ROBERT D BART 03 Śmierć w południe

background image
background image

JERZY CEPIK

(Robert D. Bart,TOM 3)

ŚMIERĆ W POŁUDNIE

1988

background image

„KB”

ROZDZIAŁ I

Byłem niespokojny. Dlaczego? Morze szumiało, niebo było błękitne, plaża

meksykańska, a najbliższa przyszłość zapowiadała trochę pracy dla przyjemności, trochę

zagadek leżących między kulturami Majów i Olmeków. Specjalista postukałby się w

głowę. Trochę zagadek! Po prostu mroki. Ale ja lubię ciemności. Chyba w jakimś innym

wcieleniu byłem kotem. Ale wracam do sprawy. Dlaczego byłem niespokojny? Ten facet,

dobrze zbudowany doktorant z uniwersytetu’ w Berkeley, John Simon i ta jego

przyjaciółeczka Jąne, oboje przyjechali tu, aby pogrzebać w ziemi, tak jak ja, są

archeologami. Wszystko’ jest w porządku, a jednak coś się nie zgadza, Bart. Czy

powiedziałem, że czuję niepokój? Zgadza się. Ale w namiocie Simona i Jane byłem

całkiem spokojny, zachowuję się tak zawsze, gdy jestem zaskoczony. W namiocie

Simona i Jane zauważyłem pod kupą odzieży coś, co było tu zupełnie nie na miejscu:

miniaturowy komputer z rejestratorem graficznym, monitorem i mozaikową drukarką

termiczną firmy Hewlett-Packard. To ostatnie też było dziwne. Firma Hewlett-Packard

nie produkuje zabawek dla amerykańskich przedszkolaków trenujących gry wojenne.

Wypiliśmy kilka drinków, Jane była urocza i powiedziałem jej to, nawet ją

pocałowałem. Spostrzegłem, że Simon reaguje ze sztuczną wesołością. A może się mylę.

Chcę mieć święty spokój, chcę zapomnieć, że jestem gliną. Może Simon ma bzika na

punkcie komputerów? Za dużo forsy?

Zaczynałem być zły, bo czułem, że powietrze wokół mnie dziwnie gęstnieje. A

czerwiec w Meksyku zapowiadał się tak spokojnie, do chwili, gdy zobaczyłem ten

cholerny komputer.

Ledwie rozwiązałem sprawę etruskiego grobowca w mojej Italii - zawsze

nazywam tak Włochy, czy to się komuś podoba czy nie - a już spadła na mnie inna

robótka, „nieduża, niebezpieczna, ale dochodowa”, jak „określił ją mój szwajcarski

kumpel Jost, antykwariusz. Chodziło o drobiazg: wykradziony z bazy w S... szczegółowo

background image

rozrysowany plan unowocześnionego zestawu obrony woda-powietrze Vulcan-Phalanx,

sześciolufowej armaty 20 mm o szybkostrzelności 3000 strzałów na minutę. Taka armata

to prawdziwe piekło zionące furią ognia, kierowane komputerem zdolnym do

przechwycenia każdej rakiety. Gdy wykradziono ten plan, w bazie S... wybuchła panika.

W Londynie też. To był cyklon. Kręciło się w nim mnóstwo facetów. Jost i ja mieliśmy

najwięcej szczęścia. Potem Jost poleciał do Zurychu, do swojego antykwariatu, aby zająć

się swoim zwyczajnym procederem, łobuz ma talent wynajdywania unikalnych

przedmiotów sztuki i kupowania ich po najniższych cenach. Ja poleciałem do Meksyku,

aby odświeżyć moją starą znajomość z kulturą Olmeków, tak zupełnie prywatnie. Musia-

r łem wpaść do Mexico, do Muzeum Narodowego, po certyfikat upoważniający mnie do

prowadzenia samodzielnych wykopalisk, gdziekolwiek zechcę, a wiedziałem dobrze,

gdzie zechcę. W Mexico muszę, mieć dobrą opinię, bo kiedy wyrywałem stamtąd

odrapanym, ale zupełnie sprawnym fordem i mknąłem sobie przepyszną Aleją Reformy,

w mojej kieszeni spoczywał bezcenny dla mnie kawałek papieru z mnóstwem podpisów i

pieczęci, upoważniający mnie do zupełnie legalnego przywłaszczenia sobie pewnej

części tego, co znajdę, mnie, doktora Roberta D. Barta, archeologa. Pogwizdując

pogodnie, pociągnąłem z piersiówki i jeśli po ferii zmieniałem pasy ruchu zbyt szybko,

nie miało to specjalnego znaczenia, nie rzucało się w oczy, w Mexico wszyscy prawie

jeżdżą jak „po piersiówce”. Bart, dobry Boże, będziesz miał kilkanaście tygodni słońca,

spokojnej pracy i żadnej rozróby, gliniarzu.

Z przyczepy mojego forda dobiegała do mnie melodia raegge, szkoda, że nie

wyłączyłem tranzystora, raegge wywołuje zawsze w moim mózgu widok człapiących w

piachu somnambulików, nie cierpię raegge.

Długi cień stanął pomiędzy mną, słońcem i szumiącym oceanem. Zanim

podniosłem ociężałe powieki, przyjaciółka Simona leżała już obok mnie. Spojrzałem z

ukosa na jej opalone ciało. Ładna dziewczyna, ta Jane Ławry.

Nie cierpię raegge - powiedziałem leniwie.

Och, ja też nie - pospieszyła z odpowiedzią. Cokolwiek za szybko, czego

właściwie chce ode mnie?

Założę się, że rzuciłaś Johna, bo zakochałaś się we mnie - powiedziałem. Jane

zaśmiała się, znowu cokolwiek za szybko. Spojrzała na błękitnego talbota-

background image

sambę, którym przyjechała, potem na mnie.

John nurkuje w zatoce.

Co za facet. Dostał chyba udaru mózgu, jeżeli zaniedbuje taką dziewczyna.

Słońce wisiało wysoko nad nami, szum oceanu przebijał się jakby przez drgającą

zasłonę rozgrzanego powietrza. Albo się myliłem, albo Jane Ławry czegoś się bała.

Poczęstowałem ją papierosem, przyniosłem z przyczepy colę, sączyliśmy w milczeniu

zimny płyn. Przyglądając się dziewczynie powiedziałem obojętnie:

- Nie wierzę, że lubisz upał i jazdę tą małą żabą - spojrzałem na talbota-sambę

- ...no i mnie. Wczoraj piliśmy szkocką w.waszym namiocie i nic nie zapowiadało, że

złożysz mi wizytę. A jednak zdecydowałaś się przyjechać. Dziesięć mil to mało albo

dużo. Chciałaś mi coś powiedzieć?

Widziałem ‘napiętą skórę wokół kącików jej oczu, gdy popatrzyła na mnie z

wahaniem, długim wahaniem.

... Nie, Bart... chyba nie.

W porządku - nie czekałem z tym oświadczeniem ani chwili - w porządku. Ale

jeśli będziesz miała kłopoty, powiedz, tata Bart cię wysłucha. Czy nie sądzisz,

że John niepokoi się już o ciebie?

On? Prawie nie zwraca na mnie uwagi! - parsknęła. - Och, nie traktuj tego

poważnie, Rob. Wszystko w porządku, naprawdę.

A więc jednak były jakieś kłopoty.

Długo tu zostaniesz, Rob?

W Meksyku dwa miesiące, a tu - do jutra. Zaplanowałem sobie małe

wykopaliska, prywatne stanowisko Rob I, za zgodą Muzeum Antropologii.

Jutro po śniadaniu możesz mi powiedzieć „cześć” przez walkie-talkie, na

wzmocnionym sygnale. A gdybyś zatęskniła za mną wcześniej, to nie krępuj

się, Jane, dobrze?

Poszła bez słowa do talbota-samby. Zawarczał silnik. Ułożyłem się wygodnie,

twarzą do słońca. W nocy długo nie mogłem zasnąć, chyba za dużo piję i palę. W

przyczepie było duszno, ale ńie otworzyłem drzwi i miałem pod ręką mojego scorpiona.

Meksyk był kiedyś spokojną, dosyć obszerną dziurą, w której szanowano turystów do

tego stopnia, że tubylcy nie zaczepiali ich. Dawne, dobre dzieje. Teraz, gdziekolwiek się

background image

pojawię, wszędzie widuję ludzi nerwowych, może to kompleks gliny? Terroryści się mną

nie interesują, bo gwiżdżę na politykę i tak dalej. Przemytnikom marihuany nie wchodzę

w drogę, a ci mogliby być groźni. Z pewnością zatem, Bart, trapi cię kompleks gliny,

spojrzyj na świat przez różowe okulary, co ci to szkodzi, nawet jeśli różni faceci

oblewają go brudnym sosem? Tak czy owak, Bart, nie otwieraj

drzwi w nocy, bo jeżeli nie kropnie do ciebie z czterdziestki piątki terrorysta czy

przemytnik, zrobi to za nich hoaguero, ra-buś grobów i postrach archeologów.

Mój plan wakacyjny był prosty. Z mojej samotni na północ od Coatzalcoalcos

chciałem przedostać się do La Venty, stmtąd przez tropiki do Salina Cruz na zachodnim

wybrzeżu. Z Salina Cruz przez Monte Alban do stanu Guerrero, gdzie spodziewałem się

zakończyć moje długo’ odkładane, któreś już spotkanie z Olmekami. Gdzieś w okolicach

Guerrero, miała być ich kolebka, mnie to wszakże nie interesowało. Polowałem, nie,

chciałem zapolować na pewne drobiazgi, na których trop wpadłem przed kilku laty. U

podnóży Sierra Mądre chciałem zakończyć włóczęgę. Na równinach nie będzie

kłopotów, temperatury czerwca nie przekraczają 30 stopni Celsjusza, czyli 80

Fahrenheita, przynajmniej w pobliżu - Pacyfiku i w Salina Cruz.

Myśląc o tym, przyglądałem się mapie. W moim małym stereo Teresa Berganza

śpiewała arię z „Carmen”, potem pieśni hiszpańskie, lubię jej głos, trochę mnie ekscytuje,

choć jest to całkiem coś innego niż uczucie, z którym pogrążam się w tej kipiącej lawie

głosu Callas. Zasłuchany, nie zauważyłem tego faceta. Wszedł cicho jak kot. Prawdziwy

meksykański Metys. Marynarkę pod lewą pachą miał wypchaną. Ktoś inny pomyślałby,

że z winy złego krawca albo portfela, ja pomyślałem, że to spluwa.

Mister Bart? Robert D. Bart? - spytał cichym, ochrypłym głosem, siadając

przy - drzwiach, chociaż go do tego nie zachęciłem. Dobrze zbudowany,

suchy, silny, typ gościa około czterdziestki Czarne, zaczesane gładko do tyłu

włosy, długa twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi, mocny podbródek,

oczy głęboko osadzone, garbaty nos o ruchliwych nozdrzach

przypominających węszącego wyżła.

Może mister Bart, może nie. - Rano nigdy nie mam dobrego humoru, więc nie

byłem uprzejmy. Mój nieoczekiwany gość odwrócił głowę ku drzwiom,

chwilę przypatrywał się plaży i morzu, zanim powiedział od niechcenia:

background image

Jestem z policji, z Coatzalcoalcos. W nocy otrzymaliśmy telefon z motelu w

Alvarado. Popełniono tam morderstwo.

Podałem mu bez słowa moją licencję i paszport. Nie spojrzał nawet na papiery.

- Właściwie to dobrze wiemy, kim pan jest. Je pan śniadanie? Do licha,

zapomniałem o patelni, jajecznicy i bekonie! Mruknąłem.-coś, usiadł przy stole. Nie

zadawałem pytań, on

milczał. Zjedliśmy śniadanie. Zapaliłem fajkę, mój gość wydobył ze skórzanego

woreczka kilka liści tytoniu i zwinął z nich na, udzie cygaro. Zrobił to bardzo zręcznie.

Paliliśmy przez chwilę.

- Ten zamordowany to Amerykanin, jakiś naukowiec, Johan Simon - powiedział

wreszcie przybysz.

- A dziewczyna? - spytałem.

Histeria, wie pan, jak to jest z kobietami.

Mężczyźni zachowują się niekiedy znacznie gorzej.

ROZDZIAŁ II

Metys, nieruchomy jak posąg, wpatrywał się w prostokąt otwartych drzwi, za

zieloną zasłoną palm jaśniało morze.

Nazywam się Raja. Diego Raja. Interesuje pana to morderstwo?

Ani trochę. Przyjechałem tu jako turysta.

Niezupełnie. Wiem od policji z Mexico, że ma pan certyfikat dyrekcji Museo

Nacional de Antropologia i wolno panu kopać, gdzie pan zechce. Niezłe

chody. Czy jednak nie chciałby pan pokopać jako cop?

Znudziło mi się być gliniarzem. Jak zamordowano Johna Simona?

Milczał przez chwilę. Ssałem zgasłą fajkę, zauważył to, zręcznie skręcił na udzie

cygaro. Zapaliłem i zacząłem się dławić.

To naprawdę dobre cygaro, doktorze Bart.

Raczej laska dynamitu, za chwilę obaj wylecimy w powietrze. Więc jak zginął

John Simon?

Zastrzelono go. Strzelano, gdy wychodził z wody. Chwiał się na nogach,

background image

zanim upadł na twarz. Kiedy padł strzał, John Simon zatoczył się do tyłu.

Zbadałem ślady. Strzelano z odległości dwudziestu metrów, z kępy palm. W

motelu oddalonym o dwieście metrów, przeznaczonym nie dla Meksykanów,

nie było nikogo...

Dlaczego?

Miesiąc temu pojawiła się tam grupa archeologów. Zostawili część bagaży.

Pracują w innym miejscu. O której wyjechała od pana miss Jane Ławry?

O czwartej.

Nasz lekarz stwierdził, że zgon nastąpił około czwartej.

Kto was zawiadomił o morderstwie?

Miss Ławry.

Jakiej broni użyto?

Nietypowy kaliber, 11,4 milimetra. Nie spotkałem tu takiej broni. Co pan o

tym sądzi, mister Bart?

Jeden z moich londyńskich przyjaciół kolekcjonuje wszystko, co strzela -

miałem na myśli lorda Brooke z Ely - i widziałem u niego coś bardzo

nietypowego. Karabin webley scott, kaliber

11,4, produkowany przed rokiem 1900. Mógłbym obejrzeć pocisk, ale

wyjeżdżam.

Daleko, doktorze Bart?

Na zachód, w stronę Saliny i jeszcze dalej ku północy. Mam wakacje i nikt mi

ich nie zepsuje.

Siedział pan przez dwa tygodnie na Jukatanie...

O, do licha, więc jestem śledzony?

Nie, widziano pana przypadkowo, a poza tym nasza policja ma tutaj pewne

obowiązki. Wie pan, przemytnicy narkotyków i handlarze dzieł sztuki stają się

coraz bardziej bezwzględni. Powiedzmy, że ktoś zarejestrował pana pobyt na

Jukatanie, bo mamy obowiązek czuwać nad porządnymi facetami. Nie

narzucamy się, rzecz jasna, mister Bart. Zostanie pan? Proszę o pomoc.

Nie ma mowy, dzisiaj wyjeżdżam na zachód, a kiedy księżyc zawiśnie nad

background image

Pacyfikiem zanurzę moje ciało w falach, wie pan, lubię ablucje. Poza tym,

dlaczego chce pan, abym się zajął tym morderstwem? To sprawa

zawodowców, a ja przyjmuję tylko prywatne zlecenia albo prywatne prośby. I

jestem wyrachowany, bo każę sobie płacić.

Nie zamierzałem zajmować się tym morderstwem, tym bardziej, że Jane nie

zawiadomiła mnie o tym, co się stało, choć miała walkie-talkie. Zresztą zajmowała mnie

zupełnie inna sprawa.

Powodzenia, seńor Raja. Jedno pytanie: wspomniał pan o grupie archeologów

wynajmujących motel w Alvarado. Gdzie eni teraz są?

W La Vencie, seńor Bart.

Jeszcze jedno: w namiocie Simona widziałem komputer. Bardzo ciekawe

urządzenie, w połączeniu z grafoskopem, drukarką termiczną, mozaikową,

plotterami i powiększalnikami monitorowymi może oddawać najdziwniejsze

usługi...

Przeszukaliśmy - namiot tej pary. Komputera tam nie było, seńor Bart.

Tak? No to chyba nie tam widziałem tę zabawkę. Ale czy miss Jane Ławry nie

zgłosiła żadnej kradzieży?

Nie. I była w szoku, gdy wybierałem się do pana, doktorze Hart. Więc nie

mogę liczyć na współpracę?

Ani przez chwilę, seńor Raja. W czasie wakacji jestem cięty na forsę jak

kupiec wenecki, niektórzy nawet wołają na mnie Shylock.

Diego Raja wyszedł bez słowa z mojej przyczepy. Jego mały volkswagen

zatańczył na piasku, zanim z piskiem opon znikł w głębi drogi ginącej w palmowym

gaju.

Jeszcze tego dnia opuściłem moją nadmorską samotnię. Nim usiadłem za

kierownicą, przyjrzałem się jeszcze raz morzu, omiotłem je moją lornetą. Na horyzoncie

pojawił się statek, ten sam, który widziałem przed paroma dniami. Nie było w nim nie

szczególnego poza tym, że górny pokład, przed ustawionym krzywo kominem, osnuty

był siecią anten. Podniosłem’ lornetę. Wysoko nad statkiem, jak przed paroma dniami,

przesuwała się sylwetka dwusilnikowego samolotu.

Coatzalcoalcos. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zadzwonić z La Venty - bo

background image

miałem jechać przez La Ventę - do tamtejszej policji i poprosić o rozmowę z seńorem.

Diego Rają. Dowiedziałbym się może w ten sposób, czy Raja jest rzeczywiście

policjantem. Zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że morderstwo w Alvarado nie

interesuje mnie i w końcu nie ciekawi mnie również, kim jest Diegó Raja. Jedno pytanie

nie dawało-.mi jednak spokoju. Co chciała mi niedawno powiedzieć Jane Ławry? I czego

się bała? To ładna dziewczyna i może mieć kłopoty. Ale dlaczego kłopoty... Bart! Nie

zadawaj sam sobie głupich pytati. Po pierwsze zamordowano Johna Simona, po drugie

zginął ten komputer, po trzecie Jane Ławry boi się. Oto dlaczego jak dobry, stary pies

myśliwski przeczuwasz kłopoty, Bart.

W La Vencie odwiedziłem amerykańską misję archeologiczną w Institute for

Aztecs Research. Nie znałem nikogo z jej członków, jedynie Dorothy Parker,

absolwentka Berkeley University, zwróciła moją uwagę. Była młoda i urocza. Na małym

party zorganizowanym przez gospodarzy pod koronami palm wspomniałem inną

ekspedycję, zorganizowaną przez Institute for Andean Research, z którą spędziłem dwa

sezony w Andach, zajmując się problemami pre-Tiahuanaco i fundamentalną stratygrafią

opracowaną przez Maxa Uhle. Prace Maxa Uhle były drogowskazami na pustyni, no,

może przesadzam, lecz były diabelnie ważne, jeśli idzie o archeologię peruwiańską, i nie

tylko. Miałem swój mały udział w tej robótce ekspedycyjnej. Teraz Amerykanie z misji

w La Vencie proponowali mi udział w ich pracach. Odmówiłem. Lubię samotność w

takiej pracy. Poza tym coś sobie obiecywałem. Znałem w Anglii tylko jednego gościa

posiadającego imponującą kolekcję sztuki meksykańskiej obejmującej kilka ważnych

okresów tej wielkiej krainy, podbitej kiedyś i spacyfiko-wanej tak straszliwie przez,

Hiszpanów. Teraz miałem nadzieję, że zdobędę, coś, w co nie wierzono nawet w Museo

Nacional de Antropologia w Mexico. Wtedy, Bart, zaprosisz tego konesera i pokażesz

mu coś, co zwali go z nóg. Hasz trochę czasu, na razie ten gość,. doktor Cornelius Horn,

siedzi w ciupie, zawdzięcza to tobie i pewnie zastanawia się przy skąpej porannej

owsiance, dlaczego uważał cię za głupka.

W La Venćie widziałem Jane Ławry. Jej twarz mignęła w przejeżdżającym obok

hotelu krytym, terenowym vo.lkswagenie. Co ona tu robi? Spytałem o to jednego z

członków misji Institute for Aztecs Research, Thomasa Cally. Powiedział, że Jane Ławry

jest fizykiem i doskonale zna się na metodach badań izotopowych materiału

background image

wykopaliskowego. Jest asystentem w pracowni założonej ongiś w Berkeley przez

profesora Libby’ego.

Nie dowiedziałem się niczego więcej, bo nie zadawałem dalszych pytań, a Jane

Ławry nie szukała mojego towarzystwa. Widziałem też Diego Raję.

- Włóczy się pan za mną? - spytałem popijając zimną colę przy ulicznym stoliku.

Odparł, że włóczy się tu i tam. Zgarbiony na swoim krześle przypominał cierpliwego

sępa Nie spojrzał nawet na mnie, ale coś mówiło mi, że barometr spada i że wkrótce

znajdę się w oku małego cyklonu. Chciałem go zapytać, z kim jeździ Jane Ławry w

terenowym volkswagenie. ma przecież talbota-sambę, ale zatrzymałem, to pytanie dla

siebie. Postanowiłem nie dać się wciągnąć w żadną awanturę. Bart, jesteś na wakacjach i

podążysz jutro do swego małego olmeckiego Eldorado. I jeszcze jedno: dlaczego

kierownik stacji w La Vencie Bill Vernon, rozmawiając ze mną o kulturze Pueblo w

Ameryce Północnej i o tym, czy wywodzi się ona z jakieś ewolucji linearnej - a twierdził,

że tak na pewno jest - pominął kultury Wyplataczy Koszyków, Basket Makers i kulturę

Cochise, co do której nie ma raczej wątpliwości, że powstawała pod kulturowymi

wpływami Meksyku? Nie wiedział o tym, zapomniał o tym, czy lekceważył mnie?

Trochę uraził mnie, pytając, czego jeszcze szukam w Meksyku, gdzie wszystkie

stanowiska są już znane, a nowych nikt nigdy nie odkryje. Nowy Meksyk i zagadki

ludów Pueblo, oto coś! Potem, gdy o tym myślałem, doszedłem do wniosku, że Bill

Vernon ma do tych spraw stosunek dziennikarski. Otóż to. Gdy opuszczę La Ventę, będę

wątpić w kompetencje naukowe Billa Vernona.

W La Vencie zdecydowałem się jednak zadać pytanie temu Metysowi Diego Rai.

Dlaczego chce, żebym zainteresował się morderstwem w Alvarado. Raja, kapitan Raja,

jak mi powiedział, po zadaniu mu tego pytania milczał dosyć długo sierdząc nad talerzem

fasoli w mojej przyczepie, a potem mruknął:

Słyszał pan pewnie o pobożnym kronikarzu Las Casasie?

Naturalnie.

- I zna pan jego słowa o prawie i szacunku dla prawa?

O tak. „Szanujemy prawa, ale ich nie stosujemy”. Dlatego Hiszpanie podbili

kiedyś Meksyk i dlatego historia podbojów to ciągle otwarta księga.

Krótko mówiąc, niektórzy rychło zapomną o śmierci Simona...

background image

Nadal wiedziałem tyle co nic. W porządku, cześć.

Wieczorem Diego Raja pojawił się znowu. Jedliśmy gotowany maniok z mięsem

pieczonym na rożnie, ja ciągnąłem szkocką, Raja trzymał przy piersi butelkę pulque,

popijał od czasu do czasu, ja odmówiłem, kiedy mnie poczęstował, nie cierpię

sfermentowanego soku agawy.

Sądzę - powiedział w pewnej chwili Raja - sądzę, że gdyby zechciał pan

pojechać, na Jukatan, a nie na zachód, miałby pan więcej rozrywki.

Wezmę to pod uwagę, gdy będę już na emeryturze i pojawię się tu w wesołym

towarzystwie. Seńor Raja, proszę mi powiedzieć, czy pana zwierzchnicy

wiedzą o tej, no... akcji werbunkowej?

Milczał przez chwilę.

Nie. Jestem nieufny w ogóle i ufam tylko sobie.

Więc dlaczego decyduje się pan mieć zaufanie do mnie?

Znam kogoś w Interpolu. Facet mówi, że pan jest nie-przekupny.

- To jedno niech mi wypiszą na nagrobku. „Nieprzekupny”. Pan mi pochlebia.

Czy wyglądam na kogoś, kto potrafi się łasić?

Przyznaję, nie wygląda pan. Co pan podejrzewa w sprawie Johna Simona?

Co? Że jest to pierwsze morderstwo.

Dobra, śni się panu następny pogrzeb. A,mówiąc poważniej: kiedy zwłoki

Simona zostaną odwiezione do Stanów?

- W przyszłym tygodniu, Bart. Czy ma pan broń?

Broń i butelka whisky, oto moja dewiza. Czy coś mi grozi?

Nie wiem... Może ktoś będzie się zastanawiać, dlaczego John Simon tak

szybko zaprzyjaźnił się z panem, o czym rozmawialiście i po co przyjechała

do pana w dniu zamordowania Simona miss Jane Ławry...

Dziękuję za ostrzeżenie, będę strzelać do własnego cienia. A swoją drogą,

dlaczego zawsze musi mnie prześladować jakiś zawodowy glina?

Byłem zdecydowany zająć się moimi Olmekami. Chcę chwili spokoju.

Gdy odtwarzam teraz te wydarzenia, a raczej ich początek, widzę znowu moje

ostatnie spotkanie z Jane Ławry w La Vencie.-Wychodziłem właśnie z hoteliku,

background image

dźwigając na ramionach dwa ciężkie worki z żaglowego płótna, w których miałem moją

podróżną garderobę. Walizka z rzeczami godnymi człowieka, jak oceniłaby to moja

zacna ciotka Augusta, leżała już w białym,* poobijanym fordzie. Jeśli idzie o forda, to

mogłem sobie naturalnie pozwolić na inny wóz, nowy, ale w Meksyku taki jak ja

gringo nie ma powodu wyróżniać się, zresztą Meksyk to karnawał starych

samochodów, choć nie chcę powiedzieć, że nikt nie zna tu nowych, prywatne latyfundia,

finanse, naftowy boom, przemysł, handel i tak dalej, to jedna rzeka samochodów

wylewających się i wlewających do ogromnego Mexico, ale tonąca w innej rzece wozów

bez drzwi, bez szyb, bez świateł, poruszających się dzięki łasce opatrzności boskiej Mój

grat wyróżnia się między innymi tym, że posiada jeszcze drzwi, okna i sprawne

kierunkowskazy, gorzej z hamulcem, muszę kopnąć pedał z pięć razy, zanim to pudło

raczy stanąć. Krótko mówiąc, gdy będę opuszczał Meksyk, dostanę za mojego forda

jeszcze z dwieście dolarów... Więc wychodziłem z hotelu. W drzwiach natknąłem się na

Jane Ławry.

Brązowe, smukłe ciało opięte w białe płócienne spodenki i coś, co zasłaniało

piersi, na drobnych stopach sandały, na’ włosach meksykańska chusta spadająca na

plecy. Na oczach duże, ciemne okulary.

Szukasz mnie?

Idę do telefonu.

Czułem, że kłamie. Stała bez słowa. Potem:

Wyjeżdżasz, Rob?

Jasne, lubię świat, w którym coś się dzieje. A tu, ani w pobliżu nic się nie

stało, prawda, Jane?

Zdjęła ciemne okulary. Ujrzałem jej mocno podkrążone oczy. Sięgnęła do torby

zwisającej z ramienia. Podała mi zwiniętą karteczkę.

-< To mój adres w Mexico. A gdzie ty będziesz?

Kręci się tu ktoś, kto chce wiedzieć to samo. Poznałaś go w Alvarado. Diego

Raja, gliniarz i niezmordowany pies gończy. Gdybyś mnie chciała widzieć,

zadzwoń do Rai, do Coatzalcoalcos. Do widzenia. Aha, czy ten adres w

Mexico to twój adres domowy?

Nie, pewnie wkrótce wrócę do Stanów. Buffalo, w zachodniej części stanu

background image

Nowy Jork. Pamiętaj.

Zapamiętam. Mieszkałem w Nowym Jorku, ale nigdy nie byłem w Buffalo.

Czy jezioro Erie jest rzeczywiście takie ładne?

Raczej tylko jesienią, gdy wszyscy uciekają do miast i zapominają o

caravaningu.

Jeszcze jedno: kim był dla ciebie John Simon? Milczała przez chwilę.

Był kimś bliskim - powiedziała cicho. - Bardzo bliskim. - Miał wrogów?

Jeśli tak, to nigdy mi o tym nie mówił. Ani w Stanach, ani tutaj.

Długo znałaś Simona?

Ponad rok.

Dużo i niewiele. Miał przyjaciół w Meksyku?

Chyba nie. Ale gdy byliśmy w Mexico, dzwonił do Stanów. Nie pytaj do kogo,

bo naprawdę nie wiem. Wtedy... gdy wróciłam od ciebie, w naszym motelu i

w namiocie wszystko było poprzewracane.

Co ukradziono?

Tylko komputer Johna. I wiesz... zostawiono nawet jego aparat fotograficzny,

John nigdy się z nim nie rozstawał. Wyjęto tylko kasetę. Weź ten aparat,

Rob... - Jane Ławry odwróciła się, znikła, tak, odeszła tak szybko, że po prostu

znikła. Zostałem sam, z aparatem fotograficznym w ręce. Był to dobry

hasselblad, podobny do mojego. Wieczorem, gdy byłem już dosyć daleko od

La Venty, zatrzymałem forda, wlazłem do przyczepy i przyjrzałem się

aparatowi Johna Simona bardzo dokładnie. W obiektywie, którego tylne

soczewki nie były klejone, znalazłem maleńki, przezroczysty pasek z jednym

słowem i jednym numerem, zapewne telefonu. Gdy przeczytałem to słowo,

rozejrzałem się szybko po przyczepie i równie szybko ukryłem samoprzylepny

pasek znaleziony w obiektywie aparatu. Do licha, ten John Simon miał niezłe

znajomości. Groźne. Dzięki Bogu, że zajmuję się teraz Olmekami, do diabła z

Rająr

Pozostały jednak pytania. Dlaczego Jane Ławry zdecydowała się na rozmowę ze

mną, stop. Czy ktoś planuje przedstawienie z rolą dla mnie, czy mi się to podoba czy me,

background image

stop. Czy Diego Raja o tym wie, stop. Trzeba o tym pomyśleć, Bart... Także o tym, czy

Jane Ławry wie, co ukryto w obiektywie aparatu fotograficznego, stop. I czy znalazła

mnie w La-Vencie dlatego, że boi się teraz bardziej niż w chwili, gdy znalazła martwego

Johna Simona? Stop, Bart, to pytanie może być bardziej ważne, niż ci się teraz zdaje.

ROZDZIAŁ III

Zainteresowany pytaniami, które sam sobie postawiłem, włączyłem radio, ale

prawie nie słuchałem muzyki nadawanej przez jakąś radiostację amerykańską, chociaż

grały orkiestry Artie Shawa i Lionela Hamptona. Świat jest cokolwiek zwariowany,

rozdając kolejnym graczom karty swoich przypadków. Jakiś Genueńczyk musiał

dopłynąć do wybrzeży Meksyku, w jego dziennikach są na. to dowody, jakiś Cortez

musiał podbić’ imperium Azteków, ktoś inny wymyślił archeologię, a jakiś Robert D.

Bart posuwa teraz główną drogą do Salina Cruz, czując, że ucieka przed czymś, co i tak

go dopadnie.

Usiłowałem myśleć o tym, co sobie zaplanowałem. Oto znaj-

duję się w pewnym miejscu ukrytym pośród tropikalnego lasu,.mam nadzieję, że

nie odkryli tego miejsca przemytnicy meksykańskich starożytności, dotrę do stanowiska,

które sobie wybrałem przed kilku laty i może wreszcie znajdę potwierdzenie mojego

przypuszczenia, że tradycja boga Quetzalcoatla, Pierzastego Węża, sięga starszej niż

aztecka kultury. Złote węże, które tam kiedyś znalazłem, powinny posiadać małe

platformy z wyraźnie zaznaczonymi kółkami. Dlaczego właśnie takie platformy? Nie

wiem, mam przeczucia i czasami nie lekceważę ich. Jeśli do mojego stanowiska dotarł

kto inny, to zapewne poszukiwacz tych drobnych dziwactw, których najciekawsze

egzemplarze znaleźć można w Ameryce Południowej i na Krecie. Figurki starszych

panów trzymających w objęciach małe dziewczynki. Sam znałem dwa stanowiska z

takimi figurkami i nieźle mógłbym się obłowić. Nic z tego, mam skrupuły i nie nadużyję

zaufania moich kolegów z Museo Nacional de Antropologia. Skrupuły! Pewien

kolekcjoner z Berna powiedział mi, że nie pasuję do epoki. Nowe czasy potrzebują ludzi

z rozmachem. „Doktorze Bart, nie potrzebuje pan ruszyć palcem, proszę tylko wskazać

background image

na mapie stanowiska, a położę przed panem czek, który określi powagę naszego

interesu”. Znam też i innych, nie tylko kolekcjonerów, gotowych na wszelkie ofiary, byle

znaleźć dowody, że Charnay i Stirling mieli rację w sprawie istnienia azteckich zabawek

na, kółkach. Koło i brak koła w tej cywilizacji, sprawa spędzająca sen z powiek nawet

tym, którzy nie chcą się do tego przyznać. Sądzę, że hipotezy Charnaya nie były słuszne,

ale Charnay miał węch. Potwierdziło to odkrycie dokonane przez Stirlinga: gliniane

zwierzęta na kółkach z gliny - niektórzy nazywają te kółka „rolkami” - przymocowane do

glinianych figurek za pomocą drewnianych osi. Naturalnie nie znaczyło to, że ta zdobycz

techniki miała jakieś praktyczne zastosowanie, ale jednak to jest dowód, że Aztekowie

znali zalety koła w zabawkach, a ja twierdzę, że i w rzeźbach kultowych, i może znajdę

mojego Pierzastego Węża i jego znacznie starszych kolegów „na kółkach”. Gdybym

wygadał się, że znam miejsca, gdzie można coś takiego odkryć, miałbym teraz na karku

kilku’ gości gotowych rąbnąć mnie z czterdziestki piątki, jak w czasach gorączki złota w

Stanach. Wolałbym takich zabijaków, niż kogokolwiek związanego z miejscem, którego

nazwę wypisał John Simon na kawałku przezroczystego papieru ukrytego we wnętrzu

kamery fotograficznej...

Uciekałem od tej sprawy, ale wciąż powracało pytanie, kim był John Simon

naprawdę, kim była Jane Ławry. To było złe. Wiedziałem, że gdy zadaję sobie takie

pytania coraz częściej, to w końcu wyłazi ze mnie glina, który zaczyna węszyć.

Kilka razy przystawałem, to znowu wybierałem wiejskie drogi. Chciałem mieć

pewność, że nie jestem śledzony. Chodziło już nie tylko o to, że Jane Ławry zdecydowała

się spotkać ze mną, lecz pozostawiła mi ładunek dynamitu w postaci kartki z jednym

słowem i paroma cyframi, i że ten ładunek może mi wybuchnąć prosto w twarz.

Gwiazdy nocnego nieba prowadziły mnie do Salina Cruz.

Nie wiedziałem, dlaczego czuję się dziwnie, nieswojo. Jakieś obrazy z przeszłości

pojawiały się przed moimi oczami. Chyba było mi smutno. Dlaczego pomyślałem, że

smutek poprzedza śmierć, jak jej herold? Czyje to, Bart? Ależ, do licha, twoje. Ależ, do

licha, to banalne. Starzeję się.

O świcie, z tarasu małego domku mojego przyjaciela Fryderyka Richtera,

człowieka, który porzucił kiedyś Salzburg i tamtejszy uniwersytet, aby w Meksyku

studiować problemy pisma Majów, spoglądałem na Pacyfik. Po południu byłem już

background image

daleko od Salina Cruz i wyciskałem z mojego forda całą moc silnika, aby znaleźć się jak

najdalej od wszystkich dróg zbiegających się z drogą do Acapulco. Rwałem na północ,

do miejsca, w którym chciałem się rozejrzeć za tajemnicą Pierzastego Węża, lub raczej

jego olmeckimi reliktami. Liczyłem na to, że jeśli zaszyję się w głębi gęstych lasów

pokrywających górskie pobocza, ten Metys Raja nie trafi na mój ślad. Czy jednak

naprawdę tego chciałem? Jeśli tak, to po co zostawiłem Richterowi „adres”? I dlaczego, u

diabła, przypuszczałem, że Diego Raja zechce mnie szukać? „Intuicja, Robertku”,

oceniłaby to moja ciotka, zacna Augusta. Cóż, chyba nie mogę ufać samemu sobie,

uciekam i chcę, aby mnie doścignięto. Richter też mi nie ufał, zastanawiając się głośno,

po co z Mexico City jechałem na południe, nad Atlantyk, potem do Salina Cruz, a teraz

chcę czegoś szukać na północy? Wyjaśnienie, że chcę ukryć przed ciekawskimi cel mojej

podróży, przekonało go tylko na chwilę, znał metody i organizację gangów

archeologicznych. Potem jednak, kiedyśmy się żegnali, jego wyrazista, długa twarz

gotyckiego świętego zdradzała, że.tai nie wierzy. Ale Richter to dyskretny facet i można,

na nim polegać.

Można też na nim polegać, gdy poda coś do jedzenia. W Salina Cruz, w

maleńkim patio domu Richtera zjadłem doskonały obiad złożony z pieczonej kaczki z

ostrym, zielonym pieprzem i camotes, słodkich ziemniaków, a także że ślimaków

hodowanych na pniach agawy z potrawką guacamole, czyli mieszaniną mięsistych

owoców avocado, pomidorów i pieprzu. Zupa. była żółwiowa, a piwo imbirowe,

amerykańskie, z puszek. Świat jeszcze nie zwariował, jeśli można zjeść taki obiad Przy

obiedzie poruszyliśmy mój ulubiony temat: zdrowie mojej małej w Szwajcarii, jej studia

w Lozannie i zainteresowanie filozofią. Fryderyk Richter, gdy to usłyszał, dołożył mi

jeszcze kaczki i avocado. Dziewczyna zabierająca się w dzisiejszych czasach do filozofii

to mędrzec i zadziwiający asceta. Rozczuliłem się. Zawsze tak jest, kiedy ktoś chwali

moją małą, można mnie wtedy nabrać nawet na pieniądze. Ale Fryderyk Richter nie

myślał o czymś tak przyziemnym. On błądził z głową wysoko podniesioną, a jego siwe

oczy wypatrywały świata Majów. Jego i mnie łączyła ta szczególna fascynacja

przeszłością i przemijaniem, transformacjami czasu, kultur i ludzi.

Jakże miałem wkrótce żałować, że nie ominąłem jego domu w Salina Cruz.

Miałem żałować czegoś jeszcze. Tego, że wspomniałem’ mu o zamordowaniu

background image

sympatycznego Amerykanina, Johna Simona, na wschodnim wybrzeżu.

Lubię Fryderyka Richtera, ale dlaczego zadawał mi tyle pytań. Czego chcę w tym

sezonie szukać w Meksyku i kim był John Simon. „Czy znałeś go dobrze, Robercie?”

Trochę nurkowaliśmy razem. Dobrze pływał, poza tym nic o nim nie wiem.

No, tak... Słuchaj, wiem, że jesteś samotnikiem, ale w końcu, gdyby się coś

stało... Czy masz radiostację?

Tylko walkie-talkie, za słaba, żeby sięgnąć Salina Cruz. Nie bój się,

Fryderyku, jeszcze nie mdleję, karmiono mnie niedźwiedzim mięsem.

Przemilczałem, że w schowku forda mam radiostację i gdyby coś się stało, mogę

w każdy czwartek, w południe i o północy połączyć się z moim przyjacielem z Museo

Nacional de Antropologia w paśmie 15 hiegahertzów, tak to ustaliliśmy. Dlaczego nie

powiedziałem o tym Fryderykowi? Nie miałem pojęcia. Ale zauważyłem, że radiostacja

stojąca w pracowni Fryderyka Richtera pomiędzy dwiema potężnymi szafami

bibliotecznymi jest stacją dużej mocy i dalekiego zasięgu. Fryderyk musi mieć chody,

jeśli licencjonowano mu takiego grata. Marzyciel Richter objawił mi się jako człowiek

praktyczny - i zapomniałem o tym.

Aha, dostrzegłem jeszcze, że radiostacja Fryderyka Richtera ma niezwykle

rozbudowany zakres fal krótkich.

Pracowałem ciężko przez cały tydzień. Nie interesowałem się moją radiostacją. -

Nie miałem żadnych problemów poza jednym. Musiałem ściąć kilka młodych drzew, a

nie było to łatwe w gęstwinie pokrywającej zbocze górskie. Pnie tych drzew były ‘mi

potrzebne do umocnienia wykopu. Zacząłem kopać w miejscu, gdzie kiedyś natknąłem

się na gliniane figurki Pierzastego Węża, lub raczej przedstawienia przypominające ten.

symbol, to wcielenie Quetzalcoatla. Nie były dostatecznie stare. Moim zdaniem nie były

dostatecznie stare. Co prawda, ścisłe datowanie byłoby możliwe w Mexico, a najlepiej w

Berkeley, w laboratoriach izotopowych Libby’ego, ale nie zaryzykowałem’ tego. Te

gliniane figurki nie były podobne ani do azteckich, ani do przedstawień Quetzalcoatla

według tradycji Majów. Miałem pewność, że naprowadzą mnie na znacznie starszy trop,

a jeśli tak, to powinienem być ostrożny. Wprawdzie profesor Wrchliczka już nie żył -

niechaj bogowie oświecą jego drogą w ciemnościach Wieczystego, albo raczej pozwolą,

by nabił sobie guza w gęstej ciemności ów sławny profesor Wrchliczka mający taki

background image

wstręt do „nowości” nie urodzonych w jego głowie - i nie obowiązywała już zasada,

którą sam sprowokował, a która brzmiała: „jeżeli znajdziesz coś rewelacyjnego w ziemi,

niechby to nawet było odkrycie tysiąclecia, zakop szybko te graty, bo jeśli zauważy to

Wrchliczka, jesteś zgubiony, a twoja kariera przekreślona raz na zawsze, zostaniesz

konserwatorem jego protez”, tak czy inaczej postanowiłem zaczekać.

Teraz mój wykop w stoku miał już długość sześciu metrów i musiałem go

obudować. Właśnie moja łopata natknęła się na mur. z kamieni. Serce zabiło mi mocniej,

jak na widok pięknej dziewczyny.

- Teraz niech Bóg prowadzi Roberta D. Barta do odkrycia jego życia, do

Niezwykłego!

Musiałem pokrzepić się, sięgnąłem zatem po piersiówkę.

Niedzielą, południe. Włączyłem radiostację, nastawiłem centralny kondensator na

moją częstotliwość, potem mały głośnik. Przyjaciel z Mexico był już na fonii. Teraz

byłem nieufny. Nie chciałem, aby nas namierzono. Rzuciłem do mikrofonu kilka słów.

Przekop wytyczony idealnie, najwięcej szczęścia mają tacy amatorzy jak, ja, dotarłem do

kamiennego, kręgu, poza nim głowy jaguara i figurki węży, reszta w Mexico, przy

szkockiej, over... Potem fonia z Mexico: pytał o ciebie przyjaciel, podałem „adres”,

powodzenia, do zobaczenia!

I cisza.

Siedziałem przez chwilę przed radiostacją, nabijając fajkę, Wiedziałem już, ze nie

wywinę się przeznaczeniu. Coś zaczyna się naprawdę.

Sprawdziłem skrytki w wozie i w przyczepie. W wozie miałem webleya, a w

przyczepie czterdziestkę piątkę z krótką lufą, kaliber 9, i przeliczyłem magazynki.

Podwieszony do skrzyni łóżka automatyczny karabinek remingtona też obejrzałem.

Starzeję się czy co?

Kim był „przyjaciel”, który wytropił mnie szukając śladu w Mexico City?

Kim był człowiek, któremu mój przyjaciel z Museo Nacional de Antropologia

powiedział, gdzie się zaszyłem?

W stoliku pod radiostacją miałem jeszcze jeden schowek. Tam ukrywałem moje

trzecie żelastwo, scorpiona. Jeszcze jakiś zły sen w nocy i będę mógł się czuć jak w

oblężonej fortecy.

background image

Do wieczora byłem zajęty obudową wykopu. Potem, w przyczepie, zająłem się

fotografowaniem i opisywaniem znalezionych figurek węży i „głów olmeckich”, każdą z

tych głów mogłem ukryć w obu dłoniach, ale te małe rzeźby, będące jakby

zwierciadlanym odbiciem wspaniałej „głowy” przeniesionej kiedyś do Mexico, były

arcydziełami. Słońce dawno już-zaszło, gdy usłyszałem przedzierający się przez

zarośniętą ścieżkę samochód. Nałożyłem wiatrówkę, wsunąłem do pochwy pod pachą

czterdziestkę piątkę z trzycalową lufą, usiadłem na wprost drzwi i czekałem.

Wejść - powiedziałem krótko słysząc pukanie. Prawą rękę włożyłem w

rozpięcie wiatrówki. Drzwi otworzyły sie bardzo wolno. Stanął w nich Diego

Raja. Nic nie mówił. Czekał. Ja też czekałem. Po chwili zapytał:

Mogę wejść, Bart?

Ostatecznie, na chwilę, potem wywalę pana w kaktusy i pójdę spać. Piwa? -

Skinął głową, podałem mu puszkę wyjętą z lodówki.

- Czy pan wie, Bart, że ta dziewczyna zaginęła?

Skąd mam wiedzieć, kto zaginął i co to mnie obchodzi, Raja?

Jane Ławry. Co ona panu właściwie dała w La Vencie?

Chce mnie pan sprawdzać bez wyłożenia własnych kart, to głupie. Dlaczego

włóczy się pąn za mną?

Zadaję sobie różne pytania i włóczę się. Byłem w Mexico, tylko proszę nie

pytać, skąd wiem, że zna pan kustosza Jose Jimeneza. W Salina Cruz też

byłem. Ten Niemiec, Fryderyk Richter, nie jest rozmowny, ale ‘w końcu

połączyłem sobie to i tamto, no i jestem. Długo zna pan Fryderyka Richtera?

Od lat..

I zna go pan dobrze?

Czytuję jego książki o kulturze Majów. Proszę mi powiedzieć, Raja: czy chce

pan widzieć mój paszport?

Co pan ma na myśli?

Że zabierze ‘pan mój paszport do Servicio de Imigracion. Ale zapewniam, że

ze mną nie można się dogadać w taki sposób.

Wiem o tym, mister Bart... Człowieku - westchnął nagle - człowieku,

background image

potrzebuję pańskiej pomocy!

-Potrzebuje pan informacji, a ja wciąż nie wiem, o co panu chodzi, Raja.

Zamordowanie

Johna

Simona

to

sprawa

tutejszej

policji, jedna z wielu banalnych spraw znanych każdej policji. Nie widzę miejsca dla

siebie, Raja. Roli dla siebie. Cześć.

Diego Raja powoli odwrócił się ku mnie i równie powoli powiedział:

Załóżmy, doktorze Bart, że jestem na tropie afery, wielkiej afery, węszę, mam

podejrzenia, nie ufam nikomu...

I przychodzi pan do mnie, Raja?

Znam kogoś w meksykańskim oddziale Interpolu, to przyjaciel, ale nie może

się włączyć. Mógł poufnie zwrócić się do Scotland Yardu, powiedziano mu, że

pan jest godzien zaufania, doktorze Bart.

Zdaję się, że chciałby mnie pan wystawić, Raja...

Jeszcze nie mam koncepcji, Bart.

Ale ja ją mam. Już widzę siebie w roli kozy przywiązanej do pala i tęsknie

beczącej w oczekiwaniu swojego lwa. Jest pan zimnym draniem i sadystą,

Raja, to fakt. Co to za afera?

Przypuszczam... że dotyczy nafty.

To nie moja branża. Proszę powiedzieć: czy to ma związek ze śmiercią Johna

Simona?

Możliwe. Co pan o nim sądził?

Co pan myśli o tym morderstwie?.

Błądzę we mgle, Bart. Dlaczego tak bardzo interesuje pana John Simon?

- Pan dobrze wie, co to znaczy znaleźć trop. Śmierć Simona to trop do czegoś

większego. Ale plotę głupstwa. Wie pan, czemu warto wytropić mordercę czy

morderców Simona? Bo napisał znakomitą książkę „The Maya in Aztecs Culture”.

Przeczytałem ją razem z przedmową i przypisami i to coś znaczy. Niech pan wbije sobie

do głowy, Raja: nafta nie interesuje mnie!

Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie obchodziło mnie, czy mi wierzy, czy nie.

Jeśli zastanawiałem się, czy Jane Ławry zastawiła na mnie jakieś sidła, albo czy

chce to zrobić Diego Raja, to musiałem odrzucić taką myśl. Nie mieli motywów.

background image

Żadnych... Simon nie żyje, Jane Ławry zaginęła, Diego Raja łazi za mną jak pies

indiański, spokojny i, cierpliwy... Spokojny i cierpliwy, znam trochę Metysów, każdy z

nich nosi w sobie ogień. A teraz jeszcze nafta. I nie chcę już nawet myśleć o tym, co

znalazłem w aparacie fotograficznym Johna Simona.

- Niech pan’posłucha, Raja. Chyba budzi się we mnie glina. Jasne?

Więc sojusz, mister Bart? - nieruchoma twarz Rai ożywiła się nieznacznie.

Nic nie wiem, może zacznę się rozglądać, a może nie. To nie brak

konsekwencji, Raja. Chodzi o to, że może zechcę panu powiedzieć, co widzę,

a może nie zechcę. Dlaczego? Nie powiedział mi pan, dlaczego nie ufa swoim

szefom.

Może nie chcę powiedzieć czegoś, co mogłoby panu zaszkodzić bardziej niż

wszystko inne?

Lepiej mieć jednego pewnego wroga, niż dziesięciu niepewnych przyjaciół.

Niech pan to weźmie pod uwagę.

W porządku, wezmę. Co pan zamierza teraz robić?

Chciałbym wiedzieć to i owo. Na przykład, gdzie widziano po raz ostatni Jane

Ławry. I kto ją widział.

ROZDZIAŁ IV

Odszukanie kogoś, kto po prostu zaginął, jest prawie niemożliwe bez pomocy

policji, a dokonanie tego w Meksyku ma takie same szanse powodzenia, jak próba

samodzielnego zrekonstruowania. Wielkiej Piramidy egipskiej w wielkości naturalnej.

Diego Raja był uparty, miał swoje powody i odmówił rozkręcenia” policyjnej maszynki.

Jeżeli zrobił to planując jakieś osobiste porachunki, musiałem być tym bardziej czujny, a

mogłem przyjąć, że takie właśnie miał powody. Konsulat czy ambasada amerykańska?

Odrzuciłem od razu tę myśl. Jeśli kartka znaleziona w aparacie fotograficznym Johna

Simona nie została mi podrzucona - a nie miałem powodu sądzić, że mi ją podrzucono -

to szukanie rozwiązań najbardziej oczywistych mogłoby wszystko popsuć, każde drzwi

mog’łyby się zamknąć przede mną, mógłbym stać się persona non grata, ale mógłbym też

wyparować tak dokładnie, że nie zostałbym znaleziony nawet jako relikt kopalny. A tego

background image

sobie nie życzyłem.

Od czego więc miałem zacząć? Od znalezienia odpowiedzi na pytanie, kim była

ta para młodych ludzi, Simon i Ławry. I czego naprawdę szukali oboje w Meksyku. Nie

wracaliśmy na wschodnie wybrzeże przez Salina Cruz. Pamiętałem jednak, aby zapytać

Raję, co właściwie powiedział Fryderykowi Richterowi pytając o mnie.

- Potrącił pan kobietę w okolicach La Venty, doktorze.. Żadna policja nie lubi

takich numerów. To powiedziałem Richterowi.

- Zrobił jakąś uwagę?

- Żadnej. Jest bardzo opanowany. Sądzę jednak, że zaskoczyłem go.

Też tak myślałem. Richter wiedział, że jestem dobrym kierowcą, ale w końcu w

Meksyku nawet zawodowiec ze stajni wyścigowej jest bezradny jak małe dziecko wobec

zupełnej dowolności traktowania przepisów ruchu. Ostatecznie mogłem potrącić

kogokolwiek. W porządku, Raja.

Czy Fryderyk Richter wiedział o mojej znajomości z kimś z Museo Nacional de

Antropologia? Nie, nie pamiętałem, abym mu o tym mówił, a zatem mogę przyjąć, że nie

wie. Czy to ważne?. Dosyć. Kiedy zaczynam być gliną, wystarczy mi mój własny cień.

Lubię dużo wiedzieć o innych, ale nie lubię, gdy inni wiedzą dużo o mnie.

I jeszcze, Bart: rób, co chcesz, ale musisz wiedzieć, co stało się z komputerem

Johna Simona, widziałeś to pudło w jego namiocie.

Nie lubię kłopotów, a wkrótce zacznę je mieć. I sam się w nie wrobiłem. Idiota.

Zielone wzgórza sunęły po obu stronach drogi nie kończącymi się pasmatni, nacisnąłem

gaz. Jeśli to pudło rozleci się, mogę się jeszcze wycofać. Ale ford nie rozleciał się,

rwaliśmy do La Venty. Dlaczego La Venta? Nie miałem pojęcia, dlaczego wybrałem ten

punkt na mapie, aby zacząć robótkę. Czy dlatego tylko, że widziałem tam po raz ostatni

Jane Ławry? Mało ważne, gdzieś muszę zacząć, więc właśnie tam... Diego Raja milczał

przez cały czas, palił swoje, okropne cygara i milczał. Nawet nie powiedział mi, dlaczego

zostawił swój wóz w buszu. /Tu rozumiałem go. Nie dowierzał swojej kupie złomu.

Zapadła noc, gdy ujrzeliśmy na horyzoncie światełka La Venty. Wtedy

odezwałem się:

- Moglibyśmy ustalić, Raja, jak pracujemy. Wspólnie, czy każdy na swoją rękę?

- Będę miał pana na oku, Bart. Odezwę się. Która godzina?

background image

Spojrzałem na zegarek.

Dziesiąta. 12 czerwca’. Zegar na tablicy jest zepsuty, zauważył pan?

Jest pan wściekły?

Jeśli dobrze pójdzie, będę miał swój Pearl Harbour. Sam tego chciałem:

Sam pan tego chciał - zgodził się spokojnie Raja. - Proszę zatrzymać wóz.

Wysiadam.

Z tego, co pan powiedział i z tego, czego pan nie powiedział, wynika, że unika

pan oficjalnego śledztwa w sprawie Johna Simona i że nie ufa pan swoim

szefom. Ale widziano pana ze mną, przynajmniej w Salina Cruz.

Czekałem na odpowiedź, Raja przez chwilę milczał, potem powiedział:

Mam obowiązek dbać z urzędu o cudzoziemców.

Poza swoim okręgiem? Bzdura.

- Załóżmy, Bart, że pracuję w wydziale specjalnym i że w pewnych granicach

mogę robić, co mi się podoba i gdzie mi się podoba. Załóżmy dalej, że podejrzewam, iż

ma pan, może pan mieć kontakty z przemytnikami i nieuczciwymi antykwariuszami.

Załóżmy wreszcie, że mogę mieć jakiekolwiek inne podejrzenia co do pana. Jeśli więc

chodzi o moich szefów, mogę w pańskiej sprawie powiedzieć cokolwiek.

Jasne, Raja. Wie pan, wykombinowałem sobie, że nie mówił pan tym szefom,

iż pracuje pan w wydziale specjalnym. Zgadza się?

Zgadza się. Będę miał pana na oku, Bart.

Wysiadł z wozu, jego wysoka postać rozpłynęła się w ciemności. Niebezpieczny

typ. Przychodzi i odchodzi cicho, jak jaguar.

Jednak, Bart, czy gdyby Raja był kimś więcej niż policjantem, szukałby pomocy

prywatnego gliny?

Myślałem o nim, jadąc powoli. Światełka La Venty były wciąż daleko. Z prawej

strony, ze zbitej masy krzewów, ponad którą unosiły się cienie koron drzew, pomknął w

stronę mojego wozu rój świetlistych punkcików, rozdarł ciemność, uniósł się nad dachem

forda, zgasł, dosłyszałem szczęk pistoletu maszynowego i znowu świecące punkciki

poleciały w stronę forda, przemknęły nad nim, ktoś, kto siedział w ciemności za żądłem

luty, mógł mnie z łatwością dostać, nie zrobił” tego. Chciał mi powiedzieć: „hombre,

jesteś śledzony, bądź grzeczny, hombre, jasne?” Jasne, Bart, po co pakujesz się w cudze

background image

interesy? To, co odkopałeś niedawno, może być fragmentem małej piraminy grobowej,

sensacją godną pierwszych stron gazet i najlepszych godzin radia i telewizji, a te zdjęcia.

Bart, człowieku, stoisz z wypiętą piersią, trzymając przed sobą rzeźbę Pierzastego Węża

złożonego na małym wózku zaopatrzonym w rolki! Bart, zwiń manatki, zwiewaj, jeszcze

możesz to zrobić, jeszcze zdążysz? Nie, już nie zdążę. Zetknąłem się z Johnem Simonem,

z Jane Ławry i Rają, a teraz do mnie strzelano, nie, ostrzeżono mnie. To znaczy:

„hombre, wynoś się z Meksyku”. Nieznane mi typki nie pozwolą mi już kopać na moim

stanowisku. Więc co zrobisz? Albo ty kogoś wykończysz, albo ciebie wykończą, Bart,

taka może być kolej rzeczy, nie inaczej.

Nacisnąłem na pedał gazu. Droga biegła ku mnie w ciemności coraz szybciej.

Tej nocy, w hoteliku „Zapata” w. La Vencie, zdecydowałem się uruchomić moją

radiostację i nadać fonią do Mexico City, do mojego przyjaciela, w porze, którą

wyznaczyliśmy do przypadków szczególnych, kila słów: „wchodzę na trop kreta”.

Zanim zasnąłem, pomyślałem jeszcze, że Jane Ławry jest równie interesująca, jak

John Simon. Simon przedstawił mi ją jako archeologa, ona nie zaprzeczyła, a Thomas

Cally, jeden z członków misji w La Vencie powiedział, że Jane jest fizykiem i specjalistą

od badań izotopowych. Trzeba wyjaśnić, czy Jane Ławry jest fuddy-duddy czy crackpot.

Żeglowanie po knajpach i hotelach La Venty nie przyniosło nic ciekawego poza

czymś, co znałem dobrze, czyli poza kacem, który musiałem leczyć koniakiem.

Meksykanie potrafią być bardzo zamknięci i nieufni, ale przypuszczałem, że w

przypadku Jane Ławry.w La Vencie panuje zmowa milczenia. W każdym razie nie

znalazłem nikogo, kto ją widział. Nie znalazłem też terenowego volkswagena, którym

odjechała pozostawiwszy mi swój adres w Mexico City i aparat Johna Simona.

Miejscowej policji nie pytałem. Informacje z tego źródła traktuję jako ostateczność, a

teraz jeszcze musiałem pamiętać, że Diego Raja wciągnął mnie do gry, w której,

możliwe, ja miałem wyciągnąć kasztany z ognia, a on - przyjąć nagrodę. To, że porzucił

mnie przed La Ventą, też w końcu coś znaczyło. Dał mi bez słowa dodatkowe

ostrzeżenie: „żadnej pomocy, amigo, pływasz sam”... Krótko mówiąc, Jane Ławry nigdy

nie była w La Vencie, tak by się mogło wydawać.

Odwiedziłem Thomasa Cally w stacji archeologicznej. Ciekawy typ. Nie lubię

takich. Gładkie maniery, „miękki, kobiecy prawie sposób bycia, nie chcę powiedzieć, że

background image

to jakiś transseksualista czy coś podobnego, jego sposób bycia jest niebezpieczny, może

taki być, bo za całą łagodnością, spokojem, marzycielskimi oczami może się kryć ktoś,

kto ani sobie, ani innym nie mówi: uwaga, jestem podstępny, amoralny, bezwzględny jak

skorpion, nikt mi nie może wierzyć i nikt nie wie, kiedy zarzucam sieci. Coś takiego

chyba opisał Maupassant w „Bel-Ami”.

Ale, w końcu, czy właściwie oceniam Thomasa Cally? Boli mnie głowa, mam

kaca, więc źle kojarzę i to wszystko. Przyjąłem bez wahania puszkę zimnego piwa w jego

pokoju wygospodarowanym w klimatyzowanym baraku misji. Uznałem, że nie warto

pracować tu w rękawiczkach. Zaatakowałem od razu.

- Panie Cally, mam problemy, zaginęła moja przyjaciółka Jane Ławry. Słyszał

pan o zamordowaniu Johna Simona, pracowali razem. Co pan wie o niej?

Patrzył na mnie spokojnie swoimi dużymi, marzącymi oczami.

‘ - Nic, doktorze Bart.

. - Mówił mi pan, że Jane Ławry zajmowała się problemami datowań

izotopowych, zdaje się?

Wie pan o tym równie dobrze, jak ja, przecież powiedział pan, że Jane jest

pańską przyjaciółką. A swoją drogą, nie lubię takich kobiet.

Jakich, doktorze Cally?

Nie ukrywała, że bardzo lubi Johna Simona. Czyż nie? Aha, pan poszukuje

przyjaciółki czy zaginionej dziewczyny?

- Nie rozumiem, panie Cally?

Rozumiałem.

Pyta pan o Jane Ławry jako jej przyjaciel czy prywatny detektyw? Słyszałem o

pana pozanaukowych osiągnięciach.

Ach tak. Oczywiście, jako przyjaciel. Chcę wiedzieć, dokąd zwiała. Ma pan

rację, jej sposób traktowania mężczyzn jest cokolwiek nierówny. - Za te

„pozanaukowe osiągnięcia” wyrżnąłbym go w szczękę, bezczelny typek.

Jednak albo się myliłem, albo dostrzegłem błysk w jego aksamitnych,

wilgotnych oczach. Zaraz potem Thomas Cally posłał mi uśmiech smutnego

skorpiona. Nie mówi, że nie widział Jane Ławry w La Vencie ani poza tym

miejscem, a ja tego pytania nie zadam.

background image

Więc nic pan o niej nie wie?

Tylko tyle, że pracuje na uniwersytecie Berkeley w. Kalifornii. John Simon też

tam pracował.

Zna pan dobrze Berkeley?

- Niezbyt. Prowadzę moje prace w Yale i Princeton.

- Nie natknąłem się na pana publikacje i już żałuję. Dzięki za piwo. Cześć, Cally.

Opuściłem barak misji czując, że Thomas Cally nie polubił mnie zbytnio.

Dorothy Parker zajmowała się problemami kultury Tres Zapotes, La Venty i San

Lorenzo. Niesłusznie. Mogłaby się zająć mną, była urocza. Pasjonowały ją ogromne

głowy, z La Venty zwłaszcza, hieroglify kalendarzowe i religie wielkiej kultury La

Venty. Obecnie pracowała nad_ przedstawieniami sztuki religijnej, były to przedziwne

rzeźby o dziecięcych, obrzmiałych twarzach. Zacząłem się sprzeczać z Dorothy. Bo w

końcu czym my się zajmujemy? Szukamy zagadkowych Olmeków, tych praszczurów

kultur Mezoameryki, a nie wiemy, gdzie szukać źródeł. W Morelos w Gwatemali, na

górskich zboczach gdzieś na wybrzeżach Pacyfiku czy w Guerrero. Guerrero to moja

koncepcja. Dorothy skłonna jest przypuszczać, że w La Vencie, w warstwach z roku 800

p.n.e... Tu przypomniałem sobie, że Fryderyk Richter poszukiwał praprzodków kultur

środkowoamerykańskich w Morelos w Gwatemali, gdzieś w parującej dżungli.

Przez chwilę myślałem o tym, ale przekomarzając się z Dorothy Parker

zapomniałem o Gwatemali. Dziewczyna dała się wciągnąć w spór i chyba mogłem

wyciągnąć z niej to, co chciałem, a o to mi właśnie chodziło.

Jasne, że odwiedzałam ich w Alvarado. Zajmowali się podobno tym co i ja.

Dlaczego „podobno”, Dorothy?

W Alvarado jest kilka stanowisk. John Simon fotografował hieroglify odkryte

na fundamentach świątyni. Myślę, że wykonano je około 500 roku naszej ery.

W gruncie rzeczy interesowało go chyba coś innego.

Co takiego?

Dużo czasu spędzał na plaży. Twierdził, że lubi obserwować morze, a ja

zauważyłam, że obserwuje statek krążący w odległości kilku mil od brzegu. I

zawsze wtedy, gdy na niebie pojawiał się dwusilnikowy samolot. Ten statek

wyposażony był w nietypowe zespoły anten.

background image

- A co robiła Jane Ławry?

Kilka razy zastałam ją przy małym komputerze zasilanym z baterii. Podobno

opracowywała wyniki prac Simona... Doktorze Bart, co się właściwie stało

wtedy w Alvarado?

Sam chciałbym to wiedzieć. Dorothy, jestem wścibski.

Ja też! - oznajmiła Dorothy z błyskiem w oczach, potrząsając krótko

obciętymi, jasnymi włosami. Miała dziewczęcą, trochę zbyt okrągłą twarz,

ładne usta, ładne piersi i ładne nogi, uwaga, stary człowieku! Wyciągnęła

przed siebie te nogi, bardzo smukłe, przez chwilę wpatrywała się w swoje

stopy ukryte w białych tenisówkach. - Bardzo chciałabym wiedzieć, co się

stało!.

Dlaczego?

Mamy piękną pogodę, a ja się nudzę - roześmiała się. Poza tym polubiłam

Jane Ławry, a ona przepadła bez śladu, Po raz ostatni widziałam ją w La

Vencie...

Kiedy?

Po co przyjechał pan do Meksyku?

Stary facet zawsze wywęszy taką zdobycz jak ty.

A naprawdę? - przyjrzała mi się trochę uważniej. Jej trochę, łobuzerska buzia

przybrała poważny wyraz.

... Thomas Cally bardzo nam się przypatruje.

Nie cierpię go.

Nie spytałem dlaczego.

- John Simon i jego przyjaciółka mieli starego dodge’a 7 przyczepą i namiot...

- Jane miała również błękitnego talbota-sambe. Dodge, przyczepa i namiot są w

Alvarado. Talbot przepadł, pytałam.

-Dorothy, przypomnij sobie, ale dokładnie: kiedy widziałaś Jane Ławry i jaki

miała wtedy wóz, dobrze?

Cally, wałęsający się od dłuższej chwili nad wykopem, znikł. Ponieważ Dorothy

milczała, dodałem:

background image

I jeszcze przypomnij sobie” kto poza tobą odwiedzał Simona i Jane w

Alvarado. - Staruszek Bart słucha uważnie. Musi w końcu dopaść swoją Jane i

powiedzieć jej kilka słów!

Odwiedzali ich chyba wszyscy z naszej misji w La Vencie, a raz widziałam

wóz z tabliczką dystryktu federalnego Mexico.

Czy Jane często bywała w La Vencie?’

Prawie codziennie. Chyba nudziła się w Alvarado, miała mało pracy, tak

sądzę.

I zawsze cię odwiedzała?

Zawsze.

ROZDZIAŁ V

Dorothy Parker podobała mi się coraz bardziej, a w dodatku nie lubiła Thomasa

Cally i zgodziła się na małą wycieczkę do Alvarado. W motelu wydzierżawionym przez

misję z La Venty było cicho i pusto. W miejscu, w którym Jane Ławry znalazła zwłoki

Johna Simona i w miejscu, z którego ktoś oddał strzał z karabinu webley-scott 11,4, były

jeszcze wbite w ziemię słupki dla policyjnego fotografa. Nie interesowało mnie to, ten

trop urywa się w Alvarado. Wolę plażę i Dorothy w topless. Kiedy widziała Jane Ławry

po raz ostatni? Ależ chyba 4 czerwca, w La Vencie. Jane była ubrana tak, jakby chciała

się wybrać na plażę, 4 czerwca. I ja ją wtedy widziałem, dała mi aparat Simona i swój

adres w Mexico City, a ja powiedziałem jej, że może pytać o mnie kapitana Diega Raję z

policji w Quetzalcoalcos. 8 czerwca, jak powiedział mi Raja, Jane Ławry znikła bez

słowa.

Las za naszymi plecami był pusty, spokojny gwar ptactwa nie zapowiadał

niespodzianek, a droga do La Venty była dobrze widoczna. Przynajmniej ten skorpion o

słodkich oczach, Cally...

Nie przejmowałem się pieczęciami założonymi przez policję na drzwiach pokoi

Simona i Jane Ławry. Mam pewną wprawę w dokonywaniu drobnych włamań.

Obejrzałem też dodge’a, przyczepę i namiot. Palicja zabrała rzeczy osobiste Simona,

zapewne i jego notatki naukowe. W pokoju Jane Ławry pozostawiono wszystko tak,

background image

jakby Jane miała za chwilę wrócić. W łazience było trochę kosmetyków, przybory

toaletowe, płaszcze i ręczniki kąpielowe, w pokoju skórzane walizki, zapasowa bielizna i

książki. W szafach ściennych odzież, Jane Ławry lubi ubierać się sportowo, to pasuje do

niej i do talbota-samby. Książki leżące na stoliku i na parapetach przeglądano, ale

pobieżnie, jak oceniłem. Wypaliłem kilka papierosów i kilkakroć pociągnąłem z

piersiówki, zanim przewertowałem wszystkie książki, strona po stronie. Na jednej z nich,

opisujących nowe metody datowania, ‘ napisanej przez Evansa, Clifforda i Meggersa, a

raczej Dorothy Meggers, dostrzegłem coś, co zwróciło moją uwagę.

Dokładnie wymazany cień słowa, pytajnik i kilka cyfr. Właściwie nie było w tym

miejscu nic widać poza lekkim postrzępieniem papieru, ale w świetle mojej małej lampki

kwarcowej mogłem odczytać: „senator? 9783650”. Zapamiętaj to, Bart, ale nie zapisuj.

Dorothy spała na łóżku Jane, zwinięta w kłębek pod prześcieradłem. Położyłem

się przy niej, przytuliła się do mnie, czułem niepokojący zapach jej gładkiej skóry.

- Ty bandyto - wyszeptała, gdy ją pocałowałem. Potem myślałem o czymś innym.

Jane Ławry zdecydowała się zniknąć, albo znikła, bo czegoś się bała. Miała mocne alibi.

Gdy w Alvara-do ktoś pociągał za spust webley-scotta 11,4, ona była u mnie, o dziesięć

mil na południe od Alvarado. Ale policja nie wyjaśniła morderstwa i jeśli Jane Ławry

ukrywa się, to działa na swoją niekorzyść. Nie jest głupia, więc musi to wiedzieć, a zatem

jest zmuszona ukrywać się... albo jest ukrywana. Tak, nie może porozumieć się ze mną,

ani przez walkie-talkie, ani za pośrednictwem Diega Rai, ani w żaden inny sposób. Jej

zniknięcie nie może być kaprysem, Bart. Hej, Dorothy, jeżeli lubisz starego papę Barta,

to pozwól mu spać, papa Bart nie jest już wyczynowcem.

Stop, Bart, jeśli Jane Ławry ukrywa się jednak, to przed kim, dlaczego, co wie?

Stop, to ważne. Z tą myślą zasypiałem, mimo że oddech Dorothy Parker był taki gorący...

Zawsze zadaję sobie różne pytania przed zaśnięciem. Ale przy takiej dziewczynie jak

Dorothy?! Bart, jesteś już wykopaliskiem, stanowczo.

W sobotę 15 czerwca wróciłem z Dorothy Parker do La Venty. W południe

zadzwoniłem do Quetzalcoalcos. Kapitana Rai nie było, ale dowiedziałem się od policji,

że mojej przyjaciółki Jane Ławry jeszcze nie odnaleziono. Wieczorem znowu

pożeglowałem do baraku amerykańskiej misji archeologicznej.

Dorothy wyznała mi jeszcze w Alyarado, że ostatnim człowiekiem, który

background image

rozmawiał z Jane Ławry, był kierownik stacji, Bill Vernon, ten sam facet, w którego

kompetencje naukowe zacząłem wątpić po naszej pierwszej rozmowie. Umówiłem się z

nim telefonicznie. Trochę za późno. Gdy parkowałem wóz na terenie

misji, zauważyłem tańczące w ciemności światła wozów policyjnych.

Wpuszczono mnie, gdy pokazałem moją licencję. W korytarzu natknąłem się na Dorothy.

Była bardzo blada.

Bill Vernon nie żyje - powiedziała drżącym głosem. Milczałem patrząc na nią,

więc dodała:

To się stało przed godziną. Okropne, Rob...

Rob. Tak mówiła do mnie Joy, gdzie ona teraz jest... Dosyć, jesteś w Meksyku,

kolego, hic Rhodus, hic salta*. Spojrzałem na zegarek, była 21.00. Więc gdybym się

pośpieszył o godzinę czy trochę więcej, miałbym szansę pogadać z Billem Vernonem. Po

tym, co powiedziała w Alvarado Dorothy Parker, nie mógłby się wywinąć. Widział Jane

Ławry, rozmawiał z nią. Co wiedział?

Leżał w fotelu, w swoim pokoju. Z prawej skroni przed godziną wypłynęła krew,

teraz zakrzepła. Na podłodze leżała broń, z której wypadł pocisk. Magnum kaliber 9. Na

biurku przed Vernonem leżała otwarta książka, obok popielniczka, papierosy,

zapalniczka. Na stosie teczek spoczywała śmiejąca się głowa. Takie głowy widywałem w

warstwach kultury Veracruz, warstwach poołmeckich. Osobliwa rzeźba, chciałbym mieć

coś takiego w moich nędznych zbiorach. Fotograf policyjny kończył swoją pracę, ludzie

z policji krzątali się jeszcze po pokoju. Zapytałem jednego z nich, jak umarł Vernon.

Samobójstwo, proszę pana. To pewne.

Doprawdy? - rzuciłem prowokująco.

Co pan tu właściwie robi?

Rozglądam się, poruczniku.

Musiało to zabrzmieć bezczelnie, więc już byłem gotów do odwrotu.

- Ja też się rozglądam, doktorze Bart - posłyszałem za sobą głos kapitana Diega

Rai.

-

Może

pan

tu

zostać.

Poruczniku

- zwrócił się do oficera - jak długo chcecie tu jeszcze siedzieć?

Zostaliśmy sami. Raja zamknął drzwi.

Dzwoniłem do Quetzalcoalcos - powiedziałem. - Dzisiaj.

background image

Przekazano mi, że chciał pan ze, mną rozmawiać. Mogę tylko powtórzyć, że

nie natrafiono jeszcze na ślad asystentki Johna Simona... Znalazłem się tutaj,

gdy ten Amerykanin, Bill Vernon, już nie żył. Chciałem z nim pogadać. Pan

też? Co psn myśli o śmierci Vernona? Thomas Cally twierdzi, że Vernon był,

jak zawsze, w dobrym nastroju.

I zapewne tak było. Widziałem Vernona, zanim wyruszyłem na zachodnie

wybrzeże. Dawno nie widziałem kogoś tak zadowolonego z siebie, jak Bill

Vernon...

-Przejdźmy na werandę. Muszę zadać tym Amerykanom kilka pytań.

Wychodząc z pokoju Vernona zadałem sobie pytanie, dlaczego moją uwagę

zwróciła rzeźba śmiejącej się głowy. Zgadza się, Bart, widziałeś już taką zabawkę w

namiocie Johna Simona w Alvarado. Przypadek, że i Simon miał coś takiego.

Gdy Diego Raja stał na werandzie, zastanawiając się w którym z licznych

trzcinowych foteli ulokować swoje długie ciało, podszedłem w korytarzu do Dorothy.

Popatrzyła na mnie. Bała się, czułem to. Wygrzebałem z kieszeni fajkę, zapaliłem.

Pamiętasz Dorothy, namiot Simona i Jane Ławry?

Chyba tak - powiedziała cicho. W korytarzu było dosyć ciemno i Dorothy

przysunęła się do mnie. Chyba tak... Ale, wiesz, to było chyba na kilka dni

przed zamordowaniem Simona. Bywałam u nich często, u Johna i Jane, i...

I widziałaś śmiejącą się głowę na krótko przed tamtą zbrodnią. Teraz pomyśl,

dziecko, i powiedz mi: bywałaś w pokoju Vernona?

Tylko służbowo, Rob, naprawdę. O co ci chodzi?

Bill Vernon, moje dziecko, także miał taką rzeźbę. Czy nie widziałaś jej tam,

gdy przyjechała policja?

- Nie wchodziłam tam, przysięgam ci!

- Kiedy byłaś u Vernona?

- Wczoraj... Nie, stanowczo nie było tam śmiejącej się głowy.

Jesteś pewna, Dorothy?

Naturalnie, Vernon nie miał nic takiego.

Jeśli mówiła to z przekonaniem, mogłem jej wierzyć. Kobiety są znakomitymi

obserwatorkami.

background image

Kto odwiedzał Vernona dzisiaj, wczoraj?

Nie wiem, dużo pracuję na stanowisku czwartym, wiesz, warstwa Totonaków.

O co ci chodzi, Rob?

Kto pierwszy odkrył, że Bill Vernon nie żyje? Przypomnij sobie, zastanów się,

zanim powiesz. Więc?

Wszyscy mówili, że Thomas Cally wszedł po coś do jego pokoju i zauważył

Billa martwego.

O której godzinie?

Byłam wtedy w jadalni, gdy Cally przybiegł do nas. To było parę minut

przed* 19.00, gdy wróciłam do stacji. Wzięłam natrysk, przebrałam się i

poszłam do jadalni, tak, chyba wszyscy tam byli, Vernon też. Potem on

wyszedł...

O której to było?

Około 20.00, nie, chyba ze dwadzieścia minut wcześniej. O 20.00 poszedł do

niego Cally po jakiś wykres, chciał uzgodnić prace na następny dzień. Po

chwili przybiegł blady, wpadł do jadalni wołając, że Vernon leży martwy w

swoim pokoju.

Więc zginął około 20.00. Nie słyszeliście strzału?

Zapewniam cię, że nie, Rob! Boję’ się...

Czego?

- Sama nie wiem. Daj mi papierosa. Wiesz, najpierw Simon w Alvarado, potem

zaginęła Jane Ławry, a dzisiaj zabito Vernona, to okropne.

Istotnie, nie wyglądała najlepiej i czułem, że naprawdę się boi.

Sprawy też nie wyglądały dobrze. Ktoś, kto zastrzelił Simona, przepadł,

wyparował. Jak powiedział mi Raja, w miejscu, z którego strzelano do Simona, parkował

ciężki landrover, sądząc po oponach landrover 110, sześciocylindrowy, to wszystko. Jane

Ławry przepadła wkrótce potem, a Vernon zastrzelił się dzisiaj. Tylko jeśli popełnił

samobójstwo strzelając do siebie z magnum, to czemu nikt w stacji nie słyszał wystrzału?

To samo pytanie postawił zgromadzonym na werandzie naukowcom Diego Raja.

Strzał z dziewiątki daje się słyszeć, i to jak! W pokoju Vernona nie znaleziono tłumika.

Usunięcie tłumika przez kogoś nie miałoby sensu. Zresztą badania balistyczne kuli i

background image

broni oraz denata będą przeprowadzone szczegółowo w Veracruz...

Rozpoczęte przez Raję. wstępne przesłuchanie członków misji nie interesowało

mnie teraz. Przyglądałem się ludziom, którym zadawał pytania i myślałem o dwu

śmiejących się twarzach, tej z Alvarado i tej z La Venty, o zapisce na marginesie książki

Jane Ławry - „senator” i te cyfry - o tym, co mogło łączyć Simona i Vernona, o

komputerze Simona, słowie i cyfrach zapisanych na przezroczystym papierze ukrytym w

aparacie hasselblad, i o tym dlaczego nikt w stacji nie słyszał wystrzału. Te pytania były

jak niejasne punkciki rozrzucone na nieznanej mi mapie rysującej się mętnie, płynnie i

bez objaśnień. Kiedy potem znajdę się na piętnastym piętrze wieżowca „Oil of Mexico”

w Mexico City, będę już wiedział znacznie więcej. Zazwyczaj wysokie piętra mi nie

służą, tak było podczas mojej podróży wakacyjnej do Toronto, gdy wpatrując się z

wysokości 500 metrów w przepaść wewnętrzną gigantycznej wieży telewizyjnej po-.

myślałem w pewnej chwili: Bart, stary dziadu, co za okazja, jeśli się teraz rzucisz w dół,

umrzesz ze strachu w powietrzu, to pewne, więc skacz, no już! Nie skoczyłem j

doznałem małego olśnienia w sprawie zaginięcia kanadyjskiego fabrykanta Neila

Armstronga. Ale, do diabła, nie pojadę do Toronto, aby doznać olśnienia w sprawie,

która rozgrywa się w Meksyku. Armstronga znalazłem w wewnętrznym szybie wieży

telewizyjnej, ale teraz siedzę tu, pocę się, jest upalna noc, koszula klei mi się do pleców,

chciałbym łyknąć z piersiówki i myślę, intensywnie myślę, choć odczytując to, co teraz

piszę, sam muszę przyznać: ten gość

chyba w ogóle nie umie myśleć, ma mięśnie i mózg rekina trochę większy od

mózgu żaby, toute proportion gardee.

Sześć nazwisk, sześć znaków zapytania: Bill Vernon, Thomas Cally, Dorothy

Parker, Frank Martin, Jack Mahoney, Ben Murray i Will Frost, ten ostatni - kierowca

misji.

Wszyscy byli w jadalni, gdy Vernon poszedł do swojego pokoju, nie słyszeli

wystrzału. Cally, zastępca Vernona, wrócił po kilku minutach, był wzburzony, kiedy

mówił, że znalazł Vernona z kulą w głowie, Wszyscy potwierdzili czas zdarzenia podany

mi przez Dorothy.

Jeśli kłamali, musieli być diablo zgodni, a zatem - mieli wspólny motyw.

Jeśli kłamali.

background image

Diego Raja wydawał mi się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, daleki, bardziej

przygarbiony. Kiwając się w swoim fotelu, zadawał pytania nie patrząc na nikogo. Do

licha, denerwujący sposób bycia. Pierwszy zdenerwował się Thomas Cally.

Sądzę, że pan nie ma do nas zaufania. Dlaczego pan sądzi, że ktoś z nas

kłamie?!

Nie powiedziałem, że tak sądzę. A co do nieufności, to nie ufam nikomu.

Sobie również. Więc jest pan, był pan zastępcą Vernona? Znakomicie. A

wasze stosunki? ‘

Poprawne. Tylko poprawne. Vernon był apodyktyczny. Nie lubiłem go,

przyznaję. Ale kto go lubił?

Długie skrzydła wentylatora zawieszonego nad werandą obracały się

wolno..Pytania Rai były jakby ospałe, głos znużony i obojętny, przyglądałem się tym

ludziom. Poirytowany smutny skorpion Cally, kierowca Will Frost z twarzą uformowaną

przez rękawicę pięściarską, płaską, z małymi uszkami przylepionymi do czaszki i z

owłosionymi, mocnymi rękami. Frank Martin, specjalista od inskrypcji. Jack Mahoney,

rysownik i architekt, aha, jeszcze fotograf misji, Ben Murray, Dorothy, Cally,

archeolodzy _ Najstarszym z nich był Vernon, 55 lat, potem. Frost, 46 lat, inni mężczyźni

poniżej czterdziestki, Dorothy Parker - 25 lat, cudowny wiek. Wszyscy z Yale i Berkeley,

Cally bardziej oblatany, nie może zagrzać miejsca? Jeśli tak, to dlaczego?

Wszyscy znali Simona i Jane Ławry, żadnej przyjaźni, zwykła znajomość.

Vernon nie należał do paczki, był pracownikiem Uniwersytetu Amerykańskiego w

Waszyngtonie. Zostają w La Vencie do października. „To, ca się stało, jest okropne -

mówi Cally - ale dosyć tych pytań, wszyscy są już zmęczeni, reszta, to znaczy

odnalezienie zabójcy na...”

- Przecież Vernon popełnił samobójstwo, mister Cally - prze-

rwał łagodnie Raja, nie przerywając pracy, skręcał właśnie na udzie następne

cygaro. - Prawda?

Ależ tak, do diabła, to zwykłe przejęzyczenie, Bill Vernon to był mocny facet i

nie mogę uwierzyć, że popełnił samobójstwo. Wszystko!

Oczywiście, mister Cally, dobrze pana rozumiem. Proszę się nie denerwować.

I mogą już państwo udać się na spoczynek... Ciekawe, gdzie podział się

background image

tłumik. Jak myślisz, Bart? - zwrócił się do mnie po przyjacielsku. Chyba chciał

mi torować drogę w tym towarzystwie, dając do zrozumienia, że pracujemy

razem, choć wcale go o to nie prosiłem, ostatecznie szukam tylko Jane Ławry.

Czy ten magnetofon był czynny, gdy Vernon opuszczał jadalnię? - zapytałem.

Dorothy popatrzyła na mnie i klasnęła w dłonie.

Ależ tak! - zawołała - włączyłam magnetofon, zanim Vernon wyszedł.

Zgadza się - powiedział Frank Martin. Niskiego wzrostu, dobrze zbudowany.

Miła, otwarta twarz.

Potwierdzam - wtrącił Mahoney. - To było coś z 10 koncertu b-moll Haendla.

Czy to od niego pożyczył kilka motywów Strauss do walca „Nad modrym

Dunajem”?

Wróciliśmy do jadalni.

Raja wyszedł bez słowa. Stanąłem w drzwiach. Na końcu korytarza, przy

drzwiach do pokoju Vernona, skinął mi głową. Zwróciłem się do Dorothy i poprosiłem

ją, aby włączyła magnetofon. Tak, to ‘był 10 koncert b-mol Haendla, a te kolumny są

chyba stuwatowe. Na końcu korytarza Raja zamknął drzwi pokoju Vernona. Ja

zamknąłem drzwi jadalni. Usiadłem w swoim fotelu. Czekałem. Twarz Cally’ego była

bardzo napięta, bardzo. Minęło może dziesięć minut, gdy Raja pojawił się w jadalni. W

prawej ręce trzymał smith and wessona.

- Czy usłyszeli państwo strzał? - spytał. - Strzeliłem w pokoju Billa Vernona.

Moja broń to też dziewiątka, trochę donośniejsza niż magnum. Więc?

Milczenie przedłużało się. Ja nie słyszałem strzału, ale, jeżeli Raja nie. strzelił, a

ktoś z obecnych powie, że słyszał strzał, to wszystko, co mówili dotąd, będzie niewiele

warte...

Nie - odezwał się Ben Murray. Krótko ostrzyżony, chłopięcy, w wytartych

dżinsach. - Było zupełnie cicho; gdy czekaliśmy na pana.

W porządku. - Raja nie powiedział, czy rzeczywiście strzelił ze swojej broni. -

Jeszcze jedno: kto tu gotuje, robi zakupy?

Pan Frost - powiedziała Dorothy. Było mi jej żal, wyglądała na bardzo

wyczerpaną; - A czasami również ja.

- No, tak... Mister Cally, bardzo proszą, aby pan nie oddalał się z misji. To tylko

background image

prośba. Może będę miał jakieś dodatkowe pytania, pan ostatni widział Vernona. Dobrze?

Dziękuję.

Wozy policyjne odjeżdżały już sprzed głównego baraku misji. Zatrzymałem się

przy moim fordzie. Wóz Rai zaparkowany był tuż obok.

Dlaczego nie przesłuchiwał ich pan osobno, Raja - spytałem.

Ja tylko rozmawiałem z nimi.

Strzelił pan w pokoju Vernona?

Oczywiście. Nic pan nie słyszał?

Nie. Nic. Jeszcze jedno, Raja. Czy w pokoju Vernona policja natknęła się na...

no, powiedzmy, ślady walki?

- Nie, Bart. Pokój był w idealnym porządku. Wie pan, Vernon był pedantem. Aha,

ostatnio dosyć dużo pił. Za dużo. Chce pan zapytać o Jane Ławry? Żadnego śladu. Bart,

jeszcze jedno...

Słucham?

Chyba wpakowałem pana w kłopoty. Chodzi o to, że w Mexico City ktoś

odstawił mnie na boczny tor. Jestem teraz gliną z Quetzalcoalcos. Może się

pan wycofać, jest jeszcze czas.

Przemyślę ten problem w wannie. W wannie zawsze dobrze myślę.

ROZDZIAŁ VI

Przemyślałem to, co powiedział mi Diego Raja. Nie mogłem się już wycofać.

Czułem, że Billa Vernona musiało coś łączyć z Simonem, a. gwałtowna śmierć ich obu

mogła być zagrożeniem dla Jane Ławry, jeżeli Jane jeszcze żyła. Przypuśćmy, Bart, że

Jane Ławry tylko tobie zostawiła swój adres w Mexico City, albo że tylko tobie i komuś

jeszcze. Tylko dwom ludziom. Jeśli ty jesteś jednym z nich i jeśli drugi, załóżmy, nic nie

wie o jej kłopotach, to nie ma na co czekać.

Mój wóz kaprysił w dolinach, toteż wieczorem trzeciego dnia od opuszczenia La

Venty ujrzałem Mexico. Słońce już zaszło, ale niebo paliło się jeszcze na zachodzie i

olbrzymie miasto zbudowane ongiś na rumach azteckiej kultury wyglądało bardzo

pięknie, otoczone wyniosłymi górami. Przed paruset laty żołnierze Corteza oglądali

background image

pewnie z tego miejsca, na którym zatrzymałem wóz, miasto Tenochtitlan. Niebo na

zachodzie ściemniało zupełnie. W mroku, jak rozbity i rozrzucony diadem, zaczęło jarzyć

się tysiącami jasnych punkcików Mexico... Stop, Bart, co widziałeś, żegnając Diega Raję

przed głównym barakiem misji amerykańskiej, co wyłoniło się na chwilę z tamtej

ciemności? Ależ

. tak, chłopcze! Widziałeś blaszankę, terenowego volkswagena, taki sam wóz jak

ten, którym Jane Ławry przyjechała do La Venty, aby widzieć się ze mną, wręczyć mi

swój adres w Mexico i aparat Johna Simona!

Kolację zjadłem w jednym z lokali sieci Mac Donalda. W samochodzie

przyjrzałem się planowi miasta.

Przejechałem przez Mixcoac, Avenidą Santa Cruz dotarłem do Baja California,

trochę za daleko. Musiałem skręcić w lewo, w Avenida Hidalgo, przeciąłem Avenida

Juarez i plątaniną ulic dotarłem w pobliże starego obserwatorium astronomicznego Jadąc

bardzo powoli liczyłem numery domów. Minąłem dom, w którym być może mieszkała

teraz Jane Ławry Zawróciłem na najbliższym skrzyżowaniu, zatrzymałem forda o

dziesięć metrów od domu wskazanego w adresie pozostawionym mi przez Jane i

zgasiłem silnik. Za mną pozostały wieżowce w Tacubaya. Przyglądałem się pustej ulicy

Włączyłem radio, gdzieś wyłowiłem saksofon Grovera Washingtona juniora, rysujący

rytm samby. Zapaliłem papierosa. Światła w domu naprzeciwko zapalały się i gasły.

Przede mną, w odległości kilkunastu metrów stała oświetlona budka telefoniczna.

Wysiadłem z wozu i wolno tam poszedłem. Stojąc w budce, pomiędzy dwiema koronami

drzew widziałem dom.

Wykręcając numer przyglądałem się oknom demu, tym ciemnym. W żadnym nie

zapaliło się światło.

Nikt nie podnosił słuchawki. Sprawdziłem ten numer kilka razy. Wróciłem do

wozu. Nalałem sobie kawy z termosu, dodałem kroplę brandy. Czekałem. Świtało już, ale

nikt nie wszedł do domu naprzeciwko i nie zatrzymał się tam żaden samochód.

Objechałem najbliższe ulice, szukając błękitnego tatlbota-samby. Nie zauważyłem go

nigdzie. Nie chciałem dobijać się do mieszkania Jane w ciągu dnia. Miałem więc przed

sobą cały dzień. Uwolniłem się od przyczepy, pozostawiając ją na parkingu za torem

wyścigowym, od strony zamku Chapultepec. Miałem przed sobą cały dzień. Co z tym

background image

zrobisz, Bart? Nie ma kłopotu. Mexico to bardzo. wielka dziura. Nie mówię tego jako

znudzony globtrotter. Nawet nie jako archeolog - mój rzymski przyjaciel, profesor Orlani

twierdzi, że stałem się dyletantem nauki, a moja przyjaciółka Joy, że jestem już

zawodowym gliną... Tak, Mexico to wielka dziura. Wystarczy wynieść się poza teren

Museo Nacional de Antropologia, poza teren budynków ustawionych w artystycznych

kompozycjach zieleni i ujrzeć plac w pobliżu katedry z odkrytym fragmentem schodów

wielkiej świątyni Azteków. Gruzy azteckich świątyń kryją największy z placów świętego

miasta Tenochtitlan, nad tym placem, na warstwie kilku metrów starożytnych gruzów

leży nowy Plac Konstytucji. Pałac

prezydencki stoi na miejscu dawnego pałacu Montezumy, pałac Sztuk Pięknych

stoi na dnie dawnego jeziora, a przepiękny park Chapultepec kryje rośliny pamiętające

czasy Azteków. Stojący na wzgórzu Chapultepec pałac gościł nieszczęsnego

Maksymiliana Austriackiego. Mogę też odwiedzić starą świątynię aztecką w Cui-cuilco,

wynurzającą się z pustyni zastygłej lawy, lubię to przedziwnie posępne i zagadkowe

miejsce mówiące rni więcej o przemijaniu niż obrazy malowane na murach przez Riverę.

Wieczorem, 20 czerwca, zatrzymałem wóz w pobliżu czteropiętrowego budynku

stojącego w dzielnicy starego obserwatorium astronomicznego. W moim fordzie miałem

worek z żaglowego płótna z bielizną, odzieżą i różnymi drobiazgami. Poza tym z

przyczepy zostawionej na parkingu przeniosłem do forda radiostację i składanego,

automatycznego remingtona.

Nie miałem jeszcze żadnego planu poza tym, aby wejść do mieszkania, którego

adres pozostawiła mi Jane Ławry. O to mi właśnie chodziło. Gdybym chciał się

przekonać, czy Jane jest w Mexico, mogłem przecież zadzwonić z La Venfy,

Quetzalcoalcos albo Veracruz.

Muszę wiedzieć, dlaczego Jane pozostawiła mi ten adres.

Nie skorzystałem z windy i poszedłem schodami na czwarte piętro klatką

wyłożoną kafelkami ułożonymi w obrazy przedstawiające sceny ze spotkania Indian z

Hiszpanami Potem w korytarzu z prawej zobaczyłem ciemne, lakierowane drzwi,

wyraźnie odrapane, stare. Zadzwoniłem dwa razy, nasłuchując. W mieszkaniu panowała

zupełna cisza. Zadzwoniłem po raz trzeci i gdy nie było odpowiedzi, wydobyłem z

kieszeni, moje małe drobiazgi. Po chwili byłem już w środku.

background image

Jeszcze moje oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności i jeszcze nie dotknąłem

mojej latarki, gdy w głębi korytarza rozbłysło ostre światło, omiotło mnie od głowy do

stóp.

Dostrzegłem wysuwającą się z ciemności postać, a przed nią lufę strzelby, tak na

oko.może z czasów Benita Juareza. Mówię o strzelbie..

Na wszelki wypadek podniosłem ręce do góry. Wtedy pod sufitem zapaliła się

słaba żarówka. Nie umiałbym określić wieku stojącego przede mną Indianina. Był dobrze

zakonserwowany. W innej sytuacji jego nos wzbudziłby mój zachwyt, bo sięgał prawie

dolnej wargi, jak na niektórych rzeźbach Majów. Jego oczy wpatrywały się we mnie

bacznie, kłuły mnie jak ostrze obsydianowego noża ofiarnego. Bart, zmów modlitwę i

hop do nieba!

- Nie strzelisz - powiedziałem po hiszpańsku. Jego wargi

drgnęły w krótkim uśmiechu, a więc znał ten język, którym wielu gardziło, albo

co najmniej ignorowało, posługując się kiczua, misteckim albo zapoteckim. Powiedział

coś cicho w kilku krótkich, urywanych słowach. Kiedyś powitano mnie tak w wiosce

jednego z górskich plemion Meksyku, i nie było to miłe powitanie, więc powtórzyłem

znów po hiszpańsku, chociaż, czy znałem ten język czy nie, byłem paskudny gringo,

obcy - Nie strzelisz. Strzelba huczy, przybiegną ludzie, przyjedzie policja...

Po co przyszedłeś? - rzucił po hiszpańsku.

Szukam kobiety. Jane Ławry. Jestem przyjacielem. - Wszyscy gringos kłamią.

Lufa strzelby obniżyła się trochę, ale palec spoczywał na spuście.

- To moja pani - powiedział. - Pilnuję domu. Czekam.

Jego oczy rozbłysły nagle. Dostrzegły na mojej piersi pod

rozpiętą koszulą, na cieniutkim skórzanym pasku wizerunek węża Quetzalcoatla.

Bywam przesądny i wkładam ten wisiorek, gdy zaczynają się kłopoty. Śmieszne.

Lufa obniżała się wolno, ale zdecydowanie. Mogłem podejść do jej właściciela.

- Jak ci na imię? - spytałem kładąc mu rękę na ramieniu.

Pani Jane mówi mi Pete i tak już jest. Gdzie jest moja pani?

Zaginęła. Jej przyjaciel, Simon, znasz Simona?, został zastrzelony, to stało się

w Alvarado. Jak długo jesteś-służącym pani Ławry?

Dwa lata.

background image

Gdzie mieszkasz?

W małej izbie.

To musiał być pokoik przy kuchni.

Czy twoja pani przyjmowała gości? Mężczyzn?

Pani Ławry nie jest taka. Jest sama - Pete obrzucił mnie pogardliwym

spojrzeniem.

A jej przyjaciel, Amerykanin Simon, czy nigdy tu nie był, Pete?

... Kilka razy. W tym roku było to pewnie w maju. Ale on nigdy tu nie spał.

Jeśli nie chcę, żeby ktoś wpakował mi tu kulę w łeb, muszę się dowiedzieć, czy

ktokolwiek poza Simonem i Jańe Ławry wie o tym mieszkaniu, to bardzo ważne.

- Kiedy po raz ostatni widziałeś swoją panią, Pete?

Popatrzył na mnie. Nie ufał mi. Zrobił nieokreślony ruch ręką.

- Niedawno - mruknął niechętnie.

Tydzień, dwa, trzy tygodnie temu, Pete?

Niedawno. Powiedziałem.

To musiało mi na razie wystarczyć. „Niedawno”... To znaczy?

Czy pan ma samochód? - r spytał Pete. Skinąłem głową. Powiedziałem, że mój

biały ford stoi w pobliżu domu. Pete mruknął:

To nie jest dobrze. Samochód trzeba przestawić. Pani Ławry zawsze

zostawiała swój samochód w innym miejscu.

I ja to zrobię. Twoja pani jest mądra, prawda, Pete?

O, tak! - przyznał Pete, a na jego kamiennej twarzy pojawił się przyjazny

zapewne

1

skurcz.

Gdy położyłem pod ścianą mój worek z żaglowego płótna, wyprostowałem się.

Na półce komody, tuż obok mojej twarzy ujrzałem ramkę, z której ktoś usunął fotografię.

Ciekawe, ale nie spytam o to, bo ten twardziel Pete i tak mi nie powie.

Pete - powiedziałem - posłuchaj mnie. Twoja pani zaginęła, a ja chcę ją

odnaleźć. Muszę ją odnaleźć...

Dlaczego? - wpił się swoimi oczami w moje. Patrzyliśmy tak na siebie przez

chwilę.

background image

Twojej pani grozi wielkie niebezpieczeństwo, Pete. Muszę tu zostać jakiś czas,

może odnajdę jej ślad. Chcę, żebyś mi nie przeszkadzał.

Chyba mój amulet węża Quetzalcoatla sprawił, że Pete nie zaprotestował.

Zapytałem go jeszcze, czy od czasu wyjazdu jego pani ktokolwiek dzwonił do drzwi.

Pete zaprzeczył. A czy dzwonił telefon? Pete pokiwał głową..

Tylko raz - powiedział.- Wczoraj w nocy. Był to zapewne mój sygnał.

Dlaczego nie podniosłeś słuchawki?

Pani Ławry nie pozwoliła mi. Ja słucham pani Ławry.

Jesteś znakomitym służącym, Pete. Indianin wzruszył ramionami.

Pete, powiedz mi jeszcze: czy widziałeś w tym domu rzeźbę, małą rzeźbę, taka

śmiejąca się głowa...

Widziałem. Moja pani przywiozła.

- Kiedy, przypomnij sobie!

Znowu wzruszył ramionami.

- Niedawno, przyjechała i przywiozła... Pani nic nie mówiła o śmierci pana

Simona... Pan się naje? Pan się napije? - szedł do kuchni.

Zaczynało się przejaśniać. Jane Ławry przywiozła rzeźbę do Mexico, to zapewne

rzeźba, którą widziałem u Simona! I nie mówiła nic o śmierci Simona. A zatem była tu

przed jego śmiercią?

Byłem zmęczony, tym bardziej, że poprzedniej nocy nie spałem obserwując ten

dom. Pete wprowadził mnie do. małej sypialni i przygotował tapczan. Nigdy nie

potrzebuję liczyć baranów, ale tym razem zasnąłem jeszcze szybciej, Gdy o świcie,

21 czerwca, otworzyłem oczy, Pete siedział obok zamyślony, a jego nos wydawał

się jeszcze dłuższy. Trzymał w zębach fajkę, ale nie palił. Spojrzał na mnie, kiedy się

poruszyłem, powiedział „dzień dobry” i dodał:

- Moja pani przywiozła niedawno i to, i tamto...

Otworzyłem szerzej oczy. Na podłodze, u moich stóp, leżały graty, które

niedawno widziałem. Komputer firmy Hewlett-Packard, z przystawkami. To, co znikło z

namiotu Johna Simona w Alvarado, Obok stało pudło z kasetami. Na pudle stała rzeźba

śmiejącej się głowy.

Oprzytomniałem w jednej chwili. Później zadam sobie pytanie, dlaczego Jane

background image

Ławry skłamała, mówiąc mi w La Vencie, że nie wie, co się stało z tymi rzeczami. Teraz

myślałem tylko o tym, co zobaczyłem. Zerwałem się z posłania, pobiegłem do łazienki

pod prysznic, po czym wróciłem do sypialni. Czułem, że jeśli znajdę kluczyk do tej

stacyjki, to uruchomię jakiś większy interes!

Przez cały dzień pracowałem przy komputerze, posługując się notatkami i

książkami, jakie znalazłem w podręcznej bibliotece Jane Ławry. Miałem coraz większy

chaos w głowie po przewerto-waniu De Lobela, Billarda, Van Hoorna, Raskinda, oraz, na

dodatek, Wikkersa „Geology in Petroleum Production”. Paliłem papierosy i fajkę na

przemian i chyba wypiłem o dwa drinki za dużo. Chyba dlatego nacisnąłem przypadkiem

trzy dwójki na klawiaturze, przeklinając całe to urządzenie, które miało chyba tylko

powłokę Hewletta-Packarda i kryło układ o wiele bardziej skomplikowany...

Trzy dwójki, jakie to było proste! W taki sposób John Simon zakodował wejście

do informacji programu! Spojrzałem na monitor i przesuwający się tekst świecący

łagodnym światłem. Miałem kluczyk!

Strzępy informacji, jakie udało mi się dotąd wydobyć z pamięci komputera, teraz

łączyły się w całość, którą zaczynałem rozumieć. John Simon nie tracił czasu w

Alvarado. Rzeczywiście, ktoś zaczął grę o naftę... Diego Raja nie mylił się, mówiąc mi

to... Na ekranie monitora często pojawiały się pauzy, zawsze wtedy John Simon

wprowadzał nowe konfiguracje jednego i tego samego tematu: „Silva, codziennie seanse

woda powietrze i różne częstotliwości, szerokie pole badanego obszaru, grupa? Kto.

ściśle? Senatorowie?”

„Senatorowie”. Sześć nazwisk i znaki zapytania. Pod jedną z konfiguracji uwaga:

„Jane myśli, że to senator”. Czyżby Jane Ławry wyselekcjonowała jedno x tych sześciu

nazwisk? Wypisałem je sobie do notesu, jutro zapamiętam te nazwiska i kilka innych

szczegółów, a potem wyrwę te kartki z notatnika i spalę, tak będzie lepiej.

„Silva”. Wiedziałem wcześniej, co to jest. Statek, który obserwowałem na

horyzoncie, gdy John Simon, żył jeszcze. „Seanse woda powietrze” - to łączność między

statkiem i dwusilnikowym samolotem, który wtedy krążył nad morzem, czesem ginął na

wschodzie Zatoki Meksykańskiej, potem znowu pojawiał się w polu obserwacji.

Na jednej z kaset John Simon zarejestrował obserwacje statku i samolotu z

uwagami: „łączność dwustronna, informację kodowane, seanse jednostronne bez

background image

odpowiedzi, chyba sondy dna, kodowane, nieprawdopodobne, aby szukali metali na

granicy szelfu”.

Rzeczywiście, nikt nie wydałby ani dolara, ani peso, aby szukać zalegających

metali na granicy szelfu. Stawka musi być bardzo wysoka, jeżeli Simon musiał umrzeć, a

Jane Ławry zaginęła... no i jeżeli musiał umrzeć Bill Vernon. I jeżeli łDiego Raja poszedł

w odstawkę.

ROZDZIAŁ VII

Musiałem zadzwonić, ale nie chciałem skorzystać z telefonu Jane. Pojechałem na

stary dworzec. Wybrałem się tam przez Avenida Juarez i Paseo de la Reforma, na tych

ulicach mogłem obserwować, czy nie jestem śledzony. Jane Ławry musiała czuć się

bardzo pewnie w swoim mieszkaniu, jeśli przywiozła tam komputer i kasety,’ ale mogło

też być tak, że nie miała innego wyjścia. Musiałem to sprawdzić, przynajmniej

częściowo.

Na dworcu wszedłem do jednej z kabin. Pamiętałem słowo i cyfry z kartki ukrytej

w aparacie fotograficznym Simona. Wykręciłem kierunkowy numer Waszyngtonu, a gdy

usłyszałem sygnał tamtejszej centrali, minęły może dwie, trzy sekundy, zanim

zdecydowałem się wykręcić numer wypisany na kartce z hasselblada Johna Simona.

Przedtem jeszcze pomyślałem sobie, że dwie cyfry zaczynające ten numer mogą być

cyframi wejściowymi numeru. Wybrałem je, potem ten numer.

Czekałem - przez chwilę, która wydala mi się bardzo długa.

Ktoś podniósł słuchawkę. Milczałem. Spokojny, niski głos odezwał się w

słuchawce.

- Langley, słucham.

Zaczerpnąłem tchu.

- ... Mam wiadomość z Meksyku - powiedziałem cicho. Teraz facet po drugiej

stronie pomilczał przez chwilę.

- Słucham - powiedział tym samym, spokojnym tonem..

Chodzi o Johna Simona, komputer i Jane Ławry.

... Skąd pan dzwoni?

background image

Oczywiście nie ma sensu mówić, że nie z Mexieo. W ich centrali drukarka

kontrolnego komputera łączności już pewnie wypisuje, że z Mexico. Więc

powiedziałem,. skąd dzwonię. Facet znowu milczał przez chwilę, teraz miał już pewnie

na biurku namiar z~ komputera łączności. Zapytał: „Skąd pan dzwoni” i nie zaprzeczył,

że zna Simona i Jane Ławry, W porządku, trafiłem...

- Czytam prasę, wiem, że Simon nie żyje - dodał spokojny głos. - Gdzie jest Jane

Ławry? Czy pan jest przyjacielem?

Czyta prasę, więc załóż, Bart, że Jane nie zdołała przesłać wiadomości o

zastrzeleniu Si

mona

- Szukam Jane jako przyjaciel. Może jeszcze zadzwonię.

Odłożyłem słuchawkę. Mogę przyjąć, że Jane nie mówiła nikomu o swoim

mieszkaniu w Mexico i chyba mogę tam mieć chwilowo spokój.

Wróciłem do mieszkania Jane. Zabrałem się do przejrzenia ostatniej kasety. John

Simon utrwalił na tej taśmie dodatkowe informacje uzyskane z nasłuchu rozmów

prowadzonych pomiędzy samolotem i „Silva”. Dane dotyczyły głębokości morza,

konfiguracji dna, pogody, ruchu fal, szybkości prądów, wyboru platform podnoszonych,

stalowych czy betonowych i zbiorników magazynowych. John Simon cierpliwie

analizował przechwytywane informacje, doszedł do wniosku, że istnieje możliwość

zainstalowania w obserwowanych miejscach platform wydobywczo-magazynowych ze

zbiornikami o pojemności 1 miliona baryłek ropy, czyli 160 tysięcy m

3

. „Chcą ustawić

trzy takie platformy, po dokonaniu odwiertów. Dodać urządzenia towarzyszące = wielki

interes”.

Potem informacja o helikopterze przylatującym codziennie z Veracruz i

siadającym na pokładzie „Silvy” i obliczenia boków przeszukiwanych kwadratów. Ktoś

planował bajeczny interes. John Simon wykrył to i został zastrzelony Simon musiał być

dobrze przygotowany do swojej pracy. Jego wykresy geologiczne sporządzone na

plotterze były doskonałe i nadawały się do dużych powiększeń optycznych.

Postanowiłem je ukryć. Część interesujących mnie tekstów, wykresów i obliczeń

wykopiowałem na drukarce, część sfotografowałem z małego monitora

alfanumerycznego. Byłem przekonany, że Simon to porządny gość. Teraz nie żył, jego

ciało zapewne sekcjonowano już na Florydzie. Jane Ławry zaginęła, jest albo więziona,

albo... W takim razie to, co wiem, muszę komuś dostarczyć, tak, ale nie ma wątpliwości,

background image

że jest ktoś jeszcze, jeszcze jedna przeszkoda.

Na taśmie ostatniej z kaset John Simon utrwalił kilka informacji, które zwróciły

moją szczególną uwagę: „Sprawa koncesji.” oni się spieszą... kapitał międzynarodowy,

spółka rzekomo prywatna... senator stawia opór, kto to jest!”

Jeśli Jane Ławry nie zdołała przekazać tych danych po zastrzeleniu Simona, to

musiała być w porządnych opałach. Gdzie jej szukać?

Jeśli Jane zdecydowała się zostawić komputer Simona w swoim mieszkaniu, to

mogło tylko znaczyć, że nie miała czasu na podejmowanie innych decyzji, na dotarcie do

kogoś innego. Ale dlaczego?

Przypuśćmy, Bart, że ci, którzy wykończyli Johna Simona, zobaczyli Jane Ławry

w Mexico... Jeśli tak, to czy spodziewała się tego, była na to przygotowana? Załóżmy, że

tak. W takiej sytuacji trzeba dokładnie przeszukać to mieszkanie. W końcu Jane Ławry to

inteligentna dziewczyna i jeśli wtedy, w Layencie, zostawiła mi adres tego domu i

powierzyła mi efekty pracy swojego przyjaciela, musiała się liczyć ze wszystkim, a ja

byłem tą osobą, której w danej chwili mogła najbardziej ufać...

Kiedy Pete o niezmąconym obliczu mumii wyciągniętej z prastarych grobów

przygotowywał coś do jedzenia, ja przekopywałem mieszkanie. Doszedłem do wniosku,

że muszę dowiedzieć się czegoś więcej o Simonie i Jane. To nie było trudne,

przynajmniej w dostępnym mi zakresie. Miałem komputer Simona z wszystkimi

urządzeniami peryferyjnymi i miałem mały notatnik Jane, znaleziony w pudle z kasetami.

Między wieloma numerami telefonicznymi były w notatniku Jane dwa, które mnie

zainteresowały. Pierwszy z nich był numerem domowym w campusie uniwersyteckim w

Berkeley, drugi numer, zapisany tuż nad domowym, złożony z dwóch cyfr, był numerem

kodowym uniwersyteckiego komputera, to akurat wiedziałem stąd, że prowadząc sprawę

Armstronga zaginionego w Toronto, musiałem dobrać się do jego danych osobistych

wprowadzonych do komputera jego budy.

Połączenie końcówki teleksowej z telefonem Jane nie zabrało mi wiele czasu.

Siadłem przy klawiaturze Hewletta-Packarda, wystukałem kierunkowy, potem numer

Berkeley, potem kod komputera. Bart, jesteś specjalistą od brudnej roboty i kiedyś

zginiesz w pudle albo zapłacisz taką kaucję, że nia starczy ci na frytki i przejazd

londyńskim metrem.

background image

Na monitorze pojawił się napis: „Wejście personalne”. I drugi napis: „Kod

otwarty”.

Położyłem przed sobą kartkę papieru. Chciałem mieć informacje o Simonie i Jane

Ławry, ale po chwili zastanowienia dopisałem dalsze nazwiska.

Przede wszystkim Thomas Cally, ten smutny skorpion. Mówił” że wykłada w

Yale i Princeton, kapelusz z głowy, Bart, to ekskluzywne uczelnie, zresztą jak Berkeley.

Potem Bill Vernon, ten był z Uniwersytetu Amerykańskiego w Waszyngtonie, ale obaj

pracowali w La Vencie wśród naukowców z Berkeley, warto zadać tamtejszemu

komputerowi kilka pytań. Potem Frank Martin, Jack Mahoney, Ben Murray, Will Frost i

Dorothy Parker. Obwód personalny pracował posłusznie, czasem coś notowałem.

Po godzinie rozmowa z komputerem z Berkeley była skończona, ale przesyłałem

mu jeszcze przez jakiś czas dodatkowe pytania dotyczące Thomasa Cally i Billa

Vernona. Nie znałem kodów komputerowych ich uczelni, ale maszynka w Berkeley i tak

wiedziała o nich dosyć dużo i posłusznie odczytywała mi ich..kartoteki”. Pozytywy nie

interesowały mnie. Szukałem negatywów. Zwłaszcza u Johna Simona i Billa Vernona.

może w negatywach znajdę motywację śmierci obu mężczyzn, niezależnie od tego, czy

na przykład Vernon zastrzelił się, czy został zastrzelony, i dlaczego ktoś musiał zabić

Simona.

Zapewne, gdybym zechciał spotkać się z kimś w Mexico, może mógłbym

otrzymać jakieś dodatkowe informacje, ale nie mogłem odkrywać kart, nie powinienem

wskazywać, kto wprowadzony jest do gry. Kiedy piszę te słowa, są one niejasne. Na razie

niech to tak pozostanie.

Moją radiostacją, przyniesioną z samochodu, przekazałem o północy krótki,

kilkusekundowy tekst. „Widzę sprawę coraz jaśniej”. Będę powtarzał ten tekst

codziennie, w południe i o północy, licząc na nasłuch ze strony dwóch ludzi.

Jeden z nich to mój przyjaciel, a drugi to przeciwnik, którego muszę dopaść.

Joy, moja przyjaciółka, powiedziałaby zapewne w tym miejscu:

Bart, drogi Bart. Jesteś jak tokujący głuszec, którego kropną, zanim się

zorientuje, o co chodzi!

Tak jest, Joy. Zanim się zorientuję, co się stało. Ale cza-sen lubię tokować.

Taki już jestem.

background image

Jednak wcale nie byłem nieostrożny. Gdy Pete wychodził z domu, aby „kupić coś

do kuchni”, jak powtarzał, ja też wychodziłem z domu. Nie mógł mnie widzieć, ja nie

traciłem go z oczu. Przekonałem się, że mogę być go pewien. Było to trzeciego dnia po

moim zainstalowaniu się w mieszkaniu Jane Ławry Szedłem w tłumie, przeklinając

gorący dzień i błagając niebiosa o nagły deszcz zenitalny, który zatopi całe Mexico we

wzburzonych wodach. Z wozów sunących przez Avenida Jalisca wymknął się zielony

garbus volkswagen, błyskawicznie przybliżył się do krawężnika, za plecami Pete, który

podążał uroczyście przed siebie, z wielkim plecionymi koszykiem na prawym ramieniu,

nie zwracając najmniejszej uwagi na całą tę śmieszną współczesność, chociaż

sam śmieszny w swym czarnym meloniku nasuniętym na czoło, kroczył z taką

powagą, jakby oczekiwano go na świętym placu Tenochtitlan, jakby czas cofnął się o

stulecia.

Z zielonego samochodu wyskoczył mężczyzna w białym płóciennym ubraniu i

czarnych okularach na twarzy. Był mizernego wzrostu, ale niezwykle sprężysty,

samochód jechał tuż obok, przy krawężniku. Pomyślałem, że ktoś chce mieć tego

Indianina. Mały człowieczek wysunął rękę, błysnęła broń.

W tej samej chwili ktoś, na kogo dotąd nie zwróciłem uwagi, także wyciągnął

rękę, młody człowiek’ o wyglądzie studenta z Europy Nawet nie usłyszałem strzału.

Człowieczek w czarnych okularach potoczył się do tyłu, poleciał kilka kroków, na

jezdnię, jego głowa rozprysła się, uderzona zapewne miękkim pociskiem. Zielony

samochód oderwał się od krawężnika i znikł w jednej z bocznych ulic prowadzących do

ulicy Durango. Znikł również młody człowiek, a Pete z niezmąconym spokojem oddalił

się. Szedłem za nim w pewnej odległości.

Gdy z wypełnionym koszykiem wracał do domu, byłem pewien, że nie jest

śledzony. Ale to, co się stało, oznacza, że muszę wynosić się z Mexico...

To zdarzenie mówiło mi też, że jeśli Pete chciano porwać z ulicy, to Jane Ławry

jest twardą dziewczyną i umie milczeć. Jak długo jednak? jeżeli jest więziona i jeżeli jest

ktoś, kto bardzo chce wiedzieć, gdzie Jane ukryła komputer Simona i co wiedział John

Simon...

Poza tym musiałem pomyśleć o Benie Murrayu. Chłopięcy, ostrzyżony na jeża, w

starych dżinsach pracownik stacji w La Vencie jest tym, który dzisiaj ocalił Pete, czy

background image

uniemożliwił jego porwanie. Zdecydowany typ, szybko podejmuje decyzje, bardzo

szybko. Sposób, w jaki załatwił człowieczka w czarnych okularach na Avenida Jałisca

pozwalał mi sądzić, że mogę mieć z nim kłopoty.

Dlaczego Ben Murray przyjechał do Mexico?

Przyszedł Pete ze swoimi sprawunkami. Poszedłem za nim do kuchni.

- Wszystko w porządku, Pete? - spytałem zapalając papierosa.

- Dobre zakupy - odparł zwięźle. Nie spojrzał na mnie.

- Nie miałeś kłopotów, Pete?

Teraz na mnie popatrzył.

- Pan myśli o tym człowieku z zielonego samochodu? Duchy Tenochtitlanu

stanęły w mojej obronie.

Co za zimny drań, ten Pete!

- Więc widziałeś wszystko, Pete?

- Wszystko. Człowieka z krótkimi włosami też. Nie wiem, o co tam szło.

Kpił sobie ze mnie, cholera.

Mnie też widziałeś, Pete?

Pete widzi wszystko, pan niepotrzebnie wychodzi z domu.

No dobrze, Pete... Wyszedłem na spacerek. Ale jest coś ważnego: czy znasz

człowieka z krótkimi włosami?

Nie. Wiem o co chodzi. Pan myśli, że Pete nie widzi, kto go tropi? Człowiek o

krótkich włosach nie wie, gdzie chodzi Pete, Pete umie znikać, kiedy chce. Tu

w mieszkaniu jest spokojnie, nie trzeba się bać. Teraz Pete zrobi dobry obiad,

a pan pójdzie pracować, dobrze?

Jednak ci ludzie z zielonego samochodu i człowiek o krótkich włosach chyba

cię szukali, nie? Tego, co dzisiaj kupiłeś, starczy na kilka dni, więc od tej

chwili będziesz siedział w domu.

Szkoda słów, idę robić obiad - rzekł Pete zimno i spojrzał na mnie tak, jakby

chciał jeszcze dodać: „wcale nie wiem, czy warto cię słuchać, gringo”.

25 czerwca. Jeszcze pracuję przy komputerze Simona, jakbym w plątaninie

informacji szukał czegoś, czego John Simon już mi nie może powiedzieć osobiście.

background image

Przeszukałem mieszkanie Jane. W jednej z szuflad komody w jej sypialni znalazłem

przyklejony do górnej ścianki blankiet czekowy wystawiony na „Spółkę Bankową

Hansena” w Szwajcarii z wystawiającą „Spółką Bankową Hansena” w Mexico, czek in

blanco. Stempel i podpis. Znów jakiś fragment faktu. Nie wiedziałem, jakie wyznaczyć

mu miejsce w mojej łamigłówce. Chyba powinienem zacząć od podpisu... tak, muszę

wiedzieć, kto podpisał ten czek i dlaczego interesował on Jane Ławry do tego stopnia, że

musiała go ukryć.

- Wiedziałem, że sam nie rozgryzę tej pestki, ale w Mexico był, ktoś, kto mógłby

mi pomóc. Pracował w jednym z wydziałów kontroli ministerstwa skarbu, a poznałem go

na jednym z literackich obiadów w księgami „Bracia Foyles” w Londynie. Nazywał się

Rołando Arrabal. Chciał tam kupić jakiś zwięzły zarys dziejów chustki do nosa i rzetelną

monografię o lasce policyjnej w czasach Dyrektoriatu we Francji. Poznałem potem jego

bibliotekę w Mexico, była w rzeczy samej nadzwyczaj dziwna. I tylko „Bracia Foyles”

mogli zaspokoić kaprys Rolanda Arrabala. Jeśli ktoś z czytających te słowa zechce

kiedyś wejść w posiadanie najbardziej zwariowanej książki świata, albo wydać tysiąc

funtów za nieduży album o malarstwie Rembrandta, niech zachodzi do „Braci Foyles”,

oni zaspokoją pragnienia i ułatwią wydanie gotówki. Wydawnictwa, galerie sztuki,

miliony czyhających na klienta tomów, oto największa księgarnia świata, czyli „Bracia

Foyles”. Nazywać ją „księgarnią” to tak, jakby gigantyczne królestwo Forda nazwać

malutką prywatną budą klepiącą raz na tydzień błotniki samochodu szeryfa.

Właśnie na Charing Cross „u Foylesów” poznałem Arrabalą. Kiedyś,

nadzwyczajnie zalani, doszliśmy do przekonania, że należymy do plemienia fantastów.

Arrabal odda mi z pewnością małą przysługę

Chwyciłem za słuchawkę.

Arrabalą nie było w domu, mimo sjesty. Siedział w ministerstwie. Lubię

przyjaźnie, takie, gdy dwaj ludzie witają się po roku tak, jakby pożegnali się wczoraj.

Zwięźle opowiedziałem Arrabalowi, czego od niego oczekuję’. Wysłuchał spokojnie,

potem powiedział:

Mam dostęp do wydziału inspekcji bankowych, ale bilanse, obrót krajowy i

międzynarodowy to jedna sprawa, mój drogi, a przegląd kont i fotografowanie

podpisów to zupełnie inna historia. Jako urzędnik państwowy nie mam do tego

background image

prawa.

Więc przestaniesz być urzędnikiem, Rolando.

Poza tym jestem uczciwym człowiekiem...

Więc cię na chwilę skorumpuję. Winę biorę na siebie.

Słowa. A ja wylecę z hukiem i diabli wezmą prawo do emerytury. Czy ta

sprawa jest tego warta?

Z pewnością, Rolando. Teraz nie powiem więcej, ale ja nie kłamię, przekonasz

się.

Arrabal milczał dosyć długo. Wreszcie usłyszałem jego głos:

Musimy się spotkać. Dasz mi ten czek. Trzeba sfotografować podpis.

Przyniosę ci zdjęcie, Rolando, dobre zdjęcie zrobione pola-roidem.

Gdzie się spotkamy?

W Bibliotece Narodowej, w czytelni czasopism. Gdybyś się nudził, nadjadę

taksówką od Avenida Salvador. Za godzinę. Cześć! Aha! Interesują mnie

przedsiębiorstwa, koncesje, spółki i tak dalej, zajmujące się naftą, chodzi o to,

czy „Spółka Bankowa Hansena” macza w tym palce w Mexico. Czy to nie

będzie zbyt trudne?

Jesteś łobuzem, Bart, pracujesz nad moją zgubą. Ta twoja ciekawość to chyba

coś poważnego, nie? W porządku, idę na, to i niech mnie wywalą na zbitą

twarz.

Ale przedtem załatwisz to, o co cię proszę. Potem powieś się.

Arrabal to facet, który nie może się zdecydować, jak ustawić swoją kolekcję. Nie

mówię o kolekcji dziwacznych książek, lecz o kobietach. Obgadaliśmy moją sprawę w

Bibliotece Narodowej,

wypiliśmy kawę w kawiarni przy Plaża Hidalgo, potem zaciągnął mnie do

swojego mieszkania w pobliżu. Miał nową dziewczynę w swej kolekcji, Anitę. Musiałem

mu powiedzieć, co o niej sądzę, ale szczerze, lubię szczerość w takich sprawach.

- Ponętna barrakuda, gorąca murena, śliczna pirania, popatrz na jej zęby, Rolando.

Zanim

się

spostrzeżesz,

ogryzie

cię

do kości i rzuci. Już zginąłeś.

Anita nie rozumiała po angielsku, ale miała kobiecy instynkt. Nie patrzyła na

background image

mnie przyjaźnie, gdy podawała nam wino. Rozpogodziła się, kiedy przeszedłem na

hiszpański i zacząłem gadać różne miłe głupstwa. Arrabal był mi za to wdzięczny, ale

odprowadzając mnie do drzwi zapytał:

Czy myślisz, że ona jest rzeczywiście taka ostra?

W każdym razie nie może wiedzieć, że ją zdradzasz. Jeśli się o tym dowie,

wyrwie ci z piersi serce obsydianowym nożem.

Na litość boską!

To nie jest dziewczyna do zabawy. Albo ją rzuć, albo się ożeń.

Przemyślę to. A w tamtej sprawie zadzwonię do ciebie, daj mi numer twojego

telefonu, dobrze?

Lepiej będzie, gdy ja zadzwonię do ciebie, Rolando. Bawię się teraz w kości,

wiesz? Jeśli wyjdzie mi kiepski rzut, to prze -

/

padnę. Czy sądzisz, że będziesz

mógł zrobić szybko to, o co cię proszę?

Nie wiem. To trudna sprawa.

W mieszkaniu Jane Ławry nie próżnowałem. Przekopałem je bardzo dokładnie,

również w jadalni trochę popracowałem. Zajrzałem nawet do doniczek z kwiatami, mimo

że Pete protestował bardzo głośno. Nie przepuściłem małej palmie, którą wyciągnąłem ze

skrzynki razem z ukorzenioną ziemią. Pomiędzy korzeniami tkwiła mała ampułka.

Wyciągnąłem z niej zwitek papieru. Były tam wypisane ręką Jane Ławry trzy nazwiska z

sześciu, które odczytałem po złamaniu kodu komputera Simona „Senator Ama-ta, senator

Silvestro, senator Sanchez”. Czyżby Jane dokonała tej selekcji niezależnie od Johna

Simona? Na to wyglądało. Była jeszcze jedna zwinięta kartka; ściślej - cienka, bibułka z

kalką mapy Doliny Meksyku i naniesioną na nią przy pomocy czerwonej kredki jakąś

trasą. Przyjrzałem się mapie przez szkło powiększające. Była to kopia znanej mi mapy

Milne’a, wydanej chyba w roku 1940 przez Flevetta i Bradley’a.

Pete zaglądał mi przez ramię.

To jest mapa - powiedział.

Tak - skinąłem głową - tak, okolice Mexico i góry, i święte miejsca Indian, i

wsie... Słuchaj Pete, słuchaj i pomyśl: czy pani Ławry nic ci nie powiedziała,

no, wtedy, gdy przywiozła komputer? - wskazałem na” graty Simona. Myślał

background image

o czymś przez chwilę przyglądając mi się, potem zasypał mnie pytaniami:

- Czy pan jest policjantem? Czy pan odnajdzie moją panią? Czy pan też kopie w

ziemi, jak moja pani? Czy pan chodzi do kościoła, jak moja pani? Dlaczego nosi pan na

szyi Quetzalcoatla? Czy pan się modli?

Kiwałem potwierdzająco głową w odpowiedzi na jego pytania, ale gdy doszedł do

kościoła, miałem trochę skruszoną minę, a na pytanie o Quetzalcoatla nie potrafiłem mu

odpowiedzieć. Pete pokiwał głową jakby chciał powiedzieć: „szkoda słów”. Ale ‘ patrzał

na mnie przyjaźniej. A ja pomyślałem, że Pete potrafi mówić bardzo płynnie i

gramatycznie po hiszpańsku, gdy tego chce, łobuz.

Pani przywiozła to - zaczął znów po swojemu. - Pani Ławry powiedziała, że

musi czegoś poszukać, denerwowała się, mówiła, musi wrócić i szukać. Ona

zgubiła fotografię.

Jaką fotografię, Pete?

Tę, którą zdjęła ze ściany w korytarzu i zabrała wyjeżdżając z panem

Simonem... Ech, Pete nic nie rozumie, Pete idzie gotować!

Mapka znaleziona w ampułce prowokowała mnie. Zanim zapadł zmierzch, byłem

już przygotowany do drogi. Zawiozłem komputer Simona do mieszkania Arrabala. Anita

otrzymała ode mnie bukiet złożony z dwunastu pąsowych róż i była dla mnie bardzo

miła. Kasety Simona i nagrane na nich moje uwagi umieściłem w sejfie na dworcu

głównym.

Mexico płonęło wieczornymi światłami, gdy wyruszyłem w drogę moim fordem,

trasą wykreśloną na mapce Jane Ławry. Miałem niejasne przypuszczenie, że na tej trasie

mogę wreszcie natrafić na jej trop. Czy rzeczywiście wyjechała taka zdenerwowana z

Mexico, by szukać jakiejś fotografii?

ROZDZIAŁ VIII

Pete nie chciał pozostać w mieszkaniu Jane Ławry. Najwidoczniej to, co zdarzyło

się na Avenida Jalisca, zrobiło na nim jakieś wrażenie. U Arrabala nie mogłem go

zostawić. Kreole nie lubią Indian, zupełnie nie wiem czemu. Anita i Rolando Arrabal byli

Kreolami. Wcisnąłem więc Pete na tylne wędzenie forda i wyruszyłem w drogę, „na

background image

poszukiwanie rozlewu krwi”, jak powiedziałaby moja ciotka, zacna Augusta.

Chciałem wiedzieć, czy Pete przebywał kiedykolwiek w tych

stronach z Jane, ale Indianin zaprzeczył stanowczo. To mnie zadowoliło.

W każdej innej sytuacji ta podróż byłaby przyjemna, ale teraz nie chodziło o

żadne przyjemności.

Trasa wykreślona na mapce Jane Ławry prowadziła przez Pedregal, więc

zatrzymałem się na terenie miasteczka uniwersyteckiego, aby tam o nią popytać. Nikt nie

widział ani jej, ani talbota-samby, ani blaszanej terenówki, w której widziałem ją po raz

ostatni. W Azcapotzaico, ongiś stolicy Tolteków i Tepanaków był tylko kościół

wzniesiony na szczątkach starej piramidy. Ksiądz, którego spotkałem w pobliskiej

kaplicy Dziewicy Patronki Konkwistadorów, kaplicy Los Remedios, chyba ją zapamiętał.

- Wie pan, ona rzucała się w oczy, miała ładne kasztanowe włosy i bardzo jasne

oczy.

Była

trochę

ekstrawagancko

ubrana,

ach, te Amerykanki... Dlaczego pan o nią pyta?

Ksiądz był bardzo młody i wciąż poprawiał spadające z nosa okulary o grubych

szkłach.

Ta kobieta zaginęła, może grozi jej niebezpieczeństwo, przyjaźniliśmy się.

Była, jest archeologiem. Gdzie ksiądz ją widział?

W domu bożym, naturalnie. Przyszła do mnie, aby się wyspowiadać.

A więc jest katoliczką. Dobre i to.

Co chcesz przez to powiedzieć, synu? - spojrzał na mnie karcąco zza grubych

szkieł.

Och, nic doprawdy. Dziękuję księdzu. Jeszcze jedno: czy ta dziewczyna była

sama?

Tak.

Czy ksiądz widział jej samochód?

Ależ, synu! Nie wyszedłem za nią z konfesjonału!

W małej estancji, gdzie kupiłem dwie puszki piwa, jakiś zarośnięty facet

przypatrywał mi się bacznie spod opuszczonego ronda wielkiego kapelusza. Było gorąco,

a on specjalnie wyciągnął nogi, jakby szukał zaczepki. Nie powiedziałem nic, kopnąłem

go z marszu w kostkę, zawył krótko, musiało zaboleć. Poderwał się, ale zaraz usiadł.

background image

- Za gorąco na ring, kolego? Cześć, każ sobie przyciąć nogi, a dobrze na tym

wyjdziesz - powiedziałem i zatrzasnąłem drzwiJ

Drogą pośród zielonych wzgórz dojechałem do Tenayuca. Przebywałem tam

kiedyś jako student i uczyłem się odczytywania historii tego miasta z przekroju sześciu

świątyń, poczynając od kultury Chichimeków aż do złowieszczego roku 1520, roku

podboju. Jeśli założę, że Jane jechała tędy z La Venty do Mexico. 7 komputerem Simona,

to dlaczego tędy? Gdzie się zatrzymała? Czy przejeżdżała przez Tenayuca, aby kogoś

zmylić, „zgubie”?! Potem wraca, czegoś szuka. Tutaj?

W pobliskiej estancji było kilka pokoików do wynajęcia, wszystkie dosyć marne,

tylko jeden miał prysznic i wentylator. Wynająłem go. Zamknąłem wóz, włączyłem

sygnał alarmowy na gzy by i zamki, powiedziałem Petemu, żeby szedł za mną. Usłuchał.

Właściciel estancji popatrzył na nas zdumiony.

Chce pan spać z Indianinem? - spytał i zaraz uśmiechnął się przymilnie.

Oczywiście. Wie pan, my bardzo się kochamy i nie możemy bez siebie żyć.

Pete nie zareagował, ale musiał zrozumieć, co mówię, bo w jego gardle coś

zabulgotało. Proszę! nawet potrafię go rozśmieszyć.

Estanciero spojrzał na mnie ze zgorszeniem, na jakie mógł się zdobyć, nie

używając słów. Spytałem o Jane. Nie, nie widziano tu Amerykanki o kasztanowych

włosach i jasnych oczach. Jakiś typek siedzący w głębi sali poszedł do telefonu.

Słuchałem uważnie, gdy nakręcał tarczę, chyba chwyciłem ten numer, muszę go

zapamiętać.

Przeszukałem w nocy puste pokoje. Trochę mebli, szafy, stoliki. Nie znalazłem

nic ciekawego. Jeśli Jane przywiązywała takie znaczenie do tej fotografii, to zatrzymując

się na tej trasie musiała ją raczej ukryć i dlatego zapomniała ją zabrać. Pytanie, czy

zdążyła ją zabrać, gdy powróciła po nią z Mexico?

W Peralvilło, w dzielnicy ruder, gdy, przejeżdżałem plątaniną wyboistych uliczek

zastanawiając się, czego tu szukała Jane i czy gdzieś tutaj mogła się zatrzymać,

furgonetka pokryta karbowaną blachą trzasnęła mojego forda z prawej strony. Chciałem

jechać dalej, ale kierowca furgonetki miał widać inne plany, bo wytoczył się z kabiny

siejąc przekleństwami, jak ze sprzężonego oerlikona. Jego owłosiona łapa trzasnęła w

mój policzek. Otoczył nas tłumek postaci odzianych w malownicze lachy godne

background image

pokazania w operze, w której byronowski bohater śpiewa: „ach, jestem zabity!”

- Tysiąc peso za uszkodzenie furgonetki - ryknęło owłosione indywiduum. Nie?

Pięć tysięcy! Płać, gringo!

„01e, Bart, oto twój byczek” - pomyślałem i szybko wkroczyłem do akcji, chcąc

uwolnić się od tego typka i tej dzielnicy. Kopnąłem go w kostkę i dołożyłem w kolano, a

zanim zdołał upaść, podbiłem jego głowę moim kolanem, to wystarczyło, by przestał

ryczeć. Krzepa wyparowała z niego i osiadł zrezygnowany na ziemi. Policjantowi,

który/dopiero teraz wyrósł jak spod ziemi, dałem dolara, pokazując swój paszport. Zaraz

zasalutował uprzejmie. Wtedy, pokazując drugiego zielonego spytałem, czy nie widział

w tej dzielnicy, niedawno, młodej Amerykanki w blaszanym volkswagenie albo w

błękitnym talbocie-sambie.

- O tak, proszę pana - policjant wpatrzył się jak zahipnotyzowany w banknot

dolarowy, którym się wachlowałem. - Wydaje mi się, że ta pani jechała w stronę

Teotihuakanu...

Jakim wozem?

Volkswagen blaszanka, taki terenowy, proszę pana.

Kiedy to było?

‘- O, tego nie pamiętam.

Oczywiście, rozumiem. - Wyjąłem jeszcze jednego dolara i wachlowałem się

dwoma zielonymi.

Myślę - powiedział policjant - myślę, że mógłbym sobie przypomnieć... Tak,

chyba nawet zapisałem sobie, my tutaj zważamy na bezpieczeństwo

cudzoziemców, pan rozumie, prawda?

Dostrzegłem kątem oka, że Pete przysunął się do drzwi forda i trochę je uchylił.

Czy zapisał pan numer wozu, rejestrację?

Nie... nie zdążyłem - policjant potrząsnął głową i rozłożył ręce. - Amerykanka

jechała bardzo szybko.

W porządku. Więc kiedy ją pan widział?

To było 8 czerwca - policjant zajrzał do notatnika.

Droga do piramid Teotihuakanu prowadziła przez marne indiańskie wioski.

Miałem trochę czasu, żeby policzyć: Simona zastrzelono 3 czerwca. Jane Ławry

background image

widziałem w La Vencie 4 czerwca. Diego Raja powiedział mi, że Jane zaginęła 8

czerwca. Wynikało z tego, że musiał wiedzieć, iż tego właśnie dnia widziano ją w

Peralvillo, zatem kazał ją śledzić. 15 czerwca Bill Vernon popełnił samobójstwo w La

Vencie. Między tym ostatnim faktem a wymienionymi poprzednio nie dostrzegałem

związku, chodziło mi o coś innego. Jane powiedziała mi, że gdy wróciła w dniu

zastrzelenia Simona do Alvarado, zauważyła tylko kradzież komputera. Ja widziałem go

tam o dzień wcześniej. Pele twierdzi, że Jane Ławry nie powiedzała mu nic o śmierci

swego przyjaciela po przyjeździe do Mexico. Dalej: dostrzega brak czegoś powiedzmy -

tej fotografii, o której mówił mi Pete. Zostawia aparaturę w swoim mieszkaniu i szybko

odjeżdża. Ta fotografia musi mieć duże znaczenie... Krótko jednak mówiąc, gdy policja

odkryła zwłoki Simona w Alvarado, nie było tam komputera. Został ukryty przed

pojawieniem się zabójcy. Czy zrobiła to Jane czy Simon, w tej chwili nie miało to

znaczenia. Była nie tylko przyjaciółką, ale i wspólniczką Simona. Co dalej?

Stąd, 8 czerwca, po opuszczeniu Mexico wyjechała do Teotihua’4 kanu, i Diego

Raja, który wcześniej kazał ją śledzić, stracił ją z oczu..

Pete, który przyglądał mi się w milczeniu, powiedział:

8 czerwca moja pani mogła być w Peralviilo Mogła być.

A mówiłeś, że nie pamiętasz, kiedy przyjechała do Mexic3 i kiedy wyjechała!

- Pete czasem pamięta, czasem nie pamięta, może Pete ma słabą głowę?

Jeszcze mi nie ufał. Nie za bardzo.

Nie denerwuj mnie. W Teotihuakanie mogę cię zabić i posłać jako ofiarę do

komnat Quetzalcoatla!

E, pan tego nie zrobi, Pete wie.

Z Teotihuakanu nadałem kilkusekundową audycję z mojej radiostacji ukrytej w

samochodzie. Chyba w tym miejscu będę już mogl powiedzieć coś więcej o tej części

mojej meksykańskiej przygody. Nie lubię, grać roli faceta wystawionego na przynętę, ale

to właśnie musiałem grać. „Także”, bo przecież również sam nęciłem... Rzeczywiście

znalazłem się w Meksyku dlatego, ze chciałem znaleźć boga Quetzalcoalla na platformie

kołowej. Chciałem udowodnić paru intelektualistom, że Robert D. Bart jeszcze nie

przepił swoich szarych komórek, ani nie zmiażdżono mu głowy w jakieś bójce. A w

Meksyku wrobiono mnie w sprawę, której wszystkie aspekty krążyły na łajdackiej

background image

orbicie i wokół łajdackiego centrum. Paru ludzi, zgromadzonych w jednej z zacisznych

sal Museo Nacionąl de Antropologia, było to wieczorem i, powiedzmy, w sali wielkiego

kalendarza Azteków, główkowało na następujący temat: jak rzucić sieci i wyłowić kogoś

odpowiedzialnego zapewne za różne świństwa. Załóżmy, mówiliśmy sobie, że istnieje

Wielkie Centrum. Syndykat Zła, z mackami sięgającymi wszędzie...

Nafta - wyliczaliśmy.

Polityka.

Usuwanie ludzi niewygodnych dyskretnie, skutecznie i ostatecznie.

Przemyt wszystkiego. Może być forsa, czysta i drukowana w Nowym Jorku,

narkotyki, dzieła sztuki, złoto, szlachetne kamienie, prawda, Bart?

To pytanie zadał jeden z tych ludzi, nazywaliśmy go Jose Jimenez. Czy było to

jego prawdziwe nazwisko? To wiedziano zapewne tylko w jednym z ministerstw i w

kwaterze głównej Interpolu w Paryżu.

To prawda. Dobre jest wszystko, co można zamienić na pieniądze. Ktoś, kto

kieruje tym w Meksyku, ma głowę na karku, prawda? Jest nieposzlakowany,

prawda?

Niczego nie można mu zarzucić. Ma potężnych przyjaciół, tu i w Europie,

doktorze Bart. Zgadzamy się, że jest to człowiek mądry i szybko usuwa tych,

którzy mogą zacząć sypać. Każe zabijać, jest bezlitosny, ale obmyśla

wszystkie kroki. Co robić? Co robić, gdy osłania go rozum i organizacja,

której zasięgu dokładnie nie znamy?

Taki facet, panowie, zawsze popełni pierwszy błąd, potem,

już szybciej, drugi trzeci - powiedziałem. - Czuja swoją siłą, więc staje się

zarozumiały. Można też przyjąć, że akceptuje zło, oswaja się z nim.

A co to może znaczyć?

Że się odsłoni, panowie. Trzeba go sprowokować.

- i Sądzę, że to właściwe ujęcie - powiedział człowiek, którego nazwisko

wymieniłem. - Czy mógłby pan nam pomóc?

Wykluczone. Świat nie jest taki zły, by opuszczać go dobrowolnie, moi

panowie. Do diabła, czego ode mnie chcecie?

Poniekąd mamy związane ręce, nie możemy działać jawnie, nie wiemy, gdzie

background image

uderzyć z możliwie największym skutkiem. Poza wszystkim, doktorze Bart,

każdy sędzia odrzuci oskarżenie oparte na podejrzeniach. Niechże pan nie

odmawia pomocy. Słyszałem, że jest pan moralistą.

Ba! Moralizować, to jedna sprawa, a nogi w betonie, kula w głowie czy

konferencja z rekinem to zupełnie inna historia.

W sali oświetlonej dyskretnymi górnymi światłami paru facetów w łagodnie

błękitnych garniturach, w trochę już przepoconych koszulach, bo nawalała wentylacja,

osaczało mnie..Cholera, nie chcę, panowie, chcę mieć normalne wakacje. Powiedziano

mi, że mogę się zastanowić w drodze do moich wykopalisk. Uparcie jednak ci faceci

dobierali się do jednej z wad mojego charakteru. Lubię posiadać. Mówię o mojej małej

kolekcji sztuki. Doktorze Bart, moglibyśmy znacznie rozszerzyć pańską licencję

wywozową. O, jasny gwint, to byłoby miłe, ale za jaką cenę...

- Wie pan - podjął, a było już około północy, Jose Jimenez - wie pan, doktorze

Bart, otrzymaliśmy wiadomości, że Syndykat przygotowuje nową operację wie pan?

Popełniliśmy świństwo. Puściliśmy trochę farby. Ktoś gdzieś komuś powiedział, że

Robert D. Bart interesuje się Syndykatem...

Jesteście kupą drani, jak Bóg na niebie! Dranie!

Ktoś z Syndykatu wie, że będzie się pan z nami kontaktował drogą radiową...

Ale cóż, jeszcze może pan opuścić Meksyk.

Naturalnie. Wie pan, doktorze, ci z Syndykatu będą teraz siedzieli na nasłuchu, w

każdy czwartek i nie tylko. Ale może pan mieć to wszystko gdzieś i pozostaniemy

przyjaciółmi.

W życiu nie spotkałem takich przyjaciół. Dranie! Podcinają mi gardło,

puszczają krew i wtedy przybywa z dali wielki rekin.

Niech pan nie będzie małoduszny, Bart.

- „Time” ogłosi pana człowiekiem roku, to zupełnie możliwe - zauważył Jimenez,

uśmiechając się blado. Miał pożółkłe, ale mocne i ostre zęby.

- Ale ja mógłbym już tego nie zobaczyć, panowie! - powiedziałem ostro Jimenez

rzucił mi przeciągłe spojrzenie. Wahał się przez chwilę, zanim powiedział cicho:

... Możliwe, doktorze Bart, że ów człowiek, na którym nam zależy... ów

człowiek mógł kiedyś pojawić się w kręgu pańskich znajomych. Jeśli zada mi

background image

pan teraz jakieś pytanie, odpowiem, iż nic więcej nie wiem. Bart! Niech pan

go sprowokuje, proszę.

Samotny, głupi amator, łatwy łup. Kiedy będę, wzięty na muszkę?

Trudno powiedzieć. Ten człowiek nie uderzy od razu. Ludzi, którzy dla nas

pracują, może kazać zabić, wiedzą to, mimo to obiecali nam pomóc. Z panem

może się bawić dłużej, jeżeli nie mylimy się do jego osoby. Dlaczego? Wielu

ludzi pana ceni, doktorze Bart. My - także... No więc, o rozszerzeniu licencji

wywozowej dla pana już wspomniałem, teraz proszę wymienić bank, który

pan najbardziej lubi. Proponuję trzydzieści tysięcy dolarów.

Myślałem przez cały czas, teraz przyśpieszyłem - Banque National w Genewie i

Banąue de Luxembourg. Imiennie. Ale mam dwie uwagi. Wystarczyłaby mi rozszerzona

licencja wywozowa na to, co wykopię w Meksyku, ale jeszcze się nie zdecydowałem i

chyba będę chciał mieć święty spokój. To po pierwsze. Gdybym zmienił zamiar i miał

nieszczęśliwy wypadek, pieniądze wzięłaby moja córka, Diana Bart. To po drugie.

Jednak wątpię, czy zmienię moje pokojowe zamiary.

Następnego dnia wyjechałem z Mexico. Myślałem o tamtej sprawie niechętnie.

Dopiero śmierć Simona, którego nazwisko wymieniono na prywatnym spotkaniu w

Muzeo Nacional de Antropologia i zaginięcie Jane Ławry, którą polubiłem,

spowodowały, że powiedziałem Rai: „zgoda”.

Naturalnie Diego Raja nic nie wiedział o propozycji, jaką mi przedstawiono w

Mexico. Nie wątpiłem jednak, że polecono mu moje usługi w sprawie zamordowania

Johna Simona.

W ostatniej audycji, jaką nadałem fonią z Teotihuakanu na przynętę dla kogoś, o

kim mówiono mi w Museo Nacional de Antropologia, użyłem słów: „zaczynam

orientować się coraz lepiej i domyślam się, o co chodziło Simonowi” Po namyśle

dodałem jeszcze: „podbijam na pięćdziesiąt”. To już dotyczyło pięćdziesięciu kawałków.

Który święty oznajmił słusznie, że za dobrą pracę należy się dobra płaca? I ta szalona

inflacja, Bart. Poza tym zaczynało być gorąco. Na turystycznym szlaku ruin, między

teotihuakańskim muzeum, nawiasem mówiąc bardzo dobrym muzeum, i miejscową

restauracją, zostałem poproszony o przysługę. Jakiś gość w białym ubraniu i kapeluszu

panama zastąpił mi drogę.

background image

Przystanąłem. Facet strzyknął śliną na czubek lśniącego trzewika na wysokim

obcasie.

- Naplułeś na mój piękny trzewik, gnojku. Uklęknij i wytrzyj.

Gdy się uśmiechał, jego zęby przypominały wyłamaną więzienną kratę. Więc nie

miałem obiekcji i dokonałem w tej kracie dalszego wyłomu. Wtoczyliśmy się do

restauracji, wyłamując po drodze drzwi. Położyłem gościa na barze obitym miedzianą

blachą i trzepnąłem go” dwa razy w szczękę poniżej lewego ucha. Zwiotczał, wtedy go

puściłem. Siedzący przy drzwiach dwaj mężczyźni podnieśli się z krzeseł. Jeden z nich

podniósł rękę do lewej wewnętrznej kieszeni marynarki. Uczyniłem ten sam ruch.

Miałem pod pachą webleya. Tamci usiedli.

Rzuciłem barmanowi dwa zielone na blat baru.

- Sorry, kolego, ja nie chciałem rozróby, jasne?

- Jasne, proszę pana.

Opuściłem restaurację i wsiadłem do wozu.

- Trzeba jechać, tu nie jest dobrze - zauważył Pete. Przyznałem mu słuszność.

Musiałem jednak pojechać do dyrekcji muzeum, aby zapytać o Jane Ławry.

Żaden z pracowników muzeum nie widział Amerykanki odpowiadającej rysopisowi, jaki

im przedstawiłem. Czy możliwe?

ROZDZIAŁ IX

Jose” Jimenez z wydziału specjalnego jednego z ministerstw w Mexico mylił się,

mówiąc, że gość, którego mam wypłoszyć, zechce się ze mną bawić dłużej, bo mnie ceni.

Przeciwnie, jeśli będzie chciał ze mną igrać, to dlatego, że czuje się zbyt pewnie, że mnie

lekceważy. I to może go odsłonić, a mnie pozwoli przeżyć. Wielki Quetzalcoatlu, oby tak

było.

Mapka Jane Ławry prowadziła do Texcoco, na południe od Teotihuakanu.

Piętrzące się wzgórza, dosyć dalekie, miałem po lewej ręce. Było bardzo gorąco, zbyt

gorąco, jak na tę porę roku, chyba powyżej trzydziestu stopni. Klimatyzacja w moim

gracie była jeszcze dość sprawna, mimo to pociłem się. Pete pozostał niewzruszony jak

posąg przeniesiony z czasów króla poety, Nezahualcoyotla, w XX wiek. Zatrzymałem się

background image

w przepysznym cyprysowym gaju, ale otaczające nas ruiny działały na mnie

przygnębiająco. Texcoco to miasto ruin historii, mroczne, posępne. W przydrożnej

knajpce przygotowanej do obsługi zagranicz-| nych turystów, piwo, prawdziwą

niemiecką „Kaiiskrone” podawał mi kelner pocący się tak obficie, jakby przed chwilą

wyszedł z sauny.

Wydawało mi się, że nie chce ze mną rozmawiać, gdy zapytałem go o

Amerykankę o kasztanowych włosach. Możliwe, że widział blaszanego volkswagena, ale

nie jest pewien, tylu turystów, wie pan...

- Wkrótce nadejdzie Tlalok ~ powiedział z przekonaniem Pete.

Tlalok był azteckim bogiem deszczu.

Pojechaliśmy przez Huexotla do hacjendy Chapingo, gdzie mieściła się szkoła

rolnicza szczycąca się pięknymi freskami Rivery. Jane Ławry przebywała tam przez

jedną noc w internacie. Wynająłem ten pokój. Formalnie jest to niemożliwe, ale zielone

zawsze robią odpowiednie wrażenie.

Wkrótce nadejdzie Tlalok - podjął Pete.

Już to mówiłeś - zniecierpliwiłem się.

Gruby człowiek bardzo za gruby - oznajmił Pete, niewzruszony.

Pete - rzekłem nakazująco - Pete, mów po ludzku.

On się pocił, proszę pana, ale nie tylko z powodu upału.

Masz na.myśli kelnera?

Tak, mam na myśli kelnera. On się boi. - Czego, jak myślisz?

A jak pan myśli? Pan wygląda na kogoś, kto wszystko wie. Spojrzał na mnie

wyniośle, gdy obaj kroczyliśmy korytarzem.

Zarozumiały drab, ten Pete. Jeszcze trochę, a tak mi zaimponuje, że zostanę jego

służącym.

Z internatu zadzwoniłem do Mexico, do Arrabala, mieli tam wyjście

bezpośrednie, bez centralki. Arrabal podniósł słuchawkę swego domowego telefonu.

Poznał mnie od razu. Jego dziewczyna też tam była, usłyszałem jej głos, dobrze ją

oceniłem: albo ślub, albo trup. Biedny Arrabal! Zapytałem ostrożnie, czy jest gotów, bo

Anita mogła użyć drugiej słuchawki.

Jeszcze nie, to trudne, daj mi więcej czasu, Bart.

background image

Mam go coraz mniej, Rolando, coraz mniej.

Chcesz, żebym harował jak wół? I te trudności... i Anita.

Sprawa jest poważna. Wybierz mnie, a spędzimy uroczą noc, kochanie -

rzuciłem do mikrofonu. Usłyszałem śmiech Anity, miała poczucie humoru.

Ale gdybym nie wiedział, że Arrabal umie milczeć, byłbym zaniepokojony

ciekawością dziewczyny. Arrabal musiał odczytać moje myśli, bo powiedział,

że mogę mu ufać. Nie chciałem odpowiedzieć, że z zasady ufam jedynie sobie,

a czasami nie ufam nawet sobie.

27 czerwca. Wciąż według mapki Jane Ląwry. Rozdaję napiwki w Coatlinchanie,

Tulą, Actopanie, Tulyahualco i Chalco, włóczę się pośród pól uprawianych na prawie

wyschniętym jeziorze. Zyskuję ukrywany podziw Pete, bo trochę umiem mówić

językiem nahuatl, azteckim, którym mówią wszyscy tutejsi rolnicy pracujący na swoich

pływających pólkach-ogrodach, chinam-pas, poprzecinanych gęstą siecią kanałów.

Ludzie żyją tu, pracują i porozumiewają się tak, jak za czasów ostatnich władców

azteckich, oficjalnie uznawani są za chrześcijan, ale nikt nie wie, o czym właściwie

myślą, kilkaset lat kolonizacji i cywilizacji spłynęło po nich jak woda po piórach kaczki

„Nic o nas bez nas”, mówią ludzie tu i tam, ale różni światowego formatu reformatorzy

są głusi i ślepi. Straciłem jeszcze kilkanaście dolarów, zanim dotarłem do Cuernavaca z

ogromnym fortecznym kościołem i pałacem Corteza. W Cuernavaca mogłem wreszcie

zjeść i wyspać się tak, jak lubię, na poziomie. I zastanowić się po raz któryś, po co, w

jakim celu Jane Ławry kluczyła w tej górzysto-dolinnej krainie? W pobliżu Cuernavaca

w Gualupicie, w hotelu „Selva”, znowu trafiłem na jej ślad. Przebywała w hotelu kilka

godzin.

Chciałem już jechać dalej, do Cholula. Cholula było ostatnim miastem na mapce

Jane. Postawiła tam znak zapytania. Zdecydowałem, że pojadę tam następnego dnia, choć

nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym trafić na ślad Jane w tym mieście stu kościołów.

Wynająłem w „Selvie” pokój. Za dodatkowe pięć dolarów dostałem ten sam, w

którym zatrzymała się Jane Ławry. Zwykły pokój z prysznicem, żaluzjami i

wentylatorem, umeblowany starymi gratami. Na ścianie na wprost mojego łóżka sztych,

ściślej reprodukcja starego sztychu przedstawiająca wielką świątynię w.Cholula, o której

background image

franciszkanie powiadali, że jest to prawdziwa wieża Babel. Teraz na jej szczycie wznosi

się kościół, a wyciętymi przez archeologów tunelami można dostać się do starych

azteckich fresków i izb zawierających szczątki dawnych ofiar ludzkich.

Pete siadł nieruchomo w fotelu. Ja, leżąc na łóżku, wpatrywałem się w wiszącą na

ścianie reprodukcję. Tania, współczesna robota. Wisiała trochę krzywo. Wstałem, aby ją

poprawić, bo lubię symetrię, asymetria trochę mnie drażni... Wtedy zza reprodukcji

wypadła ta fotografia.

Znałem to towarzystwo. Wszyscy ze stacji w La Vencie. Lecz między nimi byli

także Jane Ławry i John Simon... i był ktoś jeszcze, nie, nie obcy, lecz ktoś dobrze mi

znany...

Ciekawe. Przyglądałem się fotografii uważnie, przez składane szkło

powiększające o czterokrptnym powiększeniu. Nie jestem

ślepy, choć kiedy czytam stare druki, wkładam na nos okulary, teraz chciałem się

tylko upewnić.

Z wszelką pewnością nie było przypadkiem, że Jane Ławry, Simon, Bill Vernon i

ten człowiek, znany mi dosyć dobrze, nie gapili się w obiektyw.

Wyraźnie patrzyli ku sobie. Nie wprost, ale jakby się obserwowali. Stojący z

boku, krótko ostrzyżony, chłopięcy typ, Ben Murray, patrzył na człowieka, którego

znałem. Ben Murray, ten sam, który ocalił mojego Pete w Mexico, strzelając z zimną

krwią, na ulicy, do człowieczka w ciemnych okularach!

Teraz, Bart, masz do rozwiązania zadanie. Simon i Vernon nie żyją, Jane Ławry

przepadła... Ta trójka jest sobą wyraźnie zainteresowana, ale o nic nie mogę ich zapytać.

Pozostali dwaj, Ben Murray i „mój” człowiek. Jeżeli dobrze zaczynam kojarzyć, to za nic

nie powinienem teraz pytać drugiego. Muszę dopaść pierwszego z nich, Bena Murray’a.

Bart, chłopcze, weźmiesz prysznic i pojedziesz do La Venty.

Pete - powiedziałem^ - musimy jechać dalej. Chcesz wziąć prysznic?

Pete czeka na Tlaloka.

Inaczej mówiąc, wystarczy mu deszcz. W porządku, jego przodkowie nie byli

takimi czyściochami, jak piszą o nich mężowie nauki.

Siedział wciąż nieruchomo, nie patrząc na mnie. Udawał, że nic go nie interesuje.

Podsunąłem mu pod nos fotografię. Podniósł ciężkie powieki.

background image

Tak, proszę pana - powiedział.:- To jest ta fotografia z mieszkania mojej pani.

Pani ją zgubiła czy jakoś tak. Pan nia jest głupi!

Dzięki, Pete - odparłem z godnością, bo trochę mnie uraził.

Zaraz o tym zapomniałem, bo zanim dojadę do La Venty, muszę rozwiązać małe

równanie. „Pete + ktoś kto go szukał w Mexi-co + Ben Murray, który go przed kimś

osłonił, decydując się strzelać w biały dzień na Avenida Jalisca”. I jeszcze muszę

zastanowić się nad pytaniem, dlaczego Jane Ławry zostawiła tę fotografię w Gualupita, w

hotelu „Selva”. Na razie wystarczy jakaś konstrukcja, Bart. Załóżmy, że Jane chciała ją

zabrać, bo przecież szukała jej. Nie zdążyła? Muszę uruchomić moje zasoby i dowiedzieć

się czegoś w „Selvie”. Zakładam, że tutaj Jane została zaskoczona.

Ciekawe, czy właśnie w tych okolicach znikła z oczu Diega Rai? Zakładam, że

Raja, gdyby dotarł do „Selvy”, przeszukałby dokładnie pokój i fotografia

zainteresowałaby go z pewnością. Zatem albo on, albo jego człowiek, tak, raczej ktoś

inny, śledzący na jego polecenie Jane Ławry, stracił ją z oczu wcześniej, zanim

przyjechała do Gualupita.

Raja powiedział mi, że stracił Jane z oczu 8 czerwca, ale nie powiedział, gdzie

widziano ją po raz ostatni. On traci ją z oczu 8 czerwca, a ktoś inny zgarnia ją później.

Kiedy? To się okaże.

Zszedłem do recepcji i kazałem sobie podać księgę gości. Kosztowało mnie to

dwa dolary. Nazwiska Jane nie zapisano.

- Dlaczego?

Recepcjonista, młody człowiek o niezdrowej cerze i gęstych, poskręcanych jak

druty włosach przylegających do czaszki, unika mojego spojrzenia. Skórę na policzkach

ma błyszczącą i napiętą, więc w jego organizmie musi się dziać coś niedobrego, być

może jeszcze o tym nie wie.

Wtedy nie było mnie w „Selvie” - mówi niepewnie.

Ale ktoś pana zastępował, prawda?

Tak. Rzucił pracę wczoraj. Nie wiem, dokąd wyjechał, proszę pana.

Rozumiem. Nie warto pytać o nazwisko tamtego, bo recepcjonista powie mi, że

właśnie zapomniał.

Skąd pan w takim razie wie, że była tu ta Amerykanka? Kiedy była w

background image

„Selvie”? Skąd pan wie, jaki wynajmowała pokój?

Czy ma pan prawo zadawania pytań?

Nie miałem. Wtedy, w Mexico, w Museo Nacional powiedziano mi,.że muszę

pracować na własną rękę. Raja też tu nic nie por może, a poza tym jest daleko. Może to i

dobrze... Więc wybór miałem niewielki: albo dać recepcjoniście pięćdziesiąt zielonych,

by puścił farbę, albo też chwycić go za klapy, i to szybko.

Chwyciłem go więc za klapy białej płóciennej marynarki. Poderwałem go i

przyciągnąłem ponad stołem ku sobie. To był

1

dobry argument.

Już mówię, już! Amerykanka mieszkała u nas kilka godzin, w pokoju, który

zawsze wynajmujemy damom. Mój kolega, ten który rzucił pracę, mówił mi,

że nie chciała, aby ją wpisano do księgi hotelowej, dobrze zapłaciła.

Kiedy przyjechała, mów! Lubisz policję?

Na pewno nie lubi. Meksykańskie więzienia nie są miłe. Zresztą które więzienia

są miłe?

- Ona przyjechała 10 czerwca. Nie kłamię, proszę pana. Tego samego dnia

wyjechała...

- Sama? Mów szybko, człowieku.

- Nie, nie sama, mój kolega mówił, że odwiedziło ją dwóch mężczyzn. Zapytali o

nią,

poszli

do

jej

pokoju,

wyszła

z

nimi.

Zaciekawiło mnie to, więc zapytałem o szczegóły. Wyglądało to tak, jakby ci dwaj ją

prowadzili.

To mogłoby się zgadzać. 4 czerwca Jane jest w La Yencie,

widzi się ze mną i Dorothy Parker. Potem wyjeżdża do Mexico i zostawia w

swoim mieszkaniu komputer Simona. Ale klucząc w drodze do Mexico, pozostawia w

hotelu „Selva” ważną fotografię, powiedzmy, że miała ją w La Vencie. W Mexico

zauważa jej brak, denerwuje się, musi mieć tę fotografię, to ważne! Odnajduje ją w

Gualupita, ale nie zdąży wrócić do Mexico, bo zostaje zgarnięta 10 czerwca. Dwa dni

wcześniej Raja stracił ją z oczu... Więc tego dnia, 10 czerwca, słyszy kroki na korytarzu,

zrywa się, chowa fotografię za reprodukcją wiszącą na ścianie na wprost łóżka, to

wszystko, co może zrobić. Dwaj mężczyźni muszą mieć mocne argumenty, - gdyż Jane

wychodzi za nimi posłusznie...

background image

Jaki miała wóz, człowieku?

Terenowego volkswagena. Ale odjechała wozem tych mężczyzn, no, razem z

nimi. Powiedzieli, że przyjadą po volkswagena. Przyjechali wieczorem.

Zabrali ten wóz...

Puściłem klapy faceta. Odetchnął. Rzuciłem mu tak nieprzyjemne spojrzenie, że

znowu zaczął mówić.

... Następnego dnia, 11 czerwca, proszę pana, byłem w górach...

W jakich górach, chłopcze?

Prowadzę wycieczki do świątyni Tepozteco, do tych ruin...

Wiem, wal dalej!

Dorabiam do pensji, wie pan, jak to jest... W dolinie pośród głazów

zobaczyłem tego blaszanego volkswagena. To był samochód tej Amerykanki.

Czy to ważne, proszę pana?

Ważne jak śmierć, chłopcze. Pokażesz mi tę drogę, chłopcze, albo znajdziesz

się w bardzo ciasnym pudle.

Ja myślałem o ciupie, a on pewnie o trumnie, bo skurczył się błyskawicznie.

Blada twarz nabrała teraz - żółtych kolorów.

- Dobrze, proszę pana, pokażę - szepnął, patrząc mi błagalnie w oczy. Trochę

było mi go żal.

Jeszcze tego dnia byłem z nim w krętej dolince, nad którą wznosiły się skały

dźwigające starą świątynię Tepozteco, jej ruiny. Z drogi dla turystów volkswagen był

zupełnie niewidoczny. Ale nie był to ten wóz, który widziałem 15 czerwca, nocą, w stacji

w La Vencie. Tamten miał końcówkę 47 na tablicy, zapamiętałem to. Ten miał końcówkę

29. Tak czy owak muszę wiedzieć, od kogo Jane Ławry wzięła ten wóz i co się stało z jej

talbotem-sambą.

Sfotografowałem to miejsce i wóz, na wszelki wypadek, ale użyłem nie

hasselblada, lecz minoxa, tę miniaturkę mogę ukryć z łatwością i mogę zrobić mnóstwo

zdjęć w każdych warunkach, mając obiektyw piętnastomilimetrowy, sprzężony

światłomierz, lampkę elektronową i statyw-przyssawkę wielkości papierosa.

A teraz, Bart, co z tym fantem zrobisz? Gdzie ulokować Pete przed następnym

posunięciem? Wreszcie, czy uruchomić moją małą radiostację i nadać: „wszedłem na

background image

trop Ławry i Simona”, co miało znaczyć, że rzeczywiście wpadłem na jakiś ważny ślad i

że posiadam coś ekstra. Moja wyobraźnia podsuwała mi w ostatnich dniach różne

nieumotywowane pomysły. Nie lekceważę takich pomysłów, więc postanowiłem, że od

tej chwili przestanę nadawać. Jeżeli miałem wywabić wilka - a może wilki? - to już na

pewno wyszedł z lasu i gdzieś w pobliżu krąży...

Postanowiłem, że zawiadomię Diega Raję o samochodzie Jana Zadzwoniłem z

„Selvy” do Quetzalcoalcos. Raja był w swoim biurze.

Jest pan pewien, że to wóz tej Amerykanki?

Całkowicie. Nie odjechała zbyt daleko od Peralvillo. Jeden z tamtejszych

policjantów zapisał sobie, że była tam 8 czerwca. Zresztą wie pan o tym, bo

tego dnia pańscy ludzie stracili ją z oczu.

Nie traci pan czasu, doktorze - usłyszałem spokojny głos Rai. - Jak pan wpadł

na ślad tego wozu, to ciekawe?

Lubię włóczyć się po ruinach, taka pasja. Zaszedłem do świątyni Tepozteco,

chciałem tam zrobić kilka zdjęć, no i zobaczyłem ten wóz.

Musiałem mu powiedzieć o recepcjoniście z Gualupity, chociaż chłopak był

przerażony. Niech Raja rozwija ten kłębek, spieszę się i nie chcę, żeby przyczepił się do

Pete. Miałem wobec Indianina inny plan. Ostatnia myśl powstała, gdy Raja powiedział:

Gdzie pan jest, Bart? Z pewnością znajdzie się tam jakiś równy kawałek ziemi

do lądowania. Przylecę helikopterem. Co pan na to?

Niech pan przyleci do Gualupity, bo na ruinach Tepozteco pan nie usiądzie. Ja

ruszam w dalszą drogę, zobaczymy się później. Cześć, kapitanie!

Szybko odłożyłem słuchawkę.

Recepcjonista chciał wiedzieć, czy będzie miał kłopoty. - Nikomu pan nie mówił

ani o Amerykance, ani o jej wozie ukrytym opodal Tepozteco?

Nikomu, proszę pana, przysięgam, bałem się! Mam troje dzieci...

Więc jeżeli ktokolwiek będzie pytał o te dwie sprawy, proszę nie milczeć, bo

mógłby pan zdenerwować kogoś, kto najpierw strzela, a potem wybacza.

Mojej wizyty w „Selvie” może pan także nie ukrywać. Gdyby o mnie ktoś

pytał.

Dokąd pan teraz jedzie? - Facet usiłował być sprytny.

background image

Do Veracruz, chłopcze.

A naprawdę interesował mnie Jukatan. Zagubiona w wilgotnych lasach wioska

gdzieś w okolicach Yumbeten. Miałem tam przyjaciół, Indian. Nie podobna wysłowić,

jak ci ludzie potrafią być głęboko wdzięczni za każdy ludzki gest. Uratowałem tonącego

w jeziorze chłopca, a oni przysięgli mi w zamian miłość do śmierci. Sądzę, że tam Pete

będzie bezpieczny.

Miałem przed sobą kilkudniową drogę. Mogłem ją przebyć wygodniej i szybciej,

wynajmując w Puebla lub Veracruz samolot. Nie chciałem jednak, aby ktoś dowiedział

się, dokąd mnie niesie. Trzymałem teraz dobrą kartę i ode mnie zależało, z jakim

skutkiem wejdę do gry.

Miałem czas, aby zastanowić się, dlaczego Jane Ławry tak zależało na fotografii

którą znalazłem w hotelu „Selva”, czy mogła ją mieć w La Vencie, na przykład gdy

odwiedziła stację archeologiczną. Wreszcie, mogłem pomyśleć nad tym, jak dobrać się

do Bena Murray’a. Ale to akurat postanowiłem rozstrzygnąć w ostatniej chwili.

Uzależnię mój atak od jego obrony.

ROZDZIAŁ X

Zatrzymałem się na kilka godzin w Orizabie, w hotelu na jednym z przedmieść.

Stamtąd zatelefonowałem do La Venty. Pobudź krążenie, Bart, ruszaj się szybciej, albo

urządzą cię tak, że nie poruszysz się już nigdy. Miałem szczęście, bo nie chciałem

rozmawiać z nikim innym. Słuchawkę w La Vencie podniosła Dorothy Parker.

Cześć, kotku - powiedziałem spokojnie. - Poznajesz starego Romea?

Gdzie byłeś, potworze, niepokoiłam się, cały czas boję się!

Niepotrzebnie. Żadna nie doprowadzi mnie do ołtarza.

Bezczelny łotrze! Bart, kochanie, gdzie jesteś?

Nie udawaj, że za mną tęsknisz. Słyszę w słuchawce kołyszące rytmy. Czy to

nie ten brazylijski gitarzysta Baden Powell? Powiedz, kto położy cię do

łóżeczka? Zdradziłaś Romea, ale przybędę i moja szpada nie chybi. Co słychać

u Bena Murray’a?

Murray? Załatwiał jakieś sprawy w Mexico, wrócił do La Venty, ale... -

background image

zawahała się - ale znowu wyjechał, nie wiem dokąd...

Dorothy, naprawdę nie wiesz, gdzie jest Ben Murray? Zanim odpowiesz,

zastanów się, to ważne. Muszę, z nim rozmawiać.

W słuchawce zapanowała długa cisza. Wreszcie usłyszałem głos Dorothy:

- Nie wiem, dlaczego mam do ciebie zaufanie, Rob... ja...

- Gdzie jest Murray?!

Między Campeche a Saibaplaya, nic więcej nie wiem. W Cuibo...

Całuję cię calutką. Mam prośbę.

Czego jeszcze chcesz? - burknęła do mikrofonu.

- Żebyś nikomu nie mówiła o naszej rozmowie. Nikomu, nawet Benowi.

Murray’owi, gdyby się pojawił w La Vencie. Ani kapitanowi Rai, temu wysuszonemu

sępowi, gdyby przybył do stacji.

Pojechałem na południe, zsuwającą się z gór drogą do Cuichapy i doliną Rio

Blanco do El Arenal. Mimo że drogi były stare i marne, naciskałem gaz do dechy, gdzie

tylko mogłem pozwolić sobie na większą szybkość. Byłem pokryty czerwonawym

pyłem. Pete wyglądał jak starożytny głaz, którego nie odkurzano od czasów Montezumy.

Ale nie robił mi wymówek.

Czy powiedziałem, że w Gualupicie przez chwilę rozważałem możliwość, że Jane

Ławry zagrała małą scenkę „uprowadzenia”, aby zmylić ludzi, których się bała? No więc

tak pomyślałem, ale zaraz odrzuciłem tę myśl. Jeśli Jane nie zabrała z „Selvy” tej

fotografii, dla niej tak bardzo ważnej, a mnie dającej tyle dq myślenia, tó znaczy, że moja

praca, chociaż powoli, posuwała się we właściwym kierunku: Jane została uprowadzona i

tego, Bart, musisz się teraz trzymać. Z tego też względu nie warto nawet sprawdzić, czy

Jane pojawiła się w swoim rodzinnym Buffalo w Stanach. John Simon wprowadził ją do

gry o wielką stawkę, dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę, więc nawet gdyby

opuściła niepostrzeżenie Meksyk, to z pewnością nie wybrałaby Buffalo. Ale jednak,

Bart, tak na wszelki wypadek, gdy zadzwonisz do Langley po raz drugi, to wspomnij, o

Jane Ławry. Tak czy owak musisz zadzwonić, aby lepiej orientować się - w kartach tych,

którzy weszli do gry...

Cuibo to opuszczona wioska ukryta w - lasach. Na Jukatanie wszystkie prawie

wioski ukryte są w bujnych gąszczach. Najlepiej widać z samolotu owe małe skupiska

background image

chat krytych strzechą, niewielkie pólka kukurydzy - i potomków Majów, kiedyś

wspaniałego ludu, dziś biedaków z punktu widzenia Europejczyka żyjącego pod kloszem

swojej cywilizacji, ale czy nie bardziej szczęśliwych niż my, niewolnicy dżungli z

betonu, stali i asfaltu? Wierzą w krzyż, Matkę Boską, magię i przodków. Wokół plantacji

agawy marne kolonie domków, chylące się hacjendy, nitki dróg giną w lasach, prowadzą

do ruin miast Majów. Im bliżej wybrzeży, tym więcej osad, „cywilizacji”, stan Jukatan

ma nawet swojej uczelnie. Ale cóż to obchodzi tych, co żyją w zgodzie z rytmem

1

natury,

wierzą w magię i krzyż, i na chwilę ożywiają się, kiedy

1

widzą dolara. Jukatan należy wciąż do tamtych Majów, chociaż ci, co żyją, nic o

tamtych nie wiedzą, patrząc z lękiem na przedziwne ruiny.

Cuibo leży blisko morza, nie ma tego miejsca na żadnej mapie, nazwa też dziwna,

choć podobna do Coby, nazwy jednego z wymarłych miast. Chaty wsparte na słupach

wchłonął las. Jest hacjenda należąca do stacji naukowej w La Vencie. Tam znalazłem

Bena Murray’a.

Siedział na przystani, przy której cumował mały jacht. Murray miał na sobie

doskonale skrojony letni ubiór żeglarski. Taki ciuch kosztuje w sklepie znanej firmy

„Henry Lloyd” w Londynie dużo forsy. Jego krótko ostrzyżona głowa zwróciła się w

moją stronę, gdy wysiadałem z forda. Byłby pewnie jeszcze bardziej zdziwiony, gdyby

zobaczył Pete, ale ulokowałem go już w wiosce nad Rio Candelaria i nie sądziłem, aby

ktoś mógł go tam wytropić.

Powoli szedłem pomostem. Murray nie wstawał, ale przyglądał mi się uważnie.

Stanąłem przy nim.

Dzień dobry - powiedziałem. Wyciągnąłem paczkę papierosów,

poczęstowałem go i sam zapaliłem.

Ładny jacht - powiedziałem znowu.

Niezły. I nie mój, jeżeli to pana interesuje. Własność stacji. Mamy trochę

wygód, jak pan widzi. W jaki sposób trafił pan do Cuibo?

Lubię ciągnąć ludzi za język. Czego chcę? Chcę z panem pogadać.

O czym?

O różnych sprawach. Na przykład o śmierci Billa Vernona, o Johnie Simonie i

Jane Ławry, chcę też spytać, jak się panu podobało ostatnio w Mexico i

background image

dlaczego interesuje pana Indianin Pete?

Szczupłe, muskularne ciało Murray’a zastygło w bezruchu. Wiedziałem, co to

oznacza i miałem się na baczności, ale nie chciałem go prowokować, wiedziałem, że

może być niebezpieczny i że podejmuje bardzo szybkie decyzje. Wyjąłem więc ż

kieszeni licencję.

Czasem bywam prywatnym gliną, Ben. Przyjechałem do Meksyku, aby trochę

pogrzebać w ziemi, ale ostatnio właściwie szukam tylko Jane Ławry, Jako

przyjaciel. Ta hacjenda nie jest saloonem i my nie musimy sięgać po colty, nie

będzie strzelaniny, Ben, nie chcę tego. Co pan robił ostatnio w Mexico?

Siedziałem cały czas w La Vencie, nie miałem czasu jeździć do Mexico -

Wpadłem tu na kilka dni, to wszystko.

Kłamiesz, Ben. Byłeś w Mexico. Śledziłeś służącego Jane Ławry. Pamiętasz

faceta w czarnych okularach? Wyskoczył z zielonego samochodu, chciał

porwać Pete. Ty byłeś blisko. Strzeliłeś, zabiłeś tego typka. Zielony wóz

zwiał, ty zwiałeś, a Pete wrócił tam, gdzie miał wrócić.

Masz gorączkę, gliniarzu.

Może mam. Ale ciebie widziałem, to było na Avenida Jalisca. Zabiłeś faceta

jednym strzałem w głowę i zwiałeś. Niezależnie od tego, jakie miałeś intencje,

tamtejsza policja na pewno się denerwuje Ben! Widziałem cię na Avenida

Jalisca i widziałem, jak pociągnąłeś za spust.’ Powiedz mi, kolego, co wiesz o

Jane Ławry i kim był facet w ciemnych okularach? Co sądzisz o śmierci

Vernona i Simona? Główkuję nad tym tak, że głowa mi pęka, daję słowo.

No i co?

Nic, Ben, po prostu stoję w miejscu. Ostatnio widziano Jane 10 czerwca, w

Gualupicie i stamtąd została uprowadzona - Jej samochód znalazłem w

pobliżu Tepozteco. Zajęła się już nim policja z Quetzałcoalcos, ale o tobie,

Ben, nie pisnąłem ani słowa nikomu. Nawet Dorothy Parker. To równa

dziewczyna, prawda?

Jest pan głupcem, Bart. Tacy jak pan powinni zajmować się elegancką,

nadzianą klientelą, dostatecznie tchórzliwą, by sypać, gdy pytania zadaje

prywatny glina.

background image

Nie marzę o niczym innym jak o tym, by dobrać się do eleganckiej i nadzianej

klienteli. Ci, o których w tej chwili obaj myślimy, mają miliony, kupę

milionów. Według mojego rozeznania taka kupa milionów zawsze śmierdzi.

Czy nie uraziłem pana, wyrażając się wprost?’ Aha, zrobiłem panu zdjęcie na

Avenida Jalisca, to mógłby być ciekawy dowód, gdyby chciał pan palnąć mi w

łeb... - nie miałem czasu na zrobienie wtedy zdjęcia, ale teraz jechałem dalej: -

Nie przyjechałem tu bezbronny, jak pan słyszy. Nie przypuszczam, aby należał

pan do szajki łobuzów, Ben... Niech pan będzie rozsądny!

A może ja też chciałem zgarnąć tego Indianina, panie Bart?

To niemożliwe - pokręciłem głową. - Zupełnie niemożliwe. Gdyby tak było,

nie chciałby pan wystawić Pete jak jelenia! Czy Jane prosiła pana o opiekę nad

nim?

Jednak nie zaspokoję pańskiej ciekawości Bart.

Mam zdjęcie z Avenida Jalisca, nadające się do dużego powiększenia, Ben.

Czy wie pan, jaka byłaby kwalifikacja prawna tego, co pan zrobił? Zabójstwo

pierwszego stopnia. Z zimną krwią.

Szantaż?

Gdybym chciał dobrać się do pana inaczej, przekazałbym to, co wiem,

kapitanowi Rai z policji w Quetzalcoalcos. On też poszukuje Jane Ławry.

Jeszcze jedno: ten Indianin, służący Jane, nie był wtedy ślepy. Widział faceta

w ciemnych okularach i wi-

dział pana. Mogę spowodować, że zacznie mówić. Opiekuję, się nim.

Murray milczał, więc ciągnąłem:

Proszę posłuchać, Ben, ja tracę cierpliwość, a pana sytuacja nie jest dobra.

Wdepnął pan w aferę, która może pana kosztować życie. Ci z zielonego

samochodu na Avenida Jałisca widzieli pana. Mają długie ręce... Wyjechał pan

do Mexico w kilka dni po śmierci Billa Vernona, podobno, by szukać jakichś

materiałów w Bibliotece Narodowej, ale naprawdę to szukał pan Pete. O tym,

jaki pretekst wyjazdu z La Venty pan wymyślił, powiedziała mi jednak

Dorothy. W Mexico strzela pan do człowieka, zabija go pan, musi uciekać. W.

La Vencie nie czuje się pan pewnie, więc siedzi pan teraz w Cuibo, ale to

background image

kiepskie miejsce. Wie pan, że trzeba podnieść żagle. A co ja wiem jeszcze?

Kilka lat temu był pan pewien, że zostanie mężem Jane Ławry, ale w dzień

ślubu panna młoda, zostawiła pana na lodzie, mówiąc, że wybrała Johna

Simona. Przeżywa pan to mocno, funduje sobie psychoanalityka, odsuwa się

od ludzi, zraża pan do siebie studentów w Berkeley, nie kończy pan doktoratu.

Simon daje panu szansę tu, w Meksyku. To duża szansa, a ponieważ pan nie

jest mięczakiem, więc chwyta ją. Ale w polu widzenia pojawia się Jane Ławry,

jest blisko, w Alvarado...

Skąd pan to wie, do cholery! - przerwał mi, blednąc gwałtownie. Nie

powiedziałem mu naturalnie, że „włamałem” się do komputera personalnego

w Berkeley.

Mniejsza o mnie, sądzę, że tutejsza policja zamyka już pańskie dossier,

musieli już przecież otrzymać cynk od policji kalifornijskiej i jeśli kapitan

Raja nie dobrał się do pana, to zapewne z powodu swojej sympatii do Stanów,

a może ma inne powody? Może sądzi, że pracuje pan dla jakiejś organizacji,

którą lepiej omijać z daleka... Wie pan, Ben, sądzę, że Diego Raja oskarży

pana wkrótce przynajmniej o to, że miał pan poważny motyw, żeby zająć się

Simonem i Jane Ławry. Jaki motyw? Zazdrość. Gdybym był cynikiem,

powiedziałbym, Ben, że zazdrość może być nawet czynnikiem postępu, ale

jestem sentymentalnym humanistą, więc niech pan się przede mną

wyspowiada, zanim nie jest za późno. Mógł pan mieć piękny motyw. Pan

kocha Jane, Simon też ją kocha, pan proponował jej małżeństwo, a ona woli

żyć z Simonem bez ceregieli, z miłości, ach, te kobiety, jakież one potrafią być

ufne, gotowe są grać w życiowej rulecie o wszystko, byle dostać swój typ,

obojętne, czy trzeba kogoś zranić, podciąć sobie żyły, czy w chwili

rozczarowania utopić się w wannie. A pan, Ben? Pan czuje się poniżony,

upokorzony.

I co robię? - spytał cicho Murray. Nie patrzył na mnie.

Usuwa pan Johna Simona i Jane Ławry. To proste. Diego

Raja może wystąpić z takim’ wnioskiem, jeżeli znajdzie ciało Jane Ławry. Bez

tego

ciała

motyw

byłby

wątpliwy.

Kto

wie,

background image

może sam podsunę kapitanowi Rai taką koncepcję?

Jest pan diabłem, doktorze Bart, a wygląda pan tak łagodnie...

Wszyscy się na to nabierają, daję słowo, Ben.

Nie zabiłem ani Simona ani Jane Ławry. To wszystko.

-Wątpię, czy policja i sędziowie uwierzą w to, gdy zobaczą zdjęcia faceta,

któremu rozwalił pan łeb na Avenida Jalisca. Chociażby policyjne zdjęcia, no i protokół

sekcji zwłok. Paskudny strzał, czaszka rozleciała się jak skorupka jajka, daję słowo!

Więc dlaczego pan obronił Pete i co pan w ogóle wie o zniknięciu Jane? Myślę też sobie,

że być może Bill Vernon coś podejrzewał i dlatego musiał umrzeć.

Nie dam się wrobić w trzy wariackie sprawy, cholera, nie dam!

Więc pogadajmy o jednej, Ben.

ROZDZIAŁ XI

Trzeba wiedzieć, kiedy zaczynać i kiedy kończyć, a potem czekać... Ja

skończyłem naciskać tego dnia, gdy doszło między nami do wymiany zdań na przystani

w Cuibo. Skończyłem naciskać, bo dostrzegłem, że Ben Murray dojrzewał do gadania.

Wykluczyłem jego ewentualną współpracę z Syndykatem. Bo gdyby współpracował, nie

miałbym w rękach ani Pete, ani prawdopodobnie komputera Simona. Muszę wiedzieć, co

łączyło Bena z Ja-ne Ławry.

Haejenda w Cuibo to dobre miejsce, tylko pozornie zaniedbane. Zewnętrznie

prymitywne, to takie modne, a wewnątrz mały Hilton z pełną klimatyzacją, dobrą

kuchnią, jeszcze lepszym barem, poza tym z wszystkim, aby na Jukatanie czuć się jak w

Kalifornii, a indiańska służba wywiązuje się bez zarzutu ze swoich obowiązków. Unikam

baru, czekam. Minęły dwa dni, Ben milczy, ja nie wyjeżdżam. Wiem, że Ben zastanawia

się nad tym, co powiedziałem pierwszego dnia. Trzeciego dnia wypływamy w morze,

aby ponurkować. Wieje słaby wiatr, żagle ledwie napięte, na pokładzie jachtu mamy

aparaty tlenowe. Uznałem to za dobrą sposobność zakończenia sprawy:

Dokładnie sprawdziłem ciśnienie w manometrze, ustnik i okulary, zapiąłem

elastyczne pasy aparatu, podciągnąłem o jedno

oczko pasek pochwy noża, wybrałem jedną z ku<jz, ale zamiast zwykłego grota

background image

dobrałem ładunek wybuchowy. Ben uśmiechnął się drwiąco, a mnie przelatywały przez

głowę wszystkie zapamiętane opowieści o rekinach, rzecz jasna te najkrwawsze.

Podobno rekiny przybrzeżnych wód Jukatanu najczęściej śpią, wisząc nieruchomo w

wodzie, przecząc zasadzie, że rekin, który nie płynie, musi utonąć. Nie lubię rekinów,

nawet śpiących.

Ben nonszalancko opadł w wodę z burty, ja powoli zszedłem po trapie. Na

dziesięciu metrach, mając nad sobą potężną soczewkę wody, a pod sobą coś, co

przypominało podwodne lasy kalifornijskie, popłynąłem ze Benem.

Dwa razy obejrzał się za mną, zawracał, trzymając w lewej ręce kuszę. Gdybym

mu nie powiedział wcześniej, że sfotografowałem go wtedy na Avenida Jalisca i że

zdjęcia mogą znajdować się w dobrych rękach... kto wie, do czego byłby zdolny. Ben

Murray, ale oczywiście gdybym mu tego nie powiedział, spróbowałbym innej metody,

nie wystawiając się na strzał na głębokości dziesięciu metrów. Wybacz, chłopcze, kolega

Bart będzie cokolwiek brutalny, chociaż bardzo tego nie lubi.

W przeźroczystej wodzie schodziliśmy niżej, Ben ciągnął mnie na dwadzieścia

metrów wzdłuż żółtej. raty kolarowej, której szczelina biegła w dół. Przecięliśmy dwie

chmury czerwonych i niebieskich ryb rozpływające się powoli przed nami, z lewej strony

w koralowej ścianie ciemne wnęki, skierowałem tam światło i ujrzałem jedno z tych

dziwactw: śpiącego rekina. Wisiał spokojnie w wodzie jak pies, który dokładnie wylizał

miskę i nic go teraz nie obchodzi Minąłem szybko nawis. Podpłynąłem do Bena. Prawą

ręką chwyciłem jego prawe przedramię, a lewą dłoń zacisnąłem na wężu łączącym aparat

z maską. Obie nasze kusze zwisły na paskach.

Murray szarpnął się’silnie, nie zwolniłem uścisku, zaczął uderzać nogami, chcą

popłynąć ku świecącej przymglonym światłem powierzchni. Ściągnąłem go w dół.

Uspokoił się. Wtedy popłynąłem z nim powoli, z postajami ku powierzchni tuż przy

żółtej koralowej ścianie. Na powierzchni szybko zwolniłem uścisk, ciało Bena szarpnęło

się, podtrzymując go podpłynąłem do małej wysepki, gdy.on wypluwał ustnik i szybko

wciągał powietrze do płuc.

- Musimy porozmawiać, Ben, to konieczne... - powiedziałem.

Chciał się odwrócić ku mnie, nie pozwoliłem. Musiałem zejść 7. nim jeszcze dwa

razy na dziesięć metrów, zanim uznał się za pokonanego, widząc i czując, że nie mam

background image

zamiaru żartować. Wciągnąłem go na rafę. Jacht stał w odległości może dwustu metrów.

- Ben - powtórzyłem - Ben, musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz.

Spojrzał ha mnie, jeszcze oszołomiony.

- Rób ze mną, co chesz, człowieku. Kocham Jane i nigdy nie mógłbym jej

skrzywdzić.

Od

dnia

śmierci

Simona

bała

się

bar

dziej niż kiedykolwiek. Zdołała zadzwonić do mnie z Gualupity...

.prosiła, bym przyjechał do Mexico. Wiedziałem, gdzie mieszkała, już wcześniej

wiedziałem Więc pojechałem. Jane mogła na mnie liczyć, jeśli chcesz wiedzieć.

Widziałem w Mexico ciebie i Pete, bo obserwowałem dom Jane. Po tym, co zrobiłem na

Avenida Jalisca, musiałem wiać, rozumiesz...

- Kiedy „Jane zadzwoniła do ciebie?

-_ 10 czerwca, do La Venty, rzecz jasna... Rozmawialiśmy krótko, chciała mnie

widzieć.

Kiedy wyjechałeś?

W dzień po śmierci Bilła Vernona, to było 16 czerwca, wcześniej nie mogłem.

Chczesz wiedzieć, dlaczego nie przyszedłem do tego mieszkania w Mexico?

Jeśli wiedziałeś, gdzie jest to mieszkanie, to zapewne znałeś Pete, więc

rozmawiałeś z nim Zgadza się? Mów dalej.

I Ben mówił dalej. Już się nie stawiał, miał dosyć nurkowania i chyba nabrał do

mnie zaufania. Zwłaszcza gdy powiedziałem mu o tej fotografii, która miała takie

znaczenie dla Jane. Powoli zadawałem mu dalsze pytania. Byłem trochę zmęczony.

Wychodzenie z głębokości dwudziestu metrów to już nie dla mnie.

Uprzedziłem kapitana Raję, że będę w La Vencie. Byłem ciekaw, czy powie mi

coś’ o samochodzie Jane, porzuconym w pobliżu Tepozteco, i czy zamknął już śledztwo

w sprawie Billa Vernona. Bena Murray’a ulokowałem tam, gdzie Pete, nad Rio

Candelaria.

Samochód Jane „wyczyszczono” dokładnie, Raja nie znalazł w nim niczego

ciekawego. Mogłem się tego spodziewać. Policja znalazła na złomowisku w Veracruz

landrovera’lio, tego samego, którym do Alvarado przyjechał zabójca Johna Simona. Ten

wóz też „wyczyszczono” przed porzuceniem. Mieszkający w Comalcalco właściciel

zeznał, że wóz został mu ukradziony. Policja w Comalcalco potwierdziła zgłoszenie.

background image

Volkswagen znaleziony w pobliżu ruin Tepozteco należał do właściciela małego

przedsiębiorstwa rybackiego znajdującego się na północ od Alvarado, o godzinę drogi od

tamtejszego motelu. Właściciel był zdumiony, gdy Jane zaproponowała mu chwilową

zamianę tego grata na jej błękitnego talbota-sambę. Był tak zachwycony pięknym

wozem, że nie protestował, kiedy Amery-|

kanka powiedziała mu, że nie wie, kiedy pojawi się znowu w tych stronach.

Cieszył się luksusową zabawką tak szczerze, iż prawie jej nie używał poza swoją osadą.

Zrozumiałem, dlaczego Jane mogła dojechać dc Mexico z komputerem Simona.

Gdyby wyruszyła w drogę swoim talbotem, zapewne nie dowiedziałbym się tego, co już

wiem! Sprytne dziecko..Ale ślad, na który liczyłem, znowu się urwał...

Nie zapłaciłem Rai szczerością za szczerość. On też szukał komputera,

interesował się nim bardziej niż mordercą Johna Simona. O tym, że w Cuibo

rozmawiałem z Benem Murray’em i że wręczył mi coś, co musiało mieć poważne

znaczenie: dyskietkę do „mojego” Hewletta-Packarda, też mu nie powiedziałem. Jane

obdarzyła mnie ogromnym zaufaniem, dając mi pewną wskazówkę w postaci numeru

telefonicznego do Langley i swój adres w Mexico, ale dlaczego w takim razie nie dała mi

tej dyskietki? Co było na niej utrwalone? To pytanie nie dawało mi spokoju od chwili,

gdy opuściłem Cuibo, czułem, że w odpowiedzi kryje się coś ważnego. To, że Jane nie

zaufała mi całkowicie, oceniłem jako poważny błąd z jej strony.

Jednakże rozumiałem ją. Znajduje się w sytuacji podbramkowej, myśli bardzo

szybko, szybko działa, więc nie wszystkie decyzje muszą być precyzyjne, prawda, Bart?

Poza tym Bena znała dłużej. Ludzie nie mogą być ufni do końca i ja też nie ufam nikomu

do końca, w ogóle to chyba tylko ciotce, która przypomina mi co jakiś czas: „chłopcze,

na tym świecie możesz mieć zaufanie tylko do mnie!” Znaleźć się na chwilę w jej

londyńskim mieszkaniu, które jest również moim, wsunąć stopy w stare pantofle.

Marzenie, a w Meksyku mogą mnie kropnąć!

Muszę powrócić do Mexico. Muszę rozmawiać z Arrabalem i odpowiedzieć na

pytanie, co kryje dysk wręczony mi przez Bena Murray’a.

Jak na kogoś, kogo odstawiono na boczny tor, Raja nadal żywo interesował się

sprawą Simona i Vernona. Mogłem przekonać się o tym w La Vencie, gdy ponownie

przesłuchiwał członków misji amerykańskiej. Lecz jeśli o nich chodzi, mogli go zbywać.

background image

Sprawa morderstwa w Alvarado była nadal otwarta, ale śledztwo utknęło w martwym

punkcie, zaś Bill Vernon popełnił samobójstwo i nic nie wskazywało na to, że było

inaczej. Chociaż mogło być inaczej...

Co przez to rozumiesz, człowieku? - zdziwił się Raja, gdy przedstawiłem mu

swój punkt widzenia. - Mogło być inaczej?

Udało mi się poznać życiorys Verriona - odparłem. Nabijałem powoli fajkę,

obserwując twarze zebranych w pokoju konferencyjnym członków misji. -

Zwłaszcza ostatnie dwa lata były bardzo interesujące.

Czy Vernon miał coś wspólnego ze śmiercią Simona? - spytał Thomas Cally.

Jego długie palce spokojnie obejmowały szklankę, z której równie spokojnie

sączył whisky.

Absolutnie nic. Podobnie jak nikt z państwa. Wszyscy członkowie misji byli

obecni w La Vencie w chwili, gdy w Alvarado zastrzelono Simona. Wszyscy

mają alibi, sądzę, że również moralne. Tylko Bil] Vernon mógł wiedzieć, że

Simonowi grozi niebezpieczeństwo, ale Simon też o tym wiedział... Obaj

wiedzieli, że ich życie jest zagrożone.

Co pan chce przez to powiedzieć?

- Czy pamiętają państwo rzeźbę śmiejącej się głowy w pokoju Vernona? Vernon

otrzymał ją w paczce na dwa dni przed swoją śmiercią.

Skąd pan o tym wie, do licha? - zainteresował się Raja. Jego długie ciało

wygięło się w fotelu, a w oczach zapaliło się światło, senny sęp ożywił się

nagle.

Mógłby coś o tym powiedzieć obecny tu Will Frost, prawda? - zwróciłem się

do kierowcy misji. W pokoju konferencyjnym zapanowała cisza i słychać było

tylko lekki szum aparatury klimatyzacyjnej za oknem. Wszyscy spoglądali na

Frosta. Jego płaska twarz zbladła trochę, ale nie wydał mi się zaniepokojony.

Spojrzał na mnie niechętnie, jak na kogoś, kto niepotrzebnie wtrąca się do

cudzych spraw.

Zgadza się - mruknął zapalając papierosa. - Szef wtedy posłał mnie na pocztę.

Raz w tygodniu odbierałem pocztę, każdy może to potwierdzić. Dla szefa... to

znaczy dla pana Vernona była, ta paczka. Bez adresu nadawcy. Szef

background image

rozpakował przesyłkę, wyjął tę głowę i nic nie powiedział. Zamknął się w

swoim pokoju. Potem wezwał pana Murray’a i długo z nim rozmawiał...

Czy państwo o tym wiedzieli? - spytał kapitan Raja patrząc na mnie. Obecni w

pokoju konferencyjnym milczeli.

Myślę, że pan Murray... - zaczął Forst i urwał szybko.

Ben Murray? A gdzie jest pan Murray?- zainteresował się Raja. - Chce pan

powiedzieć, panie Frost, że tylko pan Murray wiedział o przesyłce?

Ja już nic nie wiem. Nic.

Oczywiście nikt z państwa nie wie, gdzie jest pan Murray? Dobrze. Panie Bart

- zwrócił się Raja do mnie - skąd pan wie, że Vernon otrzymał taką przesyłkę?

Kombinuję, wie pan, lubię kombinować sobie. To wszystko na razie. Mogę

tylko powiedzieć, że moim zdaniem Ben Murray to porządny gość.

- Zostawmy to na razie, doktorze. Powiedział pan, że Simon i Yernon wiedzieli,

że ich życiu grozi niebezpieczeństwo, czy tak?

Jeszcze nie nadszedł czas, abyśmy wyłożyli wszystkie karty, kapitanie. Ale

coś już wiemy. Na przykład te śmiejące się głowy. John Simon także miał taką

rzeźbą i jestem pewien, że i on otrzymał ją w przesyłce.

W dniu popełnienia zbrodni policja przeszukała w Alvarado wszystkie kąty.

I nie znaleziono tej rzeźby, ale ona tam była, być może jeszcze poprzedniego

dnia Simon otrzymał ją podobnie jak Ver-non, jako ostrzeżenie, powiedzmy,

zaproszenie do posłuszeństwa, do współpracy. Ale, bym mógł dodać jeszcze

kilka wyjaśnień, niech pan uspokoi obecnych tu, kapitanie, i powie, co zostało

ustalone w sprawie śmierci Vernona?

Mogę to powiedzieć. Zbadano ciało, broń, pocisk, tor lotu pocisku, drobinki

prochu na prawej dłoni Vernona i na jego prawej skroni, zanalizowano

położenie ciała, rewolweru, zeznania członków misji, ich alibi, wszyscy byli

wtedy w jadalni. Zwrócono się o pomoc do policji amerykańskiej. Nie

otrzymano zbyt wielu danych, w każdym razie nic obciążającego. Bill Vernon

popełnił samobójstwo, zapewne w chwili depresji.

Wymuszonej - wtrąciłem. Raja dokończył:

Jedno tylko chciałbym wiedzieć: dlaczego wszyscy obecni wtedy w jadalni

background image

twierdzili, że nie słyszeli strzału? Poszedłem do pokoju Vernona, wróciłem,

powiedziałem, że strzeliłem z mojej broni, a nikt z obecnych w jadalni nie

słyszał strzału. To niemożliwe! Dlaczego państwo chcieli, abym sądził, że

Vernona zastrzelono?

Pan wtedy nie strzelił, kapitanie - powiedziałem - i zachował się pan bardzo

ładnie, udając, że wierzy, iż obecni w jadalni nie słyszeli strzału. Piękna

intuicja. A ze strony kolegów Vernona naiwność, którą pan od razu dostrzegł.

Czy wie pan, o co im chodziło? Bill Vernon ubezpieczył wysoko swoje życie

w jednym z towarzystw amerykańskich. Rodzinie samobójcy nie przysługuje

prawo podjęcia ubezpieczenia. Chodziło o ćwierć miliona dolarów. Tak czy

inaczej członkowie misji w La Vencie zachowali się do końca lojalnie,

mówiąc, że Vernon został zastrzelony. Jedynie pan Thomas Cally miał

zastrzeżenia, ale przekonano go, że powinien milczeć. Doktor Cally ma

zasady, ale gdy przekonuje go dziewczyna tak atrakcyjna, jak Dorothy

Parker...

Jest pan łobuzem!

Gdyby Cally skorpion mógł mnie uśmiercić, już byłbym martwy. Proszę, nawet

on zdolny jest do ludzkiego odruchu.

- Jeżeli sugerujesz... - zaczęła Dorothy, ale nagle rozpłakała się, zerwała z fotela i

wybiegła z pokoju.

- Słowo daję, drań, cholerny drań! - warczał Cally.

Wszyscy patrzeli na mnie niechętnie, nawet Raja.

Doktor Frank Martin, łysawy brunet, wyjął z lodówki butelkę szkockiej. Dobry

pomysł. Jack Mahoney, fotograf i rysownik misji chciał wiedzieć, co miałem na myśli,

mówiąc, że Simona i Vernona ktoś ostrzegał czy szantażował. Raczej to drugie, doktorze

Mahoney, ale to tylko przypuszczenia.

Nie miałem zamiaru powtarzać im rozmowy z Murray’em, który wiedział coś

więcej. Przez cały czas czułem na sobie wzrok kapitana Rai. Także wtedy, gdy zapytałem

Mahoney’a, czy stację w La Vencie odwiedzają turyści, goście,- znajomi. Zapewne lubią

się fotografować? O tak,. przyznał Mahoney, on także lubi fotografować. A w zeszłym

roku? Tak, kilka razy wykonał zdjęcia. Komu? Wymienił po chwili niezbyt długiej, ale i

background image

nie za krótkiej, odmierzonej z namysłem, nazwiska gości stacji w La Vencie, te

oczywiście, które pamiętał. Tego jednego nazwiska, o którym myślałem i które wymienił

w Cuibo Ben Murray, Jack Mahoney nie wymienił. Nazwiska człowieka, którego Murray

rozpoznał na fotografii, jaką znalazłem w Gualupicie i którego ja znałem. Znajdujący się

w pokoju konferencyjnym mężczyźni nie zareagowali na to.

Było to prawidłowe. Tamtą fotografię Jack Mahoney wykonał w campusie

uniwersyteckim Berkeley, a nie w La Vencie.

Mahoney nie powiedział też, że po zamordowaniu Simona Jane Ławry

przyjechała do stacji i poprosiła go o dwie rzeczy Fo pierwsze, zapytała czy wie, kim jest

mężczyzna wskazany przez nią na fotografii - ten, o którym myślałem. Jeśli tak, to

Mahoney musi to powiedzieć. Po drugie, Mahoney powinien wyjechać do Stanów, na

jakiś czas... To wszystko powiedział mi Ben Murray w Cuibo. Murray i Mahoney byli

przyjaciółmi Wątpię, czy Jane rozmawiała o fotografii z innymi członkami misji.

Prawidłowe było również to, że Mahoney nie znał człowieka z fotografii i że

Murray coś o nim-słyszał, ale obaj nie kojarzyli sobie wypadków w Alvarado i La Vencie

z człowiekiem z fotografii. Czy ten człowiek może myśleć o jakimś tam zdjęciu, jeśli nie

wie, że ja myślę o nim? Mahoney może spać spokojnie.

- Jeśli tyle już pan powiedział, to niech pan zaspokoi moją ciekawość i wyjaśni,

dlaczego Vernon popełnił samobójstwo - zaproponował Raja, gdy na jego prośbę

znaleźliśmy się sami w dawnym pokoju Vernona. - Musiał mieć motyw, jeśli zdecydował

się przystawić magnum kaliber 9 do skroni. Tym bardziej, jeżeli jego śmierć miała

pozbawić jego rodzinę wysokiego ubezpieczenia. Wysunął pan jakieś przypuszczenia i

koniec na tym. Kto go szantażował? Czym? Czego od niego chciano? Jeśli cale to

towarzystwo wiedziało, że Vernon się zastrzelił i grało naiwnie na zwłokę, licząc, że

zanim policja meksykańska przekaże akta sprawy policji amerykańskiej, to rodzina

Vernona wejdzie już

w posiadanie pieniędzy - bo tak można to tylko zrozumieć - to czy wiedziało

również, dlaczego szef misji jest aż tak załamany?

Według tego co wiem, kapitanie, ktoś domagał się od Vernona, aby uspokoił

Johna Simona Miał mu przemówić do rozsądku, pozyskać go i zdobyć coś,

czego John Simon nie chciał wypuścić z rąk. Może jego komputer, albo lepiej

background image

- jakąś informację, której wagę Simon ocenił bezbłędnie. Ale Simon nie chciał

się na to zgodzić, więc został zastrzelony. Jego asystentka, Jane Ławry,

zaginęła i nie wiemy, czy jeszcze żyje. Nie umiem odpowiedzieć, kto

szantażował Simona - domyślałem się, może się już domyślałem’, ale wolałem

milczeć - ale chyba wiem, jak to robiono.

Więc - jak?

Ktoś poleca w Meksyku, aby w jednym z banków w Tampa na Florydzie

otworzono Vernonowi konto na pisemne zlecenie, nie jest to znowu takie

trudne. Potem ktoś przekazuje na to konto dwa przelewy, ostatni przelew na

początku czerwca, oba po pięćdziesiąt tysięcy dolarów. I wiadomość do La

Venty,- że jeśli nie będzie, posłuszny, to kilka gazet w Meksyku i Stanach

ogłosi wiadomość, że Bill V

ernon

r

°bi w przemycie narkotyków. Dowody mogą

być „niezbite”. Otrzymuje ostatnie ostrzeżenie, rzeźbę śmiejącej się głowy,

taką samą, jak Simon. Wtedy załamuje się... Załóżmy, że tak to właśnie

wyglądało, Raja.

I nie powie mi pan, skąd te wszystkie bajeczki? Pozwoli pan, że będę

cierpliwy i poczekam.

Nie mogłem mu powiedzieć, że wszystko to opowiedział mi Murray.

ROZDZIAŁ XII

Nadłożyłem trochę drogi. Okrążyłem Teotihuakan, w Zurapango zaś, w

warsztacie wskazanym mi przez Murray’a wymieniłem mój samochód na niebieskiego

opla z zaświadczeniem o wypożyczeniu wozu, tak na wszelki wypadek, gdybym miał

kłopoty z policją. Potem wzdłuż jeziora Xaltocan, przez Sierra Guadal i wzdłuż jeziora

Tetzcoco pojechałem do Mexico. Był początek lipca. Niecierpliwiłem się. Chciałem

znaleźć się w mieszkaniu Arrabala, usiąść przed komputerem i dowiedzieć się jaką

wiadomość kryje dyskietka, którą Jane powierzyła Benowi Murray’owi.

Już lipiec. Diabli wzięli moje wykopaliska! A w sierpniu miałem być w

Szwajcarii, u mojej córki Diany. Obym się przedtem nie przejechał, bo stawka w

Meksyku wydaje mi się coraz wyższa. W Teotihuacanie kupiłem dla Diany kilka

background image

„amete”, wyjątkowo pięknych. „Amete” to takie barwne rysunki na korze, sprzedawane

przez meksykańskich Indian, pełne fantazji obrazki zwierząt, natury. Małe arcydzieła

sztuki naiwnej.

Czułem, że zbliżam się do jakiegoś rozwiązania, więc teraz prowadziłem

ostrożnie moją niebieską karetę, nie chcąc tracić czasu na ewentualne rozmowy z policją.

Miałem w prawej kieszeni wiatrówki specjalną rezerwę, około stu dolarów. Mały prezent

w kolorze zielonym może być dobrze widziany. Aha, czy powiedziałem, dlaczego

zmieniłem wóz? Mój biały ford trochę rzucał się w oczy, a ja pamiętałem tych facetów w

zielonym volkswagenie na Avenida Jalisca.

Z automatu dworcowego zadzwoniłem do Buffalo. Kobieta, która podniosła

słuchawkę, powiedziała mi, że jest matką Jane. Nie, córki nie ma ani w Buffalo, ani w

Berkeley. Wyjechała do Meksyku w kwietniu...

Ostatnią wiadomość miałam od Jane na początku czerwca, czy pan jest kolegą

Jane?

Tak, proszę pani.

- Ona jest taka wrażliwa, wie pan, zawsze się o nią martwię, a kiedy w zeszłym

tygodniu...

Tak, słucham panią?

Ach, nie - głos zawisł na chwilę, wyraźnie wyczułem wahanie, potem głos

zmienił barwę, stał się opanowany, chłodny.

Chciałam powiedzieć, że w zeszłym tygodniu myślałam o mojej córce, ja

często o niej myślę. Czy mogę wiedzieć, jak pan się nazywa?

Jest możliwe, że dowie się pani. Do widzenia.

„A kiedy w zeszłym tygodniu”... Nie jestem pierwszym, który pytał o Jane

Ławry.

- Halo! Powiedziano mi, że moja córka zaginęła... Czuję się źle, odkąd to wiem,

proszę pana, czy pan coś wie, błagam niech pan coś powie! Jane nigdy nie milczała tak

długo, wie, że mam chore serce...

Tylko przez krótką chwilę była, opanowana i chłodna. Czy ktoś ją o to prosił?

Może ten gość z Langley?

- Jeszcze zadzownię. Proszę być dobrej myśli, pani Ławry.

background image

Jane to dzielna dziewczyna i może pani być z niej dumna.

Odłożyłem słuchawkę.

W chwilę potem zadzwoniłem do Langley. Połączenie otrzymałem natychmiast.

W słuchawce usłyszałem nieznany mi kobiecy głos.

- Słucham, proszę mówić.

Nie znałem nazwiska tego faceta, z którym już rozmiawiałem. Co miałem

mówić?

Chcę mówić z Langley - powiedziałem z naciskiem na ostatnim słowie. - Z

Langley... - i dodałem numer zapisany na kartce papieru ukrytej w

hasselbladzie Simona. Po tamtej stronie zapanowała cisza. Czekałem. Chyba

trafiło, Bart. To takie powiedzenie mojego przyjaciela, Josta z Zurychu.

„Chyba trafiło”.

Słucham, proszę mówić. - Tak, ten głos znałem.

Rozmawialiśmy w czerwcu. Pamięta pan mój głos?

... Tak pamiętam. Tajemniczy człowiek z Meksyku. Niech pan mówi. Jeśli

chce pan pieniędzy, a za co, tego nie wiem, proszę także mówić.

Nie mam nic do sprzedania i proszę nie mówić o pieniądzach. Mam

interesujące dane z komputera Johna Simona. Przypuszczam, że Simon

pracował dla kogoś takiego jak pan. Jeśli uznam, że powinien pan te dane

poznać, pozostawię je panu i już się nie odezwę, a jeśli postąpię inaczej, to nic

pan nie wskóra. Chodzi o coś innego. Chcę dotrzeć do zabójcy albo zabójców

Simona, ponieważ go lubiłem. Trafiłem na ślad jego przyjaciółki, panny

Ławry. Możliwe, że Jane Ławry żyje. Czy ona współpracowała z Simonem

tak, jak on z panem?

Nie, jeśli zrozumiałem pytanie. Panna Ławry nie była z nami związana. Simon

- tak. Co pan wie?

- Posuwam się powoli, proszę pana. Ale musi pan wiedzieć, że załatwiam tu moją

sprawę. W Meksyku. Nikt nie wciągnie mnie wbrew mojej woli do żadnej gry. Załóżmy,

że chcę rozwiązać problem pewnej koncesji naftowej, bo uwielbiam meksykańskie ruiny

i kaktusy i jestem altruistą. Teraz co do Simona. Jego śmierć łączy się ze śmiercią Billa

Vernona. Zna pan to nazwisko? Czy Vernon był pańskim człowiekiem?

background image

- Nie.

Więc musi pan wiedzieć, że Vernon był porządnym gościem. Szantażowano

go w Meksyku, by wydobył jakieś wiadomości od Simona. Załamał się i

popełnił samobójstwo, ale był do końca w porządku.

Jak go szantażowano?

Czekami po pięćdziesiąt tysięcy dolarów na „Tampa Bank”‘ w Stanach. Ktoś

chciał go wrobić w aferę narkotykową, fabrykując na przykład „przecieki

faktów” do gazet. Jeśli ma pan możność sprawdzić pochodzenie tych czeków,

ustalić, kto się za nimi kryje, to niech pan to zrobi i wtedy może wcześniej niż

ja zatrzyma pan jakieś koło, które się już foczy tu, w Meksyku. Bill Yernon i

John Simon byli porządnymi gośćmi i należy im się pośmiertna satysfakcja.

Rodzinie Vernona też. A propos satysfakcji: gdyby usłyszał pan, że niejaki

Ben Murray z amerykańskiej misji w La Vencie zachował się niewłaściwie w

Meksyku, niech pan w to nie uwierzy, dobrze? Gdyby Murray miał jakieś

kłopoty w Stanach, na przykład z policją, to musi pan pamiętać, że w Meksyku

zachowywał się jak należy. W obronie dwojga ludzi i tajemnicy Simona.

Zapamiętam. A propos satysfakcji,- panie indywidualisto. Mogę panu

powiedzieć, że nie znam żadnego Bena Murray’a. Zadowolony?

Mam rozumieć, że Murray nie należy do pańskich ludzi? W porządku, dzięki

za wiadomość, cieszy mnie ona, bo zajmuję się sprawą Simona i Ławry

prywatnie, i nie chcę wdepnąć w pasztet. Kończę. Proszę spowodować

zbadanie przelewów na nazwisko Vernona z Mexico do „Tampa Bank” na

Florydzie i proszę nie pozwolić, aby jego rodzina musiała się wstydzić.

Vernon był czysty. Do widzenia, a może już żegnam.

Przyrzekam, że nie będę się starał zobaczyć z panem...

Szkoda czasu. Wiem, co ma pan na myśli. Jeśli ktoś, jak na przykład ja, mówi

panu o trzech gościach ze stacji w La Vencie i szuka jednej kobiety, też z La

Venty, to mógłby pan przynajmniej dowiedzieć się, jak. wyglądam, prawda?

Ale szkoda czasu. Już zwinąłem namioty i jestem wszędzie, nie ma mnie

nigdzie. Meksyk to wielki kraj i każdy tu może zginąć, gdy chce.

Zrozumiałem. Nie będę przeszkadzać, przyrzekam., - Na wszelki wypadek nie

background image

uwierzę i będą uważał.

Simon prowadził w Meksyku sprawę na własną rękę. Niech pan się

skoncentruje na szukaniu Jane Ławry.

- Jednocześnie jednak zaufano mi i zostawiono pański „adres” - położyłem nacisk

na tym słowie. - Gdyby mi była potrzebna pomoc, to poproszę, ale bez zobowiązań.

Z dworca pojechałem w stronę Plaża Hidalgo. 2’anim zadzwoniłem do drzwi

mieszkania. Rolanda Arrabala, upewniłem się telefonicznie, czy nie będzie tam żadnej

niespodzianki. Głos Arrabala upewnił mnie, że wszystko jest w porządku. Interesowało

mnie to, bo zaraz po rozmowie z Langley wykręciłem numer telefonu Jane i ktoś w

tamtym mieszkaniu’ podniósł słuchawkę. Nie odezwałem się, słuchałem. Nie padło ani

jedno słowo. Ktoś, kto w mieszkaniu Jane trzymał słuchawkę, też nasłuchiwał.

Potem zadzwoniłem z automatu w pobliżu Plaża Hidalgo do Arrabala.

- Przyjeżdżaj - powiedział. - Już mam wyniki.

Idąc do samochodu, musiałem minąć kiosk. Kupiłem w nim popołudniową

gazetę. Zanim złożyłem ją i wsunąłem do kie-

szeni wiatrówki, spojrzałem na tytuły pierwszej strony i zdjęcia. Jeden z tytułów

zawiadamiał: „12 lipca nasz senator powraca z kontynentu europejskiego do Meksyku.

Jak zawiadamia sekretariat pana senatora, wyda on 15 lipca w salonach »Oil of Mexico<-

przyjęcie dla przyjaciół...” Nie zwróciłem na to żadnej uwagi. Ze zdjęcia pod tekstem

spojrzała na mnie mięsista, szeroka, opalona twarz ‘ mężczyzny po pięćdziesiątce. Miał

bystre oczy, zawodowy uśmiech polityka i siwe włosy.

Jak to zdobyłeś? - zapytałem Arrabala, gdy położył przede mną wyciągi

komputerowe kont „Spółki Bankowej Hansena”.

To było trudniejsze, niż sądziłem. Oficjalnie nie mogłem nic zrobić.

Wiedziałem jednak, że jeden z elektroników spółki pracuje dla mojego

ministerstwa. Bał się pracować po godzinach wyłącznie dla mnie, ale

przypomniałem mu, że wiem, iż zupełnie prywatnie i bez opłacania podatków

robi interesy na giełdzie... Oto wykazy działalności tej instytucji. Są bardzo

zajmujące. Łączą ją interesy z „Oil of Mexico” i „Oil of Guatemala”, operacje

giełdowe i pożyczki bankowe, przewozy morskie i lotnicze, towarzystwa

górnicze i plantacje, przemysł i licencje, budownictwo i inwestycje Interesy są

background image

jawne i tajne, szybkie i na krawędzi ryzyka „Spółka Bankowa Hansena” jest

bezwzględna. Daje szybko i egzekwuje jeszcze szybciej, mając wpływy i

kapitały akcyjne w różnych krajach, od Meksyku do Argentyny, w Europie i

krajach arabskich...

W Stanach także?

Sądzę, że usiłuje tam wejść na rynek, ale bez powodzenia i perspektywy. W

Stanach patrzą na tę instytucję podejrzliwie. „Spółka Bankowa Hansena” to

dla Amerykanów coś w rodzaju włoskiej „Ośmiornicy”.

Syndykat zła? Tak sądzisz?

Chyba tak jest. Spółka ma szerokie, ale bardzo niejasne powiązania z bankami

kolumbijskimi, z którymi dokonuje poważnych operacji finansowych.

Podejrzewam, że chodzi o tamtejszy wielki rynek narkotyków. Spółka

przekazuje dość regularnie wysokie sumy do Genewy, na konto „New

Information Agency”. Odbiorcy nie są znani, wszystkie konta opatrzone

hasłami. Zapewne chodzi o finansowanie tamtejszych agentów obserwujących

rynki. Na marginesie: „Spółka Bankowa Hansena” interesuje się tamtejszym

rynkiem złota i diamentów, tak jest, wyciska pieniądze z wszystkiego. To

amoralna organizacja. Ale zwróć uwagę, że Hansen w Mexico prowadzi’

wyłącznie bardzo poważne i solidne interesy z Hansenem szwajcarskim, pełna

fair play, białe rękawiczki.

Czym jeszcze zajmuje się Spółka, na przykład w Meksyku? Na przykład

chodzi mi o jej wpływy w interesach naftowych. Co o tym wiesz?

Szuka nowych licencji i koncesji. Bez powodzenia.

Dlaczego?

Napotyka na sprzeciw w Senacie.

Interesujące, wiesz... Bardzo. Czy wiadomo, kto kryje, si za szyldem

Syndykatu?

Człowieku! Tu idzie o miliardy dolarów, mam na myśli obroty, bo prawdziwe

zyski z pewnością są utajone. Za szyldem kryją się różne grupy interesów,

mające dużo „gorącego” pieniądza i zmieniające go w najrozmaitszych

operacjach na pie-1 niądz „czysty”. Sądzę jednak, nie tylko na podstawie tych

background image

wyciągów, ale i tego, co wiemy w ministerstwie, że w Meksyku kryje się za

szyldem najwyżej kilka osób.

Którym nie można niczego udowodnić?

Jasne, że nie.

A poza Meksykiem?

Rolando Arrabal przyjrzał mi się zza swoich okularów w złotej oprawie.

Uśmiechnął się i pokręcił głową. Zapewne pomyślał, że jestem idiotą.

Bart! Ty możesz się potknąć o górę, ale czy góra może się potknąć o ciebie?

Chińska gadanina. Życie zależy od ludzi, a nie od gór!

Bart. Ja nie jestem rewolucjonistą.

Mogę ci podać rękę. Szanuję ewolucję. Powróćmy do „Spółki Bankowej

Hansena” Powiedziałem, że ta instytucja szuka nowych licencji i koncesji

naftowych i że Senat jej przeszkadza?

Dokładnie tak, przyjacielu.

Nie wątpię, że ludzie ukrywający się za „Spółką Bankową Hansena” interesują

się więc polityką...

Nie mogą się nie interesować.

To jasne... A ten czek, którego fotografię dostarczyłem ci przed wyjazdem z

Mexico.. Co o nim sądzisz? Kto go wystawił?

Niejaki Pedro Gormaz...

Gormaz. Pamiętam romańskie portyki podcieniowe, godne kościołów Segowii

i Burgos, właśnie w kościele w Gormaz. Więc Pedro Gormaz, tak

powiedziałeś? Znałem kiedyś kogoś, kto prowadził wykłady z architektury

romańskiej w Hiszpanii, zanim zajął się czymś innym.

„Stop, Bart, pomyślałem, nie myśl jeszcze, że doznałeś iluminacji. Myśl wolniej,

porządkuj, i żadnych emocji.”

- Jeżeli cię nudzę... - nastroszył się Rolando. Nie poczęstował mnie papierosem,

sam

sobie

strzelił

zapalniczką.

Byłem

od niego o niebo lepszy. Wziąłem piersiówkę i nalałem szkockiej,

do szklaneczek. Rolando nie odmówił. Wypiliśmy w zgodzie, jak syjamscy

background image

bracia.

Czy to prawdziwe nazwisko? - zapytałem. Siadaliśmy właśnie do stołu w

jadalni, przy którym krzątała się dziewczyna Rolanda Stół, jak wszystkie

meble w pokoju, wykonany był % ciemnego mahoniu i zasłany olśniewająco

białą pajęczyna* serwety, pośrodku której stał bursztynowy wazon pełen

kwiatów, a obok butelka starego porto. Delikatne firanki oddzielające taras od

jadalni poruszał lekki wiatr, było przyjemnie, ale mnie interesowało to

nazwisko...

Jak wiele innych banków, „Spółka Bankowa Hansena” prowadzi różne

rachunki. Na życzenie klienta może prowadzić rachunek na nazwisko - hasło.

Przypuszczam, że „Pedro Gormaz” to właśnie takie hasło. Popatrz.

Arrabal włączył mały automatyczny rzutnik na sąsiednim stoliku Na wiszącym na

ścianie ekranie pojawiło się zdjęcie czeku znalezionego w mieszkaniu Jane Ławry, potem

powiększony podpis Gormaza.

Czy możesz ustalić, jak naprawdę nazywa się właściciel konta?

Oczywiście, jeśli dasz mi jeszcze dzień albo dwa dni.

Mam przeczucie, że liczą się już godziny, mój drogi.

W milczeniu zjedliśmy kolację, potem wyszliśmy na taras, aby pod granatowym

niebem wysuszyć butelkę porto. Z głębi mieszkania dochodziła do nas łagodna melodia

„Estreiity”, starego przeboju meksykańskiego, przed laty tańczyła go, grała i śpiewała

cała Europa.

- O czymś zapomniałem - powiedział Arrabal.- - Chodź. Włączył w jadalni

automatyczny rzutnik i pokazał mi jeszcze kilka zdjęć innych czeków, wszystkie

wystawione na „Spółkę Bankową Hansena”, Podpis ten sam: Pedro Gormaz. Sumy -

duże Nazwiska odbiorców nie były mi znane. Arrabal wyświetlił kilka danych. Były to

zapisy przelewów na podstawie informacji dostarczonych z „Tampa Bank” na Florydzie.

Ujrzałem między nimi nazwisko dobrze mi znane: „Bill Vernon”, Chaos mojej mozaiki

wypełnił się w tym punkcie. Mogłem założyć, że jeśli Vernona szantażował przelewami

Pedro Gormaz, chcący pozyskać za jego pośrednictwem coś od Johna Simona, to czek

znaleziony w. mieszkaniu Jane mógł oznaczać, że otrzymał go Simon, jako, powiedzmy,

ws,tępną propozycję. Simon był twardy i „Pedro Gormaz” chciał postępować z nim

background image

inaczej niż z Vernonera, choć skutek miał być taki sam. Simon nie był człowiekiem,

który ustąpiłby bez walki, był uparty, czegoś szukał, co wiedział? Więc zabito, go, a

potem uprowadzono jego asystentkę i szukano jej służącego Pete... Jeśli Pete potrzebny

był „Gorftiazowi”, to po co? Co może wiedzieć Indianin? No, Bart? Może wiedzieć,

gdzie jest komputer Johna Simona, albo gdzie są kasety

które ja teraz przechowuję w skrytce dworcowej w Mexico

a wreszcie, gdzie jest mała dyskietka, którą otrzymałem niedawno od Bena

Murray’a, a którą on otrzymał od Jane?... Zapewne właśnie dlatego

zapolowano na Pete na Avenida. Jalisca.. Muszę wiedzieć, kto ukrywa się za

nazwiskiem „Pedro Gormaz”. To po pierwsze. Muszę wiedzieć to, co wiedział

John Simon, więc jeszcze raz zajmę się komputerem i dyskietką, to po drugie,

I muszę to połączyć jakoś z fotografią, na której tak zależała biednej Jane

Lawry, bo mój instynkt mówi mi, że ktoś ukrywa-jacy się za nazwiskiem

Pedro Gormaz może być jednym z ludzi sfotografowanych w Berkeley w

zeszłym roku...

ROZDZIAŁ XIII

Kilkakrotnie przejrzałem na ekranie komputera zawartość kaset Simona, potem

wszystko, co otrzymałem z drukarki i wszystekie rysunki plotterowe. Jeden z nich był

ciekawy, przedstawiał schemat platformy produkcyjnej, w zasadniczej części typowy, z

pokładami latarni morskiej, radiolatarni, anlen. lądowiska dla helikopterów, elektrowni,

potem były pokłady magazynowy, załogi, produkcyjny, mieszkalny, niżej przystań

ładunkowa, wszystko w normie technicznej, wszystko z wyjątkiem obszernych

pomieszczeń dla straży, „pokład specjalny”, taką uwagę dodał do tej. części schematu

John Simon. Niezwykle rozbudowany. Dla-czego?

Sfotografowałem to wszystko minoxem, na wszelki wypadek Graty Simona

zabierały wiele miejsca, a taśmę z minoxa mogę ukryć wszędzie...

Chociaż dosyć dobrze poznałem system operacyjny tego Hewletta-Packarda, nie

potrafiłem złamać niektórych szyfrów Simona, zakodował je numerycznie. Straciłem

przy nich dużo czasu, zanim wpadła mi do głowy myśl, żeby uruchomić translator]

background image

języka maszyny. To było już prawie to, czego chciałem... Simon był zbyt inteligenty, aby

nie wiedzieć, że jeśli grozi mu niebezpieczeństwo, to bardzo łatwo może utracić efekt

całej swojej pracy. Więc, załóżmy, Bart, że był to efekt ostatnich dni rozmyślań, zanim

ktoś użył karabinu webley-scott kaliber 11, 4, a John Simon upadł na plaży w Alvarado, z

dziurą w czole.

Tak to musiało być, spieszył się, oczekiwał, że ci, którzy mu grożą, przyjdą

wreszcie. Pracował do ostatniej chwili, potem razem z Jane Ławry ukrył maszynę, kasety

i dyski, a jeden z nich, szczególnie ważny, Jane powierzyła Benowi Murray’owi.

Kobieta potrafi grać na emocjach, mężczyzny jak wirtuoz na swoim instrumencie.

Czy kochający ją nieszczęśliwie Ben możs zdradzić?. Ależ nie, ponieważ mężczyzna,

który kocha naprawdę, pozwala się wykorzystywać i powtarza jak dziecko: „zrobię

wszystko, bo chcę abyś była szczęśliwa”, i nawet się nie zastanawia, czy kobieta

postępuje z nim etycznie, czy nie, jest mu to obojętne. Ale to sprawa Bena, nie moja. Ja

zadaję sobie pytanie: dlaczego Simon czekał do ostatniej chwili z ukryciem komputera,

przecież grozili mu, a Bill Vernon musiał mu powiedzieć, że jest szantażowany, i

powiedział to. Simon otrzymał już rzeźbę śmiejącej się głowy, wie, co to znaczy: umrze,

jeśli nie będzie posłuszny... Dlaczego nie odwołał się do pomocy Langley? Musi mi to

powiedzieć Jane Ławry, jeżeli jeszcze żyje i ja ją odnajdę.

A dlaczego czeka do ostatniej omalże chwili, gdy wyrok wisi już nad jego głową?

No, Bart, doktorku, człowieku jajogłowy, powiedz!

Otóż, kolego, Bart, dlatego, że musi czegoś się dowiedzieć. Na przykład, kolego

Bart?

Przypomnij sobie samolot krążący nad statkiem, na wysokości Alvarado... Taki

statek i taki samolot to dobre miejsce do prowadzenia rozmów, spotkań, takie rozmowy

Simon utrwalił w pamięci komputera, numerycznie, a dlaczego waruje przy tej mar

szynie jak pies? Bo chce komuś przedstawić niezbite dowody. Odważny facet. Tak,

spotkania, rozmowy przy okazji prowadzenia legalnych badań dna morskiego i morza,

zanim, ewentualnie, przystąpi się do wierceń... I ten helikopter, który sam to widziałem,

kilka razy lądował na pokładzie statku, też ciekawe.

Samolot odlatuje na wschód, helikopter może do Quetzalcoalcos, może... Ostatnie

rozmowy prowadzone między ludźmi na statku i ludźmi na pokładzie samolotu musiały

background image

być ciekawe, tak ciekawe, że Simon musiał je wprowadzić do komputera... Myśląc o

tym, włożyłem do stacji mini-dysków dyskietkę otrzymaną od Bena Murray’a, tę, którą

ocaliła Jane Ławry. Wcisnąłem przycisk translatora i wpatrzyłem się w ekran.

Przez chwilę - świecił bladym, zielonym światłem, potem Ho zbladło i pojawiły

się na ekranie czerwone litery przetworzonej rozmowy, wybrałem takie właśnie

cieniowanie barwne, bo zapis dyskietki był interesujący. Z jakiej aparatury Simon

podsłuchał tę rozmowę? W jego samochodzie, o ile pamiętam, nie było radiostacji. W

motelu także jej nie miał, ani w swoim namiocie. Więc musiała ją mieć Jane w tablocie-

sambie. A jeśli tak, to kapitan Raja już o tym wie, z pewnością jego. ludzie rozebrali to

pudełko na czynniki pierwsze. Mniejsza o to. Wpatrywałem się w ekran.

„Sprawa koncesji naftowej przeszła w kongresie, małe opory chcieli wiedzieć, kto

daje kapitały. Opór w senacie”. „Jaka decyzja?”

„Trzeba przekonać senatora ostatecznie, powtarzam, ostateczna niedługo będzie

w Mexico. „

„Czy to konieczne?”

„Bez jego podpisu nie będzie interesu. Bez niego będzie interes”.

„Rozumiemy, Gormaz”...

Gormaz... Było mi gorąco i zimno na przemian. Duszno. Za paliłem papierosa i

wyrzuciłem go. Zapaliłem szybko drugiego i zgniotłem go w popielniczce. Nabiłem

fajkę, nalałem sobie koniaku,. na trzy palce. Wyszedłem na taras. Była noc.

Wpatrywałem się w światła ogromnego miasta, w którym żyje kilka naście milionów

ludzi, a ja muszę znaleźć jednego, tylko jednego bo już wiem, co znaczy „przekonać

senatora ostatecznie”, chyba wiem... Nie pukam do drzwi sypialni Arrabala i jego

dziewczyny wchodzę, leżą obok siebie i w sobie jednocześnie, ciało dziewczyny jest

cudowne, oto, Bart, jak trzeba spędzać noce, z dziewczyną i w żadnym wypadku nie

kupuj jej nocnej koszuli, gdy zbrzydnie, będzie miała dość czasu, aby ukrywać ter fakt.

Kotka Arrabala przebudziła się, pstryknął włącznik lampki na stoliku, zgasiła ją najpierw,

zaraz potem uznała, że jest dosyć ładni abym mógł ją obejrzeć.

. - Bezwstydna - powiedziałem bez przekonania. Zastanawiałem się, czy to łóżko

jest dostatecznie. szerokie, aby zmieścili się trzy osoby, czy o tym samym myślała kotka

Arrabala, gdy uśmiechnęła się do mnie? Chyba nie, ona chce ślubu, a ja jestem jak

background image

huragan Josephine w Kalifornii, byłem tam w październiku a teraz nikt nie wie, gdzie

mnie szukać.

Coś się stało? - spytała, podciągając nagle prześcieradło pod brodę.

Chyba się z tobą nie ożenię - powiedział Arrabal. - Prowokujesz nawet tego.

kobieciarza, jak ci nie wstyd.

Wstydzę się okropnie - szepnęła kotka i ukryła buzię pod prześcieradłem,

które łagodnie otuliło jej piersi i biodra.

Arrabal, powiedz mi, gdzie jest gazeta, którą wczoraj przy niosłem, to ważne.

W moim!, gabinecie. Odczep się. Wyjdź z mojej sypialni satyrze!

Jeszcze tylko powiedz mi, kto w senacie jest ważny...

Wszyscy w senacie są ważni, mój drogi. Wynoś się!

Ale kto może storpedować na przykład licencje czy kon cesje?

Jakie licencje, jakie koncesje, mów jaśniej i odpłyń, dobrze?

- Naftowe, Arrabal, tylko naftowe.

Arrabal zastanawiał się. Usiadł na łóżku. Wziął ze stolika paczkę papierosów,

poczęstował mnie. Usiadłem na brzegu łóżka, zapaliliśmy.

W senacie jest jeden taki cerber pilnujący naszej nafty. Ma opinię uczciwego

patrioty. Bez jego zgody, to znaczy jego komisji, jego przyjaciół i „jego”

opinii publicznej nie zapadają żadne decyzje w przemyśle naftowym.

To niemożliwe.

Nie mam na myśli funkcjonowania przedsiębiorstw, ale istotne decyzje, na

przykład licencyjne, koncesyjne, kredytowe i prawne, oraz inne, które mogą

na przykład dotyczyć współpracy rządu z prywatnym kapitałem.

Krótko mówiąc różni ludzie stają się bezsilni, gdy nie-przekupny senator

powie, że się „nie zgadza”?

Tak, mój drogi.

Jak on się nazywa?

Rodrigo Amata. Senator Rodrigo Amata.

To nazwisko znajdowało się na kartce papieru, którą znalazłem w mieszkaniu

Jane Ławry, pomiędzy dwoma innymi nazwiskami: Silvestro i Sanchez.

background image

Co wiesz, Rolando, o senatorach Silvestro i Sanchezie? - - zapytałem. W

gardle wyschło mi tak mocno, że musiałem napić się porto z butelki stojącej

na stoliku przy łóżku.

Tylko tyle, że obaj nie lubią senatora, Amaty, to znana sprawą. Obaj twierdzą

publicznie, że Amata to dyletant przeszkadzający meksykańskiemu

przemysłowi naftowemu.

Rozumiem. Śpijcie dobrze, moje dzieci.

Z sypialni poszedłem do gabinetu Arrabala. Na biurku leżała ta gazeta, której’

szukałem. Leżała pomiędzy innymi gazetami i stosem magazynów ilustrowanych

Spojrzałem na podpis pod zdjęciem przedstawiającym opalonego faceta z siwymi

włosami. „Rodrigo Amafa”. Jeszcze raz przeczytałem tekst informacji, na którą przedtem

zerknąłem tylko przypadkowo:,12 lipca nasz senator ^powraca z kontynentu

europejskiego do Meksyku. Jak zawiadamia sekretariat pana senatora, wyda on 15 lipca

w balonach «Oil of Mexico» przyjęcie dla przyjaciół”... Tyle akurat przeczytałem

wczoraj, zanim wsiadłem do samochodu i pojechałem w stronę Plaża Hidalgo, do

Arrabala. „Przypuszczamy - informowała dalej gazeta - że pan senator poinformuje

swoich zawziętych przyjaciół i równie zajadłych przeciwników o nowej sytuacji na

europejskim i światowym rynku naftowym. Naturalnie ci, którzy znają poglądy naszej

gazety, wiedzą to, co i my wiemy, że zarówno przyjaciele jak przeciwnicy pana senatora

Amaty szanują go jako polityka, znawcę problemów naftowych i Meksykanina. Wszyscy

kochamy pana senatora Amatę, chojnie wszyscy zgadzamy się z jego poglądami,

koncepcjami i metodami pracy. W związku z tym cały Meksyk - piszemy to bez obawy

posądzenia nas o przesadę - i całe, Ciudad de Mexico oczekuje niecierpliwie na chwilę, w

której senator Amata znowu; pojawi się na najbliższej sesji naszego senatu, a jego

poglądy i przemyślenia wywołają nowe burze w kongresie i przemyśle naftowym. Świat

reformuje gospodarkę naftową i związaną z nią gospodarkę pieniężną. Era szantażu

»Opec« należy do przeszłości. Tylko lojalna współpraca międzynarodowa przyniesie

korzyści i* pomyślność. »Lojalność międzynarodowa i honorowa gra poli-tyczna« to

hasła senatora Amaty, które zapewne nabrały jeszcze głębszego znaczenia po rozmowach

z europejskimi partnerami. Z niecierpliwością oczekujemy pana senatora Amaty w

salonach »Oil of Mexico«, chociaż ubolewamy, że nie zostaliśmy tam zaproszeni. Ale nie

background image

chowamy urazy w sercu i mówimy: 15 lipca, w południe, senator Amata znowu spotka

się ze swymi gośćmi i przyjaciółmi.”

Wpatrywałem się z tarasu w światła wieżowców. Gdzieś w pobliżu jednego z

nich, Torre Latino American wznosiła się olbrzymia bryła „Oił of Mexico”, teraz

obrysowana - tylko nielicznymi światłami okien. „Opór w senacie, trzeba przekonać

senatora ostatecznie, powtarzam, ostatecznie, sprawa koncesji, przekonać ostatecznie,

czy to konieczne? Bez jego podpisu nie będzie interesu, bez niego będzie interes,

rozumiemy, Gormaz, Gormaz, bez niego będzie interes” - powtarzałem w myśli słowa,

które komputer Simona rozszyfrował z dyskietki otrzymanej od Bena Murray’a.

Stop, Bart, wróć do porządku słów, „przekonać senatora ostatecznie”, a nie

„ostatecznie przekonać”, czy to może mieć znaczenie? „Bez niego będzie interes”... bez

niego, bez niego. Bart, stop, to coś znaczy, przekonać senatora ostatecznie, bez niego

będzie interes, porządek tamtych słów ma znaczenie, słowa bez niego też mają znaczenie,

Simon musiał to zauważyć, powiedział o tym Jane Ławry, dlatego Jane powierza

dyskietkę Benowi Murray’owi, dlatego Ben decyduje się działać na Avenida Jalisca, aby

Pete nie zaprowadził tamtych facetów z zielonego volkswa-gena do mieszkania, w

którym stoi komputer... ktoś dowiaduje się, że John Simon wie coś bardzo ważnego,

powiedzmy, wiadomość z ostatniej chwili, to budzi niepokój, więc Simon, ponieważ nie

chce ustąpić, musi zginąć. Bill Vernon też musi zginąć, ale ponieważ ktoś sądzi, że

Vernon niewiele wie, albo udaje, że byłby mało przydatny, trzeba go wypróbować

szantażem, Vernon nie wytrzymuje, popełnia samobójstwo, stop. Myślę o tym

wszystkim, kłębi się to w mojej głowie, przestawiam fakty, słowa, znaczenia,

przemieszczam fragmenty i detale mozaiki... „Bez niego będzie interes, przekonać

ostatecznie”, wpatruję się w fotografię, senatora Rodrigo Amaty, szeroka twarz uśmiecha

się do mnie, oczy wpatrują się we. mnie, ‘kiedy chodzę wzdłuż biurka.

„15 lipca, w południe, senator Amata znowu spotka się ze swymi gośćmi i

przyjaciółmi” - informuje gazeta wczorajsza.

Senator Rodrigo Amata ma wielkie wpływy polityczne i w sferach naftowych.

Ktoś chce zdobyć koncesje. Badania morza na wysokości Alvarado, ze statku i samolotu,

poważne zainteresowanie, poważne inwestycje. Senator Amata ma przeciwników. Albo

śmiertelnych wrogów. Ludzie mogą być przyjaciółmi, ale gdy między nimi staje

background image

problem, na przykład wielka forsa, a jeden z nich przeszkadza w jej zdobyciu, to musi

odejść, bo” forsa to władza... Simon rozszyfrował rozmowę, więc musi umrzeć, Jane,

jego asystentka, musi zniknąć, Vernon musi być szantażem, musi się ukrywać, ilu jeszcze

ludzi boi się, czai, czuwa? „Bez senatora Amaty będzie interes”...

Śmierć - powiedziałem do siebie. - Śmierć w południe. Senator Rodrigo

Amata został skazany na śmierć, to jasne. Musi odejść ostatecznie. Kiedy? 12

lipca wraca do Meksyku. 15 spotyka się z różnymi ludźmi w gmachu „Oil of

MexicO”. Który z tych dni będzie dla niego fatalny? W gazecie napisano, że

Amata z pewnością wyłoży swoje poglądy i przemyślenia, stop, Bart,

załóżmy, że ktoś czeka, czy Rodrigo Amata jest nadal patriotycznie radykalny,

a jeśli tak, to kiedy można by się do niego dobrać? 12 czy 15 lipca? Wtedy,

kiedy wygłosi przemówienie, więc 15 lipca, to jasne... Stop, Bart, jak napisano

w tej gazecie? 15 lipca w południe...

Śmierć w południe - powtórzyłem. Poszedłem do mojego pokoju i nalałem

sobie koniaku, ale tylko na jeden palec, i powolutku wysączyłem zawartość

kieliszka. Wróciłem do gabinetu, potem znowu do mojego pokoju i położyłem

się na łóżku, ale nie po to, aby zasnąć, mój mózg pracował szybko i sprawnie.

Ta gazeta, Bart, ta gazeta! Czy tylko przekazuje informację, jak setki i tysiące

innych informacji, czy może... stop, Bart, czy może, gdyby ktoś uznał, że nie

ma innego wyjścia, tak, czy może wskazuje datę przekonania ostatecznego

senatora Rodriga Amaty?

Nikt nie podnosi słuchawki, nikt z nikim nie rozmawia przez telefon, Syndykat

zła przekazał wiadomość gazecie, gazeta drukuje, że 15 lipca w południe senator

Amata...

Zostanie ostatecznie przekonany i bez niego „będą interesy”.

Nie jest ważne, czy ktoś - z pracowników gazety orientuje się, co znaczy ta

informacja, to mnie nie obchodzi. Sądzę, że po prostu przekazano informację, którą

gazeta wydrukowała -

a ktoś ją przeczyta. Ktoś, z kim ludzie Sydykatu zła, załóżmy, nie chcą się teraz

spotkać. Fantazja, Bart, ale tak może być.

Gmach „Óil of Mexico”, 15 lipca, południe, przyjęcie, przybywa senator Amata i

background image

przybywa ktoś jeszcze, aby stała się śmierć w południe!

- Muszę być na tym przyjęciu - powiedziałem. – Ale dlaczego t o miałoby się stać

w

południe?

To

niewygodna

pora,

Bart, prawda?

Tym bardziej niewygodna, gdyby chodziło o kogoś, kto, na przykład, dysponuje

karabinem webley-scott kaliber 11,4... Mozaika wypełnia się, ale są to wyobrażenia.

Diego Raja nie wspomniał ani słowem, że policja jest na tropie mordercy Johna Simona.

Znaleziono landrover 110 i to wszystko, ale stop, Syndykat może mieć’ tylu ludzi

gotowych na wszystko, ilu mieć zechce... Jednak ta data, 15 lipca, nie podoba mi się, w

południe? „Przekonać senatora Amatę ostatecznie w południe”? Załóżmy, że te słowa to

znak i rozkaz, rozkaz „przekonania” Amaty. Jest 11 lipca. Jutro Rodrigo Amata

przyjeżdża do Mexico, więc od jutra muszę kupować tę popołudniówkę, która zamieściła

pierwszą wiadomość.

Musiałem zadzwonić do Langley, choć była jeszcze noc. Nie mogłem tego zrobić

z mieszkania Arrabala, pamiętając, że mieszkanie. Jane Ławry jest „obstawione”, że

nieznani mi ludzie już’ tam dotarli. Pojechałem na dworzec główny i wybrałem jeden z

automatów międzynarodowych. Dosyć długo czekałem na połączenie, wrzucając pesety,

automatyczny telefon dyżurny musiał szukać „mojego” człowieka o tej porze.

Zakłócam spokój, proszę wybaczyć - powiedziałem, a ten człowiek zaraz mnie

poznał. - Proszę tylko o jedną informację, jeżeli może pan jej udzielić. Jeżeli

to jest niemożliwe, proszę odłożyć słuchawkę.

Dobrze. Proszę pytać - padła krótka odpowiedź.

Czy wie pan, kto to jest Pedro Gormaz? - zapytałem.

... John Simon też zadawał sobie to pytanie i sądzę, że dlatego zastrzelono go.

Szybko pan się posuwa, za szybko, proszę uważać.

Przeciwnie, mam niewiele czasu. Więc?

Wiemy, że jest to nazwisko-hasło. Jeśli pan już dotarł - do tego hasła, to coś

panu powiem. Interesuje nas przemyt narkotyków, nic amatorskiego, przemyt

zorganizowany przez zawodowców mających olbrzymie możliwości. Dlatego

nasza agencja pozwoliła Simonowi przy okazji zająć się aferą naftową.

Przemyt zorganizowano na linii Kolumbia, Meksyk, Stany, ale chodzi również

background image

o potężne importy. Ostrzegam pana, to jest przemysł, wielki przemysł, sprawa

dla fachowców i organizacji, a nie dla amatorów, bo oceniam, że jest pan

amatorem...

Rozumiem ostrzeżenie. Mam pytanie drugie. Czy Simon był bliski wyłamania

jakiegoś ogniwa w Syndykacie?

Załóżmy, że jest ‘to właściwe określenie, Syndykat. Gdybym wiedział to, o

czym Simon myślał, zanim go wykończono, mógłbym rozpocząć akcję na

szerszą skalę. ‘

Z tego, co odkryłem dotychczas, wynika, że Simon nie wiedział więcej niż ja

teraz. Jeszcze raz powtórzę pierwsze pytanie: czy nazwisko „Pedro Gormaz”

jest panu znane?

Powtarzam odpowiedź. Tylko jako hasło. Nie wiem jeszcze, kto się za hasłem

ukrywa... Halo?!<

Odłożyłem słuchawkę. Tak czy inaczej, będę sam.

Wróciłem do mieszkania Arrabala, wziąłem prysznic i pomaszerowałem do łóżka.

Arrabal i jego koteczka byli cokolwiek głośni w wyznawaniu sobie uczuć, mimo to

zasnąłem,

Koteczka Arrabala kupowała gazety, między innymi popołudniówkę, którą

chciałem mieć. 12 i 13 lipca nie znalazłem w niej ani słowa o senatorze Amacie. Byłem

niespokojny. Coś mogło się wymknąć mojej uwadze przy układaniu mozaiki. Ale co

miałem zrobić? Miałem te karty, które miałem. Do diabła! 14 lipca dziewczyna

przyniosła stos gazet, a ja rzuciłem się na nie jak Shylock na weksle. Na pierwszej stronie

zobaczyłem to samo zdjęcie Rodriga Amaty, a pod nim tekst. Zanim przejrzałem cały

tekst, wyłowiłem z niego to, co interesowało mnie najbardziej. Senator Amata powita

swoich gości i przyjaciół w salonach „Oil of Mexico” 15 lipca, jutro o godzinie 9

wieczorem, a nie w południe. Pan senator „z pewnością wybaczy naszej redakcji podaną

wcześniej informację o przyjęciu w salonach „Oil of Mexico” w dniu 15 lipca w

południe. Informacja ta była, rzecz prosta, błędna. Zauważyliśmy ją sami i

pośpieszyliśmy sprostować, niemniej serdecznie dziękujemy za uwagę nadesłaną nam z

biura pana senatora Amaty”...

To już pasowało do mojej mozaiki. Nie - południe, a wieczór. Ciemność. Teraz

background image

już mogłem wyobrazić sobie kogoś, kto w ciemności, wprawnymi ruchami składa

nietypowego webley-scotta...

A pomyłka gazety? Miałem pewność, bez argumentów, ale jednak pewność, że to

nie była pomyłka. Była to wiadomość dla kogoś, kto umie przekonywać ostatecznie...

Pozwolenie.

Więc jutra przekonam się, co jest grane. I albo mi się powiedzie, albo kopnę w

kalendarz, jak mawia mój przyjaciel Jost z Zurychu, to znaczy pójdę - do nieba.

Potrzebny mi jest smoking, ale zostawiłem go w mojej przyczepie przy torze

wyścigowym.

W ubranko Arrabala nie zmieszczę się, podarłbym je na strzępy,

ostatecznie mogę coś kupić w sklepie, na jeden wieczór, ale nie chciałbym się rzucać w

oczy w czymś takim. Poza tym] smoking pozostawiony w przyczepie został uszyty tak,

że mogę w dwu miejscach zawiesić dwa futerały. Temat dobry do gun story... Ale

prawdę mówiąc, nie miałem ochoty do żartów.

Wieczór, 14 lipca, parking w pobliżu toru wyścigowego w Taj cubaya.

Pojechałem tam biało-żółtą taxi i wysiadłem w odległości pięciuset metrów. Tor był

nieczynny, ale miasto nie zaczęło się jeszcze pogrążać we śnie, ulice pełne były ludzi i

zapalających się reklam. Zbliżałem się do parkingu. Szedłem spacerową aleją, w cieniu

drzew. Moja przyczepa stała pomiędzy małym renaulttem i potężnym chryslerem,

doskonale widoczna w świetle lamp jarzeniowych. Czarny zamiatacz w niebieskim

kombinezonie i czerwonej czapeczce zamiatał wąski pas chodnika oddzielający parking

od jezdni Tańcząc i podrygując sunął za swoją miotłą. Gdzieś dalej stał mały pojazd na

dużych kołach, ze szczotkami i brezentowym miechem Gdyby zamiatacz w niebieskim

kombinezonie uruchomił go, mógłby pewnie zakończyć swoją robotę w dziesięć minut.

Jednak ani chodnik przy parkingu, ani stosy śmieci nie istniały dla czarnego. Na uszach

miał słuchawki, więc w kieszeni kombinezonu musiał mieć walkmana i, słuchając czegoś

z taśmy, tańczył. Dlaczego nie uruchomi maszyny do zgarniania śmieci?

Przystawał przy samochodach nie przestając tańczyć. Wreszcie dotarł do miejsca,

gdzie zostawiłem przyczepę. Przysunął się do drzwi, dotknął zamka... Nie poruszyłem się

w ciemności. Zamiatacz obtańczył przyczepę. Sięgnął do kieszeni i włożył coś w zamek.

Co? Znowu się oddalał tańcząc. Samotny złodziejaszek amator Możliwe, że miał

wspólnika, którego ja z mojego miejsca nie mogłem dostrzec. Ale co włożył w zamek

background image

przyczepy? Dlaczego ni^ próbował otworzyć drzwi?

Czarny w niebieskim kombinezonie udawał, że pracuje. Poczułem leciutki

dreszczyk przebiegający między łopatkami. Czyżby niebieski kombinezon miał tu kogoś

wystawić? Na przykład kogo? Na przykład mnie... Wciąż tańczył ciągnąc za sobą miotłę.

Wyglądał groteskowo. Miał chyba bardzo duże i bardzo płaskie stopy, bo jego ruchy były

niezgrabne.

Wyszedłem z cienia drzew i skierowałem się w stronę - przyczepy. Niebieski

kombinezon znieruchomiał na chwilę, i to mi wystarczyło, żebym zrozumiał zagrożenie.

Szedłem powoli, ale spokojnie, na luzie. Potknąłem się, zakląłem głośno. Schyliłem się,

udając, że poprawiam sznurowadło. Spojrzałem do tyłu. W mroku alei spacerowej, jakiś

cień trochę zgęstniał, pojawił się płomyczek zapalniczki. Przede mną, w odległości może

trzydziestu metrów, niebieski kombinezon znieruchomiał, także teraz już na coś czekał.

Jego prawa ręka spoczywała na drążku miotły, lewa zsuwała się do kieszeni. Szedłem w

stronę przyczepy. Do tylnych drzwi, przy których tamten kombinował. Poszukałem

kluczyka, podniosłem go do zamka, moja ręka znieruchomiała o milimetr od tego

lśniącego kawałeczka metalu, za to lewa ręka czarnego, którego nie spuszczałem z oka,

szybko wsunęła się do kieszeni. Jasne, Bart! Słuchawki odbierają polecenia, a walkman

w kieszeni to radiowy detonator, do diabła. To wszystko pomyślałem, odbijając się ze

wszystkich sił od asfaltu i przelatując nad dachem potężnego chryslera, odbiłem się po

raz drugi i przeleciałem nad dachem dodge’a długiego jak trumna przeznaczona dla

dinozaura.

Ujrzałem przeraźliwie jasny błysk światła. Moja długa przyczepa po prostu

przestała istnieć jak cień, który rozpłynął się w blasku jakiegoś super flesza. W

miejscach, gdzie stały renault i chrysler, płonęły już dwa czerwone, skręcające się ognie.

I wtedy dopiero usłyszałem głuchy grzmot pierwszego wybuchu, w którym utonęły dwa

mniejsze wybuchy zbiorników renaulta i chryslera.

To ja miałem przestać istnieć w tym małym piekle.

Z dwu stron przybliżały się już światła policyjnych wozów.

Przebiegłem przez gazon i znalazłem się w cieniu drzew. Na parkingu, w pobliżu

miejsca wybuchu,’ zapalił się jeszcze jeden wóz. Niezły pokaz ogni, w których ja miałem

się usmażyć. Oddalałem się szybko w stronę parku Chapultepec, ale nie biegłem, nie

background image

chcąc zwracać na siebie uwagi. Przed Avenida Chapultepec zwolniłem kroku, potem

zatrzymałem się, przeszedłem na drugą stronę ulicy dosyć wolnym krokiem. Biało-

wiśniowa taksówka towarzysząca mi od parkingu, także zatrzymała się w pewnej

odległości. Z przeciwnej strony nadjeżdżał pesero, pognieciony mikrobus-taxi, takich

zbiorowych taxi jest w Mexico mnóstwo. Pomalowany pstrokato pesero mijał mnie, był

dosyć zatłoczony, co nie mogło być dla mnie dziwne, bo przejazd takim gratem kosztuje

jeden peso. Wskoczyłem na metalowy fotel obciągnięty dermą. Kierowca wyszczerzył do

mnie zęby.

Gazu, gringo - spytał przyjaźnie.

Gazu, amigo. - Poczęstowałem go amerykańskim papierosem.

Białó-wiśniowa taksówka ostro skręciła na jezdni i ruszyła za mikrobusem.

Zgubiłem ją, wyskakując pomiędzy Durango i Avenida Hospital. W tej plątaninie ulic

czułem się jak u siebie w domu. Mimo to odbezpieczyłem mojego webleya.

15 lipca. Pojechałem na Paseo de le Reforma, do banku „Thomasa Cooka” i w

wynajętym sejfie złożyłem materiał fotograficzny, dotąd zdobyty, łącznie z filmami z

minoxa, kasetami i dyskietką. W dziale obsługi pocztowej’ złożyłem list do Diany, z

wyjaśnieniem, że przyjadę do Szwajcarii z pewnym opóźnieniem oraz list do Josta, w

którym prosiłem go, aby dowiedział się czegoś o „New Information Agency” w Genewie.

Bank „Thomas Cook” załatwia nie tylko sprawy finansowe, jego klienci mogą liczyć

także na znakomitą obsługę pocztową wszędzie i zawsze tam, gdzie obsługa taka wydaje

się niepewna Często wysyłam korespondencję przez agencj,ę, „Thomas Cook” albo

„American Expfess”, gdziekolwiek się znajduję, lubię błyskawiczną obsługę.

Błyskawiczną i absolutnie dyskretną. W liście do Josta podałem mu adres: RDB u

„Thomasa Cooka”. Nie chciałem żeby Jost dzwonił z Zurychu do mieszkania Rolanda

Arrabala. Miałem jeszcze w oczach obraz tamtego wybuchu na parkingu i wcale nie

chciałem, żeby Arrabal i jego koteczka wylecieli w powietrze jak ów czarny zamiatacz.

Arrabal nie wyraził zaskoczenia, gdy spytałem, czy może mi pożyczyć swój

samochód, szybką, sportową mazdę, bo ni^ chciałem pojechać do „Gil of Mexico” moim

wozem Milczał, gdy sprawdzałem magazynki webleya i scorpiona. Nie powiedział ani

słowa, gdy pomagał mi w zapinaniu futerału scorpiona. Umieściłem ten futerał pomiędzy

łopatkami, ale poniżej, tak, że znajdował się na plecach dostatecznie nisko i marynarka

background image

nie opinała broni. Wyregulowaliśmy paski z przodu i z tyłu, pod kamizelką, a jeden z

pasków podwiesiłem do kołnierzyka marynarki, tak, bym mógł, pociągając go,

wyciągnąć broń w sytuacji awaryjnej. Webleya wsadzę sobie za pasek od spodni., W

porfelu miałem kilkaset dolarów - w Meksyku jest to fura pieniędzy - angielski paszport i

licencję wydaną mi przez londyński Yard. Koteczka Arrabala także, milczała, od kilku

dni nosiła na serdecznym palcu pierścionek zaręczynowy i była szczęśliwa, tak

szczęśliwa, że stawała się coraz bardziej potulna. Ale w końcu nie byłaby kobietą, gdyby

nie zapytała:

Dokąd ty się wybierasz, Robercie?

Na dziewczynki, kochanie.

Z takimi armatami? - wskazała na - webleya i scorpiona.

Lubię takie jak ty, nie do zdobycia, kiedy wkraczam bezbronny.

- Rolando - powiedziała koteczka, przetrawiwszy moją odpowiedź - Rolando - on

chce popełnić jakieś głupstwo. Nie bądź tchórzem i przyłącz się!

- On mnie o to nie prosił, on nic nie mówi. Pomyślałem, że dziewczyna wpadła na

dobry pomysł.

Rolando - powiedziałem. - Myślę, że potrzebuję ciebie i twojej mazdy.

Pomodlę się za was do Matki Przenajświętszej - powiedziała koteczka,

cokolwiek przestraszona.

ROZDZIAŁ XIV

Moja ciotka Augusta to kobieta rozsądna i mądra, jej wadą jest tylko to, że lubi

powieści w pewnym stylu, takie, w których pełno jest „pożarów pocałunków”, a różni

starzy gentlemani „wyciągają dystyngowane ciała w starożytnych fotelach, kołysani ciszą

dumnych siedzib z czasów Wilhelma Zdobywcy” i tak dalej: Arrabal był szalenie

dystyngowany, wręcz powieściowy sylwetka romantyczna, prawie nie do wiary, że

oddycha, żuje i trawi. Koteczka patrzyła na niego z miłością i dezaprobatą, tak, jak tylko

kobiety potrafią spoglądać na swoją bezsporną własność.

Mam nadzieję - powiedziała koteczka - mam nadzieję, że cokolwiek się stanie,

nie stchórzysz!

background image

Jak ja mam ją traktować? - rzucił mi pytanie Rolando.

Ona sobie za dużo pozwala!

Różnie. Na ogół batem i ostrogami.

Jesteś wielkim łotrem amigo.

To nie ja, to Nietzsche.

Musiał być chory, co?

Właśnie zaczął chorować nerwowo, kiedy jedna mieszczańska panna

powiedziała mu: „nie chcę”. Tobie to nie grozi, Rolando.

Tak sądzisz? - powiedział niepewnie Rolando, gdy byliśmy już w windzie. -

Koteczka ma zagrania, mówię ci.

Powiedział „koteczka” takim tonem, jakby chciał, bym usłyszał to słowo przez

duże k. Więc powiedziałem mu, że jego Koteczka jest cudowna. Myślałem o czymś

innym. Zakochany mężczyzna to kawał głupka. Wiedziałem coś o tym.

Zanim jednak poszliśmy z Arrabalem do windy, miałem przed sobą kilka godzin

oczekiwania na zmierzch. Nie wypiłem ani kieliszka czegokolwiek/byłem trzeźwy, jak

chórzystka Armii Zbawienia i czytałem kupioną na moją prośbę przez Koteczkę książkę

Johna Simona o kulturze Meksyku. Byłą napisana z taką pasją

i miłością do tego kraju, że mogłem prawie uwierzyć w to, co: powiedział mi

człowiek z Langley. John Simon mógł rzeczywiście zajmować się tropieniem linii

przerzutowych narkotyków via. Meksyk, a „sprawa Pedra Gormaza” mogła zająć.go z

pobudek czysto emocjonalnych. Kto umiał tak pisać o Meksyku jak John Simon, musiał

kochać Meksyk. To wzruszające i niecodzienną u areheologa-zawodowca. John Simon

nie napisze już tej książki, o której rozmawiał ze mną w Alvarado. Chciał napisać o Peru

przed Inkami. Twierdził, że znalazł dowody na to, iż kultury andyjskie imigrowały z

północy, z terytoriów zasiedlonych przez.) Olmeków. Chciał w tym dziele przedstawić

nowy porządek kuli] tur przedceramicznych całej Ameryki Południowej, według swoi jej

teorii lux ex Mexico. Chciał wstrząsnąć archeologią amerykańską. Czy zdołałby tego

dokonać? Mnie w każdym razie, jeśli, idzie o Peru, interesowałby okres inicjalny, tak

około roku 1800 p.n.e., a z epoki ceramicznej horyzont późny oznaczający okres

ujednolicenia kulturowego około roku 1534... Oto żył sobie człowiek, który chciał

opowiedzieć, jacy byliśmy na tej półkuli przed paroma tysiącami lat, ale popełnił błąd, bo

background image

stanął na dro-j dze ludzi żyjących tylko dniem dzisiejszym, bez korzeni, prawą

J

i

moralności. I tak przygoda intelektu umarła w starciu ze stalowym pociskiem kaliber

11,4.

Bart, drogi Bart - powiedział Arrabal, gdy powiedziałem mu, że to bardzo

ciekawy problem. - Czyżbyś chciał zmieniał świat?

O nie, Rolando, nie jestem ani fanatykiem o zapadłych;; policzkach, ani idiotą.

Kto zło powstrzymuje złem, pozostawi za sobą spalony step. Cofanie świata

do pierwszego dnia tworzenia to dziecinna mrzonka, a zatem ja tylko

protestuję, gdy mam; okazję, ale „legitime”, mój drogi. Żyjemy w akwarium

pływającym w kosmosie. Czy potrafisz wyobrazić sobie, jak zabieramy się do

przebudowy tego interesu i co z tego wyniknie?

Wyniknie koszmar, bo wylejemy wodę i potłuczemy naczynie!

Otóż to, Arrabal. Dlatego wierz mi, przyjacielu, że życie jest piękne i może

takie być, gdy pozostaniemy przy drobnych zabiegach kosmetycznych.

Przypuszczam, że dzisiaj będziemy mieli taki zabieg.

- Chcesz powiedzieć, że dzisiaj spotkasz zabójcę Johna Si4J mona?

- Drogi chłopcze! Mój przyjaciel, lord Brooke z Ely powiedziałby, że twoja

ciekawość jest taka modernistyczna.

- Rozumiem. Brak mi klasy. - Rolando klapnął na fotel.

Czy myślałem o tym,- że w gmachu „Oil of Mexico” spotkałem

człowieka, który z zimną krwią zastrzelił Simona? Wtedy, w Alvarado, strzelał

zawodowiec, precyzyjnie, jak do tarczy, a Raja nie trafił na jego ślad. Jeśli nie mylił mnie

mój instynkt i jeśli dobrze ułożyłem mozaikę z faktów, do których dotarłem, dzisiaj ktoś

może zamordować senatora Amatę. Ale takich zawodowców jak strzelec z Alvarado jest

wielu, a Syndykat może ‘sobie pozwolić na każdego, cena nie ma znaczenia - Rezydenci

Syndykatu w Ameryce i Europie mają dostęp do najlepszego „materiału”.

Pojechaliśmy do „Oil of Mexico” okrężną drogą. Arrabal prowadził swoją mazdę,

ja rozglądałem się. Poczynając od Pałacu Sztuk Pięknych nie było zbyt tłoczno. Na

ulicach płonęły już wszystkie światła. Te w ostatnich oknach, na najwyższych piętrach

monumentalnych budowli wyglądały jak mikroskopijnie, zawieszone w ciemnościach

lampki. W strumieniach wozów nie dostrzegłem nic niepokojącego. Jeszcze raz

background image

przypomniałem Arrabalowi, by nie dotykał gałki skali mojej radiostacji i zapamiętał

przełącznik „odbiór-nadawanie”, teraz w pozycji „odbiór” Zanim ruszyliśmy z Plaża

Hidalgo, dostroiłem radiostację do walkie-talkie Nie miałem pojęcia, czy będzie mi to

potrzebne, czy nie, ale chciałem mieć pewność że gdyby coś się stało, to nie będę musiał

zmykać pieszo. Zabrałem, też na wszelki wypadek minoxa, włożyłem go do paczki z

papierosami. Statyw włożyłem do kieszeni marynarki, miał wygląd automatycznego

ołówka.

Arrabal zatrzymał wóz na parkingu przed gmachem „Oil’ of Mexico”.

Co dalej? - spytał z ciekawością skauta biorącego udział w pierwszej nocnej

wyprawie do lasu.

Która godzina? Dochodzi ósma trzydzieści. Poczekamy przez chwilę.

Jak tam wejdziesz?

Nie mam pojęcia.

Banki i gmachy wielkich przedsiębiorstw są w Mexico dobrze strzeżone. W

mieście, w którym żyje więcej ludzi niż w niejednym państwie świata, może się zdarzyć

wszystko...Obserwowałem wejście do „Oil of Mexico” przez lornetkę. Schody były

dobrze oświetlone, a szklanych drzwi opatrzonych kunsztownie kutymi kratami pilnowali

faceci w marynarkach, które wydawały się źle uszyte, ale te szerokie bary nie były z

pewnością wywatowane. Oczekiwano senatora Amaty. Jeżeli sprawdzicie moje

przypuszczenie, jeżeli wiadomość wydrukowana w popołudniówce przeznaczona jest dla

mordercy, to ciekawe, którędy ten człowiek wejdzie. Boczne wejścia nie, wchodzą w

rachubę, to pewne.

Zastanawiam się - powiedział Arrabal zapalając papierosa - czy nie mógłbyś

pozostać przy archeologii. Marnujesz się, Robercie...

Zgaś papierosa. Jeśli ja obserwuję wejście do „Oil of Mexico”, to ktoś inny

może obserwować twoją mazdę... Słyszałem już w Rzymie, że się marnuję.

Dlaczego nie zostanę przy archeologii? Bo chcę przejść do historii jako glina.

Historia! - prychnął Arrabal.

Marność marności? Nie mów tak, przyjacielu. Wielcy ludzie nie odchodzą ze

wszystkim. Wolter zostawił nam zamiłowanie do wygodnych foteli, Lamartine

- do ciepłych szlafroków, a na przykład Chateaubriand do porządnej pieczeni z

background image

mocnym czerwonym winem. Nie chcę cytować dalej, niech ci wystarczy, że

ktoś kiedyś o nas napisze jako o sprawiedliwym z Manchy i jego słudze

Sancho. Wysiadam. Nie pal papierosów, nie zapalaj światła, włącz radiostację

i czekaj.

Wesołe towarzystwo wysypało się z kilku długich amerykańskich limuzyn. Faceci

byli w smokingach, ale moje czarne ubranie szyte u londyńskiego krawca, szara

kamizelka i perłowy krawat robiły na tym tle całkiem niezłe wrażenie, bo jeden z tych

gości krzyknął do mnie:

- Cześć, George, idziesz na przyjęcie do starego?

Wyszczerzyłem zęby.

- Mam już pełny kanister - powiedziałem - i nie wiem, czy wytrzymam

dodatkowe

tankowanie.

Wracam

do

ambasady

po piersiówkę.

- Ma dosyć, a chce więcej! - zawołał jeden gość z tego towarzystwa. Otoczyły

mnie kobiety, były przedziwnie ubrane, ich suknie były długie i powłóczyste,

wieczorowe, za to na ramionach miały coś, co w Paryżu miał dopiero pokazać Montana.

Szerokie, workowate marynarki z potężnie wypchanymi ramionami. Do tego koszule w

paski i krawaty sięgające pępka. Osobliwość, czegoś takiego nie widziałem w gabinecie

figur woskowych. Ale dziewczyny były w najlepszym gatunku. Objąłem dwie z nich, bo

poruszały się trochę niepewnie. Tak weszliśmy na marmurowe schody i skierowaliśmy

się ku wielkim, szklanym drzwiom. Wiedziałem, że nie było to zwyczajne szkło, ale coś

odpornego na ‘serię z pistoletu maszynowego. Goryle stojący przed i za drzwiami

przyglądali się ponuro całemu towarzystwu, ale gdy znaleźliśmy się w ostrym kręgu

światła, rozpogodzili twarze, uśmiechając się wcale przyjaźnie. Widywali już moich

„przyjaciół” i to nie jeden raz. Jeden ze strażników podszedł do mnie, zwolniłem kroku,

płynący przodem dystyngowany facet obejrzał się i zawołał:

- Hej, George, daj gazu, jesteśmy spóźnieni, chce mi się pić i nie cierpię widoku

pustych butelek!

Strażnik zawahał się, otaczający mnie faceci pokazywali,mu niedbale jakieś

kawałki papieru, ale nie były to zaproszenia, co to było? Aha, karty identyfikacyjne. Albo

pracowali w „Oil of Mexico”, albo otrzymali takie. „przepustki”. Objąłem mocniej moje

background image

towarzyszki, a one objęły mnie.

- Trochę wypiły - rzuciłem gorylowi - i nie wiem, co będzie za godzinę! Można

na was liczyć, chłopcy?

Ciężkie szklane drzwi rozsunęły się i wpłynęliśmy do olbrzymiego,

marmurowego hallu wyglądającego jednak jak ogród botaniczny pełen bujnej, soczystej,

tropikalnej roślinności, pośrodku zielonej murawy biła w powietrze podświetlona

fontanna, małe marmurowe ławeczki ukryte były w uroczych samotniach z zieleni i

kwiatów. Wesołe towarzystwo płynęło ku kryształowej klatce windy. Z lewej strony

drzwi windy dostrzegłem małą skrzynkę, do której ten, który nazwał mnie Georgem,

wsunął właśnie swoją kartę identyfikacyjną. A więc kryształowe drzwi zamykały

korytarz prowadzący do windy i każdy z gości musi mieć kartę identyfikacyjną.

Jak sądzisz, kolego - krzyknąłem - czy senator już’ na nas czeka?

Nie wygłupiaj się, to my będziemy czekać na niego! Podciągnij nasze panie!

Jedna czuje się trochę słabo, zaraz do was dołączę, chłopcy.

Odsunąłem dziewczynę obejmującą mnie z lewej strony i popchnąłem ją ku

drzwiom. Mocniej objąłem tę z prawej i pociągnąłem ją w stronę jednej z ławek

stojących w zielonych niszach. Dziewczyna była rzeczywiście zawiana. Poprosiłem jej

kartę identyfikacyjną. Dała mi ją bez oporu. Nie była to karta pracownicza ani imienna,

w porządku.

Poczekaj chwilkę, kochanie, zaraz wracam.

Nie kochasz swojej Marii, zacznę krzyczeć...

Uwielbiam cię, porywam cię, jutro spędzimy urocze chwile w San Francisco,

pozwól mi tylko zrobić siusiu, zaraz wracam.

Odszedłem szybko. Z dojściem do windy nie było problemu. Kryształowe drzwi

rozsunęły się przede mną, gdy włożyłem do skrzynki kartę. Ledwie przekroczyłem próg,

zamknęły się za mną błyskawicznie. Karta powodowała nie tylko ich otwarcie, lecz także

wyłączała system alarmowy. Teraz do windy Właśnie sunęła do góry. Obserwowałem

światełka skaczące nad drzwiami. Zatrzymało się na dwudziestym dziewiątym piętrze. Po

chwili zgasło. Wtedy nacisnąłem guzik z lewej strony drzwi. Winda zaczęła sunąć w dół.

Włączyłem stoper zegarka Gdy, wchodziłem do windy, zatrzymałem stoper. Nieźle.. 10

metrów na sekundę.

background image

Szybciej niż przypuszczałem znajdę się tam gdzie chciałem być.

Z korytarza oświetlonego łagodnym światłem opadającym z witrażowego sufitu

ujrzałem z lewej strony, w głębi, ostro zarysowany prostokąt z rozsuniętymi skrzydłami,

a płynący stamtąd gwar uświadomił mi, że jestem chyba jednym z ostatnich gości, więc

pomaszerowałem tam, nie za szybko, stąpając po pomarańczowym dywanie. Brzegi

dywanu były czarne, ściany korytarza były białe, drzwi w głębi pokryte czarnym

lakierem. Drzwi do toalet po lewej stronie korytarza ukryte były za pomarańczowymi

zasłonami. Witraże sufitu, kryjące gniazda żarówek, przedstawiały azteckie hieroglify,

także pomarańczowej barwy, w czarnych obwódkach. Ładne. Gdy wybuduję sobie w

przyszłości zamek podobny do katedry, jak uczynił to kiedyś William Randolph Hearst,

to skopiuję ten pomysł, a dla gości każę wydrukować katalog kosztów, żeby wiedzieli, na

co mnie stać.

Z wysokich stołków barowych widać niekiedy świat lepiej, niż mogłoby to się

wydawać abstynentom. Siedząc na jednym z takich stołków z uznaniem przyglądałem się

wyposażeniu tego baru. Niezła pijalnia. Na wszystkich białych półkach ozdobionych

czarnymi listwami i lustrzanymi ściankami stały butelki najprzeróżniejszych kształtów i

rozmaitej, ale zawsze alkoholowej zawartości, całość ujęta w wijące się kiście bluszczów

i storczyków. W garnizonach poniżej butelek czuwały wszystkie formacje kielichów i

kieliszków, czarek i szklanek, a operujący mikserami człowiek w białym smokingu robił

wrażenie specjalisty wysokiej klasy. Zdobyłem jego uznanie, gdy odsunąłem podany mi

kieliszek whisky, mówiąc, że nie piję czegoś, co fermentowało w aluminiowym kuble,

zamiast w porządnej szkockiej dębowej beczce. Nalał mi z innej butelki. Powąchałem,

skinąłem głową i wypiłem.

- Za zdrowie senatora Amaty. Pewnie już się zbliża.

Barman uśmiechnął się uprzejmie. Miał wyrazistą twarz amanta z czasów

niemego kina i wąsik Adolfa Menjou.

- Pan senator Amata przybędzie około północy, proszę pana. Pan senator Amata

twierdzi, że szampan smakuje najlepiej o północy...

- Pan senator lubi mieć entree, prawda?

- Tak bym to chyba ujął - odparł ostrożnie barman i zwrócił lewy profil ku

dziewczynie, która podeszła do baru. Zauważyłem, że lewy profil miał lepszy od

background image

prawego.

Zatem, kolego Bart, przyjęcie o dziewiątej wieczorem, ale senator wkroczy

teatralnie o północy... Kojarzę coraz lepiej. Ta gazeta popołudniowa nie popełniła błędu.

Najpierw podała wiadomość o przyjęciu w południe, potem sprostowanie o przyjęciu

wieczorem... to jakby zawiadomienie dla kogoś, i jakby pozwolenie na coś. „Przekonać

senatora ostatecznie”, to znaczy zabić.

Śmierć, pojawia się śmierć, ale nie w południe, nie... Wiadomóiśe przekazana

przez popołudniówkę oznacza, że to, co nazwałem „śmiercią w południe”, może

oznaczać „śmierć o północy”. Po prostu - wyrok... Jeśli tak, to mam jeszcze trochę czasu.

Jeżeli w ogóle potrafię coś zrobić. Nie wiem przecież, j a k ma zginąć senator Amata.

Czy mogę teraz prosić kogoś o pomoc? Jak? Poza tym nie ufam. nikomu.

Rozpiąłem marynarkę. Wydawało mi się, że pokrowiec wiszący pomiędzy

łopatkami wypycha materiał i że walkie-talkie w lewej kieszeni, mająca rozmiar etui od

cygar, jest stanowczo za duża.

Popijając przyglądałem się ludziom z wysokości barowego stołka. Meksykanki są

śliczne, niezależnie od tego, czy ubrane są według starej mody Chanel czy Balenciaga,

albo dadzą się nabrać na najnowsze ekstrawagancje Thierry Muglera, „Voque”, „Harpers

Bazaar”, wreszcie, kiedy już zdecydują się pokazać światu w najgorszych „rags”, czyli

różnych szmatach i nędznych ciuchach. Z jedną z nich w chwilę później musiałem

zatańczyć w salonie tanecznym. Ubrana była śmiało. Wenus wyłaniająca się 7 morskiej

piany umarłaby ze wstydu, gdyby jej dano tylko tyle materiału na kieckę. Nie była

młoda, lecz była krzepka, a zdobyczne brylanty na szyi i palcach obu rąk świadczyły, iż

była osobą zdecydowaną i mającą ustalony pogląd na życie.

Orkiestra naśladowała brzmienie Lionela Hamptona, a piosenkarka chciała

śpiewać jak Dianą Washington. Ale to nic. Podobała mi się ta piosenkarka.

W tańcu przenieśliśmy się z moją Meksykanką do sąsiedniej sali. Okna zajmujące

długość jednej ze ścian nie były zasłonięte, to naturalne na tej wysokości. Przesunąłem

się z moją partnerką wzdłuż okien i mogłem zauważyć, że gmach „Oil of Mexico” miał

kształt litery U. Przeciwległa masywna ściana wieżowca oddalona była o jakieś

czterdzieści metrów. Ściana łącząca oba skrzydła konstrukcji była dość silnie oświetlona

na różnych poziomach, zapewne w korytarzach łączących skrzydła. Za to ściana

background image

przeciwległa była ciemna i na tle ciemniejszego jeszcze nieba wyglądała niby posępna

skała.

Zespół na tle orkiestry, dziesięciu czarnych facetów w białych smokingach,

wykrzykiwał rytmicznie przebój roku 1945, gdy ludzie znowu zaczynali się bawić po

wojnie.

Hejbabariba... hejbabariba!...

Hejbabariba! - wołała obwieszona brylantami Meksykanką.. - Hejbabariba! -

śpiewałem.

Przeciwległa posępna ściana wieżowca wyraźnie zaczynała mnie interesować.

Odholowałem brylantową damę do baru. Chciałem obejrzeć salą przylegającą do sali

tanecznej. Była to palarnia o spokojnym, szarym wystroju ścian, podłogi, wygodnych

mebli, firan, a jedyny ciepły ton wnosiły abażury lamp stojących przy kanapach, fotelach

i stolikach. Na ścianach dostrzegłem oryginalną grafikę Jose Orozca, naturalnie z

pominięciem jego rewolucyjnej tematyki. Tam, gdzie rozważane są sprawy interesów i

nafty, nikt nie przepada za rewolucją, nie dziwię się. Orozco też przestał się dziwić, gdy

zamieszkał w wygodnej willi. A obok jeszcze jedna sala o złotych parkietach,

brzoskwiniowych dywanach, na ścianach flamandzkie tkaniny, pod ścianami meble w

stylu Ludwika XV, po obu stronach drzwi wspaniałe weneckie zwierciadła. Następna

ściana, na niej dwie piękne szafy boulle’owskie z dekoracją z hebanu, kości słoniowej i

szyldkretu, a w dolnej części szaf wzory wycinane w jasnych i ciemnych płytach, ze

szczególnie pięknymi motywami ornamentalnymi w premiere-partie, jasnymi na

ciemnym tle. Contre-partie w układzie odwrotnym nie były bynajmniej gorsze. Szafy

oddzielone były dwoma oknami, pomiędzy którymi stało mahoniowe biurko chippendale,

oba okna łączyły się w tym miejscu. Biurko oświetlone było dwoma brązowymi

kandelabrami. Różnorodność stylów nie raziła tu, projektant zachował harmonię i umiar.

Za biurkiem chippendale - znowu ta posępna ściana przeciwległego wieżowca. Na biurku

przybory do pisania, wszystko w brązie, podkładka do pisania w kolorze kości słoniowej.

Przy drzwiach dwaj nieruchomi służący w brzoskwiniowych kaftanach, białych

spodenkach do kolan i czarnych bucikach ze srebrnymi klamrami, na głowach mieli małe

białe peruczki, a na twarzach skórę Mulatów. Co za dekoracja. Do jakiego występu?

Jakiej sztuki?

background image

Posępna ściana na wprost była ciemną. Raz tylko dostrzegłem w jednym z jej

okien

krótki

błysk

światła.

Służba

nadzoru?

Ktoś zapalał tam papierosa?

Pożeglowałem do olbrzymiej sali jadalnej, w której potężny stół z czarnego dębu,

zajmujący całą jej długość służył jako bufet dań zimnych. Usiadłem na jednym z

niezliczonych gotyckich krzeseł stojących pod ścianami i przyglądałem się zastawie. Nie

umrę z głodu, to pewne. Zwłaszcza że goście, choć hałaśliwi, nie szturmują spiżarni.

Nikt się mną nie interesował. Nikt z wyjątkiem perłowej Meksykanki, z którą

pewnie bano się tańczyć. Wymówiłem się, poszedłem do następnej sali. Była pusta, a na

jednej ze ścian wisiał olbrzymi biały ekran. Usiadłem w kącie i zapaliłem papierosa.

ROZDZIAŁ XV

Kursowałem pomiędzy barem i salą tańca. Dwie panie, jedna obsypana

brylantami, a druga perłami, towarzyszyły mi. Mógłby m się bogato ożenić, a nawet

zostać bigamistą, ale cyfrowy zegar nad białym barem przypominał mi, że zbliża się

północ, a więc myślałem tylko o tym. Przyglądałem się gościom, słuchałem rozmów,

rozmawiałem-i ze mną rozmawiano. Traktowano mnie tak, jak traktuje się kogoś, kto

naturalnie musi bywać na „takich” przyjęciach i kto z pewnością należy do tego

towarzystwa. W sali tanecznej jakiś młody człowiek dopadł mnie i wyjaśniał głośno

koncepcję fresku zamówionego „właśnie dla tej sali przez Oil”. Opowiadając młody

człowiek pocierał dłonią lewe ucho, w którym tkwił mały kolczyk.

Co sądzisz o mojej koncepcji? - spytał biorąc mnie pod ramię. Miał mocny

chwyt, a w oczach zdrowy ogień artysty.

Wspaniała! - oznajmiłem. Otaczające nas towarzystwo kobiet i mężczyzn

podjęło rozmowę, meksykańscy montparnasisci.

- Hej George! - zawołał pewien gość, ten sam, który w pewnym sensie zapewnił

mi alibi przed gmachem „Oil”. Był, już ostro wstawiony.”

- Hej, stary!’ Wytrzymamy do północy?

Wycofałem się widząc, że podąża ku mnie diamentowa Meksykanka. Zgubiłem

ją, wziąłem wiatr w żagle i trzymając ster jak należy, dobiłem najpierw do bufetu w sali z

background image

gotyckimi. krzesłami, potem do baru. Wciągnąłem się na wysoki stołek i zamówiłem

szkocką z wodą i lodem..

Pijak - powiedziała dziewczyna, która właśnie dobiła do mojego nabrzeża i

teraz chciała, abym przyjął rzucone cumy.

Abstynentka - odwzajemniłem się wyzywająco. Miała okrągłą buzię i

szelmowskie oczy, duże i ładne, ale szelmowskie. Była to towarzyszka Marii,

tej dziewczyny, którą perfidnie zostawiłem w głównym hallu „Oil”. Nie

zapytała, gdzie jest Maria. Gdzieś jest, ostatecznie.

Jak ci na imię? - spytała.

Robert.

Patrycja. Mogę ci mówić Rob? A może Bob? - przechyliła głowę.

Możesz mi mówić Rob. Bob kojarzy się z hop.

O czym mówisz? - zdumiała się Patrycja.

Wiesz, ten komik, Bob Hope, nie cierpię go, ma sztuczne zęby.

Przy drzwiach do baru zauważyłem znaczne poruszenie. Podniósł się gwar,

błyskały flesze. Dwaj ludzie, dwaj mężczyźni w nienagannie skrojonych smokingach

podawali sobie ręce. Witali się, ale powitanie wyglądało tak, jakby w tej właśnie chwili

ubijali znakomity interes.

Czy my ich znamy? - zwróciłem się do Patrycji. - O tej porze jestem znudzony

i nie odróżniam przyjaciela od wroga.

Znamy, znamy - dziewczyna skinęła głową. - To senatorowie Silvestro i

Sanchez.

Skinąłem na barmana. Posłusznie postawił przede mną pełny kieliszek. Wypiłem.

W pewnych sytuacjach po każdym następnym kieliszku trzeźwieję.

Czy koniecznie musisz pić sam? - zapytała Patrycja. - Jest tu wszędzie

mnóstwo luster... ale nie cierpię, gdy mężczyzna popija sam.

Przepraszam cię. Czego się napijesz?

A czego powinnam się napić?

Cocktail, dziecinko. Cóż my tu mamy? Martini? Za nic, ostry i niesmaczny.

Manhattan? Wonny i arystokratyczny. Alexandre? Subtelny, ale słaby.

background image

Doradzam side-car. Coś dla sportsmenek. Ja biorę to niekiedy na kaca.

Barman, prosimy o side-car! Czego tu szukają senatorowie Silvestro i

Sanchez, Patrycjo?

Chcą pewnie wmówić senatorowi Amacie, że są jego przyjaciółmi, wiesz,

publiczna wymiana uścisków dłoni przed fotografami, zanim rozpoczną się

sesje kongresu i posiedzenia senatu. Polityka. Nienawidzę jej. Jest amoralna...

z pewnymi wyjątkami. Wiesz, jeszcze niedawno Silvestro i Sanchez

przekonywali Amatę, że pewne odkryte już złoża ropy można by powierzyć

„Spółce Bankowej Hansena”...

Jesteś doskonale poinformowana - zdziwiłem się.

Widocznie coś czytałam w gazecie. Daj mi papierosa. Palę tylko camele bez

filtra.

Nie zdążyłem powiedzieć barmanowi, żeby podał camele, a on już podsuwał je

Patrycji z miną człowieka padającego na brzuch. Ciekawe, dlaczego tak się płaszczy.

Zamówiłem jeszcze jedną szkocką, ale ponieważ nie dowierzam barmanom,

ostrożnie powąchałem podaną mi substancję.

Mój drogi - powiedziała Patrycja - mój drogi, nie jesteśmy na przyjęciu u

Borgiów. O co ci chodzi?

Moja droga - powiedziałem - moja droga, kiedy ktoś podaje mi szkocką, to

chcę wiedzieć, czy jest prawdziwa. Czy wyprodukowano ją przy użyciu

czarnego węgla, ropy albo dobrego, starego, szkockiego torfu. Piję tylko taką,

która zachowała zapach starego torfu.

Reporter z „Excelsioru”! - krzyknął jakiś facet z twarzą pokrytą kilkudniowym

zarostem. Zanim błysnął flesz, zdołałem osłonić twarz. Patrycja przeciwnie,

uśmiechnęła się uroczo. Zarośnięty strzelił kilka zdjęć, zignorowałem to

odwrócony plecami. Po chwili reporter przepadł w sąsiedniej sali.

Pomyślałem, że moja towarzyszka jest chyba kimś popularnym.

Ma pan wyrobiony gust - uśmiechnął się barman. Miał na myśli szkocką.

A ty, synu, masz wyrobiony instynkt oszusta. Podsunąłeś mi szkocką na

czarnym węglu. Jeżeli to zrobisz jeszcze raz, to zmuszę cię, żebyś ją wypił.

- Tak jest, proszę pana.

background image

- Jeśli chcesz wiedzieć co pijesz, to trzymaj się mnie - powiedziałem do Patrycji,

ale ona zaraz gdzieś odpłynęła. Potem widziałem ją szalejącą na parkiecie sali tanecznej.

Degustowałem jakiś czas szkocką oceniając fachowość destylacji, potem przyjąłem cumy

na pokład i też odpłynąłem. Nie mogłem patrzeć na faceta, który zamówił szklankę

mleka z pływającą na powierzchni tego płynu truskawką.

W kącie sali barowej jakiś starszy gość siedzący na kanapie przywołał mnie

stanowczym gestem. Poczęstował mnie cygarem, po czym powiedział, że nie cierpi tych

cholernych Karaibów. Wpatrzył się we mnie z natężeniem, czekając na odpowiedź.

Ponieważ milczałem, jego piękne, wysokie czoło pokryło się zmarszczkami, a dwa guzy,

wysoko kiedyś ocenione przez Lombrosa uniwersalne znamiona wybitności zarysowały

się wyraźniej.

Te cholerne Karaiby! - oznajmił, po czym rozwinął myśl dodając: - Kiedyś je

utopimy. Wszystkie wyspy. Same kłopoty! Co pan na to?

Doskonały pomysł, ale kosztowny.

Starszy pan pociągnął z wysokiej szklanki. Umiał wytwornie drzemać w

towarzystwie. Wydawało się, że jest zamyślony. Ale ocknął się znowu i bardzo szeroko

otworzył usta, więc podsunąłem mu myśl.

Cholerne Karaiby, prawda?

Co? Aha... tak... jest pan przenikliwy. W co pan inwestuje?

W Karaiby, proszę pana.

Doskonale! Naturalnie! Otrzyma pan wysokie odszkodowanie, gdy już zostaną

zatopione - oznajmił wojowniczo starszy pań. Nie wiem, dlaczego niektórzy

ludzie chcą, aby sądzono o nich, że jedzą wyłącznie surowe mięso i nigdy nie

zdejmują ostróg.

Hej, Japs! - zawołał ktoś obok. Proszę, proszę, już drugi zaczepny i nie wiem

który wstawiony. - Hej, Japs - Tęgi - jegomość podpierał się grubą

bambusową laską, czarną muszkę pod brodą miał mocno przekrzywioną.

Gdzieś obok szalał reporter z „Excelsioru”, ale udawało mi się unikać jego

obiektywu. Mały, ugrzeczniony Japończyk, przywołany tym pogardliwym

słowem używanym podczas wojny w Azji przez aliantów, uśmiechnął się od

ucha do ucha.

background image

Nazywam się Tanaga - powiedział z ukłonem.

E tam! W czasie wojny wszyscy byliście Japsy i koniec. Dlaczego jesteś

trzeźwy, Japs? Urządzimy wam Pearl Harbour!

Mały Japończyk rzucił mi spojrzenie, miał małe, czarne oczy, zaraz potem znikł

w tłumie.

Zbliżała się północ.

Trochę po północy ujrzałem senatora Amatę Najwyżej minutę po północy.

Spóźnił się trzy godziny. Bagatela. Miał napoleońską postawę, dużą siwą głowę, opaloną

twarz i ruchy człowieka pijącego wyłącznie sok pomarańczowy i dbającego o kondycję.

Sympatyczny typ. Ujrzałem Patrycję. Podbiegła do senatora Amaty i przytuliła się do

niego. Znowu zagrały flesze. Do licha. Dojrzały mężczyzna z takim dzieciakiem?

Dziewczyna przyprawi mu takie rogi, że rodzinne grobowce senatora zatrzęsą się do

dziesiątego pokolenia wstecz. Jako racjonalista ceniący język faktów, mogę to sobie już

teraz wyobrazić. Ale powoli. Czy rzeczy wiście ten mężczyzna o bystrych oczach

mógłby nie dojrzeć takiego zagrożenia?

Cześć, tato! - zawołała Patrycja.

Cześć, córeczko! - Amata pocałował ją w czoło. - Jak się bawisz?

Ktoś trącił mnie poufale w bok. Starszy pan, specjalista od] Karaibów. W lewej

ręce trzymał wysoką szklankę, w prawej ogromne cygaro. Trzymał się dobrze.

Z pewnością oddaje pan zawsze głos na partię Amaty, hę? To mocny człowiek

Meksyku.

Jestem człowiekiem interesu - odparłem ostrożnie. - Wiem zatem, że

ekonomia kończy się tam, gdzie zaczyna się polityka.

Więc co pan robi?

Głosuję zawsze na siebie i dobrze na tym wychodzę.

... Samotny?... - posłyszałem melodyjny głos z lewej strony. Jakaś nieznajoma.

Czarna suknia, czarny ogromny kapelusz, czarne oczy, blada, opanowana

twarz, ładna. Na szyi różowe perły.

Podobno każdy Samson trafia w końcu na swoją Dalilę, więc jestem bardzo

bojaźliwy, proszę pani.

Jajogłowy - powiedziała już zimnym głosem i oddaliła się. Odetchnąłem.

background image

Trafił pan, młodzieńcze! - specjalista od Karaibów poklepał mnie po ramieniu.

Już nie piłem. Obserwowałem Sancheza, Silvestra i Amatę. Ci dwaj krążyli wokół

Amaty po ciasnych orbitach. Albo myliłem się, albo chcieli się znaleźć z nim w sali z

biurkiem chippendale... Amata pomknął jednak do sali z białym ęjkranem, na którym

przelatywały kolorowe slajdy z podróży senatora po Europie i, jak mogłem się

zorientować, jego pasje i jego sny. Zauważyłem, że.nie miał żadnej obstawy...Należał do

plemienia nieuleczalnych optymistów i ludzi życzliwych światu. Czyżby istnieli jeszcze

na świecie tacy politycy?... C o miało się dzisiaj stać. Jak. Kiedy., Stałem na progu sali z

biurkiem chippendale i wpatrywałem się w okno, za którym widać było tamtą

przeciwległą, posępną skałę wznoszącą się/na wysokość kilkudziesięciu pięter. Ciemną.

W żadnym z okien po tamtej stronie nie paliło się światło. W jaki sposób ktoś mógłby

dokonać zbrodni? Trucizna? Bzdura. To można zrobić wszędzie, przy każdej okazji, i

zawsze policja może dopaść podejrzanego czy podejrzanych. Policyjne metody selekcji i

redukcji podejrzeń, faktów, ludzi bywają perfekcyjne/ T o stanie się tutaj, czułem to

każdym nerwem. Strzał - tutaj? Wykluczone. Nonsens. Do takich ludzi jak Amata

zabierają się zawodowcy. Ludzie znikąd, ludzie bez nazwisk, bez twarzy, tacy, których

nikt nigdy nie może posądzić o najmniejsze lekceważenie prawa. Ludzie bez motywów,

którzy nie zaprowadzą policji do ludzi z motywami... Stop, Bart, co sądzisz o tamtej

części wieżowca? Ciemność przyciąga, wabi. Warto obejrzeć korytarze tam prowadzące,

piętra, windy, ale czy to możliwe... Jesteś sam, a tu coś musi się stać, wydano polecenie

„śmierć w południe”, jesteś już pewien, że oznacza to rozkaz - zabić. Ktoś przetnie wątłą

nić i tryskający energią człowiek przestanie oddychać, żyć, zniknie.- Będziesz w pobliżu.

A gdybyś mu powiedział o twoich podejrzeniach? Już słyszysz jego śmiech. Tacy jak on

cenią tylko fakty i dowody. I nie lękają się niczego. Są jak dzieci, które muszą wszystko

obejrzeć po raz pierwszy, zanim nauczą się żyć bezpiecznie... A jeśli ktoś, jak senator

Amata, lubi żyć szybko i mocno? Nie, nie uwierzy, cokolwiek powiesz, wrócił z Europy

z własną wizją rzeczywistości, fascynują go obrazy przelatujące przez biały ekran. Amata

ma głowę pełną nowych pomysłów, powie ci: „przyjacielu, mówisz o głupstwach!” A

policja? Do policji nie możesz się zwrócić.- Jeśli nie chciałeś zaufać kapitanowi Rai i

jeżeli jest tyle innych podejrzeń, jeśli wciąż myślisz o człowieku z fotografii Jane Ławry,

o Simonie, Vernonie, Murray’u i o tym, że brakowało doprawdy niewiele, byś wyleciał w

background image

powietrze razem z twoją przyczepą... No to co chciałbyś powiedzieć policji? Diego Raja

dał ci jasno do zrozumienia, że on też nie ufa policji. A ci ludzie z Museo Nacional de

Antropologia, z którymi rozmawiałeś, zanim wyruszyłeś starym lordem na południe? Oni

też nie ufali. Pewnie ani policji, ani nawet sobie... I wciąż nie wiesz, kto albo co kryje się

za nazwiskiem Pedro Gormaz. Ciekawe, czy Jost dowiedział się ó nim czegoś w

Szwajcarii. Wahasz się, Bart? Chcesz podejść do telefonu? Nie zrobisz tego, jesteś sam,

ale nie podniesiesz słuchawki w boksie przy barze, przytulny właściwie gabinecik, a nie

kabina telefoniczna, nikogo tam nie ma, ale możliwe, że jeżeli tutaj musi się t o stać,

jeżeli senator Amata będzie „przekonany ostatecznie” dzisiaj, może już niedługo, to

niezależnie od tego, że jesteś sam, możesz i musisz liczyć tylko na siebie. Stop.

Uznałem moje rozumowanie za właściwe.

Gdybym nawet zaufał policji, to każdy telefon może tu być na podsłuchu. Poza

tym każdy może o mnie powiedzieć: wariat. Niebezpieczny. Odebrał pewnej dziewczynie

kartę identyfikacyjną. Dlaczego? Bo chciał znaleźć się w salonach „Oil of Mexico”.

Dlaczego?

Senator Amata „zostałby przekonany” tutaj, a Robert D. Bart musiałby gdzie

indziej oczekiwać pomocy ambasady brytyjskiej. Gdyby go dowieziono do więzienia, bo

przecież mógłby po drodze zaginąć. Wyparować.

Jestem sam i nigdzie nie zadzwonię. To była tylko chwila słabości.

W sali z białym ekranem senator Amata osobiście projektował wyświetlane

obrazy. Meksykańskie rolnictwo ma bez wątpienia przyszłość, meksykańska historia jest

podziwiana równie powszechnie jak dzieje sztuki egipskiej. Nie sądzę, aby stawianie

historii i sztuki na jednej płaszczyźnie było dobre, ale słuchałem i patrzałem. Turystyka

to bez wątpienia przyszłość tego kraju. Cuda architektury i rozwój ogólny gospodarki

proszą o publiczne oklaski... Pomyślałem słysząc to, że nie możną klaskać bez

podliczenia wydatków i długów... Kilka tysięcy lat historii, podbój, i oto, proszę państwa,

podbijający identyfikują się z podbijanymi, oto przypis do dziejów powszechnych, na

przykład do historii Grecji i Rzymu. Cokolwiek jednak można powiedzieć o wielkiej

przeszłości kraju, w którym mieszkańcy wciąż jeszcze posługują się językiem nahuatl

swoich przodków, mimo że potrafili przyswoić sobie mowę konkwistadorów, to

szczególna przyszłość należy do gospodarki naftowej. Pod Warunkiem...

background image

- Pod warunkiem - mówił do mikrofonu Amata - że gospodarka ta będzie

kontrolowana przez kapitał krajowy. Jesteśmy otwarci, lecz chcemy kontrolować.

Wszystkie pola naftowe, te podwodne, wszystkie plany, wszystkie kapitały, wszystkie

wiercenia, wszystkie koncesje i licencje. Kongresmeni znają moją

opinię, senatorowie także. Obecni tu moi przyjaciele, Sanchez i Silvestro,

potwierdzą chętnie moje słowa. Żadnych ustępstw mimo nieskrępowanej inicjatywy.

Mówi się o projektach międzynarodowych spółek, ich specjalnością jest produkowanie

pieniędzy metodą przerzutową, od interesów do interesów. Powiadam, moi państwo: nie

będziemy pobłażać nikomu. Senat dopilnuje, aby interes gospodarki narodowej

uwzględniany był w każdej sytuacji, bez koncesji, które stanowią dla nas wyzwanie i

które nas obrażają, łagodnie mówiąc, na Boga! Widziałem w Europie wspaniałe wyniki

wysiłków w dziedzinie, która mnie interesuje. W nafcie. Meksyk może sobie pozwolić na

zbudowanie platformy wiertniczej większej od „Statfjord C”. Boże! Ta platforma jest

wyższa od katedry w Kolonii o 114 metrów. Widziałem to cudo zakotwiczone w

odległości 160 kilometrów od wybrzeży Norwegii, wznosi się 145 metrów nad

poziomem morza...

Gdyby dać szansę międzynarodowym spółkom w Meksyku, moglibyśmy z

łatwością zadziwić Europę i świat - wtrącił senator Sanchez. Przypominał mi

czarną jaszczurkę, nie wiem czemu, taką czarną jaszczurkę, jaką można

jeszcze zobaczyć w ścisłym rezerwacie wokół Gross-Glockner w Alpach.

Nigdy! - krzyknął senator Amata, odwracając się ku niemu z taką szybkością,

iż nie miałem wątpliwości, że ćwiczy karate. - Nie wierzę w uczciwość takich

spółek. Niewiadomego pochodzenia kapitały, niewiadomych poglądów ludzie,

międzynarodowe towarzystwo bez ojczyzny. Nie pozwolę. Tacy ludzie co

roku wywożą z Meksyku grubą forsę i tylko Bóg wie dokąd. I Bóg wie, co

robią z naszą naftą.,

Drogi przyjacielu, popieram pana - wtrącił się senator Silvestro. Był niższego

wzrostu niż Sanchez i tęgi, ale mimo to nazwałbym go bliźniakiem czarnej

jaszczurki. Tacy jak Silvestro i Sanchez ukradliby ostatnie śniadanie

skazańcowi czekającemu na krzesło elektryczne. Uprzedzam się do niektórych

ludzi od razu, nie zamieniwszy, z nimi słowa. Wystarczy, że na nich patrzę.

background image

Interesy, pieniądze, nafta, a świat głoduje - oznajmił dostojnik w fioletach

nazywany Eminencją. - Pomóżmy światu. Prawda? - zwrócił się do mnie.

Nie jestem przekonany - odparłem - że można mu pomóc filantropią, rozdając

żywność, technikę, lekarstwa i pieniądze. W taki sposób jedynie pomnażamy

głód i nędzę oraz obojętność wobec pracy. Nauczmy pracować tych, którzy

potrafią wyciągać tylko ręce.

Więc do czego chce pan namawiać? Nazywam się pani Curtis! - powiedziała z

ogniem w oczach starsza dystyngowana dama.

- Do pracy. W przeciwnym wypadku wszyscy ockniemy się na Saharze. Praca.

Rolnictwo, regulacja urodzin, planowanie rodziny, równowaga biotopu. Praca, bez

liczenia na podział dochodu wypracowanego przez inne narody. Światu brakuje już

różnych rzeczy, ale te rzeczy to efekt pracy, a nie ślepego miłosierdzia. Czy wie pani,

dlaczego tacy Zulusi nie umierają na zawał serca? Bo nie pracują. W ich klimacie to

łatwe, ale gdyby Europejczyk przestał pracował, to umrze w czasie najbliższej zimy.

Fakt. Namawiam do pracy.

- Powinieneś się wyspowiadać, synu - powiedział Eminencja.

Odpowiedziałem skruszonym spojrzeniem. Nie wyspowiadam się, chociaż

wszechświat ogranicza mój umysł tak, że wobec tajemnic kosmosu czuję się

niemowlęciem nie mającym pojęcia, kto podaje mu smoczek i skąd bierze się pyszne

mleko.

Pan rzeczywiście myśli tak, jak mówi? - senator Amata spoglądał na mnie z

zaciekawieniem.

Chyba nie jest taki zepsuty - orzekł Eminencja.

Jestem okrutny i mściwy jak Harpagon, okrutny i mściwy przez moją

chciwość. Chciwość jest moją zaletą.

Rob, Rob - śmiała się Patrycja. - Tatusiu, Rob jest zalany. Dajmy mu jeszcze

szampana!,

Wypiłem szampana. Ingerencja Patrycji z pewnością odwróciła ode mnie uwagę

towarzystwa. Zresztą w takim towarzystwie łetw.o zapomina się o wszystkim z

wyjątkiem polityki i interesów. Nie zapomniała o mnie czarna dama z różowymi perłami.

Otarła si-} o mnie i od. razu poczułem się szalenie naelektryzowany. ‘ Ale nie chciałem,

background image

aby to trwało, więc wziąłem; kurs prawo na burt i już mnie nie było. Wróciłem, gdy

senator Amata przedstawiał na ekranie plany stawiania wielkich platform wydobywczych

tam, gdzie spółki wiertnicze dokonały już wierceń na polecenie rządu meksykańskiego.

Moje. zainteresowanie wzrosło, gdy na ekranie zobaczyłem obszary morskie w pobliżu

Alvarado. A zatem komuś zależy na tym, by dobrać się do złóż ropy najmniejszym

kosztem! Rząd dysponuje’ koncesjami i licencjami, rząd może oddać w dzierżawę, wielki

interes, a na przeszkodzie stoi romantyczny osioł, senator Amata, zwolennik uczciwej

gry. To, co obserwował z wybrzeża Alvarado John Simon, było już jedynie finałem.

Ostatnią przeszkodą, poprawkami do gotowego już planu przyssania się do ropy.

Przyglądałem się Patrycji, była urocza. Pojawił się jej brat, zapewne programowy

kontestator. Z pewnością jeździ połatanym garbusem, tak, z pewnością rupieciem ze

złomowiska, za dwadzieścia zielonych, a do poduszki czyta pasjonujące działa - Harvard

Student Agencies opowiadające o tym, jak zwiedzić świat za sto dolarów mając na

koncie sto tysięcy. Jak poznawać Europę, sypiając na osiach wagonów pierwszej klasy.

Pewnie całą garsonierę ma zawaloną arcydziełami z gatunku „Let’s go: Europę and the

World”, a po obiedzie złożonym z zupy żółwia złowionego u brzegów Polinezji, trufli

bawarskich i przystawkach z astrachańskiego jesiotra czytuje księgi frachtów osobistych

„Thomas Cook Continental Timetable”, te opasłe kontynentalne rozkłady jazdy kolei i

promów. Blady intelektualista gardzący drogimi ciuchami i konwenansami, palący

szczególnie cuchnący gatunek kubańskich cygaretek. Ojciec chce wybudować drugi

Meksyk, a syn kończy ekskluzywną uczelnię, uczestniczy w marszach pokoju i z

obrzydzeniem myśli każdego dnia, że jest bogaty i że powinien utrzymywać

przynajmniej kilku bezrobotnych, którzy z obrzydzeniem myślą o jakiejkolwiek pracy...

Zatem, kolego, z jakim programem wkraczamy do senatu? - usłyszałem głos

senatora Silvestro.

Wszystko dla Meksyku. Wojna - kombinatorom.

Wielkie interesy to zawsze kombinacje. Czy sądzi pan, że zawsze niemoralne?

- Jeżeli przeciwne są naszym interesom – to zawsze i Oklaski.

Podobasz mi się - powiedziałem do Patrycji, która pojawiła się przy mnie

nagle i oparła na moim ramieniu. Przejrzyste koronki sukni tuliły się do jej

małych piersi.

background image

Tak? Ożeń się ze mną. Chcę czegoś z bąbelkami, gdzie jest szampan, chodźmy

do baru ach, już widzę płynącą ku nam tacę z kieliszkami!

- Ożenię się z tobą, ale tylko w Gretna Green, to taka szkocka wioska na

pograniczu Anglii. - Dlaczego tam?

- Jestem bigamistą, a w Gretna Green kowal udziela ślubów. To celtycki obyczaj.

- Więc jesteś cyltyckim bigamistą?

- Otóż właśnie, Patrycjo.

- Wiedziałam!

Co takiego?

Jest w tobie urok, Rob.

Naprawdę, Patrycjo?

Celtyckiej ruiny! - I już jej nie było.

Otarł się o mnie mały ugrzeczniony Japończyk, ten sam, którego zaczepiał

pewien starszy gość. Był zawiany. Chciał mnie potrącić z lewej strony, ale właśnie tam

miałem webleya, więc odsunąłem się lekko.

- Hej! - zawołał przyjaźnie.

- Hej. Już po Pearl Harbour, przyjacielu?

- Jestem storpedowany.

Powabna sprawą.

Jeszcze jak. Zaraz zatonę.

Odpłynął. Pojawiła się przy mnie krucha, maleńka dama, bardo sędziwa, ukryta w

kilku pokładach sukni z czarnej mory, z siwą, rączej białą głową, szyję miała ukrytą w

starych hiszpańskich koronkach, była stara i umiała to dźwigać z łagodną rezygnacją,

kobieta z końca „pięknej epoki”, jakby wyszła z ram starego obrazu. Takie damy potrafią

płatać figle, przypomniała mi się sztuka „Arszenik i stare koronki”, więc gdy wyciągnęła

ku mnie pomarszczoną białą dłoń ze złotą tabakierką, uprzejmie odmówiłem.

Ktoś mi mówił, że inwestuje pan w wycieczkowce. Wie pan, za moich

młodych lat nie mówiło się „wycieezkowce”. Atlantyk pokonywały wspaniałe,

ogromne statki pasażerskie Ach, panią, wynajmowałam tam zawsze bajkowe

apartamenty. Płynęliśmy przez Marę Atlanticum, a ja tańczyłam na

background image

marmurowych posadzkach, w tiulach i brabanckich koronkach, ach, panien

miałam wtedy ładne ciało i miałam co pokazywać, a byłam bardzo śmiała,

lecz, naturalnie, nic ponad to. Ach, panie, kochali się we mnie Caruso i Gigli.

Ach, panie! To nieprawda, że Caruso dostał wylewu krwi do gardła podczas

próby, w Metropolitan. Nie, Jego serce stanęło oniemiałe, ponieważ

powiedziałam mu: „Nie”.

Wstrząsające,

- Nieprawdaż? A wracając do wycieczkowców...

ROZDZIAŁ XVI

Parnie w drogocennych koronkach wyjaśniłem, że lubię podróżować tylko

luksusowymi statkami, standard pięciogwiazdkowych hoteli, o to mi zawsze chodzi. Jeśli

ktoś lubi yankesów, to proszę bardzo,- taki „Norway”, karaibski supertramwaj zabiera 2

400 pasażerów, ale są i spartańskie jednostki, jak „World Discovered”, „World

Explorer”, każdy z nich zabiera tylko po stu £o ci. Je li kto lubi europejski styl

ś

ś

ś

podró owania, to niech pami ta, e zachodnioniemiecka „Europa” jest wi ksz , od

ż

ę

ż

ę ą

„Normandie”, a luksus, a

ł skawa pani. Można tam mieć wszystko, a dla leniwych, którzy

nie lubią opuszczać łóżka, pokładowa telewizja transmituje obrazy mijanych wybrzeży,

filmy o mijanych miastach, obrazki z życia miejscowej plaży dla nudystów, programy z

kamer umieszczonych pod kadłubem statku. Są przyjęcia wydawane przez (wynajętych

arystokratów z wielkimi nazwiskami, ale bez pieniędzy. Można się wtedy wydać za mąż,

jeśli się ma pieniądze...

Jeśli jednak - mówiłem - ktoś lubi żaglowce, to polecam „Sea Cloud of Grand

Cayman”, pełny przepych i komfort z Gza-sów złotych lat Hollywoodu,

prawdziwy old-timer. Ludzie nowocześni mogą korzystać z żaglowców z

ożaglowaniem modułowym, sterowanym przez komputery. Gdyby Kolumb

dożył naszych czasów i ujrzał żagle sterowane komputerami, bez majtków na

romantycznych rejach, mój Boże!

Czy tam także można się wydać za arystokratę? - spytała koronkowa dama.

- Naturalnie. Ale kosztuje to górę złota.

background image

Zauważyłem, że otacza mnie duże towarzystwo. Senator Amata stał tuż przy mnie

i przypatrywał mi się.

Mam przyjaciela w Hamburgu - wtrącił. - W stoczniach Lindenaua, Bremer

Vulkan, Sloman Neptun i Laeisz powstają cuda techniki, żaglowce początków

XXI wieku. Świat jest wspaniały, bo ludzie powracają do żaglowców. Lubi

pan żaglowce?

Żaglowce, konie i kobiety, panie senatorze.

Ba! Musimy o tym wszystkim porozmawiać. Wie pan, chciałbym

zrekonstruować stary „Cutty Sark”. Co pan o tym sądzi?

Najpiękniejsze ożaglowanie w dziejach żaglowców. Ale mnie wystarczyłby

„America I”, ten przedwojenny.

Rozumiem pana, to była klasa, rasowy projekt. Żaglowce i kobiety. Musimy o

tym pogadać.

„Wcisnął mi jakąś kartkę i znikł w tłumie gości, w którym przeważały kobiety w

sukniach obnażających co się dało, widocznie w tym roku jeździły tylko do Paryża i

tylko do Niny Ricci, bo wszystkie w opiętych sukniach, bardzo sexy, w amarantach,

czerwieniach, turkusach i fioletach, jedwabiach, aksamitach, niektóre pomysły, te w

czerni i bieli, nawet mi się podobały. Spojrzałem na kartkę podaną mi przez senatora

Amatę. Było to zaproszenie na prywatne spotkanie do jego rezydencji położonej na

jednym ze wzgórz otaczających Mexico. Zaledwie zaznajomiłem się z tym faktem,

znowu otarła się o mnie bardzo elektryzująco czarna dama z różowymi perłami, ona też

podała mi kartkę. Przeczytałem. „Jutro w »Parnasse«„. „Parnasse” była. to. kawiarnia,

intelektualistów przy placu Coyocan.

Silvestro i Sanchez byli ‘serdecznymi przyjaciółmi Amaty, właśnie usłyszałem,

że biurko chippendale zostało przez nich zakupione w Londynie. Prezent dla drogiego

Amaty. Wabili go do sali, w której stał ten wielki grat, Amata ociągał się, otoczony

gośćmi, ożywiony, wręcz tryskający witalnością, mówił o swoich planach politycznych,

przede wszystkim o nafcie. Zadłużenie Meksyku? Bzdura! Inteligentna gospodarka

naftowa i walka wydana różnym szulerom i szantażystom naftowych giełd, ostrożne

operowanie koncesjami - to proste wyjście z kryzysu.

Duże, prostokątne drzwi sali, gdzie stało biurko chippendale. Senatorowie

background image

Sanchez i Silvestro, i ich sekretarz zapraszają Ama-tę. Ten się wymawia. Jeszcze tylko

ten jeden film w sali z ekranem. Film o starych żaglowcach. Około trzydziestu minut.

Potem...

- Potem przyjmę wasz miły prezent i uściśniemy sobie ręce przed kamerami,

przyjaciele...

Wtedy właśnie pomyślałem, że t o musi się stać w tej sali, przy biurku

chippendale. Obojętne, czy senatorowie Silvestro i Sanchez zamieszani są w spisek czy

nie... Już byłem o tym przekonany, lecz jeszcze nie wiedziałem, jak to się stanie. I wtedy

przyszła mi do głowy myśl. Popatrzyłem na przeciwległą ścianę wieżowca należącą do

„Oil of Mexico”. Na ciemne okna tej posępnej ściany. To proste. Śmierć przyjdzie

stamtąd Niespodzianie. Jak w Alvarado. W Alvarado Johna Simona zabił zawodowiec.

Jednym celnym strzałem. Teraz to się powtórzy. Za jednym z tych czarnych prostokątów

podniesie się długa, oksydowana lufa i jeden strzał oddany przez zawodowca zakończy

wszystkie kłopoty przeciwników senatora Amaty Ile mam czasu? Film o starych

żaglowcach ma trwać około pół godziny Potem Amata podejdzie do biurka chippendale,

stanie na tle okna, a w tamtej części wieżowca, w jednym z pustych pokoi biurowych

zawodowy morderca spokojnie naciśnie na spust, trzymając \v lunecie głowę senatora

Amaty.

Nie miałem problemu z otwarciem ciężkich rozsuwanych drzwi do korytarza,

który prowadził do przeciwległej części wieżowca. Wsunąłem się tam, zamknąłem za

sobą rozsuwane drzwi. Korytarz oświetlony był tylko lampkami awaryjnymi przy

drzwiach po obu jego stronach. Gruby dywan skutecznie tłumił moje kroki. Szedłem

szybko i cicho. Po kilkudziesięciu metrach korytarz skręcił pod kątem prostym w prawo.

Znowu długi szereg drzwi. Liczyłem te drzwi, obserwując jednocześnie klosze świateł

wind. Nie zaświeciły się ani razu. Przystanąłem. Teraz powinienem znajdować się na

wprost apartamentów „Oil”.

Nie nacisnąłem klamki. Przez chwilę stałem przed tymi drzwiami. Wciąż

obserwowałem światła awaryjne wind, świeciły słabo, prawie niewidocznie, natomiast

światła sygnalizacji ruchu były martwe. Czyżby cała ta część gmachu była pusta?

Wyjąłem z kieszeni krótką, gumową rurkę z obu stron zakończoną gumowymi muszlami,

jedna z tych muszli łączyła się z rurką - metalowym, prostokątnym pudełeczkiem, druga

background image

muszla była przyssawką. W części metalowej mieścił się maleńki układ scalony, a całość

była bardzo skutecznym elektrofonem pozwalającym słyszeć każdy dźwięk za drzwiami,

każdą rozmowę w promieniu dziesięciu metrów. Drzwi czy ściana nie stanowiły

przeszkody. Po włączeniu stopnia wzmocnienia mogłem zwiększyć promień podsłuchu.

Za drzwiami panowała zupełna cisza. Nacisnąłem klamkę. Wszedłem. Znalazłem

się w dosyć obszernym pokoju biurowym, pełnym aluminiowych segregatorów.

Podszedłem do okna, rozchyliłem żaluzje. Widziałem okna salonów „Oil”. Również okna

sali z biurkiem chippendale. Ale biurka nie było widać. Gdyby morderca chciał oddać

strzał z tego miejsca, to mógłby trafić senatora Amatę. Odległość czterdziestu metrów.

Drobnostka. Ale jeżeli chciał mieć pewność, że trafi, że w polu jego lunety nie pojawi się

nagle inny człowiek, to musiał wybrać inne miejsce. Z pewnością już je wybrał.

Czy w tej chwili znajduje się w wieżowcu? Muszę przyjąć, że tak. Jeżeli otrzymał

rozkaz wykonania zadania, to nie pozwoli na to, aby jakiś przypadek pokrzyżował jego

plan. Czy posługuje się, tak jak ja teraz, elektrofonem? Mogę przyjąć, że nie.

Przygotowano mu wszystko. Musi tylko celnie strzelić. Ale powinienem być ostrożny.

Jakie miejsce wybrał morderca? Z pewnością nie na tym samym poziomie co

salony „Oil of Mexico”. Gdybym ja na przykład miał się podjąć takiego zadania,

pomyślałbym, że skośny tor lotu pocisku zapewni skuteczność wykonania zadania, nawet

gdyby w moim polu obserwacyjnym pojawili się koło senatora Amaty inni ludzie

Spośród kilku głów widocznych w polu obserwacji łatwo jest trafić tę wybraną. Pocisk

będzie stalowo-rozpryskowy, z łatwością przebije grube szyby ze sztucznego szkła,

mówię, z łatwością, to znaczy, że wybije w nich tylko okrągły otwór i najpierw

rozpryśnie się głowa senatora Amaty, zanim otaczające go towarzystwo posłyszy

uderzenie pocisku o szybę. Zapewne zawodowiec użyje broni dającej pociskowi znaczną

szybkość początkową, więc musi być tak, jak sobie kombinuje. Z pewnością człowiek,

którego szukam, posłuży się również tłumikiem. Jest przewidujący, przewidział

wszystko. Czy przewidział, że może mu przeszkodzić inny człowiek?

Wydawało mi się, że czas biegnie coraz szybciej, że fosforyzująca wskazówka

sekundnika kręci się z coraz większą szybkością. Włączyłem stopień wzmocnienia

elektrofonu i przyłożyłem słuchawkę do ucha. W wieżowcu panowała cisza, w tych

pomieszczeniach, które mnie interesowały. Co dalej, Bart?

background image

Poszedłem do jednej z wind, jej drzwi były blisko pokoju, z którego

obserwowałem salony „Oil”.

Otworzyłem drzwi, gdy klatka windy stanęła na 29 piętrze. Wszedłem.

Zamknąłem drzwi. Wyszedłem na 30 piętrze. Znowu posłużyłem się elektrofonem.

Pracowałem szybko, ale ostrożnie. Pokoje tego piętra należały zapewne do działu

kierownictwa, przynajmniej te, z których znowu obserwowałem salony „Oil”. Były

umeblowane ciężkimi, kosztownymi meblami, miały skomplikowane zestawy

telefoniczne, wizyjne i intercomy, ściany dotykające ściany nośnej korytarza zabudowane

były wielkimi szafami bibliotecznymi, małe sejfy ukryte były w rzeźbionych szafach

stojących za ogromnymi biurkami. Jeden z tych pokoi był miejscem, z którego można

było strzelić do senatora Amaty bez obawy popełnienia błędu.

Usiadłem w głębokim fotelu, przy uchylonych na korytarz drzwiach. Z tego

miejsca widziałem drzwi windy. Na długim korytarzu były jeszcze dwie inne windy.

Jeżeli morderca użyje nie tej, której drzwi widziałem, to mój elektrofon usłyszy to, a jeśli

ten człowiek wybierze pokój na 29 piętrze, to na obudowie górnej muszli elektrofonu

zapali się maleńkie zielone światełko sygnalizujące pochwycone dźwięki. Będę wtedy

miał dosyć czasu, aby zjechać piętro niżej...

Ciekawe, czy ten człowiek ukrywa się teraz na dolnych czy na górnych piętrach?

Stop, Bart! Dlaczego ten człowiek nie czuwa na stanowisku? Przecież t o miało

stać się wcześniej... Senator Amata spóźnił się, ale morderca powinien czekać, powinien,

chyba... Chyba że ma wspólnika, czy wspólników w salonach „Oil”... W takim razie jest

teraz gdzieś w pobliżu. Spokojny i pewny siebie. Nie, z pewnością nie myśli d

przeszkodach. Na trop jego mógł wpaść tylko taki amator jak ja. No, bez przesady, Bart,

nie jesteś ostatnim osłem. Robótka przygotowana przez Syndykat i kogoś, kto ukrywa się

za pseudonimem „Pedro Gormaz” jest wprost koronkowa, musisz przyznać. Stop! Muszę

przeszukać sąsiednie pomieszczenia... Pomieszczenia... Poszedłem tam. Znalazłem

toaletę i łazienkę z białego i czarnego marmuru, po drugiej stronie małego korytarza

salonik i małą sypialnię, jeszcze jeden korytarzyk i pokój sekretarek. Sprawdziłem drzwi.

Zamknięte. Wróciłem do gabinetu z oknami na wprost okien salonów „Oil”, przez cały

czas starałem się niczego nie dotykać. Położyłem na parkiecie elektrofon, drzwi na

korytarz pozostały uchylone na tyle, bym mógł widzieć migocące światełko windy,

background image

gdyby ktoś ją włączył. Nasłuchiwałem.

Dlaczego ten człowiek jeszcze nie przyszedł? Byłem już pewien, że musi. mieć

wspólnika informującego go o sytuacji.

Wstałem z fotela. Podszedłem do jednego z długich okien. Wydawały się

szczelnie zamknięte, ale jedno z nich, prawe, obok drewnianej krawędzi boazerii,

uchylało się, wychodziło na mały taras. Okna piętra poniżej nie miały takiego tarasu. W

porządku. Facet będzie strzelać chyba z ‘tego miejsca.

Wróciłem na swoje miejsce. Na prawej piersi miałem małą, zgrabną, srebrną

piersiówkę, prezent od moje] przyjaciółki Joy Galson Nie dotknąłem piersiówki. Znowu

wstałem, podszedłem do okna. W sali z biurkiem chippendale był już tłum gości.

Widziałem sylwetki senatorów Silvestra i Sancheza, mignęła mi postać Partycji. Teraz...

Spojrzałem na elektrofon. Zielone światełko migotało ostrzegawczo, alarmowało.

Spojrzałem przez szparę w drzwiach. Światełko windy; którą widziałem z mojego

miejsca, spływało szybko w dół. A więc morderca czekał na jednym z górnych pięter...

Za chwilę miałem go zobaczyć.

Nałożyłem tłumik i odbezpieczyłem webleya. Miałem go przedtem na prawej

łydce, zamocowany elastycznymi zapinkami. Rozsunąłem drzwi do korytarzyka

prowadzącego do prywatnych pomieszczeń, wziąłem z podłogi elektrofon. Wsunąłem się

do. korytarzyka.

Czekałem.

Blisko.za drzwiami usłyszałem szelest kroków. Do diabla! Zapomniałem je

zamknąć! Teraz facet wycofa się.

Wyciągnąłem webleya. Jeżeli „on nie wejdzie do gabinetu, ja będę musiał wyjść...

Przez chwilę, bardzo długą chwilę nic się nie działo. Zastanawiał się, czy wejść.

Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Dobrze widziałem drzwi.

Przylgnąłem do ściany korytarzyka, gdy tamten wszedł.

Zamknął drzwi. Jego sylwetka przesuwała się na jaśniejszym tle ściany. Nie

zapalił światła. Stanął przy oknie. Otworzył drzwi-prowadzące na taras. Poszedł w głąb

pokoju. Wrócił, postawił przy drzwiach tarasu mały stolik. Czuł się jak u siebie. Był

przygotowany.

Postawił na stoliku walizkę. Otworzył ją. Szybko wyjmował z niej jakieś

background image

przedmioty. Naturalnie, części broni. Pracował sprawnie, zwrócony twarzą w stronę

tarasu. Z przeciwległej części wieżowca, z salonów „Oil” dobiegały dźwięki muzyki.

Ucichły. Mężczyzna stał nieruchomo na tle otwartych drzwi tarasu. Czekał. Był dosyć

wysoki i barczysty. Błysnął płomyk’ zapalniczki. Poczułem zapach dobrego tytoniu.

Potem przybysz zgasił papierosa. Podniósł złożoną broń. Obserwował tamto okno przez

lunetę, krótko, fachowo, opuścił broń. Wciąż czekał. Powoli wyciągnąłem

odbezpieczonego webleya. Myśli przelatywały przez moją głowę. Obezwładnić go,

zanim podniesie karabin po raz drugi? Co potem? Gdyby moi przyjaciele, z którymi

niedawno rozmawiałem w Museo Nacional de Antropologia, chcieli posłużyć się policją,

miałbym teraz święty spokój i pracowałbym na moim stanowisku archeologicznym na

zachodnim wybrzeżu... John Simon dostał kulę w czoło, Jane Ławry zaginęła, Vernon

popełnił samobójstwo, Murray musi się ukrywać, mnie chciano wyekspediować w

powietrze. Na co mogę liczyć? Tylko na siebie.

Mężczyzna wyciągnął rękę po leżący na stoliku karabin. Podniosłem lufę

webleya. Gdy repetował broń, pomyślałem, że mogę go’ powstrzymać, unieszkodliwić,

ale strzelę w ostateczności. W obronie własnej. Bardziej interesują mnie odpowiedzi na

pytania, które chciałbym mu zadać. Wydawało mi się, że przestałem oddychać i,

rzeczywiście, oddech mój stał się tak płytki i ostrożny, że mogłem sobie powinszować

ciśnienia i krążenia. W walizce leżącej > na stoliku zamigotało światełko. Nie

dosłyszałem fonii. Widocznie ktoś, wspólnik tego gościa, dawał sygnał, uruchamiając w

odbiorniczku leżącym w walizce świecącą diodę. Dranie mają wszystko dopracowane.

Ostrożni do końca. Przewidujący wszystko. Ale nie przewidzieli mnie. Ten świetlny

sygnał mógł oznaczać tylko jedno. Mogłem sobie wyobrazić, że Silvestro, Sanchez i

Amata podchodzą do biurka chippendale... Mężczyzna na tle okna tarasu znieruchomiał.

Czarna linia lufy obniżyła się trochę...

- Rzuć broń! - powiedziałem szybko, wyraźnie. Celowałem w jego sylwetkę

wzdłuż lufy webleya.

Nie posłuchał.

Był bardzo szybki.

Zwinął się jak przygotowany na odparcie ataku kot.

Byłem o ułamek sekundy szybszy. Strzeliłem. Zwinął się na tle okna tarasu w

background image

ogniu z mojej broni. Strzału prawie nie było słychać. Nie zdołał nawet nacisnąć na spust

karabinu. Upadł

Przez chwilę stałem u wejścia do korytarzyka. Potem, trzymając webleya w

wyciągniętej ręce, podszedłem powoli. Uklęknąłem przy leżącym, przyłożyłem lufę na

jego karku, prawą stopą nacisnąłem mocno na jego lewe ramię. Poszukałem tętna. Nie

żył. Wyjąłem z jego prawej ręki karabin. Składany, bardzo precyzyjny grat. Miał kaliber

webley-scotta, 11,4, ale poza tym w niczym nie przypominał tamtej broni. Doskonała,

współczesna produkcja na specjalne zamówienia, robota w krótkich seriach, ceny bardzo

wysokie. Tylko dla fachowców i znawców. Luneta o. czternastokrotnym przybliżeniu. W

magazynku pięć stalowych pocisków ze specjalnymi koszulkami rozpryskowymi na

czubkach. Podszedłem do okna, podniosłem karabin, spojrzałem na przeciwległą ścianę

wieżowca. Amata, Sanchez i Silvestro ściskali sobie dłonie. Popatrzyłem na nich przez

lunetę karabinu. Głowę senatora Amaty miałem jak na dłoni. Piękna rzecz taka luneta.

Odłożyłem karabin. Przedtem wyjąłem pocisk z komory i pięć pocisków z magazynku.

Odwróciłem leżącego na plecy. Wróciłem do okna, zamknąłem drzwi prowadzące na

taras i żaluzje. Poszukałem tastru lampy na biurku, zapaliłem lampę. Jeszcze raz

podszedłem do mężczyzny leżącego na dywanie Jego twarz, gdyby nie zastygły na niej

wyraz zaskoczenia, byłaby twarzą człowieka przeciętnego, miłego sąsiada i kogoś, kto

bardzo regularnie płaci podatki, nigdy nie przekracza dozwolonej szybkości na drodze i

nie wydaje pieniędzy w sposób rzucający się w oczy. Cera blada, twarz gładko wygolona,

ciemne włosy zaczesane do tyłu, ciało muskularne, dłonie o długich palcach. Nie miał

przy sobie innej broni. Portfel... Bruno Menotti, komiwojażer, czeki podróżne, ponad

tysiąc dolarów gotówką, obywatel jednej z republik w środkowej Ameryce, urodzony we

Włoszech. Z pewnością poza wszelkimi podejrzeniami, żadnych konfliktów z prawem.

Syndykat meksykański kierowany przez kogoś o nazwisku Gormaż musiał dobrze

wybrać, za pośrednictwem innego Syndykatu... Mniejsza o nazwisko, ten gość mógł ich

mieć bardzo dużo. Paszport? Także bez znaczenia. Coś takiego można zdobyć, kupić...

Na wszelki wypadek sfotografowałem moim minoxem tego Bruna Menottiego i

wszystkie, dokumenty, jakie miał w portfelu.

Skończyłem i byłem gotów do wyjścia. Podszedłem do okna. W salonach „Oil of

Mexico” bawiono się jeszcze. Mam ochotę zatańczyć z Patrycją.

background image

Wyszedłem na taras. Zapaliłem papierosa. Zatem wrócę tam. Nawet nie

zadzwonię anonimowo na policję. Ktoś wejdzie tu jutro i znajdzie jakiegoś Menottiego z

dziurą w czole, a obok precyzyjny karabin kaliber 11,4. Jutro? Już dzisiaj, za kilka

godzin, pierwsze przychodzą tu zapewne sekretarki. Zgasiłem papierosa, w zasadzie było

błędem, że zapaliłem go na tarasie, ale sprzymierzeniec zabójcy, przebywający w

salonach „Oil of Mexico”, mógł dojrzeć to maleńkie światełko w ciemności, i mógł

pomyśleć o człowieku, który teraz już nie żył. Czy się znali? Wątpliwe. Sprzymierzeniec

z salonów „Oil”. miał tylko nadać sygnał oznaczający, że senator Amata zbliża się do

biurka chippendale. Menotti, czy jak tam nazywał się ten facet, nie życzył sobie żadnych

przypadkowych świadków, znajomości i z pewnością nie życzył, ich sobie Syndykat...

Stop, Bart, myślisz stanowczo zbyt wolno. Trzej senatorowie wymienili serdeczny uścisk

dłoni, reporterzy krążyli wokół nich, błyskały flesze, a gdzieś w Mexico, albo poza

Mexico ktoś czekał na telefon... Nie” nie na telefon, zapewne na poranną prasę, aby

dowiedzieć się o zabójstwie senatora Amaty... ale mogło też być i tak, że ktoś teraz dziwi

się, dlaczego Amata żyje, dlaczego nie padł strzał? Czy może tak być, Bart?

Powinieneś stąd szybko zniknąć, chłopcze.

Zamknąłem drzwi tarasu, żaluzje, zasunąłem ciężkie firany, zapaliłem lampkę na

stoliku przy drzwiach w korytarzyku prowadzącym do prywatnych pomieszczeń,

padające stamtąd światło wystarczyło mi, bym uporządkował wszystko, to znaczy usunął

wszystkie ślady, jakie mogłem zostawić w tym pokoju i na składanym karabinie.

Byłem odwrócony plecami do drzwi. Błąd. Powinienem zablokować zamek.

Schowałem już mój elektroniczny aparacik nasłuchowy. Błąd. Gdy posłyszałem szelest

za plecami, było już

ZA

późno. Nie odwróciłem się nawet. Karabin z pustym

magazynkiem trzymałem w prawej ręce.

Broń... - posłyszałem cichy głos. Rzuciłem karabin na podłogę.

Podnieść marynarkę! Podnieść prawą rękę, wyżej, lewą powoli ujmuj broń,

rzuć ją. - Puściłem webleya. - Lewa ręka do góry.

Lekkie kroki na dywanie. Poczułem twardy ucisk pod lewą łopatką. Zostałem

pozbawiony pistoletu wiszącego na plecach. Kroki w stronę biurka. Skrzypnięcie

obrotowego fotela.

- Proszę się odwrócić.

background image

Wykonałem polecenie. Nie za szybko, aby nie sprowokować porcji ołowiu.

Chyba obaj byliśmy zaskoczeni, ale on bardziej niż ja.

To pan?!

Ja, panie Jimenez.

Jakże mi przykro, podwójnie przykro, doktorze Bart.

Wiem. Teraz już wiem.

Co pan wie?

Wyobrażam sobie, że wypuścił pan psa na trop... Chodziło o komputer Johna

Simona, jego obserwacje i dyskietki, o których musiał się pan dowiedzieć.

Wyobrażam sobie, że ktoś obawiał się, iż sprawa „ostatecznego przekonania”

senatora Amaty przestała być tajemnicą i ja miałem być tym facetem, który się

dowie, czy jest tak rzeczywiście. Wykończono Sitndna, ponieważ był uparty i

uczciwy. Wykończono Vernona, ponieważ nie zgodził się na współpracę. Jane

Ławry milczała zapewne, nie chciała sypać przyjaciela, więc pozwolił mi pan

pracować dalej. Doktorek Bart ma dobry węch, znajdzie co trzeba, a potem

dostanie prezent, kaliber 11,4. Zgadza się?

Jose Jimenez milczał. Siedział sobie w fotelu i milczał. Wysoki urzędnik ważnego

urzędu, który był między ludźmi namawiającym mnie w Museo Nacional de

Antropologia do współpracy, do sprowokowania Syndykatu...

Czy jest pan w tej chwili bardzo zaskoczony, Bart?

Nie, panie Jimenez.

Podejrzewał mnie pan?

To nie byłoby aż tak proste. Ale skojarzyłem sobie... tak, coś sobie

skojarzyłem...

Co na przykład?

Nalegał pan wtedy, w Mexico, abym pozostawał z wami w kontakcie

radiowym. Nie wydało mi się to słuszne jako metoda sprowokowania kogoś z

Syndykatu. Chciał pan mieć mnie na muszce, co? To właśnie sobie

skojarzyłem z faktem, że gdzieś, kiedyś, widziałem coś, co wzbudziło moje

podejrzenie. Krótko mówiąc, od samego początku ktoś znany panu i mnie znał

background image

częstotliwość mojej radiostacji. Łatwo sobie wyobrazić, że prowadził nasłuch.

Sydykat uznaje rozum, interes i logikę. Żadnych sentymentów, żadnej etyki,

słabszy przegrywa, prawda? Przez cały czas miałem być na muszce. Ale nawet

to, że moja przyczepa pozostawiona w Mexico została nafaszerowana

plastikiem i wyleciała - w powietrze - z pewnością miała wylecieć razem ze

mną - nie dałoby mi jeszcze dowodu przeciw panu. Dowód dałby mi może

ktoś inny, panie Jimenez...

Któż, panie Bart?

Czy mogę opuścić prawą rękę i wyciągnąć z lewej kieszeni marynarki

fotografię?

Co to za fotografia, panie Bart?

Została wykonana w Berkeley, panie Jimenez. Jedna ze sfotografowanych tam

osób mogłaby mi coś o panu powiedzieć - Proszę mi dać tę fotografię.

Szybciej, albo strzelam! Miał piękną berettę z tłumikiem, bardzo długim

tłumikiem.

Duży kaliber.

Rzuciłem fotografię na biurko. Jimenez spojrzał na nią. Musiała zrobić na nim

wrażenie. Duże wrażenie.

- Jak pan do tego doszedł, do diabła?

-’ Amatorszczyzna, wie pan, zasadniczo jeszcze nie porzuciłem marzeń o

zrobieniu kariery w archeologii. Przypadek, daję słowo. Zawsze muszę trafić na jakiś

przypadek. To nieznośne. - A jak pan doszedł do wniosku, że dzisiaj... że tej nocy ma

zostać zabity senator Amata? - Jimenez przechylił się przez olbrzymie biurko, jego twarz

wyrażała niekłamaną ciekawość. Beretta spoczywała pewnie w jego lewej ręce. Prawą

zapalał papierosa.

Czy mogę usiąść? Będę grzeczny.

Proszę stać! Więc - jak?!

- Po pierwsze wiadomości zgromadzone przez Simona. - Nie powiedziałem, że

również przez Ławry, bo nie wiedziałem, czy dziewczyna jeszcze żyje, jeżeli żyje, to nie

mogę powiedzieć

czegoś,

GO

mogło sprowadzić na nią śmierć. - Po drugie, jego dyskietka z nagraną

background image

rozmową, w której padają słowa o „ostatecznym, przekonaniu senatora Amaty”. Kojarzę

to sobie z wielką forsą, naftą, upragnionymi przez Syndykat koncesjami, ale jeszcze nie

mam pewności. Wpada mi do ręki gazeta, popołudniówka, o powrocie senatora Amaty

do Meksyku. Dowiaduję się, kim jest Amata, jakich ma przyjaciół i jakich przeciwników.

Dalej, dowiaduję się, że Amata ma wydać przyjęcie w południe 15 lipca. Kojarzę coraz

szybciej. Śmierć w południe. Propozycja dla kogoś. Potem czytam sprostowanie. Że

przyjęcie odbędzie się wieczorem. Jestem jak dziecko zaczytane w komiksach. Wbijam

sobie do głowy, że to jest rozkaz dla wynajętego mordercy. Zabić senatora Amatę.

Przychodzę na przyjęcie, na ogól bywam na przyjęciach wyłącznie po to, aby degustować

- alkohole. Przypadkowo, daję słowo, trafiam na trzydzieste piętro i widzę gościa

składającego karabin. Wyraźnie „interesuje go to, co dzieje się w salonach „Oil of

Mexico”. Proponuję mu, żeby był spokojny, ale on jest bardzo niespokojny i bardzo

szybki, więc muszę strzelić. Strzelam. On pada. Nazywał się Bruno Menotti, ale czy to

ważne, pewnie nawet w kwaterze Interpolu w Paryżu nic o nim nie widzą. W każdym

razie fantazjuję dalej: Menotti został wynajęty przez Syndykat, aby zabić Amatę.

Przeszkodziłem mu w tym. To dobry uczynek i będzie mi kiedyś policzony, gdy zalany

pojadę do nieba...

A co pan powie o mnie?

Mógłbym założyć, że zjawił się pan tu przypadkiem, ale to byłby żart. Ta

część gmachu jest pusta, a pan jest dobrym znajomym Amaty, więc byłby pan

teraz na przyjęciu, a nie tutaj. Chciał pan się upewnić, czy Menotti wykonał

zadanie? Nonsens, Jimenez. Kojarzę dalej... Pan chciał go po prostu zabić.

Zgadza się? Pewne ważne sprawy załatwia pan osobiście, co?

Właśnie tak, doktorze Bart. Wykończy! pan doskonałego fachowca i

pokrzyżował pan moje plany i plany innych ludzi. Źle, Bart. Czy domyśla się

pan, co będę musiał zrobić?

. - Jasne, Jimenez.

Więc co zrpbię?

Zabije mnie pan. Smutny koniec Roberta - D. Barta. Zawsze chciałem umrzeć

w ciepłych pantoflach i przy kominku. Czy może pan odpowiedzieć na jedno

moje pytanie, Jimenez?

background image

Proszę pytać, Bart.

- Czy ten Menotti zabił Johna Simona w Alvarado?

Jimenez uśmiechnął się lekceważąco.

- Pan nie docenia Syndykatu, doktorze. John Simon był płotką, która natknęła się

na

wielki

łup.

Chcieliśmy

go

pozyskać.

Odmówił. Żądaliśmy, aby oddał nam swoje „dowody”. Odmówił.

Z ramienia kilku agencji amerykańskich zajmował się śledzeniem dróg przemytu

narkotyków z Kolumbii przez Meksyk do Stanów. Na sprawę senatora Amaty i nafty

wpadł przypadkowo, przynajmniej tak twierdził, chociaż ja i moi przyjaciele sądzimy, że

było inaczej, że otrzymał od kogoś informacje...

Powiedzmy, że Langley, panie Jimenez?

Powiedzmy, że z Langley - głos Jimeneza był bardzo poważny. Bardzo

chłodny. - Pan dużo wie, Bart. Szkoda, że nie pracuje pan dla Syndykatu. A

może...?

Nie, Jimenez. Jestem konserwatystą i miewam skrupuły moralne.

W dzisiejszych czasach?!

Niestety, to głupie, ale już taki jestem. A wracając do zabójcy Johna Simona?

Syndykat ma mnóstwo możliwości. Po prostu ktoś strzelił. Kaliber, ten sam,

ale Menotti nie strzelał. Sprawa Amaty to co innego, musieliśmy to

zaplanować. Wynajęliśmy człowieka i dostarczyliśmy mu broń.

Rozmowy prowadzono może w Szwajcarii? Może w „New Information

Agency”?

Zaczynam pana doceniać. Pan umie się domyślać. To sztuka. Do diabła, nie

sądziłem przedtem, że ktoś taki jak pan pokrzyżuje nasze plany!

Sądzę, że ktoś jeszcze będzie ogromnie zawiedziony, panie Jimenez.

Ostatecznie Jimenez strzeli. Więc niech przynajmniej dowiem się jak najwięcej.

Po co? Nie wiem. To już nie będzie mi potrzebne.

Kogo pan ma na myśli, doktorze?

Powiedzmy... powiedzmy, panie Jimenez, że. mam na myśli kogoś, kto tu i

ówdzie występuje jako Pedro Gormaz.

background image

Jimenez zesztywniał w swoim fotelu.

Nie opuszczając rąk zrobiłem dwa kroki, lufa beretty podążyła za mną. Usiadłem

w fotelu na wprost biurka i położyłem nogi na blacie.

- Ostatni papieros, Jimenez? Jesteśmy przecież cywilizowanymi barbarzyńcami,

co?

Pchnął ku mnie skórzaną papierośnicę z wytłaczanym złotym wzorem. Stara,

hiszpańska robota. Że też taki głupek jak ja musi do końca analizować, co jest co. „Co

mnie obchodzi ta skórzana papierośnica.

Proszę wyłożyć wszystko z kieszeni.” Nie lubię nieboszczyków.

Są nieprzyjemni - przyznałem uprzejmie. - Tacy... no, chłodni, nieprawdaż?

Wyłożyłem minox, statywik, elektrofon, walkie-talkie, papierosy i parę innych

drobiazgów. Moja broń była już w posiadaniu Jimeneza. Rzuciłem na biurko kartę

identyfikacyjną odebraną tamtej dziewczynie.

Co pan wie, Bart, o człowieku, którego nazwał pan Pedro Gormaz?

Może coś wiem...

- Proszę powiedzieć, jeszcze pan żyje i może żyć.

Pokręciłem głową.

Chce pan dopaść moich przyjaciół. Fatalny ruch, Jimenez. - Żegnam doktorze.

- Beretta uniosła się lekko, zaraz ukąsi. Za plecami coś usłyszałem. Jimenez

patrzał wciąż na mnie.

Proszę wejść, kapitanie - powiedział. - Będzie pan musiał tu posprzątać.

ROZDZIAŁ XVII

Człowiek, który wszedł do pokoju, milczał. Stał przy drzwiach, nie mogłem go

widzieć.

- Sądzę, doktorze Bart - powiedział Jimenez - sądzę, że miał pan przed sobą

przyszłość. Naprawdę nie byłem do pana uprzedzony, ale należy pan do tych graczy,

którzy nie potrafią wycofać się z gry w odpowiedniej chwili. Wiedział pan przecież, że

jeżeli ktoś staje na drodze takiej organizacji jak Syndykat, nie może liczyć na względy.

Mamy taką piękną noc, a ja muszę strzelić...

background image

Rzeczywiście, nie mogłem liczyć na żadne względy. Wprawdzie moja walkie-

talkie była włączona przez cały czas od chwili, gdy Jimenez poprosił mnie, abym

podniósł ręce i rzucił broń. Udało mi się dotknąć kontaktu nadajnika i potrafiłem

wyobrazić sobie minę Arrabala siedzącego teraz w swoim samochodzie i słuchającego z

zapartym tchem mojej rozmowy z Jimenezem. Gdyby na jego miejscu był mój przyjaciel

Jost, z pewnością znalazłby sposób, aby tu przyjść, może za późno, ale z pewnością

rąbnąłby Jimeneza. Arrabal to kochany chłop, ale poza tym mimoza. Mimo to zachowuje

się znakomicie, pozostając na odbiorze i nie włączając mojego nadajnika. Będzie mógł

powiedzieć to i owo w ambasadzie brytyjskiej, jestem, pewien, że tam pójdzie. Moja

mała w Szwajcarii będzie wiedziała, że jej tata nie leżał na brzuchu, przed jakimś tam

Syndykatem, do pioruna! Gdybym uprzedził o mojej eskapadzie mojego kumpla,

kierownika działu kultury Majów w Museo Nacional de Antropologia... Ale nie ufałem

nikomu, wolałem działać sam i teraz, płacę... Ciekawe, że

taki inteligentny facet jak Jimenez nie dostrzegł, że walkite-talkie jest włączona.

- Nie jest panu przykro, Bart? - Jimenez bawił się ze mną. To nie świadczyło o

jego klasie.

Posłuchaj, Jimenez, co ci powiem. Wymieralność gatunków zwierząt

przebiegała w normalnych warunkach z częstotliwością jeden gatunek na

tysiąc lat. W naszych czasach jeden gatunek wymiera w ciągu jednego roku.

Zakłócenie równowagi środowiskowej i tak dalej, kapujesz? Załóżmy, że

należę do specjalnego gatunku, więc odejdę trochę szybciej.

Znam kogoś - odezwał się Jimenez - kto także ubolewa nad wymieralnością

gatunków. To wielki myśliwy. Ale nie przypuszczam, aby ubolewał nad twoją

śmiercią.

Rany boskie! Teraz miałem już absolutną pewność, że wiem, kto kryje się za

dwoma słowami: „Pedro Gormaz”.

To ktoś ważny? - spytałem.

Bardzo. Najważniejszy. Tyle możesz wiedzieć. I koniec.

Koniec. Strzelaj.

Wskazujący palec spoczywający na spuście beretty drgnął.

Facet stojący za moimi plecami musiał zrobić coś nie tak, bo na twarzy Jimeneza

background image

pojawiło się nagle ogromne zdumienie. Jednocześnie usłyszałem strzał, ale nie był to

strzał z beretty, która razem z bezwładną ręką Jimeneza opadła na biurko. Jimenez

siedział wciąż w fotelu, ale już nie żył. Czerwona plama na jego białej koszuli

powiększała się szybko. Zdecydowałem się zapytać, czy mogę się odwrócić. Byłbym

absolutnie zdumiony, gdybym zobaczył Arrabala,i, naturalnie, to nie był on.

Dobry wieczór, Metysie - powiedziałem.

Dobry wieczór, gringo - powiedział kapitan Raja. Ten - cholerny, cierpliwy

sęp Diego Raja. Byłem wypompowany. Sięgnąłem po piersiówkę, widząc, że

Raja chowa broń, ale przedtem, nim dotknąłem piersiówki zawierającej pewną

ilość szkockiej destylowanej na prawdziwym szkockim torfie, wyłączyłem

wal-kie-talkie.

Raja przyniósł sobie jakieś krzesło i usiadł przy mnie.

To był dobry pomysł - powiedział.

Pomysł z czym?

Z walkie-talkie. Mam coś takiego. Jimenez też miał. Powinienem przyjść już

po wszystkim tak sobie życzył, ale kiedy usłyszałem twój głos, uznałem, że

muszę się spieszyć.

Wiedziałeś, że ktoś poluje na senatora Amatę? Brałeś udział w tym świństwie,

Raja? Jeżeli tak, to jesteś największym bydlakiem spośród wszystkich

Metysów.Cygaro? - spytał Raja. Odmówiłem.

Powiedziałem, to było chyba w czerwcu, że należę do służby specjalnej?

Zgadza się, doktorze Bart? Potem, chyba w Ła Vencie, gdy zastanawialiśmy

się nad śmiercią Billa Vernona, powiedziałem panu - Raja traktował mnie

teraz z chłodną uprzejmością, czuł się urażony tym, co powiedziałem mu

przed chwilą, winny czy nie, Metys to człowiek dumny -’ powiedziałem więc

panu, że odstawiono mnie na boczny tor. Nie byłem dostatecznie ugodowy i

upierałem się, że muszę wyjaśnić sprawę Johna Simona i zaginięcie Jane

Ławry. Miałem też podejrzenia dotyczącego tego, co dzieje się na morzu, na

wysokości Alvarado. Ten Simon był bardzo nieufnym gościem, ale powiedział

mi kiedyś, że „przygląda się aferze”, tylko tyle powiedział. Możliwe, że

wiedziałem mniej niż on,)ale wcale nie chciałem być ślepy. Mam zasady,

background image

chociaż to pewnie - brzmi dziwnie w tym miejscu, W obecności dwu

nieboszczyków...

Ja strzeliłem w obronie własnej, Raja! - powiedziałem ostro.

Tak czy inaczej chciał pan unieszkodliwić tego człowieka. Ja strzeliłem z

premedytacją.

Kropnął pan swego szefa. Dlaczego?

Powiedziano mi tu, w Mexico, że Jose Jimenez, wysoki urzędnik państwowy,

wykonuje ważną pracę. Nie był moim szefem, ale zajmował tak wysokie

stanowisko, że wezwano mnie, abym go chronił, gdyby miało go spotkać coś

złego. Jimenez twierdził, że Amata szkodzi naszym interesom naftowym, ze

jest skorumpowany. Nie mogłem w to uwierzyć... Kiedy nadał mi pan sprawę

samochodu Jane Ławry porzuconego w pobliżu Tepozteco, postanowiłem już

nie spuszczać pana z oczu. Wiedziałem, żo póii też’interesuje się szaradą

rozwiązywaną przez Jorna Simon,? Był pan sprytny i zgubił pan moich ludzi

po opuszczeniu Gualupity. Podejrzewałem, że wie pan coś o tym archeologu z

la Venty, Benie Murray’u, ale ukrył go pan diabelnie dobrze. Szedł pan na

całego” tak sobie pomyślałem. Moi ludzie trafili na pana w Mexico, przy

parkingu, na którym wyleciała w powietrze pańska przyczepa. Naturalnie

wiedziałem, że zmienił pan wóz. Pomogło to panu o tyle, że straciłem pana z

oczu w okolicy placu Hidalgo. Musiał się pan dobrze zadekować, a swój nowy

wóz zostawił pan dostatecznie daleko od miejsca, gdzie pan się zatrzymał, nie

mogłem przeczesać całej dzielnicy. Zresztą, nie miałem takich możliwości

jako - policjant, a moja zbytnia ruchliwość wzbudziłaby czujność ludzi

Jimeneza. Wie pan, w pewnej chwili nie wiedziałem, komu bardziej ufać.

Jemu czy na przykład panu...

I lak pan z tego wybrnął?

Raja wydmuchnął kłąb dymu z cygara. Wzruszył ramionami.

- Słyszałem, że ma pan opinię uczciwego gościa. O Jimenezie słyszałem, że jest

bezwzględny i twardy jak głaz. Gdy otrzymałem polecenie stawienia/się w wieżowcu

„Oil of Mexico”, nie wiedziałem, o co chodzi. Jimenez powiedział mi tylko, że

cokolwiek się stanie, nie wolno mi mieć wątpliwości, że wypełniam właściwe polecenia.

background image

Wiedziałem, że w wieżowcu jest jeszcze jeden zaufany człowiek Jimeneza... nie, nie

wiem kto to jest, nigdy go nie widziałem, może zresztą Jimenez kłamał, nie mając do

mnie pełnego zaufania, on podobno ufał tylko sobie.:- Dobra zasada. Co dalej?

Czekałem w tej części wieżowca na wezwanie Jimeneza. W jego gabinecie na

trzydziestym pierwszym piętrze. Czy pan wiedział, że Jimenez jest jednym z

udziałowców „Oil of Mexico”?

Nie. Ale teraz już wiem. Wal pan dalej, Raja.

Kiedy Jimenez zjechał na trzydzieste piętro, włączyłem moją waikie-talkie.

Takie dostałem polecenie, nie chciał używać telefonów. Miałem przypadkowo

taką samą częstotliwość jak pan. Więc czekałem w ciemnym pokoju. I wtedy

usłyszałem pana rozmowę z Jimenezem. Nie miałem już wątpliwości.

Żadnych.’ Ja, wie pan, doktorze, też potrafię myśleć. To przyjęcie w salonach

„Oil”, dwuznaczna rola Jimeneza, moje podejrzenia, podejrzenia Simona,

nafta, senator Amata i pan, doktorze. I pańska sytuacja. Jeśli Jimenez chciał

pana rąbnąć, to znaczy, że słuszność była po pańskiej stronie, a on jest łotrem!

Słuszne rozumowanie. Dobrze się stało, że zdążył pan przyjść. Zawdzięczam

panu życie, kapitanie Raja.

Również swojej przytomności umysłu. Włączył pan waikie-talkie Ale na co

pan liczył, na miłość boską?

Na nic, albo że ktoś zdecyduje się coś zrobić... Nie, chyba chodziło mi o to,

żeby nie poddać się do końca.

Nie chciałem powiedzieć Rai, że Arrabal czeka na mnie w swoim samochodzie.

Sprawą, która mnie pociągnęła, to ciemny wir, a Arjrabal powinien powrócić do swej

uroczej Ko teczki. Dosyć nagrzeszył, teraz powinien zaopiekować się urzędowo porządną

dziewczyną. Bo Koteczka jest porządną dziewczyną. Mam nosa w takich sprawach,

nigdy się nie mylę. A jeżeli się pomylę, to i tak nie przestanę być feministą.

Tak czy owak - powiedziałem - przybył pan w ostatniej chwili, Beretta

Jimeneza już miała mnie ukąsić. Kapitanie, szalenie nie lubię uczucia

wdzięczności...

Uratował pan senatora Amatę. To ja jestem panu wdzięczny!

Więc obaj będziemy sobie wdzięczni, ale to takie niezręczne.

background image

Cierpliwy sęp Raja uśmiechnął się. Po raz pierwszy tej nocy.

Więc co pan proponuje? - spytał uważnie przyglądając się koniuszkowi swego

cygara.

Cóż. Zostańmy przyjaciółmi. Co pan na to?

Hm... Dobrze, gringo.

Cóż... dobrze, Metysie. Co dalej? Właściwie, czy musiał pan strzelić? Chcę

wiedzieć, czy Jimenez zdecydowałby się zabić mn«e, gdyby mu pan

powiedział: ręce do góry, gra skończona?

Kie wiem, przyjacielu. Ale wiem, że był dostatecznie potężny, by pogrążyć

mnie i utrzymać się na powierzchni. Załóżmy: Jimenez nie strzela, odbieram

mu broń, mam nawet świadka, pana, pan dużo wie... Ale ja, przyjacielu, nie

miałbym żadnej pewności, że Jimenez stanie przed sądem. Tacy jak on kierują

sędziami. A ja doszedłem do wniosku, że taki łotr jak - Jimenez musi ponieść

karę. Wymierzyłem ją. Może mnie pan potępić. Nic mnie to nie obchodzi.

Nie jestem sędzią. Pytanie: co zrobimy ze zwłokami Jimeneza i tego drugiego?

Co ja zrobię. Bo pan musi się ulotnić. Wróci pan do salonów „Oil of Mexico”,

a ja sprowadzę tu dyskretnie policję Martwy Jimenez nie może mnie

zaatakować ani jutro, ani pojutrze. Nie wiem, co uczynią jego przyjaciele

Nie-

:

znam ich. Ale Jime-.. nez jest martwy. Amata jest żywy Więc co uczynią

przyjaciele Jimeneza i ci, którzy wynajęli zabójcę?

Sądzę, że będą. siedzieć cicho. Ale pańska kariera, Raja, wy-i daje mi się

skończona. I pozostanie Syndykat, który zmiata ze swojej drogi każdego

robaka. Musi pan o tym pamiętać.

Mam rodzinę. Trochę się boję, ale czuję się również dobrze, bo kiedy jutro

zabiorę się do golenia, będę mógł spojrzeć sobie w oczy. Jak myślisz,

przyjacielu, czy to takie ważne w dzisiejszych czasach?

Zwłaszcza w dzisiejszych, przyjacielu... Mam myśl.

Słucham cię uważnie.

Jest fotografia, a na’ tej fotografii ktoś, kogo Jimenez uznał za nadzwyczaj

ważną osobę. Sądzę, że wiem, gdzie szukać tej osoby. Jimenez powiedział o

niej „to wielki myśliwy”... Zakładam, że gdyby udało mi się unieszkodliwić

background image

tego człowieka, miałby pan - w Meksyku spokojniejsze życie.

Wziąłem z biurka fotografię, którą pokazałem Jimenezowi. Raja przyjrzał się

człowiekowi, którego na niej wskazałem. Podniósł głowę i popatrzył na mnie ze

zdziwieniem.

- Znam go - powiedział. - Błądzisz, przyjacielu.

- A jeżeli nie błądzę, przyjacielu?

Potrzebujesz mojej pomocy?

Czułbym się raźniej.

- ..... Dobrze. Teraz zjeżdżaj stąd, a ja zastanowię się, co powiedzieć policji.

Wyobrażam to sobie tak: dzwonisz do kwatery policji i meldujesz o śmierci

Jimeneza, został zastrzelony na posterunku, gdy usiłował przeszkodzić

zastrzeleniu senatora Amaly. Na miejscu jest również trup zawodowca. Mogę

zostawić broń, z której go kropnąłem, a ty możesz ją wcisnąć do ręki

Jimeneza. Ale kto za-zbił Jimeneza? Policja znajdzie twój pocisk, wystrzelony

z twojej broni i weźmie cię w obroty. Jeżeli Jimenez był tak wpływowy jak

mówisz, to wyjdzie na bohatera, a ty wyjdziesz na mordercę. Kto wie, że

towarzyszyłeś tej nocy Jimenezowi?

Nikt. Tak powiedział. Miał jeszcze kogoś w tym gmachu, ale to tylko płotka z

dalszej obstawy.

Dawno znałeś Jimeneza?

- Tacy jak on lubią mieć pod ręką różnych ludzi. Szefowie policji w Veracruz i

Quetzalcoalcos to jego ludzie. Moje śledztwo prowadziłem na własną rękę.

Więc nie wierzę, aby nikt nie wiedział, że przyjechałeś do gmachu „Oil” z

Jimenezem. Pozostaje sprawa twojej broni.

Mogę ją wyrzucić, to nierejestrowany colt. Nie użyłem służbowej broni.

- Daj mi to żelastwo. Ja zmykam, ty robisz swoje.

Dał mi numer swojego telefonu w hotelu. Wyszedłem z gabinetu. Miałem

wątpliwości co do takiego rozwiązania. Zamknąłem drzwi. W głębi korytarza paliła się

tylko jedna lampa nad drzwiami windy. Figura, która potoczyła się w moim kierunku,

zaskoczyła mnie. Co tutaj robi ten cholerny Japs?! Szedłem wolno. Mała kula w białym

smokingu, z ciemnymi gładkimi włosami na czubku głowy wciąż toczyła się ku mnie.

background image

Mały Azjata z salonów „Oil”. Był pijany, uśmiechał się szerokim, przyjacielskim, ale i

pijackim uśmiechem.

- Hej, Japs! - zawołał bełkotliwie. - Stary pan zwyciężył, dużo i szybko pił, byłem

grzeczny

i

też

piłem.

Pearl

Harbour

na niekorzyść Japsów.

Zachwiał się na nogach. Byłem czujny, ale Japs poderwał się nagle w powietrze.

Poczułem straszliwy ból w pobliżu mostka, mimo że zdołałem ustawić się bokiem. Potem

jeszcze dwa następne wybuchy bólu w nerkach sparaliżowały mnie na kilka sekund.

Tymczasem to żółte jajo uderzyło jeszcze dwa razy z piekielną precyzją i zdumiewającą

siłą. Nogi ugięły się pode mną, moja głowa była pusta, serce było z ołowiu. Zobaczyłem

w mdłym świetle lampy windy błysk stali. Ratuj się, Bart, człowieku! Udając, że padam

na podłogę, osunąłem się na prawe kolano i z podpartej prawej ręki kopnąłem

Japończyka w nadgarstek. Wypuścił rewolwer, wrzasnął. Wyrwałem jego webleya i

wtedy, gdy miałem nacisnąć spust, posłyszałem cichy szczęk zapadki drzwi. Z boku

wyrósł wysoki, chudy cień Diega Rai. Błysnął długi ogień z jego broni i biały smoking

znieruchomiał na podłodze. - Możesz iść o własnych siłach? - spytał Raja..

Z pewnością. O, do diabła, łobuz był dobrze wytresowany... Kręcił się

przedtem w salonach „Oil of Mexico”...

Szukał swojego pana zapewne.

Jimeneza?

Oczywiście.

Słuchaj, Raja, mamy już trzech nieboszczyków. Zostaję tul to znaczy zrobimy

szybko przegląd tego piętra, potem ja zawiadamiam senatora Amatę i

przychodzę tu z nim, a ty dzwonisz po swoich kumpli. Tak będzie chyba

najlepiej I musimy się spieszyć. Nie mam wcale pewności, że tylko ty

odebrałeś z nasłuchu moją rozmowę z Jimenezem. - Znowu nie powiedziałem

o Arrabalu, chciałem go trzymać z daleka od tej sprawy.

To był najlepszy z możliwych pomysłów Senator Amata ściskający rękę kapitana

Rai na polu bitwy, na tle gości z salonów „Oil”, policji, dziennikarzy, których z

pewnością będzie chciał widzieć tej nocy, i to wszystko beze mnie, bo nie chcę, aby moje

zdjęcie obejrzał w porannej gazecie człowiek z fotografii Jane Ławry, któremu muszę

background image

złożyć wizytę. Przyrzekłem Benowi Murray’owi, że uczynię wszystko, aby odnaleźć

Jane. Biedny chłopak jeszcze wierzył, że dziewczyna żyje. A ja wierzyłem, że człowiek,

którego chcę odwiedzić, wie, co się stało z Jane i że jest odpowiedzialny za wszystko, co

wydarzyło się dotąd.

Tej nocy mogłem przyznać, że senator Amata to właściwy człowiek na

właściwym miejscu. Przyjęcie w salonach „Oil of Mexico” nie zostało niczym zakłócone.

Amata obejrzał osobiście pole bitwy na trzydziestym piętrze, nie przybył, naturalnie,

sam. Poczekał na przybycie policji Sfotografował się z Rają, ale beze mnie, bardzo go o

to prosiłem. Gazety poranne przyniosły pierwsze doniesienia i zdjęcia. Pojawiły się

fotografie Menot-tiego i Jose Jimeneza. Pierwsze artykuły o Syndykacie dążącym do

zdobycia koncesji nowych pól naftowych. „Kto za tym wszystkim stoi” - wołały tytuły

gazet. „Nie pozwolimy na naruszanie naszych narodowych interesów” - oznajmiał

senator Amata i wierzyłem, że tacy jak on dotrzymają słowa. Więcej takich jak Amata, a

nie będzie tego całego gadania o fin de race, czy fin du globe, są jeszcze ludzie, którzy

potrafią walczyć o poszanowanie prawa i zwykłą przyzwoitość. Powiedziałem o tym

mojej przyjaciółce Joy, do której zadzwoniłem, aby powiedzieć jej to i owo. Była w

Szwajcarii, nad Lugano. Czasami muszę z nią pogadać, mimo że okazało się, iż mamy

bardzo różne osobowości.

Świat może spać spokojnie - oznajmiła mi Joy - gdy żyją jeszcze tacy jak ty,

Rob. Ja też będę sypiała spokojniej.

Sypiasz sama?

Co cię to obchodzi, ty wstrętny kobieciarzu?

Joy - powiedziałem - Joy, jeżeli się z tobą ożenię, to tylko w Anglii i

zamieszkamy tylko w Anglii.

Nie cierpię cię, Robercie D. Bart i tylko przez zwykłą ciekawość pytam,

dlaczego chcesz się ze mną ożenić w Anglii?

Bo funkcjonuje tam prawo sprzed 350 lat, wyobraź sobie, prawo z XVII

wieku, zabraniające mężczyznom bicia żon między 9 wieczorem a 6 rano.

Podobno powstało i utrzymywane jest dlatego, że hałas spowodowany biciem

żon zakłóca spokój sąsiadom. Więc w nocy będę dla ciebie bardzo miły,

przyrzekam.

background image

Odłożyłem słuchawkę.

Pojechałem do banku Cooka po dwu dniach od owej nocy. Zawiózł mnie tam

Arrabal. Biedak był jeszcze trochę niespokojny. Tamtej nocy siedział w swoim wozie,

czekał na mój sygnał i słuchał z przerażeniem mojej rozmowy z Jimenezem. Zażądałem

od niego, by na mnie czekał i nie wywoływał mojego sygnału, wypełnił to żądanie

dokładnie, wyobrażając sobie, że asystuje już przy moim pogrzebie. Powiedziałem mu,

że gdyby wtedy włączył fonię i zaczął nadawać, że się poci ze strachu, to naprawdę

miałby możność ujrzenia moich zwłok wynoszonych z wieżowca „Oil” do karetki

pogotowia.

Patrycja i jej brat szukali mojego towarzystwa, ale nie chciałem się afiszować.

Miałem jeszcze do załatwienia to i owo. Senator Amata żył i był bezpieczny. Ale śmierć

Simona, samobójstwo Vernona, zaginięcie Jane Ławry... czyż nie musiałem o tym

myśleć? Musiałem.,

W banku Cooka czekała już na mnie depesza od Josta. Depeszował z Genewy.

Tamtejsza prasa już pisała o próbie zamachu na życie senatora Amaty i o tajnej

działalności Syndykatu. Jost donosił mi, że w tym samym dniu, w którym gazety

przyniosły wiadomość o Syndykacie i Jimenezie, zwinęła swoją działalność, New

Information Agency” i jej szef Gantsakis ulotnił się ze Szwajcarii. To już nie była moja

sprawa, ale te dwa fakty potwierdzały moje przypuszczenia, że działalność owej agencji

była związana z działalnością „Spółki Bankowej Hansena”. Bo „Spółka” zawiesiła swoje

interesy w Mexico i Genewie jednocześnie. Nie” byłem tak naiwny aby sądzić, że

Syndykat likwiduje swoje interesy. Takie potęgi mogą ulec destrukcji, ale nie popełniają

samobójstwa. Są zbyt silne i mają zbyt wiele możliwości reorganizacyjnych. W każdym

razie dobrze namieszałem w tym kotle.

Jost dodawał w swej depeszy z Genewy coś jeszcze. Jest to wielki cwaniak i ma

niemożliwe chody. Potwierdzał to, czego dowiedział się w Mexico Arrabal...

Potwierdzał, że Pedro Gormaz w rzeczywistości nazywa się...

Do pioruna, może założę jakąś spółkę z Jostem? Jest przydatny!

W mieszkaniu Arrabala przy Płaza Hidalgo jeszcze raz przyjrzałem się fotografii

tak ważnej dla Jane Ławry.

background image

ROZDZIAŁ XVIII

Dobrze mi się powodziło. W rezydencji senatora Amaty witany byłem jak

domownik. Patrycja była dla mnie czarująca, nawet jej brat gotów był ofiarować mi

swoje najcenniejsze trampy, stare, idealnie sprane dżinsy. Ale w kilka dni po

wydarzeniach w wieżowcu „Oil of Mexico” musiałem im powiedzieć, że mam jeszcze do

załatwienia jedną sprawę. „Szukam kobiety - powiedziałem Patrycji - i wyjaśnienia

czegoś jeszcze”. Ponieważ Patrycja była śliczną dziewczyną, więc zapamiętała tylko, że

szukam kobiety i nie zwróciła uwagi na „coś jeszcze” Nie pomógł obiad w dobrej

restauracji włoskiej, rizotto z szampanem, łososiem i truflami, ani piękny bukiet „Gou

Lafontanelle Margaux”, rocznik 1906, zapłaciłem za ową butelczynę bardzo dużo

pieniędzy. Patrycja była smutna. Diego Raja ofiarował mi swoją pomoc, ale nie byłem

zdecydowany. Wydawało mi się, że ta sprawa była wyłącznie moją. sprawą. Aha, czy

powiedziałem, że Raja odwiedził mieszkanie w dzielnicy starego obserwatorium?

Poprosiłem go, aby to zrobił bardzo szybko, zanim jeszcze gazety podały wiadomość o

próbie zamachu na senatora Amatę. Goście którzy zadekowali się w mieszkaniu Jane

Ławry, nie chcieli poddać się dobrowolnie, zatem wyniesiono ich nogami do przodu. Nie

wątpię, że byli ludźmi Syndykatu. Ale nie mogli mówić, niestety. Wątpię zresztą, czy

chcieliby mówić...

Ciekawiło mnie, na kogo tam czekali. Na mnie? Na jakiegoś przyjaciela Simona i

Jane Ławry? Albo na Jane... Miałem przeczucie, że Jane żyje. Wiem, ile warte są

przeczucia, ale moje sprawdzają się bardzo często, więc ich nie lekceważę.

Mój przyjaciel z Museo Nocional de Antropologia chciał mi wmówić, że

zdemaskowanie i unieszkodliwienie Jose Jimeneza powinno mi wystarczyć, wychodzę z

gry w dobrym stanie Byłem innego zdania. Jimenez był figurą w Syndykacie Ale

człowiek siedzący w środku tego wszystkiego był nadal szefem, a ja nie wywabiłem go z

ukrycia, jeszcze nie wybiegł ku mnie, jak przyczajony pająk.

Co z tego wynika? - spytałem.

No co?

Że muszą się podłożyć.

Kolego! To niebezpieczne, to wręcz głupie, nie jest pan zawodowym

background image

policjantem.

Ale mam ambicje zawodowca. I zdobędę te pięćdziesiąt kawałków, które mi

przyrzeczono. W Szwajcarii cholernie lubią pieniądze. Akurat starczy na

postawienie chaty, drewnianej, ale mocnej, na podmurówce z kamienia.

Zawsze marzyłem o czymś takim. Czy wyobraża pan sobie, jak może

smakować fajka i szkocka w takiej chacie z widokiem na góry? Niech pan

weźmie przykłady z historii. Taki Wilhelm Zdobywca na przykład. Facet bał

się kąpieli jak diabeł wody święconej, podobno nigdy się nie mył. A jednak

przepłynął La Manche i zdobył Anglię. W jaki sposób ja dojdę do mojej

drewnianej chaty, jeżeli nie przepłynę mojego kanału? Londyn staje się

okropną dziurą i przypuszczam, że nawet Jej Królewska Mość myśli o

przeniesieniu się na prowincję.

Patrycja, miłe dziecko. Pożegnałem ją w małej hacjendzie ofiarowanej jej przez

ojca w jednej z dolin La Cima. Przyrzekłem, że jeszcze się zobaczymy. Miałem taką

nadzieję... Człowiek, z którym chciałem się spotkać, należał do tych ludzi, którzy sądzą,

że świat to zaledwie półprodukt, który można i należy kształtować na maszynie - dziejów

sterowanej przez wybranych sterników, nie dbając o cierpienia bliźnich.

Oto powód, kochanie - powiedziałem Patrycji, a potem senatorowi Amacie. -

Nie cierpię ludzi nieczułych na cierpienia innych. Mam robótkę. Może się

jeszcze zobaczymy. Nie, przyrzekam, że się zobaczymy.

Jeśli będzie pan miał kłopoty - żegnał się Amata - to zna pan drogę do mnie.

W dzień i w nocy, niech pan o tym pamięta, doktorze!

Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? - denerwował się Arrabal.

v

Jeżeli nie doniesiesz, że wykopuję topór wojenny, to wrócę, żeby wytrąbić

cały zapas twojego porto.

Wiesz, że umiem milczeć!

Wiem, wiem. Pamiętasz, jak Arystofanes donosił w swoich’ „Chmurach” na

Sokratesa? Ty nie pisujesz komedii. Nie martw się o mnie i pomóż mi w

przewiezieniu tych gratów Johna Simona do rezydencji senatora Amaty.

Śmierć Jimeneza z pewnością rozdrażniła tych’z Syndykatu. Nie chcę, żeby

Koteczka odprowadzała cię na cmentarz, przyjacielu.

background image

Chcesz teraz przedstawić senatorowi wszystko, czego dowiedział się John

Simon, zanim zginął?

Nie mam czasu. Zrobię to, gdy wrócę do Mexico. A gdybym miał kłopoty...

na, wtedy senator Amata ma wolną rękę. Pomożesz mu w odczytaniu całego

materiału, Arrabal. Przyrzekasz?

Przyrzekam - powiedział Arrabal. - Ale jeżeli nie wrócisz?

Ech, najwyżej zbankrutuję. I wiesz, co wtedy zrobię? Będę żebrał na Oxford

Street w Londynie.

Dlaczego na Oxford Street?.

Jest tam mnóstwo przeróżnych magazynów i najczęściej można tam kupić

całkiem dobre rzeczy z przeceny. Pamiętaj, jeżeli kupujesz coś z przeceny, to

wal na Oxford Street. Ja to zrobię, zamieszkam tam, będę żebrał, kupował z

przeceny i oszczędzę wydatki na metro i autobus. Stanę się człowiekiem

jednej ulicy.

Pojechałem na dworzec główny i zadzwoniłem do córki. Musiałem usłyszeć jej

głos. Diana przebywała w Lozannie, u rodziny Josta.

Tato! - usłyszałem jej głos. - Cześć, tato!

Cześć córeczko. Wszystko w porządku?

Nie bardzo, tato.

Do licha, co się dzieje, nie denerwuj starego ojca!

Rozmyślałam o filozofii, tato, i... i chyba nie chcę jej studiować.

‘- Dlaczego, dzieciaku?

Chyba wolę historię sztuki. Myślę o tym, odkąd pokazałeś mi Fryburg i

witraże tego Polaka, Mehoffera Źle, tato? Powiedz.

Dobrze, dziecko^ Tylko sztuka pozwala zbliżyć się do utraconego czasu. Więc

- dobrze. Kto powiedział to o sztuce?

Proust, tatku?

Chyba, nie pamiętam, możliwe. Całuję cię i do zobaczenia. Kochasz mnie?

Szaleję za tobą.

I ja za tobą, moje serce.

background image

A filozofia, tatusiu?

Zostaw ją starcom. To przelewanie z pustego w próżne. Z tego powodu

zwariował Schopenhauer, a Sokrates wymykał się na potańcówki, udając, że

chce głęboko myśleć w samotności. Zostań przy sztuce. Daje radość

Tak jest, mistrzu!

Doskonale. A teraz powiedz mi, że lubisz prezenty.

Och, przepadam. Mów zaraz, mów.

Dostaniesz go może w miejscu, które lubisz. Zgaduj: południe Alp, Jura,

wodospady Renu...

Engandyna, szwajcarski park narodowy, och, cudownie!

Tam nas nie wpuszczą, kochanie. Ale gdzieś w pobliżu wąwozów rzeki Inn.

Jeżeli mi się powiedzie. Chata z grubych modrzewiowych bali, z dużym

kominem i własną krową.

Odtańczę dziki taniec!

Tylko uważaj na meble. Rodzina Josta gotowa jest toczyć wojny w obronie

wolności, własności i franka szwaj carskiego.

Jak przyjmie mnie człowiek, przed którym chciałem stanąć? Czy to, że miałem w

ręku graty Simona, dyskietkę z dyspozycją „przekonania” Amaty i* kilka, innych faktów

z komputera, czy to mogło mi gwarantować bezpieczeństwo? Raczej nie. Zadzwoniłem

do tego człowieka. Nikt w jego domu nie podnosił słuchawki. Byłem uparty. Dzwoniłem

tam przez trzy dni. Czwartego dnia służący powiedział mi, że jego pan wyjechał do

Gwatemali. To było prawdopodobne. A zatem nie mam gwarancji bezpieczeństwa. Stop,

Bart, to wcale nie jest, pewne. Przecież ten człowiek nie może wiedzieć, nie może

przypuszczać nawet, że jakiś gliniarz, amator rozszyfrował zagadkę Pedra Gormaza.

Zatem? Zatem może sądzie, że nikt nie wiąże „Gormaza” ze sprawą Jimeneza. Ale jeśli

tak, to, dlaczego wyjechał do Gwatemali?

Jeśli tam teraz’ był, to zapewne w Huehuel; Gdzieś w pobliżu Huehuel w swojej

hacjendzie. Poprosiłem - Diega Raję, aby ułatwił mi zamówienie połączenia pośredniego.

Z Mexico do stolicy, do Guatemali, a stamtąd radiotelefonicznie do hacjendy. Czułem, że

Raja jest bardzo zainteresowany moimi najbliższymi planami. Zapytał jednak tylko, czy

nie moglibyśmy zrobić czegoś wspólnie Odmówiłem. Oznajmiłem mu, że mam kilka

background image

problemów naukowych i nawet nie śni mi się przekraczanie granicy. Chcę spotkać się z

kimś w pobliżu granicy, w Tapachula. Przez kilka godzin czekałem na połączenie.

Człowiek, z którym chciałem rozmawiać, nie podszedł do telefonu, ale polecił przekazać

mi, że z przyjemnością spotka się ze mną w Tapachula. Wyznaczyliśmy sobie to

spotkanie na 25 lipca. Zapakowałem manatki do samochodu. Miałem przed sobą kawał

drogi, ale zasadniczo nie ufam liniom lotniczym i unikam ich usług, jeśli to tylko

możliwe.

Zatem chcesz coś zrobić sam, przyjacielu? - upewnił się Diego Raja;

Słuchaj, kapitanie, to skomplikowana sprawa. Muszę tam jechać sam. Każde

towarzystwo mogłoby wzbudzić nieufność. Chcę tego gościa wywabić z

Huehuel do Tapachula i przypuszczam, że jeżeli nie mylę się co do niego, to

po telefonicznej rozmowie ze mną wydał już polecenia, aby mnie śledzić.

Może mieć do dyspozycji wielu ludzi. Przez cały czas mojej drogi będzie

otrzymywał wiadomości, źe jadę sam. Przypuszczam dalej, że wcale nie

podejrzewa mnie o współudział w zlikwidowaniu tego zawodowca i Josś

Jimeneza. To ty pozowałeś fotografom i udzielałeś wywiadu, przyjacielu, i

twoje jest zwycięstwo. Musisz się trzymać ode mnie z daleka, jeżeli sieć ma

się ostatecznie zamknąć.

Ale przyznałeś mi się, że łączysz tego człowieka ze sprawą senatora Amaty.

Powiedziałeś też, że być może właśnie ten człowiek postarał się, za

pośrednictwem Jimeneza, abyś dotarł do tego, co widział John Simon. Poza

tym nie mamy pewności, ze on nic nie wie o tym, co zrobiłeś w wieżowcu

„Gil of Mexico”. Zlikwidowałeś wynajętego zabójcę, Jimenez nie żyje” ten

Japończyk też nie żyje, ale czy Syndykat miał wtedy w gmachu „Oil” tylko

tych ludzi? Masz taką pewność?

Ależ nie mam! Czy muszę ci tłumaczyć, że nie mam innego wyboru? Muszę

się wystawić na strzał, a ten człowiek przez cały czas powinien myśleć, że

jestem sam. Czy jest inna możliwość dowiedzenia się, kto kieruje Syndykatem

jako Pedro Gormaz i jaki jest związek Gormaza z całą aferą naftową i

senatorem Amatą? Jeżeli człowiek z Huehuel nie jest tym, na którym nam

zależy, to nic mi nie grozi. Stawię się na towarzyskie spotkanie i pogadam z

background image

facetem.

A jeżeli ten człowiek to Pedro Gormaz?

Wtedy, przyjacielu, chciałbym mieć gdzieś w pobliżu kilku sprawnych

policjantów. Przyznaję.

Słuchaj, doktorze. Tacy jak ty i ja to właściwie nikt. Ten człowiek, nawet

jeżeli nazywany jest w Syndykacie „Pedro Gormaz”, może cię zlekceważyć.

Nawet jeżeli wie, że udaremniłeś zamach na życie senatora Amaty. Dla niego

ważne jest, aby pozostawał w cieniu. A jeżeli tego chce, to nic się nie stanie.

Ty go nie zdemaskujesz i on się nie zdemaskuje.

Przemyślałem wszystko. Wiem, że muszę go sprowokować. Wiem, że ukrywa

w sobie coś, Co mąci jego logiczny rozum. Pychę.- Jeżeli go przekonam, że

właściwie to ja wygrałem w tej grze, nie wytrzyma. Będzie chciał mnie

ukarać. A jeżeli dodam, że mam dowody, iż Pedro Gormaz to on, że w ogóle

do tego doszedłem, że to było możliwe, że znalazłem potwierdzenie w Mexico

i w Genewie, to... poza tym on popełnił kilka błędów i nie przypuszcza, że ja

je zauważyłem. Przyjacielu, mamy szansę.

Słucham uważnie i zaczynam rozumieć, że to ty jesteś pyszałkiem.

Dlaczego?

Nie chcesz mnie prosić, abym był w pobliżu! - Raja* zaśmiał się. - W

porządku, będę w pobliżu.

Ale dyskretnie. Nie chciałbym być ustrzelony wcześniej,

niż to będzie konieczne. Najpierw muszę zaspokoić moją ciekawość.

Raja przypatrywał mi się. Siedzieliśmy w pokoju hotelowym i sączyliśmy moją

szkocką. W pewnej chwili Diego Raja rzucił to pytanie.

Powiedz, doktorze: dlaczego mi ufasz? Przecież byłem...

Wspólnikiem Jimeneza? Wierzę, że grałeś podwójną rolę i że zagrałeś ją

dobrze. Raja, jesteś dobrym Meksykaninem. Ty naprawdę nienawidziłeś

Jimeneza. Gdybyś chciał mnie sprzątnąć, zrobiłbyś to tamtej nocy. Jedna kula

dla Jimeneza, druga dla mnie, czyż-nie? Powiedziałem senatorowi Amacie, że

obaj, ty i ja polujemy na ważnego faceta, na głowę Syndykatu, każdy na

własną rękę właściwie, ale że możemy się zderzyć i wtedy zostanie ze mnie

background image

kupka złomuj Wydaje mi się, że senator Amata zrozumiał od razu moją myśl.

Drogi Diego. Gdyby mi się coś stało teraz czy wkrótce, to musiałbyś zwiewać

z Meksyku.

Ty łotrze! - Raja zaśmiał się znowu. Jego wysoka postać, zgięta w’ fotelu,

przechyliła się ku mnie. - Ty łotrze. Dobrze się z tobą pije.

Jasne, moją szkocką. Czy zdajesz sobie przynajmniej sprawę, jaki to rocznik?

Kroplę tego rocznika wożę ze sobą zawsze i piję tylko wtedy, gdy coś się

dzieje. Rocznik 1886, człowieku. Nie myśl sobie, że wydaję forsę na coś

takiego. To prezent od kogoś, kto może sobie pozwolić na dobre trunki.

Miałem na myśli mojego przyjaciela, amatora archeologii i kolekcjonera, lorda

Brooke z Ely w Anglii. Brooke ma rzeczywiście ładne zbiory archeologiczne i niemniej

ładną, kolekcję pełnych butelek. Jest zazdrosny o swoją piwnicę jak mężczyzna o

kochankę. Stary sknera.

Wypiliśmy jeszcze trochę i Diego Raja wyznał mi, że jest z całą pewnością

potomkiem Azteków. Zgodziłem się bez sprzeciwu, ja też miałem już trochę w czubie.

To jednak nie prze - szkodziło mi poprosić go, aby trzymał się ode mnie dostatecznie

daleko Jeżeli ktoś zachce mnie obserwować, to musi mieć wrażenie, że podróżuję sam.

Wszystkie graty, jakie miałem, pozostawiłem Rai. ‘Niech wlecze je za mną, byle

z daleka. W skórzanej wiatrówce miałem tylko moje dokumenty, w pasku wiatrówki

miałem minoxa z nowym ładunkiem taśmy, w podwójnej kieszeni dżinsów otwieranej po

rozpięciu paska - pesety i dolary, moją licencję i pozwolenie na posiadanie broni, a pod

pachą webleya Remingtona też zostawiłem Rai Pilnuj go, bracie Azteku. Samochód

wymieniłem na landrovera 110, szary kolor, silnik bardzo dobry, blacha skopana, coś

takiego na meksykańskich drogach nie rzuca się w oczy. Potem postanowiłem, że nie

zostawię remingtona Rai. Arrabal polecił mi mały warsztat samochodowy w dzielnicy

Atzapotzałco. Kazałem dospawać w landroverze skrytkę pod podłogą, zmieściłem tam i

remingtona, i pudełko naboi. Pożegnałem się z Rają w mieszkaniu Arrabala. Zdaje się, że

Raja chciał mi przemówić do rozsądku.

Nieźle zamieszałeś tym z Syndykatu. Nie darują ci tego.

Myślisz, że powinienem wrócić do Europy?

Strzał w dziesiątkę. Chyba tak myślę.

background image

Zastanowię się, ale przedtem pojadę do Tapachuli. Chodzi mi o coś dużego,

Raja. Interesuje mnie duża ryba, kapitanie. Słuchaj, czy to prawda, że rekin

przypływa zawsze wtedy, kiedy wyczuje krew?

;- Skąd mam wiedzieć, do diabła?!

Nigdy nie moczyłeś spracowanych nóg policjanta na jukatańskim brzegu?

Ty uparty ośle - powiedział Raja i poklepał mnie po ramieniu.

Gdy ominąwszy Salina Cruz znalazłem się na nadmorskiej drodze prowadzącej

prosto do Tapachuli, ciągnąłem już równo moim landroverem. Kilka razy uzupełniłem

benzynę, bo silnik dużo palił. Raz zdrzemnąłem się na parkingu w La Puerta, ale co to

był za wypoczynek. Wkrótce ruszyłem dalej Wiatr wiejący od Pacyfiku orzeźwiał mnie.

Zielone równiny wydymały się, podnosiły i opadały, marszczyły się wzgórzami z lewej

strony drogi gdzieś dalej, by w kierunku Huehuel, poza tropikalnymi lasami, podnieść się

do wysokości czterech, tysięcy metrów już na terytorium Gwatemali.

ROZDZIAŁ XIX

Wątpię, czy nie dostałbym po łbie, gdybym przyjechał do Tapaehuli w ciągu dnia.

Poza tym numer był prosty i dobry. Ładna indiańska dziewczyna dawała mi znaki, stojąc

przy drodze. Dźwigała na głowie duży. koszyk. Zatrzymałem wóz Był wieczór.

Widziałem tę Indiankę w światłach landrovera. Pomyślałem, że jest naprawdę ładna. W

tym momencie potężny żółty dodge zajechał mi drogę. Nie mogłem liczyć na

wyminięcie. Wokoło było pusto. Do Tapaehuli był jeszcze kawałek. Ledwie pomyślałem,

że zapasowy kluczyk mojego wozu mam przyklejony plastrem do uda, dwaj nieźle

zbudowani faceci wyciągnęli mnie na drogę. Zrobili to wprawnie i bez zbytecznej

brutalności. Załadowali mnie do dodge’a, z którego wysiadł jeszcze jeden. Ten miał z

pewnością małpich przodków i wcale nie chciałem, by jego długie łapy zbliżały się do

mojej twarzy, zwłaszcza, że nie mogłem się bronić.

- Panowie - powiedziałem - panowie, mam w Tapachuli spotkanie z kimś

ważnym.

Właśnie wtedy dali mi trochę po łbie i powiedzieli, że oni wiedzą, że ja mam

spotkanie. Zapewne byliby grzeczni, gdybym się trochę nie szarpał, udając, że jestem

background image

zaskoczony. Potomek małpich przodków nie wtrącał się. Zajął miejsce za kierownicą

mojego wozu. Widocznie wkraczał do akcji tylko w sprawach godnych jego długich,

owłosionych ramion. Co za okaz. Gdyby go wypchać i przesłać - w skrzyni do Londynu,

wzbudziłby taką samą sensację, jak pierwszy wykopany z ziemi Neandertalczyk. Żuchwę

miał nawet większą, podobną do żuchwy „człowieka z Heidelbergu”.

W żółtym pudle zrewidowano mnie, ale zabrano mi tylko broń. A potem

ruszyliśmy tak szybko, że światła Tapachuli zostały za nami i przepadły.

Nie pozwolono mi kontemplować drogi. W każdym razie nie za długo.

Jechaliśmy w stronę granicy z Gwatemalą, ale zanim ją zobaczyłem, otrzymałem potężny

zastrzyk, po którym straciłem zdolność kojarzenia. Płynąłem, w powietrzu, moja głowa

była ciężka jak ołów, nie wiedziałem kim jestem i gdzie jestem, chyba położono mnie na

rozkładanym fotelu, ale może mi się to tylko zdawało. Miałem mdłości, płuca nie chciały

się rozszerzać, a serce waliło jak młot, kontury widzianych rzeczy zatarły się, płonęły

jakimiś barwami, szarzały, ciało moje było bezwładne, lekkie, jakby chciało się oddzielić

od głowy, walczyłem o każdy skrawek myśli, nie wolno przestać myśleć, nie wolno,

najdziksze fantazje „pojawiały się w moim mózgu, usiłowałem je kontrolować, wyrywały

się, porywały mnie, rzucały w przestrzeń, jakaś twarz dzieliła się na wiele rozdętych,

wykrzywionych twarzy, poruszałem się w światach krzywych zwierciadeł, było mi coraz

zimniej, bardzo zimno, głosy, które rozróżniałem, przemieniły się w szum, zacząłem

spadać w przepaść, bezradny, bez krzyku. Gdy otworzyłem oczy, uderzyło mnie ostre

światło, chciałem krzyknąć, ale moja krtań była sparaliżowana skurczem, nie mogłem

przełknąć śliny, miałem martwe’ wargi, po dłuższej chwili moje oczy przyzwyczaiły się

do światła, wcale. nie było ostre, leżałem pod moskitierą, za którą w górze poruszały się

pióropusze palm, kłaniały mi się jak ciche i posłuszne niewolnice. Miałem okropny ból

głowy, ale myślałem poprawnie. Poruszyłem dłońmi, podniosłem ręce, potem nogi,

jednak nie mogłem wstać, byłem zbyt słaby. Przypomniałem sobie wszystko. Indiankę,

żółtego dodge’a, tych krępych facetów, którzy mnie wyciągnęli z wozu. Poruszyłem

głową, jakieś ptaki wrzeszczały nade mną, były to papugi.

Powietrze było parne, ciężkie, ale wilgotne tą wilgotnością deszczu, nie wiem,

dlaczego przypomniałem sobie Pete, służącego Jane Ławry, to on powtarzał, że spadnie

wielki deszcz. Doczekałem się. Słyszałem potężny szum deszczu, jeżeli to był deszcz

background image

zenitalny, to spóźniony, ale był. Powoli sprawdzałem, czy mam coś’ przy sobie. Miałem

wszystko z wyjątkiem - webleya. Usiadłem na posłaniu. Moskitiera odchyliła się, młoda

Indianka podała mi wodę w szklance pokrytej rosą. Piłem łapczywie. Przychodziłem do

siebie po tym, co zrobił mi któryś z tych bydlaków z dodge’a. Możliwe, że wpakował mi

końską dawkę amfetaminy...

Położyłem się, oddychając miarowo, głęboko pracowałem płucami i przeponą.

Indianka wpatrywała się rozszerzonymi oczami w moją pierś pod rozpiętą

koszulą. Mówiono mi kilkakroć, że jestem uwłosiony w sam raz, tyle, ile trzeba, więc o

co chodzi, chyba nie spaceruje po mnie „czarna wdowa”? Rany boskie! Znieruchomiałem

idealnie. W chwilę potem zorientowałem się, że dziewczyna wpatruje się w wisiorek na

mojej szyi. Pete też go podziwiał, mojego małego Quetzalcoatla.

Mówisz po hiszpańsku? - spytałem cicho. Indianka skinęła głową.

Gdzie jestem?

W lasach, gdzieś tam jest Huehuel.

Moskitiera opadła. Dziewczyna uciekła. Papugi nade mną znowu darły się.

Gdzieś szumiał deszcz, dlaczego nie padał na mnie? Pomyślałem, że widocznie mam

jeszcze bzika po zastrzyku. Bzika w Gwatemali, w lasach gdzieś koło Huehuel. W

porządku. Teraz chce mi się spać. Huehuel? A więc znalazłem się tam, gdzie chciałem.

Do licha! Sprawdziłem portfel. Miałem w nim reprodukcję fotografii, której szukała Jane

Ławry. Zrobiłem tę reprodukcję w mieszkaniu Arrabala w Mexico. Mam to, a zatem,

można rzec, jestem tu na prawach gościa. Potraktowano mnie wprawdzie krótko i

węzłowato, ale żyję. Giekawe czy przeżyję, kiedy powiem: „dzień dobry, Pedro

Gormaz!”.

Jeżeli mnie przyjmie. Ale dlaczego nie miałby ze mną pogadać, jeśli

przywieziono mnie tu z takim pośpiechem i. jeżeli jeszcze nie jestem trupem?

Następnego dnia byłem już w niezłej formie. Zjadłem dużo fasoli i sałatkę

sporządzoną z mięsistych avocados, pomidorów i ślimaków. Do tego biały chleb i piwo.

Nieźle. Pozwolono mi wyjść z chaty przylepionej do górskiego - zbocza, otoczonej

gęstym wieńcem drzew. Szum, który wziąłem Za zenitalny deszcz, był szumem.

wodospadu opadającego gdzieś dalej, za ścianą

drzew, w przepaść. Potężny bicz spienionej wody chłostał głazy leżące sto

background image

metrów niżej. Indiańska dziewczyna idąca za mną ścieżką prowadzącą od chaty do

wodospadu odezwała się do mnie. Muszę wracać, koniecznie. Przypomniałem sobie

potomka małpich przodków, rezydującego w chacie sąsiadującej z moją. Nie byłem

jeszcze w takiej formie, aby, się. od niego uwolnić, gdyby zechciał być natrętny. Jeszcze

nie byłem dość szybki. Wróciłem zatem z dziewczyną do chaty. Miała łóżko w izbie

przylegającej do werandy. Przygotowywała moje posiłki, przynosiła wodę i była bardzo

małomówna. Potomek małpich przodków przyczepiał się do niej, ale musiała mieć tu

jakiś status, bo nie pozwalał sobie na nic więcej.

Minął jeszcze jeden dzień, nadszedł wieczór. Wtedy przyszli po mnie. Ci sami,

którzy zatrzymali mnie przed Tapachulą. Towarzyszył im potomek małpich przodków.

Pomyślałem, że cokolwiek się teraz stanie, Diego Raja nie ma już żadnej szansy niesienia

mi pomocy. W Tapachuli, na terytorium meksykańskim miał taką szansę. Zatem jestem

zdany na własne siły.

Wąską ścieżką wzdłuż urwiska, do którego wpadał wodospad, doszliśmy do

drogi. Wpakowano mnie do wozu terenowego i ruszyliśmy. Jazda trwała około dziesięciu

minut. Wóz zatrzymał się na skraju osiedla otoczonego ciemną ścianą lasu. W jego

centrum rozłożył się niski, piętrowy budynek przypominający bardziej kamienny bunkier

niż siedzibę mieszkalną. Wnętrze było jednak zupełnie inne, utrzymane w kolonialnym

stylu hiszpańskim. Zewnątrz forteca, wewnątrz wygodna siedziba złożona z szeregu

obszernych komnat, sal łączonych korytarzami i schodami na zróżnicowanych

poziomach, pełna starych mebli, rzeźb, obrazów eksponowanych łagodnymi, dobrze

dobranymi światłami.. Siedział za długim, czarnym, lśniącym biurkiem, na którym stała

alabastrowa lampa z żółtym kloszem. Pod ścianami stały kanapy obite czarną skórą.

Pośrodku, pomiędzy kanapami, leżał wielki dywan w białe, żółte i czarne pasy. Ściany

ponad kanapami zabudowane były półkami pełnymi starych skorup. Ujrzałem tam niezłe,

polichromowane wazy, naczynia cylindryczne, wazy trójnożne, naczynia i świeczniki

figuralne, plakietki z jadeitu, figurki kobiece i męskie. Na ścianie za biurkiem wisiała

barwna, powiększona fotografia hieroglifów Majów. Gdybym miał sądzić według

rysunków towarzyszących hieroglifom, powiedziałbym, że jest to powiększona fotografia

„Kodeksu Drezdeńskiego”, prawdopodobnie z IX wieku. Pod tą fotografią oprawioną ze

smakiem w prostą ramę z surowego drewna wisiała szklana, zamknięta półka. Stały w

background image

niej szeregiem złote figurki. Piękny zbiór. W jednym z kątów tego pokoju stała brązowa,

zwyczajna szafa. Zapewne kryła szafę pancerną. Nie zauważyłem telefonu, ale biurko,

przy którym siedział, było olbrzymie i mogło kryć mnóstwo różnych rzeczy.

Nieźle mieszkasz - powiedziałem przysuwając sobie jedyny w tym pokoju

fotel, także obity czarną skórą. Przesunął się bardzo łatwo, był na kółkach.

Usiadłem, nie pytając o zgodę i nie czekając na zaproszenie. - Jasne, że w

Salina Cruz nie mogłeś pokazywać takiej kolekcji. Rozumiem, że chciałeś ją

ukryć. A propos, czy nadal sądzisz, że kolebek Majów można szukać w

Gwatemali? Nie jestem bynajmiej pewien, czy mógłbyś przedstawić

dostatecznie dobre argumenty.

Witaj, mój drogi Robercie - powiedział uprzejmie swoim niskim,

modulowanym, spokojnym głosem. Wstał zza czarnego biurka i podszedł do

mnie. Wyglądał na człowieka niepraktycznego, > z głową w chmurach, ale w

jego siwych oczach zawsze kryło się coś twardego. Wstałem, podałem mu

rękę i opadłem na fotel. On wrócił za swoje czarne biurko.

Dobry wieczór, Fryderyku - powiedziałem spokojnie. Ostatecznie, jeślibym

zaczął się denerwować, nic by mi to nie pomogło.

Mój przyjaciel Fryderyk Richter uśmiechnął się.

O ile pamiętam, umówiliśmy się w Tapachuli - rzekłem. Fryderyk wyciągnął

ku mnie ponad biurkiem rękę ze złotą papierośnicą.

Istotnie, ale zmieniłem w ostatniej chwili zamiar. Najpierw chciałem z tobą

tylko porozmawiać, ale w ostatniej chwili dowiedziałem się, że nie było

żadnego przypadku w tym, iż nie pozwoliłeś umrzeć senatorowi Amacie. Mam

z twojego powodu wiele kłopotów i rozczarowałeś mnie jako przyjaciel.

Spojrzałem do tyłu Obite czarną skórą drzwi były zamknięte. Byliśmy sdmi, ale

to nie miało znaczenia. Ten pokój nie miał okien, miał za to doskonałą klimatyzację.

Dlaczego nie chciałeś się ze mną spotkać w Tapachuli? - spytałem.

Jestem ostatnio ostrożny. Tutaj czuję się lepiej, Robercie;.. Moi ludzie

potraktowali cię ostro, nie chcieli mieć kłopotów Nie na granicy, bo z tą

sprawą nigdy nie mam zmartwienia. Nie chcieli mieć kłopotów z tobą.

Przepraszam za nich. Czujesz się dobrze, prawda?

background image

Dziękuję. Znośnie, jak na kogoś w moim wieku i po takim zastrzyku. Czy to

była amfetamina?

Tak - Fryderyk skinął głową. - O czym chciałeś ze mną rozmawiać w

Tapachuli?

Zastanawiałem się przez chwilę, zanim odpowiedziałem.

Mam kilka spraw..

Wymień pierwszą, Robercie.

Amerykanka. Jane Ławry.

Nie znam. Wymień drugą sprawę.

Najpierw odpowiedz na pierwsze pytanie.

Dlaczego kojarzysz mnie z jakąś Amerykanką? Czego się napijesz? - Nacisnął

taster na biurku.

- Poproszę o sok pomarańczowy. Więc co z tą Amerykanką?

Teraz on milczał przez chwilę, zanim odpowiedział.

Byłem właśnie zajęty uzupełnianiem mojej kolekcji porcelany i szkła. Czy

pamiętasz może serię talerzy wielkanocnych Rosenthala?

Chyba tak. Projektował je Bjórn Windblad. Szczególnie seria z roku 1976

wzbudziła powszechne zaciekawienie znawców. Dlaczego pytasz?

Trafiłem na ślad jednego z tych talerzy, gdy wydarzyły się te sprawy. Wiesz,

nie lubię, kiedy mi ktoś przeszkadza. Więc chcesz, abym ci odpowiedział na

pytanie o Amerykankę?

Stanowczo, Fryderyku.

Podziwiałem zawsze twoją inteligencję. Ale czy zauważyłeś, że dopiero

połączenie inteligencji z pieniędzmi i władzą czyni człowieka wolnym tak

naprawdę?

Zależy od punktu, widzenia. Wolnym albo niewolnikiem.

To rzeczywiście tylko punkt widzenia. To, co powiedziałeś, Robercie. Szkoda,

że nie jesteś takim realistą jak ja. Chociaż, kto wie, może mógłbym cię

przekonać, że moja racja ma więcej punktów dodatnich, niż twoja. Wciąż

czekasz na odpowiedź?

background image

Skinąłem głową.

Powiedziałem, że zawsze, podziwiałem twoją inteligencję, ale mimo to muszę

cię urazić, Robercie. Z punktu widzenia mojej organizacji...

Syndykatu.

Niech będzie. Z punktu widzenia Syndykatu, to jest z uwagi na jakość

organizacji, jesteś zerem. I pomyśleć, że takie zero pokrzyżowało nasze

plany!,

Jako amator jestem istotnie nieobliczalny i można spodziewać się po mnie

wszystkiego i czegokolwiek.

Czy pomylę się, jeżeli powiem, że nie liczysz na żadne względy?

Nie liczę na żadne względy. Kto wchodzi w drogę takim jak ty, musi zniknąć.

Doskonale. A więc... ta Jane Ławry...

Dlaczego jeszcze żyje?

Tego nie powiedziałem. I nie powiedziałem, że ją znam.

Tracimy czas. Właściwie już nie żyję, więc możesz być szczery, Fryderyku.

Interesowałeś się nią?

- I nadal interesuję. Jestem kobieciarzem i muszę ją mieć. Nie zabiłeś jej,

Fryderyku, ponieważ nie dostałeś tego, co chciałeś dostać. Komputera i dyskietek Johna

Simona. Nie mogłeś go kupić, przekonałeś się, że nie wszystko można mieć za pieniądze.

Nie udało ci się również z Vernonem. Nadal liczysz, że zapisy Simona wpadną w ręce

twoich ludzi, może szczególnie teraz, gdy twój przyjaciel, organizator zamachu na życie

senatora Amaty nie żyje, a sam senator wkrótce rozpocznie kampanię przeciw takim jak

ty. Prasa już szumi, a to dopiero początek. „Spółka Bankowa Hansena” w Mexico i

Szwajcarii zwinęła błyskawicznie żagle, jej szwajcarski szef Gantsakis zaginął bez

wieści, mu siało być gorąco, prawda? Ty sam opuściłeś Salina Cruz. Naturalnie prasa

jeszcze o tobie nie pisze, Fryderyku, nikt nie łączy twojego nazwiska z całą tą aferą i z

wieloma innymi...

Twarz Fryderyka stała się czujna, oczy miały teraz zimny, bardzo zimny blask.

- Czy sądzisz, że prasa może o mnie pisać? - spytał bardzo cicho.

- Sądzę, że może. - Dlaczego?

background image

Nie jestem idiotą zupełnym. Wprawdzie zaskoczyłeś mnie w Tapachuli, ale o

tyle tylko, że zaskoczyłeś mnie tam. Jestem ubezpieczony na życie. Nawet

jeżeli uważam się już za martwego. Komputer, zapisy, dyskietki są w moim

posiadaniu. Mam, świadka, który dużo rozmawiał z Billem Vernonem i może

stanąć przed sądem (miałem na myśli Bena Murray’a, lecz nie wymieniłem

jego nazwiska). Jose Jimenez nie może już mówić; ale kropnął go wasz

człowiek, kapitan Diego Raja, on żyje i dużo wie i nie dostaniecie go...

Raja wiedział tylko tyle, że senator ma zostać zastrzelony.

Wie znacznie więcej, pracował na własną rękę, chociaż bał się Syndykatu i

Jimeneza. Ale, ale, przyznałeś, że miałeś udział w tym wszystkim!.

To nie jest już ważne. Mam ciebie i ty dasz mi wszystko” czego nie dostaliśmy

od Simona. A ja sam, Robercie, pozostanę poza wszelkim podejrzeniem. Ja

jestem poza wszelkim podejrzeniem.

Ostatecznie - powiedziałem - ostatecznie mógłbyś zwiać do twoich

^przyjaciół. Powiedzmy, do Pabla Escobara czy tego łotra Louisa Suareza. Jak

ich nazywają ludzie?. Baronami kokainy? Właśnie tak, przypomniałem sobie!

To twoi kolumbijscy przyjaciele, oni też należą do Syndykatu.

Strzeliłem na chybił trafił, ale właśnie coś sobie skojarzyłem.

W ogóle nie znam tych ludzi.

Po pierwsze to nie ludzie, to bestie w ludzkiej skórze i policja w końcu

znajdzie na nich sposób. Moi przyjaciele w Yardzie i kwaterze Interpolu

twierdzą, że są cierpliwi i chociaż Escobar i Suerez pracują w białych

rękawiczkach, to pewnego dnia wpadną. Aha,’ dlaczego kojarzę twoje

nazwisko z nazwiskami baronów kokainy? Otóż dlatego, że John Simon

pracował w Meksyku nad problemami przemytu narkotyków. Pomyślałem

sobie, że to jest co najmniej dziwne. Dziwne, że gość zajmujący się

przemytem kolumbijskich trucizn do Stanów, archeolog, ale pracownik

Langley, powtórz to sobie, Fryderyku: Langley, takie błogosławieństwo miał

Simon, zaciekawił się jakimiś koncesjami naftowymi u wybrzeży Meksyku i

robi tę nową robótkę tylko dlatego, że kocha Meksyk. Otóż pomyślałem dalej,

że te koncesje to tylko wstępny stopień i coś w rodzaju zasłony dymnej.

background image

Oczywiście, Syndykat wie, że ta nafta to wielka forsa, ale jeśli założyć, że

senator Amata zginie, że kilku innych senatorów przeforsuje koncesje, nowe,

korzystne koncesje, na przykład senatorowie Silvestro i Sanchez - tylko tak

sobie kombinuję - to pewne fragmenty wschodniego szeflu meksykańskiego

mogłyby stać się doskonałymi punktami przeładunkowymi różnych towarów.

Nie sądzisz” Richter? Dlatego John Simon był taki uparty i dlatego jako

archeolog był pracownikiem Langley. A potem przyjeżdżam ja, wielki frajer z

Europy i pakuję się w cały ten kram i wprowadzam wielkie zamieszanie, tak

wielkie, że wielki Fryderyk Richter, człowiek nieposzlakowany, profesor

europejskich i amerykańskich uczelni zwiewa z Salina Cruz, gdy dowiaduje

się, co się stało w gmachu „Oil of Mexico”. Ładny numer, co? Więc jeszcze

raz: gdzie jest Jane Ławry. Kiedy Robert D. Bart chce mieć jakąś cizię w

łóżeczku, to nie ma na niego sposobu: Już taki jest.

Czynie sądzisz, że mylisz mnie z kimś innym?

Daj spokój. Nie miałem do ciebie zaufania od czasu, kiedy przed laty

powiedziałeś mi, że nienawidzisz myśliwych i zabijania zwierząt. Wkrótce

potem musiałem

prowadzić pewną sprawę w Afryce, chodziło o zamordowanie profesora Garricka,

ale nie tylko. Miałem tam trochę czasu, szperałem w bibliotece profesora, oczywiście za

zgodą jego żony Emmy Garrick, i wyobraź sobie, co znalazłem! Publikację „Rowland

Ward Club w Londynie, księgę niezwykle, ekskluzywnego towarzystwa myśliwych, do

których należał również Garrick. Znalazłem tam opisy najwspanialszych trofeów i

nazwiska zdobywców. Twoje nazwisko też tam było, Fryderyku. Razem z opisem

wspaniałej antylopy kudu, miała przepiękne rogi, zdaje się, że więcej niż trzy i pół skręta,

prawda? Unikat. Podobno takie kudu nie biegają już po afrykańskiej sawannie. I co

powiesz? Kiedy prowadzono mnie do twojego gabinetu, widziałem piękne kolekcje

trofeów. Te rogi były między nimi. Trzy i pół skręta. Naturalnie, to żaden dowód przeciw

tobie poza tym, że okłamałeś mnie, mówiąc, że nie zabijasz zwierząt, a ja nie ufam

ludziom, którzy mnie okłamali.

I co z tego, Robercie? Okłamałem cię. Co dalej?

Dalej? Gdy dowiedziałem się... nie, inaczej...- Gdybyś mnie wtedy nie

background image

okłamał, może błąkałbym się jeszcze przez jakiś czas, frajer z Europy. Ale ja

już wiedziałem, że kłamiesz. Więc kiedy powiedziano mi, że pewien facet

ukrywa się pod pewnym pseudonimem i podpisuje pewne czeki tymże

pseudonimem... i że kryjąc się za nim kieruje chyba wielkim Syndykatem,

uwierzyłem. Ściśle mówiąc, powiedziano mi, i w Mexico i w Szwajcarii, że

ten pseudonim i twoje nazwisko to jedno i to samo Potem już kombinowałem,

że Syndykat to przede wszystkim ty. Romantyczny, szlachetny Fryderyk

Richter z Salina Cruz. Trochę pomogła mi pewna fotografia, którą zgubiła

Jane Ławry, a której szukali twoi ludzie. Jane Ławry i John Simon też wpadli

na ten trop, musiałeś się domyślać, jak sądzę...

Jaka fotografia

Znalazłem ją w Gualupicie. Zwykłe zdjęcie wykonane w Berkeley. Gromadka

naukowców, teraz pracujących w La Vencie. Na tym zdjęciu znalazłem ciebie,

Fryderyku. I już nie miałem wątpliwości.

Jakich?

Że profesor Fryderyk Richter i Pedro Gormaz to jedna i ta sama osoba!

Umarły się broni. Ma dowody. Zabezpieczone. Jeżeli mnie zabijesz, jeżeli

zniknę bez śladu, to wtedy ludzie, których nie znasz, uruchomią machinę prasy

i policji, nawet Interpolu. Będziesz musiał zniknąć z tego świata. ‘Nie będzie

problemu dla kogoś, kto dysponuje setkami milionów dolarów, a majątek

Syndykatu i wszelkie interesy dzisiejsze, jutrzejsze i przyszłe może oceniać na

miliardy. Naturalnie wiem, to wszystko nie jest twoje, tylko twoje, to wielki

byznes, ale zawsze stać cię na to, aby robić co zechcesz i gdzie zechcesz.

Zmieniasz miejsce pobytu, twarz, jakaś mała operacja plastyczna, jakieś

poważne, legalne interesy, jakiś nowy życiorys... Ale zniknie Fryderyk

Richter, wielki znawca Majów, badacz ich pisma... chyba posunąłeś się

naprzód?... Ach, Fryderyku, byłeś ulubieńcem europejskich uniwersytetów,

znam, studentki, które nie chciały się kochać we mnie, gdy opowiadałem o

Aztekach i już przewracały oczami, zanim ty zacząłeś mówić o tych

cholernych Majach Miałeś powodzenie, Fryderyku, jak na faceta w twoim

wieku. Zauważyłeś, że mówię w czasie przeszłym?

background image

Tak.

-To dobrze, bo będziesz musiał zniknąć, Pedro Gormaz. Powiedz mi

przynajmniej, co z tą Amerykanką?

-... Żyje. Jest w złym stanie, ale żyje. Sam nie wiem, dlaczego nie kazałem jej

usunąć. Liczyłem, że się załamie, że dostanę ten komputer Simona. Teraz to już nie ma

znaczenia. Rzeczywiście, lubię kobiety i niektóre z nich zawsze lubiły mnie...

Więc trafiłem! A tacy jak on nie lubią się przyznawać do słabości. Tacy

„mężczyźni”. Stal.

... Zapewne dlatego Jane Ławry jeszcze żyje. Masz mocne atuty, doktorze

Bart, ale ponieważ Fryderyk Richter zniknie dla ludzi, więc twoje atuty nie są

ważne. Teraz mogę usunąć tę Ławry i ciebie. Ale szkoda mi mojej pozycji, tej

oficjalnej. Mam olbrzymią władzę w Syndykacie, ale ten głupi świat nie

miałby zrozumienia dla Gormaza. Znaczę coś jako Fryderyk Richter... Kapitan

Diego Raja... Czy nie sądzisz, że można by go sprzątnąć? Innych też, jeżeli

coś wiedzą. Jeszcze nie puściłeś w ruch twojej maszynki, możesz wrócić do

świata.

A co w zamian?

Zastanówmy się. Senatora Amatę można uciszyć. Popełniłem błąd chcąc

uderzyć w niego. Ma córkę, zdaje się, Patrycję? Można mu zagrozić. Tylko to

wystarczy. Wydasz mi komputer i dyskietki. Podasz nazwiska ludzi, którzy

wiedzą, że Richter i Gormaz to ten sam człowiek. Nazwiska wszystkich,

którzy wiedzą cokolwiek...

Zaraz - przerwałem - zaraz. Wtedy mógłbyś mnie usunąć w każdej chwili..

Potrzebny mi jest mózg taki jak twój. Teraz mówię otwarcie, bez gwarancji,

możesz wierzyć albo nie. Syndykat ceni organizację. Ty będziesz organizował.

W zamian życie, udziały w kilku przedsiębiorstwach, żadnych kawałów, obrót

czystą gotówką wybraną w różnych operacjach finansowych. I pensja. Sto

tysięcy dolarów rocznie. Na początek.

Wspaniale. Ale musiałbym zniknąć. Dla Yardu, dla Interpolu, dla kilku kumpli

i dla mojej archeologii. Jest też ktoś w Langley, kto z pewnością nie sypia po

nocach i chce wiedzieć, jaki gość prowadzi w Meksyku robótkę Johna Simona.

background image

Musiałbym się zdecydować na dwie operacje, przyjacielu.

Jakie?

Najpierw na plastyczną. Musiałbym zmienić twarz. A potem musiałbym

zoperować sumienie.

Sumienie?! A cóż to jest, Bart!

Właśnie. Tego nikt nie wie, ale to coś funkcjonuje. W ogóle jestem

nienormalny i uważam, że miał rację Abraham Lincoln, mówiąc, że żaden

człowiek nie jest tyle wart, aby rządzić drugim człowiekiem bez jego zgody.

Ty w to nie wierzysz, a ja wierzę. Poza tym muszę coś napisać, proponują mi

serię wykładów w uniwersytecie Stanforda w San Francisco. W San Francisco

lubię dwie rzeczy: cable carr, tę kolejkę, i tamtejszy brunch, takie połączenie

śniadania z lunchem. Mam jeszcze inny problem. Moją starą ciotkę. Ona

mieszka w Londynie i jeśli nie powrócę do domu, staruszka zwariuje, już

ostatnio wykazywała pewne odchylenia. Czy wiesz, gdzie przebywa

najczęściej? Na Kings Road, w dzielnicy sklepów młodzieżowych. Uznaje

tylko wściekłe kolory, styl „brudna szmata do wycierania ubikacji” i nakaz:

wszystko, co moje, noszę na sobie! - Przestań, Bart. Przecież nie masz szans.

- Ty też nie masz, Richter. Musisz zniknąć. A zapowiadałeś się całkiem dobrze.

Gdyby

jeszcze

udało

ci

się

złamać

szyfr

pisma Majów.

Przypatrywał mi się podpierając podbródek zaciśniętymi pięściami.

- Jesteś złośliwy - szepnął. - Zanim cię usunę, chyba cię ukarzę. Chciałem tak

ukarać tę Ławry, ale ty będziesz tam lepszy. Wiesz, mamy tu w pobliżu starą drogę

wojskową. Co jakiś czas, ale dosyć często, pojawia się na niej nieprzyjaciel. Milczysz?

Nie pytasz? To solenopsis invicta, Bart.

Przełknąłem ślinę, może cokolwiek za głośno. Jasny gwint.

- Solenopsis invicta, czyli mrówka niezwyciężona, mała mrówka czerwona rodem

z

Brazylii,

atakuje

wszystko,

co

żyje,

zasadą

jej życia jest agresja, celem ostatecznym zniszczenie. Jad paraliżujący, atak

błyskawiczny. Cóż, zrobię siusiu i zamknę oczy, jak normalny skazaniec. Ale przedtem

pokaż mi Jane Ławry. Szaleję za nią. Richter! Ty nosisz w sobie szaleństwo władzy i

background image

forsy, a ja jestem kobieciarzem. Czy nie dojdziemy do porozumienia? Ja też jestem

szalony.

Na co liczyłem? Przecież nie na desant kierowany przez Raję. Richter miał mnie i

trzymał mocno.

ROZDZIAŁ XX

W ciągu tej długiej nocy musiałem opowiedzieć, jak ułożyłem sobie tę szaradę.

Fryderyk Richter był ciekawy, ciekawy i próżny zapewne nie wyobrażał sobie przedtem,

że jakiś prywatny londyński gliniarz, nawet jeśli w święta zajmuje się problemami

kultury Azteków, może w końcu dotrzeć do sedna sprawy Opowiedziałem więc

Richterowi to i owo. ale przede wszystkim dlatego, że chciałem w końcu’ zobaczyć Jane

Ławry Naturalnie, nie byłem zakochany w Jane i wcale nie wiedziałem, w jaki - sposób

mógłbym jej pomóc, ale musiałem ją zobaczyć, zatem odpowiadałem na pytania

Fryderyka. Nie na wszystkie. Sądził chyba, że się bardzo boję i zapytał mnie, czy tak jest.

Odparłem:

- Jako rzekł sławetny Colas Breugnon, ludzie wielcy tworzą prawa, a ludzie mali

„muszą

im

podlegać.

I

tak

ja

podlegam

twojemu prawu, choć jest to prawo dżungli.

Skinął głową.

Gdybyś miał podsumować swoją robotę, Bart, to jakie popełniłem błędy, te

najważniejsze, twoim zdaniem?

Jak już powiedziałem, po raz pierwszy było to w Afryce. Wtedy spostrzegłem,

że kłamiesz, a więc, że nie można ci ufać, już to mówiłem. Ujrzałem twoje

nazwisko i opis kudu w księdze trofeów „Rowland Ward Club”. A przecież

powiedziałeś mi przedtem, że nie cierpisz zabijania zwierzyny. Więc

zapamiętałem sobie, że kłamiesz. Tylko tyle.

A poza tym?

Jeden z moich meksykańskich przyjaciół powiedział mi w rok później, że

jesteś podejrzany o udział w brudnych interesach. Tylko podejrzany, bo

świadek, który mógłby coś powiedzieć w sądzie, umarł w więzieniu na atak

background image

serca. Nasze prywatne spotkanie w Museo Nocional de Antropologia, na które

zaprosiliśmy także Josś Jimeneza, jedną z wielkich figur w Mexico, dało

początek sprawie. Gdy namawiano mnie, abym wystawił sam siebie przeciwko

komuś z Syndykatu, odmówiłem. Nie choruję na przerost ambicji. Dopiero

śmierć Simona, zaginięcie Jane Ławry i namowy Rai zmobilizowały mnie.

Kiedy zacząłeś podejrzewać Jimeneza?

Konkretnie dopiero w Salina Cruz, w twoim domu. Zadałem sobie pytanie,

dlaczego Jimenez chciał utrzymywać ze mną kontakt radiowy przez cały czas.

Oczywiście po to, aby mnie mieć na oku i wyłączyć z gry w każdej dogodnej

chwili. Przyjrzałem się twojej radiostacji i spostrzegłem, że nastawiona była

na tę samą częstotliwość, co moja. Czyż to nie dziwna zbieżność? Wtedy

właśnie po raz pierwszy połączyłem Jimeneza z-tobą, a wyeliminowałem

mojego przyjaciela, szefa działu sztuki Majów w muzeum.

Inne pytanie, jeśli pozwolisz...

- Ależ bardzo cię proszę, z ochotą.

Jak wpadłeś na trop Jane Ławry?

Przez śmierć Johna Simona, to jasne. Ale rozwinę temat. Miałem w rękach

pewne poszlaki mówiące, że sprawa jest ważna, bardzo ważna. Zginął jego

komputer, miałem jego telefon do Łangley, wiesz, że Langley to nie kabaret,

prawda? Potem wpadłem do mieszkania Jane.w Mexico.. To było przed

ludźmi z Syndykatu, prawda? Służący Jane, Indianin Pete po prostu pokazał

mi to, czego ty szukałeś. Zadałem sobie trud złamania informacji

gromadzonych przez Simona i zdobyłem te informacje. Opuściłem mieszkanie

Jane, zanim ludzie Syndykatu tam dotarli, zwłaszcza spłoszył mnie pewien

facet, który chciał w biały dzień dostać Pete, za co ktoś inny rozwalił mu

głowę jednym strzałem. Odszukałem fotografię, którą zgubiła Jane Ławry.

Popełniłeś następny błąd fotografując się z tymi naukowcami z Berkeley, tym

większy, że w tym roku wszyscy oni pracowali w La Vencie, a jeden z nich,

Bill Vernon popełnił samobójstwo. Był szantażowany, podobnie jak Simon.

Wiesz, kto to robił? Pedro Gormaz. Kazałem dokładnie zbadać kilka spraw w

kilku bankach i dowiedziałem się dużo. Pomyślałem sobie, że Pedro Gormaz

background image

to Fryderyk Richter, genialny gość, ale łajdak nieprzeciętny. Teczeki

podpisywane pseudonimem-hasłem bankowym to był następny błąd, Richter.

Długo myślałem, dlaczego słowo „Gormaz” nie jest mi obce i znalazłem

odpowiedź. Przypomniałem sobie, że przed kilku laty napisałeś ciekawy

artykuł o jednym z najciekawszych kościołów romańskich w Hiszpanii,

właśnie o kościele w Gormaz!...

Nieźle - szepnął Richter. Był zamyślony. Nieruchomy w swoim fotelu. -

Doskonale kojarzysz oderwane fakty. Ale jak dotarłeś do zapisów bankowych,

do „Spółki Bankowej Hansena” w Mexico i Szwajcarii?

Mam czasami wspólników, dorabiają do pensji, takie czasy. Moją kolekcję

uzupełniła dyskietka, którą Jane powierzyła pewnemu porządnemu facetowi.

Nie powiem komu, bo Syndykat ma długie ręce. Gdy odczytałem tę dyskietkę,

nie miałem już wątpliwości, że Pedro Gormaz to groźny gość i że szykuje się

coś obrzydliwego. Zamach na senatora Amatę. Amata mógł nic nie wiedzieć o

tobie, Richter, ąle był zawziętym wrogiem ludzi, którzy forsowali nowe

koncesje na wschodnim wybrzeżu, naftowe koncesje. Nie można go było

przekonać i, co gorsza, był nie-przekupny. Co robi Pedro Gormaz? Wydaje

polecenie „ostatecznego przekonania” Amaty... a John Simon nagrywa

polecenie. Nie możesz wydrzeć mu tego dowodu, jeżeli o nim wiesz, więc

Simon zostaje zastrzelony na plaży w Alvarado.

Jak doszedłeś do wniosku, że chodzi o Amatę?

Pośrednio, Richter, tylko pośrednio. Jane Ławry to inteligentna dziewczyna.

Zostawiła mi wiele wskazówek, mimo że chyba nie ufała mi do końca, nikomu

nie ufała do końca. Ona i Simon wypisali sobie kilka nazwisk, nie zapominaj,

że mieli większe możliwości, byli pracownikami Langley...

Ona chyba nie.- Mów dalej.

Gdyby nie wiadomość w popołudniówce wydawanej w stolicy i gdyby nie to,

że przypadkiem kupiłem tę gazetę, może senator Amata miałby mniej

szczęścia, prawda?

Z pewnością mniej! Zostałby zastrzelony.

To nie jest takie pewne. Kapitan Raja, wasz człowiek, miał skrupuły. W końcu

background image

to on kropnął Jimeneza, gdy ten przebywał w gmachu „Oil”, aby dopilnować

osobiście roboty zawodowego mordercy. Kto wie, co zrobiłby Raja... chociaż

masz rację, Richter. On nie zdążyłby, nawet gdyby jego skrupuły były

zupełnie nadzwyczajne. To ja zdążyłem. Pilny czytelnik pewnej

popołudniówki skojarzyłem sobie podaną tam wiadomość o przyjęciu

wydawanym przez Amatę z rozkazem zamordowania go. I zatrzymałem

pocisk’kaliber 11,4 w lufie. Nie, nie chciałem zabić tego typa, ale ponieważ on

zabiłby mnie, więc nie miałem wyboru. Strzeliłem pierwszy i nie mam

wyrzutów sumienia.

Jak doszedłeś do wniosku, że Amata ma zostać zastrzelony tego wieczoru?

Mógł zginąć w jakikolwiek inny sposób i i nie tam.

Z pewnością. Ale zamach na Amatę to poważna sprawa. Chodziło zatem o to,

aby nie pozostawić policji żadnych śladów. Bo kimże jest taki zawodowiec,

Richter? Człowiek Syndykatu wiedziałby za dużo, zawodowiec nie stawia

pytań i nie interesują go motywy. Planuje wykonanie zadania, po czym znika i

nawet nie wie, z jakiego źródła pochodzi forsa, którą dostanie, nie wie nawet,

kto go wynajął naprawdę, bo wszystkie ślady są starannie zatarte. Działa sam,

jest spoza Meksyku, nigdy nie zwraca na siebie uwagi, regularnie płaci podatki

w swoim kraju, żyje z legalnych interesów, nie kupi luksusowego samochodu,

nie afiszuje, się z kosztowną kochanką, jest przykładnym ojcem i mężem,

kocha zwierzęta i policja nie trafi na jego trop, bo on nie miałby żadnego

motywu, bo przeciw nieniu nikt nie postawi świadka. Zresztą po co ci to

mówię, przecież sam jesteś szefem Syndykatu i wiesz, jak trzeba usuwać ludzi

i jak ich wynajmować chociaż na twoich wyżynach nie potrzebujesz się o to

martwić.

Dobrą robota, doktorze Bart. - Fryderyk Richter zapalił długiego papierosa,

błękitny dym uderzył w moje nozdrza. Richter podsunął mi uprzejmie

papierośnicę. - Bardzo dobra robota. Nie będziemy mogli współpracować, to

jasne, ludzie często zmieniają poglądy, ale nie potrafią zmienić siebie. Ty

nigdy się nie zmienisz...

Aforyzmy, jak - ja to lubię! Zgrabne absurdy życia, urocze kłamstewka i tak

background image

dalej. Bawią. mnie, ale im nie wierzę. Nie rozśmieszaj mnie i nie bądź. taki

nadęty. Chcę rozmawiać i Jane Ławry, przyrzekłeś mi, że ją zobaczę.

Nie pamiętam.

Więc i ją kazałeś zabić?

- Jedno życie mniej czy więcej, daj spokój. Ale ona żyje. Dostanę komputer i

dyskietkę Simona?

Myślałem błyskawicznie.

- Zastanowię się - powiedziałem ostrożnie, jak kupiec badający aktywa i pasywa,

lecz chodziło mi o to, żeby zyskać na czasie.

Gdy ujrzałem Jane, zapomniałem o solenopsis invicta i o tym, jak wykańcza się

organizm sparaliżowany jadem, pokryty gorącym płaszczem bąbli, i ropy. Gdzie

dziewczyna, której przyglądałem się na plaży w Alvarado i w mojej pobliskiej samotni?

Jane Ławry była w bardzo złym stanie. Jej domek w głębi osady, ukryty za gęstwą drzew,

był do ostatniej chwili niewidoczny, dopiero po zejściu z wąskiej ścieżki i przeciśnięciu

się przez skalny przełom można było ujrzeć klatkę Jane, po prostu klatkę z pni młodych

drzew, pokrytą wielkimi, szerokimi liśćmi, ustawioną na palach wystających z ziemi na

wysokość około metra. Na werandzie leżał w hamaku jakiś człowiek. Gdy się podniósł,

aby przyjrzeć się ludziom idącym przez polanę, zdawało mi się, iż wypełnił sobą całą

przestrzeń werandy. Podniósł leniwie lewą ręką pistolet maszynowy z podłogi, oparł się o

jeden ze. słupów podtrzymujących dach klatki. Wyjątkowy drągal Takich typków

zauważyłem w osadzie wielu, czyżby Richter miał upodobania różnych Fryderyków

Wilhelmów? Z pewnością. I mógł sobie na to pozwolić. Tamci płacili za jednego drągala

więcej niż siedem tysięcy talarów, Richter zdobywa ich zapewniając bezkarność i

utrzymanie, w zamian wymaga tylko posłuszeństwa. Ślepego.

Weszliśmy po kilku schodkach na werandę. Ktoś podsunął Richterowi krzesło. Ja

musiałem stać. Otworzono drewianą kratę. Wszedłem do klatki. Jane Ławry początkowo

nie poznawała mnie. Przeguby rąk i kostki u nóg miała pokryte strupami krwi i

wrzodami. Gęste, dawno nie myte włosy spadały jej na twarz, zasłaniały oczy, odgarniała

włosy powolnymi ruchami rąk, kołysząc się na drewnianej pryczy i coś mrucząc.

Używałeś wobec niej siły, Richter?

Tylko kilka klapsów przed śniadaniem i przed zaśnięciem, aby nie

background image

zapominała, gdzie jest. Teraz jest osłabiona, od dwu dni nie dostaje jedzenia.

Uparta dziewczyna. Poproś ją, aby powiedziała, co Simon wiedział o

Syndykacie, kto poza nim wiedział, jeżeli powie, zastanowię się i może ją

ułaskawię. Ciebie też, Bart.

Nie wierz mu - odezwała się Jane. Mówiła cicho, ale wyraźnie. - Tacy jak on

pozbywają się niewygodnych świadków. Syndykat zabija szybko. Jeżeli ja

jeszcze żyję, doktorze, to tylko dlatego, że przecież powinnam się załamać...

Jesteś dzielną dziewczyną, Jane.

- A ty jesteś głupcem, Bart - wtrącił się Richter. - Co cł mówi twój rozum, do

diabła?!

Coś mówi. Ale poza tym mam jeszcze sumienie, Richter.

Najważniejsza jest odwaga rozumu, Bart!

- Hm, czytasz Immanuela Kanta. Ja go nie lubię i nie czytam od dawna. Ktoś

powiedział, że Kant był większym terrorystą od Robespierre’a. Nie lubię terrorystów.

Zaczął padać deszcz. Nagle. Spóźniony deszcz zenitalny, o którym niedawno

mówił Pete. Zupełnie zwariowana historia, ta hiszpańska forteca w dżungli, małpy, które

nagle ucichły, i wymiana opinii o Kancie. Jeżeli mamy się wygłupiać, to proszę bardzo.

- Wiesz, Richter, dlaczego jesteś złym człowiekiem? Nie wiesz? Ja mam na ten

temat ledwie niejasne poglądy, ale Bruno Bettelheim z uniwersytetu w Chicago twierdzi,

że aby ludzie byli dobrzy, trzeba im w dzieciństwie czytać bajki. Ty więc musiałeś mieć

ponure dzieciństwo i nikt ci nie czytał bajek. Czytaj do poduszki „Freud and Man’Soul”

* Bettelheima. Choć osobiście wątpię, czy to ci pomoże... Słuchaj, Richter. Jeśli chcesz

zabić tę dziewczynę, to nie zwlekaj, a jeżeli nie chcesz, ‘to zwróć uwagę na rany na jej

rękach i nogach. Z pewnością masz tutaj gdzieś lekarza. Przywołaj go, draniu.

Richter milczał, przyglądał mi się. Jane znowu kołysała się na swoim legowisku,

patrząc tępo przed siebie. Dotknąłem jej ręki, ścisnęła mi ją leciutko palcami. Była więc

zupełnie przytomna! Naprawdę dzielna dziewczyna.

Wyjąłem z kieszeni małe pudełeczko, a z niego flakonik olejku z rośliny hohoba.

Noszę to przy sobie, bo nie lubię ukłuć meksykańskich kaktusów. Olejek hohoba to

znakomite lekarstwo na przeróżne choroby skóry, eliksir, moim zdaniem..: Zająłem się

rękami i nogami Jane. Jeden z goryli Fryderyka postąpił ku mnie, ale Richter

background image

powstrzymał go.

Bart, po co to wszystko? Nie ustąpicie - zginiecie. Jesteś śmieszny, jeśli

liczysz na cud.

Nie możesz wiedzieć, na co liczę. A co do śmieszności, to mogę cię zasypać

cytatami na ten temat. Jakie wolisz, cudze czy moje? Na przykład Stendhal

powiedział - lubisz Stendhala? - ja bardzo go cenię - że śmieszność, musi mieć

świadków, w przeciwnym razie nie istnieje. Ja i Jane Ławry nie jesteśmy

śmieszni, zachowujemy się bardzo poważnie i w ogóle jesteśmy poważni.

Więc chcesz nas wykończyć. Stary problem. Kto nie potrafi przekonać - zabija

albo przeszkadza żyć. Zwróciłeś uwagę na tych facetów z czasów rewolucji

francuskiej? Gdy nie mogli dojść do porozumienia, obcinali sobie nawzajem

głowy. Osobliwe!

- Ratuj mnie - usłyszałem cichy szept Jane. Dobre, daję słowo. Już byłem gotów

odejść z tą odrobiną godności, na jaką mnie stać po tylu latach życia, tylko uperfumuję

chustkę, bo nie znoszę zapachu krwi, a tu kobieta apeluje do mojej rycerskości!

- Nic mi nie przychodzi do głowy poza tym, że jesteśmy w Gwatemali.

Richter zszedł z werandy, jego goryle też. Chodził w strugach deszczu, a oni za

nim. Było mi bardzo duszno. Chyba naprawdę się starzeję i moje serce nie nadąża już za

moimi myślami.

- Możesz chodzić? - szepnąłem, nacierając olejkiem hohoba ramiona Jane.

- Chyba nie, jestem bardzo słaba... - Teraz wymasuję ci nogi i natrę je olejkiem.

Muszę – ci zdjąć spodnie, pozwolisz? Chyba nie chodzisz bez majtek, jak tę wszystkie

podfruwajki... Słuchaj, nawet jeśli wypowiem tu wojnę i zwyciężę, to nie poniosę cię na

rękach do granicy, jesteś za duża, uprzedzam, że będę brutalny i powlokę cię za włosy.

- Wszystko, co zechcesz... - Uważaj, mogę to wykorzystać.

- Dobrze, doktorze - powiedziała Jane posłusznie.

- Gdybym ci teraz dał szminkę z firmy „Aster” i ciuchy z firmy „Ricci”,

mogłabyś pewnie tańczyć - mruknąłem zmieszany. Była naprawdę osłabiona”

wychudzona, a sine plamy na

/jej ciele świadczyły, że naprawdę bito ją w tej cholernej dżungli. Jest kilka

rzeczy na tym świecie, których nienawidzę i którymi się brzydzę. Jedną z nich jest

background image

przemoc wobec kobiety. Spojrzałem na Richtera. Wciąż przechadzał się w strugach

deszczu, a świta jego goryli ciągnęła za nim. Lampa z odrutowanym kloszem kołysała się

nad werandą, rzucając chwiejne światło.

- Słuchaj, Richter - powiedziałem prostując się. - Doszliśmy do wspólnego

wniosku,

panna

Ławry

i

ja,

że

chyba

dostaniesz

naszą odpowiedź, powiedzmy jutro wieczorem.

- To rozsądne, Bart. Mogę poczekać. Oczywiście nie dam wam żadnych

gwarancji. Wy powiecie wszystko, co wiecie na temat Syndykatu i oddacie mi komputer

Simona, a ja zastanowię się, jak wam wyrazić moją wdzięczność, jasne?

- Jasne, Richter.

Ani przez sekundę nie liczyłem na jego wdzięczność. Wiedziałem, że gdy już

dostanie to, co go interesuje, zechce pozbyć się świadków. Więc po prostu chciałem

zyskać na czasie. Myślałem tak szybko, że czułem się jak facet rozgrywający

symultankę. Richter naturalnie, nie jest głupi, ale moją szansą może być właśnie

beznadziejność mojej sytuacji.

- Czy on naprawdę nie ma broni? - usłyszałem głos Richtera. - Obejrzyjcie go

jeszcze raz!

Dwa goryle wskoczyły lekko na werandę. Potężne łapska obmacały mnie, ale

pobieżnie. Richter wszedł na werandę, stanął przede mną i długo mi się przyglądał.

Podano mu mój portfel, przetrząśnięty dokładnie. Szukano tam trucizny czy co? Richter

przyglądał się dwu zdjęciom. Zawsze je noszę przy sobie, ale oryginały chowam w

londyńskim mieszkaniu. Nie, nie są to zdjęcia mojej córki Diany. Ją trzymam pod

każdym względem z daleka od moich spraw. Na jednym zdjęciu jest spitfire z polskiego

dywizjonu, a przy nim pilot, który od dawna spoczywa już na lotniczym cmentarzu w

Newark w Anglii. To mój ojciec. Na drugim zdjęciu jest fragment dworu z czterema

kolumnami przy wejściu, oplecionymi bluszczem. Tuż przy schodach stoi fotel, w fotelu

siedzi starsza pani, na nosie ma pincenez, a u szyi i u rękawów ciemnej sukni jasne

koronki. Obok stoi młoda kobieta w jasnej sukience. Starsza pani to moja babka, a młoda

kobieta to moja matka, obie spoglądają na leżące w dolinie, otulone drzewami miasto,

nad doliną podnosi się wysoki cień. góry Królowej Bony, a w jednym miejscu fotografii

musi być park otaczający mury starego liceum. Na odwrocie tej fotografii napis:

background image

„Krzemieniec, lipiec 1937”. Dwa zdjęcia zrzucono z werandy, fale deszczu przydusiły je

do ziemi, skoczyłem z taką szybkością, na jaką było mnie stać, porwałem zdjęcia i

schowałem w kieszeni dżinsów. Z góry usłyszałem śmiech Fryderyka Richtera.

Chciałem się przekonać, Robercie, czy masz dobrą kondycję. Przepraszam, że

w taki sposób poruszyłem struny twoich wspomnień. Myślę, że do jutra

wieczora będziesz jednak lepiej pilnowany.

Z całym uznaniem dla twojej inteligencjii, Richter - mruknąłem. W tej chwili

mógłbym go po prostu zabić.

- Sądzę, że mógłbyś mieć u mnie nawet więcej niż sto pięćdziesiąt tysięcy rocznie

bez opodatkowania. Przemyśl to, Bart.

Właśnie skończyłem myśleć. W tej sprawie powiedziałem już wszystko.

Zobaczymy. A teraz pożegnaj pannę Ławry, Zobaczycie się jutro wieczorem.

Poszedłem do Jane, pochyliłem się nad nią i pocałowałem, ją w czoło.

Trzymaj się, dziecko. Stary Bart może coś wymyśli. Bądź posłuszna, oddychaj

głęboko i masuj łydki, bo jeżeli wpadnę na jakiś pomysł to będą ci potrzebne

sprawne nogi. W nagrodę rzucę do twoich stóp wszystkie goździki, róże, bzy i

lawendy ogrodów Generalife, w Hiszpanii, koło Alhambry. Byłaś tam? Nie!

Więc zapraszam cię na słoneczne lato do Andaluzji.

Ale przedtem musimy stąd uciec, prawda? - zauważyła rzeczowo. Była nawet

spokojna, ale tym spokojem, pod którym kryje się niezwykłe napięcie. John

Simon ^był idiotą, wciągając tę dziewczynę w swą niebezpieczną grę, ale Jane

Ławry znalazła się na wysokości zadania. To pewne.

Lubię deszcz, ale bez przesady. Richter lubił przesadnie, a ja przebijałem się za

nim przez chmurę wodną, zastanawiając się głośno, czy nie byłoby dla mnie lepiej,

gdybym wyleciał w powietrze razem z moją przyczepą na parkingu w Mexico. Richter

przyznał mi rację, dodając, że nie zwrócił uwagi na naleganie Jimeneza, twierdzącego, że

wymykam się spod kontroli i że trzeba mnie sprzątnąć.

Gdybym posłuchał Jimeneza, sprawa senatora Amaty byłaby zakończona

pomyślnie dla Syndykatu, to fakt. Bomba kontaktowa, podłożona w twojej

przyczepie, to dzieło ludzi Jimeneza. Nasz wspólny przyjaciel wyprzedził

moją decyzję. - Dlaczego? Instynktownie czułem, że jeszcze powinieneś żyć.

background image

Gdy twoja radiostacja zamilkła, czułem, że coś knujesz. Gdy nasi ludzie

odnaleźli wreszczie mieszkanie Jane Ławry w Mexico, ciebie już tam nie było.

Zauważono cię w pobliżu, ale zwiałeś. Czekano, ale na próżno. Kazałem

polować na ciebie, chociaż mogłem tylko wyobrażać sobie, co wiesz. Po

zlikwidowaniu naszego człowieka w wieżowcu „Oil” i zastrzeleniu Jimeneza,

i jego sekretarza Japończyka...

Tego Japsa?

Tego Japsa... pomyślałem, że muszę pogadać z tobą osobiście. Muszę. Nie

sądziłem jednak, że będziesz tak głupi, aby pchać się w moje ręce jak

bohaterski skaut.

Jestem ubezpieczony, nie pamiętasz? Jeśli to, co wiem, i to, co wiedział

Simon, dostanie się do prasy, to Fryderyk Richter będzie musiał zmienić twarz

i nazwisko.

Syndykat pozostanie, a Syndykat to ja, obojętne, gdzie jestem i jak wyglądam.

Przyznam jednak, że dla mnie osobiście nie jest obojętne takie zniknięcie ani

zamiana twarzy, to prawda... Jeżeli jutro wieczorem nie dojdziemy do

porozumienia, moi ludzie zabiorą się najpierw do dziewczyny, na twoich

oczach. Potem zajmą się tobą. Powiecie wszystko, a następnie pożegnam was.

Lubiłem cię, Bart, i miałem dla ciebie pewne względy, ale teraz już nie mam.

Po prostu nie mam, nie mogę mieć. Nie wyobrażasz sobie, głupcze, co to jest

Syndykat.

- To taka południowoamerykańska ośmiornica, wiem raczej dobrze. Rozumiem,

że

historia

Roberta

D.

Barta

dobiega

końca.

Mój Boże! Jaki człowiek ginie wraz ze mną!

Richter zaśmiał się głośno.

Tak, historia dobiega końca... Obaj jesteśmy historykami i wiemy, że historia

jest jak gazeta, której kuchnia rzadko ukazuje się czytelnikowi. I tak skończysz

się. ty. „Zaginął bez wieści”. Koniec. Powiedz, Bart, ale szczerze, w tej chwili.

Potępiasz mnie? Nie rozumiesz rzeczywiście tej radości, jaką może dawać

władza nad Syndykatem?

Rozumiem, że chcesz mieć tyle wolności, ile zdołasz jej odebrać innym. To

background image

stary problem, Richter. Przyznaję, że groźny. Powiedziałbym, że jest to

problem langusty.

Langusty? - Fryderyk stanął przede mną. Deszcz zwalał się potokami z

czarnego nieba, lampy osadzone w zagłębieniach wykutych w skale ledwie

jarzyły się. Przysunął się bardzo blisko, bo deszcz oślepiał nas. - Langusty?

Tak; Langusta długo korzysta z osłony jeżozwierza, a kiedy jest już duża,

bardzo duża” brutalnie atakuje i pożera swojego opiekuna.

Ciekawe! - wykrzyknął Fryderyk. Chmura deszczu zgęstniała nagłe, więc

musiał krzyknąć. - Ile ty musisz czytać! Ale wkrótce odpoczniesz, przyrzekam

ci to!

ROZDZIAŁ XXI

Umiem zapadać w sen, kiedy zechcę i budzić się, kiedy chcę. Byłem zmęczony,

było mi wciąż duszno, a potem, kiedy deszcz przestał padać, mogłem znowu oddychać.

Zamknąłem oczy. Spałem tylko pół godziny, co do minuty na moim zegarku. Czułem się

źle w przemoczonej odzieży. Miałem w ciągu owych trzydziestu minut sen. Pamiętałem

w szczegółach, że miałem niezłą końcówkę szlemika, grając pod gołym niebem z

potomkiem małpich przodków, moim dozorcą, pamiętam, że było nas tylko dwóch, więc

jakże mogłem mieć szlemika? Padał deszcz, przebiłem króla i odebrałem obrońcom atu,

zaraz, był tylko jeden obrońca, ta bryła mięśni o kwadratowej gębie, co dalej? Mała

przerwa w pamięci, wyrzucam karo i trefle, wygrywam,

potomek małpich przodków wścieka się, chwyta mnie za gardło, dusi, jestem

półprzytomny, on trzyma mnie jedną łapą i wali drugą. Znowu gramy, znowu szlemika,

nienawidzę kart, co za strata czasu, i znowu łobuz będzie mnie bił! Przebijam trefla,

ściągam damę pik, przebijam karo, zgrywam atuty, wsiadam na króla kier i dostaję się na

stół, to nie koniec, bo muszę wykorzystać asa i króla karo, ale mój dozorca zaczyna

ryczeć, bo nie lubi przegrywać, znowu mnie bije, rzucam na stół wszystkie pieniądze, ale

on nie chce tego widzieć... No i przebudziłem się, spojrzałem na zegarek i czułem się źle

w przemoczonej odzieży. Musiałem krzyczeć czy co? Chyba tak, bo wielki cień pochylił

się nade mną, zawisł jak głaz, który mnie zaraz przydusi.

background image

Ty - usłyszałem - ty, nie wrzeszcz, jest noc, a ja chcę spać. Jeżeli - nie

będziesz spokojny, przykuję cię do łóżka tak ciasno, że nie dozipiesz do jutra

wieczora. Jasne, co?

Jasne, co - odparłem machinalnie. Potomek małpich przodków wciąż wisiał

nade mną, może wykombinował sobie, że chcę z niego kpić. Coś musi się kryć

w teorii bardzo niskiego czoła, bo wyglądał całkiem głupio. I zachował się

bardzo nieostrożnie, nie przyszło mu do głowy, że ja mogę być

nieodpowiedzialny. Rzeczywiście, postanowiłem taki być. Ilekroć taki jestem,

- Opatrzność czuwa nade mną. Facet miał rewolwer za szerokim pasem

opinającym wydęty brzuch. Zamrugałem oczami. Bardzo poręczna broń

kaliber 38, z krótką lufą, ulubiona armata policjantów, smith and wesson.

Przez sekundę wspominałem okrwawione kosteczki Jane Ławry, w ułamku

następnej pochwyciłem kolbę rewolweru. Góra mięsa znieruchomiała.

Podniosłem lufę, a goryl podniósł ręce, bardzo wysoko. Wstałem, obszedłem

go, uderzyłem dwa razy kolbą. Upadł, odpiąłem z karabinka jego pasa cienkie,

stalowe kajdanki. Unieruchomiłem,z tyłu jego ręce. Ściągnąłem prześcieradło,

podarłem je jak należy, związałem mu nogi, przygiąłem je, podciągnąłem na

kawałku prześcieradła do pasa, przywiązałem po raz drugi, potem koniec

prześcieradła przerzuciłem przez jedną z grubych belek, sufitu i zacisnąłem

kilka pętli, podciągnąwszy kolosa tak’, że podbródkiem wspierał się o

podłogę. Następnie nie zapomniałem o solidnym kneblu. Facet wisiał jak

porządna tusza eksportowa. Jeszcze był nieprzytomny i nie było w tym nic.

dziwnego. Zajrzałem do izdebki, w której spała Indianka. Nie, nie spała,

musiała wszystko widzieć, bo ściana dzieląca jej izdebkę od mojej\ izby

wykonaną była z cienkich pali.

Siedziała na łóżku i miała okrągłe ze strachu oczy. Ze strachu lub ze zdumienia,

bo nie krzyczała. Położyłem palec na ustach. Ochoczo skinęła głową.

- Jesteś mądra i dobra - powiedziałem i położyłem rękę

na jej głowie. Wpatrywała się w Quetzalcoatla wiszącego na mojej szyi. Zdjąłem

wisiorek i włożyłem na szyję dziewczyny. Jej oczy rozbłysły.

Nie będziesz krzyczeć?

background image

Nie. Pan ucieka, prawda?

Tak. Czy pozwolisz, że cię zwiążę? Nie chcę, żebyś miała kłopoty.

Pozwoliła się związać, była raczej spokojna. Nie lubi chyba Richtera i jego

hołoty.

Ilu strażników pilnuje hacjendy? - spytałem. Myślała przez chwilę.

... Ośmiu w domu i ośmiu w osadzie. Ci pewnie śpią, panie. Jeśli będziesz

uciekał wzdłuż wąwozu, dojdziesz skalną ścieżką do bramy, tam jest zawsze

czterech strażników. Skalna droga prowadzi do innej drogi, a ta skręca na

wschód, do granicy z Meksykiem. Ale bez wozu nie uciekniesz, panie, to

daleko... Twój samochód, taki szary, tak? on stoi za domem szefa, ale, jest

zamknięty.

Nic nie szkodzi, mam jeszcze kluczyki, które przykleiłem do uda, zanim

dojechałem do. Tapachuli.

Wziąłem w obie ręce małą, brązową łapkę Indianki i złożyłem na niej pocałunek.

Zmieszała się, odwróciła głowę.

Naprawdę nie będziesz krzyczeć?

Ach, panie, nie!

I nie polecisz do szefa?

Ach, panie, ja nigdy nie kłamię!

A wtedy, przed Tapachulą?

A czy powiedziałam wtedy choć słowo? - błysnęła zębami w uśmiechu.

- To prawda. Tylko zatrzymałaś mnie na szosie. Ja też nie kłamię, wiesz? Jesteś

wspaniała. Do widzenia, dziewczyno...

Będę się modliła do Najświętszej Marii, niech nad panem czuwa.

I nad tobą, dziewczyno.

Jaki los związał ją z Richterem czy z tym miejscem? Nie zapytałem. Czasami nie

wolno zadawać żadnych pytań.

Wyszedłem z izby. Potem minąłem hamak goryla i, nie wchodząc w światło

żarówki jarzącej się słabo, zeskoczyłem z werandy. Poczułem pod stopami miękką,

wilgotną trawę. Przez chwilę nasłuchiwałem. Wokoło panowała cisza. Osada spała.

background image

Ledwie doszedłem do tego wniosku, objęła mnie w pół gruba, owłosiona łapa, potem

druga owinęła się wokół mnie i zostałem poderwany z ziemi. Strażnik nawet nie podniósł

wrzawy, pewny swojej przewagi. Chciałem rozluźnić mięśnie i w ten sposób „wypaść” z

tego uścisku, nie udało mi się. Więc tak szybko, jak tylko mogłem, poderwałem obie nogi

zgięte w kolanach i udało mi się dosięgnąć podbrzusza atakującego. Nie było to zbyt

mocne uderzenie, bo facet trzymał mnie ciasno, ale wystarczające, aby mnie puścił,

zwinął się i padł na kolana. Uderzyłem, go w kark kolbą rewolweru. Leżał zupełnie

spokojny, rozciągnięty w trawie. Wciągnąłem go pod werandę. Przez chwilę

nasłuchiwałem. Było cicho. Poszedłem dalej, unikając, o ile to było możliwe, mdłego

światła lamp. Szedłem raczej bardzo szybko i wkrótce znalazłem się w pobliżu

spadającego w przepaść wodospadu. Wąska droga była pusta. Zapamiętałem ją dobrze,

kiedy prowadzono mnie do Richtera. Zacząłem biec. Jeśli ten drugi goryl, leżący teraz

pod werandą, nie optrzytomnieje zbyt szybko, to przyrzekłem sobie, dam. dolara na

Światowy Fundusz Dzikich Zwierząt.

Strażnikowi Jane rozbiłem głowę chyba zbyt gruntownie. Chciał krzyczeć, nie

mogłem mu na to pozwolić. Jane Ławry była rzeczywiście za duża, by ją nosić na rękach,

musiałem to jednak zrobić. Była zbyt osłabiona. Nie pytała, czy mamy jakąkolwiek

szansę, choćby jedną ńa sto. Miała dosyć tej dżungli, tej hacjendy,. codziennych

przesłuchań i Richtera. Była taka jak ja, a ja nie lubię czekać na przykrości i nawet kiedy

nie mam żadnej szansy, próbuję ich unikać.

Omijając oświetlone miejsca, dotarłem z nią do bunkra-hacjendy. Fryderyk

Richter musiał się czuć niesłychanie pewnie w swojej gwatemalskiej siedzibie, bo poza

dwoma typami, których musiałem unieruchomić na dłużej, nie spotkaliśmy nikogo.

Okrążyłem hacjendę. Mój szary landrover stał tam, gdzie widziała go indiańska

dziewczyna. Rozpiąłem spodnie, szarpnąłem warstwę przylepca, pod którą ukryłem

kluczyki. Otworzyłem drzwiczki z lewej strony i pomogłem Jane wdrapać się na

siedzenie. Zapiąłem jej pas, okrążyłem, wóz, siadłem za kierownicą z prawej strony i nie

zapalając światła rozejrzałem się w sytuacji, świecąc małą latarką wyjętą ze schowka.

Wsunąłem kluczyk do stacyjki, lekko rozjarzyła się tablica wskaźników. Akumulator i

paliwo, to najważniejsze... Do licha! Wyskoczyłem z wozu, wsunąłem się pod podwozie,

szarpnąłem za zatrzask skrytki, którą kazałem dospawać przed wyjazdem do Tapachuli.

background image

Remington był na miejscu. Wyjąłem karabin, sprawdziłem magazynek, wziąłem trzy

pudełka amunicji, zamknąłem schowek, wróciłem za kierownicę, odblokowałem - ręczny

hamulec, włączyłem napęd na wszystkie koła i przekręciłem kluczyk stacyjki do oporu.

Silnik zaskoczył cicho „i od razu. Ruszyłem powoła w kierunku polany i drogi, ze

zgaszonymi światłami, wytężając wzrok, aby nie wpakować się w jakąś dziurę.

- Umiesz obchodzić się z karabinem? - rzuciłem nie patrząc na Jane.

Chyba tak - odpowiedziała. Głos drżał jej, gdy wysunęliśmy się zza mniej

więcej bezpiecznej ściany hacjendy.

Przesuń się na tylne siedzenie, usiądź na ławce p© mojej stronie i uchyl tylne

okienko...

Wykonała posłusznie moje polecenie. Samochód sunął powoli przez polanę.

Załaduj karabin. Wiesz, gdzie jest bezpiecznik? To jest automatyczna broń,

rozumiesz?

Samopowtarzalna, rozumiem.

Doskonale. Słuchaj, dziecko. Jeśli coś za nami wyskoczy, zaczniesz

-

strzelać.

Tylko nie w koła, bo nie jesteśmy na strzel^ nicy. Musisz celować po prostu

„w środek”. Jeśli to będzie człowiek, nie zawahaj się. Jeśli samochód, będziesz

miała ułatwione zadanie, musisz tylko strzelać trochę powyżej maski. A teraz

trzymaj się!

Dodałem gazu, rzuciłem landrovera w lewo, na drogę biegnącą w dół wzdłuż

szczeliny wąwozu, w którym huczała woda. Dopiero teraz zapaliłem reflektory. Wtedy

od strony hacjendy rozległ się wystrzał. Goryle mają jednak niesłychanie twardy żywot!

Za nami pojaśniało, chyba tamci zapalili reflektory. Z góry pobiegły ku nam ogniste

smugi, widziałem je w wewnętrznym lusterku, huk krótkich serii, rozdzierał ciszę,

zdawało mi się, że ciszę, bo byłem tak napięty, że nie słyszałem. pracującego silnika.

Wrzuciłem drugi bieg, na którym sprawdziłem hamulce i dodałem gazu. Poszukałem na

desce włącznika reflektora zamontowanego na zewnątrz wozu. Jane nie strzeliła ani razu,

opanowana dziewczyna...

Jadą za nami! - zawołała Jane. Obróciłem reflektor zewnętrzny, dałem pełne

światło i puściłem ku tamtym kilka silnych, krótkich błysków. To był także

landrover Gdy prowadzono mnie do siedziby Richtera, widziałem ten duży,

background image

biały samochód. Czyżby sam Richter pofatygował się, aby mnie ustrzelić?

Zwalniają - woła Jane. - Zwalniają!,

Oślepiłem ich, zaraz ruszą do ataku. Mamy chyba szczęście, bo ta droga jest

tak wąska, że nikt nie może nas wyprzedzić...

Wspaniale!

Ale mogą nas ustrzelić. Poza tym gdzieś w dole drogi czuwa przy barierze

kilku uzbrojonych facetów. Zawiadomiono ich o ucieczce z hacjendy, już

widzę, jak wyciągają spluwy!

Droga opadała w dół bardzo stromo, potem raptem skręcała ostro w prawo, wciąż

wzdłuż szczeliny wąwozu. Przesunąłem zewnętrzny reflektor i ciarki przebiegły mi po

grzbiecie gdy ujrzałem ostre pętle zakrętów, zwiniętych tak ciasno, że z tej odległości

wydawało się, iż przy dużej szybkości wypadnę z któregoś z nich. Wypadnę - i spadnę do

wąwozu pełnego wodnych grzmotów dobywających się z głębi.

- Widzę ich znowu! - zawołała Jane.

Wprowadziłem już landrovera w pierwszy ostry zakręt. To była bagatela w

porównaniu’ z tymi” które były przed nami. Przesunąłem zewnętrzny reflektor do

przodu, zapaliłem światła przeciwmgłowe, bo dżungla wokół nas parowała. Z tyłu

odezwały się strzały, potem Jane strzelała dwa razy.

Zgasiłam im jedno światło!

Tylko tak dalej, dziewczyno, pozwalam ci zgasić następne. Pół godziny

wariackiej jazdy, nie wierzyłem, że jeszcze żyjemy.

Jane była ranna w ramię i już nie mogła strzelać. Zawiązała sobie opaskę

uciskową, posługując się jedną ręką i zębami. Klasa dziewczyna, już się nie dziwiłem, że

Ben Murray nie mógł o niej zapomnieć, a co lepsze, pozostawał jej wierny!

Za nami chlasnęły serie z pistoletu maszynowego, ale już wchodziłem w następny

zakręt. Te, które pokonałem kiedyś z zepsutymi hamulcami w Taorminie, pomiędzy Via

del Castello i Monte Ta.uro, były dziecinnie łatwe! Naprzód, doktorku! Będziesz miał

grzmiący pogrzeb. Tylko szkoda dziewczyny, więc nie zamykaj oczu. Wszystko we

właściwym porządku.

Zobaczyłem barierę i dwu facetów. Jeden z nieb umknął gdzieś w bok, drugi

plasnął o maskę, i przemknął gdzieś z boku, z tej strony, skąd strzelano, to inni strażnicy

background image

ukryci w skałach. Rąbnąłem w barierę i poniosłem ją, nie wiem już, jak daleko.

- Są za nami... - ten biały wóz! - zawołała Jane. Ja mam szczęście i oni mają

szczęście, to fakt. Usłyszałem gdzieś blisko strzał.

Zgasiłam drugie światło - wołała Jane. Znowu mogła strzelać. Boska

dziewczyna. - Teraz się zatrzymają, prawda?

Nie licz na to. Mają przed sobą nasze światła.

Słyszysz, jak krzyczą?

- To megafon. Mają wszystko, czego potrzeba na pikniku. Tak jest. Poznałem

głos Richtera.

- Wykończę cię osobiście! - wrzeszczał Fryderyk. Ostatecznie mogłem go

zrozumieć. Zarwałem mu noc i na dodatek mam zamiar zwiewać.

Biała bryła jego wozu pchała się na nas, doganiała, była coraz bliżej. Droga

wznosiła się i opadała, zakręty układały się coraz ciaśniej, przy tej szybkości oznaczało

to, że mój wóz wkrótce utraci kontakt z drogą. Jej nitka rozszerza się, ujrzałem to z

wysokości następnego wzniesienia. Richter też musiał to dostrzec. Usłyszałem serię

strzałów. Jane krzyknęła, że strzelają po kołach. Zaraz utracimy przyczepność i wiem, co

wtedy zrobi Richter. Rozkaże swojemu kierowcy, aby ten wcisnął białego landrovera

pomiędzy skały i moje pudło. Jego wóz jest dwukrotnie cięższy od mojego, zepchnie

mnie jak nic w przepaść, wtedy, do licha, żegnaj życie i żegnaj piersiówko. Już nas mieli.

Uderzenie zderzakiem w tylne lewo koło było zapowiedzią tego, co się stanie. Jane

wpełzła na siedzenie obok mnie. Jasny gwint, dlaczego nie mogę nic zrobić!?

Pracowałem przy kierownicy jak automat, nowe uderzenie rzuciło moim wozem w

prawo, potem otrzymaliśmy cios wagi ciężkiej w tylny zderzak, ale zneutralizowałem to

częściowo dodając gazu. Zaczęliśmy wyścig, odpowiadałem uderzeniem za uderzenie, za

chwilę łoskot zderzających się blach urwie się nagle, a jeden z wozów przeskoczy przez

kamienną barierę i runie w dół, w ciemność. Operowałem kierownicą i gazem, i

hamulcem, ale zdaje się, że miałem jeszcze jakieś dodatkowe ułamki sekund, żeby

chwytać za rączkę zewnętrznego reflektora. Następny zakręt leci wprost na mnie,

ocieram się o kamienny murek z’ prawej, słyszę przeraźliwy zgrzyt dartej blachy,

wylatuję z wirażu, słyszę obłędny jęk kół, spadam po pochyłości na tylne koła, jestem na

następnym wzniesieniu, dwa wiraże, lewy i prawy, Jane, trzymaj się pasów i zamknij

background image

oczy, jakiś ciężar wgniata mnie w fotel, chcę być mały, jak najmniejszy, to już koniec, z

wściekłością rzucam wóz w lewo, landrover Fryderyka leci na skały, ale wciąż dobrze się

trzyma, drań! Przede mną równy odcinek drogi, dosyć długi, widzę to w światłach.

Hamulce, sprzęgło, zmiana biegów, hamulce, mam jeszcze jedną szansę, ale już ostatnią,

mogę ostatecznie spróbować wrzucić tylny bieg na wszystkie koła, ale jeśli to zrobię, to

ta buda rozleci się na kawałki, więc ponieważ nie ma przede mną żadnej przeszkody, nie

zrobię tego. Wciąż kontroluję szybkość. Jeśli wóz zacznie sypać poza kontrolą, wówczas

nie zatrzymają go już ani hamulce, ani żadne sztuczki. Dobry, długi odcinek, dodaję

lekko gazu, droga pnie się w górę, puszczam pedał, pompuję hamulec, przed następnym

zakrętem odbijającym w prawo wgłębienie skał z lewej, przestrzeń awaryjna. Kopię gaz,

hamulec, długa droga, skała leci na nas, rośnie, to już koniec! Jeszcze nie, czuję, że moja

buda, która wyskoczyła przed wóz Richtera, wyraźnie zwalnia, jeszcze trochę w lewo.

Uderzenie w skałę jest ostre, ale kontrolowane, teraz nadleci wóz Richtera, otarł się z

prawej o moją budę, słyszę łoskot, potem widzę jak na zwolnionym filmie: landrover

Fryderyka Richtera wzlatuje ponad kamienną barierę, przecina strumień światła mojego

reflektora zewnętrznego, obraca się ociężale, niechętnie wokół swojej osi, znika w

przepaści. Mój silnik milczy, słyszę zwielokrotnione echo uderzeń, coraz mniej głośne.

Potem ciemność leżącą nad wąwozem trochę rozjaśnia się. To po wybuchu paliwa. Jane

obejmuje mnie ramionami, płacze bezradnie jak dziecko.

Nic nie mówię. Drążącymi palcami szukam w kieszeniach wiatrówki paczki z

papierosami. Zapalam papierosa, zaciągam się kilka razy głęboko. Nie wiem, jak długo

siedzimy bez ruchu. Nad wąwozem i lasem niebo trochę jaśnieje. Z oddalenia biegną

jacyś ludzie, mają broń, strzelają. Teraz nie pozwolę się wykończyć i Jane też musi żyć,

w każdym razie nie dostaną nas łatwo. Ciężko, za wolno, przechodzę do tyłu wozu, biorę

remingtona i paczkę naboi, uzupełniam magazynek, otwieram dach i, jak na strzelnicy,

zaczynam strzelać.

Potem znowu cisza. I Jane znowu płacze. Podnosi ku mnie mokrą od łez twarz,

obrzękłą, brudną, zaczerwienioną. Wpatruję się w nią z otępieniem, a Jane mówi - ach, te

kobiety! - więc mówi:

Chyba wyglądam okropnie, prawda Rob?

Jak czarownica - odpowiadam leniwie i ćmię papierosa. - Papieroska, Jane?

background image

Jesteś wręcz brzydka, ale nie martw się. Wystarczy jedna kąpiel, trochę

ciuchów i jak nic trafisz na trzecią stronę londyńskiej „The Sun”, ja się o to

postaram, jeśli chodzi o ciuchy i. resztę. Ciuchy oczywiście w najlepszym

gatunku.

Jakie? - pyta Jane.

Babki występujące na trzeciej stronie „The Sun” mają na sobie nic, albo tylko

slipki, naturalnie przejrzyste. Po tym co przeżyłaś, zarobisz kupę forsy, nawet

gdybyś miała udzielać wywiadów tylko w majtkach. Zresztą, o ile nie

popełniłem błędu w obserwacji, to mogę powiedzieć, że znam kogoś,’ kto

powiedziałby ci teraz, że jesteś piękna i nadzwyczajna i że w ogóle głupieje za

tobą. Naprawdę, chłopak marnuje się.

O kim mówisz Rob? - zdziwiła się serio Jane. Wyciągnęła rękę po mojego

papierosa. - O kim ty mówisz?>

A jak myślisz? Zgadnij.

Tej nocy modliłam się o szybką śmierć, a teraz, po tym wszystkim, mam

pustkę w głowie.

Jednakże sądzę, że on będzie na ciebie czekał. Nawet przyrzekłem mu, że

zrobię wszystko, aby cię odnaleźć. To porządny gość. Ben Murray. Kombinuję

sobie, jak przebić się przez granicę i powiedzieć Murray’owi: „część, chłopie,

dotrzymałem słowa”. Co ty na to?

Jane patrzyła przed siebie. Milczała. Co mogła myśleć o Murray’u po śmierci

Johna Simona?

- Jak oceniałeś Simona, Rob? - spytała bardzo cicho. Zacisnęła mocno dłonie,

jakby chciała ukryć ich drżenie. Zastanawiałem się przez chwilę, zanim odpowiedziałem.

- John Simon też był w porządku, ale myślę, że to był gracz, przede wszystkim.

Nie pytam, co was łączyło, nie moja sprawa...

Gdzie jest teraz Ben Murray?

W indiańskiej wiosce gdzieś nad Rio Candelaria, na Ju-katanie. Musiałem go

tam ukryć, bo w Mexico kropnął na ulicy, w biały dzień, faceta, który chciał

sprzątnąć twojego służącego.

Pete!?

background image

No właśnie. Pete też siedzi nad Rio Candelaria. Miałaś zupełnie dobry pomysł,

zostawiając dyskietkę z komputera Simona w rękach Murray’a. Dzięki niej

znacznie rozjaśniło mi się w głowie i mogłem wykombinować sobie, że

Syndykat planuje zamordowanie senatora Amaty w „Oil of Mexico”, W ogóle

zostawiłaś mi bardzo dużo wskazówek w swoim mieszkaniu w stolicy i udało

mi się znaleźć fotografię z Berkeley, którą połączyłem z innymi faktami i tak

trafiłem do Fryderyka Richtera. Muszę ci to dokładnie opowiedzieć, ale nie

teraz, bo chyba musimy ruszyć w dalszą drogę. Ale powiedź mi: czy Simon

naprawdę nie znał adresu twojego mieszkania w Mexico? Tak twierdził Pete.

To prawda, że tam nie bywał. Adres znał. Żądał ode mnie pełnej konspiracji.

Dodzwoniłem się do Langley. Oni tam chyba, żałują Simona, co?

Zdaje się, że był jednym z ich najlepszych pracowników... Pete pokazał ci

komputer, prawda?

Nawet udało mi się odczytać zgromadzone przez Simona informacje, to

poszerzyło moje horyzonty. Sprzątnąłem te graty, zanim ludzie z Syndykatu

tam wpadli... Powiedz mi: czy ci w Langley znali twój adres?

Nie. Simon nie chciał mnie wciągnąć do tej pracy. W sprawie Syndykatu

pomagałam mu dobrowolnie. Po prostu kochałam go... Gdy został zastrzelony,

chciałam ocalić przede wszystkim komputer i dyskietkę, na której komuś

bardzo zależało.

Czy Bill Vernon współpracował z Simonem?

Nie. Byli przyjaciółmi..

Vernona usiłowano szantażować, załamał się, popełnił samobójstwo w La

Vencie.

... Biedny Bill.. Lubiłam go, bardzo. Czy natrafiłeś na ślad zabójcy Simona,

Rob?

Myślę, że jednak był nim pewien facet do wynajęcia. Nakryłem go, kiedy

przygotowywał się w „Oil of Mexico” do zastrzelenia senatora Amaty.

Aresztowano go?

Nie. Musiałem go zastrzelić. Nie lubię używać broni, ale gdybym ja nie

background image

strzelił, on nie zawahałby się ani sekundy. Jego broń, godna zawodowca, miała

ten sam kaliber, 11,4.

Czy wydałeś policji wszystko, co zdołałam wywieźć z Alva-rado po

zamordowaniu Johna?

Nie wiem, doprawdy, co z tym zrobić, poza tym, że różne rzeczy opowiem

senatorowi Amacie, żeby wiedział, na jakim świecie żyje. Decyzję w sprawie

komputera podejmiesz ty. Ja nie mam żadnych zobowiązań wobec Langley.

Ja też nie!

- W każdym razie zrobiłem swoje. A teraz chce cię odholować nad Rio

Candelaria. Po co? Żebyś sobie porozmawiała z Mur-ray’em. Ludzie muszą czasami

pogadać z sobą.

Może masz rację...

Z pewnością mam rację i postawisz mi za to drinka, ale w butelce. Goryle

Richtera zabrali mi piersiówkę. Jak ja nie lubię, gdy byle łobuz trąbi najlepszą

szkocką. Szkoda, że miałaś do mnie ograniczone zaufanie. Gdybyś wcześniej

opowiedziała mi o paru sprawach, miałbym ułatwione zadanie...

Gadałem, gadałem i obserwowałem Jane Ławry. Milczała, myślała o czymś albo

o kimś. Gotów byłem założyć się, że kiedy znajdzie się nad Rio Candelaria, dojdzie do

wniosku, że niepotrzebnie porzuciła Murray’a. Tacy jak Ben Murray trafiają się rzadko,

rzadziej niż tacy jak John Simon. Niektóre kobiety potrafią to ocenić w samą porę, a inne,

na przykład, muszą to sobie’ uświadomić w Gwatemali. Taka Koteczka, na przykład,

czuwa teraz w Mexico nad każdym krokiem Arrabala i wyliczyła sobie dokładnie drogę

do ołtarza. Ślub pewnie odbędzie się w katedrze, bo Arrabal to figura, a Koteczka chce

się pokazać całej stolicy, dumna, stanowcza, urocza i bardzo zasadnicza. Jej oczy będą

mówiły – „biada każdej, która zapomni, że jest mój”! Jedne Koteczki. są szybkie, a inne -

powolne, ale wszystkie zdobywają nas jak chcą i kiedy chcą, zasadniczo.

Pędziłem na najwyższym biegu ku granicy z Jukatanem. Nad lasami podniosła się

jasność. Mój landrover podskakiwał na drodze, jak stara beczka spuszczona z

Matterhornu. Byłem jeszcze trochę spięty po nocnych wydarzeniach i moja dusza

siedziała mi uparcie na ramieniu. Ale gdy znajdzie się nad Rio Candelaria, na pewno

poszuka wygodniejszego schronienia.

background image

Czy nie doszłaś do wniosku - spytałem Jane - czy nie” doszłaś do wniosku, że

jestem niezrównany? Wprost nadzwyczajny?

W życiu nie spotkałam podobnego zarozumialca.

To zrozumiałe. Świat jest duży, ludzi dużo, a Bart jeden.

Granicę przejechałem w pobliżu Rio Chiapas. Gotów byłem staranować budę

urzędu granicznego i zwiać. Na terytorium Meksyku dałbym sobie już radę. Miałem też

inny plan. Argument remingtona i argument forsy. Wszystko to okazało się niepotrzebne,

gdy z daleka ujrzałem zgarbioną postać cierpliwego sępa. Kapitan Diego Raja palił

długie, obrzydliwie cuchnące cygaro. Jego miedziana twarz wydawała się niewzruszona,

ale jego oczy śmiały się do mnie przyjaźnie.

- Wiedziałem, gringo, że jeżeli zdecydujesz się zwiać Richterowi, to nie

pojedziesz drogą do Tapachuli. Niebezpieczna. Ale w mieście mam kilku ludzi, czekają

tam na ciebie. Ja postanowiłem czekać przy tym przejściu. Liczyłem, że wpadniesz na

jakiś dobry pomysł.

Niewiele brakowało, a przeliczyłbyś się. Dlaczego nie pomogłeś mi

wcześniej?

Najpierw ludzie Richtera uprzedzili mnie. A potem nie’ byłem gotów, by

dokonać inwazji.

Skąd wiedziałeś, że byłem u Fryderyka Richtera?

W wieżowcu „Oil” tamtej nocy widziałem przez chwilę zdjęcie wykonane w

Berkeley. Znałem tych ludzi. Richtera może też... Chociaż on chyba o mnie

nie słyszał. Stoi zbyt wysoko.

Już nie stoi. Leży w bardzo głębokim wąwozie pod stosem żelastwa spalonego

wybuchem paliwa.

Znakomicie! Wypadek, doktorze Bart?

Fryderyk Richter chciał mnie zabić, więc musiałem się bronić. A poza tym w

tym przypadku nie miałem skrupułów. Słuchaj, Metysie, nie wierzę, że

skojarzyłeś sobie jakiegoś typa z fotografii z Richterem!

Dobrze, wygrałeś. Mieliśmy kontakt ze Stanami. Z Langley. Oni już wiedzieli,

kto stoi na czele Syndykatu i.wskazali nam jego zapasową siedzibę w

Gwatemali Chcieliśmy rozpocząć akcję oficjalnie, gdy dostaliśmy radiotelefon

background image

z okolic Ełuehuel, że zwiałeś Więc postanowiłem poczekać i usadowiłem się

w pobliżu Rio Chiapas. Trafiłem w dziesiątkę... Czy wiesz coś o Jane Ławry?

-

Siedzi w moim landroverze. Jest bardzo” osłabiona, ale spisywała się bardzo

dzielnie. Czy wiesz, że dzisiejszej nocy mieliśmy umrzeć?

Ale żyjecie i to się liczy. - Chce mi się pić, Metysie!

Zimno ci?

Zauważyłeś, że się trzęsę,’ prawda? Miałem trochę gwałtownych przeżyć i

jeszcze jestem zdenerwowany. Muszę się napić, bo jeśli tego nie zrobię, to

wpadnę w taką wibrację, że sie rozlecę. Nie będziemy mieli kłopotów na

przejściu granicznym?

Rozmawiałem, z kim trzeba.

To za mało, Metysie. Syndykat ma wpływy, o jakich nam się nie śniło.

I ostatnio poważne kłopoty. Poza tym, czy widziałeś tego gościa siedzącego w

wielkim wozie marki pontiac?

Przyjrzałem się gościowi. Był ubrany elegancko, w kolorze piaskowym. Ubranie,

koszula, krawat, buty, skarpetki pewnie też. Tylko chusteczka w kieszonce była koloru

ciemnobrązowego. Na głowie miał słomkowy kapelusz o szerokim rondzie. Twarz

wąska, gładko ogolona, oczy ciemne, w wąskich wargach fajka. Siedział w odkrytym

samochodzie i przypatrywał mi się, a ja przypatrywałem się jemu. Po chwili wstał. Był

mizernego wzrostu i wagi, ale poruszał się w sposób, który od razu oceniłem. Był kimś,

kto coś znaczy. Z pontiaca wyskoczyło kilku drągali, ale ci nie podchodzili. Piaskowy

gość podszedł, stanął przede mną. Wyciągnął rękę.

- Halo.

- Halo - powiedziałem. Czekałem, co będzie dalej.

- Nie przypuszczał pan chyba, doktorze, że wystarczą mi pańskie telefony do

Langley? Szalenie chciałem pana poznać. Mam przyjaciół w Meksyku, w stolicy także,

oczywiście. W końcu my też szukaliśmy tego, co pozostało po Johnie Simonie. Poza tym

chcieliśmy odnaleźć Jane Ławry. Trzeba też było załatwić wszystko,.co dotyczyło Billa

Yernona i Bena Murray’a. A propos, czy nie wie pan, gdzie jest Murray?

- Robert D. Bart - powiedziałem. - Możliwe, że wiem.

background image

- Allan Carpenter. Miło mi usłyszeć, że pan może wie.

ROZDZIAŁ XXII

Piaskowy gość z Langley pojechał z nami na Jukatan, nad Rio Canderaria. Długo

rozmawiał z Benem Murray’em, ale w końcu musiał się pogodzić z faktem, że Ben nie

zajmie miejsca Simona. Interesowała go czysta nauka. Niektórzy twierdzą, że coś takiego

w ogóle nie istnieje. Doprawdy? Sądzę, że jednak istnieje. W przypadku Bena Murray’a

mógłbym wziąć ewentualnie poprawkę i dodać, że poza archeologią interesuje go, a

nawet pasjonuje coś jeszcze, lecz tylko to. Jane Ławry. W tym sezonie Ben Murray miał

dość grzebania w ziemi, chciał wrócić, ale nie sam, do Stanów. Jane musiała się

domyślać, o co mu chodzi, bo powiedziała, że ostatecznie mogą odbyć tę podróż razem.

Na razie nie mówiła nic więcej, ale przeczuwałem, że jednak powie, gdy ochłonie po

swoich przygodach w Meksyku. Pożegnam ich pewnego dnia, rano, o godzinie 8.40, gdy

na pokładzie boeinga linii „Mexicana” odlecą do Kaliforni. Sielanka, daję słowo. W La

Vencie zauważę, iż Dorothy Parker też ma dosyć tego sezonu wykopaliskowego i uwodzi

tego smutnego skorpiona, Thomasa Cally, a on wódzi za nią oczami jak noworodek. Ach,

te kobiety. Nic poza takim banałem nie przychodzi mi w tym miejscu do głowy.

Zdrajczyni, Zapomniała, że całowała się ze mną. Zresztą cóż to znaczy, że całowała

mnie, jeśli chce, aby taki Cally opiekował się nią przez całe życie. Udane polowanie.

Koteczka zaciągnie Arrabala do katedry, a ja będę jednym ze świadków. Można

wyć z nudów.

Jak się czujesz, mój drogi? - pytał troskliwie Arrabal.

Jak chorągiew husarska, która przejechała się po garbatym Turku. Żadnych

wstrząsów. Nawet nie zauważono przeciwnika.

Zanim to się zdarzyło, mieliśmy wypadek na Jukatanie. Potężna ciężarówka

uderzyła w samochód Diega Rai. Było to już po wyjeździe piaskowego faceta, Murray’a i

Jane Ławry do Mexico. Włóczyliśmy się trochę z Rają, aby pogadać o tym i owym. To

zderzenie nie mogło być przypadkowe, tym bardziej że kierowca ciężarówki zwiał z

miejsca wypadku, choć widział, jak wóz kapitana Rai zapalił się. Raja był tak poważnie

ranny, że nawet nie mógł zapalić swego ulubionego cygara skręcanego na udzie Miał

background image

szczęście podwójne. Po pierwsze, z powodu Wywrotki wyleciał z wozu, a po drugie, że

byłem dość blisko, aby go odwlec od miejsca, w którym zaraz potem nastąpił wybuch

benzyny. Mój landrover też został stuknięty, ale zdołałem nad nim zapanować. W

każdym razie nie mogłem go ruszyć z miejsca. Miałem w nim jednak moją radiostację.

Te głupki z hacjendy Fryderyka Richtera były tak pewne siebie, że nie wyłuskały jej z

wozu. Sprawa wydawała mi się poważna. Raja miał zapewne uszkodzony kręgosłup, nie

mógł poruszać nogami: Powiedział mi to, kiedy zaczął myśleć przytomnie. W tym stanie

rzeczy potrzebna była szybka pomoc lekarska i jeszcze szybszy, ale łagodny przewóz do

szpitala.

Raja był zupełnie przytomny. Podał mi częstotliwość i klucz wywoławczy

radiostacji policyjnej w Veracruz. Poprosił, abym mu skręcił nowe cygaro. Nie było to

łatwe. Skórzany, duży portfel, w nim plik liści odpowiednio przygotowanych, „nie mogą

być zbyt wysuszone, rozumiesz”, z których starałem się skręcić. Coś, co mogłoby

przypominać cygaro, ale liście rozsypywały się w moich palcach. Raja przyglądał się

moim wysiłkom z ironicznym uśmiechem. Wreszcie udało mi się zwinąć coś na kształt

cygarka, podałem niu ten produkt i podsunąłem ogień. Zaciągnął się kilka razy głęboko,

po czym powiedział, że teraz mogę zająć się radiostacją.

Połączyłem się - minęła chyba godzina - z Veracruz. Ktoś, kto odebrał moją

fonię, obiecał wysłać helikopter.

Zapadał zmierzch. W oddali, ponad granicą morza i lądu pojawiło się słabe

światełko. Znikło. Potem pojawiło się znowu, zaczęło się zbliżać. Usłyszeliśmy ciężko

pracujący silnik. Zmierzch kończył się szybko, niebo stawało się granatowe. Moja

radiostacja nadawała sygnał ciągły na wskazanej częstotliwości. Nie miałem pojęcia, czy

pilot odbiera ten sygnał, więc rozpaliłem przygotowany wcześniej stos gałęzi. Helikopter

przeleciał dosyć wysoko nad naszymi głowami, zatoczył krąg i skierował się ku pełnemu

morzu.

- Nie rozumiem - odezwał się Raja. - Maszyna z Veracruz ma inne oznakowania

świetlne, poza tym to „westland”, a ten gość to chyba typ „puma”. Nie widywałem

czegoś takiego w Veracruz...

Helikopter nadleciał znowu z północy. Leciał nisko. Ujrzałem ostry błysk ognia.

Kule przeorały piasek plaży. Maszyna zwinęła się w ciasnej pętli, a siedzący obok pilota

background image

facet jeszcze raz posłał nam długą serię czerwonych pocisków. Biegłem już do Rai,

ciągnąłem go ku drzewom, potem biegłem do landrovera po remingtona, i na plażę,

helikopter znów nadlatywał. Nie czekałem. Strzelałem, celując w szyby kabiny, aż do

wyczerpania magazynka, załadowałem karabin. Maszyna znów zwinęła się w pętli,

pojawiła się nade mną jak ciężka ważka, czekałem na następny nawrót, znowu zacząłem

strzelać.

- Dostałeś drania! - krzyknął Raja w ciemności.

Helikopter zadarł ciężki, tępy pysk, jego dwa reflektory przednie zaświeciły

krwawo w mroku, przez sekundy wzbijał się pod ostrym kątem w niebo, zdawało się, że

znieruchomieje i zsunie się „po ogonie”, runie na plażę. Nic z tego. Usłyszałem

wzrastający grzmot silnika, pilot musiał być ranny, lecz zapanował nad maszyną i

otwierał przepustnicę. Maszyna zniknęła W ciemności leżącej między palmowym lasem i

morzem.

Ty cholerny gringo! - posłyszałem głos Diega Rai. Nie pozostałem mu dłużny.

Jak ja nie cierpię Metysów, daję słowo! Przekonałem się wielokrotnie, że

dobry człowiek, to głupi człowiek, wiesz? Wykorzystywany przez bliźnich.

Ale dobrze. Będę dobrym człowiekiem, widocznie taki się urodziłem. Nie

zostawię cię czerwonym mrówkom.

Usiadłem na piasku. Odłożyłem remingtona.

Masz ciężkie życie, Bart - powiedziałem głośno. - Ale to już końcówka.

Zjeżdżam z tej górki. To już ostatni szus. Jak myślisz, Raja, czy te dranie

wyślą tu jeszcze jednego łobuza?

Nadaj jeszcze jeden komunikat, Zobaczymy. Myślę, że nie wszyscy policjanci

są członkami Syndykatu. Masz dużo amunicji?

Wystarczy na krótkie oblężenie, a potem pomaszerujemy do nieba.

Ja się nie ruszę. Nie mogę.

- Dobry, głupi człowiek pozostanie przy tobie, kapitanie. Idę do radiostacji i

opowiem tym facetom z Veracruz o tym, co się tu stało. Ale uprzedzę ich, że mamy dużo

amunicji.

- Przestań. Tam jest wielu moich kolegów, to porządne chłopy - Jasne. Wszyscy

są potomkami Azteków! Zobaczymy. Nawiasem mówiąc, Raja, czy nie sądzisz, że twoi

background image

przodkowie byli cokolwiek stuknięci? Te rytualne noże obsydianowe, misy pełne

dymiących serc i tak dalej. Raja, powiedz mi, czy ty też chowasz w domu, pod poduszką,

kawałek ostrego obsydianu?

Raja usiłował się roześmiać, ale posłyszałem jego jęk. Stanowczo potrzebował

pomocy.

Miałem szczęście. Niektórzy potomkowie Azteków są porządnymi ludźmi.

Zawieźli Diega Raję do Mexico i tam powiedziałem mu „cześć”, aby zajrzeć do hacjendy

w La Cima, gdzie przebywała córka senatora Amaty, Patrycja. Zostawiłem Raję na

wygodnym, szpitalnym łóżku, w gipsowych pieluchach, i pojechałem do La Cimy

samochodem Arrabala.

Zajmij się mną - powiedziała po prostu Patrycja. Byłem zakłopotany.

Zastanawiam się, Patrycjo, co z tobą zrobić. Chyba będę musiał poczytać

Fenelona, „0 wychowaniu młodych dziewic”...

Widzę to troszkę inaczej.

To znaczy - jak?

... Moglibyśmy poczytać razem.

Nie wątpiłem, że możemy rozpocząć lekcje bez obawy, że ktoś nam przeszkodzi.

La Cima należała do Patrycji, a senator Amata zapowiadał telefonicznie każdy przyjazd.

Ostatnio, mówiła Patrycja, tata jest nieprawdopodobnie zajęty, od chwili, gdy w jego ręce

wpadło w końcu wszystko, co John Simon, Jane Ławry i ty wiedzieliście o „Spółce

Bankowej Hansena”, Fryderyku Richterze i Syndykacie. Tata zwija się teraz jak

rozgniewana kobra - mówiła mi Patrycja. Nie wątpiłem w to. Mając w rękach taki

wybuchowy materiał, senator Amata miał wielkie pole do popisu.

Pobyt w La Cima był niesłychanie romantyczny i mógłby trwać, ale musiałem w

końcu zlikwidować wszystkie moje sprawy w Mexico. Nie zapomniałem też o tym, co mi

obiecano w czerwcu, na pewnym prywatnym spotkaniu w Museo Nacional de

Antropologia. W „Excelsiorze” ukazało się kilka wzmianek o mnie. Byłyby dłuższe, lecz

sobie tego nie życzyłem. Chciałem wycofać się ciszej z tego, w co sam wdepnąłem. Ale

wzmianki wyciąłem dla mojej małej. Już ją widziałem czekającą na mnie pod opieką

Josta na genewskim lotnisku Cbintrin. Nie zapomniałem o pięćdziesięciu kawałkach

zielonych. Należą mi się. Jednak nie przekażę ich w całości na moje szwajcarskie konto,

background image

o którym przypominam sobie tylekroć, ilekroć chcę zapomnieć o angielskich podatkach.

Podatki w Anglii! To okropność! Jakby nic się nie zmieniło od ponad dziewięciuset lat,

gdy na rozkaz Wilhelma Zdobywcy założono na wyspie „Księgę Wieczystą”, wpisując

do niej wszystko, co nadawało się do opodatkowania. W tym, co opowiedziałem o moim

pobycie w Meksyku, już chyba kilka razy wymieniłem Wilhelma, więc chyba mam do

niego uraz z przyczyny podatkowej... Ale do rzeczy: zabiorę sobie tylko dwadzieścia pięć

kawałków zielonych. Drugą część sprezentuję kapitanowi Rai. Uratował mi życie w „Oil

of Mexico”.

Raja, jak przystało na potomka Azteków, to człowiek dumny. Z całą pewnością

nie wziąłby ode mnie takiej forsy, zwłaszcza po tym, czego się wyrzekł strzelając do

Jimeneza. Musiałem całą sprawę przemyśleć. Był już początek sierpnia, gdy umówiłem

się z Patrycją. Pojechaliśmy do szpitala, w którym Diego Raja odpoczywał sobie jeszcze

w gipsie. Musiałem mu dokładnie opowiedzieć o pewnej wiosce w pobliżu

szwajcarskiego parku narodowego, w której kupiłem już kawałeczek ziemi,

wystarczający, aby postawić chatę z grubych bali albo z piaskowca i głazów. Ściany

grube na metr, pokoiki jak ptasie dziuple, kominek godny tamtejszej zimy. Gdzieś w

pobliżu gnieździ się - ptak oryginał, orzechówka, to dziwadło potrafi’zebrać przed zimą

do stu tysięcy nasion, zakopuje je, a potem wariuje, bo nie może znaleźć tego, co

zakopała. A w studni, Raja, wyobraź sobie” woda, jakiej nie znajdziesz ani w Meksyku,

ani nigdzie w Europie. Mineralna. Pije ją bydło i piją ludzie. Raj z czasów przed

wygnaniem pierwszych grzeszników. Zimą jest kupa roboty, bo w oborzę trzeba

dokarmiać jelenie przychodzące z parku narodowego. Ale po robocie, drogi Raja, po

robocie zaszyję się w pościel i będę spał jak świstak, oddychając dwa razy na minutę... -

Ty wariacie! - ocenił mnie Raja. Paliliśmy ukradkiem jego okropne cygara, a Patrycja

pilnowała drzwi. - Kiedy się zobaczymy?

- Bóg raczy wiedzieć.

Mieliśmy się spotkać w Mexico wkrótce po wielkim trzęsieniu ziemi, gdy w

tajemniczych okolicznościach przepadła część złotych skarbów Majów z Museo

Nacional de Antropologia...

Patrycja wręczyła Rai czek na dwadzieścia pięć kawałków zielonych. Patrycja

umie być miła

;

więc Diego Raja nie protestował. Wydaje mi się, że nawet był wzruszony.

background image

Bądź zdrów, Metysie - powiedziałem. - I uważaj na siebie.

Bądź zdrów, gringo. Słuchaj taty i mamy i nie wychodź z domu wieczorami.

Potem szedłem z Patrycją długimi szpitalnymi korytarzami. Patrycja oczywiście

zwracała uwagę, bo miała na sobie, mimo dobrej pogody, lekkie futro z szynszyli.

Zwariowana dziewczyna. Mój przyjaciel Jost twierdzi, że coś takiego musi kosztować ze

sto tysięcy zielonych. Dowodził mi kiedyś, że takich futer jest na świecie nie więcej niż

pięćdziesiąt sztuk... Zanim pożegnałem Raję, zadałem mu dwa pytania, aby

uporządkować już wszystko. Pierwsze pytanie: dlaczego pozostawił swój samochód na

zachodnim wybrzeżu, wtedy, kiedy.przyjechał, aby mnie przekonać, że powinienem się

włączyć do sprawy Johna Simona i Jane Ławry. Zacny Raja odpowiedział mi, że jako

człowiek Jimeneza już wtedy myślał, jak go wykończyć.

Zależało mi na twoim zdrowiu, Bart, więc chciałem być blisko ciebie.

Wiedziałem, że jesteś obserwowany, a jednocześnie chciałem, żebyś się

włączył do gry.

A te strzały... Pamiętasz serię, jaką posłano za mną zaraz potem, gdy

wysiadłeś z mojego wozu przed La Ventą?

To było moje pierwsze szczere powitanie w Meksyku, doktorze!

- Ty zwariowany Metysie.

Ty stuknięty gringo.

Jesteś tu bezpieczny?

Tak. Mam pod ręką radioalarm, a przed drzwiami widziałeś moich kolegów.

Sami potomkowie Azteków?

Wyłącznie. - Raja popatrzył na mnie tak, jakby się zastanawiał, czy z niego

kpię. Doszedł do wniosku, że nie kpię, bo dodał: - Mam wiadomości...

Syndykat likwiduje swoje interesy w Meksyku. Na razie. Siedziba Fryderyka

Richtera w Gwatemali wyleciała w powietrze. Jego dom w Salina Cruz spłonął

doszczętnie.

A teraz różni porządni obywatele tego kraju zajmą się wyłącznie przerzutem

kapitałów, czy tak? Powiedzmy, że tak...

Szedłem sobie długimi szpitalnymi korytarzami 1 myślałem, że długo będę

wspominać pewien sezon wykopaliskowy w Meksyku. Obok mnie dreptały wdzięcznie

background image

szynszyle za sto kawałków zielonych. Naprawdę, Bart, nie masz prawa narzekać, że

żyjesz.

W windzie Patrycja oznajmiła mi, że chciałaby się już znaleźć w La Cima. Była

bardzo słodka. Całowała mnie, nie zwracając

uwagi na jakiegoś bubka w białym wdzianku stażysty. O tym, że był stażystą,

informowała plastikowa tabliczka identyfikacyjna w lewej górnej kieszonce. W lewej

dolnej kieszeni miał elegancki fonendoskop, na nosie okulary w złote] oprawie. Podniósł

rękę do fonendoskopu, wsunął Ją do kieszeni... Zdołałem odepchnąć Patrycję, upadła na

ścianę windy mknącej w dół. Stażysta wyciągnął mały browning z tłumikiem. Uderzyłem

stopą w ten oksydowany punkt, gdy z lufy wytrysnął blady ognik. Widziałem, że

Patrycja...

Nic już nie widziałem.

Gdy otworzyłem oczy i rozejrzałem się powoli, ujrzałem z lewej strony sępi profil

kapitana Rai leżącego na, łóżku, a z prawej strony siedzącą przy mnie Patrycję Bo ja też

leżałem w łóżku Była bez szynszyli. Pod drzwiami dwoili się i troili w moich oczach

jacyś ludzie. Gdy przyjrzałem im się uważniej, wycofali się, chyba za drzwi, bo już ich

nie widziałem.

Miałem ciężką jak ołów głowę, zawroty i mdłości. Czułem się obrzydliwie.

Cześć, doktorze - usłyszałem głos Rai.

Cześć, kapitanie. O co właściwie chodzi?

- Jesteś po operacji. Wszystko w porządku. Kula przeszła o centymetr od serca.

Zdążyłeś podbić łobuzowi kopyto, ale stał zbyt blisko, więc jednak trafił.

Patrycja też stała za blisko. Dlatego mnie dostał...

Milcz, człowieku. Ta dziewczyna ma klasę. Uratowała ci życie.

- Jak to zrobiłaś, Patrycjo?

Wiesz... kopnęłam go... no, wiesz, gdzie... i od razu się zwinął. A’ potem

włączyłam sygnał alarmowy i krzyczałam. Nie miałam pojęcia, że potrafię tak

krzyczeć...

Przypuszczam, że w ogóle było dużo wrzawy?

I reporterów, kochanie! Mam z tobą śliczne fotki we wszystkich dziennikach!

Czy ten łobuz był rzeczywiście stażystą?

background image

Nie - odezwał się Raja. - Nie, skądże. Z pewnością człowiek wysłany przez

Syndykat. Szkoda, że nie może i już mówić.

:- Dlaczego?

Tak się o ciebie bałam - wtrąciła Patrycja - że podniosłam jego broń i

strzeliłam, a potem opróżniłam cały magazynek.

Dzielna, mała Patrycja, szynszyle za sto kawałków, sześć strzałów i jeden trup

w windzie, nie licząc krwawiącego gliny. Kiedy zemdlałaś?

O - powiedziała Patrycja - o, dopiero wtedy, gdy zrobiono nam zdjęcia i

odpowiedziałam na różne pytania.

Jaka przytomna. Cudowny dzieciak - oznajmiłem słabym głosem. - Czy jest

szansa, że umrę?

Jeszcze tylko zaśpiewaj arię i pomyślę, że jesteśmy w operze - odezwał się

Raja. - Wyjdziemy stąd na własnych nogach. Masz końskie zdrowie,

przyjacielu.

I odpoczniecie w La Cima - powiedziała Patrycja głosem nie znoszącym

sprzeciwu. Spoglądała na mnie, a ja czytałem w jej oczach: „chciałeś mi się

wymknąć i uciec do Europy, j ale to wcale nie będzie takie proste”.

„KB”


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron