

Oż   kurwa.   Pisz   zaraz   tak,   byś   nie   zapomniał.   Nieuzasadnione 

napady agresji z użyciem ostrego narzędzia.

I na tym się kończy. On niedopaloną nawet fajkę gasi, rzuca, 

co  tę  marnację  widzę  dokładnie  przez  okienko,  pierdolony  pies 

ogrodnika, sam nie spali, a drugiemu nie da. I jedziemy. Lewy w 

rozpaczy, płacze. Tamci tak. Jeden kręci kółkiem, drugi zerka, czy 

nic nie kombinujemy. Lewy mi oczami daje do zrozumienia na 

swą   kieszeń,   gdzie   amfa   płonie   suchym   białym   ogniem,   że 

jesteśmy  skończeni,  a  on  tym  bardziej.  No  to  ja  wtedy  już  nie 

wiem, co robić, to wrzeszczę: uwaga, pali się!

Oni mimo szyby jakby słyszą, więc oglądają się na nas. A 

wtedy   ja   mówię:   po   prawo!   Pokazując   na   prawo.   I   w   ułamek 

sekundy, jak oni z czystego głupiego odruchu patrzą na prawo, to 

nim   zdążą   się   skapnąć,   że   to   ścierna,   to   Lewy   nadąża   z 

wywleczeniem amfy z kieszeni i skitraniem jej pod jakiś koc, a 

background image

drugą ręką przeżegnuje się. Tak to się dzieje.

No   i   wszystko   wtedy   jest   raz   dwa.   Wysiadamy.   Idziemy 

potulnie   bez   nawet   kajdanek,   gdyż   już   jesteśmy   nauczeni,   że 

cokolwiek   powiesz   lub   zrobisz,   są   na   to   niezliczone   paragrafy, 

każde twe słowo jest poprzekręcane na lewą stronę i wykorzystane 

przeciw tobie.

Ja   pierdolę   -   powtarza   tylko   Lewy   -   pierdolone   lego, 

pierdolone lego.

Wtedy są różne święte inkwizycje, robią nam wpierw zdjęcie 

legitymacyjne, co myślę, że muszę dość źle wyglądać. A potem 

pokój numer dwajścia dwa, a Lewy jeszcze inny. A ja właśnie mam 

przydzielony   dwajścia   dwa,   do   którego   jestem   za   ramię 

podprowadzony przez suka, jeszcze przez krótkofalę słyszę, jak 

nadaje: prowadzę go na dwudziestkę dwójkę, to niech Masłoska 

spisze zeznania i koniec z tym burdelem.

Ja już jestem całkiem obojętny na to, co ze mną robią, ale to 

akurat coś mi się wydaje dziwne, to nazwisko. Gdyż słyszałem je 

już   gdzieś,   co   nie   jestem   pewien   gdzie,   lecz   nadzieja   we   mnie 

odżywa, iż może się uda coś się zakręcić po znajomości, tu i tam 

podać   rękę,   powiedzieć   coś   miłego   zarówno   za   mnie,   jak   i   za 

Lewego   i   wszystko   jeszcze   jakoś   się   ułoży,   uda,   jeszcze   nas 

pocałują   rękę   przed   wyjściem,   a   ślady   naszych   butów   obwiodą 

background image

czerwonym flamastrem, tu chodził Andrzej „Silny” Kobakoski i 

Maciej   Lewandoski   „Lewy”   męczennicy   w   obronie   rewolucji 

anarchistycznej w Polsce, niesłusznie oskarżeni i aresztowani w 

łapance   dnia   15   sierpnia   2002   o   godzinie   ósmej   wieczór.  A  na 

komisariacie w ogóle pierdolną tu muzeum sponsorowane przez 

Radę  Miasta, w gablocie  moje dżiny i  katana  na manekinie, w 

klapie   katany   ordery   za   wierność   anarchistycznym   ideałom,   za 

obalanie faszyzmu, spuszczanie wpierdol faszystowskim turystom. 

A dżiny jeszcze z plamą jako relikwia po miss publiczności Dnia 

Bez Ruska, będą przychodzić tłumy, przykładać rękę do szyby i 

wszystko im się w kilka dni uzdrowi, i wysypka, i trądzik, i dałn, 

wszystkie choroby im raptem odejdą, a tym dziewczętom, które są 

już po, a na przykład wolałyby nie być, to odrasta co trzeba i mogą 

spokojnie się żenić bez wyrzutu sumienia i w razie spisu ludności i 

inwentarza,   zakreślać   sobie   dziesięć   na   dziesięć   punktów   w 

rubryce „czystość i niewinność”. A ja nie będę wtedy próżnował, 

pierdolnę   sobie   jakieś   grubsze   przebranie   i   będę   szefem   tego 

całego interesu. Wstęp - dziesięć zeta, uzdrowienie: pięćdziesiąt, 

ptasie   mleczko,   zeta   od   sztuki,   od   pudełka   czterdzieści 

(reklamówka - 50 gr), wycieczka do grobu Suni - trzydzieści zeta 

plus autokar dziesięć od łebka, porada Ali - dwadzieścia, choć sam 

nie wiem w sumie ile, bo tak naprawdę to jej porada jest gówno 

warta,   a   ja   nie   chcę   ludziom   wciskać   szarlataństwa   i   proroctw 

background image

sekty   New   Agę.   Tylko   samą   anarcho-lewicową   istotę 

wszechrzeczy i statki wolności pływające po morzu wolności.

A kiedy to tak sobie myślę, wyobrażam, widzę to oczami 

duszy swojej, to naraz otwierają się drzwi. I wychodzi z nich facet 

jakiś, który właściwie to nie ma nic do całej sprawy, gdyż jest niby 

to zwyczajnym jednym z wielu statystów, którzy pracują w tym 

filmie. Ale ja go od razu zauważam, iż coś jest z nim nie tak i to 

ma   bezpośredni   związek   z   tym   pokojem,   wszedł   pewnie 

uśmiechnięty, pełen optymizmu i o prostym kręgosłupie, a jak już 

wychodzi to postępująca skolioza i garb pełen zapasowej wody na 

moralnego  kaca, a  wszystko,  cała  jego  zmiana, to  była  kwestia 

wejścia na ten jeden właśnie pokój dwajścia dwa. Lampę mu w 

oczy, tortury psychiczne, przyzna się czy nie przyzna się do faktu, 

iż ma u Ruskich kuzynostwo, mamy na to dowody, mamy twoje 

zdjęcia, tu niby patriota, a wkłady do ołówków automatycznych 

kupowało się dzieciom ruskie, ot, za to mu lampa w oczy, za to mu 

skolioza.   Za   maszyną   siedzi   jakaś   ściemniona   maszynistka   i 

spisuje   wszystko,   co   powiedział,   ale   tak,   jak   jej   pasuje   do 

formularza, jakkolwiek pytanie by było sprekonfigurowane, to ona 

wpisze: tak. Tak, żywi orientację proruską, tak: chce zaboru, tak: 

przysięga   na   Polskę,   iż   to   nie   Ruscy   wpuścili   zasolenie   do 

Niemenu. A wszystko tylko dlatego, iż „nie” w tej maszynie nie 

background image

działa,  ten  wyraz  akurat  został  wyeliminowany  z  czcionki.  I  to 

jeszcze   zanim   rozpętała   się   wojna,   wyrwali   je   już,   jak 

przesłuchiwali artystów plastyków o ciągotach solidarnościowych.

No ale jak słyszę „następny” i tam włażę, to stwierdzam, iż 

tej maszynistki akurat nie można oskarżyć o fałszowanie wyników 

wyborów moralnych ze stanu wojennego, gdyż obliczam sobie w 

pamięci, iż ona wtedy nawet nie wiedziała, co to tak, a co nie, gdyż 

ona wtedy prawdopodobnie jeszcze nie żyła ot co i nawet się na 

nią nie zanosiło. Gdyż na oko to ma maksimum trzynaście lat.

Dzień dobry - mówię z góry, żeby być uprzejmym dla niej, to 

może raptem nauczy się pisać „nie”. Ta nie odpowiada, to od razu 

zaczynam   podejrzewać,   że   jest   między   nami   brak   respektu, 

szczególnie   iż   ona   ma   krzesło   wyższe   niż   moje.   Za   mną   zaraz 

wchodzi ten suk i mówi: te zeznania, Masłoska, to masz potem 

zanieść razem z kawą i ciastkiem do komendanta, tak on mówi, i 

sama też masz do niego przyjść na dłuższą chwilę na poważną 

gawędę, on tak mówi. Na to Masłoska mówi głośno: tak, panie 

sierżancie,   a   równocześnie   stereo   coś   mruczy   do   siebie,   jakieś 

wulgaryzmy, coś o ZHP. Jak to słucham co ona mówi, kiedy tak 

gapi się w te klawisze i celuje w jeden po drugim jednym palcem, 

a   drugi   ogryza   paznokieć,   to   od   razu   zdaje   mi   się,   iż   to   ja   tu 

powinienem prędzej siedzieć za tą maszyną i spisywać jej historię 

background image

choroby. Umysłowej zresztą.

Nazwisko - ona mówi. No to ja nic. Robakowski - mówię. 

Imię? Andrzej, bardzo mi miło dodaję a ty?

Ja Dorota - mówi ona i na mnie dziwnie patrzy, że aż dostaję 

halun na bańkę, iż ona wszystko jak gdyby o mnie wie. Lecz o co 

chodzi. Patrzę na nią, czy może ją gdzieś kiedyś już spotkałem, na 

jakiejś dyskotece w Luzinie czy w Choczewie latem, lecz trudno 

mi to poznać, gdyż ma na sobie niebieski kombinezon, kostium 

pod   tytułem   „kierowca   autobusu   Neoplan”,   za   duży   zresztą. 

Zegarek ma ze złą godziną ustawione, na lewej ręce napisane ma 

długopisem „L” jak lewy, a na prawej „P” jak pinda, co pisząc lub 

robiąc cokolwiek, często gęsto sprawdza.

Imię   matki...   -   ona   szemrze   do   siebie   -   jo,   imię   matki 

kurwa...Ma...ci..ak....Iz., a ...b., ela… i jedno „l”, a po mężu...Ro... 

ba... kos.. ka... kurwa.

I wtedy coś mnie tchnęło. Coś mnie tyka wielkim palcem, e, 

Silny, obudź się, jakiś grubszy halun się kręci na twoich oczach, 

oto siedzi  tu  ta  maszynistka,  nawet  nie wiesz sam  jeszcze, czy 

chciałbyś   ją   przelecieć,   czy   nie,   a   raptem   zna   imię   i   nazwisko 

twojej rodzonej matki. Obudź się, Silny, bo kręci się tu coś, o czym 

nie wiesz, pod spodem, w ścianach poukrywane czyjeś są tajne, 

jasnowidzące oczy.

Pracujesz? Uczysz się? - zagaduję ją, by trochę się oderwać 

background image

od tego chorego filmu, co mi został wkręcony i zamyślam się, czy 

to przypadkiem nie początek jakichś tortur.

Ta pisze dalej, ma tak wolny zapłon, a jak wtem nie powie 

raptem: co? do mnie, to sam aż się jej boję, gdyż wygląda na raczej 

nienormalną, jakby całkowicie nie z tego osiedla była co ja, tylko z 

innego. No i wtedy jakby zrozumienie tekstu mówionego przez nią 

z jej strony, ma dziewczyna tą zaletę przynajmniej, że rozumie po 

polsku,   choć   najprawdopodobniej   mówi   jakimś   własnym 

narzeczem   wewnętrznym   śródlądowym,   w   który   zalicza   się 

również palenie papierosów. Nawiasem mówiąc, jak ona tak pisze 

na   tej   maszynie,   to   najwyraźniej   toczy   ze   sobą   jakieś   grubsze 

potyczki słowne w myślach, jakąś śródwewnętrzną wojnę domową 

i   walki   bratobójcze   na   noże   do   smarowania   chleba,   jakieś 

wewnętrzne obliczenia na własnych liczbach niewymiernych. No 

ale po polsku też jako tako się porozumiewa, to mówi do mnie tak: 

Jo.   I   to,   i   tamto   też.   Wszystkie.   Odpowiedzi.   Są   Prawidłowe. 

Wygrałeś. Tę nagrodę.

Wtedy bierze, wyrywa z maszyny literkę „n” i do mnie rzuca. 

Ale nie trafia, bo pewnie pomyliły jej się strony.

No   to   wtedy   ja   już   postanawiam   nie   popuścić,   bo   nić 

przyjaźni między nami została nawiązana, a kto wie, jak to będzie, 

od słowa do słowa, fajny film widziałem wczoraj, potem ona się 

rozkręci, da mi swój numer na komórkę, ja od Kacpra pożyczę 

background image

jego golfa, to po nią przyjadę, pojedziemy gdzieś nad jezioro czy 

na kawę, herbatę, a raptem w międzyczasie okaże się, iż literki 

„n”, „i” oraz „e” się odnalazły i zaczęły gwałtem działać, i cisną jej 

się   pod   palce   jak   oszalałe   w   odpowiedniej   konfiguracji, 

konfiguracji „nie”, proruski? - ona wpisuje: nie, alkoholik? - ona 

wpisuje: nie, winny? - ona wpisuje: NIE.

No to mówię do niej tak: a gdzie się uczysz? Gimnazjum, 

ekonomik, maturka zaocznie?

Ona   na   to   coś   tam   majstruje   przy   tej   maszynie   raczej 

agresywnie,   tłucze   w   nią   ręką.   NIE,   odpowiada   raczej   z 

niezadowoleniem, jakby żalem. Wtedy znów ładuje się ten suk, 

mówi do Masłoskiej, by się pospieszyła z tą kawą i ciastkiem, bo 

komendant się nudzi i by się nauczyła jakichś nowych dowcipów i 

kawałów, bo tamte już się komendantowi podobno znudziły. I ma 

jeszcze natychmiast rzucić palenie, bo to jej szkodzi na kaszel czy 

coś,   a   to   komendanta   denerwuje.   Ta   znowu   mówi:   tak,   panie 

sierżancie, a pod nosem coś burczy do siebie, złorzeczy coś znowu 

o ZHP i obozach koncentracyjnych.

Wtedy jeszcze coś tam niby klepie niczym by grała na jakimś 

instrumencie klawiszowym w zespole nurtu regres, a potem raptem 

odsuwa tą maszynę z wielkim hałasem tak bardzo, iż ta maszyna 

ledwie co się na mnie nie zjebie i latają przez to różne papiery, 

kartki, jak białe, pierdolnięte ptactwo jej domowe, które ona żywi 

background image

okruszkami z kanapek. Takiej palniętej jeszcze nie widziałem.

Fajnie   tu   masz,   przytulnie   -   zagajam   strachliwie,   by   coś 

jeszcze gorszego nie przyszło jej do głowy, by mnie przykładowo 

zabić, zakłuć ostrzem długopisu i ołówka, bo widać po niej, że jest 

do tego zdolna. Nawiasem mówiąc jest ruda. Ale ma odrosty. Na 

parapecie   wszystkie   kwiaty   są   na   amen   zwiędnięte,   pionowe 

żaluzje   produkcji   ruskiej   na   amen   zaciągnięte,   plus   jeszcze 

szklanka   porośnięta   drobnymi,   nieruchawymi   zwierzętami 

wodnymi, plus na biurku są rozłożone różne wykresy, co ona robi 

cały czas, nawet podczas rozmowy ze mną. I jak ona tak siedzi, to 

ja   tylko   zdanżam   podejrzeć,   że   pionowa   kreska   igrek   oznacza 

kurwicę, a pozioma iks upływ czasu. Funkcja jest rosnąca. Teraz, 

w   stosunku   do   obecnej   godziny,   jest   poziom   kurwicy   bardzo 

wysoki.

No   to   ona   zapala,   mi   też   nawet   daje,   co   czuję,   iż   będzie 

jeszcze między nami dobrze.

A gdzie się uczysz? - nalegam.

Studium.   Zaoczne.   Nauczania.   Początkowego   -   mówi   ona 

takim tonem „ja tu zostawiam swój pionek, dalej grajcie sami”. 

Dla osób. Bez. Matury.

A co zrobiłaś, zawodówkę? - naciskam.

Nie - ona mówi - liceum. Zrobiłam. Ale na maturze. Mnie 

oblali.

background image

O, do chuja pana - ja na to mówię, niby, że oburzony, z nią 

zsołidary-zowany,   ramię   w   ramię   idący   na   gmach   MEN-u 

wywozić prawicę na taczkach - a czemuż to?

Czemuż? - ona mówi gorzko - bo mam moralność. Ujemną. 

Minusową.

Wtedy ona zaczyna coś niby odpowiadać mi. Że niby tam 

wygrała jakiś konkurs, coś gdzieś, jakaś gazeta, „Ty i Styl”, czy 

„Kobieta i Życie”, że niby wygrała to dwa lata temu, ale teraz 

nadrukowali dopiero, gdyż wcześniej mieli dużo pilnych reklam do 

drukowania. I jeśli nie zgubiłem wątek, to chodziło o to, iż tam był 

wydrukowany jej niby jakiś dziennik lub pamiętnik. Ja pierdolę, co 

za   historia   -   mówię,   by   nie   być   wzięty   za   głupka,   że   niby   nie 

rozumiem i z rozpaczą kręcę głową. No zamknij się - ona się jak 

gdyby rozżala i pstryka na wyścigi długopisem, kto będzie pstrykał 

szybciej,   ona,   czy   ja   szyję   nogą.  To   jest   jeszcze   pikuś,   a   teraz 

dopiero będzie hardkor, co się dalej stało.

I   opowiada.   Że   ten   dziennik   to   niby   przeczytała   jakaś   jej 

nauczycielka   czy   coś,   i   wtedy   jak   ona   poszła   na   maturę,   to   ta 

nauczycielka   była   dla   niej   z   gruntu   nieprzyjemna,   wrogo   i 

podchwytliwie   nastawiona.   Bo   chodziło,   że   ona   coś   w   tym 

dzienniku napisała nie tak, że pali na przykład, że różne rzeczy się 

działy w jej życiu natury immoral, i ta nauczycielka przechwyciła 

background image

ten dziennik i to po chamsku przeczytała. Tak to rozumiem, tą całą 

historię.

I   oblałam   -   ona   mówi,   waląc   głową   w   biurko   -   z   religii 

oblałam.

Serialnie?   -   pytam,   niby   że   to   z   zainteresowaniem,   bo   z 

wariatami należy ostrożnie, należy ich obchodzić na palcach, cicho 

sza, jesteś całkiem normalna, tylko nieco inaczej niż wszyscy.

No  serialnie   -  ona   mówi  załamanym   głosem   i  z   rozpaczy 

obwija sobie twarz papierem do maszynopisania - Serialnie, ustną 

z religii. Zapytała mnie ta kobieta, czy Bóg jest. To ja całkiem 

zgłupiałam z nerwów, w końcu strzelałam, że odpowiedź A, że 

jest. Ale ona była na mnie tak cięta za ten dziennik, za wszystko 

tam   opisane,   palenie   papierosów,   pokazywanie   majtek,   że   i   tak 

mnie oblała, powiedziała wobec komisji, że niby że zrzynałam, że 

sama tego niby nie wiedziałam, tylko zrzynałam od kogoś. I oblała 

mnie.

Co   za   suka   -   mówię   dobitnie,   by   wiedziała,   iż   się   z   nią 

całoliniowo zgadzam i jeszcze jestem skłonny przyjść z ekipą do 

tej nauczycielki na osiedle i jej najszczać na drzwi, a także jej 

dzieciom przemówić do rozumu, by więcej się nie pokazywały ani 

na klatce schodowej, ani na dworzu, ani na drabinkach.

Wtedy   ona   popłakuje,   siorbie   nosem,   pyta,   czy   mam 

background image

chusteczki.

Nie płacz, masz tak piękne oczy, ja na to mówię. Lecz gdy 

ona je podnosi raptem znad biurka, wtem error, zwarcie, nie te 

hasło,   nie   te   napięcie,   wybuch,   porwane   instalacje.   Gdyż   wtem 

nagle dochodzi do mnie w przerażeniu, iż choćbym nawet bardzo 

chciał,   to   bym   jej   nigdy   nie   mógł   puknąć,   całkowity   zakaz, 

czerwone światło plus wibrujący brzęczyk, kontakt grozi śmiercią. 

Lecz dlaczego. Gdyż wtem jest to odczucie rodem z mego snu 

dawnego, co  dobrze  pamiętam,  ale  tu  nie  będę mówił, powiem 

tylko, iż w rolach głównych ja i mój bracki, lecz w tym miejscu 

twarze są zamazane i głosy komputerowo zmodyfikowane, gdyż to 

grubsza czysto psychiatryczna iberacja od normy, zboczenie nie w 

tę   stronę   co   trzeba,   jakieś   chore   filmy   dżordża   lecące   ze   złej 

jakości taśmy, jakiś podświadomy hard porno thriller odwijający 

się przez sen ze szpulek. Jednym słowem kazirodcza perwercha 

zaczyniona   we   wzajemnym   łonie   rodzinnym   na   rodzinnym 

tapczanie. Zbudziłem się wtedy w przerażeniu, w rozpaczy i cały 

dzień z niesmaku na mego brackiego nie mogłem spojrzeć, iż ja i 

on,   wiadomo.   I   zarówno   właśnie   teraz   mam   podobne   odczucie 

przerażenia i chęci ucieczki przed tą dziewczyną, gdyż gwałtem 

nabieram przekonania, że ona jestem moją jakąś genetyczną być 

może siostrą lub matką, choć raptem może jej nigdy nawet nie 

spotkałem. Bo co jak co, lubię różne kobiety i dziewczyny, ale 

background image

totalnie   tak   zboczony   nie   jestem,   by   postulować   współżycie 

wewnątrzrodzinne.   A   już   szczególnie,   biorąc   pod   uwagę   jej 

wygląd, pedofilię.

A  ona   również   wygląda   na   tym   wystraszoną.  Weź   mi  daj 

spokój, Silny - mówi zniesmaczona, poczym zaraz się poprawia - 

to znaczy Andrzej.

Lecz ja już wszystko słyszałem, co powiedziała, powiedziała 

„Silny”, co pogłębia moją paranoję. Gdyż jeśli to są jakieś utajone 

tortury,   mające   wydobyć   ze   mnie   skryte   proruskie   kompleksy 

Edypa, to ja się poddaję i ona, jak chce, może z góry wszędzie 

wpisać: tak, tak, tak, byleby tylko już mnie zostawiła, możesz już 

iść,   Robakoski,   ja   tu   wszystko   za   ciebie   wpiszę   sama,   jak   mi 

pasuje, ale za to ty jesteś zwolniony, koniec z wkręcaniem ci tego 

chorego filmu i drożdżówka na drogę.

Lecz ona nie.

Ostatecznie nie jest mi tu aż tak źle - ona wzdycha, wolną 

ręką wskazując na swe zrujnowane księstwo zaciągniętych żaluzji i 

pozdychanych kwiatów, księstwo praktycznie bez okien, w którym 

jest jedna pora dnia: noc, i jedna pora roku: listopad, a dziwne, iż z 

sufitu się nie sypie brzydka pogoda, grad ze śniegiem i że ona tu 

nie siedzi w płaszczu zaciągniętym na twarz. Wiesz, nie jest źle, 

mam od niedawna własne krzesło - ona mówi - własną maszynę do 

pisania...

background image

Co jest pewnie dalszy ciąg niby to zwierzeń, ale mających 

ujawnić   moje   proruskie   zapatrywania   nienarodowe 

antypatriotyczne

Bo   ja   niby   miałam   iść   na   studia   -   ona   ciągnie.   Na 

polonistykę,   bo   wiesz,   zawsze   byłam   dobra   z   polskiego,   z 

gramatyki. Najbardziej lubiłam rozbiór gramatyczny zdania. Poza 

tym   pisałam   wiersze,   różne   utwory.   Niektórzy   nawet   moi 

przyjaciele i znajomi twierdzili, że ładne, że mogłabym nawet z 

nimi wygrać niejeden konkurs. Bo wiesz. Miałam talent, umiałam i 

użyć odpowiednio podmiotu lirycznego, i epitetu gdzie trzeba. I im 

się to niby podobało, ale jednocześnie słyszałam opinie, że widać 

wpływ   frazy   Świetlickiego   przetworzonej   przez   Dąbroskiego..., 

sam rozumiesz, jak to wtedy przeżyłam, ja myślałam, że piszę o 

swych   odczuciach,   a   okazało   się,   że   piszę   o   odczuciach,   które 

Świetlicki   i   Dąbroski   już   mieli.   I   tak   to   wygląda,   co   tu   dużo 

opowiadać. Wtedy nie zdałam matury i wszystko runęło, mama mi 

tu załatwiła po znajomości posadę. Tak to wszystko wygląda.

Ty mi tu za dużo nie pierdol - ja mówię, bo ja powoli tracę 

cierpliwość   dla   tych   jej   dwulicowych   zwierzeń,   dla   tych   jej 

fałszywych, pośpiesznie składanych mi na pohybel zeznań, co je 

zmyśla na poczekaniu, bym być może też coś od siebie powiedział 

„nie martw się, Dorotka, moje życie też nie jest łatwe, odeszłem od 

dziewczyny, wdałem się w rozboje, grubsze kłopoty z sukami, bo 

background image

w głębi duszy to mam na domu położone ruskie panele, a mój 

bracki diluje amfą, nie mówiąc nic o matce, co mówiąc między 

nami robi przekręty na imporcie kafelków” i tak dalej, od słowa do 

słowa, ta suka by sobie niby nigdy nic klepała w tą swą maszynę, 

butem   przyduszała   pedał,   a   w   rezultacie   by   wyszło   na   jaw,   że 

jestem ugotowany na wyrok pięć lat w zawiasach na dożywocie i 

zsyłkę. Choć taka niby miła, otwarta, z wyglądu trzynaście lat, a 

będzie jaz tylko młodsza, aż zniknie. Niby by nawet pozbierała 

okruchy ze stołu i mi dała, niby by mi nawet powróżyła przyszłość 

z fusów od zgnitej herbaty, gdzie hoduje zwierzęta niewidzialne, 

ale skuteczne. Taką ona udaje moją wielką przyjaciółkę, od razu 

jesteśmy na ty, mimo iż ona ma maks trzynaście lat, to od razu 

jesteśmy na ty, od razu ona nie wiadomo skąd zna moją ksywę.

A  nawet,   jeśli   tak   nie   jest,   jak   myślę   i   ona   mnie   tak   po 

chamsku nie zrobi i mnie nie zakapuje, to zawsze ona może wziąć 

i mnie opisać w jakimś swoim utworze, a co jej zależy, z użyciem 

prawdziwego   mego   nazwiska   i   danych   osobowych,   niech   nie 

wychodzi   ten   prorusek   z   domu   na   miasto   do   końca   życia   ze 

wstydu.

Teraz tak - ja mówię fuli powaga, bo dowcipy i żarty się 

skończyły,   więc   popycham   nawet   oburęcznie   biurko   dla 

wywołania   u   widzów   grozy.   Skąd   znasz   mą   ksywę?  Tylko   bez 

żadnej ścierny.

background image

Na to ona trochę się miesza, trochę nie wie, co powiedzieć. 

Rozgląda się, gdzie by się tu schować przed moim gniewem, może 

do szuflady, proszę bardzo, ja i tak ją stamtąd wywlekę ze włosy, 

jak się dosyć tyle podkurwię. Wtem ona mówi tak.

Skąd znam twoją ksywę? No znam, to się nie da ukryć. I 

wtedy wyjmuje jakieś teczki, akta, cały burdel, całą swą hodowlę 

papierzysk, białych ptaszysk gruntownie rozprasowanych na płask, 

pospinanych w pliki. I zaczyna mi czytać, co ma opanowane biegle 

mimo   wieku   ewidentnie   dziecięcego.   „Andrzej   Robakoski, 

pseudonim   „Silny”,   nazwisko   panieńskie   matki   Maciak   Izabela 

rozwódka   zatrudniona   oficjalnie   przy   promocji   artykułów 

higienicznych   Zepter   przez   Zdzisława   Sztorma   numer   pesel,   to 

nieważne.   Widziany   w   dniu   dzisiejszym   15   sierpień   2002   na 

festynie w amfiteatrze miejskim pod hasłem „Dzień Bez Ruska” z 

niejaką   Arletą   Adamek   pseudonim   „Arleta”,   skazaną   w 

zawieszeniu   za   współudział   w   pobiciu   paragraf   numer,   to 

nieważne,   w   rozprawie   z   dnia   22   luty   1998,   numer   seryjny 

rozprawy jeden trzy osiem trzy jeden jeden, numer seryjny pobicia 

tysiąc siedemdziesiąt osiem, numer seryjny oskarżenia jaki, to już 

nieważne. Podejrzewany o doprowadzenie do upadku mieszkańca 

miasta   Adama   Witkowskiego   i   przewrócenie   go   w   błoto,   jak 

również   prowokacyjnego   zniszczenie   jego   mienia   w   postaci 

kiełbasy   zwyczajnej   w   barwach   manifestujących   sympatie 

background image

pronarodowe. Poszkodowany Adam Witkowski zeznaje...”

Dość - mówię, gdyż zaczyna mi się kręcić w głowie. Gdyż 

również   może   i   w   wannie,   i   nawet   moje   sny   są   być   może 

permanentnie inwigilowane. Masz tego więcej? - dodaję słabo.

Wtedy   ona   wzrusza   ramionami,   odsuwa   jakąś   szufladę   i 

wtem ja mówię: ja pierdolę, bo ujawnia się moim oczom jakieś 

całe wypasione archiwum kagiebe rodem z filmów sensacyjnych 

USA, gdzie niczym osobne zwierzęta, poprasowane i pospinane, są 

akta,   istne   laboratorium,   gdzie   na   masową   skalę   kwitnie 

inwigilacja i mentalne ocieractwo.

Lecz nim ona to zdąży zamknąć, to już wchodzi jeden jakiś 

suk i mówi tak: Masłoska, streszczaj się i do komendanta, on czeka 

na ciebie, ma zero towarzystwa, jest całkiem o to rozkurwiony. To 

po pierwsze. Kazał, żebyś się przedtem przyzwoicie uczesała, a 

ogólnie narzekał na twoje odrosty. A po drugie teraz zostaw tego 

buca na moment, bo jest taka sprawa, którą komendant nakazał w 

trybie   ściśle   pilnym.   Podobno   jacyś   kazachstańscy   szpiedzy,   co 

przyjechali  na  wycieczkę,  dostali po  pyskach  od  wracających  z 

festynu   -   tłumaczy   ten   suk   -   lecz   dowodów   nie   ma   i   zero 

świadków.

To ona szybko zmienia kartki w maszynie i zaraz tamten jej 

dyktuje tak z kartki:

background image

„Do ambasady kazachstańskiej w Warszawie - ambasady z 

małej   litery  pisz. To  ma  być  bardziej   pośrodku.  I   teraz  tak,  od 

akapitu. Informujemy, iż Rada Miasta - to dużą czcionką walnij - 

nie   przyznaje,   jakoby   doszło   do   napaści   ze   strony   rdzennych 

polskich - polskich z dużej - mieszkańców miasta na wycieczkę 

krajoznawczą z Kazachstanu. Rada Miasta z przykrością - to dużą 

czcionką   -   zaprzecza,   jakoby   doszło   do   zamieszek,   a   cztery 

obywatelki kazachstańskie zostały poturbowane i znieważone ze 

względu   na   pochodzenie   (legitymowały   się   one 

nieudowodnionymi   korzeniami   polskimi   prawdopodobnie 

sfałszowanymi, śledztwo w toku). Wyrażamy ubolewanie nad tymi 

nieudowodnionymi   napaściami   ze   strony   Kazachstanu,   a   także 

tolerowaniem   i   wspieraniem   szpiegostwa.   Z   bólem   ogłaszamy 

zerwanie   stosunków   dyplomatycznych   oraz   całkowity   zakaz 

wjazdu na teren miasta autokarów i wycieczek krajoznawczych z 

Kazachstanu.   Z   Kazachstanu   -   to   walnij   dużą   czcionką,   a   pod 

spodem:   podpisano,   Prezes   Rady   Miasta   Niezależny 

Przedsiębiorca   -Mgr   inż.   administracji   zasobami   naturalnymi   i 

stosunków wodnych -Roman Widłowy”.

Masłoska wyjmuje wtedy kartkę z maszyny, dmucha na nią, 

poczym w miejscu na podpis składa zamaszysty podpis „Roman 

Widłowy mgr inż” i wali odpowiednią pieczątkę.

background image

Suk bierze ją od niej, patrzy, czy nie narobiła literówek, czy 

wszystko jest fuli powaga i mówi: spisz tego buca i idź do starego. 

Poczym wtedy wychodzi.

Co   ty   tu   jesteś,   dupa   komendanta?   -   pytam   się   jej   wtedy 

wprost, jak jest. Gdyż ona tu taka nieśmiała, cienki głosik, wielka 

satysfakcja   z   tytułu   własnego   krzesła   obrotowego,   wstukuje 

skromnie po jednej literce na minutę, a po cichu zapewne wykrada 

komendantowi order generała, kompas i lampas, i z ukrycia trzęsie 

całym przedsiębiorstwem, popalając jego fajki. Jooo - ona mówi 

pełna goryczy - wręcz odwrotnie, ten Landau istny mnie zabija. Co 

piętnaście   minut   on   mnie   woła,   bo   mu   się   nudzi.   Każe   sobie 

malować pejzaże, swoje portrety en face na tle niby lasu. Go kręci, 

że ja czytam różne książki. Każe mi najpierw powiedzieć tytuł i 

autora, co sobie notuje. Obiecuje mnie za to niby przenieść na inny 

pokój z podnoszącą się żaluzją. I niby mundur w moim rozmiarze, 

ale   to   niepewne,   bo   niby   budżet.   Muszę   mu   zawsze   wszystko 

powiedzieć, plan ramowy tej przeczytanej książki, okej. Cały świat 

przedstawiony. On wszystko notuje sobie do kalendarza, a potem 

uczy   się   na   pamięć.   Potem   jak   coś,   jakieś   starcie   z   Zakładem 

Oczyszczania   Miasta,   jakiś   protest   anarchistów,   to   on   przez 

mikrofon wali odwołaniami literackimi na prawo i lewo, i udaje 

wykształconego.   Naprawdę.   Na   tej   podstawie   zresztą   on   w 

background image

Komendzie   Wojewódzkiej   nakręcił   Ogólnopolicyjny   Klub 

Czytelnika,   tak   zwane   tu   Okace.  Wyjmuje  za   to  kasę.  Jest  tam 

przewodniczącym. W wolnych chwilach muszę mu pisać referaty 

na   zebrania,   czaisz?   Przykładowo   ten   ostatnio,   co   pisałam   -   tu 

Masłoska   wyciąga   jakieś   pokreślone   kartki   -   „w   ostatnich 

tygodniach czytelnictwo w służbie porządku wzrosło nawet o 25%. 

Wypożyczane   są   najczęściej   pozycje   fantasy   i   przygodowe. 

Najniższym   zainteresowaniem   cieszy   się   półka   z   literaturą 

radziecką,   są   to   sporadyczne   i   szybko   wykrywalne   przypadki 

wśród   personelu   niższego.   Najwięcej   wypożyczeń   odnotowano 

natomiast w dziale polskiej literatury romantycznej, w związku z 

czym   komitet   OKC   zadecydował   o   zakupie   nowych   wznowień 

Mickiewicza i Słowackiego”.

Takie   rzeczy   muszę   pisać,   a   czasami   celowo   robię   błędy. 

Przykładowo   dwa   dni   temu   nawet   ostentacyjnie   zrobiłam   kilka 

antysystemowych   ortograficznych   i   interpunkcja,   policja   maską 

Babilonu. A nikt się nie skapnął nawet, ci z klubu pewnie w ogóle 

tego nie słuchają, jak on czyta, tylko ukradkiem żrą słone paluszki 

i rzucają się papierkami.

Wtedy wzrusza ramionami i mówi tak: bo to ich wszystkich 

to tu wszystko tak naprawdę gówno obchodzi. I tak tego miejsca 

tak   naprawdę   nie   ma,   to   po   co   się   męczyć,   po   co   brać   to   na 

poważnie, przykładać się, mieć motywację do lepszego udawania? 

background image

Wtedy   ona   głośno   puka   w   ścianę   i   mówi   tak:   tu   przecież   w 

ścianach nie ma żadnego żelazobetonu ani muru nawet, ani nic, 

Silny. Sprawdź sobie, tam są napchane stare gazety. To wszystko 

jest prowizorka, Silny, tego wszystkiego tu nie ma.

Jak   ja   na   nią   patrzę,   to   mi   się   robi   słabo.   Bo   to   już   jest 

grubsza   przesada,   ostentacyjny   prowokacyjnie   robiony   mi   na 

moich oczach halun, jak ja mam patrzyć na takie rzeczy, to chyba 

wolę zacząć chodzić do kościoła. Przecież albo ona jest spalona 

tak bardzo, że jej złącza poszły na bańce, albo ma jakiś grubszy 

schiz,   drzwi   percepcji   z   nawiasów   na   amen   wywichnięte   i   tak 

chodzi   tu   po   komisariacie,   złorzeczy   swoje   chore   doszczętnie 

filmy o tworzywach sztucznych. A że co ma zrobić, wpisać do 

maszyny   -   to   wpisze,   to   dają   jej   spokój,   czasami   jej   najwyżej 

doleją   nervosol   do   herbaty,   by   za   dużo   nie   przepowiadała 

komendantowi pójścia do piekła za malwerchy.

Nic   nie   rozumiesz,   Silny?   -   ona   mi   się   jeszcze   usiłuje 

wszystko   wytłumaczyć   i   jeszcze   się   dziwi,   że   mnie   jej 

zeschizowane horoskopy nie robią wrażenia, na żadne zbiórki do 

tej   sekty   przychodził   nie   będę   i   nie   chcę  ani   mundurka,   ani 

cukierka, co ona mi wciska, piersza dawka za darmo, mówi, to jest 

zajebisty drag, zdaje ci się, że niczego nie ma.

background image

Ale ona dalej z tym swoim filmem: chyba nie wierzysz, że 

ten komisariat istnieje? Ja ci nie chcę nic mówić, ale on jest tu 

podstawiony. Ja też jestem tu podstawiona, a ten mundur, co mam 

na sobie - tu mi pokazuje, jak ma za duże rękawy o pół metra, co 

sięgają do kolan - to wszystko jest wypożyczona ścierna, włókno 

szklane, papier. A za oknem nie ma ani pogody, ani krajobrazu, 

tylko jest scenografia. Że jak mocniej uderzysz, to się rozleci i 

przewróci. To się nie dzieje naprawdę, tylko, rozumiesz, to jest 

napisane.   W  wykresach,   w   tabelach,   w   aktach,   w   dziennikach 

lekcyjnych...

Okej okej - ja mówię, i przesuwam swoje krzesło do tyłu, by 

mnie jeszcze ta psychiczna nie uderzyła ni stąd ni z owad jakimś 

prętem,   nie   dźgnęła   długopisem   dla   podniesienia   ekspresji   -   ja 

wszystko rozumiem. Nie ma mnie, nie ma ciebie, nie ma nas, to 

już ustalone. A teraz koniec porad na temat sens istnienia i istota 

wszechrzeczy, bo my tu gadu gadu, a Ruski się zbroją. Pytaj mnie, 

co   tam   trzeba,   i   ja   stąd   spierdalam,   gdyż   nie   przyszłem   tu   na 

elektrowstrząsy   psychiczne,   tylko   na   uczciwe   autentyczne 

zeznania. Albo zeznaję, albo koniec, ja na sekty nie idę, mam dość 

innych zainteresowań w czasie wolnym.

Masłoska już nabiera powietrza, by jeszcze coś powiedzieć 

mi i wytłumaczyć swoje urojenia,

Zaraz   jest   gotowa   wyciągnąć   planszę,   wskaźnik   i   pokaże 

background image

wzrost   swojego   urojenia   w   stosunku   do   ilości   wypitej   herbaty. 

Ilość herbaty wzrasta, to pojawiają się efekty dźwiękowe, świetlne, 

żurawie   z   origami   latają   jej   przed   oczami,   pani   już   na   dzisiaj 

podziękujemy, było miło, ale powinna pani się porządnie przespać. 

I ona o tym wie, odpuszcza sobie. I dobrze gdyż jeszcze jedne 

słowo i bym dzwonił z komórki po szpital, żeby tu przyjechali, 

przywieźli   ze   sobą   cały   budynek   i   ją   natychmiastowo   pod 

haloperidol podłączyli.

Ale   ona   rozumie   chyba   moje   zaciekłe   niewzruszone 

stanowisko, mówi, okej, Silny, okej, tematu nie było. To jak już 

chcesz, ja ci zostawiam wolną rękę. Mogłabym wszystko w twych 

zeznaniach ujawnić, twoje poglądy lewackie, a nawet posunąć się 

do tego, że bym ci wpisała do karty udział w związku wojujących 

bezbożników.   Miałbyś   przesrane   w   całym   mieście.   Ale   nie, 

respekt, cokolwiek ty tam sobie masz za poglądy, ja ci tu wpisuję 

kategorię:   radykalnie   antyruski   o   tendencji   prawicowej.   W 

„osiągnięcia   indywidualne   na   rzecz   polskości”   to   damy... 

nieważne,   coś   wpiszę,   działalność   agitacyjną,   propinację 

chłopów... zaraz pomyślę. A ty, jak chcesz, możesz już iść, jesteś 

zwolniony,   wpadnij   jeszcze   kiedyś,   to   pogramy   w   warcaby, 

przepadam za warcabami.

Jasne   -   ja   mówię   na   koniec   w   konwencji   niby   bardziej 

przyjacielskiej,   gdyż   generalnie   była   to   dziewczyna   miła, 

background image

uczuciowa, choć na wskroś na wylot chyba pierdolnięta. Póki co 

jeszcze nic nie jest pewne, czy to nasze solo przeżyję, na razie tu 

stoję   i   przykładowo,   nim   zdążę   wyjść,   ona   mnie   może   rzucić 

nożem lub strzałką wyjętą spod biurka. Temu ja nie zadzieram z 

nią i głośno mówię jej serdeczne życzenia na nową drogę życia, 

żeby dostała jakieś zupełnie nowe, wypasione literki do maszyny, 

co dotychczas takie nie istniały.

Czego i ja sobie życzę - wzdycha ona, przekładając papiery - 

bo już wariuję tutaj. Teraz ostatnio, pomyśl sam, są same sprawy o 

proruskość,   kolaborację   z   wrogiem,   sianie   fermentu.   Jedna, 

dosłownie jedna była o usiłowanie wymuszenia amfetaminy, co się 

ze   szczęścia   prawie   posikałam,   że   jakieś   nowe   słowa   prócz 

„proruski”, „antypolski” i „tak” mogę wpisywać. A tak to ciągle 

jakieś odpiłowanie łańcucha z barierki, jakieś poplamienie flagi, 

jakiś   handel   niepolską   herbatą,   już   dostaję   dosłownie   filmu,   że 

książkę tu o tym piszę.

-   No   jasne,   pisz   -   mówię   jej   na   koniec   -   najlepiej 

wspomnieniową. Pod tytułem „Byłam pierdolnięta”.

I   to   mówiąc   nim   ona   zdąży   mnie   za   to   zabić,   co   jestem 

pewien,   iż   planuje,   czmycham   z   pokoju   w   trybie   fast   forward, 

trzaskam drzwiami. Gdyż muszę się jeszcze wrócić po tą utraconą 

krótkofalę, co nie popuszczę, a ją odzyskam. Gdyż podobała mi 

się, fajna to była zabawa.

background image

A   jak   wybiegam   na   podwórko   przez   nikogo   nie 

zatrzymywany, to od razu chcę sprawdzić, czy to, co ona mówiła, 

to czy aby przypadkiem to nie jest jakaś niby prawda. I ja muszę to 

sprawdzić, bo inaczej wtem okaże się, iż wszyscy mnie tu ostro 

chujali. Podbiegam pod mur i wpierw leko w niego pukam puk 

puk. I istotnie ku memu zszokowaniu rozlega się dźwięk niczym 

bym   nie   stukał   w   mur,   tylko   bawił   się   w   styropian   przy 

rozpakowywaniu telewizora. Styropian tektura i wata szklana, oto 

z czego zbudowane jest to miasto, zdawało ci się, Andrzej, mówi 

moja  matka  znad  kuchenki  smażąc  kiełbasę,  zdawało  ci   się,  że 

żyjesz,   sam   się   sobie   przyśniłeś,   miałeś   na   swój   temat   sen 

erotyczny. Przecież nie myślisz chyba, że to się dzieje naprawdę, 

przecież to miasto jest papierowe, gdyż ja również jestem zrobiona 

z tektury i jeżdżę do pracy niby samochodem, a jak ty patrzysz 

przez okno, jak odjeżdżam, to nie kumasz, że to resorak zakupiony 

w kiosku. Tak tak, Andrzej, łudź się, współpracuj z fotomontażem, 

co Masłoska wysmażyła na twoje potrzeby, wsadzaj głowę w ten 

otwór.

A   ja   już   takiego   chorego   filmu   nie   zniosę.   Nie   zniosę. 

Takiego   chamstwa   psychicznego,   jakie   oni   na   mnie   praktykują, 

nieznani wrogowie zza drugiej strony rzeki, co pociągają w tym 

background image

całym teatrze za żyłki, przeprowadzają na mnie eksperymenty na 

zwierzętach,   z   moich   tkanek   produkują   kremy   z   elastyną   i 

kolagenem,   hodują   mnie   na   buty   i   torebki.   Nie   wytrzymam   tej 

niepewności,   cały   drżę   z   oburzenia,   z   rozpaczy.   I   jak   się   nie 

rozpędzę   z   niejakiej   odległości,   jak   się   nie   rozbiegnę   i   nie 

pierdolnę w tę ścianę, ramieniem, całym ciałem włącznie z głową, 

jak nie walnę w ten cały interes. A wtedy to już nie wiem, co jest 

prawda a co jest papier. Znowu rozlega się ciemność.

* * *

A   dalej   już   nie   było   tak   lekko,   jak   to   pokazują   na 

animowanych kreskówkach o szmacianym piesku czerwonym w 

czarną kratkę. Że tralalala, piesek zapierdala po podłodze, pizdnie 

się w kant szafki i widzi gwiazdki, lajcik, zaraz wstanie, otrzepie 

się z tego, co mu odpadło i zapieprza dalej, fikając ogonkiem. I że 

jak on zbije wazon, to spoko, bo wazon zaraz sam się sklei, pan 

montażysta   już   zadba,   by   taśma   poleciała   do   tyłu,   wciśnie   rev, 

zanim Ola łamane na Ela wróci ze szkoły i się wkurzy, coś narobił, 

głuptasku,   co   za   nieporządek,   istna   stajnia  Augiasza,   jak   mama 

wróci, to dopiero cię złaja.

Nie ma tak, w tym urządzeniu jest tylko jeden przycisk play, 

wciśnięty   już   na   wieczność,   wrośnięty   w   obudowę.   I   film   leci. 

background image

Lecz jednego jestem pewien, ta maszynka się panu popsuła, proszę 

pana. Jakiś elemencik, jakaś śrubka nie tego, taśma się zerwała i 

łopocze na wietrze.

Ostatecznie nie chcę być oskarżony, iż jakoby kłamię. Bo 

każdy   powie:   tak   tak,   Silny,   do   widzenia,   idź   się   leczyć   do 

przychodni rejonowej z mitomanii, a my ci jeszcze założymy kartę 

stałego pacjenta i za ciebie będziemy składki do ZUS-u płacić. Bo 

takie rzeczy się nie dzieją, powiedz sam, kto rzyga kamieniami, 

przez to jest z gruntu niemożliwe. Rozumiem, raz niby Kisiel się 

napił piwa z kipami, to połknął jeden, a wyrzygał dwa, ale to jest 

fizycznie możliwe. A natomiast ty tu coś kręcisz, coś ściemniasz 

grubo, a twój halun jest niewspółwymierny, masz blachy grupo 

pogięte,   halun   cynkowski,   już   nie   odróżniasz   człowieku,   co   się 

dzieje naprawdę od twych omamów. Tak tak, Silny, to wszystko 

fajnie się opowiada z twojej strony, my cię lubimy, szacunek na 

osiedlu, ale w to nie wierzymy, co to to nie i bądźmy dorośli.

A  ja   powiem   tak:   ja   tu   nic   nikomu   udowadniał   nie   będę. 

Dupa. Koniec. Przysięgi na flagę biało-czerwoną nie złożę.

Powiem   tak   wprost:   ta   noc   nieprzebrana   zapadła 

prawdopodobnie uchwałą z dnia 15 sierpień 2002 z okazji mojego 

zderzenia z murem komendy rejonowej Policji Polskiej Sp. z o. o., 

co w pełni sobie zdaję z tego sprawę i mówię z góry uczciwie. I to 

background image

nie   są   żadne   czary   mary,   palec   włożony   mi   w   oko   przez 

dystrybutora krainy Oz na Polskę. To jest utrata przytomności w 

wersji klasycznej, o czym można przeczytać w każdym poradniku 

sympatyka PCK. A jeśli jeszcze doliczyć do tego inne naleciałości 

chemiczne,   zatrucie   trującym   amerykańskim   panadolem   i 

niepożądane   koreakcje   z   innymi   lekami   amfa   i   nervosol,   to 

logiczne chyba, że nie jest ze mną dobrze, i blacha w mózgu nie 

tyle pogięta, co złamana na dwie części, i nie żadne tam zwarcie na 

stykach,   Kasia   Kowalska   bierze   spida   lecz   nie   ma   spida,   tylko 

ostateczny krach systemu instalacji nerwowych. I biorąc nawet na 

logikę,   to   to   nie   było   możliwe,   bym   po   prostu   w   takich 

okolicznościach przyrody walnął głową w ten mur i co. Poszedł 

spać na kilka godzin, obudził się w świetnej formie, rześki i pełen 

sił na nowy lepszy dzień, i zaczął przestawiać meble.

A powiem jeszcze tak: gdyż zapewne straciłem przytomność, 

ale   to   nie   jest   taka   zwykła   utrata   przytomności,   że   ciemność, 

patrzysz w prawo, patrzysz w lewo i nic. Tylko różne sny, haluny 

ostre   i   wyraziste,   z   których   nie   sposób   tak   po   prostu   wyjść, 

powiedzieć do widzenia i trzasnąć drzwiami. Nie da się. Impreza 

się kręci, a ty jesteś na tej imprezie, podłączony do sufitu tysiącem 

kabelków i nie ma odwrotu.

Powiem tylko, że odnośnie tego co powiedziałem wcześniej: 

był to gruby, naprawdę gruby halun, największy mój halun życia i 

background image

jeśli wcześniej miewałem złe sny, to nie były one nigdy złe aż w 

tym stopniu. Zawsze jakieś naczynie połączone z rzeczywistością. 

A tu słoik pełen haluna zakręcony starannie i UHT.

Więc było tak i mówię to wprost, bez już wielkich teorii, 

metafor i tłumaczenia trudniejszych wyrazów: fabryka godeł. Facet 

odkręca   orłowi   łeb,   drugi   wyjmuje   zawartość,   zakręca,   trzeci 

prasuje i dokleja koronę, czwarty przykleja na czerwone tło. Pełna 

współpraca,   wydajność   sto   godeł   na   minutę.   Odgłosy   totalnej 

rzezi, prasowane orły wrzeszczą ze ścieżki produkcyjnej o pomstę 

do nieba, zostawcie nas, my się nie zgadzamy. Wtem okazuje się, 

że to taki film puszczony z rzutnika. Masłoska stoi pod ekranem, 

macha wskaźnikiem. Jest publiczność. Podwójna, bo odbija się w 

oknach,   więc   dwa   razy   więcej   publiczności,   coraz   to   więcej 

publiczności. Kto to są? - wrzeszczy Masłoska do wzburzonego 

tłumu,   tłukąc   wskaźnikiem   w   ekran.   Mor   der   cy   -   skanduje 

rozjuszona publiczność. A co oni robią? Mor du ją. A co czują 

orły? Gier pie nie. I co jeszcze? Ból!

I   tak   w   kółko.  Wtem   na   ekranie   pojawia   się   ni   mniej   ni 

więcej tylko Kwaśniewski z Jolantą Kwaśniewską, przekopiowani 

z gaziet, kolejno pod rękę, za rękę, w lesie i na spacerze, co za 

halun,   publiczność   już   zobaczyła,   już   skojarzyła   i   wrzeszczy 

raptem: wypchać prezydenta, wypchać prezydenta!. Tłum szaleje, 

niszczy wszystko co napotka i wtem ni z tego ni z owego słyszę 

background image

wrzask   wznoszący   się   nad   inne:   wypchać   Silnego!   I   już   tłum 

podchwytuje,   ja   raptem   też,   by   się   nie   ujawnić   ze   swymi 

poglądami,   wołam   razem   z   nimi:   wypchać   Silnego!   wypchać 

Silnego!   A   wtem   jak   Masłoska   nie   wyceluje   we   mnie 

wskaźnikiem, widzę jego czubek, co mierzy mi w klatę, na co ja 

mówię:   no   co,   Masłoska,   przecież   jesteśmy   kolegami,   nie? 

Jesteśmy przecież koleżanką i kolegą, co ty tak nagle, nie lubisz 

mnie   już?   Jak   cię   obraziłem   wtedy,   no   to   sorka,   no   przez   nie 

mówiłem poważnie, no Masłoska... nie rusz... zostaw... lecz mam 

przeczucie, że koniec mój jest blisko, że to już niedługo, że coś 

pulsuje, jak gdyby wręcz pika i myślę, iż to memu sercu zebrało 

się na takie desperackie rozruchy tuż przed śmiercią.

* * *

Kurde, mówił coś o Masłoskiej - mówi ktoś do kogoś i ja 

dostrzegam wtem, tyle ile jestem w stanie zobaczyć przez szparę, 

że to jest dziewczyna, Andżelika Kosz zresztą. A założyłabym się, 

że on nie czyta „Twój Styl”, że go takie gazety denerwują. Jak go 

poznałam,   wiesz,   to   myślałam,   że   on   jest   taki   z   gruntu   męski, 

mroczny, pierwotny. Ale okazało się, że jest wrażliwy, najpierw ta 

desperka teraz, a  jeszcze okazuje się, że  on czyta „Twój Styl”, 

naprawdę   się   tego   nie   spodziewałam,   pozory   są   tak   mylne. 

background image

Gdybym   wiedziała,   to   nasza   znajomość   by   też   potoczyła   się 

inaczej.   Przecież   ja   znam   tą   Masłoska,   to   wszystko   mogło 

wyglądać   inaczej,   ona   czasami   czyta   przecież   w   „Strychu”, 

mogliśmy tam razem pójść, posłuchać, razem to poczuć. Jej poezja 

jest   właśnie   taka   jak   lubię,   o   zniszczeniu,   o   rozkładzie   kobiety 

przez   mężczyznę,   przecież   mogliśmy   tam   razem   pójść.  Ta   cała 

tragedia,   ta   przelana   Silnego   krew,   co   miała   miejsce,   była 

niepotrzebna, po prostu zbędna.

No   kurwa   -   słyszę   drugi   głos.   Tym   razem   bardziej   z 

pierwiastkiem męskim, lecz przez szparę widzę w słabej jakości 

obrazie Nataszę Blokus i to jest prawidłowa odpowiedź. - To jest 

pojeb, żeby się do takiej despery uciekać, poniechaj go, Andżela.

Ale nie rozumiesz, że kimkolwiek bym teraz nie była miss 

publiczności i objawieniem środowisk młodoliterackich, to on nie 

może w takich ciężkich chwilach pozostać sam zdany na pastwę 

cierpienia, oschłości ze strony otoczenia.

No i kurwa co, ja tam go teraz przewijać nie będę, przejebał 

sobie na policji, przejebał sobie na mieście, to ja teraz też mam 

ważniejsze sprawy. Widziałaś tego tapicera w dżinsach, to on wziął 

ode mnie numer na komórkę.

Szpara  we   mnie,   przez   którą   ja   to   wszystko   widzę,   a 

prawdopodobnie   i   słyszę,   jest   wąska.   Reszta   wokół   szpary   jest 

background image

czarna,   bezbrzeżna   i   sięga   niewiadomokąd,   a   w   dodatku   boli. 

Robię wysiłki, by tę szparę mocniej uchylić, i choć wszystko mnie 

boli, to udaje mi się, co prócz Andżeli Kosz i Nataszy Blokus, w 

tle   widzę   różne   rzeczy   białe,   jak   gdyby   umieszczono   mnie   w 

samym środku poszewki na kołdrę. Wszystko jest białe, a zapach 

jest jak gdyby lizolu, więc mam różne wizje na temat tego, jak i 

czym mnie tu potraktowano, a przede wszystkim, gdzie jestem, bo 

to   jest   kwestia   kluczowa.   Już   reszta   mnie   nie   obchodzi,   czy 

popełniłem samobójstwo, czy nie, chociaż go nie popełniłem. Chcę 

po   prostu   wiedzieć,   na   czym   leżę,   bo   wiem   tyle,   że   leżę   i  nie 

próbuję nawet tego faktu zmienić, gdyż wiem, i iż jak tylko jakaś 

dywersja, próba ruchu z mojej strony, to bach, i oni z powrotem 

mnie do tamtej sali, gdzie Masłoska wbija we mnie cyrkiel i rysuje 

wokół   mnie   koła   coraz   większe   i   większe,   a   publiczność   bije 

brawo, bo wie, że mi się należało.

Cicho, kurwa, bo się budzi - mówi Natasza, bierze i brutalnie 

podnosi   mi   na   siłę   powieki,   co   ja   nie   jestem   nawet   w   stanie 

oponować, tak jestem powszechnie ciężki, jestem chyba w ciąży z 

samym sobą, tak ciężki się czuję i bezbrzeżny. Wołaj tę pizdowatą 

salową,   niech   mu   zapoda   jakieś   swoje   czary   mary,   by   trochę 

przejrzał na oczy.

To   wtedy   ja   mrugam   dość   nieumiejętnie   i   widzę   obraz 

background image

kręcony z ręki.

Przytrzym   mu   te   powieki   -   mówi   Natasza   do   Andżeli   i 

przekazuje jej do moje powieki do potrzymania - idę po tę białą 

herbaciarę, bo ona chyba poszła na wakacje pić drinki.

Wtedy   podług   mojego   rozeznania   Natasza   wychodzi   i 

Andżela   nachyla   się   nade   mną,   co   widzę   własne   odbicie 

przybliżające się do mnie w jej oczach, dość źle wyglądam, co 

więcej, wcale nie wyglądam, gdyż jestem gruntownie zasłonięty, 

okablowany i zapieczętowany, do odbioru po wpłaceniu kaucji.

Andrzej? - ona pyta - nic ci nie jest?

I wtedy porażka, bo kiedy ja chcę coś powiedzieć, obojętnie 

co,   to   me   usta   zamiast   się   otworzyć,   są   jeszcze   to   bardziej 

zamknięte. Są zamknięte tak bardzo, że aż nie da się ich otworzyć, 

a   co   więcej,   już   ich   chyba   wcale   nie   ma,   tak   bardzo   stały   się 

organem szczątkowym. A jak chcę podnieść rękę, to jej też jakby 

nie ma, lub też być może jest przymocowana na stałe do podłoża. 

Gdyż   raptem   to   stałem   się   może   w   ogóle   rośliną   doniczkową, 

kwitnę w białej ziemi na parapecie, a Andżela mówi do mnie po to, 

co bym lepiej rósł i wypuszczał więcej korzeni, to mnie na wiosnę 

przesadzi.

Okej,   nic   nie   mów   -   ona   mówi   i   robi   gest   poprawiania 

poduszki - ja ci powiem, jak jest. Bo pewnie nie wiesz. To już nie 

jest wczoraj, to jest jutro. To znaczy dzień następny. Usiłowałeś 

background image

popełnić samobójstwo. Ale odratowali cię. Niniejszym leżysz w 

szpitalu, a jak myśmy z Natą to się dowiedziały od Lewego, to 

zaraz Sztorm nas tu podwiózł. No to jesteśmy. Nata poszła teraz po 

pielęgniarkę. Jak wróci, to potwierdzi moje słowa.

To mówiąc, ona wyjmuje z torebki osprzętowanie bojowe, 

promocja piekła, poprawia sobie oczy, by były bardziej na czarno. 

Po czym zastanawia się chwilę, liczy coś, może kiedy dostanie 

okres, i ostatecznie decyduje się na pocałowanie mnie w policzek.

Nie musiałeś tego zrobić dla mnie - mówi, malując sobie na 

twarzy różne kreski kredką świecową wyjętą z torebki - nie jestem 

warta tyle cierpienia, bólu, zagubienia. Wiem, co musiałeś czuć, 

gdy   wtedy   odjechałam   rowerem,   pozostawiając   cię   samego   ze 

zdeptanym kwiatem naszego uczucia niszczejącym na zgliszczach. 

Teraz to wiem: nie grałam fair, zraniłam cię, lecz gdy byłam wtedy 

ze Sztormem, to nie obchodziło mnie to, jaki on jest, bo on nie był 

taki jak ty.

Ja chcę coś powiedzieć, że to miło z jej strony, że o mnie 

wtedy myślała, ale zamiast tego z moich ust wydobywa się bańka, 

co spektakularnie pęka i się po mnie rozpryska, a może i nawet 

odłamki szkła idą Andżeli w twarz. Dochodzę do wniosku, iż w 

ostatecznym   rozrachunku   usta   jednak   mam,   nie   odkleiły   się   od 

background image

reszty, za co serdecznie wszystkim dziękuję.

Cicho,   bo  Natasza  idzie   -  mówi Andżela   i  zaraz   łapska   z 

powrotem na moje powieki, pełna gotowość do zdania służby, niby 

że cały czas je trzyma i neutralny temat. A wiesz? Bo niby ta wojna 

z Ruskimi została wczoraj załagodzona. Wiemy od Sztorma. Ma 

być podarowany statek, taki symbol przyjaźni, na którym polscy 

obywatele   będą   mogli   jeździć   na   strefę   bezcłową.  A  dla   Rady 

Miasta bilety za darmo i barek. Dla uczniów i studentów zniżkowe 

na 37%.

Okej, Silny - dodaje Natasza, siadając mi na rękę. Ta franca 

tu zaraz przyjdzie, puści ci Eleni różne kawałki o słońcu, żeby cię 

trochę   rozkręcić   tu,   bo   ty   nic   nie   gadasz.  Albo   inną   zajebistą 

grecką   piosenkarkę.   Pizdę   Gratis   ze   swym   mężem   z   castingu 

Kutasem Gratisem.

I tyle ja widzę przez tę szparę, co mi raz to Andżela, raz to 

Natasza podtrzymują, istny poród kleszczowy przeprowadzony na 

żywca na moich oczach. Wtedy widzę jeszcze jakieś szwindle i 

matactwa w handlu bielą przed moim oczami, wszystko jest tak 

bardzo rasy białej, iż podejrzewam, że właśnie Izabela zapakowała 

mnie   w   papier   śniadaniowy   pergamin   i   że   sam   siebie   niosę   do 

szkoły na drugie śniadanie, że wokół wielki szept szelest idący 

echem   po   korytarzach.   Co   jakiś   czas   zapala   się   jarzeniówka   i 

background image

rozlega się wokół galeria twarzy w kamiennych bluzkach, gadające 

popiersie Andżeli, waza o twarzy Nataszy, muzeum interaktywne, 

autentyczny   zapach   autentycznego   lizolu   B,   autentyczny   szelest 

prześcieradeł.   Tu   postawimy   łóżeczko,   Magda   -   wapienne 

łóżeczko   dla   odlewu   naszego   dziecka,   a   tu   sztuczny   telewizor. 

Biali   ludzie   o   białej   krwi   i   mięsie   też   białym,   bo   drobiowym, 

wapiennym.   I   zero   czerwieni,   biały   orzeł   na   białym   tle,   wojna 

pomiędzy rasą białą pod flagą biało-białą.

Ej, Silny -  słyszę szept w całkowitej konfidencji i zostaję 

popchnięty bardziej w głąb łóżka, co mnie już nawet nie zdziwi. 

Gdyż   jestem   do   niego   szczerze   przywiązany,   jest   moim 

dodatkowym   organem   w   ramach   kompensacji   całej   reszty 

narządów,  które  mi być  może  odpadły.  Nie  umieraj  jeszcze,  na 

razie jeszcze żyj. To ja, Magda.

Nie kłam - mówię lub też mi się zdaje być może, że mówię, 

granice   są   w   płynie,   granice   są   w   proszku,   przesypują   się   po 

planszy i nie wiadomo, czy jestem jeszcze na polu czerwonym, czy 

już na białym, lecz to nie obchodzi mnie. Gdyż ten lizak po obu 

stronach ma dla mnie smak całkowitej goryczy. Nie kłam, Magda, 

iż   niby   przyszłaś.   W   chuja   mnie   robisz,   „jestem   tu,   Silny, 

przyszłam, ale prima aprilis i wcale mnie nie ma”. Koniec. Mogłaś 

przyjść.

background image

Mogło być jeszcze wszystko dobrze. Ale nie przyszłaś.

No,   Silny,   głupku   -   mówi   Magda   wtedy   i   samodzielnie 

otwieram oczy bez udziału rąk. I przerażam się, bo rzeczywiście 

niby ona, ale może to tylko jej makieta, jej atrapa zakupiona dla 

mnie przez Barmana w zestawie ze strzałkami do rzucania. Palant 

z tego Barmana, czy on nie jarzy, że kurwa ja mam nogi i ręce w 

awarii, że oni mnie tu obwiązali różnymi rurkami i tylko dzięki 

temu jedynie trzymam się kupy. Zastanawiam się, jak ja na dłuższą 

metę będę w ten sposób żyć. Bo łaź teraz wszędzie z tym całym 

osprzętowaniem,   butle   jakieś,   jakiś   radar,   kable   się   plączą   pod 

nogami, poruszaj się teraz w promieniu metra od ściany, nurkuj w 

powietrzu na  głębokość metra  i  jeszcze  nie  pomyl wtyczek,  bo 

wtedy zwarcie i osobiste użyźnienie gleby.

Silny, to ja Magda - mówi Magda i macha do mnie ręką z 

odjeżdżającego autobusu na wakacje. To ja, Magda, wpadłam tak 

ot, pogadać. Kupiłam ci malborasy, mentole, pomyślałam, że się 

ucieszysz. I gazetę o motocyklach, „Świat Motocykli”, żebyś tu do 

reszty nie zdumiał.

Fajnie jest, myślę. Jedziemy autobusem. Mnóstwo pyłu jest, 

ale   jest   fajnie,   silnik   furczy,   wszystko   się   trzęsie,   białe   pola, 

plantacja  kredy,  muzeum   interaktywne,  tyle   zrobili  pyłu,   że  nie 

widać eksponatów. Może to zresztą amfa unosi się w powietrzu, bo 

background image

to jest akurat czas kwitnienia amfy, pełno pyłków lata w powietrzu, 

powszechna   akcja   narodowa   alergia,   zatrudnienie   dla 

bezrobotnych.

Słuchaj teraz tak - słyszę ze strony Magdy - nie bądź, Silny, 

głupi.   Nie   daj   się   tak   zrobić,   przecież   oni   chcą   tu   z   ciebie 

wyhodować rododendron sobie na korytarz.

Wtedy wyciąga z torebki „Świat Motocykli” i próbuje tak 

zrobić, żebym mógł sobie poczytać. Lecz co ona jedną rękę mi 

zaciska,   to   druga   się   rozwiera   i   gazeta   więdnie.  Wtedy   Magda 

wyprowadzona takim moim zachowaniem z równowagi zdejmuje 

z półki radar, co do niego jestem podłączony i aż dziwię się, że jak 

ona go bierze, to mnie to nie boli. I buch mi go na brzuch, co aż 

prawie   samego   siebie   z   bólu   wyplułem,   lecz   moje   zdolności 

sprzeciwu są ograniczone.

Nikt nie skuma - szepcze mi Magda z otuchą i kładzie „Świat 

Motocykli” gazetę na radarze, co cały czas pika i być może jest to 

moje sztuczne serce, które teraz już zawsze będę musiał nosić ze 

sobą   w   reklamówce,   to   więc   niech   ona   się   z   tym   obchodzi 

ostrożnie, żeby nie zepsuć. Widzę teraz prosto przed twarzą różne 

literki  idące  przez strony  do swojego mrowiska. I  żałuję  iż tak 

szybko się ruszają, bo to może jest tekst piosenki o mnie i moim 

bólu, którą mógłbym teraz wszystkim zaśpiewać. Lecz to jeszcze 

nie   koniec   tej   modernizacji,   gdyż   Magda   najwyraźniej 

background image

zdecydowała   się   polepszyć   moje   warunki   bytowe   i   sanitarne. 

Wyjmuje   paczkę   fajek   już   napoczętą   i   kategorycznym   gestem 

wkłada mi jednego do ust, co on mi od razu wypada, ale ona go 

wtyka na powrót głębiej, prawie prosto mi do gardła.

Tu   się   nie   pali   -   odzywa   się   słabo   jakiś   głos   z   daleka, 

zapewne automatycznie włączająca się akcja antynikotynowa, co 

zaraz powie, co sądzi na temat papierosów i ich skutków.

Jakiś problem? -  mówi zaraz Magda głośno - ja pana nie 

częstowałam.

Wtedy Magda patrzy na mnie, widząc iż coś jest niezupełnie 

tak z tym paleniem.

Co oni chcą od ciebie, żebyś ty nagle zaczął mówić stereo i 

podbicie basów? - mówi, bierze i wyszarpuje ze mnie te wszystkie 

wtyczki od kabli, co ciągną się od mego nosa i z powrotem. Tak 

będzie ci dużo lepiej.

Wtedy   jeszcze   udaje   mi   się   zobaczyć   w   przyspieszonym 

tempie, jak ona rzuca te rurki na podłogę, podpala mi papierosa, a 

potem  już  niewiele  widzę. Gdyż raptem  coś  ciężkiego na  mnie 

spada   na   klatę,   być   może   kamień,   być   może   to   moja   własna 

powieka, być może to wiatrak oderwał się z sufitu, a być może to 

po prostu jakieś urwanie chmury z drugiego piętra, śnieg łóżek i 

pacjentów. Lecz już nad tym nie myślę więcej, gdyż możliwość 

myślenia   również   nagle   tracę,   co   symbolizuje   ostatecznie   mój 

background image

regres w kierunku roślinności.

* * *

Nie umieraj... - taką audycję nadają w radiu. „Nie umieraj, 

razem   zwalczymy   naszą   wspólną   śmierć”   -   społeczna   akcja 

charytatywna   radia   Zet   i   polskich   muzyków   rockowych.   -   Nie 

umieraj  - powtarza radio, a potem  jakby spiker gubi wątek, bo 

pomyliły mu się kartki. Nie umieraj - mówi - to wszystko moja 

wina.

Wtedy znowu klamka uchyla się i pojawia się szpara, przez 

którą   bezczelnie   podglądywuję,   co   jest   na   zewnątrz.   Być   może 

nawet rodzę się właśnie, wyglądam na świat z mojej matki, lecz 

nie podoba mi się to, co tu się dzieje. Otóż nie jest to zwykły sufit, 

tylko   sufit   ruchomy,   sufit   przewija   się   na   moich   oczach, 

świetlówki znikają i pojawiają się na powrót, gdyż może jesteśmy 

teraz w interaktywnej fabryce świetlówek. I raptem są też różne 

twarze,   jest   hałas.   To   wszystko   moja   wina  -  tłumaczy   ktoś   z 

płaczem - będę teraz już tylko z tobą, tylko nie umieraj, przecież 

nie   o   to   tu   chodzi,   tu   chodzi,   żeby   się   dobrze   bawić...  A  to 

wszystko były takie żarty... tak naprawdę to nie byłam z nikim, ani 

z Lewym... ani z tym całym dźwiękowcem... zrozum to, tak tylko 

żartowałam, żeby cię rozzłościć, idioto... a teraz wszystko będzie 

background image

dobrze....

Nie umieraj, Silny, to mówisz ty, Magda, mówisz to przez 

telefon, mówisz to przez megafon. Jest to kolejna twa fanaberia, 

kup mi fajki, kup mi rajtki, nie umieraj. Jeśli możesz, nie umieraj. 

Nie umieraj, jak chcesz, by było między nami fajnie. Bądź kolegą, 

nie umieraj, bo mam akurat umówione solarium, nie mam teraz 

czasu na grożenie, może później. Zadzwoń do mnie pod wieczór i 

przysięgnij, że tak żartowałeś i nie umarłeś, już zaraz dosłownie 

lecę, ale obiecaj wpierw, że to wszystko nieprawda.

Chcę   coś   myśleć,   lecz   nie.   Żadnego   myślenia,   mam 

zabronione   myślenie,   co   mam   chęć   coś   pomyśleć   w   jakimś 

temacie,   to   radio   z   wyrwaną   anteną   nadaje   ekstraciekawą 

przyrodniczą audycję o wietrze, że wiatr wieje. Że wieje. To jest 

relacja live nadawana z miasta, początkowo był jakiś reporter na 

żywo,   proszę   państwa,   nie   słyszą   mnie   państwo,   lecz   jesteśmy 

świadkiem niezwykłego zjawiska, w całym mieście wieje wiatr. 

Pojawił się z zachodu i wyrwał już wszystkie flagi biało-czerwone. 

Mimo   iż   mnie   państwo   nie   słyszą   lub   nie   słyszą   mnie   wcale, 

zaznaczę, że już osiem osób utraciło włosy, a liczba osób, które 

zostały zaginione jest ciągle nie znana. Wiatr skręca właśnie w 

lewo,   odrywa   balkony   od   wieżowców.   Pojawiły   się   pogłoski   i 

background image

nadinterpretacje,   jakoby   wiatr   ten   został   skonstruowany   przez 

Niemców, którzy chcą urządzić tu poligon, a na pozostałościach 

domów urządzić ścianki alpinistyczne dla oddziałów specjalnych. 

Wiatr wieje na niespotykaną skalę, nie da się porównać nawet z 

wiatrem   z   1997,   o   którego   nasłanie   na   Polskę   rząd   obciąża 

Moskwę.

Tu relacja urywa się, może redaktor się przewrócił, to nic, 

dostanie medal, dostanie pośmiertnie Order Uśmiechu i kompas od 

polskiego rządu na uchodźstwie za szczególny nonkonformizm w 

służbie prawdy. Wiatr strąca radio z szafki i teraz wyemitowany 

zostaje   wielogodzinny   przegląd   przez   wszystkie   rodzaje   wiatru, 

jakie istnieją. Bardzo ciekawe, każdy wieje w inną stronę i wyrywa 

co innego, czego nie widać, ale słychać.

Jak stąd wyjdę, to jak Boga kocham. Kupię sobie taki wiatr 

może. wpierw amatorsko, a później już profesjonalnie zawodowo, 

jak   ktoś   mi   nie   podpasuje,   temu   nasię   wiatr   na   chatę,   i   do 

widzenia, instalacja zerwana, sprzęt RTV wywiane, kobiecie widać 

majtki,   dzieci   z   przewianym   uchem,   a   ja   siedzę   i   steruję 

dżojstikiem, popijam browcem, Magda się rozbiera, lecz ja mówię, 

no gdzie, weź się lecz z tym tyłkiem, nie widzisz, że teraz jestem 

poważnie   zajęty,   zarabiam   pieniądze,   odzyskuję   dług   jednemu 

kolesiowi?

background image

To są moje marzenia, wszystkie utrzymane w tonacji biało-

białej,   ktoś   mógłby   z   tego   film   zrobić   i   sprzedawać   jako 

uniwersalny film video „Moja Pierwsza Komunia”. Na tym można 

by zrobić interes, wkładu tyle, co z offu doprawić jakiś podkład 

muzyczny, pochodzić po parafiach, posprzedawać, nikt by nawet 

nie wyczaił, że to nie jego dzieci, gdyż wszystko by było białe 

równomiernie, niby że takie na maksa zbliżenie.

Nie trzeba było umierać, mówię sobie, teraz nawet nie wiem, 

na czym stoję. I gdyby choć jedna uczciwa osoba by się znalazła, 

co by mi powiedziała, kurwa, prawdę. Czy żyję. Jak żyję, to spoko. 

Jak   nie   żyję,   to   owszem,   zaboli,   będzie   przykro,   lecz   jakoś   to 

zniosę.   Lecz   w   ten   sposób,   nie   wiedziawszy   w   ogóle,   o   co   tu 

chodzi, dłużej nie wyrobię. Iż me sny, me haluny, co sobie dobrze 

zdaję sprawę, że wykipiały całkiem, zalały wszystko wokół, teraz 

już tu mamy granicę ruchomą i święto ruchome mogące pojawić 

się w dowolnym miejscu i momencie niczym wysypka. Już nic nie 

czaję,   czy   to   jest   prawda,   czy   nie,   cokolwiek   wyciągnę   rękę   i 

pomacam,   jest   zrobione   z   prześcieradła,   dokładnie   to   już 

wybadałem.   Jak   oni   mnie   tu   robią   w   chuja,   posiali   na   mnie 

prześcieradło, gleba jasna, ale żyzna i teraz prześcieradło pięknie 

się rozrasta, salowa przychodzi i obcina regularnie, lecz ono i tak 

background image

zarosło już wszystko, wypełzło przez okno i uderza na miasto.

Gdy   tak   zdaję   sobie   z   tego   sprawę,   wtem   zachodzi   taki 

numer.   Powaga.   Zmiędzy   prześcieradeł,   zmiędzy   pergaminów 

wyłania   się   nikt   inny   jak   Masłoska.   Może   wyciągnęła   mnie 

właśnie   z   szuflady,   otworzyła   kopertę,   położyła   sobie   na   stół, 

siedzi i patrzy. A jak zacznę się ruszać, to ona we wrzask i trzaśnie 

mnie jakąś książką. Tyle jeszcze kojarzę, że to ona. Lecz muszę to 

powiedzieć, iż ona wygląda gorzej jeszcze ode mnie, o matko. Że 

ja wyglądam być może źle, to jest logika, związki przyczynowo-

skutkowe w przyrodzie, lecz dlaczego ona. Spuchnięta czajna tałn, 

dostała pracę w Berlinie Zachodnim i robi się na Japonkę, ostatnio 

płacze   sobie   trochę   w   wolnych   chwilach   o   mój   wypadek,   by 

bardziej wyglądać egzotycznie. Och, ależ mi cię żal, moja piękna, 

niby   ty   mi   to   wszystko   wyrządziłaś,   lecz   ja   ci   przebaczam, 

porozumienie ponad podziałami, ja odeszłem, lecz to nie znaczy, iż 

ty również masz o to płakać, upijać się flegaminą i robić sobie 

zamach na kable. Siedź tu sobie, czytaj książeczkę, ja nie mam nic 

przeciwko, ja się jeszcze przesunę, jeszcze się ciebie spytam, co 

czytasz, choć w duszy serca gówno mnie to obchodzi.

A,   takie   jedno   opracowanie   lektur   szkolnych,   jak   chcesz 

wiedzieć. Bo uczę się do poprawkowej - mówi wtem ona, co mnie 

szokuje   do   reszty,   że   tym   bardziej   zapominam   już,   w   jakim 

background image

mówiłem kiedyś języku.

Mogę ci nawet na głos poczytać, jak masz chęć - mówi ona, 

taka jest dobra, takie ma raptem dobre serce, dokarmia sikorki, 

ściera   śliną   wulgarne   napisy   w   windzie,   proszę   proszę, 

niewidzialna ręka odbita z całej pety na mej twarzy. I ku memu 

zdziwieniu   czyta   mi   w   skrócie   różne   książki,   czasem   nawet 

ciekawe to są historie, cała Polska czyta dzieciom, a czy ty czytasz 

swemu dziecku? Szczególnie mnie rusza jedna taka baśń, co jeden 

gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na odlew, co za 

hardkor, myślę sobie, to pewnie gra wstępna, a potem jest już tylko 

bardziej,   lecz   tego   już   nie   napisali,   gdyż   to   było   politycznie 

nierentownie. Ja staram się dawać Masłoskiej znaki kciukiem, czy 

dany bohater ma zginąć czy przeżyć, lecz ona zawsze na złość mi 

przeczyta inaczej niż ja chcę, co za niereformowalna cipa, ja bym 

był   ją   w   stanie   nawet   podpłacić.   by   tylko   Zenon   tamtej   francy 

oddał po pysku, ale nie żadnym kwasem, lecz łomem i jeszcze ją 

zabił, by było po równo, a nie że jedna płeć jedzie na drugiej i 

kurwią ręka kurwią rękę myje.

Okej, a najlepsze jest to, że do tych historii są jeszcze różne 

pytania. A najlepsze są do tych pytań odpowiedzi, co Masłoska też 

mi czyta. Są to pytania o rzeczy, których w całej tej danej historii 

nie   było,   gdyż   autor   o   nich   zapomniał   i   teraz   czytelnik   musi 

background image

wypełnić   puste   ponumerowane   pola   od   góry   do   dołu,   które 

utworzą hasło. Taki rebus. Różne rzeczy trzeba zgadnąć, znaczenie 

tytułu i informacje o autorze, charakterystykę głównego bohatera i 

nauczyć się na pamięć, co się po kolei wydarzyło.

Potem są wiersze, super, jeszcze, jeszcze czytaj, Masłoska, 

co ci poeci napisali za listy protestacyjne do Boga, że na zdjęciach 

w   prospekcie   wszystko   było   pięknie,   rany   się   goją   i   nie   ma 

wypadków,   a   w   rzeczywistości   co,   warunki   sanitarne   fatalne, 

brzydki hotel, na ścianach same kiczowate obrazy, zero gustu i 

niekompetentni przewodnicy. Jak urodziłem się z raną na froncie 

twarzy, to do tej pory się nie zarosła i powiem tyle, że jest tylko 

głębsza, mówię już tylko metaforą. I jak tu się wbije sanepid, to 

zamkną   Panu   cały   ten   szemrany   interes,   ubrudziłem   sobie 

mankiety,   ma   żona   zgubiła   spinkę,   żądam   zwrotu   kosztów   i 

spotkamy się na sądzie.

Czesław Miłosz nadaje depeszę z Berkeley, Edward Stachura 

z nieodłączną gitarą, fotostory. Nic się nie dzieje, ale to bardzo 

ważne, weź podkreśl sobie na czerwono wszystkie ilustracje, to na 

pewno zdasz. Albo daj mi tę książkę, jak przeżyję, to sobie wytnę 

te  obrazki,  będę  nosił w  portfelu,  jak  mi  się  kiedyś  zachce  cię 

zarwać,   to   je   tylko   wyjmę:   cześć   Dorota,   ten,   co   kroczy   w 

pelerynie, to mój jeden kuzyn - powiem. Wybiera się właśnie na 

background image

bankiet do artystów, flirt i alkohole, jakbyś chciała się tam wbić, 

mogę cię mu przedstawić. O czym porozmawiamy, o ruchomych 

marginesach   czy   wzniosłych   tęsknotach?   Wiesz,   mnie   od 

urodzenia   coś   bolało   w   piersiach,   czułem   niepokój.   Wreszcie 

jednego dnia zajrzałem sobie do gardła, a tam podwójne dno.

Serialnie, ci się wydaje, że ja jestem taki ot, wiesz, dwie ręce, 

dwie nogi, dżordż zmienia biegi, ci się zdaje, że mogłabyś mnie 

przerobić na grę komputerową. Trzy ciosy na krzyż, z kopa, z płata 

i podpalanie dżinsów, szukasz po mieście fety, bo kończy ci się 

poziom energii, a do następnego levelu musisz przelecieć jeszcze 

dwie   panny   i   zabić   cztery   bezpańskie   psy.   Ci   się   zdaje,   że 

załatwiłabyś   to   trzema   żetonami   i   congratulations,   we've   got   a 

winner, gwałtowne opady monet, możesz sobie kupić wszystko, co 

zobaczysz   włącznie   z   wieszakiem,   ladą   i   ekspedientką.   Mówię 

wam,   jakby   Silny   otworzył   okno,   to   ja   bym   otworzyła   drugie, 

jakby on ruszył  uchem, to ja bym ruszyła lepiej, wklepywałam 

jego akta do maszyny i wiem wszystko, jego głębokość równa się 

długość jego przełyku, on zna dosłownie dwa słowa: nie i tak we 

wszystkich przypadkach, co i kurwa w różnych konfiguracjach.

Co, Masłoska, nie jest tak? Teraz jesteś taka mądra, siedzisz 

sobie i patrzysz, może ci tu jeszcze słońce przynieść i podwiesić 

pod sufit, i drink z wisienką w rękę? Patrzysz sobie niby, a jak 

background image

tylko   coś,   to   we   wrzask.   Mamo,   mamo,   przynieś   łapkę,   to   się 

rusza.

A może właśnie jest inaczej? Może to, co tu leży w łóżku, to 

jest tylko mój przedstawiciel na Polskę, może to tylko taka moja 

demówka? Może ja też coś czuję, a jak ty sobie nawet nie umiesz 

tego pojąć, skocz do kiosku po trójwymiarowe okulary i wtedy 

przyjdź, bo pod plecami ciągnie mi się kilometrami w głąb ziemi 

zaplecze, kłęby kabli i tranzystorów, nie patrz, bo się utopisz, nie 

dotykaj, bo zgubisz rękę. Serialnie, gdzie ty żyjesz, dziewczyno, 

nic nie kumasz, jak chcesz zdać ten cały interes, to weź lepiej kup 

sobie   opracowanie   do   rzeczywistości   plus   ściąga   do   wycinania 

gratis i wtedy możemy gadać. Wpadniesz tu do mnie, mogę cię 

nawet odpytać, pytania kontrolne z kserokopią dowodu osobistego. 

Uważaj,   bo   pytania   są   podchwytliwe:   tło   społeczno-polityczne? 

Czy   wojna   polsko-ruska   to   tylko   udokumentowany   fakt 

historyczny   czy   też   zestaw   okolicznościowych   uprzedzeń?   Jak 

ewoluuje   zbiorowa   halucynacja   względem   walk   z 

wyimaginowanym   wrogiem   -   naszkicuj   odpowiedni   wykres 

funkcji.   Czy   to,   co   trzymasz,   to   jedynie   zwykły   długopis? 

(wytłumacz głośno pojęcie: symbol falliczny). Jaka jest wymowa 

umieszczonego   na   nim   napisu   „Zdzisław   Sztorm”?   (ustnie 

wyjaśnij   termin:   kapitalizm,   reklama,   spółka   akcyjna).   Postawy 

bohaterów na tle ich drogi życiowej, wymień ich cechy charakteru 

background image

i wyglądu, na czym polega animalizacja postaci? W jakim celu 

nakreślona wizja śmierci głównego bohatera ziszcza się? (wymień 

założenia   filozofii   New   Agę,   zdefiniuj   zwrot:   kompozycja 

klamrowo-cylindryczna). Zadanie na ocenę celującą: przedstaw w 

postaci wykresu teorię podwójnego dna. A czy i ty masz podwójne 

dno? Swój sąd uzasadnij. W lokalnej dyskotece spotykasz szatana - 

co mówisz? Zareaguj spontanicznie na zadaną sytuację.

A   teraz   cię   zatkało,   Masłoska.   Teraz   już   jest   kurs   dla 

zaawansowanych,  a  ty  zamiast  odpowiadać,  gapisz  się  w  radar, 

może   język   ci   wyrwali,   nareszcie.   Włóż   go   w   pudełko   po 

zapałkach i zakop tu zaraz obok mego łóżka w podłodze, bardzo to 

przykre,   lecz   dla   mnie   jak   najbardziej,   teraz   najwyżej   możesz 

Ruskim   pokazać   me   dane   osobowe   na   migi.   Tak   bardzo   ci 

współczuję, załóż stowarzyszenie, niech inne takie wariatki też bez 

języków walczą przeciwko mnie alfabetem Morse'a, jak chcesz to 

dam   ci  numer  do Andżeli,  ona  na  to  pójdzie,  ona  wskoczy  we 

wrotki i tu będzie w pięć minut.

Masłoska,   co   ty   tak?   Co   ty   taki   masz   wyraz,   co?   No   nie 

musisz być chyba od razu na mnie taka ostatecznie zła, no. Nie 

musisz robić te swoje miny, jak gdyby to była śmiertelna powaga 

oraz   życie   i   śmierć   oddzielone   po   dwóch   stronach   talerzyka   i 

wyżęta   torebka   od   herbaty.   Ej.   Chyba   możemy   to   wszystko 

background image

pokojowo, nie? Ja będę się nudzić, ty będziesz ziewać, ja założę 

koszulę, a ty zapniesz spinki, wzajemne ONZ, a nie że od razu 

wojna i podcinanie sobie żył jedno przez drugie, co? A jak będę 

umierał,   to   ci   dam   cynk,   czy   pani   też   umiera?   -   tak   pomyślę 

żartobliwie, a ty odczytasz to sobie z radaru, co stoi na półce lub 

po   gestach   mych   dłoni,   zobaczysz,   jak   to   będzie   fajnie.   Jak   ci 

zrobiłem przykrość, to to był tylko żart, a nie, że ty od razu.

Lecz tyle co potem widzę, iż ona patrząc mi się bezczelnie w 

oczy sięga ręką ku wtyczce. O nie, Masłoska, zostaw to, poparzysz 

się, to nie są żarty, prąd nie służy do zabawy, prąd plus dziecko 

równa   się   nie   ma   dziecka   i   dziura   po   dziecku,   no   przestań,   ja 

wiem,   że   to   tylko   takie   foto   z   wakacji,   taki   slajd,   ja   z   tobą   w 

muzeum kabli, jesteśmy tak uśmiechnięci, tak razem szczęśliwi, ty 

ciągniesz   za   jakąś   rurkę,   to   są   fantastyczne   wakacje,   zaraz   nie 

wytrzymam, zaraz pójdę się z tobą ożenić, bez kitu. Lecz tego już 

na zdjęciu nie widać, gdyż pada flesz i raptem robi się ciemno.

background image

Właśnie mówimy o śmierci, machając nogą, jedząc orzeszki, 

chociaż   nie   mówi   się   o   nieobecnych.   To   są   zaledwie   siniaki   i 

zadrapania,   które   zrobiłyśmy   sobie,   jeżdżąc   na   rowerze,   ale   na 

naszych nogach wyglądają jak rozlewiska, jak fioletowe morza i 

zaciekle mówimy o śmierci. I wyobrażamy sobie swój pogrzeb, na 

którym   jesteśmy   obecne,   stoimy   z   kwiatami,   podsłuchujemy 

rozmowy i bardziej niż wszyscy płaczemy, nasze mamy trzymamy 

pod rękę, na pustą trumnę rzucamy ziemię, bo tak naprawdę śmierć 

nas nie dotyczy, my jesteśmy inne, my kiedy indziej umrzemy albo 

wcale   nie   umrzemy.   Jesteśmy   śmiertelnie   poważne,   palimy 

papierosy, zaciągając się tak, że echo odpowiada w całym domu i 

strzepujemy popiół do pustego pudełka po akwarelkach.

Tymczasem   knujemy,   na   ścianie   wydrapujemy   wielki  plan 

ucieczki   do   wnętrza   ziemi.   I   zaczynamy   robić   przygotowania, 

ścieramy   odciski   palców,   czyścimy   z   włosów   grzebienie, 

pakujemy   ubrania.   Wszystko   tak,   żeby   światu   wyrósł   na   dłoni 

szósty,   martwy   palec,   żeby   mu   się   pomyliło,   pogubił   się   w 

rachunkach, żeby zdawało mu się, że nigdy nas nie było. Żeby się 

powiesić do szafy na wieszaku, wyciągnąć z kieszeni wszystkie 

monety, zapałki i papierki, i wyjąć się z powrotem dopiero, kiedy 

będzie już po wszystkim. W międzyczasie nosić inne rzeczy, ciała 

starych dziewczynek zasuszonych między kartkami książki, twarze 

background image

anemicznych dzieci.

Wieczko   zostało   podważone,   zawartość   napoczęta   i 

wystawiona na  to powszechne,  mordercze słońce. I  staramy  się 

zaciskać powieki, ale skóra zrobiła się przezroczysta i wszystko 

wyraźnie   widzimy,   porzucone,   pozbawione   zawartości   ubrania, 

kilkudniowy   zarost   pokrywający   pokój,   wydęte   przez   wiatr 

spodnie,   puste   opakowanie   po   nas,   po   nas,   która   zostałyśmy   z 

niego wyjedzona.

Mówimy   kokieteryjnie:   proszę,   ale   zamiast   podkopów   w 

podłodze kilka mizernych, bezsilnych zadrapań zrobionych spinką 

na rękach. Usiadły na nas ćmy i złożyły na rękawie jaja. i teraz 

jesteśmy chore, opatrunki odchodzą ze skórą, rajstopy odchodzą ze 

skórą, skóra odchodzi z płaszczem. Jest coraz gorzej, wyplułam 

mały, czarny pęcherzyk, który Wanda złapała w locie i mamy teraz 

nagłą   wada   wzroku,   bo   wszystko   widzimy   oblepione   naftą, 

powieszone na drzewach za nogi, cały świat w kołyszących się 

smętnie na wietrze ozdobach choinkowych.

Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma 

kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy 

roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.

A przez noc wybudowano na nas miasto, wstrętne miasto, 

wielki śmietnik, śmieciarze stoją i opierając się o kubły, czytają 

background image

stare, rozpadające się gazety. Mosty, linie kolejowe i telefoniczne, 

samochody   i   ciągnące   się   w   nieskończoność   ulice,   po   których 

krążą śmieciarki, wydzierając ludziom z rąk niedopałki, papierki i 

chusteczki higieniczne. Obleźli mnie ludzie, podarły im się siatki, 

chodnikami potoczyły się ziemniaki, jabłka, potłukły się butelki, 

słońce zachodzi za odłamki szkła i szklarnie.

Był   szum,   bębny   i   piszczałki,   szepty   jak   gniecione   w 

dłoniach papiery. Kiedy poruszyłyśmy ręką, wszystko się rozpadło, 

na   twarzy   został   tylko   jeden   długi   ślad   po   czyichś   sankach. 

Myślałam, że to już, że już jestem umarła, ale zamiast swojego 

ciała znalazłam okruszki w załamaniach pościeli.

Mamy   tu   mnóstwo   pamiątek:   pocztówki   z   widokiem   na 

dworzec i paznokcie obgryzione do krwi i mama mówi: nie wiem, 

czym kierowałaś się, jedząc własne paznokcie, zapasy kończą się, 

zostały   już   tylko   palce   i   ręce.   Zobaczysz,   wyrosną   ci   niedługo 

twoje   własne   dłonie   w   żołądku,   będą   cię   drapać   i   ściskać   od 

środka,   sama   sobie   wyrośniesz   w   żołądku.   Jedna   dziewczynka 

jadła swoje włosy i w żołądku wyrósł jej włosowy potwór. Jeden 

chłopiec zjadł pestkę i całe drzewo w nim wyrosło, przez uszy i 

przez nos wychodziły mu gałęzie. Jeden chłopiec zjadł czereśnie, 

popił oranżadą i umarł. A potem: ta siatka nie służy do zabawy. 

Tyle   razy   powtarzałam   ci:   nie   wkładaj   głowy   do   siatki!   Jedna 

background image

dziewczynka włożyła głowę do siatki, nie mogła jej wyjąć i się 

udusiła. Zakaz. ZAKAZ. Zakaz picia alkoholu i uderzania piłką o 

ścianę szczytową. Zakaz gier i zabaw

Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo: uwaga uwaga 

uwaga uwaga! szepczemy szyderczo, wszystko grozi wszystkim, 

życie  grozi   śmiercią,   siedź   tu,   siedź   na  dywaniku   i  nigdzie  nie 

wychodź.

A my, jedząc orzeszki, jesteśmy bardzo poważne, każdego 

dnia wymierzamy w siebie widelec i umieramy, i każdego ranka 

jest Mała Niedziela, pełne zawodu zmartwychwstanie. Zacieramy 

dłonie   i   rzucamy   lśniącą   norkę   mamy,   norkę   o   smutnych, 

plastikowych   oczkach,   kotom   na   pożarcie,   mówiąc:   bawcie   się 

razem,   no,   bawcie   się   ładnie.   Żywi   i   martwi   przekroczyli   linię 

demarkacyjną   i   zlali   się   nam   w   jeden   szemrzący   tłum, 

przechodzący   w   kolumnach   i   rzędach   koło   naszych   łóżek, 

patrzymy na wszystkich z zadumą, kiwamy głowami i poprawiamy 

się   na   poduszkach.  Ale   teraz   chyba   zachorowałyśmy   naprawdę, 

wszystko rozmyło się, fotografie, na których bierzemy do ust cały 

świat,   zostały   zalane   czarną   herbatą.   Jest   ciągle   ten   sam,   nie 

kończący się dzień z bielmem na oku. Kurtyna spada co jakiś czas 

i   pomarańczowi   robotnicy   zmieniają   pospiesznie   scenografię, 

gaszą światło,  zmieniają  pogodę, wpuszczają w niebo atrament. 

background image

Zdążamy   zamknąć   oczy   i   już   ustawiają   orkiestrę,   która   tłucze 

talerze i zgrzyta zębami.

W mętnym świetle wszystko jest coraz bardziej takie samo, 

kobiety, mężczyźni, dzieci, zwierzęta, zlani w jednolitą masę. I w 

tej ciemności, w czarnej, gęstej herbacie przestajemy rozróżniać 

siebie nawzajem, tracimy kształty i coraz bardziej przypominamy 

ptaki: i babcia wsadza nam palec między żebra albo klepie nas po 

tyłkach, sprawdza, czy można zrobić na nas rosół albo zabrać nas i 

sprzedać na rynku. Czyni już pierwsze przygotowania i po cichu 

nocą opala nam brwi i rzęsy.

Łyżeczka   włożona   do   szklanki,   czarna   herbata   zaczyna 

wirować, wirować wokół nas, najpierw cichutko i powoli, a potem 

coraz gwałtowniej, coraz głośniej, zęby szczękają o łyżkę. Światła 

sypią   się   na   nas   jak   kryształki   pomarańczowego   cukru,   mały 

księżyc jest do krwi obgryzionym paznokciem, gałęzie tryskają z 

nadgarstków, wszystko łączy się, kurz, popiół, stłuczka szklana, 

ludzie zrastają się ze zwierzętami.

Obie   patrzymy   coraz   bardziej   do   środka,   przewody 

pozrywały się, bezwładne słuchawki kołyszą się na kablach. Wieje 

wiatr, cały świat jest wiatrem, deszczem tłukących się szklanek i 

morzem rozlanej herbaty

Kiedy  nikt nie patrzy, zaciekle prujemy te nitki. Cały czas 

background image

wyczekujemy na ten moment, drżące i niepewne, jakby po bloku 

krążył ksiądz z kolędą i już było słychać złoconych ministrantów, 

pobrzękujące   dzwoneczki.   Czekamy,   aż   dzwonek   zadzwoni, 

odepną się wszystkie guziki i runiemy bezwładne i bezpańskie w 

miasto, przez chmury, przez drzewa, zaryjemy głowami w lejący 

się ulicami asfalt. Utoniemy w pieniącej się rzece jak marzanny, z 

cegłami uwiązanymi przy szyjach, z kieszeniami pełnymi kamieni, 

z płonącymi włosami.

Szarpiemy nieśmiało, kiedy nikt nie widzi, robimy drobne, 

nieznaczne zamachy na te wstrętne pępowiny. A kiedy ktoś patrzy, 

chowamy   narzędzia   zbrodni   za   plecami,   nożyczki   i   nożyki, 

którymi przed chwilą obierałyśmy pomarańcze.

Wychodzę z domu. Dzień skulony z nieszczęścia, krawędzie 

tak bardzo podwinięte, że właściwie od rana, od samego rana jest 

noc.   Mama   mówi   gdzie   idziesz,   nigdzie   nie   wychodź,   są   stada 

bezpańskich psów na ulicach, nie wychodź. A ja proszę bardzo, 

nawet   jeśli   mnie   zjedzą,   to   to   są   przyzwoite   psy   i   zaraz   mnie 

zwrócą wymiętą pod wszyty w połę płaszcza adres. Pod stopami 

mam   płaską,   niewzruszoną   twarz   miasta.   Miasto,   wielkie   pole 

minowe, rozwałkowane pode mną jak bezludny, asfaltowy kraj.

Idę bardzo niepewnie, nikogo tu nie ma, wszyscy wiedzą o 

czymś, o czymś, o czym ja nie wiem, skryli się w bramach. Psy 

background image

skuliły   się   w   podwórkach,   koty   czmychnęły   do   piwnic.   Przez 

miasto   dzisiaj   idzie   prąd,   każda   płyta   chodnika   pod   wysokim 

napięciem. Dzisiaj w mieście nie ma powietrza, zamiast powietrza 

puścili   gaz   albo   środek   do   dezynsekcji.   Zakaz   wychodzenia   z 

domu,   biała   czaszka   na   czarnym   tle.   Ludzie   stoją   struchlali   za 

firanką   -   zatykając   usta   płaczącym   dzieciom,   patrzą   z 

przerażeniem, jak naiwnie idę, jak ufnie łopoczę płaszczem,

Niebo dzisiaj ma pęknąć, runąć deszczem pocisków, kamieni, 

martwych ryb i ptaków, niebo ma dzisiaj pęknąć. Chodnik pełen 

jest zapadni, robisz jeden krok w złą stronę i nagle jesteś w piekle, 

smażysz   się   w  czerwonym  tłuszczu,   szatani   jedzą   cię   nożami   i 

widelcami, wycierając kąciki ust papierową serwetką. Ja mówię: 

proszę, możecie mnie wziąć, ja już siebie nie chcę.

Oczywiście nic się nie staje, oczywiście nic z tych rzeczy, nie 

mogliby mi zrobić takiego świństwa, nie w samym środku tego 

przyjęcia,   nie   w   samym   środku   tego   filmu,   trzeba   jeszcze   co 

najmniej przez godzinę zająć telewidzów. Spotykam koleżankę i 

bardzo   mi   przykro,   że   nic   nie   mogę   powiedzieć.   Pomaga   mi 

trochę,   sklejamy   wszystkie   papierosy   razem   i   nie   muszę   już 

każdego osobno podpalać, chodzę po ulicach, ciągnąc za sobą lont.

I   kiedy   na   słupie   znajdujemy   ogłoszenie   „bardzo   ładną 

bielutką sukienkę do I komunii  + torebeczkę tanio sprzedam 677 

19 09”, to odrywamy i chcemy natychmiast zadzwonić, chociaż 

background image

nie przeciśniemy jej nawet przez głowę i nie wyrosną nam gałązki 

mirty na czole. Możemy najwyżej oderwać kawałek szeleszczącej 

koronki   z   plamą   od   wosku   i   nosić   w   portfelu   w   kieszonce   na 

drobne. Tam już są pogaszone światła, tam jest nieczynne, zajęte, 

zamknięte, możemy tylko patrzeć przez kratę, jak małe, porośnięte 

sierścią zło bawi się razem ze wszystkimi na trzepaku, pokazuje 

fuck you do Boga, ma kolekcję plastikowych pistoletów, wkłada 

ręce do spodni. Za kratą mieszka zło słodkie i dobre, plączące się 

koło nóg, domalowujące przechodniom wąsy. Tego nie da się stąd 

ukraść,   małe   zło   ucieka   przed   nami   na   skrzypiącym   rowerze, 

pokazując fuck you, pokazując zepsute zęby, małe zło chowa się w 

maleńkiej   studzience,   do   której   nie   mieszczą   się   nasze   wielkie, 

coraz   większe   ręce.   My   musimy   korzystać   z   dużego   zła,   z 

prawdziwego zła dla dorosłych, pić alkohol, dotykać mężczyzn, 

palić papierosy.

A  potem   nagle   się   rozmyślamy,   na   chodniku   widziałyśmy 

dwóch   przytulonych   chłopców,   byli   malutcy   i   syjamscy   jak 

wytaczające się z ogniska kartofelki. Byli zrośnięci  szczerbami, 

zrośnięci   ramionami   z   zapałek,   pękatymi   brzuszkami,   trzymali 

wielką piłkę, mieli czapki, mieli czerwone rączki, różowe płomyki 

języczków,   które   ciągnęli   za   sobą   jak   flagi,   flagi   różowego 

państwa, królestwa kredek i ten większy śpiewał: lubię cię kolego! 

background image

Zostawili   po   sobie   smugi,   a   my   oddychałyśmy   tym   różowym 

powietrzem i wiedziałyśmy, że to się nie dzieje codziennie. Dwa 

małe bożki spacerujące chodnikiem, szczerbaci państwo młodzi, w 

tym   miejscu   powinno   się   postawić   świątynię   i   wszystkie 

wzniesione   tu   modlitwy,   złożone   podania,   wypowiedziane 

życzenia zostałyby spełnione. Mały, śmiejący się Bóg by je spełnił, 

bawiąc się wełnianą brodą, popękane usta posmarowałby kremem 

nivea,   naprawiłby   wszystkie   zadrapania   taśmą   klejącą   i   klejem 

szkolnym.

I to przychodzi gwałtownie jak zapalone światło, jak tłukąca 

się szklanka, wracając z parku czujemy, jak śmietnik śmierdzi i 

nagle   bierzemy   do   rąk   zapalniczki,   podpalamy   ten   śmietnik   i 

patrzymy   na   płomienie,   co   jak   wściekłe   pomarańczowe   kwiaty 

zaczynają zakwitać wzdłuż ściany, i głośno się śmiejąc, uciekamy.

A kiedy będziesz wychodził, pośliń palec i wytrzyj plamy z 

poręczy, przetrzyj z kurzu skrzynkę na listy. I przyjrzyj się ścianie. 

Proszę,   dopiero   co   było   pomalowane,   przyszły   te   niesforne 

dzieciaki i napisały: szatan. Chociaż inne stronnictwo prowadzi w 

sondażach.