Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2
Edward Balcerzan
Granica
na
moment
wiersze przekłady pastisze
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
4
MOJE BOGACTWO
To przez wasze słowa trzeba się przebijać
przepływać jak przez kłęby płócien historycznych
uzbrojonych im głębiej
tym obficiej w szkarłat
przegryzać się przez zaspy
naniesione z wojen
zwiane z tak położonych
miasteczek
że nawet korzenie roślin
wertują w ich dziedzińcach cenne
starodruki
być jak lekko uniesiona głownia
stacji kolejowej ten płonący łeb
nad samotną polarną siedzibą
waszych myśli wyczerpanych
głębokimi wiadrami cynowego wiatru
wydobywać bogactwo
ciężkie i niczyje
5
Zbrodnie
6
OBRÓT MYŚLI
Na dziedzińcu powietrza który płynie z okien
obca gęstwina słów źle zrośniętych myśli
obłędna jak blask
tłuszczu na starej broni
gonitwa czarnych ziaren filmu
falującego w ułomnych
wiosłach krótkiego deszczu
Przenikasz w srebrne zgliszcza tego szumu
Wkraczasz w falę tak zadymioną związkami żelaza
jakby w niej stał telewizor pełen zamieszek
ulicznych
Twój mózg
to ciała zapaśników stopionych ze sobą
jak wosk
Obrotem myśli
rozbudowujesz własne zdanie
Sprężyny twoich fal
głosowych
biegną między stadionami
krążącymi gwarem jak słonecznik
Ich wir
wysadzany grzbietami katedr
jeszcze kruchy
a już tonie – rozkręcony miedziak
w szumie swych przezroczystych obręczy
7
GRANICA NA MOMENT
1. Przenośnia
W ten otwarty jak przerębel obszar
językowy
na jego dno aż po korzenie słów
spuszczono prosto z mapy żaluzję granicy
Z jej łańcucha gór Dzwoniły rdzawo
wstrząsając pszczelim plastrem płótna
Niby odcisk
tańczącej na stole monety
rozplata się wokoło brzęcząc swym najbliższym
otoczeniem
Niby pasiak
biegnącego chyłkiem w oczach lasu
tuż przed psem
skalistym, zadyszanym potokami
W tę dwujęzyczną, dwuplemienną topiel długo
znoszono z mapy koszykami tusz
błękitny, rzeczny – i nizinny, miałki
Nie była to przenośnia łatwa choć odwieczna
2. Rozdwojenie
I teraz jest granica obszarem osobnym
który po brzegach ma granice własne, węższe
jak dwa węże unoszące łby nagich pagórków
I w mgłach powiększa się o własną czujność
ostrego jałowca
jego zapach w świeżych śladach butów
gdy przelewały tutaj krew
a teraz jak wazony granatowe stygną
pośród poległych, zgrzanych jeszcze skór
Granica, linia
bezgraniczna w korzeniach i chmurach
rozdwaja się w dwujęzyczności tak
głęboko
że te same, ślepe przecież krety
wychodzą jakby w innej naraz pomyślane glebie
8
dwubrzmiące i dwuznaczne, aż dwumyślne
I znikają rozdarte krojem liternictwa
Głos jest tutaj pęknięciem. Słowo rozpadliną
9
POROZUMIENIE
niczego mówię czasy są ciekawe
A jemu zaraz w mózgu zegar Asocjacja
niby słoneczny i w mróz i w znaczeniu: radosny
a nieustannie wskazówkami przesypuje piach
ba: całe wydmy
ba mało: truposze tych wydm
I tak mu bije
w oczy
nie nie zegar mówię co wam czasy czasy
A? aha zrozumiał to ha jest mu dźwięczne
jak b jakby się wciąż odpędzał od
zegarmistrzostwa
Ciekawe godzi się i grzebie w tym „ciekawe”
i dogrzebuje się w nim cieczy ciekliwości wód
źródlanych
i znów są z jednej strony w znaczeniu: trzeźwiące
w błysku mroźne ba: w krach
a jednocześnie z drugiej od tego grzebania
morowe pełne bydła
co wam teraz już cierpnę strzeliło do głowy
A jemu zaraz w myśli wycior pakuły i mózg
... i tej iskrzącej znaczeniami strzelaninie
tym wyładowaniom
lamp kineskopowych słów
nie widać końca
I czasu nie słychać
10
WYWÓZKA WOZU
z Tichona Czurilina
Złote głodne powłóczyste wlokło –
Chłodość, młodawość: błogowiasto, łój.
I oto, tego, – mitręg: wywłoką
Około wypełzł wóz.
Zawracajże, zatraceńcze czarcie!...
Przykróć, przykróć, strupieniasty: mogilno!!
Czarnyć
Wóz, jak miasta kości czarne pod gliną.
A drożyny, żyrodny krewniaku: błooockie.
A ludziska! rogate, kreeewkie.
A i my, żywicielu, – tlący się za ćmi.
I zaćmiło, zaskrzypiało, zapiało: rychło-chórrry
I wóz – i przewóz – i kości-miasta: – do góry – i gorą!
11
ZBRODNIE
Przedmioty które uczestniczą w zbrodni
Kamień włosy dłoń
a tylko włosy mają wyrazistość
kłębka strun
co pozostaje z rozbitego materiałem
wybuchowym fortepianu
kamień jest
na oko lekki tekturowy
dłoń jest mglista
jak bijące z sykiem w nasyp świstki pary
rzeczy
uwikłane w zbrodnię
nie należą do niej
To ona dopiero nadaje
kamieniowi swoją zbrodniczość swój znak
bo w nim samym
w najtajniejszych krwawych przecież skamielinach
nie powstaje żadna myśl o zbrodni żaden
kamieniołom
W dłoni opuszczonej na ziemię jak ogród
w którym kwitną paznokcie jak tłuczone szkło
zasiewa też swój system znaków swe numery tuszem
choć prześwietlona do krwi i do miejsc
krajobrazu
odbitego w niej szpadlem od kości
dłoń nie ma w sobie bodaj kropli jadu
bodaj skóry
zbrodni
która
dzieje się ponad rzeczami jak słowo
i jeżeli nawet gaśnie
nam w ustach jak wapno
jeżeli włosy w niej spalają całe fortepiany
dymu my
my nie widzimy nie słyszymy nie czujemy zbrodni
pokorni
usiłujemy ją zrozumieć
poznać jej alfabet
czytać pisać
12
OPIS WYDARZEŃ
Tego się nie da opisać
w powietrzu Jak papier
opisuje z balkonu kwitnący wielościan
gałęzi
Tego jest morze
Powiedz jak by to ująć
sobą
swym steranym spojrzeniem
swym starannym słowem
Tego jest
nie góra wprawdzie lecz płaskowyż
Czym to przeczuć
na wylot
ognia
z tego gniazda
Z tego gniazda karabinów maszynowych
Po omacku wertepami cichcem
przeszyć się na drugą stronę
jego łuku
Tego jest cięciwa
To jest mgliste
Na tym ani polegać
Ani polec
13
KOSZTEM MYŚLI
Gdy wypełniam składnię tego zdania:
ODBYWAMY SIĘ CZYIMŚ KOSZTEM
sypiąc arrasy kruszcu do jego składnicy
zasklepiając trzy kolejne lochy głoski „Y”
towarem migotliwym jak tłum
że rozszerzyły się źrenice „O” i „O”
a już po brzegach po okolach znaczeń
trzasnęły krótkie ogniska
z ich (tych brzegów) łokci
(z tych okoli tłumu)
bo to i w słowie „zasklepiając” brzęczy teraz
złotówkami inne słowo: „sklep”
a i sklepienie się nasuwa
jako nazwa i jako pułap
szeleszcząc
rzeczułkami lepu na muchy aż złoto
Więc gdy w okratowaniach
trzech kolejnych „M” tego zdania:
ODBYWAMY SIĘ CZYIMŚ KOSZTEM
zawisły takie oto
obrazy
takie oto znaki
oto zabarwienia
uczuciowe
to kosztem innych znaków obrazów zabarwień
Kosztem góry innych kosztowności
której mi teraz ani zakosztować ani
dostać
Chyba żebym się rodził i rodził bez końca
14
Z ŻYCIA SŁÓW
Słowa które nie pojawią się w tych zdaniach
rozwiniętych jak bandaż
jak instynkt pełen kluczącego ptactwa krwi
Tak ciepłe
Zdania które teraz nie są pomyślane
jako klarowny metal dla chłodnej konstrukcji
tego wiersza
pochylonej w waszą stronę
które nie dobiegają
z rozmów toczących się za oknem jak gumowe koło
Słowa te żyją we mnie w ciasnocie
umysłu Ich światłe kolonie rozumne
o starej
– wśród odciśniętych pod ziemią owadów –
kulturze
notowane tylko pustą kroplą miejsca
nic nie znaczą nie dziwią się sobie
W jakim płyną języku czy w języku ognia
który suszy się porozwieszany
na obu gałęziach
mózgu
Przez co się odmieniają czy jak kora
przez bijące w pniu sokiem
zegary
Skąd przychodzą do głowy i kołyszą w oczach?
15
My
16
POCZĄTEK MYŚLI: „MY''
Bogusławie
„My” – to początek słowa „myśl”
osobne
od każdego z nas, odmienne
przez ile już pór jego lotu, ile piór, zadrapań
na czerpanym po kolana śniegu, po zeszytach
lasów
poplamionych do czerwieni słońcem, w gęstych zszywkach
ścieżek; piór
gdy te szybują w oknach papeterii, niby liść
skreślony ręką
na dół
aż pod dom
z dzwonem światła w środku, w którym zatopieni
jak i on w dno podłogi, my w jego bursztynie
odczytujemy z tego wiersza myśl
po myśli
17
OŚ
Jeżeli ją odwlekam
w cień jak
pełen pulsujących mechanizmów kufer
w płytkiej pianie drewna w tamponach zawiasów
jeżeli ją gubię tę myśl
a ona sama
buduje się w odżywczym cieniu mózgu
szeleszczącego jak okrągła gałąź
sama
ukręca z piachu krwi swe
chybotliwe trapy
skoro zapominam
o jej wyporności jej martwym
tonażu
jak gdybym nigdy przedtem nie odczuł tej łajby
która pocięta nawet na żyletki – pływa
po pamięci
wyrywając kotwice z korzeniami fal to
p r z e i s t o c z e n i a t e
przemiały
nie odbywają się od razu Czeka się
na uchwycenie ich podobieństw
– w sieć –
i rok i dłużej
w strumień kół od krzemieni
idących skojarzeń od iskier od jaskrów
ich jaskrawego pokrowca
ich lnu
z którego dalej (konsekwentnie) kroi się
już na powierzchni oczu przenikliwy
wciąż od nowa
upodobniony do wysepki mózgu
o b r a z ś w i a t a
o b r a c a s i ę n a o s i
tego podobieństwa
poskrzypując
po skrzy
18
TRANSMISJA GESTU
ten gest
kiedy to dłoń wygasa jakby
na dmuchawcu strąconego z procy skrzydła
mijając w locie w dół drobną monetę
rozmienionych słońcem jezior
na orły i reszki
resztek zabudowań
gest słowem
odwrócony
jakże ten jego ptak
mógł przywędrować do mnie stamtąd
w prostej linii ojców
odwracając nie zbiorniki wody już
lecz cały czas
na stronę przestrzeni
lata całe
na szron by jakoś związać
słup ze słupem
milowego dymu
ileż razy
zrywał się – i w sieci czyich oczu? – to u łoża
położony pod głową jak książka
to w poszyciu kolaski
furkocącej płomykami historycznych bitew
co oznaczał
może zbrodnię
jak narąbać jego skrzydeł na schronisko
dla nas tu i teraz
19
KRYTYKA NIEDOCIĄGNIĘĆ
Bogusławie
Nawet śnieg ma swoje płaszcze niedociągnięć
gdy sypiąc jak z rękawa uchyla nam rąbek
rzęsy
A co powiedzieć o podartej jak list
roślinności?
a którędy ucieka myśl
przerwana w pół kuli?
Stoimy w tym szeregu
niedociągnięć
bez światła
między wyrazami
naszych twarzy
bez leciutkiego jak papier prześwitu
W linii ciągłej
obawy o nasze
sny powiązania tętnice
Usta w usta
I słowo w słowo
tłumaczymy nieciągłość tego otoczenia
tej jamy wirującej
na głos
który zaciąga się głęboko struną
Przekładamy każdą z oznak nieciągłości
na śnieg
który ciągnie po oczach od mrozu
a jednak nie dociąga w śladach opon
bieli
Stoimy w nim bez słowa ty ja
światło między tymi zaimkami
światło w tej sytuacji jest pianą niszczącą
nadciąga od ziemi
wdziera się i gaśnie
20
LECĘ
z
Wasyla Kamieńskiego
Lecę nad jeziorem
Latajemność spełniam
Lecinny duch
Leci ze mną
Lotlistowie w myślach
Lecimyśl odbijam
Lotki oczu głębokie
Lotupewne stateczne.
Lotocean obszar.
Lecistna radości
Leciwiednie ulatać
Lecinnianą wiosną.
21
13 X 1967
Pruszy szkło. To stuknęła trzydziestka
we mnie i nie opodal i tam
– we mnie
w sennych szuwarach obu zatok
czołowych
które teraz bledną
pod pacami o zachodzie półmilionowego miasta
– nie opodal
w oczach twoich
skupionych jak trawa
– jeszcze tam
gdzie w śniegu stygną ślady
mózgowych opon konstrukcji i tam
gdzie nawet karta brudnopisu
raz usiana
drobnymi oznakami życia jest
nieodwracalna
To stuknęła trzydziestka. Pruszy szkło
powiększające, szkło powiększających się
jak plama krwi pojazdów
22
Poezja ciemna
23
EROTYK ŚCIENNY
Nie bał się
śmiałych scen erotycznych
Kontaktu
dotykał tak że ściana
północna
od ulicy w pociągowych zaspach
psów śniegu
od środka zaspana
jeszcze: ta
ku której drgają kajaki wywrotnych busoli
kołysane od zaspy do zaspy przegubu
uchylała wszystkie swoje
cegły
niechodliwe przecież
a przewertowały
cały szmat
On nie unikał
symboli obiegowych erotyzmu
Sam każdy
usiłował parokrotnie obiec
niby klomb
kontaktu
R z e c z j a s n a
wszystko tu w źródle prądu
a nad ptakami ściennej delty światła
chciało się odświeżyć
w żarówce promieniował sajdak kupidyna
złociste pszczół gałęzie szły na chrust
topiąc się już nie w wosku lecz w toposie
I wtedy zaczynała się rzecz ciemna
24
NOC KU WIOŚNIE
z Gennadija Ajgiego
ciemno w sieni
w odzieży jest budzące przestrach
od drzewa albo od zwierzyny jakiej
gorejącymi wysepkami
zagrażające rozumowi płynie
odległy krzyk koguta znaczy osypisko
spełzającego kłębka ziemi
i ciemność chroni własne słupy i zapadnie
przyciągnięte z daleka niewiadomym ogniem
by miejsce białym dać równinom
polany krańce zacieniować
25
KTÓRA POEZJA CIEMNA
W jego słowach zadomowiła się ciemność
Ładne rzeczy
kryształy wiersza: świerki
w stojącej dotąd kotlinie wysoko
górskiego powietrza
które tak ciepło stroił
uderzając w samogłoski niskie
jak instynkt
staną teraz całe w szybach
czarnej jagody
całe w kopalniach
rozstrojonych dynamitem pianin
że gdy dobędzie nawet stamtąd
słowo „słońce”
igliwie promienistych dawniej strun
głosowych
zaniesie się samym pyłem
Rzeczy osobiste: życiorys
ta rycina suchą igłą
w której migotliwsze co rok rysy twarzy
szumiały przecież przez okrągłą
gałąź
będą teraz niby rzeczy pościelowe
zadomowionej ciemności
że gdy spojrzeć tam pod spód
po brzegach choćby jaśniejszego
słowa „oko”
ciemność ściele się i ściele
ścianą odbitego śniegu
Pozostaną mu już tylko rzeczy wzniosłe
po ciemku
będzie chciał je wynieść
ponad słowo
Sam przygaszony sam pogorzelisko
26
ALTÓWKA
z Gennadija Ajgiego
ptak czarny tutaj się zagubił
o światły mnichu galerii
i śniegu strzęp jak odznaczenie gwiazdą!
zrywając się od gryfu
padają listwy osiedli
tu w obejściu które dawno pustoszeje
i drewno lubi wywichnięcia drewna
aksamit jedwabiu skrawki
a struny niech wyraźniej kładą się na księgi
oświetlone śniegiem na dachu
przez okno
27
Cudze słowo
28
BEZPOŚREDNIOŚĆ
...nasze tęsknoty do bezpośredniości Żeby:
linijkę myśli cieńszą niźli wnętrze igły
i jeszcze:
cieńszą niż lekarstwo drążące jej glebę
a nawet:
niż poszarpany jak drzewo iglaste seledyn
tego lekarstwa
bardziej włoskowatą
przewlec przez myśli wasze bez pośrednictwa
metalu – strzykawek – transportu
...nasze nadzieje na pokonanie przestrzeni
by biegnąc
przez oświetlony ptakami z prześwitów papieru
czarnoziem farb drukarskich
w którym grzęzną karoce ozdobnej kursywy
ba: w którym strzelają
myślniki – domyślne – myśliwe
(że przychodzi nam na myśl nie to czego chcemy)
nie połamać jej (tej myśli)
kołem
...i oto nasze poniechanie marzeń o
bezpośredniości
nasze transportery
iskrzące przekaźniki orkiestracje tropy
tak zadbane
że krew pobrana z myśli
a i z czoła
może w nich krążyć tak
jak w sztucznej nerce
Aż nie wyschnie
29
Z NASTAWIEŃ NA CUDZE SŁOWO
PASTISZE
1.
Zbigniew Herbert: Orzeszek zwany nieskończonością
orzeszek
nie rozgryza się w swych
myślach
nie ma szczęki psa
nie przypomina sobie zeschniętego mózgu
sam jest mózgiem
skulonym
w dwu łodziach mosiężnej łupiny
wypełnionej dokładnie
ideą nieskończoności
zbliż się do orzeszka
wypełnionego ideą nieskończoności
wyrośnie stamtąd orzechowy
kredens
solidny i przytłaczający
jak hełm
możesz w nim teraz spać
kręcić głową
lewa
prawa
ułożyć czystą koszulę
i nawet
jeszcze jedną bajeczkę
o orzeszku
30
2.
Tymoteusz Karpowicz: Dym dosadny
dym wskazuje już wpół do komina
już zawrócił sobie głowę na pięcie
aby głowić się nad dachem szyją
już zachodzi po rozum do pieca
ale zwraca na siebie sadzę
choć ma oko wysadzone z siodła
ale w gardle siodło ma na oku
co go podejść górą od ręki
on pod nosem pójdzie z dymem doliną
co wywietrzyć w nim przez okno ptaka
zdąży dostać klatek od przewiewu
ledwo schwytasz w nim oddech za rogi
już zapędza w kozi róg tchawicę
cóż za dym dosadny się rozszczepia
na czworo i na kolanie
31
3
.
Witold Wirpsza: Ghauła
W gwarze koszutsko-tybetańskiej
brak do dziś dnia
słowa posiłkowego GHAUŁA.
Tak,
po odprężeniu mrówkojada z ipekakuany
(ipekakuana – krzew z rodziny marzanowatych
tworzący środek wykrztuśny)
można sobie powiedzieć: włosię,
i można powiedzieć: Gustaw,
nie można powiedzieć: ghauła.
Ona też sugeruje wykrztuśność;
doskonałość dwuskrzydłowej wykrztuśności wykszt
krzt krztyna ni krzty rzty ty tfy – nie da rady
(rada w późnej orientalistyce nie jest wyrażeniem
pejoratywnym); Ghaułę
można urodzić zjeść strwonić obstalować
nie można jej jednak
wykrztusić.
32
4.
Tadeusz Różewicz: Dołki
W samo południe samochód
ciężarowy z ładunkiem
wjechał na chodnik w sklep
mięsny włosy mózg
stópki ceres
gulasz z serc
dwojga on architekt
ona
w jego ciało wprowadzono szklane
domy
oko dach balkon mur goleń
nie tworzą całości
mijają lata
nie tworzą całości
czy się ze sobą w nim
jego go
który
jak zamieszkacie w nim jego
włosach ceresie
kto pod nim dołki
w policzkach
temu szpadlem po łokcie
do szpiku
33
5.
Miron Białoszewski: puchy nie cię
piekli się w synku zbrodniak spie-ekla
oćca zeń w ciemię cepotłuk
sióstr – gardłozerżnień – szarytek
uotr
a jak mu się odwinie
to puchy nie cię
to prześcieradłostworza
oba obuchy chichy
że chciałby z ja-jałowieć
na złość
34
WIOSNA MIEJSKA
z Konstantego Bolszakowa
Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj,
Lisoleśniąc eliały od pól alizielę.
Wiąsyzami, wiązami ciszeje i tai,
Pocałując w ściszonych wiarrasy i trele.
Aksymilu, oksyma zyzami ze snu,
Aksymilu oksyma się zim izoglosi.
Pieniąc łaski wielemi wieleci wy lnu,
Lilalotem alilnie wiał miałczej unosi.
Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj.
Alizielu! Bezskrzydłość nadskrzydeł ogłosisz.
Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj.
35
PLAŻA U ŹRÓDEŁ LIRYKI
Tu nie pod każdym dno zapada z chrzęstem
w pamięć: w cień
tak oderwany od
człowieka
jak gdyby był ruchomym liściem
wnętrza karabinu
I nie każda kropla słowa
łatwo
wpada w ucho
A i
pozbywając się jej nie wystarczy z głową
przechyloną nad ostrożnym talerzykiem dłoni
podskakiwać to
na jednej to na drugiej nodze
Nogi nie wystarczy: już
spłonęła jak świeca
36
Uzwojeni
37
UZWOJONY
Co się rzucało ludziom w oczy
jak spod opon wychylony nagle skwer
łzawiących dymów
to jeszcze nie był On
lecz Postać
którą grał
z dystansem W oddaleniu
kurczyły się gibkie
cyrkle gotyckiej perspektywy
A Postać Postać przerastała go jak bandaż
lub opadała luźno na ramiona
Co się w nim czuło
jak pod powiekami węzeł
górskich śniegów
już
nie było Nim lecz zmyślną statuetką
Głosu wewnętrznego
On jak namiot
szumiący nad swym Głosem i przez niego grany
A między nimi takiż dystans
wnęka pokurczonych cyrkli
Przeto
między zewnętrznym (Postać) a wewnętrznym (Głos)
u z w o j e n i e m
On był rodzajem złego
przewodnika
Z którym:
gdy się chodziło choćby po podłodze
cień który rzucał śniło się jak przepaść
38
SŁOWA PRZYBYSZA Z DOŁÓW
Pochodzę z samych dołów
społecznych Tak dawno
że pół życia mi zjadła czynność pochodzenia
Można przerywać myśli w najdrobniejszych ziarnach
wstrzymywać oddech Ale pochodzi się
nieustannie
Nie ja kopałem tamte doły ostatecznie
Nie zsypywałem na ich dno biedoty miejskiej
jak parowiec wczepiony w korzeń błyskawicy
zsypuje marynarzy do szczelin Biskaju
Ruchy chłopskie
rozpadającą się w darninie pokonaną klacz
znam z opowiadań i w zapachu zboża
Pięściami głową zbiłem
te pieniądze Zbijałem je dłużej
niż podkute buty Niż zadymka z tropu
zbija myśliwego
Czy mogę wyjść z tych nizin na powietrze
Nie jestem chyba rybą głębinową Wolałbym
nie wracać o spękanych kościach Na dół
39
CZŁOWIEK DO ZAPROGRAMOWANIA
Kiedy już zwalczył w sobie co miał do
zwalczenia Więc łupież i inne skłonności
A trzeba wiedzieć skłonny był do rzeczy niskich
jak zbocze pasma gór jak pasmo włosów
które na dno transzei z brzękiem pada
Kiedy już nawet skłonów
tułowia
zaprzestał
Gdy już wywalczył w sobie mózg!
elektronowy! Z siecią
żaróweczek
pełną srebrnych myśli
z jednego zaciągu
a każda mogła znaczyć tylko tak
lub nie
tak nie
i czekał aż w nim ktoś zaprogramuje Ideę
zwalczania innych Jak
radośnie czekał
to właśnie wtedy się musiało człowiekowi zemrzeć
Świat go
zwalczył:
akurat zwalczał w sobie wszystko co miał do
zwalczenia
40
CZYSTEJ KRWI ROMANTYK
gdy się przyjęło mniemanie że oto doszedł
do martwego punktu Tu wyobrażano sobie gwiazdę
spalającą się w bezdrzewnej mapie nieba;
umysłowości zbiologizowane Martwy Punkt
widziały jako ślad po ukąszeniu: grot
spirali
wijącej się puszystym szlakiem w głębi skroni
Że oto się doigrał. Tu już w grę
wkraczały instrumentacyjne drgnienia słowa igrać
zaskoczył ich opisem krwi Gdy oni
przelewali ją w dzwoniące w palcach butle
rosy
w ampułki stawów górskich
widziane z przełęczy; krwiodawstwo
kwitło tu bowiem jak owa roślinność ekranu
z której spadają węże
gumowe
na przegub;
jego opis
nie miał w sobie nic ze szkarłatu
Nie pojawiło się w nim słowo „krwawnik” Ani
zwrot „mrożący krew w żyłach” ze swą arktyką
z zaprzęgiem słów
wpuszczonych w tundrę dłoni
A jednak czuło się w nim
w r d z e n i a c h s ł ó w
wzmożone nadciśnienie
41
JÓZEF K.
Już sam zapis
wyobraźni urzędnika bankowego K. – to czysta grafika
Banknoty rylcem Nic z oleju Bodaj kropli życia
Choćby i roślinnego jak płonący brzeg Nic
Kreseczki Wiatr
w kreseczkach Zwłaszcza wichrowatych
jak żagle Lecz i one: zadrapania bardziej
Sam chrust
Sam rysunek
inicjału „K.” – zauważyliście to? – biegnie
Duże „I” bez postawionej słońcem kropki rtęci
nad tą otwartą przecież jak równina głową
„I”, jeszcze, z wbitym grotem rozwartego cyrkla
którym ten geometra ten urzędnik chwyta papierową
równinę oddechu Kropka
odkopnięta
biegnie
po tych schnących jak arkusze strychach Nie-
prawdopodobne, myśli, to są tylko litografie
Cała ta krzątanina Tusz Ten pył z myszkującymi
kreseczkami pisma To
nie może być groźne Te analogiczne
jak i on, jak K., litery
prawa
biegłe cyrkle Czysta wyobraźnia Taki świat
ktoś go wystrychnął na, jedynie, szkic
do szubienicy, myśli, cała ta strychnina
ołowica pył
.........................................................................
Aż tu szelest pisanej pochyło równiny
z której zbiegają kropki jak w kroplówce
42
SPIS RZECZY
Moje bogactwo
ZBRODNIE
Obrót myśli
Granica na moment
Porozumienie
Wywózka wozu. Z
Tichona Czurilina
Zbrodnie
Opis wydarzeń
Kosztem myśli
Z życia słów
MY
Początek myśli: „my”
Oś
Transmisja gestu
Krytyka niedociągnięć
Lecę. Z
Wasyla Kamieńskiego
13 X 1967
POEZJA CIEMNA
Erotyk ścienny
Noc ku wiośnie. Z
Gennadija Ajgiego
Która poezja ciemna
Altówka. Z
Gennadija Ajgiego
CUDZE SŁOWO
Bezpośredniość
Z nastawień na cudze słowo. Pastisze
Zbigniew Herbert: Orzeszek zwany nieskończonością
Tymoteusz Karpowicz: Dym dosadny
Witold Wirpsza: Ghauła
Tadeusz Różewicz: Dołki
Miron Białoszewski: puchy nie cię
Wiosna miejska
. Z Konstantego Bolszakowa
Plaża u źródeł liryki
UZWOJENI
Uzwojony
43
Słowa przybysza z dołów
Człowiek do zaprogramowania
Czystej krwi romantyk
Józef K.
44