Dr Andrzej Diniejko
UKKNJA UW
The Raven
by Edgar Alan Poe
Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and
weary,
Over many a quaint and curious volume of forgotten lore--
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door.
"'Tis some visiter," I muttered, "tapping at my chamber door--
Only this and nothing more."
Ah, distinctly I remember it was in the bleak December,
And each separate dying ember wrought its ghost upon the floor.
Eagerly I wished the morrow;--vainly I had sought to borrow
From my books surcease of sorrow--sorrow for the lost Lenore--
For the rare and radiant maiden whom the angels name Lenore--
Nameless here for evermore.
And the silken sad uncertain rustling of each purple curtain
Thrilled me--filled me with fantastic terrors never felt before;
So that now, to still the beating of my heart, I stood repeating
"'Tis some visiter entreating entrance at my chamber door--
Some late visiter entreating entrance at my chamber door;
This it is and nothing more."
Presently my soul grew stronger; hesitating then no longer,
"Sir," said I, "or Madam, truly your forgiveness I implore;
But the fact is I was napping, and so gently you came rapping,
And so faintly you came tapping, tapping at my chamber door,
That I scarce was sure I heard you"--here I opened wide the
door--
Darkness there and nothing more.
Deep into that darkness peering, long I stood there wondering,
fearing,
Doubting, dreaming dreams no mortals ever dared to dream
before;
But the silence was unbroken, and the stillness gave no token,
And the only word there spoken was the whispered word,
"Lenore?"
This I whispered, and an echo murmured back the word,
"Lenore!"--
Merely this and nothing more.
Back into the chamber turning, all my sour within me burning,
Soon again I heard a tapping something louder than before.
"Surely," said I, "surely that is something at my window lattice;
Let me see, then, what thereat is and this mystery explore--
Let my heart be still a moment and this mystery explore;--
'Tis the wind and nothing more.
Open here I flung the shutter, when, with many a flirt and
flutter,
In there stepped a stately Raven of the saintly days of yore.
Not the least obeisance made he; not a minute stopped or
stayed he,
But, with mien of lord or lady, perched above my chamber door--
Perched upon a bust of Pallas just above my chamber door--
Perched, and sat, and nothing more.
Then the ebony bird beguiling my sad fancy into smiling,
By the grave and stern decorum of the countenance it wore,
"Though thy crest be shorn and shaven, thou," I said, "art sure
no craven,
Ghastly grim and ancient Raven wandering from the Nightly
shore--
Tell me what thy lordly name is on the Night's Plutonian shore!"
Quoth the Raven, "Nevermore."
Much I marvelled this ungainly fowl to hear discourse so plainly,
Though its answer little meaning--little relevancy bore;
For we cannot help agreeing that no living human being
Ever yet was blessed with seeing bird above his chamber door--
Bird or beast upon the sculptured bust above his chamber door,
With such name as "Nevermore."
But the Raven, sitting lonely on that placid bust, spoke only
That one word, as if its soul in that one word he did outpour
Nothing farther then he uttered; not a feather then he fluttered--
Till I scarcely more than muttered: "Other friends have flown
before--
On the morrow he will leave me, as my Hopes have flown
before."
Then the bird said "Nevermore."
Startled at the stillness broken by reply so aptly spoken,
"Doubtless," said I, "what it utters is its only stock and store,
Caught from some unhappy master whom unmerciful Disaster
Followed fast and followed faster till his songs one burden bore--
Till the dirges of his Hope that melancholy burden bore
Of 'Never--nevermore.'"
But the Raven still beguiling all my sad soul into smiling,
Straight I wheeled a cushioned seat in front of bird and bust and
door;
Then, upon the velvet sinking, I betook myself to linking
Fancy unto fancy, thinking what this ominous bird of yore--
What this grim, ungainly, ghastly, gaunt, and ominous bird of
yore
Meant in croaking "Nevermore."
This I sat engaged in guessing, but no syllable expressing
To the fowl whose fiery eyes now burned into my bosom's core;
This and more I sat divining, with my head at ease reclining
On the cushion's velvet lining that the lamp-light gloated o'er,
But whose velvet violet lining with the lamp-light gloating o'er
She shall press, ah, nevermore!
Then, methought, the air grew denser, perfumed from an unseen
censer
Swung by Seraphim whose foot-falls tinkled on the tufted floor.
"Wretch," I cried, "thy God hath lent thee--by these angels he
hath sent thee
Respite--respite and nepenthe from thy memories of Lenore!
Quaff, oh quaff this kind nepenthe and forget this lost Lenore!"
Quoth the Raven, "Nevermore."
"Prophet!" said I, "thing of evil!--prophet still, if bird or devil!--
Whether Tempter sent, or whether tempest tossed thee here
ashore,
Desolate, yet all undaunted, on this desert land enchanted--
On this home by Horror haunted--tell me truly, I implore--
Is there--is there balm in Gilead?--tell me--tell me, I implore!"
Quoth the Raven, "Nevermore."
"Prophet!" said I, "thing of evil!--prophet still, if bird or devil!
By that Heaven that bends above us--by that God we both
adore--
Tell this soul with sorrow laden if, within the distant Aidenn,
It shall clasp a sainted maiden whom the angels name Lenore--
Clasp a rare and radiant maiden whom the angels name Lenore."
Quoth the Raven, "Nevermore."
"Be that word our sign of parting, bird or fiend!" I shrieked,
upstarting--
"Get thee back into the tempest and the Night's Plutonian shore!
Leave no black plume as a token of that lie thy soul has spoken!
Leave my loneliness unbroken!--quit the bust above my door!
Take thy beak from out my heart, and take thy form from off my
door!"
Quoth the Raven, "Nevermore."
And the Raven, never flitting, still is sitting, still is sitting
On the pallid bust of Pallas just above my chamber door;
And his eyes have all the seeming of a demon's that is dreaming
And the lamp-light o'er him streaming throws his shadows on the
floor;
And my soul from out that shadow that lies floating on the floor
Shall be lifted--nevermore!
Kruk
Stanisław Barańczak
W głuchą północ, w snów tumanie, gdy znużyło mnie
dumanie
Nad księgami zapomnianej magii, znanej w dawnych
dniach,
Chyląc głowę nad foliałem, niespodzianie usłyszałem
Chrobot, jakby ktoś nieśmiałym palcem skrobał znak na
drzwiach.
"Gość", mruknąłem, "tym sygnałem daje znać, że stanie w
drzwiach:
Skąd ten zimny pot i strach?"
Och, pamiętam: wlókł się żmudnie grudzień, jak to zwykle
grudnie,
Po podłodze pełgał złudnie żar, co gasł już w siwych
drwach.
I pragnąłem, by nieskory świt prześwietlił wreszcie story,
By oderwał od Lenory myśl zbłąkaną w niebios mgłach,
Od Lenory, której imię do tej pory śpiewa w mgłach
Chór aniołów w moich snach.
Lękiem się o serce otarł szelest purpurowych kotar,
Grożąc cieniem, mrożąc drżeniem, które niosło się przez
gmach;
By nad tętnem rozszalałem zapanować, powtarzałem:
"To gość jakiś tym sygnałem daje znać, że stanie w
drzwiach;
Tak, to późny gość" – szeptałem – "stanie wnet w
otwartych drzwiach;
Po cóż ten dziecinny strach?"
Czując, że znów głos mi służy, nie wahałem się już dłużej:
"Panie" – rzekłem – "czy też Pani – gościu, któryś pod
mój dach
Zbłądził – dowiedz się, mój panie, że to nocne
chrobotanie,
Gdy zabrzmiało niespodzianie, w ścianie jakby lub przy
drzwiach,
Wziąłem zrazu za szmer myszy" – tu otwarłem drzwi; lecz
w drzwiach
Mrok stał tylko, mrok i strach.
Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb
mroku,
Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich
snach;
Ale ciemność trwała niema, świadcząc, że za drzwiami nie
ma
Żywej duszy; tylko trzema sylabami poprzez gmach
Szept "Lenora!" niósł się z moich ust i echem poprzez
gmach
Wracał, drżąc w okiennych szkłach.
Zawróciłem więc od proga, czując, jaka mi pożoga
Duszę niszczy, jak się iskrzy głownia serca w gniewnych
skrach.
I znów chrobot przerwał ciszę: "Pewnie" – rzekłem –
"wiatr kołysze
Okiennicę, albo słyszę zgrzyt obluzowanych blach
Jakiejś rynny; ten niewinny chrobot przerdzewiałych
blach
To nie powód, by czuć strach".
Pchnąłem okno. I z łopotem skrzydeł, z czarnych piór
furkotem
Wdarł się przez nie szumnym lotem kruk, ptak święty w
dawnych dniach.
Musiał znać swą przeszłość – zatem, jakby gardził ludzkim
światem,
Z wielkopańskim majestatem zasiadł w ciszy tuż przy
drzwiach,
Na Atenie marmurowej tkwiącej w niszy tuż przy
drzwiach:
Siadł, a mnie ogarnął strach.
Lecz przemogłem trwogi władzę: komizm jakiś był w
powadze
Ptaka-starca, odzianego w zdartych piór żałobny łach.
"A to z waści kawał mruka!" – rzekłem kpiąco. – "Do
kaduka,
Tak wyleniałego kruka nie ma i na piekieł dnach!
Zdradź mi, jakie nosisz imię na Hadesu mrocznych
dnach?"
Kruk zakrakał: "Kres i krach".
Osłupiałem; czy to wszystko sen? jak mogło się ptaszysko
Tak odezwać, jak orator, co na wylot zna swój fach?
Choć w tym sensu było mało, przecież słusznie się
zdawało
Rzeczą całkiem niebywałą, że ptak, siedząc przy mych
drzwiach,
Na popiersiu marmurowym, bielejącym tuż przy drzwiach,
Kracze schryple: "Kres i krach".
Gęstą czernią na boginię cień rzucając, kruk jedynie
Parę słów wykrakał, jakby skakał w nich po kruchych
krach.
Potem milczał dłuższą chwilę – widać chciał rzec właśnie
tyle .
Lecz gdym rzekł: "Czy się nie mylę? czy zbłądziłeś pod
mój dach,
By mi zdradzić, jakie szczęście znajdzie drogę pod mój
dach?" .
Kruk zakrakał: "Kres i krach".
Słysząc znów tych słów dźwięk nagi, więcej w nich
znalazłem wagi:
Brzemię wróżby spadło na mnie, jak na trumnę spada
piach.
"Pewnie" – spróbowałem zatem – "te dwa słowa są
cytatem
Z wieszcza, znużonego światem, wciąż skąpanym w krwi i
łzach,
Z mistrza, który swoją lutnię stroił smutnie, cały w łzach,
Na dwa tony: .Kres i krach.?"
Lecz wciąż miał nade mną władzę komizm tkwiący w tej
powadze,
Przeto w kąt, gdzie bielał marmur i gdzie czerniał ptak
przy drzwiach,
Pchnąłem mój obity skórą fotel, by w nim wszcząć ponurą
Medytację nad naturą słów zrodzonych w zmierzchłych
dniach,
Zgłębiać głuchą wróżbę, którą ów ptak, w dawnych
czczony dniach,
Zawarł w krótkim: "Kres i krach".
Gdym brnął przez hipotez listę, kruk źrenice swe ogniste
Utkwił we mnie, jak szachista, gdy szyderczo syczy:
"Szach!";
Trwało to milczące starcie; spoglądałem nań uparcie,
Głowę wsparłszy o oparcie: skóra, pękająca w szwach
Lecz wciąż gładka, odbijała światło świec, a w czaszki
szwach
Huczał pogłos: "Kres i krach".
I pojąłem w owej chwili: już się nigdy nie odchyli
Na poduszki droga głowa, z iskrą światła w złotych
brwiach...
I załkałem: "Tak, niestety! Bóg cię skrapia wodą z Lety,
Aby obraz tej kobiety nie nawiedzał cię już w snach!
Tak, spal wszystkie jej portrety – wtedy ujrzysz w
przyszłych snach..."
Kruk dokończył: "Kres i krach!".
"Zły proroku!" – zakrzyknąłem – "czartem jesteś, nie
aniołem,
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy sztorm cisnął cię na piach
Mojej duszy, na wybrzeże, gdzie Samotność pustki strzeże
.
Zanim życiu sens odbierze Rozpacz, uśmierz w sercu
strach:
Jestże balsam w Galaadzie? Powiedz, bo mnie dręczy
strach!"
Kruk zakrakał: "Kres i krach".
"Zły proroku!" – zakrzyknąłem – "czartem jesteś, nie
aniołem,
Na to niebo ponad nami – na ten Boga wzniosły gmach –
Zdradź mej duszy, którą pali ból: co czeka na nią w dali?
O, gdybyśmy się spotkali z mą Lenorą w nieba mgłach!
Co mnie czeka, co ocali – czy Lenora w rajskich mgłach?"
Kruk zakrakał: "Kres i krach".
"Zgrzyt tych słów niech nam się stanie pożegnaniem, zły
szatanie!" .
Poderwałem się. – "Leć w zamieć, w zamęt, zgiń na
piekieł dnach!
Nie waż się uronić pióra – niechaj czarna twa natura
Sczeźnie, wroga i ponura; nie chcę widzieć cię w tych
drzwiach
Nigdy więcej! Wyrwij z serca dziób – i precz, bo stoi w
drzwiach..."
Kruk dokończył: "Kres i krach".
I wciąż jego czerń skrzydlata nie drgnie, jakby chciała lata
Spędzić nad Pallady bladym czołem, w niszy tuż przy
drzwiach;
I wciąż w oczach mu się żarzy demoniczny blask lichtarzy,
A cień kruka trwa na straży mojej duszy, która w snach
Miota się, lecz nie powstanie, bo wciąż jawi się w jej
snach
Krecha krwawa – kres i krach!
Kruk
Władysław Jerzy Kasiński
Raz – posępna północ była – gdym, znużony i bez siły,
Nad dziwnością obyczajów dumał, tych sprzed lat tysięcy,
Kiedym drzemał ( spać się chciało ), nagle coś w drzwi
zastukało,
Jakby pukał ktoś nieśmiało, delikatne czyjeś ręce.
"To gość jakiś snadź – mruknąłem – puka, czyż mu czas
poświęcę?
Tylko tyle i nic więcej."
Pamięć mnie nie myli złudnie, było to w noc głuchą
grudnia;
Po podłodze pełgał odblask węgli tlących w konań męce.
Patrząć, kiedy świt rozgorze, myślę: w księgach znajdę
może
Ulgę w smutku po Lenorze, promienistej i dziewczęcej,
Którą tak zwą aniołowie – moje już nie dotkną ręce
bezimiennej mgły dziewczęcej.
Szmer niepewny z mej alkowy, szelest kotar purpurowych
Dziwnej groźy dreszcz nieznany budził we mnie, drżały
ręce.
Chcąc więc stłumić serca bicie, powtarzałem sobie
skrycie:
"Gość pomyślał o wizycie, czeka, kiedy klucz przekręcę;
Oto wszystko i nic więcej."
Aż, wysiłek robiąc duży, nie wahając się już dłużej,
"Panie – rzekłem – czy też Pani, wybacz, proszę cię w
udręce,
Bo, by prawdę rzec, drzemałem, a tak lekko zastukały,
A tak słabo kołatały delikatne twoje ręce,
Że wątpiłem, czy cię słyszę." Drzwi otwieram: w sieni
wnęce
Ciemność była i nic więcej.
Patrząc w ciemność tę głęboką, stałem ze zdumieniem w
oku,
Sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić;drżąc
w zwątpień męce.
Cisza była niezmącona, nie szedł żaden dźwięk z jej łona.
Rzecz jedyną wymówiono: imię zjawy mej dziewczęcej;
Jam to szeptał je i echa szept: "Lenoro!" brzmiał we
wnęce –
To jedyne – i nic więcej.
Do pokoju się cofnąłem, ogień płonął mi pod czołem.
Wkrótce znów pukanie słyszę, lecz głośniejsze niż we
wnęce.
"Pewnie – rzekłem, z bladym licem – to coś u tej
okiennicy,
Trzeba zbadać tajemnicę, serce ścichnie." Wzniosłem
ręce.
"Trzeba zbadać tajemnicę..." dziwny skurcz uczułem w
szczęce.
"To wiatr wieje pewnie – coż by więcej?"
Okiennice-m pchnął; wnet z trzepotaniem i furkotem,
kruk majestatyczny wkroczył, święty ptak sprzed lat
tysięcy.
Nie ukłonił mi się mile, nie zatrzymał się choć chwilę,
Z miny – lord (powagi tyle), jeno wprost w wejściowej
wnęce
Wczepił szpony w biust Pallady, co nad drzwiami stał we
wnęce;
Uczepiony stał – nic więcej.
Ptak z hebanu bałamutny precz odegnał nastrój smutny,
Przez powaśne swe decorum zbudził myśli wręcz
chłopięce.
"Choć czub zdarto waszej mości – rzekłem – obcyś
trwożliwości.
Z brzegów nocy straszny gościu, powiedz, gwoli mej
podzięce,
swe rodowe miano, które tam, w Hadesu mrokach
świecą."
Kruk odrzecze: "Nigdy więcej."
Zadziwiło mnie ptaszysko, że przemawia tu, tak blisko –
Choć z niewielkim sensem wprawdzie odrzekł mi ten dziw
zwierzęcy.
Chyba przyznać mi możecie, że z żyjących nikt na świecie
Tak wybranym nie był przecie: ptaka mieć w wejściowej
wnęce
Czy też zwierza, na popiersiu, w górze, tuż w wejściowej
wnęce
Który zwie się "Nigdy więcej".
Lecz Kruk nad rzeźbioną głową wyrzekł tylko jedno słowo,
Jakby duszę w nim wylewał, jakby mi ją oddał w ręce.
Więcej nie miał rzec ochoty, nawet skrzydłem nie
trzepotał –
Ażem ledwo wymamrotał: "Opuścili mnie odmieńcy –
Druhy – jutro on opuści, jak nadziei rój chłopięcych.."
Na to ptak rzekł: "Nigdy więcej."
Zaskoczony że w tej ciszy takie trafne słowa słyszę:
"Bez wątpienia – rzekłem – tyle jeno przejął on, nic
więcej,
Od nieszczęśliwego pana, co, przez mściwy los ścigany,
(Los dogoni – rzecz to znana), poniósł brzemię swe w
udręce,
Swoim snom Requiescat śpiewał, refren – w melancholii
męce –
O tym "Nigdy więcej".
Zmuszał smutne me oblicze zdobić w uśmiech ptak
zwodniczy.
Pchnąłem fotel wyścielany tam, gdzie biust i ptak we
wnęce,
Potem, tonąc w aksamicie, nanizywać jąłem skrycie
Was, me sny, co w duszy lśnicie, myśląc, co ten sprzed
tysięcy
Lat złowieszczy ptak pokraczny, zmora, zwid sprzed lat
tysięcy,
Myślał kracząc: " Nigdy więcej."
Myśląc o tym się urzekłem, ani słowa doń nie rzekłem,
Zaś ptaszyska wzrok płonący pierś mi piekł coraz goręcej.
Zgadywałem to i owo, błogo zanurzony głową
W poduszeczkę welwetową, którą lampy blask najwięcej
Pieścił, w miękkie te fiolety, gdzie nie złoży, ach, już
więcej
Ona głowy swej dziewczęcej!
Pokój się napełnił wonią, co szła z kołysanej dłonią
Serafina kadzielnicy – jegoż kroki tam, we wnęce?
"Nędzny! – krzyknę. – Przecz Bóg ciebie zesłał? na
aniołów niebie!
woda z lety niech pogrzebie pamięć o niej, którą święce!
Pij! Zapomnij o Lenorze i mnie daj nepenthes w ręce!"
Kruk odrzecze: "Nigdy więcej."
"O, proroku, zło uparte! – mówię – ptakiem-żeś czy
czartem!
Piekła gońcem czy sztorm ciebie na brzeg cisnął,
potępieńcze.
Opuszczony, lecz zawzięty, na brzeg pusty i zaklęty,
Gdzie ten grozą dom objęty – szczerze mów, ja błagam w
męce!"
Zali jest w Gilead balsam? – powiedz, powiedz, błagam w
męce!"
Kruk odrzecze: "Nigdy więcej."
"O, proroku! zło uparte! – rzekłem – ptakiem-żeś czy
czartem!
Na to niebo tam i Boga, co go wespół z tobą święce!
Duszy w jarzmie smutku powiedz: w raju, co się eden
zowie,
Czy te, którą aniołowie zwą Lenora, moje ręce
Dotkną, czy obejmą święta, ten promienny cud
dziewczęcy?"
Kruk odrzecze: "Nigdy więcej."
"To, coś rzekł, rozstania znakiem będzie – diaskiem żeś,
czy ptakiem!" –
Wrzasnę. – "Wracaj w jądro burzy, w mrok Hadesu,
potępieńcze!
Nie roń piór, nie zostaw śladu po twym kłamstwie, pełnym
jadu!
Nie mąć ciszy tej swą zdrada! Porzuć biust, gdzie tkwisz
we wnęce!"
A Kruk odrzekł: "Nigdy więcej".
I Kruk nie drgnie nawet wcale: siedzi stale, siedzi stale
Na Pallady bladym biuście, ponad drzwiami w izby wnęce.
Jego wzrok nieporuszony snem lśni, jaki śnią demony.
Lampa rzuca blask przyćmiony i w dół spływa cień
zwierzęcy.
Z tego cienia na podłodze duszy mej już żadne ręce
Nie podniosą – NIGDY WIĘCEJ.
Kruk
Zenon Przesmycki
Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział
sobie
Nad księgami dawnej wiedzy, którą wieków pokrył kurz –
Gdym się drzemiąc chylił na nie, usłyszałem niespodzianie
Lekkie, ciche kołatanie, jakby u drzwi moich tuż.
"To gość jakiś – wyszeptałem. – Puka snadź przy
drzwiach mych tuż.
Nic innego chyba już".
Ach – pamiętam, jakby wczoraj – była przykra grudnia
pora,
Głownie mrąc to cień rzucały, to blask jakichś krwawych
zórz.
Tęsknom czekał, by świat biały błysł, bo księgi nie
sprawiały
Ulgi w mej boleści stałej, odkąd znikł mój anioł stróż,
Dziewczę słodkie, które zwie Lenorą anioł stróż...
Tu bez nazwy ona już!
Strach zdejmował mnie nieznany, pełny grozy
niezbadanej,
Kiedy u drzwi zaszeleścił purpurowy kotar plusz:
By ukoić serca trwogę, rzekłem sobie: "Pojąć mogę:
To podróżny – zgubił drogę – zbłąkał się wśród śnieżnych
wzgórz...
W drzwi me puka, Zabłądziwszy pośród białych śnieżnych
wzgórz...
Tak – nikt inny chyba już!"
Więc nabrawszy męstwa wstałem, z ugrzecznieniem
mówiąc całem:
"Panie albo pani, błagam, nie obrażaj się ni chmurz,
Bo zasnąłem ze zmęczenia, a twe lekkie uderzenia
W drzwi mojego tu schronienia nie zbudziły mnie. Więc
cóż
W tym dziwnego, żem nie słyszał?" Tu otwarłem drzwi – i
cóż?
Ciemność w krąg – nic więcej już.
Patrząc w mrok ten na wsze strony, stałem trwożny i
zdumiony,
Rojąc mary, jakich dotąd głąb nie znała ludzkich dusz.
Lecz milczenie głuche trwało, ciszy nic nie przerywało,
Tylko lekki szept nieśmiało drgnął: – "Lenora?" – gdzieś
tuż, tuż.
Tom ja szepnął – i: "Lenora!" – wyszeptało echo tuż.
Tylko to, nic więcej już.
Powróciwszy do pokoju, w niesłychanym już rozstroju,
Posłyszałem znów stukanie, jakby gdzieś przy ścianie
wzdłuż.
"Pewnie – rzekłem – coś kołacze w okno: wiatry snadź
tułacze?
Zaraz, co to jest, zobaczę, nie bij, serce, ni się trwóż –
Wnet wyjaśnię tę zagadkę, serce, nie bój się ni trwóż.
Tak, to wiatr – nic więcej już!"
Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydły, z
majestatem,
Wzleciał ciężko Kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg
zamglonym
I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych
kruż –
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch
kamiennych kruż.
Usiadł tam – nic więcej już.
Ptak ten sprawił, że przy całym rozsmętnieniu mym
musiałem
Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,
Widzę, stary, chmurny ptaku, co – choć piór już ani znaku
Na swym czubie – szukasz szlaku wśród posępnych nocy
mórz?
Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy
mórz?"
Kruk rzekł na to: "Nigdy już!"
Zadziwiłem się nie lada, że ptak tak wyraźnie gada,
Choć żem jego odpowiedzi nie mógł pojąć ani rusz,
Boć to przyzna nawet dziecię, że nikt z ludzi dotąd w
świecie
Nie oglądał chyba przecież ptaka przy drzwiach izby tuż.
Ptaka, co by przed nim usiadł na popiersiu przy drzwiach
tuż.
Z takim mianem: "Nigdy już".
Ale Kruk ten z łysą głową wyrzekł jedno tylko słowo,
Jak ci, którzy w jeden wyraz całą głąb wlewają dusz.
Potem milczał znów nieśmiele, Pióro mu nie drgnęło w
ciele,
Aż gdym szepnął: "Przyjaciele opuścili mnie wśród burz.
I on też za dniem mnie rzuci, jak Nadzieje pośród burz".
Ptak mi odrzekł: "Nigdy już!"
Zadziwiony niewymownie odpowiedzią tak stosownie
Wyrzeczoną: "Widać – rzekłem – umie tylko to. A nuż
Dar to pana, co w niewoli poznał tylko to, co boli,
I swe pieśni jął powoli echa kłaść przeżytych burz,
Aż pieśń każda w smętnej zwrotce brzmiała niby echo
burz:
"Nigdy, nigdy, nigdy już!""
Lecz że w rozsmętnieniu całym wciąż się z Kruka śmiać
musiałem,
Przysunąłem miękki fotel na wprost ptaka, do drzwi tuż,
I usiadłszy nań co żywo, jąłem myśli snuć przędziwo,
Co te stare, chmurne dziwo, czarne jakby piekieł stróż –
Co ten ptak złowróżbny, groźny, czarny jakby piekieł stróż
–
Mniemał, kracząc: "Nigdy już!"
Myśląc, czego to oznaka, nie mówiłem ni do ptaka,
Który swe płonące oczy w serce wbijał mi jak nóż.
Tak siedziałem, wsparłszy głowę o poduszki fioletowe,
A blask lampy światło płowe lał na ich matowy plusz.
Ach, niestety, Ona o ten fioletowy, miękki plusz
Skroni swej nie oprze już!
Wtem powietrze się zamgliło, jakby wkoło się dymiło
Sto anielskich trybularzy, tchnących słodką wonią róż.
"Bóg na bóle, co trapiły serce, lek ci zsyła miły –
Zawołałem – zbierz swe siły i wspomnienia ciężkie zgłusz,
Wdychaj lek ten i wspomnienia o Lenory stracie zgłusz!"
Kruk zakrakał: "Nigdy już!"
"Zły wróżbiarzu – rzekłem – ptaku czy czarciego sługo
znaku!
Czy cię szatan przysłał tutaj, czy pęd wściekły zagnał burz
Na brzeg smutku i boleści, gdzie żal tylko pustka mieści,
Gdzie noc każda zgrozę wieści – powiedz, błagam, wzrusz
się, wzrusz!
Jestże, jestże balsam w Gilead? – powiedz, powiedz,
wzrusz się, wzrusz!"
Rzekł Kruk na to: "Nigdy już!"
"Zły wróżbiarzu – rzekłem – ptaku czy czarciego sługo
znaku!
Na to niebo, co nad nami, i na Pana ziemi, mórz
Powiedz duszy mej zbolałej, czy w Edenie szczęścia
chwały
Znajdzie dziewczę, które biały zwie Lenorą anioł-stróż,
Dziewczę święte, słodkie, które zwie Lenorą anioł-stróż?"
Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!"
"Niech to będzie pożegnanie – krzyknę – ptaku czy
szatanie!
Precz na burzę, na plutońskie brzegi czarnych nocy mórz!
Niech mi żadne czarne pióro nie przypomni, jak ponuro
Mroczysz wszystko kłamstwa chmurą! Ruszże się z
popiersia, rusz!
Wyjmij dziób z mojego serca – i rusz się z nade drzwi,
rusz!"
Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!"
I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch
kamiennych kruż,
Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła spod rzęs
chmury
Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
Nie powstanie – Nigdy Już!
Kruk - Edgar Alan Poe
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Noc już była, północ zgoła; rozmyślałem w pocie czoła
Nad trwożliwą tajemnicą z dawna zapomnianych ksiąg,
Przysypiając niespodzianie, gdy rozległo się pukanie,
Jakby ciche chrobotanie w mój samotny, senny dom.
"Jakiś gość", powiadam sobie, "w mój samotny stuka dom,
Nocny gość - i tylko on".
Ach, dokładnie to pamiętam: zima, grudzień, noc posępna,
Ogień, co dogasał w mękach, słał na ziemie legion zmor.
Nagle zapragnąłem świtu, wiedząc, że już nie wyczytam
Z ksiąg pociechy i dosytu po najmilszej mej Lenore!
Tej, o której aniołowie jedni mówią dziś
- Lenore -Ja już nigdy! Nevermore!
Skrzętny, smętny, jedwabisty szelest zasłon płomienistych
Płoszył, groził, budził jakiś lęk nieznany dotąd mi,
Więc, by serce oszalałe uspokoić, powtarzałem:
"Puka ktoś - a ja zaspałem. Puka ktoś do moich drzwi.
Zagapiłem się, zaspałem, a tu puka ktoś do drzwi!
Nocny gościu - czy to ty?"
Zaraz jednak, czując w duszy nowy przypływ animuszu,
"Panie!", mówię, "czy też - Pani! Wybaczenia udziel mi,
Gdyż jest faktem, że drzemałem i pukania nie słyszałem,
Było bowiem tak nieśmiałe twe pukanie do mych drzwi,
Żem nie wiedział - czy je słyszę, czy to tylko mi się śni
-Otworzyłem. Noc i mgły.
Martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem,
Tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt.
Ciemność była niewzruszona Cisza była niezgłębiona.
Tylko ciszy szept - "Lenora!" - zjawił się i zaraz znikł.
To mój własny szept - "Lenora!" - echo oddawało mi.
Echo. Ciemno. Nocne mgły.Drzwi zamknąłem.
Stoję w cieniu, z biedną duszą na ramieniu,
Gdy wtem słyszę znów pukanie, donośniejsze niźli wprzód.
"To z pewnością coś na dworze, coś u okna wisi może;
Sprawdzę, co też to być może i wyjaśnię cały cud.
Tylko serce uspokoję i wyjaśnię cały cud:
Wiatr kołacze do mych wrót.
"Szarpię okno - nic! - a potem z wielkim szumem i trzepotem
Kruk postawny wszedł do środka, zwiastun dawnych, świętych
dni.
Ni dzień dobry, ni ukłonu, tylko wzleciał bez pardonu,
Jakby był u siebie w domu, nad komnaty mojej drzwi.
Na Pallady siadł popiersiu, które strzegło moich drzwi.
Przyszedł, wzleciał, siadł i tkwi.
Był mój gość ebonitowy tak dostojny i surowy,
Żem uśmiechnął się wbrew sobie i tak mówię, czyniąc skłon:
"Chociaż łeb twój łysy nieco, widać żeś jest nie byle co.
Groźny, górny i złowrogi - skąd przybywasz? Jak cię zwą?
Czy z plutońskich brzegów nocy tu przybywasz? Jak cię zwą?"
"Nevermore!", powiada on.
Zadziwiłem się niezmiernie, że przemawia tak misternie,
Chociaż sensu w jego mowie nadaremnie szukać by,
Bo czyż widział kto nad drzwiami, na popiersiu Pallas pani
Ptaka, który by powiadał wprost, że imię jego brzmi
-Ptaka, czy też inną zgoła bestię, której imię brzmi
"Nigdy więcej?"
Chyba nikt.A kruk sterczał niewzruszenie na Pallady biustu
scenie,
Rzekłszy jedno tylko słowo, jakby duszę zawarł w nim.
Ani słowa już nie wznieci, nieruchomym ślipiem świeci,
Aż szepnąłem: "On odleci, rzuci domu mego próg.
Zniknie za dnia jak nadzieje, rzuci mój samotny próg".
"Nevermore!", zakracze Kruk.
Wypowiedział to tak nagle, tak dorzecznie i dosadnie,
Żem aż drgnął, lecz myślę zaraz: "Jedno słowo tylko zna,
Widać jego pan poprzedni, bólem zdjęty, błędny, biedny,
Sforą plag prześladowany, wciąż powtarzał tylko to
-Lotnych plag ścigany sforą mówił w kółko tylko to:
-'Nigdy więcej! Nevermore'
Uśmiechając się wbrew sobie kruczoczarnej tej osobie
Miękki fotel przysunąłem gdzie popiersie, ptak i drzwi
I w poduszki zapadając, wnet zacząłem łączyć w całość
Luźne myśli, pragnąc dociec, co też ów z zaświatów ptak,
Miał na myśli, mówiąc tak.
Tym swe myśli zatrudniłem, lecz nic głośno nie mówiłem
Do ptaszysko, co płomiennym okiem świdrowało mnie.
Snułem racje i dowody, głowę wsparłszy dla wygody
Na obiciu aksamitnym, gdzie blask lampy ślizgał się;
Tam, gdzie ona swojej głowy, gdzie blask lampy ślizga się,
Nie położy już - o nie!
Wtem w powietrzu gęstym, parnym - woń kadzideł
niewidzialnych;
Puch kobierca stopą smukłą musnął Seraf, co je niósł.
"Przez anioły, znaki święte, Pan Bóg zsyła ci nepenthes!"-
zawołałem w głos - "Nepenthes, byś zapomniał o Lenore!
Pij, nieszczęsny, pij nepenthes, i zapomnij o Lenore!"
Kruk mi na to: "Nevermore!"
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z
dziobem,
Czy Kusiciel, czy kurzawa śle cię tutaj na mój próg-
O! Sterany, lecz nietknięty! - na bezludny ląd zaklęty,
Na ten dom mój grozą zdjęty - mów mi prawdę, błagam, mów:
Czy jest balsam w Gileadzie, abym ją zapomnieć mógł?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z
dziobem,
Na to niebo wysklepione, gdzie nasz wspólny mieszka Bóg
-Czy w Edenie Żyje ona? I czy wezmę ją w ramiona,
Tę, o której tylko anioł po imieniu mówić mógł?
Moją świętą, jasną, czysta, gdy w Edenu wejdę próg?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Gdy tak twardy jest twój upór - precz stąd, diable! precz stąd,
kruku!
Wracaj w burzę, skąd przybyłeś i w plutoński nocy brzeg!
Czarne pióro niech, mój panie, nawet tutaj nie zostanie
Na pamiątkę tego kłamstwa, którym uraczyłeś mnie!
Zabierz dziób z mojego serca i Pallady opuść biust!"
"Nevermore!" - Więc nigdy już?
Zamilkł po tej odpowiedzi i wciąż siedzi,
i wciąż siedzi,Na Pallady biuście bladym; nad nim lampy złota
kruż.
Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon
rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie - zawsze już.