GIORGIO COLLI
NARODZINY FILOZOFII
GIORGIO COLLI
NARODZINY FILOZOFII
Przełożył i wstępem opatrzył
Stanisław Kasprzysiak
Res Publlca & Oficyna Literacka
Warszawa - Kraków 1991
© Copyright by ADELPHI EDIZIONI S.P.A. 1975
Tytuł oryginału
La nascita della filosofia
Redakcja
Magda Środa
Opracowanie graficzne
Jan Bokiewicz, Wojciech Freudenreich
Na okładce:
Motyw labiryntu kwadratowego z monet kreteńskich z Knossos —
V w. przed Chr. (powtórzony na ścianie wykutego w skale kościoła
z X w. po Chr. w rumuńskiej Dobrudży).
Res Publica
Oficyna Literacka
Warszawa - Kraków 1991
ISBN 83-7046-184-0
SPIS TREŚCI
i
Będziesz poznawał (Stanisław Kasprzysiak) 9
I Szaleństwo jest źródłem mądrości 23
II Pani Labiryntu 32
III
Bóg wieszczenia 44
IV Wyzwanie rzucone przez zagadkę 52
V
Pnthos
tego, co ukryte 61
VI Mistycyzm a dialektyka 70
VII
Niszcząca skłoność rozumu 79
VIII
Agonizm a retoryka 87
IX Filozofia jako literatura 95
Giorgio Colli (1917, Turyn— 1979, Florencja), fi
lozof i filolog klasyczny; po ukończeniu studiów uczył w li
ceum w Lukce; brał udział w antyfaszystowskim ruchu
oporu, a lata 1943-1944 spędził na emigracji w Szwajca
rii. Po wojnie przez 30 lat wykładał historię filozofii staro
żytnej na uniwersytecie w Pizie.
Opracował, tzn. przełożył, opatrzył komentarzami,
przypisami i wstępem:
Ucztę
Platona,
Organon
Arystote
lesa,
Krytykę czystego rozumu
Kanta,
Parergę i parali
pomenę
Schopenhauera oraz
3
'-tomowe wydanie przedso
kratejskiej myśli greckiej
La sapienza greca (Mądrość gre
cka;
1977-1980; tom I
—
Dionizos, Apollo, Eleusis,
Or
feusz,
M
usajos, Hyperborejczycy, Zagadka; tom II
—
Epi
menides, Ferecydes, Tales, Anaksymander, Anaksymenos,
Onomakristos; tom III
—
Heraklit. Pod jego kierunkiem
opracowano encyklopedię autorów starożytnych
(Enciclo
pedia di autori classici; 1958—1965).
Był pomysłodawcą, organizatorem i autorem pełnej
edycji krytycznej
Dzieł wszystkich
i
Listów
Fryderyka Nie
tzschego; opracował ją wspólnie z germanistą Mazzino
Montinarim, ustalając tekst kanoniczny na podstawie
rę
kopisów przechowywanych w Weimarze; kolejne tomy uka
żują się jednocześnie w Niemczech (de Gruyter), Włoszech
(Adelphi), Francji (Gallimard) i Japonii (Hakushuisha)
począwszy od roku 1967 (edycja włoska od roku 1964;
Colli przełożył do niej
posthuma
dotyczące Grecji i
Dy
tyramby dionizyjskie).
Opublikował:
Physis kryptesthai philei (Natura lu
bi się ukrywać;
1948, w nak.
500
egz; wznow. ostatnio
pod tytułom włoskim:
La natura ama nascondersi;
1988),
Filosofia dell' espressione (Filozofia ekspresji;
1969),
Do
p0 Nietzsche (Po
Nietzschem;
1974)
,
La nascita della fi
losofia (Narodziny filozofii; 1975)
,
Scritti su Nietzsche
(Szkice o Nietzschem;
1980). Pośmiertnie wydano zbiór
rozszerzonych haseł jego autorstwa do encyklopedii auto
rów starożytnych:
Per una enciclopedia di autori classici
(1983), oraz obszerny tom jego notatek filozoficznych,
lo
gicznych i eseistycznych z lit 1955-1977:
La ragione er
rabonda (Błądzący rozum;
1982).
S.K.
Będziesz poznawał
I
Giorgio Colli może być oczywiście nazwany filozo
fem, ale to niewiele jeszcze o nim powie. Był filozofem
w najściślejszym znaczeniu tego słowa: upodobał sobie
mądrość; i to mądrość najbardziej klasyczną: grecką myśl
przedsokratyczną, zwłaszcza Heraklita. Mimo to chciało
by się go określić trafniej.
Bo jednak
Filosofos
to nie
sofos,
a filozofia to nie
mądrość. Do tego rozróżnienia Colli przywiązywał zbyt
wielką wagę, żeby sam mógł poprzestać na filozofii.
Chciałoby się więc nazwać go mędrcem, ale to niemożliwe.
To nie było możliwe już w czasach Nietzschego: cywiliza
cja współczesna nie potrzebuje postaci mędrca, nie znaj
duje dla niej uzasadnienia. Dzisiaj nikt nie ma ochoty mieć
oczu szeroko otwartych, nikt nie chce słuchać wnikliwych
upomnień — stwierdzał Nietzsche w swoich rozważa
niach o greckiej „epoce tragicznej”. Gdyby zjawił się
między nami mędrzec — pisał — wzięto by go „za
przybłędę, za przelotną kometę, budzącą lęk, a nie za
gwiazdę pierwszej wielkości, jasno lśniącą w systemie
słonecznym naszej kultury”.
I rzeczywiście Collego miano we Włoszech raczej za
przybłędę, niż za mędrca. Mimo tak bezspornych i trwa
łych jego zasług, jak choćby ostateczne uporządkowanie
rękopisów Nietzschego. Kultura włoska ostatnich lat,
9
tracąca, by tak rzec, czas na komunizowanie, nie wybacza
ła Collemu autonomii i formatu intelektualnego. Toteż
jak gdyby nie przyjmowano go do wiadomości. Był
kometą, hybrydą, na wpół filozofem, na wpół mędrcem
— a na pewno był kimś niezależnym i nieprzeciętnym.
Chciałoby się wobec tego nazwać go przynajmniej „myś
licielem prywatnym”, jak Kierkegaard nazywał Hioba. Co
prawda uniwersytecki
ordinarius
jest raczej „myślicielem
publicznym”, ale Colli nawet w swoich poszukiwaniach
ściśle „naukowych” był po pierwsze sobą. A czym się za
to płaci, dobrze wiedział: „Trzeba wręcz liczyć się z tym,
że nikt nie musi czytać tego, co piszemy.
Sibi scribcre”.
*
Jeden z fragmentów Heraklita wyraża myśl bardzo
prostą, choć zarazem niezmiernie zagadkową, którą Colli
(a Nietzsche również) często cytuje: „Wypytywałem
samego siebie”. Można to rozumieć jak nakaz: należy
siebie wypytywać. Colli w każdym razie wypytywał siebie
nieustannie, i to wciąż o trzy te same sprawy: o Grecję,
rozum ludzki i Nietzschego. Jego rozważania stale te
sprawy ze sobą wiążą, a one nawzajem stale na siebie
wywierają wpływ. Gdyż w gruncie rzeczy idzie w nich
o sprawę jedną: o drogę ludzkiego rozumu, a raczej o jego
bezdroża i błądzenie
(la ragi one errabonda).
Dawno temu
— przed Sokratesem — rozum nie rozmijał się z po
znaniem, potem przez wiele wieków błąkał się przeważnie
po bezdrożach, i wreszcie od niedawna — po Nietzschem
— znowu dostęp do poznania stoi przed nim otworem.
Nie korzysta z tego, jak na razie. Może dlatego, że zbyt
długo od poznania odwykał.
Stanisław Kasprzysiak
10
Będziesz poznawał
*
„Nie będziesz poznawał” — usłyszał pierwszy czło
wiek od Boga. Było to jedyne, więc najważniejsze przyka
zanie dane mu na początku na całą długą drogę — przypo
mina Nietzsche w
Antychryście.
„Reszta wynika z tego”
— komentuje. Ta reszta to zakłamanie. Nie uniknęły go,
niejako siłą rzeczy, cywilizacje, które wsparły się na
Starym
i
Nowym Testamencie,
bo kiedy nie chce się
widzieć spraw tak, jak się je widzi, pozostaje prawdę
ukrywać, i to co gorsza głównie przed samym sobą. Grecy
natomiast, przeciwnie, niezmiennie sobie powtarzali: Bę
dziesz poznawał. Nie nakazało im tego żadne bóstwo
— sami podjęli się tego wobec siebie. Mogli więc być
także, siłą rzeczy, prawdomówni.
Pod pozorami chaosu kryje się ład, pod pozorami
wielości istnieje jedność: wszechświat wprawia w ruch
i kieruje nim „boskie prawo”, które można nie tylko
intuicyjnie odczuć, ale również poznać i pojąć. Heraklit
pierwszy oznajmił, że to prawo odkrył i że nadał mu nazwę
logos. Logos
to w zasadzie tyle, co poznanie. Gdyż
dzięki poznaniu uzyskuje się nie tylko dostęp do ukrytego
fundamentu świata, ale również można podjąć o nim
rozważanie, „dyskurs”. Jest to dyskurs najistotniejszy, bo
fundament tkwi najgłębiej i sięga czasów najstarszych:
styka się jeszcze z tą
arche,
która poprzedza wszelkie
istnienie.
Taki dyskurs to
logos.
Dlatego właśnie poznanie
nabrało w Grecji tak wielkiego znaczenia: odszukiwało
sens życia. Dlatego Grecy uważali je za swoje powołanie.
Dlatego Coili wyżej ceni archaiczną mądrość od całej
11
Stanisław Kasprzysiak
późniejszej filozofii. A Nietzsche dlatego mógł napisać:
„Inne narody mają świętych, Grecy mieli Mędrców”.
Mędrcy greccy ujawniali wyniki swego poznania.
Czasami o nich opowiadali obszerniej, ale nigdy ich n i e
d o w o d z i l i . Co więcej: wiedzieli, że mądrość jest
przeznaczona dla nielicznych, że trzeba umieć o niej
m i l c z e ć . Podobnie milczano o wtajemniczeniach
w Eleusis, podobnie też wspólnota orficka czy pitagorej
ska milczała o swoich regułach. Było to konieczne,
ponieważ wyniki poznania łatwo zrozumieć opacznie.
Poznanie przecież w swojej pierwszej fazie uprzytam
nia, że świat przenika cierpienie, które nigdy człowieka nie
opuszcza. Człowiek nie może wyzbyć się cierpienia, bo
ono nie jest czymś, wobec czego można stanąć i stawić mu
czoła: człowiek sam j e s t cierpieniem. Wyzbywając się
metafizycznego cierpienia, wyzbyłby się więc tym samym
siebie. Toteż nie może go odrzucać, musi na nie przystać.
Powtarzał to już Nietzsche, wraca do tego również Colli.
Ale chociaż człowiek na cierpienie przystaje, może je od
siebie oddalić. Wydaje się to paradoksalne, a jest realne: od
cierpienia uwalnia właśnie poznanie, jego dalsza, po
głębiona faza.
Dopiero w tej drugiej fazie poznanie ujawnia, co kryje
się najgłębiej: bogowie. Pod pozorami naszego widzial
nego, doczesnego świata istnieje odwieczny świat bogów,
a pod pozorami bieżących wydarzeń tkwi nieodmiennie
przeszłość. Pod przeszłością odnalezioną natomiast tkwi
przeszłość jeszcze wcześniejsza. A gdzieś na jej dnie wciąż
ta sama, pozostająca „poza czasem” boskość. Kiedy
Helena patrzy z murów Troi na wojska achajskie i oskarża
siebie przed Priamem o to, że stała się przyczyną tylu
12
Będziesz poznawał
cierpień, „źródłem łez”, stary i mądry Priam wyjaśnia jej,
że ona nie jest winna niczemu. Winni mogą być tylko
bogowie. Człowiek nigdy nie staje się przyczyną, przy
czyny można się dopatrywać jedynie w bogach. A ludz
kiego świata, „źródła łez”, oni wcale nie stworzyli: oni są
tym światem. Ściślej mówiąc: światem jest boskość.
A poznanie pozwala z nią się zetknąć. Gdyż pozwala
przedostać się poza cierpienie: poza siebie. Nie wyrzekając
się siebie.
Grecja głównie tego uczyła i uczy.
*
Rozum jest właściwością daną jedynie człowiekowi.
Podobnie jak specyficzną cechą, właściwą tylko pająkowi
— porównuje Colli — jest snucie pajęczyny, tak tylko
człowiek może wysnuwać z siebie nić
logosu
i opląty
wać nim, tym swoim „dyskursem”, przedmiot myśli.
Wprawdzie zmysły są „prawdziwsze” od rozumu, bo dają
przeżyciu wyraz bezpośredni, ale jest to wyraz niepełny.
Dopiero musi wdać się w to
logos
i przeżycie niejako
uzupełnić. Komentując je, uciekając się do słowa, do
rozmowy.
Myślenie wyłącznie intuicyjne stało się w archaicznej
Grecji chyba bardzo szybko na wpół dyskursywne. Pierw
sze pojęcia ogólne — „skończoność” i „nieskończoność”,
„wielość” i „jedność” — ustanowiono prawdopodobnie
dzięki temu, że rozszerzono wrażenia elementarne, do
strzegające wcześniej tylko „wodę”, „powietrze” czy
„ogień”. W każdym razie w najwcześniejszych zachowa
nych świadectwach myśli wciąż jeszcze pojęcia są przemie
szane z widzialnymi elementami świata. Anaksagoras na
13
Stanisław Kasprzysiak
przykład twierdzi, że wszystko rodzi się ze wszystkiego,
ponieważ nawet przeciwieństwo może zrodzić się ze
swego przeciwieństwa, powiedzmy z bieli czerń, powiedz
my z roztopionego białego śniegu czarna woda.
Rozum był w dziejach ludzkości jednym z „wyda
rzeń”: nagle coś istotnego zaczęło się objawiać za pośred
nictwem człowieka. Ale w Grecji to „wydarzenie” zostało
wkrótce zbyt rozbudowane, wzbudziło nadmierne zacie
kawienie i podsunęło za wiele złudzeń. Wydało się, że
przed człowiekiem zarysowała się droga do wyjątkowości.
Okazało się natomiast, że jest to droga do bałwochwalstwa
i czołobitności wobec rozumu.
Zaledwie przez jedno stulecie (mniej więcej od 5 50 do
450 roku przed Chr.) myśl rozwija się harmonijnie, ale dwa
wieki dialekty ki — od Parmenidesa do Arystotelesa
— coraz wyraźniej ujawniły niszczące skłonności rozumu.
Aż doszło to tego, że
logos,
„dyskurs” zaniknął. Miał być
rozmową o czymś najistotniejszym, a przeistoczył się
w rozmowę o rozmowie. Była to w dodatku coraz częściej
rozmowa moralizująca. Mało tego: do myślenia wkraczało
już Miasto, i kto w odosobnieniu budował w sobie myśli
nieprzeciętne, musiał się z nich potem publicznie uspra
wiedliwiać. Stan ten utrwaliły na dobre retoryka i literacki
zapis, nazwany przez Platona „filozofią”. „Reszta wynika
z tego” — a reszta to manowce. Rozum oderwany od
logosu,
od swoich żywych źródeł, stał się niejako „rzeczą
samą w sobie”. Nietzsche powie dobitniej: stał się wężem,
który gryzie własny ogon.
Zaczęła się historia filozofii i trwała ponad dwa
tysiąclecia. Choć W gruncie rzeczy trudno tu nawet mówić
o historii, czyli o ciągłym rozwoju. Kto porywał się na
14
Będziesz poznawał
filozofowanie, znajdował u poprzedników tylko tyle, ile
mogło się przydać jego własnym wywodom; zaczynał więc
niejako
ex novo.
Mimo to niektórzy filozofowie pozos
tawili po sobie myśli warte dialogu — i za nich Colli,
powiedzieć można, poręczył, bo tylko ich przekładał
i komentował. W ten sposób z całej historii filozofii ocalił
Platona, Arystotelesa, Kanta, Schopenhauera i wreszcie
Nietzschego. Szczególnie surowo natomiast odniósł się do
Kartezjusza i Hegla. Najogólniej mówiąc odmówił warto
ści racjonalizmowi, bo w nim rzeczy zmieniają się w poję
cia. Raziła go również wszelka skłonność do systematyki,
bo cechuje ją pycha i złudzenia, że można wytyczyć prawa
dla Całości. Systemy filozoficzne odwracają porządek
rzeczy: świat przedstawia się w nich logicznie, bo one
uczyniły go logicznym. Po to, żeby życie w tak uporząd
kowanym świecie wydawało się znośniejsze.
To głównie z takim zakłamaniem filozofii Colli nie
mógł się pogodzić. „Ta bezkresna rzeka, w której tkwimy
i która niesie nas ze sobą. To ona jest dla nas życiem,
naturą, historią, ludzkością” — pisał. 1 takiej właśnie
głębi, takiemu nadmiarowi chciano narzucić wyliczoną
miarę. A przecież jeśli wychodzi się z tej rzeki, żeby ją
uporządkować, „wszystko staje się
instabilis tellus, in-
nabilis unda
— niepewnym gruntem, niespławnym nur
tem” — powiedział w końcu Schopenhauer. A wkrótce po
nim pojawił się wreszcie Nietzsche i jego twarde słowa
z
Jutrzenki:
„Filozofowie niczego nie obawiają się tak
bardzo, jak przenikliwego wzroku, który odkryje ich
oszustwa”. Nietzsche te oszustwa wskazał, Colli raz
jeszcze wskazał je na swój sposób. Nie zapomniał przy tym
dodać, że coraz bardziej zagubiony i bierny rozum ustąpił
15
Stanisław Kasprzysiak
w końcu miejsca nauce, a technikę zbyt ośmielił i wyposa
żył w niszczące narzędzia.
*
Nietzschemu nie można odmówić przenikliwego
wzroku, ponieważ patrzył na swoje czasy oczyma grec
kimi. Umiał docenić wagę epoki archaicznej, mimo że
przed nim greckości doszukiwano się wyłącznie w epoce
hellenistycznej, uznając ją jak gdyby za przedmiot antyk
waryczny: przestarzały, choć marmurowo jasny i słonecz
nie piękny. Dla Goethego i Winckelmanna Grecja była
„historyczna”, a więc jałowa. Dzięki Hólderlinowi i Nie
tzschemu stała się współczesna, bo została już na trwałe
umieszczona „poza czasem”.
Część domysłów Nietzschego co do apollińskości
i dionizyjskości Colli mógł bez oporów skorygować
i pogłębić, ponieważ najwcześniejsze świadectwa dotyczą
ce greckiej mądrości są dziś dostępne w szerszym zakresie.
Do myśli Nietzschego odnosił się z konsekwentną suro
wością, co nie powinno mylić: sam Nietzsche był wobec
innych równie surowy, sam też chciał, żeby tak odnosić się
i do niego. Jego poglądy zasługują na krytykę nie dlatego,
że stały się za mało współczesne, a przeciwnie — dlatego,
że Nietzsche wciąż jest aż nazbyt dzisiejszy, że nasze czasy
wciąż jeszcze za nim nie nadążają. Toteż niedopracowania
jego myśli tym bardziej zasługują na precyzowanie.
Jeśli nawet nowe dobro, którego Nietzsche wypat
rywał, nie okazało się dobrem, to zło, które z przenik
liwością przewidział, okazało się większym złem, niż mógł
przypuszczać. Ale nieprzewartościowane jeszcze wartości
wciąż oczekują na wskazane przez niego przewartoś
16
Będziesz poznawał
ciowanie.
Nietzsche
szukał
bowiem
wartości
w y ż s z y c h — wyższego stopnia poznania, moralności,
sztuki, wyższego Boga — w miejsce tych, które obalał.
Całe jego życie i myślenie nastawione było na ustalenie
właściwych hierarchii duchowych: szło mu o narzucenie
transcendencji ludzkiemu życiu bezpośredniemu. Chciał
tego, ponieważ odkrył w i e l k o ś ć życia.
W dziejach rozumu okazał się ,,chwilą” przełomową.
Colli porównuje oczywiście gmach rozumu do labiryntu.
Labirynt ten miał wiele pogmatwanych korytarzy, mrocz
nych, bo przesklepionych. Nietzsche był jak trzęsienie
ziemi: zniszczył ten gmach i już w miejsce zburzonych
sklepień prześwituje niebo. A skoro rozum może nareszcie
wydostać się pod otwarte niebo, ma znowu szansę dotrzeć
do źródeł archaicznej mądrości. I mówić o czym mówić
powinien.
*
Książki, których Colli nie n a p i s a ł , także dotyczy
łyby tych samych trzech tematów: „Młodość rozumu”
mówiłaby o Grecji, „Książka o naszym kryzysie” — o ro
zumie, a „Śmierć filozofii” — o Nietzschem. Szkice do
nich, w różnym stopniu opracowane, zachowały się
w rękopisach i zeszytach z notatkami. Zachowało się
w nich również wiele wierszy, fragmenty dwóch drama
tów scenicznych (jeden o Ariadnie i Minotaurze, drugi
o śmierci Aleksandra Wielkiego), a nawet rysunki, szkico
wane z okna w hotelu w Weimarze: dom Cranacha, dom
Goethego. Natomiast te książki, które Colli jednak za
życia wydał, mogły również — wygląda na to — pozostać
tylko we fragmentach. Musiały być przemyślane i przeży
17
Stanisław Kasprzysiak
te, nie musiały być uporządkowane i napisane. Nie
stanowiły celu.
Wolno się tego domyślać na podstawie obszerniejszej
notatki, umieszczonej w pośmiertnym
Błądzącym rozu
mie.
Ludzie — mówi w niej Colli — dzielą się na dwa
zdecydowanie odmienne rodzaje: jedni działają dla jakie
goś celu praktycznego, drudzy praktycznych celów sobie
nie wyznaczają: „Pierwsi to niemal cała ludzkość, drudzy
— przypadki niezmiernie rzadkie”. Kłopot w tym, że te
dwie ludzkie odmiany wręcz nie są w stanie zrozumieć się
nawzajem. (Przypomina to nie mniej stanowcze rozróż
nienie Szestowa, który dzielił ludzi na „wyjątki” i „wszys
tkich”. Szestow zresztą jest jedynym filozofem współczes
nym, z którym Collego wbrew pozorom — tam Jerozoli
ma, tu Ateny! — coś łączy: choćby nieprzejednany
sprzeciw wobec dominacji rozumu.)
Colli wiedział więc dobrze, że jeśli nawet nie notuje
tylko dla siebie
(sibi scribere),
to pisze dla nielicznych: dla
sobie podobnych. Dobrze więc, że jednak napisał chociaż
tyle, ile napisał.
O sobie samym wspomina w notatnikach bardzo
rzadko — gdyby te osobiste zdania zebrać razem, utwo
rzyłyby może jedną stronicę na niemal tysiąc. Są to
napomknienia oschłe i niedopowiadane, zanotowane jak
gdyby z konieczności: tylko wtedy, kiedy dotyczyły
czegoś, co nie powinno wymknąć się pamięci. Choćby
czegoś takiego: „Sierpień 1957, Sils-Maria. Intensywne
widzenie: wodospad. Zrozumiałem Nietzschego”. W no
tatce ostatniej, zamykającej zeszyty, także pisze o sobie:
stwierdza z żalem, że nie doszło do wydania „Encyk
lopedii świata starożytnego”, której opracowania gotów
18
B ę d z i e s z p o z n a w a ł
był się podjąć. A tymczasem — dodaje — „młodość
całkiem już minęła. Choć serce i umysł wciąż pozostają
młode”.
2
I jeszcze parę słów o samej książce:
Narodziny filozofii
otrzymały tytuł otwarcie nawiązu
jący do
Narodzin tragedii
Nietzschego. Co więcej: Nie
tzsche również zamierzał napisać książkę o „narodzinach
filozofii” i wkrótce po opublikowaniu swoich rozważań
o tragedii greckiej, pełen jeszcze nie spożytkowanych
przemyśleń o Grecji archaicznej, zabrał się gorączkowo do
jej przygotowania. Utknął na Anaksymandrze. Zdołał
wyrazić we wprowadzeniu swoje ogólne myśli o grecko-
ści, ale przedstawiając kolejno poglądy pierwszych myś
licieli, zorientował się, że poświęca zbyt wiele stron
komuś, kto był mu bliski — jak Heraklit — a wymusza na
sobie zaledwie kilka chłodnych zdań o kimś, kogo nie lubił
— jak Parmenidesa. Książki więc nie dokończył, a jej
fragmenty nigdy za jego życia nie ukazały się drukiem;
pochodzi z 1 8 7 3 roku, ma około 80 stron i nosi tytuł
Die
Philosophie im tragischen Zeitalter der Griechen
(
Filozo
fia grecka w epoce tragicznej).
Colli przełożył ją do
włoskiego wydania
Dzieł
, a zatem ją zgłębił, co mogło mu
uprzytomnić, jak do tego samego tematu podchodzić nie
należy, by nie utknąć po niewielu stronach.
Podszedł więc do niego stosowniej: wcześniej przej
rzał systematycznie wszystkie zachowane źródła i je
przemyślał. Pisze, że przeprowadził badania chronologicz
ne i krytyczne, pisze więc jak filolog, ale przecież dokonał
czegoś więcej: poddał przydatne teksty czy fragmenty
19
Stanisław Kasprzysiak
tekstów wnioskowaniu zarazem inuicyjnemu i dedukcyj
nemu. Zachował przy tym wierność dyscyplinie filozoficz
nej i ograniczył się do samej greckiej myśli. Nie pozwolił
sobie na korzystanie z całej ówczesnej greckiej kultury, nie
uciekł się do świadectw, powiedzmy, poezji, rzeźby czy
malarstwa ceramicznego. Doświadczenia religii spożyt
kował tylko w tej mierze, w jakiej ujawniały sposób
archaicznego myślenia.
Wybrał formę płynnej prelekcji (więc „styl Kanta”,
a nie „styl wędrowca”, jak by powiedział Nietzsche: styl
myśli rodzącej się nad kartką papieru, a nie przemyślanej
na przechadzce, a podczas zapisywania już „ukończonej”),
ponieważ kolejne rozdziały książki miały posłużyć jako
wykłady radiowe. Wywód w całości wypadł więc tym
bardziej jasno i przejrzyście, i tym bardziej nie wymaga
dopowiedzeń.
Co najwyżej można tu raz jeszcze zwrócić uwagę na
podkreśloną z naciskiem konkluzję książki, więc na
przeświadczenie bardzo leżące Collemu na sercu: ar
chaicznej mądrości greckiej nie można zastąpić n i c z y m .
Nie potrafiła tego dokonać c a ł a późniejsza filozofia.
maj 1990
Stanisław Kasprzysiak
Narodziny filozofii
...
windujący świątynią
niezgłębiony Apollo
dostrzega w jednym błysku
dzięki najwierniejszemu
z wysłanników, dzięki spojrzeniu
co umie ocenić wszystkie rzeczy.
Ono na kłamstwie nie spocznie,
nie zwiedzie go ani bóg, ani człowiek
czy to poczynaniami swymi,
czy za uderzeniami.
I
Szaleństwo jest źródłem mądrości
Źródła filozofii greckiej, a tym samym całej myśli
zachodniej, wciąż pozostają nieodgadnione. W nauce
tradycyjnie utrzymywało się przeświadczenie, że filozofię
zapoczątkowali Tales i Anaksymandcr; dopiero w XIX
wieku próbowano doszukać się jej wcześniejszych źródeł
w legendarnych kontaktach archaicznej Grecji z kulturami
Wschodu, z myślą egipską i indyjską. Niczego w tej
kwestii nie udało się uściślić, poprzestano za*em na
stwierdzeniu, że były to zjawiska równoczesne i że
zachodzą między nimi analogie. Tymczasem epoka, w któ
rej pojawiła się filozofia grecka, wcale nie jest tak znacznie
od naszych czasów odległa. To Platon pierwszy nazwał
„filozofią”, czyli umiłowaniem mądrości, swoje rozważa
nia, te swoje wywody wychowawcze, których nieodłącz
nym środkiem wyrazu był zapis, literacka forma dialogu.
Ale Platon obdarzał przy tym podziwem czasy minione,
ten dawny świat, na którym jeszcze naprawdę żyli „mędr
cy”. Mimo to jednak cała filozofia późniejsza, a więc cała
filozofia, jaką znamy, jest wyłącznie kontynuacją i roz
winięciem formy literackiej wprowadzonej przez Platona;
choć przecież był to objaw schyłkowy już w chwili swoich
narodzin, skoro „umiłowanie mądrości” nie zajmuje tego
samego miejsca co „mądrość”. Platon, istotnie, nie utrzy-
23
Giorgio Colli
mywał, że umiłowanie mądrości jest zdobywaniem od
nowa czegoś, czego dotąd nie osiągnięto, sądził natomiast,
że to jedynie dążność do odzyskiwania tego, co już zostało
zdobyte i przeżyte wcześniej.
Mądrość nie przechodzi zatem w sposób płynny
i jednorodny w filozofię. O narodzinach filozofii decyduje
dopiero odnowienie formy wyrazu, wprowadzenie nowe
go rodzaju literackiego, tego filtra, przez który odtąd musi
przechodzić całe dotychczasowe, poprzedzające filozofię
poznanie. Toteż ta wcześniejsza mądrość, przekazywana
dotąd głównie ustnie, a wywodząca się z czasów tak
zamierzchłych, że i tak stała się już niezbyt zrozumiała
i niewiele z niej ocalało, ta mądrość, już nawet dla Platona
mglista i nieuchwytna, dociera do nas po prostu znie
kształcona, gdyż narzucono jej formę literatury filozoficz
nej. Poza tym bardzo trudno ustalić, jak długo trwała cała
epoka mądrości: należy do niej tak zwany okres przedsok
ratejski, czyli VI i V wiek przed Chr., ale jej odleglejszych
początków nie udaje się wyraźnie uchwycić. Uciekano się
w tym celu do najstarszych świadectw poezji i religii
greckiej, ale interpretacja tamtych zamierzchłych źródeł
także była już nieuchronnie filozoficzna. Dlatego tutaj
zamierzamy się posłużyć interpretacją odmienną, podobną
do interpretacji przyjętej przez Nietzschego dla wyjaś
nienia narodzin tragedii. Kiedy jakieś znaczące zjawisko
historyczne posiada dostateczną dokumentację jedynie dla
swego okresu końcowego, nie pozostaje nic innego, tylko
dokonać próby odniesienia do jego całości pewnych
wyobrażeń i pojęć zaczerpniętych z tradycji religijnej
i rozumianych jako symbole. Nietzsche wyszedł, jak
wiadomo, od postaci "dwu bogów greckich, Dionizosa
24
Szaleństwo jest źródłem mądrości
i Apollina, a dzięki temu, że pogłębił z punktu widzenia
estetycznego i metafizycznego pojęcia dionizyjskości
i apołlińskości, to nie tylko sformułował pogląd na
narodziny i upadek tragedii greckiej, ale ponadto pokusił
się o ogólną interpretację greckości, a nawet o nową wizję
świata. Otóż wydaje się, że podobne możliwości otwierają
się również w przypadku, kiedy zamiast greckiej tragedii
bierze się za obiekt rozważań początki mądrości.
Kiedy bowiem po ścieżkach mądrości greckiej cof
niemy się jak najdalej, natrafimy na tych samych dwu
bogów, na Apollina i Dionizosa. Tyle tylko, że charak
terystyczne cechy, ustalone dla nich obu przez Nie
tzschego, musimy — jak się okazuje — skorygować,
przyznając przewagę raczej Apollinowi niż Dionizosowi.
Istotnie, to bóg z Delf, a nie Dionizos, włada mądrością.
Delfy dowodzą, że Grecy uznawali zdobycie poznania za
powołanie człowieka: mędrcem nie był ktoś bogaty
w doświadczenia, ktoś odznaczający się praktyczną zarad
nością, przebiegłością i skutecznością w działaniu, jak to
jeszcze sądzono w epoce Homera. Odyseusz nie uchodzi
za mędrca. Natomiast mędrcem staje się ten, kto rozświet
la ciemność, rozstrzyga zawiłości, ujawnia nieznane,
uściśla niepewne. Ta archaiczna cywilizacja była przeko
nana, że do zadań mądrości należy odgadywanie przyszło
ści człowieka i świata. Takie właśnie wnikliwe wejrzenie
w przyszłość symbolizuje Apollo, a jego kult oznacza, że
mądrość obdarzano czcią. Skoro jednak obraz Delf jedno
czy całą Grecję, skoro stanowi syntezę jej ducha, to ten
fakt wskazuje na coś więcej, a mianowicie na to, że
poznanie było dla Greków najwyższą wartością życia.
Wiele narodów uciekało się do wieszczenia i je gloryfiko
25
G i o r g i o G o i l i
wało, ale żaden inny naród, prócz Greków, nie nadał mu
rangi rozstrzygającego symbolu, mającego świadczyć
o tym, że najwyższy stopień mocy ludzkiej wyraża poz
nanie. Na obszarze całej Hellady istniały sanktuaria wznie
sione dla kultywowania wieszczenia; było to najistotniej
sze zjawisko w całym życiu publicznym i politycznym
Greków. Najbardziej znamienny dla Greków był zwłasz
cza sens teoretyczny nadawany wieszczeniu. Wieszczenie
obejmuje swoim zasięgiem poznawanie przyszłości i ob
jawianie tego poznania, oznajmianie go. Dokonuje się to
za pośrednictwem boskiego słowa, za pośrednictwem prze
powiedni. Poprzez słowo bóg pozwala człowiekowi po
znać swoją mądrość, a brzmienie pochodzących od boga
słów, ich porządek i ich nieład ujawniają, że w wieszczeniu
nie ma się do czynienia ze słowami ludzkimi, lecz boskimi.
To decyduje o zewnętrznych cechach przepowiedni: stąd
płynie jej dwuznaczność, niejasność, trudna do rozszyf
rowania aluzyjność, jej niezdecydowanie.
A zatem bóg zna przyszłość, objawia się człowiekowi,
ale — jak się wydaje — nie chce, żeby człowiek to
objawienie zrozumiał. W obrazie Apollina istnieje element
złości i okrucieństwa, co odzwierciedla się również w jego
sposobie oznajmiania mądrości. Toteż Heraklit, mędrzec,
powiada: „Pan, którego wyrocznia znajduje się w Delfach,
nie mówi i nie ukrywa, a tylko daje znak”.
1
Skoro tak, to
trzeba uznać, że Nietzsche przypisał Apollinowi znaczenie
niepełne. W jego przeświadczeniu Apollo symbolizuje
świat pozorów, co jest zgodne z schopenhaueriańskim
pojmowaniem świata jako wyobrażenia. Te pozory są
26
1
Heraklit, B 93 w: H. Diels, W. Kranz,
Die Fragmente der
Vorsokratiker,
wyd. XII, Berlin 1966.
Szaleństwo jest źródłem mądrości
zarazem piękne i łudzące, tak że działanie Apollina
obejmuje swym zasięgiem głównie świat sztuki, gdyż
sztuka jest wyzwoleniem, niechby tylko złudnym, od
przerażającego poznania dionizyjskiego, od poczucia
przenikającego świat cierpienia. Tej perspektywie Nie
tzschego, zwłaszcza gdyby miała posłużyć za klucz interp
retacyjny do całej Grecji, musi się przede wszystkim
wytknąć to, że takiego przeciwstawiania Apollina Dioni
zosowi, czyli sztuki poznaniu, nie potwierdzają liczne
i ważne świadectwa historyczne, odnoszące się do obu
bogów. Wspomnieliśmy już, że sfera poznania i mądrości
wiąże się o wiele naturalniej z Apollinem niż z Dionizo
sem. Kiedy Nietzsche utrzymuje, że Dionizos był bogiem
poznania i prawdy, rozumianych przy tym wąsko jako
intuicyjne odczuwanie głęboko zakorzenionego lęku, to
niejako zakłada, że w Grecji mógł istnieć ktoś taki jak
Schopenhauer, choć to nie miało miejsca. Dionizos ma do
czynienia z poznaniem raczej jako bóstwo eleuzyńskie:
istotnie, wtajemniczanie w misteria w Eleusis osiągało
swoją kulminację w
epoptci
, w mistycznej wizji szczęś
liwości i oczyszczenia, a ją ‘można uważać w jakimś sensie
za poznanie. Skoro jednak jednostka dochodzi do ekstazy
misteryjnej dzięki całkowitemu oswobodzeniu się od
krępujących ją uzależnień, skoro zatem podmiot po
znający nie różni się już w ekstazie od przedmiotu
poznania, to należy ją uważać jedynie za warunek umoż
liwiający poznanie, a nie uznawać za samo poznanie.
Poznanie i mądrość natomiast ujawniają się inaczej, za
pośrednictwem słów, a słowo boskie nie gdzie indziej się
rozlegało jak w Delfach, ustami kapłanki; mówił jednak
Apollo, nie Dionizos.
27
Giorgio Colli
Nietzsche, tworząc swoją koncepcję apollińskości,
uznał Apollina za władcę sztuk, za boga świetlistego,
pogrążonego w blasku słonecznym, brał więc pod uwagę
jego aspekty prawdziwe, ale niepełne, dostrzegał jedynie
ich część, widział jedną ich stronę. A dopiero druga ich
strona poszerza znaczenie boga i związuje go ze sferą
mądrości. Zwłaszcza cecha jego straszliwości, okrucieńst
wa. Już sama etymologia imienia Apollo podsuwała
Grekom wyjaśnienie, że jest to „ten, co niszczy cał
kowicie”. Jako takiego właśnie boga przedstawia go
Homer na początku
Iliady,
kiedy to strzały Apollina
porażają zarazą i szerzą śmierć w obozie Achajów. Nie jest
to przy tym śmierć nagła, zadana wprost, tylko śmierć
poprzedzona chorobą. Atrybut boga — łuk, broń azjatyc
ka, stanowi aluzję do tego, że jego działanie jest pośrednie,
nieosobiste, odraczane. Natrafiamy tutaj na ten aspekt
okrucieństwa, o którym napomknęliśmy, mówiąc o nieja
snych słowach wyroczni: niszczenie, odraczana przemoc
są dla tego boga cechami znamiennymi. Rzeczywiście,
wśród epitetów Apollina nie brak takich jak „ten, co
dosięga z daleka”
2
i „ten, co działa z daleka”. Na razie
jednak nie widzimy jeszcze jasno, jak te cechy boga — to
jego działanie z daleka, niszczenie, straszliwość, okrucień
stwo — wiążą się z przejawami greckiej mądrości. Ale
środkiem wyrazu, dzięki któremu ujawnia się poznanie,
jest słowo Apollina. Kiedy więc rozpatrzymy kolejno, jak
w archaicznej Grecji słowa łączono w spójną wypowiedź,
jak z kolei przekształcano je w dyskusje i jak je zmieniano
28
2
W polskich przekładach
Iliady:
„Zdalekarażący” wg Augustyna
Szmurły (Warszawa 1887) i „Zdalckacelny” wg Ignacego Wieniews
kiego (Kraków 1984).
Szaleństwo jest źródłem mądrości
w rozumowanie abstrakcyjne, stanie się dla nas jasne, że to
właśnie te aspekty postaci Apollina są symbolem, który
podsuwa wyjaśnienie całego zjawiska mądrości.
Inny słaby punkt interpretacji Nietzschego to przeciw
stawianie impulsu apollińskiego impulsowi dionizyjskie
mu. Przeprowadzone w ostatnich latach studia nad religią
grecką ujawniły azjatyckie i nordyckie pochodzenie kultu
Apollina. Naprowadza to na nowe powiązania Apollina
z mądrością. Arystoteles w jednym z fragmentów oznaj
mia, że Krotończycy nazywali Pitagorasa, a więc mędrca,
Apollincm Hyperborejskim. Grecy wyobrażali sobie
Hyperborejczyków jako legendarny naród zamieszkują
cy daleką Północ. To przypuszczalnie stamtąd wywodzi
się cecha mistyczna, rys ekstatyczny Apollina, objawiają
cy się w opętaniu Pytii, w zmąconych słowach delfic
kiej wyroczni. Na równinach Północy i w Azji central
nej zachowały się świadectwa długotrwałego istnienia
szamanizmu i specyficznej sztuki wprowadzania się
w ekstazę. Szamani potrafią uzyskiwać stan uniesienia,
nawiedzenia, w którym mogą dokonywać cudow
nych uzdrowień, odgadywać przyszłość i wygłaszać
proroctwa.
Tak oto przedstawia się tło delfickiego kultu Apollina.
Jedna z wypowiedzi Platona, ogólnie znana, a dla tych
rozważań istotna, zawiera obszerniejszy komentarz do
tego tematu. Chodzi o rozmowę o „manii”, o szaleństwie,
którą Sokrates toczy w
Fajdrosie.
Już z góry, na początku
wywodu szaleństwo zostaje przeciwstawione umiarkowa
niu, przy czym Platon paradoksalnie dla nas, ludzi
współczesnych, wychwala właśnie szaleństwo, uznając je
za coś wyższego i boskiego. Fragment ten brzmi na
29
Giorgio Colli
stępująco: „Tymczasem my największe dobra zawdzięcza
my szaleństwu, które, co prawda, bóg nam zsyłać raczy.
Przecież to prorokini w Delfach i owe kapłanki w Dodo
nie już wiele dobrego zrobiły ludziom i państwom
helleńskim w szale...”.
5
Zatem już na początku zostają
ujawnione powiązania „szału” z Apollinem. Natomiast
w dalszej części tego ustępu Platon wymienia cztery
rodzaje szaleństwa: prorocze, misteryjne, poetyckie i ero
tyczne; dwa ostatnie stanowią odmianę dwu pierwszych.
Szafproroczy i misteryjny pojawia się z inspiracji Apollina
albo Dionizosa (choć jego imię nie zostaje tam wymienio-
ne). W
Fajdrosie
na plan pierwszy wysuwa się „szał”
proroczy, i to wyraźnie, gdyż zdaniem Platona o boskiej
i przemożnej naturze tego „szalu” świadczy fakt, że na nim
wspierał się cały kult delficki. Platon dowodzi swego
przeświadczenia etymologią: „mantyka”, czyli sztuka
wieszczenia bierze, nazwę od „manii”, jest jej najbardziej
autentycznym wyrazem. W takim razie nietzscheański
punkt widzenia nie tylko należy poszerzyć, ale także
zmodyfikować. Apollo nie jest bogiem miary i harmonii,
ale bogiem opętania i szaleństwa. Tymczasem Nietzsche
utrzymywał, że szaleństwo jest domeną jedynie Dionizosa,
a ponadto opisywał je jako upojenie. Tutaj natomiast
świadek tej miary co Platon daje do zrozumienia, że
Apollina i Dionizosa łączą zasadnicze powinowactwa
właśnie w dziedzie „manii”; dopiero kiedy obaj bogowie
są ze sobą scaleni, uzyskują dominację nad całą sferą
szaleństwa, przy czym nie brak podstaw do wysunięcia
przypuszczenia — jeśli słowo i poznanie przypisuje się
30
5
Platon,
Fajdros
XXII, 244 AB, przel. Władysław Witwicki,
Warszawa 1958.
Apollinowi, a życie w jego bezpośredniości Dionizosowi
— że w szał poetycki wprowadza pierwszy, a w szał
erotyczny drugi.
Tak więc, choć poszukiwanie początków mądrości
w Grecji archaicznej prowadzi nas ku wyroczni delfickiej,
ku złożonemu znaczeniu boga Apollina, to jednak okazuje
się, że „mania” jest zacznie bardziej pierwotna: jest
podłożem zjawiska wróżbiarstwa. Źródłem mądrości jest
więc szaleństwo.
Szaleństwo jest źródłem mądrości
Pani Labiryntu
Istniało jednak coś, co poprzedzało nawet szaleństwo:
na te pradawne początki naprowadza mit. W micie jednak
splątanie symboli jest tak wielkie, że nie udaje się ich
rozwikłać, a wobec tego trzeba wyrzec się złudzeń co do
ich jednoznacznego odczytania. Należy podejść do tej
mglistej kwestii w jedyny możliwy sposób: rozpatrzyć mit
krytycznie i chronologicznie, bo to pozwala na zbadanie
jego najstarszego podłoża, na dotarcie do jego najgłęb
szych korzeni, do całego tego migotliwego pulsowania,
które ujawnia rodzące się życie bogów. Trzeba cofnąć się
o pięć stuleci od czasów ustanowienia kultu Apollina
w Delfach i znaleźć się nieco po połowie drugiego
tysiąclecia przed Chr. w baśniowym świecie minoj
sko-mykeńskim, żeby dotrzeć do źródeł kultu Dionizosa,
co stwierdza się już coraz częściej i z coraz większą
pewnością. Pauzaniasz wspomina o Dionizosie Kreteńs
kim, w którego świętym okręgu w Argos sam bóg po
grzebał zmarłą Ariadnę.
4
Ariadna jest więc kobietą, ale również boginią, na
cc
wskazują wręcz zamierzchłe świadectwa pisane, jest ,,pa-
I I
4
Por. Pauzaniasz,
Wędrówka po Helladzie
II, r. XXIII, 7, przeł.
Janina Niemirska-PIiszczyńska, Wrocław 1973.
3
2
F a n i L a b i r y n t u
nią Labiryntu”. Ta jej dwoista natura, ludzka i boska, ta
niezgłębiona dwuznaczność jej osoby skłania do sym
bolicznej interpretacji tego być może najstarszego ze
wszystkich mitów greckich, kreteńskiego mitu o Minosie,
Pazyfe, Minotaurze, Dedalu, Tezeuszu, Ariadnie i Dioni
zosie. Ariadna jest jedyną postacią kobiecą, którą mity
greckie wiążą z Dionizosem otwarcie i zwyczajnie, gdyż
przedstawiają ją jako jego żonę. Motyw ten sięga czasów
bardzo odległych i już Hezjod powiada: „Płowemu
Dionizosowi dziewa złotowłosa / Dostała się, Adriadna,
jedna z rór Minosa;/ Zeus dał jej, bez starości, żywot
nieśmiertelny”,
5
a to również wskazuje na dwoistą naturę
Ariadny, na to, że była kobietą i boginią. Dionizos
uchodził za boga związanego ze wszystkimi kobietami, ale
żadna inna prócz Ariadny nie została wyraźnie wskazana.
Czasami wprawdzie napomyka się o jego związkach
z którymś z bóstw kobiecych, ale są to jedynie zawoalowa
ne aluzje, nie pozwalające domyślać się więzów płci. 1 tak
w tradycji eleuzyńskiej Dionizos pojawia się u boku Kory
(która w źródłach orfickich nie jest wyłącznie córką
Demetry, ale nieraz oznacza również dziewicze bóstwo
kobiece w ogóle, na przykład Atenę lub Artemidę), ale to,
że łączą ich związki płci, wychodzi na jaw dopiero wtedy,
kiedy ich postacie podwajają się w świecie Podziemia,
gdzie Dionizos ukazuje się jako Hades (tak twierdzi
Heraklit), a Kora jako Persefona. Hades może zażywać
rozkoszy z Persefoną dlatego, że ją porwał, że uciekł się do
przemocy. W micie kreteńskim natomiast Dionizos zo
staje mężem Ariadny. Ale to małżeństwo ma, jak wiado-
5
33
5
Hezjod,
Teogonia
947-949, przcl. Kazimierz Kaszewski,
Warszawa 1904.
Giorgio Goili
mo, przebieg burzliwy. Co stwierdza choćby Homer, tak
o tym mówiąc: „Widziałem... i piękną Ariadnę, córkę
złośliwego Minosa, którą ongi Tezeusz z Krety wiózł ku
brzegom świętych Aten, lecz się nią nie nacieszył, wcześ
niej bowiem na świadectwo Dionizosa zabiła ją Artemida
na Dii wokół morzem oblanej”
6
Ten ustęp ma istotne
znaczenie dla rozróżnienia dwu wersji mitu: z jednej
strony wersji nowszej, rozbudowanej na przykład przez
Katullusa, według której Ariadnę, porzuconą przez Te-
zeusza na Naksos (Dia), znalazł i zabrał ze sobą (a w innym
wariancie porwał) Dionizos, co oznacza, że Ariadna
zmienia dzięki temu życie ludzkie na boskie, z drugiej
natomiast strony wersji dawniejszej — potwierdzonej nic
tylko przez Homera i I Iezjoda, ale też przed kreteńskie
pochodzenie związków Dionizosa z Ariadną i przez
najstarsze napomknienia o jej wielkiej boskiej mocy
— według której Ariadna porzuca Dionizosa z miłości do
Tezeusza, co oznacza, że zmienia życie boskie na ludzkie.
Ale na koniec górę bierze Dionizos: jego skarga na
Ariadnę powoduje, że Artemida wymierza jej karę; Ariad
na umiera więc jako kobieta i nie może zażywać rozkoszy
z Tezeuszem, zaczyna natomiast żyć jako bogini.
Nie mniej pradawny jest też inny element tego mitu,
Labirynt, którego archetyp wywodzi się być może z Egip
tu, ale którego symboliczne zastosowanie w micie kreteńs
kim jest już typowo greckie. Istotniejsze od wszystkich
interpretacji nowszych wydaje się nam w tej kwestii
napomknienie Platona w
Eutydemie,
gdzie używa on
określenia „wpędzeni do labiryntu”, kiedy idzie mu
6
6
Homer, Odyseja XI, przeł. Jan Parandowski, Warszawa 1972.
34
Pani Labiryntu
o niemożliwą do racjonalnego rozwikłania zawiłość diale
ktyczną. Labirynt jest dziełem Dcdala, Ateńczyka, postaci
apollińskiej, która w tym micie łączy w sobie wynalazcze
zdolności rzemieślnika, będącego również artystą (uznaje
się go za twórcę rzeźby), z wiedzą techniczną, kształtującą
po raz pierwszy również
logos,
całkiem jeszcze zanurzony
w intuicji, w wyobraźni. Twórczość Dcdala oscyluje
pomiędzy artystyczną grą, związaną z pięknością, a nie ze
sferą użytku praktycznego — jak to przedstawia Momer,
opowiadając o posadzce tanecznej: „. . N a kształt tej, którą
ongi w rozległem Dedal Knososie /dla Ariadny sporządził
o lokach pięknie trefionych”
7
— a sztucznym tworem
umysłu, rodzącego się rozumu, stawiającym sobie za cel
rozwiązanie mrocznej, ale bardzo konkretnej sytuacji
życiowej. Czymś takim jest drewniana krowa, którą Dedal
skonstruował dla Pazyfe, żony Minosa, żeby mogła
zaspokoić swój namiętny pociąg do świętego byka. Czymś
takim jest też kłębek wełny, dany przez Dedala Ariadnie,
dzięki któremu Tezeusz mógł po zabiciu Minotaura wyjść
z Labiryntu. Wreszcie czymś takim, czymś ujawniającym
zarazem grę i przemoc, jest najsłynniejsze dzieło Dedala,
sam Labirynt. Minos ukrył w nim Minotaura, który był
dzieckiem zrodzonym z miłosnego opętania Pazyfe. Wy
suwano już hipotezę, że za postacią Minotaura kryje się
Dionizos: Minotaur bywa przedstawiany jako człowiek
z głową byka, a wiadomo, że Dionizos przybierał czasami
postać byka, a w orszakach dionizyjskich ukazywał się
jako człowiek z maską zwierzęcia, najczęściej właśnie
byka, na twarzy.
35
7
Homer, Il
iada
XVIII, 585—587, przeł. Ignacy Wieniawski,
Kraków—Wrocław 1984.
Giorgio Goili
Labirynt okazuje się więc tworem człowieka, artysty
i wynalazcy, człowieka w służbie wiedzy, jednostki apol
lińskiej, potrzebny jest natomiast Dionizosowi, zwierzę
ciu-bogu. Minos to świecka władza podporządkowana tej
zwierzęcej boskości. Geometryczny kształt Labiryntu,
jego nieodgadnione skomplikowanie, wynalezione dzięki
kapryśnej i przewrotnej grze intelektu, stanowi aluzję do
zatracenia, do śmiertelnego niebezpieczeństwa, do puła
pki zastawionej na człowieka, który ośmiela się stawić
czoło bogu—zwierzęciu. Dionizos każe człowiekowi zbu
dować pułapkę po to, żeby inny człowiek zginął w niej
w chwili, kiedy będzie się łudził, że zmierzył się z bogiem.
Wkrótce będziemy mieli okazję mówić o zagadce, która
w sferze apollińskiej jest tym samym, co w sferze dionizyj-
skiej Labirynt: konflikt pomiędzy człowiekiem a bogiem,
ukazany w widzialnym świecie symbolicznie w obrazie
Labiryntu, zostaje przeniesiony do świata wewnętrznego,
do sfery myślenia abstrakcyjnego, gdzie symbolizuje go
zagadka. Ale jako archetyp, jako zjawisko pierwotne
Labirynt jest ni mniej, ni więcej tylko zapowiedzią
logosu
,
rozumu. Czymże bowiem innym, jak nie
logosem
jest ten twór ludzki, w którym człowiek się zatraca, któ
ry doprowadza go do zguby? Bóg nakazał wznieść Labi
rynt, żeby ukorzyć człowieka, żeby go doprowadzić
na powrót do zwierzęcości: Tezeusz wyzyska jednak
Labirynt i swoją dominację nad nim, ofiarowaną mu
przez kobietę-boginię, żeby pokonać zwierzę-boga.
Wszystko to da się wyrazić również w pojęciach schopen
haueriańskich: rozum pozostaje w służbie zwierzęcości,
woli życia, ale dzięki rozumowi uzyskuje się poznanie
cierpienia i wkracza na tę drogę, na której udaje się
36
Pani Labiryntu
cierpienie przezwyciężyć, a która jest drogą negacji woli
życia.
Wiele elementów przechowywanych przez tradycję
łączy Tezeusza i Dedala z kultem Apollina, czyni z nich
wyznawców delfickiego boga. Trudno nie zwrócić tu
uwagi, że związki z Apoilinem — choć mit ani razu nie
wspomina jego imienia — wychodzą na jaw właśnie
w tych dwu postaciach, które przeciwstawiają się Dionizo
sowi, bogu pradawnemu i także tu nie nazwanemu, na
którego ślad naprowadzają jednak narzędzia jego woli,
Minos i Minotaur. I chociaż poprzednio staraliśmy się
pomniejszyć przeciwieństwo między Apoilinem i Dioni
zosem, akcentując wspólny im obu czynnik, „szał”,
i twierdziliśmy, że w dziedzinie słowa i poznania Dionizo
sa należy podporządkować Apollinowi, to tutaj', w micie
kreteńskim, znowu wyraziście wychodzi na plan pierwszy
sprzeczność między obu bogami, z tym, że jej sens nie
pokrywa się z tym, na jaki wskazywał Nietzsche. Apollo
zostaje tutaj zdominowany przez Dionizosa, gdyż atmo
sfera boskości przenikającej mit nie ma nic wspólnego
z atmosferą poznania, jest natomiast objawem nagiej
zwierzęcości. Napotkany tu Dionizos nie ma w sobie
łagodności, przyjaźni dla człowieka, jest więc jeszcze
bogiem, któremu brak jednej z tych głównych cech, jakie
będzie miał ten późniejszy bóg Dionizos, bóg, co wyzwala
i zbawia. Wyzwolicielem jest tu natomiast Tezeusz,
któremu całkowicie brak dionizyjskości, ale który propo
nuje człowiekowi życie bohaterskie, broni praw jednostki
wobec natury i opowiada się za współzawodnictwem,
a przeciw ślepemu instynktowi, za świetnością zwycięża
nia, a przeciw rozgniewanej i obojętnej boskości zwierzę
37
Giorgio Goili
cia. Wspiera go Apollo, którego luk jest tym razem
paradoksalnie dobroczynny dla ludzi. I rzeczywiście,
kiedy Tezeusz w drodze powrotnej do Aten utracił już czy
też porzucił Ariadnę na Naksos, to przybił do Delos,
wylądował na świętej wyspie poświęconej bogu Apol
linowi i uroczyście uczcił tu swoje zwycięstwo nad
Minotaurem, odprawiając taniec apolliński, którego szty
wne figury, naśladujące meandry Labiryntu, zwane są
przez mieszkańców Delos, uprawiających taki taniec
jeszcze w czasach Plutarcha, „żurawiem”.
Ale skoro Tezeusz zatriumfował nad Minotaurem, czy
nie należałoby sądzić, że mit kreteński stanowi aluzję do
prymatu Apollina nad Dionizosem? Wskazujących na to
pozorów nie potwierdza głębiej sięgające znaczenie po
staci Ariadny. Związana z Dionizosem jako bogini Labi
ryntu, okazuje się w tvm micie kobietą, córką Pazyfe
i siostrą Fedry, a zatem uosabia elementarną przemoc, jaką
narzucają ludziom zwierzęce instynkty. Uosabia także
niepelność i zmienność życia bezpośredniego, gdyż po
rzuca boga dla człowieka. Symbolem ratunku udzielanego
człowiekowi jest tu nić
logosu
, rozumnej konieczności: to
właśnie zmienna Ariadna wyrzeka się zwierzęcej boskości,
jaką nosi w sobie, i przez to zapewnia bohaterowi stałość,
a sama także skłania się ku stałości, bo chce, żeby
zatriumfowała ciągłość jednostki, żeby człowiek został
ocalony od ślepych instynktów boga—zwierzęcia. Triumf
człowieka nie trwa długo, ponieważ bogowie szybko
niszczą każde ludzkie pragnienie stałości, a dzieje się tak
zarówno w nowszej wersji mitu, gdzie przejawem tego jest
paradoksalne, nieoczekiwane, bardzo szybkie nasycenie
się Tezeusza Ariadną i porzucenie jej na Naksos, jak też
38
Pani Labiryntu
w micie pradawnym, gdzie dochodzi do nagłej, tragicznej
interwencji Artemidy, która zabija kobietę Ariadnę i, już
po rozwianiu się ludzkich złudzeń, zwraca Dionizosowi
jego nieśmiertelną i nie podległą starości żonę.
Bóg—zwierzę zostaje tu zwycięzcą.
Podobnie jak Apollo — o czym wkrótce powiemy
szerzej — wpędza człowieka w zwodniczą sieć zagadki,
tak też Dionizos wciąga, go w urzekającej grze w meandry
Labiryntu, będącego emblematem
logosu.
W obu przypa
dkach gra zmienia się w tragiczne wyzwanie, w śmiertelne
niebezpieczeństwo, z którego może się uratować jedynie
mędrzec i bohater pod warunkiem, że wyzbędzie się
zarozumiałości.
Mija kilka stuleci od czasów mrocznych wydarzeń
kreteńskiego mitu i postać Dionizosa łagodnieje, zaczyna
*
się odnosić do sfery ludzkiej życzliwie. Natura boga
w dalszym ciągu pozostaje okrutna, ale nie objawia się to
już w przemocy bezpośredniej, w łaknieniu krwi i zwierzę
cego posiadania, ale znajduje również swój inny, już
czysto ludzki wyraz w odczuciach i uniesieniach mistycz
nych, w muzyce i poezji. To złagodnienie Dionizosa
przybiera w micie postać Orfeusza. Dionizos objawia się
teraz za pośrednictwem muzyki, ale poprzedzają to pory
wające przeżycia wewnętrzne, wyzwalająca halucynacja
misteryjna, ta niepomierna zdobycz mistyczna archaicz
nego człowieka greckiego. Pindar tak opowiada o mis
teriach elcuzyńskich: „szczęśliwy, kto przed zejściem
w podziemia widział to: ten poznał kres życia, poznał też
jego początek dany przez Zeusa”.
8
A „to” — tę nieodgad-
8
8
Pindar, fr. 157;
w:
Pindari Carmina cum Fragmentis,
opr. A.
T u r y n , O xonii 1 9 5 2 .
39
Giorgio Goili
nioną rzecz, jaką człowiek podczas misteriów w sobie
odnajduje — ukazuje Dionizos; natomiast Orfeusz jest tej
rzeczy piewcą. Najstarsze dokumenty orfickie, papirusy
i płytki grobowe z IV i III wieku przed. Chr. stanowią
poetyckie, ale nie literackie, tylko obrzędowe ujęcie
wydarzenia misteryjnego, którego zewnętrzny przebieg
nie został nigdy ujawniony, nie zawiera go żaden przekaz,
ale którego obraz, przebieg jego obrzędu wraz z towarzy
szącymi mu rytualnymi przedmiotami i czynnościami,
potrafiły ukazać układane w uniesieniu słowa symbolicz
nej poezji. Zaskakuje tu forma dramaturgiczna, jaką
przybierają niektóre z tych orfickich świadectw, niemal
tak, jakby od samych początków rytuałowi misteriów taka
właśnie forma była nadana, albo jakby przynajmniej
misteriom towarzyszyła, stając się akcją rozgrywaną mię
dzy postaciami i tworzącą święte widowisko. Na jednej
z tych grobowych płytek umieszczono dialog między
osobą wtajemniczaną a kimś, kto w misteria wtajemniczał:
w miarę rozwijania się dialogu coraz wyraźniej zarysowuje
się obraz osiągniętej wizji najwyższej. I może właśnie ten
teatralny, dramaturgiczny aspekt misteriów wskazuje, na
jakiej drodze można będzie poszukiwać narodzin tragedii
greckiej. Z takim przypuszczeniem doskonale zresztą idzie
w parze wiadomość o procesie przeciw Ajschylosowi,
wytoczonym za to, że sprofanował misteria eleuzyńskie;
a jakże inaczej, jeśli nie za pośrednictwem swoich tragedii,
mógł się dopuścić bezbożnego ujawnienia ich tajemnic?
9
Charakter pojawiających się w tych świadectwach
40
9
Por. Arystoteles,
Etyka nikomachejska
III, I, 1.7; jako bezbożne
wymienione zostały następujące tragedie Ajschylosa:
Łucznicy, Kap
łanki, Ifigenia
i
Syzyf.
Pani Labiryntu
orfickich symboli, jak też boskie atrybuty, sceny i przed
mioty towarzyszące obrządkowi wtajemniczenia, pozwa
lają utworzyć sobie inny obraz Dionizosa, zobaczyć w nim
bogą życzliwego, zbawiającego. Są to aluzje czysto metafi
zyczne, paradoksalne, pełne znaczeń, mimo że nie po
slugują się w żadnym stopniu pojęciami abstrakcyjnymi.
Dionizos przyciąga ludzi do siebie dzięki temu, że unicest
wia ich świat, pozbawia go materii zmysłowej, wszelkiej
wagi, reguł, trwałości, dzięki temu, że odbiera ludzkiej
indywidualizacji i celom jednostki wszelką realność.
A Dionizos jest w tych orfickich dokumentach małym
chłopcem, przydane mu atrybuty to zabawki, piłka i bąk.
Element ludyczny zawierają też w sobie formy, w jakich
objawia się ludziom w dziełach sztuki i mądrości Apollo,
ale zabawa apollińska dotyczy intelektu, słowa, symbolu,
gdy tymczasem w przypadku Dionizosa zabawa jest
uczestnictwem, jest zwierzęcą spontanicznością, która
dostarcza radości i urzeczywistnia się w świecie widzial
nym; w tej zabawie mieści się również zdawanie się na
przypadek, jakby to wynikało z innego orfickiego at
rybutu, z kostek do gry. Istnieje wreszcie jeszcze symbol
najtrudniejszy do zrozumienia, a po kilku stuleciach znów
ujawniony w źródłach neoplatońskich: lustro. Może
właśnie te źródła, kiedy w końcu zostaną oczyszczone
z doktrynalnych interpretacji, dopomogą w odczytaniu
symbolu lustra. Kiedy Dionizos patrzy w lustro, nie
ogląda w nim siebie, ale odbity świat. Zatem świat, ludzie
i rzeczy tego świata nie mają realności same w sobie, a są
jedynie wizją boga. Istnieje jedynie Dionizos, wszystko
prócz niego zostaje unicestwione: jeśli człowiek chce żyć,
musi powrócić do niego, musi zanurzyć się w jego boskiej
4 1
Giorgio Goili
przeszłości. Toteż płytki grobowe tak oto mówią o wtaje
mniczonym, który pragnie przeżyć ekstazę misteryjną:
„Pragnieniem spalony konam, dajcie mi co rychlej / chłod
nej wody, która płynie z jeziora pamięci”.
10 11
Mnemozyna,
pamięć, zaspokaja ludzkie pragnienie, udziela człowieko
wi życia, ratuje go przed żarem śmierci. Dzięki pamięci
— mówi się w nich do zmarłego — „będziesz bogiem, już
nie będziesz śmiertelny”
11
. Pamięć, życie, bóg stają się
zdobyczą misteryjną, przeciwstawiają się zapomnieniu,
śmierci, człowiekowi, więc temu, co należy do doczesnego
świata. Odzyskując przepaść przeszłości, człowieka utoż
samia się z Dionizosem.
Ale Orfeusz jest ponadto wyznawcą Apollina, a wszys
tko, co w poezji orfickiej jest teogonią, kosmogonią,
stworzoną przez wyobraźnię tkaniną boskich mitów,
odnosi się już do boga liry. Najstarsze i najbardziej
rozpowszechnione przekazy odnoszące się do śmierci
Orfeusza utrzymują, że śpiewak po powrocie z Hadesu,
zawiedziony utratą Eurydyki, wyrzekł się kultu Dionizo
sa, boga, którego dotąd czcił, i stał się wyznawcą Apollina.
Urażony Dionizos postanowił go ukarać i nakazał Mena
dom, żeby go rozszarpały. Ujawniona zostaje przez to,
w sposób symboliczny, znamienna różnica między Apol
linem a Dionizosem: rozszarpanie Orfeusza ma przywo
dzić na myśl jego dwoistość wewnętrzną, jego duszę poety
i mędrca, nawiedzoną przez obu bogów i między nich
10 11
42
10
Płytka grobowa z Hippony; por. G. Puglicse-Carratelli w: „La
parola del passato”, nr 1 5 4 - 1 1 5 , Neapol 1974. Fragment w tłumaczeniu
Zygmunta Kubiaka,patrz: „Res Publica” 3/1990.
11 Płytka grobowa z Turi I; por. D. Comparetti,
Lamincttc orfichc
cdite e illustratc,
Florencja 1 9 1 0 .
Pani Labiryntu
rozdartą. I podobnie jak w micie kreteńskim, tak też tutaj
Dionizos bierze górę nad Apollinem: czynienie ludziom
dobra przez muzykę ustępuje miejsca tkwiącemu w Dioni
zosie głębiej okrucieństwu. Na zdarzeniach mitu wyciska
się władcza pieczęć Dionizosa, co w obu przypadkach
— w micie kreteńskim i orfickim — kończy się tragicznie
zarówno dla kobiety, jak dla pieśniarza. A jednak Dioni
zos, jak twierdzą Hezjod i Pindar, „przysparza wiele
radości” i jest, zdaniem Homera, „źródłem wesela dla
śmiertelnych”.
III
Bóg wieszczenia
Skoro dociekania nad początkami mądrości prowadzą
do Apollina i skoro bóg w tej sferze objawia się za
pośrednictwem „manii”, to trzeba przyjąć, że szaleństwo
jest od mądrości greckiej nieoddzielne już w momencie
pojawienia się zjawiska wieszczenia. Istotnie, właśnie
Heraklit, mędrzec, zapewnia, że taki związek istnieje:
„Sybilla, przez boga natchniona, powiada szalonymi
ustami rzeczy bez uśmiechu, bez ozdabiania, bez namasz
czenia”
12
. Wyraźnie wychodzi tu na jaw rozbieżność
z punktem widzenia Nietzschego: nie tylko to, że poryw
i upojenie cechowały Apollina wcześniej niż Dionizosa,
lecz również to, że właściwości wypowiedzi apolliń-
skiej, nie uciekającej się do „uśmiechu, ozdabiania, na
maszczenia”, są całkowicie przeciwstawne temu, co przy
pisywał apollińskości Nietzsche. W jego mniemaniu
apollińską wizję świata tworzą marzenia, złudne obrazy
i wielobarwna zasłona sztuki, odgradzająca przeraźliwe
przepaście życia. Apollo Nietzschego posługuje się
elementami przystrajającymi życie, to znaczy radoś
cią, zdobieniem, zapachami, a więc właśnie przeci
wieństwem tego, co objawianiu się boga przypisał
Heraklit.
44
12
Heraklit, B 92, w: Diels, Kranz, o
p. cit
.
Bóg wieszczenia
Nie przeszkadza to jednak sądzić, że Apollo jest również
bogiem ęztuki. Uwadze Nietzschego uszła tylko dwoistość
natury boga, na którą wskazują cechy już wspomniane:
odraczana pomoc, dosięganie z daleka. Podobnie jak mit
o Dionizosie rozszarpanym przez Tytanów mówi aluzyjnie
0 oddzieleniu natury, o metafizycznej niejednorodności
świata wielości i indywidualizacji, będącego światem udręki
i niezaspokojenia, i świata boskiej jedności, tak również
dwoistość natury Apollina ma świadczyć aluzyjnie, w sposób
jeszcze bardziej zawoalowany, o metafizycznym rozdarciu
między światem ludzi a światem bogów. Słowo gra tu rolę
pomostu: pojawia się dzięki uniesieniu i szaleństwu, stanowi
teren, na którym tajemnicza i oddzielona sfera boska zaczyna
się porozumiewać ze sferą ludzką, zaczyna się objawiać za
pośrednictwem słuchu, a więc w warunkach uchwytnych
ludzkimi zmysłami. Ujawnione w ten sposób słowo trafia na
nasz złudny świat i wnosi do jego niejednorodnej sfery
dwoiste działanie Apollina, to znaczy zarówno słowa
wyroczni, przynoszące nieżyczliwą, bezlitosną przepo
wiednię i gorzką wiedzę o przyszłości, jak też przejawy
radosnej przemiany, nakładające się na obrazy ziemskie
i osnuwające je magią sztuki. Takie pojawianie się słów
Apollina w naszym świecie wyobrażają w micie greckim dwa
symbole, dwa atrybuty boga: luk, przydatny w poczynaniach
ludziom wrogich, j lira, przydatna w poczynaniach ludziom
przychylnych.
Mądrość grecka to objaśnianie wrogich uczynków
boga Apollina. A metafizyczne rozdarcie, które dało
początek greckim mitom, mędrcy tłumaczą następująco:
nasz świat jest tylko cieniem świata ukrytego, tego świata,
w którym żyją bogowie. Heraklit nie wymienia Apollina
45
Giorgio Goili
z imienia, ale kiedy chce wytłumaczyć naturę wszech
rzeczy, posługuje się jego atrybutami, łukiem i lirą: „Łuk
nosi nazwę życia, a sprowadza śmierć”.
13
W języku
greckim słowo „łuk” brzmi tak samo, jak słowo „życie”.
Zatem symbol Apollina jest symbolem życia. Tym samym
życie zostaje uznane za przemoc, za narzędzie zniszczenia:
łuk Apollina powoduje śmierć. W innym fragmencie
Heraklita wrogie działanie boga jest nieoddzielne od jego
działania dobroczynnego: „Harmonia utworzona z kont
rastów, jak harmonia łuku I liry”.
14
Trudno, by nie
przyszło tu do głowy, że Heraklit, wymieniając takie dwa
atrybuty, miał na myśli właśnie Apollina. Zwłaszcza że
w tym obrazie harmonii, jakim się posłużył, dostrzec
można intuicyjnie jeden zespolony znak, niemal rodzaj
hieroglifu, zawierającego w sobie te oba przeciwstawne
sposoby objawiania się Apollina, więc niemal konkretny
zarys luku i liry: oba te przedmioty w epoce, kiedy rodziły
t
się mity, były wytwarzane z zachowaniem tak samo
9
zakrzywionej linii i z tego samego materiału, mianowicie
z rogów kozła, łączonych ze sobą na dwa różne sposoby.
Tak więc dzieła łuku i liry, śmierci i piękna pochodzą od
tego samego boga, wyrażają tę samą boską naturę, którą
symbolicznie obrazuje tak samo wyglądający hieroglif,
a jedynie zniekształcony, złudny punkt widzenia, do
jakiego ucieka się nasz świat pozorów, ukazuje je jako
oddzielone od siebie przeciwieństwa.
Na potwierdzenie przedstawionych wcześniej domys
łów, że mądrość wywodzi się z uniesień apollińskich i że
szał proroczy jest wyraźnie związany ze słowami wyro-
46
1 3
Heraklit, B 48, ibidem.
1 4
Heraklit, B 51, ibidem.
Bóg wieszczenia
czni, a więc domysłów dotyczących tego powikłania,
które wyraża i potwierdza podstawową niejednorodność
metafizyczną świata, możemy z kołei przytoczyć fragment
Timajosa
Platona: „Dostatecznym dowodem na to, że dar
wróżenia został przez Boga dany ludzkiej głupocie, jest to,
że nikt rozumny nie osiąga zdolności wróżenia natchnio
nego i prawdziwego, chyba tylko we śnie, gdy jego władza
rozumu jest zahamowana lub stracił ją wskutek choroby
albo jakiegoś szalu boskiego. Lecz do człowieka o zdro
wym rozsądku należy przypominać sobie i analizować to,
co wróżebnego lub natchnionego zostało powiedziane we
śnie lub na jawie i osądzać za pomocą rozumowania
wszystkie widziane obrazy oraz dociekać, dlaczego i dla
kogo oznaczają zło lub dobro przyszłe, przeszłe czy
obecne. Ten bowiem, kto jest zaskoczony przez szal
wieszczy i jak długo w nim pozostaje, nie jest oczywiście
w stanie osądzić swoich wizji i słów. Dobrze i od dawna
już zwykło się mówić, że jest cechą tylko mędrca znać to,
co go dotyczy i znać samego siebie. Dlatego też prawo
wyznacza jedynie proroków na tłumaczy wróżb natchnio
nych. Niektórzy nazywają ich wieszczkami, nie wiedzą, że
prorocy są tłumaczami snów i tajemnych wizji, a nie
wieszczkami. Ich właściwa nazwa powinna brzmieć:
tłumacze rzeczy objawionych wróżbą”.
15
Platon ustala
zatem zasadniczą różnicę między człowiekiem przepowia
dającym, nawiedzonym, wymawiającym zmącone słowa,
który jest nazwany „wieszczkiem”, a prorokiem, czyli
tłumaczem, który ocenia, zastanawia się, rozumuje, roz
wiązuje zagadki, nadaje sens wizjom wieszczka. Przyto-
47
15
Platon,
Timajos
71 c - 72 a, przd. Paweł Siwek, Warszawa
1986.
Giorgio Goili
czony fragment nie tylko potwierdza zarysowaną perspek
tywę, ale ponadto ją wzbogaca, gdyż precyzuje obraz
wrogich poczynań Apollina, które — jak z tych słów
wynika — są powiązane w pewien sposób z impulsem
interpretacyjnym, a zatem ze sferą abstrakcji i rozumu.
Luk i strzały boga kierują się przeciw światu ludzkiemu za
pośrednictwem tkaniny słów i myśli. Oznaką przejścia od
sfery boskiej do sfery ludzkiej jest niejasność wieszczenia,
to znaczy sytuacja, w której okazuje się, że słowo jest
zagadkowe, a więc że ujawnia swoje pochodzenie ze
świata nieznanego. Ta dwuznaczność słowa stanowi
wyraz metafizycznego rozdarcia, wykazuje niejednorod
ność boskiej mądrości i jej wyrazu, jakim są słowa.
Ale mądrość ludzka musi iść drogą słowa, drogą
wypowiedzi,
logosu,
stawiając czoła wszelkim napotyka
nym na niej powikłaniom. Raz jeszcze spróbujmy prze
śledzić trop pozostawiony nam przez greckiego mędrca
z okresu archaicznego, tym razem przez Empedoklesa.
„Nic w nim nie przypomina ludzkiej głowy, a z jego
ramion nie wyrastają dwa odgałęzienia; nic ma nóg,
chyżych kolan, ani kosmatej męskości; w nim tylko tętni
serce święte i niewyrażalne, kiedy kroczy przez świat
wypuszczając strzały szybkich myśli”.
16
Źródła mówią, że
Empedokles prezentuje w tych słowach Apollina, choć nie
nazywa boga jego imieniem, podobnie jak nie nazywa go
również Heraklit. Przytoczony tu fragment potwierdza
w części sugestie interpretacyjne przedstawione wcześniej.
Apollo jest czymś wewnętrznym, czymś nieuchwytnym
i ukrytym, „sercem świętym i niewyrażalnym”, to znaczy
16
16 Empcdoklcs, 134 w: Diels, Kranz
op. cit.
48
Bóg wieszczenia
jest boskością w jej metafizycznym oddzieleniu, ale zara
zem jest też działaniem narzucającym swoją straszliwą
dominację, jak o tym świadczy zakończenie tego fragmen
tu. Ponadto Empedokles nie kryje, że utożsamia strzały
Apollina z myślami, a przez to potwierdza nasze uwagi
komentujące cytat z platońskiego
Timajosa,
w których
utrzymywaliśmy, że podstawowym aspektem działania
apollińskiego są poczynania rozumu.
Wróćmy z kolei do zjawiska wróżbiarstwa i jego
centralnego znaczenia na obszarze cywilizacji greckiej.
Czy dzięki niemu potrafimy lepiej zrozumieć ogólny sąd
0 życiu, jaki utworzyła sobie dawna mądrość grecka? Jeśli
wagę nadawaną wieszczeniu zestawimy z zapalczywą
namiętnością polityczną Greków, która znajdowała ujście
w nieprzerwanej serii krwawych walk, to musi nam
przyjść do głowy, że mamy tu do czynienia z pewną
niekonsekwencją. Kiedy ktoś ma przeświadczenie, że
przyszłość można przewidzieć, słabnie w nim zazwyczaj
impuls skłaniający do działania: w Grecji natomiast, jak
wiemy, paradoksalnie współistnieją w zgodzie ze sobą
niezachwiana wiara w wieszczenie i całkowita ślepota
polityczna co do następstw działania czy nawet niepoha
mowana gwałtowność, z jaką porywano się na rozpacz
liwe przedsięwzięcia, zupełnie nie biorąc pod uwagę
przepowiedni bogów co do nich. Można jednak taką
niekonsekwencję zrozumieć, jeśli uwzględni się fakt, że ta
wielka ranga, jaką nadawano zjawisku wieszczenia, nie jest
nieoddzielnie związana z jakąś ogólną wizją wyłącznego
i absolutnego panowania na świecie konieczności. Nato
miast idea przeznaczenia, bardzo dla Greków istotna,
osłabiała w nich skłonność do działania tylko w niewiel-
49
Giorgio Colli
kim stopniu. Toteż nierozumny impuls popychający ich
ku samozniszczeniu ostatecznie sprawił, że cala historia
Grecji trwała bardzo krótko, zwłaszcza jeśli weźmie się
przy tym pod uwagę, jak niezmierzone siły drzemały
jeszcze w tym narodzie.
Istotnie, wieszczenie przyszłych wydarzeń nie zakłada
niepodzielnego panowania konieczności. Jeśli ktoś widzi
wcześniej coś, co ma nastąpić za minutę czy za tysiąc lat,
nie ma to jeszcze nic wspólnego z kolejnym następowa
niem po sobie faktów czy spraw, które tę przyszłość będą
tworzyć. Konieczność narzuca określony sposób myślenia
0 tym następowaniu, ale przewidywanie przyszłości wcale
nie jest równoznaczne z koniecznością. Przyszłość daje się
przewidzieć nie dlatego, że między teraźniejszością a nią
istnieje nieprzerwany ciąg taktów i nie dlatego, że ktoś
potrafi w jakiś tajemniczy sposób cały taki ciąg podległy
konieczności widzieć wcześniej: można ją przewidzieć,
ponieważ stanowi odbicie, wyraz, ujawnienie się jakiejś
realności boskiej, która zawsze — czy raczej poza wszel
kim czasem — mieści w sobie zarodek tego już przewidy
wanego, choć dla nas dopiero przyszłego wydarzenia.
Właśnie dlatego to przyszłe wydarzenie nie musi być
spowodowane nieuniknionym następowaniem po sobie
faktów, a mimo to może dać się przewidzieć; gdyż może
stać się rezultatem zarazem przypadku i konieczności,
przemieszanych ze sobą i splątanych, jak przypuszczalnie
sądzili niektórzy z mędrców greckich, na przykład Herak
lit. To przemieszanie trzeba przypisać naturze Apollina
i właściwej jej dwoistości. Dziedzina szaleństwa, która mu
podlega, nie jest dziedziną konieczności, jest raczej dzie
dziną wolnego wyboru. Na to samo wskazuje dwuznacz-
50
Bóg wieszczenia
ność jego objawiania się: następuje wtedy na przemian po
sobie działanie wrogie i dobroczynne, a to sugeruje, że
raczej ma się tu do czynienia z przypadkiem niż z koniecz
nością. A choćby same boskie słowa, słowa odpowiedzi
wyroczni, które wydostają się z ciemności ziemi, które
Sybilla w uniesieniu w sobie odnajduje i w nieładzie
z siebie wyrzuca — cóż takiego ta magma wewnętrzna, to
niepojęte nawiedzenie wypowiada? Bynajmniej nie wypo
wiada niespójnych słów, niedorzecznych aluzji, ale takie
reguły, jak „nic ponad miarę” czy „poznaj siebie samego”.
Bóg daje człowiekowi znać, że sfera boska jest bezmierna,
nie do zgłębienia, kapryśna, szalona, wyniosła, że nie
podlega konieczności, ale kiedy już objawia się w sferze
ludzkiej, to brzmi jak władczy nakaz, narzucający umiar
kowanie, kontrolę, granice, rozsądek, konieczność.
Wyzwanie rzucone przez zagadkę
Apollo za pośrednictwem wyroczni narzuca czło
wiekowi umiarkowanie, a sam jest miary wyzbyty, na
kłania człowieka do kontroli nad sobą, a sam, kiedy
się objawia, okazuje niekontrolowany
pathos
: w ten
sposób bóg rzuca człowiekowi wyzwanie, prowokuje go
i niemal podżega do nieposłuszeństwa. Ta dwuznacz
ność dochodzi do głosu w słowach wyroczni, zmienia
je w zagadkę. Niejasna odpowiedź, wywołująca lęk,
przypomina o tym, że świat ludzki jest od świata boskiego
oddzielony. Zresztą już w hinduskich
Upaniszadach
znaleźć można stwierdzenie: „bogowie wszakże kochają
zagadkę, a odrazą napawa ich to, co ujawnione.”.
17
Wspomnieliśmy wcześniej o cechach straszliwości i okru
cieństwa, które tradycja religii greckiej przypisuje Apol
linowi, a także o tym jego działaniu, które jest światu
ludzkiemu nieprzychylne: zagadka, jaką są słowa Apol
lina, to jeden z przejawów tego zjawiska. Dla Greków już
samo zadanie zagadki mieściło w sobie przerażający
ładunek wrogości, jawny dowód na to można znaleźć
w
jednym
z
ustępów
Prometeusza
w
okowach
Ajschylosa: ,,Wszystko-ć powiem co jedno wiedzieć
chcesz; zagadek / nie będzie w mojej mowie: w prostych
IV
17 Brhadaranyaka Upanisad,
IV 2, 2.
52
Wyzwanie rzucone przez zagadkę
rzecz wyjawię / słowach, jako do druhów przemawiać
się godzi”.
18
Zagadce przypisywano zresztą w cywilizacji archaicz
nej Grecji wielkie znaczenie, zwłaszcza że dostrzegano jej
związki ze źródłami mądrości; nadano jej wobec tego
wartość autonomiczną i wywodzono wprost ze sfery
apollińskiej. Więzi zagadki z wieszczeniem rzeczywiście
sięgają samych jej początków, na co wskazuje — jak się
zdaje — końcowa część przytoczonego już cytatu z
Tima
josa
i co potwierdza również jeden z fragmentów platońs
kiej
Uczty:
,,I niektórzy życie całe pędzą tak przy sobie,
a nie umieliby nawet powiedzieć, czego jedno chce od
drugiego. Bo chyba nikt nie przypuści, żeby to tylko
rozkosze wspólne sprawiały, że im tak dziwnie dobrze
być, za wszystko na świecie, razem. Nie. Ich obojga dusze,
widocznie, czegoś innego pragną, czego nie umieją w sło
wa ubrać i dusza swe pragnienia przeczuwa tylko i od
gaduje”.
19
Ale już w najdawniejszych czasach zagadka
miała skłonność do oddzielania się od wieszczenia. Naj
głośniejszym tego przykładem jest mroczny mit tebański
o Sfinksie. W nim także początek zagadce daje okrucieńst
wo boga, jego niechęć do ludzi. Najstarsze przekazy nie
mówią jednoznacznie przez kogo, przez Herę czy przez
Apollina,
został
posłany
do
Teb
Sfinks,
ten
potwór-hybryda, symbolizujący dziką zwierzęcość, która
przenika życie ludzkie. Sfinks oznajmia Tebańczykom
śmiertelne, rzucone im przez boga wyzwanie, wypowiada
18
Ajschylos,
Prometeusz w okowach
616-618, przeł. Stefan
Srebrny, w:
Tragedie,
Warszawa 1954.
19
Platon,
Uczta
XVI CD, przeł. Władysław Witwicki, Warszawa
195 7.
53
Giorgio Goili
zagadkę o trzech okresach życia ludzkiego. Tylko ten, kto
zagadkę rozwiąże, może ocalić siebie i uwolnić miasto od
potwora: poznanie jest tu instancją ostateczną, to o nie
człowiek stacza swoją najcięższą walkę. Rozstrzygającą
bronią jest w niej mądrość. Walka natomiast jest walką na
śmierć i życie: kto nie rozwiąże zagadki, zostaje pożarty
lub rozszarpany przez Sfinksa, kto ją rozwiąże — a udało
się to tylko Edypowi — zrzuca Sfinksa do przepaści.
Najstarszym świadectwem dotyczącym tego mitu, a będą
cym jednocześnie najdawniejszym fragmentem, w którym
pojawia się słowo „zagadka”, jest wers Pindara: „zagadka,
co rozbrzmiewa z okrutnych szczęk dziewicy”
10
. O więzi
okrucieństwa z zagadką mówi tutaj wprost sam tekst, nie
trzeba domyślać się jej pośrednio, jak w przytoczonym
ustępie z
Prometeusza.
już w epoce archaicznej zagadka oddziela się coraz
wyraźniej od sfery boskiej, z której się wywodzi, już
zaczyna się stawać przedmiotem walki człowieka o mąd
rość. Najwcześniejsze świadectwo, w którym się to ujaw
nia, pochodzi z VIII albo VII wieku przed Chr.; na
trafiamy na nie w dziele geografa Strabona, który opisując
Efez i Kolofon przedstawia sanktuarium w Klaros i wspo
mina o legendarnych zawodach, jakie stoczyli pomiędzy
sobą dwaj mędrcy: „Powiadają, że wieszczek Kolchas, syn
Anfiaraosa (jak i Anfilokos), dotarł tu pieszo powracając
spod Troi, a napotkawszy w pobliżu Klaros wieszczka,
który nad nim górował, Mopsosa, syna Manty (córki
Terezjasza), umarł ze zgryzoty”. Hezjod opracował tę
opowieść w sposób następujący: zaczął od pytania, jakie
20 20 20
20
Pindar, fr. 177 d; w:
op. cit.
54
Wyzwanie rzucone przez zagadkę
Kalchas zada! Mopsosowi: „Zdumiewam się w mym sercu
tak wielką obfitością owoców, które dźwiga na sobie ten
dziki figowiec, mimo że niezbyt jest rozłożysty. Czy
możesz mi powiedzieć, ile jest na nim fig?”. Mopsos na to
odpowiedział: „Jest ich dziesięć tysięcy, są wielkości
średniej, ale jedna z nich już nie mieści się w tej ilości i jest
od innych większa”.
21
„Tak odrzekł i uznano, że praw
dziwie odgadł ilość i miarę, a wówczas sen śmiertelny
owładnął Kalchasem”.
22
Strabon wymienia potem inne
jeszcze wersje tego epizodu i powiada, że w opowieści
o Feredykesie, mędrcu z VI wieku, tę samą zagadkę
sformułowano inaczej; na koniec przywołuje również
świadectwo Sofoklesa, mówiąc o jednej z jego nie do
chowanych tragedii, w której wyrocznia przepowiedziała
Kalchasowi, że przeznaczone mu jest umrzeć, kiedy
napotka wieszczka górującego nad nim.
Fakt, że to dwaj wieszczkowie muszą zmierzyć się
ze sobą, żeby dowieść swojej mądrości, wskazuje na
religijny rodowód zagadki, który zachował się również
w tej jej fazie już czysto ludzkiej. Wskazuje na to jesz
cze inny element, a mianowicie kontrast między ba
nalną formą i treścią tych zagadek a ich tragicznym
rezultatem. Analogiczny kontrast pojawił się rów
nież w zagadce Sfinksa, w tym tak oczywistym jej
rozwiązaniu. Te sprzeczne ze sobą elementy najstarszych
przekazów wskazują na interwencję boskiej decyzji,
na przenikanie do sfery ludzkiej czegoś niepokojącego,
niewytłumaczalnego, irracjonalnego, tragicznie absur
dalnego.
55
21
Hezjod, fr. 278, oprać, włoskie.
22
Strabon,
Geografia
XIV, 1. 27.
Giorgio Goili
Można by zebrać znacznie obszerniejszą dokumentację
dowodzącą powagi i znaczenia zagadki w epoce archaicz
nej; natomiast w okresie nieco bliższym naszym czasom,
w VII i VI wieku przed Chr., rozpowszechniły się
sformułowania zagadki sięgające po sprzeczność, a to
zbiega się z całkowitym przeniesieniem się zagadki ze sfery
boskiej do ludzkiej. Sformułowane w ten nowy sposób
zagadki znajdują się już w poematach Homera i u Hezjo
da, a potem można na nie natrafić we fragmentach
z epoki Siedmiu Mędrców — kiedy to Kleobulosowi,
a zwłaszcza jego córce Kleobulinie przysporzyły sławy
właśnie zbiory ich zagadek — oraz w poezji lirycznej,
od Teognisa z Megary poczynając, a na Simonidesie
kończąc.
Później, w V i IV wieku, to zjawisko zaczyna powoli
zanikać. Po Heraklicie, w którego myśli zagadka pełni rolę
centralną, mędrcy zajmują się raczej tym, co zagadka
• •
przynosi, niż samą zagadką. Do zagadki natomiast, uzna
wanej za podłoże religijne, często nawiązują tragedie
i komedie. Jeszcze u Platona istnieją wyraźne jej ślady,
niejako jej archaiczne pogłosy, które pozwalają wyobrazić
sobie dokładniej to zjawisko. W jednym z fragmentów
Charmidesa
Platon mówi, że zagadka pojawia się wtedy,
kiedy „ten, co to powiedział, nie myślał tak, jak te słowa
brzmią”
23
Zakładano więc, że w pewnych mistycznych
okolicznościach niektóre doświadczenia okazują się nie
wyrażalne: w takim przypadku słowa zagadki ujawniają
to, co boskie, ukryte, co wewnętrzne i nieuchwytne.
Słowa nie brzmią ściśle tak, jak rozumie je ktoś, kto je
56
23
Platon,
Charmidcs
161 CD, przeł. Władysław Witwicki, War
szawa 1959.
Wyzwanie rzucone przez zagadkę
wygłasza, a wobec tego siłą rzeczy są niejasne. Inny
fragment, pochodzący z
Fedona
, ukazuje związki zagadki
ze sferą mistyczną i misteryjną: „I bodaj że ci, którzy nam
tajemne święcenia przekazali, to nie byli ludzie byle jacy,
ale oni, istotnie, dawno już odgadli, że kto niewtajem
niczony i bez święceń do Hadesu przyjdzie, ten będzie leżał
w błocie, a kto się oczyści i uświęci, zanim tam przybędzie,
ten między bogami zamieszka. Powiadają zaś ci od
święceń, że wielu jest takich, którzy różdżki noszą, ale
mało kogo bóg nawiedza”.
24
Ten cytat, przywodzący na
myśl fragmenty orfickie, sam wydaje się być zadaną
zagadką. Warto zwrócić tu uwagę, że w tych przytocze
niach z Platona zagadka zostaje umieszczona raczej w sfe
rze Dionizosa niż Apollina, ale również warto pamiętać
0 tym, co już powiedzieliśmy na ten temat wcześniej,
a więc że należy raczej uznawać Apollina i Dionizosa za
dwu bogów dogłębnie sobie pokrewnych, niż widzieć
w nich dwa przeciwstawne sobie instynkty estetyczne
i metafizyczne, jak tego chciał w swojej interpretacji
Nietzsche.
W innym dialogu Platon dotyka aspektu złośliwości
i tragizmu zagadki, mianowicie w
Obronie Sokratesa,
gdzie za zagadkę uznaje oskarżenie wysunięte przez
Meletosa przeciw Sokratesowi: „Tak wygląda [Meletos],
jakby zagadki układał i próbował: czy się też pozna
Sokrates, ten mądry, że ja sobie figle stroję i sprzeciwiam
się sobie samemu, czy też wywiodę w pole i jego i innych
słuchaczy? Bo mnie się wydaje, że on sam sobie zaprzecza
w skardze; tak, jakby mówił: popełnia zbrodnię Sokrates
w bogów nie wierząc, ale w bogów wierząc. A przecież to
24
57
24
Platon,
Fcdon
XJII C, przeł. Władysław Witwicki, Warszawa 1958.
Giorgio Goili
są figle”.
25
W tym ostatnim zagadkowym sformułowaniu,
jakim Sokrates zastępuje oskarżenie Meletosa, warto zwró
cić uwagę na jego formę opierającą się na sprzeczności,
charakterystyczną, jak już powiedzieliśmy, dla dojrzałej,
ludzkiej fazy zagadki. Taka sprzeczność podpowiada
nieomylnie treść, rozwiązanie zagadki, czyli w tym wypad
ku winę Sokratesa. Podstęp udał się Meletosowi, gdyż
sędziowie tak właśnie tę zagadkę odczytali i wydali na
Sokratesa wyrok, choć mogli byli odkryć, że ta sprzecz
ność jest tu treści wyzbyta, że Meletos tylko zaprzecza
w ten sposób sobie samemu. Kto wpada w pułapkę
zagadki, jest zgubiony. Jako zagadkę wreszcie trzeba też
chyba interpretować ostatnie słowa, jakie Sokrates wypo
wiedział przed śmiercią, przytoczone w Platońskim
Fedo
nie
: „Kritonie, myśmy winni koguta Asklepiosowi. Od
dajcież go, a nie zapomnijcie!”.
25 26
Często zastanawiano się
nad tymi słowami i próbowano znaleźć ich wyjaśnienie, ale
chyba ważniejsze od ujawnienia ich ukrytego znaczenia
jest tu stwierdzenie, że u Greków pojawianiu się słów
niejasnych towarzyszy często kontekst religijny i solennie
uroczysty.
Na przestrzeni IV w. przed Chr. te dawne echa, które
jeszcze dochodziły do młodego Platona, ucichły cał
kowicie. Zagadkę zaczęto stosować jako zabawę towarzy
ską w czasie uczt bądź posługiwano się nią w wychowaniu
dzieci, uznając, że stanowi doskonale ćwiczenie umysłu.
Ale jeszcze Arystoteles mówi o niej w kontekście poważ
nym w
Retoryce
i
Poetyce,
szukając śladów jej znaczenia
25
Platon,
Obrona Sokratesa
XIV E, przel. Władysław Witwicki,
Warszawa 1958.
26
Platon,
Fedon
LXVI E.
58
W y z w a n i e r z u c o n e p r z e z z a g a d k ę
w przechowanej tradycji. Ciekawie brzmi jego definicja
zagadki, mimo że jest już całkowicie oderwana od swego
pierwotnego podłoża związanego z religią i mądrością:
„Bo istota zagadki jest taka, że mówiąc o tym, co
rzeczywiście istnieje, łączy niemożliwości”.
27
Przyjmując,
że przez łączenie niemożliwości Arystoteles rozumie
formułowanie sprzeczności, jego definicja powiada, że
zagadka jest sprzecznością, która naprowadza na coś
rzeczywistego, a nie że nie wykazuje niczego, co w przypa
dku sprzeczności jest regułą. Żeby to mogło nastąpić,
dodaje Arystoteles, nie należy zestawiać słów w ich
zwykłym rozumieniu, ale trzeba się uciec do używania ich
jako przenośni. Posługiwanie się metaforą byłoby więc
związane z początkami mądrości. Tutaj, u Arystotelesa,
jak widać, zagadka jest już całkowicie ogołocona ze swego
pierwotneg o
pathosu.
W każdym razie stwierdzenie, że cechą znamionującą
zagadkę jest jej sformułowanie oparte na sprzeczności,
może okazać się przydatne. Powróćmy znowu do epoki
archaicznej. Powiedzieliśmy, że wraz z przemieszczeniem
się zagadki do sfery ludzkiej, wraz z wygaśnięciem
poczucia, że pochodzi ona od boga, coraz wyraźniej
wychodzi na jaw, że jej sformułowanie zawiera w sobie
sprzeczność. Istnieje zatem związek między obu tymi
zjawiskami? Zanim ten problem rozpatrzymy, warto
prześledzić, jak przebiegał proces tego przesunięcia się
zagadki do sfery ludzkiej, co zbiegło się w czasie z poja
wieniem się pierwszych mędrców. Wcześniej bóg pod
powiadał odpowiedzi wyroczni, a „prorok” — żeby
27
Arystoteles,
Poetyka 22,
24-26, przeł. Henryk Podbiclski,
Warszawa 1988.
59
Giorgio Colli
powtórzyć to za Platonem — był po prostu tłumaczem
słowa boskiego i należał jeszcze całkowicie do sfery
religijnej. Potem bóg za pośrednictwem Sfinksa rzucał
zagadkę grożącą śmiercią, a samotny człowiek musiał ją
rozwiązać, jeśli miał ocalić życie. Wreszcie dwaj wieszcz
kowie, Kalchas i Mopsos, zmagali się ze sobą, żeby
rozwiązać zagadkę: bóg już w tym nie uczestniczył,
podłoże pozostawało jeszcze religijne, ale już pojawił się
element nowy, współzawodnictwo, agonizm, będący
w tym wypadku walką na śmierć i życie. Jeszcze jeden
krok dalej i znikło podłoże religijne, a na plan pierwszy
wysunął się sam agonizm, walka dwóch ludzi o zdobycie
poznania: nie byli to już wieszczkowie, byli to mędrcy,
a raczej ludzie zmagający się ze sobą o zdobycie tytułu
mędrca.
V
Pathos
tego, co ukryte
Pewną opowieść, pochodzącą z zamierzchłych czasów
i potwierdzoną przez wiele źródeł, można uznać za jeden
z najważniejszch dokumentów świadczących o więzi
mądrości z zagadką. Chodzi o motyw powtarzający się
w literaturze biograficznej dotyczącej Homera, a użyty
również przez Arystotelesa w następującym fragmencie:
„...Homer udał się do wyroczni, gdyż-chciał wiedzieć, kim
byli jego rodzice i gdzie znajduje się jego ojczyzna, a bóg
mu odpowiedział w taki sposób: «Ojczyzną twojej matki
była wyspa Io, ona też cię, zmarłego, przygarnie. Ale nie
ufaj zagadce, jaką ci zadadzą młodzieńcy». Wkrótce potem
przybył na lo. Tutaj, siedząc na skale nadmorskiej zoba
czył rybaków dopływających do brzegu i spytał ich, czy
coś ze sobą wiozą. Jednakże oni, ponieważ nic nie złowili
i tylko wyłapywali na sobie wszy, bo połów się nie
powiódł, odpowiedzieli mu: «Co złowiliśmy, to—śmy
pozostawili, a czego-śmy nie złowili, to wieziemy ze
sobą», czyniąc w ten zagadkowy sposób aluzję do tego, że
wszy złapane zabili i powyrzucali, a nie złapane mają
w swoim odzieniu. Homer nie potrafił tej zagadki roz
wiązać i umarł z przygnębienia”.
28
28
Arystoteles,
O poetach,
fr. 8. oprac. włoskie.
6 i
Giorgio Goili
Zaskakuje w tej opowieści wyraźny kontrast między
błahą treścią zagadki a tragicznym następstwem jej nieod
gadnięcia. Gdyby rybacy w taki sam zagadkowy sposób
odpowiedzieli komuś pierwszemu z brzegu, to ten oczy
wiście nie umarłby ,,z przygnębienia”, że nie umiał
odkryć, jakie znaczenie kryją w sobie te słowa. Ale dla
mędrca zagadka jest wyzwaniem na śmierć i życie. Kto
odznacza się umysłem wybitnym, musi się okazać w spra
wach umysłu niezwyciężony. Jeśli rzecz tak się przed
stawia, to staje się jasne, że wszelkie podłoże religijne
utraciło swoją moc: zagadka jest wciąż jeszcze skrajnie
niebezpieczna, ale występuje już tylko na terenie agoniz
mu, współzawodnictwa między ludźmi, jak więc nakazuje
ta nowa sytuacja, sformułowanie zagadki zadanej Home
rowi ucieka się do jawnej sprzeczności, a ściślej mówiąc,
dwie pary sprzecznych ze sobą określeń: „złowiliśmy
— nie złowiliśmy” i „pozostawiliśmy — wieziemy ze
sobą” zostają ze sobą połączone odwrotnie, niż na
kazywałby rozsądek, to znaczy odwrotnie do sformułowa
nia: „co złowiliśmy, wieziemy ze sobą, czego nie złowiliś
my, pozostawiliśmy”. Trzeba sobie przypomnieć w tym
miejscu definicję Arystotelesa: zagadka to sformułowanie
racjonalnego nieprawdopodobieństwa, które mimo to
wyraża jakiś rzeczywisty przedmiot myśli. Mędrzec, który
zdobył panowanie nad sprawami rozumu, musi umieć taki
węzeł rozwikłać. Dlatego zagadka, od kiedy przeniosła się
na teren ludzkiego współzawodnictwa w mądrości, musia
ła posługiwać się sprzecznością.
Opowieść o śmierci Homera może nam dopomóc
w interpretacji jednego z najbardziej niejasnych fragmen
tów Heraklita. Mędrzec mówi w nim właśnie o zagadce,
62
Pathos
tego, co ukryte
której ofiarą padł inny mędrzec. Powiada Heraklit: ,,Co do
poznania rzeczy widomych, to ludzie zostają oszukani
podobnie jak Homer, który był najmądrzejszy z Greków.
Oszukali go bowiem ci młodzieńcy, co zabijali wszy,
mówiąc mu: «co-śmy widzieli i złowili, to pozostawiliśmy,
a czego nie widzieliśmy i nie złowiliśmy, to przywozi
my»”
29
Heraklit nie daje tu żadnych wyjaśnień i przemil
cza szczegóły tego Homerowego epizodu prawdopodob
nie dlatego, że szło o tradycyjny przekaz powszechnie
znany; nie wspomina również o tym, że porażka Homera
wobec zagadki stała się przyczyną jego śmierci. W tonie
tego fragmentu wyczuć można wielką surowość, brak
pobłażania dla Homera: mędrzec, który został pokonany
w wyzwaniu rzuconym jego inteligencji, przestaje być
mędrcem. Warto też zwrócić tu uwagę, że zagadka zostaje
określona jako próba „oszukania”. Heraklit nie uznaje za
godną wspomnienia żałosnej śmierci Homera, podkreśla
tylko fakt, że domniemany mędrzec pozwolił się oszukać.
Mamy tu więc przede wszystkim jedno z najdawniejszych
świadectw mówiących o złośliwości zagadki, ale mamy też
definicję mędrca, który zdaniem Heraklita jest kimś, kto
nie pozwala się oszukać.
Fragment ten jednak mieści w sobie coś więcej, niż
tylko aluzję do znanej, przekazanej przez tradycję zagadki:
tu również Heraklit decyduje się uznać zagadkę za teren
współzawodnictwa i swoim sformułowaniem rzuca wy
zwanie ludzkiej zdolności rozumienia. Posłużywszy się
zagadką zadaną Homerowi, sam zadaje zagadkę na temat
tamtej zagadki, to znaczy domaga się innego jej roz-
29
29
Heraklit, B 56 w: Diels, Kranz,
op. cit.
63
Giorgio Colli
wiązania, innego klucza do niej, który nie ograniczyłby się
do wszy, ale dotarłby głębiej, stałby się znacznie bardziej
radykalny, mimo że naprowadzałaby nań ta sama od
powiedź młodych rybaków. Starożytny mędrzec prowa
dzi tu grę o cel istotniejszy: oczekuje, że ktoś tę zagadkę
rozwiąże i że wobec tego odbierze mu tytuł mędrca. Nie
zamierzamy się na to porywać, możemy jednak, zaufawszy
tylko intuicji, poszukać jakiegoś wyjaśnienia nie roz
mijającego się z tą kwestią, które tłumaczyłoby intencje
Heraklita. Wolno bowiem chyba przypuścić, że istnieje
związek między tymi dwoma określeniami: „jeśli chodzi
o poznanie rzeczy widomych” i ,,co—śmy widzieli i złowi
li”. Podobnie jak Homer został oszukany w sprawie rzeczy
dostrzeżonych i złowionych, czyli w sprawie wszy, skoro
nie wiedział, o co chodzi, tak też ludzie zostają oszukani
w sprawie rzeczy widomych, gdyż nie wiedzą, o co w nich
chodzi i na przykład uznają je za realne, mimo że one
realne nie są. W takim przypadku pierwsza część zadanej
przez Heraklita zagadki brzmiałaby, już po rozszerzeniu
jej treści, następująco: „rzeczy widome, które złowiliśmy,
pozostawiamy”. Co takie stwierdzenie mogłoby ozna
czać? Trzeba by z kolei przejrzeć w pamięci te fragmenty
Heraklita, w których odmawia on jakiejkolwiek realności
zewnętrznej wszelkim przedmiotom uchwytnym zmys
łami: wygląda bowiem na to, że chodzi mu właśnie o nie,
kiedy mówi o „rzeczach widomych”. Przypomnijmy więc
fragment następujący: „słońce jest szerokie na ludzką
stopę”,
30
gdzie chyba bezspornie idzie o odrzucenie
wszelkiej rzeczywistości obiektywnej, o uznanie wspo-
30
Heraklit, B 3,
ibidem.
64
Pnthos
tego, co ukryte
mnianych tu rzeczy, należących do zmysłowego świata, za
zwykłe pozory, oraz fragment: „śmiercią jest wszystko, co
widzimy na jawie”.
31
Wobec tego wyrażenie: „rzeczy
widome, które złowiliśmy”, mogłoby po prostu oznaczać
ich postrzeganie zmysłami, więc to, na czym wspiera się
złudna realność otaczającego nas świata, nie będąca
niczym innym, jak tylko nieprzerwanym ciągiem zmys
łowych doznań. Ale dlaczego te rzeczy widome, które
złowiliśmy, pozostawiamy? Może Heraklit chce przez to
powiedzieć, że skoro rzeczy widome, uchwytne zmysłami,
sprawiają wrażenie istniejących niezależnie od nas, to
narażają nas na oszustwo, któremu ulegamy przede
wszystkim dlatego, że uważamy te rzeczy za trwałe. Nie
chodzi o to, że Heraklit odnosi się tu krytycznie do wrażeń
zmysłowych. Przeciwnie: gdzie indziej nawet głosi wręcz
pochwałę wzroku i słuchu. Tutaj piętnuje tylko prze
kształcanie
zmysłowego
postrzegania
rzeczywistości
w coś trwałego, w coś istniejącego niezależnie od nas.
Doznania zmysłowe przeżywamy doraźnie, a potem je
porzucamy. Kiedy chcemy je unieruchomić, zatrzymać dla
siebie, to je fałszujemy. Takie oto znaczenie zawierają
w sobie te fragmenty, które zazwyczaj bywają interp
retowane w sposób inny, tak żeby potwierdzały do
mniemaną doktrynę heraklitejską o stawaniu się. Heraklit
nie sądzi, że stawanie się jest bardziej realne od bytu, sądzi
tylko po prostu, że „przeświadczenia to święta choro
ba”,
32
a więc ze wszelkie przekształcanie wrażeń zmys
łowych w świat rzeczy trwałych jest złudzeniem. Dlatego
na przykład mówi, że „nie można wejść dwa razy do tej
65
31 Heraklit, B 21,
ibidem.
32
Heraklit, B 46,
ibidem.
Giorgio Colli
samej rzeki”.
33
Nie ma rzeki, która istniałaby niezależnie
od nas, istnieje jedynie ulotne doznanie w nas, my zaś
nadajemy mu nazwę rzeki, a w dodatku mamy ją za
każdym razem za rzekę tę samą, ilekroć ukazuje się przed
nami raz jeszcze jako wrażenie podobne do tamtego
pierwszego: za każdym razem jednak nie istnieją w tym
doznaniu rzeczy konkretne, istnieją tylko właśnie chwilo
we wrażenia, którym nie odpowiada nic obiektywnego.
A przede wszystkim takie kolejne wrażenia wcale nie
potwierdzają istnienia czegoś trwałego, chociaż są do
siebie bardzo podobne. Jeśli chcemy każdemu z nich
nadać nazwę rzeki, wolno nam to zrobić, ale za każdym
razem będzie chodzić o rzekę nową.
Powróćmy teraz do fragmentu mówiącego o zagad
ce zadanej Homerowi. Jeżeli to, co powiedzieliśmy,
może wyjaśnić sformułowanie pierwszej części zagad
ki, to wobec tego jej część druga, kiedy zastosujemy
do niej antytezę podobną do antytezy z epizodu
Homerowego, oznaczać może w transpozycji Herak-
lita mniej więcej tyle, co: „rzeczy ukryte, których nie
widzieliśmy i nie złowili, przywozimy ze sobą”. Co z kolei
miałaby znaczyć tak ujęta druga część zagadki? Żeby
to stwierdzenie w jakiś sposób wyjaśnić, trzeba odwołać
się do dwu głównych tematów myśli Heraklita. Pierwszy
można by nazwać
pathosem
tego, co ukryte, to znaczy
dążnością do uznania najgłębiej tkwiącego fundamentu
świata za coś, co nigdy się nie odsłania. Koncepcja
bóskości u Heraklita tak oto się przedstawia: „jedność,
jedyna mądrość chce i nie chce być nazwana imieniem
66
33
Heraklit, B 91,
ibidem,
cytat w tłum. Bogdana Kupisa w:
Filozofia starożytna Grecji i Rzymu
Warszawa 1968, s. 80.
Pathos
tego, co ukryte
Zeus”.
34
Imię Zeusa trzeba więc przyjąć za symbol, za
ludzkie ustanowienie najwyższego boga, ale nie można go
przyjąć za ustanowienie ścisłe, a to dlatego, że najwyższy
bóg jest czymś ukrytym, nam niedostępnym. Inne dwa
fragmenty jeszcze wyraźniej potwierdzają wyższą miarę
wszystkiego, co ukryte: ,,natura pierwotna lubi się ukry
wać”
35
i „harmonia ukryta jest pełniejsza od harmonii
ujawnionej”.
36
Drugi temat to mistyczny nakaz uznania
przewagi tego, co wewnętrzne, nad złudną cielesnością
świata zewnętrznego. W wielu innych fragmentach Hera
klit zdaje się wręcz rozstrzygać, że to dusza stanowi
najwyższą zasadę świata. Arystoteles interpretuje te frag
menty tak samo. Aluzję do tej właśnie kwestii odnaleźć
można chyba w głośnym fragmencie ,,wypytałem siebie
samego”,
37
a już całkiem wyraźnie mówi o tym Heraklit
we fragmencie innym: „Granic duszy nie znajdziesz,
choćbyś przeszedł wszystkie drogi. Tak głęboki jest jej
logos”,
38
jak też w jeszcze jednym: „dusza posiada swój
wyraz, który przerasta samego siebie”.
39
Oba wymienione
tu tematy jak gdyby wręcz scalają się ze sobą, łączą się
w jedną naczelną wizję świata i przez to tworzą perspek
tywę nieskończoną, otwierającą się na to, co ukryte, gdyż
to właśnie tam została umieszczona dusza. Jeżeli zatem te
spostrzeżenia wykorzystamy z kolei do drugiej części
34
Heraklit, B 32,
ibidem.
35
Heraklit, B 1 2 5 , ibidem.
36
Heraklit, B 54,
ibidem.
37
Heraklit, B 1 0 1 ,
ibidem.
38
Heraklit, B 45,
ibidem;
cytat w tłum. Bogdana Kupisa w:
Filozofia starożytna Grecji i Rzymu,
s. 80.
39
Heraklit, B 115 w: Diels, Kranz,
op. cit.
Giorgio Colli
Homerowej zagadki, to wydaje się, że możliwe będzie jej
odgadnięcie. Dusza, sprawy ukryte, jedność, mądrość są
tym, czego nie widzimy i nie łowimy, ale niesiemy w nas
samych, jedynie to, co jest w nas ukryte i wewnętrzne, jest
czymś trwałym; a nawet, kiedy się ujawnia, „przerasta
samo siebie”.
To wszystko, co przedstawiliśmy w tym wywodzie,
nie tylko potwierdza wielkie znaczenie zagadki w ar
chaicznej Grecji i jej ścisłe, więzi ze sferą mądrości. To
przede wszystkim dało nam okazję do wyrażenia pewnych
domniemań i do pokuszenia się o pewne wyjaśnienia,
które dotyczą myśli jednego z najśmielszych i najmniej
przystępnych mędrców tamtej epoki. Dzięki przeanalizo
waniu jednego z fragmentów Heraklita okazało się, że
można zaproponować powiązanie ze sobą tych różnych
jego stwierdzeń, które na pozór są od siebie oddzielone
lub ze sobą sprzeczne. Nie tylko jeden z jego dwu
głównych tematów, ale również drugi daje się rozpatrzeć
z punktu widzenia zagadki, a to naprowadza na przypusz
czenie, że cała mądrość Heraklita to splot zagadek, które
odnoszą się do niezgłębionej natury boga. W grę wchodzi
tu kwestia jedności przeciwieństw. Powiedzieliśmy już, że
jedność, bóg, to, co ukryte, mądrość — to nazwy,
udzielane najgłębszemu fundamentowi świata. Ten fun
dament jest transcendentny. Heraklit oznajmia: „Nikt
z ludzi, których wypowiedzi słyszałem, nie posunął się tak
daleko, żeby twierdzić, że mądrość jest od wszystkiego
oddzielona”.
40
A zatem zagadka, podniesiona do wymiaru
kosmosu, jest wyrazem tego, co ukryte, boga. Cała wielość
40
Heraklit, B 108,
ibidem.
68
Pathos
tego, co ukryte
świata, cała jego złudna zmysłowość jest splotem zagadek,
cieniem boga, podobnie jak splotem zagadek są też słowa
mędrca, te uchwytne przejawy, będące śladem tego, co
ukryte. Ale zagadkę trzeba formułować jako sprzeczność,
jak już wspomnieliśmy. A Heraklit nie tylko używa
w większości swoich fragmentów sformułowań ze sobą
sprzecznych, ale także utrzymuje w nich, że otaczający nas
świat nic jest niczym innym, jak tylko jedną łudzącą nas
tkaniną, uplecioną ze sprzeczności. Każda para sprzeczno
ści jest zagadką, a jej rozwiązanie to jedność, to bóg za tym
ukryty. Toteż dlatego Heraklit mówi: „Bóg jest dniem
i nocą, zimą i latem, walką i pokojem, sytością i głodem”.
41
41
Heraklit, B 67,
ibidem;
cytat w tłum. Bogdana Kupisa w:
Filozofia starożytna Grecji i Rzymu,
s. 82.
Jeśli mądrość grecka tkwi swymi początkami w „sza
le”, w uniesieniach pytyjskich, w doświadczeniach mis
tycznych i mistcryjnych, w jaki sposób można wytłuma
czyć przejście od tamtego podłoża religijnego do dojrzałej
myśli abstrakcyjnej, racjonalnej, dyskursywnej? Bo prze
cież widzimy, że w późnym okresie epoki mędrców rozum
jest już ukształtowany, sprawnie wyartykułowany, że
logika nie pozostała czymś elementarnym, że doszło do
rozwoju teoretycznego na zdecydowanie wysokim pozio
mie. Stało się to możliwe dzięki dialektyce. Oczywiście
pod pojęciem dialektyki nie trzeba tu rozumieć tego, co
rozumie się pod nim współcześnie: dialektyka doszła
wówczas do głosu w swoim sensie pierwotnym i właś
ciwym, oznaczała więc sztukę prowadzenia rozmowy, i to
rozmowy konkretnej, przez dwie bądź przez wiele osób
istniejących realnie, a nie przez postacie stworzone w wyo
braźni jako literacka fikcja. Tak rozumiana dialektyka
staje się jednym ze szczytowych osiągnięć kultury grec
kiej, a też jednym ze zjawisk najbardziej dla niej znamien
nych. Ukoronowania swojego wielkiego, spójnego roz
woju doczekała się w dziele Arystotelesa: w
Topikach;
w tej młodzieńczej rozprawie dokonał on przeglądu
całego wcześniejszego, wypracowanego przez sztukę dia-
VI
M istycy zm a d ialek tyk a
70
Mistycyzm a dialektyka
*
*
J
lektyczną materiału, zbadał jakie drogi ma ona za sobą,
rozpatrzył wszystkie jej formy, reguły, stwierdzenia, całą
jej argumentację i sofistyczne wybiegi, żeby potem,
opierając się na tej bazie, podjąć próbę stworzenia sys
tematycznego traktatu o dialektyce, a więc ustalić jej
zasady ogólne, uściślić reguły poprawnej rozmowy, upo
rządkować i sklasyfikować cały jej dotychczasowy do
robek i w sumie stworzyć ogólną teorię dialektycznej
dedukcji.
Ale jeśli tak przedstawia się ukoronowanie dialekty ki
i retrospektywny rzut oka na nią, to co było jej punktem
szczytowym i skąd się ona wywodzi? Porównawszy ze
sobą wywody dialektyczne Platona, Gorgiasza i Zenona,
i dokonawszy próby ich oceny zgodnie z kryterium rygoru
logicznego i doskonałości argumentacyjnej, będziemy
mogli w sposób dostatecznie uzasadniony stwierdzić, że
wbrew powszechnej opinii Zenon góruje nad Platonem.
Nie zagłębiając się jednak w kwestię szczytowych osiąg
nięć dialekty ki, zastanówmy się, gdzie należałoby szukać
jej źródeł. Arystoteles w młodości utrzymywał, że dialek-
tykę wynalazł Zenon. Kiedy jednak porównujemy świade
ctwa odnoszące się do Zenona z fragmentami Parmenide-
sa, jego mistrza, to bez trudu możemy stwierdzić, że już
u Parmenidesa rzuca się w oczy wielka biegłość dialektycz
na w posługiwaniu się ideami jak najbardziej abstrakcyj
nymi i kategoriami jak najbardziej ogólnymi. Ale czy
można właśnie jemu przypisać wynalezienie tak rozbu
dowanego aparatu teoretycznego, wprowadzenie zasad
zwanych arystotelesowskimi, takich jak zasada wyklucze
nia sprzeczności i zasada wyłączonego środka, ustalenie
kategorii, które nie zawsze pozostaną związane z językiem
71
Giorgio Goili
filozoficznym, i to nie tylko kategorii bytu i nie-bytu, ale
prawdopodobnie także kategorii konieczności i możliwo
ści? Ze zrozumiałą spontanicznością narzuca się tu przypu
szczenie, że istniała tradycja dialektyczna sięgająca czasów
znacznie odleglejszych niż czasy Parmenidesa, więc wy
wodząca się swymi początkami z tej greckiej epoki
archaicznej, o której dotąd mówiliśmy.
Istotnie, dialektyka rodzi się na terenie agonizmu,
wynika ze współzawodnictwa. Kiedy podłoże religijne
przestało już odgrywać swą dawną rolę, a impulsu
poznawczego w człowieku nie musiało pobudzać wy
zwanie rzucone przez boga, kiedy ludziom współzawod
niczącym między sobą o poznanie nie stawiało się już
warunku, żeby byli wieszczkami, wtedy pojawił się ago
nizm czysto ludzki. Każdy temat poznawczy mógł stać się
wyzwaniem rzuconym przez jednego człowieka drugiemu
po to, by uzyskać jego odpowiedź: potem w dyskusji o tej
odpowiedzi można było ustalić, który z nich dwóch
zdobył poznanie wyższego stopnia. Na podstawie arys
totelesowskich
Topików
nie trudno odtworzyć najogól
niejszy schemat dyskusji dialektycznej, mimo że takie
dyskusje musiały różnić się między sobą dość znacznie
w swoim konkretnym przebiegu. A zatem: pytający
zadawał pytanie w formie alternatywnej, to znaczy przed
stawiał dwa bieguny nie rozstrzygniętej sprzeczności.
Odpowiadający
42
wybierał sobie jeden z biegunów, czyli
stwierdzał w swojej odpowiedzi, że ten oto jest praw
dziwy, dokonywał rozstrzygnięcia. Tę wstępną odpo-
72
42
W nowożytnym okresie dialektyki terminy „pytający — od
powiadający” zostały zastąpione terminami „proponcnt — oponent”;
por. M
ała encyklopedia logiki,
Wrocław 1988.
9
wiedź nazywano tezą dyskusji: pytający miał za zadanie
wykazać, udowodnić, że za pomocą propozycji przeciw
stawnej da się tezę podważyć. W ten sposób zwyciężał, bo
dowiódłszy, że propozycja sprzeczna z tezą jest praw
dziwa, wykazywał zarazem, że teza jest fałszywa, czyli
obalał twierdzenie przeciwnika, którego stanowisko okre
ślała odpowiedź wstępna. Żeby uzyskać zwycięstwo,
należało wobec tego rozwinąć dowodzenie, ale ono nie
mogło być wyłożone jednostronnie przez pytającego,
musiało być natomiast wyartykułowane w długiej i zawiłej
serii pytań, na które odpowiedzi stawały się w tym
dowodzeniu pojedynczymi, kolejnymi jego ogniwami.
Łączące odpowiedzi związki logiczne musiały utworzyć
ciągły bieg dedukcji, na końcu którego pojawiała się
znowu, jako jego zamknięcie, propozycja tezie przeciw
stawna. Nie było konieczne, żeby odpowiadający uświada
miał sobie, że ciąg jego odpowiedzi tworzy bieg dowodze
nia. Pytający starał się nawet nie dopuścić do tego, żeby
obraz jego argumentacji był łatwo czytelny. Dlatego
kolejność stawianych pytań często nie szła w parze
z argumentacją, a czasami pojawiały się również w dys
kusji wywody przypadkowe i pomocnicze. Ważne było
tylko to, żeby poszczególne odpowiedzi stanowiły za
każdym razem potwierdzenie kolejnej propozycji, którą
pytający rzucał w formie pytania. Na koniec suma od
powiedzi także zmieniała się w takie potwierdzenie zade
klarowane przez odpowiadającego: jeżeli cały ich bieg
podważał tezę, czyli odpowiedź wstępną, stawało się jasne,
że odpowiadający za pośrednictwem kolejnych ogniw
argumentacji sam obalił własną tezę wyjściową. W dialek
tyce niepotrzebni byli sędziowie, którzy by rozstrzygali,
Mistycyzm a dialektyka
73
Giorgio Colli
kto zwyciężył: zwycięstwo pytającego wynikało z samej
dyskusji, gdyż odpowiadający naprzód sam tezę potwier
dzał, a potem sam ją obalał. Natomiast do zwycięstwa
odpowiadającego dochodziło wtedy, kiedy zdołał on
przeszkodzić w podważeniu tezy.
Tak toczone dyskusje stały się kolebką rozumu w ogó
le, a zaczątkiem dyscypliny logicznej i wszelkich zawiłości
dyskursywnych w szczególności. Istotnie, udowodnienie
propozycji, jak możemy przeczytać u Arystotelesa, spro
wadza się do wyszukania pewnych środków, a więc
jakichś pojęć, jakichś uniwersaliów, które dałoby się
w taki sposób zastosować do każdego z jej dwu biegunów,
żeby za pośrednictwem kolejnych ogniw wydedukować
samą proponowaną tezę, a więc jej dowieść. A ponieważ
takie środki są o wiele bardziej abstrakcyjne od przed
miotu proponowanej tezy, której ma się dowieść, to
dyskusja wykorzystująca poszukiwane środki staje się
poszukiwaniem uniwersaliów coraz bardziej abstrakcyj
nych, jako że środki, za pomocą których ma się danej
proponowanej tezy dowieść, same będą musiały zostać
dowiedzione. Diałektyka zmieniła się więc wskutek tego
w dyscyplinę pozwalającą utworzyć najbardziej mgliste
abstrakcje, na jakie tylko myśl ludzka mogła natrafić:
słynną tabelę kategorii arystotelesowskich można uznać za
szczytową zdobycz dialektyki, ale posługiwanie się tymi
kategoriami musiało być w użyciu znacznie wcześniej, co
bez trudu można na terenie dialektyki wykazać. Dotyczy
to również reguł formalnych, na których wspiera się
poprawny przebieg dyskusji, poczynając od zasady wyłą
czonego środka, obowiązującej przy formowaniu tezy
i przy jej podważaniu, jak też zasad dedukcji i wzajemnych
74
Mistycyzm a dialektyka
zależności między pojawiającymi się w niej terminami,
słowem: dotyczy to całego materiału wcześniej wypróbo
wanego i spożytkowanego, z którego wywodzi się sylogi
styka Arystotelesa.
Wreszcie możemy pokusić się o rozstrzygnięcie tej
niejasnej kwestii, jaką jest przejście od podłoża religij
nego, obejmującego wieszczenie i zagadkę, do pierwszego
okresu rozwoju dialekty ki. Już z tego, co powiedzieliśmy,
wynika, że istnieje punkt styczny między oboma zjawis
kami, a mianowicie sfera współzawodnictwa w poznaniu
i mądrości. Istotnie, kiedy zagadka staje się zjawiskiem
czysto ludzkim, przybiera postać zmagania się agonistycz
nego, a agonizm daje też początek dialektyce. Kiedy
jednak przeprowadzi się głębszą analizę obu zjawisk,
zbada najstarsze dotyczące ich świadectwa i porówna
terminologię używaną przez nie, to dochodzi się do
wniosku, że związek między nimi był bardzo ścisły, że
istniało ciągłe ich splecenie. Ten punkt widzenia pozwala
zatem stwierdzić, że nieokreślonym tłem, samym zaląż
kiem dialekty ki okazuje się zagadka. Czynnikiem dla tej
kwestii rozstrzygającym jest terminologia. Źródła ob
darzają zagadkę nazwą
problema
, a to zarówno pierwo
tnie, jak i potem, u tragików, oznacza przeszkodę, coś, na
co ma się natrafić. I rzeczywiście zagadka jest próbą, jest
wyzwaniem, jakie bóg rzuca człowiekowi. Ale ten sam
termin
problema
pozostaje nadal w użyciu i zajmuje
centralną pozycję w języku dialektyki, i to do tego stopnia,
że w
Topikach
Arystotelesa oznacza „zagadnienie przy
czyniające się do prawdy i poznania”,
43
wyznaczające
75
43
Arystoteles,
Topiki
, przeł. Kazimierz Leśniak, Warszawa 1978,
s. 17.
Giorgio Colli
sformułowanie pytania dialektycznego, które zapocząt
kowuje dyskusję. Przy czym nie chodzi tu tylko o tożsamy
termin: zagadka to wdarcie się wrogich poczynań boga do
sfery ludzkiej, to rzucone jej wyzwanie, a w okresie
późniejszym to także wstępne pytanie zadane przez pytają
cego, to rzucenie wyzwania dialektycznego, sprowokowa
nie do odbycia zawodów. Poza tym wielokrotnie już
mówiliśmy, że sformułowanie zagadki w większości
wypadków oparte jest na sprzeczności, a sformułowanie
pytania dialektycznego również otwarcie określa dwa
sprzeczne ze sobą bieguny. Ta ostatnia zbieżność formalna
jest wręcz zdumiewająca (wystarczy tu raz jeszcze wrócić
myślą do zagadki Homerowej u Heraklita) i niemal daje
pewność co do ścisłych powinowactw między zagadką
a dialektyką.
Używanie wielu innych zbieżnych terminów potwier
dza takie przypuszczenie. Słowo
proballein
, które
w V wieku oznaczało „zadawać zagadkę”, było przez
Platona używane raz na określenie czegoś zagadkowego
(we fragmencie z
Charmidesa
słowo to jest związane
otwarcie z pojęciem „zagadki”: powiada się tam wręcz:
„widocznie zagadki układał”
44
), a raz czegoś dialektycz
nego, co świadczy o dogłębnej jedności obu tych sfer;
czasami słowo to oznacza jeszcze „zadać zagadkę”, a cza
sami już „zadać pytanie dialektyczne”. Przypomnijmy też,
że w takim podwójnym sensie — raz w sensie dialektyki,
a raz w sensie zagadki — używane były również inne
określenia: „wypytywanie”, „aporia”, „poszukiwanie”,
„wątpliwe pytanie”.
44
Platon,
Charmides
, 162 A.
Mistycyzm a dialektyka
Zatem mistycyzm i racjonalizm nie były w Grecji
czymś sobie przeciwstawnym, ale trzeba by je raczej uznać
za dwie kolejne fazy tego samego podstawowego zjawis
ka. .Dialektyka pojawia się, kiedy grecka wizja świata staje
się łagodniejsza. Bezlitosne tło zagadki, okrucieństwo
boga wobec człowieka, zmienia się w coś znacznie mniej
surowego, zastępuje je agonizm w pełni ludzki. Człowiek
odpowiadający na pytanie dialektyczne nie znajduje się już
w stanie tragicznego zagubienia: jeśli zostanie zwyciężo
ny, nie utraci życia, jak zdarzyło się to Homerowi. Jego
odpowiedź na
problema
nie decyduje natychmiast o jego
losie, ani na dobre, ani na złe. Odpowiadający wybiera
alternatywę zgodną ze swoją tezą, stwierdzając przez to
coś, co wprawdzie zostanie poddane próbie, ale co
chwilowo jest zaakceptowane jako prawdziwe. Kto miał
za zadanie rozwiązać zagadkę, ten albo milczał i od razu
zostawał pokonany, albo mylił się i bóg lub wieszczek
wydawał na niego wyrok. W czasie dyskusji natomiast
odpowiadający może swojej tezy bronić. Choć z reguły nie
na wiele mu się to przydaje. Doskonałość dialektyczna
wciela się w pytającego: on zadaje pytanie, kieruje dysku
sją, rozstawia w niej zgubne pułapki na przeciwnika,
używając do tego określonych wywodów argumentacyj-
nych, dopilnowując, by przeciwnik nie zwracał uwagi na
kwestie neutralne i na pozór niegroźne, które jednak
okazują się istotne dla przebiegu obalania tezy. Trzeba tu
przypomnieć charakter Apollina, boga, który „dosięga
z daleka”, którego wrogie poczynania są odraczane. To te
właśnie znamienne dla niego cechy wcielają się w pytające
go podczas dyskusji dialektycznej: chociaż wie, że wy
grywa, to jednak zwleka i z góry napawa się radością ze
77
Giorgio Colli
zwycięstwa, wprowadzając do swego rozumowania wątki
mylące. Jeśli tak na tę kwestię spojrzeć, okazuje się, że
podłoże religijne zostało w dalszym ciągu w sferze
dialektyki zachowane: surowe okrucieństwo Sfinksa
J
zmienia się tu w okrucieństwo złagodzone, przesłonięte,
a wobec tego jest jeszcze bardziej apollińskie. Istnieje
niemal jakiś rytuał w przebiegu zmagań dialektycznych,
które zazwyczaj toczą się wobec milczącej publiczności.
Jeżeli reguły zostają zachowane, to odpowiadający na
koniec musi się poddać, a wszyscy przysłuchujący się,
z góry wiedząc, że musi to nastąpić, cierpliwie na ten
moment czekają, tak jakby miało się tu dokonać złożenie
go w ofierze. Zresztą, nie możemy być całkiem pewni, że
w dialektyce nie ryzykowało się życiem. Dla ludzi staro
żytnych upokorzenie doznane wskutek porażki było nie
do zniesienia. Gdyby Cezar został zdecydowanie pokona
ny w jakiejś bitwie, to by tego nie przeżył. Może więc
Parmenides, Zenon czy Gorgiasz nigdy nie zostali zwycię
żeni w publicznej dyskusji, w tej najprawdziwszej walce.
VII
Niszcząca skłonność rozumu
Całe pokolenia dialektyków wypracowują w Grecji
systematycznie reguły rozumu, wznoszą gmach
logosu
jako zjawisko żywe, konkretne, wyłącznie mówione.
Oczywiście mówienie jest w dyskusji jej cechą najistotniej
szą: dyskusja pisana, przekształcona w utwór literacki,
z jaką mamy do czynienia u Platona, to tylko mglista
namiastka zjawiska oryginalnego, zarówno dlatego, że jest
całkowicie wyzbyta bezpośredniości, że brak w niej
rozmówców, tonu ich głosu, aluzji zawartych w ich
spojrzeniach, jak też dlatego, że przedstawia opis zmagań
słownych, które pomyślał jeden tylko człowiek i które
właśnie zostały tylko pomyślane, a więc nie doszła w nich
do głosu wolna w
r
ola, coś, co może stawać się nowe
i nieprzewidziane, a co może następować jedynie wtedy,
kiedy krzyżują ze sobą słowa dwaj ludzie z krwi i kości.
Ale czy ten wypracowany system
logosu
jest rzeczywi
ście solidnym gmachem? To znaczy, czy prócz tego, że
został wzniesiony z analizy kategorii abstrakcyjnych i roz
winiętej logiki dedukcyjnej, a więc ze sformułowania
pojęć tak skrajnie uniwersalnych, jakie tylko okazały się
dostępne ludzkiej zdolności do abstrakcji, a także z ustale
nia norm ogólnych, wytyczających dyskursywny proces
ludzkiego rozumowania, dostarcza również — prócz tego
79
Giorgio Colli
wszystkiego — wypracowanych przez rozum treści, jego
niepodważalnych zasad i nienaruszalnych pewników, czy
tworzy tę najprawdziwsza konstruktywną budowlę, ten
zespół konkretnych twierdzeń, który miałby obowiązy
wać wszystkich? Odpowiedź na to pytanie musi być
negatywna: już w samych greckich regułach prowadzenia
dyskusji kryje się skłonność destrukcyjna, a zbadanie
dotyczących tego zjawiska świadectw skłania do wniosku,
że to dialektyka dopuściła do głosu taką skłonność.
Powiedzieliśmy wcześniej, że podczas dyskusji teza od
powiadającego zostaje z zasady przez pytającego obalona:
mogłoby się wydawać, że pozwala to uzyskać rezultat
konstruktywny, gdyż obalenie tezy jest równoznaczne
z potwierdzeniem propozycji tezie przeciwstawnej. Jed
nak dla dialektyka zabiegającego o doskonałość obojętne
jest, którą z dwu tez odpowiadający wybierze dla siebie:
może uznać w swojej wstępnej odpowiedzi za prawdziwy
tyleż jeden, co i drugi biegun proponowanej sprzeczności,
a w obu przypadkach i tak dojdzie do obalenia tezy.
Inaczej mówiąc, jeśli odpowiadający przyjmie daną tezę,
to właśnie ona zostanie przez pytającego odrzucona, a jeśli
wybierze tezę tamtej przeciwstawną, to również ta druga
zostanie odrzucona. Może się co prawda zdarzyć, że
zwycięstwo przypadnie odpowiadającemu, ale taki przy
padek trzeba przypisać wyłącznie dialektycznej niedo
skonałości pytającego.
Konsekwencje takiego obrotu rzeczy są druzgocące.
Każdy sąd, w którego prawdę człowiek wierzy, może
zostać obalony. Co więcej: skoro dialektyka uznaje za
niepodważalną zasadę wyłączonego środka, a więc skoro
utrzymuje, że jeśli jedna z propozycji zostaje uznana za
80
Niszcząca skłonność rozumu
prawdziwą, to tym samym propozycja jej przeciwstawna
jest fałszywa, i na odwrót, skoro, innymi słowy, naprzód
dowodzi, że prawdziwa jest jedna z propozycji, a potem,
że prawdziwa jest propozycja tamtej przeciwstawna, to
z tego musi wynikać, że obie propozycje są zarazem
prawdziwe i fałszywe, co jest niemożliwe. Ale taka
niemożliwość oznacza, że ani jedna, ani druga z obu
propozycji nie odnosi się do czegoś rzeczywistego, a na
wet że nie dotyczy żadnego przedmiotu możliwego do
pomyślenia. A ponieważ w sferze dialektyki znajdują się
wszystkie sądy i wszystkie przedmioty, musi to oznaczać,
że każde ustalenie jest nietrwale, że każde można obalić, że
wszelkie twierdzenia, czy to należące do wiedzy czystej,
czy do wiedzy doświadczalnej, podlegają w równym
stopniu rozbiciu.
Istnieją uzasadnione racje, żeby sądzić, że już za
czasów Parmenidesa dialektyka osiągnęła ten właśnie
stopień dojrzałości. Ale Parmenides był mędrcem, żył
w okresie niezbyt jeszcze odległym od archaicznej epoki
zagadki i jej religijności. Niszczącą skłonność dialektyki
ujawnił dopiero nadmiar agonizmu już wyłącznie ludz
kiego, chociaż w tym okresie wybujałego rozkwitu rozu
mu można jeszcze natrafić również na ślady wrogiego
i niespiesznego działania Apollina. Heraklit rozwiązał
korzystnie ten konflikt między światem boskim a ludzkim:
jego lapidarne słowa ukazywały pod postacią zagadki
ukrytą, niewyrażalną naturę boską i przypominały czło
wiekowi, że wywodzi się ze źródeł wprawiających w unie
sienie. Parmenides obrał drogę odmienną, gdyż został już
wciągnięty w wir dialektyki. Pojęcia do swego dyskursu
zaczerpnął z dialektyki, która właśnie osiągnęła szczyt
81
Giorgio Colli
abstrakcyjności: te pojęcia to byt i nie-byt, konieczność
i możliwość. Stawiając czoła temu językowi, narzucił
swoje prawo mające ocalić boskie źródła, z jakich bierze
my początek, a nawet mające sprawić, żeby te źródła,
mogły w naszym świecie pozorów zatriumfować. Na
alternatywę „jest czy nie jest?”, na ten prawdziwy
problema
, który u Parmenidesa staje się syntezą najbar
dziej uniwersalnego pytania dialektycznego i zarazem
syntezą ostatecznej zagadki, prawo parmenidejskie na
kazuje odpowiedzieć „jest”. Na drogę „nie jest” wstępo
wać nie należy, to droga zakazana, bo tylko wtedy, kiedy
idzie się drogą negacji, można rozwijać nihilistyczną,
niszczącą argumentację dialektyki. Bez przeciwstawiania
sobie afirmacji i negacji, a więc bez sprzeczności, niczego
nie można dowieść: Parmenides jednak obawia się, że
niszcząca skłonność dialektyki obejmuje u ludzi przywią
zanych do teraźniejszości również pradawne początki,
również boga, więc te źródła, z których wywodzi się
zagadka i dialektyka. Natomiast „jest”, przeciwnie, ocala
zagadkę i ją rozwiązuje. A to odgadnięcie zagadki pod
suwa i narzuca mędrzec, pozwala to więc uniknąć inter
wencji nieprzychylnego boga, chroni ludzi przed śmiertel
nym niebezpieczeństwem. „Jest” staje się słowem ocalają
cym metafizyczną naturę świata i przenoszącym ją do sfery
ludzkiej; „jest” objawia to, co ukryte. A temu objawianiu
patronuje bogini, która ma na imię
Aletbeia,
„prawda”.
Parmenides przyjmując taką postawę okazuje ludziom
łaskawość: jego „jest” nie ukazuje tego, co w głębi świata
stanowi „serce nie znające trwogi”,
45
jak sam o tym mówi,
Parmenides, Bi, 29, w: Diels, Kranz,
op. cit.
82
Niszcząca skłonność rozum"
a więc nie ukazuje ukrytego fundamentu wszechrzeczy.
Prawo parmenidejskie, narzucające wyłącznie samo
„jest”, staje się wyrozumiałe wobec ludzi, którzy nie mogą
tego „jest” zrozumieć. Heraklit był surowszy: zadawał
zagadki, ale ich nie rozwiązywał.
Tak przedstawia się w najogólniejszym zarysie myśl
Parmenidesa. Nie ma chyba drugiego myśliciela, którego
fragmenty, zachowane w tak nikłej ilości, dałyby pod
stawę do tak niezliczonych badań teoretycznych. Ale żeby
nie odbiegać od głównego wątku szkicowanych tu roz
ważań, lepiej się w ten labirynt nie zagłębiać. Natomiast
głośny uczeń Parmenidesa Zenon z Elei przybiera wobec
dialekty ki postawę całkiem odmienną. Platon nie docenia
go, kiedy o nim mówi: przedstawia go jako „pomocnika”
Parmenidesa. Zenon miałby wykorzystywać dialektykę do
obrony swego mistrza przed atakami przeciwników jego
monizmu; Platon twierdzi, że dialektyka Zenona obalała
wszelkie tezy pluralistyczne i w ten sposób okrężnie
wspierała doktrynę Parmenidesa. Wspomnieliśmy już
zresztą o tym, że wynalezienia dialektyki nie można
przypisywać Zenonowi; co więcej, Parmenides miałby
narzucić swoją alternatywę „jest czy nie jest?” po to, żeby
przeciwstawić się skrajnie niszczącej sile dialektyki, która
właśnie już istniała wcześniej, i po to też miałby się
odwołać do religijnego podłoża zagadki. Poza tym traf
niejszy obraz myśli Zenona rysuje się dopiero wtedy,
kiedy odtwarza się ją na podstawie świadectwa Arys
totelesa, o wiele bogatszego i głębszego niż świadectwo
Platona: Arystoteles naprzód prezentuje argumentację
dialektyczną Zenona, a potem bez większego powodzenia
usiłuje ją obalić, ponieważ opowiada się ona nie tylko
83
Giorgio Goili
przeciw wielości, ale wręcz przeciw jedności, a najogólniej
mówiąc — przeciw ruchowi i przestrzeni, a więc przeciw
uwarunkowaniom istniejącym w świecie zmysłowym,
który zostaje w niej sprowadzony do samych pozorów.
W „pomocy” Zenona nie szło więc o obronę monizmu,
który zresztą nie stanowił u Parmenidesa tezy centralnej.
Co więcej, jeśli się pamięta, że Parmenides zakazał obierać
drogę „nie jest”, to postawa Zenona wyraża nieposłuszeń
stwo wobec mistrza. Zamiast porzucić niszczącą drogą
nie-bytu, to znaczy drogę argumentacji dialektycznej,
Zenon dochodzi nią na skraj ostatecznych jej konsekwen
cji. Można założyć, ze poprzednie pokolenia dialektyków
dokonały jedynie zniszczenia elementów pojedynczych,
przypadkowych, zależnych od postaci konkretnych roz
mówców dialektycznych i od konkretnych problemów
teoretycznych, związanych przypuszczalnie ze sferą prak
tyczną i polityczną. Zenon te wcześniejsze poczynania
rozszerzył, objął nimi wszystkie przedmioty myśli, zarów
no uchwytne zmysłami, jak i abstrakcyjne. W ten sposób
dialektyka przestała być techniką agonistyczną, a stała się
ogólną teorią
logosu.
Niszcząca skłonność dialekty ki,
o której mówiliśmy wcześniej, dopiero u Zenona ukazuje
ten stopień abstrakcyjności i uogólnienia, który prze
kształca ją w nihilizm teoretyczny, a dopiero w jego
obliczu wszelkie wierzenia, przekonania, wszelka rac
jonalność konstruktywna i wszelkie twierdzenia naukowe
okazują się złudne i nieistotne. Po dokładniejszym zapoz
naniu się ze świadectwem Arystotelesa dotyczącym Zeno
na można się na koniec pokusić o naszkicowanie schematu
tej jego wyszukanej metody dialektycznej: każdy przed
miot, uchwytny zmysłami bądź abstrakcyjny, który ma
84
Niszcząca skłonność rozumu
podlegać sądowi, zostaje przede wszystkim uznany za
będący i zarazem nie będący, a poza tym zostaje dowie
dzione, że jest on możliwy i zarazem niemożliwy. Rezul
taty tego, otrzymane w każdym przypadku za pomocą
rygorystycznej argumentacji, powodują w sumie unicest
wienie realności każdego przedmiotu, a nawet unicest
wienie możliwości pomyślenia go.
Zenon .zatem nie posłuchał swego mistrza, oparł się
jego zakazowi wybierania drogi „nie jest”, a mimo to jego
osiągnięcia teoretyczne, .kiedy się je rozpatrzy z po
głębionego punktu widzenia, trzeba jednak uznać za
„pomoc” udzieloną wizji Parmenidesa. Parmenides rościł
sobie prawo do tego, żeby rzeczywistość boską zmienić na
słowo ludzkie, choć zdawał sobie sprawę, że człowiek do
tego nie dorasta. Szło więc o zafałszowanie, gdyż słowo
nie jest bogiem, ale to zafałszowanie zostało podyktowane
przez współczującą wyrozumiałość. Żeby móc uczynić, co
zamierzył, Parmenides musiał wystąpić w roli prawodaw
cy i narzucić boginię
Aletheię
jako tę, „co nie jest
ukryta”. Zenon dostrzegł kruchość tak ustanowionego
prawa i zdał sobie sprawę, że nie uda się w ten sposób
zatrzymać rozwoju dialekty ki i rozumu, ponieważ dialek
tyka i rozum wywodzą się właśnie ze sfery zagadki
i agonizmu. Żeby ocalić w świecie źródła boskości, żeby
naprowadzić na nie ludzi, zdecydował się postąpić od
wrotnie niż Parmenides: zradykałizował ruch dialektyczny
tak dalece, żeby to prowadziło do totalnego nihilizmu.
Chciał w ten sposób ukazać wyraźnie złudność otaczające
go ludzi świata, chciał im narzucić nowe spojrzenie na
rzeczy ukazywane przez zmysły, żeby dać do zrozumienia,
że świat uchwytny zmysłami, a więc, inaczej mówiąc, że
85
Giorgio Goili
całe nasze życie jest tylko zwykłym pozorem, czystym
odbiciem świata bogów. Jego sposób postępowania przy
pomina raczej sposób postępowania Heraklita, który
także chciał naprowadzić na boską naturę świata za
pomocą zagadkowego odwoływania się do sprzeczności
i absurdalności, do ulotnego i doraźnego charakteru tego
wszystkiego, co przeciąga przed naszymi oczyma.
jako człowiek, jako mędrzec Zenon prezentuje sobą
szczyt zarozumiałości. Żeby jakoś wyobrazić sobie ostrość
i wynalazczość jego talentu dedukcyjnego, wystarczy
przeczytać dialog platoński poświęcony Parmenidesowi,
bo ten dialog z pewnością naśladuje zenoniańską metodę
dedukcji, tyle że w porównaniu z oryginałem jest chyba
mniej rygorystyczny i mniej skomplikowany. Nie należy
zresztą sądzić, że tego rodzaju gmach dialekty ki mógł się
oprzeć tendencjom sofistycznym. Takiego właśnie zdania
byli myśliciele, którzy pojawili się wiele lat później i którzy
wobec tego uznali, że stwierdzenia Zenona można już
uważać za przezwyciężone, ale w gruncie rzeczy nie
potrafił ich przezwyciężyć nawet najprzenikliwszy z nich,
Arystoteles. Jeśli rozpatruje się odrębnie poszczególne
twierdzenia Zenona, takie jak jego sławetne „aporie”
odnoszące się do dychotomii, do strzały czy Achillesa
i żółwia, jeśli więc bierze się pod uwagę tylko tę nie
znaczną cząstkę, którą z jego dzieła dialektycznego znamy,
to można dojść do tak zaskakującego przypuszczenia jak
Arystoteles, który uznał, że te „aporie” można prze
zwyciężyć jedynie „przez przypadek”, to znaczy jedynie
odwołując się do tego, co następuje realnie. Ale rzuca się
tu w oczy nieporadność w przezwyciężaniu w ten sposób
problemu, który nie odnosi się do faktów, lecz do rozumu.
VIII
Agonizm a retoryka
Wspomnieliśmy, że „aporie” Zenona wciąż czekają na
przezwyciężenie. Jeśli rzeczywiście tak jest, to zenoniański
logos
stanowi szczyt, na jaki wzniosła się teoria rozumu,
i może jest najwyższym osiągnięciem greckiej racjonalno
ści. Należałoby w takim razie porównać tamten rozum
destrukcyjny z tym rozumem konstruktywnym, którym
zajmuje się filozofia współczesna. A w każdym razie warto
zwrócić uwagę na pewne nieporozumienie, które zawsze
rzucało cień, utrudniając zrozumienie greckiej racjonalno
ści. Mędrcy epoki archaicznej —a postawa taka przetrwa
do czasów Platona — rozumieli rozum jako „dyskurs”
o czymś, jako
logos,
który jedynie „mówi”, jedynie
wyraża rzecz odmienną, sprawy innego rodzaju. To, co
powiedzieliśmy o wieszczeniu i zagadce, może nam pomóc
zrozumieć tę kwestię: rozum próbuje w jakiś sposób
wyrazić właśnie tamto podłoże religijne, tamte doświad
czenia uniesień misteryjnych, a w tym celu ucieka się do
pośrednictwa zagadki. Później ten początkowy impuls,
jakim kierował się rozum, został zapomniany: już nie
rozumiano aluzyjnej funkcji rozumu, faktu, że to właśnie
rozumowi przypadło wyrażać metafizyczne rozdarcie,
a wobec tego uznano „dyskurs” za coś, co posiada własną
autonomię, może za zwykłe lustro odbijające przedmiot
87
Giorgio Goili
niezależny, oderwany od swego podłoża, a nazywam
racjonalnym, czy może wręcz za coś, co samo jest
substancją. Tymczasem rozum narodził się niegdyś jako
coś dopełniającego, jako echo, którego źródło znajduje się
w tym, co ukryte, leży gdzieś poza rozumem, a tego, co
ukryte, nie można w pełni ukazać, można jedynie na to
naprowadzać za pomocą takiego właśnie ,,dyskrsu".
Kiedy już do nieporozumienia doszło, trzeba by konsek
wentnie wynaleźć nowe sformułowania, całe nowe struk
tury, uwzględniające nowy już punkt widzenia, dostoso
wane do prawa, które by ogłosiło autonomię rozumu,
które by oddzieliło od niego to wszystko, z czego rozum
się wywiódł. Tymczasem w dalszym ciągu zachowywano
jeszcze cały jego gmach, przestrzegano pierwotnego
logosu
, który był tylko środkiem pomocniczym, bronią
we współzawodnictwie, symbolem coś ujawniającym,
a który z autentycznego, jakim był kiedyś, został już
przekształcony w
logos
zafałszowany.
Po Parmenidesie i Zenonie epoka mędrców dobiega
końca. Jeśli chcemy zachować ten sam punkt widzenia
i w dalszym ciągu nie odstępować od głównego nurtu
dialektyki, musimy w tym miejscu wspomnieć jeszcze
o Gorgiaszu. Pochodził z greckiego Zachodu, z Sycylii,
w swoim długim życiu wiele podróżował, przebywał
również w Atenach. W dziedzinie teorii przerósł nawet
Zenona, zwłaszcza w rozwiązaniach szczegółowych, ale
w jego myśli tkwił już zalążek upadku dialektyki. Za
skakuje choćby samo tylko ogólne streszczenie jego
dzieła, już w najwyższym stopniu abstrakcyjnego: trzy
swoje główne tezy wyraża ono kolejno w takich oto
słowach: „Pierwsze: nic nie istnieje. Drugie: gdyby nawet
88
Agonizm a retoryka
coś istniało, nic mogłoby być przez człowieka poznane.
Trzecie: gdyby nawet mogło być poznane, nie mogłoby
być przekazane i wytłumaczone drugiemu człowieko
wi”.
46
Jeśli idzie o treść tego fragmentu, to napotykamy tu
inny wariant nihilizmu Zenona: Gorgiasz nie ma nam
zatem do zaofiarowania żadnego zdecydowanie nowego
osiągnięcia teoretycznego. Technika dialektyczna osiąga
u niego oczywiście szczyty wyrafinowania i przypusz
czalnie (nawet jeśli istnieją drobne wątpliwości co
do źródeł, które nam jego doktrynę przekazały) jego
logika jest na wyższym stopniu rozwoju niż logika
Zenona. Gorgiasz zna teorię sądu z jego zasadami
konwersji i jakościowego aspektu zaprzeczenia, i często
stosuje dowód przez sprowadzenie do niedorzecz
ności, a może nawet jest autorem tej właśnie formy
dowodzenia, która odznacza się szczególną siłą prze
konywania.
Zdumiewa natomiast forma, w jakiej zostały oznaj
mione destrukcyjne treści doktryny Gorgiasza. Nihilizm
jest tu zadeklarowany drastycznie, już go nie przesłania,
jak u Zenona, olśniewający splot argumentacji. Uderza też
brak jakiegokolwiek podłoża religijnego. Co więcej,
formuła: nic nie istnieje, a jeśli istnieje, to jest niepo
znawalne, a jeśli jest poznawalne, to jest nieprzekazywal
ne, chyba wręcz podaje w wątpliwość boską naturę świata,
a w każdym razie oddziela ją całkowicie od sfery ludzkiej.
Gorgiasz jest mędrcem, który oznajmia, że zakończyła się
epoka mędrców, a więc epoka tych, co doprowadzili do
spotkania bogów z ludźmi.
89
46
Gorgiasz z Leontinoi,
O niebycie, czyli o przyrodzie,
przeł.
Irena Krońska, w:
Filozofia starożytna Grecji i Rzymu,
s. 1 1 6 .
Giorgio Colli
Pojawienie się Gorgiasza zbiega się z zasadniczą
zmianą zewnętrznych, obiektywnych warunków, w jakich
rozwijała się myśl grecka. Język wcześniejszych dyskusji
dialektycznych pozostawał aż do jego czasów czymś
prywatnym, czymś ograniczonym do wybranego środo
wiska. Nie można jeszcze mówić o szkołach filozoficz
nych, gdyż ludzie spotykali się ze sobą w sposób całkiem
przypadkowy, a rozmówcy nieustannie się zmieniali.
Miało się w każdym razie do czynienia ze zjawiskiem
ezoterycznym, i to nie dlatego, że dochodziło do objawień
misteryjnych, a dlatego, że zdobycze myśli rozpowszech
niane były w środowisku bardzo wąskim. Od kiedy
kultura skoncentrowała się w Atenach, co zaczęło na
stępować począwszy od połowy V wieku, dochodzi
w Grecji do głosu nieunikniona tendencja do przełamywa
nia izolacji języka dialektycznego. W ateńskim tyglu
miejsce subtelnej i chłodnej atmosfery dialogów eleackich
zajmuje nastrój utarczek dialektycznych, coraz hałaśliw
szych i coraz szerzej rozpowszechnionych. Język dialek
tyki, po zetknięciu się z rozmaitymi środkami wyrazu
stosowanymi przez sztukę, i z poczynaniami rozumu,
związanymi z dziedziną polityczną, zaczyna również dążyć
do tego, by dotrzeć do szerszej publiczności. Zafał
szowana już dialektyka daje o sobie wyraźnie znać
w partiach dialogowych tragedii Sofoklesa, począwszy
od roku 440 przed Chr. Stary język dialektyczny zosta
je użyty nie tylko do dyskusji: słuchaczy nikt już nie
dobiera, nie znają się między sobą, słowa zwracają się
więc do ignorantów, którzy nie umieliby już prowadzić
dyskusji ze sobą, a tylko mogą się jej w milczeniu
przysłuchiwać.
90
Agonizm a retoryka
W ten sposób, kiedy pierwotny język dialektyki
popularyzuje się, dochodzi do narodzin retoryki. Jej
źródła są takie same jak źródła dialektyki, w tym sensie, że
ona także narodziła się już wcześniej i od dialektyki
niezależnie, na innym obszarze i dla odmiennych celów;
ale retoryka w ścisłym sensie tego słowa, jako technika
wyrazu utworzona zgodnie z pewnymi zasadami i prze
strzegająca pewnych reguł, zostaje zaszczepiona wprost na
pniu dialektyki. Retoryka jest również zjawiskiem z samej
swej istoty mówionym, jednakże nie występuje w nim już
dyskutująca ze sobą zbiorowość, a tylko jeden człowiek,
który staje przed innymi i do nich przemawia, podczas gdy
inni mogą go tylko słuchać. Retoryka jest w równym
stopniu agonistyczna jak dialektyka, ale w sposób mniej
wyraźny: sztuką dialektyki nie można się wykazać inaczej,
jak tylko w bezpośredniej walce z przeciwnikiem, nato
miast w retoryce każde wystąpienie mówcy jest agonis
tyczne, ponieważ słuchacze mogą go ocenić jedynie w ten
sposób, że jego mowę porównują z wystąpieniami innych
mówców. Bezpośrednio retoryka jest agonistyczna w sen
sie subtelniejszym, co także ujawnia jej ścisłe więzi
z wzorcem dialektycznym: tak jak w czasie dyskusji
pytający walczy, żeby podporządkować sobie odpowiada
jącego, żeby go oplątać nićmi swojej argumentacji, tak
w wypowiedzi retorycznej mówca walczy, żeby pod
porządkować sobie tłum słuchaczy. W przypadku dialek
tyki do zwycięstwa dochodzi, kiedy dyskusję rozwijają we
właściwym kierunku same kolejne odpowiedzi przeciw
nika, co wreszcie potwierdza ostatecznie jej końcowy
wynik; w przypadku retoryki nic w czasie popisu oratora
nie potwierdza wyraźnie jego korzystnego przebiegu,
91
Giorgio Colli
a zatem o osiągnięciu zwycięstwa decyduje jeszcze, inaczej
niż w walce dialektycznej, czynnik uczuciowy, to znaczy
wpływ na słuchaczy. On podporządkowuje ich mów
cy i zapewnia mu zwycięstwo. W dialektyce walczyło
się o mądrość, w retoryce walczy się o mądrość nastawio
ną na zapanowanie nad innymi. Muszą w niej zostać
zdominowane, ożywione lub uciszone, namiętności ludz
kie. Stosownie do tego treści, które w dialektyce w
okresie jej największego wysubtelnienia stopniowo ulaty
wały ku kategoriom tak dalece abstrakcyjnym, jak tylko
umysł ludzki mógł sobie wyobrazić, teraz z kolei
w retoryce wkraczają znowu do sfery indywidualnej,
cielesnej, do sfery namiętności ludzkich i interesów
politycznych.
Nie przypadkiem jednak Gorgiasz, mistrz dialektyki,
był zarazem jednym z wielkich twórców czy wręcz
wynalazcą sztuki retoryki. Fakt, że ten sam człowiek mógł
wypracować równocześnie subtelny język dialektyczny
i język retoryki, jest tylko oznaką jego nieskrywanego
ubiegania się o sukces w świecie, i w najoczywistszy
sposób wiąże się z owym odrzuceniem wszelkiego pod
łoża religijnego, o którym już mówiliśmy. Nawet w jego
argumentacji dialektycznej można odnaleźć ślady takiego
poszukiwania uznania ze strony świata. Pojęcia koniecz
ności i możliwości, powodujące, że zrozumienie świa
dectw dotyczących Parmenidesa i Zenona wiąże się
z wieloma trudnościami, zostają w dialektyce Gorgiasza
zepchnięte w cień; powiedzieliśmy już także, że dowodze
nie nie wprost przez sprowadzenie do niedorzeczności,
które Gorgiasz sobie upodobał, ma siłę przekonywania
o wiele większą niż dowodzenie wprost.
92
Agonizm a retoryka
Postawa popularyzatorska, fałszywie przyjmowana
jako zasadnicza, wskazuje więc na to, że Gorgiasz był
jednym ze sprawców przekształcenia języka dialektycz
nego na użytek publiczności. Istotnym czynnikiem tego
przekształcenia stało się wynalezienie pisma. Pismo na
użytek literacki rozpowszechniło się w połowie VI wieku
i pozostawało związane głównie z życiem wspólnoty
miasta, zarówno w swoich formach, jak i treściach. Inny
jego użytek to przede wszystkim tworzenie utworów na
jakąś okazję, jak chyba można określić dzieła Anaksyman
dra, Hekatajosa i Heraklita. Z reguły jednak pismo jest po
pierwsze zwykłym środkiem mnemotechnicznym, a jakieś
istotne rozważania nie są jego zadaniem. Dotyczy to także
retoryki, która — jak się wydaje — jest również od
samych swoich narodzin związana z pismem. W gruncie
rzeczy retoryka narodziła się jako słowo żywe, powołał ją
do życia akt twórczy porównywany przez świadectwa
pisane do rzeźbienia. Zresztą jej agonistyczne tło, o któ
rym już mówiliśmy, jasno tłumaczy, że sama jej istota
sprowadzała się do żywej recytacji. A jednak retoryka jest
związana z pismem od samych swoich narodzin: przy
czyną tego były zresztą racje czysto techniczne. Mówcy
zapisywali swoje przemówienia, a potem, kiedy już wy
brali dla nich stosowny wyraz mimiczny, uczyli się ich na
pamięć. Działo się tak dlatego, że harmonijność i gładkość
stosownego stylu musiały być starannie dopracowane,
ponieważ nie chciano zdawać się na improwizację, jeśli za
cel stawiano sobie osiągnięcie wyśmienitości w sztuce
mówienia i jeśli zamierzano ją wykorzystać w możliwie
najskuteczniejszy sposób do uzyskania wpływu na uczucia
publiczności. Wszystko to można było osiągnąć tylko
93
przez odpowiednie recytowanie, ale podczas oracji mówcy
nie odważali się już zmieniać zapisanej wcześniej mowy,
coś do niej dodając czy coś z niej ujmując. Zatem mowy
ówczesne zachowane do naszych czasów posiadają tekst,
który powinien mniej więcej wiernie odpowiadać teks
towi wypowiedzianemu wówczas. To szczególne od
niesienie się retoryki do pisma miało bardzo istotny wpływ
na powstanie nowego gatunku literackiego, filozofii.
Kiedy język dialektyczny staje się językiem publicz
nym, pismo, które było narzędziem mnemotechnicznym,
nabiera coraz bardziej autonomicznego wyrazu. Platon
opowiada, że Zenon w latach młodzieńczych skompono
wał krótki utwór dialektyczny przeciw wielości. I mimo że
w spuściźnie Zenona utwór ten stanowi wyjątek, jest tylko
jej drobną cząstką, to jednak stanowi też wyraźne narusze
nie zasady, staje się okazją do nieporozumień co do natury
dialekty ki, z istoty swej mówionej. Także Gorgiasz
utrwalił na piśmie swoje dzieło dialektyczne o nie-bycie;
ale on, twórca retoryki, którego wypowiedzi powstały
przede wszystkim jako tekst pisany, podszedł do tego
w sposób jak najbardziej naturalny.
Giorgio Colli
IX
Filozofia jako literatura
Na skutek tych przeobrażeń w kulturze, o których
wspomnieliśmy, i na skutek przemieszania się dziedziny
retoryki z dziedziną dialekty ki, a przede wszystkim na
skutek stopniowego rozpowszechnienia się pisma jako
wypowiedzi literackiej, przekształca się także struktura
rozumu,
logosu.
Odkąd pojawiają się mowy publiczne,
istniejące również w postaci pisanej, dochodzi nieuchron
nie do radykalnego zafałszowania go, gdyż zostaje zmie
nione w publiczne widowisko to, czego nie można
oddzielić od tworzących je podmiotów. W dyskusji
dialektycznej nie tylko abstrakcje, ale nawet słowa auten
tycznego
logosu
naprowadzają na życie ducha, które
można pojąć jedynie wtedy, kiedy się uczestniczy w jego
przejawach, w całym jego powikłaniu, nierozdzielnym na
odrębne elementy. W piśmie natomiast takie przeżycie
wewnętrzne zostaje zagubione.
Widzieliśmy, że u Gorgiasza dialektyka ma tendencje,
przynajmniej częściowe, do zmieniania się w literaturę.
Ale dopiero u Platona te tendencje dochodzą do głosu
z całą otwartością. A jest to zmiana znacząca, i to nie tylko
w obszarze myśli greckiej. Platon stworzył bowiem
literaturę w postaci dialogu, wynalazł odrębny gatunek
dialekty ki i retoryki pisanej, który w toku swojej opowie
95
Giorgio Colli
ści prezentuje dyskusje zrodzone w wyobraźni i toczone
wobec nieokreślonej publiczności. Ten nowy rodzaj
literacki został przez samego Platona obdarzony nową
nazwą: „filozofia
5
'. Odtąd przez następne lata wciąż
korzysta się z tej formy pisanej i nawet jeśli dialog literacki
przeważnie zostaje zastąpiony traktatem, to jednak w dal
szym ciągu przez „filozofię” rozumie się pisemne wyłoże
nie tematów zarazem abstrakcyjnych i racjonalnych, czasa
mi, po dołączeniu się retoryki, poszerzonych o treści
moralne i polityczne. Trwa to aż do naszych czasów, a jest
tak powszechne i wyłączne, że kiedy dzisiaj poszukuje się
źródeł filozofii, bardzo trudno wyobrazić sobie tę wcześ
niejszą sytuację, w której myśl nie była jeszcze zapisem
literackim, tylko istniała jako porozumiewanie się wyłącz
nie mówione, tę właśnie sytuację, która pozwoliła nam
szukać źródeł filozofii w epoce mędrców.
To zresztą Platon umożliwił nam próbę takiej rekon
strukcji. Chociaż był autorem przekształceń tak bardzo dla
myśli zgubnych i nieodwracalnych, trudno byłoby bez
jego pomocy dostrzec zmiany, jakie nastąpiły po epoce
mędrców, a także przypisać archaicznej myśli Greków
wagę znaczniejszą od wagi przypisywanej jakimś mglis
tym początkom. Ale współcześnie wciąż poprzestaje się
właśnie na tym, mimo znamiennych i przejrzystych wska
zań Platona, który swoją literaturę nazywa „filozofią”
i przeciwstawia ją wcześniejszej „mądrości”. Nie można
w to wątpić: Platon wielokrotnie przedstawia epokę
Heraklita, Parmenidesa i Empedoklesa jako epokę „męd
rców”, a siebie w porównaniu z nimi uznaje tylko za
filozofa, to znaczy zaledwie za „miłośnika mądrości”, czyli
za kogoś, kto mądrości nie posiada. Poza tym, żeby ściślej
96
Filozofia jako literatura
trzymać się jego tekstów, warto przypomnieć, że zawierają
one dwa bardzo istotne ustępy, którym można przypisać
decydujące znaczenie dla ogólnej interpretacji platońskiej
myśli i jej pozycji w kulturze greckiej.
Pierwszy z tych ustępów to opowiedziany w
Fyjd
rosie
47
mit o wynalezieniu liter przez egipskiego boga
Teuta i o podarowaniu tego wynalazku ludziom. Teut
przyniósł litery faraonowi Tamuzowi i wychwalał przed
nim zalety swego wynalazku, ale faraon odpowiedział mu,
że litery, owszem, są narzędziem utrwalania mądrości
w pamięci, ale że jest to utrwalanie czysto zewnętrzne,
a wobec tego, jeśli pamięć uznaje się za zdolność wewnęt
rzną, litery muszą okazać się dla niej szkodliwe. A jeśli
chodzi o mądrość, to litery służą jej pozorom, a nie
mądrości prawdziwej. Następnie Platon dołącza do tej
opowieści swoje objaśnienia, wytykając w nich naiwność
każdemu, komu wydaje się, że za pośrednictwem pisma
zdoła przekazać wiedzę i sztukę, tak jakby litery zdolne
były stworzyć coś trwałego. Można sądzić, że pismo jest
ożywione myślą, ale jeśli ktoś zwróci się do słów pisanych
z pytaniem, o czym one myślą i co mówią, to one zawsze
wyrażą tylko jedną jedyną rzecz, wciąż tę samą.
Drugi ustęp znajduje się w
Siódmym liście.
Platon
mówi tam o swoim życiu i o bolesnych doświadczeniach,
jakie go spotkały na dworze tyrana Syrakuz Dionizjosa II
i w pewnym miejscu powiada, że tyran postanowił
rozpowszechnić domniemaną tajemną doktrynę platońską
w jednej ze swoich rozpraw. Wracając myślą do tego
zdarzenia, Platon odmawia pismu, rozumianemu jak
47
47
Por. Platon,
Fajdros
, L
1
X—LX.
97
Giorgio Goili
najogólniej, możliwości wyrażania poważnych myśli, i pi
sze dosłownie tak: „Dlatego też żaden rozumny człowiek
nie poważy się nigdy zamknąć w niej [w mowie pisanej]
tego, co pojął umysłem, i skazać do tego jeszcze na
stężenie, któremu ulega cokolwiek się utrwala w znakach
pisanego słowa”.
48
Jeszcze solenniej nalega na to nieco
dalej, powołując się nawet na Homera: „Dlatego ten mąż
poważny o rzeczach takiej wagi z całą pewnością pisać nie
będzie i nie wyda ich na łup zawiści i nieporadności
ludzkiej. Na zasadzie tego należy więc jednym słowem
stwierdzić, gdy mamy przed sobą czyjeś pisma, prawo
dawcy na przykład z zakresu praw spisane uwagi czy też
cokolwiek z jakiejś innej dziedziny, że nie były to rzeczy
największej wagi dla piszącego, o ile on sam jest człowie
kiem poważnym, takowe spoczywają gdzieś w najpięk
niejszej sferze jego myśli; jeśli zaś naprawdę powierzył
książkom to, do czego największą przykłada wagę, oto
zaiste mu — nie bogowie — ludzie śmiertelni rozum
odebrać zdołali”.
48 49
Komentatorzy współcześni nie zwrócili dostatecznej
uwagi na te dwa fragmenty platońskie. A przecież ma się
tu do czynienia z oświadczeniami zdumiewającymi, z któ
rych należałoby chyba wyciągnąć ten jeden, narzucający
się wniosek, że cały Platon, jakiego znamy, to cały zespół
napisanych przez niego tekstów, a więc dialogi, które
dotychczas stanowiły podstawę do wszystkich interp
retacji jego filozofii, jak również cały niezmierny wpływ,
jaki Platon wywarł na myśl zachodnią — słowem, że to
wszystko nie było czymś poważnym w przeświadczeniu
48
Platon,
Listy,
przeł. Maria Maykowska, Warszawa 1987, s. 53.
49
Ibidem,
s. 55-56; por. także: Homer,
Iliada,
VII 360, XII 254.
98
Filozofia jako literatura
tego, kto wszystko to napisał. A zatem cała filozofia
późniejsza, od Arystotelesa poczynając, która twierdziła
mniej lub bardziej otwarcie, że znajomość tekstów platoń
skich i rozważanie nad nimi są jej niezbędne, byłaby
również czymś niepoważnym? Bo bądź co bądź taki
właśnie sąd o niej wydał już z góry Platon, jako że cała
filozofia późniejsza stała się wypowiedzią pisaną. Żeby nie
odbiec od celu, jaki sobie wyznaczyliśmy, trzeba przy tej
okazji zwrócić uwagę na dwie sprawy: po pierwsze,
że ogólna interpretacja Platona nie może pomijać
tego, o czym się tu powiedziało, i po drugie, że epokę
mędrców
należy
przeciwstawiać
epoce
filozofów
i nad nią przedkładać, gdyż na to w pewnym sensie
zasługuje.
W okresie ateńskim, więc w okresie, kiedy przejście
z jednej epoki do drugiej już nastąpiło, postać Sokratesa
w większym stopniu należy jeszcze do przeszłości niż do
przyszłości. Nietzsche uznał, że to właśnie Sokrates
zapoczątkował grecką dekadencję. Ale nie można się z tym
zgodzić, bo dekadencja zaczęła się już przed Sokratesem,
a poza tym jeśli Sokrates jest dekadentem, to nie dlatego,
że uprawia dialektykę, a przeciwnie, dlatego, że w jego
dialektyce czynnik moralny nabiera zbyt wielkiego zna
czenia i spycha na plan dalszy czynnik czysto teoretyczny.
Można go natomiast uznać jeszcze za mędrca, bo zasłużył
na to swoim życiem, swoją postawą wobec poznania. A to,
że nie zostawił po sobie tekstów pisanych, nie jest niczym
wyjątkowym, nie jest czymś, co by wynikało tylko
z osobliwości i niepospolitości jego postaci, jak zazwyczaj
się o tym sądzi, ale jest właśnie tym, czego od greckiego
mędrca można oczekiwać.
99
Giorgio Goili
Platon z kolei był już we władzy demona literatury
w jej odmianie retorycznej i był posłuszny swoim skłon
nościom artystycznym, które nakładały się w nim na ideał
mędrca. Krytykuje pisanie, krytykuje sztukę, ale najmoc
niej dochodzi w nim do głosu instynkt literata, dramatur
ga. Tradycja dialektyki dostarcza mu tylko materiału do
twórczego modelowania. Nie powinno się też zapominać
o jego ambicjach politycznych, więc o czymś, czego
mędrcy nie znali. Z przemieszania tych właściwości i tych
instynktów wyłania się nowy twór: filozofia, instynkt
dramaturgiczny pozwala mu na rozważania — włożone
w usta postaci, z którymi od czasu do czasu się utożsamia
— nad wieloma intuicjami całościowymi, jedynymi
w swoim rodzaju, często ze sobą sprzecznymi, a dotyczą
cymi życia, świata, zachowań ludzkich.
„Filozofia” rodzi się zatem z dyspozycji retorycznej
i uzupełniającej ją biegłości w dialektyce, z pobudek
agonistycznych, niezdecydowanych co do kierunku, jaki
mają obrać, z wyłaniania się wewnętrznego rozdarcia
w człowieku, który poświęca się myśleniu, ale którego
nęka wygórowana ambicja, żeby zadbać o swoje znaczenie
w świecie, i wreszcie z talentu artystycznego wielkiego
formatu, który szuka dla siebie ujścia w nowym, wynale
zionym przez siebie gatunku literackim, ale gubi się przy
tym, staje się zbyt hałaśliwy i zbyt pewny siebie. W swoich
staraniach o zdobycie uznania w oczach publiczności
ateńskiej Platon natrafia na wybitnego konkurenta i prze
ciwnika w osobie Isokratesa. Temu, co mają do zaofiaro
wania, obaj nadają taką samą nazwę, właśnie nazwę
„filozofia”, obaj twierdzą, że zmierzają do tego samego
celu, do
paidei,
a więc do wychowania, do intelektualnego
100
Filozofia jako literatura
i moralnego formowania młodych ateńczyków. Obaj chcą
oswobodzić
paideię
od zadań błahych i często uprosz
czonych, jakie wyznaczyli jej wcześniej sofiści: chcą
zaofiarować poznanie i nauczyć doskonałości. Jednakże
Isokrates, obrawszy odrębną drogę retoryki, która już
u Gorgiasza oderwała się od swoich dialektycznych
źródeł, dopuścił do tego, że oddaliła się ona u niego
zanadto od swoich początków, a poza tym nie dochował
wierności formie mówionej, dla retoryki zasadniczej,
i uczynił z niej wyłącznie dzieło pisane. W jego przypadku
to całkowite przekształcenie się retoryki w literaturę
nastąpiło może z powodu okoliczności przypadkowych,
takich jak wrodzona mu nieśmiałość i cichy głos, skłaniają
ce do unikania słuchaczy. Znacznie natomiast Platon
J
i Isokrates są do siebie podobni, jeśli chodzi o cele, a także
do pewnego stopnia, jeśli chodzi o środki. Zwycięstwo
przypadło Platonowi, tak przynajmniej należy sądzić
z jego wpływu na cale następne pokolenia: to, co dzisiaj
nazywamy „filozofią”, wywodzi się z myśli, której auto
rem był Platon, a nie Isokrates. Wyższość Platona wynika
z tego, że w swojej twórczości posłużył się gałęzią
dialektyki, jej tendencją teoretyczną, więc tym, co stanowi
jeden z najoryginalniejszych aspektów kultury greckiej.
Isokrates natomiast związał się z dziedziną praktyczną
i polityczną, która w dodatku sprowadzała się do okreś
lonych i doraźnych interesów.
Tak oto rodzi się filozofia, twór zbyt niejednolity
i zbyt wtórny, żeby mógł sprostać nowym możliwościom
rozwijającego się życia. Nie mogła im stawić czoła forma
pisana, dla tych narodzin znamienna. A przeżywanie
uczuć, mające miejsce swego czasu w dialektyce i retoryce,
101
Giorgio Colli
i jeszcze pobrzmiewające u Platona, miało się w krótkim
czasie wyczerpać, osadzić się i skrystalizować w duchu
systematyki.
Zamierzaliśmy tu przedstawić narodziny filozofii
w ścisłym sensie tego słowa. W chwili, kiedy się narodziła,
przestajemy się nią zajmować. Ale także ogromnie nam
zależało na tym, żeby dać wyraźnie do zrozumienia, że
wszystko, co filozofię poprzedza, cały ten pień zazwyczaj
nazywany „mądrością”, z którego wyrasta i na którym tak
szybko usycha nowa gałąź, jest dla nas, dla bardzo
późnych wnuków — zgodnie z paradoksalnie odwracal
nym biegiem czasu — czymś znacznie żywotniejszym od
filozofii.