Tłumaczenie: BLOMBUS
- Belle?- Rick Lowell, Alfa Wilczej Sfory Poconos, trzasn
ą
ł drzwiami wej
ś
ciowymi do
apartamentu, który dzielił ze swoj
ą
Lun
ą
, Belle Campbell. – Belle! – szedł szybko do wielkiej
sypialni. Nie miał czasu
ż
eby si
ę
z czymkolwiek pierdoli
ć
. Przyj
ę
cie miało si
ę
zacz
ąć
za godzin
ę
a on nadal nie miał swojego kostiumu.
Ż
adnej odpowiedzi. Sprawdził łazienk
ę
, ale nie było jej tam. Pasemka włosów i kosmetyki
do makija
ż
u za
ś
miecały cał
ą
powierzchni
ę
łazienkowej lady i to dało mu zna
ć
,
ż
e tu była.
– Kurwa ma
ć
. Gdzie do cholery zostawiła mój kostium?
Belle musi by
ć
na dole, gotowa na przyj
ę
cie go
ś
ci do Rezydencji. Ludzkie przyj
ę
cie
odbywało si
ę
w głównej cz
ęś
ci hallu. Ka
ż
dy Wilk Ricka pracuj
ą
cy dzisiejszego wieczora mógł
odpocz
ąć
i odwiedzi
ć
przyj
ę
cie zmiennych, ale impreza dla ludzi była du
ż
ym układem dla
narciarskiej Rezydencji. Dla niego rozpocz
ą
ł si
ę
jesienno- zimowy sezon i było to co
ś
, na co
czekał co roku.
Cz
ęść
imprezy dla zmiennych odbywała si
ę
w prywatnym lokum zarezerwowanym dla
pracowników ze Sfory, na tyle z dala od ludzi, by mogli pozwoli
ć
swoim zwierzakom pobawi
ć
si
ę
w spokoju.
Skierował si
ę
z powrotem do sypialni zauwa
ż
aj
ą
c stos ubra
ń
le
żą
cych na łó
ż
ku. – Dzi
ę
ki
Bogu. – Belle starannie odło
ż
yła dla niego kostium. Nie zwa
ż
aj
ą
c na to, w co miał si
ę
ubra
ć
…
chwila. Zmarszczył brwi patrz
ą
c na czerwon
ą
koszul
ę
w krat
ę
.
- Przebiera mnie w drwala? – Podniósł koszul
ę
, znajduj
ą
c pod ni
ą
par
ę
starannie
zło
ż
onych czerwonych, lu
ź
nych spodni. Brwi wystrzeliły mu do góry. – Homo drwala? – Jego
klata zahuczała od tłumi
ą
cego warczenia. Pod spodniami był czerwony płaszcz. – Płon
ą
cy homo
drwal.
Wyrwał telefon od swojego paska i zadzwonił. – Belle.
Przerwała mu zanim mógł zrobi
ć
co
ś
wi
ę
cej jak tylko grozi
ć
tym swoim głosem. – Załó
ż
to, bez wymówek. – Rozł
ą
czyła si
ę
, ale usłyszał rozbawienie w jej głosie.
Oj Belle. Jeste
ś
w cholernych tarapatach. Wyrwał z siebie koszulk
ę
i zało
ż
ył flanel
ę
.
Kiedy tylko dostan
ę
si
ę
do ciebie moimi łapami, po
ż
ałujesz tego.
Obrócił si
ę
by usi
ąść
na łó
ż
ku i prawie potkn
ą
ł si
ę
o jakie
ś
cholerstwo, które zostawiła na
podłodze. Ugryzł si
ę
w warg
ę
, był rozdarty mi
ę
dzy
ś
miechem a rozdra
ż
nieniem. Przekonałby si
ę
do ubrania stroju, który mu zostawiła? I co by mu zrobiła gdyby tego nie ubrał? Z pierwszej r
ę
ki
wiedział jak ostre potrafi
ą
by
ć
pazurki jego
ś
licznego koteczka.
W cholernych tarapatach. Pomy
ś
lał o swojej małej Lunie Pumie, która wzbudzała w nim
tyle rado
ś
ci na przemian z rozdra
ż
nieniem. Ale diabelnie jest tego warte.
Belle biegła sprintem przez restauracj
ę
tak szybko na ile pozwoliła jej bol
ą
ca noga.
Wszystko miało by
ć
doskonałe zanim pojawi si
ę
jej Wilk. Bóg jeden wiedział co nast
ą
pi kiedy si
ę
zjawi. Miała przeczucie,
ż
e jej Wilkołak miał zamiar potwierdzi
ć
jaki jest m
ę
ski, je
ż
eli w ogóle
o
ś
mieli si
ę
pokaza
ć
w tym stroju.
Szczerze, to byłaby zaskoczona gdyby go ubrał. Pomysł z pasuj
ą
cymi strojami przyszedł
kiedy wracała do domu od lekarza z Halle. Z radia leciała piosenka i natychmiast u
ś
wiadomiła
sobie co chce zrobi
ć
. Miała tylko nadziej
ę
,
ż
e i on przyjmie z humorem ten kostium.
Rozejrzała si
ę
po Rezydencji i kiwn
ę
ła głow
ą
. Wszystko było dobrze. Dziwne jak szybko
to miejsce stało si
ę
jej domem. Rick i pozostałe Wilki na swój sposób zaakceptowali j
ą
. No wi
ę
c,
prawie wszyscy. Jedna szurni
ę
ta suka i jej przydupaski odeszły dawno temu dzi
ę
ki
pomysłowo
ś
ci pewnego koteczka i liberalnemu u
ż
yciu klaksonu.
Zatrzymała si
ę
gdy uchwyciła czerwony błysk oczu, ale to nie był Rick. Je
ś
li wła
ś
ciwie
zało
ż
ył, to co dla niego zostawiła, to miała bardzo interesuj
ą
ce ‘after-party’ plany wobec swojego
wielkiego, złego Wilka. Ale w tej chwili prze
ż
ywała kryzys zwi
ą
zany z rozprawieniem si
ę
z
koktajlowymi krewetkami. Wystartowała z powrotem do Lowell’s, restauracji, któr
ą
zarz
ą
dzała,
musiała poradzi
ć
sobie z ostatnim problemem i cieszy
ć
si
ę
wieczorem.
- No kurwa ma
ć
, nie ma mowy. – Rick gapił si
ę
na swoje odbicie w lustrze. – Nie poka
żę
si
ę
w tym dziwacznym stroju. – Byłby po
ś
miewiskiem wspólnoty zmiennych. Co ona do cholery
sobie my
ś
lała ubieraj
ą
c go w co
ś
takiego? Był facetem, a nie…
Dzwonek do drzwi zadzwonił. Przez dwie sekundy pomy
ś
lał nad tym, by nie otwiera
ć
, ale
wiedział kto stoi po drugiej stronie. B
ę
d
ą
c Wilczym Alf
ą
mógł usłysze
ć
my
ś
li ka
ż
dego z jego
ludzi, i wyra
ź
nie słyszał co my
ś
li sobie Ben. Ben mógł u
ż
y
ć
dodatkowego klucza, który dostał od
Ricka dawno temu, zwłaszcza je
ś
li z jaki
ś
powodów pomy
ś
lałby,
ż
e Rick stchórzył z pój
ś
ciem na
własne przyj
ę
cie.
Drzwi si
ę
zatrzasn
ę
ły. Taa. Zabij
ę
j
ą
. – Szefie? Co ci
ę
zatrzymuje….?
Rick patrzał gniewnie na Bena. Jego Marshall piszcz
ą
co wymówił ostatnie słowo. Facet
ś
miał si
ę
tak bardzo,
ż
e jego diabelski ogon podskakiwał jak obł
ą
kany bicz. – Masz. Nic. Nie
mówi
ć
.
- Rick? Wszystko w porz
ą
dku? Czujesz si
ę
troch
ę
dziwnie. – Rick zamkn
ą
ł oczy i złapał
si
ę
za nos gdy jego Omega, przebrana za wied
ź
m
ę
, weszła do pokoju. – O. O mój. My
ś
lałam,
ż
e
Belle
ż
artowała kiedy wspomniała,
ż
e to zrobi.
Na d
ź
wi
ę
k czkaj
ą
cych
ś
miechów tych dwoje dało zna
ć
,
ż
e to b
ę
dzie długa noc.
- B
ę
dziemy musieli ogłosi
ć
kogo
ś
now
ą
Lun
ą
.
- D-dlaczego? – Ben wydusił z siebie, opanowuj
ą
c wreszcie te swoje niem
ę
skie chichoty.
- Bo zamierzam j
ą
zabi
ć
.
- Szefie, nie przesadzaj. To co masz na sobie jest troch
ę
… zabawne.
Rick warkn
ą
ł.
- Naprawd
ę
. Poza tym, powiniene
ś
zobaczy
ć
w co ona si
ę
ubrała.
Rick przestał warcze
ć
. – A
ż
tak dobrze?
Ben kiwn
ą
ł głow
ą
. – Lepiej.
W przelocie ujrzał siebie w lustrze. – Nie jestem pewien czy jebanym bikini wynagrodzi
mi to. – Do diabła, Nie był pewien czy bez ubra
ń
by mu to wynagrodziła. Czołganiem i
błaganiem mo
ż
e. Wyobraził sobie Belle na kolanach, ze swoimi zielonymi oczyma pal
ą
cymi
ż
alem i prawie si
ę
za
ś
miał.
Taa. Tak si
ę
stanie.
Chela była zbyt zaj
ę
ta
ś
mianiem si
ę
by odpowiedzie
ć
, wi
ę
c zrobił to Ben. – No dalej
stary. Jest Hallowen. Baw si
ę
. – Na twarzy Bena pojawił si
ę
przebiegły, szeroki u
ś
miech.
– Wiem,
ż
e Belle si
ę
dobrze bawi.
Przygl
ą
dn
ą
ł si
ę
swojemu Marshallowi. – H
ę
?
- Powiedzmy,
ż
e dla wszystkich jest oczywiste to,
ż
e nie ma na sobie stanika.
Rick okr
ę
cił si
ę
tak szybko,
ż
e jego długi, czerwony warkocz uderzył Bena w nos. Jego
lodowato niebieskie oczy zamieniły si
ę
w br
ą
zowe gdy jego Wilk dał mu do zrozumienia,
ż
e nie
spodobało mu si
ę
to. Nikt poza nim nie b
ę
dzie widział tak ubranej Belle. – Idziemy.
St
ą
pn
ą
ł ci
ęż
ko koło chichocz
ą
cej Cheli. – C-czekaj!.
Warkn
ą
ł i odwrócił si
ę
tylko po to, by mogła mu wepchn
ąć
co
ś
do r
ę
ki. – nie zapomnij o
swoim re-rekwizycie. – I znowu si
ę
za
ś
miała, jej czarodziejski kapelusz hu
ś
tał si
ę
wesoło.
Rick przewrócił oczami, zazgrzytał z
ę
bami i skierował si
ę
do wyj
ś
cia.
Belle stukała swoj
ą
futrzana stop
ą
niecierpliwie. Dzi
ę
ki Bogu znalazła te tanie,
zniszczone buty. Były wygodne, we wła
ś
ciwym kolorze i nawet nie przeszkadzało jej to,
ż
e
sztuczne futerko przyklejało jej si
ę
do stóp. Obcas był wystarczaj
ą
co niski by nie bolało j
ą
biodro, ale na tyle wysoki by jej nogi dobrze si
ę
prezentowały. Swoje pazury pomalowała na
czarno. W
ą
tpiła by który
ś
z ludzkich go
ś
ci domy
ś
lił si
ę
,
ż
e s
ą
prawdziwe.
Jeden z go
ś
ci okr
ąż
ył j
ą
i zmierzył z góry na dół. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego. B
ą
d
ź
miła.
– Witam z Rezydencji Czerwonego Wilka. Go
ś
ci pan u nas, czy przyjechał tylko na
przyj
ę
cie?
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko. – Przyjechałem na imprez
ę
, ale mog
ę
zosta
ć
go
ś
ciem je
ś
li
chcesz.
Oparła si
ę
pragnieniu by przewróci
ć
oczami i wskazała pazurem w stron
ę
przyj
ę
cia.
– Impreza jest w hallu. – Przykleiła swój jeden z najlepszych ‘jestem- cizi
ą
-ignoruj-mnie’
u
ś
miech. – prosz
ę
si
ę
cieszy
ć
pobytem.
Skin
ą
ł i odszedł, ale mogła usłysze
ć
jak mamrocze co
ś
do siebie. – Je
ś
li wszystko tak
wygl
ą
da to musz
ę
cz
ęś
ciej tu wpada
ć
.
Utrzymała fałszywy u
ś
miech dopóki nie znikn
ą
ł z pola widzenia. – Dupek.
- Belle.
Belle zadr
ż
ała. Rick tu był, i był wkurwiony. – Eee. – I uciekła, kieruj
ą
c si
ę
prosto na
cz
ęść
imprezy dla zmiennych wiedz
ą
c,
ż
e on nie b
ę
dzie daleko z tyłu.
Rick pokr
ę
cił głow
ą
, oszołomiony.
Ż
e niby gdzie ona do cholery my
ś
li,
ż
e ucieknie? Mógł
złapa
ć
j
ą
w dwa potrz
ąś
ni
ę
cia tego ogonka, który przypi
ę
ła sobie do tyłka. Chocia
ż
, dzi
ę
ki
ogl
ą
daniu jak ten ogonek
ś
wista przy jej tyłku wpadł mu do głowy jaki
ś
pomysł, którego u
ż
yje
pó
ź
niej. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko. Karz
ą
c j
ą
za ten strój, który dla niego zostawiła, mógłby si
ę
lepiej bawi
ć
ni
ż
s
ą
dził.
Rick pod
ąż
ył za słodkim kołysaniem si
ę
jej ciała na prywatn
ą
cz
ęść
imprezy dla
zmiennych i skrzywił si
ę
. Wszystkie rozmowy uci
ę
ły kiedy wszedł do pomieszczenia.
- Niezły strój, Lowell!
Rick rzucił okiem na Alf
ę
Kojota. Co do diabła sprawiło,
ż
e na pierwszym miejscu zaprosił
tego faceta?
Mały br
ą
zowy i czerwony wilczy ogonek błysn
ą
ł mu z lewej strony. Belle. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko i skierował si
ę
w stron
ę
swojej zbł
ą
kanej partnerki, ignoruj
ą
c r
ż
enie, które pod
ąż
ało za
nim. Belle zrobiła dla Sfory wi
ę
cej ni
ż
jakakolwiek inna Luna.
- Kole
ś
. – Dave, jego Beta, stan
ą
ł przy nim. Jego czarodziejskie szaty były opi
ę
te na jego
klacie. Po Ricku, Dave był prawdopodobnie najwi
ę
kszym kolesiem we Sforze. Wygl
ą
dał na
zarówno przera
ż
onego, jak i rozbawionego przygl
ą
daj
ą
c si
ę
kostiumowi Ricka. – Przegrałe
ś
zakład?
Rick zmarszczył brwi.
- Powa
ż
nie. Obiecała ci najwi
ę
kszy na
ś
wiecie gejowski kostium? To jest ten prawda?
Rick umie
ś
cił swoje dłonie na biodrach i próbował skarci
ć
swojego Bet
ę
.
- Wypnij troch
ę
własn
ą
dupci
ę
i b
ę
dziemy wygl
ą
da
ć
jak z jednej dru
ż
yny.
To było to. Nie miał
ż
adnego problemu z orientacj
ą
seksualn
ą
Dave’a. Rick zabujał
koszyczkiem i uderzył nim Dave’a w głow
ę
.
- Ał.
Zignorował go. Co
ś
wewn
ą
trz koszyczka zagrzechotało. Zmarszczył brwi i wyszarpn
ą
ł
pokrywk
ę
kosza, zastanawiaj
ą
c si
ę
co tam spakowała Belle. Poczuł jak otwiera szeroko oczy na
widok słoiczków, puszek i erotycznych zabawek.
- Tak w ogóle to co tam masz? Boli jak cholera.
Dave próbował podkra
ść
si
ę
i zerkn
ąć
ale prawie dostał po nosie kiedy Rick zatrzasn
ą
ł
pokrywk
ę
. – Nic czym mógłby
ś
si
ę
martwi
ć
. – Rick rozejrzał si
ę
i zauwa
ż
ył Belle. U
ś
miechn
ę
ła
si
ę
do niego z tym swoim ‘chod
ź
- tu’ spojrzeniem,
ż
e jego penis stwardniał w sekund
ę
.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko. – Przepraszam. Musz
ę
dostarczy
ć
babuni koszyk pełen słodko
ś
ci.
- Co?
Rick zignorował go i ruszył do swojej Luny. Miał du
ż
o pomysłów co jej zrobi tymi
‘słodko
ś
ciami’, które mu spakowała.
Nagle strój przestał go obchodzi
ć
tak bardzo jak wcze
ś
niej.
- O cholera. – Belle przełkn
ę
ła mocno na widok swojego partnera zdecydowanie id
ą
cego
w jej stron
ę
. Miał nie otwiera
ć
koszyka a
ż
do zako
ń
czenia przyj
ę
cia ale chyba mu tego nie
przekazała.
Zatrzymał si
ę
mniej ni
ż
cal od niej. – Witaj, Pani Wilczku.
Przy
ś
pieszył si
ę
jej oddech. Bo
ż
e, uwielbiała kiedy zwracał si
ę
do niej jak prawdziwy
Alfa. Nie to,
ż
e powie mu o tym, to oczywiste. – Witaj, Czerwony Kapturku. – Wychyliła si
ę
i
przejechała pazurami po jego klacie wiedz
ą
c,
ż
e jego penis szarpn
ą
ł si
ę
w jej kierunku.
Praktycznie jego czerwone spodnie tworzyły namiot. Pewnie mu si
ę
spodobało to co znalazł w
koszyczku. – Masz dla mnie jakie
ś
słodko
ś
ci? – Spojrzała na niego spod swoich rz
ę
s i oblizała
usta. Nie musiał wiedzie
ć
jak mocno biło jej serce na my
ś
l co chciałaby zrobi
ć
dzisiejszej nocy.
Jednym, wielkim ramieniem obj
ą
ł j
ą
w talii, przyci
ą
gaj
ą
c j
ą
do swojego ciała. Jego r
ę
ka
spocz
ę
ła w miejscu gdzie był przyczepiony ogonek, głaszcz
ą
c j
ą
prowokacyjnie. – Nie wiem.
Mam dostarczy
ć
to do babuni. – Jego r
ę
ka zjechała na dół i
ś
cisn
ę
ła jej po
ś
ladek przez cienk
ą
lycr
ę
jej kostiumu. Zastanawiała si
ę
czy mógłby powiedzie
ć
czy ma na sobie majteczki. – Wiesz,
potrzebuj
ę
naprawd
ę
porz
ą
dnego argumentu by jej tego nie da
ć
.
Wyszczerzyła si
ę
. Wiedziała,
ż
e je
ś
li był zły za ten strój, to przestał. Zamierzał zagra
ć
w
jej gr
ę
. Przejechała pazurami z powrotem w gór
ę
ignoruj
ą
c sposób, w jaki zaj
ę
czał.
– Ah, babunia. Nie chcemy
ż
eby
ś
zawiódł babuni. – Chwyciła za jego podbródek. – Wi
ę
c
przypuszczam,
ż
e odwiedzisz j
ą
zaraz po przyj
ę
ciu?
Jego lodowato- niebieskie oczy utkwiły w jej dekoldzie w kształcie litery V. To był gł
ę
boki
dekolt, si
ę
gaj
ą
cy prawie do jej p
ę
pka. – Nie wiem. My
ś
lisz,
ż
e jak długo b
ę
dzie czeka
ć
na moje
słodko
ś
ci?
Prawie nie dała rady powstrzyma
ć
ś
miechu. Uwielbiała kiedy decydował si
ę
gra
ć
w jej
gr
ę
. – My
ś
l
ę
,
ż
e b
ę
dzie czeka
ć
cały dzie
ń
.
- Mmm. Cały dzie
ń
? – wygi
ą
ł biodra, ocieraj
ą
c si
ę
o ni
ą
swoj
ą
erekcj
ą
.
- U hu hu – Zrobiła krok w tył, zaskoczona kiedy j
ą
pu
ś
cił. – Wi
ę
c kiedy dostarczasz
babuni swój koszyczek?
Wyszczerzył si
ę
do niej, miał zdziczały i pełen gor
ą
ca wyraz twarzy. – My
ś
l
ę
,
ż
e mo
ż
e
troch
ę
poczeka
ć
. Nie wygl
ą
da na to,
ż
e w najbli
ż
szym czasie do niej dotrze.
Cholera. Była tak mokra,
ż
e zacz
ę
ła si
ę
martwi
ć
o to by nie zwil
ż
y
ć
swojej lycry.
– Ja bym nie kazała jej długo czeka
ć
. – U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego ze swoim najlepszym,
durnowatym spojrzeniem, wdzi
ę
czna kiedy zacz
ą
ł wygl
ą
da
ć
na zaniepokojonego. – Nie
chciałby
ś
by stała si
ę
niecierpliwa czy co
ś
w tym stylu. Prawda?
- Belle.
Usłyszała ostrze
ż
enie w jego głosie. Wolała to zignorowa
ć
. Pogłaskała go po ramieniu.
– Baw si
ę
dobrze Czerwony Kapturku. – Pu
ś
ciła mu oczko wiedz
ą
c,
ż
e zauwa
ż
ył psot
ę
na jej
twarzy. – Wiem, ze ja b
ę
d
ę
.
Kr
ę
c
ą
c swoim sztucznym ogonkiem przeszła si
ę
do baru, przygotowuj
ą
c si
ę
na dług
ą
noc pełn
ą
oczekiwania.
- Wiem,
ż
e ja b
ę
d
ę
.
Mały, diabelski koteczek.
Je
ż
eli jeszcze raz zabuja ogonkiem w stron
ę
Alfy Kojota, to Rick si
ę
tym zajmie.
Zamrugał i jeszcze raz zerkn
ą
ł do koszyczka. Zamkn
ą
ł pokrywk
ę
i kiwn
ą
ł głow
ą
.
Taaa. Zajmie si
ę
tym.
- Trzymaj – Odwrócił si
ę
i znalazł Dave’a trzymaj
ą
cego drinka. Si
ę
gn
ą
ł po niego i upił łyk
z kwa
ś
nego drinka z grymasem. – Je
ż
eli si
ę
nie uspokoisz, to wzbudzisz zamieszki.
Wzi
ą
ł kolejny łyk mojito, który przyniósł mu Dave. – My
ś
l
ę
,
ż
e mo
ż
emy poło
ż
y
ć
przy
wej
ś
ciu dywan z Kojota.
Dave zar
ż
ał. – Taa, ale naprawd
ę
chcesz by go
ś
cie zacz
ę
li narzeka
ć
na obecno
ść
pcheł?
Wymienili spojrzenia i zacz
ę
li si
ę
ś
mia
ć
. Pewne sprawy mi
ę
dzy Kojotami z Nowego Jorku
a Wilkami z Poconos si
ę
naprostowały, ale niektóre rzeczy nigdy si
ę
nie zmieni
ą
.
- Id
ź
po swoj
ą
partnerk
ę
i zabaw si
ę
tym co znajduje si
ę
w tym koszyczku. – Rick
przewrócił oczami na zło
ś
liwy u
ś
mieszek Dave’a. – Co
ś
mi mówi,
ż
e czeka was interesuj
ą
ca
noc.
- ka
ż
da noc sp
ę
dzona z moj
ą
Lun
ą
jest interesuj
ą
ca.
- Musi by
ć
miło. – Szeroki u
ś
miech Dave’a zamienił si
ę
w zgorzkniały. Rick wiedział jak
bardzo cierpiał jego Beta. Dopóki Ben lub Dave nie przedyskutuj
ą
z nim tej kwestii lub gdy ich
problemy zaczn
ą
wpływa
ć
na Sfor
ę
to obawiał si
ę
,
ż
e nie b
ę
dzie w stanie niczego powiedzie
ć
ani zrobi
ć
by si
ę
mi
ę
dzy nimi uło
ż
yło.
Nie zaszkodzi jednak by Dave dowiedział si
ę
,
ż
e
ż
yje dla niego. Poło
ż
ył Becie dło
ń
na
ramieniu, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e Dave zrozumie.
M
ęż
czyzna skrzywił si
ę
. – Nie przejmuj si
ę
mn
ą
. Id
ź
do swojej partnerki zanim rozp
ę
ta
wojn
ę
.
Rick u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. – Całkowicie skopaliby
ś
my im dupy.
Dave tylko pokr
ę
cił głow
ą
. – S
ą
Kojotami. To oczywiste,
ż
e skopaliby
ś
my im tyłki.
Rick parskn
ą
ł i odszedł od swojego najlepszego przyjaciela. Nadszedł czas oznaczy
ć
swoj
ą
partnerk
ę
.
Był z tym tylko jeden problem. Gdzie do diabła ona była? Mała brunetka wisz
ą
ca przez
cały czas na Alfie Kojocie zdecydowanie nie była Ricka kobiet
ą
.
Otworzył swój umysł, instynktownie wiedz
ą
c,
ż
e nie opu
ś
ciłaby budynku. Nie opanowała
jeszcze tajników cichej komunikacji mi
ę
dzy Alf
ą
Wilkiem a jego Sfor
ą
, jednak on mógł w niej
czyta
ć
kiedykolwiek i gdziekolwiek zechciał. Niestety, nadal nie słyszała Sfory.
Przez jego umysł zacz
ę
ła płyn
ąć
piosenka.
- Who’s that walking in these woods? Why it’s Little Red Riding Hood! (Kto tam mknie
poprzez las? Czy
ż
to Czerwony Kapturek!)
Nie wa
ż
ne jak bardzo si
ę
starał to i tak nie mógł tego zatrzyma
ć
.
- Hey there Little Red Riding Hood. (Hej tam Czerwony Kapturku!)
Nagle zrozumiał co jest grane.
- You sure you looking good. (B
ą
d
ź
pewien,
ż
e dobrze wygl
ą
dasz)
Ju
ż
wcze
ś
niej zagrała z nim w t
ę
sztuczk
ę
. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do napi
ę
tego Sama, u
którego „Little Red Riding Hood” Shama dryfował w umy
ś
le.
-You are everything that a Big Bad Wolf could want. Arrroooo! (Jeste
ś
wszystkim co
pragnie wielki, zły Wilk)
Nadszedł czas na dostarczenie jej słodko
ś
ci. Usprawiedliwiaj
ą
c si
ę
, opu
ś
cił przyj
ę
cie i
miał cholern
ą
nadziej
ę
,
ż
e Pani Wilczek czeka na niego w łó
ż
ku.
Belle poprawiła si
ę
na poduszkach i czekała, słuchawki od iPoda schowała poza
zasi
ę
giem wzroku. Wiedziała,
ż
e Rick szedł za
ś
miechem w jej umy
ś
le wi
ę
c nie potrzebował ju
ż
ich.
To nadal j
ą
dziwiło, poł
ą
czenie jakie było mi
ę
dzy nimi, miło
ść
i
ś
miech
ś
piewały przez ich
wi
ęź
. Wiedziała,
ż
e tylko Wilki posiadały zdolno
ść
ukrytej komunikacji ze swoimi partnerkami i
to wstrz
ą
sn
ę
ło ni
ą
, mimo,
ż
e była Pum
ą
, to mogła ci
ą
gle dzieli
ć
si
ę
tym z Rickiem.
Drzwi si
ę
otworzyły i Rick wszedł, trzymał kurczowo w wielkiej dłoni koszyczek. Jego
oczy stały si
ę
ciemno br
ą
zowe kiedy zobaczył j
ą
zwini
ę
t
ą
na łó
ż
ku. – Witaj, babciu.
Belle si
ę
gn
ę
ła po ogonek i przebiegła jego ko
ń
cówk
ą
mi
ę
dzy palcami, sztuczne futerko
ś
lizgało si
ę
mi
ę
dzy jej pazurkami. Wiedziała, co widział. Zdj
ę
ła swój kostium wilka ale zostawiła
pasek z ogonkiem i opask
ę
z uszami na swoich blond włosach, ukazuj
ą
c siebie w pełni nag
ą
jego spojrzeniu. Jedyn
ą
rzecz
ą
, któr
ą
dodała od siebie był kołnierzyk z koronki opinaj
ą
cy jej
szyj
ę
, jej ukłon w stron
ę
wilczego kostiumu babci. – Witaj, Czerwony Kapturku, ten koszyk jest
dla mnie?- Pozwoliła by jej oczy zal
ś
niły złotem, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
od huku w klacie jej kochanka,
który groził zamienieniem si
ę
w warczenie.
- Z kim innym dzieliłbym si
ę
swoimi słodko
ś
ciami?
-
Ś
wi
ę
ta racja – Wymruczała.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
i pozbył si
ę
swojej peleryny. – Moja babciu, jakie masz du
ż
e… oczy.
Ugryzła si
ę
w warg
ę
by si
ę
nie
ś
mia
ć
. Nie patrzył w jej oczy, to było pewne. –
Ż
eby lepiej
widzie
ć
przedstawienie.
Parskn
ą
ł i odpi
ą
ł flanelow
ą
koszul
ę
. Zdj
ą
ł j
ą
i rzucił na podłog
ę
. – A jakie masz długie
nogi. – Wodził wzrokiem od blizny po całej długo
ś
ci jej nóg. Wiedziała,
ż
e dla Ricka blizna była
znakiem honoru. Nie opu
ś
cił wzroku, co sprawiło,
ż
e stał si
ę
jeszcze gor
ę
tszy.
Przesun
ę
ła nieznacznie nogi. –
Ż
eby lepiej Ci
ę
nimi
ś
ciska
ć
.
Jego u
ś
miech zamienił si
ę
w zaborczy. – To dobrze, lubi
ę
przytulani. – Zdj
ą
ł z warkocza
rzemyk i rozpu
ś
cił te swoje wspaniałe czerwone włosy wokół swoich ramion i pleców. Ich
ko
ń
cówki muskały jego po
ś
ladki. Zadr
ż
ała wiedz
ą
c,
ż
e niedługo znajd
ą
si
ę
dookoła niej.
Jego dłonie głaskały erekcj
ę
przez spodnie. – A jakie masz du
ż
e z
ę
by.
- Po to by ci
ę
ugry
źć
jak si
ę
nie po
ś
pieszysz. – Warkn
ę
ła na niego, obna
ż
aj
ą
c swoje kły.
Czekała na to cały pieprzony dzie
ń
.
Odrzucił do tyłu głow
ę
i si
ę
za
ś
miał. – A jak
ą
masz du
żą
buzi
ę
.
Dosy
ć
tego. Sko
ń
czyła z tym. Podpełzła na bok ló
ż
ka i odpi
ę
ła jego spodnie, chwytaj
ą
c za jego
penisa. – Po to by ci
ę
zje
ść
. – I po prostu to zrobiła.
- O kurwa. – Rick złapał j
ą
za włosy. Kochał czu
ć
na sobie jej usta. To było czyste,
wilgotne niebo. Zacz
ą
ł porusza
ć
biodrami wiedz
ą
c jak du
ż
o mogła wzi
ąć
by si
ę
nie udławi
ć
. Nie
zamierzał skrzywdzi
ć
swojego małego koteczka bardziej ni
ż
by tego chciała. – Tak jest, skarbie.
Ja pierdol
ę
, tak dobrze.
J
ę
kn
ę
ła, wibracje opanowały go po całej długo
ś
ci. Nie łatwo było Wilkowi parowa
ć
si
ę
z
Pum
ą
, ale do diabła dobrze si
ę
bawili próbuj
ą
c.
Pchn
ą
ł jeszcze kilka razy w jej usta zanim niech
ę
tnie si
ę
cofn
ą
ł. To było zbyt wiele i
doszedłby zanim by si
ę
na to przygotował. – Wystarczy.
Oblizała usta i nad
ę
ła na niego wargi. – Nie sko
ń
czyłam jeszcze je
ść
.
Podniósł j
ą
trzymaj
ą
c za włosy i wzi
ą
ł jej usta, w mi
ę
dzy czasie pozbywaj
ą
c si
ę
swoich
butów. Chciał czu
ć
skór
ę
przy skórze, a nie skór
ę
przy spodniach
ż
igolaka.
Przejechała dło
ń
mi po spodniach na jego po
ś
ladkach tu
ż
przed tym jak stan
ą
ł d
ę
ba
przez przeszywaj
ą
cy ostry ból. – Pazury!
Rozsiadła si
ę
, udawana niewinno
ść
powróciła na jej twarzy. – Kto kogo miał tutaj zje
ść
?
Warkn
ą
ł. – Podrapała
ś
mnie w tyłek.
Wzruszyła ramionami i wylizała swojego pazura z jego krwi - Ruszaj si
ę
szybciej.
Chwycił po obu bokach spodni. Napr
ęż
ył ramiona. Spodnie postrz
ę
piły si
ę
pod jego sił
ą
.
– Zadowolona?
- Jeszcze nie. – Pomachała na niego palcem. – C’mere, Czerwony Kapturku.
Zrobił krok w przód, resztki spodni opadły na podłog
ę
. Pchn
ą
ł j
ą
delikatnie na łó
ż
ko.
Pochylił si
ę
na r
ę
kach, maj
ą
c na oku jej w
ę
druj
ą
ce dłonie. – Co ja ci mówiłem o drapaniu mojego
tyłka?
- To nie było umy
ś
lne! – mrugn
ę
ła na niego, jej wargi dr
ż
ały. – Chciałam
ś
cisn
ąć
.
K
ą
ciki jego ust si
ę
uniosły. –
Ś
cisn
ąć
.
Kiwn
ę
ła, ale wygl
ą
dała jakby za dwie sekundy miała wybuchn
ąć
ś
miechem. – Uh- huh.
Parskn
ą
ł i przewrócił j
ą
na brzuch ignoruj
ą
c jej pisk zaskoczenia. Chwycił za jej
nadgarstki rozpłaszczaj
ą
c j
ą
. Sztuczne futerko jej ogonka połaskotało jego erekcj
ę
. – Zobaczmy
czy mo
ż
esz zrobi
ć
co
ś
innego tymi swoimi pazurkami, Pani Wilczku.
- Przekl
ę
ty – Pokr
ę
ciła tyłkiem i westchn
ę
ła dramatycznie. – Znowu pokrzy
ż
ował plany.
Obni
ż
ył głow
ę
przy boku jej szyi, trz
ę
sły mu si
ę
ramiona. Przed poznaniem Belle jeszcze
nigdy nie
ś
miał si
ę
tak bardzo. – Oszalej
ę
przez ciebie. Wiesz o tym, prawda?
Przygl
ą
dn
ę
ła si
ę
mu spod opuszczonych włosów. – Jeste
ś
psem. Ganiasz za swoim
ogonem i li
ż
esz swoje jaja. Nienawidz
ę
ci tego u
ś
wiadamia
ć
, ale ju
ż
jeste
ś
szalony.
- Nie li
żę
swoich jaj. – Nie gdzie kto
ś
mógłby go zobaczy
ć
.
Podarowała mu jeden z tych wywy
ż
szaj
ą
cych si
ę
kocich spojrze
ń
. – Powinnam ci
ę
ostrzec,
ż
e nie jestem wy
ż
sz
ą
rang
ą
szanta
ż
ystk
ą
.
Zmarszczył brwi.
- Kamera cyfrowa. G-mail. Wylicz sobie.
- Belle! – Poczuł jak pal
ą
mu si
ę
policzki. Nie mogłaby. Mogłaby?
- Ha! Li
ż
esz swoje jaja! Wiedziałam. – U
ś
miechn
ę
ła si
ę
zadowolona i znowu zacz
ę
ła
kr
ę
ci
ć
.
Znał tylko jeden sposób, dzi
ę
ki któremu zetrze jej z twarzy ten u
ś
mieszek. Obna
ż
ył swoje
kły i ugryzł j
ą
, jeszcze raz znacz
ą
c j
ą
jako swoj
ą
.
Belle wrzasn
ę
ła, niespodziewany orgazm pognał przez ni
ą
, o
ś
lepiaj
ą
c j
ą
na wszystko,
pozwalaj
ą
c jedynie czu
ć
jego penisa przed swoim wn
ę
trzem. W
ś
lizgn
ą
ł si
ę
w ni
ą
gdy wydostał
kły, j
ę
zykiem lizał ranki na jej szyi.
- Co
ś
mówiła
ś
?
- H
ę
? Mówiłam? Rozmowa? Chciał teraz rozmawia
ć
?
Zachichotał, d
ź
wi
ę
k był tak zadowolony i tak oh m
ę
ski. Spojrzała na niego gro
ź
nie i
zacisn
ę
ła mi
ęś
nie wokół niego, wywołuj
ą
c u niego sapanie. Dzi
ę
kuj
ę
Dr. Kegel
1
- No wi
ę
c?
- Masz racj
ę
. Rozmowa jest przereklamowana. – Zacz
ą
ł na ni
ą
napiera
ć
, wilgotne
klepni
ę
cia ich ciał były gło
ś
ne i erotyczne. – Tak ciasno, skarbie.
J
ę
kn
ę
ła kiedy drasn
ą
ł kłami znak. Chciała by znowu j
ą
ugryzł, potrzebowała tego, ale nie
zamierzała o to błaga
ć
. – To wszystko na co ci
ę
sta
ć
?
Brakło jej tchu, desperacko chciała si
ę
ruszy
ć
ku niemu, ale jego du
ż
e ciało przygniatało j
ą
.
Wygi
ą
ł plecy, dostaj
ą
c si
ę
jeszcze gł
ę
biej. – Psiakrew nie. – Jego biodra trzasn
ę
ły o ni
ą
,
doprowadzaj
ą
c j
ą
coraz bli
ż
ej kraw
ę
dzi. Z
ę
bami skubn
ą
ł bok jej szyi, ostro
ść
jego kłów
przypomniała jej o tym, jak
ś
wietne było jego uk
ą
szenie.
- Teraz? – Miał napi
ę
ty głos, bliski złamania.
Wiedziała o co pytał i dlaczego. - Tak.
Przysun
ą
ł przedrami
ę
do jej ust. Razem si
ę
ugry
ź
li, oznaczyli siebie nawzajem. Orgazm
p
ę
kn
ą
ł w nich, oboje wili si
ę
w przyjemno
ś
ci.
Pó
ź
niej Rick przerwał t
ę
wieczno
ść
, upadaj
ą
c obok niej cały spocony.
Przygl
ą
dn
ę
ła si
ę
mu zamglonymi oczami – Hej, Czerwony Kapturku?
- Hmmm? – Zabrzmiał na zaspokojonego i
ś
pi
ą
cego.
- Nie dostałam swoich słodko
ś
ci.
Otworzył jedno oko i zapatrzył si
ę
na ni
ą
. – Taa?
- Mhm-mmm.
Wyszedł z łó
ż
ka i chwycił za koszyk. Wci
ą
gn
ą
ł łopatk
ę
i trzasn
ą
ł ni
ą
o dło
ń
, jego oczy
zabłysły niegodziwie. – A teraz, je
ż
eli chodzi o mój kostium.
Belle rozszerzyła oczy. – O cholera! – Z chichotem zeskoczyła z łó
ż
ka i pobiegła do
łazienki, Rick ruszył za ni
ą
.
Gonił za jej
ś
miechem po całym apartamencie. Pó
ź
niej przysi
ę
gła,
ż
e złapał j
ą
tylko
dlatego,
ż
e sama tego chciała.
KONIEC
KONIEC
KONIEC
KONIEC
1
Ćwiczenia Kegla – zaciskanie mięśni krocza.