Christenberry Judy Ród Coltonów 04 Duet z solistką

background image

JUDY CHRISTENBERRY

Duet z solistką

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Doktorze, nie zgadnie pan, kogo dzisiaj mamy!

Liza Colton uniosła głowę i rozejrzawszy się wokół upewniła się,

że jest w gabinecie sama. Spojrzała na drzwi, były lekko uchylone.

- Missy, proszę, nie mam czasu na zagadki - odezwał się niski

męski głos, który z miejsca zafascynował Lizę, i to do tego stopnia, że

zastanowiła się, czy fizjonomia jego właściciela jest równie

atrakcyjna. Zresztą, co za różnica, pomyślała natychmiast.

- To ta nowa gwiazda! - wypaliła z przejęciem pielęgniarka.

Liza zesztywniała.

- Jaka znów gwiazda?

- No, tak się mówi, doktorze. A jak pan powie o Streisand, Celine

Dion, Mariah Carey? - wyjaśniała pielęgniarka, jakby lekarz jej nie

zrozumiał

- Wiem, co znaczy gwiazda, Missy - zapewnił męski głos. -

Zdziwiłem się tylko, co taka gwiazda miałaby do roboty w Saratoga

Springs - dodał bez zainteresowania.

- To sama Liza Colton, doktorze! Widziałam ją przedwczoraj.

Prawdziwa gwiazda, a jeśli nawet jeszcze nią nie jest, to na pewno

będzie. Jaki koncert dała! Ludzie bili brawo na stojąco i nie chcieli

skończyć.

Liza uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie owej chwili.

Nieczęsto zdarzały jej się ostatnimi czasy podobnie satysfakcjonujące

momenty.

background image

- Pewnie piwo szło jak woda - zauważył rzeczowo mężczyzna. - Z

czym do nas przyszła?

- Tragedia! Ledwo mówi.

- Po jednym koncercie?

- Dwóch. Wczoraj też śpiewała, i ma jeszcze wystąpić dziś

wieczorem.

Zapadła cisza, jakby para za drzwiami gdzieś się wyniosła. Liza

wcale się tym nie przejęła. Lekarz wyraźnie nie był melomanem, a

przynajmniej nie należał do miłośników jej talentu.

- Doktorze - wstawiła się za nią pielęgniarka, która wprowadziła

ją wcześniej do gabinetu. - Musi pan ją uratować!

- Nie przesadzaj, Missy. Leczę tylko nosy i uszy, ja nie jestem od

ratowania życia.

Dobrze chociaż, że nie ma przewrócone w głowie jak większość

lekarzy, ucieszyła się Liza, postanawiając wynagrodzić mu to i

wybaczyć mu jego wcześniejsze uwagi.

W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się na całą

szerokość. Liza chlubiła się tym, że świetnie potrafi ukryć swoje

prawdziwe uczucia. Tym razem nie poszło jej tak gładko - ale też

jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie zrobił na niej aż takiego wrażenia.

Nie należał wprawdzie do okładkowego typu modeli i aktorów,

którzy usilnie starali się ją uwieść. Było w nim coś, co wyczuwała

tylko intuicyjnie, jakaś niezaprzeczalna solidność. Tak, właśnie to

określenie najlepiej do niego pasowało, to akurat było w nim

atrakcyjne.

background image

Tradycyjnie krótko przycięte włosy lekarza były nieco

zwichrzone, jakby właśnie wzburzył je dłonią. Czuła nieodpartą chęć,

by zrobić to samo. Mocna budowa mężczyzny i jego niebieskie oczy

miały nieodparty urok. Liza zamrugała, bo obraz przed jej oczami

tracił wyraźne kontury. No ale to już wyłącznie wina jej

niedyspozycji.

- Pani Colton? - zapytał, wyciągając do niej rękę.

Z wahaniem podała mu dłoń i zadrżała.

- Zmarzła pani? Przepraszam, nie przedstawiłem się. Hathaway.

Odpowiedziała mu niewyraźnym uśmiechem i skinieniem głowy.

- Jestem pełen podziwu dla pani. Porywa pani tłumy.

Na końcu języka miała pytanie, ile pan doktor płaci dodatkowo

swojej pielęgniarce za informacje o pacjentach, żeby mógł przed nimi

dobrze wypaść. Dała jednak spokój, nie będzie nadwerężać gardła z

tak błahego powodu.

Powtórnie skinęła głową i czekała, aż lekarz przejdzie do rzeczy.

- Może pani powiedzieć, co pani dolega?

Wzięła głęboki oddech. Ileż to razy słyszała od mężczyzn, że

ulegają jej seksownemu głosowi. Teraz ów głos zgrzytał i skrzeczał, a

do tego sprawiał jej ból. Posłużyła się więc nim delikatnie, mówiąc

tylko:

- Nadwerężyłam głos.

Nie doczekawszy dalszych wyjaśnień, lekarz sięgnął po szpatułkę.

- Proszę otworzyć usta.

background image

Przez kilka minut dokładnie oglądał jej gardło, badał uszy,

marszcząc w skupieniu czoło.

- Kiedy to się zaczęło?

- Wczoraj wieczorem - szepnęła.

- Po występie?

Przytaknęła.

- Czy to się pojawiło nagle?

Zaprzeczyła gestem.

- Miała już pani podobne problemy?

Pokręciła głową i ledwie słyszalnie rzekła:

- Stres. Antybiotyk i odpoczynek.

Nick Hathaway zdusił wybuch cynicznego śmiechu. Miał oto

przed sobą typową młodą, bogatą kobietę, która nie wie, co jej dolega,

ale bez namysłu stawia diagnozę i przepisuje sobie kurację.

- Przyszła pani do mnie, żeby olśnić mnie swoją wiedzą

medyczną? - spytał sarkastycznie.

Zwykle inaczej traktował pacjentów, starał się tylko trzymać z

daleka od tego rodzaju kobiet. Takich jak Liza, którym nie brakowało

ani urody, ani pieniędzy, skupionych wyłącznie na sobie. Wiedział z

doświadczenia, co pieniądze robią z człowiekiem. A kiedy dochodzi

to tego świadomość własnej urody, mieszanka staje się wybuchowa.

Liza powtórzyła tymczasem zbolałym głosem:

- Antybiotyk.

Nick podniósł brwi.

- Nie daję antybiotyku na żądanie pacjenta.

background image

Liza tylko na niego patrzyła, wyjątkowo wymownie, wyjątkowo

zielonymi oczami.

- Trzeba zrobić wymaz z gardła i parę innych badań.

Zacisnęła zęby i nie zareagowała. Gdy na nią spojrzał, uniosła

lewą rękę, wskazując na zegarek. Oczywiście rolex.

- Koncert - szepnęła.

- Chyba nie ma pani zamiaru dzisiaj śpiewać? - zauważył

zdumiony, widząc, że kobieta ledwo wydobywa z siebie głos.

Wzruszyła ramionami.

- Jeśli chce pani być pod moją opieką, mowy nie ma o występie.

Żadnych koncertów co najmniej przez dwa tygodnie. Przez ten czas

spróbuję panią podleczyć, ale niczego nie obiecuję. - Był

zdenerwowany, zakończył chłodno: - Jeżeli to pani nie odpowiada,

chętnie polecę pani innego specjalistę tu na miejscu, albo proszę

wracać do Nowego Jorku. Wyda tam pani kupę pieniędzy na lekarza,

który tylko potwierdzi moje słowa.

Zdziwił się, kiedy Liza, której oczy pociemniały w międzyczasie,

odbijając rozmaite emocje, kiwnęła energicznie głową, po czym

szepnęła:

- Antybiotyk.

Bardzo ucieszyła go jej zgoda, choć słowo, które zdołała

wypowiedzieć, wzbudziło w nim irytację.

- Najpierw badanie, potem leki.

Miała oczy okrągłe ze strachu, kręciła głową nerwowo.

- Absolutnie tak - oznajmił.

background image

Ku jego konsternacji Liza zeskoczyła ze stołu, na którym ją badał,

chwyciła torebkę zostawioną na krześle i pospieszyła ku drzwiom. Nie

miał ochoty użerać się z pacjentką, która wie wszystko lepiej i nie

stosuje się do jego poleceń. Postanowił pozwolić jej odejść.

W tej samej chwili kobieta zemdlała.

Odzyskała przytomność dopiero w karetce, słysząc trzask

zamykanych drzwi. Obok noszy, na których leżała, siedział

mężczyzna. Pociągnęła go za rękaw.

- Niech pani leży spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.

Tyle sama zdołała się zorientować. Spróbowała raz jeszcze.

- Doktor - szeptała, nie widząc w pobliżu lekarza, który badał ją

chwilę wcześniej.

- Jestem pielęgniarzem, nie lekarzem - poinformował mężczyzna

z uśmiechem.

Oczarował ją jego chłopięcy wdzięk, ale inteligencja pozostawiała

wiele do życzenia.

- Hathaway - wyjaśniła, z trudem znosząc ból.

- Doktor Hathaway?! - zawołał młody człowiek, doznając nagłego

olśnienia, a kiedy potwierdziła, dodał: - Spotka się z nami w szpitalu.

Liza z przerażeniem przypominała sobie, co się stało. Lekarz

żądał od niej jakiegoś badania, a zatem, jeżeli ona trafi teraz do

szpitala, on prędko jej stamtąd nie wypuści. A to nie wchodzi w

rachubę.

background image

Chwyciła znowu rękaw koszuli pielęgniarza, który pochylał się

akurat, by szepnąć słówko kierowcy.

- Żadnego szpitala.

- Mamy tu dobry szpital, miła pani. Nie będzie pani narzekać.

Protestowała gorąco, choć bez słów. Została zignorowana.

- Jesteśmy na miejscu - poinformował rozbawiony pielęgniarz.

Kiedy wieźli ją do izby przyjęć, czuła się, jakby znalazła się w

nieruchomym środku karuzeli, wokół którego wszystko się obraca.

Pielęgniarz zdawał relację lekarzowi, posługując się zawodowymi

skrótami, które nie miały dla niej żadnego sensu. Chciała coś wtrącić,

ale swoim zanikającym głosem nie potrafiła zwrócić na siebie uwagi.

Sięgnęła zatem po wypróbowany już sposób, ciągnąc za rękaw

białego fartucha.

- Dzień dobry. Proszę się nie martwić, pomożemy pani. Pozwolę

sobie powiedzieć, że jesteśmy zaszczyceni pani obecnością. Słyszałem

panią.

Liza kręciła głową.

- Szpital nie - upierała się chrapliwym szeptem, coraz bardziej

zdenerwowana.

- Doktor Hathaway powinien dołączyć do nas lada chwila. Jestem

pewny...

- Nie - zaprotestowała najgłośniej, jak potrafiła, i opadła na

poduszkę, zaciskając dłoń na szyi.

Lekarz ze szpitala zawahał się.

background image

- Tylko rutynowe badanie, proszę pani, zanim doktor Hathaway

do nas dotrze - oznajmił i odsunął się, dając polecenia pielęgniarce.

Liza zamknęła oczy. Brak głosu był ogromnie frustrujący.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że sama jest sobie winna, ale przez

minione trzy dni myśl o jedzeniu lub spaniu była jej obca. Gdyby

tylko nie zemdlała!

- Dobrze, że pan jest! - zawołał lekarz z izby przyjęć na widok

Nicka Hathawaya.

Liza podniosła się do pozycji siedzącej, pielęgniarka mierzyła jej

tętno.

- Spokojnie, kochanie. Doktor Hathaway jest jednym z naszych

najlepszych lekarzy. Może mu pani zaufać.

Liza

poszukała

wzrokiem

przystojnego

laryngologa

i

wypatrzywszy go w nieustannie przemieszczającym się tłumie,

pomachała do niego ręką. Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, on

już rzucał instrukcje.

- Proszę przygotować kroplówkę, jest odwodniona. - Popatrzył na

Lizę. - Kiedy ostatnio pani jadła?

Wzruszyła ramionami, nie miała zamiaru przyznawać się do

swojej bezmyślności. Lęk o Emily przesłonił jej wszystkie doczesne

sprawy.

Lekarz z izby przyjęć wziął Nicka Hathawaya na stronę, rzucając

w kierunku Lizy przenikliwe spojrzenia. Liza ciekawa była, o czym

po cichu rozmawiają.

background image

Odpowiedź nadeszła szybko. Nick Hathaway stanął przy jej

łóżku.

- Podobno nie zgadza się pani tutaj zostać.

Przytaknęła z ulgą, że nareszcie ktoś zrozumiał, o co jej chodzi.

- Pani Colton, wiem, że to się pani nie podoba, ale proszę

przynajmniej pozwolić nam na podstawowe badania i kroplówkę. To

potrwa nie dłużej niż godzinę, góra dwie.

Pielęgniarka wróciła do niej z plastikową butelką pełną jakiegoś

płynu.

- Poczuje się pani dzięki temu dużo lepiej - ciągnął lekarz niskim,

łagodnym głosem.

- Muszę... zadzwonić... odwołać... - wyszeptała, czując, że każde

słowo zadaje jej ból.

- Zajmę się tym, proszę się nie kłopotać. W której sali miała pani

dziś wystąpić?

Wymieniła nazwę prestiżowego teatru. Słuchając jej, Nick

Hathaway zbliżył się do pielęgniarki, która włożyła mu coś do ręki

Odwrócił się z powrotem do Lizy.

- Zaraz będę, proszę tak poleżeć - polecił.

Widziała jeszcze, że Nick wpuszcza coś ze strzykawki do

kroplówki. Chciała dowiedzieć się, co jej aplikuje, lecz nagle nawet

chrapliwy szept przekroczył jej możliwości. Język jej zesztywniał,

powieki opadły. Sen, którego sobie tak długa odmawiała, zamierzał

nadrobić zaległości.

background image

- Chcę, żeby ją przyjęto na oddział - powiedział Nick koledze.

- Ona się nie zgadza - tłumaczył lekarz z izby przyjęć. - Nie

możemy jej trzymać wbrew jej woli.

- Chcesz ją teraz spytać?

- No nie, dałeś jej środek uspokajający, ale...

- Zgodziła się zostać parę godzin, żebyśmy mogli zrobić jej

badania. Podejrzewam, że albo jest na jakiejś drakońskiej diecie, albo

zaczęła chorować na bulimię. Artystki! - Zwrócił się do pielęgniarki: -

Proszę ją zawieźć na górę. I niech siostra, która będzie na dyżurze,

zawoła mnie natychmiast, jak pacjentka się obudzi.

- Dobrze, doktorze.

Skinąwszy głową z podziękowaniem, wyszedł, by pokonać

samochodem niewielką odległość, która dzieliła szpital od jego

gabinetu. Kiedy on zajmował się tajemniczą panią Colton, czekali tam

na niego chorzy. Piękna kobieta, stwierdził uczciwie. Nie, nie jest nią

zainteresowany. Po pierwsze, z zasady nie wchodził w osobiste

układy z pacjentkami. A po drugie, miał za sobą małżeństwo z kobietą

piękną i bogatą, i obiecał sobie nie popełnić więcej tego błędu.

Musiał jednak przyznać, że Liza Colton nie bardzo przypomina

jego żonę. Z Daphne łączył ją chyba tylko stan konta. Daphne była jak

jaskrawy neon, Liza jak przyćmione światło księżyca. Daphne,

krzykliwa blondynka, nie szczędziła wysiłku, by przyciągnąć uwagę

płci przeciwnej. Liza Colton była szczupłą brunetką, może nawet zbyt

szczupłą, z krótką, prostą fryzurą, przy której jej oczy zdawały się

jeszcze większe.

background image

Miała ów delikatny i pełen wdzięku czar Winony Ryder, a może

w większym jeszcze stopniu innej wspaniałej aktorki, Audrey

Hepburn. Nick nie miał jednak zamiaru rozmyślać nad jej wyglądem.

Miał ją wyleczyć i odesłać do domu.

Pozostałą część popołudnia zajmował się z troską swoimi

pacjentami, skłamałby jednak, mówiąc, że zapomniał o Lizie. Poprosił

pielęgniarkę, aby zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się o stan

chorej. Pani Colton wciąż śpi, powiedziano. Nick podał jej dość

łagodny środek i spodziewał się, że Liza obudzi się po dwóch

godzinach. Gdy tylko zatem wypuścił ostatniego pacjenta, zrzucił

fartuch i chwycił marynarkę.

- Jadę do szpitala, Missy. Zadzwoń, gdyby coś się tu działo.

- Zobaczy się pan z Lizą Colton? Tak bym chciała mieć jej

autograf.

- Ona jest chora, Missy, nie mogę jej zawracać głowy - rzekł z

uśmiechem do młodej pielęgniarki.

Missy w jednej chwili zrzedła mina.

- Pewnie tak.

Nick znowu się uśmiechnął.

- Zobaczę, jak się czuje. Może ją poproszę, ale nie licz na to za

bardzo. - Zrobiło mu się żal Missy, która była bardzo oddana swojej

pracy. Stwierdził, że jeden autograf to chyba nie jest zbyt wiele.

Missy natychmiast obdarzyła go radosnym uśmiechem i słowami

wdzięczności. Machając do niej, pobiegł do samochodu.

Liza Colton leżała na pierwszym piętrze.

background image

- Jakieś zmiany? - zapytał Nick siostrę oddziałową.

- U pani Colton? Nie, wciąż śpi.

Lekko przestraszony, poszedł do jej pokoju. Zgodnie ze słowami

pielęgniarki Liza była pogrążona w głębokim śnie. Dla Nicka

wynikały z tego dwa wnioski: albo nie spała od dłuższego czasu, albo

źle zareagowała na podany jej środek. Uniósł jej rękę, sprawdził puls.

Wszystko w porządku. Posłuchał jej serca, i tam też nie znalazł nic

złego. Niezdecydowany, postanowił jednak obudzić Lizę.

- Pani Colton? Słyszy mnie pani? - Mówiąc to, poklepywał jej

rękę, aż wreszcie, kiedy ani drgnęła, ujął chorą za ramiona i delikatnie

potrząsnął. - Lizo! Lizo, otwórz oczy.

Kobieta bardzo powoli uniosła powieki i spojrzała na niego

zdezorientowana.

- Poznaje mnie pani? Jestem lekarzem. Przyszła pani do mnie z

chorym gardłem.

Po chwili wahania Liza skinęła głową, po czym jej powieki znów

opadły.

- Proszę już nie spać. Chcę pani zadać kilka pytań.

Zabrał poduszkę z sąsiedniego łóżka i podłożył pod plecy Lizy,

podciągając ją do góry. Uświadomił sobie, że przyjemnie jest trzymać

ją w ramionach, i czym prędzej odrzucił tę myśl. Uniósł trochę górną

część łóżka i stanął w jego nogach.

- Pani Colton? Lizo? Proszę otworzyć oczy.

- Jestem taka zmęczona - szepnęła, mrugając powiekami.

- Ma pani kłopoty ze snem?

background image

- Nie. - Jej głos wciąż brzmiał chrapliwie. - Nie mogłam spać.

- Dlaczego?

- Emi... - Nie zdążyła dokończyć, bo nagle otrzeźwiała i zaczęła

się rozglądać spłoszona.

- O co chodzi? Co się dzieje? - pytał, coraz bardziej zafrapowany.

- Muszę iść - zamruczała, a na jej twarzy widoczne było

cierpienie, jakie sprawiły jej te dwa krótkie słowa.

- Jest pani w kiepskim stanie. Kiedy ostatnio pani jadła?

Rzucała wzrokiem to tu, to tam, jakby szukała drogi ucieczki.

Uniosła ramiona.

- Chciałbym otrzymać trochę bardziej precyzyjną odpowiedź.

Jeśli jest pani na jakiejś idiotycznej diecie, i to w ogóle nie wiadomo

po co, muszę o tym wiedzieć. To może mieć wpływ na pani głos.

Uniosła dłoń i otarła czoło.

- Nie - odparła tak cicho, że Nick nie zrozumiał.

- Nie jest pani na diecie?

Potrząsnęła lekko głową.

Nachylił się i nacisnął przycisk.

- Siostro, proszę przynieść dwie kolacje do numeru dwieście

dwadzieścia sześć.

- Dobrze, doktorze.

Przysiadł na brzegu łóżka. Liza patrzyła na niego zmieszana.

- Umieram z głodu - powiedział. - Dotrzymam pani towarzystwa,

chociaż trochę wcześnie na kolację.

background image

Chciał po prostu dopilnować, by coś zjadła. I żeby nie

zwymiotowała. Jeżeli ma do czynienia z bulimiczką, będzie musiał z

nią zostać kilka godzin, ale nie widział u Lizy tak naprawdę śladów

bulimii.

- Muszę iść. - W głosie Lizy pobrzmiewał strach.

- Dzwoniłem do teatru, zawiadomiłem, że jest pani chora i nie

może pani wystąpić. Obiecali, że wszystkim się zajmą i nie zdradzą

też nikomu miejsca pani pobytu.

Nie był pewien, czy dobrze zrobił, czy sobie tego życzyła. Może

nawet spodziewała się, że hałas wokół jej choroby tylko zwiększy jej

sławę. Takie są te artystki, pomyślał, kiedy pielęgniarka wniosła tacę

z jedzeniem.

- Ma pan szczęście, doktorze. Dają dzisiaj sztukę mięsa i

jabłecznik na deser - oznajmiła pogodnie.

Odpowiedział jej uśmiechem.

- Powinno być niezłe. Zgodzi się pani?

Liza wyglądała na tak kompletnie oszołomioną, że zaczął jej

współczuć. Taka gwiazda i tak się pogubiła? Czy ktoś zmusza ją do

tego, żeby schudła? A może jej kariera się chwieje? W teatrze

powiedzieli, że skontaktują się z jej menadżerem, musiał więc

zdradzić im, gdzie Liza się znajduje, a teraz zaczynał tego żałować.

Podniósł jeszcze do góry wezgłowie łóżka i dopiero potem

podsunął Lizie ruchomy stolik z kolacją. Zdjął z talerza metalową

pokrywę, utrzymującą ciepło.

- Wygląda smacznie, prawda?

background image

Nie ruszyła się nawet, gapiła się na talerz z niesmakiem. Ukroił

kawałek mięsa na jej talerzu.

- Proszę tylko spróbować, na pewno będzie pani smakowało.

Przysunął widelec do jej ust i czekał, aż Liza je otworzy. Nie

spuszczał z niej wzroku, mówiąc:

- Niech pani dokładnie, powoli żuje. Pani potrzebuje kalorii, Lizo.

Liza przełknęła, Nick sięgnął z kolei po kukurydzę, nie zdążył

jednak podać jej Lizie. W ostatniej chwili złapał naczynie, które

rozdawano w szpitalu chorym na wypadek, gdyby mieli problemy z

żołądkiem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zażenowana i nieszczęśliwa, Liza wydusiła:

- Za dużo naraz.

- Taka porcja nie utrzymałaby przy życiu nawet muchy - odparł

zirytowany.

- Nie - zaprotestowała z jeszcze większą chrypką. - Nie jadłam...

parę dni.

Patrzył na nią badawczo, mierząc jej puls, po czym skontaktował

się z pielęgniarką.

-

Siostro,

poproszę

o

lekką

zupę,

galaretkę

i

coś

przeciwwymiotnego. - Odwrócił głowę do Lizy. - Pytałem przecież,

kiedy ostatnio pani jadła - rzekł z pretensją, odstawiwszy naczynie.

Po chwili jego oczy złagodniały.

- Wytrzeć pani twarz?

background image

Kiwnęła głową, nie wysilając głosu. Nick zniknął na moment, po

czym wrócił z wilgotnym ręcznikiem. Wytarł jej twarz bardzo

delikatnie.

- No już, niech się pani nie martwi. Zajmiemy się panią -

pocieszał.

- Muszę stąd wyjść - szepnęła.

- Nie sądzę, żeby miała pani siłę na spacery. Może jednak powie

mi pani, o co w tym wszystkim chodzi? To mi pozwoli skuteczniej

pani pomóc.

Za nic nie mogła powiedzieć mu o Emily, to miał być ich sekret.

Nie mogła podzielić się z lekarzem tym, co wiedziała.

Dzwonek telefonu niemile ją zaskoczył. Nick zerknął na nią i

podniósł słuchawkę. Ten, kto dzwoni, może równie dobrze

porozmawiać z nim. Nie życzył sobie, by jego pacjentka niepotrzebnie

nadwerężała struny głosowe.

- Kto mówi? - warknął kobiecy głos w słuchawce.

- Doktor Hathaway. Z kim mam przyjemność?

- Cynthia Turner Colton. Jestem matką i menadżerem Lizy. Co z

moją córką?

- Pani córka leży teraz w łóżku, pani Colton, odpoczywa. W czym

mogę pani pomóc?

- W niczym! Niech pan ją da do telefonu!

- Przykro mi, pani Colton, ale nie mogę pozwolić pani córce w tej

chwili rozmawiać. Ma i tak niedysponowane gardło.

background image

- Niedysponowane?! - wrzasnęła kobieta. - Do diabła! Od czego

jest pan lekarzem? Niech pan coś zrobi!

- Robię, co w mojej mocy.

- Ona ma dzisiaj wystąpić, rozumie pan? Nie pozwolę, żeby sobie

zepsuła opinię, opuszczając koncert. Zaraz zaczną gadać, że bierze

narkotyki.

- Ona nie może...

- Niech pan jej coś da, żeby mogła śpiewać! I niech pan jej powie,

że nie ma wyboru!

- Myli się pani. Ona jest dorosła. - Mówiąc te słowa, patrzył na

swoją pacjentkę. Nie pamiętał daty jej urodzenia, lecz wyglądała

bardzo młodo. Kiedy jednak nie usłyszał sprzeciwu z drugiej strony

słuchawki, dodał: - Pani córka sama zdecyduje, czy dzisiaj wystąpi,

czy zostanie pod moją opieką.

- Pan mi utrudnia, poszukam innego lekarza. Niech się pan

wynosi z jej pokoju!

Duże zielone oczy Lizy skupiły się na jego twarzy. Uśmiechnął

się do niej z otuchą.

- Ta decyzja nie należy do pani, pani Colton.

- Jestem jej menadżerem, do cholery! To ja zajmuję się jej karierą

i żaden prowincjonalny lekarzyna nie będzie mi mówił, co mam robić.

Nick zrobił coś, co mu się dotąd nie zdarzyło - przerwał rozmowę,

odkładając słuchawkę. Nigdy nie traktował tak członków rodziny

pacjentów, ale pani Colton sprawiła tylko, że poczuł więcej

współczucia dla Lizy. Z ust jej matki nie padło ani jedno pytanie o

background image

stan córki, o to, czy ma dobrą opiekę, a nawet czy w ogóle żyje.

Cynthię Turner Colton interesowało wyłącznie, czy jej córka będzie

śpiewać.

- Pani matka - wyjaśnił, patrząc na Lizę.

- Przepraszam - szepnęła.

Pielęgniarka przyniosła tymczasem nową tacę i zabrała

poprzednią, którą Nick odstawił na bok.

- Dziękuję, Mary - powiedział, a kiedy pielęgniarka wyszła,

uśmiechnął się do Lizy. - Proszę spróbować, to jest lekkostrawne, nie

powinno zaszkodzić. - Zamierzał właśnie zanurzyć łyżkę w lekkim

chudym rosole z kury, kiedy znowu odezwał się telefon.

Nie miał wątpliwości, kto dzwoni. Sięgnął po słuchawkę i rzucił

chłodno:

- Tak?

- Jak pan będzie się tak zachowywał, złożę na pana skargę!

- Bardzo proszę. Podać pani numer, pod który trzeba dzwonić?

- Chcę rozmawiać z córką!

- Przykro mi, dzisiaj to niemożliwe. Proszę spróbować jutro, może

będzie mogła rozmawiać.

- Jutro będzie za późno! Ona ma dzisiaj występ!

- Pani Colton, już odwołałem dzisiejszy koncert. Jakakolwiek

próba śpiewu spowodowałaby nienaprawialne szkody w strunach

głosowych córki. Tego sobie pani życzy?

- Jakie ma pan kwalifikacje?

background image

- Jestem laryngologiem z drugim stopniem specjalizacji.

Praktykuję w Saratoga Springs od ośmiu lat. Jestem członkiem

kierownictwa szpitala i konsultantem w wielu przypadkach w naszym

stanie.

- Gwarantuje pan, że córka opuści tylko jeden koncert?

- Absolutnie nie. Pani córka musi odpocząć dwa tygodnie. Potem

zobaczymy. - Wiedział, że ta opinia doprowadzi jego rozmówczynię

do kolejnego ataku szału, trzymał więc słuchawkę odpowiednio

daleko od ucha.

Liza zacisnęła powieki, ale kiedy głos jej matki grzmiał ze

słuchawki, podniosła je i spojrzała ze smutkiem na Nicka.

- Muszę kończyć, pani Colton. Dziękuję za telefon.

Nie czekając na odpowiedź, Nick rozłączył się, zdecydowawszy,

że pożegnał się na tyle grzecznie, iż nie zostanie ponownie posądzony

o odkładanie słuchawki. Rozmowa z matką Lizy rzuciła nieco światła

na stan emocjonalny jego pacjentki. Podniósł znów łyżkę z zupą do

ust Lizy, która powoli wypiła rosół.

- Mogę... - zaczęła i wyciągnęła rękę.

Pozwolił jej jeść samodzielnie, ale nie ruszył się z miejsca, dopóki

nie opróżniła przynajmniej połowy talerza.

- Proszę spojrzeć, jak smakowicie wygląda ta czerwona galaretka.

Spróbuje pani? - spytał, podsuwając jej kolejne naczynie.

Liza skrzywiła się, ale ostatecznie wsunęła do ust trzęsący się

kawałek galaretki. Zdawało się, że trzyma go w ustach, aż się

rozpuści.

background image

- Czy to matka kazała pani zrzucić wagę? - zapytał, nie

rozumiejąc powodu takiej ewentualności. Dla niego Liza była chuda,

ale matki gwiazd wpadają czasem w amok na tym punkcie.

Liza pokręciła głową i zamknęła oczy, jakby chciała coś przed

nim ukryć.

- Chyba pani rozumie, że narażała pani swoje zdrowie, ale także

głos. Stan strun głosowych jest uzależniony od ogólnego stanu

zdrowia.

Przytaknęła, odwracając spojrzenie.

- Niech pani postara się jeść trochę więcej.

Kiedy Liza ponownie sięgnęła po łyżkę, poczuł ulgę. Zawsze

bardzo przejmował się pacjentami, a Liza Colton chwyciła go za

serce. Może z powodu agresywnej matki. A może smutku, jaki

malował się w jej oczach. Jej kruchości.

Kilka minut później odłożyła łyżkę.

- Dosyć - wyszeptała z uśmiechem, jakby chciała mu coś

wynagrodzić.

- Świetnie się pani spisała, biorąc pod uwagę, że to pani pierwszy

posiłek od jakiegoś czasu.

Zaczęła sobie powoli uświadamiać, że jej samopoczucie zależy od

uśmiechu doktora Hathawaya. Dołeczek na jego brodzie nie

wychodził jej z głowy. Ledwo się powstrzymywała, by go nie

dotknąć, ale gdyby to zrobiła, przestałby ją traktować poważnie.

- Muszę wyjść.

background image

Odstawiając na bok tacę, spróbowała spuścić nogi z łóżka, ale

Nick czym prędzej zablokował jej drogę.

- Nic podobnego. Proszę mi dać jedną dobę. Możemy...

Urwał, gdy zobaczył, że Liza gwałtownie protestuje, tak

gwałtownie, aż jej się zakręciło w głowie.

- Do jutra rana zatem? - Nie ustępował. - Przyjdę do pani przed

śniadaniem. Wyśpi się pani choć jedną noc i odpocznie.

Ta propozycja zabrzmiała tak kusząco, że zmarszczyła brwi,

dumając nad nią chwilę. Ale Emily...

- Zadzwonię do hotelu - szepnęła. - Sprawdzić wiadomości.

Nick wpatrywał się w nią z uwagą.

- Ja to zrobię - zaproponował. - I tak nie zrozumieją, co pani

mówi.

Liza była przekonana, że nikt z rodziny nie zostawił jej

wiadomości, której nie mógłby usłyszeć ktoś obcy, zgodziła się więc i

podała nazwę hotelu. Rozmawiał krótko, a ona czekała w napięciu.

- Pół godziny temu dzwoniła pani matka, zanim tu panią znalazła.

Parę minut temu miała pani telefon od pani Tremble.

Liza zadrżała. Telefon od matki nie był dla niej niespodzianką, ale

kim jest pani Tremble? Coś jej się tłukło po głowie, aż nagle usiadła

wyprostowana i chwyciła lekarza za rękę.

- Co się dzieje? Coś panią boli? - zapytał natychmiast, nachylając

się nad nią.

Nachylił się za mocno. Liza wzięła głęboki oddech i wbiła się w

poduszkę.

background image

- Wiadomość od pani Tremble?

Spojrzał na kartkę, na której notował w czasie rozmowy z

hotelem.

- Powiedziała, że zadzwoni znowu w ciągu dwudziestu czterech

godzin.

Lizę wypełniła radość i wielka ulga.

- Numer?

Pokręcił głową.

A zatem nie może oddzwonić. Emily jest mądra. Tak mądra, że

udało jej się umknąć mężczyźnie, który chciał ją zabić. Tak mądra, że

jeszcze żyje.

Liza chętnie skontaktowałaby się z wujem Joe, ale nie mogła tego

zrobić. Gdyby wszystko było w porządku, Emily nie przedstawiłaby

się jako pani Tremble. Nazywała tak szmacianą lalkę, z którą nie

rozstawała się w dzieciństwie, wiedziała zatem, że pozwoli to Lizie

rozszyfrować, kto dzwoni.

- Dlaczego ten telefon jest taki ważny? - zainteresował się doktor

Hathaway.

Liza promieniała.

- Ważny - powtórzyła.

- A więc zostanie pani na noc?

A cóż mi to przeszkadza, wyśpię się i rano poczuje się lepiej,

pomyślała. Nie spodziewała się, że matka zacznie ją znowu nękać. Nie

będzie więc musiała użerać się z nią, dopóki nie nabierze sił. Już sama

ta myśl zmniejszyła skurcz w jej żołądku. Jednak głównym powodem

background image

spokoju, jaki na nią spłynął, była wiadomość od Emily. Emily wciąż

jest w kłopocie, ale przynajmniej żyje.

Liza próbowała kiwnąć głową potakująco, nie była jednak pewna,

czy jej się to udało. Błogosławiony sen wziął ją znowu w posiadanie.

Nick obserwował, jak jego pacjentka zapada w sen. W głowie

huczało mu od pytań. Z reakcji Lizy na odczytaną przez niego

wiadomość domyślił się, że były to ważkie słowa. Teraz widział, jak

jej ciało opuszcza napięcie, jak oddaje się we władanie snu.

Był przekonany, że dwanaście godzin odpoczynku i pożywny

posiłek sprawią, że rankiem Liza poczuje się znacznie silniejsza.

Postanowił towarzyszyć jej przy śniadaniu, by mieć pewność, że

pacjentka je zje. Potem, jeśli będzie nadal upierała się przy

opuszczeniu szpitala, będzie musiał jej na to pozwolić.

Przyszedł mu do głowy pomysł, by wpaść po drodze do hotelu i

osobiście zadać kilka pytań telefonistce, która odebrała wiadomość od

tajemniczej pani Tremble. Liza Colton wzbudziła zainteresowanie

Nicka z wielu różnych powodów, a jednym z istotniejszych była

otaczająca ją tajemnicza aura. W końcu nie chodzi mi przecież o jej

urodę, zapewniał sam siebie.

Była sobota, siódma rano. O tej porze szpital pogrążony był w

ciszy. Większość lekarzy, którzy robili obchód, pojawiało się w

weekendy godzinę później niż w dni powszednie. Nick nie miał

rodziny, mieszkał z prowadzącą mu dom gospodynią. Poza tym z

natury należał do rannych ptaszków.

background image

Tak przynajmniej tłumaczył sobie swoje pojawienie się w szpitalu

o tak wczesnej porze. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że całą

noc śniła mu się Liza Colton. W drodze do domu zatrzymał się w

hotelu, w którym dowiedział się, że pani Tremble to dość młoda

kobieta i na pewno nie podszywająca się pod kogoś innego matka

Lizy. Na samą wzmiankę o matce telefonistka przewróciła oczami, co

było dla Nicka całkiem zrozumiałe.

Tak, to dlatego śnił potem o Lizie. To przez te tajemnice. Lubił

czytać dla relaksu powieści kryminalne, znajdował przyjemność w

rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, zgadywaniu, kto jest

mordercą. Z uśmiechem wykluczył z tej roli starszą panią Colton. To

byłoby zbyt proste. Tak czy owak, zdecydował, kobieta ta jest na

pewno choćby częściowo odpowiedzialna za stan psychiczny córki.

Zameldowawszy się u pielęgniarki, przekroczył próg pokoju Lizy,

która ani razu w nocy nie prosiła o pomoc. Nic dziwnego, stwierdził

widząc, że wciąż śpi. Musiała być już na krawędzi przepaści, kiedy się

do niego zgłosiła. Nick zbliżył się cicho do łóżka, kładąc chłodne

dłonie na jej ręce, by zbadać tętno.

Powoli otworzyła oczy. Patrzyła na niego tak, jakby go nie

poznawała.

- Dzień dobry, Lizo. Jestem lekarzem. Nick Hathaway, pamięta

pani? Zdaje się, że budzenie pani stało się moim zwyczajem. Jak się

pani dziś czuje?

- Dobrze - powiedziała niskim, ochrypłym, choć już nie tak

skrzekliwym głosem.

background image

- Cieszę się. Zaraz podadzą śniadanie. Chce pani może pójść

najpierw do łazienki?

Kiwnęła głową. Nick podniósł kołdrę i pomógł jej wstać. Musiał

otoczyć ją ramieniem, bo ledwo trzymała się na nogach.

- Podprowadzę panią do drzwi - rzekł, jakby należało to do jego

obowiązków i nie podlegało dyskusji.

Wolnym krokiem przemierzyli niewielką przestrzeń, a gdy dotarli

do drzwi łazienki, Nick spytał:

- Da sobie pani radę czy zawołać pielęgniarkę?

- Nie trzeba - odparła i zamknęła drzwi.

Czekał zatem, oparłszy się o ścianę, niecierpliwiąc się, kiedy Liza

znajdzie się z powrotem w łóżku. Bał się, żeby nie upadła i nie zrobiła

sobie jeszcze większej krzywdy.

Pielęgniarka przyniosła dwie tace ze śniadaniem.

- Dzień dobry, doktorze. Jak tam pacjentka?

- Trochę pijana.

Pielęgniarka spojrzała na zamknięte drzwi łazienki.

- Mam sprawdzić?

W tym momencie drzwi otworzyły się i oferta pomocy okazała się

nieaktualna. Liza stała na progu, trzymając się klamki.

- Szlafrok - poprosiła pielęgniarkę.

- Niestety, nie mamy szlafroków, ale niech się pani nie martwi,

każdy z nas to widział - zażartowała kobieta, stawiając tacę. - Proszę

zadzwonić, jak będzie mnie pan potrzebował, doktorze - dodała i

ulotniła się.

background image

Policzki Lizy zrobiły się jaskrawoczerwone. Nick domyślił się, że

nie przejdzie obok niego w szpitalnej koszuli, która była wiązana z

tyłu i odsłaniała całkiem sporo. Z uśmiechem wziął więc Lizę na ręce.

- W ten sposób nawet ja nic nie zobaczę - zapewnił.

Od łóżka dzieliło ich ledwie parę kroków, Nick czym prędzej

położył chorą.

- Gotowa na śniadanie? - spytał.

Przysunął jej szybko stolik z tacą, podniósł podgłówek. Byle tylko

nie myśleć o tym, jak trzymał ją na rękach, przytuloną do piersi.

Liza miała tego ranka jaśniejsze, pogodniejsze oczy. Wyglądało

na to, że trochę nabrała sił, nawet jeśli nogi się pod nią uginały w

drodze do łazienki. Na talerzu była jajecznica, kilka plasterków

bekonu i cząstki pomarańczy.

- Nieźle, co?

Wskazała na drugą tacę.

- Pan też je.

- Z przyjemnością. Nie budziłem dziś rano gospodyni. Muszę się

napić kawy.

Na tacy Lizy zamiast kawy stała szklanka z mlekiem, ale Liza nie

narzekała.

Nick przysiadł na łóżku. Blisko Lizy, żeby ją obserwować,

oczywiście. Tym razem nie trzeba było namawiać jej do jedzenia, ale

dość szybko zaspokoiła apetyt. Nie tknęła bekonu.

- Proszę wziąć choć kawałek i zagryźć pomarańczą.

- Już dosyć.

background image

- Chociaż kęs. Pomarańcza jest wyjątkowo słodka, nie pozwoli

pani chyba, żeby się zmarnowała. - Z zadowoleniem stwierdził, że

Liza go posłuchała.

On prawie kończył śniadanie, Liza zjadła w tym czasie połowę

swojego. Kiedy odsunęła talerz, odstawił obydwa na bok i wrócił do

niej, ujmując jej dłoń.

- Jak się pani teraz czuje?

- Lepiej, dziękuję - szepnęła.

Zbadał jej gardło, zajrzał też do uszu.

- Wie pani co? Myślę, że pani diagnoza była trafiona. Potrzebuje

pani odpoczynku, jedzenia i spokoju. Oraz antybiotyku - dorzucił z

uśmiechem.

Odwzajemniła uśmiech.

- Infekcja.

- Może tylko ślad infekcji, ale to naturalne, kiedy organizm jest

pod taką presją. Złapaliśmy go wcześnie, a więc szybko zniknie. Jest

pani na coś uczulona?

Liza pokręciła głową.

- To w porządku, zaraz wrócę.

Liza odprowadziła go wzrokiem. Był dla niej zaskakująco miły,

zwłaszcza po tym, jak potraktowała go w czasie wizyty w jego

gabinecie. Sprawił, że poczuła się lepiej. Pomogła jej też wiadomość

od Emily. Tego ranka była spokojniejsza, zdawało jej się nawet, że

będzie w stanie zejść na dół i przywołać taksówkę. Nie miała zamiaru

przysparzać więcej kłopotów temu sympatycznemu lekarzowi.

background image

Poza tym chciała znaleźć się z powrotem w hotelu na wypadek,

gdyby zadzwoniła Emily. Emily Blaire Colton była jej kuzynką, ale

łączyło je dużo więcej, a ich zażyłość sięgała aż do czasów

dzieciństwa.

Cynthia i Graham Coltonowie, matka i ojciec Lizy, zdawali się

być zupełnie pozbawieni rodzicielskich instynktów. Jak daleko sięgała

pamięcią, Liza uważała ciotkę Meredith za swoją prawdziwą matkę. U

niej i wujka Joego w Kalifornii spędzała prawie wszystkie wakacje,

bo matka chętnie pozbywała się jej i jej brata. I chociaż mieszkali

stosunkowo niedaleko wujostwa, a jej ojciec pracował u wujka Joego,

rodzice nigdy nie odwiedzali jej w czasie letnich miesięcy.

Liza była dzieckiem o bujnej wyobraźni, wyobraziła więc sobie,

że to Meredith i Joe są jej rodzicami, a kiedy opuszczała ich dom,

czuła się, jakby jechała do przymusowego internatu. Zawsze więc do

nich wracała. Od chwili, kiedy wujostwo zaadoptowali Emily, Liza

została jej starszą siostrą, opiekowała się nią, troszczyła o jej

samopoczucie i bezpieczeństwo. Zawsze pragnęła mieć siostrę, tym

bardziej więc pokochała Emily, i tak połączyła je nie krew, lecz

siostrzane uczucie.

Przed dziewięciu laty, gdy Liza przebywała w domu swych

rodziców, jej ukochana ciotka wybrała się z Emily samochodem w

odwiedziny do biologicznej babki dziewczynki. Po drodze miały

wypadek... i od tamtej pory ciotka Meredith zmieniła się nie do

poznania. W jednej chwili kompletnie straciła zainteresowanie

dziećmi. Zaniedbała uprawiany z oddaniem ogród. Zniknęła gdzieś

background image

silna więź, która łączyła ją z mężem, i Joe Colton zaczął unikać domu.

Rzadko towarzyszył żonie, podczas gdy dawniej prawie się nie

rozstawali.

Gdy Liza odwiedziła ich pierwszy raz po wypadku, znalazła

Emily bladą i przerażoną. Emily wyznała jej sekret, którego nie

zdradziła nikomu innemu. Oświadczyła, że w dniu wypadku widziała

dwie Meredith, jedną dobrą, drugą złą. Liza nie dawała temu

początkowo wiary, ale im więcej czasu spędzała z ciotką, tym bardziej

zgadzała się z wersją Emily, że stało się coś strasznego. Kobieta, którą

uznawała w sercu za swą matkę, rzeczywiście przeobraziła się w

czasie jednej nocy. Liza i Emily czuły się osamotnione. Utrzymywały

ze sobą kontakt, ale nie widywały się już tak często jak niegdyś, bo

Cynthia zajęła się bez reszty karierą swojej córki.

A przed kilkoma dniami Emily zniknęła.

Nazajutrz rano zatelefonowała do Lizy, dzieląc się z nią

opowieścią, która Lizę przeraziła. Obiecała zadzwonić ponownie, gdy

tylko będzie to możliwe. Liza czekała zatem, pełna strachu, obawiając

się, że mężczyzna, który groził Emily, w końcu znowu ją dopadnie.

Uwierzyła w wersję kuzynki, uwierzyła, że Meredith wynajęła kogoś,

kto miał zabić Emily, niezależnie od tego, że wuj Joe otrzymał od

porywacza list z żądaniem okupu.

Gdy otworzyły się drzwi jej szpitalnego pokoju, Liza spodziewała

się ujrzeć w nich pielęgniarkę albo doktora Hathawaya. Tymczasem

stał w nich obcy mężczyzna, ubrany w dżinsy i brudną niebieską

koszulę, z groźnym wyrazem twarzy i długim nożem w dłoni.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nick poprosił o antybiotyk i wracał właśnie do pokoju Lizy, kiedy

dostrzegł na jego progu jakiegoś mężczyznę.

- Przepraszam - odezwał się z lekkim uśmiechem.

- Pan z wizytą do pani Colton?

Zaskoczony nieznajomy warknął coś i odskoczył, chowając jedną

rękę za plecami, po czym odwrócił się i pobiegł korytarzem. Nick

myślał przede wszystkim o Lizie. Wszedłszy do pokoju, zobaczył, że

jest biała jak kreda i drży.

- Co się stało?

- Ten... ten mężczyzna! - zawołała, oddychając płytko.

- Mam go zatrzymać?

Gwałtownie przytaknęła, w oczach miała strach. Nick wrzucił

lekarstwo do kieszeni i pomknął w stronę wind.

- Wezwijcie ochronę! - zawołał do pielęgniarek. - Niech

zatrzymają mężczyznę w dżinsach i niebieskiej koszuli, który właśnie

zbiegł na dół.

- Schodami - uzupełniła pielęgniarka, wykręcając numer telefonu.

Nick skierował się na klatkę schodową, biegnąc na dół co sił w

nogach. Wpadł do głównego holu na parterze, ale mimo iż rozglądał

się dokładnie, nigdzie nie widział poszukiwanego.

- Zawiadomić policję, doktorze? - spytał gorliwy strażnik.

- Nie, dzięki, Pete. Porozmawiam najpierw z pacjentką, pewnie i

tak dzisiaj wyjdzie.

- Proszę mi dać znać. Zrobimy, co się da.

background image

- Wiem. Dziękuję. - Nick skierował się do windy i wjechał na

piętro.

- Kto to był? - spytał Lizę od progu.

- Nie... nie wiem - szepnęła, nie patrząc mu w oczy.

- Myślę, że pani wie. A ja muszę wiedzieć, jeśli ma się w to

włączyć policja.

Nie spuszczał z niej wzroku. Uparcie milczała, przygryzając tylko

wargę i patrząc na niego z lękiem. Nick przyznał sobie prawo do

interwencji w jej sprawie choćby ze względu na to, że był jej lekarzem

i chciał poznać powód, który nie dawał jej jeść ani spać.

- Czy on pani groził?

Przytaknęła.

- Co mówił?

- Gdzie jest Emily? - zapytała, najwidoczniej cytując

nieznajomego, i wybuchnęła płaczem.

Nick bez zastanowienia podszedł i przytulił ją, uspokajająco

głaskając ją po plecach, a kiedy doszła do siebie, spytał:

- Mówił coś więcej?

Zaprzeczyła.

- Nie chcę pani robić przykrości, ale pytanie: „Gdzie jest Emily?"

nie brzmi jak groźba.

Pociągnęła nosem i wtuliła się w niego jeszcze bardziej.

- Miał nóż.

- Rozumiem. A więc kim jest Emily?

W pierwszym odruchu Liza próbowała się od niego odsunąć.

background image

- Hej, dokąd to?

Unikała jego spojrzenia nawet, gdy już się od niego oddaliła.

- Muszę iść.

- Dokąd?

- Do hotelu.

- To niezbyt bezpieczne miejsce. A jeśli ten mężczyzna znajdzie

tam panią?

Jej oczy stały się okrągłe na te słowa.

- On... raczej nie wróci - szepnęła.

- Zamierza pani powiadomić policję?

Schowała twarz w dłoniach.

- Nie wiem, co robić - jęknęła cicho.

- Jeśli chce pani wydobrzeć, musi pani mieć spokój. Musi się pani

skoncentrować najedzeniu i spaniu, tylko to jest teraz dla pani ważne.

Sprzeciwiła się.

- Jest Emily... inne rzeczy... Muszę do hotelu.

Nick usiadł z westchnieniem. Liza jest jeszcze słaba. Obawiał się,

że znowu zacznie zapominać o posiłkach. Nie znał wszakże bardziej

nieustępliwej kobiety.

- Dobrze więc, zawiozę panią do hotelu, jeśli pani pozwoli. Pod

warunkiem, że da pani znać policji, co się stało.

- Może powinnam - przyznała po chwili i podniosła na niego

wzrok. - Obieca pan zachować w tajemnicy wszystko, co usłyszy w

czasie mojej rozmowy z policją?

- Obiecuję - przyrzekł z całą powagą.

background image

Gdy tylko dotarli do hotelu, Nick polecił Lizie wziąć prysznic i

przebrać się, a sam zamierzał w tym czasie skontaktować się z policją.

- Niech nie przysyłają nikogo w mundurze - poprosiła słabym

głosem. - Nie chcę, żeby tu widziano, że przychodzi do mnie policja.

Nick przyznał jej rację.

Nie zawiódł jej dotąd, robił wszystko, czego się domagała, nie

bała się mu zaufać. A poza tym nie ulegało kwestii, że bez prysznica i

czystych ubrań nie może się nikomu pokazać. Podejrzewała, że

nieznajomy, który ją zaskoczył w szpitalu, ma coś wspólnego ze

zniknięciem Emily, i to właśnie skłoniło ją do wezwania policji.

Wujek Joe prosił ją co prawda, żeby z nikim o tym nie

rozmawiała, nie przypuszczała jednak, by miał coś przeciwko jej

spotkaniu z policją z Saratoga Springs, która z kolei może się

skontaktować z policją w Prosperino w stanie Kalifornia, gdzie

znajduje się posiadłość wuja.

Piętnaście minut później, zmęczona, ale odświeżona, w luźnych

czarnych spodniach i zielonym swetrze, Liza układała włosy za

pomocą pianki. Potem ruszyła do salonu swego hotelowego

apartamentu.

Nick Hathaway wstał na jej widok. W pokoju znajdowało się

także dwu obcych mężczyzn, którzy również podnieśli się z kanapy.

Ucieszyła się, że policja działa tak szybko.

- Liza Colton - przedstawił ją Nick, biorąc ją pod ramię. - A to

inspektorzy John Ramsey i Bill Wilson z policji w Saratoga Springs.

background image

Nick intuicyjnie czuł, że Liza nie trzyma się mocno na nogach,

pomógł jej zatem usiąść na najbliżej stojącym fotelu, po czym dał

znak policjantom, by zajęli swoje miejsca na kanapie. Ktoś zastukał

do drzwi. Liza wyobraziła sobie natychmiast, że stoi za nimi

nieznajomy z nożem, ale rzeczywistość okazała się bardziej przyjazna.

Za drzwiami czekał kelner z barkiem na kółkach. Nick wręczył mu

napiwek i kelner odszedł.

- Zamówiłem kawę - wyjaśnił Nick policjantom - i przekąskę.

Pani Colton musi coś zjeść, jest bardzo osłabiona.

- Ja też nie pogardzę filiżanką kawy - odezwał się jeden z

inspektorów i zwrócił się do Lizy: - A więc o co chodzi, pani Colton?

Liza zwilżyła wargi, zastanawiając się, co powiedzieć. Zerknęła

na Nicka Hathawaya, który kiwnął głową.

- Moja kuzynka... - zaczęła. - Moja kuzynka została porwana kilka

dni temu. Tak przynajmniej wynika z listu z żądaniem okupu.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

- Jak się nazywa pani kuzynka? - spytał jeden z nich.

- Emily Blair Colton. - Liza zauważyła, że Nick zmrużył oczy,

rozpoznając słyszane już imię. Dokończyła: - Joe Colton to mój wuj,

był senatorem z Kalifornii. - Wiedziała, że wuj, politycznie aktywny

multimilioner, jest znaną postacią.

- A ten mężczyzna ze szpitala? Doktor mówi, że on pani groził.

- Niezupełnie. Przestraszył mnie, tak dziwnie na mnie patrzył,

jakby chciał mi coś zrobić, a do tego trzymał w ręce nóż. Ale pytał

tylko, gdzie jest Emily. - Dodała jeszcze, zanim policjanci zdążyli się

background image

wtrącić: - Wiem, że nie groził mi wprost, przypuszczam jednak, że on

ma jakiś związek z porwaniem.

- Niewykluczone. Może go pani opisać?

- Tak.

- Pozwolą państwo, że skorzystam z telefonu? Spróbuję

dowiedzieć się, czy mają jakieś informacje o porwaniu i poproszę,

żeby przyjechał tu do nas portrecista.

Z przyzwoleniem Lizy inspektor Ramsey wstał i podszedł do

aparatu. Nick Hathaway postawił przed Lizą szklankę mleka i talerzyk

z pełnoziarnistymi herbatnikami z rodzynkami.

- Pomożemy pani uporać się z nimi - zaczął żartobliwie - ale pani

musi zjeść jeden czy dwa, dobrze?

- Dopiero skończyłam śniadanie - sprzeciwiła się.

- Parę godzin temu. A ma pani zaległości.

Zaczerwieniła się, świadoma badawczego wzroku policjantów.

Nie miała ochoty tłumaczyć się przed obcymi, nie miała też zamiaru

mówić im, że rozmawiała z Emily i spodziewała się ponownego z nią

kontaktu. Była zła. Przeniosła pełen obawy wzrok na lekarza. A jeśli

on wspomni o pani Tremble?

Nick patrzył na nią.

- Tak? - spytał, kucając obok jej fotela i kładąc jej rękę na czole. -

Boli panią gardło?

- Trochę.

Strzelił palcami.

background image

- Zapomniałem podać pani antybiotyk! - Wstał i wyciągnął z

kieszeni buteleczkę z lekarstwem. - Proszę, jedna rano i jedna na noc,

aż do końca.

Inspektor Ramsey wrócił tymczasem na kanapę.

- Portrecista będzie tu za kwadrans. Pani Colton, porwaniem

zajmuje się FBI. Nasz szef był zdziwiony, że ktoś tutaj w ogóle coś

wie na ten temat.

Liza tylko kiwnęła głową.

- Nie rozumie też - ciągnął policjant - dlaczego ktoś zamieszany w

porwanie fatygowałby się taki szmat drogi tylko po to, żeby zapytać

panią o Emily.

Liza podniosła szklankę z mlekiem, by popić tabletkę. Na słowa

inspektora jej dłoń zadrżała i mleko rozlało się na stolik. Nick chwycił

Lizę za rękę i pomógł jej wypić mleko. Dało jej to czas na

zastanowienie się nad odpowiedzią.

- Dziękuję - rzekła uprzejmie i wytarła serwetką stolik. -

Przepraszam panów. Jestem jeszcze osłabiona. A odpowiadając na

pańskie pytanie, mogę tylko powiedzieć, że jesteśmy z Emily bardzo

mocno związane, bardziej jak siostry niż kuzynki, i sądzę, że jeśli

udało jej się uciec porywaczom, to oni spodziewają się, że może

ukrywać się u mnie.

- Ale pani jej nie widziała ani nie rozmawiała z nią - dopytywał

się Wilson.

background image

Obaj inspektorzy sondowali ją wzrokiem. Liza najchętniej

poszukałaby spojrzeniem lekarza, nie odwróciła się jednak i patrząc

policjantom w oczy, rzekła cicho:

- Nie. Nie miałam z nią żadnego kontaktu, a bardzo bym chciała.

- Rozumiem - odezwał się Ramsey. - Może domyśla się pani

mimo wszystko, dokąd udała się pani kuzynka, jeżeli rzeczywiście

uciekła?

- Nie. - Liza pokręciła głową. - Ale to dobry znak, prawda? Bo

jeśli porywacze jej szukają, to znaczy, że im się wymknęła?

Policjanci spojrzeli po sobie.

- Wczoraj zapłacono okup - odparł Ramsey - ale nie złapano

człowieka, który zabrał pieniądze, i nie odnaleziono pani kuzynki.

- Może mężczyzna, który był w szpitalu, to jej narzeczony? -

zasugerował Wilson.

- Skąd! On... on był po czterdziestce i był paskudny. - Widząc, jak

Nick unosi brwi, wyjaśniła pospiesznie: - Nie chodzi mi o to, że nie

był przystojny, tylko... wyglądał na złego człowieka. - Przełknęła ślinę

i dotknęła szyi, po czym dokończyła szeptem: - Emily ma dopiero

dziewiętnaście lat. Jest bardzo dobra, łagodna, nie mogłaby zadawać

się z takim typem.

Nick usiadł na oparciu jej fotela.

- Proszę się wygodnie oprzeć i głęboko oddychać. Nie wolno pani

tyle mówić.

Liza posłuchała go, przymknęła oczy, jego bliskość pozwoliła jej

głębiej zaczerpnąć powietrza.

background image

- Postaramy się szybko to rozwikłać. Sprawdziliśmy wiadomości,

które otrzymała pani w hotelu. Jedna była od pani matki, druga od

niejakiej pani Tremble. Kto to jest?

Nick czuł, że ciało Lizy zesztywniało w jednej sekundzie.

Błyskawicznie przyszedł jej z pomocą.

- Pozwolą panowie, że ja to wyjaśnię, bo chciałbym zaoszczędzić

gardło mojej pacjentki. Rozmawiałem z jej matką wczoraj wieczorem,

po tym, jak pani Tremble zostawiła tę wiadomość. Matka pani Colton

jest również jej menadżerem, martwiła się o plany zawodowe córki.

Nie wspomniała słowem o kuzynce.

- A pani Tremble?

- Nie wiem, kto to jest, ale zapewniam, że pani Colton z nią nie

rozmawiała. Spędziła noc w szpitalu, nie przyjmowała żadnych

telefonów. Potem cały czas jej towarzyszyłem.

- Pani Colton, mogłaby pani tylko...

- Gospodyni - odezwała się Liza ochrypłym głosem.

- Oddzwoniła pani do niej? - zainteresował się Ramsey.

Zaprzeczyła, bez słowa pokazując na gardło.

- W porządku. Powiedziała zresztą, że zadzwoni do pani dzisiaj.

Liza przytaknęła, nie otwierając ust.

- Czy to wszystko, panowie? - spytał Nick. - Moja pacjentka musi

oszczędzać głos.

- Tak, jasne. A co się właściwie stało z gardłem pani Colton?

background image

Nick spojrzał na Lizę, nie chciał nic mówić, ale milczenie

mogłoby się wydać podejrzane. Czuł też, że Liza i przed nim coś

ukrywa.

- Drobna infekcja i zmęczenie. Jak rozumiem, wiadomość o

zniknięciu kuzynki poruszyła ją do tego stopnia, że nie mogła jeść ani

spać. Naprawdę nie trzeba wiele, żeby organizm odmówił

posłuszeństwa w takich okolicznościach.

Pukanie do drzwi zaanonsowało policyjnego portrecistę. Nick

zaprosił go do środka, a dwaj inspektorzy, przywitawszy się z kolegą,

przenieśli się z filiżankami kawy do okna, gdzie po cichu rozmawiali.

Nick wrócił do Lizy. Jej ciepły uśmiech sprawił mu wielką

przyjemność.

- Proszę wypić parę łyków, zanim zacznie pani mówić -

powiedział, sięgając po szklankę z mlekiem.

Portrecista zadawał szczegółowe, precyzyjne pytania. Nick

wspomagał Lizę w odpowiedziach, bo i on widział mężczyznę z

nożem. Kiedy portret pamięciowy został ukończony, oboje zgodzili

się, że wiernie oddaje twarz nieznajomego.

Inspektorzy zbliżyli się, zerkając na rysunek.

- Znacie panowie tę twarz? - zapytała Liza, którą wyrazistość

portretu przyprawiła o dreszcze. Znowu stanęła jej przed oczami

sylwetka potężnego mężczyzny z czarną jak węgiel czupryną.

Nick ścisnął jej dłoń.

- Proszę nie mówić, pani głos znów brzmi gorzej.

background image

- Nie znam go - zaczął jeden z policjantów - ale wygląda mi na

tęgiego drania. Nie zniknie w tłumie Saratogi. Pewnie zapłacił komuś,

żeby dostać numer pani pokoju. Doktor prosił o dyskrecję tylko ludzi

z hotelu i z teatru.

Portrecista został odesłany na komendę, z zastrzeżeniem, że

wolno mu pokazać rezultat jego pracy wyłącznie szefowi. Po jego

wyjściu Ramsey usiadł na kanapie.

- Pani Colton, jakie ma pani teraz plany? Wyjedzie pani stąd?

Nicka zaniepokoił zagubiony wyraz twarzy Lizy. Chciałby wziąć

ją w ramiona i obiecać, że ją obroni, ale w końcu uznał to za

wyjątkowo głupią myśl. Cóż on ma wspólnego z popularną

piosenkarką, którą pewnie chronią tysiące ludzi? Na przykład matka,

pomyślał szyderczo. Tak, ta kobieta nie spuści oka z córki ani na

moment.

- Nie... nie wiem. Doktor...

Nick skończył za nią:

- Moja pacjentka nie ma jeszcze dość siły na podróż. Zostanie w

mieście dzień czy dwa. Damy panom znać, jeśli będzie się wybierała

do Nowego Jorku.

- Tam pani mieszka? - spytał inspektor.

Przytaknęła i dodała:

- Mam apartament.

- Pani Tremble też tam jest?

To nazwisko po raz kolejny wprawiło ją w zakłopotanie.

- W Kalifornii - szepnęła.

background image

- Jeśli da nam pani swój nowojorski numer, będziemy panią

informować na bieżąco - rzekł Ramsey i podniósł się. - Pójdziemy już,

żeby mogła pani odpocząć. - Skierował się do wyjścia, ale przy

drzwiach odwrócił się jeszcze do Nicka. - Zostanie pan z panią

Colton? Nie sądzę, żeby ten mężczyzna wrócił, ale...

Nick przerwał mu, czując rosnące napięcie Lizy.

- Zostanę.

- Dzięki, doktorze. Proszę do nas dzwonić w razie potrzeby.

- Zadzwonię - zapewnił Nick, odprowadzając gości.

Zamknąwszy za nimi drzwi, spojrzał na Lizę. Chętnie zadałby jej

jedno lub dwa pytania, ale powstrzymało go zmęczenie malujące się

na jej twarzy. Zdrowie pacjentki było dla niego ważniejsze niż

zaspokajanie własnej ciekawości.

- Czas odpocząć.

Liza otworzyła oczy i rzuciła mu zmartwione spojrzenie.

- Nie ma powodu do obaw. Zostanę tu i będę pani pilnował. Jest

tu duży telewizor, obejrzę sobie turniej golfowy.

- Dziękuję. Nie wiem, co mnie tak zmęczyło - wyszeptała. - Ale

jestem półżywa.

- Zanieść panią do łóżka? - zapytał.

- Nie! - rzuciła szybko, podniosła się i zachwiała na nogach.

Nick złapał ją, żeby nie straciła równowagi.

- Proszę mnie wziąć pod rękę i powolutku pójdziemy do sypialni.

Po drodze z jednej strony cieszył się jej bliskością, z drugiej

przypominał sobie z żalem, że to jednak nie potrwa długo i jego

background image

pacjentka, kiedy tylko wydobrzeje, zajmie się swoją karierą i nie

będzie go już potrzebować. Ale na razie jeszcze nie może się bez

niego obyć. Liza zasnęła, gdy tylko przyłożyła policzek do poduszki,

spokojna dzięki zapewnieniom lekarza, który obiecał nie opuszczać

jej, zanim się nie obudzi.

Pięć godzin później poruszyła się, nie mając pojęcia, co ją

przebudziło. Popołudniowe słońce wlewało się do pokoju, korzystając

z rozsuniętych zasłon. Lizę obleciał strach. Nic nie wiedziała: czy

doktor jeszcze z nią jest, czy wrócił nieznajomy, czy w międzyczasie

dzwoniła Emily? Usiadła na łóżku, wciąż zmęczona, ale bardziej

trzeźwa.

- Doktorze?! - zawołała, czekając niecierpliwie na odzew i z ulgą

westchnęła, kiedy Nick stanął w drzwiach sypialni.

Zerknęła na zegarek. Właśnie minęła czwarta po południu, co

oznaczało, że lekarz wystawi jej ogromny rachunek za całodobową

opiekę.

- Jak się pani czuje? - spytał z uśmiechem.

Jaki on przystojny, pomyślała. Dobrze byłoby mieć go blisko

siebie, choćby po to, by go widzieć.

- Dobrze. Dzwonił ktoś?

- Nie. O, przepraszam. Dzwoniła pani matka, ale nie chciała ze

mną rozmawiać. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu jak mały chłopiec,

któremu udała się jakaś sztuczka. - Odłożyła słuchawkę.

Liza nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zmuszenie jej matki do

kapitulacji rzeczywiście zakrawa na cud. Cynthia zawsze podróżowała

background image

z córką, tym razem jednak negocjowała warunki jej kontraktu na talk

show w Chicago i musiała zostawić ją samą w Saratodze.

- Nikt więcej?

- Nie. Nie budziłem pani na lunch. Jest pani głodna? - pytał, nie

odrywając od niej oczu.

Zaśmiała się lekko drżącym głosem, z nienormalną chrypką.

- Zdaje się, że ma pan jeden cel: nafaszerować mnie jedzeniem.

- Na razie nie wychodzi mi to najlepiej. Straciła pani lunch.

Proszę się ubrać, zejdziemy do restauracji.

- Nie! Muszę tu być, na wypadek, gdyby ktoś dzwonił - szepnęła,

unikając jego wzroku.

Nick podszedł do niej, usiadł na brzegu łóżka, tak jak robił to w

szpitalu.

- Zanim podejmiemy decyzję co do lunchu, jest mi pani winna

jedną odpowiedź.

Zgodziła się z nim, tyle już dla niej zrobił. Skinęła głową z lekkim

wahaniem i czekała.

- Kim jest pani Tremble?

ROZDZIAŁ CZWARTY

Nick nie musiał jej dotykać, by wiedzieć, jaka jest spięta. Już miał

ją poprosić, aby zapomniała o jego pytaniu, bo najważniejszy jest

spokój, ale równocześnie chciał mieć pewność, że pomagając jej, nie

wchodzi w konflikt z prawem. Milczał więc.

- Nie powie pan nikomu, jak pan przyrzekł?

background image

- Nie będę pani pomagał w łamaniu prawa, Lizo.

Potrząsnęła głową.

- Nie zrobiłabym nic takiego.

- To proszę mi odpowiedzieć.

Jeszcze się wahała, lecz ostatecznie oznajmiła:

- Myślę, że to była Emily.

- Pani kuzynka? Ta porwana? Dlaczego nie powiedziała pani tego

policji? - spytał, marszcząc brwi.

- To... skomplikowane.

- Co to znaczy?

- Nie jestem pewna, czy to ona, a jeśli tak, nie mam pojęcia, w

jakiej jest sytuacji.

- Jej sytuacja nie pogorszyłaby się chyba dzięki policji? Myśli

pani, że to policja zrobi jej krzywdę?

- Nie - zgodziła się cicho. - Mogą jednak kazać jej wrócić do

domu.

Nie zrozumiał, miał jeszcze więcej pytań.

- Uważa pani, że ktoś z rodziny jest zamieszany w porwanie?

Wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.

- Mówi pani nielogicznie.

Zwróciła na niego oczy pełne łez.

- I to jest problem. Nikt jej nie uwierzy, jeśli... jeśli to, co

podejrzewam, jest prawdą. Nikt.

- Ale pani jej wierzy.

- Doktorze...

background image

- Najwyższy czas, żeby mówiła mi pani po imieniu, Lizo. Już

dawno przekroczyliśmy oficjalne granice.

I to bardziej, niżby sobie życzył.

- Wiem, że stałam się dla ciebie ciężarem i doceniam wszystko,

co dla mnie zrobiłeś.

- Dobra, wróćmy do tematu. Dlaczego tylko ty wierzysz Emily?

- Bo jej wersja wydarzeń nie ma sensu.

Nick westchnął głęboko i potarł policzek, skonsternowany.

- Próbuję ci pomóc, ale nie bardzo mi to ułatwiasz.

- Masz rację - odparła ze smutnym uśmiechem. Podciągnęła się na

łóżku, siadając prosto. - Przepraszam, że zabrałam ci tyle cennego

czasu. Zadzwonię do twojego gabinetu i zostawię adres, pod który

prześlesz mi rachunek.

Nick poczuł się, jakby kociak, którego dopiero co przytulał,

pokazał pazury. Spojrzał na Lizę.

- Mam sobie iść?

- Nie mogę ci wszystkiego wyjawić, rozumiem więc, że nie

chcesz się w to angażować.

Sfrustrowany wstał, wpychając ręce do kieszeni.

- Dobra. Jestem pewien... Cholera, Lizo, co ty masz zamiar

zrobić? Nie zostawię cię samej. Co będzie, jeśli ten facet wróci? Jeśli

chcesz, zadzwonię do Ramseya, żeby ci przyznał ochronę.

- Nie! Ja... poradzę sobie.

- Pewnie! Ty i twoje pięćdziesiąt kilo wagi! - burknął.

- Ważę dużo więcej - zaoponowała.

background image

- Wracasz do Nowego Jorku?

Powoli kręciła głową, jakby właśnie dopiero podejmowała

decyzję.

- Nie, raczej nie.

Przyglądał jej się, zastanawiając się, co dalej.

- Powinnaś zniknąć - odezwał się wreszcie.

- Co?

- Jeśli masz jakieś miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie, no, może

poza Emily, zakładając, że pani Tremble to Emily, jest to najlepsze

rozwiązanie. Tylko na kilka dni.

- Nie mam takiego miejsca - przyznała prawie szeptem.

Usiadł na brzegu jej łóżka.

- Ale ja mam. Będziesz się tam czuła bezpiecznie i dostaniesz

opiekę do czasu, kiedy poczujesz się lepiej.

- Gdzie to jest? - spytała, marszcząc czoło.

- W moim domu.

Odsunęła się od niego możliwie jak najdalej.

- Nie mam zamiaru z tobą żyć. Jesteś dla mnie miły, ale nie...

Seks nie wchodzi w rachubę, doktorze.

Gdy to powiedziała, poczuła się jeszcze bardziej bezbronna.

Kładąc się wcześniej, by się zdrzemnąć, zdjęła spodnie i teraz bardzo

tego żałowała.

Reakcja Nicka była zaskakująca. Pod lekką opalenizną na jego

policzki wypłynęły rumieńce.

- Nie to miałem na myśli - zapewnił.

background image

Uniosła brodę i czekała na dalszy ciąg.

- Mieszkam z gospodynią, panią Allen, w dużym domu, który

właśnie przerabiam. Miejsca jest dosyć, a Bonnie, to znaczy pani

Allen, nieustannie skarży się, że nie przyjmuję gości. Możesz

zamieszkać w pokoju gościnnym, nareszcie będzie miała koło kogo

skakać.

- Nie, dziękuję - odrzekła spokojnie, zatajając odpowiedź, jakiej

na zaproszenie Nicka udzieliło jej ciało.

Dawno już nie interesował ją żaden mężczyzna. Była kiedyś

zaręczona, a na dodatek głęboko przekonana, że to prawdziwa miłość.

Do czasu, gdy jej matka zapłaciła narzeczonemu za to, żeby sobie

poszedł. Robert, bo tak miał na imię, wolał milion dolarów w kieszeni

niż nadzieję, że pewnego dnia odziedziczy majątek jej rodziców.

Stwierdziła wówczas, że prawdziwa miłość to złudzenie i nie chciała

za nic mieć do czynienia z mężczyznami.

Zmieniła zdanie, kiedy doktor Hathaway zajął się jej zdrowiem.

Nie pojmowała do końca, dlaczego tak się stało, ale tak czy owak

czuła się zagrożona.

- To co, przeniesiesz się do innego hotelu? Jeśli jesteś naprawdę

tak znana, jak twierdzi moja pielęgniarka, wszędzie cię rozpoznają.

- Przebiorę się, zamelduję pod innym nazwiskiem.

- A kartę kredytową będziesz miała na swoje? Jak zapłacisz za

hotel?

- Wezmę gotówkę - wymyśliła naprędce, podnosząc wysoko

głowę i zaciskając wargi.

background image

- To jest pomysł na krótki dystans. Poza tym, jeśli pani Tremble

jest twoją kuzynką, to będzie dziś dzwonić. Jaki podasz jej numer

kontaktowy? Nie masz wiele czasu na myślenie.

- Przestań! Robisz... robisz trudności! - zawołała zawiedziona.

Zdawała sobie sprawę, że jest impulsywna, że nie ma zwyczaju

planować na zapas. Dla matki był to argument że jest Lizie niezbędna,

co ogłaszała z patosem, twierdząc, że kariera córki ległaby bez niej w

gruzach. Kłopot w tym, że Liza robiła karierę dla matki, nie dla siebie.

Chwilę temu zobaczyła matkę w lekarzu który dopiero co był jej

obrońcą. Teraz zaczął wywierać na nią presję. Powiedziała mu to, a on

był tym niepomiernie zdumiony.

- Nie... Może jestem nieustępliwy, ale to dla twojego dobra.

- Moja matka mówi tak samo.

Nick ściągnął brwi, jakby wróciły do niego fragmenty rozmowy z

matką Lizy. Spojrzał na nią i powiedział:

- Nie chciałem cię zdenerwować. Proszę, ubierz się i pojedźmy do

mnie. Kiedy poznasz panią Allen, nie będziesz miała żadnych

wątpliwości co do moich zamiarów.

- A jeśli Emily zadzwoni? - zauważyła.

Nie chciała być uparta, o co oskarżała ją matka, ale telefon od

Emily był ważny ponad wszystko.

Odetchnęła, widząc, że Nick jej przytakuje.

- Zadzwonię do Bonnie, żebyś mogła z nią porozmawiać - rzekł,

wyciągając rękę po słuchawkę.

- Nie! Nie zajmuj linii, Emily...

background image

- Mogę zejść na dół i wziąć z samochodu komórkę, ale naprawdę

uważam, że to niepotrzebne. - Wykręcił zero. - Recepcja? Moja

znajoma, pani Colton, spodziewa się pilnego zamiejscowego telefonu.

Proszę przerwać rozmowę, gdyby było zajęte. Dziękuję.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na Lizę.

- Mogę teraz zadzwonić do domu?

Skinęła głową, ale mimo to zapytała:

- A jeśli będą cię szukać ze szpitala?

Odsłonił połę marynarki, pokazując pager przymocowany do

paska.

- Tak mnie znajdą.

Zauważyła, że czekał na jej zgodę, zanim ponownie sięgnął po

telefon, zostawiając decyzję w jej rękach. Jej matka nigdy tego nie

robiła. Nie pytała więcej. Każde wypowiedziane słowo sprawiało jej

ból. Poza tym obawiała się, że wypsnie jej się zaraz, jaka jest mu

wdzięczna, a w końcu zachował się normalnie, tak jak należy.

Kiedy w słuchawce odezwała się gospodyni, Nick przywitał ją

ciepło i szybko wyjaśnił, że ktoś znajomy obawia się, iż swoim

pobytem w jego domu sprawi kłopot. Poprosił więc panią Allen, by

zapewniła gościa, że jest wręcz przeciwnie, i podał słuchawkę Lizie.

- Halo - odezwała się ostrożnie, z lekką chrypką.

- Dzień dobry, jestem gospodynią Nicka, nazywam się Allen. Tak

się cieszę, że będę mieć gościa, straszne tu u nas nudy.

- Ale Nick powiedział...

- Pani jest kobietą! - wykrzyknęła gospodyni.

background image

- Tak - odparła Liza, czekając na wyjaśnienie.

- Proszę wybaczyć, ale tak dawno... to znaczy, wielka radość

gościć panią.

Czyżby doktor miał jakieś tajemnice? - pomyślała Liza. Wcale jej

to nie przeszkadzało, choć może powinno.

- Pani Allen, jestem pacjentką doktora Hathawaya, a nie jego

przyjaciółką. Mam nadzieję, że to nie robi pani różnicy.

- Ależ skąd, złotko. U nas tu bardzo cicho, dobrze pani

wypocznie. Chyba uprzedził panią, że mamy remont, ale akurat

robotnicy poszli do innej roboty, z powodu tych deszczy, i nie będzie

ich tydzień albo dwa. Spokój ma pani jak w banku.

- Rozumiem. Na pewno nie będę przeszkadzać?

- Wcale. Czy pani... Pokoje gościnne są całkiem samodzielne.

Liza wiedziała, o co chodzi pani Allen, i chciała od razu postawić

sprawę jasno.

- Pokój gościnny będzie idealny. Dziękuję.

- Cudownie. Co przygotować na kolację? Może pani czegoś nie

jada? - Głos kobiety był pełen entuzjazmu.

- Przepraszam, ale muszę poczekać na ważny telefon, proszę nie

kłopotać się kolacją dla mnie. A jem chyba wszystko.

Nick chciał coś dodać, położył dłoń na dłoni Lizy, obejmującej

słuchawkę. Natychmiast wyrwała rękę. Wiedziała już, że bardzo lubi

ciepło jego dotyku, i nie była z tego powodu szczęśliwa.

- Bonnie, przygotuj łóżko dla Lizy - poprosił, dorzucił jeszcze

kilka szczegółów i szybko zakończył rozmowę.

background image

- W porządku?

Skinęła głową.

- Chętnie zapłacę za wszystko, co...

- Może to ja będę musiał ci zapłacić. Bonnie aż skacze z radości,

że będzie miała towarzystwo. Czuje się tam samotna.

Uśmiechnął się, a Liza od razu się uspokoiła.

- Przesadzasz, oczywiście. - Odwróciła wzrok.

- Idę do salonu. Ubierz się, zejdziemy do restauracji i zjemy

kolację, skoro mamy czekać na wiadomość od pani Tremble.

- Nie! Mogą nas...

- Powiemy telefonistce, żeby przełączyła rozmowę.

Znowu przejął dowodzenie. Nie ruszył się jednak z sypialni,

dopóki nie uzyskał jej aprobaty. Niby drobiazg, ale jaka zmiana

taktyki w porównaniu z matką.

Nick wolno krążył po pokoju, zastanawiając się, co u licha robi.

Czemu angażuje się w ten skomplikowany scenariusz? Ujęła go

bezbronność Lizy? Jej uroda? A może znudził się swoim

monotonnym życiem? Ta ostatnia myśl zaskoczyła go. Jakby

powtarzał opinie pani Allen. Zaczął rozpatrywać to pod różnym

kątem, chociaż nieźle bolało, jak rozdzierana rana.

Bardzo lubił swoją pracę, lubił pomagać ludziom. Prawdę

mówiąc, nie miał na co dzień do czynienia, z ciekawymi z

medycznego punktu widzenia przypadkami. Okazjonalnie jeździł jako

konsultant do innych ośrodków, ale długo już nie miał kontaktu z

background image

czymś, co byłoby dla niego prawdziwym zawodowym wyzwaniem.

No ale w końcu leczył, to było w porządku.

Trudno też powiedzieć, że ma jakieś prywatne życie. Od czasu do

czasu grywał w golfa z kolegami. Żaden z nich nie proponował mu

nawet, że umówi go z jakąś kobietą, może dlatego że po rozwodzie

przez długi czas absolutnie odmawiał takich spotkań.

Miał za to głęboko ukryte marzenia, własne wyobrażenie

spokojnego życia w Saratoga Springs, z kochającą żoną i dziećmi,

takiego, jakie wiedli jego rodzice. Oboje już nie żyli, Nickowi zostało

dwu braci i siostra. Wszyscy mieszkali niedaleko i mieli własne domy.

Nick był sam i chciał, żeby tak zostało. Daphne wyleczyła go z

wszelkich nadziei. Rzeczywistość jest... Nie, jeszcze opierał się

cynizmowi. Był pewien, że prawdziwa miłość istnieje. Może tylko

jemu nie jest dana.

Nagle poczuł skok adrenaliny, tak jak wtedy, gdy Liza oskarżyła

go, że chce ją wykorzystać. Miłość może nie jest dla niego w zasięgu

ręki, ale seks? Czemu nie? Długo już nie pożądał tak żadnej kobiety.

Może zamykam się, ukrywam przed życiem? - kontynuował analizę

swojego postępowania. I zaraz parsknął ze złością. Nie będzie się

teraz nad tym zastanawiał. Liza jest piękną kobietą, i podobno do tego

utalentowaną. A on właśnie troszczy się o stan narodowej kultury. I

tyle. Nic więcej.

Drzwi sypialni otworzyły się.

- Kręci ci się w głowie? - spytał, z niepokojem patrząc na bladą

twarz Lizy.

background image

- Nie. Jestem trochę zmęczona, co jest pewnie śmieszne, ale...

- Nie wydobrzejesz dzięki jednej przespanej nocy i krótkiej

drzemce. To wymaga o wiele więcej. Zawiadomię telefonistkę.

Stała, czekając, aż Nick skończy rozmowę. Potem wyciągnął z

kieszeni wizytówkę, napisał na niej swój domowy numer telefonu i

podał ją Lizie.

- Proszę, będziesz mogła dać numer... swojej rozmówczyni, jeśli

zechcesz.

- Dziękuję - rzekła, podchodząc do niego.

Najchętniej przytuliłby ją, ale wziął się w garść. W domu też będę

się zachowywał przyzwoicie, obiecał sobie. Należał do ludzi, którzy

dotrzymują słowa.

Wsunęła wizytówkę do kieszeni spodni i wzięła torebkę.

- Jestem gotowa.

Z obawy o jej stan Nick ujął ją pod ramię i prowadził na dół.

Restauracja była prawie pusta. Zbyt wczesna pora na kolację. Nick

natychmiast wyjaśnił kelnerowi, że jego towarzyszka spodziewa się

telefonu. Mężczyzna zapewnił, że przyniesie aparat do stolika, gdy

tylko ktoś zadzwoni.

- Kim jest pani Tremble?

Liza podniosła na niego wzrok, przestraszona.

- Mówiłam ci...

- Znasz skądś to nazwisko. Skąd wiedziałaś... - Zamilkł, rozejrzał

się, czy nikogo nie ma w pobliżu.

Nim dokończył, Liza odpowiedziała na jego pytanie.

background image

- Emily nazywała tak swoją lalkę. To była jej jedyna zabawka, z

którą przybyła do domu moich wujostwa.

- Adoptowali ją?

- Tak, kiedy miała dwa lata. Ciotka Meredith i wuj Joe traktowali

ją tak samo jak swoje rodzone dzieci. Ich dom był naprawdę

niesamowity.

Nick słyszał w jej głosie żal i tęsknotę.

- Chciałabyś tam teraz mieszkać? Zamiast jeździć na koncerty?

- Nie - rzekła cicho, kręcąc głową. - Coś się zmieniło.

Kelner przyniósł im szklanki z wodą i przyjął zamówienie. Liza

poprosiła o sałatkę z kurczaka, ale Nick skłonił ją, by wzięła do tego

filiżankę bulionu. Zwłaszcza że nie jadła lunchu. Dla siebie zamówił

stek z sałatą i pieczonymi ziemniakami.

- Chyba nie masz nic przeciwko stekom? - zapytał, widząc jej

spojrzenie.

- Nie. Kiedyś je lubiłam. Ale mama... w sumie to ona decyduje, co

jem.

- Czemu jej na to pozwalasz?

Smutek w jej oczach ścisnął go za serce.

- Nie lubię o tym mówić. Czuję się z tym podle.

- Powiedz.

- Poddałam się. Łatwiej jest jeść, co mi każe, niż bez przerwy się

z nią wykłócać. Wszystko mi jedno, co jem, tak czy owak.

- Nieźle ci daje w kość?

Liza przytaknęła i wypiła łyk wody.

background image

- Przecież to ty masz talent. Ona bez ciebie nic nie znaczy.

Liza spojrzała w bok.

- Wiem, ale nie mam wyboru. Kocham muzykę, lubię śpiewać. A

przynajmniej lubiłam. Chociaż teraz też, kiedy stoję na scenie... czuję

w tym jakąś magię. Cała reszta - wywiady, podróże, ciągłe napięcie -

strasznie mnie dołuje. Pomyślałam, że jeśli będę grzeczna, mama

poluzuje. Zaczęłam jako szesnastolatka. Chciałam... ciotka Meredith...

chciałam odejść...

Wyjaśnienia Lizy przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Nick

nie pojmował, dlaczego dorosła kobieta tak ulega matce. Nawet jeśli

ta ma paskudny charakter. Czemu Liza nie próbuje walczyć?

Dlaczego chciała porzucić karierę?

Pragnął zadać jej te wszystkie ważne dla niego pytania, ale

właśnie nadszedł kelner z sałatką dla niego i zupą dla Lizy. Pytania

mogą poczekać, stwierdził zatem, widząc, że Liza z apetytem zabiera

się do jedzenia. Jej zdrowie jest najważniejsze. Tyle że on jest chyba

jedyną osobą, która tak myśli.

Liza nie zdążyła zjeść nawet paru łyżek, kiedy przy ich stoliku

zatrzymała się starsza kobieta.

- Liza Colton? To pani, nie mylę się?! - zawołała radośnie,

wyciągając rękę, by dotknąć ramienia Lizy.

Nick miał ochotę powstrzymać nieznajomą, jakby mogła zrobić

Lizie krzywdę, ale Liza odpowiedziała uśmiechem i delikatnie

uścisnęła dłoń kobiety.

- Tak, nie myli się pani.

background image

- Moja droga, słyszałam panią przedwczoraj na koncercie. Mąż

zrobił mi taki prezent w naszą rocznicę ślubu. Popłakałam się, ma

pani taki piękny głos.

- Cieszę się, że się pani podobało - rzekła cicho Liza.

- Ojej, chyba się pani przeziębiła. Co za pech! Może pani

śpiewać?

Cierpliwość Nicka kończyła się, nawet jeśli Liza spokojnie

znosiła natręta.

- Pani Colton je teraz kolację. Dziękujemy za dobre słowa, ale ona

naprawdę potrzebuje...

- Tak, oczywiście! - zreflektowała się kobieta.

Zamiast odejść, jak spodziewał się Nick, kobieta zaczęła grzebać

w swojej obszernej torbie.

- Mam! Pióro i kawałek papieru. Gdyby pani zechciała tylko

autograf! - Była pewna, że jej prośba zostanie spełniona.

Gdyby Nick miał tu coś do powiedzenia, odeszłaby jak niepyszna.

Liza jednak powstrzymała go spojrzeniem, zauważywszy, że podnosi

się z krzesła, szybko podpisała się na kartce i uśmiechnęła do kobiety.

Kiedy nieznajoma oddaliła się wreszcie, Nick odetchnął głęboko.

- Jesteś zbyt cierpliwa.

- Wiem - odparła z półuśmiechem. - Ale przecież ona nie chciała

nic złego.

- Musisz jeść zupę, póki jest ciepła.

background image

Nie dyskutując, Liza ujęła łyżkę i zanurzyła ją w zupie. Nick

zastanawiał się tymczasem, czy Liza porównuje go z matką. Nie

życzyłby sobie tego, ale ktoś musi się nią opiekować!

Jedli w milczeniu. Nick nie wytrzymał tego długo.

- Mówię jak twoja matka, tak? Nie miałem zamiaru tobą

dyrygować, chcę jedynie, żebyś odzyskała siły.

- Wiem.

Nie odpowiedziała mu na pytanie.

- To jak?

Podniosła wzrok.

- Nie, nie mówisz jak moja matka. Zresztą i tak bym jadła, bo

zupa mi smakuje.

- Pani Colton - przerwał im kelner, podchodząc do stolika. -

Telefon do pani. - Wręczył jej przenośny aparat.

Nick wyczuł nagłe zdenerwowanie Lizy.

- Halo?

Bezbłędnie rozpoznał skrzekliwy głos z drugiej strony. Miał

ochotę zabrać telefon Lizie i odrzucić go na drugi koniec sali.

- Nie, mamo. Nie czuję się jeszcze dobrze. Lekarz zalecił mi dwa

tygodnie odpoczynku.

Kolejny wybuch skrzeku.

- Nie, będę u siebie w Nowym Jorku. Nie zamierzam odbierać

telefonów ani nikomu otwierać. Jeśli będziesz miała coś pilnego,

nagraj się na sekretarkę. W innym wypadku nie dzwoń.

background image

Matka protestowała rozwlekle i zajadle, Liza słuchała, nie

przerywając. Potem powiedziała:

- Przykro mi, mamo, ale takie są zalecenia lekarza. Nie mam

zamiaru narażać swojego głosu.

Znowu protest. Wówczas Liza oświadczyła:

- Muszę kończyć, skontaktuję się z tobą za dwa tygodnie. - I

przerwała rozmowę, gestem dając znak kelnerowi, by zabrał aparat.

Spojrzała na Nicka.

- Dziękuję za pańskie wspaniałe zalecenia, doktorze.

- To konieczne, Lizo. Masz bardzo wrażliwy głos. Musisz dać mu

odpocząć.

- Wiem - zgodziła się pogodnie. - Dzisiaj mówię jak Lauren

Bacall.

Jej uśmiech, jej dobry nastrój, były dla niego największą nagrodą.

Był gotowy do flirtu, kiedy, ku jego zdziwieniu, kelner przerwał im po

raz kolejny.

- Pani Colton, ma pani drugi telefon.

Gdyby okazało się, że to znowu matka Lizy, bez wątpienia

rzuciłby tym telefonem przez salę. Ale tym razem z twarzy Lizy

domyślił się, że dzwoni kto inny.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Emily Blair Colton o mały włos nie rozbeczała się, słysząc głos

kuzynki.

- Liza! To ja!

background image

- Emily, gdzie jesteś? Co się dzieje? Nic ci nie jest?

Emily przełknęła łzy.

- Wszystko dobrze. Było... jestem w Keyhole, ale nie mów

nikomu.

Liza odetchnęła.

- Co za ulga.

- Chyba nikt mnie nie śledził - wyrzuciła z siebie Emily, a po

chwili dodała z poczuciem winy: - Nie mogę wrócić.

- Nie, oczywiście - odparła Liza z westchnieniem. - Martwiłam się

o ciebie.

- Lepiej tu zostać, nie mogłabym tam spać. Boję się Meredith.

Musiała maczać w tym palce. - Emily relacjonowała wydarzenia,

które wydawały się nie mieć sensu i nie miały, chyba że kryła się za

nimi jedna szczególna osoba, jej matka, Meredith Colton.

- Dobrze zrobiłaś - stwierdziła Liza.

- Muszę być ostrożna. - Emily wzięła głęboki oddech. - Nie mów

nikomu o moich podejrzeniach, nie chciałabym, żebyś miała przeze

mnie jakieś nieprzyjemności. Żeby teraz ciebie szukali.

- Nic mi nie będzie. Em, jak wygląda ten mężczyzna?

Emily zadrżała. Tak, pamiętała go, wracał do niej w snach przez

ostatnie trzy tygodnie.

- Koło czterdziestki, chudy, miał tylko wystający brzuch. I

idiotyczny ogonek z tyłu głowy, bo poza tym był łysy. Miał też małą

krótką brodę i wąsy.

- To nie ten.

background image

- O czym mówisz?

- Miałam niespodziewaną wizytę... mężczyzny z nożem. Pytał o

ciebie.

- Lizo, musisz się ukryć. Nie wolno ci...

- Taki mam zamiar, czekałam tylko na sygnał od ciebie. On nie

wie, gdzie jesteś, chciał coś ode mnie wyciągnąć. Teraz szuka go

policja.

- Łudziłam się, że kiedy dostaną okup, odczepią się. - Emily

zdusiła szloch. - Ale nie, i teraz jeszcze to. Naprawdę powinnaś

zniknąć, chociaż na trochę.

- Tak zrobię. Podam ci numer, pod którym mnie znajdziesz.

Emily miała ze sobą kartkę z numerem hotelu Lizy, która zawsze

zostawiała

jej

plan

swojego

tournee.

Dzięki

zdolnościom

organizacyjnym ciotki Cynthii, Emily nigdy nie miała problemu ze

znalezieniem kuzynki.

- Mów.

Liza podała jej numer Nicka.

- Potrzebujesz czegoś? Mogłabyś tu przyjechać?

- Ten mężczyzna nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w kontakcie

- szepnęła Emily.

Myślała o tym, by pojechać do Lizy, była jednak pewna, że

Cynthia uznałaby ją tylko za zawalidrogę. Z drugiej strony wiedziała

też, że Liza nigdy jej nie zawiedzie i w ważnych sprawach potrafi

walczyć z matką o swoje. Istniało wszakże jeszcze jedno

background image

niebezpieczeństwo: matka Lizy niezwłocznie postawiłaby na nogi całą

rodzinę.

- Chciałabym ci wysłać pieniądze - powiedziała Liza. - Jak sobie

radzisz?

Emily chciała zapomnieć o strasznej nocy, od której wszystko się

zaczęło. Dzięki Bogu, spotkała wtedy Charleya Robertsa, kierowcę

ciężarówki, który podwiózł ją, nakarmił i dał jej trochę grosza.

- Dam sobie radę - odparła po chwili.

- Podaj mi adres, wyślę ci jakąś większą sumę.

- Poszukam pracy.

- Nie wygłupiaj się. Poczekaj.

Emily usłyszała, jak kuzynka prosi kogoś o papier i pióro.

- Liza? Kto tam jest? Nie możesz...

- Wszystko w porządku. To tylko mój lekarz, nikomu nic nie

powie.

- Twój lekarz? Jesteś chora? - Nie zniosłaby, gdyby Lizie coś się

stało.

- Drobny problem z gardłem, już prawie dobrze. No to daj mi ten

adres.

Nie kwapiąc się, Emily podała adres urzędu pocztowego w

Keyhole, miasteczku w stanie Wyoming, gdzie się ukrywała.

- Jutro wyślę ci pieniądze, Em. Na pewno nie chcesz do mnie

przyjechać?

- Nie, boję się stąd ruszać. Chcę znaleźć pracę, wtopić się w

krajobraz. Będzie dobrze.

background image

- Zadzwoń, proszę.

- Jasne. Dziś jest sobota, zadzwonię w środę, mniej więcej o tej

samej porze.

- Dopiero w środę? Nie możesz... Przepraszam. Będę czekać.

Uważaj na siebie, Em. Kocham cię.

Emily, dzięki rodzinie, w której wyrosła, nigdy nie miała kłopotu

z wypowiadaniem tych słów. Meredith i Joe Coltonowie pokazali jej,

czym jest prawdziwa rodzinna miłość.

- Ja też cię kocham, Lizo. Bądź ostrożna, pa.

Emily oparła się ciężko o ścianę budki telefonicznej, zalewając się

łzami. Liza była jedyną osobą, na którą mogła liczyć, znała prawdę i

zachowa ją dla siebie. Nie powie nic nawet jej ojcu, bo jak niby

miałaby mu nagle oświadczyć, że kobieta, która ją przygarnęła z

miłością, nie była tą, która teraz nosi jej imię? Nikt nie dałby temu

wiary. Emily nie może zatem wrócić do swojego ukochanego domu,

bo kobieta, która kazała jej nazywać się Meredith, podjęłaby kolejną

próbę, żeby się jej pozbyć. Postanowiła zatem pozostać w ukryciu,

korzystając z pomocy Lizy.

Nick widział, jak silne emocje targają Lizą w czasie rozmowy z

kuzynką. Wziął potem od niej telefon i zawołał kelnera.

- Dziękuję - rzekł, kiedy Liza ukradkiem wycierała oczy.

Pojawienie się kelnera z zamówionymi daniami okazało się

wybawieniem. Dopiero po kilku minutach Nick zdecydował się

zapytać:

- Jak się ma twoja kuzynka?

background image

Liza kiwnęła głową, nie patrząc na niego.

- Lizo?

Podniosła wzrok i powiedziała łagodnie:

- Ukrywa się. To niebezpieczne.

Nick znał ze słyszenia wuja Lizy, wiedział doskonale, że można

się było spodziewać od niego godziwego okupu.

- Sądzi, że porywacze wciąż jej szukają? Mimo że dostali

pieniądze?

Liza odwróciła spojrzenie.

- No... tak.

- Powinnaś chyba...

- Dobry wieczór, pani Colton. - Inspektor Ramsey pokazał się

znienacka przy ich stoliku. - Doktorze - dodał, skinąwszy głową. -

Mogę się przysiąść na moment?

Nick obawiał się, że Liza czymś się zdradzi. Jej twarz wyrażała

niekłamaną panikę.

- Oczywiście, inspektorze. Napije się pan czegoś?

Tym pytaniem Nick odwrócił uwagę policjanta od Lizy.

- Nie odmówię filiżanki kawy - odparł Ramsey z uśmiechem.

Nick poprosił kelnera, policjant usiadł. Zerknąwszy ukradkiem na

Lizę, by sprawdzić, czy już się uspokoiła, Nick spytał:

- Ma pan jakieś wiadomości o nieznajomym ze szpitala?

- Przekupił telefonistkę w hotelu. Mam nadzieję, że dobrze jej

zapłacił, bo zdążyła już stracić pracę.

- To przykre - stwierdziła z żalem Liza.

background image

Nick od początku podejrzewał, że jego pacjentka ma miękkie

serce. Troska o kobietę, która zawiodła jej zaufanie, dowodziła tego

niezaprzeczalnie.

- Niech się pani o nią nie martwi, wiedziała, co robi. - Ramsey nie

był tak łaskawy. - Niestety, później nie widział go nikt prócz państwa.

Nie kręcił się tu przypadkiem?

- Nie zauważyliśmy - odparł Nick. - Swoją drogą, całe popołudnie

spędziliśmy w apartamencie Lizy. Liza spała.

- Wygląda pani dużo lepiej - stwierdził policjant.

- Tak, sen bardzo mi pomógł.

- Miała pani jakieś telefony? - ciągnął Ramsey spokojnym tonem.

Nick miał nadzieję, że Liza była gotowa na takie pytanie. Uważał,

że powinna powiedzieć policji o Emily, z drugiej jednak strony

rozumiał jej sposób myślenia.

- Tak, dzwoniła moja matka i w końcu udało mi się porozmawiać

z panią Tremble.

- Z gospodynią?

- Tak, chciała wiedzieć, jak się czuję.

- A pani matka?

Nick obserwował Lizę pełen podziwu dla jej opanowania. Jednak

pytanie o matkę wytrąciło ją z równowagi.

- Pytała, kiedy Liza będzie w Nowym Jorku. Właśnie o tym

dyskutowaliśmy - wyręczył ją i spojrzał na nią, dodając: - Liza starała

się przekonać mnie, że powinna wyjechać dziś wieczorem.

Liza natychmiast chwyciła się jego słów.

background image

- O dziewiątej mogłabym już być w swoim własnym łóżku, to

wspaniała perspektywa. Powiedziałam matce, że biorę sobie dwa

tygodnie urlopu, nie będę odbierać telefonów ani nikogo przyjmować.

- To skąd będzie pani wiedziała, jeśli dowiemy się czegoś o pani

kuzynce?

- Mam automatyczną sekretarkę. Może się też zdarzyć, że akurat

podniosę słuchawkę, ale wolałabym nie, bo mam masę zawodowych

telefonów, od których chcę teraz odpocząć.

- Co pan na to, doktorze? - spytał Ramsey, nie spuszczając

wzroku z Lizy.

- Zastanawiam się. Odpoczynek jest dla Lizy najważniejszy.

Jeżeli rzeczywiście dotrzyma słowa i zrobi tak, jak mówi, może

faktycznie Nowy Jork jest lepszym rozwiązaniem.

- Jeszcze jedno mnie gnębi - dodał Ramsey, zmieniając temat.

- Co? - spytała ostro Liza.

Nadejście kelnera z kawą opóźniło odpowiedź inspektora.

Pociągnąwszy łyk, objął Lizę spojrzeniem.

- Skąd ten facet wiedział, gdzie pani szukać?

- Moje plany nie są tajemnicą, biuro matki dysponuje takimi

informacjami. Zresztą, ma je prawie cała moja rodzina. - Ściągnęła

brwi. - Poza tym mógł je po prostu przeczytać w Internecie.

- Kiedy już dotarł do miasta - wspomógł ją Nick - nietrudno było

znaleźć właściwy hotel. Wiedział na pewno, że Liza zatrzyma się w

jednym z najlepszych miejsc.

Inspektor zgodził się z tym.

background image

- No dobrze. Życzy sobie pani, żebyśmy powiadomili o

podejrzanym nowojorską policję?

Liza mrugnęła, po czym uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Dziękuję, inspektorze, raczej nie. FBI zajmie się tą sprawą.

Powiem wujowi Joemu, jak bardzo pomogliście mi tutaj. Jestem

ogromnie wdzięczna.

- Życzę powodzenia. - Wstając od stołu, inspektor zerknął na

Nicka. - Dziękuję za kawę.

- Nie ma za co - mruknął Nick, odprowadzając go wzrokiem. -

Świetnie sobie poradziłaś - pochwalił Lizę.

- Dziękuję. I dziękuję za podpowiedź o powrocie do domu.

Myślisz, że mi uwierzył?

- Taak. Dokończ jeść i pójdziemy cię wymeldować. Pojedziesz

potem ze mną, niby na lotnisko. Gdybyś wzięła taksówkę, mogliby się

dowiedzieć, że ich okłamałaś.

Liza zastanowiła się.

- A może jednak powinnam wziąć taksówkę.

Zanim zaprotestował, dokończyła myśl:

- W ten sposób będziesz poza podejrzeniami, jeśli odkryją, że nie

poleciałam. Moglibyśmy spotkać się na lotnisku.

Nickowi nie spodobał się ten pomysł, nie chciał tracić jej z oczu

ani na moment. Docenił jednak znaczenie jej planu.

- Dobra jesteś w knuciu intryg.

- Dziękuję. - Przesłała mu uśmiech, po czym znowu zmarszczyła

czoło. - Jednego ciągle nie wiem.

background image

- Czego?

- Muszę wysłać pieniądze Emily tak, żeby nikt o tym nie wiedział.

- To proste. Zlecę mojemu księgowemu, żeby przelał je

telegraficznie z mojego konta, a ty możesz dać mi czek, który

przechowam do czasu, kiedy będziesz bezpieczna.

Liza nachyliła się ku niemu nerwowo.

- Tylko że ja chcę jej wysłać pięć tysięcy dolarów. Możesz...

Zazwyczaj kobiety widziały w nim finansową polisę na

przyszłość, tymczasem Liza wątpiła w jego możliwości pod tym

względem. Uśmiechnął się z grymasem.

- Taak, dam radę.

- Zaraz jutro rano?

- Zacznę od tego dzień - obiecał.

- Jesteś wspaniały. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

Uśmiech nie schodził z jego twarzy, był jednak lepszego zdania o

swojej pacjentce niż ona sama.

- Sądzę, że byś sobie poradziła.

- Dziękuję - powtórzyła z szerokim uśmiechem.

- Tym bardziej nie rozumiem twoich stosunków z matką.

Może wsadzał nos w nie swoje sprawy, ale uważał, że Liza jest

zastraszana. Pokazała mu co prawda, że potrafi sama decydować w

kwestii jedzenia i odpoczynku, ale i tak nie pojmował całej jej

rodzinnej sytuacji. Nie zdziwiłby się, gdyby go ofuknęła, gdyby

zakwestionowała jego prawo do podobnych pytań.

Liza tymczasem kiwnęła głową i mruknęła:

background image

- To moja wina.

- Twoja wina? Nie żartuj. Ty...

Podniosła wzrok i przerwała mu.

- Moja matka ma trudny charakter, ale ja tylko zachęcałam ją do

tyranizowania mnie.

- Słucham?

- Kiedy straciłam dobry kontakt z ciotką Meredith, całkiem

naturalnie zwróciłam się do własnej matki. I to był błąd. Wówczas

jednak tego nie wiedziałam, wierzyłam, że możemy wypracować

sobie taką rodzinną relację, jaka innym dziewczętom jest po prostu

dana. - Posmutniała. - Myliłam się. Uświadomiłam to sobie dopiero

po paru latach. Wtedy też przekonałam się, że zniknęła gdzieś ta

Meredith, którą tak kochałam. Jak twierdzi Emily, nastąpiło tu jakieś

oszustwo albo jej psychika uległa okaleczeniu.

Wzruszyła ramionami.

- Tak bardzo pragnęłam zastąpić czymś tamto utracone uczucie,

że miałam nadzieję, że znajdę je u własnej matki. Wydawało mi się,

że każdy możliwy związek z nią jest lepszy niż emocjonalna pustka.

Dlatego pozwoliłam jej decydować.

- I dlatego uważasz, że to twoja wina? - Nie rozumiał jej

wyjaśnienia.

Raz jeszcze wzruszyła ramionami.

- To raczej grzech zaniechania, ale to wciąż grzech. Starałam się

później coś zmienić, ale matka jest zawzięta.

background image

Kiedy rozmowę przerwała im kolejna miłośniczka talentu Lizy,

Nick zaciskał zęby. Szczęśliwie kobieta szybko dała im spokój.

- Skończ sałatkę i chodźmy stąd - zniecierpliwił się.

Liza z ulgą odłożyła widelec.

- Proszę bardzo. Bałam się to zaproponować, żebyś nie kazał mi,

na przekór, zjeść wszystkiego - powiedziała, drażniąc się z nim.

- Kazałbym ci, ale i tak ci się nie uda w tym tłumie natrętów. -

Gestem wezwał kelnera.

- Poproszę, żeby dopisali to do mojego rachunku.

- Nie, ja zapłacę. - Zachował się jak macho, zdawał sobie z tego

sprawę, ale i tak zapłacił.

Gdy zaoferował Lizie swoją pomoc przy pakowaniu, nie przyjęła

jej.

- Mam w tym wprawę, szybko się z tym uwinę.

- Czemu podróżujesz sama? Myślałem, że artyści ciągną za sobą

asystentki, pokojówki?

- Miałam kiedyś asystentkę, ale nie mogła się dogadać z moją

matką. Poza tym nie potrzebuję pomocy, tak jest mi wygodniej. -

Mówiąc to, otworzyła szafę i zaczęła wyciągać ubrania.

Nick położył jej walizkę na łóżku.

- Dzięki.

Otworzyła ją i włożyła garderobę. Następnie opróżniła szuflady i

zebrała swoje rzeczy z łazienki. Po chwili była gotowa.

- Naprawdę jesteś szybka - skomentował z uśmiechem.

- Wynośmy się stąd.

background image

Rozbawiło go, że Liza ma ze sobą tylko jedną walizkę i małą

torbę podręczną. Jego była żona nie ruszała się w podróż bez trzech

waliz, nawet wyjeżdżając na weekend.

Liza hojnie rozliczyła się w recepcji i z wdzięcznością przyjęła

komplementy dyrektora hotelu. Nie omieszkała go poinformować, że

wraca do siebie do Nowego Jorku, by wydobrzeć po chorobie, gdyby

ktoś o nią pytał.

- Pan doktor zawiezie panią na lotnisko? - zapytał z troską

dyrektor.

Nick po raz drugi docenił w tym momencie plan Lizy, która

odparła, że nie chciałaby sprawiać zbędnego kłopotu, w związku z

czym

weźmie

oczywiście

taksówkę.

Dyrektor

natychmiast

zaproponował, by skorzystała z hotelowej limuzyny, upierając się

przy tym, kiedy Liza udawała, że to niekonieczne.

Nick ucieszył się. Wiedział, że będzie się czuł o wiele lepiej, jeśli

Liza znajdzie się pod opieką pracownika hotelu. Kiedy spojrzała na

niego, kiwnął głową z zachętą.

- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony.

Dyrektor sięgnął po telefon. Gdy Liza zakończyła formalności,

szofer czekał już na nią i zabrał jej bagaż. Nick odprowadził ją do

samochodu, nachylił się, pocałował ją w policzek i szepnął:

- Będę jechał za wami.

Skinęła głową, mówiąc głośno:

background image

- Dziękuję za znakomitą opiekę, doktorze Hathaway. Powiem

mamie, jak bardzo mi pan pomógł. - Przesłała mu pogodny uśmiech i

wsiadła do limuzyny.

Nick stał, patrząc za odjeżdżającym wozem.

- Niezła babka - zauważył jeden z chłopców hotelowych,

przystając obok Nicka.

Nick zirytował się, ale trudno było nie zgodzić się z takim

stwierdzeniem.

- Ano niezła - mruknął.

Liza natychmiast odczuła brak pokrzepiającej obecności Nicka.

Tylne siedzenie limuzyny, przesadnych rozmiarów, podkreślało

jeszcze jej osamotnienie. Szofer opuścił dzielącą wnętrze matową

szybę.

- Wraca pani do Nowego Jorku? - zapytał.

- Tak.

- Pojadę szybciej. Ostatni lot ma pani za czterdzieści pięć minut.

- Będę wdzięczna.

Informacja szofera sprawiła, że Liza zmieniła plany. Nie może

czekać na Nicka na zewnątrz, musi udawać, że spieszy się na samolot.

Być może będzie nawet zmuszona kupić bilet, w ten sposób

przynajmniej na jakiś czas zmyli ślady i policja nie dowie się, że nie

poleciała do domu. No i szofer podejrzewałby coś, gdyby się wahała.

Miała tylko nadzieję, że Nick na nią zaczeka.

Gdy tylko dojechali na lotnisko, wręczyła szoferowi hojny

napiwek i zawołała bagażowego.

background image

- Może pani nadać bagaż tutaj - zasugerował kierowca.

- Dziękuję, ale chcę się najpierw upewnić, czy będzie dla mnie

miejsce - improwizowała, odwracając się do mężczyzny. - Jeszcze raz

dziękuję, bardzo jest pan miły.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Spojrzała przez ramię, szukając wzrokiem czarnego mercedesa

Nicka. Nie dostrzegła go, a zatem pospieszyła, zgodnie z planem,

zapytać o bilet. Pracownik rezerwacji zapewnił ją, że na pokładzie jest

sporo wolnych miejsc. Liza kupiła bilet, płacąc kartą kredytową.

Znaczyło to, że musi nadać walizkę na bagaż.

- Zabrać też tę torbę? - zapytał uprzejmie pracownik lotniska,

wskazując na jej podręczny bagaż.

- Nie, wezmę ją ze sobą - odparła, patrząc tęsknie na oddalającą

się walizkę, żegnając się z żalem z większością rzeczy, z którymi

podróżowała.

- Radzę się pospieszyć - poradził mężczyzna. - Za moment

pasażerowie będą wchodzić na pokład.

- Dziękuję - rzekła z uśmiechem i odwróciła się.

Za nią stała długa kolejka. Nieświadomie przemykała wzrokiem

po twarzach. Stała przodem do wejścia do tunelu dla podróżnych,

dumając, co zrobić, by zejść z oczu pracownikowi, który sprzedał jej

bilet, kiedy coś kazało jej powrócić wzrokiem do kolejki.

Drugą osobą w kolejce był wysoki mężczyzna, którego twarz była

zniekształcona przez liczne bójki. Miał na sobie brudną niebieską

koszulę. Liza jęknęła i czym prędzej odeszła na bok, by nie zdążył jej

background image

spostrzec. Był to bowiem nie kto inny, jak ów niespodziewany gość ze

szpitala. Mężczyzna z nożem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lotnisko w Saratoga Springs nie mogło szczycić się wielkością,

niemniej cierpiało na te same co bardziej okazałe lotniska choroby, do

których należy zaliczyć korki. Samochód Nicka był szósty za

hotelową limuzyną, kiedy zbliżali się do lotniska, ale zaraz potem

spadł na dalszą pozycję, pokonany przez śmigające wte i wewte auta,

których kierowcy pędzili co tchu, by zdążyć na samolot.

Kiedy wreszcie udało mu się dotrzeć do miejsca, gdzie powinna

była czekać na niego Liza, limuzyna właśnie opuszczała podjazd.

Nick odetchnął, zatrzymał się i przebiegł wzrokiem wzdłuż chodnika.

Lizy tam nie było. Wystraszył się. Zaczął się nerwowo zastanawiać,

dokąd mogła pójść. Umawiali się przecież - nie powinna zmieniać

zdania i lecieć do Nowego Jorku. Na pewno tego nie zrobiła,

pomyślał, nie ona.

A jeśli jednak tak się stało, pojedzie za nią. To postanowienie dało

mu do myślenia, wyraźnie pokazując, że zainwestował w Lizę Colton

o wiele więcej, niż sobie obiecywał. Jego drugie, zawodowe ja.

broniło go, podpowiadając, że robi to wyłącznie dla dobra pacjentki.

Przestał więc dłużej nad tym deliberować, przypominając sobie, że

najważniejsze w tej chwili jest bezpieczeństwo Lizy.

background image

Nie wiedział, co robić. Zobaczył z daleka jednego z bagażowych,

który wychodził akurat z głównego budynku. Wysiadł i pomachała do

niego.

- Słucham pana. - Bagażowy zbliżył się z przymilnym

uśmiechem.

Nick wyciągnął portfel. Nie miał przecież żadnego bagażu, musiał

więc jakoś zrekompensować mężczyźnie stracony czas.

- Chciałbym o coś zapytać - zaczął, wręczając mężczyźnie

dziesięciodolarowy banknot. - Nie widział pan przypadkiem szczupłej

brunetki wysiadającej z limuzyny?

Mężczyzna uniósł brwi, studiując pilnie twarz Nicka, wreszcie

odparł:

- Może.

- Weszła do środka?

- Oczywiście. Inaczej nie zdążyłaby na samolot.

Nick poczuł ostre ukłucie w sercu. Nie mógł uwierzyć, że Liza

zostawiła go bez żadnej wiadomości. Patrząc ponad ramieniem

mężczyzny, ujrzał nagle bladą twarz Lizy w drzwiach budynku. Liza

niespokojnie rozglądała się wokół.

- Dziękuję - rzucił.

Chciał biec do Lizy, ale bagażowy by to zobaczył, poczekał więc,

aż kolejny klient odwróci uwagę mężczyzny, wrócił szybko do

samochodu i otworzył tylne drzwi. Liza już go dostrzegła i biegła

prawie w jego stronę.

Wciągnął ją na tylne siedzenie.

background image

- Połóż się - szepnął.

Okrążył samochód, wśliznął się za kierownicę w ostatniej chwili,

bo właśnie zmierzał ku nim policjant, i natychmiast włączył się do

ruchu.

- Nic ci nie jest? - zapytał, patrząc w lusterko.

- Nie, ale... on tam był!

- Kto?

- Mężczyzna ze szpitala.

- Co?

Miał ochotę nacisnąć hamulce i wziąć Lizę w ramiona. Lepiej

jednak było jak najszybciej oddalić się od lotniska.

- Gdzie go widziałaś?

- Stał w kolejce, był drugi za mną. Miał na głowie czapkę

baseballówkę, pod którą schował włosy, i tę samą niebieską koszulę.

Jestem pewna, że to on.

- Widział cię?

- Na pewno. Dlatego stanął w kolejce, on też kupował bilet do

Nowego Jorku. Nie widział, jak odchodzę. Pewnie myślał, że poszłam

do samolotu. - Brakowało jej tchu.

- Kupiłaś bilet?

- Szofer powiedział mi, że muszę się spieszyć, bo ostatni lot do

Nowego Jorku jest za czterdzieści pięć minut. Nie mogłam sterczeć na

zewnątrz, stwierdziłam, że jak kupię bilet, zmylę ślady.

Nick uspokoił się nieco. Nie planowała ucieczki od niego. To

dobrze, także z powodu nieznajomego z nożem.

background image

- Czy ktoś nas śledzi? - zapytała z coraz bardziej widocznym

wyczerpaniem.

Nick spojrzał w lusterko. Jechał za nimi mikrobus, w środku

siedziało kilkoro dzieci. Obok sunęła limuzyna podobna do tej, którą

jechała Liza. Minęła ich.

- Nie, jest za nami jakaś rodzina. Ale nie podnoś się, tak na

wszelki wypadek. Lepiej żeby nikt cię ze mną nie widział.

Nie odpowiedziała. Obejrzał się przez ramię. Miała zamknięte

oczy, oddychała równo. Zasnęła. Dziwne, że zrobiła to dopiero teraz,

pomyślał, biorąc pod uwagę jej stan i pełen wrażeń dzień.

Sięgnął po komórkę i zadzwonił do domu.

- Bonnie? Bądź tak dobra i przygotuj jakiś smakołyk dla naszego

gościa. Już jedziemy.

- Upiekłam ciasto czekoladowe po południu, gdyby co -

pospieszyła z odpowiedzią pani Allen.

Nie wiedział „gdyby co", ale ucieszył się.

- Świetnie. Aha, nie mów nikomu, że mamy gościa.

- Czemu?

- Potem ci wytłumaczę.

Liza wcisnęła się w mocne ramiona, które ją obejmowały, nie

otwierając oczu. Czuła się bezpiecznie. Ledwie pamiętała, że

niedawno coś ją przestraszyło. Poczuła, jak rośnie w niej podniecenie.

Jasne światło sprawiło, że ocknęła się. Powoli podnosiła powieki,

mrugając, zdumiona nowym widokiem.

- Co... Doktor Hathaway!

background image

- Zdawało mi się, że przeszliśmy na ty - zauważył łagodnie.

- Jest chora? - spytał jakiś głos.

Liza uniosła głowę, uświadamiając sobie, że Nick trzyma ją na

rękach, a jej ręce oplatają jego szyję.

- Nie, zasnęłam - wytłumaczyła się kobiecie, która stała obok.

Gospodyni Nicka nie była już młoda, miała pewnie sześćdziesiąt

lat, ale życzliwy uśmiech rozjaśniał jej bladoniebieskie oczy. Była

ubrana w wygodną domową suknię, jej zaokrąglona figura emanowała

matczynym ciepłem.

- Lizo, to moja gospodyni, pani Allen. Bonnie, to jest Liza,

zostanie z nami przez jakiś czas.

Liza zauważyła, że Nick ominął jej nazwisko, myśląc zapewne, że

gospodyni jej nie rozpozna.

- Liza Colton, niech mnie kule biją!

- Skąd wiesz? - przestraszył się Nick.

Liza milczała. Jej występ poprzedzony był intensywną reklamą,

matka była w tym dobra.

- No bo wiem. Nawet słyszałam, że zachorowała i musiała

odwołać ostatni koncert. Już się lepiej czujesz, złotko?

- Trochę lepiej - odrzekła Liza, słysząc znowu chrypkę w swoim

głosie. - Tylko trochę jestem zmęczona. - Przeniosła spojrzenie na

Nicka.

- Przekąsisz coś i idziesz prosto do łóżka.

- Mam znów jeść? Dopiero jadłam kolację.

background image

- Kilka godzin temu. Bonnie zrobiła swoje słynne ciasto

czekoladowe. Chyba spróbujesz kawałek.

Ciasto czekoladowe było najlepszym przepisanym jej przez

lekarza medykamentem, przystała więc na to z ochotą.

- A może przebierze się pani w piżamę, a ja przyniosę ciasto do

łóżka? - zaproponowała pani Allen, uśmiechając się radośnie do

gościa.

Liza uznała ten obraz za pociągający, gdy nagle dostrzegła na nim

pewne rysy.

- Nie mam się w co przebrać!

Nick i pani Allen popatrzyli na nią równocześnie.

- Twoja walizka... - zaczął Nick.

- Jest w drodze do Nowego Jorku - dokończyła Liza, zniechęcona.

- Mam torbę z kosmetykami, szczoteczkę do zębów, grzebień i

szczotkę. I żadnych ubrań.

- A niech to! Nie pomyślałem o tym.

Pani Allen spojrzała dziwnie na Nicka, po czym poklepała Lizę

po ramieniu.

- Niech się pani nie przejmuje. Proszę usiąść i zjeść ciasto, a my

już znajdziemy pani coś do spania. A zaraz jutro rano Nick kupi pani

jakieś szmatki.

Liza usiadła z przyjemnością, ciągle niepewnie trzymała się na

nogach. Nick, z dłońmi wspartymi na biodrach, popatrzył na panią

Allen.

background image

- Jutro jest niedziela. Większość sklepów otworzą dopiero po

południu.

- Wyprzedaże będą czynne. Weźmiesz parę drobiazgów, a resztę

Liza dokupi sobie później.

- Nie! Ona nie może iść po zakupy.

- Nick - włączyła się Liza, ale nie pozwolił jej mówić.

- Nikt nie może cię zobaczyć. Nawet Bonnie cię rozpoznała, a ją

akurat mało obchodzi, jaka sława tu przyjeżdża czy odjeżdża. Nie

wolno nam tak ryzykować. - Po chwili dodał: - Musisz też zadzwonić

do biura linii lotniczych i poprosić, żeby zajęli się twoją walizką w

Nowym Jorku, żeby ją zatrzymali, bo polecisz innym samolotem.

Liza przypomniała sobie nagle, co wcześniej ją tak wystraszyło.

To ten mężczyzna na lotnisku, ten, który szuka Emily i który wtargnął

do jej szpitalnego pokoju uzbrojony w nóż. Wolałaby nigdy sobie tego

nie przypomnieć.

Nick zobaczył, że stres i wyczerpanie dają się Lizie we znaki.

- Naleję jej szklankę mleka, a ty ukrój ciasta - powiedział do pani

Allen, która natychmiast wzięła się do pracy.

- Ciągle każesz mi pić mleko - poskarżyła się Liza.

- Mogę zrobić... - zaczęła Bonnie.

- Nie - przerwał jej Nick. - Będzie pić mleko, aż nabierze sił. Ma

pić szklankę mleka do każdego posiłku.

Obie panie były już zirytowane jego uwagami, ale wcale się tym

nie przejmował. W końcu jest lekarzem Lizy i odpowiada za jej

zdrowie. A nawet miał ochotę objąć ją i przyrzec, że nie pozwoli

background image

nikomu jej skrzywdzić. Dotąd czuł ją w swoich ramionach. Była taka

lekka, a tak mocno poruszała jego zmysły. Nie pragnął tak żadnej

kobiety od pierwszych dni małżeństwa z Daphne, od czasu, gdy

poznał jej prawdziwą naturę.

- Napiję się kawy - powiedział, otwierając kredens i wyjmując

filiżankę. - Zrobić ci też, Bonnie?

Zerknąwszy z wahaniem na gościa, pani Allen odrzekła:

- Napiję się mleka.

- Nie - włączyła się Liza. - Proszę wypić kawę, ja lubię mleko.

- Na pewno? - upewniała się Bonnie.

Uśmiech, który za każdym pojawieniem się rozgrzewał serce

Nicka, zjawił się na ustach Lizy.

- On mnie tak tyranizuje dla mojego dobra.

Bonnie, zadowolona z wyjaśnienia, kiwnęła głową i poprosiła o

kawę, a następnie postawiła na stole talerzyki z ciastem. Jedząc,

prowadzili luźną, przyjacielską rozmowę. Nick był wdzięczny swej

gospodyni, że nie zadała Lizie tych wielu pytań, które z całą

pewnością cisnęły jej się na usta. Pragnął, aby żadne niespokojne

myśli nie zakłóciły snu jego pacjentki. Kiedy dał znak Lizie, że czas

na nią, popatrzyła na nich, mówiąc:

- Mogę spać w T-shircie, jeśli któreś z was może mi swój

pożyczyć.

- Zaraz ci dam - odparł szybko Nick, starając się nie wyobrażać

sobie Lizy w jednej ze swych bawełnianych koszulek.

background image

- Może znajdę coś w rzeczach, które zostawiła żona Nicka. Całe

pudło leży w magazynie - oznajmiła Bonnie, ignorując spojrzenie

Nicka.

Nie miał pojęcia, że pod jego dachem są wciąż jakieś rzeczy

Daphne.

- Żony Nicka? - powtórzyła Liza. Jej zielone oczy były szeroko

otwarte.

- Byłem kiedyś żonaty, ale to już przeszłość. - Nie chciał, by

zabrzmiało to tak szorstko, ale nie życzył sobie rozmów na temat

swojego nieszczęsnego związku.

Nie zadając więcej pytań, Liza spojrzała na Bonnie.

- Niech się pani nim nie przejmuje - powiedziała. - Jest

przewrażliwiony, ale to dobry człowiek.

Czując zwrócone przeciw niemu sprzysiężenie kobiet, Nick

odsunął się od stołu.

- Poszukam tej koszulki - obiecał i niemal wybiegł z kuchni.

Gdy wrócił, kuchnia była pusta. Doszedł do wniosku, że Bonnie

odprowadziła Lizę do skrzydła ich starego domu, w którym

znajdowały się pokoje gościnne, ruszył więc na górę i skręcił na

prawo. Lekko zapukał do drzwi.

Otworzyła mu Bonnie.

- No, wreszcie. Ona jest naprawdę zmęczona.

- Wiem. Kiedy się przebierze i położy, chcę ją zobaczyć -

oznajmił, mówiąc sobie, że musi sprawdzić jej puls. Postanowił zostać

przy niej, aż zaśnie.

background image

- Powiem jej - obiecała Bonnie, zamykając mu drzwi przed

nosem.

Kiedy je znów otworzyła pięć minut później, tkwił oparty o ścianę

w cierpliwym oczekiwaniu.

- Zawołałabym - rzekła, przyglądając mu się.

- Czekałem - wyjaśnił nie wiadomo po co i wszedł do środka. -

Zaraz zejdę. - Miał nadzieję, że Bonnie zrozumiała, iż wolałby, by

sobie poszła. I zrozumiała, bo ruszyła w stronę schodów.

Nick wszedł do pokoju. Liza leżała wsparta o górę poduszek, z

podciągniętą pod brodę kołdrą, spod której wystawał jednak skrawek

jego białego podkoszulka.

- Jak się czujesz?

- Jestem zmęczona - powiedziała, lekko się uśmiechając.

Usiadł przy niej, ujął ją za nadgarstek i mierzył jej tętno.

- Wzięłaś antybiotyk?

- Tak. Całe szczęście, że nie włożyłam go do walizki, byłby już w

Nowym Jorku.

- A dzwoniłaś w sprawie bagażu?

- Tak, byli bardzo życzliwi - zapewniła.

Nickowi przemknęło przez myśl, by ją pocałować, a może nawet

wśliznąć się pod kołdrę i odebrać jej, jego własny w końcu,

podkoszulek. Czym prędzej wstał i przesiadł się na stojące w pobliżu

krzesło.

- Spróbuj zasnąć. Posiedzę tu tymczasem.

background image

Milczała. Wszystko, co miała do powiedzenia, wyraził jej

uśmiech. Grzał się w jego cieple jeszcze chwilę po tym, kiedy

zamknęła oczy, a gdy tylko je zamknęła, jej oddech wyrównał się i z

miejsca zapadła w sen. Zastanowił się, czy zawsze przychodzi jej to

tak łatwo, czy to świadectwo jej spokojnego sumienia, czy może

rezultat kiepskiego stanu zdrowia.

Tyle rzeczy chciałby wiedzieć o Lizie. W cichości ducha nazywał

ją gwiazdą i gorąco pragnął usłyszeć jej śpiew. Nie od razu może, ale

gdy wyzdrowieje, był bowiem pewien, że jej głos jest zupełnie

wyjątkowy. Liza ma wielki talent, myślał, i ten talent nakaże jej

pewnego dnia opuścić go. Tę jedną myśl odsuwał od siebie jak

najdalej.

Liza podniosła powieki. Przez żaluzje zaglądało słońce.

Przeciągnęła się z lubością, spojrzała na zegarek i natychmiast usiadła.

Dochodziło południe. Pani Allen uzna ją za lenia. Liza wyskoczyła z

łóżka, odsłoniła okno i odkryła, że ma na sobie tylko białą koszulkę.

No tak, nie ma w co się ubrać.

Nie zdążyła jednak wpaść w panikę z tego powodu, bo dostrzegła

kilka pakunków na krześle, które wieczorem zajmował Nick. Zajrzała

do nich i znalazła kilka par fig, biustonosze, dżinsy, sportowe spodnie

w kolorze khaki, dwie bluzy i sweter. Ubrała się szybko, wszystko

pasowało na nią idealnie. Pełna podziwu dla intuicji Nicka,

przypomniała sobie, że pani Allen zabrała wieczorem do prania

background image

rzeczy, w których Liza przyjechała. Stąd też zapewne Nick znał jej

rozmiar.

Poczuła głód, zbiegła więc na dół, z nadzieją, że znajdzie

gospodynię w kuchni.

- Dzień dobry, złotko - przywitała ją pani Allen z szerokim

uśmiechem. - Jak się dziś mamy?

- Wypoczęta aż nadto. Wstyd mi, że tak zaspałam.

- Nie ma za co. Nick powiedział, że nie sypiała pani ostatnio,

musi pani to nadrobić. Proszę siadać, zaraz podam śniadanko.

Liza znajdowała wielką przyjemność w opiekuńczości Bonnie.

Usiadła, mówiąc:

- Tylko grzankę, proszę. Nick każe mi na pewno zjeść wielki

lunch, a to już prawie pora lunchu.

- O tak, z tego chłopaka będzie kiedyś dobry ojciec, prawda?

Uśmiech Lizy przybladł nieco, ale zebrała się w sobie i

przytaknęła.

- Może dać pani sok pomarańczowy zamiast mleka, póki nie ma w

domu naszego despoty? - spytała pani Allen, nie zauważając

zmieszania gościa.

- Och tak, bardzo proszę.

Po chwili Liza chrupała ciepłą grzankę z dżemem truskawkowym

i piła sok. Chciała zapytać o Nicka, uznała jednak, że to nie jej

sprawa. Cierpliwość opłaciła się, bowiem pani Allen sama podzieliła

się z nią tą cenną wiedzą.

background image

- Nick stwierdził, że pójdzie do kościoła jak w każdą niedzielę, że

tak będzie lepiej wyglądało. Po mszy wpadnie do sklepu kupić pani

więcej ubrań.

- Po co? Kupił już tyle! Całkiem mi to wystarczy, i doskonale

pasują.

Nie dodała już, że ubrania są może jednak ciut za szerokie, bo i w

swoich własnych gubiła się odrobinę po minionym, ciężkim tygodniu.

- Chłopak jest uparty, złotko. Jak mu się zdaje, że potrzeba pani

więcej ubrań, to je kupi, a pani może sobie protestować. On już taki

jest, opiekuńczy.

- Tak - przyznała Liza. - Tyle dla mnie zrobił.

- Przyszła pani do niego z gardłem?

Liza zdała sobie sprawę, że od tamtej wizyty minęły zaledwie

dwa dni, a zdawałoby się, że było to wieki temu.

- Tak. Źle spałam, nie dojadałam, no i w końcu odbiło się na

moim głosie. Mój głos! - zawołała nagle, słysząc, że nareszcie brzmi

już normalnie. - Głos mi wrócił.

- Nie jest jeszcze taki silny. Nick mówi, że nie zdrowieje się z

dnia na dzień.

- Wiem, ale jaka to ulga znowu normalnie mówić.

- Bałaś się, złotko, że już nie zaśpiewasz?

Liza nie odpowiedziała od razu.

- Pyta pani o zawodowe śpiewanie?

Pani Allen potwierdziła.

background image

- To musi być wspaniałe uczucie, jak się widzi te tłumy, które

panią oklaskują.

Liza zmarszczyła brwi.

- Pewnie tak. Ale, jeśli mam być szczera, trochę mnie to

zmęczyło. Ciągle jestem w drodze, prawie się nie widuję z

najbliższymi. Moja kuzynka Em... Mam bardzo bliską kuzynkę, z

którą spotykam się trzy, cztery razy do roku.

- Kuzynkę? - spytała pani Allen ze zdziwieniem.

- No tak.

- Myślałam, że taka piękna dziewczyna jak pani nie może się

opędzić od mężczyzn.

Liza uśmiechnęła się bez cienia radości.

- Widać, że nie zna pani mojej matki. Przekupiła jedynego

mężczyznę, który wydawał mi się kiedyś ważny, bo bała się, że mi

zrujnuje karierę. - Z westchnieniem dodała jeszcze: - Niepotrzebnie

się obawiała. Chciał się ożenić dla pieniędzy i pchałby mnie na scenę

tak samo energicznie jak ona.

- Matka go przekupiła? - Pani Allen była zszokowana. - No coś

takiego! Niech się pani nie przejmuje, złotko, jest pani taka śliczna, że

na pewno jeszcze pani znajdzie odpowiedniego mężczyznę.

Kiedy Liza szukała w myślach odpowiedzi, doszedł je dźwięk

otwierającej się bramy garażu i wołanie Nicka.

- Wróciłem! Jest ktoś w domu?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Znalazł obie kobiety w kuchni. Liza miała zaczerwienione

policzki, ale nie miał pojęcia, z jakiego powodu. A znów Bonnie

niemal promieniała.

- O co chodzi? - spytał.

- O nic - szybciutko rzuciła Liza.

- Czekamy na ciebie z lunchem - rzekła poważnie gospodyni. -

Byłeś w sklepie?

- Tak.

Nick unikał wzroku Lizy. W sklepie czuł się zmieszany,

wyobrażał sobie Lizę w kupowanych dla niej ubraniach. W dziale z

bielizną obrazy w jego wyobraźni zaostrzyły się i wyolbrzymiły.

- Zostawiłem torby w pralni.

- No to przynieś je tu - poprosiła Bonnie. - Liza na pewno jest

ciekawa, co wybrałeś.

- Nie! - krzyknęła Liza, nie patrząc na Nicka. - Dość mi już

nakupowałeś, zobacz, mam...

- Ładnie wyglądasz. Ale dwie zmiany ubrania na dwa tygodnie to

stanowczo za mało. Od razu się zniszczą od ciągłego prania. Poza tym

- dodał - to nie jest nic ładnego. Na pewno jesteś przyzwyczajona do

eleganckich, drogich ciuchów w najlepszym gatunku.

Dobrze wiedział, że bogate kobiety wydają na garderobę majątek.

Za jedno ubranie płacą tyle, ile przeciętna rodzina przeznacza

miesięcznie na jedzenie.

- Och, nie marudź - skarciła go Bonnie i ruszyła do pralni.

background image

Nick chciał ją zatrzymać. Na próżno. Miał zamiar ukryć pudełka z

jedwabną bielizną i zanieść je później do pokoju Lizy. Widział już

oczami wyobraźni, jak Liza robi dla niego pokaz bieliźniarskiej mody,

i nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak się stało.

- Nick?

- Tak?

- Wysłałeś pieniądze?

- Tak. Rozmawiałem rano z księgowym, miał się zaraz tym zająć.

- Dziękuję. Wypiszę ci czek na tę sumę plus wszystkie inne

wydatki. Ile cię kosztowały te zakupy?

- Nic. Wziąłem na kredyt, rachunek dostanę za miesiąc. - Nie

chciał, by mu oddawała pieniądze, nie wiedział czemu, ale kupowanie

dla niej sprawiło mu wielką przyjemność.

- Niech mnie! - wołała Bonnie, wchodząc z powrotem do kuchni z

naręczem pakunków. - Ale cię poniosło! Niech pani spojrzy tylko,

Lizo, niech pani zobaczy, co nakupował. Ma niezły gust.

Nie czekając, Bonnie złożyła na kuchennym blacie stos pudełek i

zdjęła pokrywę z pierwszego z nich. Jedwabny komplet bielizny w

kolorze bladej limonki leżał na samym wierzchu. Nick, widząc w

sklepie ten oryginalny kolor, natychmiast zobaczył w nim zielonooką

Lizę w ponętnej pozie.

- Ja... pomyślałem, że przyda ci się więcej bielizny.

- A której kobiecie się nie przyda?! - zawołała Bonnie. - Pani

patrzy,

jeszcze

trzy

komplety,

każdy

w

innym

kolorze:

brzoskwiniowy, błękitny i biały. Śliczności, co?

background image

- Śliczności - przytaknęła Liza słabym głosem.

Kolejne pudełko kryło w sobie dwa szlafroki od Diora, z

cienkiego, matowego jedwabiu, proste w kroju, w komplecie w

koszulami nocnymi.

Nick obawiał się, że dłużej tego nie wytrzyma. Porwał dwa pudła,

położył je na krześle.

- To tylko jakieś szmatki. Mam nadzieję, że ci się spodobają.

Liza spojrzała na niego niepewnie. Czyżby pomyślała sobie po tej

prezentacji, że jednak chce ją uwieść? Że nie dotrzyma słowa?

Obiecał, że jej nie tknie. Nie przyrzekał jednak, że przestanie o tym

myśleć.

Bonnie mimo wszystko zabrała się do następnego pudła i

wyciągnęła sweter z kaszmiru o barwie leśnej zieleni, a do tego

wełnianą spódnicę. W październiku zaczynały się pierwsze chłody,

taki komplet idealnie nadawał się na spacery.

- Ale... skoro nie wolno mi wychodzić, nie będzie mi to

potrzebne.

Nick wzruszył ramionami.

- Możesz to nosić później.

Na tym nie kończyły się zakupy Nicka. Nabył jeszcze dżinsową

bluzę i kilka podkoszulków, granatowy kostium Chanel, długą,

dziewczęcą w wyrazie wełnianą suknię z plisowanym dołem i białymi

mankietami, sztruksowe tabaczkowe spodnie i gruby kremowy sweter,

sięgający bioder.

- To za dużo, Nick. - Liza czuła się skrępowana.

background image

Daphne miała kilka szaf wypchanych ubraniami, a mimo to wciąż

kupowała nowe. Czyżbym podświadomie sprawdzał Lizę? -

zastanowił się Nick. Jeśli nawet, to zdała ów test celująco.

- Wcale nie. A gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, daj mi znać. -

Odchrząknął. - Mamy tu wcale nie gorsze sklepy niż w Nowym Jorku.

Odważne stwierdzenie, ale nawet Daphne nie skarżyła się na

miejscowe zaopatrzenie. Saratoga Springs to popularne miejsce wśród

nowojorczyków, zwłaszcza w sezonie wyścigowym.

- Nie wątpię.

- Mówiłam, że Nick ma dobry gust. No, zabierajcie to na górę,

muszę się zająć lunchem. Pewnie Nick będzie chciał, żeby się pani

potem zdrzemnęła - powiedziała Bonnie, a uśmiech nie schodził z jej

twarzy.

- Dopiero się obudziłam - sprzeciwiła się Liza.

- No to pooglądamy mecz. - Nick wymyślił, że futbol uśpi Lizę

lepiej niż pigułka. Większość kobiet nie znosi futbolu.

- A kto gra? - zainteresowała się, zaskakując go.

- Giganci i Kowboje, a potem nie pamiętam.

- No to pospieszmy się. - Chwyciła część pudeł i pomknęła do

drzwi.

Nick patrzył na Bonnie zdębiały.

- Ona lubi futbol?

- Na to wygląda. Masz szczęście - oświadczyła pani Allen,

patrząc, jak jej pracodawca wybiega z kuchni uginając się pod stosem

eleganckich ubrań.

background image

Wszystko układa się możliwie najlepiej, pomyślała. Telefoniczna

informacja Nicka, że będą mieli gościa, zdumiała ją niepomiernie,

ponieważ Nick rzadko spotykał się ze znajomymi, a kobiet od czasu

rozwodu wręcz unikał. Pani Allen była przekonana, że Nick

przyprowadzi do domu koleżankę i widok Nicka z Lizą na rękach

wywołał w niej nie lada szok, ale równocześnie radosne podniecenie.

Mina jej trochę zrzedła, gdy odkryła, kim jest Liza. Ze swoją

nieprzeciętną urodą i równie niecodziennym bogactwem, Liza za

bardzo przypominała tę koszmarną Daphne. Szybko wszak okazało

się, że obie kobiety nie łączy nic poza tym. Liza była miła i uprzejma,

niczego nie żądała, przepraszała, gdy zdarzyło jej się dłużej pospać.

No i nie traktowała gospodyni protekcjonalnie.

Zakupy, które Nick zrobił dla Lizy, też były bardzo wymowne.

Bonnie uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie jedwabną

bieliznę i czerwone policzki Nicka, kiedy pokazywała ją Lizie. Od

rozwodu Nicka minęły cztery lata. To nienaturalne, by mężczyzna

obywał się taki szmat czasu bez kobiety, uznała Bonnie, zaczynając

się martwić. Obecność Lizy trochę ją uspokoiła, temperatura Nicka

wyraźnie rosła. Teraz pora pomóc trochę losowi, uznała Bonnie.

Liza oznajmiła Nickowi, że później przymierzy resztę ubrań,

najwidoczniej nie chciała robić tego w jego obecności. Stwierdziła, że

nie powinni kazać czekać pani Allen. Podejrzewając, że to tylko

wymówka, Nick przyznał jej rację i oboje wrócili na dół. W kuchni

były już przygotowane trzy tace.

Nick popatrzył na Bonnie.

background image

- Pospiesz się - zaordynowała.

Znów na nią spojrzał.

- Zdawało mi się, że chcecie zjeść w pokoju, żeby nie stracić

meczu. Zaczął się pół godziny temu.

Zdumienie Nicka było głęboko uzasadnione. Jego gospodyni

upierała się zawsze, by jadał przy stole w kuchni, głosząc opinię, że

telewizja źle wpływa na trawienie. Liza nie miała pojęcia o radykalnej

zmianie w myśleniu Bonnie.

- To bardzo miło z pani strony, pewnie też lubi pani futbol - rzekła

z uśmiechem.

- O tak, złotko, już ja lubię ten futbol. Nałóżcie sobie sałatkę i

bułeczki, a ja wyjmę pieczeń z piekarnika. Na deser skończymy ciasto

czekoladowe.

Podejrzenia Nicka rosły z każdą chwilą. Nigdy nie widział, by

Bonnie oglądała sport w telewizji, chyba że ukrywała to przed nim.

Nie dałby nawet głowy, że jego gospodyni wie, kim są Giganci. Tu

chodzi o coś całkiem innego, pomyślał. Może Bonnie odgadła jego

zamiar uśpienia Lizy za pomocą meczu?

Uznając, że to prawdopodobne, z uśmiechem podał Lizie sałatkę,

a ona podsunęła mu talerz z gorącymi jeszcze bułeczkami. Kiedy

Bonnie położyła na stole wielki garnek i podniosła pokrywkę, kuchnię

wypełniła wspaniała woń duszonej wołowiny.

- Chyba odzyskuję apetyt, Bonnie. Święty by się nie oparł tym

twoim cudom - rzekła Liza, sprawiając ogromną przyjemność

gospodyni.

background image

W ciągu pięciu lat, które spędził z Daphne w tym domu, Nick ani

razu nie widział pani Allen tak rozpromienionej. Swoją drogą, jego

żona ani razu nie pochwaliła Bonnie za jej znakomitą pracę.

- Niech się pani częstuje, złotko.

Liza wzięła spory kawałek pieczeni, ziemniaki, marchewkę i

cebulę, gotowane w tym samym garnku. Bonnie w tym czasie

napełniała szklanki mrożoną herbatą. Nick łaskawie pozwolił Lizie

wypić porcję mleka dopiero przy deserze.

- Weźmiesz swoją tacę, Lizo? - spytał.

- Pewnie - obruszyła się. - Nie jestem dzieckiem.

- Nie, ale wciąż nie nabrałaś sił.

Dopiero co niósł ją na rękach, nie mogła więc zaprzeczyć.

Otworzyła jednak usta, żeby coś wtrącić.

- Żadnych kłótni. Stracicie kawał meczu - ostrzegła pani Allen,

jakby mecz był w tej chwili najważniejszą rzeczą na świecie.

I udało jej się. Liza postawiła szklankę na tacy, potem rozejrzała

się zdezorientowana.

- O co chodzi? - spytał Nick.

- Gdzie mam iść? Znam tylko kuchnię i mój pokój.

- Wybacz, potem cię oprowadzę. Chodź za mną.

To był ulubiony pokój Nicka w całym domu. Jedna ze ścian

składała się z wielkich okien wychodzących na las, który rozciągał się

tuż za granicą podwórka. Przy drugiej ścianie stał telewizor z

ogromnym ekranem, a naprzeciw niego miękkie zielone kanapy z

poduchami.

background image

Nick odstawił swoją tacę i wyciągnął z szafki trzy małe stoliki.

Jeden ustawił z boku kanapy i położył na nim tacę Lizy. Przysunął

potem do kanapy swój stolik, a trzeci, dla Bonnie, umieścił przed

drugą kanapą.

- Pozwolisz? Lepiej stąd widać ekran - powiedział, przysiadając

się do Lizy.

- Oczywiście. Może ja się przesiądę, zostawię lepsze miejsce dla

Bonnie. Tak się cieszyła na ten mecz.

- Tam będzie jej dobrze. Naprawdę lubisz futbol, czy żartowałaś?

- Bardzo lubię. Wujek Joe ciągle grał z chłopcami, i jeszcze nas,

dziewczynki, wciągali do gry.

- Kopałaś piłkę? Często cię faulowali?

- Nie, nie mogli mnie dogonić. Bardzo szybko biegam -

pochwaliła się z uśmiechem, który znikał stopniowo z jej twarzy. - To

były cudowne lata.

- Mówisz, jakby odeszły na zawsze.

- Bo odeszły - powiedziała tonem, który świadczył o tym, że nie

chce dłużej rozmawiać na ten temat. - Może włączysz jednak

telewizor?

Nick wstał i sięgnął po pilota. W drzwiach pokazała się Bonnie z

tacą.

- Dzieci kochane, nie gniewajcie się, ale przypomniałam sobie

właśnie, że zaczęłam czytać wczoraj wieczorem kryminał i umrę, jak

się nie dowiem, kto zabił. Chyba sobie podaruję dzisiaj mecz.

- Powiem ci, kto zabił - zaproponował Nick.

background image

On sam polecił Bonnie tę książkę.

- Ani się waż! Nie gniewa się pani, Lizo?

- Ależ nie, Bonnie, jeśli woli pani poczytać.

- To świetnie. Bawcie się dobrze... tymi karzełkami - dodała i

zniknęła za drzwiami.

Liza spojrzała na Nicka.

- Karzełkami?

- Chyba miała na myśli Gigantów.

Wpatrując się dalej w Nicka, Liza zapytała:

- Ona nie ogląda meczów, prawda?

- Nic mi o tym nie wiadomo - przyznał.

- To dlaczego mówiła, że lubi futbol?

- Może chciała ci zrobić przyjemność.

- Jaka kochana! Co za szczęście, że ją masz, Nick.

- Święta racja - przyznał ponownie.

Bonnie była nie tylko wyśmienitą kucharką, ale po śmierci jego

rodziców potrafiła mu stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę.

Zapewne teraz tym samym chciała obdarować Lizę. Nick był bardzo

zadowolony z tego powodu.

Kilka godzin później Liza lekko uniosła powieki i zaraz je

zamknęła. Nie ruszyła się, było jej tak wygodnie, że nie chciała zbyt

szybko się budzić. Trwałaby tak, gdyby nie usłyszała nagle bicia

czyjegoś serca. Szeroko otworzyła oczy, stwierdzając, że leży z głową

na kolanach Nicka. Nick obejmował ją ramieniem, skupiony na

ekranie telewizyjnym.

background image

- Przepraszam - powiedziała, odsuwając się od niego. - Pewnie ci

nogi zesztywniały, powinieneś był mnie obudzić.

- Czemu? O to mi chodziło, żebyś zasnęła.

- Ale... Oszukałeś mnie, Nick!

- Jestem niewinny. Ja cię nie uśpiłem, ja tylko stworzyłem ci

warunki. To ty zamknęłaś oczy podczas gry, którą ponoć tak bardzo

się pasjonujesz.

- Owszem, pasjonuję się. Pewnie byłam bardziej zmordowana, niż

mi się wydawało. Cały czas tylko jem i śpię. Kiedy wreszcie będę

znowu normalna? - zapytała, jakby to w ogóle było możliwe w

obecności Nicka. Sam jego widok przyspieszał jej tętno i kierował

myśli w stronę zupełnie niewskazaną.

- Za parę tygodni. Zresztą potem też będziesz musiała się

szanować. Masz już zaplanowane dalsze koncerty?

- Mówiłam matce, żeby odwołała wszystko na najbliższe cztery

tygodnie. Nie chcę nawet próbować wracać na scenę, póki Emily ma

kłopoty.

Kiwnął głową ze zrozumieniem. Nie wypytywał o rozmowę z

Emily i była mu za to wdzięczna. Uznała, że lepiej nie mówić za dużo

nikomu, nawet jemu.

- To co, pora na ciastko?

Ku swojemu zdziwieniu, Liza miała na nie ochotę.

- Wiesz co, chętnie. - Zaśmiała się. - Chyba będę musiała przejść

na dietę, kiedy stąd wyjadę.

Nick natychmiast zmarszczył czoło.

background image

- Nie chcę słyszeć o żadnej diecie. Podstawą twojego zdrowia jest

racjonalne odżywianie.

- Czy należy do tego ciasto czekoladowe?

- Owszem, to zdrowa odmiana - zapewnił.

Zaczęła się podnosić, ale nie pozwolił jej wstać.

- Przyniosę ci, odpoczywaj.

Kończyli już prawie deser, kiedy zadzwonił telefon. Nick sięgnął

po słuchawkę.

- Doktorze, mówi Ramsey.

Patrząc na Lizę porozumiewawczo, Nick odezwał się:

- Tak, inspektorze? Co słychać?

Liza zbliżyła ucho do słuchawki.

- W porządku. Zawiózł pan panią Colton na lotnisko?

- Nie - odparł spokojnie Nick. - Pojechała limuzyną hotelową. -

Mrugnął do Lizy. - Wie pan, jakie są te gwiazdy, jak tylko usłyszała o

limuzynie... Ale w czym problem?

- Nie jestem pewien. Próbowaliśmy skontaktować się z nią pod

numerem, który nam dała. Zostawiłem wiadomość, ale nie

oddzwoniła.

- Była bardzo zmęczona. Mogła spać wiele godzin. Myślałem, że

ma pan coś nowego w sprawie śledztwa?

- Na lotnisku widziano mężczyznę podobnego do tego, którego

opisała pani Colton. Ochrona lotniska nas zawiadomiła. Chcieliśmy

się upewnić, czy bezpiecznie dotarła do domu.

- Rozumiem. Może słyszał pan coś o jej kuzynce?

background image

W słuchawce zapadła cisza.

- Czemu pan o nią pyta? - ostro zapytał inspektor.

Liza rzuciła Nickowi wymowne spojrzenie.

- Tak sobie. Słyszał pan coś?

Znowu cisza.

- Musimy wiedzieć, gdzie jest pani Colton.

- Dlaczego?

- Proszę wybaczyć, ale to nie pański interes, doktorze, chyba że

ukrywa pan coś przede mną. Nie chciałbym pana aresztować, w końcu

jest pan szanowanym lekarzem, ale taka jest kara za utrudnianie

śledztwa.

- Wiem tylko to, co mi mówiła, że chce zniknąć na kilka dni.

Przestraszyła się tego mężczyzny. Pewnie dlatego powiedziała matce,

że nie będzie odpowiadać na telefony ani otwierać drzwi.

- Ma pan numer jej matki?

Nick o mało się nie zakrztusił.

- Widzę, że jeszcze pan z nią nie rozmawiał, zresztą nikt nie robi

tego dobrowolnie. - Mrugnął do Lizy, która wbiła mu łokieć w żebra.

- Nie rozumiem.

- Powiedzmy, że trudno się z nią dogadać.

- A kontakt do domu pani Colton w Kalifornii?

- Inspektorze, byłem jej lekarzem, i to krótko. Mam tylko jej

nowojorski numer. Może pan zadzwonić do jej wuja, Joego Coltona.

Może się z nim kontaktowała w międzyczasie.

background image

Liza gwałtownie potrząsnęła głową. Nie chciała, by wuj martwił

się o nią, nie mogła też zadzwonić do niego, by go uspokoić. Nie z

domu Nicka w każdym razie, bo wuj zobaczyłby numer na

wyświetlaczu.

Inspektor stęknął sfrustrowany.

- Spędził pan tu najwięcej czasu z tą panią, potrzebuję jakiejś

wskazówki.

- Z panią Colton?

- Tak, z panią Colton. - Ramsey był rozdrażniony. - Sądzi pan, że

ukartowały to wszystko z tą kuzynką?

Liza, zszokowana pytaniem policjanta, spojrzała na Nicka z

oburzeniem. Nick lekko pokręcił głową.

- Wykluczone. Choroba pani Colton wzięła się właśnie ze

wstrząsu, jaki spowodowało zniknięcie kuzynki, i będących

rezultatem tego brakiem snu i niejedzeniem. Nikt by sobie

dobrowolnie tego nie zafundował.

- Słyszałem już dziwniejsze historie. Jeśli to prawda, co pan

twierdzi, jak to się dzieje, że stan pani Colton tak skutecznie się

poprawia? Przecież nie wie, co się dzieje z kuzynką.

Liza bała się, że policjant zapędził Nicka w kozi róg, lecz Nick

miał i na to odpowiedź.

- Podawałem jej środki uspokajające, wyciszając jej umysł, żeby

organizm mógł odrobić zaległości. Zapewne powinienem był

zatrzymać ją tu dłużej. Boję się, że może sobie znów zaszkodzić.

Niestety, nie mogłem tego zrobić bez jej zgody.

background image

- Hm.

- Skąd w ogóle ten pomysł, inspektorze?

- Są powody. Joe Colton miał telefon. Ktoś dzwonił z mieszkania

Lizy Colton.

- Ktoś dzwonił? - powtórzył Nick.

Liza oniemiała. Ta wiadomość znaczyła tylko jedno, a

mianowicie, że ktoś się do niej włamał.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Miał przed sobą półprzytomną z przerażenia twarz Lizy. Nie

pytając jej o zdanie, rzekł do słuchawki:

- Inspektorze, myślę, że byłoby dobrze, gdybyśmy porozmawiali

osobiście. Mógłby pan przyjechać do mnie do domu?

Po pełnej napięcia chwili policjant odezwał się:

- Tak. Kiedy panu odpowiada?

- Wiem, że dziś niedziela, ale myślę, że warto, żeby pan

przyjechał zaraz.

- Ja też tak myślę. Będę za jakieś dwadzieścia minut - odrzekł

Ramsey i odłożył słuchawkę bez pożegnania.

- Nick! Co ty wyprawiasz? Przecież on się domyśli, że tu jestem.

Obiecałeś, że mnie ukryjesz, że nie pozwolisz, żeby mnie nachodziła

policja! - wykrzyczała mu w twarz Liza.

- Źle kombinujesz, kochanie - powiedział spokojnie. - Jeżeli nie

przyznamy się, że tu jesteś, że to nie ty dzwoniłaś do wuja, śledztwo

background image

pójdzie złym torem. Poza tym, jeśli mam być szczery, nie uśmiecha

mi się więzienie.

- Dobrze, wobec tego płacę ci i wyjeżdżam. - Zeskoczyła z

kanapy, najwidoczniej zamieniając słowa w czyn.

Nick chwycił ją za rękę i przytrzymał.

- Nie musisz. Nic się nie stanie, jeśli policja dowie się, że jesteś u

mnie. Nikomu nie powiedzą.

- Nawet mojej rodzinie? Wątpię.

Miała rację. Pomimo to Nick uważał, że postąpił słusznie.

- Musisz tylko wytłumaczyć mu, dlaczego rodzina nie powinna

się o tym dowiedzieć.

- Niby jak?! - krzyknęła ze złością, a jej głos brzmiał pięknie

nawet w takiej chwili.

- Po prostu mu powiesz.

- To nie ma sensu, Nick. Nikt mi nie uwierzy. Od razu będzie

wiedział, że rozmawiałam z Emily i... Nie, nie mogę jej zdradzić.

- Niczego nie będzie wiedział. Powiesz, że to ty podejrzewasz od

początku ciotkę, zresztą nie jest to dalekie od prawdy.

- Być może. Czułam, że coś jest nie tak, a Emily tylko to

potwierdziła. Nie chodzi tu tylko o porwanie. Zabójstwo Emily też nie

ma sensu, chyba że zaplanowała je Meredith, czy ta kobieta, która się

za nią podaje.

- Myślisz, że chce ją zabić? A okup? - pytał, nie spuszczając z niej

wzroku.

- Emily... Powiedziała, że ten mężczyzna próbował ją zabić.

background image

Nick ściągnął brwi.

- Może nie mów lepiej, że twoim zdaniem to próba morderstwa.

Powiedz mu jedynie, że podejrzewasz, że ktoś z rodziny bierze w tym

udział. To go wcale nie zdziwi, często się zdarza, że ofiara dobrze zna

swojego prześladowcę. - Przesunął dłonie wzdłuż jej ramion.

Chciał ją uspokoić, a tymczasem poczuł dziwne napięcie. Miał ze

sobą kłopoty już wtedy, kiedy spała na jego kolanach, musiał cały

czas pamiętać o swojej obietnicy. Teraz, w toku pełnej emocji

rozmowy, pragnienie pocałunku, dotyku, pieszczoty, było bardzo

silne.

- Pozwól mi wyjechać, muszę się stąd wydostać. Nie dałeś mi

dość czasu, żeby...

- To niebezpieczne. Nie możesz teraz wrócić do swojego

mieszkania, ten mężczyzna na pewno je obserwuje.

- Dlaczego tak mówisz?

- A jak myślisz, kto dzwonił z twojego telefonu?

Liza opadła bezsilnie na kanapę.

- O Boże, nie pomyślałam o tym. Sądzisz, że to on? Przecież tam

jest portier, nie wpuściłby nikogo do mojego mieszkania. Nie... Ale

kto... - Zamknęła oczy, jakby nie mogła spojrzeć w twarz

rzeczywistości. - Co by się stało, gdybym była wtedy w domu? -

wymruczała.

Nick milczał. Chciał, by sama pojęła powagę sytuacji.

- Mogłabyś już nie żyć.

Liza pobladła.

background image

- I Emily też - wyszeptała. - Mógłby mnie zmusić, żebym mu

wyjawiła miejsce jej pobytu.

- Taak.

Zaskoczyła go, wtuliła się w niego.

- Nick, dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Uratowałeś mi życie!

Przytulił ją i pocałował w skroń. Już sama myśl, że ktokolwiek

mógłby skrzywdzić tę kobietę, była wystarczająco okropna. Podobnie

jak możliwość, że Liza mogła się w ogóle nie pojawić w jego życiu.

Po kilku minutach Liza odsunęła się od niego.

- Muszę im powiedzieć, prawda?

- Tylko dlaczego postanowiłaś się tu schronić. Nawet gdyby

inspektor nie uwierzył w twoje argumenty, jestem pewien, że

zatrzyma ten adres dla siebie. Może jednak zawiadomić twojego wuja,

że jesteś bezpieczna, choćby nie zdradził mu, gdzie jesteś.

- Nie chciałam denerwować wuja. Wolałabym, żeby myślał, że

odpoczywam u siebie.

- Ktoś już na pewno doniósł mu, że telefon był z twojego

mieszkania, więc musi się zadręczać. - Nick przyciągnął ją znowu, nie

będąc w stanie odmówić sobie tego. - Ja bym zwariował - mruknął.

Liza wyzwoliła się z objęć i wstała.

- Nie powinnam była ci się narzucać. Przepraszam.

- Powiedziałem przecież, że niczego od ciebie nie oczekuję. Ja

dotrzymuję słowa - przekonywał ją, żeby nie bała się być z nim sam

na sam.

background image

- Tym bardziej nie powinnam. To było nie fair, że skorzystałam z

twojej propozycji. Wykorzystałam cię.

- Nie jestem nastolatkiem, Lizo. Dla ciebie jestem pewnie stary,

mam trzydzieści osiem lat, dwanaście więcej od ciebie. I potrafię nad

sobą panować. - Za nic nie przyznałby się, że odkąd zjawiła się w jego

życiu, ma z tym poważne kłopoty.

Skinęła głową, oddalając się o kolejny krok, jakby czytała w jego

myślach.

- Uważasz, że jestem stary? - spytał gorzko, zastanawiając się, czy

ona w ogóle wie, o co on ją pyta.

- Nie! Na nic nie jesteś za stary. Doceniam twoją szczerość. -

Mówiła szybko, oddychając jak po długim biegu.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo zadzwonił dzwonek u drzwi.

Zerknął na zegarek.

- Albo inspektor Ramsey jest szybszy, niż powiedział, albo to

jakiś inny gość. Zostań tu i siedź cicho.

Zostawił ją stojącą za kanapą, zamknął za sobą drzwi i szybkim

krokiem ruszył do wejścia, żeby Bonnie go nie wyprzedziła. Nie

chciał jeszcze i jej mieszać w tę sprawę. Na progu stał inspektor

Ramsey.

- Nie spodziewałem się pana tak prędko - zauważył Nick,

zapraszając go do środka.

- Nie było korków - poinformował mężczyzna, studiując Nicka

wzrokiem.

background image

Nick doskonale znał powód tego pośpiechu. Inspektor bał się, że

coś może się wydarzyć, zanim zdoła tu dotrzeć, że coś mu umknie.

Nie miał do niego żalu. Gdyby decydowała Liza, inspektor nie

minąłby się z prawdą.

- Tędy proszę - wskazał Nick, nie tłumacząc niczego.

Otworzył drzwi do pokoju, z którego przed chwilą wyszedł, ale

obok kanapy nie było nikogo. Na sekundę zamarło mu serce.

Pomyślał, że Liza uciekła. Wówczas ją dostrzegł. Stała za drzwiami,

niewidoczna dla inspektora. Nick usunął się i pozwolił mu wejść.

Zamknął drzwi i wziął Lizę za rękę.

- Inspektorze, okłamałem pana przez telefon, jak pan widzi. Liza

jest tutaj, od wczorajszego wieczoru.

Ramsey popatrzył na nią.

- Widzę.

Nick pociągnął Lizę w kierunku kanapy.

- Proszę siadać, zaraz panu wszystko wyjaśnimy.

- Mam nadzieję, bo inaczej będę musiał oboje was aresztować za

utrudnianie... czy coś - burknął Ramsey.

Nick westchnął. Liza chciała mu się wyrwać. Policjant nie rozwiał

wcale jej wątpliwości.

- Proszę, Lizo, wszystko będzie dobrze.

Kiedy wreszcie wszyscy usiedli, Nick zaczął:

- Liza chciała zniknąć na jakiś czas, bała się, że tamten

mężczyzna ze szpitala będzie jej szukał. Zaproponowałem, żeby

zamieszkała u mnie.

background image

Inspektor spojrzał na niego z sarkastycznym uśmiechem.

- Świetny pomysł.

Nick chętnie by mu przyłożył, ale zapanował nad sobą.

- Wiedziałem, że moja gospodyni bardzo ucieszy się z

towarzystwa i będzie pilnować Lizy, kiedy ja będę w pracy. Nikt nie

dowiedziałby się, że Liza jest u nas, rzadko przyjmuję gości.

- A więc ma pan gospodynię?

- Owszem - odparł Nick, przeszywając policjanta spojrzeniem.

- Rozumiem pani lęki i pana chęć pomocy. Nie rozumiem,

dlaczego państwo to przed nami ukryli. Jesteśmy od tego, żeby

pomagać.

Nick zerknął na Lizę i kiwnął głową. Nie puszczał jej dłoni, czuł,

że Liza jest rozdygotana. W końcu jednak zebrała się w sobie i

odpowiedziała:

- Nie chciałam, żeby moja rodzina wiedziała, gdzie jestem.

Inspektor machnął nerwowo ręką.

- Nie rozumiem problemu, pani Colton.

Liza poszukała wzrokiem wsparcia u Nicka.

- Myślę... Możliwe, że ktoś z rodziny jest w to zamieszany.

- Kto?

Liza pominęła milczeniem tak jednoznaczne pytanie.

- Pani Colton prosiłaby - zaczął Nick - żeby nie zdradzać miejsca

jej pobytu nikomu, kto ma związek z tą sprawą. Chce tylko, żeby pan

wiedział, że to nie ona dzwoniła ze swojego domu w Nowym Jorku.

Żeby nie mieszać w śledztwie.

background image

- A ja chcę wiedzieć, kogo pani podejrzewa o udział w porwaniu.

- Ramsey miał ponury i zdecydowany wyraz twarzy.

Na to pytanie jedynie Liza mogła udzielić odpowiedzi. Zaschło jej

w gardle. Nick ściskał jej dłoń, ale nie odpowiadał.

- Zanim odpowiem - zaczęła Liza z wahaniem, zwilżając wargi -

muszę pana uprzedzić, że to, co powiem, może się panu wydać bez

sensu. - Wzruszyła ramionami. - Ja jednak w to wierzę.

- W porządku.

- Moja... moja ciotka Meredith miała dziewięć lat temu wypadek

samochodowy. Moja kuzynka jechała z nią wtedy. Kiedy odwiedziłam

ich dom pierwszy raz po tym wypadku, Emily była blada ze strachu.

Zdradziła mi wtedy coś, tylko mnie. - Liza zawiesiła głos, zbierając

myśli. - Powiedziała, że kiedy miał miejsce wypadek, widziała dwie

ciotki Meredith.

- Doznała jakiegoś urazu głowy? - spytał inspektor.

Liza wyciągnęła dłoń z dłoni Nicka i popatrzyła na swoje

zaciśnięte ręce.

- Miała wstrząs mózgu, ale to nie ma znaczenia. Chodzi o to, że

moja kuzynka jest przekonana, że widziała dwie identyczne kobiety.

- To nie ma sensu, pani Colton.

- Uprzedzałam pana - przypomniała. - Jeszcze coś. Zachowanie

mojej ciotki zmieniło się nie do poznania od tamtego dnia. Była

ciepłą, czułą, kochającą osobą, a stała się zimną egoistką. Z dnia na

dzień przeszła jej miłość do roślin, które uprawiała z oddaniem,

zamieniając dom w rajski ogród. Z kobiety cierpliwej i uprzejmej dla

background image

służby zamieniła się w wiecznie wymagającego tyrana. Wuj stracił

kochającą żonę, ich małżeństwo istniało już tylko na papierze.

- Czy pani kuzynka rozmawiała o tym z ciotką? - zainteresował

się inspektor.

- Ona miała wtedy zaledwie jedenaście lat, była zagubiona.

Kiedyś zdecydowała się powiedzieć o tym wujowi, w obecności

Meredith, która, jak mówi Emily, patrzyła na nią nienawistnym

wzrokiem i kazała jej przestać wygadywać głupstwa. Od tamtej pory

ciotka bacznie obserwowała Emily, a w jej oczach kryły się złe

zamiary.

- Czemu nagle teraz, po dziewięciu latach od wypadku, miałaby

się zdecydować na jakieś działanie, skoro nie zrobiła z tym nic przez

tyle czasu?

- Miesiąc temu Emily wspomniała o swoich wątpliwościach

dotyczących tożsamości Meredith jednej z pracujących u nich od

dawna osób. Meredith usłyszała to i groziła potem Emily.

- Byli przy tym jacyś świadkowie?

- Nie. Meredith jest okrutna, ale nie głupia.

- Porwanie wydaje się jednak dość dziwne w tym kontekście -

zauważył inspektor, patrząc na Lizę.

- Tak, zgadzam się - uznała.

Nick spostrzegł, że wyjaśnienia złożone Ramseyowi uspokoiły

Lizę. Pomyślał, że inspektor może nawet dać wiarę jej słowom,

choćby w pewnym stopniu.

background image

- Widzi pan, ciotka urodziła po wypadku dwójkę dzieci, i z całą

pewnością porwanie jednego z nich opłacałoby się obcemu

porywaczowi dużo bardziej niż porwanie dziecka adoptowanego.

- Może tamta dwójka była pod ściślejszą kuratelą? - podsunął

Ramsey.

- Być może, ale sypialnia Emily znajduje się na piętrze i można

się do niej dostać tylko od wewnątrz. Czemu komuś miałoby zależeć

akurat na niej? Porywacz musiałby wiedzieć, gdzie jest jej pokój.

Emily nie została wybrana przypadkowo, w końcu mogli wziąć

kogokolwiek z bliskiej rodziny Joego Coltona.

Nick z rosnącym podziwem słuchał, jak Liza, zaangażowana

dotąd emocjonalnie w sytuację swojej kuzynki, odnajduje powoli

logikę w postępowaniu porywaczy, i widział też, że inteligencja Lizy

zrobiła wrażenie na inspektorze.

- Tu się z panią zgadzam. - Ramsey podniósł się i zaczął chodzić

po pokoju. Nagle przystanął na wprost Lizy. - Jestem skłonny

zatrzymać na razie w tajemnicy pani miejsce pobytu. Muszę jednak

dać znać FBI, że jest pani bezpieczna, i że nie ma pani nic wspólnego

z porwaniem. Obawiam się, że pani sugestie ich nie zadowolą. Muszę

też zawiadomić pani wuja.

- Wiem - szepnęła. - Ale proszę...

- Powiem, że pani do nas dzwoniła, nie podając swojego adresu.

- Dziękuję bardzo! - odetchnęła.

- Inspektorze, może pan powiedzieć, jakiego okupu zażądali? -

spytał Nick.

background image

- Milion dolarów. Pestka jak dla Joego Coltona.

Liza zgodziła się z tym.

- Wydawało mi się, że Emily im uciekła, tak wynikało z tego, co

mówił ten mężczyzna - rzekła. - A pan sądzi, że wciąż ją trzymają?

- Nie wiem. Może on się u pani zjawił, bo ciotka wie, że Emily

rozmawiała z panią o wypadku.

- Ale jaki to ma sens? Jeśli Emily ma rację, służąca, której o tym

wspomniała, też jest w niebezpieczeństwie.

- Jak się nazywa ta służąca?

- Nora. Pracuje w kuchni, była zła na Meredith, że

niesprawiedliwie ją ukarała.

- Nora i jak dalej?

- Nora Hickman.

Inspektor spojrzał na Nicka.

- Mogę zadzwonić?

Nick skinął głową. Policjant wykręcił numer swojego szefa i

poprosił o sprawdzenie danych Nory Hickman, po czym wyłączył się,

mówiąc:

- Oddzwoni za chwilę.

- Proszę wybaczyć, że wprowadziliśmy pana w błąd - podjął znów

Nick. - Chodziło mi wyłącznie o bezpieczeństwo Lizy. Czy policja

nowojorska była u niej w domu?

- Tak. Pukali, ale nikt nie otworzył. Nie mogli zrobić nic więcej

bez nakazu rewizji.

background image

- Jestem pewien, że Liza pozwoli im przeszukać mieszkanie.

Może znajdą jakieś odciski palców.

- Oczywiście, mogę nawet dać klucze. Albo zadzwonię do

portiera i powiem, żeby ich wpuścił - rzekła Liza.

- Wystarczy, że napisze pani coś, żeby mieli podkładkę w razie

czego. W jakim stanie zostawiła pani mieszkanie, wyjeżdżając?

- Mam kogoś, kto przychodzi sprzątać, kiedy opuszczam miasto -

oświadczyła.

- Dobrze, no to...

Zadzwonił telefon. Nick podniósł słuchawkę i, gdy rozmówca

przedstawił się, przekazał ją inspektorowi.

- Tak? Rozumiem. Mam pozwolenie na przeszukanie mieszkania

pani Colton w Nowym Jorku. Możesz się skontaktować z tamtejszą

policją? Tak, będę to miał na papierze, żeby było w dokumentach. -

Słuchał przez chwilę, po czym rzekł: - Tak. Mówi, że przychodzi

sprzątaczka, powinno być czysto. - Znów słuchał. - Zaraz wracam.

Inspektor Ramsey skończył rozmowę i spojrzał na swoich

gospodarzy.

- Policja sprawdzi pani mieszkanie. Skontaktuję się z FBI, żeby

byli na bieżąco. Nie sądzę też, żebym miał problem z utrzymaniem w

sekrecie pani adresu przed pani rodziną.

- Czemu pan tak mówi? - spytał Nick, obawiając się złych nowin.

- Ponieważ Nora Hickman zginęła w wypadku samochodowym

tuż przed porwaniem pani kuzynki.

Liza zamknęła oczy i opadła na kanapę.

background image

- To może być zbieg okoliczności - wtrącił Nick.

- Doktorze, w mojej pracy zbiegi okoliczności należą do

rzadkości. Jak pogrzebać głębiej, zawsze znajdzie się jakaś nić, jakiś

powód, jakiś racjonalny związek. Pani Colton właśnie podrzuciła nam

taką nić, zupełnie nieświadomie. - Inspektor poderwał się na nogi. -

Rozumiem, dlaczego pani nie powiedziała nam prawdy, chociaż tego

nie pochwalam. - Odchrząknął. - Nie mam zamiaru o nic państwa

oskarżać. Proszę jednak o ostrożność. Niech pani pozostanie w

ukryciu do czasu, kiedy dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi.

Nick podpisałby się pod tym obiema rękami. Cieszył się, że sam

nie musiał tego mówić. Liza skinęła głową bez słowa.

Nick wstał i odprowadził inspektora do wyjścia.

- Rozumiem, że to pan przekonał ją, żeby się ujawniła. Dziękuję

panu - rzekł inspektor.

- Ja też się cieszę, pod warunkiem, że to pozostanie między nami.

Nie chcę, żeby jej się coś stało.

- Tak, to piękna kobieta - odparł inspektor z grymasem uśmiechu i

zanim Nick zaczął się tłumaczyć, dodał już za drzwiami: - Proszę się

ze mną kontaktować w razie jakichś kłopotów.

- Dobrze - powiedział Nick i zamknąwszy drzwi, mruknął pod

nosem: - To się jeszcze zobaczy.

Liza siedziała w milczeniu, oszołomiona wiadomością o śmierci

Nory. Kobieta była po pięćdziesiątce, pracowała u Coltonów przez

lata. Mówienie o zbiegu okoliczności wydawało się w tym przypadku,

tak jak zauważył inspektor, sporą przesadą.

background image

O mały włos i ona, Liza, nie straciła życia. Zadrżała na tę myśl,

kryjąc twarz w dłoniach. Gdyby nie szlachetność i wsparcie Nicka, nie

wiadomo, co by się z nią stało. Nie była łamagą, ale ucieczka, walka z

mężczyzną, który nie ma obiekcji przed zabiciem kobiety,

zdecydowanie przekraczała jej możliwości.

- Jak się czujesz? - spytał Nick, obejmując ją.

Nie słyszała, kiedy wszedł do pokoju, i choć jej ciało wzdrygnęło

się na niespodziewany dotyk, jej serce znalazło w nim pociechę.

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego piersi.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła...

- Nie przesadzaj, każdy by się tak zachował na moim miejscu.

Uniosła twarz i spojrzała mu w oczy.

- Nie, większość ludzi nie pakuje się dobrowolnie w kłopoty.

Pogłaskał ją po głowie.

- Beze mnie też byś sobie poradziła, kochanie. Pozory mylą, jesteś

silną kobietą. Byłem dziś z ciebie bardzo dumny.

I nagle poczuła się silna. Ciotka Meredith też powtarzała jej

wielokrotnie podobne słowa. Dawno, dawno temu. Odkąd jej

zabrakło, od kiedy zastąpiła ją obca kobieta bez serca, nikt nie tulił tak

Lizy i nikt jej tak nie chwalił.

- Nick - szepnęła, a następnie zrobiła coś, o czym myślała

wcześniej, coś, przed czym sama się przestrzegała. Nie potrafiła sobie

tego odmówić.

Wspięła się na palce i pocałowała go.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Patsy Portman czuła się swojsko i pewnie w budce telefonicznej

w dość podłej dzielnicy. To był jej teren, w takim otoczeniu spędziła

większą część życia. Za to Meredith Colton była zdenerwowana. Fakt,

że obie występowały w jednym ciele, niewątpliwie utrudniał sprawę.

Przez dziewięć lat Patsy udawała Meredith, czerpiąc z tego same

korzyści: miała bogatego męża i piękny dom, wszystko, czego

zapragnęła, znajdowało się w zasięgu jej ręki. Wszystko prócz

poczucia bezpieczeństwa, gdyż idealny plan Patsy miał jednak kilka

mankamentów.

Charczący głos odezwał się w końcu z drugiej strony słuchawki.

- Znalazłeś ją nareszcie? - spytała Patsy, nie kryjąc wściekłości.

- Do diabła, kobieto, przecież szukam. Co poradzę, że ta dziwka

zwiała i ukryła się jak zawodowiec?

- Ma ledwo dwadzieścia lat, podobno to ty jesteś zawodowcem. A

znalazłeś Lizę?

Po chwili milczenia mężczyzna odpowiedział:

- No. Nic nie wie.

- Kłamiesz! - wrzasnęła napastliwie Patsy.

- Nie! Sam z nią nie gadałem, wynająłem kolegę. Widział ją, ale

zjawił się jakiś frajer i musiał wiać.

- Niech ją odnajdzie!

- Próbuje. Pojechał do Nowego Jorku, nie było jej w mieszkaniu. -

Mężczyzna zaśmiał się nieprzyjaźnie. - Znajdzie ją, on nigdy nie

pasuje.

background image

- Ty durniu, obyś miał rację! Obyś nie skrewił, bo tego nie

toleruję.

- Może gliny pomyślą, że się zmówiły, i przestaną mnie szukać.

- Ciebie? A ty im po co?

W słuchawce zapadła cisza.

Patsy wyrzuciła z siebie wiązkę przekleństw, których nauczyła się

w czasach ponurej młodości; wyrazów, których prawdziwa Meredith

prawdopodobnie w ogóle nie znała.

- Słuchaj, głupku! Żebyś mi tylko pilnował okupu, co do grosika,

słyszysz? Bo inaczej twój trup będzie leżał obok trupa Emily.

Zadzwonię i odbiorę od ciebie forsę, jak tylko będę mogła bezpiecznie

się stąd wyrwać. - Nie miała najmniejszego zamiaru zostawiać

pieniędzy w rękach tego idioty ani sekundy dłużej niż to absolutnie

konieczne.

Trzasnęła słuchawką i wyszła z budki. W tej części miasta nikt jej

się nie przyglądał, ale niemądrze było zachowywać się tu zbyt głośno.

Co prawda, gdyby nawet policja jakimś cudem podsłuchała jej

rozmowę, nikt nie wpadłby na pomysł, że Meredith Colton zna tę

szemraną okolicę, nie mówiąc już o tym, by ją kiedykolwiek

odwiedzała.

Jedyne zagrożenie tkwiło w tym, że ktoś mógł zobaczyć tu jej

samochód. Czym prędzej wyjechała zatem z ciemnej alei. Cichutko,

bez pisku opon, by nie zwracać na siebie uwagi. Tak bardzo nie

chciała stracić swojej pozycji i majątku z powodu jakiegoś kretyna,

który nie potrafi wywiązać się z prostego zadania. Zabiję go, ale na to

background image

nie pozwolę, pomyślała. Była już tak blisko celu, tak blisko zdobycia

wszystkiego.

Poza tym ktoś jeszcze, jak się okazało, stara się zaoszczędzić jej

kłopotu pozbycia się Joego. Kiedy to się stanie, pieniądze będą jej,

cała suma.

Jest tak blisko. Nikt - ani Emily, ani Liza - jej nie zatrzyma.

We wtorek Nick wrócił do domu o normalnej teraz dla niego,

wczesnej porze. Kiedy nie było u nich Lizy, nie miał żadnych

osobistych zobowiązań i przesiadywał w gabinecie do wieczora,

porządkując po raz setny uporządkowane już sprawy. Teraz zostawił

papierkowe drobiazgi personelowi.

Nie zaniedbywał bynajmniej pacjentów. Miał po prostu dobrych,

zaufanych pracowników, którym mógł powierzyć część spraw. Teraz

zdumiało go, jak bardzo spieszno mu do domu. Przestraszył się tego,

co nie znaczy wcale, że zwolnił.

- Halo, już jestem! - zawołał, wpadając do holu.

Powitał go z kuchni głos Bonnie, a nie, jak się spodziewał, Lizy.

- Gdzie Liza? - spytał, rozglądając się.

- Dziękuję, mam całkiem dobry dzień - odparła na to Bonnie.

Trzeba było chwili, by Nick zorientował się, o co jej chodzi.

- No tak, Bonnie, jak ci minął dzień? I gdzie jest Liza?

Gospodyni niemal zakrztusiła się ze śmiechu. Wcale jej nie

przeszkadzało, że Nick bardziej interesuje się gościem niż jej skromną

osobą.

background image

- Odpoczywa.

Nick spoważniał.

- O tej porze? Źle się czuje?

- Najwyżej się trochę przepracowała.

- Pracowała?

- Grabiła liście.

Nickowi o mało nie wyskoczyło serce.

- Przed domem? Pozwoliłaś jej grabić liście przed domem? Czy

ktoś ją widział?

- Oczywiście, że nie. Błagała mnie, żeby dać coś do roboty, no to

pozwoliłam jej pograbić za domem. Nieźle jej szło, jak na taką

kruszynę.

Nick wiedział, że Bonnie porównuje w myśli Lizę do Daphne,

która ruszała ręką wyłącznie po to, by zadzwonić na Bonnie, i za nic

w świecie nie wzięłaby się do takiej pracy.

- Jest wysoka.

Bonnie spojrzała na niego zawiedziona.

- Tyle masz o niej do powiedzenia? Mówię ci, Nick, śpiewała,

kiedy zaniosłam jej mrożoną herbatę.

- Śpiewała? Za wcześnie, nie powinna.

- No nie tak całkiem, podśpiewywała sobie, nuciła, prawie bez

słów, i tyle jej to sprawiało radości.

Nick zdawał sobie sprawę, że głos Lizy wraca powoli do normy.

Jadła i odpoczywała ile trzeba, nie żyła też już w takim stresie.

Niedzielna wizyta inspektora Ramseya kosztowała ją trochę nerwów,

background image

ale dwa kolejne dni upłynęły spokojnie i nic nie przypominało jej o

nie rozwiązanym do końca problemie.

- Jest u siebie?

- Tak. Kolacja prawie gotowa, zawołasz ją?

No pewnie! Nie, Nick natychmiast zmienił zdanie, jednak nie.

Dwa dni wcześniej, kiedy rzuciła mu się na szyję, niewiele brakowało,

by przestał się kontrolować.

- Nie. Powiedz mi, co trzeba tu zrobić, i sama ją zawołaj.

Mogłaby się czuć skrępowana, gdybym ją obudził.

Tak czuła się niewątpliwie, kiedy zdjął jej ręce ze swojej szyi.

Musiała pomyśleć, że nie powinna była go całować, że on tego nie

chciał. Ależ z niego fałszywe niewiniątko!

Poprzedniego wieczoru mieli okazję być sam na sam po raz

pierwszy od owego pocałunku. Liza wyraźnie go unikała. Bolało go

to, stwierdził jednak, że to dobre wyjście, a zatem nic nie zmieniał.

Zrobił sobie natomiast długą listę powodów, dla których nie ma

żadnej szansy na jakąkolwiek wspólną przyszłość dla nich dwojga.

Po kilku minutach Bonnie zeszła na dół, a w ślad za nią Liza.

Nick zdążył tymczasem nakryć do stołu, podać pieczonego kurczaka,

zieloną fasolkę i puree z ziemniaków. Czekał teraz, aż znamienia się

w piekarniku bułeczki.

- Dobry wieczór, Lizo. Jak się masz?

- Dziękuje, doktorze - odrzekła, nie patrząc na niego.

- Podobno ciężko pracowałaś po południu.

Liza spojrzała najpierw na Bonnie, potem na Nicka.

background image

- Trochę. Grabiłam liście. W dzieciństwie często pracowałam w

ogrodzie ciotki Meredith.

- Dzisiaj jest chłodno, nie chciałbym, żebyś się przeziębiła. - Nick

przyglądał jej się badawczo.

- Nic mi nie będzie.

Bonnie, dotąd milcząca, odezwała się wreszcie:

- Jak tam z bułeczkami, Nick?

Na widok Lizy na śmierć o nich zapomniał. Czym prędzej zajrzał

do piekarnika i wyciągnął blachę z bułeczkami. Przypiekły się, ale na

szczęście nie zdążyły się spalić.

Unikając wzroku kobiet, Nick mruknął:

- W samą porę.

- Jeśli się lubi chrupiące - zauważyła Bonnie, krzywiąc usta w

uśmiechu.

Usiedli do stołu.

- Bonnie mówiła, że śpiewałaś - zaczął Nick.

- Przepraszam, złotko, nie chciałam donosić - wtrąciła

niezwłocznie Bonnie - ale tak prześlicznie śpiewałaś, że musiałam mu

powiedzieć.

- Nie mam do nikogo pretensji - odparł Nick poirytowany. -

Chciałem tylko zapytać, jak zareagowało na to jej gardło.

- Nie nadwerężyłam go. Nuciłam tylko, tak się ucieszyłam, że

nareszcie wraca do normy. To było jak... błogosławieństwo. Jestem ci

bardzo wdzięczna, że odzyskałam głos.

background image

Po raz pierwszy od niedzieli obdarzyła go tym jedynym w swoim

rodzaju uśmiechem, który sprawiał, że świat wydawał się lepszy. Nick

dałby głowę, że prócz głosu Lizy to właśnie ten uśmiech przyciągał na

jej koncerty takie tłumy.

- Zaśpiewasz mi coś po obiedzie? - spytał. - Chciałbym się sam

przekonać, jak się mają twoje struny głosowe.

- Oczywiście - zgodziła się chętnie.

Spokojnie dokończyli kolację. Bonnie i Liza rozmawiały

przyjaźnie o mijającym dniu, a Nick cieszył się w duchu, że tak łatwo

się porozumiały. Bonnie poprosiła Nicka, by nie pozwolił Lizie

śpiewać, zanim ona nie posprząta kuchni. Liza natychmiast

zaoferowała pomoc w zmywaniu, nie przejmując się, że może ją to

zmęczyć.

- Ależ Bonnie, tylko chwilę przed południem grabiłam. Trochę

ruchu dobrze mi zrobiło - upierała się.

W końcu i Nick przyłączył się do nich i nie wiadomo kiedy

kuchnia lśniła czystością. Udali się wówczas wszyscy do salonu,

gdzie stało pianino, na którym grywała niegdyś matka Nicka.

- Nie jestem dobrym pianistą, ale... potrzebny ci akompaniament?

- spytał.

- Sama zagram - oznajmiła.

- Ty grasz?

- O tak. Naukę muzyki zaczęłam od lekcji gry na pianinie, potem

doszły jeszcze skrzypce i gitara. Każdy z tych instrumentów

opanowałam tylko do pewnego stopnia, ale wstydu może nie będzie.

background image

Usiadła i uderzyła lekko w kilka klawiszy, po czym obejrzała się

na Nicka przez ramię.

- Co mam zaśpiewać?

Nie miał pojęcia, zerknął na panią Allen.

- A co dzisiaj śpiewałaś, złotko? To jedna z moich ulubionych

piosenek.

Zielone oczy Lizy zalśniły.

- „Wzgórza dalekie żyją muzyką..." - zaczęła niewiarygodnie

doskonałym głosem.

Nick oniemiał. Słyszał już w życiu wiele głosów wysokiej klasy,

ale ona była o niebo lepsza. Jej głos brzmiał jak płynne srebro, mienił

się, dotykał dna duszy. I to wszystko działo się w jego własnym

salonie. Na myśl, że świat o mało co nie stracił szansy dalszego

obcowania z tym głosem, Nicka przeszył dreszcz.

Kiedy Liza skończyła, zabrakło mu słów. Czekała, a on tylko

patrzył.

- Tak źle? - zapytała.

Na to musiał odpowiedzieć.

- To było niewiarygodnie piękne, Lizo. Słyszałem, że jesteś

dobra, ale nie miałem pojęcia, że aż tak.

- To prawda - dodała Bonnie. - Jesteś lepsza od Julie Andrews.

Liza zaśmiała się.

- Nie sądzę, żeby Julie Andrews cierpiała przeze mnie na

bezsenność, ale bardzo ci dziękuję, Bonnie, za wspaniały

komplement.

background image

To był kolejny moment, w którym Nick uprzytomnił sobie, że nie

istnieje nic takiego jak wspólna przyszłość dla niego i Lizy. Poczuł się

stary. Pragnął mieć dom i rodzinę, a intensywne, wypełnione ciągłymi

podróżami życie gwiazdy wyklucza takie rozwiązanie. Przez jakiś

czas, gdzieś w głębi serca nie tracił jednak całkiem wiary, nie

pozwalała mu na to siła, która przyciągała go do Lizy.

Aż Liza Colton, artystka doskonała, zgasiła w nim ostatnią

iskierkę nadziei. Jej talent zwyciężał w konfrontacji z jego

marzeniami. Nie mógłby odmówić światu radości, jaką niósł ze sobą

jej głos. Brzmiało to melodramatycznie, ale Nick był mocno

poruszony. Ten głos, który tak podziwiał, podzielił ich światy na

dobre.

Nick powoli wstał.

- No tak, oszczędzaj swój głos tak długo, jak to możliwe. Jest

duża poprawa, ale nie można niczego przyspieszać. A teraz panie

wybaczą, mam coś do zrobienia.

Co powiedziawszy, wycofał się z pokoju. Obie kobiety patrzyły

na oddającą się postać.

- Powiedziałam coś nie tak? - szepnęła Liza w równym stopniu do

siebie, co do Bonnie.

- Nic podobnego. Wzruszyłaś go, twój głos to naprawdę wielki

dar.

Liza nie była tego pewna.

- Albo przekleństwo.

background image

- Co mówisz? - zdumiała się Bonnie. - Twój głos jest jeden

jedyny i wszyscy cię za to kochają.

- To nie miłość, Bonnie. Owszem, podziwiają mój głos lub chcą

się na nim wzbogacić. Pragną jedynie sławy, jaka się z tym wiąże, i

pieniędzy, jakie mogę zarobić. Ale miłość? - Chciała się zaśmiać, ale

rozległ się dźwięk podobny bardziej do szlochu. - Miłość nie ma z

tym nic wspólnego.

Bonnie podniosła się i podeszła do pianina. ... Przytuliła Lizę.

- Kochanie, twój głos to nie wszystko. Jesteś dobrym

człowiekiem. Wiele dajesz ludziom. Trzeba być potworem, żeby cię

nie kochać.

Liza trwała w ramionach Bonnie myśląc, jak rzadko ktoś

okazywał jej tyle uczucia od chwili, gdy a ciotka Meredith tak bardzo

się zmieniła. Pociągnęła nosem wzruszona i jeszcze raz niezdarnie

próbując się zaśmiać, powiedziała:

- Nie znasz mojej matki.

Następnym dniem była środa, a tego właśnie dnia obiecała

zadzwonić Emily. Liza chodziła od rana niespokojna, choć

spodziewała się telefonu dopiero między czwartą a piątą. Dla zabicia

czasu pomagała Bonnie w pracach domowych, miała jednak tyle

zmartwień, że to niewiele dało. Martwiła się o bezpieczeństwo Emily.

Zastanawiała się, gdzie jest mężczyzna, który był u niej w szpitalu.

Denerwowała się, czy policja znalazła coś w jej nowojorskim

mieszkaniu. Meredith także stanowiła poważny powód jej troski. Nie

background image

wiadomo było, czego jeszcze można się po niej spodziewać. No i na

dodatek dręczyła ją próba zamachu na życie wuja Joego, która miała

miejsce w dniu jego sześćdziesiątych urodzin.

To było tuż przed tournee Lizy. Przyjechała na przyjęcie

urodzinowe do jego domu. Ktoś strzelił wówczas do wuja. Była

gotowa odwołać wszystkie koncerty, ale matka oczywiście jej na to

nie pozwoliła. Po wstrząsie, jakim była ta nieudana próba zabójstwa,

zniknęła Emily. W krótkiej chwili życie Lizy kompletnie wypadło z

torów.

Nie rozumiała też, dlaczego Nick tak dziwnie zareagował na jej

śpiew. Większość ludzi słuchała jej z przyjemnością. Większość, ale

nie on. Unikał jej przez resztę wieczoru, a kiedy zastukała do jego

gabinetu, mówiąc, że kładzie się spać, rzucił tylko zdawkowe

dobranoc. Nawet na nią nie spojrzał.

Liza poznała już w życiu odrzucenie, jej rodzice i nowa Meredith

traktowali ją z przejmującym chłodem. Nie spodziewała się jednak

podobnego zachowania ze strony Nicka, zwłaszcza po tym, jak się nią

opiekował, jak ją chronił, jak się o nią troszczył. Bolało ją, że się tak

nagle odsunął. Powtarzała sobie, że i ta rana wyleczy się jak inne, ale

wiedziała też, że potrzeba na to czasu. Idiotyczne, bo znała go

zaledwie sześć dni.

- Złotko, usiądź i przekąś coś. Obiecałam Nickowi, że nie

pozwolę ci się dzisiaj męczyć.

background image

- Nie jestem zmęczona, Bonnie. Muszę coś robić, bo zwariuję. -

Widząc wzrok Bonnie, dodała: - Czekam na telefon od... przyjaciółki.

To ważne.

- Jeszcze nikt od rana do ciebie nie dzwonił. Pamiętałabym, bo nie

wiedziałabym, czy mam cię prosić, czy nie. Nick nic mi nie mówi,

nawet nie wiem, po co była u nas w niedzielę policja.

Liza wstrzymała oddech.

- Myślałam, że nie zauważyłaś.

- Wyjrzałam przez okno, jak usłyszałam, że ktoś dzwoni do drzwi

- wyjaśniła Bonnie. - Ci w cywilu jeżdżą takimi samochodami, co to

od razu rzucają się w oczy. Szare, bez żadnych oznaczeń, jak wozy

rządowe. - Otworzyła lodówkę i wyciągnęła sok dla Lizy. - Pytałam

Nicka, ale powiedział, że lepiej, żebym nic nie wiedziała.

Liza podziękowała za sok i pociągając łyk, myślała, co powinna

teraz zrobić.

- Hm, pewnie ma rację.

- Żebym nie spała po nocach? To ma być dla mojego dobra?

- Och, Bonnie, przepraszam, ale to naprawdę nie ma z tobą nic

wspólnego. Obawiam się, że to ja jestem wszystkiemu winna, to ja

ściągnęłam kłopoty na Nicka. Powinnam już wyjechać. - Zwłaszcza

że już mnie tu nie chce, dodała w myślach.

- Bardzo byś go zmartwiła - rzekła Bonnie, otaczając ją po

matczynemu ramieniem. - Masz jakiś problem, dziecko?

- Niezupełnie, no trochę. Coś się wydarzyło i śledzi mnie jakiś

mężczyzna. Nick pozwolił mi tu przeczekać, dopóki go nie złapią.

background image

- Ktoś cię ściga?! - krzyknęła Bonnie przejęta. - Czytałam, że

sławnych ludzi męczą czasem różni szaleńcy. Już ty się nie martw,

kochanie, nie damy ci nic zrobić.

Liza uśmiechnęła się z wdzięcznością, nie prostując słów Bonnie.

W końcu gospodyni nie musi znać całej tej zatrważającej opery

mydlanej, która przydarzyła się jej rodzinie.

Na dźwięk telefonu Liza zerwała się i natychmiast zdała sobie

sprawę, że nie powinna odbierać. Spojrzała na Bonnie.

- No idź, podnieś. Jeśli to nie do ciebie, niech zostawią

wiadomość - powiedziała na to Bonnie.

Liza sięgnęła po słuchawkę z walącym sercem i usłyszała głos

obcej kobiety, pytający o panią Allen.

- Chwileczkę.

Gospodyni przejęła słuchawkę i zaraz musiała zaspokoić

ciekawość znajomej.

- A, to taka moja daleka kuzynka, przyjechała z wizytą.

Po kilkuminutowej pogawędce rozłączyła się.

- To Marie, pracuje u innego doktora. Spotykamy się na lunchu co

tydzień. Powiedziała, żebym cię przyprowadziła - rzekła, patrząc

pytająco na Lizę.

- Nie gniewaj się, ale nie byłoby dobrze, gdybym się publicznie

pokazywała.

- No pewnie, że nie. Powiem jej, że jesteś za młoda, żeby spędzać

czas ze starymi babami, że poszłaś po zakupy.

background image

Liza zaaprobowała ten pomysł, wiedząc, że dla innych młodych

ludzi słowa gospodyni mogą być prawdziwe, ale ona ogromnie by się

cieszyła, gdyby tylko mogła towarzyszyć Bonnie. Przypomniałoby jej

to dawne czasy, z ciotką Meredith, tamtą dawną, dobrą Meredith.

Odgłos samochodu na podjeździe przerwał kobietom rozmowę.

Bonnie pospieszyła do okna.

- Boże ty mój, Nick jest wcześniej niż wczoraj. Cieszę się, że już

tak ciężko nie pracuje, ale wcale tego nie rozumiem.

Liza też nie rozumiała. Okazywał jej ostatnio tak mało

zainteresowania, że nie przyszło jej do głowy, by jego wczesny

powrót do domu miał coś wspólnego z jej osobą.

Nick tymczasem wpadł do kuchni z zatroskaną miną.

- Dzwoniła już?

Nie zapomniał jednak. Liza poczuła nabiegające do oczu łzy i

potrząsnęła głową.

- Nie, czekam od rana.

- Tak myślałem. Wyszedłem zaraz po ostatnim pacjencie.

- Dziękuję, Nick, ja...

I wtedy zadzwonił telefon. Tym razem odebrał Nick.

- Dzień dobry, inspektorze. - Spojrzał na Lizę, żeby dać jej znać,

że to nie Emily.

Niemniej Liza i tak się zainteresowała, w końcu inspektor Ramsey

mógł dzwonić tylko w jej sprawie albo ewentualnie w sprawie jej

rodziny.

background image

- Tak, rozumiem. Dobrze, dziękuję... Tak, dobrze. - Nick skończył

rozmowę i odwrócił się. - Tak jak podejrzewaliśmy, ktoś się włamał

do twojego mieszkania, szukał czegoś. Trzymałaś tam coś cennego?

- Chodzi ci o pieniądze albo biżuterię? Nie, tyle czasu spędzam w

podróży, że przechowuję takie rzeczy w depozycie. Czy... szkody są

duże? - To mieszkanie nie było może prawdziwym domem, ale

darzyła je sympatią.

- Trochę zniszczył. Portier zobowiązał się, że zadzwoni po twoją

sprzątaczkę. Facet musiał działać w rękawiczkach, nie znaleźli

żadnych odcisków palców. Ale portier rozpoznał go z portretu

pamięciowego. Facet podał się za dostawcę.

Liza westchnęła.

- Żeby go wreszcie złapali, chciałabym już zacząć normalnie żyć.

- Mówiąc to, poczuła natychmiast, że będzie tęsknić za Bonnie... i za

dobrym doktorem.

Gdy telefon zadzwonił po raz trzeci tego dnia, Liza zamknęła

oczy, modląc się w duchu, żeby tym razem była to Emily. Wstrzymała

oddech, kiedy Nick sięgał po słuchawkę.

- Słucham?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Emily Blair Colton odezwała się po chwili wahania.

- Czy... czy zastałam Lizę?

Niski męski głos odrzekł niezwłocznie:

- Chwileczkę.

background image

Potem, ku jej wielkiemu szczęściu, usłyszała głos kuzynki.

- Liza - szepnęła wzruszona do łez. - Co u ciebie słychać?

- U mnie? To o ciebie się wszyscy zamartwiamy. Powiedz mi

szybciutko, co nowego? Dostałaś pieniądze?

- O tak, dzięki, to dużo więcej, niż mi trzeba. Mam pracę, dam już

sobie radę.

- Gdybyś była w potrzebie, pamiętaj, że ci pomogę -

przypominała Liza.

- Wiem. Nie powiedziałaś, czy u ciebie wszystko w porządku.

Widziałaś może tego mężczyznę?

- Nie, za to włamał się do mojego mieszkania. Pytał o mnie w

domu. Musiałam porozmawiać z policją.

- Dlaczego... Myślisz, że chce cię zabić?

- Nie, myślę, że wciąż cię szuka.

- Przecież dostali okup. Czy to im nie wystarcza? - Sama tak nie

myślała, ale złudzenie pozwalało jej przesypiać jakoś długie samotne

noce.

- Mam nadzieję - rzekła Liza z powątpiewaniem. - W każdym

razie wujowi i tak nie żal tych pieniędzy, bylebyś była bezpieczna.

- Tak, wiem. A mają podejrzanego, który strzelał do wuja? Dużo

o tym myślałam. Po co ta kobieta miałaby zabijać wuja Joego? To jej

mąż!

- Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Już od lat nie

rozumiem ciotki Meredith. - Liza westchnęła. - Jaką masz pracę?

background image

- Jestem kelnerką, czasami też gotuję. W takiej kawiarni

jadłodajni. Nauka mamy nie poszła w las. Tej prawdziwej mamy.

Ta druga Meredith unikała kuchni.

- Emily. Czy to... - zaczęła Liza.

- Wszystko dobrze, Lizo, wierz mi. Zaprzyjaźniłam się też z

Annie Summers, jest samotną matką i prowadzi tu sklep z antykami. -

Potem, zaśmiawszy się, dodała: - Mam też kawalera.

- Kawalera? O czym ty mówisz, Emily?

- O zastępcy szeryfa. Przychodzi do jadłodajni na lunch,

codziennie. Jest nieśmiały, ale to dobrze mieć kogoś takiego... na

wszelki wypadek.

- Powiedziałaś mu coś?

- Nie, nic.

- Tak jest lepiej. Chciałabym móc powiedzieć ci coś więcej.

Pomyślałam, że powinnaś zadzwonić do Randa.

Emily jęknęła.

- Wykluczone!

- Czemu? Jest w Waszyngtonie i pewnie by ci pomógł. W końcu

jest prawnikiem.

- Liza, on jest przecież synem Meredith. Nigdy mi nie uwierzy.

- Dobrze wiesz, że żadne z jej dzieci nie utrzymuje z nią już

stosunków. Na pewno ucieszyłby się z twojego telefonu.

- I czułby się zobowiązany wypaplać wszystko wujowi. A może

nawet FBI. Gdyby tego nie zrobił, miałby kłopoty. Nie chcę mu ich

przysparzać.

background image

Rodzone dzieci Meredith traktowały Emily jak prawdziwą siostrę,

nie zważając na to, jak zmieniła się wobec niej ich matka. Emily nie

chciała więc stwarzać im żadnych dodatkowych problemów, ani też w

jakikolwiek sposób wchodzić między nich i Meredith.

- Och, Em. Nie możesz się ukrywać całe życie.

- Ojej! - jęknęła Emily.

- Co się stało? Ktoś cię wystraszył? - zareagowała błyskawicznie

Liza.

- Nie, Lizo, pada śnieg! - W porównaniu do smutnego życia, jakie

teraz prowadziła, świat nabrał nagle nieziemskiej urody. - Mówię ci,

jak pięknie!

- Boże, ale mnie przeraziłaś.

- Przepraszam - rzekła Emily łagodnie. - Chyba muszę kończyć.

- Zaczekaj. Kiedy zadzwonisz? A ja mogę do ciebie zadzwonić?

Może dowiem się czegoś... albo po prostu będę chciała pogadać.

- To mogłoby się okazać niebezpieczne, dla nas obu. Odezwę się,

jak tylko będę mogła.

- W sobotę?

- W sobotę kończę pracę wieczorem. Może w niedzielę rano.

- Niech będzie niedziela. Ale gdybyś czegoś potrzebowała, nie

czekaj tak długo. I przemyśl jeszcze ten telefon do Randa.

- Dobra. Uważaj na siebie.

- Ty też.

Emily z żalem odwiesiła słuchawkę. Tak bardzo chciałaby

zobaczyć się z Lizą, uściskać ją. Czuła się bardzo samotna. Całe

background image

szczęście, że miała przynajmniej Annie. Ale i przy niej musiała się

pilnować, bo Annie zaczęła się już mocno dziwić jej dobrej

znajomości antyków. Był jeszcze Toby, którego też powinna trzymać

na dystans. Obawiała się bowiem, że Toby się w niej podkochuje, ona

zaś miała dla niego co najwyżej siostrzane uczucia.

Westchnęła, otworzyła drzwi budki i wyszła na ulicę, podnosząc

kołnierz taniego płaszcza, który kupiła w sklepie z używaną odzieżą.

Płatek śniegu wylądował na czubku jej nosa i Emily uśmiechnęła się

szeroko, zapominając na moment o swych zgryzotach.

Skończywszy rozmowę, Liza trwała obrócona do ściany, z

zamkniętymi oczami, jakby mogła w ten sposób zatrzymać przy sobie

Emily.

- Kim jest Rand? - zapytał szorstki głos.

Zakręciła się i spojrzała na Nicka.

- Rand? To jeden z moich kuzynów, najstarszy syn wuja. Czemu

pytasz?

- Przypadkiem usłyszałem, jak wymieniasz jego imię, nie

podsłuchiwałem - próbował się tłumaczyć, ale Liza uniosła dłoń, by

mu przerwać.

- Nie szkodzi. Tyle ci narobiłam kłopotu, że masz prawo pytać. -

Zawiesiła głos, po czym dodała: - Rand jest prawnikiem w

Waszyngtonie, i to całkiem wpływowym. Na pewno mógłby zrobić

coś dla Emily. Nie podoba mi się, że ten facet ciągle na nią poluje.

- Zaproś ją tutaj.

background image

Liza była mu wdzięczna za te słowa, ale tylko pokręciła głową.

- Już jej to proponowałam, kiedy dzwoniła po raz pierwszy.

Odmówiła, stwierdziła, że tam czuje się bezpiecznie.

- Dostała pieniądze?

- Tak, dziękuję ci. Powiedziała, że więcej nie przyjmie. - Lizie

zebrało się na łzy. - Pracuje w jadłodajni.

- Boże ty mój, to lepsze niż opera mydlana! - zawołała Bonnie

poruszona.

Lizie zupełnie wyleciało z głowy, że rozmawiają w obecności

gospodyni, skupiła się najpierw na Emily, potem na Nicku.

- Och, pani Allen...

- Bonnie, zapomnij o wszystkim, co tu przed chwilą słyszałaś -

poprosił Nick poważnie.

Bonnie klapnęła dłońmi po swoich obfitych biodrach i przeniosła

na niego wzrok.

- Chyba wiesz, że nie powtórzę ani słóweczka, jeśli ma to wyjść

na złe naszej Lizie.

Liza podbiegła do urażonej gospodyni i uściskała ją serdecznie.

- Oczywiście, że wie, oboje to wiemy. Jesteśmy tylko trochę

zdenerwowani.

- Już dobrze, kochanie, rozumiem.

Nick odkaszlnął.

- Tak, a czy kolacja gotowa?

Bonnie

zmierzyła

go

wzrokiem,

jakby

kwestionował

równocześnie jej dyskrecję i talenty kulinarne.

background image

- Będzie za pół godziny. Może weźmiesz Lizę do pokoju,

żebyście mogli zakończyć rozmowę w cztery oczy. Jak skończycie,

kolacja będzie na stole.

Liza nie była pewna, czy zostało jeszcze coś do omówienia, a

jeszcze bardziej wątpiła w chęć Nicka przebywania z nią sam na sam.

Kiedy znaleźli się jednak w pokoju, Nick zamknął drzwi.

- Bonnie nic nie powie. Paplałem jak najęty, kompletnie

zapomniałem, że tam była.

- Ja też. Tak się ucieszyłam, że słyszę Emily, że zapomniałam o

całym świecie. Jak ona w ogóle daje sobie radę, wiedząc, że ktoś

czyha na jej życie, że...

- Twoja sytuacja jest podobna, Lizo - przypomniał jej.

- Wiem, ale ja nie jestem sama. Mam ciebie i Bonnie. Nigdy ci się

za to nie zdołam odwdzięczyć. A Emily nie ma tam żywej duszy.

- Może znajdzie sobie przyjaciół.

- Już znalazła, co martwi mnie jeszcze bardziej.

Nick zbliżył się do niej, położył dłonie na jej ramionach.

- Czy Emily zna się na ludziach? Co wie o tych nowych

znajomych?

- Niewiele o tym mówiła. Zaprzyjaźniła się z jakąś samotną

matką, która prowadzi sklep z antykami. To jeszcze nie tak źle. Ale

jako drugą osobę wymieniła zastępcę szeryfa, który chyba się w niej

zakochał.

background image

Liza nie dziwiła się, że Emily podoba się mężczyznom. Minione

dziewięć lat koszmarnego życia nie odebrało jej szczególnie

niepokojącego uroku niewinności połączonej z siłą.

Nick uniósł brwi.

- Mądra z niej dziewczyna, skoro zaprzyjaźnia się z policjantem.

To dobrze wróży.

Liza bez zastanowienia oparła głowę na piersi Nicka, wsłuchując

się w uspokajające uderzenia jego serca.

- Mam nadzieję - szepnęła.

Nick objął ją i wsparł brodę na czubku jej głowy.

- Kiedy znów zadzwoni?

- Najwcześniej w niedzielę. - Nie mogła przestać myśleć o

kuzynce, czerpiąc z bliskości Nicka potrzebną jej energię... do chwili,

kiedy poczuła, że Nick przesłania jej troskę o Emily. - Ja... ja też

powinnam wobec tego zostać do niedzieli, ale zaraz potem zapewne

wyjadę. Dość ci się narzucam.

- Nie! - Nick przycisnął ją mocniej. - To niebezpieczne.

- Wydawało mi się ostatnio, że masz dosyć mnie i moich spraw. -

Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.

- Nie, nie o to chodzi.

Nie mogła tego tak zostawić. Jeśli pozostanie w tym domu, musi

wiedzieć, co się dzieje z Nickiem.

- Coś jest nie tak, Nick. Traktujesz mnie inaczej, nie zauważasz.

Nie chcę tu zostać, jeżeli przeszkadzam.

background image

Nie mógł uwierzyć, że Liza tak go przyciska do muru. Zrozumiał,

że jest tylko jedna alternatywa: albo będzie szczery, albo Liza

odejdzie. A jeśli odejdzie, on chyba oszaleje. Odsunął się, chwycił ją

za ręce.

- Do diabła z tym! Chyba nie jesteś ślepa?

Podniosła na niego wzrok.

- O czym ty mówisz?

Na Nicka spłynął nagle zbawienny spokój. Zdał sobie sprawę, że

poczuje wielką ulgę, kiedy powie Lizie, dlaczego trzyma się ostatnio

na dystans.

- Mówię o tym, że mnie pociągasz.

Patrzyła na niego pustym spojrzeniem.

- Lizo, pragnę cię. Wiem, że jestem za stary, że nie mogę liczyć

na wspaniałą przyszłość. Powtarzałem to sobie do znudzenia, ale i tak

nie mogę przestać cię dotykać.

- Pragniesz mnie?

Dając sobie spokój z gadaniem, Nick objął ją znowu ciasno i

zaczął rozpaczliwie całować. Od dnia, kiedy Liza pocałowała go, a

zdawało mu się, że było to wieki temu, dniami i nocami o niczym

innym nie myślał. Tym razem było mu jeszcze lepiej niż poprzednio.

Liza objęła go za szyję, tak jak wtedy, dodając mu odwagi, i

zapraszająco rozchyliła usta. Drażnił ją językiem, a Liza w

odpowiedzi wabiła go wciąż bliżej.

Obawiał się, że jego serce nie wytrzyma tempa. Cztery lata

minęły od jego rozwodu, a takiego pożądania nie czuł znacznie dłużej.

background image

Nawet na początku znajomości z Daphne świat nie znikał mu z oczu

tak jak teraz. Kiedy zabrakło mu tchu, odsunął się odrobinę i

wypowiedział jej imię, bojąc się, że Liza obróci się na pięcie i

odejdzie. Ona tymczasem zaczęła całować go w brodę, aż ponownie

dotarła tą drogą do jego warg. No i jak mógł się jej oprzeć?

Miała na sobie dżinsy. Nick położył rękę na jej biodrze, by ją

przytrzymać, by nie straciła równowagi, by upewnić się, że może ją

dotykać, gdzie tylko zechce. Czas przestał istnieć, nie liczyło się nic,

co ich dzieli. Liczyła się tylko Liza.

Ale była też Bonnie, o czym nagle przypomniało im stukanie do

drzwi. Gospodyni nie dała im wiele czasu, pukając, bo nacisnęła zaraz

klamkę.

- Kolacja już go... - zaczęła. - Jak będziecie gotowi - dodała z

uśmiechem, znikając co prędzej za drzwiami.

Liza schowała twarz, przytulając czoło do koszuli Nicka.

- Przepraszam - powiedział cicho. - Poniosło mnie, ale

przynajmniej wiesz, o co chodzi. Chciałbym, żebyś została, ale jeżeli

będziesz zbyt blisko, nie obiecuję, że to się nie powtórzy.

Postawił sprawę jasno i uczciwie i ufał, że Liza mu wybaczy.

Przypatrywała mu się. Nie było w jej spojrzeniu strachu, złości,

odrazy, nie było żadnej z emocji, których się obawiał. Jednocześnie

nie potrafił nic z tego spojrzenia wyczytać.

Może jest w szoku, wytłumaczył sobie. O nim z pewnością można

tak powiedzieć. Nie był dotąd świadomy, że z każdą chwilą będzie mu

background image

trudniej myśleć o Lizie w kategoriach pacjentki. Zmusił się, by

wypuścić ją z uścisku.

- Chyba... chyba pójdę pomóc w kuchni.

I zapanować nad sobą, powinien dodać, bo jego ciało miało za nic

wszelakie przestrogi i zdecydowanie nie chciało pozbyć się Lizy.

Zresztą Nick w ogóle nie zgodziłby się przysiąc, że będzie

kiedykolwiek gotowy na jej odejście. Pomogła mu doraźnie,

postępując krok do tyłu. Ręce opadły mu bezwładnie, jakby straciły

rację bytu.

Wzrok Lizy był utkwiony w wargach Nicka. Nick myślał o tym,

żeby dotknąć znów jej ust, kiedy jakiś hałas przywrócił go do

rzeczywistości. Czyżby Bonnie podsłuchiwała? Odsunął się jeszcze

od Lizy, zażenowany, że tym wieku tak doszczętnie brak mu

opanowania.

Jeszcze bardziej żałosny był dla niego obraz mężczyzny, który

przeżywa kryzys wieku średniego i traci głowę dla jakiejś czarującej

lolitki. Swoją drogą, nie jest jeszcze taki stary, Liza zaś wcale nie ma

zamiaru go uwieść. Cieszyłby się, gdyby tak było. Tak, nie ulega

wątpliwości, że całkiem pomieszało mu się w głowie.

- Muszę iść - rzekł i czmychnął z pokoju.

Liza patrzyła skołowana na drzwi. Właśnie przeżyła najbardziej

niezapomniane chwile swojego życia. Wydawało jej się przed laty, że

była zakochana w mężczyźnie, który wybrał zamiast niej pieniądze jej

matki. A kiedy ów mężczyzna odszedł z owymi pieniędzmi, była

przekonana, że ma złamane serce.

background image

Jakże się myliła. Dopiero teraz poznała naprawdę, jak to jest,

kiedy ziemia ucieka spod nóg w czyichś ramionach. Dopiero Nick

naprawdę zabrał jej serce. Miała wrażenie, że straciła je na zawsze.

Była bezradna. Nick nie ukrywał, że interesuje go wyłącznie seks.

A Liza, rzecz jasna, pragnęła o wiele więcej. Tylko co miała mu do

zaofiarowania? Do tej pory same kłopoty i wcale nie była pewna, czy

Nick będzie jej nadal pragnął, kiedy sprawa wreszcie się wyjaśni. Nie

mogła się zdecydować, czy czekać do zakończenia sprawy z

wyznaniem swoich uczuć. Chciała mu powiedzieć, że jego ramiona,

pocałunki... no po prostu, że nawet Nowy Jork z nim przegrywa.

Opuściła pokój z podniesioną głową. Nie będzie się przecież

wstydzić pożądania ani przepraszać mężczyzny, że odpowiada na jego

pragnienia. Kiedy weszła do kuchni, Bonnie poprosiła ją zaraz o

pomoc, po mistrzowsku udając, że nie przerwała chwilę wcześniej

gwałtownej sceny miłosnej.

A gdy wreszcie i Nick zszedł na dół, kolacja czekała na stole, a

Bonnie przekazywała Lizie najnowszą prognozę pogody.

- Słyszałeś, Nick?

- Co? - Głos mu się urywał.

- Bonnie mówi, że może dziś padać śnieg. Temperatura ma spaść

do zera - odparła pogodnie.

Był zdumiony jej spokojem. Uniosła odrobinę brodę. Niech Nick

sobie myśli, że jest dla niej za stary, w każdym razie ona na pewno nie

jest dla niego za młoda.

- Nie, nie słyszałem. Wcześnie na śnieg.

background image

- Pewnie nie będzie śniegu - wtrąciła gospodyni. - Tyle radości, że

każdy na niego czeka.

Zerknąwszy kątem oka na Nicka, Liza przekonała się, że te słowa

pasują też do ich sytuacji: przynajmniej wiedział, że ona czuje

podobnie.

- Emily... moja przyjaciółka mówiła, że u nich już padało.

- Gdzie? - spytała Bonnie.

Liza ugryzła się w język. Nie miała zamiaru ujawniać miejsca

pobytu kuzynki, nawet Bonnie, która nie znała wszystkich faktów.

- Na wschodzie - wyjaśniła dyplomatycznie.

Bonnie udała, że to wyczerpująca odpowiedź.

- Tak, tam pewno jest już mnóstwo śniegu.

- Aha. Czy możemy wreszcie siadać do stołu?

- A jakże. Siadajmy. Dzisiaj twoje ulubione danie, Nick, moja

słynna sztuka mięsa.

Podczas kolacji rozmawiali o tym i owym. Bonnie rzucała uwagi

o pogodzie albo o swojej codziennej krzątaninie, a Nick lub Liza

komentowali krótko, i temat sam się urywał.

Liza dumała, co robić dalej. Było jasne, że pozostawanie z

Nickiem pod jednym dachem oznacza nieustające napięcie. Czy

mogłaby wyjechać? Może jednak powinna?

- Jeszcze bułeczkę, Lizo?

- Słucham? Nie, Bonnie, są pyszne, ale już dziękuję.

- Domowe - z dumą zaznaczyła gospodyni.

Liza przytaknęła.

background image

- Bonnie słynie ze swoich bułeczek - dodał Nick, przenosząc

wzrok na Lizę, zanim utkwił go w talerzu.

Cóż za błyskotliwa konwersacja!

Nick nie dał rady przełknąć nic więcej. Spróbował ledwo swojego

ulubionego dania, grzebał w talerzu, wybierając co jakiś czas mały

kęs. Kiedy wstawał od stołu, jego talerz wciąż był pełny. Bonnie

spojrzała najpierw na talerz Nicka, potem na niego samego, ale nie

powiedziała słowa. Nick był jej za to ogromnie wdzięczny.

- PBS daje dziś świetny program o tym pociągu, co jechał przez

całą Kanadę. Chce ktoś ze mną oglądać? - spytała tylko.

Nick czekał na odpowiedź Lizy.

- Tak, bardzo chętnie - rzekła, uśmiechając się do gospodyni.

Na niego tymczasem nawet nie spojrzała, odkąd... Nie, nie będzie

o tym myślał. Pochylił głowę.

- Dobry pomysł, Bonnie. Możemy sobie przy telewizji zjeść

prażoną kukurydzę.

- Pewnie. To idźcie, a ja...

- Nie! - zawołali równocześnie.

- Przygotuję coś do picia - dorzuciła zaraz Liza. - Strasznie chce

mi się pić.

- No to ja włączę telewizor - odparł na to Nick.

Doskonale wiedział, że Liza nie przyjdzie do pokoju bez Bonnie,

co zresztą nie wydało mu się wcale takie głupie, bo wciąż nie miał do

siebie zaufania.

background image

Nie miał go dalej, kiedy parę godzin później szedł po schodach do

swojej sypialni. Czekał, aż jego panie się położą, potem sprawdził

jeszcze, czy drzwi są porządnie zamknięte. Wrócił do gabinetu po

kryminał z zamiarem, że poczyta go w łóżku. Nie spodziewał się

bowiem szybko zasnąć.

Kilka minut później leżał już oparty o górę poduszek z książką w

ręku. Na okładce znajdował się ociekający krwią sztylet. Nick myślał

o Lizie.

- Weź się w garść, chłopie - mruknął pod nosem.

Wówczas ktoś lekko zastukał do drzwi. Serce Nicka zabiło

szybciej, choć powiedział sobie, że to z pewnością Bonnie. Nie był

pewien, czy Liza w ogóle wie, gdzie znajduje się jego sypialnia.

Narzucił szlafrok i podszedł do drzwi.

Zły ruch, pomyślał chwilę później, kiedy odkrył za nimi Lizę.

Stała przed nim w jednym z lekkich szlafroczków, które jej kupił, i

uśmiechała się promiennie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Co się stało?

Liza patrzyła na niego. Jak na faceta, który dopiero co zarzekał

się, że jej pragnie, był wyjątkowo tępy.

- Nic się nie stało - odparła spokojnie, dostrzegając jego nagie

ciało pod szlafrokiem.

Przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Nick cofnął się

powoli.

background image

- Nie powinnaś tu przychodzić.

No to już jest nienormalne! Zakładała, że Nick będzie wiedział,

po co przyszła, a on tymczasem... Czyżby naprawdę musiała mu to

powiedzieć? Najwidoczniej tak.

- Nick, dużo myślałam o... o tym, co się zdarzyło po południu.

- Powinnaś wypić szklankę mleka, to ci pomoże zasnąć.

Wpatrywała się w niego.

- Sen nie rozwiąże moich problemów.

- Źle się czujesz? Co się dzieje?

Tak się zirytowała, że zastanowiła się, czy nie wrócić do swojego

pokoju. Gdyby tylko nie kochała tego ciężko myślącego faceta! Może

to i prawda, że nie ma dla nich przyszłości, ale zostaną jej chociaż

wspomnienia... pod warunkiem, że Nick na to przystanie. Nie wdając

się zatem w dalsze beznadziejne dyskusje, rozwiązała pasek szlafroka

i pozwoliła mu opaść na podłogę, zostając w połyskującej koszulce na

ramiączkach.

Widząc to, Nick cofnął się jeszcze o krok. Potem odezwał się

ochrypłym głosem:

- Lizo, ostrzegałem cię, że mogę nad sobą nie panować. Wracaj

do siebie albo zawołam Bonnie, żeby...

- Nie chcę tu Bonnie - zapewniła go, unosząc brodę. - Chcę

ciebie.

- Nie, ty... Co powiedziałaś?

- Mam cię błagać czy co?

- Chcesz mnie? To znaczy...

background image

- Chyba powinnam była powiesić sobie na plecach ogłoszenie, i to

dużymi literami. Może wtedy byś zrozumiał.

- Kochanie, mówiłem ci, że nie... Nie możemy... Cholera!

Ku jej wielkiej uldze, przestał wreszcie gadać i wziął ją w

ramiona. Przytuliła się, wślizgując dłonie pod jego szlafrok.

- Jesteś pewna?

Lubiła, kiedy porozumiewali się bez słów. Pocałowała go.

Wreszcie ją zrozumiał. Nie czekając dłużej, wziął ją na ręce i zaniósł

do łóżka, położył się obok niej.

- Szlafrok - poskarżyła się i błyskawicznie zaczęła ściągać mu

szlafrok z ramion.

- Lizo, ja sypiam nago - rzekł cicho, jakby zawstydzony.

Lizie zabłysły oczy. Świetnie się składa, pomyślała, sięgając do

wiązania jego szlafroka, ale zanim sobie z nim poradziła, Nick

wtrącił:

- Chyba powinnaś do mnie dołączyć - zauważył, co świadczyło o

tym, że nie ma zamiaru dłużej marudzić.

Chętnie więc zrzuciła koszulkę. A potem nie miała już

najmniejszej wątpliwości, że Nick jej nie oszukał. Pragnął jej po

wariacku, oboje z radością poznawali nawzajem swoje ciała. Aż

nadszedł moment, kiedy poczuła, że nie może już dłużej czekać, że

teraz właśnie to musi nadejść. I jak na złość w tym samym momencie

Nick oderwał się od niej.

- Co się stało? - wykrztusiła.

- Nie jestem przygotowany...

background image

Nieprzygotowany ?!

- Przecież mówiłeś, że mnie pragniesz.

- Tak, ale nie mam prezerwatywy. Tyle czasu...

Liza zamknęła oczy, by nie zobaczył, jaki sprawił jej ból.

Szepnęła mimo to:

- W porządku, ja jestem zabezpieczona.

Na szczęście rozwiało to wahania Nicka, który spełnił wszystkie

jej najskrytsze marzenia związane z ukochanym mężczyzną. Z tym,

którego będzie już zawsze kochać. Jeśli nie była tego całkiem pewna,

zanim przyszła, zyskała tę pewność, kiedy leżeli obok siebie, osobno,

ale wciąż razem.

- Nick - szepnęła.

Przytulił ją i pocałował. Potem odezwał się zakłopotany:

- Śpij już, kochanie.

A ona, nie wiedząc kiedy, zasnęła.

Gdy następnego ranka zaterkotał budzik, Nick szybko go

wyłączył. Od lat nie spał tak dobrze, co więcej, miał nieodpartą ochotę

przyciągnąć znów do siebie Lizę i spać dalej. Wiedział jednak, że jeśli

Bonnie nie usłyszy prysznica w łazience, wtoczy się na górę

sprawdzić, co się dzieje. Spodziewał się, że taka poranna wizyta

wprawiłaby Lizę w nie lada konsternację.

- Musimy już wstawać? - wymamrotała sennie.

- Przepraszam, kochanie. Ja muszę wstać, ale ty śpij - rzekł i

pocałował ją.

background image

Otworzyła oczy, odpowiadając na pocałunek, i z powrotem je

zamknęła.

- Spieszę się - wyjaśnił na wszelki wypadek. - Dziś wieczorem...

- No to się lepiej pospiesz - powiedziała, nie wypuszczając go z

ramion.

Tego już nie mógł zlekceważyć, jego ciało domagało się

zadośćuczynienia. Zostawił ją potem w swoim łóżku, drzemiącą

smacznie, i pobiegł do łazienki, lecz wcale nie przyszło mu to łatwo.

Sam widok Lizy w jego łóżku wywoływał w nim jakąś szczeniacką

radość.

Po chwili usłyszał, że Bonnie wdrapuje się jednak po schodach.

Nick nie miał wyboru. Dobiegł do szczytu schodów równo z

gospodynią.

- A czemu to nie schodzisz? Jajecznica stygnie - oznajmiła

radosnym głosem.

- Nie szkodzi.

Przemknęło mu przez myśl, czy nie poprosić Bonnie, by nie

sprzątała jego pokoju, ale wiedział też, że taka uwaga wzbudziłaby

tylko jej ciekawość. Pozostało mu mieć nadzieję, że Liza obudzi się,

zanim Bonnie zabierze się do porządków.

Liza nie pamiętała, żeby czuła się kiedykolwiek tak spokojna,

bezpieczna i potrzebna. Pomogła Bonnie w zaprowadzeniu porządku,

po czym udała się do pokoju, w którym stało pianino. Gdy była

młodsza, przed nagraniem pierwszej płyty i pierwszą trasą koncertową

próbowała swoich sił w komponowaniu piosenek. W ostatnich latach

background image

muzyka ją opuściła, aż teraz, ni stąd, ni zowąd, Liza znowu ją w sobie

usłyszała. Czuła, jak pączkuje i chce się wydostać na zewnątrz.

Zdziwiona i zadowolona, postanowiła przekonać się, co z tego

wyjdzie. Zaczęła wystukiwać chodzące jej po głowie melodie,

ubierając je w słowa miłości, mając wciąż przed oczami ukochanego

mężczyznę.

On sam zjawił się w domu, gdy wciąż jeszcze siedziała przy

pianinie. Usłyszawszy jego głos, poderwała się i ruszyła do drzwi,

wpadając na niego na progu. Nick przytulił ją, pozbawiając ją w

jednej chwili lęku, że jego nocne pragnienie było jednorazowe.

- Tęskniłem za tobą - szepnął.

- Bałam się, że masz mnie dosyć - odparła na to, całując go w

szyję.

Roześmiał się.

- Wariatka.

- A tak. Chodź prędko, coś ci pokażę - poprosiła poruszona,

ciągnąc go do salonu.

Usiadła przy pianinie i zagrała mu i zaśpiewała swoją nową

piosenkę, dumna jak matka z nowo narodzonego dziecka.

- Podoba ci się?

- Bardzo, ale jej nie znam. Nagrywałaś ją na płytę?

- Nic nie rozumiesz. Dzisiaj ją napisałam.

Dalej nie pojmował.

- W ciągu jednego dnia? - spytał z niedowierzaniem.

background image

- Czasem tak bywa. Kiedy jestem bardzo szczęśliwa albo

przeciwnie, bardzo smutna, melodie same przychodzą mi do głowy.

Nick wziął ją za ręce i pociągnął do góry.

- Czy dzisiejsze natchnienie zawdzięczasz może jakiemuś

szczęściu? - spytał nieśmiało.

- Owszem - odparła, czekając na całusa.

- Chodźmy na górę - szepnął konspiracyjnym tonem.

- Czy Bonnie nie pomyśli...

- Ja się tym zajmę. No idź. Zaraz będę.

To nagłe pragnienie Nicka sprawiło jej wielką radość. Sama

pocałowała go z entuzjazmem i pomknęła na górę. Cały dzień myślała

o Nicku, zastanawiając się, czy wreszcie znalazła tę jedyną osobę na

całe dalsze życie. Nick twierdził co prawda, że nie mogą być razem,

ale jego czyny zupełnie się z tym nie zgadzały. Może z czasem i on

zda sobie sprawę, że pasują do siebie idealnie.

Nick poszedł tymczasem do kuchni. Miał dla Bonnie wiele

ciepłych uczuć, a określenie, że kocha ją jak matkę, nie było przesadą.

Nie oznaczało wszakże, że pozwoli jej zbytnio nadzorować swoje

życie osobiste.

- Dobry wieczór, Nick. Wcześnie wróciłeś. Kiedy podać kolację?

- zapytała, nie podnosząc wzroku znad kuchennego blatu.

- Trochę później. Mamy z Lizą coś do załatwienia na górze.

Zejdziemy, jak będziemy gotowi. - Innymi słowy, kazał jej nie

wtrącać nosa w nie swoje sprawy. Miał tylko nadzieję, że dobrze

odczytała wiadomość.

background image

Bonnie kiwnęła głową z pełnym zrozumienia uśmiechem.

- Nie ma problemu.

- Nie masz nic przeciw temu?

- Jeżeli wy jesteście szczęśliwi, ja też jestem szczęśliwa. Chyba

już najwyższy czas zresztą. - Spojrzała na niego. - Mogę jutro

przenieść jej rzeczy do twojego pokoju?

Trzeba przyznać, że Bonnie nie owijała niczego w bawełnę. Nick

nie miał nawet czasu, by zastanowić się dłużej nad odpowiedzią.

- Taak, to dobry pomysł, jeśli tego chce Liza - rzucił i uciekł na

górę.

W piątek wieczorem Bonnie wybrała się do kina z koleżanką. Po

raz pierwszy Nick i Liza mieli cały dom wyłącznie dla siebie. Co

prawda Bonnie zawsze starała się jak mogła, by nie wchodzić im w

paradę, oni też zachowywali ostrożność i wyczekiwali odpowiedniej

godziny, by pójść do łóżka.

Tego wieczoru Nick czekał tylko, aż Liza skończy jeść. Potem

natychmiast wziął ją za rękę i wciągnął na górę.

- Nick! - protestowała, udając zgorszenie. - Jest dopiero szósta!

Nie słuchał jej, objął ją i zaczął całować, kiedy tylko stanęli u

szczytu schodów.

- Nie chcesz się ze mną kochać? - Obraził się na niby.

- Pewnie, że chcę, ty głupi - odparła radośnie. Ten entuzjazm był

jedną z wielu rzeczy, które w niej kochał. - Ale jeszcze dzień, widno.

- Już się ściemnia, zbliża się zima. Lubisz zimę?

- Może być. Lubię śnieg.

background image

- To dobrze. Dni w zimie są krótkie, dla ciebie to świetna pora,

skoro chcesz się kochać wyłącznie po ciemku. Zima będzie odtąd

moją ulubioną porą roku.

Uderzyła go lekko w ramię, karcąc go:

- No wiesz?!

- Przestań, śpieszy mi się.

W okamgnieniu leżeli już w jego obszernym łóżku, objęci,

zaspokojeni.

Nick odezwał się cicho:

- Bardzo, bardzo ci dziękuję.

Popatrzyła na niego zadowolona.

- No tak, byłam dobra, ale i ty wcale nie byłeś gorszy. - Jej

żartobliwe spojrzenie opóźniło dalszy ciąg rozmowy.

- Chciałem ci podziękować za to, że przywróciłaś mi wiarę w

życie - rzekł po chwili. - Zawsze marzyłem o domu pełnym

dzieciaków, z kochającą żoną, o takim życiu, jakie wiedli moi rodzice.

Ale po rozstaniu z Daphne... cóż, nie byłem pewien, czy jeszcze w

ogóle będę miał chęć spróbować. - Zerknął na Lizę, która nie

zareagowała na to słowem ani gestem. - Lizo? Nic ci nie jest?

- Nie - odpowiedziała słabo. - Nie jesteś czasem głodny? Bonnie

kupiła dzisiaj lody.

- Może za chwilę. Chciałabyś mieć dzieci? Myślałaś o tym?

Wiem, że jesteś ode mnie młodsza, ale...

- Przestań tak mówić! Nie jesteś stary! - niemal krzyknęła i

przylgnęła do niego, zachęcając go, by to udowodnił.

background image

Rozmowa urwała się kompletnie. Nick wrócił jednak do tematu

przy deserze lodowym godzinę później.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Myślałaś o dzieciach?

- Owszem.

Zmarszczył brwi. Nie słyszał w jej głosie zachwytu. Chciał

dowiedzieć się, o co chodzi, ale Liza go uprzedziła.

- Rozumiem, że ty chcesz mieć dzieci?

Z uśmiechem patrzył przed siebie.

- O tak. Moi rodzice tak bardzo czekali na wnuki. Moja siostra i

jeden z braci doczekali się dzieci przed śmiercią rodziców. Ale,

oczywiście, dalej tego pragnę. Chciałbym założyć rodzinę, no właśnie,

i nie tylko to, chciałbym nauczyć mojego syna łowić ryby, tak jak

mnie uczył mój ojciec. Chciałbym przytulić i prowadzić na lekcje

tańca córeczkę... i zaprowadzić ją do ołtarza, kiedy przyjdzie na to

czas. I niech sobie uważa ten jej przyszły, bo będzie miał ze mną do

czynienia! - dodał żarliwie, po czym przeniósł wzrok na Lizę, która

siedziała z poważnym wyrazem twarzy. - Lizo?

- Chcesz jeszcze lody?

Popatrzył niewidzącym wzrokiem na swój pucharek. Był pusty.

- Nie, chyba nie.

Wstał i zaniósł naczynie do zlewu. Nie zamierzał wszakże

kończyć na tym dyskusji, miała dla niego zbyt duże znaczenie.

Liza też podniosła się od stołu i włożyła swój pucharek do zlewu,

nie zwracając uwagi na to, że był jeszcze pełny.

background image

- Chyba pójdę na górę zrobić sobie gorącą kąpiel. Nie czuję się

najlepiej. - Pocałowała go przelotnie i odeszła, zanim się zorientował.

Przez dwa minione dni nie dawał jej odpocząć, zwłaszcza

upewniwszy się, że ich pragnienia są wzajemne. Teraz poczuł się

winny, że przesadził. Postanowił zatem, że spędzą ten wieczór inaczej,

może obejrzą film, najlepiej jakąś komedię. Potem porozmawiają.

Liza leżała w wannie, z jej oczu dwoma strużkami ciekły łzy. Czy

myślała, by mieć dzieci? O tak. Ale kiedy, mając osiemnaście lat,

wybrała się do lekarza z prośbą o tabletki antykoncepcyjne, ten

oświadczył jej, że nie musi zawracać sobie tym głowy. Przebadawszy

ją, stwierdził, że operacja, którą przeszła w dzieciństwie, w zasadzie

uniemożliwia jej zajście w ciążę.

Wiele godzin wtedy przepłakała. Dla pewności odwiedziła

drugiego lekarza, ale i ten potwierdził tylko diagnozę. Czepiała się

słabej nadziei związanej z określeniem „w zasadzie", nigdy nie łykała

pigułek, wyzywając los. Była jednak bezpłodna.

Sądziła, że z upływem czasu zaakceptowała tę sytuację. Jakże się

jednak oszukiwała! Gdy tylko Nick napomknął o dzieciach, poczuła

taki ból, jakiego dotąd nie znała. Fakt, że nie może dać mu dzieci,

których on tak pragnie, unicestwiał jej nadzieje na przyszłość,

niweczył jej szansę poślubienia Nicka.

A uważała, że Nick zasługuje na to, by spełniły się jego marzenia.

Bo jest dobrym, czułym, troskliwym człowiekiem, doskonałym

materiałem na ojca, takiego, jakiego powinien mieć każdy chłopiec i o

background image

jakim marzy każda dziewczynka. Liza marzyła właśnie o takim ojcu.

Opiekuńczym i pełnym miłości.

Wuj Joe był dla niej dobry, za to rodzony ojciec prawie się nią nie

interesował.

Podobnie

zresztą

jak

jej

bratem

Jacksonem.

Dowiedziawszy się, że jej ojciec ma romans z Meredith, tą nową

Meredith, i przecież swoją bratową, z którego narodziło się jej

najmłodsze dziecko, do reszty straciła nadzieję na to, że ojciec

kiedykolwiek ją zauważy. Straciła też dla niego szacunek.

Nie zdradziła ojca, ale tylko ze względu na wuja Joego. Ojciec nie

miał pojęcia, że Liza zna jego sekret. A ona miała po prostu pecha, że

podsłuchała kiedyś przypadkiem jego rozmowę z Meredith. Matka

Lizy nie zaliczała się co prawda do wzorowych matek, ale

przynajmniej nie posunęła się do tak haniebnego postępku.

A Nick? Tak, Nick będzie ojcem idealnym i ona nie ma prawa

odbierać mu tej perspektywy.

- Od początku wiedziałaś, że to nie ma sensu - zbeształa się.

Tak właśnie myślała, zanim poczuła dotyk jego dłoni. Nie

powiedział wprawdzie wprost, że ją kocha, ale ona mocno w to

wierzyła. Tylko że Nick nie znał jej słabych stron, a zwłaszcza tej

najważniejszej z najsłabszych.

Pukanie do drzwi wyrwało ją z ponurych refleksji.

- Nie utonęłaś jeszcze? Siedzisz tam już tak długo, że pewnie

zdążyłaś się skurczyć.

- To nowy sposób na utratę wagi! - zawołała, skrzętnie ukrywając

łzy.

background image

- Akurat tobie tego nie potrzeba. Masz ochotę obejrzeć film po

kąpieli? Myślałem o czymś starym.

- Świetnie, zaraz przyjdę.

Nie ruszyła się, póki nie usłyszała jego oddalających się

korytarzem kroków. Wyszorowała potem twarz ciepłą wodą, żeby nie

zobaczył jej zaczerwienionych oczu. Kiedy zeszła na dół w koszuli i

szlafroku, Nick przeglądał jakieś pismo medyczne, na stoliku przed

nim stała miska z prażoną kukurydzą i dwie szklanki wody

mineralnej. Podniósł wzrok.

- Założę się, że jesteś najczystszym człowiekiem na ziemi.

- Oczywiście. Z tego właśnie słynę - zapewniła go, zmuszając się

do uśmiechu.

- Mogę sprawdzić, żeby docenić w pełni twój wysiłek?

Nie wahała się. Była raczej zdumiona, kiedy ograniczył się do

kilku gorących pocałunków.

- Puszczę film, bo inaczej utkniemy tu do rana - powiedział,

oparłszy się wygodnie, i sięgnął po pilota.

Liza patrzyła na niego zdębiała. Nie mógł przecież domyślić się ni

stąd, ni zowąd, że z nią jest coś nie tak. A może mu się znudziła,

opatrzyła? Jeśli to prawda, nie ma nawet prawa się poskarżyć,

położyła więc tylko głowę na jego ramieniu i gapiła się bezmyślnie na

napisy początkowe płynące przez ekran.

Przyznała mu potem rację, film był fantastyczny. Chętnie też

zauważyłaby głośno, że bohater był sporo starszy od bohaterki, która

background image

musiała mocno go do siebie przekonywać, prawie tak samo, jak ona

była zmuszona przekonywać Nicka.

- Podobało ci się?

- Bardzo - zapewniła, nie wnikając w szczegóły.

- Cieszę się. To co, gotowa do łóżka?

Kiwnęła głową. Jednak nigdy dotąd nie musiała go prosić, to on

inicjował ich nocne spotkania. Ruszyła do sypialni. Szykowali się do

snu bez słowa. Liza wśliznęła się pod kołdrę pierwsza. Kiedy dołączył

do niej Nick, zgasiwszy wpierw światło, przysunęła się do niego.

- Dobranoc, Lizo - powiedział i odwrócił się do niej plecami.

Leżała przez chwilę w ciemnościach, ogłupiała, aż postukała go w

ramię.

- Chyba o czymś zapomniałeś - stwierdziła chłodno.

Pogodziła się już, że nie spędzą razem życia, przynajmniej czyniła

w tym kierunku wysiłki. Niemniej jednak nie oznaczało to, że ten

wieczór chce zakończyć na słowie dobranoc.

- Tak?

- Nie pocałowałeś mnie na dobranoc.

- Tak, kochanie, nie mogę.

Oniemiała.

- A co, przeziębiłeś się i boisz się mnie zarazić?

- Nie.

- Nie pragniesz mnie już?

Nie było rady, musiał się do niej odwrócić. Chwycił ją za rękę i

udowodnił, jak bardzo jej pragnie.

background image

- No to nie rozumiem. Jeśli...

- Powiedziałaś, że jesteś zmęczona! - wyrzucił z siebie z

westchnieniem. - Nie jestem przecież potworem, kochanie, nie mogę

cię zamęczać. Staram się zachowywać jak dżentelmen.

- Nick, miałam tylko ochotę na kąpiel! Nic mi nie jest. Po diabła

mi dżentelmen, ja chcę ciebie!

Natychmiast znalazła się w jego objęciach.

- Hej, twierdzisz, że nie jestem dżentelmenem?

- Uważam, że jesteś doskonały i mam wielką ochotę na tę

doskonałość - oznajmiła.

Po takim oświadczeniu Nick zapomniał o skrupułach. Kochali się

żarliwiej niż dotąd, bo teraz Liza wiedziała już, że zbliża się czas jej

odejścia. Gdy Nicka zmorzył sen, spojrzała w ciemność, a spod jej

powiek spadały na poduszkę łzy.

Siódme niebo z Nickiem nie było jej przeznaczone. Nie mogła mu

nawet powiedzieć dlaczego, bo mógłby wyrzec się dla niej swoich

marzeń. Na tyle go już poznała.

Musi być dzielna i zabierać manatki. Ale jeszcze nie tej nocy.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Kilka kolejnych dni, w których udało się Lizie za dużo nie

myśleć, składało się z najszczęśliwszych w jej życiu chwil. Za dnia

pomagała Bonnie w pracach domowych i komponowała. Wieczory

wypełniał jej Nick.

background image

Jedynym zmartwieniem, którego nie udało jej się pozbyć, była

Emily. Liza spodziewała się telefonu od niej w niedzielny poranek i

miała przy okazji problem. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie

mogła zostać u Nicka. Czuła, że powinna zacząć przygotowywać się

do opuszczenia jego domu.

Skontaktowała się z inspektorem Ramseyem, by dowiedzieć się,

czy są jakieś wiadomości na temat mężczyzny, który włamał się do jej

mieszkania. Inspektor zapewnił ją jedynie, że jej mieszkanie jest pod

stałą obserwacją, ale jak dotąd włamywacz nie pokazał się po raz

wtóry.

Nie mogła się zdecydować, czy po wyjeździe z Saratoga Springs

udać się do swojego nowojorskiego apartamentu. W każdym razie

musiała być uchwytna pod jakimś telefonem, pod którym mogłaby ją

znaleźć kuzynka. Liza nie chciała też rozmawiać z nią w obecności

Nicka ani Bonnie. Przymierzała się więc w myślach do rozmaitych

sposobów rozwiązania tej kwestii, ale żaden z dotychczasowych

pomysłów jej nie zadowalał.

Tyle miała do powiedzenia Emily! Dzieliły ze sobą zawsze

najskrytsze tajemnice, marzenia i nadzieje. Emily wiedziała o

bezpłodności kuzynki, na pewno wypytywałaby ją, czy Nick jest tego

świadomy, gdyby tylko Liza zdradziła jej swe uczucia. Liza nie

wiedziała zatem, w jaki sposób przekazać jej emocje, które budziła w

niej bliskość Nicka, nie wchodząc przy tym w pewne szczegóły. A

potem pomyślała, że lepiej w ogóle nic nie mówić, bo tak czy owak

jej szczęśliwe dni dobiegają kresu.

background image

Emily zadzwoniła w niedzielę o wpół do dwunastej. Liza była

akurat w kuchni, razem z Bonnie szykowały lunch. Bonnie podniosła

słuchawkę i zaraz przekazała ją Lizie, która nie potrafiła powiedzieć

gospodyni, że odbierze telefon w pokoju, musiała zatem bardzo

uważać na słowa.

- Lizo, co u ciebie? W porządku? - pytała Emily po pierwszych

słowach powitania.

- Oczywiście.

- Jakoś dziwnie mówisz. Nie jesteś sama?

- Nie. - Wiedziała, że Emily zrozumie.

- Ale wszystko dobrze?

- Tak, na razie tak, ale... wszystko się zmienia.

- Chcesz powiedzieć, że się przenosisz? Jak cię znajdę?

- W domu.

- W Nowym Jorku czy w Kalifornii?

- To pierwsze - odparła Liza dyplomatycznie.

- Czy to bezpieczne? A co z tym mężczyzną? Nie znajdzie cię

tam? Nie wracaj do tego mieszkania - prosiła Emily. - Może zamelduj

się w którymś z nowojorskich hoteli pod przybranym nazwiskiem,

mogłabyś się jakoś zamaskować.

Liza kombinowała tymczasem, jak wytłumaczyć kuzynce swoje

trudności.

- To może ja zadzwonię?

- Nie wiesz, jaki dać mi numer, tak? Dobrze, dzwoń do Mi-T-Fine

Cafe w Keyhole, występuję tu jako Emma Logan. - Podała Lizie

background image

numer. - Znają mnie tu pod tym nazwiskiem. Możesz zostawić

wiadomość, oddzwonię po pracy.

- Na pewno tak będzie dobrze? - spytała Liza, nie chcąc

komplikować Emily i tak pełnego problemów życia.

- Będzie dobrze.

- Myślałaś o telefonie do Randa?

- Tak, ale nie jestem jeszcze gotowa.

- Em, naprawdę uważam...

- Nie mogę. Po prostu nie mogę. Słyszałaś coś o ojcu? Dobrze się

czuje?

- Chyba tak, nie miałam nowych wiadomości. Nie sprawdzałam

swojej sekretarki, bo nie chciałam, żeby został tam mój tutejszy

numer.

- Och, nie pomyślałam o tym - rzekła Emily.

- Pomyślę, jak to rozwiązać, zanim znów zadzwonisz. Kiedy się

odezwiesz?

- Mam dzwonić na ten numer, dopóki nie dasz mi nowego?

- Tak. To w przyszły wtorek?

- Dobrze, ale o tej porze co dzisiaj. Cały tydzień pracuję na drugą

zmianę.

- Świetnie. Będę czekać i postaram się zebrać jak najwięcej

informacji. Uważaj na siebie, Em.

- Ty też, zwłaszcza jeśli chcesz się gdzieś przeprowadzić. Na

pewno nie możesz tam zostać?

- Nie wiem...

background image

- Martwisz mnie. Masz jakieś kłopoty z tym lekarzem? Chyba cię

nie podrywa?

Liza o mały włos nie wybuchnęła histerycznym śmiechem. Jeśli

już, to ona właśnie go podrywa. A dokładniej - zakochała się w nim i

dlatego nie może zostać dłużej.

- Nie, jest w porządku. A jak twój zastępca szeryfa?

- Słodki, ale nieśmiały. Przynajmniej nie mam problemu. No,

muszę kończyć. Mam kilka spraw do załatwienia przed pracą. Odezwę

się w środę, pilnuj się.

- Ty też - rzekła Liza, żałując, że dzieli ją od Emily tak wielka

odległość. Odłożyła słuchawkę, smutna i trochę przestraszona. Nie

czuła się tak, odkąd znalazła się w tym domu. To perspektywa

opuszczenia go przypomniała jej, że świat nie jest przyjaznym

miejscem.

- Coś się stało? - zaniepokoiła się Bonnie.

Liza odwróciła się do niej zatroskana.

- Nie, nic takiego.

- Chyba znam odpowiedź na jeden z twoich problemów. Nie

myśl, że podsłuchuję, ale wspomniałaś, że nie możesz zadzwonić na

swój numer. Przecież Nick może zadzwonić z gabinetu i sprawdzić

wiadomości. Nikogo nie zdziwi, że twój lekarz się do ciebie odzywa.

Liza ucieszyła się, że rozmawiała w obecności gospodyni,

ponieważ jej rozwiązanie było idealne.

- Fantastycznie, Bonnie! Poproszę Nicka o to, kiedy tylko wróci z

kościoła.

background image

- Nie będziesz musiała długo prosić - rzekła gospodyni z

uśmiechem. - Skoczyłby bez namysłu do oceanu, gdybyś mu kazała

go przepłynąć.

Liza powstrzymała napływające do oczu łzy.

- Nigdy bym o to nie prosiła - powiedziała. Nie nalegałaby nawet,

żeby Nick się z nią ożenił. Ale prośba o sprawdzenie nagrań na

sekretarce jak najbardziej wchodziła w rachubę.

Nick, oczywiście, zgodził się bez słowa. Chciał nawet pojechać

do gabinetu natychmiast po lunchu, i to z Lizą. Możliwość wyjścia z

domu uradowała ją, a jednocześnie wzbudziła pewne obawy.

- Myślisz, że to bezpieczne?

- W weekendy nikogo tam nie ma, będziesz mogła sama

zadzwonić. Na wszelki wypadek możesz schować się pod jakimś

kapeluszem.

Liza natychmiast zwróciła się do gospodyni:

- Bonnie, możesz mi pożyczyć kapelusz?

- Mam coś lepszego, blond perukę - odparła na to Bonnie z

uśmiechem od ucha do ucha. - Miałam ją do kostiumu na zabawie,

lata temu. Nie wiem, po co ją jeszcze trzymam, leży zapakowana na

strychu.

- Wspaniale. Tak się cieszę, że stąd wyjdę. To znaczy, dobrze mi

tu - dodała szybko, widząc, że Nick marszczy brwi. - Ale w końcu

mogę dostać klaustrofobii.

background image

- No pewnie - przytaknęła Bonnie. - Ja bym tam dostała, jak bym

nie mogła wyskoczyć do spożywczego, już nie mówiąc o kinie czy

innych sklepach.

- Lizo, nawet o tym nie myśl, jedziemy tylko do biura.

- Wiem. Dziękuję, Nick, poważnie.

Godzinę później sadowiła się na przednim siedzeniu mercedesa,

w peruce Bonnie na głowie. Czuła się co prawda jak mała

dziewczynka, która bawi się w przebieranki, ale nie była to wysoka

cena za bezawaryjne dotarcie na miejsce.

- Co u Emily? - zapytał Nick po drodze.

- W porządku. Chyba czuje się tam nieźle.

- Na pewno? Bonnie mówiła, że się zdenerwowałaś.

Liza nie chciała go okłamywać, ale nie miała wyjścia.

- Bo jednak się o nią martwię. Co innego ukrywać się kilka dni, a

co innego tak długo. Boję się ciągle, że ten mężczyzna ją znajdzie.

- Hm. Inspektor Ramsey mówi, że kompletnie zaginął ślad po tym

facecie, który był w szpitalu i w twoim mieszkaniu.

- Tak, ale on sądzi, że tu chodzi jedynie o pieniądze - stwierdziła

ponuro Liza, bo obie z Emily miały całkiem inne zdanie na ten temat.

- Uważasz, że on nie przestał szukać Emily, chociaż dostał

pieniądze?

- Właśnie.

Nick ściągnął brwi i wjechał na parking, podjeżdżając na tyły

budynku, gdzie znajdowało się służbowe wejście.

background image

- Zaczekaj, aż otworzę drzwi, potem szybciutko do środka,

dobrze?

Nie czekał na odpowiedź, zakładając, że jest oczywista. Liza

zrobiła, jak prosił. Dyktował warunki, ale w tym wypadku miał rację.

Kiedy otworzył drzwi, wyskoczyła z samochodu, i pobiegła przez

słoneczną przestrzeń prosto do ocienionego korytarza. Wtedy Nick

otworzył swój gabinet.

Liza opadła na fotel przy biurku i niezwłocznie chwyciła za

słuchawkę. Nick podsunął jej notes i ołówek, by mogła coś w razie

potrzeby zapisać. Drżącą ręką wykręciła numer. Kontakt ze światem

zewnętrznym, pozbawionym oparcia Nicka, był dla niej wielkim

stresem. Czuła lęk przed tym, co mogło ją tam spotkać.

Pięć pierwszych nagrań stanowiły telefony od jej matki, która

zirytowanym tonem domagała się, żeby Liza do niej zadzwoniła, żeby

kontynuowała trasę koncertową, żeby - generalnie - była jej

posłuszna. Wuj Joe natomiast z troską dopytywał się o jej

bezpieczeństwo i o Emily.

Liza rozpłakała się, Nick wziął ją za rękę.

- Dobrze się czujesz?

Przytaknęła. Kolejna wiadomość pochodziła od włamywacza,

groził jej.

- To on!

- Kto? - spytał Nick.

- Ten mężczyzna! Ten, który...

Nick włączył głośne mówienie.

background image

- Znajdę cię, suko, dostaniesz, na co zasługujesz, ty i ta twoja

kuzyneczka. Zmów paciorek, bo zbliża się dzień sądu ostatecznego!

Liza zacisnęła powieki.

Na sekretarce znalazła jeszcze tylko dwa telefony od matki. Kiedy

skończyła odsłuchiwanie, Nick czym prędzej przejął słuchawkę.

- Trzeba zawiadomić Ramseya.

- Nick, przecież to jasne, że ten człowiek szuka dalej Emily, i że

tutaj chodzi o morderstwo.

- Wiem. Ramsey musi wiedzieć, co się dzieje, kochanie. Trzeba

zadzwonić.

W końcu Liza zgodziła się z nim. Nie wiedziała, co zrobi

inspektor, ale Nick miał rację, policja musi wiedzieć. Ramsey miał

wolne, ale kiedy Nick wyjaśnił, w jakiej sprawie dzwoni,

recepcjonistka zobowiązała się skontaktować się z inspektorem pod

jego domowym numerem i poprosić go o pilny telefon do gabinetu

Nicka.

Liza wstała i podeszła do okna, stając plecami do Nicka. On zaś

odłożył słuchawkę, zbliżył się do niej i objął ją.

- W porządku?

- Tak, oczywiście. Ale sam wiesz...

Dzwonek telefonu wybawił ją przed powtórzeniem znów tego

samego. To był Ramsey. Nick wyjaśnił, dlaczego go niepokoi, na co

inspektor obiecał dołączyć do nich w ciągu dziesięciu minut. Nick

poprosił go tylko, by wszedł tylnym wejściem.

background image

W obecności inspektora Liza jeszcze raz sprawdziła swoją

sekretarkę automatyczną, tym razem od początku z włączonym

głośnym mówieniem. Ramsey poprosił o dwukrotne powtórzenie

nagrania włamywacza.

Podniósł potem wzrok na Lizę.

- Zamierza zabić was obie. Nawet nie wspomina o okupie.

- Powiedział pan, że już go dostali.

- Od kiedy wie pani, że chodzi o morderstwo, a nie o porwanie,

pani Colton? Nie przypominam sobie, żeby wspomniała pani o tym

wcześniej.

Wpatrywał się w nią, marszcząc czoło. Nick stanął u jej boku,

gotów jej bronić.

- Nie wiedziałam, nie byłam pewna, ale jeżeli bierze w tym

udział... ktoś z rodziny, porwanie nie miałoby sensu. Wuj Joe jest

naprawdę bogaty, a przy tym bardzo hojny.

- Powinienem się był tego domyślić po zabójstwie pomocy

kuchennej.

Liza spojrzała na niego.

- Zna pan jakieś szczegóły jej śmierci?

- Nie, morderca zaatakował ją i uciekł.

- Mają chociaż opis samochodu? Musi być na kogoś

zarejestrowany.

- Pochodzi z kradzieży zgłoszonej dosłownie pół godziny przed

wypadkiem. Porzucono go potem kilka kilometrów dalej. Bez

background image

żadnych odcisków palców - dodał, uprzedzając ewentualne pytanie

Nicka.

Inspektor zaczął krążyć po gabinecie, Liza siedziała w milczeniu.

Nick miał jednak kolejne pytanie.

- A przekazany przez rodzinę okup nie naprowadził na żadne

ślady?

- Nie, gość jakby się rozpłynął. - Ramsey skrzywił się. - Od tamtej

pory zero kontaktu. A pani kuzynka też zniknęła. - Potarł czoło. -

Prawdę mówiąc - wskazał na telefon - to pierwszy znak, że może

wciąż żyje.

- Czy pieniądze nie zostały w żaden sposób oznaczone? Nikt nimi

dotąd nie płacił? - pytał dalej Nick.

- Tak - rzekł Ramsey - są oznakowane.

- Nie domyślili się tego? - zainteresowała się Liza.

Inspektor wzruszył ramionami.

- Zależy, jacy są bystrzy.

Liza stuliła ramiona, czując zbierające się łzy. Miała wielką

nadzieję, że okup naprowadzi na jakiś trop, że wreszcie skończy się

ten koszmar.

- Nie można przesłuchać Meredith Colton? - spytał Nick.

- Na podstawie dziwacznej opowieści jej siostrzenicy? - Inspektor

zwrócił się do Lizy. - Proszę o wybaczenie, nie chciałem pani urazić.

FBI nie chce robić sobie wrogów z Coltonów. Pan Colton w chwili

obecnej chętnie z nimi współpracuje, ale ta historia mogłaby zmienić

sytuację. - Zrobił pauzę i ponownie spojrzał na Lizę, tym razem

background image

dosłownie przebijając ją wzrokiem. - Chyba że ma pani dowód winy

swojej ciotki.

Liza pokręciła głową.

- Cóż, pech, że ten gość nie powiedział przez telefon nic

obciążającego panią Colton. To by wiele zmieniło.

Nick kiwnął głową, zakładając, że wizyta dobiegła końca.

- Dziękuję, że pan wpadł, inspektorze. Pomyśleliśmy, że powinien

pan tego wysłuchać.

- Słusznie. Pozwoli pani, że skopiuję to nagranie? Gdyby dała mi

pani numer i kod do odsłuchania wiadomości, zrobiłbym to u siebie w

biurze.

Liza nie widziała w tym nic złego, bez zwłoki podała mu żądane

numery. Inspektor wyszedł, udając się do biura i zostawiając ich

samych.

Nick przysiadł obok Lizy.

- Przepraszam, kochanie. Spodziewałem się, że ta wiadomość

dostarczy jakiegoś rozstrzygającego dowodu.

- Ja też - wykrztusiła przez łzy. - Chcę, żeby to się skończyło.

Chcę, żeby Emily wróciła do domu... i była bezpieczna.

- Tak... ale ja nie chcę, żebyś mnie opuściła - szepnął i zaraz ją

pocałował.

Ona także nie chciała wyjeżdżać. Niemniej zrobi to, i wcale nie z

powodu mężczyzny, który grozi jej przez telefon. Ale Nick nigdy się

o tym nie dowie.

background image

Meredith nie zdołała zniknąć z oczu Joego ani FBI aż do pewnego

dnia późnym wieczorem, kiedy to rzekomo udała się na spoczynek.

Dobrze chociaż, że temu głupkowi udało się uciec, pomyślała, bo

inaczej zrujnowałby cały jej scenariusz.

Zaparkowała przed podejrzanym barem, gdzie umówiła się z

Silasem. Nie od razu przyzwyczaiła wzrok do pełnego dymu mroku,

znalazła jednak Silasa dokładnie tam, gdzie kazała mu czekać. Z tyłu

sali, jak najdalej od jakiegokolwiek światła.

Nie traciła czasu na grzeczności.

- Gdzie forsa?

- W plecaku. - Mężczyzna przesunął po stole ciężki bagaż, patrząc

nań z żalem, jakby miał się zdematerializować.

Meredith zrzuciła natychmiast plecak na miejsce obok siebie, przy

ścianie. Starczył moment, by zorientowała się, że została wrobiona.

- Banknoty mają kolejne numery.

- To co? Wydaje się je jak każde inne.

- Ty durniu! Nie rozumiesz, że ich nie można wydać? Ta forsa

doprowadzi do nas gliny. - Rozsadzała ją wściekłość, liczyła

przynajmniej na finansową korzyść.

- Kiedy ja mam plany! - protestował Silas, podnosząc głos ze

zdenerwowania.

- Ucisz się, idioto! - zbeształa go Meredith. - Jak się wywiążesz z

roboty, może ci zapłacę - warknęła. - Kiedy zamierzasz się jej

pozbyć?

background image

- Suka dobrze się kryje. Masz tyle, zapłać mi trochę więcej. To

mnie kosztuje.

- Głuchy jesteś? Ta forsa jest na nic. Mogę ci dać pięć tysięcy,

ale... - Zawiesiła głos, kiedy wyciągnął rękę po plecak, jak gdyby

zamierzał wziąć swoje od razu. - Zostaw! Tego nie wolno tknąć,

muszę zdobyć forsę z innego źródła. Chyba że chcesz od jutra gnić w

kiciu.

Szybko cofnął ręce, jakby się poparzył.

- Potrzebuję więcej pieniędzy - skamlał.

- Zdobędę je, ale tych nie dam. Czy wszystko musi mi się tak

rozwalać? - poskarżyła się.

Nie należała wszakże do tych, którzy się łatwo poddają.

Pozbędzie się Emily, postanowiła, i Lizy, jeśli i to będzie konieczne,

choćby była to ostatnia rzecz w jej życiu.

W następnym tygodniu Liza kilkakrotnie jeszcze ukrywała się pod

blond peruką, wychodząc z Bonnie po zakupy. Raz nawet udały się do

dużego centrum handlowego. Świadomość, że jej kłopoty szybko się

nie skończą, nie pozwalała Lizie pogodzić się z koniecznością

dalszego ukrywania się. Gdy zdarzało im się spotykać w sklepie

znajomych Bonnie, ta przedstawiała Lizę jako siostrzenicę, która

wpadła z wizytą. Nick nie miał pojęcia o ich eskapadach.

W środę zadzwoniła Emily i Liza poinformowała ją o nagraniu i

rozmowie z inspektorem. Obie były tym bardzo przejęte. Na pytanie,

jak długo zamierza pozostać w domu doktora, Liza nie udzieliła

background image

jednoznacznej odpowiedzi. Pragnęła zostać tam możliwie najdłużej.

Zresztą obojętnie, kiedy wyjedzie, i tak będzie to bolesne. Postanowiła

zatem cieszyć się każdą chwilą spędzoną z Nickiem. Był wciąż

kochający i czuły, nie wracał do kwestii dzieci, zdawał się dostosować

do Lizy, która - tak myślał - nie chciała po prostu niczego

przyspieszać.

Dla Lizy było to korzystne pod każdym względem. Była tak

szczęśliwa, jak tylko to możliwe w podobnych okolicznościach. Nie

pozbyła się troski o Emily, ale znajdowała pociechę w miłości Nicka i

cieszyła się spacerami z Bonnie. Najchętniej nie zmieniałaby tej

sytuacji jeszcze przez jakiś czas.

W czwartek, kiedy towarzyszyła Bonnie w wyprawie do

supermarketu, wszystko się zmieniło. Znajoma Bonnie zatrzymała ją

na pogawędkę, a Liza w tym czasie lustrowała okładki magazynów.

- Może znasz kogoś, kto podjąłby się czasowej pracy? - spytała

kobieta.

- Jakiego rodzaju?

- Moja córka prowadzi przedszkole w szpitalu, dla dzieci

pracowników. Połowa załogi padła na grypę, jakby była jakaś

epidemia. Jutro trochę jej pomogę, ale i tak brakuje jej rąk do pracy.

Liza wyciągnęła uszy. Kochała dzieci, choć sama nie mogła

zostać matką. Dzień czy dwa pracy w szpitalu wydał jej się

fantastycznym pomysłem. W peruce nikt jej nie rozpozna.

- Ciociu, ja chętnie się tego podejmę - zwróciła się nagle do

Bonnie.

background image

- Wykluczone, kochanie! - zawołała gospodyni. - Nickowi by się

to nie spodobało.

Znajoma spojrzała na nią zdziwiona.

- A co ma do tego doktor Hathaway? Byłoby świetnie, gdyby

przyszła. Jak ci na imię, moja droga?

Liza myślała szybko.

- Liza, Liza Brown.

- Nie wiedziałam, że masz w rodzinie Brownów, Bonnie -

zauważyła znajoma.

- To po mężu, byłam krótko mężatką - wyjaśniła Liza, obawiając

się, że gospodyni nie wybrnie z kłopotu.

- Ach tak, to po co zatrzymałaś nazwisko? - rzekła kobieta i

dorzuciła z uśmiechem: - To co, powiem córce, że będziesz jutro z

samego rana?

- Tak, jeśli można to o dziewiątej.

- Ale wiesz o tym, że będę cię musiała odebrać o wpół do piątej? -

Bonnie szukała ratunku. - Twoja córka - oświadczyła znajomej -

będzie chyba musiała znaleźć kogoś innego, kto może zostać dłużej.

- Jest tak załamana, że zgodzi się na wszystko - stwierdziła

kobieta. - A ty, Bonnie? Nie chciałabyś pomóc?

- Chyba powinnam - mruknęła Bonnie.

- No to wspaniale! Zadzwonię do was dziś wieczorem po

rozmowie z córką - zakończyła znajoma i pchnęła swój wózek z

zakupami.

- Nick nas zabije - szepnęła Bonnie.

background image

- Nie dowie się. Ty możesz powiedzieć, że komuś pomagasz, a

mnie w końcu nie wolno odbierać telefonów.

- A jeśli ktoś cię pozna?

- Nie jestem aż taka sławna. Poza tym ukrywam się przed kim

innym, a tamci z pewnością nie będą mnie szukali w przedszkolu.

Zobaczysz, będzie dobrze.

- Mam nadzieję - rzekła Bonnie z westchnieniem.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Kiedy Nick wrócił do domu tego wieczoru, natychmiast

zauważył, że obie kobiety są czymś poruszone. Bonnie unikała jego

wzroku jak ognia, co wcale nie wróżyło dobrze.

- O co chodzi? - zapytał, przyglądając się im z obawą.

Gospodyni skoczyła jak przerażona i skwitowała:

- Nic.

Liza wtuliła się w jego ramiona. Bliskość Lizy natychmiast

wytrąciła go z równowagi, zapisał sobie jednak w pamięci, by złapać

Bonnie na osobności i pociągnąć ją za język.

- Kolacja będzie za pół godziny, gdybyś chciał, no wiesz,

odwiedzić Lizę - poinformowała Bonnie, wciąż na niego nie patrząc.

Postanowił, że później wszystko wyjaśni, na razie Liza przesłoniła

mu wszystko.

- Świetnie, Bonnie. - Wziął Lizę za rękę i wyciągnął z kuchni.

- Zaczekaj - zaprotestowała, ciągnąc go z powrotem.

Zrobił zdziwioną minę.

background image

- Nie chcesz... porozmawiać?

- Pewnie, że chcę - przekomarzała się - ale miło jest, kiedy ktoś

cię o to pyta, a nie zakłada z góry, że się zgodzisz. Rozbestwiłeś się.

- Tak myślisz? - Uniósł brwi i przygarnął ją do siebie.

Musiał jej przyznać rację, rozpuściła go, czekając na jego powrót

do domu, spędzając z nim wieczory i noce. Przyzwyczaił się do tego i

miał nadzieję, że tak już zostanie. Liza nawet nie zdawała sobie

sprawy, że go przejrzała. Przez nią zmienił swoją decyzję, by się

więcej już z nikim nie wiązać. Bez niej nie wyobrażał sobie życia. Po

raz pierwszy od czterech lat patrzył optymistycznie w przyszłość.

Prawdę mówiąc, nie wyznał jeszcze Lizie miłości wprost, za

pomocą słów. Uznał, że to nie jest stosowny moment, by

komplikować jej życie, bo i bez tego czeka ją wiele istotnych

rozstrzygnięć. Miał jednak zamiar to zrobić, żeby ją zatrzymać.

Spuścił głowę i szepnął jej do ucha zaproszenie, które wywołało na jej

twarzy rumieniec.

Bonnie zaśmiała się, tym razem jej głos brzmiał normalnie.

- Kochanie, zabierz go stąd, bo się zawstydzę.

Liza, posłuszna gospodyni, pociągnęła Nicka za rękę. Poszedł za

nią jak w dym, w takich chwilach nigdy się nie wahał. Kiedy znaleźli

się za zamkniętymi drzwiami pokoju, Nick przytulił ją mocno.

- Czy pocałunek też wymaga pozwolenia?

Był rozpieszczany i znajdował w tym wielką przyjemność.

background image

Następnego ranka Bonnie złapała Nicka, zanim wyszedł do pracy.

- Nie będzie mnie dzisiaj w domu cały dzień, muszę pomóc

koleżance. Nie przejmuj się, gdyby nikt nie podnosił słuchawki.

Liza wbiła wzrok w jajecznicę, w napięciu czekając na reakcję

Nicka. Zastanawiały się z Bonnie, jak i kiedy poinformować go, że

gospodyni może nie być w domu, i zdecydowały, że najlepiej zrobić

to w ostatniej chwili.

- Jakiej koleżance? - spytał, zabierając swoją teczkę i torbę

lekarską.

- Marge Joyner.

Nick stanął jak wryty.

- Co się stało Marge?

- Nic - uspokoiła go szybko Bonnie.

- Przecież ona nie pracuje, jej córka... - Urwał i spojrzał na

Bonnie, marszcząc brwi. - Słyszałem, że w przedszkolu potrzebują

kogoś do pomocy. Czy o to chodzi?

- Tak. Obiecałam tam zajrzeć.

Nick obrócił się do Lizy.

- Dasz sobie sama radę?

- Oczywiście - odparła z niewinną miną, zapewniając

natychmiast: - Nikomu nie otworzę i nie będę odbierać telefonów.

Wciąż zatroskany, Nick pochylił się i pocałował ją.

- Tylko bądź ostrożna.

- Dobrze.

background image

Liza i Bonnie nie otworzyły ust, dopóki nie usłyszały

oddalającego się samochodu.

Pierwsza odezwała się gospodyni:

- Boże ty mój, myślałam, że się złamię i wszystko mu powiem. Za

stara jestem na takie sztuczki.

- Przepraszam cię, ale... ale tak marzę o powrocie do normalności.

Nie sądzę, żebyśmy robiły coś złego, nic mi tam nie grozi.

- Wiem, kochanie. Nie zgodziłabym się, gdybym myślała inaczej.

Nasz doktor przesadza z tą ostrożnością.

- No właśnie. Pójdę teraz na górę, włożę perukę. I zaraz możemy

iść. Chyba nie zaszkodzi, jak będziemy trochę wcześniej?

- Mój Boże, nie. Raczej nas przywitają z otwartymi ramionami.

Bonnie miała rację. Liza rozglądała się po sali pełnej maluchów

błyszczącym wzrokiem.

- Och, Bonnie, czy to nie kochane maleństwa?

- No owszem. Tak bardzo chciałabym, żeby Nick... Chcę

powiedzieć, że czułabym się babcią, gdyby Nick... Co tam, tak,

słodkie jak nie wiem co.

Spieszyła ku nim kobieta niewiele starsza od Lizy.

- Och, pani Allen i Liza, prawda? Tak się cieszę, mama też

przyszła, ale musiałam odesłać do domu kilka minut temu jedyną

pracownicę, która mi została. Ta grypa mnie zabije!

- Proszę tylko powiedzieć, co mamy robić. - Bonnie odłożyła

torebkę na pobliską półkę. Liza zrobiła to samo.

background image

Po chwili obie siedziały na podłodze ze starszymi dziećmi,

organizując im różne gry i zabawy. Liza czuła się jak ryba w wodzie.

Na drugie śniadanie były kanapki z masłem orzechowym i konfiturą,

potem przyszła pora na leżakowanie. Pełne wrażeń dzieci zasnęły,

wszystkie oprócz jednej półtorarocznej dziewczynki, która nie

przestawała płakać.

Liza wzięła małą na ręce, żeby nie przeszkadzała innym, usiadła z

nią w fotelu bujanym i kołysała łagodnie. Drobna dziecięca rączka

chwyciła jasny kosmyk włosów Lizy. Liza syknęła, próbowała się

uwolnić, ale ponieważ dziewczynka nie szarpała jej włosów,

zadowalając się trzymaniem ich w dłoni, Liza oparta się wygodnie i

zaczęła cichutko śpiewać. Kierowniczka przedszkola spojrzała na nią

ukradkiem, Liza szybko przeszła w murmurando. Zupełnie wyleciało

jej z głowy w tym nowym otoczeniu, że jej głos jest rozpoznawalny.

Kiedy dziecko powoli zasypiało, do sali wpadło dwu mężczyzn z

lokalnej stacji telewizyjnej, jeden z nich z kamerą. Liza poszukała

wzrokiem Bonnie. Nie wiedziała, co się dzieje. W tym czasie

dziewczynka przebudziła się i uderzyła w płacz, pociągnąwszy przy

tym perukę Lizy. Pandemonium sięgnęło szczytu, bo mężczyźni

bezbłędnie rozpoznali Lizę. Oko kamery skierowało się w jej stronę, a

jeden z mężczyzn zarzucił ją pytaniami.

Liza starała się desperacko równocześnie uspokoić małą i

poprawić perukę, nie zwracając uwagi na wścibskiego reportera.

Bonnie rzuciła się jej na pomoc. Poleciła reporterowi bezwzględnie

zatrzymać kamerę. Mężczyźni ani trochę się tym nie przejęli.

background image

- Bardzo proszę, nic pan nie rozumie - odezwała się Liza. -

Denerwuje pan dziecko.

W ciągu paru sekund reszta dzieciaków została wyrwana ze snu,

niektóre dołączyły do szlochającego chóru. Marge, znajoma Bonnie,

wsparła ją własnymi siłami, żeby czym prędzej pozbyć się intruzów.

- Pani Colton da nam wywiad i już nas nie ma - wykłócał się

reporter. - Mieliśmy kręcić temat o epidemii grypy, ale to jest dużo

większa gratka.

Liza miała ochotę krzyczeć, starała się jednak zachować powagę.

Stwierdziła z żalem, że chyba nie ma wyboru, jeśli do przedszkola ma

powrócić spokój. Poza tym to tylko lokalna telewizja, pocieszała się.

Wywiadu nie zobaczy nikt, kto chciałby ją skrzywdzić.

- Dobrze, byle szybko - rzekła, wręczając Bonnie zapłakaną

dziewczynkę. - Przejdźmy do holu, przeszkadzacie tutaj.

Po kilku minutach wróciła do sali, w której panowała już cisza, i

przeprosiła szefową za zamieszanie.

- Nic nie szkodzi, mam nadzieję, że może pani tu zostać mimo

wszystko. Nie śmiałabym prosić, ale naprawdę brak mi ludzi, pani

Colton.

- Oczywiście, że zostanę.

Wywiad nie powinien ukazać się na antenie przed wiadomościami

o szóstej, pomyślała.

- Udało się? - Bonnie zjawiła się natychmiast u boku Lizy. -

Obiecali nie mówić nikomu, że tu jesteś?

background image

- Nie. Ale nie powiedziałam, gdzie mieszkam. Mamy mnóstwo

czasu, żeby uprzedzić Nicka.

- O mój ty Boże! On nas zabije!

Liza przekonała się, jak źle oceniła sytuację już o wpół do piątej,

kiedy razem z Bonnie wychodziły z przedszkola. Liza w blond peruce

i towarzysząca jej gospodyni wyszły do holu, gdzie czekali na nie ten

sam reporter i ten sam kamerzysta.

- Pani Colton, muszę zadać pani jeszcze kilka pytań. Informator

kulturalny domaga się więcej materiału.

Liza wpatrywała się w mężczyznę, który podstawił jej pod nos

mikrofon.

- Dałam panu wywiad dla lokalnej stacji.

- No tak, ale nie wiedziałem z góry, że tamci będą zainteresowani.

Chcą nam dobrze zapłacić za informacje, gdzie się pani ukrywa! -

Uśmiechnął się z entuzjazmem, spodziewając się wyraźnie, że Liza

będzie tym zachwycona.

- Nie - rzuciła stanowczo, próbując odejść.

- Pani Colton, będziemy panią śledzić, jeśli nie chce pani

współpracować.

Prawda tych słów uderzyła Lizę. Znaczyły bowiem tyle, że straci

swoją spokojną przystań. Jeżeli wiadomość o miejscu jej pobytu

wydostanie się poza Saratoga Springs, dotrze także do niewłaściwych

osób. Liza pomyślała nawet, że naraża teraz Nicka i Bonnie. A tego na

pewno nie chciała. Bała się, że jeszcze chwila i rozpłacze się.

- Porozmawiam z wami, jeżeli pojedziecie ze mną na lotnisko.

background image

- Ale da nam pani wyłączność - upewniał się kamerzysta.

- Tak - obiecała, czując, że Bonnie ściska jej ramię.

- No to sami zawieziemy panią na to lotnisko - przyrzekł reporter.

Liza zdała sobie sprawę, że ci dwaj mężczyźni nie spuszczą jej

teraz z oka, mogła zatem przynajmniej jakoś ich wykorzystać.

- Dziękuję. Proszę dać mi chwilę czasu, muszę uprzedzić, że jutro

już tu nie przyjdę.

Kiwnęli głowami. Liza popchnęła Bonnie z powrotem do sali

przedszkolnej, zamykając drzwi.

- Chyba nie wyjeżdżasz, złotko? - przeraziła się Bonnie.

- Nie mam wyboru. Jak to się rozejdzie po kraju, możecie być z

Nickiem w niebezpieczeństwie. Muszę jechać.

- I nawet się z nim nie pożegnasz? - spytała gospodyni.

Liza potrząsnęła głową.

- Nie mam wyboru, Bonnie. Powiedz mu... że to wszystko moja

wina. Że próbowałaś mnie przekonać, żebym tu nie przychodziła. I... -

Tyle chciała mu powiedzieć, ale nie mogła. - Podziękuj mu w moim

imieniu. - Uściskała Bonnie i wydawało jej się, jakby rozstawała się z

kimś równie drogim, jak matka.

Wybiegła z sali, zostawiając Bonnie w strugach łez.

Nick wcześnie wyszedł z gabinetu, w szpitalu czekał na niego

pacjent. Po drodze przypomniał sobie, że Bonnie pomaga dziś w

przedszkolu i postanowił wpaść tam i sprawdzić, czy jeszcze ją

zastanie. Uśmiechnął się na myśl, że może Bonnie odkryje w sobie

background image

miłość do dzieci i z tym większym zapałem powita Lizę jako stałą

mieszkankę ich domu, jego żonę i matkę jego dzieci.

Zbliżywszy się do sali przedszkolnej, zajrzał do wnętrza. Już

tylko dwójka maluchów czekała na swoich rodziców, ale Nick

natychmiast dostrzegł Bonnie. Siedziała w fotelu bujanym i płakała.

Jakaś kobieta poklepywała ją po ramieniu.

- Bonnie! Co się stało?

- Och, Nick, tak mi przykro! Myślałam, że będzie dobrze, ale

spadła jej peruka, i zaraz było tu pełno tych wścibskich dziennikarzy.

Powiedziała, że da sobie radę, że nikt nie zwróci uwagi, ale... ale oni

sprzedali wywiad jakiejś ogólnokrajowej stacji... i Liza wyjechała!

Serce Nicka wykonało niebezpieczną woltę. Nie wierzył własnym

uszom. Liza absolutnie nie mogła wyjechać bez słowa, poza tym

miała przecież siedzieć w domu.

- Ona nie wyjechała, Bonnie, jest w domu.

Bonnie pokręciła smutno głową.

- Ona... ona tu była?

Bonnie przytaknęła.

Wbrew wszystkiemu, Nick dalej protestował.

- Nie wyjechałaby. Pewnie chciała zmylić ślady. Jest w domu,

czeka na nas. Chodź, przekonasz się. Pewnie siedzi tam sama

przestraszona.

Wziął Bonnie za rękę i wyciągnął ją z sali przedszkolnej na

parking i do samochodu. Wsadził ją do środka i nacisnął gaz, modląc

background image

się w duchu, by jego słowa się sprawdziły. Gdyby tak się nie stało,

natychmiast by się załamał.

Reporter był zawiedziony. Jedyna nowa informacja, jakiej

udzieliła mu Liza, dotyczyła jej zadowolenia z hotelowej obsługi. Liza

uznała, że przy okazji zrobi hotelowi dobrą reklamę. Zapłaciła kartą

kredytową za bilet do Nowego Jorku i odmówiła dalszych

odpowiedzi. Potem zniknęła w pomieszczeniu dla pasażerów i

spędziła tam pozostały do odlotu czas.

Personel lotniska rozmieścił już w samolocie wszystkich innych

pasażerów, kiedy w ostatniej chwili dołączyła do nich Liza. Cieszyła

się, że wzięła ze sobą do przedszkola przynajmniej torebkę. Przez

chwilę zastanawiała się, nie spodziewając się, by była jej tam

potrzebna, coś jednak kazało jej chwycić ją tuż przed wyjściem.

Kiedy po krótkim locie znalazła się w Nowym Jorku, odebrała

swój bagaż z przechowalni na lotnisku, złapała taksówkę i czym

prędzej pojechała do siebie, do domu. Przywitała się z portierem,

wymigując się grzecznie od wszelkich pytań. Dokładnie obejrzała

mieszkanie, sprawdziła każdy kąt.

Wrzuciła do torby trochę świeżych ciuchów. Przebrała się i

włożyła perukę, którą kupiła jej matka, kiedy Liza ostrzygła się na

krótko. Kolor peruki nie odbiegał od naturalnego koloru jej włosów,

fryzura za to była zdecydowanie dłuższa. Liza zaplotła włosy w

warkocz. Miała nadzieję, że teraz, w dżinsach i koszulce, zmiesza się

z tłumem nowojorskiej ulicy. Jej bank mieścił się zaledwie kilka

background image

przystanków od domu. Udało jej się tam dotrzeć przed zamknięciem i

podjąć większą sumę.

Następnie wynajęła pokój w hotelu średniej klasy, występując

jako Liza Bonney. Kiedy boy zaprowadził ją do pokoju, dała mu

napiwek i zamknęła drzwi. Padła na łóżko i pozwoliła płynąć łzom,

które powstrzymywała od chwili opuszczenia Saratoga Springs.

Opłakiwała swój wyjazd, stratę Nicka i Bonnie, utratę wszystkiego, co

się naprawdę liczy.

Nick wpadł w szał. Nie zastał Lizy w domu, nie czekała tam na

niego. Nie wybiegła mu na powitanie, nie objęła i nie pocałowała.

Bonnie z płaczem przyznała się do wszystkiego. Nick nie miał serca

na nią krzyczeć. Zrobiła błąd, ale to Liza podjęła decyzję. On sam nie

potrafił odmówić niczego Lizie, a Bonnie przecież nie znała dokładnie

całej sytuacji. Żałował teraz, że jej nic nie powiedział.

Ale Liza... ona wszystko wiedziała. Podjęła ryzyko, świadoma

niebezpieczeństwa. Zdając sobie sprawę, jak bardzo on... Musiała

przecież wiedzieć, jak bardzo on ją kocha. I wszystko zniszczyła.

Po pewnym czasie złość Nicka przeszła w ból i strach. Chciał

mieć pewność, że Liza jest bezpieczna. Chciał wiedzieć, dokąd się

udała. Zadzwonił do jej mieszkania i zostawił wiadomość, prosząc o

telefon.

Tej nocy sen do niego nie przychodził. Kiedy Nick wstawał rano

do pracy, miał przed oczami poranki, kiedy budził się obok Lizy. W

background image

jego szafie wciąż wisiały jej ubrania, w łazience stały jej przybory

toaletowe. Jej zapach trwał w pościeli.

Bonnie unikała jego wzroku jak mogła, tak jak poprzedniego dnia.

Tylko że teraz nie było już żadnej tajemnicy.

- Bonnie, to nie twoja wina - rzekł wreszcie. - Powinienem był

powiedzieć ci, że sytuacja jest naprawdę poważna.

- I tak czułam, że nie będziesz zadowolony - odezwała się,

pociągając nosem.

Nick potrząsnął głową.

- Chciałbym... Może czasem za bardzo się rządzę. Powinienem

był powiedzieć ci prawdę, wtedy wiedziałabyś, jak postąpić. A ja

tylko oczekiwałem posłuszeństwa. A więc to i moja wina, nie

przejmuj się tak. Znajdziemy ją.

Nie miał apetytu. Wyszedł szybko bez śniadania, ufając, że praca

oddali choć na moment myśl o Lizie. Poprzedniego wieczoru

zadzwonił do inspektora Ramseya, który obiecał informować go na

bieżąco. Zjawił się w gabinecie pół godziny wcześniej niż zwykle,

wprawiając w popłoch swoich współpracowników.

- Doktorze! - wołała za nim pielęgniarka, usłyszawszy, że

przyszedł. - Właśnie przed chwilą dzwoniła pani Colton!

- Gdzie ona jest? Zostawiła jakiś numer?

- Nie. Powiedziała tylko, że u niej wszystko w porządku.

- Cholera, Missy, czemu nie wzięłaś numeru?! - krzyczał.

Zdumiony wzrok pielęgniarki kazał mu się opamiętać. - Wybacz,

Missy. Bardzo... bardzo się o nią niepokoję.

background image

- Tak, doktorze. Wyobraża sobie pan, że ona tu cały czas była?

Nie miałam pojęcia, nie wierzę, że została w hotelu, nikomu nic nie

mówiąc. W gazecie jest duży artykuł, na pierwszej stronie. Wiedział

pan?

Nick miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że tak, że wszystko

wiedział. Że Liza należy do niego, że była w jego domu, w jego

ramionach, w jego łóżku. Nie byłoby to jednak mądre, musiał zatem

milczeć.

- No nie. Widziałem ją jeszcze w hotelu, nie wiem, co się z nią

dalej działo.

- Ale historia, co? - Pielęgniarka westchnęła. - No tak, bo gdyby

została u pana, załatwiłby mi pan ten autograf. Co tam, może jeszcze

kiedyś przyjedzie.

- Mam nadzieję - zapewnił Nick, po czym wziął do ręki karty

pacjentów, wierząc, że Missy zrozumie ten gest.

Po jej wyjściu zadzwonił znów do inspektora Ramseya.

- Ma pan jakieś wiadomości? - spytał od razu.

- A pan?

- Dzwoniła do mnie, zanim przyszedłem do pracy. Powiedziała,

że wszystko w porządku, nie zostawiła jednak żadnego kontaktu.

- Policja w Nowym Jorku była w jej mieszkaniu. Portier

poinformował ich, że pokazała się tam na krótko i bardzo się

spieszyła. Nie widział, jak wyjeżdża. Poszedł z nimi na górę i pukał,

ale bez skutku. Otworzył im przestraszony, że coś się stało. Nie

background image

znaleźli jej w mieszkaniu, widać było tylko, że wpadła i szybko się

przepakowała.

Nick jęknął sfrustrowany.

- Sądzi pan, że ten włamywacz znowu się pokaże?

- Niewykluczone. Policja obserwuje jej dom.

- To dobrze. Proszę mnie o wszystkim informować - powiedział

na zakończenie.

Patrzył bezmyślnie przed siebie. Nie pozwoliłby Lizie wyjechać,

gdyby miał na to jakiś wpływ. Uwierzył, że będzie ją chronić, a ona,

w ułamku sekundy, zniknęła.

Z ciężkim westchnieniem zadzwonił do Bonnie. Wiedział, że ona

się tam dręczy i chciał jej powiedzieć o telefonie Lizy.

- Czemu tu nie zadzwoniła? - spytała Bonnie załamującym się

głosem.

- Bo nie chciała, żebyśmy wiedzieli, gdzie jest - przyznał

niechętnie. - Ale nie przejmuj się, Bonnie, to mądra dziewczyna, nie

zrobi nic głupiego.

- Tęsknię za nią - szlochała Bonnie.

- Tak, ja też - rzekł i odłożył słuchawkę.

Tęsknota? Co za subtelne określenie, kiedy ma się trudności z

oddychaniem. Poślubiając Daphne, myślał, że ją kocha. Tamta miłość

nie była nawet w połowie tym, co czuł do Lizy. Kiedy w jego

małżeństwie zaczynało się psuć, Daphne już się właściwie nie liczyła.

Z Lizą było inaczej. Wiedział, że będzie mu jej brak do końca

życia, bo przez kilka dni zdążyła rozpalić w nim marzenie o

background image

szczęśliwej rodzinie. Dopóki jej nie znajdzie, marzenie będzie

martwe. Nie widział obok siebie nikogo, prócz niej.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Następnego ranka Liza ubrała się i wyszła do kawiarenki w

pobliżu hotelu. Nauczyła się już, że nie wolno jej opuszczać posiłków,

zmusiła się więc do jedzenia, ale jej talerz był wciąż w połowie pełen,

kiedy płaciła rachunek i wymykała się na zewnątrz, by wmieszać się

w uliczny tłum.

Wskoczyła do pierwszego lepszego autobusu, nie patrząc nawet,

dokąd jedzie. Chciała zatelefonować do Bonnie, upewnić się, że Nick

nie obwinia jej za to, co się stało. Piętnaście przecznic dalej wysiadła i

znalazła budkę telefoniczną.

- Bonnie? - odezwała się, słysząc głos gospodyni.

- Mówi Liza.

- Chwała Najwyższemu, dziecino, słyszę przecież! Gdzie jesteś?

Co tam u ciebie?

- Wszystko dobrze. Czy Nick... był na ciebie zły?

- Nie, kochanie, był słodki, sam się oskarżał, że mi wszystkiego

nie powiedział. Jakie to poważne, znaczy się. To bardzo dobry

człowiek. Chciałby z tobą porozmawiać.

Liza powstrzymała łzy.

- Ja... nie mogę, Bonnie. Rozbeczałabym się, a on by się tylko

denerwował. Naprawdę nic mi nie jest. Może... może jak złapią tego

mężczyznę, odwiedzę was.

background image

- Zadzwoń, jak by ci czego było trzeba, słyszysz? W każdej

sprawie. Zawsze.

- Dobrze.

Liza samotnie ruszyła do hotelu. Odkryła po drodze sklepik z

artykułami biurowymi, w którym kupiła papier i ołówek, żeby móc

dalej zapisywać swoją muzykę. Jedynie to nie pozwalało jej

kompletnie oszaleć.

Kiedy Liza zniknęła, Nick sądził, że nic gorszego nie może go już

spotkać. Następnego ranka przekonał się, jak bardzo się przeliczył.

Schodząc na dół na śniadanie, od razu spostrzegł osobliwą minę

Bonnie.

- O co chodzi?

Wskazała głową gazetę leżącą obok talerza. Nick usiadł i właśnie

po nią sięgał, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.

- Nie wstawaj - powiedziała poważnie Bonnie. - Nie będziemy

otwierać.

Nick zapadł się na krześle, patrząc na swoją miłą, przyjazną

zwykle gospodynię z otwartymi ze zdumienia ustami.

- Dlaczego?

Znowu wskazała głową na gazetę.

- Zobacz.

Rozłożywszy gazetę, Nick ujrzał swoją własną podobiznę obok

zdjęcia Lizy.

- Już wiesz? - zapytała.

background image

- Dowiedzieli się, że tu była?

- Tak, przed domem czeka cała zgraja.

- Cholera! - Wstał i wyjrzał przez żaluzje.

Bonnie mówiła prawdę. Kilku mężczyzn z aparatami

fotograficznymi gotowymi do strzału stało wspartych o swoje

samochody.

Nick ruszył do telefonu i wykręcił numer inspektora Ramseya.

- Inspektorze, na trawniku przed moim domem są jacyś

dziennikarze. Można coś z tym zrobić?

- Tak, przesunąć ich na chodnik. Nic więcej. Może lepiej z nimi

pogadać? Powie im pan, że zatrzymała się u pana, żeby wydobrzeć, a

potem wyjechała. Pan, oczywiście, nie wie dokąd. Tym sposobem

pozbędzie się pan ich prędzej niż innym.

Nick podziękował. Tłumacząc Bonnie, co ma zamiar zrobić,

poszedł za radą policjanta. Ku jego zdziwieniu po kilku dociekliwych

pytaniach, na które uparcie dawał wciąż tę samą odpowiedź,

dziennikarze wynieśli się. Patrzył przez okno na odjeżdżające wozy.

Potem usiadł.

- Śniadanie gotowe?

- Chcesz coś zjeść? - zdumiała się gospodyni.

- Oczywiście.

- No to gotowe - rzekła i wyjęła z piekarnika pełny talerz. - Nie

chcesz przeczytać artykułu?

- Skoro tytuł brzmi: „Słynna gwiazda w gniazdku miłości ze

swym lekarzem", wątpię, żeby mi to dobrze zrobiło.

background image

Powoli żuł jajecznicę, zastanawiając się, dlaczego smakuje jak

tektura. Bonnie siadła przy stole i także zabrała się do jedzenia.

Milczała. Poprzedniego wieczoru powiedziała mu o telefonie Lizy, o

tym, że Liza nie chce z nim rozmawiać. Całą noc przewracał się z

boku na bok, zdawało mu się, że żołądek ma pełen kwasów.

Miał nadzieję, że ten artykuł nie dotrze do Lizy, że gazety

nowojorskie mają ważniejsze tematy niż jakieś obrzydliwe plotki.

Wolałby także, by nie czytali tego jego sąsiedzi.

Godzinę później przekonał się, że wszyscy, którzy go znają,

czytali artykuł. Wszyscy usiłowali się do niego dodzwonić. Nick

wzdychał ciężko. Ostatecznie może z tym żyć. W końcu gorzej już

naprawdę być nie może, spróbuje więc jakoś to przeczekać. I myślał

tak, dopóki Missy nie pojawiła się na progu jego gabinetu.

- Doktorze, jakaś pani dzwoni i koniecznie chce z panem

rozmawiać.

- Żadnych telefonów, Missy.

- Ale ona mówi, że jest pana byłą żoną.

No dobrze, jednak może być gorzej.

- W porządku, na której linii?

- Na trzeciej, doktorze - powiedziała Missy i wycofała się,

zamykając dyskretnie drzwi.

- Daphne, czego chcesz? - burknął.

- Cóż - zirytowała się Daphne. - Ja też się cieszę, że cię słyszę,

kochanie.

Pominął jej słowa milczeniem.

background image

- Nie jesteś zbyt miły - ciągnęła.

- Daję ci pięć sekund i odkładam słuchawkę.

- Jeśli chcesz zobaczyć swojego syna, nie zrobisz tego.

Nick osłupiał.

- Mojego co?

- Pamiętasz może nasze ostatnie romantyczne spotkanie?

Owszem, pamiętał. Przez pół roku spali w oddzielnych pokojach,

aż którejś nocy Daphne wśliznęła się do jego łóżka i uwiodła go.

Konsekwencje tej nocy mocno ją zaskoczyły. Następnego ranka Nick

zażądał rozwodu.

- Pamiętam - przyznał opornie.

- No więc zrobiliśmy wtedy małego Timmy'ego. Ma teraz trzy

lata i dwa miesiące. Możesz nam pomóc, kochanie?

Dziecko? Skąd ma wiedzieć, że na pewno jest jego ojcem? Nie

ufał Daphne za grosz, ani przedtem, ani teraz.

- Miał robione testy? - spytał. - Zbadam swoje DNA dla

pewności.

- Nie wierzysz mi? - Była urażona. - Myślisz, że kłamałabym w

takiej ważnej sprawie?

- A czemu nie? Całe lata mnie okłamywałaś.

- Kochanie, byłeś na mnie zły. Chciałam tylko przeczekać, aż ci

przejdzie, ale nie spodziewałam się, że sobie kogoś znajdziesz. Tyle

czas trzymałeś się na uboczu.

Nagle Nick zrozumiał, skąd ten niespodziewany telefon. Daphne

wcale nie chciała do niego wrócić, niemniej nie mogła pogodzić się z

background image

tym, że ktoś zajmie jej miejsce. Nick nie miał zamiaru dawać wiary jej

słowom. Oszukała go tyle razy w czasie ich małżeństwa, zdradzała go,

miała różnych mężczyzn, i to wielu. Dlatego domagał się teraz

dowodu.

- Skoro się upierasz, zróbmy badania, kochanie, ale to zajmie

trochę czasu, a ja już dzisiaj rozmawiałam z pewnym czarującym

reporterem. Boję się, że mógłbyś stracić pacjentów, gdyby wiedzieli,

że nie chcesz opiekować się własnym synem.

- Do diabła, Daphne, zrobię badania. Jeżeli okaże się, że to moje

dziecko, będę na nie płacił. W każdym razie nie chcę cię więcej w

moim życiu, w żadnej roli.

- Tak cię omotała ta mała kuplecistka? Od razu widać, że to dla

niej nie pierwszyzna. Ma w tym wprawę, naprawdę mogłeś lepiej

wybrać.

- Nie, nie mogłem. Pamiętaj, Daphne, jeśli badania pokażą, że

ojcem jest kto inny, oskarżę cię o zniesławienie. Będziesz miała do

czynienia z moim adwokatem - zakończył, rzucając słuchawkę.

A potem ukrył twarz w dłoniach.

Liza znalazła artykuł na swój temat schowany na dziewiątej

stronie „New York Post". Jej zdjęcie sąsiadowało z podobizną Nicka.

Chciała ją zachować, zadzwoniła do recepcji z prośbą o nożyczki.

Czekając na chłopca hotelowego, przeglądała tekst.

Nagle zabrakło jej tchu. Nick ma syna, o którym nic nie wiedział?

Jego była żona chce do niego wrócić?

background image

Słysząc pukanie do drzwi, otworzyła, nie zważając na łzy płynące

jej po policzkach.

- Proszę pani, czy coś się stało? - spytał chłopiec.

- Nie, nic - odparła głosem zdławionym przez łzy, wręczyła mu

napiwek, wzięła nożyczki i zamknęła mu drzwi przed nosem.

Musiała w końcu przyznać się przed sobą, że miała nadzieję

wrócić do Nicka, kiedy wszystko się uspokoi. Miała nadzieję, że

zostanie jego żoną, nawet jeśli nie będą mogli mieć dzieci. Może Nick

zgodziłby się na adopcję. Przez cztery minione wieczory, kładąc się

do łóżka, kołysała się do snu tą nadzieją.

Tymczasem okazało się, że Nick ma już dziecko, ma kogoś, kogo

może nauczyć łowić ryby, z kim może dzielić ważne chwile swojego

życia. Komu może stworzyć prawdziwy dom, z obojgiem rodziców. Z

taką wiedzą nie mogła się dłużej oszukiwać.

Głośne natarczywe pukanie do drzwi wyrwało ją z przykrych

refleksji.

- Proszę pani? Proszę pani, proszę otworzyć!

Nie wiedziała, skąd ta panika, otworzyła zatem, patrząc najpierw

przez wizjer. Za drzwiami stał dyrektor hotelu.

- Tak?

- Proszę pani, nic się pani nie stało? - Mężczyzna lustrował ją od

stóp do głów, przerażony.

- Nic mi nie jest - zapewniła, próbując zamknąć drzwi.

- Proszę pani, czy pani wie, że pani płacze?

- Oczywiście, że wiem - warknęła.

background image

- Powiedziała pani, że nic pani nie jest.

- Bo nie! Niech mnie pan zostawi!

Po raz kolejny spróbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale

mężczyzna postawił nogę na progu.

- Proszę pani, czy potrzebne jeszcze pani nożyczki?

- To po to pan przyszedł? Mam oddać nożyczki?

- Nie, proszę pani... ale kiedy ktoś jest zdenerwowany... nie

wiadomo, co może zrobić.

Liza patrzyła na niego. W pewnej chwili olśniło ją, zrozumiała, co

mówi do niej ten mężczyzna. Bał się, że ona popełni samobójstwo za

pomocą nożyczek!

- Ja nie... Niech pan sobie zabiera te cholerne nożyczki - żachnęła

się, chwytając nożyczki i niemal rzucając je w jego ręce. - A teraz

niech pan sobie idzie!

- Bardzo przepraszam - mruknął pod nosem dyrektor hotelu,

wycofując się tyłem.

Liza huknęła drzwiami, tym razem z powodzeniem, i runęła na

łóżko. Potem przeprowadziła ze sobą długą, poważną rozmowę,

przypominając sobie o obietnicy, którą złożyła sobie kilka dni

wcześniej: że odejdzie od Nicka, dając mu tym samym szansę na

spełnienie marzeń.

Na dźwięk telefonu Bonnie przyspieszyła kroku. Mógł to być co

prawda jakiś wścibski dziennikarz, którego pozbyłaby się raz dwa, ale

mogła to też być Liza.

background image

- Czy mogłabym prosić Lizę?

To coś nowego, stwierdziła ponuro Bonnie, taki grzeczny ton.

- Nie ma pani co o nią pytać. Wie pani dobrze, że jej tu nie ma.

- Chwileczkę! Ja jestem... Ona dała mi ten numer. Kiedy

wyjechała?

Bonnie dumała, co robić. Wreszcie powiedziała:

- A kto mówi?

W słuchawce zapadła cisza. Bonnie chciała przerwać połączenie,

kiedy kobiecy głos odezwał się ponownie.

- Jestem Emma Logan.

- Jej kuzynka?

- Tak. Proszę mi powiedzieć, kiedy wyjechała.

- Kilka dni temu. Chyba to był piątek. Dziennikarze dowiedzieli

się, że jest u nas i musiała się znowu gdzieś ukryć. A u pani wszystko

w porządku?

- Tak. Mówiła, że da mi znać, zanim... jeśli wyjedzie.

- Dzwoniła tutaj i mówiła, że jest bezpieczna.

- Jest w Nowym Jorku?

- Tak, ale... - Bonnie usłyszała otwierające się drzwi, to Nick

schodził na dół. - Momencik. - Podała słuchawkę Nickowi. - Kuzynka

Lizy.

Nick chwycił słuchawkę.

- Emily, co u ciebie?

- Wszystko w porządku, ale co z Lizą? Obiecała do mnie

zadzwonić, gdyby musiała gdzieś się przenieść.

background image

Nick zmartwił się tonem Emily. Było w nim coś szalonego.

- Na pewno nic ci tam nie grozi? Jeśli potrzebujesz pomocy, to

powiedz. Policja nie zdradzi nikomu, gdzie jesteś.

- Nie, wszystko dobrze, chodzi mi tylko o Lizę. Nie powinnam

dzwonić do jej mieszkania...

- I tak jej tam nie ma - oznajmił Nick. - Już to przerabialiśmy.

Wiemy jedynie, że przebywa w jednym z setek nowojorskich hoteli.

- Dlaczego wyjechała?

Nick przełknął głośno.

- Stwierdziła, że nie może dłużej tu zostać. Prasa znalazła ją w

szpitalu. Nie chciała, żeby dowiedzieli się, że tu była.

- W szpitalu? Nie wyzdrowiała jeszcze? Myślałam...

- Jest zdrowa. Opiekowała się dziećmi w przyszpitalnym

przedszkolu, na ochotnika, ukrywając się pod peruką.

- Tą z długimi włosami, którą kupiła jej matka?

Nick pomyślał przez chwilę, że znalazł może klucz do obecnego

przebrania Lizy.

- W jakim jest kolorze?

- Prawie takim samym jak jej naturalne włosy, tylko że sięga jej

chyba do połowy pleców.

- Nie - odparł spokojnie. - Miała blond perukę.

- Gdyby zadzwoniła przypadkiem, proszę przekazać jej, że

czekam na kontakt.

- Oczywiście. Ja też proszę o to samo. Powie jej pani, żeby

zadzwoniła?

background image

- Na pewno jej powiem.

Nie mógł spodziewać się innej odpowiedzi, Emily nie zdradziłaby

mu kryjówki Lizy, nawet gdyby ją znała. Nie mógł też uwierzyć, żeby

Liza zapomniała o swojej kuzynce, w końcu jej bezpieczeństwo

wydawało się dla niej najważniejsze. Tym bardziej zaczął się martwić

o Lizę.

Emily wróciła do kawiarni, jej przerwa dobiegła końca. Nie

potrafiła udawać tym razem pogodnej beztroski. Toby Atkins,

popijając kawę na swoim ulubionym stołku, zapytał natychmiast:

- Stało się coś?

Przejmując się Lizą, Emily całkiem o nim zapomniała.

- Co? Nic, nic się nie stało.

- Myślałem, że dostałaś jakieś złe wieści z domu.

Opowiedziała mu kiedyś melodramatyczną historię o śmierci

swojego narzeczonego, która stała się powodem jej wyjazdu z

rodzinnych stron.

- Nie. Dzwoniłam do siostry, trochę się przeziębiła. - Ubrała twarz

w zdawkowy uśmiech.

Toby kiwnął głową.

- Aha. - Po czym zaskoczył ją, kładąc swoje ręce na jej dłoniach. -

Wiesz, że możesz na mnie polegać, Emma?

Wiedziała. Początkowo była z tego zadowolona. Potem

uprzytomniła sobie, że zabrnęła za daleko. Toby się w niej zakochał,

ona zaś nie czuła w stosunku do niego podobnych uczuć, i nie chciała

background image

wprowadzać go w błąd. Nawet tego żałowała. Z jakiegoś powodu

imponowali jej dominujący mężczyźni, może dlatego, że taki był jej

ojciec. Joe Colton zawsze przewodził, zawsze był w pierwszym

szeregu.

- Wiem, Toby, doceniam to. Ale niczego mi nie trzeba. Dolać ci

kawy?

Potrząsnął głową.

- Pójdę lepiej na obchód.

Wstał, wsadził na głowę swój kowbojski kapelusz, część stroju,

który nosił w pracy.

- Uważaj na siebie - powiedziała z uśmiechem.

Modliła się tylko, żeby i Liza była ostrożna.

Po ostatnich wydarzeniach Liza była co prawda przekonana, że

nigdy nie stworzy z Nickiem rodziny, nie mogła jednak zupełnie

wszystkiego odpuścić. Jeździła po mieście, sprawdzając swoją

domową sekretarkę automatyczną i telefonując do Bonnie za każdym

razem z innego aparatu.

Z bólem serca wysłuchiwała głosu Nicka, który nagrywał się na

jej sekretarce jako troszczący się o zdrowie pacjentki lekarz, bo dla

bezpieczeństwa nic innego nie mógł po prostu powiedzieć. Bała się

oddzwonić, a nawet zapytać jego gospodynię o niego albo o jego

synka... albo o jego byłą żonę.

Bonnie przyznała jej kiedyś szczerze, że nienawidzi Daphne, a z

drugiej strony rozumiało się samo przez się, że dla dziecka Nicka ta

background image

poczciwa kobieta zniesie różne niewygody. Liza nie zdawała sobie

nawet sprawy, że dzwoni codziennie o tej samej porze, około

dziesiątej rano kiedy Nick jest w pracy. I nigdy też nie dzwoniła w

weekendy.

Odczekała pierwszy długi sygnał. Na myśl, że Nick jest tam, po

drugiej stronie, serce jej przyspieszyło. A gdy w słuchawce usłyszała

jego głos, była bliska płaczu.

- Halo? Halo? Lizo, to ty?

- Nick - wykrztusiła.

- Lizo, wróć. Nie potrafię...

- Nie mogę, Nick, nie chcę was narażać.

Ucieszyła się, że o niej nie zapomniał pomimo wszystko. Że

obchodzi go jej los.

- Dzwonił Ramsey. Tamten facet zjawił się znowu w twoim

domu, zaczęli go ścigać, uciekał, złapał taksówkę... Liza, on nie żyje.

- Na pewno? - zapytała.

Tak trudno było jej uwierzyć, że przynajmniej część tego

koszmaru dobiegła kresu.

- Na pewno. Pokazali mi zdjęcie, to był on. Wróć, Lizo.

- Nie mogę. Są inne... Muszę być ostrożna! - Miała wrażenie, że

żołądek kompletnie odmówił jej posłuszeństwa.

Odwiesiła słuchawkę, ale zanim zdołała pomyśleć, dokąd teraz

iść, zgięła się wpół i zwymiotowała całe swoje poranne śniadanie.

Potwornie zażenowana, wyjęła chusteczkę i wytarła twarz. Pocieszała

się, że to nie może być początek nowej fazy choroby. Musi coś

background image

postanowić. Na pierwszy ogień postanowiła zmienić hotel, na wszelki

wypadek wynieść się z miejsca, gdzie podejrzewano ją, że chce

odebrać sobie życie za pomocą nożyczek. Dalsze plany zostawiła na

później.

Wyszła z hotelu zadzwonić do Emily, która miała o tej porze

przerwę na lunch. Króciutko zapewniła ją, że u niej wszystko w

porządku, a następnie zatelefonowała do domu wuja Joego w

Prosperino. Odebrała gosposia.

- Inez, to ja, Liza. Zastałam wuja?

- Dziecko, wszyscy tu umieramy ze zgryzoty! Gdzie jesteś?

Nawet twoja matka dzwoniła.

- Wiem. Jestem w Nowym Jorku. Jest wujek?

- Chwileczkę, kochanie. Zaraz zobaczę.

Liza czekała cierpliwie, aż Joe podejdzie do telefonu.

- Liza? - Gdy niski głos wuja wypełnił jej uszy, westchnęła z ulgą.

- Dzień dobry, wujku. Jak się czujesz?

- Biorąc pod uwagę okoliczności, chyba nieźle. A co u ciebie? I

co to za lekarz?

- Po prostu lekarz, wujku. Nic się nie martw.

- Jesteś w trasie?

- Nie. Tak się denerwuję Emily, że przestałam myśleć o swoich

sprawach. Nie mogłabym teraz śpiewać, i pewnie jeszcze przez jakiś

czas nie będę mogła. - Zmieniła temat. - Masz jakieś wiadomości o

tym człowieku, który próbował cię zastrzelić?

background image

- Niewiele. Bardziej martwię się Emily. Boję się... Boję się, że

możemy ją stracić - zakończył łamiącym się głosem.

Liza poczuła się paskudnie. Pozwalała mu cierpieć, wiedząc, że

Emily jest bezpieczna... przynajmniej w tej chwili.

- Nie trać nadziei, wujku, znajdziemy ją.

- Wróć do domu, Lizo. Jeżeli nie koncertujesz, mogłabyś...

- Nie, nie mogę. Znasz mamę. - Wiedziała, że wuj zrozumie tę

aluzję. Wszyscy wiedzieli, że jej matka jest dla niej bezwzględna.

- No dobrze, ale zadzwoń do mnie znowu.

- Zadzwonię. Uważaj na siebie, proszę.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Lizy, a Nick wciąż nie mógł

zapomnieć tych kilku dni, kiedy była tak blisko, bo świat był wtedy

zupełnie inny, o niebo bardziej przyjazny.

Teraz Nick rzadko się uśmiechał. Tylko od czasu do czasu, gdy

dzwoniła Liza, ale nigdy nie wiedział, kiedy to nastąpi. A nie mógł

przecież przesiadywać w domu całymi dniami po to, by usłyszeć jej

głos. Rozmawiała zawsze krótko, bo trudno przecież ciągnąć

rozmowę, jeśli nie chce się niczego o sobie powiedzieć.

Trudno byłoby twierdzić co prawda, że Nick nudził się od

wyjazdu Lizy. Wyśledził dziennikarza, który zrobił wywiad z Daphne,

i ostrzegł go, że udzieliła mu fałszywych informacji. Potem zadzwonił

do wydawcy gazety, któremu z kolei zagroził, że jeżeli wydrukuje

więcej kłamstw Daphne, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

background image

Adwokat Nicka miał pełne ręce roboty... i coraz pełniejsze

kieszenie. Nick poddał się też testowi na DNA, ale, jak się

spodziewał, Daphne ulotniła się, nie pozwalając przeprowadzić

podobnych badań na dziecku. Nawet go nie zobaczył. Wynajął więc

prywatnego detektywa, żeby ich odnalazł.

Chciał też wynająć kogoś, kto odszukałby Lizę, pomyślał jednak,

że mógłby ją niechcący wystraszyć. Poza tym ona wiedziała przecież,

gdzie go znaleźć, i bynajmniej nie dążyła do spotkania. A on naiwnie

spodziewał się, że wiadomość o śmierci jej prześladowcy skłoni ją do

szybkiego powrotu.

- Doktorze?

Nick podniósł wzrok.

- Tak, Missy?

- Skończyliśmy. Idzie pan do domu?

- Tak, już idę. Możesz zamykać. Do jutra.

Skinęła głową i zakręciła się na pięcie, zdążył mimo to dostrzec

zatroskanie w jej oczach. Miłe było, że personel przejmował się jego

kłopotami, nikt z nich nie mógł mu jednak pomóc.

Gdy zadzwonił telefon, chwycił za słuchawkę.

- Nick, kiedy będziesz w domu?

- Zaraz, Bonnie.

- To dobrze, bo Liza będzie w telewizji!

- Co... Co się stało? - Zdenerwował się, że kryje się za tym coś

złego.

background image

- Sprawdzałam program telewizyjny na wieczór i przeczytałam,

że będzie benefis z Carnegie Hall. Piszą, że wystąpi też Liza. - Bonnie

niemal brakowało tchu, zupełnie jakby przebiegła kawał drogi.

- To transmisja na żywo? - dopytywał się, licząc szybko, ile czasu

potrzebowałby na dostanie się do Nowego Jorku.

- Nie, piszą, że to nagranie.

Nagranie? Dość, by przyprawić faceta o łzy, stwierdził Nick,

mocno rozczarowany.

- Będę za kilka minut.

Kolacja już czekała, lecz Nick nie miał apetytu. Włożył czystą

kasetę do magnetowidu i chodził tam i z powrotem, czekając na

rozpoczęcie programu. Usiadł dopiero, gdy na ekranie pojawiła się

Liza, emanując łagodną urodą i wdziękiem. Śpiewała piosenkę ze

swojego pierwszego albumu, wiedział to dzięki Bonnie, która po jej

wyjeździe natychmiast kupiła płytę.

- Jak dobrze ją znowu widzieć - szepnęła gospodyni. Przed

kolejną piosenką Lizy nastąpiła przerwa na reklamę. - Ciekawe, co

teraz zaśpiewa? - zadumała się Bonnie.

Nick nie odpowiedział, było mu wszystko jedno, byle tylko mógł

patrzeć na Lizę. Lepiej czułby się tylko, biorąc ją w ramiona... i nigdy

nie wypuszczając.

Meredith oglądała koncert w towarzystwie męża. Rzadko

przebywali razem w jednym pokoju, nie dzielili łóżka. Tak było od

background image

dnia, kiedy Meredith ogłosiła, że jest w ciąży, nie wiedząc, że Joe jest

bezpłodny.

Kiedy Liza zeszła ze sceny, Meredith zasugerowała:

- Powinniśmy zadzwonić do niej z gratulacjami. - Nie wierzyła, że

Joe nie wie, gdzie przebywa Liza.

- Nie znam jej adresu - odburknął. - Dzwoniła z Nowego Jorku, to

wszystko, co wiem. W każdym razie nie mieszka w swoim

mieszkaniu.

- Niby dlaczego?

- A co cię to nagle tak obchodzi, Meredith?

Spojrzał na nią. Udała, że to nic ważnego. Była lepszą aktorką

nawet od Lizy. Meredith sądziła, że będzie zmuszona pozbyć się Lizy

na zawsze, ale Liza nie była tu najważniejsza. Przede wszystkim

chodziło o Emily.

- Nie jesteście już tak blisko jak kiedyś? - Pytanie Joego wdarło

się znienacka do jej uszu.

Pokręciła głową. Miała zasadę: zawsze trzymać się możliwie

najbliżej prawdy.

- Tak. Tak to jest, kiedy dzieci dorastają, zaczynają swoje własne

życie.

Dotyczy to także sióstr, pomyślała, bo została kiedyś porzucona

przez własną siostrę. Prawdziwa Meredith poślubiła Joego, stając się

zamożną kobietą, ale nigdy nie zatroszczyła się o swą siostrę

bliźniaczkę. Dostała zatem, na co zasłużyła.

background image

Problem w tym, że ona gdzieś tam jest. Czy po dziewięciu latach

może jeszcze cierpieć na amnezję? Siedząca teraz obok Joego Coltona

Meredith rozpaczliwie pragnęła się tego dowiedzieć. Ciekawa była,

gdzie ukrywa się ta prawdziwa Meredith, bo ona nie miała zamiaru

utracić swojej pozycji... za żadną cenę.

Tego dnia udała się znowu do miasta i rozmawiała z mężczyzną,

którego wynajęła po to, by odnaleźć siostrę. Nie trafił na żaden ślad.

Tego było już za wiele. Obrzuciła go wyzwiskami i bezlitośnie

zwolniła. Umówiła się potem na spotkanie z najbardziej znaną firmą

detektywistyczną w kraju.

Pomyślała, że powinna ich zatrudnić także do odnalezienia Emily,

ale z drugiej strony powstrzymywało ją przed tym bardzo skrupulatne

śledztwo, którego spodziewała się po... wyeliminowaniu dziewczyny.

Nie obawiała się natomiast, by podobne reperkusje miały miejsce po

zniknięciu jej siostry. W końcu kogo może obchodzić jakaś chora

psychicznie, stara kobieta...

Usiadła wygodnie na kanapie. Tak, jeszcze chwila i wszystko

będzie pod kontrolą. Wiedziała, że Liza nie jest głupia, że po śmierci

Emily nie piśnie ani słówka. A jeśli piśnie, nikt jej i tak nie uwierzy.

Z uśmiechem zadowolenia na twarzy Meredith skupiła się na

dalszym ciągu koncertu.

Liza oglądała swój występ skulona pod kołdrą w nowym pokoju

hotelowym. Przeniosła się tam poprzedniego dnia, zanim nagrany

kilka miesięcy wcześniej program nie przypomniał widzom jej

background image

twarzy. Jej prześladowca co prawda już nie żył, ale to nie było dla niej

dostatecznym argumentem do powrotu do swojego mieszkania.

Jeszcze nie teraz. Była ciekawa, czy Nick ogląda koncert, i oczywiście

czy za nią tęskni.

Myślała o mężczyźnie, który ją śledził, i o powrocie do Saratogi,

wciąż jednak odkładała tę decyzję. Czuła się ostatnio potwornie

wyczerpana, a do tego męczyły ją poranne nudności. Stwierdziła, że

najpierw powinna wydobrzeć. Słyszała w wyobraźni troskliwy głos

Nicka, który napomina ją, żeby na siebie uważała.

Poruszona nagle, zadzwoniła do przychodni przy pobliskim

szpitalu i umówiła się na wizytę następnego ranka. Nie było to może

rozsądne tuż po jej telewizyjnym występie, liczyła jednak na to, że

peruka i okulary pomogą jej ukryć tożsamość. W żadnym wypadku

nie wróci do Nicka znowu chora. Jeśli w ogóle wróci.

Siedziała na krześle w ciasnym gabinecie. Dwie godziny czekała

na tym wyjątkowo niewygodnym siedzeniu na wyniki badań.

- Pewnie potrzebuję żelaza? - spytała, udając dobry nastrój, choć

najchętniej weszłaby do łóżka i spała przez kilka dni bez przerwy.

Lekarz przypatrywał się jej.

- To z pewnością jedna z rzeczy, które pani zalecę. Podstawowa

diagnoza jest jednak inna.

Wyraz jego twarzy przyprawił ją o lęk.

- To znaczy... że mam raka?

Lekarz spojrzał na nią zdumiony.

background image

- Ależ nie, skąd, pani... - Zerknął w papiery. - Panno Bonney, nie

o to chodzi. Mam nadzieję, że się pani ucieszy, jest pani w ciąży.

Liza nie wahała się ani sekundy.

- Nie, doktorze, proszę wybaczyć. Musiała zajść pomyłka, jestem

bezpłodna.

- Czemu pani tak myśli?

Powiedziała mu o wyroku dwu różnych lekarzy. Spodziewała się,

że ten lekarz skieruje ją na jakieś dodatkowe badania, ale on tylko

pokręcił głową.

- Panno Bonney, przecież oni nie twierdzili, że to całkiem

niemożliwe. W takich wypadkach często zdarzają się cuda.

Liza gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami. Jego słowa

zapadały w nią głęboko.

- To znaczy... że naprawdę jestem w ciąży? - W jej głos wkradała

się histeria.

- Proszę się uspokoić. Teraz musi pani być spokojna i szczęśliwa.

Chcemy przecież, żeby dziecko urodziło się zdrowe.

- Coś nie tak z moim dzieckiem? - Pochyliła się w stronę lekarza,

zdenerwowana. Trudno jej było uwierzyć w diagnozę, a co dopiero w

szczęśliwe zakończenie.

- Ależ z pani panikara! - Zmarszczył brwi. - Jeśli będzie pani

postępować według zaleceń, nie widzę żadnych kłopotów.

- Oczywiście, że będę. Co mam robić? Godzę się na wszystko.

Ja... Kiedy dziecko się urodzi?

background image

- Jest pani dopiero w trzecim tygodniu ciąży. Dobrze, że zgłosiła

się pani tak wcześnie. Dam pani coś do poczytania, zapiszę witaminy

dla przyszłych mam. Kupi je pani w naszej aptece. Potrzebuje pani

pomocy finansowej?

- Nie, zapłacę - rzekła, myśląc już o czym innym.

- Mamy też przy szpitalu sklep z darmową, używaną odzieżą dla

kobiet w ciąży. Na razie za wcześnie dla pani na takie rzeczy, ale

chcę, żeby pani wiedziała jak możemy pomóc.

Liza patrzyła na niego. Ubrania dla ciężarnych! Nie spodziewała

się, że będą jej kiedykolwiek potrzebne. A tymczasem ona i Nick...

ona i Nick będą mieli dziecko.

W tym momencie coś sobie przypomniała. Nick jest już ojcem.

Nie dzwoniła dawno, nie miała nic do powiedzenia, a poza tym bała

się usłyszeć, że Nick i Daphne pogodzili się. A zatem jej dziecko

będzie się wychowywało bez ojca. Nikt nie nauczy go łowić ryb.

Poczuła, że zaraz się rozpłacze. Pocieszała się, że ofiaruje

swojemu dziecku więcej miłości, niż zazwyczaj dają dzieciom matki.

Ona...

- Panno Bonney, dobrze się pani czuje? - zaniepokoił się lekarz. -

Nie chciałem pani zdenerwować.

- Nic mi nie jest, doktorze - odparła, mrugając powiekami, żeby

łzy nie wydostały się spod nich na zewnątrz.

- Dobrze, w takim razie proszę, to lektura dla pani i recepta na

witaminy. Chciałbym panią znowu zobaczyć u siebie za miesiąc.

Proszę zapisać się na wizytę przed wyjściem.

background image

- Dobrze, dziękuję. - Liza zabrała broszurki, uciekając przed

wzrokiem lekarza.

Przepełniona sprzecznymi emocjami, z trudem nad sobą

panowała. Wiadomość o dziecku wprawiła ją w radosną ekstazę, a

jednocześnie kompletnie załamał ją fakt, że Nick się o nim nie dowie.

Wyszedłszy ze szpitala, przywołała zaraz taksówkę. Chciała jak

najszybciej znaleźć się sama.

- Dokąd, proszę pani?

Podała nazwę ulicy w pobliżu hotelu i usiadła z tyłu. przez jej

głowę przepływało tysiąc myśli na sekundę.

- Ale pani podobna do tej piosenkarki! - zawołał kierowca.

Udała obojętność.

- Tak, już to słyszałam. Niestety.

- Nie umie pani śpiewać? - spytał.

- Ani trochę. Myśli pan, że bywałabym w takim miejscu? -

spytała, z ironią wskazując na szpital.

Taksówkarz zaśmiał się.

- Pewnie nie. Te gwiazdy to mają specjalne pokoje i najlepszą

obsługę. A my, szare myszy, ledwo wiążemy koniec z końcem.

Pieskie życie.

- Taa - zgodziła się i wyjrzała przez okno.

Toby Atkins wpadł po drodze do antykwariatu Annie Summers.

Emma pomagała jej czasami, kiedy miała wolne w kawiarni. A on

background image

powtarzał jej, że w takie dni powinna raczej rozerwać się i zabawić.

Odpowiadała mu wtedy niezmiennie, że ona kocha starocie.

Ściągnął brwi. Jedna rzecz go w niej niepokoiła. Jak na kobietę,

która rzekomo grzebie swoje smutki, Emma była potwornie nerwowa.

Za każdym razem, gdy wspomniał jej o jakimś obcym przybyszu w

miasteczku, pozornie nie słuchała, ale dopóki nie zidentyfikował

osoby, kuliła się w sobie.

Doszedł w końcu do wniosku, że uciekła z domu. Swoją drogą,

uznał to za mniejsze zło, bo podejrzewał także, że Emma może być tą

ślicznotką, która brała udział w kradzieżach samochodów w

okolicznych miastach. Ale kiedy był z nią, podejrzenie to zdawało mu

się irracjonalne.

Wszedł do sklepu i przywitał Annie uśmiechem. Annie była

niebrzydka i miła, ale nigdy nie ciągnęło go do niej tak jak do Emmy.

- Emma pracuje dziś u ciebie?

- Cześć, Toby. Tak, poszła obejrzeć serwis pani Yardley. Pani

Yardley chce go sprzedać, a Emma zna się na porcelanie lepiej ode

mnie.

- Nie dziwi cię to? - zapytał, patrząc na Annie.

Odwróciła wzrok, wycierając plamę na starym kredensie.

Wzruszyła ramionami.

- Raczej nie. Ludzie często wiedzą więcej, niż można by się

spodziewać.

- Kiedy wróci?

- Powinna już być. Wyszła ze dwie godziny temu.

background image

W tym momencie, jakby na zawołanie, Emma otworzyła drzwi,

niosąc mnóstwo niewielkich pudełek. Toby rzucił się ku niej z

pomocą. Przeszłość Emmy przestała być problemem w jednej chwili,

odsunięta przez radość z jej obecności.

Nick zaplanował sobie cały miesiąc wakacji. Nie było to łatwe,

zazwyczaj brał tydzień wolnego, kiedy czuł się wypalony, a po

tygodniu wracał do swych pacjentów. Tym razem do wakacji nie

zmusiło go przemęczenie. Chciał odnaleźć Lizę, zacząć budować

przyszłość z kobietą, którą kocha.

Zakończył definitywnie przykre sprawy z Daphne. Wynajęty

przez niego detektyw odnalazł ją i jej małego synka. Sfotografował

ich. Zrobił też zdjęcie mężczyzny, nie znanego Nickowi, który im

towarzyszył. Chłopiec, mały Timmy, był bardzo podobny do

nieznajomego. Nick nie polegał wszakże wyłącznie na swoich oczach.

Przez adwokata przesłał Dahpne papiery, w których domagał się

testów DNA dziecka. Wyraziła zgodę, prosząc tylko, żeby nie ciągał

jej po sądach.

- Dobrze, chcę tylko zobaczyć wyniki.

- Po co? Już wiesz, że to nie twoje dziecko. - Była zła. - Nie

potrzebuję kłopotów.

- Wolisz zatem sąd? Żeby wszyscy dowiedzieli się, co knułaś?

- Nick, jesteś złośliwy.

- Tak. To co, dostanę wyniki DNA chłopca?

- No dobra, dostaniesz!

background image

Dostał je do rąk we wtorek. Były negatywne, zgodnie z jego

przewidywaniami. Znalazł więc zastępstwo wśród kolegów dla

pacjentów, których nie dało się odwołać, i nieprzewidzianych

wypadków, które mogły zdarzyć się w ciągu następnego miesiąca.

Wieczorem miał samolot do Nowego Jorku.

Przed wyjazdem rozmawiał jeszcze z inspektorem Ramseyem,

który niewiele wzbogacił jego wiedzę. Policja miała jego telefon na

podsłuchu, ale wszystkie telefony od Lizy były z budek

telefonicznych w mieście. Ramsey zasugerował, żeby Nick zostawił

na sekretarce Lizy wiadomość o swoim przyjeździe i prośbę o

kontakt. Nick przemyśliwał także nad zaangażowaniem detektywa,

inspektor zaś polecił mu pewną nowojorską firmę.

Po wyjściu ostatniego tego dnia pacjenta Nick pospieszył do

domu z rosnącym podnieceniem. Wiedział, że sprawa wymaga czasu i

cierpliwości, ale wreszcie zaczął działać, robić coś, żeby mieć znowu

Lizę u swego boku. Jego miłość do niej nie traciła z czasem na sile.

Wierzył, że jest monogamistą, a Liza jest właśnie tą jedyną

kobietą jego życia. Zgodził się nawet zrewidować swój obraz idealnej

przyszłości i nie sprzeciwiać się dalszej karierze Lizy, gdyby miała na

to ochotę. Byle tylko wracała do niego po koncertach.

Tylko to się liczyło.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Liza nagle przestała się wahać. Postanowiła jechać do Saratoga

Springs i powiedzieć Nickowi, że jest z nim w ciąży. Nie chciała o nic

background image

prosić, chciała tylko, by wiedział. Położyła dłoń na brzuchu, kołysząc

swój sekret. Zaczęła snuć plany, zastanawiać się, gdzie mogłaby

stworzyć najlepszy dom dla swego dziecka. Na wsi, a może w małym

miasteczku.

W miejscu spokojnym, ale nie całkiem odciętym od świata, takim

jak na przykład Saratoga Springs. Tam jednak nie mogła tego zrobić,

jeżeli Nick ma inne plany. Przyrzekła sobie nie zadręczać się tym

jednak, bo może wszak znaleźć dla siebie inne, podobne małe miasto,

których przecież nie brak.

Wyskoczyła z łóżka, lecz natychmiast zatoczyła się i upadła na

nie z powrotem. Dzieci bardzo nie lubią gwałtownych ruchów mam.

Kręcąc głową, wstała za drugim razem ostrożnie. Pomyślała, że skoro

już ma jechać, nie ma na co czekać. Znalazła numer linii lotniczych i

zarezerwowała miejsce w pierwszej klasie. Ubrała się w dżinsy i

koszulkę, wrzuciła trochę ciuchów do dużej torby na ramię, zbiegła na

dół i zawołała taksówkę. Po chwili była już w drodze na lotnisko.

Wysiadłszy, usłyszała komunikat przez głośniki:

- Rejs numer 48 do Albany, Saratoga Springs i Burlington.

Prosimy pasażerów o zajęcie miejsc.

Pobiegła przez tłum, a kiedy już siedziała na swoim fotelu,

uświadomiła sobie, że jej spodnie zrobiły się za ciasne. Była strasznie

ciekawa, czy Nick od razu się domyśli. Czy odgadnie jej sekret, zanim

go pozna? Na usta pchał jej się nerwowy chichot spowodowany

jakimś śmiesznym lękiem. Sama, patrząc w lustro, nie zauważała

background image

jeszcze żadnej widocznej zmiany w swoim ciele. Tak czy owak, przez

cały krótki lot nie mogła przestać o tym myśleć.

Kiedy samolot wylądował, Liza ledwo panowała nad emocjami.

Nie musiała czekać na bagaż, czym prędzej udała się więc do wyjścia,

by złapać taksówkę. Spieszyła się, ale automatycznie przyglądała się

mijanym twarzom, od jakiegoś czasu weszło jej to w krew.

Nagle stanęła jak wryta, bo właśnie minął ją pewien znajomy

facet z dołkiem na brodzie.

- Nick! - krzyknęła natychmiast.

Był tam, kilka metrów dalej, z walizką w ręce. Walizka? Szedł w

stronę stanowiska odpraw dla pasażerów. Wyjeżdża! Nie, nie,

przecież nie może...

Szedł, w zasadzie nie zwolnił, zerkając przez ramię w bok. Aż

zobaczył Lizę. I wtedy osłupiał. Sądził, że to halucynacje. Rozejrzał

się szybko dokoła, by sprawdzić, czy nie zwrócili niepotrzebnie

niczyjej uwagi.

Lizę ogarnął smutek. Nie jest dla niego tak ważna, jak jego dobre

imię. Pomyślała, że te koszmarne plotki w prasie musiały mu narobić

kłopotów. Podszedł do niej w końcu, ale nie przywitał się czule,

wpatrywał się w nią tylko, jakby była złudzeniem.

- Co ty tu robisz?

Czekała na jego pocałunek, na dotyk, każdej chwili każdego dnia.

Teraz przekonała się, że Nick za tym nie tęsknił. Czyżby naprawdę

zdążył ją zapomnieć?

background image

- Przyjechałam odwiedzić Bonnie. Chyba nie masz nic przeciwko

temu? - odparła drżącym głosem i czekała na odpowiedź.

Jej rozczarowanie sięgnęło zenitu. Przecież, do diabła, dopiero co

trzymał ją w ramionach, kochał się z nią tyle razy, że nie zdołałaby się

doliczyć.

Zmarszczka na jego czole pogłębiła się.

- Nie, oczywiście, że nie - wycedził. - Chodź, podwiozę cię.

- Zdawało mi się, że spieszysz się na samolot. Nie przejmuj się

mną, dam sobie radę - zapewniała z bólem serca.

Nie odpowiedział, chwycił ją za rękę i pociągnął do wyjścia.

- Nick! Dam sobie radę! Nie musisz...

Przepchnął ją przez drzwi na chodnik, wezwał taksówkę, cały

czas bez słowa. W porządku, pomyślała. Ona też nie ma ochoty na

rozmowę, jeśli tak ma wyglądać powitanie.

Nie mogło mu się pomieścić w głowie, że znalazł Lizę, nie

wyjeżdżając z miasta. Znalazł ją, by usłyszeć, że przyjechała zobaczyć

się z Bonnie. To on wariował, nie wiedząc, co się z nią dzieje, tęsknił

jak szalony za chwilą rozmowy... za tym, żeby ją dotknąć, a ona...

Gdyby miał teraz posłuchać swoich pragnień, kochałby się z nią

natychmiast, na oczach Boga i ludzi. Przyzwoitość przestaje się

liczyć, gdy w grę wchodzi pożądanie. Tylko że owo pożądanie w tym

wypadku domagało się czegoś więcej niż seksu. Dla Lizy sprawa

przedstawia się inaczej, zauważył. On zaś obiecał sobie, że

background image

zaakceptuje jej życie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Trzymał

więc ręce przy sobie.

Siedziała obok niego w taksówce z ramionami splecionymi na

piersi, wpatrzona uparcie w tył głowy kierowcy.

- Jak lot? - spytał Nick oficjalnie.

Przeniosła na niego spojrzenie.

- W porządku, dziękuję.

Zwilżył wargi. Miał nadzieję, że jakoś zapanuje nad pożądaniem,

chociaż jazda do domu nigdy jeszcze nie trwała tak długo.

- Dokąd się wybierałeś? - spytała tym razem ona, patrząc znów na

taksówkarza.

Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał przyznać się do swoich

tęsknot, na pewno nie w obecności kogoś trzeciego.

- Mam konsultacje.

- Konsultacje? Natychmiast każ zawracać. Jeszcze zdążysz.

Kierowca automatycznie zwolnił, by zawrócić, ale Nick kazał mu

dalej jechać pod wskazany wcześniej adres.

- Nick, jesteś lekarzem. Nie wolno ci...

- Znajdę zastępstwo...

Tak bardzo chciał być blisko niej, a ona wciąż uciekała. Czyżby

mu się wszystko pomyliło? Czyżby aż tak źle ocenił sytuację?

- Powinnam była uprzedzić Bonnie - mruknęła.

Była pewna, że Bonnie ucieszy się na jej widok, w

przeciwieństwie do Nicka.

On tymczasem wyciągnął komórkę.

background image

- Bonnie? Wracam do domu. - Po przerwie dodał: - Jest ze mną.

Przyglądała się jego twarzy, ufając, że zajęty rozmową, nie

spostrzeże jej zagubienia.

- Nie, spotkałem ją na lotnisku.

Potem podał telefon Lizie, która ciepło przywitała się z Bonnie,

na co gospodyni zakrzyczała z radości.

- Przepraszam, że nie dałam ci wcześniej znać - rzekła Liza.

- Przecież wiesz, że nie musisz tego robić, kochanie, zawsze

czekam na ciebie z otwartymi ramionami. Daleko jesteście?

- Kilka przecznic - odparła Liza. - Zaraz się zobaczymy.

Oddała telefon Nickowi z podziękowaniem.

- Może będziesz miał następny samolot.

Nie wydawał się wdzięczny za te słowa. Spoważniał jeszcze

bardziej, jakby jej zapobiegliwość tylko go zdenerwowała. Cóż,

niedobrze, pomyślała. Wyraźnie nie życzył sobie jej obecności.

Będzie musiała wyjechać przed jego powrotem.

Taksówka zatrzymała się przed domem, tak jej bliskim. Żadne z

nich nie miało odwagi wysiąść. Wyprzedziła ich Bonnie, wybiegając z

otwartymi ramionami. Liza wysiadła, zadowolona, że ktoś jednak

cieszy się z jej wizyty, i z miejsca wpadła w ciepły uścisk Bonnie.

W krótkim czasie, jaki zajęło im przejście od samochodu do

drzwi, Bonnie zapewniała Lizę o swojej radości, nadziei, że Liza

zostanie u nich dłużej, o tym, jak bardzo brakowało jej Lizy. To

wszystko Liza spodziewała się usłyszeć od Nicka.

background image

Nick zaś milczał. Słyszała, jak wchodzi za nimi do domu, ale

zignorowała go. I tak powinien zaraz wyjść. Wypłakałaby się wtedy

na ramieniu Bonnie.

- Chodź do kuchni, złotko. Upiekłam ciasteczka dla Nicka na

drogę, ale zobacz, ile ich jeszcze zostało. Pewnie nic nie jadłaś, co?

Liza pokręciła głową.

- Ja... ja zdecydowałam się w ostatniej chwili, nie miałam czasu...

- Zobaczyła przenikliwe spojrzenie Nicka. - To znaczy normalnie jem,

tylko teraz spieszyłam się...

- Nick, nie przeszkadzaj Lizie. Wróciła do domu. Ugotuję zaraz

zupkę, pokroję sałatkę. Co ty na to, kochanie? Zaraz będzie gotowe.

- Cudowny pomysł, Bonnie. - Liza uśmiechnęła się. - Tak bardzo

za tobą tęskniłam.

Bonnie przystanęła, by ją przytulić.

- Ja też za tobą tęskniłam, kochanie.

- Przygotuj jej kolację, Bonnie, a my tymczasem porozmawiamy -

rzekł Nick ni stąd, ni zowąd, biorąc Lizę za rękę.

Nie miał zachęcającej miny.

- Przecież musisz wracać na lotnisko - upierała się Liza.

- Co... - zaczęła Bonnie, ale Nick ją powstrzymał.

- Później ci wyjaśnię, zajmij się kolacją - polecił i pociągnął Lizę

za sobą.

Przypuszczała, że pójdą do pokoju telewizyjnego, ale zaprowadził

ją prosto na górę.

- Dlaczego tam?

background image

Nie otrzymała odpowiedzi.

- Chcesz, żebym zabrała swoje rzeczy? - spytała. - Chcesz

wymazać wszystkie ślady mojego pobytu? Przykro mi, że tak bardzo

ci przeszkadzam - dorzuciła złośliwie, ale nie musiał w końcu dawać

jej odczuć, że tak mu zawadza.

Nick pchnął ją do swojej sypialni i zamknął drzwi. Następnie,

zaskakując ją kompletnie, objął ją mocno i pocałował. Nie

protestowała. Przez chwilę zapomniała nawet o przykrym powitaniu,

tak dobrze było znowu poczuć go blisko.

Kiedy uniósł głowę, jej złość wróciła.

- To co z tym twoim samolotem? Nie chcesz go złapać?

- Nie, do diabła, nie! - Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął bilet

lotniczy. - Masz ten cholerny bilet, który cię tak interesuje.

Niczego nie rozumiejąc, uniosła brwi.

- Weź go, przeczytaj, dokąd miałem lecieć.

Posłuchała go wreszcie, wciąż nie mając pojęcia, co Nick chce jej

zakomunikować.

- Masz konsultacje w Nowym Jorku?

- Nie! - Podniósł głos, przyciskając ją mocniej. - Nie mam

żadnych konsultacji. Chciałem cię odnaleźć.

- Naprawdę? - spytała szeptem, bo bała się uwierzyć.

- Chyba nie masz nic przeciwko temu?

Jej oczy zrobiły się okrągłe, ze zdumienia.

- Nie, ale mówiłeś...

background image

- Do diabła z tym! A co niby miałem mówić? Oświadczyłaś, że

przyjechałaś w odwiedziny do Bonnie, nie do mnie!

- Przecież wyjeżdżałeś - kłóciła się.

- Żeby cię szukać - powtórzył.

Uświadamiając sobie, że się zaplątali, Liza przytuliła policzek do

jego piersi, mówiąc:

- Chciałam porozmawiać... o przyszłości.

Oparł głowę na jej głowie i odezwał się półgłosem:

- Ty jesteś moją przyszłością.

- Nick - wzruszyła się. - Jesteś pewny? Znasz mnie tak krótko, i...

Przerwał jej pocałunkiem, by dodać potem:

- Lizo, nie zostawiaj mnie. Nie mogę bez ciebie żyć.

- Chciałabym zostać, na zawsze, ale... co z twoim synem?

- Czytałaś te kłamstwa?

- To nie jest twój syn?

- Nie, Daphne po prostu chciała mi znowu dopiec. Zresztą gdyby

nawet było to moje dziecko, nie ożeniłbym się z nią powtórnie. Nie

chcę nikogo prócz ciebie. Jesteś mi potrzebna.

Kolejny pocałunek zbliżył ich do łóżka, Lizę zaś pozbawił

ubrania. Nie pozostała obojętna, domagając się, żeby Nick także się

rozebrał.

Zachowywali

się

jak

wygłodniali

goście

przy

obficie

zastawionym stole, którzy chcą wszystkiego posmakować.

- Nick, proszę - błagała, przyciągając go coraz bliżej.

background image

Nie mógł przecież opierać się prośbom ukochanej osoby.

Rozpierała go radość, że będą odtąd razem, co łącznie z satysfakcją,

którą odczuwało jego ciało, składało się na niewypowiedziane

uczucie. Pragnął je jednak zakomunikować swej kobiecie.

- Kocham cię. Obiecaj, że więcej mnie nie opuścisz.

Jej milczenie gwałtownie zmiotło całą jego radość.

- Lizo?

- Nick, ja... muszę ci coś powiedzieć.

- Obiecaj, że nie wyjedziesz - powtórzył.

Nie patrzyła na niego, co jeszcze bardziej go zmartwiło.

- Obiecaj mi!

- Jeśli chcesz, zostanę.

- Przecież wiesz, że chcę! Czemu tak mówisz, jakbyś to ty tego

nie chciała?

- Chcę! - krzyknęła, spotykając się z nim wzrokiem. - Chcę

zostać. Muszę zostać - rzekła. - Ja też cię kocham. Ale... ale jest coś...

- Kochanie, nie będę ci utrudniał kariery i nie zamknę cię w

czterech ścianach. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.

- Chcesz, żebym śpiewała? - spytała łamiącym się głosem.

- Masz talent. Nie mam prawa żądać, żebyś przestała się

realizować. Gdybym mógł, nie puściłbym cię na krok, ale decyzje

dotyczące twojej kariery należą do ciebie.

Liza poczuła ulgę.

- Myślałam, że... Ludzie lubią sławę, która...

background image

- Nie dbam o sławę, obchodzi mnie tylko twoja osoba. To co?

Koniec rozmowy? Bo mam coś ciekawszego do roboty. Muszę wiele

nadrobić.

- Zaczekaj. To nie wszystko.

- Co?

- Pamiętasz pierwszą noc, kiedy kochaliśmy się?

- O tak!

- Powiedziałam ci, że jestem zabezpieczona.

- Taak.

Zaczęło mu brakować tchu. Czyżby Liza zaszła z nim w ciążę?

Czyżby spotkało go jednego dnia podwójne szczęście?

- Powiedziałam tak, bo lekarze mówili mi, że najprawdopodobniej

nie będę mogła mieć dzieci. Z powodu jakichś pooperacyjnych

komplikacji.

Nick trzymał ją z całej siły.

- Przepraszam, kochanie, tak mi przykro.

Usłyszała w jego głosie żal. Niechętnie ciągnęła:

- Powiedzieli mi tak, kiedy miałam osiemnaście lat. Ale... ale

jestem w ciąży, Nick. Mylili się. - Wstrzymała oddech, licząc na to, że

Nick się ucieszy.

Zamiast tego, patrzył na nią tylko.

- Jesteś w ciąży? Ze mną? - zapytał w końcu.

- A niby z kim?

Najpierw zaczął ją całować, a zaraz potem zasypał ją gradem

pytań.

background image

- Jak się czujesz? Byłaś u lekarza? Czy wszystko w porządku?

Mamy tu świetnego ginekologa, zadzwonię do niego rano, żeby cię

umówić...

- Nick! Nick, byłam u lekarza i wszystko jest dobrze. Tylko...

tylko nie wiem, czy będę mogła mieć więcej dzieci. Przemyśl to.

Chcesz mieć dużą rodzinę i... sama nie wiem...

Usiadł wyprostowany na łóżku i podniósł ją także, wziąwszy ją za

ramiona.

- Tym się martwiłaś? Że nie zechcę z tobą być, bo nie dasz mi

tuzina dzieciaków? Boże, Lizo! Chodzi o ciebie. To z tobą chcę być, a

jeśli zdarzy się też dziecko, będę uszczęśliwiony. Ale to bez ciebie nie

potrafię żyć.

Pocałował ją, żeby przypieczętować swoje słowa.

- Tak bardzo chciałam to właśnie od ciebie usłyszeć. Nie zmienisz

zdania? Bo zrozumiałabym, gdybyś...

- A ja nie! Bierzemy ślub najszybciej, jak to możliwe.

- Chciałabym zawiadomić Emily. I tak nie przyjedzie, ale chcę,

żeby wiedziała.

- Oczywiście. Zawiadomimy też moją rodzinę, moich braci i

siostrę. Co z twoimi rodzicami?

Liza przytuliła się do niego, w głowie jej się nie mieściło, że

właśnie planuje swój ślub.

- Poczekajmy z tym, aż się pobierzemy. Chcę się dobrze bawić na

weselu.

Uśmiechnął się.

background image

- Zgoda. Ja też chcę, żeby to był miły dzień. Ten i wszystkie

następne, które spędzimy razem. No i z juniorem, oczywiście - dodał

miękko, dotykając jej brzucha.

- Ale nie masz nic przeciwko córeczce?

- Pewnie, że nie, jeśli pozwolisz mi nauczyć ją łowić ryby -

żartował.

Słysząc pukanie do drzwi, Liza podciągnęła kołdrę pod brodę.

Nick także zadbał o to, żeby nie było go widać zbyt wiele.

- Tak?

- Nick, zupa dla Lizy gotowa.

- Przyniosłaś ją na górę?

- Tak.

- To wejdź. - Domyślał się, że Bonnie umiera z ciekawości, co

tam robią tak długo.

Znalazłszy ich w łóżku, Bonnie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Chyba nie muszę pytać, czy zostaje?

Nick odpowiedział jej uśmiechem.

- Powiem ci coś więcej. Pobieramy się.

- Alleluja! - Bonnie postawiła tacę na stole przy drzwiach i

skoczyła, by ich oboje uściskać.

- Bonnie? - odezwał się Nick, wyzwoliwszy się z uścisku. - Mamy

jeszcze jedną nowinę.

- Co znowu? - zapytała.

Nick spodziewał się, że Bonnie, jak jego rodzona matka, będzie z

nimi dzielić tę wielką radość.

background image

- Będziemy mieć dziecko - oznajmił.

Bonnie krzyknęła z radości i od nowa zaczęło się ściskanie.

- Och, kochanie, modliłam się i modliłam. Zostanę babcią! -

Zreflektowała się nagle. - No, taką przyszywaną babcią.

Liza śmiała się.

- Będziesz najlepszą babcią na świecie, Bonnie. Bardzo

potrzebuję twojej pomocy, niewiele wiem o ciąży ani o dzieciach.

- Och, kochanie ty moje, pewnie, że ci pomogę. No a teraz musisz

zjeść kolację i odpocząć. Nick, nie przeszkadzaj jej, niech sobie pośpi

- zarządziła, idąc do drzwi. - Rano dostaniesz świeżutkie mleko,

złotko, już my się dobrze zajmiemy maleństwem.

Przesłała im szeroki uśmiech i wyszła.

- Uff, zdaje się, że pożałujemy, żeśmy jej powiedzieli tak szybko -

uznał Nick. - Zamęczy cię.

- Nie będę żałować - zapewniła. - Będę się cieszyć każdą minutą,

jakbym miała znowu obok siebie ciocię Meredith, jakbym znowu

miała rodzinę. - Dała mu całusa. - Jest tylko jeden problem.

- Jaki? - zaniepokoił się.

- W ogóle nie chce mi się spać. Możesz z tym coś zrobić?

- A co z kolacją?

- Nick, tak długo mnie nie było, później zjem. Bonnie się nie

dowie.

Przygarnął ją do siebie.

- Chyba mógłbym coś w tej sprawie zrobić...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron