background image

Louis Althusser

Przeobrażenie filozofii

Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)

WARSZAWA 2006

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 2 -

www.skfm-uw.w.pl

Artykuł   „Przeobrażenie   filozofii”   („La 

Transformación   de   la   filosofia”)   został   napisany 

przez   Louisa   Althussera   w   języku   hiszpańskim 

podczas   pobytu   w   Grenadzie   na   tamtejszym 

uniwersytecie (Universidad de Granada) w 1976 r. 

Następnie   wszedł   do   zbioru   jego   artykułów   pt. 

„Filozofia   i   spontaniczna   filozofia   naukowców   i 

inne eseje”.

Podstawa niniejszego wydania: pismo polityczno-

artystyczne „Lewą Nogą”, nr 10, 1998.

Tłumaczenie   z   języka   francuskiego:   Zbigniew 

Marcin   Kowalewski.   Redakcja   tekstu   w   świetle 

wydania angielskiego: Piotr Strębski.

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

Chciałbym, żebyście pozwolili mi przedstawić kilka rozważań o filozofii marksistowskiej.

Żyjemy   w   okresie   historycznym,   w   którym   marksizm,   teoria   marksistowska   i   filozofia 

marksistowska należą do naszej kultury. Powiedzenie, że marksizm należy do naszej kultury wcale nie 

znaczy, że jest z nią zespolony. Wręcz przeciwnie – marksizm dręczy naszą kulturę jako żywioł i siła 

dzieląca. Nikogo nie zaskoczy stwierdzenie, że marksizm jest przedmiotem konfliktu, doktryną bronioną 

przez   jednych   i   gwałtownie   atakowaną   lub   fałszowaną   i   zniekształcaną   przez   innych,   ponieważ   w 

marksizmie, w jego teorii i filozofii, w grę wchodzi bezpośrednio walka klas. Wszystkim zaś bardzo dobrze 

wiadomo, że za wyborami teoretycznymi, do których skłania marksizm, kryją się wybory polityczne i 

polityczne walki klasowe.

Pozostawię jednak na boku ten aspekt sprawy, choć jest on bardzo interesujący, i skupię się w moim 

referacie nad paradoksalnymi cechami filozofii marksistowskiej.

Filozofię marksistowską cechuje bowiem zgoła zdumiewający paradoks, który – gdy się nad nim 

zastanowimy – okaże się bardzo zagadkowy. Można go wyrazić mówiąc po prostu: filozofia marksistowska 

istnieje, a jednak nie wytworzono jej jako filozofii. Co to znaczy? Oto konstatujemy, że wszystkie znane 

nam filozofie, od Platona po Husserla, Wittgensteina i Heideggera, zostały wytworzone jako filozofie, 

przyszły na świat jako filozofie, same zadeklarowały się filozofiami i dostarczyły dowodu swojego istnienia 

filozoficznego w racjonalnych systemach teoretycznych, stwarzając sposobność do dyskursów, traktatów i 

innych pism systematycznych, które bez trudu można wyodrębnić i zidentyfikować w dziejach kultury jako 

dzieła filozoficzne. To nie wszystko: te racjonalne i systematyczne systemy teoretyczne zawsze dostarczały 

dowodu swojego istnienia filozoficznego poprzez poznanie lub odsłonięcie własnego przedmiotu – czy to 

Idei,   Całości,   Bytu,   Prawdy,  czy   też   apriorycznych   warunków   wszelkiego   poznania   lub   wszelkiego 

możliwego działania, Początku, sensu czy bycia bytu. Wszystkie znane filozofie prezentowały się więc w 

dziejach  naszej  kultury   jako  filozofie,   w   polu   dziejów   filozofii,   w   formie   dyskursów,   traktatów   lub 

racjonalnych systemów oferujących poznanie własnego przedmiotu.

Pójdźmy jednak dalej. Wszystkie znane filozofie, wytwarzane w polu kultury jako filozofie, zawsze 

odróżniały się starannie od innych form dyskursu lub istniejących dzieł pisanych. Gdy Platon pisze dialogi 

lub dzieła dydaktyczne, stara się odgraniczyć je od wszelkiego dyskursu literackiego, retorycznego czy 

sofistycznego. Gdy piszą Kartezjusz czy Spinoza, dla wszystkich jest jasne, że to nie literatura piękna. Gdy 

piszą Kant czy Hegel, nie jest to prawienie morałów, kazanie religijne czy powieść. Filozofia wytwarza się 

więc   jako   coś   radykalnie   odmiennego   od   wszelkich   innych   gatunków   –   moralnych,   religijnych, 

politycznych czy literackich. Lecz najważniejsze jest to, że wytwarza się jako filozofia zaznaczając, że jest 

odrębna od nauk. Tu toczy się niesłychanie czujna i decydująca gra. Wydaje się bowiem oczywiste, że los 

filozofii jest ściśle związany z istnieniem nauk – aby mogła zaistnieć filozofia, musi istnieć co najmniej 

jedna nauka, jak na przykład geometria w Grecji za czasów Platona. Ta więź losowa wydaje się tym 

głębsza, że nic nie wskazuje, aby istnienie filozofii mogło się obejść bez uprzedniego istnienia racjonalnego 

dyskursu jakiejś nauki ścisłej (takiej jak geometria za czasów Platona, geometria analityczna i fizyka za 

czasów Kartezjusza, fizyka newtonowska za czasów Kanta itd.). Dowodzi tego fakt, że filozofia istnieje i 

może   się   odróżnić   od   mitów,   religii,   przestrogi  moralnej,   krasomówstwa   politycznego   i   wrażliwości 

estetycznej   tylko   pod   bezwzględnym   warunkiem,  iż   sama   będzie   w   stanie   prowadzić  ścisły   dyskurs 

racjonalny, a jego model może znaleźć jedynie w ścisłym dyskursie istniejących nauk.

Lecz tu właśnie rzeczy ulegają zaskakującemu odwróceniu: oto bowiem ta sama filozofia, która 

model swojego własnego racjonalnego dyskursu zapożycza od istniejących nauk ścisłych (proszę pamiętać 

o tradycji, od „wstępu wzbronionego dla każdego, kto nie jest geometrą” po filozofię wykładaną „more 

geometrico” u Spinozy i „filozofię jako naukę ścisłą” u Husserla) – otóż ta sama filozofia odwraca zupełnie 

w filozofii swój stosunek do nauk, odgradza się rygorystycznie od nauk rzeczywistych i ich przedmiotów, 

oświadcza, że jest nauką, ale nie w znaczeniu nauk pospolitych, które nie wiedzą o czym mówią, że jest 

nauką   najwyższą,  nauką   nauk,  nauką  o   apriorycznych   warunkach   wszelkiej   nauki,   nauką   o   Logice 

dialektycznej,  która  sprowadza  wszelkie  nauki   rzeczywiste  do   określeń  rozumu  ludzkiego   itd.  Innymi 

słowy, ta sama filozofia, która od istniejących nauk zapożycza model ścisłego dyskursu racjonalnego, a 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 3 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

więc podlega naukom rzeczywistym jako swojemu warunkowi możliwości – ta sama filozofia odwraca w 

filozofii wspomniany stosunek podporządkowania zamieniając go w stosunek panowania. Filozofia stawia 

się – w filozofii – ponad naukami, to znaczy wynosi się do władzy nad nimi.

Na tej zasadzie matematyka zostaje zepchnięta u Platona do podległego porządku dianoia, dyscyplin 

hipotetycznych   podległych   ahipotetyce,   która   jest   przedmiotem   filozofii.   Na   tej   samej   zasadzie   u 

Kartezjusza nauki to nic innego, jak gałęzie wyrastające z pnia metafizyki, na tej samej wreszcie zasadzie u 

Kanta i Hegla, podobnie jak u Husserla, filozofii przypada ostatnie słowo w sprawie nauk, to znaczy na 

mocy prawa ona decyduje o ich sensie, o ich sensie w dialektyce czystej logiki, o ich sensie u źródła tego, 

co   konkretnie   transcendentalne.  Chodzi   nam  o   zbadanie  osobliwego  i   nad  wyraz  kontradyktoryjnego 

powiązania   filozofii   z   naukami,   zbadanie   operacji,   która   przeobraża   warunki   istnienia   filozofii,   a 

mianowicie nauki, w określenia podległe samej filozofii; operacji, za pośrednictwem której filozofia wynosi 

się sama do władzy oświadczając, że ona jedynie posiada prawdę nauk o naukach, które dostarczają jej 

modelu   ścisłego,   racjonalnego  i   systematycznego   dyskursu   –   gdyż   operacja   ta   jest   nierozłączna   od 

wytwarzania filozofii jako filozofii. Należy podejrzewać, że między pierwszym zasygnalizowanym przez 

nas   rozgraniczeniem  –   tym,  za   pośrednictwem   którego  filozofia   odróżnia  się   od   mitów   i   religii,   od 

przestrogi   moralnej   i   krasomówstwa   politycznego,   od   poezji   i   literatury   pięknej   –   a   drugim 

rozgraniczeniem,   na   które   przed   chwilą   wskazaliśmy,   a   które   dotyczy   nauk,   istnieje   głęboka   więź 

pokrewieństwa.  Albowiem  jeśli  przyjrzymy  się jej  z bliska,  to  dostrzeżemy, że  filozofii  nie zadowala 

wyniesienie się do władzy nad samymi tylko naukami i mówienie prawdy jedynie o nich. Wynosi się ona 

również do władzy nad religią i moralnością, nad polityką, nad estetyką, a nawet nad ekonomią (od czasów 

Platona, u którego występuje zdumiewająca teoria płacy, i Arystotelesa, u którego występuje teoria wartości 

i niewolnictwa).

Jest   ona   nauką  o   Całości,   to   znaczy  o   wszystkim.   Głosi   prawdę  o   wszystkich   przedmiotach 

zewnętrznych,  mówi  to,  czego  same  nie  są  w  stanie  powiedzieć  o  sobie:  mówi  mianowicie  czym  są 

naprawdę. Uzasadnione jest więc przypuszczenie, że formuła stosowana wobec nauk („niech tu nie wchodzi 

nikt, kto nie jest geometrą”) obowiązuje na swój sposób w stosunku do pozostałych rzeczy. Jeśli filozof 

chce mówić o religii musi być religijny, jeśli chce mówić o moralności musi być moralny, jeśli chce mówić 

o polityce musi być politykiem, jeśli o estetyce – estetą itd. To samo odwrócenie, które – jak widzieliśmy – 

dokonuje  się  w   stosunku   do   nauk,  dokonuje  się  również  po   cichu   w   stosunku  do   wszelkich   innych 

przedmiotów. W pewien sposób zamieszkują one filozofię, ale filozofia dopuszcza je na swoje włości po to 

jedynie, aby uzyskać nad nimi władzę. W sumie – wytwarzanie filozofii jako filozofii dotyczy wszystkich 

ludzkich praktyk i idei, ale w radykalnej filozoficznej formie ich podporządkowania filozofii. To właśnie 

dokonuje się w dialogach, traktatach i systemach filozoficznych.

W rezultacie ktoś naiwny mógłby zadać następujące pytanie: po cóż więc filozofia? Dlaczego ma 

ona potrzebę istnieć jako odrębna dyscyplina? Dlaczego przedsiębierze te wszystkie środki ostrożności, za 

pośrednictwem których odgranicza się od nauk oraz innych praktyk i idei społecznych, skoro nic tylko 

mówi o nich bez ustanku? Pytanie to wcale nie jest tak naiwne. Jeśli bowiem filozofia odczuwa potrzebę – a 

raczej   przypisuje  sobie   misję  –   mówienia   i  zapisywania   tego,  co   ma  do   powiedzenia,  w  odrębnych, 

dających się zidentyfikować traktatach, to dlatego, że w swoim najgłębszym przekonaniu historycznym 

uważa, iż ma do spełnienia zadanie, w którym nic nie może jej wyręczyć, a które polega na mówieniu 

Prawdy o wszelkich prawdach, o wszelkich ludzkich praktykach i ideach. W swoim głębokim przekonaniu 

historycznym uważa ona, że nikt nie może mówić zamiast niej i że gdyby nie filozofia, najzwyczajniej pod 

słońcem nie byłoby Prawdy, którą głosi. Tymczasem świat – jeśli ma być – potrzebuje, żeby Prawda ta 

została powiedziana. Owa Prawda to Logos lub początek czy sens. Ponieważ zaś istnieje początkowa 

tożsamość Logosu i mówienia, Logosu i  legein, Prawdy i dyskursu – innymi słowy, ponieważ formą 

istnienia lub uporu czy wytrwałości Logosu nie jest materialność czy praktyka lub jakakolwiek inna forma, 

ale mówienie, głos, słowo – więc jest jeden tylko pod słońcem sposób na ujawnienie wszystkim Logosu, na 

zapoznanie  ich  z  Logosem,  a  więc  Prawdą:  forma  dyskursu,  gdyż  ścisły  związek  zachodzący  między 

Logosem a mówieniem sprawia, że Prawdę, Logos, można uchwycić, zawrzeć i oddać w całości tylko i 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 4 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

wyłącznie   w   dyskursie   filozofii.   Dlatego   filozofia   pod   żadnym   pozorem   nie   może   obejść   się   bez 

właściwego   sobie   dyskursu.   Staje   się   więc   jasne,   że   jej   dyskurs   nie   jest   środkiem   pomocniczym, 

pośrednikiem pomiędzy nią a Prawdą – dyskurs ten jest samą obecnością Prawdy jako Logosu.

Tu  oto   czyha  na  nas   zdumiewający  paradoks  filozofii   marksistowskiej:   filozofia  ta   istnieje,   a 

przecież  nie została wytworzona jako  filozofia  w znaczeniu, które  przed  chwilą zanalizowaliśmy. Nie 

musimy  zbytnio  się  zagłębiać,  by   się  o  tym  przekonać.  Poza  krótkimi,  oślepiającymi  i  zagadkowymi 

zdaniami  z  Tez   o  Feuerbachu  zapowiadającymi  filozofię,  która  nigdy  nie  nadeszła,  poza  drapieżnymi 

krytykami filozoficznymi w Ideologii niemieckiej, które były wymierzone w neoheglistów i odrzucały całą 

filozofię  w   nicość  ideologii,   poza  osławionymi  aluzjami  do   Hegla   w   posłowiu   do  drugiego   wydania 

niemieckiego  Kapitału,   Marks  nie   przekazał   nam  żadnego   traktatu,  żadnego  dyskursu  filozoficznego. 

Dwukrotnie, w dwóch listach, obiecał, że napisze około dwudziestu stron o dialektyce, ale słowa nigdy nie 

dotrzymał. Pewnie okazało się, że nie tak łatwo to uczynić. Oczywiście, Engels pozostawił po sobie krytykę 

filozoficzną  Dühringa,  Lenin  zaś  Materializm  a  empiriokrytycyzm  –  jeszcze  jedną  krytykę.  Z  krytyki 

można   zaczerpnąć   pewne   elementy,   ale   jak   te   elementy   pojmować?   Jako   elementy   jakiejś   jeszcze 

nieobecnej całości, którą wystarczy skroić na miarę, jak to czynią marksiści popadający w ontologię? Czy 

też   jako   elementy,  które   należy  z   kolei   zbadać  i   odszyfrować   pytając,  dlaczego   pozostają  w   stanie 

elementów? Mamy oczywiście Zeszyty Lenina o Heglu, ale i wobec nich godzi się postawić pytanie, jakie 

znaczenie   należy  nadawać   zwykłym   wypisom  z   lektury,   które   zawierają   błyskotliwe   acz  zagadkowe 

wskazówki? Siłą rzeczy dochodzimy więc do wniosku, że w każdym razie Marks, a nawet Engels i Lenin, 

nie pozostawili po sobie nic takiego, co choćby z bardzo daleka przypominało klasyczne formy dyskursu 

filozofii.

Szczytem zaś paradoksu jest to, że ta nieobecność dyskursu filozoficznego wywołała niebywałe 

skutki filozoficzne. Nikt nie zaprzeczy, że podstawami, roszczeniami, tytułami prawomocności filozofii, 

którą odziedziczyliśmy – wielkiej filozofii klasycznej od Platona po Kartezjusza, Kanta, Hegla i Husserla – 

wstrząsnęło coś nieokreślonego, co pochodziło od Marksa, ale nie tylko nie prezentowało się bezpośrednio 

w formie dyskursu filozoficznego, lecz przeciwnie – prezentowało się w formie takiego tekstu jak Kapitał

w   którym   chodzi   o   kapitalistyczny  sposób   produkcji   i   za   jego   pośrednictwem  o   strukturę   formacji 

społecznych,   a   więc   o   poznanie  naukowe   związane  z   walką  klas,  a   zarazem  prezentowało   się   jako 

proletariacka  walka   klasowa,  którą   –   mówiąc   słowami  samego   Marksa   –   „reprezentuje  Kapitał”.   Jak 

zrozumieć ten paradoks?

Chciałbym pójść drogą najprostszą, nawet jeśli nie jest to droga historii realnej.

Powiem najpierw, że w zwięzłości dzieła nie ukończonego, jakim są Tezy o Feuerbachu, zawarta 

jest w zarysie pewna wskazówka o kapitalnym znaczeniu. Marks, pisząc w Tezie I, że „głównym brakiem 

wszelkiego dotychczasowego materializmu – nie wyłączając feuerbachowskiego – jest to, że przedmiot, 

rzeczywistość, zmysłowość ujmował on jedynie w formie obiektu czy też oglądu, nie zaś jako ludzką 

działalność   zmysłową,   praktykę,   nie   subiektywnie”,   używa   bez   wątpienia   formuł,   które   można 

interpretować  w   sensie  transcendentalnej  filozofii   praktyki.   I   rzeczywiście  –   niektórzy   nie  omieszkali 

zawładnąć tą czynną podmiotowością po to, żeby rozpatrywać ją jako czynnik stanowiący, gdy tymczasem 

Marks   mówi   o   czymś   zupełnie   innym,   skoro   oświadcza   jednoznacznie,   że   jest   ona   „krytyczna”   i 

„rewolucyjna”.  Lecz  w   tym  enigmatycznym  zdaniu,   a   dokładnie   w  przeciwstawieniu  praktyki  formie 

obiektu i formie oglądu, Marks nie wprowadził żadnej innej kategorii filozoficznej, która sytuowałaby się 

na tej samej płaszczyźnie co forma obiektu czy forma oglądu i tym samym miałaby ją zastąpić i założyć 

podwaliny pod nową filozofię, zainaugurować nowy dyskurs filozoficzny, lecz pewną rzeczywistość, której 

swoistość polega na tym, że jest założona z góry przez wszystkie tradycyjne dyskursy filozoficzne, a 

zarazem wykluczona we własnej osobie.

Nie odnosi się to jedynie do I Tezy o Feuerbachu, ale do całego dzieła Marksa, do Kapitału  i do 

wszystkich dzieł, jakie zrodziła walka klasowa ruchu robotniczego. To wtargnięcie praktyki do tradycji 

filozoficznej, nawet materialistycznej, ponieważ osiemnastowieczny materializm nie był materializmem 

praktyki, stanowi z zasady radykalną krytykę klasycznej formy istnienia filozofii – tej, którą zgodnie z moją 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 5 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

definicją wytworzono jako filozofię. Czymże bowiem jest forma obiektu czy też forma oglądu? Jest to – 

tym razem pod postacią metafory widzenia, metafory wymiennej z metaforą obecności lub metaforą słowa, 

Logosu   –   przekreślenie   roszczeń   wszelkiej   filozofii   do   utrzymywania   ze   swoim   przedmiotem   – 

jakimkolwiek przedmiotem – stosunku obecności i dyskursu. Stwierdziłem przed chwilą, że dla filozofii 

właściwością Prawdy, właściwością Logosu jest to, iż może istnieć jedynie w formie mówienia, w formie 

dyskursu. Marks mówi to samo posługując się inną metaforą. Mówi: dla filozofii właściwością Prawdy jest 

to, że może istnieć jedynie w formie widzenia, w formie oglądu. W obu przypadkach mamy do czynienia z 

tym samym przywilejem, z tym samym roszczeniem. Dla filozofii ludzie żyją i działają podlegając prawom 

swoich własnych praktyk społecznych: nie wiedzą co czynią. Wierzą, że posiadają prawdę: nie wiedzą o 

czym wiedzą. Bogu dzięki jest filozofia, która widzi za nich, mówi za nich i może powiedzieć im co czynią 

i   co   wiedzą.   Tak  więc   wtargnięcie   praktyki  wstrząsa   tą   budowlą,   to   znaczy  tymi   pewnikami  i   tym 

roszczeniem. Wtargnięcie praktyki jest oskarżeniem filozofii wytworzonej jako filozofia. Jest to – wbrew 

pretensji filozofii do obejmowania ogółu praktyk i idei społecznych, „widzenia wszystkiego”, jak mawiał 

Platon, mającego na celu uzyskanie władzy nad tymi praktykami, wbrew pretensji filozofii do nieposiadania 

zewnętrza – bezapelacyjne stwierdzenie, że filozofia ma zewnętrze, a dokładniej, że filozofia istnieje tylko 

poprzez   to   zewnętrze   i   dla   niego.   Tym   zewnętrzem,   względem   którego   filozofia   żywi   złudzenie 

podporządkowania Prawdzie, jest praktyka – są praktyki społeczne.

Aby pojąć konsekwencje tej krytyki, trzeba dobrze zrozumieć jej radykalność.

W przeciwieństwie do Logosu, to znaczy przedstawienia czegoś najwyższego, zwanego Prawdą, 

czego   cała  istota   sprowadza   się  do   mówienia,  to   jest  spełnia   się  w   mówieniu  (lub   w   bezpośredniej 

samowiedzy, którą wykazuje widzenie lub głos), praktyka – od początku do końca obca Logosowi – nie jest 

Prawdą i nie sprowadza się do mówienia czy widzenia, nie spełnia się w mówieniu czy widzeniu. Praktyka 

jest procesem przetwarzania podległym zawsze swoim własnym warunkom istnienia, a jej wytworem nie 

jest Prawda, lecz są nim prawdy lub jakaś prawda – powiedzmy: rezultaty czy poznania – w obrębie pola jej 

własnych  warunków   istnienia.   O   ile   praktyka   ma   swoich   „agentów”,   o   tyle   nie   ma   podmiotu   jako 

ontologicznego czy transcendentalnego źródła swojego zamierzenia, projektu; nie ma też Celu jako prawdy 

swojego procesu. Jest to proces bez podmiotu i Celu.

Jeśli terminowi Prawda nada się znaczenie filozoficzne – takie, jakie nadaje mu się od Platona po 

Hegla – i skonfrontuje się z nim praktykę, będącą według Marksa procesem bez podmiotu i Celu, to okaże 

się, że nie ma czegoś takiego jak Prawda praktyki.

Pod żadnym pozorem nie chodzi więc o to, aby praktyka miała odgrywać rolę Prawdy, podstawy, 

źródła w jakiejś nowej filozofii, która byłaby filozofią praktyki. Wyrażenia tego nie przytaczam po to, żeby 

krytykować  Gramsciego,  gdyż  posługiwał   się   on   nim   mając  coś   innego  na   myśli.   Praktyka  nie   jest 

substytutem Prawdy czyniącym z filozofii niewzruszoną opokę: przeciwnie, jest tym, co wstrząsa filozofią, 

tym czymś innym, z czym – czy to w formie błądzącej przyczyny materii, czy walki klas – filozofia nie była 

w stanie uporać się w ciągu całych swoich dziejów. Jest to coś, co nie tylko pozwala wstrząsnąć filozofią, 

ale i coś, co sprawia, że zaczynamy widzieć jasno, o co w niej chodzi.

Powiedziałem: praktyka zmusza filozofię, aby ta uznała, że ma zewnętrze. Znamy powiedzenie 

Hegla: samowiedza ma plecy i o tym nie wie. Przychodzi na myśl wyznanie Francoisa Mauriaca, że gdy był 

dzieckiem mniemał, iż ludzie dorośli nie mają tyłka. Wtargnięcie praktyki jest atakiem na filozofię od tyłu – 

tak jak w działaniach wojennych obchodzi się przeciwnika, aby zaskoczyć go na tyłach. Praktyka też 

zaskakuje filozofię na tyłach. Popatrzmy co się dzieje. Ktoś mógłby powiedzieć, że mieć zewnętrze i mieć 

tyły to jedno i to samo. Lecz mieć tyły znaczy mieć zewnętrze, którego się nie spodziewamy. Filozofia się 

go nie spodziewa. Czyż nie wprowadziła w sferę swojego myślenia wszystkiego co istnieje – nawet błoto, 

jak mawiał Sokrates, nawet niewolnika, jak mawiał Arystoteles, nawet akumulację bogactwa na jednym 

biegunie   i   nędzy  na   drugim,  jak   mawiał   Hegel?   Filozof   widzi   wszystko,   mówił   Platon,   on   myśli   o 

wszystkim,  mówił   Hegel:  faktycznie,   w   filozofii   są   wszelkie   praktyki  społeczne,   produkcja   butów   i 

okrętów, pieniądz i płaca, polityka i rodzina oraz wszelkie idee społeczne, moralność i religia, nauki i sztuki 

piękne, jak również gwiazdy na niebie. Jeśli tam jest wszystko, jeśli wszystko skupia się w filozofii, to 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 6 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

gdzież jest zewnętrze? Czyż dla wszelkiej – nawet idealistycznej – filozofii nie istnieje świat rzeczywisty, 

świat   materialny?  Choć  Berkeley   był   biskupem,  któremu  –   jak  mawiał  Alain  –  przynoszono   gotowy 

posiłek, to przecież biskup ten był takim samym człowiekiem jak wy i ja i nie mylił się co do istnienia 

pieczeni, to znaczy co do istnienia świata zewnętrznego.

Po cóż więc te fałszywe oskarżenia pod adresem filozofii? Otóż jest pewien aspekt tej sprawy, 

którym trzeba się zająć. Chodzi o to, że filozofia, przenosząc wszelkie praktyki i idee społeczne w domenę 

swojej myśli, wynosząc się do władzy nad nimi i mówiąc o nich Prawdę, nie uczyniła tego ot, tak po prostu, 

respektując skrupulatnie ich naturę. W celu afirmacji władzy własnej Prawdy nad nimi musiała poddać je 

prawdziwemu przetworzeniu, nawet jeśli jest ono często niedostrzegalne. Jakże mogłoby być inaczej, jeśli 

ma je wszystkie do siebie dopasować i rozpatrywać pod jednością jednej i tej samej Prawdy? Tu też nie 

trzeba   się   zbytnio   zagłębiać,  żeby   się   o   tym   przekonać:   wystarczy   przyjrzeć   się   zabiegom,  którym 

Kartezjusz poddawał fizykę Galileusza, tak, że musiała się obejść bez eksperymentowania, drobnej operacji 

dokonanej przez Kanta na chemii i psychologii, nie mówiąc już o wielkich manewrach Platona i Hegla 

wobec moralności i polityki czy ekonomii. Filozofia ma rację, że protestuje, gdy się jej zarzuca, iż ma 

zewnętrze;   słusznie   też   odpowiada,   że   nic   takiego  nie   ma,   skoro   wchłonęła   wszystko   bez   wyjątku: 

doprawdy, zewnętrza filozofii należy szukać w jej własnym łonie, w zagarnięciu praktyk społecznych przez 

zewnętrze, w operacji polegającej na wyzysku, a tym samym zniekształcaniu praktyk społecznych, które 

pozwala je scalić pod Prawdą.

Prawdziwe zewnętrze filozofii jest w filozofii – stanowi je, w łonie samej filozofii, rozstęp, dystans, 

jaki stwarzają zniekształcenie i wyzysk. Praktyka natomiast to upór, z jakim się istnieje mimo tego wyzysku 

i przetworzenia – to opór wobec przemocy filozoficznej.

Lecz najważniejsze trzeba dopiero powiedzieć. Można by bowiem interpretować to wszystko, co 

zostało powiedziane, w terminach woli mocy i opowiadać o dziejach filozofii nieco na sposób Nietzschego: 

oto  byli   raz  sobie   ludzie  powodowani  resentymentem,  którzy  zranieni   przez   bieg   rzeczy  postanowili 

opanować świat przy pomocy myśli, czyli innymi słowy stać się panami świata poczynając go w swoich 

głowach.  Tymi specjalistami  od  przemocy pojęcia,  Begriff,  zagarnięcia, byli filozofowie.  I  afirmowali 

swoją moc poddając wszystkie praktyki społeczne ludzi, którzy żyli nadal w cierpieniu i ciemności, prawu 

Prawdy – swojej własnej Prawdy. Wiadomo, że myśl taka nie jest obca niektórym naszym współczesnym, 

którzy szukają i naturalnie znajdują w filozofii archetyp mocy, model wszelkiej władzy. Układają równanie: 

wiedza = władza i – jak przystało na nowoczesnych i światłych anarchistów – mówią, że przemoc, tyrania, 

despotyzm państwowy to wina Platona, podobnie jak ongiś się mówiło, że Rewolucja to wina Rousseau.

Najlepiej odpowiemy na to zagłębiając się w naturze filozofii, ciągle włamując się do niej w sposób 

skandaliczny, przy pomocy praktyki. W ten być może sposób najdogłębniej odczujemy wpływ Marksa.

Udawaliśmy dotychczas, że wierzymy, iż filozofia zadowala się wprowadzaniem ogółu praktyk i 

idei społecznych do swojej myśli po to, żeby głosić Prawdę o nich. Udawaliśmy też, że wierzymy, iż jeśli 

filozof zniekształca praktyki społeczne przenosząc ich ogół w swoją myśl, to czyni tak niejako ze względów 

logicznych i technicznych – w sumie po to, żeby je scalić. Jeśli do pełnej walizki chce się włożyć pewną 

ilość przedmiotów, trzeba je poskładać i pogiąć czy pognieść. Jeśli praktyki społeczne chce się rozpatrywać 

pod jednością Dobra, trzeba je nieźle zniekształcić, aby się ugięły wobec tej jedności. Engels powiedział 

kiedyś,  że   wszelka   filozofia   jest  systematyczna   ze  względu   na   „odwieczną   potrzebę  przezwyciężania 

sprzeczności przez ducha ludzkiego”. Otóż uważam, iż w istocie to nie jest to prawdą. Te zniekształcenia, 

które   narzuca   wymóg  jedności   czy   niesprzeczności,   są   jedynie   formalne,  dotyczą   samej  tylko   logiki 

dyskursu filozoficznego.

Wiem, że w każdym filozofie, podobnie jak – mówiąc nawiasem – w każdym matematyku, który 

potrafi docenić elegancję dowodzenia, drzemie również miłośnik sztuk pięknych, i że nie brak filozofów, 

którzy jak Kant uwierzyli, że doskonałość systemu jest nie tylko sprawą logiki, ale i estetyki. Szczyptę 

estetyki dodaje się wtedy, gdy logika nie wystarcza lub gdy chodzi o to, żeby się nią delektować, jako że w 

naszej historii Piękno i Dobro wychodzą zazwyczaj razem na niedzielny spacer, żeby się pokazać dobremu 

towarzystwu.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 7 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

Lecz są to drobne słabości filozofów, a filozofii nie należy oceniać na tej podstawie tak samo, jak 

nie należy oceniać matematyki na podstawie elegancji matematyków.

Prawda jest gdzie indziej: aby ją dostrzec, trzeba nie tylko zlekceważyć psychologię filozofów, ale 

również   złudzenie,   w   którym   filozofia   znajduje   wytchnienie:   złudzenie   władzy   nad   praktykami 

społecznymi.   Ważne  i   decydujące   o   wszystkim  nie   jest   to,   że   filozofia   wynosi   się   do   władzy  nad 

praktykami i ideami społecznymi – ważne są formy sprawowania przez nią tej władzy i ich rezultaty. Chcę 

przez to powiedzieć, że ważne jest, abyśmy skonstatowali, iż filozofia nie wprowadza praktyk społecznych 

pod jedność swojej myśli w jakikolwiek sposób, lecz że czyni to rozmontowując praktyki i idee społeczne i 

ustanawiając   między   nimi   wewnętrzną  hierarchię  oraz  podporządkowując  tę  hierarchię  wewnętrznemu 

porządkowi, który stanowi o ich prawdziwym scaleniu.

Innymi słowy – świat, o którym myśli filozofia, jest światem scalonym dlatego, że rozłożono go i 

złożono. Jest to świat uporządkowany – świat, w którym różne rozłożone i złożone praktyki społeczne są 

ułożone w pewnym różnicującym i zhierarchizowanym porządku. Rzecz nie w tym, że filozofia panuje nad 

swoimi przedmiotami,  ale w  tym,  że  je  rozkłada i  składa  tak,  aby można było ułożyć  je  w pewnym 

porządku zróżnicowania i hierarchii wewnętrznej, który nadaje znaczenie całej operacji przeprowadzanej 

przez filozofię. Jest oczywiste, że aby ją przeprowadzić, ułożyć przedmioty w takim porządku, musi ona 

zapanować nad nimi – dlatego wynosi się do władzy.

Lecz nawet w polityce władzy nie bierze się dla władzy, lecz dla tego, co się z nią czyni, a więc dla 

tego, co ona przynosi jako rezultat jej sprawowania. Jeśli więc filozof jest naprawdę „tym, który widzi 

całość”, widzi ją tylko po to, żeby uporządkować, żeby elementom całości narzucić pewien określony 

porządek.

Nie mogę wchodzić tutaj w szczegóły, choć łatwo byłoby przywołać odpowiednie przykłady, ale 

sądzę, że przyzna mi się rację – ograniczę się do jednego prostego przykładu – że fakt, iż to co Kartezjusz, 

Kant i Hegel pojmują jako moralność i religię, zajmuje różne miejsca w jedności ich systemów, odbija się 

dogłębnie na znaczeniu stworzonych przez nich doktryn; lub – jeśli weźmiemy inny, bardziej abstrakcyjny 

przykład – że przyzna mi się rację, iż obecność teorii poznania u Kartezjusza i jej nieobecność u Spinozy i 

Kanta świadczą o odmiennym traktowaniu praktyki naukowej, które z kolei jest skutkiem całej orientacji 

ich doktryn.

Nie mogę wdawać się tu w głębsze wyjaśnienia, ale chciałbym, żebyśmy zwrócili uwagę na jedną z 

konsekwencji tego, co powiedziałem. Gdy wysuwamy hipotezę, że filozofia przechwyca praktyki i idee 

społeczne po to, żeby w swoim systemie narzucić im pewien sens, jest dla nas oczywiste, że musi je 

porozkładać i poskładać, że musi pokroić je w pewien sposób, aby zachować te elementy, które uważa za 

znaczące dla swojego przedsięwzięcia, i ułożyć ponownie z owych elementów. W ten sposób każdy filozof, 

wychodząc od rzeczywistości praktyki naukowej, wyrabia sobie pewną ideę nauki, wychodząc od praktyki 

moralnej – pewną ideę moralności itd.

Ta systematyczna deformacja w całym tego słowa znaczeniu, ta deformacja powodowana przez 

system  rozumiany  nie   jako  system  logiczny,   ale   jako  system  porządkujący,   jako  system  narzucający 

praktykom   społecznym   pewne   znaczenie,   pewną   Prawdę,   wytwarza   przedmioty   filozoficzne,   które 

przypominają przedmioty rzeczywiste, ale różnią się od nich. Aby we wszystkich praktykach i ideach 

społecznych wystąpiła Prawda, którą filozofia chce im narzucić, i aby całość trzymała się kupy, musi ona 

wynajdywać   coś,   co   nazwę   przedmiotami   filozoficznymi.   Nie   mają   one   żadnego   rzeczywistego   i 

empirycznego odnośnika, lecz są przedmiotami filozofii jako przedmioty filozoficzne, na przykład Prawda, 

Jednia,  Całość,  cogito,   podmiot  transcendentalny  i   wiele  innych  kategorii   tego   rodzaju,  które  istnieją 

jedynie w filozofii.

Napisałem kilka lat temu, że filozofia nie ma przedmiotu w takim znaczeniu, w jakim przedmiot ma 

ta czy inna nauka, ta czy inna praktyka społeczna, ale istnieją przedmioty filozoficzne. Filozofia ma swoje 

własne przedmioty i obrabia je w nieskończoność – modyfikuje, bierze ponownie na warsztat, nie może 

obejść się bez nich – gdyż będąc jedynie przedmiotami filozofii, są środkami, za pośrednictwem których 

wykonuje ona swoje zadanie. Zadanie to polega zaś na narzucaniu figurującym w jej systemie praktykom i 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 8 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

ideom społecznym zniekształceń, których wymaga z kolei określony porządek tego systemu. Mówiłem 

przed chwilą o teorii poznania, o tym, że tak jej obecność u Kartezjusza i Kanta, jak nieobecność u Spinozy 

i Hegla ma pewien sens: teoria poznania jest jednym z tych przedmiotów filozofii, które przynależą jedynie 

do filozofii i o które mogą się spierać filozofowie, ponieważ wraz z tymi przedmiotami znajdujemy się w 

samym  sercu  tego,  co   stanowi  o   właściwości   filozofii   –   wśród   jej   własnych,  będących  jej  wyłączną 

własnością przedmiotów, tam, gdzie decydują się całkowicie losy jej działalności.

Jeśli  zgodzimy  się  z  takim  poglądem,  lepiej  zrozumiemy,  w  co  wdziera  się  praktyka  atakując 

filozofię od tyłu i wykażemy, że ta ostatnia ma zewnętrze. A jej zewnętrzem – powiedzmy to sobie raz 

jeszcze – jest to, co dzieje się w niej samej: są to nie tylko logiczne zniekształcenia praktyk społecznych, 

dokonywane   po   to,   żeby   poddać   je   formalnej,   niekontradyktoryjnej   jedności   myśli   systematycznej 

ogarniającej  całość,   ale  jest  to   również  rozczłonkowanie   i   ponowne  złożenie,   uporządkowanie  tychże 

zniekształconych  praktyk  społecznych,  a  więc  podwójne  zniekształcenie  wynikające  z  wymogów  tego 

uporządkowania, które panuje ostatecznie nad wszystkim i nadaje sens filozofii.

Jakiż  jest   więc   ten   sens?  Dotychczas   bowiem   wszystko  dzieje   się   w   tekstach  pisanych  i   w 

abstrakcyjnych dyskursach, które wydają się dość odległe od rzeczywistych praktyk społecznych, obecnych 

w filozofii jedynie w formie kategorii i nazw. Jest rzeczą zrozumiałą, że cała ta operacja umysłowa może 

zadowolić autora jakiejś efektownej jedności pojęciowej, a nawet zaspokoić jego potrzebę „poszukiwania 

Prawdy”.  Sporo   jest   przecież   kolekcjonerów   i   szachistów.   Gdy   już   zdemaskowaliśmy  proceder,   jaki 

uprawia filozofia i przestaliśmy wierzyć, że jej powołaniem jest mówienie Prawdy, trzeba zadać sobie 

pytanie, co ta drobna, prywatna afera pojęciowa może mieć wspólnego z historią. W rzeczywistości w tym 

punkcie sprawa staje się poważna, a zawdzięczamy to Marksowi. To co powiem nie jest, rzecz jasna, 

wypisane u Marksa dużymi literami, ale bez niego nie dałoby się tego powiedzieć.

Nikt   nie   zaprzeczy,   że   co   najmniej  w   pewnych   dziedzinach   historia   potrafi   z   powodzeniem 

przebierać i rozpoznaje co trzeba. Z pewnością nie jest więc rzeczą przypadku, że wyświęciła istnienie 

historyczne filozofii, że filozofia trwa, choć ma ciężkie życie, że jej święte acz abstrakcyjne teksty są w 

nieskończoność  czytane  i  odczytywane  na  nowo  przez  pokolenia  studentów,  że  są   w  nieskończoność 

komentowane i cytowane i że wbrew wszelkim przeszkodom przetrwały w naszym świecie kulturowym, a 

tym samym odgrywają w nim jakąś rolę. A ponieważ tym, co inspiruje ich lekturę czy zapewnia wierność, 

jaką zachowuje wobec nich historia, nie jest umiłowanie sztuki, swoje przetrwanie zawdzięczają – choć 

zabrzmi to nad wyraz paradoksalnie – rezultatom, które przynoszą, a jeśli przynoszą rezultaty, to dlatego, że 

rezultatów tych domagają się społeczeństwa, które tworzy nasza historia.

Cała kwestia polega właśnie na tym, jakie są to rezultaty, do jakiej dziedziny się zaliczają. Pragnę 

uprzedzić, że to co powiem, nie rości sobie pretensji do wyczerpania zagadnienia. Tak jak wszelka inna 

rzeczywistość społeczna i kulturowa, jeśli nie jeszcze bardziej, filozofia jest w całym tego słowa znaczeniu 

naddeterminowana. Chciałbym jednak odnieść się do tego, co uważam za jej zdeterminowanie zasadnicze – 

zdeterminowanie w ostatniej instancji.

Dotychczas  pomijaliśmy  pewną   rzeczywistość   o   pierwszorzędnym  znaczeniu.   Filozofia,   której 

pretensją jest – każdorazowo raz na zawsze – głoszenie Prawdy rzeczy, wykazuje bowiem pewną jakże 

paradoksalną cechę: jest z samej swojej istoty, i to nieustannie, konfliktowa. Kant napisał o filozofii – tej 

oczywiście, która istniała przed nim – że jest polem walki. Wszyscy filozofowie, którzy przyszli na świat 

przed nim i po nim, przyznali mu rację, ponieważ nigdy niczego nie napisali nie przystępując do wojny z 

tym czy innym poprzednikiem. Filozofia jest więc – i to z tak fantastycznym uporem i wytrwałością, że 

warunek ten wyraża jej naturę – nieustanną wojną idei. Dlaczego wojna ta się toczy? Nie może to wynikać z 

zajadłości drażliwych osobników. Niezliczeni podfilozofowie – filozofowie-paznokcie, filozofowie-włosy, 

jak mawiał Marks – którzy przystąpili do wojny powodowani zwykłym duchem sprzeczności, jako autorzy-

nieudacznicy szukający zwady, nie pozostawili po sobie śladu w dziejach. Natomiast ci wszyscy, którzy w 

nich przetrwali, nic tylko bili się ze sobą, ale bili się jak prawdziwi wytrawni bojownicy: wobec głównego 

przeciwnika   potrafili   podpierać   się   argumentami   przeciwników   drugorzędnych,   potrafili   pozyskiwać 

sprzymierzeńców rozdzielając nagany i pochwały – jednym słowem, zajmowali stanowiska, i to stanowiska 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 9 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

bojowe, które nie dopuszczały żadnej dwuznaczności. Właśnie na tle tej powszechnej walki należy starać 

się pojąć rezultaty, które przynosi istnienie filozofii historycznej. W tym punkcie decydujące znaczenie ma 

myśl Marksa.

W  Przedmowie  do  Przyczynka  z 1859  roku Marks wystąpił  z poglądem, że  wszelka  formacja 

społeczna spoczywa na podbudowie ekonomicznej, którą stanowi jedność sił wytwórczych i stosunków 

produkcji. W podbudowie zakorzeniona jest walka klas, która przeciwstawia posiadaczy środków produkcji 

bezpośrednim, wyzyskiwanym przez nich pracownikom. Marks dodał, że na tej podbudowie wznosi się cała 

nadbudowa,   obejmująca   z   jednej   strony   prawo   i   państwo,  a   z   drugiej   –   ideologie.   Nadbudowa   nie 

odzwierciedla jedynie podbudowy, gdyż należy oczywiście natchnąć życiem tę topikę, która prezentuje się 

w historii formacji społecznych jako przekrój, i przyjąć, że jeśli jakaś formacja społeczna istnieje w pełnym 

tego słowa znaczeniu, to znaczy, że podobnie jak wszelka żywa istota, jest zdolna się reprodukować, ale – 

w przeciwieństwie do innych żywych istot – reprodukując swoje warunki istnienia. Materialne warunki 

reprodukcji zapewnia sama produkcja, która w dużej mierze zapewnia też warunki reprodukcji stosunków 

produkcji. Lecz ekonomiczne i polityczne warunki reprodukcji zapewnia prawo i państwo. Jeśli zaś chodzi 

o ideologie, to przyczyniają się one do reprodukcji gwarantując ideową lub kulturową hegemonię klasy 

panującej, gwarantując stosunki produkcji i całokształt stosunków społecznych. Wśród ideologii można 

wyróżnić z grubsza ideologię prawną, ideologię polityczną, ideologię moralną, ideologię religijną i to, co 

Marks nazywa ideologią filozoficzną.

Marks, mając na myśli te ideologie, mówi, że to w ich łonie ludzie uświadamiają sobie konflikty 

klasowe  i   „walczą  o   ich   rozstrzygnięcie”.   Pozostawiam   na   boku   kwestię,  czy   to,   co   Marks  nazywa 

„ideologią   filozoficzną”,   obejmuje   dokładnie  to   samo,   co   dotychczas   oznaczaliśmy  z   pomocą   słowa 

filozofia. Zaczerpnę z tego jednak dwie istotne wskazówki: że to, co się dzieje w filozofii, pozostaje w 

ścisłym związku z tym, co się dzieje w ideologiach, i że to, co się dzieje w ideologiach, pozostaje w ścisłym 

związku z walką klas.

Dla uproszczenia mówiłem dotąd przede wszystkim o praktykach społecznych – o tym, że filozofia 

stawia sobie za cel głoszenie Prawdy o nich, ponieważ uważa, że tylko ona sama jest do tego zdolna. Lecz 

zarazem mówiłem o praktykach i ideach społecznych, abyśmy wyraźnie odczuli, że – jak to widać u 

Platona, Arystotelesa i Hegla – filozofia nie interesuje się jedynie wyrobem rozmaitych przedmiotów, 

produkcją łóżek, okrętów i towarów, że jak to widać u wszystkich autorów, nie interesuje się jedynie 

produkcją   wiedzy   naukowej   lub   innej,   że   nie   interesuje   się   jedynie   praktyką  prawną,  moralną   czy 

polityczną,   że   w   sumie   nie   interesuje   się   jedynie   wszelkimi   praktykami   przetwarzającymi   lub 

konserwującymi coś w istniejącym świecie, gdyż interesując się praktykami społecznymi interesuje się 

jednocześnie ideami – poglądami, które ludzie wyrabiają sobie o praktykach – a czyni to po to, żeby potępić 

i   skrytykować   jedne,   wyrazić   aprobatę  dla   innych   i   w   ostatecznym   rachunku   zaproponować   nową 

interpretację, nową Prawdę. W rzeczywistości praktyki społeczne i poglądy, które ludzie sobie o nich 

wyrabiają, są ze sobą ściśle związane. Można powiedzieć, że nie ma praktyki bez ideologii i że wszelka 

praktyka, nawet naukowa, podlega jakiejś ideologii. We wszelkich praktykach społecznych, bez względu na 

to, czy dotyczą one produkcji ekonomicznej, nauki, sztuki lub prawa, czy też moralności i polityki, ludzie 

działający są – chcąc nie chcąc, a najczęściej o tym nie wiedząc – poddani odpowiadającym im ideologiom.

Sądzę, że mogę wysunąć myśl, iż filozofia wywiązuje się ze swojego zadania historycznego poprzez 

oddziaływanie – na tle walki klas – na kontradyktoryjny całokształt istniejących ideologii. Oddziaływanie 

to nie zachodzi na próżno. Z pewnością żaden marksista nie będzie bronił poglądu, zgodnie z którym 

oddziaływanie ideologii na praktyki wystarcza do zmiany natury i ogólnej orientacji praktyk: przecież to nie 

ideologia jest determinująca w ostatniej instancji. Lecz skuteczność ideologii nie jest żadna – może być 

duża, toteż zgodnie z doświadczeniem rzeczywistej historii Marks przyznał jej ważną rolę w reprodukcji i 

przeobrażaniu   stosunków   społecznych.   Można   więc   formalnie   zgodzić   się   z   możliwością   takiego 

oddziaływania ideologii na praktyki społeczne, które w danej fazie walki klas zapewnia im pewną jedność i 

orientację.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 10 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

Jeśli   więc  uznamy,  że  ogół  ideologii   jest  zdolny  do   takiego  oddziaływania  i  jeśli   właściwość 

filozofii polega w ostatniej instancji na oddziaływaniu na ideologie, a za ich pośrednictwem na ogół praktyk 

społecznych i ich orientację, z nieco większą łatwością zrozumiemy rację bytu filozofii i jej doniosłość.

Lecz – co podkreślam z uporem – jej rację bytu pojmujemy ciągle jeszcze formalnie, ponieważ 

nadal zupełnie nie rozumiemy, dlaczego jest rzeczą nieodzowną, aby pod postacią Prawdy ogół ideologii 

uzyskiwał od filozofii tę jedność i orientację.

Aby to zrozumieć, należy – w perspektywie Marksa – odwołać się do tego, co nazwę polityczną 

formą istnienia ideologii w całokształcie praktyk społecznych. Trzeba odwołać się do walki klas i pojęcia 

ideologii   panującej.   Jeśli   dane   społeczeństwo   jest   społeczeństwem   klasowym,  władzę   polityczną   – 

państwową – sprawuje klasa wyzyskiwaczy. Aby jej władza była trwała – o czym było wiadomo na długo 

przed Marksem, od czasów Machiavellego, który uczynił z tego teorię polityczną – klasa panująca musi 

przeobrazić   władzę  opartą  na   przemocy  we  władzę  przyzwoloną.  Za   pośrednictwem  dobrowolnego   i 

zwyczajowego   przyzwolenia   musi   uzyskać   od   podwładnych   takie   posłuszeństwo,   jakie   dotychczas 

wymuszała. Temu służy – zawsze kontradyktoryjny – system ideologii.

To,   co   w  ślad  za  Gramscim  nazwałem  systemem  państwowych  aparatów   ideologicznych,   jest 

bowiem ogółem instytucji ideologicznych, religijnych, moralnych, rodzinnych, prawnych, politycznych, 

estetycznych itd., poprzez które klasie będącej u władzy udaje się jednocześnie scalić samą siebie i narzucić 

wyzyskiwanym masom swoją ideologię w taki sposób, aby poczytywały ją za własną. Gdy rezultat ten 

zostaje  osiągnięty,  masa   ludu,  przeniknięta  prawdą   ideologii   klasy  panującej,  akceptuje  jej   wartości   i 

udziela istniejącemu ładowi swojego przyzwolenia, a przemoc, zawsze potrzebną, można – na ile to jest 

tylko możliwe – odłożyć na bok, jako środek ostateczny.

Otóż   ten   stan   rzeczy,   który   poza   okresami  wyjątkowymi  w   dziejach  występuje   jedynie   jako 

tendencja,   zakłada   coś,   co   wbrew   rozpowszechnionemu   mniemaniu   nie   istnieje   samo   przez   się,   a 

mianowicie zakłada istnienie ideologii panującej. Ideologia panująca – mawiał Marks – jest ideologią klasy 

panującej. Tak jest rzeczywiście, ale tylko jeśli chodzi o rezultat. Ten rezultat jest bowiem rezultatem 

niezmiernie   skomplikowanej   walki.   Doświadczenie   historyczne   wskazuje,   że   klasie   panującej,   która 

zdobyła władzę, trzeba – i to nieraz wiele – czasu do wykucia ideologii, która w końcu stałaby się panująca. 

Przyjrzyjmy się burżuazji: aby to się udało, potrzebowała co najmniej pięć wieków, od XIV do XIX. W 

XIX zaś wieku, gdy musiała stawić czoło pierwszym walkom klasowym proletariatu, walczyła jeszcze z 

odziedziczoną po feudalizmie ideologią ziemiaństwa. Zapamiętajmy z tego, że ukonstytuowanie ideologii 

panującej jest dla klasy panującej sprawą walki klasowej, a w przypadku dziewiętnastowiecznej burżuazji 

sprawą   walki   klasowej   na   dwóch   frontach.   Ta   zaś   nie   idzie   jak   po   maśle.   Nie   chodzi   jedynie   o 

sfabrykowanie ideologii panującej dlatego, że jest ona potrzebna na mocy dekretu, nie chodzi jedynie o to, 

że trzeba ukonstytuować tę ideologię w długich dziejach walki klasowej, lecz również o to, że trzeba 

ukonstytuować ją na podstawie tego, co istnieje, przy użyciu elementów, regionów istniejącej ideologii, 

dziedzictwa przeszłości, a ono jest różnorodne i kontradyktoryjne, że na domiar złego trzeba przedzierać się 

przez gąszcz nieprzewidzianych wydarzeń, które następują nieustannie tak w nauce jak i w polityce. Chodzi 

o to, aby w walce klasowej i pośród jej sprzeczności, na podstawie sprzecznych wzajemnie elementów 

ideologicznych   odziedziczonych   po   przeszłości,   ukonstytuować   ideologię,   która   przezwyciężyłaby   te 

wszystkie sprzeczności, ideologię, która byłaby scalona wokół zasadniczych interesów klasy panującej i 

zapewniała – jak to nazywał Gramsci – hegemonię tej klasy.

Jeśli tak pojmiemy rzeczywistość ideologii panującej, to – taka jest w każdym razie hipoteza, którą 

chciałbym wysunąć – zdołamy postrzec funkcję właściwą filozofii. Filozofia nie jest ani bezinteresowną 

operacją, ani działalnością spekulatywną. Prawość, czyste ręce i spekulacja to sprawa samoświadomości. 

Lecz wielcy filozofowie mieli już inną świadomość swojej misji. Wiedzieli, że odpowiadają na wielkie 

pytania praktyczne i polityczne: jak się orientować w dziedzinie myśli i w polityce, co robić, dokąd pójść? 

Wiedzieli nawet, że te pytania polityczne są historyczne, to znaczy nawet jeśli uważali je za odwieczne, 

wiedzieli, że stawiają je żywotne interesy społeczeństwa, dla którego myślą. Z całą jednak pewnością nie 

wiedzieli o tym, co pozwala nam zrozumieć Marks i o czym chciałbym powiedzieć w kilku słowach. Otóż 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 11 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

wydaje mi się, że nie można zrozumieć determinującego w ostatniej instancji zadania filozofii inaczej, jak 

odnosząc je do wymogów walki klasowej w ideologii, to znaczy przede wszystkim do centralnej kwestii 

hegemonii, konstytuowania ideologii panującej. To co, jak widzieliśmy, dzieje się w filozofii – to całe 

przerabianie  i  porządkowanie  praktyk  i  idei  społecznych w systematycznej  jedności, pod Prawdą tych 

praktyk i idei, to wszystko co, jak widzieliśmy, dzieje się pozornie bardzo daleko od realiów, w abstrakcji 

filozoficznej – dzieje się też na naszych oczach, w całkiem porównywalnej i niemal nakładającej się, choć 

nie jednoczesnej, formie w ideologicznej walce klasowej.

W   obu   przypadkach   chodzi   o   przerobienie,   rozczłonkowanie,  rozłożenie   i   scalenie   w   ramach 

określonej orientacji ogółu praktyk społecznych i odpowiadających im ideologii w taki sposób, aby u 

władzy nad elementami podporządkowanymi postawić pewną Prawdę, która narzuci im pewną orientację, 

oraz w taki sposób, aby orientację tę gwarantowała wspomniana Prawda. Jeśli rzeczywiście zachodzi taka 

zgodność, możemy wyciągnąć z tego wniosek, że filozofia, która na swój sposób kontynuuje walkę klasową 

w teorii i jest walką klasową w teorii, odpowiada na zapotrzebowanie zasadniczo polityczne. Zadanie, które 

przydziela jej i powierza walka klas w ogóle, a bardziej bezpośrednio ideologiczna walka klas, polega na 

tym, że ma przyczynić się do scalenia istniejących ideologii w ideologię panującą i udzielić tej ideologii 

panującej  gwarancji,  że  jest  Prawdą.  Jak  się ona  do tego przyczynia? Właśnie  stawiając  sobie  za cel 

rozpatrywanie teoretycznych warunków możliwości rozwiązania istniejących sprzeczności, a więc scalenia 

praktyk społecznych i ich ideologii. Chodzi o pracę abstrakcyjną, a więc myślową; chodzi o czystą pracę 

myślową, a więc o czystą, aprioryczną teoretyzację. Jej rezultatem – pod jednością i gwarancją tej samej 

orientacji – jest rozpatrywanie różnorodności praktyk i ich ideologii. Co czyni filozofia spełniając ten 

wymóg,   który   przeżywa  jako   wewnętrzny,  a   który   stawiają   jej   wielkie   konflikty   klasowe  i   wielkie 

wydarzenia   dziejowe?  Wytwarza  cały  układ  kategorii,   które  pozwalają  rozpatrywać  i  ustawiają   różne 

praktyki  społeczne  pod ideologiami  –  na takich  miejscach,  które  muszą  zająć,  aby  w konstytuowaniu 

ideologii panującej mogły odegrać role, jakich się od nich oczekuje. Wytwarza problematykę ogólną, to 

znaczy  sposób   stawiania,   a   tym  samym  rozwiązywania   wszelkich   problemów,  jakie  mogą   wyniknąć. 

Wytwarza   wreszcie   schematy   teoretyczne,   figury   teoretyczne,   które   służą   za   środek   przezwyciężania 

sprzeczności   i   za   węzeł   wiążący   różne   elementy   ideologii.   Wynosząc   się   do   władzy   nad   tak 

uporządkowanymi  praktykami   społecznymi,   gwarantuje  Prawdę  tego   porządku,   co   ogłasza   w   formie 

gwarancji racjonalnego dyskursu.

Myślę, że w takim razie filozofię można przedstawić w sposób następujący. Nie istnieje ona na 

zewnątrz świata, poza historycznymi konfliktami i wydarzeniami. W formie skoncentrowanej, najbardziej 

abstrakcyjnej – w formie dzieł wielkich filozofów – rezyduje gdzieś w okolicach ideologii jako rodzaj 

laboratorium   teoretycznego,   w   którym   doświadczalnie,  w   abstrakcji,   poddaje   się   próbie   zasadniczo 

polityczny problem hegemonii ideologicznej, to jest problem ukonstytuowania ideologii panującej. To tam 

podlegają   wyregulowaniu   kategorie   i   techniki   teoretyczne,   które   umożliwią   scalenie   ideologiczne, 

stanowiące   jeden   z   zasadniczych   aspektów   kwestii   hegemonii   politycznej.   Praca   wykonana   przez 

najbardziej abstrakcyjnych filozofów nie pozostaje bowiem martwą literą: to co filozofia otrzymała od 

walki klas jako wymóg, zwraca jej w formie myśli, które będą poddawać ideologie obróbkom w celu ich 

przetworzenia i scalenia. Tak, jak można w dziejach obserwować empirycznie warunki wymogu stawianego 

filozofii, tak też można obserwować empirycznie skutki, jakie przynosi filozofia w dziedzinie ideologii i 

praktyk   społecznych.   Wystarczy   posłużyć   się   dwoma   dobrze   znanymi   przykładami   –   pomyśleć   o 

racjonalizmie  XVII  wieku  i  o  filozofii  Oświecenia  –  aby  dostrzec,  jak  rezultaty  pracy  polegającej  na 

wypracowaniu filozofii przenikają do ideologii i praktyk społecznych. Te dwa etapy filozofii burżuazyjnej 

są zarazem momentami konstytuującymi ideologię burżuazyjną jako ideologię panującą. Ukonstytuowała 

się ona w walce, a filozofia odegrała w tej walce rolę teoretycznego spoiwa jedności ideologii panującej.

Lecz  jeśli  pozwalamy  sobie  stwierdzić  to  wszystko,   a  przede  wszystkim  jeśli  to  wszystko,  co 

powiedzieliśmy, stało się możliwe za sprawą dokonanego przez Marksa odkrycia natury społeczeństwa 

klasowego, roli państwa i ideologii w nadbudowie, to kwestia filozofii marksistowskiej okazuje się jeszcze 

bardziej paradoksalna. Jeśli bowiem wobec ideologii panującej filozofia odgrywa w ostatniej instancji rolę 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 12 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

laboratorium scalającego i spoiwa teoretycznego – to co w takim razie z tymi, którzy odmawiają służenia 

ideologii panującej? Co z kimś takim jak Marks, który w posłowiu do drugiego wydania niemieckiego 

oświadcza, że jego książka pt. Kapitał jest krytyką reprezentującą klasę, której misją dziejową jest obalenie 

klasy panującej i zniesienie wszelkich klas? Innymi słowy, jeśli to co zaproponowałem jest w ogóle do 

pomyślenia, to czy jest możliwa filozofia marksistowska?

Aby zrozumieć tę możliwość jako możliwość, wystarczy zastanowić się nad faktem, że wyrażenie 

„ideologia panująca” nie ma sensu, jeśli jego kontrapunktem nie jest wyrażenie „ideologia zdominowana”. 

Wynika to z samej kwestii hegemonii ideologicznej. Jeśli w społeczeństwie klasowym klasa panująca musi 

wykuć   ideologię,   która   byłaby  panująca,   po   to,   żeby  się   scalić   i   narzucić   swoje   panowanie  klasom 

zdominowanym, to znaczy, że proces ten napotyka opór. W szczególności znaczy to, że obok utrzymującej 

się przy życiu ideologii dawnej klasy panującej istnieje w społeczeństwie klasowym coś, co Lenin nazwał 

„elementami”   zupełnie   innej   ideologii,   a   mianowicie   ideologii   klasy   wyzyskiwanej.  Ideologia   klasy 

panującej konstytuuje się jako panująca przeciwko elementom ideologicznym klasy zdominowanej. To 

przeciwstawienie występuje wewnątrz filozofii jako jeden z elementów problemu hegemonii, który ma ona 

rozwiązać. Dlatego w filozofii mamy do czynienia z wojną wszystkich ze wszystkimi, wojną nieustającą, 

która jest w filozofii skutkiem echa walki klas, i dlatego antagonistyczne stanowiska antagonistycznych 

ideologii są reprezentowane w samej filozofii. W swoim laboratorium teoretycznym filozofia – która nie 

wiedząc   o   tym  pracuje   nad   hegemonią   ideologiczną   klasy   wstępującej   lub   panującej   –   stawia   czoło 

adwersarzom, na ogół występującym pod nazwą materializmu.

Z filozofią jest zasadniczo tak, jak ze społeczeństwem klasowym: tak jak jedność i walka klasy 

wyzyskiwanej organizuje się pod panowaniem klasowym, tak też formy stronnictwa filozoficznego, które 

reprezentuje klasę wyzyskiwaną czy klasę zdominowaną, konstytuują się w formach konstytuowania się 

filozofii w filozofię, a więc w formach kwestii hegemonii ideologicznej. Dlatego cała historia filozofii 

rozbrzmiewa   głuchym   echem   wyzyskiwanych   lub   oponentów.   Niektórym,   jak   osiemnastowiecznym 

materialistom, udało się przeciwstawić własny system Prawdy systemowi Prawdy klasy panującej. Być 

może   jednak   bardziej   niż   osiemnastowiecznymi   materialistami   –   którzy   reprezentowali   nie   tyle 

wyzyskiwanych,  ile   inną   klasę   wyzyskującą,   burżuazję,   poszukującą   wówczas   na   modłę   angielską 

przymierza z arystokracją – powinniśmy zainteresować się tymi, którym udało się jedynie połowicznie lub 

nie udało się prawie wcale nadać swojej opozycji formy filozofii wytworzonej jako filozofia. Jeśli o mnie 

chodzi, to wskazałbym szczególnie chętnie na Epikura i Machiavellego – że ograniczę się do przytoczenia 

tych dwóch tylko nazwisk, co czynię zresztą po to tylko, by zrozumieć Marksa. To znaczy jego milczenie.

W istocie tu tkwi cały paradoks Marksa. On, który uzyskał wykształcenie filozoficzne, odmówił 

pisania dzieł filozoficznych. On, który prawie nic nie powiedział o filozofii, a wstrząsnął całą filozofią 

tradycyjną, zapisując w II Tezie o Feuerbachu słowo „praktyka”, i praktykował filozofię, której nie napisał, 

pisząc Kapitał, dał nam – tak, jak nie uczynił tego nikt przed nim – klucze, które pozwalają, abyśmy zaczęli 

rozumieć, o co chodzi w filozofii, a więc zaczęli pisać coś w rodzaju teorii filozofii. Po nim zaś Lenin, 

podobnie jak Engels, napisał jedynie teksty krytyczne czy jakieś urywki. Jak zrozumieć ten paradoks – i czy 

można go zrozumieć w świetle tego, co zaproponowaliśmy?

Spróbuję  podzielić  się  w tej sprawie  moimi odczuciami, a nie  ukrywam,  że  podejmuję ryzyko 

postawienia bardzo zuchwałej hipotezy. Uważam jednak, że ryzyko to trzeba podjąć.

Gdy dzieje marksistowskiego ruchu robotniczego obserwujemy pod kątem form filozoficznych, do 

których  się  przyznał, stajemy  w obliczu dwóch  nad  wyraz typowych  sytuacji.  W  pierwszej  mamy do 

czynienia z Marksem, Engelsem, Leninem, Gramscim i Mao, którzy koniec końców sprawiają wrażenie, że 

jak od zarazy stronią od wszystkiego, co przypomina filozofię wytworzoną jako filozofia, w formach 

hegemonii ideologicznej, które zanalizowaliśmy. W drugiej natomiast mamy do czynienia z takimi ludźmi 

jak Lukács, ale nie on jest najważniejszy, lecz Stalin, który przed filozofią marksistowską wytworzoną jako 

filozofia otworzył drzwi na oścież. Uczynił to przejmując od Engelsa parę nieszczęsnych zdań o materii i 

ruchu, o „prawach dialektyki” jako „prawach ruchu” itd. oraz popychając filozofię marksistowską na drogę 

ontologii lub metafizyki materialistycznej, w której tezy filozofii realizują się w materii. Widać jak na dłoni, 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 13 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

że Stalin nie wykazał niezwykłej ostrożności Marksa, Lenina i Gramsciego i poszedł w przeciwnym od nich 

kierunku. Byłoby oczywiście rzeczą absurdalną, gdybyśmy uważali, że to właśnie stanowiska filozoficzne 

Stalina są źródłem jego linii politycznej i praktyk terrorystycznych, lecz nie trudno jest wykazać, że nie są 

one obce tej linii i tym praktykom, a dokładniej – że im służyły. Nie trudno też wykazać, w jak głębokim 

kryzysie,   z   którego   zaledwie   zaczynamy   się   wygrzebywać,   stanowiska   te   pogrążyły   filozofię 

marksistowską.

Wszystko wskazuje więc na to, że w tym ciemnym jeszcze punkcie dzieje marksistowskiego ruchu 

robotniczego przyznały  doświadczalnie  rację Marksowi,  Leninowi i Gramsciemu, nie zaś,  powiedzmy, 

Plechanowowi, Bogdanowowi, a już tym bardziej Stalinowi. Wszystko wskazuje na to, że Marks, Lenin i 

Gramsci,   dokonując   interwencji   bezpośrednio   filozoficznych   z   niezwykłą   stanowczością,   a   zarazem 

niezwykłą  dyskrecją  i  łącząc te  interwencje  z nieustanną praktyką filozofii,  której nie  chcieli napisać, 

zasugerowali, iż filozofia, której potrzebuje marksizm, nie tyle jest filozofią wytworzoną jako filozofia, ile 

nową praktyką filozofii.

W celu zrozumienia dogłębnej racji, którą się kierowali, można przyjąć za punkt wyjścia uwagę 

poczynioną przez Marksa w posłowiu do drugiego wydania niemieckiego Kapitału, w której przeciwstawia 

sobie dwie koncepcje dialektyki i daje do zrozumienia, że z jednej bardzo łatwo wpada się w drugą: w 

pierwszej koncepcji dialektyka służy do – cytuję – „uświetniania rzeczywistości”, a więc jest apologetyczna 

i pozostaje na służbie klasy panującej. W drugiej jest „krytyczna i rewolucyjna”. Tylko ta druga koncepcja 

może służyć proletariatowi. Upraszczając powiem, że jest aż nadto powodów, aby uważać, iż Stalin przyjął 

pierwszą koncepcję i że Marks trzymał się kurczowo drugiej – że nie napisał filozofii jako filozofii dlatego, 

iż chciał ustrzec się tego ogromnego niebezpieczeństwa, jakie stanowi pierwsza.

Marks uważał wyraźnie, że wytwarzanie filozofii jako filozofii to udział w zabawie zorganizowanej 

przez przeciwnika, że nawet w formie opozycji oznacza to udział w grze, w której stawką jest kwestia 

hegemonii i przyczynia się pośrednio do umocnienia ideologii burżuazyjnej uwierzytelniając jej formę 

ekspresji   filozoficznej,   że  naraża  się   przyszłość,   a   tym  samym  teraźniejszość  ideologii   proletariackiej 

przyodziewając ją w formy, których wymaga kwestia burżuazyjnej hegemonii ideologicznej, że wreszcie 

grozi to stoczeniem się filozofii w szeregi stronnictwa państwowego.

Dzieje stosunków filozofii z państwem, które bardzo dobrze postrzegł francuski filozof Paul Nizan, 

to  długa  historia.  Cały  zresztą  czas  mówiłem  o  nich  mówiąc  o  kwestii  ideologii  panującej.  Ideologia 

panująca  jest  ideologią  klasy  panującej,   a   więc  tej,  która  dzierży  władzę  państwową.  Od  Platona  po 

Kartezjusza, Spinozę, Kanta, Hegla, a nawet Husserla filozofię dręczy kwestia państwa, na ogół w formie 

nostalgicznego apelu skierowanego przez filozofa do państwa, aby raczyło go wysłuchać, jeśli nie zgoła w 

formie marzenia o filozofie, który byłby głową państwa.

Marks,  człowiek   wyposażony  w   bardzo  pewny  instynkt  polityczny,   był   świadomy  znaczenia 

politycznej i filozoficznej kwestii państwa. Nie miał jedynie na myśli istniejącego państwa burżuazyjnego, 

o którym Dietzgen przy aprobacie Engelsa wypowiedział przykre a osławione zdanie, że profesorowie 

filozofii   są   jego   lokajami.   Nie   miał   jedynie   na   myśli   państwa   burżuazyjnego,   „pierwszej   potęgi 

ideologicznej”,   jak   mawiał   Engels,   zdolnej   formę   swojej   ideologii   narzucić   wszelkiej   produkcji 

filozoficznej. Marks sięgał wzrokiem o wiele dalej. Myślał o formie przyszłego państwa – tego, które 

przyjdzie budować po rewolucji, a którego pierwszy zamysł podsunęła mu Komuna i które miało nie być 

już państwem, lecz „wspólnotą” lub, mówiąc słowami Engelsa, „państwem, które byłoby nie-państwem”, 

jednym słowem całkowicie nową formą prowadzącą do swojego własnego zaniku, obumarcia. Naturalnie, 

ta wizja strategiczna Marksa, która bulwersowała całe wyobrażenie, jakie istniało (i ciągle jeszcze istnieje) 

o państwie, nie została wzięta z powietrza: miała oparcie w przekonaniu Marksa, że taki proletariat, jaki 

stworzył i skoncentrował kapitalistyczny sposób produkcji i jaki wychowały wielkie walki klasowe, posiada 

w sobie zasoby zupełnie obce światu burżuazyjnemu, przede wszystkim zaś takie, które pozwalają mu 

wynaleźć od podstaw formy organizacji w rodzaju tych, o których wyobrażenie dają Komuna Paryska i 

sowiety 1905 i 1917 roku – takie mianowicie formy organizacji, które pozwalałyby pozbyć się państwa. Ta 

wizja strategiczna Marksa, przewidująca obumarcie państwa, odnosiła się oczywiście do całej nadbudowy z 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 14 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Louis Althusser – Przeobrażenie filozofii (1976 rok)

ideologiami włącznie, a więc i do ideologii panującej, która jest właśnie nierozłączna od państwa. Nie 

można wykluczyć, że z powodu związków tradycyjnej filozofii z państwem i z powodu przewidywanego 

przez Marksa obumarcia państwa, odnosił się on do filozofii tak nieufnie jak do państwa. Mimo pewnych 

stosunków   pokrewieństwa  łączących  Marksa  z  anarchistami   nie  chodziło   o   anarchistyczne  odrzucenie 

państwa tak samo, jak nie chodziło o odrzucenie filozofii. Z pewnością natomiast mieliśmy do czynienia z 

głęboką   nieufnością   wobec   tej   instytucji,   jaką   jest  państwo   oraz  wobec   tej   formy  scalania   ideologii 

panującej, jaką jest filozofia, które to formy wydawały mu się ściśle ze sobą związane, ponieważ obie są 

zaangażowane w burżuazyjny mechanizm panowania klasowego. Uważam, że to właśnie jest powód, dla 

którego Marks stronił od wszelkiej filozofii wytwarzanej jako filozofia: że nie chciał wpaść w pułapkę 

„uświetniania rzeczywistości”.

Jeśli   to   prawda,   to   w   takim   razie   Marks   pozostawił   marksistom,   okrutnie   mądrym 

przeciwdoświadczeniem ontologii stalinowskiej, szczególnie trudne do wykonania zadanie. Tak bowiem, 

jak  wyznaczył  ruchowi  robotniczemu  zadanie  wynalezienia  nowych  form  wspólnoty,  które  uczyniłyby 

państwo   zbędnym,  tak   też  wyznaczył   filozofom   marksistowskim  zadanie   wynalezienia   nowych   form 

interwencji   filozoficznej,   które  przyspieszyłyby  koniec  burżuazyjnej   hegemonii   ideologicznej   –   krótko 

mówiąc, zadanie wynalezienia nowej praktyki filozofii.

Posługując   się  porównaniem  z  państwem  rewolucyjnym,  które   to   państwo  powinno   być   „nie-

państwem”, to znaczy państwem zmierzającym do obumarcia, zastąpienia samego siebie formami wolnego 

zrzeszenia,  można  powiedzieć,  że  filozofia  dręcząca  myśl  Marksa,   Lenina  i  Gramsciego  powinna  być 

filozofią, która byłaby „nie-filozofią”, to znaczy przestała się wytwarzać w formie filozofii, a jej funkcja 

hegemonii teoretycznej obumierałaby ustępując miejsca nowym filozoficznym formom istnienia. Tak jak 

można  powiedzieć,  że  –   zgodnie  z  poglądem  Marksa  –   wolne  zrzeszenie  pracujących  powinno   zająć 

miejsce państwa i odgrywać zupełnie inną rolę niż państwo – nie polegać na przemocy i represji – tak też 

można powiedzieć, że nowe formy istnienia filozofii, związane z przyszłością tych wolnych zrzeszeń, 

powinny zaprzestać pełnienia funkcji polegającej zasadniczo na konstytuowaniu ideologii panującej wraz ze 

wszystkimi związanymi z tym przymusami i wyzyskami oraz przyczyniać się do wyzwolenia i swobodnego 

uprawiania praktyk społecznych i idei ludzkich.

Podobnie jak rzecz ma się z perspektywami dotyczącymi państwa, wspomniane zadanie filozofii 

marksistowskiej nie jest zadaniem na daleką przyszłość. Jest to wręcz zadanie na dziś i już teraz marksiści 

powinni   przysposabiać  się   do  niego.   Marks  jako  pierwszy  dał  nam  przykład  praktykując   filozofię   w 

zbijający z tropu, nowy sposób, odmawiając wytwarzania filozofii jako filozofii, ale praktykując filozofię w 

swoim  krytycznym  i   politycznym  dziele  naukowym,  a   więc  inaugurując  nowe   stosunki,   „krytyczne  i 

rewolucyjne” – to jego własne słowa – między filozofią a praktykami społecznymi, które są stawką i 

miejscem   walki   klas.   Ta   nowa   praktyka   filozofii   służy   proletariackiej   walce   klasowej  nie   poprzez 

narzucanie jej przymusowej jedności ideologicznej (wiemy, do czego prowadzi taki przymus), lecz poprzez 

tworzenie ideologicznych warunków wyzwolenia i swobodnego rozwoju praktyk społecznych. Tak tylko 

filozofia może służyć zniesieniu wyzysku i panowania klasowego oraz wyzwoleniu ludzi.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 15 -

www.skfm-uw.w.pl