AbbiGlines
Jesteśzadaleko
RushTooFar
PrzełożyłaKatarzynaBieńkowska
DlaNatashyTomic,którapierwszaużyła
sformułowania„RushCrush”naokreślenieszaleństwana
punkcieRusha.Wspierałaśmnie,rozśmieszałaś,
wysłuchiwałaśmoichniepokojówirozkoszowałaśsięwraz
zemnąniejednymkieliszkiemczerwonegowina.Wciągu
minionegorokuzpopierającejmnieblogerkistałaśsię
prawdziwąprzyjaciółką.
PROLOG
Mówisię,żedziecimająnajczystszeserca…żedzieci
niepotrafiąnaprawdęnienawidzić,ponieważnie
rozumiejąwpełnitegouczucia.Łatwowybaczają
izapominają.
Ludziepowtarzająmnóstwotakichbzdur,bodzięki
temulepiejśpiąwnocy.Miłopowiesićsobienaścianie
takiebudującepowiedzonkaiuśmiechaćsiępotemnaich
widok.
Jawiemswoje.Dziecipotrafiątojaknikt.Zdolnesą
donajgwałtowniejszychuczuć.Serio.Wiem,bosamtego
doświadczyłem.
Wwieku
dziesięciu
lat
znałem
inienawiść,imiłość.Obateuczuciapotrafiączłowieka
pochłonąćbezreszty.Obazmieniajążycie.Iobamogą
całkowiciezaślepić.
Patrzącwstecz,żałuję,żeniebyłonikogo,ktoby
zobaczył,jakmatkazasiaławemnieziarnonienawiści.We
mnieiwmojejsiostrze.Gdybybyłprzynasktoś,kto
ocaliłbynasprzedkłamstwamiigoryczą,którym
pozwoliłasięwnasjątrzyć,możewtedysprawy
potoczyłybysięinaczej.Dlawszystkich.
Wtedyniepostąpiłbymtakgłupio.Niebyłbymwinien
tego,żepewnadziewczynamusiałasamaopiekowaćsię
chorąmatką.Niebyłbymwinientego,żetasama
dziewczynastałanadgrobemmatki,przekonana,że
straciłaostatniąosobę,którająkochała.Niebyłbym
winientego,żepewienmężczyznazniszczyłsamego
siebie,ajegożyciestałosiępustąrozbitąskorupą.
Aleniktmnienieocalił.
Niktnasnieocalił.
Wierzyliśmywtekłamstwa.Podsycaliśmynaszą
nienawiść.Aletojasamzrujnowałemżycieniewinnej
dziewczynie.
Mówisię,żekażdyzbierażniwoswoichuczynków.
Totakżebzdura.Bojapowinienempalićsięwpiekleza
mojegrzechy.Niepowinienemmócbudzićsiękażdego
ranka,trzymającwramionachtępięknąkobietę,która
kochamniebezwarunkowo.Niepowinienemtrzymać
wobjęciachsynaizaznawaćtejczystejradości.
Aprzecieżtakwłaśniejest.
Boostateczniektośmniejednakocalił.Nie
zasłużyłemnato.Cholera,tomojasiostrapotrzebowała
ocaleniabardziejniżktokolwiekinny.Onanie
manipulowałaloseminnejrodziny,niebaczącna
konsekwencje.Aleonanadaljestpełnagoryczy,podczas
gdyjazostałemwybawiony.Przezpewnądziewczynę…
Jednaktoniejestzwyczajnadziewczyna.Toanioł.
Mójanioł.Piękny,silny,zawzięty,lojalnyanioł,który
wtargnąłwmojeżyciewpikapieipodbronią.
ROZDZIAŁPIERWSZY
Toniebędzietypowahistoriamiłosna.Jestteżzbyt
popieprzona,żebyuznaćjązauroczą.Kiedyjednakjestsię
nieślubnymsynemlegendarnegoperkusistyjednego
znajbardziejuwielbianychzespołówrockowychna
świecie,możnasięspodziewaćniezłegopopieprzenia.
Ztegoobajsłyniemy.Jeślidodaćdotegosamolubną,
zepsutą,egocentrycznąmatkę,któramniewychowywała,
wyniknieokażesięzbytmiły.
Jestwielemiejsc,odktórychmógłbymzacząćtę
opowieść.Mojasypialnia,gdytuliłemsiostrę,płaczącą
zbólu,jakisprawiłyjejokrutnesłowanaszejmatki.Drzwi
frontowe,przyktórychsiostrazalewałasięłzami,patrząc,
jakmójojciecprzyjeżdżazabraćmnienaweekend,
podczasgdyonazostawałasama.Jednoidrugiezdarzało
sięczęstoinaznaczyłomnienazawsze.Nienawidziłem
patrzeć,jakonapłacze.Aprzecieżstanowiłotoczęść
mojegożycia.
Mieliśmytęsamąmatkę,aleinnychojców.Mójbył
sławnymrockmanem–wcodrugiweekendiprzez
miesiącwakacjiwprowadzałmniewswójświatpełen
seksu,narkotykówirockandrolla.Nigdyomnienie
zapomniał.Nieszukałwymówek.Zawszesięzjawiał.
MimoswoichniedoskonałościDeanFinlayzawszepo
mnieprzyjeżdżał.Nawetjakniebyłtrzeźwy.
OjciecNannigdyjejnieodwiedzał.Kiedyja
wyjeżdżałem,byłasama,ichociażuwielbiałemprzebywać
zojcem,niemogłemznieśćświadomości,żeonamnie
potrzebuje.Byłemjejopiekunem.Jedynąosobą,naktórą
mogłaliczyć.Dziękitemuszybkodorosłem.
Kiedyprosiłemojca,żebyjąteżzabrał,robiłsmutną
minęikręciłgłową:„Niemogę,synu.Chciałbym,ale
waszamamaniezgodzisięnato”.
Nigdyniemówiłnicwięcej.Wiedziałem,żesprawa
byłabeznadziejna.Nanzostawaławięcsama.Chciałemza
tokogośznienawidzić,aleznienawidzeniematkiokazało
siętrudne.Tobyłamojamama.Ajabyłemjejdzieckiem.
Znalazłemzateminnyobiekt,naktórymskupiłem
mojąnienawiśćirozżaleniezpowoduniesprawiedliwego
losuNan.Mężczyznę,którysięzniąniespotykał.
Mężczyznę,któregokrewpłynęławjejżyłach,który
jednakniekochałjejnawetnatyle,bywysłaćjejżyczenia
urodzinowe.Miałterazwłasnąrodzinę.Nanpojechała
kiedyśichzobaczyć.
Zmusiłamamę,żebyzawiozłajądodomuojca.
Chciałaznimporozmawiać.Zobaczyćjegotwarz.Była
pewna,żejąpokocha.Myślę,żewgłębiduszyżywiła
przekonanie,żemamamuoniejniepowiedziała.
Wymyśliłasobietakąbajkę,żeojciecdowiesięojej
istnieniu,awtedyzjawisięnagleijąuratuje.Dajejtę
miłość,którejtakdesperackoszukała.
Jegodombyłmniejszyodnaszego.Dużomniejszy.
Znajdowałsięosiedemgodzinjazdyodnas,wmałym
rolniczymmiasteczkuwAlabamie.Nanpowiedziała,że
byłidealny.Mamaokreśliłagojakożałosny.Tojednaknie
samdomniedawałpotemNanspokoju.Aniteżniemały
płotzbiałychsztachetek,któryopisałamizeszczegółami.
Aninawetniekółkodokoszykówkiwogrodzieczyrowery
oparteodrzwigarażu.
Chodziłoodziewczynkęzdługimi,prawiebiałymi
włosami,któraotworzyładrzwi.WoczachNanwyglądała
jakksiężniczka.Tyleżenanogachmiałazabłocone
adidasy.Nannigdynienosiłaadidasówaniniebywała
wpobliżubłota.Dziewczynkauśmiechnęłasiędoniej,
aNanprzezchwilębyłaoczarowana.Zarazjednakza
plecamidziewczynkizobaczyłanaścianiezdjęcia.Zdjęcia
tejdziewczynkiijeszczedrugiejbardzopodobnejdoniej.
Atakżemężczyzny,którytrzymałjeobiezaręce.
Uśmiechałsię.
Tobyłichojciec.
Tobyłajednazdwóchcórek,którekochał.Jasnebyło,
nawetdlamałejNan,żenatychzdjęciachbyłszczęśliwy.
Nietęskniłzatymdzieckiem,któreporzucił.Tym,
októrym–jakzapewniałająmatka–doskonalewiedział.
Towszystko,conaszamatkaodlatusiłowałajej
powiedzieć,awcoonaniechciaławierzyć,nagleułożyło
sięwcałość.Matkamówiłaprawdę.OjciecNanniechciał
jej,bomiałswojeżycie.Dwiepiękne,anielskiecóreczki
iżonę,którawyglądałazupełniejakone.
TezdjęcianaścianiedręczyłypotemNanprzezlata.
Iznówchciałemznienawidzićmatkęzato,żejątam
zabrała.Żecisnęłajejprawdęwtwarz.Nanbyła
szczęśliwsza,wierzącwswojąbajkę,jednaktamtegodnia
utraciładziecięcąnaiwność.Awemniezaczęłanarastać
nienawiśćdojejojcaijegorodziny.
Odebralimojejsiostrzyczceżycie,naktóre
zasługiwała,ojca,którymógłbyjąkochać.Tamte
dziewczynkiniezasługiwałynaniegobardziejniżNan.
Kobieta,zktórąsięożenił,wykorzystałaswojąurodęite
dziewczynki,żebyniedopuścićgodoNan.Nienawidziłem
ichwszystkich.
Wkońcudałemwyrazmojejnienawiści.Taopowieść
zaczynasięjednaktegowieczoru,kiedyBlaireWynn
weszładomojegodomu,marszczącnerwowotęswoją
pieprzonątwarzanioła.Mójnajgorszykoszmar…
***
MówiłemNan,żeniechcęwdomużadnychludzi,ale
onaitakichzaprosiła.Mojamłodszasiostranigdynie
przyjmowałaodmowy.Siedziałemnakanapie,oparty
wygodnie,
zwyciągniętymi
przedsiebienogami
ipopijałempiwo.Musiałemtuzostaćnatyledługo,żeby
miećpewność,żesprawyniewymknąsięspodkontroli.
ZnajomiNanbylimłodsiodemnie.Czasamiwdawalisię
wbójki.Aleznosiłemto,botojąuszczęśliwiało.
MamauciekładopieprzonegoParyżazeswoim
nowymmężem,ojcemNan,którymimotonadalnaniąnie
zważał,coniewpłynęłozbytdobrzenasamopoczucieNan.
Niemiałeminnegopomysłunapoprawieniejejnastroju.
Żałowałem,żematkachoćrazniemożepomyślećokimś
innym,anietylkoosobie.
–Rush,poznajBlaire.Pomyślałem,żemożenależydo
ciebie.Znalazłemjąprzeddomem.Wydawałasiętrochę
zagubiona–głosGrantawyrwałmniezzamyślenia.
Podniosłemwzrokipopatrzyłemnamegoprzyrodniego
brata,apotemnadziewczynęstojącąobokniego.
Widziałemjużtętwarz.Byłastarsza,alerozpoznałemją.
Cholera.
Tobyłajednaznich.Nieznałemichimion,
pamiętałemjednak,żebyłydwie.Tanazywałasię…
Blaire.PoszukałemwzrokiemNanizobaczyłem,żestoi
niedalekozpochmurnąminą.Niedobrze.CzyGrantnie
zdawałsobiesprawy,kimjesttadziewczyna?
–Czyżby?–spytałem,łamiącsobiegłowę,jaksięjej
stądpozbyć,itoszybko.Nanmogławybuchnąćwkażdej
chwili.Przyjrzałemsiętejdziewczynie,którabyłaźródłem
udrękimojejsiostryprzezwiększośćjejżycia.Była
śliczna.Buźkęwkształciesercaożywiałybłękitneoczy
onajdłuższychnaturalnychrzęsach,jakiekiedykolwiek
widziałem.Jedwabisteplatynowelokimuskałyparę
naprawdęładnychcycków,którepodkreślałaopięta
koszulkanaramiączkach.Cholera.Tak,musiałastąd
zniknąć.–Niezła,alezamłoda.Niepowiedziałbym,żejest
moja.
Dziewczynawzdrygnęłasię.Mógłbymtegonie
dostrzec,gdybymnieprzypatrywałjejsiętakuważnie.
Wyrazzagubienianajejtwarzynietrzymałsiękupy.
Weszładotegodomu,wiedząc,żewkraczana
nieprzyjaznyteren.Dlaczegowięcwyglądałatak
niewinnie?
–Och,jaknajbardziejjesttwoja.Skorojejtatulek
uciekłdoParyżaztwojąmamuśkąnakilkanajbliższych
tygodni,powiedziałbym,żeonateraznależydociebie.
Chętniezaproponujęjejgościnę,jeślichcesz.Toznaczy,
jeśliobieca,żezostawitęswojąśmiercionośnąbroń
wwozie–Grantuważał,żetozabawne.Kutas.Doskonale
wiedział,kimonajest.Podobałomusię,żejejobecność
denerwujeNan.Grantgotówbyłnawszystko,byletylko
wkurzyćNan.
–Bynajmniejniejestztegopowodumoja–odparłem.
Powinnazrozumiećaluzjęisobiepójść.
Grantodchrząknął.
–Żartujeszsobie,tak?
Pociągnąłemłykpiwa,poczymzmierzyłemGranta
wzrokiem.NiebyłemwnastrojunajegogierkizNan.
Posuwałsięzadaleko.Nawetjaknaniego.Tadziewczyna
musiałastądspadać.
Wyglądałazresztą,jakbymiałaochotęuciec.Nietego
sięspodziewała.Czyżbynaprawdęsądziła,żejejkochany
tatulekbędzietunaniączekał?Cozagłupota!Mieszkała
ztymfacetemprzezszesnaścielat.Jaznałemgoodtrzech
latiwiedziałem,żetognojek.
–Mamdzisiajdompełengościimojełóżkojestjuż
zajęte–poinformowałemją,poczymznówspojrzałemna
brata.–Myślę,żenajlepiejbędzie,jeśliposzukajakiegoś
hoteluizatrzymasiętam,dopókinieudamisię
skontaktowaćzjejtatusiem.
Blairesięgnęłapowalizkę,którątrzymałGrant.
–Onmarację.Powinnamsobiepójść.Tobyłbardzo
złypomysł–powiedziałałamiącymsięgłosem.Grantnie
chciałpuścićjejwalizki.Musiałamująwyszarpnąć.
Widziałemłzywjejoczachipoczułemwyrzutysumienia.
Czyżbymcośprzeoczył?Czyonanaprawdęspodziewała
się,żeprzyjmiemyjątuzotwartymirękoma?
Blaireruszyłapośpieszniedowyjścia.Zobaczyłem
radosnespojrzenie,którerozjaśniłotwarzNan,gdyBlaire
jąmijała.
–Jużidziesz?Takszybko?–spytałaNan.Blairenie
odpowiedziała.
–Jesteśskurwielembezserca.Wieszotym?–
warknąłstojącyobokmnieGrant.
Niebyłemwnastroju,żebysięznimspierać.Nan
podeszładonasdumnymkrokiem,uśmiechającsię
triumfalnie.Byłazadowolonaztakiegoobroturzeczy.
Rozumiałemdlaczego.Blaireprzypominałajejto
wszystko,czegoNanniedostaławdzieciństwie.
–Wyglądadokładnietak,jakjązapamiętałam.Blada
inijaka–mruknęłaNan,siadającobokmnienakanapie.
Grantprychnął.
–Jesteśrównieślepa,cowredna.Możeszjej
nienawidzić,alejestsuperapetyczna.
–Niezaczynaj–ostrzegłemGranta.Nanmogła
wydawaćsięszczęśliwa,wiedziałemjednak,żejeślizbyt
sięwtozagłębi,możesięzałamać.
–Jeślityzaniąniepójdziesz,jatozrobię.Iulokuję
usiebietenjejseksownytyłeczek.Onaniejesttaka,jak
myślicie.Rozmawiałemznią.Niemapojęciaoniczym.
Tenwaszdurnytatulekkazałjejtuprzyjechać.Niktnie
potrafiłbytakkłamać–powiedziałGrant,piorunującNan
wzrokiem.
–TatanigdyniekazałbyjejprzyjechaćdoRusha.
Zjawiłasiętu,bojestsępem.Wyczułaforsę.Widzieliście,
coonamiałanasobie?–Nanzmarszczyłanos
zobrzydzeniem.
Grantzachichotał.
–Kurde,widziałem,jakjestubrana.Amyślicie,że
dlaczegotakchętniezabrałbymjądosiebie?Jestseksowna
jakdiabli,Nan.Nieobchodzimnie,cotyotymmyślisz.Ta
dziewczynajestniewinna,zagubionaiseksownajakdiabli.
Grantodwróciłsięiruszyłwstronędrzwi.Szedłza
nią.Niemogłemnatopozwolić.Łatwobyłogonabrać.
Zgadzałemsię,żenadziewczynęmiłopopatrzeć,aleon
myślałkutasem.
–Czekaj.Jadoniejwyjdę–powiedziałem,wstając.
–Co?–zapytałaNanoburzonymtonem.
Grantprzesunąłsięipuściłmnieprzodem.Nie
odwróciłemsięiniezważałemjużnasiostrę.Grantmiał
rację.Musiałemsięprzekonać,czytojakaśściema,czyten
jejdebilowatyojciecnaprawdęjejkazałtuprzyjechać.Nie
mówiącjużotym,żechciałemsobienaniąpopatrzećbez
świadków.
ROZDZIAŁDRUGI
Kiedyotworzyłemdrzwiiwyszedłemnazewnątrz,
podchodziładostaregopoobijanegopikapa.Przystanąłem
nachwilę,zastanawiającsię,czytojejwóz,czyteżktośją
tupodrzucił.Grantniewspominałonikimpozanią.
Wytężałemwzrok,usiłującstwierdzić,czydojrzę
wciemnościkogoś,ktosiedziałwśrodku,alenieudałomi
sięztakiejodległości.
Blaireotworzyładrzwiodstronykierowcyistanęła,
żebywziąćgłębokioddech.Byłatodramatyczna,niemal
teatralnascena,awkażdymraziebyłaby,gdybyBlaire
wiedziała,żejestobserwowana.Alezesposobu,wjaki
zgarbiłaramiona,
zanim
wsiadłado
szoferki,
wywnioskowałem,żeniemapojęcia,żektośnaniąpatrzy.
Chociażzdrugiejstronymożewłaśniebyłatego
świadoma.Nicniewiedziałemotejdziewczynie.Poza
tym,żejejojciecbyłpieprzonymsępem.Brałodmojej
matkiiodNanto,comudawały,alesamnigdynie
odwzajemniałichuczuć.Tenfacetbyłzimny.Widziałem
towjegooczach.WcalemuniezależałonaNananina
mojejgłupiejmatce.Wykorzystywałjeobie.
Tadziewczynabyłapiękna.Tonieulegało
wątpliwości.Aleteżzostaławychowanaprzeztego
człowieka.
Mogła
być
mistrzynią
manipulacji.
Wykorzystywaćswojąurodę,byzdobyć,cochciała,nie
dbającwcale,kogoprzyokazjiskrzywdzi.
Zszedłemposchodachiskierowałemsięwstronę
pikapa.Nadaltamsiedziała,ajachciałem,żebyodjechała,
zanimGrantwyjdzieidasięnabraćnatejejgierki.
Zabierzejązesobądodomu.Aonabędziego
wykorzystywać,ażjejsięnieznudzi.Chroniłemprzedtą
dziewczynąnietylkosiostrę,lecztakżebrata.Grant
stanowiłłatwycel.
Odwróciłasięikrzyknęła,kiedynapotkałamójwzrok.
Jejzaczerwienioneoczyświadczyłyotym,żenaprawdę
płakała.Niebyłotunikogo,ktomógłbyjązobaczyć,więc
istniałajednakmożliwość,żetełzyniebyłyelementem
misternegoszachrajstwa.
Czekałem,ażzrobicośinnegopozagapieniemsięna
mniejaknaintruza,chociażtoonawkroczyłanamójteren.
Zupełniejakbyczytaławmoichmyślach,przeniosławzrok
zpowrotem
nakierownicęiprzekręciłakluczyk
wstacyjce.
Nic.
Zaczęłasięgorączkować,razporazusiłującodpalić
silnik,alesądzącpopstryknięciu,któreusłyszałem,
wbakuniezostałajejanikroplabenzyny.Możenaprawdę
byłazdesperowana.Nadaljednakjejnieufałem.
Tobyłzabawnywidok,kiedydałaupustswojej
frustracji,uderzającdłońmiokierownicę.Cotomogłodać,
skorozużyła,idiotka,całąbenzynę?
Wreszcieotworzyładrzwipikapaipopatrzyłana
mnie.Jeślitadziewczynaniebyłatakcholernieniewinna,
jakwyglądała,tomusiałabyćpiekielniedobrąaktorką.
–Jakiśproblem?–spytałem.
Sądzącpojejminie,niechciałamipowiedzieć,żenie
możeodjechać.Przypomniałemsobieponownie,żetobyła
córkaAbe’aWynna.Ta,którąwychował.Ta,dlaktórej
porzuciłNannatylelat.Niezamierzałemsięnadnią
litować.
–Skończyłamisiębenzyna–powiedziałacicho.
Cośtakiego.Jeślipozwolęjejwrócićdośrodka,będę
miałdoczynieniazNan.Jeślitegoniezrobię,Grantsięnią
zaopiekuje.Awtedyonanajpewniejgowykorzysta.
–Ilemaszlat?–spytałem.Powinienemjużto
wiedzieć,ale,cholera,sądziłem,żejeststarsza,niż
wyglądała.Wystraszonespojrzenietychwielkichoczu
sprawiało,żewydawałasiętakamłoda.Krągłości
wypełniającejejkoszulkęidżinsybyłyjedynym
świadectwemtego,żeskończyłaprzynajmniejszesnaście
lat.
–Dziewiętnaście–odparła.
–Naprawdę?–spytałem,niepewny,czyjejwierzyć.
–Tak.Naprawdę–tazirytowanaminkabyłasłodka.
Niechtocholera.Niechciałemoniejmyśleć,żejest
słodka.Stanowiłapieprzonąkomplikację,którejwcalenie
potrzebowałem.
–Wybacz.Poprostuwydajeszsięmłodsza–
stwierdziłemzezłośliwymuśmieszkiem.Poczym
omiotłemwzrokiemjejciało.Niechciałem,żebyuważała
mniezakogoś,komumożezaufać.Niemogła.Inigdysię
toniezmieni.–Wycofujęmojesłowa.Twojeciało
wkażdymszczególewyglądanadziewiętnaścielat.Tota
twojabuźkawyglądatakświeżoimłodo.Nienosisz
makijażu?
Nieobraziłasię,tylkojeszczebardziejzmarszczyła
brwi.Nietakiefektzamierzałemwywołać.
–Skończyłamisiębenzyna.Mamtylkodwadzieścia
dolarów.Mój„ojciec”uciekłizostawiłmnie,chociaż
zapewniał,żepomożemistanąćnanogi.Możeszmi
wierzyć,onbyłostatniąosobą,którąchciałamprosić
opomoc.Nie,nienoszęmakijażu.Mamwiększeproblemy
niżładnywygląd.Toco,wezwieszpolicjęczypomoc
drogową?Jeślimamwybór,wolałabympolicję.
Czyżbynaprawdęsugerowała,żebymwezwałpolicję?
Iczyżbymsłyszałwjejgłosiepogardędlajejstarego?
Miałemniemalpewność.Możewcaleniebyłtakim
wzorowymojcem,jaktosobiewyobraziłaNanna
podstawietamtejjednejkrótkiejwizytywjegodomu,którą
odbyławdzieciństwie.Wyglądałonato,żeAbemiał
przerąbanerównieżuBlaire.
–Nielubiętwojegoojca,aztwojegotonuwnioskuję,
żetyteżnie–powiedziałem,rozważającmyśl,żemoże
onajestjeszczejednąofiarąAbe’aWynna.PorzuciłNan,
aterazwyglądałonato,żeporzuciłrównieżitęcórkę.
Zamierzałemzrobićcoś,czegopewniebędężałować.–
Mamjedenpokój,któryjestwolnydzisiajwieczorem.
Kiedymamyniema,nietrzymamjejpokojówkiwdomu;
Henriettawpadatylkoposprzątaćrazwtygodniu.Możesz
zająćjejsypialniępodschodami.Jestmała,alestoiwniej
łóżko.
Wyrazniedowierzaniaiulginajejtwarzyprawie
zrekompensowałmikoniecznośćstawieniaczołaNan.
Chociażbyłemniemalpewien,żeBlaireiNanmiały
podobneproblemyzwiązanezporzuceniemprzezojca,
wiedziałem,żeNannigdysięztymniepogodzi.Była
zdeterminowanakogośnienawidzić,aBlairemiała
najbardziejodczućjejgniew.
–Mojąjedynąalternatywąjestpikap.Zapewniamcię,
żetwojapropozycjajestznacznielepsza.Dziękuję–
powiedziałazduszonymgłosem.
Kurwa.Czynaprawdęjeszczeprzedchwilą
zamierzałemzostawićtędziewczynęwpikapie?Tobyło
niebezpieczne.
–Gdzietwojawalizka?–spytałem,chcącmiećtojuż
zasobąirozmówićsięzNan.
Blairezatrzasnęładrzwiczkiszoferkiiposzładotyłu
poswojąwalizkę.Niewyobrażałemsobie,jaktadrobna
dziewczynauniesiewalizkęiwyjmiejązpakiwozu.
Wyciągnąłemręceisamjąchwyciłem.
Odwróciłasię,ajejzdumionaminarozśmieszyła
mnie.Mrugnąłemdoniej.
–Mogęponieśćcibagaż.Niejestemażtakim
dupkiem.
–Dziękujęjeszczer–raz–zająknęłasię,wbijającwe
mnieteswojewielkieniewinneoczy.
Cholera,alemiaładługieterzęsy.Nieczęsto
widywałemdziewczynybezmakijażu.Naturalnauroda
Blairebyłaporażająca.Będęmusiałprzypominaćsobie,że
jejobecnośćoznaczajedyniekłopoty.Itrzymaćją,kurwa,
nadystans.Możepowinienemjejpozwolićtaszczyć
własnybagaż.Gdybyuważałamniezadupka,
przynajmniejtrzymałabysięodemniezdaleka.
–A,dobrze,zatrzymałeśją.Dałemcipięćminut
iwyszedłemsprawdzić,czycałkiemjejnieprzepędziłeś–
odezwałsięGrant,wyrywającmnieztransu,wktórym
pogrążyłemsięprzeztędziewczynę.Kurwamać,
musiałempowstrzymaćtonatychmiast.
–ZajmiepokójHenrietty,dopókinieskontaktujęsię
zjejojcemiczegośniewymyślę–powiedziałem
iwręczyłemmubagaż.–Masz,zaprowadźjądopokoju.Ja
muszęwracaćdogości.
Nieobejrzałemsięnaniąaninienawiązałemkontaktu
wzrokowegozGrantem.Potrzebowałemzłapaćdystans.
ImusiałemporozmawiaćzNan.Niebędziezachwycona,
aleniemogłemprzecieżpozwolić,żebytadziewczyna
spaławpikapie.Przykuwałabypowszechnąuwagę.Była
ślicznaizupełnieniepotrafiłaosiebiezadbać.Jasna
cholera!Comistrzeliłodogłowy,żebywciągaćAbe’a
Wynnadonaszegożycia?Toonbyłwszystkiemuwinien.
Nanstaławdrzwiachzrękomaskrzyżowanymina
piersiipiorunowałamniewzrokiem.Chciałem,żebybyła
wkurzona.Dopókisięnamniewścieka,niebędziepłakać.
Słaboznosiłemjejpłacz.Oddzieciństwatojazawsze
usiłowałemukoićjejból.KiedyNanpłakała,natychmiast
próbowałemwszystkonaprawić.
–Coonatujeszczerobi?–warknęłaNan,spoglądając
nadmoimramieniem,zanimzdążyłemzamknąćdrzwi
iukryćfakt,żeGrantidziewstronędomurazemzBlaire.
–Musimyporozmawiać–chwyciłemjązałokieć
iodciągnąłemwstronęschodów.–Nagórze.Skoro
zamierzaszwrzeszczeć,niechcęurządzaćscen–
zapowiedziałem,używającmojegonajsurowszegotonu.
Zmarszczyłaczołoipomaszerowałanagóręniczym
pięciolatka.
Ruszyłemzaniąwnadziei,żezanimdrzwisię
otworzą,odejdziewystarczającodaleko.Wstrzymywałem
oddech,pókinieznalazłasięwsypialni,zktórejkorzystała
jeszczewczasach,kiedytobyłnaszletnidom.Zanim
stałemsiędorosłyiwziąłem,comisięnależało.
–Wierzyszwtejejbzdury,co?Grantcięprzekabacił!
Wiedziałam,żepowinnampójśćtamzanim.Cozapalant!
Robitotylkopoto,żebymidokuczyć–wypaliła,zanim
zdążyłemcokolwiekpowiedzieć.
–Zatrzymasię,kurwa,wpokojupodschodami.Nie
zapraszamjejprzecieżtu,nagórę.Izostanietylkotak
długo,ażdopadnęAbe’aiwymyślę,codalej.Niema
paliwawbakuaniforsynapokójwhotelu.Jakchceszbyć
nakogośwściekła,niemasprawy,wściekajsięna
pierdolonegoAbe’a–niezamierzałempodnosićgłosu,ale
imdłużejmyślałemotym,żeAbenawiałdoParyża,
wiedząc,żejegocórka,bezgroszaprzyduszy,jedzietutaj
starympoobijanympikapem,tymbardziejmnieto
wkurzało.Wszystkomogłojejsięzdarzyć.Była,cholera,
zbytdelikatnaizagubiona.
–Uważasz,żejestsexy.Widzętowtwoichoczach.
Niejestemgłupia.Chodzitylkooto–powiedziałaNan,po
czymwydęławarginadąsana.–Jejwidokmnierani,Rush.
Wieszotym.Onamiałagoprzezszesnaścielat.Teraz
mojakolej.
Pokręciłemgłowązniedowierzaniem.Myślała,żeto
onamaterazAbe’a?Serio?FacetużywałżyciawParyżu
zapieniądzenaszejmatki,azdaniemNantoznaczyło,że
onawygrała?
–Tenfacettołajza,Nan.Onamiałagonakarkuprzez
szesnaścielat.Niewydajemisię,żebyprzeztocoś
wygrała.Pozwoliłjejtuprzyjechaćwprzekonaniu,że
możenaniegoliczyć,inawetniepomyślał,żeto
bezbronnamaładziewczynkaowielkichsmutnychoczach,
którąkażdyfacetmógłbywykorzystać…–Przerwałem,bo
jużitakpowiedziałemzadużo.
Nanotworzyłaszerokooczy.
–Jasnacholera!Tylkosięzniąniepieprz!Słyszysz
mnie?!Niepieprzsięznią!Wyjedziestąd,jaktylko
będzieszmógłjąwykopać.Niechcęjejtu.
Zupełniejakbymgadałdościany.Mojasiostrabyła
takauparta.Miałemjużdość.Mogłasiędomagać,czego
tylkochciała,aletojabyłemwłaścicielemtegodomu.
Iwłaścicielemjejmieszkania.Wszystko,comiała,
należałodomnie.Jaturządziłem.Nieona.
–Wracajnaswojąimprezęidoswoichznajomych.Ja
idęspać.Pozwólmizałatwićto,jaknależy–
powiedziałem,poczymodwróciłemsięiruszyłemdo
drzwi.
–Alezamierzaszjąprzelecieć,co?–Nanzwróciłasię
domoichpleców.
Miałemochotępowstrzymaćjąprzedmówieniem
takichrzeczy,bo–niechtowszyscydiabli–przeznią
zaczynałemmyślećotychbujnychbiałychwłosachBlaire
namojejpoduszce,otychjejoczach,wpatrzonychwe
mniewmomencieszczytowania.Nieodpowiedziałem
Nan.NiezamierzałemsiępieprzyćzBlaireWynn.
Planowałemtrzymaćsięodniejnajdalej,jaksięda.Aleteż
Nanniebędziemirozkazywać.Sampodejmowałem
decyzje.
ROZDZIAŁTRZECI
Nadolemuzykawaliłanacałyregulator,wiedziałem
jednak,żewmoimpokojuniebędęjejsłyszeć.Niebyłem
wnastrojunacałytenbajzelnadole.Niebyłem
wnastroju,zanimzjawiłasięBlaireWynn,aterazmiałem
natojeszczemniejsząochotę.
–Tujesteś–zagruchałkobiecygłos,ajaobejrzałem
sięizobaczyłem,żewmojąstronęidziejednazkoleżanek
Nan.Spódnicęmiałatakkrótką,żetyłekprawiespodniej
wystawał.Tobyłjedynypowód,dlaktóregozwróciłemna
niąuwagę.Trudnoniezauważyćtyłkawystawionegona
pokaz.Aleniepamiętałemjejimienia.
–Zabłądziłaś?–spytałemniezadowolony,że
przylazłanagórę.Mojązasadąbyłotrzymanieimprezy
zdalaodmojejosobistejprzestrzeni.
Wypięłapierśiprzygryzładolnąwargę,poczym
zatrzepotałarzęsami.Długimisztucznymirzęsami.
ZupełnieinnyminiżrzęsyBlaire.Kurwamać.Dlaczego
myślałemoBlaire?
–Jestemdokładnietu,gdziechcę.Ztobą–oznajmiła
chrapliwymszeptem,poczymprzycisnęłaswojecyckido
mojejpiersiiopuściłarękę,żebydotknąćmojegoptaka.–
Słyszałam,żepotrafiszdogodzićdziewczynie.Tak,że
krzyczyzrozkoszyrazporaz–powiedziała,ugniatając
mniedelikatnie.–Zróbmidobrze,Rush.
Wyciągnąłemrękęichwyciłemkosmykjejjasnych
włosów.Niebyłyażtakjasne,jak…Nie!Diablinadali!
Znowutorobiłem.Porównywałemtędziewczynędo
Blaire.Musiałemjakośnadtymzapanowaćitoszybko.
–Błagaj–rozkazałem.
–Proszę,Rush–podchwyciłaszybko,pocierając
mojegoniezainteresowanegoptakatak,żetrochęsię
ożywił.–Zerżnijmnie,proszę.
Byładobra.Wyjęczałatoprawietak,jakgwiazdka
porno.
–Totylkoseks,kotku.Nicwięcej.Iwyłączniedziś–
zapowiedziałemjej.Zawszewolałemsięupewnić,że
dziewczynyznająregułygry.Niebędziepowtórki,chyba
żeokażesięwyjątkowodobra.
–Hmm,przypomnęci,żetakmówiłeś–odparła,
mrugającdomnie,jakbywcaleminiewierzyła.Albo
okażesięnaprawdękurewskodobrawteklocki,albobyły
totylkomarzeniaściętejgłowy.Rzadkokiedybrałem
dokładki.–Gdzietwójpokój?–spytała,przyciskając
wargidomojejpiersi.
–Niepójdziemydomojegopokoju–odparłem
ipopchnąłemjąwstronęsypialnidlagości,wktórej
uprawiałemseks.Dziewczynyniemiaływstępudomojego
pokoju.Tobyłamojaoazainiechciałemzaśmiecaćjej
wspomnieniamiztychszybkichnumerków.
–Och,panNiecierpliwy–zachichotała,zrzucając
spódniczkęioblizującwargi.–Jestemmistrzynią
wrobieniuloda.
Ściągnąłemkoszulkęiusiadłemnałóżku.
–Pokażmi–zażądałem.
***
Uderzyłmniezapachperfum.Zmrużyłemoczy,bo
słońceraziłomniewoczy,iprzeklinałemtego,kto
wieczoremniezaciągnąłcholernychzasłon.Przekręciłem
sięnaplecy,anagieciałoobokmniewydałojakiśdźwięk.
Zostałanacałąnoc.Cholera.Nieznosiłemtych,którenie
wychodziły.Tobyłytenachalne.Te,którymsię
wydawało,żetocoświęcejniżzwykłerżnięcie.Czyona
naprawdęmyślała,żejakpadnieprzedemnąnakolanaimi
obciągnie,niemówiącnawet,jakmanaimię,tozyska
umniedodatkowepunkty?
Wstałem,znalazłemdżinsyiwciągnąłemje.
Dziewczynaziewnęła,więcpostanowiłemdaćsobie
spokójzkoszulkąispadaćstamtądpókiczas.Możetamta
zrozumiealuzję,gdyniezastaniemniewsypialni.Powoli
otworzyłemdrzwiiwyślizgnąłemsięnakorytarz,kierując
sięwstronęschodów.Gdybymposzedłdomojegopokoju,
zaczęłabydobijaćsiędodrzwi.Mogłemzejśćnaplażę
izaliczyćporannąprzebieżkę.Alenajpierwmusiałem
napićsiękawy.
Szybkozaparzyłemsobiefiliżankęiskierowałemsię
wstronęoszklonychdrzwiprowadzącychnazewnątrz.
Ledwiedonichpodszedłem,zobaczyłemją.Wiatr
rozwiewałtejejdługiejedwabistewłosy,gdystałana
moimtarasieipatrzyłanawodę.Uwielbiałemtenwidok.
Uspokajałmnie.Zastanawiałemsię,oczymonamyśli.
Czymartwiłasię,żeAbemożejużniewrócić?Czy
naprawdęzamierzałaznaleźćjakiśsposób,żebystąd
wyjechać?Czybyłatakimsamymsępemjakjejojciec?
Ponocnymseksiezbezimiennąkoleżankąmojej
siostryzastanawiałemsię,jakbytobyłozbliżyćsiędo
Blaire.Onanierzucałabysięnamnie,ajużnapewnonie
klękałabyprzedemną,żebymizrobićlaskę,nawet
gdybymsiętegodomagał.Dlaczego,kurwa,takmnie
pociągałatajejniewinność?Tobyłoskomplikowane.Aja
nielubiłemkomplikacji.Ajednakniemogłemjej
zignorować.Nietegoranka.Musiałemznówujrzećjej
twarziprzekonaćsię,czymalujesięnaniejtasama
szczerość.Czybyłazła,żemusiałaspaćpodschodami?
Czyterazpokażepazurki?
–Tenwidoknigdysięniestarzeje–powiedziałem,
aonaodwróciłasięgwałtownieispojrzałanamnieszeroko
otwartymioczami.
Przestraszyłemją.Zacząłemsięśmiać,gdy
nieoczekiwanieomiotławzrokiemmojąnagąpierś
izatrzymałasięnamięśniachmegobrzucha.Cojest?
Sprawdzałamnie.Możeniebyłaażtakaniewinna.Tamyśl
sprawiła,żeażmniezemdliło.
–Podobacisiętenwidok?–spytałem,maskując
rozczarowanierozbawieniem.Zamrugałaszybko,jakby
budziłasięztransu,iprzeniosłaspojrzeniezpowrotemna
mojątwarz.Niezniósłbymtego,gdybyonateżmiałasięna
mnierzucić.Niechciałem,żebybyłatakajakinne.Nie
wiedziałem,dlaczego,kurwa,miałotodlamnietakie
znaczenie,aletakwłaśniebyło.–Niechcęci
przeszkadzać.Dlamnietoteżprzyjemność–
powiedziałem,nieumiejącukryćrozdrażnienia.Wypiłem
łykkawy.Jejtwarzzrobiłasięcałaczerwona,poczym
odwróciłasięzpowrotemwstronęwody.Dlaczegoprosty
fakt,żeprzyłapananapatrzeniuspeszyłasię,takmnie,
kurwa,uszczęśliwiał?Cholera.Niemogłemsię
powstrzymać,byniezaśmiaćsięzulgą.
–Tutajjesteś.Brakowałomiciebiewłóżkupo
przebudzeniu–rozpoznałemgłoszubiegłejnocy.Cholera.
Zmarnowałemdobrymomentiznalazłamnie.Blaire
znowuodwróciłasięwmojąstronę,poczymspojrzałana
tulącąsiędomniedziewczynę.Idobrze.Niechzobaczy,
jakimpotrafiębyćżałosnymłajdakiem.Tegowłaśnie
chciałem.Będziesięodemnietrzymaćzdaleka,jeślito
zobaczy.AlebłyskzaciekawieniawoczachBlaire,gdyta
dziewczynawodziłapaznokciamipomojejpiersi,
podziałałnamniebardziej,niżgotówbyłemsięprzyznać.
–Pora,żebyśjużsobieposzła–powiedziałem,
odsuwającjejrękęiwskazującwstronęfrontowychdrzwi.
–Co?–spytałazdumionymgłosem,jakbymnie
uprzedzałjejubiegłegowieczoru,żetobędzie
jednorazowynumerek.
–Dostałaśto,czegochciałaś,kotku.Chciałaśmieć
mniemiędzynogami.Dostałaśto.Dlamniesprawajest
skończona–przypomniałemjej.
–Chybasobieżartujesz!–wykrzyknęłazezłością.
Możemiwczorajnieuwierzyła.Jejbłąd.
Pokręciłemgłowąnamyślomojejwłasnejgłupocie
iwypiłemkolejnyłykkawy.Kiedyśsięwreszcienauczę,
żetenumerkiznocowaniemoznaczająkłopoty.
–Niezrobiszmitego.Ubiegłanocbyłaniesamowita.
Wieszotym–powiedziałamarudnymtonem,chwytając
mniezałokieć,któryzarazwyszarpnąłem.Niebyłemjuż
zainteresowany„błaganiemRusha”.Bawiliśmysięwto
wczoraj.Tobyłonawetfajne.Doszławięcejrazy,niż
mogłazliczyć.Alejeślichodziomnie,byłotaksobie.
–Uprzedzałemcięwczoraj,kiedyprzyszłaśmnie
błagaćizdjęłaśubranie,żewgręwchodzitylkoseksna
jednąnoc.Nicwięcej–powiedziałem,rozdrażniony,że
muszęjejtowogóleprzypominać.
Niespojrzałemjużnanią.Patrzyłemnawodęipiłem
kawę,jakbyjużjejtuniebyło.Iwkońcu,tupiąc
dramatycznienogami,wyszłanaprawdę.
ZszokowanaminaBlairesprawiła,żeszybkopuściłem
wniepamięćtozakłóceniespowodowanebłędemubiegłej
nocy.
–Jakcisięspało?–spytałem.Musiałobyćjejciasno
wtympokoikupodschodami,niemówiącjużohałasach
wdomu.Miałaokazjędoponarzekania.Idopokazania
prawdziwegooblicza.
–Częstotorobisz?–spytałazzagniewanąminą.To
byłourocze…cholera.
–Co?Pytamludzi,jakimsięspało?–niezamierzałem
ulegaćjejurokowi.Wyniesiesięstąd,jaktylkorozmówię
sięzAbe’em.Tobyłjegoproblem,niemój.Fakt,żemiło
misięnaniąpatrzyło,stanowiłjeszczejedenpowód,żeby
jaknajszybciejsięjejpozbyć.
–Uprawiaszsekszdziewczynami,apotemwyrzucasz
jejakśmieci–odparła.Tejejwielkieoczyzrobiłysię
jeszczewiększe,jakbybyławszoku,żewogóle
wypowiedziałatesłowa.
Chciałomisięśmiać.Niemogłemsięprzyniejskupić.
Odstawiłemfiliżankęiwyciągnąłemsięnależaku
stojącymobok.Najlepszymrozwiązaniembyłosprawić,
żebyBlairemnieznienawidziła.Wtensposóboddam
przysługęnamobojgu.Jakbędziemnienienawidziła,
łatwozachowamdystans.
–Zawszewtykasznoswnieswojesprawy?–
spytałem.
Zamiastzłości,którejsięspodziewałem,wjejoczach
zobaczyłemskruchę.Naprawdę?Zachowywałemsięjak
dupek.Niepowinnamiećtakiejminy,jakbybyłojej
głupio,żewygarnęłamiprawdęwoczy.
–Nie,naogółnie.Przepraszam–powiedziałaze
skruszonymuśmiechemiszybkoweszładośrodka.
Cojest,kurwa?Czyonanaprawdęmnieprzeprosiła?
Skądtadziewczynasięurwała?Kobietytaksięnie
zachowują.Czyniktjejnienauczyłreagowaćnagłupie
zaczepki?
Wstałemizajrzałemdośrodka:Blairezbierałapuste
butelkiiśmiecirozrzuconepocałymdomuubiegłejnocy.
Nieznosiłembałaganu,alestarałemsięnaniegonie
zważać,kiedyNanurządzałaimprezę.
–Niemusisztegorobić.JutroprzyjdzieHenrietta–
powiedziałem,niechcąc,żebysprzątała.
Postawiłabutelkirazemzzebranymiśmieciami
izerknęłanamnie.
–Pomyślałam,żetrochępomogę.
Jeszczetegorankazamierzałemzadzwonićdojejojca.
Chciałempozbyćsięjejstądjaknajszybciej.Tymczasem
musiałemmiećpewność,żemnieznienawidzi.
–Mamjużpomocdomową.Niechcęzatrudniać
nowej,jeśliotocichodzi–samniemogłemspokojnie
słuchaćmojegoostregotonu,alestarałemsięzachować
znudzonywyraztwarzy.Wyćwiczyłemgoprzedlaty.Nie
byłemwstanieteraznaniąspojrzeć.
–Nie.Wiem.Chciałamtylkobyćpomocna.
Pozwoliłeśmiprzenocowaćwswoimdomu–głosmiała
cichyiproszący,jakbybardzochciała,żebymjejuwierzył.
Niechtocholera.
Musieliśmyustalićjakieśpodstawowezasady,zanim
wszystkospieprzę.
–Właśnieotymmusimyporozmawiać.
–Dobrze–odparłaszeptem.Cholerajasna,czemu
znówmiałatakązgnębionąminę?Przecieżniekopnąłem,
kurwa,jejszczeniaka.
–Nielubiętwojegoojca.Tosęp.Mojamatkazawsze
jakośwyszukujetakichfacetówjakon.Madotego
prawdziwytalent.Aletaksobiemyślę,żemożeznaszgo
jużodtejstrony.Itomniewłaśniedziwi.Dlaczego
przyjechałaśtudoniegopopomoc,skorowiedziałaś,jaki
onjest?–chciałemusłyszećchoćczęśćprawdy.Albo
przyłapaćjąnakłamstwie.Niemogłemjejtutrzymać
dłużej.Tejejcholerniedługienogiiwielkieniebieskie
oczydoprowadzałymniedoszaleństwa.
–Mojamatkaumarłaniedawno.Miałaraka.Trzylata
leczeniatosporykoszt.Miałyśmytylkodom,który
zostawiłanambabcia.Musiałamgosprzedaćwrazze
wszystkim,żebyopłacićrachunkizaleczeniemamy.Nie
widziałamtaty,odkądnaszostawiłtrzylatatemu.Alejest
terazmojąjedynąrodziną.Niemamnikogoinnego,kogo
mogłabymprosićopomoc.Potrzebujęmiejsca,gdzie
mogłabymsięzatrzymać,dopókinieznajdępracyinie
dostanępierwszejwypłaty.Wtedywynajmęcośwłasnego.
Nigdyniezamierzałamzostaćtunadługo.Wiedziałam,że
tataniebędziemnietuchciał–urwałaizaśmiałasię,aleto
niebyłszczeryśmiech.Przepełniałgoból,odktórego
ściskałymisiębebechy.–Chociażniespodziewałamsię,
żeucieknie,zanimjeszczeprzyjadę.
Ożeżwmordę!ZabijęAbe’aWynna.Skurwiel
zostawiłcórkę,gdyopiekowałasięchorąmatką?Trzeba
byćpotworem,byzrobićcośtakiego!Niemogłemjejstąd
wykopać.ZamierzałemnatomiastprzemienićżycieAbe’a
wpiekło.Dupekzapłacizato.
–Przykromizpowodutwojejmamy–zdołałem
powiedzieć,chociażwszystkosięwemniegotowało.–
Musiałobyćciciężko.Mówiłaś,żechorowałaprzeztrzy
lata.Czyliodkądmiałaśszesnaścielat?–byławtedy
dzieckiem.Zostawiłją,gdybyłajeszczedzieckiem.
Kiwnęłatylkogłowąiprzyglądałamisięostrożnie.
–Zamierzaszznaleźćpracęiwynająćmieszkanie–
powiedziałem,żebysobieprzypomnieć,żetakiwłaśniema
plan.Była,kurwa,zupełniesama.–Pokójpodschodami
jesttwójnamiesiąc.Powinnaśwtymczasieznaleźćpracę
iuskładaćdośćpieniędzynawynajęciemieszkania.
NiedalekostądjestDestin,atamkosztyutrzymaniasą
przystępniejsze.Jeślinasirodzicewrócąwcześniej,
spodziewamsię,żeojciecbędziewstaniecipomóc.
Westchnęłacichoizwiesiłaramiona.
–Dziękuję.
Niemogłemnaniąpatrzeć,bomiałemwtedyochotę
zamordowaćAbe’agołymirękami.Wtejchwilinie
mogłemsięskupiaćnaNanijejpotrzebieposiadaniaojca.
Mężczyzna,któregochciałazaojca,byłskurwielem.
Skurwielem,któryzapłacimizato,cozrobił.
–Mamcośdozałatwienia.Powodzeniawszukaniu
pracy–powiedziałemiodszedłem.Musiałempilnie
zadzwonić.
ROZDZIAŁCZWARTY
Odczekałemtrzydzwonki,poczymrozłączyłemsię
iznówwybrałemnumermatki.Zamierzałemdzwonićdo
niejtakdługo,ażwreszcieodbierze.Lepiej,żebyzemną
niezadzierała,albozablokujęjejtelefoniwszystkiekarty
kredytowe.Wtedytoonabędziedomniewydzwaniać.
–Naprawdę,Rush,czymusisztakdomniebez
przerwydzwonić?Jeślinieodbieram,zostawwiadomość,
aoddzwonięwdogodnymdlamniemomencie.
–Gównomnieobchodzi,jakimomentjestdlaciebie
dogodny.Chcęrozmawiaćztymskurwielem,zaktórego
wyszłaś.Itojuż.
Mamafuknęła.
–Zcałąpewnościąniezamierzamrozmawiać
zsynem,któryzwracasiędomnie,czydomojegomęża,
wtensposób.Zadzwoń,proszę,kiedybędzieszgotów
traktowaćmniezszacunkiemi…
–Mamo,naBoga,jeślinieprzekażesztelefonutemu
facetowi,zarównotwójtelefon,jakikartykredytowe
zostanązablokowanewciągunajbliższychdziesięciu
minut.Niezadzierajzemną!
Tojejzamknęłogębę.Usłyszałemjedynieodgłos
gwałtownienabieranegopowietrza.
–Nojuż,mamo–powtórzyłemstanowczo.
Usłyszałemstłumioneszepty,zarazpotemAbe
odchrząknąłipowiedział„Halo”takimtonem,jakbybył
świadomyfaktu,żeporzuciłwłasnącórkę.
–Chcę,żebyśzrozumiałjedno:jakontroluję
wszystko.Pieniądze.Mojąmatkę.Wszystko.Towszystko
należydomnie.Jakzemnązadrzesz,zostanieszodciętyod
wszystkiego.Sprowadziłemciętutaj,bokochammoją
siostrę.Widzęjednak,żeniezasługujesznajejuwagę.
Aterazwyjaśnijmi,jaktomożliwe,żekazałeśtwojej
drugiejcórceprzyjechaćdomojegodomu,poczymsam
opuściłeś,kurwa,kraj.
Abechwilęmilczał,poczymwziąłgłębokioddech.
–Zapomniałem,żemiałaprzyjechać.
Akurat.
–Alejesttu,gnojku,ipotrzebujepomocy.Tyimoja
matkamusiciewsiąśćwsamolotiprzywlectuzpowrotem
swojetyłki.
–Niewidziałemjejodtrzechlat.Janie…Niewiem,
comamjejpowiedzieć.Jestjużdorosła.Możesamaułożyć
sobieżycie.Niepowinienemjejmówić,żebyprzyjeżdżała
dociebie,alecośmusiałemjejpowiedzieć.Błagałamnie
opomoc.Jeślijejtamniechcesz,odeślijjązpowrotem.To
bystradziewczyna.Mabroń.Dasobieradę.Jestsilna.
Jestsilna.Naprawdętopowiedział?Wgłowiezaczęło
mipulsować.Przycisnąłempalcedoskroni,żebysobie
trochęulżyć.
–Chybasobieżartujesz?–zdołałemwyksztusićmimo
szoku,jakiprzeżyłem.–Onadopierocostraciłamatkę,ty
żałosnygnoju.Jest,kurwa,bezradna.Widziałeśją
wogóle?Jest,cholera,zbytniewinna,żebyjeździćpo
krajubezniczyjejochrony.Niepróbujmiwmawiać,żejest
silna,bodziewczyna,którazjawiłasięumniewczoraj
wieczorem,byłakompletniezałamanaisamajakpalec.
Jegonierównyoddechbyłjedynąoznakątego,żechoć
trochęzależałomunacórce.
–Niemogęjejpomóc.Niepotrafiępomócnawet
samemusobie.
Ityle.Odmawiałpowrotudodomuizrobienia
czegokolwiekwjejsprawie.Blairebyłazdananamoją
łaskę,mogłemalbojejpomóc,albojąwyrzucić.Nicgoto
nieobchodziło.Niemogłemznaleźćsłów.Zakończyłem
rozmowęirzuciłemtelefonnakanapę,poczymspojrzałem
woknonaprzeciwkomnie.
Nannienawidziłatejdziewczynyprzezwiększość
swegożycia.Zazdrościłajej.Obwiniała.Aoco?Oto,że
miałaojcajeszczegorszegoniżmymatkę?
Niebyłopukaniadodrzwiprowadzącychnagórne
piętro,którewcałościnależałodomnie.Usłyszałem
odgłosotwieranychdrzwi,azarazpotemkroki.Tylko
jednaosobawchodziłatubezpukania.
–Zatankowałemjejwóz–odezwałsięGrantna
górnymschodku.–Niemusiszoddawaćmipieniędzy.
Nieobejrzałemsięnachłopaka,któregouważałemza
brata.Byliśmykiedyśbraćmiprzyrodnimi,kiedynasi
rodzicepobralisięnakrótko.Potrzebowałemwtedykogoś,
nakimmógłbympolegać,iGrantspełniłtęrolę.Tonas
połączyło.
–Zamierzasztrzymaćjąpodschodamijak
pieprzonegoHarry’egoPottera?–zapytałGrant,siadając
nakanapienaprzeciwkomnie.
–Podschodamijestbezpieczniejsza–odparłem,
przenosząckuniemuwzrok.–Zdalaodemnie.
Grantzachichotałipołożyłnoginapodnóżku.
–Wiedziałem,żenieumknietwojejuwadze,żejest
diabelnieseksowna.Atoniewinnespojrzeniejejwielkich
oczujestjeszczebardziejkuszące.
–Trzymajsięodniejzdaleka–przykazałemmu.
Grantniebyłlepszyodemnie.Obajbyliśmypopieprzeni.
Aonapotrzebowałabezpieczeństwa.Żadenznasniemógł
jejtegoofiarować.
Grantmrugnąłdomnieiodchyliłgłowę,żeby
popatrzećnasufit.
–Uspokójsię.Niezamierzamjejtknąć.Onanależydo
tych,którepodziwiasięzdaleka.Niemogęnatomiast
obiecać,żeniebędęsięniązachwycać.Bojest,cholera,
niezła.
–Jejmamanieżyje–powiedziałem,nadalniemogąc
uwierzyć,żeAbecałyczaswiedział,żejejmatkachoruje,
inicniezrobił.
Grantopuściłnoginapodłogęipochyliłsięwmoją
stronę,opierającłokcienakolanach.Jegozatroskane
spojrzenieprzypomniałomi,jakmiękkiesercemiewałmój
brat.Niemogłempozwolić,żebypopełniłbłąd
iskrzywdziłBlaire.Niechciałbytego,alewkońcutakby
sięwłaśniestało.
–Nieżyje?Toznaczyodniedawna?–spytał.
Kiwnąłemgłową.
–Tak.Dziewczynajestzupełniesama.Przyjechałatu,
boAbeobiecałjejpomóc.Apotemwyjechał.
Grantsyknąłzwściekłościąprzezzęby.
–Toskurwiel.
Zgadzałemsięznimwpełni.
–RozmawiałeśzAbe’em?
PrzedtąrozmowązAbe’emnielubiłemgoiczułem
doniegoodrazę.Terazgonienawidziłem.Iwyrzucałem
sobie,żegotuściągnąłem.Żewpuściłemtego
egoistycznego,nieczułegotypadonaszejrodziny.Mogłem
zatowinićwyłączniesiebie.
–Powiedział,żeniemożejejpomóc–odparłem.
Obrzydzeniewmoimgłosiemówiłosamozasiebie.
–Aletyjejpomożesz,prawda?–spytałGrant.
Miałemochotęwrzasnąć,żetoniemójproblem.Że
nieprosiłemsięoto.Tyleżewłaśnietakbyło–skoro
sprowadziłemtegofacetadonaszegodomu.
–Zadbamoto,żebyznalazładobrzepłatną
bezpiecznąpracę.Akiedybędziejużmiaładośćpieniędzy,
żebywynająćwłasnelokum,pomogęjejznaleźćcoś
niedrogiego.
Grantodetchnąłzulgą.
–Todobrze.Bowiesz,wiedziałem,żejejpomożesz,
aledobrzeusłyszećtoodciebie.
TylkoGrantspodziewałsię,żezrobięto,conależy.
Wszyscyinniwidzieliwemniezepsutegosynalegendy
rocka.Grantdostrzegałwięcej.Zawszetakbyło.Jednym
zpowodów,dlaktórychzrobiłemcośzmoimżyciem,była
świadomość,żeniemogęgozawieść.Nieskończyłemtak,
jakoczekiwałategopomniewiększośćświata.Chociaż
możeniektórzysądzili,żejestinaczej.Stanąłemnanogi,
boktośwemniewierzył.
–Najlepszymmiejscembędziedlaniejklub–
powiedziałem,sięgającpotelefon.Należałemdo
KerringtonCountryClub,którystanowiłcentrummałego
turystycznegomiasteczka,jakimbyłoRosemaryBeach.
PracawklubiebyłabybezpiecznadlaBlaire,noidobrze
płatna.
–NiedzwońdoWoodsa.Tokutas.Jaktylkoją
zobaczy,postawisobiezapunkthonoru,żebyjąprzelecieć
–powiedziałGrant.
Namyśl,żeWoodsKerrington,synwłaścicielaklubu,
miałbydotknąćBlaire,przeszłymnieciarki.Woodsbył
miłymfacetem–przyjaźniliśmysięprzezwiększość
mojegożycia–alekochałkobiety.Kochałjeprzezjedną
noc,apotemznimikończył.Niemogłemgooceniać–
byłemdokładnietakisam.Poprostuniezamierzałem
pozwolić,żebyWoodstknąłBlaire.
–Niedotkniejej.Jużjaotozadbam–powiedziałem,
poczymzadzwoniłemdokadrowejklubu.
***
Blairesamaznalazłaklub,aDarlajużjązatrudniła.
Niemogłempowstrzymaćsięoduśmiechu.Możetamała
byłatwardsza,niżwyglądała.Aletopoczuciedumy,jakie
poczułemzjejpowodu,dałomijednocześniedomyślenia
izakłóciłomójnistąd,nizowądznakomitynastrój.
Dlaczegonibyuśmiechałemsięjakgłupidoseratylko
dlatego,żeBlaireWynnzałatwiłasobiepracę?Icoztego?
Onamiaładziewiętnaścielat,niedziesięć.Niepowinienem
nicdoniejczuć.Była,kurwa,obcąosobą.Itotaką,którą
przezwiększączęśćżyciapogardzałem.
Sięgnąłempotelefon,żebyzadzwonićdoAnyi.Była
zawszedomojejdyspozycjiizawszewychodziła,kiedy
skończyliśmy.Niezostawałananoc.Tylkodlatego
zapraszałemjąciąglezpowrotem.Noijeszczedlatego,że
najlepiejnaświecierobiłalodaipotrafiłaprzyrządzać
pysznewłoskieżarcie.
OnaprzegonizmojejgłowymyślioBlaire.ABlaire
popowrociedodomuzobaczymniezAnyą.Nieżebym
musiałjejprzypominać,bytrzymałasięodemniezdaleka.
Onasięmniebała.Raztylkozobaczyłemzaciekawienie
wjejoczach–rano,kiedyodwróciłasięizobaczyła,żena
niąpatrzę.Wyraźniespodobałemjejsiębezkoszulki.
Problemwtym,żebyłemtym,kurwa,zachwycony.
Taaak…TelefondoAnyi.Seksbezzobowiązań
iciemnowłosapiękność–tegowłaśniebyłomitrzeba.
ROZDZIAŁPIĄTY
Przyglądałamisię.Ożeż,kurwa.
AleżbyłołatwozamknąćoczyiwbijaćsięwAnyę,
wyobrażającsobiejednocześniewpatrzonąwemnietwarz
Blaire.Jejlekkorozchyloneustaizaróżowionepoliczki.
Jejprzyśpieszonyoddech,gdywypełniałemjąrazza
razem.Miałemtakintensywnyorgazm,żezrobiłomisię
ponimdosłowniesłabo.
NiebyłemteżwstaniespojrzećnaAnyę.Czułemsię
jakpalant.Zregułyniepieprzyłemsięzkobietami,
wyobrażającsobiejednocześniekogośinnego.Tobyłozłe.
Alekiedypoczułem,żeBlairemisięprzygląda,całemoje
ciałoożywiłosięodżarujejspojrzenia.
Gdyodwróciłemgłowęnatyle,żebyzobaczyćBlaire,
drzwidospiżarnizamykałysięzanią.Poszłasobie.Alejej
obecnośćsprawiła,żezrobiłemsiętwardszyniż
kiedykolwiek.Dlaczegotaknamniedziałała?!
***
Pierwsze,cozauważyłem,wchodzącranodokuchni,
toporządek.Niezostawiłemjejwtakimstanie.
WieczoremodesłałemAnyędodomu,napożegnanie
cmokającjąwpoliczek,poczymzamknąłemzaniądrzwi
ipopędziłemdomojegopokoju,gdziechodziłemtam
izpowrotem,przeklinając.
Cooznaczało,że…toBlaireposprzątała.Dlaczegoto
robiła?Mówiłemjej,żenieżyczęsobie,żebytusprzątała.
Wziąłemsiędoparzeniakawy,trzaskającprzytym
drzwiczkamiszafekiszufladami.Niemogłemznieść
myśli,żeBlairebyłatuisprzątałabałagan,który
narobiliśmyzAnyą.Ciążyłamiświadomość,żezrobiłato
potym,jakpatrzyłanamniepieprzącegoAnyę.Ale
jeszczebardziejdokuczałomito,żewogólesiętym
przejmuję.
–Ktocitaknadepnąłnaodcisk?–głosGranta
przestraszyłmnietak,żewylałemsobienarękęgorącą
kawę.
–Przestań,kurwa,taksiętuzakradać–warknąłem.
–Wchodząc,zapukałemdocholernychdrzwi.Ococi
chodzi?–Grantbyłzupełnieniezrażonymoimwybuchem
złości,czegomogłemsięzresztąspodziewać.Ominął
mnie,żebynalaćsobiefiliżankękawy.
–Przezciebieoparzyłemsięwrękę,tyfiucie–
odburknąłem,nadalwkurzony,żebyłemtakpogrążony
wmyślach,żenawetnieusłyszałem,jakGrantwchodzido
domu.
–Jeszczeniepiłeśkawy,co?Golnijsobie.
Zachowujeszsięjakpalant.Możnabysądzić,żeponocy
spędzonejzAnyą,słynącąztalentóworalnych,będziesz
dziśwznacznielepszymhumorze.
Podłożyłemrękępodzimnąwodę,usiłującschłodzić
podrażnionąskórę.
–Dopierosięobudziłem.Atyskądwiesz,żeAnya
byłatuwczoraj?
Grantpodskoczyłiusiadłnablacie,poczymwypiłłyk
kawy.Osuszyłemdłońręcznikiemiczekałem,ażmi
wyjaśni,skądwieoAnyi.
–Zadzwoniładomniewczoraj.Chciaławiedzieć,co
tozadziewczynamieszkawtwoimdomu–wzruszył
ramionamiiwypiłkolejnyłyk.
Niebyłempewien,czymisiętopodoba.Skądona
wiedziałaoBlaire?Nicjejniemówiłem.
–Przestańrobićtakiezdumioneminy.Toirytujące–
powiedziałGrant,uśmiechającsięprzekornieimachając
wmojąstronęfiliżanką.–WidziałaBlaire,kiedyprzyszła
wczorajdociebie.Zdajesię,żebyliściewtedydośćzajęci
natarasie,alezauważyłaBlaireibyłaciekawa,dlaczego
zniknęłapodtwoimischodami…–zawiesiłgłos.
Czułem,żetojeszczeniekoniectejhistorii,więc
czekałem.GdyGrantmilczał,posłałemmupiorunujące
spojrzenie.
Zachichotał,poczymwzruszyłramionami.
–Nodobra.Zamierzałemopuścićtęczęść,kiedyty
obejrzałeśsięzaBlaire,apotemrżnąłeśAnyęjakopętany.
Zauważyłazmianę,jakawtobiezaszła,chłopie.Wybacz,
aleniejesteśzbytdobrywukrywaniuswoichuczuć–jego
uśmiechstałsięjeszczeszerszy.–Najlepszyseks,jakijej
siętrafiłwżyciu.Takpowiedziała–no,alenigdynie
robiłategozemną.
Będęmusiałposłaćjejkwiaty.Albocoś.Cholera!
Wiedziała,żetoBlairetakmniewczorajpodkręciła.
Byłemwiększymbałwanem,niżsądziłem.
–ToAnya.Onasięnieprzejmujetakimirzeczami.
Wieszotym.Chodzijejoseks,taksamojaktobie.Onic
więcej.Sugerowałbymjednak,żebyśwziąłsięwgarść,ito
szybko.SkoroBlaireażtakciękręci,musisztoukrócić.
Natychmiast.OnaniejestjakąśtamAnyąityotymwiesz.
Pozatymniewolnocijejtknąć.Znienawidzicię,jakto
wszystkosięwyda.Jejtata,twojasiostra,icałareszta.Nie
możeszsięwtoładowaćidobrzeotymwiesz.
Miałrację.Blaireniebyłaosobą,doktórej
kiedykolwiekbędęmógłsięzbliżyć.Jużwkrótcestanęsię
jejwrogiemizaczniemnienienawidzićtakbardzo,jakja
jąprzeztewszystkielata.Różnicabędzietaka,żeona
będziemiałapowody.
–Wiem–przyznałem,niemogącznieśćtegosmaku
namoimjęzyku.Smakuprawdy.
–Muszęjechaćdopracy.Alepomyślałem,żepo
drodzewpadnędociebieiopowiemciomojejnocnej
rozmowiezAnyą–powiedziałGrant,zeskakujączblatu
iodnoszącswojąfiliżankędozlewu.
–Dzięki–odparłem.
Klepnąłmniewplecy.
–Pototujestem.Żebypilnowaćtegotwojego
głupiegotyłka–zażartował,poczymodwróciłsię
iposzedł.
Poczekałem,ażdrzwisięzanimzamkną,iruszyłem
wziąćprysznic.Czekałmnieintensywnydzień.Po
pierwsze,musiałemposłaćAnyijakieśkwiatyiliścik
zprzeprosinami.Tobędziekoniectychnaszychrżniątek.
Niemogłemjejtegorobić.Nawetjeślijejtonie
przeszkadzało,tomnieowszem.
Kiedysięubrałemizszedłemnadół,Nanjużtamna
mnieczekała.Zastanawiałemsię,jakdługojeszczebędzie
siędąsać.Wiedziała,żeBlairejestumnie,ibyła
wkurzona.Długierudewłosyupięławkucyk,opadający
najejnagieleweramię.Miałanasobiebiałątenisową
spódniczkę,którąnależałonosićzkoszulkąpolo.Aleto
byłozbytnudnedlaNan.Zamówiłakoszulkęna
ramiączkach,dlaktórejmiałajakąśwymyślnąnazwę.
Nabijałemsięzniejprzezkilkatygodni.
–Onawciążtujest–stwierdziłaNanrozdrażnionym
tonem.
–Nie,wtejchwilijestwpracy–odparłem,wiedząc,
żenieotojejchodziło.
–Wpracy?Onajestwpracy?Żartujeszsobie!–
zirytowanytonNanprzeszedłwskrzek.Mojamłodsza
siostranieprzywykładosprzeciwuzmojejstrony.Byłem
jedynąosobąnaświecie,któraprzenosiłagóry,żebyją
uszczęśliwić.Aletymrazem…tymrazemstałosięinaczej.
Niezamierzałemskrzywdzićniewinnejosobytylkopoto,
żebyzadowolićNan.Jateżpotrafiłemstawiaćgranice,ato
byłaakuratsytuacja,wktórejniezamierzałemulec
siostrze.
–Nie–odparłem,mijającjąiidącdosalonu,gdzie,
byłempewien,zostawiłemwczorajportfel,zanim
rozebrałemsiędonaganatarasie.
–Dlaczegopracuje?Dlaczegonadaltujest?
Dzwoniłeśdomamy?
Nannicnierozumiała.Będęmusiałjejwyraźnie
powiedzieć,żetymrazemmnienieprzekona.Wtej
sprzeczcetojabędęzwycięzcą.Niezamierzałemwyrzucać
Blaire.NiezpowoduNan…cholera,zresztązniczyjego
powodu.Tadziewczynapotrzebowałapomocy.
–Znalazłapracę.Potrzebujepieniędzy,żebystanąćna
nogi.Jejmatkaumarła,Nan.Samająpochowała.Całkiem
sama.TymczasemwaszwspólnyojciecjestwParyżu
znasząmatkąicieszysiężyciem.Niemogęjejtakpo
prostuwyrzucić.Towszystkomojawina.
Nanpodeszładomniesztywnoizcałejsiłyzłapała
mniezarękę.
–Twojawina?Jaktomożebyćtwojawina,Rush.Ona
jestdlanasnikim.Nikim.Matkajejumarła?Acomnieto
obchodzi?Jejmatkazrujnowałamiżycie.Możeijestjej
ciężko.Aletoniejesttwojawina.Przestańpróbować
zbawiaćświat,Rush.
Tojastworzyłemtękobietębezserca.Totakżebyła
mojawina.Nanbyławdzieciństwiezaniedbywana,aja,
zcałychsiłstarającsięjejtozrekompensować,stworzyłem
nieczułąimściwądorosłąkobietę.Zrobiłbymteraz
wszystko,żebytozmienić,aleniewiedziałemjak.
Spojrzałemnanią,żałując,żenadalwidzęwniejtę
smutnąmałądziewczynkę,którąchciałemratować.Bez
tegoowielełatwiejprzychodziłobymijąposkromić.Ale
tomojamłodszasiostrzyczka.Izawszeniąbędzie.
Kochałemjąnadobreinazłe.Byliśmyrodziną.
–Towszystkomojawina.ProblemyBlaireitwoje–
powiedziałemiwyszarpnąłemrękęzjejuścisku.
Chwyciłemportfelzestolikadokawyiruszyłemdodrzwi.
Musiałemsięuwolnićodsiostry.Niepoprawiałami
nastroju.
–Gdzieonapracuje?–spytałaNan.
Zatrzymałemsięwproguiuznałem,żechoćNan
prędzejczypóźniejsamasiędowie,jajejtegoniepowiem.
Blairepotrzebowałaczasu,żebysiętuodnaleźć,zanim
mojasiostrananiąnaskoczy.Akiedyjużprzyjdziecodo
czego,zobaczę,cobędęmógłzrobić.
–Niewiem–skłamałem.–Idźodwiedzićznajomych.
Pograjwtenisa.Idźnazakupy.Zróbcokolwiek,co
sprawiaciprzyjemność.Zapomnijotym,żeBlairetujest.
Tomójproblem,nietwój.Zaufajmi.Załatwięto,jak
trzeba.
Otworzyłemdrzwiizostawiłemją,zanimzdążyła
powiedziećcośjeszcze.Dlamnietarozmowabyła
skończona.Miałemważniejszerzeczynagłowie.
ROZDZIAŁSZÓSTY
EsemesodAnyiinformował,żedwatuzinyżółtych
różniebyłykonieczne.Ityle.Nicwięcej.Wiedziałem,że
tojednoznacznykoniecnaszychsporadycznychspotkań.
Mojepoczuciewinywobecniejzelżało,gdyschowałem
telefonzpowrotemdokieszeniipobiegłemdalej.
Biegałem,
kiedy
potrzebowałem
pomyśleć
iprzewietrzyćgłowę.Biegałemtakże,jeślipoprzedniego
wieczoruzadużowypiłem.Dzisiajpoprostu
potrzebowałempobiegać.Niechciałembyćwdomu,kiedy
Blairewróci.Niechciałemjejspotkać.Niechciałem
słyszećjejgłosu.Wolałemtrzymaćsięodniejzdaleka.
Zasługiwałanamojąpomoc.Aletobyłowszystko.
Niechciałempoznawaćjejbliżej.Zcałąpewnościąnie
chciałemsięzniązaprzyjaźniać.Wdniu,wktórymsię
wyprowadzi,znówbędęmógłswobodnieoddychać.Może
pojadęodwiedzićojca.Wyrwęsięstądnachwilęibędę
cieszyćsiężyciem.
Jednaklosnajwyraźniejkpiłsobiezmoichplanów.
Zwolniłem,aponieważmojeoczyprzyzwyczaiłysię
jużdociemności,złatwościąrozpoznałemsylwetkęBlaire
wświetleksiężyca.Aniechto.
Niezobaczyłamnie…jeszcze.Patrzyłanawodę.
Wiatrodgarniałjejztwarzydługiejasnewłosyisprawiał,
żetańczyływokółjejramion.Wświetleksiężyca
jedwabistekosmykiwydawałysięsrebrne.
Odwróciłagłowęitejewielkieoczywpatrywałysię
wemnie.Cholera.
Powinienempoprostuskinąćjejgłowąipobiecdo
domu.Nicniemówić.Ruszyćdalej.Pozwalałemjejtu
mieszkać,aleniemusiałemzniąrozmawiać.Tyleże,
cholera,niemogłemoprzećsiępokusie.
Zatrzymałemsięprzedniąipatrzyłem,jakprzenosi
wzroknamojąpierś.Poczułemzadowolenie,żejestembez
koszulki,aleniewróżyłotoniczegodobrego.Niepowinno
mnieobchodzić,żeBlairewpatrujesięwmojąpierś,jakby
chciałająpolizać.Kurwa.Kurwa.Nie!Onawcalenie
chciałalizaćmojejpiersi.Skądmisięto,docholery,
wzięło?Całkiemmiprzezniąodbiło.Szlag.Musiałem
odciągnąćjejwzrokodmojegociała.Itojuż.
–Wróciłaś–powiedziałem,przełamującmilczenie
iwyrywającjązzamyślenia.
–Właśniewyszłamzpracy–odparła,przenosząc
wzroknamojątwarz.
–Więcmaszjużpracę?–zagadywałem,chcąc
utrzymaćjejspojrzenienamojejtwarzy.
–Tak.Odwczoraj.
–Gdzie?–znałemjużodpowiedź,alechciałem
usłyszećodniejsamej,jakdostałatępracę.Czym
dokładniesięzajmowałaiczytolubiła.Zaraz…czyżby
miałamakijaż?Jasnacholera,pociągnęłarzęsytuszem.
Awięcterzęsyjednakmogłybyćjeszczedłuższe.
–WKerringtonCountryClub–odparła.
Niemogłemoderwaćwzrokuodjejoczu.Były
zdumiewającopięknebezpieprzonegomakijażu.Ale,
cholera,dziękiodrobinietuszustałysięzupełnie
niesamowite.Wsunąłemjejdłońpodbrodęiuniosłemjej
głowę,żebylepiejsięprzyjrzeć.
–Masztusznarzęsach–powiedziałem,żebywyjaśnić
mojedziwnezachowanie.
–Tak,mam–odparła,odwracającgłowę,żeby
uwolnićsięoddotykumojejdłoni.Opuściłemrękę.Nie
powinienembyłjejdotykać.Bardzosłuszniemnie
powstrzymała.Niemiałemprawadotykaćjejwtaki
sposób.
–Terazwyglądaszbardziejnaswójwiek–
stwierdziłem,cofającsięokrokispoglądającnajejstrój.
Znałemgodobrze.Przezlatazaliczyłemwięcej
wózkarekzpolagolfowego,niżchciałemprzyznać.Toone
właśniebyłypowodem,dlaktóregojakonastolatek
zacząłemgraćwgolfa.Kiedywózkarkiwwieku
policealnymdowiedziałysię,kimjestmójojciec,były
bardzozainteresowanezabraniemmnienaprzejażdżkę.
Itowwieluznaczeniach.
–Jeździszwózkiemgolfowym–powiedziałem,
podnoszącwzrokzpowrotemkujejtwarzy.Wiedziałemto
jużwcześniej,alewidzącjąwtymstroju,niemogłemsię
nieuśmiechnąć.Dobrzenaniejleżał.
–Skądwiesz?
–Postroju.Opiętebiałeszortyikoszulkipolo.To
strójwózkarekzpolagolfowego.Robisztamfurorę,co?–
toniebyłopytanie,alestwierdzenie.
Wzruszyłaramionami,poczymwyprostowałasię
iodsunęłaodemniejeszczetrochę.Wyczułapotrzebę
trzymaniasięodemnienadystans.Grzecznadziewczynka.
Możliwe,żebyłatwardsza,niżsądziłem.
–Pewniezulgąprzyjmieszwiadomość,żewyniosę
sięstądwcześniejniżzamiesiąc.
Powinienemprzyjąćtozulgą.Cholera,żałowałem,że
niepoczułemwtedyulgi.Tobyoznaczało,żemiałbym
jedenproblemmniej.Alelubiłemjejobecnośćwmoim
domu.Lubiłemświadomość,żemogęzadbaćojej
bezpieczeństwo.Iżerobięcoś,żebyzadośćuczynićzłu,
którejużjejwyrządziłem.Niezdołałemsiępowstrzymać,
zrobiłemkrokwjejstronę.
–Pewniepowinienem.Toznaczy,poczućulgę.
Prawdziwąulgę.Aletakniejest.Nieczujęulgi,Blaire.
Nachyliłemsiętak,żemojeustaznalazłysiętużprzy
jejuchu.
–Dlaczegotakjest?–zapytałemszeptem
izaciągnąłemsięjejsłodkim,czystymzapachem.Czy
międzynogamiteżtakpachniała?Czytamteżbyłataka
słodkaiświeża?Oblałmnienowyrodzajpotuiodsunąłem
sięodniej.Zgubiłemwątek.–Trzymajsięodemnie
zdaleka,Blaire.Niechciałabyśznaleźćsięzbytblisko.
Zeszłejnocy…–kurwa,dlaczegorozmawiałemznią
otym?Lepiej,żebymzapomniał,żetosięwogólestało.–
Tanocmnieprześladuje.Świadomość,żepatrzyłaś.To
mniedoprowadzadoszaleństwa.Więctrzymajsię
zdaleka.Jateżstaramsię,jakmogę,zachowaćdystans–
powiedziałemostrymtonem,przeznaczonymbardziejdla
mnieniżdlaniej.Aleniepotrafiłemjejtegowyjaśnić.Po
prostuodwróciłemsięiodbiegłem.Musiałemsięodniej
oddalić.
Kiedyjużbyłembezpiecznywmoimpokoju,
podszedłemdooknaispojrzałemnaplażęwdole.Blaire
nadaltambyła.Aleteraznieprzyglądałasięfalom.
Patrzyłanadom.Oczymmyślała?Czyjąprzestraszyłem?
Amożeczekała,ażzmienięzdanieiwrócędoniej?
Podniosłemrękę,oparłemdłońochłodnąszybę
iobserwowałemBlaire.Miałemwrażenie,żeminęły
wieki,azarazemzbytkrótkachwila,zanimwreszcie
przyszładodomu.
Tamtejnocyśniłamisiępierwszyraz.Tobyły
wyrazisteobrazy.Blaireleżałapodemną.Oplatałamnie
tymiswoimidługiminogami,głowęodrzuciładotyłu,gdy
doprowadzałemjąisiebiedogwałtownegospełnienia.
Takibyłempopieprzony.
ROZDZIAŁSIÓDMY
–Rush!–Jacezawołałzeswojejgrzędyprzybarze,
kiedywszedłemdoklubu.Toniebyłomojeulubione
miejsce,alekiedydostałemtrzyesemesyodróżnychosób
zinformacją,żewszyscyspotykająsiętudziświeczorem,
uznałem,żeprzydamisiętakaodmiana.
–PrzyszedłFinlay–wykrzyknąłktośinny.
Skierowałemsiędobaru,akiedypodszedłembliżej,Jace
podsunąłmidrinka.Jacebyłnajlepszymprzyjacielem
WoodsaKerringtona.Wporządkukoleś.Tyleżenie
kumplowaliśmysięzesobązbytblisko.Zresztąjabyłem
bliskotylkozGrantem.Tylkojemuufałem.
–Golnijsobie–powiedziałzuśmiechem.Blondynka
ujegobokuwyglądałaznajomo,aleteżRosemaryBeach
niebyłoduże.Pewniekiedyśsamsięzniąumówiłem.
–Cześć,Rush–dziewczynauśmiechnęłasięzalotnie,
ajauświadomiłemsobie,żejąznam.Aleniepamiętałem
jejimienia.
Skinąłemjejgłowąiwychyliłemszklaneczkętequili.
Toniebyłmójulubionytrunek,alejeślimiałemtu
wytrzymaćdokońcawieczoru,musiałemczymśsię
zaprawić.
–Zabłądziłeś?–zrozbawieniemwgłosiezagadnął
Grant,podchodzącdomnie.
Uśmiechnąłemsię.
–Pewnietak–odparłem.–Aty?
Obejrzałsięprzezramię.
–Nie.JestemtuzpowoduNan.
Zmarszczyłemczołoiteżsięobejrzałem.Nandreptała
chwiejnieiśmiałasięgłośno,podczasgdyjakiśfacet,
któregonieznałem,obejmowałjejskąpoubraneciało.
–Cojest,kurwa?–zacząłemiśćwichstronę,ale
Grantzłapałmniezałokieć.
–Zaczekaj.Onagolubi.Spotykająsię.Tyleże
ostatnioNantrochęzadużopije.Pomyślałem,żezajrzętu
nawszelkiwypadek,izastałemtakiwłaśniewidoczek.
Stójmyzbokuiobserwujmyrozwójwydarzeń.Jeśliktóryś
znaszareagujezbytszybko,onawyjdzieztymtypkiem
iobajbędziemymielidoczynieniazgorszymdramatem,
niżbyśmychcieli.
Miałrację.Nanbyładorosła.Niebyłemjejtatusiem
imusiałemjejpozwolićpopełniaćwłasnebłędy.
Pilnowaniejejnakażdymkrokubyłomęcząceiwcalejej
niepomagało.
–Popytałeśoniego?–spytałem.
Grantwłożyłmiwrękębutelkępiwa.
–Siedźmyiczekajmy.Myślę,żenicjejniebędzie.To
CharlesKellar,wnukstaregoMorrisona.Studiujena
Harvardzie.Przyjechałwodwiedzinydodziadków.
Przynajmniejbyłwjejwieku.Napiłemsiępiwa
ipatrzyłem,jakNanciągnietegokolesianaparkiet,
zrzucającpodrodzeszpilki.Przynajmniej,cholera,nie
zwichniesobiekostki.
–NienajlepiejprzyjęłatęhistorięzBlaire,co?–
zapytałGrant.
Wzruszyłemramionami.Niechciałemsięprzejmować
humoramiNan.Najwyższapora,żeby,kurde,dorosła
iuświadomiłasobie,żeniejestjedynąosobąnaświecie.
Niepotrafiłemjednakcałkiemtegoolać.
–Nie.Alemusisięztympogodzić.Wkońcunie
sypiamzBlaire.Zapewniamjejtylkodachnadgłową–
odparłem.
–Alechceszsięzniąprzespać–Grantuśmiechnąłsię
szeroko.
–Zamknijsię–warknąłem,rzucającmuostrzegawcze
spojrzenie.
–Cholera,Rush,jachcęsięzniąprzespać.Nie,
odwołujęto.Chcęsięzniąpieprzyćdoutratytchu.Ona
jest…
Sambyłemzdziwiony,jakszybkopoderwałemsię
zmiejscaiprzyskoczyłemdoniego.
–Dosyć!–wrzasnąłem.Wziąłemgłębokiwdech,żeby
zapanowaćnadkipiącąwemnienaglewściekłością.–
Trzymajsięodniejzdaleka.ROZUMIESZ?!
TenwybuchnieprzeraziłGranta.Mójbratnieskulił
sięaniniepokręciłgłową,azamiasttego…zachichotał.
–Jasnacholera–wymamrotałipokręciłgłową.–Ale
cięwzięło.
Teraztojazacząłemsięwycofywaćipotrząsaćgłową.
Onniewiedział,oczymmówi.Poprostunieżyczyłem
sobie,żebyotakbezbronnejisłodkiejosobiemówiono
wtensposób.
–Rush,niemyślałem,żebędziesztudzisiaj–
wybełkotałaNan,podchodzącdonaszegostolika
iprzytrzymującsiępustegostołka,żebynieupaść.–
PoznałeśjużCharlesa?Nie?Jakośniepamiętam–
powiedziałaipodciągnęłasię,żebyusiąśćnastołku.
–Nie,niepoznałem–odparłem,cieszącsięzezmiany
tematu,nawetjeślioznaczałotoprzepychankizpijaną
Nan.
–CharlesKellar–przedstawiłsięchłopak,wyciągając
domnierękę.–Czy…Rush…Finlay?–spytał,aoczymu
sięrozszerzyły,kiedywymawiałniemalżezeczciąmoje
nazwisko.Byłfanemmojegoojca.Znałemtospojrzenie.
Kiwnąłemgłowąinapiłemsiępiwa,ignorującjego
dłoń.Niezamierzałempodawaćskurwielowiręki.Znałem
takichtypków.OdkryłpowiązaniaNanzeSlackerDemon
izdołałsięjakośwkupićwjejłaski.Głupignojeknie
zdawałsobiesprawy,żejestjednymzwielu.Jużto
przerabiałemwielerazy.NatrzeźwoNanprzejrzałaby
kolesiaodrazu.
–CharlesjestwielkimfanemDeana–powiedziała
Nan,przewracającoczamiimachającwstronęCharlesa.–
Jużtowiem.Wykorzystujemnie,żebypoznaćciebie,aja
wykorzystujęjego,bonaprawdęświetniesiępieprzy–
oznajmiłazdecydowaniezagłośno.
Grantpodniósłsięzmiejscaipodszedłdoniej,zanim
zdążyłemcokolwiekpowiedzieć.
–Mamją–powiedział.Ajaskinąłemmugłową,po
czymprzeniosłemwzrokzpowrotemnaCharlesa.Nan
piszczałaiwyrywałasięGrantowi,aleonzdołałjakośją
uspokoićiwyprowadzićdowyjścia.
–Wyjątkowoźleznoszęśmierdzieli,którzy
wykorzystująmojąsiostrę.Oddajsobieprzysługęitrzymaj
się,kurwa,odniejzdaleka.Lubiętwoichdziadków,ale
gównomnieobchodzi,kimonisą.Niezadzierajzmoją
rodziną.Kapujesz?–mówiłemcichym,spokojnym
głosem,aCharleswytrzeszczyłoczyikiwnąłgłową.
Odstawiłempiwo,wstałemiruszyłemwśladzaGrantem
iNan.
FurgonetkiGrantajużniebyło,kiedywreszcie
dotarłemnaparking.OdwiezieNandodomu.Nie
musiałemdoniegodzwonić,żebysięupewnić.
Skierowałemsiędomojegowozuiuznałem,żemogęjuż
wrócićdodomu.Blairepowinnabyćwłóżku.Niebędę
musiałsięzniąwidzieć.
Ulga,którąpoczułemnawidokjejpoobijanegopikapa
zaparkowanegobezpiecznienapodjeździe,byłatak
wielka,żewtedyjeszczezanicbymsiędotegonie
przyznał.Tak,popadałemwobsesjęnapunkciejej
bezpieczeństwa,aletodlatego,żebyłempieprzonym
opiekunem.Matkawymusiłanamnietęrolęwmłodym
wiekuiterazweszłamionawkrew.Niemogłemnicnato
poradzić.Nicanic.
Pomyślałem,żeprzyodrobinieszczęściaBlaire
zdążyłajużzasnąć.
ROZDZIAŁÓSMY
Minęłydwadni,odkądostatniowidziałemBlaire.
Unikaniejejniebyłołatwe.Trudnobyłomizwalczyćchęć,
byranozejśćnadółisięzniązobaczyć.Aletymrazem
łamałemmojązasadęzinnegopowodu.Wkażdymrazie
taksobiewmawiałem.
Grantzjawiłsięwczorajpijanyzjednązeswoich
stałychdziewczyn.Niewiedziałem,jakwcześniewstaną,
aleniechciałem,żebyBlairenatknęłasięnanichwkuchni.
Szczerzemówiąc,niechciałem,żebyzrozumiałato
opacznie,gdybytadziewczynazeszłanadółsama.Już
itakbardzojasnowyraziłaswojeuczuciadotyczące
mojegożyciaseksualnego.Powinienembyłpozwolić,
żebymyślała,żetokolejnazmoichpanienek…aleitak
pędziłemnadół.Niemogłemsiępowstrzymać.
–Czytywłaśniewyszłaśzespiżarni?–niepewnym
tonemzapytałaBlairedziewczyna,którejimienianie
mogłemsobieprzypomnieć.Przyśpieszyłemkroku,chcąc
jaknajszybciejdotrzećdokuchniiuciszyćtędziewuchę.
Blaireniemusiałajejodpowiadać.
–Tak.AczytywłaśniewyszłaśzłóżkaRusha?–
odparłaBlaire.Powiedziałatocichymimiłymgłosem,
jakbytobyłocałkiemniewinnepytanie.Zwolniłem,
zaskoczony,żewyczuwamterytorialnypodtekst.
–Nie.Chociażchętniebymmuwskoczyładołóżka,
gdybymipozwolił.TylkoniemówtegoGrantowi.Zresztą
nieważne.Pewniejużitakwie–powiedziaładziewczyna.
Zatrzymałemsięwprogukuchni,wypatrującBlaire.
Stałapodrugiejstroniewyspykuchennej.Dziewczyna
znajdowałasięmiędzynamiizasłaniałamiwidok.
–CzyliwłaśniewyszłaśzłóżkaGranta?–dopytywała
sięBlaire.Powstrzymałemuśmiech.Dezorientacjawjej
głosiejakośbardzoprzypominałaulgę.
–Tak.Wkażdymraziezjegostaregołóżka.
–Jegostaregołóżka?–spytałaBlaire.
Zwalczyłempokusę,byzostaćtamiposłuchać,jak
dalekoposuniesięBlaireztymwypytywaniem.Podobało
misiętojakcholera.Interesowałasięmną,amniesięto
podobało.Niedobrze,kurde.
Dziewczynaprzesunęłasię,aspojrzenieBlairepadło
prostonamnie.Zostałemprzyłapany.Koniecrozmowy.
Porarozwiązaćkolejnyproblem.Mojezainteresowanie
Blairetojedno;jejzainteresowaniemnątocałkiemco
innego.Nicniewiedziała.Niemogłempozwolić,bymnie
polubiła.Choćbytrochę.Ostatecznieitakmnie
znienawidzi,więclepiej,żebymniewiedział,jakieto
uczucieobcowaćzBlaire,któranieokazujemiwyłącznie
obojętności.
–Proszę,nieprzeszkadzajsobie,Blaire.Możesz
kontynuowaćprzesłuchanietrzeciegostopnia.Grantna
pewnoniemiałbynicprzeciwkotemu–powiedziałemdo
Blaireioparłemsięoframugę,zachowującsiętak,jakbym
chciałtamdłużejpostać.
Blaireotworzyłaszerokooczy,poczymspuściła
głowęiwrzuciładokoszanaśmiecijakieśokruszki,które
trzymaławdłoni.Nigdydotądniewidziałem,żeby
cokolwiekjadła.Ucieszyłemsię,widzącoznakitego,że
czymśsięjednakżywi.
–Dzieńdobry,Rush.Dzięki,żepozwoliłeśnamsiętu
wczorajzwalić.Grantzdecydowaniezadużowypił,żeby
mógłwracaćtakikawałdosiebie–odezwałasię
dziewczyna.
–Grantwie,żezawszematudodyspozycjipokój–
odparłem,niepatrzącnanią.Niespuszczającoczu
zBlaire,podszedłemdowyspy.
–Notochyba,hm,polecęzpowrotemnagórę–
dziewczynajeszczecośmówiła,alejananiąniezważałem.
Niemiaładlamnieżadnegoznaczenia.Wołałem,żeby
sobieposzła.Kiedyusłyszałem,żejejkrokicichnąwgłębi
korytarza,pokonałemodległośćdzielącąmnieodBlaire.
–Ciekawośćzabiłakota,słodkaBlaire–
powiedziałem,patrzączzachwytem,jakjejpoliczki
oblewarumieniec.–Myślałaś,żemiałemkolejną
dziewczynęnajednąnoc?Hmmm?Usiłowałaśsprawdzić,
czybyławmoimłóżkuprzezcałąnoc?–cholera,miałem
ochotęjejdotknąć.Przestępowałanerwowoznogina
nogę,ajachciałempoczućjątużprzysobiechoćprzez
jednąpieprzonąminutę.Nie!Niemogłemzapominać,
kimonajest.Icozrobiłem.Trzymaniejejnadystans
ostatecznieochroninasoboje.–To,zkimsypiam,tonie
twojasprawa.Chybajużtoustaliliśmy?–Powinnabyćna
mniezła.Niepowinnataknamniepatrzećtymiwielkimi
bezbronnymioczami.Niemogłemdłużejtrzymaćrąkprzy
sobie,wyciągnąłemjednąiowinąłemsobiekosmykjej
włosówwokółpalca.Byłytakjedwabistewdotyku,żeaż
zadrżałemlekko.Zabardzosiędoniejzbliżyłem.–Nie
chceszmniepoznać.Możecisięwydawać,żechcesz,ale
niechcesz.Obiecuję.
Gdybywidziałatylkoto,conapowierzchni,byłoby
znaczniełatwiej.Aleona,zamiastuciekaćprzedemną,
wciążpatrzyłanamniewtakisposób,jakbydostrzegała
tamcoświęcej.Coświęcejniżtylkoaroganckiegodupka.
Jakonazdołałaprzejrzećtenwizerunek,któryjej
prezentowałem?Niepowinnawidziećwemnienicwięcej
pozarozpuszczonymbachorem,zaktóregouważałmnie
świat.
–Niejesteśtaka,jaksięspodziewałem.Wolałbym,
żebybyłoinaczej.Byłobydużołatwiej–wyszeptałem
iuświadomiłemsobie,żewypowiedziałemtonagłos.
Puściłemjejwłosy,cofnąłemsię,poczymodwróciłemsię
iwyszedłemzkuchni.Musiałemtrzymaćsięodniej
zdaleka.Alejakmiałemto,kurwa,zrobić,kiedy
mieszkaławmoimdomu?
***
Godzinamiprzewracałemsięwłóżku,zanimwreszcie
udałomisięzasnąć,awtedyobudziłmniedzwonek
telefonu.Przekręciłemsięnabok,chwyciłemkomórkę
znocnejszafkiizmrużonymioczamispojrzałemna
podświetlonyekran.Will.Mójmałykuzyn.Cholera.Tylko
nieto.Znowu.
–Czego?–burknąłemwtelefon,wiedzącjuż,
dlaczegodzwoni.Albouciekłibyłwdrodzedomnie,albo
jużstałpodmoimdomemichciałsiędostaćdośrodka.
Siostramojejmatkibyłasuką.Wściekłąsuką.Rozumiałem
todoskonale,aletendzieciakniemógłciągleuciekać
zdomu.Zwłaszczadomnie.
–Jestemnazewnątrz–powiedział.
–Cholera,Will.Ocochodzitymrazem?–spytałem,
odrzucającprzykrycieiszukającspodnioddresu,które
rzuciłemgdzieśkołołóżka.
–Chcemniewysłaćnaobóz.Nacałelato–odparł.–
DoIrlandii!
Wistocieoznaczałoto,żejegomatkachciałamieć
wakacjepozbawioneobciążeńmacierzyństwaigotowa
byławysłaćsynazaocean.Najprawdopodobniejbędąto
najlepszewakacjewjegożyciu.Wakacjebezmatki.
Zakończyłemrozmowęicisnąłemtelefonnałóżko,po
czymzszedłemnadółdofrontowychdrzwi.Otwierając,
wzdrygnąłemsięnawidokWillaztorbąpodróżnąwręku,
jakbyoczekiwał,żepozwolęmusięwprowadzić.
Wychowałemjużjednodziecko;niezamierzałembrać
sobienakarkkolejnego.
–Ranowróciszdodomu.Będziesz,kurwa,
zachwyconyIrlandią.AnarazieidźdopokojuGranta.
Możesztamprzenocować–burknąłem,zamykajączanim
drzwi.
–Nawetniemówiępoirlandzku–poskarżyłsię.
Jakimcudemtendzieciakdostałsiędoliceum?
–Tammówiąpoangielsku,głupolu–odparłem
ipacnąłemgowtyłgłowy.–Jestemwykończony.
Obudziłeśmnie.Tyteżidźsię,kurde,połóż.
Kiwnąłgłowąizgarbiłsię,jakbymwłaśnie
spowodowałkoniecjegoświata.Niezważałemnajego
dąsyiruszyłemwśladzanimnaschody.Toniebył
pierwszyraz.Willuciekałdomnie,ilekroćbyłem
wpobliżu.JegomatkalubiłaodwiedzaćRosemaryBeach
latem,więcdziałosiętonaogółwtedy.
–ByłeśkiedyśwIrlandii?–spytałpoddrzwiami
pokoju,wktórympozwoliłemmuspędzićnoc.
–Tak.Pięknykraj.Aterazidźspać–odparłem
iruszyłemnagórę,zpowrotemdołóżka.
Jutromaływrócidodomu,alebędęmusiałpoprosić
Granta,żebygoodwiózł.Bogdybyśmyrazemdotarlido
mojejciotkiionzacząłbysięzniąkłócić,załamałbymsię
izabrałgojednakzesobą.
Grantdaradęzawieźćgododomu.Robiłtodlamnie
nieraz.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Trzasnęłydrzwimojejsypialni,ajausiadłemna
łóżku,przecierającoczyizasłaniającjeprzedsłońcem.
–Jużjestwdomu–oznajmiłGrant.
–Dzięki–wymamrotałem.Zeszłegowieczoru
wysłałemGrantowiesemesazwiadomościąoWillu
iprośbą,żebyodwiózłgododomu,zanimranopojedziedo
pracy.
–Gnojekjestniezły.UsiłowałzabraćBlairezesobądo
domu–zachichotałGrant.
Słyszącjejimię,opuściłemdłońipopatrzyłemna
niego.
–Onajeszczetujest?–spytałem.
Grantskinąłgłowąwstronęokien.
–Tam.Wpieprzonymbikini.Chybazostanętucały
dzień,zamiastjechaćdopracy,jeśliniemasznic
przeciwkotemu.Zresztąjesteśmicoświnienza
odwiezienieWilladodomuorazkoniecznośćstawienia
czołatejwiedźmie,jegomatce.
Chwyciłemspodnieoddresuiwciągnąłemjeszybko,
poczympodszedłemdookna.
Tużponiżejogroduprzedmoimdomemrozciągałysię
długiemilepustejplaży.Blaireleżałatamzzamkniętymi
oczamiitwarzązwróconądosłońca.Otak…Grantzaraz
pojedziedopracy.Niezostanietutaj,żebymócsięnanią
gapićprzezcałydzień.
–Spalisię–powiedziałGrantnajcichszymszeptem,
ajaoderwałemwzrokodBlaireizobaczyłem,żewpatruje
sięwniąztakąsamączciąjakja.Kurwamać.
–Niepatrz–syknąłemiodsunąłemsięodokna.
Grantparsknąłśmiechem.
–Comanibyznaczyćto:„Niepatrz”?
Toznaczyło,żeby,kurwa,niepatrzył.
–Janie…poprostu…pamiętaj,kimonajest.
Znienawidzinasiodrazuwyjedzie.Więcniepatrz–sam
niebardzowiedziałem,comówię.Poprostuchciałem,
żebyprzestałnaniąpatrzeć.Leżałaprawiecałkiemnaga
ijejgładkaskórabyławystawionanawidokpubliczny.
Niechciałem,żebyktokolwiekjąwidział.
–Nieznienawidzinas,tylkociebie.INan.Iswojego
ojca.Alejanicniezrobiłem–sprostowałGrant.
Zacisnąłemdłoniewpięści,zamknąłemoczy
iwziąłemgłębokiwdech.Onrobiłtospecjalnie.Chciał
zobaczyć,jakzareaguję.Próbowałmniewkurzyć.
–Niemaszdziśżadnejpracy?–spytałemspokojnie.
Grantznówzerknąłwstronęoknaiwzruszył
ramionami.
–Chłopie,japracujęuojca.Jestemszefem.Mogę
wziąćwolnewszczególnychprzypadkach.Pozatym,czy
nieświętujemydziśurodzinNan?
Droczyłsięzemną.Postanowiłemniezważaćna
niego,podszedłemdoszafyiznalazłemplażoweszorty.
Zamierzałemiśćdoniej.Możenieużyłakremuzfiltrem,
apotrzebowałago–miałakarnacjęwrażliwąnaopalanie.
Niechciałbym,żebyspiekłasobieskórę.
–Idzieszpopływać?–dokuczałmiGrant.
Nawetnaniegoniespojrzałem.
–Jedźdopracy,Grant.ImprezaurodzinowaNan
będziedopierowieczorem–odparłem,zatrzaskującza
sobądrzwiłazienki.Zupełniezapomniałem,żewydajędziś
przyjęcieurodzinoweNan.PrzezBlairezapominałem
owszystkim.
–Igraszzogniem,stary.Zginieszwpłomieniach!
Powinieneśmipozwolićsięniązająć.Tosięźleskończy–
zawołałnatyległośno,żeusłyszałemgoprzezdrzwi.
–Sam,kurwa,niewiesz,oczymmówisz–
odkrzyknąłem.
ŚmiechGrantaucichł,gdywyszedłzmojegopokoju.
Miałrację.Tobyłogień,ajaniepotrafiłemsięodniego
odsunąć.Wciążprzysuwałemsiębliżej,chociaż
wiedziałem,żespłonę,jeśliniebędęuważać.
Niezastanawiałemsię,corobię.Poprostuprzebrałem
sięiwyszedłemzobaczyć,coznią.
–Proszę,powiedz,żeposmarowałaśsiękremem
zfiltrem–powiedziałem,siadającobokniejnapiasku.
Osłoniłaoczyprzedsłońcem,poczymotworzyłaje
ispojrzałanamnie.Nieodpowiedziała.Czyżbymją
obudził?
–Posmarowałaśsiękremem,tak?–spytałem.
Kiwnęłagłową,podciągnęłasięiusiadłanamałym
ręcznikuplażowym,któryzesobązabrała.Jejciało
piekielniemnierozpraszało.
–Todobrze.Niechciałbym,żebytagładka,
śmietankowaskórastałasięróżowa–odparłem,zanim
zdołałemsiępowstrzymać.
–Mmm,posmarowałamsię,zanimtuprzyszłam.
Naprawdępowinienembyłodwrócićodniejwzrok,
alewtymmomenciewydawałosiętoniemożliwe.
Widziałemjejpiersiwychylającesięzestaniczkabikini.
Gdybybyłakimkolwiekinnym,bezproblemumógłbym
wyciągnąćrękę,zsunąćmałytrójkącikmateriału,aż
wyłonisiębrodawka.Apotem…nie!Cholera.Musiałem
sięskupićnaczymśinnym.
–Niepracujeszdzisiaj?–spytałem.
–Mamdziśwolne.
–Jakciidziewpracy?
Tymrazemnieodpowiedziałaodrazu.Przyglądałem
jejsię,gdyonapatrzyłanamnie.Mniejzwracałauwagęna
mojesłowa,zatoprzypatrywałasięmojejtwarzy.
Podobałomisięto.Ażzabardzo.
–Mmm,co?–spytała,ajejtwarzzaróżowiłasię
nieznacznie.
–Jakciidziewpracy?–spytałemrazjeszcze.Nie
byłemwstaniezapanowaćnadrozbawieniemwmoim
głosie.
Usiadławbardziejwyprostowanejpozycjiiusiłowała
wyglądaćnamniejzainteresowanąmojąosobą.
–Całkiemnieźle.Podobamisię.
Cifaceci,którzybezwątpieniazniąflirtowaliidawali
jejabsurdalnenapiwki,zirytowalimnie.
–Jamyślę–odparłem.
–Cotomaznaczyć?–spytała.
Powoliomiotłemspojrzeniemjejciało.
–Samawiesz,jakwyglądasz,Blaire.Nie
wspominającjużotymtwoimcholerniesłodkim
uśmiechu.Golfiścinapewnodobrzecipłacą.
Niezezłościłasięaninienaskoczyłanamnie.
Wydawałasięraczejzdziwiona.Przeniosłemwzrokna
wodę.NiemogłempatrzyćnaBlaire.Rozpraszałamnie.
Gdyskupiałemspojrzenienaniej,zapominałem
owszystkiminnym.Świadomość,dlaczegoonatubyła
ifakt,żemiałemswójudziałwjejudręce,powinnyułatwić
miracjonalnezachowanie.Aleprzyniejzapominałem
owszystkim.Jedentrzepotjejrzęsibyłemstracony.
Byłemwtedytakicholerniegłupi.Powinienembył
zapytaćAbe’a,dlaczegotakchętnieporzucate,któreprzez
szesnaścielatbyłyjegorodziną,dlacórki,którąignorował
jeszczedłużej.Aleniezapytałemgooto.Kiedysięzjawił,
czułemwyłączniewdzięczność.Atendupekzostawiłza
sobąrozbitąrodzinę.Idziewczynkę,któramusiałasama
opiekowaćsięmatką.
–Jakdawnoumarłatwojamama?–zapytałem.Nagle
poczułempotrzebędowiedzeniasię,jakdługosama
zmagałasięzprzeciwnościamilosu.Niemogłemjużtego
naprawić,alechciałemprzynajmniejwiedzieć.
–Trzydzieścisześćdnitemu–szepnęła.
Cholera.Straciłamatkęniewieleponadmiesiąctemu.
Niezdążyłanawetprzeżyćżałoby.
–Czytwójtatawiedział,żeonajestchora?–
spytałem.Mógłbymgozabić.Ktośmusiałsprawić,żeby
tenłajdakzapłaciłzato,cozrobił.Raniłwszystkich,
zktórymimiałstyczność.
–Tak.Wiedział.Dzwoniłamteżdoniegowdniu,
wktórymzmarła.Nieodebrał.Zostawiłamwiadomość.
Nigdynikogotaknienawidziłem,jakAbe’aWynna
wtejchwili.
–Nienawidziszgo?–spytałem.Powinna.Dodiabła,
janienawidziłemgowystarczającomocnozanasoboje.
Kiedygostłukęnamiazgę,zrobiętodlaniej.Dlajejmatki.
Iniebyłempewien,czyzdołamwogóleprzestaćgobić.
–Czasami–odparła.
Niespodziewałemsię,żeusłyszęprawdę.Chyba
niełatwojestprzyznać,żesięnienawidziwłasnegoojca.
Niemogłemsiępowstrzymać,wyciągnąłemrękęiobjąłem
małympalcemjejmałypalec.Niemogłemwziąćjejza
rękę.Tobybyłozbytwiele.Zbytintymnie.Alemusiałem
cośzrobić.Onapotrzebowałajakiegośwsparcia,
zapewnienia,żeniejestsama.Nawetjeślibyłemostatnią
osobąnaziemi,którazasługiwałanatęrolę,zamierzałem
jąwesprzeć.Musiałemtylkoznaleźćjakiśsposób,żeby
tegodokonać,iżebynaprawićpiekło,któresam
stworzyłem.
–Dziświeczoremrobięimprezę.Tobędzieprzyjęcie
urodzinoweNan,mojejsiostry.Zawszewyprawiamjej
urodziny.Możetoniedokońcabędziewtwoimstylu,ale
zapraszamcię,jeślizechceszwziąćwnimudział.
–Maszsiostrę?
Sądziłem,żejużtowie,alekiedyprzypomniałem
sobietamtenwieczór,kiedyBlairezjawiłasięumnie,
uświadomiłemsobie,żeNantrzymałasięzdaleka.
–Tak–odparłem.
–Grantmówił,żejesteśjedynakiem–powiedziała,
przyglądającmisięuważnie.
Grantopowiadałjejomnie.Niepotrzebnie.Nie
miałemochotyniczegojejwyjaśniać.Chciałemjąchronić
przedprawdą.Odsunąłemrękęodjejdłoni.
–Grantniepowinienopowiadaćciomoichsprawach.
Żebyniewiem,jakchciałcisiędobraćdomajtek–
rzuciłem,poczymodwróciłemsięiposzedłem
zpowrotemdodomu.Dlaczegoażtaksiętym
przejmowałem?Jasnacholera.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Nanwynajęłafirmęorganizującąprzyjęcia.Stałem
uszczytuschodówipatrzyłem,jakdekoratorzywnoszą
całeciężarówkibiałychróż.Czyjejsięzdaje,żetoślub?
Cojejodbiło?
–Wolęniewiedzieć,ilekosztujeciętaimprezka.
Proszę–powiedziałGrant,podchodzącdomnieodtyłu
iwkładającmiwdłońszklaneczkęczegoś,copachniało
iwyglądałojakburbon.–Napijsię.Dobrzecitozrobi.
Pociągnąłemsolidnieipoczułemrozkosznągładkość
wprzełyku.Cobynajmniejnieczyniłoznośniejszymfaktu,
żejużniedługobędęmusiałstawićczoławszystkim
znajomymNan.Zwykle,kiedyurządzałaimprezyumnie,
ograniczałemliczbęosób,któremogłazaprosić.Dziś
jednakniewyznaczałemjejżadnychlimitów.Bałemsię
tego.Mogłosięokazać,żezwalimisięnakarkcałe
pieprzoneRosemaryBeach.
–Widzę,żeksiężniczkazamówiłaróże–stwierdził
Grantzrozbawieniem,opierającsięoporęczschodów
iobserwującprzygotowaniadoprzyjęcia.
–Natowygląda–odparłem.Nadalbyłemnaniego
wkurzonyzato,żeopowiadałomnieBlaire.Wiedziałem,
żeniepowiedziałbyjejniczego,czegoniepowinna
wiedzieć,aleitakmnietodręczyło.
–ZaprosiłeśBlaire?–spytałGrantnibyodniechcenia.
–Aco,myślałeś,żekażęjejsięukrywaćpod
schodamiprzezcałąnoc?–odparłem.Bo,szczerze
mówiąc,samotymmyślałem.Zaproszeniejejnatę
cholernąimprezęoznaczałotylko,żebędęmusiałcałyczas
naniąuważać.Faceciniedadząjejspokoju,adziewczyny
mogąmiećjejtozazłe.Potrzebowałaochronyprzed
jednymiidrugimi.
–No,niebyłempewien.ToprzyjęcieNan–
przypomniałmi,jakbymtegopotrzebował.
–Tomójdom–odparłem,rzucającmurozdrażnione
spojrzenie.
Grantzachichotałipokręciłgłową.
–Cholera.Nigdybymniepomyślał,żekiedykolwiek
zobaczę,jakstawiaszkogośprzedNan.
–Przestań–ostrzegłemgo.–Dajsobiespokójztymi
komentarzami.Poprostujestemmiły.Nicwięcej.
Grantuniósłbrew,wiedząc,żemnietowkurzy.
–Czyżby?
Odstawiłemszklaneczkęnaporęczschodów
iwróciłemdomojegopokoju.Niebyłemwnastroju,żeby
dłużejśledzićprzygotowaniadoprzyjęcialubsłuchać
Granta.Zapowiadałasiędługanoc.
Kiedydekoratorzyzakończylipracę,mójdom
wyglądałtak,żemożnabypomyśleć,iżNannależydo
rodzinykrólewskiej.Chodziłempopokojach,mającnaoku
kuchnię,akiedytylkomogłem–drzwidospiżarni.Nie
widziałemBlaireprzezresztędnia,wiedziałemjednak,że
tamjest.Patrzyłemnanią,gdyleżałanaplażyjeszcze
długopomoimodejściu.Patrzyłem,jakpływawmorzu,
apotemidzienaspacer.Cholera,patrzyłemnawet,jak
czytaksiążkę.
Kiedywreszciepodniosłaręcznikiruszyławstronę
domu,wstałemzkanapy,naktórejsiedziałemwygodnie,
wyglądając
przez
oszkloną
ścianę,
iposzedłem
przygotowaćsięnatenwieczór.Chciałemmiećpewność,
żebędęnadole,kiedyonawyłonisięzeswojegopokoju.
Wdomurobiłosięcoraztłoczniej,amuzykastawała
sięcorazgłośniejsza.NadalaniśladuBlaire.Pomyślałem,
żemożeboisięwyjśćzeswojegopokoju.Czymiałemjej
pozwolićsiedziećbezpieczniepodschodami?Czyteż
raczejpowinienemponiąiść?
–Będępilnowałdrzwidospiżarni,atywyjdźnataras
iściągnijtegoblondsurferazcholernejbalustrady,zanim
spadnieisięzabije–powiedziałmidouchaGrant,
popychającmniewstronętarasu.
Cholernepijanedzieciakizcollege’u.
Wyszedłemnazewnątrz,alezastałemtamJace’a
ściągającegojużchłopakazgzymsu.
–Chłopie,napijsiękawy–powiedziałmuJace
zobrzydzeniemiklepnąłgomocnowplecy.
–Znaszgo?–spytałem.
Jacepokręciłgłową.
–Nie.Alejakośniebyłemwnastroju,żebypatrzeć,
jakktośsiędziśzabija–odparłinapiłsiępiwa.
–Dzięki–powiedziałem.
AnyapodeszładoJace’aiobjęłagowpasie,
uśmiechającsiędomnie.Wyglądałonato,żenietraciła
czasu.Pogratulować.
–Anya–skinąłemgłowąwjejstronę.
–Rush–odparłazprowokacyjnymuśmieszkiem.
–AjajestemJace–oznajmiłJacegłośno,
przekrzykująchałas.–Chociażuwielbiamdobrązabawę
iniezręcznesytuacje,myślę,żewybierzemysięnamały
spacerekpoplaży–powiedział,ciągnącAnyęnaschody
prowadzącedoplaży.
Jawróciłemdośrodka,kierującsięwstronękuchni.
ZamierzałemwyciągnąćBlaireztegocholernegopokoju.
Niemusiałasiedziećtamprzezcałąnoc.
–Jużwyszła–oznajmiłGrant,podchodzącdomnie.–
JestwprzedpokojuzWoodsem.
–ZWoodsem?
–Tak,stary.ZKerringtonem.Chybasiędomyślasz,że
dotejporyzdążyłjąjużwypatrzyćnapolugolfowym.On
bezprzerwygrawgolfa.
Przecisnąłemsięmiędzyludźmistojącymiprzedemną
iruszyłemdoprzedpokoju.
NieśmiałyuśmiechnaustachBlairespoglądającejna
Woodsa,któryprowadziłjądosalonu,sprawił,żestanąłem
jakwryty.Ktoścośdomniemówił,aleniemogłemsię
skupićnausłyszanychwłaśniesłowach.Całąmojąuwagę
przykułyrumieńcenapoliczkachBlaire.DłońWoodsa
dotykałajejplecówwzaborczysposób,comnie
zaniepokoiło.JakdobrzeznałaWoodsa?Czyżbymcoś
przeoczył?Blairemówiłacośdoniego,aonzatrzymałsię
ispoglądałnanią.Cośomawiali.Nagleonnachyliłsięku
niej,amójniepokójnatychmiastprzerodziłsięwe
wściekłość.
Blaireodwróciłagłowęinapotkałamójwzrok.
Otworzyłaszerokooczyzezdziwienia,jakbynie
spodziewałasięmniewmoimwłasnymdomu.Następnie
odsunęłasięodWoodsa,powiedziałacośdoniegoszybko
ijeszczezwiększyładystansmiędzynimi.Tłumaczyłamu
coś,aleonwydawałsięrozbawionyigotówpowiedzieć
cokolwiek,byletylkozatrzymaćjąprzysobie.
Dobrzewiedziałem,jakimfacetemjestWoods,bobył
dokładnietaki,jakja.Niezamierzałempozwolić,żebyją
tknął.Traktowałjąjakzdobycz,alejaprędzejbymgo
zabił,niżpozwoliłmująwykorzystać.Namyślotym,że
BlairemiałabyrobićcokolwiekzWoodsem,przeszłymnie
ciarki.Ruszyłemwichstronę.Zrobiłemtobez
zastanowieniaigównomnieobchodziło,czymojasiostra
mniezobaczy.
–Niemawtobieniczego,comogłobybyćniemile
widziane.NawetRushniejestażtakiślepy–mówił
WoodsdoBlaire,przysuwającsiędoniejbliżej,aona
próbowałamusięwymknąć.
–Chodźtu,Blaire–powiedziałem,wyciągającrękę,
żebyująćjąpodramięiprzyciągnąćdosiebie.Woods
musiałzrozumieć,żeonajestzemną.Podmojąopieką.
Niechsobieszukazdobyczygdzieindziej.–Nie
spodziewałemsię,żeprzyjdziesz–powiedziałemjejdo
ucha.Gdybymwiedział,żewyłonisięztejklitkipod
schodami,wyglądająctaksmakowicie,żemiałosięochotę
jąschrupać,stałbym,cholera,nastrażypodjejdrzwiami.
–Przepraszam.Wydawałomisię,żemówiłeś,że
mogęprzyjść–szepnęłaicałasięzaczerwieniła.Nie
chciałemwprawićjejwzakłopotanie.Źlemnie
zrozumiała.
–Niespodziewałemsię,żeprzyjdzieszwtakimstroju
–wyjaśniłem,niespuszczającwzrokuzWoodsa.Nie
chciałemrobićtegoprzyniej,alejeśliWoodsmnie
sprowokuje,nieręczęzasiebie.Krótkaczerwonasukienka
opinałaciałoBlairewtakisposób,żepowinnotobyć
zakazane.Czyonaniemiałalustrawtympokoju?Cholera,
niepamiętałem.
Blairenaglewyrwałamiramięiruszyławstronę
kuchni.
–Jakimasz,kurwa,problem,stary?–spytałWoods,
piorunującmniewzrokiemiwykonująctakiruch,jakby
chciałbieczaBlaire.
–Onaniejestdowzięcia–ostrzegłemgo,zachodząc
mudrogę.–Trzymajsię,cholera,odniejzdaleka.
SpojrzenieWoodsastałosięjeszczebardziej
nienawistne.
–Terazpostanowiłeśsiędoniejprzyznać?Zmuszanie
członkówrodzinydopracywklubietomałohonorowe
zagranie,nawetjaknaciebie,Rush.
Zrobiłemkrokwjegostronę.
–Niemieszajsiędotegoitrzymajsięodniejzdaleka.
Topierwszeiostatnieostrzeżenie–powiedziałem
iodszedłem,żebyposzukaćBlaire.
NakorytarzuspotkałemGranta.
–Uraziłeśją.Idźtonapraw–powiedział,rzucającmi
poirytowanespojrzenie,poczymminąłmnieiwróciłna
przyjęcie.
Czymmogłemjąurazić?Cojatakiegozrobiłem,poza
tym,żeniepozwoliłemWoodsowijejwykorzystać?
Zignorowałemdwieosobyipokręciłemgłowąwstronę
Nan,któraszławłaśniekumnie.Wtejchwiliniemogłem
sięniązajmować.
–Zamierzasztamwejść?–syknęłazwściekłością.
–Idźsiębawićnaswoimbardzokosztownym
przyjęciu,
siostrzyczko
–
otworzyłem
spiżarnię
izamknąłemjązasobąnaklucz.Niechciałem,żebyktoś
wszedłzamnądośrodka.
NiezapukałemdodrzwipokoikuBlaire.Wiedziałem,
żenieotworzyłabymi.Samjeotworzyłemispojrzałemna
Blaire,którastałanaśrodkuiusiłowałarozpiąćsuwak
sukienki.Namójwidokopuściłaręceicofnęłasięokrok
tak,żewpadłanałóżkoiusiadłananim.Wtejklitce
naprawdęniebyłomiejsca,comnieokropniewkurzyło.
Jakonamogłamieszkaćwtakiejciasnocie?Wszedłemdo
środkaizamknąłemzasobądrzwi.
–SkądznaszWoodsa?–spytałem.Wściekłość
wmoimgłosieniebyłazamierzona.
–Jegotatajestwłaścicielemklubu.Woodsgra
wgolfa.Podajęmudrinki–odparłanerwowo.
Wiedziałemjużtowszystko.Chciałemsiętylko
upewnić,żeznagowyłączniezpolagolfowego.Nie
mogłemznieśćmyśli,żemogłabyspędzaćznimczas.Czy
zkimkolwiekinnym.
–Dlaczegotaksięubrałaś?–spytałem,spoglądającna
sukienkę,którabezwątpieniawystąpiwmoichnocnych
fantazjachoBlaire.
Blairepoderwałasięnarównenogi,ajej
zdenerwowaniebłyskawicznieprzemieniłosięwfurię.
–Włożyłamtęsukienkę,bomamamijąkupiłana
randkę.Wtedyzostałamwystawionadowiatruinigdynie
miałamokazjijejwłożyć.Dzisiajzaprosiłeśmniena
imprezęichciałamsięubraćstosowniedookazji.Więc
włożyłamnajładniejsząsukienkę,jakąmiałam.Przykro
mi,jeślinieokazałasiędośćładna.Alewieszco?Gówno
mnietoobchodzi!Tyicitwoizmanierowani,zepsuci
znajomimożeciesięwypchaćwszyscyrazem–pchnęła
mnieobiemadłońmi,jakbychciałamnieprzewrócić.Nie
udałojejsię,alewłożyławtopewnąsiłę.
Źlemniezrozumiała.Wszystkoprzekręciłai–cholera
–myślała,żeniejestdośćdobra.Czyonakpiłasobieze
mnie?Byłatakcholerniebliskaideału,żeażmnieto
bolało.Zacisnąłempowieki,usiłującnaniąniepatrzeć.
Musiałemsięodniejodsunąć.Tenpokójbyłzamały.
Pachniałatakponętnie…
–Kurwamać!–zakląłem,poczymzanurzyłemdłonie
wjejwłosachiprzycisnąłemustadojejwarg.Musiałem
ichposmakować.Przestałemnadsobąpanować.Byliśmy
tusamiitakbliskosiebie,aonapachniałapoprostubosko.
Spodziewałemsię,żeBlairebędziesięwyrywać,ale
onaprzylgnęładomnieulegle.Skorzystałemzokazji,że
nadaljestzbytzszokowana,żebymnieodepchnąć.Jejusta
poruszyłysiępodmoimi,ajapolizałemtęjejwydatną
dolnąwargę.
–Miałemochotęspróbowaćtychsłodkichmiękkich
ust,odkądporazpierwszyweszłaśdomojegodomu–
powiedziałem,poczymsięgnąłempowięcej.Wsunąłem
językmiędzyjejwargi,aonarozchyliłajedlamnie.
Zakamarkijejustbyłysmaczniejszeniżciepłymiód.
Mógłbymsięupićsamymjejsmakiem.
Jejdrobnedłoniechwyciłymniezaramionaiścisnęły.
Chciałemwięcej.Pragnąłemjejcałej.Odwzajemniała
mojepocałunki,jejjęzykzacząłsięporuszaćwrazzmoim.
Apotemprzygryzłamojądolnąwargę.Jasnacholera.
Chwyciłemjąwpółipołożyłemnałóżku,poczym
przykryłemjejciałoswoim.Więcej.Pragnąłemwięcej.
WięcejBlaire.Więcejjejzapachu.Więcejjejsmaku.
Więcejtychdźwięków,którewydawała.Poprostuwięcej.
Kiedyumieściłemmojeewidentnepodniecenie
wrozchyleniujejnóg,Blairezajęczałaiodchyliłagłowę
dotyłu.Pulsmipodskoczyłipoczułem,żesytuacjajeszcze
bardziejwymykamisięspodkontroli.Więcej.
–Słodka,przesłodka–wyszeptałemzustamiprzyjej
ustachiuświadomiłemsobie,żejestemkompletnie
załatwiony.Niebędęwstaniesiępowstrzymać.Aonabyła
słodka.Zbytsłodkanato.Oderwałemsięodniej,wstałem
złóżkaispojrzałemnaniązgóry.Taseksownaczerwona
sukienkazadarłajejsię,aspodniejwyglądałymajteczki
zróżowegoatłasu.Wilgoć,odktórejpociemniały,
sprawiła,żekrewzawrzałamiwżyłach.
–Jasnacholera!–walnąłemdłoniąwścianę,żebynie
rzucićsięnaBlaire.Apotemotworzyłemdrzwi.Musiałem
odetchnąćpowietrzem,któreniebyłoprzepełnione
zapachemBlaire.Całyprzesiąkłemtąwonią.Musiałemsię
wyzwolićspodjejczaru.
Byłaniesamowita.Słowo„więcej”pulsowałomi
wgłowie,gdyprzypominałemsobie,jakchętniepozwoliła
misięposmakować.Dotknąć.I,Boże,ależbyłamokra.
Zatrzasnąłemzasobądrzwispiżarniiruszyłemna
zewnątrz.Świeżepowietrze.PowietrzebezBlaire.Kurwa
mać.Pragnąłemjej.Więcej.Chciałemdużowięcej.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Niespałemprzezcałąnoc.Przeszedłemkilkamil
ciemnąplażą,apotemwróciłemdodomuichodziłemtam
izpowrotempomoimpokoju.Zimnyprysznicteżnie
pomógł.Zakażdymrazemgdyzamykałemoczy,
widziałemteróżowemajteczkiisłyszałemsłodkieodgłosy
wydawaneprzezBlaire.Musiałempozbyćsięjejjakoś
zmojejgłowy.
Potrzebowałemzaliczyćjakąśpanienkę.Niespałem
znikimodtamtegoincydentuzAnyą.Toniebyłodomnie
podobne.Dzisiajmusiałemjakośsięztymuporać.
TrzymanieBlairenadystansbyłojedynymsposobemna
to,byuchronićjąprzedzranieniem.Tobyłatylkokwestia
czasu,zanimdowiesięowszystkimiznienawidzimnie.
Chwyciłemtelefoniprzejrzałemzapisanewnim
numery,ażtrafiłemnataki,którynadawałsięna
jednorazowyseksbezzobowiązań.Będziesiętowiązało
zkolacjąiodrobinązachodu,aleBaileyusiłowałazwrócić
nasiebiemojąuwagę,odkądprzyszłanajednązimprez
Nan.Wziąłemodniejnumeripowiedziałem,żekiedyś
zadzwonię.
Kiedyjużumówiłemsięnawieczór,przygotowałem
się,byspędzićdzieńzNan.Wramachprezentu
urodzinowegomieliśmyrozegraćpartyjkęgolfa.Miałem
nadzieję,żenietrafimynaBlaire,ajeślinawet,uznałem,
żedamradękupićodniejdrinka.Poprostuniebędę
oddychać,kiedyznajdziesięwpobliżumnie.Aniniebędę
naniąpatrzeć.Iniebędęmyślećojejmajteczkach.
Cholera.Potrzebnybyłmijeszczejedenzimnyprysznic.
***
Kiedyzjawiłemsięprzedklubemdziesięćminut
spóźniony,Nanstałatamzeskrzyżowanyminapiersi
rękamiinadąsanąminą.
–Przepraszamzaspóźnienie–powiedziałem
ipochyliłemsię,żebypocałowaćjąwpoliczek,wnadziei,
żejątotrochęudobrucha.
Dostałemkuksańcawramię.
–Niedlategojestemwkurzona.Samadopiero
przyjechałam–powiedziała,przewracającoczami.–
DlaczegomusiałamusłyszećodBailey,żesięznią
umówiłeśnadzisiejszywieczór?–spytałarozdrażnionym
głosem.
Botenwieczórbyłtylkopoto,żebym–pieprząc
Bailey–przestałmyślećoBlaire.Wyłączniepoto.
–Niesądziłem,żeinteresujecięto,kogozamierzam
dziśprzelecieć–odparłem,mrugającdoniej,poczym
wyciągnąłemtorbęzrangeroveraipodałemjąchłopakowi
noszącemusprzętgolfowy.
–Rush,serio?–naskoczyłanamnieNan.
–Kiedydawałamiswójnumer,wiedziała,corobi.Ale
jeślichceszdoniejzadzwonićiuprzedzićjąomoich
planach,proszębardzo.Zdecydowaniewolałbym,żeby
odwołałanasząrandkęteraz,bowtedyzdążęznaleźćjakieś
zastępstwo.
Nanpotrząsnęłagłowąiwestchnęła.
–Jesteśokropny.
–Kochaszmnie–odparłem,chwytającjązarękę
iciągnącwstronęwózkagolfowego.–Chcęprowadzić
iniepotrzebujęnikogodopodawaniamikijów.Wchodzisz
wtoczypotrzebujemypomocnika?–spytałem.
Zgodnościązasiadłanamiejscudlapasażera
iwzruszyłaramionami.
–Jeślizamierzaszpodawaćmikijeiczyścićje,nie
mamnicprzeciwkotemu.
–Diwa–mruknąłemiwręczyłemchłopakowi
studolarowybanknotwpodzięcezapoświęconyczas.
Następniewskoczyłemzakierownicęizawiozłemnasdo
pierwszegodołka.
–Księżniczka,Rush.Jestemksiężniczką–
przypomniałami.
–Nie,siostrzyczko,niejesteś.Jesteśzepsutądiwą.
Księżniczkąmożnabycięnazywaćjedyniewtedy,gdybyś
wyszłazaczłonkarodzinykrólewskiej–droczyłemsię
znią.
Nanpacnęłamniewrękęisięroześmiała.Ztaką
siostrąłatwosięobcowało.Byłamojąprzyjaciółką
imogłembyćprzyniejsobą.Nieżądałaodemnierzeczy,
którychniemogłemspełnić.
–Baileyjestnaprawdęmiła.Jejtatajest
kardiochirurgiem,aonaprojektujewłasnąkolekcjęubrań.
Myślę,żebędzieszchciałzaofiarowaćjejcoświęcejniż
tylkojednąnocwtwoimłóżku.
Zaparkowałemwózekiwysiadłem.
–Niewejdziedomojegołóżka.Nigdyniezabieram
ichdomojegołóżka.Mogęjejzaproponowaćmojąkanapę,
ewentualniemójstółkuchenny.Cholera,możewypróbuję
dziśpralkę.Jeśliodkryję,gdzietocholerstwowogólejest.
Prałaścośkiedyśumniewdomu?–próbowałemzmienić
temat.NiechciałemsłuchaćoBaileyanidaćsięwpędzić
wpoczuciewiny,żewykorzystamdziśjejciało.
–Jesteśniemożliwy!–Nanpodeszładopodstawki
podpiłkę,oczekując,żepodamjejkij.Mówiłapoważnie
otychkijach.Lubiłagrać,aleniemiałapojęcia,którego
kijaużyćdoposzczególnychuderzeń.
–Jestemnapalony,aBaileymaładnecycki–
powiedziałem.
Nanzmarszczyłabrwi.
–Uprzedzęją,jakizciebiedrań.Powinnatowiedzieć.
PodałemNankijdodalekichodbićiuśmiechnąłemsię
szelmowsko.
–Onajużtowie,siostrzyczko.Inaczejniedałabymi
swojegonumeru.
Nanmachnęłarękąiwzięłaodemniekij.
Odwróciłemsię,żebywyjąćkijdlasiebie,gdynagle
mojąuwagęprzykułwózekgolfowyjadącywnasząstronę.
DostrzegłemjasnewłosyBlaire.Patrzyłaprostonamnie.
Cholera.Wiedziałem,żeistniejesporaszansanato,żejątu
spotkam,alemiałemnadzieję,żegadanieoseksie,który
zamierzałemuprawiaćwieczoremzBailey,trochęmnie
ostudzi.
Odwróciłemodniejwzrok.Niemogłempozwolić,
żebytaknamniedziałała.Mogłemjązignorować.Kupić
drinkaizachowywaćsiętak,jakbybyłazwykłąwózkarką.
ObokBlairesiedziałaBethy,jednazdziewczynzpola
golfowego.WpatrywałasięwNan,mówiąccośdoBlaire.
Zmartwiałemnamyśl,coBethymogłajejopowiadać.Nie
byłempewien,jakbliskotedwiesązesobą.Zpewnością
niezbytblisko.BethywniczymnieprzypominałaBlaire.
Dawnojużstraciłaniewinność.
–Chybasobieżartujesz.Woodsjązatrudnił?–
syknęłaNan.Zerknąłemnasiostręizobaczyłem,żeteż
zauważyławózekzdrinkami.
–Przestań–ostrzegłemNanipodszedłemnatyle
blisko,bymóczapanowaćnadniąwraziepotrzeby.
–Mogęwamzaproponowaćdrinka?–słodkigłosik
Blairesprawił,żedreszczprzeszedłmipoplecach.
–Przynajmniejznaswojemiejsce–powiedziałaNan.
Powinienemjązbesztaćzateokrutnesłowa,alewtedy
Blaireuznałaby,żejestemmiły.Ajaniebyłemmiły.
Musiałatozobaczyć.
–Proszęcoronęzlimonką–powiedziałemwięctylko.
Blairespojrzałanamnie,alejaszybkoodwróciłem
wzrok.
–Teżsięnapij.Jestgorąco–zwróciłemsiędoNan.
Nanpodobałosię,żetraktujęBlaire,jakbybyłaobcą
osobą.
–Wezmęwodęgazowaną.Tylkojąwytrzyj,bonie
znoszęmokrejbutelki,wyjętejprostozwody–wydała
dyspozycjeNan.
Bethysięgnęłapowodę,wyprzedzającBlaire.
Ciekawe.Sprawiaławrażenie,jakbychroniłaBlaire.
–Dawnociętuniewidziałam,Nan–powiedziała
Bethy,wycierającbutelkęręcznikiem.
–Pewniedlatego,żejesteśzbytzajętarozkładaniem
nógwkrzakachprzedBógwiekim,zamiastpracować–
odparowałaNan.
CzułemnapięciebijąceodBlaire,gdyotwierałamoją
coronę.Ramionamiaławyprostowane,plecysztywnejak
deska.
–Dosyćtego,Nan–powiedziałem,chcącto
zakończyćjaknajszybciej,żebytamtemogłyodjechać.
Blairepodałamibutelkęiniemogłemjejdłużej
ignorować.Patrzyłanawszystko,bylenienamnie,aja
naglezapragnąłem,żebymniezobaczyła.Spojrzałana
mnie.Podniosławzrokinaszeoczysięspotkały,amnie
dosłownieporaziło.
–Dzięki–powiedziałemiwsunąłemjejbanknotdo
kieszeni.Dziękitemumiałemwymówkę,byjejdotknąć,
atakżeukryćprzedNan,jakdużydałemjejnapiwek.
Odsunąłemsięiująłemsiostręzałokieć.Najwyższa
poraodciągnąćjąodtamtychdziewczyn.
–Chodźipokaż,żenadalpotrafiszskopaćmityłekna
tympolu–sprowokowałemją.
Natychmiasttopodchwyciła.
–Polegniesznacałejlinii–powiedziałaiodeszłaod
wózka.
Usłyszałem,żeBethyszepczecośdoBlaire,
iobejrzałemsię,bysięprzekonać,żeBlairepatrzyna
mnie.Uśmiechnąłemsię.Kiedynaniąpatrzyłem,nie
mogłempowstrzymaćuśmiechu.Oderwałemodniej
wzrokiwróciłemdoNan,krytykującejwłaśniekij,który
dlaniejwybrałem.
Lubiłemnapićsięczegośzimnego,kiedygrałem
wgolfa,alepierwszyrazwżyciumiałemnadzieję,że
wózekzdrinkaminiepodjedziedonasjużwięcejpodczas
tejpartii.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Baileybyłaseksowna.Niedałosiętemuzaprzeczyć.
Kosztownaobcisłasukienkadobrzenaniejleżała,ajej
nogiwyglądałyniesamowiciewbutachnawysokim
obcasie.Przezwiększączęśćwieczorunapierałanamnie
irzucałamiobiecującespojrzenia.Kiedywrestauracji
pozwoliłamiwsunąćsobiedłońpodsukienkę,wiedziałem
już,żejestcałkowicieświadoma,dlaczegodoniej
zadzwoniłem.
Nanzaniepokoiłamnietrochętymgadaniem,jakąto
Baileyjestfajnądziewczynąizasługujenacoświęcejniż
szybkinumerek.Zresztąnaprawdębyłamiła.Całkiemmi
siępodobała.Byłabysuperdlajakiegośfaceta,którytego
właśnieszukał.Aleniedlamnie.Jachciałemtylkopozbyć
sięzgłowymyślioBlaireWynn.
Kiedyotwierałemfrontowedrzwi,Baileyobjęłamnie
ramionami,zaczęłacałowaćikąsaćwszyję.Blaire
wkrótcewrócidodomu.Aleniezamierzałemzapraszać
Baileydomojegopokoju.Spojrzałemnazegarek
iuznałem,żemamjakieśpółgodziny.Zacznętutaj,
apotemzabioręjąnaplażęwjakieściemne,ustronne
miejsce.TamBlairenasniezobaczy.Ajaniebędęmyślał
otym,żeonajestblisko.
–Śpieszycisię?–spytałem,gdydrzwisięotworzyły.
Baileyuśmiechnęłasiędomnieiwykrzywiłausta.
–Może.Odtakdawnafantazjowałamotym,żejesteś
wemnie,RushuFinlayu–powiedziała,sięgającdotyłu,
żebyrozpiąćsukienkę.Zsunęłają,odkrywającwielkie
piersiodużychbrązowychsutkach.–Chcępoczućna
sobieteseksowneusta–powiedziała,wypinającpierś
itrzymając
ciężkie
cycki
wdłoniach.
Długimi,
czerwonymi,idealniewypielęgnowanymipaznokciami
ściskałasobiesutki,gdytyłemwchodziładodomu.–Tyle
razydoprowadzałamsiędoorgazmu,myślącotym,jak
ssieszmojesutkiiwchodziszwemnie,corazmocniej
imocniej–powiedziałachrapliwymszeptem.
Tensugestywnyobrazwzmógłmoje–mizernena
razie–podniecenie.Chwyciłemjąwpółizmusiłemsię,by
naniąpatrzeć.Żebyniezapomnieć,zkimjestem.Tonie
byłaBlaire.ByłemzBailey.
–Chcesztego?–spytałem,podnoszącjątak,żejej
sutekznalazłsięwmoichustach,ajejnogioplotłymnie
wpasie.Wysunąłemjęzykimusnąłemjejsutek
kolczykiemwjęzyku,którywłożyłem,wiedząc,żemoje
ustabędądziśdawaćprzyjemnośćkobiecie.
–Tak,Boże,tak.Ssijgo!–wykrzyknęła.
Podobałmisięciężarjejpiersiwmojejdłoni,gdy
włożyłemtwardysutekdoust.Cochwilaotwierałemoczy,
żebysobieprzypomnieć,ktotojest.Niezamierzałemznów
wykorzystywaćnikogowtensposób.Skorojużmiałemją
przelecieć,przelecęwłaśnieją.Tylkoją.
Zaczęłaocieraćsięomojąpierś.Alebyłanapalona.
Dojdzieszybkoitokilkarazy.Idobrze.Potrzebowałem
kilkurazy.Rzuciłemjąnakanapę,zadarłemjejsukienkę
iznówschowałemgłowęmiędzyjejpiersi,aona
wykrzyknęłamojeimię.
NiepachniałataksłodkojakBlaire.Niewydawała
takichcichychiseksownychodgłosów.Kurwamać!
Musiałemztymskończyć.Rozchyliłemjejnogi
iwsunąłemdłoniewmajtki.Zerkającwdół,stwierdziłem,
żesączarne.Nieróżowe.Ikoronkowe,nieatłasowe.
WniczymnieprzypominałaBlaire.ToniebyłaBlaire.
Wsunąłemwniąpalce,ajejwilgoćwciągnęłamnie
głębiej.Byłagotowa.Bardziejniżgotowa.Zamierzałem
zmęczyćnasoboje.
–Tak,Rush,kotku,właśnietak.Mocniej.Ssij
mocniej!–wykrzyknęła.
Chciałem,żebysięzamknęła.Tomi,kurde,nie
pomagało.
–Mmm,tak,dotykajmnie,proszę–błagała.
–Ciii–szepnąłem,niezbliżającsiędojejust.Miałem
problemzustami.Nieufałemim.Byłempodejrzliwy
wkwestiitego,czegodotykaływcześniej.Nigdyzbyt
łatwoniecałowałem.Aonawydawałazupełnienietakie
dźwięki.Byłazagłośna.Zbyt…zbyt…
Trzasnęłydrzwi,ajazamarłem.Cholera.Natychmiast
zsunąłemsięzBaileyipoderwałemnarównenogi.
–Zakryjsię,opuśćsukienkę–rozkazałem
iwyszedłemzpokoju,żebyzatrzymaćBlaire,zanim
cokolwiekzobaczy.Schowałemrękędokieszeni,
przypominającsobieozapachuBaileynamoichpalcach.
–Wybiegłazdomu.Kimkolwiekonabyła–odezwała
sięBaileyzamoimiplecami,ajastanąłemjakwryty.
–Nie,kurwa,nie.Nietymrazem.Nieteraz.Cholera!
–Ktotobył?–zapytałaBaileyzamoimiplecami.
–Ubierzsię,odwiozęciędodomu–powiedziałem
iposzedłemdołazienkiumyćręce.Blairewybiegła
zdomu.Dlaczegotozrobiła?Ostatnimrazemposzłado
swojegopokoju.Terazwybiegła,trzaskającdrzwiami.
Toprzeztenpocałunek.Janiecałowałem.Pieprzyłem
się.AlepocałowałemBlaire.Wiedziałem,żejejustasą
czysteisłodkie.Pragnąłemich.Więcejiwięcej.
ZBlairezawszepragnąłemwięcej.
Aleniemogłemtegowziąć.
Kiedywyszedłemzłazienki,skierowałemsiędo
drzwi.Otworzyłemjegwałtownieizmartwiałem,widząc,
żepikapBlairezniknął.Byłatuiodjechała.Przezcały
dzieńpracowałanasłońcu.Napewnobyłazmęczona
igłodna.Chciaławrócićdodomuicośzjeść.Pewnietakże
wziąćprysznic.Tymczasemuciekłaicorobiła?Jeździła
pookolicy?Niemiałanawetcholernejkomórki.Niechto
diabli.Kupięjejtelefon.Potrzebowałago.
–Dlaczegoonatubyła?Umówiłeśsięznamiobiema
najedenwieczór?–spytałaBaileyostrymtonem.
Zdenerwowałemją.Aleniemogłemjejdotykać,wiedząc,
żeBlairenaswidziała.Niemogłemznieśćmyśli,żeBlaire
naswidziała.
–Nie.Chodźmy–powiedziałem.Niemiałem
obowiązkuwyjaśniaćjej,kimjestBlaire.
–Niedbamoto.Wiem,żetojednorazowynumerek.
Jestemświadoma,wjakisposóbdziałaRushFinlay.Chcę
tegojednegorazu,Rush–powiedziałaBailey,podchodząc
domnieipociągającmniezakoszulkę.–Pragnę,żebyś
mniepieprzył.Jaktylkochcesz.
Świetnie.Rozpaliłemjąijeszczetrudniejbędziemi
sięjejpozbyć.
–Posłuchaj,tadziewczyna…–urwałem.Comiałem
powiedzieć?WykorzystywałemBailey,żebywyrzucić„tę
dziewczynę”zmojejgłowy.Aterazmogłemmyśleć
wyłącznieoniej.–Ona…onajestwyjątkowa.Muszę
sprawdzić,czywszystkozniąwporządkuisprowadzićją
tuzpowrotem.Onatumieszka,ato,cowidziała…nie
zasłużyłanato,byoglądaćcośtakiego.
Baileycofnęłasięokrok.Jejobcasyzastukały
omarmurowąpodłogę.
–Jesteśwzwiązku?–spytałazniedowierzaniem.
Potrząsnąłemgłową.
–Nie.Niejestemznikimzwiązany.Aleona…–
przerwałem.Czortztym.Niemiałemnatoczasu.–Muszę
odwieźćcięterazdodomualbozadzwonićpokogoś,kto
pociebieprzyjedzie.Niemamczasu.
Baileyodwróciłasięnapięcieiruszyładodrzwi.
–Wporządku,Finlay.Aleniedzwońjużdomnie
nigdywięcej.Tobyłatwojaszansa.Drugatakajużsięnie
powtórzy.
Najlepszawiadomość,jakąusłyszałemprzezcały
dzień.
***
OdwiozłemBaileydodomu,apotemjeździłempo
mieście,alenigdzieniebyłośladuBlaire.Popędziłem
zpowrotemdodomu,wnadziei,żejątamzastanę.
Zbliżałasiępółnocibyłemjużgotówdzwonićna
pieprzonąpolicję.Możeleżałagdzieśrannaalboktośją…
nie.Zabardzopuściłemwodzewyobraźni.Była
zdenerwowana.Przezemnie.Żołądekmisięścisnął.
Musiałazrozumieć,żeniemożemyposunąćsiędalej.Ten
pocałunektobyłowszystko.Ikoniec.Niemogłem
pozwolićnamnażadne„więcej”.
Kiedyzostawiłemsamochódwgarażuiwszedłemdo
domu,jejpikapanadalniebyło.Zamierzałempoczekać
jeszczepiętnaścieminut,apotemzadzwonićpowsparcie.
Dziesięćminutpomoimtelefonierozpocznąsię
poszukiwania.Tobyłozbytniebezpieczne,byjeździła
gdzieśsamaponocy.NawetwRosemaryBeach.
Reflektoryoświetliłypodjazd,ajaodetchnąłem
zulgą.Wróciładodomu.Poczekałem,ażwysiądzie
zpikapaipodejdziedodrzwi,awtedyotworzyłemje.Nie
zamierzałemdawaćjejszansy,byznówmiuciekła.
Stałaprzedemną,spoglądającgdzieśwokolicemoich
butów,jakbyspodziewałasiętamcośznaleźć.
–Gdziebyłaś?–spytałem,starającsięniepokazywać
całejmojejfrustracji.
–Czytoważne?–odparła.Niezłościłasię.Wydawała
sięzdezorientowana.
Podszedłemdoniejtrochębliżej.
–Martwiłemsię–przyznałemotwarcie.Powinnato
wiedzieć.Przestraszyłamnie.
–Naprawdętrudnomiwtouwierzyć.Byłeśzbyt
zajętyswojątowarzyszkąnatęnoc,byzwracaćuwagęna
cokolwiekinnego–odrazawjejgłosiebyłabardzo
wyraźna.
–Wróciłaśwcześniej,niżsięspodziewałem.Nie
chciałem,żebyśtowidziała–powiedziałem,wiedząc,że
niebrzmitonajlepiej.Aleniemiałemżadnego
usprawiedliwienia.Takabyłaprawda.
Przestąpiłaznoginanogęiwestchnęła.
–Wróciłamotejsamejporze,cozwykle.Myślę,że
chciałeś,żebymwaszobaczyła.Niejestempewna
dlaczego.Nieżywiędociebieżadnychuczuć,Rush.Po
prostupotrzebujęmiejsca,gdziemogłabymsięzatrzymać
jeszczeprzezparędni.Jużwkrótcewyprowadzęsię
ztwojegodomuizniknęztwojegożycia.
Niechjądiabli.Grałanamoichuczuciach.Ajanie
mogłemnic,kurwa,czuć.Niedoniej.Zamknąłemoczy,
wymamrotałemprzekleństwoipróbowałemsięuspokoić.
–Pewnychrzeczyomnieniewiesz.Niejestem
jednymztychfacetów,którychmożeszsobieowinąć
wokółpalca.Mambagaż.Sporybagaż.Zadużydlatakiej
osobyjakty.Spodziewałemsiękogośzupełnieinnego,
zważywszynato,żepoznałemtwojegoojca.Aletyjesteś
zupełnieinna.Itakifacetjakjapowiniensiętrzymaćod
ciebiezdaleka.Boniejestemdlaciebieodpowiedni.
Roześmiałasię.Cholerajasna.Jabyłemzniąszczery,
aonasięzemnieśmiała.
–Naprawdę?Tylkotylemaszmidopowiedzenia?
Nigdynieprosiłamcięonicwięcej,jaktylkoopokójna
kilkatygodni.Nieoczekuję,żebędzieszmniepragnął.
Nigdynieoczekiwałam.Zdajęsobiesprawę,żetyija
gramynaróżnychboiskach.Nigdyniewejdędotwojej
ligi.Niemamwłaściwegorodowodu.Noszętanie
czerwonesukienkiijestembardzoprzywiązanadopary
srebrnychszpilek,ponieważmojamatkamiałajewdniu
swojegoślubu.Niepotrzebujęrzeczyodwielkich
projektantów.Atyjesteśprojektantem,Rush.
Tojużprzechyliłoszalę.Złapałemjązarękę,
wciągnąłemdodomuiprzyparłemdościany.Tobyło
cudowneuczucie.Mojeciałodrżałozpożądania,którego
niepowinienemczuć.
–Niejestemprojektantem.Wybijtosobiezgłowy.
Niemogęciętknąć.Pragnętegotakbardzo,żeażmnie
boli,aleniemogę.Niechcęcięzniszczyć.Jesteś…jesteś
doskonałainieskażona.Iostatecznienigdybyśmitegonie
wybaczyła–proszę,terazmożesięzemnieśmiać.Jejusta,
łagodnierozchylone,sprawiły,żejeszczebardziej
pragnąłempoczućichsmak.
–Aco,jeślichcę,żebyśmniedotknął?Możewcale
niejestemtakanieskażona?Możejużjestemzbrukana.
Tymrazemtojamiałemochotęsięroześmiać.Czy
onaniewiedziała,żezdawałemsobiesprawę,jakiego
rodzajujestdziewczyną?Pogłaskałemjąpotwarzy,bo
musiałemjejdotknąć.
–Byłemzwielomadziewczynami,Blaire.Możeszmi
wierzyć,nigdyniespotkałemkogośtakdoskonałegojak
ty.Niewinnośćwtwoichoczachjestporażająca.Mam
ochotęzerwaćzciebieubranieizanurzyćsięwtobie,ale
niemogę.Widziałaśmniedzisiaj.Jestempopieprzonym,
chorymsukinsynem.Niemogęciędotknąć.
–Wporządku–powiedziałaniemalżezulgą.Czyżby
siębała,żebędęodniejchciałczegoświęcej?–Aczy
możemybyćchociażprzyjaciółmi?Niechcę,żebyśmnie
nienawidził.Chcę,żebyśmyzostaliprzyjaciółmi–
powiedziała,spoglądającnamnieznadzieją.
Przyjaciółmi?Sądziła,żemogębyćjejprzyjacielem?
Zamknąłemoczy,żebyniewidziećjejtwarzy.Żebynie
zatracićsięwjejoczach.Niebyłempewien,czyzdołam
zostaćjejprzyjacielem,wiedziałemjednak,żeniemogętej
dziewczynieodmówić.Taknamniedziałała,żebyłem
załatwiony.Otworzyłemoczyipopatrzyłemnajej
rozdzierającopięknątwarz.
–Będętwoimprzyjacielem.Postaramsięnimbyć,ale
muszębardzouważać.Niepowinienemzabardzosiędo
ciebiezbliżać.Bowtedypragnęrzeczy,którychniemogę
mieć.Totwojesłodkiedrobneciałojesttakiecudowne
podemną–powiedziałem,poczympochyliłemgłowętak,
żeustamimusnąłemjejucho.–Ajaksmakujesz!Można
sięodtegouzależnić.Śnimisięto.Fantazjujęotym.
Wiem,żerówniesłodkabyłabyśw…innychmiejscach.
Oparłasięomnie,ajejoddechstałsięurywany.Jak
nibymiałembyćjejprzyjacielem?Byłazbytponętna.
–Niemożemy.Niechmniediabli.Niemożemy.
Przyjaciele,słodkaBlaire.Tylkoprzyjaciele–
wyszeptałem,poczymodsunąłemsięodniej
iskierowałemnaschody.Przestrzeń.Potrzebowaliśmy
przestrzeni.Jeśliniebędęmiałwięcejprzestrzeni,zacznę
jejdotykać.
Wszedłemnaschodyiprzeszyłamniemyśl,żeona
sypiałapodnimi.Zkażdymdniemdręczyłomnietocoraz
bardziej.Alejakmiałbymjąumieścićbliżejmnie?
Potrzebowaliśmyprzestrzeni.Tambyłabezpieczniejsza.
–Niechcę,żebyśmieszkałapodtymicholernymi
schodami.Nienawidzętego.Aleniemogęzabraćciętuna
górę.Niezdołamtrzymaćsięodciebiezdaleka.Lepiej,
żebyśbyłabezpiecznieschowana–wyjaśniłem,nie
oglądającsięnanią.Chciałemzobaczyć,czymiuwierzyła.
Chciałempopatrzećnaniąostatniraz.Chciałem…więcej.
Niemogłem.Resztęschodówpokonałembiegiem,
wpadłemdomojegopokoju,zatrzasnąłemzasobądrzwi
izamknąłemsięwśrodkunaklucz.Musiałemtrzymaćsię
odniejzdaleka.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
WczesnymrankiemmiałemsięspotkaćzGrantemna
siłowni.Tegolatanieustaliłsięjeszczestałyrytmtych
naszychwspólnychwypadów,ponieważjednaknie
najlepiejsypiałem,boBlairenawiedzałamojemyśli,
uznałem,żemogęwybraćsięranonasiłownięrazem
zGrantem,zanimonpojedziedopracy.
Blairenadalbyławswoimpokoju,kiedywyjeżdżałem
zpodjazdu–no,alesłońceteżjeszczeniewstało.
Musiałemjakośrozładowaćchociażczęśćagresji.Skoro
niezanosiłosięnaseks,chciałemćwiczeniamizmusić
ciałodoposłuszeństwa.Możepotemzdołamprzynajmniej
zasnąć.
Grantczekałnamnieprzedmiejskąsiłownią.Nie
poszliśmydoklubu,boGrantuważał,żetamtejsza
siłowniajestdlasłabiaków.Jegozdaniemprawdziwi
mężczyźnićwiczyliwprawdziwychsiłowniach.
–Nowreszcie–burknął,kiedypodszedłemdoniego.
–Przymknijsię.Słońcejeszczenawetniewstało–
odparłem.
Granttylkosięuśmiechnąłiwypiłłykwodyzeswojej
butelki.
–Tyniechceszsiętrochęnawodnić?–spytał.
–Nie.Potrzebujękawy.Możnajątudostać?
Grantzaśmiałsięgłośno.
–Tosiłownia,Rush.NieStarbucks.Masz–
powiedział,rzucającmibutelkęwody,którąwyjąłztorby.
–Wtejchwilipotrzebujeszwody.Kawabędziepóźniej.
–Niepodobamisiętwójwybórsiłowni–
poinformowałemgo.
–Przestańzachowywaćsięjakdziewczyna.
Ćwiczyliśmyprzezponaddwiegodziny,zanim
zyskałemprawodoodrobinykawy.Odebrałemnauczkęna
przyszłość:napićsiękawyprzedwyjściemzdomu.
–Imprezkawieczorem?–zapytałGrant,kiedy
wychodziliśmyzsiłowni.
–Gdzie?
–Uciebie.Tylkodlakilkuosób.Typotrzebujesz
oderwaćmyśliodtwojejwspółlokatorki,ajaszukam
okazji,żebynamówićtękumpelęNan–Bailey,zdajesię–
nawizytęwmoimłóżku–powiedział.
Skrzywiłemsię.
–Jeśliotochodzi,imprezaumnieniejestnajlepszym
pomysłem.WczorajwieczoremBaileybyłaumnie.Nie
skończyłosięnajlepiej.
Grantsięzatrzymał.
–Co?Niedałaci?Mnietamwyglądałana
pewniaczkę.Byłempewien,żesięnaciebierzuci.
–Blairezobaczyłanas,zanimsprawyzaszłydalej
iwszystkosiępopsuło.OdesłałemBaileydodomu.
Grantgwizdnąłcicho.
–Rany…więcBlairewasnakryła,atyodesłałeś
panienkędodomu–powiedział,kręcącgłową.–Stary.Ta
imprezkajestkonieczna.Zaprosimydziewczyny.Nie
Bailey,skorojestjużspalona,alejakieśnowe.Nanma
koleżanki.MusiszsięwydostaćztejCudownejKrainy
Blaire.Toniemaprzyszłości.Samwiesz.
Kiwnąłemgłową.Miałrację.Toniemiałoprzyszłości.
–Jasne.Niemasprawy.Zaproś,kogotylkochcesz.
***
Przyszłamałagrupka.Byłempodwrażeniem,że
Grantowiudałosięurządzićtakkameralnąimprezę.Bez
przerwypopatrywałemnadrzwi,czekając,ażBlairewróci
dodomu.Niebyłaprzygotowananagości.Napewno
będziezmęczona,bowczorajpołożyłasiętakpóźno.
Zamierzałempilnować,żebymuzykaniebyłazbytgłośna,
aludzieniełaziliposchodach–żebymogłaspokojnie
spać.Zastanawiałemsię,czyniepozwolićjejdziśspać
wjednymzpokoigościnnych,gdziemogłabytrochę
wypocząć.Ludziemogązostaćdopóźna.Możejednak
zrobićsięzagłośno.
Nie.Nie.Wtedyniedamradytrzymaćsięodniej
zdaleka.Tozłypomysł.Musiałazostaćpodschodami.
Takbyłobezpieczniej.Będziemogłaspać;dopilnujętego.
–Rush!–zawołałGrantztarasu.Razjeszcze
spojrzałemnadrzwi,poczymwyszedłemdoniego,
zobaczyć,ocomuchodzi.Niemogłemzostaćtamzbyt
długo.MusiałemwracaćiwypatrywaćBlaire.
–Tak?–spytałemGranta,którysiedziałnależaku
znowądziewczynąnakolanach.Wskazałbutelkąna
MalcolmaHenry’ego.Niewidziałemgo,odkądprzyjechał
doRosemaryBeach.JegorodzicemieszkaliwSeattle,aon
–ztego,cosłyszałemostatnio–studiowałwPrinceton.
–MalcolmniemożedostaćbiletównakoncertSlacker
DemonwSeattlewprzyszłymmiesiącu–powiedział
Grantzuśmiechem.
Normalnieniezałatwiałemludziombiletówna
koncertyzespołutatypodczasichtrasy,aleMalcolmbył
kumplemGrantajeszczezdzieciństwa.Byłtakżeblisko
zTrippemMontgomerym,aTrippbyłmoimkumplem.
Chociażniewidziałemgo,odkądwywiałogostądparęlat
temu.
–Zadzwonię,gdzietrzeba–obiecałem,aGrant
uśmiechnąłsięjeszczeszerzej.
–Alejakkomuśotympowiesz,skopięcityłek–
ostrzegłGrantMalcolma,nadalzuśmiechem.–Onnie
rozdajebiletówbylekomu.Robitodlamnie,więcnie
zawalsprawy.
Grantwypiłjużtegowieczoruojednegodrinkaza
dużo.Stawałsiębardzohojnyimiły,kiedybyłpodpity.To
oznaczało,żeimniewciągałwswojądziałalność
charytatywną.Pokręciłemgłowąiwróciłemdośrodka.
Ktośzawołał:„Hej,Woods”,ajastanąłem
irozejrzałemsiędookoła.Co,dodiaska,robiłtu
Kerrington?Niezapraszałemgo,aGrantpowiedziałbymi,
gdybyontozrobił.Wiedział,żeostatnionieprzepadałem
zaWoodsem.
Podszedłemdooknaiwyjrzałemnazewnątrz.Pikap
Blairestałnakońcupodjazdu.Wkurzyłomnieto.Nie
powinnibylizajmowaćjejmiejsca.Powinienembyłotym
pomyśleć.
Noalebyłatu.IWoodsteż.Kurwamać.
Niezważającnanikogo,minąłemWoodsa
iskierowałemsięprostodospiżarni.Blairebyławswoim
pokoju.Przebierałasię?CzytoonazaprosiłaWoodsa?Co
ja,cholera,zrobię,jeśligozaprosiła?Byliśmyteraz…
przyjaciółmi.Cholera.Pieprzyćto.Tonawetbrzmiało
niewiarygodnie.
Wchodzącdospiżarni,zobaczyłem,żeBlairewyłania
sięwłaśniezeswojegopokoju,jakbyszykowałasiędo
wyjścia.MożeumówiłasięzWoodsem.
–Rush?Cosięstało?–spytała,najwyraźniejszczerze
zaniepokojona.
Odczekałemchwilęzodpowiedzią.Niechciałemjej
przestraszyćaniwydaćsięnieprzyjemny.
–Woodsjesttutaj–powiedziałemwreszcietak
spokojnie,jakpotrafiłem.
–Wydawałomisię,żetotwójprzyjaciel–odparła.
Mnietamsięwydawało,żeonjestbardziej
zainteresowanyniąniżmną.
–Nie.Onnieprzyszedłtudomnie.Przyszedłze
względunakogośinnego–powiedziałem.
ZmieszanieBlaireprzeszłowirytację.Skrzyżowała
ręcepodpiersiami,czegonaprawdęniepowinnabyła
robić,jeśliniechciała,żebymsięwniewpatrywał.
–Możeitak.Maszcośprzeciwkotemu,żebytwoi
przyjacieleinteresowalisięmojąosobą?
–Onniejestdlaciebiedośćdobry.Tożałosnyjebaka.
Niemożeciętknąć–rzuciłembeznamysłu.Namyśl,że
Woodsmógłbyczegośzniąpróbować,krewsięwemnie
zagotowała.
Blairewydawałasięrozważaćmojesłowa.Cholera,
byłauroczaztązagniewanąminką.
–Woodsmnienieinteresujewtymsensie.Jestmoim
szefemibyćmożeprzyjacielem.Towszystko.
Niebyłempewien,conatoodpowiedzieć.Nie
mogłemkazaćjejsiedziećpodcholernymischodami.
–Niemogęspać,kiedyludziechodzątam
izpowrotemposchodach.Tomniebudzi.Zamiast
siedziećsamotniewpokojuizastanawiaćsię,zkimdziś
siępieprzysznagórze,pomyślałam,żepogadamsobie
zWoodsemnaplaży.Chcęzkimśporozmawiać.
Potrzebujęjakiegośtowarzystwa.
Atoskurwiel!
–Niechcę,żebyśrozmawiałazWoodsemnaplaży–
odparłem.Chciałemjązapewnić,żeniemaszansnato,
bymbrałjakąkolwiekdziewczynęnagóręisięznią
pieprzył.Blairenaznaczyłamniewjakiśsposób,
aprzecieżtylkojąpocałowałem.
–Nowiesz,możejateżniechcę,żebyśpieprzyłsię
zjakąśdziewczyną,aletyitaktozrobisz–odparowała.Jej
zaciętaminasprawiała,żemiałemochotęsięroześmiać,
ajednocześniecałowaćjądoutratytchu.
Prowokowałamnie.Omalniezapomniałem,dlaczego
totakizłypomysł.Ruszyłemwjejstronę,aonazaczęłasię
wycofywaćdoswojegopokoju,ażweszliśmydośrodka.
Tubyliśmybezpieczni,WoodsKerringtonjejtunie
zagrażał.Chciałemjątuzatrzymać.
–Niechcęsiędzisiajznikimpieprzyć–
powiedziałem.Aleniemogłempowstrzymaćuśmiechu.
Botobyłokłamstwo.–Toniezupełnieprawda.Pozwól,że
touściślę.Niechcępieprzyćsięznikim,ktonieznajduje
sięwtympokoju.Zostańtuiporozmawiajzemną.Jateż
potrafięrozmawiać.Mówiłem,żemożemyzostać
przyjaciółmi.NiepotrzebujeszdotegoWoodsa.
Odepchnęłamnie,aleniezbytsilnie.
–Nigdyzemnąnierozmawiasz.Jaktylkozadam
niewłaściwepytanie,zarazsobieidziesz.
Aleprzecieżmówiła,żechcesięzemnąprzyjaźnić.
Zamierzałemgraćtąkartąprzezcałąnoc,jeślibędzie
trzeba.
–Nieteraz.Jesteśmyprzyjaciółmi.Będęztobą
rozmawiałiniepójdęsobie.Tylko,proszę,zostańtuze
mną.
Rozejrzałasięizmarszczyłabrwi.
–Niematuzbytdużomiejsca–powiedziała,nadal
opierającdłonienamojejpiersi.Zastanawiałemsię,czy
czujebiciemojegoserca.Waliłotakmocno,żesłyszałem
wuszachjegobębniącyrytm.
–Możemyusiąśćnałóżku.Niebędziemysiędotykać.
Tylkoporozmawiamy.Jakprzyjaciele–zapewniłemją.
Gotówbyłemnawszystko,byletylkozatrzymaćjątu
zdalaodWoodsa.
Odprężyłasięiusiadłanałóżku,opuszczającdłonie.
Miałemochotęjezłapaćiznówpołożyćnamojejpiersi.
–Wtakimrazierozmawiajmy–powiedziała,
przesuwającsięgłębiejnałóżkuikrzyżującnogi.
Jarównieżusiadłemnałóżkuioparłemsię
oprzeciwległąścianę.Byliśmynatyledalekoodsiebie,na
ilepozwalaływymiarytegopokoiku.Chciałomisięśmiać.
–Niemogęuwierzyć,żewłaśniebłagałemkobietę,
żebyusiadłaiporozmawiałazemną.
–Oczymbędziemyrozmawiać?–spytała,
przyglądającmisię.Widziałempojejminie,żespodziewa
się,żeladachwilamogęstąduciec.
–Możeotym,jaktomożliwe,żewwieku
dziewiętnastulatnadaljesteśdziewicą?–spytałem,zanim
zdążyłemsiępowstrzymać.Byłazdecydowaniezapiękna,
żebybyćtakaniewinna.Topoprostunietrzymałosię
kupy.
Zesztywniała.
–Ktopowiedział,żejestemdziewicą?–spytałaze
wzburzeniem.
Wiedziałem,żejestdziewicą,odkądporazpierwszy
przyłapałemjąnatym,żeprzyglądasięmojejnagiejpiersi.
Rumieniecnajejtwarzypowiedziałmiwszystko,co
potrzebowałemwiedzieć.
–Potrafięrozpoznaćdziewicę,kiedyjącałuję–
odparłemnatomiast.
Znówsięrozluźniła,poczymwzruszyłaramionami,
jakbytoniebyłonictakiego.Atobyła,kurde,wielka
sprawa.Nieznałemdrugiejdziewiętnastoletniejdziewicy,
którawyglądałatak,jakona.
–Byłamzakochana.MiałnaimięCain.Byłmoim
pierwszymchłopakiem,toznimporazpierwszysię
całowałam,chociażmożebyłotodośćniewinne.Mówił,że
mniekocha,izapewniał,żejestemdlaniegotąjedyną.
Apotemmamazachorowała.Niemiałamjużczasu
chodzićnarandkiispotykaćsięzCainemwweekendy.
Chciałsięwycofać.Potrzebowałwolności,bywejść
wzwiązekzkimśinnym.Pozwoliłammunato.PoCainie
niemiałamjużczasu,żebyumawiaćsięzkimśinnym.
Co,udiabła?Kochałategofiuta,aonjązostawił?
–Niewspierałcię,kiedytwojamamazachorowała?
Znówsięspięłaizaczęłabawićsiędłońmina
kolanach.
–Byliśmymłodzi.Niekochałmnie.Takmusiętylko
wydawało.Toproste.
Jeszczegobroniła.Kurwamać.Najchętniej
skopałbymmutyłek.
–Nadaljesteśmłoda–powiedziałem,alebardziejpo
to,żebyprzypomniećtosamemusobie.
–Mamdziewiętnaścielat,Rush.Przeztrzylata
opiekowałamsięmatkąipochowałamjąbezpomocyojca.
Uwierzmi,częstowydajemisię,żemamjużczterdziestkę
–znużeniewjejgłosieporaziłomnie.Chciałemskopać
tyłekjakiemuśnieznanemuchłopakowi,podczasgdyto
wszystkobyłomojąwiną.Bebechymisięprzewracałyna
wspomnienietego,wjakisposóbprzyczyniłemsiędojej
cierpień.
Ująłemjązarękę,bomusiałemjakośdotknąćjejciała.
–Niepowinnaśbyłazostawaćztymwszystkimsama.
Przezchwilęnicniemówiła.Gdyoderwaławzrok
zmojejdłonileżącejnajejręceispojrzałanamojątwarz,
zmarszczkanajejczolesięwygładziła.
–Maszjakąśpracę?–zapytała.
Roześmiałemsię.Zmieniłatematiskierowałaostrze
pytańnamnie.Sprytneposunięcie.Ścisnąłemjejdłoń.
–Uważasz,żewszyscymusząmiećpracę,jakjuż
skończącollege?–spytałem,żebysięzniąpodrażnić.
Wzruszyłaramionami,alewidziałem,żeowszem,tak
właśniemyślała.Takieżycie,jakmoje,niebyłoczymś,do
czegoprzywykła.
–Kiedyskończyłemcollege,dziękimojemutacie
miałemdośćpieniędzywbanku,żebydokońcażyciamóc
żyćbezpracy.Pokilkutygodniachspędzonychwyłącznie
nabalowaniuuświadomiłemsobie,żepotrzebuję
normalnegożycia.Więczacząłemgraćnagiełdzie.
Okazałosię,żejestemwtymcałkiemdobry.Zawsze
lubiłemmatematykę.Wspieramtakżefinansowo
organizacjęHabitatforHumanity.Przezparęmiesięcy
wrokujestembardziejpraktycznyipracujęnamiejscu.
Latem,nailemogę,wycofujęsięzwszelkiejdziałalności,
żebyprzyjechaćtutajiodpoczywać.
Niezamierzałemmówićjejprawdy–awkażdym
raziecałejprawdy–aletakwłaśniezrobiłem.Samojakoś
takwyszło.Przyniejczułemsięswobodnie.Kobietynigdy
taknamnieniedziałały.Zawszebyłemczujny,wypatrując
ichukrytychmotywów.Blaireniemiałażadnego.
–Zdumieniemalującesięnatwojejtwarzytrochęmi
uwłacza–powiedziałem.Żartowałem,alebyłowtym
równieżtrochęprawdy.Niechciałem,żebyuważałamnie
zarozwydrzonegobachora,nawetjeślisamnarzucałemjej
takąwizjęsiebieprzezcałytenczas,kiedymieszkałapod
moimdachem.
–Poprostuniespodziewałamsiętakiejodpowiedzi–
odparławreszcie.
Potrzebowałemdystansu.Znówczułemjejzapach,a–
jasnacholera–pachniałaładnie.Wycofałemsięnamoją
stronęłóżka.Koniecdotykania.
–Ilemaszlat?–spytała.
Byłemzdziwiony,żejeszczetegoniewie.
Wystarczyłoby,żebysprawdziłamniewGoogle’u.
–Zadużo,żebysiedziećtuztobą,izdecydowanieza
dużo,bymiećtakiemyśliotobie–odparłem.
–Pragnęciprzypomnieć,żemamdziewiętnaścielat.
Zapółrokuskończędwadzieścia.Niejestemdzieckiem–
powiedziała.Wcaleniewyglądałanazdenerwowanątym,
żewłaśniesięprzyznałemdofantazjowanianajejtemat.
–Nie,słodkaBlaire,zpewnościąniejesteśdzieckiem.
Jamamdwadzieściaczterylataijużczujęsięzmęczony
życiem.Mojedzieciństwoniebyłonormalne,comnie
nieźleskrzywiło.Mówiłemci,żeopewnychrzeczachnie
wiesz.Niebyłobywłaściwe,gdybympozwoliłsobiena
dotykaniecię–chciałem,żebytozrozumiała.Jednoznas
musiałopamiętać,dlaczegomusiałemtrzymaćodniejręce
zdaleka.
–Myślę,żesięniedoceniasz.To,cojawtobiewidzę,
jestwyjątkowe–jejsłowasprawiły,żebólwmojejpiersi
jeszczeprzybrałnasile.Onamnienieznała.Ale,cholera,
miłobyłomisłyszeć,żedostrzegawemniekogoświęcej
niżtylkosynagwiazdorarocka.
–Niewidziszprawdziwegomnie.Niewiesz
wszystkiego,cozrobiłem–bokiedysiędowie,takie
chwilejaktastanąsięjedyniesłodko–gorzkimi
wspomnieniami,którebędąmnieprześladowaćprzez
resztężycia.
–Byćmoże–odparła,nachylającsiękumnie.–Ale
to,cozdążyłamzobaczyć,niejestwyłączniezłe.
Zaczynammyśleć,żemożemaszjeszczejakieśukryte
pokładydobra.
Jasnacholera,niechonasięlepiejcofnie.Tenzapach
itewielkieoczy.Zacząłemcośmówić,alesię
powstrzymałem.Niebyłempewien,comamjej
powiedzieć.Pozatym,żemiałemdzikąochotęrozebraćją
donagaisprawić,żebędzierazporazwykrzykiwaćmoje
imię.
Coś,cozobaczyła,sprawiło,żeotworzyłaszeroko
oczyiprzysunęłasiędomniejeszczebliżej.
–Cotymaszwustach?–spytałazdziwionymgłosem.
Miałemdziśwjęzykukolczykwkształciesztangi.
Niezawszenosiłemtakieozdoby,bowyrosłemjuż
zpiercingu,awkażdymrazieczasamitakmisię
wydawało.Kobietyjednaktolubiły.Otworzyłemusta
iwystawiłemjęzyk,żebyPannaCiekawskamogłago
obejrzeć.Przekrzywiłajużgłowę,żebymóczajrzećmido
ust.Gdybymsamjejniepokazał,usiadłabymina
kolanach,żebylepiejmisięprzyjrzeć.
–Czytoboli?–zapytałaszeptem,przysuwającsię
jeszczebliżej.Cojest,dodiabła?Zarazbędziemogła
przyjrzećsięnaprawdędokładnie,bozacznęlizaćjąpo
szyi,jeślisięnieodsunie.
–Nie–odparłem,chowającjęzykwobawie,żeBlaire
godotknie,ajakompletniestracęgłowę.
–Cotozatatuaże,któremasznaplecach?–spytała,
odsuwającsiętrochę.Jejzapachcałyczasmniespowijał.
Oddychałemczęściej,niżtobyłokonieczne,żebysięnim
nasycić.Tobyłożałosne.Skupsięnaczymśinnym.
Odpowiadaj,cholera,najejpytaniaiprzestańmyślećojej
skórze.Ojejsmaku.Tatuaże…ciekawiąjąmojetatuaże.
–Tenorzełzrozpostartymiskrzydłamitoznak
SlackerDemon.Kiedymiałemsiedemnaścielat,tatazabrał
mnienakoncertwLosAngeles,apotemnamówiłmniena
pierwszytatuaż.Chciałodcisnąćznakswojegozespołuna
moimciele.KażdyczłonekSlackerDemonmatakiwtym
samymmiejscu.Tużpodlewąłopatką.Tatabył
kompletnienawalonytamtegowieczoru,aletoitak
naprawdędobrewspomnienie.Niemiałemzbytwielu
okazji,żebyspędzaćznimczas,kiedydorastałem.Aleza
każdymrazem,kiedysięspotykaliśmy,dodawałkolejny
tatuażalbokolczyknamoimciele–wyjaśniłem.
Jejspojrzenienatychmiastprzeniosłosięnamoją
pierś.Cholera,ciekawiłyjąmojesutki.Zimnyprysznic.
Będęmusiałwziąćdługizimnyprysznic.Albowłaśnie
gorący,zcholernąoliwkądlaniemowlątwdłoni.Boże
jedyny,jejzapachitenwgląd,którymiałemwdekoltjej
koszulki,wystarczały,żebydoprowadzićmniedo
szaleństwa.
–Tamniemamżadnychkolczyków,słodkaBlaire.
Pozostałenosiłemwuszach.Dałemsobiespokój
ztatuażami
ipiercingiem,
kiedy
skończyłem
dziewiętnaścielat–zapewniłemją.Lepiej,żebyoderwała
wzrokodmojejpiersi.Itojuż.
Wydawałasięnieszczęśliwaalbozaniepokojona.Co
ja
takiego
powiedziałem?
Kurwa,
chyba
nie
zwerbalizowałemmoichprysznicowychplanów,co?
–Czymsobiezasłużyłemnatęmarsowąminę?–
spytałem,ujmującjązapodbródekiunoszącgłowę,żebym
mógłpopatrzećjejwoczy.
–Kiedymniepocałowałeśtamtegowieczoru,nie
czułamtejsrebrnejsztangi.–Tojątrapiło?Tadziewczyna
mniewykończy.Niezniosętegodłużej.
–Bojejwtedyniemiałem–odparłem,przysuwając
siębliżej,przyciąganyjejzapachem.
–Akiedy,mhm,całujeszkogośztym,taosobato
czuje?
Jasnacholera.ZademonstrowanietegoPannie
Ciekawskiejbyłopiekielniekuszące.Chciałatopoczuć,
ajamarzyłem,żebyjejpokazać.
–Blaire,proszę,każmistądwyjść–błagałem.Tylko
wten
sposóbmogłamniepowstrzymaćprzed
pocałunkiem.–Poczułabyśto.Poczułabyśtowszędzie,
gdziebymcięcałował.Isprawiałobycitoprzyjemność–
wyszeptałemjejdoucha,poczympocałowałemją
wramię,sycącsięjejzapachem.Aniechmnie,aledobrze.
–Czyty…znowumniepocałujesz?–zapytała,gdy
wodziłemnosempojejszyi,chłonączapach.Był
odurzający.
–Chciałbym.Bardzobymchciał,alestaramsiębyć
grzeczny–przyznałem.
–Amógłbyśniebyćgrzecznyprzezjedenjedyny
pocałunek?Proszę–spytała,przysuwającsiędomnie.
Napierałanamnienogami.Jeszczechwilaisiądziemina
kolanach.
–SłodkaBlaire,niewiarygodniesłodka.–Myślałem,
żeoszaleję.Muskałemustamikażdyskrawekjejgładkiej
skóry,choćwiedziałem,żeniepowinienemjejdotykać.
Byłaniewinna.Zbytdobradlamnie.Tobyłozłe.
Posmakowałemjejskóręczubkiemjęzykaipoczułem
pulsowaniewkroku.Byłarozkoszna.Wszystkobyło
wniejcudowne.Całowałemjąwzdłuższyi,alekiedy
zbliżyłemsiędojejust,zatrzymałemsię.Pragnąłemich.
Pragnąłemjej.Więcej.Corazwięcej.Aleonabyłamoją…
przyjaciółką.Przysporzyłemjejtylucierpień,aonanawet
otymniewiedziała.Musiałemtoprzerwać.
–Blaire,niejestemtypemromantyka.Janiecałuję
isięnieprzytulam.Dlamnieliczysiętylkoseks.Ty
zasługujesznakogoś,ktocałujeiprzytula.Nienamnie.Ja
siętylkopieprzę,kotku.Niejesteśstworzonadlakogoś
takiego,jakja.Nigdyniczegosobienieodmawiałem.Ale
tyjesteśzbytsłodka.Tymrazemmuszęsobiepowiedzieć
„nie”–oświadczyłembardziejsobiesamemuniżjej.
Musiałemsobieprzypomnieć,jakbardzojestspozamojej
ligi.
Zakwiliła,ajapoderwałemsięirzuciłemdodrzwi.
Niezrobięjejtego.Niemogę.
–Niemogędłużejrozmawiać.Niedziś.Niesamna
samztobąwtymmaleńkimpokoiku–powiedziałem
ipostanowiłemwyjść,zanimstracęnadsobąkontrolę.
NigdyniebędęmógłmiećBlaire.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Wyminąłemkilkaosóbwkuchniiskierowałemsiędo
frontowychdrzwi.Potrzebowałemwyjśćnazewnątrz
iochłonąć.Odetchnąćświeżympowietrzemtam,gdzie
niktniebędziemisięprzyglądał.PowiedzenieBlaire„nie”
omalmnieniezabiło.Odrzucenietychsłodkich,chętnych
warg…Jasnacholera,żadenfacetniepowinienbyć
skazanynatakietortury.
–Chceszotympogadać?–zapytałGrant,gdy
zamknąłemzasobądrzwi.
–Muszępobyćchwilęsam–odparłem.Uchwyciłem
siębalustradygankuizapatrzyłemnapodjazdpełen
samochodów.
–Niedaszradydłużejtaktegociągnąć.Widzę,jak
onanaciebiedziała–powiedziałGrant,stającobokmnie.
Powinienemwiedzieć,żezignorujemojąprośbę,by
zostawiłmniesamegozmoimimyślami.
–Nieskrzywdzęjej–powiedziałem.
Grantwestchnąłioparłsięobalustradę,takżestał
teraznaprzeciwkomnie,poczymskrzyżowałręcena
piersi.
–Blairejestsłodka,alenieoniąsięmartwię.Bardziej
martwięsięociebie–powiedział.
–Panujęnadsytuacją.
–Nieprawda.Wcalenie.Trzymaszodniejręce
zdaleka,podczasgdywystarczyzobaczyć,jakonana
ciebiepatrzy,bywiedzieć,żepozwoliłabycisiędotykać
irobićznią,cobyśtylkochciał.Aletysię
powstrzymujesz.Nigdy,aletonigdyniewidziałem,żebyś
odpuściłdziewczynie,którawyglądatakjakBlaire.Co
oznacza…żecośdoniejczujesz.Dlategowłaśniesię
ociebiemartwię.BoonasiędowieoswoimojcuioNan,
awtedynatychmiaststąducieknie.Znienawidziwas
wszystkich.Niechcępatrzeć,jakcierpisz.
–Wiem–odparłem.Bo,kurwa,wiedziałem.Dlatego
właśnieniezawlokłemjejjeszczedomojegopokojuinie
zamknąłemsiętamzniąnaklucz.Niemogłemtegozrobić.
–JestzadomemzWoodsem–powiedziałGrant.
Natychmiastsięwyprostowałem,puściłembalustradę
iobejrzałemsięnadrzwi.
–Skądwiesz?
–Widziałem,jakwychodzi,zanimprzyszedłemtuza
tobą–wyjaśnił.
NiezamierzałemdopuścićdoniejWoodsa.
Skrzywdziłbyją.Wykorzystałbyją,ajaniezamierzałem
pozwolić,byktokolwiekwykorzystałBlaire.Niktnigdy
tegoniezrobi.Jużjatego,kurwa,dopilnuję.
–Muszędoniejiść.Sprawiłemjejprzykrość–
powiedziałem,rzucającsiędodrzwi.
–Woodswie,żeonajestnietknięta.Niejestdupkiem.
Toporządnychłopak.Niezachowujsiętak,jakbybył,
kurde,jakimśzbokiem.
Mocniejścisnąłemklamkęiwziąłemgłębokioddech.
–Niemówmi,comamrobić,Grant.
Zaśmiałsiękrótko.
–Nigdy,bracie.Nigdy.
Otworzyłemdrzwiiwszedłemzpowrotemdośrodka,
zamierzającznaleźćBlaireiodesłaćWoodsadodomu.
–Heeej,Ruuuush!–usłyszałempodniecony,
bełkotliwykobiecygłosiktośchwyciłmniezałokieć.
Zobaczyłem,żetojednazkoleżanekNan,którejimienia
niemogłemsobieprzypomnieć.
–Nie–odparłemiszedłemdalej.Aleonanie
odpuszczała.Chichotałatylkoipaplałacośoswoich
mokrychmajtkach.Kiedyśtakierzeczymniekręciły,ale
zapachBlaireiwspomnieniejejwielkichoczu,gdy
przysunęłasiędomnie,żebyobejrzećmójjęzyk,sprawiły,
żewszystkoinnewydawałomisiętandetne.
–JestemBabs.Pamiętasz?Jakbyłamwogólniaku,
nocowałamczasemutwojejsiostry–powiedziała,
przyciskającsiędomnie.
–Niejestemzainteresowany–powiedziałem,usiłując
jejsięwyrwać.Dotarliśmyjużdokuchni,gdzie
natychmiastnapotkałemwzrokBlaire.Byłasama.Bez
Woodsa.Ipatrzyłanamnie.Z…Babs,czyjaktammiała
naimiędziewczynauczepionamojegoramienia.Cholera.
–Alemówiłeś…–Babsstawałasięnachalna.Nie
mampojęcia,cojejzdaniemmówiłem.Terazpocałowała
mniewramię.Kurwamać.–Zdejmęmajtkitutaj,jeśli
chcesz–ciągnęła,nieprzyjmującmojejodmowy.Chwiała
sięnawysokichobcasachilepiłasiędomniecoraz
bardziej.
–Babs,powiedziałemjuż,żeniechcę.Niejestem
zainteresowany–odparłemgłośno,niespuszczając
wzrokuzBlaire.Chciałem,żebymnieusłyszała.Żeby
wiedziała,żeniechcężadnejinnej.
–Będęniegrzeczna–obiecywałaBabs,poczym
zaczęłasięśmiać.Nicmniewniejniepociągało.
–Nie,będziesztylkodenerwująca.Jesteśpijanaiod
twojegojazgotubolimniegłowa–powiedziałem,wciąż
patrzącnaBlaire.Musiałamiuwierzyć.
Blairespuściławzrokiskierowałasięwstronę
spiżarni.Bardzodobrze.Tambyłabezpiecznaipowinna
sięprzespać.
–Hej,tadziewczynakradniecijedzenie–oznajmiła
Babsteatralnymszeptem.
TwarzBlaireoblałjaskrawyrumieniec,aja
odepchnąłemBabs,którapoleciaładotyłu,usiłując
przytrzymaćsięczegoś,bynieupaść.
–Onatumieszkaimożebrać,cotylkochce–
poinformowałemwszystkich,którzymoglibypowiedzieć
jeszczecoś,cowprawiłobyBlairewzakłopotanie.
Blaireznówprzeniosławzroknamnie.
–Mieszkatu?–spytałaBabs.
ZranionespojrzenieBlairewypaliłomidziurę
wpiersi.Niemogłemtegowytrzymać.
–Niepozwólmusięokłamywać–powiedziałaBlaire.
–Jestemtylkoniemilewidzianymgościem,mieszkającym
podschodami.Chciałamparurzeczy,aleonmiich
odmówił.
Niechtoszlag.
Zatrzasnęłazasobądrzwi.Chciałemzaniąiść,ale
wiedziałem,żejaktamterazwejdę,tojużniewyjdę.Nie
będęwstanieutrzymaćrąkiustzdalekaodniej.
Woodswszedłdokuchniizmierzyłmniewzrokiem.
–Niezasługujesznanią–powiedziałlodowatym
tonem.
–Tyteżnie–odparłem,poczymodwróciłemsię
iruszyłemwstronęschodów.Musiałemsięschowaćprzed
tymiwszystkimiludźmi.
NakorytarzuspotkałemGranta.
–Dopilnuj,żebyWoodsposzedł.JeśliBlairewyjdzie
zeswojegopokoju,zawiadommnie–rzuciłem,nie
zatrzymującsię,bynaniegospojrzeć.Poszedłemnagórę,
dosiebie.Żebymmógłsobierazjeszczeprzypomnieć,
dlaczegoniemogętknąćBlaire.
***
Mógłbyśniebyćgrzecznyprzezjedenjedyny
pocałunek?Proszę.Tesłowaniedawałymispaćprzezcałą
noc.Niemiałempojęcia,jakwogólezdołałemwyjść
ztegopokoiku.Musiałemztymskończyć.Niemogłemjej
jużdopuszczaćtakblisko.Onanieznałaprawdy.
Musiałemjąchronić.Mojeuczuciadlaniejjużitakbyły
zbytniebezpieczne.
ChociażbardzochciałempowiedziećjejoNan,nie
mogłemtegozrobić.Znienawidziłabymnie,ajazabrnąłem
jużzadaleko.Niemógłbymżyć,wiedząc,żeonamnie
nienawidzi.Aprzynajmniejnietakodrazu.Niebyłem
gotowynajejodejście.Obejrzałemsięprzezramięna
zamkniętedrzwidospiżarni.SłowaBlaire,żejesttu
niemilewidzianymgościem,którezeszłegowieczoru
rzuciłanaodchodnym,niedawałymispokoju.
Zamierzałemtozmienić.Możeniebyłemjeszczegotowy,
żebyprzeprowadzićjąnagórę,aleprzynajmniej
zamierzałemjąnakarmić.Niemiałempojęcia,cozwykle
jadałarano,aleskorodzisiajspaładłużej,byłczas,żeby
przygotowaćjejśniadanie.
Drzwispiżarnizamoimiplecamiotworzyłysię,aja
obejrzałemsięizobaczyłem,żeBlairepatrzynamnieze
zdziwionąminą.Wczorajszywieczórniezakończyłsię
najlepiej.Terazzamierzałemwszystkonaprawić.
–Dzieńdobry.Chybamaszdziśwolne.
Nieporuszyłasię,tylkorozciągnęłausta
wwymuszonymuśmiechu.
–Ładniepachnie.
–Przygotujdwatalerze.Przyrządzamzabójczybekon.
–Zamierzałemjąudobruchać.Wiedziałem,żenadaljestna
mniewściekłazato,żezostawiłemjąwczoraj,ale
zrobiłemtodlaniej,docholery.Niedlasiebie.
–Jużjadłam,aledziękuję–odparła,poczym
przygryzładolnąwargę,spoglądająctęsknienabekon.Co
tu,kurde,byłograne?Ikiedyzdążyłacośzjeść?Wstałem
dwiegodzinytemu,aprzeztenczasonaniewychodziłaze
swojegopokoju.
Odłożyłemwideleciprzeniosłemuwagęzbekonuna
Blaire.
–Jaktojużjadłaś?Dopierowstałaś–przyglądałemjej
sięuważnienawypadek,gdybyniechciałamizdradzić
całejprawdy.Jeślichodziłooto,żeniechcejeśćprzy
mnie,czyojakąśinnądziewczyńskąfanaberię,będzie
musiałasięprzemóc.
–Trzymamwmoimpokojumasłoorzechoweichleb.
Zjadłamtrochę,zanimtuwyszłam.
Cotakiego?
–Dlaczegotrzymaszwswoimpokojumasło
orzechoweichleb?–spytałem.
Przezchwilęprzygryzałanerwowowargę,poczym
westchnęła.
–Toniemojakuchnia.Wszystkierzeczytrzymam
wmoimpokoju.
Trzymaławszystkierzeczywswoimpokoju?Zaraz…
co?
–Chceszpowiedzieć,żeodkiedytujesteś,jesz
wyłączniemasłoorzechoweichleb?Towszystko?
Kupujeszto,trzymaszwswoimpokojuinicinnegonie
jadasz?–poczułem,żeżołądekmisięściska.Ostatniotak
sięczułem,jakbyłemmałymchłopcem.Jeślionami
powie,żeżywisięwyłączniekanapkamizmasłem
orzechowym,tonaprawdęniewytrzymam!Czyżbymdał
jejodczuć,żeniemożejeśćmojegojedzenia?Kurwamać!
Powoliskinęłagłową.Tejejwielkieoczyzrobiłysię
jeszczewiększe.Byłemdupkiem.Nie…Tomało
powiedziane!
Walnąłemdłoniąwblatiskupiłemuwagęnabekonie,
zewszystkichsiłstarającsięopanować.
Tobyłamojawina.Kurwamać,towszystkobyłamoja
wina.Wprzeciwieństwiedoinnychkobiet,onanigdysię
nieskarżyła.Icodzienniejadłapieprzonekanapki
zmasłemorzechowym.Sercemisiękrajało.Niemogłem
jużtegowytrzymać.Próbowałem.Miałemjużdość
trzymaniajejnadystans.
–Idźposwojerzeczyiprzenieśsięnagórę.Wybierz
jakikolwiekpokójpolewejstroniekorytarza,którycisię
spodoba.Wyrzućtocholernemasłoorzechoweijedz,co
tylkochcesz,wtejkuchni–powiedziałem.
Nadalstałabezruchu.Dlaczegomnieniesłuchała?
–Blaire,jeślichcesztuzostać,wtejchwilirusztyłek
izanieśswojerzeczynagórę.Apotemzejdźtu
zpowrotemiwybierzsobiecośzmojejpierdolonej
lodówki,ajabędępatrzeć,jakjesz–ryknąłem.
Zesztywniała,słyszącmojąreakcję.Musiałemsię
uspokoić.Niechciałemjejprzestraszyć;chciałemtylko,
żebyprzeniosłasięnagórę,docholery.Izjadłatrochę
bekonu!
–Dlaczegochcesz,żebymprzeniosłasięnagórę?–
spytałacicho.
Przełożyłemostatnikawałekbekonunaręcznik
papierowy,poczymznównaniąspojrzałem.Odtego
patrzeniananiądosłownieczułemból.Wiedząc,że
traktowałemjątakpodle,aonapokornietoznosiła,
miałemtrudnościzoddychaniem.
–Bochcę.Niemogęwnocyzasnąć,wiedząc,żeśpisz
podschodami.Ajeśliterazmamsobiejeszczewyobrażać,
żesiedzisztamsamaijesztecholernekanapkizmasłem
orzechowym,tojużnaprawdęponadmojesiły–no
iproszę,powiedziałemto.
Tymrazemnieprotestowała.Odwróciłasięiweszła
zpowrotemdospiżarni.Stałemiczekałem,ażznówsię
wyłonizzadrzwi.Wjednejręceniosłaswojąwalizkę,
awdrugiejsłoikmasłaorzechowegoikawałekchleba.Nie
patrzącnamnie,postawiłasłoikichlebnablacie
iskierowałasięwstronękorytarza.
Starałemsiętrzymaćbrzegublatu,żebyniechwycić
słoikazmasłemorzechowyminieroztrzaskaćgoościanę.
Miałemochotęwcośuderzyć.Udręka,którączułem,
stawałasięniedozniesieniaimusiałemdaćjakiśupust
mojejzłości.Tazłośćbyławymierzonawyłączniewemnie
samego,zato,żebyłemtakimskoncentrowanymnasobie
dupkiem.Taksię,kurwa,przejmowałemtym,byjejnie
tknąć,żezaniedbywałemjąpodinnymiwzględami.Żywiła
siępieprzonymmasłemorzechowym.
–Niemuszęprzenosićsięnagórę.Lubiętenpokoik–
cichygłosikBlaireprzerwałmojerozmyślaniaimusiałem
ścisnąćbrzegblatujeszczemocniej.Źlejątraktowałem.
Zaniedbywałemjejpotrzeby.Całyczasmarzyłemotym,
byjejdotknąć,powąchaćjąiwziąćwramiona,
równocześniejednakzawiodłemjąnacałejlinii.Nie
wybaczęsobietego.
–Powinnaśzająćjedenzpokoinagórze.Taklitkapod
schodaminiejestmiejscemdlaciebie.Inigdyniebyła–
powiedziałem,niepatrzącnanią.
–Mógłbyśmiprzynajmniejpowiedzieć,którypokój
mamzająć?Krępujęsięsamawybrać.Toniejestmójdom.
Onieśmielałemją.Kolejnarzecz,naktórąnie
zasługiwała.Puściłembrzegblatuispojrzałemnanią.
Sprawiaławrażenie,jakbywkażdejchwilibyłagotowa
czmychnąćzpowrotemdospiżarni.
–Polewejstroniekorytarzasąsamepokojegościnne.
Wsumietrzy.Myślę,żespodobałbycisięwidokztego
ostatniego.Oknawychodząnaocean.Środkowypokójjest
całybiałyzjasnoróżowymiakcentami.Przypominami
ciebie.Więcwybierz,proszę.Którytylkochcesz.Rozgość
sięwnim,apotemzejdźtutajzpowrotemizjedz
śniadanie.
–Alejaniejestemgłodna.Dopierocozjadłam…
–Jeślijeszczerazmipowiesz,żejadłaśtopieprzone
masłoorzechowe,wyrzucęsłoikprzezokno–kurde,na
samąmyślotymogarniałamniewściekłość.Wziąłem
głębokioddechistarałemsięmówićspokojnie.–Proszę,
Blaire.Zróbtodlamnieizjedzporządneśniadanie.
Kiwnęłagłowąiruszyłaposchodachnagórę.
Powinienembyłzanieśćjejwalizkę,wiedziałemjednak,że
Blaireniechce,żebymjejteraztowarzyszył.Musiała
zrobićtosama.Zwłaszczażezachowywałemsięjak
szaleniec.Umyłempatelnię,naktórejsmażyłembekon.
Kiedyjużjąodstawiłem,aBlairenadalniezeszłanadół,
wyjąłemzszafkidużytalerziwyłożyłemnaniego
jajecznicęnabekonie,poczymusiadłemprzystole.Będzie
mogłajeśćzmojegotalerza.
Blaireweszładokuchni,agdypodniosłemwzrok,
zobaczyłem,żewpatrujesięwemniespeszona.
–Wybrałaśpokój?–spytałem.
Kiwnęłagłową,podeszłabliżejistanęłapodrugiej
stroniestołu.
–Tak.Chybatak.Ten,októrymmówiłeś,żema
pięknywidok,jest…zielono–niebieski?
–Tak,toten–niemogłempowstrzymaćuśmiechu.
Byłemzadowolony,żewybrałatak,jakmyślałem.Mimo
żetobyłpokójpołożonynajbliżejmojego.
–Napewnomogęzająćtenpokój?Jestnaprawdę
ładny.Chciałabymwnimmieszkać,gdybytobyłmójdom
–nadalniebyłapewna,czyniezmienięzdaniainieodeślę
jejzpowrotempodschody.
Uśmiechnąłemsiędoniejuspokajająco.
–Niewidziałaśjeszczemojegopokoju–
powiedziałem„jeszcze”.Wkońcusięzłamię.Nie
zapraszałemdziewczyndomojegopokoju.Byłtylkomój.
AlechciałemzobaczyćwnimBlaire.Wśródmoichrzeczy.
–Twójpokójjestnatymsamympiętrze?–zapytała.
–Nie,mójzajmujecałegórnepiętro–odparłem.
–Chceszpowiedzieć,żetewszystkieoknanależądo
jednegodużegopokoju?–trudnobyłonieusłyszeć
podziwuwjejgłosie.Zabioręjąnagórę,żebyjejpokazać
swójpokój,zanimbędziezapóźno.
–Tak–zjadłemkawałekbekonu,usiłujączapanować
nadfrywolnymimyślamioBlairewmojejsypialni.To
nigdyniebędziedobrypomysł.–Rozpakowałaśjużswoje
rzeczy?–spytałem,starającsięmyślećoczymśinnym.
Oczymkolwiekinnym.
–Nie.Chciałamsięnajpierwporozumiećztobą.
Zresztąchybapowinnampoprostutrzymaćwszystko
wwalizce.Podkoniecprzyszłegotygodniabędęjużmogła
sięwyprowadzić.Napiwkiwklubiesąwysokie,
awiększośćztegozaoszczędziłam.
Nie.Onaniemogłamieszkaćsama.Toniebyło
bezpieczne.Myślała,żemusisięwyprowadzićzewzględu
namnie.Tenjejnieszczęsnyojciecnawetniezadzwonił,
żebysprawdzić,couniejsłychać.Niemiałanikogo,abyła
takcholerniewrażliwa.Ktośmusiałjąchronić.Niemogła
sięstądwyprowadzić.Niezniósłbymmyśli,żektoś
mógłbyjąskrzywdzić.Skupiłemwzroknaplażyzaoknem
wnadziei,żemnietouspokoi,aleniebyłemwstanie
opanowaćpaniki,któraogarniałamnienamyśl,żeBlaire
zamieszkasama.
–Możesztuzostaćtakdługo,jakchcesz,Blaire–
zapewniłemją.Potrzebowałemjejtutaj.
Nieodpowiedziała.Wysunąłemkrzesłoobokmojego.
–Usiądźtuprzymnieizjedztrochętegobekonu–
usiadłapowoli,ajapodsunąłemjejmójtalerz.–Nodalej,
jedz–poleciłemjej.
Wzięłakawałekbekonuiugryzłago.Zatrzepotała
rzęsami.Aniechmnie,tobyłoseksownejakdiabli.
Przysunąłemjejtalerzjeszczebliżej.
–Zjedzjeszcze.
Uśmiechałasiędomnie,jakbyjątobawiło,amoja
udrękazelżała.Zatrzymamjątu.Sprawię,żenigdynie
będziechciałastądodejść.
–Jakiemaszplanynadziś?–spytałemją.
–Jeszczeniewiem.Myślałam,żemożeposzukam
mieszkania.
Noidiabliwzięlimójspokój.Onie,onaniebędzie
szukaćżadnegomieszkania.
–Przestańmówićowyprowadzce,dobrze?Niechcę,
żebyśsięwyprowadzała,dopókiniewrócąnasirodzice.
Musiszporozmawiaćzojcem,zanimstądwyfruniesz
izacznieszmieszkaćsama.Toniejesttakiecałkiem
bezpieczne.Jesteśzamłoda.
Roześmiałasię.Rzadkomiałemokazjęsłuchaćtego
jejcichegomelodyjnegośmiechu.
–Niejestemzamłoda.Ococichodziztymmoim
wiekiem?
Mamdziewiętnaścielat.Jestemdużą
dziewczynką.Oczywiście,żemogęmieszkaćsama.Poza
tymtrafiamwruchomycellepiejniżwiększość
policjantów.Naprawdęznakomicieposługujęsiębronią
palną.Przestańsiętaknademnąrozczulać.
WizjaBlairezbroniąwrękupodniecałamnie
iprzerażałajednocześnie.Tomogłowydawaćsię
seksowne,alebałemsięteż,żebyniezrobiłasobie
krzywdy.
–Więcnaprawdęmaszbroń?
Kiwnęłagłowązuśmiechem.
–Myślałem,żeGranttaksiętylkowygłupiał.Miewa
osobliwepoczuciehumoru.
–Nie.Wyciągnęłambroń,kiedyzaskoczyłmnietu
pierwszegowieczoru.
Terazjasięroześmiałem.
–Chciałbymtozobaczyć.
Uśmiechnęłasiętylkoispuściłagłowę.Niepatrzyła
namnie,ajawiedziałem,żeniewspominanajlepiej
tamtegopierwszegospotkaniapodmoimdomem.
–Niechcę,żebyśtuzostała,wyłącznieztegopowodu,
żejesteśzamłoda.Przyjmujęto,żepotrafiszosiebie
zadbać,awkażdymrazietakcisięwydaje.Chcę,żebyśtu
została,bo…lubiętwojąobecność.Niewyprowadzajsię.
Poczekaj,ażwrócitwójtata.Wyglądanato,żejużbardzo
dawnopowinniściebylisięspotkać.Potemzdecydujesz,co
chceszrobićdalej.Anaraziemożepójdziesznagóręisię
rozpakujesz?Pomyśl,ilezaoszczędzisz,mieszkająctutaj.
Dziękitemu,kiedyjużsięwyprowadzisz,będzieszmiała
dużonakonciewbanku–powiedziałemznaczniewięcej,
niżchciałem.Alemusiałemjakośjąprzekonać.
–Nodobrze.Jeślinaprawdętakuważasz,todziękuję.
ZnówzaczęłymnienawiedzaćwizjenagiejBlaire
wmoimłóżku.Niemogłemdotegodopuścić.Musiałem
pamiętaćoNan.Iotym,cotowszystkoznaczyłodla
Blaire.Znienawidziłabymniewkońcu.
–Takwłaśnieuważam.Aletooznaczatakże,żenadal
obowiązujenasnaszaprzyjacielskaumowa–
powiedziałem.
–Zgoda–odparła.Niechciałem,żebysięzgodziła.
Wolałbym,żebymniebłagałatakjakubiegłegowieczoru.
Bowtymmomenciebyłemsłabyibymustąpił.Starałem
sięprzegonićwszystkiemyślioBlaire,któremiały
erotycznypodtekst.Niemogłemtaksięnakręcać,boto
groziłoszaleństwem.
–Pozatym,dopókitumieszkasz,będzieszjadła
wszystkoto,cojestwtymdomu.
Potrząsnęłagłową.
–Blaire,toniepodlegadyskusji.Mówiępoważnie.
Jedzmojecholerneżarcie.
Wstałaiwbiławemniestanowczespojrzenie.
–Nie.Samabędęsobiekupowaćjedzenie.Nie
jestem…niejestemtakajakmójojciec.
Kurwamać.Toznowubyłamojawina.Również
wstałem,żebypopatrzećjejprostowoczy.
–Myślisz,żejeszczetegoniewiem?Bezszemrania
spałaśwcholernymschowkunamiotły.Sprzątaszpo
mnie.Jeszbyleco.Zdajęsobiesprawę,żewniczymnie
przypominaszojca.Alejesteśgościemwtymdomuichcę,
żebyśjadławmojejkuchniiczułasiętujakusiebie.
Blairerozluźniłatrochęnapięteramiona.
–Będętrzymaćswojejedzeniewtwojejkuchniijeść
tutaj.Czytakbędzielepiej?
Nie.Takwcaleniebędzielepiej.Chciałem,żebyjadła
mojeżarcie!
–Jeślizamierzaszkupowaćwyłączniemasło
orzechoweichleb,tonie,niezgadzamsięnato.Chcę,
żebyśodżywiałasięjaknależy.
Jużzaczęłakręcićgłową,alezłapałemjązarękę.
–Blaire,będęszczęśliwy,wiedząc,żedobrzesię
odżywiasz.Henriettarobizakupyrazwtygodniu
izaopatrujemojąkuchnię,spodziewającsię,żebędęmiał
dużogości.Wszystkiegojestażnadto.Proszę.Jedz.Moje.
Żarcie.
Przygryzładolnąwargę,alenieudałojejsię
powstrzymaćchichotu.Cholera,ależonabyłasłodka.
–Śmiejeszsięzemnie?–spytałem,sammającochotę
sięroześmiać.
–Tak.Trochę–odparła.
–Czytoznaczy,żebędzieszjadłamojeżarcie?
Westchnęłaprzeciągle,alenadalsięuśmiechała.
–Podwarunkiem,żecotydzieńbędęcipłacić.
Potrząsnąłemgłową,aleonawyrwałamiswojądłoń
iruszyładowyjścia.Cozaupartakobieta!
–Dokądto?–spytałem.
–Niebędęztobądłużejdyskutować.Będękorzystać
ztwojejkuchniipłacićcizato,cozjem.Tylkonataki
układmogęsięzgodzić.Wózalboprzewóz.
Burknąłemzniezadowoleniem,wiedziałemjednak,że
muszęustąpić.
–Wporządku.Możeszmipłacić.
Obejrzałasięnamnie.
–Pójdęsięrozpakować.Potemwykąpięsięwtej
wielkiejwannie,apotem,samaniewiem.Planymam
dopieronawieczór.
–Nawieczór?Zkim?–spytałem,niepewny,czymi
siętopodoba.
–ZBethy.
–ZBethy?Ztąwózkarką,zktórąkręciJace?–Teraz
tomisięzupełnieniepodobało.NaBethyniemożnabyło
polegać.UpijesięicałkiemzapomnioBlaire.Pomyślałem
otychwszystkichfacetach,którzymoglijąskrzywdzić.
Nie,bezemnieBlairenigdzieniepójdzie.Ktośmusiał
chronićtenjejseksownytyłeczek.
–Małapoprawka.Ztąwózkarką,zktórąkiedyśkręcił
Jace.Bethyzmądrzałaijużsięznimniespotyka.
Wieczoremwybieramysiędobaruzmuzykącountry
znaleźćsobiejakichśporządnych,ciężkopracujących
facetów–odwróciłasięipobiegłanagórę.
Tarozmowaniebyłajeszczezakończona.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Byłateraznagórze.Tużobokdrzwiprowadzącychdo
mojegopokoju.Ikąpałasię…Jasnacholera.
Musiałemwyjść.Musiałemjakośsięodniejoddalić.
Tobyłudanyporanek.Niezamierzałemdłużejtrzymać
Blairenadystans,zaniedbującprzytymjejpodstawowe
potrzeby.Będzie,cholera,jadłamojeżarcie.Będziespała
wwygodnymłóżkuikąpałasięwporządnejdużejwannie.
Koniecztraktowaniemjej,jakbybyłapomocądomową.
Odrazumiulżyło,równocześniejednakpojawiłsię
strach.Strach,żeniezdołamteraztrzymaćsięodniej
zdaleka.Wiedząc,żejesttużobokiśpi.Patrząc,jakje,co
zamierzałemodtądrobićregularnie,żebymiećpewność,
żedobrzesięodżywia.Niezdołamtrzymaćsięodniej
zdaleka.
Grant.MusiałemporozmawiaćzGrantem.Jużonmi
przypomni,dlaczegoniemogęmiećBlaire.Dlaczegonie
mogęwziąćjejwramionaimocnoprzytulić.Razjeszcze
zerknąłemwstronęschodówiskierowałemsiędodrzwi.
Wyrwaniesięspodjejurokuipogadaniezkimś
rozsądnymdobrzemizrobi.
Wsiadłemdomojegorangeroveraiwybrałemnumer
matki.Zpewnościąniedługowrócądodomu.Miałem
corazmniejczasu.Blairedowiesięwszystkiegoistracęją
bezpowrotnie.Aledopilnuję,żebyznalazłasiępoddobrą
opieką.Niepozwolętakpoprostujejuciec.Jakbędę
musiał,przystawięAbe’owispluwędogłowy,żebygo
zmusić,byzaniąjechał.Głupiskurwiel.
–Rush–mojamatkaodebrałapotrzecimdzwonku.
–Kiedywracaciedodomu?–spytałem.Niebyłem
wnastrojunarozmowytowarzyskie.
–Niejestempewna.Jeszczeotymnierozmawialiśmy
–odparła.Jejirytacjawcalemnieniezdziwiła.
Nienawidziłaświadomości,żegdybymchciał,mógłbymją
zmusićdopowrotuwtejchwili.
–ChcęrozmawiaćzAbe’em.
Westchnęładramatycznie.
–Poco,Rush?Żebyśmógłnaniegowrzeszczeć,że
niemagoprzyjegodorosłejcórce,któradoskonalejuż
potrafisamaosiebiezadbać?
Zcałejsiłyściskająckierownicę,wziąłemkilka
głębokichoddechówiupomniałemsamegosiebie,że
złorzeczeniewłasnejmatceniejestfajne.Takajużbyła–
egocentryczna.
–Kartykredytowe,domy,samochody–towszystko
jestmoje,mamo–przypomniałemjejnatomiast.
Wydaładźwiękprzypominającysyknięcie.
–Halo,Rush?–usłyszałemgłosAbe’a.
–Blairemapracęwklubie.Mówi,żewkrótcesię
wyprowadziiznajdziewłasnemieszkanie–powiedziałem.
Chybaonteżzrozumie,żetozłypomysł,żebyBlaire
mieszkałasama.
–Świetnie.Wiedziałem,żedasobieradę–odparł.
Zjechałemnapobocze.Krewhuczałamiwuszach,
wzrokmisięmącił.Atoskurwiel.Naprawdęto
powiedział?
–Niezasługujesznato,żebychodzićpoziemi,ty
żałosnysukinsynu–warknąłemdotelefonu.
Niezareagował.
–Onajest,kurwa,niewinna.Jestzupełnieniewinna
itakaufna.Iśliczna.Oszałamiająca.Zabójczopiękna.
Rozumiesz?Twojacórkaniemanikogo.Ijestbezbronna.
Zagubionaicałkiemsama.Każdypalantmógłbyją
wykorzystać.Naprawdęnicciętonieobchodzi?–
oddychałemztrudem.Knykciemizbielały,takmocno
ściskałem
kierownicę,
usiłując
zapanować
nad
wściekłością.
–Maciebie–odpowiedziałtylko.
–Mnie?Onamamnie?Oczymty,kurwa,mówisz?
Znaszmnie.JestemsynemDeanaFinlaya.Kimjadlaniej
jestem?Napewnonieopiekunem.Jestemdupkiembez
serca,któryodebrałjejojca,kiedynajbardziejgo
potrzebowała.Otokim,kurwa,jestem!–mamnie,
powiedział,żemamnie.Jakbymbyłgodnytakiej
odpowiedzialności.Czyonanicdlaniegonieznaczyła?
JakiojciecmógłmiećtakącórkęjakBlaireiniechciećjej
chronić?
–Odszedłbymnawetbeztwojejwizyty,Rush.Nie
mogłemzostać.Onaniepotrzebowałamnieodlat.Teraz
teżmnieniepotrzebuje.Janiejestemtym,kogoona
potrzebuje.Alety…możety,tak.
Coon,kurwa,wygadywał?Towszystkonietrzymało
siękupy.
–Blairedasobieradę.Bezemniebędziejejdużo
lepiej.Dowidzenia,Rush–powiedziałAbetakdobitnym
tonem,jakiegonigdyuniegoniesłyszałem,poczym
połączeniezostałozerwane.
Rozłączyłsię.
Siedziałemipatrzyłemnadrogęprzedsobą.Abenie
zamierzałnicdlaniejzrobić.Naprawdęchciałpozwolić,
żebyradziłasobiesama.Ewentualnieliczyłnato,żejajej
pomogę.Taktowłaśniewyglądało.
Nicjejniebędzie.Jużjategodopilnuję.Wszystko
będziedoskonale.Niepozwolę,byktokolwiekją
skrzywdził.Będęjąchronił.Niemiałaojca,którybydbał
ojejbezpieczeństwo,alemiałamnie.Niebyłasama.Już
nie.
Miałamnie.
Straciłemjużochotęnarozmowę.Wolałempobyć
trochęsamnasamzmoimimyślami.Izaplanowaćjakośto
wszystko.OpiekanadBlairenależaładomnie.Musiałem
zadbaćoto,byznówjejniezawieść.Zasługiwała,cholera,
natakwiele.
***
Kilkagodzinpóźniejwróciłemdodomuznowo
zdobytądeterminacją.BędęprzyjacielemBlaire.Jej
najlepszymprzyjacielem.Nigdy,kurwa,niemiała
lepszego.Nicjejniedotknieaniniezrani.Niebędzie
chciała,żebymjejułatwiałsprawyczyopiekowałsięnią,
więcbędęmusiałrobićtopocichu.Tak,bymyślała,że
radzisobiesama.
Otworzyłemdrzwiiuśmiechnąłemsię.Świadomość,
żeonajestwśrodku,sprawiała,żecałyświatwydawałmi
siępiękniejszy.Ażzobaczyłemjąnaschodach,ubranątak,
jakbywyszłaprostozmojegoerotycznegosnu.
Jasnacholera,dlaczegotaksięubrała?
Miałanasobiekrótkądrelichowąspódniczkę,ado
tego…kowbojki.DobryBoże,zmiłujsięnademną.
–Ekhem–mruknąłem,zamykajączasobądrzwi.Ona
zamierzałatakwyjść.Doklubu…zBethy.Cholera.–
Zamierzasz,hmm,iśćwtymdoklubu?–spytałem,
starającsię,bynieusłyszałapanikiwmoimgłosie.
–Niedoklubu,tylkodobaruzmuzykącountry,ato
chybacałkiemcoinnego–odparła,uśmiechającsiędo
mnienerwowo.
Dobaru.Wybierałasiędobaru.Takubrana.
Przeczesałempalcamiwłosy,upominającsamego
siebie,żeprzecieżchciała,byśmybyliprzyjaciółmi.
Przyjacielenieodwalajątakichnumerów,żekażąsobie
nawzajemprzebieraćsięprzedwyjściemzdomu.
–Mogętamzwamipojechać?Nigdyniebyłem
wtakimbarze–powiedziałem.
Blaireotworzyłaszerokooczy.
–Chceszjechaćznami?
Razjeszczeomiotłemspojrzeniemjejciało.Otak,
cholera,jeszczejakchciałem.
–Tak,chcę.
Wzruszyłaramionami.
–Dobra.Jeślinaprawdęchcesz.Alemusimy
wyruszyćzadziesięćminut.UmówiłamsięzBethy,żepo
niązajadę.
Pozwalałamijechaćznimi.Bezżadnychprotestów.
DziękiBogu.
–Będęgotowyzapięć–zapewniłemjąipopędziłem
nagórę.Bezproblemuzdążęsięprzebraćiwrócićnadół.
PijanifaceciwbarzeiBlairewyglądającajakanioł
wkowbojkach–niemogłemdotegodopuścić.Wkażdym
raziemusiałembyćwpobliżu,żebyichodniejodpędzać.
Jeślimiałemjechaćdocholernegobaruzmuzyką
country,zamierzałemwyglądaćjaksynDeanaFinlaya.
Takiebarytoniebyłmójstyl,chociażkowbojkiBlaire
zdecydowaniewpisałbymnalistęulubionychrzeczy.
Każdypowód,byzobaczyćjąwtychbutach,byłdobry.
ChwyciłemkoszulkęSlackerDemoniwłożyłemjądo
dżinsów.Dotegododałempierścieńnakciuk.Umyłem
zęby,zaaplikowałemdezodorant,poczymprzejrzałemsię
wlustrze.Jeszczeczegośmibrakowało.
Wziąłemkilkamałychkolczyków,któreczasem
nosiłem,iwłożyłemjewucho.Wysunąłemjęzyk
iuśmiechnąłemsięnamyślozainteresowaniuBlaire
moimkolczykiemwjęzyku.Zeszłegowieczoruomalnie
usiadłaminakolanach,chcącsięmuprzyjrzeć.Gdyby
spróbowałategodzisiaj,chybapozwoliłbymjejnasiebie
wpełznąć.Kręcącgłowązpowodutychmyśli,zktórych
mogływyniknąćjedyniekłopoty,popędziłemnaschody.
Nieminęłojeszczedziesięćminut,alewolałemsię
pośpieszyć.
Kiedyzszedłemnadół,zobaczyłem,żeBlaire
przyglądamisięuważnie.Sercemiprzyśpieszyło,bo
patrzyłanamnietak,jakbymbyłniezłymciachem.Samteż
miałemochotęsmakowaćjąnawiele,wielesposobów.
Sugestia,żeonamafrywolnemyślizwiązanezemną,
wprawiłamniewtakiepodniecenie,żemojeopiętedżinsy
zrobiłysięzbytciasne.
Kiedyjejspojrzeniedotarłodomojejtwarzy,
wystawiłemjęzyk,żebymogłazobaczyćkolczyk.Okojej
błysnęło,ajaomalniejęknąłem.Cholera,tylechciałemjej
pokazaćsztuczekztymmałymkawałkiemsrebra.
–Uznałem,żejakmamiśćdobarupełnegofacetów
wkowbojskichbutachikapeluszach,tomuszępozostać
wiernymoimkorzeniom.Wmojejkrwipłynierockand
roll.Niemogęudawać,żejestinaczej–wyjaśniłem.
Roześmiałasię.
–Będziesztakodstawałodreszty,jakjanatych
twoichimprezach.Powinnobyćzabawnie.Chodź,
potomkurockmana–powiedziała,wyraźniezadowolona
ruszającdowyjścia.
Wyminąłemjąpośpiesznieiotworzyłemjejdrzwi.
Jeszczejednarzecz,którąpowinienembyłrobićprzezcały
tenczas.
–Skoromaznamijechaćtwojakoleżanka,może
weźmiemyjedenzmoichwozów?Będzienamwygodniej
niżwtwoimpikapie–zasugerowałem.Chciałem,żeby
siedziałazprzodu,obokmnie.Bliskomnie.Żebymmógł
patrzećnatenogi…ibuty.Niechciałemsiętłoczyć
wszofercerazemzBethy.
Obejrzałasięprzezramię.
–Alelepiejbyśmypasowalidoinnychbywalców
baru,gdybyśmywzięlimojegopikapa.
Wyjąłemzkieszenimałypilotiotworzyłemgaraż,
wktórymstałmójrangerover.Blaireśledziławzrokiem
otwierającesiędrzwi.
–Niewątpliwierobiwrażenie–powiedziała.
–Czytoznaczy,żemożemywziąćmójwóz?Nie
bardzomniekręcidzieleniesiedzeniazBethy.Ta
dziewczynalubidotykaćróżnychrzeczybezpozwolenia–
powiedziałem.Mnieakuratnigdyniedotykała,ale
słyszałemoniejróżnehistorie.
–Fakt.Jesttrochęflirciarą,prawda?–uśmiechnęłasię
Blaire.
–Flirciaratomałopowiedziane–odparłem.
–Nodobra.Możemywziąćzabójcząbrykętwardziela
RushaFinlaya,skoronalega–powiedziałaBlaire,
wzruszającramionami.
Udałosię.Terazmusiałemjeszczetylkojąskłonić,
żebyusiadłazprzodu,zanimspróbujeusadowićsięztyłu.
Ruszyłemwstronęrangerovera,skinieniemgłowydając
jejznak,byszłazamną.
Otworzyłemjejdrzwi,aonastanęłaispojrzałana
mnie.
–Wszystkimprzyjaciółkomotwieraszdrzwi
samochodu?
Nigdynieotwierałemdziewczynomdrzwi.Miały
wtedyzadużeoczekiwania.AlewprzypadkuBlairebyło
inaczej.Chciałem,żebyczułasięwyjątkowa.Cholera,to
byłoniebezpieczne.
–Nie–odpowiedziałemjejszczerzeiodszedłem,
żebywsiąśćodswojejstrony.Niepowinienemznią
flirtować.Niepowinienemdawaćjejodczuć,żemiędzy
namimożebyćcoświęcej.
Wsiadłemdośrodka.Niebyłempewien,cojejjeszcze
powiedzieć.
–Przepraszam.Niechciałam,żebytozabrzmiało
niegrzecznie–powiedziała,przerywającmilczenie.
Sprawiłem,żepoczułasięniezręcznie.Musiałem
bardziejsięstarać,jeślicośmiałoztegowyjść.
–Nie.Maszrację.Poprostuniemamżadnych
przyjaciółek,więctrudnomiocenić,jakmamsięwobec
ciebiezachowywać.
–Czyliotwieraszdrzwidziewczynom,zktórymisię
umawiasznarandki?Tobardzoelegancko.Matkadobrze
cięwychowała–miałemwręczwrażenie,żemówito
zzazdrością.Ale…nie.Toniemiałosensu.
–Prawdęmówiąc,nie.Ja…poprostuuważamcięza
dziewczynę,którazasługujenato,byotwieraćprzednią
drzwi.Zrobiłemtoodruchowo.Alerozumiem,ococi
chodzi.Jeślimamybyćprzyjaciółmi,muszępilnować
pewnychgranic.
Uśmiechnęłasięnieznacznie.
–Dziękuję,żetozrobiłeś.Tobyłourocze.
Wzruszyłemtylkoramionami.Niebyłempewien,co
jeszczemógłbympowiedzieć,żebyniewyjśćnaidiotę.
–MusimypodjechaćpoBethydoklubu.Będzie
wbiurzenatyłachbudynkuklubowegoprzypolu
golfowym.Musiaładziśpracować.Tamweźmieprysznic
isięprzebierze–wyjaśniłaBlaire.
Wyjechałemzpodjazduiskierowałemsięwstronę
klubu.BlaireiBethywydawałysiętakkompletnieróżne.
Taichzażyłośćzupełnieminiepasowała.
–Jaktosięstało,żezaprzyjaźniłaśsięzBethy?
–Pewnegodniapracowałyśmyrazem.Chybaobie
potrzebowałyśmyakuratprzyjaciółki.Jestzabawna
izbuntowana.Zupełnieinnaniżja.
Niemogłemsięnieroześmiać.
–Mówisztotak,jakbytobyłocośzłego.Nie
chciałabyśbyćtakajakBethy.Uwierzmi.
Niespierałasięzemną.Przynajmniejwiedziała,że
Bethyniejestosobągodnąnaśladowania.Ponieważnicjuż
niemówiła,skupiłemsięnatym,bydojechaćdoklubu
iniegapićsięnajejnogi,którewłaśnieskrzyżowała,przez
cojejspódniczkastałasięjeszczekrótsza.Blairemiała
wspaniałenogi.Taodrobinaopalenizny,którązłapałana
plaży,sprawiała,żejejskóralśniła.
Namyślotychnogachoplatającychmnieciasno
przeszedłmniedreszcz.Patrzyłemnadrogęprzedsobą,
akiedyBlairezmieniłapozycję,niespojrzałemwjej
stronę.Wciążruszałatyminogami.Aniechto.
Kiedyzaparkowałempodbiurem,odrazuotworzyła
drzwiiwyskoczyłazwozu.Cholera.Czyżbyzamierzała
puścićBethynaprzedniesiedzenie?NiechciałemBethy
oboksiebie.
Blaireruszyławstronędrzwi,gdyteotworzyłysię
iwyłoniłasięznichBethy,ubranatak,jakbybrałaforsęza
seks.Czerwoneskórzaneszorty?Serio?
–Coty,udiabła,robiszwjednejzbrykRusha?–
zapytała,spoglądającnarangerovera,apotemznówna
Blaire.
–Rushjedzieznami.Teżchcezaszalećwbarze.No
więc…–Blaireobejrzałasięnamnie.
–Topoważniezmniejszytwojeszansenaznalezienie
faceta.Mówięci–oświadczyłaBethy,schodzącpo
schodkach.Następniezatrzymałasię,taksującBlaire
wzrokiem.–Alboinie.Wyglądaszszałowo.Toznaczy,
wiedziałam,żeniezłazciebielaska,alewtymstroju
wyglądasznaprawdęszałowo.Teżbymchciałamiećtakie
prawdziwekowbojki.Skądjemasz?–Wyglądaławnich
naprawdęoszałamiająco.MałoznałemBethy,ale
podobałomisię,żestaćjąnato,byprzyznać,żeBlaire
wyglądabosko.
–Dziękuję.Ajeślichodziotebuty,dwalatatemu
dostałamjenagwiazdkęodmamy.Należałydoniej.
Podziwiałamje,odkądjesobiekupiła,apotym,jak…jak
zachorowała,podarowałamije.
Sercemisięścisnęło.Niewiedziałem,żetobyłybuty
jejmatki.Cholera.Jatusobiepozwalałemnaróżne
nieprzyzwoitemyślioBlairewtychbutach,atobyła
pamiątkapojejmatce.Poczułemsięjakkretyn.
–Twojamamachorowała?–spytałaBethy.
Najwyraźniejnierozmawiałyzbytdużo.AmożeBlaire
wogóletylkomniepowiedziałaomamie?
–Tak.Aletoosobnahistoria.Chodź,znajdźmysobie
jakichśkowbojów–odparłaBlaire,zbywającpytanie
Bethy.Chciałaznaleźćsobiekowboja.Cholera,ażmi
zaparłodech.Poderwaniefacetaniepowinnoprzysporzyć
jejnajmniejszychtrudności.Najejwidokzbiegniesięich
całachmara.Niemogłempsućjejzabawy.Inaczejnigdy
mniejużzesobąniezabierze.
Znalezieniesposobunato,żebybyćwpobliżu
iczuwaćnadnią,niewchodzącjejjednocześniewdrogę,
niebędziełatwe.Araczejtrudnejakcholera.Będęmiał
ochotępourywaćręcekażdemu,ktojejdotknie.Ajuż
niczegoniemogłemobiecać,jeśliktośdotkniejejtyłka.
Wtedynaprawdęniemogłemzasiebieręczyć.
Bethywolnymkrokiempodeszładorangerovera,
uśmiechającsiędomnieporozumiewawczo.Następnie
minęłaprzedniedrzwiodstronypasażeraiotworzyłate
ztyłu.
–Zostawięcimiejscezprzodu,bocośmisięwidzi,że
naszkierowcachciałbytamoglądaćwłaśnieciebie–
powiedziała,poczymmrugnęładomniespodopadających
natwarzwłosów.
Hm.Tadziewczynaniebyłajednaktakazła.
Blaireusadowiłasięzpowrotemnaprzednim
siedzeniuiuśmiechnęłasiędomnie.
–Notojedźmysięzabawić–oznajmiłazbłyskiem
woku.
ROZDZIAŁSZESNASTY
–RushFinlaywybierasiędobaruzmuzykącountry.
Atodopiero!–stwierdziłaBethyrozbawionymtonem,
któryświadczyłotym,żedoskonalerozumie,dlaczego
jadęznimi.
–Prawda?–odparłem.–Dokądjedziemy,Bethy?–
spytałem,żebyprzerwaćtedocinki,któremogływprawić
Blairewzakłopotanie.
–KierujsięwstronęgranicyzAlabamą.Tojakieś
trzydzieścimilwtamtymkierunku–odparła.Domyślałem
się,żetokawałekdrogi.Wbezpośredniejokolicy
RosemaryBeachniebyłoraczejlokalidlamiłośników
muzykicountry.
Bethyopowiadałaotym,cotegodniazdarzyłosię
wpracyicoominęłoBlaire.Jakiśdramatwśródwózkarek.
PodobnojednaznichmiałachrapkęnaJimmy’ego,
kelnerazklubowejrestauracji.Wściekłasięnainną
dziewczynę,botaznimflirtowała.Chłopakmiałtakże
powodzeniewśródbywalczyńklubu.Problempolegał
jednaknatym,żeJimmywolałmężczyzn.Tobyławielka
tajemnica,bolubiłnapiwki,któredostawałodpań
należącychdoklubu.Tymczasemonewszystkietraciły
tylkoczas.Małoktowiedział,żeJimmygrawprzeciwnej
drużynie.
Blaireuznałatozazabawne,ajazprzyjemnością
słuchałemjejśmiechu.Przyciszyłemnawetmuzykę,żeby
mócskupićsięnatym,comówiładoBethy.Odczasudo
czasupróbowałarównieżmniewciągnąćdorozmowy,ale
główniesłuchałaopowieściBethy.
Podjechaliśmypodbar,któryrozpoznałem.
Powinienembyłsiędomyślić,żejedziemywłaśnietutaj,
kiedyBethyskierowałamniewstronęgranicyzAlabamą.
Toniebyłzwyczajnybar.Byłsłynny.Kowbojeze
wszystkichstronprzyjeżdżalitunapiwo.
Blairesamaotworzyładrzwi,zanimzdążyłem
wysiąść.Postanowiłemtrochęsięwycofaćipozwolićjej
dobrzesiębawić.Wkażdymraziebędęsięstarać.Szedłem
oboknich,gdyBethyopowiadałajejotymbarze
itłumaczyła,dlaczegojesttakiznany.Otworzyłemdrzwi
dobaruiodsunąłemsię,żebypuścićdziewczynyprzodem.
Blaireotworzyłaszerokooczy,rozglądającsiępownętrzu
baru.Bethywyjaśniła,żewkrótcezaczniegraćkapelana
żywo,auśmiechBlairestałsięjeszczeszerszy.Jawolałem
sięnierozglądać.Wiedziałem,żefacecitaksująją
wzrokiem,aniebyłempewien,czytozniosę.Skupiłem
uwagęnaBlaire.WtedyBethywspomniałaotequili.Zły
pomysł.
StanąłemzaBlaireipołożyłemjejrękęnaplecach.
Onamogłaniezdawaćsobieztegosprawy,alewten
sposóbzaznaczyłemmojeprawadoniej,atedupki
powinnywiedzieć,żejestemtuznią.Podprowadziłem
dziewczynydopustegoboksu,niecodalejodparkietudo
tańca.Muzykabyłatakcholerniegłośna,żeniesłyszałem
cichegogłosikuBlaire.
Blaireusiadłazjednejstrony,ajastanąłemwtaki
sposób,żeBethyniemiaławyjścia–jeśliniechciałasięze
mnąprzepychać,musiałazająćmiejscenaprzeciwko
Blaire.AwtedyjausadowiłemsięobokBlaire.Mój
manewrnieuszedłuwadzeBethy,którarzuciłami
piorunującespojrzenie.Chciała,żebyBlairezapolowała
razemzniąnajakichśkowbojów.
Niezamierzałemjejtegoułatwiać.NawetjeśliBlaire
tegochciała,janiebyłempewien,czyzdołamto
wytrzymaćbezspuszczeniałomotujakiemuśpalantowi.
–Czegosięnapijesz?–spytałem,nachylającsiędo
uchaBlaire,żebymogłamnieusłyszeć.Iżebymjamógł
poczućjejzapach.
–Niejestempewna–odparłaizerknęłanaBethy.–
Czegomamsięnapić?–spytałają.
Bethywyglądałanazdziwionąizaśmiałasię.
–Nigdywcześniejniepiłaśalkoholu?
Nie,nigdywcześnieniepiła.CzyżbyBethynie
wystarczyłospojrzećnaBlaire,żebytostwierdzić?
–Jestemjeszczezamłoda,żebysamakupować
alkohol.Aty?–spytałaBlairesłodko.
Ależsięcieszyłem,żetujestem.Namyśl,żeto
wszystkomogłosiędziaćbezemnieibezmojejopiekinad
Blaire,zrobiłomisięsłabo.
Bethyklasnęławdłonie,jakbybyłazachwyconatym,
żeBlairejesttakkompletnieniewinna.
–Alebędziesuper!Owszem,jamamjużdwadzieścia
jedenlat,awkażdymrazietakiwiekmamwpisany
wdowodzie–spojrzałanamnie.–Będzieszmusiałją
przepuścić.Zabieramjądobaru.
Jeszczetegobrakowało.SpojrzałemnaBlaire,
ignorującBethy.
–Nigdyniepiłaśalkoholu?–spytałem,chociaż
wiedziałemjuż,żenie.
–Nie.Alezamierzamtodziśnaprawić–oznajmiła
stanowczo.Ależonabyłasłodka.
–Wtakimraziemusiszuważać.Alkoholszybko
uderzycidogłowy–wyjaśniłem,poczymodwróciłemsię,
żebyzłapaćzałokiećprzechodzącąoboknaskelnerkę.
MusiałemnajpierwnakarmićBlaire.–Poprosimykartę.
–Pocozamawiaszjedzenie?Przyszłyśmytu,żebysię
napićipotańczyćzkowbojami,aniejeść–zaprotestowała
Bethyzezłością.
Niechspieprza.Niezamierzałempozwolić,żeby
zrobiłakrzywdęBlaire.Alkoholmógłjejzaszkodzić,jeśli
niezabierzesiędosprawyjaknależy.JakBethyzamierzała
sięzemnąspierać,notobędziemymieliproblem.
–Onajeszczenigdyniepiła.Musinajpierwcośzjeść,
boinaczejzadwiegodzinybędzierzygaćjakkot
iprzeklinaćtwojedurnepomysły.
Bethymachnęłaręką,jakbymgadałpochińsku.
–Jaksobiechcesz,tatuśku.Jaidęprzynieśćsobiecoś
dopiciaidlaniejteżcośwezmę.Więcnakarmjąszybko.
Kelnerkawróciłazkartą,ajawziąłemjąodniej
iskierowałemmojąuwagęzpowrotemnaBlaire.
–Wybierzcoś.Bezwzględunato,comówitapijacka
diwa,najpierwmusiszcośzjeść.
Blaireprzytaknęłaskwapliwie.Jejteżniepodobałasię
myśl,żemiałabysiępochorować.Przynajmniejbyła
ostrożna.Dobreito.Natomiastcorazmniejpodobałami
sięjejzażyłośćzBethy.
–Tefrytkiserowewyglądajązachęcająco–
powiedziałaBlaireledwiesłyszalnymgłosem.
Niezamierzałemtracićczasu.Bethyposzłapodrinki,
ajachciałemjaknajszybciejnakarmićczymśBlaire.
Przywołałemkelnerkę.
–Frytkiserowedwarazyidużaszklankawody–
powiedziałem.
Kiwnęłagłowąiodeszłapośpiesznie.Czułemsię
lepiej,wiedząc,żezarazpodanamjedzenie.Iżebędę
patrzył,jakBlaireje.Pewnieprzesadzałemztąpotrzebą
patrzenia,jakonaje,aletahistoriazkanapkamizmasłem
orzechowymcałyczasniedawałamispokoju.
–Notojesteśwbarzezmuzykącountry.Czytakto
sobiewłaśniewyobrażałaś?Bodlamnie,jeślimambyć
całkiemszczery,tamuzykajestniedozniesienia–
powiedziałem,odchylającsiędotyłuipatrzącnaBlaire.
Taknaprawdęniezwracałemspecjalnejuwaginamuzykę,
odkądweszliśmydośrodka.Bardziejbyłemprzejęty
zamówieniemjedzeniadlaBlaire.
Wzruszyłaramionamiirozejrzałasięwokoło.
–Dopierotuprzyszłamijeszczenicniewypiłamani
niepotańczyłam,więcodpowiemci,jakjużzrobięjedno
idrugie.
Chciałapotańczyć?Fantastycznie.
–Chceszzatańczyć?
–Owszem,chcę.Alenajpierwmuszęsobiegolnąćdla
kurażu,noiktośmusimniepoprosićdotańca–odparła.
–Wydawałomisię,żewłaśnietozrobiłem–
powiedziałem.Wolałemsamobejmowaćjąpodczastych
wolnychpiosenekcountry,niżgdybymiałbytorobićjakiś
podpitykowboj.
Blairepochyliłasiędoprzodu,oparłałokcienastole
ipodparłapodbródekdłońmi,poczymspojrzałanamnie.
–Myślisz,żetodobrypomysł?
Niemusiałempytać,dlaczegouważała,żenie.Oboje
wiedzieliśmy,cosiędziało,kiedysiędotykaliśmyalboza
bardzodosiebiezbliżaliśmy.Przestawałemnadsobą
panować.Aonachciałamiećwemnieprzyjaciela.
Mądrala.
–Pewnienie–przyznałem.
Kiwnęłagłową.
Kelnerkapostawiłaprzednamifrytkiikubek
przyjemniechłodnejwody.Blaireszybkosięgnęłapo
frytkęiodgryzłakawałek.
Niemogłempowstrzymaćuśmiechu.
–Lepszeniżkanapkizmasłemorzechowym,co?–
spytałem.
Uśmiechnęłasięikiwnęłagłową,sięgającpokolejną
frytkę.Samchybaniebędęwstanieniczjeść.Była,
cholera,zbytfascynująca.
–Uznałam,żepowinnaśzacząćodczegośsłabszego–
oznajmiłaBethy,siadajączpowrotemposwojejstronie
boksu.–Tequilatodrinkdladużychdziewczynek.Nie
jesteśjeszczenatogotowa.Tocytrynowydrink.Jest
słodkiipyszny.
Cholera.Przyniosłajejwódkę.Dlaczegoniepiwo?
Dziewczynyzawszesięgałypotesłodkiedrinki,którezbyt
szybkouderzałyimdogłowy.
–Zjedznajpierwjeszczekilkafrytek–zachęcałem
Blaire.
Niespierałasięzemną.Patrzyłem,jakjejeszczeparę
frytek,apotemsięgapodrinka.
–Dobra,jestemgotowa–powiedziała,uśmiechając
siędoBethy.Równocześniepodniosłyswojedrinki
iprzytknęłyjedoust.Patrzyłem,jakBlaireodchylagłowę
dotyłuipijezbytsłodkinapój.Będziejejsmakował.Nie
wiedziałem,jaksobieporadzęzpijanąBlaire.
–Jedz–powiedziałem,kiedyspojrzałanamnieznad
szklaneczki.
Zacisnęławargi,poczymzachichotała.Śmiałasięze
mnieteraz.Jedenpieprzonydrinkichichotała.
–Poznałamparufacetówprzybarze–powiedziała
BethydoBlaire,podjadającjejfrytki.–Pokazałamim
ciebieiterazprzyglądająsięnam,odkądtuusiadłam.
Jesteśgotowanazawarcienowychznajomości?
Och,kurwa,nie.PrzysunąłemsiębliżejdoBlaire,
walczączpragnieniem,byprzytrzymaćjąnamiejscu.Ale
onategochciała.Przyjechaliśmytupoto,żebydobrzesię
bawiła.
Blairekiwnęłagłowąispojrzałanamnie.
–Wypuśćją,Rush.Możeszgrzaćnamboksna
wypadek,gdybyśmytujeszczewróciły–powiedziała
Bethy,znównamniezła.
Niechciałemjejwypuścić.Byłatuzemnąbezpieczna.
Skorojaczułemtenjejsłodkizapach,totenpalant,który
sięnaniągapił,teżgopoczuje.Cholera,niepodobałomi
sięto.
Blairepatrzyłanamnieznadzieją,widziałem,żejest
podekscytowana.Niemogłemjejtegozabronić.Tyleją
wżyciuominęło.Niechętniewysunąłemsięzboksu
iprzepuściłemją.
–Uważajnasiebie.Będętucałyczas,gdybyśmnie
potrzebowała–wyszeptałemjejdoucha,kiedyprzeciskała
sięobokmnie.Kiwnęłagłowąiobejrzałasięnamnie,
jakbychciałajeszczezmienićzdanie.Mogłemjąstąd
zabraćwjednejchwili.Wystarczyłoby,żebypowiedziała
choćbysłowo.
–Chodź,Blaire.Zamierzamcięwykorzystaćdo
załatwienianamdarmowychdrinkówifacetów.Nigdy
jeszczeniemiałamtakiejszałowejkumpeli.Będzieniezła
jazda.Tylkoniemówtymkolesiom,żemasz
dziewiętnaścielat.Mówwszystkim,żemaszdwadzieścia
jeden–pouczyłająBethy.
Dłoniesamezacisnęłymisięwpięści,gdy
zpowrotemsiadałemwpustymboksie.
–Dobra–zgodziłasięBlaire.
Niemogłempatrzeć,jakidziewstronębaru.Nie
byłbymwstanieusiedziećnamiejscu.
Niebędępatrzeć.Niebędępatrzeć.
Ach,dodiabła,jednakpopatrzę.Jużzacząłemsię
odwracać,kiedyjakaśblondynkapodeszładomnie
iusiadłanastoleprzedemną.
–Zupełnietuniepasujesz–powiedziała,przeciągając
samogłoski,zwyjątkowosilnympołudniowymakcentem.
ZerknąłemwstronęBlaire.Uśmiechałasiędo
jakiegośkolesiazloczkami.Cholera.Wyglądałaco
prawdanaszczęśliwą.Aonjejniedotykał.Wszystko
wskazywałonato,żeBlairedobrzesiębawi.Musiałemjej
natopozwolić.Gdybynieto,żemiałemprzecieżodwieźć
jedodomu,pewniebymsięupił.Wtedyznaczniełatwiej
byłobymitoznieść.
–Totwojadziewczyna?–spytałablondynka,
przesuwającwmojąstronęzwisającązestołunogę.
Popatrzyłemnanią.
–Nie.Ona…jesteśmyprzyjaciółmi–wyjaśniłem.
Blondynkapochyliłasiędoprzodu,prezentującmi
wcałejokazałościswojedużeibardzosztucznecycki.
Jestemzwolennikiemrównouprawnienia,więcnie
widziałemwtymżadnegoproblemu.Ładnecyckitoładne
cycki.Onamiałaładne.Poprostuniebyłem
zainteresowany.MusiałemuważaćnaBlaire.
–Chybajejodbiło,żezabawiasięzkimśtakimjakon,
skoroktośtakijaktyczekatutajnanią–powiedziała
blondynka,przysuwającnogęjeszczebliżejdomnie.
ObejrzałemsięnaBlaire,którarozmawiałateraz
zdrugimztychdwóchkolesi.Bethybyłaterazztym
zloczkami.Wyglądałonato,żeBlairedasobieradę.
Musiałemprzestaćjejpilnować.
–Ona,hmm,nigdywcześniejniebyławbarze.
Wszystkojesttudlaniejnowe–powiedziałem,przenosząc
wzrokzpowrotemnablondynkę.
Dziewczynapodniosłanogęipostawiłastopę
wpantoflunawysokimobcasienasiedzeniuobokmnie.
Zerknąłemwdółizajrzałemjejpodspódnicę.Czerwone
majteczki.Ładne.
Powiodłempalcemwzdłużjejuda,poczymopuściłem
jejspódnicę,żebynieobnażałasiętakprzedemną
wmiejscu,gdziemógłtozobaczyćcałybar…igdzie
Blairemogłatozobaczyć.
–Możetrochęsięzasłonisz–powiedziałem
zuśmiechem,żebyjejnieurazićmojąodmową.
Roześmiałasię,poczymzsunęłasięzestołuiusiadła
obokmnie.
–Możejeślituusiądę,niebędziesztaksięwpatrywał
wtwojąprzyjaciółkę,któramoimzdaniemcałkiemdobrze
siębawi.Ajeśliturozchylęnogi,niktpozatobąimnątego
niezobaczy–powiedziała,pochylającsiękumnietak,że
jejcyckiznówbyływystawionenapokaz.
Gdybymtylkopotrafiłwzniecićwsobieochotęnato,
bypobawićsiętymizabawkami,którepodtykałamipod
nos,tomożeprzestałbymbyćtakispięty.Alefakt,żenie
mogłemobserwowaćBlaire,okropniemniewkurzał.
–Słuchaj,jesteśniezła.Niemamcodotego
wątpliwości.Alejestemtupoto,żebyzapewnićmojej
przyjaciółce
bezpieczeństwo.Tuchodzionią–
wyjaśniłem,odszukawszywzrokiemBlaire,zmierzającą
właśnienaparkietzfacetem,zktórymprzedchwilą
rozmawiała.Najejplecachspoczywałaterazjegodłoń.
Niemoja.Zazdrośćbyłabolesna,anigdywcześniejjejnie
doświadczałem.Ale,cholera,kiedyjużciędopadnie,
wtedyjączujesz.Idobrzewiesz,cotozauczucie.
–Widzisz,onatańczy.Iwogólesiętobąnie
przejmuje–powiedziałablondynka,przyciskającsiędo
mnieiprzesuwającdłońpomojejnodze.
Chwyciłemją,zanimdojechaładomojegoptaka.Bo
chociażjaniemiałemochotysięzniąbzykać,mój
cholernyfiutmógłmiećnatentematinnezdanie,anie
chciałem,żebydziewczynaodniosłamylnewrażenie.
Odłożyłemdłońblondynkizpowrotemnajejkolana.
–Alecięwzięło,co?Cholera.Zupełniecięopętała–
blondynkaobejrzałasięnaBlaireiwzruszyłaramionami.–
Pewnietemłode,świeżeślicznotkitakwłaśniedziałająna
mężczyzn.Aletosiękiedyśkończy.Onaniezawsze
będzietakasłodkainowa.
Onanicnierozumiała.Jakzresztąwiększośćkobietjej
pokroju.Nierozumiały,żefacetmożekogośpragnąćnie
tylkodlasamegowyglądu.Żeniezawszechodzitylko
seks.Żeczasemwgręwchodzicoświęcej.Więcej…
–Mogęsprawić,żezapomniszojejistnieniu–
oświadczyłablondynka,zbliżającustadomoich.
–Prrr!–odepchnąłemjejgłowę,żebyjąpowstrzymać.
Jasięniecałowałem.Nieuznawałemust,które–dobrze
wiedziałem–dotykaływięcejkutasów,niżmożnaby
zliczyć.–Nicztego,złotko.Przykromi,alemaszrację.
Onamniezupełnieopętała.Możenawettegoniechce,ale
dlamnieliczysiętylkoona.Niktinnyniemożesięznią
równać.
Blondynkawysunęładolnąwargęwkomicznym
grymasie,poczympowiodłanogąwzdłużmojegoboku.
Niepoddawałasięłatwo.
–Jedenpocałunek.Tylkojedennaprawdędobry
pocałunek–powiedziała,znównachylającsiękumnie.
Tymrazemmusiałemodepchnąćjąmocniej.
–Niecałujęust,októrychwiem,żessałycudzego
fiuta–powiedziałembezogródek,wiedząc,żetoją
powstrzyma.
Zamarła,unoszącbrwi.
–Chceszpowiedzieć,żeuznajesztylkodziewice?–
spytałazniedowierzaniem.
Roześmiałemsięipotrząsnąłemgłową.
–Nie.Chcętylkopowiedzieć,żesięniecałuję.
Pieprzęsię,alesięniecałuję–wyjaśniłem.
Odchyliłasiędotyłuispojrzałanamnie.
–Serio?Idziewczynysięnatogodzą?
Jużzacząłemodpowiadać,gdynaglezobaczyłem,że
partnerBlairejestsamnaparkiecie.Cojest?!Gdzieonasię
podziała.
–Odsuńsię–zażądałem,odpychającblondynkę,żeby
mócwydostaćsięzboksu.–Nojuż,przesuńsię,do
cholery!–wrzasnąłem.
Wycofałasiępośpiesznie,piorunującmniewzrokiem,
alejaniemiałemczasunawyjaśnienia.Blairezniknęła,
ajaniewidziałem,dokądposzła.Miałemnadniączuwać.
Zawaliłemsprawę.
Musiałemjąznaleźć.Jejpartnerzparkieturuszył
wstronędrzwi,alejakaśkobietapodeszładoniego,
odwracającjegouwagę.Rozprawięsięznimpóźniej,jeśli
będzietrzeba.Wtejchwilimusiałemsprawdzić,czyBlaire
wyszłanazewnątrz.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
Sercewaliłomitakmocno,żekiedyzobaczyłemją
stojącąprzedbarem,poczułemtakąulgę,żekolana
dosłowniesiępodemnąugięły.Byłatu.Nicjejsięnie
stało.
–Blaire?–zawołałemdoniej.
Miałaręceskrzyżowanenapiersiwdefensywnym
geście.Niebyłempewien,cozaszłowbarze,alejeślita
nędznaimitacjakowbojazrobiłacośnietak,tobyłem
gotówpourywaćmuręce.
–Tak–odpowiedziała.Wyczułemwahaniewjej
głosie.Cośbyłoniewporządku.Blairezachowywałasię
dziwnie.
–Niemogłemcięznaleźć.Dlaczegotujesteś?To
niebezpieczne.
–Nicminiejest.Wracajdośrodkaiobłapiajsiędalej
ztąblondynkąwboksie.–Byłazazdrosna.Aniechmnie.
Podobałomisięto.Poczułem,żezalewamnieprzyjemna
falaciepła,coniebyłowłaściwe,alenicniemogłemnato
poradzić.Podobałomisię,żeBlairejestzazdrosna.
Chociażniemiaładotegożadnychpowodów.
–Dlaczegotujesteś?–powtórzyłem,powolirobiąc
kolejnykrokwjejstronę.
–Bochcę–odparła,rzucającmigniewnespojrzenie.
–Zabawajestwśrodku.Czynietegowłaśnie
chciałaś?Wybraćsiędobaru,gdziesąfajnifaceci,drinki?
Tutajcałazabawacięomija–starałemsięrozładować
jakośatmosferę.Jejminaświadczyłaotym,żeniebardzo
misiętoudawało.Byłanaprawdęwkurzona.Czyto
wszystkodlatego,żejejzdaniemobłapiałemsięztą
blondynką?
–Odsuńsię,Rush–warknęła.Jasnacholera,byłana
mniewściekła.Janicniezrobiłem.Toonatańczyła
zimitacjąkowboja.
Zrobiłemjeszczejedenkrokwjejstronę.
Wciemnościniewidziałemjejwyraźnie.
–Nie.Chcęwiedzieć,cosięstało.
Byławzburzona,atrudnobyłomiuwierzyć,żeto
tylkozpowodutejblondynkiwboksie.Musiałbyćjeszcze
jakiśpowód.
Blairepołożyłaobiedłonienamojejpiersi
iodepchnęłamnie.
–Chceszwiedzieć,cosięstało?Tysiępojawiłeś,
Rush.Towłaśniesięstało–wycedziłatonagranicy
krzyku.Odwróciłasięizaczęłaodchodzić.Co,udiabła?
Wyciągnąłemrękęizłapałemją,zanimzdążyłaza
bardzosięoddalić.Niezamierzałemjejpuścić.Była
wkurzona,atoniemiało,kurde,sensu.Takafuria,chociaż
widziałamniejużzinnymikobietami.Zaledwiekilka
minuttemutańczyłazinnymfacetem.Czydlaniejteż
wszystkosięzmieniło?Czynietylkojatoczułem?Bojeśli
chciałaczegoświęcej,terazniebędęjużwstaniejej
odmówić.Tenczasjużminął.
–Cotoznaczy,Blaire?–spytałem,przyciągającją
zpowrotemdosiebie.
Wyrywałamisię,pomrukujączezłości.
–Puśćmnie–zażądała.
Niemamowy.
–Niepuszczęcię,dopókiminiepowiesz,ococi
chodzi–powiedziałem.Zaczęłaszarpaćsięjeszcze
bardziej,aleitakutrzymałemjązłatwością.Niechciałem
zrobićjejkrzywdy,musiałemjednakdowiedziećsię,oco
chodzi.Albojajątakwkurzyłem,albotamtenkoleśzbaru.
–Nielubiępatrzeć,jakdotykaszinnekobiety.Akiedy
innifaceciłapiąmniezatyłek,nienawidzętego.Chcę,
żebyśtotymnietamdotykał.Chciałmnietamdotykać.
Aletyniechceszimuszęsięztympogodzić.Aterazpuść
mnie!
Tegosięniespodziewałem.Wykorzystałafakt,żetak
mniezaskoczyła,wyrwałamisięirzuciłabiegiemprzed
siebie.Chybasamaniewiedziała,dokądtakbiegnie
wciemności.
Chciała,żebymdotykałją…tam.Cholera.Byłem
załatwiony.Niemogłemztymwalczyć.Apowinienem.
Jeślichciałemoszczędzićnamobojgupóźniejszych
cierpień,powinienemodwrócićsięteraziwrócićdobaru.
Ale,cholera,niemiałemdośćsiły,żebywalczyć
zpożądaniem.Pragnąłemjej.Pragnąłemjejtakbardzo,że
wszystkoinneprzestawałosięliczyć.Odmówieniesobieto
byłojedno,aleodmówienieBlairetojużbyłacałkieminna
sprawa.
Niezastanawiałemsięnadtym.Niebyłemwstanie.
Zadziałałemodruchowo.
Ruszyłemzanią.
Kiedyznalazłemsiędośćbliskorangerovera,
odblokowałemdrzwipilotem.Zamierzałemdotknąćjej
jeszczedziś.Teraz.Zaraz.Atobyłonajgłupsze,co
mogłemzrobić.Dlanasobojga.Aleprzestałemsięjużtym
przejmować.Zamierzałemzrobićto,czegochciałem.
Iczegoonachciała.
–Wsiadajalbowciągnęcięsiłą–powiedziałem.
Podwpływemszokuotworzyłaszerokooczy
ipośpieszniewdrapałasięnatylnesiedzenie.Wypięłaprzy
tymtenswójsłodkityłeczek,ajanatychmiastzrobiłemsię
twardy.Boże,dlaczegoażtakjejpragnąłem?Nie
powinienemtegorobić.Blairebyłaakuratjedynąosobą,
którejniemogłemmieć.NicniewiedziałaoNan,oswoim
ojcuiomnie.Tosięskończykatastrofą.Chociażmożenie.
Możezechcemniewysłuchać.Izrozumietowszystko.
Wsiadłemzaniądowozu.
–Cotyrobisz?–spytała.
Nieodpowiedziałem,bosam,kurde,niebyłem
pewien.Przycisnąłemjądooparciaipoczęstowałemsię
jeszczeraz.Niewinność,którazniejpromieniowała,była
upajająca.Blairebyłaczysta.Miałanietylkoczysteciało,
aleimyśli.Niebyłamściwa.Nieszukałazemsty.Ufałami.
Byłemnajgorszympalantemnaświecie.
Chwyciłemjejbiodraiprzesunąłemjątak,żebym
mógłsiępołożyćmiędzyjejnogami.Potrzebowałemtej
bliskości.Ciepła.Blaireniewalczyłazemną,tylko
całkowiciemisiępoddała.Chciałemjąposiąść.Wpełni.
Aleniemogłem.Zadużonasdzieliło.Tewszystkie
sprawy,którychnigdyminiewybaczy.Którychnigdynie
zrozumie.Gorączkowozadarłembrzegjejbluzki.
–Zdejmijto–poleciłem,samściągającjejbluzkę
przezgłowęirzucającnaprzedniesiedzenie.Znad
koronkowegostaniczka,którymiałanasobie,wyjrzała
miękka,idealnaskórajejpiersi.Musiałemzobaczyćje
wcałości.Chciałemposmakowaćichwpełni.–Chcę,
żebyśzdjęławszystko,słodkaBlaire–rozpiąłemjejstanik,
poczymzsunąłemramiączka.Byłapiękna.Wiedziałem,że
będzie.Alewidoktychtwardychróżowychsutkównatle
gładkiejkremowejskóryuświadomiłmi,żeniemajuż
odwrotu.–Dlategowłaśnieusiłowałemtrzymaćsięod
ciebiezdaleka.Dlatego,Blaire.Terazjużtegonie
zatrzymam.Jużnie.
Kiedyczłowiekotrzymujewprezenciekawałeknieba,
niemożeotympoprostuzapomnieć.Oddychałem
ztrudem,gdyprzyciągnąłemjądosiebieiopuściłem
głowę,żebywłożyćdoustjedenztychsutkówissaćgo,
jaktosobienierazjużwyobrażałem.
Blairechwyciłamniezaramionaiwykrzyknęłamoje
imię,sprawiając,żeutraciłemresztkizłudnejkontrolinad
sobąinadsytuacją.Wypuściłemjejsutekzust,żebym
mógłwysunąćjęzykipokazaćBlaire,jaksrebrnykolczyk,
któryjątakciekawił,muskajejskórę.
–Smakujeszjakcukierek.Dziewczynyniepowinny
smakowaćtaksłodko.Toniebezpieczne–powiedziałem
jej,poczympowiodłemnosemwzdłużjejszyi
izaciągnąłemsięgłęboko.–Apachnieszniewiarygodnie.
NicnigdyniebędziepachniećtakboskojakBlaire.
Nic.Ustamiałalekkorozchyloneioddychałaprędko,gdy
ująłemjejpiersiwdłonie.Tejejustaiwargi.Niemogłem
przestaćonichmyśleć.Zawszemiałemproblem
zcałowaniem.AlezBlairecałyczasmiałemnatoochotę.
Miałatakisłodki,czystysmak.Jejustabyłymojeitylko
moje,kiedyjącałowałem.
Drażniłempalcamijejsutki,aonajęknęłaprosto
wmojeusta.Jejdrobnedłoniewsunęłysiępodmoją
koszulęizaczęłybadaćmójbrzuch.Sporoczasu
poświęciłamięśniommojegobrzucha,prowokującmnie
douśmiechu.Mojejdziewczyniepodobałsięmójbrzuch.
Umożliwięjejlepszydostępdoniego,jeślitegowłaśnie
chciała.
Jednąrękąściągnąłemkoszulkęprzezgłowę
iodrzuciłemją,poczymwróciłemdocałowaniatych
nabrzmiałychterazwarg.Uwielbiałemichdotykpod
moimiwargami.
Blairewygięłaplecywłuk,pocierającpiersiami
omojąnagąklatę,amnieażdechzaparło.Cholera,tobyło
cudowne.Takieproste,ajednocześnieniesamowite,
dlatego,żetobyłaBlaire.Miałempoczucie,żewszystko,
corobięznią,jestnowe.Niechciałemnicztegouronić.
Chciałemsięupajaćkażdymjękiemikrzykiem
wydobywającymsięzjejust.
Otoczyłemjąramionamiiprzycisnąłemdosiebie,
aonalekkowbiłamiwplecypaznokcie,wydającokrzyk
podniecenia.
–SłodkaBlaire–powiedziałem,puszczającnachwilę
jejusta,tylkopoto,byzacząćssaćjejdolnąwargę.Była
rozkoszniepełna.Mógłbymcałegodzinypoświęcać
samymjejustom.Aleonawiłasiępodemnąirozchylała
szerzejnogi.Szukałaczegoś,ajadoskonalewiedziałem,
czegojejtrzeba,nawetjeślionasamaniebyłapewna.
Niechciałemsięśpieszyć,tylkorozkoszowaćsięjej
bliskością,aletojejseksownerozpaloneciałoruszałosię
podemnącorazbardziejgorączkowo.Dotknąłemjej
kolana,aonapodskoczyłaizarazzamarła.Powoli
przesuwałemdłońwgóręjejuda,dającjejczas,bymnie
zatrzymała,gdybytobyłozaszybko.
Rozchyliłanogicałkowicie,jakbydającmi
zaproszenie,ipoczułemzapachjejpodniecenia.Jasna
cholera,byłcudowny.Poprostucudowny.Zaciągnąłem
siętymzapachem,poczymprzesunąłempalcempomokrej
tkaniniejejmajteczek.
Blaireszarpnęłasiępodmoimdotykiemizaskomlała
cicho.Boże,ijakjazdołamnadsobązapanować?Tego
byłojużzawiele.Pachniałatakbosko,adźwięki,które
wydawała…cholera,byłytakieseksowne.–Spokojnie.
Chcętylkosprawdzić,czytamjesteśrówniesłodka,jak
wszędzieindziej–powiedziałem,aonazadrżaławmoich
ramionach.Niechciała,żebymprzestał.Todrżenie
ibłagalnywyrazjejoczupowiedziałymiwszystko,co
powinienemwiedzieć.Wstrzymującoddechicałyczas
patrzącjejwoczy,wsunąłempalecwjejatłasowe
majteczkiipoczułemtęczekającąnamniewilgoć.
–Rush–wyszeptałazdesperowanymtonem,ściskając
mniezaramiona.
–Ciiii,wszystkodobrze–odparłem.
Aleczyrzeczywiście?Cholera,byłamokra,atenjej
zapachzupełniemnieodurzał.Całycholernywózpachniał
podnieceniemBlaire.Zadziwiające,aleniewiele
brakowało,aspuściłbymsięwspodnie.Aonanawetmnie
niedotknęła.
Wtuliłemtwarzwjejszyjęistarałemsięwdychać
słodkizapachjejskóry,żebyjakośnadsobązapanować.
Jejpodnieceniedoprowadzałomniedoostateczności.
–Toponadmojesiły–powiedziałemjej.
Następnieprzesunąłempalcempojejgorącej,śliskiej
szparce,aonanaprężyłasiępodemną,wykrzykującmoje
imię.Cholera.Aniechmnie.Cholera.Dyszałemciężko.
Niemogłemzłapaćtchu.Poruszyłempalcemiwsunąłem
gowczekającynamnieciasnytunel,któryzacisnąłsię
iwciągnąłgodośrodka.
–Cholera.Jasnacholera.Mokra,gorącaitaka
cudowna.I,Boże,jesteśtakaciasna–mojesłowanajlepiej
świadczyłyotym,żezupełnienadsobąniepanowałem.
Nicniepowinnobyćażtakniesamowite.
–Rush.Proszę–błagałamnie.–Muszę…–nie
dokończyła,bobyłatakcholernieniewinna,żesamanie
wiedziała,czegojejtrzeba.Boże,byłemugotowany.To
byłoto.Teraztomniejużkompletniepowaliła.Nie
mogłemjejpuścić.Nieteraz.Zawładnęłamnącałkowicie.
Pocałowałemjąwpodbródek,boodchyliłagłowędo
tyłuiwygięłasiępodemnąwłuk.
–Wiem,czegocitrzeba.Niejestemtylkopewien,czy
damradęspokojniepatrzeć,jaktodostajesz.Kompletnie
zawróciłaśmiwgłowie,dziewczyno.Staramsiębyć
grzecznymchłopcem.Niemogępójśćnacałośćnatylnym
siedzeniucholernegowozu.
Zapamiętalekręciłagłową.
–Proszę,niebądźgrzeczny.Proszę.
Aniechmnie.
–Cholera,kotku.Przestań,bozarazeksploduję.Dam
citeraztwojąprzyjemność,alekiedywreszciezanurzęsię
wtobieporazpierwszy,niebędzieszleżećnatylnym
siedzeniumojegowozu.Będzieszwmoimłóżku.–Nie
chciałembraćjejnatylnymsiedzeniusamochodu.
Zasługiwałanaznaczniewięcej.
Przesunąłemdłońimuskającdelikatniekciukiemjej
łechtaczkę,jednocześniewsuwałemiwysuwałempalec
zjejspragnionejdziurki.Zaczęładrapaćmniepoplecach
idyszećmojeimię.Tojejbłaganiedosłowniemnie
powalało.Mogłemmyślećtylkootym,jakbytobyło
znaleźćsięwśrodkutegoniebaisłuchać,jakonamnie
błaga,żebymdoprowadziłjądoszczytowania.Cholera,
sambyłemjużnagranicy.
–Otak.Poddajsiętejfali,słodkaBlaire.Chcępoczuć
namojejdłoni,jakdochodzisz.Chcęnaciebiepatrzeć–nie
byłempewien,czyonawogólerozumie,ocojąproszę,ale
niemogłemmilczeć.
–RUUUUUUSH!–wykrzyknęłamojeimię,zaczęła
ocieraćsięomojądłońidygotaćcała.Uchwyciłamnie
obiemarękami,jakbysiębała,żespadnie.Trzymałemją,
aonaskandowałamojeimię.Świateksplodował,aja
pochyliłemgłowę,żebypoczućjejzapach,gdyrównież
zadrżałem,niemogącuwierzyćwto,cowłaśniesięstało.
–Oooo,tak.Właśnietak.Jesteśtakapiękna–
powiedziałemjej,gdyfalerozkoszyprzelewałysięprzeze
mnie.Rozluźniłauściskrąknamoichramionach,anajej
ustachpojawiłsięsennyuśmiech.Zabrałemdłoń
spomiędzyjejnóg,poczymupojonyjejzapachem,
włożyłempalecdoust,żebypoczućtakżejejsmak.
Smakowałanawetlepiej,niżprzypuszczałem.Jakto
wogólebyłomożliwe?
Blairezatrzepotałapowiekami,poczymotworzyła
oczy,bynamniepopatrzeć.
Widziałem,jakdotarłodoniej,dlaczegotrzymam
palecwustach.Miałazszokowanąminęizaczerwieniła
się.Dopierocowykrzykiwałamojeimięiomdlewałana
moichkolanach,alewidząc,jakspijamzpalcajejsłodki
nektar,oblałasięrumieńcem.
–Miałemrację.Jesteśrówniesłodkawtejtwojej
ciasnejcipce,jakwszędzieindziej–powiedziałemtotylko
poto,żebyzobaczyć,czyjejoczymogąsięzrobićjeszcze
większe.
Zacisnęłamocnopowieki,wstydzącsięnamnie
spojrzeć.
Zacząłemsięśmiać.Byładoskonała.
–Och,dajspokój,słodkaBlaire.Dopierocoszalałaś
namojejdłoni,seksownajakdiabli,anadowódtego
zostawiłaśminawetśladypaznokci.Więcniewstydźsię
teraz.Bo,kotku,zanimtanocsięskończy,będzieszleżeć
nagawmoimłóżku–mówiłemserio.Chciałemjąwmoim
łóżku.Inajchętniejwcalebymjejzniegoniewypuszczał.
Zerknęłanamnie,azaciekawieniewjejoczach
sprawiło,żeztrudemzdusiłemjęk.Niezrobięnicwięcej
wtymcholernymsamochodzie.Onabyłanatoowieleza
dobra.Chciałemdaćjejwszystko,conajlepsze.Wtym
równieżnajlepszyseks.
–Pozwólmisięubrać,apotemposzukamBethy,żeby
sprawdzić,czywracaznami,czymożeznalazłasobie
jakiegośkowboja,któryodwieziejądodomu.
Blaireprzeciągnęłasięjakkot,ajazacisnąłempięści,
żebyniechwycićjejiznówniezacząćcałować.
–Dobrze–zgodziłasię.
–Gdybymniebyłwtejchwilitwardyjakskała,
zostałbympewnietutajiupajałsiętąsennąsatysfakcją
wtwoichoczach.Tocholerniemiłeuczuciewiedzieć,żeto
mojazasługa.Alepotrzebujęjeszczeczegoświęcej–
wyszeptałemjejdoucha.
Napięłasię,poczymznówrozluźniłaiprzylgnęłado
mnie.Cholera,musiałemjąubrać–itoszybko.
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
Sięgnąłempostanikiskupiłemsięnaubieraniu
Blaire.Pocałowałemjąwramię,zanimzakryłemje
koszulką.Bezprotestówpozwoliłamisięubierać,
ajaskiniowiecwemnieuderzałsięwpierśzsatysfakcją.
Uwielbiałemsięniąopiekować,ato,żeminato
pozwalała,sprawiałotylko,żejeszczebardziejszalałemna
jejpunkcie.
–Wolałbym,żebyśzostałatutaj,kiedypójdępo
Bethy.Masztakibłogiwyraztwarzy,atoniebezpiecznie
seksowne.Niechcęwdawaćsięztwojegopowodu
wbójkę–powiedziałem,kiedyjużcałkiemjąubrałem.
–UmówiłamsięzBethynawypadtutaj,bo
próbowałamjąprzekonać,żebyniesypiałazfacetami,
którzychcąsięzniątylkozabawić.Apotemty
przyjechałeśznamiiterazwylądowałamnatylnym
siedzeniutwojegosamochodu.Mampoczucie,żejestem
jejwinnajakieśwyjaśnienie–powiedziałazezmartwioną
miną.
Zakładałem,żetoBethyusiłujesprowadzićBlairena
złądrogę,tymczasemBlairezamierzałaratowaćBethy.
MojasłodkaBlairepróbowałaratowaćświatprzednim
samym.Niktjakośnigdynieratowałjej.Ażdotąd.
Najwyższyczas,żebyktośjejpokazał,jakajest
wyjątkowa.
Przyglądałamisięnerwowo.Czyżbymyślała,że
zrobiławłaśnieto,przedczymusiłowałapowstrzymać
Bethy?Chybajednakrozumiała,żetocoinnego.
–Zastanawiamsię,czytwoimzdaniemsamanie
zrobiłaśtego,przedczymprzestrzegałaśBethy–
powiedziałem,pochylającsięnadniąiwsuwającjejrękę
wewłosy.–Bojacięjużposmakowałeminiezamierzam
siętobąznikimdzielić.Toniejesttylkodlazabawy.Może
sięokazać,żejestemjużniecoodciebieuzależniony.–To,
cozaszłomiędzynami,niemiałonicwspólnego
zwyskokami,odktórychBlaireusiłowałaodwieśćBethy.
NigdynietknąłbymBlaire,gdybymniemiałpewności,że
chcę,bybyłamoja.Niktinnyniebędziejejjużdotykał.
Nachyliłemsięipocałowałemteusta,któretak
uwielbiałem.Muskaniejejdolnejwargikoniuszkiem
językastałosięjednymzmoichulubionychzajęć.Zawsze
przytymprzechodziłjądreszcz,asmakowałapoprostu
bosko.
–Mmmmm,tak.Zostańtutaj.WywołamBethyzbaru,
żebyprzyszłaztobąporozmawiać–wyszeptałemtużprzy
jejustach.
Kiwnęłagłową,alenicjużniepowiedziała.
Odsunąłemsięodjejciepłaiotworzyłemdrzwi,żeby
wysiąśćzwozu.MusiałemznaleźćBethyizawieźćnasdo
domu.Chciałem,żebyBlaireznalazłasięwmoimpokoju.
Wmoimłóżku.Pragnąłemwięcejtego,cowłaśnie
przeżyliśmy.Zdołamnaprawićprzeszłość.Wszystko
będziedobrze.WytłumaczętojakośBlaire.Będęmusiał.
Niemogłemjejstracić.
WbarzerozejrzałemsięwokółizobaczyłemBethy
zjakimśfacetem.Piłacoś,coniewyglądałojużnakolejny
dziewczyńskidrink.Wspaniale.Niechciałem,żebypijana
Bethypokrzyżowałamojeplany.Blaireniezdołanaprawić
tego,cociągnęłosięodlat.KiedyśBethybyłainna.
Pamiętałemją,kiedybyłamłodsza.Widziałemjąkiedyś
zTrippem.Chybasięprzyjaźnili,alepotemonuciekł,
akiedynastępnymrazemzobaczyłemBethy,leżałapod
chłopakiem,któregoojciecbyłwłaścicielembudynków
mieszkalnychwzdłużcałejZatokiMeksykańskiej.Od
tamtejporyciąglesiępieprzyłazjakimiśdzianymi
kolesiami.
Jejwzrokpadłnamnie,ajaskinieniemdałemjejznak,
żebywyszłanazewnątrz,poczymsamodwróciłemsię
zpowrotemdowyjścia.Spojrzałemwstronęmojegorange
roveraiupewniłemsię,żeBlairesiedzibezpiecznie
wśrodku.
–Zniknęliściegdzieśoboje–powiedziałaBethy
bełkotliwymgłosem,uśmiechającsięszeroko.Następnie
potknęłasię,ajamusiałemjąpodtrzymać,żebyniezaryła
nosemobruk.–Ojej!–zachichotała,bezwładnawmoich
objęciach.–Nieczujęnóg–wykrztusiłaześmiechem.
Niebędęmógłjejtuzostawić.
–Wyglądanato,żeciebieteżodwiozędodomu–
powiedziałem,podciągającjąwgórę.
–Co?Nie,nie,nie,nie.Niechcęjeszczejechać–
odparła,potrząsającpalcemwmojąstronę.–Blairemusi
zobaczyćnowychkowbojów,którychznalazłam.
Spodobająjejsię.
Spiąłemsięcałyiszarpnąłemjąwstronęsamochodu.
–Blaireniejestjużzainteresowanażadnymi
kowbojami.Jasne?ŻadnychwięcejfacetówdlaBlaire.
Onajedziezemnądodomu–rzuciłemzezłością.
Bethyzatrzymałasięizachwiała,poczymspojrzała
namnie,otwierającszerokooczyznagłymzrozumieniem.
–Onamieszkauciebie.Chceszpowiedzieć,że
zabieraszjądojejpokoju,czydoswojego?–spytała,po
czymbeknęłaizakryłaustadłonią.
–Domojego.Chodź–powiedziałem,ciągnącją
wstronęsamochodu.
–Ocholera!–wykrzyknęłaBethy,choćusiłowała
mówićszeptem.–Ty…ocholera,Rush,niemożeszjej
przelecieć.Onanie…onachybajestdziewicą–Bethy
szeptałanatyległośno,żesłychaćjąbyłonacałym
parkingu.
–Przymknijsię,Bethy!–warknąłemiotworzyłem
przedniądrzwisamochodu.–Blairechcewracaćzemną
dodomu.Alenajpierwchceporozmawiaćztobą.–Nietak
sobiewyobrażałemnaszpowrótdoRosemaryBeach.
Liczyłemnato,żebędęmógłpomówićzBlaire.Ateraz
mieliśmynakarkupijanąBethy,rozprawiającą
odziewictwieBlaire.Jasnacholera.
–Noiproszę.Zabawiaszsięznajwiększymciachem
wRosemaryBeachnatylnymsiedzeniujegorangerovera.
Ajamyślałam,żezależycinapoznaniujakiegościężko
pracującegokowboja–zwróciłasięBethydoBlaire.
–Wsiadaj,Bethy,zanimklapniesznatyłek–
poleciłemjej,zastanawiającsię,jak,udiabła,mamjej
zamknąćtęgębę.
–Niechcęwracać.PodobałmisięEarl,czymożemiał
naimięKevin?Nie,czekaj,acosięstałozNashem?
Zgubiłamgogdzieś…chyba…–mamrotałaBethy,
niezdarniegramolącsiędosamochodu.
–KimsąEarliKevin?–spytałaBlaire.
Bethyusiłowałauchwycićsięczegoś,poczym
poleciaładotyłunasiedzenie,omalnieprzygniatając
Blaire.
–Earljestżonaty.Mówił,żenie,alejest.Potrafięto
poznać.Żonaciinaczejpachną.
ZatrzasnąłemzaBethydrzwi,poczymobszedłem
wóz,żebyzabraćBlaireztylnegosiedzenia.Będzie
jechałazprzodu,zemną.Szarpnięciemotworzyłemdrzwi
iwyciągnąłemdoniejrękę.
–Niesłuchajtego,coonaplecie.Znalazłemjąprzy
barze,żonatyEarlkupowałjejtequilę,aonapiłabodaj
szóstąkolejkę.Jestkompletnieurżnięta.–Niechciałem,
żebycoś,copowiedziałaalbozamierzałapowiedzieć
Bethy,sprawiłoBlaireprzykrość.
Blairewsunęłarękęwmojądłoń,ajauścisnąłemją
uspokajająco.
–Niemasensuniczegojejdziśwyjaśniać.Itakjutro
nicniebędziepamiętać–powiedziałemdoBlaire.
ChciałasiętłumaczyćprzedBethy,aBethyrobiła
dokładnieto,cozawsze–tyleżeakuratdziśzniecomniej
dzianymikolesiami.
PomogłemBlairewysiąść,poczymprzyciągnąłemją
dosiebieizamknąłemdrzwi,zostawiającBethywśrodku.
–Mamochotęznowuskosztowaćtychsłodkich
usteczek,aleodmówięsobietejprzyjemności.Musimy
odwieźćjądodomu,zanimzrobijejsięniedobrze–
powiedziałem,niechcącpopsućtego,cowłaśniemiędzy
namizaszło.
Blairekiwnęłagłową,spoglądającnamnietymi
ufnymioczami.Niechciałemnigdysprawićzawodutej
słodkiejtwarzyczce.
–Alepodtrzymujęto,copowiedziałemwcześniej.
Chcęmiećciędzisiajwmoimłóżku–przypomniałemjej
nawypadek,gdybyotymzapomniała.
Znówkiwnęłagłową.Objąłemjąwpasie
ipoprowadziłemdoprzednichdrzwiodstronypasażera.
Niezamierzałemudawać,żenadaljesteśmyprzyjaciółmi.
Niebyliśmynimi.Nigdyniebyliśmyprzyjaciółmi.
Łączyłonascoświęcej.ZBlairezawszepragnąłemwięcej.
–Pieprzyćprzyjaciół–powiedziałem,poczym
podsadziłemjąnaprzedniesiedzenie.Byłowysoko,aja
szukałempretekstów,żebyjejdotykać.Zamknąłemdrzwi
iobszedłemwóz,żebysiąśćzakierownicą,awtedy
uśmiechnajejtwarzysprawił,żezrobiłomisięciepło
wśrodku.
–Skądtenuśmiech?–spytałem,wnadziei,żetoja
jestemjegopowodem.
Wzruszyłaramionamiiprzygryzładolnąwargę.
–„Pieprzyćprzyjaciół”.Tomnierozśmieszyło.
Roześmiałemsię.Dobrze,todziękimnietenuśmiech.
Rozbawiłemją.Tylkodlaczegomiałemprzytympoczucie,
jakbyrozwiązałproblemgłodunaświecie?
–Wiemcoś,czegotyniewiesz.Ajacoświem.Aja
coświem–Bethyzaczęłaskandowaćzpijackim
zaśpiewem.
Niechciałem,żebynasrozpraszała.Wszystko
zepsuje.TobyłmójczaszBlaire,tegowłaśniechciałem.
Niemogłazemdlećtamztyłuczycoś?
Blaireodwróciłasięnafotelu,żebypopatrzećna
Bethy.
–Ajacoświem–wyszeptałaBethyrówniegłośnojak
wcześniejnaparkingu.
–Słyszałam–odparłaBlaire.
–Towielkatajemnica.Ogromna…ajająznam.Nie
powinnam,aleznam.Wiemcoś,czegotyniewiesz.Czego
niewiesz.Czegoniewiesz–Bethyznówzaczęłaśpiewać.
Znałajakąśtajemnicę.Poczułem,żeściskamisię
żołądek.Jamiałemróżnetajemnice.Czyznałatemoje?
Czywiedziałacoś,oczymniewiedziałaBlaire?Jak
zdołamzatrzymaćBlaire,jeśliBethypowiejejcoś,zanim
zdołamjejwszystkowyjaśnić?
–Wystarczy,Bethy–upomniałemją.
Blaireodwróciłasięzpowrotemwmojąstronę
iwidziałem,żejąprzestraszyłem.Chciałemtylko,żeby
Bethysięprzymknęła.Niechciałemsłuchaćożadnych
tajemnicach,któreonaznała.Wyciągnąłemrękę
ipołożyłemjąnadłoniBlaire.Chciałemjąuspokoić,ale
niemogłemwtejchwilinaniąpatrzeć.Panikadusiłamnie
zagardło.
Bethyniemogławiedzieć.Noboskąd?Niktnie
wiedział.CzyNanpowiedziałakomuś?Cholera.Nie
mogłempozwolić,żebytosięrozniosło.Musiałemjakoś
wszystkonaprawić.Blairemniepotrzebowała.Nie
mogłemjejstracić.
–Wżyciutaksięniebawiłam.Lubiętychkowboi.Są
super–Bethyznówzaczęłabełkotać.–Powinnaśbyła
porozglądaćsiętrochędłużej,Blaire.Tobyłobyznacznie
mądrzejszeztwojejstrony.Rushtozłypomysł.Nobo
zawszejestjeszczeNan.
Kurwamać!
Onacoświedziała.Nie.Niemogławiedzieć.Nie
mogłaznaćprawdy.PuściłemdłońBlaire,żebychwycić
kierownicę.Musiałempomyśleć,bowywaleniepijanej
Bethyzsamochodunazbitypyskniewchodziło
wrachubę.Blairenigdybymitegoniewybaczyła.
–CzyNantotwojasiostra?–spytałaBlaire.
Skrzywiłemsię,słyszączmieszaniewjejgłosie.Podawała
wwątpliwośćmojąrelacjęzNan.Gdybytylkoznała
prawdę.Niemiałbymjejwtedy.Niebyłabytuzemną.
Kiwnąłemtylkogłową.Niemogłempowiedziećnic
więcej.Miałemściśniętegardło.
–ToocochodziłoBethy?Conaszzwiązekma
wspólnegozNan?
Jakmiałemnatozareagować?Niemiałempewności,
codokładniewiedziałaBethy,aleniemogłempowiedzieć
Blaireprawdy.Niewymyśliłemjeszcze,wjakisposób
mógłbymnaprawićprzeszłość.Jaksprawić,żebyBlaire
nieodeszłaodemnie,kiedywszystkiegosiędowie.
Będzienadalzadawaćmipytania.Musiałemjakośją
powstrzymać.Niemogłemnicjejpowiedzieć.Nieteraz.
–Nantomojamłodszasiostra.Niechcę…niemogę
ztobąoniejrozmawiać.
Blairecałazesztywniała.Napięciewsamochodzie
stawałosięniedozniesienia.Musiałobyćjakieśwyjście
ztejsytuacji.Blairemiufała.Pragnąłemjejzaufania.
Chciałemnaniezasłużyć.Bethyniemogławiedzieć.Nic
niewiedziała.Nannigdynikomunicniemówiła.Tobyła
absolutnatajemnica.Niepotrzebnietaksiędenerwowałem.
ChrapanieBethywypełniłosamochód,aBlairetępo
patrzyłaprzedsiebie.Żadneznasnicniemówiło.Nie
chciałem,żebyBethyobudziłasięiznówcośpalnęła.
Lepiej,jakbyłanieprzytomna.Takbyłobezpieczniej.
Mojetajemnicebyłybezpieczniejsze.
ZkażdąsekundądystanspomiędzyBlaireamną
zdawałsięzwiększać,cociążyłomiokropnie.Chciałem
znówwziąćjąwramiona.Chciałem,żebykrzyczałamoje
imię.Niemogłemznieśćtegomurumiędzynami.
Kiedypodjechałempodgmachklubu,niezapytałem
Blaire,czytuwłaśniemamyzostawićBethy.Niebyłem
wstanieodezwaćsiędoniej.Bałemsię,żeowszystkimsię
dowie.Możesiedziałatuidomyśliłasięwszystkiego?
PotrząsnąłemBethy,żebyjąobudzićipomócjej
wysiąśćzsamochodu.Zaczęłacośmamrotać,żeojciecją
zabijeiżechcespaćwbiurze.Byłempewien,żejejciotka
Darlawykopiejąstądrano,aletoniebyłmójproblem.
ZnalazłemkluczwtorebceBethy,otworzyłemdrzwi
iwprowadziłemjądośrodka.
DziękiBoguwielkaskórzanakanapastałatużprzy
drzwiach,boBethycuchnęłataniątequilą,ajanie
chciałemjejtrzymać,jakzacznierzygać.Pchnąłemją
wstronękanapy.
–Połóżsię–poleciłem.Chwyciłemnajbliższykoszna
śmieciipostawiłemgoprzyjejgłowie.–Wymiotujdo
tego.Jakzapaskudziszpodłogę,Darlajeszczebardziejsię
wkurzy.
Bethyjęknęłaiprzekręciłasięnadrugibok.
Ruszyłemdowyjścia.Kiedyotwierałemdrzwi,
zatrzymałmniegłosBethy.
–NiepowiemjejoojcuNan.Aletymusisztozrobić.
–Wydawałasięsmutna,gdyskierowałakumnieszklane
spojrzenie.Wiedziała,ktojestojcemNan.Cholera.
–Powiemjej.Jakprzyjdziepora–odparłem.
–Nieczekajzbytdługo–powiedziałaizamknęła
oczy.Jejustarozchyliłysięizaczęłachrapaćcicho.
Staranniezamknąłemzasobądrzwi.Miałarację.
Musiałemtozałatwić,zanimbędziezapóźno.
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
–Twójpokójjestteraznagórze–przypomniałemjej,
kiedyweszliśmydodomu,aonaskierowałasięwstronę
kuchni.Przezcałądrogęmilczeliśmy.Niebyłempewien,
comamjejpowiedzieć,aninawetjakzniąteraz
rozmawiać.
Przystanęła,poczymodwróciłasięiruszyłaku
schodom.Niemogłemtakpoprostupozwolićjejodejść.
–Próbowałemtrzymaćsięodciebiezdaleka–
powiedziałem.
Zatrzymałasięnaschodachiodwróciławmoją
stronę.Jejzranionespojrzeniedobijałomnie.Niechciałem
jejskrzywdzić.Ajednakmogłemtylkozłamaćjejserce.
Nienawidziłemsamegosiebie.Nienawidziłemtego,czym
byłem,kimbyłem.
–Tamtegopierwszegowieczorupróbowałemsię
ciebiepozbyć.Niedlatego,żemisięniepodobałaś–
zaśmiałemsięzgoryczą.–Aledlatego,żewiedziałem.
Wiedziałem,żezawróciszmiwgłowie.Wiedziałem,że
niezdołamtrzymaćsięodciebiezdaleka.Możeodrobinę
nienawidziłemteżciebiezpowodutejsłabości,którą
zdołaszwemnieznaleźć.–Wiedziałemodpierwszej
chwili,żetadziewczynaprzysporzymikłopotów.Żemnie
złamie.Niewiedziałemnatomiast,żecałkowiciemną
zawładnie.
–Cojesttakiegozłegowtym,żeciępociągam?–
spytała,awkącikuokazalśniłajejłza.Cholera.Nie
mogłemznieśćtego,żeonanicnierozumie.
–Niewieszwszystkiego,ajaniemogęcipowiedzieć.
NiemogęwyjawiaćcitajemnicNan.Należądoniej.
KochamNan,Blaire.Kochałemjąichroniłemprzezcałe
życie.Tomojamłodszasiostra.Taktojużjest.Mimoże
pragnęciętak,jaknigdyniczegowmoimżyciu,niemogę
cizdradzaćtajemnicNan.–Gdybytylkomogłaprzyjąćna
razietakąodpowiedźidaćmitrochęczasu.Musiałem
jakośnaprawićwszystkoto,cozrobiłem.Musiałbyćjakiś
sposób,bywynagrodzićwyrządzonejejkrzywdy.
–Rozumiem.Wporządku.Niepowinnambyłapytać.
Przepraszam–powiedziałacicho.Mówiłapoważnie.Ona
mniejeszcze,kurwa,przepraszała.–Dobranoc,Rush–
rzuciłajeszcze,poczymodwróciłasięizostawiłamnie
tam.
Pozwoliłemjejodejść.Dałamidozrozumienia,że
mamprawodotajemnic,ależewtakimrazieniemogę
zniąbyć.Jakjaztegowybrnę?Miałemjąwramionach.
Wiedziałem,jakdziałanamniejejuśmiechijakjednojej
spojrzeniemożeodmienićmójpieprzonynastrój.Zupełnie
jakbystałasięsłońcem,ajakrążyłemwokółniej.Była
moimcentrum.
Aprzecieżtowłaśniejasprawiłem,żeprzeszłaprzez
piekło.Dałemjejojcumiejsce,doktóregomógłuciec.
Pojechałemdoniego,kiedypowinienbyćzeswojącórką
iżoną.Byłsłaby,ajadałemmumożliwośćucieczki.Inne
życie,doktóregomógłsięschronić.Innącórkęiinną
rodzinę,któremógłuznaćzawłasne.
Ionjązostawił.Zupełniesamą.Gdybymchociaż
zechciałsprawdzić,komugoodbieram…alemnietonie
obchodziło.ChciałemtylkodaćNanto,czegotakpragnęła.
Niemyślałemonikiminnym.TylkooNan.Wszystko
zawszekręciłosięwokółNan.
Takbyłokiedyś.Boteraztosięzmieniło.
Nie
mogłem
ignorować
prawdy.
Szczęście
ibezpieczeństwoBlaireznaczyłodlamniezbytwiele.
ChronienieNanniebyłojużdlamnienajważniejsze.Teraz
Blairezajęłajejmiejsce.Pojawiłasięwmoimżyciu
icałkowiciejezmieniła.Powinienemjązatonienawidzić.
Aleniemogłem.Nigdyjejnieznienawidzę.Tobyło
niemożliwe.
Wszedłemnagóręposchodachizatrzymałemsiępod
drzwiamijejsypialni,gdziesięprzedemnąschowała.
Chciałem,byspaładziśwmoimłóżku.Byćmożejednak
zasnęłatwiej,wiedząc,żeprzynajmniejspędzitęnoc
wluksusie.Tejnocywłóżkubędziemitowarzyszyć
jedynieżal.
***
Dzwonektelefonuprzeniknąłprzezsłodkąciemność
izmusiłmniedootwarciaoczuiposzukaniaźródłatego
niechcianegohałasu.Leżałembezsennieprzezwiększość
nocy.Ioczywiścieteraz,kiedywreszciezasnąłem,mój
cholernytelefonmusiałzadzwonić.Sięgającponiego,
dostrzegłemsłońcewciskającesięprzezżaluzje.Było
później,niżsądziłem.Możezatemspałemdłużej,niżmi
sięwydawało.
–Halo?–burknąłemwtelefon.
–Jeszcześpisz?–irytującygłosWoodsaniepoprawił
mihumoru.
–Czegochcesz?–spytałem.Cogoobchodziło,czy
śpię,czynie.
–Chodziotwojąsiostrę–odparł.
Usiadłemnałóżkuiprzetarłemoczy.Niebyłem
wnastroju,żebybudzićsięranoizmagaćzproblemami
Nan.Miałemwłasne.
–Co?–warknąłem.
–JeślijeszczerazodezwiesiędoBlaireczy
kogokolwiekinnegozmoichpracownikówwobraźliwy
sposób,dopilnuję,żebyodebranojejczłonkostwo
wklubie.Możetobienieprzeszkadzato,żeonajest
zepsutymbachorem,alekiedyprzezswojązjadliwość
urządzascenęwklubieiwprawiawzakłopotanie
najlepsząkelnerkę,jakąmieliśmywrestauracjiod
miesięcy,torobisięztegoproblem.
Co?Blaire?
–Cotymówisz?CzyNanzrobiłacośBlaire?Czy
jednejztwoichkelnerek?Niebardzorozumiem.
–Blairejestjednązmoichkelnerek.Wzeszłym
tygodniuprzeniosłemjądorestauracji.Atatwoja
zdzirowatasiostranazwałająhołotąizażądała,żebymją
dzisiajzwolnił.Przywszystkich–Woodspodniósłgłos.
Byłwkurzony,aleitakjegozłośćniemogłasięrównać
zfurią,jakąjaczułem.–Rozumiem,żeniezależycina
Blaire.Tooczywiste,jeśliwziąćpoduwagęfakt,żesypia
wtwojejcholernejspiżarni.Aleonajestwyjątkowa.
Ciężkopracujeiwszyscyjąuwielbiają.NiepozwolęNan
wyrządzićjejkrzywdy.Rozumiesz,comówię?
Niepodobałomisię,żeWoodsmówi,jakaBlairejest
wyjątkowa.Samotymwiedziałem,aonniech,kurwa,
spada.Idlaczegoprzeniósłjązpolagolfowegodośrodka?
Czychciałmiećjąbliżejsiebie?Otochodziło?
Powinienemczućulgę,żeniemusiałapracowaćwupale,
alenamyślotym,żeprzeniósłjądośrodka,żebymiećją
bliżej,ogarnęłamniewściekłość.NoiNan.Kurwamać.
Posunęłasięzadaleko.Będęmusiałsięzniąrozmówić.
Niemogłempozwolićnato,żebyodzywałasięwtaki
sposóbdoBlaire.NiktniebędziewyzywaćBlaire.Nigdy.
Kolejnyproblem,którymusiałemrozwiązać.Ikolejny
powód,żebymczułsięwinny.
–Rozumiesz,comówię?–GłosWoodsauświadomił
mi,żenicmunieodpowiedziałem.Gdybynieto,żestanął
wobronieBlaire,przypomniałbymmu,zkimrozmawia.
Tymrazemjednakzamierzałemmupozwolićnato,bybył
namniezły.Bomiałrację.Tobyłamojawina.Toja
stworzyłemtegopotwora,naktóregowyrosłamojasiostra.
–Onajużniemieszkawspiżarni.Przeniosłemjądo
pokojugościnnego.RozmówięsięzNan–powiedziałem
Woodsowi,poczymuznałem,żepowinienzrozumiećcoś
jeszcze.–Blairejestmoja.Niedotykajjej,bocięzabiję.
Rozumiesz,comówię?
Woodszaśmiałsięponuro.
–Tak.Jaksobiechcesz,Finlay.Niebojęsiętwoich
gróźb.NietykamBlairetylkodlatego,żeonamnienie
chce.Jest,kurde,oczywiste,kogoonachce.Więcuspokój
się,cholera.Miałeśjąodsamegopoczątku.Natomiast
zcałąpewnościąnaniąniezasługujesz–wycedził
izakończyłpołączenie.
Woodssądził,żeBlairechciałamnie.Boże,obymiał
rację.
WstałemizadzwoniłemdoNan.
–Halo?–odebrałarozdrażnionymtonem.
–Gdziejesteś?–spytałem,kierującsiędołazienki.
–Wklubie.Zadziesięćminutgramwtenisa–
odparła.
Potrzebowałempółgodziny,żebywziąćprysznic
iwlaćwsiebietrochękawy.
–Umnie,zapółgodziny–powiedziałem
irozłączyłemsię,nieczekającnajejprotesty.Wiedziała,
żelepiejmnieniewkurzać,ibezwątpieniadoskonale
zdawałasobiesprawę,dlaczegochcęjąwidzieć.
Dopilnuję,żebymojasiostrazostawiłaBlaire
wspokoju.ApotemsprawięBlairetelefon.Potrzebowała
cholernejkomórki.Musiałemmiećpewność,żewszystko
uniejwporządku,kiedyniewiedziałem,gdziejest.
Izamierzałemcośjejugotować.Chciałempatrzeć,jak
je.Chciałemjąnakarmić.Zrekompensowaćjejto
wszystko,cozepsułemprzedtem.
Niechciałemteż,żebydzisiejszejnocyspaławpokoju
gościnnym.Pragnąłemmiećjąusiebie.
ROZDZIAŁDWUDZIESTY
Stałemnatarasie,kiedyusłyszałemgłosNan
zwnętrzadomu.
–Gdziejesteś?–zawołała.Niecieszyłasię,żetujest.
Idobrze.Będziejeszczemniejzadowolona,kiedyjużjej
powiemto,comamjejdopowiedzenia.
Wycofałemsiędodomu,gdyonawchodziławłaśnie
do
salonu,
ubrana
wspódniczkę
do
tenisa,
iznaburmuszonąminą.Spodziewałemsię,żebędziena
mniezła,alewkurzałomnieto,żeczujesiędotego
uprawniona.Czypotym,jakpotraktowałaBlaire,
wydawałojejsię,żeniewezwęjejnarozmowę?
–Popsułeśmiplany.Lepiej,żebyśmiałdobrypowód
–warknęła.
Odstawiłemfiliżankępokawienanajbliższystolik
iodwróciłemsię,żebypopatrzećnamojąsiostrę.
–Wyjaśnijmycośsobie,bonajwyraźniejtrzebaci
otymprzypomnieć.Dopókiniezechceszposzukaćsobie
pracyiniezacznieszsamapłacićzasiebie,mamcośdo
powiedzeniawkwestiitwojegozachowania.Pozwalałem,
żebyśzachowywałasięjakrozpuszczonybachorprzez
większośćtwojegożycia,ponieważciękocham.Wiem,że
życiezmamąniebyłodlaciebiełatwe.Aleniepozwolę…
–przerwałemizrobiłemkrokwjejstronę,poczym
zmierzyłemjąwzrokiem,bywiedziała,żemówię
poważnie.–Niepozwolę,żebyśraniłaBlaire.Nigdy.Ona
nicciniezrobiła.Winiszjązato,żemasztakiego
beznadziejnegoojca.Blairejestofiarątegoczłowiekatak
samojakty.Więcnigdywięcejnieodzywajsiędoniejtak,
jaktozrobiłaśdziś.Przysięgam,Nan,kochamcię,alenie
pozwolęcijejranić.Nieprzeciągajstruny.
OczyNanzrobiłysięokrągłezezdziwienia
inatychmiastzalśniływnichudawanełzy,którepotrafiła
wyciskaćzsiebienapoczekaniu.
–Wybieraszją.Woliszjąodemnie.Czyty…czytyją
posuwasz?Otochodzi,tak?Tomaładziwka!
Przyskoczyłemdoniejtakszybko,żezatoczyłasiędo
tyłu.Wyciągnąłemrękęichwyciłemjązałokieć,żebynie
upadła,poczymszarpnąłemjądogóry.
–Niemówtak.PrzysięgamnaBoga,Nan,
doprowadziszmniedoostateczności.Pomyśl,zanimsię
odezwiesz.
Pociągnęłanosemiodkręciłacholernykranzełzami,
coprzychodziłojejztakąłatwością.Nieznosiłem
doprowadzaćjejdopłaczu.Poczułemmdlącyucisk
wżołądku,którypojawiałsięzawsze,gdyktośkrzywdził
Nan.
–Jestem…jestemtwojąsiostrą.Jakmożeszmito
robić?Byłam…Wiesz,coonazrobiła?Kimonajest?Ona
migozabrała.Mojegoojca,Rush.Żyjętak,jakżyję,bogo
niemiałam.–Szlochałaterazipotrząsałagłową,jakbynie
mogłauwierzyć,żeotymzapomniałem.
Ona
nigdy
nie
dostrzeże
prawdy.
Była
zdeterminowanawinićkogośinienawidzić,aleniechciała
nienawidzićosoby,któranajbardziejnatozasługiwała.
–Blairebyładzieckiem.Nicciniezrobiła.Niemogła
nicporadzićnato,żesięurodziła.Niemiałapojęcia,żety
wogóleistniejesz.Dlaczegoniemożesztegozrozumieć?
Dlaczegoniemożeszzobaczyć,jakąmiłą,uczciwą,
serdecznąipracowitąosobąjesttwojasiostra?Jejsięnie
danienawidzić!Jestdoskonała,dokurwynędzy!
–Jakśmiesz!–wymierzyławemniepalec
iwykrzywiłatwarzzodrazą.–Nienazywajjejmoją
siostrą!–wrzasnęłahisterycznie.
Westchnąłem,usiadłemnakanapieiująłemgłowę
wdłonie.Nanbyłatakauparta.
–Nan,maciewspólnegoojca.Toczynijątwojąsiostrą
–przypomniałemjej.
–Nie.Wszystkojedno.Nicmnietonieobchodzi.
Nienawidzęjej.Tomanipulatorka,jestfałszywa.
Wykorzystujeseks,żebymiećnadtobąwładzę.
Poderwałemsięzkanapy.
–Niepieprzyłemsięznią,więcniemówtak!Przestań
oskarżaćjąocoś,oczymniemaszpojęcia.Blaireniejest
dziwką.Jestdziewicą,Nan.Dziewicą.Achceszwiedzieć,
dlaczego?Bojakonastolatkaopiekowałasięchorąmatką,
prowadzącjednocześniedomichodzącdoszkoły.Nie
miałaczasunato,bybyćdzieckiem.Niemiałaczasuna
szaleństwamłodości.Zostałaporzuconaprzezojca,który
zostawiłjądlaciebie.Więcjeśliktośmiałbytukogoś
nienawidzić,toonapowinnanienawidzićciebie.
Nanwyprostowałakręgosłup,łzyzdążyłyjejjuż
obeschnąć.Coułatwiłomisprawę.Byłemwszystkim,co
Nanmiałanatymświecie,iwiedziałemotym.Nie
chciałem,bymyślała,żejąopuściłem.Zawszebędziemoją
młodsząsiostrą.Aleterazbyłajużdorosła,więcnadeszła
pora,żebyzaczęłasięzachowywaćjakdorosłaosoba.
–Iciebie.Ciebieteżpowinnanienawidzić–
powiedziałaNan,poczymodwróciłasięiruszyławstronę
drzwi.Niezawołałemjejzpowrotem.Byłemzbyt
zmęczony,żebysięzniądziśdłużejużerać.Wierzyłem,że
naraziezostawiBlairewspokoju.
***
Przezresztędniausiłowałemwyrzucićzgłowysłowa
Nan.SkupiłemsięnazałatwieniutelefonudlaBlaire,
apotem
na
zrobieniu
zakupówpotrzebnychdo
przyrządzeniadlaniejposiłku.Itodobrego.Chciałemjej
zaimponowaćiskłonićją,byznówzaczęłazemną
rozmawiać.Bymiwybaczyła,żeubiegłegowieczoru
byłemwobecniejtakizamknięty.
Wiedziałem,żenieprzyjmietelefonuodemnie,więc
zostawiłemjejliścikwpikapiezinformacją,żetoodjej
taty.Niemiałemochotyprzypisywaćtemugłupiemu
skurwielowiżadnychzasług,alezależałomi,żebyBlaire
przyjęłatentelefon.Chciałem,żebymiałatelefonze
względunamojezdrowiepsychiczne.Jeślimiałem
zapewnićjejbezpieczeństwo,potrzebowałatelefonu.
Spojrzałemnazegarekiuznałem,żejestjużpewnie
wpikapie.Chwyciłemkomórkęiwybrałemjejnumer,
którywpisałemjużsobiewcześniej.
–Halo?–odezwałasięcicho.Słyszałemzakłopotanie
wjejgłosie.Czyżbynieprzeczytałaliściku?
–Widzę,żeznalazłaśtelefon.Podobacisię?–
spytałem.
–Tak,jestnaprawdęfajny.Aledlaczegotatachciał,
żebymgomiała?–zapytała.Dlategowłaśniebyłataka
zakłopotana.Niespodziewałasię,żetenegoistyczny
sukinsynzrobidlaniejcośtakiego.Niebyłaidiotką.
–Środkibezpieczeństwa.Każdakobietapotrzebuje
telefonu.Zwłaszczataka,któraprowadzipojazdstarszyod
niejsamej.Wkażdejchwilimożecisięzepsuć–odparłem,
postanawiając,żepowiemjejpoprostu,dlaczegouważam,
żepowinnamiećtelefon.
–Mambroń–odparłastanowczymtonem.
Byłatakapewna,żepotrafisamaosiebiezadbać.
–Tak,toprawda,twardzielko.Alespluwaniepomoże
ciodholowaćpikapa.–Proszębardzo,ciekawe,czybędzie
sięzemnąspierać.–Wracaszdodomu?–spytałem.
Wcześniej,
kiedy
wramach
uwodzenia
Blaire
postanowiłemugotowaćjejkolację,jakośniepomyślałem,
żeonamożemiećinneplanynawieczór.
–Tak,jeślimogę.Mogępojechaćgdzieśindziej,jeśli
niechceszmniewdomu–odparła.Nadalnicnie
rozumiała.Sądziła,żechcę,żebyjeszczeniewracała.Że
mogłowogóleistniećnaświeciecośtakiego,cowolałbym
robić,zamiastbyćbliskoniej.
–Nie.Chcę,żebyśprzyjechała.Ugotowałemkolację–
powiedziałem.
Uśmiechnąłemsię,słysząc,jakzaskoczonawciąga
gwałtowniepowietrze.
–Och,nodobrze.Będęzakilkaminut.
–Todozobaczenia–odparłemizakończyłem
rozmowę,żebynieusłyszała,jakśmiejęsięzczystej
radości.Wracaładodomu.Tutaj.Żebyspędzićzemną
noc.Wszystkonaprawię.Znajdęsposób,byjejto
wytłumaczyć.Niemogęjejstracić.
Wróciłemdoszykowaniakolacji.Nieczęsto
gotowałemdlakogoś.Główniedlasiebiesamego,kiedy
naprawdęmiałemnacośochotę.Alemożliwość
ugotowaniaczegośdlaBlairetobyłocoinnego.
Rozkoszowałemsiękażdąchwilątychkuchennych
działań.
Nieprzywykładotego,byktośsięoniątroszczyłani
jąrozpieszczał,awielkaszkoda.Blairebyłataką
dziewczyną,którąpowinnosięrozpieszczać.Otworzyłem
lodówkę,wyjąłemcoronę,otworzyłem,poczym
odkroiłemcząstkęlimonkiipołożyłemnabrzegubutelki.
Większośćdziewczyn,któreznałem,lubiłacoronę
zdodanądoniejlimonką.Niebyłempewien,czyBlaire
będzielubiłapiwo,aleprzyrządzałemmeksykańskie
żarcie,adotegotrzebapićcoronę.
Nałożyłemfarszzsera,kurczakaiwarzywdo
pszennychtortilli,poczympołożyłemjenarozgrzanej
patelni.
–Pachniesmakowicie–głosBlairewyrwałmnie
zzamyślenia.
Obejrzałemsięprzezramięizobaczyłem,żemana
sobiestrójkelnerkizklubu.Jasnewłosyzwiązaławkoński
ogon,anajejustachigrałnieznacznyuśmieszek.
Przyłapałamnienanuceniujednejznajnowszychpiosenek
mojegoojca.
–Ijesttakie–zapewniłemją,poczymwytarłemręce
wściereczkęiposzedłempocoronę,którądlaniej
przygotowałem.
–Proszę,napijsię.Enchiladysąjużprawiegotowe.
Muszęjeszczetylkoodwrócićquesadillenadrugąstronę
ipodsmażyćprzezkilkaminut.Zarazbędziemymoglijeść.
Wzięłapiwoipowoliprzyłożyłabutelkędoust.To
byłojejpierwszepiwowżyciu.Niewyplułago,co
uznałemzadobryznak.
–Mamnadzieję,żejadaszmeksykańskieżarcie–
powiedziałem,wyjmującenchiladyzpiekarnika.Tak
naprawdętomiałemnadzieję,żemisięudały.Dawnoich
nierobiłem.MusiałemnawetsprawdzićwGoogle’u
niektóreprzepisy,bymiećpewność,żeniczegonie
spieprzę.
–Uwielbiammeksykańskąkuchnię–odparła,nadal
zuśmiechem.–Muszęprzyznać,żejestemnaprawdępod
wrażeniem,żepotrafiszgotować.
Idobrze.Chciałemdzisiajzrobićnaniejwrażenie.
Przekonaćją,żeniejestemdupkiem.Podniosłemkuniej
wzrokimrugnąłem.
–Mamwieleróżnychtalentów,którymimógłbymcię
oszołomić.
PoliczkiBlairezaczerwieniłysię,aonapociągnęła
większyłykcorony.Wprawiałemjąwzdenerwowanie.
Niechciałemtego.Łatwobyłozapomnieć,żeBlairenie
przywykładoflirtowania.
–Spokojnie,dziewczyno.Musiszteżcośzjeść.Kiedy
powiedziałem:„napijsię”,niechodziłomioto,żebyś
wytrąbiławszystkoduszkiem–powiedziałem,niechcąc,
żebysięupiłaalbopochorowała.
Kiwnęłagłowąiotarłakroplępiwa,któraosiadłajej
nawardze.
Byłemwstaniemyślećtylkootym,żenajchętniejsam
zlizałbymjązjejust.Ależmiękkaigładkabyłajejdolna
wargapodmoimjęzykiem.Musiałemodwrócićwzrok.
Jeszczechwila,aspalimisię,kurde,całejedzenie.
Tacoiburritobyłyjużgotowe,więcprzełożyłem
quesadillenatensampółmisek.Niebyłomowy,żebyśmy
daliradęzjeśćtowszystko.Przegiąłemztymgotowaniem,
aleniebyłempewien,coonalubi,achciałem,żebykolacja
jejsmakowała.Mojapotrzeba,bypatrzeć,jakonaje,
szybkoprzerodziłasięwuzależnienie.
–Wszystkoinnejestjużnastole.Weźdlamniecoronę
zlodówkiichodźzamną–powiedziałem,kierującsię
zpółmiskiemwstronętarasu.Zpoczątkuniebyłem
przekonanydotegopomysłu,boBlairewidziałamnietam
kiedyśpodczasrandki,aniechciałem,żebyprzypominała
sobietamtąscenę.Alefaleiwiatrznadzatokisprawiały,że
atmosferastawałasiębardziejkameralna.Miałemtylko
nadzieję,żeniebędziemyślałaotym,jakposuwaminną
kobietę,przezcałytenczas,gdybędziemytusiedzieć.
–Siadaj.Zarazpodamcitalerz–powiedziałem.
Kiwnęłagłowąiusiadłanakrześlenajbliżejdrzwi.
Widziałemzdziwieniewjejoczachicieszyłemsię,że
sprawiłemjejniespodziankę.Chciałem,żebymyślała
onas.Onikiminnym.Mojaprzeszłośćbyławłaśnietym–
mojąprzeszłością.Zresztągdybytylkowiedziała,okim
fantazjowałemtamtegowieczoru,kiedybyłemtu
zAnyą…
Nałożyłemjejjedzenienatalerzipostawiłemgoprzed
nią.Następnienachyliłemsiędojejucha,żebymmógł
poczućjejzapach,boniedawałomitospokoju.
–Mogęprzynieśćcijeszczejednegodrinka?–
spytałem,szukającpretekstu,żebypowąchaćjejszyję.
Pokręciłaodmowniegłową.
Zmusiłemsię,żebyprzejśćnadrugąstronęstołu.
Nałożyłemsobiejedzenieipopatrzyłemnanią.
–Jeśliniebędziecismakować,nicminiemów.Moje
egoniewytrzymatakiegociosu.
Ugryzłakawałekenchilady.Błyskwjejoczachdałmi
dozrozumienia,żejejsmakuje.Odetchnąłemzulgą.Nie
spieprzyłemtego.
–Jestpyszneiniemogępowiedzieć,żebymbyła
zdziwiona–powiedziała.
Postanowiłemsamsięprzekonać.Zuśmiechem
zacząłemjeśćipatrzyłem,jakBlairerozluźniasięiwypija
jeszczejedenłykpiwa,poczymzajadadalej.Ilekroć
odgryzałakolejnykawałek,musiałemwalczyćzchęcią,by
przerwaćjedzenieiprzyglądaćsięjej.Tobyłonaprawdę
chore.Ona,kurde,poprostujadła.Dlaczegomiałemtaką
obsesjęnapunkciepatrzenia,jakBlaireje?Tonapewno
przeztomasłoorzechowe.Nieprędkootymzapomnę.
Jedliśmywmilczeniu.Niechciałemjejprzeszkadzać,
bowyglądałonato,żewszystkojejsmakuje.Kiedyoparła
sięnakrześleipociągnęładużyłykzbutelki,poczym
odstawiłająnastół,wiedziałem,żeskończyła.
–Przykromizpowodutego,jakNanpotraktowałacię
dzisiaj–powiedziałem.Tobyłozamało.Nansama
powinnająprzeprosić,dotegojednakżadnymsposobem
niemogłemjejzmusić.
–Skądotymwiesz?–spytałaBlaire,wiercącsię
nerwowonakrześle.
–Woodsdomniezadzwonił.Uprzedziłmnie,żeNan
zostaniepoproszonaoopuszczenieklubu,jeślijeszczeraz
będzieniegrzecznawobeckogośzpracowników–
wyjaśniłem.Niechciałem,żeby,kurde,wyszedłna
bohatera,aletakabyłaprawda,aniezamierzałemdodawać
więcejkłamstwdotych,którejużitakbyłymiędzynami.
Blairekiwnęłagłową.Niewydawałosię,żebyzrobiło
tonaniejszczególnewrażenie.Idobrze.Niechciałem,
żebyżywiłajakiekolwiekuczuciadoWoodsa.
–Niepowinnabyłaodzywaćsiędociebiewten
sposób.Rozmawiałemjużznią.Obiecałami,żetosię
więcejniepowtórzy.Alejeślijednaksięzdarzy,powiedz
miotym,proszę.–Toniezupełniebyłaprawda.Nan
niczegominieobiecała.Alemojeostrzeżeniewystarczy.
Wiedziałemotym.
DostrzegłemwoczachBlairerozczarowanie.Wstała
odstołu.
–Dziękuję.Doceniamtengest.Tobardzomiło
ztwojejstrony.Zapewniamcię,żeniezamierzamskarżyć
sięWoodsowi,jeśliNanbędziejeszczewprzyszłości
niegrzecznawobecmnie.Poprostudzisiajwidziałtona
własneoczy–wzięłaswojegodrinka.–Kolacjabyła
wspaniała.Miłobyłomizjeśćtepysznościpodługimdniu
wpracy.Bardzocidziękuję–niepatrzącnamnie,
odwróciłasięiwbiegładodomu.
Cholera.Cojapowiedziałemnietak?Wstałem
iwszedłemzaniądodomu.Tenwieczórniemógłsiętak
zakończyć.Myślałem,żeoszaleję.Blairemusiałaprzestać
takkompletniezbijaćmnieztropu.Przygotowałemtę
kolację,byjąprzeprosićzamojebeznadziejnezachowanie
poprzedniegowieczoru,noidlatego,żechciałemcośdla
niejzrobić.Zadbaćonią.
Myłaswójtalerzwzlewie,awidokjejzgarbionych
ramionsprawił,żeścisnęłomisięserce.
–Blaire–powiedziałem,obejmującjąodtyłu.Jej
zapachuderzyłmidogłowyimusiałemzamknąćoczy,
żebymniecałkiemniezamroczyło.Kurde,jakcudownie.
–ToniebyłapróbaprzeproszeniacięzaNan.
Chciałemcięprzeprosićwewłasnymimieniu.Przykromi
zpowoduubiegłegowieczoru.Przezcałąnocleżałem
włóżkuiżałowałem,żeniemacięobokmnie.Żałowałem,
żetakcięodepchnąłem.Bojatakwłaśnierobię,Blaire.
Odpychamludzi.Tomójmechanizmobronny.Aleciebie
niechcęodpychać.–Niewiedziałem,jakinaczejmamjej
towytłumaczyć.
Oparłasięomnietrochę,coprzyjąłemjakozielone
światło.
Odgarnąłemwłosyopadającejejnaramię
iprzyłożyłemustadotejjejciepłej,delikatnejskóry.
–Proszę.Wybaczmi,Blaire.Dajmijeszczejedną
szansę.Pragnętego.Pragnęciebie.
Odetchnęłagłębokoiodwróciłasięwmojąstronę.
Podniosłaręceizarzuciłamijenaszyję.Tepiękne
niebieskieoczypatrzyłyprostonamnie.
–Wybaczęcipodjednymwarunkiem–powiedziała
cicho.
–Okej–odparłem.Dałbymjej,kurde,wszystko.
–Chcębyćdzisiajztobą.Konieczflirtowaniem.
Dośćczekania.
Nietegosięspodziewałem,aletak.Tegowłaśnie
chciałem.
–Dodiabła,tak–odparłemiprzyciągnąłemjądo
siebie,żebymogławtulićsięwemnie.Tobyłoto.
TerazjużBlairebędziemoja.Będęoniąwalczył,jeśli
będęmusiał.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIERWSZY
Nigdynieprzepadałemzacałowaniem.Rzadkoto
robiłem.Wiedzącjednak,jakczystesąustaBlaireijak
cudownewsmaku,zupełnietraciłemgłowę,kiedymoje
wargidotykałyjejwarg.Niemogłemsięniąnasycić.
Ująłemjejtwarzwdłonieipożerałemją.Głos
wmojejgłowieupominałmnie,żebymzwolnił.Żebymjej
niewystraszyłanizabardzosięnieśpieszył,ale,Boże,
mojeustaniechciałysłuchać.Smakcoronynajejjęzyku,
gdydotknąłemgomoim,sprawił,żemójapetytjeszcze
wzrósł.SmakpiwazlimonkąwustachBlairebył
niesamowity.Kiedypoczułakolczykwmoimjęzyku,
pociągnęłamniezawłosyztyługłowyiwydałacichyjęk.
Kurde,musiałemzwolnić.Niemogłemwziąćjejprzy
zlewie.Potrzebowałałóżkaidługiejgrywstępnej.Nie
chciałemsprawićjejbólu.Zanicniechciałemjej
skrzywdzić.Odsunąłemsięodrobinęodjejust.Cudownie
byłoczućjejciepłyoddechnamojejtwarzy.
–Chodźzemnąnagórę.Chcęcipokazaćmójpokój–
uśmiechnąłemsięszeroko.–Imojełóżko–dodałem.
Kiwnęłagłową,amnienietrzebabyłonicwięcej.
Zabrałemdłoniezjejtwarzyichwyciłemjązarękę.
Zabioręjąnagórę.WprzypadkuBlairenieobowiązywały
żadnereguły.Znajdowałasięnawyższympoziomie,była
ponadwszelkimiregułamidotyczącymimoichstosunków
zkobietami.Poprostujejpragnąłem.
Pociągnąłemjązarękęwstronęschodów,chcącjak
najszybciejwrócićdocałowaniajejust.Gdydoszliśmyna
pierwszepiętro,obejrzałemsię,awidokjejzaróżowionych
policzkówsprawił,żesięzłamałem.Tylkotenjedenraz,
powiedziałemsobie,poczymprzycisnąłemjądo
najbliższejścianyiskubnąłemjejdolnąwargę,polizałem
jąiznówprzywarłemdojejust.
Poddałamisiębezoporów,ajabyłemniemalpewien,
żemógłbymzrobićjejdobrzewłaśnieteraz,tutaj.
Ukląkłbymicałowałjąmiędzynogami,ażzaczęłaby
wykrzykiwaćmojeimię.Alenie.Nie.Zrobimytowmoim
łóżku.
Oderwałemsięodniejiwziąłemgłębokiwdech,
usiłującsięuspokoić.
–Jeszczetylkojednopiętro–powiedziałem,bardziej
dosiebie,niżdoniej.Następniewziąłemjązarękę
ipoprowadziłemkorytarzemdodrzwi,zaktórymi
znajdowałysięschodydomojegopokoju.Wyjąłem
zkieszeniklucz.Zawszezamykałemmójpokójnaklucz.
Lubiłemmiećgotylkodlasiebie.Wiedzieć,żeniktnie
możetamwejść,jeśligoniezaproszę.
Drzwiotworzyłysię,ajaodsunąłemsięigestem
pokazałemBlaire,byszłaprzodem.Pragnienie,by
zobaczyćjąwmoimpokoju,wśródmoichrzeczyidzielić
zniątowszystko,byłoniemaltaksamoprzemożne,jak
pragnienie,byzobaczyćjąwmoimłóżku.Nagą.
Naostatnimschodkuzatrzymałasięiwciągnęła
gwałtowniepowietrze.Jakodzieckozakochałemsię
właśniewtymwidokuwodyzokiensięgającychod
podłogidosufitu.
–Towłaśniezpowodutegopokojuwymogłemna
matce,żebykupiłatendom.Jużjakodziesięciolatek
wiedziałem,żetenpokójjestwyjątkowy–powiedziałem,
otaczającBlaireramionami.Cieszyłemsię,żemożego
zobaczyć.Iżenaniejteżrobitakiewrażenie.
–Jestniesamowity–powiedziałazpodziwem.
Byłniesamowity.Aledziękitemu,żeBlairebyłatu
zemną,stałsięjeszczewspanialszy.
–Zadzwoniłemwtedydotatyipowiedziałemmu,że
znalazłemdom,wktórymchcęzamieszkać.Przesłałmatce
pieniądze,aonagokupiła.Spodobałojejsięjego
położenie,więctutajwłaśniespędzaliśmywakacje.Matka
mawłasnydomwAtlancie,alewolibyćtutaj.
–Janigdyniechciałabymstądwyjeżdżać–
powiedziałaBlaire.
Uśmiechnąłemsięipocałowałemdelikatnąskóręjej
ucha,poczymwyszeptałem.
–Ach,aleniewidziałaśjeszczemojejchatkiwVail
animojegomieszkanianaManhattanie.–Alezobaczy.
Zamierzałemjązabraćrównieżtam.
Nigdynielubiłemdzielićzinnymimojegoosobistego
życiaaniprzestrzeniinierobiłemtego,alewprzypadku
Blaireniczegoniepragnąłembardziej.Nawetgdybym
miałjątylkoprzytulać,chciałem,żebybyłatudziśzemną.
Obróciłemjąwstronęogromnegołóżkazprawej
strony,którezajmowałowiększączęśćścianywgłębi.
–Atomojełóżko–powiedziałem,obejmującjąza
biodraiprzesuwającsięwrazzniąwstronęłóżka.
Czułem,żeBlairestajesięspięta.Denerwowałasię.
Rozmawiaćotymirzeczywiścieznaleźćsięwmoim
pokojuipatrzećnamojełóżko,tobyłydwiecałkiemróżne
rzeczy.Pragnąłemjejbardziej,niżpragnąłemkolejnego
oddechu,aleniezamierzałemjejdoniczegozmuszać.
–Blaire,nawetjeślibędziemysiętylkocałowaćalbo
poprostuleżećirozmawiać,nicnieszkodzi.Chciałempo
prostu,żebyśtuprzyszła.Ibyłabliskomnie.
Odwróciłasiędomnie.
–Niemówiszserio.Widziałamcięwakcji,Rushu
Finlayu.Nieprzyprowadzaszdziewczyndoswojego
pokojupoto,żebytylkorozmawiać–próbowała
powiedziećtożartobliwymtonem,aleniebardzojej
wyszło.Niepewnośćwjejgłosieporaziłamnie.Czyżby
przyszłatutaj,sądząc,żejestjednąztychdziewczyn,
zktórymisiępieprzę,apotemodsyłamdodomu?Cholera.
Jakmiałemjąprzekonać,żemiędzynamijestcoświęcej?
Dużowięcej.Żeonaznaczniewięcejdlamnieznaczy.
–Wcalenieprzyprowadzamtudziewczyn,Blaire.
–Pierwszegowieczoru,kiedytuprzyjechałam,
powiedziałeś,żetwojełóżkojestzajęte–odparłaztaką
miną,jakbyprzyłapałamnienakłamstwie.Cholera,była
ślicznaztąmarsowąminką.
–Owszem,ponieważwnimspałem.Nie
przyprowadzamdziewczyndomojegopokoju.Niechcę,
żebyseksbezznaczeniasplugawiłtomiejsce.Kochammój
pokój–wyznałemszczerze.Alejątuprzyprowadziłem.
Czyżbynierozumiała,cotoznaczy?
–Następnegorankatadziewczynanadaltubyła.
Zostawiłeśjąwłóżku,aonazeszłaszukaćcięnadole
wsamejbieliźnie–powiedziałaBlaireostrymtonem.
Wariatka.Niemiałapojęcia,jaknamniedziała.
Pragnącjądotknąć,wsunąłemdłońpodjejbluzkę
ipogłaskałemdelikatnąskórę.Uśmiechnąłemsię,gdy
przeszedłjądreszcz.
–TenpierwszypokójpoprawejnależałdoGranta,
zanimnasirodzicesięrozwiedli.Toterazmójpokój
kawalerski.Tamwłaśniezabieramdziewczyny.Nietutaj.
Nigdytutaj.Tyjesteśpierwsza.No,razwtygodniu
wpuszczamtuHenriettę,żebymogłaposprzątać,ale
przysięgamci,żenigdydoniczegomiędzynaminiedoszło
–wyjaśniłem,uśmiechającsiędoniejszelmowsko.
–Pocałujmnie,proszę–powiedziała,poczym
chwyciłamniezaramionaipodciągnęłasię,żebyzbliżyć
swojeustadomoich,nieczekającnamojąreakcję.
Wżyciuniesłyszałemsłodszejprośby.„Pocałujmnie,
proszę”.Cholera,tadziewczynamniewykończy.
Chciałem,żebybyłamoja.Żebyjejciałoznałotylkomnie.
Wpełni.
Popchnąłemjądelikatnie,położyłemjąnałóżku
irozchyliłemjejnogi,żebymmógłułożyćsięmiędzynimi,
nieprzerywającnajsłodszegopocałunkuwmoimżyciu.
Blairechwyciłamniezakoszulęswoimimałymi
piąstkami,jakbychciałajązemniezedrzeć.Skoromoja
dziewczynachciałapołożyćdłonienamojejpiersi,ułatwię
jejtoodrazu.
Oderwałemsięodniejtylkonatyle,żebyściągnąć
koszulkęprzezgłowęiznówprzywrzećdojejust.
Mógłbymcałowaćteustagodzinami.Musiałemzaciskać
pięścinapościeli,żebynierozebraćjejdonaga,gdyona
badałamojeciało.Każdedotknięciejejdłonistawałosię
corazśmielsze.Zaczęłaodwodzeniadłońmipomoich
ramionach,jejdotykbyłniemaltaklekkijakpiórko.Teraz
jednakprzesuwałanimipomojejpiersi,jakbyniemogła
siętymnacieszyć.Kiedypotarłakciukamibrodawki,
przysięgamnaBoga,omalodtegonieoszalałem.
Jateżchciałemdotknąćjejpiersi.Tychjejmałych
twardychróżowychsutków.Oderwałamustaodjejwarg,
rozpiąłemjejbluzkęirozchyliłem.Niemiałem
cierpliwości,bycałkiemjązdejmować.Musiałemwłożyć
jejsutekdoust.Teraz.Już.Kiedyzsunąłemstanik,
uwalniającdwiepełne,jędrnepiersi,rzuciłemsięnanie
niczymgłodujący.Polizałemje,żebyusłyszeć,jakBlaire
pojękuję,poczymzacząłemssaćjezcałejsiły.Blaire
szarpnęłasiępodemną.
Niebyłajeszczenatogotowa,ajazadrżałem
istarałemsięzłapaćoddech,gdyBlairekrzyknęła,czując
jakmójptaknapieranajejspragnionącipkę.Będzie
nabrzmiałaigorąca.Chciałemjejskosztować.Smakowała
taksłodkonamoimpalcu.Rozpiąłemsuwakjejspódniczki
iściągnąłemjązBlairerazemzmajtkami,niespuszczając
wzrokuzjejtwarzy.Jeślizaczniesiędenerwować,będę
musiałzwolnićtempo.Niechciałemjejprzestraszyć.
Rozchyliłaustaioddychałaciężko,przyglądającsię,co
robię.Całkowitaufnośćwjejspojrzeniurozłożyłamnie
kompletnie.Chciałemnatychmiastwszystkozniejzdjąć.
Zgiętympalcemdałemjejznak,byusiadła.Zrobiłato
zochotą,ajaszybkopozbyłemsiębluzkiistanika,
zostawiającjejnieziemskopiękneciałocałkiemnagie.
Byłacałamoja.Towszystkobyłomoje.Żadenmężczyzna
jejniedotykał…aniniewidziałtakiej.Cholera.Ogarnęło
mniewzruszenie,gdytakjejsięprzyglądałem.
–Twojenagieciałowmoimłóżkujestjeszcze
bardziejniewiarygodniepiękne,niżsądziłem…amożesz
miwierzyć,myślałemotym.Wielerazy.
Oczyjejrozbłysły,ajauśmiechnąłemsiędosiebie.
Blairelubiła,jakdoniejmówię.Potrzebowałapochwał.
Oczywiście,żetak.Brakowałojejpewnościsiebie.To
wszystkobyłodlaniejnowe.Dopilnuję,żebymiała
świadomość,jakajestniesamowiciedoskonała.Znów
nachyliłemsięnadniąiprzycisnąłemmojąnabrzmiałą
męskośćdojejnagiejterazcipki.
–Tak!Proszę!–wykrzyknęłaipodrapałamniepo
plecach.Byłagotowanacoświęcej.Bałemsię,żezacznie
panikować,kiedyzrozumie,gdziezamierzamjącałować.
Chciałem,żebybyłarozgrzanaichętna,więcbędzie
musiałamipozwolić.
Zjeżdżająccorazniżej,całowałemjejpłaskibrzuch,
apotemniemalcałkiemgładkiwzgórek,którypachniał
oszałamiająco.Uniosłemwzrokkujejtwarzyizłowiłem
jejspojrzenie,poczymwysunąłemjęzykipowiodłemnim
bezpośredniopobardzospuchniętejłechtaczce.Krzyk
Blairesprawił,żemójptakzacząłpulsować,aonawygięła
ciałowłukizacisnęłaręcenaprześcieradle.
–Boże,jesteśsłodka–wyszeptałemzustamitużprzy
niej.Chybasięuzależnięodtegosmaku.Jasnacholera,
byłobosko.
–Rush,proszę–pisnęła.
Przestałemlizać.
–Ocoprosisz,kotku?Powiedzmi,czegochcesz.–
Potrząsnęłagłową.Oczymiałazaciśnięte,jakbyniemogła
złapaćtchu.–Chcęusłyszeć,jaktomówisz,Blaire–
powiedziałem.Chciałemusłyszećtenieprzyzwoitesłowa
zjejust.Niepowinienemjejdotegozmuszać,ale,cholera,
takbardzochciałemtousłyszeć.
–Proszę,poliżmniejeszcze–powiedziała,szlochając
rozpaczliwie.
Cholera,byłojeszczelepiej,niżmogłemsię
spodziewać.Niebyłempewien,czywytrzymamjedną
sekundę,kiedyjużsięwniązanurzę.Zacząłemsmagać
językiemjejszparkęzprawdziwąprzyjemnością.Gdyby
tylkowiedziała,jakąmanademnąwładzę.Zrobiłbymdla
niejwszystko.Wystarczyłbyjedengrymastychjej
ślicznychusteczek,amiałabymnienakolanach,między
jejnogami.Będętouwielbiał.
Blairezadrżałaiwykrzyknęłamojeimię,przyciskając
dosiebiemojągłowę,jakbymzamierzałprzerwaćto,co
robiłem.Kiedyjużosiągnęłaspełnienieiniepotrzebowała
mniedłużej,sięgnąłempokondomleżącyprzyłóżku
iotworzyłemgo.Blairepowoliotworzyłaoczy.Chciałem
jejpozwolićrozkoszowaćsiętąbłogością,którąteraz
czuła,aleniemogłem.Musiałemwniąwejść.
Arozluźnieniepoorgazmiezłagodziból,którymogłemjej
sprawić.
–Mamjużkondom.Muszęznaleźćsięwtobie–
wyszeptałemjejdoucha,poruszającsięmiędzynogami
iprzesuwającczubkiempenisapojejwilgotnejszparce.–
Jasnacholera,jesteśtakamokra.Trudnomibędzienie
wejśćwciebiedokońca.Postaramsięzrobićtopowoli.
Obiecuję.–Niechciałem,żebyjąbolało.Cholera,
chciałem,żebyjejteżbyłodobrze,bodlamniebędzieto
najwyższypoziomnieba.
Blaireniespięłasiętak,jaksiętegospodziewałem.
Jęczałatylkoiporuszałasiępodemną,gdypowolutku
zacząłemsięwniąwsuwać.Jejciałościskałomnie
iwciągałodośrodkaniczympompassąca.Cholera!
–Nieruszajsię.Proszę,kotku,nieruszajsię–
błagałemją.Boże,niemogłemzrobićjejkrzywdy,aletak
bardzochciałemwejśćwniądokońca.Napotkałem
barierę,którejsięspodziewałemizatrzymałemsię.Blaire
zrozumiałatoiwreszciepoczułempodsobąjejnapięcie–
dotarłemtam.–Zrobiętoszybko,alepotemprzestanę,jak
jużbędęwśrodku,żebyśmogłasiędomnieprzyzwyczaić.
Objąłemjąwpasieizamknąłemoczy,żebynaniąnie
patrzeć.Niepanowałemnadsobą,kiedywidziałemjej
twarz.Opanowanie.Musiałemnadsobązapanować.Boże,
pragnąłemwejśćjużwniącałkiem.Jednympchnięciem
przebiłemcienkąbłonkęizanurzyłemsięwaksamitny
tunel,jakiegonigdynieznałem.Mójptakbyłtakmocno
ściśnięty,żeniemogłemoddychać.Usiłujączłapać
oddech,
leżałem
nieruchomo.
Będzie
musiała
przyzwyczaićsiędomnie.Aletakbardzopragnąłemjuż
sięporuszyć;chciałemjąwypełnić.
–Wporządku,wszystkowporządku–szepnęła
Blaire.
Zmusiłemsiędootwarciaoczuipopatrzyłemnanią.
Musiałemmiećpewność,żeniemówitakzewzględuna
mnie.Niemogłemjużwięcejsprawiaćjejbólu.
–Jesteśpewna?Bo,kotku,takbardzochcęsię
poruszyć.
Kiwnęłagłową,ajawpatrywałemsięwjejtwarz,gdy
wysunąłemsiętrochę,poczymznówwniązapadłem.
–Boli?–spytałem,przywołującwszystkiesiły,żeby
sięwstrzymaćipoczekać.
–Nie.Podobamisię–powiedziałazpodnieceniem
woczach.
Niebyłempewien,czypowinienemjejwierzyć,ale
zacząłemsięruszać.Musiałem.Mójcholernykutas
krzyczałnamnie,żebymsięruszał.Nigdyjeszczenie
odczuwałemażtakiejprzyjemności.Blairejęknęła,amnie
sercezałomotałowpiersi.Jasnacholera,onatolubiła.
–Podobacisię?
–Tak.Tobardzoprzyjemne.
Boże,tak.Nicjejniebyło.Niemusiałemsię
powstrzymywać.Odchyliłemgłowędotyłu,azmojej
piersiwyrwałsięjękrozkoszy,gdyzacząłemsięwniej
poruszać.Przesuwałemsięwgóręiwdółtejpompy
ssącej,którawciągałamniedośrodkatak,jakbyoniczym
innymniemarzyła.
Blaireuniosłabiodraichwyciłamniezaramiona,
wychodzącnaprzeciwmoimdźgnięciom.Skądona,do
diabła,wiedziała,jaktorobić?
–Tak,Boże,jesteśniesamowita.Takaciasna.Blaire,
jesteśtakacudownieciasna–pochwaliłemją.Chciałem,
żebywiedziała,jakietodlamnieniesamowite
doświadczenie.
Uniosłanogiiobjęłamnienimi,otwierającsięszerzej
przedemną.Zanurzyłemsięjeszczegłębiejwtojejciepło
izacząłemdygotać.Zarazbędękończył.Doszedłemdo
kresu.Niemogłemjużtegodłużejwytrzymać.
–Dochodzisz,kotku?–spytałemją.Chciałem,żeby
szczytowałarazemzemną.
–Chybatak–odparła,dyszącciężkoimocniej
ściskającmojeramiona.
Niezamierzałemkończyćbezniej,dodiabła.
Chciałem,żebyprzeżywałatorazemzemną.Opuściłem
rękęimusnąłemkciukiemjejłechtaczkę.Wrażliwypłatek
nabrzmiałpodmoimdotknięciem.
–Ach!Tak,właśnietak!–wykrzyknęłaBlaireijej
ciałonaprężyłosiępodemną,wstrząsanefalamirozkoszy.
Niebyłempewien,cojakrzyczałem,alezmojejpiersi
wyrwałsięryk,gdynajbardziejniesamowitedoznanie
wmoimżyciuwstrząsnęłomoimciałem,przenoszącmnie
wrejony,októrychistnieniuniemiałempojęcia.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDRUGI
Czyżbymprzedchwiląstraciłprzytomność?Cholera.
Tobyło…tobyło…niemiałemsłównaokreślenietego,
cosięwłaśniestało.NadalleżałemnaBlaire,
prawdopodobnieprzyduszającją,chociażcałyczasmocno
obejmowałamnierękami.Niepróbowałamnieodepchnąć.
Niechciałemzniejwychodzić.Wniejczułemsięjak
wdomu.Aledopierocoodebrałemjejdziewictwo
iwpewnym
momenciesamstraciłemprzytym
świadomość.
Wycofałemsię,aonaprzytuliłamniemocniej.Nie
zdawałasobiesprawy,jakwielkądałamiprzyjemność.
Byłomimiło,żechciałamiećmnieblisko.
–Zarazwrócę.Muszęnajpierwzadbaćociebie–
powiedziałem,całującjądelikatnie,poczymwstałem
iruszyłemwstronęłazienki.
Nieprzejmowałemsięubieraniem.Widziałamniejuż
terazcałego.Jakośchybatozniesie.Wziąłemmyjkę
izamoczyłemjąwgorącejwodzie,żebymiećpewność,że
będzieprzyjemnieciepła.MusiałemumyćBlaire.Ichociaż
najchętniejznówbymsięzniąkochał,onapotrzebowała
trochęczasu.
Wróciłemdopokoju,Blairepopatrzyłamiwoczy,po
czymopuściławzrokniżej.Zrobiławielkieoczy
izaczerwieniałasię.
–Terazmisiętuniewstydź–droczyłemsięznią.
Dotknąłemjejkolanaiodchyliłemnieco.Niepomagała
mi.–Rozchylnogi–poleciłemiznówdelikatnietrąciłem
jąwkolano.–Niezabardzo–dodałem.Poprostu
potrzebowałemlepszegodostępu.
Niewielkasmugakrwinajejróżowychfałdkach
sprawiła,żezwierzęwemniezaryczałozsatysfakcją.To
byłomojedzieło.Jategodokonałem.Nikogotamprzede
mnąniebyło.Byłempopieprzony,alenicniemogłemnato
poradzić.Samamyśl,żektokolwiekinnymiałbyją
kiedykolwiekdotknąć,doprowadzałamniedoobłędu.
–Boli?–spytałem,obmywającnajdelikatniej,jak
umiałem.Chciałemjątampocałowaćdlaukojenia
ewentualnegobólu,aleniebyłempewien,czyjestjużnato
gotowa.
Kiedybyłajużrównienieskalanajakprzedtem,
przestałemjąobmywaćiwrzuciłemmyjkędokoszana
śmieci.Przyszłapora,bymjąprzytulił,sycącsię
świadomością,żejestmoja.Położyłemsięobokniej
iotoczyłemjąramionami.
–Myślałam,żenieprzepadaszzaprzytulaniem,Rush
–powiedziałaBlaire,wdychającswoimmałymnoskiem
zapachskórynamojejszyi.
–Botakbyło.Aleztobąjestinaczej.Jesteśmoim
wyjątkiem–trudnobyłobyoprawdziwszesłowa.Blaire
byłamoimjedynymwyjątkiem.Izawszenimbędzie.
Naciągnąłemnanaskoc,poczymułożyłemsobiejejgłowę
napiersi.Potrzebowałaodpoczynku,ajamiałemochotęją
przytulać–żebytęzaborcząbestię,któraobudziłasięwe
mnie,nasycićpoczuciem,żeBlairejestbezpiecznaumego
boku.
Minęłozaledwiekilkaminut,gdyoddechBlairestał
sięwolniejszy,auściskjejramionzelżał.Była
wyczerpana.Pracowałacałydzień,apotemjeszcze…to.
Uśmiechnąłemsię,zamknąłemoczyiwdychałemjej
zapach.Tęchwilępsułjedynielęk,żeBlaireodejdzieode
mnie,kiedyodkryjeprawdę.Odpędziłemtemyśli.Blaire
mniepokocha.Sprawię,żezakochasięwemnie.
Apotem…potemmniewysłuchaimiwybaczy.Musiała.
Obudziłemsięistwierdziłem,żenadalmamtużprzy
sobiejejnagie,delikatne,piękneciało.Słońceprzenikało
przezżaluzje.Niedbałemoto,któragodzina,wiedziałem
jednak,żedlaBlairemiałotoznaczenie.Chciałem,żeby
byłatuzemną,alemojepragnieniasięnieliczyły.Ważna
byłaBlaire.Aonaniechciałabyspóźnićsiędopracy.Nie
pozwoliłobyjejnatopoczucieobowiązku.Musiałemją
obudzić,chociażwolałbympozwolićjejspaćwmoich
objęciach.
Wziąłemgłębokiwdechijejzapachuderzyłmido
głowy.Wspomnienieinnegojejzapachusprawiło,żemój
nawpółwzwiedzionyptakzrobiłsięcałkiemtwardy.Nie
zamierzałemskłaniaćjejdoczegoś,copowczorajszej
nocymogłobybyćbolesne,alemógłbymdaćjejodrobinę
przyjemności,aprzyokazjizłagodzićtrochęwłasny
apetyt.
Zsunąłemsięwdółłóżka,ująłemjednązjejślicznych
stópekipocałowałemjąwpodbicie.Nieporuszyłasię.
Uśmiechnąłemsięiwytyczyłemszlakzpocałunków
wgóręjejłydkiizpowrotemwdół,odczasudoczasu
smakującjejskórę.
Blairezaczęłasięprzeciągaćiporuszać.Najpierw
tylkotrochę,aleodrazusięzorientowałem,kiedysię
obudziła.Powolne,swobodneruchyustały,aoczy
otworzyłysięgwałtownie.Wdalszymciągucałowałemjej
nogęiprzyglądałemsięzuśmiechemjejzaspanejtwarzy.
–Sątwojeoczy.Jużzaczynałemsięzastanawiać,ile
jeszczebędęmusiałcięcałować,żebyśsięobudziła.Nie
żebymmiałcośprzeciwkocałowaniucięwyżej,aleto
prowadziłobydokolejnegoniesamowitegoseksu,awtej
chwilimasztylkodwadzieściaminut,żebywyruszyćdo
pracy.
Blaireotworzyłaszerokooczyiusiadłanałóżkutak
szybko,żemusiałempuścićjejnogę.Wiedziałem,żenie
będziechciałazawalićpracy.
–Maszjeszczeczas.Przygotujęcicośdojedzenia,
atysięwyszykuj–powiedziałem.Miałemochotęspędzić
czasśniadaniamiędzyjejnogami,alewtymmomencie
potrzebyRushaniebyłynajważniejsze.
–Dziękuję,aleniemusisz.Przekąszęcośwpracy–
powiedziałaiczerwieniącsię,zakryłakocemnagiepiersi.
Czułakochankazubiegłejnocyzniknęła,zastąpiłają
nerwowa,niepewnasiebiedziewczyna.Cojazrobiłemnie
tak?
–Chcę,żebyśzjadłatutaj.Proszę–powiedziałem,
przypatrującjejsięuważnie.
Nieśmiałybłyskwjejoczachdałmidozrozumienia,
żepotrzebowałatousłyszeć.Czyżbypotrzebowałatakich
zapewnieńzmojejstrony?
–Dobrze–powiedziała.–Muszęiśćdomojego
pokojuiwziąćprysznic–nadalwydawałasię
zdenerwowana.
Chciałem,żebyzostałatutajikorzystałazmoich
rzeczy.Ale…niechtam.
–Jestemrozdarty,bochciałbym,żebyśwzięła
prysznictutaj,aleniesądzę,żezdołałbymodejść,wiedząc,
żejesteśnagainamydlonawmojejłazience.Chciałbym
dociebiedołączyć–przyznałem.
–Brzmibardzokusząco,alespóźniłabymsiędopracy
–odparłaBlaireznikłymuśmieszkiem.
–Maszrację.Powinnaśpójśćdoswojegopokoju.–
Rozejrzałasięzaswoimiubraniami.Chciałem,żebytego
rankaubrałasięwcośmojego.Kiedybędziewychodzić
zmojegopokoju,wyglądającjakrozczochranyanioł,
chciałem,żebymojakoszulkadotykałajejciała,tegociała,
którenależałodomnie.–Włóżto.Dzisiajprzychodzi
Henrietta.Powiemjej,żebywyprałaiwyprasowałatwoje
wczorajszeubrania–powiedziałem,podającjejkoszulkę,
którąnosiłemwczoraj.
Niespierałasięzemną.Niebyłemwstanieodwrócić
wzroku,kiedywkładałamojąkoszulkęprzezgłowę;
puściłakocdopierowtedy,gdybyłajużpewna,żenie
zobaczęjejpiersi.Najwyraźniejfakt,żewczorajssałemje
ilizałemjakszalony,niemiałdlaniejżadnegoznaczenia.
Dzisiajranozasłaniałasięprzedemną.
–Aterazwstań.Chcęcisięprzyjrzeć–powiedziałem,
chcącjązobaczyćwmojejkoszulce.Zamierzałemwypalić
sobietenwidoknazawszewmoimmózgu.
Wstała,koszulkaopadłajejażnauda.Wiedząc,żepod
spodemjestcałkiemgołaiżezłatwościąmógłbym
podnieśćjąirozchylićjejnogi,postanowiłemrazjeszcze
przemyślećmojeplanynadziś.–Niemożeszzadzwonić
ipowiedzieć,żejesteśchora?–spytałem,spoglądającna
niąznadzieją.
–Niejestemchora–odparła,marszczącbrwi.
–Jesteśpewna?Bojachybamamgorączkę–
zażartowałem,wychodzączłóżkaibiorącjąwramiona.–
Tanocbyłaniesamowita–przycisnąłemnosdojej
włosów.
Objęłamniewpasieiuścisnęłamocno.
–Muszędziśpracować.Czekająnamnie.
TakabyłaBlaire.Niezamierzałakłamaćaniunikać
obowiązków.Tobyłajednazwielurzeczy,któretakmnie
wniejpociągały.Wypuściłemjązobjęćiodsunąłemsię
okrok.
–Wiem.Leć,Blaire.Zabierztentwójsłodkityłeczek
nadółiszykujsiędopracy.Niemogęobiecać,żepozwolę
cistądwyjść,jeślibędzieszdłużejtustała,wyglądająctak,
jakwyglądasz.
Rozpromieniłasięipośpiesznieruszyławstronę
schodów.Słyszałemjeszczejejśmiech,gdytakstałem
iuśmiechałemsięjakgłupi.
Wykąpałemsięiubrałemszybko,poczym
zadzwoniłemdoJace’a.NiechciałempytaćBlaire
orozkładjejzajęć,alepotrzebowałemjakiejśwymówki,
żebybyćwklubie.Nigdytamniechodziłem,oileNannie
chciałaumówićsięzemnąnapartyjkęgolfaalbona
kolację.
–Halo?–odezwałsięJace,wyraźniezdziwiony,żedo
niegodzwonię.
–Hej.Graciedzisiajwgolfa?–spytałem.
–Mmm,tak.Gramycodziennie.Przecieżwiesz.
–Chciałbymdowasdołączyć–powiedziałem.
–Będzieszgraćwgolfa?–zdumiałsię.
Nierozumiałem,cowtymtakiegoniezwykłego.
Grałemjużznimiwcześniej.Odczasudoczasugrywałem
teżzNanalbozGrantem.
–Tak,aboco?–spytałem.
Jacezachichotał.
–Dobra,jasne.Niegrałeśznamiodwieków.Cocisię
dzisiajstało?NormalnieNanalboGrantmuszącięsiłą
zaciągnąćnapolegolfowe.
Niezamierzałemnatoodpowiadać.Niechciałem,
żebywyrobiłsobieniewłaściwezdanienatematBlaire.
Powinnipoprostuzobaczyćmnierazemznią.Jużja
zadbamoto,żebywszyscywiedzieli,jakbardzoBlairejest
niedostępna.
–Poprostumamochotępograć–odparłem.
–Wporządku.Toprzyjdźnawpółdodwunastej.
Woodsmusibyćpopołudniunazebraniuzeswoimojcem,
więcdziśgramywcześnie.
Niepowiedziałem,żewiększośćludzizawczesną
poręnapartyjkęgolfauważaszóstączysiódmąrano.Nie
wpółdodwunastej.
–Dzięki.Todozobaczenia.
Zszedłemnadół,żebyzobaczyć,czyBlairejuż
wyszła.Niezdążyłabyjeszczeubraćsięizjeść.Nie,jeśli
wzięłaprysznic.Otworzyłemdrzwiupodnóżamoich
schodówispojrzałemwprawo.DrzwidopokojuBlaire
byłyotwarte.Niebyłojejtam.Światłabyłypogaszone.
Zbiegłemnaparterpodwastopnienaraz,wnadziei,że
zdążęjąjeszczezłapaćidostaćbuziakanapożegnanie.
Stałaprzybarku,zmiseczkąpłatkówwdłoniiłyżeczką
uniesionądoust.Jadła.Dobrze.
–Nieprzeszkadzajsobie–powiedziałem,podchodząc
doekspresudokawy,boniechciałemjejspłoszyć.
Wydawałasiętakanerwowa.–Pracujeszdzisiaj
wrestauracji?–spytałem.
Pokręciłagłową,poczymprzełknęła.
–Dzisiajpotrzebująmnienazewnątrz–odparła.
Odwróciłemsięwstronęekspresuiuśmiechnąłemsię.
Czylijątamzobaczę.Kochałem,kurde,golfa.
Zobaczyłem,żejejkomórkależynablacie,ipodniosłem
ją.Blairejużoniejzapomniała.
Włączyłemekspresipatrzyłem,jakBlairepodchodzi
dozlewuzmiseczkąpopłatkach.Zaszedłemjejdrogę
iodebrałemodniejmiseczkę,odstawiającjądozlewuza
moimiplecami.
–Czy…czyczujeszsiędobrze?–spytałem,poczym
opuściłemdłońidelikatniedotknąłemBlairemiędzy
nogami,bomartwiłemsię,żetomiejscebędziejejdziś
doskwierać.Musiałapracowaćnazewnątrzwupaleinie
chciałem,żebyjąbolało.
Zaczerwieniłasięispuściłagłowę.
–Nicminiejest–odparłacicho.
–Gdybyśzostałatutaj,sprawiłbym,żepoczułabyśsię
lepiej–powiedziałem.
Jejoddechstałsięszybszy.
–Niemogę.Muszęiśćdopracy–odparła,unoszącku
mniewzrok.
Wsunąłemkomórkędokieszenijejszortów.
Chciałem,żebycałyczasmiałająprzysobie.
–Niemogęznieśćmyśli,żebędzieciębolało,ajanie
będęmógłnicnatoporadzić–powiedziałem,głaszczącją
delikatnieprzezszorty.
–Muszęsięśpieszyć.Niewzięłamprysznica.To
okropne,wiem,aleniezdążyłabymiwykąpaćsię,izjeść.
Niechciałam,żebyś…Chciałamzjeść,żebyzrobićci
przyjemność–powiedziała.
Niewzięłaprysznica.Orany!Przytknąłemnosdojej
szyiizaciągnąłemsięgłęboko.
–Cholera,Blaire.Uważam,żetocudowne,że
będzieszpachniećmnąprzezcałydzień–wyznałem.
Świadomość,żeniezmyłamniezsiebie,sprawiała,że
mojewewnętrznezwierzęryczałozupojenia.Wymykało
misięspodkontroli.
–Muszęlecieć–powiedziała,odsuwającsięodemnie.
Pomachałamijeszczeipopędziławstronędrzwi.
Dopierokiedyusłyszałem,żezamykająsięzanią,
uświadomiłemsobie,żeniedostałemmojego
pożegnalnegocałusa.Odwróciłamojąuwagętym,żenadal
miałamnienacałymciele.Odtegogłupiegouśmiechu
zaczynałabolećmnietwarz.Wżyciutylesięnie
uśmiechałem,aletadziewczynaciągledawałamijakieś
powody.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYTRZECI
–Dziśznowunawózku?Lubięwidziećcię
wrestauracji,alegdyjesteśtutaj,grawgolfastajesiędużo
przyjemniejsza–powiedziałWoodsdoBlaire,kiedy
zatrzymaławózekprzypierwszymdołku.
Postanowiłemodrazuprzywołaćgodoporządku.
–Odsuńsię,Woods.Podszedłeśtrochęzablisko–
ostrzegłemgo,idącwichstronę.Blaireodwróciłasię
zaskoczona.Niespodziewałasięmnietutaj.Jużwkrótce
sięprzekona,żeniezdołasięodemnieuwolnić.
–Czylitozjejpowodupostanowiłeśnagleznami
zagrać?–zapytałWoodspoirytowanymtonem.
Niebyłemzainteresowanyudzielaniemmu
odpowiedzi.SkupiłemsięnaBlaire.Czołomiałajuż
zroszonepotem.Byłodziśbardzogorącoibyćmożeźleto
znosiła.Jeśliźlesięczuła,Woodsbędziemusiałzwolnićją
dodomu.Byłemgotówzarzucićjąsobienaramię
iwynieśćstąd,jeślibędzietrzeba.Objąłemjąwpasie
iprzyciągnąłemdosiebiezaborczymgestem,poczym
pochyliłemgłowę,bymócwyszeptaćjejdoucha:
–Bolicię?
–Nicminiejest–odparła.
Pocałowałemjąwucho,aleniebyłemgotówpuścić
jejtakodrazu.
–Czujesztamnapięcie?Czujesz,żebyłemwtobie?–
spytałem.Bynajmniejniechciałem,żebycierpiała,
pragnąłemjednak,żebymnietamczuła;pamiętała,żetam
byłem.
Kiwnęłagłowąiwtuliłasięwemnie.MałaBlaire
lubiła,gdywygadujętakiesprośności.Będęmusiałotym
pamiętać.
–Todobrze.Cieszęsię,żeczujesz,żebyłemwtobie–
powiedziałem,poczymzmierzyłemWoodsawzrokiem.
Chciałemmiećpewność,żedobrzemniezrozumiał.
–Czułem,żetaksiętoskończy–powiedziałWoods
wyraźniewkurzony.
–Nanjużotymwie?–zapytałJace,aleThad,jeden
zbliskichkumpliWoodsaiJace’a,szturchnąłgo,jakby
chciałgouciszyć.
–ToniejestsprawaNan.Anitwoja–odparłem,
piorunującJace’awzrokiem.PowinienposłuchaćThada
isięprzymknąć.–ZałatwiętozNan.Oniniemieli
oniczympojęcia.
–Przyszedłemtu,żebypograćwgolfa.Nie
rozmawiajmyotymtutaj.Blaire,możepodałabyś
wszystkimdrinkiiruszyładonastępnegodołka–odezwał
sięWoods.
Niepodobałomisię,żetakjejrozkazuje.Robiłto
specjalnie.Lepiej,żebyskurwieluważał.Bobardzo
szybkomogęwybraćsiędogabinetujegotatulka.To
pieniądzeFinlayównapędzałyteninteres.
NiemogłemzrobićtegoprzyBlaire,botobyją
zdenerwowało,alemusiałemjaknajszybciejustawić
Woodsajaknależy.
Blairewysunęłasięzmoichobjęćiposzłapodrinki
dlawszystkich.Podałamicoronę,niepytając,nacomam
ochotę.Woodsowiteżpodałapiwo,aonwsunąłjejdoręki
pieprzonystudolarowybanknot.Widziałemnapięciewjej
ramionach,atakżenerwowespojrzeniewmojąstronę,gdy
pośpieszniechowałabanknotdokieszeni.Niemogłemsię
wkurzaćoto,żedobrzejejpłacił.Byłogostać,ajejsię
należałozato,żepracujedlategożałosnegotypka.
Sukinsyn.
Podszedłemdoniejiwsunąłemjejdokieszenidwa
banknotystudolarowe,poczympocałowałemjąwusta.
ZaznaczyłemmojeprawadoBlaireilepiej,żebydo
tamtychto,kurwa,dotarło.Mrugnąłemdoniej
ipodszedłemdochłopakanoszącegosprzętdogry.Nie
zamierzałempatrzećnaWoodsa,dopókiBlairenie
odjedzie,bojednajegogłupiaminaizłamałbymmuchyba
cholernynos.
Kiedysięobejrzałem,Blairejużodjeżdżała.Wyjąłem
zkieszenikomórkęiwysłałemjejesemesa.
PrzykromizpowoduWoodsa.
Zachowałsięjakdupekimartwiłemsię,żesprawiłjej
przykrość.Byłjejszefem.Chciałem,żebywiedziała,że
cośtakiegojużsięniepowtórzy.
Wporządku.Woodstomójszef.Nicsięniestało.
Czyżbybyłaprzyzwyczajonadotakiegotraktowania?
Wtakimraziebędęmusiałznimpogadać.Itozaraz.
–CzylityiBlaire,hm?Ktobyprzypuszczał…–
powiedziałJace,szczerzącsięjakidiota.
Woodszaśmiałsięgorzko.
Stanąłemtużprzednim.
–Chceszmicośpowiedzieć,Woods?Jeślitak,tozrób
toteraz,śmiało,bojazcałąpewnościąmamcośdo
powiedzeniatobie.
WściekłośćwoczachWoodsaniezdziwiłamnie.Nie
lubił,jakmusięprzypominało,żeniemożemnie
zastraszyć.Potrząsnąłgłowąispojrzałwstronęwózka
Blaire,którywłaśniezniknąłzawzgórzem.
–Onajestzadobranato,żebyśsięzniązabawiał.
Wydawałomisię,żeistniejemożliwość,byśzostawiłją
wspokoju.Onazasługujenadużowięcej,niżmożedostać
odciebie.Gdybydałamiszansę,pokazałbymjej,najakie
traktowaniezasługuje.Alety…–wymierzyłpalecwmoją
pierś.–Ty,Finlay,synrockmana,wystarczy,żekiwniesz
tymswoimpalcemiwszystkielecądociebie,jakmuchy
domiodu.Atywyrzucaszjebezmrugnięciaokiem.Blaire
jestzbytwrażliwa,żebysobieztymporadzić.Niejesttaka
twarda,jakcisięwydaje,docholery!–miałtakąminę,
jakbyzamierzałwalnąćmniepięściąwtwarz.
Tylkodlategopozwoliłemmutamstaćiwrzeszczeć
namnie,żenicnierozumiał.Myślał,żewykorzystywałem
Blaire.Usiłowałjąchronić.Nieudamusięto,bonie
dopuszczęgodoniej,doceniałemjednakfakt,żewidział
to,coja.Blairebyławspaniała.Pchnąłemgolekko,żeby
odsunąłsięodemnie.
–Naprawdęmyślisz,żetknąłbymją,gdybymnie
wiedziałtegowszystkiego?Myślisz,żegroziłbymwłasnej
siostrze,gdybychodziłoobylekogo?Nie.Blaireniejest
dlamniepoprostukolejnądziewczyną.Jestdlamnie
jedyna.To.Moja.Jedyna.
Wypowiadającgłośnotesłowa,zszokowałemnie
tylkowszystkichwokółmnie,alerównieżsiebiesamego.
Onabyłamojąjedyną.
Nigdyniebędęjużchciałżadnejinnej.
Nigdy.
TylkoBlaire.
–Japierdolę–wyszeptałJacezamoimiplecami.–
RushFinlayniemógłpowiedziećtego,comisię
wydawało,żepowiedział.
GniewnespojrzenieWoodsapowoliłagodniało.Kiedy
jużmojesłowaprzebiłysięprzezjegotwardączachę,
zobaczyłem,żenajegotwarzymalujesięnajpierw
niedowierzanie,apotemaprobata.
–Cholera–powiedziałwreszcie.
Cofnąłemsięiwzruszyłemramionami.
–Samtopowiedziałeś.Tyleżewjednymsięmylisz.
Onaniejestwyjątkowa.Jest,kurwa,doskonała–
odwróciłemsię,poczymstanąłemipopatrzyłemnaniego
znacząco.–Ijestmoja–powiedziałemnatyległośno,by
wszyscymnieusłyszeli.Rzucającostrzegawczespojrzenia
równieżtamtymdwóm,którzygapilisięnamnie,jakbym
postradałrozum,powtórzyłem:–Moja.Blairejestmoja.
–Jasssnacholera–wycedziłwkońcuThad.–Chyba
powinienembyłpoświęcaćwięcejuwagitejnowej
dziewczynie.Owinęłasobienajpotężniejszegogracza
wokółpalca.Raju,jestempodwrażeniem.
TymrazemtoJacedałkuksańcaThadowi.
–Przymknijsię–syknął.
–Możepogramytrochęwgolfa–rzuciłem,biorąckij
iruszającwkierunkupodstawki.
***
ZjadłempóźnylunchzGrantem,poczymwyruszyłem
dodomu,żebywziąćprysznicipomyśleć,corobićzBlaire
dziświeczorem.Chociażseksznajdowałsięcholernie
wysokonamojejliściepriorytetów,wiedziałem,żeBlaire
niepowinnanarazieztymprzesadzać.Pozatymchciałem
zniąporozmawiać.Byłotylerzeczy,którychoniejnie
wiedziałem.Chciałemdowiedziećsięoniejwszystkiego.
Chciałemsiedziećisłuchać,jakopowiadamiowszystkim.
Mógłbymjąteżgdzieśzabrać,alebyłemzachłanny.
Niechciałemjeszczeznikimsięniądzielić.Pragnąłem,by
całajejuwagabyłaskupionanamnie.Niechciałem
wiedzieć,żeinniteżnaniąpatrzą.Wolałem,żebyśmybyli
tylkowedwoje.Wmoimdomu.Razem.
Noioczywiściechciałemcałowaćcałejejciało
iznówpoczućsmaktejsłodyczypomiędzyjejnogami.
Najpierwjednakwolałemzniąpogadać.Niechciałem,
żebyłączyłnastylkoseks.Pierwszyrazwżyciubyłem
gotowydopuścićkogośbliżej.Niechciałemwykluczać
Blairezczegokolwiek.Pragnąłem,bymniepokochała.
Jeślimieliśmyprzetrwaćtowszystko,musiałamnie
pokochać.Niewiedziałemjeszcze,jaknibymamjądo
tegoskłonić.Poznaniejejbliżejnapewnotupomoże.Nie
zdobędęsercaBlaire,liżącjejcipkę.Musiałemsamsiebie
upominać,żetomojeuzależnienieodsmakowaniajejnie
możeprzyćmićwszystkiegoinnego.Czyjąkochałem?
Nigdyniebyłemzakochany.Niemógłbympowiedzieć,że
kiedykolwiekkochałemkogośinnego,pozaojcem,Nan
iGrantem.
CzygdybymmiałwybieraćpomiędzyBlaire
aktórymkolwiekznich,wybrałbymją?
Tak.
Czygotówbyłemumrzećwjejobronie?
Tak,cholera.
Czyzdołałbymżyćbezniej?
Nie.Byłbymzdruzgotany.
Czytobyłamiłość?To,codoniejczułem,wydawało
misięznaczniesilniejszeodczegośtakprostego,jak
miłość.
Pukaniedodrzwimojegopokojuwyrwałomnieztych
rozmyślań.Cholera.ToniemógłbyćGrant.Nantu
przyszła.Niebardzomiałemochotęużeraćsięzniąteraz.
Zwlekałemzpodejściemdodrzwi.Zaczęławalićwnie
mocniej.
Otworzyłemgwałtowniedrzwiiujrzałemzapłakaną
twarzmojejsiostry.Niemiałaprawawstępudomojego
pokoju.Nigdyniepowiedziałemjejtegowprost,aletosię
rozumiałosamoprzezsię.Wyszedłemnakorytarz
izamknąłemzasobądrzwi.
Nanwskazywałapokój,wktórymBlairespała…czy
teżraczej,wktórymtrzymałaswojerzeczy.Odtejpory
będziespaćzemną.
–Więctoprawda!Onatamjest.Pozwoliłeśjejsię
wprowadzićnagórę?Czydotegojeszczejąposuwasz?
Czyototuchodzi?Onaniejestażtakaatrakcyjna,Rush.
Przecieżmożeszmiećkażdą,którątylkochcesz.Topo
prostujeszczejednaładnabuzia.Dlaczegoniemogłeśsię
powstrzymać?Czyniemaszżadnejkontrolinadtym
twoimcholernymfiutem?Chybaniejestażtakadobra
włóżku?!
–Przestań!–ryknąłem,zanimpalniecośjeszcze.Nan
przeginała.Byłomiprzykro,żepłakała,alezNanitak
nigdyniebyłowiadomo,czytoprawdziwełzy,czynie.
Niemogłembyćpewien,aleniechciałemprzecież,żeby
cierpiała.Pragnąłemtylko,żebypozwoliłamibyć
szczęśliwym.Żebychoćrazwtymmoimcholernymżyciu
pozwoliłamipodjąćdecyzjęzewzględunamniesamego.
Nienanią.
–Niewrzeszcznamnie!–prawdziwełzynapłynęły
jejdooczuiznówzaczęłapłakać.No,dobra,może
naprawdętakbardzotoprzeżywała.Niekrzyczałemnanią
często.Zazwyczajniewkurzałamnieażtak.–Odkąd…–
pociągnęłanosem.–Odkądonatujest,ciąglenamnie
wrzeszczysz.Bezprzerwy.Niemogę…–przerwałjej
kolejnyszloch.–Niemogętegowytrzymać.Zwróciłeśsię
przeciwkomnie.Zjejpowodu.
ToniebyławinaBlaire.DlaczegoNanniemogłatego
zrozumieć?Całyczaskręciliśmysięwkółko.
Wyciągnąłemdoniejręceiprzytuliłemją.Tamała
dziewczynka,którąopiekowałemsięprzezcałeżycie,
patrzyłanamniezapuchniętymioczami.Miałatylkomnie.
–Przepraszam,żenaciebiewrzeszczałem–
powiedziałem,aonazaczęłałkaćjeszczebardziej,wtulona
wmojąpierś.
–Ja…poprostu…nierozumiem–wyjąkała.
WyznanieNan,żezakochałemsięwBlaire,niebyło
dobrymrozwiązaniem.Popierwsze,niepowiedziałem
jeszczeBlaire,żejąkocham,achciałem,żebyusłyszałato
pierwsza.Podrugie,Nandostałabyszału,gdybymjejto
powiedział.Potrafiławciągujednejsekundyzmienićsię
ze
zrozpaczonej,
szlochającej
istotki
wdzikie,
nieokiełznanetornado.Widziałemtonieraz.
–Tuniechodzioseks.Usiłowałemciwytłumaczyć,
żeBlairewniczymciniezawiniła,żeonateżzostała
skrzywdzona.Niejesteśjedynąofiarą.Niepowinnaś
nienawidzićkogoś,ktocierpiałtaksamo,jakty.Nie
rozumiem,dlaczegoniemożesztegopojąć,Nan.Kocham
cię.Zawszebędęciękochał.Wieszprzecież.Aleniemogę
wybraćciebiekosztemBlaire.Nietymrazem.Tymrazem
prosiszmnieozbytwiele.Niezrezygnujęzniej.
Nanznieruchomiaławmoichobjęciach.Chciałbym
miećnadzieję,żemniesłucha,żecośdoniejdociera,
znałemjednakmojąsiostrę.Tobyłobyzaproste.Trzebaby
znaczniesilniejszejperswazji,żebydałasobiespokój
znienawiścią,którąpielęgnowałaprzezcałeżycie.
–Aniemożeszdaćjejpieniędzyijejodprawić?–
spytałaNancicho,uwalniającsięzmoichobjęć
ikrzyżującręcenapiersiwobronnymgeście.
–Niechcę,żebywyjeżdżała.Ona…onamnie
uszczęśliwia,Nan–dotegomogłemsięprzednią
przyznać.
OczyNanrozbłysłygniewnymogniem,cogroziło
prawdziwympożarem,gdybynabrałapodejrzeń,żeczuję
doBlairecoświęcejniżdoniej.Chociażtoniebyło
całkiemnormalne,Nanspodziewałasię,żeprzezcałe
życiebędziemoimnumeremjeden.Nigdyniezastanawiała
sięnadtym,cosięstanie,jeślikiedyśsięzakocham.Tak
rozpaczliwiepragnęłabyćdlakogośnajważniejszana
świecie,żepostanowiławymóctonamnie.
–Bojesttakądobrądupą?–spytałakwaśno.
Zacisnąłempowiekiiwziąłemgłębokiwdech.
Musiałemzachowaćspokój.Niczegobymniewskórał,
gdybymznówwybuchnął.Kiedyotworzyłemoczy,
wbiłemwzrokwsiostrę.
–Nan.Nieróbtegowięcej.Blaireniejestdlamnie
jakąśtamdupą.Wybijtosobiezgłowy.Onaniemanade
mnąwładzyzpowoduseksu.Tocośdużowięcej.
Nanzesztywniałaiodwróciłagłowęwstronę
otwartychdrzwidopokojuBlaire.
–Nawetjejnieznasz.Dopierojąpoznałeś.Amimoto
woliszjąodemnie–wypaliła.
–Znamją.Odtygodnimieszkamzniąpodjednym
dachem.Niemogłemoderwaćodniejwzroku.
Obserwowałemją.Rozmawiałemznią.Znamją.Ona
jest…Boże,Nan,dziękiniejjestemszczęśliwy.Nie
możeszsięztympogodzić?Odpuśćjej!
Nanniespojrzałanamnieaninicnieodpowiedziała.
Naszestarciedobiegłonaraziekońca,wiedziałemjednak,
żejeszczeniewygrałem.Onajeszczenieskapitulowała.
Staliśmytakwmilczeniuprzezparęminut.Czekałem,
ażmojasiostrajednakcośpowie.Cokolwiekpostanowi,
potrzebowałemdziałaćostrożnie.Nanmogławszystko
zniszczyć.MogłapowiedziećBlaireowszystkim,awtedy
jąstracę.NiemogłemstracićBlaire.
–Chcęzaprosićtuprzyjaciółdziświeczorem–
powiedziałaNan,przenoszącwzrokzpowrotemnamnie.
Wporządku.Zamierzaławymusićnamniekolejną
ztychswoichimprezek.TypowaNan.Potrzebowała
wiedzieć,żenajakimśpoziomienadaljejustąpię.
–Okej–zgodziłemsiębezprotestów.ZabioręBlaire
dosiebie,nagórę,gdziebędziemyzdalaodtłumówgości
ihałasu.
Nankiwnęłagłową,odwróciłasięiposzła.Ityle.Na
razie.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYCZWARTY
Niebyłemwnastrojunaimprezę,alepozwoliłemNan
zaprosićdomnieswoichgości.Powinienembył
przewidzieć,żeztymprzesadzi,skoroniedałemjej
żadnychwytycznych.Niezamierzałemdzisiajpić.
ChciałemspędzićtęnoczBlaire.Choćpoinformowałem
chłopaków,żeBlairejestniedostępna,dziewczynynie
pogodziłysięzfaktem,żejaniejestemjużdowzięcia.
PokręciłemgłowąpodadresemkolejnejkoleżankiNan,
któraprzywszystkichzaproponowała,żezrobimiloda.
SpotkałemsięzGrantemwzrokiemponadgłowami
kłębiącychsięimprezowiczów.Leżałrozwalonyna
kanapie,adziewczyna,którejwcześniejodmówiłem,
prawiejużsiedziałamunakolanach.Przewróciłoczami
ipociągnąłłykpiwa.Poprosiłemgo,żebyprzyszedł
iczuwałnadsytuacją.Niechciałemżadnychzakłóceń.
Zgodziłsiępowarunkiem,żebędziemógłskorzystaćze
swojegodawnegopokoju,jeśliktóraśzdziewczyn
wpadniemuwoko.
Niedbałemoto,cozrobi,oiletylkoniktniebędzie
niepokoiłBlaireimnie.Kiwnąłemgłowąwstronę
dziewczyny,którąwłaśnieodprawiłem.Jeślichciał
łatwego,śmiałegoseksu,byłempewien,żeonastanowiła
dobrywybór.
Uniósłbrwizzaciekawieniemipatrzył,jakta
dziewczynaidziedosalonu.Jazamierzałempójśćnagórę
iczekaćnaBlairewjejpokoju.Powinnaniedługowrócić.
–Idziesznagórę?–spytałaNan.
Kiwnąłemgłową.
–Tak.Grantjesttutaj,gdybyśgopotrzebowała.
–Aona?Onateżbędzienagórze?–spytałaNan,siląc
sięnaobojętnyton.
–Blairebędziezemną.Dobranoc,Nan.Bawsię
dobrzenaswojejimprezie.
Odwróciłasięnapięcieiruszyładokuchni.
ObejrzałemsięnaGranta,aontylkopokręciłgłową.
Wiedział,żeNandajemiwyciskzpowoduBlaire.Miałem
świadomość,żeniepochwalatego,żenadalnicnie
powiedziałemBlaire.Uważał,żepowinienemwyznaćjej
wszystko,zanimsprawyposunąsięzadaleko.
Problemwtym,żepozwoliłemnato,byjużposunęły
sięzadaleko.
***
PokójBlairejużbyłprzesiąkniętyjejzapachem.Nie
zapaliłemświatła.Pociemkulepiejwidziałemksiężycnad
zatoką.Usiadłemnabrzegułóżkaiwdychałemjejzapach,
próbującwtensposóbukoićmojątęsknotę.Będzietulada
chwila.Alejastawałemsięniecierpliwy.Gdybymmógłją
skłonić,żebyprzestałapracowaćipozwoliłamisię
osiebietroszczyć,zrobiłbymto,wiedziałemjednak,żenie
powinienemtegosugerować.Blairedostałabyszału.
Musiałemjąokłamać,żebyzmusićjądoprzyjęcia
pieprzonejkomórki.Nadalzamierzałamipłacićza
korzystaniezjedzeniawmojejkuchni.Musiałemznaleźć
jakiśsposób,żebytepieniądzedoniejwróciły.Coś
wymyślę.Upartakobietachciałaodemnietylkomojego
ciała.Uśmiechnąłemsięnatęmyśl.Niemiałemnic
przeciwkotemu,bydawaćjejmojeciało.Przyjmowała
takżechętniemójjęzyk.Wyraźniejąkręcił.Radosne
oczekiwaniewjejoczach,kiedywidziałakolczyk,było
cholernieseksowne.
Usłyszałem
kroki
iodwróciłem
się
akurat
wmomencie,gdyBlairewchodziładopokoju.Zakryła
ustaobiemadłońmi,bystłumićokrzykprzerażenia,który
zamarłzaraz,kiedyuświadomiłasobie,żetoja.Wstałem
ipodszedłemdoniej.Musiałemjądotknąć.Niemogłem
ztymzwlekaćanichwilidłużej.
–Hej–przywitałemją.
–Hej–odpowiedziała,poczymskrzywiławargi.–Co
tyturobisz?
Agdziemiałbymbyć?
–Czekamnaciebie.Myślałem,żetooczywiste.
Schyliłagłowę,żebyukryćuśmiechzadowolenia,ale
itakzdążyłemgozobaczyć.
–Widzę,żeczekasz.Aleprzecieżmaszgości–
powiedziała.
Jajużonichzapomniałem.Całamojauwagabyła
skupionanaBlaire.
–Toniemoigoście.Uwierzmi,marzyłemopustym
domu–zapewniłemją,poczympołożyłemdłońnajej
policzku.–Chodźzemnąnagórę.Proszę.
Rzuciłatorebkęnałóżko,poczymwsunęłaswojądłoń
wmoją.
–Prowadź.
Udałomisiędoprowadzićjąnaostatnischodek
idopierowtedywziąłemjąwramionaiprzycisnąłemusta
dojejust.Przezcałydzieńmyślałemotym,jakcudownie
smakujeijakuwielbiamczućdotykjejjęzykanamoim.
Objęłamniezaszyję,ochoczoodwzajemniającmój
pocałunek.
Jej
namiętność
dorównywała
mojej
iwiedziałem,żemuszęprzerwaćtoteraz,jeśli
zamierzałemwogóleporozmawiaćzniądziświeczorem.
Oderwałemsięodniej.
–Porozmawiajmy.Najpierwporozmawiajmy.Chcę
zobaczyć,jaksięcieszysziśmiejesz.Chcęwiedzieć,jaki
byłtwójulubionyserialwdzieciństwie,przezkogo
płakałaśwszkoleiplakatyjakichzespołówwieszałaśna
ścianiewtwoimpokoju.Apotemchcęcięznówzobaczyć
nagąwmoimłóżku.
Uśmiechnęłasięipodeszładokanapy.Przedoczami
stanęłymiwizjenagiejBlairenatejwielkiejkanapie
imusiałempotrząsnąćgłową,żebyjeprzegonić.Tegonie
byłowplanie,Rush.
–Spragniona?–zapytałem,otwierająclodówkę,którą
trzymałemwpokoju.
–Chętnienapijęsięzimnejwody.
Zacząłemszykowaćjejszklankęwodyzlodem,
myślącotymwszystkim,czegochciałemsiędowiedzieć.
Iniechodziłomioto,jakwygląda,kiedyszczytuje.
–MoimulubionymserialembyłyPełzaki.
PrzynajmniejrazwtygodniupłakałamprzezKenaNorrisa,
alepotemdoprowadziłdopłaczuValerie,awtedy
wściekłamsięnaniegoigopobiłam.Mojąulubioną
inajbardziejskutecznąformąatakubyłszybkikopniak
wjaja.Iwstydmisięprzyznać,alecałeścianymiałam
powyklejaneplakatamiBackstreetBoys–Blaire
odpowiedziałanawszystkiemojepytania.
Podałemjejwodęiusiadłemobokniejnakanapie.
–KimjestValerie?–spytałem.Nigdyniewspominała
oswoichkoleżankach.Uznałem,żeniemiałaichwielu
zpowoduchorobymamy.
Blairewyraźniesięspięłaimojaciekawośćjeszcze
wzrosła.CzytaValeriezrobiłajejcośzłego?
–Valeriebyłamojąsiostrąbliźniaczką.Czterylata
temuzginęławwypadkusamochodowym.Prowadziłmój
tata.Rokpóźniejodszedłznaszegożyciaijużnigdynie
wrócił.Mamamówiła,żemusimymuwybaczyć,bonie
mógłżyćzeświadomością,żetoonprowadziłsamochód,
kiedyzginęłaValerie.Zawszechciałamwtowierzyć.
Nawetkiedynieprzyjechałnapogrzebmamy,chciałam
wierzyć,żepoprostunieczułsięnasiłach.Więcmu
wybaczyłam.Nienienawidziłamgo,niepoddałamsię
goryczyinienawiści.Alepotemprzyjechałamtutaji…no,
wiesz.Chybamamajednaksięmyliła.
Cholera.Jasnacholera.Żołądekmisięprzewracał.
OparłemsięnakanapieiotoczyłemBlaireramieniem.
Miałemochotęwziąćjąnakolanaipocieszyć.Zapewnić
ją,żezrobięwszystko,byjejtowynagrodzić.Jakoś
naprawić.Poruszyłbymnieboiziemię,żebyzmienić
przeszłość.Aleniemogłem.Więcpowiedziałemtylko:
„Niewiedziałem,żemiałaśsiostrębliźniaczkę”.Cobyło
kłamstwem.Wiedziałemotym.Aletakłatwobyło
zapomnieć,żedziewczyna,októrejwiedziałemto
wszystko,ikobieta,wktórejbyłembezresztyzakochany,
tojednaitasamaosoba.Ta,któracierpiałazpowodutego,
cozrobiłem.
–Byłyśmyidentyczne.Niemożnabyłonasodróżnić.
Miałyśmyztegopowoduniezłązabawęwszkole
izchłopcami.TylkoCainpotrafiłnasrozpoznać.
Wsunąłemdłońwjejwłosyibawiłemsię
jedwabistymikosmykami.
–Jakdługoznalisiętwoirodzice,zanimwzięliślub?–
spytałem.Chciałemusłyszećtoodniej.Obawiałemsię,że
nieznamcałejprawdy.Uwierzyłemwtylekłamstw.
–Tobyłamiłośćodpierwszegowejrzenia.Mama
odwiedzałaswojąprzyjaciółkęwAtlancie.Tatawłaśnie
zerwałztąjejprzyjaciółkąipewnegowieczoruprzyszedł,
kiedymamabyłasamawjejmieszkaniu.Taprzyjaciółka
byłatrochęszalona,ztego,comówiłamama.Tataraz
tylkospojrzałnamamęibyługotowany.Niemogęgo
winić.Mamabyłaprzepiękna.Miaławłosywtakim
samymkolorzejakmoje,aledotegoogromnezielone
oczy.Byłyjakklejnoty.Noimamabyłatakapogodna.
Wjejobecnościwszyscystawalisięszczęśliwi.Nicnie
byłowstaniejejprzygnębić.Wkażdychokolicznościach
potrafiłazdobyćsięnauśmiech.Tylkorazwidziałam,jak
mamapłacze–kiedydowiedziałasięoValerie.Padła
wtedynapodłogęizanosiłasiępłaczemprzezcałydzień.
Przestraszyłabymsiępewnie,gdybynieto,żesamaczułam
takąsamąrozpacz.Zupełniejakbywyrwanomiczęść
duszy–Blaireurwała,ajapoczułem,jakgwałtownie
nabierapowietrza.Niewyobrażałemsobie,żemógłbym
stracićNanalboGranta.TymczasemBlairestraciłasiostrę
bliźniaczkę.Apotemojca.Apotemmatkę.Serceściskało
misięzbólu.
Przytuliłemjąmocno.
–Takmiprzykro,Blaire.Niemiałempojęcia.
Blairezadarłagłowęipożądliwieprzytknęłaswoje
ustadomoich.
Szukałapociechy,awydawałojejsię,żetylkowten
sposóbzdołauzyskaćjąodemnie.Chciałem,bywiedziała,
żemożedomnieprzyjść,ajaprzytulęjąmocno,kiedy
tylkobędzietegopotrzebowała.Aleniemogłemteraztego
powiedzieć.Jeszczenie.
–Kochamje.Zawszebędęjekochać,alejużsię
pogodziłamzichodejściem.Sąrazem.Mająsiebie
nawzajem–powiedziała,odrywającustaodmoich.
Chciała,żebympoczułsięlepiej.Onastraciłasiostrę
imatkęiusiłowałapocieszyćmnieztegopowodu.
–Akogotymasz?–zapytałem,czująctakie
wzruszenie,jaknigdywżyciu.
–Mamsiebie.Trzylatatemu,kiedymama
zachorowała,odkryłam,żejeślitylkobędętrzymaćsię
siebieiniezapomnę,kimjestem,nicmisięnigdynie
stanie–powiedziałastanowczo.
Niemogłemoddychać.Aniechto.Niezasługiwałem
nato,byoddychać.
Byłatakacholerniesilna.Przeszłaprzezpiekło,
amimotoznajdowałapowody,bysięuśmiechać.Nie
uważała,żekogokolwiekpotrzebuje.Ale,Boże,ja
potrzebowałemjej.Niebyłemtakisilnyjakona.Nie
zasługiwałemnanią.Aleniebyłemdobrymczłowiekiem.
Nigdyniezrobiętego,copowinienem,inieprzerwętego,
bofizycznieniewytrzymamjejodejścia.Poczułem,że
ogarniamniepanikairozpacz.
–Potrzebujęcię.Teraz,zaraz.Pozwólmisiękochać,
proszę–błagałemją.Byłemgotównawszystko.Tonie
byłowporządku.Onapotrzebowałakogoś,ktobyjej
wysłuchałiprzytuliłją,aotojabłagałemją,żebyzajęłasię
mną.
Blairezdjęłakoszulkęisięgnęłapomoją.Podniosłem
ręceipozwoliłemjejsięrozebrać.Podobałomisięto.
Sięgnąłemzajejplecy,rozpiąłemjejstanikiodrzuciłemna
bok.Ująłemwdłoniejejpełnepiersi,czującichsłodki
ciężar.
–Jesteś,cholera,niewiarygodniepiękna.Wśrodku
inazewnątrz–powiedziałemjej.–Ichociażnatonie
zasługuję,pragnęzanurzyćsięwtobie.Niemogęczekać.
Chcęznaleźćsiętakbliskociebie,jaktotylkomożliwe.
Blaireodsunęłasięodemnie,ajejpiersizakołysałysię
ipodskoczyły.Ślinanapłynęłamidoust,dłoniemnie
świerzbiły,żebysięgnąćponieijeścisnąć.Znówpieścić
ichdoskonałąatłasowąmiękkość.Blairezaczęła
zdejmowaćbuty.Wpatrywałemsięwjejdłonie,któreteraz
rozpinałyguzikszortów.Blairerozbierałasiędlamnie.Nie
byłośladutamtejporannejwstydliwości.Niebędęjuż
musiałjejnamawiaćdozdejmowaniaubrań.
Zachwiałasię,zdejmującszorty,ajabyłempewien,że
głośnodyszę.
–Rozbierzsię–zażądała,opuszczającwzroknamoje
wyraźnepobudzenie.
Jasnacholera.GdziesiępodziałamojasłodkaBlaire?
Nieprotestowałem.Wstałemizrzuciłemdżinsy,poczym
przyciągnąłemjądosiebie,siadajączpowrotem.
–Usiądźnamnie–poleciłemjej.
Zrobiła,ocoprosiłem.Rozchyliłaudaipoczułem
słodkizapachjejpodniecenia.Miałemochotęją
smakować.Aletobędziemusiałopoczekać.
–Ateraz–wykrztusiłemztrudem,takbyłemprzejęty
–osuńsięnamnie.
Przytrzymałemmojegoptaka,żebymogłananiego
opaść.Niebyłempewny,czytodobrapozycjanajejdrugi
raz,alechciałemspróbować.Trzymałasięmoichramion
obiemarękami.
–Spokojnie,kotku.Powoliispokojnie.Niechcę,żeby
ciębolało.
Kiwnęłagłową,awtymmomencieczubekmojego
ptakamusnąłjejszparkę.Przesunąłemnimpowoli,
wywołującwniejdreszcz,gdyotarłemsięojejłechtaczkę.
–Otak.Robiszsiętakacholerniemokra.Boże,pragnę
ciętampolizać–wiedziałem,żelubi,jakmówięjej,
oczymmyślę.Byłemzachwycony,żemogęwygadywać
takiesprośności,ajejtoniepeszy.
NaszespojrzeniaspotkałysięiBlaireprzesunęłasię,
naprowadzającmnienaswojądziurkę.Jejdrobne,idealnie
białezębypokazałysię,gdyprzygryzładolnąwargę,po
czymopadłanamniemocnoiszybko.Jejkrzykwypełnił
pokój,ajazabrałemrękę,pozwalając,byBlaire
zawładnęłamnącałkowicie.
–Cholera!–jęknąłem,gdytajejpompassąca,która
zeszłejnocydoprowadziłamniedoszaleństwa,ścisnęła
mniemocno.Jakimścudemdzisiajmojeodczuciabyły
jeszczeintensywniejsze.Byłabardziejgorącai–jasna
cholera–takamokra.Jakbyspowijałmnieśliskiaksamit,
dosłowniekonałemzrozkoszy.
Jużmiałemjąspytać,czywszystkowporządku,gdy
jejustanakryłymoje,ajejjęzyksplótłsięzmoim
wszaleńczymtańcu.Itenjejsmak.O,Boże,smakowała
takcudownie.Ująłemjejtwarzwdłonieipożerałemjej
usta.Imójjęzyk,imójptakbyłyzanurzonewsłodkim
cieleBlaire,ajapowstrzymywałemsię,żebyniechwycić
jejiniepieprzyćjakwariat.Odrzuciłagłowędotyłu
imocniejścisnęłamniezaramiona,poczymzaczęłamnie
ujeżdżać,jakbynigdyniemiałaprzestać.Mójlęk,żeją
boli,zniknął,gdyzobaczyłembłogiwyrazjejtwarzy,
wmiaręjakujeżdżałamniecorazmocniejiszybciej.
Opuściłemwzroknajejpiersi,poskakującezakażdym
razem,gdyunosiłasięiopadałanamniezpowrotem.
–Blaire,o,jasnacholera,Blaire–mruknąłem,nie
mogącwtouwierzyć.
Chwyciłemjąwpasieizupełnieodleciałem.
Chciałembyćdlaniejczuły,ale,cholera,chciałemteżją
pieprzyć.Chciałemjąpieprzyćzapamiętale.Tobyło
najbardziejpodniecająceioszałamiającedoznanie,jakiego
kiedykolwiekdoświadczyłem.
–Cholera,kotku.Boże,Blaire.Otak,maleńka,
ujeżdżajmnie–tesłowasamewypływałyzmoichust,nie
mogłemichpowstrzymać.–Tatwojaciasnacipkajestpo
prostudoskonała.Ssiemnietakbosko,cholera,żadna
cipkaniepowinnabyćażtakacudowna.Jasnacholera,
kotku.Otak.Właśnietak.Pieprzmnie.Pieprzmnie,
Blaire.Tonajsłodszacipkanaświecie–inagledomnie
dotarło.Niewłożyłemgumki.Byłemczysty.Niedawnosię
badałem.Nigdynieuprawiałemseksubezkondoma,ale…
onamnieściskałainiemogłemsiętymprzejmować.Boże,
chciałemtegoznią.Żebynicnasniedzieliło.
RuchyBlairezmieniłysię,zaczęłaterazkołysaćsię
wprzódiwtył.Mojeustałakomieszukałyjejsutków
izaczęłyjessać,gdypodskakiwałytużprzedemną.
–Zarazdojdę–jęknęłaBlaire,kołyszącsięmocniej.
–Otak,kotku,jakdobrze.
Awtedyonawykrzyknęłamojeimię,wstrząsana
dreszczem.Eksplodowałemwniej,obejmującjąwpasie,
żebynierunąćwprzepaśćbezniej.Jejimiępojawiłosięna
moichustachwięcejniżraz.Mojeciałodrżałoidygotało,
gdyztrudemłapałemoddech.Wystrzeliłemwnią
nasienie,naznaczającją.Zwierzęwemniezaryczało.
Moja.Moja.Moja.
CipkaBlairenadalściskałamniemocno,gdyskurcze
targałyjejciałem.Zakażdymrazem,gdyzaciskałasięna
moimptaku,krzyczałemgłośno.Zupełniejakbym
szczytowałrazzarazem.Totrwałobezkońca.
Wreszciejejciałozaczęłosięrozluźniać,uwalniając
mojegoptakazuściskuczystejnirwany,wjakągo
wprawiła.Objęłamniezaszyjęiupadłanamnie,
kompletniewyczerpana.
–Nigdy.Nigdywżyciu–zdołałemwydyszećmimo
brakutlenu.–Tobyło…Boże,Blaire,niemamsłów–nie
mogłemprzestaćjejdotykać.Gładziłemjąpoplecach,
kładłemdłonienajejpośladkach,rozkoszującsiętym
błogimstanem.
–Wydajemisię,żesłowo,któregoszukasz,to
„obłędne”–powiedziałaBlaire.Zachichotała,poczym
odchyliłasiędotyłu,żebynamniepopatrzeć.
–Tobyłnajbardziejobłędnyseksznanyczłowiekowi
–zapewniłemją.–Jestemwykończony.Wieszotym,
prawda?Wykończyłaśmnie.
Zakołysałasięnamoichkolanach.Nadaltkwiłem
wewnątrzniej.Niebyłemjeszczegotówzniejwychodzić.
Fakt,żemójptakbyłwogólewstaniedrgnąćzarazpo
seksie,zdumiałmnie.
–Hmmm,nie,wydajemisię,żejesteśnadalzdolnydo
działania–powiedziała,uśmiechającsięszelmowsko.
–Boże,kobieto,przezciebiezachwilębędęznowu
twardyigotowy.Muszęcięobmyć–powiedziałem.
Wpatrywałasięwemniezuczuciem,naktórezbyt
bałemsięliczyć,poczympowiodłaczubkiempalcapo
mojejdolnejwardze.
–Niebędęjużkrwawić.Tojużsięstało–powiedziała
nieśmiało.
Włożyłemsobiejejpalecdoustizacząłemgossać.
Wiedziałem,żemuszęjejpowiedzieć.Niezdawałasobie
jeszczesprawyzeskutkówuprawianiaseksubez
prezerwatywy.Niechciałempsućtejchwili,alemusiała
wiedzieć,żeniemamniczego,czymmógłbymjązarazić.
Anawetjeśliniebrałaśrodkówantykoncepcyjnych,było
małoprawdopodobne,żezaszłabywciążę.Większościpar
zajmowałotokilkamiesięcyprób.Odjednegorazunicsię
chybaniestało.
–Niewłożyłemgumki.Alejestemczysty.Zawsze
używamgumkiibadamsięregularnie–powiedziałemjej
spokojnie.
Nieporuszyłasięaninicniepowiedziała.
Cholera.
–Przepraszam.Kiedysięrozebrałaś,dosłownie
straciłemrozum.Przysięgamci,żejestemczysty–
zapewniłemją.
–Nie,nicnieszkodzi.Wierzęci.Jateżotymnie
pomyślałam–odparła,nadalwyraźniewstrząśnięta.
Znówprzyciągnąłemjądosiebie.
–Idobrze,botobyłocośnaprawdęniewiarygodnego.
Nigdyjeszczenieprzeżyłemtegobezkondoma.Wiedząc,
żebyłemwtobieimogłemczućciębezniczego,jestem
naprawdęcholernieszczęśliwy.Tobyłoniesamowite
uczucie.Byłaśtakagorącaiwilgotna,itakaciasna.
Zakołysałasięnamnie,amójptakznówzaczął
rosnąć.Boże,tobyłocudowneuczucie.
–Mmm–zamruczała.
Chciałemwięcej.Właśnietak.Właśnietutaj.Ale…
–Bierzeszjakieśśrodkiantykoncepcyjne?
Potrząsnęłagłową.Oczywiście,żenie.Niemiała
powodu,byjebrać.Alebędziemymusielitozmienić.Będę
musiałpoczućjąznowubezniczego.Teraz,kiedy
wiedziałem,jakietouczucie,niebyłojużodwrotu.
Jęknąłemiporuszyłemsię,wycofującsięzniej.
–Niemożemytegopowtórzyć,dopókiniebędziesz
jakośzabezpieczona.Aleznówjestemtwardy–musnąłem
palcemjejnabrzmiałąłechtaczkę.Onateżbyłajużznowu
napalona.–Alejesteśseksowna–wyszeptałem,patrząc,
jakjejmałypączuszekpulsujepodmoimkciukiem.
Odrzuciłagłowędotyłuijęknęła.Musiałemwziąćją
znowu.Tymrazemwycofamsięwporę.Japoprostu…o,
kurwa,musiałembyćwniej.–Blaire,chodź,weźmiesz
razemzemnąprysznic–powiedziałem.
–Okej.
Pozwoliłamizaprowadzićsiędołazienki.Włączyłem
ogrzewaniepodłogowe,żebymarmurowepłytynieziębiły
jejwbosestopy.Następniewłączyłemnatryskizopcją
parowania.Odwróciłemsięipodałemjejrękę.
–Chcęcięwziąćpodprysznicem.To,cotam
zrobiliśmy,tobyłnajlepszysekswmoimżyciu.Aletutaj
będziepowoli.Zadbamociebie–wciągnąłemjądo
ogromnejkabinyprysznicowej.Wodauderzyłanas
bezpośredniozgóryizobuboków.Zamknąłemszczelnie
drzwi,żebyparawypełniłakabinę.
Blairerozglądałasięzpodziwem.
–Niewiedziałam,żerobiątakiedużeitakie
skomplikowaneprysznice.Wodalecizewszystkichstron
i…czytopara?
Zuśmiechempociągnąłemjąwstronędużejławki.
–Złapmniezaramiona–powiedziałem,poczym
schyliłemsięiuniosłemjejnogętak,żestopaoparłasięna
ławce.Jejcipkabyłacałkowicieotwartaprzedemnąinic
jużniemówiłem.Nalałemnadłoniepłynudokąpieli
ispieniłemgo,poczymprzystąpiłemdomyciawnętrzajej
ud.
–Rush!–wykrzyknęła,ztrudemłapiącoddech,
zaciskającdłonienamoichramionachiopierającsię
omnie.
Nadalzmywałemzjejudmojenasienie,którezniej
wyciekło.Zadarłemgłowęipatrzyłemjejwtwarz,
delikatniedotykającwrażliwychfałdek.Niechciałem,
żebymydlinyjązapiekłyprzytymobmywaniu.
Opuściłapowieki,poczymzaczęłajęczećiocieraćsię
omojądłoń.Chciałemnajpierwjąumyć,apotemdopiero
znówsięwniejzanurzyć,alejaktakdalejpójdzie,nie
zdołamsięchybapowstrzymać.
–Przyjemnie?–zapytałem.Kiwnęłatylkogłową.
Oczymiałazamknięte,głowęodchylonąlekkodotyłu.
Wodazmoczyłajejwłosy,któreprzylegałygładkodo
głowy.Całowałemjejczołoipoliczki,całyczasją
obmywając.–Boliciętrochę?–spytałemzustamitużprzy
jejuchu.
Przeszedłjądreszcz.
–Tak.Aletoprzyjemnyból.Bowiem,żebolimnie
dlatego,że…–urwała.–Żemniepieprzyłeś–dokończyła
szeptem.
–Blaire,kotku,terazbędęmusiałznowuciępieprzyć.
Niepowinnaśbyłaużywaćtegosłowa.Niezdołamdłużej
byćgrzecznyiczułydlaciebie–napięciewmoimgłosie
najlepiejświadczyłootym,jakbyłembliskirzuceniasięna
nią.
Otworzyłaoczy,aogieńwjejspojrzeniudosłownie
mnieporaził.
–Będzieszmniepieprzyłnastojąco?–spytała,
oddychającciężko.
–Jaktylkochcesz,słodkaBlaire.
Nabrałemwodywdłonieispłukałemmydliny
spomiędzyjejnóg.Apotemzłapałemjąiprzyparłemdo
ściankikabiny.Pohamowałemsięjednak.Zrobięto
spokojnieidelikatnie.Możeterazjejsiętopodobało,ale
jutrobędziecałaobolała,więcmusiałemuważać.
–Niezakładamgumki.Niemogę.Muszęcięczuć.Ale
obiecuję,żewycofamsięwporę–powiedziałem.
–Dobra.Tylkoproszę,Rush,włóżmigowreszcie–
błagała.
Idiabliwzięlimojąsamokontrolę.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIĄTY
Otworzyłemoczyizarazjezmrużyłemprzedrażącym
słońcem–uświadomiłemsobie,żewczorajzapomniałem
opuścićrolety.ZarazpotempoczułemzapachBlaire,
odwróciłemsięnadrugibok,byzobaczyćpustełóżko.
Cholera.Poszłajuż.
Przespałemjejwyjściedopracy.Aniechto.Chciałem
pocałowaćjąnadzieńdobry.Czypamiętałaotym,żeby
zjeśćśniadanie?Sfrustrowanyodrzuciłemkociusiadłem.
Blairemiałapracę.Musiałemsięztympogodzić.Nie
miałeminnegowyjścia.Nawetjeśliwolałbym,żebybyło
inaczej.Niepodobałomisię,żetylepracuje,zwłaszczaże
niedałemjejspaćprzezwiększośćnocy.Napewnosięnie
wyspała.
Będziedziśzmęczona.Kiedywrócizpracy,nakarmię
ją,zrobięjejmasażiprzygotujękąpiel.Dzisiaj
wynagrodzęjejfakt,żeubiegłejnocypieprzyłemjąjak
szaleniec.Wcześniepołożymysięspać.Będziemogła
odpocząć.Mogłemwytrzymaćbezpieprzeniajejprzez
jednąnoc.Prawdopodobniebędęjednaklizałjejcipkę.
Mojapowściągliwośćmiałaswojegranice.
Postanowiłemniebraćprysznica.Czułemzapach
Blairenamojejskórzeiniechciałemjeszczegozsiebie
zmywać.Chciałem,żebyprzezcałydzieńprzypominałmi,
jakimjestemszczęściarzem.
Zanimzszedłemnadół,żebyzrobićsobiecośdo
jedzenia,byłojużprawiepołudnie.Rozległsiędzwonekdo
drzwi,azarazpotemniecierpliwepukanie.
–Rush!Otwórz!Mamzajęteręce!–wołałaNanpo
drugiejstronie.
Cholera.
Otworzyłemdrzwiiujrzałemmojąsiostręzwłosami
zakręconyminawałki,zkilkomareklamówkamiitorbąna
ubraniaznapisem„MarcJacobs”wrękach.Coudiabła?
–Nan,cotyrobiszpodmoimidrzwiami,cała
obładowanazakupami?I,oilemiwiadomo,wRosemary
BeachniemasalonówMarcaJacobsaani–zerknąłemna
trzymaneprzezniąreklamówki–Burberry,Chanelczy
Saksa?Skądmasztewszystkierzeczy?
Nanpołożyłatorbynapodłodzeipopatrzyłanamnie
tak,jakbymtojazwariował.
–ZManhattanu.Kupiłamjetamwzeszłymmiesiącu.
MamdwiesuknieodMarcaJacobsa,codoktórychnie
mogęsięzdecydować.Noibuty…toosobnahistoria.
Kompletnieniemampojęcia,którewybrać.Muszę
wiedzieć,jaktyzamierzaszsięubrać,ichcęskorzystać
złazienkimamy,żebymojastylistkamogłamizrobić
włosyimakijaż.Tutajjestwięcejmiejscaniżumnie.No
iwtensposóbbędziemymoglipojechaćrazem–
powiedziała,jakbytowszystkobyłooczywiste.
Niemiałempojęcia,cojejzdaniemmiałbymdziś
robić,aleskoroteplanyniedotyczyłyrozebranejBlaire,
niebyłemzainteresowany.
–Oczymtymówisz?–spytałem,żałując,żenie
zdążyłemwypićprzynajmniejjednejfiliżankikawy,zanim
Nannapadłanamnieztymswoimnieskładnym
słowotokiem.
Zamarławpołowieschodówiodwróciłasięwmoją
stronę.Jejminawróżyłajakiśstrasznydramat.Cholera.
–Todzisiaj,Rush.Czyżbyśzapomniał?Naprawdę?–
głosNanpodniósłsięocałąoktawęiwiedziałem,żezaraz
wpadniewhisterię.
Kurwa,potrzebowałemkawy.
–OmójBoże!Zapomniałeś.Jesteśtakzaprzątnięty
nią,żeniepamiętaszoczymśtakważnymdlamnie–Nan
wrzeszczałateraz.
Zamknąłemoczyipotarłemskronie,mającnadzieję,
żeodtychjejwrzaskównierozbolimniegłowa.Chciałem
tylkonapićsiękawyizaplanowaćmójwieczórzBlaire.
Tenzamętniebyłmidoniczegopotrzebny.
–Nan.Dopierosięobudziłem.Proszę,przestańna
mniekrzyczeć–powiedziałem.
–Naprawdękażeszmiprzestaćkrzyczeć?Mam
przestaćkrzyczeć,kiedymójbratzapomniał,żedzisiajjest
baldebiutantek?Szykowałamsięnaniego,odkąd
skończyłampięćlat.Przecieżwiesz.Wiesz,jakitodla
mnieważnydzień.Alezapomniałeś!
Kurwamać.Niemiałemochotytowarzyszyćsiostrze
nabalu,naktórymbandazepsutychpanienek,
wystrojonychdogranicmożliwości,przezkilkagodzin
będziesięstaraćzepchnąćpozostałewcień.Blairenie
miałaztąmaskaradąnicwspólnego,ajachciałemspędzić
wieczórzBlaire.
–Niechceszzemnąpójść!–zawodziłaNan.
Zachowywałasięjakdziecko.
–Zapomniałem.Przepraszam.Aleniewspominałaś
otymodmiesięcy,awiesz,żejasięnieinteresujętakimi
sprawami.
Nanrzuciłatorbęnaschody.
Wspaniale.Będziemyterazmieliawanturęzudziałem
ciuchów,którekosztowałymnie,kurwa,majątek.Blaire
codziennieharowaładoutratysił,amojasiostrakupowała
sobiezamojepieniądzebuty,którekosztowaływięcej,niż
Blairebyławstaniezarobićprzezdwatygodnie.Tonie
było,kurwa,fair.Wkurzałomnietostraszliwie.Byłem
wściekły,żeniemogędaćBlairewszystkiego,naco
zasługuje.
–Chceszpowiedzieć,żeniepójdziesztamzemną,
Rush?Niemamojca,którybymitowarzyszył.Jesteś
jedynymbratem,jakiegomam.Nabalumusimi
towarzyszyćktośzrodziny,ktojestrównieżczłonkiem
klubu.Niemamnikogoinnego.TylkoCiebie.–Nie
wydzierałasięjuż.Wydawałasięzraniona.Znówbyła
małądziewczynką,którachciała,żebystarszybrat
wybawiłjązopresji.
–Oczywiście,żeztobąpójdę,Nan.Poprostu
zapomniałem.Atyzaczęłaśnamniekrzyczeć,zanim
zdążyłemsięnapićpieprzonejkawy–powiedziałem,nie
chcącjużpatrzećnatensmutekwjejoczach.
Pociągnęłanosemisztywnoskinęłagłową.
–Wporządku.Dziękuję–powiedziałaischyliłasię,
żebypodnieśćtorbę,którąrzuciłanaschody.–Czyjakjuż
napijeszsiękawyibędzieszmniejniesympatyczny,
mógłbyśprzynieśćminagóręresztęrzeczy?–spytała,idąc
jużposchodach.
Niemusiałaczekaćnamojąodpowiedź.Wiedziała,że
tozrobię.Poszedłemdokuchni.Musiałemjakoś
zapanowaćnadzłością.Niebyłobywporządkuwobec
Nan,gdybymposzedłnatendzisiejszybalwściekły.To
tylkojedenwieczór.WyjaśnięwszystkoBlaire.Napewno
zrozumie,ponieważbyła…Blaire.Nieoczekiwałaode
mnieniczego.Niczegoodemnienieżądała.Byłapierwszą
osobąwmoimżyciu,którapragnęłamniezewzględuna
mniesamego.Aniedlajakichśkorzyści.
Sercemisięścisnęło.Pewniebędziejużspała,jak
wrócędodomu.Pragnąłem,żebyspaławmoimłóżku.Nie
chciałem,żebypołożyłasięwpokojugościnnym.Nie
zamierzałemspaćbezniej.
Nalałemsobiekawyiwypiłemjąduszkiem,poczym
nalałemkolejnąfiliżankęidopierowtedyruszyłemdo
przedpokoju,żebypozbieraćtewszystkiebambetle,
którychnaprzynosiłaNan.Schodziławłaśnienadół,gdyja
zaczynałemiśćpodgórę.
–Znaszszyfrdoskrzyneczkizklejnotamimamy?
Chcęwłożyćjejszafirowynaszyjnik,którywzeszłym
rokukupiłanagwiazdkęuTiffany’ego.
–Otworzęciją–niezamierzałemjejkazaćdzwonić
domamy.Istniałasporaszansa,żemamajejodmówi,
awtedyNansięzałamieiznówbędęmusiałratować
sytuację.
Nanuśmiechnęłasiępromiennie.
–Dziękuję!WłożęjednązsukniodMarcaJacobsa,
atennaszyjnikbędziedoniejidealny.Wydajemisię,że
mamakupiłateżkolczykidokompletu.Amożetylkoje
pożyczyła–Nanmachnęłaręką,jakbytoniemiało
większegoznaczenia.–Nieważne.Tennaszyjnikpasuje
teżdotychdiamentowychłezek.
Zostawiłemjąztąpaplaninąobiżuterii,zaniosłem
torbydopokojumamyirzuciłemjejnałóżko.Miałem
kilkasmokingów;poprostuwybioręjeden.Mójstrójnie
miałwiększegoznaczenia.Alenajpierwmusiałem
porozmawiaćzBlaire.Zawiadomićjąomoichplanachna
wieczór.
***
Okazałosię,żewieczorembędziepracować.Kiedy
dzwoniłem,odrazuwłączałasiępocztagłosowa,co
znaczyło,żejejtelefonalbobyłwyłączony,albo
rozładowany,comniewcaleniedziwiło,zważywszyjak
nieistotnedlaBlairebyłoposiadaniekomórki.Kiedy
zadzwoniłemdoklubu,odebrałWoods.Poinformował
mnie,żeBlairejestzajęta.Mielimnóstwopracywzwiązku
zwieczornymbalem.Następniepowiedział,żeBlaire
będziepracowaćwieczoremiostrzegłmnie,żejeśliNan
powie
cośniewłaściwego,natychmiastzostanie
wyprowadzona.Irozłączyłsię.
Skurwiel.
***
Podjechałempodklub,ubranywsmokingizsiostrą
umegoboku,wystrojonąjakksiężniczka.Dręczyłmnie
fakt,żeBlairebędzieobsługiwaćgości,ajazjawięsię
wstrojupodkreślającymróżnicemiędzynami.Wkurzało
mnietostraszliwie.Chciałem,żebyBlairewzięłaudział
wtymbaluwsukience,kupionejprzezemnieza
absurdalniewielkąsumę,iuśmiechałasięzożywieniem.
Pragnąłem,bycałyświatzobaczył,żeonajestmoja.Że
jestzemną.Aletenwieczórnależałdomojejsiostry.Jeśli
tylkozdołamjakośprzetrwaćbal,nigdyjużnieznajdęsię
wtakiejsytuacji.Blairenigdyjużniebędziekelnerkąna
żadnejimprezie,naktórąsięwybiorę.Będzie,kurde,
umojegoboku,gdziebyłojejmiejsce.
–Pamiętaj,cocimówiłemoBlaire.Nieodzywajsię
doniej,chybażebędzieszchciałapowiedziećjejcoś
miłego.WprzeciwnymrazieWoodskażecię
wyprowadzićzbudynku,ajamuwtympomogę.
Rozumiesz,comówię?Toniesąpustepogróżki,Nan.
Nankiwnęłasztywnogłową.
–Nieodezwęsiędoniejanisłowem.Przysięgam.
Aterazprzestańoniejgadaćipozwólmicieszyćsięmoim
wieczorem.Nawetniepowiedziałeś,jakwyglądam.
Wyglądałapięknie,aleonazawszebyłapiękna.Nan
miaławytwornąurodę,którejniesposóbbyłonie
zauważyć.
–Wyglądaszbosko.Niktciniedorówna–
zapewniłemją.
Rozpromieniłasię,ajapoczułemsięwinny,żenie
przyszłomidogłowy,żebyskomplementowaćją
wcześniej.ByłemtakskupionynaBlaire,żecałkiemmito
umknęło.Nanpotrzebowałamniedzisiaj.Musiałem
myślećoniej.Przezkilkagodzin.Tobyłjejwieczór.
–Dziękuję–odparłaNan,uśmiechającsięjak
księżniczka,którąsięzresztączuła.
–Chodźmy–powiedziałem,podającjejramię.
Podeszliśmydowejścia,gdziemężczyznawsmokingu
uśmiechnąłsiędonasiskinąłnamgłową.Ogłosiłnasze
przybycieiweszliśmydośrodka.Oczywszystkich
zwróciłysiękunam.TobyławielkachwilaNan.Chciała
przyćmićwszystkieinnedziewczynyjużnawejściu
iudałojejsięto.Niemiałemcodotegożadnych
wątpliwości.
KiedyNanzobaczyłajednązeswoichprzyjaciółek,
ścisnęłamniezałokiećiposzładoniejdołączyć.Gdyby
taknatymkończyłasięmojarola.Alemusiałemtu
wytrwaćjeszczetrzygodziny.
–Rozmawiałeśznią?–zapytałWoods,podchodząc
domnie.
Kiwnąłemgłową.
–Będziesięzachowywaćbezzarzutu.Jedno
niewłaściwesłowo,apomogęciwyprowadzićjązklubu.
Onaotymwie.
Woodsrozejrzałsięposaliiskinąłgłową.Jużmiał
odejść,gdynaglezatrzymałsięiniepatrzącnamnie,
zacząłsiębawićswoimispinkamidomankietów.
–Mamnadzieję,żewiesz,corobisz–powiedział
tylko,poczymodszedł,żebypowitaćkilkorostarszych
członkówklubu,stojącychwpobliżu.Woodspełniłdziś
funkcjęgospodarza.Samnikogonieprzyprowadził.
Nieprzejąłemsięzbytniojegosłowami.Był
rozgoryczony,botoniejegowybrałaBlaire.Nie
zamierzałembraćsobiedosercajegouwag.Musiałemsię
natomiastprzygotowaćnato,żezobaczęBlairepodczas
pracy,kiedybędzieobsługiwaćtychnadętychdupków
iichrozkapryszonecóreczki.
Schowałemsięwnajodleglejszykąt,liczącnato,że
niebędęmusiałrozmawiaćzprzesadnąliczbtychludzi.
Kilkaosóbzatrzymałosięizagadnęłomnie,ajakiwałem
tylkogłowązwymuszonymuśmiechem.Spojrzałemna
zegarwtelefonieistwierdziłem,żezostałymijeszcze
dwiegodzinyiczterdzieścipięćminut.
Iwtedyjązobaczyłem.Zuśmiechemnatwarzy
weszłanasalę,niosąctacęzkieliszkamiszampana.Jej
obecnośćzdawałasięrozświetlaćcałewnętrze.
Członkowieklubualbobralikieliszki,niezwracającnanią
uwagi,albomówilicośdoniejzżyczliwymuśmiechem.
Spostrzegłem,żewiększośćstarszychgolfistówmiała
ochotęzamienićzniąparęsłów.Bezwątpieniabyłatu
lubiana.Nawetichżonyuśmiechałysiędoniej
zserdecznością.
Kiedyjużokrążyłacałąsalę,wyszła,ajapoczułemsię
zagubiony.Niezobaczyłamnieaniteżniesprawiała
takiegowrażenia,jakbyrozglądałasięzamną.Miałem
nadzieję,żebędziewypatrywaćmniewtłumie.Niezrobiła
jednaktego.Anirazu.Czyżbyniechciałamniezobaczyć?
Amożemyślała,żetojaniechcęjejtuwidzieć?Cholera…
czyonawogólewiedziała,żetujestem?Czytobyłobydla
niejzaskoczenie,gdybyzobaczyłamnierazemzNan?
CzyżbyWoodsniepowiedziałjej,żetubędę?
Zanimzdążyłemzbytniosięzdenerwować,Blaire
wróciła,tymrazemniosąctacęzmartini.Zrobiłakolejne
okrążeniewokółsali.Kiedyodwróciłasięwreszcie
ispotkaliśmysięwzrokiem,miałempoczucie,żetracę
oddech.Najejwargachpojawiłsięnieznacznyuśmieszek,
ajawalczyłemzodruchem,bywyrwaćjejtęcholernątacę
icisnąćjąwludzisięgającychpokieliszki.Zmusiłemsię
douśmiechu,alewtedyktośjązagadnął,aonaodwróciła
siędotejosoby.Wychodzączsali,nieobejrzałasięjużza
mną.
–Rush–zawołałaNan.Zobaczyłem,żegestem
przyzywamniedosiebie.StałazDrummondamiiich
córkąParis.NaniParischodziłyrazemdoszkoły
zinternatem.Byłempewien,żekiedyścałowałemsię
zParis,gdybyłaunas.Niemiałemnatomiastpewności,
czyuprawialiśmyseks.Wtedymiałatylkosiedemnaście
lat,ajaniezadawałemsięznieletnimi.
Kiedypodszedłem,Nanchwyciłamniezarękę
iponownieprzedstawiłamnieludziom,którychjuż
znałem.Skinąłemgłowąisłuchałem,jakNaniParis
rozmawiająoswojejostatniejwspólnejwyprawienanarty.
KiedyNanzesztywniałanagleobokmnie,odwróciłemsię
wstronędrzwi,domyślającsię,żetoBlaireweszłanasalę.
BlairerozmawiałazBethy,aleBethyniebyłatuwpracy.
Miałanasobieeleganckąsuknię.Zdezorientowany
patrzyłem,jakJacewyłaniasięztłumu,bypodejśćdo
Bethy.
ZaprosiłBethyjakoswojąpartnerkę.
Tegosięniespodziewałem.Dawałwszystkimdo
zrozumienia,żełączyichcoświęcejniżseks.Uśmiechna
twarzyBlairebynajmniejmnieniezdziwił.Nigdyniebyła
zazdrosna.Cieszyłasięszczęścieminnych.Bethyprzyszła
nabal,ponieważJacejązaprosił,aleBlaireobsługiwała
gości,gdyjastałemtuwpieprzonymsmokingu.
Czymyślała,żeniechcęsiędoniejprzyznać?Zrobiło
misięniedobrze.Musiałaznaćprawdę.Blaireniepatrzyła
wmojąstronę,wiedziałajednak,żejejsięprzyglądam.
Znapięciajejramionwywnioskowałem,żeświadomie
mnieignoruje.Jasnacholera.
Zrozumiałatowszystkoopacznie.Wcaleniechciałem
tuprzyjść.Zrobiłemtotylkodlatego,żemusiałem
towarzyszyćNan.Niechodziłooto,żenieprzyznajęsiędo
Blaire.ChciałemchronićBlaireprzedmojąsiostrą,alejeśli
wtensposóbraniłemją,musiałemdaćsobieztymspokój.
–Prawda,Rush?–Nanzwróciłasiędomnie
przesadnieradosnym,nienaturalniepiskliwymgłosem.
Byławkurzona.Niechciała,żebympatrzyłnaBlaire,ato
zkoleirozeźliłomnie.PrzyszedłemtuzNan,takjaktego
chciała.Podejrzewałem,żemiałanasobieubrania
iakcesoriawarteconajmniejdziesięćtysięcy–nielicząc
naszyjnikanaszejmatki–kupionezamojepieniądze.Iona
zamierzałajeszczekontrolować,nakogopatrzęizkim
rozmawiam?Onie,kurwa.Tojużnieprzejdzie.
–Przepraszam–powiedziałem,chcącodejść,ale
paznokcieNanwbiłymisięwramię.
–Właśniemówiłam,żemamaiAbepowinniwkrótce
wrócićzParyża.Niemogąbyćwieczniewpodróży
poślubnej–oznajmiłazesztucznymuśmiechem.
Niechciałem,żebywracali.
–Mamnadzieję,żejeszczenie–powiedziałem.
PaznokcieNanwbiłysięjeszczegłębiejwmojeramię.
Wyszarpnąłemjejrękę.
Roześmiałasięiklepnęłamniewramię.
–Onzawszemarudzinatakichimprezach.Nie
najlepiejsięczujewsmokingu.
–Tosyngwiazdorarocka.Wątpię,czytowymaga
częstegonoszeniasmokingu–stwierdziłpanDrummond
rozbawionymtonem.
Nieprzypomniałemmu,żemójojciec–gwiazdor
rocka–bezproblemumógłbykupićjegoijegofirmę.Nie
zamierzałemstrzępićsobiejęzyka.
–Nie.Niemamzbytwieluokazji.
–CoLaneymówidotejkelnerki?Wygląda,jakby
miałazamiar…–Pariszakryłaustadłonią,aja
odwróciłemsię,żebyzobaczyć,cosiędzieje.
Blairestałanaśrodkusali,przódubraniamiałacały
wślimakach,ataca,którąniosła,zgłośnymbrzękiem
upadłanapodłogę.Blairezamarła,zszokowana
iprzerażona.Laney,przyjaciółkaNan,rechotałaze
śmiechu.
–Och,patrzcietylko,cozaniezdara.Woodspowinien
staranniejdobieraćpracowników–powiedziałaLaney
głośno.
RękaNanchwyciłamniezałokieć,aleodtrąciłemją
iruszyłemwstronęBlaire.TasukaLaneyzapłacizato.
–Zdrogi!–ryknąłem,przepychającsięmiędzyLaney
ijejprzyjaciółkami,żebyjaknajszybciejdotrzećdoBlaire.
Objąłemjąwpasieispojrzałemnanią.–Niccisięnie
stało?–spytałem,sprawdzając,czyniedoznałajeszcze
jakiejśkrzywdypozatym,żecałabyławmaślanej,
śluzowatejmazi.Potrząsnęłagłową,alełzylśniłyjej
woczach,ajamiałemochotęrozedrzećparęosóbna
strzępy.NikomuniewolnobyłotknąćBlaire.Nikomu.Nie
byłemwstanieodwrócićsięcałkiemipopatrzećnaLaney.
Bałemsię,żeniewytrzymamizrobięjejkrzywdę.
–Niezbliżajsięwięcejdomnieanidoniej!
Zrozumiano?–wycedziłempodadresemLaney
iwszystkichinnych,stojącychwpobliżu,którymsię
zdawało,żemogązadzieraćzBlaire.
–Dlaczegowściekaszsięnamnie?Tojejwina.Jest
takaniezdarna,żewywaliłanasiebiecałątacę–oznajmiła
Laneynieprzyjemnym,piskliwymgłosem.Boże,coza
suka.
–Jeszczejednosłowo,azagrożę,żewycofamztego
klubucałymójwkład,jeśliniezostanieszstądwydalona.
Nastałe–ostrzegłemją.
–AlejajestemprzyjaciółkąNan,Rush.Jejnajstarszą
przyjaciółką.Niezrobiłbyśmitego.Zwłaszczazpowodu
jakiejśkelnerki–Laneywyraźniebyławszoku.Jużjajej
zarazdamkolejnypowóddobyciawszoku.
–Chceszsięprzekonać?–powiedziałem,
przeszywającjąwściekłymwzrokiem,żebywiedziała,że
zemnąniemażartów.Odwróciłemsięzpowrotemdo
Blaire.–Atychodźzemną–poleciłemjej.
ObejrzałemsięizobaczyłemBethy,gotową
znokautowaćLaneynaoczachwszystkich.
–Jużdobrze,Bethy.Blairejestzemną.Wracajdo
Jace’a–powiedziałem.PoczymzwróciłemsiędoBlaire.–
Uważajnaślimaki,sąbardzośliskie–musiałemjąstąd
zabrać.Bezpiecznie.Jużitakucierpiała.Ajakolejnyraz
niezdołałemjejochronić.Powinienembyłbyćtuznią.
Zawaliłemsprawę.Tobyłamojawina.Ciągleją
zawodziłem.
Kiedywyszliśmyzsalibalowejnaciemnykorytarz,
prowadzącywstronękuchniibiur,Blairewyrwałasię
zmojegouściskuiodsunęłasięodemnie.Skrzyżowała
ręcenapiersiobronnymgestem.Byławzburzona.
Wszystkoprzezemnie.
–Blaire,bardzomiprzykro.Niespodziewałemsię,że
dojdziedoczegośtakiego.Niewiedziałemnawet,żeta
dziewczynamacośprzeciwkotobie.Porozmawiamotym
zNan.Cośmisięzdaje,żeonamiałaztymcoś
wspólnego…
–Tarudanienawidzimniedlatego,żeWoodssięmną
interesuje.Nanniemiałaztymnicwspólnego,tyteżnie.
Toniemiałosensu.DlaczegoLaneymiałabybyć
wkurzonazpowoduWoodsa?
–CzyWoodsnadalsiędociebieprzystawia?
Blaireotworzyłaszerokooczy,poczymodwróciłasię
napięcieizaczęłaodchodzić.Wyciągnąłemrękę
izłapałemjązałokieć.Niepowinienembyłtegomówić.
Cholernazazdrość.Musiałemztymskończyć.
–Blaire,zaczekaj.Przepraszam.Niepowinienembył
otopytać.Wtejchwilitoprzecieżbezznaczenia.
Chciałemtylkoupewnićsię,czynicciniejest,ipomócci
doprowadzićsiędoporządku–powiedziałemtotak,
jakbymjąbłagał,choćwpewnymsensiewłaśnieto
robiłem.
Westchnęłaizgarbiłaramiona.
–Nicminiejest.Muszęiśćdokuchniiprzekonaćsię,
czynadalmampracę.Woodsuprzedziłmniedziśrano,że
cośtakiegomożesięstaćiżetobędziemojawina.Więc
wtejchwilimamwiększeproblemyniżtwojanagła
zaborczośćwobecmnie.Rush.Którajestzresztą
niedorzeczna.Bozanimdoszłodotegoincydentu,robiłeś,
comogłeś,żebymnieignorować.Albomnieznasz,albo
nie.Wybierzdrużynę–wyszarpnęłarękęzmojejdłoni
iznówruszyławstronękuchni.Byławściekładlatego,że
jąignorowałem?Śledziłemjejkażdykrok,dodiabła!
–Pracowałaś.Cochciałaś,żebymzrobił?–spytałem.
Zatrzymałasię,ajaskorzystałemzszansy,bysię
wytłumaczyć.–Gdybymdociebiepodszedł,dałbymNan
powóddozaatakowaniacię.Chroniłemcię.
Blairezgarbiłaramiona.
–Maszrację,Rush.Ignorującmnie,powstrzymałeś
Nanprzedzaatakowaniemmnie.Jestemtylkodziewczyną,
którąpieprzyłeśprzezdwiepoprzednienoce.Wsumienie
jestemtakaznowuwyjątkowa.Jestemjednązwielu–
odbiegłaodemnie.
Stałemtamjakwryty,kompletniezdezorientowany.
Wkorytarzurozległsięodgłoszatrzaskiwanychdrzwi.
Byłaurażona.Robiłemto,czego–jakmisięzdawało–
chciałaodemnie,aleitakjąuraziłem.
Czyonanaprawdęmyślała,żejestpoprostujakąś
dziewczyną,którąpieprzyłem?Boże,jaktomożliwe,że
niewidziała,iledlamnieznaczy?Miałemtakąobsesjęna
jejpunkcie,żekażdądecyzjępodejmowałemzewzględu
nanią.Czegoona,udiabła,jeszczeodemnieoczekiwała?
Kochałemją,cholera!
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSZÓSTY
Nanwyłoniłasięzsalibalowej.Odszukałamnie
wzrokiem,stojącegosamotnie,ifuria,którabuzowałapod
powierzchnią,buchnęłazcałąsiłą.
–Jakmogłeśmitozrobić?–wrzasnęła.–Tobyłmój
wieczór.Chciałamtylko,żebyśzignorowałjąnajeden
wieczór,atyniezdołałeśtegozrobić.Nawetnagodzinę!
–Przestań–powiedziałem,podnoszącrękę.Nie
byłemnatogotowy.MusiałemznaleźćBlaire.
–Nierozkazujmi.Upokorzyłeśmnietam.Groziłeś
mojejprzyjaciółce,należącejdotegoklubu,tylkodlatego,
żekelnerkaokazałasięniezdarą!
ZrobiłemkrokwstronęNan.
–Laneyprzechyliłananiątętacę.Dobrzeotym
wiesz.Paristowidziała.IBethy.Niespierajsięzemną!
Zanimzdążyłempowiedziećcośjeszcze,przerwałmi
stukotkroków.OdwróciłemsięiujrzałemBlaire,nadal
umazanątymświństwem,ztakimwyrazemtwarzy,jakby
chciałasięzapaśćpodziemię.Popędziładodrzwi
prowadzącychnazewnątrz.
–Blaire,zaczekaj–zawołałemzanią.Musiałemznią
porozmawiać.
–Zostawją,Rush–zażądałaNan.
–Niemogę–odparłemipobiegłemzaBlaire.
Drzwizamknęłysięzanią,alejapchnąłemje
iwyszedłemnazewnątrz.
–Blaire,zaczekaj,proszę.Porozmawiajzemną–
błagałem.
Zatrzymałasię,żebymmógłjądogonić.Dawałami
szansę.
–Przepraszam,alemyliszsię.Nieignorowałemcię
tam.Spytaj,kogochcesz.Aninachwilęniespuszczałem
zciebiewzroku.Jeśliktokolwiekmiałjakieśwątpliwości
dotyczącetego,codociebieczuję,fakt,żeniemogłem
oderwaćodciebiewzroku,kiedykrążyłaśposali,
powinienjerozwiać–musiałempowiedziećto,jaknależy.
Niemogłemtegospieprzyć.Chciałem,żebyzrozumiała,
coczuję.–Apotemzobaczyłemtwojąminę,kiedy
zauważyłaśBethyzJace’em.Cośwtedywemniepękło.
Niewiedziałem,comyślisz,wiedziałemjednak,że
uświadomiłaśsobieniewłaściwośćtegowieczoru.Nie
powinnaśdziśnikogoobsługiwać.Powinnaśstaćumojego
boku.Chciałem,żebyśbyłaprzymnie.Byłemwtakim
napięciu,bojącsię,żektośzrobiwobecciebieniewłaściwy
ruch,żeprzezwiększośćczasuzapominałemoddychać.
Mojespojrzeniepadłonajejzaciśniętepięści
opuszczonewzdłużciała.Czułemsięokropnie,widzącją
taką.Powiodłempalcempojejdłoni.
–Jeślizdołaszmiwybaczyć,obiecuję,żetosięjuż
nigdyniepowtórzy.KochamNan.Alemamjużdość
starań,byjązadowolić.Jestmojąsiostrą,jednakmapewne
problemy,zktórymimusisięuporać.Mówiłemjej,że
zamierzamciowszystkimpowiedzieć.Sąpewnesprawy,
októrychpowinnaświedzieć–nieplanowałemtego
mówić,alemusiałem.Straciłbymją,gdybymniewyznał
jejterazwszystkiego.Najpierwjednakpowiemjej,żeją
kocham.Chciałem,żebytowiedziała.–Zdajęsobie
sprawę,żekiedydowieszsięwszystkiego,możeszode
mnieodejśćijużnigdyniewrócić.Straszniesiętegoboję.
Niewiem,cotakiegojestmiędzynami,alezchwilą,gdy
cięujrzałem,wiedziałem,żezmieniszmójświat.Byłem
przerażony.Imdłużejnaciebiepatrzyłem,tymbardziej
mniedociebieciągnęło.Iciąglebyłaśzadaleko.
–Okej–powiedziałapoprostu.
Cotomiałoznaczyć?
–Okej?–spytałem.
Kiwnęłagłową.
–Okej.Jeślinaprawdętakcinamniezależy,żegotów
jesteśotworzyćsięprzedemną,wtakimrazieokej.
Mojeustarozciągnęłysięwuśmiechu.Cholera,przy
niejciąglesięuśmiechałem.
–Jawłaśnieobnażyłemprzedtobąmojąduszę,atyto
kwitujeszzwykłym„okej”?–spytałem.
–Powiedziałeśwszystko,copotrzebowałamusłyszeć.
Terazjestemtwoja.Maszmnie.Cozamierzaszzemną
zrobić?
Poczułemtakąulgę,żekolanaugięłysiępodemną.
Musiałemsięopanować.Niemogłemjejstraszyć
intensywnościąmoichuczuć.Cholera,samsiębałem.
–Pomyślałem,żeseksprzyszesnastymdołkunad
jeziorembyłbyprzyjemny.
Blaireprzechyliłanabokgłowę,jakbyzastanawiała
sięnadtym.
–Hmmm…problemwtym,żemamsięterazprzebrać
ipracowaćwkuchnidokońcawieczoru.
Nietochciałemusłyszeć.
–Aniechto.
Podeszładomniebliżejipocałowałamniewpoliczek.
–Siostraczekanaciebie–powiedziała.
Chybanieprzeżyjętegowieczoru.
–Całyczasmyślętylkootym,żebybyćwtobie.
Otym,żejesteśbliskomnieiwydajesztesuperseksowne
odgłosy.
WoczachBlairerozbłysłopożądanieijejźrenicesię
rozszerzyły.
Postanowiłemmówićdalej,skorojejsiętopodobało.
–Gdybymłatwomógłcięzostawić,zabrałbymciędo
biura,przycisnąłdościanyizanurzyłwtobiegłęboko.Ale
ztobąniemogęsobiepozwolićnakrótkinumerek.Jesteś
zbytuzależniająca.
DłonieBlairenadalopierałysięnamoichramionach.
Ścisnęłaje,ajejoddechstałsięurywany.
–Idźsięprzebrać.Jazostanętutaj,żebymnienie
kusiło.Apotemodprowadzęciędokuchni–
powiedziałem.
Wzięłagłębokiwdech,poczymcofnęłasięokrok
iposzłasięprzebrać.
Pokusa,bypójśćtamzaniąikochaćsięznią,zanim
wrócidokuchni,byłabardzosilna.Aleonachciała
dokończyćdzisiejsząpracę.Tobyłodlaniejważne.
Chciałemjejudowodnić,żeto,coważnedlaniej,było
ważnerównieżdlamnie.
Kiedyznówsiępojawiła,miałanasobieczystystrój
wózkarkiiuśmiechałasiędomnie.
–Napewnoniechceszmniepodwieźćdoszesnastego
dołka?Obiecuję,żeniezajmęcidużoczasu.Pozwólmi
tylkolizaćtwojącipkę,ażdojdziesz.
Blairezadrżałaiwestchnęłacicho.
–Rush,niemówtak.Niemogę.Muszęwracaćdo
pracyiniechcę,żebyJimmyzastanawiałsię,dlaczego
jestemkłębkiemnerwów.Zuśmiechemująłemjejdłoń
isplotłempalcezjejpalcami.
–Ładniesięogarnęłaś–zażartowałem.
Blairezachichotała.
–Napewnocałyczaspachnęmasłem–powiedziała.
Przyciągnąłemjądosiebieischyliłemgłowę,żebyją
powąchać.
–Zawszecudowniepachniesz,słodkaBlaire.
Przytuliłasiędomnie,ajaobjąłemjąwpasie
iodprowadziłemzpowrotempoddrzwikuchni.
–Muszęcięchociażpocałować.Wiem,żejesteś
wpracy,alewtejchwilinicmnietonieobchodzi.Muszę
cięposmakować–pochyliłemsięiprzycisnąłemustado
jejust.Polizałemjejdolnąwargę,wciągnąłemjąissałem
chwilę,poczympuściłemniechętnie.
Blaireposłałamijeszczeostatniuśmiechizostawiła
mnietamsamegonakorytarzu.
***
Wytrwaniedokońcabalubyłopiekłem.Ale
dokonałemtego,aNanwydawałasięszczęśliwa.
Wdrodzepowrotnejdomojegodomucałyczastrajkotała
owyprawienazakupy,naktórąchcesięwybraćzParis,
ipytałamnie,czyrozmawiałemostatniozmamą.
KiedyNanwreszcieodjechaładosiebie,odetchnąłem
zulgąiwszedłemdośrodka.Blairewkrótcewrócido
domu,ajanadalplanowałemzrobićjejmasaż.
Zpewnościądobrzejejzrobipotakimdniu.Zasuwałaod
ranadowieczora.
Przeszedłemprzezkuchnię,kierującsiękuschodom.
Nawidokpustejbutelkipopiwieikieliszkaodwina
stojącychnabarkustanąłemjakwryty.Miałempoczucie,
żeświatprzestałwirować,tylkonazwolnionychobrotach
przesuwałsięwstronętegokieliszka.
Znajomyśladczerwonejszminkinakieliszkusprawił,
żezrobiłomisięsłabo.Kurwa,nie.Jeszczenie.Boże,
jeszczenie.Potrzebowałemtejnocy.Kurwamać.
Potrzebowałemjeszczejednejnocy.Onaniebyłajeszcze
gotowa.Musiałemtowszystkodobrzerozegrać.Jasna
cholera!
Wbiegłemnaschody,przeskakującpodwastopnie,
chcącprzekonaćsięnawłasneoczy.Idącwgłąbkorytarza
napiętrze,zobaczyłem,żedrzwidopokojumojejmatkisą
zamknięte.Bylitamwśrodku.Wiedziałem,żetamsą.Te
drzwinormalniebyłyotwarte.Niedotykałemich.Bałem
sięznimizobaczyć.Bałemsię,żewszystkozniszczą.
Powiedząjejwszystkoiodpędząodemnie.
Nie.
Boże,nie.
Nie,nie,nie.
***
Niewracałaprzezkilkagodzin.Niewiedziałem,ile
czasuminęło;wiedziałemtylko,żebyłopóźno.Siedziałem
napodłodziepodmoimidrzwiamiiczekałemnanią.
Patrzyłemprostoprzedsiebie.Chciałemjązobaczyć,
wziąćwramionaiprzekonaćsię,żejesttuzemną.Żenie
odeszła.
Odgłosotwieranychdrzwiwprawiłmojesercewdziki
galop.Blairebyławdomu.Tomogłobyćto.Koniec.Nie.
Nie.Nie.Niepozwolęnato.Sprawię,żemniepokocha.Że
miwybaczy.
Nadaltamsiedziałemipatrzyłemnanią,kiedy
zatrzymałasięnagórnymstopniuimniezobaczyła.Moja
słodkaBlaire.PojawiłasięwRosemaryBeachibez
jednegosłowaskradłakawałekmojegoserca.Apotem
zawładnęłamną.Całkowicie.Ajapozwoliłemjejnato
zradością.
Zaczęłaiśćwmojąstronę,ajawstałemiwyszedłem
jejnaprzeciw.
–Musiszpójśćzemnąnagórę.Teraz–desperacja
wmoimgłosiechybatrochęjązdziwiła,aleonicnie
pytała.
Chwyciłemjązarękęipociągnąłemwstronęmoich
drzwi.Musiałemsiępośpieszyć,żebyukryćjąbezpiecznie
wmoimpokoju.Zdalaodtamtych.Wciągnąłemjądo
środkaizamknąłemdrzwi,poczymodwróciłemsięwjej
stronęiprzycisnąłemjądościany.
Przesuwałemdłońmiwzdłużjejciała,uczącsięna
pamięćwszystkichwypukłościiwgłębień.Tonie
wystarczyło.Musiałemzdjąćzniejubranie.Szarpnąłem
bluzkę,którąmiałanasobieirozerwałemją.Niemiałem
cierpliwościdoguzików.Wzięłagwałtownywdech,aja
zamknąłemjejustamoimi.Razporazprzesuwałem
językiemwjejsłodkimcieple,równocześniegorączkowo
rozpinającjejszortyizsuwającjezniej.MojaBlaire.Moja
doskonała,słodkaBlaire.
Jęknąłemtużprzyjejustach,wiedząc,żepotrzebuję
czegoświęcej.Niemogłamnieopuścić.Niemogłemnato
pozwolić.Pchnąłemjąnaschodyiściągnąłemjejbuty,po
czymcałkiemzdjąłemzniejszortyimajtki.Była
kompletnienaga.Tylkodlamnie.Dlanikogoinnego.
Nigdy.Tylkodlamnie.
Padłemnakolana,rozchyliłemjejnogiiprzesuwałem
językiempojejszparce,muskającłechtaczkę,którajuż
byłanabrzmiałaigotowa.Blairewykrzyknęłamojeimię
ioparłasięztyłunałokciach.Jejudarozchyliłysięjeszcze
bardziej,ajawsunąłemjęzykwgłąbniej,poczymznów
smagałemnimjejdelikatnefałdki.Blairecałyczas
powtarzałamojeimię.Zacząłemcałowaćdelikatnąskórę
jejud,aonadrżałaikwiliłarozpaczliwie.
–Moje.Tojestmoje–uniosłemgłowęipopatrzyłem
nanią.–Moja.Tasłodkacipkajestmoja,Blaire–bobyła
moja.
Przeszedłjądreszcz,gdywsunąłempalecdośrodka.
–Powiedz,żejestmoja–zażądałem.
Kiwnęłagłową,ajawsunąłempalecjeszczegłębiej.
–Powiedz,żejestmoja–powtórzyłem.
–Jesttwoja.Ateraz,proszę,Rush,pieprzmniejuż–
wydyszałaztrudem.
Tak!Tobyłamojadziewczynka.Tak,byłamoja.
Musiaławiedzieć,żejestmoja.Wstałem,zsunąłem
spodnieodpiżamy,któremiałemnasobie,ikopniakiem
odrzuciłemjenabok.
–Dzisiajbezgumki.Wycofamsięwporę.Alemuszę
poczućcięcałą–zapowiedziałem.
Nigdyjużnieoddzielęsięodniejkondomem.Nigdy
jużniechciałembyćodniejoddzielony.Chwyciłemjej
udaiuniosłemjąwgórę,podczasgdysamzniżyłemsię,
ustawiającptakanawysokościjejdziurki.Niemogłem
wbićsięwnią,jeślibyłaobolała.Boże,napewnobyła
straszniezmęczona,alemusiałemjąmieć.Zagłębiłemsię
wniąpowoli.
–Boli?–spytałem,pochylającsięnadnią.
–Jestprzyjemnie–odparłazwestchnieniem.
Sprawięjejból.Zatrzymałemsięiwycofałemzniej.
–Teschodysądlaciebiezatwarde.Chodźtutaj.
Wziąłemjąnaręceizaniosłemnagórę.Byładziśzbyt
osłabiona,żebyjąprzyciskaćdotwardychdrewnianych
schodów.
–Zrobiszcośdlamnie?–spytałem,zasypując
pocałunkamijejnosipowieki,gdystałemzniąprzymoim
łóżku.
–Tak–odparła.
Postawiłemjąnapodłodze,nadaltrzymając,mimoże
jejstopydotykałyjużdywanu.
–Pochylsięipołóżpłaskonabrzuchu.Ręceoprzyjza
głową,apupęzostawwypiętą.
FantazjowałemoBlairewtakiejpozycji.Niepytała
mnie,dlaczegomatozrobić,aninieprotestowała.Po
prostutozrobiła.Namyśl,żetakchętniegotowajestmnie
zadowolić,mojapanikajeszczewzrosła.Byłamojąjedyną.
Musiałatowiedzieć.
Powiodłemdłońmipojejokrągłym,gładkimtyłeczku,
którytakochoczowypięła.
–Masznajwspanialszytyłeczek,jakikiedykolwiek
widziałem–zapewniłemBlaire,głaszczącgo.Złapałemją
mocnozabiodrairozsuwającjejnoginaboki,wszedłem
wniąjednympchnięciem.
–Rush!–zawołałaBlaire.
–Kurde,jestemgłęboko–jęknąłemiwzrokmisię
zmącił.Tobyłolepsze,niżsobiewyobrażałem.Znią
zawszebyłowięcej.Zawsze,kurde,więcej.
Zacząłemsięwniejporuszać.Napierałanamnieod
tyłu,zaciskającpięścinaprześcieradleiwydającgłośne
jękiibłagalneokrzyki.
Słyszącjejprzyjemność,zacząłemdźgaćjąmocniej.
Chciałembyćwniejjeszczegłębiej.Chciałemwniej
zamieszkać.Zamknąćsiętamwśrodkuinigdyjużnie
wychodzić.Pompassącawciągałamojegoptakatak,że
ledwomogłemutrzymaćsięnanogach.Byłemjużblisko.
Sięgnąłemmiędzyjejnogiiprzesunąłemdłoniąpocipce.
–Boże,alejesteśmokra.
Mojesłowapodziałałynaniąnatychmiast.Blaire
szarpnęłasiępodemnądziko,wykrzykującmojeimię.Siłą
woliwysunąłemsięzniej,żebywystrzelićnasienienajej
pupę.Chciałemzrobićtowniej.Chciałem,bynasza
rozkoszzmieszałasięzesobą.Aleniemogłemznowutego
zrobić.Jeszczenie.
–Aaaach!–wrzasnąłem,aptakszarpnąłmisię
wdłoniachiwystrzeliłswójładuneknajejgładkieplecy.
Widzącto,miałempoczucie,żejąnaznaczyłem.
Widziałemtonawłasneoczy.Byłemnaniej.
–Cholera,kotku,gdybyśtylkowiedziała,jak
niesamowiciewyglądateraztwójtyłek–powiedziałem.
Osunęłasięnałóżko,niemogącdłużejwytrzymać
wtakiejpozycji.Odwróciłagłowędoboku,żebynamnie
spojrzeć.
–Dlaczego?
Niezorientowałasię,gdziewystrzeliłemnasienie.
–Powiedzmypoprostu,żemuszęcięumyć–
wyjaśniłem.
Zachichotałaiskryłatwarzwpościeli.
Uwielbiałemsłuchaćjejśmiechu.Wspanialebyło
takżestaćtutajipatrzećnajejtyłekpokrytymoim
nasieniem.Tedwierzeczynarazbyłyzupełnie
niesamowite.
Blairemusiałasięprzespać.Niemogłemkazaćjejtu
leżeć,zbryzganejmojąspermą,tylkodlatego,żebyłem
pieprzonymjaskiniowcem.Obszedłemjąnaokoło,
kierującsiędołazienki,skądwziąłemciepłąmokrąmyjkę,
poczymwróciłemdopokoju.
Widziałem,żewodzizamnąwzrokiemzsennym,
zadowolonymuśmiechemnatwarzy.Tojawywołałemten
uśmiech.Niewiedziałem,czyjutromiałapracować,czy
nie,alepostanowiłem,żeniepójdziedoklubu.Załatwięto.
Musiałemzniąporozmawiać.Musiaładowiedziećsię
owszystkim.
Byłtujejojciec.Nadeszłapora,żebymstawiłczoło
faktomizawalczyłonią.
Starłemzniejmojenasienie.
–Jużjesteśczysta,kotku.Możeszpołożyćsię
wygodnieiprzykryć.Zarazwracam–powiedziałem.
Aleonasięnieporuszyła.Podszedłemzdrugiejstrony
ispojrzałemnajejtwarz.Twardospała.Uśmiechnąłemsię
namyśl,żezasnęła,gdyjająmyłem.Zaborczabestiawe
mnieuderzałasięwpiersi.
Podniosłemjąiułożyłemnapoduszce,poczym
otuliłemstarannie.Pochyliłemsięipocałowałemją
wgłowę.
–Wszystkonaprawię.Przysięgam,żewszystkobędzie
dobrze.Kochamcięwystarczającomocno,żebyśmyto
przetrwali.Chciałbymtylko,żebyśtykochałamni
ewystarczającomocno.Proszę,Blaire,kochajmnie
wystarczającomocno–błagałem.
Nieporuszyłasię.Jejwolny,równyoddechnie
zmieniłtempa.Miałemjednaknadzieję,żeusłyszałamnie
przezsen.Iżejutrobędzietopamiętać.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSIÓDMY
Niemogłemspać.Leżałemgodzinami,patrzącna
słodkąBlaireśpiącąwmoichramionach.Zwinęłasię
wkłębekiwtuliławemnie,jakbymbyłdlaniejjedynym
źródłemciepła.Lęk,żemogęjużnigdywięcejtegonie
zaznać,byłbardzorealny.Chociażniechciałemwierzyć,
żeodemnieodejdzie,wiedziałem,żemogęjąstracić.Jak
jatoprzeżyję?Przyciągnąłemjąbliżejiprzytuliłem
jeszczemocniej.Gdybymtakmógłjąstądzabraćidokądś
uciec.Niepozwolićjejnigdypoznaćtejokropnejprawdy.
Dlaczegozawszemusiałemjąranić,kiedychciałemtylko
jąchronić?
–Kochamcię–wyszeptałemwjejwłosy.
Tomusiałonamwystarczyć.
Patrzyłem,jaksłońcewschodziiporanekstajesię
corazjaśniejszy.Blairepotrzebowałasnu.Pewniebędzie
spaładopołudnia.Musiałemporozmawiaćzmatką
iAbe’em,zanimBlairesięobudzi.Musielisiędowiedzieć,
codoniejczuję.Stałasięmoimpriorytetem.Musiałemdać
imtojasnodozrozumienia.
Zamknąłemoczy,wdychającjejzapachisycącsię
dotykiemBlairewmoichramionach.Byłatakaufna.
Zmuszającsiędotego,bywstać,odsunąłemją
iwypuściłemzmoichobjęć.Byłemgotówzejśćnadół
istawićczołaprawdzie.Tejpaskudnej,wstrętnej,ohydnej
prawdzie,którazpewnościązraniBlaire.Niebyłem
wstanietegopowstrzymać.Mogłemmiećtylkonadzieję,
żezdołampomócjejtoznieść.
Ubrałemsięiskierowałemkuschodom,poczym
stanąłemijeszczerazspojrzałemnaBlaireśpiącąwmoim
łóżku.Leżałaterazskulonapodkocem.Jejdługiejasne
włosyrozsypałysięnapoduszce.Jakodzieckoczęstosię
zastanawiałem,czyaniołyistniejąnaprawdę.Kiedy
skończyłemdziesięćlat,uznałem,żenie.Żetowszystko
bzdury.Terazdotarłodomnie,żeniemiałemracji.
Blairebyłamoimaniołem.
***
Abestałwkuchni,piłkawęzfiliżankiiwyglądał
przezokno.Tobyłmężczyzna,któryporzuciłmojąBlaire.
Pozwolił,bysamotniepochowałamatkęiradziłasobie
wpojedynkę.
Nienawidziłemgo.
NiezasługiwałnaBlaire.
Abeodwróciłsięinapotkałmójpiorunującywzrok.
Skrzywiłusta,poczymwypiłjeszczełykkawyiznów
wyjrzałprzezokno.Przywykłdomojejnienawiści.Nie
wiedziałjednak,jakbardzosięwzmogła,odkąd
widzieliśmysięporazostatni.Miałemochotęrozszarpać
gonastrzępy.Nasamjegowidokogarniałamnie
wściekłość.
–Zamierzaszoniąspytać?–warknąłem.
Wzruszyłramionami.
–Zakładam,żejesttutaj.–Onzakładał.Niedbałoto.
Poprostuzakładał.
–Cociętak,kurwa,wypaczyło,żestałeśsiętaki
nieczuły?–wycedziłemznienawiścią.
–Cierpienie,jakiegonigdybyśniezrozumiał,
chłopcze–odparłgłosempozbawionymemocji.
–Całkiemsamapochowałamatkę,tysukinsynu.
Iwiedziałeśotym.Nieodpowiedział.
–Jest,kurwa,zupełnieniewinnaicałkiemsama–
powiedziałam,chcąc,żebyprzyznałchociażto,boinaczej
krewcałkiemmniezaleje.
–Jużniejest,prawda?Takacałkiemniewinnaani
sama–odparł.
Mojawściekłośćosiągnęłatemperaturęwrzenia
iprzeszedłemprzezkuchnię.Odwróciłsięakurat
wodpowiednimmomencie,żebymmógłgozłapaćirzucić
nimościanę.
–Typierdolonyskurwielu!Nigdy,aletonigdynie
sugerujnawet,żeBlaireniejestniewinna.Skończęztobą!
Igównomnieobchodzi,ktobędziepotobiepłakał!–
wrzeszczałem.
Abeupuściłfiliżankę,któraroztrzaskałasięna
podłodze,aleniezważałemnato.Onteżjakośsiętymnie
przejął.Wtymczłowiekubyłapustka,którejniemogłem
pojąć.Zupełniejakbyniemiałduszy.
–Spałeśznią?–zapytałspokojnie.
Znowuwalnąłemnimościanętak,żepospadały
talerze,dołączającdostłuczonejfiliżanki.
–Przymknijsię!–ryknąłem.
–Rush!–histerycznygłosmojejmatkiprzebiłsię
przezmojąfurię.
–Tonietwojasprawa,mamo–rzuciłem,nie
odrywającwzrokuodczłowieka,któregogotówbyłem
zamordowaćgołymirękami.
–Iniewyglądateżnato,żebynadalbyłasama–
powiedziałAbe.
Przełknąłemlęk,któryściskałmipierś.
–Niejest.Inigdyniebędzie.Zawszebędęprzyniej.
Zapewnięjejbezpieczeństwo.Zaopiekujęsięnią.Będzie
zawszemiałamnie.
–Kto?Oczymtymówisz,Rush?PuśćAbe’a!–matka
znalazłasiętużprzymnieiciągnęłamniezaramię.
WkrótceBlairezejdzienadół.Niemogłemzabićjej
ojca.Chyba,żemnieotopoprosi.Jeślitozrobi,jużbył
trupem.Puściłemgoicofnąłemsię.
–Uważaj,wjakisposóboniejmówisz.Niczegotak
niepragnę,jakwidziećtwojecierpienie–ostrzegłemgo.
–Rush,dosyćtego!–matkawbiłamipaznokcie
wramię,ajawyrwałemjejsięgwałtownie.
–Tyteżmnieniedotykaj.Totychciałaśmiećtego
gnojawnaszymżyciu.Pozwoliłaś,żebyjąporzucił–
wymierzyłemwniąpalec.
Szokmojejmatkiprzeszedłwdezorientację,gdy
rozglądałasięwokół,patrzącnapotłuczonenaczynia.
–Narobiłeśtubałaganu.Przejdźmydosalonu,zanim
ktośsięskaleczy.Musiszmiwyjaśnićswojezachowanie–
powiedziała,wychodzączkuchniispodziewającsię,że
pójdziemyzanią.
Patrzyłemzanią,poczymprzeniosłemwzrokna
Abe’a.
–Nic,comożeszmizrobić,niedorównacierpieniu,
jakiegojużdoznałem–oznajmiłAbe,poczymodwrócił
sięiwyszedłzkuchniwśladzamatką.
Jakczłowiekjegopokrojumógłwychowaćtakąosobę
jakBlaire?Nierozumiałem,jakimcudemdziewczyna
śpiącanagórzewmoimłóżkumogłabyćdziełemtego
człowieka.WNanmogłemzobaczyćjegocórkę,alenie
wBlaire.
MusiałemporozmawiaćzmatkąizAbe’em.Wkońcu
dlategowłaśniewstałemiopuściłemłóżko,zostawiając
wnimBlaire.Wszedłemdosalonu,amatkaspojrzałana
mniezotwartymiustami.NajwidoczniejAbecośjejjuż
powiedział.
–Ty…ty…niemogęwtouwierzyć,Rush.Wiem,że
maszproblemisypiasz,zkimpopadnie,alemusisz
postawićsobiejakieśgranice.Tadziewczynawykorzystała
swojeciało,żebytobąmanipulować.
Pokręciłemgłowąiruszyłemwstronęmatki.Miałem
jużdośćsłuchania,jakmówiąoBlaire.Niedbałemjuż
oto,ktocopowiedział,zapłacąmizatooboje.
Abestanąłpomiędzynami,aleuwagęskierowałku
matce.
–Uważaj,cooniejmówisz.Blairetomojacórka–
jegoostrzegawczytonzdziwiłmnie.Niemógł,rzeczjasna,
zmazaćtymcałejreszty,aleprzynajmniejstanąłwjej
obronie.
–Niemogęwtouwierzyć,Rush.Oczymtymyślałeś?
Wiesz,kimonajest?Coonaznaczydlatejrodziny?–
powiedziałamojamatkaoburzonymtonem,jakbym
popełniłjakąśzbrodnię.ObwiniałaBlaireocoś,conigdy
niebyłojejwiną.Jakżesilnybyłtenmit,wktórymoja
rodzinawierzyłatakuparcie!
–Niemożeszobarczaćjejodpowiedzialnościąza
swojenieszczęścia.Wtedyniebyłojejjeszczenaświecie.
Niemaszpojęcia,przezcoonaprzeszła.Nacoonją
naraził–dodałem,wskazującnaAbe’a.Bojawiedziałem
inigdymutegoniezapomnę.
–Niebądźtakiarogancki.Totypojechałeśiznalazłeś
godlamnie.Więc,nacokolwiekonjąnaraził,tyto
wszystkozapoczątkowałeś.Apotemwziąłeśiprzespałeś
sięznią?Naprawdę,Rush.MójBoże,cotysobie
myślałeś?Jesteśzupełnietakisamjaktwójojciec–matka
uwielbiałamnieoskarżaćoto,żejestemtakisamjakDean,
kiedybyłanamniewściekła.Jadziękowałemnatomiast
Bogu,żeniejestempodobnydoniej.
–Pamiętaj,dokogonależytendom,mamo–
przypomniałemjej.
–Cośtakiego?Mójwłasnysynzwracasięprzeciwko
mniewzwiązkuzdopierocopoznanądziewczyną.Abe,
musiszcośzrobić.
MatkapatrzyłabłagalnienaAbe’a,amniechciałosię
śmiać.Oczekiwała,żeoncośzrobi.Cozabzdury.Miałem
jużtegodość.Musiałemwyjaśnićsytuację,zanimBlaire
sięobudzi.
–Tojegodom,Georgie.Niemogęgodoniczego
zmusić.Powinienembyłsiętegospodziewać.Onajest
zupełnietakajakjejmatka.
Zamarłem,słysząctesłowa.Coon,udiabła,chciał
przeztopowiedzieć?
–Cotomanibyznaczyć?–wrzasnęłamojamatka,
najwyraźniejwiedzącjuż,comiałnamyśli,boinaczejtak
bynaniegoniewsiadła.
–Jużtoprzerabialiśmy.Powodem,dlaktórego
zostawiłemciędlaniej,byłwłaśnietenjejmagnetyzm.Nie
mogłemsięwyzwolićspodjejuroku…
–Wiemotym.Niechcęznowutegosłuchać.Tak
bardzojejpragnąłeś,żezostawiłeśmniewciążyizmusiłeś
dowycofaniazaproszeńnanaszślub–przerwałamu
matka.
–Kochanie,uspokójsię.Kochamcię.Chciałemtylko
wyjaśnić,żeBlairemacharyzmęswojejmatki.Niesposób
jejnieulec.Aonazupełnieniezdajesobieztegosprawy,
taksamojakjejmatka.Niemożenicnatoporadzić–
powiedziałAbe.
Wpatrywałemsięwniegozezgrozą.Więconmyślał,
żetojestpowód?Naprawdęwtowierzył?Niezakochałem
sięwżadnejpieprzonejcharyzmie.WBlairebyłoznacznie
więcej.Czyżbyontegoniewidział?Ślepyskurwiel.
–Ach!Czytakobietanigdyniedamispokoju?Czy
jużzawszebędzierujnowaćmiżycie?Onanieżyje,na
miłośćboską!Odzyskałamukochanegomężczyznę,
anaszacórkawreszciemaojca,aterazto.Rushmusiałsię
przespaćztą…tądziewuchą!–mojamatkacorazbardziej
siędenerwowała,aleniemogłemsięterazzajmowaćjej
napademzłości.MusiałemmartwićsięoBlaire.
–Jeszczejednosłowoprzeciwkoniej,akażęwamsię
stądwynosić–ostrzegłemmatkęporazostatni.Nie
pozwolę,żebyobrażałaBlairewjakikolwieksposób.
–Georgie,skarbie,uspokójsię,proszę.Blairetodobra
dziewczyna.Jejobecnośćtutajtoniekoniecświata.Musi
gdzieśsięzatrzymać.Tłumaczyłemcitojuż.Wiem,że
teraznienawidziszRebeki,aletobyłaprzecieżtwoja
najlepszaprzyjaciółka.Przyjaźniłyściesięoddzieciństwa.
Pókijasięniepojawiłemiwszystkiegoniezepsułem,
byłyścieniczymsiostry.Tojejcórka.Okażjejtrochę
współczucia.–Alejegoargumentyzupełnienie
przemawiałydomojejmatki.Byłachorobliwie
egocentryczna,takjakmojasiostra.
–Nie!Zamknijciesięwszyscy!–GłosBlaireprzeszył
mojeserceniczymsztylet.
Nie.Boże,nie,jeszczenie.Niemiałausłyszećtego
wtakisposób.
–Blaire–ruszyłemwjejstronę,aleonapodniosła
obieręce,żebymniepowstrzymać.Dzikiwyrazjejoczu
iniewidzącespojrzenie,którewemniewymierzyła,
zupełniemnieporaziły.
–Ty–powiedziała,celującpalcemwAbe’a.–Tyim
pozwalaszwygłaszaćkłamstwaomojejmatce!–
wrzasnęła.Wcześniejsiębałem,żepoczujesięzraniona,
aletanieprzystępnośćicałkowitychłódwjejoczachbyły
przerażające.
–Blaire,pozwólmiwyjaśnić–zacząłAbe.
–Zamknijsię!–ryknęłaBlaire,przerywającmu.–
Mojasiostra,mojadrugapołowa,umarła.Umarła,tato.To
sięstałowsamochodzie,kiedyjechałanazakupyztobą.
Zupełniejakbyzabranomiduszęirozerwanojąnadwoje.
Jejutratabyłaniedozniesienia.Patrzyłam,jakmama
krzyczy,zawodziiopłakujejąwnieskończoność,apotem
patrzyłam,jakmójojciecodchodzinazawsze,gdyjego
córkaiżonapróbowałypozbieraćrozsypanekawałeczki
swojegoświatabezValerie.Apotemmamazachorowała.
Dzwoniłamdociebie,aletynieodbierałeś.Więc
załatwiłamsobiedodatkowąpracęposzkole,żebymóc
zapłacićzaleczeniemamy.Nierobiłamnicinnego,tylko
opiekowałamsięmamą,pracowałamichodziłamdo
szkoły.Tylkożejakbyłamwostatniejklasie,mamietak
siępogorszyło,żemusiałamrzucićszkołę.Udałomisię
zdaćeksternistyczniematuręityle.Bojedynaosobana
świecie,któramniekochała,umierała,ajasiedziałam
ipatrzyłamnatobezradnie.Trzymałamjązarękę,gdy
wydałaostatnietchnienie.Zorganizowałamjejpogrzeb.
Patrzyłam,jakzakopująjąwziemi.Atynawetnie
zadzwoniłeś.Anirazu.Apotemmusiałamsprzedaćdom,
któryzostawiłanambabcia,wrazzewszystkim,comiało
jakąkolwiekwartość,żebyopłacićrachunkizaleczenie
mamy–przestałamówićizjejgardławyrwałsięszloch.
Łzyspływałyjejpopoliczkach,amniekrajałosięserce.
Niewiedziałemotymwszystkim.Powiedziałami
tylkotrochę.Otoczyłemjąramionami,chcącjąprzytulić,
aleonazaczęłamachaćrękamiiwyrywaćmisięjak
szalona.
–Niedotykajmnie!–wrzasnęłaimusiałemjąpuścić
alboryzykować,żezrobisobiekrzywdę.–Aterazjeszcze
muszęsłuchać,jakmówicieomojejmatce,którabyła
święta.Słyszyciemnie?Onabyłaświęta!Wszyscy
jesteściekłamcami.Ajeśliktokolwiekjestwinnytym
bzdurom,którewylewająsięzwaszychust,toten
człowiek–wskazałaswegoojca.
Ajasięłudziłem,żeonamniewysłuchaipozwolimi
wszystkowyjaśnić.Całyjejświatzostałwywróconydo
górynogami.Ajajejniepowiedziałem.Niechciałem
patrzećnacierpieniewjejoczach,któregoniepotrafiłbym
złagodzić.Pozwoliłemnatomiast,żebystałosięto,cosię
stało,atobyłoznaczniegorsze.
–Tokłamca.Niejestwarttyle,copyłpodmoimi
stopami.JeśliNanjestjegocórką,apanibyławciąży…–
BlairecałyczastrzymałapalecwycelowanywAbe’a,ale
terazprzeniosłauwagęnamojąmatkę.Zachwiałasię,
miałemochotęrzucićsiękuniejijąpodtrzymać,nie
zrobiłemtegojednak.Musiałanajpierwsamanadsobą
zapanować.Niechciałamojejpomocy.
–Kimpanijest?–zapytała,gdymojamatkapatrzyła
naniąudręczonymwzrokiem.
–Uważaj,jaknatoodpowiesz–ostrzegłemmatkę,
stajączaBlaire,nawypadek,gdybymniepotrzebowała.
MatkapopatrzyłanaAbe’a,apotemznównaBlaire.
–Wiesz,kimjestem,Blaire.Jużsięspotkałyśmy.
–Przyjechałapanidomojegodomu.Pani…Przez
paniąmamapłakała.
Matkaprzewróciłaoczami,ajacałysięspiąłem.
–Ostatnieostrzeżenie,mamo–warknąłem.
–Nanchciałapoznaćswojegoojca.Więczawiozłam
jądoniego.Zobaczyłajegomiłąrodzinkę,śliczne
jasnowłosebliźniaczki,którekochał,irównieidealną
żonę.Miałamjużdośćmówieniamojejcórce,żeniema
ojca.Wiedziała,żema.Więcpokazałamjej,cowybrał
zamiastniej.Niepytałajużwięcejoniego,tentemat
wróciłdopierodużopóźniej.
PodBlaireugięłysiękolana,ztrudemłapała
powietrze.Cholera,będziemiałaatakpaniki.
–Blaire,spójrznamnie,proszę–błagałemją,aleona
niezareagowała.Wbiławzrokwpodłogę,awszystko
powolidoniejdocierało.Okropniebyłonatopatrzeć.
Chciałemwyrzucićichstąd,żebymmógłtulićBlaire,aż
wszystkoznówbędziedobrze.Aleonapotrzebowała
wyjaśnień.Teraz,gdyprawdawyszłanajaw,pragnęła
odpowiedzinawszystkieswojepytania.
OdezwałsięAbe.
–ByłemzaręczonyzGeorgianną.ByławciążyzNan.
Twojamamaprzyjechałająodwiedzić.Nigdywżyciunie
widziałemkogośtakiegojakona.Byłaniczymnałóg.Nie
mogłemsięodniejoderwać.Georgiannanadalwzdychała
zaDeanem,aRushodwiedzałtatęcodrugiweekend.
Spodziewałemsię,żeGeorgiewrócidoDeana,jaktylko
ondojrzejedotego,żebyzałożyćrodzinę.Niebyłem
nawetpewny,czyNanjestmoja.Twojamamabyła
niewinnaiurocza.Nieinteresowalijejrockmani,no
irozśmieszałamnie.Uganiałemsięzanią,aonamnie
ignorowała.Wtedyjąokłamałem.Powiedziałemjej,że
GeorgienosikolejnedzieckoDeana.Twojejmamiebyło
mnieżal.Jakimścudemudałomisięjąnamówić,żebyze
mnąuciekła.Żebyodrzuciłaprzyjaźń,któratrwałaod
dzieciństwa–kiedyAbeskończyłswojewyjaśnienia,
uświadomiłemsobie,żenigdyjeszczeniesłyszałem,żeby
powiedziałażtylenaraz.
Blairezasłoniłauszydłońmiizacisnęłapowieki.
–Przestań.Niechcętegosłuchać.Chcęwziąćtylko
mojerzeczy.Chcęstądwyjechać–szlochałaBlaire,amnie
pękałoserce.
–Kotku,proszę,porozmawiajzemną.Proszę–
błagałemją,wyciągającdoniejręce,szukając
jakiejkolwiekformykontaktu.
Odsunęłasię,niepatrzącnamnie.
–Niemogęnaciebiepatrzeć.Niechcęztobą
rozmawiać.Chcętylkomojerzeczy.Chcęjechaćdodomu.
Nie.Nie.Nie.Niemogłemjejstracić.Nie.Niemogła
mniezostawić.Kochałemją.Należałemdoniej.Musiała
onaswalczyć.Pragnąłem,żebywalczyła.
–Blaire,skarbie,niemajużdomu–powiedziałAbe.
Wiem,żechciałjejtylkoprzypomnieć,żeniemadokąd
wracać,alemiałemochotęwalnąćgopięściąwtwarz.Nie
powinnasłyszećtegoterazodniego.
Blairespojrzałanaojcapiorunującymwzrokiem.
–Grobymojejmamyisiostrysąmoimdomem.Chcę
byćbliskonich.Stałamtuisłuchałam,jakwmawiaciemi,
żemojamamabyłakimś,kimwiem,żeniebyła.Nigdynie
zrobiłabytego,ocojąoskarżacie.Zostańtuzeswoją
rodziną,Abe.Jestempewna,żebędąciękochaćrównie
mocno,jaktwojapoprzedniarodzina.Postarajsięniezabić
nikogoznich–toostatniewycedziłaznienawiścią.
Następnieodwróciłasięipobiegłanagórę.Patrzyłem
zaniąiprzezchwilęrozważałem,czyniezamknąćjejna
kluczwmoimpokojuiniezmusić,byzostałazemną.By
mniewysłuchała.Czywtedybymiwybaczyła?Czy
mogłemjejtozrobić?
–Jestniezrównoważonainiebezpieczna–syknęła
mojamatka.
Podszedłemdoniejiporazpierwszywżyciubyłem
bliskiuderzeniajej.
–Jejświatwłaśniesięzawalił.Przekreśliliście
wszystko,coznała.Więcchoćrazwżyciuniebądź
samolubnąsukąizamknijmordę.Bojestemgotów
wyrzucićwasobojenazbitypyskibędzieciemusielisami
kombinować,jak,kurwa,przetrwać.
Nieczekałemnajejreakcję,bowiedziałem,żewtedy
całkiemstracępanowanienadsobą.Musiałemspróbować
porozmawiaćzBlairenaosobności.
Stanąłemwdrzwiachjejpokoju.Upychałaswoje
rzeczywwalizce,zktórąprzyjechałatuzaledwieprzed
kilkomatygodniami.
–Niemożeszmniezostawić–powiedziałem,walcząc
zemocjamiściskającymimniezagardło.
–Chceszsięprzekonać?–odparła.
Tapustkawjejgłosiedobijałamnie.Toniebyłamoja
Blaire.Niemogłempozwolić,żebytekłamstwaodebrały
miją.MojaBlaireniebyłatakamartwaizimnawśrodku.
–Blaire,niepozwoliłaśmiwyjaśnić.Dzisiaj
zamierzałemwszystkocipowiedzieć.Oniprzyjechali
wczorajwieczoremispanikowałem.Chciałempowiedzieć
ci,zanimwrócą–plotłembezsensu,aleonawyjeżdżała,
ajaniewiedziałem,comam,kurde,powiedzieć,żebyją
zatrzymać.Walnąłempięściąoframugędrzwi,usiłującsię
skupić.Musiałempowiedziećto,cotrzeba.–Niemiałaś
dowiedziećsięwtakisposób.Nietak.Boże,nietak–
zupełniesięsypałem.Panikailękniepozwalałymi
myśleć.
–Niemogętuzostać–powiedziała.–Niemogęna
ciebiepatrzeć.Przypominaszmibólizdradęnietylko
mojewłasne,aleimojejmamy.Cokolwiekbyłomiędzy
nami,skończyłosię.Umarłozchwilą,gdyzeszłamnadół
izrozumiałam,żeświat,któryznałam,byłjednymwielkim
kłamstwem.
Jejsłowabyłytakostateczne.Jakmogłemwalczyć,
jeśliniechciaładaćnamszansy?Czynigdyjużniebędzie
wstaniespojrzećnamnieinaczej?Niemogłemżyć
wtakimświecie.WświeciebezBlaire.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYÓSMY
Starającsięoddychaćpomimobólu,odwróciłemsię
iposzedłemzanią.Niechciałamnie.Niechciałatego.Ale
niemogłemtakpoprostupozwolićjejodejść.Dokąd
pojedzie?Gdziebędziespała?Ktobędziepilnował,żeby
jadła?Ktojąprzytuli,gdybędziepłakać?Potrzebowała
mnie.I,Boże,japotrzebowałemjej.
Blairezeszłanadół,wyjęłazkieszenitelefonipodała
goAbe’owi.
–Weźgo.Jagoniechcę–powiedziała.
–Pocomiałbymbraćtwójtelefon?–zdumiałsięAbe.
–Bonicodciebieniechcę–wrzasnęła.
–Toniejadałemcitentelefon–odparł.
–Weźtelefon,Blaire–powiedziałem.–Jeślichcesz
wyjechać,niemogęciętuzatrzymywać.Ale,proszę,weź
zesobątelefon–byłemgotówpaśćnakolanaibłagać.
Musiaławziąćtentelefon.Dodiabła,potrzebowała
telefonu.
Blairepołożyłagonadolnymschodku.
–Niemogę–powiedziała,ajazrozumiałem,żenie
mogęzmuszaćjej,bygozabrała.Niemogłemniczrobić.
Byłem,kurwa,doniczego.Jejświatwłaśniesięzawalił,
ajabyłem,kurwa,doniczego.
–Wyglądaszzupełniejakona–powiedziałamoja
matkadoplecówBlaire.
–Mamtylkonadzieję,żechoćwpołowiezdołambyć
takąkobietąjakona–odparłaBlairezabsolutnym
przekonaniem.
Drzwizamknęłysięzanią.
Musiałemcośzrobić.
Zszedłemkawałekposchodach,niespuszczającoczu
zdrzwi.Niemogłempoprostutuzostaćipozwolićjej
odjechać.
–Dokądonapojedzie?–zapytałemAbe’a.Powinien
miećjakiśpomysł.
–WrócidoAlabamy.Tojedynydrugidom,jakizna.
Matamprzyjaciół.Przyjmąjądosiebie–odparł.
ZzewnątrzdałsięsłyszećkrzykNan,amniestanęło
serce.CzycośsięstałoBlaire?Zbiegłemnasamdół,ale
matkaiAbezdążylijużrzucićsiędodrzwi.
–Blaire!Odłóżbroń.Nan,nieruszajsię.Onaumiesię
posługiwaćtymżelastwemlepiejniżwiększośćmężczyzn
–przemawiałAbespokojnymtonem.
Jasnacholera,BlairemierzyłazbronidoNan.Co
takiegoNanpowiedziała?
–Coonawyprawiaztąspluwą?Czytowogóle
legalne?–spytałamojamatka.
–Mapozwolenieiwie,corobi.Zachowajspokój–
odparłAberozdrażnionymtonem.
Blaireopuściłabroń.
–Zarazwsiądędotegopikapaizniknęzwaszego
życia.Nazawsze.Alenicniemówomojejmamie.Nie
będęjużtegowięcejsłuchać–powiedziałaBlaire,
piorunującNanwzrokiem.Następniewsiadładopikapa
inieoglądającsię,odjechała.
–Onajest,kurwa,psychiczna–stwierdziłaNan,
odwracającsiędonas.
Niemogłemtustaćiwysłuchiwaćichględzenia.
Blairemnieopuszczała.Niezamierzałempozwolić,by
odjechałacałkiemsama.Mogłojejsięprzytrafićwszystko.
Odwróciłemsięipopędziłemnagórędomojegopokoju.
NaostatnimschodkupoczułemzapachBlaire
imusiałemstanąć,izacisnąćzęby,żebywytrzymaćból.
Jeszczedwiegodzinytemuleżałemwtymłóżku
itrzymałemjąwramionach.
Podszedłemdołóżka,usiadłem,podniosłem
poduszkę,naktórejspała,iprzyłożyłemjądotwarzy.
Boże,pachniałazupełniejakBlaire.Wyrwałmisięszloch,
usiłowałemgopowstrzymać,aleniezdołałem.Straciłem
ją.MojąBlaire.StraciłemmojąBlaire.
Nie.Nie.Niemogłemsięztympogodzić.
Wstałemiostrożnieodłożyłempoduszkę.Pojadęza
nią.Potrzebowałemtrochęubrańimójportfel.Pojadępo
nią.Potrzebowałamnie.Wtejchwilimnieniechciała,ale
zechce,kiedyszokminie.Będęmógłjąprzytulać,żeby
złagodzićjejból.Będęjątuliłwpłaczu.Apotemspędzę
resztężycianazadośćuczynieniujejkrzywd.Sprawię,że
będzieszczęśliwa.Cholernieszczęśliwa.
Ztorbąwdłonizszedłemzpowrotemnadół,gdzie–
byłemtegopewien–mojamatka,siostraiAbestali
wprzedpokojuirozmawialioBlaireorazotym,cozaszło.
Niezamierzałemichsłuchać.Musiałemjechać.
–Dokądsięwybierasz?–spytałamniematka.
–Przystawiłamibrońdogłowy,Rush!Czyciebieto
nicnieobchodzi?Mogłamniezabić!–Nanwiedziała,
dokądsięwybieram.
Zatrzymałemsięispojrzałemnajpierwnamatkę.
–JadępoBlaire–następniepopatrzyłemnasiostrę.–
Możedziękitemunauczyszsiętrzymaćjęzykzazębami.
Tymrazempowiedziałaśnieto,cotrzeba,doniewłaściwej
osobyidostałaśnauczkę.Następnymrazempomyśl,zanim
zacznieszpleśćbzdury.–Otworzyłemdrzwifrontowe.
–Ajeślionaztobąniewróci?Onanasnienawidzi,
Rush–powiedziałamojamatka,wyraźniezaniepokojona
perspektywą,żeBlairemiałabytujeszczewrócić.
–Jeślizemnąniewróci,towybędzieciemusielisię
stądwynieść.Niebędęmieszkałwewłasnymdomu
zludźmi,którzyzniszczylijejświat.Zdecydujciesię,
dokądzamierzaciejechać,boniechcęwastuwidziećpo
moimpowrocie–zatrzasnąłemzasobądrzwi.
***
OśmiogodzinnajazdadoSummitwstanieAlabama
byłabyłatwiejsza,gdybymnieśledziłBlaire,starającsię
jednocześnie,żebymnieniezauważyła.Ukrywanie
czarnegorangeroveranawiejskichdrogachniebyłołatwe.
Częściej,niżbymchciał,musiałemtracićjązoczu,ale
tylkowtensposóbmogłemjechaćzanią.Dotego
miasteczkaprowadziłmnieGPS,naszczęściewyglądało
nato,żeBlairewybrałatęsamądrogę,którąsugerował
GPS.
Kiedywjechałemdomiasteczka,zobaczyłem,żeznak
WitamywSummitwstanieAlabamajestzniszczony
iwymagaodmalowania,alenapisdałosięodczytać.Blaire
miaładobredziesięćminutwyprzedzenia,botylkowten
sposóbmogłempozostaćniezauważony.Przejechałem
pierwszeświatła.ZgodniezinformacjąGoogle’a
wmiasteczkubyłytylkotrzyświatła.Przykolejnych
zobaczyłemznakcmentarzaiskręciłem.Parkingbyłpusty,
nieliczącpikapaBlaireijeszczejednejpółciężarówki.Nie
zaparkowałemwmiejscu,gdziemogłabymniezobaczyć;
zatrzymałemsiękawałekdalejprzydrodze.
Przyjechałaodwiedzićmatkę.Isiostrę.Czy
kiedykolwieksercetakmisiękrajałozpowodu
kogokolwiekinnego?Cierpiałem,żeNanbyła
zaniedbywana,aleczykiedykolwiekczułemażtakie
emocjewzwiązkuzjejudrękami?Myśl,żeBlairemusi
zmagaćsięztymwszystkimsama,byłaniedozniesienia.
Musiałamniewysłuchać.
Kiedyzobaczyłem,żejejniebieskipikapodjeżdża,
odczekałemchwilę,poczymruszyłemzanią
wbezpiecznejodległości.Napierwszychświatłach
skręciławprawoizaparkowałaprzedmotelem.Byłem
pewien,żetojedynymotelnaprzestrzeniwielumil.
Ichociażniepodobałmisiępomysł,żesiętuzatrzymała,
cieszyłemsię,żeniebędęmusiałzniąrozmawiaćwdomu
jakichśobcychludzi.Tumogliśmymiećtrochę
prywatności.
GdyBlairebyłajużwśrodkuiwynajmowałapokój,
zaparkowałemwóz,wysiadłemiczekałem.Niebyłem
pewien,cojejpowiemiczyniezacznępoprostujej
błagać.Alecośmusiałemzrobić.Blairewyłoniłasię
zbiuraispotkaliśmysięwzrokiem.Zwolniłakroku,po
czymwestchnęła.Niespodziewałasię,żeprzyjadętuza
nią.Czynaprawdęnierozumiała,żezupełnieoszalałemna
jejpunkcie?
Wchwili,gdyzaczęłaiśćwmojąstronę,trzasnęły
drzwiczkijakiegośsamochodu,aonaodwróciłagłowę
izmarszczyłabrwinawidokchłopaka,którywłaśnie
wysiadłzpółciężarówki–tejsamej,którądopieroco
widziałemnacmentarzu.Niemusiałanassobie
przedstawiać,wiedziałem,żetoCain.Zaborczespojrzenie,
którymjąomiótł,wyraźniedałomidozrozumienia,że
kiedyśrościłsobiedoniejprawa.Musiałsięnatomiast
dowiedzieć,żeteprawajużwygasły.
–Mam,cholera,nadzieję,żeznasztegofaceta,bo
przyjechałtuzatobązcmentarza.Zauważyłemgona
poboczu,skądsięnamprzyglądał,alenicniemówiłem–
oznajmiłCain,wolnymkrokiempodchodzącdoBlaire.
–Znamgo–natychmiastodparłaBlaire.
–Tozjegopowoduwróciłaśtutaj?–zapytałCain.
–Nie–odrzekła,poczymspojrzałanamnie.–
Dlaczegotuprzyjechałeś?–spytałamnie,niepodchodząc
bliżej.
–Botytujesteś–odparłempoprostu.
–Niemogętegozrobić,Rush.
Owszem,mogła.Musiałemjąotymprzekonać.
Zrobiłemkrokwjejstronę.
–Porozmawiajzemną.Proszę,Blaire.Muszęcityle
wyjaśnić.
Potrząsnęłagłowąicofnęłasię.
–Nie,niemogę.
MiałemochotęwalnąćCainawłeb.
–Mógłbyśdaćnamchwilkę?–spytałemgo.
SkrzyżowałręcenapiersiistanąłprzedBlaire,
zasłaniającjąprzedemną.
–Niesądzę.Niewyglądanato,żebyonamiałaochotę
ztobąrozmawiać.Ajanapewnoniebędęjejdotego
namawiać.Tyteżjejniezmusisz.
Zacząłemiśćwjegostronę,aleBlairewyłoniłasięzza
niego.
–Wporządku,Cain.Tomójprzyrodnibrat,Rush
Finlay.Onjużwie,kimtyjesteś.Chceporozmawiać.Więc
porozmawiamy.Możeszjechać.Damsobieradę–rzuciła
muprzezramię,poczymotworzyładrzwipokoju4A.
Nazwałamnieswoimprzyrodnimbratem.Co
udiabła?
–Przyrodnibrat?Zaraz…RushFinlay?Jedyne
dzieckoDeanaFinlaya?Cholera,Blaire,jesteś
spowinowaconazgwiazdąrocka–powiedziałCain
irozdziawiłusta,gapiącsięnamnie.
Jeszczetegomibyłotrzeba,takzagorzałegofana
SlackerDemon,żenawetznałimięsynaDeanaFinlaya.
–Jedź,Cain–powiedziałaostroBlaire,poczym
weszładopokoju.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDZIEWIĄTY
Blaireprzeszłaprzezcałypokójistanęła
wnajdalszymrogu,zanimwkońcuodwróciłasiędomnie.
–Mów.Pośpieszsię.Chcę,żebyśjużsobieposzedł–
powiedziałaściśniętymgłosem.
–Kochamcię–powinienembyłpowiedziećjejtojuż
wcześniej.Powinienemzrobićtowczoraj.Powinienem
był,kurwa,wyznaćjejtowchwili,gdysamtosobie
uświadomiłem,ajednaktegoniezrobiłem.
Zaczęłapotrząsaćgłową.Niechciałamniesłuchać.
Będęmusiałjąbłagać.Będęwalczyłzanasoboje.
–Wiem,żemojeczynymożetegoniepotwierdzają,
alegdybyśtylkopozwoliłamiwyjaśnić.Boże,kotku.Nie
mogępatrzeć,jakcierpisz–powiedziałem,błagalnym
tonem.
–Nic,copowiesz,nienaprawitego,cosięstało.To
byłamojamatka,Rush.Jedynewspomnienie,którespaja
wszystko,codobrewmoimżyciu.Onastanowicentrum
wszystkichszczęśliwychchwilmojegodzieciństwa.
Aty…–przerwałaizamknęłaoczy.–Aty,i…ioni…
Zhańbiliścieją.Tepodłekłamstwa,którewygłaszaliście,
jakbytobyłaprawda.
Nienawidziłemsiebie.Nienawidziłemtychkłamstw.
NienawidziłemmojejmatkiiAbe’a.
–Przykromi,żedowiedziałaśsięwtakisposób.
Chciałemcipowiedzieć.Zpoczątkubyłaśtylko
problemem,którymógłzranićNan.Sądziłem,żeprzez
ciebiebędziejeszczebardziejcierpieć.Kłopotwtym,że
mniefascynowałaś.Przyznam,żeodpoczątkumnie
pociągałaś,bojesteśpiękna.Oszałamiającopiękna.
Nienawidziłemcięztegopowodu.Niechciałem,żebyśtak
namniedziałała.Aletakwłaśniebyło.Pragnąłemcię
rozpaczliwiejużtamtegopierwszegowieczoru.Chciałem
byćbliskociebie.Boże,szukałemwymówek,żebysiędo
ciebiezbliżyć.Apotem…potemciępoznałem.
Hipnotyzowałmnietwójśmiech.Tobyłnajcudowniejszy
dźwięk,jakiwżyciusłyszałem.Byłaśtakauczciwa
izdeterminowana.Nieskarżyłaśsięaninienarzekałaś.
Przyjmowałaśto,codawałociżycie,irobiłaśztego
użytek.Nieprzywykłemdoczegośtakiego.Zakażdym
razem,gdynaciebiepatrzyłem,zakażdymrazem,gdysię
dociebiezbliżałem,zakochiwałemsięcorazbardziej.
Zrobiłemkrokwjejstronę,aonauniosłaręce,jakby
chciałamniezatrzymać.Musiałemmówićdalej.Musiałem
sprawić,bymiuwierzyła.
–Apotembyłtamtenwieczórwbarzecountry.Od
tamtejporynależałemjużdociebie.Tymożeniezdawałaś
sobieztegosprawy,alejabyłemugotowany.Niemiałem
jużodwrotu.Miałemcityledowynagrodzenia.
Zatruwałemciżycie,odkądprzyjechałaś,inienawidziłem
siebiezato.Chciałemofiarowaćcicałyświat.Wiedziałem
jednak…wiedziałem,kimjesteś.Gdybympozwoliłsobie
nadokładneprzypomnienie,kimjesteś,musiałbymsię
wycofać.Jakmógłbymbyćtakbezresztyzakochany
wdziewczynie,którabyłapowodemcierpieniamojej
siostry?
Blairezasłoniłasobieuszy.
–Nie.Niebędętegosłuchać.Wyjdź,Rush.Idźsobie
stąd!–krzyknęła.
–Kiedymamawróciłazniązeszpitala,miałemtrzy
lata.Alepamiętamto.Byłatakamaleńkaipamiętam,jak
siębałem,żecośjejsięstanie.Mojamamadużopłakała.
PodobniejakNan.Jaszybkodorastałem.KiedyNanmiała
trzylata,robiłemjużwszystko,odszykowaniajej
śniadaniadootulaniająkołderkąprzedsnem.Naszamama
powtórniewyszłazamążiterazmieliśmyjeszczeGranta.
Wnaszymżyciunigdyniebyłoniczegotrwałego.Prawdę
mówiąc,czekałemnachwilę,kiedyprzyjeżdżałpomnie
tata,bowtedyprzezparędniniemusiałembyć
odpowiedzialnyzaNan.Mogłemtrochęodetchnąć.
Apotemzaczęłapytać,dlaczegojamamtatusia,aonanie.
–Chciałem,żebyBlairezrozumiała,dlaczegozrobiłem,co
zrobiłem.Tobyłozłe,alemusiałamniezrozumieć.
–Przestań!–krzyknęła,cofającsięjeszczedalejpod
ścianę.
–Blaire,musiszmniewysłuchać.Tylkowtensposób
możeszmniezrozumieć–błagałem.Wgardlezbierałmi
sięszlochigłosmisięłamał,alenieprzerywałem.Musiała
mniewysłuchać.–Mamamówiłajej,żeniemaojca,bo
jestwyjątkowa.Tojednakniedziałałozbytdługo.
Zażądałem,żebymamapowiedziałami,ktojesttatąNan.
Chciałem,żebybyłnimmójojciec.Wiedziałem,żemój
tatazabierałbyjąwróżnemiejsca.Mamapowiedziała
jednak,żejejtatamainnąrodzinę.Madwiecóreczki,które
kochabardziejniżNan.Ichpragnął,aleniechciałNan.Nie
mogłemzrozumieć,jakktośmógłbyniechciećNan.Była
mojąmłodsząsiostrzyczką.Oczywiścieczasamimiałem
ochotęjązamordować,alekochałemjąszaleńczo.Aż
nadszedłdzień,kiedymamazabrałają,byjejpokazać
tamtąrodzinę,którąwybrałjejojciec.Nanpłakałapotem
miesiącami.
Umilkłem,aBlaireusiadłanałóżku.Poddałasię
isłuchała.Poczułemprzebłysknadziei.
–Nienawidziłemtychdziewczynek.Nienawidziłem
rodziny,którąojciecNanwybrałzamiastniej.Przysiągłem
sobie,żekiedyśzapłacimizato.Nanzawszepowtarzała,
żemożepewnegodniatataprzyjedziejąodwiedzić.
Fantazjowałaotym,żebędziechciałjąpoznać.Przezlata
słuchałemtychjejsnównajawie.Kiedyskończyłem
dwadzieściajedenlat,pojechałemgoposzukać.Znałem
jegonazwisko.Znalazłemgo.ZostawiłemmuzdjęcieNan
zadresemnaodwrocie.Poinformowałemgo,żema
jeszczejednącórkę,którajestwyjątkowaichcegotylko
poznać.Porozmawiaćznim.
Widziałem,żeBlairedokonujewmyślachobliczeń.
Straciłasiostręniecałyrokprzedtym,jakznalazłemAbe’a.
Alejanicniewiedziałem.Boże,niemiałempojęcia.
Usiłowałempomócsiostrze,aniezniszczyćBlaireżycie.
NieznałemwtedyBlaire.
–Zrobiłemto,bokochałemsiostrę.Niemiałem
pojęcia,przezcoprzechodzitamtadrugarodzina.Zresztą,
prawdęmówiąc,nieobchodziłomnieto.Zależałomi
jedynienaNan.Tybyłaśnaszymwrogiem.Apotemnagle
weszłaśdomojegodomuikompletniezmieniłaśmój
świat.Zawszesobieprzysięgałem,żeniebędęsięczuł
winny,żerozbiłemtamtąrodzinę.Wkońcuonirozbili
rodzinęNan.Alezakażdymrazem,kiedybyłemztobą,
poczuciewinyzpowodutego,cozrobiłem,zżerałomnie
żywcem.Patrzącwtwojeoczy,gdymimówiłaśosiostrze
iomamie…Boże,przysięgam,myślałem,żetamtego
wieczorusercemipęknie,Blaire.Nigdytegoniezapomnę.
Przesunąłemsięwjejstronę,aonapozwoliłamisię
zbliżyć.
–Przysięgamci,żechociażbardzokochamsiostrę,
gdybymtylkomógłcofnąćsięwczasieiwszystko
odkręcić,zrobiłbymto.Nigdyniepojechałbymspotkaćsię
ztwoimojcem.Nigdy.Takmiprzykro,Blaire.Tak
cholernieprzykro.–Łzyprzesłoniłymioczy.Musiałem
sprawić,żemniezrozumie.
–Niemogępowiedzieć,żeciwybaczam–odezwała
sięcicho.–Alerozumiem,dlaczegotozrobiłeś.Zmieniłeś
tymmójświat.Niedasięjużtegocofnąć.
Łzakapnęłamizokaipopłynęłapopoliczku.Nie
ruszyłemsię,żebyjąotrzeć.Niebyłempewien,kiedy
ostatniopłakałem.Pewniejakodziecko.Dawnomisięto
niezdarzyło.Terazjednakniebyłemwstaniesię
opanować.Bólbyłzbytprzytłaczający.
–Niechcęcięstracić.Kochamcię,Blaire.Nigdynie
pragnąłemniczegoaninikogotak,jakpragnęciebie.Nie
wyobrażamjużsobiemojegoświatabezciebie.
–Niemogęciękochać,Rush–powiedziała.
Wstrząsnąłmnąszloch,którytakbardzostarałemsię
powstrzymaćimojagłowaopadłanajejkolana.Nicsięnie
liczyło.Nic.Jużnie.Kochałemjąbezreszty,alenieudało
misiępozyskaćjejwzajemności,abeztegonigdynie
zdołamjejodzyskać.Przegrałem.Jakbędęterazżył,gdy
jużzaznałemżyciazBlaire?
–Niemusiszmniekochać.Tylkomnieniezostawiaj–
powiedziałem,pozwalając,bytargałmnąszloch,poczym
skryłemtwarznajejudach.Czykiedykolwiekbyłemtak
załamany?Nie.Inigdyjużniebędę.Nicniemogłosię
równaćzpoznaniemrajuijegoutratą.
–Rush–głosBlairewydałmisięzbolały.
Uniosłemgłowęzjejkolan.Wstałaizaczęłarozpinać
bluzkę.Siedziałemtam,bojącsięporuszyć,aonapowoli
zaczęłasięrozbierać,każdączęśćgarderobyzdejmując
starannieiznamysłem.Nierozumiałem,alebałemsię
odezwać.Jeślizmieniłazdanie,niechciałemtego
zniszczyć.
Kiedybyłajużcałkowicienaga,podeszładomnie
iusiadłanamnieokrakiem.Objąłemjąwpasieiskryłem
twarznajejbrzuchu.Czułem,jakmojeciałodrżypod
wpływemjejbliskości,aleniewiedziałem,cotowszystko
znaczy.Niemogłemzakładać,żemiwybaczyła.Dopiero
copowiedziała,żenigdyniebędziemogłamniepokochać.
–Cotyrobisz,Blaire?–spytałemwreszcie.
Chwyciłamniezakoszulkęipodciągnęłajądogóry.
Podniosłemręceipozwoliłemjejsięrozebrać.Następnie
znówopadłanamojekolana,objęłamniezagłowę
ipocałowała.Przepełniłmnietensłodki,upajającysmak
Blaire;zanurzyłemdłoniewjejwłosachiprzyciągnąłemją
dosiebie.Bałemsię,żezmienizdanie.Niemusiałamnie
kochać;chciałemtylko,żebypozwalałamikochaćsiętak
jakteraz.Tobymiwystarczyło.
–Jesteśpewna?–spytałem,gdyonaocierałasię
omojąerekcję.
Kiwnęłatylkogłową.
Podniosłemjąipołożyłemnałóżku.Potemzdjąłem
butyispodnie.Kiedybyłemjużrównienagijakona,
pochyliłemsięnadniąipatrzyłem.Zapierałamidech.
–Jesteśnajpiękniejsząkobietą,jakąwżyciu
widziałem.Wśrodkuinazewnątrz–powiedziałemjej.
Następniezacząłemcałowaćjąwszędzie,gdzietylko
mogłem,całowałemkażdyskrawekjejtwarzy,ażwreszcie
wessałemdoustjejdolnąwargę.
Uniosłabiodrairozchyliłanogi,alejaniebyłem
jeszczegotowy.Niechciałemtegoprzyśpieszać.Chciałem
sięniądelektować.Byłastworzonadotego,bysięnią
delektowaćirozpieszczaćją.Byłastworzonadotego,byją
kochaćiotaczaćopieką.Będętowłaśnierobił.Nawetjeśli
onaniebędziemniekochała,mniestarczymiłościdlanas
obojga.
Wodziłemdłońmipojejciele,uczącsięnapamięć
każdegozakamarka.Niechciałemwierzyć,żeto
pożegnanie.Niesądziłem,żeBlairetaktozakończy.Ale
tenlękbyłwemnieiniemogłemsięniąnasycić.
–Takbardzociękocham–powiedziałem,poczym
schyliłemgłowę,bypocałowaćjejbrzuch.
Rozchyliłanogijeszczeszerzej.Zerknąłemnanią,
wiedząc,żetymrazemmuszęspytać.Nieobiecywałanam
jutra.
–Czymuszęwłożyćkondom?–spytałem,
przesuwającsięzpowrotemwgóręjejciała.
Kiwnęłagłową,ajapoczułem,żetaresztkaserca,jaka
mizostała,pękajeszczebardziej.Stawiałabarieręmiędzy
nami.Sięgnąłempodżinsyiwyjąłemzportfelakondom,
poczymzałożyłemgo.Blaireprzyglądałamisięcałyczas.
Mójptakdrgałpodjejspojrzeniem.
Powiodłemdłońmipownętrzujejud.Niebyłotu
nikogopozamną.Niktpozamnąjejniedotykał.
–Tozawszebędziemoje–powiedziałem,chcąc
naznaczyćjątrwale.Zniżyłemsię,byzbliżyćwzwiedziony
członekdojejszparki.–Nigdyniebyłomitakdobrze.Nic
nigdyniebyłotakiecudowne–zapewniłemją,poczym
wypełniłemjąjednymmocnympchnięciem.Oplotłamnie
nogamiikrzyknęła.Mojeznękanesercewaliłomidziko
wpiersi.Tobyłmójdom.Blairebyłamoimdomem.Nie
zdawałemsobiesprawy,jakjestemsamotny,pókinie
pojawiłasięwmoimżyciu.Poruszałemsięwniejpowoli,
nieodrywającwzrokuodjejtwarzy.Chciałempatrzećjej
woczyikochaćsięznią.Botymwłaśnietodlamniebyło.
Kochałemsięznią.Toniebyłtylkoseks.Chciałemjej
pokazać,jakbardzominaniejzależy.
Podniosłanogiwyżej,arękamiobjęłamniezaszyję.
–Zawszebędęciękochać.Niktniemożesięztobą
równać.Należędociebie,Blaire.Mojeserceiduszasą
twoje–powiedziałem,kołyszącsięwniej.Musnąłem
wargamijejusta.–Tylkotwoje–przysięgłemjej.Zawsze
będzietylkoona.Byłaterazmoimżyciem.
Patrzyliśmysobiewoczy,gdyBlairekrzyknęła.Jej
orgazmścisnąłmniemocno,porywającimniewwir
uniesienia.Gdynaszarozkoszsłabłapowoli,spojrzałemna
Blaireijużwiedziałem.Jejoczyprzekazywałymito,
czegosiębałem.Tobyłojejpożegnanie.
–Nieróbtego,Blaire–błagałem.
–Żegnaj,Rush–wyszeptała.
Niechciałemsięztympogodzić.Niemogłemdotego
dopuścić.
–Nie.Nieróbnamtego.
Zdjęłazemnienogiileżałapodemnąbezwładnie.
Następniewyciągnęłaręcewzdłużbokówiodwróciłaode
mnietwarz.
–Niepożegnałamsięzsiostrąanizmamą.Tamte
ostatecznepożegnanianiebyłymidane.Potrzebowałam
tegoostatecznegopożegnaniaztobą.Tegojednegorazu
bezżadnychkłamstw.–Pustkawjejgłosieprzeszyłamnie
nawylot.
Zacisnąłemdłonienaprześcieradle.
–Nie.Nie.Proszę,nie–zaklinałemją.
Nadalodwracaławzrokileżałapodemnąbezwładnie.
Jakmogłemwalczyćokogoś,ktomnieniechciał?
Okogoś,ktomnienienawidził?Niemiałemszansna
zwycięstwo.Zrobiłemwszystko,comogłemiumiałem.
Aleonamnieniechciała.Nieteraz.
Wysunąłemsięzniejisięgnąłempomojeciuchy.
Wyrzuciłemkondom,poczymubrałemsięmachinalnie.
Chciała,żebymsobieposzedł.Ajamiałemwyjśćztego
pokojuijązostawić.Jak,kurwa,miałemtozrobić?
Gdyjużsięubrałem,odwróciłemsię,bynanią
popatrzeć.Siedziałanałóżku,zkolanamipodciągniętymi
podbrodę,żebyzasłonićswojąnagość.
–Niemogęcięskłonić,żebyśmiwybaczyła.Nie
zasługujęnatwojewybaczenie.Niemogęzmienić
przeszłości.Mogętylkodaćcito,czegopragniesz.Jeśli
tegowłaśniechcesz,odejdę,Blaire.Tomniezabije,ale
zrobięto–mogłemzrobićtylkoto:daćjej,cochciała.
–Żegnaj,Rush–powtórzyłaispuściławzrok.
Zostawiałemtammojeserceimojąduszę.Należały
doniej.Bezniejbyłempusty.Nigdyjużniebędętakisam.
BlaireWynnzmieniłamnie.Pokazałami,żemogękochać
płomienną,wszechogarniającąmiłościąinicniedostać
wzamian.Nigdyjużsięniezakocham.Onabyłatąjedyną.
Mojąwielkąmiłością.Ostatnirazspojrzawszynakobietę,
którąkochałem,odwróciłemsięiopuściłempokój,
zamykajączasobądrzwi.
Kiedywyszedłemwciemnośćnocy,dałemupust
reszciemoichłez.
Niełatwojestkochaćkogoś,nakogosięniezasługuje.
Tobolijakdiabli.Alenigdyniebędężałowaćanijednej
chwilispędzonejzBlaire.
PODZIĘKOWANIA
KiedypisałamOkrokzadaleko,bynajmniejnie
wyobrażałamsobie,żetobędziepierwszaczęśćtakiej
popularnejserii.Cofnięciesięwczasieipowrótdo
początkówznajomościRushaiBlairesprawiłymiwielką
frajdę.Bardzosięstarałamdaćczytelnikomnowesceny
imomenty,którychzabrakłowOkrokzadaleko.
UwielbiałamwczuwaćsięwRushawtejksiążce.Mam
nadzieję,żewszystkiejegowielbicielkisązadowolone.
MuszęzacząćodpodziękowaniamojejagentceJane
Dystel,którajestpoprostuniesamowita.Podpisanieznią
umowybyłojednymzmoichnajmądrzejszychposunięć.
DziękujęCi,Jane,zato,żepomagaszmisięporuszaćna
szerokichwodachświatawydawniczego.Prawdziwa
zciebietwardzielka.
DziękujęwspaniałejJhanteighKupihea.Nie
mogłabymprosićolepsząredaktorkę.Zawszejestbardzo
przychylnaistarasię,żebymojeksiążkibyłyjaknajlepsze.
Dziękuję,Jhanteigh,dziękiTobiejestemnaprawdę
szczęśliwa,żewspółpracujęzwydawnictwemAtria.
Dziękujętakżereszcieredakcji:JudithCurrzato,żedała
mnieimoimksiążkomszansę,ArieleFredmaniValerie
Vennixzato,żezawszemająnajlepszepomysłydotyczące
promocjiisąpoprostusuperbabkami.
Dziękujęmoimprzyjaciółkom,którysłuchająmnie
irozumiejąlepiejniżktokolwiek.ColleenHoover,Jamie
McGuireiTammaroWebber–toWywspierałyściemnie
najbardziejnaświecie.Dziękizawszystko.
Zależałominatym,żebyRushwypadłwtejksiążce
autentycznie.Bardzopomógłmifakt,żemiałamdwie
korektorki,którekochająRushai–jaksądzę–dobrzego
„znają”:AutumnHullspędziławielegodzin,pomagając
miznaleźćodpowiedniwizerunekRushanaokładkę,
ikibicowałamiwtworzeniutejopowieści;NatashaTomic
wymyśliłahasło„RushCrush”iodniesieniedo„Sceny
zmasłemorzechowym”.Miałamwięcpoczucie,żeznago
równiedobrze,jakja.Dziewczyny,dziękujęWamza
wsparcie.Zawsze!
Iwreszciedziękujęmojejrodzinie.Bezjejwsparcia
niebyłobymnietu.MójmążKeithdbaoto,żebymmiała
kawęiżebydzieciomniczegoniebrakowało,gdyjamuszę
sięzamknąćwpokojuipisać,żebydotrzymaćterminu.
Trójkamoichdziecijestszaleniewyrozumiała,chociaż
gdyjużsięwyłonięzpisarskiejjaskini,oczekują,że
poświęcęimpełnąuwagę–itakwłaśnierobię.Moi
rodzicewspierająmnieprzezcałyczas.Nieprzestalinawet
wtedy,kiedypostanowiłampisaćpikantniejszekawałki.
Dziękujętakżemoimprzyjaciołom,którzyniemająmiza
złe,żetygodniaminiespotykamsięznimi,ponieważ
pisaniepochłaniacałymójczas.Stanowiąmoją
najważniejszągrupęwsparciaikochamichzcałegoserca.
Ioczywiściedziękujęmoimczytelnikom.Nigdysię
niespodziewałam,żebędęWasmiałaażtylu.Dziękujęza
to,żeczytaciemojeksiążki.Zato,żesięWampodobają
imówicieonichinnym.BezWasniebyłobymnietutaj.
Prostasprawa.