1
Mary Kay
McComas
Po drugiej stronie
2
Dedykuję to opowiadanie mojej siostrze,
Karen Aris,
która mi je podarowała
RS
3
Rozdział 1
Maaaa–mooooo! – wydarła się z dołu Susan, tak że Bonnie aż się
wzdrygnęła, jakby jej borowali ząb. – Mamo! Przyszła ciocia Jan.
No, pięknie. Jeszcze tylko tego brakowało.
Wstała, otrzepała kurz z dżinsów i odchyliwszy się do tyłu, spojrzała
na krokwie, modląc się o cierpliwość... Najwyraźniej jest jeszcze coś, czego
słodka, stara Pim nie trzymała na strychu swego domu. Jej babka należała do
osób, które nigdy niczego nie wyrzucają. Należała, należy i zawsze będzie
należała, uznała Bonnie.
– Bonnie? – Głos jej siostry był stanowczy, zwykle z nutą krytyki,
czasami irytujący... Ale zawsze dawał pocieszenie swoją niezmiennością. –
Zejdź. Musimy porozmawiać – powiedziała, patrząc na swoją siostrzenicę. –
Czy twoja mama wie, że otwierasz drzwi w takim stroju, młoda damo? Czy
ty w ogóle nosisz staniki?
Susan, piętnastoletnia córka Bonnie, miała dwóch starszych braci,
ojca, dziadków ze strony ojca i kuzynów. Janice nie była jej jedyną krewną,
więc dziewczyna nie traktowała jej jak... Jak kogoś wyjątkowego, jak to
miała w zwyczaju Bonnie.
– Mam kilka, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, a ten strój kupiła mi
mama, więc...
– Susan... – Jej siostra i córka mogły być starą i młodszą wersją tej
samej osoby, kiedy tak stały razem u podnóża schodów prowadzących na
strych i na nią patrzyły: obie wysokie i szczupłe, z krótkimi, ciemnymi
włosami (jedna z fachowo zrobionymi siwymi pasemkami, druga z końcami
ufarbowanymi na wściekły róż) i dużymi, niebieskimi oczami. Obie miały
taki sam wyraz twarzy, jakby chciały powiedzieć: zrób coś z nią. –
RS
4
Mogłabyś przynieść dwie butelki wody z lodówki? Proszę – dodała, widząc
naburmuszoną minę córki.
Susan, rozumiejąc, że z jej popołudniowego wyjścia na miasto mogą
być nici, odwróciła się na pięcie, rzuciła ciotce jeszcze jedno, pełne pretensji
spojrzenie i powlokła się do kuchni w swoich dżinsach–biodrówkach i
krótkim, trykotowym topie.
– Mówię ci, że przez tę dziewczynę będziesz miała kłopoty. I sama się
o to prosisz.
– Jakoś sobie poradzę. – Bonnie usiadła na zakurzonym stopniu w
połowie schodów i westchnęła znużona. – Ona jest w porządku. To... jeszcze
dziecko.
–Jest harda, niegrzeczna i widać jej sutki spod tej... Chyba trzeba to
nazwać górą, bo nie zakrywa dołu.
– To wszystko prawda, ale nie jest narkomanką, która uciekła z domu.
Prawie wcale się nie wściekała, kiedy dziś rano poprosiłam ją o pomoc, i
szczerze mówiąc wolałabym umrzeć, niż zaszczepić jej ten brak pewności
siebie, na jaki ja cierpiałam w jej wieku z powodu mojego wyglądu.
– A co takiego ci się nie podobało w twoim wyglądzie? – Jan
zmarszczyła czoło, przyglądając się Bonnie i próbując sobie przypomnieć
dawną figurę siostry.
Teraz miała przed sobą kobietę o wzroście metr siedemdziesiąt trzy
centymetry, z piętnastokilogramowa nadwagą, z pajęczyną w grubych,
lśniących, kasztanowych włosach i warstewką kurzu na ciemnych rzęsach
okalających szarozielone oczy. Wyglądała dokładnie na kogoś, kim była: na
prawie czterdziestoletnią matkę trójki dzieci, asystentkę nauczycielki
trzecioklasistów, republikankę, która niedawno zdradziła swoją partię.
RS
5
– Właśnie w tym rzecz. Wtedy miałam figurę bez zarzutu. Przez jakiś
czas byłam wyższa od wszystkich, łącznie z większością chłopaków, i
miałam biust... Nawet niespecjalnie duży, w sam raz, naprawdę, miseczki
A... Ale uważałam, że wyróżniam się niczym ogromna, różowa krowa w
stadzie białych owieczek. Zawsze próbowałam się chować, wmieszać w
tłum, ukryć. Dopiero w wieku dwudziestu pięciu lat zrozumiałam, jaka
byłam piękna w liceum, a kiedy skończyłam trzydzieści osiem lat i obaj moi
synowie byli już studentami, dotarło do mnie, jak świetnie wyglądałam jako
trzydziestolatka.
–I to moja wina?
– Nie. Czy powiedziałam, że twoja?
– Nie, ale jesteś zła. Jakbyś była jedyną nastolatką na świecie, która
uważała, że jest brzydka i beznadziejna. A wcale taka nie byłaś. Byłaś
wysoka i sexy, tymczasem ja odziedziczyłam po naszym tacie orli nos i
byłam kujonem, więc właściwie nikt mnie nie dostrzegał poza nauczyciela-
mi i największymi palantami, do czasu jak na tydzień przed egzaminem z
geometrii przypominał sobie o mnie jakiś półgłówek w koszulce piłkarskiej,
oczekując cudu. Potem oczywiście to była moja wina, że nie zagrał w
decydującym meczu, na którym mogli go wyłuskać łowcy talentów, aby
później mógł biegać po boisku i imprezować przez kolejne cztery lata, nim
musiałby wrócić do Leesburga i zatrudnić się w salonie samochodowym
ojca, w którym trzydzieści lat później... Mówiłam ci już o tym? Odmówili
mi jazdy próbnej najpiękniejszym, zielonym lexusem. Chciałam go dostać
od męża na rocznicę ślubu, a potem trzeba było czekać na ten model całe
trzy miesiące, kiedy już zamówiłam go specjalnie u innego dilera i... –
Odwróciła wzrok, jakby zapomniała, co chciała powiedzieć, i oparła się o
futrynę drzwi. – Zawsze wypychałam sobie stanik... Bo jakby już ktoś
RS
6
wreszcie naprawdę mnie zauważył, to żeby mnie nie wziął za maszt do
wciągania flagi.
Była taka smutna i przygnębiona, że kiedy w końcu uniosła wzrok,
Bonnie parsknęła śmiechem. Po raz pierwszy od tygodni tak serdecznie się
śmiała.
– No, ślicznie. – Janice starała się zrobić oburzoną minę, ale potem
wzruszyła ramionami i sama zachichotała.
O ile Bonnie wiedziała, w życiu jej siostry nie zdarzyło się nic, co nie
było większe lub lepsze, smutniejsze lub gorsze od tego, co spotkało Bonnie
– i wcale nie zawsze okazywało się to tak irytujące, jak mogłoby się
pozornie wydawać.
– Prawdę mówiąc, najbardziej mnie martwią włosy Susan – oznajmiła
teraz. Poczuła ulgę, kiedy w końcu powiedziała to na glos. – To jak jeden z
tych pierścionków określających nastrój, które nosiłyśmy, kiedy byłyśmy
małe, pamiętasz? W ciągu czterech tygodni, odkąd jej ojciec wyprowadził
się z domu, zmieniła kolor włosów z chłodnego błękitu, oznaczającego
złość, poprzez purpurowy, czyli wściekłość, na róż – skrajnie wkurzona.
Kiedy się ufarbuje na ognistą czerwień, co oznacza furię, obawiam się, że
eksploduje.
Tym razem żadna z sióstr się nie roześmiała. Obie wiedziały, co to jest
bezsilna złość, o której mówiła Bonnie, a wtedy człowiekowi wcale nie jest
do śmiechu.
– W takim razie musisz coś zrobić – oświadczyła Janice takim tonem,
jakby to było proste.
– Na przykład co?
– Ubłagaj Joego, żeby się wprowadził z powrotem.
–Nie.
RS
7
–Tylko do czasu, aż ustalicie we dwójkę, co dalej. Zdecydujecie się na
terapię małżeńską czy coś w tym rodzaju. Ale zostaniecie razem.
–To on postanowił odejść, Jan. Nie wyrzuciłam go z domu. I może
wrócić, jeśli chce, ale z całą pewnością o nic go nie będę błagała.
– Czy ma to jakiś związek z menopauzą? Mówią, że kobiety w okresie
menopauzy są spragnione niezależności.
– Co? – Bonnie zachichotała z niedowierzaniem. – Nie. Jeszcze nie
mam menopauzy.
–I jesteś pewna, że nie chodzi o inną kobietę?
Joe Sanderson z inną kobietą. Według Janice sprawa byłaby wtedy
znacznie prostsza – jej pierwszy mąż był kobieciarzem, który ją okłamywał i
zdradzał, więc wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Ale nie
rozumiała, jak inteligentny, czarujący, przystojny, ciężko pracujący i wierny
mąż może być niezadowolony z życia, a co za tym idzie – ze swojej żony. A
fakt, że jej siostra czuła to samo do porządnego, uczciwego faceta, sprawiał,
że była to dla niej prawdziwa zagwozdka.
– Jestem pewna, że nie chodzi o żadną inną kobietę. Nawet nie doszło
do porządnej awantury, żeby oczyścić atmosferę... Nie mówiąc już o takiej,
po której wzbiłby się kurz w powietrze...
*
Bonnie wciąż słyszała deszcz uderzający o szyby w tamten niedzielny
poranek cztery miesiące temu – z pewnością ich kłopoty zaczęły się już
wcześniej, ale to właśnie wtedy wypłynęły na wierzch jak topielcy z dna
ciemnej laguny.
Było zimno i ponuro, zbyt wcześnie, żeby wstać. Przytuliła się do
śpiącego obok niej Joego jak do piecyka, w którym płonął ogień. Joe zawsze
był taki ciepły. Miał nawet ciepłe stopy. Odruchowo dotknął nimi jej stóp,
RS
8
zaczął je masować, a potem rozgrzewał z obu stron jak kromki chleba w
tosterze. Wiedziała, że nie jest w pełni rozbudzony, kiedy odwrócił się w jej
stronę i podniósł jedną nogę, żeby mogła wsunąć swoją, czy kiedy ściślej
okrył jej ramiona kołdrą, obejmując ją zarazem, ponieważ tulili się tak setki
razy i nazajutrz rzadko o tym pamiętał.
Wiedziała też, że obejmowałby ją tak bez końca... Gdyby wszystkiego
nie zepsuła, dając mu ten znak albo robiąc to, co on zawsze uznawał za
znak.
Prawdę mówiąc był to odruch, z którym od lat walczyła. Z jej ust
wydobywał się pełen zadowolenia pomruk podobny do tego, który
towarzyszy muśnięciu ciała przez ciało partnera, albo spotkaniu zimna z
ciepłem czy kogoś samotnego z bratnią duszą; to niepohamowane
westchnienie, wydobywające się gdzieś z głębi krtani, kiedy nagle zmysły
dochodzą do głosu; ten instynktowny jęk; ten... znak, za którego sprawą
tulenie się w idealny, niedzielny poranek nieodmiennie prowadziło do seksu
– co, trzeba przyznać, mogło się różnie skończyć w zależności od jej
nastroju.
Tak się akurat złożyło, że tamtego ranka była w dobrym humorze...
No, może początkowo nie, ale Joe potrafił być bardzo przekonujący. Jego
usta i dłonie wiedziały, gdzie ją pieścić i jaki guzik nacisnąć. Joe Sanderson
nie potrafi zapamiętać, by wieszać papier toaletowy tak, by jego koniec był
na górze, albo by później przesunąć fotel kierowcy, kiedy jeździ moim
samochodem, ani nie zaczeka na reklamy, gdy chce porozmawiać ze mną
podczas „Chirurgów", ale potrafi się kochać ze mną przez sen, pomyślała,
zaspana, z ciężkimi powiekami.
Prawdę mówiąc, im więcej o tym myślała i bardziej przewidywalne
stawały się jego reakcje, tym częściej zaczęła podejrzewać, że... naprawdę
RS
9
kocha się z nią przez sen. Kiedy całował ją w szyję, zapanowała nad
ogarniającym ją pożądaniem i zaczęła nasłuchiwać jego oddechów.
Sapania... Może tylko śnił mu się seks. A jeśli mu się śnił, to skąd miała
wiedzieć, czy on wie, że kocha się z żoną? To mogła być każda kobieta!
Zsunął jej koszulę nocną i objął brodawkę ciepłymi, wilgotnymi
wargami. Bonnie opanowała podniecenie i zaczęła się zastanawiać, czy
powinna coś powiedzieć... Spytać go, czy wie, z kim uprawia miłość,
poprosić, by wymówił jej imię. Ale zawsze radzą, aby nie budzić lunatyków.
Nie dlatego, że może to spowodować atak serca, tylko dlatego że
gwałtownie wyrwani ze snu są zmieszani i zdezorientowani, a czasem walą
na oślep pięściami. Może odnosi się to również do... osób, uprawiających
seks przez sen, więc jej też mogło grozić niebezpieczeństwo.
W chwilę po tym, jak Joe w nią wniknął, jego skóra stała się cieplejsza
i bardziej wilgotna, kiedy zwiększył wysiłki, by osiągnąć orgazm. Głaskała
go i całowała, zastanawiając się jednocześnie, jak to możliwe, że wczoraj
wieczorem tak się na nią zdenerwował, kiedy w sklepie z narzędziami,
kupując jakąś drobną część do zepsutego młynka do rozdrabniania
odpadków, zobaczyła przekroczony limit na karcie kredytowej, a mimo to
dziś rano chce uprawiać z nią seks. Zakładając naturalnie, że wie, z kim to
robi... Bo równie dobrze mogłaby mu wystarczyć dziura w materacu albo
otwór po sęku w drzewie, jeśli śnił o... na przykład o Nicole Kidman.
Ale Joe nie potrafił się długo gniewać. Należał do facetów, którzy
wybuchają i szybko się uspokajają. To ona boczyła się, gdy poczuła się
czymś dotknięta. Nie ma się co oszukiwać, przyznała sama przed sobą,
wzdychając głęboko. Przecież wcale nie szastała pieniędzmi. Mamy dzieci,
dzieci potrzebują różnych rzeczy, a to kosztuje. Owszem, była nazbyt
pobłażliwa wobec dzieci, chociaż wcale tego nie chciała, i jeśli je
RS
10
rozpieszczała i wypaczała ich charaktery – nie, żeby mąż kiedykolwiek jej to
zarzucił – to teraz było już trochę za późno, by to zmienić. Nagle zacząć
dzieciom wszystkiego żałować bez szczególnego...
– Co ty robisz, u diabła? – Bonnie otworzyła oczy i zobaczyła, jak Joe
patrzy na nią. Jego silna, kanciasta twarz była czerwona z wysiłku, oddech
miał krótki, urywany. Wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć. – Najdroższa,
wykończysz mnie!
– Och! Nie śpisz. – Czy powiedziała to na głos?
W niewyraźnym świetle najpierw ujrzała na jego twarzy zdumienie,
potem niedowierzanie – czyli, że powiedziała to na głos – a na koniec
rozbawienie. Zamknął orzechowo brązowe oczy, zachichotał cicho, a potem
wsparł się czołem na jej czole.
–Najdroższa, osiągnąłem w tym pewną biegłość... – Zaczerpnął dwa
razy powietrza. –... Ale nie do tego stopnia, żeby móc to robić przez sen.
– Naturalnie, że nie. Tak mi się wyrwało. Nie wiem, dlaczego to
powiedziałam...
– Nie masz ochoty?
– Dlaczego? Mam. Naprawdę. Jest świetnie. Cudownie. Tylko... no
więc... myślałam o czymś innym.
– Myślałaś o czymś innym. – Przyglądał jej się z dziwną miną. Po
chwili westchnął i zsunąwszy się z niej, zapytał:
– O czym? Masz jakieś kłopoty w pracy? W domu?
– Nie, skądże znowu. – Bonnie nie miała ochoty rozmawiać o tym
wczesnym rankiem, szczególnie w takich okolicznościach, więc odwróciła
się do niego plecami, poprawiła poduszkę i próbowała się wygodnie ułożyć.
– Było mi zimno. Przytuliłam się do ciebie.
RS
11
–Dobra. Rozumiem. W takim razie dlaczego dałaś mi znak, że masz
ochotę na seks?
Podciągnęła kołdrę pod samą brodę i wymamrotała do poduszki:
– Nie dałam.
– Słucham?
– Nieważne – mruknęła. – Przepraszam, skarbie. Śpij dalej.
– Obudziłem się, więc nie przepraszaj. Porozmawiaj ze mną. Co
powiedziałaś przed chwilą?
O, Chryste! No dobrze. Może po dwudziestu latach najwyższa pora
wyjaśnić, że odruchowy pomruk wcale nie oznacza, że ma ochotę się
bzykać!
Za przeproszeniem.
– Powiedziałam... – odrzuciła kołdrę i lekko się odwróciła w jego
stronę –... że nie.
– Że co nie?
– Nie dałam ci znaku. Westchnęłam głośno i zamruczałam. Było mi
zimno, ty byłeś ciepły, było mi dobrze, więc zamruczałam. Robię to
odruchowo. Kiedy jem lody. Kiedy biorę kąpiel w pianie. Kiedy tulę Susan i
chłopców, no i po pierwszym łyku naprawdę dobrze schłodzonego piwa. To
wcale nie oznacza, że mam ochotę na seks. Robię tak, kiedy mi dobrze albo
kiedy coś mi smakuje, albo... Albo kiedy coś jest fajne, jak seks. Ale to
wcale nie znaczy, że mam na niego ochotę.
Patrzyła, jak Joe wodzi wzrokiem po suficie, i czekała, aż wyciągnie
logiczny wniosek.
– Chcesz mi powiedzieć, że przez te wszystkie lata, kiedy myślałem,
że masz ochotę na seks, wcale nie miałaś na to ochoty?
RS
12
– Nie. Ubóstwiam kochać się z tobą. Wiesz o tym. I kiedy nie jestem w
nastroju, mówię ci, że jestem zmęczona albo zła, albo coś tam jeszcze. Nie
jest tak?
Kiwnął głową.
– Teraz mówię tylko, że na ogół kiedy wydaję ten odgłos, pomruk, to
po prostu... Wydaję ten odgłos. To jest niezależne ode mnie.
– Dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałaś?
Bonnie wzruszyła ramionami.
– Początkowo dlatego, że myślałam, że ty masz ochotę na seks, a ja nie
miałam nic przeciwko temu... Właściwie odpowiadało mi to. A po kilku
latach odkryłam, że jeśli mam ochotę tylko się przytulić, a nie zawracać
sobie głowy całym tym dalszym ciągiem, wystarczy, żebym nie mruczała.
Ale wtedy było już za późno na wyjaśnienia...
– Zawracać sobie głowę całym tym dalszym ciągiem?
– Wiesz, co mam na myśli.
– Zdaje się, że zaczynam rozumieć.
– Przestań. Świetnie nam razem w łóżku i sam o tym wiesz. Gdyby
było inaczej, nie przestałbyś przed chwilą kochać się ze mną. Ale
zorientowałeś się, że myślę o czymś innym i... powiedz mi, ile razy stało się
coś takiego?
– Skąd mogę wiedzieć, czy tym razem nie byłaś zbyt zaspana, aby
udawać, że ci dobrze?
– Czy kiedykolwiek cię okłamałam?
– Nie wiem.
– Nie. Nie okłamałam. Czasami coś przemilczałam... Dla twojego
dobra, ale nigdy ci nie skłamałam prosto w oczy. – W końcu przekręciła się
na bok, by móc lepiej widzieć jego twarz. – Wierzysz mi?
RS
13
– Może.
– W takim razie oświadczam ci, że musiałam udawać orgazm może...
osiem razy przez wszystkie lata naszego małżeństwa. Taki jesteś dobry –
dodała na osłodę.
Ale jego słabość do słodyczy jeszcze się nie obudziła. Joe podparł się
na łokciu, bardziej ciekawy niż urażony.
– Kiedy było te osiem razy?
– Och. – Jęknęła. – Daj spokój. Nie pamiętam. Nie... Tak. Dwa razy,
kiedy poszedłeś na ryby z Gregiem Morrisem i wróciłeś poparzony słońcem,
pijany i, niestety, napalony. Było po wszystkim, zanim zdążyłam położyć
głowę na poduszce, więc musiałam udać, że ja też miałam orgazm, żebyś ze
mnie zszedł, usnął i dał mi spokój.
Zmrużył swoje przenikliwe, zielone oczy, próbując sobie to
przypomnieć.
– A pozostałe sześć razy?
– Nie wiem. I... I nie w tym rzecz. Prawdę mówiąc zapomniałam, o co
chodziło. Możesz mi przypomnieć?
– Że może się myliłem sądząc, że cię dobrze znam. Może wcale cię tak
dobrze nie znam.
– Ach, tak. No cóż...
Co mogła powiedzieć? W maju ukończyła szkołę średnią, a miesiąc
później już była mężatką. Kiedy się pobierali, on miał całe dziewiętnaście
lat, czyli był strasznie stary. Jak dobrze może się znać dwoje ludzi,
spędziwszy ze sobą dwadzieścia lat? Czy inne pary dyskutują o wszystkim,
co tylko przejdzie im przez myśl? I jak często wolno im zmieniać zdanie?
Bo były takie rzeczy, które niezbyt jej przeszkadzały, kiedy wydarzyły się
kilkanaście razy na początku ich małżeństwa, ale doprowadzały ją do białej
RS
14
gorączki w ciągu ostatnich ośmiu lat. Jaki trzeba mieć staż małżeński, żeby
jedno z małżonków miało prawo uznać, że zna swojego partnera na tyle
dobrze, by móc przewidzieć, jak to drugie zareaguje? I, jeśli się nad tym
zastanowić, nie tylko ona nie mówiła zawsze tego, co myśli.
– A co z moim klopsem w sosie grzybowym, który jadłeś przez wiele
lat, zanim się w końcu przyznałeś, że go nie znosisz?
– Nie można porównywać jedzenia klopsa i seksu.
– Owszem, można. To to samo. Zadawałam sobie tyle trudu, żeby
przyrządzić ci na kolację coś, co sądziłam, że lubisz, zjadałeś to, mówiłeś,
że jest pyszne, a po wielu latach powiedziałeś Susan, że kiedyś ubóstwiałeś
klopsy swojej matki, przyrządzane według przepisu, który znalazła na
opakowaniu owsianki.
– Grzyby są pozbawione smaku.
–Dlaczego tego nie powiedziałeś? Czemu mówiłeś, że są pyszne, i
zmuszałeś się do jedzenia, skoro ci nie smakowały?
– Ponieważ nie znosiłaś gotować, ale mimo to przyrządzałaś dla mnie
tego klopsa, więc go jadłem.
Westchnęła głośno i z irytacją.
– Nigdy nie pomyślałeś, że jeśli już zadałam sobie trud, żeby w ogóle
coś ugotować, to wolałabym przyrządzić coś, co lubisz, a nie coś, co z
trudem przechodzi ci przez gardło? Ja przynajmniej zwykle miałam
przyjemność z seksu, o który nie prosiłam.
Przyglądali się sobie w słabym świetle poranka, aż w końcu Joe
nachylił się, pocałował ją w czoło, opadł na poduszkę i zamknął oczy. Ale
nie usnął. Słyszała, jak jego szare komórki usilnie pracują, chociaż do głowy
cisnęło jej się tyle pytań. Co to znaczy? Czy ich małżeństwo jest zagrożone?
RS
15
Czy zraniła jego uczucia? Czy lepiej rozmawiać o takich rzeczach, czy
też machnąć na nie ręką, jeśli nie doprowadzają człowieka do szaleństwa?
Co ją skłoniło, żeby mu powiedzieć o tym swoim jęku? I co im będzie teraz
służyło za znak do rozpoczęcia miłosnych igraszek?
RS
16
Rozdział 2
To był dopiero początek. W ciągu następnych tygodni wyszło na jaw
więcej irytujących drobiazgów i nieporozumień, a potem kolejne. Nic, o co
warto by się kłócić, nic, co mogłoby zniszczyć miłość, jaką się darzyli, ale z
pewnością dość, by coraz częściej zadawać sobie pytanie, jak dobrze znają
się nawzajem... I czy w ciągu tych wszystkich lat oddalili się od siebie, stali
się innymi ludźmi. I nie tyle prawdziwa miłość, ile głęboka sympatia,
przyjaźń – no i oczywiście dzieci, rachunki i przyzwyczajenie – sprawiały,
że są razem.
– Może powinniśmy się rozstać na kilka tygodni – zaproponował Joe
po zażartej sprzeczce o to, kto jakie rupiecie trzyma w piwnicy i czyje
bezcenne skarby należałoby wyrzucić w pierwszej kolejności.
– Chcesz odejść? – Oszołomiona Bonnie, przestała upychać kartony i
odwróciła się w jego stronę. – Dlatego, że pragnę zatrzymać siedemnaście
kartonów z miesięcznikiem „Vogue", które zbieram, odkąd skończyłam
szesnaście lat?
– Nie, skądże znowu. Po prostu ostatnio dużo o tym myślałem.
– O tym, żeby ode mnie odejść? – Spojrzała na stos kartonów
sięgający do samego sufitu. – Wiesz co, myślę, że udałoby mi się pomieścić
w... Powiedzmy trzynastu kartonach. Może nawet mniej. I właściwie
obojętne mi, czy postanowisz zatrzymać cały ten stary sprzęt wędkarski i
kempingowy. Mamy nowy, lepszy, ale jeśli tak ci zależy na starym, to
proszę bardzo. Wszystkie te rupiecie nie są warte, żeby się przez nie
rozpadło nasze małżeństwo.
– Kiedyś będę żałował, że nie mam tego wszystkiego na piśmie. – Joe
zachichotał i podszedł, żeby ją objąć. – Masz rację. Nie warto z powodu
RS
17
tych rupieci niszczyć naszego małżeństwa. Ani z żadnego innego. Po prostu
myślę, że... – Chwycił ją za ramiona i odsunął na odległość wyciągniętej
ręki. – Boże, Bonnie, od jak dawna jesteśmy razem? Poznaliśmy się na
przyjęciu urodzinowym u Chicky'ego Davisa, kiedy byłaś... Boże, ponętną,
zabawną, inteligentną, nic a nic nieskupioną na sobie uczennicą pierwszej
klasy liceum, a ja... Chodziłem do klasy maturalnej i stanowiłem twoje
całkowite przeciwieństwo i... I poza naszą córką i moją matką jesteś jedyną
kobietą, którą kiedykolwiek kochałem. Zakochaliśmy się w sobie, jak
byliśmy młodzi, pobraliśmy się, jak byliśmy młodzi, urodziły nam się
dzieci, jak byliśmy młodzi. Obydwoje zrezygnowaliśmy ze swoich marzeń,
żeby być razem, i nie chciałbym niczego zmieniać, ale...
– Ale co? – Zmobilizowała siły.
– Ale może powinniśmy nabrać trochę dystansu, przyjrzeć się, kim
jesteśmy... Teraz. Kim jest każde z nas z osobna i kim jesteśmy razem. Już
nie jesteśmy nastolatkami. Zmieniliśmy się. I to bardzo. Do diabła, nasz syn
ma teraz więcej lat niż my, kiedy braliśmy ślub. Może pora od nowa poznać
samych siebie... A potem siebie nawzajem.
Kiedyś słyszała czy gdzieś czytała, że jeśli podczas kłótni albo
rozmowy z małżonkiem nie pada słowo „rozwód", to znaczy, że związkowi
nie zagraża rozpad... I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Joemu
nawet przez myśl nie przeszło to słowo... Na razie.
Miał rację, że zmienili się przez te wszystkie lata. Czasami nie
wiedziała, gdzie on kończył, a ona zaczynała. Kiedy indziej widziała
wyraźny rozłam między nimi, ale nie mówiła o tym i ukrywała to jak
niepożądanego krewnego. A ponieważ uważała, że Joe nie rozumie tej
części jej, nawet nie była pewna, czy ją lubi... A przecież to też była ona i od
czasu do czasu dawała znać o swoim istnieniu, dochodziła do głosu w
RS
18
chwilach, kiedy Bonnie najmniej się tego spodziewała, zaskakując
wszystkich – nawet ją samą.
Jak teraz. Nagle perspektywa spędzenia pewnego czasu bez Joego
wydała jej się bardzo pociągająca.
– Nie wiem, jak zamierzasz spędzić pewien czas beze mnie, nie
odchodząc. – Zestawiła karton z czasopismami na podłogę, żeby mieli na
czym usiąść. – Ale przynajmniej cię wysłucham.
Jego plan był bardzo prosty. Na dwa miesiące – lub krócej, jeśli któreś
z nich stwierdzi, że to ponad jego siły – wynajmie małe, umeblowane
mieszkanko kilka minut jazdy od ich domu.
– Na wypadek gdybyś mnie potrzebowała do otwarcia słoika lub
zabicia pająka. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ona odpowiedziała mu
kokieteryjnym uśmieszkiem. Naturalnie żartował. Był przy niej, jak rodziła
trójkę dzieci, patrzył, jak wypalała nory susła przed domem, nawet po-
sprzątał, kiedy zabiła węża, histerycznie siekając go na kilkanaście
kawałków motyką. Nie była bezradną kobietką. – Albo kiedy jedno z nas
zacznie tracić wzrok w wyniku abstynencji płciowej.
To rzeczywiście całkiem prawdopodobne.
Wszystko poza tym miało zostać po staremu. Ten sam wspólny
rachunek bankowy, ta sama praca i taki sam grafik wożenia Susan do
szkoły.
Ona zostanie w domu, a on się wyprowadzi. I właśnie dlatego plan się
nie powiódł...
*
Susan wróciła i bez słowa wręczyła Bonnie dwie oszronione, zimne
butelki wody. Miała minę kogoś bezlitośnie wykorzystywanego, jaką można
zaobserwować wyłącznie u nastolatków.
RS
19
– Dziękuję, skarbie. – Bonnie podała butelkę siostrze.
– Dziś rano bardzo mi pomogłaś. Więc skoro podłogi są umyte,
dywaniki wróciły na swoje miejsca i wszystkie kryształy lśnią, możesz
wyjść, jeśli masz ochotę. – Już się przyzwyczaiła mówić do pleców córki i
udawała, że jej to nie przeszkadza. Raczej usłyszała, niż zobaczyła, że
dziewczyna zbiega ze schodów, więc krzyknęła za nią: – Najpierw zajrzyj
do Pim, dobrze? – A potem dodała cicho: – A kiedy spotkasz tatę, powiedz
mu, że jestem otwarta na propozycję wspólnej opieki nad nią.
Bonnie pociągnęła długi łyk wody. Janice w zamyśleniu przyglądała
się siostrze przez kilka chwil, zanim odkręciła swoją butelkę i też się napiła.
– Nie patrz tak na mnie. – Bonnie zakręciła butelkę.
– Myślałam, że wróci za dzień lub dwa, bo przez ten czas przejdzie mu
ochota na „poznawanie siebie". Powiedziałaś, że każde małżeństwo od czasu
do czasu może się rozstać na kilka dni, że nam to nie zaszkodzi, a dzieci to
zrozumieją, jeśli im to wytłumaczymy. Minęły cztery tygodnie, dzieci mnie
nienawidzą, bo myślą, że go wypędziłam z domu, a ty sugerujesz, że może
w grę wchodzi inna kobieta. Gdybym wiedziała, że wytrzyma tak długo,
sama bym się wyprowadziła. Jak to się stało, że nadal tu jestem z córką,
mając ten duży dom do sprzątania? Najwyraźniej dobrze sobie wszystko
przemyślał. Na dodatek zmieniają nam przydziały w szkole, więc nie jestem
pewna, komu będę pomagała od przyszłego miesiąca, do tego jeszcze ten
wypadek Pim. Niedawno wróciła do domu po rehabilitacji i... – Westchnęła
i wstała, zamierzając iść z powrotem na strych, ale nie zrobiła tego. – Pim
wciąż nic nie wie o Joem. Nie wiem, jak jej to powiedzieć.
Pim była nie tylko ich babką, lecz również zastępowała obu siostrom
matkę. Bonnie nie pamiętała swoich rodziców, którzy zginęli w katastrofie
pociągu, kiedy ona miała pięć lat, a Janice prawie siedem. Pim, energiczna,
RS
20
niezależna osiemdziesięcioośmiolatka, nawet wnukom nie pozwalała
zwracać się do siebie inaczej, niż posługując się niemądrym przezwiskiem,
które sobie wybrała, kiedy jeszcze była dzieckiem, kartka pocztowa
kosztowała centa, paczka papierosów Marlboro dwadzieścia centów, a w
całym kraju było ogółem sto trzydzieści jeden pól golfowych i zaledwie
trzydzieści rozgłośni radiowych.
Wkrótce po tym, jak Joe się wyprowadził, Pim tak pechowo
przewróciła się w ogrodzie, że złamała biodro. To zmusiło ją do siedzenia w
domu, a przymusowa bezczynność zaczęła się stopniowo odbijać na jej
stanie umysłu. Była zupełnie zwariowana i nieprzewidywalna.
– Nawet nie próbuj. Zrobisz jej jeszcze większy mętlik w głowie. A w
ogóle może Joe wróci do domu, zanim ona sobie uświadomi, że się
wyprowadził, więc po co jej o tym mówić. – Bonnie powinna potraktować
nietypowy dla Janice optymizm jako pierwszą zapowiedź, że w tym dniu
wydarzy się coś szczególnego, ale tak miło jej się słuchało słów siostry, że
po prostu nie zwróciła na to uwagi.
– Mam taką nadzieję. I że Joe wróci, znając odpowiedzi na swoje i
moje pytania, ponieważ przez to wszystko, co się tutaj dzieje, nie miałam
czasu na ponowne poznanie samej siebie, nie mówiąc już o zadawaniu sobie
pytań... Zabrzmiało absurdalnie, kiedy powiedziałam to na głos, prawda?
Janice uśmiechnęła się i skinęła głową.
– A co robisz tam na górze? – Spojrzała w kierunku mrocznego
pomieszczenia nad schodami i się wykrzywiła. – Szukasz kryjówki?
– To niezły pomysł, ale prawdę mówiąc, szukam czarodziejskiego
dywanu Pim.
Janice uniosła brwi.
– Wiem, jednak uparła się, że koniecznie musi go mieć.
RS
21
Przypuszczam, że jest tu na górze coś, co przypomina jej czarodziejski
dywan. Może kilim albo narzuta, albo jakiś chodniczek z czasów jej
dzieciństwa, co sprawi, że będzie spokojniejsza, kiedy położymy to na
podłodze w jej pokoju. Jest wyraźnie nadpobudliwa, odkąd zabraliśmy ją do
domu. Widziałaś, jaka się staje ożywiona późnym wieczorem. Raz, kiedy
zastępowałam pielęgniarkę, która miała wolne, przyłapałam Pim, jak
próbowała wstać z łóżka. Oświadczyła, że musi znaleźć dywan, zanim minie
środek nocy, inaczej straci on swoje magiczne właściwości. Musiałam jej
obiecać, że go poszukam.
– Kiedy dokładnie jest środek nocy? Zawsze mnie to intrygowało –
spytała Janice.
Bonnie tylko wzruszyła ramionami.
– Udasz, że szukasz, a potem oznajmisz, że go nie ma?
– Miałam ochotę tak zrobić... Ze sto razy – przyznała się Bonnie. – Ale
doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi, jak się rozejrzę. Chciałabym znaleźć
coś, co pomoże jej się odprężyć. Nie mogę na nią patrzeć, jest taka słaba i
krucha. Serce mi się ściska.
Coś w tych słowach sprawiło, że Janice odwróciła wzrok, jakby nagle
przypomniała sobie coś przykrego. Bonnie dobrze znała to spojrzenie.
– Nie chcę tego słuchać, Jan. – Zaczęła wchodzić po schodach. Siostra
poszła za nią.
–Ale to dobra wiadomość... Potencjalnie.
– Racja. – Spojrzała na strój Janice; miała na sobie jeden ze swoich
najlepszych letnich płóciennych spodniumów; jasnoniebieski, starannie
wyprasowany, a do tego sandały na niskim obcasie. To świadczyło, że
wiadomość musi być naprawdę bardzo, ale to bardzo zła, skoro Janice nie
przejmuje się brudem i kurzem na strychu. Było to ciasne, kwadratowe
RS
22
pomieszczenie na samej górze, wypełnione rupieciami i skarbami, których
nikt nie ruszał, odkąd prawie sto lat temu wiatr zerwał dach. – Skoro już tu
jesteś, chodź i pomóż mi odsunąć ten dywan. Myślę, że coś może za nim
być, wciśnięte pod krokwią.
– Chyba nie o to jej chodzi, co? – Janice skrzywiła się zdegustowana,
przyglądając się luźno zrolowanemu dywanowi w kolorach szarym i
ciemnoniebieskim.
– Nie. Ten znam, a ty nie? Rozkładała go na ziemi podczas przyjęć w
ogrodzie, nie pamiętasz?
Janice pokręciła głową.
– Mniejsza o to. Chodź, pomóż mi.
Janice rozpostarła ramiona, przybierając pozę profesjonalnego
pośrednika handlu nieruchomościami, a po chwili zamachała rękami koło
oczu i nosa, gdyż miała alergię na kurz, psy i świeżo skoszoną trawę.
Bezradnie wzruszyła ramionami. – Może jednak spróbuję dodzwonić się do
Susan?
– Och, daj spokój. – Bonnie przelazła przez kilka starych skrzynek po
piwie, zniszczony podnóżek, miedzianą klatkę dla ptaków i kufer, którego
zawartość przeglądała, kiedy przyszła Janice. – Tak czy inaczej się
pobrudzisz, a to zajmie tylko chwilkę. Wstrzymaj oddech.
– Dobrze, ale potem będziesz musiała mnie wysłuchać.
– Tak czy inaczej będę musiała cię wysłuchać, no nie? Złap za ten
koniec.
Wystarczyło, żeby Janice tylko trochę pchnęła górny koniec
zwiniętego dywanu, podczas gdy Bonnie złapała za dolny... Szarpnęła
mocno... Zaparła się ramieniem, ciągnąc z całych sił, zanim zwalił się jak
RS
23
drzewo w lesie. W powietrze wzbił się kurz i obie odwróciły głowy, póki nie
opadł.
– Och, na...
– Rety. Spójrz na to, Jan.
Janice zobaczyła, jak Bonnie robi krok nad zrolowanym dywanem,
kierując się do mniejszego dywanika, zwiniętego i opartego o ścianę. Dzięki
temu, że był zasłonięty tym dużym, nadal miał żywe kolory nawet po
zewnętrznej stronie.
Bonnie z łatwością wyciągnęła go z kąta. Mierzył wszerz mniej, niż
Bonnie miała wzrostu.
– Założę się, że to ten – powiedziała do Janice wyraźnie przejęta.
Czuła się tak, jakby w końcu w jej życiu coś poszło, jak należy. – Spójrz na
te kolory. Nie jest ciężki, więc bez trudu zniesiemy go na dół. Nie zajmie
zbyt wiele miejsca w pokoju Pim.
– Chyba nie myślisz, że to czarodziejski dywan, co? – spytała Jan
tonem, który nie pozostawiał cienia wątpliwości, że Bonnie trafi w miejsce
odosobnienia, jeśli udzieli złej odpowiedzi.
– Jasne, że nie, ale jeśli Pim uważa inaczej i jeśli dzięki niemu się
uspokoi, to będzie dla mnie wystarczająco czarodziejski dywan. – Doszła do
wniosku, że da radę sama znieść go po schodach, nie narażając nosa Janice
na dodatkowe zagrożenia. Zatrzasnęła wieko kufra, zapięła pasy i
oświadczyła: – Chyba teraz mogę wysłuchać potencjalnie dobrej
wiadomości.
– Jutro wieczorem wydaję przyjęcie z okazji końca lata i chciałabym,
żebyś przyszła.
– No tak, to rzeczywiście potencjalnie dobra nowina.
RS
24
Z zaciekawieniem przyglądając się siostrze, Bonnie oparła mniejszy
dywanik na kufrze. Wszystkie przyjęcia, wydawane przez Janice, i małe, i
duże, były zawsze... eleganckie i nie brakowało na nich dobrego jedzenia.
Nadal przyglądając się jej podejrzliwie, Bonnie zaczęła iść w stronę Janice.
Na sekundę spuściła z niej wzrok, pochyliła się, chwyciła jeden z końców
dużego, zrolowanego dywanu i ruszyła ku ścianie. Udało jej się postawić
rulon pionowo, a potem wepchnąć go tam, gdzie był poprzednio. Janice
miała minę winowajczyni; nie mogła znieść spojrzenia Bonnie.
–Ale to nie wszystko, co masz mi do powiedzenia, prawda?
– Zaprosiłam też Joego.
Tylko tyle? – zdziwiła się w duchu Bonnie.
– Nie mam nic przeciwko temu. Powtarzam ci, że między nami nie ma
nienawiści. Nawet się nie kłócimy. Żadne z nas nie urządzi sceny w
obecności twoich gości. Masz moje słowo.
– Nie będzie innych gości.
– Jan...
– Musicie wspólnie się z tym uporać, cokolwiek to jest. Nie rozumiem
całej tej sytuacji, ale uważam, że za długo się ciągnie. Usiądziemy i razem ją
rozwiążemy.
– Nie mieszaj się do nas, dobrze? – Bonnie usiadła na skraju
zakurzonego, starego kufra, tak że miała za plecami kolorowy dywanik.
Poczuła miłe ciepło, kiedy go dotknęła. – Joe i ja sami się z tym uporamy.
Nie chcę, żebyś rozwiązywała moje problemy małżeńskie. Bardzo ci dzięku-
ję, ale nie skorzystam z twojej pomocy.
– Cóż, coś trzeba z tym zrobić. Taka długa rozłąka nie jest dobra.
Musicie porozmawiać. Potrzebna wam pomoc psychologa. Nie wolno ci
RS
25
siedzieć bezczynnie. Może powinnaś pójść do niego i kilka razy kopnąć go
w tyłek. Zwrócić na siebie uwagę.
Bonnie przesunęła ręką po ścisłych, barwnych splotach dywanu,
uznając, że to chyba raczej kilim. Zresztą wszystko jedno, na pewno było to
coś pięknego i wyjątkowego.
– Może mnie też przydałby się czarodziejski dywan – powiedziała w
zamyśleniu, przesuwając dłonią po spodniej stronie dywanu, pragnąc
sprawdzić, czy jest równie gładka jak wierzchnia. Spojrzała na swoją siostrę,
skrzyżowała ramiona na piersiach i próbowała się skupić na tym, o czym
mówiły. – Może powinnam zostać w domu tamtego wieczoru, kiedy było
przyjęcie urodzinowe Chicky'ego Davisa. Czasami żałuję, że tak wcześnie
wyszłam za mąż, i zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym
nie była mężatką. Nie, żebym kiedykolwiek...
Patrzyła, jak oczy i usta Janice stają się idealnie okrągłe ze zdziwienia.
Na twarzy siostry malowały się szok, rozbawienie i niepokój.
– Jan? – Kiedy Bonnie się odezwała, jakiś cień przesunął się przed jej
twarzą, coś przemknęło pomiędzy nimi i gołą żarówką, zwisającą z krokwi.
Coś tu latało... Nietoperze! – pomyślała.
Ale zanim zdołała się poruszyć albo osłonić włosy i twarz rękami,
ogarnęły ją ciemności. Spłynęły za nią z góry, a z przodu opadły jak kurtyna
i tylko po bokach widziała światło dzienne. Wstała, żeby pobiec w jego
kierunku, ale poczuła, jak coś ją lekko trąciło w plecy, i oparła się o to. W
tej samej chwili owo coś przechyliło się, jakby miało zwalić się na Janice, i
pociągnęło za sobą Bonnie. Krzyknęła... Poczuła, jak spada.
RS
26
Rozdział 3
Bonnie przygotowała się na to, że poleci prosto na twarz, i wyciągnęła
ręce, by się osłonić, próbowała się odwrócić, miała nadzieję, że uda jej się
podciągnąć kolana do piersi, żeby... Żeby co? Odbić się jak piłka?
Chociaż owa myśl była zupełnie nielogiczna, równie nielogiczne było
to, że jeszcze nie leżała jak długa. Prawdę mówiąc już wcale nie leciała,
tylko... się unosiła. Opuściła ręce i otworzyła jedno oko, żeby się upewnić,
że to nie halucynacje.
Ale ona naprawdę unosiła się jak na dmuchanym materacu w wodzie.
–Jan?
– Bonnie?
–Jan? – Wyprostowała nogi i przez minutę leżała na brzuchu, a potem
wolno podparła się na łokciach i rozejrzała wokół.
Zobaczyła pod sobą dywanik Pim. Był miękki i kolorowy, w jakieś
orientalne wzory. Naprawdę prześliczny, pomyślała, i pewnie wzbudziłby
jej zachwyt, gdyby nie unosiła się na nim dwa i pół metra nad ziemią.
– Bonnie?
Ostrożnie, ponieważ dywanik zachwiał się lekko, kiedy się poruszyła,
przeczołgała się na sam jego koniec, mocno złapała się frędzli i spojrzała w
dół. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak się ucieszyła na widok siostry.
–Jan?
– Bonnie, mój Boże, co ty wyprawiasz?
– Unoszę się.
– Przestań. Wracaj na ziemię.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Przysunęła nogi bliżej
krawędzi dywanu, chcąc zeskoczyć na stojący w dole kufer. Później się
RS
27
zastanowi, jak ściągnąć dywan. Ale akurat kiedy chciała usiąść, dywan
zwinął się tak, że Bonnie upadła na wznak i ujrzała nad sobą krokwie.
– Chyba mnie polubił.
– To nie jest śmieszne.
– Bo wcale nie miało być. Nie chce mnie puścić. – Doskonale
wiedziała, jak to zabrzmiało, ale nie potrafiła inaczej tego wytłumaczyć.
Czuła jakąś siłę bijącą od niego, przypomniała sobie ciepło, którym
emanował. – Może lepiej pójdź porozmawiaj z Pim.
– Z Pim?
Bonnie przekręciła się na brzuch i znów przeczołgała się na skraj
dywanu. Janice ze zniecierpliwieniem spoglądała w górę, podparłszy się pod
boki. Była zdenerwowana, zabrudzona kurzem, oczy i nos zrobiły jej się
czerwone, włosy miała potargane. Patrzyła, jak jej jedyna siostra unosiła się
nad nią na dywanie. Ale i tak nadal wyglądała, jakby była tu szefem.
– Tylko Pim wie cokolwiek o tym dywanie.
– Jest rozkojarzona i słaba.
– Nie jest słaba. Wie wszystko o tym dywanie. Chciała go odszukać.
Może ci powiedzieć, jak to coś działa.
– Jakieś tajemne zaklęcie albo coś w tym rodzaju?
– Tak. Może „bibidi–bobidi–bu!" – Obie wstrzymały oddech, ale nic
się nie stało.
– Sim sala bim! – Janice wyciągnęła ręce przed siebie i poruszyła
palcami.
Nic.
– Idź i zapytaj Pim.
– Zadzwonię do Joego.
– Do Joego?
RS
28
–I do Rogera. Obaj powinni to zobaczyć. Joe może pospieszyć ci na
ratunek, obejmiecie się i pocałujecie na zgodę, a potem według mnie
powinniśmy zadzwonić do redakcji „National Enquirer" oraz „Star" i zacząć
się targować o jak najwyższe honorarium za prawo do zdjęć. Nikt by w to
nie uwierzył. Ciekawa jestem, czy Susan już wyszła. Mogłaby ściągnąć
sąsiadów... Myślę, że powinniśmy mieć jak najwięcej świadków spoza
rodziny.
– A ja myślę, że powinnaś zejść na dół i porozmawiać z Pim. To jej
dywan. Może nie chcieć, żeby cały świat się o nim dowiedział. Pamiętaj, że
leżał tu schowany.
Janice przez kilka sekund stała z taką miną, jakby miała ochotę na
sprzeczkę, ale powiedziała jedynie:
– Dobrze, ale weź to. – Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i rzuciła
go siostrze. – Przynajmniej zadzwoń do Rogera. Będzie miał ubaw.
Kiedy schodziła ze strychu, obcasy jej butów głośno uderzały o strome
stopnie. Bonnie westchnęła i wsparła się czołem o dywan. Ktoś miałby
niezły ubaw, pomyślała, próbując sobie to wszystko ułożyć w głowie.
Czarodziejski dywan. Jej siostra miała rację, nikt w to nie uwierzy.
Ona sama w to nie wierzyła, a przecież na nim leżała. Unosiła się na
latającym dywanie... Chociaż może wcale nie był latający, przecież jeszcze
nigdzie nie pofrunął.
Może potrafi jedynie unosić się w powietrzu.
Odwróciła głowę i rozejrzała się, by znaleźć telefon komórkowy
Janice. Zsunął się w zagłębienie dywanu obok jej uda.
Ścisnęła go w ręku, przesunęła się na środek i wolno podciągnęła nogi
pod siebie, żeby usiąść. Nienawidziła bezradności i zaczęła się zastanawiać,
jak mogłaby się ewakuować z dywanu.
RS
29
Gdyby wstała, z łatwością dosięgnęłaby krokwi i może podciągnęłaby
się w górę, ale to nie to samo, co zsunąć się na dół. Poruszyła się lekko, żeby
sprawdzić, czy udałoby się jej zbliżyć dywan do jednego ze słupków
podtrzymujących konstrukcję dachu. Wtedy mogłaby stanąć i może ściągnę-
łaby dywan na dół. Ale on jedynie inaczej się ugiął, żeby z niego nie spadła.
To też zauważyła... Że dywan troszczy się o nią, dba o jej
bezpieczeństwo. Nie wypuszczał jej, ale też nie pozwalał jej spaść. Żeby się
o tym przekonać, wstała. Zachwiał się jak stół z jedną nogą odrobinę
krótszą, ale po chwili odzyskał równowagę. Przeszła od końca do końca,
oceniając w myślach, że miał około półtora metra na trzy metry. Znów ude-
rzyły ją jego kolory i wzór. Skoczyła na jeden róg, wiedząc, że dywan może
się ugiąć i grozi jej upadek, ale zarazem wiedziała, że tak się nie stanie. Był
solidny jak beton.
– No dobra. Przyznaję, naprawdę jesteś fajny – powiedziała na głos, a
potem się roześmiała, bo nie miała pojęcia, co zrobić.
Nie mogąc oprzeć się pokusie, skoczyła na środek, przybrała pozycję
surfera, i zakołysała się tak, jakby unosiła się na grzbiecie nieistniejącej...
fali tsunami. Potem zaczęła maszerować w miejscu, a dywan uginał się
łagodnie niczym nadmuchiwane zjeżdżalnie dla dzieci, jakie spotyka się na
piknikach i festynach. Na koniec podskoczyła wysoko raz i drugi, a w końcu
uniosła nogi i wylądowała miękko na pupie. Nie odbiła się jak na
trampolinie, chociaż miała cichą nadzieję, że tak się stanie. Jednocześnie
cały czas wymyślała i kolejno odrzucała ewentualne plany ucieczki.
Wciąż ściskała w dłoni komórkę Janice. Patrząc na aparat,
zorientowała się, że próbuje sobie przypomnieć numer szybkiego
wybierania, który wbiła we wszystkie swoje telefony – numer Joego.
RS
30
Opuściła komórkę na kolana, ukryła twarz w dłoniach i jęknęła.
Zacisnęła zęby. Nie chciała być tą, która pierwsza się podda, pierwsza się
ugnie, pierwsza przyzna, że nie potrafi sobie poradzić bez niego... Nie, żeby
codziennie spotykało ją coś takiego, ale mimo wszystko... To Joe od niej
odszedł i to on powinien do niej wrócić.
– Powinien i już – szepnęła, jakby się modliła.
Poruszając zesztywniała szyją, Bonnie próbowała zapanować nad
zniecierpliwieniem. Dlaczego ta Janice tak długo nie wraca? Na pewno Pim
stara się ze wszystkich sił przypomnieć sobie, co należy zrobić. Zawsze
starała się ze wszystkich sił. Przed oczami Bonnie przesunęły się setki
obrazów babki, spieszącej jej z pomocą i ratującej ją z opresji przez te
wszystkie lata... Po jakimś czasie te wizje zniknęły i zobaczyła coś innego,
absolutnie z nimi niezwiązanego, co próbowało zwrócić jej uwagę.
Kiedy przyglądała się ciemnemu obramowaniu dywanu, początkowo
wzięła to coś za część wzoru, ponieważ doskonale pasowało do faktury
dywanu. Przy bliższym przyjrzeniu się zauważyła jednak, że to, co
wyglądało jak utkane prostokąty, to były w rzeczywistości pionowe,
poziome i ukośne linie i kreski, rozmieszczone w różny sposób. Niektóre się
powtarzały, ale nie w jakimś określonym porządku.
–To twoje instrukcje, prawda? – Bardziej przemówiła do siebie niż do
dywanu. Naprawdę. – To jakieś pismo, ale nie wygląda na azjatyckie, jak ty,
ani nawet na bliskowschodnie. Nie takie wymyślne, jak hieroglify. Ani nie
runy. – Nie wiedziała nic więcej na temat starożytnego pisma, ale była
gotowa założyć się o własne życie, że ma rację, że to jakaś wiadomość. –
Jan ma mózgownicę nie od parady, może będzie wiedziała. – Westchnęła z
bezsilną złością. – Boże, jakbym chciała, żeby to było po angielsku.
I po chwili było.
RS
31
– Och. Dziękuję.
Wiedziała, że powinna się przestraszyć, nawet wpaść w histerię, a
przynajmniej przyjąć to z niedowierzaniem, ale musiała szczerze przyznać,
że nic takiego nie odczuwała. Nie wyczuwała żadnego niebezpieczeństwa,
wiszącego w powietrzu: dywan nie próbował zrobić jej krzywdy i nie miała
najmniejszego powodu, by nie wierzyć własnym oczom.
Spojrzała na słowa „odmieni" i „przemieni", „zakończy" i „naprawią",
próbując odszukać początek tekstu. Po kilku minutach jej się udało.
Na jeden dzień jedna sekunda odmieni lata.
Przemieni smutek w śmiech, a radość we łzy.
Same dobre chęci tego nie naprawią.
A środek nocy zakończy lot.
– Środek nocy. – To niewątpliwie czarodziejski dywan Pim. Babka
wiedziała o nim, musiała o nim wiedzieć od lat. Ale co to oznaczało? Czy
Pim chciała się na nim przelecieć... A może już nim leciała... Może już
przeżyła lot, który podobno kończy się w środku nocy?
– Kiedy, u diabła, jest środek nocy? – powtórzyła wcześniejsze pytanie
Janice i nadal zwracając się do dywanu, jakby miał uszy, dodała: – Nie
jestem teraz w odpowiedniej formie, by podróżować, więc czy możemy
zmienić ten punkt, dotyczący środka nocy? Czy ma znaczenie, która to noc?
Czy też może to być środek każdej nocy?
Niestety, nie doczekała się odpowiedzi.
Trochę zdenerwowana, obawiając się, że jeśli nie zrozumie, o co
chodzi z tym dywanem, może to w jakiś sposób odbić się na Pim, zaczęła od
nowa czytać tekst.
Wydał jej się pozbawiony sensu.
RS
32
– Co ja robiłam? Co ja robiłam? – powtarzała w myślach Bonnie,
próbując sobie przypomnieć, co robiła, co powiedziała, czego dotykała albo
o czym myślała, kiedy dywan ożył. Musiało chodzić właśnie o nią, w
przeciwnym razie porwałby Janice, nieprawdaż? – Co ja takiego robiłam?
Przypomniała sobie głupi pomysł Janice. Poprosiła, żeby siostra nie
wtrącała się do jej małżeństwa i pogładziła dywan, myśląc, że chciałaby,
żeby naprawdę był czarodziejski.
– Powiedziałam „Czasami żałuję, że w ogóle wyszłam za mąż". –
Zaczekała, by dywan potwierdził, że wpadła na właściwy trop. – Wiem, że
nie powinno się mówić takich rzeczy. Ale czasami żałuję, że wyszłam za
mąż.
Poczuła wibracje.
–Aha.
W czterech rogach dywanu powstały fałdki i przesuwały się wzdłuż
jego skraju, sprawiając, że cały lekko obrócił się w prawo. Potem nagle
zaczął się kręcić jak karuzela, zrobił pełny obrót, a potem następny, jeszcze
szybszy.
– Jan? – Działo się coś bardzo złego, zaczęło jej się kręcić w głowie.
Chciała skoczyć z dywanu, ale bała się, żeby nie zostać z niego wyrzucona
siłą odśrodkową. – Janice? Abrakadabra! Dobra, odwołuję wszystko...
Zresztą nie traktowałam tego poważnie. Kocham Joego, zawsze go kocha-
łam. Cieszę się, że się pobraliśmy. Zatrzymaj się. Cholera. Stój! Jaanice!
Coraz szybciej i szybciej... Dywan wirował jak oszalały. A razem z
nim Bonnie. Poczuła mdłości, nie mogła na niczym skupić wzroku; chciała
zamknąć oczy, ale uznała, że to też nie najlepszy pomysł. Musiała być
czujna, obserwować, czy nie nadarzy się okazja, by nagle coś zrobić,
odzyskać kontrolę, nad swoimi poczynaniami.
RS
33
– Jan! Pomóż mi! Niech ktoś mi pomoże! Jaanice! – krzyczała głośno.
Podciągnęła do piersi kolana i ukryła w nich twarz. Serce podeszło jej do
gardła, zaczęła żałować, że tak rzadko chodziła do kościoła.
Rozległ się głośny świst, kiedy dywan zaczął wirować jeszcze
szybciej. Bonnie nie słyszała, jak Janice zawołała, stojąc u podnóża
schodów „Co? Jestem tutaj. Już idę", ani nie widziała, jak siostra weszła na
strych i westchnęła:
– Jasna cholera!
RS
34
Rozdział 4
Bonnie właśnie szła pospiesznie przez swoje mieszkanie na
ekskluzywnym osiedlu, kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię jej
siostry. Była bardzo spóźniona do pracy.
Świetnie. Czy ten dzień może się okazać jeszcze gorszy? Przyłożyła
aparat do ucha i jednocześnie schyliła się, by zajrzeć pod kanapę.
– Jan. Jan. Kocham cię. Jesteś moją najukochańszą siostrą. Ale w tej
chwili nie mam czasu z tobą rozmawiać.
Przesunęła dłonią po chińskim jedwabiu, którym pokryta była kanapa,
i przypomniała sobie, dlaczego tak ją lubi.
– Jesteś zdyszana. Co robisz? – zapytała Janice.
– Szukam dokumentów, które przyniosłam wczoraj wieczorem do
domu, żeby je przejrzeć przed bardzo... – Przeszła w samych rajstopach po
miękkim dywanie do fotela, przepłaconego na aukcji w Białym Domu –
nawet pomimo zdjęcia, które potwierdzało, że stał w sypialni pierwszej
damy Bird Johnson – i zajrzała pod poduszkę. –... Bardzo ważnym
spotkaniem dziś rano. Cholera!
–Co?
– Puściło mi oczko w rajstopach. – Szukała pod wszystkimi
poduszkami, na najwyższych półkach, w szufladach i na parapetach,
zaglądała wszędzie, biegnąc z powrotem do sypialni, żeby się ubrać. –
Wstałam pół godziny za późno, zepsuła mi się suszarka do włosów... Po
pięciu latach niespodziewanie wybrała sobie akurat ten dzień, żeby się
zepsuć. Myślisz, że to jakiś zły znak?
– Zwiastujący co? Nadejście Antychrysta?
RS
35
– Być może. Słyszałam, że facet, z którym się spotykam dziś rano,
może być trochę... no może nie z piekła rodem, ale... nieprzyjemny.
– Może to oznacza, że facet, z którym spotykasz się dziś rano jest...
tym właściwym.
– Nie bądź śmieszna. Zaczekaj. – Rzuciła komórkę na łóżko,
wygładziła wąską, granatową spódnicę w tym samym rozmiarze, jaki nosiła
jeszcze na uczelni, i poprawiła białą, jedwabną bluzkę... Nie uznawała
sztucznych tkanin. Znów wzięła aparat. – Powiedziałaś mi już, dlaczego
dzwonisz? Nie pamiętam. I spieszę się, więc lepiej, żeby nie dotyczyło to
jakiegoś faceta, z którym według ciebie powinnam się umówić. Spotykam
się z wieloma... Och, dzięki Bogu! – Zabrała skoroszyt z półki w szafie w
sypialni, czując jednocześnie zakłopotanie i ulgę, i skupiła uwagę na butach.
Skotłowana pościel poruszyła się, kiedy jej nocny gość zaczął się budzić. –
Ach, i bez twojej pomocy umawiam się z mężczyznami. Naprawdę. Mam
trzydzieści dziewięć lat, prawie czterdzieści, wspaniałą pracę, którą kocham,
wspaniały samochód, wspaniałe mieszkanie. Zjeździłam cały świat i nie
przychodzi mi do głowy ani jedna rzecz, którą mógłby mi dać mężczyzna, a
której nie mogłabym mieć bez niego.
Tony, trzydziestodwuletni redaktor czasopisma poświęconego
zdrowemu, włoskiemu stylowi życia, uniósł brwi, patrząc na nią pożądliwie.
Widocznie uważał, że zna przynajmniej jednego faceta, który może jej dać
coś wyjątkowego. Uśmiechnęła się do niego i otworzyła szufladę szafki
nocnej. Kiedy zajrzał do środka, na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie.
– Ja też nie – powiedziała Jan. – Ani jednej rzeczy. I dlatego przez
prawie dwa lata nie próbowałam cię z nikim umawiać. Żaden z moich
znajomych nie chciałby być tak traktowany, jak ty traktujesz mężczyzn.
RS
36
To znaczy jak? Spojrzała na Tony'ego i dotknęła jego policzka, a kiedy
odwrócił wzrok od szuflady, uśmiechnęła się do niego. Przycisnęła komórkę
do uda i pocałowała go delikatnie w usta, szepcząc:
– Żaden z tych instrumentów nie jest tak dobry, jak ty.
– Mrugnął ze zrozumieniem swoimi ciemnymi oczami, a ona
odwróciła się i wyszła z sypialni... To tyle, jeśli chodzi o właściwe
traktowanie przez nią mężczyzn.
– W takim razie po co do mnie dzwonisz?
– Może żeby usłyszeć twój głos?
– Jan. Mam marynarkę, torebkę i teczkę. Idę do drzwi. Mów.
– Wiem, że byłaś u nas w niedzielę, ale pomyślałam sobie, czy nie
mogłabyś znów przyjechać w ten weekend.
– Chodzi o Pim? Nadal zachowuje się dziwnie?
– Tak. I wciąż mówi o tym dywanie ze strychu. Upiera się, że ty go
masz i że twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Obiecałam jej, że do ciebie
zadzwonię i sprawdzę, czy wszystko w porządku. Bardzo się ożywiła.
Poprosiła, żeby ci powiedzieć, że „środek nocy zakończy lot". To jej słowa. I
że do tego czasu wszystko musisz uporządkować.
– Przed środkiem nocy... Czyli kiedy dokładnie?
– Skąd mam wiedzieć? To ty prowadzisz nocne życie.
– Bonnie wzniosła oczy do góry, ale nie wyprowadziła siostry z błędu.
Gdyby Jan wiedziała, ile wczesnych poranków i późnych nocy miało
bardziej charakter służbowy niż relaksujący, byłaby... Cóż, nie lubiła nikogo
pozbawiać złudzeń.
– Zamierzałam zadzwonić i pozwolić jej samej z tobą porozmawiać...
– Bardzo ci dziękuję, że tego nie zrobiłaś. – Nacisnęła guzik, by
ściągnąć windę i zjechać do podziemnego garażu. – Dziś rano nie mam
RS
37
czasu. Ale przyjadę w sobotę rano i zostanę na noc. Powiedz jej, że wezmę
ze sobą wszystko, co potrzebne, żeby przyrządzić suflet czekoladowy, który
tak lubi.
– Nie powinna jeść za dużo czekolady.
– Jan, ona ma osiemdziesiąt osiem lat. Może jeść wszystko, na co ma
ochotę.
– Mówię tylko, że...
Drzwi windy się rozsunęły. Bonnie wiedziała, że straci zasięg, kiedy
do niej wsiądzie, więc stała na progu i przytrzymywała jedną ręką drzwi,
żeby się nie zamknęły.
–Ależ naturalnie, a ja mówię tylko, że będzie tyle sufletu, by starczyło
go dla każdego. Teraz lepiej?
–Znacznie lepiej.
–Tak też myślałam. Muszę kończyć. Powiedz Pim, że ją kocham.
Ciebie też kocham. Do zobaczenia w sobotę. – Wsiadła do windy, wyłączyła
telefon i zaczęła szukać kluczyków, kiedy drzwi windy się zamknęły.
*
Dziewięćdziesiąt sześć minut później stukot czółenek na niskim
obcasie oznajmił jej przybycie do biura Superior Atlantic Bank – jednego z
największych niezależnych banków na Wschodnim Wybrzeżu.
Wyprostowała się dumnie, idąc przez poczekalnię, a potem korytarzem
do swojego gabinetu, ponieważ... Cóż, nie lubiła się przechwalać, ale
wiedziała, że to jej miejsce, zasługiwała, żeby tu być, była dobra w pracy,
którą wykonywała. To był jej bank. Trafiła tu prosto po studiach, z dyplo-
mem magistra zarządzania i zaliczywszy kilka kursów z zagadnień
ekonomii, nauk politycznych i prawa handlowego. Pragnęła pokazać, na co
ją stać. I pokazała. Bardzo krótko była kasjerką; potem awansowała,
RS
38
najpierw na stanowisko inspektora kredytowego, później – operacji
finansowych. A kiedy nadarzyła się okazja przejścia na górę, do własnego
gabinetu z widokiem na budynek Kapitolu, by zarządzać majątkiem
klientów indywidualnych, Bonnie skwapliwe z niej skorzystała. Było to
jedenaście lat temu.
Jej sekretarka, Angela, poznawała ją po chodzie. Uniosła głowę,
przerywając na chwilę pracę. Przypominała łanię, która poczuła
nadciągające niebezpieczeństwo. Poczuła, ale się nie przestraszyła. Razem z
Bonnie tworzyły zespół, i to od prawie ośmiu lat. Znały się na wylot.
– Błagam – szepnęła do Angeli, kiedy znalazła się wystarczająco
blisko, by dziewczyna ją usłyszała. – Tylko mi nie mów, że Watsonowie już
są. – Szukając wzrokiem umówionych klientów, minęła biurko sekretarki i
weszła do swojego gabinetu. – Nie uwierzysz, jaki miałam ranek. Jedyne,
czego dziś uniknęłam, to bomby w szufladzie z bielizną.
– Pan Watson dzwonił przed chwilą, żeby poinformować, że spóźnią
się jakieś dwadzieścia minut.
– Bogu niech będą dzięki. To pierwsza dobra wiadomość tego ranka. –
Postawiła teczkę na lśniącym biurku z wiśniowego drewna, a torebkę
schowała do dolnej szuflady po prawej stronie. Z westchnieniem opadła na
wielki, miękki fotel z ciemnoczerwonej skóry i utkwiła wzrok w dużym,
kolorowym gobelinie, który kazała powiesić nad zieloną kanapą, stojącą w
drugim końcu pokoju. Zazwyczaj działał na nią odświeżająco, pobudzająco.
Ale dziś wywołał nerwowość. – Zapomniałam wziąć kluczy... – Postanowiła
przemilczeć fakt, że musiała wezwać portiera, żeby ją wpuścił do środka,
ponieważ Tony brał prysznic i nie słyszał, jak wołała i waliła w drzwi. – A
kiedy w końcu wsiadłam do samochodu, okazało się, że w jednej oponie nie
ma powietrza. Musiałam przyjechać do pracy taksówką.
RS
39
Obróciła się razem z fotelem i wyciągnęła jedną nogę. Angela
wychyliła się przez biurko, by spojrzeć na swoją szefową.
– Dziś rano włożyłam najpierw pantofle od Ferragamo, żeby zrobić
wrażenie na pani Watson, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się na te.
Pomyślałam, że może będzie lepiej, jak nie wywalę się w eleganckich
szpilkach i nie skręcę sobie karku. Mówię poważnie. – Sceptyczny uśmiech
Angeli sprawił, że zrobiło jej się głupio, jakby wymyślała jakieś nie-
stworzone rzeczy. – Ale będzie pod jeszcze większym wrażeniem, jeśli nie
będę paplała jak idiotka, kiedy się tutaj zjawi, prawda?
Angela skinęła głową, lecz wyraźnie jej współczuła.
– Po wyjściu Watsonów odgryziemy głowy żywym kurczakom i
zapalimy wonne świece. Odprawimy czary, żeby przepędzić pecha, który cię
dziś prześladuje.
– Dobrze. – Bonnie wolno wyprostowała się w fotelu, przysunęła się
do biurka i wyciągnęła z teczki akta Watsonów oraz skoroszyt pełen
korzystnych propozycji inwestowania. – Ale ty będziesz się tłumaczyła, jeśli
jakieś obrzydlistwo pojawi się na dywanie.
– Zgoda. – Pogodny uśmiech Angeli zawsze podnosił ją na duchu. –
Chcesz teraz napić się kawy, czy poczekasz na Watsonów?
– Zaczekam, a teraz chyba pobiegnę na chwilę do toalety, żeby trochę
się odświeżyć i ochłonąć.
– Tylko nie siedź tam zbyt długo. Dwadzieścia minut prawie minęło.
– Wrócę za dwie sekundy.
W banku zawsze czuła się dobrze. Prawdę mówiąc często myślała, że
panująca tu atmosfera w dużej mierze wpływała na to, że ona tak lubi swoją
pracę. Na przykład pierwsze, co rzucało się w oczy w każdym banku, to
absolutny brak kurzu. Nigdzie nie leżał nawet najmniejszy pyłek... Nie tylko
RS
40
na komputerach i biurkach, ale również na ramach obrazów i na liściach
roślin. I ta cisza – nawet kiedy ludzie coś mówili, było cicho. Nawet kiedy
rozmawiali, odzywali się stłumionymi głosami, chcąc okazać szacunek albo
zachować coś w tajemnicy przed innymi, albo z powodu zapalenia krtani.
Wzięła głęboki oddech, mijając windy, bąknęła grzecznie „dzień
dobry" do mężczyzny mniej więcej w jej wieku, najwyraźniej czekającego
na windę, i znów wciągnęła powietrze nosem. Angela powiedziała, że tego
nie czuje. Większość osób, którym o tym wspomniała, uważała ją za
wariatkę, ale najbardziej kochała w bankach zapach pieniędzy. Kiedy weszła
do damskiej toalety, skinęła głową w stronę swojego odbicia w lustrze,
jakby było ich teraz dwie, spragnione zapachu pieniędzy w aerozolu.
Prawie skończyła poprawiać makijaż, kiedy usłyszała, jak otwierają
się, a po chwili zamykają drzwi na korytarz. Mając cichą nadzieję, że to
Trudy Campbell, która niedawno wróciła z rejsu, na który wybrała się ze
swoim mężem, poślubionym dwadzieścia pięć lat temu, Bonnie otworzyła
drzwi kabiny z miną „opowiedz mi wszystko" na twarzy... I zamarła.
Mężczyzna, który kilka minut temu czekał na windę, był teraz w
damskiej toalecie. Wysoki, szczupły, dobrze zbudowany – i to prawie
wszystko, co zauważyła, ponieważ trzymał w ręku pistolet, wycelowany
prosto w jej pierś. Zupełnie się nie spodziewała takiego widoku, było to tak
szokujące i tak przerażające, że z jakiegoś powodu, który nie miał nic
wspólnego z jej wielce cenioną bystrością w interesach, cofnęła się do
kabiny, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Och, proszę – powiedział pogardliwie i z niedowierzaniem w głosie.
– Co to ma znaczyć? Skoro mnie pani nie widzi, to znaczy, że nie istnieję?
Zorientowała się, że mężczyzna chodzi tam i z powrotem pod
drzwiami do jej kabiny.
RS
41
– Czy to polityka banku? Udawanie, że nie widzi się ludzi?
Niezadowolony klient. Wyraźnie rozgniewany, ale nie sprawiał
wrażenia szaleńca.
– Czy też myśli sobie pani, że nie mogę pani zastrzelić przez metalowe
drzwi?
Nie tyle nie może, ile nie zastrzeli jej przez metalowe drzwi, doszła do
wniosku Bonnie, bo nie widzi, gdzie ona dokładnie stoi, więc musiałby
strzelić więcej niż raz, by mieć pewność, że ją trafił. A wystarczy jeden
strzał, żeby ochrona się zorientowała, co się dzieje.
Serce waliło jej tak szybko, że bała się, iż zaraz wyskoczy jej z piersi.
Zacisnęła usta i pochyliła się to w jedną, to w drugą stronę, żeby coś
zobaczyć przez wąską szparę u dołu drzwi. Nagle włączyła się spłuczka, bo
zareagował czujnik ruchu. Bonnie pisnęła ze strachu, a mężczyzna...
zachichotał.
– Zdenerwowana? – W jego głosie słychać było rozbawienie, którego
pożałuje, kiedy będzie przeciwko niemu zeznawała w sądzie. –
Niepotrzebnie. Nie chcę pani skrzywdzić.
Właśnie wtedy uświadomiła sobie, że napastnik może się z łatwością
przekonać, gdzie ona w danej chwili stoi; wystarczy, żeby zajrzał pod drzwi
i zobaczył jej nogi. Maksymalnie zdenerwowana, podkasała spódnicę do
długości mikromini, wyciągnęła rękę, żeby złapać się górnej krawędzi
ścianki z lewej strony, a potem niezgrabnie stanęła na desce sedesowej.
Musiała się pochylić, żeby mężczyzna nie zobaczył jej nad drzwiami.
Jak, u diabła, udało mu się przejść z bronią obok strażników? To
naprawdę oburzające! Wydają kilka milionów dolarów na ochronę, a ten
szurnięty facet wszedł tu z pistoletem jak gdyby nigdy nic... Cóż, wariaci
czasami potrafią być bardzo pomysłowi.
RS
42
Poczuła, jak ktoś klepie ją po palcach lewej ręki, uniosła wzrok i
ujrzała jego twarz nad ścianką kabiny. Instynktownie cofnęła dłoń, jakby ją
oparzył, i natychmiast straciła równowagę na śliskiej desce. Rozpaczliwie
złapała się ścianki obiema rękami, tym razem, żeby nie spaść, a mężczyzna
przytrzymał ją za jedną dłoń, żeby się upewnić, że nic jej się nie stanie.
Szybko zrzuciła buty z nóg, stanęła pewniej i wyrwała mu się.
– Skręci pani sobie kark, jeśli pani nie zejdzie. – Położył rękę, w której
trzymał broń, na górnej krawędzi ścianki, właściwie nie grożąc Bonnie, ale
od niechcenia dając jej do zrozumienia, że jest nieuzbrojona. – Proszę wyjść
z kabiny.
Chociaż jego głos nie był groźny, nie pozostawiał cienia wątpliwości,
czego spodziewał się po niej mężczyzna – całkowitego posłuszeństwa. I w
ciągu kilku sekund, kiedy się zastanawiała, czy wykonać polecenie,
przypomniała sobie jego twarz, małą bliznę na lewej brwi, ciemne włosy,
zakręcające się nad czołem. Jego zielone oczy były tak przenikliwe, iż miało
się wrażenie, że widzą wszystko na wylot... Nie wyłączając jej.
Bonnie zeskoczyła na podłogę – zawsze to lepiej, niż spaść – i znów
włożyła buty. On zrobił to samo w sąsiedniej kabinie i wyszedł, kiedy ona
obciągała bluzkę i poprawiała spódnicę. Była przerażona, że nie ma nic,
czym mogłaby się bronić: ani torebki, ani telefonu komórkowego, ani
własnego pistoletu półautomatycznego.
Nie uśmiechnął się, ale z aprobatą skinął głową, kiedy wyszła z
kabiny. Niepewnie skierowała się w stronę umywalki. Machnął pistoletem.
– Jasne. Naturalnie. Ale proszę się pospieszyć. – Stanął obok niej koło
umywalki. – Dla pani informacji, dziś biorę tylko jedną zakładniczkę i
wybrałem panią. Więc zabiję każdego, kto od tej chwili wejdzie mi w drogę.
RS
43
Włączając wszystkie kobiety, które postanowią skorzystać z toalety, kiedy
pani będzie tu stała i myła ręce.
Natychmiast przypomniała sobie wszystkie swoje przyjaciółki z
czwartego piętra, a przede wszystkim Angelę. Watsonowie z pewnością już
przyszli i dziewczyna przyjdzie jej szukać.
– W–więc dokąd zamierza pan teraz iść? Znaczy się stąd?
– Ach, czyli umie pani mówić.
Skinęła głową i zauważyła lekko znoszone dżinsy i sportową
marynarkę z brązowego tweedu, które miał na sobie – świetnie się
prezentował, ale obecnie wiele osób uważało, że to niewłaściwy strój do
pracy.
– Właściwie nie wiem. Nie przyszedłem tu z zamiarem obrabowania
banku. Chciałem... Właściwie nie mam jeszcze żadnego planu działania.
Co takiego? Cóż z niego za rabuś, skoro nie ma planu działania? To nie
był oddział jakiegoś nędznego banku na przedmieściach, dający za każdą
transakcję lizaki i kupony na kilogramowe torby owsianki. To Superior
Atlantic i wszystko tutaj – od sejfów poprzez lampy aż po zamki w drzwiach
wejściowych – było supernowoczesne. Będzie mu potrzebny plan i to z
prawdziwego zdarzenia.
– Cóż, w tej toalecie jest duży ruch, więc... Więc może moglibyśmy...
Wiem! Chodźmy do małej sali konferencyjnej. We wszystkich oknach są
żaluzje, w drzwiach jest zamek. Będziemy... Będziemy tam bezpieczni,
dopóki nie obmyśli pan sobie jakiegoś planu działania.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Czy zastawia pani na mnie jakąś pułapkę, żeby móc uciec?
–Nie. Jeszcze nie. Ja... Ja też potrzebuję trochę czasu, żeby opracować
plan postępowania.
RS
44
Uniósł w górę kącik ust, jakby to, co powiedziała, było tylko trochę
zabawne.
– Zawsze jest pani taka prawdomówna?
– Staram się, ale nie, nie zawsze.
– W porządku. – Ujął ją pod ramię i wsunął pistolet do kieszeni
marynarki. – Sprawia pani wrażenie inteligentnej kobiety. Czy muszę pani
przypominać, żeby nie zrobiła pani żadnego głupstwa? Niech pani nie
próbuje zostać bohaterką, bo nie zamierzam zastrzelić pani, tylko pani
kolegów. Zrozumiała pani?
–Tak.
RS
45
Rozdział 5
Kiedy wyszli z łazienki, na korytarzu było pusto. Zatrzymali się na
chwilę obok potężnej kolumny, by sprawdzić, czy nikt nie idzie, po czym
pospiesznie ruszyli dalej. Kolana miała jak z waty, okropnie się bała, że
popełni jakiś błąd. Czuła jego ciepłą dłoń na swoim ramieniu, trzymał ją
mocno, ale nie tak, żeby sprawiać jej ból. Doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, jaki jest wysoki, silny i niebezpieczny, gdy tak szedł tuż obok niej.
Miała ochotę krzyknąć – z kilku powodów – kiedy zobaczyła złośliwą
Valerie Barson z działu hipotek, zmierzającą w ich stronę. Bonnie przeszedł
dreszcz. Pokręciła głową, starając się wzbudzić w sobie poczucie wstydu, że
ogarnęła ją tak przemożna chęć, by zawołać Valerie.
– Co jest? – spytał niskim, cichym głosem tuż koło jej ucha. –
Wszystko w porządku? Chyba pani nie zwymiotuje, co?
Lekko zwróciła się w jego stronę.
– Proszę, bardzo proszę, żeby nie zastrzelił pan tej kobiety w
fioletowym kostiumie, idącej w naszą stronę, bo niechybnie trafię za to do
piekła.
Na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie pomieszane z konsternacją.
Nadęta specjalistka z działu hipotek nawet nie zauważyła jego spojrzenia,
kiedy znalazła się koło nich.
– Cześć, Bonnie.
– Cześć, Valerie – powitała ją, chociaż każdego innego dnia
powiedziałaby „Val", żeby zdenerwować tamtą. Minęli się z nią i poszli
dalej korytarzem.
Bonnie wiedziała, że takie nietypowe dla niej zachowanie to słaby i
niejednoznaczny sygnał i nawet się nie spodziewała, że Valerie cokolwiek
RS
46
zauważy, ale musiała spróbować. Musiała być czujna, by nie przegapić
żadnej nadarzającej się okazji.
– Rozumiem, że nie jest pani najlepszą przyjaciółką.
Potwierdziła ruchem głowy.
–I myślała pani, co zrobić, żebym ją zastrzelił.
Tym razem pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Lubię twój sposób rozumowania, Bonnie.
Zdziwiona odwróciła głowę, zastanawiając się, skąd znał jej imię –
wielkie dzięki, Val – i doszła do wniosku, że im więcej zbierze o nim
informacji... no, tym więcej będzie o nim wiedziała.
– A jak pan się nazywa?
–Cal.
– Nie masz nazwiska, Cal?
Odwrócił głowę i spojrzał za siebie, kiedy usłyszał, jak z tyłu
zamykają się jakieś drzwi. Ponieważ mocno trzymał ją za ramię, nie mogła
zrobić tego samego. Nie wiedziała, czy ktoś wszedł do pokoju, czy z niego
wyszedł, czy idzie w ich kierunku, czy też w przeciwną stronę.
– Nie mam nazwiska. Nie zatrzymuj się.
– To twój pierwszy napad na bank, prawda?
– Dlaczego tak sądzisz?
– Cóż, nie obraź się, ale nie jesteś w tym najlepszy.
Ich spojrzenia się spotkały, kiedy odwrócił głowę, by popatrzeć na
Bonnie. Miał bardzo oryginalny kolor oczu – połączenie ciemnej zieleni i
złotego brązu. Prawdę mówiąc naprawdę śliczne oczy jak na bandytę.
– Powyżej pierwszego piętra nie przechowuje się pieniędzy. Żadnej
gotówki. Tylko formularze, podania, kilka czeków, dużo... – Urwała i
poczuła, jak wbił jej w żebra lufę pistoletu. Dwie młode rozradowane
RS
47
kasjerki wyszły z działu kadr. Rozmawiały beztrosko. Uśmiechnęły się do
Bonnie i Cala, kiedy ich mijały.
– Ostrożnie – rzucił cicho i niby od niechcenia, ale to niewinne słowo
zabrzmiało złowieszczo.
Minęło zaledwie kilka minut, kiedy znów ktoś wyszedł z jakiegoś
pokoju i ich minął. Potem jeszcze ktoś i jeszcze ktoś. Wszyscy uśmiechali
się albo pozdrawiali ją, jeśli znali jej imię – wyglądało to zupełnie jak
zostawianie okruszków chleba dla policji – a potem nagle Bonnie
przypomniała sobie, dlaczego nie zapuszcza się tu zbyt często.
– Bonnie!
– O, rety, cześć, Kevin – powiedziała prawie takim samym tonem, jak
Seinfeld pozdrawiał Newmana.
Był wysoki i taki chudy, że między jego szyją i kołnierzykiem koszuli
były dwa centymetry luzu. Miał duże, brązowe oczy i wiecznie
zmierzwione, krótkie, ciemne włosy. Wstydziła się przyznać, że kilka lat
temu bardzo krótko coś ich łączyło, dzięki Bogu, jedynie czysto platoniczne
uczucie, wynikające z litości. Wielki błąd. Na dodatek Kevin był żonaty.
Odsunęła się odruchowo, żeby nie naruszył jej przestrzeni osobistej, i
poczuła napastnika za swoimi plecami. Wiedziała, że powinna za bardzo się
bać, by stanąć tak blisko niego, ale szczerze mówiąc Kevin wydawał się
jeszcze bardziej przerażający.
– Cieszę się, że cię widzę, Bonnie. Co u ciebie? Co cię sprowadza do
tej części biura? – Wyobrażała sobie ślinę, kapiącą z jego wilczych kłów,
kiedy rozkoszował się perspektywą wczesnego obiadu, którego głównym
daniem byłaby ona.
– Dziękuję, dobrze. Oprowadzam po banku Cala, mojego znajomego,
dobrego znajomego.
RS
48
– Rozumiem. Świetnie. Cześć. – Wyciągnął rękę do rabusia. – Kevin
McNally. Miło mi.
Bonnie wstrzymała oddech, nie wiedząc, co zrobi Cal. A potem
zastanowiła się, jak tamten zdoła podać Kevinowi rękę, skoro trzyma w niej
pistolet, a drugą ściska ją za ramię. Ale stał się cud, bo kiedy wyciągnął
prawą, spracowaną dłoń o długich palcach i uścisnął miękką, przekładającą
papiery rączkę Kevina, nic w niej nie miał.
Umysł Bonnie natychmiast podsunął jej kilka spektakularnych
scenariuszy, jak to biegnie do klatki schodowej albo do pokoju, w którym
jest telefon, póki Cal nie zdąży wyciągnąć broni, ale na przeszkodzie
realizacji każdego planu stało za każdym razem to samo – zbyt dużo ludzi
na korytarzu.
– Jak leci? – rzucił Cal, jak gdyby nigdy nic ściskając rękę Kevina.
– Nie dosłyszałem nazwiska.
– Bo go nie podał. – Bonnie włączyła się do rozmowy, by ułatwić
rabusiowi wybrnięcie z tej sytuacji. Wiedziała, że przestępcy muszą mieć
wiele alternatyw i opcji. Kłopoty zaczynają się, kiedy zostaną zapędzeni w
ślepy zaułek albo przyparci do muru. –Nie musisz mu podawać nazwiska,
Cal, ale jeśli to zrobisz, bądź przygotowany, że zostaniesz zasypany
ulotkami o pożyczkach i formularzami podań o karty kredytowe.
Spojrzała na Cala i przyłapała go na tym, jak gapi się na nią
rozbawiony i więcej niż tylko trochę zaintrygowany. Minęła długa sekunda,
zanim leniwie wzruszył ramionami i powiedział:
– Już jestem na liście mejlingowej.
– Racja. Zapomniałam. – Starając się powstrzymać przed wszelkimi
zbędnymi gestami, które mogłyby zwrócić uwagę, Bonnie schowała ręce za
plecami. – A bardziej od ludzi, którzy są naszymi potencjalnymi klientami,
RS
49
kochamy tych, którzy już są... Kimś... Więcej. – Poczuła, jak o jej palce
ociera się dżins i przez ułamek sekundy machinalnie dotykała jego nogi...
Przynajmniej miała nadzieję, że to była noga! Natychmiast zacisnęła dłonie
w pięści i opuściła ręce wzdłuż ciała. – No tak. Spieszymy się. Cześć,
Kevin.
– Cieszę się, że cię spotkałem, Bon. Pokaż się od czasu do czasu.
Cal niemal biegł, żeby za nią nadążyć.
– Ej! Ej! Zwolnij. Nie pozwoliłbym mu cię ugryźć.
– Czy dlatego, że sam zamierzasz mnie ugryźć? Bo jeśli tak, to równie
dobrze możesz mnie od razu zastrzelić. Wiem, co to gwałt, kolego.
– Gwałt?
– Chodzi o władzę, poniżenie i... i o maluteńkie peniski, ale nie
spodziewaj się ode mnie takiej reakcji, jakiej byś oczekiwał. Nawet gdybym
to czuła, nie okazałabym tego. I... I wiedz, że wcale się nie boję tego
twojego pistoletu. Masz w nim tylko pięć lub sześć nabojów, więc kiedy je
wystrzelasz, to koniec, będzie po tobie. Zeznam, że...
– Milcz. – Zamknęła usta, czując, jak ścisnął jej ramię, i widząc jego
poważną twarz. Zobaczyła też, że zielone oczy Cala pociemniały, a wzrok
stał się twardy jak stał. – Nie zamierzam nikogo skrzywdzić, o ile nie będę
musiał, jasne? I nie gwałcę kobiet. Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy...
– Schowałam ręce za siebie i przypadkiem dotknęłam twojej nogi.
–I co z tego?
– Poruszyłeś się. – Jego rysy złagodniały, zrobił rozbawioną minę.
Sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy z całego tego
incydentu, a Bonnie poczuła się jak idiotka. Więc skłamała. – I... No więc
nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył, że trzymasz mnie za ramię. Ludzie
już przestali chodzić, trzymając się za ręce, dlatego ruszyłam szybciej, żeby
RS
50
nikt nas nie zobaczył i żebyśmy szybciej dotarli do malej sali konferencyjnej
i... To tu, za tobą.
Odwrócił się, spojrzał w prawo, potem w lewo, i poprowadził ją przed
sobą.
– Tylko bez żadnych numerów, dobrze?
–Nie. Nie. To było... Nieporozumienie. Już mi lepiej. Znacznie lepiej.
– To dobrze.
–Ale wiesz co? Zaczekaj. Zaczekaj.
–Nie.
– Mam lepszy pomysł.
– Powiesz mi w środku. – Otworzył drzwi, włączył światło, wciągnął
ją do pokoju i puścił jej ramię po raz pierwszy, odkąd wyszli z damskiej
toalety. Jednym płynnym ruchem zamknął oszklone drzwi na klucz i spuścił
żaluzje. Potem przeszedł przez pokój i spuścił żaluzje w oknie wychodzą-
cym na ulicę.
To była chwila, na którą czekała. Dwa kroki do drzwi, pół sekundy,
żeby położyć rękę na klamce, jeszcze jeden moment, by otworzyć drzwi i
uciec.
– Kto według ciebie będzie szybszy, Bonnie? Ty, wybiegająca z
pokoju, czy ja, pakujący ci kulkę w głowę? – spytał od niechcenia. Wolno
podszedł do niej i delikatnie odciągnął ją od drzwi, żeby jej nie kusiły.
Pięknie. Była tu teraz zamknięta z uzbrojonym rabusiem. Nagle nogi
zrobiły jej się jak z waty i usiadła.
Mała sala konferencyjna była... nieduża, dlatego nieczęsto z niej
korzystano. Znalazło się tu dość miejsca na standardowy, trzymetrowy stół i
krzesła. Ale jeśli już ktoś usiadł na którymś z nich, to nijak nie można go
było ominąć. Więc Bonnie usiadła w końcu stołu, żeby mieć miejsce na
RS
51
nogi. Pośrodku stołu stał telefon bezprzewodowy, nie było tu łazienki ani
umywalki, ani bufetu, ani saturatora.
– Dobrze się czujesz? Jesteś blada.
Skinęła głową.
– Czuję się świetnie. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do broni i
porywaczy, i opuszczania ważnych spotkań, i okłamywania ludzi, nawet
jeśli ich nie znoszę.
– Opuściłaś jakieś ważne spotkanie? – spytał i znów skinęła głową,
przesuwając dłonią po kasztanowych włosach z naprawdę fantastycznymi
pasemkami. – Czym się zajmujesz? Myślisz, że już cię szukają?
– O, tak. – Była dumna z tego, że ludzie natychmiast odczują jej brak.
Wiedziała, że to głupie myśleć o tym w takiej chwili, ale czy ktoś chciałby
być jedną z tych szarych myszek, których nieobecności nikt nie zauważa,
kiedy znikają? Kimś bez przyjaciół, bez rodziny, bez nikogo, komu by na
człowieku zależało. Jedną z tych samotnych osób, jaką za wszelką cenę nie
chciała zostać. – Jestem doradcą klientów VIP. – Spojrzała na zegarek. –I
jestem jakieś dwadzieścia dwie minuty spóźniona na spotkanie z
małżeństwem, które dorobiło się majątku na częściach samochodowych i
winie. Ciekawe połączenie, nie uważasz?
– Czyli nie pracujesz w tym banku?
– Owszem, pracuję. Po prostu nie obsługuję już zwyczajnych klientów.
Robiłam to kiedyś, ale teraz ludzie, posiadający pewną kwotę pieniędzy,
mogą mnie zatrudnić – poprzez bank, oczywiście – żebym im pomagała
zarządzać ich finansami, i to kompleksowo – od porad dotyczących inwe-
stowania, przez doradztwo podatkowe, spadki i działalność filantropijną aż
po zarządzanie gotówką. A ty czym się zajmujesz? Znaczy się, kiedy nie
napadasz na banki.
RS
52
– Budownictwem. – Przestał wyglądać przez żaluzje na ulicę i
niezgrabnie przecisnął się przez półmetrową lukę między ścianą i stołem
konferencyjnym, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja na korytarzu. –
Powiedziałaś, że doradzasz ludziom, posiadającym pewne zasoby. To
znaczy jakie?
– Zwykle muszą zarabiać przynajmniej dwieście pięćdziesiąt tysięcy
rocznie... Chociaż mam dwóch klientów, którzy zaczęli od połowy tej
kwoty. – Postukała w stół palcami. – Jednym z nich jest moja siostra i jej
mąż, chociaż w zasadzie wyznaję pogląd, że nigdy nie powinno się pro-
wadzić interesów z rodziną... Czy też łączyć rodziny i pieniędzy. Prawdę
mówiąc, robię jedno i drugie, ale na szczęście wszystko układa się nieźle. –
Oparła się łokciem o stół i zasłoniła usta dłonią. – Przepraszam.
– Za co? – Całą uwagę skupił na tym, co się dzieje na korytarzu.
– Kiedy jestem zdenerwowana, paplę.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, a potem wrócił do obserwowania
korytarza. Po kilku minutach powiedział:
– Moja matka gadała bez przerwy. Ciągle. Nawet kiedy nie była
zdenerwowana.
–I doprowadzało cię to do szaleństwa, prawda?
– Czasami. Głównie pełniło to taką funkcję, jak dzwonek zawieszony
na obróżce kota. Ostrzegało nas, że się zbliża, więc mogliśmy uciec.
–Nas?
– Mam brata i siostrę.
– Wiedzieli, co zamierzasz zrobić dziś rano?
– Do diabła, sam nie wiem, co zamierzam zrobić dziś rano. – Opuścił
swoje stanowisko koło drzwi i wrócił do okna. – Masz jakieś propozycje?
RS
53
– Dotyczące tego, jak obrabować mój bank? Chyba nie. Ale gdybyś
zamierzał zmienić plany, powinieneś zrobić to w miarę szybko, zanim
pojawi się tu policja. Możemy obydwoje stąd wyjść, rozstać się koło wind i
zająć się każde swoimi sprawami. Nikt nie musi wiedzieć, co się wydarzyło
w ciągu ostatnich trzydziestu minut.
Pokręcił głową.
– Ktoś musi się dowiedzieć, że byłem tu dziś rano. Ktoś musi mnie
uważnie wysłuchać.
Bonnie rozłożyła szeroko ręce.
– Mogę to być ja? Zamieniam się w słuch.
– Możesz załatwić mi pożyczkę w wysokości pół miliona? – spytał
rozdrażniony. – Dla osoby fizycznej lub dla firmy, o oprocentowaniu stałym
lub zmiennym, nie jestem wybredny. Spłacę ją tak, jak zechcesz. Bardzo
potrzebuję tych pieniędzy.
–Na...
– Ziemię. Żeby wybudować dwieście nowych domów na
sześćdziesięcioarowych działkach między The Plains a Markham.
– Pół miliona? – Znała te okolice. Było to niedaleko domu Pim i Cal
będzie potrzebował więcej niż pół miliona.
– Już zgromadziliśmy pięćset tysięcy i właściciel mówi, że przyjmie
weksel na resztę.
– Rozumiem. A jakie masz zabezpieczenie?
– Nasza firma, nasz udział w ziemi, mój dom, cokolwiek zechcesz.
– A dom brata?
Pokręcił głową i odsunął żaluzje lufą pistoletu.
– Ma dzieci.
RS
54
Nie mogła z ręką na sercu powiedzieć, że kiedyś sobie wyobrażała, że
zostanie porwana albo zostanie zakładniczką, ale mogła się założyć, że
żaden czarny charakter nie był takim porządnym człowiekiem, na jakiego
wyglądał Cal.
– Myślę, że mogłabym panu załatwić pożyczkę, panie... Hmm... –
Uśmiechnęła się do jego profilu, jako że Cal wciąż spoglądał na ulicę. –
Wciąż nie podałeś mi swojego nazwiska, Cal.
– Nie powiedziałem również, z jakiego powodu twoi... koledzy
odrzucili mój wniosek. Nie tylko mój, ale również mojego brata, bo jest
moim wspólnikiem.
Słuchała z uwagą – ostatecznie finansami zajmowała się nie od dzisiaj.
– Byłem karany.
– Uwzględniając okoliczności nie wiem, dlaczego mnie to tak
zaskoczyło. Nie wyglądasz mi na przestępcę.
– Bo nim nie jestem. Już nie. Siedziałem w więzieniu jedenaście lat
temu za coś, co zrobiłem cztery lata wcześniej. Byłem młody. Byłem
chuliganem. Ale zapłaciłem za swoje błędy. Od tamtej pory dźwigam swój
garb razem z moim bratem, ciężko pracujemy, żeby jakoś utrzymać naszą
firmę. I teraz, kiedy możemy zaryzykować i trochę rozwinąć skrzydła, nie
pozwalają nam na to z powodu mojej przeszłości kryminalnej.
Bonnie wiedziała, że zgodnie z polityką banku wyrok za ciężkie
przestępstwo dyskwalifikował potencjalnego kredytobiorcę, ale w tej chwili
nie potrafiła powiedzieć, czy to dobrze ani czy jest to sprawiedliwe. Cal
spłacił dług wobec społeczeństwa, zupełnie odmienił swoje życie, zrobił coś
dobrego dla siebie, ale nadal pozostawał kimś, kto miał na swoim koncie
wyrok.
RS
55
I owszem, dostrzegała ironię w fakcie, że rozmawiał o swojej
przeciągającej się rehabilitacji z zakładniczką.
– Cóż, wiesz, że nie jesteśmy jedynym bankiem w mieście –
powiedziała optymistycznie. – Nie wierzę, że takie słowa padły z moich ust,
ale to prawda. Próbowałeś w innych bankach?
Cal skinął głową, przechodząc w drugi koniec salki, i powiedział:
– W trzech. W trzech innych bankach. Ale wszędzie usłyszałem taką
samą odpowiedź. A najbardziej mnie wkurza, że gdyby nie ja, to mój brat z
łatwością dostałby kredyt.
Zrobiło jej się go żal.
– Przykro mi, Cal. Naprawdę. Ja też uważam, że to niesprawiedliwe.
– Nie musisz mówić takich rzeczy tylko dlatego, że się boisz.
Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy.
– Nie dlatego to powiedziałam. Naprawdę tak uważam. Przykro mi, że
wszystko tak źle się ułożyło. I przykro mi, że to, co teraz robisz, nie pomoże
ci rozwiązać problemu – powiedziała rzeczowym tonem. – Ale chociaż
bardzo chciałabym to zmienić, nie mogę. – Zmarszczyła czoło. –Dlatego
zastanawiam się, czemu wybrałeś właśnie mnie? Dlaczego nie kogoś z
działu Kredytów i Przejęć?
– A jaki był ten twój lepszy pomysł, na który wpadłaś, zanim tu
przyszliśmy? – Gładko zmienił temat.
– Och. To nic szczególnego. Przypomniałam sobie, że gabinet Gila
Hopkinsa jest chwilowo pusty. Nie ma go w pracy, bo robią mu operację
przepukliny. Jest postawnym mężczyzną i przepuklina może być
niebezpieczna, jeśli nie zostanie usunięta chirurgicznie.
Popatrzył na nią pobłażliwie, jak mógłby spojrzeć na swoją gadatliwą
matkę.
RS
56
– Gil pracuje w księgowości. Ma w gabinecie komputer i dystrybutor
wody, zaraz naprzeciwko jest łazienka i nie ma tam okna na ulicę. Ale
tamten pokój nie jest taki duży, jak ta salka. Czy cierpisz na klaustrofobię?
– Przez siedem lat w więzieniu można się przyzwyczaić do ciasnych
pomieszczeń.
– Siedem lat? – Nie wiedziała, dlaczego wyobrażała sobie, że siedział
rok za fałszowanie czeków albo włamania do komputerów albo może
nieprawidłowe przechodzenie przez jezdnię. – Czy mogę... ?
–Co?
– Mniejsza o to, to nie moja sprawa.
– Za co mnie zamknęli?
– Tak, ale proszę nic nie mów. Jestem zbyt wścibska.
– Dostałem trzy lata za kradzież zdezelowanej ciężarówki, kiedy
miałem osiemnaście lat. – Pokiwał głową. –I chyba sobie na to zasłużyłem.
Uważałem w liceum, że naprawdę ważny ze mnie gość... Założę się, że
matka kazałaby ci trzymać się jak najdalej ode mnie. – Uśmiechnął się
smutno. – Gdyby mnie nie przyskrzynili za tę ciężarówkę, prędzej czy
później wpadłbym za coś innego. Powinienem był pójść siedzieć dużo
wcześniej. Ale za drugim razem, a było to siedem lat później, kiedy
miałem... chyba ze dwadzieścia pięć lat, byłem prawie zupełnie niewinny.
– Prawie zupełnie? – Przyłapała się na tym, że z przyjemnością słucha
jego opowieści, i starała się powstrzymać. Wystarczyło, że tak przyjemnie
było na niego patrzeć.
– Stawiałem opór podczas aresztowania. Ale ty też tak byś się
zachowała w tych okolicznościach.
– A jakie były te okoliczności?
Wyjrzał przez oszklone drzwi i podszedł do okna, mówiąc:
RS
57
– Była zima. Na dworze panował ziąb, ale nie lodowaty, jeśli
rozumiesz, co mam na myśli.
– Chyba tak. Kiedy można wyjść bez czapki, ale nie bez płaszcza.
– Zgadza się.
Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i uderzyło ją, jak trudno było jej
wyobrazić go sobie, takiego szczerego i sympatycznego, w więzieniu, a już
niezwykłego wysiłku wymagało od niej pamiętanie, że napadł na bank... I że
powinna być przerażona.
–I właśnie to zrobiłem. Zdjąłem czapkę, jedną z tych robionych na
drutach, i wsunąłem ją do kieszeni płaszcza. Wtedy wszyscy nosili te
obszerne, zielone płaszcze wojskowe, pamiętasz? – Wzruszyła ramionami,
bo niezbyt dobrze to pamiętała. – Mniejsza z tym. Poszedłem do kumpla,
żeby pograć w pokera, całkiem niewinnie, żaden tam wielki hazard. Po
dwudziestu minutach zrobiło mi się gorąco, więc zdjąłem płaszcz i rzuciłem
go na kanapę. Było nas sześciu, siódmy przyszedł później. Zrobiliśmy dla
niego miejsce, a potem on się wycofał, zanim ktokolwiek zdążył wymienić
żetony na pieniądze. Kumpel czyjegoś kumpla. Czyli koniec gry. Jest koło
wpół do trzeciej nad ranem. Złapałem mój płaszcz z kanapy i się
pożegnałem. Jechałem samochodem może z dziesięć minut, kiedy widzę
radiowóz, więc się zatrzymałem, bo wiedziałem, że mam zepsute tylne
światło, którego nie zdążyłem naprawić. Pomyślałem sobie, że wcisnę im
taką samą gadkę, jaką wcisnąłem już dwa razy wcześniej, kiedy mnie
zatrzymała policja: że dopiero co nawaliło mi światło i jestem już umówiony
w przyszłym tygodniu w warsztacie samochodowym.
– Nigdy nie słyszałeś, że najlepszą metodą postępowania w życiu jest
uczciwość?
Rzucił jej lekko zdziwione spojrzenie, które ją rozbawiło.
RS
58
– Nie mów mi takich rzeczy. Przyznaj się, że też byś skłamała.
– Przyznaję. – Bonnie starała się nie roześmiać. – Ale trzymasz mnie
na muszce, więc nie wiem, czy to się liczy.
Kąciki ust Cala uniosły się, w jego oczach przez całą minutę płonęły
wesołe ogniki, zanim przypomniał sobie o żelaznej zasadzie, by nie
spoufalać się z zakładnikami.
–I tak mi nie uwierzyli. A kiedy sprawdzili numer rejestracyjny mojego
wozu i prawo jazdy i dowiedzieli się, że siedziałem w ciupie, dopiero zaczęli
się wszystkiego czepiać. Powiedziałem im, że mogą przeszukać samochód,
że nie mam nic do ukrycia. Wysiadłem i położyłem ręce na głowie, żeby
mogli mnie zrewidować. Jestem niewinny, no nie? – Zaśmiał się szyderczo.
– Myślałem, że padnę trupem, kiedy wyciągnęli mi z kieszeni torebkę pełną
prochów.
Bonnie uniosła ręce do oczu i mruknęła:
– To nie był twój płaszcz.
Zasłoniła usta dłonią i czekała, by kontynuował opowieść.
– A w drugiej kieszeni, w której myślałem, że mam czapkę... Nawet na
nią nie spojrzałem po tym, kiedy wcisnąłem ją do kieszeni, ponieważ było
wystarczająco ciepło, żeby chodzić bez czapki... Był pistolet. A to oznaczało
nie tylko nielegalne posiadanie broni, ale naruszenie warunków zwolnienia
warunkowego.
Bonnie jęknęła i opuściła ramiona.
– Kiedy się ogląda seriale o glinach, myślisz sobie: co za idiota z tego
faceta, że próbuje uciec przed radiowozem... A potem przed całą chmarą
radiowozów? No cóż, strach sprawia, że ludzie głupieją... I stają się
lekkomyślni. Mnie właśnie dokładnie to się przytrafiło. Jednego gliniarza
uderzyłem z byka, drugiego walnąłem w bebech. Obaj zwinęli się z bólu, a
RS
59
ja zacząłem uciekać w środku nocy, zakuty w kajdanki. Zachowałem się
bardzo rozsądnie.
–I naturalnie nikt nie uwierzył, że to nie twój płaszcz.
– A ty byś uwierzyła?
Bonnie z ociąganiem pokręciła głową. I zgoda, sama była głupia i
lekkomyślna, ponieważ mu wierzyła. Wierzyła mu i go polubiła; lubiła,
kiedy jego zielone oczy zaglądały prosto w jej serce, gdy do niej mówił, i
poważny, rzeczowy ton jego głosu. Podobało jej się, że miał szorstkie,
spracowane dłonie, ale czyste i krótko obcięte paznokcie. Musi być jakiś
sposób, by mu pomóc.
Patrzyła, jak Cal znów przeszedł przez pokój.
– Słuchaj, jeśli wyjdziemy stąd teraz, przysięgam, że zrobię wszystko,
co w mojej mocy, żeby pomóc ci zdobyć pieniądze, których potrzebujesz.
Wyglądał przez drzwi na korytarz.
– Znam kilka osób, użyczających kapitału na przedsięwzięcia
obarczone dużym ryzykiem, może udałoby nam się coś załatwić... Może
znajdzie się jakiś prywatny inwestor... Są pożyczki i subwencje państwowe,
z których prawie nikt nie korzysta. Sprawdzimy wszystkie możliwości i nie
spoczniemy, póki nie będziesz miał potrzebnych ci pieniędzy.
Odwrócił się, ukrył w kącie za drzwiami i na nią spojrzał. Jego
spojrzenie było łagodne, ciepłe, a jednocześnie ostre jak brzytwa. Poczuła
znajome uczucie poniżej przepony i natychmiast upomniała samą siebie, że
to ona jest kapitanem własnego statku.
– Gdzie byłaś parę godzin temu?
– Wiem – powiedziała z sympatią. –I dwie godziny temu też
odrzuciłabym twój wniosek kredytowy z powodu aresztowania za ciężkie
przestępstwo. Banki działają zgodnie z procedurami. Ale dwie godziny temu
RS
60
nie znałam cię i nie miałabym ochoty poświęcać swojego własnego,
prywatnego czasu, by pomóc zdobyć potrzebne ci pieniądze.
– A teraz wiesz o mnie wszystko.
– Jasne, że nie, ale wiem o tobie więcej niż na samym początku naszej
znajomości i chcę ci pomóc.
Przez całą minutę gapił się na nią. Trwało to tak długo, że aż zaczęła
się wiercić na krześle. W końcu przestał się opierać o ścianę i powiedział:
– Dziękuję ci, Bonnie, doceniam twoją propozycję, ale jest trochę za
późno. Już tu jest policja.
RS
61
Rozdział 6
– Nie! Nie odbieraj! – krzyknęła, kiedy zadzwonił telefon. Zerwała się
z krzesła i położyła dłoń na ręce Cala, gdy chciał podnieść słuchawkę. –
Pozwól mnie to zrobić. Powiem im, że przyszliśmy tutaj, żeby spokojnie
porozmawiać bez świadków. Powiem im, że ktoś przesadnie zareagował, że
jestem tutaj z własnej woli.
Cal pokręcił głową. Telefon nie przestawał dzwonić.
– Proszę cię, Cal. Kiedy się dowiedzą, że jestem twoją zakładniczką, z
pewnością zakończy się to w jedyny możliwy sposób – źle. Nie będziemy
mieli żadnych argumentów i nie będziemy mieli drogi odwrotu.
– Rozumiem. A teraz zabierz rękę.
– Hmm. – Zebrała się na całą odwagę, jaką zdołała znaleźć w sobie, i
powiedziała: – Nie. Teraz ty popełniasz błąd. Przemyśl to jeszcze raz.
Zastanów się nad swoim życiem. Nad życiem brata i siostry. A co... Masz
żonę?
– Jestem rozwiedziony.
– Dzieci?
Pokręcił głową przecząco.
– A ty? – Spojrzał na nią. – Założę się, że zaanektował cię jakiś bogaty
facet... Nie nosisz obrączki?
Teraz z kolei ona pokręciła głową i nie mogła sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz czuła się skrępowana, dlatego że nigdy nie wyszła za mąż.
Wolno zabrała ręce i schowała je za siebie, mówiąc:
– Byłam zajęta czymś innym.
– Chciałbym wiedzieć, czym, ale najpierw...
RS
62
Z jej gardła wydobył się okrzyk przerażenia, kiedy sobie uświadomiła,
że dała mu się podpuścić i puściła jego rękę. Ale jej desperacką próbę
ratowania sytuacji przerwało skrzeczenie głośnika, dochodzące zza drzwi.
Bonnie znieruchomiała.
– Josephie Sandersonie, tu policja. Podnieś słuchawkę, żebyśmy mogli
porozmawiać. Joe Sandersonie. Wiemy, kim jesteś, teraz chcemy się jedynie
dowiedzieć, czego chcesz.
Był porywaczem i złodziejem, ale aż nie mogła uwierzyć, jak bardzo
poczuła się dotknięta, że ją okłamał i zataił swoje prawdziwe imię.
–Joe? Masz na imię Joe? Świetnie. Wspaniale. Przypuszczam, że od tej
pory powinnam się do ciebie zwracać „Joe".
– Możesz, jeśli chcesz. Mówi tak na mnie moja mama i kilka osób,
wśród których dorastałem, ale odkąd opuściłem dom rodzinny, dla
wszystkich innych jestem Calem. Zapomniałaś, że biedny Joe nie cieszył się
najlepszą opinią? Na drugie imię mam Calvin. Czy słyszałaś kiedyś głupsze
imię?
– No, dalej, Joe, podnieś słuchawkę. Powiedz, co możemy dla ciebie
zrobić.
Cal bezradnie wyciągnął ręce.
– Tak ładnie mnie proszą. Muszę odebrać telefon.
– Nie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ja to zrobiła. Mogę
wszystko załagodzić. Proszę, Cal.
Zdumienie i... Coś zbliżonego do sympatii złagodziło jego rysy, kiedy
spojrzał na nią. Ujął ją pod brodę, po której delikatnie przesunął palcem i
powiedział:
– Zapytałaś...
RS
63
Oboje
podskoczyli,
kiedy
telefon
znów
zadzwonił.
Ze
zniecierpliwieniem złapał słuchawkę i przycisnął ją mocno do uda.
– Zapytałaś, dlaczego wybrałem ciebie... Rozmawiałem dziś w tym
banku z kilkunastoma osobami. Tylko ty jedna spojrzałaś mi w oczy,
uśmiechnęłaś się do mnie i powiedziałaś „dzień dobry". Gdybym cię nie
spotkał, wsiadłbym do windy i kolejny raz wróciłbym do domu z pustymi
rękami. Wróciłbym do domu i patrzyłbym, jak mój brat udaje, że nie wie, że
przeze mnie nic nie może zdziałać. Ale zobaczyłem ciebie i... Cholera! –
zaklął, kiedy znów rozległ się megafon na korytarzu. Przytknął słuchawkę
do ucha. – Czy nie możecie minutkę zaczekać? Jestem zajęty. Poza tym
nigdzie się stąd nie wybieram. – Znów opuścił słuchawkę. – O czym to
mówiłem?
– Że mnie zobaczyłeś.
Uśmiechnął się i Bonnie poczuła, że ma kolana jak z waty.
– Zgadza się. Zobaczyłem cię i pomyślałem sobie: „Proszę, oto
sympatyczna kobieta, uczciwa, mądra. Kobieta, która nigdy nie podda się
bez walki".
– Doszedłeś do takiego wniosku na podstawie mojego uśmiechu,
wyglądu i grzecznego „dzień dobry"?
– Czy się pomyliłem?
Bonnie wolno pokręciła głową.
– Ale to nie dlatego wybrałem właśnie ciebie. Zdecydowałem się
wziąć cię na zakładniczkę, ponieważ... Akurat się napatoczyłaś.
Aż ją zatkało z oburzenia i poczuła rozczarowanie, a on roześmiał się
dobrodusznie. Powstrzymując chichot, trzepnęła go w ramię, a potem
położyła dłoń na ręce, w której ściskał słuchawkę.
RS
64
– To było nawet zabawne, Cal, ale generalnie cała ta sytuacja nie jest
wesoła. Masz poważne kłopoty, więc teraz zachowaj powagę, kiedy
zaczniesz rozmawiać z policją.
– Tak jest, proszę pani. – Zmarszczył brwi. – Czy wspomniałem o
apodyktyczności? Sprawiasz też wrażenie osoby apodyktycznej.
Już chciała mu coś odpowiedzieć, ale położył palec na ustach i
przytknął słuchawkę do ucha.
– Przepraszam, że kazałem wam czekać. Moja zakładniczka pouczała
mnie, co mam mówić... Nie, nic jej nie jest, jest tylko bardzo pyskata. –
Uśmiechnął się przekornie, a ona równie przekornie wzniosła oczy do góry.
Wyciągnął do niej słuchawkę. – Powiedz im, że nic ci nie jest. – Krzyknęła,
że z nią wszystko w porządku i Cal znów podniósł słuchawkę do ucha. –
Oto moje warunki, Ted. Jeszcze nie postanowiłem, co zrobię, więc odejdźcie
od drzwi i przestańcie dzwonić co pięć minut. Nie chcę działać zbyt
pochopnie, więc mnie nie ponaglajcie. Kiedy będę wiedział, czego chcę,
poinformuję was. Och, i przestańcie mówić przez megafon, bo zaczynają
mnie wtedy świerzbić palce. – Rozłączył się. – No i jak to wypadło?
– Według mnie całkiem nieźle. Ale nie dawaj im żadnych podstaw do
przypuszczeń, że coś mi się stało, albo że dopuściłeś się wobec mnie
przemocy, bo wyłamią zamek. Pomóż mi przysunąć stół do drzwi. I wyłącz
światło. Naprawdę jesteś do niczego.
– Natomiast ty zachowujesz się tak, jakbyś była w swoim żywiole. To
podejrzane. – Cal zaczął ustawiać krzesła jedno na drugim, żeby
zabarykadować drzwi. – Dlatego zastanawiam się, dlaczego mi pomagasz? –
Rozejrzał się i zobaczył, że wykorzystał wszystkie krzesła do wzniesienia
barykady, więc Bonnie może usiąść tylko na podłodze.
RS
65
– Dziękuję za troskę, ale nie martw się o krzesło dla mnie. Zresztą i tak
powinniśmy usiąść na stole, żeby więcej ważył. Jeśli będą próbowali się
włamać, po prostu się pod nim schowamy.
Spojrzenia, jakie wymienili, świadczyły o tym, że oboje rozumieją, iż
to nie kwestia „jeśli", tylko „kiedy". A skoro oboje wiedzieli, czemu mówić
o tym na głos?
– To jeszcze jeden dobry pomysł. Czy rozważałaś napisanie książki?
Może mieć tytuł „Jak nie spartaczyć napadu na bank", a druga część – „Jak
być szczęśliwą zakładniczką".
Nie zwracając uwagi na Cala, usiadła na stole obok niego i zaczęła
machać nogami. Nie mogła się powstrzymać – odkąd skończyła dwanaście
lat, nie miała uzasadnionego powodu, by siedzieć na stole.
– Pomagam ci, ponieważ uważam, że zostałeś niewłaściwie
potraktowany. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie. Wiesz o tym, prawda?
Jesteś na straconej pozycji.
– Kiedy będziesz pisała swoją książkę, pamiętaj, żeby podkreślić, jak
ważne są wiara i optymizm.
Bonnie spojrzała na niego najsurowiej, jak tylko umiała. Mrugnął do
niej i... poddała się.
– Prawdę mówiąc pomagam ci, ponieważ to wszystko moja wina.
Kiedy przechodziłam koło ciebie, gdy czekałeś na windę, pech, który mnie
prześladuje dziś od samego rana, objął i ciebie.
Cal zachichotał lekceważąco.
– Mówię poważnie. Obudziłam się dziś pół godziny za późno, popsuła
mi się suszarka do włosów, podarłam rajstopy, zatrzasnęłam wszystkie
klucze w mieszkaniu, złapałam gumę, przyjechałam do pracy taksówką,
porwano mnie i zostałam zakładniczką. – Bonnie podniosła rękę.
RS
66
– A jeszcze nawet nie ma południa. – Zobaczyła, że Cal gapi się na
nią. – O co chodzi?
– Myślisz, że sąd to uwzględni? Wysoki Sądzie, stałem sobie
spokojnie i czekałem na windę, zajęty swoimi sprawami – których,
nawiasem mówiąc, nie mam zbyt wiele z powodu dwukrotnego
aresztowania za poważne przestępstwa – kiedy pojawiła się ta oto kobieta o
wyjątkowej urodzie, i pech, który ją prześladował tamtego ranka, objął
również mnie.
– – Mnie się to podoba. – Szczególnie przypadł jej do gustu ten
fragment o jej wyjątkowej urodzie.
– W takim razie posłużę się tą historyjką. Podoba mi się.
Bonnie skinęła głową.
– Ja będę utrzymywała, że wystąpił u mnie syndrom sztokholmski.
Cal pokręcił głową i zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć: zawsze
znajdziesz jakąś wymówkę.
– No bo inaczej niby czemu miałabym ci pomagać? Cal spoważniał.
– Nie mów nikomu, nawet swojej najlepszej przyjaciółce, że zrobiłaś
cokolwiek, żeby mi pomóc. Cokolwiek. Dobrze?
Skinęła głową.
–Ale nie zrób też ze mnie potwora, zgoda? Moja siostrzenica i
bratankowie mogą oglądać wiadomości.
– Nie jesteś potworem. Nigdy cię tak nie nazwałam.
Skinął głową z wdzięcznością i zsunął się ze stołu, żeby wyjrzeć przez
okno na ulicę.
Był w świetnej kondycji jak na mężczyznę w jego wieku... Jak na
mężczyznę w każdym wieku, pomyślała, przesuwając wzrok z jego
RS
67
szerokich ramion do wąskiej talii i niżej, na długie, szczupłe nogi. Wyglądał,
jak pracujący fizycznie mężczyzna w szczytowej formie.
Chociaż jeszcze nie powiedział tego na głos, oboje wiedzieli, że
wybierając ją sobie na zakładniczkę, ogarnięty gniewem, strachem i
frustracją, popełnił ogromny błąd i teraz nie wiedział, co zrobić. Wiedziała,
że gdyby mógł, natychmiast by się poddał, przeprosił ją, wiceprezesa banku,
gliniarzy i poszedłby do domu. A teraz odwlekał, jak tylko się dało, chwilę,
kiedy znów trafi do więzienia. A Bonnie chętnie mu towarzyszyła.
Kierowała się wiedzą i instynktem... Bo praca była całym jej życiem.
Pierwsza by się przyznała – ale nie przed swoimi klientami – że zarządzanie,
przewidywanie, planowanie, inwestowanie i pomnażanie pieniędzy innych
ludzi polega na eliminowaniu nierealnych scenariuszy i pozostawianiu kilku
prawdopodobnych... Nawiasem mówiąc była w tym świetna... I nie tylko
ona tak uważała.
Niestety ani to, co wiedziała z doświadczenia, ani to, co jej
podpowiadał instynkt, nie pomagało jej teraz wymyślić żadnego
sensownego sposobu wybrnięcia z tej sytuacji.
Była w niebezpieczeństwie jako jego zakładniczka, osoba całkowicie
mu obca, a czuła się jak jego przyjaciółka i wspólniczka... No zgoda, raz czy
dwa przelotnie przeszło jej przez myśl, że może również jako potencjalna
kochanka, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Odkąd go poznała, nie
wypuszczał broni z ręki, ale gotowa była przysiąc, że taki z niego
przestępca, jak z niej samej.
Spojrzała na niego przez pokój. Cal ściskał broń w obu rękach, gapiąc
się na nią, jakby to była zabawka albo jakby wyraźnie zdawał sobie sprawę z
tego, że jest zbyt mała, by go obronić przed działami, które wkrótce zostaną
przeciwko niemu wytoczone.
RS
68
Gliniarze się nie poddali i dzwonili co kilka minut. Teraz była jej
kolej, by podnosić słuchawkę i się rozłączać.
– Wiesz co? – odezwała się cicho, przerywając milczenie, które trwało
już blisko godzinę. Natychmiast na nią spojrzał, zadowolony, że wyrwała go
z zamyślenia.
– Co? – Przestał podpierać ścianę i przeszedł przez pokój, by przyjąć
taką pozycję, jak ona: stopy na podłodze, tyłek na stole, ręce podpierające
tułów.
– Tak sobie myślałam... Mam siostrę, starszą ode mnie o osiemnaście
miesięcy.
Uśmiechnął się do niej lekko.
–Jak jej na imię?
– Jan. Janice. Obecnie Jan Everly, ale kiedyś nazywała się Jan Simms.
Janice Simms. Ja jestem Bonnie Simms.
Zmarszczył lekko czoło, ale tylko bez słowa skinął głową, zachęcając
Bonnie, by mówiła dalej.
– W Leesburgu obie chodziłyśmy do szkoły z chłopakiem, który
nazywał się Joe Sanderson. Ja tylko przez rok, ale ona dłużej. Cóż za zbieg
okoliczności, prawda?
Zmarszczył czoło chyba do samych granic możliwości.
– Ciekawe, co?
– To bardzo dziwna sprawa. Pamiętam twoją siostrę. To ona udzielała
korepetycji Billy'emu O'Nealowi przed jakimś egzaminem, który oblał, więc
nie mógł grać w meczu obserwowanym przez łowców talentów, i nie załapał
się na stypendium sportowe na uczelnię.
– Och, daj spokój. Billy O'Neal był kretynem i dlatego oblał egzamin i
nie dostał się na uczelnię.
RS
69
– A ty... – Oskarżycielsko wycelował w nią palec, co bardzo ją
zdenerwowało. – Ty. Boże! Chicky Davis przez cały wieczór czekał, żebyś
przyszła na jego przyjęcie urodzinowe, a ty go wystawiłaś do wiatru.
– Siedziałam w łazience, tuląc się do muszli klozetowej. Miałam
grypę.
– To jest... – Pstryknął ją palcem w nos. –... Kłamstwo.
–Nie.
– Tak. Widziałem cię. Tamtego wieczoru schowałaś się w krzakach
naprzeciwko garażu w domu Chicky'ego i podglądałaś, co się dzieje.
Widziałem cię tylko przez chwilę, ale to na pewno byłaś ty... Dopiero w
poniedziałek poznałem szczegóły. Nawet się zastanawiałem, czy cię nie
wydać... Ludzie, którzy chowają się w krzakach podczas imprezy, zwykle
budzą powszechne zainteresowanie.
– Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Pokręcił głową.
– Nie wiem.
– Nigdy tego nie zapomnę. Po raz pierwszy zaprosił mnie na swoje
urodziny uczeń klasy maturalnej. I to nie byle jaki uczeń, tylko Chicky
Davis – wyjątkowe wyróżnienie. Mógł zaprosić milion innych dziewcząt...
Presja była niewyobrażalna. Nic dziwnego, że dostałam mdłości...
Zwymiotowałam w tych krzakach. – Zawahała się i odczekała kilka chwil. –
A więc to wszystko, co o nas zapamiętałeś?
– O twojej siostrze tak. Nigdy nie była specjalnie w moim typie.
– Ona jest wyjątkowo bystra.
– W porządku. – Na chwilę odwrócił wzrok, a potem znów spojrzał na
nią, próbując zobaczyć dawną Bonnie.
RS
70
– Miałaś wtedy bardziej rude włosy niż teraz. Wprost nie mogę
uwierzyć, że cię nie poznałem, bo bardzo mało się zmieniłaś: inna fryzura,
pełniejsze kształty, ale... Nadal masz najwspanialsze nogi ze wszystkich
dziewczyn z liceum imienia Roberta F. Kennedy'ego.
Bonnie uniosła brwi.
– Byłam w twoim typie?
Roześmiał się krótko i powiedział z rozbrajającą szczerością:
– Nie. Nic a nic. Ale był czas, kiedy gotów byłem zrobić odstępstwo
od reguły. Żałowałem, że ja nie jestem w twoim typie.
– Nie w moim typie? – Był wprost fantastyczny. Super facet. Taki
męski... Wyszła z niej tamta nastolatka.
Cal to zobaczył. Uśmiechnął się, zadowolony, i stała się rzecz
niesamowita, kiedy odwrócił wzrok, wyraźnie onieśmielony. Poczuła się
tak, jakby znalazła się na krawędzi czegoś głębokiego... Bardzo głębokiego.
Odchrząknął.
– W poniedziałek po urodzinach Chicky'ego zacząłem rozpytywać
chłopaków w szkole, aż ktoś mi ciebie pokazał. Byłem ciekawy. Chciałem
zobaczyć nikomu nieznaną uczennicę pierwszej klasy liceum, która
wystawiła do wiatru ucznia klasy maturalnej, mającego powodzenie u
popularnych dziewczyn, do tego najlepszego rozgrywającego w okręgu...
Kogoś takiego, jak Chicky.
– Założę się, że się zdziwiłeś. – Nie chciała, żeby zabrzmiało to tak,
jakby była zakompleksiona.
– Masz rację – przyznał, wciąż gapiąc się na swoje buty.
– Czułem się... Oszołomiony, i to przez kilka tygodni. Nie mogłem
uwierzyć, że pierwszy ciebie nie zauważyłem. Miałaś cudowne nogi i... –
Uniósł ręce na wysokość piersi i zatrzymał je tam na ułamek ułamka
RS
71
sekundy, a potem dotknął głowy. –I miałaś takie długie, rude włosy. –
Nachylił się ku jej twarzy i spojrzał na nią uważnie. – A co się stało z
twoimi piegami?
Bonnie wzruszyła ramionami.
– Włosy mi ściemniały, a piegi – wyblakły. Wyrównało się.
Cal mruknął coś i spojrzał na ich dłonie, leżące tak blisko siebie na
blacie stołu.
– Więc dlaczego nigdy mnie nie poprosiłeś o spotkanie?
Uśmiechnął się drwiąco.
– Cóż, po pierwsze dlatego, że wystawiłaś do wiatru Chicky'ego...
Bonnie prychnęła.
– Miałam grypę!
– Zostałaś wystawiona na próbę i udowodniłaś, że nie można na tobie
polegać. Byłaś nieprzewidywalna. Każdy następny chłopak, który by się z
tobą umówił, ryzykował, że i jego spotka podobny afront.
– Może nie lubiłam piłkarzy. Nie pomyślałeś o tym? Może nie lubiłam
Chicky'ego.
Spojrzał na nią zdumiony.
– Wszyscy lubili Chicky'ego. – Kiedy zobaczył, że Bonnie nie może
się z nim nie zgodzić, zapytał:. – A czy ty mnie pamiętasz? Czy w ogóle
cokolwiek utkwiło ci w pamięci?
–Tak, ale zaczekaj chwileczkę. Jaki był ten drugi powód?
Cal zmarszczył czoło.
– Powiedziałeś: „po pierwsze wystawiłaś do wiatru Chicky'ego". A po
drugie?
RS
72
– Och. Nie byłaś w moim typie. Byłaś skromna i bystra, i śliczna, i
niewinna, a dziewczyny, z którymi chodziłem... Na ogół takie nie były.
Lubiliśmy się zabawić, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Chyba wiem. Tak. Pamiętam niektóre z tych dziewczyn.
Udał, że nisko zwiesił głowę.
–I wiedziałam, kim byłeś, kiedy chodziłam do drugiej klasy liceum.
Spędzałeś dużo czasu z Max... hmmm...
– Nazywał się Fred Maxton.
– Tak. Zmusił mojego kolegę do wciągnięcia spodenek
gimnastycznych przez głowę. Prawie przez miesiąc nosił je na szyi.
Cal skinął głową, jakby to sobie przypomniał.
– Max był moim sąsiadem. Był ode mnie o rok starszy, ale się
kolegowaliśmy... Nie, żebym pochwalał wszystko, co robił. I to nie żadne
usprawiedliwienie jego zachowania, ale kiedy chodził do drugiej klasy, był
duży, gruby i na stołówce wrzucali go, głową w dół, do pojemnika na
odpadki. Dzieciaki potrafią być okrutne. No i w ten sposób koło się zamyka.
– Czy mogę ci zadać osobiste pytanie?
– Jasne.
– Wcześniej powiedziałeś, że nie masz dzieci. Czy to był świadomy
wybór czy... ?
– Nie. Z całą pewnością nie był to świadomy wybór. Lubię dzieci.
Dzieci mojego brata są kapitalne. Gdybym miał kilkoro własnych, byłoby to
coś... Cudownego. Wspaniałego. Ale teraz...
W tej chwili nie miała ochoty myśleć o tym, co teraz.
– Pochodzisz z rozbitej rodziny?
Cal pokręcił głową.
RS
73
– A ty? Pamiętam, że mieszkałaś z babcią. Zgadza się? A może to nie
była babcia?
– Ma na imię Pim. Moi rodzice zginęli w katastrofie kolejowej, kiedy
miałam pięć lat.
– A Pim żyje jeszcze?
– O, tak.
Bonnie roześmiała się cicho i czule, po czym zaczęła mu opowiadać o
Pim i ciekawym życiu, które wiodła, póki nie musiała się ustatkować, by
wychowywać córki swojej jedynaczki. Cal słuchał o dalekich i
egzotycznych miejscach odwiedzanych przez Pim, o niezwykłych ludziach,
których poznała, i o wielu życiowych mądrościach, które przekazała i
wpoiła wnuczkom. Przecież każdy wie, że nagana albo zwrócenie uwagi
zawsze są skuteczniejsze i na dłużej zapadają w pamięć, jeśli włączeni są do
tego wróżka, sułtan albo zły smok... Przynajmniej do czasu pójścia do
gimnazjum.
Mniej więcej w połowie wspomnień dotarło do niej, co robią –
nadrabiają zaległości. Starali się powiedzieć sobie jak najwięcej w ciągu
krótkiego czasu, jakim dysponowali, żeby narodziła się między nimi więź.
Próbowali w ciągu jednego dnia przeżyć całe życie.
Kiedy zadzwonił telefon, Bonnie odruchowo podniosła słuchawkę i się
rozłączyła.
– Wkrótce będziesz musiał im coś powiedzieć. Lepiej nie mieć do
czynienia z gliniarzami po zmroku.
Spojrzał na nią pytająco. Uśmiechnęła się.
– No dobrze. Najlepiej nie mieć z nimi nigdy nic do czynienia.
RS
74
– Joe, wkrótce będziesz musiał coś powiedzieć. – Mężczyzna z
megafonem był wyraźnie sfrustrowany. – Nie trzymaj nas w niepewności.
Powiedz nam, jak ci możemy pomóc. Powiedz nam, czego chcesz.
– Widzisz?
Zachichotali, ponieważ policjant użył prawie takich samych
sformułowań, jak ona.
– I mam pomysł, co im powiedzieć...
RS
75
Rozdział 7
– Zrozumiałeś wszystko, Ted? Chcę kredyt na rozwój w wysokości pół
miliona dolarów o zmiennym oprocentowaniu. Już wypełniłem potrzebne
wnioski. Są w jednym z gabinetów na końcu korytarza.
– W Dziale Kredytów i Przejęć – szepnęła Bonnie, służąc mu pomocą,
jak to robiła przez cały czas procesu wysuwania „żądań".
– W Dziale Kredytów i Przejęć – powtórzył Cal. – Tam są wszystkie
wnioski, już przeze mnie wypełnione. Nie chcę ukraść pieniędzy, tylko je
pożyczyć. Rozumiesz?
Bonnie słyszała jedynie brzęczenie w słuchawce, którą trzymał przy
uchu. Przyglądała się Calowi, żeby zobaczyć, jak zareaguje na to, co mu
powiedzą. Miał wyjątkowo wyrazistą twarz... Albo wyjątkowo doskonale
umiała z niej czytać.
– Próbowałem w taki sposób, Ted, ale nie podoba im się moja
przeszłość.
– Mów zwięźle. Przeciągają rozmowę, żeby odwrócić twoją uwagę.
Spojrzał prosto w jej oczy i skinął głową; Bonnie wyciągnęła rękę i
lekko złapała się krawędzi stołu, żeby nie stracić równowagi. Czekała, aż
serce przestanie w jej piersi trzepotać.
– To po pierwsze. Po drugie: domagam się, by nie ciągano mnie po
sądach za to, co dziś zrobiłem w tym banku. Moja zakładniczka zgodziła się
nie wnosić przeciwko mnie oskarżenia, jeśli wyjdzie stąd bez szwanku, więc
macie mało do roboty: porozmawiać z bankiem i z zastępcą prokuratora. I
chcę mieć wszystko na piśmie. Umowę kredytową i oświadczenie, że nie
zostanę aresztowany, bym mógł się z nimi zapoznać. – Urwał i słuchał. – Ile
czasu?
RS
76
Bonnie uniosła w górę cztery palce i spojrzała na niego pytająco.
Skrzywił się i wzruszył ramionami.
– Cztery godziny. Macie cztery godziny, Ted. Czy wszystko
zrozumieliście? – Przygarbił się sfrustrowany i zamknął oczy na kilka
długich sekund. – Nie. Chodziło mi o to, czy czegoś nie zrozumieliście z
moich żądań. – Zakrył mikrofon dłonią. – Ted chyba pierwszy raz prowadzi
negocjacje. Cały czas z kimś się konsultuje.
–Tak jak ty?
Cal roześmiał się bezgłośnie i znów skupił uwagę na tym, co mówił
negocjator.
– Nie wiem. Zorientuję się, czy chce z wami rozmawiać.
– Znów zakrył mikrofon i spojrzał na nią, pytająco uniósłszy brwi.
Kiedy Bonnie się zawahała, próbował jej pomóc.
– Może nie będą tacy nerwowi i podejrzliwi, jeśli się upewnią, że nic
ci nie jest.
Podeszła do Cala i wzięła od niego telefon. Słuchawka była ciepła od
dotyku jego dłoni. Kiedy przycisnęła ją do twarzy, poczuła wilgotny zapach
jego oddechu.
–Halo?
– Pani Simms, nic pani nie jest?
– Nie, nic mi nie jest, ale... Byłabym wdzięczna, gdybyście jak
najszybciej spełnili żądania pana Sandersona, żebyśmy wszyscy mogli
powrócić do swoich zwykłych zajęć.
– Pani Simms, czy pan Sanderson jest uzbrojony?
– Tak, naturalnie. I czy moglibyście powiedzieć mojej sekretarce,
Angeli, żeby skontaktowała się z moją rodziną i poinformowała ją, że nic mi
RS
77
nie jest? I żeby gorąco przeprosiła państwa Watsonów. I umówiła się z nimi
na spotkanie na początku przyszłego tygodnia.
– Czy w pomieszczeniu jest bomba, proszę pani? Na przykład
zapalająca?
– Czy słyszał pan, co powiedziałam?
– Tak, proszę pani. Nasza rozmowa jest nagrywana, proszę pani. Czy
w pomieszczeniu są jakieś bomby?
– Jedną chwileczkę. – Zasłoniła słuchawkę dłonią i spojrzała na Cala.
– Chce wiedzieć, czy mamy tu bombę.
– Czy mam – poprawił ją z naciskiem. – Nie, czy mamy. Nie
zapominaj o tym.
– Może jak usłyszą o bombie, dadzą nam spokój.
– Albo zdecydują się natychmiast działać, szybko i bezwzględnie, nie
zważając na los zakładniczki. Znasz to: poświęcić życie jednej osoby, by
ratować życie wielu? Lepiej powiedz, że nie.
Powiedziała, że nie ma bomby, ale Ted był wyjątkowo podejrzliwy.
– Czy ten człowiek zmusza panią do kłamstwa? – Bardzo chciał, żeby
powiedziała coś okropnego o Calu, coś obciążającego go lub
niebezpiecznego.
Natomiast ona chciała wychwalać jego zalety... Mówić nie tylko o
wyrazie jego oczu czy jego dużych, pokrytych odciskami dłoniach.
Podobało jej się to, jak chronił swojego brata, i troszczył się o jej
bezpieczeństwo. Doceniała dobroć, jaką jej okazał, i to, że nie machał bronią
przed jej nosem przez cały czas. Miała ochotę rzucać gromy na ludzi, którzy
odrzucili jego wniosek kredytowy, nie dali mu drugiej szansy, na co każdy
zasługiwał. Rozgniewana i zestresowana Bonnie czuła, jak ręce jej się trzęsą
z bezsilnej złości.
RS
78
– Proszę pani, czy zmusza panią do czegoś?
– Nie! Nie zrobiłby tego! Muszę kończyć. – Podała telefon Calowi,
który cały czas na nią spoglądał, a potem podeszła do ściany z oknem i
oparła się o nią.
Przy spuszczonych żaluzjach, zgaszonym świetle i słońcu,
zachodzącym wolno po drugiej stronie budynku, w sali szybko robiło się
ciemno i trudno było dostrzec szczegóły – na przykład policzki,
zarumienione z emocji, i drżący podbródek. Ale czasami światło jest
niepotrzebne, żeby widzieć.
– Cztery godziny, Ted. Nie zawiedź mnie – rzucił zwięźle do
słuchawki. Odłożył telefon, a potem odwrócił się i spojrzał na Bonnie z
pewnym niepokojem. – Bonnie? Dobrze się czujesz? Chcesz, żebym do
swojej listy żądań dodał prośbę o pokrojenie Teda na kawałki?
Aż się cała zatrzęsła, chichocząc cicho, niemal bezgłośnie. Odwróciła
się, bo nie chciała, by zobaczył, że oczy ma pełne łez. Uniosła jedną rękę,
żeby go powstrzymać, kiedy zaczął iść w jej stronę, a drugą otarła łzę.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Trochę się rozkleiłam. Nic wielkiego.
Muszę odreagować stres. Jestem kobietą. To się zdarza.
Nie zatrzymał się i jęknęła bezgłośnie z zakłopotania. A co, jeśli zrobi
coś głupiego i żenującego, na przykład... Rozpłacze się na jego ramieniu?
Co, jeśli na chwilę straci rozum i go pocałuje? Miała na to ogromną ochotę.
A co, jeśli całkiem się zapomni i pozwoli sobie na to, by zaczęło jej na nim
zależeć... Za bardzo zależeć... Może nawet go pokocha? Co, jeśli...
No właśnie: co, jeśli to zrobi?
– Przepraszam, Bonnie. Naprawdę bardzo cię przepraszam –
powiedział, pochylając się, żeby zobaczyć jej twarz. – To był zły pomysł.
Przykro mi, że cię w to wciągnąłem.
RS
79
– Byłeś zły i sfrustrowany. To niebezpieczna mieszanka.
– Co nie znaczy, że musiałem od razu wyżywać się na tobie. – Zdjął
sportową marynarkę i rzucił ją na klimatyzator pod oknem. Wyjrzał na ulicę,
a potem podniósł żaluzje, żeby wpuścić słabe światło latarni, reflektorów
samochodowych i neonów nad sklepami, znajdującymi się cztery piętra
niżej. – Nie możemy teraz się wychylać, ale przynajmniej będzie trochę
widniej. Myślę, że wyłączyli prąd. Ale jest i dobra wiadomość: kiedy zrobi
się za ciemno, by cokolwiek widzieć, emocje powinny nieco opaść.
– Niepoprawny optymista – powiedziała żartobliwie. Zdjęła pantofle i
rozpięła górny guzik bluzki. – Gorące powietrze unosi się do góry, prawda?
– Prawda – przytaknął, patrząc, jak oparta o ścianę osunęła się, by
usiąść na podłodze. – Chcesz moją marynarkę?
– Dzięki, ale tu na dole wcale nie jest dużo chłodniej. – Uśmiechnęła
się do niego życzliwie i już chciał wyjaśnić, że przecież mogłaby usiąść na
jego marynarce, kiedy dostrzegł wesoły błysk w oku Bonnie i zorientował
się, że się z nim droczy.
– Mądrala.
– Ale będę potrzebowała pomocy, żeby wstać. Proste spódnice mają
tylko jeden plus: wygląda się w nich świetnie.
– No cóż, muszę powiedzieć – odezwał się, zajmując miejsce obok niej
– że ty wyglądasz w niej naprawdę świetnie.
– Och, założę się, że mówisz to wszystkim swoim zakładniczkom. –
Rozpięła guziki przy mankietach białej, jedwabnej bluzki i podwinęła
rękawy.
– Jeśli mam być szczery, to tak. Ale nigdy dotychczas nie mówiłem
tego poważnie.
RS
80
Zarumieniła się. Naprawdę. Przekomarzał się z nią, ale czuła się mile
połechtana... I była skończoną kretynką. Nie mieli przed sobą żadnej
przyszłości – nie będzie żadnego ślubu w białej sukni, żadnych dzieci,
żadnego siedzenia w bujanych fotelach na szerokim, frontowym ganku o za-
chodzie słońca.
A mimo to wszystko w tym mężczyźnie jej się podobało. Więcej, niż
podobało. Jego poczucie humoru i troska o nią. Naturalnie jego wygląd, ale
również upór, jakiego wymagało rozpoczęcie nowego życia po wyjściu z
więzienia. I zaprzepaścić to wszystko w imię czego? Jak można by to
nazwać? Heroizmem? Lekkomyślnością? Szaleństwem?
– Wiesz, że jestem z tego bardzo dumna.
– Z czego? – zapytał, przysuwając się do niej nieznacznie, jakby ściana
w miejscu, gdzie się o nią opierał, była zbyt nierówna.
– Z mojej wagi i z tego, że nadal noszę ten sam rozmiar ubrań, co
dwadzieścia lat temu.
Uśmiechnął się, jakby właśnie mu powiedziała jakiś ciekawy fakt o
sobie – na przykład, że ma stopę takiej samej długości, co przedramię.
– Moja waga to jedna z wielu rzeczy, z których jestem niezmiernie
dumna. Jedna z wielu próżnych, błahych i dających zadowolenie rzeczy,
którymi wypełniam sobie czas, ponieważ poza pracą w moim życiu nie ma
nic prawdziwego, dobrego czy godnego zazdrości.
Cal zmieszał się i zrobił lekko nieufną minę.
– Każdy czasami tak się czuje. Założę się, że jeśli...
– Nie. Nie ja. W moim życiu nie ma organizacji społecznych czy
dobroczynnych, nie ma muzyki, sztuki ani spływów kajakowych
interesującymi szlakami, nie ma neurotycznej obsesji na punkcie jakiegoś
hobby. Jedyne, co robię, to pracuję. – Westchnęła głęboko i oparła głowę o
RS
81
ścianę. – Kiedyś mocno wierzyłam w to, że mąż i dzieci nie dają możliwości
samorealizacji. Ale ostatnio uświadomiłam sobie, że jeśli określenie „żona i
matka" nie mówi, kim jesteśmy, to „bankowiec" również nie. Czy nie mam
racji? Tak samo, jak „prezydent", „pomywacz" albo „wódz indiański".
Ostatecznie nie jest ważne, co robię z moim życiem, tylko to, co robię na co
dzień.
Po kilku długich sekundach milczenia otworzyła jedno oko i nie mogła
się powstrzymać od uśmiechu na widok zamyślonej miny Cala. Nie można
nie lubić mężczyzny, który przynajmniej podejmuje próbę zrozumienia
najgłębszych, najmroczniejszych tajników kobiecego umysłu.
– Mam rację? – zapytała, spragniona jego opinii.
– Cóż... Być może... A może po prostu masz niski poziom cukru we
krwi, bo przez cały dzień nic nie jadłaś.
Przekonamy się, czy wsuną cheeseburgery przez szparę pod drzwiami?
Bonnie otworzyła również drugie oko i się roześmiała.
– Nie. Dziękuję. – Zawahała się. – Prawdę mówiąc to był tylko wstęp
do tego, żeby ci powiedzieć, że... Podziwiam cię. Oczywiście jest prawie
pewne, że cała ta historia zakończy się spektakularnym fiaskiem i
prawdopodobnie trafisz do więzienia...
–I to jest takie godne podziwu?
– Ale masz serce po właściwej stronie. Miałeś dobre intencje. Nie
zrobiłeś tego wyłącznie dla siebie. Zdecydowałeś się na ten krok głównie ze
względu na brata, żeby nie ponosił konsekwencji za coś, co ty zrobiłeś... I za
co już zapłaciłeś. Nikogo nie skrzywdziłeś. Byłeś dobry i słodki.
– Uważasz, że jestem słodki?
– Nie pamiętam, kiedy sama ostatni raz zrobiłam coś, co wymagało
odwagi lub poświęcenia.
RS
82
– Jestem słodki?
– Wszystko w moim życiu kręci się wokół mnie samej.
– Słodki?
– Nie wiem, kiedy się stałam taką egoistką... Taką próżną osobą. Nie
tego uczyła mnie Pim. – Spojrzała na niego. On też na nią patrzył. – Zwykle
nie potrzebuję tego rodzaju... Młotka, by uderzył mnie w głowę, żebym
sobie uświadomiła, że zbytnio zboczyłam z właściwej drogi. Wiem, że to
szaleństwo dziękować ci za to, że wziąłeś mnie na zakładniczkę, ale
obawiam się, że będę musiała to zrobić, ponieważ...
Tak wolno i niepostrzeżenie, jak rośnie ciasto, tak naturalnie, jak
płynie woda w strumieniu, Cal nachylił się i przycisnął usta do jej warg.
Były miękkie i ciepłe, sprawiły, że serce zaczęło jej szybciej bić. Na chwilę
odsunął się od niej, ale wciąż czuła jego oddech na swoich wargach, a na
policzku, bijące od niego ciepło. Kiedy pocałował ją drugi raz, zrobił to z
języczkiem. Oddała mu pocałunek i krew w jej żyłach zawrzała.
Czuła bijący od niego zapach świeżych trocin i wiatru, a duże, pokryte
odciskami ręce, które tak podziwiała, okazały się nadspodziewanie
delikatne, kiedy pogładził jej policzek, a potem przesunął je na jej szyję i
kark, by móc przytrzymać jej głowę, gdy jego pocałunek stał się bardziej
namiętny.
Przycisnęła się do niego; miał takie szerokie bary, że nie mogła go
objąć, a jego muskuły były jak kamienie... Nie przypominała sobie, kiedy
czuła się bezpieczniej... Albo bardziej bezbronnie.
Ogromnie jej to odpowiadało.
–Wiedziałem – wysapał, całując jej policzek i skroń, a potem szyję. –
Wiedziałem, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, wtedy w szkole,
wiedziałem, że całowanie się z tobą będzie czymś wyjątkowym. –
RS
83
Pocałował ją w drugi policzek, a potem w czoło, jakby nie mógł się
powstrzymać, jakby ciągle mu było mało. – Wiedziałem też, jakie masz
usta. Są takie miękkie. – Muskał je wargami. – Wiedziałem nawet, że
będziesz miała wyjątkowy smak... Jak kropla czystej słodyczy, jaką daje
wiciokrzew. Pamiętasz? Czy jako dziecko ssałaś kwiaty wiciokrzewu?
Skinęła niewyraźnie głową, gładząc dłonią twarz Cala. Przesunęła
palcem po ciemniejącym zaroście na jego policzku.
– Tak. Robiłam to nawet ostatniego lata w ogrodzie Pim.
Jego uśmiech – szeroki, promienny – był najprawdopodobniej
najbardziej zmysłowym uśmiechem, jaki widziała w ciągu ostatnich
piętnastu lat.
– Ty... wiciokrzew... lato... Ładny obrazek.
Bonnie pokręciła głową i cicho się roześmiała.
– Obawiam się, że mój mentalny wizerunek ciebie jest dość...
Stereotypowy. – Spojrzała na niego spod rzęs. Jego drwiący uśmieszek i
roześmiane oczy warte były jej konsternacji. – Pas z narzędziami, nagi tors,
obcisłe dżinsy, żeby się nie wkręciły w tryby maszyny... Czarne, metalowe
pudełko na drugie śniadanie.
– A co jest w moim pudełku na drugie śniadanie? – chciał wiedzieć.
Było jej tak dobrze. Odsunęła się od ściany i powierciwszy się trochę,
ułożyła się wygodnie na podłodze.
– Chcesz poduszkę? – zapytał.
–Tak. Chociaż kanapa byłaby lepsza. Och! Zaczekaj!
– Zanim się zorientowała, co Cal zamierza, objął ją w pasie i posadził
sobie na kolanach – po damsku, z uwagi na jej spódnicę. Natychmiast
spróbowała wstać.
RS
84
– Cal, uspokój się. Połamię ci nogi. A w najlepszym przypadku
zdrętwiejesz. Będzie ci niewygodnie. Podłoga jest wystarczająco twarda,
nawet kiedy nie przygniata cię ciężar drugiej osoby...
Bez słowa ostrzeżenia nachylił się, objął ją mocno i przyciągnął do
siebie, a potem oparł się o ścianę, nie wypuszczając Bonnie z objęć.
– Czy nie boli cię od tego krzyż?
– Ciiii.... Odpręż się. Może jesteś ostatnią kobietą, którą będę trzymał
w ramionach w najbliższej przyszłości.
– Och. Tak mi przykro...
W panującym mroku odnalazł palcem jej usta.
– To było stwierdzenie faktu, nie skarga.
– Och. – Poczuła, że roztapia się w jego ramionach, zupełnie jak masło
na gorącej grzance. – Rozumiem...
– To dobrze. Chcę, żebyś to rozumiała. A teraz mi powiedz, co jest w
moim czarnym, metalowym pojemniku na drugie śniadanie.
Roześmiała się cicho, a potem oparła głowę na jego torsie. Usłyszała
równe, miarowe bicie serca. Uświadomiła sobie wtedy, że nie tyle się liczyło
to, o czym teraz mówili, ile poczucie intymności, jaką dawała rozmowa po
ciemku, dotykanie się, zaufanie i bliskość.
– Dwie kanapki, dwa desery brzoskwiniowe, łyżka, papierowa
serwetka i mleko o smaku czekoladowym.
Cal zachichotał.
– Z czym są kanapki?
– Jedna z masłem orzechowym i kremem z pianek cukrowych.
Jęknął.
– To naprawdę pyszne. Smakowałoby ci. A druga z pastą z tofu i
tuńczyka, jaką robi moja siostra. Popłakałbyś się, jest taka...
RS
85
Najpierw usłyszeli stukot metalu o drewno, a zaraz potem zrobiło się
tak głośno, że kilka sekund zajęło im uświadomienie sobie, iż rozsypał się
stos krzeseł pod drzwiami.
Tamci za drzwiami przypuścili pierwszy szturm.
RS
86
Rozdział 8
Cal pchnął ją i chociaż było ciemno, od razu się zorientowała, że
odwrócił ją w kierunku stołu, żeby mogła się pod nim schować. Tam będzie
bezpieczna.
– Cal? – Opuściła głowę, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności – i
żeby zmobilizować wszystkie siły, jakie jej zostały – a potem ostrożnie
przesunęła się w stronę ciemnych cieni rzucanych przez stół. W pokoju
rozległo się głośne walenie. Bonnie krzyknęła, kiedy szturmujący znów
uderzyli w drzwi. W panującym mroku niemożliwością było określenie, ile
miejsca jest pod stołem.
– Cal!
– Jestem tuż za tobą.
Ale to nie była prawda. Nie ma przesady w tym, że utrata jednego
zmysłu – na przykład wzroku – wyostrza inne – na przykład słuch. Cal był
w drugim końcu pokoju, na lewo od niej; tam, gdzie poprzednio.
Starała się sobie przypomnieć, co tam jest, czego on tam szuka. Dał się
słyszeć trzeci głośny huk i stół powoli się przesunął z przeraźliwym
zgrzytem. Ale hałas i wibracje w pomieszczeniu były niczym w porównaniu
z siłą każdego uderzenia jej serca.
W końcu Bonnie dotarła do stołu i oparła się o niego plecami.
Wiedziała, że tuż przed sobą ma dłuższą ścianę, drzwi są na prawo, a na
lewo, przy oknie na ulicę, stoi Cal, obok niego jest klimatyzator, dalej leży
marynarka... I pistolet w jej kieszeni.
– Cal, co zamierzasz? Zostaw to. Uciekaj stamtąd.
– Chryste. Schowaj się pod stołem, Bonnie. Proszę. Za chwilę do
ciebie przyjdę.
RS
87
– Co zamierzasz? – Podnosili głosy, to znowu mówili ciszej w rytm
uderzeń w drzwi. Po każdym uderzeniu stół odrobinę ustępował, a drzwi
drgały coraz silniej.
Jak przystało na osobę o analitycznym umyśle, Bonnie doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że to, co się wydawało wolnym przesuwaniem
się, właściwie było błyskawicznym pędem, mierzonym w milisekundach, i
że rozsądek, zmysł praktyczny i wykształcenie nie mają znaczenia, kiedy
człowieka ogarnia strach i do głosu dochodzi instynkt.
Jej instynkt mówił głośno i wyraźnie: musi być teraz blisko Cala. I
zorientowała się, że od samego początku podążała w kierunku jego głosu.
Nie miała jednak czasu analizować, co jej podpowiada instynkt, ani co
znaczy ulga, którą poczuła w całym ciele, kiedy dostrzegła, jak w
ciemnościach przesuwa się ku niej cień Cala. Przywarła do niego mocno,
całym sercem pragnąc go chronić przed światem pełnym lęków, hałasu i nie-
bezpieczeństw.
–Cal?
– O, Boże, Bonnie!
Obserwowała jego czarną, pochyloną sylwetkę w mroku, którego nie
rozpraszały światła ulicy. Cal zamachał rękami przed sobą.
– Skarbie, schowaj się pod stołem. Będziesz tam bezpieczna.
– Chodź ze mną. – Wyciągnęła do niego rękę; natychmiast mocno ją
objął i pociągnął w górę... ku światłu i prosto w swoje ramiona. – Ze mną
będziesz bezpieczny.
– Och, jakbym chciał, żeby między nami było inaczej.
– Jeszcze może być. Możemy być razem. Może spędzisz jakiś czas w
więzieniu, ale, cóż, będziemy mieli po prostu wyjątkowo długie zaręczyny.
RS
88
Zachichotał, a Bonnie się odchyliła, żeby zobaczyć jego twarz; objęła
go rękami w pasie.
– Ale to mi przypomina, że...
Znów rozległ się huk. Wzdrygnęli się jednocześnie.
– To mi przypomina, że kiedy się stąd wydostaniemy, mogę...
Oskarżyć Teda. Jest marnym negocjatorem. Obydwa nasze żądania były
całkiem rozsądne.
– Moje, Bonnie. Moje żądania, nie zapominaj o tym.
– Może powinniśmy usiąść na stole? Żeby był cięższy?
Poczuła, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Cal westchnął
zrezygnowany i mocniej objął Bonnie ramieniem. Wtedy rozległ się kolejny
łomot, od którego wszystko się zatrzęsło.
– Nie. Niewiele tym zyskamy – powiedział. –I lepiej ich nie
denerwować, stawiając opór.
– W takim razie wróć i... – Zawahała się, kiedy nieco przesunęła rękę i
poczuła coś twardego pod ramieniem. –... Schowaj się ze mną pod stołem.
Proszę cię, Cal.
– Nie mogę – szepnął. Przysunął twarz tak blisko niej, że Bonnie czuła
na ustach jego oddech, chociaż ledwo go widziała. Dostrzegła jednak
kieszeń marynarki, do której wsunęła rękę. – Muszę wziąć
odpowiedzialność za to, co zrobiłem, a nie chować się pod stołem z moją
zakładniczką. I muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Proszę. Już prawie po
wszystkim. Obiecuję. A teraz idź!
Pchnął ją lekko i potykając się, wróciła tam, gdzie panowały
ciemności. Ale nie była już tak kompletnie zdezorientowana. Odgłos
następnego uderzenia nie tylko zdradził jej, gdzie są drzwi, pojawiła się
RS
89
również wąska smuga światła z korytarza. Było to zarówno pomocne, jak i
przerażające, kiedy ujrzała na moment broń, którą trzymała w ręku.
Pistolet wyciągnięty z kieszeni Cala. Podejrzanie lekką broń. Broń,
która nie miała zimnej, gładkiej, metalicznej faktury stali, ale była
chropowata i nierówna jak plastikowe zabawki wyprodukowane w Chinach.
– Co to jest, do jasnej cholery?
– Skąd to masz? Oddaj mi to, Bonnie.
– Zabawka? Pistolet na wodę? Wziąłeś mnie jako zakładniczkę,
posługując się pistoletem na wodę?
– Bonnie...
Szturmujący znowu uderzyli w drzwi i do środka wpadło dość światła,
żeby Bonnie zobaczyła, jak Cal wyciąga przed siebie ręce. Spojrzenia
obojga spotkały się na chwilę, zanim znów ogarnęły ich ciemności.
Wyglądał na rozgniewanego i zdeterminowanego. Bonnie natychmiast
przypadła do ziemi i odczołgała się na bok.
– Powiedziałem ci, że nie chcę nikomu zrobić krzywdy –przypomniał
jej. –I nikt nie sprzedałby mi broni z powodu mojej przeszłości kryminalnej.
Plastikowy pistolet ze sklepu z upominkami po drugiej stronie ulicy to
wszystko, co mogłem zdobyć.
– Nie ma sklepu z upominkami po drugiej stronie ulicy –
odpowiedziała, przekrzykując walenie do drzwi. Prawdopodobnie te łomoty
uniemożliwiły mu zorientowanie się, gdzie jest Bonnie, ale na wszelki
wypadek przesunęła się kawałek w lewo. – I założę się, że ten pistolet na
wodę należy do jednego z twoich bratanków. Od samego początku tak to
sobie zaplanowałeś. – Tym razem przesunęła się w prawo i kiedy rozległo
się kolejne uderzenie w drzwi, przykucnęła w głębokim cieniu. – Nic
dziwnego, że nie miałeś trudności z przejściem przez bramkę ochrony.
RS
90
– Sklep z upominkami jest w holu hotelu po drugiej stronie ulicy.
Między barem, do którego poszedłem po tym, jak twój bank mnie spławił, a
męską toaletą, gdzie poszedłem, kiedy się urżnąłem. Pistolet leżał na
wystawie. I właśnie wtedy wpadłem na ten pomysł. Chciałem ich tylko
nastraszyć. Chciałem, żeby naprawdę się wystraszyli, zaczęli się bać o swoją
przyszłość. Chciałem, żeby sami się przekonali, jak to jest, ale...
– Ale co?
– Oddaj mi pistolet, Bonnie.
–Ale co?
– Nie zamierzam znów iść do więzienia! – wykrzyknął z bezsilną
złością. A potem już spokojniej dodał: – Nie chcę już nigdy trafić do
więzienia. Więc wróciłem do wind i kiedy czekałem, doszedłem do
wniosku, że pojawienie się u brata bez kredytu byłoby jeszcze jednym
zamknięciem, w którym nie chciałem się znaleźć.
– Potem napatoczyłam się ja.
–I byłaś wszystkim, co powiedziałem wcześniej – oświadczył nieco
skrępowany. – Prawdę mówiąc już zniknęłaś w damskiej toalecie, kiedy
wpadłem na pomysł, jak zapewnić mojemu bratu to, czego mu najbardziej
potrzeba.
– Biorąc mnie na zakładniczkę, posługując się plastikowym
pistoletem. Plastikowy pistolet... Żeby mnie przestraszyć.
– Wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu, ale pomyślała, że jeśli
powtórzy to wystarczająco wiele razy, to w końcu... tego sensu nabierze. –
Przecież to głupota. Szaleństwo. To...
To samobójstwo, chciała powiedzieć, gdy Cal złapał ją za ramię.
–Nie, Cal. Nie. Samobójstwo nie pomoże twojemu bratu. – Starając się
uwolnić i jednocześnie nie pozwalając mu zbliżyć się do zabawki, która
RS
91
wyglądała jak bardzo prawdziwa broń, Bonnie wiedziała, że ich
szamotanina nie będzie trwała długo – Cal był od niej duży wyższy i
silniejszy.
Ale niewiele było osób sprytniejszych od niej...
– Twój brat cię kocha. I twoja siostra też. A co z moim długim
okresem narzeczeństwa? – Uniosła kolano na wysokość jego krocza i lekko
szturchnęła gwoli ostrzeżenia. Natychmiast ją puścił, cofnął się i pochylił,
żeby się osłonić. To wystarczyło, żeby wsunęła pistolet na wodę za stanik,
ponieważ za paskiem zacząłby szukać w pierwszej kolejności, gdy tylko by
się zorientował, że Bonnie ma puste ręce.
– Nie mogę pozwolić, żebyś to zrobił, Cal. Zależy mi na tobie. I to
bardzo.
Policja też nie traciła czasu...
Bonnie szarpała się z nim, żeby nie mógł przytrzymać jej rąk, ale z
łatwością ją pokonał, objął w pasie, obrócił tak, by znalazła się plecami do
niego, i zaczął szukać zabawki. Po chwili położył dłoń na jej piersiach –
drugiej najlepszej kryjówce.
Kiedy następnym razem postanowi kopnąć faceta w jaja, nie będzie
miała litości.
– Na pomoc! – Miała nadzieję, że odwróci jego uwagę, dopóki nie uda
jej się uwolnić. – Na pomoc! Broń jest plas...
Uciszył ją, zasłaniając jej usta dłonią.
– Ciii.... – Czuła na szyi jego ciepły oddech... I jedynie ją
przytrzymywał, wcale się nie spiesząc z odebraniem swojej śmiercionośnej
broni.
Bonnie szarpnęła się dwa razy i natychmiast zabrał rękę z jej ust.
Czuła go za sobą – osłaniał ją, podtrzymywał, rozkoszował się, czując przy
RS
92
sobie jej ciało. Westchnął i Bonnie domyśliła się, że na kilka chwil przeniósł
się do innego świata, szczęśliwszego świata, w którym dokonałby innych
wyborów, inaczej pokierowałby swoim życiem. Chciała mu tam
towarzyszyć.
Ale dostali od losu tylko tę chwilę – tak serdeczną, jak przyjaźń na
całe życie, tak podniecającą, jak seks, tak intymną, jak pocałunek – i nią się
teraz rozkoszowali.
Nagle stół zazgrzytał po raz ostatni i drzwi ustąpiły. Małą, ciemną salę
konferencyjną zalało światło niczym hollywoodzki reflektor. Potem
wszystko wydarzyło się jednocześnie.
W ułamku sekundy Bonnie poczuła palce Cala na swoich piersiach;
gliniarze darli się i miotali, jakby znaleźli się na polu bitwy; Cal drugim
ramieniem przyciągnął Bonnie, a potem pchnął ją za siebie najdalej, jak
tylko mógł. Ale zgrabnie mu się wywinęła i bez wahania złapała go za lewą
rękę, w której trzymał ten głupi, plastikowy pistolet.
Usłyszała, jak powiedział: „Bonnie, proszę, odsuń się ode mnie" –
jakby wykonywanie jego poleceń miała niejako automatycznie
zaprogramowane. Ponieważ nie pozwolił sobie odebrać zabawki... Więc
musiała go podrapać, wbiła paznokcie głęboko w jego dłoń.
– Jasna cholera! – Albo zdumienie, albo ból sprawiły, że na tyle
rozluźnił chwyt, by udało jej się wyrwać mu pistolet. Uniosła zabawkę w
górę tak wysoko, jak tylko mogła, i odwróciwszy się od niego, skoczyła w
stronę policjantów, którzy wpadli do pokoju, potykając się o krzesła.
– Już po wszystkim! – zawołała do nich, wyciągając w ich stronę rękę
z pistoletem, żeby go zabrali. – Nikomu nic się nie stało. Mam tę broń!
W pokoju rozległy się dwa grzmoty, jeden za drugim, jakby uderzył
piorun.
RS
93
– To zabawka. Plastikowy pistolet na wodę. Widzicie?
Zmarszczyła czoło, czując przeszywający ból w samym środku
brzucha i... Wysoko w prawym ręku. Nie najlepsza pora, żeby zemdleć,
pomyślała, kiedy pokój zawirował jej przed oczami. Może to tylko
spóźniona reakcja na to, co się wydarzyło...
– O, Boże, Bonnie! – Cal objął ją ramionami, takimi ciepłymi i
silnymi, i delikatnie pociągnął w dół. Usiadł i położył ją sobie na kolanach.
– Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego?
W pokoju rozbłysnęło ostre światło. Przeszło jej przez myśl, że lampy
jarzeniowe odarły to pomieszczenie z aury romantyzmu, stało się małe i...
zwyczajne. I właśnie wtedy zauważyła krew na rękach Cala.
–Cal.
– Nie zamierzałem tego zrobić, przysięgam – starał się mówić
gniewnym głosem, co mu się nie udało, bo lęk o nią był większy. – Miałem
wszystko pod kontrolą. Zamierzałem się poddać.
– Czy jesteś... ? Och. Och! To ja! Cal, to chyba mnie postrzelili!
– Wiem, najdroższa, leż spokojnie. Nic ci nie będzie. Już jedzie
karetka.
– Cal – powiedziała Bonnie, zwracając się lekko w jego stronę i
sycząc, bo czuła przeszywający ból. Ogarnęła ją senność. – Cal, posłuchaj,
jest mi... Jest mi naprawdę bardzo przykro, że tak to się zakończyło.
– Ciii....
– Przykro mi, że ukryłam się na urodzinach Chicky'ego.
– Mnie też. – Pochylił się i pocałował ją prosto w usta, a potem ledwo
dosłyszalnie wyszeptał: – Wiciokrzew.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy, żeby pokój tak nie wirował. Leżała
w ramionach Cala i rozkoszowała się jego bliskością.
RS
94
Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, ale następne, co usłyszała, to czyjś
głos pytający, gdzie jest ranna.
– Cal, Cal – powiedziała, wyraźnie spanikowana. – Zostań ze mną.
– Ciii... Już jest karetka. Nic ci nie będzie.
– Nieprawda. Odbiorą mi ciebie.
– Ciii... Nic mi nie będzie. Obiecuję.
Oparła czoło na jego brodzie z kilkudniowym zarostem i na chwilę
ogarnął ich całkowity spokój. Potem szepnęła:
– Żałuję, że nie mieliśmy lepszego życia.
Nawet z zamkniętymi oczami czuła, że wszystko znów zaczyna
wirować... Nie w jej głowie, ale jak ringo... Albo... czarodziejski dywan...
Ostrożnie uniosła powieki, ale albo pokój, albo dywan wirował tak
szybko, że aż rozbolały ją oczy, kiedy próbowała cokolwiek dostrzec. Znów
je zamknęła. Następna próba była bardziej udana, bo postanowiła zobaczyć
tylko to, co się znajduje w zasięgu jej rąk, i... Ujrzała ten śliczny, kolorowy
dywan, który zawiesiła na ścianie swojego gabinetu. Tylko że wcale nie
miała gabinetu i... I to był dywan Pim. A Cal... nie, Joe pójdzie do więzienia
i... Nie, to Cal pójdzie do więzienia.
Nagle krzyknęła, ogarnięta paniką, i wyciągnęła się płasko na wznak.
Palcami obmacywała piersi, szukając krwi i ran od kul. Niczego nie znalazła
i przez chwilę była zaskoczona, czując jednocześnie ogromną ulgę i
przygnębienie.
Położyła dłonie na swoim miękkim brzuchu, poczuła ucisk dżinsów
modelujących sylwetkę i niemal rozpłakała się ze szczęścia. Kochała swój
tłuszczyk! Naprawdę. Nie chciała mieć go więcej, ale kochała ten, który był.
Przypominał jej, że jej życie jest o tyle lepsze, niż mogłoby być, że istniała
RS
95
jakaś... Boska, niebiańska przyczyna, dla której sprawy potoczyły się tak, a
nie inaczej.
Patrząc na krokwie pomyślała, że dywan chyba obraca się wolniej, ale
znów zamknęła oczy, żeby jej nie zemdliło. Naprawdę nie mogła nikomu
polecić latania na dywanie... No chyba że tym, którzy zgubili drogę albo
musieli się przekonać, co jest naprawdę ważne w życiu... Podróż na dywanie
wywoływała mdłości i budziła różnego rodzaju lęki.
Kiedy dywan zaczął się wolniej obracać, Bonnie odniosła wrażenie, że
ktoś zawołał ją po imieniu. Po chwili usłyszała wyraźnie ten głos.
RS
96
Rozdział 9
– Jan? To ty? – Usiadła, podpierając się rękami. Otworzyła oczy.
Dywan obracał się teraz mniej więcej w tempie zwykłej karuzeli i
wszystko... odzyskało swoje kształty.
– Bonnie? Słyszysz mnie?
– Tak. Tak. – Położyła rękę na sercu. – Jak dobrze cię słyszeć! Tak mi
ciebie brakowało.
– Skarbie, przecież cały czas byłam tutaj.
Bonnie przyglądała się, jak dywan znieruchomiał, ale przez kilka chwil
unosił się wysoko w powietrzu, jakby silnik nadal był włączony.
– Przez cztery, pięć minut wirowałaś na dywanie. Bałam się zostawić
cię samą, bo pomyślałam, że może uległam halucynacjom. A ty miałaś moją
komórkę, więc... Och! Proszę. Zdaje mi się, że opada. Bardzo dziwne.
A nie znasz nawet połowy prawdy, siostrzyczko, pomyślała Bonnie.
Jak gdyby za sterami siedział wyborowy pilot, dywan delikatnie opadł
na kufer w taki sposób, by Bonnie znalazła się jakby na wysokiej ławce.
Poczuła pod palcami jego ciepło i przebiegł ją rozkoszny dreszcz, kiedy
anioł stróż – czy też to, co tam siedziało w dywanie – pożegnał ją.
– Dziękuję – szepnęła cicho, rozkładając szeroko palce i przyciskając
je do tkaniny. – Nie zapomnę.
Potem zeskoczyła z kufra i z całych sił uścisnęła Jan.
– Jesteś najlepszą siostrą pod słońcem. Jesteś jedynym stałym
elementem w moim życiu – powiedziała. – Bez względu na to, jaką wersję
swojego życia przeżywam, jesteś zawsze ze mną.
– Naturalnie, że jestem. No więc co się stało? Siedziałaś zupełnie cicho
tam na górze. Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało. Bo nic ci się nie stało,
RS
97
prawda? – Jan, wyraźnie zdenerwowana, a jednocześnie bardzo przejęta,
mówiła szybko jak karabin maszynowy.
Obie pisnęły ze strachu, kiedy dywan nagle drgnął, szybko uniósł się w
powietrze, na chwilę zawisł w górze, a potem zwinął się jak roleta w oknie.
Po chwili znów opadł z gracją na kufer. Znieruchomiał i Bonnie wyczuła, że
jest martwy jak domek dla lalek albo klatka dla ptaków w kącie. Jan
przyglądała jej się podejrzliwie, pytając:
– Co ci się przydarzyło?
– Zbyt dużo – odrzekła, cofając się i ciągnąc siostrę w kierunku
schodów. – Nie uwierzysz... I nie mogę ci tego od razu opowiedzieć...
– Och, nie bądź taka, opowiedz!
–I chciałabym, żebyś trochę posiedziała z Pim. Możesz to dla mnie
zrobić?
– Wiesz, że mam klientów. Jestem pośredniczką obrotu
nieruchomościami.
Ale Bonnie wiedziała, że jej siostra poza tym, że jest łebską
biznesmenką, ma również niezwykle romantyczną duszę.
– W porządku. To chyba nic ważnego. Miałam zamiar iść i powiedzieć
o wszystkim Joemu, ale to może zaczekać, aż przyjdzie pielęgniarka. Proszę,
to twój telefon.
– Joemu?
– Tak. Mojemu mężowi.
– Myślałam, że zamierzasz czekać, aż do ciebie wróci, żeby nie
narazić na szwank swojego poczucia godności.
– Raczej dumy. Ale nie wydaje mi się, żeby było miejsce na dumę,
kiedy człowiek się przekona, jak kruche jest życie. – Zgasiła górne światło i
zaczęła schodzić po schodach.
RS
98
– Kiedy zobaczy, jak jedna decyzja może zaważyć na całej
przyszłości.
– Coś zobaczyłaś tam w górze? Co to było takiego? Ostrzeżenie?
Przeszłość?
– Nie. – Bonnie przytrzymała drzwi i zaczekała na siostrę. Potem je
puściła i upewniła się, czy są porządnie zamknięte. Dopiero wtedy
odwróciła się do Jan. – Ujrzałam, jakie mogłoby być moje życie. Przeżyłam
je.
– W ciągu pięciu minut?
– Myślę, że musiała to być część czarów, bo miałam wrażenie, że to
jeden bardzo długi dzień w zupełnie innym życiu.
– Pod jakim względem innym?
Bonnie westchnęła i dotknęła dłonią policzka siostry.
– Proszę, posiedź z Pim. Wrócę najszybciej, jak tylko mi się uda, i
wtedy wszystko ci opowiem. Obiecuję.
– Lepiej dotrzymaj słowa. Chcę również wiedzieć, jak się zachowałaś
na widok Joego.
Bonnie tylko się uśmiechnęła, a potem zbiegła po schodach. Jan
została na piętrze. Przechyliła się przez balustradę.
– Jak wrócisz, zaparzysz kawę.
*
– Cześć – powiedziała, kiedy otworzył drzwi. Była tak niespokojna i
zdenerwowana, jak na ich pierwszej randce – i chyba jeszcze bardziej
zakochana niż wtedy. Sam widok jego twarzy stanowił balsam dla jej duszy,
a dźwięk jego głosu sprawił, że poczuła się jak w niebie.
– Cześć. – Jego zaskoczenie przemieniło się w radość, lekko zmąconą
wahaniem. – Wszystko w porządku?
RS
99
– Tak. W absolutnym porządku. Nikomu nic się nie stało. Mogę
wejść?
– Jasne. – Nadal nieco zaniepokojony, patrzył, jak go minęła.
Odwrócił się, żeby zamknąć drzwi. Kiedy znów na nią spojrzał, rzuciła się
na niego... I rozproszyła wszelkie jego obawy. Objął ją z całych sił i wtulił
twarz w zagłębienie jej szyi. Przez długą chwilę stali przytuleni do siebie.
– Wróć do domu – wymamrotała mu prosto do ucha.
Oczy miała zamknięte, jej zmysły wychwytywały wszystko, co w nim
uwielbiała. Silne ramiona, zapach szamponu i płynu zmiękczającego do
tkanin, pomruk – ten pomruk – płynący gdzieś z głębi niego, kiedy nie
posiadał się ze szczęścia.
Zaczęła się powoli odsuwać i otworzyła oczy w samą porę, by spojrzeć
prosto w jego orzechowe tęczówki.
– Nie wrócę do domu, póki nie wysłuchasz, dlaczego się
wyprowadziłem. – Kiedy dotknęła stopami podłogi, puścił ją. – Nie chcę
być w domu, w którym nie ma ciebie. A nie było cię w nim, Bonnie.
– Wiem. Byłam nieobecna. – Zawahała się. – Ale nie wiedziałam, że
tak jest... I to tylko pierwsza z bardzo wielu dziwnych rzeczy, o których ci
za chwilę opowiem, tylko musisz mi uwierzyć.
– Zawsze ci wierzyłem. Chcesz usiąść?
– Na razie jeszcze nie. Jestem zbyt przejęta.
– W porządku. – Kąciki ust mu drgnęły, ale nie wybuchnął śmiechem.
Oparł się o ścianę tuż obok drzwi. – To ja też postoję.
Skinęła głową i była ogromnie zaskoczona, jak bardzo poczuła się
dzięki temu lepiej.
– Wiem, jak to zabrzmi, ale... Byłam po drugiej stronie płotu.
– Jakiego płotu?
RS
100
– Tego, za którym trawa jest zawsze bardziej zielona... Tylko że trawa
wcale nie jest tam bardziej zielona, Joe, nic a nic. I każdy, kto twierdzi
inaczej, przekona się, że to tylko... No wiesz, to zielone, co tak lubią
piłkarze?
– Forsa? – spytał niepewnie.
– Nie... Już wiem, sztuczna murawa. Trawa po drugiej stronie płotu to
sztuczna murawa. Tylko wygląda, jakby była prawdziwa, ale... No cóż,
może to jest prawdziwa trawa, a nie sztuczna murawa, ponieważ
przypomina to życie, ale takie, w którym dokonywaliśmy samych złych
wyborów... albo może po prostu wybraliśmy coś innego. Ale my, ty i ja,
dokonaliśmy najlepszych wyborów w tym życiu. Mamy tyle szczęścia, Joe.
– Objęła go i mocno się do niego przytuliła. – Mamy tyle rzeczy, których nie
można kupić za pieniądze.
– Czyli że – pogładził ją po plecach – stać nas na kupno dwóch
czarnych, plastikowych pistoletów na wodę?
Serce jej zamarło i sparaliżował ją strach. W którym życiu była? W
prawdziwym życiu czy też wyimaginowanym? Obejmowała Joego czy
Cala... A jeśli to Cal, to gdzie jest jej Joe?
– Joe? – Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.
–Tak.
–Cal?
– Chyba nie.
– W takim razie co... Skąd... – Umilkła, niepewna, czy jej umysł
będzie w stanie znieść dziś jeszcze więcej czarów.
Znów porwał ją w ramiona i pocałował w sam czubek głowy.
– Spróbuję wyjaśnić, co wiem do tej pory.
RS
101
Głośno przełknął ślinę, i Bonnie wiedziała, że starał się przedstawić to
jak najbardziej zrozumiale.
– Kiedy ja... to znaczy Cal w tamtym drugim życiu wyszedł z
więzienia dziesięć lat po twojej śmierci...
– Umarłam?
Skinął głową.
– Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił, to pojechał do domu Pim.
Nie naszej Pim, tylko Pim z jego świata.
– Rozumiem.
– Chciał wyjaśnić, co się stało, i przeprosić ją i twoją siostrę.
Opowiedział jej wszystko, nawet o plastikowym pistolecie. Wciąż był
załamany. Nie mógł sobie wybaczyć tego, co się stało. Zaczął płakać i... Pim
się nad nim zlitowała.
– Zaprowadziła go na strych.
– Tak. A kiedy szli na górę, powiedziała mu o dywanie.
– Powiedz mi o nim.
– Powiem ci tyle, ile sam wiem. Nie chcesz usiąść?
– Czy ta historia będzie jeszcze bardziej dziwna?
Uśmiechnął się zachęcająco i pociągnął Bonnie, by usiadła obok niego
na kanapie.
– Najpierw kazała mu... znaczy się, Calowi, wyciągnąć dywan z
kryjówki na strychu, znieść go po schodach i rozłożyć w holu obok drzwi do
jej sypialni. Powiedziała, że dywan zabierze go do każdego miejsca, w
którym chciał być w swoim życiu. Wystarczy, że wypowie życzenie. Będzie
tam mógł pozostać tylko przez jeden dzień, żeby naprawić zło albo jeszcze
raz przeżyć coś, co uczyniło go szczęśliwym, ale jeśli przed nastaniem
środka nocy nie wypowie drugiego życzenia, by wrócić, na zawsze tam
RS
102
pozostanie. Najwidoczniej, istnieje tam równoległy świat, jego inne życie,
ponieważ dokonał określonych wyborów. I twoje inne życie, gdybyś i ty
wybrała inaczej. Dywan pokazuje nam, jak mogłoby być.
– Ale tam nie wiedziałam, że istnieje to tutejsze życie, tak samo, jak
przedtem nie zdawałam sobie sprawy z istnienia tamtego... Czy wyraziłam
się jasno?
Roześmiał się.
– Tak. I prawdę mówiąc też się nad tym zastanawiałem, kiedy Pim mi
to tłumaczyła... Ostatecznie Cal zakochał się w tobie, a ty poświęciłaś się dla
niego... Nie, żebym był chociaż odrobinę zazdrosny.
– Mam nadzieję. Przecież ja nie wiedziałam...
– Nie, skarbie, nie jestem zazdrosny. Tak sobie tylko zażartowałem.
Według Pim na tym między innymi polega magiczna moc dywanu: nie
pamięta się, że podróżuje się do innego życia, ale pamięta się wszystko,
kiedy się wróci do tego poprzedniego.
– To ma sens. Mogę się przekonać, o ile pełniejsze jest moje życie i jak
wybory, których dokonałam, na przykład poślubienie ciebie, sprawiają, że
jestem lepsza, nie taka samolubna, bardziej troskliwa, nie taka bogata, ale
całkiem zadowolona z życia, mam czas przytulić się do mężczyzny, który
mnie kocha, którego ubóstwiam i z którym nigdy więcej nie chcę się
rozstawać?
– Tak mi się wydaje. – Zachichotał i nachylił się, żeby ją pocałować,
wolno i namiętnie. Nie wiedziała, dlaczego ten pocałunek sprawił, że miała
ochotę się rozpłakać. – Chcesz wysłuchać reszty teraz czy iść od razu do
łóżka?
– Lepiej wysłucham reszty teraz, bo później mogę nie być zdolna do
słuchania czegokolwiek.
RS
103
– Dobrze. Hmrnm... Och. Zanik pamięci... Zapomina się również o
potrzebie wypowiedzenia drugiego życzenia: żeby wrócić. Najwyraźniej jest
to po prostu ryzyko, jakie się wiąże z wykorzystywaniem magii. Musi to
wyjść od ciebie spontanicznie.
– Nie sądzisz, że z tych samych powodów? – zapytała cicho, wracając
w myślach do przeszłości. – I ponieważ gdyby było to zbyt łatwe... Nikt by
nie...
–Co?
– Pim. Tamta Pim próbowała mnie ostrzec. Wiedziała, że mam
dywan... I miałam... Wisiał na ścianie mojego gabinetu. Wiedziała, że grozi
mi niebezpieczeństwo i że muszę zrobić to, co należy, przed środkiem nocy.
Pokręcił głową.
– Ciągle to słyszę. Kiedy, u diabła, jest „środek nocy"?
Wzruszyła ramionami i obydwoje zachichotali, szczęśliwi tylko
dlatego że rozmawiają, że są sami, razem, i że nikt im nie przeszkadza.
Joe westchnął głęboko i wrócił do swojej opowieści.
– Cal rozważał powrót do dnia, kiedy cię poznał, ale obawiał się, że
wszystko potoczy się tak samo. Zastanawiał się nad powrotem do czasów
sprzed aresztowania za to poważne przestępstwo, jednak wtedy nigdy by cię
nie spotkał... A bardzo chciał cię spotkać, więc... Wrócił do wieczoru, kiedy
było przyjęcie urodzinowe Chicky'ego.
Aż ją zatkało.
– Ale to wieczór, kiedyśmy...
–I kiedy zobaczyłem, jak się chowasz w krzakach, miałem taki sam
wybór, jak Cal: nic nie zrobić, zakładając, że sama trafisz do domu, albo
wypłoszyć cię i mieć pewność, że tak właśnie się stanie.
– Ha. Wypłoszyć mnie. A to dobre.
RS
104
–Ale Cal nie dokonał jeszcze najgorszego wyboru w swoim życiu,
czym było zignorowanie ciebie, więc w tamtej chwili nadal był Joem, mną.
Dla niego jeszcze się nie zaczęło równoległe życie. I to ja poszedłem za
garaż i zacząłem udawać, że chcę się odlać i...
– ... Usłyszałeś, jak się przedzieram przez krzaki, żeby zejść ci z drogi.
– ... Usłyszałem, jak się przedzierasz przez krzaki, żeby zejść mi z
drogi.
Powiedzieli to jednocześnie i wybuchnęli śmiechem.
– Zastanawiam się, dlaczego dzieci częściej nas nie pytają, jak się
poznaliśmy.
– Uważam, że poznaliśmy się w cudowny sposób – powiedziała z
rozmarzeniem Bonnie. – Cierpliwie wysłuchałeś, jak się nazywam i jaka
jestem zdenerwowana, i że zgodziłam się przyjąć zaproszenie Chicky'ego
tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak mu odmówić, ale z tego powodu nawet
dostałam mdłości, że on właściwie wcale nie jest w moim typie i chybabym
umarła, gdybym miała pójść na to przyjęcie. A ty mi powiedziałeś, żebym
zaczekała, wróciłeś po dwóch minutach z dwiema puszkami coli i jedną
dałeś mnie. Powiedziałeś, że zawiadomiłeś Chicky'ego, że podobno mam
grypę, i żebym nie mówiła nikomu, że jest inaczej. A potem odprowadziłeś
mnie do domu, przy świetle księżyca, trzymając ręce w kieszeniach. I zanim
doszliśmy do mojego domu, zdążyłam się w tobie zakochać.
– Ja zakochałem się w tobie, kiedy wygramoliłaś się z zarośli,
zdenerwowana, zasapana i oburzona. Jakbyś miała pełne prawo siedzieć w
tych krzakach i nie spotkać kogoś, komu akurat zachciało się odlać. A potem
się zawstydziłaś, co było niemal równie zabawne.
Bonnie spoważniała.
– Czyli spotkanie ze mną uchroniło cię przed zostaniem Calem.
RS
105
Odszukali wzrokiem swoje twarze i nie miało żadnego znaczenia, że
widzieli je wcześniej już miliony razy. Codziennie było coś nowego – nowa
zmarszczka mimiczna, pojedynczy siwy włosek w brwiach, zmiana
rozmieszczenia tłuszczu na policzkach, niepokój, ciekawość.
Joe wyciągnął rękę i przesunął palcem po wargach Bonnie, mówiąc:
– Kiedy nadszedł środek nocy, spałem jak zabity w swoim łóżku.
– Nie wypowiedział drugiego życzenia.
Pokręcił głową i wolno wypuścił powietrze z płuc.
– W pewien sposób owszem. Kiedy był u Pim, opisał całą historię w
liście, wszystko, co pamiętał. Przypiął go do dywanu i kiedy był gotów do
drogi, wypowiedział dwa życzenia jednocześnie: przenieść się do tamtego
wieczoru, kiedy Chicky wydawał przyjęcie urodzinowe, i żeby dywan
natychmiast wrócił do Pim bez niego.
– Pim z jego świata.
– Ale ponieważ nie żyłaś, a on właściwie nie stał się jeszcze Calem,
więc ten równoległy świat nie istniał dla żadnego z was. Dlatego dywan
wrócił do pierwszej Pim, jaką napotkał.
–Do naszej.
Skinął głową.
– I, naturalnie, przeczytała list, kiedy znalazła dywan w holu na górze.
Od lat znałem tę historię... Historię Cala. Rozmawialiśmy o tym z Pim,
powiedziała, że powinniśmy pozwolić, żebyś dowiedziała się o tym w
sposób naturalny, bo wiemy, że nic ci nie będzie... W tym życiu... Więc
kiedy zaczęłaś zachowywać się... Jak to się mówi? Jakbyś była nieobecna?
Jakbyś błądziła myślami gdzieś daleko i nie mogła się skupić... Pomyślałem,
że może potrzebujesz trochę czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanowić
i... Zrobić to, co musiałaś zrobić, żeby przyjść tutaj dziś po południu.
RS
106
Na jej ustach wolno pojawił się uśmiech. Równie wolno, jak iskierka
w jego oczach... Ale poza tym wszystko nabierało tempa. Serce waliło jej
jak oszalałe.
– No więc Bonnie, moja żono – powiedział, łapiąc ją za kołnierzyk
koszuli, by móc przytrzymać jej głowę, kiedy będzie ją długo całował – to,
czy trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu czy też mniej, zależy
od tego, po której stronie płotu się stoi, nieprawdaż?
– Chyba tak.
Zaczęli się całować i przestali tylko na moment, żeby Joe mógł
ściągnąć sobie koszulkę przez głowę. Potem pchnęła go na poduszki
kanapy... Chociaż prawdę mówiąc, nie wymagało to od niej zbytniego
wysiłku.
– Myślę sobie, że powinniśmy zatrzymać to mieszkanko do czasu, aż
Susan pójdzie na uczelnię – powiedział ni stąd, ni zowąd, odrywając usta od
jej warg, żeby spojrzeć na guziki jej koszuli.
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego chcesz zatrzymać to mieszkanie? – Znów go namiętnie
pocałowała.
– Żeby mieć odrobinę prywatności – wymamrotał.
Dała mu chwilę, by mógł nabrać tchu. Rozejrzała się i skinęła głową.
– Przydałoby się odmalować trochę, ale... Co mielibyśmy robić tutaj,
czego nie możemy zrobić w domu... Szczególnie kiedy Susan pilnuje
czyjegoś dziecka?
Uśmiechnął się do niej i wziął ją za rękę.
– Chodź, pokażę ci.
RS
107
Rozdział 10
Zrobiło się już ciemno, więc światło na ganku się paliło, a drzwi były
zamknięte na klucz. Bonnie mocno zastukała w matowe szybki w drzwiach,
żeby siostra ją usłyszała.
Jan wyszła z kuchni na korytarz z rękami skrzyżowanymi na piersiach
i gniewną miną na twarzy. Zatrzymała się przed wąskim lustrem, żeby
poprawić włosy, a potem wolno podeszła do drzwi i popatrzyła na siostrę.
Ale nie otworzyła jej.
– Przepraszam. Wiem, że przyszłam trochę późno.
– Trochę?
– Zdecydowanie za późno. Jestem zdecydowanie spóźniona i bardzo
cię za to przepraszam.
– Przyniosłaś coś do jedzenia?
– Nie. Nie, ale wczoraj włożyłam do zamrażalnika babeczki
czekoladowe. Wystarczą dwie sekundy, żeby je rozmrozić.
Janice mierzyła ją wzrokiem jeszcze przez kilka sekund, po czym
zapytała:
– Czy wydarzyło się coś ciekawego w ciągu tego długiego czasu,
kiedy cię nie było?
– Cóż, kochałam się z Joem.
–Co?
– Kochaliśmy się! Joe i ja kochaliśmy się dziś po południu! –
wykrzyknęła Bonnie, kiedy jej siostra szamotała się z drzwiami, próbując je
otworzyć.
– Co się z tobą dzieje? Wchodź. Chyba wszyscy sąsiedzi cię usłyszeli.
RS
108
– Ale dzięki temu otworzyłaś drzwi. – Bonnie cmoknęła siostrę w
policzek. – Pielęgniarka nie przyszła?
– Przyszła, ale powiedziałaś, że wrócisz, więc czekałam.
– Cieszę się, że zostałaś.
– A co z Joem?
– Jestem pewna, że też jest szczęśliwy. Może zadzwonimy do niego i
go zapytamy?
– Na litość boską! Upiłaś się?
– Nie, jestem tylko... Naprawdę bardzo zadowolona ze swojego życia.
Jeszcze nie minęła północ, prawda?
Bonnie zaczęła wchodzić po schodach na piętro, a Janice ruszyła za
nią.
– Jest może kwadrans po jedenastej lub coś koło tego.
– To dobrze, bo zastanawiałam się... Środek nocy musi być wtedy,
kiedy robi się najciemniej, najciszej, kiedy człowiek zostaje zupełnie sam.
Północ jest w połowie audycji Lettermana, więc wiadomo, że ludzie jeszcze
nie śpią, bo wciąż oglądają telewizję. O drugiej, trzeciej nad ranem
zamykają większość barów. Czyli środek nocy jest między trzecią a piątą
nad ranem.
– Podobnie mi wyszło, ale uwzględniając różnicę długości czasu
pracy, który wynosi 7,9 godziny w przypadku mężczyzn i 7,1 godziny w
przypadku kobiet oraz między absolwentami uczelni, pracującymi 3,11
godziny i absolwentami liceum, pracującymi 7, 1 godziny...
– Dobra, zrozumiałam – przerwała jej Bonnie. – Nie było to proste, ale
obie uzyskałyśmy taki sam wynik. Zgadza się?
– Tak. – Dotarły do szczytu schodów. – Więc?
RS
109
– Więc będziesz mi potrzebna, musimy przenieść ten czarodziejski
dywan ze strychu do pokoju Pim. – Zobaczyła zbolałą minę siostry i
położyła rękę na ramieniu Jan, prowadząc ją do drzwi na strych. – Ten
dywan tak szybko wirował, że założę się, iż nie został na nim ani jeden
pyłek kurzu.
Janice to nie przekonało.
– Pomyśl tylko, jaki będę miała wobec ciebie dług wdzięczności, jeśli
mi pomożesz.
Janice ożywiła się. Uniosła brew, żeby siostra wiedziała, że ona na
pewno nie zapomni i będzie oczekiwała poważnego rewanżu, ale Bonnie się
tym specjalnie nie przejęła.
– Powiedz mi, co się stało – poprosiła cicho i poważnym tonem Jan, bo
jej cierpliwość była na wyczerpaniu.
Bonnie z lubością opowiedziała jej wszystko: od dreszczu, jaki
wywołał w niej pocałunek Cala, do faktu, że była dumną posiadaczką więcej
niż jednej pary pantofli od Ferragamo.
– Czyli twoim przeznaczeniem zawsze było być z Joem. Boże, jakie to
romantyczne.
– Nasze drogi miały się przeciąć, to nie ulega wątpliwości. Ale to, czy
umrzemy albo pójdziemy do więzienia, czy też zostaniemy zakochaną parą
licealistów, weźmiemy ślub, będziemy mieli dzieci i w miarę szczęśliwe
życie, zależy od decyzji, jakie podejmujemy w mgnieniu oka. – Otworzyła
drzwi na strych. – Już nigdy nie będę traktowała tego, co mam, jak coś, co
mi się po prostu należy. – Urwała. – Jeśli kiedykolwiek tak się zachowam, to
porządnie mnie trzepnij, dobrze?
– Z największą przyjemnością.
– Nie zaglądałaś tu po moim wyjściu, prawda?
RS
110
– Masz na myśli rozmyślnie? Przez nikogo niezmuszana i w obliczu
grożącej katastrofy? Nie.
– Nie pamiętam, żebym wyłączyła światło, ale musiałam to zrobić –
powiedziała Bonnie, pociągając za przewód, by je teraz zapalić.
Od razu zobaczyły ten nadzwyczajny, wyjątkowy dywan: cały, aż po
same brzegi, sztywny, w jaskrawych kolorach, a zarazem miękki i subtelny;
wątki i osnowy splecione z wielką wprawą, artyzmem... I magią.
– Jesteś pewna, że Pim chce... No wiesz, odbyć podróż swoim
czarodziejskim dywanem? – spytała Janice, kiedy podeszły do niego bliżej.
– Nie wiem, ale muszę to sprawdzić. Jeśli ma coś ważnego do
zrobienia, chcę jej dać szansę. Jesteśmy jej winne przynajmniej tyle.
– A ja? Czy powinnam nim gdzieś polecieć?
– A chcesz? – Bonnie westchnęła ciężko, podnosząc jeden koniec
wyjątkowego dywanu, i ruszyła tyłem w stronę drzwi i schodów.
– Właściwie nie.
– Może kiedy Pim... Nie będzie go już potrzebowała albo kiedy
będziesz miała pytanie, na które nie znajdziesz dobrej odpowiedzi.
– Zamierzasz jeszcze kiedyś odbyć nim podróż?
– Nie – powiedziała Bonnie szybko i zdecydowanie. –Nigdy więcej.
– Hmm. A Joe?
– Kocham Joego... Nawet kiedy ma na imię Cal. On też nigdy więcej
nie chce nim podróżować.
–Co?
– My tu teraz rozmawiamy, a Joe szykuje się do przeprowadzki. Potem
pojedzie po Susan i pizzę, no i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Podnieś
swój koniec wyżej, nad balustradę. O, tak. Dobrze.
RS
111
– No cóż, to najlepsza wiadomość – powiedziała Jan, sapiąc z wysiłku.
– Nie mogę uwierzyć, że robimy to same, kiedy obie mamy dużych, silnych
mężów, po których zawsze możemy zadzwonić.
– Robimy to, ponieważ same dajemy sobie radę i ponieważ im mniej
osób wie o dywanie, tym lepiej. Zgadzasz się?
– Nie mogę o tym powiedzieć nawet Rogerowi? Jestem okropna, jeśli
chodzi o trzymanie czegoś w... – Jej siostra skręciła na dole schodów, ale
koniec dywanu się zaklinował. Janice przepchnęła go jak profesjonalistka. –
... Tajemnicy przed Rogerem. Nawet kiedy się staram.
– W takim razie możesz powiedzieć Rogerowi, ale muszę cię ostrzec,
prawdopodobnie uzna, że zwariowałaś.
Janice się roześmiała.
– Wiesz, że pomyślałby tak nie pierwszy raz.
Położyły zwinięty dywan przy ścianie w przedpokoju kilka kroków od
sypialni Pim, a potem podeszły na palcach do drzwi. Bonnie lekko zapukała
i otworzyła jej pielęgniarka w średnim wieku.
– Cześć, Lucy, jak się masz? – zapytała Bonnie, zbyt szeroko się
uśmiechając.
– Dziękuję, dobrze. Czy pani czegoś potrzebuje? Pim w końcu usnęła.
–Nie. Niczego nie potrzebujemy. Ale zrobiło się późno i razem z Jan
uznałyśmy, że pora wracać do domu. Pomyślałyśmy tylko, że może
chciałabyś sobie zrobić przerwę. – Zamachała rękami. – Żeby pójść do
łazienki albo coś zjeść lub czegoś się napić... Poruszać się trochę,
rozprostować kości.
– Od wielu lat czuwam przy swoich pacjentach w nocy –odparła Lucy
wyraźnie naburmuszona. – I nigdy nie usnęłam ani nie musiałam
rozprostowywać kości.
RS
112
Janice wystąpiła krok do przodu. W ich rodzinie to ona była
specjalistką od dyrygowania ludźmi.
– Moja siostra chciała powiedzieć, że chciałybyśmy, żeby zeszła pani
na dół i nie wracała tu, póki pani nie zawołamy, ponieważ chciałybyśmy
spędzić trochę czasu same z Pim.
Lucy cmoknęła, zabrała z bujanego fotela sweter i pospiesznie wyszła
z pokoju.
– Jeśli ta kobieta zrezygnuje z opieki nad Pim, będziesz siedziała przy
babce, póki nie znajdziesz nowej pielęgniarki na jej miejsce – mruknęła
Bonnie, pochylając się, by podnieść dywan.
– A ty kazałaś jej pobiegać, żeby nie usnęła. Zawsze najlepiej mówić
prawdę. – Janice wzięła swój koniec dywanu, uważając na manikiur, który
zrobiła niespełna tydzień temu.
– Zapamiętam to sobie.
Sapiąc podniosły dywan i wtarabaniły się z nim do pokoju, a potem
stanęły nieruchomo jak posągi, mając nadzieję, że to, co czują, nie dzieje się
naprawdę. Bonnie zrobiła półobrót i zobaczyła, że Janice pobladła.
– To dla Pim, Jan – powiedziała Bonnie, czując duchową więź z
dywanem: coś jej mówiło, że pragnął się znaleźć blisko Pim. – Nie bój się.
Dywan zrobił się ciepły dla niej, nie dla nas. Chodź.
Delikatnie złożyły swój ciężar na podłodze... Na wszelki wypadek... I
zamknęły drzwi. Bez wahania podeszły do łóżka staruszki.
Pim była drobniutka i chudziutka. Bonnie oglądała wiele zdjęć, na
których babka miała kruczoczarne loki, ale w prawdziwym życiu nigdy nie
widziała jej z inną fryzurą niż ze starannymi loczkami i falami srebrno–
siwych włosów.
RS
113
– Spójrz na nią – szepnęła Jan. – Zawsze dama: róż na policzkach i
szminka na ustach. Czyż nie jest wyjątkowa?
Bonnie skinęła głową.
– Nasza Pim jest jedyna w swoim rodzaju.
– Ale jeszcze nie umarłam, więc dlaczego mówicie szeptem? –spytała
Pim, otwierając jedno oko... Co w zupełności wystarczyło. Oczy miała
błękitne jak niebo i przenikliwe.
– Och! Ale mnie wystraszyłaś, Pim! – Jan była raczej zaskoczona niż
zła.
– Pim, ty stara oszustko. – Bonnie się roześmiała. Miała dzieci, a
dzieci często udają, że śpią. – Lepiej bądź teraz grzeczna, bo znalazłyśmy
twój czarodziejski dywan.
– Oooooch. – Oczy Pim zrobiły się okrągłe. – Moje słodkie, kochane
dziewczynki, uratowałyście mnie. – Teatralnie klasnęła w dłonie, a potem
odrzuciła kołdrę, jakby zamierzała wyskoczyć z łóżka w długiej, białej,
bawełnianej koszuli nocnej. Obie siostry odruchowo wyciągnęły ręce przed
siebie, żeby ją powstrzymać. – Och, dajcie spokój, nigdzie się nie
wybieram... Poruszam się wolno jak wiejski parobek. – Spojrzała na Bonnie.
– Nie byłam pewna, czy mnie zrozumiałaś, kiedy rozmawiałyśmy wczoraj
wieczorem. Nie jestem przyzwyczajona do brania tyłu leków. Kręci mi się
od nich w głowie.
– To mało powiedziane, Pim. Myślałam, że mam halucynacje.
– Że zupełnie zwariowałaś, ot, co – dodała Jan.
Starsza pani roześmiała się dystyngowanie, ale jej śmiech był
zaraźliwy – Bonnie zawsze wspominała go z rozrzewnieniem.
– Więc jak chcesz to zrobić, Pim? Spróbujesz wstać? Czy wolisz, żeby
położyć dywan na łóżku obok ciebie?
RS
114
– Jest prawdziwym dziełem sztuki, ale to za mało, by zasłużyć sobie
na miejsce w czyimś łóżku. Miejsce dywanów jest na podłodze. Więc jeśli,
moje słodkie dziewczynki, byłybyście tak dobre i rozwinęły go tam, przed
moją toaletką, myślę, że z resztą sama sobie poradzę.
Pim obciągnęła koszulę nocną, poprawiła włosy z tyłu głowy i
przysunęła sobie balkonik, a Bonnie i Janice bez słowa rozwinęły dywan
przed komodą. Co nie znaczy, że nie komentowały zachowania chorej.
Identycznie kiwały głowami, wzruszały ramionami i robiły różne miny,
których sens był tylko dla nich najzupełniej jasny.
– Z jaką resztą, Pim? – Bonnie przypuszczała, że już zna odpowiedź,
ale jeśli wziąć pod uwagę stan umysłu staruszki w ostatnim czasie...
Pim utkwiła świdrujące spojrzenie swoich niebieskich oczu najpierw w
Janice, a potem w Bonnie, i zadowolona z tego, co zobaczyła, powiedziała
cicho:
– Przypuszczam, że jedna z was już wie, jaką „resztę" mam na myśli.
– Ja wiem – przyznała się Bonnie. –I uważam, że może powinnam
albo... Albo Jan lub pielęgniarka czy ktokolwiek być tutaj z tobą... Na
wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
– Pielęgniarka? – Pim wyraźnie uznała to za naruszenie tajemnicy.
– No dobrze. Ja albo Jan... Albo Joe.
Babka energicznie uniosła głowę i po raz pierwszy od... w ogóle po raz
pierwszy... na jej twarzy pojawiło się poczucie winy. Ale bez słowa
wyjaśnienia czy przeprosin szykowała się do wstania z łóżka.
– Nic nie pójdzie nie tak, moja droga. – Zsunęła się na skraj materaca i
opuściła nogi, po czym zapytała rzeczowo: – A czy ty, Bonnie,
wypowiedziałaś drugie życzenie przed środkiem nocy?
RS
115
– Tak, babciu. – Kiedy pomyślała, jak mało brakowało – z powodu jej
niewiedzy o możliwościach dywanu – aby została po drugiej stronie i teraz
była martwa, aż zrobiło jej się słabo. – Tak. Na szczęście. To wszystko
przypadek... Podobnie jak tamto drugie życzenie.
– Przepraszam, moja droga, że posłałam cię, żebyś go przyniosła.
Zapomniałam, jak szybko może podziałać. Powinnam była zaczekać na
Joego.
Bonnie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedziła ją Janice.
–Joe był bardzo zajęty przez ostatni miesiąc, Pim. Bonnie prawie
wcale go nie widywała.
– Zbyt zajęty, żeby chociaż raz do mnie zajrzeć?
– Przyszedł... chyba ze dwa razy... O ile mi wiadomo... Może więcej...
Ale spałaś.
Bonnie zmarszczyła czoło i spojrzała na siostrę. Doceniała jej
gotowość do kłamstwa, by nie wyszło na jaw, że Joe się wyprowadził, ale
uznała, że teraz nie ma to już znaczenia. Znów byli razem i było jej
obojętne, czy ktoś się dowie, że przez jakiś czas mieszkali osobno.
Pim bez słowa skinęła głową, patrząc na nie wyczekująco. Spojrzały
na nią z niemym pytaniem, wyraźnie chcąc jej służyć pomocą.
– Idźcie! – powiedziała w końcu, kiedy ją już zdenerwowało, że ciągle
sterczą obok dywanu.
– Ale czy jesteś pewna, że...
– Tak. Zmykajcie.
Pim stała, trzymając się balkonika, kiedy obie siostry wycofały się z
pokoju. Bonnie położyła rękę na gałce drzwi. Usłyszały szczęknięcie zamka.
– Myślisz, że nic jej nie będzie? – spytała Janice. Za nimi na korytarzu
rozległ się głos Pim:
RS
116
– Że komu nic nie będzie?
Obie razem krzyknęły i cofnęły się... Aż oparły się plecami o
zamknięte drzwi.
Serca im waliły jak oszalałe, kiedy patrzyły na dawną Pim, tryskającą
zdrowiem i bez balkonika. Na nogach miała swoje ulubione adidasy, w ręku
trzymała wysoką szklankę z mlekiem.
– Do Bożego Narodzenia czy Wszystkich Świętych zostało jeszcze
dużo czasu, więc nie ukrywałyście prezentów ani nie wkładałyście mi do
łóżka gumowych węży... Chociaż jesteście na to już trochę za duże, prawda?
Dlaczego więc nie jesteście u siebie o tak późnej porze?
– My... My... – Jan nadal starała się odzyskać oddech, kiedy Pim
otworzyła drzwi do sypialni.
– Akurat przejeżdżałyśmy i zobaczyłyśmy, że pali się światło.
– Chciałyśmy tylko pocałować cię na dobranoc.
Pim uśmiechnęła się zachwycona.
– Moje słodkie dziewczynki. Cóż, wejdźcie i pozwólcie, że się położę
do łóżka. Możecie mnie opatulić kołdrą tak, jak to robiłyście, kiedy już
wstałyście i myślałyście, że ja wciąż śpię.
– Nie spałaś? – zapytała Janice.
– Naturalnie, że nie. Mogłam godzinami się przyglądać, jak bawisz się
moimi kosmetykami, słodka Jannie. – Wypiła połowę mleka, zdjęła buty i
weszła do łóżka, owinąwszy się długą, białą, bawełnianą koszulą nocną.
Bonnie stanęła w nogach łóżka, a Jan została tam, gdzie była. Razem
naciągnęły prześcieradło i wsunęły brzeg pod materac.
– Och, jak dobrze. Dziękuję wam, dziewczynki. Jan nachyliła się nad
babką.
RS
117
– Dziękuję ci, Pim, za wszystko. Za rzadko ci to mówię. – Pocałowała
starszą panią w policzek, a potem w czoło. –Kochamy cię.
– Och, skarbie, ja też was kocham. Dzięki wam moje życie
przypomina niekończącą się przygodę.
Uśmiechnęły się serdecznie i Janice przeszła lekko przez pokój ku
drzwiom.
Bonnie wsunęła Pim srebrny lok za ucho i uśmiechnęła się do babki,
patrząc w jej kochane, niebieskie oczy.
– Dobranoc, moja Pim. Śpij dobrze. –Pocałowała ją w policzek. –
Zostawić światło, przygasić je czy wyłączyć?
– Wyłącz, ale za chwilę i... I nie zapominaj, moja mała, że same
życzenia to za mało.
Bonnie znieruchomiała. Uświadomiła sobie, że miała cichą nadzieję,
że akurat ta Pim nie wiedziała o dywanie ani o tym, co się wydarzyło w
ciągu kilku ostatnich godzin.
– Moja droga, same życzenia to za mało, żeby uczynić życie takim,
jakim byś chciała, żeby było. Nawet jeśli się skorzysta z odrobiny czarów,
życzenia to za mało, by być szczęśliwą. Potrzebna jest odwaga, wiara,
miłość i optymizm. Przyjaźń. Ciężka praca, upór, czasami pomocna dłoń.
Potrzebna jest prawidłowa ocena sytuacji, poczucie sprawiedliwości i...
– Pim, która cię kocha.
RS