Krasiński Zygmunt
AGAY - HAN
POWIEŚĆ HISTORYCZNA
Bawił Samozwaniec w Kałudze z małą liczbą Boiarów lecz znacznieyszą Talarów i Dońskich
Kozaków przemyśliwaiac, jakby ieszcze utrzymać się przy Ironie. Trafunek zdarzyi
f
iz Talarzy
¡ego wpadli niespodzianie na role Polaków pod Rotmistrzem Cza- plicem i kilku wzięli w
niewole. — Zwatpie- waiącemu iuz o sobie człowiekowi, naymniey- sze powodzenie
zwycięztwem się zdaie. Uradowany niem nad. miarę fałszywy Dymitr, wspaniałą wydaie
ucztę; po tey obwieszcza łowy, winem i miodem potężnie sanie ładować haze, i wyiechawszy
w pole na za- mierzoney miedzy sosnami równinie znów rozpoczyna gody. — 'Wgronie
otaczaiącycli go Tatarów, znaydowal się nieiaki Urassow niezbyt dawno z Bissurmańshiey na
Grecką wiarę przechrzczony. — Ten długo w lasce - Samozwańca będąc hitem od niego obity
i do wiezienia wtrącony — przywrócił go wprawdzie Samozwaniec do laski, lecz nie wymazał
(cm pamięci poniesionćy krzywdy — żądzy pomszczenia sic za nią. Naysposo- bnieyszą do
nasycenia iey, zdała mu sic chwila obecna — zniósł się wiec z Tatarami obraionemi również za
zabicie ich Ca~ ryka Kazimowskiego — a gdy Samozwaniec duzemi Roztruchanami spełnia
miody i witt(>
y
gdy rozchmielony traci wszelką przytomność, z pistoletem z tylu przypada
Urassów, strzela,
rani, ucina mu głowę Jnni Tatarzy ciało
na ćwierci sieką, głowę kładą do sakwy i do Moskwy uwozą — Boiarowie widząc mord
nciekaią —- Trzech tylko pacholąt polskich slabemi siłami do ostatka broniąc nieszczęśliwego,
dowiedli ze Polak odstępować nie umie. — Tak zginął oszust nikczemny i podły, w
obyczaiach, rozpasany na wszystko co niecne. Znaleziono w tego komnacie Talmudy guzy
rzemienne do modlitw i Inblię. —
/
Tymczasem Maryna dowiedziawszy się
o mordzie, ~ razu nieszczęściu wierzyć
niechcąco,, samu uduie się na mićysce, a znalazłszy rozsiekane lylko szaty i członki bez głowy,
“pełna Lidu i rozpaczy, iuz nocą do Kaługi wraca. — Wśród zgiełku i tu mułlu, z pochodnią w
reku, z rozczochrane mi włosami, z obnażonem łonem przebiega hufce zołnierzy, a miecz
przykładaiąc do piersi, z przeraźliwym krzykiem wola o pomstę. Lubo Zarucki z 1500
kozaków opowiedział się przy niey, atoli Moskale w Kałudze odarli ią ze wszystkiego i do
więzienia wtrącili. Z wiezie- uia taki list napisała do Sapiehy Starosty Uświackiego
“Wyzwólcie dla Boga! wyzwólcie — dwie niedziele mam tylko zostawionych do życia,
pelniicie sławy, nabadźcie więcey wybawiaiąc nieszczęsną. — Bóg będzie wiekuistą
zapłatą,—
Maryna 1611. r.
Posyłaią Boiarzypo Michała Romanowicza Syna Metropolity Filareta i obieraią carem.
W tymże czasie zuchwały, wyniosły, niezmordowany wódz kozaków Zarucki nieopu-
szczaiący widoków swoich ¡toki zostawał blask
naymnieyszey nadziei. Zarucki mówię po odstąpieniu Pozarskiego dopadł, s kozakami sicemi
do Kołomny, tam zabrawszy Marynę (z którą niektórzy mniemaią ze się iuz ożenił) i małego
syna iey, mieczem i ogniem Razan i Perya- sław pustoszył. — Wszystko obracaiac w por piół,
wszędzie krew rozlewaiac, zbliża się do A strach ant/, zdobywa go i woiewodę śmiercią karze.
fVkrotce pomnazaią iego potęgę kozacy z Terku — Zuchwałość i szczęście człowieka
wszędzie postrach rzuciło. — Oddalenie się Polaków dozwala Moskalom ogromne woysko
przeciw zuchwalcy wyprawić. — Zarucki zbyt slaby, by się tak prze ważnym silom oparł,
uchodzi az nad rzekę Jayk, długo ścigany, schwytany nareszcie w tych bezdroznych pustyniach
z Maryną i iey synem — sam na polu życie kończy — Maryna utopiona pod lodem — Syn iey
maiący tylko dwa łala
y
niełilościwie uduszon. ^ iemcewicz Dzieje Panowania Zygmunta III.
1 loved her as a child, I loved her ns<* yonlli, but she never did love me. —
M e 1 in o 1 h - M a t li u r i n.
♦ .v.-
’
0
* ----------------------------
Kochałem ią dzieckiem, kochałem ia inłodzieiiceiti, ale ona nigdy innie nie kochała.
Wieże Kaługi zdaleka pod chmur zimowych nawałą, coraz-szarzeią bo wieczór się zblizo.—
Ale dosyć duia ieszcze by oświecić te wzgórki śniegiem obciążone, które kołem okr^zaią
równinę z którey śnieg zmieciony; a nie- wietrżysko go. zmiotło ale ręka ludzi, by na gładkiey
ziemi, panu lepiey przy uczcie i w inie się działo ; naokoło gasnące ogniska.
Teraz iuz po biesiadzie, na stoły zastawione, na porzucone ostatki, sączy się topnieiący
szron ze świerków i sosien.
Przeszła godzina godów dziw'ne po sobie zostaw iiiąc ślady. Płótna namiotów lezą na
ziemi czasem dysząc fałdami kiedy wiatr pod nie się wkradnie — zagmatwane w ich sznurach
i powrózkach siodła, rzędy, klifie, kosze, dzbauy*
a tu i owdzie na białem tle |>lama krwi, iuż sucha — znać' źe od kilku godzin piie z niey
powietrze — ale ieszcze nie czarna, dotod czerwona, połyskuiąca— zuać ze dzisiaj wylana.
Stoły iedne za drugieini iak potężny wal się ciągną, na owey zmiecioney dolinie. — Dmgie
rozrzucone iak wyspy rozpusty' pomiędzy sonami, które idąc od wzgórzów nie gęstemi sze-
regi, stąpaią otrząsaiąc śnieg z ramion aż do lego rzędu stołów. Przed niemi co zostało czystego
mieysca od boru zachodzącego na przeciw, to zawalone taborem wywróconych sani; a z tych
sani sypią si^na dół cwierci mięsa, beczki miodu, beczki wina, potrzaskane zkąd miód i w ino
iuż nie płynie strumieniem, ale czołga się skrzepłemi kroplami nad zamarzłemi bryły, z
których barwy przebiia dotąd barwa miodu i barwa inałinazyi.
A na okół, w prawo i w lewo, iakby na poboiowisku, porzucone kożuchy, kołpaki, oręże,
strzały wbite w grudę, tkwią ostrzem, pierzem drgaią za podmuchem wiatru. Saydaki próżne,
kubki z drzewa, czary miedziane, rzemienia od chartów i ogarów, sieci i pale trąbki i torby; —
a nad tem wszystkiein znowu plam>
krwi gilzie niegdzie — i popiół szary i węgle co konaiąc sypną czasem iskrami.
Wśród tego zgiełku, lezą ciała trzech pacholąt — każdy padł inaczey, inaczey też leży —
pierwszy z rozpłataną głową, z rozciągnięteini nogi, drugi z przeszytą piersią klęczy, iedną
ręką przymarzł do ziemi, a plecy przymarzły mu do sani z tyłu; trzeci opiera się całym bokiem
na grudzie, łokieć wparł w grudę a czoło zwiesił na piersi. Na ich twarzach świeżość i młodość
zestarzała się od holu i od mrozu. Sine pręgi po szyi i licach, krew ścięta od zimna połysfcuie
gdyby iakie hafty na sukni — a szaty ich polskie a uzbroienie ich lekkie świadczy, że ieszcze
niedorośli wieku do bechtera i szabli. — Roztłuczone klingi iak szczątki zwierciadła migaią na
około nich; złote rękoieście zostały w dłoniach i spoiły się z niemi mocno na zawsze. Ich palce
szronem okryte kręcą się w około onych ręboieśći gdyby oprawy ze srebra — a musieli iednak
potykać się dzielnie, bo ziemia poryta i trzeba było dzielnego parcia stopy, by ziemię poryć tak
twardą. Nie za pierwszą raną polegli, bo
hażtly z nich kilka ich liczy — ale żadnego wroga niezabili, bo niema trupa coby leżał
naprzeciw.
Szata iakowaś mignęła w śród gęstwiny boru, słychać iak podkowy nurza się w śnieg, to o
lód dzwonią. Przyiechały, — skoczyły na ziemię dwie postaci pośród zmierzchu wiecznego w
borze; — iedna została przy koniach druga wyszła z drzew i stąpa dziarskim krokiem, aż
doydzie trzech pacholąt, stanie przy nich, czarne okręci oczy i namyśla się.
Szeroka szuba od szyi do stóp zakrywa całą, ale z pod sobolowego kołpaka pierścienie wło-
sów , pod szubą nadymające się dwie fale, na licach gładkość, na ustach wzdzięk i ponęta róży,
wj daią że niewiasta. — Z czoła sądząc i z pychyna niem, to mąż i mąż dużego ramienia.
Przeskoczyła trupy które w grudę się zamieniły i szła daley — aż tu nowa zapora ią za-
trzyma w szacie książęcey kadłub bez głowy; — głowy ni daley ni w prawo ni w lewo nie-
widać — ale na ręce odwaloney cięciem pałasza, świeci pierścień, a on dobrze znany iey, bo
krzyknęła. —
Był to krzyk nagły, głośny, znać po niiu ze mowa z tych ust zwykle padać musi iak tony
muzyki; ale zarazem w nim odbiła się cała dusza — pełno zniszczonych nadziei, żądza
niewstrzymana osiągnienia ich raz ieszcze. Rył to krzyk królów'ey, na minach swoiego pałacu,
woiownika na polu przegraney — ale nie żony uad ciałem męża.
Jak tylko ten głos doszedł boru, wnet rzucił się w pogoń, dotąd stoiący przy koniach. —
Leciał iak strzała, gdyby strzała mogła podnieść się, raz dotknąwszy ziemi i lecieć znowu —
przybiegł i spozieraiąc klasnął rękoma iak dziecię zazdrosne kiedy widzi drugiego stłuczoną
zabawkę — ale razem iak mściwy człowiek kiedy zemście iego stanie się zadość.
Bo też w młodzianie owym, było coś dziecinnego i strasznego zarazem — ani wdzięk dzie-
cinny szkodził w iego rysach wyrazowi odwagi ani też wyraz odwagi choć srogi nie psuł
wzdzięku młodości — oba mieszały się ciągle lub rozdwaiały się, ieden nad drugim brał górę,
chwilą pózniey stłumiony wracał i odpędzał tamtego — a oczy iego były żywą tęczą uczuć
7inieuną iak opalowe połyski.
Witayże mi, zawołał, panie tylu carstw i grodów i gródków — to mówiąc wstrząsał głową
»a której leżała misiurka złotem okwieciana — potężny i wielmożny Kniaziu Moskiewski — i
igrał z siatką zelażną spuszczoną od misiurki na kark, ramiona i czoło. — Nayiasuieyszy i
niezwyciężony Jedynowładzco Hospodarstw Ta* tarskich — i przebierał palcami po szarfie
zie- lotiey złotem ziarkowan^y. — Panie i Dziedzicu wszystkiey Rusi, Dymitrze,
Samozwańcze, żydzie — i tupał zółtemi bócikami z srebrnemi ostrogi — przepadłeś iako
należało się tobie, brzydki oszuście, z koroną na czole pryszczami zasianein, na głowie
potworney z podłeini rysami, obmierzła duszo, rozpustniku, szalbierzu opiły winem i miodem,
pełny mięsiwa i iadła. —- To mówiąc drżał cafy od złości, aż tuk przewieszony na plecach
zabrzmiał o miedź say- daku, aż szabla starła się z ogniwami łańcuszka na którym w'isiała — a
podczas tych słów głos iego przybierał rozmaite tony, przebiegał od słodkiey uóty dziecinnego
śpiewu, aż do grzmiących dźwięków surowego męża — to ostrym się stawał i zbliżał do
świstu, aże znowu słabial i znowu potem rosł w siłę, a przy końcu
lak hyl okropny, pełny zawziętości i urągania się, ze coś w nim podobnego do skowyczeń psa
wśród nocy zimowey.
Dzierżyła oczy kniemn niewiasta, niby z politowaniem , niby z pobłażaniem iakie się ma
dla dziecka lub szalonego; ale na iey czole wiele się działo tym czasem — to śnieżna skóra
wygładzała się, to marszczyła się w krzyże i kółka podług myśli przelatujących w mózgu, znać
zatem że nieład i burza w iey duszy. —• Agay - Hanie , podnieś tę ' rękę nieszczęśliwą i
zdiąwszy książęcy pierścień oczyść go i odday.— Gibko schylił się młodzian i porwał za rękę
zbroczouą, ale żeby pierścień wyiąć, musiał dobyć kiiidżału i popracować w około palców,
szron odskrobać, krew skrzepłą rozetrzeć, skóry szmaty oderwać, a kiedy z palca sama kość
została, wtedy pierścień wysunął* rękę odrzucił daleko ze wstrętem,zloto i kamień tarł i gładził
dopóki nie zalśniły po dawnemu i zbliży wszy się do Pani, uiął za dłoń i sam chciał wkładać ale
dłon go odepchnęła, bardziey ieszczespoy rżenie.— Dobrze Waszmości grać na cymbałach i
kotłach gwoli naszey zabawie — ale Wasziność pamiętaj kto iesteś, a kto Ja. —
Kio iesleś? zawołał Agay-Han? — in>- slisz ześ wdową po dwóch Dymitrach, Carową
Moskiewską, Hospodarką ziem i księstw' i miast — nie. — Jestes dla innie Maryną, piękną nad
pię- knemi, Lwicą ¿panią pusty mej' duszy, gładszą od huryssów w raiu nam obiecanych, u
rodzi wszą nad wszystkie święte greckie i łacińskie, panią moią, wyniosłą i hardą. — Tali iey
mi trzeba. —
Ta mowa nie obruszyła wcale Maryny. — Spogląda w oczy mówcy, ni zmieniła się na licu
iedno wita każde iego słowo uśmiechem, iak pani co dozwała paziowi żartować, czuiąć się na
władzy iego ukarania. —
Twarz Tatara skrzywiła się, i z tniękkiey, swieżey, ua chropowatą, nadętą się zmienia. —
On poznał bowiem myśl Carowey. — Mignęła zawiedziona namiętność w
r
iego oczach, iak
błyskawica , kiedy potróynie się łamie, a ręką szarpiąc futro na kaftanie, wydał krzyk, na który
zdawało się ze wprzód pęknąć iego piersiom trzeba. —
Wasza uprzeymość i miłość! Hey lotny inóy koń i brzęk moich ostróg i klingi ostrze i strze-
mion blask i buńczuka powiew i chmura kurzu
w klórey przelaluie ślepy , i.iko duch i książę ich, lepsze dzisiay niż len kadłub niroźnj , len
pierścień marny , lo iinie carskie próżne, lo wielkie państwo, co się rozleci iak skóra na ciele po
ukąszeniu padalca. —
A co mówisz o moich kotłach i cymbale, lo żeś nieświadoma tajemnic Sainarkaudy i Di-
arbeku — to że ci dyiainent Salomona nigdy nie bił w zrvenice choć twoia zrzenica iego blasku
pełna — to żeś niesłyszała rozmów' pomiędzy swiątobliweini i mad rem i. — Ale o tein pó-
zniey; — teraz znay mnie iakim iestein, takim byłem raczey, kiedyś, kiedyś, iiimeui do Wołgi
się dostał; nimein w Rusi greckiey i ziinney, służby zapotrzebował. — Allah! Allah! — tak
wołam zawsze kiedy, zaczynam mą powieść — bo wszechmocny strzeże królów' i królewskich
synów. — Oparła się o sosnę owdowiała pani, przy ognisku palącein się dotąd, pod pokryciami
z skór, ostatkami namiotu wisząceini na gałęziach — na pół słyszy, na pół myśl gdzie indziey
lata, gdzieś tam kn Kremlinowi, gdzieś lam • na tron Carów się wspina po głowach Koiarów.
—
!(>
A 011 zapalony, niewstrzyinany, z czołem na którein błyszczy tysiąc wspomnień i nadziei
nie
i liż sługa Tatar na dworze Dymitra i Maryny, ale młodzian z krain południowych Azyi, marzeń
ognistych rozhuźdany goniec, pustyń dziecko promieniami słońca karmione, łowczy za
tygrysem i lampartem, Parys z szczęsliwey Arabii, kochanek dziewic o czarnem oku i włosie,
bohatyr w walkach na wielbłądzie i dza- necie, ciągnął daley z zywemi poruszeniami
podnosząc głos iakby do śpiewu ale śpiewowi nie całkiem folguiąc by wyraznieyszemi byty
słowa. —
Na różańcu mego oyca tyle rubinów ile ty- siąców go słuchało, tyle dyiamentów, ile miast
pod niin; w haremie tyle dziewic ile gwiazd na niebie, a iedna tyło królowa, blada iak miesiąc ,
z oczyma iak szafiry, z rzędem pereł w kielichu ust różanych, Matka moia. —
Namioty oyca iak fale wielkiego morza, bie- leią na stepach kiedy Azraela wezwie do
boku. — Stada koni hordami rycerzy obsiadłe lataią, gdyby Simumn wiry. — Złote ostrza spis
tleią przy iego namiocie w nocy, iak zbiór gwiazd na straży, przy swietey iego głowie — a
innie
dziecku ziniataią kurz z drogi czoła Hanów i Paszów, powietrze chłodzą wachlarze dziewic i
brzmią u wchodu do życia poetów lutnie, wieszczby proroków, w śród chmur z kadzideł w
ogrodach z róż , gdzie fontanny biią tęczami, gdzie motyle drogieini kamieńmi, a kwiaty mo-
tylów kochanki, piasek złotem połyska i każde dźbło trawy nad szmaragd iaśnieysze. —
A kiedym wyrósł niemowlęciu nad głowę klacz mi osiodłali Emiry i strzelnie srebrne
trzymali, kark podstawiaiąc pod stopę siadaiącerau —
i łuk iednorożcowy mi dali, saydak z kości sloniowey i strzały z drzewa róży z ognistym u
ostrzów kamieniem. — Każda z nich lecąc w górę była wschodzącą , spadaiąc na dół
zachodzącą gwiazdą; i wypuszczałem roie gwiazd takowych z nad siodła z iedwabiu, iakby
duch iaki, pan błękitnego przestworu.
A kiedym wybuiać zaczął wyżey chłopca, sięgaiąc iuz szyi oyca mego, wtedy mi lotnego
dali bieguua, kolczugę księżycami zasianą i oręż Farysowy; & miałem serce po temu, skaczące
mi w piersi do boiów, iak mleko w łouie matki do ust dziecięcia — na polach ananasami
okrytych zwarliśmy się uieraz — po-
2
śród kwiecia padały (nipy. — Oh! ty niewiesz, co to bitwa nasza; chmury patrząc z nieba
zazdroszczą nam i lotów i blasków naszych. Słońce wasze iest upiorem naszego; ono wre w
środku błękitów' »ad Kaszmirem nad Iranem, nad brzegami Kaspyi, w okół Stambułu i leszcze
nad górami Krymu iak zrzenica samego Allah, iak koło z topiących się wiecznie dyia- mentów
których krople w promieniach łeią się na nas i życia nam daią więcey, niż Giaurom północy. —
Drzew
T
a, kwiaty, strumienie, fontanny, kopuły, w
r
ieze, pierza ptaków, grzywy lwów i koni,
oczy dziewic i mężów zbroie, tyle światła przeyinuią, iz świat móy wydaie mi się teraz chwałą
nadludzką, patrząc na świat wasz hurysso moia.
A skarby Carów, smiey się z nich harda pani, to błoto i kurz. — Ich korony naszych krymek
uiewarte. Ich kamienie niewarte kwiatku polnego na niwach Tekbiru. Z ich szat ia- szczurki
ruin Daldeku by się przedryzniały. Gąsienicę z nad brzegów Hindu okręć w około palca, a
zywiey zaiaśnieie od ich pierścieni.
O chodź ze mną, póydziein w kraie słońca, gdzie konie skrzydlate, gdzie powietrze iest
morzem światła, każda chmura łódką kosztowności , powiew każdy aniołem. woni, każda uoc
miesięczna dniem letnim naypięknieyszym, a dzień każdy okiawieniem się Boga. —
Uśmiech uszczypliwy błąkał się na uściech Maryny , niepewny czy usiądzie na nich, czy
odleci , tak iak zwykle w zadumaniu. W tem odezwał się tętent — pędzą na dwóch koniach
ieźdcy — młodzian rzucił ku nim spoy- rzenie sokoła.
To Urassowa Tatarzy — zamordowali męża twego i wracaią po ciebie — czekayno
hurysso inoia. —
To mówiąc oderwał luk od pleców, strzałę zarazem z kołczanu i nogę wyciągnął przed się.
-— Nagle, tak nagle iak cień chmury burzą pędzouey, odmieniła się twarz iego. Znikło pachole
marzące o kwieciach i słońcu. Dziki stanął, krwi niesyty mąż, dziedzic Gengiskań- sbiego
rodu, w postawie paddziada, kiedy pierwszy rzucał w grunt czaszkę zbroczoną, węgielny
kamień wieży z głów pobitych nieprzy- iaciół. — Biegną iezdcy naprzeciw — z cierpliwością
Fakira dopuścił ich na śmiertelną meto;
2
*
inógł był ich ranić oddawua; ale nie — on zabić chciał. —
Oko w piersiach przodem biegnącego utopił a chwilą później i strzałę; odwinął rękę po
drugi pocisk i ten przyłożył do cięciwy — bli- żey mu ieszcze było do piersi drugiego przez
chwilę bawił się pewnością iż go dosięże — palcami igrał po cięciwie iak śpiewak po stronach
harfy przed zaczęciem pieśni, — wreście naciągnął ią aż stęknęły rogi łuku, a Tatar zaięczał i
runął z siodła pomiędzy sanie. —
. Nawykła znać niewiasta do takowych obrazów ; kiedy niebezpieczeństwo przeszło, zawinęła
się w płaszcz i znów oparła o sosnę, bo iey potrzeba się namyślić nim W'róci do miasta.
W Agay - Hanie, mord obudził insze wspomnienia, daley więc mówił oparłszy się na łuku,
ale iuż nie śpiewnie lały się iego wyrazy, zgrzytaniem zębów każde szarpał słowo.
Tak, móy oyciec świętą położył głow
r
ę w bitwie z Dżarinidein na Kiafelu błoniach. —
Darino
• przez dziewięć słońc, i dziewięć nocy osaczeni walczyliśmy, tako że aż dyiamenty pociły się
na naszych turbanach. — Sułtan, Padiszah, pan żyznych niw, Han tysiąców oyciec móy,
sza
blą zagiętą śmigał po karkach nieprzyjaciół, koń rączy podkowami srebrnenii deptał po tru-
pach, na ¡ego szatę przepyszną krew bryzgała, wszystkie na rękoieści kamienie, w rubiny się
zmieniły. —
Patrzę dotąd na las z buńczuków w górze,
|
na morze z grzy w końskich pod spodem, mi spisy i dzyrydy lecące wskrós powietrza iak
ogniste węże; na topazy, brylanty, szafiry, sypiące się na ziemię ze zbroi woiowników
r
, na
strzały biiące w pióra hełmów i w mózgi pod hełmami, w złote hafty kolczug i w serca pod
niemi. Dżarmida tłumy czarne’ posępne, te stada kruków, brz blasków ¡akie sieią ozdobne
szaty; — my w'racali z łowów — on, nas, dawny wróg nasz, obskoczył i na brodzie przysięgał
ze oycu z ramion świętą głowę zdey inie. —
W obozie z śnieżnych namiotów, w okopach aloesami naieżonych, broniliśmy się w inałey
liczbie ; nasze roty blaskiem swoim raziły hufce Dzarmida, bo każde ostrze spisy, każda
buława i bułat każden nasz, nim piorunem spadł na wroga, wprzód błyskawicą świetności oczy
mu oślepił.
Darmo — darmo, zarazę nam przyniosły nieczesane Dżarmida tysiące; pot morowy sączył
się z ich bród i włosów, iak z pryszczów gadziny. Jęliśmy więc umierać w' szańcach pod
niebem prześliczney pogody, dniem i nocą. — Matka moia perła wschodu, ptak uayśpiewniey-
szy w gaiach Hadyru, pierwsza głow
r
ę schyliła na piersi i ucichła. Oyciec w boiach się ścierał i
ia przy nim, aż straż iego pomarła i wróciwszy raz do namiotu, trupy oparte o sznury i słupy
zastaliśmy, a oręż z sinych wymykał się dłoni.
Eblisa oddech wiał po całym obozie; nie widać, nie słychać Diva którego 011 przysłał na
naszą zagubę, bo ten duch złego ciche ma kroki i lekkie palce iak mała dziewica, do kogo
rączkę przytuli, ten czuie z razu niby atłasu dotknięcie lub draśnienie piór rayskiego ptaka, a
potem oczy mu wyskoczą na wiezrch iak dwa ciemne topazy; — krwią rzyga z ust i z nozdrzy,
krwią własną się obleie i pada pośród iey fal kipiących. Prorok sam go iuż nie ocali!
Noc ciemna hurysso moia! — patrz — noc ciemna — sto razy cieinnieysza od tego
zmierzchu;
ale nie mroźna, nie pochmurna, gwiazdy w około księżyca brzęczą iak pszczoły przy ulu.
Zapach trupów miesza się z wonią kwiatów; bo kwiaty na naszych polach choć kopyta ie
stratuią i posoka ie obczerni, ieszcze nie skąpią kadzideł.
Wrzaski Dżermidowych grzmią w pobliżu iak skowyczenia szakalów; we innie i oycu wre
zemsta i chęć ostatniey rozprawy; w żołnierzach, niewolnikach naszych, serce drzy z bo- iaźui,
bo itiż w słabey stoią liczbie, nad zwłokami przyiaciół. Oyciec duma w śród trupów poinarłych
sułtayek, bo matkę tylko moią uczczono pogrzebem; na kisze, nieinieliśiny czasu.
Płomień i dym hurysso moia! płomień i dym, a płomień czerwony iak tysiące krwią
zaszłych oczów, oderwanych od czaszek skupionych razem; dym tak czarny iak azraelowe
skrzydło. Rzez i ięki. — Śnieg namiotów topi się w ogniu, perzyna lata po niebie, sama niewie
gdzie, iak stado przelękłych wróbli.
Biłem się ieszcze dżyrydem i szablą tey uocy, dopoki na spisie, przy pożarze, nie uy-
rzałem świętcy głowy oyca. Schyliłem czoło
i trzy krople krwi zuiey, spadły na iiioie włosy, ostatnieiego błogosławieństwo; — przeszli
wrogi, niepostrzegli innie, wszyscy inoi zginęli i leżeli bez ducha. Zataczałem się po ich
ciałach, inoze po ciele oyca, po ciele braci ale niew’iem — szalał mózg pod turbanem w głowie
, iakby po gęstych puharach opium. Dwóch ieszcze zabiłem uchodząc z pola, cwierlo- wałem
ich członki, wyrywałem brody, aż wsiadłem na koń i puściłem się w stepy.
Hordy nasze rozbite przez Dzarmida, iuż nie znaią mnie. Tron móy runął; ale Allah strzeże
królewskiego syna.
Hurysso moia, to szalbierz, żyd, oszust, zawołał straszliwym głosem, wskazuiąc w stronę
lrędy leżało ciało Dymitra, we mnie płynie krew przeyrzysta, iestem potomkiem mocarzów
Kiafelu — a ty piękną perłą, a ty konchą ino- iey nadziei na wzburzonych falach życia, hurysso
moia.
Wdowa po dwóch Dymitrach wtedy odelgną- wszy od drzewa, spoyrzała z wysoka na
mówiącego. — Idz przodem waszmość i potrzy- may bonie, wracamy do Kaługi a podczas
♦
drogi oznaymiemy ci nasze rozkazy względem pogrzebu W. kniazia.
Uniesienie młodziana skrzepło pod temi zi- inneini słowy, a na twarzy rozciągnęła się
niemoc, podobna do tey, którą każdy doznał widząc , 1 # się z marzeń na iaw rzeczywistości.
Lccz przemiiaiącein było to osłabienie, bo iego dusza wieczna zmienniczka, wszystkichna-
miętności i uczuć nierządnica na przemiany mdleć umiała i przychodzić do siebie. Teraz
znowu w iego oczach igra płomień miłości nad iskrą zemsty tleiącą pod spodem; i poyrzawszy
na Marynę szedł iako rozkazała.
Dumna pani zostawia za sobą zwłoki męża; ale na iey palcu błyszczy pierścień po zabitym.
Jego połysk ma być iey pochodnią ku tronowi Carów. Piękną iednak była w tey chwili choć
tyle pj-chy czernieie się na iey czole, — piękna świeżością iagód,. splotami czarnych włosów
kołyszącemi się w cieniu kołpaka, piękna rumieńcem mroźnym, co się wśliznął na lica,
wzrokiem w którym wzdzięk niewieści słodzi nieugiętość męża, wrescie spadkiem ramion i
«ięciem kibici, powagą całey postawy i
nogą której krok każden głęboki ślad zostawia w towarzysza duszy.
Ale darmo w uiey szukać dziewczyny o powiekach skorych do znizań, o uśmiedju cukro-
wym na ustach, o piersiach pełuych westchnień i nieopisanych ządz. Młoda porzuciła matkę a
od tey chwili to siedziała na tronie, to na siodle rumaka. Jey ni motyl, ni pączek róży, ni błędne,
wieczorne dumania, ni błędne, nocne trwogi na myśli, ale państwo i berło, a czasami syn
niemowie, bo iuzci iest matką.
Agay - Han iecliał z tyłu, przodem Carowa. —
2.
Pośród nocy setne pochodnie biią w zamek Carowey, potrząsaią niemi zbroyne ręce. Dzi-
wnie czerwone połyski biegną po hełmach i skrzydłach hussarzów, po kolczugach pancernych,
po saydakach Tatarów, czepiają się grzyw końskich i bunczuków kozackich, pieszczą się z
bogatemi ielcami u szabel.
/*-
Lud ten cały na dziedzicu krzyczy, to grozi, to woła i wiła, myślą ze białogłowę wrzaskiem
zastraszą, o żołd wołaią, o nadgrody, o rzędy na konie, o zbroie na mężów, o skarbów rozdanie.
Dobra pora, męża Dymitra zabili, sama została, niech nam więc sypnie z krużganka kamieńmi
z mitry Carów, niechay samą koronę nam rzuci, my toporem posieczem twarde złoto na sztuki.
Hey pani, Hey Carowo, Hey Dyini- trowska żono, Hospodarko nasza, a prędzey przybyway,
ukaż się nam i udaruy nas. ‘
Zgiełk ua około bram, zgiełk po dziedzińcu, tłoczą się ku drzwiom, ale tam mąż sam ieden
stoi, a iego z tłumu żaden nie zaczepi; bo ieiiiu z tego tłumu żaden nie sprosta.
On czasem potrząsa szyszakiem iak lew grzywą, a szyszak ma lekki który dzielnemu cięciu
się nie oprze; lecz zato u pasa wisi szabla, co każde cięcie odbiie i za cios niedoszły, razem
śmiertelnym odda; bycze barki marszczą się nad bształtnem ciałem, nogi nie prosto się
trzymaią iak zwykle u tych co częsciey na koniu biegną i spią
y
niż chodzą i spią na ziemi;
iednak one potrafią i naprzód skoczyć i w tył równie giętko się cofnąć; w otworzystych oczach
znać że ido surowych i do namiętnych spoyrzeń zdatne, po- krwawą teraz zaszły ich białka, czy
to że krew
«lo nich biie, czy to, ze av świetle pochodni pły- waią a w zrzeniey pali się namiętność do boiu
i łupów i do w szj stkiego co rzuca człowiekiem po szlakach niebespieczeństwa, u końca
których śmierć go lub panowanie czeka. Lica osypane perzyną spadłą od promieni stepowego
słońca, na czole dwie blizny a nad ustami was się ieźy» gęsty* czarny, ulubiony od woiownika,
zapuszczony w pierwszym iego obozie, głaskany pocałunkami dziew czyn, w dniu bitwy
zakręcany z chlubą, postrach wrogów, uśmiechów wesela i uśmiechów wzgardy, nieodstępny
towarzysz.
Na piersiach bechter i znać że piersi nie- zwyczayne takiey zbroi, bo czasem oddech ciężki
z nich wyidzie, one w kaftanie lub koszulce Stalowey narażać się lubią, niedbaiąc o życie
spotkawszy się z niebezpieczeństwem, tak iak kochanek kiedy zeydzie się z kochanką. U pasa
wisi młotek, nim rozbiia rycerz petkie na zbro- iach obalonych wrogów, by nie psuć klingi
swoiey po drodze ku ich sercu.
Ciągle milczy i przy drzwiach gwałt całej tłuszczy na surowem spojrzeniu wytrzyinuip.
a kiedy przystąpią, iednym znakiem dłoni, ie- dnym wykrzyknikiem odrzuca ich od siebie.
Pośród wrzawy głos odezwał się z górj, podobny do przeciągłego gwizdu:
“Nayiaśnieysza Carowa ukaże się wam niedługo — czekaycie. —
tc
f młodzian o szarfie zielouey stał oparty na kracie krużganku; nie rzekł i słowa więcey, ale
spozierał na zołnierstw
r
o z uśmiechem, czy litości czy goryczy iakby nrągaiąc tłumowi, może
też i daw
r
ny zwyczay przypomniał, kiedy wolno mu było z góry patrzeć na mnóstwo i
pogardzać niemi.
W szeregi się zewrzeć, zstępuie Carowa, zagrzmiał woiow
r
nik od progu, a na ten głos wnet
krzyki ucichły wśród szczęku zbroi i sta pań spieszących na mieysca swoie. Hussarze,
pancerni, kozacy, tatarzy, w porządku stanęli na podwórcu. Już światło pochodni nie łamie się
wśród rozerwanych orszaków, ale po rzędach kirysów iednym, długim płynie strumieniem od
iedney bramy do drugiey, i na ostrzach dzid zapala płomyki, które błyszczą szeregiem iak
lampy w galeryi.
*
Jaztla porozrzucana na skrzydłach, niewzruszone i konie i iezdcy, milcząca piechota, iedno
szmer biegnie po rotach, podobny do szumu • gałęzi śniegiem obwisłych.
Młodzieniec znikł z krużganku i giermkiem przed Carową ukazał się u drzwi. Głębokim
był pokłon którym wódz uczcił schodzącą panią, ale też śmiałem spoy rżenie, które ua nią
rzucił* W niein przebiia ufność w własną siłę, obietnica obrony i nadzieia nadgrody, nie w
łupach i żołdzie, nie w łaskach padaiących z wysoka świetnie iak rosa, chłodno iak szron
zimowy, ale w tych względach, któremi piękność osładza trudy walecznego, roskoszy
puharem.
Maryna odpowiedziała także spoyrzeniem, a więc mąż iął iść za nią, z ręką na szabli, strze-
gąc iey kroków iak oyciec, rozpływając się w iey widoku iak kochanek.
A Carowa wyglądała tey nocy właśnie iak trzeba na drażnienie męskiego serca; na licii
płonie od namiętnego oczekiwania, na czarnych włosach złota mitra się w
r
znosi, tak kształtnie
rzucona, że i ieduego pukla nie zasłania i iey blaskom żaden pukiel nie szkodzi; płaszcz odpada
od ramion, za każdym krokiem zsuwa
się bardziey, inż ciągnie się po ziemi; ale za to ramiona błysnęły z pod niego. Szata z nad piersi
gwałtownem biciem tych piersi odsunięta, rąbek ieszcze został biały, przeyrzysty, słaba opona
przeciw rozhużdanyin oczom. I włosy też zwolna spływaią w dół na ramiona, na plecy. Oh! kto
na nią patrzy, tey nocy długie zachowa wspomnienie. Statku i urody tyle na tych licach , tyle
hartu na czole, ze marmurem wydaie się białym, a tyle ponęty, błagań, rozkazów na listach , ze
zdaią się lisciaini róży drzą- cemi w powiewie, raz ie w
r
iatr mocny rozrywa, znów cichy
głaszcze i spokoi.
A iako na panią licznych ziem i grodów przystało, obziera szeregi rycerstwa, czasem też
łza spłynie z powieki, niby męża pamięć, to r
pamięć Kremlinu; każdego wyniosłość
zadziwi,
płacz wzruszy; pierścienie rozwiązawszy się lunęły deszczem czarnych włosów', który aż do
stóp się spuścił; ona ie podiąw
r
szy pięć razy dłonią okręci i znów w czarne chmurki zepnie,
które wiszą nad czołem; wreście zawoła w uniesieniu odrzucaiąc natrętne sploty od twarzy,
przebiegaiąc szeregi, to uśmiechem nęcąc, to
wzrokiem z ognia burząc dusze, gdzie niegdzie sjpiąć złoto i srebro.
Nieszczęśliwej pomoc dajcie Waszmoście, kiedj patrzę ia biedna i nieboga na tyle zbroi i
oręża, ieszcze wzrasta we innie serce; bo wiem ze Polak odbieżyć nie uinie, prawą iestfeui
szlachcianką Polską Waszmoście, prawą Carową waszą; i tu oglądała się na hufce Moskw j,
ani wj sióstrj, ani wj pani swoiey nie puścicie na śmiech u ludzi, na nędzę u świata. Wielki
kniaź Djrnitr legł pod żelazem zdrayców, ależ Jam i syn móy zostali, on spi w tych komnatach,
niewiune dziecie, niewie nic o losie oyca, uśmiechało się przed chwilą do Matki, a ia mu
obiecałam w duchu pomoc i tron należny; nieodstąpię przeznaczeń Boskich, które mi koronę
na to czoło dały, by ią to czoło nosiło do grobu; a więc radźcie pomiędzy sobą, radźcie
Waszmoście o was samych, bo ia choćby ieden giermek tylko przy mrie się opowiedział, z tym
iednym ieszcze pójdę ku bramom stoli cj moiej.
Po tjch słowach, nagłjni zwrotem ręki wyrwała szablę z pochwy -4gay - Hana — i
klingę obróciła ku piersiom, zda się przy pochodniach, że wąż ognisty wspina się do tego łona.
“Pomściycie mnie Waszinoście. Zemsty, zemsty za panią waszą. Tam poćwiertowane ciało
leży W borze, tu paui wasza, a na ostrzu tey szabli waży się iey życie; bo hańby i sromu krew
moia nieznała nigdy, niepozna i dzisiay. — Ratunku , pomsty ia wołam po was.“ I żelazo piersi
dotknęło i ręką mocno sciska szablę a nad tym obrazem śmierci na ustach, w górze ulatuie
uśmiech niewieści, uśmiech iakim pierwsza niewiasta nęciła Adama. —
Agay - Hana twarz natężona , oczy wlepione w Carową, niechce stracić i iednego iey’
słowa i iednego iey ruchu. Rozpływa się w inilczą- cey roskoszy i wzrokiem ssie iey wdzięki,
iak pszczoła nachylona nad kielichem kwiatu; możp mu się zdaie iż ten obraz marzeniem co się
stawiło na rozkaz wyobraźni, więc niewzruszony, we wschodniem letargu duma i szaleie.
Drugi mąż niedotrzymał ńiecierpliwości swoiey — porwał za pałasz i mignął dwa razy
kręgiem na około hełmu.
“Mołodżcy Hey do mnie! Hej' do Zaruckie- go! — Ja przy Carowey a moi przy mnie,“
3
To mówiąc zbliża się tlo niey, wskazuie na szyki co przybiegły, a:oczy wyskoczyły inu na
wierzch od namiętności, drzy barkami, drzy ramionami, iuż mu ramiona podnoszą się od
piersi, zaokrąglaią się pomimo woli, coraz bliżey iey kibici. —
Uśmiech wdzięczności był mu zapłatą — on przestał na takowey teraz, a pózniey inszey
zażąda*^ Wraca Maryna pośród krzyków do zamku, huczy rycerstwo i wita ią swoią panią,
potem rozbiegnie się po mieście — na dziedzińcu ciemność i milczenie, lecz tam po ulicach,
lecz ówdzie po rynkach wrzaski i kłótnie, smolne ognie i kagańców błyski.
Komnata Dymitra nieboszczyka lśni się bogatym sprzętem. Zasłony u łoża, firanki 11
okien, obicie po ścianach, błyszczą haftami, w framugach wiszą bechtery i karaceny złotem
nabiiane, a z hełmów zlewaią się pióra to białe to czerwone.
Pośrodku stoi Maryna z lampą w dłoni, z ,
błędnym wzrokiem. Z rana dziś ieszcze
po
rwał się z tey ciepłey pościeli kniaź i zatrąbił na łowy ; tu przed łowami ieszcze pił do swoich ^
Tatarów, aż rumiany od napoiu, zataczaiąc się
wyszedł temi drzwiami, iuż uie wrócił — iuż nigdy nie wróci.
Zda się ieszcze wdowie, ze widzi na sre- brnolitey poduszce twarz o srogich i nadętych
rysach, oczy pełne chuci i bezwstydu, że słyszy iak to ciało rozmarzone po uczcie, przewraca
się i pokoiu znaleść nieinoże, iako drze przez sen kosztowne nakrycia i futra, lub pada na po-
dłogę i iak nieżywe się toczy.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Żalu zapewnie żadnego nie czuie; obrzydzenie tylko, a
ieśli ialii żal doń się miesza, to że dwa silne ramiona odpadły od iey sprawy; może też przyszło
iey do serca, że ou był oycem i ej synaczka.
Waha się niepew na czy póydzie daley Coś zda się ciągnie ią ku owym drzwiom, na pół
rozwartym obok łoża, za któremi schody blade, kręcą si^ i giną w ciemności. To postąpi, to się
cofnie, a kiedy się nie cofa to się zatrzy- muie gdyby wryta — z oczyma wbitemi w te drzw
r
i, w
te schody, dysząca, z rzędem zimnych kropli na czole.
Ale w iey męzkiein sercu, niedługa boiazni przewaga iahąkolwiek ta boiazń być może.*
3
*
Więc lampę dzierząc przed się weszła na schody i poszła niemi. Dziwne (o przejście. Splotami
węza wiia się stopnie, czasami w dół wracaią, potem w górę się wspinaią. — Znać po kształcie
immi, ze się iest w okrągłey wieży — ale uigdzie okna, nigdzie sterzelnicy ■— iedno grube
ściany wszędzie, a czasami hak żelazny na pro- * mieniu lainpy występnie z cienia, a schody
wciąż środkiem idą, ledwo ścian się dotkną gdzie uiegdzie, z resztą wiszą nad głębią czarną, z
którey dołu wychodzą szumy i głuche szelesty, niby to woda pieni się w bąbelkach i te bąble
pryskaią, niby to wiatr zakrada się pomiędzy ciasnoty i biie sijg z nieini.
Długo błąkała się Carowa, ale to iey nie odstręcza, równym zawsze stąpa krokiem, trwoga
z iey twarzy zuikuęła, tylko została wola i ta ią daley, coraz daley,~ wyżey, coraz wy iey po-
pycha. Błysnął zainek żelazny, błysnął łańcuch ze stali u stalowey kłódki, w murze czarnym
drzwi się bieliły — a od ich kamiennego progu most rzucony aż do schodów, wisi nad
przepaścią, bez poręczy, cienki, drżący od kroków Ca- rowey choć dopiero doń się zbliża. —
Cóż dopiero kiedy na nim stanie !
Poy rżała raz tylko w dól i na mostek weszła. Ani wprzódy próbowała iego mocy wy-
suwając nogę iedną, drugą na schodach trzymając, ani schyliła się, by ręką pociąguąć po nim,
ale od razu weszła, nieoglądaiąc się 2 tyłu, ku drzwiom iedynie dzierząc oczy; de- szczka ugina
się pod iey stopami iak fala pod łódką, a iak pod falą iest otchłań, taki i tu dna niemasz!
Snieżuemi palcami przebiera po łańcuchu, targa ogniwa — rdza została na palcach — nic
więcey oderwać nie potrafi; a zatem dobyła z pod szaty długiego sztyletu o błękitnych żyłach o
niezłomnym harcie. Kilka razy uderzyła i łańcuch się przerwał — zawisł iak długi na klamce
— przypięła lampę do niego i obtuna dłoniami bierze się do kłódki; a lampa kołysząc się
zwolna, kręgiem światła iey postać oblewa, lecz każdy promień co się zapuści da- ley czy w
dół czy w górę, skonać musi wśród cienia; ona iest wyspą bladego światła wśród dwóch
otchłani ciemności.
I kłódka niedotrzymała ciosom sztyletu bo i ostrzem i rękoieścią tłukła w nią Carowa;
drzwi otwarte. Dla czegóż uie wejdzie natychmiast ? Dla czegóż przynajmniej stopą nie
uchwyci się progu — wszakże niebezpieczeństwo dokoła, w
r
szak belka coraz gnie się bardziey
— iuż ięczy bo bliska pęknienia! nie — ona stoi i patrzy w ciemną komnatę. Bliską celu, znów
słabość napadła i nieśmie postąpić, iak ten co doszedł krat cmętarza i od nich wraca się na- zad
Potrzeba iey było skoku, by się wyrwać z zadumania czy trwogi. Rozczuchrana, z po-
mieszaniem na licu, drżąca, przyinrużaiąc oczy, wpadła do komnaty i podniósłszy lampę rzu-
ciła wzrok na okół, spiesznie, błędnie, tym pierwszym wzrokiem nic nie zobaczyła. Dopiero po
chw ili zmysły odzyskała, a wtedy kiedy spojrzała, w’szjstko zobaczjła i ścianj ubrane w
paięczjnj i strzelnic dwie i sklepienie ostro pnące się w gorę, ślady dymu po niem i piec
żelazny, szerokie krzesło i stół dębowy z dwoma księgami, z krymką Hebrayską, z guzami z
rzemienia do Hebrayskiey modlitwy. Pokóy to skryty zabitego kniazia. Znać na kurzu po-
dłogą* stóp iego ślady, szata długa zarzucona w kącie, a na roztwartjcli księgach pismo nie-
chrzesciianskie, ni greckie, ni łacińskie.
Lampa wypuszczona runęła na posadzkę — nie zagasła ieduak, owszem żywszy blask na
wsze strony miecie — a piękna w
f
oiewodzanka Sandomierska załamała ręce w gorzkiey rozpa-
czy ; patrz na nią teraz, a uyrzysz nie dumną królowę, nie hardą panią ale kobietę we łzach,
marzącą o swoiey młodości, o domu oyców,
0 szlachetnym rodzie, o polskich niwach, o pier- wszey miłości, wśród niemych dowodów
hańby
1 poniewierki. —
Sprawdziły się poszepty ludzi, Agay-Haua sprawdziły się słowa. O patrz na nią teraz, patrz
iako urodziwa w swoiey boleści, iako te lica stateczne rozmiękłe od płaczu, swieższemi się
wydaią, wprzódy były świetnym, ale suchym kwiatem, rosa czułości go teraz oblała, płomień
oczu mgłą się otoczył i z za tey mgły miley świeci, iak promień słońca z za wiosnianey chmury,
tak lekkiey, że się niegodzi nazywać ią chmurą.
Powieki spuszczone, piersi dyszą smutno iak u dziewicy, która dotąd niezaznała świata i z
pierwszą boleścią spotkała się na świecie, ramiona opadły na dół z niemocy, ale nie wiszą iak
nieżywe, dotąd w nich iest zaokrąglenie
pełne wzdzięku; na czole pochinurność, która na łzy stopić się nie może, na czole pozostała
diuna ale poniżona, cierpiącą. Tysiąc wspomnień w tey chwili tłoczy się w serce, w serce
niebogie Maryi, słabey niewiasty, opuszczonej', zdradzonej , przelękłey i wspomnienie
pierwszego męża dziarskiego, hoynego, któremu tak pięknie pasowała korona Carów i
towarzyszek dzieciństwa i sadów ojcowskich, g-dzie owoców i murawy siła — i kaplicy z
grobami Mniszchów,. gdzie dzwony tak smętne, gdzie modlitwa tak powabna, za dusze
przodków i szczęście Rodziców; aż tu znów wali się przepych Kremliuu i ślnb z
błogosławieństwem króla polskiego i dary bogate i tłmny boiarów niewolników i wesele i
pierwsza noc wesela z oblubieńcem młodym, w alecznym, panem rozległey krainy; a potem.—
spiski i mordy. Ah! to nic ieszcze — więzienie i wygnanie — ah! to nic ieszcze — ale drugi
ślub — drugi mąż. — Ah! to wspomnienie serce iey rozniosło na ostrzu sw'oiem. I znów'
spoziera na Biblią i talmud , na krymkę i szatę czarną; zadrzały kolana, usuwaią się ku ziemi,
rękę wyciąga iak gdyby wzywała pomocy, mdło, mdło W piersiach nieszczęsliwey, iuż pada,
Wtem ią z tyłu ręka zatrzyma i śmiech szyderczy wróci do życia pychy i gniewu.
, “Hurysso moia, a wszak moie s!ow
r
a nie kłamliwe, iak rosa co błyszczy z rana w południe
szukay a uie znaydziesz iey kropel. Ha! niewierny tu przesiadywał, modlił się pies, a 1ty iego
żoną, ciebie w ramionach trzymał, tw
r
oie usta brudził swoiemi. Hurysso moia — nie taki, nie
taki mąż przystoi! tobie!“ Łez iuż nie było na iey twarzy ni rozrzewuienia w duszy — ale choć
obrażona, choć chciałaby karcić młodzieńca, niemoże w tey komnacie rozkazywać. Tu
służalec, tu giermek iey,' przewagę wziął nad nią, bo zastał kobietę, tam gdzie trza było iey, by
zastał Carowę. Więc milczy i w
r
powagę się stroi, czuie bowiem ieszcze wilgoć po licach i
ostatek słabości w sercu. Chwili ieszcze iey trzeba, nim całkiem weźmie górę nad ‘Wzru-
szeniem.
Agay-Han podniósł lampę i wprost ią trzymał naprzeciw pani, pałaią mu oczy żywiey od
lampy,
n
a rysach migaią uczucia, iak obrączka światła nad pianą potokuj kląkł Azyianin i ¿obie
ręce w krzyż złożywszy na piersiach' zawołał, zaśpiewał raczey.
V.
,,Sułtanko inoia, Tulipanie piękności, żaglu biały na lazurowein ieziorze mey duszy, o ray-
ski ptaku móy, niech zrzenicy twey piorun nie pada na innie, kroków twoich strzedz chciałem
w tey pustey wieży, a zarazem iako goniec przybyłem. Hetman kozacki, Igar Sahaydaczny
Zarucki, twoim rozkazom się stawił, czeka w sali zainko- wey na ciebie, iako na wschód
słońca.“
Tu uśmiech szyderczy utkwił mu na ustach i dodał z przeraźliwym krzykiem.
“Szablę oycowską uniosłem z pożaru i rzezi, a szabla to krzywa, do cięcia i do rąbania, z
ostrzem' bez miłosierdzia, z klingą bez skazy, piętnaście strzał noszę w kołczanie, a każda ma
skrzydła , a każda ma żądło, którym ssać krew lubi. Dżyryd też w pusciźnie mi został, lekki,
płytki, z pancerza i piersi pod pancerzem szyderca, a do tego i Handżar u mnie zimny iak wąż,
śmiertelny iak wąż, ale bez dzwonków i iak wąż ostrzegać nie raczy. Hurysso czy dosyć na
iednego wroga? a teraz powtórzmy: Hetman kozacki, Igar sahaydaczny Zarucki czeka naswoią
panią.“
Maryna nie odpowiedziała i słowa; niewie- dzieć zkąd, ale przyszło do tego, ze giermek
zmusił ią do milczenia; w iego ruchach, rysach, w głosie, w odwadze pełney urągania się, w
zapale dziecinnym, w marzeniach wschodnich, było coś uroczuego może i ten urok padł na Ca-
rów ę; nie żeby dopuścić go miała bliżey siebie, ieduo znosi iego mowy i szały, iak, gdyby
upodobała sobie w iego dziwaczności, kiedy zeszła do zamkowey sali, musiał Agay-Han
ustąpić — wyszedł, Zaruckiego zegnaiąc wzrokiem tygrysa. Taiemną została na zawsze owey
nocy rozmowa. Hetman wyszedł o brzasku, a pozuał giermik na iego palcu pierścień, ieden z
setnych pierścieni Carowey. —
3.
Dzień mroźny z słońcem które wedwoynasób się iskrzy, z śniegiem co trzeszczy pod
zbroy- liemi stopy i wewnątrz i zewnątrz zamku. Moskwa zamek obiegła, nieuznaie carowey i
wrze-» szczy o Władysławie polskim, to o Szuyskim moskalu, a huczy i burzą wali się na
inury. Dwa działa przed bramą strzelaią w bramę, w żelazne rygle i zawiasy, lecz mało dba o
nie
brama, iedno zadrzy czasem, a potem znów uie- wzruszoua nad głębokim rowem, tuli do piersi
most zwodzony iak olbrzym małego pacholęcia. — Kiedy działa grzmią, strzały w milczeniu
przelatuią powietrze, kiedy działa umilkną, na nowo swistać zaczynaią strzały, a wciąż dwie
chmury ich, iedna naprzeciwko drugiey leci, ta z ulic Kaługi, tamta z murów zamku i z obu
gęsta śmierć i rany się sypią.
A zamek dokoła obwiedzion basztami i wałem , u czterech rogów cztery wieże, z tych
uaywyższa w głębi podwórca, otoczona galery- ami, schody, z gotyckieini i wschodniemi
ozdoby, na pół twierdzą na pół minaretem się wydaie, bo naokoło ściau iak w kościele
yvydłutowane świętych postacie i krzyże i róże, tu i owdzie znów palmy i pół księżyce, daley
krużganki z filarami do zażywania chłodu w lecie, a między niemi rozrzucone baszty, zkąd
długo bronić się można, a gdzie niegdzie W} stępuie przedsionek, na którym steiczą głazy ,
beczki smolne przeznaczone głowom oblężenców; sain zaś wierzchołek haftem ze strzelnic
obrąbiony. Lud wieżę tę mongolską nazywa, ua krużganku nay-
wyższego piętra , siedzi niewiasta otoczona \
kiikuma dworzanami. Rysów iey nie znać w odległości, iedno połysk biie od kosztowney szat).
Na mnrach, gdzie naysrozsza walka, gdzie wre niebezpieczeństwo, tam widać męża, który
uśmiechem roskoszy go wita. Stąpa iakby w biesiadniczey sali — nie raczył pancerzem piersi
zasłonić — na kołpaku blacha bardziey świeci iak ozdoba, niż służy za obronę, ale ile razy
skoczy lub podbieży, saydak mu zadzwoni na barkach, z niego czasem wyimuie strzaty i
puszcza łukiein, one celu nigdy nie chybią.
Wszyscy py taią ,się go o rozkazy, 011 potrzebą zawiaduie, iak gdyby festynem, urządza
roty, owych posyła daley, tamtych w
r
oła do siebie z twarzą pogodną, z otworzysteini oczyma.
Jak ryba pluskaiąca w wodzie $ w swoim żywiole, w własney, koclianey , przezroczystey
wodzie, tak on w
r
sród krwi pląsa, w
r
ąsów pokrę- caiąc, podnosząc czoło, W'itaiąc z
uniesieniem wystrzał każden, każdy podlot dy^mu w górę, dow
r
odząc i słowem i przykładem,
zachodząc wszędzie drogę śmierci i zmuszaiąc ią do odwrotu, bo tam gdzie się on ukaże, wnet
rozbite nieprzyjaciół hufce, od drabin, od baszt, spadaią w rów, aż woda kipi od ich
spadających ciał. —
Tak dnia lego wództwo sprawował Igar Sa- haydaczny Zarucki; czasami spogląda tez ku
wieży, ku pani swoiey, pierś nadyma, oczy wyszczerza, zda się na chwilę iż zapomniał
o hukach co grzmią w okoto, o walce którey sam iest częścią — ale to trwa przez mgnienie
oka, przez iedno bicie serca, potem znowu po- rnczoney pilnuie obrony — mołodżcy ochoczo
go słuchaią, wielu iuż ich padło, ale reszta nie zważa na braci poległych, o pogrzebie pomyślą,
kiedy walka minie.
Bitwa cały dzień trwała, a ku wieczorowi pomnożona Moskwa górę brać zaczęła; uśmie-
chał się ieszcze Sahaydaczny, nie iuż w radości, ale w gorycy męża, który na darmo roztrwonił
swe siły, który dzielnie się potykał a nic nie zyskał, który długo ieszcze bronić się może, ale
wie że w końcu ulegnie. Kołpaki, brody, spisy, biińczuki tańcncią pod murami zamku, skacząc
do nich, działa rażą ciągłym ogniem — rnoło- dźcom głodno, cały dzień nie iedli nie pili; ino-
łodźcoin słabO) cały dzień walczyli, a trupów bratnich więcey leży na basztach, niż braci ży-
iących przechadza się po nich.
Wtem w sróil bilwy, ukazał się młodzian
o
czarnym hełmie z pół księżycem na szczycie, pododnym do pół księżyca niebios
zachodzącego w smutku nad cyplem skały', o tak lekkiey zbroi że się gięła za każdem
poruszeniem, iż nie ledwo znać na niey muszkuły ramion z podspodn,
o
krzy wey szabli, która tłucze o zbroię z dźwiękiem srebrnego dzwonu. Bieży po
murach, a kiedy trupy gdzie spotka, na palcach po nich przechodzi, iakby się lękał obuwia
krwią zmazać i skacze z zręcznością wiewiórki po łnkach, dzidach, hełmach rozsypanych tu i
owdzie. Tyle wdzięku w iego podskokach, że do tańca podobne, bo raz w pędzie ślizga się po
baszcie, to żnów stąpa iak dziewczyna, a kiedy gdzie ciasne przeyście, waży obie ręce i ciało w
tę i ową stronę nagina i zdaie się lubo przysłuchiwać się chrzęstowi własney kolczugi. Doszedł
do Zaruckiego, który stał wśród trupów iak król wśród poddanych i obcierał pałasz z moskie- ,
wskiey- posoki by inu w'rócić błyskawicę.
Ey! Igarze Sahaydaczny Zarucki, zawołał, pani móia i twa, Maryna Carowa, każe byś się
do ostatniego potykał. Dobrze ona widzi z swo- ¡ey mongolskiey wieży, iż wam na ludziach
zbywa, ale się spodziewa, iż na męstwie nie zbędzie. Giermku, odparł Zarucki brwi marszcząc
i rękę podnosząc do wąsa, próżuy twóy trud i próżne twe słowa. Bez uich iitżem znał moią
powiuność i miałem iey dopełnić; wracay więc dziecię, chłopię, zkądeś przybył, bo twóy szy-
szak, kirys i szabelka na nic nam się nie zdadzą tu; tam na zabawę paui twoiey, zdać się na coś
mogą.
Nie odpowiedział i słowa Agay - Han , ale świdrem poszły mu oczy, porwał za Ink, na-
ciągnął i strzałę puścił na nieprzyciaciół; warknęła stróua gdyby od palców olbrzyma, a pocisk
przebił piersi ieduemu z wodzów moskwy. Poyrzał wtedy młodzian na Hetmana wzrokiem
zwycięzcy i oddalił się, iuż nie skokami ale powa- żnem stąpaniem. Ktoby był patrzał na Zaru-
ckiego wtedy, uniósłby się ku niemu zapałem ; rzadszym otoczony żołnierzem , coraz
dzielniey bronił okopów, wszędzie był gdzie go tneba było — zagrzewał i łaiał — zachęcał i
pochlebiał. Choć zwątpił o zwycięstwie, zdawał się pewnym zwycięstwa. Z pogardą spozierał
na tłumy garnące się ku zamkowi — ni pomieszania ni wątpliwości nie odkryie żaden
W iego rysach — Ciągle Iwarz spokojna zdobna rumieńcem walki, oczy ognia pełne, ręka
skora W prawo i w lewo uderzyć, zastawić się
* z przodu i z tyłu; to strzałę posyła dalekim w rogom, to szablą wita bliższych siebie, a kiedy
gdzie stanie, a kiedy gdzie postawi nogę, zda się, że ta noga w kamień inuru się wryła, bo
stoi niewzruszenie, bo sam ieden przeciw kilku walczy i pozbywa się ich w miarę iak
nachodzą po drabinach, bo karkiem przenosząc i swoich
i
tamtych i na chwilę czoła nie zniży, potu nie obciera niechay sobie płynie; krwi nie
obciera — niechay sama zasklepi inoie rany; a rany nie- ciężkie, iedna na piersiach, druga na
lewem ramieniu zbroię mu farbuią. Boleść z nich drażni iego męstwo i do każdego ciosu
miecza ciężar zemsty przydawa. — Napróżno. Bramy inż wybite ; po trupach swoich, Moskwa
rowy przeskoczy i na podwórzec się dostanie. Dziki wrzask, szalony gwar, szczęki i łoskot;
nieprzyiaciele walą t
u
podwoiom Carowey.
%
Poznał Sahaydaczny iż zamku nie obroni. — Rozsypcie się, woła na inołodźców swoich,
gdzie który może niech ucieka, a iutro o bialey
4
zorzy bądźcie mi ua koniach przy broni, w Gorcza- kowym lesie.
Wnet z około męża znikli towarzysze, w mrokn czernieią ich ciała, chylone, zawieszaiące
się u strzelnic, czołgaiące po mitrach, aż wreście przepadną to za okopem, to za stosem trupów,
to za rowem, to wśród nieuważnych wrogów, każde w
r
iuney stronie.
Zarucki sam ieden pozostał na murze, przez chwilę spozierał na zabitą starszyznę w około
bez żalu, bez litości, wzrokiem iakitn się na powszedni chleb patrzy; potem pobiegł przez
baszty i zakręty ku wieży, bo tam wołało go coś mocnieyszego od powinności żołnierza. —
Krótka ale trudna była droga. Sam ią odbywał, bo wiedział, iż iedno tym sposobem uydzie
baczności wrogów, walczyć musi co chwila z trupami, rozrywać ich gęstwinę by łatwiey
przeyść było, zrzucać ie na dziedzińce na głowy w
r
rogom, którzy tam krzyczą i hasaią z pocho-
dniami jszukaiąc wdowy po Samozwańcze, tu i owdzie przeskakiwać przerwy od kul
wyłamane, zataczać się po odłamkach pancerzów, hełmów
i szabel; lecz im więcey przeszkód, tem srożey wre mu w piersiach chęć dostania się do wieży.
Ciągnie go do iey szczytu *iła niepoięla, która wszystko insze z mózgu ruguie, ieden tylko tam
obraz pani urodziwey zawiesza i kołysze na falach krwi do czoła biiącey.
Doszedł piętra równego z inurem, w tej sani ey chwili, kiedy Moskwa wybiiała bramę
dolną, pod spodem. Ramieniem uchwycił się galeryi nad głową, odparł inur stopami, zawisł
chwilę w powietrzu, na iedney dłoni dzwigaiąc ciężar i zbroi i ciała, drugi raz podskoczył i
stanął na schodach. — Biegł potem na górę tak iak zwykle biegał na koniu po stepie. Biegł a
czasami odwracał głowę, aż tu z okien zamkowych połyski pochodni tańcuią na wsze strony,
przez szyby znać to oręże to kołpaki, na dziedzińcach u dołu czarna tłuszcza to pcha się ku
wieży to odstępuie iak potok odparty skałą, a wracaiący do szturmu na skałę, kagańce gasną to
znów się zapalaią, iskry od nich sypią się na ziemię, dym bucha w powietrze, a niebo iskrzy się
gwiazdami, a księżyc iak bryła lodu 'Wschodzi nad dalekim borem. —
Dopadł ostatniego piętra, kiedy iuż kroki zbroynych głucho rozlegały się po wieży, do-
chodząc od dołu, co chwila podnosząc się w górę.
4*
Tain w komnacie strzelnicami za dnia, a teraz iedną lampą oswieconey siedziała Carowa, z
berłem w ręku, z koroną na głowie. Dworzanie ią odbiegli. Dwie służebne panny polki i ieden
tylko Agay-Han przy niey, w tey sta- nowczey godzinie.
Z szablą dobytą, z obnażonem czołem, krw
r
ią oblany, Sahaydaczuy rzucił się przed oblicze
pani i wskazał znakiem iż wszystko stracone* ale zarazem wzrok iego zapalił się ogniem, iak
gdyby gońcem był zwycięstwa, bohatyrem wygraney.
Toż Waszmość nie taki wypadek z bitwy zwykłeś dawniey donosie wielkiemu kniaziowi,
ale wdowie wolno iako słabey, nie mściwey białogłowie. Broń mnie Wasziność, dopóki kroplę
krwi inasz w żyłach, lub ieśli bronić mnie odpadła cię iuż ochota, pożycz szabli i bierz naukę
iako polska szlachcianka walczyć za swe prawa umie. Wypił ten puhar goryczy Zarucki, z
stałością męża przeświadczonego że powinności dopełnił; nic więc nie odpowiedział ale zasta-
wił drzwi ciałem ,i rękę wyciągnął wśród ciemności nad schodami, czekaiąc pierwszego co się
nawinie, ostrzem swoiego pałasza. Śmiech
szyderczy rozległ się z tyłu, a 011 wwiercił mu się głębiey w dumę niż słowa Maryny , bo to
był śmiech dziecka, śmiech Agay - Hana. Tymczasem turkoty i hałasy się powiększaią od
spodu wieży, słychać następnie iako schody ięczą pod stopami zbroynych, iako rygle, zawiasy,
podwoie pękaią pod młotami, pod toporem; coraz wyżcy nad ziemią, coraz bliżey do nich.
Szukali Caro- w'ey po zamku całym; nieznalezli — więc idą ku ostatniemu iey schronieniu, a z
zewnątrz szum tysiąca głosów przebiia inury i przylatuje konać u stóp Maryny, potem kiedy
coraz bliższy iuż nie kona, ale każdą wpadaiąc strzelnicą hasa w komnacie, o sklepienie się
przedłuża, odbiia.
Była to chwila milczenia, w którey u każdego serce drzy, dreszcz biega po ciele,
niepewność co trapiła przez dzień cały zamienia się w konanie, które męczy piersi, oddech
przerywa,
#
coraz mocuiey, coraz mocniey ściska za
gardło, a słabe mózgi w
r
szelkiey myśli pozbawia. Kto w takiey chwili zachowa przytomność i
odwagę, kto ieszcze zdoła szablę trzymać iak za zwyczay bez omdlewań boiazni w palcach,
bez dławień rozpaczy w około rękoieści, kto ni oczów nie przymruży dla uniknienia widoku,
ani ich wyrzuci
na wierzch iak szalony by patrzeć bez zmysłów', ten iest mężem okroin wątpliwości. Takowym
ukazał się Igar Zarucki. Z nogą naprzód podana, z wyprostowanem ciałem, z pewnością że
pierwszego i drugiego zabiie, z pewnością że potem sam legnie a może i z ufnością w
r
zw
r
y-
kłe szczęście, z pałaszem w dłoni iakby pałasz
i dłoń iedną kością były, z lekką paiżą w lewey ręce stał w podwoiach, zasłaniaiąc komnatę
całą
i zdawało się po iego wzroku wyniosłym, wy- zywaiącym niebespieczeństwo z cienia, że w
sercu żołnierskiem, ta chwila, ieszcze roskoszą była. Na licach Maryny zaczyna się słabość
niewieścia przebiiać. Jey towarzyszki, klęcząc Wzy waią Boga wpół otw
r
artemi ustami, z
których żaden głos nie wychodzi. Szczęśliwe, ieśli ieszcze iaka myśl dotąd żyie w ich duszy.
Agay- Han dobył szabli i handżaru, potrząsa księżycem na głowie, to spoyrzy na panią, to na
Igara i wahać się zdaie. '
Jakieś straszne myśli krążą mu po mózgu, bo na rysach wystąpiły zewsząd zmarszczki w około
ust, od skroni, na iagodach; w pełni pa- daią iego spoyrzenia na Carow
r
ę, z ukosa naZa-
ruckiego, z uwagą śledzi połysk sztyletu zatknię
tego u łoua Maryny, z uwagą pilfiuie, izali Sa- haytlaczny nie odwróci głowy, a tu coraz blizey,
coraz blizey huki i gwary i wrzaski; podobno jeszcze iedne drzwi do wybicia, a potem tłuszcza
wrogów zwali się do komuaty.
Już biią o tych drzwi podwoi#
1
, słychać iak piła wgryza się w belki, iak topór kowadli o
rygle; w podwoiach znać inż dziury wytłukli, bo kagańcowe połyski iuż biegną po ścianach, '
ieszcze słabe, ieszcze błądzące, ale coraz pełnieysze.
Śnieg boiażni zwarżył róże na licach Maryny, ostatkiem dumy wiedziona powstać chciała;
nie powstała — na krześle opadła, schyliła czoło, korona runęła na posadzkę i tocząc się
pobiegła ku drzwiom, minęła Igara, na schody zbiegła i pędem z stopuia na stopień zlatuiąc,
brzmi głucho iak kamień co spada ze skały.
Cichaczem zaśmiał się Agay-Hau i raz ieszcze miłośny wzrok rzucił na Crrrowę piękną w
swo- iey niedoli; potem skoczył gdyby dzikie zwierze, .x z haudżarem wyżey głowy, w równi z
półksiężycem na hełmie i ztamtąd go spuścił na kark Zaruckieimi; uiewiedzieć ialt poszło
żelazo, czy głębią czy płazem, ale Sahaydaczny upadł na ziemię, ięk tylko ieden wydawszy,
ieśli ich
więcej wydal, utonęłj we wrzaskach następu- iącej Moskwj która po ciele mu przeszła, —
Tymczasem giermek złozjł pocałunek na skroniach zemdlałej Marjnj i stanąwszy przed nią
zawołał: “Macie czego szukacie — bierzcie i prowadźcie —
a
ale w tey chwili dziecinne miał
rjsy i w oczach dwie łzj dziecinne.
Jemu nic się nie stało — ni go w powrozj spętano, ni tknięto żelazem; ale Marjnę, bez
zmysłów iakbj senną dziewicę porwali i znów potokiem zeszli na schodj niosąc ią w zdobj-
czy, zlali się na dziedzińce. Czuwał nad nią .Agaj-Han, czuwał iako dziecko czuwać może,
westchnieniem i płaczem, stąpaiąc za nieprzj- •iaciółmi.
Kiedy oddaliła się ta burza, kiedy iuż ni szczęku brouij ni świateł pochodni nie było w
pustey komnacie, o iednem tylko, przed wej- ściem, leżąceiii ciele, krwią oblanem, ono ciało
zaczęło iakbj z letargu ^ się budzić, palcami słabo ruszać, rozmazuiąc krew w'łasną na po-
dłodze, nogi wjciągac, to mocniej oddjchaćiak bj dla zrzucenia ciężaru z piersi, to się podnosić,
aż znów opadłszj, przez chwilę iako martwe leżało.
Walka to była między życiem wracaiąceni, a śmiercią nie skorą do ustąpienia, walka długa,
bolesna, odbyta pośród ciszy, targaiąca każdą żyłę rannego — kiedy wreście młodość i siły
przemogły, oparł się na łokciu i spoyrzał naokoło; iuż krew nie płynie, znać że handżar nie
dopełnił zlecenia Agay-Hanowey ręki, a że przywykły do omdlewań z zadanych razów,
nawykł i budzić się po nich, powstał natychmiast, z troskliwością oyca o dziecię szukał szabli i
podiął z ziemi, potem uszy natężył i dalekim szumom pospólstwa się przysłuchiwał.
Żal iakiś przyćmił mu czoło ale nie trwał długo, postąpił ku oknu i słabą kratę wyrwawszy
spoyrzał w dół, na dziedzińcu pod nim i pusto i głucho, na dalszych huczno i płoną pochodnie.'
Nie namyślał się długo, nie raczył rękę ściągnąć do rany, bo czuł że nie śmiertelna, ani się też
wahał iako zwykle czynią ludzie stoiąc' nad przepaścią, ale wdarł się na okno, dobrze znaiomy
wieży zaczął spuszczać się po niey obuma ramionami trzymając się gzyinpsów, krat, ozdób,
filarów, poręczy, nim nogami natrafił na iaką posadę, a wtedy iey chwyta się rękoma, inszey,
zawieszony wśród ciemności,
szuka w dole stopami. Tę gdy znajdzie, o całe ciało niżey zstępuie, bez trwogi, bez zawrotu
głowy, pewny śmierci ieśli o cal chybi, ura- gaiąc się z niey, bo wie że o cal nie chybi, bo tak
wczesnego zgonu nie dozwoli mu Bóg, gdyż stepy go ieszcze potrzebują i koń żartki rży za nim
i braci mołodzców tysiące czeka na niego i w ramieniu czuie ieszcze sił dosyć na zdobycie
państwa, a w sercu miłość ku urodziwey paui.
4.
Świat słyszał o ludziach nad któremi zapadł kamień grobowy więzienia — którzy z razu
płakali i ięczyli, pózniey do iarzma przywykli, słońca żałować zapomnieli i zasnęli snem myśli
na resztę dni swoich, budząc się czasem, by ugryźć kawał chleba, by wodą popić go mętną i
potem znów wpaść w letarg pośród milczenia i ciemności, zaprzyiaźniwszy ucho z brzękiem
własnych łańcuchów, tak że przy nich im zasypiać tak dobrze iak przy szmerze strumieni, iak
przy szumie borów, iak przy pieśniach mamki dawniey.
Ale oni iuż znużeni trudami życia dosthli się pod czarne sklepienie, nieraz krew z ran im
płynęła, nieraz duszę przygniotły frasunki. Mieli może wstąpić do klasztoru kiedy ich wróg
wtrącił do więzienia. Tam na pościel ze słomy padli, a ciężar przeszłości gniecie ich w piersi
tak że wstać iuż się odechciało. Nadzieie i zamiary umarły w ich duszy a ten oddech chrapliwy
co się nad ustami unosi, iedynym śladem iest życia długo trwonionego na polach bitew, w
radnych kołach, w samotnych komnatach gdzie się sami męczyli z swoiemi przedsięwzięciami
które stawały wtenczas przed niemi iako duch Cezara przed diitnaiącym Brutusem. Lecz dziś
oni pragną tylko ciszy i snu, a zatem sen i ciszę maią. Lecz młodey, hożey nad hożemi, cóż
wspólnego z kratą u okien, z hakami w ścianach, z bay- danami wiszącemi u drzwi, z nudą i
pustynią więzienia? Głowa obnażona z korony, ledwo szubę zostawili by zakryć się od zimna,
iuż na palcu pierścień carski nie błyszczy, dzięki im ieszcze, że obrączek żelaznych na dłoń nie
wkręcili; w pośinieswisko obok na stole berło drewniane położyli, ni katolickiey książki do
modlitwy nie dali, ni towarzystki żadney nie
przypuścili do koku; zamkuęli \v długiey, cia- sney izbie po złoczyńcach i Tatarach, rzędem na
ścianie znać kółka do których przykuci doczekali się zgonu, w około znać ślady ich paznogci, *
ich palców, które w szaleństwie długie lata pra- cuiąc, wydrążyły dołeczki na iedną kroplę
wilgoci, na schowanie dla iednego paiąka. V dołu na kamieniach bieleie kilka czaszek, z
których każda siedzi sobie wśród grona kości, osypanych prochami. Kątem ostrym wiąże się u
góry sklepienie, przynaymniey tak się domyślać, ho w połowie ścian poczyna się ciemność i ta
zakrywa resztę lochu. Jedno tylko okno strzeluicą wykute w murze, kraty w nim tak gęste iak
druty w przyłbicy rycerza, a promnienie słońca które się odważą przeyść za nią bledną i
niedługo pobywszy cofaią się nazad.
Wieczorem strażnik wchodzi, lampę zatleie, iadło przynosi — i naszydziwszy się do woli
odstępuie. Zaczynała teraz roziskrzać się lampa, wisząca na łańcuchu, ieszcze nie ustał w niey
ruch, kołysała się ale coraz w
r
oluiey, coraz płonąc mocniey, za słaba na oświatę lochii; w pełui
iednak świecąca nad twarzą Maryny, f
Niezgasły oczy, nie zwiędło czoło,, iedno w oczach i na czole znać boleść, nie tę iednak co
odbiera hart duszy, ale ową co myśli natężenie podw
r
aia, podobną w umyśle do tey, która w ra-
nach ciała, gorączkę odwagi zapala i ramie krwią zbryzgane zaciętszein na karki nieprzyiaciół
czyni. Bo też w Marynie nie patrzeć szlochów i nie- w'ieściey słabości, większego domiaru
nieszczęść trza na duszę tak hardą, by pękła pod niemi.
Łagodne, dziecinne uczucia, które nie odstępuią nigdy białychgłów i w doyrzalszym
wieku, mało mieysca zaymuią w niey. Tkliwość Matki iedno czasami się ożywa, o
niemowlęciu swoiem marzyła długo w sainotney wieży; ale nad obraz iego kolebki obraz tronu
Carów się wznosi, opuszczona kolebka u stóp iego się kołysze, ale on tak wysoki, że ledwo iuż
iey doyrzeć można. Jednak nad wszystkie przeszłości i przyszłości obrazy, ieden ponętnieyszy,
umilał iey tęskność więzienia. Młodzieniec to hoży w skromney sukni, klęczy u stóp iey, w
ogrodzie ojcowskim; wieczór się zbliża, gaie i sady mruczą od powiewu letniego, na okół
widok na niziny i zielone wzgórza, ona zapłoniona bo ieszcze z niey mło- dziuchne dziewcze,
— rękę mu puszcza między
ręce, nachyla się ku niemu, sama niewiedząc dla czego, Izy rozczulenia kapią z iey ócz na
włosy młodziana. Pachole to nieznane nikomu, lia dworze pana Sandomierskiego się chowa,
mało mówi, zda się marzyć o taiemnicach, zda się często ku przyszłości ciskać oguiste
spoyrze- nia, iakbyta przyszłość miała być inakszą iemu niż ludziom z któreini przestaie, z
męstwa słynie na łow’ach, z dowcipu i uprzeyiności doma; a córę w
r
oiewody ukochało i tak
czarownie, pierwsze słowa miłości do uiey wyrzekło, ze ona od Matki i pań ucieka, w głąb
sadów, pośród zarośli idzie za przewodnikiem, i nad klęczącym nachyla się w czułości i
nabożeństwie. A on kiedy uczuł bliskie iey tchnienie, zarzucił ramiona na szyię i usta wlepiaiąc
w usta, przycisnął do piersi. Zawstydzona, oburzona, chce się wyrwać i przeklinać iego, ale on
iey krzyki uciszył, łzy wstydu zatrzymał iednem słowem, od nikogo wprzódy niesłyszanem:
“Ja carowa ć będę.“ —
Te pierwsze chwile miłości, wracaiąc do iey pamięci, wonią niw polskich ią teraz owiały; i
iagody rozmiękły od zalu za pierwszym Dy-
•nitrem. Tysiąc zamiarów, nadziei, zwątpień krąży po umyśle, liczy bitwy których konieczność
nim do Moskwy się dostanie, aui raczyła wspomnieć i swoich i swoiego rycerstw
r
a. Kie ua to
mocarze bliżsi Boga by pamiętali o niższych ludziach; a im daley było iey kiedyś do tronu, tein
szerzey iego przywileiów chce użyć i władzy. Niedaleko i Bożyński książę i Sapieha Uświacki
z pancernemi roty
9
oni zbiegną iey ua pomoc, Boiarów powalą na ziemię by padli na twarz
przed prawą Carową; nie wątpić że i Sahaydaczny iuż gromadzi swoich, naokoło miasta, ale
gdzież on zniknął tey nocy w któ- rey słabość niewiasty przemogła nad statkiem królowey.
Czyżby iego słowo i iego spoyrzenia zarówno kłamały - Dostoyny to mąż, urodziwej postawy,
wąs dziarsko opędził mu usta, w godzinie niebezpieczeństwa widziałam go nieraz i pamiętam
rysy iego kraśne odwagą, żaden z polskich rycerzy ni z moskiewskich Boiarów nie zrówna
i^imi w dzielności. Głębokie on nosi piersi pod z broią, a w nich dosyć mieysca na państwo
całe; ubiór iego stroyny zawzdy i ry_ cerski, połysk iego petki lata mi teraz przed oczyma — i
rękoieść wytworna u bułatu — i na
bechterze rysunki ze stali, gdyby hafty panieńskie z ie<I wabiu.
Tu znów myśli inszym udały się szlakiem, ■ posępuieyszym, bardziey męczącym, o
rusztowaniu — o truciznie — sztylecie, zaczęły iak mary chodzić po iey duszy, — aż d^oki
pózua godzina nie uśpiła oczów. Duszy całkiem uśpić niemogła. Patrz na lezącą na twardem
łożu, prętami żelazuemi podbitein. Licha pościel i brudne wezgłowie, obok piec żelazny, w
kió- ryni dogorywaią rude popioły. Twarz iey tylko i pierś oświecona, reszta kibici zanurzona
w cieniu, iako i całe więzienie, oprócz kilku kroków przed lampą i kilku kroków za lampą.
Do takieyże to łożnicy przyszła córka Mniszcha z wielkich Kończyc woiewody
Sandomierskiego, Lwowskiego, Samborskiego, Medenickiego Starosty, Carowa Moskiewska.
Od wielu dni nietrefione włosy spływaią aż na posadzkę, to w tył odrzucone snuią się na
poduszce w cichey swawoli, to u skroili zawisły, to zbiegły do szyi, to daley ieszcze czarne
zagony zapuściły aż na piersi, a teraz leżą niewzru- , szone, tak iak każden splot i pukiel ułożył
się w chwili kiedy zasnęła. Z pośród owych cie-
innych ram, lica iey wypukłe przebiiaią, bardziey ieszcze bladeini się wydaiąc; na ustach krąży
ciągle niby pół westchnienia, niby oddech żałosny, ale tak slaby, tak nieznaczny, iż chyba go
kochanek zrozumie. Powieki rąbkiem długich rzęsów zasunęły się nad oczyma , ieduo zadrgną
czasem, na licu znać sen, ależ zarazem znać iż cós z nim walczy w głębi ducha. Tak śpi
oblubienica przed zainęsciem, Matka przy kolebce słabego dziecięcia. Tak spała Kalpurnia
dniem przed śmiercią Cezara.
Pożno iuż w noc zdało się Iey, iż wpadła w sen o dźwiękach harfy czy gitary czy strón
iakichholwiek i o śpiewie znanego głosu. Zkąd- że z pośród tylu ponurych marzeń przyszło iey
niespodzianie marzyć o muzyce i pieśniach? a one tony nie brzmią posępnie, nie zwiastuią ni
pogrzebu ni bitwy, owszem melodyinie płyną w około, a co dziwnieyszego, ona każdy z nich
gdyby ua iawie rozeznać potrafi.
I coraz pełniey iey uszy uabrzmiewiaią owemi dźwięki; —oczu dotąd nie otworzyła ale
myśli iaśniey krążą iuż po mózgu, choć im ie- szcze brakuie związku, choć to ieszcze gwiazdy
błyszczące mgnieniem oka, a gasnące bez powrotu.
5
Leżałaby długo, w tern zawieszeniu między snem a życiem, zdięta roshoszą cichego
zachwycenia, gdyby dźwięki wciąż równie słodkie, równie hannoniyne były, lecz w
r
zuiósł się
z pośród nich ton ieden głośnieyszy, ostrzeyszy, w niezgodzie z towarzyszami, podobny do
krzy ku który konaiąc na ięk się przemienia.
Wzdrygnęła się, podniosła się nagle, a teraz dopiero wydało się iey że snem zdięta i na to co
zobaczyła iak na sen patrzy.
Blaskiem złotym i błękitnawym goreie komnata , pierwszy raz iey sklepienie całkiem
otrząsnęło się z cienia. Wśród tego dżdżu jasności, stoi młodzian z hełmem i lampą na hełmie,
z którey buchaiący płomień starczy na całą przestrzeń więzienia, w dłoniach trzyma naczynie
rażącego poloru, z stronami i kulkami, laseczką po nich przegrywa, czasem o boki naczynia
uderzy, a wtedy słychać, iakby rozdzieraiące stękanie; ubiór dziwaczny, składnie leży mu na
ciele; kaftan to wschodni, zielony, posypany srebrnem ziarnem, pas z tyftyku i szarfa tako-
waż, kiudżał sadzony kamieńmi, a nad tein wszy- stkiem, suknia szeroka, przeyrzysta, niby
muślin, niby mgła, tak iasna iak wyziewy przy słońcu,
W rozmaitych fałdach osuwaiąca się na dół, pełznąca w górę, kształtnie wisząca 11 ramion,
*■>
rozsuwająca się uad piersiami, ieduo że i Gre- ckiey togi i kastylskiego płaszcza i tureckiej
Delii, wszystkie łączy powagi i wdzięki. Przy- słuchuie się, przypatruie się Maryua ; owóz on
tak iey przyśpiewywał.
“Gdzie niewolniki moie? iuż nie stąpam po posadzce z ich karków. Gdzie hufce którym
kiedyś mówiłem: zacmiycie słońce bo ouo mnie pali; a wnet z tysiąca kołczanów podnosiła się
chmura i lecąc iak szarańcza, przesłaniała słońce. Walaią się ich kości na Kiafelu błoniach.“
“Daleko mi do moiey krainy, Matki kwiatów i kadzidlanych drzew; daleko do uadbrzezów
osutych konchami, zarosłych koralem; do piaszczystego morza, na którem żaglem moim
bywał namiot biały, tratwą grzbiet wielbłądki, a łódką siodło rumaka; do miast gdzie
minaretów wieże równe w liczbie sosnom waszych borów, błyszczą wiecznie iako wasze
sosny wtenczas, kiedy ie zachód oblewa; do nieba o krzyżujących się meteorach nad głowami
ludzi iak u was krzy- żuią się chmury; o burzach którym przywodzą
5
*
Gieniusze na Siinninu wirach, potopem błyskawic zalewaiąc powietrze , pyramidami ze żwiru
naieżaiąc pustynię.“
“Juz mi nawet ięzyk rodzinny, ięzyk móy cudowny w którym Allah upodobał sobie,
omdlewa w pamięci. Gruba niewiernych mowa osaczyła me uszy dokoła sieciami.
Zapomniałem wzdychać serdecznie do proroka, w iednym słowie zamykać zapał duszy;
krótsze n was oddechy, ani starczą wam płuca na uczczenie Boga, nie- mniecie się wyrywać ku
Niemu. My to, my to, zdołamy marzyć o Kim i o raiu, długo* świętem natchnieniem przeięci;
a wtedy nie miałkie, nie krótkie słowa z ust nam wychodzą ale przedłużone, pełne
pożądliwości ku tym drzewom nieśmiertelnym i niewyczerpanym fontannom, obiecanym po
zgonie. — Matka mi umarła, czasu na łzy niebyło, Oyciec poległ, nie płakałem lecz
przysiągłem zemstę; z Szaha spadłem na giermka — nie żaliłem się dotąd nikomu — ale teraz,
kiedy zapominam moiey mowy, płaczę, płaczę hurysso moia. Czuię co dzień więcey słów
zagubionych na zawsze. Ich wspomnienie trapi, iak mara kochanki dalekiey, którey nie
uyrzę inż nigdy, którey twarz mgłę mi zachodzi, a którą kocham ieszcze.“
“Wieczorem kiedy zasypiam , krążą ieszcze po moim mózgu, rankiem kiedy się budzę, iuż
odbiegły od pamięci moiey. Walczę iak mogę, nie chcąc myśleć po cudzemu, a wasza mowa
wdziera się do mey głowy, wypycha ostatki daw
r
ney, podchwytuje każdą myśl i ubiera w
swoie barwy, śmieiąc się z moich żalów i oporu. Jedne po drugich mrą drogie pamiątki; iakaś
tam przepaść iest co czycha pod moiem mózgiem; w nią wyraz po wyrazie zlatuie, strącony od
waszych twardych, nieużytych, zawziętych. To męka — to rozpacz — płaczę, płaczę hurysso
inoia! ,,l tu uderzył o naczynie. — Maryna niezdołała wstrzymać się od krzyku.
“Zniosę to iednak dla ciebie — bać mi łaskawą a niechay przepadnie ięzyk moich oyców
we mnie. Bąć mi łaskawą a stanę się polskim rycerzem lub moskiewskim boiarem do woli two-
iey. Kochay Agay-Hana, rzuć mu półksiężyc pod stopy, a 011 depcąc przeydzie po nim; lto-
chay Agay-jjana, a 011 ci drzwi lochu postawi otworem.“
Po tych słowach, nagle zagasła Lampa szyszak u — ciemność większą część więzienia
zagarnie, raz ieszcze zabrzmiały strony, ale przypadkiem , nie naumyślnie; potem nic iuż się
nie odtezwie; ni stąpań ni oddechu nie słychać, ie- duo kroki po schodach wieży, gdzieś daleko
ślizgaią, a podwoie nie skrzypuęły ni rygle zabrzękły. —
Maryna wątpi o sobie, wreście poznała że na iawie — o czarach coś iey na inyśl przyszło i
piersi ścierpły od przemiiaiącego dreszczu.
Tak co noc bywa, kiedy zaśnie, budzi ią pieśń Agay-Hana, wtedy więzienie pełne światła i
dźwięków; on do niey przemawia iak kochanek — ona mu iako pani odpowiada — potem
gaśnie światło, mdleią dźwięki — Strażnicy znać spią głęboko, kiedy on między niemi tak cało
przeyść potrafi.
A rozmaite iego śpiewy bywaią, to o zemście napomyka. —
“ftiespodzieway się by ten który dumny był z saydaku na plecach , uwolnił ciebie, pierw'ey
nim tu dostąpić, z grobu wstać mu trzeba. Tyś zapadła W sen podobny Azraelowemu, ale inóy
kindżał wtedy się obudził i cały w uśmiechach
radości z pochwy zabłysnął, poznałem iż cierpi pragnienie, iż krwi mu trzeba, bo tak nasze
handżary iak nasze wielbłądy — długo wytrzymałe, ale kiedy miara cierpliwości 'przebrana i
wielbłąd i handżar domaga się napoiu. Jeśli go nie dasz, pierwszy zdechnie w szaleństwie,
drugi zardzewieie i na zawsze się przytępi, niechciałem ia tego, więcem go napoił w strudze
czerwoney która wytrysnęła ze zbroi wroga iak źródło niegdyś za uderzeniem — nikt iuż nie
stanie między muą a huryssą inoią!“
Marynie się wierzyć nie chce , by tak dziarski mąż zgiuął od ręki pacholęcia.
“A czemuś nie patrzała. Czyż moia wina, że w tey chwili perła rozumu roztopiła się w
tobie, że gwiazdy twoich ócz zagasły. Ha ! ciepła krew była w uirn — aż mi scierpłe ożywiła
dłonie.“
To czasem znów o dziwacznych baie powieściach. Patrz iakiem potężny i wielki, przede-
muą schylaią głowę strażnicy i nie podnoszą iey, aż ranek zabrzasknie. Letarg iest moim
niewolnikiem i gdzie go posyłam tam idzie, żelazne rygle usuwaią się pod moieini palcami iak
pierścienie \> łosiauuego naramiennika, więzienie
auielskiemi wystroiłem ci blaski. Ja sam iak Duch z piątego nieba zstąpiłem do ciebie. Ta-
jemnice oyców dochowały się w moich piersiach. Zyiący niechaj urnie się lękaią bo i uad
umarłemi rozciąga się moia władza. Z złotemi gwiazdami i z czaruemi chmurami mam
przyiazń i spółko- wanie.“ A kiedy spostrzega niepewność lub drżenie ua twarzy Carowey,
sądzi iż chwila nadeszła w serce iey ostatni raz uderzyć.
“Hurysso moia kiedy senną cię zastaię, lubię wbiiać się wzrokiem w Iwoie lica. I długo
stoię przy tobie dopóki cię stróuy moie nie obudzą. Lecz mi żywszey trza rozkoszy, to po-
czątkiem pieśni dopiero. Czyż iey końca nie- doczekam się nigdy ? Rzekniy ono iedno słowo:
locham, a wnet ztąd wyprowadzę cię. Zawiodę na rozległe pola Kiafelu, tam iuz cyna- mou
wonieie nad mogiłami, tam iuz migdały zieleuią się znowu i kwiaty wyrosły z popiołu, tak że
motyl siada na uich i niedomyśli się wśród gęstwiny tego co leży pod spodem.“
Na to Carowa gdy milczy z pogardą on gaśnie w ciemuości i oddala się po cichu.
5.
Ciemno po tych kurytarzach, cieiftno po tych lochach* btóremi młode pachole wiedzie
niewiastę
0 poważnem licu, światło kagańca wrzącego w iego dłoni, skacze do murów, zlatuie w
r
dół
1 rozbiia się, czasem też poigra z paięczyną, lub wystąpi iak czerwona kresa między cie-
mnemi pasmami; a ciągle cień dw
r
óch osób przesuwa się po ścianach, gnie się we dwoie na
zakrętach, płaszczy się daley, i zawsze postę- puie, czarny, olbrzymi, zawsze ten sam, bo ręce
niewiasty pod płaszczem zakry te, bo ramiona pacholęcia równo się trzymaią.
Jego twarz pochylona, iakby czuł, że uległ po w
r
alce, że zgnębiony na zawsze. Jey oczy
płoną, duma we dwóynasób ieży się na czole, nikłby i ua chwilę nie zwątpił że ona królową.
“Agay - Hanie! azaż oddałeś list Uświackiemu Staroście?“ Oddałem, głos odpowiedział
zwą- tlony iak zwykle bywaią głosy po silnein wzruszeniu.
“Agay- Hanie izaliż pewno czekaią innie u drzwi ?“ Czekaią. To słowo iedno tylko ale wy-
mówione iakby konaiącemi piersiami.
“Dobrze, wiedź uas wasziność, dalej a kiedy sprawisz się wiernie i dobrze, na naszey łasce
polegay.“
Odwrócił się giermek i pojrzał na Carowę wjinawiaiąc iej wzrokiem, że tak szydzi z niego.
“Czyż niedosyć żeś podbiła mnie na służałca, żeś mnie dzieckiem swey woli uczyniła? — o nie
mów o łasce.“
Pół uśmiechu zawisło iey nad ustami — i znakiem ręki by szedł daley, oznajmiła.
Jak może nayciszey ślizga po bruku, ażeby zbroia nie zachrzęsła, sztylet lub pałasz nie
zadzwonił o zbroię — bo z zewnątrz dochodzą często głosy zaspanych strażników i hasło które
sobie odrzucaią nawzaiem, niekiedy w przelocie wstąpi po za mury i cichaczem zaszepta w
uszy Marynie — wtedy lekkie znać wzruszenie na iej twarzj, a na Agay-Hanie inny to wy wiera
wpływ, podnosi trochę czoła, bo czuie, że w tej chwili iest iedyuym iey obrońcą i rozumie
przeto iż ina wyższość nad nią.
Al? ona nie daie mu się ukrzepiać w zarozumiałości, iednein słowem, iednein skinieniem
umie dumę iego na proch zetrzeć. Znać iż tyle przewagi nabrała, iż on iuż nigdy nie zdoła
przemawiać po dawnemu. — Drzą mu ramiona i piersi iak członki zdeptaney gadziny w którey
ieszcze pozostało dość życia na czołganie się wieczne* nie dość mocy na ieden podrzut, na
iedno ukąszenie. — *
I wiódł ią z wiernością domowego zwierza przez rozmaite galeryie i schody iernu tylko
zna- ioine. To nierozwiązaną taieinnicą iakim sposobem zapoznał się z niemi, iakim trafem
dostawał się do więzienia Maryny. Wtenczas kiedy w mglistey szacie śpiewał o Kiafelu
błoniach, coś wyższego przebiiało w nim, niby godność strąconego książęcia* niby władza
potężnego czarownika, na chwilę w całey okazałości swoich marzeń łudził się nadzieią
zwycięstwa; ale dziś wrócił tlo ubioru* do obyczaiu giermka. Znać że iego duszy zabrakło sił
na zwalczenie tey którą kochał, że z uniesieniem miłości rzucił się do przedsięwzięcia w
którem spotkał się z nieużytą dumą. Ta go pokonała, a kiedy uczuł się pod wpływem wyższey
siły, zamilkł w głę- bokiein podziwie i posłuszeństwie* od tąd musiał dopełniać zlecenia pani,
a dziś bez nadziei, bez pociechy, iedno wiedziony urokiem, któremu oprzeć się nie może,
wyprowadza ią z niewoli,
poniżony, osłabły, czasem ieszcze spozierający na nią, nie iuż iako rycerz lub kochanek ale
iako dziecie na pół przerażone, na pół zachwycone widokiem meteoru przelatuiącego o pół
nocy po , nad domem oyca.
Wzbudziłby litość każdego — bo namiętność wyssała mu z twarzy barwę świeżości — bo
\v oczach zrzenice podobne do tych iskier co ści- gaią iedne za drugiemi w szarych popiołach,
kiedy iuż węgle zczerniały pod niemi; kroki niepewne iak u piianego, który nie tyle zaślepiony
by upadł i zasnął ale tak słaby, że statecznie nogi postawić niepotrafi. Młodość i siła pożegnały
Jego ciało, został się z mdłościami starca w piersiach, z wyrazem przerażenia na licu; stracił
pychę, która żar pamiątek rozdmuchiwała w n i ni, postaw mu teraz przed oczyma zwierciadło:
Synu Sułtański, dziedzicu równin Kiafelu podnieś oczy, a on czoła nie podźwiguie, i weń
spoyrzeć się nie ośmieli.
Stąpa ciągle przed Carową, iskry kagańca sypią mu się na rękę, on ich otrząsnąć nie raczy.
Zaduch wilgoci i zgnilizny w około, tu i owdzie odrywaią się od ścian wyziewy *
ciągną nad głowami przechodzących iak fałdy całumi. One są zwiastnnkami wiosny w tych
lochach.
Giermek zstąpił w dół a za nim pani, potem szli oboie płaszczyzną, a słychać w górze, iako
dyszy w
r
oda w rowach, iako czasami zakipi rozgrzana od pleśni i w tysiąc bąbelków się
rozpryśnie. Teraz znów wstępuią schodami. Dostali się do sieni, z nieforemnych głazów. Tu
iuz woń sw
r
iezego powietrza zalatuie, a brama dębowa okuta w rygle i trzema opatrzona
zamkami.
Agay-Han dopalaiącą się pochodnię utkwił w ziemię, a sam ukląkł przed Carową i zała-
mniąc dłonie nic nie mówił, lecz żebrał milczeniem o litości trochę, o iedno spoyrżenie, o ie-
dno słowo pociechy, by mu nie tak okropnem było oddać ią w ręce mołodźców, dopełnić tak
ogromney z siebie ofiary, bo ieszcze teraz on z nią sam na sam. Za tą bramą ona poddanych
spotka i iuż z wysoka nad nim panować będzie.
Ale Maryna stoiąc na progu zbawienia, ni- czem odwlec go niechciała.
“Gdzie klucz waszmość podziałeś? Rozka- zuiemy waszmości iak nayrychley się spra
wiać uwalniaiąc iak na teraz od tych dowodów uszauo wania.
rt
Znalazł się na takow e słowa, głos w piersiach młodzieńca; na kolanach czołgaiąc się ku
uiey, zawołał: “Miłościwa pani, Hospodarko rooia nie tłocz mnie tak niewdzięcznie ku ziemi;
wspomniy na inoie usługi. Dla ciebie strzałą przeleciałem od Kaługi az pod wieże Moskwy.
Dla ciebie ia ksiąze, uginałem karku przed Ró- zyńskim i Sapiehą; oni tobie nie chcieli
pomódz. Ja cię z więzienia wyprowadzam teraz. “ “Nu- zysz mi umysł \yaszmość takowemi
mowy, uzyskasz nagrodę tyło otwórz prędzey.“
Błyskawcia niema skrzydeł dość żartkich na wyściguienie połysku który zalał oczy
giermka i zagasł w iedneyże chwili. To słowo nagroda całą duszę mu wzburzyło — ale po
twarzy Maryny poznał, iz nie o tey którey żądał, napomina , więc w schodniin obyczaiem,
gwoli większemu uszanowaniu, ramiona załozył na piersiach i schylił nizey głowę.
“Łata mi w pamięci, Miłościwa Sułtanko, iz raz widziałem cię u biesiady, w śród boiarów,
przy początku iesieni, wtedy kiedy słońce wasze iest prawnukiem naszego, kiedy owady
zasypiaią naprzód udaną, potem prawdziwą Śmiercią. Tego dnia z złotego stropu spadł na
śnieg obrusu inotyl przed puharem twoim o Sułtanko moia. Raczyłaś go podiąć, on mial
zwinięte skrzydła i skrzepłe ciało pozbawione blasku. Tyś miłuiac się nad nim do ust go
przytuliła, oddechem oh wiała, głosem nęciła, by ożył — powstań, powstań o motylu móy. —
Jemu się zdało że piękne dni lata iuz z powrotem, że gdzieś dostał się do róży i do słowika;
więc się obudził i trzepocąc skrzydełkami podlatywał na około, a tyś rzucała za nim dyia-
mentami spoyrzeń. Zważ sama, owadowi miłosierna, nad człowiekiem mieć niechcesz litości,
nie proszę o w
r
ięcey iak o względy świadczone oney drobney musze.“ “Wasziności w pamięci
inotyl, a z pamięci wypadło żeśmy otoczeni wrogami i że Igar Zarucki czeka na mnie za teini
bramy, iakeś sam mi o tem wiadomość przyniósł w ostatnim liście.“
Nagła zmiana nastąpiła w postawie Agay- Hana, sama wydała się Carowa, i on uwierzył
natychmiast; w szczęście trudnieysza wiara, ale w nieszczęście któż z synów ziemi zaraz nie
uwierzy? A zatem Sahaydaczny iinikł
śmierci. Ha! pamiętam, raz tylko uderzyłem, za słabo, oszukali mnie, sam byłem posłem od
niey do niego ; chociażem i ego nigdy nie w i- dział; ale assawułów, mołodźców, towarzyszów
iego; nie wspominałem nigdy o nim i oni tez nie wspomnieli i razu, ale ou kierował wszy-
stkiem! —
Złość dziecka i zemsta szalona wschodniej, goreiącey duszy, odbiła się na licach
Agay-Hana — parsknął pianą z ust i kilka kropel krw i z nozdrzy mu bryzgnęło, porwał się z
ziemi, ale niemógł się prosto trzymać, to zgarbiony, to truchleiący, to o ścianę oparty, to nogę
wysunie i założy ua drugą; to znów ma przyklęknąć, to znów podrzutem odskoczy od bruku.
Miałem cię w więzieniu niewdzięczna a szanowałem cię iakby Matkę moią, niemógłżem
zbliżyć się i ręką ślizgać po twey senney piersi, rozpiąć cichaczem zawoie szat twoich i błąkać
się pośród wdzięków tw
r
oich; a nasyciwszy wzrok, z zawrotem głowy rzucić się na ciebie.
Budząc się poczułabyś pierścienie potężnego węża okręcone w około kibici. Wgryzłbym się
gwałtem w twe usta, oddechem przepaliłbym ci gardło, pocałunkami podziuraw ił lica, włosów
twych gęstwinę zarzucił
na siebie, pod tą zasłoną czarną, nogi splótłbym z twoiemi nogami, pierś wgniótł w twoie łono
ze śniegu, dopókibym nie uczuł na własney skórze bicie serca twego. Ha! co chwila cisnę cię
inocniey. Zwyciężam. Tyś moia. Tyś moia. Rozciąga się miękkie ciało podemną, i ego dreszcz
miesza się z moim, każda żyła twa biie W zgodzie z każdą żyłą moią, palce co twarz mi
kaleczyły, teraz iuż w obłąkaniu igraią z moiemi włosy, uiemasz raiu równego w niebie *
takiemu na ziemi!
A teraz gdzie wdzięczność, gdzie nagroda — Sahaydaczny tam — perłę miałem ze' skarbu
Allaha i nieuważny puściłem ią w morze; przeklęty — o iuż nigdy, nigdy, nigdy, noc taka nie
wróci!
I W iego oczach paliła się roskosz wspomnień i chuć niewstrzymana; potem nastąpiło
osłabienie — zamilkł i patrzy w o^oło, iak ten co pamięć, rozum, nadzieię postradał i wyszedł
na zwierze.
“Nie — ty marzysz — Hey! do więzienia nazad.
tf
— i schylił się po kaganiec, chciał go
podnieść — on iuż dopalaiący się rozlał się
6
strumieniem smoły po i ego dłoni i gęstemi obsypał ią iskry.
Krzyknął z bolu nieszczęśliwy i padł ua kolana i znów wyciągał rękę czarną, spaloną, może
sądził* iż łatwiey litości dostąpi. Węgle żarzą się na ziemi, przy nich znać ieszcze Marynę
stoiącą wśród cienia; iak duch więzień, srogi, nieubłagany, wskazała ku bramie w pełni
majestatu swego. Do tego roskazn pół uśmiechu dodała, iakby z miłosierdzia nad Agay-
Hanem. On, poszedł zwolna ku drzwiom i klucz trzy- maiąc w lewey dłoni, prawą chowaiąc
pod kaftan, czekał na panią, od którey uzyskał co żądał, bo w tey chwili nie miał sił iuż na żą-
danie więcey.
Garowa spiesznie, przy ostatnich iskrach pochodni, sama bramę otworzyła.
Księżyc za wiosennym obłokiem lecz gotuie się do weyzrzenia. Sosnowe krzaki tu i
owdzie, z tyłu podnosi się opuszczona wieża i długi mur i rów głęboki z przepaskami to
grubszego to cieńszego cienia. Daley pali się Kaługa w nocy, rzadkiemi światłami, z przodu
równina ; a wszystko co na równinie, to śpi w zmierzchu i tego rozeznać niesposób; iużci tam
drzewo podobno;
tużci z boku to smug’i śniegiem leszcze przy- pruszone, ówdzie zda się ze bór czernieie,
ówdzie marzy się przed oczyma dzwonnica klasztoru. Za pierwszein spoyrzeniem taka postać
okolicy; wlep oczy a nic nie rozeznasz, zwątpisz o każdym szczególe; to nie drzewa, to nie
klasztor; nie — to nie bór tam się rozciąga. Takie same wrażenie sprawia na duszy sen, którego
w połowie się zapomniało, a w drugiey połowie nie iasno się pamięta.
Agay - Han ręką zdrową dobył kindżału — i oddalił się w bok, gdzieś przepadł w rowie.
Z krzaków powstali rnęże, z najbliższego wyskoczył rycerz w zbroi i ledwo krok postąpił
naprzód, iuż schylił głowę przed Maryną, aliści nie takiem przywitaniem tylko, znać że
pragnąłby ią pozdrowić; niewiedzieć co go wstrzymało, może towarzysze którzy rzędem za
nim stanęli. —
Rozmawiał po cichu z nią; w poruszeniach iego przebiia radość namiętna; ona, niespusciła
nic z głosu ni z obyczaiu pani; po chwili przywiedli mołodźcy dwa konie ; poddał iey ramie
mąż, ona strzemie chwyta.
W tey chwili brzyb przeraźliwy, nieludzki, podobny mieszaninie z wilczych sbowyczeń i
nocnego ptasiego pisku, przeleciał powietrze; wnet po nim zawarczył kindżał i utkwił w
pancerz męża, pełnią księżyca oblany. Znać iż długą drogą znużony, głęboko wwiercić się nie
zdołał. Sahaydaczny go bowiem ztrącił na ziemię ze zbroi, iabby paiąba lub pszczołę, w
milczeniu, z uśmiechem pogardy.
Nieodstępuiąc zdumioney Carowey, gwizdnął na mołodźców — oni się rozbiegli, ale nim
do- skoczą rowu, iuż bieży po smugach człowiek, który w cieniu murów się oddalił! dopiero
wyszedł na czyste, kiedy go iuż dognać niesposób, bo ich daleko ma za sobą i co chwila susami
ranionego Jelenia ieszcze daley odsądzą się od nich.
Więc ięli z powrotem do wodza, wódz wskoczył na siodło. Huzdę Carowey obwiązał ua
około ramienia i puścił się z nią, stepowym lotem.
Biegną, biegną, przy księżycu, wiosenną nocą, nie po bitey drodze ni po gładkiey ścieżce,
ale między parowy, doły i chrusty; czasami kłąb śniegu rozbiią podkowy, a on z dołu w górę
Innie białym tumanem; czasami o głaz uderzą
a głaz ogniem się odgraża,. szybę lodu trącą, a lód pęknie z trzaskiem gdyby szklarnia szyba;
teraz przelatuią łąkę, w młodą murawę grzęzną kopyta, a wilgoć kipi i smokcze, pod
1
spodem;
daley zgnieciona gałąź zaszeleści, kamyczki odska- kuiąc głucho zapadaią w trawę. To znów
szumią po roli, głębokie ślady po grzędach wydrążała, rozpłaszczone bryły spychaią w bruzdy.
Zaruckiemu i od biegu i od namiętności serce gwałtem biie. Marynie chłodne powietrze, ru-
mieniec po licach rozlało. Teraz obszar tych płaszczyzn iest iey więzieniem, księżyc w śród
błękitów iey lampą. — Rada i pełna otuchy, słowami drażni towarzysza, mówi mu o Krernli-
nip — o bitwach i sławie; a iemii fylo tego słuchać, bo 011 za nic waży trudy byleby dorwał się
panowania i chwały, a przed śmiercią snu krótkiego w obięciach Maryny.
Do lasu wpadli, przesadzaiąc zasieki z powikłanych krzewów. Ciemność i uroczystość
boru dreszczem przeięła Marynę, ale Sahayda- czny raduie się, że się dostał pod dęby i sosny,
miło mu pomiędzy niemi iakby w domu oyca. Lecą pod sklepieniem z liści, między któremi tu
i ówdzie czołga się promień księżyca — a wiatr
szumi głosem tysiąców gałęzi, niezrozumiale, choć co chwila zda się, iż z tego zamętu pe-
wnieysze wydobędą się tony, na które czeka przez długie godziny młodzieniec zakochany lub
pielgrzym dumaiący o Bogu — na które i chwili nie czekał Sahaydaczuy, bo zrozumiał natych-
miast tę mowę.
To wiatr z północy tak hasa miłościwa pani — 011 na iutro napędzi chmury, więc gońmy
co iywo do spławu i czaiek, by pogodną ieszcze nocą odbyć żeglugę. I iedwabuym kańczugiem
konia uderzył. Ten wyskoczy co tylko sił mu staie, a Maryny koń, porwany ramieniem męża,
równie pędzi szybko. Znów na pole czyste się dobyli, powietrze zda się kipi około ich głów, lak
głowami i piersią sieką powietrze, ogony ich z tyłu płyną iak ślad pienisty od rudla, kiedy
statek pruie wodę wśród burzy, podkowy podnoszą się i znizaią bez ustanku, iak iskry, co raz
błysną, znów zagasną i znowu zabłysną; oni pędzą w zad, świat cały naprzeciw nich wali, a
rozstępuie się, by przeyście wolne im zostawić. Jeden księżyc tylko niewzruszony pauuie nad
niemi z wysoka, ależ i on czasami znudzi się pokoiem, więc sam się zerwie i bieży
ku chmurom, przerzuca się z iedney w drugą, swawoli iak znarawionc dziecię, lo znów po-
ważniejszą postać przybiera, zasępia się wśród mgły i iakby w ciężkiem zadumaniu niknie
coraz bardziey, wtedy posępuo na swiecie do koła.
A oni bieżą czy chmury czy iasność nad głową, wkrótce się rozwidni i zmrok podziewa się
niewiedzieć gdzie, tak iak promienie podzie- wały się przed chwilą. Ale cóż to zabłysło W
oddali? zda się gdyby kopula Cerkwi blachą obita.
Miłościwa pani to Pratwa, niż na niey nikt nam nie zayrzy w oczy, bystrym nurtem oddzie-
lim się od Kaługi, a ieśli w pogoń za nami do brzegu przybędą, my z czaiek zaśmieiein się im
W oczy, i życzyć będziein dobrey nocy strzałami.
Ledwo domówił tych słów, ściągnął cugle i zatrzymał konia, przechylony, z głową i pół
ciałem wiszącem od siodła, zdał się słuchać czegoś, potem zagwizdał na konia, ostrogą i
kańczugiem popchnął w bieg i rzekł ziiuno iako na męża dostatniego przystoi, kiedy godzina
niebezpieczeństwa dobiia nad głową: “To mściwe pachole pobudziło straż zamku i Roiary tuż
za nami w lesie.“ “Niesłyszaljpl żadnego tęteutu
a iużem przy wyknęta ucho do wszelkich głosów i do tych których lękać ■ do tych, z których
weselić się trzeba. — Wasziność się pomyliłeś.“ “Nie miłościwa Carowo, nie hoża Maryno, na
pierzach wiatru przyleciały do mnie szelesty które są gońcami tętentów. Lecz ażeby ie
schwycić kiedy drobne, cichaczem przelatuią w około uszów, trza wprzódy przez całą młodość
przysłuchiwać się nieprzyjacielskim podkowom. Dostaniemli się do rzeki niin oni ukażą się z
boru? Jeślim się nie oszukał na kupnie moiem w Krymie, tośmy bezpieczni, odparł spozierając
z dumą kozacką na biegnące rumaki, ale miłościwa Hospodarko ostatnia to ich gonitwa. Do-
lecą rzeki bo wiedzą iż taka ma wola, w
r
dzięczne za owies i napóy, za bogaty rząd którym
zawsze ich grzbiet stroiłem i głowy. Daley i kroku nie postąpią, rozciągną się na murawie. —
Na czay- kach miłościwa pani spuszczałem się Dnieprem i Wołgą i Dniestrem, Sułtan z Seraiu
mnie widział i klął mnie, żem mu tak wsie palił, rozwalał pałace. Na moskiewskiey woynie
wzrosłem za króla Stefana i pięć ran w upominek od niey, noszę na piersi. W Niemczech, z
rycerzami, posągami z żelaza, rwałem się za pasy, więcem
napatrzył się dosyć mordu, nad człowiekiem nigdy łzy nie wylałem na polu bitwy, a te konie że
zdechną to mnie boli. Sam ich chodo- wałem, uczyłem napaści, odwrotu, ucieczki — w dzień i
w nocy latałem na nich po stepach, one były moieini orleini skrzydłami.
Tętenty się odezwały, Marynie mowę przecięły, ale też iuż im niedaleko. Jeszcze stay kilka
i zatoka wylaney Pratwy, tuż przed uiemi. Już rozeznać mogą iey nadbrzeża.
Rzeka na wiosnę wystąpiła z brzegów i łoże swoie rozprzestrzenia ieziorami — nie
doyrzeć przeciwnych nadbrzeżów, tylko tu i owdzie z łona wód wystaie krzak , drzewo , głaz,
ięzyk żwiru, który nie dał się pochłonąć, smug co wysoką trawą ieszcze na świat wyziera — to
wszystko mgłą obwiane, cieniem lasów po tey stronie rosnących kratkowane, wydaie się błę-
duym archipelagiem. Pośrodku słychać szum, ale nie doyrzeć nurtów pędzącego koryta, które
bieży iak zwykle, gnuśnieiąć tylko po bokach, kędy się pomknęło za swoie granice.
W zatoce u którey stanął Hetman z Carową księżyc w pełni się przeglądaiąc srebrnym ogo-
nem mlaie kometę, a że «gęstwiny niema w tein
miejscu swobodnie rozsyła promienie które pośród koła z wyziewów w szerz i w zdłnż
oswiecaią wody; na nich stoią łódki, każda na wyspie własnego cienia, niewzruszona, z śpia-
ceini wiosłami, z łańcuchem od kotwicy spuszczonym w dół.
Ryło coś fantastycznego, w tym widoku przypominającym morze we śnie widziane, w
flocie milczącey, bez żywego ducha — tętentach grzmiących coraz bardziey, w larwach
biegnących od lasu na rozhuzdanych rumakach.
Jeźdcy i konie czarne, czasem tylko broń zami- gnie, iak śniady płomień co w śród nocy
krząta się po mogile; podnieś oczy w górę, a księżyc ¡asny, okazały, wyda ci się mało co mniey
od słońca, spuść ie w dół, a równina i topiele i drzewa mieszaią się z sobą, nie rozpoznasz gdzie
się wody kończą a piasku początek, gdzie krzaki przepadaią, a czyste zaczyna się pole, iak
gdyby gwiazda nocy była marą, na którą spoyrzeć pięknie dopóki w niebiesiecli, ale z którey
mało pociechy na ziemi. —
Zariicki gwizdnął iak strzelec na sokoła >v chmurach, wnet z każdey łódki 'podniosły się
dwie postacie , w milczeniu porwały za wiosła,
a ze biią nieini o wodę to nie przerwało milczenia , bo tak cicho fale odpychaią, że ni ciosu
wiosła ni ięku fali odpływaiącey nie słychać.
Snuią się statki ku brzegowi, srebrnemi kręgami się obtaczaiąc, ruszaiąc wiosłami iak orzeł
skrzydłami kiedy zawiśnie w powietrzu, a miesiąc który patrzy na nich z pod toni, ciągle
odsądzą się od nich, iak nurek od łódki fttrzelca na stawie.
Pierwsza czayka wodza, dotknęła się lądu, wszystkie inne długim rzędem w poprzek zatoki
stanęły, na kazdey powstaią maszty z rozczu- chranemi linami — w mgnieniu oka lekkie żagle
zadrgnęły, buiaiąc w powietrzu na wyścigi z wyziewami nadbrzezów , a boiarzy goniący W
oddali, dziwią się owey mgle wznoszącey się tak nagle ze środku ieziora.
Zarucki podał ramie Marynie by pomódz wstępuiącey na statek, potem miał sam
wskoczyć, bo iuż i była pora ktemu. Kiedy odwrócił się z nienacka i dobył czerkaskiego
tasaku, konie podług przepowiedni wodza leżały na żwirze, zdyszane, opruszone pianą iakoby
śniegiem, robiąc bokami, tarzaiąc się czasem w swoiey niemocy, «
z żalem krwiste rozszeraiąc oczy za łódkami i odchodzącym panem, on spoyrzał na nich iak
dziki spoziera na przyiaciela rannego , by ostatnią wyświadczyć przysługę — dobiciem.
Ukrócę wam męki, niew
r
oli oszczędzę i tobie moia Giemzo i tobie Istambule móy, rzekł
głosem stłninionym od wzruszenia, i nachylił się nad Gieuizą, pchnął raz tylko , nachylił się
nad Istambułem, gardło poderżnął a wyrwaw
r
szy garść włosów z grzyw obu, na kołpaku
zawiesił.
Wy mi to nie dziś, ni iutro ale odpłacicie kiedyś, zawołał do nadbiegaiących żołnierzy, sam
iednym skokiem od ciał koni odrzucił się W czaykę i kazał mołodźcom gnać spiesznie za łódką
Carowey, która odpłynąwszy na czele innych, zbliżała się iuz do koryta Pratwy. — Cały brzeg
czernieie od ieźdców w
r
rzeszczących za Maryną i Hetmanem. Księżyc za niemi wiszący na
niebie, ciska ich długie cienie na przestrzeń zatoki, klór* t* zwężaiąc się, to rozszerza- iąc,
garną się za uchodzącym statkiem, w środku którego stoi Zarucki — podiął burkę i zarzucił na
piersi — w iey szorstkich kudłach mięknie żelazo strzał rzucanych z brzegu, a 011 szydząc z
nich potrząsa ręką na znak pogardy. Kilku próbow
r
ało puścić w pław konie, ale uwięźli w
mule, więc nazad pierzchaią. — Jeden tylko
wyprzedzi! wszystkich, niemiłosiernie kalecząc
rumaka zmusił go do przeyścia brodu, a kiedy
dua niestało* po szalonemu odważył się płynąć,
wprost ku łódce Hetmana, puściwszy cugle, ie-
dną ręką tylko ważąc włócznię — a drugiey
ręki z pod szaty nie wyimuiąc wcale. t
Już miuął cienie od hufców, \^ypłynął na czyste, gdzie księżyc twarz mu całkiem obiasnia.
Usta ścięte iakby żęby raz zgrzytnąwszy* inż rozprzęgnąć się niemogły i zmartwiały w tein
zgrzytnieniu.
Rysy boleścią stargane, hełm, twarz i piersi wystaią nad wodą, reszta zanurzona, ale po
ruchu piersi znać, że nogami w ciąż bodzie rumaka , który głowę niesie iak może uaywyżey,
parska z rozpaczy w śród mroźney topieli, tracąc na mocy i na krwi co chwila; iuż krew wy-
pływa na wierzch w bąbelkach, znać ieździec szeroko rozpruł nieszczęsnemu boki.
Ale mołodźcy odsunęli się daleko* — niema nadziei ich dognania, więc Agay-Han odkręci
się nazad i szląc wściekłym wzrokiem za łódkami mdleiącemi wśród wyziewów nad korytem
Pra- twy, zaczyna wracać do brzegu.
Lecz koń mu iuż nie służy, ledwo że rus/a ieszcze nogami bezsihiemi na odparcie dość
wody by posunąć się naprzód. Stoi na inieyscu, nie idzie w głąb zaraz bo pracuie ieszcze, ale
ktokolwiek nań patrzy, nie wątpi że iuż po nim. Kilka minut trwała ta walka, wreście on spuscił
głowę, wciągnął ostatnim oddechem pełuo wody w nozdrza i poszedł na dno. Młodzieniec
splątany w strzemionach i cuglach, zniknął również, - a krzyk przerażenia który bez dołożenia
się ludzi, w takowych chwilach, z piersi im wyla- tuie, tak że sami zdumiewaią się
przysłuchując się iego dalekim echom, rozległ się po brzegu.
Nieco daley od mieysca gdzie koń i ieżdziec zapadli, zamąci się woda, głowa pluśnie na
wierzch, iedna tylko ręka falę rozcina i sunie przed głową. Nikt z patrzących nie wierzy by
Tatarskie pachole zdołało do brzegu się dostać. Ciekawie wyszczerzaią oczy, patrzą pilnie tak
iak w innych kraiach lud patrzy na aktora gra- iącego w okropney sztuce.
On szczęściem pozbył Się szyszaku, włosy zroszone połysknią w promieniach miesiąca,
twarz iego do trnpiey podobna, wszystkie mdłości ko-
uauia na niey
s
ię odbiiaią, pasuie się rozpaczuie W czystey, srebrnej wodzie która go otacza do
koła, w którey głębi księżyc się złoci , ozdoba grobu zgotowanego na dnie, ale on w tey chwili
na nic iuż nie zważa. Jeszcze zostało się drżenie zazdrości w piersiach, lecz zapchnięte w głąb,
bo dreszcz śmierci wziął górę, instynkt życia iedyną stał się namiętnością, pełną energii,
wzywaiącą każden muszkuł, każdą żyłę, do działania, rządzącą siłami ciała, tak iak miłość
rządzi myślami mózgu ostatnią zbawicielfcą w godzinie niebezpieczeństwa, kiedy rozum nie-
przytomny sobie, ustępuie z własnego tronu, z głowy człowieka. Coraz prędzey, coraz
mocniey, potem coraz wolniey, coraz słabiey darł się ku brzegowi. Z początku przebiegały mu
na licach konwulsyie boleści, teraz iuż tylko omdlenie a czasem ieszcze podrzut życia
wyskoczy na nich. Głowa chyli się pociągnięta ciężarem namokłych włosów. Drugą rękę
dobył, ale ta bezsilua błąka się po wodzie w tą i ową stronę iak sucha gałąź na nurtach potoku.
Już dwa razy fala pokryła mu czoło, dwa razy podźwignął się ostatkiem sił, a dziwno
wszystkim obecnym, że tyle ich w tein wysmukłem ciele.
To nurząc się, to podskakuiąc iak raniona ryba ieszcze upłynął kilka kroków.
Już niedaleko do lądu, powiązali rzemienia od siodeł i od kołczanów — rzucili inu na czas
właśnie, bo zaledwo uchwycił się zębami i dłonią, aliści zemdlał zupełnie; ale choć bez zmy-
słów, trzymał się sznura iak trup trzyma się trupa z którym walcząc, razem upadł na wieki — i
tak dociągnął się aż do brzegu między towarzyszy.
6.
Już niemało czasu ubiegło od tey nocy mie- sięczney w którey woiewodzanha
Sandomierska uszedłszy z więzienia odpłynęła na kozackim czółnie.
Wielkie państwo moskiewskie pali się wciąż i dymi pożogami polaków. Rozbiegli się
hussarze i potrząsaiąc skrzydlyi iako drapieżne orły ula- tuią po nad gruzami i gęstym trupem,
wycieczki straceńców niewstrzymane u Kaukazu, w głębie azyiatyckie się zapuściły, każdy
rabunkami pnie się do bogactw, rycerskim czynem do chwały;
miasto zburzyć, wieś spalić, iest ich chlebem powszednim. Z niewolnicami pląsaią nad stosami
popiołów, grzeią się pośród mrozu na zgliszczach pałaców, winem i miodem sączą się wąsy —
tein lepiey im potem usta kleić z ustami Azyianek.
Jak wiekiem wprzódy na drugim końcu ziemi, Hiszpanie hasali po odkrytym swiecie, tak
dziś Polacy wysypnią się na Moskwy obszary. Patrz, Kortez Montezumę ściąga z tronu,
Żółkiewski Szuyskich prowadzi. Mexyk płonie kagańcami wśród czarnych iezior i wzywa
pomsty za skrzywdzonych Bogów. Moskwa o tysiącu kopuł burzy się o świętych swoich i
znieważone cerkwie.
Nowy to świat był polakom, wschodni, szeroki, otwarty na stratowanie końskiemi podko-
wy. — Co tylko spało w Lechii hartownych dusz i dzikich serc, to przyszło obudzić się i żyć
zażarcie na niwach od Moskwy do Astrachanu. Żyią więc bez spoczynku, walcząc dniem i
nocą, z hełmem wbitym na czoło, z bechterem przykutym do piersi, wolni, śmieiąc się z próśb
i rozkazów, uiedbaiąc o dom, rozmiłowani w gonitwach i żeglugach, swobodni przez
wszystkie dni swoie, póki śmierć nie zaskoczy. Jey iako
7
pani czołem z siodła biią o ziemię. Towarzysze ' przesadzą tnipa i lecą daley.
Ciągnącym z cieplic nieraz zima zayrzy. w oczy, z szalów przewieszonych na plecach, z
winogron u siodła wiszących, z kamieni wschodu, szydzi sobie mścicielka północy ; inróz im
członki ćwiertuie i powieki spuszcza nad oczyma. — Tak wśród wozów i koni całe padaią
hufce, a Moskwicin który ieszcze wczoray o południu lękał się ich wąsów, kiedy przeieżdzali
obok chaty, dziś śmiało klaszcząc w ręce* depta po nich i błogosławi niebu.
Ginęli prędko w onych czasach książęta i hetmani z roskoszy i z boiów. Ale nad świeżą ich
mogiłą powstawali drudzy, równie dzielni, równie zapaleni, by z życiem wcześnie się rozstać,
w kilku latach zawrzeć wiek cały chwały i rozpusty, nié szło im o to dziś iutroli padną, ale
pragną umrzeć królami; dalekim niwoin polskie dać w znaki imie, zapuścić się w kraie
baieczne, pomiędzy góry i morza, innych widzić ludzi, za niebespieczeństwem ścigać tchu mu
nie daiąc i zapchnąwszy w ostatnie schronienie, tam ostatnią ogromną zwieść walkę, iak z
tygrysem w iaskini.
Przed wieki takicini bywali bobalyrowie, zwycięzcy Rzymu, którym wolność wrzała w
piersiach, tak że od niey pędzeni naprzód, kochali się Wędach, ziawiskach i wieczney walce ze
wszystkiein co ich otaczało, z ludźmi i żywiołami , zmagaiąc się z burzę po oceanie, tratuiąc po
gruzach na lądzie, a kiedy i ludzi i burz niestało klnący w rozpaczy, że odetchnąć im trzeba.
Patrz na Alexandra z Lissowa, i)ie uyrzysz go nigdy całkiem; bo zawsze ci go stos cia! lub
kłąb dymu z przed oczów wyrwie w połowie. To mignie szabla wśród ogniów, to poła burki
zakręci się na rozwalinach, to głowa czasem wyirzy, broda, wąs, zroszone iskrami, czoło
zwęglone, oczy pełne żaru, a reszty ciała nie- widać, bo gdzieś zanurzone w gruzach i
popiołach.
Tam na łożu w namiocie, umiera książę Ro- żyński. I ieinu też piękne dni świtały kiedyś,
ale teraz przyszło do ostatniey chwili, w kwiecie młodości, wśród niesfornych hufców. Ich
krzyki i odkazywania, dochodzą uszów wodza iak muzyka pogrzebowa, w trapiącym śnie
słyszana — na twarzy iego coś miększego przymierzało się do wyrazu odwagi i twardości To
7
*
nie gladiator starożytny konaiący z energią rzezi na licach* z groźbą i natrząsaniem się z Indu
który piętrzy mu się nad głową i oczami krew z ran iego żłopie, ale bohatyr żegnaiący życie bez
żalu, z żalem żegnaiący złudzenia żywota, dziarski i nieugięty póki chwała mu kochanką
wierną była, a w westchnieniach rozpływaiący się za tą* którą tyle czcił i lubił pieścić na łonie,
a która go wśród uścisków niemiłosiernie zdradziła. Rozpamiętywa on teraz marność ludzkich
zamiarów — na nowych powzięcie inż nie staie czasu — a wieczność mało znana iego duszy.
Ziemi iuż prawie się nie trzyma, a do nieba ramion wyciągnąć nietimie. Łoże śmierci iest
własnym ieszcze ostatnim iego światem* w tych kilku belkach lamparcią skórą zarzuconych,
ściągnęły się królestwa, o których marzeniem upiiał się długo. Jeszcze helin i buława stoią
niedaleko, ale inż może sięgnąć ręką do nich nie potrafi! Ich połyski w promieniach słońca,
szydzą z uinie- raiącego. Więc smętno tey żołnierskiey duszy na progu nięznaney krainy, gdzie
myślić i modlić się trzeba; a władać ludźmi i gonić po bitwach, tam gdzie wiedzie serce,
niesposób — pierś iego coraz bardziey, coraz bardziey mdleie !
Ale postrach Azyi, ale rycerz dawnych wieków, chrobrych i śmiałych dziedzic w puściźnie
sławy, na arabskim dżanecie, w słoneczney zbroi, ieszcze panuiąc swoim rotom, z chyżością
Tatara przelatuie pustynie, z głęboką sztuką zachodnich wodzów bitwy wygrawa, nigdy zwy-
cięstwu nie daiąc się wymknąć z rękoieści szabli gdzie go więźniem trzyma od pierwszego
dnia w którym wystąpił na boie; nie spodzieway się śladu słabości na licach Uświackiego
Sapiehy, smutek go nie zwątli. Do ostatniey chwili będzie tłukł mieczem o bechtery wrogów,
do osta- tniey chwili, będzie się pasował z ludźmi i przeznaczeniem, z swoiemi i cudzemi, a
kiedy zgon przed nim stanie, powita go ze zgrozą na twarzy, z zmarszczonemi brwiami, iako
przysłało na męża, który nie wie co trwoga i co ukłoit koinu, ale wie, ze go się lękaią i ze po
boiaźniach ludzkich wedrzeć się można do tronu. Pełny myśli swoich, oboiętnie pocznie, że
śmierć iuż w nim i dumaiąc o zamiarach, dzierząc bardo głowę , ' bawiąc się rękoieścią miecza
dla nauki iak berło trzymać przystoi, dech wyzionie w postawie króla zasiadaiącego na tronie,
w pierwszym dniu panowania swego. Ta ogro-
inna burza co z Łechii ciągnęła na Moskwę, za gwiazdą swoią nadobną Mniszchówną* teraz
iuż na osobne rozsypuie się chmury, a każda chmura szamota się w kącie widnokręgu. Gdzieś
między niemi gwiazda ich zniknęła.
Oddawna niesłychać iuż o Carowey, inne imiona pną się na stolicę Carów.
To Zygmunt wskazuie na syna, a myśli o sobie. To Władysław słyszy zewsząd przysięgi
narodu i drży niecierpliw
r
y dostać się do berła. To w Kostroinskim monasterze, przy szlochach
Mathi, synowi Filaretowemu czołem próg zmia- ^aią Boiary, prosząc by obiął iarzmo nad ich
karkami, by ocalił wiarę błahoczesną i państwo Ruryków.
Zamieszanie iakby w dzień sądu ostatniego powstaie wśród tylu woysk i pokoleń.
Nieustaią pożary i mordy, ale nie wiedzieć iuż, kto daie do nich hasło po nocach. Każdy
szlachcic, każdy mołodziec, wodzem się mianuie. W ostatnich chwilach chce się każdy
nacieszyć, choćby ieduą godziną władzy, nie iuż iako prosty żołdak, w dzikiey prostocie pląsać
we krwi i zataczać się w perzynie* ale iako pan siedząc na dżanecie,
patrząc z ubocza iako gród się pali, użyć spokojnie roskoszy pożogo w.
Języki, oręże, oby czai e, powikławszy się zgiełkuią z sobą. Ciur obozowy wschodnie
śpiewa powieści; na hełmie hussarza pół księżyc złoty połyska; mową polską Tatar się
odzywa; Moskal nie wie komu służy; hufce Władysława i hufce Pożarskiego pełne iego.
Na błoniu otworzystem, biegnie rota zbroy- nych i wrzeszczy o dwa razy zabitym Dymitrze
że on zinartwychstanie ieszcze. Tam naprzeciwko sunie zbłąkany tłum iak gromada leśnego
zwierza i o Szuyskim wspomina. Aż tu rycerz stalą okryty, nad bieży i kopiją wystiwaiąc, w
pędzie zawoła: “niech żyie Łaszka Maryna.“ Z boru wystąpi pułk Straceńców i śpiewa żale
o umarłym wodzu Alexandrze z Lissowa. Ze w
r
zgórza spuści się chmara perekopskich, na
plon zaiadła, sobie żołduiąca nie koinu. Aż tu na- diedzie hufiec sędziwych panów, zbroyny iak
inni, poważiiieyszy od innych, z pacholętami z tyłu, z sztandarem koronnym i suroweini głosy
wzywaią przed stopnie Władysławowego tronu.
Na rzece co płynie w pobliżu, na czaykach błysną molodzcy lecący ku czarnemu morzu.
hufców dotąd spokojnych* porobiły się wiry ze stali, które się kręcę po równinie, zgrzytają
kordy o pancerze i hełmy. —
Wszyscy iedni po drugich, to zwyciężą* to przegraią, to się cofną to znów pornkuą się
naprzód* a każden walczy za kogo innego. Sto hasłów buia w powietrzu i głuszy się nawza-
iein; sto imion, sto zamiarów wcielonych w glos, ulatuie po nad walczącemi, miesza się w
nieładzie, żadne wygórować nad resztą niezdoła* i wreście wszystkie opadną w dół na martwe
głowy tych, z których ust wyszły. Głucho — samotno — chyba że słychać ieszcze pluskanie
krwi z żył trupów.
>
Takie codzień po całey Rusi odbywaią się boie. Rozsypała się iuż wieża Babilońska Dy-
mitra, a ieszcze ci, którzy ią dźwigali niemogąc dać sobie pokoiu , rozbiegli się na iey gruzach,
miotani szałem, to sławy to plonu. Ten który dziś naspętał więźniów gromadę, iutro ręce po-
cznie krzepnące w kaydanach nieprzyjacielskich. Ten co dziś tratuie po ciele wroga, iutro sam
dostanie się pod czyieś podkowy i stratowali będzie. Cieszą się całą noc marami państwa;
o brzasku iuż odleciały, a samym głód dokucza lub miecz wisi nad głową.
Tak wyginął cały ród bohatyrów!
W ich ślady mało kto iuż ważył się wstępować, bo w tych śladach krew czarna krze- pnęła
i prochy z startych buław książęcych leżały. Zdawało się, że iuż usypiaią bałwany tey powodzi,
która z polskich równin wylała się na moskiewskie błonia j bo iedne wyschły, drugie cofnęły
się w zad od tłuczonych nadbrzeży, kiedy krzyk usłyszano podobny do tych, które ucichły
niedawno, grożący burzą, krzyk męża wyciągaiącego szablę w własney sprawie. “Z tey szabli
moiey tak płytkiey i cieńkiey musi wylecić dla mnie królestwo.“ — I wnet uyrzauo iak
mołodzców hufiec, pędził ku wschodowi za wodzem i niewiastę przecudney urody trzyina-
iącą dziecko w łęku, nad siodłem rączego rumaka.
Właśnie w tym samym dniu dzwony cerkiew Moskwy, rozrywały chmury swoiemi
brzękami, bo syn Filareta tron Kremlinu zasiadał, w śród Boiarów krzyżem leżących.
Ten krzyk nagły z dziarskich piersi wypuszczony wpadł im ua głowy leżącym, a w uszy
młodemu Carowi:
Ivto, zapyta, miesza naszych państw spokóy ? Gy! Carze, to Igar Sahaydaczny Zarucki, to
w'ódz dużey ręki* rozkochanego serca. On czekał długo* póki padną wszyscy rówiennicy w
r
około niego, póki nie zostanie na stepach i w miastach Ruskich nikogo, coby śmiał zayrzyć mu
w oczy; ho takich było kilku przed laty, ale dziś kiedy sam się zobaczył pauem nad mogiłą tylu
zamiarów i chwały, panem nad trumnami Rożyńskiego, Sapiehy, Strasia, Alexandra z Lissowa
* po odwrocie Chodkiewicza i Żółkiew skiego, ostatnim człowiekiem z pokolenia co rodem z
Polski zy- iąc wśród pożarów' i bólów przeszło prędzey od pokoleń ludzkich ale też głębsze
ślady za sobą zostawiło niż zwykły ludzkie pokolenia, puścił cugle na grzywę koniowi i
popędził w zawód, na którym groby poprzeduików służą mu za słupy drogowe; nic go nie
wstrzyma póki wróg Stalą nie osadzi mu serca; bo dumny że sam ie- den został na starym
poboiowisku, świeżą krwią odinłodnieć go pragnie, wierząc głęboko,, że gorączka która nim
rzuca, iest przeznaczeniem nieba; a z resztą przestałby i na tem, że to chęcią Maryny, ley
Laszki cudzoziemki* nieznużoney trudem i klęskami, która dotąd z pjchą rozpamię
tywa dzień, kiedy ¡ej i Dymitrowi mężowi cała Moskwa przysięgała na wiarę. Kn stepom, ku
górom, kn Azy i leci więc z dobytą szablą, a pochwa gdzieś się osunęła i w biegu zgrncho- tały
ią końskie podkowy.
7.
Kto i razu nie oglądał miasta panuaiącego nadbrzeżom Kaspyi ten chyba sny miał okazałe,
ale przepychu nie widział na iaw
r
ie; niechay więc porwie za kiy pielgrzymi i póydzie oczy
nacieszyć przed śmiercią!
Wołga iak matka, ramionami obtacza Astra- chanu mury i u piaszczystych piersi go
trzyma. Z pomiędzy iey nurtów podnoszą się dachy, nad niemi króluią wieże, miuarety,
półksiężyce pogan i greckie krzyże, a kiedy słońce o południu iaśnieie, owe blachy srebrne i
złote żywym ogniem płoną, rzekłbyś, iż nad każdym gmachem zawisł meteor nieba!
A po ulicach, korytach, rynkach, dzieci stref rozmaitych biegną, w łódkach płyną, gwarzą,
krzyżuią się tłumnie; owdzie Tatar z Aidoru
przesuwa się w czółnie, z roztwartym kaftanem, z wartkim wiosłem, któremu żaden z innego
plemienia nie podoła. TamGheber z pasem narodowym na piersiach, gibko przemyka
pomiędzy ciżbą i wchodzi do świątyni, kędy wieczne płomienie goreią. Perskie kupcy w
deliach stąpaią poważnie, zamyśleni, głaszcząc sobie brodę, -odwracaiąc się groźnie kiedy
Turka spotkaią o
cego modlitw
r
ę do proroka; owdzie na krużganku stoi Hindus z Łahoru, słodyc? żarzące oczy
mu cnkruie , rysy twarzy prześliczney łagodności, zaciągnięte miedzianą barwą, w iednym
ręku trzyma iasminu gałązkę, w drugim złote medale, na kwiat i na złoto spoziera uprzeymie,
aż zda się że omdleie z roskoszy. Wszystkich hord Tatarzy spotkali się tutay. I owi co w
rozsypkę po wnuku Tamerlanowym się rozbiegli, i ci którzy osiedli w Krymie by hołdować
Sułtanom, i ci którzy dotąd wolni paszą konie piołunem stepów. Greckiey wiary Indzie,
wielkiego państwa moskiewskiego syny, przechadzaią się dumnie iako chrzescianom i panom
godzi się w obec pogan i poddanych. Ich kościoł brzmi dzwonami i iaśnieie przepychem, a
zatknięty krzyż na
zawoiu, o kindżale przy boku, szemrzą-
nim, wyzey od wszystkich minaretów sięga w powietrze. — Rzadziey zdarzy się spotkać
człowieka przybyłego od krain zachodu. Czasem iednak przeydzie po rynku wyspiarz z owey
ogromney wyspy, zamorskiey, w czapce z piórami, z wstążkami u trzewików, z szpadę u boku,
krokiem sążnistym, nie spiesznym iednak, patrzący przed się a niekiedy w około, lecv iuż
wtedy z nieużytą dumą. Włoch też uwiń* się po ulicach, wymokłey twarzy z ognistemi
oczyma, z koturnem na nodze, z sztyletem zatkniętym u bnulney koszuli; a na odnogach Wołgi
które wciskaią się do miasta poznasz Weuecyia- nina po kształcie łódki, którą sobie
przypomnieć chce adryiatyckie mielizny, po czarnym płaszczu, po złotym łańcuszku na szyi, a
naybardziey po zmarszczkach które chęć zysku i boiazń ojczystych sądów* na czole wyryła.
Niekiedy ua zakręcie kanału ozwie się dźwięk gitary i wschodnich grzechotek, czasem też
zabrzmią cymbały
i naczynia z spiżu, o które biią wonnemi rószczka- mi Iranu dziew
r
ice. Śpiew
r
rozlega się
czasem w portykach domów, ciągnących się nieprzey- rzanie, przepychem azyiatyckim
wystroionych. Pomiędzy niemi tu i owdzie stoią chaty Tatarów.
okute szynami żelaza, panów koczuiących drewniane namioty wśród stolicy bogactw i handlu.
Zewsząd powiewaią spuszczone kobierce. Zda się, iakby od krużganków, od okien , leciały
hurmem kwiaty i zatrzymane kołysały się w powietrzu — nadgaleryiami, nad płaskiemi dachy,
rozciągnięte opony z iedwabiu, pomiędzy ich ry- suuki i hafty, promienie słońca biegaią,
gdyby wśród ogrodu pełnego róż i motyli, a ogrody i winnice zielonym wieńcem okrążaią
miasto.
Świat to z tysiąca kolorów i uczuć złożony, pełny życia, brzmiący setnemi ięzyki, okazała
tęcza wszystkich narodów Azyi, iaśnieiąca wiecznie nad falami Wołgi, od reszty ziemi pu-
styniami odcięta i morzem.
Ale czein są pustynie, kiedy lotne rumaki inołodźców spragnione, kurz miasto wody piią,
i lecą daley z wodzem na czele; wpław tumany piasku przepłynęli, Tatarów i Moskali rozbili,
na ich trupy nieoglądali się nawet i nad Wołgą stanęli. —
Tu Sahaydaczny kazał ściągnąć wodze i odpo- cząc ludziom swoim; potem spoziera ku
północy zkąd Wołga płynie i czeka; niedługo czekał, bo lam gdzie nurt rzeki miesza się z
oddalą, zda
się że czarna chmura przysiadła na wodzie i nie roztapiaiąc się w niey, pędzi iak gwałtowna
burza.
Im bliżey tem prędzey bieży, aż słychać ięk fal. To czayki nasze, krzyknę kozacy. —
Wódz nic nie odpowie i skinął ręką by zachowali milczenie. Potem zbliżył się do lektyki
przesłonioney kosztowemi firanki* nad którą korona Carów z szczerego złota się wznosi i
odsunął boczną zasłonę.
Hospodarko, rzekł. —
A ona obudzą się ze snu i w rozmarzeniu ieszcze, blaskiem kopuł na przeciwnym brzegu
olśniona, pyta się czy to Moskwa i Kremlinu szczyty.
“To nowa twoia stolica, królowo Azyi,“ odparł Hetman i wskazał na wody okryte
czółnami, w tey chwili wzrok iego paiał dumą zdobywcy
i szczęściem kochanka.
“A więc każ Waszmość do szturmu, bom strudzona podróżą wśród piasków i w pałacu
odpocząć mi trzeba.“
Słońce ku stepom się spuszczało, ale mniey- sza o to: Astrachan moim dziś będzie,
krzyknął Zarucki i ku swoim zdąża.
Ze statkiem doświadczonego męża, dawał rozkazy nie zbyt wyniosłym ale stanowczym
głosem; każde iego słowo głęboko zapada w pamięć towarzyszy, nie długo też przemawiał, bo
tyle boiów razem przewalczyli, że oni raz teraz wprawili się do iego chęci i celów.
“Jak tylko wpadniecie a iuż mrokiem, podpalić dom iaki u wniyścia, pierwszy lepszy, by-
“leby gorzał iak smolna beczka na stypie; przy “nim snadniey obaczyć izali nieprzyjaciel
zginął “na prawdę lub dyszy ieszcze. Łupy sam wam “rozdzielę, a znacie mnie żem
sprawiedliwy. “Tey pierwszey nocy nie tknąć mi się ni “dziewki ni wina, ale strzedz się
zasadzek i “rąbać dopóki sił stanie. Starcom, dzieciom i “białogłowom zda się przepuścić,
przecie my “nie Bisurmany.“ —
i
Potem wsiadł na czółno i podobnie mówił do nowo przybyłych. Lektyka złocona kołysze
się iuż na Wołdze, przy niey on stoi — te czasem spoyrzy na Maryuę, to znów spogląda na
szyki swoich, konie z spętanemi kopy ty zostawili na brzegu, iutro ieśli Bóg da, po nie się
przeprawią» % a one skaczą i rżą za odpływaiącemi ieźdzcami.
Na wyspie przed niemi, w zmierzchu gina- twaią się Astrachanu wieże i inury dziwacznie
się łamią to wyskakniąc to cofaiąc się w tył, słychać brzmienie wieczornych modlitw, gdzie
niegdzie światło zamignie, to lampa weydzie na szczyt minaretu, to latarnia gdzieś błyśnie na •
wieży, z nad okolicznych trzęsawisk mgła się podnosi i leniwo wlecze się w górę, na brzegach
wicher się zakręci i wzbiie tumany białawego kurzu — gwiazda zalśni wśród błękitu, poniżey
meteor przeleci nad wyziewami; choć robią cicho \Viosłami, czasami się pożali uderzona fala.
Niekiedy pomiędzy tyluma zbroynemi, chrzęst pancerza się ozwie, szmer takowoż słychać,
złożony z przytłumionych głosów, podobny brzękowi owadów nad błotami; czółna się zetrą z
sobą w pędzie i stukną, na każden z tych odgłosów rysy wodza pomimo wolnie zadrgną, bo
ieinu dreszcz biega w piersiach iak młodzieńcowi, który się skrada pod okuo lubey kochanki.
I zbliżyli się do wyspy, iuż mielizny podchwy- tuią spód czaiek i one więzną w mule.
Wtedy z owego milczenia, zgodnie, razem, wydobyło się ogromne “hura“ które nad wodami
się rozległo i pędzone wichrem uderzyło o inury Astrachanu.
8
*
Wnet cała tłuszcza wali się ku miastu, wśród kilkunastu zbrojnych statków, została lektyka,
a wódz pożegnał iej panią, obietnicą zwjcięstwa i poszedł do walki; nieuszło chwil kilku aż tu
buchnie pożar; Wołgę ozłoci, niebo łoną roz- krwawi; ogień to wesela, przj którym hasaią
inołodźcj.
*
Kopułj, księżyce, krzjże , iako gwiazdj mordu, czerwono zabłjsłj nad miastem, między
niemi pędzą kłęby dymu, które ie przesłonią, to odkryią na przemian. Burza to pełna dziwów
między niebem a ziemią, poniżey czarne postacie pląsaią wśród płomienia, co chwila znikaiąc
iak duchy, to znowu wracaiąc na widok, podług tego iak wicher przesłoni ich kurtyną z
popiołów, lub obwiedzie kręgiem z ognia. Wciąż grzmi wrzask naiezdników i nie daie
krzykom broniących się, iękom rannych przedrzeć się aż do uszów Maryny, która stoi na
przodzie statku otoczona swoim dworem, staraiąc się utaić wzruszenie, udaiąc inęzkie oblicze,
by nikt nie wątpił że zrodzona do berła. Czasami iednak zadrzą iey kolana i słabe westchnienie
wymknie się z piersi. Królowa twoia, o Astrachanie! płacze * nad tobą, pierwszey nocy
panowania swego.
W tem z pośród wyziewów drzemiących nad zatokami Wołgi, od morza żagle się ukażą i
simą po wodzie iak mary po darni cmętarzów, na odsiecz miastu znać spieszą maytki
wracaiące z kaspiyskich połowów, aże miasto iuż płonie, by zemścić się wprost pędzą ku
czaykom Carow'ey.
W tedy ona do inołodzcow się odezwie, bez drżenia , z powagą i w
r
dziękiein niewieścim
pospołu; kazała podać sobie kolczugę i zarzuciła przez piersi iakby chustkę iaką — i stanęła
pod koroną złotą,. przy śpiącym synie; pośród błyskawic lecących od pożaru zaczęła się walka;
ale wiiet zupełna ciemność walczących ogarnie, to znów łóna ich oświeci.
Ale na czayhach kozackich błysnęły gromnice — straszne to gromnice od których
dalekiego połysku Stambuł drżał nieraz, matki tysiąców iskier i wężów z płomienia
skaczących do oczu* pełznących po drewnie i żelazie, niezgaszonych niczein. Z rąk
mołodżców wyrzucone, spadły na pomosty rybaków i pożar na falach Wołgi syczy i bucha w
odpowiedzi ua szumy pożaru, którym Astrachan płonie.
Cała przestrzeń się rozwidniła — słupy dymu nad wodą się wzbiiaią. — Wicher gwiżdże
po
śród masztów i lin, coraz wyzey coraz szerzey pcha ogień, który wdziera się od pokładów', liże
krwawymi ięzyki białe żagle i na perzynę ie rozinieca. Tym czasem mołodźcy przyklękli na
swoich łodziach, ale nie do modlitwy choć milczą tak uroczyście iak przy podniesieniu Bożego
ciała. Milczą i celuią, razem wypalili, świsnęły kule; słychać ięki z razu; czarny kadłub tu i
ówdzie pluśuie w nurt i póydzie na dno. Nastąpiła cisza głosów ludzkich na przeciwnym
okręcie; nie w'ygineli iednak do ostatniego ; ale ci którzy zostali przy życiu oniemieli z
przerażenia. —
Ich wysoki okręt na wolę Wołgi i wiatru się kręci, itiż ludzkie ręce nim kierować niezdo-
łaią, bo maszty węglami się stały, płótna w dym poszły, na około niego iak drapieżne ptaki,
krążą małe czayki, usuwaiąc się zręcznie i nagle z pod walących się belek i masztów, a iak
tylko owa zawieia przeleci, w'racaią do szturmu. Maryna ciągle rozdaw
r
a rozkazy, tysiączne
blaski łamią się w pierścieniach iey kolczugi, kołpak 7. ukosa leży na skroniach, pół tylko
w'łosów zakrywa, reszta buia sobie wśród iskier i burzy. • Ktokolwiek lia nią spoyrzy, radby
rzucił się do
stóp i uczcił panią, a potem skoczył ku wrogom i dal gardło w iey sprawie, by iutro nad tein
pięknem czołem weszła korona.
Po łoskotach i po iękach wielu, łatwo poznać ze nieprzyiacielskiego okrętu ostatnia dobiia
godzina; na pół zgorzałe dała czołgaią się na pomoście ; czasem dym się przerzedzi i widać
oczewiście ostatnie podrzuty nmieraiących. W tem zerwał się wicher ogrom ni eyszy niz
przedtem i popędził palący się ogrom precz od czaiek. Jako piramida z ognia wirem się kręci i
odsuwa, od iego boków leią się strugi roztopiouego ołowiu i z głuchym szumem padaią w
wodę; słychać tez po nieiakim czasie, iako w
r
pędzony na brzeg rozłamuie się do szczętu.
Jeszcze kilka czółen od niego błąka się po Wołdze, bez wioślarzy, bez sterników, iako
męczenniki dawne zataczaiące się po drogach z wypalonemi oczyma.
W tedy czayki znowu skupiły się naokoło Maryny i stoią w milczeniu; wszystkich oczy
zwrócone ku miastu, ale dym rzucił zasłonę mię dzy miastem a niemi. Z za tey opony słychać
wrzaski i szczęki, niekiedy strzelbę i łoskot walących się murów, ale- nic nie widać —
niewieścia niecierpliwość przemogła w Marynie — ręką
znać dała by płynąć bu miastu. “Już późna godzina, za długo u bram naszey stolicy stoiemy“
rzekła z uśmiechem i poprawiać zaczęła rozwiane pukle, głaszcząc ie i trefiąc, iakby na gody
spieszyła. Wpłynęli w dym i zniknęli wśród niego. Owóż iest wam powinszować czego Igarze
Sa- haydaczny Zarucki żeście w tak przeważney potrzebie górę wzięli i pod swoie stopy cisnęli
miasto naywspanialsze po Moskwie, wznoszące się wśród pustyń iako czarodzieyskie
ziawisko. Dobrze wam tu odpoczywać będzie po trudach i iedwabiem perskim i muślinem
Indyi, zuóy obcierać z czoła. Ale gdzież się podziało to ple- mie, które niedawno skakało i
połyskiwało wzorem lubieżnych iaszczureb po twoich ulicach* Astrachanie ? — Dziś wśród
zgliszczów leżą po- więte winnice, a z nich dym czołga się w niebo nie iuż kłębami ale niciami,
iak zwykle bywa nad spalonemi gmachy, w których głębi tleią węgle ieszcze, przysypane
gruzem i deszczem przemiękłe: na rynku obcy żołnierze od progów Dniepru przybyli, ciągną
na los szaty twoich mieszkańców i twoich domów obicia, a w sali zamkowey zdobywca
rozdaie kosztowności towa- * rzyszom, twoiego woiewodę spętanego w łańcuchy
kazał stawić przed sobą; biada iemu, bo nieumiał zginać iako na walecznego przystało.
Przez okno widać rozwaliny, przeszłey nocy dzieło, i pół miasta i Wołgę w oddali; na po-
dłodze tarcze, saydaki, spisy, włócznie, hełmy, zawoie, siodła perskie, rzędy płonące od rubi-
nów, leżą w nieładzie, a między orężem i zbro- iarai połysknią tu i ówdzie szaty niewieście,
welony gwiazdkami przetykane, naramienniki, wachlarze z drogich piór, futra, kobierce, ma-
katy, roztruchany ze srebra, misy, dzbany miedziane, meszty wschodnie zdarte z cieninchuey
nóżki oplatane kwieciem ze złota i kwieciem z iedwabiu, bursztyny, kanaki, korale. Pośród
owych łupów to walaiących się na posadzce, to ułożonych w stosy, siedzi w krześle wódz mo-
łodżców otoczony swoiemi i patrzy z pogardą na ieńca, który stoi przed nim wśród strażników
z głową schyloną, ze spuszczoneini ramionami bo ie ciężar kaydan, ciągnie ku ziemi.
Grek to, co się urodził żebrakiem na Archipelagu wyspie, a spanoszył się na dworze Carów
i wczora ieszcze panował uad Astrachanem iak trzytulny Basza. W oczach tleie ostatek
piękności naddziadów, ale na twarzy wśród
znać dała by płynąć ku miastu. “Już późna godzina, za długo u brain naszej stolicy stoiemy
w
rzekła z uśmiechem i poprawiać zaczęła rozwiane pukle, głaszcząc ie i trefiąc, iakby na gody
spieszyła. Wpłynęli w dym i zuiknęli wśród niego. Owóż iest wam powinszować czego Igarze
Sa- haydaczny Z a ruch i żeście w tak przeważney potrzebie górę wzięli i pod swoie stopy
cisnęli miasto naywspanialsze po Moskwie, wznoszące się wśród pustyń iako czarodzieyskie
ziawisko. Dobrze wam tu odpoczyw
r
ać będzie po trudach i iedwabiem perskim i muślinem
Indyi, zuóy obcierać z czoła. Ale gdzież się podziało to ple- mie, które niedawno skakało i
połyskiwało wzorem lubieżnych iaszczureb po twoich ulicach, Astrachanie? — Dziś wśród
zgliszczów leżą po- więte winnice, a z nich dym czołga się w niebo nie iuż kłębami ale niciami,
iak zw
r
ykle bywa nad spalonemi gmachy, w których głębi tleią węgle ieszcze, przysypane
gruzem i deszczem przeiniękłe: na rynku obcy żołnierze od progów Dniepru przybyli, ciągną
na los szaty twoich mieszkańców i twoich domów obicia, a w sali zamkowey zdobywca
rozdaie kosztowności towarzyszom, twoiego woiewodę spętanego w łańcuchy
kazał stawić przed sobą; biada iemu, bo nieumiał zginąć iako na walecznego przystało.
Przez okno widać rozwaliny, przeszłey nocy dzieło, i pół miasta i Wołgę w oddali; na po-
dłodze tarcze, saydaki, spisy, włócznie, hełmy, zawoie, siodła perskie, rzędy płonące od rubi-
nów, lezą w nieładzie, a między orężem i zbro- iami połysknią tu i ówdzie szaty niewieście,
welony gwiazdkami przetykane, naramienniki, wachlarze z drogich piór, futra, kobierce, ma-
katy, roztruchany ze srebra, misy, dzbany miedziane, meszty wschodnie zdarte z cieniiichney
uóżki oplatane kwieciem ze złota i kwieciem z iedwabiu, bursztyny, kanaki, korale. Pośród
owych łupów to walaiących się na posadzce, to ułożonych w stosy, siedzi w krześle wódz mo-
łodźców otoczony swoiemi i patrzy z pogardą na ieńca, który stoi przed nim wśród strażników
z głową schyloną, ze spuszczoneini ramionami bo ie ciężar kaydan, ciągnie ku ziemi.
Grek to, co się urodził żebrakiem na Archipelagu wyspie, a spanoszył się na dworze Carów
i wczora ieszcze panował nad Astrachanem iak trzytulny Basza. W oczach tleie ostalek
piękności naddziadów, ale na twarzy wśród
pryszczów od wina i zinarszczbów lubieżności, lata boiazń śmierci. Dotąd suknia woiewody na
nim połyska, wprawdzie iey hafty rozerwane, podziurawione rękawy, pas osunął się na pier-
siach z zgriichoianą klamrą turkusową , czarne włosy kręcą się nad czołem zkąd zeszła pycha,
ona do tego czoła iuż nigdy nie w'róci.
Zarucki namyśla się w milczeniu, rysy z początku surowe wypogodniały, znać ze litość czy
wzgarda, przemogły nad prawem zdobywcy, nad zwyczaiem owych wieków. Już usta się iego
roztwieraią, w'net wyrzeknie by ieńca wypuścić, w tem spoyrzał przypadkiem na poduszkę
przy krześle, na niey leży iego bułat, karacena i kołpak się zwznosi, czarny, stalowemi obszyty
pierscieńmi, sobolowym rąbkiem obwiedzion, nad którym świeci topaz w złoto oprawny — i u
owey klamry dziwnie wygląda zatknięty kędzior iakowyś, spiekłą krwią i brudem zmazany.
Wyrwał go syn stepów i skoczył z siedzenia, w pochmtirności czoła zagasł iuż wschodzący
nań brzask miłosierdzia, pomiędzy łupami przechadza się żywym krokiem deptaiąc zawoie,
szaty, klingi, innie w dłoni sierść ową i ciągle
milczy wśród towarzyszy, którzy zdziwieni i przelękli usuwaią się przed nim.
Widzieliście, wreście zawoła, widzieliście sami iako rącze były na suchym i na mokrym
polu, w trzęsawiskach nie grzęzły, ale z kępy sadzały na kępę, w nurtach rzek pływać umiały
gdyby dzikie wydry. Iwanie, byłeś zemną kiedy Istambuł uniósł mnie z pożaru Kołomny,
wszak on potu nie żałował wtedy by ocalić pana; od dymu i iskier nie odwracał nozdrzy. Leciał
na zabóy przez płomienie i rżał z odwagi. Tu się zatrzymał i zdał się szukać kogoś wśród stoią-
cych kozaków. A ty Sobolewski, mówił daley, wskazując na jednego z nich, służyłeś mi za
giermka w owey potrzebie z Achmetem Gie- rayem , pamiętaszli iako . biedna Giemza dokazy-
wała podemną. Trzy razy wskroś przez rzędy Bisurinanów przebiłem się wtedy, a zawsze tak
chyżo mnie niosła, że czasu niemiały ich oczy dobrze mierzyć, ich dżyryty dolatywać mnie. A
mur on wysoki na uboczu łąki zieloney. Dobiegła, przesadziła, spadła na wszystkie cztery
kopyta, parsknęła i biegła daley.
A dziś, z nich oboyga białe koście na brzegach Pratwy — przeklęta owa noc, owa pogoń,
owe Tatarskie pachole, przeklęci Moskale niewierni Marynie, zmienniki, służalce Michała po-
powskiego syna, oni mnie pozbawili naylepszego konia, naylepszey klaczy moiey!
I tli przestał, po chwili się odezwał, ale iuż gwałtowniey. —
Ja wam powiadam, słtichaycie mołodźcy, słuchay i ty Greku choć niezrozumiesz i słowa
boś nigdy nie bieżał po stepie, iadłeś, piłeś, ssałeś winograd na sofach. Ja wam powiadam, że
iuż nigdy nie zobaczycie nic równego. Jako psy do mnie przywiązane były, a iaka maść, a iaki
polot ogona, a iaka falista grzywa — oczy gdyby węgle, szczery ogień buchał z nozdrzy.
Istambuł miał gwiazdkę białą między uszami, ale Giemza cała czarna była, kiedym świsnął
przybiegały do mnie, kiedym pogłaskał z radości tarzały się w piasku, a krzyknąć, to klękały
by łatwiey wsiąść było; nie raz ale sto razy, ostrzegły mnie rżeniem , że nieprzyiaciel za borem,
za wzgórzem, w borze; nie raz, ale sto razy życie im winienem. Cóż powiecie na to?
Nikt nie śmiał się ozwać. A ia wam powtarzam że lepszych rumaków świat iuż nie obaczy.
To mówiąc porwał za puhar z kryształu stoiący
WSród łupów i rzuciwszy o ziemię, roztłukł na drobne kawałki.
Przysiągłem owey nocy, odpływaiąc na łódce przed patronem moim Sw. Igorem, że Boiara
moskiewskiego gardło przypłaci śmierć Istambuła i Giemzy, woiewoda astrachański za Boiara
uyść moze.
Umilkł i zdawał się dumać głęboko; kiedy po czwarty raz się ozwał, znać było drżenie w
głosie. “Chciałem przebaczyć.“ — Tu przez chwilkę mowę i oddech zatrzymał: “Żołnierze
prowadźcie go na śmierć.“
Zemdlonego wynieśli z komnaty, a wódz niepewnym krokiem poszedł ku siedzeniu, sierść
z grzyw końskich na nowo zatknął u kołpaka, ale zatłoczył głębiey, pod klamrę, by iuż nie
wyzierała więcey. —
8-
Przez całe lato gody w Astrachanie odprawiali mołodzcy; czasem na wycieczki wylatnią
lecz niedługo bawią; z plonem i moskiewskieini głowami wracaią; plon dzielą między siebie,
głowy pokażę Sahaydacznemu, potem w Wołgę rzucą; zawiesiwszy kamień n szyi, miasto
kiio- wskiey relikwyi, która gdzieś na poboiowisku została. W pałacu, na wzgórzu zielonem,
nad rzeką, przesiaduie pan i pani. Tak bowiem ich zowią od zdobycia Astrachanu.
Po salach, po galeryach, nieraz widziano iako się przechadzała Maryna oparta na ramieniu
Zaruckiego, iako on do niey przemawiał iuż nie kłaniaiąc się iak dawniey, iak ona odpowiadała
bez zwykłey dumy. A iednak w owym żołnierzu, który więcey nocy przespał pod niebem niż
pod dachem, który w obozach ssał pierś inamki, nauczył się imienia Boga i mordowania ludzi,
pozostało uszanowanie dla piękności, która w nieszczęśliwcy godzinie, powierzyła się iemu.
On, choć dzisiay wszechwładnym iest panem w Astrachanie i rozkazów żadnych iuż nie
słucha z ust, które niegdyś krótkiem witały go i żegnały słowem, a pózniey do iego własnych
.się zbli- żyły, choć wie dobrze iż imię Carowey iest marą bez znaczenia, choć mógłby
koczuiących woiowników obyczaiem znudzić się iey wdzię- * kami i wypowiedzieć iey
wierność, a niktby się za nią uie uiął; dotąd iednak słucha iey słów
iako dawniey bywało, kiedy w pokorze 7b)iżał się do tronu Dymitrów. Dotąd namiętnein spoy-
rzeniem* roskoszuie w iey licu i gotów zapo- innić o chwale i łupieży, byleby zyskać uśmiech
dziękczynienia i słowo miłości.
Przepych wschodu ich otacza. Sułtańskie sofy i wezgłowia, kobierce Seraiu, nayrzadsze
kwiaty, kamienie, konchy, perły ua około bły - szczą. Światła się palą w wazonach z przej -
rzystego alabastru i barwę roskoszy po ścianach rozwodzą. Makaty tkane w kwiaty ze złota i
srebra, kształtnie się fałduią u okien i u drzwi; z piór ptasich u sufitu rozwieszona tęcza; na
stole całkie krzewy róż i Jaśminu, a w ich cieniu napoie azyiatyckie, owoce, śniegiem zapra-
wione cukry, archipelagu wina; po kątach palą się w misach pustyni balsamy; u stóp Maryny
^alaią się porozrzucane po iedwabin i atłasach korale, wachlarze, naramienniki i muszle.
Gdzieś w dalekich salach odzywa się muzyka, którey tony wpływaią do komnaty i iak
ostatnie fale u brzegu, zwolna pluskaiąc dźwiękami, umieraią w iey i Zaruckiego uszach;
owym nótom nic nie zrówna w słodyczy; a
iednab iest w nich siła ukryta, ro powoli iak t
krople wieczornej rosy których się niecznie, wsiąka w mózg i piersi, pierwszy zawraca, drugie
mdłą roskoszą rozlewa; przy nich dziecko płakać przestanie i uśnie, a woiownik szablę upuści
na ziemię; przynich pamiątki przerabiaią się w poezyię, chwila teraźnieysza staie się
wszystkiem, a o przyszłość się niedba, bo gdzież iuż szukać milszey nadziei nad to, czem teraz
napawa się serce? aż wreście człowiekowi zacznie się marzyć o harfach aniołów i zachce się
konać. —
Przy takowych dźwiękach wódz mołodżców opowiada swoie wyprawy, zwycięstwa i
klęski iako na lipowey czayce przesuwał się między Dniepru wiry i śmieiąc się przepływał nad
bez- dennein grobem, skałom się umykał i z fali przeskakiwał na falę, przy grzmotach gromów
leią- cych się z wysoka; iako na szerszey łodzi morze czarne nawiedzał i żagle rozdarte od
burzy w odłamkach padaiące widział w około siebie, gdyby zlatuiące przybitki*po wystrzale, a
iednak płynął daley z iańczarką w prawey, z lontem w lewey ręce a przybiwszy do brzegu
wsic^ palił niewiernym i zdartemi z turbanów szalami pierś gołą obkręcał; iako do boiu
sprawiał roty
swoie kiedy wodzem został i na czole ich z bułatem nad głową pędził w sam środek nieprzy-
jaciół; pożary miast ludnych, odwroty o głodzie i zimnie, kiedy co krok w słupy przemarzali
towarzysze, a on chuchał w palce i śpiewał dumkę stepów; gonitwy po stepach na rączym
koniu, przy świście wichru i targaięcey się burce u szyi, w nocy, kiedy gwiazdy ieduey nie
było| w gorzelni robaczka iednego święto- iańskiego na ziemi, tylko piasku tumany, a cza»
sami trzepotanie się wrony nad głową, w oddali skowyczenie wściekłych wilków'; pochody w
bagnach , kędy murawa nad topielą zwodzi żołnierza, grunt trzęsie się za każdein stąpaniem
iakby zapaść się miał, woda żielona i żółta dyszy pomiędzy kępami na których leżą gadziny,
serdecznie splecione z sobą, z oczkami podobnemi do iskierek, z żądłem migaiącein.gdyby
płomyk śniady; rozpaczne szermiestwa z napotkaiiemi wrogami z potu i krwi niemałym
przelewem, ran odniesionych boleści; nudy lez długich podczas niemocy, mdłości w konanin,
bo on iuż kilka razy konał to w lepiankach na słomie, to na polu bitwy między trupami; trudny
powrót do życia nim siły znów się ziawią i konia się do-
9
siędzie; a wtedy na nowo gody i uroczystości przy buchaiących płomieniach wśród szczęków i
łoskotów, krzyku i tętentu za sztandarem po- wiiaiącym w powietrzu, dniem i nocą szturmy,
harce, błędy, owdzie chwały, owdzie złota dla siebie, a obroku dla rumaka się nabędzie. Tu
zginie przyiaciel; tam kochanka się zdarzy; a niebespieczeństwo w każdey chwili, a roskosz
idzie za niebespieczeństwein, bo wtedy dreszcz luba gra po sercu, drażni piersi, poddaie mocy
i pędzi wśród zgliszczów, w pław przez rzeki i piaski na zabóy środkiem hufców, zawsze na-
przód. Takiein życiem bodayby żyć wieki całe i nienmrzeć nigdy, mogąc umrzeć codzień.
Podczas tych słów twarz iego pałała uniesieniem — a iednak nic nie było dzikiego ni w
mowie, ni w tern uniesieniu; ani razu nie spoy- rzał wzrokiem, którym patrzał w bitwie lub
wśród pożaru; ani też głos się nie wznosił do ■ owych ryków, któremi oznaymiał wolę swoią
na poboiowisku; ale patrzał 1 mówił iak boha- tyr, który skromnie opisuie swe czyny, iednak
ciągle wie, że mało ludzi tyle razy życie że
%
wzgardą rzuciło na łup śmierci a śmierć
przelękniona takiem dzieluem życiem przyiąć go niechciała.
Maryna słucha ciekawie i podoba sobie w bezdrożach lasu, po których błąkał się Zarucki,
W niey samey zarazem tysiąc pamiątek się budzi. Dumanie rozwiodło łagodną barwę po iey
licu i czoło krasi wdziękiem niewieściey słabości. W oczach ziawiaią się spoyrzenia świętością
nieszczęścia zamglone i tem ponętnieysze, iż w nich ciągle błyszczy ogień żywey duszy, która
tyle cierpień przebyła, nie żaląc się nigdy, nie spuszczaiąc nigdy z swoiey hardości, aż dopóki
wśród kwiatów, kadzideł i harmoniynych dźwięków upamiętała się w swoim statku i rozczulić
się dała.
Ku wodzowi który ią uniósł z więzienia, który, dotąd iey broni i służy, wzrok i serce
zw
r
róciła; niestety! i pierwszy Dymitr podobnie kwitł przy iey boku młodością, odwagą i
szczęściem; podobnie i w iego obięciach marzyła, że całe życie będzie dla niey okazałą
uroczystością a nie podróżą z gruzów na gruzy; a gdzież się podział ów potężny mocarz ? gdzie
się podział ów drugi, który chciał stąpać iego śladami? proch z nich obu dzisiay, a z Igorem
może to samo będzie, bo iemutasama przyświeca gwiazda .co wiodła tamtych, gwiazda
nieszczęścia i dumy!
9
*
Na ten ostatni wyrzut sumienia zbladła woie- wodzanka Sandomierska i wyciągnęła ręce
ku Zariichiemu iakby przerażona, chciała tulić się do niego, iakby udręczona chciała głowę
schylić na iego piersi i wstyd swóy przed Bogiem zakryć; 011 iey odpowie westchnieniem;
dziwnem było to westchnienie, wydobywaiące się z iego szerokich piersi.
Ale bo też w owem twardem łonie na któ- rem każdy pierścień kolczugi znak swóy wy-
gniótł oddawna, biie serce którego krew i bitwy same zaspokoić niezdołaią. Trza mu chwil
odpoczynku i chwil rozkoszy — któżby wierzył? w oczach wodza molodźców łza nabrzmiewa
i pada na rękę ulubioney; 011 niby się iey wyrzec chce i marsem spoziera w około, aż tu druga
równie cicha i niespodziana zaszblui zrzenicę, zuów spłynie po licu zatrzyinuiąc się na zmar-
szczkach trudami wj rytych, zsączaiąc się w bliznę od tureckiego bułatu, miga na twarzy iak *
kropla rosy na zgliszczach pożaru.
Sinętność wkrótce iednak inne myśli przerwą i wodza znowu pyta się Maryua, kiedy
zamierza wracać w głąb Moskwy by osadzić ią na tronie Carów.
\
A rankiem biią przed niemi czołem Hany pustyni i perskie bogacze. Zarucki rozsądza
sprawy, tego na śmierć, tamtego na życie w łańcncach skazuie. Rozdaie towarzyszom ziemie i
domy, siodła i rumaki. Sam zaś obok lubey płynie po Wołdze, na statku obitym złotemi ko-
łńercy i miasta wały nawiedza, to w mieście przechadza się pod baldachimem iako na wscho-
dniego króla przystało.
Czasami także na zamku palą się tysiączue światła i brzmi muzyka; nie owa pełna słody-
czy, dolatuiąca uszu iak dźwięki w śnie wymarzone, ale huczna, wszystkie przeyścia, altany,
galeryie, portyki zapełniaiąca, a ieszcze iey nie- dosyć, bo i po dziedzińcach się rozlega , rnury
przeskakuie, i dopiero kona z iedney strony na kopułach minaretów, z drugiey na falach Wołgi.
W tedy niewolnice zdobytych haremów tańcuią przed tronem pana i pani, każda podług oby-
czaiu swego, każda w stroiu sw
r
ey oyczyzny, zkąd złotem przepłacone wdzięki, przyniosła nad
brzegi Kaspii na łup wyznawcom proroka. Świeże iak róże Edeiiu, z okiem rozżarzonem
wiecznie, kołuią, splataią się w wieńce, to rozry- waią swoie szeregi. Lica niektórych dotąd
świeżość niewinuości krasi, inne iuż poznały co roskosz i nadal roskoszy tylko żądaią; ona ie
j^rzepsuie, ptzepali, na zgniliznę i popiół rozsypie ; ale długo ieszcze będą pięknemi, a dziś
żaden kwiat zachodniego świata niezrówna im w postaci, lekkości, urodzie; po tych błękitnych
kobiercach, wśród owych makat lazurowych sniiią się nieprzerwanie, ich muślinowe szaty
trzepocą się w około ich kibici iak skrzydła u ramiou auiołów. To chmury letnie prze- suwaiące
się wśród błękitu, tkane w słońca połyski. — Raz osobne płyną, niby błądzą w niepewności aż
się ziednoczą i mgła różnofarbna z nich powstaie wśród sali. Ta burza promieni, uśmiechów,
puklów, szarf, welonów, skupiona razem pędzi ua skrzydłach wi
atri1
, lunie deszczem róz i
myrtów, zagrzmi dźwiękiem strón i głosami fletów, wreście opadnie u stóp Maryny i
rozpryśnie się w tęczę iasności od iedney ściany do drugiey; a niekiedy z kosztownego puharu
popiia Sahaydaczny wino zaprawione wonią i słodyczami; bo inu trosk brzemie cięży na sercu
%
i liiedosyć tańców, lamp, muzyki, by ta pierś hartowna pamięć stracić mogła ua chwilę. Trza
napoiu by mózg przewiercić do dna, a wtedy
lepiej mu patrzeć i słuchać. Wie 011 bowiem, iże bliskie niebezpieczeństwo i iego uniknąć nie
raczy, choć nie ma nadziei, by go odwrócić mógł lub pokonać, iak tyle razy zdarzało się za
młodu. Całe państwo moskiewskie wali się naprzeciw niemu, wczora ieszcze goniec przyleciał
i padł z koniem na bruk pałacowego dziedzińca, doby- waiąc ostatuiey siły, wyrzekł. “Zbliżaią
się wrogi twoie Igorze“ — i koń i ieździec rozciągnęli się raz ieszcze konaiąc, a potem iuż
leżeli bez ducha. —
Oli byłby dawuiey porwał za szablę, za- w'ołał na swoich: “do siodła i zbroi“ i poszedł
wprost naprzeciw burzy dla spróbowania losu. Dziś równie śmiały, ni go lata ni wczasy nie
garbią ku ziemi; ale iuz nie ufa szczęściu. Dziwne przeczucie każe mu powtarzać po cichu: “
“ostatuie to chwile panowania mego" — bo ludzie wyżsi nad gmin natchnieniem duszy lub
czynami ramienia, bliższe inaią spółkowauie z światem duchów i iego poszeptom wierzą
głęboko. Zdarza się często, iż takowe przeczucie we śnie się urodzi; czasami we dnie przy
blasku słońca, czasami wieczorem wśród tańców i muzyki, nie- wiedzie ćzkąd zleciało, ale to
pewna, iż rozgości
się w duszy i z niey iuż się uie oddali , dopóki się wraz z życiem nie rozemdleie, w chwili do-
pełnienia. I wtem przeczuciu iakowaś roskosz przebywa — niepoięta — ale pełua smętnego
powabu; bo nieszczęście iest wielkością człowieka na ziemi; a dusza przywykła do nie-
bezpieczeństw , nie lękaiąc się zaguby, nim nadeydzie, pewna ze iey uniknąć uiesposób, to
używa uciech życia z podwóynem zapałem, to z uroczystością gotuie się na śmierć, a pośród
tych przemian, co godzina, co chwila, siła przeznaczenia inocniey ią krępuie, nie tyio szcze-
gólni ludzie ale całkie ludy, w takowy sposób, konaią czasami.
Spiesz się więc, spiesz Igorze Zaracki nasycić oko wdziękami lubey, usta iey ustami, ua-
cieszay się przepychem i zbytkami wschodu, nie dbay o to że za kilka dni może, z owych
bogactw i całego królowauia twego iedna ci pozostanie żelazna koszulka. Szczęliwy, ieśli ci
własny miecz nie rozpryśnie się w dłoni, bo- hatyry są posłańcami przeznaczenia,
wieszczami,» których natchnienie w
r
ywraca miasta i wytępia ludy, — od kolebki do grobu siła
ich pędzi uie- zuana, wszechmocna, którey ani wrogi się uie
mogą oprzeć w chwili zwycięstwa, ani oui sami w godzinie upadku; pospolitym ludziom
przystało słę trapić, kiedy śmierć przewidują, ale nie temu który z wyższego zrządzenia
umiera; a żył w taki sposób, że choćby legł w pustyni lub w głębinie morza, ztamtąd imię iego
zmar- twychstanie ieszcze, by ziemię oblecić.
A Marynie dotąd śni się o berle i Moskwie; niewieścia wyobraźnia żywszemi farbami świat
wystroić umie i ieszcze wśród burzy, tęczę nadziei rozwieść po chmurach; w iey obięciach
Zaruchi innym człowiekiem, posępuość z czoła mu precz uchodzi, w ramionach któreini kibić
iey oplata, zdusiłby wszystkich wrogów swoich ; ale kiedy przeydzie chwila uniesienia, kiedy
nastąpi omdlenie roskoszy, wtedy znów czuie, iże go śmierć czeka.
Żal mu iednak zamiarów', nad któremi wiele nocy przeczuwał i doczekał się białego ranka;
wreście schylił głowę przed Bogiem — daley łudzić się nie myśli — dzieckiem na to, nie mę-
żem być trzeba. “Do upadłego się bronić i upaść“ — oto iego ostatnia pociecha; bo w tey
ostatniey walce rozwinie w-szystkie siły swoie, pozuaią uieprzyiaciele iako lew osaczony
kona.
Już też i iesień nadchodzi. Stonce nie tak wspaniale krąży po niebie, wichry od kaspiy- |
skiego morza, śpiewaią hymn śmierci kwiatom i drzewom, fale Wołgi pienią się od wściekło-
ści, wokoło Astrachanu piramidy piasku wynoszą się i przechadzaią w pustyni, niby ruchome
mogiły. Po zachodzie ogromna łona widnokrąg rozpala, rzekłbyś, iż miasto wielkie goreie w
oddali, meteory lataią w powietrzu i rozpadaią się na iskry czerwone — słychać szumy w po-
wietrzu, a chmury biią się na niebie iak woyska na ziemi. Gmiu tymczasem szepce o wróżbach
i znakach, o, powodzeniach i upadku mocarzy i wodzów.
9.
Kozaków z Siczy i kozaków z Terhu wy- giuęła moc. Do ostatniego bronił się Zarucki,
wreście konia dosiadł i z hufcem mołodźców zniknął w stepach. .
*
Woyska moskiewskie zalały oba brzegi Wołgi. Astrachan wrócił pod panowanie Carów.
Szeiu nikomko Horbrokow przywodzi owym tysiącom,
które się rozbiegły za Zaruckiin, za Maryną. Po pustyniach pędzą Tatarzy i upatruią ślady ucie-
kaiących; ale uieraz z tey pogoni iuż do wodza nie wrócą; mróz ieźdzców i konie do ziemi
przykuie.
Szwed który dał się namówić do dalekiey wyprawy, dotrzymuie iak może kroku zimie i z
ciężką rusznicą brnie po śniegach, brnie w piasku pod spodem.
Moskale śmieią się i pow oli stąpaią; im nie mroźno, im dobrze, im doma wśród zawiei i
śniegów. Zaludniły się puszcze; obozy co chwila przesuwaią się po nich; wielbłądy stąpaią z
białemi namioty gdyby z skrzydłami na grzbietach, świstom wichru na przekór graią trąby i
kotły; pod szaremi chmurami błyszczą hełmy , tłum bród moskiewskich podobnych zdaleka do
zgrai buńczuków posuwa się naprzód. Coraz głębiey zapuszcza się w'oysko w manowce
pustyni. Tak bowiem Car Szeiuowi kazał, a Szein przykazuie im teraz.
Ale też trupów nie mało śladami ich lęże na śniegu. Kruki i sępy tańcuią nad niemi w po-
wietrzu i rwą ciała na sztuki, wśród burzy > popiiaiąc śniegiem.
Nigdzie nie mogą wykryć śladu męża i niewiasty za któremi się uganiaią; wiatr co pląsa w
pustyni ślady owe zaciera. Zaraza szerzy się po woysku, głód nastanie wkrótce, azatem w'ódz
każe stanąć, sobie szopę wy stawić, prze- dnieyszyin rozbić namioty boiarom, nory w ziemi
wykopać żołnierzom i pokryć' ie sitowiem co po ieziorach tu i owdzie rośnie; aże na siłach
opadł, kładzie się na skóry niedźwiedzie i rozmyśla iakby sobie ¡'Carowi dogodzić.
Dzień minął, noc minęła, żadnego powziąć nie zdołał zamiaru “Wyginą owe tysiące bez
“żywności i o takim mrozie; mnieysza o to — “ale i ia może gdzie padnę na piasku; lub ieśli
“uydę zgonu, a wrócę z niczem, w domu za- “stanę niesławę co mnie u progu przywita; ale
“mnieysza i o nią; więzienia i gniewu Jego “Wieliczestw'a się obawiam; żadnych mi nagród
“nie będzie.“ —
A zatem zwołuie podrzędnych wodzów i IW iarów; oni stoią w poszanowaniu na około
toia, wśród ścian trzęsących się od wichru, obitych skórami, porozwieszanych orężem.
“Radźcie, wolno każdemu zdanie powiedzieć; “przysłużycie się mnie, a ia, wiecie żem u
Cara “pierwszy na urędzie i względzie.
44
Naciągną się twarze, naieżą się brody, słychać szelest szat bo każdy rękę podnosi ku czołu
i długim rękawem o rękaw sąsiada się zetrze. Radzą i rozważaią iako każdy może; ów rozpa •
cza i zmrożoną pokazuie rękę; tamten spuszcza głowę i mruczy pod nosem; naydzieluieysi
uśmiechają się, ale uśmiechem zwątpienia.
Horbrokow wstrzymuie gniew, ale znać iż wkrótce wybuchnie; więc kilku głos zabieraią i
wystawiaią trudy które ponieść trzeba: “nie- słyszauo nigdy nad brzegami Kaspii o tak ciężkiey
zimie; nocy długie, gwiazd iak gdyby nigdy nie było na niebie, toż samo z księżycem. Tumany
śniegu iak lamy szturmują do obozu; we dnie, chmury czarne, nieporuszone chociaż wicher
dmie z całey mocy. Jako słońce wygląda, zapomni się wkrótce, przynayinniey u nas kiedy
mróz, to słońce okazałe a gwiazd nie- policzyć, tyle się ich skrzy w górze. Gdzież W tey
obszerności szukać garstki ludzi ? zostawmy ich na iadło czarnym lisom. Iuż oni nie w
r
rócą
nigdy by zaburzyć państwo niezwyciężonego
Michała; może iuż dotychczas przemienili się w stos kości a tych nieznaydzieiny. Dnia są-
dnego czekać, aby na iaw się wydobyły.
Zgrzytnął wódz i spoyrzał surowo* wtedy młodzi się odezwą z przechwałkami: “póydziem
“aż na kouiec świata, lecz wprzód wrócić do “Astrachanu trzeba; żywności i prochu zabra-
“kło, potem gotowiśmy pomrzeć za Cara chrzesne całowanie.“
Nastąpiło milczenie; płowe oczy Szeina żarzą się iak u chorego tygrysa, w ich
spoyrzeniach dzikość woiownika, chytrość doradzcy zwyczay- nie przebiia; teraz dzikość
wzięła górę; zadrzeli przytomni, on zagrzmiał potężną piersią, nazwał ich nikczemnikami, ale
boleść przerwała mowę; musiał spuścić^ głowę i ięknąć, wyrwał sobie siwych włosów garść i
sypnął niemi w oczy otaczaiącym. W tem usłyszano głosy straży kłócącey się u progu; potem
skrzypnęły drzwi szopy i wszedł młodzian, bez pytania się o pozwolenie. Ta zuchwałość
wszystkich spoyrze- nia ku niemu obróci.
%
Nosił się dziwnym stroiem, ni szwedzkim ni moskiewskim , zarywaiącyin trochę na ubiór
wschodnich Emirów. Szyszak miał stalowy,
wygładzony iak lustro niewyczerpanych połysków, koszulkę z posrebrzanych drutów, spiętą
czarneini klamrami, a na kazdey wy dłutowana głowa niedźwiadka z arabskim w około napi-
sem ; z pod niey przeziera szata błękitna, kindzał u lewego, bułat u prawego bobu, z pochwą
o mnogich ozdobach, na ramionach rękawice z futrzanem obszyciem a nogi żelazem okryte.
Wszedł i niezatrzymał się czekaiąc by mu przystąpić kazano, ale przesunął się między Bo-
iarami i stanął o. dwa kroki od Horbrokowa.
“Nuradynie Murzo, Nuradynie Murzo z kąd ta zuchwałość?“ szeptali mu do uszów otacza-
iący, a on się uśmiechał tak iak dziecko radu- iące się z własuey swawoli.
Nie iednego iuż Tatara kazaliśmy zasmagać na śmierć w karę za knąbrność, zawołał Szein
podnosząc się na skórach niedźwiedzich i wle- piaiąc oczy w twarz Nuradyna iakby go prze- ^
straszyć chciał; wara, choć dowodzisz tysiącem ich i ubranyś gdyby odaliska Seraiów. Twarz
młodzieńca nie zachmurzyła się na takową przemowę, założył ręce na piersi i czekał aż prze-
minie burza, potem rzekł z urąganiem.
Przez proroka, przez Allaha, Szeinie nikomko Horbrokow chłopie i sieroto Cara Michała
Hospodara naszego, tym Boiarom,* tym zmarzłym woiakom, precz każ iść ztąd^ bo ia z tobą
rozhowor mieć chcę.
Tu iuż krzyk wodza uniesionego wściekłością i groźby przytomnych wstrzęsły belkami
szopy; słychać brzęk sztyletów wyskakuiących z pochew.
Nu rady n Murza rozśiniał się, ale iuż nie po dziecinnemu. Był to śmiech człowieka gardzą-
cego podłą czeredą, znaiącego swóy cM i dążącego kniemti z niezłomną wiarą w
przeznaczenie.
Wodzu, kiedy oni chuchaią w palce, ia moią rękę wystawiam na zęby mrozu; kiedy o
odwrocie zainyślaią, ia wnoszę by pędzić daley, kiedy zwątpili o poymaniu żony Dymitra,
kochanki Zaruckiego, ia przysięgam że moiey pogoni uie uydzie. — Teraz komu z nas ztąd wy
iść przystoi? czy
r
drżącym od boiaźni i zimna, czy'temu który z pustyni i chmur się śmieie,
prędzey lata od sępa, ziudliwiey niż sęp ciało ofiary rwąp będzie na sztuki? Ha! przysięgam że
tę niewiastę wykryię i poyinę. Dziś iuż mi donieśli gdzie ona.
Z krwią nayzimnieyszą Horbroków skiuąl na otaczaiących by się oddalili; potem rzekł do
Nuradyna: Głowa twoia Tatarze lub głowa Maryny — i wsunąwszy się między skóry nie-
dźwiedzie słucha ciekawie, co tamten powiada.
W takowey pustyni, o takowey porze, 2guiią wasze namioty, zmarzną żołnierze, na sitowiu
ducha wyzioną Boiary i sain wódz może skona; nie z obozem gdyby miasto woiować tu trzeba,
ale z garstką, w którey każdy ieździec iak strzała, a rumak każden iak pierze u strzały. Maryna
iuż za Jaikiem, na lodzie go przebyła z ostatkiem mołodźców.
Obyczaiein roziuszonogo zwierza tarzał się Szein na łożu, zwarł pięście, nogą pchnął szy-
szak stoiący w pobliżu i zrzucił go z łoskotem. Uciekła. Car mi się nie pokłoni; wszelkiemu
pospolitemu motłochowi, pośmiewiskiem będę. Jaki z niego Boiarzyn, powiedzą z muożnem
natrząsaniem ; łeb twóy z karkiem rozbrat weźmie Tatarze za taką nowinę.
Do moich tysiąca przyday dwa tysiące ku- mańskich a twoią Maryna, a twoim Zarucki.
W głosie młodzieńca nie było żadnego wahania się, żadney wątpliwości; nie spieszył się
10
z odpowiedzią Horbroków, znów skórę niedźwiedzią naciągnął po szyię i dumał.
Na słońcu moiey waleczności żadney chmurki niemasz, od kiedy wam służę woiewodo;
przy- pomniy owe pachole co przybiegło do ciebie, kiedyś stał pod Św. Tróycą; a dziś wodzem
iestem, czemże wyniosłem się, oto błyskawicą mey szabli.
Wracay do Astrachauu, tam odpoczniesz le- piey; tam i wino kipi w czarach, tam oczy
dziewczyn wrą w powiekach, a mnie poszliy za zbiegami; po bezdrożach, po manowcach,
dniem i nocą, ich nieodstąpię śladów; ścigać będę za Caiycą iak kochanek za kochanką, a
choćbym miał gryść piasek i popiiać sokiem piołunu, wytrwam i dogonię. To mówiąc ruszał
rękoma i całem ciałem, znać że iego chęci tak żywe iż niedosyć mu słów na ich wydanie, a
twarz wycieńczona przez roskosze i opium, zabłysnęła nadzieiąi szczęściem; nie owern
szczęściem błogiem, które iest snem namiętności, cichą pogodą bez żadnego w'ichru; ale
owem co duszę człowieka iak piorun chmur, zarazem boskim ogniem obleie i rozerwie na
sztuki; oczy iego
sam
rozpłomieniły się nad zapadłemi rysami i bu- chaiące z nich spoyrzenia budtiią Szeina.
^.Dwa tysiące kuinańshich przydawani do twoich ludzi, ale przysięgniy kiedy Ją i Jego związa-
nych powrozem przyprowadzisz do stóp moich bym ich zawiódł przed Hospodara naszego, ze
przed Hospodarem naszym za to o nagrodę bić czołem nie będziesz. Ja Boiar Szein nikomko
Horbroków, klnę się przez błahoczesną wiarę naszą, iż sam soroków sobolich trzysta dam tobie
w zapłacie. ,— Uśmiech niewymowney pogardy skurczył usta młodzieńca, przysięgam przez
proroka. —
_^A zatem dziś zaraz wyruszyć możesz, j;
I wyruszę. Po tych słowach poszedł ku drzwiom szopy.
Odwołał go Szein. —
— Pamiętay, młody iesteś, byś nie zabył obietnicy swoiey. Ta wszetecznica, która się Carową
nazywać śmiała, skarbów z Astrachanu, iak gmin gwarzy, uniosła mńożno, Soroków
trzysta.^ -----------
,
_
A
Śmiech mnie bierze z twoiey przenikliwości) przerwał Nnradyn, dowiedz się, iż twe
zrzenice by zgasły na zawsze, gdyby tylko połowę tych
10
*
kosztowności któremi ia gardziłem iak piaskiem, oglądać iin przyszło.
Ha Î zawołał Horbroków o twoim rodzie, Tata rzy twoi dziwacznie baią; słyszałem, słysza-
łem. I zamilkł choć chciałby daley mówić, i nie oburzał się, choć gniewem nabrzmiały mu lica.
—
Nuradyn znów ku drzwiom postąpił, spieszy się iak człowiek który pragnie wyiść na
swieze powietrze z sali godowey, gdzie napóy mózg mu zawrócił i rozpalił serce.
Jeszcze ieduo przykazanie, człeku pogański wez na drogę — i odwołał go do siebie wódz
skinieniem ręki — młodzian tupnął nogą o ziemię.
Po morzu naszey cierpliwości zegluiesz bezpiecznie a gdyby to nie morze było, lecz tylko
iezioro, zawołał, klaszcząc rękoma, oby czai em znudzonego dziecka. — Owa Maryna Łaszka
cza- rowuicą iest niepospolitą. Bogomodlca Archie- piskop Łerygiey ogłosił mi zdanie swoie o
tey nierządnicy ; krasa iey naychrobsze serce zmiękczy a ty młody i niewierny. *
Na te słowa dreszcz porwał wszystkie członki Tatara, kolana zgięły mu się ku ziemi, sto ro-
zmaitych wyrazów weszło mu i znikło na licach;
głos iego dotąd ciągły, dźwięczny, osłabł teraz i przerywa się co chwila.
Nie boy się — niechay mi się pokaże iak huryssa wśród pnstyui — ona rayską rosą oblana,
rayskie wonie w około niey płyną — piasek — śnieg' — tumany — ona krzewem róż
Edeńskich wśród głuchey puszczy, nad solnein ieziorem co dysze pod białą skorupą —
przebrzydła owa okolica i rumak pieni się od strachu i ieździec niedotrzyma siodła przed
okropnością obrazu. Natura w dzikości swey dzieci swoich się wyrzeka — patrz — trupy leżą
na żwirze — ot! sama podusiła swe dzieci! ale ani móy koń, ani Ja nie zginę. — Jey wzrok
będzie mi gwiazdą, iey głos harfą w pustyni — może i to być, że oboie przepadniem na wieki
— polegay na moim słowie — przywlekę ci ią za włosy — polegay — do Astrachanu — do
pałacu twego — z szczerego iedwabiu iey pukle — przysiągłem.
Ani zadrgnął żaden ry?“na twarzy Horbro- kowa, ale słuchał uważnie, bo chciał podeyść
młodzieńca i wyrozumieć iego taieinnice.
Nuradynie, nie. przy wszelakich zmysłach zastaie cię pierwszy dzień twey wyprawy, wra-
cay pod namiot swóy i legniy; kogo innego poszlę na brzegi Jaiku. —
Zgryz! sobie wargę Nuradyn, znać w nim zal iż popuści! cugle ięzykowi, a zatem przy-
bierze barwę spokoyności i zarazem uszczypliwym przekąsem usta nastroi:
Czasami się zdarza, iż mnie żarty porwą. Zawzdy niebezpieczne wycieczki i błędy zaczy-
nam od tego; bąć zdrów Woiewodo, o moiey wierności nie wątp i chwili, niepoznałeś się na
mnie.. Lica iego w tey chwili cechę oboiętności przywdziały, zuikło gwałtowne wzruszenie co
nim miotało, bawił się to frenzlą od szaty błę- kitney to rękoieścią kindżału.
Niewiedział co wyrzec Horbroków , ale boleści co raz bardziey mu dolegaią; wicher na-
biera siły i tłucze o ściany, słychać w obozie ięki i odkapy wania, a czasami głuchy szczęk
rydla o kłęby śniegu i bryły lodu. Znać świeżym trupom świeże doły kopią.
Tatarze idź, rozkazy wydam , pamiętay, głowa twoia lub głowa Maryny.
%
Rękę położył na sercu młodzieniec, zadrzał cały, ale umiał wnet pokryć wzburzenie duszy
i ukłonił się nisko, ukłonem niewolnika obie-
cuiącego panu wypełnienie iego woli. Tym czasem w oczach iego świetnieie, ze dopiął za-
miaru i ze on a nie kto inny, od tey chwili iest panem.
Nazaiutrz obóz moskiewski zwinięty, woyska wstecz wracaią ku Wołdze, a trzy tysiące
ieidzców oddziela się od niego iak kłąb śniegu od snieżney zawały i w przeciwną stronę się
udaie ku brzegom Jaiku. Na czele Nuradyn z przepychem Szaha iedzie na arabskim koniu; nie
pyta się
o wicher ni o mróz co pod kopytami trzeszczy, ale pędzi z uniesieniem wojownika który iedzie
na pewne zwycięstwo, z zapałem kochanka co za lubą goni, z szałem człowieka przepalonego
od namiętności, który długo udawał, ale dziś iuż udawać niepotrzebnie bo zbliża się' do
ostatniey sceny zy wota, gwoli którey wszystko poświęcił.
Twarz iego otoczona połyskami hełmu biią- cemi z góry i połyskami pancerza biiącemi z
dołu. Cała siła młodości, wszystek ogień nadziei pała w zrzenicy, rzekłbyś iz on szczęsliwy i
chwały i nadgród przeczuciem; ale przypatrzsię lepiey a odwrócisz spoyrzenie od tego
uśmiechu piekielney rozkoszy, który do ust się przyczepił iak nienasycona pijawka.
10.
Za Jaikiem ciągną się błonia przeklęte od Boga; wicher iedynym ich iest panem, on tylu
niewolników ma na swoie rozkazy, ile ziarn piasku drzemie w pustyni, przeciągłeini świsty
budzi ie i ożywia, potem iak mu się spodoba posyła na wsze strony świata.
Wznosi z nich budowle iednym zamachem skrzydeł i rozsypuje wnet drugim. To pirami-
dom każe lecić na zabóy i kręcić się bezustanku, to cały przestwór zarzuci mogiłami, i z
głuchym iękiem przechadza się po cinętarzu. To znowu głos wyzey podniesie i wirami
przestrzeń zamąci, sypią się iedne z za drugich bałwany piaszczyste iak spienione fale na
morzu , a iako ze szczytów fal oderwana piana bryzga deszczem w górę, tak i z owj ch
bałwanów wzlatuie proszek białawy i mgłą niebo przesłania. Biada żeglarzom których ta burza
napotka, bo wyidą na rozbitów wszyscy. Zwir iak ołów stopiony, zaleie im gardła, zrzenice
wypali, a ciała póyflą na dno, W sypkie wiekuiste otchłanie. Kiedy opadnie zawieia, cała
pustynia w gładką równinę się układa; rozrzucoue po niey wysepki z pio-
Innu; tu i owdzie czołgaią się ciernie a pomiędzy niemi węże okręcaią się z sobą, przeciągłym
gwiżdzeniem ogłaszaiąc swą miłość.
Taki obraz okolicy kiedy słońce wre nad nią latem w pełni swoich promieni, ale teraz śnieg
obsypał piaski, rzeka stanęła, szron wszędzie połyska, kilka dni sokołowi lecić po nad temi
stepami a .wzroku mu nie stanie, zalrzepocze skrzydłami, raz ieszcze się podrzuci i padnie
olśniony na biały śnieg* wśród gwiazdeczek z lodu. Tam gdzie pustynia zda się przylgnęła do
nieba podnoszą się wzgórza, daley podnoszą się skały; bez drzew, nagie, chude, iakby
szkielety olbrzymów, których ród wyginął a skamieniały kości. Tu dopiero zaczynaią się
manowce i bezdroża, czernieią paszcze iaskiń, z których siiuie się para ziadliwa, granitowe
słupy się ciągną, a między niemi kopce ze śniegu, lody iako blachy przykuły się do grzbietów i
do piersi skał, wywozy idą naprzód, obracaią się w prawo i w lewo, to długim łukiem wracaią
wstecz i kręcą się bez ustanku; w tym zamęcie pamięć na mało się zda, raz wszedłszy długo
wyiścia szukać trzeba o pocie czoła , o krwi z óg ciekącey; coraz inne przechody wabią ku
sobie, tyle skat ile drzew w borze, wszystkie podobne do siebie iak liście do liści. Po męczą-
cych błędach wreście zatrzyma się pielgrzym i obeyrzy się w rozpaczy, a one zdaią urągać się
iemu, bo te same które minął od godziny, dotąd stoią naokoło, iak gdyby cichaczem stąpa- iąc
za nim posuwały się kiedy 011 idzie, stawały kiedy i on stawa; mózg w g-łowie mu się zakręci,
wyda mu się, ze one kołem tańcuią, wirem go porywaią i wciąż niosą pomiędzy siebie, bez
odpoczynku, bez końca; ale ieśli odzyska zmysły i ochotę, ieśli szczęście mu posłuży, po
zmudney drodze wyidzie z labiryntu i znów uyrzy pustyni obszar, — za nim iuż zielone błonia.
Nuradyn zdąża ku owym skałom, bo mu szpiegi donieśli, że lew pustyni tu szuka schro-
nienia ; ale czyż on ¿a sobą by drogi niezatracić, tak liczne porozsfawił czaty ? co kilka stay
koń przyległ do ziemi i ieździec na siodle niewzruszony się trzyma; zdała miga zbroia, zdała,
marsowa postać woiownika, ale przystąp, ktokolwiek iesteś wrógli czy przyiaciel, on cię puści
bez szkody, bo ramiona przymarzły do piersi i inż od niey się nie oderwą.
%
Ani raczy się młodzieniec obzierać na towarzyszy, którzy z głuchym stękiem padaią,
potem iuz milczą na wieki. Mgły się rozeszły gdzie niegdzie, słońce wyirzało. Tysiące udanych
iskier błyszczą nad śniegami i przepadaiąc pod kopytami, trzeszczą iaho prawdziwe iskry
gasnące w powietrzu. Nu rady n bez litości hufce swoie porywa za sobą, tak iak chmura w
burzy, która wyskoczywszy z ogromu wyziewów zaprzęgnie się do nich i ciągnie ie po niebie.
Wreście oparł się o skały i wrzasnął z radości. Bułat wyrywa z pochwy, śmiga nim w
powietrzu i okręca w około szyszaku.
Naprzód, woła, naprzód, oni tu , i huryssa inoia, i przeklęty iey mąz, potępieniec moiego
gniewu!
Ale Tatarzy ściągnęli wędzidła, kroku daley nie postąpią, zaklinaią się na grób proroka, ze
im na siłach zbywa, oczy odwracaią i wyciągaią ręce ku stronie od którey przybyli. Tam czarne
słupy wyzieraią z białego śniegu: “To bracia “nasi, Nuradynie Murzo odpoczynku wołamy,
“Nuradyuie Murzo przespać się noc iedną pod ,,namiotem day sługom twoim. Dozwól by na
“pól zmarzłym ogień zajrzał w oczj, skórę “oblizał ciepłym ięzykiem.“
Ha! nikczemniki, zawoła młodzieniec, zkęd wam śmiałości takowej przybyło? żeście tu na
pustyni wszyscy, to mnie iednego zastraszyć myślicie. Suem to, snem, niewolniki moie a nie
prawdę, niechay który przystąpi, a głowę zdeymę in 11 z karku tak iak dziewica Seraiów
pęczek róży z gałązki odrywa; pierwszy lepszy. I ty Abadzie Sahali— ot! zginiesz iak marny
owad; i ty Mech mecie, iuż móy koń drzy niecierpliwy, lepiey inu deptać po tobie niż po śniegu
i lodzie. Zbliż się Akbareju! a dusza twoia nieboga na mróz się dostanie; mrtigniy okiem,
kiwniy palcem, nogę wysuń z strzemienia Hadżadynie! ruchem ust tyło mi się niespodobay, a
ztęd kindżał wswidruię ci w czaszkę. —
I to inówięc damasceński tąsak wysuwał z dłoni i chował naprzemian, iakby zabierając się
do iego rzucenia.
Głowę schylili przed wodzem w milczeniu, ale nie ruszyli się z mieysca.
Nuradyn szablę wyniósł do cięcia, konia spięł ostrogami by
r
wpaść na nich, w tem klinga w
drobne kawałki się rozłamie, rękoieść tylko zo~
stanie w prawicy, huk od strzału ianczarkowego zagrzmiał pomiędzy skałami, kula leży na
śniegu wśród szczątków pałasza.
Przez Allaha za mną, krzyknął i nie obzie- raiąc się nawet czy go usłuchali, za mną, to
Zarucki. Ale kiedy dopadł skał, rumak na nic mu się zdać nie mógł, skoczył na ziemię i z ta-
sakiem w dłoni szedł daley, kilkudziesiąt ochotnika pospieszało śladami iego. Reszta została w
około wielbłądów i namioty ściąga z ich grzbietów.
Od tego dnia, szczękiem szabel, strzelbą iauczarek, rozlegaią się wąwozy, pośród skał i
filarów z lodu ścieraią się rnęże; hurmem Ta- tarzy walą w bezdroża, ale źle im na nogach, do
siodeł wzdychaią, o siodłach ani myśleć, bo gdzie, tyło spoyrzeć, przepaść lub cypel, pieczara
lub pochyłość. Dzielnie broni się Zarucki w ostatnim przytułku. Znać iego wszędy na czele
mołodzców wychudłych od znoiu i niedostatku, ale serca w ich piersiach nie zdrobniały. Gar-
stka pozostała przy wodzu, reszta woysk co niegdyś Moskwę zbiegły pod iego rozkazem,
pereasław w perzynę rozdmuchnęły, Astrachan zdobyły, uciera się iak może, każdy z nich
śmierci niechybnej dniem wczesniey, dniem pózniey się spodziewa; ale nieżal ginąć w obec
tak dziarskiego hetmana; on trupa uczci spoyrżeniem żalu i słowem pochwały.
Prochu ieszcze wystarczy im na dni kilka, żywność sciągaią z pod chmur, strzelaiącw dzi-
kich gęsi stada, mech przyczaiony pod szronem z głazów zdzieraią, kłębkami śniegu odwilżaią
usta, opatruią rany, a czasami ieszcze wśród bitwy dumkę stepów zaspiewaią; śpiewaka nieraz
pocisk wskroś przeszyie, on pada ze skały w przepaść, a pierwszy bliższy zaczętą wrtftkę
donuci.
Tak różnym losem wiodą wstępne boie — to nagle wpadaią na Tatarów i chmura nieprzy-
iaciól w krew się roztapia, to przyciśnieni roz- sypuią się, owdzie stali hufcem przed chwilą, a
teraz iuż żadnego niemasz. Tam gdzieś, z tamtey strony opoki odzywaią się szelesty iakby sto
wężów razem pełznąc szurowałó piersią po ziemi.
Nuradyn pieni się od wściekłości, wyrzuca swoim że bić się nieumieią, i hoynie ich życiem
szafuie to w ciężkich pochodach, to w codziennych harcach. Z oboiętuością spogląda ną
raunych i
na poległych. Tak iak wielki człowiek co nie dba o gminu zagubę, bo czuie, że przez zgon
tysiąców dopnie myśli swoiey ogromney! — Ale w nim owa myśl nie w głowie, ieduo prze-
siaduie w sercu, nie wywrze ona skutków na cały naród — inoże zaginie razem z nim w pu-
styni, ale dusza iego się spieszy by się iey pozbyć i walkom swoim koniec położyć, niedba- iąc
o to czy piekłem czy raiem, byleby ustały, byleby pokóy, rosbosz lub kara nastąpiła; przy-
naymniey iuz dzisieyszych uczuć w niey wtedy nie będzie.
A zatem śmierć bliźnich na sumieniu iego nie cięży. Onby kray cały rozniósł końsbieini ko-
pyty, wszystbich ogniem i żelazem wygubił bez zgry zoty bez boiazni, nieopowiadaiąc się ni
szatanom ni aniołom, byleby mógł usiąść na rozwa- linie i raz tyło do piersi przygnieść tę,
btóra go pozbawiła litości, rozumu, sumienia.
A potem niechay przed sądem Boga niemo~ wlęta drobniuchne rączki wyciągaiąc,
dziewice zalewaiąc się łzami skarżą na niego; on gotów; 011 mewie co to iest sąd Boga, ale
wieiczuie co płomień który piersi mu pożera.
11.
Na łożn z mchu do piersi ciśnie dziecię niewiasta. Sklepienie iaskini zakrąża się nad nią, tu
i owdzie draśnięte blaskami płomienia dogorywającego na szerokim ognisku, zasypanem
popiółmi, zasianem węglami.
Niekiedy połysk i na nią padnie, a wtenczas z cienia wychodzą na chwilę rysy wyniszczone
chorobą ciała i duszy. Jednak uroda ociąga się, niechce opuścić twarzy, którą tak długo krasiła,
woli chronić się do oczu których' iasność chyba wraz z życiem zemdleie.
Ale czetnuz synek uściskom matki nie odpowie uśmiechem, uie wyciągnie rączek do niey,
lub ieśli mu zimno i słabo, uie pożali się westchnieniami i płaczem; może to sen głęboki; nie —
ouby się obudził na pocałunki tey która go trzyma, ot! błyskawica kouaiącego ognia oblała
twarz maluczką, rysy skrzepłe, drobne ciało sztywne gdyby drzewa kawał, opuściła go matka,
ono spadło na ziemię, potoczyło się trochę i leży iak szary posążek. Nieszczęśliwa skłoniła
głowę na piersi i kilka chwil przebyła w zupełnem drętwieniu, potem wstała i poszła
ku ogniowi. Rozciągnęła ręce nad węglami by się rozgrzać. Szaty iey zawianie płomień
wzbudziło i ten wyskoczył ze środka popiołów, złotym słupem podniósł się ku iey twarzy.
Znać w rysach walkę ducha z cierpieniem; stopniami iednak wyraz rozpaczy ustępuie
miey- sca wyrazowi tkliwszego żalu, uroczystszey powagi, pamięć o Bogu zda się rozciągać
barwę pociechy na czole, powoli kolana naginaią się
^
M
ku ziemi, uklękła, a w_ czarnych oczach spu- szczonych w dół cichą modlitwę odmawiaią
spoyrzenia, ostatnie głosy duszy którey boleść przymknęła usta. Potem wzięła ciało w ręce i
znikła w ciemnościach iaskini, niedługo wraca z zawiniątkiem i znów siada przy tleiących ża-
rach ; na kolanach złożyła dziecię, zawiniątko rozwiązała, połysk drogich kamieni wyirzał ze
środka, słychać pod iey palcami szelest szinat iedwabnych, taśmy złote i srebrne wyśliznęły się
i pełzną na około.
W iey ręku cienki sztylet błyszczy, raz iey za igłę, drugi raz za nożyce posłuży, różne ko-
sztowności spaia, wiąże z sobą razem, to rozdziera, pruie, dziurkami przeszywa, czasami też
bierze miarę ciała, ramion, nóżek, wstążką piersi,
11
g*łówkę, szyię obwiązuje I odeymuiąc zważa pilnie na długość i szerokość. Z ostatków
dawney carskiey pychy, g-iezłeczko lamowane srebrem, na trupa, uszyta Maryna.
Niełatwo odziać niem skosciate członeczki, nachyla się matka, całuie zimne powieki “po-
zwól, niechay matka Carowa ciebie dziedzicu Dymitra ubierze iako na cię przystało, w iednym
grobie i ty i nasze państwo legniecie razem, na wieki synu móy, syneczku móy drogi/
4
I chwyta
za rączkę, rączka gdyby z marmuru, i tchnieniem stara się ią rozmiękczyć, i twarz pociera i trze
piersi, a kiedy się zmęczy, znów całuie, przyciska i prosi.
Wreście suknią błyszczącą przyoblekła syna, i zaraz do nowey bierze się roboty, z czarney
szkatuły wyiinuie koronę, uad płomieniem trzyma — a kiedy złota oprawa topić się zaczyna,
odrywa z niey szafiry, dylamenty, rzuca w po- . pioły gdyby iskry nowe , potem coraz to okrąg
ścieśnia i niekiedy przykłada do skroni dziecięcia ; ale ieszcze za duża, więc znów nad ogniem
ią topi i sztyletem wygina; teraz iuż pasuie mu do skroni, następnie rząd pereł nawlecze, i za-
wiesi u szyi wraz z krzyżykiem rażącego blasku.
Uśmiech smętnej roskoszy na chwilę usta poruszył, kiedy go uyrżała otoczonym mno-
giemi połyski, chwała Kremlinu iak wspomnienie dzieciństwa we śnie dorosłego męża myśl
iey drasnęła, złożyła ciało na pościeli z mchu i inarząc ze śpi iey Carewicz, naciesza się okaza-
łością iego.
Ale śmierć na twarzyczce szydząc z kamieni i pereł, ze złota i srebra, na przekor ich
barwom, sine plamy i zmarszczki coraz giębiey wyciska. Kroki wchodzącego męża ocknęły ią
z dumania. — Dopełniaią się losy Igora — i twoie póydą za niemi, rzekł głosem pełnym
stałości. Dziś ostatni moi towarzysze polegli, kilku ranami okrytych zostawiłem w iaskiniach
po drodze. Ah! ty płaczesz moia luba? —
I spostrzegł leżące dziecię.
Błogosław niebu że na anioła go dzisiay wezwało do siebie. Jutro byłby cara niewolnikiem.
Boże bać pochwalon, krzyknęła Maryna, podnosząc się nagle; masz prawdę Igorze, on umarł
spokoynie, z cicha, bez cierpień; osłabione ciałko nie pasowało się z odlatniącą duszą, a ona
teraz suto promieńini uwieńczona przy- śpiewuie w chórach anielskich i spogląda cieka-
11
*
wie na gwiazdzistą koronę przenayswiętszey Dziewicy. Śpiy, śpiy synu móy. Ty wrekomo - *
znaku życia nie daiesz i co chwila na twarzy czarnieyszyin się robisz, ale ty żyiesz po nad temi
skałami — śpiy, śpiy synu móy, hańby nie poniesiesz,, pogardy nie doznasz. Sługi twoie
dawne nie przyidą pętać cię w łańcuchy ni urągać się tobie, królewien móy żyłeś w kolebce
iako dziedzic potężnego pana i umarłeś, nim dzień poniżenia zaświtał. Igorze zapal po-
choduię, grób mu wykopiemy w głębi iaskini, tam gdzie leżą twe zbroie.-ff Dziś ia synowi
twemu, a mnie iutro kto?'rzekł wódz posępnie i łuczywo porwawszy z ognia szedł naprzód, ona
z tyłu niosąc dziecię w ramionach.
I szli milcząc przez długie przejście, kędy sklepienie wyrobione trzęsieniem ziemi i pracą
czasu w dziwne to zwęża się to rozgiua otwory, to zdaie się lecić ku ziemi i w słupie wiszącym,
zatrzymuie się nad nią; to znów wzbiia się w górę i ginie w ciemności, to prosto gdyby wykute
się ciągnie, to co kroków kilka łamie^ się kątem, zakręca się kołem.
Wreście doszli mieysca podobnego okrągłością swoią do kąplicy, ztąd wstecz się tylko
wrócić można, daley iść niesposób, bo wszędzie zakrąża się opoka. U. sklepienia przyczepione
stalaktyty naśladuią gotyckie ozdoby, krzyże, filary, arkady, a pomiędzy niemi przerwy dzi-
wacznego kształtu, to połamane iak gdyby kamień się rozprysnął, to znów haftowane, znać że
długo kropla po kropli tu spadała z wysoka, ale dziś iuż nie słychać kapania i wyschło iuż
źródło.
Niżey w wydrążeniach ścian, Zaruckiego rynsztunek woienny starownie ułożony, kordów
kilka, saydak i łuk, skóra niedźwiedzia i druga lamparcia wiszą u żelezców strzał, dwie
ianćzarki leżą na kamieniu, przy nich bechter stoi, a daley hełm na siodle, obok siodła karacena
nabiiana srebrem z rzędami drogich kamieni.
Sahaydaczny wyciągnął z głuchym brzękiem pałasz, szeroki, obosieczny, prosty i nim
zaczyna wśrodku iaskini dół kopać. Matka nad ciałem tym czasem odmawia modlitwy. Jey
drżącemu głosowi wtóruią bryły ziemi rozsypuiące się pod żelazem. Niedługa praca, domek
ostatni małemu mieszkańcowi rychło stanął w pogotowiu; rączki na krzyż złozyła Maryna,
rączki przylgnęły do piersi; w całun go potem obwinie
a nim twarz zaciągnęła, ieszcze raz kończąc Zdrowaś Maryia, pocałunek złoży i wyrzeknie
Amen.
Teraz go troskliwie obwiąziiie i drogą suknią okrywa, lęka się by piasek uie zaleciał
między fałdy, by żwir gdzie nie gniótł dziecięcia i własną ręką wygładza dół grobu. A potem
głowę odwróci, zatknie uszy i gorąco Bogu się modli.
Kiedy znów spoyrzy, iuż wyrosła mogiła i wódz mołodzców oparty na szabli, duma nad
nią. Mogiła czarna, nie wysoka, obnażona, serce Matki że iey niedostaie czegoś, natychmiast
poczuło.
Igorze miey litość nad nim, znak zbawienia zatkniy nad iego grobem, wtedy uwierzę, iż
szczęśliwy, lecz teraz mu ieszcze skrzydeł u ramion nie widzę.
To mówiąc oczy trzymała wlepione w górze,, iakby pomimo wiązania z głazu ścigała za
duszą syna w przelocie od ziemi ku niebu.
Zarucki obziera się naokoło i myśli iakby można zadosyć uczynić iey żądaniu — przez
chwilę ieszcze stał niewzruszony, potem idzie ku ścianie i luk zdeymuie z niey.
Hospodarko moia ! to mój stary towarzysz, miałem ich dwa , ieden dziś pękł mi w dłoni
i rzuciłem go w przepaść — drugi również prysnąć musi. *
I
zdiąwszy cięciwę, nogą tłoczył drewno dopóki nie rozłupał na dwoie.
On mi służył po licznych ziemiach. Tatarskie, moskiewskie, szwedzkie, z niego prze-
wierciłem gardła. Brzęk tey cięciwy był muzyką dni moiey młodości, naydumnieyszy wąz
pustyni nie mnie tak gwizdać iak strzały, które z niey puszczałem, ale dayiny pokóy temu co
minęło a nigdy nie wróci. £
To mówiąc handźarem strugał i ciosał drzazgi łufcu, wióry padały na ziemię iako puchy
ptasie. —
f
Słyszałem od wiarogodnych ludzi, ze kiedy śmierć bliska , łatwiey człowiekowi
przyszłość przewidzieć i duchy uyrzeć w postaci widomey. Czy wierzysz temu o moia
Dziewoio?
Podniosła głowę schyloną nad grobem dziecka — Wierzę.
Zadrżał woiownik i rękoieścią sztyletu zadzwonił o własną zbroię — dźwięk który się
rozległ miłym był iemu.
Tyle razy tratowałem po ciałach, spałem po zburzonych cerkwiach, po cmętarzach kędy z
rozwalonych kurhauów blade wyzierały koście, pod Smoleńskiem siedząc na zmarzłych
trupach wokoło ognisk z polskim rycerstwem, piliśmy roztruchany miodu noc całą.
Nieraz w puszczach z gwiazdami nad głową sam iedeu błądziłem, dziwne wprawdzie
słychać było szumy, to w zaroślach, to po bagnie, to wyzey między gałęźmi drzew; nie był to
wiatr, nie było to skowyczenie wilków, ni ięki puhaczów; z temi głosami znało się moie ucho.
Było to coś lekkiego, urywaiącego się, ledwo się odezwało a iednak dreszcz gdyby tysiąc
mrówek biegał mi po barkach i plecach; wytężałem oczy, nadstawiałem uszów, bo ciekawy
byłem stworzeń Boga, wyższych nad ludzi, błąkaiących się po świecie, którym noc iest dniem,
mogiły mieszkaniem, wichry są skrzydłami, na których’ przelatuią, całe w bieli, z oczyma
błyszcząceini iak pruchno, milczące lub w krótkim słowie oznaymuiące wyroki nieba, karę,
potępieni» — czasem też iak pospólstwo gwarzy stoią u łoża na którem grzesznik umiera i
straszne przeczucia w duszę mu kładą.
Niemało też i po zamkach bywałem; w ciemnych komnatach, pośród starodawnych malo-
wideł w burkę się obwinąwszy zasypiało się wtedy. Dziwne sny mnie trapiły, lecz na iawie
nigdym nic pewnego nie spostrzegł.
Lubiłem iednak zawsze słuchać o marach i widmach — bo wtedy nieznane uczucie
miębczyło mi serce, rozpływałem się w niem iak gdyby w roskoszy iabiey. — Łzy do powiek
się cisnęły, choć to nie było ni miłością ni żalem, ani też boiaźnią; niepotrzebuię chlubić się z
odwagi, insi wiedzą o mnie.
Nieraz ieńcom kazałem zdiąć okowy, wyrok śmierci odwołałem, bo godziną wprzódy
starzec lub białogłowa iaha opowiadała mi o marach wstaiących z mogił kiedy wszyscy zasną a
na cerkwi północ uderzy.
Krzyż iuż dokończony — cały z drewna a u końców iego ten sam róg w któren wgryzała się
cięciwa — wódz złożył go w ręce lubey, ona klęcząc posadziła go na grobie — i wstawszy
przypatruie się w milczeniu, a małe ramiona krzyża cień rzucaią który spływa gdyby wstęga
czarna po bokach mogiły.
Igor odpiął przebity pancerz i pyszną go zastąpił kolczugą, szablę wyszczerbioną odpasał i
zawiesił pałasz o klindze bez skazy, nabiianey hartowneini żyłkami. Hełm wziął z kamienia i
wsadził na głowę.
Gdziesz się wybierasz Igorze?
Gotuię się na iutrzeyszą walkę — ostatnią; dawniey ua gody wdziewałem tę zbroię.
Wtedy zmiana zaszła nagle na licach Maryny, kibić zgarbiona prostuie się iako dawniey
bywało ; i iako dawniey bywało, w oczach, na około ust, na skroniach wydatnem się staie, ize
ona iest panią klórey świat hołdował iako za- mozney w potęgę i urodę.
Wyciągnęła rękę ku mogile i pożegnała iako się żegua z brzegu odpływających łódką w da-
lekie Strony; potem wychodzi i stąpa przodem. Za nią Sahaydaczny, a kiedy wrócili do
pierwszey iaskini ona głosem niewzruszouym, się zapyta:
Czyz wąwozami przemknąć się nie możem. — Znasz mnie iako biegnę po górach i
pragnienie umiem wytrzymać w pustyni.
Zarucki nic nie odpowiedział, przez chwilę trzymał głowę schyloną.. nie rozpoznać czy on
V
goni myślą za środkiem iakim, czy też poddał się zupełnie zwątpieniu.
Wreście podniósł czoło, wyraz i ego twarzy był świetny w tey chwili, choć nie mówił o
chwale ani też o szczęciu; pałała w nim żądza ostatniey rozprawy zmiękczona przeczuciem, że
iuż po niey cisza nastąpi, przeznaczona za grobem w nadgrodę skołatanemu życiu, cisza ducha
panuiącego ziemi z wysoka i przysłuchuiącego się głosom ludzkim szemrzącym o iego sławie,
w oddali.
Porwał Marynę za rękę i wywiódł z iaskini. Zewsząd wieńcem ciasnemi przeysciami
rozerwanym okrążaią ich skały. Ramieniem w'skazał w górę, po wszystkich szczytach
buńczuki Tatarskie zatknięte pływaią przy powiewach wiatru iak grzywy biegnących
rumaków, a nad niemi żarzą się pół księżyce oblane świa- tłem czerwonem; bo tam gdzieś za
górami zachodzi słońce.
Wzrok obraca do koła, co wierzchołek to znak nieprzyiacielski; słychać czasem wrzaski w
odległości; zrozumiała, ale przeto nie cofnęła się przerażona, ni płaczem niewieściey dowiodła
słabości. Taki więc miał być koniec Maryn)
Mniszchówney, rzekła wolnym głosem, bez goryczy, bez żalu, i z powagą która wodza mo-
łodzców do iey “stóp rzuciła. Maryno, krzyknął z uniesieniem, a twarz mu iaśnieie od męstwa,
w prawicy miecz ściska i ia kiedyś byłein wielkim, i muie dni pychy się zdarzały, ale nigdym
czy w złych czy w dobrych losach twey nie zrównał duszy.
I rękę iey do ust przycisnął, nie było to gorącem pocałowaniem kochanka , ale hołdem
uwielbienia. Oboie wrócili do iaskini. — Igor tleiące węgle mchem rozrzarzył. Dwa saydaki
rzucił i pęk strzał w ognisko.
Niegdyś byłbym to czyniąc kilkudziesięciu wrogów udarował życiem; palcie się, palcie
strzały moie, płomieniem przysłużcie się panu, kiedy iiiż wasze żelezca i pióra na nic się nie
zdały; w dym i perzynę lećcie strzały moie, mróz z członków mi zdeymcie; iutro ieszcze ich
kilku trupem obalę.
Przy ognisku zasiadł, a na iego ramieniu głowę oparła Maryna, za każdem słowem
tchnienie iego po włosach iey buia, ręką opasał iey kibić, niekiedy po cichu na uściech
pocałunek złoży. Ale iuż minęły owe czasy miłości pianej
roskoszą chwilową i nadzieiami bez końca, wtedy żywe bywały rozmowy, iskry w oczach uie
gasły, rumieniec gorączki nie schodził z lica. Do uścisków mieszały się westchnienia, pośród
nich mózg się zakręcał, drżały kolana, serce to biło, iak gdyby od piersi oderwać się chciało, to
znowu ciszey się kołysząc omdlewało iak gdyby na wieki. Dziś on ią kocha równie mocno, i
iey miłość wyżey ceni niż kiedykolwiek wprzódy5 ale o kilka kroków przed grobem zadumał
się o grobie. Uroczystość zwykła tym którzy nie lękaią się zgonu a wiedzą pewno ze gardło dać
trzeba, zastąpiła dawny iego zapał. Śmierć iest świętością nad świętościami. Jey zasłona
migaiąca w cieniu, nim człowieka obmro- czy dokoła, iuż mu dostoyność nadaie , bohatyr w
ostatnich chwilach żywota, iest kochankiem wieszczów, a kiedy opona zapadnie, pod iey ca-
łunem na wieki wieków giną drobne plamy, wróg sam nie śmie ich wspominać siedząc ua
zabitego mogile, a promienie chwały zostaią w górze i unoszą się nad światem.
Dla czegóż widma nie snuią się na około, ozw'ał się Zarucki, przecię iuż niedaleko do
wschodu słońca, które ostatui raz inoią szablę obaczy
, w powietrzu. Dzisiaj ieszcze pora wam Duchy, dajcie przestrogę pielgrzymowi który się
wybiera w nieznane manowce, nie bytem ia owadem podłym na tey ziemi, nie czołgałem
się pomiędzy ludźmi, ale wyźey od ich głów rozpuszczałem moie loty. Znacie mnie więc,
iako znacie błyskawicę wśród burzy !
Umilkł, bo uczuł głowę Maryny cisnącą się do iego łona, iak gdyby nie mogąc się oprzeć
trwodze, przytułku szukała.
Nie drzyi Hospodarko moia miła. Zbliżamy się oboie ku nieznanym krainom, iakom cię
strzegł i bronił po ziemi, takoż i w nich nie opuszczę ciebie, ieśli Pan Bóg dozwoli.
Tu zamilkł powtóre i długo milczał, palą się pociski, iuż ostrza się rozczerwieniły, dym w
żałobnych chmurkach wznosi się w górę i gdzieś między szczeliny opoki się wkrada.
Milczenie zaległo całą okolicę. Ani Tatar • ani szakal się nie odezwie, ognisko tylko brzmi
różiiemi głosami, to rozłupie się drzazga i sypnie iskrami, to stopione żelazo zaszumi padaiąe
na węgle, to płomień syczy okręcaiąc się naokoło drewna, to popiół zsuwa się uiżey z
tłumionym szelestem.
1 ieszcze was niema, zawoła Hetman niespokojny, w godzinie upadku i klęski nie raczycie
spojrzeć na mnie. Czy z i wam iako ludziom trza przepychu i fortunnych losów ? Towarzysze
moi, synowie stepów iako ia, wy którzyście odpadli od moiego boku w setnych bitwach, na
wzór liści od pnia dębowego pokażcie mi się!
Bohatyry, mistrze moiey młodości, których widziałem krótkiemi gośćmi po rozlicznych
tronach i ziemiach, Dymitrze, Roźyński, Sapieho pokażcie mi się! Pamiętam owe dnie, kiedy
głowy z karków nieprzyiaciół, chorągwie z wież mieyskich zlatywały ku waszym stopom, ale i
wam też powodziło się do czasu tylko. Jako ia po was marnie, takoście wszyscy przede- mną
zginęli!
. Wrogi które własną ręką pomordowałem w boiu, żadnegom z was nie zgładził ni trucizną ni
haudżarein w plecy, ale strzałą z daleka lub pałaszem z bliska. Teraz iuż między naini winna
nastać zgoda. Zstąpcie ku waszemu z wy ciężcy, który w tę samą wybiera się drogę w iaką sam
popchnął was przed laty!
Jęk z zewnątrz wleciał do iaskini i rozległ się żałobnie pomiędzy iey ściany. Maryna oczy
wlepia w otwór naprzeciwko, słupem stanęły iey oczy; wyciągnęła ramionaiakby coś
odepchuąć chciała, lecz nie rzekła i słowa — nie wydała żadnego krzyku. Na progu iaskini
wśród słabych połysków ognia i pasm cienia, miga zbroia i widmo iakoweś czernieie —
chwilkę postoi — potem wlecze się ku Zaruckiemu, krok za krokiem, potykaiąc się i ięcząc, a
im bardziey się zbliża, im w iaśnieysze okręgi wstępuie tein okropnieysze się w
f
ydaie.
Stąpa iakby co chwila w
r
dół zapaść się miało; twarz blada i krwią zbryzgana, włosy
przypłaszczone do skroni, chrzęst zbroi na piersiach się odzywa, ręką iedną bok trzyma, drugą
wstrząsa gwałtownie, iak gdyby grozić chciał lub wzywać ratunku.
Igor wzdrygnął się cały.
A ten który szedł ku niemu, iuż stoi z tamtey strony ogniska, czerwoną iasnosdą oblany,
szmaty blachy kołyszą się u ramion, u szyi, u piersi i odry- waiąc się padaią na ziemię. Zrzenice
iak szron przystygły do oczu, usta się ruszaią, ale ich £łosu nie słychać. Nachyli się dwa razy i
dwa razy się wyprostuie z przeraźliwym stękaniem. Ziewnął i głowę podał w tył, ramię
wyciągnął
iakby dla odzyskania równowagi i głowę podniósł , ale niezdoła iey utrzymać i spuścił na
piersi.
Atamanie, iutro o świcie pogany tu; nasi w iassyrze u nich, wziąłem szablą w łeb; włócznią
W biodra, kulą w bok, cały niemogę.
I podrzucił w górę oba ramiona na wzór tonących.
“Hrehory umiera, uiechay żyie Igor Sa- haydaczny.“
I upadł na plecy, ostatni krzyk iego byt pożegnaniem wodza i odgrózką wrogom, 011 rozbił
się o głazy iak łoskot pancerza, co pęka od tęgiego razu.
Porwał się Zarucki i obszedł ognisko, na ziemi leży Kozak rozciągniouy iak długi, krew
ieszcze pluska z czoła i z piersi, ale zresztą żadnego ruchu nie dostrzedz w ciele. Wódz poyrzał
nań wzrokiem przyzwyczaionym do takowych obrazów. Barwa oczekiwania z twarzy mu
zeszła, on myślał że to duch który rozwalił mogiłę by gońcem innego świata stawić się iego
wezwaniu, a to człowiek co się przywlókł by donieść
o zieinskiey wieści i umarł.
Ale len człowiek wśród bólów konania o Hetmanie swoiin pamiętał iak syn o oycu, po
śniegu się zataczał cały w ranach, by raz ieszcze wykrzyknąć iego iinie przed niin samym. Za
tę wierność i kochanie, Zarucki ścisnął rękę martwemu i rzekł iako zwykł był mawiać nad
trupami swoich. “Wieczny odpoczynek tobie Hrehory, byłeś dzielnym W boiu.
Potem zuów się położył na ziemi przy strii- rlilałey Marynie.
Anioły i duchy przymknęli uszy na moie wołania. Znać grzechy moie, stanęły wałem
między niemi a mną. Zycie iest marną bitwą, w którey człek nigdy z konia nie zsiada i walcząc
bez ustanku wreście przegrać musi, nie żałnię życia; ale ty dostoyna i hoża, zrodzona byś
ludziom panowała, krwawisz mi serce widokiem tylu wdzięków które zaginą przed czasem, bo
na iutro pewna zagnba.
Ci którzy państwami rządzą nie wschodzą i nie zapadaią gwiazd codziennych trybem,
odrzekła wstrząsaiąc - pierścieniami włosów z pło- nuennem spoyrżeniem, nasze urodzenie i
śmierć zarówno iest podziwem dla ludzi; w tein niechby będzie nasza pociecha — ale tu głos
się
zmienił nagle i reszta dumy odpadła od czoła. Na mróz i głód nie brakło mi wytrwałości , na
zgryzoty i utęsknienia szerokie nosiłam serce, a teraz kiedy rozleciało się ono państwo
obszerne i prześliczne, obfite w zboża i męże i złoto, kiedy komory pałaców inoich na iaskinię
się przemieniły , nie płaczę, nie szlocham, ale poczekam odrobinę ieszcze, póki przyidzie
zwyciężca i mnie urągać się będzie, a wtedy uniżony pokłon oddam panu w niebiesiech i z tego
świata usunę się na wieki.
Kiedy świtać zaczynało, wódz tnołodźców porwał za szablę i rusznicę, obiąl ramieniem ki-
bić Maryny i w głąb iaskini się zanurzył, ani* brał się iuż drogą wiodącą ku mogile dziecięcia,
ale inną zupełnie, w bok tey pierwszey. Słabe światło zaziera przez otwory i szczeliny, gruzów
pod nogami niemiara , zgiełk wiszących urwisk nad głową, słupy szronem okryte iak larwy
bieleią. Czyż on żywcem do grobu zstępuie z kochanką.
W tein iaśniey się zrobi, płachta światła iakby oderwała się od niebios i skałę przebiła, leży
na dolnych głazach, zewsząd otoczona cieniem; nad
12
*
nią rozerwane sklepienie i widać przelatującą chmurę. —
Tu Zarucki ścisnął rękę Carowej i wstępuiąc schodami które czas wydłutował w ścianie
lochu, wiódł ią Za sobą, przebył otwór w górze i wdarł się na wierzchnie sklepienie.
Niebo całe szare od obłoków, u wschodu tylko zorza ognisko rozpaliła swoie i czeka
słońca; gdzie niegdzie błękit przebiia, chmury iuż się nie trzymaią razem, ale iedue za drugieini
pędzą, przeczucie wiosny w powietrzu rozlane. Wszędzie naokoło podnoszą się skały śniegiem
ubielone. Hetman wie dobrze, dokąd zmierza, ani spieszył się iak zbieg, ani zastanawiał się iak
zbłąkany wędrowiec — ale równym stąpa krokiem, pilnuie towarzyszki, a zarazem okolicę
przebiega oczyma. Jeszcze buńczuki powiewaią na tych samych cyplach, dotąd nie słychać ni
głosów, ni szczęków. “A więc daley, a więc daley, ku tey “skale co się stromemi piętrami
wzbiia nad ia- “skiuią iak wieża nad zamkiem, u iey szczytu “raz ostatni walczyć i zginąć chcę.
I
I iak gdyby fale ogroinney powodzi lecącej
z góry, nagle skamieniały, w takąwy sposób piętrzy się skała, to wydymaiąc pierś swoią to
wziewaiąc ią uazad, po tych szczeblach z głazu wdzierali się oboie, doszedłszy krawędzi nay-
wyższey zasiedli i patrzą na świat co się pod niemi i nad niemi rozciąga, wzrokiem pożegnania.
Ztąd obiąć mogą tę całą warownię natury która wznosi się z łona pustyni, cisną się tłumem
opoki, rozdzielone tu i ow dzie przepaścią. Ich ostrza to skupione, to rozerwane, to ząbkowane
iak baszty, to spiczaste iak minarety, to w
r
zorem kopuł spłaszczone. Naywiększa ich część nie
naśladuie żadnych kształtów, ale pną się w górę, obwisłe śniegiem, liaieżone lodami, łamiąc
się w kąty, zaginaiąc sięwłuki, z dziką wspaniałością. Wschodzi słońce nad krańcem pustyni,
piaski zapłoniły się, zatliły się szczyty; a ono ogromne, krwawe pośród pożaru chmur się
wznosi. .
W tedy iedną razą ozwały się krzyki, nawoływania i hasła, głosy te grzmotem rozlegaią się
pomiędzy skałami i iak burza owiały Hetmana dokoła. To dzwony pogrzebu naszego, rzeknie z
cicha i rusznicę opatrzy, lufę obciera z rosy, by składuiey celować mógł.
Z okolicznych gór sypią się hufce, z okolicznych wąwozów występuią rnfv, to idą na
przód, to się cofną, to gromadzą się do kupy to rozchodząj to ciągną iednym szeregiem, to ma-
łeimjoddziały, znać że wodza szukaią. Jemu spoglądaiąceinu z wysoka zda się, iak gdyby
ludzie owi nagle tknięci ślepotą zataczali się drogi znaleść niemogąc.
To orszak naszego pogrzebu, rzekuie z cicha i zaśmieie się gorzko, szablę wyciągnie z
pochwy i położy przy sobie; kindżał przymocuie, by nie zleciał w chwili zapasów — i oczy
utopi W Marynie by przed zgonem nacieszyć się ie- szcze, ową gładką twarzą, na kiórey
niebezpieczeństwo i ieduego zmarszczka wycisnąć nie zdoła.
Wrzask nagły podniósł się od dołu, wnet strzał chmura i garść kul rozbiła się o skałę pod
stopami Zarnckiego.
Zobaczyli nas, rzekł spokoynie. Wzdrygnęła się pomimowolnie Maryna i krzyknęła w
obłąkaniu: ..o Polsko. Polsko gdŁifiŁiesteśu.o Oyczyznojnoia!“ Ale ta słabość chwilkę trwała
tylko, poduiosła się i promieniami słońca oblana, spoglada na zbliżaiących się wrogów, oni
wdzie- raią się którędy mogą i znów milczą tak iak chmury przed burzą.
Wdzieraią się i po ślizkich farzaią się głazach, nieieden runie w dół by nie powstać wię-
cey, odwalaią gruzy, czepiaią się w'ystaiących słupów, rozbiiaią ostrza lodu, pasuią się z
urwiskami dobywaiąc sił wszystkich, iak gdyby na polu bitwy z wrogiem; napróżno; co uydą
kroków kilka zsuwaią się nazad na kłębach śniegu — wyginaia ciała, rozciągaią ramiona by się
utrzymać, klną proroka od złości i bólu; napróżno, napróżuo, skała odpiera ich cięgle ;
obchodzą ią i szukaią z inney strony przystępu, nie- znaiąc drogi którą przeszedł Zarucki. A on
siedząc na wysokości spogląda na nich iako człek zwyczayny pracom ludzkim w pocie i krwi
odbytym, a które długo na nic się nie zdadzą. Zresztą ilieznać w iego oczach by się unosił
weselem, dla tego iż oni męczą się i konaią; on wie, że wcześniey czy pózniey po wielu trndach
i zgonach, doydą cyplu na którym ich czeka, a nie tyle kocha się w życiu by cieszył się
przedłużonein o godzinę.
Wrócili się i u stóp skały stanęli niewzruszeni ; słychać głos iakiś co do nich przemawia; a
w
r
ostatku iego dźwięków które wiatr przynosi do Zaruckiego znać ieszcze wyraz gniewu
i pogardy, potem przerywane wołanie, niby rozkazy, niby odezwa do każdego po imieniu.
Teraz iuż wszystko ucichło; ale z pomiędzy czarney ich massy występuią inęże i w mały hufiec
się gromadzą, iak odrywaiąca się chmura od gęstwiny zbitych obłoków, kiedy się iey zachce
własnych lotów spróbować po niebie.
I w mgnieniu oka, rozsypawszy się na szereg długi, zaczną się wdzierać — wszyscy czarni
po białym śniegu — co chwil kilka przerzedzaią się; ów zniknął i śladu po nim uiemasz, tam-
temu głowę ieszcze widać nad śniegiem, ten potknął się i leży bez ducha, ale kto szczęsliw-
szy, ale kto zręcznieyszy, ten wspina się w gorę, iuż zbroię na każdym rozeznać można —
rysów ieszcze nie.
A ten który drze się na czele, dziwnie szybko uwiia się pośród przeszkód niebezpieczney
drogi. Skacze na zabóy i nie padnie nigdy, śliżga po lodzie i bieży po śniegu iak gdyby ańiół
stróż trzymał go za włosy, rzadko spoyrzy pod się, ciągle oczy w cypel skały wlepid, a gdzie
otcliWi z boku 011 nachyla się ku niey, a gdzie doły tara nieodwraca się od nich ale pędzi
prosto i przesadza ie w pędzie — w ręku trzyma szablę;
towarzysze podpieraią się na włóczniach i bułatach, on ieden swoiey klingi śniegiem zmazać
nie chce, ale wstrząsa ią nad czołem i poi w słońca promieniach. Zaw
r
óy lśni mn się futrem i
połyska dyiainenty, kolczuga to samo, a co chwila woła na swoich ostrym, przeraźliwym,
głosem, każe spieszyć za sobą, szydzi z ich ostrożności, a kiedy który się obali i zlatuie w dół,-
on ieszćze głośniey się urąga.
Bać mi zdrowa na wieki, rzehł Zarncki, podnosząc się z siedzenia i przykładaiąc rusznicę
do oka; ale wnet ią spuścił w dół.
“Czas ieszcze przypomuić cię Bogu/*
Przykląkł, strzelbę odsunął, pałasz złożył na ziemi, kindżał od pasał i rzucił o dwa kroki od
siebie: słyszałem że Zbawiciel który dał się ukrzyżować za nasze w
r
iny, nie lubi tych co go
orężnie wzywaią. Przy nim w milczeniu, uniżyła się także przed Stwórcą Maryna.
Modlitw
r
a Hetmana krótką była, w pokorze schylił czoło, dłonie ścisnął gorąco, prosił o
przebaczenie w duchu, ale mało słów wyrzekł, iako przystało na żołnierza, co przewalczył
życie i pacierzy zapomniał wśród boiów.
A kiedy powstał, z lepszą otuchą poyrzałku następuiącym wrogom i wziął się do broni.
Dwa razy wystrzelił — dwa ięki usłyszał, i .dwa trapy zśliznęły się na dół, iak pnie ścięte, spu-
szczone z góry; niema iuż czasu nabić rusznicy, a zatem rzucił ią w przepaść, ona to głucho
szumie po suiegu, to z brzękiem rozbiia się o głazy.
Szablę wyciągnął przed się, Marynę własuem ciałem zakrywa, w tey chwili bił mu z oczu
blask płomienia iaki boie w sercach woiowni- ków zapalaią ; nie była to wściekłość, ani też
krwi pragnienie; nie był to zawrót mózgu w niebezpiecznym razie; ale wyższość umierającego
bohatyra nad zwyciężcaini; ale przeświadczenie duszy u progu wieczności, iż nie napróżno
błąkała się po zieinskiein wygnaniu. By stanąć przed Tym który ią zesłał iednego trza podrzutu
ieszcze. Patrzcie iak z uieustraszonem sercem zabiera się do niego, piersi wystawił na groty,
nogę wrył w ziemię i posągiem stoi. Doyrzyi na licach iednego zuaku wahania lub trwogi, a
lutnię moią rozbiię na wieki; lewą ręką z tyłu dłoń ukochaney trzyma, chwila ieszcze a osaczą
go wrogi.
Wódz ich dochodzi inż cypla, ale żadnemu strzały wypuścić ni kuli nie daie. Znikł pod
wysuwaiaca się opoką — uchwycił się wiszaru i wnet ukazał się na niey.
Podday się Igorze Sahaydaczny Zarucki.
I to mówiąc, szablę spuscił w dół, s^oirn przykazał to samo, ale nie miłosierdzie ni uwiel-
bienie ku zw
r
yciężonenm przebija z iego liców; zasępione ma czoło; a namiętność iakowaś go-
reie w zrzenicy.
Hetman zbył go milczeniem i wynosi ramie do cięcia; w tem uczuie drętwieiące palce
Maryny i poiniinow'olnie się odwróci, a ona blada oczy przesłoniła ręką i powoli nachyla się
mdle- iac. Bozśiniał się Nuradyn Murza i klasnął w dłonie. Ha! poznała, bierzcie go, bierzcie
ią; dla uiego męki, dla niey czwarty mąż.
On spuścił głow
r
ę na piersi i rzekł głosem rozpaczy : Bóg wie czem karze grzechy inoicgo
żywota, śmierci się nie lękałem, aż 011 zesłał na mnie hańbę niewoli.
12.
Jak mogli tak zmykali Tatarzy o<l skał, od wąwozów — iuż tez pogodnieysze niebo,
słonce przygrzewać zaczyna, śnieg topnieie i wsiąka w piasek pod spodem — nadzieia, ze u
brzegów Jaiku, zastaną gońców z Astrachami i oinczone wielbłądy, dodała im ducha.
Przebyli rzekę po lodzie — na tamtey stronie wódz kazał położyć się obozem , wielbłądy i
gońce z Astrachami iuż czekali na nich — aza- tem rozhiią namioty, ogniska rozpalą, biorą się
do mięsa i ryżu, wina i wódki nieżałuią sobie, wrzeszczą, a kiedy godzina modlitwy nadchodzi,
bluźnią Bogu, śmieią się z proroka i piiądaley.
Na piaszczystym wzgórzu, z którego wiatr zmiótł śniegi stoi namiot Nuradyna podparły
słupami długi i szeroki, obity skórami, z kopułą malowaną w połyskniące barwy, z pół
księżycem nad nią.
%
Ztąd widok na cały obóz się roztacza, na pustynię aż do krańców widuokręgu i na brzegi
Jaiku, snuiące się w bezustannych zakrętach ku morzu, i na szare morze w oddali.
Dotąd wódz nie rozmawiał z swoieiui ieńcami, przynaymniey nikt nie widział go razem z
niemi; 011 iechał na czele swoich hufców, ich prowadzono z tyłu, męża w łańcuchach,
niewiastę w taśmach z iedwabiu, iako był przykazał na cyplu skały.
A kiedy stanął na mieyscu, krótkiem słowem oznaymił swą wolę, by każdy odpoczął i
hulał; sam wszedł do swego namiotu i ioż nie ukazał się więcey; nadedniem tylko kilku
śpiących u stóp wzgórza Tatarów w około ognia, wśród rozrzuconych ostatków biesiady,
przebudził nagle hałas iakowyś; ciekawie na pół rozmarzeni, wytężyli uszy, brzęk kaydan
słychać było i głos Niiradyna; ale słów żadnych nie można rozeznać potem głuchy ięk nastąpił.
Wzdrygnęli się słuchacze i wszyscy razem pomimowolnie zawołali: Allah! — łoskot
padaiącego ciała na nowo przymknął im usta.
Wszystko ucichło, oui czekali ieszcze, ale niczego się niedoczekali , zatem każden wychyli
czarę i znów oprze głowę o siodło by zasnąć.
Teraz to południe, słońce na uiebie z chmurami się zabawia, to do piersi ie tuli i na pół
świeci tylko, to rozagnia ie i błyszczy w całey
okazałości. Środkiem obozu, zbrojni straznicj wiodą niewiastę, długim zasłonioną welonem,
broniąc iej od ciekaw
r
jch spojrzeń, zagrodą z dzid i szabel, spiesząc się o ile tchu im stanie;
przeszli obóz całj i wstępuią na wzgórze, zakołaczą do namiotu, podniesie sią opona i wj-
puszczą z pomiędzj siebie tę którą dotąd trzj- mali; potem za usłjszaiijm roskazem, oddalą się
nazad i rozsjpią na różne stronj. A ona weszła z głową schjloną, iako przjstało królowej bez
królestwa, niewieście bez towarzjszki, chrzęści ance wśród pogan, polce wśród służalców
moskwj, ale czjz to sen obiął nagle iej zmj- słj? czj iuż świat pożegnała i zapomniawszj
o śmierci, dostała się do krainj czarów. Zewsząd wiązki świateł róznofarbnjch krążą, zlatuią,
śmigaią, woń kadzideł oblewa ią, raj kwiatów otacza dokoła.
Pod iej stopami kobierce liasladuią zieloność murawj, djiamentj rosj przeyrzeystość i kro-
ple; u ścian piętrzą się obicia przetykane wieńcami róz, fiołek, iasmiuów i gałęzi, na którjch
malowane ptaki, prześliczne roztaczaią pióra, a z góry pada światło dzienne, ale nim dojdzie
oczu, przekrada się pośród muślinów i iedwabiów,
długo błądzić musi po haftach ze złota i srebra, ślizgać na perłach, wyssać błękit z ametystów i
rubinów purpurę, a wtedy całe piane od farb i połysków na dół się ztoczy i pląsa w drżące łtiki
którym końca nieinasz; one biegną dołein i wspinaią się nazad, wypuszczając z siebie okręgi,
iskry rozkwitania i życia pozór owym udanym haftom nadaiąc, a proinienisteini sieci cały
naiuiót kratkuią od góry do dołu zalewaią potokiem iasności, która płynie szkarłatem i błę-
kitem , zieleni się iak szmaragd to złoci iak pomarańcza i do oka wpływa mile, bez rażenia, bez
olśnienia, gdyby tysiąc motyli igraiących razem po trawniku, kiedy słońce iuż nie parzy a
zachodzi w złocie, księżyc zaś naprzeciwko się podnosi lamowany srebrem, a między niemi
dwoma uięte chmury hożym wieńcem oplataią niebo; o takowey godzinie chciałoby się zasnąć
z roskoszy na wieki.
Jakoż temu który leży na owey sofie w głębi pod oponą z iedwabiu znać z oczów, że marzy
o miłości śmierci; bo clioć lubieżny uśmiech nsiadł mu na ustach, bo choć tyle wzruszony iż
bliskim rozczulenia się wydaie, dosyć raz przebiegnąć owe rysy naciągnięte, rozognione
rumieńcem gorączki, by wyczytać, iż śmierć niedaleka mu grozi, a to nie łagodna* na spo-
koynein łożu, ale taka namiętna i rozpasana w boleściach, iak rozpasanein było iego życie w
chuciach i czynach.
Leży na posłaniu* ale trudno mu doleżeć ie- szcze chwili na niem, choć pragnie się wstrzy-
mać i krwi zimney dowieść; bo wie dobrze iż spotkał się z duszą pełną i statku i hartu; bo chce
inakszym się pokazać niż był przed laty; nie iiiż po dziecinnemu i prosić i domagać się, ale iako
na męża przystało znaglać i rozkazować.
Napróżno, napróżno; iakąż siłą potrafi zaprzeć w siebie ten dreszcz który po nim bieży?
krwi biiącey nie odpłoszy od serca* od skroni, żadnym sposobem; 011 syn pustyni ssał promie-
nie iey słońca w kolebce i z nich spieka na zawzdy została się w łonie; azatem zgrzytnie i
rękoma uderzaiąc o łoże odeprze się od niego; skoczył* stoi w'sród namiotu naprzeciwko aiiey.
Tu ieszcze walczył z sobą samym, ale nie zdołał wystroić liców w pogodnieyszą barwę. Tu
ieszcze drżące załamywał dłonie, chcąc im nadać pozór niewzruszoności, ale krew coraz
zażarciey
wre mu po żyłach, by zmysły odzyskać głowę na chwilę odwrócić usiłuie. Ale nie potrafił, bo
siła namiętności trzyma zrzeuicę iego wlepiona wprost naprzeciw. Poznał że nieposkromi
ognia który w nim bucha — azatem rzucił się iak wściekły, zasłonę rozdarł i oderwał z iey
skroni i zatrzymał się dysząc z potem na czole, obłąkanym wzrokiem, do szczętu znękany.
A ona wciąż zachowuie milczenie i z zwykłey powagi nic nie spuszcza, wprawdzie na
iagodach znać ślady łez i smutek, ale kiedy te łzy wylała, o tem nikt nie wie; a teraz suche ma
powieki i oczy posępne od wzgardy. Nuradyn wpatrywał się w nią i długo i długo. Dziwna że
tak nagle się uciszył — głos mu zasnął w piersiach, ruch zasnął w twarzy i ramionach, iedno
spoy- rzenia zawsze równie mocne, sypią iskrami na lica Maryny, i z czoła mu wyczytać
suadno, iż w duchu głęboko się namyśla; zapewnie nie trybem ludzi którźy ważą na szali
roztropności zamiary i doszedłszy brzegu przepaści wahaią się nad nim, ale tak iak godziło się
iemu, który nigdy żadnego uczucia nie rugował z duszy, o przyszłość niedbał i duszę za pole
bitwy oddał
13
namiętnościom, a Tey co zwyciężyła dał dowód zawsze i sercem i ciałem.
Zapewnie teraz w nim podobna odbywa się walka, a promienie róznofarbnego światła
igraiąc po zieloney szarfie ^iarliowaney złotem, po kaftanie i inieniącem się futrze, po białym
za- woiu, twarz mu naymilszeini oblewaią tęczami. Wreście, lica i ego znów w
r
yrazu żywego,
zmiennego nabiorą, głos do ust się ciśnie i mówić zaczyna — słowa iego muzykę naśladuią, ani
iedney ciągle trzymaią się miary, ale przechodzą od tonów pieśni słabey, ginącey w oddali do
dźwięków woiennego pienia, brzmiącego po nad szczątkami broni i zwłokami poległych, w
ustach zwyciężcy.
O Agay-Hanie nikt nie słyszał oddawna — pamięć pacholęcia zaginęła, iah gdyby to
pachole przypoinnić się nigdy nie miało; prawda — on był lękliwym, kochał panią i służył
wiernie; śmierci za niey się nie bał; nawiedzał ią pod czarnym sklepieniem; o iakież z niego
dziecię było w tedy; precz mi z tein wspomnieniem, niech ono będzie dla mnie iak skóra dla
węża kiedy ią odrzuci, a w nowe ustroi się szaty. Hey; w
r
ąż wtedy śiniga i syczy w radości bo
init iaclu przybyło, bo w pierścienie ze srebra i złota oblekł giętkie ciało; biada ptakom co na-
dlecę, biada wędrowcom którzy liadeydą : w pysze z chwały swoiey, nie darnie nikomu. O
Agay- Hanie nikt nie słyszał oddawna; ale 011 nie przepadł iak gwiazda co zlatuie na dół w
głębiny świata, iak koncha co z brzegu zsuwa się w bezdenności morza; on wybrał się sam
ieden i przez pustynię życia do Medyny serca swoiego, pielgrzymował długo, o skwarze i
pragnieniu, urągaiąc się z przeszkód i trudów, aż wreście doszedł, a choć spalone ma czoło,
nadwątloną siłę, nie załuie tego! bo to dla ciebie czynił hurysso inoia!
A teraz chwila szczęścia, nad nim zawisła, iako zbawienie nad grzeszuikiein, co długo
błagał proroka, aż prorok zlitował się ieg o wołaniom.— Losem woyny, odrzekła surowo, w
ręce sługi swego dostała się pani, ale nie przeto, znikł rozdział między Carową a giermkiem.
Tu się zatrzymała ale zaraz potem zawoła: nie — za nadtośiny bliskie śmierci, ażeby się
ieszcze pysznić z darów które niegdyś Bóg zlał na naszą głowę a w upodobaniu Swoiem odiął
nam, za to żeśmy iego przykazań we wszystkiem się nie
13*
pilnowały. Wśród tey pustyni, w htórey iaho przeczuwamy, grób nas czeka, zaponiuiyuiy o
Kremliuie i dniu owym, kiedy nie byłbyś śmiał oczu podnieść az do poręczy naszego tronu, ale
imię na chrzcie nadane, ale drugie itnie od przodków wzięte, tobie dobrze znane, twoią hardość
ukrócić powinno. Owem pierwszem chrzescianką iestem, owetn drugiem Polka —uchyl czoła
pochańcze pamiętny klęsk i w stydu swoiey braci, ucisz się Tatarze. — Udaiesz chytra bo
znasz moie dzieie, one były muzykę twoiego więzienia. Tain obsypałem cię perłami i dyia-
inenty z skarbnicy chwały moich naddziadów.
Uśmiech goryczy, wykręcił mu usta.
Nie mów iuz mi o tem co przeszło, potem będzie sprawa i z nim i z nieini; ale mów ze innie
kochasz, ale mów ze chcesz być morzem iasności i roskoszj w którym zatonę. Tyś mi życie
przepsnła na niwecz — iako gwiazda co wróży nieszczęście, ukazałaś mi się i drasnęłaś
promieniem; a potem zniknęłaś o gv^iazdo inoia, porwały cię wiry z ognia i uniosły daleko
odemnie, a ia zostałem w ciemności, klnąc proroka, szarpiąc włosy; ięzykiem moim stały się
przekleństwa, napoiein łzy i krew sączącą się
z potłuczonych sbroui. Ha! nagle porwałem się do biegu, ten btóry cię uw
r
iózł nieuydzie iney
zemsty. Ścigałem i pieszo i konno, podliłem się przed ludźmi, klękałem przed boiarami, a
śmiałem się w duszy; oni myśleli ze to dla nich; a to dla ciebie było. Kiedy to mówił, ciemniały
mu rysy i pański głos przybierał, ona milczy i zdaie się nie słuchać.
Ha! patrzcie! syn Padyszahów, mocarz nad Emirami, synowiec słońca, darmo zebrze
miłosierdzia u Laszki. Gdzie twoie woysba, gdzie dwory, posagi, potęga, gdzie Dymitr, gdzie
Za- r 11 chi ? opuściło cię wszystko, liść po liściu opadł z drzewa; strumień szczęścia fala po
fali wysechł na żwirze niedoli; w kim dufasz, na czem się oprzesz, spoyrzyi w około, sama
iesteś wśród hufców moich. — Wiem o tem, że sama i dla tego na śmierć się gotuię, giermku
nieprzeszkadzay myślom moim, bo długi w
r
ątek życia muszę okręcić wkoło chw
r
ii tych kilka,
co 'mi ieszcze pozostały, a poteih rozkazy Cara wypełnisz! —
O zw
r
ażay, zważay na rnoie słowa, pokochałem ciebie naycuduieyszą wśród urodziwych,
biedy anioł zesłany od Allaha, przelatuiąc powietrze, zatrzymałby się W locie, roztoczył nad
tobą
skrzydła i przypatrował się tobie, tok samo gdyby iaką nową spotkał gwiazdę, w chwili kiedy
na rozkaz Stwórcy wznosi się z otchłani i pierwsze uayświezsze promienie, rozsyła po świecie.
Dziś hnrysso inoia, po długiem niewidzeniu, znów oglądam ciebie, ale mgła żałości obwiia
twe czoło, iad głodu i nędzy wgryzł się w rysy twoie, pył długich błędów i bitew, przj pruszył
kwiecie iagód twoich, od zimna skrzepła twa zrzenica, na powiekach dźwigasz ciężar bezsen-
nych nocy. Byłaś iak chmura ukochana od słońca, na całj&i niebie żadna insza iey nie
zrów'i»a, ona iedna ciągnie oczy ksobie, bo do niey całego nieba zbiegły się iasności^ szkarłaty
i złota, wiatry iey się przymilaią i śpiewaią w chórze, podczas błękitney żeglugi. A teraz zda mi
się, iakoby zaszło słońce, a owa piękna, została z tyłu. Księżyc wznidzie i srebrem ią wieńczy,
ona cała srebrna przetykana gwiazdami, i patrzę na nią dotąd i kocham dotąd. Zęrwiy się do
lotu chmuro, przebiegniy od morza do morza, gdzie takiego drugiego znaydziesz, coby
zarówno cię ubóstwiał czyś w pełni czyś o zmierchu twey chwały.
Zważay, zważay na moie słowa. Car tu iest uiczein; z potęgi j
e
go śmieie «¡ę Agay - Han iak
z kurzawy, którą z nóg otrząsa. Ja tu panem, na całą pustynię. Zapomniy o przeszłości iako o
ptaku co przeleciał i nigdy nie w
r
róci. Na rączych koniach, nchodz zemną razem. Za teini
piaski, murawy się zielenią, kwiecia niemiara i oceau roskoszy. Tam hurysso moia, nas dwoie
będzie a świat cały naszein łożem miłości. Precz mi z Oyczyzną, Bogiem, prorokiem, sławą i
ludźmi. Zyć będę w obięciarh twoich i skonam na twoiey piersi.
I zbliżał się do uiey z drzącemi ramionmi, iak gdyby ciało zabierało się do gwałtownego
rozprzęgnienia. Rozhtiźdane chucie, szarpią mu rysy na twarzy, skręcaią usta na których po-
żądliwość się pieni. Zęby dzwonią, lica biią od krwi co do nich uapływ'a. W tey chwili wszelki
ślad Boży, odpadł od niego i stał się człowiekiem na podobieństwo Szatana.
A ona zawsze równie poważna i nieulękniona, wzrokiem którym go hamowała przed laty,
wstrzymuje i dzisiay. On ślepego był męstwa na polu bitwy, odwaga w nim stawała się na-
miętnością , nieraz rzucił się ieden pośród tłumu
nieprzyiaciół, nieraz choć słabszy, okręcił się giętko naokoło wroga i nagiął ku ziemi; nie z
rozwagą, nie z zimnym statkiem szedł naprzeciw śmierci ale z wściekłością, z obłąkaniem; a
teraz do tey którą ścigał tak długo przystąpić nie śmie, wyciąga ramiona, opadaią ramiona ,
rzuca się ku niey, radby ią porwać W obięcia i przygnieść do piersi i tarzać się z nią po ziemi
iako wąż z gadziną, ale zawsze odparty owem spoyrzeniein napół dumnem, świętem na pół, w
którem i wstyd niewieści i uroczystość duszy myślącey o zgonie i ślad cierpień miesza się do
czegoś dawnego, do okazałości pozostałey z tylu powodzeń i potęgi, niewiedząc co czynić, to
płacze iak dziecko, to zgrzyta iak potępieniec.
Ale bo też na czoło Maryny Mniszchowney, dziwna zstąpiła uroda, nie owa ziemska,
którey hołd skladaią ludzie westchnieniem i pocałunkami, w którey przypadek zdarza iż róże
zakwitną na licu a gwiazdy zaiskrzą się w oczach, alkowa niebieska, co iako cień znikomy,
czasem obiawia się na twarzy, a rysów się nie trzyma, a z płcią się nie zlewa, ale iest córką
duszy nie- poiętą i boską iak dusza.
Agay-Han spiesznym krokiem przeszedł namiot i stanął naprzeciw łoża. Tain u makaty
haftowaney w nayślicznieysze kwiecia, wisi sznurek iedwabny, z błyszczącą gałką, porwał za
nią i zawołał.
Ha! doszedłem taiemnicy twoiey , ty sądziłaś że to perła ukryta w morzu. Igorze Sahay-
daczny Zarucki sain ukaż się lubey i rozwiąż ią od przysiąg wierności.
Rozśmiał się całym gardłem iak śmieią się owi co zmysły stracili i ściągnął sznurek, wuet
podniosła się kurtyna i coraz wyżey się podnosi i zwiia.
A otoż na czarney pościeli leży człowiek w zbroczonych szatach. — Twarz blada i ręce
białe, na szyi skrzepła krew się czerwieni iak naszyynik z korala, ale świeżości życia śmierć
ieszcze dotąd całkiem wyssać niepotrafiła, choć iuż rysy rozwątliła i sinością powlekła.
Nachylił się Tatar rękę oplótł włosami głowy i głowa poszła za ręką bez żadnego oporu, przez
chwilę kołysał ią w dłoni, urągaiąc ściętym ustom, spuszczonym powiekom, roskoszuiąc w
śmierci niecierpianego, kiedy nie mógł roskoszować w miłości kochanki, potem rzucił ią pod
stopy
Marynie i w tedy utopił w nią wzrok przenikający, zacięty, iakby dla wyśledzenia czego mógł
się spodziewać z niey po takim widoku.
Niegdyś byłaby wszystek ogień oczów wypłakała nad ciałem kochanka, przekleństwami i
zemstą ścigała modercę, sama do oręża i konia się wziąwszy, w tropy za nim poleciała, wśród
ciemney nocy, po bezdrożach, napotkanego zmusiła do walki.
Ale dziś insze i myśli i czasy, ręce wychudłe od nędzy, osłabłe od ciężaru kaydan, nikt nie
stawi się na rozkaz, nikt niepoda ni sztyletu ni szabli; a też iuż i pono ostatnia chwila się zbliża,
o ziemskich uczuciach zapomnieć się godzi, gw
r
oli świętszym marzeniom duszę puścić trzeba
w niebieskie szlaki, w drogę u którey początku się stoi, a którey końca niedomyśleć się Panie
Boze.
A zatem nie ledwo że konaiąca z wzruszenia i żałości, uklękła nad ową śniadą głową i spu-
ściła ku niey oczy, a czem iednem mógł# przysłużyć się iey, to za nią ofiarowała, modlitwę —
szczerą i niepokalaną, którą polecała duszę zmarłego opiece aniołów', a potem wstaie, drżąca
od osłabienia, z równym iednak blaskiem w
zrzenicy, łzami niezamgloney. Łzy gą dziećmi przelotnego smutku, iak z chmury wiosenney,
na lica spadaią i wróżą pogodę, ale kiedy zetuie ich inróz boleści, wtedy nie pytay się o słońce,
bo ono może iuż nigdy nie wróci.
WAgay-Hauie wre ciągle namiętuość i mózg szaleie. Zuów przeszedł namiot iak długi,
Hetmana głowę pchnął nogą, ona potoczyła się ku ciału — i zapuścił kurtynę, potem zdiął z
nad łoża tesak oprawny w szmaragdy i niosąc go w ręku, zbliża się do Maryny,
Nie igray zeinną niewiasto, iżby chwila miłości rączo nie uleciała, a wtedy nadciągnie
godzina zemsty i kary; bo zemsta iako miłość weselem iest sercu, które' przesiękło rosą połu-
dniowy. Każda kropla takowey rosy, od waszych iskier gorzey pali i roziątrza; różane w niey
wonie i trucizna piekielna zarazem; ogień co krąży po mnie iest wieczną ci taiemnicą córko
północy. Ale z nim tak ostrożnie iako z płomieniem Allaha — bo on równie zabiiać umie.
Tu nagła zmiana zaszła w iego rysach i postawie, raz ieszcze udaie się do prośby, raz ie~
szcze schyla przed nią czoło iako przed panią, spoyrzeiiiom swoiein żaru uyinuie i na drżące,
czułe zamienia, głos zniżył i płyną iego dźwięki iako dumka przez dziecię śpiewana.
Zmiłtiy, o zmiłuy się nademną hurysso moia ! Gwoli tobie całe poświęciłem życie, potok
lat młodych który mógł huczyć i pieuić się po świecie, rozwalać skały i wykorzeniać lasy,
zmusiłem do płynienia za twemi śladami, a ou się stał drobnym strumieniem, który wyschnie w
pamięci ludzi.
Ostatni iestem z inoiego szczepu, mamże się rozbić marnie na skale twoiego
niemiłosierdzia i zaginąć, bez sławy, bez roskoszy, iako wyspa na morzu patrz, występnie z
łona kipiących bałwanów, dniem i nocą złote miota ognie, nikt iey nie widział i nie dziw ił się
iey, samotna wśród pustyni wód, wylała całą okazałość i znów zapada w otchłanie. Tak i
zemną będzie. Śmierć ci grozi w szędzie , piołun rośnie gdzie spoyrzysz tylko, a tam gdzie ci
wskazuię, wo- liieią róże i iasminy. Skosztuy hurysso piiharu miłości moiey, służyć ci będę
iako duchy* w niebie służą Allahowi — w iasności oczu twoich iako motyl ulatywać będę —
dopóki olśniony, upoiony, spalony, nie padnę 11 stóp twoich, a wtedy popiół zemnie i
kurzawa, a wtedy deptay
po mnie i przeklinay mnie, ale teraż bądź moiij, roztwórz obięcia twoie i synowi Padyszachów
day spocząć na liliach twey piersi na bialey piersi.
I rysy młodocianą przybierały barwę, iaho kwiat o skwarze słońca zwiędniały, a wieczorem
podnoszący liście, tak i on w tey chwili rzeźwił się w nagłey czułości; uśmiech miłosny,
swawolny, usta mu krasi, założył ręce i błaga. Nuradyna Murzy żaden z iego ludzi by nie
poznał w tey chwili; myśląc o tobie zatraciłem i ięzyk i naukę moich oyców; z duchami iuż nie
umiem rozmawiać, ludziom rozkazować nie potrafię, wymknął mu się tesak z dłoni i podnosił
oczy ku Marynie iako chrzesciańskie dziecię klęcząc poduosi oczy ku obrazowi Świętey.
Morderco, pohańcze bez wstydu i boiażni Bo- zey, nie każ moich myśli twoiemi gwary,
możesz mnie męczyć i zabić, Maryna Mniszchówna śmierci nie lęka się, bylebyś umilkł i
chwil kilka do modlitwy zostawił.
Głos iey posępny, wzgardliwy, przeszył wskroś Agay-Hana. Schyla się uiżey, ale nie w
pokorze, iedno by podnieść sztylet upuszczony, a kiedy go podniósł, wyrwał z pochwy,
pochwę
cisnął pod nogi, a rękoieść okręcił palcami, aż mu zy ty ręki nabrzmieią, a do oka , do rysów,
ciśnie się wyraz wściekłości, całem ciałem trzęsie się gwałtownie, ścisnął zęby iak gdyby
chciał się wstrzymać, ale głos w któren wcieliła się namiętność duszy, usta mu rozerwie.
Miłość twoia była dla mnie iako ten most ślizki nad otchłanią po którym wszyscy w go-
dzinę sądu przechodzić mamy do nieba; ale teraz dostałem się do raiu — do raiu zemsty.
I klingą tesaku śmigał wokoło iey skroni, w około piersi; ona zbladła lecz do prośby się nie
zniży, krzyku nie wyda, a na klindze rozbite promienie, wiązkami światła błądzą po iey licach
i szyi, iak błyskawica, którą lustro śmignie, kiedy w niein odbiie się słońce.
On igra z nią i po iey puklach, po czole rozw
r
odzi sztyletu połyski — powoli z przerwanym
oddechem, z iaskrawemi oczyma, iak gdyby W tein czuł lubieżność iaką. Hurysso moia, iakżeś
mi piękną, w godzinie śmierci, a ^ieszże ! dokąd idziesz i gdzie dostać się masz. Bez du- j szy,
bez życia wiecznego, maro stworzona ku j uciechom mężów, w proch się rozpadniesz i nic z
ciebie nie będzie. Czemuż tak się kwapisz do
f
snu i ciemności grobowej, mniejsza o śmierć dla nas, którzjśmj nieśmiertelni; ale tj niewiasto
nie njrzjsz nigdj pałaców Allaha, iako lampa htórą duch baguisk zawiesza na swoich kępach,
świecisz trochę i umierasz na wieki. Tj i róża obie niemacie duszj, ' iedno wasze barwj i
zapachj inózg zawracaią ludziom; a kiedj zwiędniecie, nikt nie troszczj się o was na ziemi ni w
niebie.
Wzdrjgnęła się na te słowa niewiernego; ona stoi nad grobem, a on iej przepowiada, iż
nieodżjie więcej, mróz przeiął serce nieszczęśliwej — bo choć wierzj dusza w obietnice
pańskie, ciało drzj zziębłe i osłabłe, kiedj chwilą zgonu nadchodzi.
Ależ Aniołj stróze pilnuią chwil naszjch ostatnich i powiewem skrzjdeł swoich rzeźwią nas
w konaniu; ona też wraca do wiarj i ufności, na Agaj-Hana spójrzj iak na złego ducha i milcząc
każdern biciem serca modli się do Boga.
Agaj-Han lewą ręką porjwa ią za szatę,' prawą tcsak podniósł i trzyma nad iej piersiami;
ona oczj przj mknęła; ale powoli iego roka mdleie, ramie zgitia się i opada na dół stopniami,
wreście opadła zupełnie, a sztylet wisi u palców i ledwo się ich trzyma.
Giermku dla czego przedłużasz konanie Maryny Mniszchównę}
7
. Juzem myślała, ze za-
warłszy
7
powieki, dopiero się obudzę gdzie indziey, nie w tym namiocie — nie na tey ziemi.
Izali czekasz iey próśb za żj
7
ciem, iey ukłonów tobie ? Próżna zwłoka, próżne i płonne
nadzieie, daj
7
mi pokój
7
Tatarze i kończ coś żaczął, bo ci Polka zaprawdę powiada, iż przed
tobą nigdy się nie uniży. Panie Boże i swiętai Bogarodzico zmiłuy
7
się nademną.
Jęk rozpaczy wyrwał się z Agay-Hanowey piersi i ścisnął tesak i znów podnieść chciał, ale
niepotrafił; ten drobny oręż nad miarę ciężał iego dłoni, azatein go upuścił i zdeptał gniewnie,
potem w milczeniu po namiocie się przechadza to krok za krokiem, wlecząc się gdyby na
siłach mu zbj
7
wało, to podskakuiąc, iak jjdybj
7
nagle hula mu w piersiach utkwiła. Bladość
śmiertelna po licach mu się rozlewa. Zda się, żeuiamię- tność co miotała nim i życiem iego
była, z przesilenia skonała , padł na kobierzec i gdyby nie oddech głuchy , ciężki, przerwanj
7
,
miałbyś go za trupa.
Po chwili podnosi się w pół i wyciągaiąc ramiona przemówi głosem człeka co draśnięty
światłem miesiączney nocy we śnie się odzywa.
Garniycie się do syna waszego Sułtana Emiry pustyni, bo on dziś piękną poyinuię żonę.
Długo błądził i chleb gryzł suchy tt niewiernych, i psem był chudym u ich żłobów — ale teraz
weźmie za rękę tę którą ukochał i póydzie z nią.
Horbrokowie, nędzny boiarze! tyś myślał że ci tę perłę rzucę pod stopy, abyś ią zgniótł i u
Cara za to miłościwey łaski nabył.
Gniy w Astrachanie stary i nie pytay się
o nay urodzi w sza z córek Adama.
Tu uśmiech gwałtow'ny usta mu opanował, tak że przez chwilę daley mówić nie mógł.
Oycze móy gdzie iesteś, trzy krople krw'i z głowy twey spadły mi na skronią. Hurysso moia,
we śnie i na iawie, panią byłaś Agay- Hana. Co to za imie? ktoś go nosił przed laty, królom i
szachom dyament potęgi, pali się na zawora, ale to znikoma gwiazda, oni dziś pa- uuią, a ¡utro
ich synow’ie skow*yczą z głodu po ulicach miast.
Widziałem, zw
r
ażałem, kiedym przechodził a zimno usypiało nogi, wiecznie tam lodu nie-
14
inasz, otwór — pchnąć — zleci — moskalom się nie dostanie — oni by ią rozćwiertowali. Tu
głowa się toczy, tam skacze ręka, drgaią ówdzie piersi — nie — nie przez Allaha ! przez Haru-
ua — cała, nieskażona, iako piękna iest na ziemi, tak piękna zstąpi w dół — a w głębi miękki
piasek — i rozciągnie się na nim iako na łożu roskoszy.
Podczas tych słów zrzenica iego nabierała stopniami coraz więcey obłędu. Z początku la-,
tata prędko a była zimną i szklniącą, iak gdyb^ łzy do niey przyinarzły, potem zaięła się su-
chym ogniem — przesiała się toczyć, wryła się w białko. Juz nie rozmaite uczucia iako dotąd
bywało, unoszą się na różne strony w iego spoy- rzeuiach, myśl iedyna, po którey żadney drn-
giey iuz nie nastąpi w iego duszy, przebiia we wzroku. Powstał iak zwierze pędzone
instynktem
i uiął za ramie Marynę i szedł ku tylnym drzwiom namiotu; ani wychodząc przy pasał bułaj lub
wziął kindzał swóy, szedł wlepiaiąc oczy w nią, ściskaiąc za rękę tak że ięczyła z bólu; lecz aui
iuz grozi ani się przymila; w milczeniu prowadzi ią z dala od obozu, po piaskach, ku brzegom
Ja i ku.
Słońce iuż iiia się ku zachodowi i iako zwykle w pustyni, im bardziey spuszcza się na dół
tein bardziey krwią się zalewa, powietrze wiosenne, ciepłe, śnieg tu i ówdzie wyspami się
ieszcze trzyma, w górze klinem suną żurawie, za niemi ciągną kuliki , i ostremi głosy rozma-
wiaią podczas podróży.
Stauęli nad Jaikiem, z piasku i żwiru ulane iego brzegi, a rzeka cała dotąd ścięta lodem
połyskuie czerwienią zachodu, ale można iuż doyrzyć w oddali walące się ogromy, nurtem
pędzone, gromadzące się u zapory z lodu, nie- przerwaney ieszcze, trzymaiącey się obu na-
brzeży, które właśnie w tem mieyscu zbiegaią z góry i w
r
stępuią w koryto, iakby na pomoc
lodowi, ale iuż słychać z daleka huki łamiącey się kry, roztrzaskuiących się brył, a bliżey
głuche szumy, które podnoszą się z głębi wód, to niby kipią tam pod spodem fale, to znowu
stękaią przyparte ciężarem. Znać że się rzeka zabiera do buutti, a wiatr ulatuiąc nad nią, po-
klaskuie ciepłemi skrzydłami.
O! sił iuż uiestaie Marynie — zawróciła się głowa wśród odmętu przyrodzenia. Jeszcze raz
palce podniosła ku czołu i tam znak święty
14
*
składaiąc, szepcze, “w linie oyca“ — i wargi nie zbiegły się, usta na pół otwarte zostały, ale
głosu iuz się nie spodzieway po nich.
Agay-Han porwał ią z siłą olbrzyma i niosąc w obięciach, na zabóy się rzucił pomiędzy
urwiska i cyple. Złatuie na dół bezpieczny bo duch szaleństwa czuwa nad nim, iako nad synem
swoim, piasek urywa się pod stopami a on nie pada, o głazy się potyka, a nie nachyli się nawet,
skacze i pędzi, zwir z pod iego nóg leie się strumieniem , coraz niżey, coraz nizey, wreście
dobiegł kędy ląd się kończy a lód poczyna; wstąpił bez namysłn, bez w'ahania i iako biegł po
ziemi tak ślizga po lodzie, bez żadnego szwanku — wśród zawałów śniegu.
Oba brzegi cienie swe na Jaik rzucają, pośrodku nich gdzie iuz zetknąć się rnaią, wstęgę
krwawego światła rozciągnęły zachodzące promienie; do tey kiedy doszedł Agay-Han,■''stanął
i szukał czegoś w około — ale nie złozył Maryny choć dyszał i kroplami potu oblane miał
czoło. Czego szukał znać ze doyrzał, bo skoczył
i znów w bieg się wprawił i leciał w stronę morza — w cienie iuz nie zbaczaiąc, ciągle się
trzyinaiąc drogi którą słońce wytknęło.
Niedługo znów stanie, coraz huki się powię- kszaią, gdzie niegdzie lód iuż pęka, ale on
ieszcze stoi na bezpiecznem miejscu, choć u samego brzegu otworu, w którym tryska woda;
zuać iż tam źródło odwieczne, bo naokoło wszystko zmarzło, a ono czyste, wirem się kręci i
parą bucha.
Obudź się — obudź się Hurysso moia.
I
ręką tarł iey skronią i kroplami wody twarz iey obsiewał.
Otworzyła oczy i milcząc z ramion iego wysunęła się ostatkiem mocy, chciała krokiem po-
stąpić daley, padła na lód kolanami, ale iuż nie mdleie, widzi, słyszy, zrozumiała iaki los ią
czeka, i w tey uroczystey chwili, ieszcze raz poduiosła głowę iak gdyby chciała umrzeć go-
dnością królowey.
Klęczy na samym brzegu przepaści — on stoi nad nią z wzrokiem szaleńca i 011 może nie
wie iuż kto ona, zkąd przyszła; może zapomniał swey miłości, swoich cierpień i trudów; ale on
wie że tu iey zginąć trza; i obiął ią ramionami, bez wściekłości, bez wyrazu zemsty na twarzy;
pomimowolnie prawie, iak gdyby taiemuicza siła władała nim i on iey oprzeć się nie mógł. —
Poszła na dno i fale zakipiały nad nią, wróciła raz tylko, ręce podniosła nad wodą i znów
fale ifc zaleią, ani słychać by itiż mocowała się z niemi, źródło wre iak pierwey, ale żaden inny
głos nie przyiniesza się do iego szumu — iedno na niein, wśród czerwoney iasności igra
między bąbelkami czarua wstążka z haftem złotem, głowa która go nosiła za życia, kędyż leży
teraz ?
Agay-Han niewzruszony patrzy na topielę i czasami ręką pociera czoło, nie łacno rozum
odwołać kiedy opuści duszę, i zostawi pustkami iako świątynię z którćy wyszli Bogi, stoi i
czeka iakby się spodziewał, że owa którą kochał nazad podniesie się z toni świeża i młoda, a w
powtórnem na świat przyiściu zapomni
o przeszłych dolach i iego miłości wysłucha.
I
oczy wytrzyszcza i natęża ucho iako strzelec w kniei. — Tymczasem wokoło powstaią
ha- • łasy, rozmaite, dziwaczne, które z dołu się podnosząc zdaią się ostrzegać o
niebezpieczeństwie. To ięk z oddali przylatuie — to wiatr gdzieś » wpadł między kłęby śniegu
i wzdycha iak dziewczyna; to niby skowyczenie gromady szakalów co uciekaiąc ku
nadbrzeżom pędzi, aż tu znowu ścieraią się gdzieś bryły lodu i chrobocą iak
piły, nagle zahuczą iakoby wysadzone w powietrze, potem słychać szum fal wartko płynących,
i wrzaski ich wściekłe wokoło przeszkód biią się, potem znów szumią — znać że tamę
przeparły.
A bliźey w około niego, lód się ugina i warczy, pokrywa się rysami, to dziurki się wyłupią,
to cały kawał się oderwie i kołysany przez wodę tłucze o przyległe ściany; świsty wiatru się
wzinagaią, pomiędzy niemi gęsi dzikich z góry złatuią głosy i iastrzębiów przeraźliwe krzyki
— z tyłu coraz więcey gromadzi się lodu; itiz nie bryłami ale wzgórzami, które oblegaią zaporę
co dotąd się nie ruszyła i walą w szeregach z łoskotem piorunu. — Ich ostre szczyty poły- skuią
żarem od ostatnich promieni słońca. I by chciał nawet odiąć się zagubię, iuż za późno; aleź on
o tem nie myśli; ku mieyscu gdzie zniknęła niewiasta, wciąż dzierzy oczy, ani zważa na to co
się dzieie w około, boiażni żadney twarz iego nie pohazuie, stoi gdyby wryty i nie za- drzy ni
razu, stoi i czeka wciąż, a w iego mózgu szaleństwo odprawuie taiemnice swoie.
Słońce zapadło w głąb, gdzieś za krańcem pustyni, pożar ogromny po sobie zostawiło ua
niebie, tam palą się chmury i wzbiiaią się dymy, a Iii roztrzaskuią się lody, nurt płynący z góry
ie rozbiia i miele, co chwila się przysuwa a posada na którey Agay-Han duma, trzęsie się od
iednego brzegu do drugiego, w wirach podniosły się śniegi i lataią w powietrzu iako mgły
iakie, wicher pomiędzy uiemi harce odbywa swoie i żałośnie ięczy, grzmoty iedue po drugich
się rozlegaią, coraz blizey, coraz bliżey. Zda się iak gdyby na nowo archanioł ciemności zwo-
ływał swe hufce i gotował się do walki przeciw wszechmocnemu Bogu.
Wszystko rwie się i pęka, chwil kilka uszło ieszcze, na krę cały lód się podarł, a on został
na szerokim cyplu i oddala się od źródła kędy zginęła Muryna. — Błyskawicą pędzi pomiędzy
bryłami, a ręce wyciąga i ieszcze patrzy na niego, wzrokiem bez życia, świeęącym iako świeci
pruchuo.
I z tyłu i z przodu pędzą za nim , Opędzą
przed nim lody, on na swoiey wyspie okolony
słupami, wzgórzami, ostrzami, leci wśród odmętu,
co chwila topuieią, kruszą się iey brzegi, to w
kliny się wytną, to wygładzą się okrągło, ale
coraz ich mniey, coraz mu ciaśniey. Trzyma /
T
się na środku, ręce na piersi założył, zawóy bogaty mignie ieszcze czasem w promieniach
zmierzchu , nadbrzezów Jaiku uie doyrzyć iuż, bo filary, zawały, kopce z lodu ie przesłaniała,
woda i lód o to świat iego — ale 011 tego nie- pozuaie świata, bo dziwaczne otaczaią go
kształty, . bo płynie iak strzała, i te kształty płyną z uim — przy ciągłym huku, przy ciągłym
szumie. — To mu się wydaie że kręci się na iedneni mieyscu, to znowu, że olbrzymy krainy
nad ziemskiey podaią mu dłonie i ciągną go z sobą, a zimno, a okropnie, a coraz ciemniey, lecz
pośród cieuiów znać ciągle iako te duchy skaczą i suną wokoło. Raz tylko podniósł głowę i to
nie z namysłu — przypadkiem, niewiedzieć dla czego, a nad sobą doyrzał gwiazdę z którą biła
się czarna chmura. To mu przypomniało, że kiedyś bywał w okolicy zkąd takie gwiazdy i
takowe chmury, widne bywały, że w tey samey okolicy, urodziwa postać przechadzała się
niegdyś,
i
chciał daley przypominać sobie, ale gwiazda zniknęła, rysów tey postaci doszukać się
nie- mógł — i głowę spuscił na piersi.
lvu morzu, ku morzu kra Jaiku pędzi i z nią Agay-Han. Źegnay mi na wieki dziecię moiey
15
wyobraźni, za chwil kilka pochłoną cię fale i przerzucać sobie twoie ciało będą. Zycie ci
przeszło ua mękach a mściłeś się zbrodniami, na tych których nienawidziłeś, na tey którąś
kochał. Teraz ty i ona iednymzeście porwani pogrzebem; a wasze dusze kędy się podziały ? nie
słychać było iako z waszych wykradały się piersi, nie słychać było ich lotu w przestrzeni, ale
ona ko- naiąc modliła się Maryi.
Królowo Polski! day iey zasiąść u stóp twoich, bo korona carów była dla niey wieńcem
cier- uiowem, życie całe długą pielgrzymką, daleko od Oyczyzny, wśród obcych i zawistnych.
Królowo Polski zlituy się uad córą twoią.
W księgarni Wilhelma Bogumiła Korna, znayduią się także następuiące romanse:
Barbara Radziwiłłówna, romans historyczny, przetłumaczony z francuzkiego w dwóch
częściach z dwoma rycinami. 8. 1821.
opraw. Złł. 6 (Tal. 1.) BJiński, Władysław, czyli fałszywy zapał do sztuk i umiejętności.
16. Złł. 2 (dgr. 8} Elżbieta, czyli łaska Imperatora, napisana w języku francuzkim przez Panią
Cottin. Na ięzyk polski przełożona. Wydanie nowe po-, prawne z rycina. 8. 1833. Złł. 4 gr. 15
('Igr- <»)•
Pan Podstoli, przez J. Krasickiego. 2 Tomy. Z rycinami. 8. 1825. opraw. Złł. 10
(Tal. 1 dgr. 16) Jan trzeci i dwór iego czyli Polska w siedmna- styin wieku. 5 Tomów. ' 8. 1830
— 1832.
Złł. 20 (Tal. 3 dgr. 8) Moina. Powieść z niedawno‘upłynionego czasu. Wolne tłumaczenie
z niemieckiego oryginału. 8. 1828. Złł. 4 (dgr. 16J)
Myszą wieża wśrzód ieziora Gopła. Powieść słowiańska z pierwszey połowy IX. wieku.
Wolne tłumaczenie z niemieckiego oryginału. 8. 1827. Złł. 4 (dgr. 16)
Olgierd i Olga, czyli Polska w iedenastym wieku. 5 Tomów. 8. 1829 — 1832. Złł. 20
(Tal. 3 dgr. 8)