JUDY CHRISTENBERRY
Duet z solistką
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Doktorze, nie zgadnie pan, kogo dzisiaj mamy!
Liza Colton uniosła głowę i rozejrzawszy się wokół upewniła się,
że jest w gabinecie sama. Spojrzała na drzwi, były lekko uchylone.
- Missy, proszę, nie mam czasu na zagadki - odezwał się niski
męski głos, który z miejsca zafascynował Lizę, i to do tego stopnia, że
zastanowiła się, czy fizjonomia jego właściciela jest równie
atrakcyjna. Zresztą, co za różnica, pomyślała natychmiast.
- To ta nowa gwiazda! - wypaliła z przejęciem pielęgniarka.
Liza zesztywniała.
- Jaka znów gwiazda?
- No, tak się mówi, doktorze. A jak pan powie o Streisand, Celine
Dion, Mariah Carey? - wyjaśniała pielęgniarka, jakby lekarz jej nie
zrozumiał
- Wiem, co znaczy gwiazda, Missy - zapewnił męski głos. -
Zdziwiłem się tylko, co taka gwiazda miałaby do roboty w Saratoga
Springs - dodał bez zainteresowania.
- To sama Liza Colton, doktorze! Widziałam ją przedwczoraj.
Prawdziwa gwiazda, a jeśli nawet jeszcze nią nie jest, to na pewno
będzie. Jaki koncert dała! Ludzie bili brawo na stojąco i nie chcieli
skończyć.
Liza uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie owej chwili.
Nieczęsto zdarzały jej się ostatnimi czasy podobnie satysfakcjonujące
momenty.
- Pewnie piwo szło jak woda - zauważył rzeczowo mężczyzna. - Z
czym do nas przyszła?
- Tragedia! Ledwo mówi.
- Po jednym koncercie?
- Dwóch. Wczoraj też śpiewała, i ma jeszcze wystąpić dziś
wieczorem.
Zapadła cisza, jakby para za drzwiami gdzieś się wyniosła. Liza
wcale się tym nie przejęła. Lekarz wyraźnie nie był melomanem, a
przynajmniej nie należał do miłośników jej talentu.
- Doktorze - wstawiła się za nią pielęgniarka, która wprowadziła
ją wcześniej do gabinetu. - Musi pan ją uratować!
- Nie przesadzaj, Missy. Leczę tylko nosy i uszy, ja nie jestem od
ratowania życia.
Dobrze chociaż, że nie ma przewrócone w głowie jak większość
lekarzy, ucieszyła się Liza, postanawiając wynagrodzić mu to i
wybaczyć mu jego wcześniejsze uwagi.
W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się na całą
szerokość. Liza chlubiła się tym, że świetnie potrafi ukryć swoje
prawdziwe uczucia. Tym razem nie poszło jej tak gładko - ale też
jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie zrobił na niej aż takiego wrażenia.
Nie należał wprawdzie do okładkowego typu modeli i aktorów,
którzy usilnie starali się ją uwieść. Było w nim coś, co wyczuwała
tylko intuicyjnie, jakaś niezaprzeczalna solidność. Tak, właśnie to
określenie najlepiej do niego pasowało, to akurat było w nim
atrakcyjne.
Tradycyjnie krótko przycięte włosy lekarza były nieco
zwichrzone, jakby właśnie wzburzył je dłonią. Czuła nieodpartą chęć,
by zrobić to samo. Mocna budowa mężczyzny i jego niebieskie oczy
miały nieodparty urok. Liza zamrugała, bo obraz przed jej oczami
tracił wyraźne kontury. No ale to już wyłącznie wina jej
niedyspozycji.
- Pani Colton? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
Z wahaniem podała mu dłoń i zadrżała.
- Zmarzła pani? Przepraszam, nie przedstawiłem się. Hathaway.
Odpowiedziała mu niewyraźnym uśmiechem i skinieniem głowy.
- Jestem pełen podziwu dla pani. Porywa pani tłumy.
Na końcu języka miała pytanie, ile pan doktor płaci dodatkowo
swojej pielęgniarce za informacje o pacjentach, żeby mógł przed nimi
dobrze wypaść. Dała jednak spokój, nie będzie nadwerężać gardła z
tak błahego powodu.
Powtórnie skinęła głową i czekała, aż lekarz przejdzie do rzeczy.
- Może pani powiedzieć, co pani dolega?
Wzięła głęboki oddech. Ileż to razy słyszała od mężczyzn, że
ulegają jej seksownemu głosowi. Teraz ów głos zgrzytał i skrzeczał, a
do tego sprawiał jej ból. Posłużyła się więc nim delikatnie, mówiąc
tylko:
- Nadwerężyłam głos.
Nie doczekawszy dalszych wyjaśnień, lekarz sięgnął po szpatułkę.
- Proszę otworzyć usta.
Przez kilka minut dokładnie oglądał jej gardło, badał uszy,
marszcząc w skupieniu czoło.
- Kiedy to się zaczęło?
- Wczoraj wieczorem - szepnęła.
- Po występie?
Przytaknęła.
- Czy to się pojawiło nagle?
Zaprzeczyła gestem.
- Miała już pani podobne problemy?
Pokręciła głową i ledwie słyszalnie rzekła:
- Stres. Antybiotyk i odpoczynek.
Nick Hathaway zdusił wybuch cynicznego śmiechu. Miał oto
przed sobą typową młodą, bogatą kobietę, która nie wie, co jej dolega,
ale bez namysłu stawia diagnozę i przepisuje sobie kurację.
- Przyszła pani do mnie, żeby olśnić mnie swoją wiedzą
medyczną? - spytał sarkastycznie.
Zwykle inaczej traktował pacjentów, starał się tylko trzymać z
daleka od tego rodzaju kobiet. Takich jak Liza, którym nie brakowało
ani urody, ani pieniędzy, skupionych wyłącznie na sobie. Wiedział z
doświadczenia, co pieniądze robią z człowiekiem. A kiedy dochodzi
to tego świadomość własnej urody, mieszanka staje się wybuchowa.
Liza powtórzyła tymczasem zbolałym głosem:
- Antybiotyk.
Nick podniósł brwi.
- Nie daję antybiotyku na żądanie pacjenta.
Liza tylko na niego patrzyła, wyjątkowo wymownie, wyjątkowo
zielonymi oczami.
- Trzeba zrobić wymaz z gardła i parę innych badań.
Zacisnęła zęby i nie zareagowała. Gdy na nią spojrzał, uniosła
lewą rękę, wskazując na zegarek. Oczywiście rolex.
- Koncert - szepnęła.
- Chyba nie ma pani zamiaru dzisiaj śpiewać? - zauważył
zdumiony, widząc, że kobieta ledwo wydobywa z siebie głos.
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli chce pani być pod moją opieką, mowy nie ma o występie.
Żadnych koncertów co najmniej przez dwa tygodnie. Przez ten czas
spróbuję panią podleczyć, ale niczego nie obiecuję. - Był
zdenerwowany, zakończył chłodno: - Jeżeli to pani nie odpowiada,
chętnie polecę pani innego specjalistę tu na miejscu, albo proszę
wracać do Nowego Jorku. Wyda tam pani kupę pieniędzy na lekarza,
który tylko potwierdzi moje słowa.
Zdziwił się, kiedy Liza, której oczy pociemniały w międzyczasie,
odbijając rozmaite emocje, kiwnęła energicznie głową, po czym
szepnęła:
- Antybiotyk.
Bardzo ucieszyła go jej zgoda, choć słowo, które zdołała
wypowiedzieć, wzbudziło w nim irytację.
- Najpierw badanie, potem leki.
Miała oczy okrągłe ze strachu, kręciła głową nerwowo.
- Absolutnie tak - oznajmił.
Ku jego konsternacji Liza zeskoczyła ze stołu, na którym ją badał,
chwyciła torebkę zostawioną na krześle i pospieszyła ku drzwiom. Nie
miał ochoty użerać się z pacjentką, która wie wszystko lepiej i nie
stosuje się do jego poleceń. Postanowił pozwolić jej odejść.
W tej samej chwili kobieta zemdlała.
Odzyskała przytomność dopiero w karetce, słysząc trzask
zamykanych drzwi. Obok noszy, na których leżała, siedział
mężczyzna. Pociągnęła go za rękaw.
- Niech pani leży spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.
Tyle sama zdołała się zorientować. Spróbowała raz jeszcze.
- Doktor - szeptała, nie widząc w pobliżu lekarza, który badał ją
chwilę wcześniej.
- Jestem pielęgniarzem, nie lekarzem - poinformował mężczyzna
z uśmiechem.
Oczarował ją jego chłopięcy wdzięk, ale inteligencja pozostawiała
wiele do życzenia.
- Hathaway - wyjaśniła, z trudem znosząc ból.
- Doktor Hathaway?! - zawołał młody człowiek, doznając nagłego
olśnienia, a kiedy potwierdziła, dodał: - Spotka się z nami w szpitalu.
Liza z przerażeniem przypominała sobie, co się stało. Lekarz
żądał od niej jakiegoś badania, a zatem, jeżeli ona trafi teraz do
szpitala, on prędko jej stamtąd nie wypuści. A to nie wchodzi w
rachubę.
Chwyciła znowu rękaw koszuli pielęgniarza, który pochylał się
akurat, by szepnąć słówko kierowcy.
- Żadnego szpitala.
- Mamy tu dobry szpital, miła pani. Nie będzie pani narzekać.
Protestowała gorąco, choć bez słów. Została zignorowana.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował rozbawiony pielęgniarz.
Kiedy wieźli ją do izby przyjęć, czuła się, jakby znalazła się w
nieruchomym środku karuzeli, wokół którego wszystko się obraca.
Pielęgniarz zdawał relację lekarzowi, posługując się zawodowymi
skrótami, które nie miały dla niej żadnego sensu. Chciała coś wtrącić,
ale swoim zanikającym głosem nie potrafiła zwrócić na siebie uwagi.
Sięgnęła zatem po wypróbowany już sposób, ciągnąc za rękaw
białego fartucha.
- Dzień dobry. Proszę się nie martwić, pomożemy pani. Pozwolę
sobie powiedzieć, że jesteśmy zaszczyceni pani obecnością. Słyszałem
panią.
Liza kręciła głową.
- Szpital nie - upierała się chrapliwym szeptem, coraz bardziej
zdenerwowana.
- Doktor Hathaway powinien dołączyć do nas lada chwila. Jestem
pewny...
- Nie - zaprotestowała najgłośniej, jak potrafiła, i opadła na
poduszkę, zaciskając dłoń na szyi.
Lekarz ze szpitala zawahał się.
- Tylko rutynowe badanie, proszę pani, zanim doktor Hathaway
do nas dotrze - oznajmił i odsunął się, dając polecenia pielęgniarce.
Liza zamknęła oczy. Brak głosu był ogromnie frustrujący.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że sama jest sobie winna, ale przez
minione trzy dni myśl o jedzeniu lub spaniu była jej obca. Gdyby
tylko nie zemdlała!
- Dobrze, że pan jest! - zawołał lekarz z izby przyjęć na widok
Nicka Hathawaya.
Liza podniosła się do pozycji siedzącej, pielęgniarka mierzyła jej
tętno.
- Spokojnie, kochanie. Doktor Hathaway jest jednym z naszych
najlepszych lekarzy. Może mu pani zaufać.
Liza
poszukała
wzrokiem
przystojnego
laryngologa
i
wypatrzywszy go w nieustannie przemieszczającym się tłumie,
pomachała do niego ręką. Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, on
już rzucał instrukcje.
- Proszę przygotować kroplówkę, jest odwodniona. - Popatrzył na
Lizę. - Kiedy ostatnio pani jadła?
Wzruszyła ramionami, nie miała zamiaru przyznawać się do
swojej bezmyślności. Lęk o Emily przesłonił jej wszystkie doczesne
sprawy.
Lekarz z izby przyjęć wziął Nicka Hathawaya na stronę, rzucając
w kierunku Lizy przenikliwe spojrzenia. Liza ciekawa była, o czym
po cichu rozmawiają.
Odpowiedź nadeszła szybko. Nick Hathaway stanął przy jej
łóżku.
- Podobno nie zgadza się pani tutaj zostać.
Przytaknęła z ulgą, że nareszcie ktoś zrozumiał, o co jej chodzi.
- Pani Colton, wiem, że to się pani nie podoba, ale proszę
przynajmniej pozwolić nam na podstawowe badania i kroplówkę. To
potrwa nie dłużej niż godzinę, góra dwie.
Pielęgniarka wróciła do niej z plastikową butelką pełną jakiegoś
płynu.
- Poczuje się pani dzięki temu dużo lepiej - ciągnął lekarz niskim,
łagodnym głosem.
- Muszę... zadzwonić... odwołać... - wyszeptała, czując, że każde
słowo zadaje jej ból.
- Zajmę się tym, proszę się nie kłopotać. W której sali miała pani
dziś wystąpić?
Wymieniła nazwę prestiżowego teatru. Słuchając jej, Nick
Hathaway zbliżył się do pielęgniarki, która włożyła mu coś do ręki
Odwrócił się z powrotem do Lizy.
- Zaraz będę, proszę tak poleżeć - polecił.
Widziała jeszcze, że Nick wpuszcza coś ze strzykawki do
kroplówki. Chciała dowiedzieć się, co jej aplikuje, lecz nagle nawet
chrapliwy szept przekroczył jej możliwości. Język jej zesztywniał,
powieki opadły. Sen, którego sobie tak długa odmawiała, zamierzał
nadrobić zaległości.
- Chcę, żeby ją przyjęto na oddział - powiedział Nick koledze.
- Ona się nie zgadza - tłumaczył lekarz z izby przyjęć. - Nie
możemy jej trzymać wbrew jej woli.
- Chcesz ją teraz spytać?
- No nie, dałeś jej środek uspokajający, ale...
- Zgodziła się zostać parę godzin, żebyśmy mogli zrobić jej
badania. Podejrzewam, że albo jest na jakiejś drakońskiej diecie, albo
zaczęła chorować na bulimię. Artystki! - Zwrócił się do pielęgniarki: -
Proszę ją zawieźć na górę. I niech siostra, która będzie na dyżurze,
zawoła mnie natychmiast, jak pacjentka się obudzi.
- Dobrze, doktorze.
Skinąwszy głową z podziękowaniem, wyszedł, by pokonać
samochodem niewielką odległość, która dzieliła szpital od jego
gabinetu. Kiedy on zajmował się tajemniczą panią Colton, czekali tam
na niego chorzy. Piękna kobieta, stwierdził uczciwie. Nie, nie jest nią
zainteresowany. Po pierwsze, z zasady nie wchodził w osobiste
układy z pacjentkami. A po drugie, miał za sobą małżeństwo z kobietą
piękną i bogatą, i obiecał sobie nie popełnić więcej tego błędu.
Musiał jednak przyznać, że Liza Colton nie bardzo przypomina
jego żonę. Z Daphne łączył ją chyba tylko stan konta. Daphne była jak
jaskrawy neon, Liza jak przyćmione światło księżyca. Daphne,
krzykliwa blondynka, nie szczędziła wysiłku, by przyciągnąć uwagę
płci przeciwnej. Liza Colton była szczupłą brunetką, może nawet zbyt
szczupłą, z krótką, prostą fryzurą, przy której jej oczy zdawały się
jeszcze większe.
Miała ów delikatny i pełen wdzięku czar Winony Ryder, a może
w większym jeszcze stopniu innej wspaniałej aktorki, Audrey
Hepburn. Nick nie miał jednak zamiaru rozmyślać nad jej wyglądem.
Miał ją wyleczyć i odesłać do domu.
Pozostałą część popołudnia zajmował się z troską swoimi
pacjentami, skłamałby jednak, mówiąc, że zapomniał o Lizie. Poprosił
pielęgniarkę, aby zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się o stan
chorej. Pani Colton wciąż śpi, powiedziano. Nick podał jej dość
łagodny środek i spodziewał się, że Liza obudzi się po dwóch
godzinach. Gdy tylko zatem wypuścił ostatniego pacjenta, zrzucił
fartuch i chwycił marynarkę.
- Jadę do szpitala, Missy. Zadzwoń, gdyby coś się tu działo.
- Zobaczy się pan z Lizą Colton? Tak bym chciała mieć jej
autograf.
- Ona jest chora, Missy, nie mogę jej zawracać głowy - rzekł z
uśmiechem do młodej pielęgniarki.
Missy w jednej chwili zrzedła mina.
- Pewnie tak.
Nick znowu się uśmiechnął.
- Zobaczę, jak się czuje. Może ją poproszę, ale nie licz na to za
bardzo. - Zrobiło mu się żal Missy, która była bardzo oddana swojej
pracy. Stwierdził, że jeden autograf to chyba nie jest zbyt wiele.
Missy natychmiast obdarzyła go radosnym uśmiechem i słowami
wdzięczności. Machając do niej, pobiegł do samochodu.
Liza Colton leżała na pierwszym piętrze.
- Jakieś zmiany? - zapytał Nick siostrę oddziałową.
- U pani Colton? Nie, wciąż śpi.
Lekko przestraszony, poszedł do jej pokoju. Zgodnie ze słowami
pielęgniarki Liza była pogrążona w głębokim śnie. Dla Nicka
wynikały z tego dwa wnioski: albo nie spała od dłuższego czasu, albo
źle zareagowała na podany jej środek. Uniósł jej rękę, sprawdził puls.
Wszystko w porządku. Posłuchał jej serca, i tam też nie znalazł nic
złego. Niezdecydowany, postanowił jednak obudzić Lizę.
- Pani Colton? Słyszy mnie pani? - Mówiąc to, poklepywał jej
rękę, aż wreszcie, kiedy ani drgnęła, ujął chorą za ramiona i delikatnie
potrząsnął. - Lizo! Lizo, otwórz oczy.
Kobieta bardzo powoli uniosła powieki i spojrzała na niego
zdezorientowana.
- Poznaje mnie pani? Jestem lekarzem. Przyszła pani do mnie z
chorym gardłem.
Po chwili wahania Liza skinęła głową, po czym jej powieki znów
opadły.
- Proszę już nie spać. Chcę pani zadać kilka pytań.
Zabrał poduszkę z sąsiedniego łóżka i podłożył pod plecy Lizy,
podciągając ją do góry. Uświadomił sobie, że przyjemnie jest trzymać
ją w ramionach, i czym prędzej odrzucił tę myśl. Uniósł trochę górną
część łóżka i stanął w jego nogach.
- Pani Colton? Lizo? Proszę otworzyć oczy.
- Jestem taka zmęczona - szepnęła, mrugając powiekami.
- Ma pani kłopoty ze snem?
- Nie. - Jej głos wciąż brzmiał chrapliwie. - Nie mogłam spać.
- Dlaczego?
- Emi... - Nie zdążyła dokończyć, bo nagle otrzeźwiała i zaczęła
się rozglądać spłoszona.
- O co chodzi? Co się dzieje? - pytał, coraz bardziej zafrapowany.
- Muszę iść - zamruczała, a na jej twarzy widoczne było
cierpienie, jakie sprawiły jej te dwa krótkie słowa.
- Jest pani w kiepskim stanie. Kiedy ostatnio pani jadła?
Rzucała wzrokiem to tu, to tam, jakby szukała drogi ucieczki.
Uniosła ramiona.
- Chciałbym otrzymać trochę bardziej precyzyjną odpowiedź.
Jeśli jest pani na jakiejś idiotycznej diecie, i to w ogóle nie wiadomo
po co, muszę o tym wiedzieć. To może mieć wpływ na pani głos.
Uniosła dłoń i otarła czoło.
- Nie - odparła tak cicho, że Nick nie zrozumiał.
- Nie jest pani na diecie?
Potrząsnęła lekko głową.
Nachylił się i nacisnął przycisk.
- Siostro, proszę przynieść dwie kolacje do numeru dwieście
dwadzieścia sześć.
- Dobrze, doktorze.
Przysiadł na brzegu łóżka. Liza patrzyła na niego zmieszana.
- Umieram z głodu - powiedział. - Dotrzymam pani towarzystwa,
chociaż trochę wcześnie na kolację.
Chciał po prostu dopilnować, by coś zjadła. I żeby nie
zwymiotowała. Jeżeli ma do czynienia z bulimiczką, będzie musiał z
nią zostać kilka godzin, ale nie widział u Lizy tak naprawdę śladów
bulimii.
- Muszę iść. - W głosie Lizy pobrzmiewał strach.
- Dzwoniłem do teatru, zawiadomiłem, że jest pani chora i nie
może pani wystąpić. Obiecali, że wszystkim się zajmą i nie zdradzą
też nikomu miejsca pani pobytu.
Nie był pewien, czy dobrze zrobił, czy sobie tego życzyła. Może
nawet spodziewała się, że hałas wokół jej choroby tylko zwiększy jej
sławę. Takie są te artystki, pomyślał, kiedy pielęgniarka wniosła tacę
z jedzeniem.
- Ma pan szczęście, doktorze. Dają dzisiaj sztukę mięsa i
jabłecznik na deser - oznajmiła pogodnie.
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Powinno być niezłe. Zgodzi się pani?
Liza wyglądała na tak kompletnie oszołomioną, że zaczął jej
współczuć. Taka gwiazda i tak się pogubiła? Czy ktoś zmusza ją do
tego, żeby schudła? A może jej kariera się chwieje? W teatrze
powiedzieli, że skontaktują się z jej menadżerem, musiał więc
zdradzić im, gdzie Liza się znajduje, a teraz zaczynał tego żałować.
Podniósł jeszcze do góry wezgłowie łóżka i dopiero potem
podsunął Lizie ruchomy stolik z kolacją. Zdjął z talerza metalową
pokrywę, utrzymującą ciepło.
- Wygląda smacznie, prawda?
Nie ruszyła się nawet, gapiła się na talerz z niesmakiem. Ukroił
kawałek mięsa na jej talerzu.
- Proszę tylko spróbować, na pewno będzie pani smakowało.
Przysunął widelec do jej ust i czekał, aż Liza je otworzy. Nie
spuszczał z niej wzroku, mówiąc:
- Niech pani dokładnie, powoli żuje. Pani potrzebuje kalorii, Lizo.
Liza przełknęła, Nick sięgnął z kolei po kukurydzę, nie zdążył
jednak podać jej Lizie. W ostatniej chwili złapał naczynie, które
rozdawano w szpitalu chorym na wypadek, gdyby mieli problemy z
żołądkiem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zażenowana i nieszczęśliwa, Liza wydusiła:
- Za dużo naraz.
- Taka porcja nie utrzymałaby przy życiu nawet muchy - odparł
zirytowany.
- Nie - zaprotestowała z jeszcze większą chrypką. - Nie jadłam...
parę dni.
Patrzył na nią badawczo, mierząc jej puls, po czym skontaktował
się z pielęgniarką.
-
Siostro,
poproszę
o
lekką
zupę,
galaretkę
i
coś
przeciwwymiotnego. - Odwrócił głowę do Lizy. - Pytałem przecież,
kiedy ostatnio pani jadła - rzekł z pretensją, odstawiwszy naczynie.
Po chwili jego oczy złagodniały.
- Wytrzeć pani twarz?
Kiwnęła głową, nie wysilając głosu. Nick zniknął na moment, po
czym wrócił z wilgotnym ręcznikiem. Wytarł jej twarz bardzo
delikatnie.
- No już, niech się pani nie martwi. Zajmiemy się panią -
pocieszał.
- Muszę stąd wyjść - szepnęła.
- Nie sądzę, żeby miała pani siłę na spacery. Może jednak powie
mi pani, o co w tym wszystkim chodzi? To mi pozwoli skuteczniej
pani pomóc.
Za nic nie mogła powiedzieć mu o Emily, to miał być ich sekret.
Nie mogła podzielić się z lekarzem tym, co wiedziała.
Dzwonek telefonu niemile ją zaskoczył. Nick zerknął na nią i
podniósł słuchawkę. Ten, kto dzwoni, może równie dobrze
porozmawiać z nim. Nie życzył sobie, by jego pacjentka niepotrzebnie
nadwerężała struny głosowe.
- Kto mówi? - warknął kobiecy głos w słuchawce.
- Doktor Hathaway. Z kim mam przyjemność?
- Cynthia Turner Colton. Jestem matką i menadżerem Lizy. Co z
moją córką?
- Pani córka leży teraz w łóżku, pani Colton, odpoczywa. W czym
mogę pani pomóc?
- W niczym! Niech pan ją da do telefonu!
- Przykro mi, pani Colton, ale nie mogę pozwolić pani córce w tej
chwili rozmawiać. Ma i tak niedysponowane gardło.
- Niedysponowane?! - wrzasnęła kobieta. - Do diabła! Od czego
jest pan lekarzem? Niech pan coś zrobi!
- Robię, co w mojej mocy.
- Ona ma dzisiaj wystąpić, rozumie pan? Nie pozwolę, żeby sobie
zepsuła opinię, opuszczając koncert. Zaraz zaczną gadać, że bierze
narkotyki.
- Ona nie może...
- Niech pan jej coś da, żeby mogła śpiewać! I niech pan jej powie,
że nie ma wyboru!
- Myli się pani. Ona jest dorosła. - Mówiąc te słowa, patrzył na
swoją pacjentkę. Nie pamiętał daty jej urodzenia, lecz wyglądała
bardzo młodo. Kiedy jednak nie usłyszał sprzeciwu z drugiej strony
słuchawki, dodał: - Pani córka sama zdecyduje, czy dzisiaj wystąpi,
czy zostanie pod moją opieką.
- Pan mi utrudnia, poszukam innego lekarza. Niech się pan
wynosi z jej pokoju!
Duże zielone oczy Lizy skupiły się na jego twarzy. Uśmiechnął
się do niej z otuchą.
- Ta decyzja nie należy do pani, pani Colton.
- Jestem jej menadżerem, do cholery! To ja zajmuję się jej karierą
i żaden prowincjonalny lekarzyna nie będzie mi mówił, co mam robić.
Nick zrobił coś, co mu się dotąd nie zdarzyło - przerwał rozmowę,
odkładając słuchawkę. Nigdy nie traktował tak członków rodziny
pacjentów, ale pani Colton sprawiła tylko, że poczuł więcej
współczucia dla Lizy. Z ust jej matki nie padło ani jedno pytanie o
stan córki, o to, czy ma dobrą opiekę, a nawet czy w ogóle żyje.
Cynthię Turner Colton interesowało wyłącznie, czy jej córka będzie
śpiewać.
- Pani matka - wyjaśnił, patrząc na Lizę.
- Przepraszam - szepnęła.
Pielęgniarka przyniosła tymczasem nową tacę i zabrała
poprzednią, którą Nick odstawił na bok.
- Dziękuję, Mary - powiedział, a kiedy pielęgniarka wyszła,
uśmiechnął się do Lizy. - Proszę spróbować, to jest lekkostrawne, nie
powinno zaszkodzić. - Zamierzał właśnie zanurzyć łyżkę w lekkim
chudym rosole z kury, kiedy znowu odezwał się telefon.
Nie miał wątpliwości, kto dzwoni. Sięgnął po słuchawkę i rzucił
chłodno:
- Tak?
- Jak pan będzie się tak zachowywał, złożę na pana skargę!
- Bardzo proszę. Podać pani numer, pod który trzeba dzwonić?
- Chcę rozmawiać z córką!
- Przykro mi, dzisiaj to niemożliwe. Proszę spróbować jutro, może
będzie mogła rozmawiać.
- Jutro będzie za późno! Ona ma dzisiaj występ!
- Pani Colton, już odwołałem dzisiejszy koncert. Jakakolwiek
próba śpiewu spowodowałaby nienaprawialne szkody w strunach
głosowych córki. Tego sobie pani życzy?
- Jakie ma pan kwalifikacje?
- Jestem laryngologiem z drugim stopniem specjalizacji.
Praktykuję w Saratoga Springs od ośmiu lat. Jestem członkiem
kierownictwa szpitala i konsultantem w wielu przypadkach w naszym
stanie.
- Gwarantuje pan, że córka opuści tylko jeden koncert?
- Absolutnie nie. Pani córka musi odpocząć dwa tygodnie. Potem
zobaczymy. - Wiedział, że ta opinia doprowadzi jego rozmówczynię
do kolejnego ataku szału, trzymał więc słuchawkę odpowiednio
daleko od ucha.
Liza zacisnęła powieki, ale kiedy głos jej matki grzmiał ze
słuchawki, podniosła je i spojrzała ze smutkiem na Nicka.
- Muszę kończyć, pani Colton. Dziękuję za telefon.
Nie czekając na odpowiedź, Nick rozłączył się, zdecydowawszy,
że pożegnał się na tyle grzecznie, iż nie zostanie ponownie posądzony
o odkładanie słuchawki. Rozmowa z matką Lizy rzuciła nieco światła
na stan emocjonalny jego pacjentki. Podniósł znów łyżkę z zupą do
ust Lizy, która powoli wypiła rosół.
- Mogę... - zaczęła i wyciągnęła rękę.
Pozwolił jej jeść samodzielnie, ale nie ruszył się z miejsca, dopóki
nie opróżniła przynajmniej połowy talerza.
- Proszę spojrzeć, jak smakowicie wygląda ta czerwona galaretka.
Spróbuje pani? - spytał, podsuwając jej kolejne naczynie.
Liza skrzywiła się, ale ostatecznie wsunęła do ust trzęsący się
kawałek galaretki. Zdawało się, że trzyma go w ustach, aż się
rozpuści.
- Czy to matka kazała pani zrzucić wagę? - zapytał, nie
rozumiejąc powodu takiej ewentualności. Dla niego Liza była chuda,
ale matki gwiazd wpadają czasem w amok na tym punkcie.
Liza pokręciła głową i zamknęła oczy, jakby chciała coś przed
nim ukryć.
- Chyba pani rozumie, że narażała pani swoje zdrowie, ale także
głos. Stan strun głosowych jest uzależniony od ogólnego stanu
zdrowia.
Przytaknęła, odwracając spojrzenie.
- Niech pani postara się jeść trochę więcej.
Kiedy Liza ponownie sięgnęła po łyżkę, poczuł ulgę. Zawsze
bardzo przejmował się pacjentami, a Liza Colton chwyciła go za
serce. Może z powodu agresywnej matki. A może smutku, jaki
malował się w jej oczach. Jej kruchości.
Kilka minut później odłożyła łyżkę.
- Dosyć - wyszeptała z uśmiechem, jakby chciała mu coś
wynagrodzić.
- Świetnie się pani spisała, biorąc pod uwagę, że to pani pierwszy
posiłek od jakiegoś czasu.
Zaczęła sobie powoli uświadamiać, że jej samopoczucie zależy od
uśmiechu doktora Hathawaya. Dołeczek na jego brodzie nie
wychodził jej z głowy. Ledwo się powstrzymywała, by go nie
dotknąć, ale gdyby to zrobiła, przestałby ją traktować poważnie.
- Muszę wyjść.
Odstawiając na bok tacę, spróbowała spuścić nogi z łóżka, ale
Nick czym prędzej zablokował jej drogę.
- Nic podobnego. Proszę mi dać jedną dobę. Możemy...
Urwał, gdy zobaczył, że Liza gwałtownie protestuje, tak
gwałtownie, aż jej się zakręciło w głowie.
- Do jutra rana zatem? - Nie ustępował. - Przyjdę do pani przed
śniadaniem. Wyśpi się pani choć jedną noc i odpocznie.
Ta propozycja zabrzmiała tak kusząco, że zmarszczyła brwi,
dumając nad nią chwilę. Ale Emily...
- Zadzwonię do hotelu - szepnęła. - Sprawdzić wiadomości.
Nick wpatrywał się w nią z uwagą.
- Ja to zrobię - zaproponował. - I tak nie zrozumieją, co pani
mówi.
Liza była przekonana, że nikt z rodziny nie zostawił jej
wiadomości, której nie mógłby usłyszeć ktoś obcy, zgodziła się więc i
podała nazwę hotelu. Rozmawiał krótko, a ona czekała w napięciu.
- Pół godziny temu dzwoniła pani matka, zanim tu panią znalazła.
Parę minut temu miała pani telefon od pani Tremble.
Liza zadrżała. Telefon od matki nie był dla niej niespodzianką, ale
kim jest pani Tremble? Coś jej się tłukło po głowie, aż nagle usiadła
wyprostowana i chwyciła lekarza za rękę.
- Co się dzieje? Coś panią boli? - zapytał natychmiast, nachylając
się nad nią.
Nachylił się za mocno. Liza wzięła głęboki oddech i wbiła się w
poduszkę.
- Wiadomość od pani Tremble?
Spojrzał na kartkę, na której notował w czasie rozmowy z
hotelem.
- Powiedziała, że zadzwoni znowu w ciągu dwudziestu czterech
godzin.
Lizę wypełniła radość i wielka ulga.
- Numer?
Pokręcił głową.
A zatem nie może oddzwonić. Emily jest mądra. Tak mądra, że
udało jej się umknąć mężczyźnie, który chciał ją zabić. Tak mądra, że
jeszcze żyje.
Liza chętnie skontaktowałaby się z wujem Joe, ale nie mogła tego
zrobić. Gdyby wszystko było w porządku, Emily nie przedstawiłaby
się jako pani Tremble. Nazywała tak szmacianą lalkę, z którą nie
rozstawała się w dzieciństwie, wiedziała zatem, że pozwoli to Lizie
rozszyfrować, kto dzwoni.
- Dlaczego ten telefon jest taki ważny? - zainteresował się doktor
Hathaway.
Liza promieniała.
- Ważny - powtórzyła.
- A więc zostanie pani na noc?
A cóż mi to przeszkadza, wyśpię się i rano poczuje się lepiej,
pomyślała. Nie spodziewała się, że matka zacznie ją znowu nękać. Nie
będzie więc musiała użerać się z nią, dopóki nie nabierze sił. Już sama
ta myśl zmniejszyła skurcz w jej żołądku. Jednak głównym powodem
spokoju, jaki na nią spłynął, była wiadomość od Emily. Emily wciąż
jest w kłopocie, ale przynajmniej żyje.
Liza próbowała kiwnąć głową potakująco, nie była jednak pewna,
czy jej się to udało. Błogosławiony sen wziął ją znowu w posiadanie.
Nick obserwował, jak jego pacjentka zapada w sen. W głowie
huczało mu od pytań. Z reakcji Lizy na odczytaną przez niego
wiadomość domyślił się, że były to ważkie słowa. Teraz widział, jak
jej ciało opuszcza napięcie, jak oddaje się we władanie snu.
Był przekonany, że dwanaście godzin odpoczynku i pożywny
posiłek sprawią, że rankiem Liza poczuje się znacznie silniejsza.
Postanowił towarzyszyć jej przy śniadaniu, by mieć pewność, że
pacjentka je zje. Potem, jeśli będzie nadal upierała się przy
opuszczeniu szpitala, będzie musiał jej na to pozwolić.
Przyszedł mu do głowy pomysł, by wpaść po drodze do hotelu i
osobiście zadać kilka pytań telefonistce, która odebrała wiadomość od
tajemniczej pani Tremble. Liza Colton wzbudziła zainteresowanie
Nicka z wielu różnych powodów, a jednym z istotniejszych była
otaczająca ją tajemnicza aura. W końcu nie chodzi mi przecież o jej
urodę, zapewniał sam siebie.
Była sobota, siódma rano. O tej porze szpital pogrążony był w
ciszy. Większość lekarzy, którzy robili obchód, pojawiało się w
weekendy godzinę później niż w dni powszednie. Nick nie miał
rodziny, mieszkał z prowadzącą mu dom gospodynią. Poza tym z
natury należał do rannych ptaszków.
Tak przynajmniej tłumaczył sobie swoje pojawienie się w szpitalu
o tak wczesnej porze. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że całą
noc śniła mu się Liza Colton. W drodze do domu zatrzymał się w
hotelu, w którym dowiedział się, że pani Tremble to dość młoda
kobieta i na pewno nie podszywająca się pod kogoś innego matka
Lizy. Na samą wzmiankę o matce telefonistka przewróciła oczami, co
było dla Nicka całkiem zrozumiałe.
Tak, to dlatego śnił potem o Lizie. To przez te tajemnice. Lubił
czytać dla relaksu powieści kryminalne, znajdował przyjemność w
rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, zgadywaniu, kto jest
mordercą. Z uśmiechem wykluczył z tej roli starszą panią Colton. To
byłoby zbyt proste. Tak czy owak, zdecydował, kobieta ta jest na
pewno choćby częściowo odpowiedzialna za stan psychiczny córki.
Zameldowawszy się u pielęgniarki, przekroczył próg pokoju Lizy,
która ani razu w nocy nie prosiła o pomoc. Nic dziwnego, stwierdził
widząc, że wciąż śpi. Musiała być już na krawędzi przepaści, kiedy się
do niego zgłosiła. Nick zbliżył się cicho do łóżka, kładąc chłodne
dłonie na jej ręce, by zbadać tętno.
Powoli otworzyła oczy. Patrzyła na niego tak, jakby go nie
poznawała.
- Dzień dobry, Lizo. Jestem lekarzem. Nick Hathaway, pamięta
pani? Zdaje się, że budzenie pani stało się moim zwyczajem. Jak się
pani dziś czuje?
- Dobrze - powiedziała niskim, ochrypłym, choć już nie tak
skrzekliwym głosem.
- Cieszę się. Zaraz podadzą śniadanie. Chce pani może pójść
najpierw do łazienki?
Kiwnęła głową. Nick podniósł kołdrę i pomógł jej wstać. Musiał
otoczyć ją ramieniem, bo ledwo trzymała się na nogach.
- Podprowadzę panią do drzwi - rzekł, jakby należało to do jego
obowiązków i nie podlegało dyskusji.
Wolnym krokiem przemierzyli niewielką przestrzeń, a gdy dotarli
do drzwi łazienki, Nick spytał:
- Da sobie pani radę czy zawołać pielęgniarkę?
- Nie trzeba - odparła i zamknęła drzwi.
Czekał zatem, oparłszy się o ścianę, niecierpliwiąc się, kiedy Liza
znajdzie się z powrotem w łóżku. Bał się, żeby nie upadła i nie zrobiła
sobie jeszcze większej krzywdy.
Pielęgniarka przyniosła dwie tace ze śniadaniem.
- Dzień dobry, doktorze. Jak tam pacjentka?
- Trochę pijana.
Pielęgniarka spojrzała na zamknięte drzwi łazienki.
- Mam sprawdzić?
W tym momencie drzwi otworzyły się i oferta pomocy okazała się
nieaktualna. Liza stała na progu, trzymając się klamki.
- Szlafrok - poprosiła pielęgniarkę.
- Niestety, nie mamy szlafroków, ale niech się pani nie martwi,
każdy z nas to widział - zażartowała kobieta, stawiając tacę. - Proszę
zadzwonić, jak będzie mnie pan potrzebował, doktorze - dodała i
ulotniła się.
Policzki Lizy zrobiły się jaskrawoczerwone. Nick domyślił się, że
nie przejdzie obok niego w szpitalnej koszuli, która była wiązana z
tyłu i odsłaniała całkiem sporo. Z uśmiechem wziął więc Lizę na ręce.
- W ten sposób nawet ja nic nie zobaczę - zapewnił.
Od łóżka dzieliło ich ledwie parę kroków, Nick czym prędzej
położył chorą.
- Gotowa na śniadanie? - spytał.
Przysunął jej szybko stolik z tacą, podniósł podgłówek. Byle tylko
nie myśleć o tym, jak trzymał ją na rękach, przytuloną do piersi.
Liza miała tego ranka jaśniejsze, pogodniejsze oczy. Wyglądało
na to, że trochę nabrała sił, nawet jeśli nogi się pod nią uginały w
drodze do łazienki. Na talerzu była jajecznica, kilka plasterków
bekonu i cząstki pomarańczy.
- Nieźle, co?
Wskazała na drugą tacę.
- Pan też je.
- Z przyjemnością. Nie budziłem dziś rano gospodyni. Muszę się
napić kawy.
Na tacy Lizy zamiast kawy stała szklanka z mlekiem, ale Liza nie
narzekała.
Nick przysiadł na łóżku. Blisko Lizy, żeby ją obserwować,
oczywiście. Tym razem nie trzeba było namawiać jej do jedzenia, ale
dość szybko zaspokoiła apetyt. Nie tknęła bekonu.
- Proszę wziąć choć kawałek i zagryźć pomarańczą.
- Już dosyć.
- Chociaż kęs. Pomarańcza jest wyjątkowo słodka, nie pozwoli
pani chyba, żeby się zmarnowała. - Z zadowoleniem stwierdził, że
Liza go posłuchała.
On prawie kończył śniadanie, Liza zjadła w tym czasie połowę
swojego. Kiedy odsunęła talerz, odstawił obydwa na bok i wrócił do
niej, ujmując jej dłoń.
- Jak się pani teraz czuje?
- Lepiej, dziękuję - szepnęła.
Zbadał jej gardło, zajrzał też do uszu.
- Wie pani co? Myślę, że pani diagnoza była trafiona. Potrzebuje
pani odpoczynku, jedzenia i spokoju. Oraz antybiotyku - dorzucił z
uśmiechem.
Odwzajemniła uśmiech.
- Infekcja.
- Może tylko ślad infekcji, ale to naturalne, kiedy organizm jest
pod taką presją. Złapaliśmy go wcześnie, a więc szybko zniknie. Jest
pani na coś uczulona?
Liza pokręciła głową.
- To w porządku, zaraz wrócę.
Liza odprowadziła go wzrokiem. Był dla niej zaskakująco miły,
zwłaszcza po tym, jak potraktowała go w czasie wizyty w jego
gabinecie. Sprawił, że poczuła się lepiej. Pomogła jej też wiadomość
od Emily. Tego ranka była spokojniejsza, zdawało jej się nawet, że
będzie w stanie zejść na dół i przywołać taksówkę. Nie miała zamiaru
przysparzać więcej kłopotów temu sympatycznemu lekarzowi.
Poza tym chciała znaleźć się z powrotem w hotelu na wypadek,
gdyby zadzwoniła Emily. Emily Blaire Colton była jej kuzynką, ale
łączyło je dużo więcej, a ich zażyłość sięgała aż do czasów
dzieciństwa.
Cynthia i Graham Coltonowie, matka i ojciec Lizy, zdawali się
być zupełnie pozbawieni rodzicielskich instynktów. Jak daleko sięgała
pamięcią, Liza uważała ciotkę Meredith za swoją prawdziwą matkę. U
niej i wujka Joego w Kalifornii spędzała prawie wszystkie wakacje,
bo matka chętnie pozbywała się jej i jej brata. I chociaż mieszkali
stosunkowo niedaleko wujostwa, a jej ojciec pracował u wujka Joego,
rodzice nigdy nie odwiedzali jej w czasie letnich miesięcy.
Liza była dzieckiem o bujnej wyobraźni, wyobraziła więc sobie,
że to Meredith i Joe są jej rodzicami, a kiedy opuszczała ich dom,
czuła się, jakby jechała do przymusowego internatu. Zawsze więc do
nich wracała. Od chwili, kiedy wujostwo zaadoptowali Emily, Liza
została jej starszą siostrą, opiekowała się nią, troszczyła o jej
samopoczucie i bezpieczeństwo. Zawsze pragnęła mieć siostrę, tym
bardziej więc pokochała Emily, i tak połączyła je nie krew, lecz
siostrzane uczucie.
Przed dziewięciu laty, gdy Liza przebywała w domu swych
rodziców, jej ukochana ciotka wybrała się z Emily samochodem w
odwiedziny do biologicznej babki dziewczynki. Po drodze miały
wypadek... i od tamtej pory ciotka Meredith zmieniła się nie do
poznania. W jednej chwili kompletnie straciła zainteresowanie
dziećmi. Zaniedbała uprawiany z oddaniem ogród. Zniknęła gdzieś
silna więź, która łączyła ją z mężem, i Joe Colton zaczął unikać domu.
Rzadko towarzyszył żonie, podczas gdy dawniej prawie się nie
rozstawali.
Gdy Liza odwiedziła ich pierwszy raz po wypadku, znalazła
Emily bladą i przerażoną. Emily wyznała jej sekret, którego nie
zdradziła nikomu innemu. Oświadczyła, że w dniu wypadku widziała
dwie Meredith, jedną dobrą, drugą złą. Liza nie dawała temu
początkowo wiary, ale im więcej czasu spędzała z ciotką, tym bardziej
zgadzała się z wersją Emily, że stało się coś strasznego. Kobieta, którą
uznawała w sercu za swą matkę, rzeczywiście przeobraziła się w
czasie jednej nocy. Liza i Emily czuły się osamotnione. Utrzymywały
ze sobą kontakt, ale nie widywały się już tak często jak niegdyś, bo
Cynthia zajęła się bez reszty karierą swojej córki.
A przed kilkoma dniami Emily zniknęła.
Nazajutrz rano zatelefonowała do Lizy, dzieląc się z nią
opowieścią, która Lizę przeraziła. Obiecała zadzwonić ponownie, gdy
tylko będzie to możliwe. Liza czekała zatem, pełna strachu, obawiając
się, że mężczyzna, który groził Emily, w końcu znowu ją dopadnie.
Uwierzyła w wersję kuzynki, uwierzyła, że Meredith wynajęła kogoś,
kto miał zabić Emily, niezależnie od tego, że wuj Joe otrzymał od
porywacza list z żądaniem okupu.
Gdy otworzyły się drzwi jej szpitalnego pokoju, Liza spodziewała
się ujrzeć w nich pielęgniarkę albo doktora Hathawaya. Tymczasem
stał w nich obcy mężczyzna, ubrany w dżinsy i brudną niebieską
koszulę, z groźnym wyrazem twarzy i długim nożem w dłoni.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nick poprosił o antybiotyk i wracał właśnie do pokoju Lizy, kiedy
dostrzegł na jego progu jakiegoś mężczyznę.
- Przepraszam - odezwał się z lekkim uśmiechem.
- Pan z wizytą do pani Colton?
Zaskoczony nieznajomy warknął coś i odskoczył, chowając jedną
rękę za plecami, po czym odwrócił się i pobiegł korytarzem. Nick
myślał przede wszystkim o Lizie. Wszedłszy do pokoju, zobaczył, że
jest biała jak kreda i drży.
- Co się stało?
- Ten... ten mężczyzna! - zawołała, oddychając płytko.
- Mam go zatrzymać?
Gwałtownie przytaknęła, w oczach miała strach. Nick wrzucił
lekarstwo do kieszeni i pomknął w stronę wind.
- Wezwijcie ochronę! - zawołał do pielęgniarek. - Niech
zatrzymają mężczyznę w dżinsach i niebieskiej koszuli, który właśnie
zbiegł na dół.
- Schodami - uzupełniła pielęgniarka, wykręcając numer telefonu.
Nick skierował się na klatkę schodową, biegnąc na dół co sił w
nogach. Wpadł do głównego holu na parterze, ale mimo iż rozglądał
się dokładnie, nigdzie nie widział poszukiwanego.
- Zawiadomić policję, doktorze? - spytał gorliwy strażnik.
- Nie, dzięki, Pete. Porozmawiam najpierw z pacjentką, pewnie i
tak dzisiaj wyjdzie.
- Proszę mi dać znać. Zrobimy, co się da.
- Wiem. Dziękuję. - Nick skierował się do windy i wjechał na
piętro.
- Kto to był? - spytał Lizę od progu.
- Nie... nie wiem - szepnęła, nie patrząc mu w oczy.
- Myślę, że pani wie. A ja muszę wiedzieć, jeśli ma się w to
włączyć policja.
Nie spuszczał z niej wzroku. Uparcie milczała, przygryzając tylko
wargę i patrząc na niego z lękiem. Nick przyznał sobie prawo do
interwencji w jej sprawie choćby ze względu na to, że był jej lekarzem
i chciał poznać powód, który nie dawał jej jeść ani spać.
- Czy on pani groził?
Przytaknęła.
- Co mówił?
- Gdzie jest Emily? - zapytała, najwidoczniej cytując
nieznajomego, i wybuchnęła płaczem.
Nick bez zastanowienia podszedł i przytulił ją, uspokajająco
głaskając ją po plecach, a kiedy doszła do siebie, spytał:
- Mówił coś więcej?
Zaprzeczyła.
- Nie chcę pani robić przykrości, ale pytanie: „Gdzie jest Emily?"
nie brzmi jak groźba.
Pociągnęła nosem i wtuliła się w niego jeszcze bardziej.
- Miał nóż.
- Rozumiem. A więc kim jest Emily?
W pierwszym odruchu Liza próbowała się od niego odsunąć.
- Hej, dokąd to?
Unikała jego spojrzenia nawet, gdy już się od niego oddaliła.
- Muszę iść.
- Dokąd?
- Do hotelu.
- To niezbyt bezpieczne miejsce. A jeśli ten mężczyzna znajdzie
tam panią?
Jej oczy stały się okrągłe na te słowa.
- On... raczej nie wróci - szepnęła.
- Zamierza pani powiadomić policję?
Schowała twarz w dłoniach.
- Nie wiem, co robić - jęknęła cicho.
- Jeśli chce pani wydobrzeć, musi pani mieć spokój. Musi się pani
skoncentrować najedzeniu i spaniu, tylko to jest teraz dla pani ważne.
Sprzeciwiła się.
- Jest Emily... inne rzeczy... Muszę do hotelu.
Nick usiadł z westchnieniem. Liza jest jeszcze słaba. Obawiał się,
że znowu zacznie zapominać o posiłkach. Nie znał wszakże bardziej
nieustępliwej kobiety.
- Dobrze więc, zawiozę panią do hotelu, jeśli pani pozwoli. Pod
warunkiem, że da pani znać policji, co się stało.
- Może powinnam - przyznała po chwili i podniosła na niego
wzrok. - Obieca pan zachować w tajemnicy wszystko, co usłyszy w
czasie mojej rozmowy z policją?
- Obiecuję - przyrzekł z całą powagą.
Gdy tylko dotarli do hotelu, Nick polecił Lizie wziąć prysznic i
przebrać się, a sam zamierzał w tym czasie skontaktować się z policją.
- Niech nie przysyłają nikogo w mundurze - poprosiła słabym
głosem. - Nie chcę, żeby tu widziano, że przychodzi do mnie policja.
Nick przyznał jej rację.
Nie zawiódł jej dotąd, robił wszystko, czego się domagała, nie
bała się mu zaufać. A poza tym nie ulegało kwestii, że bez prysznica i
czystych ubrań nie może się nikomu pokazać. Podejrzewała, że
nieznajomy, który ją zaskoczył w szpitalu, ma coś wspólnego ze
zniknięciem Emily, i to właśnie skłoniło ją do wezwania policji.
Wujek Joe prosił ją co prawda, żeby z nikim o tym nie
rozmawiała, nie przypuszczała jednak, by miał coś przeciwko jej
spotkaniu z policją z Saratoga Springs, która z kolei może się
skontaktować z policją w Prosperino w stanie Kalifornia, gdzie
znajduje się posiadłość wuja.
Piętnaście minut później, zmęczona, ale odświeżona, w luźnych
czarnych spodniach i zielonym swetrze, Liza układała włosy za
pomocą pianki. Potem ruszyła do salonu swego hotelowego
apartamentu.
Nick Hathaway wstał na jej widok. W pokoju znajdowało się
także dwu obcych mężczyzn, którzy również podnieśli się z kanapy.
Ucieszyła się, że policja działa tak szybko.
- Liza Colton - przedstawił ją Nick, biorąc ją pod ramię. - A to
inspektorzy John Ramsey i Bill Wilson z policji w Saratoga Springs.
Nick intuicyjnie czuł, że Liza nie trzyma się mocno na nogach,
pomógł jej zatem usiąść na najbliżej stojącym fotelu, po czym dał
znak policjantom, by zajęli swoje miejsca na kanapie. Ktoś zastukał
do drzwi. Liza wyobraziła sobie natychmiast, że stoi za nimi
nieznajomy z nożem, ale rzeczywistość okazała się bardziej przyjazna.
Za drzwiami czekał kelner z barkiem na kółkach. Nick wręczył mu
napiwek i kelner odszedł.
- Zamówiłem kawę - wyjaśnił Nick policjantom - i przekąskę.
Pani Colton musi coś zjeść, jest bardzo osłabiona.
- Ja też nie pogardzę filiżanką kawy - odezwał się jeden z
inspektorów i zwrócił się do Lizy: - A więc o co chodzi, pani Colton?
Liza zwilżyła wargi, zastanawiając się, co powiedzieć. Zerknęła
na Nicka Hathawaya, który kiwnął głową.
- Moja kuzynka... - zaczęła. - Moja kuzynka została porwana kilka
dni temu. Tak przynajmniej wynika z listu z żądaniem okupu.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Jak się nazywa pani kuzynka? - spytał jeden z nich.
- Emily Blair Colton. - Liza zauważyła, że Nick zmrużył oczy,
rozpoznając słyszane już imię. Dokończyła: - Joe Colton to mój wuj,
był senatorem z Kalifornii. - Wiedziała, że wuj, politycznie aktywny
multimilioner, jest znaną postacią.
- A ten mężczyzna ze szpitala? Doktor mówi, że on pani groził.
- Niezupełnie. Przestraszył mnie, tak dziwnie na mnie patrzył,
jakby chciał mi coś zrobić, a do tego trzymał w ręce nóż. Ale pytał
tylko, gdzie jest Emily. - Dodała jeszcze, zanim policjanci zdążyli się
wtrącić: - Wiem, że nie groził mi wprost, przypuszczam jednak, że on
ma jakiś związek z porwaniem.
- Niewykluczone. Może go pani opisać?
- Tak.
- Pozwolą państwo, że skorzystam z telefonu? Spróbuję
dowiedzieć się, czy mają jakieś informacje o porwaniu i poproszę,
żeby przyjechał tu do nas portrecista.
Z przyzwoleniem Lizy inspektor Ramsey wstał i podszedł do
aparatu. Nick Hathaway postawił przed Lizą szklankę mleka i talerzyk
z pełnoziarnistymi herbatnikami z rodzynkami.
- Pomożemy pani uporać się z nimi - zaczął żartobliwie - ale pani
musi zjeść jeden czy dwa, dobrze?
- Dopiero skończyłam śniadanie - sprzeciwiła się.
- Parę godzin temu. A ma pani zaległości.
Zaczerwieniła się, świadoma badawczego wzroku policjantów.
Nie miała ochoty tłumaczyć się przed obcymi, nie miała też zamiaru
mówić im, że rozmawiała z Emily i spodziewała się ponownego z nią
kontaktu. Była zła. Przeniosła pełen obawy wzrok na lekarza. A jeśli
on wspomni o pani Tremble?
Nick patrzył na nią.
- Tak? - spytał, kucając obok jej fotela i kładąc jej rękę na czole. -
Boli panią gardło?
- Trochę.
Strzelił palcami.
- Zapomniałem podać pani antybiotyk! - Wstał i wyciągnął z
kieszeni buteleczkę z lekarstwem. - Proszę, jedna rano i jedna na noc,
aż do końca.
Inspektor Ramsey wrócił tymczasem na kanapę.
- Portrecista będzie tu za kwadrans. Pani Colton, porwaniem
zajmuje się FBI. Nasz szef był zdziwiony, że ktoś tutaj w ogóle coś
wie na ten temat.
Liza tylko kiwnęła głową.
- Nie rozumie też - ciągnął policjant - dlaczego ktoś zamieszany w
porwanie fatygowałby się taki szmat drogi tylko po to, żeby zapytać
panią o Emily.
Liza podniosła szklankę z mlekiem, by popić tabletkę. Na słowa
inspektora jej dłoń zadrżała i mleko rozlało się na stolik. Nick chwycił
Lizę za rękę i pomógł jej wypić mleko. Dało jej to czas na
zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Dziękuję - rzekła uprzejmie i wytarła serwetką stolik. -
Przepraszam panów. Jestem jeszcze osłabiona. A odpowiadając na
pańskie pytanie, mogę tylko powiedzieć, że jesteśmy z Emily bardzo
mocno związane, bardziej jak siostry niż kuzynki, i sądzę, że jeśli
udało jej się uciec porywaczom, to oni spodziewają się, że może
ukrywać się u mnie.
- Ale pani jej nie widziała ani nie rozmawiała z nią - dopytywał
się Wilson.
Obaj inspektorzy sondowali ją wzrokiem. Liza najchętniej
poszukałaby spojrzeniem lekarza, nie odwróciła się jednak i patrząc
policjantom w oczy, rzekła cicho:
- Nie. Nie miałam z nią żadnego kontaktu, a bardzo bym chciała.
- Rozumiem - odezwał się Ramsey. - Może domyśla się pani
mimo wszystko, dokąd udała się pani kuzynka, jeżeli rzeczywiście
uciekła?
- Nie. - Liza pokręciła głową. - Ale to dobry znak, prawda? Bo
jeśli porywacze jej szukają, to znaczy, że im się wymknęła?
Policjanci spojrzeli po sobie.
- Wczoraj zapłacono okup - odparł Ramsey - ale nie złapano
człowieka, który zabrał pieniądze, i nie odnaleziono pani kuzynki.
- Może mężczyzna, który był w szpitalu, to jej narzeczony? -
zasugerował Wilson.
- Skąd! On... on był po czterdziestce i był paskudny. - Widząc, jak
Nick unosi brwi, wyjaśniła pospiesznie: - Nie chodzi mi o to, że nie
był przystojny, tylko... wyglądał na złego człowieka. - Przełknęła ślinę
i dotknęła szyi, po czym dokończyła szeptem: - Emily ma dopiero
dziewiętnaście lat. Jest bardzo dobra, łagodna, nie mogłaby zadawać
się z takim typem.
Nick usiadł na oparciu jej fotela.
- Proszę się wygodnie oprzeć i głęboko oddychać. Nie wolno pani
tyle mówić.
Liza posłuchała go, przymknęła oczy, jego bliskość pozwoliła jej
głębiej zaczerpnąć powietrza.
- Postaramy się szybko to rozwikłać. Sprawdziliśmy wiadomości,
które otrzymała pani w hotelu. Jedna była od pani matki, druga od
niejakiej pani Tremble. Kto to jest?
Nick czuł, że ciało Lizy zesztywniało w jednej sekundzie.
Błyskawicznie przyszedł jej z pomocą.
- Pozwolą panowie, że ja to wyjaśnię, bo chciałbym zaoszczędzić
gardło mojej pacjentki. Rozmawiałem z jej matką wczoraj wieczorem,
po tym, jak pani Tremble zostawiła tę wiadomość. Matka pani Colton
jest również jej menadżerem, martwiła się o plany zawodowe córki.
Nie wspomniała słowem o kuzynce.
- A pani Tremble?
- Nie wiem, kto to jest, ale zapewniam, że pani Colton z nią nie
rozmawiała. Spędziła noc w szpitalu, nie przyjmowała żadnych
telefonów. Potem cały czas jej towarzyszyłem.
- Pani Colton, mogłaby pani tylko...
- Gospodyni - odezwała się Liza ochrypłym głosem.
- Oddzwoniła pani do niej? - zainteresował się Ramsey.
Zaprzeczyła, bez słowa pokazując na gardło.
- W porządku. Powiedziała zresztą, że zadzwoni do pani dzisiaj.
Liza przytaknęła, nie otwierając ust.
- Czy to wszystko, panowie? - spytał Nick. - Moja pacjentka musi
oszczędzać głos.
- Tak, jasne. A co się właściwie stało z gardłem pani Colton?
Nick spojrzał na Lizę, nie chciał nic mówić, ale milczenie
mogłoby się wydać podejrzane. Czuł też, że Liza i przed nim coś
ukrywa.
- Drobna infekcja i zmęczenie. Jak rozumiem, wiadomość o
zniknięciu kuzynki poruszyła ją do tego stopnia, że nie mogła jeść ani
spać. Naprawdę nie trzeba wiele, żeby organizm odmówił
posłuszeństwa w takich okolicznościach.
Pukanie do drzwi zaanonsowało policyjnego portrecistę. Nick
zaprosił go do środka, a dwaj inspektorzy, przywitawszy się z kolegą,
przenieśli się z filiżankami kawy do okna, gdzie po cichu rozmawiali.
Nick wrócił do Lizy. Jej ciepły uśmiech sprawił mu wielką
przyjemność.
- Proszę wypić parę łyków, zanim zacznie pani mówić -
powiedział, sięgając po szklankę z mlekiem.
Portrecista zadawał szczegółowe, precyzyjne pytania. Nick
wspomagał Lizę w odpowiedziach, bo i on widział mężczyznę z
nożem. Kiedy portret pamięciowy został ukończony, oboje zgodzili
się, że wiernie oddaje twarz nieznajomego.
Inspektorzy zbliżyli się, zerkając na rysunek.
- Znacie panowie tę twarz? - zapytała Liza, którą wyrazistość
portretu przyprawiła o dreszcze. Znowu stanęła jej przed oczami
sylwetka potężnego mężczyzny z czarną jak węgiel czupryną.
Nick ścisnął jej dłoń.
- Proszę nie mówić, pani głos znów brzmi gorzej.
- Nie znam go - zaczął jeden z policjantów - ale wygląda mi na
tęgiego drania. Nie zniknie w tłumie Saratogi. Pewnie zapłacił komuś,
żeby dostać numer pani pokoju. Doktor prosił o dyskrecję tylko ludzi
z hotelu i z teatru.
Portrecista został odesłany na komendę, z zastrzeżeniem, że
wolno mu pokazać rezultat jego pracy wyłącznie szefowi. Po jego
wyjściu Ramsey usiadł na kanapie.
- Pani Colton, jakie ma pani teraz plany? Wyjedzie pani stąd?
Nicka zaniepokoił zagubiony wyraz twarzy Lizy. Chciałby wziąć
ją w ramiona i obiecać, że ją obroni, ale w końcu uznał to za
wyjątkowo głupią myśl. Cóż on ma wspólnego z popularną
piosenkarką, którą pewnie chronią tysiące ludzi? Na przykład matka,
pomyślał szyderczo. Tak, ta kobieta nie spuści oka z córki ani na
moment.
- Nie... nie wiem. Doktor...
Nick skończył za nią:
- Moja pacjentka nie ma jeszcze dość siły na podróż. Zostanie w
mieście dzień czy dwa. Damy panom znać, jeśli będzie się wybierała
do Nowego Jorku.
- Tam pani mieszka? - spytał inspektor.
Przytaknęła i dodała:
- Mam apartament.
- Pani Tremble też tam jest?
To nazwisko po raz kolejny wprawiło ją w zakłopotanie.
- W Kalifornii - szepnęła.
- Jeśli da nam pani swój nowojorski numer, będziemy panią
informować na bieżąco - rzekł Ramsey i podniósł się. - Pójdziemy już,
żeby mogła pani odpocząć. - Skierował się do wyjścia, ale przy
drzwiach odwrócił się jeszcze do Nicka. - Zostanie pan z panią
Colton? Nie sądzę, żeby ten mężczyzna wrócił, ale...
Nick przerwał mu, czując rosnące napięcie Lizy.
- Zostanę.
- Dzięki, doktorze. Proszę do nas dzwonić w razie potrzeby.
- Zadzwonię - zapewnił Nick, odprowadzając gości.
Zamknąwszy za nimi drzwi, spojrzał na Lizę. Chętnie zadałby jej
jedno lub dwa pytania, ale powstrzymało go zmęczenie malujące się
na jej twarzy. Zdrowie pacjentki było dla niego ważniejsze niż
zaspokajanie własnej ciekawości.
- Czas odpocząć.
Liza otworzyła oczy i rzuciła mu zmartwione spojrzenie.
- Nie ma powodu do obaw. Zostanę tu i będę pani pilnował. Jest
tu duży telewizor, obejrzę sobie turniej golfowy.
- Dziękuję. Nie wiem, co mnie tak zmęczyło - wyszeptała. - Ale
jestem półżywa.
- Zanieść panią do łóżka? - zapytał.
- Nie! - rzuciła szybko, podniosła się i zachwiała na nogach.
Nick złapał ją, żeby nie straciła równowagi.
- Proszę mnie wziąć pod rękę i powolutku pójdziemy do sypialni.
Po drodze z jednej strony cieszył się jej bliskością, z drugiej
przypominał sobie z żalem, że to jednak nie potrwa długo i jego
pacjentka, kiedy tylko wydobrzeje, zajmie się swoją karierą i nie
będzie go już potrzebować. Ale na razie jeszcze nie może się bez
niego obyć. Liza zasnęła, gdy tylko przyłożyła policzek do poduszki,
spokojna dzięki zapewnieniom lekarza, który obiecał nie opuszczać
jej, zanim się nie obudzi.
Pięć godzin później poruszyła się, nie mając pojęcia, co ją
przebudziło. Popołudniowe słońce wlewało się do pokoju, korzystając
z rozsuniętych zasłon. Lizę obleciał strach. Nic nie wiedziała: czy
doktor jeszcze z nią jest, czy wrócił nieznajomy, czy w międzyczasie
dzwoniła Emily? Usiadła na łóżku, wciąż zmęczona, ale bardziej
trzeźwa.
- Doktorze?! - zawołała, czekając niecierpliwie na odzew i z ulgą
westchnęła, kiedy Nick stanął w drzwiach sypialni.
Zerknęła na zegarek. Właśnie minęła czwarta po południu, co
oznaczało, że lekarz wystawi jej ogromny rachunek za całodobową
opiekę.
- Jak się pani czuje? - spytał z uśmiechem.
Jaki on przystojny, pomyślała. Dobrze byłoby mieć go blisko
siebie, choćby po to, by go widzieć.
- Dobrze. Dzwonił ktoś?
- Nie. O, przepraszam. Dzwoniła pani matka, ale nie chciała ze
mną rozmawiać. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu jak mały chłopiec,
któremu udała się jakaś sztuczka. - Odłożyła słuchawkę.
Liza nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zmuszenie jej matki do
kapitulacji rzeczywiście zakrawa na cud. Cynthia zawsze podróżowała
z córką, tym razem jednak negocjowała warunki jej kontraktu na talk
show w Chicago i musiała zostawić ją samą w Saratodze.
- Nikt więcej?
- Nie. Nie budziłem pani na lunch. Jest pani głodna? - pytał, nie
odrywając od niej oczu.
Zaśmiała się lekko drżącym głosem, z nienormalną chrypką.
- Zdaje się, że ma pan jeden cel: nafaszerować mnie jedzeniem.
- Na razie nie wychodzi mi to najlepiej. Straciła pani lunch.
Proszę się ubrać, zejdziemy do restauracji.
- Nie! Muszę tu być, na wypadek, gdyby ktoś dzwonił - szepnęła,
unikając jego wzroku.
Nick podszedł do niej, usiadł na brzegu łóżka, tak jak robił to w
szpitalu.
- Zanim podejmiemy decyzję co do lunchu, jest mi pani winna
jedną odpowiedź.
Zgodziła się z nim, tyle już dla niej zrobił. Skinęła głową z lekkim
wahaniem i czekała.
- Kim jest pani Tremble?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nick nie musiał jej dotykać, by wiedzieć, jaka jest spięta. Już miał
ją poprosić, aby zapomniała o jego pytaniu, bo najważniejszy jest
spokój, ale równocześnie chciał mieć pewność, że pomagając jej, nie
wchodzi w konflikt z prawem. Milczał więc.
- Nie powie pan nikomu, jak pan przyrzekł?
- Nie będę pani pomagał w łamaniu prawa, Lizo.
Potrząsnęła głową.
- Nie zrobiłabym nic takiego.
- To proszę mi odpowiedzieć.
Jeszcze się wahała, lecz ostatecznie oznajmiła:
- Myślę, że to była Emily.
- Pani kuzynka? Ta porwana? Dlaczego nie powiedziała pani tego
policji? - spytał, marszcząc brwi.
- To... skomplikowane.
- Co to znaczy?
- Nie jestem pewna, czy to ona, a jeśli tak, nie mam pojęcia, w
jakiej jest sytuacji.
- Jej sytuacja nie pogorszyłaby się chyba dzięki policji? Myśli
pani, że to policja zrobi jej krzywdę?
- Nie - zgodziła się cicho. - Mogą jednak kazać jej wrócić do
domu.
Nie zrozumiał, miał jeszcze więcej pytań.
- Uważa pani, że ktoś z rodziny jest zamieszany w porwanie?
Wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.
- Mówi pani nielogicznie.
Zwróciła na niego oczy pełne łez.
- I to jest problem. Nikt jej nie uwierzy, jeśli... jeśli to, co
podejrzewam, jest prawdą. Nikt.
- Ale pani jej wierzy.
- Doktorze...
- Najwyższy czas, żeby mówiła mi pani po imieniu, Lizo. Już
dawno przekroczyliśmy oficjalne granice.
I to bardziej, niżby sobie życzył.
- Wiem, że stałam się dla ciebie ciężarem i doceniam wszystko,
co dla mnie zrobiłeś.
- Dobra, wróćmy do tematu. Dlaczego tylko ty wierzysz Emily?
- Bo jej wersja wydarzeń nie ma sensu.
Nick westchnął głęboko i potarł policzek, skonsternowany.
- Próbuję ci pomóc, ale nie bardzo mi to ułatwiasz.
- Masz rację - odparła ze smutnym uśmiechem. Podciągnęła się na
łóżku, siadając prosto. - Przepraszam, że zabrałam ci tyle cennego
czasu. Zadzwonię do twojego gabinetu i zostawię adres, pod który
prześlesz mi rachunek.
Nick poczuł się, jakby kociak, którego dopiero co przytulał,
pokazał pazury. Spojrzał na Lizę.
- Mam sobie iść?
- Nie mogę ci wszystkiego wyjawić, rozumiem więc, że nie
chcesz się w to angażować.
Sfrustrowany wstał, wpychając ręce do kieszeni.
- Dobra. Jestem pewien... Cholera, Lizo, co ty masz zamiar
zrobić? Nie zostawię cię samej. Co będzie, jeśli ten facet wróci? Jeśli
chcesz, zadzwonię do Ramseya, żeby ci przyznał ochronę.
- Nie! Ja... poradzę sobie.
- Pewnie! Ty i twoje pięćdziesiąt kilo wagi! - burknął.
- Ważę dużo więcej - zaoponowała.
- Wracasz do Nowego Jorku?
Powoli kręciła głową, jakby właśnie dopiero podejmowała
decyzję.
- Nie, raczej nie.
Przyglądał jej się, zastanawiając się, co dalej.
- Powinnaś zniknąć - odezwał się wreszcie.
- Co?
- Jeśli masz jakieś miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie, no, może
poza Emily, zakładając, że pani Tremble to Emily, jest to najlepsze
rozwiązanie. Tylko na kilka dni.
- Nie mam takiego miejsca - przyznała prawie szeptem.
Usiadł na brzegu jej łóżka.
- Ale ja mam. Będziesz się tam czuła bezpiecznie i dostaniesz
opiekę do czasu, kiedy poczujesz się lepiej.
- Gdzie to jest? - spytała, marszcząc czoło.
- W moim domu.
Odsunęła się od niego możliwie jak najdalej.
- Nie mam zamiaru z tobą żyć. Jesteś dla mnie miły, ale nie...
Seks nie wchodzi w rachubę, doktorze.
Gdy to powiedziała, poczuła się jeszcze bardziej bezbronna.
Kładąc się wcześniej, by się zdrzemnąć, zdjęła spodnie i teraz bardzo
tego żałowała.
Reakcja Nicka była zaskakująca. Pod lekką opalenizną na jego
policzki wypłynęły rumieńce.
- Nie to miałem na myśli - zapewnił.
Uniosła brodę i czekała na dalszy ciąg.
- Mieszkam z gospodynią, panią Allen, w dużym domu, który
właśnie przerabiam. Miejsca jest dosyć, a Bonnie, to znaczy pani
Allen, nieustannie skarży się, że nie przyjmuję gości. Możesz
zamieszkać w pokoju gościnnym, nareszcie będzie miała koło kogo
skakać.
- Nie, dziękuję - odrzekła spokojnie, zatajając odpowiedź, jakiej
na zaproszenie Nicka udzieliło jej ciało.
Dawno już nie interesował ją żaden mężczyzna. Była kiedyś
zaręczona, a na dodatek głęboko przekonana, że to prawdziwa miłość.
Do czasu, gdy jej matka zapłaciła narzeczonemu za to, żeby sobie
poszedł. Robert, bo tak miał na imię, wolał milion dolarów w kieszeni
niż nadzieję, że pewnego dnia odziedziczy majątek jej rodziców.
Stwierdziła wówczas, że prawdziwa miłość to złudzenie i nie chciała
za nic mieć do czynienia z mężczyznami.
Zmieniła zdanie, kiedy doktor Hathaway zajął się jej zdrowiem.
Nie pojmowała do końca, dlaczego tak się stało, ale tak czy owak
czuła się zagrożona.
- To co, przeniesiesz się do innego hotelu? Jeśli jesteś naprawdę
tak znana, jak twierdzi moja pielęgniarka, wszędzie cię rozpoznają.
- Przebiorę się, zamelduję pod innym nazwiskiem.
- A kartę kredytową będziesz miała na swoje? Jak zapłacisz za
hotel?
- Wezmę gotówkę - wymyśliła naprędce, podnosząc wysoko
głowę i zaciskając wargi.
- To jest pomysł na krótki dystans. Poza tym, jeśli pani Tremble
jest twoją kuzynką, to będzie dziś dzwonić. Jaki podasz jej numer
kontaktowy? Nie masz wiele czasu na myślenie.
- Przestań! Robisz... robisz trudności! - zawołała zawiedziona.
Zdawała sobie sprawę, że jest impulsywna, że nie ma zwyczaju
planować na zapas. Dla matki był to argument że jest Lizie niezbędna,
co ogłaszała z patosem, twierdząc, że kariera córki ległaby bez niej w
gruzach. Kłopot w tym, że Liza robiła karierę dla matki, nie dla siebie.
Chwilę temu zobaczyła matkę w lekarzu który dopiero co był jej
obrońcą. Teraz zaczął wywierać na nią presję. Powiedziała mu to, a on
był tym niepomiernie zdumiony.
- Nie... Może jestem nieustępliwy, ale to dla twojego dobra.
- Moja matka mówi tak samo.
Nick ściągnął brwi, jakby wróciły do niego fragmenty rozmowy z
matką Lizy. Spojrzał na nią i powiedział:
- Nie chciałem cię zdenerwować. Proszę, ubierz się i pojedźmy do
mnie. Kiedy poznasz panią Allen, nie będziesz miała żadnych
wątpliwości co do moich zamiarów.
- A jeśli Emily zadzwoni? - zauważyła.
Nie chciała być uparta, o co oskarżała ją matka, ale telefon od
Emily był ważny ponad wszystko.
Odetchnęła, widząc, że Nick jej przytakuje.
- Zadzwonię do Bonnie, żebyś mogła z nią porozmawiać - rzekł,
wyciągając rękę po słuchawkę.
- Nie! Nie zajmuj linii, Emily...
- Mogę zejść na dół i wziąć z samochodu komórkę, ale naprawdę
uważam, że to niepotrzebne. - Wykręcił zero. - Recepcja? Moja
znajoma, pani Colton, spodziewa się pilnego zamiejscowego telefonu.
Proszę przerwać rozmowę, gdyby było zajęte. Dziękuję.
Odłożył słuchawkę i spojrzał na Lizę.
- Mogę teraz zadzwonić do domu?
Skinęła głową, ale mimo to zapytała:
- A jeśli będą cię szukać ze szpitala?
Odsłonił połę marynarki, pokazując pager przymocowany do
paska.
- Tak mnie znajdą.
Zauważyła, że czekał na jej zgodę, zanim ponownie sięgnął po
telefon, zostawiając decyzję w jej rękach. Jej matka nigdy tego nie
robiła. Nie pytała więcej. Każde wypowiedziane słowo sprawiało jej
ból. Poza tym obawiała się, że wypsnie jej się zaraz, jaka jest mu
wdzięczna, a w końcu zachował się normalnie, tak jak należy.
Kiedy w słuchawce odezwała się gospodyni, Nick przywitał ją
ciepło i szybko wyjaśnił, że ktoś znajomy obawia się, iż swoim
pobytem w jego domu sprawi kłopot. Poprosił więc panią Allen, by
zapewniła gościa, że jest wręcz przeciwnie, i podał słuchawkę Lizie.
- Halo - odezwała się ostrożnie, z lekką chrypką.
- Dzień dobry, jestem gospodynią Nicka, nazywam się Allen. Tak
się cieszę, że będę mieć gościa, straszne tu u nas nudy.
- Ale Nick powiedział...
- Pani jest kobietą! - wykrzyknęła gospodyni.
- Tak - odparła Liza, czekając na wyjaśnienie.
- Proszę wybaczyć, ale tak dawno... to znaczy, wielka radość
gościć panią.
Czyżby doktor miał jakieś tajemnice? - pomyślała Liza. Wcale jej
to nie przeszkadzało, choć może powinno.
- Pani Allen, jestem pacjentką doktora Hathawaya, a nie jego
przyjaciółką. Mam nadzieję, że to nie robi pani różnicy.
- Ależ skąd, złotko. U nas tu bardzo cicho, dobrze pani
wypocznie. Chyba uprzedził panią, że mamy remont, ale akurat
robotnicy poszli do innej roboty, z powodu tych deszczy, i nie będzie
ich tydzień albo dwa. Spokój ma pani jak w banku.
- Rozumiem. Na pewno nie będę przeszkadzać?
- Wcale. Czy pani... Pokoje gościnne są całkiem samodzielne.
Liza wiedziała, o co chodzi pani Allen, i chciała od razu postawić
sprawę jasno.
- Pokój gościnny będzie idealny. Dziękuję.
- Cudownie. Co przygotować na kolację? Może pani czegoś nie
jada? - Głos kobiety był pełen entuzjazmu.
- Przepraszam, ale muszę poczekać na ważny telefon, proszę nie
kłopotać się kolacją dla mnie. A jem chyba wszystko.
Nick chciał coś dodać, położył dłoń na dłoni Lizy, obejmującej
słuchawkę. Natychmiast wyrwała rękę. Wiedziała już, że bardzo lubi
ciepło jego dotyku, i nie była z tego powodu szczęśliwa.
- Bonnie, przygotuj łóżko dla Lizy - poprosił, dorzucił jeszcze
kilka szczegółów i szybko zakończył rozmowę.
- W porządku?
Skinęła głową.
- Chętnie zapłacę za wszystko, co...
- Może to ja będę musiał ci zapłacić. Bonnie aż skacze z radości,
że będzie miała towarzystwo. Czuje się tam samotna.
Uśmiechnął się, a Liza od razu się uspokoiła.
- Przesadzasz, oczywiście. - Odwróciła wzrok.
- Idę do salonu. Ubierz się, zejdziemy do restauracji i zjemy
kolację, skoro mamy czekać na wiadomość od pani Tremble.
- Nie! Mogą nas...
- Powiemy telefonistce, żeby przełączyła rozmowę.
Znowu przejął dowodzenie. Nie ruszył się jednak z sypialni,
dopóki nie uzyskał jej aprobaty. Niby drobiazg, ale jaka zmiana
taktyki w porównaniu z matką.
Nick wolno krążył po pokoju, zastanawiając się, co u licha robi.
Czemu angażuje się w ten skomplikowany scenariusz? Ujęła go
bezbronność Lizy? Jej uroda? A może znudził się swoim
monotonnym życiem? Ta ostatnia myśl zaskoczyła go. Jakby
powtarzał opinie pani Allen. Zaczął rozpatrywać to pod różnym
kątem, chociaż nieźle bolało, jak rozdzierana rana.
Bardzo lubił swoją pracę, lubił pomagać ludziom. Prawdę
mówiąc, nie miał na co dzień do czynienia, z ciekawymi z
medycznego punktu widzenia przypadkami. Okazjonalnie jeździł jako
konsultant do innych ośrodków, ale długo już nie miał kontaktu z
czymś, co byłoby dla niego prawdziwym zawodowym wyzwaniem.
No ale w końcu leczył, to było w porządku.
Trudno też powiedzieć, że ma jakieś prywatne życie. Od czasu do
czasu grywał w golfa z kolegami. Żaden z nich nie proponował mu
nawet, że umówi go z jakąś kobietą, może dlatego że po rozwodzie
przez długi czas absolutnie odmawiał takich spotkań.
Miał za to głęboko ukryte marzenia, własne wyobrażenie
spokojnego życia w Saratoga Springs, z kochającą żoną i dziećmi,
takiego, jakie wiedli jego rodzice. Oboje już nie żyli, Nickowi zostało
dwu braci i siostra. Wszyscy mieszkali niedaleko i mieli własne domy.
Nick był sam i chciał, żeby tak zostało. Daphne wyleczyła go z
wszelkich nadziei. Rzeczywistość jest... Nie, jeszcze opierał się
cynizmowi. Był pewien, że prawdziwa miłość istnieje. Może tylko
jemu nie jest dana.
Nagle poczuł skok adrenaliny, tak jak wtedy, gdy Liza oskarżyła
go, że chce ją wykorzystać. Miłość może nie jest dla niego w zasięgu
ręki, ale seks? Czemu nie? Długo już nie pożądał tak żadnej kobiety.
Może zamykam się, ukrywam przed życiem? - kontynuował analizę
swojego postępowania. I zaraz parsknął ze złością. Nie będzie się
teraz nad tym zastanawiał. Liza jest piękną kobietą, i podobno do tego
utalentowaną. A on właśnie troszczy się o stan narodowej kultury. I
tyle. Nic więcej.
Drzwi sypialni otworzyły się.
- Kręci ci się w głowie? - spytał, z niepokojem patrząc na bladą
twarz Lizy.
- Nie. Jestem trochę zmęczona, co jest pewnie śmieszne, ale...
- Nie wydobrzejesz dzięki jednej przespanej nocy i krótkiej
drzemce. To wymaga o wiele więcej. Zawiadomię telefonistkę.
Stała, czekając, aż Nick skończy rozmowę. Potem wyciągnął z
kieszeni wizytówkę, napisał na niej swój domowy numer telefonu i
podał ją Lizie.
- Proszę, będziesz mogła dać numer... swojej rozmówczyni, jeśli
zechcesz.
- Dziękuję - rzekła, podchodząc do niego.
Najchętniej przytuliłby ją, ale wziął się w garść. W domu też będę
się zachowywał przyzwoicie, obiecał sobie. Należał do ludzi, którzy
dotrzymują słowa.
Wsunęła wizytówkę do kieszeni spodni i wzięła torebkę.
- Jestem gotowa.
Z obawy o jej stan Nick ujął ją pod ramię i prowadził na dół.
Restauracja była prawie pusta. Zbyt wczesna pora na kolację. Nick
natychmiast wyjaśnił kelnerowi, że jego towarzyszka spodziewa się
telefonu. Mężczyzna zapewnił, że przyniesie aparat do stolika, gdy
tylko ktoś zadzwoni.
- Kim jest pani Tremble?
Liza podniosła na niego wzrok, przestraszona.
- Mówiłam ci...
- Znasz skądś to nazwisko. Skąd wiedziałaś... - Zamilkł, rozejrzał
się, czy nikogo nie ma w pobliżu.
Nim dokończył, Liza odpowiedziała na jego pytanie.
- Emily nazywała tak swoją lalkę. To była jej jedyna zabawka, z
którą przybyła do domu moich wujostwa.
- Adoptowali ją?
- Tak, kiedy miała dwa lata. Ciotka Meredith i wuj Joe traktowali
ją tak samo jak swoje rodzone dzieci. Ich dom był naprawdę
niesamowity.
Nick słyszał w jej głosie żal i tęsknotę.
- Chciałabyś tam teraz mieszkać? Zamiast jeździć na koncerty?
- Nie - rzekła cicho, kręcąc głową. - Coś się zmieniło.
Kelner przyniósł im szklanki z wodą i przyjął zamówienie. Liza
poprosiła o sałatkę z kurczaka, ale Nick skłonił ją, by wzięła do tego
filiżankę bulionu. Zwłaszcza że nie jadła lunchu. Dla siebie zamówił
stek z sałatą i pieczonymi ziemniakami.
- Chyba nie masz nic przeciwko stekom? - zapytał, widząc jej
spojrzenie.
- Nie. Kiedyś je lubiłam. Ale mama... w sumie to ona decyduje, co
jem.
- Czemu jej na to pozwalasz?
Smutek w jej oczach ścisnął go za serce.
- Nie lubię o tym mówić. Czuję się z tym podle.
- Powiedz.
- Poddałam się. Łatwiej jest jeść, co mi każe, niż bez przerwy się
z nią wykłócać. Wszystko mi jedno, co jem, tak czy owak.
- Nieźle ci daje w kość?
Liza przytaknęła i wypiła łyk wody.
- Przecież to ty masz talent. Ona bez ciebie nic nie znaczy.
Liza spojrzała w bok.
- Wiem, ale nie mam wyboru. Kocham muzykę, lubię śpiewać. A
przynajmniej lubiłam. Chociaż teraz też, kiedy stoję na scenie... czuję
w tym jakąś magię. Cała reszta - wywiady, podróże, ciągłe napięcie -
strasznie mnie dołuje. Pomyślałam, że jeśli będę grzeczna, mama
poluzuje. Zaczęłam jako szesnastolatka. Chciałam... ciotka Meredith...
chciałam odejść...
Wyjaśnienia Lizy przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Nick
nie pojmował, dlaczego dorosła kobieta tak ulega matce. Nawet jeśli
ta ma paskudny charakter. Czemu Liza nie próbuje walczyć?
Dlaczego chciała porzucić karierę?
Pragnął zadać jej te wszystkie ważne dla niego pytania, ale
właśnie nadszedł kelner z sałatką dla niego i zupą dla Lizy. Pytania
mogą poczekać, stwierdził zatem, widząc, że Liza z apetytem zabiera
się do jedzenia. Jej zdrowie jest najważniejsze. Tyle że on jest chyba
jedyną osobą, która tak myśli.
Liza nie zdążyła zjeść nawet paru łyżek, kiedy przy ich stoliku
zatrzymała się starsza kobieta.
- Liza Colton? To pani, nie mylę się?! - zawołała radośnie,
wyciągając rękę, by dotknąć ramienia Lizy.
Nick miał ochotę powstrzymać nieznajomą, jakby mogła zrobić
Lizie krzywdę, ale Liza odpowiedziała uśmiechem i delikatnie
uścisnęła dłoń kobiety.
- Tak, nie myli się pani.
- Moja droga, słyszałam panią przedwczoraj na koncercie. Mąż
zrobił mi taki prezent w naszą rocznicę ślubu. Popłakałam się, ma
pani taki piękny głos.
- Cieszę się, że się pani podobało - rzekła cicho Liza.
- Ojej, chyba się pani przeziębiła. Co za pech! Może pani
śpiewać?
Cierpliwość Nicka kończyła się, nawet jeśli Liza spokojnie
znosiła natręta.
- Pani Colton je teraz kolację. Dziękujemy za dobre słowa, ale ona
naprawdę potrzebuje...
- Tak, oczywiście! - zreflektowała się kobieta.
Zamiast odejść, jak spodziewał się Nick, kobieta zaczęła grzebać
w swojej obszernej torbie.
- Mam! Pióro i kawałek papieru. Gdyby pani zechciała tylko
autograf! - Była pewna, że jej prośba zostanie spełniona.
Gdyby Nick miał tu coś do powiedzenia, odeszłaby jak niepyszna.
Liza jednak powstrzymała go spojrzeniem, zauważywszy, że podnosi
się z krzesła, szybko podpisała się na kartce i uśmiechnęła do kobiety.
Kiedy nieznajoma oddaliła się wreszcie, Nick odetchnął głęboko.
- Jesteś zbyt cierpliwa.
- Wiem - odparła z półuśmiechem. - Ale przecież ona nie chciała
nic złego.
- Musisz jeść zupę, póki jest ciepła.
Nie dyskutując, Liza ujęła łyżkę i zanurzyła ją w zupie. Nick
zastanawiał się tymczasem, czy Liza porównuje go z matką. Nie
życzyłby sobie tego, ale ktoś musi się nią opiekować!
Jedli w milczeniu. Nick nie wytrzymał tego długo.
- Mówię jak twoja matka, tak? Nie miałem zamiaru tobą
dyrygować, chcę jedynie, żebyś odzyskała siły.
- Wiem.
Nie odpowiedziała mu na pytanie.
- To jak?
Podniosła wzrok.
- Nie, nie mówisz jak moja matka. Zresztą i tak bym jadła, bo
zupa mi smakuje.
- Pani Colton - przerwał im kelner, podchodząc do stolika. -
Telefon do pani. - Wręczył jej przenośny aparat.
Nick wyczuł nagłe zdenerwowanie Lizy.
- Halo?
Bezbłędnie rozpoznał skrzekliwy głos z drugiej strony. Miał
ochotę zabrać telefon Lizie i odrzucić go na drugi koniec sali.
- Nie, mamo. Nie czuję się jeszcze dobrze. Lekarz zalecił mi dwa
tygodnie odpoczynku.
Kolejny wybuch skrzeku.
- Nie, będę u siebie w Nowym Jorku. Nie zamierzam odbierać
telefonów ani nikomu otwierać. Jeśli będziesz miała coś pilnego,
nagraj się na sekretarkę. W innym wypadku nie dzwoń.
Matka protestowała rozwlekle i zajadle, Liza słuchała, nie
przerywając. Potem powiedziała:
- Przykro mi, mamo, ale takie są zalecenia lekarza. Nie mam
zamiaru narażać swojego głosu.
Znowu protest. Wówczas Liza oświadczyła:
- Muszę kończyć, skontaktuję się z tobą za dwa tygodnie. - I
przerwała rozmowę, gestem dając znak kelnerowi, by zabrał aparat.
Spojrzała na Nicka.
- Dziękuję za pańskie wspaniałe zalecenia, doktorze.
- To konieczne, Lizo. Masz bardzo wrażliwy głos. Musisz dać mu
odpocząć.
- Wiem - zgodziła się pogodnie. - Dzisiaj mówię jak Lauren
Bacall.
Jej uśmiech, jej dobry nastrój, były dla niego największą nagrodą.
Był gotowy do flirtu, kiedy, ku jego zdziwieniu, kelner przerwał im po
raz kolejny.
- Pani Colton, ma pani drugi telefon.
Gdyby okazało się, że to znowu matka Lizy, bez wątpienia
rzuciłby tym telefonem przez salę. Ale tym razem z twarzy Lizy
domyślił się, że dzwoni kto inny.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Emily Blair Colton o mały włos nie rozbeczała się, słysząc głos
kuzynki.
- Liza! To ja!
- Emily, gdzie jesteś? Co się dzieje? Nic ci nie jest?
Emily przełknęła łzy.
- Wszystko dobrze. Było... jestem w Keyhole, ale nie mów
nikomu.
Liza odetchnęła.
- Co za ulga.
- Chyba nikt mnie nie śledził - wyrzuciła z siebie Emily, a po
chwili dodała z poczuciem winy: - Nie mogę wrócić.
- Nie, oczywiście - odparła Liza z westchnieniem. - Martwiłam się
o ciebie.
- Lepiej tu zostać, nie mogłabym tam spać. Boję się Meredith.
Musiała maczać w tym palce. - Emily relacjonowała wydarzenia,
które wydawały się nie mieć sensu i nie miały, chyba że kryła się za
nimi jedna szczególna osoba, jej matka, Meredith Colton.
- Dobrze zrobiłaś - stwierdziła Liza.
- Muszę być ostrożna. - Emily wzięła głęboki oddech. - Nie mów
nikomu o moich podejrzeniach, nie chciałabym, żebyś miała przeze
mnie jakieś nieprzyjemności. Żeby teraz ciebie szukali.
- Nic mi nie będzie. Em, jak wygląda ten mężczyzna?
Emily zadrżała. Tak, pamiętała go, wracał do niej w snach przez
ostatnie trzy tygodnie.
- Koło czterdziestki, chudy, miał tylko wystający brzuch. I
idiotyczny ogonek z tyłu głowy, bo poza tym był łysy. Miał też małą
krótką brodę i wąsy.
- To nie ten.
- O czym mówisz?
- Miałam niespodziewaną wizytę... mężczyzny z nożem. Pytał o
ciebie.
- Lizo, musisz się ukryć. Nie wolno ci...
- Taki mam zamiar, czekałam tylko na sygnał od ciebie. On nie
wie, gdzie jesteś, chciał coś ode mnie wyciągnąć. Teraz szuka go
policja.
- Łudziłam się, że kiedy dostaną okup, odczepią się. - Emily
zdusiła szloch. - Ale nie, i teraz jeszcze to. Naprawdę powinnaś
zniknąć, chociaż na trochę.
- Tak zrobię. Podam ci numer, pod którym mnie znajdziesz.
Emily miała ze sobą kartkę z numerem hotelu Lizy, która zawsze
zostawiała
jej
plan
swojego
tournee.
Dzięki
zdolnościom
organizacyjnym ciotki Cynthii, Emily nigdy nie miała problemu ze
znalezieniem kuzynki.
- Mów.
Liza podała jej numer Nicka.
- Potrzebujesz czegoś? Mogłabyś tu przyjechać?
- Ten mężczyzna nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w kontakcie
- szepnęła Emily.
Myślała o tym, by pojechać do Lizy, była jednak pewna, że
Cynthia uznałaby ją tylko za zawalidrogę. Z drugiej strony wiedziała
też, że Liza nigdy jej nie zawiedzie i w ważnych sprawach potrafi
walczyć z matką o swoje. Istniało wszakże jeszcze jedno
niebezpieczeństwo: matka Lizy niezwłocznie postawiłaby na nogi całą
rodzinę.
- Chciałabym ci wysłać pieniądze - powiedziała Liza. - Jak sobie
radzisz?
Emily chciała zapomnieć o strasznej nocy, od której wszystko się
zaczęło. Dzięki Bogu, spotkała wtedy Charleya Robertsa, kierowcę
ciężarówki, który podwiózł ją, nakarmił i dał jej trochę grosza.
- Dam sobie radę - odparła po chwili.
- Podaj mi adres, wyślę ci jakąś większą sumę.
- Poszukam pracy.
- Nie wygłupiaj się. Poczekaj.
Emily usłyszała, jak kuzynka prosi kogoś o papier i pióro.
- Liza? Kto tam jest? Nie możesz...
- Wszystko w porządku. To tylko mój lekarz, nikomu nic nie
powie.
- Twój lekarz? Jesteś chora? - Nie zniosłaby, gdyby Lizie coś się
stało.
- Drobny problem z gardłem, już prawie dobrze. No to daj mi ten
adres.
Nie kwapiąc się, Emily podała adres urzędu pocztowego w
Keyhole, miasteczku w stanie Wyoming, gdzie się ukrywała.
- Jutro wyślę ci pieniądze, Em. Na pewno nie chcesz do mnie
przyjechać?
- Nie, boję się stąd ruszać. Chcę znaleźć pracę, wtopić się w
krajobraz. Będzie dobrze.
- Zadzwoń, proszę.
- Jasne. Dziś jest sobota, zadzwonię w środę, mniej więcej o tej
samej porze.
- Dopiero w środę? Nie możesz... Przepraszam. Będę czekać.
Uważaj na siebie, Em. Kocham cię.
Emily, dzięki rodzinie, w której wyrosła, nigdy nie miała kłopotu
z wypowiadaniem tych słów. Meredith i Joe Coltonowie pokazali jej,
czym jest prawdziwa rodzinna miłość.
- Ja też cię kocham, Lizo. Bądź ostrożna, pa.
Emily oparła się ciężko o ścianę budki telefonicznej, zalewając się
łzami. Liza była jedyną osobą, na którą mogła liczyć, znała prawdę i
zachowa ją dla siebie. Nie powie nic nawet jej ojcu, bo jak niby
miałaby mu nagle oświadczyć, że kobieta, która ją przygarnęła z
miłością, nie była tą, która teraz nosi jej imię? Nikt nie dałby temu
wiary. Emily nie może zatem wrócić do swojego ukochanego domu,
bo kobieta, która kazała jej nazywać się Meredith, podjęłaby kolejną
próbę, żeby się jej pozbyć. Postanowiła zatem pozostać w ukryciu,
korzystając z pomocy Lizy.
Nick widział, jak silne emocje targają Lizą w czasie rozmowy z
kuzynką. Wziął potem od niej telefon i zawołał kelnera.
- Dziękuję - rzekł, kiedy Liza ukradkiem wycierała oczy.
Pojawienie się kelnera z zamówionymi daniami okazało się
wybawieniem. Dopiero po kilku minutach Nick zdecydował się
zapytać:
- Jak się ma twoja kuzynka?
Liza kiwnęła głową, nie patrząc na niego.
- Lizo?
Podniosła wzrok i powiedziała łagodnie:
- Ukrywa się. To niebezpieczne.
Nick znał ze słyszenia wuja Lizy, wiedział doskonale, że można
się było spodziewać od niego godziwego okupu.
- Sądzi, że porywacze wciąż jej szukają? Mimo że dostali
pieniądze?
Liza odwróciła spojrzenie.
- No... tak.
- Powinnaś chyba...
- Dobry wieczór, pani Colton. - Inspektor Ramsey pokazał się
znienacka przy ich stoliku. - Doktorze - dodał, skinąwszy głową. -
Mogę się przysiąść na moment?
Nick obawiał się, że Liza czymś się zdradzi. Jej twarz wyrażała
niekłamaną panikę.
- Oczywiście, inspektorze. Napije się pan czegoś?
Tym pytaniem Nick odwrócił uwagę policjanta od Lizy.
- Nie odmówię filiżanki kawy - odparł Ramsey z uśmiechem.
Nick poprosił kelnera, policjant usiadł. Zerknąwszy ukradkiem na
Lizę, by sprawdzić, czy już się uspokoiła, Nick spytał:
- Ma pan jakieś wiadomości o nieznajomym ze szpitala?
- Przekupił telefonistkę w hotelu. Mam nadzieję, że dobrze jej
zapłacił, bo zdążyła już stracić pracę.
- To przykre - stwierdziła z żalem Liza.
Nick od początku podejrzewał, że jego pacjentka ma miękkie
serce. Troska o kobietę, która zawiodła jej zaufanie, dowodziła tego
niezaprzeczalnie.
- Niech się pani o nią nie martwi, wiedziała, co robi. - Ramsey nie
był tak łaskawy. - Niestety, później nie widział go nikt prócz państwa.
Nie kręcił się tu przypadkiem?
- Nie zauważyliśmy - odparł Nick. - Swoją drogą, całe popołudnie
spędziliśmy w apartamencie Lizy. Liza spała.
- Wygląda pani dużo lepiej - stwierdził policjant.
- Tak, sen bardzo mi pomógł.
- Miała pani jakieś telefony? - ciągnął Ramsey spokojnym tonem.
Nick miał nadzieję, że Liza była gotowa na takie pytanie. Uważał,
że powinna powiedzieć policji o Emily, z drugiej jednak strony
rozumiał jej sposób myślenia.
- Tak, dzwoniła moja matka i w końcu udało mi się porozmawiać
z panią Tremble.
- Z gospodynią?
- Tak, chciała wiedzieć, jak się czuję.
- A pani matka?
Nick obserwował Lizę pełen podziwu dla jej opanowania. Jednak
pytanie o matkę wytrąciło ją z równowagi.
- Pytała, kiedy Liza będzie w Nowym Jorku. Właśnie o tym
dyskutowaliśmy - wyręczył ją i spojrzał na nią, dodając: - Liza starała
się przekonać mnie, że powinna wyjechać dziś wieczorem.
Liza natychmiast chwyciła się jego słów.
- O dziewiątej mogłabym już być w swoim własnym łóżku, to
wspaniała perspektywa. Powiedziałam matce, że biorę sobie dwa
tygodnie urlopu, nie będę odbierać telefonów ani nikogo przyjmować.
- To skąd będzie pani wiedziała, jeśli dowiemy się czegoś o pani
kuzynce?
- Mam automatyczną sekretarkę. Może się też zdarzyć, że akurat
podniosę słuchawkę, ale wolałabym nie, bo mam masę zawodowych
telefonów, od których chcę teraz odpocząć.
- Co pan na to, doktorze? - spytał Ramsey, nie spuszczając
wzroku z Lizy.
- Zastanawiam się. Odpoczynek jest dla Lizy najważniejszy.
Jeżeli rzeczywiście dotrzyma słowa i zrobi tak, jak mówi, może
faktycznie Nowy Jork jest lepszym rozwiązaniem.
- Jeszcze jedno mnie gnębi - dodał Ramsey, zmieniając temat.
- Co? - spytała ostro Liza.
Nadejście kelnera z kawą opóźniło odpowiedź inspektora.
Pociągnąwszy łyk, objął Lizę spojrzeniem.
- Skąd ten facet wiedział, gdzie pani szukać?
- Moje plany nie są tajemnicą, biuro matki dysponuje takimi
informacjami. Zresztą, ma je prawie cała moja rodzina. - Ściągnęła
brwi. - Poza tym mógł je po prostu przeczytać w Internecie.
- Kiedy już dotarł do miasta - wspomógł ją Nick - nietrudno było
znaleźć właściwy hotel. Wiedział na pewno, że Liza zatrzyma się w
jednym z najlepszych miejsc.
Inspektor zgodził się z tym.
- No dobrze. Życzy sobie pani, żebyśmy powiadomili o
podejrzanym nowojorską policję?
Liza mrugnęła, po czym uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Dziękuję, inspektorze, raczej nie. FBI zajmie się tą sprawą.
Powiem wujowi Joemu, jak bardzo pomogliście mi tutaj. Jestem
ogromnie wdzięczna.
- Życzę powodzenia. - Wstając od stołu, inspektor zerknął na
Nicka. - Dziękuję za kawę.
- Nie ma za co - mruknął Nick, odprowadzając go wzrokiem. -
Świetnie sobie poradziłaś - pochwalił Lizę.
- Dziękuję. I dziękuję za podpowiedź o powrocie do domu.
Myślisz, że mi uwierzył?
- Taak. Dokończ jeść i pójdziemy cię wymeldować. Pojedziesz
potem ze mną, niby na lotnisko. Gdybyś wzięła taksówkę, mogliby się
dowiedzieć, że ich okłamałaś.
Liza zastanowiła się.
- A może jednak powinnam wziąć taksówkę.
Zanim zaprotestował, dokończyła myśl:
- W ten sposób będziesz poza podejrzeniami, jeśli odkryją, że nie
poleciałam. Moglibyśmy spotkać się na lotnisku.
Nickowi nie spodobał się ten pomysł, nie chciał tracić jej z oczu
ani na moment. Docenił jednak znaczenie jej planu.
- Dobra jesteś w knuciu intryg.
- Dziękuję. - Przesłała mu uśmiech, po czym znowu zmarszczyła
czoło. - Jednego ciągle nie wiem.
- Czego?
- Muszę wysłać pieniądze Emily tak, żeby nikt o tym nie wiedział.
- To proste. Zlecę mojemu księgowemu, żeby przelał je
telegraficznie z mojego konta, a ty możesz dać mi czek, który
przechowam do czasu, kiedy będziesz bezpieczna.
Liza nachyliła się ku niemu nerwowo.
- Tylko że ja chcę jej wysłać pięć tysięcy dolarów. Możesz...
Zazwyczaj kobiety widziały w nim finansową polisę na
przyszłość, tymczasem Liza wątpiła w jego możliwości pod tym
względem. Uśmiechnął się z grymasem.
- Taak, dam radę.
- Zaraz jutro rano?
- Zacznę od tego dzień - obiecał.
- Jesteś wspaniały. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, był jednak lepszego zdania o
swojej pacjentce niż ona sama.
- Sądzę, że byś sobie poradziła.
- Dziękuję - powtórzyła z szerokim uśmiechem.
- Tym bardziej nie rozumiem twoich stosunków z matką.
Może wsadzał nos w nie swoje sprawy, ale uważał, że Liza jest
zastraszana. Pokazała mu co prawda, że potrafi sama decydować w
kwestii jedzenia i odpoczynku, ale i tak nie pojmował całej jej
rodzinnej sytuacji. Nie zdziwiłby się, gdyby go ofuknęła, gdyby
zakwestionowała jego prawo do podobnych pytań.
Liza tymczasem kiwnęła głową i mruknęła:
- To moja wina.
- Twoja wina? Nie żartuj. Ty...
Podniosła wzrok i przerwała mu.
- Moja matka ma trudny charakter, ale ja tylko zachęcałam ją do
tyranizowania mnie.
- Słucham?
- Kiedy straciłam dobry kontakt z ciotką Meredith, całkiem
naturalnie zwróciłam się do własnej matki. I to był błąd. Wówczas
jednak tego nie wiedziałam, wierzyłam, że możemy wypracować
sobie taką rodzinną relację, jaka innym dziewczętom jest po prostu
dana. - Posmutniała. - Myliłam się. Uświadomiłam to sobie dopiero
po paru latach. Wtedy też przekonałam się, że zniknęła gdzieś ta
Meredith, którą tak kochałam. Jak twierdzi Emily, nastąpiło tu jakieś
oszustwo albo jej psychika uległa okaleczeniu.
Wzruszyła ramionami.
- Tak bardzo pragnęłam zastąpić czymś tamto utracone uczucie,
że miałam nadzieję, że znajdę je u własnej matki. Wydawało mi się,
że każdy możliwy związek z nią jest lepszy niż emocjonalna pustka.
Dlatego pozwoliłam jej decydować.
- I dlatego uważasz, że to twoja wina? - Nie rozumiał jej
wyjaśnienia.
Raz jeszcze wzruszyła ramionami.
- To raczej grzech zaniechania, ale to wciąż grzech. Starałam się
później coś zmienić, ale matka jest zawzięta.
Kiedy rozmowę przerwała im kolejna miłośniczka talentu Lizy,
Nick zaciskał zęby. Szczęśliwie kobieta szybko dała im spokój.
- Skończ sałatkę i chodźmy stąd - zniecierpliwił się.
Liza z ulgą odłożyła widelec.
- Proszę bardzo. Bałam się to zaproponować, żebyś nie kazał mi,
na przekór, zjeść wszystkiego - powiedziała, drażniąc się z nim.
- Kazałbym ci, ale i tak ci się nie uda w tym tłumie natrętów. -
Gestem wezwał kelnera.
- Poproszę, żeby dopisali to do mojego rachunku.
- Nie, ja zapłacę. - Zachował się jak macho, zdawał sobie z tego
sprawę, ale i tak zapłacił.
Gdy zaoferował Lizie swoją pomoc przy pakowaniu, nie przyjęła
jej.
- Mam w tym wprawę, szybko się z tym uwinę.
- Czemu podróżujesz sama? Myślałem, że artyści ciągną za sobą
asystentki, pokojówki?
- Miałam kiedyś asystentkę, ale nie mogła się dogadać z moją
matką. Poza tym nie potrzebuję pomocy, tak jest mi wygodniej. -
Mówiąc to, otworzyła szafę i zaczęła wyciągać ubrania.
Nick położył jej walizkę na łóżku.
- Dzięki.
Otworzyła ją i włożyła garderobę. Następnie opróżniła szuflady i
zebrała swoje rzeczy z łazienki. Po chwili była gotowa.
- Naprawdę jesteś szybka - skomentował z uśmiechem.
- Wynośmy się stąd.
Rozbawiło go, że Liza ma ze sobą tylko jedną walizkę i małą
torbę podręczną. Jego była żona nie ruszała się w podróż bez trzech
waliz, nawet wyjeżdżając na weekend.
Liza hojnie rozliczyła się w recepcji i z wdzięcznością przyjęła
komplementy dyrektora hotelu. Nie omieszkała go poinformować, że
wraca do siebie do Nowego Jorku, by wydobrzeć po chorobie, gdyby
ktoś o nią pytał.
- Pan doktor zawiezie panią na lotnisko? - zapytał z troską
dyrektor.
Nick po raz drugi docenił w tym momencie plan Lizy, która
odparła, że nie chciałaby sprawiać zbędnego kłopotu, w związku z
czym
weźmie
oczywiście
taksówkę.
Dyrektor
natychmiast
zaproponował, by skorzystała z hotelowej limuzyny, upierając się
przy tym, kiedy Liza udawała, że to niekonieczne.
Nick ucieszył się. Wiedział, że będzie się czuł o wiele lepiej, jeśli
Liza znajdzie się pod opieką pracownika hotelu. Kiedy spojrzała na
niego, kiwnął głową z zachętą.
- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony.
Dyrektor sięgnął po telefon. Gdy Liza zakończyła formalności,
szofer czekał już na nią i zabrał jej bagaż. Nick odprowadził ją do
samochodu, nachylił się, pocałował ją w policzek i szepnął:
- Będę jechał za wami.
Skinęła głową, mówiąc głośno:
- Dziękuję za znakomitą opiekę, doktorze Hathaway. Powiem
mamie, jak bardzo mi pan pomógł. - Przesłała mu pogodny uśmiech i
wsiadła do limuzyny.
Nick stał, patrząc za odjeżdżającym wozem.
- Niezła babka - zauważył jeden z chłopców hotelowych,
przystając obok Nicka.
Nick zirytował się, ale trudno było nie zgodzić się z takim
stwierdzeniem.
- Ano niezła - mruknął.
Liza natychmiast odczuła brak pokrzepiającej obecności Nicka.
Tylne siedzenie limuzyny, przesadnych rozmiarów, podkreślało
jeszcze jej osamotnienie. Szofer opuścił dzielącą wnętrze matową
szybę.
- Wraca pani do Nowego Jorku? - zapytał.
- Tak.
- Pojadę szybciej. Ostatni lot ma pani za czterdzieści pięć minut.
- Będę wdzięczna.
Informacja szofera sprawiła, że Liza zmieniła plany. Nie może
czekać na Nicka na zewnątrz, musi udawać, że spieszy się na samolot.
Być może będzie nawet zmuszona kupić bilet, w ten sposób
przynajmniej na jakiś czas zmyli ślady i policja nie dowie się, że nie
poleciała do domu. No i szofer podejrzewałby coś, gdyby się wahała.
Miała tylko nadzieję, że Nick na nią zaczeka.
Gdy tylko dojechali na lotnisko, wręczyła szoferowi hojny
napiwek i zawołała bagażowego.
- Może pani nadać bagaż tutaj - zasugerował kierowca.
- Dziękuję, ale chcę się najpierw upewnić, czy będzie dla mnie
miejsce - improwizowała, odwracając się do mężczyzny. - Jeszcze raz
dziękuję, bardzo jest pan miły.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Spojrzała przez ramię, szukając wzrokiem czarnego mercedesa
Nicka. Nie dostrzegła go, a zatem pospieszyła, zgodnie z planem,
zapytać o bilet. Pracownik rezerwacji zapewnił ją, że na pokładzie jest
sporo wolnych miejsc. Liza kupiła bilet, płacąc kartą kredytową.
Znaczyło to, że musi nadać walizkę na bagaż.
- Zabrać też tę torbę? - zapytał uprzejmie pracownik lotniska,
wskazując na jej podręczny bagaż.
- Nie, wezmę ją ze sobą - odparła, patrząc tęsknie na oddalającą
się walizkę, żegnając się z żalem z większością rzeczy, z którymi
podróżowała.
- Radzę się pospieszyć - poradził mężczyzna. - Za moment
pasażerowie będą wchodzić na pokład.
- Dziękuję - rzekła z uśmiechem i odwróciła się.
Za nią stała długa kolejka. Nieświadomie przemykała wzrokiem
po twarzach. Stała przodem do wejścia do tunelu dla podróżnych,
dumając, co zrobić, by zejść z oczu pracownikowi, który sprzedał jej
bilet, kiedy coś kazało jej powrócić wzrokiem do kolejki.
Drugą osobą w kolejce był wysoki mężczyzna, którego twarz była
zniekształcona przez liczne bójki. Miał na sobie brudną niebieską
koszulę. Liza jęknęła i czym prędzej odeszła na bok, by nie zdążył jej
spostrzec. Był to bowiem nie kto inny, jak ów niespodziewany gość ze
szpitala. Mężczyzna z nożem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lotnisko w Saratoga Springs nie mogło szczycić się wielkością,
niemniej cierpiało na te same co bardziej okazałe lotniska choroby, do
których należy zaliczyć korki. Samochód Nicka był szósty za
hotelową limuzyną, kiedy zbliżali się do lotniska, ale zaraz potem
spadł na dalszą pozycję, pokonany przez śmigające wte i wewte auta,
których kierowcy pędzili co tchu, by zdążyć na samolot.
Kiedy wreszcie udało mu się dotrzeć do miejsca, gdzie powinna
była czekać na niego Liza, limuzyna właśnie opuszczała podjazd.
Nick odetchnął, zatrzymał się i przebiegł wzrokiem wzdłuż chodnika.
Lizy tam nie było. Wystraszył się. Zaczął się nerwowo zastanawiać,
dokąd mogła pójść. Umawiali się przecież - nie powinna zmieniać
zdania i lecieć do Nowego Jorku. Na pewno tego nie zrobiła,
pomyślał, nie ona.
A jeśli jednak tak się stało, pojedzie za nią. To postanowienie dało
mu do myślenia, wyraźnie pokazując, że zainwestował w Lizę Colton
o wiele więcej, niż sobie obiecywał. Jego drugie, zawodowe ja.
broniło go, podpowiadając, że robi to wyłącznie dla dobra pacjentki.
Przestał więc dłużej nad tym deliberować, przypominając sobie, że
najważniejsze w tej chwili jest bezpieczeństwo Lizy.
Nie wiedział, co robić. Zobaczył z daleka jednego z bagażowych,
który wychodził akurat z głównego budynku. Wysiadł i pomachała do
niego.
- Słucham pana. - Bagażowy zbliżył się z przymilnym
uśmiechem.
Nick wyciągnął portfel. Nie miał przecież żadnego bagażu, musiał
więc jakoś zrekompensować mężczyźnie stracony czas.
- Chciałbym o coś zapytać - zaczął, wręczając mężczyźnie
dziesięciodolarowy banknot. - Nie widział pan przypadkiem szczupłej
brunetki wysiadającej z limuzyny?
Mężczyzna uniósł brwi, studiując pilnie twarz Nicka, wreszcie
odparł:
- Może.
- Weszła do środka?
- Oczywiście. Inaczej nie zdążyłaby na samolot.
Nick poczuł ostre ukłucie w sercu. Nie mógł uwierzyć, że Liza
zostawiła go bez żadnej wiadomości. Patrząc ponad ramieniem
mężczyzny, ujrzał nagle bladą twarz Lizy w drzwiach budynku. Liza
niespokojnie rozglądała się wokół.
- Dziękuję - rzucił.
Chciał biec do Lizy, ale bagażowy by to zobaczył, poczekał więc,
aż kolejny klient odwróci uwagę mężczyzny, wrócił szybko do
samochodu i otworzył tylne drzwi. Liza już go dostrzegła i biegła
prawie w jego stronę.
Wciągnął ją na tylne siedzenie.
- Połóż się - szepnął.
Okrążył samochód, wśliznął się za kierownicę w ostatniej chwili,
bo właśnie zmierzał ku nim policjant, i natychmiast włączył się do
ruchu.
- Nic ci nie jest? - zapytał, patrząc w lusterko.
- Nie, ale... on tam był!
- Kto?
- Mężczyzna ze szpitala.
- Co?
Miał ochotę nacisnąć hamulce i wziąć Lizę w ramiona. Lepiej
jednak było jak najszybciej oddalić się od lotniska.
- Gdzie go widziałaś?
- Stał w kolejce, był drugi za mną. Miał na głowie czapkę
baseballówkę, pod którą schował włosy, i tę samą niebieską koszulę.
Jestem pewna, że to on.
- Widział cię?
- Na pewno. Dlatego stanął w kolejce, on też kupował bilet do
Nowego Jorku. Nie widział, jak odchodzę. Pewnie myślał, że poszłam
do samolotu. - Brakowało jej tchu.
- Kupiłaś bilet?
- Szofer powiedział mi, że muszę się spieszyć, bo ostatni lot do
Nowego Jorku jest za czterdzieści pięć minut. Nie mogłam sterczeć na
zewnątrz, stwierdziłam, że jak kupię bilet, zmylę ślady.
Nick uspokoił się nieco. Nie planowała ucieczki od niego. To
dobrze, także z powodu nieznajomego z nożem.
- Czy ktoś nas śledzi? - zapytała z coraz bardziej widocznym
wyczerpaniem.
Nick spojrzał w lusterko. Jechał za nimi mikrobus, w środku
siedziało kilkoro dzieci. Obok sunęła limuzyna podobna do tej, którą
jechała Liza. Minęła ich.
- Nie, jest za nami jakaś rodzina. Ale nie podnoś się, tak na
wszelki wypadek. Lepiej żeby nikt cię ze mną nie widział.
Nie odpowiedziała. Obejrzał się przez ramię. Miała zamknięte
oczy, oddychała równo. Zasnęła. Dziwne, że zrobiła to dopiero teraz,
pomyślał, biorąc pod uwagę jej stan i pełen wrażeń dzień.
Sięgnął po komórkę i zadzwonił do domu.
- Bonnie? Bądź tak dobra i przygotuj jakiś smakołyk dla naszego
gościa. Już jedziemy.
- Upiekłam ciasto czekoladowe po południu, gdyby co -
pospieszyła z odpowiedzią pani Allen.
Nie wiedział „gdyby co", ale ucieszył się.
- Świetnie. Aha, nie mów nikomu, że mamy gościa.
- Czemu?
- Potem ci wytłumaczę.
Liza wcisnęła się w mocne ramiona, które ją obejmowały, nie
otwierając oczu. Czuła się bezpiecznie. Ledwie pamiętała, że
niedawno coś ją przestraszyło. Poczuła, jak rośnie w niej podniecenie.
Jasne światło sprawiło, że ocknęła się. Powoli podnosiła powieki,
mrugając, zdumiona nowym widokiem.
- Co... Doktor Hathaway!
- Zdawało mi się, że przeszliśmy na ty - zauważył łagodnie.
- Jest chora? - spytał jakiś głos.
Liza uniosła głowę, uświadamiając sobie, że Nick trzyma ją na
rękach, a jej ręce oplatają jego szyję.
- Nie, zasnęłam - wytłumaczyła się kobiecie, która stała obok.
Gospodyni Nicka nie była już młoda, miała pewnie sześćdziesiąt
lat, ale życzliwy uśmiech rozjaśniał jej bladoniebieskie oczy. Była
ubrana w wygodną domową suknię, jej zaokrąglona figura emanowała
matczynym ciepłem.
- Lizo, to moja gospodyni, pani Allen. Bonnie, to jest Liza,
zostanie z nami przez jakiś czas.
Liza zauważyła, że Nick ominął jej nazwisko, myśląc zapewne, że
gospodyni jej nie rozpozna.
- Liza Colton, niech mnie kule biją!
- Skąd wiesz? - przestraszył się Nick.
Liza milczała. Jej występ poprzedzony był intensywną reklamą,
matka była w tym dobra.
- No bo wiem. Nawet słyszałam, że zachorowała i musiała
odwołać ostatni koncert. Już się lepiej czujesz, złotko?
- Trochę lepiej - odrzekła Liza, słysząc znowu chrypkę w swoim
głosie. - Tylko trochę jestem zmęczona. - Przeniosła spojrzenie na
Nicka.
- Przekąsisz coś i idziesz prosto do łóżka.
- Mam znów jeść? Dopiero jadłam kolację.
- Kilka godzin temu. Bonnie zrobiła swoje słynne ciasto
czekoladowe. Chyba spróbujesz kawałek.
Ciasto czekoladowe było najlepszym przepisanym jej przez
lekarza medykamentem, przystała więc na to z ochotą.
- A może przebierze się pani w piżamę, a ja przyniosę ciasto do
łóżka? - zaproponowała pani Allen, uśmiechając się radośnie do
gościa.
Liza uznała ten obraz za pociągający, gdy nagle dostrzegła na nim
pewne rysy.
- Nie mam się w co przebrać!
Nick i pani Allen popatrzyli na nią równocześnie.
- Twoja walizka... - zaczął Nick.
- Jest w drodze do Nowego Jorku - dokończyła Liza, zniechęcona.
- Mam torbę z kosmetykami, szczoteczkę do zębów, grzebień i
szczotkę. I żadnych ubrań.
- A niech to! Nie pomyślałem o tym.
Pani Allen spojrzała dziwnie na Nicka, po czym poklepała Lizę
po ramieniu.
- Niech się pani nie przejmuje. Proszę usiąść i zjeść ciasto, a my
już znajdziemy pani coś do spania. A zaraz jutro rano Nick kupi pani
jakieś szmatki.
Liza usiadła z przyjemnością, ciągle niepewnie trzymała się na
nogach. Nick, z dłońmi wspartymi na biodrach, popatrzył na panią
Allen.
- Jutro jest niedziela. Większość sklepów otworzą dopiero po
południu.
- Wyprzedaże będą czynne. Weźmiesz parę drobiazgów, a resztę
Liza dokupi sobie później.
- Nie! Ona nie może iść po zakupy.
- Nick - włączyła się Liza, ale nie pozwolił jej mówić.
- Nikt nie może cię zobaczyć. Nawet Bonnie cię rozpoznała, a ją
akurat mało obchodzi, jaka sława tu przyjeżdża czy odjeżdża. Nie
wolno nam tak ryzykować. - Po chwili dodał: - Musisz też zadzwonić
do biura linii lotniczych i poprosić, żeby zajęli się twoją walizką w
Nowym Jorku, żeby ją zatrzymali, bo polecisz innym samolotem.
Liza przypomniała sobie nagle, co wcześniej ją tak wystraszyło.
To ten mężczyzna na lotnisku, ten, który szuka Emily i który wtargnął
do jej szpitalnego pokoju uzbrojony w nóż. Wolałaby nigdy sobie tego
nie przypomnieć.
Nick zobaczył, że stres i wyczerpanie dają się Lizie we znaki.
- Naleję jej szklankę mleka, a ty ukrój ciasta - powiedział do pani
Allen, która natychmiast wzięła się do pracy.
- Ciągle każesz mi pić mleko - poskarżyła się Liza.
- Mogę zrobić... - zaczęła Bonnie.
- Nie - przerwał jej Nick. - Będzie pić mleko, aż nabierze sił. Ma
pić szklankę mleka do każdego posiłku.
Obie panie były już zirytowane jego uwagami, ale wcale się tym
nie przejmował. W końcu jest lekarzem Lizy i odpowiada za jej
zdrowie. A nawet miał ochotę objąć ją i przyrzec, że nie pozwoli
nikomu jej skrzywdzić. Dotąd czuł ją w swoich ramionach. Była taka
lekka, a tak mocno poruszała jego zmysły. Nie pragnął tak żadnej
kobiety od pierwszych dni małżeństwa z Daphne, od czasu, gdy
poznał jej prawdziwą naturę.
- Napiję się kawy - powiedział, otwierając kredens i wyjmując
filiżankę. - Zrobić ci też, Bonnie?
Zerknąwszy z wahaniem na gościa, pani Allen odrzekła:
- Napiję się mleka.
- Nie - włączyła się Liza. - Proszę wypić kawę, ja lubię mleko.
- Na pewno? - upewniała się Bonnie.
Uśmiech, który za każdym pojawieniem się rozgrzewał serce
Nicka, zjawił się na ustach Lizy.
- On mnie tak tyranizuje dla mojego dobra.
Bonnie, zadowolona z wyjaśnienia, kiwnęła głową i poprosiła o
kawę, a następnie postawiła na stole talerzyki z ciastem. Jedząc,
prowadzili luźną, przyjacielską rozmowę. Nick był wdzięczny swej
gospodyni, że nie zadała Lizie tych wielu pytań, które z całą
pewnością cisnęły jej się na usta. Pragnął, aby żadne niespokojne
myśli nie zakłóciły snu jego pacjentki. Kiedy dał znak Lizie, że czas
na nią, popatrzyła na nich, mówiąc:
- Mogę spać w T-shircie, jeśli któreś z was może mi swój
pożyczyć.
- Zaraz ci dam - odparł szybko Nick, starając się nie wyobrażać
sobie Lizy w jednej ze swych bawełnianych koszulek.
- Może znajdę coś w rzeczach, które zostawiła żona Nicka. Całe
pudło leży w magazynie - oznajmiła Bonnie, ignorując spojrzenie
Nicka.
Nie miał pojęcia, że pod jego dachem są wciąż jakieś rzeczy
Daphne.
- Żony Nicka? - powtórzyła Liza. Jej zielone oczy były szeroko
otwarte.
- Byłem kiedyś żonaty, ale to już przeszłość. - Nie chciał, by
zabrzmiało to tak szorstko, ale nie życzył sobie rozmów na temat
swojego nieszczęsnego związku.
Nie zadając więcej pytań, Liza spojrzała na Bonnie.
- Niech się pani nim nie przejmuje - powiedziała. - Jest
przewrażliwiony, ale to dobry człowiek.
Czując zwrócone przeciw niemu sprzysiężenie kobiet, Nick
odsunął się od stołu.
- Poszukam tej koszulki - obiecał i niemal wybiegł z kuchni.
Gdy wrócił, kuchnia była pusta. Doszedł do wniosku, że Bonnie
odprowadziła Lizę do skrzydła ich starego domu, w którym
znajdowały się pokoje gościnne, ruszył więc na górę i skręcił na
prawo. Lekko zapukał do drzwi.
Otworzyła mu Bonnie.
- No, wreszcie. Ona jest naprawdę zmęczona.
- Wiem. Kiedy się przebierze i położy, chcę ją zobaczyć -
oznajmił, mówiąc sobie, że musi sprawdzić jej puls. Postanowił zostać
przy niej, aż zaśnie.
- Powiem jej - obiecała Bonnie, zamykając mu drzwi przed
nosem.
Kiedy je znów otworzyła pięć minut później, tkwił oparty o ścianę
w cierpliwym oczekiwaniu.
- Zawołałabym - rzekła, przyglądając mu się.
- Czekałem - wyjaśnił nie wiadomo po co i wszedł do środka. -
Zaraz zejdę. - Miał nadzieję, że Bonnie zrozumiała, iż wolałby, by
sobie poszła. I zrozumiała, bo ruszyła w stronę schodów.
Nick wszedł do pokoju. Liza leżała wsparta o górę poduszek, z
podciągniętą pod brodę kołdrą, spod której wystawał jednak skrawek
jego białego podkoszulka.
- Jak się czujesz?
- Jestem zmęczona - powiedziała, lekko się uśmiechając.
Usiadł przy niej, ujął ją za nadgarstek i mierzył jej tętno.
- Wzięłaś antybiotyk?
- Tak. Całe szczęście, że nie włożyłam go do walizki, byłby już w
Nowym Jorku.
- A dzwoniłaś w sprawie bagażu?
- Tak, byli bardzo życzliwi - zapewniła.
Nickowi przemknęło przez myśl, by ją pocałować, a może nawet
wśliznąć się pod kołdrę i odebrać jej, jego własny w końcu,
podkoszulek. Czym prędzej wstał i przesiadł się na stojące w pobliżu
krzesło.
- Spróbuj zasnąć. Posiedzę tu tymczasem.
Milczała. Wszystko, co miała do powiedzenia, wyraził jej
uśmiech. Grzał się w jego cieple jeszcze chwilę po tym, kiedy
zamknęła oczy, a gdy tylko je zamknęła, jej oddech wyrównał się i z
miejsca zapadła w sen. Zastanowił się, czy zawsze przychodzi jej to
tak łatwo, czy to świadectwo jej spokojnego sumienia, czy może
rezultat kiepskiego stanu zdrowia.
Tyle rzeczy chciałby wiedzieć o Lizie. W cichości ducha nazywał
ją gwiazdą i gorąco pragnął usłyszeć jej śpiew. Nie od razu może, ale
gdy wyzdrowieje, był bowiem pewien, że jej głos jest zupełnie
wyjątkowy. Liza ma wielki talent, myślał, i ten talent nakaże jej
pewnego dnia opuścić go. Tę jedną myśl odsuwał od siebie jak
najdalej.
Liza podniosła powieki. Przez żaluzje zaglądało słońce.
Przeciągnęła się z lubością, spojrzała na zegarek i natychmiast usiadła.
Dochodziło południe. Pani Allen uzna ją za lenia. Liza wyskoczyła z
łóżka, odsłoniła okno i odkryła, że ma na sobie tylko białą koszulkę.
No tak, nie ma w co się ubrać.
Nie zdążyła jednak wpaść w panikę z tego powodu, bo dostrzegła
kilka pakunków na krześle, które wieczorem zajmował Nick. Zajrzała
do nich i znalazła kilka par fig, biustonosze, dżinsy, sportowe spodnie
w kolorze khaki, dwie bluzy i sweter. Ubrała się szybko, wszystko
pasowało na nią idealnie. Pełna podziwu dla intuicji Nicka,
przypomniała sobie, że pani Allen zabrała wieczorem do prania
rzeczy, w których Liza przyjechała. Stąd też zapewne Nick znał jej
rozmiar.
Poczuła głód, zbiegła więc na dół, z nadzieją, że znajdzie
gospodynię w kuchni.
- Dzień dobry, złotko - przywitała ją pani Allen z szerokim
uśmiechem. - Jak się dziś mamy?
- Wypoczęta aż nadto. Wstyd mi, że tak zaspałam.
- Nie ma za co. Nick powiedział, że nie sypiała pani ostatnio,
musi pani to nadrobić. Proszę siadać, zaraz podam śniadanko.
Liza znajdowała wielką przyjemność w opiekuńczości Bonnie.
Usiadła, mówiąc:
- Tylko grzankę, proszę. Nick każe mi na pewno zjeść wielki
lunch, a to już prawie pora lunchu.
- O tak, z tego chłopaka będzie kiedyś dobry ojciec, prawda?
Uśmiech Lizy przybladł nieco, ale zebrała się w sobie i
przytaknęła.
- Może dać pani sok pomarańczowy zamiast mleka, póki nie ma w
domu naszego despoty? - spytała pani Allen, nie zauważając
zmieszania gościa.
- Och tak, bardzo proszę.
Po chwili Liza chrupała ciepłą grzankę z dżemem truskawkowym
i piła sok. Chciała zapytać o Nicka, uznała jednak, że to nie jej
sprawa. Cierpliwość opłaciła się, bowiem pani Allen sama podzieliła
się z nią tą cenną wiedzą.
- Nick stwierdził, że pójdzie do kościoła jak w każdą niedzielę, że
tak będzie lepiej wyglądało. Po mszy wpadnie do sklepu kupić pani
więcej ubrań.
- Po co? Kupił już tyle! Całkiem mi to wystarczy, i doskonale
pasują.
Nie dodała już, że ubrania są może jednak ciut za szerokie, bo i w
swoich własnych gubiła się odrobinę po minionym, ciężkim tygodniu.
- Chłopak jest uparty, złotko. Jak mu się zdaje, że potrzeba pani
więcej ubrań, to je kupi, a pani może sobie protestować. On już taki
jest, opiekuńczy.
- Tak - przyznała Liza. - Tyle dla mnie zrobił.
- Przyszła pani do niego z gardłem?
Liza zdała sobie sprawę, że od tamtej wizyty minęły zaledwie
dwa dni, a zdawałoby się, że było to wieki temu.
- Tak. Źle spałam, nie dojadałam, no i w końcu odbiło się na
moim głosie. Mój głos! - zawołała nagle, słysząc, że nareszcie brzmi
już normalnie. - Głos mi wrócił.
- Nie jest jeszcze taki silny. Nick mówi, że nie zdrowieje się z
dnia na dzień.
- Wiem, ale jaka to ulga znowu normalnie mówić.
- Bałaś się, złotko, że już nie zaśpiewasz?
Liza nie odpowiedziała od razu.
- Pyta pani o zawodowe śpiewanie?
Pani Allen potwierdziła.
- To musi być wspaniałe uczucie, jak się widzi te tłumy, które
panią oklaskują.
Liza zmarszczyła brwi.
- Pewnie tak. Ale, jeśli mam być szczera, trochę mnie to
zmęczyło. Ciągle jestem w drodze, prawie się nie widuję z
najbliższymi. Moja kuzynka Em... Mam bardzo bliską kuzynkę, z
którą spotykam się trzy, cztery razy do roku.
- Kuzynkę? - spytała pani Allen ze zdziwieniem.
- No tak.
- Myślałam, że taka piękna dziewczyna jak pani nie może się
opędzić od mężczyzn.
Liza uśmiechnęła się bez cienia radości.
- Widać, że nie zna pani mojej matki. Przekupiła jedynego
mężczyznę, który wydawał mi się kiedyś ważny, bo bała się, że mi
zrujnuje karierę. - Z westchnieniem dodała jeszcze: - Niepotrzebnie
się obawiała. Chciał się ożenić dla pieniędzy i pchałby mnie na scenę
tak samo energicznie jak ona.
- Matka go przekupiła? - Pani Allen była zszokowana. - No coś
takiego! Niech się pani nie przejmuje, złotko, jest pani taka śliczna, że
na pewno jeszcze pani znajdzie odpowiedniego mężczyznę.
Kiedy Liza szukała w myślach odpowiedzi, doszedł je dźwięk
otwierającej się bramy garażu i wołanie Nicka.
- Wróciłem! Jest ktoś w domu?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Znalazł obie kobiety w kuchni. Liza miała zaczerwienione
policzki, ale nie miał pojęcia, z jakiego powodu. A znów Bonnie
niemal promieniała.
- O co chodzi? - spytał.
- O nic - szybciutko rzuciła Liza.
- Czekamy na ciebie z lunchem - rzekła poważnie gospodyni. -
Byłeś w sklepie?
- Tak.
Nick unikał wzroku Lizy. W sklepie czuł się zmieszany,
wyobrażał sobie Lizę w kupowanych dla niej ubraniach. W dziale z
bielizną obrazy w jego wyobraźni zaostrzyły się i wyolbrzymiły.
- Zostawiłem torby w pralni.
- No to przynieś je tu - poprosiła Bonnie. - Liza na pewno jest
ciekawa, co wybrałeś.
- Nie! - krzyknęła Liza, nie patrząc na Nicka. - Dość mi już
nakupowałeś, zobacz, mam...
- Ładnie wyglądasz. Ale dwie zmiany ubrania na dwa tygodnie to
stanowczo za mało. Od razu się zniszczą od ciągłego prania. Poza tym
- dodał - to nie jest nic ładnego. Na pewno jesteś przyzwyczajona do
eleganckich, drogich ciuchów w najlepszym gatunku.
Dobrze wiedział, że bogate kobiety wydają na garderobę majątek.
Za jedno ubranie płacą tyle, ile przeciętna rodzina przeznacza
miesięcznie na jedzenie.
- Och, nie marudź - skarciła go Bonnie i ruszyła do pralni.
Nick chciał ją zatrzymać. Na próżno. Miał zamiar ukryć pudełka z
jedwabną bielizną i zanieść je później do pokoju Lizy. Widział już
oczami wyobraźni, jak Liza robi dla niego pokaz bieliźniarskiej mody,
i nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak się stało.
- Nick?
- Tak?
- Wysłałeś pieniądze?
- Tak. Rozmawiałem rano z księgowym, miał się zaraz tym zająć.
- Dziękuję. Wypiszę ci czek na tę sumę plus wszystkie inne
wydatki. Ile cię kosztowały te zakupy?
- Nic. Wziąłem na kredyt, rachunek dostanę za miesiąc. - Nie
chciał, by mu oddawała pieniądze, nie wiedział czemu, ale kupowanie
dla niej sprawiło mu wielką przyjemność.
- Niech mnie! - wołała Bonnie, wchodząc z powrotem do kuchni z
naręczem pakunków. - Ale cię poniosło! Niech pani spojrzy tylko,
Lizo, niech pani zobaczy, co nakupował. Ma niezły gust.
Nie czekając, Bonnie złożyła na kuchennym blacie stos pudełek i
zdjęła pokrywę z pierwszego z nich. Jedwabny komplet bielizny w
kolorze bladej limonki leżał na samym wierzchu. Nick, widząc w
sklepie ten oryginalny kolor, natychmiast zobaczył w nim zielonooką
Lizę w ponętnej pozie.
- Ja... pomyślałem, że przyda ci się więcej bielizny.
- A której kobiecie się nie przyda?! - zawołała Bonnie. - Pani
patrzy,
jeszcze
trzy
komplety,
każdy
w
innym
kolorze:
brzoskwiniowy, błękitny i biały. Śliczności, co?
- Śliczności - przytaknęła Liza słabym głosem.
Kolejne pudełko kryło w sobie dwa szlafroki od Diora, z
cienkiego, matowego jedwabiu, proste w kroju, w komplecie w
koszulami nocnymi.
Nick obawiał się, że dłużej tego nie wytrzyma. Porwał dwa pudła,
położył je na krześle.
- To tylko jakieś szmatki. Mam nadzieję, że ci się spodobają.
Liza spojrzała na niego niepewnie. Czyżby pomyślała sobie po tej
prezentacji, że jednak chce ją uwieść? Że nie dotrzyma słowa?
Obiecał, że jej nie tknie. Nie przyrzekał jednak, że przestanie o tym
myśleć.
Bonnie mimo wszystko zabrała się do następnego pudła i
wyciągnęła sweter z kaszmiru o barwie leśnej zieleni, a do tego
wełnianą spódnicę. W październiku zaczynały się pierwsze chłody,
taki komplet idealnie nadawał się na spacery.
- Ale... skoro nie wolno mi wychodzić, nie będzie mi to
potrzebne.
Nick wzruszył ramionami.
- Możesz to nosić później.
Na tym nie kończyły się zakupy Nicka. Nabył jeszcze dżinsową
bluzę i kilka podkoszulków, granatowy kostium Chanel, długą,
dziewczęcą w wyrazie wełnianą suknię z plisowanym dołem i białymi
mankietami, sztruksowe tabaczkowe spodnie i gruby kremowy sweter,
sięgający bioder.
- To za dużo, Nick. - Liza czuła się skrępowana.
Daphne miała kilka szaf wypchanych ubraniami, a mimo to wciąż
kupowała nowe. Czyżbym podświadomie sprawdzał Lizę? -
zastanowił się Nick. Jeśli nawet, to zdała ów test celująco.
- Wcale nie. A gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, daj mi znać. -
Odchrząknął. - Mamy tu wcale nie gorsze sklepy niż w Nowym Jorku.
Odważne stwierdzenie, ale nawet Daphne nie skarżyła się na
miejscowe zaopatrzenie. Saratoga Springs to popularne miejsce wśród
nowojorczyków, zwłaszcza w sezonie wyścigowym.
- Nie wątpię.
- Mówiłam, że Nick ma dobry gust. No, zabierajcie to na górę,
muszę się zająć lunchem. Pewnie Nick będzie chciał, żeby się pani
potem zdrzemnęła - powiedziała Bonnie, a uśmiech nie schodził z jej
twarzy.
- Dopiero się obudziłam - sprzeciwiła się Liza.
- No to pooglądamy mecz. - Nick wymyślił, że futbol uśpi Lizę
lepiej niż pigułka. Większość kobiet nie znosi futbolu.
- A kto gra? - zainteresowała się, zaskakując go.
- Giganci i Kowboje, a potem nie pamiętam.
- No to pospieszmy się. - Chwyciła część pudeł i pomknęła do
drzwi.
Nick patrzył na Bonnie zdębiały.
- Ona lubi futbol?
- Na to wygląda. Masz szczęście - oświadczyła pani Allen,
patrząc, jak jej pracodawca wybiega z kuchni uginając się pod stosem
eleganckich ubrań.
Wszystko układa się możliwie najlepiej, pomyślała. Telefoniczna
informacja Nicka, że będą mieli gościa, zdumiała ją niepomiernie,
ponieważ Nick rzadko spotykał się ze znajomymi, a kobiet od czasu
rozwodu wręcz unikał. Pani Allen była przekonana, że Nick
przyprowadzi do domu koleżankę i widok Nicka z Lizą na rękach
wywołał w niej nie lada szok, ale równocześnie radosne podniecenie.
Mina jej trochę zrzedła, gdy odkryła, kim jest Liza. Ze swoją
nieprzeciętną urodą i równie niecodziennym bogactwem, Liza za
bardzo przypominała tę koszmarną Daphne. Szybko wszak okazało
się, że obie kobiety nie łączy nic poza tym. Liza była miła i uprzejma,
niczego nie żądała, przepraszała, gdy zdarzyło jej się dłużej pospać.
No i nie traktowała gospodyni protekcjonalnie.
Zakupy, które Nick zrobił dla Lizy, też były bardzo wymowne.
Bonnie uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie jedwabną
bieliznę i czerwone policzki Nicka, kiedy pokazywała ją Lizie. Od
rozwodu Nicka minęły cztery lata. To nienaturalne, by mężczyzna
obywał się taki szmat czasu bez kobiety, uznała Bonnie, zaczynając
się martwić. Obecność Lizy trochę ją uspokoiła, temperatura Nicka
wyraźnie rosła. Teraz pora pomóc trochę losowi, uznała Bonnie.
Liza oznajmiła Nickowi, że później przymierzy resztę ubrań,
najwidoczniej nie chciała robić tego w jego obecności. Stwierdziła, że
nie powinni kazać czekać pani Allen. Podejrzewając, że to tylko
wymówka, Nick przyznał jej rację i oboje wrócili na dół. W kuchni
były już przygotowane trzy tace.
Nick popatrzył na Bonnie.
- Pospiesz się - zaordynowała.
Znów na nią spojrzał.
- Zdawało mi się, że chcecie zjeść w pokoju, żeby nie stracić
meczu. Zaczął się pół godziny temu.
Zdumienie Nicka było głęboko uzasadnione. Jego gospodyni
upierała się zawsze, by jadał przy stole w kuchni, głosząc opinię, że
telewizja źle wpływa na trawienie. Liza nie miała pojęcia o radykalnej
zmianie w myśleniu Bonnie.
- To bardzo miło z pani strony, pewnie też lubi pani futbol - rzekła
z uśmiechem.
- O tak, złotko, już ja lubię ten futbol. Nałóżcie sobie sałatkę i
bułeczki, a ja wyjmę pieczeń z piekarnika. Na deser skończymy ciasto
czekoladowe.
Podejrzenia Nicka rosły z każdą chwilą. Nigdy nie widział, by
Bonnie oglądała sport w telewizji, chyba że ukrywała to przed nim.
Nie dałby nawet głowy, że jego gospodyni wie, kim są Giganci. Tu
chodzi o coś całkiem innego, pomyślał. Może Bonnie odgadła jego
zamiar uśpienia Lizy za pomocą meczu?
Uznając, że to prawdopodobne, z uśmiechem podał Lizie sałatkę,
a ona podsunęła mu talerz z gorącymi jeszcze bułeczkami. Kiedy
Bonnie położyła na stole wielki garnek i podniosła pokrywkę, kuchnię
wypełniła wspaniała woń duszonej wołowiny.
- Chyba odzyskuję apetyt, Bonnie. Święty by się nie oparł tym
twoim cudom - rzekła Liza, sprawiając ogromną przyjemność
gospodyni.
W ciągu pięciu lat, które spędził z Daphne w tym domu, Nick ani
razu nie widział pani Allen tak rozpromienionej. Swoją drogą, jego
żona ani razu nie pochwaliła Bonnie za jej znakomitą pracę.
- Niech się pani częstuje, złotko.
Liza wzięła spory kawałek pieczeni, ziemniaki, marchewkę i
cebulę, gotowane w tym samym garnku. Bonnie w tym czasie
napełniała szklanki mrożoną herbatą. Nick łaskawie pozwolił Lizie
wypić porcję mleka dopiero przy deserze.
- Weźmiesz swoją tacę, Lizo? - spytał.
- Pewnie - obruszyła się. - Nie jestem dzieckiem.
- Nie, ale wciąż nie nabrałaś sił.
Dopiero co niósł ją na rękach, nie mogła więc zaprzeczyć.
Otworzyła jednak usta, żeby coś wtrącić.
- Żadnych kłótni. Stracicie kawał meczu - ostrzegła pani Allen,
jakby mecz był w tej chwili najważniejszą rzeczą na świecie.
I udało jej się. Liza postawiła szklankę na tacy, potem rozejrzała
się zdezorientowana.
- O co chodzi? - spytał Nick.
- Gdzie mam iść? Znam tylko kuchnię i mój pokój.
- Wybacz, potem cię oprowadzę. Chodź za mną.
To był ulubiony pokój Nicka w całym domu. Jedna ze ścian
składała się z wielkich okien wychodzących na las, który rozciągał się
tuż za granicą podwórka. Przy drugiej ścianie stał telewizor z
ogromnym ekranem, a naprzeciw niego miękkie zielone kanapy z
poduchami.
Nick odstawił swoją tacę i wyciągnął z szafki trzy małe stoliki.
Jeden ustawił z boku kanapy i położył na nim tacę Lizy. Przysunął
potem do kanapy swój stolik, a trzeci, dla Bonnie, umieścił przed
drugą kanapą.
- Pozwolisz? Lepiej stąd widać ekran - powiedział, przysiadając
się do Lizy.
- Oczywiście. Może ja się przesiądę, zostawię lepsze miejsce dla
Bonnie. Tak się cieszyła na ten mecz.
- Tam będzie jej dobrze. Naprawdę lubisz futbol, czy żartowałaś?
- Bardzo lubię. Wujek Joe ciągle grał z chłopcami, i jeszcze nas,
dziewczynki, wciągali do gry.
- Kopałaś piłkę? Często cię faulowali?
- Nie, nie mogli mnie dogonić. Bardzo szybko biegam -
pochwaliła się z uśmiechem, który znikał stopniowo z jej twarzy. - To
były cudowne lata.
- Mówisz, jakby odeszły na zawsze.
- Bo odeszły - powiedziała tonem, który świadczył o tym, że nie
chce dłużej rozmawiać na ten temat. - Może włączysz jednak
telewizor?
Nick wstał i sięgnął po pilota. W drzwiach pokazała się Bonnie z
tacą.
- Dzieci kochane, nie gniewajcie się, ale przypomniałam sobie
właśnie, że zaczęłam czytać wczoraj wieczorem kryminał i umrę, jak
się nie dowiem, kto zabił. Chyba sobie podaruję dzisiaj mecz.
- Powiem ci, kto zabił - zaproponował Nick.
On sam polecił Bonnie tę książkę.
- Ani się waż! Nie gniewa się pani, Lizo?
- Ależ nie, Bonnie, jeśli woli pani poczytać.
- To świetnie. Bawcie się dobrze... tymi karzełkami - dodała i
zniknęła za drzwiami.
Liza spojrzała na Nicka.
- Karzełkami?
- Chyba miała na myśli Gigantów.
Wpatrując się dalej w Nicka, Liza zapytała:
- Ona nie ogląda meczów, prawda?
- Nic mi o tym nie wiadomo - przyznał.
- To dlaczego mówiła, że lubi futbol?
- Może chciała ci zrobić przyjemność.
- Jaka kochana! Co za szczęście, że ją masz, Nick.
- Święta racja - przyznał ponownie.
Bonnie była nie tylko wyśmienitą kucharką, ale po śmierci jego
rodziców potrafiła mu stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę.
Zapewne teraz tym samym chciała obdarować Lizę. Nick był bardzo
zadowolony z tego powodu.
Kilka godzin później Liza lekko uniosła powieki i zaraz je
zamknęła. Nie ruszyła się, było jej tak wygodnie, że nie chciała zbyt
szybko się budzić. Trwałaby tak, gdyby nie usłyszała nagle bicia
czyjegoś serca. Szeroko otworzyła oczy, stwierdzając, że leży z głową
na kolanach Nicka. Nick obejmował ją ramieniem, skupiony na
ekranie telewizyjnym.
- Przepraszam - powiedziała, odsuwając się od niego. - Pewnie ci
nogi zesztywniały, powinieneś był mnie obudzić.
- Czemu? O to mi chodziło, żebyś zasnęła.
- Ale... Oszukałeś mnie, Nick!
- Jestem niewinny. Ja cię nie uśpiłem, ja tylko stworzyłem ci
warunki. To ty zamknęłaś oczy podczas gry, którą ponoć tak bardzo
się pasjonujesz.
- Owszem, pasjonuję się. Pewnie byłam bardziej zmordowana, niż
mi się wydawało. Cały czas tylko jem i śpię. Kiedy wreszcie będę
znowu normalna? - zapytała, jakby to w ogóle było możliwe w
obecności Nicka. Sam jego widok przyspieszał jej tętno i kierował
myśli w stronę zupełnie niewskazaną.
- Za parę tygodni. Zresztą potem też będziesz musiała się
szanować. Masz już zaplanowane dalsze koncerty?
- Mówiłam matce, żeby odwołała wszystko na najbliższe cztery
tygodnie. Nie chcę nawet próbować wracać na scenę, póki Emily ma
kłopoty.
Kiwnął głową ze zrozumieniem. Nie wypytywał o rozmowę z
Emily i była mu za to wdzięczna. Uznała, że lepiej nie mówić za dużo
nikomu, nawet jemu.
- To co, pora na ciastko?
Ku swojemu zdziwieniu, Liza miała na nie ochotę.
- Wiesz co, chętnie. - Zaśmiała się. - Chyba będę musiała przejść
na dietę, kiedy stąd wyjadę.
Nick natychmiast zmarszczył czoło.
- Nie chcę słyszeć o żadnej diecie. Podstawą twojego zdrowia jest
racjonalne odżywianie.
- Czy należy do tego ciasto czekoladowe?
- Owszem, to zdrowa odmiana - zapewnił.
Zaczęła się podnosić, ale nie pozwolił jej wstać.
- Przyniosę ci, odpoczywaj.
Kończyli już prawie deser, kiedy zadzwonił telefon. Nick sięgnął
po słuchawkę.
- Doktorze, mówi Ramsey.
Patrząc na Lizę porozumiewawczo, Nick odezwał się:
- Tak, inspektorze? Co słychać?
Liza zbliżyła ucho do słuchawki.
- W porządku. Zawiózł pan panią Colton na lotnisko?
- Nie - odparł spokojnie Nick. - Pojechała limuzyną hotelową. -
Mrugnął do Lizy. - Wie pan, jakie są te gwiazdy, jak tylko usłyszała o
limuzynie... Ale w czym problem?
- Nie jestem pewien. Próbowaliśmy skontaktować się z nią pod
numerem, który nam dała. Zostawiłem wiadomość, ale nie
oddzwoniła.
- Była bardzo zmęczona. Mogła spać wiele godzin. Myślałem, że
ma pan coś nowego w sprawie śledztwa?
- Na lotnisku widziano mężczyznę podobnego do tego, którego
opisała pani Colton. Ochrona lotniska nas zawiadomiła. Chcieliśmy
się upewnić, czy bezpiecznie dotarła do domu.
- Rozumiem. Może słyszał pan coś o jej kuzynce?
W słuchawce zapadła cisza.
- Czemu pan o nią pyta? - ostro zapytał inspektor.
Liza rzuciła Nickowi wymowne spojrzenie.
- Tak sobie. Słyszał pan coś?
Znowu cisza.
- Musimy wiedzieć, gdzie jest pani Colton.
- Dlaczego?
- Proszę wybaczyć, ale to nie pański interes, doktorze, chyba że
ukrywa pan coś przede mną. Nie chciałbym pana aresztować, w końcu
jest pan szanowanym lekarzem, ale taka jest kara za utrudnianie
śledztwa.
- Wiem tylko to, co mi mówiła, że chce zniknąć na kilka dni.
Przestraszyła się tego mężczyzny. Pewnie dlatego powiedziała matce,
że nie będzie odpowiadać na telefony ani otwierać drzwi.
- Ma pan numer jej matki?
Nick o mało się nie zakrztusił.
- Widzę, że jeszcze pan z nią nie rozmawiał, zresztą nikt nie robi
tego dobrowolnie. - Mrugnął do Lizy, która wbiła mu łokieć w żebra.
- Nie rozumiem.
- Powiedzmy, że trudno się z nią dogadać.
- A kontakt do domu pani Colton w Kalifornii?
- Inspektorze, byłem jej lekarzem, i to krótko. Mam tylko jej
nowojorski numer. Może pan zadzwonić do jej wuja, Joego Coltona.
Może się z nim kontaktowała w międzyczasie.
Liza gwałtownie potrząsnęła głową. Nie chciała, by wuj martwił
się o nią, nie mogła też zadzwonić do niego, by go uspokoić. Nie z
domu Nicka w każdym razie, bo wuj zobaczyłby numer na
wyświetlaczu.
Inspektor stęknął sfrustrowany.
- Spędził pan tu najwięcej czasu z tą panią, potrzebuję jakiejś
wskazówki.
- Z panią Colton?
- Tak, z panią Colton. - Ramsey był rozdrażniony. - Sądzi pan, że
ukartowały to wszystko z tą kuzynką?
Liza, zszokowana pytaniem policjanta, spojrzała na Nicka z
oburzeniem. Nick lekko pokręcił głową.
- Wykluczone. Choroba pani Colton wzięła się właśnie ze
wstrząsu, jaki spowodowało zniknięcie kuzynki, i będących
rezultatem tego brakiem snu i niejedzeniem. Nikt by sobie
dobrowolnie tego nie zafundował.
- Słyszałem już dziwniejsze historie. Jeśli to prawda, co pan
twierdzi, jak to się dzieje, że stan pani Colton tak skutecznie się
poprawia? Przecież nie wie, co się dzieje z kuzynką.
Liza bała się, że policjant zapędził Nicka w kozi róg, lecz Nick
miał i na to odpowiedź.
- Podawałem jej środki uspokajające, wyciszając jej umysł, żeby
organizm mógł odrobić zaległości. Zapewne powinienem był
zatrzymać ją tu dłużej. Boję się, że może sobie znów zaszkodzić.
Niestety, nie mogłem tego zrobić bez jej zgody.
- Hm.
- Skąd w ogóle ten pomysł, inspektorze?
- Są powody. Joe Colton miał telefon. Ktoś dzwonił z mieszkania
Lizy Colton.
- Ktoś dzwonił? - powtórzył Nick.
Liza oniemiała. Ta wiadomość znaczyła tylko jedno, a
mianowicie, że ktoś się do niej włamał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Miał przed sobą półprzytomną z przerażenia twarz Lizy. Nie
pytając jej o zdanie, rzekł do słuchawki:
- Inspektorze, myślę, że byłoby dobrze, gdybyśmy porozmawiali
osobiście. Mógłby pan przyjechać do mnie do domu?
Po pełnej napięcia chwili policjant odezwał się:
- Tak. Kiedy panu odpowiada?
- Wiem, że dziś niedziela, ale myślę, że warto, żeby pan
przyjechał zaraz.
- Ja też tak myślę. Będę za jakieś dwadzieścia minut - odrzekł
Ramsey i odłożył słuchawkę bez pożegnania.
- Nick! Co ty wyprawiasz? Przecież on się domyśli, że tu jestem.
Obiecałeś, że mnie ukryjesz, że nie pozwolisz, żeby mnie nachodziła
policja! - wykrzyczała mu w twarz Liza.
- Źle kombinujesz, kochanie - powiedział spokojnie. - Jeżeli nie
przyznamy się, że tu jesteś, że to nie ty dzwoniłaś do wuja, śledztwo
pójdzie złym torem. Poza tym, jeśli mam być szczery, nie uśmiecha
mi się więzienie.
- Dobrze, wobec tego płacę ci i wyjeżdżam. - Zeskoczyła z
kanapy, najwidoczniej zamieniając słowa w czyn.
Nick chwycił ją za rękę i przytrzymał.
- Nie musisz. Nic się nie stanie, jeśli policja dowie się, że jesteś u
mnie. Nikomu nie powiedzą.
- Nawet mojej rodzinie? Wątpię.
Miała rację. Pomimo to Nick uważał, że postąpił słusznie.
- Musisz tylko wytłumaczyć mu, dlaczego rodzina nie powinna
się o tym dowiedzieć.
- Niby jak?! - krzyknęła ze złością, a jej głos brzmiał pięknie
nawet w takiej chwili.
- Po prostu mu powiesz.
- To nie ma sensu, Nick. Nikt mi nie uwierzy. Od razu będzie
wiedział, że rozmawiałam z Emily i... Nie, nie mogę jej zdradzić.
- Niczego nie będzie wiedział. Powiesz, że to ty podejrzewasz od
początku ciotkę, zresztą nie jest to dalekie od prawdy.
- Być może. Czułam, że coś jest nie tak, a Emily tylko to
potwierdziła. Nie chodzi tu tylko o porwanie. Zabójstwo Emily też nie
ma sensu, chyba że zaplanowała je Meredith, czy ta kobieta, która się
za nią podaje.
- Myślisz, że chce ją zabić? A okup? - pytał, nie spuszczając z niej
wzroku.
- Emily... Powiedziała, że ten mężczyzna próbował ją zabić.
Nick ściągnął brwi.
- Może nie mów lepiej, że twoim zdaniem to próba morderstwa.
Powiedz mu jedynie, że podejrzewasz, że ktoś z rodziny bierze w tym
udział. To go wcale nie zdziwi, często się zdarza, że ofiara dobrze zna
swojego prześladowcę. - Przesunął dłonie wzdłuż jej ramion.
Chciał ją uspokoić, a tymczasem poczuł dziwne napięcie. Miał ze
sobą kłopoty już wtedy, kiedy spała na jego kolanach, musiał cały
czas pamiętać o swojej obietnicy. Teraz, w toku pełnej emocji
rozmowy, pragnienie pocałunku, dotyku, pieszczoty, było bardzo
silne.
- Pozwól mi wyjechać, muszę się stąd wydostać. Nie dałeś mi
dość czasu, żeby...
- To niebezpieczne. Nie możesz teraz wrócić do swojego
mieszkania, ten mężczyzna na pewno je obserwuje.
- Dlaczego tak mówisz?
- A jak myślisz, kto dzwonił z twojego telefonu?
Liza opadła bezsilnie na kanapę.
- O Boże, nie pomyślałam o tym. Sądzisz, że to on? Przecież tam
jest portier, nie wpuściłby nikogo do mojego mieszkania. Nie... Ale
kto... - Zamknęła oczy, jakby nie mogła spojrzeć w twarz
rzeczywistości. - Co by się stało, gdybym była wtedy w domu? -
wymruczała.
Nick milczał. Chciał, by sama pojęła powagę sytuacji.
- Mogłabyś już nie żyć.
Liza pobladła.
- I Emily też - wyszeptała. - Mógłby mnie zmusić, żebym mu
wyjawiła miejsce jej pobytu.
- Taak.
Zaskoczyła go, wtuliła się w niego.
- Nick, dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Uratowałeś mi życie!
Przytulił ją i pocałował w skroń. Już sama myśl, że ktokolwiek
mógłby skrzywdzić tę kobietę, była wystarczająco okropna. Podobnie
jak możliwość, że Liza mogła się w ogóle nie pojawić w jego życiu.
Po kilku minutach Liza odsunęła się od niego.
- Muszę im powiedzieć, prawda?
- Tylko dlaczego postanowiłaś się tu schronić. Nawet gdyby
inspektor nie uwierzył w twoje argumenty, jestem pewien, że
zatrzyma ten adres dla siebie. Może jednak zawiadomić twojego wuja,
że jesteś bezpieczna, choćby nie zdradził mu, gdzie jesteś.
- Nie chciałam denerwować wuja. Wolałabym, żeby myślał, że
odpoczywam u siebie.
- Ktoś już na pewno doniósł mu, że telefon był z twojego
mieszkania, więc musi się zadręczać. - Nick przyciągnął ją znowu, nie
będąc w stanie odmówić sobie tego. - Ja bym zwariował - mruknął.
Liza wyzwoliła się z objęć i wstała.
- Nie powinnam była ci się narzucać. Przepraszam.
- Powiedziałem przecież, że niczego od ciebie nie oczekuję. Ja
dotrzymuję słowa - przekonywał ją, żeby nie bała się być z nim sam
na sam.
- Tym bardziej nie powinnam. To było nie fair, że skorzystałam z
twojej propozycji. Wykorzystałam cię.
- Nie jestem nastolatkiem, Lizo. Dla ciebie jestem pewnie stary,
mam trzydzieści osiem lat, dwanaście więcej od ciebie. I potrafię nad
sobą panować. - Za nic nie przyznałby się, że odkąd zjawiła się w jego
życiu, ma z tym poważne kłopoty.
Skinęła głową, oddalając się o kolejny krok, jakby czytała w jego
myślach.
- Uważasz, że jestem stary? - spytał gorzko, zastanawiając się, czy
ona w ogóle wie, o co on ją pyta.
- Nie! Na nic nie jesteś za stary. Doceniam twoją szczerość. -
Mówiła szybko, oddychając jak po długim biegu.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo zadzwonił dzwonek u drzwi.
Zerknął na zegarek.
- Albo inspektor Ramsey jest szybszy, niż powiedział, albo to
jakiś inny gość. Zostań tu i siedź cicho.
Zostawił ją stojącą za kanapą, zamknął za sobą drzwi i szybkim
krokiem ruszył do wejścia, żeby Bonnie go nie wyprzedziła. Nie
chciał jeszcze i jej mieszać w tę sprawę. Na progu stał inspektor
Ramsey.
- Nie spodziewałem się pana tak prędko - zauważył Nick,
zapraszając go do środka.
- Nie było korków - poinformował mężczyzna, studiując Nicka
wzrokiem.
Nick doskonale znał powód tego pośpiechu. Inspektor bał się, że
coś może się wydarzyć, zanim zdoła tu dotrzeć, że coś mu umknie.
Nie miał do niego żalu. Gdyby decydowała Liza, inspektor nie
minąłby się z prawdą.
- Tędy proszę - wskazał Nick, nie tłumacząc niczego.
Otworzył drzwi do pokoju, z którego przed chwilą wyszedł, ale
obok kanapy nie było nikogo. Na sekundę zamarło mu serce.
Pomyślał, że Liza uciekła. Wówczas ją dostrzegł. Stała za drzwiami,
niewidoczna dla inspektora. Nick usunął się i pozwolił mu wejść.
Zamknął drzwi i wziął Lizę za rękę.
- Inspektorze, okłamałem pana przez telefon, jak pan widzi. Liza
jest tutaj, od wczorajszego wieczoru.
Ramsey popatrzył na nią.
- Widzę.
Nick pociągnął Lizę w kierunku kanapy.
- Proszę siadać, zaraz panu wszystko wyjaśnimy.
- Mam nadzieję, bo inaczej będę musiał oboje was aresztować za
utrudnianie... czy coś - burknął Ramsey.
Nick westchnął. Liza chciała mu się wyrwać. Policjant nie rozwiał
wcale jej wątpliwości.
- Proszę, Lizo, wszystko będzie dobrze.
Kiedy wreszcie wszyscy usiedli, Nick zaczął:
- Liza chciała zniknąć na jakiś czas, bała się, że tamten
mężczyzna ze szpitala będzie jej szukał. Zaproponowałem, żeby
zamieszkała u mnie.
Inspektor spojrzał na niego z sarkastycznym uśmiechem.
- Świetny pomysł.
Nick chętnie by mu przyłożył, ale zapanował nad sobą.
- Wiedziałem, że moja gospodyni bardzo ucieszy się z
towarzystwa i będzie pilnować Lizy, kiedy ja będę w pracy. Nikt nie
dowiedziałby się, że Liza jest u nas, rzadko przyjmuję gości.
- A więc ma pan gospodynię?
- Owszem - odparł Nick, przeszywając policjanta spojrzeniem.
- Rozumiem pani lęki i pana chęć pomocy. Nie rozumiem,
dlaczego państwo to przed nami ukryli. Jesteśmy od tego, żeby
pomagać.
Nick zerknął na Lizę i kiwnął głową. Nie puszczał jej dłoni, czuł,
że Liza jest rozdygotana. W końcu jednak zebrała się w sobie i
odpowiedziała:
- Nie chciałam, żeby moja rodzina wiedziała, gdzie jestem.
Inspektor machnął nerwowo ręką.
- Nie rozumiem problemu, pani Colton.
Liza poszukała wzrokiem wsparcia u Nicka.
- Myślę... Możliwe, że ktoś z rodziny jest w to zamieszany.
- Kto?
Liza pominęła milczeniem tak jednoznaczne pytanie.
- Pani Colton prosiłaby - zaczął Nick - żeby nie zdradzać miejsca
jej pobytu nikomu, kto ma związek z tą sprawą. Chce tylko, żeby pan
wiedział, że to nie ona dzwoniła ze swojego domu w Nowym Jorku.
Żeby nie mieszać w śledztwie.
- A ja chcę wiedzieć, kogo pani podejrzewa o udział w porwaniu.
- Ramsey miał ponury i zdecydowany wyraz twarzy.
Na to pytanie jedynie Liza mogła udzielić odpowiedzi. Zaschło jej
w gardle. Nick ściskał jej dłoń, ale nie odpowiadał.
- Zanim odpowiem - zaczęła Liza z wahaniem, zwilżając wargi -
muszę pana uprzedzić, że to, co powiem, może się panu wydać bez
sensu. - Wzruszyła ramionami. - Ja jednak w to wierzę.
- W porządku.
- Moja... moja ciotka Meredith miała dziewięć lat temu wypadek
samochodowy. Moja kuzynka jechała z nią wtedy. Kiedy odwiedziłam
ich dom pierwszy raz po tym wypadku, Emily była blada ze strachu.
Zdradziła mi wtedy coś, tylko mnie. - Liza zawiesiła głos, zbierając
myśli. - Powiedziała, że kiedy miał miejsce wypadek, widziała dwie
ciotki Meredith.
- Doznała jakiegoś urazu głowy? - spytał inspektor.
Liza wyciągnęła dłoń z dłoni Nicka i popatrzyła na swoje
zaciśnięte ręce.
- Miała wstrząs mózgu, ale to nie ma znaczenia. Chodzi o to, że
moja kuzynka jest przekonana, że widziała dwie identyczne kobiety.
- To nie ma sensu, pani Colton.
- Uprzedzałam pana - przypomniała. - Jeszcze coś. Zachowanie
mojej ciotki zmieniło się nie do poznania od tamtego dnia. Była
ciepłą, czułą, kochającą osobą, a stała się zimną egoistką. Z dnia na
dzień przeszła jej miłość do roślin, które uprawiała z oddaniem,
zamieniając dom w rajski ogród. Z kobiety cierpliwej i uprzejmej dla
służby zamieniła się w wiecznie wymagającego tyrana. Wuj stracił
kochającą żonę, ich małżeństwo istniało już tylko na papierze.
- Czy pani kuzynka rozmawiała o tym z ciotką? - zainteresował
się inspektor.
- Ona miała wtedy zaledwie jedenaście lat, była zagubiona.
Kiedyś zdecydowała się powiedzieć o tym wujowi, w obecności
Meredith, która, jak mówi Emily, patrzyła na nią nienawistnym
wzrokiem i kazała jej przestać wygadywać głupstwa. Od tamtej pory
ciotka bacznie obserwowała Emily, a w jej oczach kryły się złe
zamiary.
- Czemu nagle teraz, po dziewięciu latach od wypadku, miałaby
się zdecydować na jakieś działanie, skoro nie zrobiła z tym nic przez
tyle czasu?
- Miesiąc temu Emily wspomniała o swoich wątpliwościach
dotyczących tożsamości Meredith jednej z pracujących u nich od
dawna osób. Meredith usłyszała to i groziła potem Emily.
- Byli przy tym jacyś świadkowie?
- Nie. Meredith jest okrutna, ale nie głupia.
- Porwanie wydaje się jednak dość dziwne w tym kontekście -
zauważył inspektor, patrząc na Lizę.
- Tak, zgadzam się - uznała.
Nick spostrzegł, że wyjaśnienia złożone Ramseyowi uspokoiły
Lizę. Pomyślał, że inspektor może nawet dać wiarę jej słowom,
choćby w pewnym stopniu.
- Widzi pan, ciotka urodziła po wypadku dwójkę dzieci, i z całą
pewnością porwanie jednego z nich opłacałoby się obcemu
porywaczowi dużo bardziej niż porwanie dziecka adoptowanego.
- Może tamta dwójka była pod ściślejszą kuratelą? - podsunął
Ramsey.
- Być może, ale sypialnia Emily znajduje się na piętrze i można
się do niej dostać tylko od wewnątrz. Czemu komuś miałoby zależeć
akurat na niej? Porywacz musiałby wiedzieć, gdzie jest jej pokój.
Emily nie została wybrana przypadkowo, w końcu mogli wziąć
kogokolwiek z bliskiej rodziny Joego Coltona.
Nick z rosnącym podziwem słuchał, jak Liza, zaangażowana
dotąd emocjonalnie w sytuację swojej kuzynki, odnajduje powoli
logikę w postępowaniu porywaczy, i widział też, że inteligencja Lizy
zrobiła wrażenie na inspektorze.
- Tu się z panią zgadzam. - Ramsey podniósł się i zaczął chodzić
po pokoju. Nagle przystanął na wprost Lizy. - Jestem skłonny
zatrzymać na razie w tajemnicy pani miejsce pobytu. Muszę jednak
dać znać FBI, że jest pani bezpieczna, i że nie ma pani nic wspólnego
z porwaniem. Obawiam się, że pani sugestie ich nie zadowolą. Muszę
też zawiadomić pani wuja.
- Wiem - szepnęła. - Ale proszę...
- Powiem, że pani do nas dzwoniła, nie podając swojego adresu.
- Dziękuję bardzo! - odetchnęła.
- Inspektorze, może pan powiedzieć, jakiego okupu zażądali? -
spytał Nick.
- Milion dolarów. Pestka jak dla Joego Coltona.
Liza zgodziła się z tym.
- Wydawało mi się, że Emily im uciekła, tak wynikało z tego, co
mówił ten mężczyzna - rzekła. - A pan sądzi, że wciąż ją trzymają?
- Nie wiem. Może on się u pani zjawił, bo ciotka wie, że Emily
rozmawiała z panią o wypadku.
- Ale jaki to ma sens? Jeśli Emily ma rację, służąca, której o tym
wspomniała, też jest w niebezpieczeństwie.
- Jak się nazywa ta służąca?
- Nora. Pracuje w kuchni, była zła na Meredith, że
niesprawiedliwie ją ukarała.
- Nora i jak dalej?
- Nora Hickman.
Inspektor spojrzał na Nicka.
- Mogę zadzwonić?
Nick skinął głową. Policjant wykręcił numer swojego szefa i
poprosił o sprawdzenie danych Nory Hickman, po czym wyłączył się,
mówiąc:
- Oddzwoni za chwilę.
- Proszę wybaczyć, że wprowadziliśmy pana w błąd - podjął znów
Nick. - Chodziło mi wyłącznie o bezpieczeństwo Lizy. Czy policja
nowojorska była u niej w domu?
- Tak. Pukali, ale nikt nie otworzył. Nie mogli zrobić nic więcej
bez nakazu rewizji.
- Jestem pewien, że Liza pozwoli im przeszukać mieszkanie.
Może znajdą jakieś odciski palców.
- Oczywiście, mogę nawet dać klucze. Albo zadzwonię do
portiera i powiem, żeby ich wpuścił - rzekła Liza.
- Wystarczy, że napisze pani coś, żeby mieli podkładkę w razie
czego. W jakim stanie zostawiła pani mieszkanie, wyjeżdżając?
- Mam kogoś, kto przychodzi sprzątać, kiedy opuszczam miasto -
oświadczyła.
- Dobrze, no to...
Zadzwonił telefon. Nick podniósł słuchawkę i, gdy rozmówca
przedstawił się, przekazał ją inspektorowi.
- Tak? Rozumiem. Mam pozwolenie na przeszukanie mieszkania
pani Colton w Nowym Jorku. Możesz się skontaktować z tamtejszą
policją? Tak, będę to miał na papierze, żeby było w dokumentach. -
Słuchał przez chwilę, po czym rzekł: - Tak. Mówi, że przychodzi
sprzątaczka, powinno być czysto. - Znów słuchał. - Zaraz wracam.
Inspektor Ramsey skończył rozmowę i spojrzał na swoich
gospodarzy.
- Policja sprawdzi pani mieszkanie. Skontaktuję się z FBI, żeby
byli na bieżąco. Nie sądzę też, żebym miał problem z utrzymaniem w
sekrecie pani adresu przed pani rodziną.
- Czemu pan tak mówi? - spytał Nick, obawiając się złych nowin.
- Ponieważ Nora Hickman zginęła w wypadku samochodowym
tuż przed porwaniem pani kuzynki.
Liza zamknęła oczy i opadła na kanapę.
- To może być zbieg okoliczności - wtrącił Nick.
- Doktorze, w mojej pracy zbiegi okoliczności należą do
rzadkości. Jak pogrzebać głębiej, zawsze znajdzie się jakaś nić, jakiś
powód, jakiś racjonalny związek. Pani Colton właśnie podrzuciła nam
taką nić, zupełnie nieświadomie. - Inspektor poderwał się na nogi. -
Rozumiem, dlaczego pani nie powiedziała nam prawdy, chociaż tego
nie pochwalam. - Odchrząknął. - Nie mam zamiaru o nic państwa
oskarżać. Proszę jednak o ostrożność. Niech pani pozostanie w
ukryciu do czasu, kiedy dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi.
Nick podpisałby się pod tym obiema rękami. Cieszył się, że sam
nie musiał tego mówić. Liza skinęła głową bez słowa.
Nick wstał i odprowadził inspektora do wyjścia.
- Rozumiem, że to pan przekonał ją, żeby się ujawniła. Dziękuję
panu - rzekł inspektor.
- Ja też się cieszę, pod warunkiem, że to pozostanie między nami.
Nie chcę, żeby jej się coś stało.
- Tak, to piękna kobieta - odparł inspektor z grymasem uśmiechu i
zanim Nick zaczął się tłumaczyć, dodał już za drzwiami: - Proszę się
ze mną kontaktować w razie jakichś kłopotów.
- Dobrze - powiedział Nick i zamknąwszy drzwi, mruknął pod
nosem: - To się jeszcze zobaczy.
Liza siedziała w milczeniu, oszołomiona wiadomością o śmierci
Nory. Kobieta była po pięćdziesiątce, pracowała u Coltonów przez
lata. Mówienie o zbiegu okoliczności wydawało się w tym przypadku,
tak jak zauważył inspektor, sporą przesadą.
O mały włos i ona, Liza, nie straciła życia. Zadrżała na tę myśl,
kryjąc twarz w dłoniach. Gdyby nie szlachetność i wsparcie Nicka, nie
wiadomo, co by się z nią stało. Nie była łamagą, ale ucieczka, walka z
mężczyzną, który nie ma obiekcji przed zabiciem kobiety,
zdecydowanie przekraczała jej możliwości.
- Jak się czujesz? - spytał Nick, obejmując ją.
Nie słyszała, kiedy wszedł do pokoju, i choć jej ciało wzdrygnęło
się na niespodziewany dotyk, jej serce znalazło w nim pociechę.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego piersi.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła...
- Nie przesadzaj, każdy by się tak zachował na moim miejscu.
Uniosła twarz i spojrzała mu w oczy.
- Nie, większość ludzi nie pakuje się dobrowolnie w kłopoty.
Pogłaskał ją po głowie.
- Beze mnie też byś sobie poradziła, kochanie. Pozory mylą, jesteś
silną kobietą. Byłem dziś z ciebie bardzo dumny.
I nagle poczuła się silna. Ciotka Meredith też powtarzała jej
wielokrotnie podobne słowa. Dawno, dawno temu. Odkąd jej
zabrakło, od kiedy zastąpiła ją obca kobieta bez serca, nikt nie tulił tak
Lizy i nikt jej tak nie chwalił.
- Nick - szepnęła, a następnie zrobiła coś, o czym myślała
wcześniej, coś, przed czym sama się przestrzegała. Nie potrafiła sobie
tego odmówić.
Wspięła się na palce i pocałowała go.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Patsy Portman czuła się swojsko i pewnie w budce telefonicznej
w dość podłej dzielnicy. To był jej teren, w takim otoczeniu spędziła
większą część życia. Za to Meredith Colton była zdenerwowana. Fakt,
że obie występowały w jednym ciele, niewątpliwie utrudniał sprawę.
Przez dziewięć lat Patsy udawała Meredith, czerpiąc z tego same
korzyści: miała bogatego męża i piękny dom, wszystko, czego
zapragnęła, znajdowało się w zasięgu jej ręki. Wszystko prócz
poczucia bezpieczeństwa, gdyż idealny plan Patsy miał jednak kilka
mankamentów.
Charczący głos odezwał się w końcu z drugiej strony słuchawki.
- Znalazłeś ją nareszcie? - spytała Patsy, nie kryjąc wściekłości.
- Do diabła, kobieto, przecież szukam. Co poradzę, że ta dziwka
zwiała i ukryła się jak zawodowiec?
- Ma ledwo dwadzieścia lat, podobno to ty jesteś zawodowcem. A
znalazłeś Lizę?
Po chwili milczenia mężczyzna odpowiedział:
- No. Nic nie wie.
- Kłamiesz! - wrzasnęła napastliwie Patsy.
- Nie! Sam z nią nie gadałem, wynająłem kolegę. Widział ją, ale
zjawił się jakiś frajer i musiał wiać.
- Niech ją odnajdzie!
- Próbuje. Pojechał do Nowego Jorku, nie było jej w mieszkaniu. -
Mężczyzna zaśmiał się nieprzyjaźnie. - Znajdzie ją, on nigdy nie
pasuje.
- Ty durniu, obyś miał rację! Obyś nie skrewił, bo tego nie
toleruję.
- Może gliny pomyślą, że się zmówiły, i przestaną mnie szukać.
- Ciebie? A ty im po co?
W słuchawce zapadła cisza.
Patsy wyrzuciła z siebie wiązkę przekleństw, których nauczyła się
w czasach ponurej młodości; wyrazów, których prawdziwa Meredith
prawdopodobnie w ogóle nie znała.
- Słuchaj, głupku! Żebyś mi tylko pilnował okupu, co do grosika,
słyszysz? Bo inaczej twój trup będzie leżał obok trupa Emily.
Zadzwonię i odbiorę od ciebie forsę, jak tylko będę mogła bezpiecznie
się stąd wyrwać. - Nie miała najmniejszego zamiaru zostawiać
pieniędzy w rękach tego idioty ani sekundy dłużej niż to absolutnie
konieczne.
Trzasnęła słuchawką i wyszła z budki. W tej części miasta nikt jej
się nie przyglądał, ale niemądrze było zachowywać się tu zbyt głośno.
Co prawda, gdyby nawet policja jakimś cudem podsłuchała jej
rozmowę, nikt nie wpadłby na pomysł, że Meredith Colton zna tę
szemraną okolicę, nie mówiąc już o tym, by ją kiedykolwiek
odwiedzała.
Jedyne zagrożenie tkwiło w tym, że ktoś mógł zobaczyć tu jej
samochód. Czym prędzej wyjechała zatem z ciemnej alei. Cichutko,
bez pisku opon, by nie zwracać na siebie uwagi. Tak bardzo nie
chciała stracić swojej pozycji i majątku z powodu jakiegoś kretyna,
który nie potrafi wywiązać się z prostego zadania. Zabiję go, ale na to
nie pozwolę, pomyślała. Była już tak blisko celu, tak blisko zdobycia
wszystkiego.
Poza tym ktoś jeszcze, jak się okazało, stara się zaoszczędzić jej
kłopotu pozbycia się Joego. Kiedy to się stanie, pieniądze będą jej,
cała suma.
Jest tak blisko. Nikt - ani Emily, ani Liza - jej nie zatrzyma.
We wtorek Nick wrócił do domu o normalnej teraz dla niego,
wczesnej porze. Kiedy nie było u nich Lizy, nie miał żadnych
osobistych zobowiązań i przesiadywał w gabinecie do wieczora,
porządkując po raz setny uporządkowane już sprawy. Teraz zostawił
papierkowe drobiazgi personelowi.
Nie zaniedbywał bynajmniej pacjentów. Miał po prostu dobrych,
zaufanych pracowników, którym mógł powierzyć część spraw. Teraz
zdumiało go, jak bardzo spieszno mu do domu. Przestraszył się tego,
co nie znaczy wcale, że zwolnił.
- Halo, już jestem! - zawołał, wpadając do holu.
Powitał go z kuchni głos Bonnie, a nie, jak się spodziewał, Lizy.
- Gdzie Liza? - spytał, rozglądając się.
- Dziękuję, mam całkiem dobry dzień - odparła na to Bonnie.
Trzeba było chwili, by Nick zorientował się, o co jej chodzi.
- No tak, Bonnie, jak ci minął dzień? I gdzie jest Liza?
Gospodyni niemal zakrztusiła się ze śmiechu. Wcale jej nie
przeszkadzało, że Nick bardziej interesuje się gościem niż jej skromną
osobą.
- Odpoczywa.
Nick spoważniał.
- O tej porze? Źle się czuje?
- Najwyżej się trochę przepracowała.
- Pracowała?
- Grabiła liście.
Nickowi o mało nie wyskoczyło serce.
- Przed domem? Pozwoliłaś jej grabić liście przed domem? Czy
ktoś ją widział?
- Oczywiście, że nie. Błagała mnie, żeby dać coś do roboty, no to
pozwoliłam jej pograbić za domem. Nieźle jej szło, jak na taką
kruszynę.
Nick wiedział, że Bonnie porównuje w myśli Lizę do Daphne,
która ruszała ręką wyłącznie po to, by zadzwonić na Bonnie, i za nic
w świecie nie wzięłaby się do takiej pracy.
- Jest wysoka.
Bonnie spojrzała na niego zawiedziona.
- Tyle masz o niej do powiedzenia? Mówię ci, Nick, śpiewała,
kiedy zaniosłam jej mrożoną herbatę.
- Śpiewała? Za wcześnie, nie powinna.
- No nie tak całkiem, podśpiewywała sobie, nuciła, prawie bez
słów, i tyle jej to sprawiało radości.
Nick zdawał sobie sprawę, że głos Lizy wraca powoli do normy.
Jadła i odpoczywała ile trzeba, nie żyła też już w takim stresie.
Niedzielna wizyta inspektora Ramseya kosztowała ją trochę nerwów,
ale dwa kolejne dni upłynęły spokojnie i nic nie przypominało jej o
nie rozwiązanym do końca problemie.
- Jest u siebie?
- Tak. Kolacja prawie gotowa, zawołasz ją?
No pewnie! Nie, Nick natychmiast zmienił zdanie, jednak nie.
Dwa dni wcześniej, kiedy rzuciła mu się na szyję, niewiele brakowało,
by przestał się kontrolować.
- Nie. Powiedz mi, co trzeba tu zrobić, i sama ją zawołaj.
Mogłaby się czuć skrępowana, gdybym ją obudził.
Tak czuła się niewątpliwie, kiedy zdjął jej ręce ze swojej szyi.
Musiała pomyśleć, że nie powinna była go całować, że on tego nie
chciał. Ależ z niego fałszywe niewiniątko!
Poprzedniego wieczoru mieli okazję być sam na sam po raz
pierwszy od owego pocałunku. Liza wyraźnie go unikała. Bolało go
to, stwierdził jednak, że to dobre wyjście, a zatem nic nie zmieniał.
Zrobił sobie natomiast długą listę powodów, dla których nie ma
żadnej szansy na jakąkolwiek wspólną przyszłość dla nich dwojga.
Po kilku minutach Bonnie zeszła na dół, a w ślad za nią Liza.
Nick zdążył tymczasem nakryć do stołu, podać pieczonego kurczaka,
zieloną fasolkę i puree z ziemniaków. Czekał teraz, aż znamienia się
w piekarniku bułeczki.
- Dobry wieczór, Lizo. Jak się masz?
- Dziękuje, doktorze - odrzekła, nie patrząc na niego.
- Podobno ciężko pracowałaś po południu.
Liza spojrzała najpierw na Bonnie, potem na Nicka.
- Trochę. Grabiłam liście. W dzieciństwie często pracowałam w
ogrodzie ciotki Meredith.
- Dzisiaj jest chłodno, nie chciałbym, żebyś się przeziębiła. - Nick
przyglądał jej się badawczo.
- Nic mi nie będzie.
Bonnie, dotąd milcząca, odezwała się wreszcie:
- Jak tam z bułeczkami, Nick?
Na widok Lizy na śmierć o nich zapomniał. Czym prędzej zajrzał
do piekarnika i wyciągnął blachę z bułeczkami. Przypiekły się, ale na
szczęście nie zdążyły się spalić.
Unikając wzroku kobiet, Nick mruknął:
- W samą porę.
- Jeśli się lubi chrupiące - zauważyła Bonnie, krzywiąc usta w
uśmiechu.
Usiedli do stołu.
- Bonnie mówiła, że śpiewałaś - zaczął Nick.
- Przepraszam, złotko, nie chciałam donosić - wtrąciła
niezwłocznie Bonnie - ale tak prześlicznie śpiewałaś, że musiałam mu
powiedzieć.
- Nie mam do nikogo pretensji - odparł Nick poirytowany. -
Chciałem tylko zapytać, jak zareagowało na to jej gardło.
- Nie nadwerężyłam go. Nuciłam tylko, tak się ucieszyłam, że
nareszcie wraca do normy. To było jak... błogosławieństwo. Jestem ci
bardzo wdzięczna, że odzyskałam głos.
Po raz pierwszy od niedzieli obdarzyła go tym jedynym w swoim
rodzaju uśmiechem, który sprawiał, że świat wydawał się lepszy. Nick
dałby głowę, że prócz głosu Lizy to właśnie ten uśmiech przyciągał na
jej koncerty takie tłumy.
- Zaśpiewasz mi coś po obiedzie? - spytał. - Chciałbym się sam
przekonać, jak się mają twoje struny głosowe.
- Oczywiście - zgodziła się chętnie.
Spokojnie dokończyli kolację. Bonnie i Liza rozmawiały
przyjaźnie o mijającym dniu, a Nick cieszył się w duchu, że tak łatwo
się porozumiały. Bonnie poprosiła Nicka, by nie pozwolił Lizie
śpiewać, zanim ona nie posprząta kuchni. Liza natychmiast
zaoferowała pomoc w zmywaniu, nie przejmując się, że może ją to
zmęczyć.
- Ależ Bonnie, tylko chwilę przed południem grabiłam. Trochę
ruchu dobrze mi zrobiło - upierała się.
W końcu i Nick przyłączył się do nich i nie wiadomo kiedy
kuchnia lśniła czystością. Udali się wówczas wszyscy do salonu,
gdzie stało pianino, na którym grywała niegdyś matka Nicka.
- Nie jestem dobrym pianistą, ale... potrzebny ci akompaniament?
- spytał.
- Sama zagram - oznajmiła.
- Ty grasz?
- O tak. Naukę muzyki zaczęłam od lekcji gry na pianinie, potem
doszły jeszcze skrzypce i gitara. Każdy z tych instrumentów
opanowałam tylko do pewnego stopnia, ale wstydu może nie będzie.
Usiadła i uderzyła lekko w kilka klawiszy, po czym obejrzała się
na Nicka przez ramię.
- Co mam zaśpiewać?
Nie miał pojęcia, zerknął na panią Allen.
- A co dzisiaj śpiewałaś, złotko? To jedna z moich ulubionych
piosenek.
Zielone oczy Lizy zalśniły.
- „Wzgórza dalekie żyją muzyką..." - zaczęła niewiarygodnie
doskonałym głosem.
Nick oniemiał. Słyszał już w życiu wiele głosów wysokiej klasy,
ale ona była o niebo lepsza. Jej głos brzmiał jak płynne srebro, mienił
się, dotykał dna duszy. I to wszystko działo się w jego własnym
salonie. Na myśl, że świat o mało co nie stracił szansy dalszego
obcowania z tym głosem, Nicka przeszył dreszcz.
Kiedy Liza skończyła, zabrakło mu słów. Czekała, a on tylko
patrzył.
- Tak źle? - zapytała.
Na to musiał odpowiedzieć.
- To było niewiarygodnie piękne, Lizo. Słyszałem, że jesteś
dobra, ale nie miałem pojęcia, że aż tak.
- To prawda - dodała Bonnie. - Jesteś lepsza od Julie Andrews.
Liza zaśmiała się.
- Nie sądzę, żeby Julie Andrews cierpiała przeze mnie na
bezsenność, ale bardzo ci dziękuję, Bonnie, za wspaniały
komplement.
To był kolejny moment, w którym Nick uprzytomnił sobie, że nie
istnieje nic takiego jak wspólna przyszłość dla niego i Lizy. Poczuł się
stary. Pragnął mieć dom i rodzinę, a intensywne, wypełnione ciągłymi
podróżami życie gwiazdy wyklucza takie rozwiązanie. Przez jakiś
czas, gdzieś w głębi serca nie tracił jednak całkiem wiary, nie
pozwalała mu na to siła, która przyciągała go do Lizy.
Aż Liza Colton, artystka doskonała, zgasiła w nim ostatnią
iskierkę nadziei. Jej talent zwyciężał w konfrontacji z jego
marzeniami. Nie mógłby odmówić światu radości, jaką niósł ze sobą
jej głos. Brzmiało to melodramatycznie, ale Nick był mocno
poruszony. Ten głos, który tak podziwiał, podzielił ich światy na
dobre.
Nick powoli wstał.
- No tak, oszczędzaj swój głos tak długo, jak to możliwe. Jest
duża poprawa, ale nie można niczego przyspieszać. A teraz panie
wybaczą, mam coś do zrobienia.
Co powiedziawszy, wycofał się z pokoju. Obie kobiety patrzyły
na oddającą się postać.
- Powiedziałam coś nie tak? - szepnęła Liza w równym stopniu do
siebie, co do Bonnie.
- Nic podobnego. Wzruszyłaś go, twój głos to naprawdę wielki
dar.
Liza nie była tego pewna.
- Albo przekleństwo.
- Co mówisz? - zdumiała się Bonnie. - Twój głos jest jeden
jedyny i wszyscy cię za to kochają.
- To nie miłość, Bonnie. Owszem, podziwiają mój głos lub chcą
się na nim wzbogacić. Pragną jedynie sławy, jaka się z tym wiąże, i
pieniędzy, jakie mogę zarobić. Ale miłość? - Chciała się zaśmiać, ale
rozległ się dźwięk podobny bardziej do szlochu. - Miłość nie ma z
tym nic wspólnego.
Bonnie podniosła się i podeszła do pianina. ... Przytuliła Lizę.
- Kochanie, twój głos to nie wszystko. Jesteś dobrym
człowiekiem. Wiele dajesz ludziom. Trzeba być potworem, żeby cię
nie kochać.
Liza trwała w ramionach Bonnie myśląc, jak rzadko ktoś
okazywał jej tyle uczucia od chwili, gdy a ciotka Meredith tak bardzo
się zmieniła. Pociągnęła nosem wzruszona i jeszcze raz niezdarnie
próbując się zaśmiać, powiedziała:
- Nie znasz mojej matki.
Następnym dniem była środa, a tego właśnie dnia obiecała
zadzwonić Emily. Liza chodziła od rana niespokojna, choć
spodziewała się telefonu dopiero między czwartą a piątą. Dla zabicia
czasu pomagała Bonnie w pracach domowych, miała jednak tyle
zmartwień, że to niewiele dało. Martwiła się o bezpieczeństwo Emily.
Zastanawiała się, gdzie jest mężczyzna, który był u niej w szpitalu.
Denerwowała się, czy policja znalazła coś w jej nowojorskim
mieszkaniu. Meredith także stanowiła poważny powód jej troski. Nie
wiadomo było, czego jeszcze można się po niej spodziewać. No i na
dodatek dręczyła ją próba zamachu na życie wuja Joego, która miała
miejsce w dniu jego sześćdziesiątych urodzin.
To było tuż przed tournee Lizy. Przyjechała na przyjęcie
urodzinowe do jego domu. Ktoś strzelił wówczas do wuja. Była
gotowa odwołać wszystkie koncerty, ale matka oczywiście jej na to
nie pozwoliła. Po wstrząsie, jakim była ta nieudana próba zabójstwa,
zniknęła Emily. W krótkiej chwili życie Lizy kompletnie wypadło z
torów.
Nie rozumiała też, dlaczego Nick tak dziwnie zareagował na jej
śpiew. Większość ludzi słuchała jej z przyjemnością. Większość, ale
nie on. Unikał jej przez resztę wieczoru, a kiedy zastukała do jego
gabinetu, mówiąc, że kładzie się spać, rzucił tylko zdawkowe
dobranoc. Nawet na nią nie spojrzał.
Liza poznała już w życiu odrzucenie, jej rodzice i nowa Meredith
traktowali ją z przejmującym chłodem. Nie spodziewała się jednak
podobnego zachowania ze strony Nicka, zwłaszcza po tym, jak się nią
opiekował, jak ją chronił, jak się o nią troszczył. Bolało ją, że się tak
nagle odsunął. Powtarzała sobie, że i ta rana wyleczy się jak inne, ale
wiedziała też, że potrzeba na to czasu. Idiotyczne, bo znała go
zaledwie sześć dni.
- Złotko, usiądź i przekąś coś. Obiecałam Nickowi, że nie
pozwolę ci się dzisiaj męczyć.
- Nie jestem zmęczona, Bonnie. Muszę coś robić, bo zwariuję. -
Widząc wzrok Bonnie, dodała: - Czekam na telefon od... przyjaciółki.
To ważne.
- Jeszcze nikt od rana do ciebie nie dzwonił. Pamiętałabym, bo nie
wiedziałabym, czy mam cię prosić, czy nie. Nick nic mi nie mówi,
nawet nie wiem, po co była u nas w niedzielę policja.
Liza wstrzymała oddech.
- Myślałam, że nie zauważyłaś.
- Wyjrzałam przez okno, jak usłyszałam, że ktoś dzwoni do drzwi
- wyjaśniła Bonnie. - Ci w cywilu jeżdżą takimi samochodami, co to
od razu rzucają się w oczy. Szare, bez żadnych oznaczeń, jak wozy
rządowe. - Otworzyła lodówkę i wyciągnęła sok dla Lizy. - Pytałam
Nicka, ale powiedział, że lepiej, żebym nic nie wiedziała.
Liza podziękowała za sok i pociągając łyk, myślała, co powinna
teraz zrobić.
- Hm, pewnie ma rację.
- Żebym nie spała po nocach? To ma być dla mojego dobra?
- Och, Bonnie, przepraszam, ale to naprawdę nie ma z tobą nic
wspólnego. Obawiam się, że to ja jestem wszystkiemu winna, to ja
ściągnęłam kłopoty na Nicka. Powinnam już wyjechać. - Zwłaszcza
że już mnie tu nie chce, dodała w myślach.
- Bardzo byś go zmartwiła - rzekła Bonnie, otaczając ją po
matczynemu ramieniem. - Masz jakiś problem, dziecko?
- Niezupełnie, no trochę. Coś się wydarzyło i śledzi mnie jakiś
mężczyzna. Nick pozwolił mi tu przeczekać, dopóki go nie złapią.
- Ktoś cię ściga?! - krzyknęła Bonnie przejęta. - Czytałam, że
sławnych ludzi męczą czasem różni szaleńcy. Już ty się nie martw,
kochanie, nie damy ci nic zrobić.
Liza uśmiechnęła się z wdzięcznością, nie prostując słów Bonnie.
W końcu gospodyni nie musi znać całej tej zatrważającej opery
mydlanej, która przydarzyła się jej rodzinie.
Na dźwięk telefonu Liza zerwała się i natychmiast zdała sobie
sprawę, że nie powinna odbierać. Spojrzała na Bonnie.
- No idź, podnieś. Jeśli to nie do ciebie, niech zostawią
wiadomość - powiedziała na to Bonnie.
Liza sięgnęła po słuchawkę z walącym sercem i usłyszała głos
obcej kobiety, pytający o panią Allen.
- Chwileczkę.
Gospodyni przejęła słuchawkę i zaraz musiała zaspokoić
ciekawość znajomej.
- A, to taka moja daleka kuzynka, przyjechała z wizytą.
Po kilkuminutowej pogawędce rozłączyła się.
- To Marie, pracuje u innego doktora. Spotykamy się na lunchu co
tydzień. Powiedziała, żebym cię przyprowadziła - rzekła, patrząc
pytająco na Lizę.
- Nie gniewaj się, ale nie byłoby dobrze, gdybym się publicznie
pokazywała.
- No pewnie, że nie. Powiem jej, że jesteś za młoda, żeby spędzać
czas ze starymi babami, że poszłaś po zakupy.
Liza zaaprobowała ten pomysł, wiedząc, że dla innych młodych
ludzi słowa gospodyni mogą być prawdziwe, ale ona ogromnie by się
cieszyła, gdyby tylko mogła towarzyszyć Bonnie. Przypomniałoby jej
to dawne czasy, z ciotką Meredith, tamtą dawną, dobrą Meredith.
Odgłos samochodu na podjeździe przerwał kobietom rozmowę.
Bonnie pospieszyła do okna.
- Boże ty mój, Nick jest wcześniej niż wczoraj. Cieszę się, że już
tak ciężko nie pracuje, ale wcale tego nie rozumiem.
Liza też nie rozumiała. Okazywał jej ostatnio tak mało
zainteresowania, że nie przyszło jej do głowy, by jego wczesny
powrót do domu miał coś wspólnego z jej osobą.
Nick tymczasem wpadł do kuchni z zatroskaną miną.
- Dzwoniła już?
Nie zapomniał jednak. Liza poczuła nabiegające do oczu łzy i
potrząsnęła głową.
- Nie, czekam od rana.
- Tak myślałem. Wyszedłem zaraz po ostatnim pacjencie.
- Dziękuję, Nick, ja...
I wtedy zadzwonił telefon. Tym razem odebrał Nick.
- Dzień dobry, inspektorze. - Spojrzał na Lizę, żeby dać jej znać,
że to nie Emily.
Niemniej Liza i tak się zainteresowała, w końcu inspektor Ramsey
mógł dzwonić tylko w jej sprawie albo ewentualnie w sprawie jej
rodziny.
- Tak, rozumiem. Dobrze, dziękuję... Tak, dobrze. - Nick skończył
rozmowę i odwrócił się. - Tak jak podejrzewaliśmy, ktoś się włamał
do twojego mieszkania, szukał czegoś. Trzymałaś tam coś cennego?
- Chodzi ci o pieniądze albo biżuterię? Nie, tyle czasu spędzam w
podróży, że przechowuję takie rzeczy w depozycie. Czy... szkody są
duże? - To mieszkanie nie było może prawdziwym domem, ale
darzyła je sympatią.
- Trochę zniszczył. Portier zobowiązał się, że zadzwoni po twoją
sprzątaczkę. Facet musiał działać w rękawiczkach, nie znaleźli
żadnych odcisków palców. Ale portier rozpoznał go z portretu
pamięciowego. Facet podał się za dostawcę.
Liza westchnęła.
- Żeby go wreszcie złapali, chciałabym już zacząć normalnie żyć.
- Mówiąc to, poczuła natychmiast, że będzie tęsknić za Bonnie... i za
dobrym doktorem.
Gdy telefon zadzwonił po raz trzeci tego dnia, Liza zamknęła
oczy, modląc się w duchu, żeby tym razem była to Emily. Wstrzymała
oddech, kiedy Nick sięgał po słuchawkę.
- Słucham?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Emily Blair Colton odezwała się po chwili wahania.
- Czy... czy zastałam Lizę?
Niski męski głos odrzekł niezwłocznie:
- Chwileczkę.
Potem, ku jej wielkiemu szczęściu, usłyszała głos kuzynki.
- Liza - szepnęła wzruszona do łez. - Co u ciebie słychać?
- U mnie? To o ciebie się wszyscy zamartwiamy. Powiedz mi
szybciutko, co nowego? Dostałaś pieniądze?
- O tak, dzięki, to dużo więcej, niż mi trzeba. Mam pracę, dam już
sobie radę.
- Gdybyś była w potrzebie, pamiętaj, że ci pomogę -
przypominała Liza.
- Wiem. Nie powiedziałaś, czy u ciebie wszystko w porządku.
Widziałaś może tego mężczyznę?
- Nie, za to włamał się do mojego mieszkania. Pytał o mnie w
domu. Musiałam porozmawiać z policją.
- Dlaczego... Myślisz, że chce cię zabić?
- Nie, myślę, że wciąż cię szuka.
- Przecież dostali okup. Czy to im nie wystarcza? - Sama tak nie
myślała, ale złudzenie pozwalało jej przesypiać jakoś długie samotne
noce.
- Mam nadzieję - rzekła Liza z powątpiewaniem. - W każdym
razie wujowi i tak nie żal tych pieniędzy, bylebyś była bezpieczna.
- Tak, wiem. A mają podejrzanego, który strzelał do wuja? Dużo
o tym myślałam. Po co ta kobieta miałaby zabijać wuja Joego? To jej
mąż!
- Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Już od lat nie
rozumiem ciotki Meredith. - Liza westchnęła. - Jaką masz pracę?
- Jestem kelnerką, czasami też gotuję. W takiej kawiarni
jadłodajni. Nauka mamy nie poszła w las. Tej prawdziwej mamy.
Ta druga Meredith unikała kuchni.
- Emily. Czy to... - zaczęła Liza.
- Wszystko dobrze, Lizo, wierz mi. Zaprzyjaźniłam się też z
Annie Summers, jest samotną matką i prowadzi tu sklep z antykami. -
Potem, zaśmiawszy się, dodała: - Mam też kawalera.
- Kawalera? O czym ty mówisz, Emily?
- O zastępcy szeryfa. Przychodzi do jadłodajni na lunch,
codziennie. Jest nieśmiały, ale to dobrze mieć kogoś takiego... na
wszelki wypadek.
- Powiedziałaś mu coś?
- Nie, nic.
- Tak jest lepiej. Chciałabym móc powiedzieć ci coś więcej.
Pomyślałam, że powinnaś zadzwonić do Randa.
Emily jęknęła.
- Wykluczone!
- Czemu? Jest w Waszyngtonie i pewnie by ci pomógł. W końcu
jest prawnikiem.
- Liza, on jest przecież synem Meredith. Nigdy mi nie uwierzy.
- Dobrze wiesz, że żadne z jej dzieci nie utrzymuje z nią już
stosunków. Na pewno ucieszyłby się z twojego telefonu.
- I czułby się zobowiązany wypaplać wszystko wujowi. A może
nawet FBI. Gdyby tego nie zrobił, miałby kłopoty. Nie chcę mu ich
przysparzać.
Rodzone dzieci Meredith traktowały Emily jak prawdziwą siostrę,
nie zważając na to, jak zmieniła się wobec niej ich matka. Emily nie
chciała więc stwarzać im żadnych dodatkowych problemów, ani też w
jakikolwiek sposób wchodzić między nich i Meredith.
- Och, Em. Nie możesz się ukrywać całe życie.
- Ojej! - jęknęła Emily.
- Co się stało? Ktoś cię wystraszył? - zareagowała błyskawicznie
Liza.
- Nie, Lizo, pada śnieg! - W porównaniu do smutnego życia, jakie
teraz prowadziła, świat nabrał nagle nieziemskiej urody. - Mówię ci,
jak pięknie!
- Boże, ale mnie przeraziłaś.
- Przepraszam - rzekła Emily łagodnie. - Chyba muszę kończyć.
- Zaczekaj. Kiedy zadzwonisz? A ja mogę do ciebie zadzwonić?
Może dowiem się czegoś... albo po prostu będę chciała pogadać.
- To mogłoby się okazać niebezpieczne, dla nas obu. Odezwę się,
jak tylko będę mogła.
- W sobotę?
- W sobotę kończę pracę wieczorem. Może w niedzielę rano.
- Niech będzie niedziela. Ale gdybyś czegoś potrzebowała, nie
czekaj tak długo. I przemyśl jeszcze ten telefon do Randa.
- Dobra. Uważaj na siebie.
- Ty też.
Emily z żalem odwiesiła słuchawkę. Tak bardzo chciałaby
zobaczyć się z Lizą, uściskać ją. Czuła się bardzo samotna. Całe
szczęście, że miała przynajmniej Annie. Ale i przy niej musiała się
pilnować, bo Annie zaczęła się już mocno dziwić jej dobrej
znajomości antyków. Był jeszcze Toby, którego też powinna trzymać
na dystans. Obawiała się bowiem, że Toby się w niej podkochuje, ona
zaś miała dla niego co najwyżej siostrzane uczucia.
Westchnęła, otworzyła drzwi budki i wyszła na ulicę, podnosząc
kołnierz taniego płaszcza, który kupiła w sklepie z używaną odzieżą.
Płatek śniegu wylądował na czubku jej nosa i Emily uśmiechnęła się
szeroko, zapominając na moment o swych zgryzotach.
Skończywszy rozmowę, Liza trwała obrócona do ściany, z
zamkniętymi oczami, jakby mogła w ten sposób zatrzymać przy sobie
Emily.
- Kim jest Rand? - zapytał szorstki głos.
Zakręciła się i spojrzała na Nicka.
- Rand? To jeden z moich kuzynów, najstarszy syn wuja. Czemu
pytasz?
- Przypadkiem usłyszałem, jak wymieniasz jego imię, nie
podsłuchiwałem - próbował się tłumaczyć, ale Liza uniosła dłoń, by
mu przerwać.
- Nie szkodzi. Tyle ci narobiłam kłopotu, że masz prawo pytać. -
Zawiesiła głos, po czym dodała: - Rand jest prawnikiem w
Waszyngtonie, i to całkiem wpływowym. Na pewno mógłby zrobić
coś dla Emily. Nie podoba mi się, że ten facet ciągle na nią poluje.
- Zaproś ją tutaj.
Liza była mu wdzięczna za te słowa, ale tylko pokręciła głową.
- Już jej to proponowałam, kiedy dzwoniła po raz pierwszy.
Odmówiła, stwierdziła, że tam czuje się bezpiecznie.
- Dostała pieniądze?
- Tak, dziękuję ci. Powiedziała, że więcej nie przyjmie. - Lizie
zebrało się na łzy. - Pracuje w jadłodajni.
- Boże ty mój, to lepsze niż opera mydlana! - zawołała Bonnie
poruszona.
Lizie zupełnie wyleciało z głowy, że rozmawiają w obecności
gospodyni, skupiła się najpierw na Emily, potem na Nicku.
- Och, pani Allen...
- Bonnie, zapomnij o wszystkim, co tu przed chwilą słyszałaś -
poprosił Nick poważnie.
Bonnie klapnęła dłońmi po swoich obfitych biodrach i przeniosła
na niego wzrok.
- Chyba wiesz, że nie powtórzę ani słóweczka, jeśli ma to wyjść
na złe naszej Lizie.
Liza podbiegła do urażonej gospodyni i uściskała ją serdecznie.
- Oczywiście, że wie, oboje to wiemy. Jesteśmy tylko trochę
zdenerwowani.
- Już dobrze, kochanie, rozumiem.
Nick odkaszlnął.
- Tak, a czy kolacja gotowa?
Bonnie
zmierzyła
go
wzrokiem,
jakby
kwestionował
równocześnie jej dyskrecję i talenty kulinarne.
- Będzie za pół godziny. Może weźmiesz Lizę do pokoju,
żebyście mogli zakończyć rozmowę w cztery oczy. Jak skończycie,
kolacja będzie na stole.
Liza nie była pewna, czy zostało jeszcze coś do omówienia, a
jeszcze bardziej wątpiła w chęć Nicka przebywania z nią sam na sam.
Kiedy znaleźli się jednak w pokoju, Nick zamknął drzwi.
- Bonnie nic nie powie. Paplałem jak najęty, kompletnie
zapomniałem, że tam była.
- Ja też. Tak się ucieszyłam, że słyszę Emily, że zapomniałam o
całym świecie. Jak ona w ogóle daje sobie radę, wiedząc, że ktoś
czyha na jej życie, że...
- Twoja sytuacja jest podobna, Lizo - przypomniał jej.
- Wiem, ale ja nie jestem sama. Mam ciebie i Bonnie. Nigdy ci się
za to nie zdołam odwdzięczyć. A Emily nie ma tam żywej duszy.
- Może znajdzie sobie przyjaciół.
- Już znalazła, co martwi mnie jeszcze bardziej.
Nick zbliżył się do niej, położył dłonie na jej ramionach.
- Czy Emily zna się na ludziach? Co wie o tych nowych
znajomych?
- Niewiele o tym mówiła. Zaprzyjaźniła się z jakąś samotną
matką, która prowadzi sklep z antykami. To jeszcze nie tak źle. Ale
jako drugą osobę wymieniła zastępcę szeryfa, który chyba się w niej
zakochał.
Liza nie dziwiła się, że Emily podoba się mężczyznom. Minione
dziewięć lat koszmarnego życia nie odebrało jej szczególnie
niepokojącego uroku niewinności połączonej z siłą.
Nick uniósł brwi.
- Mądra z niej dziewczyna, skoro zaprzyjaźnia się z policjantem.
To dobrze wróży.
Liza bez zastanowienia oparła głowę na piersi Nicka, wsłuchując
się w uspokajające uderzenia jego serca.
- Mam nadzieję - szepnęła.
Nick objął ją i wsparł brodę na czubku jej głowy.
- Kiedy znów zadzwoni?
- Najwcześniej w niedzielę. - Nie mogła przestać myśleć o
kuzynce, czerpiąc z bliskości Nicka potrzebną jej energię... do chwili,
kiedy poczuła, że Nick przesłania jej troskę o Emily. - Ja... ja też
powinnam wobec tego zostać do niedzieli, ale zaraz potem zapewne
wyjadę. Dość ci się narzucam.
- Nie! - Nick przycisnął ją mocniej. - To niebezpieczne.
- Wydawało mi się ostatnio, że masz dosyć mnie i moich spraw. -
Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.
- Nie, nie o to chodzi.
Nie mogła tego tak zostawić. Jeśli pozostanie w tym domu, musi
wiedzieć, co się dzieje z Nickiem.
- Coś jest nie tak, Nick. Traktujesz mnie inaczej, nie zauważasz.
Nie chcę tu zostać, jeżeli przeszkadzam.
Nie mógł uwierzyć, że Liza tak go przyciska do muru. Zrozumiał,
że jest tylko jedna alternatywa: albo będzie szczery, albo Liza
odejdzie. A jeśli odejdzie, on chyba oszaleje. Odsunął się, chwycił ją
za ręce.
- Do diabła z tym! Chyba nie jesteś ślepa?
Podniosła na niego wzrok.
- O czym ty mówisz?
Na Nicka spłynął nagle zbawienny spokój. Zdał sobie sprawę, że
poczuje wielką ulgę, kiedy powie Lizie, dlaczego trzyma się ostatnio
na dystans.
- Mówię o tym, że mnie pociągasz.
Patrzyła na niego pustym spojrzeniem.
- Lizo, pragnę cię. Wiem, że jestem za stary, że nie mogę liczyć
na wspaniałą przyszłość. Powtarzałem to sobie do znudzenia, ale i tak
nie mogę przestać cię dotykać.
- Pragniesz mnie?
Dając sobie spokój z gadaniem, Nick objął ją znowu ciasno i
zaczął rozpaczliwie całować. Od dnia, kiedy Liza pocałowała go, a
zdawało mu się, że było to wieki temu, dniami i nocami o niczym
innym nie myślał. Tym razem było mu jeszcze lepiej niż poprzednio.
Liza objęła go za szyję, tak jak wtedy, dodając mu odwagi, i
zapraszająco rozchyliła usta. Drażnił ją językiem, a Liza w
odpowiedzi wabiła go wciąż bliżej.
Obawiał się, że jego serce nie wytrzyma tempa. Cztery lata
minęły od jego rozwodu, a takiego pożądania nie czuł znacznie dłużej.
Nawet na początku znajomości z Daphne świat nie znikał mu z oczu
tak jak teraz. Kiedy zabrakło mu tchu, odsunął się odrobinę i
wypowiedział jej imię, bojąc się, że Liza obróci się na pięcie i
odejdzie. Ona tymczasem zaczęła całować go w brodę, aż ponownie
dotarła tą drogą do jego warg. No i jak mógł się jej oprzeć?
Miała na sobie dżinsy. Nick położył rękę na jej biodrze, by ją
przytrzymać, by nie straciła równowagi, by upewnić się, że może ją
dotykać, gdzie tylko zechce. Czas przestał istnieć, nie liczyło się nic,
co ich dzieli. Liczyła się tylko Liza.
Ale była też Bonnie, o czym nagle przypomniało im stukanie do
drzwi. Gospodyni nie dała im wiele czasu, pukając, bo nacisnęła zaraz
klamkę.
- Kolacja już go... - zaczęła. - Jak będziecie gotowi - dodała z
uśmiechem, znikając co prędzej za drzwiami.
Liza schowała twarz, przytulając czoło do koszuli Nicka.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Poniosło mnie, ale
przynajmniej wiesz, o co chodzi. Chciałbym, żebyś została, ale jeżeli
będziesz zbyt blisko, nie obiecuję, że to się nie powtórzy.
Postawił sprawę jasno i uczciwie i ufał, że Liza mu wybaczy.
Przypatrywała mu się. Nie było w jej spojrzeniu strachu, złości,
odrazy, nie było żadnej z emocji, których się obawiał. Jednocześnie
nie potrafił nic z tego spojrzenia wyczytać.
Może jest w szoku, wytłumaczył sobie. O nim z pewnością można
tak powiedzieć. Nie był dotąd świadomy, że z każdą chwilą będzie mu
trudniej myśleć o Lizie w kategoriach pacjentki. Zmusił się, by
wypuścić ją z uścisku.
- Chyba... chyba pójdę pomóc w kuchni.
I zapanować nad sobą, powinien dodać, bo jego ciało miało za nic
wszelakie przestrogi i zdecydowanie nie chciało pozbyć się Lizy.
Zresztą Nick w ogóle nie zgodziłby się przysiąc, że będzie
kiedykolwiek gotowy na jej odejście. Pomogła mu doraźnie,
postępując krok do tyłu. Ręce opadły mu bezwładnie, jakby straciły
rację bytu.
Wzrok Lizy był utkwiony w wargach Nicka. Nick myślał o tym,
żeby dotknąć znów jej ust, kiedy jakiś hałas przywrócił go do
rzeczywistości. Czyżby Bonnie podsłuchiwała? Odsunął się jeszcze
od Lizy, zażenowany, że tym wieku tak doszczętnie brak mu
opanowania.
Jeszcze bardziej żałosny był dla niego obraz mężczyzny, który
przeżywa kryzys wieku średniego i traci głowę dla jakiejś czarującej
lolitki. Swoją drogą, nie jest jeszcze taki stary, Liza zaś wcale nie ma
zamiaru go uwieść. Cieszyłby się, gdyby tak było. Tak, nie ulega
wątpliwości, że całkiem pomieszało mu się w głowie.
- Muszę iść - rzekł i czmychnął z pokoju.
Liza patrzyła skołowana na drzwi. Właśnie przeżyła najbardziej
niezapomniane chwile swojego życia. Wydawało jej się przed laty, że
była zakochana w mężczyźnie, który wybrał zamiast niej pieniądze jej
matki. A kiedy ów mężczyzna odszedł z owymi pieniędzmi, była
przekonana, że ma złamane serce.
Jakże się myliła. Dopiero teraz poznała naprawdę, jak to jest,
kiedy ziemia ucieka spod nóg w czyichś ramionach. Dopiero Nick
naprawdę zabrał jej serce. Miała wrażenie, że straciła je na zawsze.
Była bezradna. Nick nie ukrywał, że interesuje go wyłącznie seks.
A Liza, rzecz jasna, pragnęła o wiele więcej. Tylko co miała mu do
zaofiarowania? Do tej pory same kłopoty i wcale nie była pewna, czy
Nick będzie jej nadal pragnął, kiedy sprawa wreszcie się wyjaśni. Nie
mogła się zdecydować, czy czekać do zakończenia sprawy z
wyznaniem swoich uczuć. Chciała mu powiedzieć, że jego ramiona,
pocałunki... no po prostu, że nawet Nowy Jork z nim przegrywa.
Opuściła pokój z podniesioną głową. Nie będzie się przecież
wstydzić pożądania ani przepraszać mężczyzny, że odpowiada na jego
pragnienia. Kiedy weszła do kuchni, Bonnie poprosiła ją zaraz o
pomoc, po mistrzowsku udając, że nie przerwała chwilę wcześniej
gwałtownej sceny miłosnej.
A gdy wreszcie i Nick zszedł na dół, kolacja czekała na stole, a
Bonnie przekazywała Lizie najnowszą prognozę pogody.
- Słyszałeś, Nick?
- Co? - Głos mu się urywał.
- Bonnie mówi, że może dziś padać śnieg. Temperatura ma spaść
do zera - odparła pogodnie.
Był zdumiony jej spokojem. Uniosła odrobinę brodę. Niech Nick
sobie myśli, że jest dla niej za stary, w każdym razie ona na pewno nie
jest dla niego za młoda.
- Nie, nie słyszałem. Wcześnie na śnieg.
- Pewnie nie będzie śniegu - wtrąciła gospodyni. - Tyle radości, że
każdy na niego czeka.
Zerknąwszy kątem oka na Nicka, Liza przekonała się, że te słowa
pasują też do ich sytuacji: przynajmniej wiedział, że ona czuje
podobnie.
- Emily... moja przyjaciółka mówiła, że u nich już padało.
- Gdzie? - spytała Bonnie.
Liza ugryzła się w język. Nie miała zamiaru ujawniać miejsca
pobytu kuzynki, nawet Bonnie, która nie znała wszystkich faktów.
- Na wschodzie - wyjaśniła dyplomatycznie.
Bonnie udała, że to wyczerpująca odpowiedź.
- Tak, tam pewno jest już mnóstwo śniegu.
- Aha. Czy możemy wreszcie siadać do stołu?
- A jakże. Siadajmy. Dzisiaj twoje ulubione danie, Nick, moja
słynna sztuka mięsa.
Podczas kolacji rozmawiali o tym i owym. Bonnie rzucała uwagi
o pogodzie albo o swojej codziennej krzątaninie, a Nick lub Liza
komentowali krótko, i temat sam się urywał.
Liza dumała, co robić dalej. Było jasne, że pozostawanie z
Nickiem pod jednym dachem oznacza nieustające napięcie. Czy
mogłaby wyjechać? Może jednak powinna?
- Jeszcze bułeczkę, Lizo?
- Słucham? Nie, Bonnie, są pyszne, ale już dziękuję.
- Domowe - z dumą zaznaczyła gospodyni.
Liza przytaknęła.
- Bonnie słynie ze swoich bułeczek - dodał Nick, przenosząc
wzrok na Lizę, zanim utkwił go w talerzu.
Cóż za błyskotliwa konwersacja!
Nick nie dał rady przełknąć nic więcej. Spróbował ledwo swojego
ulubionego dania, grzebał w talerzu, wybierając co jakiś czas mały
kęs. Kiedy wstawał od stołu, jego talerz wciąż był pełny. Bonnie
spojrzała najpierw na talerz Nicka, potem na niego samego, ale nie
powiedziała słowa. Nick był jej za to ogromnie wdzięczny.
- PBS daje dziś świetny program o tym pociągu, co jechał przez
całą Kanadę. Chce ktoś ze mną oglądać? - spytała tylko.
Nick czekał na odpowiedź Lizy.
- Tak, bardzo chętnie - rzekła, uśmiechając się do gospodyni.
Na niego tymczasem nawet nie spojrzała, odkąd... Nie, nie będzie
o tym myślał. Pochylił głowę.
- Dobry pomysł, Bonnie. Możemy sobie przy telewizji zjeść
prażoną kukurydzę.
- Pewnie. To idźcie, a ja...
- Nie! - zawołali równocześnie.
- Przygotuję coś do picia - dorzuciła zaraz Liza. - Strasznie chce
mi się pić.
- No to ja włączę telewizor - odparł na to Nick.
Doskonale wiedział, że Liza nie przyjdzie do pokoju bez Bonnie,
co zresztą nie wydało mu się wcale takie głupie, bo wciąż nie miał do
siebie zaufania.
Nie miał go dalej, kiedy parę godzin później szedł po schodach do
swojej sypialni. Czekał, aż jego panie się położą, potem sprawdził
jeszcze, czy drzwi są porządnie zamknięte. Wrócił do gabinetu po
kryminał z zamiarem, że poczyta go w łóżku. Nie spodziewał się
bowiem szybko zasnąć.
Kilka minut później leżał już oparty o górę poduszek z książką w
ręku. Na okładce znajdował się ociekający krwią sztylet. Nick myślał
o Lizie.
- Weź się w garść, chłopie - mruknął pod nosem.
Wówczas ktoś lekko zastukał do drzwi. Serce Nicka zabiło
szybciej, choć powiedział sobie, że to z pewnością Bonnie. Nie był
pewien, czy Liza w ogóle wie, gdzie znajduje się jego sypialnia.
Narzucił szlafrok i podszedł do drzwi.
Zły ruch, pomyślał chwilę później, kiedy odkrył za nimi Lizę.
Stała przed nim w jednym z lekkich szlafroczków, które jej kupił, i
uśmiechała się promiennie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Co się stało?
Liza patrzyła na niego. Jak na faceta, który dopiero co zarzekał
się, że jej pragnie, był wyjątkowo tępy.
- Nic się nie stało - odparła spokojnie, dostrzegając jego nagie
ciało pod szlafrokiem.
Przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Nick cofnął się
powoli.
- Nie powinnaś tu przychodzić.
No to już jest nienormalne! Zakładała, że Nick będzie wiedział,
po co przyszła, a on tymczasem... Czyżby naprawdę musiała mu to
powiedzieć? Najwidoczniej tak.
- Nick, dużo myślałam o... o tym, co się zdarzyło po południu.
- Powinnaś wypić szklankę mleka, to ci pomoże zasnąć.
Wpatrywała się w niego.
- Sen nie rozwiąże moich problemów.
- Źle się czujesz? Co się dzieje?
Tak się zirytowała, że zastanowiła się, czy nie wrócić do swojego
pokoju. Gdyby tylko nie kochała tego ciężko myślącego faceta! Może
to i prawda, że nie ma dla nich przyszłości, ale zostaną jej chociaż
wspomnienia... pod warunkiem, że Nick na to przystanie. Nie wdając
się zatem w dalsze beznadziejne dyskusje, rozwiązała pasek szlafroka
i pozwoliła mu opaść na podłogę, zostając w połyskującej koszulce na
ramiączkach.
Widząc to, Nick cofnął się jeszcze o krok. Potem odezwał się
ochrypłym głosem:
- Lizo, ostrzegałem cię, że mogę nad sobą nie panować. Wracaj
do siebie albo zawołam Bonnie, żeby...
- Nie chcę tu Bonnie - zapewniła go, unosząc brodę. - Chcę
ciebie.
- Nie, ty... Co powiedziałaś?
- Mam cię błagać czy co?
- Chcesz mnie? To znaczy...
- Chyba powinnam była powiesić sobie na plecach ogłoszenie, i to
dużymi literami. Może wtedy byś zrozumiał.
- Kochanie, mówiłem ci, że nie... Nie możemy... Cholera!
Ku jej wielkiej uldze, przestał wreszcie gadać i wziął ją w
ramiona. Przytuliła się, wślizgując dłonie pod jego szlafrok.
- Jesteś pewna?
Lubiła, kiedy porozumiewali się bez słów. Pocałowała go.
Wreszcie ją zrozumiał. Nie czekając dłużej, wziął ją na ręce i zaniósł
do łóżka, położył się obok niej.
- Szlafrok - poskarżyła się i błyskawicznie zaczęła ściągać mu
szlafrok z ramion.
- Lizo, ja sypiam nago - rzekł cicho, jakby zawstydzony.
Lizie zabłysły oczy. Świetnie się składa, pomyślała, sięgając do
wiązania jego szlafroka, ale zanim sobie z nim poradziła, Nick
wtrącił:
- Chyba powinnaś do mnie dołączyć - zauważył, co świadczyło o
tym, że nie ma zamiaru dłużej marudzić.
Chętnie więc zrzuciła koszulkę. A potem nie miała już
najmniejszej wątpliwości, że Nick jej nie oszukał. Pragnął jej po
wariacku, oboje z radością poznawali nawzajem swoje ciała. Aż
nadszedł moment, kiedy poczuła, że nie może już dłużej czekać, że
teraz właśnie to musi nadejść. I jak na złość w tym samym momencie
Nick oderwał się od niej.
- Co się stało? - wykrztusiła.
- Nie jestem przygotowany...
Nieprzygotowany ?!
- Przecież mówiłeś, że mnie pragniesz.
- Tak, ale nie mam prezerwatywy. Tyle czasu...
Liza zamknęła oczy, by nie zobaczył, jaki sprawił jej ból.
Szepnęła mimo to:
- W porządku, ja jestem zabezpieczona.
Na szczęście rozwiało to wahania Nicka, który spełnił wszystkie
jej najskrytsze marzenia związane z ukochanym mężczyzną. Z tym,
którego będzie już zawsze kochać. Jeśli nie była tego całkiem pewna,
zanim przyszła, zyskała tę pewność, kiedy leżeli obok siebie, osobno,
ale wciąż razem.
- Nick - szepnęła.
Przytulił ją i pocałował. Potem odezwał się zakłopotany:
- Śpij już, kochanie.
A ona, nie wiedząc kiedy, zasnęła.
Gdy następnego ranka zaterkotał budzik, Nick szybko go
wyłączył. Od lat nie spał tak dobrze, co więcej, miał nieodpartą ochotę
przyciągnąć znów do siebie Lizę i spać dalej. Wiedział jednak, że jeśli
Bonnie nie usłyszy prysznica w łazience, wtoczy się na górę
sprawdzić, co się dzieje. Spodziewał się, że taka poranna wizyta
wprawiłaby Lizę w nie lada konsternację.
- Musimy już wstawać? - wymamrotała sennie.
- Przepraszam, kochanie. Ja muszę wstać, ale ty śpij - rzekł i
pocałował ją.
Otworzyła oczy, odpowiadając na pocałunek, i z powrotem je
zamknęła.
- Spieszę się - wyjaśnił na wszelki wypadek. - Dziś wieczorem...
- No to się lepiej pospiesz - powiedziała, nie wypuszczając go z
ramion.
Tego już nie mógł zlekceważyć, jego ciało domagało się
zadośćuczynienia. Zostawił ją potem w swoim łóżku, drzemiącą
smacznie, i pobiegł do łazienki, lecz wcale nie przyszło mu to łatwo.
Sam widok Lizy w jego łóżku wywoływał w nim jakąś szczeniacką
radość.
Po chwili usłyszał, że Bonnie wdrapuje się jednak po schodach.
Nick nie miał wyboru. Dobiegł do szczytu schodów równo z
gospodynią.
- A czemu to nie schodzisz? Jajecznica stygnie - oznajmiła
radosnym głosem.
- Nie szkodzi.
Przemknęło mu przez myśl, czy nie poprosić Bonnie, by nie
sprzątała jego pokoju, ale wiedział też, że taka uwaga wzbudziłaby
tylko jej ciekawość. Pozostało mu mieć nadzieję, że Liza obudzi się,
zanim Bonnie zabierze się do porządków.
Liza nie pamiętała, żeby czuła się kiedykolwiek tak spokojna,
bezpieczna i potrzebna. Pomogła Bonnie w zaprowadzeniu porządku,
po czym udała się do pokoju, w którym stało pianino. Gdy była
młodsza, przed nagraniem pierwszej płyty i pierwszą trasą koncertową
próbowała swoich sił w komponowaniu piosenek. W ostatnich latach
muzyka ją opuściła, aż teraz, ni stąd, ni zowąd, Liza znowu ją w sobie
usłyszała. Czuła, jak pączkuje i chce się wydostać na zewnątrz.
Zdziwiona i zadowolona, postanowiła przekonać się, co z tego
wyjdzie. Zaczęła wystukiwać chodzące jej po głowie melodie,
ubierając je w słowa miłości, mając wciąż przed oczami ukochanego
mężczyznę.
On sam zjawił się w domu, gdy wciąż jeszcze siedziała przy
pianinie. Usłyszawszy jego głos, poderwała się i ruszyła do drzwi,
wpadając na niego na progu. Nick przytulił ją, pozbawiając ją w
jednej chwili lęku, że jego nocne pragnienie było jednorazowe.
- Tęskniłem za tobą - szepnął.
- Bałam się, że masz mnie dosyć - odparła na to, całując go w
szyję.
Roześmiał się.
- Wariatka.
- A tak. Chodź prędko, coś ci pokażę - poprosiła poruszona,
ciągnąc go do salonu.
Usiadła przy pianinie i zagrała mu i zaśpiewała swoją nową
piosenkę, dumna jak matka z nowo narodzonego dziecka.
- Podoba ci się?
- Bardzo, ale jej nie znam. Nagrywałaś ją na płytę?
- Nic nie rozumiesz. Dzisiaj ją napisałam.
Dalej nie pojmował.
- W ciągu jednego dnia? - spytał z niedowierzaniem.
- Czasem tak bywa. Kiedy jestem bardzo szczęśliwa albo
przeciwnie, bardzo smutna, melodie same przychodzą mi do głowy.
Nick wziął ją za ręce i pociągnął do góry.
- Czy dzisiejsze natchnienie zawdzięczasz może jakiemuś
szczęściu? - spytał nieśmiało.
- Owszem - odparła, czekając na całusa.
- Chodźmy na górę - szepnął konspiracyjnym tonem.
- Czy Bonnie nie pomyśli...
- Ja się tym zajmę. No idź. Zaraz będę.
To nagłe pragnienie Nicka sprawiło jej wielką radość. Sama
pocałowała go z entuzjazmem i pomknęła na górę. Cały dzień myślała
o Nicku, zastanawiając się, czy wreszcie znalazła tę jedyną osobę na
całe dalsze życie. Nick twierdził co prawda, że nie mogą być razem,
ale jego czyny zupełnie się z tym nie zgadzały. Może z czasem i on
zda sobie sprawę, że pasują do siebie idealnie.
Nick poszedł tymczasem do kuchni. Miał dla Bonnie wiele
ciepłych uczuć, a określenie, że kocha ją jak matkę, nie było przesadą.
Nie oznaczało wszakże, że pozwoli jej zbytnio nadzorować swoje
życie osobiste.
- Dobry wieczór, Nick. Wcześnie wróciłeś. Kiedy podać kolację?
- zapytała, nie podnosząc wzroku znad kuchennego blatu.
- Trochę później. Mamy z Lizą coś do załatwienia na górze.
Zejdziemy, jak będziemy gotowi. - Innymi słowy, kazał jej nie
wtrącać nosa w nie swoje sprawy. Miał tylko nadzieję, że dobrze
odczytała wiadomość.
Bonnie kiwnęła głową z pełnym zrozumienia uśmiechem.
- Nie ma problemu.
- Nie masz nic przeciw temu?
- Jeżeli wy jesteście szczęśliwi, ja też jestem szczęśliwa. Chyba
już najwyższy czas zresztą. - Spojrzała na niego. - Mogę jutro
przenieść jej rzeczy do twojego pokoju?
Trzeba przyznać, że Bonnie nie owijała niczego w bawełnę. Nick
nie miał nawet czasu, by zastanowić się dłużej nad odpowiedzią.
- Taak, to dobry pomysł, jeśli tego chce Liza - rzucił i uciekł na
górę.
W piątek wieczorem Bonnie wybrała się do kina z koleżanką. Po
raz pierwszy Nick i Liza mieli cały dom wyłącznie dla siebie. Co
prawda Bonnie zawsze starała się jak mogła, by nie wchodzić im w
paradę, oni też zachowywali ostrożność i wyczekiwali odpowiedniej
godziny, by pójść do łóżka.
Tego wieczoru Nick czekał tylko, aż Liza skończy jeść. Potem
natychmiast wziął ją za rękę i wciągnął na górę.
- Nick! - protestowała, udając zgorszenie. - Jest dopiero szósta!
Nie słuchał jej, objął ją i zaczął całować, kiedy tylko stanęli u
szczytu schodów.
- Nie chcesz się ze mną kochać? - Obraził się na niby.
- Pewnie, że chcę, ty głupi - odparła radośnie. Ten entuzjazm był
jedną z wielu rzeczy, które w niej kochał. - Ale jeszcze dzień, widno.
- Już się ściemnia, zbliża się zima. Lubisz zimę?
- Może być. Lubię śnieg.
- To dobrze. Dni w zimie są krótkie, dla ciebie to świetna pora,
skoro chcesz się kochać wyłącznie po ciemku. Zima będzie odtąd
moją ulubioną porą roku.
Uderzyła go lekko w ramię, karcąc go:
- No wiesz?!
- Przestań, śpieszy mi się.
W okamgnieniu leżeli już w jego obszernym łóżku, objęci,
zaspokojeni.
Nick odezwał się cicho:
- Bardzo, bardzo ci dziękuję.
Popatrzyła na niego zadowolona.
- No tak, byłam dobra, ale i ty wcale nie byłeś gorszy. - Jej
żartobliwe spojrzenie opóźniło dalszy ciąg rozmowy.
- Chciałem ci podziękować za to, że przywróciłaś mi wiarę w
życie - rzekł po chwili. - Zawsze marzyłem o domu pełnym
dzieciaków, z kochającą żoną, o takim życiu, jakie wiedli moi rodzice.
Ale po rozstaniu z Daphne... cóż, nie byłem pewien, czy jeszcze w
ogóle będę miał chęć spróbować. - Zerknął na Lizę, która nie
zareagowała na to słowem ani gestem. - Lizo? Nic ci nie jest?
- Nie - odpowiedziała słabo. - Nie jesteś czasem głodny? Bonnie
kupiła dzisiaj lody.
- Może za chwilę. Chciałabyś mieć dzieci? Myślałaś o tym?
Wiem, że jesteś ode mnie młodsza, ale...
- Przestań tak mówić! Nie jesteś stary! - niemal krzyknęła i
przylgnęła do niego, zachęcając go, by to udowodnił.
Rozmowa urwała się kompletnie. Nick wrócił jednak do tematu
przy deserze lodowym godzinę później.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Myślałaś o dzieciach?
- Owszem.
Zmarszczył brwi. Nie słyszał w jej głosie zachwytu. Chciał
dowiedzieć się, o co chodzi, ale Liza go uprzedziła.
- Rozumiem, że ty chcesz mieć dzieci?
Z uśmiechem patrzył przed siebie.
- O tak. Moi rodzice tak bardzo czekali na wnuki. Moja siostra i
jeden z braci doczekali się dzieci przed śmiercią rodziców. Ale,
oczywiście, dalej tego pragnę. Chciałbym założyć rodzinę, no właśnie,
i nie tylko to, chciałbym nauczyć mojego syna łowić ryby, tak jak
mnie uczył mój ojciec. Chciałbym przytulić i prowadzić na lekcje
tańca córeczkę... i zaprowadzić ją do ołtarza, kiedy przyjdzie na to
czas. I niech sobie uważa ten jej przyszły, bo będzie miał ze mną do
czynienia! - dodał żarliwie, po czym przeniósł wzrok na Lizę, która
siedziała z poważnym wyrazem twarzy. - Lizo?
- Chcesz jeszcze lody?
Popatrzył niewidzącym wzrokiem na swój pucharek. Był pusty.
- Nie, chyba nie.
Wstał i zaniósł naczynie do zlewu. Nie zamierzał wszakże
kończyć na tym dyskusji, miała dla niego zbyt duże znaczenie.
Liza też podniosła się od stołu i włożyła swój pucharek do zlewu,
nie zwracając uwagi na to, że był jeszcze pełny.
- Chyba pójdę na górę zrobić sobie gorącą kąpiel. Nie czuję się
najlepiej. - Pocałowała go przelotnie i odeszła, zanim się zorientował.
Przez dwa minione dni nie dawał jej odpocząć, zwłaszcza
upewniwszy się, że ich pragnienia są wzajemne. Teraz poczuł się
winny, że przesadził. Postanowił zatem, że spędzą ten wieczór inaczej,
może obejrzą film, najlepiej jakąś komedię. Potem porozmawiają.
Liza leżała w wannie, z jej oczu dwoma strużkami ciekły łzy. Czy
myślała, by mieć dzieci? O tak. Ale kiedy, mając osiemnaście lat,
wybrała się do lekarza z prośbą o tabletki antykoncepcyjne, ten
oświadczył jej, że nie musi zawracać sobie tym głowy. Przebadawszy
ją, stwierdził, że operacja, którą przeszła w dzieciństwie, w zasadzie
uniemożliwia jej zajście w ciążę.
Wiele godzin wtedy przepłakała. Dla pewności odwiedziła
drugiego lekarza, ale i ten potwierdził tylko diagnozę. Czepiała się
słabej nadziei związanej z określeniem „w zasadzie", nigdy nie łykała
pigułek, wyzywając los. Była jednak bezpłodna.
Sądziła, że z upływem czasu zaakceptowała tę sytuację. Jakże się
jednak oszukiwała! Gdy tylko Nick napomknął o dzieciach, poczuła
taki ból, jakiego dotąd nie znała. Fakt, że nie może dać mu dzieci,
których on tak pragnie, unicestwiał jej nadzieje na przyszłość,
niweczył jej szansę poślubienia Nicka.
A uważała, że Nick zasługuje na to, by spełniły się jego marzenia.
Bo jest dobrym, czułym, troskliwym człowiekiem, doskonałym
materiałem na ojca, takiego, jakiego powinien mieć każdy chłopiec i o
jakim marzy każda dziewczynka. Liza marzyła właśnie o takim ojcu.
Opiekuńczym i pełnym miłości.
Wuj Joe był dla niej dobry, za to rodzony ojciec prawie się nią nie
interesował.
Podobnie
zresztą
jak
jej
bratem
Jacksonem.
Dowiedziawszy się, że jej ojciec ma romans z Meredith, tą nową
Meredith, i przecież swoją bratową, z którego narodziło się jej
najmłodsze dziecko, do reszty straciła nadzieję na to, że ojciec
kiedykolwiek ją zauważy. Straciła też dla niego szacunek.
Nie zdradziła ojca, ale tylko ze względu na wuja Joego. Ojciec nie
miał pojęcia, że Liza zna jego sekret. A ona miała po prostu pecha, że
podsłuchała kiedyś przypadkiem jego rozmowę z Meredith. Matka
Lizy nie zaliczała się co prawda do wzorowych matek, ale
przynajmniej nie posunęła się do tak haniebnego postępku.
A Nick? Tak, Nick będzie ojcem idealnym i ona nie ma prawa
odbierać mu tej perspektywy.
- Od początku wiedziałaś, że to nie ma sensu - zbeształa się.
Tak właśnie myślała, zanim poczuła dotyk jego dłoni. Nie
powiedział wprawdzie wprost, że ją kocha, ale ona mocno w to
wierzyła. Tylko że Nick nie znał jej słabych stron, a zwłaszcza tej
najważniejszej z najsłabszych.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z ponurych refleksji.
- Nie utonęłaś jeszcze? Siedzisz tam już tak długo, że pewnie
zdążyłaś się skurczyć.
- To nowy sposób na utratę wagi! - zawołała, skrzętnie ukrywając
łzy.
- Akurat tobie tego nie potrzeba. Masz ochotę obejrzeć film po
kąpieli? Myślałem o czymś starym.
- Świetnie, zaraz przyjdę.
Nie ruszyła się, póki nie usłyszała jego oddalających się
korytarzem kroków. Wyszorowała potem twarz ciepłą wodą, żeby nie
zobaczył jej zaczerwienionych oczu. Kiedy zeszła na dół w koszuli i
szlafroku, Nick przeglądał jakieś pismo medyczne, na stoliku przed
nim stała miska z prażoną kukurydzą i dwie szklanki wody
mineralnej. Podniósł wzrok.
- Założę się, że jesteś najczystszym człowiekiem na ziemi.
- Oczywiście. Z tego właśnie słynę - zapewniła go, zmuszając się
do uśmiechu.
- Mogę sprawdzić, żeby docenić w pełni twój wysiłek?
Nie wahała się. Była raczej zdumiona, kiedy ograniczył się do
kilku gorących pocałunków.
- Puszczę film, bo inaczej utkniemy tu do rana - powiedział,
oparłszy się wygodnie, i sięgnął po pilota.
Liza patrzyła na niego zdębiała. Nie mógł przecież domyślić się ni
stąd, ni zowąd, że z nią jest coś nie tak. A może mu się znudziła,
opatrzyła? Jeśli to prawda, nie ma nawet prawa się poskarżyć,
położyła więc tylko głowę na jego ramieniu i gapiła się bezmyślnie na
napisy początkowe płynące przez ekran.
Przyznała mu potem rację, film był fantastyczny. Chętnie też
zauważyłaby głośno, że bohater był sporo starszy od bohaterki, która
musiała mocno go do siebie przekonywać, prawie tak samo, jak ona
była zmuszona przekonywać Nicka.
- Podobało ci się?
- Bardzo - zapewniła, nie wnikając w szczegóły.
- Cieszę się. To co, gotowa do łóżka?
Kiwnęła głową. Jednak nigdy dotąd nie musiała go prosić, to on
inicjował ich nocne spotkania. Ruszyła do sypialni. Szykowali się do
snu bez słowa. Liza wśliznęła się pod kołdrę pierwsza. Kiedy dołączył
do niej Nick, zgasiwszy wpierw światło, przysunęła się do niego.
- Dobranoc, Lizo - powiedział i odwrócił się do niej plecami.
Leżała przez chwilę w ciemnościach, ogłupiała, aż postukała go w
ramię.
- Chyba o czymś zapomniałeś - stwierdziła chłodno.
Pogodziła się już, że nie spędzą razem życia, przynajmniej czyniła
w tym kierunku wysiłki. Niemniej jednak nie oznaczało to, że ten
wieczór chce zakończyć na słowie dobranoc.
- Tak?
- Nie pocałowałeś mnie na dobranoc.
- Tak, kochanie, nie mogę.
Oniemiała.
- A co, przeziębiłeś się i boisz się mnie zarazić?
- Nie.
- Nie pragniesz mnie już?
Nie było rady, musiał się do niej odwrócić. Chwycił ją za rękę i
udowodnił, jak bardzo jej pragnie.
- No to nie rozumiem. Jeśli...
- Powiedziałaś, że jesteś zmęczona! - wyrzucił z siebie z
westchnieniem. - Nie jestem przecież potworem, kochanie, nie mogę
cię zamęczać. Staram się zachowywać jak dżentelmen.
- Nick, miałam tylko ochotę na kąpiel! Nic mi nie jest. Po diabła
mi dżentelmen, ja chcę ciebie!
Natychmiast znalazła się w jego objęciach.
- Hej, twierdzisz, że nie jestem dżentelmenem?
- Uważam, że jesteś doskonały i mam wielką ochotę na tę
doskonałość - oznajmiła.
Po takim oświadczeniu Nick zapomniał o skrupułach. Kochali się
żarliwiej niż dotąd, bo teraz Liza wiedziała już, że zbliża się czas jej
odejścia. Gdy Nicka zmorzył sen, spojrzała w ciemność, a spod jej
powiek spadały na poduszkę łzy.
Siódme niebo z Nickiem nie było jej przeznaczone. Nie mogła mu
nawet powiedzieć dlaczego, bo mógłby wyrzec się dla niej swoich
marzeń. Na tyle go już poznała.
Musi być dzielna i zabierać manatki. Ale jeszcze nie tej nocy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kilka kolejnych dni, w których udało się Lizie za dużo nie
myśleć, składało się z najszczęśliwszych w jej życiu chwil. Za dnia
pomagała Bonnie w pracach domowych i komponowała. Wieczory
wypełniał jej Nick.
Jedynym zmartwieniem, którego nie udało jej się pozbyć, była
Emily. Liza spodziewała się telefonu od niej w niedzielny poranek i
miała przy okazji problem. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie
mogła zostać u Nicka. Czuła, że powinna zacząć przygotowywać się
do opuszczenia jego domu.
Skontaktowała się z inspektorem Ramseyem, by dowiedzieć się,
czy są jakieś wiadomości na temat mężczyzny, który włamał się do jej
mieszkania. Inspektor zapewnił ją jedynie, że jej mieszkanie jest pod
stałą obserwacją, ale jak dotąd włamywacz nie pokazał się po raz
wtóry.
Nie mogła się zdecydować, czy po wyjeździe z Saratoga Springs
udać się do swojego nowojorskiego apartamentu. W każdym razie
musiała być uchwytna pod jakimś telefonem, pod którym mogłaby ją
znaleźć kuzynka. Liza nie chciała też rozmawiać z nią w obecności
Nicka ani Bonnie. Przymierzała się więc w myślach do rozmaitych
sposobów rozwiązania tej kwestii, ale żaden z dotychczasowych
pomysłów jej nie zadowalał.
Tyle miała do powiedzenia Emily! Dzieliły ze sobą zawsze
najskrytsze tajemnice, marzenia i nadzieje. Emily wiedziała o
bezpłodności kuzynki, na pewno wypytywałaby ją, czy Nick jest tego
świadomy, gdyby tylko Liza zdradziła jej swe uczucia. Liza nie
wiedziała zatem, w jaki sposób przekazać jej emocje, które budziła w
niej bliskość Nicka, nie wchodząc przy tym w pewne szczegóły. A
potem pomyślała, że lepiej w ogóle nic nie mówić, bo tak czy owak
jej szczęśliwe dni dobiegają kresu.
Emily zadzwoniła w niedzielę o wpół do dwunastej. Liza była
akurat w kuchni, razem z Bonnie szykowały lunch. Bonnie podniosła
słuchawkę i zaraz przekazała ją Lizie, która nie potrafiła powiedzieć
gospodyni, że odbierze telefon w pokoju, musiała zatem bardzo
uważać na słowa.
- Lizo, co u ciebie? W porządku? - pytała Emily po pierwszych
słowach powitania.
- Oczywiście.
- Jakoś dziwnie mówisz. Nie jesteś sama?
- Nie. - Wiedziała, że Emily zrozumie.
- Ale wszystko dobrze?
- Tak, na razie tak, ale... wszystko się zmienia.
- Chcesz powiedzieć, że się przenosisz? Jak cię znajdę?
- W domu.
- W Nowym Jorku czy w Kalifornii?
- To pierwsze - odparła Liza dyplomatycznie.
- Czy to bezpieczne? A co z tym mężczyzną? Nie znajdzie cię
tam? Nie wracaj do tego mieszkania - prosiła Emily. - Może zamelduj
się w którymś z nowojorskich hoteli pod przybranym nazwiskiem,
mogłabyś się jakoś zamaskować.
Liza kombinowała tymczasem, jak wytłumaczyć kuzynce swoje
trudności.
- To może ja zadzwonię?
- Nie wiesz, jaki dać mi numer, tak? Dobrze, dzwoń do Mi-T-Fine
Cafe w Keyhole, występuję tu jako Emma Logan. - Podała Lizie
numer. - Znają mnie tu pod tym nazwiskiem. Możesz zostawić
wiadomość, oddzwonię po pracy.
- Na pewno tak będzie dobrze? - spytała Liza, nie chcąc
komplikować Emily i tak pełnego problemów życia.
- Będzie dobrze.
- Myślałaś o telefonie do Randa?
- Tak, ale nie jestem jeszcze gotowa.
- Em, naprawdę uważam...
- Nie mogę. Po prostu nie mogę. Słyszałaś coś o ojcu? Dobrze się
czuje?
- Chyba tak, nie miałam nowych wiadomości. Nie sprawdzałam
swojej sekretarki, bo nie chciałam, żeby został tam mój tutejszy
numer.
- Och, nie pomyślałam o tym - rzekła Emily.
- Pomyślę, jak to rozwiązać, zanim znów zadzwonisz. Kiedy się
odezwiesz?
- Mam dzwonić na ten numer, dopóki nie dasz mi nowego?
- Tak. To w przyszły wtorek?
- Dobrze, ale o tej porze co dzisiaj. Cały tydzień pracuję na drugą
zmianę.
- Świetnie. Będę czekać i postaram się zebrać jak najwięcej
informacji. Uważaj na siebie, Em.
- Ty też, zwłaszcza jeśli chcesz się gdzieś przeprowadzić. Na
pewno nie możesz tam zostać?
- Nie wiem...
- Martwisz mnie. Masz jakieś kłopoty z tym lekarzem? Chyba cię
nie podrywa?
Liza o mały włos nie wybuchnęła histerycznym śmiechem. Jeśli
już, to ona właśnie go podrywa. A dokładniej - zakochała się w nim i
dlatego nie może zostać dłużej.
- Nie, jest w porządku. A jak twój zastępca szeryfa?
- Słodki, ale nieśmiały. Przynajmniej nie mam problemu. No,
muszę kończyć. Mam kilka spraw do załatwienia przed pracą. Odezwę
się w środę, pilnuj się.
- Ty też - rzekła Liza, żałując, że dzieli ją od Emily tak wielka
odległość. Odłożyła słuchawkę, smutna i trochę przestraszona. Nie
czuła się tak, odkąd znalazła się w tym domu. To perspektywa
opuszczenia go przypomniała jej, że świat nie jest przyjaznym
miejscem.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się Bonnie.
Liza odwróciła się do niej zatroskana.
- Nie, nic takiego.
- Chyba znam odpowiedź na jeden z twoich problemów. Nie
myśl, że podsłuchuję, ale wspomniałaś, że nie możesz zadzwonić na
swój numer. Przecież Nick może zadzwonić z gabinetu i sprawdzić
wiadomości. Nikogo nie zdziwi, że twój lekarz się do ciebie odzywa.
Liza ucieszyła się, że rozmawiała w obecności gospodyni,
ponieważ jej rozwiązanie było idealne.
- Fantastycznie, Bonnie! Poproszę Nicka o to, kiedy tylko wróci z
kościoła.
- Nie będziesz musiała długo prosić - rzekła gospodyni z
uśmiechem. - Skoczyłby bez namysłu do oceanu, gdybyś mu kazała
go przepłynąć.
Liza powstrzymała napływające do oczu łzy.
- Nigdy bym o to nie prosiła - powiedziała. Nie nalegałaby nawet,
żeby Nick się z nią ożenił. Ale prośba o sprawdzenie nagrań na
sekretarce jak najbardziej wchodziła w rachubę.
Nick, oczywiście, zgodził się bez słowa. Chciał nawet pojechać
do gabinetu natychmiast po lunchu, i to z Lizą. Możliwość wyjścia z
domu uradowała ją, a jednocześnie wzbudziła pewne obawy.
- Myślisz, że to bezpieczne?
- W weekendy nikogo tam nie ma, będziesz mogła sama
zadzwonić. Na wszelki wypadek możesz schować się pod jakimś
kapeluszem.
Liza natychmiast zwróciła się do gospodyni:
- Bonnie, możesz mi pożyczyć kapelusz?
- Mam coś lepszego, blond perukę - odparła na to Bonnie z
uśmiechem od ucha do ucha. - Miałam ją do kostiumu na zabawie,
lata temu. Nie wiem, po co ją jeszcze trzymam, leży zapakowana na
strychu.
- Wspaniale. Tak się cieszę, że stąd wyjdę. To znaczy, dobrze mi
tu - dodała szybko, widząc, że Nick marszczy brwi. - Ale w końcu
mogę dostać klaustrofobii.
- No pewnie - przytaknęła Bonnie. - Ja bym tam dostała, jak bym
nie mogła wyskoczyć do spożywczego, już nie mówiąc o kinie czy
innych sklepach.
- Lizo, nawet o tym nie myśl, jedziemy tylko do biura.
- Wiem. Dziękuję, Nick, poważnie.
Godzinę później sadowiła się na przednim siedzeniu mercedesa,
w peruce Bonnie na głowie. Czuła się co prawda jak mała
dziewczynka, która bawi się w przebieranki, ale nie była to wysoka
cena za bezawaryjne dotarcie na miejsce.
- Co u Emily? - zapytał Nick po drodze.
- W porządku. Chyba czuje się tam nieźle.
- Na pewno? Bonnie mówiła, że się zdenerwowałaś.
Liza nie chciała go okłamywać, ale nie miała wyjścia.
- Bo jednak się o nią martwię. Co innego ukrywać się kilka dni, a
co innego tak długo. Boję się ciągle, że ten mężczyzna ją znajdzie.
- Hm. Inspektor Ramsey mówi, że kompletnie zaginął ślad po tym
facecie, który był w szpitalu i w twoim mieszkaniu.
- Tak, ale on sądzi, że tu chodzi jedynie o pieniądze - stwierdziła
ponuro Liza, bo obie z Emily miały całkiem inne zdanie na ten temat.
- Uważasz, że on nie przestał szukać Emily, chociaż dostał
pieniądze?
- Właśnie.
Nick ściągnął brwi i wjechał na parking, podjeżdżając na tyły
budynku, gdzie znajdowało się służbowe wejście.
- Zaczekaj, aż otworzę drzwi, potem szybciutko do środka,
dobrze?
Nie czekał na odpowiedź, zakładając, że jest oczywista. Liza
zrobiła, jak prosił. Dyktował warunki, ale w tym wypadku miał rację.
Kiedy otworzył drzwi, wyskoczyła z samochodu, i pobiegła przez
słoneczną przestrzeń prosto do ocienionego korytarza. Wtedy Nick
otworzył swój gabinet.
Liza opadła na fotel przy biurku i niezwłocznie chwyciła za
słuchawkę. Nick podsunął jej notes i ołówek, by mogła coś w razie
potrzeby zapisać. Drżącą ręką wykręciła numer. Kontakt ze światem
zewnętrznym, pozbawionym oparcia Nicka, był dla niej wielkim
stresem. Czuła lęk przed tym, co mogło ją tam spotkać.
Pięć pierwszych nagrań stanowiły telefony od jej matki, która
zirytowanym tonem domagała się, żeby Liza do niej zadzwoniła, żeby
kontynuowała trasę koncertową, żeby - generalnie - była jej
posłuszna. Wuj Joe natomiast z troską dopytywał się o jej
bezpieczeństwo i o Emily.
Liza rozpłakała się, Nick wziął ją za rękę.
- Dobrze się czujesz?
Przytaknęła. Kolejna wiadomość pochodziła od włamywacza,
groził jej.
- To on!
- Kto? - spytał Nick.
- Ten mężczyzna! Ten, który...
Nick włączył głośne mówienie.
- Znajdę cię, suko, dostaniesz, na co zasługujesz, ty i ta twoja
kuzyneczka. Zmów paciorek, bo zbliża się dzień sądu ostatecznego!
Liza zacisnęła powieki.
Na sekretarce znalazła jeszcze tylko dwa telefony od matki. Kiedy
skończyła odsłuchiwanie, Nick czym prędzej przejął słuchawkę.
- Trzeba zawiadomić Ramseya.
- Nick, przecież to jasne, że ten człowiek szuka dalej Emily, i że
tutaj chodzi o morderstwo.
- Wiem. Ramsey musi wiedzieć, co się dzieje, kochanie. Trzeba
zadzwonić.
W końcu Liza zgodziła się z nim. Nie wiedziała, co zrobi
inspektor, ale Nick miał rację, policja musi wiedzieć. Ramsey miał
wolne, ale kiedy Nick wyjaśnił, w jakiej sprawie dzwoni,
recepcjonistka zobowiązała się skontaktować się z inspektorem pod
jego domowym numerem i poprosić go o pilny telefon do gabinetu
Nicka.
Liza wstała i podeszła do okna, stając plecami do Nicka. On zaś
odłożył słuchawkę, zbliżył się do niej i objął ją.
- W porządku?
- Tak, oczywiście. Ale sam wiesz...
Dzwonek telefonu wybawił ją przed powtórzeniem znów tego
samego. To był Ramsey. Nick wyjaśnił, dlaczego go niepokoi, na co
inspektor obiecał dołączyć do nich w ciągu dziesięciu minut. Nick
poprosił go tylko, by wszedł tylnym wejściem.
W obecności inspektora Liza jeszcze raz sprawdziła swoją
sekretarkę automatyczną, tym razem od początku z włączonym
głośnym mówieniem. Ramsey poprosił o dwukrotne powtórzenie
nagrania włamywacza.
Podniósł potem wzrok na Lizę.
- Zamierza zabić was obie. Nawet nie wspomina o okupie.
- Powiedział pan, że już go dostali.
- Od kiedy wie pani, że chodzi o morderstwo, a nie o porwanie,
pani Colton? Nie przypominam sobie, żeby wspomniała pani o tym
wcześniej.
Wpatrywał się w nią, marszcząc czoło. Nick stanął u jej boku,
gotów jej bronić.
- Nie wiedziałam, nie byłam pewna, ale jeżeli bierze w tym
udział... ktoś z rodziny, porwanie nie miałoby sensu. Wuj Joe jest
naprawdę bogaty, a przy tym bardzo hojny.
- Powinienem się był tego domyślić po zabójstwie pomocy
kuchennej.
Liza spojrzała na niego.
- Zna pan jakieś szczegóły jej śmierci?
- Nie, morderca zaatakował ją i uciekł.
- Mają chociaż opis samochodu? Musi być na kogoś
zarejestrowany.
- Pochodzi z kradzieży zgłoszonej dosłownie pół godziny przed
wypadkiem. Porzucono go potem kilka kilometrów dalej. Bez
żadnych odcisków palców - dodał, uprzedzając ewentualne pytanie
Nicka.
Inspektor zaczął krążyć po gabinecie, Liza siedziała w milczeniu.
Nick miał jednak kolejne pytanie.
- A przekazany przez rodzinę okup nie naprowadził na żadne
ślady?
- Nie, gość jakby się rozpłynął. - Ramsey skrzywił się. - Od tamtej
pory zero kontaktu. A pani kuzynka też zniknęła. - Potarł czoło. -
Prawdę mówiąc - wskazał na telefon - to pierwszy znak, że może
wciąż żyje.
- Czy pieniądze nie zostały w żaden sposób oznaczone? Nikt nimi
dotąd nie płacił? - pytał dalej Nick.
- Tak - rzekł Ramsey - są oznakowane.
- Nie domyślili się tego? - zainteresowała się Liza.
Inspektor wzruszył ramionami.
- Zależy, jacy są bystrzy.
Liza stuliła ramiona, czując zbierające się łzy. Miała wielką
nadzieję, że okup naprowadzi na jakiś trop, że wreszcie skończy się
ten koszmar.
- Nie można przesłuchać Meredith Colton? - spytał Nick.
- Na podstawie dziwacznej opowieści jej siostrzenicy? - Inspektor
zwrócił się do Lizy. - Proszę o wybaczenie, nie chciałem pani urazić.
FBI nie chce robić sobie wrogów z Coltonów. Pan Colton w chwili
obecnej chętnie z nimi współpracuje, ale ta historia mogłaby zmienić
sytuację. - Zrobił pauzę i ponownie spojrzał na Lizę, tym razem
dosłownie przebijając ją wzrokiem. - Chyba że ma pani dowód winy
swojej ciotki.
Liza pokręciła głową.
- Cóż, pech, że ten gość nie powiedział przez telefon nic
obciążającego panią Colton. To by wiele zmieniło.
Nick kiwnął głową, zakładając, że wizyta dobiegła końca.
- Dziękuję, że pan wpadł, inspektorze. Pomyśleliśmy, że powinien
pan tego wysłuchać.
- Słusznie. Pozwoli pani, że skopiuję to nagranie? Gdyby dała mi
pani numer i kod do odsłuchania wiadomości, zrobiłbym to u siebie w
biurze.
Liza nie widziała w tym nic złego, bez zwłoki podała mu żądane
numery. Inspektor wyszedł, udając się do biura i zostawiając ich
samych.
Nick przysiadł obok Lizy.
- Przepraszam, kochanie. Spodziewałem się, że ta wiadomość
dostarczy jakiegoś rozstrzygającego dowodu.
- Ja też - wykrztusiła przez łzy. - Chcę, żeby to się skończyło.
Chcę, żeby Emily wróciła do domu... i była bezpieczna.
- Tak... ale ja nie chcę, żebyś mnie opuściła - szepnął i zaraz ją
pocałował.
Ona także nie chciała wyjeżdżać. Niemniej zrobi to, i wcale nie z
powodu mężczyzny, który grozi jej przez telefon. Ale Nick nigdy się
o tym nie dowie.
Meredith nie zdołała zniknąć z oczu Joego ani FBI aż do pewnego
dnia późnym wieczorem, kiedy to rzekomo udała się na spoczynek.
Dobrze chociaż, że temu głupkowi udało się uciec, pomyślała, bo
inaczej zrujnowałby cały jej scenariusz.
Zaparkowała przed podejrzanym barem, gdzie umówiła się z
Silasem. Nie od razu przyzwyczaiła wzrok do pełnego dymu mroku,
znalazła jednak Silasa dokładnie tam, gdzie kazała mu czekać. Z tyłu
sali, jak najdalej od jakiegokolwiek światła.
Nie traciła czasu na grzeczności.
- Gdzie forsa?
- W plecaku. - Mężczyzna przesunął po stole ciężki bagaż, patrząc
nań z żalem, jakby miał się zdematerializować.
Meredith zrzuciła natychmiast plecak na miejsce obok siebie, przy
ścianie. Starczył moment, by zorientowała się, że została wrobiona.
- Banknoty mają kolejne numery.
- To co? Wydaje się je jak każde inne.
- Ty durniu! Nie rozumiesz, że ich nie można wydać? Ta forsa
doprowadzi do nas gliny. - Rozsadzała ją wściekłość, liczyła
przynajmniej na finansową korzyść.
- Kiedy ja mam plany! - protestował Silas, podnosząc głos ze
zdenerwowania.
- Ucisz się, idioto! - zbeształa go Meredith. - Jak się wywiążesz z
roboty, może ci zapłacę - warknęła. - Kiedy zamierzasz się jej
pozbyć?
- Suka dobrze się kryje. Masz tyle, zapłać mi trochę więcej. To
mnie kosztuje.
- Głuchy jesteś? Ta forsa jest na nic. Mogę ci dać pięć tysięcy,
ale... - Zawiesiła głos, kiedy wyciągnął rękę po plecak, jak gdyby
zamierzał wziąć swoje od razu. - Zostaw! Tego nie wolno tknąć,
muszę zdobyć forsę z innego źródła. Chyba że chcesz od jutra gnić w
kiciu.
Szybko cofnął ręce, jakby się poparzył.
- Potrzebuję więcej pieniędzy - skamlał.
- Zdobędę je, ale tych nie dam. Czy wszystko musi mi się tak
rozwalać? - poskarżyła się.
Nie należała wszakże do tych, którzy się łatwo poddają.
Pozbędzie się Emily, postanowiła, i Lizy, jeśli i to będzie konieczne,
choćby była to ostatnia rzecz w jej życiu.
W następnym tygodniu Liza kilkakrotnie jeszcze ukrywała się pod
blond peruką, wychodząc z Bonnie po zakupy. Raz nawet udały się do
dużego centrum handlowego. Świadomość, że jej kłopoty szybko się
nie skończą, nie pozwalała Lizie pogodzić się z koniecznością
dalszego ukrywania się. Gdy zdarzało im się spotykać w sklepie
znajomych Bonnie, ta przedstawiała Lizę jako siostrzenicę, która
wpadła z wizytą. Nick nie miał pojęcia o ich eskapadach.
W środę zadzwoniła Emily i Liza poinformowała ją o nagraniu i
rozmowie z inspektorem. Obie były tym bardzo przejęte. Na pytanie,
jak długo zamierza pozostać w domu doktora, Liza nie udzieliła
jednoznacznej odpowiedzi. Pragnęła zostać tam możliwie najdłużej.
Zresztą obojętnie, kiedy wyjedzie, i tak będzie to bolesne. Postanowiła
zatem cieszyć się każdą chwilą spędzoną z Nickiem. Był wciąż
kochający i czuły, nie wracał do kwestii dzieci, zdawał się dostosować
do Lizy, która - tak myślał - nie chciała po prostu niczego
przyspieszać.
Dla Lizy było to korzystne pod każdym względem. Była tak
szczęśliwa, jak tylko to możliwe w podobnych okolicznościach. Nie
pozbyła się troski o Emily, ale znajdowała pociechę w miłości Nicka i
cieszyła się spacerami z Bonnie. Najchętniej nie zmieniałaby tej
sytuacji jeszcze przez jakiś czas.
W czwartek, kiedy towarzyszyła Bonnie w wyprawie do
supermarketu, wszystko się zmieniło. Znajoma Bonnie zatrzymała ją
na pogawędkę, a Liza w tym czasie lustrowała okładki magazynów.
- Może znasz kogoś, kto podjąłby się czasowej pracy? - spytała
kobieta.
- Jakiego rodzaju?
- Moja córka prowadzi przedszkole w szpitalu, dla dzieci
pracowników. Połowa załogi padła na grypę, jakby była jakaś
epidemia. Jutro trochę jej pomogę, ale i tak brakuje jej rąk do pracy.
Liza wyciągnęła uszy. Kochała dzieci, choć sama nie mogła
zostać matką. Dzień czy dwa pracy w szpitalu wydał jej się
fantastycznym pomysłem. W peruce nikt jej nie rozpozna.
- Ciociu, ja chętnie się tego podejmę - zwróciła się nagle do
Bonnie.
- Wykluczone, kochanie! - zawołała gospodyni. - Nickowi by się
to nie spodobało.
Znajoma spojrzała na nią zdziwiona.
- A co ma do tego doktor Hathaway? Byłoby świetnie, gdyby
przyszła. Jak ci na imię, moja droga?
Liza myślała szybko.
- Liza, Liza Brown.
- Nie wiedziałam, że masz w rodzinie Brownów, Bonnie -
zauważyła znajoma.
- To po mężu, byłam krótko mężatką - wyjaśniła Liza, obawiając
się, że gospodyni nie wybrnie z kłopotu.
- Ach tak, to po co zatrzymałaś nazwisko? - rzekła kobieta i
dorzuciła z uśmiechem: - To co, powiem córce, że będziesz jutro z
samego rana?
- Tak, jeśli można to o dziewiątej.
- Ale wiesz o tym, że będę cię musiała odebrać o wpół do piątej? -
Bonnie szukała ratunku. - Twoja córka - oświadczyła znajomej -
będzie chyba musiała znaleźć kogoś innego, kto może zostać dłużej.
- Jest tak załamana, że zgodzi się na wszystko - stwierdziła
kobieta. - A ty, Bonnie? Nie chciałabyś pomóc?
- Chyba powinnam - mruknęła Bonnie.
- No to wspaniale! Zadzwonię do was dziś wieczorem po
rozmowie z córką - zakończyła znajoma i pchnęła swój wózek z
zakupami.
- Nick nas zabije - szepnęła Bonnie.
- Nie dowie się. Ty możesz powiedzieć, że komuś pomagasz, a
mnie w końcu nie wolno odbierać telefonów.
- A jeśli ktoś cię pozna?
- Nie jestem aż taka sławna. Poza tym ukrywam się przed kim
innym, a tamci z pewnością nie będą mnie szukali w przedszkolu.
Zobaczysz, będzie dobrze.
- Mam nadzieję - rzekła Bonnie z westchnieniem.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy Nick wrócił do domu tego wieczoru, natychmiast
zauważył, że obie kobiety są czymś poruszone. Bonnie unikała jego
wzroku jak ognia, co wcale nie wróżyło dobrze.
- O co chodzi? - zapytał, przyglądając się im z obawą.
Gospodyni skoczyła jak przerażona i skwitowała:
- Nic.
Liza wtuliła się w jego ramiona. Bliskość Lizy natychmiast
wytrąciła go z równowagi, zapisał sobie jednak w pamięci, by złapać
Bonnie na osobności i pociągnąć ją za język.
- Kolacja będzie za pół godziny, gdybyś chciał, no wiesz,
odwiedzić Lizę - poinformowała Bonnie, wciąż na niego nie patrząc.
Postanowił, że później wszystko wyjaśni, na razie Liza przesłoniła
mu wszystko.
- Świetnie, Bonnie. - Wziął Lizę za rękę i wyciągnął z kuchni.
- Zaczekaj - zaprotestowała, ciągnąc go z powrotem.
Zrobił zdziwioną minę.
- Nie chcesz... porozmawiać?
- Pewnie, że chcę - przekomarzała się - ale miło jest, kiedy ktoś
cię o to pyta, a nie zakłada z góry, że się zgodzisz. Rozbestwiłeś się.
- Tak myślisz? - Uniósł brwi i przygarnął ją do siebie.
Musiał jej przyznać rację, rozpuściła go, czekając na jego powrót
do domu, spędzając z nim wieczory i noce. Przyzwyczaił się do tego i
miał nadzieję, że tak już zostanie. Liza nawet nie zdawała sobie
sprawy, że go przejrzała. Przez nią zmienił swoją decyzję, by się
więcej już z nikim nie wiązać. Bez niej nie wyobrażał sobie życia. Po
raz pierwszy od czterech lat patrzył optymistycznie w przyszłość.
Prawdę mówiąc, nie wyznał jeszcze Lizie miłości wprost, za
pomocą słów. Uznał, że to nie jest stosowny moment, by
komplikować jej życie, bo i bez tego czeka ją wiele istotnych
rozstrzygnięć. Miał jednak zamiar to zrobić, żeby ją zatrzymać.
Spuścił głowę i szepnął jej do ucha zaproszenie, które wywołało na jej
twarzy rumieniec.
Bonnie zaśmiała się, tym razem jej głos brzmiał normalnie.
- Kochanie, zabierz go stąd, bo się zawstydzę.
Liza, posłuszna gospodyni, pociągnęła Nicka za rękę. Poszedł za
nią jak w dym, w takich chwilach nigdy się nie wahał. Kiedy znaleźli
się za zamkniętymi drzwiami pokoju, Nick przytulił ją mocno.
- Czy pocałunek też wymaga pozwolenia?
Był rozpieszczany i znajdował w tym wielką przyjemność.
Następnego ranka Bonnie złapała Nicka, zanim wyszedł do pracy.
- Nie będzie mnie dzisiaj w domu cały dzień, muszę pomóc
koleżance. Nie przejmuj się, gdyby nikt nie podnosił słuchawki.
Liza wbiła wzrok w jajecznicę, w napięciu czekając na reakcję
Nicka. Zastanawiały się z Bonnie, jak i kiedy poinformować go, że
gospodyni może nie być w domu, i zdecydowały, że najlepiej zrobić
to w ostatniej chwili.
- Jakiej koleżance? - spytał, zabierając swoją teczkę i torbę
lekarską.
- Marge Joyner.
Nick stanął jak wryty.
- Co się stało Marge?
- Nic - uspokoiła go szybko Bonnie.
- Przecież ona nie pracuje, jej córka... - Urwał i spojrzał na
Bonnie, marszcząc brwi. - Słyszałem, że w przedszkolu potrzebują
kogoś do pomocy. Czy o to chodzi?
- Tak. Obiecałam tam zajrzeć.
Nick obrócił się do Lizy.
- Dasz sobie sama radę?
- Oczywiście - odparła z niewinną miną, zapewniając
natychmiast: - Nikomu nie otworzę i nie będę odbierać telefonów.
Wciąż zatroskany, Nick pochylił się i pocałował ją.
- Tylko bądź ostrożna.
- Dobrze.
Liza i Bonnie nie otworzyły ust, dopóki nie usłyszały
oddalającego się samochodu.
Pierwsza odezwała się gospodyni:
- Boże ty mój, myślałam, że się złamię i wszystko mu powiem. Za
stara jestem na takie sztuczki.
- Przepraszam cię, ale... ale tak marzę o powrocie do normalności.
Nie sądzę, żebyśmy robiły coś złego, nic mi tam nie grozi.
- Wiem, kochanie. Nie zgodziłabym się, gdybym myślała inaczej.
Nasz doktor przesadza z tą ostrożnością.
- No właśnie. Pójdę teraz na górę, włożę perukę. I zaraz możemy
iść. Chyba nie zaszkodzi, jak będziemy trochę wcześniej?
- Mój Boże, nie. Raczej nas przywitają z otwartymi ramionami.
Bonnie miała rację. Liza rozglądała się po sali pełnej maluchów
błyszczącym wzrokiem.
- Och, Bonnie, czy to nie kochane maleństwa?
- No owszem. Tak bardzo chciałabym, żeby Nick... Chcę
powiedzieć, że czułabym się babcią, gdyby Nick... Co tam, tak,
słodkie jak nie wiem co.
Spieszyła ku nim kobieta niewiele starsza od Lizy.
- Och, pani Allen i Liza, prawda? Tak się cieszę, mama też
przyszła, ale musiałam odesłać do domu kilka minut temu jedyną
pracownicę, która mi została. Ta grypa mnie zabije!
- Proszę tylko powiedzieć, co mamy robić. - Bonnie odłożyła
torebkę na pobliską półkę. Liza zrobiła to samo.
Po chwili obie siedziały na podłodze ze starszymi dziećmi,
organizując im różne gry i zabawy. Liza czuła się jak ryba w wodzie.
Na drugie śniadanie były kanapki z masłem orzechowym i konfiturą,
potem przyszła pora na leżakowanie. Pełne wrażeń dzieci zasnęły,
wszystkie oprócz jednej półtorarocznej dziewczynki, która nie
przestawała płakać.
Liza wzięła małą na ręce, żeby nie przeszkadzała innym, usiadła z
nią w fotelu bujanym i kołysała łagodnie. Drobna dziecięca rączka
chwyciła jasny kosmyk włosów Lizy. Liza syknęła, próbowała się
uwolnić, ale ponieważ dziewczynka nie szarpała jej włosów,
zadowalając się trzymaniem ich w dłoni, Liza oparta się wygodnie i
zaczęła cichutko śpiewać. Kierowniczka przedszkola spojrzała na nią
ukradkiem, Liza szybko przeszła w murmurando. Zupełnie wyleciało
jej z głowy w tym nowym otoczeniu, że jej głos jest rozpoznawalny.
Kiedy dziecko powoli zasypiało, do sali wpadło dwu mężczyzn z
lokalnej stacji telewizyjnej, jeden z nich z kamerą. Liza poszukała
wzrokiem Bonnie. Nie wiedziała, co się dzieje. W tym czasie
dziewczynka przebudziła się i uderzyła w płacz, pociągnąwszy przy
tym perukę Lizy. Pandemonium sięgnęło szczytu, bo mężczyźni
bezbłędnie rozpoznali Lizę. Oko kamery skierowało się w jej stronę, a
jeden z mężczyzn zarzucił ją pytaniami.
Liza starała się desperacko równocześnie uspokoić małą i
poprawić perukę, nie zwracając uwagi na wścibskiego reportera.
Bonnie rzuciła się jej na pomoc. Poleciła reporterowi bezwzględnie
zatrzymać kamerę. Mężczyźni ani trochę się tym nie przejęli.
- Bardzo proszę, nic pan nie rozumie - odezwała się Liza. -
Denerwuje pan dziecko.
W ciągu paru sekund reszta dzieciaków została wyrwana ze snu,
niektóre dołączyły do szlochającego chóru. Marge, znajoma Bonnie,
wsparła ją własnymi siłami, żeby czym prędzej pozbyć się intruzów.
- Pani Colton da nam wywiad i już nas nie ma - wykłócał się
reporter. - Mieliśmy kręcić temat o epidemii grypy, ale to jest dużo
większa gratka.
Liza miała ochotę krzyczeć, starała się jednak zachować powagę.
Stwierdziła z żalem, że chyba nie ma wyboru, jeśli do przedszkola ma
powrócić spokój. Poza tym to tylko lokalna telewizja, pocieszała się.
Wywiadu nie zobaczy nikt, kto chciałby ją skrzywdzić.
- Dobrze, byle szybko - rzekła, wręczając Bonnie zapłakaną
dziewczynkę. - Przejdźmy do holu, przeszkadzacie tutaj.
Po kilku minutach wróciła do sali, w której panowała już cisza, i
przeprosiła szefową za zamieszanie.
- Nic nie szkodzi, mam nadzieję, że może pani tu zostać mimo
wszystko. Nie śmiałabym prosić, ale naprawdę brak mi ludzi, pani
Colton.
- Oczywiście, że zostanę.
Wywiad nie powinien ukazać się na antenie przed wiadomościami
o szóstej, pomyślała.
- Udało się? - Bonnie zjawiła się natychmiast u boku Lizy. -
Obiecali nie mówić nikomu, że tu jesteś?
- Nie. Ale nie powiedziałam, gdzie mieszkam. Mamy mnóstwo
czasu, żeby uprzedzić Nicka.
- O mój ty Boże! On nas zabije!
Liza przekonała się, jak źle oceniła sytuację już o wpół do piątej,
kiedy razem z Bonnie wychodziły z przedszkola. Liza w blond peruce
i towarzysząca jej gospodyni wyszły do holu, gdzie czekali na nie ten
sam reporter i ten sam kamerzysta.
- Pani Colton, muszę zadać pani jeszcze kilka pytań. Informator
kulturalny domaga się więcej materiału.
Liza wpatrywała się w mężczyznę, który podstawił jej pod nos
mikrofon.
- Dałam panu wywiad dla lokalnej stacji.
- No tak, ale nie wiedziałem z góry, że tamci będą zainteresowani.
Chcą nam dobrze zapłacić za informacje, gdzie się pani ukrywa! -
Uśmiechnął się z entuzjazmem, spodziewając się wyraźnie, że Liza
będzie tym zachwycona.
- Nie - rzuciła stanowczo, próbując odejść.
- Pani Colton, będziemy panią śledzić, jeśli nie chce pani
współpracować.
Prawda tych słów uderzyła Lizę. Znaczyły bowiem tyle, że straci
swoją spokojną przystań. Jeżeli wiadomość o miejscu jej pobytu
wydostanie się poza Saratoga Springs, dotrze także do niewłaściwych
osób. Liza pomyślała nawet, że naraża teraz Nicka i Bonnie. A tego na
pewno nie chciała. Bała się, że jeszcze chwila i rozpłacze się.
- Porozmawiam z wami, jeżeli pojedziecie ze mną na lotnisko.
- Ale da nam pani wyłączność - upewniał się kamerzysta.
- Tak - obiecała, czując, że Bonnie ściska jej ramię.
- No to sami zawieziemy panią na to lotnisko - przyrzekł reporter.
Liza zdała sobie sprawę, że ci dwaj mężczyźni nie spuszczą jej
teraz z oka, mogła zatem przynajmniej jakoś ich wykorzystać.
- Dziękuję. Proszę dać mi chwilę czasu, muszę uprzedzić, że jutro
już tu nie przyjdę.
Kiwnęli głowami. Liza popchnęła Bonnie z powrotem do sali
przedszkolnej, zamykając drzwi.
- Chyba nie wyjeżdżasz, złotko? - przeraziła się Bonnie.
- Nie mam wyboru. Jak to się rozejdzie po kraju, możecie być z
Nickiem w niebezpieczeństwie. Muszę jechać.
- I nawet się z nim nie pożegnasz? - spytała gospodyni.
Liza potrząsnęła głową.
- Nie mam wyboru, Bonnie. Powiedz mu... że to wszystko moja
wina. Że próbowałaś mnie przekonać, żebym tu nie przychodziła. I... -
Tyle chciała mu powiedzieć, ale nie mogła. - Podziękuj mu w moim
imieniu. - Uściskała Bonnie i wydawało jej się, jakby rozstawała się z
kimś równie drogim, jak matka.
Wybiegła z sali, zostawiając Bonnie w strugach łez.
Nick wcześnie wyszedł z gabinetu, w szpitalu czekał na niego
pacjent. Po drodze przypomniał sobie, że Bonnie pomaga dziś w
przedszkolu i postanowił wpaść tam i sprawdzić, czy jeszcze ją
zastanie. Uśmiechnął się na myśl, że może Bonnie odkryje w sobie
miłość do dzieci i z tym większym zapałem powita Lizę jako stałą
mieszkankę ich domu, jego żonę i matkę jego dzieci.
Zbliżywszy się do sali przedszkolnej, zajrzał do wnętrza. Już
tylko dwójka maluchów czekała na swoich rodziców, ale Nick
natychmiast dostrzegł Bonnie. Siedziała w fotelu bujanym i płakała.
Jakaś kobieta poklepywała ją po ramieniu.
- Bonnie! Co się stało?
- Och, Nick, tak mi przykro! Myślałam, że będzie dobrze, ale
spadła jej peruka, i zaraz było tu pełno tych wścibskich dziennikarzy.
Powiedziała, że da sobie radę, że nikt nie zwróci uwagi, ale... ale oni
sprzedali wywiad jakiejś ogólnokrajowej stacji... i Liza wyjechała!
Serce Nicka wykonało niebezpieczną woltę. Nie wierzył własnym
uszom. Liza absolutnie nie mogła wyjechać bez słowa, poza tym
miała przecież siedzieć w domu.
- Ona nie wyjechała, Bonnie, jest w domu.
Bonnie pokręciła smutno głową.
- Ona... ona tu była?
Bonnie przytaknęła.
Wbrew wszystkiemu, Nick dalej protestował.
- Nie wyjechałaby. Pewnie chciała zmylić ślady. Jest w domu,
czeka na nas. Chodź, przekonasz się. Pewnie siedzi tam sama
przestraszona.
Wziął Bonnie za rękę i wyciągnął ją z sali przedszkolnej na
parking i do samochodu. Wsadził ją do środka i nacisnął gaz, modląc
się w duchu, by jego słowa się sprawdziły. Gdyby tak się nie stało,
natychmiast by się załamał.
Reporter był zawiedziony. Jedyna nowa informacja, jakiej
udzieliła mu Liza, dotyczyła jej zadowolenia z hotelowej obsługi. Liza
uznała, że przy okazji zrobi hotelowi dobrą reklamę. Zapłaciła kartą
kredytową za bilet do Nowego Jorku i odmówiła dalszych
odpowiedzi. Potem zniknęła w pomieszczeniu dla pasażerów i
spędziła tam pozostały do odlotu czas.
Personel lotniska rozmieścił już w samolocie wszystkich innych
pasażerów, kiedy w ostatniej chwili dołączyła do nich Liza. Cieszyła
się, że wzięła ze sobą do przedszkola przynajmniej torebkę. Przez
chwilę zastanawiała się, nie spodziewając się, by była jej tam
potrzebna, coś jednak kazało jej chwycić ją tuż przed wyjściem.
Kiedy po krótkim locie znalazła się w Nowym Jorku, odebrała
swój bagaż z przechowalni na lotnisku, złapała taksówkę i czym
prędzej pojechała do siebie, do domu. Przywitała się z portierem,
wymigując się grzecznie od wszelkich pytań. Dokładnie obejrzała
mieszkanie, sprawdziła każdy kąt.
Wrzuciła do torby trochę świeżych ciuchów. Przebrała się i
włożyła perukę, którą kupiła jej matka, kiedy Liza ostrzygła się na
krótko. Kolor peruki nie odbiegał od naturalnego koloru jej włosów,
fryzura za to była zdecydowanie dłuższa. Liza zaplotła włosy w
warkocz. Miała nadzieję, że teraz, w dżinsach i koszulce, zmiesza się
z tłumem nowojorskiej ulicy. Jej bank mieścił się zaledwie kilka
przystanków od domu. Udało jej się tam dotrzeć przed zamknięciem i
podjąć większą sumę.
Następnie wynajęła pokój w hotelu średniej klasy, występując
jako Liza Bonney. Kiedy boy zaprowadził ją do pokoju, dała mu
napiwek i zamknęła drzwi. Padła na łóżko i pozwoliła płynąć łzom,
które powstrzymywała od chwili opuszczenia Saratoga Springs.
Opłakiwała swój wyjazd, stratę Nicka i Bonnie, utratę wszystkiego, co
się naprawdę liczy.
Nick wpadł w szał. Nie zastał Lizy w domu, nie czekała tam na
niego. Nie wybiegła mu na powitanie, nie objęła i nie pocałowała.
Bonnie z płaczem przyznała się do wszystkiego. Nick nie miał serca
na nią krzyczeć. Zrobiła błąd, ale to Liza podjęła decyzję. On sam nie
potrafił odmówić niczego Lizie, a Bonnie przecież nie znała dokładnie
całej sytuacji. Żałował teraz, że jej nic nie powiedział.
Ale Liza... ona wszystko wiedziała. Podjęła ryzyko, świadoma
niebezpieczeństwa. Zdając sobie sprawę, jak bardzo on... Musiała
przecież wiedzieć, jak bardzo on ją kocha. I wszystko zniszczyła.
Po pewnym czasie złość Nicka przeszła w ból i strach. Chciał
mieć pewność, że Liza jest bezpieczna. Chciał wiedzieć, dokąd się
udała. Zadzwonił do jej mieszkania i zostawił wiadomość, prosząc o
telefon.
Tej nocy sen do niego nie przychodził. Kiedy Nick wstawał rano
do pracy, miał przed oczami poranki, kiedy budził się obok Lizy. W
jego szafie wciąż wisiały jej ubrania, w łazience stały jej przybory
toaletowe. Jej zapach trwał w pościeli.
Bonnie unikała jego wzroku jak mogła, tak jak poprzedniego dnia.
Tylko że teraz nie było już żadnej tajemnicy.
- Bonnie, to nie twoja wina - rzekł wreszcie. - Powinienem był
powiedzieć ci, że sytuacja jest naprawdę poważna.
- I tak czułam, że nie będziesz zadowolony - odezwała się,
pociągając nosem.
Nick potrząsnął głową.
- Chciałbym... Może czasem za bardzo się rządzę. Powinienem
był powiedzieć ci prawdę, wtedy wiedziałabyś, jak postąpić. A ja
tylko oczekiwałem posłuszeństwa. A więc to i moja wina, nie
przejmuj się tak. Znajdziemy ją.
Nie miał apetytu. Wyszedł szybko bez śniadania, ufając, że praca
oddali choć na moment myśl o Lizie. Poprzedniego wieczoru
zadzwonił do inspektora Ramseya, który obiecał informować go na
bieżąco. Zjawił się w gabinecie pół godziny wcześniej niż zwykle,
wprawiając w popłoch swoich współpracowników.
- Doktorze! - wołała za nim pielęgniarka, usłyszawszy, że
przyszedł. - Właśnie przed chwilą dzwoniła pani Colton!
- Gdzie ona jest? Zostawiła jakiś numer?
- Nie. Powiedziała tylko, że u niej wszystko w porządku.
- Cholera, Missy, czemu nie wzięłaś numeru?! - krzyczał.
Zdumiony wzrok pielęgniarki kazał mu się opamiętać. - Wybacz,
Missy. Bardzo... bardzo się o nią niepokoję.
- Tak, doktorze. Wyobraża sobie pan, że ona tu cały czas była?
Nie miałam pojęcia, nie wierzę, że została w hotelu, nikomu nic nie
mówiąc. W gazecie jest duży artykuł, na pierwszej stronie. Wiedział
pan?
Nick miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że tak, że wszystko
wiedział. Że Liza należy do niego, że była w jego domu, w jego
ramionach, w jego łóżku. Nie byłoby to jednak mądre, musiał zatem
milczeć.
- No nie. Widziałem ją jeszcze w hotelu, nie wiem, co się z nią
dalej działo.
- Ale historia, co? - Pielęgniarka westchnęła. - No tak, bo gdyby
została u pana, załatwiłby mi pan ten autograf. Co tam, może jeszcze
kiedyś przyjedzie.
- Mam nadzieję - zapewnił Nick, po czym wziął do ręki karty
pacjentów, wierząc, że Missy zrozumie ten gest.
Po jej wyjściu zadzwonił znów do inspektora Ramseya.
- Ma pan jakieś wiadomości? - spytał od razu.
- A pan?
- Dzwoniła do mnie, zanim przyszedłem do pracy. Powiedziała,
że wszystko w porządku, nie zostawiła jednak żadnego kontaktu.
- Policja w Nowym Jorku była w jej mieszkaniu. Portier
poinformował ich, że pokazała się tam na krótko i bardzo się
spieszyła. Nie widział, jak wyjeżdża. Poszedł z nimi na górę i pukał,
ale bez skutku. Otworzył im przestraszony, że coś się stało. Nie
znaleźli jej w mieszkaniu, widać było tylko, że wpadła i szybko się
przepakowała.
Nick jęknął sfrustrowany.
- Sądzi pan, że ten włamywacz znowu się pokaże?
- Niewykluczone. Policja obserwuje jej dom.
- To dobrze. Proszę mnie o wszystkim informować - powiedział
na zakończenie.
Patrzył bezmyślnie przed siebie. Nie pozwoliłby Lizie wyjechać,
gdyby miał na to jakiś wpływ. Uwierzył, że będzie ją chronić, a ona,
w ułamku sekundy, zniknęła.
Z ciężkim westchnieniem zadzwonił do Bonnie. Wiedział, że ona
się tam dręczy i chciał jej powiedzieć o telefonie Lizy.
- Czemu tu nie zadzwoniła? - spytała Bonnie załamującym się
głosem.
- Bo nie chciała, żebyśmy wiedzieli, gdzie jest - przyznał
niechętnie. - Ale nie przejmuj się, Bonnie, to mądra dziewczyna, nie
zrobi nic głupiego.
- Tęsknię za nią - szlochała Bonnie.
- Tak, ja też - rzekł i odłożył słuchawkę.
Tęsknota? Co za subtelne określenie, kiedy ma się trudności z
oddychaniem. Poślubiając Daphne, myślał, że ją kocha. Tamta miłość
nie była nawet w połowie tym, co czuł do Lizy. Kiedy w jego
małżeństwie zaczynało się psuć, Daphne już się właściwie nie liczyła.
Z Lizą było inaczej. Wiedział, że będzie mu jej brak do końca
życia, bo przez kilka dni zdążyła rozpalić w nim marzenie o
szczęśliwej rodzinie. Dopóki jej nie znajdzie, marzenie będzie
martwe. Nie widział obok siebie nikogo, prócz niej.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Następnego ranka Liza ubrała się i wyszła do kawiarenki w
pobliżu hotelu. Nauczyła się już, że nie wolno jej opuszczać posiłków,
zmusiła się więc do jedzenia, ale jej talerz był wciąż w połowie pełen,
kiedy płaciła rachunek i wymykała się na zewnątrz, by wmieszać się
w uliczny tłum.
Wskoczyła do pierwszego lepszego autobusu, nie patrząc nawet,
dokąd jedzie. Chciała zatelefonować do Bonnie, upewnić się, że Nick
nie obwinia jej za to, co się stało. Piętnaście przecznic dalej wysiadła i
znalazła budkę telefoniczną.
- Bonnie? - odezwała się, słysząc głos gospodyni.
- Mówi Liza.
- Chwała Najwyższemu, dziecino, słyszę przecież! Gdzie jesteś?
Co tam u ciebie?
- Wszystko dobrze. Czy Nick... był na ciebie zły?
- Nie, kochanie, był słodki, sam się oskarżał, że mi wszystkiego
nie powiedział. Jakie to poważne, znaczy się. To bardzo dobry
człowiek. Chciałby z tobą porozmawiać.
Liza powstrzymała łzy.
- Ja... nie mogę, Bonnie. Rozbeczałabym się, a on by się tylko
denerwował. Naprawdę nic mi nie jest. Może... może jak złapią tego
mężczyznę, odwiedzę was.
- Zadzwoń, jak by ci czego było trzeba, słyszysz? W każdej
sprawie. Zawsze.
- Dobrze.
Liza samotnie ruszyła do hotelu. Odkryła po drodze sklepik z
artykułami biurowymi, w którym kupiła papier i ołówek, żeby móc
dalej zapisywać swoją muzykę. Jedynie to nie pozwalało jej
kompletnie oszaleć.
Kiedy Liza zniknęła, Nick sądził, że nic gorszego nie może go już
spotkać. Następnego ranka przekonał się, jak bardzo się przeliczył.
Schodząc na dół na śniadanie, od razu spostrzegł osobliwą minę
Bonnie.
- O co chodzi?
Wskazała głową gazetę leżącą obok talerza. Nick usiadł i właśnie
po nią sięgał, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nie wstawaj - powiedziała poważnie Bonnie. - Nie będziemy
otwierać.
Nick zapadł się na krześle, patrząc na swoją miłą, przyjazną
zwykle gospodynię z otwartymi ze zdumienia ustami.
- Dlaczego?
Znowu wskazała głową na gazetę.
- Zobacz.
Rozłożywszy gazetę, Nick ujrzał swoją własną podobiznę obok
zdjęcia Lizy.
- Już wiesz? - zapytała.
- Dowiedzieli się, że tu była?
- Tak, przed domem czeka cała zgraja.
- Cholera! - Wstał i wyjrzał przez żaluzje.
Bonnie mówiła prawdę. Kilku mężczyzn z aparatami
fotograficznymi gotowymi do strzału stało wspartych o swoje
samochody.
Nick ruszył do telefonu i wykręcił numer inspektora Ramseya.
- Inspektorze, na trawniku przed moim domem są jacyś
dziennikarze. Można coś z tym zrobić?
- Tak, przesunąć ich na chodnik. Nic więcej. Może lepiej z nimi
pogadać? Powie im pan, że zatrzymała się u pana, żeby wydobrzeć, a
potem wyjechała. Pan, oczywiście, nie wie dokąd. Tym sposobem
pozbędzie się pan ich prędzej niż innym.
Nick podziękował. Tłumacząc Bonnie, co ma zamiar zrobić,
poszedł za radą policjanta. Ku jego zdziwieniu po kilku dociekliwych
pytaniach, na które uparcie dawał wciąż tę samą odpowiedź,
dziennikarze wynieśli się. Patrzył przez okno na odjeżdżające wozy.
Potem usiadł.
- Śniadanie gotowe?
- Chcesz coś zjeść? - zdumiała się gospodyni.
- Oczywiście.
- No to gotowe - rzekła i wyjęła z piekarnika pełny talerz. - Nie
chcesz przeczytać artykułu?
- Skoro tytuł brzmi: „Słynna gwiazda w gniazdku miłości ze
swym lekarzem", wątpię, żeby mi to dobrze zrobiło.
Powoli żuł jajecznicę, zastanawiając się, dlaczego smakuje jak
tektura. Bonnie siadła przy stole i także zabrała się do jedzenia.
Milczała. Poprzedniego wieczoru powiedziała mu o telefonie Lizy, o
tym, że Liza nie chce z nim rozmawiać. Całą noc przewracał się z
boku na bok, zdawało mu się, że żołądek ma pełen kwasów.
Miał nadzieję, że ten artykuł nie dotrze do Lizy, że gazety
nowojorskie mają ważniejsze tematy niż jakieś obrzydliwe plotki.
Wolałby także, by nie czytali tego jego sąsiedzi.
Godzinę później przekonał się, że wszyscy, którzy go znają,
czytali artykuł. Wszyscy usiłowali się do niego dodzwonić. Nick
wzdychał ciężko. Ostatecznie może z tym żyć. W końcu gorzej już
naprawdę być nie może, spróbuje więc jakoś to przeczekać. I myślał
tak, dopóki Missy nie pojawiła się na progu jego gabinetu.
- Doktorze, jakaś pani dzwoni i koniecznie chce z panem
rozmawiać.
- Żadnych telefonów, Missy.
- Ale ona mówi, że jest pana byłą żoną.
No dobrze, jednak może być gorzej.
- W porządku, na której linii?
- Na trzeciej, doktorze - powiedziała Missy i wycofała się,
zamykając dyskretnie drzwi.
- Daphne, czego chcesz? - burknął.
- Cóż - zirytowała się Daphne. - Ja też się cieszę, że cię słyszę,
kochanie.
Pominął jej słowa milczeniem.
- Nie jesteś zbyt miły - ciągnęła.
- Daję ci pięć sekund i odkładam słuchawkę.
- Jeśli chcesz zobaczyć swojego syna, nie zrobisz tego.
Nick osłupiał.
- Mojego co?
- Pamiętasz może nasze ostatnie romantyczne spotkanie?
Owszem, pamiętał. Przez pół roku spali w oddzielnych pokojach,
aż którejś nocy Daphne wśliznęła się do jego łóżka i uwiodła go.
Konsekwencje tej nocy mocno ją zaskoczyły. Następnego ranka Nick
zażądał rozwodu.
- Pamiętam - przyznał opornie.
- No więc zrobiliśmy wtedy małego Timmy'ego. Ma teraz trzy
lata i dwa miesiące. Możesz nam pomóc, kochanie?
Dziecko? Skąd ma wiedzieć, że na pewno jest jego ojcem? Nie
ufał Daphne za grosz, ani przedtem, ani teraz.
- Miał robione testy? - spytał. - Zbadam swoje DNA dla
pewności.
- Nie wierzysz mi? - Była urażona. - Myślisz, że kłamałabym w
takiej ważnej sprawie?
- A czemu nie? Całe lata mnie okłamywałaś.
- Kochanie, byłeś na mnie zły. Chciałam tylko przeczekać, aż ci
przejdzie, ale nie spodziewałam się, że sobie kogoś znajdziesz. Tyle
czas trzymałeś się na uboczu.
Nagle Nick zrozumiał, skąd ten niespodziewany telefon. Daphne
wcale nie chciała do niego wrócić, niemniej nie mogła pogodzić się z
tym, że ktoś zajmie jej miejsce. Nick nie miał zamiaru dawać wiary jej
słowom. Oszukała go tyle razy w czasie ich małżeństwa, zdradzała go,
miała różnych mężczyzn, i to wielu. Dlatego domagał się teraz
dowodu.
- Skoro się upierasz, zróbmy badania, kochanie, ale to zajmie
trochę czasu, a ja już dzisiaj rozmawiałam z pewnym czarującym
reporterem. Boję się, że mógłbyś stracić pacjentów, gdyby wiedzieli,
że nie chcesz opiekować się własnym synem.
- Do diabła, Daphne, zrobię badania. Jeżeli okaże się, że to moje
dziecko, będę na nie płacił. W każdym razie nie chcę cię więcej w
moim życiu, w żadnej roli.
- Tak cię omotała ta mała kuplecistka? Od razu widać, że to dla
niej nie pierwszyzna. Ma w tym wprawę, naprawdę mogłeś lepiej
wybrać.
- Nie, nie mogłem. Pamiętaj, Daphne, jeśli badania pokażą, że
ojcem jest kto inny, oskarżę cię o zniesławienie. Będziesz miała do
czynienia z moim adwokatem - zakończył, rzucając słuchawkę.
A potem ukrył twarz w dłoniach.
Liza znalazła artykuł na swój temat schowany na dziewiątej
stronie „New York Post". Jej zdjęcie sąsiadowało z podobizną Nicka.
Chciała ją zachować, zadzwoniła do recepcji z prośbą o nożyczki.
Czekając na chłopca hotelowego, przeglądała tekst.
Nagle zabrakło jej tchu. Nick ma syna, o którym nic nie wiedział?
Jego była żona chce do niego wrócić?
Słysząc pukanie do drzwi, otworzyła, nie zważając na łzy płynące
jej po policzkach.
- Proszę pani, czy coś się stało? - spytał chłopiec.
- Nie, nic - odparła głosem zdławionym przez łzy, wręczyła mu
napiwek, wzięła nożyczki i zamknęła mu drzwi przed nosem.
Musiała w końcu przyznać się przed sobą, że miała nadzieję
wrócić do Nicka, kiedy wszystko się uspokoi. Miała nadzieję, że
zostanie jego żoną, nawet jeśli nie będą mogli mieć dzieci. Może Nick
zgodziłby się na adopcję. Przez cztery minione wieczory, kładąc się
do łóżka, kołysała się do snu tą nadzieją.
Tymczasem okazało się, że Nick ma już dziecko, ma kogoś, kogo
może nauczyć łowić ryby, z kim może dzielić ważne chwile swojego
życia. Komu może stworzyć prawdziwy dom, z obojgiem rodziców. Z
taką wiedzą nie mogła się dłużej oszukiwać.
Głośne natarczywe pukanie do drzwi wyrwało ją z przykrych
refleksji.
- Proszę pani? Proszę pani, proszę otworzyć!
Nie wiedziała, skąd ta panika, otworzyła zatem, patrząc najpierw
przez wizjer. Za drzwiami stał dyrektor hotelu.
- Tak?
- Proszę pani, nic się pani nie stało? - Mężczyzna lustrował ją od
stóp do głów, przerażony.
- Nic mi nie jest - zapewniła, próbując zamknąć drzwi.
- Proszę pani, czy pani wie, że pani płacze?
- Oczywiście, że wiem - warknęła.
- Powiedziała pani, że nic pani nie jest.
- Bo nie! Niech mnie pan zostawi!
Po raz kolejny spróbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale
mężczyzna postawił nogę na progu.
- Proszę pani, czy potrzebne jeszcze pani nożyczki?
- To po to pan przyszedł? Mam oddać nożyczki?
- Nie, proszę pani... ale kiedy ktoś jest zdenerwowany... nie
wiadomo, co może zrobić.
Liza patrzyła na niego. W pewnej chwili olśniło ją, zrozumiała, co
mówi do niej ten mężczyzna. Bał się, że ona popełni samobójstwo za
pomocą nożyczek!
- Ja nie... Niech pan sobie zabiera te cholerne nożyczki - żachnęła
się, chwytając nożyczki i niemal rzucając je w jego ręce. - A teraz
niech pan sobie idzie!
- Bardzo przepraszam - mruknął pod nosem dyrektor hotelu,
wycofując się tyłem.
Liza huknęła drzwiami, tym razem z powodzeniem, i runęła na
łóżko. Potem przeprowadziła ze sobą długą, poważną rozmowę,
przypominając sobie o obietnicy, którą złożyła sobie kilka dni
wcześniej: że odejdzie od Nicka, dając mu tym samym szansę na
spełnienie marzeń.
Na dźwięk telefonu Bonnie przyspieszyła kroku. Mógł to być co
prawda jakiś wścibski dziennikarz, którego pozbyłaby się raz dwa, ale
mogła to też być Liza.
- Czy mogłabym prosić Lizę?
To coś nowego, stwierdziła ponuro Bonnie, taki grzeczny ton.
- Nie ma pani co o nią pytać. Wie pani dobrze, że jej tu nie ma.
- Chwileczkę! Ja jestem... Ona dała mi ten numer. Kiedy
wyjechała?
Bonnie dumała, co robić. Wreszcie powiedziała:
- A kto mówi?
W słuchawce zapadła cisza. Bonnie chciała przerwać połączenie,
kiedy kobiecy głos odezwał się ponownie.
- Jestem Emma Logan.
- Jej kuzynka?
- Tak. Proszę mi powiedzieć, kiedy wyjechała.
- Kilka dni temu. Chyba to był piątek. Dziennikarze dowiedzieli
się, że jest u nas i musiała się znowu gdzieś ukryć. A u pani wszystko
w porządku?
- Tak. Mówiła, że da mi znać, zanim... jeśli wyjedzie.
- Dzwoniła tutaj i mówiła, że jest bezpieczna.
- Jest w Nowym Jorku?
- Tak, ale... - Bonnie usłyszała otwierające się drzwi, to Nick
schodził na dół. - Momencik. - Podała słuchawkę Nickowi. - Kuzynka
Lizy.
Nick chwycił słuchawkę.
- Emily, co u ciebie?
- Wszystko w porządku, ale co z Lizą? Obiecała do mnie
zadzwonić, gdyby musiała gdzieś się przenieść.
Nick zmartwił się tonem Emily. Było w nim coś szalonego.
- Na pewno nic ci tam nie grozi? Jeśli potrzebujesz pomocy, to
powiedz. Policja nie zdradzi nikomu, gdzie jesteś.
- Nie, wszystko dobrze, chodzi mi tylko o Lizę. Nie powinnam
dzwonić do jej mieszkania...
- I tak jej tam nie ma - oznajmił Nick. - Już to przerabialiśmy.
Wiemy jedynie, że przebywa w jednym z setek nowojorskich hoteli.
- Dlaczego wyjechała?
Nick przełknął głośno.
- Stwierdziła, że nie może dłużej tu zostać. Prasa znalazła ją w
szpitalu. Nie chciała, żeby dowiedzieli się, że tu była.
- W szpitalu? Nie wyzdrowiała jeszcze? Myślałam...
- Jest zdrowa. Opiekowała się dziećmi w przyszpitalnym
przedszkolu, na ochotnika, ukrywając się pod peruką.
- Tą z długimi włosami, którą kupiła jej matka?
Nick pomyślał przez chwilę, że znalazł może klucz do obecnego
przebrania Lizy.
- W jakim jest kolorze?
- Prawie takim samym jak jej naturalne włosy, tylko że sięga jej
chyba do połowy pleców.
- Nie - odparł spokojnie. - Miała blond perukę.
- Gdyby zadzwoniła przypadkiem, proszę przekazać jej, że
czekam na kontakt.
- Oczywiście. Ja też proszę o to samo. Powie jej pani, żeby
zadzwoniła?
- Na pewno jej powiem.
Nie mógł spodziewać się innej odpowiedzi, Emily nie zdradziłaby
mu kryjówki Lizy, nawet gdyby ją znała. Nie mógł też uwierzyć, żeby
Liza zapomniała o swojej kuzynce, w końcu jej bezpieczeństwo
wydawało się dla niej najważniejsze. Tym bardziej zaczął się martwić
o Lizę.
Emily wróciła do kawiarni, jej przerwa dobiegła końca. Nie
potrafiła udawać tym razem pogodnej beztroski. Toby Atkins,
popijając kawę na swoim ulubionym stołku, zapytał natychmiast:
- Stało się coś?
Przejmując się Lizą, Emily całkiem o nim zapomniała.
- Co? Nic, nic się nie stało.
- Myślałem, że dostałaś jakieś złe wieści z domu.
Opowiedziała mu kiedyś melodramatyczną historię o śmierci
swojego narzeczonego, która stała się powodem jej wyjazdu z
rodzinnych stron.
- Nie. Dzwoniłam do siostry, trochę się przeziębiła. - Ubrała twarz
w zdawkowy uśmiech.
Toby kiwnął głową.
- Aha. - Po czym zaskoczył ją, kładąc swoje ręce na jej dłoniach. -
Wiesz, że możesz na mnie polegać, Emma?
Wiedziała. Początkowo była z tego zadowolona. Potem
uprzytomniła sobie, że zabrnęła za daleko. Toby się w niej zakochał,
ona zaś nie czuła w stosunku do niego podobnych uczuć, i nie chciała
wprowadzać go w błąd. Nawet tego żałowała. Z jakiegoś powodu
imponowali jej dominujący mężczyźni, może dlatego, że taki był jej
ojciec. Joe Colton zawsze przewodził, zawsze był w pierwszym
szeregu.
- Wiem, Toby, doceniam to. Ale niczego mi nie trzeba. Dolać ci
kawy?
Potrząsnął głową.
- Pójdę lepiej na obchód.
Wstał, wsadził na głowę swój kowbojski kapelusz, część stroju,
który nosił w pracy.
- Uważaj na siebie - powiedziała z uśmiechem.
Modliła się tylko, żeby i Liza była ostrożna.
Po ostatnich wydarzeniach Liza była co prawda przekonana, że
nigdy nie stworzy z Nickiem rodziny, nie mogła jednak zupełnie
wszystkiego odpuścić. Jeździła po mieście, sprawdzając swoją
domową sekretarkę automatyczną i telefonując do Bonnie za każdym
razem z innego aparatu.
Z bólem serca wysłuchiwała głosu Nicka, który nagrywał się na
jej sekretarce jako troszczący się o zdrowie pacjentki lekarz, bo dla
bezpieczeństwa nic innego nie mógł po prostu powiedzieć. Bała się
oddzwonić, a nawet zapytać jego gospodynię o niego albo o jego
synka... albo o jego byłą żonę.
Bonnie przyznała jej kiedyś szczerze, że nienawidzi Daphne, a z
drugiej strony rozumiało się samo przez się, że dla dziecka Nicka ta
poczciwa kobieta zniesie różne niewygody. Liza nie zdawała sobie
nawet sprawy, że dzwoni codziennie o tej samej porze, około
dziesiątej rano kiedy Nick jest w pracy. I nigdy też nie dzwoniła w
weekendy.
Odczekała pierwszy długi sygnał. Na myśl, że Nick jest tam, po
drugiej stronie, serce jej przyspieszyło. A gdy w słuchawce usłyszała
jego głos, była bliska płaczu.
- Halo? Halo? Lizo, to ty?
- Nick - wykrztusiła.
- Lizo, wróć. Nie potrafię...
- Nie mogę, Nick, nie chcę was narażać.
Ucieszyła się, że o niej nie zapomniał pomimo wszystko. Że
obchodzi go jej los.
- Dzwonił Ramsey. Tamten facet zjawił się znowu w twoim
domu, zaczęli go ścigać, uciekał, złapał taksówkę... Liza, on nie żyje.
- Na pewno? - zapytała.
Tak trudno było jej uwierzyć, że przynajmniej część tego
koszmaru dobiegła kresu.
- Na pewno. Pokazali mi zdjęcie, to był on. Wróć, Lizo.
- Nie mogę. Są inne... Muszę być ostrożna! - Miała wrażenie, że
żołądek kompletnie odmówił jej posłuszeństwa.
Odwiesiła słuchawkę, ale zanim zdołała pomyśleć, dokąd teraz
iść, zgięła się wpół i zwymiotowała całe swoje poranne śniadanie.
Potwornie zażenowana, wyjęła chusteczkę i wytarła twarz. Pocieszała
się, że to nie może być początek nowej fazy choroby. Musi coś
postanowić. Na pierwszy ogień postanowiła zmienić hotel, na wszelki
wypadek wynieść się z miejsca, gdzie podejrzewano ją, że chce
odebrać sobie życie za pomocą nożyczek. Dalsze plany zostawiła na
później.
Wyszła z hotelu zadzwonić do Emily, która miała o tej porze
przerwę na lunch. Króciutko zapewniła ją, że u niej wszystko w
porządku, a następnie zatelefonowała do domu wuja Joego w
Prosperino. Odebrała gosposia.
- Inez, to ja, Liza. Zastałam wuja?
- Dziecko, wszyscy tu umieramy ze zgryzoty! Gdzie jesteś?
Nawet twoja matka dzwoniła.
- Wiem. Jestem w Nowym Jorku. Jest wujek?
- Chwileczkę, kochanie. Zaraz zobaczę.
Liza czekała cierpliwie, aż Joe podejdzie do telefonu.
- Liza? - Gdy niski głos wuja wypełnił jej uszy, westchnęła z ulgą.
- Dzień dobry, wujku. Jak się czujesz?
- Biorąc pod uwagę okoliczności, chyba nieźle. A co u ciebie? I
co to za lekarz?
- Po prostu lekarz, wujku. Nic się nie martw.
- Jesteś w trasie?
- Nie. Tak się denerwuję Emily, że przestałam myśleć o swoich
sprawach. Nie mogłabym teraz śpiewać, i pewnie jeszcze przez jakiś
czas nie będę mogła. - Zmieniła temat. - Masz jakieś wiadomości o
tym człowieku, który próbował cię zastrzelić?
- Niewiele. Bardziej martwię się Emily. Boję się... Boję się, że
możemy ją stracić - zakończył łamiącym się głosem.
Liza poczuła się paskudnie. Pozwalała mu cierpieć, wiedząc, że
Emily jest bezpieczna... przynajmniej w tej chwili.
- Nie trać nadziei, wujku, znajdziemy ją.
- Wróć do domu, Lizo. Jeżeli nie koncertujesz, mogłabyś...
- Nie, nie mogę. Znasz mamę. - Wiedziała, że wuj zrozumie tę
aluzję. Wszyscy wiedzieli, że jej matka jest dla niej bezwzględna.
- No dobrze, ale zadzwoń do mnie znowu.
- Zadzwonię. Uważaj na siebie, proszę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Lizy, a Nick wciąż nie mógł
zapomnieć tych kilku dni, kiedy była tak blisko, bo świat był wtedy
zupełnie inny, o niebo bardziej przyjazny.
Teraz Nick rzadko się uśmiechał. Tylko od czasu do czasu, gdy
dzwoniła Liza, ale nigdy nie wiedział, kiedy to nastąpi. A nie mógł
przecież przesiadywać w domu całymi dniami po to, by usłyszeć jej
głos. Rozmawiała zawsze krótko, bo trudno przecież ciągnąć
rozmowę, jeśli nie chce się niczego o sobie powiedzieć.
Trudno byłoby twierdzić co prawda, że Nick nudził się od
wyjazdu Lizy. Wyśledził dziennikarza, który zrobił wywiad z Daphne,
i ostrzegł go, że udzieliła mu fałszywych informacji. Potem zadzwonił
do wydawcy gazety, któremu z kolei zagroził, że jeżeli wydrukuje
więcej kłamstw Daphne, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.
Adwokat Nicka miał pełne ręce roboty... i coraz pełniejsze
kieszenie. Nick poddał się też testowi na DNA, ale, jak się
spodziewał, Daphne ulotniła się, nie pozwalając przeprowadzić
podobnych badań na dziecku. Nawet go nie zobaczył. Wynajął więc
prywatnego detektywa, żeby ich odnalazł.
Chciał też wynająć kogoś, kto odszukałby Lizę, pomyślał jednak,
że mógłby ją niechcący wystraszyć. Poza tym ona wiedziała przecież,
gdzie go znaleźć, i bynajmniej nie dążyła do spotkania. A on naiwnie
spodziewał się, że wiadomość o śmierci jej prześladowcy skłoni ją do
szybkiego powrotu.
- Doktorze?
Nick podniósł wzrok.
- Tak, Missy?
- Skończyliśmy. Idzie pan do domu?
- Tak, już idę. Możesz zamykać. Do jutra.
Skinęła głową i zakręciła się na pięcie, zdążył mimo to dostrzec
zatroskanie w jej oczach. Miłe było, że personel przejmował się jego
kłopotami, nikt z nich nie mógł mu jednak pomóc.
Gdy zadzwonił telefon, chwycił za słuchawkę.
- Nick, kiedy będziesz w domu?
- Zaraz, Bonnie.
- To dobrze, bo Liza będzie w telewizji!
- Co... Co się stało? - Zdenerwował się, że kryje się za tym coś
złego.
- Sprawdzałam program telewizyjny na wieczór i przeczytałam,
że będzie benefis z Carnegie Hall. Piszą, że wystąpi też Liza. - Bonnie
niemal brakowało tchu, zupełnie jakby przebiegła kawał drogi.
- To transmisja na żywo? - dopytywał się, licząc szybko, ile czasu
potrzebowałby na dostanie się do Nowego Jorku.
- Nie, piszą, że to nagranie.
Nagranie? Dość, by przyprawić faceta o łzy, stwierdził Nick,
mocno rozczarowany.
- Będę za kilka minut.
Kolacja już czekała, lecz Nick nie miał apetytu. Włożył czystą
kasetę do magnetowidu i chodził tam i z powrotem, czekając na
rozpoczęcie programu. Usiadł dopiero, gdy na ekranie pojawiła się
Liza, emanując łagodną urodą i wdziękiem. Śpiewała piosenkę ze
swojego pierwszego albumu, wiedział to dzięki Bonnie, która po jej
wyjeździe natychmiast kupiła płytę.
- Jak dobrze ją znowu widzieć - szepnęła gospodyni. Przed
kolejną piosenką Lizy nastąpiła przerwa na reklamę. - Ciekawe, co
teraz zaśpiewa? - zadumała się Bonnie.
Nick nie odpowiedział, było mu wszystko jedno, byle tylko mógł
patrzeć na Lizę. Lepiej czułby się tylko, biorąc ją w ramiona... i nigdy
nie wypuszczając.
Meredith oglądała koncert w towarzystwie męża. Rzadko
przebywali razem w jednym pokoju, nie dzielili łóżka. Tak było od
dnia, kiedy Meredith ogłosiła, że jest w ciąży, nie wiedząc, że Joe jest
bezpłodny.
Kiedy Liza zeszła ze sceny, Meredith zasugerowała:
- Powinniśmy zadzwonić do niej z gratulacjami. - Nie wierzyła, że
Joe nie wie, gdzie przebywa Liza.
- Nie znam jej adresu - odburknął. - Dzwoniła z Nowego Jorku, to
wszystko, co wiem. W każdym razie nie mieszka w swoim
mieszkaniu.
- Niby dlaczego?
- A co cię to nagle tak obchodzi, Meredith?
Spojrzał na nią. Udała, że to nic ważnego. Była lepszą aktorką
nawet od Lizy. Meredith sądziła, że będzie zmuszona pozbyć się Lizy
na zawsze, ale Liza nie była tu najważniejsza. Przede wszystkim
chodziło o Emily.
- Nie jesteście już tak blisko jak kiedyś? - Pytanie Joego wdarło
się znienacka do jej uszu.
Pokręciła głową. Miała zasadę: zawsze trzymać się możliwie
najbliżej prawdy.
- Tak. Tak to jest, kiedy dzieci dorastają, zaczynają swoje własne
życie.
Dotyczy to także sióstr, pomyślała, bo została kiedyś porzucona
przez własną siostrę. Prawdziwa Meredith poślubiła Joego, stając się
zamożną kobietą, ale nigdy nie zatroszczyła się o swą siostrę
bliźniaczkę. Dostała zatem, na co zasłużyła.
Problem w tym, że ona gdzieś tam jest. Czy po dziewięciu latach
może jeszcze cierpieć na amnezję? Siedząca teraz obok Joego Coltona
Meredith rozpaczliwie pragnęła się tego dowiedzieć. Ciekawa była,
gdzie ukrywa się ta prawdziwa Meredith, bo ona nie miała zamiaru
utracić swojej pozycji... za żadną cenę.
Tego dnia udała się znowu do miasta i rozmawiała z mężczyzną,
którego wynajęła po to, by odnaleźć siostrę. Nie trafił na żaden ślad.
Tego było już za wiele. Obrzuciła go wyzwiskami i bezlitośnie
zwolniła. Umówiła się potem na spotkanie z najbardziej znaną firmą
detektywistyczną w kraju.
Pomyślała, że powinna ich zatrudnić także do odnalezienia Emily,
ale z drugiej strony powstrzymywało ją przed tym bardzo skrupulatne
śledztwo, którego spodziewała się po... wyeliminowaniu dziewczyny.
Nie obawiała się natomiast, by podobne reperkusje miały miejsce po
zniknięciu jej siostry. W końcu kogo może obchodzić jakaś chora
psychicznie, stara kobieta...
Usiadła wygodnie na kanapie. Tak, jeszcze chwila i wszystko
będzie pod kontrolą. Wiedziała, że Liza nie jest głupia, że po śmierci
Emily nie piśnie ani słówka. A jeśli piśnie, nikt jej i tak nie uwierzy.
Z uśmiechem zadowolenia na twarzy Meredith skupiła się na
dalszym ciągu koncertu.
Liza oglądała swój występ skulona pod kołdrą w nowym pokoju
hotelowym. Przeniosła się tam poprzedniego dnia, zanim nagrany
kilka miesięcy wcześniej program nie przypomniał widzom jej
twarzy. Jej prześladowca co prawda już nie żył, ale to nie było dla niej
dostatecznym argumentem do powrotu do swojego mieszkania.
Jeszcze nie teraz. Była ciekawa, czy Nick ogląda koncert, i oczywiście
czy za nią tęskni.
Myślała o mężczyźnie, który ją śledził, i o powrocie do Saratogi,
wciąż jednak odkładała tę decyzję. Czuła się ostatnio potwornie
wyczerpana, a do tego męczyły ją poranne nudności. Stwierdziła, że
najpierw powinna wydobrzeć. Słyszała w wyobraźni troskliwy głos
Nicka, który napomina ją, żeby na siebie uważała.
Poruszona nagle, zadzwoniła do przychodni przy pobliskim
szpitalu i umówiła się na wizytę następnego ranka. Nie było to może
rozsądne tuż po jej telewizyjnym występie, liczyła jednak na to, że
peruka i okulary pomogą jej ukryć tożsamość. W żadnym wypadku
nie wróci do Nicka znowu chora. Jeśli w ogóle wróci.
Siedziała na krześle w ciasnym gabinecie. Dwie godziny czekała
na tym wyjątkowo niewygodnym siedzeniu na wyniki badań.
- Pewnie potrzebuję żelaza? - spytała, udając dobry nastrój, choć
najchętniej weszłaby do łóżka i spała przez kilka dni bez przerwy.
Lekarz przypatrywał się jej.
- To z pewnością jedna z rzeczy, które pani zalecę. Podstawowa
diagnoza jest jednak inna.
Wyraz jego twarzy przyprawił ją o lęk.
- To znaczy... że mam raka?
Lekarz spojrzał na nią zdumiony.
- Ależ nie, skąd, pani... - Zerknął w papiery. - Panno Bonney, nie
o to chodzi. Mam nadzieję, że się pani ucieszy, jest pani w ciąży.
Liza nie wahała się ani sekundy.
- Nie, doktorze, proszę wybaczyć. Musiała zajść pomyłka, jestem
bezpłodna.
- Czemu pani tak myśli?
Powiedziała mu o wyroku dwu różnych lekarzy. Spodziewała się,
że ten lekarz skieruje ją na jakieś dodatkowe badania, ale on tylko
pokręcił głową.
- Panno Bonney, przecież oni nie twierdzili, że to całkiem
niemożliwe. W takich wypadkach często zdarzają się cuda.
Liza gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami. Jego słowa
zapadały w nią głęboko.
- To znaczy... że naprawdę jestem w ciąży? - W jej głos wkradała
się histeria.
- Proszę się uspokoić. Teraz musi pani być spokojna i szczęśliwa.
Chcemy przecież, żeby dziecko urodziło się zdrowe.
- Coś nie tak z moim dzieckiem? - Pochyliła się w stronę lekarza,
zdenerwowana. Trudno jej było uwierzyć w diagnozę, a co dopiero w
szczęśliwe zakończenie.
- Ależ z pani panikara! - Zmarszczył brwi. - Jeśli będzie pani
postępować według zaleceń, nie widzę żadnych kłopotów.
- Oczywiście, że będę. Co mam robić? Godzę się na wszystko.
Ja... Kiedy dziecko się urodzi?
- Jest pani dopiero w trzecim tygodniu ciąży. Dobrze, że zgłosiła
się pani tak wcześnie. Dam pani coś do poczytania, zapiszę witaminy
dla przyszłych mam. Kupi je pani w naszej aptece. Potrzebuje pani
pomocy finansowej?
- Nie, zapłacę - rzekła, myśląc już o czym innym.
- Mamy też przy szpitalu sklep z darmową, używaną odzieżą dla
kobiet w ciąży. Na razie za wcześnie dla pani na takie rzeczy, ale
chcę, żeby pani wiedziała jak możemy pomóc.
Liza patrzyła na niego. Ubrania dla ciężarnych! Nie spodziewała
się, że będą jej kiedykolwiek potrzebne. A tymczasem ona i Nick...
ona i Nick będą mieli dziecko.
W tym momencie coś sobie przypomniała. Nick jest już ojcem.
Nie dzwoniła dawno, nie miała nic do powiedzenia, a poza tym bała
się usłyszeć, że Nick i Daphne pogodzili się. A zatem jej dziecko
będzie się wychowywało bez ojca. Nikt nie nauczy go łowić ryb.
Poczuła, że zaraz się rozpłacze. Pocieszała się, że ofiaruje
swojemu dziecku więcej miłości, niż zazwyczaj dają dzieciom matki.
Ona...
- Panno Bonney, dobrze się pani czuje? - zaniepokoił się lekarz. -
Nie chciałem pani zdenerwować.
- Nic mi nie jest, doktorze - odparła, mrugając powiekami, żeby
łzy nie wydostały się spod nich na zewnątrz.
- Dobrze, w takim razie proszę, to lektura dla pani i recepta na
witaminy. Chciałbym panią znowu zobaczyć u siebie za miesiąc.
Proszę zapisać się na wizytę przed wyjściem.
- Dobrze, dziękuję. - Liza zabrała broszurki, uciekając przed
wzrokiem lekarza.
Przepełniona sprzecznymi emocjami, z trudem nad sobą
panowała. Wiadomość o dziecku wprawiła ją w radosną ekstazę, a
jednocześnie kompletnie załamał ją fakt, że Nick się o nim nie dowie.
Wyszedłszy ze szpitala, przywołała zaraz taksówkę. Chciała jak
najszybciej znaleźć się sama.
- Dokąd, proszę pani?
Podała nazwę ulicy w pobliżu hotelu i usiadła z tyłu. przez jej
głowę przepływało tysiąc myśli na sekundę.
- Ale pani podobna do tej piosenkarki! - zawołał kierowca.
Udała obojętność.
- Tak, już to słyszałam. Niestety.
- Nie umie pani śpiewać? - spytał.
- Ani trochę. Myśli pan, że bywałabym w takim miejscu? -
spytała, z ironią wskazując na szpital.
Taksówkarz zaśmiał się.
- Pewnie nie. Te gwiazdy to mają specjalne pokoje i najlepszą
obsługę. A my, szare myszy, ledwo wiążemy koniec z końcem.
Pieskie życie.
- Taa - zgodziła się i wyjrzała przez okno.
Toby Atkins wpadł po drodze do antykwariatu Annie Summers.
Emma pomagała jej czasami, kiedy miała wolne w kawiarni. A on
powtarzał jej, że w takie dni powinna raczej rozerwać się i zabawić.
Odpowiadała mu wtedy niezmiennie, że ona kocha starocie.
Ściągnął brwi. Jedna rzecz go w niej niepokoiła. Jak na kobietę,
która rzekomo grzebie swoje smutki, Emma była potwornie nerwowa.
Za każdym razem, gdy wspomniał jej o jakimś obcym przybyszu w
miasteczku, pozornie nie słuchała, ale dopóki nie zidentyfikował
osoby, kuliła się w sobie.
Doszedł w końcu do wniosku, że uciekła z domu. Swoją drogą,
uznał to za mniejsze zło, bo podejrzewał także, że Emma może być tą
ślicznotką, która brała udział w kradzieżach samochodów w
okolicznych miastach. Ale kiedy był z nią, podejrzenie to zdawało mu
się irracjonalne.
Wszedł do sklepu i przywitał Annie uśmiechem. Annie była
niebrzydka i miła, ale nigdy nie ciągnęło go do niej tak jak do Emmy.
- Emma pracuje dziś u ciebie?
- Cześć, Toby. Tak, poszła obejrzeć serwis pani Yardley. Pani
Yardley chce go sprzedać, a Emma zna się na porcelanie lepiej ode
mnie.
- Nie dziwi cię to? - zapytał, patrząc na Annie.
Odwróciła wzrok, wycierając plamę na starym kredensie.
Wzruszyła ramionami.
- Raczej nie. Ludzie często wiedzą więcej, niż można by się
spodziewać.
- Kiedy wróci?
- Powinna już być. Wyszła ze dwie godziny temu.
W tym momencie, jakby na zawołanie, Emma otworzyła drzwi,
niosąc mnóstwo niewielkich pudełek. Toby rzucił się ku niej z
pomocą. Przeszłość Emmy przestała być problemem w jednej chwili,
odsunięta przez radość z jej obecności.
Nick zaplanował sobie cały miesiąc wakacji. Nie było to łatwe,
zazwyczaj brał tydzień wolnego, kiedy czuł się wypalony, a po
tygodniu wracał do swych pacjentów. Tym razem do wakacji nie
zmusiło go przemęczenie. Chciał odnaleźć Lizę, zacząć budować
przyszłość z kobietą, którą kocha.
Zakończył definitywnie przykre sprawy z Daphne. Wynajęty
przez niego detektyw odnalazł ją i jej małego synka. Sfotografował
ich. Zrobił też zdjęcie mężczyzny, nie znanego Nickowi, który im
towarzyszył. Chłopiec, mały Timmy, był bardzo podobny do
nieznajomego. Nick nie polegał wszakże wyłącznie na swoich oczach.
Przez adwokata przesłał Dahpne papiery, w których domagał się
testów DNA dziecka. Wyraziła zgodę, prosząc tylko, żeby nie ciągał
jej po sądach.
- Dobrze, chcę tylko zobaczyć wyniki.
- Po co? Już wiesz, że to nie twoje dziecko. - Była zła. - Nie
potrzebuję kłopotów.
- Wolisz zatem sąd? Żeby wszyscy dowiedzieli się, co knułaś?
- Nick, jesteś złośliwy.
- Tak. To co, dostanę wyniki DNA chłopca?
- No dobra, dostaniesz!
Dostał je do rąk we wtorek. Były negatywne, zgodnie z jego
przewidywaniami. Znalazł więc zastępstwo wśród kolegów dla
pacjentów, których nie dało się odwołać, i nieprzewidzianych
wypadków, które mogły zdarzyć się w ciągu następnego miesiąca.
Wieczorem miał samolot do Nowego Jorku.
Przed wyjazdem rozmawiał jeszcze z inspektorem Ramseyem,
który niewiele wzbogacił jego wiedzę. Policja miała jego telefon na
podsłuchu, ale wszystkie telefony od Lizy były z budek
telefonicznych w mieście. Ramsey zasugerował, żeby Nick zostawił
na sekretarce Lizy wiadomość o swoim przyjeździe i prośbę o
kontakt. Nick przemyśliwał także nad zaangażowaniem detektywa,
inspektor zaś polecił mu pewną nowojorską firmę.
Po wyjściu ostatniego tego dnia pacjenta Nick pospieszył do
domu z rosnącym podnieceniem. Wiedział, że sprawa wymaga czasu i
cierpliwości, ale wreszcie zaczął działać, robić coś, żeby mieć znowu
Lizę u swego boku. Jego miłość do niej nie traciła z czasem na sile.
Wierzył, że jest monogamistą, a Liza jest właśnie tą jedyną
kobietą jego życia. Zgodził się nawet zrewidować swój obraz idealnej
przyszłości i nie sprzeciwiać się dalszej karierze Lizy, gdyby miała na
to ochotę. Byle tylko wracała do niego po koncertach.
Tylko to się liczyło.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Liza nagle przestała się wahać. Postanowiła jechać do Saratoga
Springs i powiedzieć Nickowi, że jest z nim w ciąży. Nie chciała o nic
prosić, chciała tylko, by wiedział. Położyła dłoń na brzuchu, kołysząc
swój sekret. Zaczęła snuć plany, zastanawiać się, gdzie mogłaby
stworzyć najlepszy dom dla swego dziecka. Na wsi, a może w małym
miasteczku.
W miejscu spokojnym, ale nie całkiem odciętym od świata, takim
jak na przykład Saratoga Springs. Tam jednak nie mogła tego zrobić,
jeżeli Nick ma inne plany. Przyrzekła sobie nie zadręczać się tym
jednak, bo może wszak znaleźć dla siebie inne, podobne małe miasto,
których przecież nie brak.
Wyskoczyła z łóżka, lecz natychmiast zatoczyła się i upadła na
nie z powrotem. Dzieci bardzo nie lubią gwałtownych ruchów mam.
Kręcąc głową, wstała za drugim razem ostrożnie. Pomyślała, że skoro
już ma jechać, nie ma na co czekać. Znalazła numer linii lotniczych i
zarezerwowała miejsce w pierwszej klasie. Ubrała się w dżinsy i
koszulkę, wrzuciła trochę ciuchów do dużej torby na ramię, zbiegła na
dół i zawołała taksówkę. Po chwili była już w drodze na lotnisko.
Wysiadłszy, usłyszała komunikat przez głośniki:
- Rejs numer 48 do Albany, Saratoga Springs i Burlington.
Prosimy pasażerów o zajęcie miejsc.
Pobiegła przez tłum, a kiedy już siedziała na swoim fotelu,
uświadomiła sobie, że jej spodnie zrobiły się za ciasne. Była strasznie
ciekawa, czy Nick od razu się domyśli. Czy odgadnie jej sekret, zanim
go pozna? Na usta pchał jej się nerwowy chichot spowodowany
jakimś śmiesznym lękiem. Sama, patrząc w lustro, nie zauważała
jeszcze żadnej widocznej zmiany w swoim ciele. Tak czy owak, przez
cały krótki lot nie mogła przestać o tym myśleć.
Kiedy samolot wylądował, Liza ledwo panowała nad emocjami.
Nie musiała czekać na bagaż, czym prędzej udała się więc do wyjścia,
by złapać taksówkę. Spieszyła się, ale automatycznie przyglądała się
mijanym twarzom, od jakiegoś czasu weszło jej to w krew.
Nagle stanęła jak wryta, bo właśnie minął ją pewien znajomy
facet z dołkiem na brodzie.
- Nick! - krzyknęła natychmiast.
Był tam, kilka metrów dalej, z walizką w ręce. Walizka? Szedł w
stronę stanowiska odpraw dla pasażerów. Wyjeżdża! Nie, nie,
przecież nie może...
Szedł, w zasadzie nie zwolnił, zerkając przez ramię w bok. Aż
zobaczył Lizę. I wtedy osłupiał. Sądził, że to halucynacje. Rozejrzał
się szybko dokoła, by sprawdzić, czy nie zwrócili niepotrzebnie
niczyjej uwagi.
Lizę ogarnął smutek. Nie jest dla niego tak ważna, jak jego dobre
imię. Pomyślała, że te koszmarne plotki w prasie musiały mu narobić
kłopotów. Podszedł do niej w końcu, ale nie przywitał się czule,
wpatrywał się w nią tylko, jakby była złudzeniem.
- Co ty tu robisz?
Czekała na jego pocałunek, na dotyk, każdej chwili każdego dnia.
Teraz przekonała się, że Nick za tym nie tęsknił. Czyżby naprawdę
zdążył ją zapomnieć?
- Przyjechałam odwiedzić Bonnie. Chyba nie masz nic przeciwko
temu? - odparła drżącym głosem i czekała na odpowiedź.
Jej rozczarowanie sięgnęło zenitu. Przecież, do diabła, dopiero co
trzymał ją w ramionach, kochał się z nią tyle razy, że nie zdołałaby się
doliczyć.
Zmarszczka na jego czole pogłębiła się.
- Nie, oczywiście, że nie - wycedził. - Chodź, podwiozę cię.
- Zdawało mi się, że spieszysz się na samolot. Nie przejmuj się
mną, dam sobie radę - zapewniała z bólem serca.
Nie odpowiedział, chwycił ją za rękę i pociągnął do wyjścia.
- Nick! Dam sobie radę! Nie musisz...
Przepchnął ją przez drzwi na chodnik, wezwał taksówkę, cały
czas bez słowa. W porządku, pomyślała. Ona też nie ma ochoty na
rozmowę, jeśli tak ma wyglądać powitanie.
Nie mogło mu się pomieścić w głowie, że znalazł Lizę, nie
wyjeżdżając z miasta. Znalazł ją, by usłyszeć, że przyjechała zobaczyć
się z Bonnie. To on wariował, nie wiedząc, co się z nią dzieje, tęsknił
jak szalony za chwilą rozmowy... za tym, żeby ją dotknąć, a ona...
Gdyby miał teraz posłuchać swoich pragnień, kochałby się z nią
natychmiast, na oczach Boga i ludzi. Przyzwoitość przestaje się
liczyć, gdy w grę wchodzi pożądanie. Tylko że owo pożądanie w tym
wypadku domagało się czegoś więcej niż seksu. Dla Lizy sprawa
przedstawia się inaczej, zauważył. On zaś obiecał sobie, że
zaakceptuje jej życie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Trzymał
więc ręce przy sobie.
Siedziała obok niego w taksówce z ramionami splecionymi na
piersi, wpatrzona uparcie w tył głowy kierowcy.
- Jak lot? - spytał Nick oficjalnie.
Przeniosła na niego spojrzenie.
- W porządku, dziękuję.
Zwilżył wargi. Miał nadzieję, że jakoś zapanuje nad pożądaniem,
chociaż jazda do domu nigdy jeszcze nie trwała tak długo.
- Dokąd się wybierałeś? - spytała tym razem ona, patrząc znów na
taksówkarza.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał przyznać się do swoich
tęsknot, na pewno nie w obecności kogoś trzeciego.
- Mam konsultacje.
- Konsultacje? Natychmiast każ zawracać. Jeszcze zdążysz.
Kierowca automatycznie zwolnił, by zawrócić, ale Nick kazał mu
dalej jechać pod wskazany wcześniej adres.
- Nick, jesteś lekarzem. Nie wolno ci...
- Znajdę zastępstwo...
Tak bardzo chciał być blisko niej, a ona wciąż uciekała. Czyżby
mu się wszystko pomyliło? Czyżby aż tak źle ocenił sytuację?
- Powinnam była uprzedzić Bonnie - mruknęła.
Była pewna, że Bonnie ucieszy się na jej widok, w
przeciwieństwie do Nicka.
On tymczasem wyciągnął komórkę.
- Bonnie? Wracam do domu. - Po przerwie dodał: - Jest ze mną.
Przyglądała się jego twarzy, ufając, że zajęty rozmową, nie
spostrzeże jej zagubienia.
- Nie, spotkałem ją na lotnisku.
Potem podał telefon Lizie, która ciepło przywitała się z Bonnie,
na co gospodyni zakrzyczała z radości.
- Przepraszam, że nie dałam ci wcześniej znać - rzekła Liza.
- Przecież wiesz, że nie musisz tego robić, kochanie, zawsze
czekam na ciebie z otwartymi ramionami. Daleko jesteście?
- Kilka przecznic - odparła Liza. - Zaraz się zobaczymy.
Oddała telefon Nickowi z podziękowaniem.
- Może będziesz miał następny samolot.
Nie wydawał się wdzięczny za te słowa. Spoważniał jeszcze
bardziej, jakby jej zapobiegliwość tylko go zdenerwowała. Cóż,
niedobrze, pomyślała. Wyraźnie nie życzył sobie jej obecności.
Będzie musiała wyjechać przed jego powrotem.
Taksówka zatrzymała się przed domem, tak jej bliskim. Żadne z
nich nie miało odwagi wysiąść. Wyprzedziła ich Bonnie, wybiegając z
otwartymi ramionami. Liza wysiadła, zadowolona, że ktoś jednak
cieszy się z jej wizyty, i z miejsca wpadła w ciepły uścisk Bonnie.
W krótkim czasie, jaki zajęło im przejście od samochodu do
drzwi, Bonnie zapewniała Lizę o swojej radości, nadziei, że Liza
zostanie u nich dłużej, o tym, jak bardzo brakowało jej Lizy. To
wszystko Liza spodziewała się usłyszeć od Nicka.
Nick zaś milczał. Słyszała, jak wchodzi za nimi do domu, ale
zignorowała go. I tak powinien zaraz wyjść. Wypłakałaby się wtedy
na ramieniu Bonnie.
- Chodź do kuchni, złotko. Upiekłam ciasteczka dla Nicka na
drogę, ale zobacz, ile ich jeszcze zostało. Pewnie nic nie jadłaś, co?
Liza pokręciła głową.
- Ja... ja zdecydowałam się w ostatniej chwili, nie miałam czasu...
- Zobaczyła przenikliwe spojrzenie Nicka. - To znaczy normalnie jem,
tylko teraz spieszyłam się...
- Nick, nie przeszkadzaj Lizie. Wróciła do domu. Ugotuję zaraz
zupkę, pokroję sałatkę. Co ty na to, kochanie? Zaraz będzie gotowe.
- Cudowny pomysł, Bonnie. - Liza uśmiechnęła się. - Tak bardzo
za tobą tęskniłam.
Bonnie przystanęła, by ją przytulić.
- Ja też za tobą tęskniłam, kochanie.
- Przygotuj jej kolację, Bonnie, a my tymczasem porozmawiamy -
rzekł Nick ni stąd, ni zowąd, biorąc Lizę za rękę.
Nie miał zachęcającej miny.
- Przecież musisz wracać na lotnisko - upierała się Liza.
- Co... - zaczęła Bonnie, ale Nick ją powstrzymał.
- Później ci wyjaśnię, zajmij się kolacją - polecił i pociągnął Lizę
za sobą.
Przypuszczała, że pójdą do pokoju telewizyjnego, ale zaprowadził
ją prosto na górę.
- Dlaczego tam?
Nie otrzymała odpowiedzi.
- Chcesz, żebym zabrała swoje rzeczy? - spytała. - Chcesz
wymazać wszystkie ślady mojego pobytu? Przykro mi, że tak bardzo
ci przeszkadzam - dorzuciła złośliwie, ale nie musiał w końcu dawać
jej odczuć, że tak mu zawadza.
Nick pchnął ją do swojej sypialni i zamknął drzwi. Następnie,
zaskakując ją kompletnie, objął ją mocno i pocałował. Nie
protestowała. Przez chwilę zapomniała nawet o przykrym powitaniu,
tak dobrze było znowu poczuć go blisko.
Kiedy uniósł głowę, jej złość wróciła.
- To co z tym twoim samolotem? Nie chcesz go złapać?
- Nie, do diabła, nie! - Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął bilet
lotniczy. - Masz ten cholerny bilet, który cię tak interesuje.
Niczego nie rozumiejąc, uniosła brwi.
- Weź go, przeczytaj, dokąd miałem lecieć.
Posłuchała go wreszcie, wciąż nie mając pojęcia, co Nick chce jej
zakomunikować.
- Masz konsultacje w Nowym Jorku?
- Nie! - Podniósł głos, przyciskając ją mocniej. - Nie mam
żadnych konsultacji. Chciałem cię odnaleźć.
- Naprawdę? - spytała szeptem, bo bała się uwierzyć.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Jej oczy zrobiły się okrągłe, ze zdumienia.
- Nie, ale mówiłeś...
- Do diabła z tym! A co niby miałem mówić? Oświadczyłaś, że
przyjechałaś w odwiedziny do Bonnie, nie do mnie!
- Przecież wyjeżdżałeś - kłóciła się.
- Żeby cię szukać - powtórzył.
Uświadamiając sobie, że się zaplątali, Liza przytuliła policzek do
jego piersi, mówiąc:
- Chciałam porozmawiać... o przyszłości.
Oparł głowę na jej głowie i odezwał się półgłosem:
- Ty jesteś moją przyszłością.
- Nick - wzruszyła się. - Jesteś pewny? Znasz mnie tak krótko, i...
Przerwał jej pocałunkiem, by dodać potem:
- Lizo, nie zostawiaj mnie. Nie mogę bez ciebie żyć.
- Chciałabym zostać, na zawsze, ale... co z twoim synem?
- Czytałaś te kłamstwa?
- To nie jest twój syn?
- Nie, Daphne po prostu chciała mi znowu dopiec. Zresztą gdyby
nawet było to moje dziecko, nie ożeniłbym się z nią powtórnie. Nie
chcę nikogo prócz ciebie. Jesteś mi potrzebna.
Kolejny pocałunek zbliżył ich do łóżka, Lizę zaś pozbawił
ubrania. Nie pozostała obojętna, domagając się, żeby Nick także się
rozebrał.
Zachowywali
się
jak
wygłodniali
goście
przy
obficie
zastawionym stole, którzy chcą wszystkiego posmakować.
- Nick, proszę - błagała, przyciągając go coraz bliżej.
Nie mógł przecież opierać się prośbom ukochanej osoby.
Rozpierała go radość, że będą odtąd razem, co łącznie z satysfakcją,
którą odczuwało jego ciało, składało się na niewypowiedziane
uczucie. Pragnął je jednak zakomunikować swej kobiecie.
- Kocham cię. Obiecaj, że więcej mnie nie opuścisz.
Jej milczenie gwałtownie zmiotło całą jego radość.
- Lizo?
- Nick, ja... muszę ci coś powiedzieć.
- Obiecaj, że nie wyjedziesz - powtórzył.
Nie patrzyła na niego, co jeszcze bardziej go zmartwiło.
- Obiecaj mi!
- Jeśli chcesz, zostanę.
- Przecież wiesz, że chcę! Czemu tak mówisz, jakbyś to ty tego
nie chciała?
- Chcę! - krzyknęła, spotykając się z nim wzrokiem. - Chcę
zostać. Muszę zostać - rzekła. - Ja też cię kocham. Ale... ale jest coś...
- Kochanie, nie będę ci utrudniał kariery i nie zamknę cię w
czterech ścianach. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
- Chcesz, żebym śpiewała? - spytała łamiącym się głosem.
- Masz talent. Nie mam prawa żądać, żebyś przestała się
realizować. Gdybym mógł, nie puściłbym cię na krok, ale decyzje
dotyczące twojej kariery należą do ciebie.
Liza poczuła ulgę.
- Myślałam, że... Ludzie lubią sławę, która...
- Nie dbam o sławę, obchodzi mnie tylko twoja osoba. To co?
Koniec rozmowy? Bo mam coś ciekawszego do roboty. Muszę wiele
nadrobić.
- Zaczekaj. To nie wszystko.
- Co?
- Pamiętasz pierwszą noc, kiedy kochaliśmy się?
- O tak!
- Powiedziałam ci, że jestem zabezpieczona.
- Taak.
Zaczęło mu brakować tchu. Czyżby Liza zaszła z nim w ciążę?
Czyżby spotkało go jednego dnia podwójne szczęście?
- Powiedziałam tak, bo lekarze mówili mi, że najprawdopodobniej
nie będę mogła mieć dzieci. Z powodu jakichś pooperacyjnych
komplikacji.
Nick trzymał ją z całej siły.
- Przepraszam, kochanie, tak mi przykro.
Usłyszała w jego głosie żal. Niechętnie ciągnęła:
- Powiedzieli mi tak, kiedy miałam osiemnaście lat. Ale... ale
jestem w ciąży, Nick. Mylili się. - Wstrzymała oddech, licząc na to, że
Nick się ucieszy.
Zamiast tego, patrzył na nią tylko.
- Jesteś w ciąży? Ze mną? - zapytał w końcu.
- A niby z kim?
Najpierw zaczął ją całować, a zaraz potem zasypał ją gradem
pytań.
- Jak się czujesz? Byłaś u lekarza? Czy wszystko w porządku?
Mamy tu świetnego ginekologa, zadzwonię do niego rano, żeby cię
umówić...
- Nick! Nick, byłam u lekarza i wszystko jest dobrze. Tylko...
tylko nie wiem, czy będę mogła mieć więcej dzieci. Przemyśl to.
Chcesz mieć dużą rodzinę i... sama nie wiem...
Usiadł wyprostowany na łóżku i podniósł ją także, wziąwszy ją za
ramiona.
- Tym się martwiłaś? Że nie zechcę z tobą być, bo nie dasz mi
tuzina dzieciaków? Boże, Lizo! Chodzi o ciebie. To z tobą chcę być, a
jeśli zdarzy się też dziecko, będę uszczęśliwiony. Ale to bez ciebie nie
potrafię żyć.
Pocałował ją, żeby przypieczętować swoje słowa.
- Tak bardzo chciałam to właśnie od ciebie usłyszeć. Nie zmienisz
zdania? Bo zrozumiałabym, gdybyś...
- A ja nie! Bierzemy ślub najszybciej, jak to możliwe.
- Chciałabym zawiadomić Emily. I tak nie przyjedzie, ale chcę,
żeby wiedziała.
- Oczywiście. Zawiadomimy też moją rodzinę, moich braci i
siostrę. Co z twoimi rodzicami?
Liza przytuliła się do niego, w głowie jej się nie mieściło, że
właśnie planuje swój ślub.
- Poczekajmy z tym, aż się pobierzemy. Chcę się dobrze bawić na
weselu.
Uśmiechnął się.
- Zgoda. Ja też chcę, żeby to był miły dzień. Ten i wszystkie
następne, które spędzimy razem. No i z juniorem, oczywiście - dodał
miękko, dotykając jej brzucha.
- Ale nie masz nic przeciwko córeczce?
- Pewnie, że nie, jeśli pozwolisz mi nauczyć ją łowić ryby -
żartował.
Słysząc pukanie do drzwi, Liza podciągnęła kołdrę pod brodę.
Nick także zadbał o to, żeby nie było go widać zbyt wiele.
- Tak?
- Nick, zupa dla Lizy gotowa.
- Przyniosłaś ją na górę?
- Tak.
- To wejdź. - Domyślał się, że Bonnie umiera z ciekawości, co
tam robią tak długo.
Znalazłszy ich w łóżku, Bonnie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Chyba nie muszę pytać, czy zostaje?
Nick odpowiedział jej uśmiechem.
- Powiem ci coś więcej. Pobieramy się.
- Alleluja! - Bonnie postawiła tacę na stole przy drzwiach i
skoczyła, by ich oboje uściskać.
- Bonnie? - odezwał się Nick, wyzwoliwszy się z uścisku. - Mamy
jeszcze jedną nowinę.
- Co znowu? - zapytała.
Nick spodziewał się, że Bonnie, jak jego rodzona matka, będzie z
nimi dzielić tę wielką radość.
- Będziemy mieć dziecko - oznajmił.
Bonnie krzyknęła z radości i od nowa zaczęło się ściskanie.
- Och, kochanie, modliłam się i modliłam. Zostanę babcią! -
Zreflektowała się nagle. - No, taką przyszywaną babcią.
Liza śmiała się.
- Będziesz najlepszą babcią na świecie, Bonnie. Bardzo
potrzebuję twojej pomocy, niewiele wiem o ciąży ani o dzieciach.
- Och, kochanie ty moje, pewnie, że ci pomogę. No a teraz musisz
zjeść kolację i odpocząć. Nick, nie przeszkadzaj jej, niech sobie pośpi
- zarządziła, idąc do drzwi. - Rano dostaniesz świeżutkie mleko,
złotko, już my się dobrze zajmiemy maleństwem.
Przesłała im szeroki uśmiech i wyszła.
- Uff, zdaje się, że pożałujemy, żeśmy jej powiedzieli tak szybko -
uznał Nick. - Zamęczy cię.
- Nie będę żałować - zapewniła. - Będę się cieszyć każdą minutą,
jakbym miała znowu obok siebie ciocię Meredith, jakbym znowu
miała rodzinę. - Dała mu całusa. - Jest tylko jeden problem.
- Jaki? - zaniepokoił się.
- W ogóle nie chce mi się spać. Możesz z tym coś zrobić?
- A co z kolacją?
- Nick, tak długo mnie nie było, później zjem. Bonnie się nie
dowie.
Przygarnął ją do siebie.
- Chyba mógłbym coś w tej sprawie zrobić...