background image

 

 

 

 

 

 

 

Tłumaczenie: BLOMBUS 

 

 

 

background image

-  Belle?-  Rick  Lowell,  Alfa  Wilczej  Sfory  Poconos,  trzasn

ą

ł  drzwiami  wej

ś

ciowymi  do 

apartamentu,  który  dzielił  ze  swoj

ą

  Lun

ą

,  Belle  Campbell.  –  Belle!  –  szedł  szybko  do  wielkiej 

sypialni. Nie miał czasu 

ż

eby si

ę

 z czymkolwiek pierdoli

ć

. Przyj

ę

cie miało si

ę

 zacz

ąć

 za godzin

ę

 

a on nadal nie miał swojego kostiumu. 

 

Ż

adnej odpowiedzi. Sprawdził łazienk

ę

, ale nie było jej tam. Pasemka włosów i kosmetyki 

do makija

ż

u za

ś

miecały cał

ą

 powierzchni

ę

 łazienkowej lady i to dało mu zna

ć

ż

e tu była.  

– Kurwa ma

ć

. Gdzie do cholery zostawiła mój kostium? 

 

Belle  musi  by

ć

  na  dole,  gotowa  na  przyj

ę

cie  go

ś

ci  do  Rezydencji.  Ludzkie  przyj

ę

cie 

odbywało  si

ę

  w  głównej  cz

ęś

ci  hallu.  Ka

ż

dy  Wilk  Ricka  pracuj

ą

cy  dzisiejszego  wieczora  mógł 

odpocz

ąć

  i  odwiedzi

ć

  przyj

ę

cie  zmiennych,  ale  impreza  dla  ludzi  była  du

ż

ym  układem  dla 

narciarskiej  Rezydencji.  Dla  niego  rozpocz

ą

ł  si

ę

  jesienno-  zimowy  sezon  i  było  to  co

ś

,  na  co 

czekał co roku. 

 

Cz

ęść

  imprezy  dla  zmiennych  odbywała  si

ę

  w  prywatnym  lokum  zarezerwowanym  dla 

pracowników ze Sfory, na tyle z dala od ludzi, by mogli pozwoli

ć

 swoim zwierzakom pobawi

ć

 si

ę

 

w spokoju. 

 

Skierował si

ę

 z powrotem do sypialni zauwa

ż

aj

ą

c stos ubra

ń

 le

żą

cych na łó

ż

ku. – Dzi

ę

ki 

Bogu. – Belle starannie odło

ż

yła dla niego kostium. Nie zwa

ż

aj

ą

c na to, w co miał si

ę

 ubra

ć

… 

chwila. Zmarszczył brwi patrz

ą

c na czerwon

ą

 koszul

ę

 w krat

ę

 

-  Przebiera  mnie  w  drwala?  –  Podniósł  koszul

ę

,  znajduj

ą

c  pod  ni

ą

  par

ę

  starannie 

zło

ż

onych  czerwonych,  lu

ź

nych  spodni.  Brwi  wystrzeliły  mu  do  góry.  –  Homo  drwala?  –  Jego 

klata zahuczała od tłumi

ą

cego warczenia. Pod spodniami był czerwony płaszcz. – Płon

ą

cy homo 

drwal.  

 

Wyrwał telefon od swojego paska i zadzwonił. – Belle. 

 

Przerwała mu zanim mógł zrobi

ć

 co

ś

 wi

ę

cej jak tylko grozi

ć

 tym swoim głosem. – Załó

ż

 

to, bez wymówek. – Rozł

ą

czyła si

ę

, ale usłyszał rozbawienie w jej głosie. 

 

Oj  Belle.  Jeste

ś

  w  cholernych  tarapatach.  Wyrwał  z  siebie  koszulk

ę

  i  zało

ż

ył  flanel

ę

Kiedy tylko dostan

ę

 si

ę

 do ciebie moimi łapami, po

ż

ałujesz tego. 

 

Obrócił si

ę

 by usi

ąść

 na łó

ż

ku i prawie potkn

ą

ł si

ę

 o jakie

ś

 cholerstwo, które zostawiła na 

podłodze. Ugryzł si

ę

 w warg

ę

, był rozdarty mi

ę

dzy 

ś

miechem a rozdra

ż

nieniem. Przekonałby si

ę

 

do ubrania stroju, który mu zostawiła? I co by mu zrobiła gdyby tego nie ubrał? Z pierwszej r

ę

ki 

wiedział jak ostre potrafi

ą

 by

ć

 pazurki jego 

ś

licznego koteczka. 

 

W cholernych tarapatach. Pomy

ś

lał o swojej małej Lunie Pumie, która wzbudzała w nim 

tyle rado

ś

ci na przemian z rozdra

ż

nieniem. Ale diabelnie jest tego warte. 

 

background image

 

 

 

Belle  biegła  sprintem  przez  restauracj

ę

  tak  szybko  na  ile  pozwoliła  jej  bol

ą

ca  noga. 

Wszystko miało by

ć

 doskonałe zanim pojawi si

ę

 jej Wilk. Bóg jeden wiedział co nast

ą

pi kiedy si

ę

 

zjawi.  Miała  przeczucie, 

ż

e  jej  Wilkołak  miał  zamiar  potwierdzi

ć

  jaki  jest  m

ę

ski,  je

ż

eli  w  ogóle 

o

ś

mieli si

ę

 pokaza

ć

 w tym stroju. 

 

Szczerze, to byłaby zaskoczona gdyby go ubrał. Pomysł z pasuj

ą

cymi strojami przyszedł 

kiedy wracała do domu od lekarza z Halle. Z radia leciała piosenka i natychmiast  u

ś

wiadomiła 

sobie co chce zrobi

ć

. Miała tylko nadziej

ę

ż

e i on przyjmie z humorem ten kostium. 

Rozejrzała si

ę

 po Rezydencji i kiwn

ę

ła głow

ą

. Wszystko było dobrze. Dziwne jak szybko 

to miejsce stało si

ę

 jej domem. Rick i pozostałe Wilki na swój sposób zaakceptowali j

ą

. No wi

ę

c, 

prawie  wszyscy.  Jedna  szurni

ę

ta  suka  i  jej  przydupaski  odeszły  dawno  temu  dzi

ę

ki 

pomysłowo

ś

ci pewnego koteczka i liberalnemu u

ż

yciu klaksonu. 

Zatrzymała  si

ę

  gdy  uchwyciła  czerwony  błysk  oczu,  ale  to  nie  był  Rick.  Je

ś

li  wła

ś

ciwie 

zało

ż

ył, to co dla niego zostawiła, to miała bardzo interesuj

ą

ce ‘after-party’ plany wobec swojego 

wielkiego,  złego  Wilka.  Ale  w  tej  chwili  prze

ż

ywała  kryzys  zwi

ą

zany  z  rozprawieniem  si

ę

  z 

koktajlowymi  krewetkami.  Wystartowała  z  powrotem  do  Lowell’s,  restauracji,  któr

ą

  zarz

ą

dzała, 

musiała poradzi

ć

 sobie z ostatnim problemem i cieszy

ć

 si

ę

 wieczorem. 

 

- No kurwa ma

ć

, nie ma mowy. – Rick gapił si

ę

 na swoje odbicie w lustrze. – Nie poka

żę

 

si

ę

 w tym dziwacznym stroju. – Byłby po

ś

miewiskiem wspólnoty zmiennych. Co ona do cholery 

sobie my

ś

lała ubieraj

ą

c go w co

ś

 takiego?  Był facetem, a nie… 

Dzwonek do drzwi zadzwonił. Przez dwie sekundy pomy

ś

lał nad tym, by nie otwiera

ć

, ale 

wiedział  kto  stoi  po  drugiej  stronie.  B

ę

d

ą

c  Wilczym  Alf

ą

  mógł  usłysze

ć

  my

ś

li  ka

ż

dego  z  jego 

ludzi, i wyra

ź

nie słyszał co my

ś

li sobie Ben. Ben mógł u

ż

y

ć

 dodatkowego klucza, który dostał od 

Ricka dawno temu, zwłaszcza je

ś

li z jaki

ś

 powodów pomy

ś

lałby, 

ż

e Rick stchórzył z pój

ś

ciem na 

własne przyj

ę

cie. 

Drzwi si

ę

 zatrzasn

ę

ły. Taa. Zabij

ę

 j

ą

– Szefie? Co ci

ę

 zatrzymuje….? 

 

Rick patrzał gniewnie na Bena. Jego Marshall piszcz

ą

co wymówił ostatnie słowo. Facet 

ś

miał  si

ę

  tak  bardzo, 

ż

e  jego  diabelski  ogon  podskakiwał  jak  obł

ą

kany  bicz.  –  Masz.  Nic.  Nie 

mówi

ć

- Rick? Wszystko w porz

ą

dku? Czujesz si

ę

 troch

ę

 dziwnie. – Rick zamkn

ą

ł oczy i złapał 

si

ę

 za nos gdy jego Omega, przebrana za wied

ź

m

ę

, weszła do pokoju. – O. O mój. My

ś

lałam, 

ż

Belle 

ż

artowała kiedy wspomniała, 

ż

e to zrobi. 

Na d

ź

wi

ę

k czkaj

ą

cych 

ś

miechów tych dwoje dało zna

ć

ż

e to b

ę

dzie długa noc. 

background image

- B

ę

dziemy musieli ogłosi

ć

 kogo

ś

 now

ą

 Lun

ą

- D-dlaczego? – Ben wydusił z siebie, opanowuj

ą

c wreszcie te swoje niem

ę

skie chichoty. 

- Bo zamierzam j

ą

 zabi

ć

- Szefie, nie przesadzaj. To co masz na sobie jest troch

ę

… zabawne. 

Rick warkn

ą

ł. 

- Naprawd

ę

. Poza tym, powiniene

ś

 zobaczy

ć

 w co ona si

ę

 ubrała. 

Rick przestał warcze

ć

. – A

ż

 tak dobrze? 

Ben kiwn

ą

ł głow

ą

. – Lepiej. 

W przelocie ujrzał siebie w lustrze. – Nie jestem pewien czy jebanym bikini wynagrodzi 

mi  to.  –  Do  diabła,  Nie  był  pewien  czy  bez  ubra

ń

  by  mu  to  wynagrodziła.  Czołganiem  i 

błaganiem  mo

ż

e.  Wyobraził  sobie  Belle  na  kolanach,  ze  swoimi  zielonymi  oczyma  pal

ą

cymi 

ż

alem i prawie si

ę

 za

ś

miał. 

Taa. Tak si

ę

 stanie. 

Chela  była  zbyt  zaj

ę

ta 

ś

mianiem  si

ę

  by  odpowiedzie

ć

,  wi

ę

c  zrobił  to  Ben.  –  No  dalej 

stary. Jest Hallowen. Baw si

ę

. – Na twarzy Bena pojawił si

ę

 przebiegły, szeroki u

ś

miech.  

– Wiem, 

ż

e Belle si

ę

 dobrze bawi. 

Przygl

ą

dn

ą

ł si

ę

 swojemu Marshallowi. – H

ę

- Powiedzmy, 

ż

e dla wszystkich jest oczywiste to, 

ż

e nie ma na sobie stanika. 

Rick okr

ę

cił si

ę

 tak szybko, 

ż

e jego długi, czerwony  warkocz uderzył Bena  w nos. Jego 

lodowato niebieskie oczy zamieniły si

ę

 w br

ą

zowe gdy jego Wilk dał mu do zrozumienia, 

ż

e nie 

spodobało mu si

ę

 to. Nikt poza nim nie b

ę

dzie widział tak ubranej Belle. – Idziemy. 

St

ą

pn

ą

ł ci

ęż

ko koło chichocz

ą

cej Cheli. – C-czekaj!. 

Warkn

ą

ł i odwrócił si

ę

 tylko po to, by mogła mu wepchn

ąć

 co

ś

 do r

ę

ki. – nie zapomnij o 

swoim re-rekwizycie. – I znowu si

ę

 za

ś

miała, jej czarodziejski kapelusz hu

ś

tał si

ę

 wesoło. 

Rick przewrócił oczami, zazgrzytał z

ę

bami i skierował si

ę

 do wyj

ś

cia. 

 

 

Belle  stukała  swoj

ą

  futrzana  stop

ą

  niecierpliwie.  Dzi

ę

ki  Bogu  znalazła  te  tanie, 

zniszczone  buty.  Były  wygodne,  we  wła

ś

ciwym  kolorze  i  nawet  nie  przeszkadzało  jej  to, 

ż

sztuczne  futerko  przyklejało  jej  si

ę

  do  stóp.  Obcas  był  wystarczaj

ą

co  niski  by  nie  bolało  j

ą

 

biodro,  ale  na  tyle  wysoki  by  jej  nogi  dobrze  si

ę

  prezentowały.  Swoje  pazury  pomalowała  na 

czarno. W

ą

tpiła by który

ś

 z ludzkich go

ś

ci domy

ś

lił si

ę

ż

e s

ą

 prawdziwe. 

Jeden z go

ś

ci okr

ąż

ył j

ą

 i zmierzył z góry na dół. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do niego. B

ą

d

ź

 miła. 

background image

 –  Witam  z  Rezydencji  Czerwonego  Wilka.  Go

ś

ci  pan  u  nas,  czy  przyjechał  tylko  na 

przyj

ę

cie? 

U

ś

miechn

ą

ł  si

ę

  szeroko.  –  Przyjechałem  na  imprez

ę

,  ale  mog

ę

  zosta

ć

  go

ś

ciem  je

ś

li 

chcesz.  

Oparła si

ę

 pragnieniu by przewróci

ć

 oczami i wskazała pazurem w stron

ę

 przyj

ę

cia. 

 – Impreza jest w hallu. – Przykleiła swój jeden z najlepszych ‘jestem- cizi

ą

-ignoruj-mnie’ 

u

ś

miech. – prosz

ę

 si

ę

 cieszy

ć

 pobytem. 

Skin

ą

ł  i  odszedł,  ale  mogła  usłysze

ć

  jak  mamrocze  co

ś

  do  siebie.  –  Je

ś

li  wszystko  tak 

wygl

ą

da to musz

ę

 cz

ęś

ciej tu wpada

ć

Utrzymała fałszywy u

ś

miech dopóki nie znikn

ą

ł z pola widzenia. – Dupek. 

- Belle. 

Belle  zadr

ż

ała.  Rick  tu  był,  i  był  wkurwiony.  –  Eee.  –  I  uciekła,  kieruj

ą

c  si

ę

  prosto  na 

cz

ęść

 imprezy dla zmiennych wiedz

ą

c, 

ż

e on nie b

ę

dzie daleko z tyłu. 

 

Rick pokr

ę

cił głow

ą

, oszołomiony. 

Ż

e niby gdzie ona do cholery my

ś

li, 

ż

e ucieknie? Mógł 

złapa

ć

  j

ą

  w  dwa  potrz

ąś

ni

ę

cia  tego  ogonka,  który  przypi

ę

ła  sobie  do  tyłka.  Chocia

ż

,  dzi

ę

ki 

ogl

ą

daniu  jak  ten  ogonek 

ś

wista  przy  jej  tyłku  wpadł  mu  do  głowy  jaki

ś

  pomysł,  którego  u

ż

yje 

ź

niej.  U

ś

miechn

ą

ł  si

ę

  szeroko.  Karz

ą

c  j

ą

  za  ten  strój,  który  dla  niego  zostawiła,  mógłby  si

ę

 

lepiej bawi

ć

 ni

ż

 s

ą

dził. 

Rick  pod

ąż

ył  za  słodkim  kołysaniem  si

ę

  jej  ciała  na  prywatn

ą

  cz

ęść

  imprezy  dla 

zmiennych i skrzywił si

ę

. Wszystkie rozmowy uci

ę

ły kiedy wszedł do pomieszczenia. 

- Niezły strój, Lowell! 

Rick rzucił okiem na Alf

ę

 Kojota. Co do diabła sprawiło, 

ż

e na pierwszym miejscu zaprosił 

tego faceta? 

Mały br

ą

zowy i czerwony wilczy ogonek błysn

ą

ł mu z lewej strony. Belle. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 

szeroko i skierował si

ę

 w stron

ę

 swojej zbł

ą

kanej partnerki, ignoruj

ą

c r

ż

enie, które pod

ąż

ało za 

nim. Belle zrobiła dla Sfory wi

ę

cej ni

ż

 jakakolwiek inna Luna. 

- Kole

ś

. – Dave, jego Beta, stan

ą

ł przy nim. Jego czarodziejskie szaty były opi

ę

te na jego 

klacie.  Po  Ricku,  Dave  był  prawdopodobnie  najwi

ę

kszym  kolesiem  we  Sforze.  Wygl

ą

dał  na 

zarówno  przera

ż

onego,  jak  i  rozbawionego  przygl

ą

daj

ą

c  si

ę

  kostiumowi  Ricka.  –  Przegrałe

ś

 

zakład? 

Rick zmarszczył brwi. 

- Powa

ż

nie. Obiecała ci najwi

ę

kszy na 

ś

wiecie gejowski kostium? To jest ten prawda? 

Rick umie

ś

cił swoje dłonie na biodrach i próbował skarci

ć

 swojego Bet

ę

background image

- Wypnij troch

ę

 własn

ą

 dupci

ę

 i b

ę

dziemy wygl

ą

da

ć

 jak z jednej dru

ż

yny. 

To  było  to.  Nie  miał 

ż

adnego  problemu  z  orientacj

ą

  seksualn

ą

  Dave’a.  Rick  zabujał 

koszyczkiem i uderzył nim Dave’a w głow

ę

- Ał. 

Zignorował  go.  Co

ś

  wewn

ą

trz  koszyczka  zagrzechotało.  Zmarszczył  brwi  i  wyszarpn

ą

ł 

pokrywk

ę

 kosza, zastanawiaj

ą

c si

ę

 co tam spakowała Belle. Poczuł jak otwiera szeroko oczy na 

widok słoiczków, puszek i erotycznych zabawek. 

- Tak w ogóle to co tam masz? Boli jak cholera. 

Dave próbował podkra

ść

  si

ę

 i zerkn

ąć

  ale prawie dostał po nosie kiedy  Rick zatrzasn

ą

ł 

pokrywk

ę

. – Nic czym mógłby

ś

 si

ę

 martwi

ć

. – Rick rozejrzał si

ę

 i zauwa

ż

ył Belle. U

ś

miechn

ę

ła 

si

ę

  do  niego  z  tym  swoim  ‘chod

ź

-  tu’  spojrzeniem, 

ż

e  jego  penis  stwardniał  w  sekund

ę

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 szeroko.  – Przepraszam. Musz

ę

 dostarczy

ć

 babuni koszyk pełen słodko

ś

ci. 

- Co? 

Rick  zignorował  go  i  ruszył  do  swojej  Luny.  Miał  du

ż

o  pomysłów  co  jej  zrobi  tymi 

‘słodko

ś

ciami’, które mu spakowała. 

Nagle strój przestał go obchodzi

ć

 tak bardzo jak wcze

ś

niej. 

  

 

 

 

 

- O cholera. – Belle przełkn

ę

ła mocno na widok swojego partnera zdecydowanie id

ą

cego 

w  jej  stron

ę

.  Miał  nie  otwiera

ć

  koszyka  a

ż

  do  zako

ń

czenia  przyj

ę

cia  ale  chyba  mu  tego  nie 

przekazała. 

 

Zatrzymał si

ę

 mniej ni

ż

 cal od niej. – Witaj, Pani Wilczku. 

 

Przy

ś

pieszył  si

ę

  jej  oddech.  Bo

ż

e,  uwielbiała  kiedy  zwracał  si

ę

  do  niej  jak  prawdziwy 

Alfa.  Nie  to, 

ż

e  powie  mu  o  tym,  to  oczywiste.  –  Witaj,  Czerwony  Kapturku.  –  Wychyliła  si

ę

  i 

przejechała  pazurami  po  jego  klacie  wiedz

ą

c, 

ż

e  jego  penis  szarpn

ą

ł  si

ę

  w  jej  kierunku. 

Praktycznie jego czerwone spodnie tworzyły namiot. Pewnie mu si

ę

 spodobało to co znalazł w 

koszyczku. – Masz dla mnie jakie

ś

 słodko

ś

ci? – Spojrzała na niego spod swoich rz

ę

s i oblizała 

usta. Nie musiał wiedzie

ć

 jak mocno biło jej serce na my

ś

l co chciałaby zrobi

ć

 dzisiejszej nocy. 

 

Jednym, wielkim ramieniem obj

ą

ł j

ą

 w talii,  przyci

ą

gaj

ą

c j

ą

 do  swojego ciała. Jego r

ę

ka 

spocz

ę

ła  w  miejscu  gdzie  był  przyczepiony  ogonek,  głaszcz

ą

c  j

ą

  prowokacyjnie.  –  Nie  wiem. 

Mam dostarczy

ć

 to do babuni. – Jego r

ę

ka zjechała na dół i 

ś

cisn

ę

ła jej po

ś

ladek przez cienk

ą

 

background image

lycr

ę

 jej kostiumu. Zastanawiała si

ę

 czy mógłby powiedzie

ć

 czy ma na sobie majteczki. – Wiesz, 

potrzebuj

ę

 naprawd

ę

 porz

ą

dnego argumentu by jej tego nie da

ć

 

Wyszczerzyła si

ę

. Wiedziała, 

ż

e je

ś

li był zły za ten strój, to przestał. Zamierzał zagra

ć

 w 

jej gr

ę

. Przejechała pazurami z powrotem w gór

ę

 ignoruj

ą

c sposób, w jaki zaj

ę

czał.  

–  Ah,  babunia.  Nie  chcemy 

ż

eby

ś

  zawiódł  babuni.  –  Chwyciła  za  jego  podbródek.  –  Wi

ę

przypuszczam, 

ż

e odwiedzisz j

ą

 zaraz po przyj

ę

ciu? 

 

Jego lodowato- niebieskie oczy utkwiły w jej dekoldzie w kształcie litery V. To był gł

ę

boki 

dekolt, si

ę

gaj

ą

cy prawie do jej p

ę

pka. – Nie wiem. My

ś

lisz, 

ż

e jak długo b

ę

dzie czeka

ć

 na moje 

słodko

ś

ci? 

 

Prawie  nie  dała  rady  powstrzyma

ć

 

ś

miechu.  Uwielbiała  kiedy  decydował  si

ę

  gra

ć

  w  jej 

gr

ę

. – My

ś

l

ę

ż

e b

ę

dzie czeka

ć

 cały dzie

ń

 

- Mmm. Cały dzie

ń

? – wygi

ą

ł biodra, ocieraj

ą

c si

ę

 o ni

ą

 swoj

ą

 erekcj

ą

 

-  U  hu  hu  –  Zrobiła  krok  w  tył,  zaskoczona  kiedy  j

ą

  pu

ś

cił.  –  Wi

ę

c  kiedy  dostarczasz 

babuni swój koszyczek? 

 

Wyszczerzył si

ę

 do niej,  miał zdziczały i pełen gor

ą

ca wyraz twarzy. –  My

ś

l

ę

ż

e mo

ż

troch

ę

 poczeka

ć

. Nie wygl

ą

da na to, 

ż

e w najbli

ż

szym czasie do niej dotrze. 

 

Cholera. Była tak mokra, 

ż

e zacz

ę

ła si

ę

 martwi

ć

 o to by nie zwil

ż

y

ć

 swojej lycry.  

–  Ja  bym  nie  kazała  jej  długo  czeka

ć

.  –  U

ś

miechn

ę

ła  si

ę

  do  niego  ze  swoim  najlepszym, 

durnowatym  spojrzeniem,  wdzi

ę

czna  kiedy  zacz

ą

ł  wygl

ą

da

ć

  na  zaniepokojonego.  –  Nie 

chciałby

ś

 by stała si

ę

 niecierpliwa czy co

ś

 w tym stylu. Prawda? 

 

- Belle. 

 

Usłyszała ostrze

ż

enie w jego głosie. Wolała to zignorowa

ć

. Pogłaskała go po ramieniu. 

 – Baw si

ę

 dobrze Czerwony Kapturku. – Pu

ś

ciła mu oczko wiedz

ą

c, 

ż

e zauwa

ż

ył psot

ę

 na jej 

twarzy. – Wiem, ze ja b

ę

d

ę

Kr

ę

c

ą

c  swoim  sztucznym  ogonkiem  przeszła  si

ę

  do  baru,  przygotowuj

ą

c  si

ę

  na  dług

ą

 

noc pełn

ą

 oczekiwania. 

 

 

 

Wiem, 

ż

e ja b

ę

d

ę

. 

Mały, diabelski koteczek. 

Je

ż

eli jeszcze raz zabuja ogonkiem w stron

ę

 Alfy Kojota, to Rick si

ę

 tym zajmie. 

Zamrugał i jeszcze raz zerkn

ą

ł do koszyczka. Zamkn

ą

ł pokrywk

ę

 i kiwn

ą

ł głow

ą

Taaa. Zajmie si

ę

 tym. 

background image

 

- Trzymaj – Odwrócił si

ę

  i znalazł Dave’a trzymaj

ą

cego drinka. Si

ę

gn

ą

ł po niego i upił łyk 

z kwa

ś

nego drinka z grymasem. – Je

ż

eli si

ę

 nie uspokoisz, to wzbudzisz zamieszki. 

 

Wzi

ą

ł  kolejny  łyk  mojito,  który  przyniósł  mu  Dave.  –  My

ś

l

ę

ż

e  mo

ż

emy  poło

ż

y

ć

  przy 

wej

ś

ciu dywan z Kojota. 

 

Dave  zar

ż

ał.  –  Taa,  ale  naprawd

ę

  chcesz  by  go

ś

cie  zacz

ę

li  narzeka

ć

  na  obecno

ść

 

pcheł? 

 

Wymienili spojrzenia i zacz

ę

li si

ę

 

ś

mia

ć

. Pewne sprawy mi

ę

dzy Kojotami z Nowego Jorku 

a Wilkami z Poconos si

ę

 naprostowały, ale niektóre rzeczy nigdy si

ę

 nie zmieni

ą

 

-  Id

ź

  po  swoj

ą

  partnerk

ę

  i  zabaw  si

ę

  tym  co  znajduje  si

ę

  w  tym  koszyczku.  –  Rick 

przewrócił  oczami  na  zło

ś

liwy  u

ś

mieszek  Dave’a.  –  Co

ś

  mi  mówi, 

ż

e  czeka  was  interesuj

ą

ca 

noc. 

 

- ka

ż

da noc sp

ę

dzona z moj

ą

 Lun

ą

 jest interesuj

ą

ca.  

 

- Musi by

ć

 miło. – Szeroki u

ś

miech Dave’a zamienił si

ę

 w zgorzkniały. Rick wiedział jak 

bardzo cierpiał jego Beta. Dopóki Ben lub Dave nie przedyskutuj

ą

 z nim tej kwestii lub gdy ich 

problemy  zaczn

ą

  wpływa

ć

  na Sfor

ę

 to  obawiał si

ę

ż

e  nie  b

ę

dzie  w  stanie  niczego  powiedzie

ć

 

ani zrobi

ć

 by si

ę

 mi

ę

dzy nimi uło

ż

yło. 

 

Nie  zaszkodzi  jednak  by  Dave  dowiedział  si

ę

ż

ż

yje  dla  niego.  Poło

ż

ył  Becie  dło

ń

  na 

ramieniu, maj

ą

c nadziej

ę

ż

e Dave zrozumie. 

 

M

ęż

czyzna  skrzywił  si

ę

.  –  Nie  przejmuj  si

ę

 mn

ą

.  Id

ź

  do  swojej  partnerki  zanim  rozp

ę

ta 

wojn

ę

 

Rick u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. – Całkowicie skopaliby

ś

my im dupy. 

 

Dave tylko pokr

ę

cił głow

ą

. – S

ą

 Kojotami. To oczywiste

ż

e skopaliby

ś

my im tyłki. 

 

Rick  parskn

ą

ł  i  odszedł  od  swojego  najlepszego  przyjaciela.  Nadszedł  czas  oznaczy

ć

 

swoj

ą

 partnerk

ę

 

Był z tym tylko jeden problem. Gdzie do diabła ona była? Mała brunetka wisz

ą

ca przez 

cały czas na Alfie Kojocie zdecydowanie nie była Ricka kobiet

ą

 

Otworzył swój umysł, instynktownie wiedz

ą

c, 

ż

e nie opu

ś

ciłaby budynku. Nie opanowała 

jeszcze  tajników  cichej  komunikacji  mi

ę

dzy  Alf

ą

  Wilkiem  a  jego  Sfor

ą

,  jednak  on  mógł  w  niej 

czyta

ć

 kiedykolwiek i gdziekolwiek zechciał. Niestety, nadal nie słyszała Sfory. 

 

Przez jego umysł zacz

ę

ła płyn

ąć

 piosenka. 

-  Who’s  that  walking  in  these  woods?  Why  it’s  Little  Red  Riding  Hood!  (Kto  tam  mknie 

poprzez las? Czy

ż

 to Czerwony Kapturek!) 

Nie wa

ż

ne jak bardzo si

ę

 starał to i tak nie mógł tego zatrzyma

ć

Hey there Little Red Riding Hood. (Hej tam Czerwony Kapturku!) 

background image

Nagle zrozumiał co jest grane. 

You sure you looking good. (B

ą

d

ź

 pewien, 

ż

e dobrze wygl

ą

dasz) 

Ju

ż

  wcze

ś

niej  zagrała  z  nim  w  t

ę

  sztuczk

ę

.  U

ś

miechn

ą

ł  si

ę

  do  napi

ę

tego  Sama,  u 

którego „Little Red Riding Hood” Shama dryfował w umy

ś

le. 

 

-You  are  everything  that  a  Big  Bad  Wolf  could  want.  Arrroooo!  (Jeste

ś

  wszystkim  co 

pragnie wielki, zły Wilk) 

Nadszedł  czas  na  dostarczenie  jej  słodko

ś

ci.  Usprawiedliwiaj

ą

c  si

ę

,  opu

ś

cił  przyj

ę

cie  i 

miał cholern

ą

 nadziej

ę

ż

e Pani Wilczek czeka na niego w łó

ż

ku. 

 

     

 

 

Belle  poprawiła  si

ę

  na  poduszkach  i  czekała,  słuchawki  od  iPoda  schowała  poza 

zasi

ę

giem wzroku. Wiedziała, 

ż

e Rick szedł za 

ś

miechem w jej umy

ś

le wi

ę

c nie potrzebował ju

ż

 

ich. 

 

To nadal j

ą

 dziwiło, poł

ą

czenie jakie było mi

ę

dzy nimi, miło

ść

 i 

ś

miech 

ś

piewały przez ich 

wi

ęź

.  Wiedziała, 

ż

e tylko Wilki posiadały  zdolno

ść

 ukrytej komunikacji ze swoimi partnerkami i 

to wstrz

ą

sn

ę

ło ni

ą

, mimo, 

ż

e była Pum

ą

, to mogła ci

ą

gle dzieli

ć

 si

ę

 tym z Rickiem. 

 

Drzwi  si

ę

  otworzyły  i  Rick  wszedł,  trzymał  kurczowo  w  wielkiej  dłoni  koszyczek.  Jego 

oczy stały si

ę

 ciemno br

ą

zowe kiedy zobaczył j

ą

 zwini

ę

t

ą

 na łó

ż

ku. – Witaj, babciu. 

 

Belle si

ę

gn

ę

ła po ogonek i przebiegła jego ko

ń

cówk

ą

 mi

ę

dzy palcami, sztuczne futerko 

ś

lizgało si

ę

 mi

ę

dzy jej pazurkami. Wiedziała, co widział. Zdj

ę

ła swój kostium wilka ale zostawiła 

pasek  z  ogonkiem  i  opask

ę

  z  uszami  na  swoich  blond  włosach,  ukazuj

ą

c  siebie  w  pełni  nag

ą

 

jego  spojrzeniu.  Jedyn

ą

  rzecz

ą

,  któr

ą

  dodała  od  siebie  był  kołnierzyk  z  koronki  opinaj

ą

cy  jej 

szyj

ę

, jej ukłon w stron

ę

 wilczego kostiumu babci. – Witaj, Czerwony Kapturku, ten koszyk jest 

dla mnie?- Pozwoliła by jej oczy zal

ś

niły złotem, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

 od huku w klacie jej kochanka, 

który groził zamienieniem si

ę

 w warczenie. 

 

- Z kim innym dzieliłbym si

ę

 swoimi słodko

ś

ciami? 

Ś

wi

ę

ta racja – Wymruczała. 

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 i  pozbył si

ę

 swojej peleryny. – Moja babciu, jakie masz du

ż

e… oczy. 

 

Ugryzła si

ę

 w warg

ę

 by si

ę

 nie 

ś

mia

ć

. Nie patrzył w jej oczy, to było pewne. – 

Ż

eby lepiej 

widzie

ć

 przedstawienie. 

background image

 

Parskn

ą

ł  i  odpi

ą

ł  flanelow

ą

  koszul

ę

.  Zdj

ą

ł  j

ą

  i  rzucił  na  podłog

ę

.  –  A  jakie  masz  długie 

nogi. – Wodził wzrokiem od blizny po całej długo

ś

ci jej nóg. Wiedziała, 

ż

e dla Ricka blizna była 

znakiem honoru. Nie opu

ś

cił wzroku, co sprawiło, 

ż

e stał si

ę

 jeszcze gor

ę

tszy. 

Przesun

ę

ła nieznacznie nogi. – 

Ż

eby lepiej Ci

ę

 nimi 

ś

ciska

ć

Jego u

ś

miech zamienił si

ę

 w zaborczy. – To dobrze, lubi

ę

 przytulani. – Zdj

ą

ł z warkocza 

rzemyk  i  rozpu

ś

cił  te  swoje  wspaniałe  czerwone  włosy  wokół  swoich  ramion  i  pleców.  Ich 

ko

ń

cówki muskały jego po

ś

ladki. Zadr

ż

ała wiedz

ą

c, 

ż

e niedługo znajd

ą

 si

ę

 dookoła niej.  

Jego dłonie głaskały erekcj

ę

 przez spodnie. – A jakie masz du

ż

e z

ę

by. 

- Po to by ci

ę

 ugry

źć

 jak si

ę

 nie po

ś

pieszysz. – Warkn

ę

ła na niego, obna

ż

aj

ą

c swoje kły. 

Czekała na to cały pieprzony dzie

ń

Odrzucił do tyłu głow

ę

 i si

ę

 za

ś

miał. – A jak

ą

 masz du

żą

 buzi

ę

Dosy

ć

 tego. Sko

ń

czyła z tym. Podpełzła na bok ló

ż

ka i odpi

ę

ła jego spodnie, chwytaj

ą

c za jego 

penisa. – Po to by ci

ę

 zje

ść

. – I po prostu to zrobiła. 

 

 

 

-  O  kurwa.  –  Rick  złapał  j

ą

  za  włosy.  Kochał  czu

ć

  na  sobie  jej  usta.  To  było  czyste, 

wilgotne niebo. Zacz

ą

ł porusza

ć

 biodrami wiedz

ą

c jak du

ż

o mogła wzi

ąć

 by si

ę

 nie udławi

ć

. Nie 

zamierzał skrzywdzi

ć

 swojego małego koteczka bardziej ni

ż

 by tego chciała. – Tak jest, skarbie. 

Ja pierdol

ę

, tak dobrze. 

J

ę

kn

ę

ła, wibracje opanowały go po całej długo

ś

ci. Nie łatwo było Wilkowi parowa

ć

 si

ę

 z 

Pum

ą

, ale do diabła dobrze si

ę

 bawili próbuj

ą

c. 

Pchn

ą

ł  jeszcze  kilka  razy  w  jej  usta  zanim  niech

ę

tnie  si

ę

  cofn

ą

ł.  To  było  zbyt  wiele  i 

doszedłby zanim by si

ę

 na to przygotował. – Wystarczy. 

Oblizała usta i nad

ę

ła na niego wargi. – Nie sko

ń

czyłam jeszcze je

ść

Podniósł j

ą

 trzymaj

ą

c za włosy i  wzi

ą

ł jej usta, w mi

ę

dzy czasie pozbywaj

ą

c  si

ę

  swoich 

butów. Chciał czu

ć

 skór

ę

 przy skórze, a nie skór

ę

 przy spodniach 

ż

igolaka. 

Przejechała  dło

ń

mi  po  spodniach  na  jego  po

ś

ladkach  tu

ż

  przed  tym  jak  stan

ą

ł  d

ę

ba 

przez przeszywaj

ą

cy ostry ból. – Pazury! 

Rozsiadła si

ę

, udawana niewinno

ść

 powróciła na jej twarzy. – Kto kogo miał tutaj zje

ść

Warkn

ą

ł. – Podrapała

ś

 mnie w tyłek. 

Wzruszyła ramionami i wylizała swojego pazura z jego krwi  - Ruszaj si

ę

 szybciej. 

Chwycił po obu bokach spodni. Napr

ęż

ył ramiona. Spodnie postrz

ę

piły si

ę

 pod jego sił

ą

.  

– Zadowolona? 

background image

- Jeszcze nie. – Pomachała na niego palcem. – C’mere, Czerwony Kapturku. 

Zrobił  krok  w  przód,  resztki  spodni  opadły  na  podłog

ę

.  Pchn

ą

ł  j

ą

  delikatnie  na  łó

ż

ko. 

Pochylił si

ę

 na r

ę

kach, maj

ą

c na oku jej w

ę

druj

ą

ce dłonie. – Co ja ci mówiłem o drapaniu mojego 

tyłka? 

- To nie było umy

ś

lne! – mrugn

ę

ła na niego, jej wargi dr

ż

ały. – Chciałam 

ś

cisn

ąć

K

ą

ciki jego ust si

ę

 uniosły. – 

Ś

cisn

ąć

Kiwn

ę

ła, ale wygl

ą

dała jakby za dwie sekundy miała wybuchn

ąć

 

ś

miechem. – Uh- huh. 

Parskn

ą

ł  i  przewrócił  j

ą

  na  brzuch  ignoruj

ą

c  jej  pisk  zaskoczenia.  Chwycił  za  jej 

nadgarstki rozpłaszczaj

ą

c j

ą

. Sztuczne futerko jej ogonka połaskotało jego erekcj

ę

. – Zobaczmy 

czy mo

ż

esz zrobi

ć

 co

ś

 innego tymi swoimi pazurkami, Pani Wilczku. 

 

- Przekl

ę

ty – Pokr

ę

ciła tyłkiem i westchn

ę

ła dramatycznie. – Znowu pokrzy

ż

ował plany. 

Obni

ż

ył głow

ę

 przy boku jej szyi, trz

ę

sły mu si

ę

 ramiona. Przed poznaniem Belle jeszcze 

nigdy nie 

ś

miał si

ę

 tak bardzo. – Oszalej

ę

 przez ciebie. Wiesz o tym, prawda? 

Przygl

ą

dn

ę

ła  si

ę

  mu  spod  opuszczonych  włosów.  –  Jeste

ś

  psem.  Ganiasz  za  swoim 

ogonem i li

ż

esz swoje jaja. Nienawidz

ę

 ci tego u

ś

wiadamia

ć

, ale ju

ż

 jeste

ś

 szalony. 

- Nie li

żę

 swoich jaj. – Nie gdzie kto

ś

 mógłby go zobaczy

ć

Podarowała  mu  jeden  z  tych  wywy

ż

szaj

ą

cych  si

ę

  kocich  spojrze

ń

.  –  Powinnam  ci

ę

 

ostrzec, 

ż

e nie jestem wy

ż

sz

ą

 rang

ą

 szanta

ż

ystk

ą

Zmarszczył brwi. 

- Kamera cyfrowa. G-mail. Wylicz sobie. 

- Belle! – Poczuł jak pal

ą

 mu si

ę

 policzki. Nie mogłaby. Mogłaby? 

-  Ha!  Li

ż

esz  swoje  jaja!  Wiedziałam.  –  U

ś

miechn

ę

ła  si

ę

  zadowolona  i  znowu  zacz

ę

ła 

kr

ę

ci

ć

Znał tylko jeden sposób, dzi

ę

ki któremu zetrze jej z twarzy ten u

ś

mieszek. Obna

ż

ył swoje 

kły i ugryzł j

ą

, jeszcze raz znacz

ą

c j

ą

 jako swoj

ą

 

 

 

Belle  wrzasn

ę

ła,  niespodziewany  orgazm  pognał  przez  ni

ą

,  o

ś

lepiaj

ą

c  j

ą

  na  wszystko, 

pozwalaj

ą

c jedynie czu

ć

 jego penisa przed swoim wn

ę

trzem. W

ś

lizgn

ą

ł si

ę

 w ni

ą

 gdy wydostał 

kły, j

ę

zykiem lizał ranki na jej szyi. 

- Co

ś

 mówiła

ś

- H

ę

? Mówiłam? Rozmowa? Chciał teraz rozmawia

ć

background image

Zachichotał,  d

ź

wi

ę

k  był  tak  zadowolony  i  tak  oh  m

ę

ski.  Spojrzała  na  niego  gro

ź

nie  i 

zacisn

ę

ła mi

ęś

nie wokół niego, wywołuj

ą

c u niego sapanie. Dzi

ę

kuj

ę

 Dr. Kegel  

1

 

- No wi

ę

c? 

-  Masz  racj

ę

.  Rozmowa  jest  przereklamowana.  –  Zacz

ą

ł  na  ni

ą

  napiera

ć

,  wilgotne 

klepni

ę

cia ich ciał były gło

ś

ne i erotyczne. – Tak ciasno, skarbie. 

J

ę

kn

ę

ła kiedy drasn

ą

ł kłami znak. Chciała by znowu j

ą

 ugryzł, potrzebowała tego, ale nie 

zamierzała o to błaga

ć

. – To wszystko na co ci

ę

 sta

ć

Brakło jej tchu, desperacko chciała si

ę

 ruszy

ć

 ku niemu, ale jego du

ż

e ciało przygniatało j

ą

Wygi

ą

ł plecy, dostaj

ą

c si

ę

 jeszcze gł

ę

biej. –  Psiakrew nie. – Jego biodra trzasn

ę

ły o ni

ą

doprowadzaj

ą

c  j

ą

  coraz  bli

ż

ej  kraw

ę

dzi.  Z

ę

bami  skubn

ą

ł  bok  jej  szyi,  ostro

ść

  jego  kłów 

przypomniała jej o tym, jak 

ś

wietne było jego uk

ą

szenie. 

- Teraz? – Miał napi

ę

ty głos, bliski złamania. 

Wiedziała o co pytał i dlaczego. -  Tak. 

Przysun

ą

ł przedrami

ę

 do jej ust. Razem si

ę

 ugry

ź

li, oznaczyli siebie nawzajem. Orgazm 

p

ę

kn

ą

ł w nich, oboje wili si

ę

 w przyjemno

ś

ci. 

ź

niej Rick przerwał t

ę

 wieczno

ść

, upadaj

ą

c obok niej cały spocony. 

Przygl

ą

dn

ę

ła si

ę

 mu zamglonymi oczami – Hej, Czerwony Kapturku? 

- Hmmm? – Zabrzmiał na zaspokojonego i 

ś

pi

ą

cego. 

- Nie dostałam swoich słodko

ś

ci. 

Otworzył jedno oko i zapatrzył si

ę

 na ni

ą

. – Taa? 

- Mhm-mmm. 

Wyszedł  z  łó

ż

ka  i  chwycił  za  koszyk.  Wci

ą

gn

ą

ł  łopatk

ę

  i  trzasn

ą

ł  ni

ą

  o  dło

ń

,  jego  oczy 

zabłysły niegodziwie. – A teraz, je

ż

eli chodzi o mój kostium. 

Belle  rozszerzyła  oczy.  –  O  cholera!  –  Z  chichotem  zeskoczyła  z  łó

ż

ka  i  pobiegła  do 

łazienki, Rick ruszył za ni

ą

Gonił  za  jej 

ś

miechem  po  całym  apartamencie.  Pó

ź

niej  przysi

ę

gła, 

ż

e  złapał  j

ą

  tylko 

dlatego, 

ż

e sama tego chciała. 

 

 

KONIEC

KONIEC

KONIEC

KONIEC    

                                                           

1

 Ćwiczenia Kegla – zaciskanie mięśni krocza.