Mrożek Sławomir Wesołe miasteczko

background image

Sławomir Mrożek

Wesołe

miasteczko
























background image

2




- A oto - rzek

ł

dyrektor szpitala - zesp

ół

chorych, który nazywamy we-

so

ł

ym miasteczkiem.

Wskaza

ł

na czterech pacjentów pod

ś

cian

ą

. Trzej stali, jeden

siedzia

ł

na niskim zydelku. Byli nieruchomi, nie poruszali si

ę

, kiedy

ich zobaczy

ł

em, ani odk

ą

d ich zobaczy

ł

em, ich nieruchomo

ść

ros

ł

a, w mia-

r

ę

jak ich widzia

ł

em nieruchomych. Dyrektor zapewni

ł

mnie,

ż

e nie ruszali

si

ę

tak

ż

e przedtem.

- Nie ruszaj

ą

si

ę

nigdy, to jest ich symptom. Ale poza tym s

ą

ł

agodni i nieszkodliwi. Mo

ż

e pan z nimi porozmawia

ć

, a ja tymczasem

zagl

ą

dn

ę

do oddzia

ł

u furiatów.

Dyrektor

oddali

ł

si

ę

, a ja przyst

ą

pi

ł

em do pierwszego z brzegu

nieruchomego.

- Co s

ł

ycha

ć

... - zagadn

ął

em niepewnie, poniewa

ż

nie wiem,

jak si

ę

nawi

ą

zuje rozmow

ę

z wariatem.

-

Nast

ę

pna runda za dwie minuty. Dzieci i wojskowi p

ł

ac

ą

po

ł

ow

ę

.

- Jasne - uda

ł

em,

ż

e wiem, o co chodzi, bo chocia

ż

dyrektor

przedstawi

ł

mi ich jako nieszkodliwych, wola

ł

em nie dra

ż

ni

ć

chorego. I

przypomniawszy sobie,

ż

e dyrektor nazwa

ł

t

ę

grup

ę

weso

ł

ym

miasteczkiem - zapyta

ł

em, staraj

ą

c si

ę

, aby pytanie wypad

ł

o swobodnie:

- Pan jest kr

ę

gielnia, co?

Spojrza

ł

na mnie z pogard

ą

, jak na kogo

ś

, kto nie umie

odr

óż

ni

ć

A od B.

- Ja jestem karuzela. Kr

ę

gielnie zabrali do elektroszoku.

-

Oczywi

ś

cie, oczywi

ś

cie - zgodzi

ł

em si

ę

skwapliwie. - Niestety

nie mog

ę

skorzysta

ć

z karuzeli. Mam s

ł

aby b

łę

dnik i zakr

ę

ci

ł

oby mi si

ę

w

g

ł

owie... Ja tylko tak sobie, zwiedzam...

-

Prosz

ę

bardzo.

Podczas naszej rozmowy nie poruszy

ł

si

ę

ani odrobin

ę

, a jego

twarz jakby nie mia

ł

a

ż

adnej mimiki. Jakbym rozmawia

ł

z pos

ą

giem.

Równie

ż

jego koledzy nie drgn

ę

li i nie wiadomo by

ł

o nawet, czy

ś

wiadomi

byli mojej obecno

ś

ci. Nabra

ł

em odwagi.

- Pan wybaczy ciekawo

ść

, ale - je

ż

eli pan jest karuzela, to

dlaczego pan si

ę

nie kr

ę

ci?

Jego pogarda by

ł

a tera bezbrze

ż

na.

- Pan nie wie co to jest w

ł

a

ś

ciwa natura rzeczy. Ruch jest

zjawiskiem pozornym. Ja jestem istot

ą

rzeczy, a nie tym, co przypadkowe

i z

ł

udne. Istot

ą

karuzeli jest o

ś

, dooko

ł

a której obraca si

ę

ca

ł

a resz-

ta.
Jako o

ś

nie mog

ę

si

ę

przecie

ż

kr

ę

ci

ć

.

-

Rzeczywi

ś

cie. To znaczy,

ż

e im mniej si

ę

pan kr

ę

ci, tym

bardziej jest pan karuzel

ą

.

- To chyba zrozumia

ł

e.

- Bardzo panu dzi

ę

kuje. Teraz rozumiem: pan jest sam

ą

istot

ą

karuzeli, bez dodatków.

- Tak jest. Wsiada pan?

- Nie, nie, niestety mój b

łę

dnik... jak ju

ż

wspomnia

ł

em... ale

jestem panu wdzi

ę

czny za wyja

ś

nienie, dzi

ę

kuje bardzo.

Zerkn

ął

em ku pozosta

ł

ym elementom weso

ł

ego miasteczka.

Dwaj stali obok siebie w tej samej pozycji, nieruchomi jak s

ł

upy. Trzeci

siedzia

ł

opodal, równie

ż

nieruchomy. Teraz z nimi z kolei chcia

ł

em

porozmawia

ć

, ale

ż

eby znowu nie pope

ł

ni

ć

gafy, zwróci

ł

em si

ę

do karuzeli

po informacj

ę

.

- Ci dwaj.. Oni s

ą

beczka

ś

miechu, co?

- Oni? Przecie

ż

oni s

ą

strzelnic, nie widzi pan?

- Tak, tak, strzelnica. No to narazie, do zobaczenia...

Podszed

ł

em do dwóch. Po rozmowie z karuzel

ą

grupa weso

ł

e

miasteczko nie by

ł

a ju

ż

dla mnie ca

ł

kowit

ą

zagadk

ą

. Czu

ł

em si

ę

nieco

pewniejszy siebie.

background image

3

- Który z panów jest cel, a który pal!?

- to wszystko jedno - odrzekli jednocze

ś

nie.

- Panowie chc

ą

przez to powiedzie

ć

,

ż

e nie ma r

óż

nicy mi

ę

dzy

strza

łą

a tarcz

ą

, mi

ę

dzy pociskiem a celem? Ja, naturalnie, jestem tego

samego zdania, ale gdyby panowie chcieli mi to bli

ż

ej wyja

ś

ni

ć

...

- Tu nie ma czego wyja

ś

nia

ć

- rzek

ł

jeden, który by

ł

albo

strza

łą

, albo tarcz

ą

. - Za

łóż

my,

ż

e ja jestem strza

ł

a, a kolego jest

tarcza...

- Ty jeste

ś

tarcza, ja jestem strza

ł

a - przerwa

ł

mu kolega.

- Niech b

ę

dzie. Za

łóż

my,

ż

e ja jestem tarcza, a kolega jest

strza

ł

a. No i co z tego?

Konkluzja

za

ł

o

ż

enia by

ł

a tak nieoczekiwana,

ż

e przez chwil

ę

nie umia

ł

em si

ę

do niej ustosunkowa

ć

. Po chwili ustosunkowa

ł

em si

ę

jednak, czyni

ą

c nast

ę

puj

ą

c

ą

uwag

ę

:

- Wtedy jest oczywi

ś

cie zrozumia

ł

e,

ż

e pan tarcza pozostaje

bez ruchu. Jednak pan strza

ł

a...

- Ha, ha! -przerwa

ł

mi tarcza. - Pan sugeruje,

ż

e kolego

strza

ł

a powinien lecie

ć

jak wariat. Ty, powiedz mu... - zwróci

ł

si

ę

do

kolegi.
-

Strza

ł

a leci, ale tylko dla pana - powiedzia

ł

kolega. - Ja sam

dla siebie nigdzie nie lec

ę

, bo strza

ł

a sama dla siebie jest i jest.

- To znaczy nigdy nie zmienia po

ł

o

ż

enia wzgl

ę

dem samej

siebie - wyja

ś

ni

ł

mi tarcza, wida

ć

bardziej wykszta

ł

cony.

-

W

ł

a

ś

nie. Pan wybaczy, ale dla pa

ń

skiej przyjemno

ś

ci nigdzie

lecia

ł

nie b

ę

d

ę

.

- To znaczy kolega nie b

ę

dzie stwarza

ł

pozorów, które i tak w

niczym nie zmieni

ą

zasady jego bytu - doko

ń

czy

ł

drugi. - Jasne?

- Tak, teraz ca

ł

kiem jasne,

ż

e te

ż

nigdy o tym nie

pomy

ś

la

ł

em...

- Powinien pan cz

ęś

ciej nas odwiedza

ć

- rzek

ł

na to inteligent

tonem

ż

yczliwego napomnienia. - Chce pan sobie strzeli

ć

?

- Nie mo

ż

e kiedy indziej, dzisiaj ju

ż

p

óź

no...

- Dobrze mo

ż

e by

ć

kiedy indziej. My tu zawsze jeste

ś

my.

Rzeczywi

ś

cie ich nieruchomo

ść

sprawia

ł

a wra

ż

enie wieczno

ś

ci.

Oddali

ł

em si

ę

w stron

ę

ostatniego, który nieruchomo siedzia

ł

na krzese

ł

ku. Stan

ął

em przed nim, i bez

ż

adnych wst

ę

pów, poniewa

ż

by

ł

em ju

ż

ca

ł

kowicie pewny siebie, to znaczy przekonany,

ż

e uchwyci

ł

em

zasad

ę

rz

ą

dz

ą

c

ą

zespo

ł

em weso

ł

e miasteczko, wyg

ł

osi

ł

em przemow

ę

.

- Kimkolwiek albo czymkolwiek pan jest, ma pan racj

ę

siedz

ą

c

tak bez ruchu. Czy pan jest lustro w gabinecie krzywych luster, czy to
wagonikiem szalonej kolejki, hu

ś

tawk

ą

, czy ko

ł

em loterii fantowej -

zawsze w istocie pa

ń

skiego bytu jest pan poza wszelkim ruchem i funkcj

ą

.

Wi

ę

c zamiast oddawa

ć

si

ę

grze pozorów, oddaje si

ę

pan bezpo

ś

rednio

naturze istnienia, której zewn

ę

trznym wyrazem jest nieruchomo

ść

.

Dlatego pan sobie tutaj tak siedzi i siedzi, prawda?
On

za

ś

odpowiedzia

ł

zdziwiony:

- A co mam robi

ć

? Przecie

ż

ja czekam,

ż

eby mnie st

ą

d

wypu

ś

cili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron