background image
background image

JERZY CEPIK

(Robert D. Bart,TOM 3)

ŚMIERĆ W POŁUDNIE

1988

background image

„KB”

ROZDZIAŁ I

Byłem   niespokojny.   Dlaczego?   Morze   szumiało,   niebo   było   błękitne,   plaża 

meksykańska, a najbliższa przyszłość zapowiadała trochę pracy dla przyjemności, trochę 

zagadek leżących  między kulturami Majów i Olmeków. Specjalista postukałby się w 

głowę. Trochę zagadek! Po prostu mroki. Ale ja lubię ciemności. Chyba w jakimś innym 

wcieleniu byłem kotem. Ale wracam do sprawy. Dlaczego byłem niespokojny? Ten facet, 

dobrze   zbudowany   doktorant   z   uniwersytetu’   w   Berkeley,   John   Simon   i   ta   jego 

przyjaciółeczka   Jąne,   oboje   przyjechali   tu,   aby   pogrzebać   w   ziemi,   tak   jak   ja,   są 

archeologami.   Wszystko’   jest   w   porządku,   a   jednak   coś   się   nie   zgadza,   Bart.   Czy 

powiedziałem,  że czuję niepokój? Zgadza się. Ale w namiocie Simona i Jane byłem 

całkiem   spokojny,   zachowuję   się   tak   zawsze,   gdy   jestem   zaskoczony.   W   namiocie 

Simona i Jane zauważyłem pod kupą odzieży coś, co było tu zupełnie nie na miejscu: 

miniaturowy komputer  z rejestratorem  graficznym,  monitorem  i mozaikową  drukarką 

termiczną firmy Hewlett-Packard. To ostatnie też było dziwne. Firma Hewlett-Packard 

nie produkuje zabawek dla amerykańskich przedszkolaków trenujących gry wojenne.

Wypiliśmy   kilka   drinków,   Jane   była   urocza   i   powiedziałem   jej   to,   nawet   ją 

pocałowałem. Spostrzegłem, że Simon reaguje ze sztuczną wesołością. A może się mylę. 

Chcę mieć święty spokój, chcę zapomnieć, że jestem gliną. Może Simon ma bzika na 

punkcie komputerów? Za dużo forsy?

Zaczynałem być zły, bo czułem, że powietrze wokół mnie dziwnie gęstnieje. A 

czerwiec   w   Meksyku   zapowiadał   się   tak   spokojnie,   do   chwili,   gdy   zobaczyłem   ten 

cholerny komputer.

Ledwie   rozwiązałem   sprawę   etruskiego   grobowca   w   mojej   Italii   -   zawsze 

nazywam tak Włochy, czy to się komuś podoba czy nie - a już spadła na mnie inna 

robótka,   „nieduża,   niebezpieczna,   ale   dochodowa”,   jak   „określił   ją   mój   szwajcarski 

kumpel Jost, antykwariusz. Chodziło o drobiazg: wykradziony z bazy w S... szczegółowo 

background image

rozrysowany plan unowocześnionego zestawu obrony woda-powietrze Vulcan-Phalanx, 

sześciolufowej armaty 20 mm o szybkostrzelności 3000 strzałów na minutę. Taka armata 

to   prawdziwe   piekło   zionące   furią   ognia,   kierowane   komputerem   zdolnym   do 

przechwycenia każdej rakiety. Gdy wykradziono ten plan, w bazie S... wybuchła panika. 

W Londynie też. To był cyklon. Kręciło się w nim mnóstwo facetów. Jost i ja mieliśmy 

najwięcej szczęścia. Potem Jost poleciał do Zurychu, do swojego antykwariatu, aby zająć 

się   swoim   zwyczajnym   procederem,   łobuz   ma   talent   wynajdywania   unikalnych 

przedmiotów sztuki i kupowania ich po najniższych cenach. Ja poleciałem do Meksyku, 

aby odświeżyć moją starą znajomość z kulturą Olmeków, tak zupełnie prywatnie. Musia-

r łem wpaść do Mexico, do Muzeum Narodowego, po certyfikat upoważniający mnie do 

prowadzenia   samodzielnych   wykopalisk,   gdziekolwiek   zechcę,   a   wiedziałem   dobrze, 

gdzie   zechcę.   W   Mexico   muszę,   mieć   dobrą   opinię,   bo   kiedy   wyrywałem   stamtąd 

odrapanym, ale zupełnie sprawnym fordem i mknąłem sobie przepyszną Aleją Reformy, 

w mojej kieszeni spoczywał bezcenny dla mnie kawałek papieru z mnóstwem podpisów i 

pieczęci,   upoważniający   mnie   do   zupełnie   legalnego   przywłaszczenia   sobie   pewnej 

części   tego,   co   znajdę,   mnie,   doktora   Roberta   D.   Barta,   archeologa.   Pogwizdując 

pogodnie, pociągnąłem z piersiówki i jeśli po ferii zmieniałem pasy ruchu zbyt szybko, 

nie miało to specjalnego znaczenia, nie rzucało się w oczy, w Mexico wszyscy prawie 

jeżdżą jak „po piersiówce”. Bart, dobry Boże, będziesz miał kilkanaście tygodni słońca, 

spokojnej pracy i żadnej rozróby, gliniarzu.

Z przyczepy mojego forda dobiegała do mnie melodia raegge, szkoda, że nie 

wyłączyłem tranzystora, raegge wywołuje zawsze w moim mózgu widok człapiących w 

piachu somnambulików, nie cierpię raegge.

Długi   cień   stanął   pomiędzy   mną,   słońcem   i   szumiącym   oceanem.   Zanim 

podniosłem ociężałe powieki, przyjaciółka Simona leżała już obok mnie. Spojrzałem z 

ukosa na jej opalone ciało. Ładna dziewczyna, ta Jane Ławry.

Nie cierpię raegge - powiedziałem leniwie.

Och,  ja  też  nie  -  pospieszyła   z  odpowiedzią.  Cokolwiek  za  szybko,   czego 

właściwie chce ode mnie?

Założę się, że rzuciłaś Johna, bo zakochałaś się we mnie - powiedziałem. Jane 

zaśmiała  się, znowu cokolwiek za szybko. Spojrzała  na błękitnego talbota-

background image

sambę, którym przyjechała, potem na mnie.

John nurkuje w zatoce.

Co za facet. Dostał chyba udaru mózgu, jeżeli zaniedbuje taką dziewczyna.

Słońce wisiało wysoko nad nami, szum oceanu przebijał się jakby przez drgającą 

zasłonę   rozgrzanego   powietrza.   Albo   się   myliłem,   albo   Jane   Ławry  czegoś   się   bała. 

Poczęstowałem ją papierosem, przyniosłem z przyczepy colę, sączyliśmy w milczeniu 

zimny płyn. Przyglądając się dziewczynie powiedziałem obojętnie:

- Nie wierzę, że lubisz upał i jazdę tą małą żabą - spojrzałem na talbota-sambę 

- ...no i mnie. Wczoraj piliśmy szkocką w.waszym namiocie i nic nie zapowiadało, że 

złożysz mi wizytę. A jednak zdecydowałaś się przyjechać. Dziesięć mil to mało albo 

dużo. Chciałaś mi coś powiedzieć?

Widziałem  ‘napiętą  skórę wokół kącików jej oczu, gdy popatrzyła  na mnie  z 

wahaniem, długim wahaniem.

... Nie, Bart... chyba nie.

W porządku - nie czekałem z tym oświadczeniem ani chwili - w porządku. Ale 

jeśli będziesz miała kłopoty, powiedz, tata Bart cię wysłucha. Czy nie sądzisz, 

że John niepokoi się już o ciebie?

On? Prawie nie zwraca na mnie uwagi! - parsknęła. - Och, nie traktuj tego 

poważnie, Rob. Wszystko w porządku, naprawdę.

A więc jednak były jakieś kłopoty.

Długo tu zostaniesz, Rob?

W   Meksyku   dwa   miesiące,   a   tu   -   do   jutra.   Zaplanowałem   sobie   małe 

wykopaliska,  prywatne  stanowisko Rob I, za zgodą Muzeum Antropologii. 

Jutro   po   śniadaniu   możesz   mi   powiedzieć   „cześć”   przez   walkie-talkie,   na 

wzmocnionym sygnale. A gdybyś zatęskniła za mną wcześniej, to nie krępuj 

się, Jane, dobrze?

Poszła bez słowa do talbota-samby. Zawarczał silnik. Ułożyłem się wygodnie, 

twarzą   do słońca.  W  nocy  długo nie  mogłem  zasnąć,  chyba  za  dużo  piję  i palę.   W 

przyczepie było duszno, ale ńie otworzyłem drzwi i miałem pod ręką mojego scorpiona. 

Meksyk był kiedyś spokojną, dosyć obszerną dziurą, w której szanowano turystów do 

tego stopnia, że tubylcy nie zaczepiali ich. Dawne, dobre dzieje. Teraz, gdziekolwiek się 

background image

pojawię, wszędzie widuję ludzi nerwowych, może to kompleks gliny? Terroryści się mną 

nie interesują, bo gwiżdżę na politykę i tak dalej. Przemytnikom marihuany nie wchodzę 

w drogę, a ci mogliby być groźni.  Z  pewnością zatem, Bart, trapi cię kompleks gliny, 

spojrzyj   na   świat   przez   różowe   okulary,   co   ci   to   szkodzi,   nawet   jeśli   różni   faceci 

oblewają go brudnym sosem? Tak czy owak, Bart, nie otwieraj

drzwi w nocy, bo jeżeli nie kropnie do ciebie z czterdziestki piątki terrorysta czy 

przemytnik, zrobi to za nich hoaguero, ra-buś grobów i postrach archeologów.

Mój plan wakacyjny był prosty. Z mojej samotni na północ od Coatzalcoalcos 

chciałem przedostać się do La Venty, stmtąd przez tropiki do Salina Cruz na zachodnim 

wybrzeżu. Z Salina Cruz przez Monte Alban do stanu Guerrero, gdzie spodziewałem się 

zakończyć moje długo’ odkładane, któreś już spotkanie z Olmekami. Gdzieś w okolicach 

Guerrero, miała być  ich kolebka, mnie to wszakże nie interesowało. Polowałem, nie, 

chciałem zapolować na pewne drobiazgi, na których trop wpadłem przed kilku laty. U 

podnóży   Sierra   Mądre   chciałem   zakończyć   włóczęgę.   Na   równinach   nie   będzie 

kłopotów,   temperatury   czerwca   nie   przekraczają   30   stopni   Celsjusza,   czyli   80 

Fahrenheita, przynajmniej w pobliżu - Pacyfiku i w Salina Cruz.

Myśląc o tym, przyglądałem się mapie. W moim małym stereo Teresa Berganza 

śpiewała arię z „Carmen”, potem pieśni hiszpańskie, lubię jej głos, trochę mnie ekscytuje, 

choć jest to całkiem coś innego niż uczucie, z którym pogrążam się w tej kipiącej lawie 

głosu Callas. Zasłuchany, nie zauważyłem tego faceta. Wszedł cicho jak kot. Prawdziwy 

meksykański Metys. Marynarkę pod lewą pachą miał wypchaną. Ktoś inny pomyślałby, 

że z winy złego krawca albo portfela, ja pomyślałem, że to spluwa.

Mister Bart? Robert D. Bart? - spytał  cichym,  ochrypłym  głosem, siadając 

przy   -   drzwiach,   chociaż   go   do   tego   nie   zachęciłem.   Dobrze   zbudowany, 

suchy, silny, typ gościa około czterdziestki Czarne, zaczesane gładko do tyłu 

włosy, długa twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi, mocny podbródek, 

oczy   głęboko   osadzone,   garbaty   nos   o   ruchliwych   nozdrzach 

przypominających węszącego wyżła.

Może mister Bart, może nie. - Rano nigdy nie mam dobrego humoru, więc nie 

byłem   uprzejmy.   Mój   nieoczekiwany   gość   odwrócił   głowę   ku   drzwiom, 

chwilę przypatrywał się plaży i morzu, zanim powiedział od niechcenia:

background image

Jestem z policji, z Coatzalcoalcos. W nocy otrzymaliśmy telefon z motelu w 

Alvarado. Popełniono tam morderstwo.

Podałem mu bez słowa moją licencję i paszport. Nie spojrzał nawet na papiery.

-   Właściwie   to   dobrze   wiemy,   kim   pan   jest.   Je   pan   śniadanie?   Do   licha, 

zapomniałem  o  patelni,   jajecznicy i  bekonie!   Mruknąłem.-coś,  usiadł   przy  stole.  Nie 

zadawałem pytań, on

milczał. Zjedliśmy śniadanie. Zapaliłem fajkę, mój gość wydobył ze skórzanego 

woreczka kilka liści tytoniu i zwinął z nich na, udzie cygaro. Zrobił to bardzo zręcznie. 

Paliliśmy przez chwilę.

- Ten zamordowany to Amerykanin, jakiś naukowiec, Johan Simon - powiedział 

wreszcie przybysz.

- A dziewczyna? - spytałem.

Histeria, wie pan, jak to jest z kobietami.

Mężczyźni zachowują się niekiedy znacznie gorzej.

ROZDZIAŁ II

Metys, nieruchomy jak posąg, wpatrywał się w prostokąt otwartych  drzwi, za 

zieloną zasłoną palm jaśniało morze.

Nazywam się Raja. Diego Raja. Interesuje pana to morderstwo?

Ani trochę. Przyjechałem tu jako turysta.

Niezupełnie. Wiem od policji z Mexico, że ma pan certyfikat dyrekcji Museo 

Nacional   de   Antropologia   i   wolno   panu   kopać,   gdzie   pan   zechce.   Niezłe 

chody. Czy jednak nie chciałby pan pokopać jako cop?

Znudziło mi się być gliniarzem. Jak zamordowano Johna Simona?

Milczał przez chwilę. Ssałem zgasłą fajkę, zauważył to, zręcznie skręcił na udzie 

cygaro. Zapaliłem i zacząłem się dławić.

To naprawdę dobre cygaro, doktorze Bart.

Raczej laska dynamitu, za chwilę obaj wylecimy w powietrze. Więc jak zginął 

John Simon?

Zastrzelono   go.   Strzelano,   gdy   wychodził   z   wody.   Chwiał   się   na   nogach, 

background image

zanim upadł na twarz. Kiedy padł strzał, John Simon zatoczył  się do tyłu. 

Zbadałem ślady. Strzelano z odległości dwudziestu metrów, z kępy palm. W 

motelu oddalonym o dwieście metrów, przeznaczonym nie dla Meksykanów, 

nie było nikogo...

Dlaczego?

Miesiąc temu pojawiła się tam grupa archeologów. Zostawili część bagaży. 

Pracują w innym miejscu. O której wyjechała od pana miss Jane Ławry?

O czwartej.

Nasz lekarz stwierdził, że zgon nastąpił około czwartej.

Kto was zawiadomił o morderstwie?

Miss Ławry.

Jakiej broni użyto?

Nietypowy kaliber, 11,4 milimetra. Nie spotkałem tu takiej broni. Co pan o 

tym sądzi, mister Bart?

Jeden   z   moich   londyńskich   przyjaciół   kolekcjonuje   wszystko,   co   strzela   - 

miałem   na   myśli   lorda   Brooke   z   Ely   -   i   widziałem   u   niego   coś   bardzo 

nietypowego. Karabin webley scott, kaliber

11,4,   produkowany   przed   rokiem   1900.   Mógłbym   obejrzeć   pocisk,   ale 

wyjeżdżam.

Daleko, doktorze Bart?

Na zachód, w stronę Saliny i jeszcze dalej ku północy. Mam wakacje i nikt mi 

ich nie zepsuje.

Siedział pan przez dwa tygodnie na Jukatanie...

O, do licha, więc jestem śledzony?

Nie, widziano pana przypadkowo, a poza tym nasza policja ma tutaj pewne 

obowiązki. Wie pan, przemytnicy narkotyków i handlarze dzieł sztuki stają się 

coraz bardziej bezwzględni. Powiedzmy, że ktoś zarejestrował pana pobyt na 

Jukatanie,   bo   mamy   obowiązek   czuwać   nad   porządnymi   facetami.   Nie 

narzucamy się, rzecz jasna, mister Bart. Zostanie pan? Proszę o pomoc.

Nie ma mowy, dzisiaj wyjeżdżam na zachód, a kiedy księżyc zawiśnie nad 

background image

Pacyfikiem zanurzę moje ciało w falach, wie pan, lubię ablucje. Poza tym, 

dlaczego   chce   pan,   abym   się   zajął   tym   morderstwem?   To   sprawa 

zawodowców, a ja przyjmuję tylko prywatne zlecenia albo prywatne prośby. I 

jestem wyrachowany, bo każę sobie płacić.

Nie   zamierzałem   zajmować   się   tym   morderstwem,   tym   bardziej,   że   Jane   nie 

zawiadomiła mnie o tym, co się stało, choć miała walkie-talkie. Zresztą zajmowała mnie 

zupełnie inna sprawa.

Powodzenia, seńor Raja. Jedno pytanie: wspomniał pan o grupie archeologów 

wynajmujących motel w Alvarado. Gdzie eni teraz są?

W La Vencie, seńor Bart.

Jeszcze   jedno:   w   namiocie   Simona   widziałem   komputer.   Bardzo   ciekawe 

urządzenie,   w   połączeniu   z   grafoskopem,   drukarką   termiczną,   mozaikową, 

plotterami i powiększalnikami monitorowymi może oddawać najdziwniejsze 

usługi...

Przeszukaliśmy - namiot tej pary. Komputera tam nie było, seńor Bart.

Tak? No to chyba nie tam widziałem tę zabawkę. Ale czy miss Jane Ławry nie 

zgłosiła żadnej kradzieży?

Nie. I była w szoku, gdy wybierałem się do pana, doktorze Hart. Więc nie 

mogę liczyć na współpracę?

Ani  przez  chwilę,  seńor  Raja.  W  czasie  wakacji  jestem  cięty na  forsę jak 

kupiec wenecki, niektórzy nawet wołają na mnie Shylock.

Diego   Raja   wyszedł   bez   słowa   z   mojej   przyczepy.   Jego   mały   volkswagen 

zatańczył na piasku, zanim z piskiem opon znikł w głębi drogi ginącej w palmowym 

gaju.

Jeszcze   tego   dnia   opuściłem   moją   nadmorską   samotnię.   Nim   usiadłem   za 

kierownicą, przyjrzałem się jeszcze raz morzu, omiotłem je moją lornetą. Na horyzoncie 

pojawił się statek, ten sam, który widziałem przed paroma dniami. Nie było w nim nie 

szczególnego poza tym, że górny pokład, przed ustawionym krzywo kominem, osnuty 

był siecią anten. Podniosłem’ lornetę. Wysoko nad statkiem, jak przed paroma dniami, 

przesuwała się sylwetka dwusilnikowego samolotu.

Coatzalcoalcos. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zadzwonić z La Venty - bo 

background image

miałem jechać przez La Ventę - do tamtejszej policji i poprosić o rozmowę z seńorem. 

Diego   Rają.   Dowiedziałbym   się   może   w   ten   sposób,   czy   Raja   jest   rzeczywiście 

policjantem. Zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że morderstwo w Alvarado nie 

interesuje mnie i w końcu nie ciekawi mnie również, kim jest Diegó Raja. Jedno pytanie 

nie dawało-.mi jednak spokoju. Co chciała mi niedawno powiedzieć Jane Ławry? I czego 

się bała? To ładna dziewczyna i może mieć kłopoty. Ale dlaczego kłopoty... Bart! Nie 

zadawaj sam sobie głupich pytati. Po pierwsze zamordowano Johna Simona, po drugie 

zginął ten komputer, po trzecie Jane Ławry boi się. Oto dlaczego jak dobry, stary pies 

myśliwski przeczuwasz kłopoty, Bart.

W   La   Vencie   odwiedziłem   amerykańską   misję   archeologiczną   w  Institute   for 

Aztecs   Research.   Nie   znałem   nikogo   z   jej   członków,   jedynie   Dorothy   Parker, 

absolwentka Berkeley University, zwróciła moją uwagę. Była młoda i urocza. Na małym 

party   zorganizowanym   przez   gospodarzy   pod   koronami   palm   wspomniałem   inną 

ekspedycję, zorganizowaną przez Institute for Andean Research, z którą spędziłem dwa 

sezony w Andach, zajmując się problemami pre-Tiahuanaco i fundamentalną stratygrafią 

opracowaną przez Maxa Uhle. Prace Maxa Uhle były drogowskazami na pustyni, no, 

może przesadzam, lecz były diabelnie ważne, jeśli idzie o archeologię peruwiańską, i nie 

tylko. Miałem swój mały udział w tej robótce ekspedycyjnej. Teraz Amerykanie z misji 

w La Vencie proponowali mi udział w ich pracach. Odmówiłem. Lubię samotność w 

takiej pracy. Poza tym coś sobie obiecywałem. Znałem w Anglii tylko jednego gościa 

posiadającego   imponującą   kolekcję   sztuki   meksykańskiej   obejmującej   kilka   ważnych 

okresów   tej   wielkiej   krainy,   podbitej   kiedyś   i   spacyfiko-wanej   tak   straszliwie   przez, 

Hiszpanów. Teraz miałem nadzieję, że zdobędę, coś, w co nie wierzono nawet w Museo 

Nacional de Antropologia w Mexico. Wtedy, Bart, zaprosisz tego konesera i pokażesz 

mu coś, co zwali go z nóg. Hasz trochę czasu, na razie ten gość,. doktor Cornelius Horn, 

siedzi   w   ciupie,   zawdzięcza   to   tobie   i   pewnie   zastanawia   się   przy   skąpej   porannej 

owsiance, dlaczego uważał cię za głupka.

W La Venćie widziałem Jane Ławry. Jej twarz mignęła w przejeżdżającym obok 

hotelu   krytym,   terenowym   vo.lkswagenie.   Co   ona  tu   robi?  Spytałem   o   to  jednego   z 

członków misji Institute for Aztecs Research, Thomasa Cally. Powiedział, że Jane Ławry 

jest   fizykiem   i   doskonale   zna   się   na   metodach   badań   izotopowych   materiału 

background image

wykopaliskowego.   Jest   asystentem   w   pracowni   założonej   ongiś   w   Berkeley   przez 

profesora Libby’ego.

Nie dowiedziałem się niczego więcej, bo nie zadawałem dalszych pytań, a Jane 

Ławry nie szukała mojego towarzystwa. Widziałem też Diego Raję.

- Włóczy się pan za mną? - spytałem popijając zimną colę przy ulicznym stoliku. 

Odparł, że włóczy się tu i tam. Zgarbiony na swoim krześle przypominał cierpliwego 

sępa Nie spojrzał nawet na mnie, ale coś mówiło mi, że barometr spada i że wkrótce 

znajdę się w oku małego cyklonu. Chciałem go zapytać, z kim jeździ Jane Ławry w 

terenowym volkswagenie. ma przecież talbota-sambę, ale zatrzymałem, to pytanie dla 

siebie. Postanowiłem nie dać się wciągnąć w żadną awanturę. Bart, jesteś na wakacjach i 

podążysz   jutro   do   swego   małego   olmeckiego   Eldorado.   I   jeszcze   jedno:   dlaczego 

kierownik stacji w La Vencie Bill Vernon, rozmawiając ze mną o kulturze Pueblo w 

Ameryce Północnej i o tym, czy wywodzi się ona z jakieś ewolucji linearnej - a twierdził, 

że tak na pewno jest - pominął kultury Wyplataczy Koszyków, Basket Makers i kulturę 

Cochise,   co   do   której   nie   ma   raczej   wątpliwości,   że   powstawała   pod   kulturowymi 

wpływami Meksyku? Nie wiedział o tym, zapomniał o tym, czy lekceważył mnie?

Trochę uraził mnie, pytając, czego jeszcze szukam w Meksyku, gdzie wszystkie 

stanowiska są już znane, a nowych nikt nigdy nie odkryje.  Nowy Meksyk  i zagadki 

ludów Pueblo, oto coś! Potem, gdy o tym myślałem, doszedłem do wniosku, że Bill 

Vernon ma do tych spraw stosunek dziennikarski. Otóż to. Gdy opuszczę La Ventę, będę 

wątpić w kompetencje naukowe Billa Vernona.

W La Vencie zdecydowałem się jednak zadać pytanie temu Metysowi Diego Rai. 

Dlaczego chce, żebym zainteresował się morderstwem w Alvarado. Raja, kapitan Raja, 

jak mi powiedział, po zadaniu mu tego pytania milczał dosyć długo sierdząc nad talerzem 

fasoli w mojej przyczepie, a potem mruknął:

Słyszał pan pewnie o pobożnym kronikarzu Las Casasie?

Naturalnie.

- I zna pan jego słowa o prawie i szacunku dla prawa?

O tak. „Szanujemy prawa, ale ich nie stosujemy”. Dlatego Hiszpanie podbili 

kiedyś Meksyk i dlatego historia podbojów to ciągle otwarta księga.

Krótko mówiąc, niektórzy rychło zapomną o śmierci Simona...

background image

Nadal wiedziałem tyle co nic. W porządku, cześć.

Wieczorem Diego Raja pojawił się znowu. Jedliśmy gotowany maniok z mięsem 

pieczonym  na rożnie, ja ciągnąłem szkocką, Raja trzymał  przy piersi butelkę pulque, 

popijał   od   czasu   do   czasu,   ja   odmówiłem,   kiedy   mnie   poczęstował,   nie   cierpię 

sfermentowanego soku agawy.

Sądzę   -  powiedział  w  pewnej  chwili  Raja  -  sądzę,   że  gdyby  zechciał   pan 

pojechać, na Jukatan, a nie na zachód, miałby pan więcej rozrywki.

Wezmę to pod uwagę, gdy będę już na emeryturze i pojawię się tu w wesołym 

towarzystwie.   Seńor   Raja,   proszę   mi   powiedzieć,   czy   pana   zwierzchnicy 

wiedzą o tej, no... akcji werbunkowej?

Milczał przez chwilę.

Nie. Jestem nieufny w ogóle i ufam tylko sobie.

Więc dlaczego decyduje się pan mieć zaufanie do mnie?

Znam kogoś w Interpolu. Facet mówi, że pan jest nie-przekupny.

- To jedno niech mi wypiszą na nagrobku. „Nieprzekupny”. Pan mi pochlebia.

Czy wyglądam na kogoś, kto potrafi się łasić?

Przyznaję, nie wygląda pan. Co pan podejrzewa w sprawie Johna Simona?

Co? Że jest to pierwsze morderstwo.

Dobra,  śni  się  panu  następny  pogrzeb.  A,mówiąc   poważniej:   kiedy  zwłoki 

Simona zostaną odwiezione do Stanów?

- W przyszłym tygodniu, Bart. Czy ma pan broń?

Broń i butelka whisky, oto moja dewiza. Czy coś mi grozi?

Nie   wiem...   Może   ktoś   będzie   się   zastanawiać,   dlaczego   John   Simon   tak 

szybko zaprzyjaźnił się z panem, o czym rozmawialiście i po co przyjechała 

do pana w dniu zamordowania Simona miss Jane Ławry...

Dziękuję za ostrzeżenie, będę strzelać do własnego cienia.  A swoją drogą, 

dlaczego zawsze musi mnie prześladować jakiś zawodowy glina?

Byłem zdecydowany zająć się moimi Olmekami. Chcę chwili spokoju.

Gdy odtwarzam teraz te wydarzenia, a raczej ich początek, widzę znowu moje 

ostatnie   spotkanie   z   Jane   Ławry   w   La   Vencie.-Wychodziłem   właśnie   z   hoteliku, 

background image

dźwigając na ramionach dwa ciężkie worki z żaglowego płótna, w których miałem moją 

podróżną   garderobę.   Walizka   z   rzeczami   godnymi   człowieka,   jak   oceniłaby   to   moja 

zacna ciotka Augusta, leżała już w białym,* poobijanym fordzie. Jeśli idzie o forda, to 

mogłem sobie naturalnie pozwolić na inny wóz, nowy, ale w Meksyku taki jak ja

gringo   nie   ma   powodu   wyróżniać   się,   zresztą   Meksyk   to   karnawał   starych 

samochodów, choć nie chcę powiedzieć, że nikt nie zna tu nowych, prywatne latyfundia, 

finanse,   naftowy   boom,   przemysł,   handel   i   tak   dalej,   to   jedna   rzeka   samochodów 

wylewających się i wlewających do ogromnego Mexico, ale tonąca w innej rzece wozów 

bez drzwi, bez szyb, bez świateł, poruszających się dzięki łasce opatrzności boskiej Mój 

grat   wyróżnia   się   między   innymi   tym,   że   posiada   jeszcze   drzwi,   okna   i   sprawne 

kierunkowskazy, gorzej z hamulcem, muszę kopnąć pedał z pięć razy, zanim to pudło 

raczy stanąć. Krótko mówiąc,  gdy będę opuszczał Meksyk,  dostanę za mojego forda 

jeszcze z dwieście dolarów... Więc wychodziłem z hotelu. W drzwiach natknąłem się na 

Jane Ławry.

Brązowe, smukłe ciało opięte  w białe płócienne  spodenki i coś, co zasłaniało 

piersi,   na   drobnych   stopach   sandały,   na’   włosach   meksykańska   chusta   spadająca   na 

plecy. Na oczach duże, ciemne okulary.

Szukasz mnie?

Idę do telefonu.

Czułem, że kłamie. Stała bez słowa. Potem:

Wyjeżdżasz, Rob?

Jasne, lubię świat, w którym coś się dzieje. A tu, ani w pobliżu nic się nie 

stało, prawda, Jane?

Zdjęła ciemne okulary. Ujrzałem jej mocno podkrążone oczy. Sięgnęła do torby 

zwisającej z ramienia. Podała mi zwiniętą karteczkę.

-To mój adres w Mexico. A gdzie ty będziesz?

Kręci się tu ktoś, kto chce wiedzieć to samo. Poznałaś go w Alvarado. Diego 

Raja, gliniarz i niezmordowany pies gończy. Gdybyś mnie chciała widzieć, 

zadzwoń   do   Rai,   do   Coatzalcoalcos.   Do   widzenia.   Aha,   czy   ten   adres   w 

Mexico to twój adres domowy?

Nie, pewnie wkrótce wrócę do Stanów. Buffalo, w zachodniej części stanu 

background image

Nowy Jork. Pamiętaj.

Zapamiętam. Mieszkałem w Nowym Jorku, ale nigdy nie byłem w Buffalo. 

Czy jezioro Erie jest rzeczywiście takie ładne?

Raczej   tylko   jesienią,   gdy   wszyscy   uciekają   do   miast   i   zapominają   o 

caravaningu.

Jeszcze jedno: kim był dla ciebie John Simon? Milczała przez chwilę.

Był kimś bliskim - powiedziała cicho. - Bardzo bliskim. - Miał wrogów?

Jeśli tak, to nigdy mi o tym nie mówił. Ani w Stanach, ani tutaj.

Długo znałaś Simona?

Ponad rok.

Dużo i niewiele. Miał przyjaciół w Meksyku?

Chyba nie. Ale gdy byliśmy w Mexico, dzwonił do Stanów. Nie pytaj do kogo, 

bo naprawdę nie wiem. Wtedy... gdy wróciłam od ciebie, w naszym motelu i 

w namiocie wszystko było poprzewracane.

Co ukradziono?

Tylko komputer Johna. I wiesz... zostawiono nawet jego aparat fotograficzny, 

John nigdy się  z nim nie  rozstawał.  Wyjęto  tylko  kasetę. Weź  ten  aparat, 

Rob... - Jane Ławry odwróciła się, znikła, tak, odeszła tak szybko, że po prostu 

znikła.   Zostałem   sam,   z   aparatem   fotograficznym   w   ręce.   Był   to   dobry 

hasselblad, podobny do mojego. Wieczorem, gdy byłem już dosyć daleko od 

La   Venty,   zatrzymałem   forda,   wlazłem   do   przyczepy   i   przyjrzałem   się 

aparatowi   Johna   Simona   bardzo   dokładnie.   W   obiektywie,   którego   tylne 

soczewki nie były klejone, znalazłem maleńki, przezroczysty pasek z jednym 

słowem i jednym numerem, zapewne telefonu. Gdy przeczytałem to słowo, 

rozejrzałem się szybko po przyczepie i równie szybko ukryłem samoprzylepny 

pasek znaleziony w obiektywie aparatu. Do licha, ten John Simon miał niezłe 

znajomości. Groźne. Dzięki Bogu, że zajmuję się teraz Olmekami, do diabła z 

Rająr

Pozostały jednak pytania. Dlaczego Jane Ławry zdecydowała się na rozmowę ze 

mną, stop. Czy ktoś planuje przedstawienie z rolą dla mnie, czy mi się to podoba czy me, 

background image

stop. Czy Diego Raja o tym wie, stop. Trzeba o tym pomyśleć, Bart... Także o tym, czy 

Jane Ławry wie, co ukryto w obiektywie aparatu fotograficznego, stop. I czy znalazła 

mnie w La-Vencie dlatego, że boi się teraz bardziej niż w chwili, gdy znalazła martwego 

Johna Simona? Stop, Bart, to pytanie może być bardziej ważne, niż ci się teraz zdaje.

ROZDZIAŁ III

Zainteresowany   pytaniami,   które   sam   sobie   postawiłem,   włączyłem   radio,   ale 

prawie nie słuchałem muzyki nadawanej przez jakąś radiostację amerykańską, chociaż 

grały   orkiestry   Artie   Shawa   i   Lionela   Hamptona.   Świat   jest   cokolwiek   zwariowany, 

rozdając   kolejnym   graczom   karty   swoich   przypadków.   Jakiś   Genueńczyk   musiał 

dopłynąć  do wybrzeży Meksyku, w jego dziennikach są na. to dowody,  jakiś Cortez 

musiał podbić’ imperium Azteków, ktoś inny wymyślił archeologię, a jakiś Robert D. 

Bart posuwa teraz główną drogą do Salina Cruz, czując, że ucieka przed czymś, co i tak 

go dopadnie.

Usiłowałem myśleć o tym, co sobie zaplanowałem. Oto znaj-

duję się w pewnym miejscu ukrytym pośród tropikalnego lasu,.mam nadzieję, że 

nie odkryli tego miejsca przemytnicy meksykańskich starożytności, dotrę do stanowiska, 

które sobie wybrałem przed kilku laty i może wreszcie znajdę potwierdzenie mojego 

przypuszczenia,   że   tradycja   boga   Quetzalcoatla,   Pierzastego   Węża,   sięga   starszej   niż 

aztecka   kultury.   Złote   węże,   które   tam   kiedyś   znalazłem,   powinny   posiadać   małe 

platformy z wyraźnie  zaznaczonymi  kółkami.  Dlaczego właśnie takie platformy?  Nie 

wiem, mam przeczucia i czasami nie lekceważę ich. Jeśli do mojego stanowiska dotarł 

kto   inny,   to   zapewne   poszukiwacz   tych   drobnych   dziwactw,   których   najciekawsze 

egzemplarze   znaleźć   można   w   Ameryce   Południowej   i   na   Krecie.   Figurki   starszych 

panów   trzymających   w   objęciach   małe   dziewczynki.   Sam   znałem   dwa   stanowiska   z 

takimi figurkami i nieźle mógłbym się obłowić. Nic z tego, mam skrupuły i nie nadużyję 

zaufania   moich   kolegów   z   Museo   Nacional   de   Antropologia.   Skrupuły!   Pewien 

kolekcjoner z Berna powiedział mi, że nie pasuję do epoki. Nowe czasy potrzebują ludzi 

z rozmachem. „Doktorze Bart, nie potrzebuje pan ruszyć palcem, proszę tylko wskazać 

background image

na   mapie   stanowiska,   a   położę   przed   panem   czek,   który   określi   powagę   naszego 

interesu”. Znam też i innych, nie tylko kolekcjonerów, gotowych na wszelkie ofiary, byle 

znaleźć dowody, że Charnay i Stirling mieli rację w sprawie istnienia azteckich zabawek 

na, kółkach. Koło i brak koła w tej cywilizacji, sprawa spędzająca sen z powiek nawet 

tym, którzy nie chcą się do tego przyznać. Sądzę, że hipotezy Charnaya nie były słuszne, 

ale   Charnay   miał   węch.   Potwierdziło   to   odkrycie   dokonane   przez   Stirlinga:   gliniane 

zwierzęta na kółkach z gliny - niektórzy nazywają te kółka „rolkami” - przymocowane do 

glinianych figurek za pomocą drewnianych osi. Naturalnie nie znaczyło to, że ta zdobycz 

techniki miała jakieś praktyczne zastosowanie, ale jednak to jest dowód, że Aztekowie 

znali zalety koła w zabawkach, a ja twierdzę, że i w rzeźbach kultowych, i może znajdę 

mojego   Pierzastego  Węża   i  jego  znacznie   starszych   kolegów „na kółkach”.  Gdybym 

wygadał się, że znam miejsca, gdzie można coś takiego odkryć, miałbym teraz na karku 

kilku’ gości gotowych rąbnąć mnie z czterdziestki piątki, jak w czasach gorączki złota w 

Stanach. Wolałbym takich zabijaków, niż kogokolwiek związanego z miejscem, którego 

nazwę wypisał John Simon na kawałku przezroczystego papieru ukrytego we wnętrzu 

kamery fotograficznej...

Uciekałem   od   tej   sprawy,   ale   wciąż   powracało   pytanie,   kim   był   John   Simon 

naprawdę, kim była Jane Ławry. To było złe. Wiedziałem, że gdy zadaję sobie takie 

pytania coraz częściej, to w końcu wyłazi ze mnie glina, który zaczyna węszyć.

Kilka razy przystawałem, to znowu wybierałem wiejskie drogi. Chciałem mieć 

pewność, że nie jestem śledzony. Chodziło już nie tylko o to, że Jane Ławry zdecydowała 

się spotkać ze mną, lecz pozostawiła mi ładunek dynamitu w postaci kartki z jednym 

słowem i paroma cyframi, i że ten ładunek może mi wybuchnąć prosto w twarz.

Gwiazdy nocnego nieba prowadziły mnie do Salina Cruz.

Nie wiedziałem, dlaczego czuję się dziwnie, nieswojo. Jakieś obrazy z przeszłości 

pojawiały się przed moimi oczami. Chyba było mi smutno. Dlaczego pomyślałem, że 

smutek poprzedza śmierć, jak jej herold? Czyje to, Bart? Ależ, do licha, twoje. Ależ, do 

licha, to banalne. Starzeję się.

O   świcie,   z   tarasu   małego   domku   mojego   przyjaciela   Fryderyka   Richtera, 

człowieka,   który   porzucił   kiedyś   Salzburg   i   tamtejszy   uniwersytet,   aby   w   Meksyku 

studiować   problemy   pisma   Majów,   spoglądałem   na   Pacyfik.   Po   południu   byłem   już 

background image

daleko od Salina Cruz i wyciskałem z mojego forda całą moc silnika, aby znaleźć się jak 

najdalej od wszystkich dróg zbiegających się z drogą do Acapulco. Rwałem na północ, 

do miejsca, w którym chciałem się rozejrzeć za tajemnicą Pierzastego Węża, lub raczej 

jego olmeckimi reliktami. Liczyłem na to, że jeśli zaszyję się w głębi gęstych lasów 

pokrywających   górskie   pobocza,   ten   Metys   Raja   nie   trafi   na   mój   ślad.   Czy   jednak 

naprawdę tego chciałem? Jeśli tak, to po co zostawiłem Richterowi „adres”? I dlaczego, u 

diabła,   przypuszczałem,   że   Diego   Raja   zechce   mnie   szukać?   „Intuicja,   Robertku”, 

oceniłaby  to  moja  ciotka,  zacna   Augusta.  Cóż,  chyba   nie  mogę   ufać  samemu  sobie, 

uciekam i chcę, aby mnie doścignięto. Richter też mi nie ufał, zastanawiając się głośno, 

po co z Mexico City jechałem na południe, nad Atlantyk, potem do Salina Cruz, a teraz 

chcę czegoś szukać na północy? Wyjaśnienie, że chcę ukryć przed ciekawskimi cel mojej 

podróży,   przekonało   go   tylko   na   chwilę,   znał   metody   i   organizację   gangów 

archeologicznych.   Potem   jednak,   kiedyśmy   się   żegnali,   jego   wyrazista,   długa   twarz 

gotyckiego świętego zdradzała, że.tai nie wierzy. Ale Richter to dyskretny facet i można, 

na nim polegać.

Można   też   na   nim   polegać,   gdy   poda   coś   do   jedzenia.   W   Salina   Cruz,   w 

maleńkim patio domu Richtera zjadłem doskonały obiad złożony z pieczonej kaczki z 

ostrym,   zielonym   pieprzem   i   camotes,   słodkich   ziemniaków,   a   także   że   ślimaków 

hodowanych   na   pniach   agawy   z   potrawką   guacamole,   czyli   mieszaniną   mięsistych 

owoców   avocado,   pomidorów   i   pieprzu.   Zupa.   była   żółwiowa,   a   piwo   imbirowe, 

amerykańskie, z puszek. Świat jeszcze nie zwariował, jeśli można zjeść taki obiad Przy 

obiedzie poruszyliśmy mój ulubiony temat: zdrowie mojej małej w Szwajcarii, jej studia 

w Lozannie i zainteresowanie filozofią. Fryderyk Richter, gdy to usłyszał, dołożył mi 

jeszcze kaczki i avocado. Dziewczyna zabierająca się w dzisiejszych czasach do filozofii 

to mędrzec i zadziwiający asceta. Rozczuliłem się. Zawsze tak jest, kiedy ktoś chwali 

moją małą, można mnie wtedy nabrać nawet na pieniądze. Ale Fryderyk  Richter nie 

myślał o czymś tak przyziemnym. On błądził z głową wysoko podniesioną, a jego siwe 

oczy   wypatrywały   świata   Majów.   Jego   i   mnie   łączyła   ta   szczególna   fascynacja 

przeszłością i przemijaniem, transformacjami czasu, kultur i ludzi.

Jakże miałem wkrótce żałować, że nie ominąłem jego domu w Salina Cruz.

Miałem żałować czegoś jeszcze. Tego, że wspomniałem’ mu o zamordowaniu 

background image

sympatycznego Amerykanina, Johna Simona, na wschodnim wybrzeżu.

Lubię Fryderyka Richtera, ale dlaczego zadawał mi tyle pytań. Czego chcę w tym 

sezonie szukać w Meksyku i kim był John Simon. „Czy znałeś go dobrze, Robercie?”

Trochę nurkowaliśmy razem. Dobrze pływał, poza tym nic o nim nie wiem.

No, tak... Słuchaj, wiem, że jesteś samotnikiem, ale w końcu, gdyby się coś 

stało... Czy masz radiostację?

Tylko   walkie-talkie,   za   słaba,   żeby   sięgnąć   Salina   Cruz.   Nie   bój   się, 

Fryderyku, jeszcze nie mdleję, karmiono mnie niedźwiedzim mięsem.

Przemilczałem, że w schowku forda mam radiostację i gdyby coś się stało, mogę 

w każdy czwartek, w południe i o północy połączyć się z moim przyjacielem z Museo 

Nacional de Antropologia w paśmie 15 hiegahertzów, tak to ustaliliśmy. Dlaczego nie 

powiedziałem o tym Fryderykowi? Nie miałem pojęcia. Ale zauważyłem, że radiostacja 

stojąca   w   pracowni   Fryderyka   Richtera   pomiędzy   dwiema   potężnymi   szafami 

bibliotecznymi jest stacją dużej mocy i dalekiego zasięgu. Fryderyk musi mieć chody, 

jeśli licencjonowano mu takiego grata. Marzyciel Richter objawił mi się jako człowiek 

praktyczny - i zapomniałem o tym.

Aha,   dostrzegłem   jeszcze,   że   radiostacja   Fryderyka   Richtera   ma   niezwykle 

rozbudowany zakres fal krótkich.

Pracowałem ciężko przez cały tydzień. Nie interesowałem się moją radiostacją. - 

Nie miałem żadnych problemów poza jednym. Musiałem ściąć kilka młodych drzew, a 

nie było to łatwe w gęstwinie pokrywającej zbocze górskie. Pnie tych drzew były ‘mi 

potrzebne do umocnienia wykopu. Zacząłem kopać w miejscu, gdzie kiedyś natknąłem 

się na gliniane figurki Pierzastego Węża, lub raczej przedstawienia przypominające ten. 

symbol, to wcielenie Quetzalcoatla. Nie były dostatecznie stare. Moim zdaniem nie były 

dostatecznie stare. Co prawda, ścisłe datowanie byłoby możliwe w Mexico, a najlepiej w 

Berkeley,   w   laboratoriach   izotopowych   Libby’ego,   ale   nie   zaryzykowałem’   tego.   Te 

gliniane figurki nie były podobne ani do azteckich, ani do przedstawień Quetzalcoatla 

według tradycji Majów. Miałem pewność, że naprowadzą mnie na znacznie starszy trop, 

a jeśli tak, to powinienem być ostrożny. Wprawdzie profesor Wrchliczka już nie żył - 

niechaj bogowie oświecą jego drogą w ciemnościach Wieczystego, albo raczej pozwolą, 

by nabił  sobie guza w gęstej  ciemności  ów sławny profesor Wrchliczka  mający taki 

background image

wstręt do „nowości” nie urodzonych w jego głowie - i nie obowiązywała już zasada, 

którą sam sprowokował, a która brzmiała: „jeżeli znajdziesz coś rewelacyjnego w ziemi, 

niechby to nawet było odkrycie tysiąclecia, zakop szybko te graty, bo jeśli zauważy to 

Wrchliczka,   jesteś   zgubiony,   a   twoja   kariera   przekreślona   raz   na   zawsze,   zostaniesz 

konserwatorem jego protez”, tak czy inaczej postanowiłem zaczekać.

Teraz   mój   wykop   w   stoku   miał   już   długość   sześciu   metrów   i   musiałem   go 

obudować. Właśnie moja łopata natknęła się na mur. z kamieni. Serce zabiło mi mocniej, 

jak na widok pięknej dziewczyny.

-   Teraz   niech   Bóg   prowadzi   Roberta   D.   Barta   do   odkrycia   jego   życia,   do 

Niezwykłego!

Musiałem pokrzepić się, sięgnąłem zatem po piersiówkę.

Niedzielą, południe. Włączyłem radiostację, nastawiłem centralny kondensator na 

moją częstotliwość, potem mały głośnik. Przyjaciel z Mexico był  już na fonii. Teraz 

byłem nieufny. Nie chciałem, aby nas namierzono. Rzuciłem do mikrofonu kilka słów. 

Przekop wytyczony idealnie, najwięcej szczęścia mają tacy amatorzy jak, ja, dotarłem do 

kamiennego,   kręgu,   poza   nim   głowy   jaguara   i   figurki   węży,   reszta   w   Mexico,   przy 

szkockiej,   over...   Potem   fonia   z   Mexico:   pytał   o   ciebie   przyjaciel,   podałem   „adres”, 

powodzenia, do zobaczenia!

I cisza.

Siedziałem przez chwilę przed radiostacją, nabijając fajkę, Wiedziałem już, ze nie 

wywinę się przeznaczeniu. Coś zaczyna się naprawdę.

Sprawdziłem skrytki w wozie i w przyczepie. W wozie miałem webleya, a w 

przyczepie   czterdziestkę   piątkę   z   krótką   lufą,   kaliber   9,   i   przeliczyłem   magazynki. 

Podwieszony   do   skrzyni   łóżka   automatyczny   karabinek   remingtona   też   obejrzałem. 

Starzeję się czy co?

Kim był „przyjaciel”, który wytropił mnie szukając śladu w Mexico City?

Kim był człowiek, któremu mój przyjaciel z Museo Nacional de Antropologia 

powiedział, gdzie się zaszyłem?

W stoliku pod radiostacją miałem jeszcze jeden schowek. Tam ukrywałem moje 

trzecie żelastwo, scorpiona. Jeszcze jakiś zły sen w nocy i będę mógł się czuć jak w 

oblężonej fortecy.

background image

Do wieczora byłem zajęty obudową wykopu. Potem, w przyczepie, zająłem się 

fotografowaniem i opisywaniem znalezionych figurek węży i „głów olmeckich”, każdą z 

tych   głów   mogłem   ukryć   w   obu   dłoniach,   ale   te   małe   rzeźby,   będące   jakby 

zwierciadlanym   odbiciem   wspaniałej   „głowy”   przeniesionej   kiedyś   do   Mexico,   były 

arcydziełami.   Słońce   dawno   już-zaszło,   gdy   usłyszałem   przedzierający   się   przez 

zarośniętą ścieżkę samochód. Nałożyłem wiatrówkę, wsunąłem do pochwy pod pachą 

czterdziestkę piątkę z trzycalową lufą, usiadłem na wprost drzwi i czekałem.

Wejść   -   powiedziałem   krótko   słysząc   pukanie.   Prawą   rękę   włożyłem   w 

rozpięcie wiatrówki. Drzwi otworzyły sie bardzo wolno. Stanął w nich Diego 

Raja. Nic nie mówił. Czekał. Ja też czekałem. Po chwili zapytał:

Mogę wejść, Bart?

Ostatecznie, na chwilę, potem wywalę pana w kaktusy i pójdę spać. Piwa? - 

Skinął głową, podałem mu puszkę wyjętą z lodówki.

- Czy pan wie, Bart, że ta dziewczyna zaginęła?

Skąd mam wiedzieć, kto zaginął i co to mnie obchodzi, Raja?

Jane Ławry. Co ona panu właściwie dała w La Vencie?

Chce mnie pan sprawdzać bez wyłożenia własnych kart, to głupie. Dlaczego 

włóczy się pąn za mną?

Zadaję sobie różne pytania i włóczę się. Byłem w Mexico, tylko proszę nie 

pytać,  skąd wiem,  że zna pan kustosza Jose Jimeneza.  W Salina  Cruz też 

byłem.   Ten   Niemiec,   Fryderyk   Richter,   nie   jest   rozmowny,   ale   ‘w   końcu 

połączyłem sobie to i tamto, no i jestem. Długo zna pan Fryderyka Richtera?

Od lat..

I zna go pan dobrze?

Czytuję jego książki o kulturze Majów. Proszę mi powiedzieć, Raja: czy chce 

pan widzieć mój paszport?

Co pan ma na myśli?

Że zabierze ‘pan mój paszport do Servicio de Imigracion. Ale zapewniam, że 

ze mną nie można się dogadać w taki sposób.

Wiem   o   tym,   mister   Bart...   Człowieku   -   westchnął   nagle   -   człowieku, 

background image

potrzebuję pańskiej pomocy!

-Potrzebuje   pan   informacji,   a   ja   wciąż   nie   wiem,   o   co   panu   chodzi,   Raja. 

Zamordowanie

 

Johna

 

Simona

 

to

 

sprawa

 

tutejszej

policji, jedna z wielu banalnych spraw znanych każdej policji. Nie widzę miejsca dla 

siebie, Raja. Roli dla siebie. Cześć.

Diego Raja powoli odwrócił się ku mnie i równie powoli powiedział:

Załóżmy, doktorze Bart, że jestem na tropie afery, wielkiej afery, węszę, mam 

podejrzenia, nie ufam nikomu...

I przychodzi pan do mnie, Raja?

Znam kogoś w meksykańskim oddziale Interpolu, to przyjaciel, ale nie może 

się włączyć. Mógł poufnie zwrócić się do Scotland Yardu, powiedziano mu, że 

pan jest godzien zaufania, doktorze Bart.

Zdaję się, że chciałby mnie pan wystawić, Raja...

Jeszcze nie mam koncepcji, Bart.

Ale ja ją mam. Już widzę siebie w roli kozy przywiązanej do pala i tęsknie 

beczącej  w oczekiwaniu swojego lwa. Jest pan zimnym  draniem i sadystą, 

Raja, to fakt. Co to za afera?

Przypuszczam... że dotyczy nafty.

To nie moja branża. Proszę powiedzieć: czy to ma związek ze śmiercią Johna 

Simona?

Możliwe. Co pan o nim sądził?

Co pan myśli o tym morderstwie?.

Błądzę we mgle, Bart. Dlaczego tak bardzo interesuje pana John Simon?

- Pan dobrze wie, co to znaczy znaleźć trop. Śmierć Simona to trop do czegoś 

większego.   Ale   plotę   głupstwa.   Wie   pan,   czemu   warto   wytropić   mordercę   czy 

morderców   Simona?   Bo   napisał   znakomitą   książkę   „The   Maya   in   Aztecs   Culture”. 

Przeczytałem ją razem z przedmową i przypisami i to coś znaczy. Niech pan wbije sobie 

do głowy, Raja: nafta nie interesuje mnie!

Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie obchodziło mnie, czy mi wierzy, czy nie.

Jeśli zastanawiałem się, czy Jane Ławry zastawiła na mnie jakieś sidła, albo czy 

chce   to   zrobić   Diego   Raja,   to   musiałem   odrzucić   taką   myśl.   Nie   mieli   motywów. 

background image

Żadnych...   Simon   nie   żyje,   Jane   Ławry   zaginęła,   Diego   Raja   łazi   za   mną   jak   pies 

indiański, spokojny i, cierpliwy... Spokojny i cierpliwy, znam trochę Metysów, każdy z 

nich nosi w sobie ogień. A teraz jeszcze nafta. I nie chcę już nawet myśleć o tym, co 

znalazłem w aparacie fotograficznym Johna Simona.

- Niech pan’posłucha, Raja. Chyba budzi się we mnie glina. Jasne?

Więc sojusz, mister Bart? - nieruchoma twarz Rai ożywiła się nieznacznie.

Nic   nie   wiem,   może   zacznę   się   rozglądać,   a   może   nie.   To   nie   brak 

konsekwencji, Raja. Chodzi o to, że może zechcę panu powiedzieć, co widzę, 

a może nie zechcę. Dlaczego? Nie powiedział mi pan, dlaczego nie ufa swoim 

szefom.

Może nie chcę powiedzieć czegoś, co mogłoby panu zaszkodzić bardziej niż 

wszystko inne?

Lepiej mieć jednego pewnego wroga, niż dziesięciu niepewnych przyjaciół. 

Niech pan to weźmie pod uwagę.

W porządku, wezmę. Co pan zamierza teraz robić?

Chciałbym wiedzieć to i owo. Na przykład, gdzie widziano po raz ostatni Jane 

Ławry. I kto ją widział.

ROZDZIAŁ IV

Odszukanie kogoś, kto po prostu zaginął, jest prawie niemożliwe bez pomocy 

policji,   a   dokonanie   tego   w   Meksyku   ma   takie   same   szanse   powodzenia,   jak   próba 

samodzielnego zrekonstruowania. Wielkiej  Piramidy egipskiej w wielkości naturalnej. 

Diego Raja był uparty, miał swoje powody i odmówił rozkręcenia” policyjnej maszynki. 

Jeżeli zrobił to planując jakieś osobiste porachunki, musiałem być tym bardziej czujny, a 

mogłem przyjąć, że takie właśnie miał powody. Konsulat czy ambasada amerykańska? 

Odrzuciłem od razu tę myśl. Jeśli kartka znaleziona w aparacie fotograficznym Johna 

Simona nie została mi podrzucona - a nie miałem powodu sądzić, że mi ją podrzucono - 

to szukanie rozwiązań najbardziej oczywistych mogłoby wszystko popsuć, każde drzwi 

mog’łyby się zamknąć przede mną, mógłbym stać się persona non grata, ale mógłbym też 

wyparować tak dokładnie, że nie zostałbym znaleziony nawet jako relikt kopalny. A tego 

background image

sobie nie życzyłem.

Od czego więc miałem zacząć? Od znalezienia odpowiedzi na pytanie, kim była 

ta para młodych ludzi, Simon i Ławry. I czego naprawdę szukali oboje w Meksyku. Nie 

wracaliśmy na wschodnie wybrzeże przez Salina Cruz. Pamiętałem jednak, aby zapytać 

Raję, co właściwie powiedział Fryderykowi Richterowi pytając o mnie.

- Potrącił pan kobietę w okolicach La Venty, doktorze.. Żadna policja nie lubi 

takich numerów. To powiedziałem Richterowi.

- Zrobił jakąś uwagę?

- Żadnej. Jest bardzo opanowany. Sądzę jednak, że zaskoczyłem go.

Też tak myślałem. Richter wiedział, że jestem dobrym kierowcą, ale w końcu w 

Meksyku nawet zawodowiec ze stajni wyścigowej jest bezradny jak małe dziecko wobec 

zupełnej   dowolności   traktowania   przepisów   ruchu.   Ostatecznie   mogłem   potrącić 

kogokolwiek. W porządku, Raja.

Czy Fryderyk Richter wiedział o mojej znajomości z kimś z Museo Nacional de 

Antropologia? Nie, nie pamiętałem, abym mu o tym mówił, a zatem mogę przyjąć, że nie 

wie. Czy to ważne?. Dosyć. Kiedy zaczynam być gliną, wystarczy mi mój własny cień. 

Lubię dużo wiedzieć o innych, ale nie lubię, gdy inni wiedzą dużo o mnie.

I jeszcze, Bart: rób, co chcesz, ale musisz wiedzieć, co stało się z komputerem 

Johna Simona, widziałeś to pudło w jego namiocie.

Nie lubię kłopotów, a wkrótce zacznę je mieć. I sam się w nie wrobiłem. Idiota. 

Zielone wzgórza sunęły po obu stronach drogi nie kończącymi się pasmatni, nacisnąłem 

gaz. Jeśli  to pudło rozleci  się, mogę  się jeszcze  wycofać.  Ale ford nie rozleciał  się, 

rwaliśmy do La Venty. Dlaczego La Venta? Nie miałem pojęcia, dlaczego wybrałem ten 

punkt na mapie, aby zacząć robótkę. Czy dlatego tylko, że widziałem tam po raz ostatni 

Jane Ławry? Mało ważne, gdzieś muszę zacząć, więc właśnie tam... Diego Raja milczał 

przez cały czas, palił swoje, okropne cygara i milczał. Nawet nie powiedział mi, dlaczego 

zostawił swój wóz w buszu. /Tu rozumiałem go. Nie dowierzał swojej kupie złomu.

Zapadła   noc,   gdy   ujrzeliśmy   na   horyzoncie   światełka   La   Venty.   Wtedy 

odezwałem się:

- Moglibyśmy ustalić, Raja, jak pracujemy. Wspólnie, czy każdy na swoją rękę?

- Będę miał pana na oku, Bart. Odezwę się. Która godzina? 

background image

Spojrzałem na zegarek.

Dziesiąta. 12 czerwca’. Zegar na tablicy jest zepsuty, zauważył pan?

Jest pan wściekły?

Jeśli dobrze pójdzie, będę miał swój Pearl Harbour. Sam tego chciałem:

Sam pan tego chciał - zgodził się spokojnie Raja. - Proszę zatrzymać wóz. 

Wysiadam.

Z tego, co pan powiedział i z tego, czego pan nie powiedział, wynika, że unika 

pan oficjalnego śledztwa w sprawie Johna Simona i że nie ufa pan swoim 

szefom. Ale widziano pana ze mną, przynajmniej w Salina Cruz.

Czekałem na odpowiedź, Raja przez chwilę milczał, potem powiedział:

Mam obowiązek dbać z urzędu o cudzoziemców.

Poza swoim okręgiem? Bzdura.

  - Załóżmy, Bart, że pracuję w wydziale specjalnym i że w pewnych granicach 

mogę robić, co mi się podoba i gdzie mi się podoba. Załóżmy dalej, że podejrzewam, iż 

ma  pan, może  pan mieć kontakty z przemytnikami  i nieuczciwymi  antykwariuszami. 

Załóżmy wreszcie, że mogę mieć jakiekolwiek inne podejrzenia co do pana. Jeśli więc 

chodzi o moich szefów, mogę w pańskiej sprawie powiedzieć cokolwiek.

Jasne, Raja. Wie pan, wykombinowałem sobie, że nie mówił pan tym szefom, 

iż pracuje pan w wydziale specjalnym. Zgadza się?

Zgadza się. Będę miał pana na oku, Bart.

Wysiadł z wozu, jego wysoka postać rozpłynęła się w ciemności. Niebezpieczny 

typ. Przychodzi i odchodzi cicho, jak jaguar.

Jednak, Bart, czy gdyby Raja był kimś więcej niż policjantem, szukałby pomocy 

prywatnego gliny?

Myślałem o nim, jadąc powoli. Światełka La Venty były wciąż daleko. Z prawej 

strony, ze zbitej masy krzewów, ponad którą unosiły się cienie koron drzew, pomknął w 

stronę mojego wozu rój świetlistych punkcików, rozdarł ciemność, uniósł się nad dachem 

forda,   zgasł,   dosłyszałem   szczęk   pistoletu   maszynowego   i   znowu   świecące   punkciki 

poleciały w stronę forda, przemknęły nad nim, ktoś, kto siedział w ciemności za żądłem 

luty, mógł mnie z łatwością dostać, nie zrobił” tego. Chciał mi powiedzieć: „hombre, 

jesteś śledzony, bądź grzeczny, hombre, jasne?” Jasne, Bart, po co pakujesz się w cudze 

background image

interesy? To, co odkopałeś niedawno, może być fragmentem małej piraminy grobowej, 

sensacją godną pierwszych stron gazet i najlepszych godzin radia i telewizji, a te zdjęcia. 

Bart, człowieku, stoisz z wypiętą piersią, trzymając przed sobą rzeźbę Pierzastego Węża 

złożonego na małym wózku zaopatrzonym w rolki! Bart, zwiń manatki, zwiewaj, jeszcze 

możesz to zrobić, jeszcze zdążysz? Nie, już nie zdążę. Zetknąłem się z Johnem Simonem, 

z   Jane   Ławry   i   Rają,   a   teraz   do   mnie   strzelano,   nie,   ostrzeżono   mnie.   To   znaczy: 

„hombre, wynoś się z Meksyku”. Nieznane mi typki nie pozwolą mi już kopać na moim 

stanowisku. Więc co zrobisz? Albo ty kogoś wykończysz, albo ciebie wykończą, Bart, 

taka może być kolej rzeczy, nie inaczej.

Nacisnąłem na pedał gazu. Droga biegła ku mnie w ciemności coraz szybciej.

Tej nocy, w hoteliku „Zapata” w. La Vencie, zdecydowałem się uruchomić moją 

radiostację   i   nadać   fonią   do   Mexico   City,   do   mojego   przyjaciela,   w   porze,   którą 

wyznaczyliśmy do przypadków szczególnych, kila słów: „wchodzę na trop kreta”.

Zanim zasnąłem, pomyślałem jeszcze, że Jane Ławry jest równie interesująca, jak 

John Simon. Simon przedstawił mi ją jako archeologa, ona nie zaprzeczyła, a Thomas 

Cally, jeden z członków misji w La Vencie powiedział, że Jane jest fizykiem i specjalistą 

od badań izotopowych. Trzeba wyjaśnić, czy Jane Ławry jest fuddy-duddy czy crackpot.

Żeglowanie po knajpach i hotelach La Venty nie przyniosło nic ciekawego poza 

czymś,   co   znałem   dobrze,   czyli   poza   kacem,   który   musiałem   leczyć   koniakiem. 

Meksykanie   potrafią   być   bardzo   zamknięci   i   nieufni,   ale   przypuszczałem,   że   w 

przypadku   Jane   Ławry.w   La   Vencie   panuje   zmowa   milczenia.   W   każdym   razie   nie 

znalazłem nikogo, kto ją widział. Nie znalazłem też terenowego volkswagena, którym 

odjechała   pozostawiwszy   mi   swój   adres   w   Mexico   City   i   aparat   Johna   Simona. 

Miejscowej policji nie pytałem. Informacje z tego źródła traktuję jako ostateczność, a 

teraz   jeszcze   musiałem   pamiętać,   że   Diego   Raja   wciągnął   mnie   do   gry,   w   której, 

możliwe, ja miałem wyciągnąć kasztany z ognia, a on - przyjąć nagrodę. To, że porzucił 

mnie   przed   La   Ventą,   też   w   końcu   coś   znaczyło.   Dał   mi   bez   słowa   dodatkowe 

ostrzeżenie: „żadnej pomocy, amigo, pływasz sam”... Krótko mówiąc, Jane Ławry nigdy 

nie była w La Vencie, tak by się mogło wydawać.

Odwiedziłem Thomasa Cally w stacji archeologicznej. Ciekawy typ. Nie lubię 

takich. Gładkie maniery, „miękki, kobiecy prawie sposób bycia, nie chcę powiedzieć, że 

background image

to jakiś transseksualista czy coś podobnego, jego sposób bycia jest niebezpieczny, może 

taki być, bo za całą łagodnością, spokojem, marzycielskimi oczami może się kryć ktoś, 

kto ani sobie, ani innym nie mówi: uwaga, jestem podstępny, amoralny, bezwzględny jak 

skorpion, nikt mi nie może wierzyć i nikt nie wie, kiedy zarzucam sieci. Coś takiego 

chyba opisał Maupassant w „Bel-Ami”.

Ale, w końcu, czy właściwie oceniam Thomasa Cally? Boli mnie głowa, mam 

kaca, więc źle kojarzę i to wszystko. Przyjąłem bez wahania puszkę zimnego piwa w jego 

pokoju wygospodarowanym  w klimatyzowanym  baraku misji. Uznałem, że nie warto 

pracować tu w rękawiczkach. Zaatakowałem od razu.

- Panie Cally, mam problemy, zaginęła moja przyjaciółka Jane Ławry. Słyszał 

pan o zamordowaniu Johna Simona, pracowali razem. Co pan wie o niej?

Patrzył na mnie spokojnie swoimi dużymi, marzącymi oczami.

‘ - Nic, doktorze Bart.

.   -   Mówił   mi   pan,   że   Jane   Ławry   zajmowała   się   problemami   datowań 

izotopowych, zdaje się?

Wie pan o tym równie dobrze, jak ja, przecież powiedział pan, że Jane jest 

pańską przyjaciółką. A swoją drogą, nie lubię takich kobiet.

Jakich, doktorze Cally?

Nie ukrywała, że bardzo lubi Johna Simona. Czyż nie? Aha, pan poszukuje 

przyjaciółki czy zaginionej dziewczyny?

- Nie rozumiem, panie Cally? 

Rozumiałem.

Pyta pan o Jane Ławry jako jej przyjaciel czy prywatny detektyw? Słyszałem o 

pana pozanaukowych osiągnięciach.

Ach tak. Oczywiście, jako przyjaciel. Chcę wiedzieć, dokąd zwiała. Ma pan 

rację,   jej   sposób   traktowania   mężczyzn   jest   cokolwiek   nierówny.   -   Za   te 

„pozanaukowe   osiągnięcia”   wyrżnąłbym   go   w   szczękę,   bezczelny   typek. 

Jednak   albo   się   myliłem,   albo   dostrzegłem   błysk   w   jego   aksamitnych, 

wilgotnych oczach. Zaraz potem Thomas Cally posłał mi uśmiech smutnego 

skorpiona. Nie mówi, że nie widział Jane Ławry w La Vencie ani poza tym 

miejscem, a ja tego pytania nie zadam.

background image

Więc nic pan o niej nie wie?

Tylko tyle, że pracuje na uniwersytecie Berkeley w. Kalifornii. John Simon też 

tam pracował.

Zna pan dobrze Berkeley?

- Niezbyt. Prowadzę moje prace w Yale i Princeton.

- Nie natknąłem się na pana publikacje i już żałuję. Dzięki za piwo. Cześć, Cally.

Opuściłem barak misji czując, że Thomas Cally nie polubił mnie zbytnio.

Dorothy Parker zajmowała się problemami kultury Tres Zapotes, La Venty i San 

Lorenzo.   Niesłusznie.  Mogłaby  się zająć  mną,  była  urocza.   Pasjonowały ją ogromne 

głowy,   z   La   Venty   zwłaszcza,   hieroglify   kalendarzowe   i   religie   wielkiej   kultury   La 

Venty. Obecnie pracowała nad_ przedstawieniami sztuki religijnej, były to przedziwne 

rzeźby o dziecięcych, obrzmiałych twarzach. Zacząłem się sprzeczać z Dorothy. Bo w 

końcu czym my się zajmujemy?  Szukamy zagadkowych  Olmeków, tych praszczurów 

kultur Mezoameryki, a nie wiemy, gdzie szukać źródeł. W Morelos w Gwatemali, na 

górskich zboczach gdzieś na wybrzeżach Pacyfiku czy w Guerrero. Guerrero to moja 

koncepcja. Dorothy skłonna jest przypuszczać, że w La Vencie, w warstwach z roku 800 

p.n.e... Tu przypomniałem sobie, że Fryderyk Richter poszukiwał praprzodków kultur 

środkowoamerykańskich w Morelos w Gwatemali, gdzieś w parującej dżungli.

Przez   chwilę   myślałem   o   tym,   ale   przekomarzając   się   z   Dorothy   Parker 

zapomniałem   o   Gwatemali.   Dziewczyna   dała   się   wciągnąć   w   spór   i   chyba   mogłem 

wyciągnąć z niej to, co chciałem, a o to mi właśnie chodziło.

Jasne, że odwiedzałam ich w Alvarado. Zajmowali się podobno tym co i ja.

Dlaczego „podobno”, Dorothy?

W Alvarado jest kilka stanowisk. John Simon fotografował hieroglify odkryte 

na fundamentach świątyni. Myślę, że wykonano je około 500 roku naszej ery. 

W gruncie rzeczy interesowało go chyba coś innego.

Co takiego?

Dużo   czasu   spędzał   na   plaży.   Twierdził,   że   lubi   obserwować   morze,   a   ja 

zauważyłam, że obserwuje statek krążący w odległości kilku mil od brzegu. I 

zawsze wtedy, gdy na niebie pojawiał się dwusilnikowy samolot. Ten statek 

wyposażony był w nietypowe zespoły anten.

background image

- A co robiła Jane Ławry?

Kilka razy zastałam ją przy małym komputerze zasilanym z baterii. Podobno 

opracowywała wyniki prac Simona... Doktorze Bart, co się właściwie stało 

wtedy w Alvarado?

Sam chciałbym to wiedzieć. Dorothy, jestem wścibski.

Ja   też!   -   oznajmiła   Dorothy   z   błyskiem   w   oczach,   potrząsając   krótko 

obciętymi,   jasnymi  włosami.  Miała  dziewczęcą,   trochę  zbyt  okrągłą  twarz, 

ładne   usta,   ładne   piersi   i   ładne   nogi,   uwaga,   stary  człowieku!   Wyciągnęła 

przed siebie te nogi, bardzo smukłe, przez chwilę wpatrywała się w swoje 

stopy ukryte w białych tenisówkach. - Bardzo chciałabym wiedzieć, co się 

stało!.

Dlaczego?

Mamy piękną pogodę, a ja się nudzę - roześmiała się. Poza tym polubiłam 

Jane Ławry,  a ona przepadła  bez śladu, Po raz ostatni widziałam ją w La 

Vencie...

Kiedy?

Po co przyjechał pan do Meksyku?

Stary facet zawsze wywęszy taką zdobycz jak ty.

A naprawdę? - przyjrzała mi się trochę uważniej. Jej trochę, łobuzerska buzia 

przybrała poważny wyraz.

... Thomas Cally bardzo nam się przypatruje.

Nie cierpię go.

Nie spytałem dlaczego.

- John Simon i jego przyjaciółka mieli starego dodge’a 7 przyczepą i namiot...

- Jane miała również błękitnego talbota-sambe. Dodge, przyczepa i namiot są w 

Alvarado. Talbot przepadł, pytałam.

-Dorothy,  przypomnij  sobie, ale dokładnie: kiedy widziałaś Jane Ławry i jaki 

miała wtedy wóz, dobrze?

Cally, wałęsający się od dłuższej chwili nad wykopem, znikł. Ponieważ Dorothy 

milczała, dodałem:

background image

I   jeszcze   przypomnij   sobie”   kto   poza   tobą   odwiedzał   Simona   i   Jane   w 

Alvarado. - Staruszek Bart słucha uważnie. Musi w końcu dopaść swoją Jane i 

powiedzieć jej kilka słów!

Odwiedzali ich chyba wszyscy z naszej misji w La Vencie, a raz widziałam 

wóz z tabliczką dystryktu federalnego Mexico.

Czy Jane często bywała w La Vencie?’

Prawie   codziennie.   Chyba   nudziła   się   w   Alvarado,   miała   mało   pracy,   tak 

sądzę.

I zawsze cię odwiedzała?

Zawsze. 

ROZDZIAŁ V

Dorothy Parker podobała mi się coraz bardziej, a w dodatku nie lubiła Thomasa 

Cally i zgodziła się na małą wycieczkę do Alvarado. W motelu wydzierżawionym przez 

misję z La Venty było cicho i pusto. W miejscu, w którym Jane Ławry znalazła zwłoki 

Johna Simona i w miejscu, z którego ktoś oddał strzał z karabinu webley-scott 11,4, były 

jeszcze wbite w ziemię słupki dla policyjnego fotografa. Nie interesowało mnie to, ten 

trop urywa się w Alvarado. Wolę plażę i Dorothy w topless. Kiedy widziała Jane Ławry 

po raz ostatni? Ależ chyba 4 czerwca, w La Vencie. Jane była ubrana tak, jakby chciała 

się wybrać na plażę, 4 czerwca. I ja ją wtedy widziałem, dała mi aparat Simona i swój 

adres w Mexico City, a ja powiedziałem jej, że może pytać o mnie kapitana Diega Raję z 

policji w Quetzalcoalcos. 8 czerwca, jak powiedział mi Raja, Jane Ławry znikła bez 

słowa.

Las   za   naszymi   plecami   był   pusty,   spokojny   gwar   ptactwa   nie   zapowiadał 

niespodzianek, a droga do La Venty była dobrze widoczna. Przynajmniej ten skorpion o 

słodkich oczach, Cally...

Nie przejmowałem się pieczęciami założonymi przez policję na drzwiach pokoi 

Simona   i   Jane   Ławry.   Mam   pewną   wprawę   w   dokonywaniu   drobnych   włamań. 

Obejrzałem też dodge’a, przyczepę i namiot.  Palicja zabrała rzeczy osobiste Simona, 

zapewne i jego notatki  naukowe. W pokoju Jane Ławry pozostawiono wszystko tak, 

background image

jakby   Jane   miała   za   chwilę   wrócić.   W   łazience   było   trochę   kosmetyków,   przybory 

toaletowe, płaszcze i ręczniki kąpielowe, w pokoju skórzane walizki, zapasowa bielizna i 

książki. W szafach ściennych odzież, Jane Ławry lubi ubierać się sportowo, to pasuje do 

niej   i   do   talbota-samby.   Książki   leżące   na   stoliku   i   na   parapetach   przeglądano,   ale 

pobieżnie,   jak   oceniłem.   Wypaliłem   kilka   papierosów   i   kilkakroć   pociągnąłem   z 

piersiówki, zanim przewertowałem wszystkie książki, strona po stronie. Na jednej z nich, 

opisujących nowe metody datowania, ‘ napisanej przez Evansa, Clifforda i Meggersa, a 

raczej Dorothy Meggers, dostrzegłem coś, co zwróciło moją uwagę.

Dokładnie wymazany cień słowa, pytajnik i kilka cyfr. Właściwie nie było w tym 

miejscu nic widać poza lekkim postrzępieniem papieru, ale w świetle mojej małej lampki 

kwarcowej mogłem odczytać: „senator? 9783650”. Zapamiętaj to, Bart, ale nie zapisuj.

Dorothy spała na łóżku Jane, zwinięta w kłębek pod prześcieradłem. Położyłem 

się przy niej, przytuliła się do mnie, czułem niepokojący zapach jej gładkiej skóry.

- Ty bandyto - wyszeptała, gdy ją pocałowałem. Potem myślałem o czymś innym. 

Jane Ławry zdecydowała się zniknąć, albo znikła, bo czegoś się bała. Miała mocne alibi. 

Gdy w Alvara-do ktoś pociągał za spust webley-scotta 11,4, ona była u mnie, o dziesięć 

mil na południe od Alvarado. Ale policja nie wyjaśniła morderstwa i jeśli Jane Ławry 

ukrywa się, to działa na swoją niekorzyść. Nie jest głupia, więc musi to wiedzieć, a zatem 

jest zmuszona ukrywać się... albo jest ukrywana. Tak, nie może porozumieć się ze mną, 

ani przez walkie-talkie, ani za pośrednictwem Diega Rai, ani w żaden inny sposób. Jej 

zniknięcie nie może być kaprysem, Bart. Hej, Dorothy, jeżeli lubisz starego papę Barta, 

to pozwól mu spać, papa Bart nie jest już wyczynowcem.

Stop, Bart, jeśli Jane Ławry ukrywa się jednak, to przed kim, dlaczego, co wie? 

Stop, to ważne. Z tą myślą zasypiałem, mimo że oddech Dorothy Parker był taki gorący... 

Zawsze zadaję sobie różne pytania przed zaśnięciem. Ale przy takiej dziewczynie jak 

Dorothy?! Bart, jesteś już wykopaliskiem, stanowczo.

W   sobotę   15   czerwca   wróciłem   z   Dorothy   Parker   do   La   Venty.   W   południe 

zadzwoniłem do Quetzalcoalcos. Kapitana Rai nie było, ale dowiedziałem się od policji, 

że   mojej   przyjaciółki   Jane   Ławry   jeszcze   nie   odnaleziono.   Wieczorem   znowu 

pożeglowałem do baraku amerykańskiej misji archeologicznej.

Dorothy   wyznała   mi   jeszcze   w   Alyarado,   że   ostatnim   człowiekiem,   który 

background image

rozmawiał z Jane Ławry, był kierownik stacji, Bill Vernon, ten sam facet, w którego 

kompetencje naukowe zacząłem wątpić po naszej pierwszej rozmowie. Umówiłem się z 

nim telefonicznie. Trochę za późno. Gdy parkowałem wóz na terenie

misji,   zauważyłem   tańczące   w   ciemności   światła   wozów   policyjnych. 

Wpuszczono mnie, gdy pokazałem moją licencję. W korytarzu natknąłem się na Dorothy. 

Była bardzo blada.

Bill Vernon nie żyje - powiedziała drżącym głosem. Milczałem patrząc na nią, 

więc dodała:

To się stało przed godziną. Okropne, Rob...

Rob. Tak mówiła do mnie Joy, gdzie ona teraz jest... Dosyć, jesteś w Meksyku, 

kolego, hic Rhodus, hic salta*. Spojrzałem na zegarek, była 21.00. Więc gdybym  się 

pośpieszył o godzinę czy trochę więcej, miałbym szansę pogadać z Billem Vernonem. Po 

tym, co powiedziała w Alvarado Dorothy Parker, nie mógłby się wywinąć. Widział Jane 

Ławry, rozmawiał z nią. Co wiedział?

Leżał w fotelu, w swoim pokoju. Z prawej skroni przed godziną wypłynęła krew, 

teraz zakrzepła. Na podłodze leżała broń, z której wypadł pocisk. Magnum kaliber 9. Na 

biurku   przed   Vernonem   leżała   otwarta   książka,   obok   popielniczka,   papierosy, 

zapalniczka. Na stosie teczek spoczywała śmiejąca się głowa. Takie głowy widywałem w 

warstwach kultury Veracruz, warstwach poołmeckich. Osobliwa rzeźba, chciałbym mieć 

coś takiego w moich nędznych zbiorach. Fotograf policyjny kończył swoją pracę, ludzie 

z policji krzątali się jeszcze po pokoju. Zapytałem jednego z nich, jak umarł Vernon.

Samobójstwo, proszę pana. To pewne.

Doprawdy? - rzuciłem prowokująco.

Co pan tu właściwie robi?

Rozglądam się, poruczniku.

Musiało to zabrzmieć bezczelnie, więc już byłem gotów do odwrotu.

- Ja też się rozglądam, doktorze Bart - posłyszałem za sobą głos kapitana Diega 

Rai.

 

-

 

Może

 

pan

 

tu

 

zostać.

 

Poruczniku

- zwrócił się do oficera - jak długo chcecie tu jeszcze siedzieć?

Zostaliśmy sami. Raja zamknął drzwi.

Dzwoniłem do Quetzalcoalcos - powiedziałem. - Dzisiaj.

background image

Przekazano mi, że chciał pan ze, mną rozmawiać. Mogę tylko powtórzyć, że 

nie natrafiono jeszcze na ślad asystentki Johna Simona... Znalazłem się tutaj, 

gdy ten Amerykanin, Bill Vernon, już nie żył. Chciałem z nim pogadać. Pan 

też? Co psn myśli o śmierci Vernona? Thomas Cally twierdzi, że Vernon był, 

jak zawsze, w dobrym nastroju.

I zapewne  tak  było.  Widziałem  Vernona, zanim  wyruszyłem  na zachodnie 

wybrzeże. Dawno nie widziałem kogoś tak zadowolonego z siebie, jak Bill 

Vernon...

-Przejdźmy na werandę. Muszę zadać tym Amerykanom kilka pytań.

Wychodząc   z   pokoju   Vernona   zadałem   sobie   pytanie,   dlaczego   moją   uwagę 

zwróciła rzeźba śmiejącej się głowy. Zgadza się, Bart, widziałeś już taką zabawkę w 

namiocie Johna Simona w Alvarado. Przypadek, że i Simon miał coś takiego.

Gdy   Diego   Raja   stał   na   werandzie,   zastanawiając   się   w   którym   z   licznych 

trzcinowych foteli ulokować swoje długie ciało, podszedłem w korytarzu do Dorothy. 

Popatrzyła na mnie. Bała się, czułem to. Wygrzebałem z kieszeni fajkę, zapaliłem.

Pamiętasz Dorothy, namiot Simona i Jane Ławry?

Chyba tak - powiedziała cicho. W korytarzu było dosyć ciemno i Dorothy 

przysunęła się do mnie. Chyba tak... Ale, wiesz, to było chyba na kilka dni 

przed zamordowaniem Simona. Bywałam u nich często, u Johna i Jane, i...

I widziałaś śmiejącą się głowę na krótko przed tamtą zbrodnią. Teraz pomyśl, 

dziecko, i powiedz mi: bywałaś w pokoju Vernona?

Tylko służbowo, Rob, naprawdę. O co ci chodzi?

Bill Vernon, moje dziecko, także miał taką rzeźbę. Czy nie widziałaś jej tam, 

gdy przyjechała policja?

- Nie wchodziłam tam, przysięgam ci!

- Kiedy byłaś u Vernona?

- Wczoraj... Nie, stanowczo nie było tam śmiejącej się głowy.

Jesteś pewna, Dorothy?

Naturalnie, Vernon nie miał nic takiego.

Jeśli mówiła to z przekonaniem, mogłem jej wierzyć. Kobiety są znakomitymi 

obserwatorkami.

background image

Kto odwiedzał Vernona dzisiaj, wczoraj?

Nie wiem, dużo pracuję na stanowisku czwartym, wiesz, warstwa Totonaków. 

O co ci chodzi, Rob?

Kto pierwszy odkrył, że Bill Vernon nie żyje? Przypomnij sobie, zastanów się, 

zanim powiesz. Więc?

Wszyscy mówili, że Thomas Cally wszedł po coś do jego pokoju i zauważył 

Billa martwego.

O której godzinie?

Byłam   wtedy   w   jadalni,   gdy   Cally   przybiegł   do   nas.   To   było   parę   minut 

przed*   19.00,   gdy   wróciłam   do   stacji.   Wzięłam   natrysk,   przebrałam   się   i 

poszłam   do   jadalni,   tak,   chyba   wszyscy   tam   byli,   Vernon   też.   Potem   on 

wyszedł...

O której to było?

Około 20.00, nie, chyba ze dwadzieścia minut wcześniej. O 20.00 poszedł do 

niego Cally po jakiś wykres, chciał  uzgodnić  prace na następny dzień. Po 

chwili przybiegł blady, wpadł do jadalni wołając, że Vernon leży martwy w 

swoim pokoju.

Więc zginął około 20.00. Nie słyszeliście strzału?

Zapewniam cię, że nie, Rob! Boję’ się...

Czego?

- Sama nie wiem. Daj mi papierosa. Wiesz, najpierw Simon w Alvarado, potem 

zaginęła Jane Ławry, a dzisiaj zabito Vernona, to okropne.

Istotnie, nie wyglądała najlepiej i czułem, że naprawdę się boi.

Sprawy   też   nie   wyglądały   dobrze.   Ktoś,   kto   zastrzelił   Simona,   przepadł, 

wyparował. Jak powiedział mi Raja, w miejscu, z którego strzelano do Simona, parkował 

ciężki landrover, sądząc po oponach landrover 110, sześciocylindrowy, to wszystko. Jane 

Ławry przepadła   wkrótce  potem,  a  Vernon zastrzelił   się  dzisiaj. Tylko   jeśli  popełnił 

samobójstwo strzelając do siebie z magnum, to czemu nikt w stacji nie słyszał wystrzału?

To samo pytanie postawił zgromadzonym na werandzie naukowcom Diego Raja. 

Strzał z dziewiątki daje się słyszeć, i to jak! W pokoju Vernona nie znaleziono tłumika. 

Usunięcie  tłumika  przez kogoś nie miałoby sensu. Zresztą  badania balistyczne  kuli i 

background image

broni oraz denata będą przeprowadzone szczegółowo w Veracruz...

Rozpoczęte przez Raję. wstępne przesłuchanie członków misji nie interesowało 

mnie   teraz.   Przyglądałem   się   ludziom,   którym   zadawał   pytania   i   myślałem   o   dwu 

śmiejących się twarzach, tej z Alvarado i tej z La Venty, o zapisce na marginesie książki 

Jane   Ławry   -   „senator”   i   te   cyfry   -   o   tym,   co   mogło   łączyć   Simona   i   Vernona,   o 

komputerze Simona, słowie i cyfrach zapisanych na przezroczystym papierze ukrytym w 

aparacie hasselblad, i o tym dlaczego nikt w stacji nie słyszał wystrzału. Te pytania były 

jak niejasne punkciki rozrzucone na nieznanej mi mapie rysującej się mętnie, płynnie i 

bez objaśnień. Kiedy potem znajdę się na piętnastym piętrze wieżowca „Oil of Mexico” 

w Mexico City, będę już wiedział znacznie więcej. Zazwyczaj wysokie piętra mi nie 

służą,   tak   było   podczas   mojej   podróży   wakacyjnej   do   Toronto,   gdy   wpatrując   się   z 

wysokości  500 metrów  w przepaść  wewnętrzną  gigantycznej  wieży telewizyjnej  po-. 

myślałem w pewnej chwili: Bart, stary dziadu, co za okazja, jeśli się teraz rzucisz w dół, 

umrzesz   ze   strachu   w   powietrzu,   to   pewne,   więc   skacz,   no   już!   Nie   skoczyłem   j 

doznałem   małego   olśnienia   w   sprawie   zaginięcia   kanadyjskiego   fabrykanta   Neila 

Armstronga. Ale, do diabła, nie pojadę do Toronto, aby doznać olśnienia w sprawie, 

która rozgrywa się w Meksyku. Armstronga znalazłem w wewnętrznym szybie wieży 

telewizyjnej, ale teraz siedzę tu, pocę się, jest upalna noc, koszula klei mi się do pleców, 

chciałbym łyknąć z piersiówki i myślę, intensywnie myślę, choć odczytując to, co teraz 

piszę, sam muszę przyznać: ten gość

chyba w ogóle nie umie myśleć, ma mięśnie i mózg rekina trochę większy od 

mózgu żaby, toute proportion gardee.

Sześć nazwisk, sześć znaków zapytania:  Bill Vernon, Thomas  Cally,  Dorothy 

Parker, Frank Martin, Jack Mahoney, Ben Murray i Will Frost, ten ostatni - kierowca 

misji.

Wszyscy byli  w jadalni, gdy Vernon poszedł do swojego pokoju, nie słyszeli 

wystrzału.  Cally,  zastępca Vernona, wrócił po kilku minutach,  był  wzburzony,  kiedy 

mówił, że znalazł Vernona z kulą w głowie, Wszyscy potwierdzili czas zdarzenia podany 

mi przez Dorothy.

Jeśli kłamali, musieli być diablo zgodni, a zatem - mieli wspólny motyw.

Jeśli kłamali.

background image

Diego Raja wydawał mi się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, daleki, bardziej 

przygarbiony. Kiwając się w swoim fotelu, zadawał pytania nie patrząc na nikogo. Do 

licha, denerwujący sposób bycia. Pierwszy zdenerwował się Thomas Cally.

Sądzę, że pan nie ma  do nas zaufania. Dlaczego pan sądzi, że ktoś z nas 

kłamie?!

Nie powiedziałem,  że tak sądzę. A co do nieufności, to nie ufam nikomu. 

Sobie   również.   Więc   jest   pan,   był   pan   zastępcą   Vernona?   Znakomicie.   A 

wasze stosunki? ‘

Poprawne.   Tylko   poprawne.   Vernon   był   apodyktyczny.   Nie   lubiłem   go, 

przyznaję. Ale kto go lubił?

Długie   skrzydła   wentylatora   zawieszonego   nad   werandą   obracały   się 

wolno..Pytania Rai były jakby ospałe, głos znużony i obojętny, przyglądałem się tym 

ludziom. Poirytowany smutny skorpion Cally, kierowca Will Frost z twarzą uformowaną 

przez   rękawicę   pięściarską,   płaską,   z   małymi   uszkami   przylepionymi   do   czaszki   i   z 

owłosionymi, mocnymi rękami. Frank Martin, specjalista od inskrypcji. Jack Mahoney, 

rysownik   i   architekt,   aha,   jeszcze   fotograf   misji,   Ben   Murray,   Dorothy,   Cally, 

archeolodzy _ Najstarszym z nich był Vernon, 55 lat, potem. Frost, 46 lat, inni mężczyźni 

poniżej czterdziestki, Dorothy Parker - 25 lat, cudowny wiek. Wszyscy z Yale i Berkeley, 

Cally bardziej oblatany, nie może zagrzać miejsca? Jeśli tak, to dlaczego?

Wszyscy   znali   Simona   i   Jane   Ławry,   żadnej   przyjaźni,   zwykła   znajomość. 

Vernon   nie   należał   do   paczki,   był   pracownikiem   Uniwersytetu   Amerykańskiego   w 

Waszyngtonie. Zostają w La Vencie do października. „To, ca się stało, jest okropne - 

mówi   Cally   -   ale   dosyć   tych   pytań,   wszyscy   są   już   zmęczeni,   reszta,   to   znaczy 

odnalezienie zabójcy na...”

- Przecież Vernon popełnił samobójstwo, mister Cally - prze-

rwał łagodnie  Raja, nie przerywając  pracy,  skręcał właśnie na udzie następne 

cygaro. - Prawda?

Ależ tak, do diabła, to zwykłe przejęzyczenie, Bill Vernon to był mocny facet i 

nie mogę uwierzyć, że popełnił samobójstwo. Wszystko!

Oczywiście, mister Cally, dobrze pana rozumiem. Proszę się nie denerwować. 

I   mogą   już   państwo   udać   się   na   spoczynek...   Ciekawe,   gdzie   podział   się 

background image

tłumik. Jak myślisz, Bart? - zwrócił się do mnie po przyjacielsku. Chyba chciał 

mi torować drogę w tym towarzystwie, dając do zrozumienia, że pracujemy 

razem, choć wcale go o to nie prosiłem, ostatecznie szukam tylko Jane Ławry.

Czy ten magnetofon był czynny, gdy Vernon opuszczał jadalnię? - zapytałem. 

Dorothy popatrzyła na mnie i klasnęła w dłonie.

Ależ tak! - zawołała - włączyłam magnetofon, zanim Vernon wyszedł.

Zgadza się - powiedział Frank Martin. Niskiego wzrostu, dobrze zbudowany. 

Miła, otwarta twarz.

Potwierdzam - wtrącił Mahoney. - To było coś z 10 koncertu b-moll Haendla. 

Czy to od niego pożyczył  kilka motywów Strauss do walca „Nad modrym 

Dunajem”?

Wróciliśmy do jadalni.

Raja   wyszedł   bez   słowa.   Stanąłem   w   drzwiach.   Na   końcu   korytarza,   przy 

drzwiach do pokoju Vernona, skinął mi głową. Zwróciłem się do Dorothy i poprosiłem 

ją, aby włączyła magnetofon. Tak, to ‘był 10 koncert b-mol Haendla, a te kolumny są 

chyba   stuwatowe.   Na   końcu   korytarza   Raja   zamknął   drzwi   pokoju   Vernona.   Ja 

zamknąłem drzwi jadalni. Usiadłem w swoim fotelu. Czekałem. Twarz Cally’ego była 

bardzo napięta, bardzo. Minęło może dziesięć minut, gdy Raja pojawił się w jadalni. W 

prawej ręce trzymał smith and wessona.

- Czy usłyszeli państwo strzał? - spytał. - Strzeliłem w pokoju Billa Vernona. 

Moja broń to też dziewiątka, trochę donośniejsza niż magnum. Więc?

Milczenie przedłużało się. Ja nie słyszałem strzału, ale, jeżeli Raja nie. strzelił, a 

ktoś z obecnych powie, że słyszał strzał, to wszystko, co mówili dotąd, będzie niewiele 

warte...

Nie - odezwał się Ben Murray. Krótko ostrzyżony, chłopięcy, w wytartych 

dżinsach. - Było zupełnie cicho; gdy czekaliśmy na pana.

W porządku. - Raja nie powiedział, czy rzeczywiście strzelił ze swojej broni. - 

Jeszcze jedno: kto tu gotuje, robi zakupy?

Pan   Frost   -   powiedziała   Dorothy.   Było   mi   jej   żal,   wyglądała   na   bardzo 

wyczerpaną; - A czasami również ja.

- No, tak... Mister Cally, bardzo proszą, aby pan nie oddalał się z misji. To tylko 

background image

prośba. Może będę miał jakieś dodatkowe pytania, pan ostatni widział Vernona. Dobrze? 

Dziękuję.

Wozy policyjne odjeżdżały już sprzed głównego baraku misji. Zatrzymałem się 

przy moim fordzie. Wóz Rai zaparkowany był tuż obok.

Dlaczego nie przesłuchiwał ich pan osobno, Raja - spytałem.

Ja tylko rozmawiałem z nimi.

Strzelił pan w pokoju Vernona?

Oczywiście. Nic pan nie słyszał?

Nie. Nic. Jeszcze jedno, Raja. Czy w pokoju Vernona policja natknęła się na... 

no, powiedzmy, ślady walki?

- Nie, Bart. Pokój był w idealnym porządku. Wie pan, Vernon był pedantem. Aha, 

ostatnio dosyć dużo pił. Za dużo. Chce pan zapytać o Jane Ławry? Żadnego śladu. Bart, 

jeszcze jedno...

Słucham?

Chyba wpakowałem pana w kłopoty.  Chodzi o to, że w Mexico City ktoś 

odstawił mnie na boczny tor. Jestem teraz gliną z Quetzalcoalcos. Może się 

pan wycofać, jest jeszcze czas.

Przemyślę ten problem w wannie. W wannie zawsze dobrze myślę.

ROZDZIAŁ VI

Przemyślałem to, co powiedział mi Diego Raja. Nie mogłem się już wycofać. 

Czułem, że Billa Vernona musiało coś łączyć z Simonem, a. gwałtowna śmierć ich obu 

mogła być zagrożeniem dla Jane Ławry, jeżeli Jane jeszcze żyła. Przypuśćmy, Bart, że 

Jane Ławry tylko tobie zostawiła swój adres w Mexico City, albo że tylko tobie i komuś 

jeszcze. Tylko dwom ludziom. Jeśli ty jesteś jednym z nich i jeśli drugi, załóżmy, nic nie 

wie o jej kłopotach, to nie ma na co czekać.

Mój wóz kaprysił w dolinach, toteż wieczorem trzeciego dnia od opuszczenia La 

Venty ujrzałem Mexico. Słońce już zaszło, ale niebo paliło się jeszcze na zachodzie i 

olbrzymie   miasto   zbudowane   ongiś   na   rumach   azteckiej   kultury   wyglądało   bardzo 

pięknie,   otoczone   wyniosłymi   górami.   Przed   paruset   laty   żołnierze   Corteza   oglądali 

background image

pewnie   z   tego   miejsca,   na   którym   zatrzymałem   wóz,   miasto   Tenochtitlan.   Niebo   na 

zachodzie ściemniało zupełnie. W mroku, jak rozbity i rozrzucony diadem, zaczęło jarzyć 

się tysiącami jasnych punkcików Mexico... Stop, Bart, co widziałeś, żegnając Diega Raję 

przed   głównym   barakiem   misji   amerykańskiej,   co   wyłoniło   się   na   chwilę   z   tamtej 

ciemności? Ależ

. tak, chłopcze! Widziałeś blaszankę, terenowego volkswagena, taki sam wóz jak 

ten, którym Jane Ławry przyjechała do La Venty, aby widzieć się ze mną, wręczyć mi 

swój adres w Mexico i aparat Johna Simona!

Kolację   zjadłem   w   jednym   z   lokali   sieci   Mac   Donalda.   W   samochodzie 

przyjrzałem się planowi miasta.

Przejechałem przez Mixcoac, Avenidą Santa Cruz dotarłem do Baja California, 

trochę za daleko. Musiałem skręcić w lewo, w Avenida Hidalgo, przeciąłem Avenida 

Juarez i plątaniną ulic dotarłem w pobliże starego obserwatorium astronomicznego Jadąc 

bardzo powoli liczyłem numery domów. Minąłem dom, w którym być może mieszkała 

teraz   Jane   Ławry   Zawróciłem   na   najbliższym   skrzyżowaniu,   zatrzymałem   forda   o 

dziesięć   metrów   od   domu   wskazanego   w   adresie   pozostawionym   mi   przez   Jane   i 

zgasiłem silnik. Za mną pozostały wieżowce w Tacubaya. Przyglądałem się pustej ulicy 

Włączyłem  radio, gdzieś wyłowiłem saksofon Grovera Washingtona juniora, rysujący 

rytm samby.  Zapaliłem papierosa. Światła w domu naprzeciwko zapalały się i gasły. 

Przede   mną,   w   odległości   kilkunastu   metrów   stała   oświetlona   budka   telefoniczna. 

Wysiadłem z wozu i wolno tam poszedłem. Stojąc w budce, pomiędzy dwiema koronami 

drzew widziałem dom.

Wykręcając numer przyglądałem się oknom demu, tym ciemnym. W żadnym nie 

zapaliło się światło.

Nikt nie podnosił słuchawki. Sprawdziłem ten numer kilka razy. Wróciłem do 

wozu. Nalałem sobie kawy z termosu, dodałem kroplę brandy. Czekałem. Świtało już, ale 

nikt   nie   wszedł   do   domu   naprzeciwko   i   nie   zatrzymał   się   tam   żaden   samochód. 

Objechałem najbliższe ulice, szukając błękitnego  tatlbota-samby.  Nie zauważyłem  go 

nigdzie. Nie chciałem dobijać się do mieszkania Jane w ciągu dnia. Miałem więc przed 

sobą cały dzień. Uwolniłem się od przyczepy, pozostawiając ją na parkingu za torem 

wyścigowym, od strony zamku Chapultepec. Miałem przed sobą cały dzień. Co z tym 

background image

zrobisz, Bart? Nie ma kłopotu. Mexico to bardzo. wielka dziura. Nie mówię tego jako 

znudzony globtrotter. Nawet nie jako archeolog - mój rzymski przyjaciel, profesor Orlani 

twierdzi,   że   stałem   się   dyletantem   nauki,   a   moja   przyjaciółka   Joy,   że   jestem   już 

zawodowym gliną... Tak, Mexico to wielka dziura. Wystarczy wynieść się poza teren 

Museo Nacional de Antropologia, poza teren budynków ustawionych w artystycznych 

kompozycjach zieleni i ujrzeć plac w pobliżu katedry z odkrytym fragmentem schodów 

wielkiej świątyni Azteków. Gruzy azteckich świątyń kryją największy z placów świętego 

miasta Tenochtitlan, nad tym placem, na warstwie kilku metrów starożytnych gruzów 

leży nowy Plac Konstytucji. Pałac

prezydencki stoi na miejscu dawnego pałacu Montezumy, pałac Sztuk Pięknych 

stoi na dnie dawnego jeziora, a przepiękny park Chapultepec kryje rośliny pamiętające 

czasy   Azteków.   Stojący   na   wzgórzu   Chapultepec   pałac   gościł   nieszczęsnego 

Maksymiliana Austriackiego. Mogę też odwiedzić starą świątynię aztecką w Cui-cuilco, 

wynurzającą  się z pustyni  zastygłej  lawy,  lubię to przedziwnie  posępne i zagadkowe 

miejsce mówiące rni więcej o przemijaniu niż obrazy malowane na murach przez Riverę.

Wieczorem, 20 czerwca, zatrzymałem wóz w pobliżu czteropiętrowego budynku 

stojącego w dzielnicy starego obserwatorium astronomicznego. W moim fordzie miałem 

worek   z   żaglowego   płótna   z   bielizną,   odzieżą   i   różnymi   drobiazgami.   Poza   tym   z 

przyczepy   zostawionej   na   parkingu   przeniosłem   do   forda   radiostację   i   składanego, 

automatycznego remingtona.

Nie miałem jeszcze żadnego planu poza tym, aby wejść do mieszkania, którego 

adres   pozostawiła   mi   Jane   Ławry.   O   to   mi   właśnie   chodziło.   Gdybym   chciał   się 

przekonać,   czy   Jane   jest   w   Mexico,   mogłem   przecież   zadzwonić   z   La   Venfy, 

Quetzalcoalcos albo Veracruz.

Muszę wiedzieć, dlaczego Jane pozostawiła mi ten adres.

Nie   skorzystałem   z   windy   i   poszedłem   schodami   na   czwarte   piętro   klatką 

wyłożoną kafelkami ułożonymi w obrazy przedstawiające sceny ze spotkania Indian z 

Hiszpanami   Potem   w   korytarzu   z   prawej   zobaczyłem   ciemne,   lakierowane   drzwi, 

wyraźnie odrapane, stare. Zadzwoniłem dwa razy, nasłuchując. W mieszkaniu panowała 

zupełna   cisza.   Zadzwoniłem   po   raz   trzeci   i   gdy   nie   było   odpowiedzi,   wydobyłem   z 

kieszeni, moje małe drobiazgi. Po chwili byłem już w środku.

background image

Jeszcze moje oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności i jeszcze nie dotknąłem 

mojej latarki, gdy w głębi korytarza rozbłysło ostre światło, omiotło mnie od głowy do 

stóp.

Dostrzegłem wysuwającą się z ciemności postać, a przed nią lufę strzelby, tak na 

oko.może z czasów Benita Juareza. Mówię o strzelbie..

Na wszelki wypadek podniosłem ręce do góry. Wtedy pod sufitem zapaliła się 

słaba żarówka. Nie umiałbym określić wieku stojącego przede mną Indianina. Był dobrze 

zakonserwowany. W innej sytuacji jego nos wzbudziłby mój zachwyt, bo sięgał prawie 

dolnej wargi, jak na niektórych rzeźbach Majów. Jego oczy wpatrywały się we mnie 

bacznie, kłuły mnie jak ostrze obsydianowego noża ofiarnego. Bart, zmów modlitwę i 

hop do nieba!

- Nie strzelisz - powiedziałem po hiszpańsku. Jego wargi

drgnęły w krótkim uśmiechu, a więc znał ten język, którym wielu gardziło, albo 

co najmniej ignorowało, posługując się kiczua, misteckim albo zapoteckim. Powiedział 

coś cicho w kilku krótkich, urywanych słowach. Kiedyś powitano mnie tak w wiosce 

jednego z górskich plemion Meksyku, i nie było to miłe powitanie, więc powtórzyłem 

znów po hiszpańsku, chociaż, czy znałem ten język czy nie, byłem paskudny gringo, 

obcy - Nie strzelisz. Strzelba huczy, przybiegną ludzie, przyjedzie policja...

Po co przyszedłeś? - rzucił po hiszpańsku.

Szukam kobiety. Jane Ławry. Jestem przyjacielem. - Wszyscy gringos kłamią.

Lufa strzelby obniżyła się trochę, ale palec spoczywał na spuście.

- To moja pani - powiedział. - Pilnuję domu. Czekam. 

Jego oczy rozbłysły nagle. Dostrzegły na mojej piersi pod

rozpiętą koszulą, na cieniutkim skórzanym pasku wizerunek węża Quetzalcoatla. 

Bywam przesądny i wkładam ten wisiorek, gdy zaczynają się kłopoty. Śmieszne.

Lufa obniżała się wolno, ale zdecydowanie. Mogłem podejść do jej właściciela.

- Jak ci na imię? - spytałem kładąc mu rękę na ramieniu.

Pani Jane mówi mi Pete i tak już jest. Gdzie jest moja pani?

Zaginęła. Jej przyjaciel, Simon, znasz Simona?, został zastrzelony, to stało się 

w Alvarado. Jak długo jesteś-służącym pani Ławry?

Dwa lata.

background image

Gdzie mieszkasz?

W małej izbie.

To musiał być pokoik przy kuchni.

Czy twoja pani przyjmowała gości? Mężczyzn?

Pani   Ławry   nie   jest   taka.   Jest   sama   -   Pete   obrzucił   mnie   pogardliwym 

spojrzeniem.

A jej przyjaciel, Amerykanin Simon, czy nigdy tu nie był, Pete?

... Kilka razy. W tym roku było to pewnie w maju. Ale on nigdy tu nie spał.

Jeśli nie chcę, żeby ktoś wpakował mi tu kulę w łeb, muszę się dowiedzieć, czy 

ktokolwiek poza Simonem i Jańe Ławry wie o tym mieszkaniu, to bardzo ważne.

- Kiedy po raz ostatni widziałeś swoją panią, Pete? 

Popatrzył na mnie. Nie ufał mi. Zrobił nieokreślony ruch ręką.

- Niedawno - mruknął niechętnie.

Tydzień, dwa, trzy tygodnie temu, Pete?

Niedawno. Powiedziałem.

To musiało mi na razie wystarczyć. „Niedawno”... To znaczy?

Czy pan ma samochód? - r spytał Pete. Skinąłem głową. Powiedziałem, że mój 

biały ford stoi w pobliżu domu. Pete mruknął:

To   nie   jest   dobrze.   Samochód   trzeba   przestawić.   Pani   Ławry   zawsze 

zostawiała swój samochód w innym miejscu.

I ja to zrobię. Twoja pani jest mądra, prawda, Pete?

O, tak! - przyznał Pete, a na jego kamiennej  twarzy pojawił się przyjazny 

zapewne

1

 skurcz.

Gdy położyłem pod ścianą mój worek z żaglowego płótna, wyprostowałem się. 

Na półce komody, tuż obok mojej twarzy ujrzałem ramkę, z której ktoś usunął fotografię. 

Ciekawe, ale nie spytam o to, bo ten twardziel Pete i tak mi nie powie.

Pete   -   powiedziałem   -   posłuchaj   mnie.   Twoja   pani   zaginęła,   a   ja   chcę   ją 

odnaleźć. Muszę ją odnaleźć...

Dlaczego? - wpił się swoimi oczami w moje. Patrzyliśmy tak na siebie przez 

chwilę.

background image

Twojej pani grozi wielkie niebezpieczeństwo, Pete. Muszę tu zostać jakiś czas, 

może odnajdę jej ślad. Chcę, żebyś mi nie przeszkadzał.

Chyba   mój   amulet   węża   Quetzalcoatla   sprawił,   że   Pete   nie   zaprotestował. 

Zapytałem go jeszcze, czy od czasu wyjazdu jego pani ktokolwiek dzwonił do drzwi. 

Pete zaprzeczył. A czy dzwonił telefon? Pete pokiwał głową..

Tylko raz - powiedział.- Wczoraj w nocy. Był to zapewne mój sygnał.

Dlaczego nie podniosłeś słuchawki?

Pani Ławry nie pozwoliła mi. Ja słucham pani Ławry.

Jesteś znakomitym służącym, Pete. Indianin wzruszył ramionami.

Pete, powiedz mi jeszcze: czy widziałeś w tym domu rzeźbę, małą rzeźbę, taka 

śmiejąca się głowa...

Widziałem. Moja pani przywiozła.

- Kiedy, przypomnij sobie! 

Znowu wzruszył ramionami.

-   Niedawno,   przyjechała   i   przywiozła...   Pani   nic   nie   mówiła   o   śmierci   pana 

Simona... Pan się naje? Pan się napije? - szedł do kuchni.

Zaczynało się przejaśniać. Jane Ławry przywiozła rzeźbę do Mexico, to zapewne 

rzeźba, którą widziałem u Simona! I nie mówiła nic o śmierci Simona. A zatem była tu 

przed jego śmiercią?

Byłem zmęczony, tym bardziej, że poprzedniej nocy nie spałem obserwując ten 

dom.   Pete   wprowadził   mnie   do.   małej   sypialni   i   przygotował   tapczan.   Nigdy   nie 

potrzebuję liczyć baranów, ale tym razem zasnąłem jeszcze szybciej, Gdy o świcie,

21 czerwca, otworzyłem oczy, Pete siedział obok zamyślony, a jego nos wydawał 

się jeszcze dłuższy. Trzymał w zębach fajkę, ale nie palił. Spojrzał na mnie, kiedy się 

poruszyłem, powiedział „dzień dobry” i dodał:

- Moja pani przywiozła niedawno i to, i tamto...

Otworzyłem   szerzej   oczy.   Na   podłodze,   u   moich   stóp,   leżały   graty,   które 

niedawno widziałem. Komputer firmy Hewlett-Packard, z przystawkami. To, co znikło z 

namiotu Johna Simona w Alvarado, Obok stało pudło z kasetami. Na pudle stała rzeźba 

śmiejącej się głowy.

Oprzytomniałem w  jednej chwili. Później zadam sobie pytanie,  dlaczego Jane 

background image

Ławry skłamała, mówiąc mi w La Vencie, że nie wie, co się stało z tymi rzeczami. Teraz 

myślałem tylko o tym, co zobaczyłem. Zerwałem się posłania, pobiegłem do łazienki 

pod prysznic, po czym  wróciłem do sypialni. Czułem, że jeśli znajdę kluczyk  do tej 

stacyjki, to uruchomię jakiś większy interes!

Przez   cały   dzień   pracowałem   przy   komputerze,   posługując   się   notatkami   i 

książkami, jakie znalazłem w podręcznej bibliotece Jane Ławry. Miałem coraz większy 

chaos w głowie po przewerto-waniu De Lobela, Billarda, Van Hoorna, Raskinda, oraz, na 

dodatek,   Wikkersa  „Geology  in  Petroleum  Production”.   Paliłem   papierosy  i  fajkę  na 

przemian i chyba wypiłem o dwa drinki za dużo. Chyba dlatego nacisnąłem przypadkiem 

trzy dwójki  na  klawiaturze,  przeklinając   całe  to  urządzenie,  które  miało  chyba  tylko 

powłokę Hewletta-Packarda i kryło układ o wiele bardziej skomplikowany...

Trzy dwójki, jakie to było proste! W taki sposób John Simon zakodował wejście 

do   informacji   programu!   Spojrzałem   na   monitor   i   przesuwający   się   tekst   świecący 

łagodnym światłem. Miałem kluczyk!

Strzępy informacji, jakie udało mi się dotąd wydobyć z pamięci komputera, teraz 

łączyły   się   w   całość,   którą   zaczynałem   rozumieć.   John   Simon   nie   tracił   czasu   w 

Alvarado. Rzeczywiście, ktoś zaczął grę o naftę... Diego Raja nie mylił się, mówiąc mi 

to...   Na   ekranie   monitora   często   pojawiały   się   pauzy,   zawsze   wtedy   John   Simon 

wprowadzał nowe konfiguracje jednego i tego samego tematu: „Silva, codziennie seanse 

woda  powietrze  i   różne  częstotliwości,   szerokie   pole  badanego   obszaru,  grupa?   Kto. 

ściśle? Senatorowie?”

„Senatorowie”. Sześć nazwisk znaki zapytania. Pod jedną konfiguracji uwaga: 

„Jane myśli, że to senator”. Czyżby Jane Ławry wyselekcjonowała jedno x tych sześciu 

nazwisk? Wypisałem je sobie do notesu, jutro zapamiętam te nazwiska i kilka innych 

szczegółów, a potem wyrwę te kartki z notatnika i spalę, tak będzie lepiej.

„Silva”.   Wiedziałem   wcześniej,   co   to   jest.   Statek,   który   obserwowałem   na 

horyzoncie, gdy John Simon, żył jeszcze. „Seanse woda powietrze” - to łączność między 

statkiem i dwusilnikowym samolotem, który wtedy krążył nad morzem, czesem ginął na 

wschodzie Zatoki Meksykańskiej, potem znowu pojawiał się w polu obserwacji.

Na   jednej   z   kaset   John   Simon   zarejestrował   obserwacje   statku   i   samolotu   z 

uwagami:   „łączność   dwustronna,   informację   kodowane,   seanse   jednostronne   bez 

background image

odpowiedzi,   chyba   sondy   dna,   kodowane,   nieprawdopodobne,   aby   szukali   metali   na 

granicy szelfu”.

Rzeczywiście, nikt nie wydałby ani dolara, ani peso, aby szukać zalegających 

metali na granicy szelfu. Stawka musi być bardzo wysoka, jeżeli Simon musiał umrzeć, a 

Jane Ławry zaginęła... no i jeżeli musiał umrzeć Bill Vernon. I jeżeli łDiego Raja poszedł 

w odstawkę.

ROZDZIAŁ VII

Musiałem zadzwonić, ale nie chciałem skorzystać z telefonu Jane. Pojechałem na 

stary dworzec. Wybrałem się tam przez Avenida Juarez i Paseo de la Reforma, na tych 

ulicach  mogłem  obserwować, czy nie jestem śledzony.  Jane Ławry musiała  czuć się 

bardzo pewnie w swoim mieszkaniu, jeśli przywiozła tam komputer i kasety,’ ale mogło 

też   być   tak,   że   nie   miała   innego   wyjścia.   Musiałem   to   sprawdzić,   przynajmniej 

częściowo.

Na dworcu wszedłem do jednej z kabin. Pamiętałem słowo i cyfry z kartki ukrytej 

w aparacie fotograficznym Simona. Wykręciłem kierunkowy numer Waszyngtonu, a gdy 

usłyszałem   sygnał   tamtejszej   centrali,   minęły   może   dwie,   trzy   sekundy,   zanim 

zdecydowałem   się  wykręcić   numer  wypisany  na   kartce   z  hasselblada   Johna  Simona. 

Przedtem jeszcze pomyślałem sobie, że dwie cyfry zaczynające ten numer mogą być 

cyframi wejściowymi numeru. Wybrałem je, potem ten numer.

Czekałem - przez chwilę, która wydala mi się bardzo długa.

Ktoś   podniósł   słuchawkę.   Milczałem.   Spokojny,   niski   głos   odezwał   się   w 

słuchawce.

- Langley, słucham. 

Zaczerpnąłem tchu.

- ... Mam wiadomość z Meksyku - powiedziałem cicho. Teraz facet po drugiej 

stronie pomilczał przez chwilę.

- Słucham - powiedział tym samym, spokojnym tonem..

Chodzi o Johna Simona, komputer i Jane Ławry.

... Skąd pan dzwoni?

background image

Oczywiście   nie   ma   sensu   mówić,   że   nie   z   Mexieo.   W   ich   centrali   drukarka 

kontrolnego   komputera   łączności   już   pewnie   wypisuje,   że   z   Mexico.   Więc 

powiedziałem,. skąd dzwonię. Facet znowu milczał przez chwilę, teraz miał już pewnie 

na biurku namiar z~ komputera łączności. Zapytał: „Skąd pan dzwoni” i nie zaprzeczył, 

że zna Simona i Jane Ławry, W porządku, trafiłem...

- Czytam prasę, wiem, że Simon nie żyje - dodał spokojny głos. - Gdzie jest Jane 

Ławry? Czy pan jest przyjacielem?

Czyta   prasę,   więc   załóż,   Bart,   że   Jane   nie   zdołała   przesłać   wiadomości   o 

zastrzeleniu Si

mona 

- Szukam Jane jako przyjaciel. Może jeszcze zadzwonię.

Odłożyłem   słuchawkę.   Mogę   przyjąć,   że   Jane   nie   mówiła   nikomu   o   swoim 

mieszkaniu w Mexico i chyba mogę tam mieć chwilowo spokój.

Wróciłem do mieszkania Jane. Zabrałem się do przejrzenia ostatniej kasety. John 

Simon   utrwalił   na   tej   taśmie   dodatkowe   informacje   uzyskane   z   nasłuchu   rozmów 

prowadzonych   pomiędzy   samolotem   i   „Silva”.   Dane   dotyczyły   głębokości   morza, 

konfiguracji dna, pogody, ruchu fal, szybkości prądów, wyboru platform podnoszonych, 

stalowych   czy   betonowych   i   zbiorników   magazynowych.   John   Simon   cierpliwie 

analizował   przechwytywane   informacje,   doszedł   do   wniosku,   że   istnieje   możliwość 

zainstalowania w obserwowanych miejscach platform wydobywczo-magazynowych ze 

zbiornikami o pojemności 1 miliona baryłek ropy, czyli 160 tysięcy m

3

. „Chcą ustawić 

trzy takie platformy, po dokonaniu odwiertów. Dodać urządzenia towarzyszące = wielki 

interes”.

Potem   informacja   o   helikopterze   przylatującym   codziennie   z   Veracruz   i 

siadającym na pokładzie „Silvy” i obliczenia boków przeszukiwanych kwadratów. Ktoś 

planował bajeczny interes. John Simon wykrył to i został zastrzelony Simon musiał być 

dobrze   przygotowany   do   swojej   pracy.   Jego   wykresy   geologiczne   sporządzone   na 

plotterze były doskonałe i nadawały się do dużych powiększeń optycznych.

Postanowiłem je ukryć. Część interesujących mnie tekstów, wykresów i obliczeń 

wykopiowałem   na   drukarce,   część   sfotografowałem   z   małego   monitora 

alfanumerycznego. Byłem przekonany, że Simon to porządny gość. Teraz nie żył, jego 

ciało zapewne sekcjonowano już na Florydzie. Jane Ławry zaginęła, jest albo więziona, 

albo... W takim razie to, co wiem, muszę komuś dostarczyć, tak, ale nie ma wątpliwości, 

background image

że jest ktoś jeszcze, jeszcze jedna przeszkoda.

Na taśmie ostatniej z kaset John Simon utrwalił kilka informacji, które zwróciły 

moją szczególną uwagę: „Sprawa koncesji.” oni się spieszą... kapitał międzynarodowy, 

spółka rzekomo prywatna... senator stawia opór, kto to jest!”

Jeśli Jane Ławry nie zdołała przekazać tych danych po zastrzeleniu Simona, to 

musiała być w porządnych opałach. Gdzie jej szukać?

Jeśli Jane zdecydowała się zostawić komputer Simona w swoim mieszkaniu, to 

mogło tylko znaczyć, że nie miała czasu na podejmowanie innych decyzji, na dotarcie do 

kogoś innego. Ale dlaczego?

Przypuśćmy, Bart, że ci, którzy wykończyli Johna Simona, zobaczyli Jane Ławry 

w Mexico... Jeśli tak, to czy spodziewała się tego, była na to przygotowana? Załóżmy, że 

tak. W takiej sytuacji trzeba dokładnie przeszukać to mieszkanie. W końcu Jane Ławry to 

inteligentna   dziewczyna   i   jeśli   wtedy,   w   Layencie,   zostawiła   mi   adres   tego   domu   i 

powierzyła mi efekty pracy swojego przyjaciela, musiała się liczyć ze wszystkim, a ja 

byłem tą osobą, której w danej chwili mogła najbardziej ufać...

Kiedy   Pete   o   niezmąconym   obliczu   mumii   wyciągniętej   z   prastarych   grobów 

przygotowywał coś do jedzenia, ja przekopywałem mieszkanie. Doszedłem do wniosku, 

że   muszę   dowiedzieć   się   czegoś   więcej   o   Simonie   i   Jane.   To   nie   było   trudne, 

przynajmniej   w   dostępnym   mi   zakresie.   Miałem   komputer   Simona   z   wszystkimi 

urządzeniami peryferyjnymi i miałem mały notatnik Jane, znaleziony w pudle z kasetami. 

Między   wieloma   numerami   telefonicznymi   były   w   notatniku   Jane   dwa,   które   mnie 

zainteresowały. Pierwszy z nich był numerem domowym w campusie uniwersyteckim w 

Berkeley, drugi numer, zapisany tuż nad domowym, złożony z dwóch cyfr, był numerem 

kodowym uniwersyteckiego komputera, to akurat wiedziałem stąd, że prowadząc sprawę 

Armstronga  zaginionego w Toronto, musiałem  dobrać się do jego danych  osobistych 

wprowadzonych do komputera jego budy.

Połączenie końcówki teleksowej z telefonem Jane nie zabrało mi wiele czasu. 

Siadłem   przy   klawiaturze   Hewletta-Packarda,   wystukałem   kierunkowy,   potem   numer 

Berkeley,   potem   kod   komputera.   Bart,   jesteś   specjalistą   od   brudnej   roboty   i   kiedyś 

zginiesz   w   pudle   albo   zapłacisz   taką   kaucję,   że   nia   starczy   ci   na   frytki   i   przejazd 

londyńskim metrem.

background image

Na   monitorze   pojawił   się   napis:   „Wejście   personalne”.   I   drugi   napis:   „Kod 

otwarty”.

Położyłem przed sobą kartkę papieru. Chciałem mieć informacje o Simonie i Jane 

Ławry, ale po chwili zastanowienia dopisałem dalsze nazwiska.

Przede wszystkim Thomas Cally,  ten smutny skorpion. Mówił” że wykłada w 

Yale i Princeton, kapelusz z głowy, Bart, to ekskluzywne uczelnie, zresztą jak Berkeley. 

Potem Bill Vernon, ten był z Uniwersytetu Amerykańskiego w Waszyngtonie, ale obaj 

pracowali   w   La   Vencie   wśród   naukowców   z   Berkeley,   warto   zadać   tamtejszemu 

komputerowi kilka pytań. Potem Frank Martin, Jack Mahoney, Ben Murray, Will Frost i 

Dorothy Parker. Obwód personalny pracował posłusznie, czasem coś notowałem.

Po godzinie rozmowa z komputerem z Berkeley była skończona, ale przesyłałem 

mu   jeszcze   przez   jakiś   czas   dodatkowe   pytania   dotyczące   Thomasa   Cally   i   Billa 

Vernona. Nie znałem kodów komputerowych ich uczelni, ale maszynka w Berkeley i tak 

wiedziała o nich dosyć dużo i posłusznie odczytywała mi ich..kartoteki”. Pozytywy nie 

interesowały mnie. Szukałem negatywów. Zwłaszcza u Johna Simona i Billa Vernona. 

może w negatywach znajdę motywację śmierci obu mężczyzn, niezależnie od tego, czy 

na przykład Vernon zastrzelił się, czy został zastrzelony, i dlaczego ktoś musiał zabić 

Simona.

Zapewne,   gdybym   zechciał   spotkać   się   z   kimś   w   Mexico,   może   mógłbym 

otrzymać jakieś dodatkowe informacje, ale nie mogłem odkrywać kart, nie powinienem 

wskazywać, kto wprowadzony jest do gry. Kiedy piszę te słowa, są one niejasne. Na razie 

niech to tak pozostanie.

Moją   radiostacją,   przyniesioną   z   samochodu,   przekazałem   o   północy   krótki, 

kilkusekundowy   tekst.   „Widzę   sprawę   coraz   jaśniej”.   Będę   powtarzał   ten   tekst 

codziennie, w południe i o północy, licząc na nasłuch ze strony dwóch ludzi.

Jeden z nich to mój przyjaciel, a drugi to przeciwnik, którego muszę dopaść.

Joy, moja przyjaciółka, powiedziałaby zapewne w tym miejscu:

Bart,   drogi   Bart.   Jesteś   jak   tokujący   głuszec,   którego   kropną,   zanim   się 

zorientuje, o co chodzi!

Tak jest, Joy. Zanim się zorientuję, co się stało. Ale cza-sen lubię tokować. 

Taki już jestem.

background image

Jednak wcale nie byłem nieostrożny. Gdy Pete wychodził z domu, aby „kupić coś 

do kuchni”, jak powtarzał, ja też wychodziłem z domu. Nie mógł mnie widzieć, ja nie 

traciłem go z oczu. Przekonałem się, że mogę być go pewien. Było to trzeciego dnia po 

moim   zainstalowaniu   się   w   mieszkaniu   Jane   Ławry   Szedłem   w   tłumie,   przeklinając 

gorący dzień i błagając niebiosa o nagły deszcz zenitalny, który zatopi całe Mexico we 

wzburzonych wodach. Z wozów sunących przez Avenida Jalisca wymknął się zielony 

garbus volkswagen, błyskawicznie przybliżył się do krawężnika, za plecami Pete, który 

podążał uroczyście przed siebie, z wielkim plecionymi koszykiem na prawym ramieniu, 

nie zwracając najmniejszej uwagi na całą tę śmieszną współczesność, chociaż

sam śmieszny w swym czarnym meloniku nasuniętym na czoło, kroczył z taką 

powagą, jakby oczekiwano go na świętym placu Tenochtitlan, jakby czas cofnął się o 

stulecia.

Z zielonego samochodu wyskoczył mężczyzna w białym płóciennym ubraniu i 

czarnych   okularach   na   twarzy.   Był   mizernego   wzrostu,   ale   niezwykle   sprężysty, 

samochód   jechał   tuż   obok,   przy   krawężniku.   Pomyślałem,   że   ktoś   chce   mieć   tego 

Indianina. Mały człowieczek wysunął rękę, błysnęła broń.

W tej samej chwili ktoś, na kogo dotąd nie zwróciłem uwagi, także wyciągnął 

rękę, młody człowiek’  o wyglądzie  studenta z Europy Nawet nie usłyszałem strzału. 

Człowieczek   w   czarnych   okularach   potoczył   się   do   tyłu,   poleciał   kilka   kroków,   na 

jezdnię,   jego   głowa   rozprysła   się,   uderzona   zapewne   miękkim   pociskiem.   Zielony 

samochód oderwał się od krawężnika i znikł w jednej z bocznych ulic prowadzących do 

ulicy Durango. Znikł również młody człowiek, a Pete z niezmąconym spokojem oddalił 

się. Szedłem za nim w pewnej odległości.

Gdy   z   wypełnionym   koszykiem   wracał   do   domu,   byłem   pewien,   że   nie   jest 

śledzony. Ale to, co się stało, oznacza, że muszę wynosić się z Mexico...

To zdarzenie mówiło mi też, że jeśli Pete chciano porwać z ulicy, to Jane Ławry 

jest twardą dziewczyną i umie milczeć. Jak długo jednak? jeżeli jest więziona i jeżeli jest 

ktoś, kto bardzo chce wiedzieć, gdzie Jane ukryła komputer Simona i co wiedział John 

Simon...

Poza tym musiałem pomyśleć o Benie Murrayu. Chłopięcy, ostrzyżony na jeża, w 

starych dżinsach pracownik stacji w La Vencie jest tym, który dzisiaj ocalił Pete, czy 

background image

uniemożliwił   jego   porwanie.   Zdecydowany   typ,   szybko   podejmuje   decyzje,   bardzo 

szybko. Sposób, w jaki załatwił człowieczka w czarnych okularach na Avenida Jałisca 

pozwalał mi sądzić, że mogę mieć z nim kłopoty.

Dlaczego Ben Murray przyjechał do Mexico?

Przyszedł Pete ze swoimi sprawunkami. Poszedłem za nim do kuchni.

- Wszystko w porządku, Pete? - spytałem zapalając papierosa.

- Dobre zakupy - odparł zwięźle. Nie spojrzał na mnie.

- Nie miałeś kłopotów, Pete? 

Teraz na mnie popatrzył.

-   Pan   myśli   o   tym   człowieku   z   zielonego   samochodu?   Duchy   Tenochtitlanu 

stanęły w mojej obronie.

Co za zimny drań, ten Pete!

- Więc widziałeś wszystko, Pete?

Wszystko. Człowieka z krótkimi włosami też. Nie wiem, o co tam szło.

Kpił sobie ze mnie, cholera.

Mnie też widziałeś, Pete?

Pete widzi wszystko, pan niepotrzebnie wychodzi z domu.

No dobrze, Pete... Wyszedłem na spacerek. Ale jest coś ważnego: czy znasz 

człowieka z krótkimi włosami?

Nie. Wiem o co chodzi. Pan myśli, że Pete nie widzi, kto go tropi? Człowiek o 

krótkich włosach nie wie, gdzie chodzi Pete, Pete umie znikać, kiedy chce. Tu 

w mieszkaniu jest spokojnie, nie trzeba się bać. Teraz Pete zrobi dobry obiad, 

a pan pójdzie pracować, dobrze?

Jednak ci ludzie z zielonego samochodu i człowiek o krótkich włosach chyba 

cię szukali, nie? Tego, co dzisiaj kupiłeś, starczy na kilka dni, więc od tej 

chwili będziesz siedział w domu.

Szkoda słów, idę robić obiad - rzekł Pete zimno i spojrzał na mnie tak, jakby 

chciał jeszcze dodać: „wcale nie wiem, czy warto cię słuchać, gringo”.

25   czerwca.   Jeszcze   pracuję   przy   komputerze   Simona,   jakbym   w   plątaninie 

informacji   szukał   czegoś,   czego   John   Simon   już   mi   nie   może   powiedzieć   osobiście. 

background image

Przeszukałem mieszkanie  Jane. W jednej  z  szuflad komody w jej sypialni  znalazłem 

przyklejony   do   górnej   ścianki   blankiet   czekowy   wystawiony   na   „Spółkę   Bankową 

Hansena” w Szwajcarii z wystawiającą „Spółką Bankową Hansena” w Mexico, czek in 

blanco. Stempel i podpis. Znów jakiś fragment faktu. Nie wiedziałem, jakie wyznaczyć 

mu miejsce w mojej łamigłówce. Chyba powinienem zacząć od podpisu... tak, muszę 

wiedzieć, kto podpisał ten czek i dlaczego interesował on Jane Ławry do tego stopnia, że 

musiała go ukryć.

- Wiedziałem, że sam nie rozgryzę tej pestki, ale w Mexico był, ktoś, kto mógłby 

mi pomóc. Pracował w jednym z wydziałów kontroli ministerstwa skarbu, a poznałem go 

na jednym z literackich obiadów w księgami „Bracia Foyles” w Londynie. Nazywał się 

Rołando Arrabal. Chciał tam kupić jakiś zwięzły zarys dziejów chustki do nosa i rzetelną 

monografię o lasce policyjnej w czasach Dyrektoriatu we Francji. Poznałem potem jego 

bibliotekę w Mexico, była w rzeczy samej nadzwyczaj dziwna. I tylko „Bracia Foyles” 

mogli   zaspokoić   kaprys   Rolanda   Arrabala.   Jeśli   ktoś   z   czytających   te   słowa   zechce 

kiedyś wejść w posiadanie najbardziej zwariowanej książki świata, albo wydać tysiąc 

funtów za nieduży album o malarstwie Rembrandta, niech zachodzi do „Braci Foyles”, 

oni   zaspokoją   pragnienia   i   ułatwią   wydanie   gotówki.   Wydawnictwa,   galerie   sztuki, 

miliony czyhających na klienta tomów, oto największa księgarnia świata, czyli „Bracia 

Foyles”.  Nazywać  ją „księgarnią”  to tak, jakby gigantyczne  królestwo Forda nazwać 

malutką prywatną budą klepiącą raz na tydzień błotniki samochodu szeryfa.

Właśnie   na   Charing   Cross   „u   Foylesów”   poznałem   Arrabalą.   Kiedyś, 

nadzwyczajnie zalani, doszliśmy do przekonania, że należymy do plemienia fantastów. 

Arrabal odda mi z pewnością małą przysługę

Chwyciłem za słuchawkę.

Arrabalą   nie   było   w   domu,   mimo   sjesty.   Siedział   w   ministerstwie.   Lubię 

przyjaźnie, takie, gdy dwaj ludzie witają się po roku tak, jakby pożegnali się wczoraj. 

Zwięźle  opowiedziałem   Arrabalowi,   czego  od niego   oczekuję’. Wysłuchał   spokojnie, 

potem powiedział:

Mam dostęp do wydziału inspekcji bankowych, ale bilanse, obrót krajowy i 

międzynarodowy to jedna sprawa, mój drogi, a przegląd kont i fotografowanie 

podpisów to zupełnie inna historia. Jako urzędnik państwowy nie mam do tego 

background image

prawa.

Więc przestaniesz być urzędnikiem, Rolando.

Poza tym jestem uczciwym człowiekiem...

Więc cię na chwilę skorumpuję. Winę biorę na siebie.

Słowa. A ja wylecę z hukiem i diabli wezmą prawo do emerytury.  Czy ta 

sprawa jest tego warta?

Z pewnością, Rolando. Teraz nie powiem więcej, ale ja nie kłamię, przekonasz 

się.

Arrabal milczał dosyć długo. Wreszcie usłyszałem jego głos:

Musimy się spotkać. Dasz mi ten czek. Trzeba sfotografować podpis.

Przyniosę ci zdjęcie, Rolando, dobre zdjęcie zrobione pola-roidem.

Gdzie się spotkamy?

W Bibliotece Narodowej, w czytelni czasopism. Gdybyś się nudził, nadjadę 

taksówką   od   Avenida   Salvador.   Za   godzinę.   Cześć!   Aha!   Interesują   mnie 

przedsiębiorstwa, koncesje, spółki i tak dalej, zajmujące się naftą, chodzi o to, 

czy „Spółka Bankowa Hansena” macza w tym palce w Mexico. Czy to nie 

będzie zbyt trudne?

Jesteś łobuzem, Bart, pracujesz nad moją zgubą. Ta twoja ciekawość to chyba 

coś poważnego, nie? W porządku, idę na, to i niech mnie wywalą na zbitą 

twarz.

Ale przedtem załatwisz to, o co cię proszę. Potem powieś się.

Arrabal to facet, który nie może się zdecydować, jak ustawić swoją kolekcję. Nie 

mówię o kolekcji dziwacznych książek, lecz o kobietach. Obgadaliśmy moją sprawę w 

Bibliotece Narodowej,

wypiliśmy   kawę   w   kawiarni   przy   Plaża   Hidalgo,   potem   zaciągnął   mnie   do 

swojego mieszkania w pobliżu. Miał nową dziewczynę w swej kolekcji, Anitę. Musiałem 

mu powiedzieć, co o niej sądzę, ale szczerze, lubię szczerość w takich sprawach.

- Ponętna barrakuda, gorąca murena, śliczna pirania, popatrz na jej zęby, Rolando. 

Zanim

 

się

 

spostrzeżesz,

 

ogryzie

 

cię

do kości i rzuci. Już zginąłeś.

Anita nie rozumiała po angielsku, ale miała kobiecy instynkt. Nie patrzyła  na 

background image

mnie   przyjaźnie,   gdy   podawała   nam   wino.   Rozpogodziła   się,   kiedy   przeszedłem   na 

hiszpański i zacząłem gadać różne miłe głupstwa. Arrabal był mi za to wdzięczny, ale 

odprowadzając mnie do drzwi zapytał:

Czy myślisz, że ona jest rzeczywiście taka ostra?

W każdym razie nie może wiedzieć, że ją zdradzasz. Jeśli się o tym dowie, 

wyrwie ci z piersi serce obsydianowym nożem.

Na litość boską!

To nie jest dziewczyna do zabawy. Albo ją rzuć, albo się ożeń.

Przemyślę to. A w tamtej sprawie zadzwonię do ciebie, daj mi numer twojego 

telefonu, dobrze?

Lepiej będzie, gdy ja zadzwonię do ciebie, Rolando. Bawię się teraz w kości, 

wiesz? Jeśli wyjdzie mi kiepski rzut, to prze - 

padnę. Czy sądzisz, że będziesz 

mógł zrobić szybko to, o co cię proszę?

Nie wiem. To trudna sprawa.

W mieszkaniu Jane Ławry nie próżnowałem. Przekopałem je bardzo dokładnie, 

również w jadalni trochę popracowałem. Zajrzałem nawet do doniczek z kwiatami, mimo 

że Pete protestował bardzo głośno. Nie przepuściłem małej palmie, którą wyciągnąłem ze 

skrzynki   razem   z   ukorzenioną   ziemią.   Pomiędzy   korzeniami   tkwiła   mała   ampułka. 

Wyciągnąłem z niej zwitek papieru. Były tam wypisane ręką Jane Ławry trzy nazwiska z 

sześciu, które odczytałem po złamaniu kodu komputera Simona „Senator Ama-ta, senator 

Silvestro,   senator   Sanchez”.   Czyżby   Jane   dokonała   tej   selekcji   niezależnie   od   Johna 

Simona? Na to wyglądało. Była jeszcze jedna zwinięta kartka; ściślej - cienka, bibułka z 

kalką mapy Doliny Meksyku i naniesioną na nią przy pomocy czerwonej kredki jakąś 

trasą. Przyjrzałem się mapie przez szkło powiększające. Była to kopia znanej mi mapy 

Milne’a, wydanej chyba w roku 1940 przez Flevetta i Bradley’a.

Pete zaglądał mi przez ramię.

To jest mapa - powiedział.

Tak - skinąłem głową - tak, okolice Mexico i góry, i święte miejsca Indian, i 

wsie... Słuchaj Pete, słuchaj i pomyśl: czy pani Ławry nic ci nie powiedziała, 

no, wtedy, gdy przywiozła komputer? - wskazałem na” graty Simona. Myślał 

background image

o czymś przez chwilę przyglądając mi się, potem zasypał mnie pytaniami:

- Czy pan jest policjantem? Czy pan odnajdzie moją panią? Czy pan też kopie w 

ziemi, jak moja pani? Czy pan chodzi do kościoła, jak moja pani? Dlaczego nosi pan na 

szyi Quetzalcoatla? Czy pan się modli?

Kiwałem potwierdzająco głową w odpowiedzi na jego pytania, ale gdy doszedł do 

kościoła, miałem trochę skruszoną minę, a na pytanie o Quetzalcoatla nie potrafiłem mu 

odpowiedzieć. Pete pokiwał głową jakby chciał powiedzieć: „szkoda słów”. Ale ‘ patrzał 

na   mnie   przyjaźniej.   A   ja   pomyślałem,   że   Pete   potrafi   mówić   bardzo   płynnie   i 

gramatycznie po hiszpańsku, gdy tego chce, łobuz.

Pani przywiozła to - zaczął znów po swojemu. - Pani Ławry powiedziała, że 

musi czegoś poszukać, denerwowała się, mówiła, musi wrócić i szukać. Ona 

zgubiła fotografię.

Jaką fotografię, Pete?

Tę,   którą   zdjęła   ze   ściany   w   korytarzu   i   zabrała   wyjeżdżając   z   panem 

Simonem... Ech, Pete nic nie rozumie, Pete idzie gotować!

Mapka znaleziona w ampułce prowokowała mnie. Zanim zapadł zmierzch, byłem 

już przygotowany do drogi. Zawiozłem komputer Simona do mieszkania Arrabala. Anita 

otrzymała ode mnie bukiet złożony z dwunastu pąsowych róż i była dla mnie bardzo 

miła.  Kasety  Simona   i  nagrane  na  nich  moje  uwagi  umieściłem   w  sejfie  na  dworcu 

głównym.

Mexico płonęło wieczornymi światłami, gdy wyruszyłem w drogę moim fordem, 

trasą wykreśloną na mapce Jane Ławry. Miałem niejasne przypuszczenie, że na tej trasie 

mogę wreszcie natrafić na jej trop. Czy rzeczywiście wyjechała taka zdenerwowana z 

Mexico, by szukać jakiejś fotografii?

ROZDZIAŁ VIII

Pete nie chciał pozostać w mieszkaniu Jane Ławry. Najwidoczniej to, co zdarzyło 

się   na   Avenida   Jalisca,   zrobiło   na   nim   jakieś   wrażenie.   U   Arrabala   nie   mogłem   go 

zostawić. Kreole nie lubią Indian, zupełnie nie wiem czemu. Anita i Rolando Arrabal byli 

Kreolami. Wcisnąłem więc Pete na tylne wędzenie forda i wyruszyłem w drogę, „na 

background image

poszukiwanie rozlewu krwi”, jak powiedziałaby moja ciotka, zacna Augusta.

Chciałem wiedzieć, czy Pete przebywał kiedykolwiek w tych

stronach z Jane, ale Indianin zaprzeczył stanowczo. To mnie zadowoliło.

W każdej innej sytuacji ta podróż byłaby przyjemna, ale teraz nie chodziło o 

żadne przyjemności.

Trasa   wykreślona   na   mapce   Jane   Ławry   prowadziła   przez   Pedregal,   więc 

zatrzymałem się na terenie miasteczka uniwersyteckiego, aby tam o nią popytać. Nikt nie 

widział ani jej, ani talbota-samby, ani blaszanej terenówki, w której widziałem ją po raz 

ostatni.   W   Azcapotzaico,   ongiś   stolicy   Tolteków   i   Tepanaków   był   tylko   kościół 

wzniesiony   na   szczątkach   starej   piramidy.   Ksiądz,   którego   spotkałem   w   pobliskiej 

kaplicy Dziewicy Patronki Konkwistadorów, kaplicy Los Remedios, chyba ją zapamiętał.

- Wie pan, ona rzucała się w oczy, miała ładne kasztanowe włosy i bardzo jasne 

oczy.

 

Była

 

trochę

 

ekstrawagancko

 

ubrana,

ach, te Amerykanki... Dlaczego pan o nią pyta?

Ksiądz był bardzo młody i wciąż poprawiał spadające z nosa okulary o grubych 

szkłach.

Ta   kobieta  zaginęła,   może   grozi  jej  niebezpieczeństwo,  przyjaźniliśmy  się. 

Była, jest archeologiem. Gdzie ksiądz ją widział?

W domu bożym, naturalnie. Przyszła do mnie, aby się wyspowiadać.

A więc jest katoliczką. Dobre i to.

Co chcesz przez to powiedzieć, synu? - spojrzał na mnie karcąco zza grubych 

szkieł.

Och, nic doprawdy. Dziękuję księdzu. Jeszcze jedno: czy ta dziewczyna była 

sama?

Tak.

Czy ksiądz widział jej samochód?

Ależ, synu! Nie wyszedłem za nią z konfesjonału!

W   małej   estancji,   gdzie   kupiłem   dwie   puszki   piwa,   jakiś   zarośnięty   facet 

przypatrywał mi się bacznie spod opuszczonego ronda wielkiego kapelusza. Było gorąco, 

a on specjalnie wyciągnął nogi, jakby szukał zaczepki. Nie powiedziałem nic, kopnąłem 

go z marszu w kostkę, zawył krótko, musiało zaboleć. Poderwał się, ale zaraz usiadł.

background image

- Za gorąco na ring, kolego? Cześć, każ sobie przyciąć nogi, a dobrze na tym 

wyjdziesz - powiedziałem i zatrzasnąłem drzwiJ

Drogą   pośród   zielonych   wzgórz   dojechałem   do   Tenayuca.   Przebywałem   tam 

kiedyś jako student i uczyłem się odczytywania historii tego miasta z przekroju sześciu 

świątyń,   poczynając   od   kultury   Chichimeków   aż   do   złowieszczego   roku   1520,   roku 

podboju. Jeśli założę, że Jane jechała tędy z La Venty do Mexico. komputerem Simona, 

to dlaczego tędy? Gdzie się zatrzymała? Czy przejeżdżała przez Tenayuca, aby kogoś 

zmylić, „zgubie”?! Potem wraca, czegoś szuka. Tutaj?

W pobliskiej estancji było kilka pokoików do wynajęcia, wszystkie dosyć marne, 

tylko   jeden   miał   prysznic   i   wentylator.   Wynająłem   go.   Zamknąłem   wóz,   włączyłem 

sygnał alarmowy na gzy by i zamki, powiedziałem Petemu, żeby szedł za mną. Usłuchał. 

Właściciel estancji popatrzył na nas zdumiony.

Chce pan spać z Indianinem? - spytał i zaraz uśmiechnął się przymilnie.

Oczywiście. Wie pan, my bardzo się kochamy i nie możemy bez siebie żyć.

Pete   nie   zareagował,   ale   musiał   zrozumieć,   co   mówię,   bo   w   jego   gardle   coś 

zabulgotało. Proszę! nawet potrafię go rozśmieszyć.

Estanciero   spojrzał   na   mnie   ze   zgorszeniem,   na   jakie   mógł   się   zdobyć,   nie 

używając  słów.  Spytałem  o  Jane.  Nie,   nie  widziano  tu  Amerykanki  o  kasztanowych 

włosach   i   jasnych   oczach.   Jakiś   typek   siedzący   w   głębi   sali   poszedł   do   telefonu. 

Słuchałem   uważnie,   gdy   nakręcał   tarczę,   chyba   chwyciłem   ten   numer,   muszę   go 

zapamiętać.

Przeszukałem w nocy puste pokoje. Trochę mebli, szafy, stoliki. Nie znalazłem 

nic ciekawego. Jeśli Jane przywiązywała takie znaczenie do tej fotografii, to zatrzymując 

się na tej trasie musiała ją raczej ukryć  i dlatego zapomniała ją zabrać. Pytanie, czy 

zdążyła ją zabrać, gdy powróciła po nią z Mexico?

W Peralvilło, w dzielnicy ruder, gdy, przejeżdżałem plątaniną wyboistych uliczek 

zastanawiając   się,   czego   tu   szukała   Jane   i   czy   gdzieś   tutaj   mogła   się   zatrzymać, 

furgonetka pokryta karbowaną blachą trzasnęła mojego forda z prawej strony. Chciałem 

jechać dalej, ale kierowca furgonetki miał widać inne plany, bo wytoczył się z kabiny 

siejąc przekleństwami, jak ze sprzężonego oerlikona. Jego owłosiona łapa trzasnęła w 

mój   policzek.   Otoczył   nas   tłumek   postaci   odzianych   w   malownicze   lachy   godne 

background image

pokazania w operze, w której byronowski bohater śpiewa: „ach, jestem zabity!”

- Tysiąc peso za uszkodzenie furgonetki - ryknęło owłosione indywiduum. Nie? 

Pięć tysięcy! Płać, gringo!

„01e, Bart, oto twój byczek” - pomyślałem i szybko wkroczyłem do akcji, chcąc 

uwolnić się od tego typka i tej dzielnicy. Kopnąłem go w kostkę i dołożyłem w kolano, a 

zanim zdołał upaść, podbiłem jego głowę moim kolanem, to wystarczyło, by przestał 

ryczeć.   Krzepa   wyparowała   z   niego   i   osiadł   zrezygnowany   na   ziemi.   Policjantowi, 

który/dopiero teraz wyrósł jak spod ziemi, dałem dolara, pokazując swój paszport. Zaraz 

zasalutował uprzejmie. Wtedy, pokazując drugiego zielonego spytałem, czy nie widział 

w   tej   dzielnicy,   niedawno,   młodej   Amerykanki   w   blaszanym   volkswagenie   albo   w 

błękitnym talbocie-sambie.

- O tak, proszę pana - policjant wpatrzył  się jak zahipnotyzowany w banknot 

dolarowy,   którym   się   wachlowałem.   -   Wydaje   mi   się,   że   ta   pani   jechała   w   stronę 

Teotihuakanu...

Jakim wozem?

Volkswagen blaszanka, taki terenowy, proszę pana.

Kiedy to było?

‘- O, tego nie pamiętam.

Oczywiście, rozumiem. - Wyjąłem jeszcze jednego dolara i wachlowałem się 

dwoma zielonymi.

Myślę - powiedział policjant - myślę, że mógłbym sobie przypomnieć... Tak, 

chyba   nawet   zapisałem   sobie,   my   tutaj   zważamy   na   bezpieczeństwo 

cudzoziemców, pan rozumie, prawda?

Dostrzegłem kątem oka, że Pete przysunął się do drzwi forda i trochę je uchylił.

Czy zapisał pan numer wozu, rejestrację?

Nie... nie zdążyłem - policjant potrząsnął głową i rozłożył ręce. - Amerykanka 

jechała bardzo szybko.

W porządku. Więc kiedy ją pan widział?

To było 8 czerwca - policjant zajrzał do notatnika.

Droga   do   piramid   Teotihuakanu   prowadziła   przez   marne   indiańskie   wioski. 

Miałem   trochę   czasu,   żeby   policzyć:   Simona   zastrzelono   3   czerwca.   Jane   Ławry 

background image

widziałem   w   La   Vencie   4   czerwca.   Diego   Raja   powiedział   mi,   że   Jane   zaginęła   8 

czerwca.   Wynikało   z   tego,   że   musiał   wiedzieć,   iż   tego   właśnie   dnia   widziano   ją   w 

Peralvillo, zatem kazał ją śledzić. 15 czerwca Bill Vernon popełnił samobójstwo w La 

Vencie.   Między   tym   ostatnim   faktem   a   wymienionymi   poprzednio   nie   dostrzegałem 

związku,   chodziło   mi   o   coś   innego.   Jane   powiedziała   mi,   że   gdy   wróciła   w   dniu 

zastrzelenia Simona do Alvarado, zauważyła tylko kradzież komputera. Ja widziałem go 

tam o dzień wcześniej. Pele twierdzi, że Jane Ławry nie powiedzała mu nic o śmierci 

swego przyjaciela po przyjeździe do Mexico. Dalej: dostrzega brak czegoś powiedzmy - 

tej fotografii, o której mówił mi Pete. Zostawia aparaturę w swoim mieszkaniu i szybko 

odjeżdża. Ta fotografia musi mieć duże znaczenie... Krótko jednak mówiąc, gdy policja 

odkryła   zwłoki   Simona   w   Alvarado,   nie   było   tam   komputera.   Został   ukryty   przed 

pojawieniem  się  zabójcy.  Czy  zrobiła   to  Jane  czy  Simon,  w  tej   chwili   nie  miało   to 

znaczenia. Była nie tylko przyjaciółką, ale i wspólniczką Simona. Co dalej?

Stąd, 8 czerwca, po opuszczeniu Mexico wyjechała do Teotihua’4 kanu, i Diego 

Raja, który wcześniej kazał ją śledzić, stracił ją z oczu..

Pete, który przyglądał mi się w milczeniu, powiedział:

8 czerwca moja pani mogła być w Peralviilo Mogła być.

A mówiłeś, że nie pamiętasz, kiedy przyjechała do Mexic3 i kiedy wyjechała!

- Pete czasem pamięta, czasem nie pamięta, może Pete ma słabą głowę?

Jeszcze mi nie ufał. Nie za bardzo.

Nie denerwuj mnie. W Teotihuakanie mogę cię zabić i posłać jako ofiarę do 

komnat Quetzalcoatla!

E, pan tego nie zrobi, Pete wie.

Z Teotihuakanu nadałem kilkusekundową audycję z mojej radiostacji ukrytej w 

samochodzie. Chyba w tym miejscu będę już mogl powiedzieć coś więcej o tej części 

mojej meksykańskiej przygody. Nie lubię, grać roli faceta wystawionego na przynętę, ale 

to właśnie musiałem grać. „Także”, bo przecież również sam nęciłem... Rzeczywiście 

znalazłem się w Meksyku dlatego, ze chciałem znaleźć boga Quetzalcoalla na platformie 

kołowej.   Chciałem   udowodnić   paru   intelektualistom,   że   Robert   D.   Bart   jeszcze   nie 

przepił swoich szarych komórek, ani nie zmiażdżono mu głowy w jakieś bójce. A w 

Meksyku   wrobiono   mnie   w   sprawę,   której   wszystkie   aspekty   krążyły   na   łajdackiej 

background image

orbicie i wokół łajdackiego centrum. Paru ludzi, zgromadzonych w jednej z zacisznych 

sal Museo Nacionąl de Antropologia, było to wieczorem i, powiedzmy, w sali wielkiego 

kalendarza Azteków, główkowało na następujący temat: jak rzucić sieci i wyłowić kogoś 

odpowiedzialnego zapewne za różne świństwa. Załóżmy, mówiliśmy sobie, że istnieje 

Wielkie Centrum. Syndykat Zła, z mackami sięgającymi wszędzie...

Nafta - wyliczaliśmy.

Polityka.

Usuwanie ludzi niewygodnych dyskretnie, skutecznie i ostatecznie.

Przemyt wszystkiego. Może być forsa, czysta i drukowana w Nowym Jorku, 

narkotyki, dzieła sztuki, złoto, szlachetne kamienie, prawda, Bart?

To pytanie zadał jeden z tych ludzi, nazywaliśmy go Jose Jimenez. Czy było to 

jego prawdziwe nazwisko? To wiedziano zapewne tylko w jednym z ministerstw i w 

kwaterze głównej Interpolu w Paryżu.

To prawda. Dobre jest wszystko, co można zamienić na pieniądze. Ktoś, kto 

kieruje tym w Meksyku, ma głowę na karku, prawda? Jest nieposzlakowany, 

prawda?

Niczego nie można mu zarzucić. Ma potężnych przyjaciół, tu i w Europie, 

doktorze Bart. Zgadzamy się, że jest to człowiek mądry i szybko usuwa tych, 

którzy   mogą   zacząć   sypać.   Każe   zabijać,   jest   bezlitosny,   ale   obmyśla 

wszystkie  kroki.   Co  robić?   Co  robić,  gdy osłania  go  rozum   i  organizacja, 

której zasięgu dokładnie nie znamy?

Taki facet, panowie, zawsze popełni pierwszy błąd, potem,

już   szybciej,   drugi   trzeci   -   powiedziałem.   -   Czuja   swoją  siłą,   więc   staje   się 

zarozumiały. Można też przyjąć, że akceptuje zło, oswaja się nim.

A co to może znaczyć?

Że się odsłoni, panowie. Trzeba go sprowokować.

-   i   Sądzę,   że   to   właściwe   ujęcie   -   powiedział   człowiek,   którego   nazwisko 

wymieniłem. - Czy mógłby pan nam pomóc?

Wykluczone.   Świat   nie   jest   taki   zły,   by   opuszczać   go   dobrowolnie,   moi 

panowie. Do diabła, czego ode mnie chcecie?

Poniekąd mamy związane ręce, nie możemy działać jawnie, nie wiemy, gdzie 

background image

uderzyć z możliwie największym skutkiem. Poza wszystkim, doktorze Bart, 

każdy  sędzia   odrzuci  oskarżenie  oparte  na  podejrzeniach.  Niechże  pan   nie 

odmawia pomocy. Słyszałem, że jest pan moralistą.

Ba!   Moralizować,   to   jedna   sprawa,   a   nogi   w   betonie,   kula   w  głowie   czy 

konferencja z rekinem to zupełnie inna historia.

W   sali   oświetlonej   dyskretnymi   górnymi   światłami   paru   facetów   w   łagodnie 

błękitnych garniturach, w trochę już przepoconych koszulach, bo nawalała wentylacja, 

osaczało mnie..Cholera, nie chcę, panowie, chcę mieć normalne wakacje. Powiedziano 

mi, że mogę się zastanowić w drodze do moich wykopalisk. Uparcie jednak ci faceci 

dobierali się do jednej z wad mojego charakteru. Lubię posiadać. Mówię o mojej małej 

kolekcji   sztuki.   Doktorze   Bart,   moglibyśmy   znacznie   rozszerzyć   pańską   licencję 

wywozową. O, jasny gwint, to byłoby miłe, ale za jaką cenę...

- Wie pan - podjął, a było już około północy, Jose Jimenez - wie pan, doktorze 

Bart,   otrzymaliśmy   wiadomości,   że   Syndykat   przygotowuje   nową   operację   wie   pan? 

Popełniliśmy   świństwo.   Puściliśmy   trochę   farby.   Ktoś   gdzieś   komuś   powiedział,   że 

Robert D. Bart interesuje się Syndykatem...

Jesteście kupą drani, jak Bóg na niebie! Dranie!

Ktoś z Syndykatu wie, że będzie się pan z nami kontaktował drogą radiową... 

Ale cóż, jeszcze może pan opuścić Meksyk.

Naturalnie. Wie pan, doktorze, ci z Syndykatu będą teraz siedzieli na nasłuchu, w 

każdy   czwartek   i   nie   tylko.   Ale   może   pan   mieć   to   wszystko   gdzieś   i   pozostaniemy 

przyjaciółmi.

W   życiu   nie   spotkałem   takich   przyjaciół.   Dranie!   Podcinają   mi   gardło, 

puszczają krew i wtedy przybywa z dali wielki rekin.

Niech pan nie będzie małoduszny, Bart.

- „Time” ogłosi pana człowiekiem roku, to zupełnie możliwe - zauważył Jimenez, 

uśmiechając się blado. Miał pożółkłe, ale mocne i ostre zęby.

- Ale ja mógłbym już tego nie zobaczyć, panowie! - powiedziałem ostro Jimenez 

rzucił mi przeciągłe spojrzenie. Wahał się przez chwilę, zanim powiedział cicho:

...   Możliwe,   doktorze   Bart,   że   ów   człowiek,   na   którym   nam   zależy...   ów 

człowiek mógł kiedyś pojawić się w kręgu pańskich znajomych. Jeśli zada mi 

background image

pan teraz jakieś pytanie, odpowiem, iż nic więcej nie wiem. Bart! Niech pan 

go sprowokuje, proszę.

Samotny, głupi amator, łatwy łup. Kiedy będę, wzięty na muszkę?

Trudno powiedzieć. Ten człowiek nie uderzy od razu. Ludzi, którzy dla nas 

pracują, może kazać zabić, wiedzą to, mimo to obiecali nam pomóc. Z panem 

może się bawić dłużej, jeżeli nie mylimy się do jego osoby. Dlaczego? Wielu 

ludzi pana ceni, doktorze Bart. My - także... No więc, o rozszerzeniu licencji 

wywozowej dla pana już wspomniałem, teraz proszę wymienić bank, który 

pan najbardziej lubi. Proponuję trzydzieści tysięcy dolarów.

Myślałem przez cały czas, teraz przyśpieszyłem - Banque National w Genewie i 

Banąue de Luxembourg. Imiennie. Ale mam dwie uwagi. Wystarczyłaby mi rozszerzona 

licencja wywozowa na to, co wykopię w Meksyku, ale jeszcze się nie zdecydowałem i 

chyba będę chciał mieć święty spokój. To po pierwsze. Gdybym zmienił zamiar i miał 

nieszczęśliwy   wypadek,   pieniądze   wzięłaby   moja   córka,   Diana   Bart.   To   po   drugie. 

Jednak wątpię, czy zmienię moje pokojowe zamiary.

Następnego dnia wyjechałem z Mexico. Myślałem o tamtej sprawie niechętnie. 

Dopiero   śmierć   Simona,   którego   nazwisko   wymieniono   na   prywatnym   spotkaniu   w 

Muzeo   Nacional   de   Antropologia   i   zaginięcie   Jane   Ławry,   którą   polubiłem, 

spowodowały, że powiedziałem Rai: „zgoda”.

Naturalnie Diego Raja nic nie wiedział o propozycji, jaką mi przedstawiono w 

Mexico. Nie wątpiłem jednak, że polecono mu moje usługi w sprawie zamordowania 

Johna Simona.

W ostatniej audycji, jaką nadałem fonią z Teotihuakanu na przynętę dla kogoś, o 

kim   mówiono   mi   w   Museo   Nacional   de   Antropologia,   użyłem   słów:   „zaczynam 

orientować   się   coraz   lepiej   i   domyślam   się,   o   co   chodziło   Simonowi”   Po   namyśle 

dodałem jeszcze: „podbijam na pięćdziesiąt”. To już dotyczyło pięćdziesięciu kawałków. 

Który święty oznajmił słusznie, że za dobrą pracę należy się dobra płaca? I ta szalona 

inflacja, Bart. Poza tym  zaczynało być gorąco. Na turystycznym  szlaku ruin, między 

teotihuakańskim   muzeum,   nawiasem   mówiąc   bardzo   dobrym   muzeum,   i   miejscową 

restauracją, zostałem poproszony o przysługę. Jakiś gość w białym ubraniu i kapeluszu 

panama zastąpił mi drogę.

background image

Przystanąłem. Facet strzyknął śliną na czubek lśniącego trzewika na wysokim 

obcasie.

- Naplułeś na mój piękny trzewik, gnojku. Uklęknij i wytrzyj.

Gdy się uśmiechał, jego zęby przypominały wyłamaną więzienną kratę. Więc nie 

miałem   obiekcji   i   dokonałem   w   tej   kracie   dalszego   wyłomu.   Wtoczyliśmy   się   do 

restauracji, wyłamując po drodze drzwi. Położyłem gościa na barze obitym miedzianą 

blachą i trzepnąłem go” dwa razy w szczękę poniżej lewego ucha. Zwiotczał, wtedy go 

puściłem. Siedzący przy drzwiach dwaj mężczyźni podnieśli się z krzeseł. Jeden z nich 

podniósł   rękę   do   lewej   wewnętrznej   kieszeni   marynarki.   Uczyniłem   ten   sam   ruch. 

Miałem pod pachą webleya. Tamci usiedli.

Rzuciłem barmanowi dwa zielone na blat baru.

- Sorry, kolego, ja nie chciałem rozróby, jasne?

- Jasne, proszę pana. 

Opuściłem restaurację i wsiadłem do wozu.

- Trzeba jechać, tu nie jest dobrze - zauważył Pete. Przyznałem mu słuszność.

Musiałem   jednak   pojechać   do   dyrekcji   muzeum,   aby   zapytać   o   Jane   Ławry. 

Żaden z pracowników muzeum nie widział Amerykanki odpowiadającej rysopisowi, jaki 

im przedstawiłem. Czy możliwe?

ROZDZIAŁ IX

Jose” Jimenez z wydziału specjalnego jednego z ministerstw w Mexico mylił się, 

mówiąc, że gość, którego mam wypłoszyć, zechce się ze mną bawić dłużej, bo mnie ceni. 

Przeciwnie, jeśli będzie chciał ze mną igrać, to dlatego, że czuje się zbyt pewnie, że mnie 

lekceważy. I to może go odsłonić, a mnie pozwoli przeżyć. Wielki Quetzalcoatlu, oby tak 

było.

Mapka   Jane   Ławry   prowadziła   do   Texcoco,   na   południe   od   Teotihuakanu. 

Piętrzące się wzgórza, dosyć dalekie, miałem po lewej ręce. Było bardzo gorąco, zbyt 

gorąco, jak na tę porę roku, chyba powyżej trzydziestu stopni. Klimatyzacja w moim 

gracie była jeszcze dość sprawna, mimo to pociłem się. Pete pozostał niewzruszony jak 

posąg przeniesiony z czasów króla poety, Nezahualcoyotla, w XX wiek. Zatrzymałem się 

background image

w   przepysznym   cyprysowym   gaju,   ale   otaczające   nas   ruiny   działały   na   mnie 

przygnębiająco.   Texcoco   to   miasto   ruin   historii,   mroczne,   posępne.   W   przydrożnej 

knajpce   przygotowanej   do   obsługi   zagranicz-|   nych   turystów,   piwo,   prawdziwą 

niemiecką „Kaiiskrone” podawał mi kelner pocący się tak obficie, jakby przed chwilą 

wyszedł z sauny.

Wydawało   mi   się,   że   nie   chce   ze   mną   rozmawiać,   gdy   zapytałem   go   o 

Amerykankę o kasztanowych włosach. Możliwe, że widział blaszanego volkswagena, ale 

nie jest pewien, tylu turystów, wie pan...

- Wkrótce nadejdzie Tlalok ~ powiedział z przekonaniem Pete.

Tlalok był azteckim bogiem deszczu.

Pojechaliśmy przez Huexotla do hacjendy Chapingo, gdzie mieściła się szkoła 

rolnicza   szczycąca  się  pięknymi   freskami  Rivery.  Jane  Ławry przebywała  tam  przez 

jedną noc w internacie. Wynająłem ten pokój. Formalnie jest to niemożliwe, ale zielone 

zawsze robią odpowiednie wrażenie.

Wkrótce nadejdzie Tlalok - podjął Pete.

Już to mówiłeś - zniecierpliwiłem się.

Gruby człowiek bardzo za gruby - oznajmił Pete, niewzruszony.

Pete - rzekłem nakazująco - Pete, mów po ludzku.

On się pocił, proszę pana, ale nie tylko z powodu upału.

Masz na.myśli kelnera?

Tak, mam na myśli kelnera. On się boi. - Czego, jak myślisz?

A jak pan myśli? Pan wygląda na kogoś, kto wszystko wie. Spojrzał na mnie 

wyniośle, gdy obaj kroczyliśmy korytarzem.

Zarozumiały drab, ten Pete. Jeszcze trochę, a tak mi zaimponuje, że zostanę jego 

służącym.

Z   internatu   zadzwoniłem   do   Mexico,   do   Arrabala,   mieli   tam   wyjście 

bezpośrednie,   bez   centralki.   Arrabal   podniósł   słuchawkę   swego   domowego   telefonu. 

Poznał   mnie   od   razu.   Jego   dziewczyna   też   tam   była,   usłyszałem   jej   głos,   dobrze   ją 

oceniłem: albo ślub, albo trup. Biedny Arrabal! Zapytałem ostrożnie, czy jest gotów, bo 

Anita mogła użyć drugiej słuchawki.

Jeszcze nie, to trudne, daj mi więcej czasu, Bart.

background image

Mam go coraz mniej, Rolando, coraz mniej.

Chcesz, żebym harował jak wół? I te trudności... i Anita.

Sprawa   jest   poważna.   Wybierz   mnie,   a   spędzimy   uroczą   noc,   kochanie   - 

rzuciłem do mikrofonu. Usłyszałem śmiech Anity,  miała poczucie humoru. 

Ale gdybym  nie wiedział, że Arrabal umie milczeć, byłbym  zaniepokojony 

ciekawością dziewczyny. Arrabal musiał odczytać moje myśli, bo powiedział, 

że mogę mu ufać. Nie chciałem odpowiedzieć, że z zasady ufam jedynie sobie, 

a czasami nie ufam nawet sobie.

27 czerwca. Wciąż według mapki Jane Ląwry. Rozdaję napiwki w Coatlinchanie, 

Tulą, Actopanie, Tulyahualco i Chalco, włóczę się pośród pól uprawianych na prawie 

wyschniętym   jeziorze.   Zyskuję   ukrywany   podziw   Pete,   bo   trochę   umiem   mówić 

językiem nahuatl, azteckim, którym mówią wszyscy tutejsi rolnicy pracujący na swoich 

pływających   pólkach-ogrodach,   chinam-pas,   poprzecinanych   gęstą   siecią   kanałów. 

Ludzie   żyją   tu,   pracują   i   porozumiewają   się   tak,   jak   za   czasów   ostatnich   władców 

azteckich,  oficjalnie  uznawani  są za chrześcijan,  ale  nikt  nie wie, o czym  właściwie 

myślą, kilkaset lat kolonizacji i cywilizacji spłynęło po nich jak woda po piórach kaczki 

„Nic o nas bez nas”, mówią ludzie tu i tam, ale różni światowego formatu reformatorzy 

są głusi i ślepi. Straciłem jeszcze kilkanaście dolarów, zanim dotarłem do Cuernavaca z 

ogromnym fortecznym kościołem i pałacem Corteza. W Cuernavaca mogłem wreszcie 

zjeść i wyspać się tak, jak lubię, na poziomie. I zastanowić się po raz któryś, po co, w 

jakim celu Jane Ławry kluczyła w tej górzysto-dolinnej krainie? W pobliżu Cuernavaca 

w Gualupicie, w hotelu „Selva”, znowu trafiłem na jej ślad. Przebywała w hotelu kilka 

godzin.

Chciałem już jechać dalej, do Cholula. Cholula było ostatnim miastem na mapce 

Jane. Postawiła tam znak zapytania. Zdecydowałem, że pojadę tam następnego dnia, choć 

nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym trafić na ślad Jane w tym mieście stu kościołów.

Wynająłem w „Selvie” pokój. Za dodatkowe pięć dolarów dostałem ten sam, w 

którym   zatrzymała   się   Jane   Ławry.   Zwykły   pokój   z   prysznicem,   żaluzjami   i 

wentylatorem, umeblowany starymi gratami. Na ścianie na wprost mojego łóżka sztych, 

ściślej reprodukcja starego sztychu przedstawiająca wielką świątynię w.Cholula, o której 

background image

franciszkanie powiadali, że jest to prawdziwa wieża Babel. Teraz na jej szczycie wznosi 

się   kościół,   a   wyciętymi   przez   archeologów   tunelami   można   dostać   się   do   starych 

azteckich fresków i izb zawierających szczątki dawnych ofiar ludzkich.

Pete siadł nieruchomo w fotelu. Ja, leżąc na łóżku, wpatrywałem się w wiszącą na 

ścianie reprodukcję. Tania, współczesna robota. Wisiała trochę krzywo. Wstałem, aby ją 

poprawić,   bo   lubię   symetrię,   asymetria   trochę   mnie   drażni...   Wtedy   zza   reprodukcji 

wypadła ta fotografia.

Znałem to towarzystwo. Wszyscy ze stacji w La Vencie. Lecz między nimi byli 

także Jane Ławry i John Simon... i był ktoś jeszcze, nie, nie obcy, lecz ktoś dobrze mi 

znany...

Ciekawe.   Przyglądałem   się   fotografii   uważnie,   przez   składane   szkło 

powiększające o czterokrptnym powiększeniu. Nie jestem

ślepy, choć kiedy czytam stare druki, wkładam na nos okulary, teraz chciałem się 

tylko upewnić.

Z wszelką pewnością nie było przypadkiem, że Jane Ławry, Simon, Bill Vernon i 

ten człowiek, znany mi dosyć dobrze, nie gapili się w obiektyw.

Wyraźnie  patrzyli  ku sobie. Nie wprost, ale jakby się obserwowali. Stojący z 

boku,   krótko   ostrzyżony,   chłopięcy   typ,   Ben   Murray,   patrzył   na   człowieka,   którego 

znałem. Ben Murray, ten sam, który ocalił mojego Pete w Mexico, strzelając z zimną 

krwią, na ulicy, do człowieczka w ciemnych okularach!

Teraz, Bart, masz do rozwiązania zadanie. Simon i Vernon nie żyją, Jane Ławry 

przepadła... Ta trójka jest sobą wyraźnie zainteresowana, ale o nic nie mogę ich zapytać. 

Pozostali dwaj, Ben Murray i „mój” człowiek. Jeżeli dobrze zaczynam kojarzyć, to za nic 

nie powinienem teraz pytać drugiego. Muszę dopaść pierwszego z nich, Bena Murray’a.

Bart, chłopcze, weźmiesz prysznic i pojedziesz do La Venty.

Pete - powiedziałem^ - musimy jechać dalej. Chcesz wziąć prysznic?

Pete czeka na Tlaloka.

Inaczej mówiąc, wystarczy mu deszcz. W porządku, jego przodkowie nie byli 

takimi czyściochami, jak piszą o nich mężowie nauki.

Siedział wciąż nieruchomo, nie patrząc na mnie. Udawał, że nic go nie interesuje. 

Podsunąłem mu pod nos fotografię. Podniósł ciężkie powieki.

background image

Tak, proszę pana - powiedział.:- To jest ta fotografia z mieszkania mojej pani. 

Pani ją zgubiła czy jakoś tak. Pan nia jest głupi!

Dzięki, Pete - odparłem z godnością, bo trochę mnie uraził.

Zaraz o tym zapomniałem, bo zanim dojadę do La Venty, muszę rozwiązać małe 

równanie. „Pete + ktoś kto go szukał w Mexi-co + Ben Murray, który go przed kimś 

osłonił,   decydując   się   strzelać   w   biały   dzień   na   Avenida   Jalisca”.   I   jeszcze   muszę 

zastanowić się nad pytaniem, dlaczego Jane Ławry zostawiła tę fotografię w Gualupita, w 

hotelu „Selva”. Na razie wystarczy jakaś konstrukcja, Bart. Załóżmy, że Jane chciała ją 

zabrać, bo przecież szukała jej. Nie zdążyła? Muszę uruchomić moje zasoby i dowiedzieć 

się czegoś w „Selvie”. Zakładam, że tutaj Jane została zaskoczona.

Ciekawe, czy właśnie w tych okolicach znikła z oczu Diega Rai? Zakładam, że 

Raja,   gdyby   dotarł   do   „Selvy”,   przeszukałby   dokładnie   pokój   i   fotografia 

zainteresowałaby go z pewnością. Zatem albo on, albo jego człowiek, tak, raczej ktoś 

inny,   śledzący   na   jego   polecenie   Jane   Ławry,   stracił   ją   z   oczu   wcześniej,   zanim 

przyjechała do Gualupita.

Raja powiedział mi, że stracił Jane z oczu 8 czerwca, ale nie powiedział, gdzie 

widziano ją po raz ostatni. On traci ją z oczu 8 czerwca, a ktoś inny zgarnia ją później. 

Kiedy? To się okaże.

Zszedłem do recepcji i kazałem sobie podać księgę gości. Kosztowało mnie to 

dwa dolary. Nazwiska Jane nie zapisano.

- Dlaczego?

Recepcjonista, młody człowiek o niezdrowej cerze i gęstych, poskręcanych jak 

druty włosach przylegających do czaszki, unika mojego spojrzenia. Skórę na policzkach 

ma błyszczącą i napiętą, więc w jego organizmie musi się dziać coś niedobrego, być 

może jeszcze o tym nie wie.

Wtedy nie było mnie w „Selvie” - mówi niepewnie.

Ale ktoś pana zastępował, prawda?

Tak. Rzucił pracę wczoraj. Nie wiem, dokąd wyjechał, proszę pana.

Rozumiem. Nie warto pytać o nazwisko tamtego, bo recepcjonista powie mi, że 

właśnie zapomniał.

Skąd   pan   w   takim   razie   wie,   że   była   tu   ta   Amerykanka?   Kiedy   była   w 

background image

„Selvie”? Skąd pan wie, jaki wynajmowała pokój?

Czy ma pan prawo zadawania pytań?

Nie miałem. Wtedy, w Mexico, w Museo Nacional powiedziano mi,.że muszę 

pracować na własną rękę. Raja też tu nic nie por może, a poza tym jest daleko. Może to i 

dobrze... Więc wybór miałem niewielki: albo dać recepcjoniście pięćdziesiąt zielonych, 

by puścił farbę, albo też chwycić go za klapy, i to szybko.

Chwyciłem   go   więc   za   klapy   białej   płóciennej   marynarki.   Poderwałem   go   i 

przyciągnąłem ponad stołem ku sobie. To był

dobry argument.

Już mówię, już! Amerykanka mieszkała u nas kilka godzin, w pokoju, który 

zawsze wynajmujemy damom. Mój kolega, ten który rzucił pracę, mówił mi, 

że nie chciała, aby ją wpisano do księgi hotelowej, dobrze zapłaciła.

Kiedy przyjechała, mów! Lubisz policję?

Na pewno nie lubi. Meksykańskie więzienia nie są miłe. Zresztą które więzienia 

są miłe?

-   Ona   przyjechała   10   czerwca.   Nie   kłamię,   proszę   pana.   Tego   samego   dnia 

wyjechała...

Sama? Mów szybko, człowieku.

- Nie, nie sama, mój kolega mówił, że odwiedziło ją dwóch mężczyzn. Zapytali o 

nią,

 

poszli

 

do

 

jej

 

pokoju,

 

wyszła

 

z

 

nimi.

Zaciekawiło mnie to, więc zapytałem o szczegóły. Wyglądało to tak, jakby ci dwaj ją 

prowadzili.

To mogłoby się zgadzać. 4 czerwca Jane jest w La Yencie,

widzi się ze mną i Dorothy Parker. Potem wyjeżdża do Mexico i zostawia w 

swoim mieszkaniu komputer Simona. Ale klucząc w drodze do Mexico, pozostawia w 

hotelu   „Selva”   ważną   fotografię,   powiedzmy,   że   miała   ją   w   La   Vencie.   W   Mexico 

zauważa jej brak, denerwuje się, musi mieć  tę fotografię,  to ważne! Odnajduje ją w 

Gualupita, ale nie zdąży wrócić do Mexico, bo zostaje zgarnięta 10 czerwca. Dwa dni 

wcześniej Raja stracił ją z oczu... Więc tego dnia, 10 czerwca, słyszy kroki na korytarzu, 

zrywa   się,   chowa   fotografię   za   reprodukcją   wiszącą   na   ścianie   na   wprost   łóżka,   to 

wszystko, co może zrobić. Dwaj mężczyźni muszą mieć mocne argumenty, - gdyż Jane 

wychodzi za nimi posłusznie...

background image

Jaki miała wóz, człowieku?

Terenowego volkswagena. Ale odjechała wozem tych mężczyzn, no, razem z 

nimi.   Powiedzieli,   że   przyjadą   po   volkswagena.   Przyjechali   wieczorem. 

Zabrali ten wóz...

Puściłem klapy faceta. Odetchnął. Rzuciłem mu tak nieprzyjemne spojrzenie, że 

znowu zaczął mówić.

... Następnego dnia, 11 czerwca, proszę pana, byłem w górach...

W jakich górach, chłopcze?

Prowadzę wycieczki do świątyni Tepozteco, do tych ruin...

Wiem, wal dalej!

Dorabiam   do   pensji,   wie   pan,   jak   to   jest...   W   dolinie   pośród   głazów 

zobaczyłem tego blaszanego volkswagena. To był samochód tej Amerykanki. 

Czy to ważne, proszę pana?

Ważne jak śmierć, chłopcze. Pokażesz mi tę drogę, chłopcze, albo znajdziesz 

się w bardzo ciasnym pudle.

Ja myślałem  o ciupie, a on pewnie o trumnie,  bo skurczył  się błyskawicznie. 

Blada twarz nabrała teraz - żółtych kolorów.

- Dobrze, proszę pana, pokażę - szepnął, patrząc mi błagalnie w oczy. Trochę 

było mi go żal.

Jeszcze tego dnia byłem z nim w krętej dolince, nad którą wznosiły się skały 

dźwigające starą świątynię Tepozteco, jej ruiny. Z drogi dla turystów volkswagen był 

zupełnie niewidoczny. Ale nie był to ten wóz, który widziałem 15 czerwca, nocą, w stacji 

w La Vencie. Tamten miał końcówkę 47 na tablicy, zapamiętałem to. Ten miał końcówkę 

29. Tak czy owak muszę wiedzieć, od kogo Jane Ławry wzięła ten wóz i co się stało z jej 

talbotem-sambą.

Sfotografowałem   to   miejsce   i   wóz,   na   wszelki   wypadek,   ale   użyłem   nie 

hasselblada, lecz minoxa, tę miniaturkę mogę ukryć z łatwością i mogę zrobić mnóstwo 

zdjęć   w   każdych   warunkach,   mając   obiektyw   piętnastomilimetrowy,   sprzężony 

światłomierz, lampkę elektronową i statyw-przyssawkę wielkości papierosa.

A teraz, Bart, co z tym fantem zrobisz? Gdzie ulokować Pete przed następnym 

posunięciem? Wreszcie, czy uruchomić moją małą radiostację i nadać: „wszedłem na 

background image

trop Ławry i Simona”, co miało znaczyć, że rzeczywiście wpadłem na jakiś ważny ślad i 

że   posiadam   coś   ekstra.   Moja   wyobraźnia   podsuwała   mi   w   ostatnich   dniach   różne 

nieumotywowane pomysły. Nie lekceważę takich pomysłów, więc postanowiłem, że od 

tej chwili przestanę nadawać. Jeżeli miałem wywabić wilka - a może wilki? - to już na 

pewno wyszedł z lasu i gdzieś w pobliżu krąży...

Postanowiłem, że zawiadomię Diega Raję o samochodzie Jana Zadzwoniłem z 

„Selvy” do Quetzalcoalcos. Raja był w swoim biurze.

Jest pan pewien, że to wóz tej Amerykanki?

Całkowicie.   Nie   odjechała   zbyt   daleko   od   Peralvillo.   Jeden   z   tamtejszych 

policjantów zapisał sobie, że była tam 8 czerwca. Zresztą wie pan o tym, bo 

tego dnia pańscy ludzie stracili ją z oczu.

Nie traci pan czasu, doktorze - usłyszałem spokojny głos Rai. - Jak pan wpadł 

na ślad tego wozu, to ciekawe?

Lubię włóczyć się po ruinach, taka pasja. Zaszedłem do świątyni Tepozteco, 

chciałem tam zrobić kilka zdjęć, no i zobaczyłem ten wóz.

Musiałem   mu   powiedzieć   o   recepcjoniście   z   Gualupity,   chociaż   chłopak   był 

przerażony. Niech Raja rozwija ten kłębek, spieszę się i nie chcę, żeby przyczepił się do 

Pete. Miałem wobec Indianina inny plan. Ostatnia myśl powstała, gdy Raja powiedział:

Gdzie pan jest, Bart? Z pewnością znajdzie się tam jakiś równy kawałek ziemi 

do lądowania. Przylecę helikopterem. Co pan na to?

Niech pan przyleci do Gualupity, bo na ruinach Tepozteco pan nie usiądzie. Ja 

ruszam w dalszą drogę, zobaczymy się później. Cześć, kapitanie!

Szybko odłożyłem słuchawkę.

Recepcjonista chciał wiedzieć, czy będzie miał kłopoty. - Nikomu pan nie mówił 

ani o Amerykance, ani o jej wozie ukrytym opodal Tepozteco?

Nikomu, proszę pana, przysięgam, bałem się! Mam troje dzieci...

Więc jeżeli ktokolwiek będzie pytał o te dwie sprawy, proszę nie milczeć, bo 

mógłby   pan   zdenerwować   kogoś,   kto   najpierw   strzela,   a   potem   wybacza. 

Mojej wizyty w „Selvie” może pan także nie ukrywać. Gdyby o mnie ktoś 

pytał.

Dokąd pan teraz jedzie? - Facet usiłował być sprytny.

background image

Do Veracruz, chłopcze.

A naprawdę interesował mnie Jukatan. Zagubiona w wilgotnych lasach wioska 

gdzieś w okolicach Yumbeten. Miałem tam przyjaciół, Indian. Nie podobna wysłowić, 

jak ci ludzie potrafią być głęboko wdzięczni za każdy ludzki gest. Uratowałem tonącego 

w jeziorze chłopca, a oni przysięgli mi w zamian miłość do śmierci. Sądzę, że tam Pete 

będzie bezpieczny.

Miałem przed sobą kilkudniową drogę. Mogłem ją przebyć wygodniej i szybciej, 

wynajmując w Puebla lub Veracruz samolot. Nie chciałem jednak, aby ktoś dowiedział 

się,   dokąd   mnie   niesie.   Trzymałem   teraz   dobrą   kartę   i   ode   mnie   zależało,   z   jakim 

skutkiem wejdę do gry.

Miałem czas, aby zastanowić się, dlaczego Jane Ławry tak zależało na fotografii 

którą znalazłem w hotelu „Selva”, czy mogła ją mieć w La Vencie, na przykład gdy 

odwiedziła stację archeologiczną. Wreszcie, mogłem pomyśleć nad tym, jak dobrać się 

do   Bena   Murray’a.   Ale   to   akurat   postanowiłem   rozstrzygnąć   w   ostatniej   chwili. 

Uzależnię mój atak od jego obrony.

                                                                                 ROZDZIAŁ X

Zatrzymałem się na kilka godzin w Orizabie, w hotelu na jednym z przedmieść. 

Stamtąd zatelefonowałem do La Venty. Pobudź krążenie, Bart, ruszaj się szybciej, albo 

urządzą   cię   tak,   że   nie   poruszysz   się   już   nigdy.   Miałem   szczęście,   bo   nie   chciałem 

rozmawiać z nikim innym. Słuchawkę w La Vencie podniosła Dorothy Parker.

Cześć, kotku - powiedziałem spokojnie. - Poznajesz starego Romea?

Gdzie byłeś, potworze, niepokoiłam się, cały czas boję się!

Niepotrzebnie. Żadna nie doprowadzi mnie do ołtarza.

Bezczelny łotrze! Bart, kochanie, gdzie jesteś?

Nie udawaj, że za mną tęsknisz. Słyszę w słuchawce kołyszące rytmy. Czy to 

nie   ten   brazylijski   gitarzysta   Baden   Powell?   Powiedz,   kto   położy   cię   do 

łóżeczka? Zdradziłaś Romea, ale przybędę i moja szpada nie chybi. Co słychać 

u Bena Murray’a?

Murray?   Załatwiał   jakieś   sprawy   w   Mexico,   wrócił   do   La   Venty,   ale...   - 

background image

zawahała się - ale znowu wyjechał, nie wiem dokąd...

Dorothy,   naprawdę   nie   wiesz,   gdzie   jest   Ben   Murray?   Zanim   odpowiesz, 

zastanów się, to ważne. Muszę, z nim rozmawiać.

W słuchawce zapanowała długa cisza. Wreszcie usłyszałem głos Dorothy:

- Nie wiem, dlaczego mam do ciebie zaufanie, Rob... ja... 

- Gdzie jest Murray?!

Między Campeche a Saibaplaya, nic więcej nie wiem. W Cuibo...

Całuję cię calutką. Mam prośbę.

Czego jeszcze chcesz? - burknęła do mikrofonu.

-   Żebyś   nikomu   nie   mówiła   o   naszej   rozmowie.   Nikomu,   nawet   Benowi. 

Murray’owi, gdyby się pojawił w La Vencie. Ani kapitanowi Rai, temu wysuszonemu 

sępowi, gdyby przybył do stacji.

Pojechałem na południe, zsuwającą się z gór drogą do Cuichapy i doliną Rio 

Blanco do El Arenal. Mimo że drogi były stare i marne, naciskałem gaz do dechy, gdzie 

tylko   mogłem   pozwolić   sobie   na   większą   szybkość.   Byłem   pokryty   czerwonawym 

pyłem. Pete wyglądał jak starożytny głaz, którego nie odkurzano od czasów Montezumy. 

Ale nie robił mi wymówek.

Czy powiedziałem, że w Gualupicie przez chwilę rozważałem możliwość, że Jane 

Ławry zagrała małą scenkę „uprowadzenia”, aby zmylić ludzi, których się bała? No więc 

tak   pomyślałem,   ale   zaraz   odrzuciłem   tę   myśl.   Jeśli   Jane   nie   zabrała   z   „Selvy”   tej 

fotografii, dla niej tak bardzo ważnej, a mnie dającej tyle dq myślenia, tó znaczy, że moja 

praca, chociaż powoli, posuwała się we właściwym kierunku: Jane została uprowadzona i 

tego, Bart, musisz się teraz trzymać. Z tego też względu nie warto nawet sprawdzić, czy 

Jane pojawiła się w swoim rodzinnym Buffalo w Stanach. John Simon wprowadził ją do 

gry   o   wielką   stawkę,   dziewczyna   zdawała   sobie   z   tego   sprawę,   więc   nawet   gdyby 

opuściła niepostrzeżenie Meksyk, to z pewnością nie wybrałaby Buffalo. Ale jednak, 

Bart, tak na wszelki wypadek, gdy zadzwonisz do Langley po raz drugi, to wspomnij, o 

Jane Ławry. Tak czy owak musisz zadzwonić, aby lepiej orientować się - w kartach tych, 

którzy weszli do gry...

Cuibo to opuszczona wioska ukryta w - lasach. Na Jukatanie wszystkie prawie 

wioski ukryte są w bujnych gąszczach. Najlepiej widać z samolotu owe małe skupiska 

background image

chat   krytych   strzechą,   niewielkie   pólka   kukurydzy   -   i   potomków   Majów,   kiedyś 

wspaniałego ludu, dziś biedaków z punktu widzenia Europejczyka żyjącego pod kloszem 

swojej   cywilizacji,   ale   czy   nie   bardziej   szczęśliwych   niż   my,   niewolnicy   dżungli   z 

betonu, stali i asfaltu? Wierzą w krzyż, Matkę Boską, magię i przodków. Wokół plantacji 

agawy marne kolonie domków, chylące się hacjendy, nitki dróg giną w lasach, prowadzą 

do ruin miast Majów. Im bliżej wybrzeży, tym więcej osad, „cywilizacji”, stan Jukatan 

ma nawet swojej uczelnie. Ale cóż to obchodzi tych, co żyją w zgodzie z rytmem

natury, 

wierzą w magię i krzyż, i na chwilę ożywiają się, kiedy

1

widzą dolara. Jukatan należy wciąż do tamtych Majów, chociaż ci, co żyją, nic o 

tamtych nie wiedzą, patrząc z lękiem na przedziwne ruiny.

Cuibo leży blisko morza, nie ma tego miejsca na żadnej mapie, nazwa też dziwna, 

choć podobna do Coby, nazwy jednego z wymarłych miast. Chaty wsparte na słupach 

wchłonął las. Jest hacjenda należąca do stacji naukowej w La Vencie. Tam znalazłem 

Bena Murray’a.

Siedział  na przystani,  przy której  cumował  mały jacht. Murray miał  na sobie 

doskonale skrojony letni ubiór żeglarski. Taki ciuch kosztuje w sklepie  znanej firmy 

„Henry Lloyd” w Londynie dużo forsy. Jego krótko ostrzyżona głowa zwróciła się w 

moją stronę, gdy wysiadałem z forda. Byłby pewnie jeszcze bardziej zdziwiony, gdyby 

zobaczył Pete, ale ulokowałem go już w wiosce nad Rio Candelaria i nie sądziłem, aby 

ktoś mógł go tam wytropić.

Powoli szedłem pomostem. Murray nie wstawał, ale przyglądał mi się uważnie. 

Stanąłem przy nim.

Dzień   dobry   -   powiedziałem.   Wyciągnąłem   paczkę   papierosów, 

poczęstowałem go i sam zapaliłem.

Ładny jacht - powiedziałem znowu.

Niezły.  I nie mój, jeżeli  to pana interesuje. Własność stacji. Mamy trochę 

wygód, jak pan widzi. W jaki sposób trafił pan do Cuibo?

Lubię ciągnąć ludzi za język. Czego chcę? Chcę z panem pogadać.

O czym?

O różnych sprawach. Na przykład o śmierci Billa Vernona, o Johnie Simonie i 

Jane   Ławry,   chcę   też   spytać,   jak   się   panu   podobało   ostatnio   w   Mexico   i 

background image

dlaczego interesuje pana Indianin Pete?

Szczupłe, muskularne ciało Murray’a zastygło w bezruchu. Wiedziałem, co to 

oznacza i miałem się na baczności, ale nie chciałem go prowokować, wiedziałem, że 

może   być   niebezpieczny   i   że   podejmuje   bardzo   szybkie   decyzje.   Wyjąłem   więc   ż 

kieszeni licencję.

Czasem bywam prywatnym gliną, Ben. Przyjechałem do Meksyku, aby trochę 

pogrzebać w ziemi, ale ostatnio właściwie szukam tylko Jane Ławry,  Jako 

przyjaciel. Ta hacjenda nie jest saloonem i my nie musimy sięgać po colty, nie 

będzie strzelaniny, Ben, nie chcę tego. Co pan robił ostatnio w Mexico?

Siedziałem cały czas w La Vencie, nie miałem czasu jeździć do Mexico - 

Wpadłem tu na kilka dni, to wszystko.

Kłamiesz, Ben. Byłeś w Mexico. Śledziłeś służącego Jane Ławry. Pamiętasz 

faceta   w   czarnych   okularach?   Wyskoczył   z   zielonego   samochodu,   chciał 

porwać   Pete.   Ty   byłeś   blisko.   Strzeliłeś,   zabiłeś   tego   typka.   Zielony   wóz 

zwiał, ty zwiałeś, a Pete wrócił tam, gdzie miał wrócić.

Masz gorączkę, gliniarzu.

Może mam. Ale ciebie widziałem, to było na Avenida Jalisca. Zabiłeś faceta 

jednym strzałem w głowę i zwiałeś. Niezależnie od tego, jakie miałeś intencje, 

tamtejsza policja na pewno się denerwuje Ben! Widziałem cię na Avenida 

Jalisca i widziałem, jak pociągnąłeś za spust.’ Powiedz mi, kolego, co wiesz o 

Jane   Ławry   i   kim   był   facet   w  ciemnych   okularach?   Co   sądzisz   o   śmierci 

Vernona i Simona? Główkuję nad tym tak, że głowa mi pęka, daję słowo.

No i co?

Nic, Ben, po prostu stoję w miejscu. Ostatnio widziano Jane 10 czerwca, w 

Gualupicie   i   stamtąd   została   uprowadzona   -   Jej   samochód   znalazłem   w 

pobliżu Tepozteco. Zajęła się już nim policja z Quetzałcoalcos, ale o tobie, 

Ben,   nie   pisnąłem   ani   słowa   nikomu.   Nawet   Dorothy   Parker.   To   równa 

dziewczyna, prawda?

Jest   pan   głupcem,   Bart.   Tacy   jak   pan   powinni   zajmować   się   elegancką, 

nadzianą   klientelą,   dostatecznie   tchórzliwą,   by   sypać,   gdy   pytania   zadaje 

prywatny glina.

background image

Nie marzę o niczym innym jak o tym, by dobrać się do eleganckiej i nadzianej 

klienteli.   Ci,   o   których   w   tej   chwili   obaj   myślimy,   mają   miliony,   kupę 

milionów. Według mojego rozeznania taka kupa milionów zawsze śmierdzi. 

Czy nie uraziłem pana, wyrażając się wprost?’ Aha, zrobiłem panu zdjęcie na 

Avenida Jalisca, to mógłby być ciekawy dowód, gdyby chciał pan palnąć mi w 

łeb... - nie miałem czasu na zrobienie wtedy zdjęcia, ale teraz jechałem dalej: - 

Nie przyjechałem tu bezbronny, jak pan słyszy. Nie przypuszczam, aby należał 

pan do szajki łobuzów, Ben... Niech pan będzie rozsądny!

A może ja też chciałem zgarnąć tego Indianina, panie Bart?

To niemożliwe - pokręciłem głową. - Zupełnie niemożliwe. Gdyby tak było, 

nie chciałby pan wystawić Pete jak jelenia! Czy Jane prosiła pana o opiekę nad 

nim?

Jednak nie zaspokoję pańskiej ciekawości Bart.

Mam zdjęcie z Avenida Jalisca, nadające się do dużego powiększenia, Ben. 

Czy wie pan, jaka byłaby kwalifikacja prawna tego, co pan zrobił? Zabójstwo 

pierwszego stopnia. Z zimną krwią.

Szantaż?

Gdybym   chciał   dobrać   się   do   pana   inaczej,   przekazałbym   to,   co   wiem, 

kapitanowi   Rai  z  policji  w Quetzalcoalcos.  On  też  poszukuje  Jane  Ławry. 

Jeszcze jedno: ten Indianin, służący Jane, nie był wtedy ślepy. Widział faceta 

w ciemnych okularach i wi-

dział pana. Mogę spowodować, że zacznie mówić. Opiekuję, się nim.

Murray milczał, więc ciągnąłem:

Proszę posłuchać, Ben, ja tracę cierpliwość, a pana sytuacja nie jest dobra. 

Wdepnął   pan   w   aferę,   która   może   pana   kosztować   życie.   Ci   z   zielonego 

samochodu na Avenida Jałisca widzieli pana. Mają długie ręce... Wyjechał pan 

do Mexico w kilka dni po śmierci Billa Vernona, podobno, by szukać jakichś 

materiałów w Bibliotece Narodowej, ale naprawdę to szukał pan Pete. O tym, 

jaki   pretekst   wyjazdu   z   La   Venty   pan   wymyślił,   powiedziała   mi   jednak 

Dorothy. W Mexico strzela pan do człowieka, zabija go pan, musi uciekać. W. 

La Vencie nie czuje się pan pewnie, więc siedzi pan teraz w Cuibo, ale to 

background image

kiepskie miejsce. Wie pan, że trzeba podnieść żagle. A co ja wiem jeszcze? 

Kilka lat temu był pan pewien, że zostanie mężem Jane Ławry, ale w dzień 

ślubu   panna   młoda,   zostawiła   pana   na   lodzie,   mówiąc,   że   wybrała   Johna 

Simona. Przeżywa pan to mocno, funduje sobie psychoanalityka, odsuwa się 

od ludzi, zraża pan do siebie studentów w Berkeley, nie kończy pan doktoratu. 

Simon daje panu szansę tu, w Meksyku. To duża szansa, a ponieważ pan nie 

jest mięczakiem, więc chwyta ją. Ale w polu widzenia pojawia się Jane Ławry, 

jest blisko, w Alvarado...

Skąd   pan   to   wie,   do   cholery!   -   przerwał   mi,   blednąc   gwałtownie.   Nie 

powiedziałem mu naturalnie, że „włamałem” się do komputera personalnego 

w Berkeley.

Mniejsza   o   mnie,   sądzę,   że   tutejsza   policja   zamyka   już   pańskie   dossier, 

musieli już przecież otrzymać  cynk od policji kalifornijskiej i jeśli kapitan 

Raja nie dobrał się do pana, to zapewne z powodu swojej sympatii do Stanów, 

a może ma inne powody? Może sądzi, że pracuje pan dla jakiejś organizacji, 

którą lepiej omijać z daleka... Wie pan, Ben, sądzę, że Diego Raja oskarży 

pana wkrótce przynajmniej o to, że miał pan poważny motyw, żeby zająć się 

Simonem   i   Jane   Ławry.   Jaki   motyw?   Zazdrość.   Gdybym   był   cynikiem, 

powiedziałbym,  Ben, że zazdrość może być nawet czynnikiem postępu, ale 

jestem   sentymentalnym   humanistą,   więc   niech   pan   się   przede   mną 

wyspowiada, zanim nie jest za późno. Mógł pan mieć  piękny motyw.  Pan 

kocha Jane, Simon też ją kocha, pan proponował jej małżeństwo, a ona woli 

żyć z Simonem bez ceregieli, z miłości, ach, te kobiety, jakież one potrafią być 

ufne, gotowe są grać w życiowej rulecie o wszystko, byle dostać swój typ, 

obojętne,   czy   trzeba   kogoś   zranić,   podciąć   sobie   żyły,   czy   w   chwili 

rozczarowania   utopić   się  w  wannie.  A  pan,  Ben?   Pan  czuje   się  poniżony, 

upokorzony.

I co robię? - spytał cicho Murray. Nie patrzył na mnie.

Usuwa pan Johna Simona i Jane Ławry. To proste. Diego

Raja może wystąpić z takim’ wnioskiem, jeżeli znajdzie ciało Jane Ławry. Bez 

tego

 

ciała

 

motyw

 

byłby

 

wątpliwy.

 

Kto

 

wie,

background image

może sam podsunę kapitanowi Rai taką koncepcję?

Jest pan diabłem, doktorze Bart, a wygląda pan tak łagodnie...

Wszyscy się na to nabierają, daję słowo, Ben.

Nie zabiłem ani Simona ani Jane Ławry. To wszystko.

-’  Wątpię,   czy  policja   i  sędziowie   uwierzą   w to,   gdy  zobaczą   zdjęcia  faceta, 

któremu rozwalił pan łeb na Avenida Jalisca. Chociażby policyjne zdjęcia, no i protokół 

sekcji zwłok. Paskudny strzał, czaszka rozleciała  się jak skorupka jajka, daję słowo! 

Więc dlaczego pan obronił Pete i co pan w ogóle wie o zniknięciu Jane? Myślę też sobie, 

że być może Bill Vernon coś podejrzewał i dlatego musiał umrzeć.

Nie dam się wrobić w trzy wariackie sprawy, cholera, nie dam!

Więc pogadajmy o jednej, Ben.

ROZDZIAŁ XI

Trzeba   wiedzieć,   kiedy   zaczynać   i   kiedy   kończyć,   a   potem   czekać...   Ja 

skończyłem naciskać tego dnia, gdy doszło między nami do wymiany zdań na przystani 

w Cuibo. Skończyłem naciskać, bo dostrzegłem, że Ben Murray dojrzewał do gadania. 

Wykluczyłem jego ewentualną współpracę z Syndykatem. Bo gdyby współpracował, nie 

miałbym w rękach ani Pete, ani prawdopodobnie komputera Simona. Muszę wiedzieć, co 

łączyło Bena z Ja-ne Ławry.

Haejenda   w  Cuibo   to   dobre   miejsce,   tylko   pozornie   zaniedbane.   Zewnętrznie 

prymitywne,   to   takie   modne,   a   wewnątrz   mały   Hilton   z   pełną   klimatyzacją,   dobrą 

kuchnią, jeszcze lepszym barem, poza tym z wszystkim, aby na Jukatanie czuć się jak w 

Kalifornii, a indiańska służba wywiązuje się bez zarzutu ze swoich obowiązków. Unikam 

baru, czekam. Minęły dwa dni, Ben milczy, ja nie wyjeżdżam. Wiem, że Ben zastanawia 

się nad tym, co powiedziałem pierwszego dnia. Trzeciego dnia wypływamy w morze, 

aby ponurkować. Wieje słaby wiatr, żagle ledwie napięte, na pokładzie jachtu mamy 

aparaty tlenowe. Uznałem to za dobrą sposobność zakończenia sprawy:

Dokładnie   sprawdziłem   ciśnienie   w   manometrze,   ustnik   i   okulary,   zapiąłem 

elastyczne pasy aparatu, podciągnąłem o jedno

oczko pasek pochwy noża, wybrałem jedną z ku<jz, ale zamiast zwykłego grota 

background image

dobrałem ładunek wybuchowy. Ben uśmiechnął się drwiąco, a mnie przelatywały przez 

głowę   wszystkie   zapamiętane   opowieści   o   rekinach,   rzecz   jasna   te   najkrwawsze. 

Podobno  rekiny  przybrzeżnych  wód  Jukatanu   najczęściej  śpią,  wisząc  nieruchomo   w 

wodzie, przecząc zasadzie, że rekin, który nie płynie, musi utonąć. Nie lubię rekinów, 

nawet śpiących.

Ben   nonszalancko   opadł   w   wodę   z   burty,   ja   powoli   zszedłem   po   trapie.   Na 

dziesięciu   metrach,   mając   nad   sobą   potężną   soczewkę   wody,   a   pod   sobą   coś,   co 

przypominało podwodne lasy kalifornijskie, popłynąłem ze Benem.

Dwa razy obejrzał się za mną, zawracał, trzymając w lewej ręce kuszę. Gdybym 

mu  nie  powiedział  wcześniej,  że  sfotografowałem  go  wtedy na  Avenida  Jalisca  i  że 

zdjęcia mogą znajdować się w dobrych rękach... kto wie, do czego byłby zdolny. Ben 

Murray, ale oczywiście gdybym mu tego nie powiedział, spróbowałbym innej metody, 

nie wystawiając się na strzał na głębokości dziesięciu metrów. Wybacz, chłopcze, kolega 

Bart będzie cokolwiek brutalny, chociaż bardzo tego nie lubi.

W przeźroczystej wodzie schodziliśmy niżej, Ben ciągnął mnie na dwadzieścia 

metrów wzdłuż żółtej. raty kolarowej, której szczelina biegła w dół. Przecięliśmy dwie 

chmury czerwonych i niebieskich ryb rozpływające się powoli przed nami, z lewej strony 

w koralowej ścianie ciemne wnęki, skierowałem tam światło i ujrzałem jedno z tych 

dziwactw: śpiącego rekina. Wisiał spokojnie w wodzie jak pies, który dokładnie wylizał 

miskę i nic go teraz nie obchodzi Minąłem szybko nawis. Podpłynąłem do Bena. Prawą 

ręką chwyciłem jego prawe przedramię, a lewą dłoń zacisnąłem na wężu łączącym aparat 

z maską. Obie nasze kusze zwisły na paskach.

Murray szarpnął się’silnie, nie zwolniłem uścisku, zaczął uderzać nogami, chcą 

popłynąć   ku   świecącej   przymglonym   światłem   powierzchni.   Ściągnąłem   go   w   dół. 

Uspokoił się. Wtedy popłynąłem z nim powoli, z postajami ku powierzchni tuż przy 

żółtej koralowej ścianie. Na powierzchni szybko zwolniłem uścisk, ciało Bena szarpnęło 

się, podtrzymując go podpłynąłem do małej wysepki, gdy.on wypluwał ustnik i szybko 

wciągał powietrze do płuc.

- Musimy porozmawiać, Ben, to konieczne... - powiedziałem.

Chciał się odwrócić ku mnie, nie pozwoliłem. Musiałem zejść 7. nim jeszcze dwa 

razy na dziesięć metrów, zanim uznał się za pokonanego, widząc i czując, że nie mam 

background image

zamiaru żartować. Wciągnąłem go na rafę. Jacht stał w odległości może dwustu metrów.

- Ben - powtórzyłem - Ben, musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz.

Spojrzał ha mnie, jeszcze oszołomiony.

-   Rób   ze   mną,   co   chesz,   człowieku.   Kocham   Jane   i   nigdy   nie   mógłbym   jej 

skrzywdzić.

 

Od

 

dnia

 

śmierci

 

Simona

 

bała

 

się

 

bar

dziej niż kiedykolwiek. Zdołała zadzwonić do mnie z Gualupity...

.prosiła, bym przyjechał do Mexico. Wiedziałem, gdzie mieszkała, już wcześniej 

wiedziałem   Więc   pojechałem.   Jane   mogła   na   mnie   liczyć,   jeśli   chcesz   wiedzieć. 

Widziałem w Mexico ciebie i Pete, bo obserwowałem dom Jane. Po tym, co zrobiłem na 

Avenida Jalisca, musiałem wiać, rozumiesz...

- Kiedy „Jane zadzwoniła do ciebie?

-_ 10 czerwca, do La Venty, rzecz jasna... Rozmawialiśmy krótko, chciała mnie 

widzieć.

Kiedy wyjechałeś?

W dzień po śmierci Bilła Vernona, to było 16 czerwca, wcześniej nie mogłem. 

Chczesz wiedzieć, dlaczego nie przyszedłem do tego mieszkania w Mexico?

Jeśli   wiedziałeś,   gdzie   jest   to   mieszkanie,   to   zapewne   znałeś   Pete,   więc 

rozmawiałeś z nim Zgadza się? Mów dalej.

I Ben mówił dalej. Już się nie stawiał, miał dosyć nurkowania i chyba nabrał do 

mnie   zaufania.   Zwłaszcza   gdy   powiedziałem   mu   o   tej   fotografii,   która   miała   takie 

znaczenie   dla   Jane.   Powoli   zadawałem   mu   dalsze   pytania.   Byłem   trochę   zmęczony. 

Wychodzenie z głębokości dwudziestu metrów to już nie dla mnie.

Uprzedziłem kapitana Raję, że będę w La Vencie. Byłem ciekaw, czy powie mi 

coś’ o samochodzie Jane, porzuconym w pobliżu Tepozteco, i czy zamknął już śledztwo 

w   sprawie   Billa   Vernona.   Bena   Murray’a   ulokowałem   tam,   gdzie   Pete,   nad   Rio 

Candelaria.

Samochód   Jane   „wyczyszczono”   dokładnie,   Raja   nie   znalazł   w   nim   niczego 

ciekawego. Mogłem się tego spodziewać. Policja znalazła na złomowisku w Veracruz 

landrovera’lio, tego samego, którym do Alvarado przyjechał zabójca Johna Simona. Ten 

wóz   też   „wyczyszczono”   przed   porzuceniem.   Mieszkający   w   Comalcalco   właściciel 

zeznał, że wóz został mu ukradziony. Policja w Comalcalco potwierdziła zgłoszenie.

background image

Volkswagen znaleziony w pobliżu ruin Tepozteco należał do właściciela małego 

przedsiębiorstwa rybackiego znajdującego się na północ od Alvarado, o godzinę drogi od 

tamtejszego motelu. Właściciel był zdumiony,  gdy Jane zaproponowała mu chwilową 

zamianę   tego   grata   na   jej   błękitnego   talbota-sambę.   Był   tak   zachwycony   pięknym 

wozem, że nie protestował, kiedy Amery-|

kanka  powiedziała  mu,  że  nie  wie,  kiedy pojawi  się  znowu w  tych   stronach. 

Cieszył się luksusową zabawką tak szczerze, iż prawie jej nie używał poza swoją osadą.

Zrozumiałem, dlaczego Jane mogła dojechać dc Mexico z komputerem Simona. 

Gdyby wyruszyła w drogę swoim talbotem, zapewne nie dowiedziałbym się tego, co już 

wiem! Sprytne dziecko..Ale ślad, na który liczyłem, znowu się urwał...

Nie   zapłaciłem   Rai   szczerością   za   szczerość.   On   też   szukał   komputera, 

interesował   się   nim   bardziej   niż   mordercą   Johna   Simona.   O   tym,   że   w   Cuibo 

rozmawiałem   z   Benem   Murray’em   i   że   wręczył   mi   coś,   co   musiało   mieć   poważne 

znaczenie: dyskietkę do „mojego” Hewletta-Packarda, też mu nie powiedziałem. Jane 

obdarzyła mnie ogromnym zaufaniem, dając mi pewną wskazówkę w postaci numeru 

telefonicznego do Langley i swój adres w Mexico, ale dlaczego w takim razie nie dała mi 

tej dyskietki? Co było na niej utrwalone? To pytanie nie dawało mi spokoju od chwili, 

gdy opuściłem Cuibo, czułem, że w odpowiedzi kryje się coś ważnego. To, że Jane nie 

zaufała mi całkowicie, oceniłem jako poważny błąd z jej strony.

Jednakże rozumiałem ją. Znajduje się w sytuacji podbramkowej, myśli bardzo 

szybko, szybko działa, więc nie wszystkie decyzje muszą być precyzyjne, prawda, Bart? 

Poza tym Bena znała dłużej. Ludzie nie mogą być ufni do końca i ja też nie ufam nikomu 

do końca, w ogóle to chyba tylko ciotce, która przypomina mi co jakiś czas: „chłopcze, 

na   tym   świecie   możesz   mieć   zaufanie   tylko   do   mnie!”   Znaleźć   się  na   chwilę   w  jej 

londyńskim   mieszkaniu,   które   jest   również   moim,   wsunąć   stopy   w   stare   pantofle. 

Marzenie, a w Meksyku mogą mnie kropnąć!

Muszę powrócić do Mexico. Muszę rozmawiać z Arrabalem i odpowiedzieć na 

pytanie, co kryje dysk wręczony mi przez Bena Murray’a.

Jak na kogoś, kogo odstawiono na boczny tor, Raja nadal żywo interesował się 

sprawą Simona i Vernona. Mogłem przekonać się o tym w La Vencie, gdy ponownie 

przesłuchiwał członków misji amerykańskiej. Lecz jeśli o nich chodzi, mogli go zbywać. 

background image

Sprawa morderstwa w Alvarado była nadal otwarta, ale śledztwo utknęło w martwym 

punkcie,  zaś Bill  Vernon popełnił  samobójstwo i nic nie wskazywało  na to, że było 

inaczej. Chociaż mogło być inaczej...

Co przez to rozumiesz, człowieku? - zdziwił się Raja, gdy przedstawiłem mu 

swój punkt widzenia. - Mogło być inaczej?

Udało mi się poznać życiorys Verriona - odparłem. Nabijałem powoli fajkę, 

obserwując   twarze   zebranych   w  pokoju   konferencyjnym   członków   misji.   - 

Zwłaszcza ostatnie dwa lata były bardzo interesujące.

Czy Vernon miał coś wspólnego ze śmiercią Simona? - spytał Thomas Cally. 

Jego długie palce spokojnie obejmowały szklankę, z której równie spokojnie 

sączył whisky.

Absolutnie nic. Podobnie jak nikt z państwa. Wszyscy członkowie misji byli 

obecni w La Vencie w chwili, gdy w Alvarado zastrzelono Simona. Wszyscy 

mają alibi, sądzę, że również moralne. Tylko Bil] Vernon mógł wiedzieć, że 

Simonowi   grozi   niebezpieczeństwo,   ale   Simon   też   o   tym   wiedział...   Obaj 

wiedzieli, że ich życie jest zagrożone.

Co pan chce przez to powiedzieć?

- Czy pamiętają państwo rzeźbę śmiejącej się głowy w pokoju Vernona? Vernon 

otrzymał ją w paczce na dwa dni przed swoją śmiercią.

Skąd pan o tym wie, do licha? - zainteresował się Raja. Jego długie ciało 

wygięło się w fotelu, a w oczach zapaliło się światło, senny sęp ożywił się 

nagle.

Mógłby coś o tym powiedzieć obecny tu Will Frost, prawda? - zwróciłem się 

do kierowcy misji. W pokoju konferencyjnym zapanowała cisza i słychać było 

tylko lekki szum aparatury klimatyzacyjnej za oknem. Wszyscy spoglądali na 

Frosta. Jego płaska twarz zbladła trochę, ale nie wydał mi się zaniepokojony. 

Spojrzał na mnie niechętnie, jak na kogoś, kto niepotrzebnie wtrąca się do 

cudzych spraw.

Zgadza się - mruknął zapalając papierosa. - Szef wtedy posłał mnie na pocztę. 

Raz w tygodniu odbierałem pocztę, każdy może to potwierdzić. Dla szefa... to 

znaczy   dla   pana   Vernona   była,   ta   paczka.   Bez   adresu   nadawcy.   Szef 

background image

rozpakował przesyłkę, wyjął tę głowę i nic nie powiedział. Zamknął się w 

swoim pokoju. Potem wezwał pana Murray’a i długo z nim rozmawiał...

Czy państwo o tym wiedzieli? - spytał kapitan Raja patrząc na mnie. Obecni w 

pokoju konferencyjnym milczeli.

Myślę, że pan Murray... - zaczął Forst i urwał szybko.

Ben Murray? A gdzie jest pan Murray?- zainteresował się Raja. - Chce pan 

powiedzieć, panie Frost, że tylko pan Murray wiedział o przesyłce?

Ja już nic nie wiem. Nic.

Oczywiście nikt z państwa nie wie, gdzie jest pan Murray? Dobrze. Panie Bart 

- zwrócił się Raja do mnie - skąd pan wie, że Vernon otrzymał taką przesyłkę?

Kombinuję, wie pan, lubię kombinować sobie. To wszystko na razie. Mogę 

tylko powiedzieć, że moim zdaniem Ben Murray to porządny gość.

- Zostawmy to na razie, doktorze. Powiedział pan, że Simon i Yernon wiedzieli, 

że ich życiu grozi niebezpieczeństwo, czy tak?

Jeszcze nie nadszedł czas, abyśmy wyłożyli wszystkie karty, kapitanie. Ale 

coś już wiemy. Na przykład te śmiejące się głowy. John Simon także miał taką 

rzeźbą i jestem pewien, że i on otrzymał ją w przesyłce.

W dniu popełnienia zbrodni policja przeszukała w Alvarado wszystkie kąty.

I nie znaleziono tej rzeźby, ale ona tam była, być może jeszcze poprzedniego 

dnia Simon otrzymał ją podobnie jak Ver-non, jako ostrzeżenie, powiedzmy, 

zaproszenie do posłuszeństwa, do współpracy. Ale, bym mógł dodać jeszcze 

kilka wyjaśnień, niech pan uspokoi obecnych tu, kapitanie, i powie, co zostało 

ustalone w sprawie śmierci Vernona?

Mogę to powiedzieć. Zbadano ciało, broń, pocisk, tor lotu pocisku, drobinki 

prochu   na   prawej   dłoni   Vernona   i   na   jego   prawej   skroni,   zanalizowano 

położenie ciała, rewolweru, zeznania członków misji, ich alibi, wszyscy byli 

wtedy   w  jadalni.   Zwrócono   się   o   pomoc   do   policji   amerykańskiej.   Nie 

otrzymano zbyt wielu danych, w każdym razie nic obciążającego. Bill Vernon 

popełnił samobójstwo, zapewne w chwili depresji.

Wymuszonej - wtrąciłem. Raja dokończył:

Jedno tylko chciałbym wiedzieć: dlaczego wszyscy obecni wtedy w jadalni 

background image

twierdzili, że nie słyszeli strzału? Poszedłem do pokoju Vernona, wróciłem, 

powiedziałem, że strzeliłem z  mojej broni, a nikt z  obecnych w jadalni nie 

słyszał  strzału.   To niemożliwe!   Dlaczego  państwo  chcieli,   abym   sądził,  że 

Vernona zastrzelono?

Pan wtedy nie strzelił, kapitanie - powiedziałem - i zachował się pan bardzo 

ładnie,   udając,   że   wierzy,   iż   obecni   w   jadalni   nie   słyszeli   strzału.   Piękna 

intuicja. A ze strony kolegów Vernona naiwność, którą pan od razu dostrzegł. 

Czy wie pan, o co im chodziło? Bill Vernon ubezpieczył wysoko swoje życie 

w jednym z towarzystw amerykańskich. Rodzinie samobójcy nie przysługuje 

prawo podjęcia ubezpieczenia. Chodziło o  ćwierć miliona dolarów. Tak czy 

inaczej   członkowie   misji   w   La   Vencie   zachowali   się   do   końca   lojalnie, 

mówiąc,   że   Vernon   został   zastrzelony.   Jedynie   pan   Thomas   Cally   miał 

zastrzeżenia,   ale   przekonano   go,   że   powinien   milczeć.   Doktor   Cally   ma 

zasady,   ale   gdy   przekonuje   go   dziewczyna   tak   atrakcyjna,   jak   Dorothy 

Parker...

Jest pan łobuzem!

Gdyby Cally skorpion mógł mnie uśmiercić, już byłbym martwy. Proszę, nawet 

on zdolny jest do ludzkiego odruchu.

- Jeżeli sugerujesz... - zaczęła Dorothy, ale nagle rozpłakała się, zerwała z fotela i 

wybiegła z pokoju.

- Słowo daję, drań, cholerny drań! - warczał Cally. 

Wszyscy patrzeli na mnie niechętnie, nawet Raja.

Doktor Frank Martin, łysawy brunet, wyjął z  lodówki butelkę szkockiej. Dobry 

pomysł. Jack Mahoney, fotograf i rysownik misji chciał wiedzieć, co miałem na myśli, 

mówiąc, że Simona i Vernona ktoś ostrzegał czy szantażował. Raczej to drugie, doktorze 

Mahoney, ale to tylko przypuszczenia.

Nie miałem zamiaru powtarzać im rozmowy z Murray’em, który wiedział coś 

więcej. Przez cały czas czułem na sobie wzrok kapitana Rai. Także wtedy, gdy zapytałem 

Mahoney’a, czy stację w La Vencie odwiedzają turyści, goście,- znajomi. Zapewne lubią 

się fotografować? O tak,. przyznał Mahoney, on także lubi fotografować. A w zeszłym 

roku? Tak, kilka razy wykonał zdjęcia. Komu? Wymienił po chwili niezbyt długiej, ale i 

background image

nie   za   krótkiej,   odmierzonej   z   namysłem,   nazwiska   gości   stacji   w   La   Vencie,   te 

oczywiście, które pamiętał. Tego jednego nazwiska, o którym myślałem i które wymienił 

w Cuibo Ben Murray, Jack Mahoney nie wymienił. Nazwiska człowieka, którego Murray 

rozpoznał na fotografii, jaką znalazłem w Gualupicie i którego ja znałem. Znajdujący się 

w pokoju konferencyjnym mężczyźni nie zareagowali na to.

Było   to   prawidłowe.   Tamtą   fotografię   Jack   Mahoney   wykonał   w   campusie 

uniwersyteckim Berkeley, a nie w La Vencie.

Mahoney   nie   powiedział   też,   że   po   zamordowaniu   Simona   Jane   Ławry 

przyjechała do stacji i poprosiła go o dwie rzeczy Fo pierwsze, zapytała czy wie, kim jest 

mężczyzna   wskazany przez  nią   na fotografii  -  ten,  o którym  myślałem.  Jeśli  tak,  to 

Mahoney musi to powiedzieć. Po drugie, Mahoney powinien wyjechać do Stanów, na 

jakiś czas... To wszystko powiedział mi Ben Murray w Cuibo. Murray i Mahoney byli 

przyjaciółmi Wątpię, czy Jane rozmawiała o fotografii z innymi członkami misji.

Prawidłowe było również to, że Mahoney nie znał człowieka  z  fotografii i że 

Murray coś o nim-słyszał, ale obaj nie kojarzyli sobie wypadków w Alvarado i La Vencie 

z człowiekiem z fotografii. Czy ten człowiek może myśleć o jakimś tam zdjęciu, jeśli nie 

wie, że ja myślę o nim? Mahoney może spać spokojnie.

- Jeśli tyle już pan powiedział, to niech pan zaspokoi moją ciekawość i wyjaśni, 

dlaczego   Vernon   popełnił   samobójstwo   -   zaproponował   Raja,   gdy   na   jego   prośbę 

znaleźliśmy się sami w dawnym pokoju Vernona. - Musiał mieć motyw, jeśli zdecydował 

się   przystawić   magnum   kaliber   9   do   skroni.   Tym   bardziej,   jeżeli   jego   śmierć   miała 

pozbawić jego rodzinę wysokiego ubezpieczenia. Wysunął pan jakieś przypuszczenia i 

koniec   na   tym.   Kto   go   szantażował?   Czym?   Czego   od   niego   chciano?   Jeśli   cale   to 

towarzystwo wiedziało, że Vernon się zastrzelił i grało naiwnie na zwłokę, licząc, że 

zanim   policja   meksykańska   przekaże   akta   sprawy   policji   amerykańskiej,   to   rodzina 

Vernona wejdzie już

w posiadanie pieniędzy - bo tak można to tylko zrozumieć - to czy wiedziało 

również, dlaczego szef misji jest aż tak załamany?

Według tego co wiem, kapitanie, ktoś domagał się od Vernona, aby uspokoił 

Johna Simona Miał mu przemówić do rozsądku, pozyskać go i zdobyć coś, 

czego John Simon nie chciał wypuścić z rąk. Może jego komputer, albo lepiej 

background image

- jakąś informację, której wagę Simon ocenił bezbłędnie. Ale Simon nie chciał 

się   na   to   zgodzić,   więc   został   zastrzelony.   Jego   asystentka,   Jane   Ławry, 

zaginęła   i   nie   wiemy,   czy   jeszcze   żyje.   Nie   umiem   odpowiedzieć,   kto 

szantażował Simona - domyślałem się, może się już domyślałem’, ale wolałem 

milczeć - ale chyba wiem, jak to robiono.

Więc - jak?

Ktoś poleca  w Meksyku,  aby w jednym  z banków w Tampa na Florydzie 

otworzono   Vernonowi   konto   na   pisemne   zlecenie,   nie   jest   to   znowu   takie 

trudne. Potem ktoś przekazuje na to konto dwa przelewy, ostatni przelew na 

początku czerwca, oba po pięćdziesiąt tysięcy dolarów. I wiadomość do La 

Venty,- że jeśli nie będzie, posłuszny, to kilka gazet w Meksyku i Stanach 

ogłosi wiadomość, że Bill V

ernon

 

r

°bi w przemycie narkotyków. Dowody mogą 

być  „niezbite”. Otrzymuje ostatnie ostrzeżenie, rzeźbę śmiejącej się głowy, 

taką   samą,   jak   Simon.   Wtedy   załamuje   się...   Załóżmy,   że   tak   to   właśnie 

wyglądało, Raja.

I   nie   powie   mi   pan,   skąd   te   wszystkie   bajeczki?   Pozwoli   pan,   że   będę 

cierpliwy i poczekam.

Nie mogłem mu powiedzieć, że wszystko to opowiedział mi Murray.

ROZDZIAŁ XII

Nadłożyłem   trochę   drogi.   Okrążyłem   Teotihuakan,   w   Zurapango   zaś,   w 

warsztacie wskazanym mi przez Murray’a wymieniłem mój samochód na niebieskiego 

opla z zaświadczeniem o wypożyczeniu wozu, tak na wszelki wypadek, gdybym miał 

kłopoty z policją. Potem wzdłuż jeziora Xaltocan, przez Sierra Guadal i wzdłuż jeziora 

Tetzcoco   pojechałem   do   Mexico.   Był   początek   lipca.   Niecierpliwiłem   się.   Chciałem 

znaleźć   się   w   mieszkaniu   Arrabala,   usiąść   przed   komputerem   i   dowiedzieć   się   jaką 

wiadomość kryje dyskietka, którą Jane powierzyła Benowi Murray’owi.

Już   lipiec.   Diabli   wzięli   moje   wykopaliska!   A   w   sierpniu   miałem   być   w 

Szwajcarii,   u   mojej   córki   Diany.   Obym   się   przedtem   nie   przejechał,   bo  stawka   w 

Meksyku   wydaje   mi   się   coraz   wyższa.   W   Teotihuacanie   kupiłem   dla   Diany   kilka 

background image

„amete”, wyjątkowo pięknych. „Amete” to takie barwne rysunki na korze, sprzedawane 

przez meksykańskich Indian, pełne fantazji obrazki zwierząt, natury.  Małe arcydzieła 

sztuki naiwnej.

Czułem,   że   zbliżam   się   do   jakiegoś   rozwiązania,   więc   teraz   prowadziłem 

ostrożnie moją niebieską karetę, nie chcąc tracić czasu na ewentualne rozmowy z policją. 

Miałem w prawej kieszeni wiatrówki specjalną rezerwę, około stu dolarów. Mały prezent 

w   kolorze   zielonym   może   być   dobrze   widziany.   Aha,   czy   powiedziałem,   dlaczego 

zmieniłem wóz? Mój biały ford trochę rzucał się w oczy, a ja pamiętałem tych facetów w 

zielonym volkswagenie na Avenida Jalisca.

Z   automatu   dworcowego   zadzwoniłem   do   Buffalo.   Kobieta,   która   podniosła 

słuchawkę, powiedziała mi, że jest matką Jane. Nie, córki nie ma ani w Buffalo, ani w 

Berkeley. Wyjechała do Meksyku w kwietniu...

Ostatnią wiadomość miałam od Jane na początku czerwca, czy pan jest kolegą 

Jane?

Tak, proszę pani.

- Ona jest taka wrażliwa, wie pan, zawsze się o nią martwię, a kiedy w zeszłym 

tygodniu...

Tak, słucham panią?

Ach, nie - głos zawisł na chwilę, wyraźnie wyczułem wahanie, potem głos 

zmienił barwę, stał się opanowany, chłodny.

Chciałam   powiedzieć,   że   w   zeszłym   tygodniu   myślałam   o   mojej   córce,   ja 

często o niej myślę. Czy mogę wiedzieć, jak pan się nazywa?

Jest możliwe, że dowie się pani. Do widzenia.

„A   kiedy   w   zeszłym   tygodniu”...   Nie   jestem   pierwszym,   który   pytał   o   Jane 

Ławry.

- Halo! Powiedziano mi, że moja córka zaginęła... Czuję się źle, odkąd to wiem, 

proszę pana, czy pan coś wie, błagam niech pan coś powie! Jane nigdy nie milczała tak 

długo, wie, że mam chore serce...

Tylko przez krótką chwilę była, opanowana i chłodna. Czy ktoś ją o to prosił? 

Może ten gość z Langley?

- Jeszcze zadzownię. Proszę być dobrej myśli, pani Ławry. 

background image

Jane to dzielna dziewczyna i może pani być z niej dumna.

Odłożyłem słuchawkę.

W chwilę potem zadzwoniłem do Langley. Połączenie otrzymałem natychmiast. 

W słuchawce usłyszałem nieznany mi kobiecy głos.

- Słucham, proszę mówić.

Nie   znałem   nazwiska   tego   faceta,   z   którym   już   rozmiawiałem.   Co   miałem 

mówić?

Chcę mówić z Langley - powiedziałem z naciskiem na ostatnim słowie. - Z 

Langley...   -   i   dodałem   numer   zapisany   na   kartce   papieru   ukrytej   w 

hasselbladzie Simona. Po tamtej stronie zapanowała cisza. Czekałem. Chyba 

trafiło,   Bart.   To   takie   powiedzenie   mojego   przyjaciela,   Josta   z   Zurychu. 

„Chyba trafiło”.

Słucham, proszę mówić. - Tak, ten głos znałem.

Rozmawialiśmy w czerwcu. Pamięta pan mój głos?

... Tak pamiętam. Tajemniczy człowiek z Meksyku. Niech pan mówi. Jeśli 

chce pan pieniędzy, a za co, tego nie wiem, proszę także mówić.

Nie   mam   nic   do   sprzedania   i   proszę   nie   mówić   o   pieniądzach.   Mam 

interesujące   dane   z   komputera   Johna   Simona.   Przypuszczam,   że   Simon 

pracował dla kogoś takiego jak pan. Jeśli uznam, że powinien pan te dane 

poznać, pozostawię je panu i już się nie odezwę, a jeśli postąpię inaczej, to nic 

pan nie wskóra. Chodzi o coś innego. Chcę dotrzeć do zabójcy albo zabójców 

Simona,   ponieważ   go   lubiłem.   Trafiłem   na   ślad   jego   przyjaciółki,   panny 

Ławry. Możliwe, że Jane Ławry żyje. Czy ona współpracowała z Simonem 

tak, jak on z panem?

Nie, jeśli zrozumiałem pytanie. Panna Ławry nie była z nami związana. Simon 

- tak. Co pan wie?

- Posuwam się powoli, proszę pana. Ale musi pan wiedzieć, że załatwiam tu moją 

sprawę. W Meksyku. Nikt nie wciągnie mnie wbrew mojej woli do żadnej gry. Załóżmy, 

że chcę rozwiązać problem pewnej koncesji naftowej, bo uwielbiam meksykańskie ruiny 

i kaktusy i jestem altruistą. Teraz co do Simona. Jego śmierć łączy się ze śmiercią Billa 

Vernona. Zna pan to nazwisko? Czy Vernon był pańskim człowiekiem?

background image

- Nie.

Więc musi pan wiedzieć, że Vernon był porządnym gościem. Szantażowano 

go   w  Meksyku,   by  wydobył   jakieś   wiadomości   od   Simona.   Załamał   się   i 

popełnił samobójstwo, ale był do końca w porządku.

Jak go szantażowano?

Czekami po pięćdziesiąt tysięcy dolarów na „Tampa Bank”‘ w Stanach. Ktoś 

chciał   go   wrobić   w   aferę   narkotykową,   fabrykując   na   przykład   „przecieki 

faktów” do gazet. Jeśli ma pan możność sprawdzić pochodzenie tych czeków, 

ustalić, kto się za nimi kryje, to niech pan to zrobi i wtedy może wcześniej niż 

ja zatrzyma pan jakieś koło, które się już foczy tu, w Meksyku. Bill Yernon i 

John Simon byli porządnymi gośćmi i należy im się pośmiertna satysfakcja. 

Rodzinie Vernona też. A propos satysfakcji: gdyby usłyszał pan, że niejaki 

Ben Murray z amerykańskiej misji w La Vencie zachował się niewłaściwie w 

Meksyku, niech pan w to nie uwierzy,  dobrze? Gdyby Murray miał jakieś 

kłopoty w Stanach, na przykład z policją, to musi pan pamiętać, że w Meksyku 

zachowywał się jak należy. W obronie dwojga ludzi i tajemnicy Simona.

Zapamiętam.   A   propos   satysfakcji,-   panie   indywidualisto.   Mogę   panu 

powiedzieć, że nie znam żadnego Bena Murray’a. Zadowolony?

Mam rozumieć, że Murray nie należy do pańskich ludzi? W porządku, dzięki 

za   wiadomość,   cieszy   mnie   ona,   bo   zajmuję   się   sprawą   Simona   i   Ławry 

prywatnie,   i   nie   chcę   wdepnąć   w   pasztet.   Kończę.   Proszę   spowodować 

zbadanie przelewów na nazwisko Vernona z Mexico do „Tampa Bank” na 

Florydzie   i   proszę   nie   pozwolić,   aby   jego   rodzina   musiała   się   wstydzić. 

Vernon był czysty. Do widzenia, a może już żegnam.

Przyrzekam, że nie będę się starał zobaczyć z panem...

Szkoda czasu. Wiem, co ma pan na myśli. Jeśli ktoś, jak na przykład ja, mówi 

panu o trzech gościach ze stacji w La Vencie i szuka jednej kobiety, też z La 

Venty, to mógłby pan przynajmniej dowiedzieć się, jak. wyglądam, prawda? 

Ale   szkoda   czasu.   Już   zwinąłem   namioty   i   jestem   wszędzie,   nie   ma   mnie 

nigdzie. Meksyk to wielki kraj i każdy tu może zginąć, gdy chce.

Zrozumiałem. Nie będę przeszkadzać, przyrzekam., - Na wszelki wypadek nie 

background image

uwierzę i będą uważał.

Simon   prowadził   w   Meksyku   sprawę   na   własną   rękę.   Niech   pan   się 

skoncentruje na szukaniu Jane Ławry.

- Jednocześnie jednak zaufano mi i zostawiono pański „adres” - położyłem nacisk 

na tym słowie. - Gdyby mi była potrzebna pomoc, to poproszę, ale bez zobowiązań.

Z dworca pojechałem w stronę Plaża Hidalgo. 2’anim zadzwoniłem do drzwi 

mieszkania. Rolanda Arrabala, upewniłem się telefonicznie, czy nie będzie tam żadnej 

niespodzianki. Głos Arrabala upewnił mnie, że wszystko jest w porządku. Interesowało 

mnie to, bo zaraz po rozmowie z Langley wykręciłem numer telefonu Jane i ktoś w 

tamtym mieszkaniu’ podniósł słuchawkę. Nie odezwałem się, słuchałem. Nie padło ani 

jedno słowo. Ktoś, kto w mieszkaniu Jane trzymał słuchawkę, też nasłuchiwał.

Potem zadzwoniłem z automatu w pobliżu Plaża Hidalgo do Arrabala.

- Przyjeżdżaj - powiedział. - Już mam wyniki.

Idąc   do   samochodu,   musiałem   minąć   kiosk.   Kupiłem   w   nim   popołudniową 

gazetę. Zanim złożyłem ją i wsunąłem do kie-

szeni wiatrówki, spojrzałem na tytuły pierwszej strony i zdjęcia. Jeden z tytułów 

zawiadamiał: „12 lipca nasz senator powraca z kontynentu europejskiego do Meksyku. 

Jak zawiadamia sekretariat pana senatora, wyda on 15 lipca w salonach »Oil of Mexico<- 

przyjęcie dla przyjaciół...” Nie zwróciłem na to żadnej uwagi. Ze zdjęcia pod tekstem 

spojrzała na mnie mięsista, szeroka, opalona twarz ‘ mężczyzny po pięćdziesiątce. Miał 

bystre oczy, zawodowy uśmiech polityka i siwe włosy.

Jak   to   zdobyłeś?   -   zapytałem   Arrabala,   gdy   położył   przede   mną   wyciągi 

komputerowe kont „Spółki Bankowej Hansena”.

To   było   trudniejsze,   niż   sądziłem.   Oficjalnie   nie   mogłem   nic   zrobić. 

Wiedziałem   jednak,   że   jeden   z   elektroników   spółki   pracuje   dla   mojego 

ministerstwa.   Bał   się   pracować   po   godzinach   wyłącznie   dla   mnie,   ale 

przypomniałem mu, że wiem, iż zupełnie prywatnie i bez opłacania podatków 

robi interesy na giełdzie... Oto wykazy działalności tej instytucji. Są bardzo 

zajmujące. Łączą ją interesy z „Oil of Mexico” i „Oil of Guatemala”, operacje 

giełdowe   i   pożyczki   bankowe,   przewozy   morskie   i   lotnicze,   towarzystwa 

górnicze i plantacje, przemysł i licencje, budownictwo i inwestycje Interesy są 

background image

jawne i tajne, szybkie i na krawędzi ryzyka „Spółka Bankowa Hansena” jest 

bezwzględna.   Daje   szybko   i   egzekwuje   jeszcze   szybciej,   mając   wpływy   i 

kapitały akcyjne w różnych krajach, od Meksyku do Argentyny, w Europie i 

krajach arabskich...

W Stanach także?

Sądzę, że usiłuje tam wejść na rynek, ale bez powodzenia i perspektywy. W 

Stanach patrzą na tę instytucję podejrzliwie. „Spółka Bankowa Hansena” to 

dla Amerykanów coś w rodzaju włoskiej „Ośmiornicy”.

Syndykat zła? Tak sądzisz?

Chyba tak jest. Spółka ma szerokie, ale bardzo niejasne powiązania z bankami 

kolumbijskimi,   z   którymi   dokonuje   poważnych   operacji   finansowych. 

Podejrzewam,   że   chodzi   o   tamtejszy   wielki   rynek   narkotyków.   Spółka 

przekazuje   dość   regularnie   wysokie   sumy   do   Genewy,   na   konto   „New 

Information   Agency”.   Odbiorcy   nie   są   znani,   wszystkie   konta   opatrzone 

hasłami. Zapewne chodzi o finansowanie tamtejszych agentów obserwujących 

rynki. Na marginesie: „Spółka Bankowa Hansena” interesuje się tamtejszym 

rynkiem   złota  i  diamentów,   tak  jest,  wyciska   pieniądze   z  wszystkiego.  To 

amoralna   organizacja.   Ale   zwróć   uwagę,   że   Hansen   w   Mexico   prowadzi’ 

wyłącznie bardzo poważne i solidne interesy z Hansenem szwajcarskim, pełna 

fair play, białe rękawiczki.

Czym   jeszcze   zajmuje   się   Spółka,   na   przykład   w   Meksyku?   Na   przykład 

chodzi mi o jej wpływy w interesach naftowych. Co o tym wiesz?

Szuka nowych licencji i koncesji. Bez powodzenia.

Dlaczego?

Napotyka na sprzeciw w Senacie.

Interesujące,   wiesz...   Bardzo.   Czy   wiadomo,   kto   kryje,   si   za   szyldem 

Syndykatu?

Człowieku! Tu idzie o miliardy dolarów, mam na myśli obroty, bo prawdziwe 

zyski z pewnością są utajone. Za szyldem kryją się różne grupy interesów, 

mające   dużo   „gorącego”   pieniądza   i   zmieniające   go   w   najrozmaitszych 

operacjach na pie-1 niądz „czysty”. Sądzę jednak, nie tylko na podstawie tych 

background image

wyciągów, ale i tego, co wiemy w ministerstwie, że w Meksyku kryje się za 

szyldem najwyżej kilka osób.

Którym nie można niczego udowodnić?

Jasne, że nie.

A poza Meksykiem?

Rolando   Arrabal   przyjrzał   mi   się   zza   swoich   okularów   w   złotej   oprawie. 

Uśmiechnął się i pokręcił głową. Zapewne pomyślał, że jestem idiotą.

Bart! Ty możesz się potknąć o górę, ale czy góra może się potknąć o ciebie?

Chińska gadanina. Życie zależy od ludzi, a nie od gór!

Bart. Ja nie jestem rewolucjonistą.

Mogę   ci   podać   rękę.   Szanuję   ewolucję.   Powróćmy   do   „Spółki   Bankowej 

Hansena”   Powiedziałem,   że   ta   instytucja   szuka   nowych   licencji   i   koncesji 

naftowych i że Senat jej przeszkadza?

Dokładnie tak, przyjacielu.

Nie wątpię, że ludzie ukrywający się za „Spółką Bankową Hansena” interesują 

się więc polityką...

Nie mogą się nie interesować.

To jasne... A ten czek, którego fotografię dostarczyłem ci przed wyjazdem z 

Mexico.. Co o nim sądzisz? Kto go wystawił?

Niejaki Pedro Gormaz...

Gormaz. Pamiętam romańskie portyki podcieniowe, godne kościołów Segowii 

i   Burgos,   właśnie   w   kościele   w   Gormaz.   Więc   Pedro   Gormaz,   tak 

powiedziałeś?  Znałem  kiedyś  kogoś, kto  prowadził  wykłady  z architektury 

romańskiej w Hiszpanii, zanim zajął się czymś innym.

„Stop, Bart, pomyślałem, nie myśl jeszcze, że doznałeś iluminacji. Myśl wolniej, 

porządkuj, i żadnych emocji.”

- Jeżeli cię nudzę... - nastroszył się Rolando. Nie poczęstował mnie papierosem, 

sam

 

sobie

 

strzelił

 

zapalniczką.

 

Byłem

od niego o niebo lepszy. Wziąłem piersiówkę i nalałem szkockiej,

do   szklaneczek.   Rolando   nie   odmówił.   Wypiliśmy   w   zgodzie,   jak   syjamscy 

background image

bracia.

Czy   to   prawdziwe   nazwisko?   -   zapytałem.   Siadaliśmy   właśnie   do   stołu   w 

jadalni,   przy   którym   krzątała   się   dziewczyna   Rolanda   Stół,   jak   wszystkie 

meble w pokoju, wykonany był ciemnego mahoniu i zasłany olśniewająco 

białą   pajęczyna*   serwety,   pośrodku   której   stał   bursztynowy   wazon   pełen 

kwiatów, a obok butelka starego porto. Delikatne firanki oddzielające taras od 

jadalni   poruszał   lekki   wiatr,   było   przyjemnie,   ale   mnie   interesowało   to 

nazwisko...

Jak   wiele   innych   banków,   „Spółka   Bankowa   Hansena”   prowadzi   różne 

rachunki. Na życzenie klienta może prowadzić rachunek na nazwisko - hasło. 

Przypuszczam, że „Pedro Gormaz” to właśnie takie hasło. Popatrz.

Arrabal włączył mały automatyczny rzutnik na sąsiednim stoliku Na wiszącym na 

ścianie ekranie pojawiło się zdjęcie czeku znalezionego w mieszkaniu Jane Ławry, potem 

powiększony podpis Gormaza.

Czy możesz ustalić, jak naprawdę nazywa się właściciel konta?

Oczywiście, jeśli dasz mi jeszcze dzień albo dwa dni.

Mam przeczucie, że liczą się już godziny, mój drogi.

W milczeniu zjedliśmy kolację, potem wyszliśmy na taras, aby pod granatowym 

niebem wysuszyć butelkę porto. Z głębi mieszkania dochodziła do nas łagodna melodia 

„Estreiity”, starego przeboju meksykańskiego, przed laty tańczyła go, grała i śpiewała 

cała Europa.

-   O   czymś   zapomniałem   -   powiedział   Arrabal.-   -   Chodź.   Włączył   w   jadalni 

automatyczny   rzutnik   i   pokazał   mi   jeszcze   kilka   zdjęć   innych   czeków,   wszystkie 

wystawione na „Spółkę Bankową Hansena”, Podpis ten sam: Pedro Gormaz. Sumy - 

duże Nazwiska odbiorców nie były mi znane. Arrabal wyświetlił kilka danych. Były to 

zapisy przelewów na podstawie informacji dostarczonych z „Tampa Bank” na Florydzie. 

Ujrzałem między nimi nazwisko dobrze mi znane: „Bill Vernon”, Chaos mojej mozaiki 

wypełnił się w tym punkcie. Mogłem założyć, że jeśli Vernona szantażował przelewami 

Pedro Gormaz, chcący pozyskać za jego pośrednictwem coś od Johna Simona, to czek 

znaleziony w. mieszkaniu Jane mógł oznaczać, że otrzymał go Simon, jako, powiedzmy, 

ws,tępną   propozycję.   Simon   był   twardy  i   „Pedro   Gormaz”   chciał   postępować   z  nim 

background image

inaczej niż z Vernonera, choć skutek miał być taki sam. Simon nie był człowiekiem, 

który ustąpiłby bez walki, był uparty, czegoś szukał, co wiedział? Więc zabito, go, a 

potem uprowadzono jego asystentkę i szukano jej służącego Pete... Jeśli Pete potrzebny 

był  „Gorftiazowi”, to po co? Co może wiedzieć Indianin? No, Bart? Może wiedzieć, 

gdzie jest komputer Johna Simona, albo gdzie są kasety

które ja teraz przechowuję w skrytce dworcowej w Mexico

a wreszcie, gdzie jest mała dyskietka, którą otrzymałem niedawno od Bena 

Murray’a,   a   którą   on   otrzymał   od   Jane?...   Zapewne   właśnie   dlatego 

zapolowano na Pete na Avenida. Jalisca.. Muszę wiedzieć, kto ukrywa się za 

nazwiskiem „Pedro Gormaz”. To po pierwsze. Muszę wiedzieć to, co wiedział 

John Simon, więc jeszcze raz zajmę się komputerem i dyskietką, to po drugie, 

I muszę to połączyć  jakoś z fotografią, na której tak zależała biednej Jane 

Lawry,  bo mój  instynkt  mówi  mi,  że ktoś ukrywa-jacy się za  nazwiskiem 

Pedro   Gormaz   może   być   jednym   z   ludzi   sfotografowanych   w   Berkeley  w 

zeszłym roku...

ROZDZIAŁ XIII

Kilkakrotnie przejrzałem na ekranie komputera zawartość kaset Simona, potem 

wszystko, co otrzymałem z drukarki i wszystekie rysunki plotterowe. Jeden z nich był 

ciekawy, przedstawiał schemat platformy produkcyjnej, w zasadniczej części typowy, z 

pokładami latarni morskiej, radiolatarni, anlen. lądowiska dla helikopterów, elektrowni, 

potem   były   pokłady   magazynowy,   załogi,   produkcyjny,   mieszkalny,   niżej   przystań 

ładunkowa,   wszystko   w   normie   technicznej,   wszystko   z   wyjątkiem   obszernych 

pomieszczeń dla straży, „pokład specjalny”, taką uwagę dodał do tej. części schematu 

John Simon. Niezwykle rozbudowany. Dla-czego?

Sfotografowałem   to   wszystko   minoxem,   na   wszelki   wypadek   Graty   Simona 

zabierały wiele miejsca, a taśmę z minoxa mogę ukryć wszędzie...

Chociaż dosyć dobrze poznałem system operacyjny tego Hewletta-Packarda, nie 

potrafiłem   złamać   niektórych   szyfrów   Simona,   zakodował   je   numerycznie.   Straciłem 

przy  nich  dużo  czasu,   zanim   wpadła  mi  do  głowy myśl,  żeby  uruchomić  translator] 

background image

języka maszyny. To było już prawie to, czego chciałem... Simon był zbyt inteligenty, aby 

nie wiedzieć, że jeśli grozi mu niebezpieczeństwo, to bardzo łatwo może utracić efekt 

całej swojej pracy. Więc, załóżmy, Bart, że był to efekt ostatnich dni rozmyślań, zanim 

ktoś użył karabinu webley-scott kaliber 11, 4, a John Simon upadł na plaży w Alvarado, z 

dziurą w czole.

Tak   to   musiało   być,   spieszył   się,   oczekiwał,   że   ci,   którzy  mu   grożą,   przyjdą 

wreszcie. Pracował do ostatniej chwili, potem razem z Jane Ławry ukrył maszynę, kasety 

i dyski, a jeden z nich, szczególnie ważny, Jane powierzyła Benowi Murray’owi.

Kobieta potrafi grać na emocjach, mężczyzny jak wirtuoz na swoim instrumencie. 

Czy kochający ją nieszczęśliwie Ben możs zdradzić?. Ależ nie, ponieważ mężczyzna, 

który   kocha   naprawdę,   pozwala   się   wykorzystywać   i   powtarza   jak   dziecko:   „zrobię 

wszystko,   bo   chcę   abyś   była   szczęśliwa”,   i   nawet   się   nie   zastanawia,   czy   kobieta 

postępuje z nim etycznie, czy nie, jest mu to obojętne. Ale to sprawa Bena, nie moja. Ja 

zadaję sobie pytanie: dlaczego Simon czekał do ostatniej chwili z ukryciem komputera, 

przecież   grozili   mu,   a   Bill   Vernon   musiał   mu   powiedzieć,   że   jest   szantażowany,   i 

powiedział to. Simon otrzymał już rzeźbę śmiejącej się głowy, wie, co to znaczy: umrze, 

jeśli nie będzie posłuszny... Dlaczego nie odwołał się do pomocy Langley? Musi mi to 

powiedzieć Jane Ławry, jeżeli jeszcze żyje i ja ją odnajdę.

A dlaczego czeka do ostatniej omalże chwili, gdy wyrok wisi już nad jego głową? 

No, Bart, doktorku, człowieku jajogłowy, powiedz!

Otóż, kolego, Bart, dlatego, że musi czegoś się dowiedzieć. Na przykład, kolego 

Bart?

Przypomnij sobie samolot krążący nad statkiem, na wysokości Alvarado... Taki 

statek i taki samolot to dobre miejsce do prowadzenia rozmów, spotkań, takie rozmowy 

Simon   utrwalił   w   pamięci   komputera,   numerycznie,   a   dlaczego   waruje   przy   tej   mar 

szynie   jak  pies?   Bo  chce   komuś   przedstawić   niezbite  dowody.  Odważny  facet.   Tak, 

spotkania, rozmowy przy okazji prowadzenia legalnych badań dna morskiego i morza, 

zanim, ewentualnie, przystąpi się do wierceń... I ten helikopter, który sam to widziałem, 

kilka razy lądował na pokładzie statku, też ciekawe.

Samolot odlatuje na wschód, helikopter może do Quetzalcoalcos, może... Ostatnie 

rozmowy prowadzone między ludźmi na statku i ludźmi na pokładzie samolotu musiały 

background image

być ciekawe, tak ciekawe, że Simon musiał je wprowadzić do komputera... Myśląc o 

tym, włożyłem do stacji mini-dysków dyskietkę otrzymaną od Bena Murray’a, tę, którą 

ocaliła Jane Ławry. Wcisnąłem przycisk translatora i wpatrzyłem się w ekran.

Przez chwilę - świecił bladym, zielonym światłem, potem Ho zbladło i pojawiły 

się   na   ekranie   czerwone   litery   przetworzonej   rozmowy,   wybrałem   takie   właśnie 

cieniowanie   barwne,   bo   zapis   dyskietki   był   interesujący.   Z   jakiej   aparatury   Simon 

podsłuchał tę rozmowę? W jego samochodzie, o ile pamiętam, nie było radiostacji. W 

motelu także jej nie miał, ani w swoim namiocie. Więc musiała ją mieć Jane w tablocie-

sambie. A jeśli tak, to kapitan Raja już o tym wie, z pewnością jego. ludzie rozebrali to 

pudełko na czynniki pierwsze. Mniejsza o to. Wpatrywałem się w ekran.

„Sprawa koncesji naftowej przeszła w kongresie, małe opory chcieli wiedzieć, kto 

daje kapitały. Opór w senacie”. „Jaka decyzja?”

„Trzeba przekonać senatora ostatecznie, powtarzam, ostateczna niedługo będzie 

w Mexico. „

„Czy to konieczne?”

„Bez jego podpisu nie będzie interesu. Bez niego będzie interes”. 

„Rozumiemy, Gormaz”...

Gormaz... Było mi gorąco i zimno na przemian. Duszno. Za paliłem papierosa i 

wyrzuciłem   go.   Zapaliłem   szybko   drugiego   i   zgniotłem   go   w  popielniczce.   Nabiłem 

fajkę,   nalałem   sobie   koniaku,.   na   trzy   palce.   Wyszedłem   na   taras.   Była   noc. 

Wpatrywałem się w światła ogromnego miasta, w którym żyje kilka naście milionów 

ludzi, a ja muszę znaleźć jednego, tylko jednego bo już wiem, co znaczy „przekonać 

senatora   ostatecznie”,   chyba   wiem...   Nie   pukam   do   drzwi   sypialni   Arrabala   i   jego 

dziewczyny wchodzę, leżą obok siebie i w sobie jednocześnie, ciało dziewczyny jest 

cudowne, oto, Bart, jak trzeba spędzać noce, z dziewczyną i w żadnym wypadku nie 

kupuj jej nocnej koszuli, gdy zbrzydnie, będzie miała dość czasu, aby ukrywać ter fakt. 

Kotka Arrabala przebudziła się, pstryknął włącznik lampki na stoliku, zgasiła ją najpierw, 

zaraz potem uznała, że jest dosyć ładni abym mógł ją obejrzeć.

. - Bezwstydna - powiedziałem bez przekonania. Zastanawiałem się, czy to łóżko 

jest dostatecznie. szerokie, aby zmieścili się trzy osoby, czy o tym samym myślała kotka 

Arrabala,  gdy uśmiechnęła  się do mnie?  Chyba  nie, ona chce ślubu, a ja jestem jak 

background image

huragan Josephine w Kalifornii, byłem tam w październiku a teraz nikt nie wie, gdzie 

mnie szukać.

Coś się stało? - spytała, podciągając nagle prześcieradło pod brodę.

Chyba się z tobą nie ożenię - powiedział Arrabal. - Prowokujesz nawet tego. 

kobieciarza, jak ci nie wstyd.

Wstydzę   się okropnie  -  szepnęła  kotka  i  ukryła  buzię   pod prześcieradłem, 

które łagodnie otuliło jej piersi i biodra.

Arrabal, powiedz mi, gdzie jest gazeta, którą wczoraj przy niosłem, to ważne.

W moim!, gabinecie. Odczep się. Wyjdź z mojej sypialni satyrze!

Jeszcze tylko powiedz mi, kto w senacie jest ważny...

Wszyscy w senacie są ważni, mój drogi. Wynoś się!

Ale kto może storpedować na przykład licencje czy kon cesje?

Jakie licencje, jakie koncesje, mów jaśniej i odpłyń, dobrze?

- Naftowe, Arrabal, tylko naftowe.

Arrabal zastanawiał się. Usiadł na łóżku. Wziął ze stolika paczkę papierosów, 

poczęstował mnie. Usiadłem na brzegu łóżka, zapaliliśmy.

W senacie jest jeden taki cerber pilnujący naszej nafty. Ma opinię uczciwego 

patrioty.   Bez  jego  zgody,   to  znaczy  jego  komisji,   jego  przyjaciół  i  „jego” 

opinii publicznej nie zapadają żadne decyzje w przemyśle naftowym.

To niemożliwe.

Nie mam na myśli  funkcjonowania przedsiębiorstw, ale istotne decyzje, na 

przykład licencyjne, koncesyjne, kredytowe i prawne, oraz inne, które mogą 

na przykład dotyczyć współpracy rządu z prywatnym kapitałem.

Krótko   mówiąc   różni   ludzie   stają   się   bezsilni,   gdy   nie-przekupny   senator 

powie, że się „nie zgadza”?

Tak, mój drogi.

Jak on się nazywa?

Rodrigo Amata. Senator Rodrigo Amata.

To nazwisko znajdowało się na kartce papieru, którą znalazłem w mieszkaniu 

Jane Ławry, pomiędzy dwoma innymi nazwiskami: Silvestro i Sanchez.

background image

Co   wiesz,  Rolando,   o  senatorach   Silvestro   i   Sanchezie?   -  -   zapytałem.   W 

gardle wyschło mi tak mocno, że musiałem napić się porto z butelki stojącej 

na stoliku przy łóżku.

Tylko tyle, że obaj nie lubią senatora, Amaty, to znana sprawą. Obaj twierdzą 

publicznie,   że   Amata   to   dyletant   przeszkadzający   meksykańskiemu 

przemysłowi naftowemu.

Rozumiem. Śpijcie dobrze, moje dzieci.

Z sypialni poszedłem do gabinetu Arrabala. Na biurku leżała ta gazeta, której’ 

szukałem.   Leżała   pomiędzy   innymi   gazetami   i   stosem   magazynów   ilustrowanych 

Spojrzałem   na   podpis   pod   zdjęciem   przedstawiającym   opalonego   faceta   z   siwymi 

włosami. „Rodrigo Amafa”. Jeszcze raz przeczytałem tekst informacji, na którą przedtem 

zerknąłem   tylko   przypadkowo:,12   lipca   nasz   senator   ^powraca   z   kontynentu 

europejskiego do Meksyku. Jak zawiadamia sekretariat pana senatora, wyda on 15 lipca 

w   balonach   «Oil   of   Mexico»   przyjęcie   dla   przyjaciół”...   Tyle   akurat   przeczytałem 

wczoraj,   zanim   wsiadłem   do   samochodu   i   pojechałem   w   stronę   Plaża   Hidalgo,   do 

Arrabala.   „Przypuszczamy   -   informowała   dalej   gazeta   -   że   pan   senator   poinformuje 

swoich   zawziętych   przyjaciół   i   równie   zajadłych   przeciwników   o   nowej   sytuacji   na 

europejskim i światowym rynku naftowym. Naturalnie ci, którzy znają poglądy naszej 

gazety, wiedzą to, co i my wiemy, że zarówno przyjaciele jak przeciwnicy pana senatora 

Amaty szanują go jako polityka, znawcę problemów naftowych i Meksykanina. Wszyscy 

kochamy   pana   senatora   Amatę,   chojnie   wszyscy   zgadzamy   się   z   jego   poglądami, 

koncepcjami i metodami pracy. W związku z tym cały Meksyk - piszemy to bez obawy 

posądzenia nas o przesadę - i całe, Ciudad de Mexico oczekuje niecierpliwie na chwilę, w 

której   senator   Amata   znowu;   pojawi   się   na   najbliższej   sesji   naszego   senatu,   a   jego 

poglądy i przemyślenia wywołają nowe burze w kongresie i przemyśle naftowym. Świat 

reformuje   gospodarkę   naftową   i   związaną   z   nią   gospodarkę   pieniężną.   Era   szantażu 

»Opec«   należy   do   przeszłości.   Tylko   lojalna   współpraca   międzynarodowa   przyniesie 

korzyści  i* pomyślność.  »Lojalność międzynarodowa  i honorowa gra poli-tyczna«  to 

hasła senatora Amaty, które zapewne nabrały jeszcze głębszego znaczenia po rozmowach 

z   europejskimi   partnerami.   Z   niecierpliwością   oczekujemy   pana   senatora   Amaty   w 

salonach »Oil of Mexico«, chociaż ubolewamy, że nie zostaliśmy tam zaproszeni. Ale nie 

background image

chowamy urazy w sercu i mówimy: 15 lipca, w południe, senator Amata znowu spotka 

się ze swymi gośćmi i przyjaciółmi.”

Wpatrywałem się z tarasu w światła wieżowców. Gdzieś w pobliżu jednego z 

nich,   Torre   Latino   American   wznosiła   się   olbrzymia   bryła   „Oił   of   Mexico”,   teraz 

obrysowana   - tylko  nielicznymi  światłami  okien.  „Opór  w  senacie,  trzeba   przekonać 

senatora   ostatecznie,   powtarzam,   ostatecznie,   sprawa   koncesji,   przekonać   ostatecznie, 

czy   to   konieczne?   Bez   jego   podpisu   nie   będzie   interesu,   bez   niego   będzie   interes, 

rozumiemy, Gormaz, Gormaz, bez niego będzie interes” - powtarzałem w myśli słowa, 

które komputer Simona rozszyfrował z dyskietki otrzymanej od Bena Murray’a.

Stop,   Bart,   wróć   do   porządku   słów,   „przekonać   senatora   ostatecznie”,   a   nie 

„ostatecznie przekonać”, czy to może mieć znaczenie? „Bez niego będzie interes”... bez 

niego, bez niego. Bart, stop, to coś znaczy, przekonać senatora ostatecznie, bez niego 

będzie interes, porządek tamtych słów ma znaczenie, słowa bez niego też mają znaczenie, 

Simon   musiał   to   zauważyć,   powiedział   o   tym   Jane   Ławry,   dlatego   Jane   powierza 

dyskietkę Benowi Murray’owi, dlatego Ben decyduje się działać na Avenida Jalisca, aby 

Pete   nie   zaprowadził   tamtych   facetów   z   zielonego   volkswa-gena   do   mieszkania,   w 

którym stoi komputer... ktoś dowiaduje się, że John Simon wie coś bardzo ważnego, 

powiedzmy, wiadomość z ostatniej chwili, to budzi niepokój, więc Simon, ponieważ nie 

chce  ustąpić, musi  zginąć.  Bill  Vernon też  musi  zginąć,  ale  ponieważ  ktoś sądzi, że 

Vernon   niewiele   wie,   albo   udaje,   że   byłby   mało   przydatny,   trzeba   go   wypróbować 

szantażem,   Vernon   nie   wytrzymuje,   popełnia   samobójstwo,   stop.   Myślę   o   tym 

wszystkim,   kłębi   się   to   w   mojej   głowie,   przestawiam   fakty,   słowa,   znaczenia, 

przemieszczam   fragmenty   i   detale   mozaiki...   „Bez   niego   będzie   interes,   przekonać 

ostatecznie”, wpatruję się w fotografię, senatora Rodrigo Amaty, szeroka twarz uśmiecha 

się do mnie, oczy wpatrują się we. mnie, ‘kiedy chodzę wzdłuż biurka.

„15   lipca,   w   południe,   senator   Amata   znowu   spotka   się   ze   swymi   gośćmi   i 

przyjaciółmi” - informuje gazeta wczorajsza.

Senator Rodrigo Amata ma wielkie wpływy polityczne i w sferach naftowych. 

Ktoś chce zdobyć koncesje. Badania morza na wysokości Alvarado, ze statku i samolotu, 

poważne zainteresowanie, poważne inwestycje. Senator Amata ma przeciwników. Albo 

śmiertelnych   wrogów.   Ludzie   mogą   być   przyjaciółmi,   ale   gdy   między   nimi   staje 

background image

problem, na przykład wielka forsa, a jeden z nich przeszkadza w jej zdobyciu, to musi 

odejść, bo” forsa to władza... Simon rozszyfrował rozmowę, więc musi umrzeć, Jane, 

jego asystentka, musi zniknąć, Vernon musi być szantażem, musi się ukrywać, ilu jeszcze 

ludzi boi się, czai, czuwa? „Bez senatora Amaty będzie interes”...

Śmierć   -   powiedziałem   do   siebie.   -   Śmierć   w   południe.   Senator   Rodrigo 

Amata został skazany na śmierć, to jasne. Musi odejść ostatecznie. Kiedy? 12 

lipca wraca do Meksyku. 15 spotyka się z różnymi ludźmi w gmachu „Oil of 

MexicO”. Który z tych dni będzie dla niego fatalny? W gazecie napisano, że 

Amata   z   pewnością   wyłoży   swoje   poglądy   i   przemyślenia,   stop,   Bart, 

załóżmy, że ktoś czeka, czy Rodrigo Amata jest nadal patriotycznie radykalny, 

a jeśli tak, to kiedy można by się do niego dobrać? 12 czy 15 lipca? Wtedy, 

kiedy wygłosi przemówienie, więc 15 lipca, to jasne... Stop, Bart, jak napisano 

w tej gazecie? 15 lipca w południe...

Śmierć w południe - powtórzyłem. Poszedłem do mojego pokoju i nalałem 

sobie koniaku, ale tylko na jeden palec, i powolutku wysączyłem zawartość 

kieliszka. Wróciłem do gabinetu, potem znowu do mojego pokoju i położyłem 

się na łóżku, ale nie po to, aby zasnąć, mój mózg pracował szybko i sprawnie. 

Ta gazeta, Bart, ta gazeta! Czy tylko przekazuje informację, jak setki i tysiące 

innych informacji, czy może... stop, Bart, czy może, gdyby ktoś uznał, że nie 

ma innego wyjścia, tak, czy może wskazuje datę przekonania ostatecznego 

senatora Rodriga Amaty?

Nikt nie podnosi słuchawki, nikt z nikim nie rozmawia przez telefon, Syndykat 

zła   przekazał   wiadomość   gazecie,   gazeta   drukuje,   że   15   lipca   w   południe   senator 

Amata...

Zostanie ostatecznie przekonany i bez niego „będą interesy”.

Nie  jest  ważne,  czy ktoś  - z  pracowników gazety  orientuje  się,  co  znaczy ta 

informacja,   to  mnie   nie   obchodzi.   Sądzę,   że   po   prostu   przekazano   informację,   którą 

gazeta wydrukowała -

a ktoś ją przeczyta. Ktoś, z kim ludzie Sydykatu zła, załóżmy, nie chcą się teraz 

spotkać. Fantazja, Bart, ale tak może być.

Gmach „Óil of Mexico”, 15 lipca, południe, przyjęcie, przybywa senator Amata i 

background image

przybywa ktoś jeszcze, aby stała się śmierć w południe!

- Muszę być na tym przyjęciu - powiedziałem. – Ale dlaczego t o miałoby się stać 

w

 

południe?

 

To

 

niewygodna

 

pora,

Bart, prawda?

Tym bardziej niewygodna, gdyby chodziło o kogoś, kto, na przykład, dysponuje 

karabinem  webley-scott  kaliber  11,4...  Mozaika  wypełnia   się, ale   są to  wyobrażenia. 

Diego Raja nie wspomniał ani słowem, że policja jest na tropie mordercy Johna Simona. 

Znaleziono   landrover   110   i   to   wszystko,   ale   stop,   Syndykat   może   mieć’   tylu   ludzi 

gotowych na wszystko, ilu mieć zechce... Jednak ta data, 15 lipca, nie podoba mi się, w 

południe? „Przekonać senatora Amatę ostatecznie w południe”? Załóżmy, że te słowa to 

znak   i   rozkaz,   rozkaz   „przekonania”   Amaty.   Jest   11   lipca.   Jutro   Rodrigo   Amata 

przyjeżdża do Mexico, więc od jutra muszę kupować tę popołudniówkę, która zamieściła 

pierwszą wiadomość.

Musiałem zadzwonić do Langley, choć była jeszcze noc. Nie mogłem tego zrobić 

z  mieszkania  Arrabala,  pamiętając,   że  mieszkanie.   Jane Ławry jest  „obstawione”,   że 

nieznani mi ludzie już’ tam dotarli. Pojechałem na dworzec główny i wybrałem jeden z 

automatów międzynarodowych. Dosyć długo czekałem na połączenie, wrzucając pesety, 

automatyczny telefon dyżurny musiał szukać „mojego” człowieka o tej porze.

Zakłócam spokój, proszę wybaczyć - powiedziałem, a ten człowiek zaraz mnie 

poznał. - Proszę tylko o jedną informację, jeżeli może pan jej udzielić. Jeżeli 

to jest niemożliwe, proszę odłożyć słuchawkę.

Dobrze. Proszę pytać - padła krótka odpowiedź.

Czy wie pan, kto to jest Pedro Gormaz? - zapytałem.

... John Simon też zadawał sobie to pytanie i sądzę, że dlatego zastrzelono go. 

Szybko pan się posuwa, za szybko, proszę uważać.

Przeciwnie, mam niewiele czasu. Więc?

Wiemy, że jest to nazwisko-hasło. Jeśli pan już dotarł - do tego hasła, to coś 

panu powiem. Interesuje nas przemyt narkotyków, nic amatorskiego, przemyt 

zorganizowany przez zawodowców mających olbrzymie możliwości. Dlatego 

nasza   agencja   pozwoliła   Simonowi   przy   okazji   zająć   się   aferą   naftową. 

Przemyt zorganizowano na linii Kolumbia, Meksyk, Stany, ale chodzi również 

background image

o potężne importy. Ostrzegam pana, to jest przemysł, wielki przemysł, sprawa 

dla fachowców i organizacji, a nie dla amatorów,  bo oceniam,  że jest pan 

amatorem...

Rozumiem ostrzeżenie. Mam pytanie drugie. Czy Simon był bliski wyłamania 

jakiegoś ogniwa w Syndykacie?

Załóżmy, że jest ‘to właściwe określenie, Syndykat. Gdybym wiedział to, o 

czym   Simon   myślał,   zanim   go wykończono,   mógłbym  rozpocząć  akcję  na 

szerszą skalę. ‘

Z tego, co odkryłem dotychczas, wynika, że Simon nie wiedział więcej niż ja 

teraz. Jeszcze raz powtórzę pierwsze pytanie: czy nazwisko „Pedro Gormaz” 

jest panu znane?

Powtarzam odpowiedź. Tylko jako hasło. Nie wiem jeszcze, kto się za hasłem 

ukrywa... Halo?!<

Odłożyłem słuchawkę. Tak czy inaczej, będę sam.

Wróciłem do mieszkania Arrabala, wziąłem prysznic i pomaszerowałem do łóżka. 

Arrabal  i  jego koteczka  byli  cokolwiek   głośni w  wyznawaniu  sobie  uczuć,  mimo   to 

zasnąłem,

Koteczka   Arrabala   kupowała   gazety,   między   innymi   popołudniówkę,   którą 

chciałem mieć. 12 i 13 lipca nie znalazłem w niej ani słowa o senatorze Amacie. Byłem 

niespokojny. Coś mogło się wymknąć mojej uwadze przy układaniu mozaiki. Ale co 

miałem   zrobić?   Miałem   te   karty,   które   miałem.   Do   diabła!   14   lipca   dziewczyna 

przyniosła stos gazet, a ja rzuciłem się na nie jak Shylock na weksle. Na pierwszej stronie 

zobaczyłem to samo zdjęcie Rodriga Amaty, a pod nim tekst. Zanim przejrzałem cały 

tekst, wyłowiłem z niego to, co interesowało mnie najbardziej. Senator Amata powita 

swoich   gości   i   przyjaciół   w   salonach   „Oil   of   Mexico”   15   lipca,   jutro   o   godzinie   9 

wieczorem, a nie w południe. Pan senator „z pewnością wybaczy naszej redakcji podaną 

wcześniej   informację   o   przyjęciu   w   salonach   „Oil   of   Mexico”   w   dniu   15   lipca   w 

południe.   Informacja   ta   była,   rzecz   prosta,   błędna.   Zauważyliśmy   ją   sami   i 

pośpieszyliśmy sprostować, niemniej serdecznie dziękujemy za uwagę nadesłaną nam z 

biura pana senatora Amaty”...

To już pasowało do mojej mozaiki. Nie - południe, a wieczór. Ciemność. Teraz 

background image

już   mogłem   wyobrazić   sobie   kogoś,   kto   w   ciemności,   wprawnymi   ruchami   składa 

nietypowego webley-scotta...

A pomyłka gazety? Miałem pewność, bez argumentów, ale jednak pewność, że to 

nie była pomyłka. Była to wiadomość dla kogoś, kto umie przekonywać ostatecznie... 

Pozwolenie.

Więc jutra przekonam się, co jest grane. I albo mi się powiedzie, albo kopnę w 

kalendarz,   jak   mawia   mój   przyjaciel   Jost   z   Zurychu,   to   znaczy   pójdę   -   do   nieba. 

Potrzebny   mi   jest   smoking,   ale   zostawiłem   go   w   mojej   przyczepie   przy   torze 

wyścigowym.

 

W   ubranko   Arrabala   nie   zmieszczę   się,   podarłbym   je   na   strzępy, 

ostatecznie mogę coś kupić w sklepie, na jeden wieczór, ale nie chciałbym się rzucać w 

oczy w czymś takim. Poza tym] smoking pozostawiony w przyczepie został uszyty tak, 

że   mogę   w   dwu   miejscach   zawiesić   dwa   futerały.   Temat   dobry   do   gun   story...   Ale 

prawdę mówiąc, nie miałem ochoty do żartów.

Wieczór,   14   lipca,   parking   w   pobliżu   toru   wyścigowego   w   Taj   cubaya. 

Pojechałem  tam biało-żółtą  taxi i wysiadłem  w odległości pięciuset  metrów. Tor był 

nieczynny, ale miasto nie zaczęło się jeszcze pogrążać we śnie, ulice pełne były ludzi i 

zapalających się reklam. Zbliżałem się do parkingu. Szedłem spacerową aleją, w cieniu 

drzew.   Moja   przyczepa   stała   pomiędzy   małym   renaulttem   i   potężnym   chryslerem, 

doskonale   widoczna   w   świetle   lamp   jarzeniowych.   Czarny   zamiatacz   w   niebieskim 

kombinezonie i czerwonej czapeczce zamiatał wąski pas chodnika oddzielający parking 

od jezdni Tańcząc i podrygując sunął za swoją miotłą. Gdzieś dalej stał mały pojazd na 

dużych kołach, ze szczotkami i brezentowym miechem Gdyby zamiatacz w niebieskim 

kombinezonie uruchomił go, mógłby pewnie zakończyć swoją robotę w dziesięć minut. 

Jednak ani chodnik przy parkingu, ani stosy śmieci nie istniały dla czarnego. Na uszach 

miał słuchawki, więc w kieszeni kombinezonu musiał mieć walkmana i, słuchając czegoś 

z taśmy, tańczył. Dlaczego nie uruchomi maszyny do zgarniania śmieci?

Przystawał przy samochodach nie przestając tańczyć. Wreszcie dotarł do miejsca, 

gdzie zostawiłem przyczepę. Przysunął się do drzwi, dotknął zamka... Nie poruszyłem się 

w ciemności. Zamiatacz obtańczył przyczepę. Sięgnął do kieszeni i włożył coś w zamek. 

Co?   Znowu   się   oddalał   tańcząc.   Samotny   złodziejaszek   amator   Możliwe,   że   miał 

wspólnika, którego ja z mojego miejsca nie mogłem dostrzec. Ale co włożył w zamek 

background image

przyczepy? Dlaczego ni^ próbował otworzyć drzwi?

Czarny   w   niebieskim   kombinezonie   udawał,   że   pracuje.   Poczułem   leciutki 

dreszczyk przebiegający między łopatkami. Czyżby niebieski kombinezon miał tu kogoś 

wystawić? Na przykład kogo? Na przykład mnie... Wciąż tańczył ciągnąc za sobą miotłę. 

Wyglądał groteskowo. Miał chyba bardzo duże i bardzo płaskie stopy, bo jego ruchy były 

niezgrabne.

Wyszedłem z cienia drzew i skierowałem się w stronę - przyczepy.  Niebieski 

kombinezon znieruchomiał na chwilę, i to mi wystarczyło, żebym zrozumiał zagrożenie. 

Szedłem powoli, ale spokojnie, na luzie. Potknąłem się, zakląłem głośno. Schyliłem się, 

udając, że poprawiam sznurowadło. Spojrzałem do tyłu. W mroku alei spacerowej, jakiś 

cień trochę zgęstniał, pojawił się płomyczek zapalniczki. Przede mną, w odległości może 

trzydziestu metrów, niebieski kombinezon znieruchomiał, także teraz już na coś czekał. 

Jego prawa ręka spoczywała na drążku miotły, lewa zsuwała się do kieszeni. Szedłem w 

stronę   przyczepy.   Do   tylnych   drzwi,   przy   których   tamten   kombinował.   Poszukałem 

kluczyka,   podniosłem   go   do   zamka,   moja   ręka   znieruchomiała   o   milimetr   od   tego 

lśniącego kawałeczka metalu, za to lewa ręka czarnego, którego nie spuszczałem z oka, 

szybko wsunęła się do kieszeni. Jasne, Bart! Słuchawki odbierają polecenia, a walkman 

w kieszeni to radiowy detonator, do diabła. To wszystko pomyślałem, odbijając się ze 

wszystkich sił od asfaltu i przelatując nad dachem potężnego chryslera, odbiłem się po 

raz   drugi   i   przeleciałem   nad   dachem   dodge’a   długiego   jak  trumna   przeznaczona   dla 

dinozaura.

Ujrzałem   przeraźliwie   jasny   błysk   światła.   Moja   długa   przyczepa   po   prostu 

przestała   istnieć   jak   cień,   który   rozpłynął   się   w   blasku   jakiegoś   super   flesza.   W 

miejscach, gdzie stały renault i chrysler, płonęły już dwa czerwone, skręcające się ognie. 

I wtedy dopiero usłyszałem głuchy grzmot pierwszego wybuchu, w którym utonęły dwa 

mniejsze wybuchy zbiorników renaulta i chryslera.

To ja miałem przestać istnieć w tym małym piekle.

Z dwu stron przybliżały się już światła policyjnych wozów.

Przebiegłem przez gazon i znalazłem się w cieniu drzew. Na parkingu, w pobliżu 

miejsca wybuchu,’ zapalił się jeszcze jeden wóz. Niezły pokaz ogni, w których ja miałem 

się usmażyć. Oddalałem się szybko w stronę parku Chapultepec, ale nie biegłem, nie 

background image

chcąc zwracać na siebie uwagi. Przed Avenida Chapultepec  zwolniłem kroku, potem 

zatrzymałem   się,   przeszedłem   na   drugą   stronę   ulicy   dosyć   wolnym   krokiem.   Biało-

wiśniowa   taksówka   towarzysząca   mi   od   parkingu,   także   zatrzymała   się   w   pewnej 

odległości.   Z  przeciwnej   strony nadjeżdżał   pesero,  pognieciony  mikrobus-taxi,   takich 

zbiorowych taxi jest w Mexico mnóstwo. Pomalowany pstrokato pesero mijał mnie, był 

dosyć zatłoczony, co nie mogło być dla mnie dziwne, bo przejazd takim gratem kosztuje 

jeden peso. Wskoczyłem na metalowy fotel obciągnięty dermą. Kierowca wyszczerzył do 

mnie zęby.

Gazu, gringo - spytał przyjaźnie.

Gazu, amigo. - Poczęstowałem go amerykańskim papierosem.

Białó-wiśniowa   taksówka   ostro   skręciła   na   jezdni   i   ruszyła   za   mikrobusem. 

Zgubiłem ją, wyskakując pomiędzy Durango i Avenida Hospital. W tej plątaninie ulic 

czułem się jak u siebie w domu. Mimo to odbezpieczyłem mojego webleya.

15 lipca. Pojechałem na Paseo de le Reforma, do banku „Thomasa Cooka” i w 

wynajętym sejfie złożyłem materiał fotograficzny, dotąd zdobyty,  łącznie z filmami z 

minoxa, kasetami i dyskietką. W dziale obsługi pocztowej’ złożyłem list do Diany, z 

wyjaśnieniem, że przyjadę do Szwajcarii z pewnym opóźnieniem oraz list do Josta, w 

którym prosiłem go, aby dowiedział się czegoś o „New Information Agency” w Genewie. 

Bank „Thomas Cook” załatwia nie tylko sprawy finansowe, jego klienci mogą liczyć 

także na znakomitą obsługę pocztową wszędzie i zawsze tam, gdzie obsługa taka wydaje 

się   niepewna   Często   wysyłam   korespondencję   przez   agencj,ę,   „Thomas   Cook”   albo 

„American   Expfess”,   gdziekolwiek   się   znajduję,   lubię   błyskawiczną   obsługę. 

Błyskawiczną   i   absolutnie   dyskretną.   W   liście   do   Josta   podałem   mu   adres:   RDB   u 

„Thomasa Cooka”. Nie chciałem żeby Jost dzwonił z Zurychu do mieszkania Rolanda 

Arrabala. Miałem jeszcze w oczach obraz tamtego wybuchu na parkingu i wcale nie 

chciałem, żeby Arrabal i jego koteczka wylecieli w powietrze jak ów czarny zamiatacz.

Arrabal   nie   wyraził   zaskoczenia,   gdy   spytałem,   czy   może   mi   pożyczyć   swój 

samochód, szybką, sportową mazdę, bo ni^ chciałem pojechać do „Gil of Mexico” moim 

wozem Milczał, gdy sprawdzałem magazynki webleya i scorpiona. Nie powiedział ani 

słowa, gdy pomagał mi w zapinaniu futerału scorpiona. Umieściłem ten futerał pomiędzy 

łopatkami, ale poniżej, tak, że znajdował się na plecach dostatecznie nisko i marynarka 

background image

nie opinała broni. Wyregulowaliśmy paski z przodu i z tyłu, pod kamizelką, a jeden z 

pasków   podwiesiłem   do   kołnierzyka   marynarki,   tak,   bym   mógł,   pociągając   go, 

wyciągnąć broń w sytuacji awaryjnej. Webleya wsadzę sobie za pasek od spodni., W 

porfelu miałem kilkaset dolarów - w Meksyku jest to fura pieniędzy - angielski paszport i 

licencję wydaną mi przez londyński Yard. Koteczka Arrabala także, milczała, od kilku 

dni   nosiła   na   serdecznym   palcu   pierścionek   zaręczynowy   i   była   szczęśliwa,   tak 

szczęśliwa, że stawała się coraz bardziej potulna. Ale w końcu nie byłaby kobietą, gdyby 

nie zapytała:

Dokąd ty się wybierasz, Robercie?

Na dziewczynki, kochanie.

Z takimi armatami? - wskazała na - webleya i scorpiona.

Lubię takie jak ty, nie do zdobycia, kiedy wkraczam bezbronny.

 - Rolando - powiedziała koteczka, przetrawiwszy moją odpowiedź - Rolando - on 

chce popełnić jakieś głupstwo. Nie bądź tchórzem i przyłącz się!

- On mnie o to nie prosił, on nic nie mówi. Pomyślałem, że dziewczyna wpadła na 

dobry pomysł.

Rolando - powiedziałem. - Myślę, że potrzebuję ciebie i twojej mazdy.

Pomodlę   się   za   was   do   Matki   Przenajświętszej   -   powiedziała   koteczka, 

cokolwiek przestraszona.

                                                                                    ROZDZIAŁ XIV

Moja ciotka Augusta to kobieta rozsądna i mądra, jej wadą jest tylko to, że lubi 

powieści w pewnym stylu, takie, w których pełno jest „pożarów pocałunków”, a różni 

starzy gentlemani „wyciągają dystyngowane ciała w starożytnych fotelach, kołysani ciszą 

dumnych   siedzib   z   czasów   Wilhelma   Zdobywcy”   i   tak   dalej:   Arrabal   był   szalenie 

dystyngowany,   wręcz   powieściowy   sylwetka   romantyczna,   prawie   nie   do   wiary,   że 

oddycha, żuje i trawi. Koteczka patrzyła na niego z miłością i dezaprobatą, tak, jak tylko 

kobiety potrafią spoglądać na swoją bezsporną własność.

Mam nadzieję - powiedziała koteczka - mam nadzieję, że cokolwiek się stanie, 

nie stchórzysz!

background image

Jak ja mam ją traktować? - rzucił mi pytanie Rolando.

Ona sobie za dużo pozwala!

Różnie. Na ogół batem i ostrogami.

Jesteś wielkim łotrem amigo.

To nie ja, to Nietzsche.

Musiał być chory, co?

Właśnie   zaczął   chorować   nerwowo,   kiedy   jedna   mieszczańska   panna 

powiedziała mu: „nie chcę”. Tobie to nie grozi, Rolando.

Tak sądzisz? - powiedział niepewnie Rolando, gdy byliśmy już w windzie. - 

Koteczka ma zagrania, mówię ci.

Powiedział „koteczka” takim tonem, jakby chciał, bym usłyszał to słowo przez 

duże k. Więc powiedziałem mu, że jego Koteczka jest cudowna. Myślałem o czymś 

innym. Zakochany mężczyzna to kawał głupka. Wiedziałem coś o tym.

Zanim jednak poszliśmy z Arrabalem do windy, miałem przed sobą kilka godzin 

oczekiwania na zmierzch. Nie wypiłem ani kieliszka czegokolwiek/byłem trzeźwy, jak 

chórzystka Armii Zbawienia i czytałem kupioną na moją prośbę przez Koteczkę książkę 

Johna Simona o kulturze Meksyku. Byłą napisana z taką pasją

i miłością do tego kraju, że mogłem prawie uwierzyć w to, co: powiedział mi 

człowiek   z   Langley.   John   Simon   mógł   rzeczywiście   zajmować   się   tropieniem   linii 

przerzutowych narkotyków via. Meksyk, a „sprawa Pedra Gormaza” mogła zająć.go z 

pobudek czysto emocjonalnych. Kto umiał tak pisać o Meksyku jak John Simon, musiał 

kochać Meksyk. To wzruszające i niecodzienną u areheologa-zawodowca. John Simon 

nie napisze już tej książki, o której rozmawiał ze mną w Alvarado. Chciał napisać o Peru 

przed Inkami. Twierdził, że znalazł dowody na to, iż kultury andyjskie imigrowały z 

północy, z terytoriów zasiedlonych przez.) Olmeków. Chciał w tym dziele przedstawić 

nowy porządek kuli] tur przedceramicznych całej Ameryki Południowej, według swoi jej 

teorii lux ex Mexico. Chciał wstrząsnąć archeologią amerykańską. Czy zdołałby tego 

dokonać? Mnie w każdym razie, jeśli, idzie o Peru, interesowałby okres inicjalny, tak 

około   roku   1800   p.n.e.,   a   z   epoki   ceramicznej   horyzont   późny   oznaczający   okres 

ujednolicenia   kulturowego   około   roku   1534...   Oto   żył   sobie   człowiek,   który   chciał 

opowiedzieć, jacy byliśmy na tej półkuli przed paroma tysiącami lat, ale popełnił błąd, bo 

background image

stanął   na   dro-j   dze   ludzi   żyjących   tylko   dniem   dzisiejszym,   bez   korzeni,   prawą

J  

moralności. I tak przygoda intelektu umarła w starciu ze stalowym pociskiem kaliber 

11,4.

Bart, drogi Bart - powiedział Arrabal, gdy powiedziałem mu, że to bardzo 

ciekawy problem. - Czyżbyś chciał zmieniał świat?

O nie, Rolando, nie jestem ani fanatykiem o zapadłych;; policzkach, ani idiotą. 

Kto zło powstrzymuje złem, pozostawi za sobą spalony step. Cofanie świata 

do   pierwszego   dnia   tworzenia   to   dziecinna   mrzonka,   a   zatem   ja   tylko 

protestuję, gdy mam; okazję, ale „legitime”, mój drogi. Żyjemy w akwarium 

pływającym w kosmosie. Czy potrafisz wyobrazić sobie, jak zabieramy się do 

przebudowy tego interesu i co z tego wyniknie?

Wyniknie koszmar, bo wylejemy wodę i potłuczemy naczynie!

Otóż to, Arrabal. Dlatego wierz mi, przyjacielu, że życie jest piękne i może 

takie   być,   gdy   pozostaniemy   przy   drobnych   zabiegach   kosmetycznych. 

Przypuszczam, że dzisiaj będziemy mieli taki zabieg.

- Chcesz powiedzieć, że dzisiaj spotkasz zabójcę Johna Si4J mona?

-   Drogi   chłopcze!   Mój   przyjaciel,   lord   Brooke   z   Ely   powiedziałby,   że   twoja 

ciekawość jest taka modernistyczna.

- Rozumiem. Brak mi klasy. - Rolando klapnął na fotel. 

Czy myślałem o tym,- że w gmachu „Oil of Mexico” spotkałem

człowieka, który z zimną krwią zastrzelił Simona? Wtedy, w Alvarado, strzelał 

zawodowiec, precyzyjnie, jak do tarczy, a Raja nie trafił na jego ślad. Jeśli nie mylił mnie 

mój instynkt i jeśli dobrze ułożyłem mozaikę z faktów, do których dotarłem, dzisiaj ktoś 

może zamordować senatora Amatę. Ale takich zawodowców jak strzelec z Alvarado jest 

wielu, a Syndykat może ‘sobie pozwolić na każdego, cena nie ma znaczenia - Rezydenci 

Syndykatu w Ameryce i Europie mają dostęp do najlepszego „materiału”.

Pojechaliśmy do „Oil of Mexico” okrężną drogą. Arrabal prowadził swoją mazdę, 

ja rozglądałem   się.  Poczynając  od  Pałacu  Sztuk  Pięknych  nie  było  zbyt  tłoczno.   Na 

ulicach płonęły już wszystkie światła. Te w ostatnich oknach, na najwyższych piętrach 

monumentalnych   budowli  wyglądały  jak mikroskopijnie,  zawieszone   w  ciemnościach 

lampki.   W   strumieniach   wozów   nie   dostrzegłem   nic   niepokojącego.   Jeszcze   raz 

background image

przypomniałem  Arrabalowi,   by  nie  dotykał  gałki  skali   mojej  radiostacji   i  zapamiętał 

przełącznik   „odbiór-nadawanie”,   teraz   w  pozycji   „odbiór”   Zanim   ruszyliśmy   z  Plaża 

Hidalgo, dostroiłem radiostację do walkie-talkie Nie miałem pojęcia, czy będzie mi to 

potrzebne, czy nie, ale chciałem mieć pewność że gdyby coś się stało, to nie będę musiał 

zmykać pieszo. Zabrałem, też na wszelki wypadek minoxa, włożyłem go do paczki z 

papierosami.   Statyw   włożyłem   do   kieszeni   marynarki,   miał   wygląd   automatycznego 

ołówka.

Arrabal zatrzymał wóz na parkingu przed gmachem „Oil’ of Mexico”.

Co dalej? - spytał z ciekawością skauta biorącego udział w pierwszej nocnej 

wyprawie do lasu.

Która godzina? Dochodzi ósma trzydzieści. Poczekamy przez chwilę.

Jak tam wejdziesz?

Nie mam pojęcia.

Banki   i   gmachy   wielkich   przedsiębiorstw   są   w   Mexico   dobrze   strzeżone.   W 

mieście, w którym żyje więcej ludzi niż w niejednym państwie świata, może się zdarzyć 

wszystko...Obserwowałem   wejście   do   „Oil   of   Mexico”   przez   lornetkę.   Schody   były 

dobrze oświetlone, a szklanych drzwi opatrzonych kunsztownie kutymi kratami pilnowali 

faceci w marynarkach, które wydawały się źle uszyte, ale te szerokie bary nie były z 

pewnością   wywatowane.   Oczekiwano   senatora   Amaty.   Jeżeli   sprawdzicie   moje 

przypuszczenie, jeżeli wiadomość wydrukowana w popołudniówce przeznaczona jest dla 

mordercy, to ciekawe, którędy ten człowiek wejdzie. Boczne wejścia nie, wchodzą w 

rachubę, to pewne.

Zastanawiam się - powiedział Arrabal zapalając papierosa - czy nie mógłbyś 

pozostać przy archeologii. Marnujesz się, Robercie...

Zgaś papierosa. Jeśli ja obserwuję wejście do „Oil of Mexico”, to ktoś inny 

może obserwować twoją mazdę... Słyszałem już w Rzymie, że się marnuję. 

Dlaczego nie zostanę przy archeologii? Bo chcę przejść do historii jako glina.

Historia! - prychnął Arrabal.

Marność marności? Nie mów tak, przyjacielu. Wielcy ludzie nie odchodzą ze 

wszystkim. Wolter zostawił nam zamiłowanie do wygodnych foteli, Lamartine 

- do ciepłych szlafroków, a na przykład Chateaubriand do porządnej pieczeni z 

background image

mocnym czerwonym winem. Nie chcę cytować dalej, niech ci wystarczy, że 

ktoś   kiedyś   o   nas   napisze   jako   o   sprawiedliwym   z   Manchy   i   jego   słudze 

Sancho. Wysiadam. Nie pal papierosów, nie zapalaj światła, włącz radiostację 

i czekaj.

Wesołe towarzystwo wysypało się z kilku długich amerykańskich limuzyn. Faceci 

byli   w   smokingach,   ale   moje   czarne   ubranie   szyte   u   londyńskiego   krawca,   szara 

kamizelka i perłowy krawat robiły na tym tle całkiem niezłe wrażenie, bo jeden z tych 

gości krzyknął do mnie:

- Cześć, George, idziesz na przyjęcie do starego? 

Wyszczerzyłem zęby.

-   Mam   już   pełny   kanister   -   powiedziałem   -   i   nie   wiem,   czy   wytrzymam 

dodatkowe

 

tankowanie.

 

Wracam

 

do

 

ambasady

po piersiówkę.

- Ma dosyć, a chce więcej! - zawołał jeden gość z tego towarzystwa. Otoczyły 

mnie   kobiety,   były   przedziwnie   ubrane,   ich   suknie   były   długie   i   powłóczyste, 

wieczorowe, za to na ramionach miały coś, co w Paryżu miał dopiero pokazać Montana. 

Szerokie, workowate marynarki z potężnie wypchanymi ramionami. Do tego koszule w 

paski i krawaty sięgające pępka. Osobliwość, czegoś takiego nie widziałem w gabinecie 

figur woskowych. Ale dziewczyny były w najlepszym gatunku. Objąłem dwie z nich, bo 

poruszały się trochę niepewnie. Tak weszliśmy na marmurowe schody i skierowaliśmy 

się ku wielkim, szklanym drzwiom. Wiedziałem, że nie było to zwyczajne szkło, ale coś 

odpornego   na   ‘serię   z   pistoletu   maszynowego.   Goryle   stojący   przed   i   za   drzwiami 

przyglądali się ponuro całemu  towarzystwu,  ale gdy znaleźliśmy się w ostrym  kręgu 

światła,   rozpogodzili   twarze,   uśmiechając   się   wcale   przyjaźnie.   Widywali   już   moich 

„przyjaciół” i to nie jeden raz. Jeden ze strażników podszedł do mnie, zwolniłem kroku, 

płynący przodem dystyngowany facet obejrzał się i zawołał:

- Hej, George, daj gazu, jesteśmy spóźnieni, chce mi się pić i nie cierpię widoku 

pustych butelek!

Strażnik   zawahał   się,   otaczający   mnie   faceci   pokazywali,mu   niedbale   jakieś 

kawałki papieru, ale nie były to zaproszenia, co to było? Aha, karty identyfikacyjne. Albo 

pracowali w „Oil of Mexico”, albo otrzymali takie. „przepustki”. Objąłem mocniej moje 

background image

towarzyszki, a one objęły mnie.

- Trochę wypiły - rzuciłem gorylowi - i nie wiem, co będzie za godzinę! Można 

na was liczyć, chłopcy?

Ciężkie   szklane   drzwi   rozsunęły   się   i   wpłynęliśmy   do   olbrzymiego, 

marmurowego hallu wyglądającego jednak jak ogród botaniczny pełen bujnej, soczystej, 

tropikalnej   roślinności,   pośrodku   zielonej   murawy   biła   w   powietrze   podświetlona 

fontanna,  małe  marmurowe  ławeczki  ukryte  były  w  uroczych   samotniach  z  zieleni  i 

kwiatów.  Wesołe towarzystwo  płynęło  ku kryształowej  klatce  windy.  Z lewej  strony 

drzwi windy dostrzegłem małą skrzynkę, do której ten, który nazwał mnie Georgem, 

wsunął   właśnie   swoją   kartę   identyfikacyjną.   A   więc   kryształowe   drzwi   zamykały 

korytarz prowadzący do windy i każdy z gości musi mieć kartę identyfikacyjną.

Jak sądzisz, kolego - krzyknąłem - czy senator już’ na nas czeka?

Nie wygłupiaj się, to my będziemy czekać na niego! Podciągnij nasze panie!

Jedna czuje się trochę słabo, zaraz do was dołączę, chłopcy.

Odsunąłem   dziewczynę   obejmującą   mnie   z   lewej   strony   i   popchnąłem   ją   ku 

drzwiom.   Mocniej   objąłem   tę   z   prawej   i   pociągnąłem   ją   w   stronę   jednej   z   ławek 

stojących w zielonych niszach. Dziewczyna była rzeczywiście zawiana. Poprosiłem jej 

kartę identyfikacyjną. Dała mi ją bez oporu. Nie była to karta pracownicza ani imienna, 

w porządku.

Poczekaj chwilkę, kochanie, zaraz wracam.

Nie kochasz swojej Marii, zacznę krzyczeć...

Uwielbiam cię, porywam cię, jutro spędzimy urocze chwile w San Francisco, 

pozwól mi tylko zrobić siusiu, zaraz wracam.

Odszedłem szybko. Z dojściem do windy nie było problemu. Kryształowe drzwi 

rozsunęły się przede mną, gdy włożyłem do skrzynki kartę. Ledwie przekroczyłem próg, 

zamknęły się za mną błyskawicznie. Karta powodowała nie tylko ich otwarcie, lecz także 

wyłączała system alarmowy. Teraz do windy Właśnie sunęła do góry. Obserwowałem 

światełka skaczące nad drzwiami. Zatrzymało się na dwudziestym dziewiątym piętrze. Po 

chwili zgasło. Wtedy nacisnąłem guzik z lewej strony drzwi. Winda zaczęła sunąć w dół. 

Włączyłem stoper zegarka Gdy, wchodziłem do windy, zatrzymałem stoper. Nieźle.. 10 

metrów na sekundę.

background image

Szybciej niż przypuszczałem znajdę się tam gdzie chciałem być.

Z korytarza oświetlonego łagodnym światłem opadającym z witrażowego sufitu 

ujrzałem z lewej strony, w głębi, ostro zarysowany prostokąt z rozsuniętymi skrzydłami, 

a płynący stamtąd gwar uświadomił mi, że jestem chyba jednym z ostatnich gości, więc 

pomaszerowałem   tam,   nie   za   szybko,   stąpając   po   pomarańczowym   dywanie.   Brzegi 

dywanu   były   czarne,   ściany   korytarza   były   białe,   drzwi   w   głębi   pokryte   czarnym 

lakierem. Drzwi do toalet po lewej stronie korytarza ukryte były za pomarańczowymi 

zasłonami. Witraże sufitu, kryjące gniazda żarówek, przedstawiały azteckie hieroglify, 

także pomarańczowej barwy, w czarnych  obwódkach. Ładne. Gdy wybuduję sobie w 

przyszłości zamek podobny do katedry, jak uczynił to kiedyś William Randolph Hearst, 

to skopiuję ten pomysł, a dla gości każę wydrukować katalog kosztów, żeby wiedzieli, na 

co mnie stać.

Z wysokich stołków barowych widać niekiedy świat lepiej, niż mogłoby to się 

wydawać abstynentom. Siedząc na jednym z takich stołków z uznaniem przyglądałem się 

wyposażeniu   tego  baru.   Niezła   pijalnia.  Na  wszystkich   białych   półkach   ozdobionych 

czarnymi listwami i lustrzanymi ściankami stały butelki najprzeróżniejszych kształtów i 

rozmaitej, ale zawsze alkoholowej zawartości, całość ujęta w wijące się kiście bluszczów 

i storczyków. W garnizonach poniżej butelek czuwały wszystkie formacje kielichów i 

kieliszków, czarek i szklanek, a operujący mikserami człowiek w białym smokingu robił 

wrażenie specjalisty wysokiej klasy. Zdobyłem jego uznanie, gdy odsunąłem podany mi 

kieliszek whisky, mówiąc, że nie piję czegoś, co fermentowało w aluminiowym kuble, 

zamiast w porządnej szkockiej dębowej beczce. Nalał mi z innej butelki. Powąchałem, 

skinąłem głową i wypiłem.

- Za zdrowie senatora Amaty. Pewnie już się zbliża. 

Barman   uśmiechnął   się   uprzejmie.   Miał   wyrazistą   twarz   amanta   z   czasów 

niemego kina i wąsik Adolfa Menjou.

- Pan senator Amata przybędzie około północy, proszę pana. Pan senator Amata 

twierdzi, że szampan smakuje najlepiej o północy...

- Pan senator lubi mieć entree, prawda?

-  Tak   bym  to   chyba  ujął  -  odparł   ostrożnie  barman  i   zwrócił  lewy  profil  ku 

dziewczynie,   która   podeszła   do   baru.   Zauważyłem,   że   lewy   profil   miał   lepszy   od 

background image

prawego.

Zatem,   kolego   Bart,   przyjęcie   o   dziewiątej   wieczorem,   ale   senator   wkroczy 

teatralnie o północy... Kojarzę coraz lepiej. Ta gazeta popołudniowa nie popełniła błędu. 

Najpierw podała wiadomość o przyjęciu w południe, potem sprostowanie o przyjęciu 

wieczorem... to jakby zawiadomienie dla kogoś, i jakby pozwolenie na coś. „Przekonać 

senatora ostatecznie”, to znaczy zabić.

Śmierć, pojawia się śmierć, ale nie w południe, nie... Wiadomóiśe przekazana 

przez   popołudniówkę   oznacza,   że   to,   co   nazwałem   „śmiercią   w   południe”,   może 

oznaczać „śmierć o północy”. Po prostu - wyrok... Jeśli tak, to mam jeszcze trochę czasu. 

Jeżeli w ogóle potrafię coś zrobić. Nie wiem przecież, j a k ma zginąć senator Amata. 

Czy mogę teraz prosić kogoś o pomoc? Jak? Poza tym nie ufam. nikomu.

Rozpiąłem   marynarkę.   Wydawało   mi   się,   że   pokrowiec   wiszący   pomiędzy 

łopatkami wypycha materiał i że walkie-talkie w lewej kieszeni, mająca rozmiar etui od 

cygar, jest stanowczo za duża.

Popijając przyglądałem się ludziom z wysokości barowego stołka. Meksykanki są 

śliczne, niezależnie od tego, czy ubrane są według starej mody Chanel czy Balenciaga, 

albo dadzą się nabrać na najnowsze ekstrawagancje Thierry Muglera, „Voque”, „Harpers 

Bazaar”, wreszcie, kiedy już zdecydują się pokazać światu w najgorszych „rags”, czyli 

różnych   szmatach   i   nędznych   ciuchach.   Z   jedną   z   nich   w   chwilę   później   musiałem 

zatańczyć w salonie tanecznym. Ubrana była śmiało. Wenus wyłaniająca się morskiej 

piany  umarłaby   ze   wstydu,   gdyby   jej   dano   tylko   tyle   materiału   na   kieckę.   Nie   była 

młoda, lecz była krzepka, a zdobyczne brylanty na szyi i palcach obu rąk świadczyły, iż 

była osobą zdecydowaną i mającą ustalony pogląd na życie.

Orkiestra   naśladowała   brzmienie   Lionela   Hamptona,   a   piosenkarka   chciała 

śpiewać jak Dianą Washington. Ale to nic. Podobała mi się ta piosenkarka.

W tańcu przenieśliśmy się z moją Meksykanką do sąsiedniej sali. Okna zajmujące 

długość jednej ze ścian nie były zasłonięte, to naturalne na tej wysokości. Przesunąłem 

się z moją partnerką wzdłuż okien i mogłem zauważyć, że gmach „Oil of Mexico” miał 

kształt   litery   U.   Przeciwległa   masywna   ściana   wieżowca   oddalona   była   o   jakieś 

czterdzieści metrów. Ściana łącząca oba skrzydła konstrukcji była dość silnie oświetlona 

na   różnych   poziomach,   zapewne   w   korytarzach   łączących   skrzydła.   Za   to   ściana 

background image

przeciwległa była ciemna i na tle ciemniejszego jeszcze nieba wyglądała niby posępna 

skała.

Zespół   na   tle   orkiestry,   dziesięciu   czarnych   facetów   w   białych   smokingach, 

wykrzykiwał rytmicznie przebój roku 1945, gdy ludzie znowu zaczynali się bawić po 

wojnie.

Hejbabariba... hejbabariba!...

Hejbabariba! - wołała obwieszona brylantami Meksykanką.. - Hejbabariba! - 

śpiewałem.

Przeciwległa   posępna   ściana   wieżowca   wyraźnie   zaczynała   mnie   interesować. 

Odholowałem brylantową damę do baru. Chciałem obejrzeć salą przylegającą do sali 

tanecznej. Była to palarnia o spokojnym, szarym wystroju ścian, podłogi, wygodnych 

mebli, firan, a jedyny ciepły ton wnosiły abażury lamp stojących przy kanapach, fotelach 

i   stolikach.   Na   ścianach   dostrzegłem   oryginalną   grafikę   Jose   Orozca,   naturalnie   z 

pominięciem jego rewolucyjnej tematyki. Tam, gdzie rozważane są sprawy interesów i 

nafty, nikt nie przepada za rewolucją, nie dziwię się. Orozco też przestał się dziwić, gdy 

zamieszkał   w   wygodnej   willi.   A   obok   jeszcze   jedna   sala   o   złotych   parkietach, 

brzoskwiniowych dywanach, na ścianach flamandzkie tkaniny, pod ścianami meble w 

stylu Ludwika XV, po obu stronach drzwi wspaniałe weneckie zwierciadła. Następna 

ściana, na niej dwie piękne szafy boulle’owskie z dekoracją z hebanu, kości słoniowej i 

szyldkretu, a w dolnej części szaf wzory wycinane w jasnych i ciemnych płytach, ze 

szczególnie   pięknymi   motywami   ornamentalnymi   w   premiere-partie,   jasnymi   na 

ciemnym  tle. Contre-partie w układzie odwrotnym nie były bynajmniej gorsze. Szafy 

oddzielone były dwoma oknami, pomiędzy którymi stało mahoniowe biurko chippendale, 

oba   okna   łączyły   się   w   tym   miejscu.   Biurko   oświetlone   było   dwoma   brązowymi 

kandelabrami. Różnorodność stylów nie raziła tu, projektant zachował harmonię i umiar. 

Za biurkiem chippendale - znowu ta posępna ściana przeciwległego wieżowca. Na biurku 

przybory do pisania, wszystko w brązie, podkładka do pisania w kolorze kości słoniowej. 

Przy   drzwiach   dwaj   nieruchomi   służący   w   brzoskwiniowych   kaftanach,   białych 

spodenkach do kolan i czarnych bucikach ze srebrnymi klamrami, na głowach mieli małe 

białe peruczki, a na twarzach skórę Mulatów. Co za dekoracja. Do jakiego występu? 

Jakiej sztuki?

background image

Posępna ściana na wprost była ciemną. Raz tylko dostrzegłem w jednym z jej 

okien

 

krótki

 

błysk

 

światła.

 

Służba

 

nadzoru?

Ktoś zapalał tam papierosa?

Pożeglowałem do olbrzymiej sali jadalnej, w której potężny stół z czarnego dębu, 

zajmujący   całą   jej   długość   służył   jako   bufet   dań   zimnych.   Usiadłem   na   jednym   z 

niezliczonych gotyckich krzeseł stojących pod ścianami i przyglądałem się zastawie. Nie 

umrę z głodu, to pewne. Zwłaszcza że goście, choć hałaśliwi, nie szturmują spiżarni.

Nikt się mną nie interesował. Nikt z wyjątkiem perłowej Meksykanki,  z  którą 

pewnie bano się tańczyć. Wymówiłem się, poszedłem do następnej sali. Była pusta, a na 

jednej ze ścian wisiał olbrzymi biały ekran. Usiadłem w kącie i zapaliłem papierosa.

                                                                               ROZDZIAŁ XV

Kursowałem   pomiędzy   barem   i   salą   tańca.   Dwie   panie,   jedna   obsypana 

brylantami, a druga perłami, towarzyszyły mi. Mógłby m się bogato ożenić, a nawet 

zostać bigamistą, ale cyfrowy zegar nad białym  barem przypominał mi, że zbliża się 

północ, a więc myślałem tylko o tym. Przyglądałem się gościom, słuchałem rozmów, 

rozmawiałem-i ze mną rozmawiano. Traktowano mnie tak, jak traktuje się kogoś, kto 

naturalnie   musi   bywać   na   „takich”   przyjęciach   i   kto   z   pewnością   należy   do   tego 

towarzystwa.  W sali tanecznej  jakiś młody człowiek dopadł mnie  i wyjaśniał  głośno 

koncepcję   fresku  zamówionego   „właśnie  dla   tej   sali  przez  Oil”.   Opowiadając   młody 

człowiek pocierał dłonią lewe ucho, w którym tkwił mały kolczyk.

Co sądzisz o mojej koncepcji? - spytał biorąc mnie pod ramię. Miał mocny 

chwyt, a w oczach zdrowy ogień artysty.

Wspaniała!   -   oznajmiłem.   Otaczające   nas   towarzystwo   kobiet   i   mężczyzn 

podjęło rozmowę, meksykańscy montparnasisci.

- Hej George! - zawołał pewien gość, ten sam, który w pewnym sensie zapewnił 

mi alibi przed gmachem „Oil”. Był, już ostro wstawiony.”

- Hej, stary!’ Wytrzymamy do północy?

Wycofałem się widząc, że podąża ku mnie diamentowa Meksykanka. Zgubiłem 

ją, wziąłem wiatr w żagle i trzymając ster jak należy, dobiłem najpierw do bufetu w sali z 

background image

gotyckimi. krzesłami, potem do baru. Wciągnąłem się na wysoki stołek i zamówiłem 

szkocką z wodą i lodem..

Pijak - powiedziała dziewczyna, która właśnie dobiła do mojego nabrzeża i 

teraz chciała, abym przyjął rzucone cumy.

Abstynentka   -   odwzajemniłem   się   wyzywająco.   Miała   okrągłą   buzię   i 

szelmowskie oczy, duże i ładne, ale szelmowskie. Była to towarzyszka Marii, 

tej   dziewczyny,   którą   perfidnie   zostawiłem   w   głównym   hallu   „Oil”.   Nie 

zapytała, gdzie jest Maria. Gdzieś jest, ostatecznie.

Jak ci na imię? - spytała.

Robert.

Patrycja. Mogę ci mówić Rob? A może Bob? - przechyliła głowę.

Możesz mi mówić Rob. Bob kojarzy się z hop.

O czym mówisz? - zdumiała się Patrycja.

Wiesz, ten komik, Bob Hope, nie cierpię go, ma sztuczne zęby.

Przy   drzwiach   do   baru   zauważyłem   znaczne   poruszenie.   Podniósł   się   gwar, 

błyskały flesze. Dwaj ludzie, dwaj mężczyźni  w nienagannie  skrojonych  smokingach 

podawali sobie ręce. Witali się, ale powitanie wyglądało tak, jakby w tej właśnie chwili 

ubijali znakomity interes.

Czy my ich znamy? - zwróciłem się do Patrycji. - O tej porze jestem znudzony 

i nie odróżniam przyjaciela od wroga.

Znamy,   znamy   -   dziewczyna   skinęła   głową.   -   To   senatorowie   Silvestro   i 

Sanchez.

Skinąłem na barmana. Posłusznie postawił przede mną pełny kieliszek. Wypiłem. 

W pewnych sytuacjach po każdym następnym kieliszku trzeźwieję.

Czy   koniecznie   musisz   pić   sam?   -   zapytała   Patrycja.   -   Jest   tu   wszędzie 

mnóstwo luster... ale nie cierpię, gdy mężczyzna popija sam.

Przepraszam cię. Czego się napijesz?

A czego powinnam się napić?

Cocktail, dziecinko. Cóż my tu mamy? Martini? Za nic, ostry i niesmaczny. 

Manhattan?   Wonny   i   arystokratyczny.   Alexandre?   Subtelny,   ale   słaby. 

background image

Doradzam   side-car.   Coś   dla   sportsmenek.   Ja   biorę   to   niekiedy   na   kaca. 

Barman,   prosimy   o   side-car!   Czego   tu   szukają   senatorowie   Silvestro   i 

Sanchez, Patrycjo?

Chcą   pewnie  wmówić   senatorowi  Amacie,  że   są  jego  przyjaciółmi,   wiesz, 

publiczna wymiana uścisków dłoni przed fotografami, zanim rozpoczną się 

sesje kongresu i posiedzenia senatu. Polityka. Nienawidzę jej. Jest amoralna... 

z   pewnymi   wyjątkami.   Wiesz,   jeszcze   niedawno   Silvestro   i   Sanchez 

przekonywali Amatę, że pewne odkryte już złoża ropy można by powierzyć 

„Spółce Bankowej Hansena”...

Jesteś doskonale poinformowana - zdziwiłem się.

Widocznie coś czytałam w gazecie. Daj mi papierosa. Palę tylko camele bez 

filtra.

Nie zdążyłem powiedzieć barmanowi, żeby podał camele, a on już podsuwał je 

Patrycji z miną człowieka padającego na brzuch. Ciekawe, dlaczego tak się płaszczy.

Zamówiłem   jeszcze   jedną   szkocką,   ale   ponieważ   nie   dowierzam   barmanom, 

ostrożnie powąchałem podaną mi substancję.

Mój drogi - powiedziała Patrycja - mój  drogi, nie jesteśmy na przyjęciu u 

Borgiów. O co ci chodzi?

Moja droga - powiedziałem - moja droga, kiedy ktoś podaje mi szkocką, to 

chcę   wiedzieć,   czy   jest   prawdziwa.   Czy   wyprodukowano   ją   przy   użyciu 

czarnego węgla, ropy albo dobrego, starego, szkockiego torfu. Piję tylko taką, 

która zachowała zapach starego torfu.

Reporter z „Excelsioru”! - krzyknął jakiś facet z twarzą pokrytą kilkudniowym 

zarostem. Zanim błysnął flesz, zdołałem osłonić twarz. Patrycja przeciwnie, 

uśmiechnęła   się   uroczo.   Zarośnięty   strzelił   kilka   zdjęć,   zignorowałem   to 

odwrócony   plecami.   Po   chwili   reporter   przepadł   w   sąsiedniej   sali. 

Pomyślałem, że moja towarzyszka jest chyba kimś popularnym.

Ma pan wyrobiony gust - uśmiechnął się barman. Miał na myśli szkocką.

A   ty,   synu,   masz   wyrobiony   instynkt   oszusta.   Podsunąłeś   mi   szkocką   na 

czarnym węglu. Jeżeli to zrobisz jeszcze raz, to zmuszę cię, żebyś ją wypił.

- Tak jest, proszę pana.

background image

- Jeśli chcesz wiedzieć co pijesz, to trzymaj się mnie - powiedziałem do Patrycji, 

ale ona zaraz gdzieś odpłynęła. Potem widziałem ją szalejącą na parkiecie sali tanecznej. 

Degustowałem jakiś czas szkocką oceniając fachowość destylacji, potem przyjąłem cumy 

na  pokład  i  też  odpłynąłem.  Nie  mogłem   patrzeć   na faceta,  który zamówił   szklankę 

mleka z pływającą na powierzchni tego płynu truskawką.

W   kącie   sali   barowej   jakiś   starszy  gość   siedzący   na   kanapie   przywołał   mnie 

stanowczym gestem. Poczęstował mnie cygarem, po czym powiedział, że nie cierpi tych 

cholernych   Karaibów.   Wpatrzył   się   we   mnie   z   natężeniem,   czekając   na   odpowiedź. 

Ponieważ milczałem, jego piękne, wysokie czoło pokryło się zmarszczkami, a dwa guzy, 

wysoko kiedyś ocenione przez Lombrosa uniwersalne znamiona wybitności zarysowały 

się wyraźniej.

Te cholerne Karaiby! - oznajmił, po czym rozwinął myśl dodając: - Kiedyś je 

utopimy. Wszystkie wyspy. Same kłopoty! Co pan na to?

Doskonały pomysł, ale kosztowny.

Starszy   pan   pociągnął   z   wysokiej   szklanki.   Umiał   wytwornie   drzemać   w 

towarzystwie. Wydawało się, że jest zamyślony. Ale ocknął się znowu i bardzo szeroko 

otworzył usta, więc podsunąłem mu myśl.

Cholerne Karaiby, prawda?

Co? Aha... tak... jest pan przenikliwy. W co pan inwestuje?

W Karaiby, proszę pana.

Doskonale! Naturalnie! Otrzyma pan wysokie odszkodowanie, gdy już zostaną 

zatopione - oznajmił wojowniczo starszy pań. Nie wiem, dlaczego niektórzy 

ludzie chcą, aby sądzono o nich, że jedzą wyłącznie surowe mięso i nigdy nie 

zdejmują ostróg.

Hej, Japs! - zawołał ktoś obok. Proszę, proszę, już drugi zaczepny i nie wiem 

który   wstawiony.   -   Hej,   Japs   -   Tęgi   -   jegomość   podpierał   się   grubą 

bambusową   laską,   czarną   muszkę   pod   brodą   miał   mocno   przekrzywioną. 

Gdzieś obok szalał reporter z „Excelsioru”, ale udawało mi się unikać jego 

obiektywu.   Mały,   ugrzeczniony   Japończyk,   przywołany   tym   pogardliwym 

słowem używanym podczas wojny w Azji przez aliantów, uśmiechnął się od 

ucha do ucha.

background image

Nazywam się Tanaga - powiedział z ukłonem.

E   tam!   W   czasie   wojny   wszyscy   byliście   Japsy   i   koniec.   Dlaczego   jesteś 

trzeźwy, Japs? Urządzimy wam Pearl Harbour!

Mały Japończyk rzucił mi spojrzenie, miał małe, czarne oczy, zaraz potem znikł 

w tłumie.

Zbliżała się północ.

Trochę   po   północy   ujrzałem   senatora   Amatę   Najwyżej   minutę   po   północy. 

Spóźnił się trzy godziny. Bagatela. Miał napoleońską postawę, dużą siwą głowę, opaloną 

twarz i ruchy człowieka pijącego wyłącznie sok pomarańczowy i dbającego o kondycję. 

Sympatyczny typ. Ujrzałem Patrycję. Podbiegła do senatora Amaty i przytuliła się do 

niego.   Znowu   zagrały   flesze.   Do   licha.   Dojrzały   mężczyzna   z   takim   dzieciakiem? 

Dziewczyna  przyprawi mu takie rogi, że rodzinne grobowce senatora zatrzęsą się do 

dziesiątego pokolenia wstecz. Jako racjonalista ceniący język faktów, mogę to sobie już 

teraz   wyobrazić.   Ale   powoli.   Czy   rzeczy   wiście   ten   mężczyzna   o   bystrych   oczach 

mógłby nie dojrzeć takiego zagrożenia?

Cześć, tato! - zawołała Patrycja.

Cześć, córeczko! - Amata pocałował ją w czoło. - Jak się bawisz?

Ktoś trącił mnie poufale w bok. Starszy pan, specjalista od] Karaibów. W lewej 

ręce trzymał wysoką szklankę, w prawej ogromne cygaro. Trzymał się dobrze.

Z pewnością oddaje pan zawsze głos na partię Amaty, hę? To mocny człowiek 

Meksyku.

Jestem   człowiekiem   interesu   -   odparłem   ostrożnie.   -   Wiem   zatem,   że 

ekonomia kończy się tam, gdzie zaczyna się polityka.

Więc co pan robi?

Głosuję zawsze na siebie i dobrze na tym wychodzę.

... Samotny?... - posłyszałem melodyjny głos z lewej strony. Jakaś nieznajoma. 

Czarna   suknia,   czarny   ogromny   kapelusz,   czarne   oczy,   blada,   opanowana 

twarz, ładna. Na szyi różowe perły.

Podobno każdy Samson trafia w końcu na swoją Dalilę, więc jestem bardzo 

bojaźliwy, proszę pani.

Jajogłowy - powiedziała już zimnym głosem i oddaliła się. Odetchnąłem.

background image

Trafił pan, młodzieńcze! - specjalista od Karaibów poklepał mnie po ramieniu.

Już nie piłem. Obserwowałem Sancheza, Silvestra i Amatę. Ci dwaj krążyli wokół 

Amaty po ciasnych orbitach. Albo myliłem się, albo chcieli się znaleźć z nim w sali z 

biurkiem chippendale... Amata pomknął jednak do sali z białym ęjkranem, na którym 

przelatywały   kolorowe   slajdy   z   podróży   senatora   po   Europie   i,   jak   mogłem   się 

zorientować, jego pasje i jego sny. Zauważyłem, że.nie miał żadnej obstawy...Należał do 

plemienia nieuleczalnych optymistów i ludzi życzliwych światu. Czyżby istnieli jeszcze 

na świecie tacy politycy?... C o miało się dzisiaj stać. Jak. Kiedy., Stałem na progu sali z 

biurkiem   chippendale   i   wpatrywałem   się   w   okno,   za   którym   widać   było   tamtą 

przeciwległą, posępną skałę wznoszącą się/na wysokość kilkudziesięciu pięter. Ciemną. 

W żadnym z okien po tamtej stronie nie paliło się światło. W jaki sposób ktoś mógłby 

dokonać zbrodni? Trucizna? Bzdura. To można zrobić wszędzie, przy każdej okazji, i 

zawsze policja może dopaść podejrzanego czy podejrzanych. Policyjne metody selekcji i 

redukcji podejrzeń, faktów, ludzi bywają perfekcyjne/ T o stanie się tutaj, czułem to 

każdym   nerwem.   Strzał   -   tutaj?   Wykluczone.   Nonsens.   Do   takich   ludzi   jak   Amata 

zabierają się zawodowcy. Ludzie znikąd, ludzie bez nazwisk, bez twarzy, tacy, których 

nikt nigdy nie może posądzić o najmniejsze lekceważenie prawa. Ludzie bez motywów, 

którzy nie zaprowadzą policji do ludzi z motywami... Stop, Bart, co sądzisz o tamtej 

części wieżowca? Ciemność przyciąga, wabi. Warto obejrzeć korytarze tam prowadzące, 

piętra, windy, ale czy to możliwe... Jesteś sam, a tu coś musi się stać, wydano polecenie 

„śmierć w południe”, jesteś już pewien, że oznacza to rozkaz - zabić. Ktoś przetnie wątłą 

nić i tryskający energią człowiek przestanie oddychać, żyć, zniknie.- Będziesz w pobliżu. 

A gdybyś mu powiedział o twoich podejrzeniach? Już słyszysz jego śmiech. Tacy jak on 

cenią tylko fakty i dowody. I nie lękają się niczego. Są jak dzieci, które muszą wszystko 

obejrzeć po raz pierwszy, zanim nauczą się żyć bezpiecznie... A jeśli ktoś, jak senator 

Amata, lubi żyć szybko i mocno? Nie, nie uwierzy, cokolwiek powiesz, wrócił z Europy 

z własną wizją rzeczywistości, fascynują go obrazy przelatujące przez biały ekran. Amata 

ma głowę pełną nowych pomysłów, powie ci: „przyjacielu, mówisz o głupstwach!” A 

policja? Do policji nie możesz się zwrócić.- Jeśli nie chciałeś zaufać kapitanowi Rai i 

jeżeli jest tyle innych podejrzeń, jeśli wciąż myślisz o człowieku z fotografii Jane Ławry, 

o Simonie, Vernonie, Murray’u i o tym, że brakowało doprawdy niewiele, byś wyleciał w 

background image

powietrze razem z twoją przyczepą... No to co chciałbyś powiedzieć policji? Diego Raja 

dał ci jasno do zrozumienia, że on też nie ufa policji. A ci ludzie z Museo Nacional de 

Antropologia, z którymi rozmawiałeś, zanim wyruszyłeś starym lordem na południe? Oni 

też nie ufali. Pewnie ani policji, ani nawet sobie... I wciąż nie wiesz, kto albo co kryje się 

za   nazwiskiem   Pedro  Gormaz.   Ciekawe,   czy   Jost   dowiedział   się   ó   nim   czegoś   w 

Szwajcarii. Wahasz się, Bart? Chcesz podejść do telefonu? Nie zrobisz tego, jesteś sam, 

ale nie podniesiesz słuchawki w boksie przy barze, przytulny właściwie gabinecik, a nie 

kabina telefoniczna, nikogo tam nie ma, ale możliwe, że jeżeli tutaj musi się t o stać, 

jeżeli   senator   Amata   będzie   „przekonany   ostatecznie”   dzisiaj,   może   już   niedługo,   to 

niezależnie od tego, że jesteś sam, możesz i musisz liczyć tylko na siebie. Stop.

Uznałem moje rozumowanie za właściwe.

Gdybym nawet zaufał policji, to każdy telefon może tu być na podsłuchu. Poza 

tym każdy może o mnie powiedzieć: wariat. Niebezpieczny. Odebrał pewnej dziewczynie 

kartę  identyfikacyjną.  Dlaczego?  Bo chciał  znaleźć  się w salonach „Oil of Mexico”. 

Dlaczego?

Senator  Amata  „zostałby przekonany”  tutaj, a Robert  D. Bart musiałby gdzie 

indziej oczekiwać pomocy ambasady brytyjskiej. Gdyby go dowieziono do więzienia, bo 

przecież mógłby po drodze zaginąć. Wyparować.

Jestem sam i nigdzie nie zadzwonię. To była tylko chwila słabości.

W   sali   z   białym   ekranem   senator   Amata   osobiście   projektował   wyświetlane 

obrazy. Meksykańskie rolnictwo ma bez wątpienia przyszłość, meksykańska historia jest 

podziwiana równie powszechnie jak dzieje sztuki egipskiej. Nie sądzę, aby stawianie 

historii i sztuki na jednej płaszczyźnie było dobre, ale słuchałem i patrzałem. Turystyka 

to bez wątpienia przyszłość tego kraju. Cuda architektury i rozwój ogólny gospodarki 

proszą   o   publiczne   oklaski...   Pomyślałem   słysząc   to,   że   nie   możną   klaskać   bez 

podliczenia wydatków i długów... Kilka tysięcy lat historii, podbój, i oto, proszę państwa, 

podbijający identyfikują się z podbijanymi, oto przypis do dziejów powszechnych, na 

przykład do historii Grecji i Rzymu. Cokolwiek jednak można powiedzieć o wielkiej 

przeszłości kraju, w którym mieszkańcy wciąż jeszcze posługują się językiem nahuatl 

swoich   przodków,   mimo   że   potrafili   przyswoić   sobie   mowę   konkwistadorów,   to 

szczególna przyszłość należy do gospodarki naftowej. Pod Warunkiem...

background image

-   Pod   warunkiem   -   mówił   do   mikrofonu   Amata   -   że   gospodarka   ta   będzie 

kontrolowana   przez   kapitał   krajowy.   Jesteśmy   otwarci,   lecz   chcemy   kontrolować. 

Wszystkie pola naftowe, te podwodne, wszystkie plany, wszystkie kapitały, wszystkie 

wiercenia, wszystkie koncesje i licencje. Kongresmeni znają moją

opinię,   senatorowie   także.   Obecni   tu   moi   przyjaciele,   Sanchez   i   Silvestro, 

potwierdzą   chętnie   moje   słowa.   Żadnych   ustępstw   mimo   nieskrępowanej   inicjatywy. 

Mówi się o projektach międzynarodowych spółek, ich specjalnością jest produkowanie 

pieniędzy metodą przerzutową, od interesów do interesów. Powiadam, moi państwo: nie 

będziemy   pobłażać   nikomu.   Senat   dopilnuje,   aby   interes   gospodarki   narodowej 

uwzględniany był w każdej sytuacji, bez koncesji, które stanowią dla nas wyzwanie i 

które nas obrażają, łagodnie mówiąc, na Boga! Widziałem w Europie wspaniałe wyniki 

wysiłków w dziedzinie, która mnie interesuje. W nafcie. Meksyk może sobie pozwolić na 

zbudowanie platformy wiertniczej większej od „Statfjord C”. Boże! Ta platforma jest 

wyższa   od   katedry   w   Kolonii   o   114   metrów.   Widziałem   to   cudo   zakotwiczone   w 

odległości   160   kilometrów   od   wybrzeży   Norwegii,   wznosi   się   145   metrów   nad 

poziomem morza...

Gdyby dać szansę międzynarodowym  spółkom w Meksyku,  moglibyśmy  z 

łatwością zadziwić Europę i świat - wtrącił senator Sanchez. Przypominał mi 

czarną   jaszczurkę,   nie   wiem   czemu,   taką   czarną   jaszczurkę,   jaką   można 

jeszcze zobaczyć w ścisłym rezerwacie wokół Gross-Glockner w Alpach.

Nigdy! - krzyknął senator Amata, odwracając się ku niemu z taką szybkością, 

iż nie miałem wątpliwości, że ćwiczy karate. - Nie wierzę w uczciwość takich 

spółek. Niewiadomego pochodzenia kapitały, niewiadomych poglądów ludzie, 

międzynarodowe   towarzystwo   bez   ojczyzny.   Nie   pozwolę.   Tacy   ludzie   co 

roku wywożą z Meksyku grubą forsę i tylko Bóg wie dokąd. I Bóg wie, co 

robią z naszą naftą.,

Drogi przyjacielu, popieram pana - wtrącił się senator Silvestro. Był niższego 

wzrostu niż Sanchez i tęgi, ale mimo to nazwałbym go bliźniakiem czarnej 

jaszczurki.   Tacy   jak   Silvestro   i   Sanchez   ukradliby   ostatnie   śniadanie 

skazańcowi czekającemu na krzesło elektryczne. Uprzedzam się do niektórych 

ludzi od razu, nie zamieniwszy, z nimi słowa. Wystarczy, że na nich patrzę.

background image

Interesy,  pieniądze,  nafta, a świat głoduje - oznajmił dostojnik w fioletach 

nazywany Eminencją. - Pomóżmy światu. Prawda? - zwrócił się do mnie. 

Nie jestem przekonany - odparłem - że można mu pomóc filantropią, rozdając 

żywność, technikę, lekarstwa i pieniądze. W taki sposób jedynie pomnażamy 

głód i nędzę oraz obojętność wobec pracy. Nauczmy pracować tych, którzy 

potrafią wyciągać tylko ręce.

Więc do czego chce pan namawiać? Nazywam się pani Curtis! - powiedziała z 

ogniem w oczach starsza dystyngowana dama.

- Do pracy. W przeciwnym wypadku wszyscy ockniemy się na Saharze. Praca. 

Rolnictwo,   regulacja   urodzin,   planowanie   rodziny,   równowaga   biotopu.   Praca,   bez 

liczenia   na   podział   dochodu   wypracowanego   przez   inne   narody.   Światu   brakuje   już 

różnych rzeczy, ale te rzeczy to efekt pracy, a nie ślepego miłosierdzia. Czy wie pani, 

dlaczego tacy Zulusi nie umierają na zawał serca? Bo nie pracują. W ich klimacie to 

łatwe, ale gdyby Europejczyk  przestał pracował, to umrze w czasie najbliższej zimy. 

Fakt. Namawiam do pracy.

- Powinieneś się wyspowiadać, synu - powiedział Eminencja. 

Odpowiedziałem   skruszonym   spojrzeniem.   Nie   wyspowiadam   się,   chociaż 

wszechświat   ogranicza   mój   umysł   tak,   że   wobec   tajemnic   kosmosu   czuję   się 

niemowlęciem nie mającym pojęcia, kto podaje mu smoczek i skąd bierze się pyszne 

mleko.

Pan rzeczywiście myśli tak, jak mówi? - senator Amata spoglądał na mnie z 

zaciekawieniem.

Chyba nie jest taki zepsuty - orzekł Eminencja.

Jestem   okrutny   i   mściwy   jak   Harpagon,   okrutny   i   mściwy   przez   moją 

chciwość. Chciwość jest moją zaletą.

Rob, Rob - śmiała się Patrycja. - Tatusiu, Rob jest zalany. Dajmy mu jeszcze 

szampana!,

Wypiłem szampana. Ingerencja Patrycji z pewnością odwróciła ode mnie uwagę 

towarzystwa.   Zresztą   w   takim   towarzystwie   łetw.o   zapomina   się   o   wszystkim   z 

wyjątkiem polityki i interesów. Nie zapomniała o mnie czarna dama z różowymi perłami. 

Otarła si-} o mnie i od. razu poczułem się szalenie naelektryzowany. ‘ Ale nie chciałem, 

background image

aby to trwało, więc wziąłem; kurs prawo na burt i już mnie nie było. Wróciłem, gdy 

senator Amata przedstawiał na ekranie plany stawiania wielkich platform wydobywczych 

tam, gdzie spółki wiertnicze dokonały już wierceń na polecenie rządu meksykańskiego. 

Moje. zainteresowanie wzrosło, gdy na ekranie zobaczyłem obszary morskie w pobliżu 

Alvarado. A zatem komuś  zależy na tym,  by dobrać się do złóż  ropy najmniejszym 

kosztem! Rząd dysponuje’ koncesjami i licencjami, rząd może oddać w dzierżawę, wielki 

interes, a na przeszkodzie stoi romantyczny osioł, senator Amata, zwolennik uczciwej 

gry. To, co obserwował z wybrzeża Alvarado John Simon, było już jedynie finałem. 

Ostatnią przeszkodą, poprawkami do gotowego już planu przyssania się do ropy.

Przyglądałem się Patrycji, była urocza. Pojawił się jej brat, zapewne programowy 

kontestator.   Z  pewnością   jeździ   połatanym   garbusem,   tak,  z pewnością  rupieciem   ze 

złomowiska, za dwadzieścia zielonych, a do poduszki czyta pasjonujące działa - Harvard 

Student   Agencies   opowiadające   o   tym,   jak   zwiedzić   świat   za   sto   dolarów   mając   na 

koncie sto tysięcy. Jak poznawać Europę, sypiając na osiach wagonów pierwszej klasy. 

Pewnie całą garsonierę ma zawaloną arcydziełami z gatunku „Let’s go: Europę and the 

World”, a po obiedzie złożonym z zupy żółwia złowionego u brzegów Polinezji, trufli 

bawarskich i przystawkach z astrachańskiego jesiotra czytuje księgi frachtów osobistych 

„Thomas Cook Continental Timetable”, te opasłe kontynentalne rozkłady jazdy kolei i 

promów.   Blady   intelektualista   gardzący   drogimi   ciuchami   i   konwenansami,   palący 

szczególnie   cuchnący   gatunek   kubańskich   cygaretek.   Ojciec   chce   wybudować   drugi 

Meksyk,   a   syn   kończy   ekskluzywną   uczelnię,   uczestniczy   w   marszach   pokoju   i   z 

obrzydzeniem   myśli   każdego   dnia,   że   jest   bogaty   i   że   powinien   utrzymywać 

przynajmniej kilku bezrobotnych, którzy z obrzydzeniem myślą o jakiejkolwiek pracy...

Zatem, kolego, z jakim programem wkraczamy do senatu? - usłyszałem głos 

senatora Silvestro.

Wszystko dla Meksyku. Wojna - kombinatorom.

Wielkie interesy to zawsze kombinacje. Czy sądzi pan, że zawsze niemoralne?

- Jeżeli przeciwne są naszym interesom – to zawsze i Oklaski.

Podobasz mi się - powiedziałem do Patrycji, która pojawiła się przy mnie 

nagle i oparła na moim ramieniu. Przejrzyste koronki sukni tuliły się do jej 

małych piersi.

background image

Tak? Ożeń się ze mną. Chcę czegoś z bąbelkami, gdzie jest szampan, chodźmy 

do baru ach, już widzę płynącą ku nam tacę z kieliszkami!

-   Ożenię   się   z   tobą,   ale   tylko   w   Gretna   Green,   to   taka   szkocka   wioska   na 

pograniczu Anglii. - Dlaczego tam?

- Jestem bigamistą, a w Gretna Green kowal udziela ślubów. To celtycki obyczaj.

- Więc jesteś cyltyckim bigamistą? 

- Otóż właśnie, Patrycjo.

- Wiedziałam!

Co takiego?

Jest w tobie urok, Rob.

Naprawdę, Patrycjo?

Celtyckiej ruiny! - I już jej nie było.

Otarł   się   o   mnie   mały   ugrzeczniony   Japończyk,   ten   sam,   którego   zaczepiał 

pewien starszy gość. Był zawiany. Chciał mnie potrącić z lewej strony, ale właśnie tam 

miałem webleya, więc odsunąłem się lekko.

- Hej! - zawołał przyjaźnie.

- Hej. Już po Pearl Harbour, przyjacielu?

- Jestem storpedowany.

Powabna sprawą.

Jeszcze jak. Zaraz zatonę.

Odpłynął. Pojawiła się przy mnie krucha, maleńka dama, bardo sędziwa, ukryta w 

kilku pokładach sukni z czarnej mory, z siwą, rączej białą głową, szyję miała ukrytą w 

starych hiszpańskich koronkach, była stara i umiała to dźwigać z łagodną rezygnacją, 

kobieta z końca „pięknej epoki”, jakby wyszła z ram starego obrazu. Takie damy potrafią 

płatać figle, przypomniała mi się sztuka „Arszenik i stare koronki”, więc gdy wyciągnęła 

ku mnie pomarszczoną białą dłoń ze złotą tabakierką, uprzejmie odmówiłem.

Ktoś   mi   mówił,   że   inwestuje   pan   w   wycieczkowce.   Wie   pan,   za   moich 

młodych lat nie mówiło się „wycieezkowce”. Atlantyk pokonywały wspaniałe, 

ogromne statki pasażerskie Ach, panią, wynajmowałam tam zawsze bajkowe 

apartamenty.   Płynęliśmy   przez   Marę   Atlanticum,   a   ja   tańczyłam   na 

background image

marmurowych  posadzkach, w tiulach i brabanckich koronkach, ach, panien 

miałam wtedy ładne ciało i miałam co pokazywać, a byłam bardzo śmiała, 

lecz, naturalnie, nic ponad to. Ach, panie, kochali się we mnie Caruso i Gigli. 

Ach, panie! To nieprawda, że Caruso dostał wylewu krwi do gardła podczas 

próby,   w   Metropolitan.   Nie,   Jego   serce   stanęło   oniemiałe,   ponieważ 

powiedziałam mu: „Nie”.

Wstrząsające,

- Nieprawdaż? A wracając do wycieczkowców...

ROZDZIAŁ XVI

Parnie   w   drogocennych   koronkach   wyjaśniłem,   że   lubię   podróżować   tylko 

luksusowymi statkami, standard pięciogwiazdkowych hoteli, o to mi zawsze chodzi. Jeśli 

ktoś lubi yankesów, to proszę bardzo,- taki „Norway”, karaibski supertramwaj zabiera 2 

400   pasażerów,   ale   są   i   spartańskie   jednostki,   jak   „World   Discovered”,   „World 

Explorer”,   każdy  z   nich   zabiera   tylko   po   stu   £o ci.   Je li  kto   lubi   europejski   styl

ś

ś

ś

 

podró owania,   to   niech   pami ta,   e   zachodnioniemiecka   „Europa”   jest   wi ksz ,  od

ż

ę

ż

ę ą

 

„Normandie”, a luksus,  a

ł skawa pani. Można tam mieć wszystko, a dla leniwych, którzy 

nie lubią opuszczać łóżka, pokładowa telewizja transmituje obrazy mijanych wybrzeży, 

filmy o mijanych miastach, obrazki z życia miejscowej plaży dla nudystów, programy z 

kamer umieszczonych pod kadłubem statku. Są przyjęcia wydawane przez (wynajętych 

arystokratów z wielkimi nazwiskami, ale bez pieniędzy. Można się wtedy wydać za mąż, 

jeśli się ma pieniądze...

Jeśli jednak - mówiłem - ktoś lubi żaglowce, to polecam „Sea Cloud of Grand 

Cayman”,   pełny   przepych   i   komfort   z   Gza-sów   złotych   lat   Hollywoodu, 

prawdziwy   old-timer.   Ludzie   nowocześni   mogą   korzystać   z   żaglowców   z 

ożaglowaniem   modułowym,   sterowanym   przez   komputery.   Gdyby   Kolumb 

dożył naszych czasów i ujrzał żagle sterowane komputerami, bez majtków na 

romantycznych rejach, mój Boże!

Czy tam także można się wydać za arystokratę? - spytała koronkowa dama.

- Naturalnie. Ale kosztuje to górę złota. 

background image

Zauważyłem, że otacza mnie duże towarzystwo. Senator Amata stał tuż przy mnie 

i przypatrywał mi się.

Mam przyjaciela w Hamburgu - wtrącił. - W stoczniach Lindenaua, Bremer 

Vulkan, Sloman Neptun i Laeisz powstają cuda techniki, żaglowce początków 

XXI wieku. Świat jest wspaniały, bo ludzie powracają do żaglowców. Lubi 

pan żaglowce?

Żaglowce, konie i kobiety, panie senatorze.

Ba!   Musimy   o   tym   wszystkim   porozmawiać.   Wie   pan,   chciałbym 

zrekonstruować stary „Cutty Sark”. Co pan o tym sądzi?

Najpiękniejsze ożaglowanie w dziejach żaglowców. Ale mnie wystarczyłby 

„America I”, ten przedwojenny.

Rozumiem pana, to była klasa, rasowy projekt. Żaglowce i kobiety. Musimy o 

tym pogadać.

„Wcisnął mi jakąś kartkę i znikł w tłumie gości, w którym przeważały kobiety w 

sukniach obnażających co się dało, widocznie w tym roku jeździły tylko do Paryża i 

tylko do Niny Ricci, bo wszystkie w opiętych  sukniach, bardzo sexy, w amarantach, 

czerwieniach,   turkusach   i   fioletach,   jedwabiach,   aksamitach,   niektóre   pomysły,   te   w 

czerni i bieli, nawet mi się podobały. Spojrzałem na kartkę podaną mi przez senatora 

Amatę.   Było   to   zaproszenie   na   prywatne   spotkanie   do   jego   rezydencji   położonej   na 

jednym   ze   wzgórz   otaczających   Mexico.   Zaledwie   zaznajomiłem   się   z   tym   faktem, 

znowu otarła się o mnie bardzo elektryzująco czarna dama z różowymi perłami, ona też 

podała mi kartkę. Przeczytałem. „Jutro w »Parnasse«„. „Parnasse” była. to. kawiarnia, 

intelektualistów przy placu Coyocan.

Silvestro i Sanchez byli ‘serdecznymi przyjaciółmi Amaty, właśnie usłyszałem, 

że biurko chippendale zostało przez nich zakupione w Londynie. Prezent dla drogiego 

Amaty.  Wabili go do sali, w której stał ten wielki grat, Amata ociągał się, otoczony 

gośćmi, ożywiony, wręcz tryskający witalnością, mówił o swoich planach politycznych, 

przede   wszystkim   o   nafcie.   Zadłużenie   Meksyku?   Bzdura!   Inteligentna   gospodarka 

naftowa   i  walka   wydana   różnym  szulerom  i   szantażystom   naftowych  giełd,  ostrożne 

operowanie koncesjami - to proste wyjście z kryzysu.

Duże,   prostokątne   drzwi   sali,   gdzie   stało   biurko   chippendale.   Senatorowie 

background image

Sanchez i Silvestro, i ich sekretarz zapraszają Ama-tę. Ten się wymawia. Jeszcze tylko 

ten jeden film w sali z ekranem. Film o starych żaglowcach. Około trzydziestu minut. 

Potem...

- Potem przyjmę  wasz miły prezent  i uściśniemy sobie ręce  przed kamerami, 

przyjaciele...

Wtedy   właśnie   pomyślałem,   że   t   o   musi   się   stać   w   tej   sali,   przy   biurku 

chippendale. Obojętne, czy senatorowie Silvestro i Sanchez zamieszani są w spisek czy 

nie... Już byłem o tym przekonany, lecz jeszcze nie wiedziałem, jak to się stanie. I wtedy 

przyszła mi do głowy myśl. Popatrzyłem na przeciwległą ścianę wieżowca należącą do 

„Oil   of   Mexico”.   Na   ciemne   okna   tej   posępnej   ściany.   To   proste.   Śmierć   przyjdzie 

stamtąd Niespodzianie. Jak w Alvarado. W Alvarado Johna Simona zabił zawodowiec. 

Jednym celnym strzałem. Teraz to się powtórzy. Za jednym z tych czarnych prostokątów 

podniesie się długa, oksydowana lufa i jeden strzał oddany przez zawodowca zakończy 

wszystkie   kłopoty   przeciwników   senatora   Amaty   Ile   mam   czasu?   Film   o   starych 

żaglowcach ma trwać około pół godziny Potem Amata podejdzie do biurka chippendale, 

stanie na tle okna, a w tamtej części wieżowca, w jednym z pustych pokoi biurowych 

zawodowy morderca spokojnie naciśnie na spust, trzymając \v lunecie głowę senatora 

Amaty.

Nie miałem  problemu  z otwarciem ciężkich  rozsuwanych  drzwi do korytarza, 

który prowadził do przeciwległej części wieżowca. Wsunąłem się tam, zamknąłem za 

sobą   rozsuwane   drzwi.   Korytarz   oświetlony   był   tylko   lampkami   awaryjnymi   przy 

drzwiach po obu jego stronach. Gruby dywan skutecznie tłumił moje kroki. Szedłem 

szybko i cicho. Po kilkudziesięciu metrach korytarz skręcił pod kątem prostym w prawo. 

Znowu długi szereg drzwi. Liczyłem te drzwi, obserwując jednocześnie klosze świateł 

wind. Nie zaświeciły się ani razu. Przystanąłem. Teraz powinienem znajdować się na 

wprost apartamentów „Oil”.

Nie   nacisnąłem   klamki.   Przez   chwilę   stałem   przed   tymi   drzwiami.   Wciąż 

obserwowałem światła awaryjne wind, świeciły słabo, prawie niewidocznie, natomiast 

światła   sygnalizacji   ruchu   były   martwe.   Czyżby   cała   ta   część   gmachu   była   pusta? 

Wyjąłem z kieszeni krótką, gumową rurkę z obu stron zakończoną gumowymi muszlami, 

jedna z tych muszli łączyła się z rurką - metalowym, prostokątnym pudełeczkiem, druga 

background image

muszla była przyssawką. W części metalowej mieścił się maleńki układ scalony, a całość 

była bardzo skutecznym elektrofonem pozwalającym słyszeć każdy dźwięk za drzwiami, 

każdą   rozmowę   w   promieniu   dziesięciu   metrów.   Drzwi   czy   ściana   nie   stanowiły 

przeszkody. Po włączeniu stopnia wzmocnienia mogłem zwiększyć promień podsłuchu.

Za drzwiami panowała zupełna cisza. Nacisnąłem klamkę. Wszedłem. Znalazłem 

się   w   dosyć   obszernym   pokoju   biurowym,   pełnym   aluminiowych   segregatorów. 

Podszedłem do okna, rozchyliłem żaluzje. Widziałem okna salonów „Oil”. Również okna 

sali z biurkiem chippendale. Ale biurka nie było widać. Gdyby morderca  chciał oddać 

strzał z tego miejsca, to mógłby trafić senatora Amatę. Odległość czterdziestu metrów. 

Drobnostka. Ale jeżeli chciał mieć pewność, że trafi, że w polu jego lunety nie pojawi się 

nagle inny człowiek, to musiał wybrać inne miejsce. Z pewnością już je wybrał.

Czy w tej chwili znajduje się w wieżowcu? Muszę przyjąć, że tak. Jeżeli otrzymał 

rozkaz wykonania zadania, to nie pozwoli na to, aby jakiś przypadek pokrzyżował jego 

plan.   Czy   posługuje   się,   tak   jak   ja   teraz,   elektrofonem?   Mogę   przyjąć,   że   nie. 

Przygotowano mu wszystko. Musi tylko celnie strzelić. Ale powinienem być ostrożny.

Jakie miejsce wybrał morderca? Z pewnością nie na tym samym  poziomie co 

salony   „Oil   of   Mexico”.   Gdybym   ja   na   przykład   miał   się   podjąć   takiego   zadania, 

pomyślałbym, że skośny tor lotu pocisku zapewni skuteczność wykonania zadania, nawet 

gdyby   w   moim   polu   obserwacyjnym   pojawili   się   koło   senatora   Amaty   inni   ludzie 

Spośród kilku głów widocznych w polu obserwacji łatwo jest trafić tę wybraną. Pocisk 

będzie   stalowo-rozpryskowy,   z   łatwością   przebije   grube   szyby   ze   sztucznego   szkła, 

mówię,   z   łatwością,   to   znaczy,   że   wybije   w   nich   tylko   okrągły   otwór   i   najpierw 

rozpryśnie   się   głowa   senatora   Amaty,   zanim   otaczające   go   towarzystwo   posłyszy 

uderzenie pocisku o szybę. Zapewne zawodowiec użyje broni dającej pociskowi znaczną 

szybkość początkową, więc musi być tak, jak sobie kombinuje. Z pewnością człowiek, 

którego   szukam,   posłuży   się   również   tłumikiem.   Jest   przewidujący,   przewidział 

wszystko. Czy przewidział, że może mu przeszkodzić inny człowiek?

Wydawało mi się, że czas biegnie coraz szybciej, że fosforyzująca wskazówka 

sekundnika   kręci   się   z   coraz   większą   szybkością.   Włączyłem   stopień   wzmocnienia 

elektrofonu  i   przyłożyłem   słuchawkę  do  ucha.  W   wieżowcu  panowała   cisza,   w tych 

pomieszczeniach, które mnie interesowały. Co dalej, Bart?

background image

Poszedłem   do   jednej   z   wind,   jej   drzwi   były   blisko   pokoju,   z   którego 

obserwowałem salony „Oil”.

Otworzyłem   drzwi,   gdy   klatka   windy   stanęła   na   29   piętrze.   Wszedłem. 

Zamknąłem   drzwi.   Wyszedłem   na   30   piętrze.   Znowu   posłużyłem   się   elektrofonem. 

Pracowałem   szybko,   ale   ostrożnie.   Pokoje   tego   piętra   należały   zapewne   do   działu 

kierownictwa,   przynajmniej   te,   z   których   znowu   obserwowałem   salony   „Oil”.   Były 

umeblowane   ciężkimi,   kosztownymi   meblami,   miały   skomplikowane   zestawy 

telefoniczne, wizyjne i intercomy, ściany dotykające ściany nośnej korytarza zabudowane 

były wielkimi  ‘  szafami bibliotecznymi, małe sejfy ukryte były w rzeźbionych szafach 

stojących za ogromnymi biurkami. Jeden z tych pokoi był miejscem, z którego można 

było strzelić do senatora Amaty bez obawy popełnienia błędu.

Usiadłem   w   głębokim   fotelu,   przy   uchylonych   na   korytarz   drzwiach.   Z   tego 

miejsca widziałem drzwi windy. Na długim korytarzu były jeszcze dwie inne windy. 

Jeżeli morderca użyje nie tej, której drzwi widziałem, to mój elektrofon usłyszy to, a jeśli 

ten człowiek wybierze pokój na 29 piętrze, to na obudowie górnej muszli elektrofonu 

zapali się maleńkie zielone światełko sygnalizujące pochwycone dźwięki. Będę wtedy 

miał dosyć czasu, aby zjechać piętro niżej...

Ciekawe, czy ten człowiek ukrywa się teraz na dolnych czy na górnych piętrach?

Stop, Bart! Dlaczego ten człowiek nie czuwa na stanowisku? Przecież t o miało 

stać się wcześniej... Senator Amata spóźnił się, ale morderca powinien czekać, powinien, 

chyba... Chyba że ma wspólnika, czy wspólników w salonach „Oil”... W takim razie jest 

teraz   gdzieś   w   pobliżu.   Spokojny   i   pewny   siebie.   Nie,   z   pewnością   nie   myśli   d 

przeszkodach. Na trop jego mógł wpaść tylko taki amator jak ja. No, bez przesady, Bart, 

nie jesteś ostatnim osłem. Robótka przygotowana przez Syndykat i kogoś, kto ukrywa się 

za pseudonimem „Pedro Gormaz” jest wprost koronkowa, musisz przyznać. Stop! Muszę 

przeszukać   sąsiednie   pomieszczenia...   Pomieszczenia...   Poszedłem   tam.   Znalazłem 

toaletę i łazienkę z białego i czarnego marmuru, po drugiej stronie małego korytarza 

salonik i małą sypialnię, jeszcze jeden korytarzyk i pokój sekretarek. Sprawdziłem drzwi. 

Zamknięte. Wróciłem do gabinetu z oknami na wprost okien salonów „Oil”, przez cały 

czas   starałem   się   niczego   nie   dotykać.   Położyłem   na   parkiecie   elektrofon,   drzwi   na 

korytarz   pozostały   uchylone   na   tyle,   bym   mógł   widzieć   migocące   światełko   windy, 

background image

gdyby ktoś ją włączył. Nasłuchiwałem.

Dlaczego ten człowiek jeszcze nie przyszedł? Byłem już pewien, że musi. mieć 

wspólnika informującego go o sytuacji.

Wstałem   z   fotela.   Podszedłem   do   jednego   z   długich   okien.   Wydawały   się 

szczelnie   zamknięte,   ale   jedno   z   nich,   prawe,   obok   drewnianej   krawędzi   boazerii, 

uchylało się, wychodziło na mały taras. Okna piętra poniżej nie miały takiego tarasu. W 

porządku. Facet będzie strzelać chyba z ‘tego miejsca.

Wróciłem  na  swoje  miejsce.   Na  prawej  piersi   miałem  małą,   zgrabną,  srebrną 

piersiówkę, prezent od moje] przyjaciółki Joy Galson Nie dotknąłem piersiówki. Znowu 

wstałem,   podszedłem   do   okna.   W   sali   z   biurkiem   chippendale   był   już   tłum   gości. 

Widziałem sylwetki senatorów Silvestra i Sancheza, mignęła mi postać Partycji. Teraz...

Spojrzałem na elektrofon. Zielone światełko migotało ostrzegawczo, alarmowało. 

Spojrzałem   przez   szparę   w   drzwiach.   Światełko   windy;   którą   widziałem   z   mojego 

miejsca, spływało szybko w dół. A więc morderca czekał na jednym z górnych pięter...

Za chwilę miałem go zobaczyć.

Nałożyłem  tłumik  i odbezpieczyłem  webleya.  Miałem go przedtem  na prawej 

łydce,   zamocowany   elastycznymi   zapinkami.   Rozsunąłem   drzwi   do   korytarzyka 

prowadzącego do prywatnych pomieszczeń, wziąłem z podłogi elektrofon. Wsunąłem się 

do. korytarzyka.

Czekałem.

Blisko.za   drzwiami   usłyszałem   szelest   kroków.   Do   diabla!   Zapomniałem   je 

zamknąć! Teraz facet wycofa się.

Wyciągnąłem webleya. Jeżeli „on nie wejdzie do gabinetu, ja będę musiał wyjść...

Przez chwilę, bardzo długą chwilę nic się nie działo. Zastanawiał się, czy wejść. 

Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Dobrze widziałem drzwi.

Przylgnąłem do ściany korytarzyka, gdy tamten wszedł.

Zamknął   drzwi.   Jego   sylwetka   przesuwała   się   na   jaśniejszym   tle   ściany.   Nie 

zapalił światła. Stanął przy oknie. Otworzył drzwi-prowadzące na taras. Poszedł w głąb 

pokoju. Wrócił, postawił przy drzwiach tarasu mały stolik. Czuł się jak u siebie. Był 

przygotowany.

Postawił   na   stoliku   walizkę.   Otworzył   ją.   Szybko   wyjmował   z   niej   jakieś 

background image

przedmioty.   Naturalnie,   części   broni.   Pracował   sprawnie,   zwrócony   twarzą   w   stronę 

tarasu. Z przeciwległej części wieżowca, z salonów „Oil” dobiegały dźwięki muzyki. 

Ucichły. Mężczyzna stał nieruchomo na tle otwartych drzwi tarasu. Czekał. Był dosyć 

wysoki   i   barczysty.   Błysnął   płomyk’   zapalniczki.   Poczułem   zapach   dobrego   tytoniu. 

Potem przybysz zgasił papierosa. Podniósł złożoną broń. Obserwował tamto okno przez 

lunetę,   krótko,   fachowo,   opuścił   broń.   Wciąż   czekał.   Powoli   wyciągnąłem 

odbezpieczonego   webleya.   Myśli   przelatywały   przez   moją   głowę.   Obezwładnić   go, 

zanim podniesie karabin po raz drugi? Co potem? Gdyby moi przyjaciele, z którymi 

niedawno rozmawiałem w Museo Nacional de Antropologia, chcieli posłużyć się policją, 

miałbym teraz święty spokój i pracowałbym na moim stanowisku archeologicznym na 

zachodnim wybrzeżu... John Simon dostał kulę w czoło, Jane Ławry zaginęła, Vernon 

popełnił   samobójstwo,   Murray   musi   się   ukrywać,   mnie   chciano   wyekspediować   w 

powietrze. Na co mogę liczyć? Tylko na siebie.

Mężczyzna   wyciągnął   rękę   po   leżący   na   stoliku   karabin.   Podniosłem   lufę 

webleya. Gdy repetował broń, pomyślałem, że mogę go’ powstrzymać, unieszkodliwić, 

ale strzelę w ostateczności. W obronie własnej. Bardziej interesują mnie odpowiedzi na 

pytania,   które   chciałbym   mu   zadać.   Wydawało   mi   się,   że   przestałem   oddychać   i, 

rzeczywiście, oddech mój stał się tak płytki i ostrożny, że mogłem sobie powinszować 

ciśnienia   i   krążenia.   W   walizce   leżącej   >   na   stoliku   zamigotało   światełko.   Nie 

dosłyszałem fonii. Widocznie ktoś, wspólnik tego gościa, dawał sygnał, uruchamiając w 

odbiorniczku leżącym w walizce świecącą diodę. Dranie mają wszystko dopracowane. 

Ostrożni  do  końca.  Przewidujący wszystko.  Ale  nie  przewidzieli   mnie.   Ten  świetlny 

sygnał mógł oznaczać tylko jedno. Mogłem sobie wyobrazić, że Silvestro, Sanchez i 

Amata podchodzą do biurka chippendale... Mężczyzna na tle okna tarasu znieruchomiał. 

Czarna linia lufy obniżyła się trochę...

-   Rzuć   broń!   -   powiedziałem   szybko,   wyraźnie.   Celowałem   w   jego   sylwetkę 

wzdłuż lufy webleya.

Nie posłuchał.

Był bardzo szybki.

Zwinął się jak przygotowany na odparcie ataku kot.

Byłem o ułamek sekundy szybszy. Strzeliłem. Zwinął się na tle okna tarasu w 

background image

ogniu z mojej broni. Strzału prawie nie było słychać. Nie zdołał nawet nacisnąć na spust 

karabinu. Upadł

Przez   chwilę   stałem   u   wejścia   do   korytarzyka.   Potem,   trzymając   webleya   w 

wyciągniętej ręce, podszedłem powoli. Uklęknąłem przy leżącym, przyłożyłem lufę na 

jego karku, prawą stopą nacisnąłem mocno na jego lewe ramię. Poszukałem tętna. Nie 

żył. Wyjąłem z jego prawej ręki karabin. Składany, bardzo precyzyjny grat. Miał kaliber 

webley-scotta, 11,4, ale poza tym w niczym nie przypominał tamtej broni. Doskonała, 

współczesna produkcja na specjalne zamówienia, robota w krótkich seriach, ceny bardzo 

wysokie. Tylko dla fachowców i znawców. Luneta o. czternastokrotnym przybliżeniu. W 

magazynku   pięć   stalowych   pocisków   ze   specjalnymi   koszulkami   rozpryskowymi   na 

czubkach. Podszedłem do okna, podniosłem karabin, spojrzałem na przeciwległą ścianę 

wieżowca. Amata, Sanchez i Silvestro ściskali sobie dłonie. Popatrzyłem na nich przez 

lunetę karabinu. Głowę senatora Amaty miałem jak na dłoni. Piękna rzecz taka luneta.

Odłożyłem karabin. Przedtem wyjąłem pocisk z komory i pięć pocisków z magazynku. 

Odwróciłem leżącego na plecy.  Wróciłem do okna, zamknąłem drzwi prowadzące na 

taras   i   żaluzje.   Poszukałem   tastru   lampy   na   biurku,   zapaliłem   lampę.   Jeszcze   raz 

podszedłem do mężczyzny leżącego na dywanie Jego twarz, gdyby nie zastygły na niej 

wyraz zaskoczenia, byłaby twarzą człowieka przeciętnego, miłego sąsiada i kogoś, kto 

bardzo regularnie płaci podatki, nigdy nie przekracza dozwolonej szybkości na drodze i 

nie wydaje pieniędzy w sposób rzucający się w oczy. Cera blada, twarz gładko wygolona, 

ciemne włosy zaczesane do tyłu, ciało muskularne, dłonie o długich palcach. Nie miał 

przy sobie innej broni. Portfel... Bruno Menotti, komiwojażer, czeki podróżne, ponad 

tysiąc dolarów gotówką, obywatel jednej z republik w środkowej Ameryce, urodzony we 

Włoszech. Z pewnością poza wszelkimi podejrzeniami, żadnych konfliktów z prawem. 

Syndykat   meksykański   kierowany   przez   kogoś   o   nazwisku   Gormaż   musiał   dobrze 

wybrać, za pośrednictwem innego Syndykatu... Mniejsza o nazwisko, ten gość mógł ich 

mieć bardzo dużo. Paszport? Także bez znaczenia. Coś takiego można zdobyć, kupić...

Na wszelki wypadek sfotografowałem moim minoxem tego Bruna Menottiego i 

wszystkie, dokumenty, jakie miał w portfelu.

Skończyłem i byłem gotów do wyjścia. Podszedłem do okna. W salonach „Oil of 

Mexico” bawiono się jeszcze. Mam ochotę zatańczyć z Patrycją.

background image

Wyszedłem   na   taras.   Zapaliłem   papierosa.   Zatem   wrócę   tam.   Nawet   nie 

zadzwonię anonimowo na policję. Ktoś wejdzie tu jutro i znajdzie jakiegoś Menottiego z 

dziurą   w  czole,   a   obok   precyzyjny   karabin   kaliber   11,4.   Jutro?   Już   dzisiaj,   za   kilka 

godzin, pierwsze przychodzą tu zapewne sekretarki. Zgasiłem papierosa, w zasadzie było 

błędem,   że   zapaliłem   go   na   tarasie,   ale   sprzymierzeniec   zabójcy,   przebywający   w 

salonach  „Oil of Mexico”, mógł  dojrzeć to maleńkie  światełko  w ciemności,  i mógł 

pomyśleć o człowieku, który teraz już nie żył. Czy się znali? Wątpliwe. Sprzymierzeniec 

z salonów „Oil”. miał tylko nadać sygnał oznaczający, że senator Amata zbliża się do 

biurka chippendale. Menotti, czy jak tam nazywał się ten facet, nie życzył sobie żadnych 

przypadkowych świadków, znajomości i z pewnością nie życzył, ich sobie Syndykat... 

Stop, Bart, myślisz stanowczo zbyt wolno. Trzej senatorowie wymienili serdeczny uścisk 

dłoni,   reporterzy  krążyli  wokół  nich,   błyskały  flesze,  a  gdzieś   w  Mexico,  albo   poza 

Mexico ktoś czekał na telefon... Nie” nie na telefon, zapewne na poranną prasę, aby 

dowiedzieć się o zabójstwie senatora Amaty... ale mogło też być i tak, że ktoś teraz dziwi

się, dlaczego  Amata  żyje,  dlaczego nie padł  strzał? Czy może  tak być,  Bart? 

Powinieneś stąd szybko zniknąć, chłopcze.

Zamknąłem drzwi tarasu, żaluzje, zasunąłem ciężkie firany, zapaliłem lampkę na 

stoliku   przy   drzwiach   w   korytarzyku   prowadzącym   do   prywatnych   pomieszczeń, 

padające stamtąd światło wystarczyło mi, bym uporządkował wszystko, to znaczy usunął 

wszystkie ślady, jakie mogłem zostawić w tym pokoju i na składanym karabinie.

Byłem   odwrócony   plecami   do   drzwi.   Błąd.   Powinienem   zablokować   zamek. 

Schowałem już mój elektroniczny aparacik nasłuchowy. Błąd. Gdy posłyszałem szelest 

za   plecami,   było   już  

ZA

  późno.   Nie   odwróciłem   się   nawet.   Karabin   z   pustym 

magazynkiem trzymałem w prawej ręce.

Broń... - posłyszałem cichy głos. Rzuciłem karabin na podłogę.

Podnieść marynarkę! Podnieść prawą rękę, wyżej, lewą powoli ujmuj broń, 

rzuć ją. - Puściłem webleya. - Lewa ręka do góry.

Lekkie kroki na dywanie. Poczułem twardy ucisk pod lewą łopatką. Zostałem 

pozbawiony   pistoletu   wiszącego   na   plecach.   Kroki   w   stronę   biurka.   Skrzypnięcie 

obrotowego fotela.

- Proszę się odwrócić.

background image

Wykonałem polecenie. Nie za szybko, aby nie sprowokować porcji ołowiu.

Chyba obaj byliśmy zaskoczeni, ale on bardziej niż ja.

To pan?!

Ja, panie Jimenez.

Jakże mi przykro, podwójnie przykro, doktorze Bart. 

Wiem. Teraz już wiem.

Co pan wie?

Wyobrażam sobie, że wypuścił pan psa na trop... Chodziło o komputer Johna 

Simona, jego obserwacje i dyskietki, o których musiał się pan dowiedzieć. 

Wyobrażam sobie, że ktoś obawiał się, iż sprawa „ostatecznego przekonania” 

senatora Amaty przestała być tajemnicą i ja miałem być tym facetem, który się 

dowie, czy jest tak rzeczywiście. Wykończono Sitndna, ponieważ był uparty i 

uczciwy. Wykończono Vernona, ponieważ nie zgodził się na współpracę. Jane 

Ławry milczała zapewne, nie chciała sypać przyjaciela, więc pozwolił mi pan 

pracować dalej. Doktorek Bart ma dobry węch, znajdzie co trzeba, a potem 

dostanie prezent, kaliber 11,4. Zgadza się?

Jose Jimenez milczał. Siedział sobie w fotelu i milczał. Wysoki urzędnik ważnego 

urzędu,   który   był   między   ludźmi   namawiającym   mnie   w   Museo   Nacional   de 

Antropologia do współpracy, do sprowokowania Syndykatu...

Czy jest pan w tej chwili bardzo zaskoczony, Bart?

Nie, panie Jimenez.

Podejrzewał mnie pan?

To   nie   byłoby   aż   tak   proste.   Ale   skojarzyłem   sobie...   tak,   coś   sobie 

skojarzyłem...

Co na przykład?

Nalegał   pan   wtedy,   w   Mexico,   abym   pozostawał   z   wami   w   kontakcie 

radiowym. Nie wydało mi się to słuszne jako metoda sprowokowania kogoś z 

Syndykatu.   Chciał   pan   mieć   mnie   na   muszce,   co?   To   właśnie   sobie 

skojarzyłem z faktem, że gdzieś, kiedyś, widziałem coś, co wzbudziło moje 

podejrzenie. Krótko mówiąc, od samego początku ktoś znany panu i mnie znał 

background image

częstotliwość mojej radiostacji. Łatwo sobie wyobrazić, że prowadził nasłuch. 

Sydykat uznaje rozum, interes i logikę. Żadnych sentymentów, żadnej etyki, 

słabszy przegrywa, prawda? Przez cały czas miałem być na muszce. Ale nawet 

to,   że   moja   przyczepa   pozostawiona   w   Mexico   została   nafaszerowana 

plastikiem i wyleciała - w powietrze - z pewnością miała wylecieć razem ze 

mną - nie dałoby mi jeszcze dowodu przeciw panu. Dowód dałby mi może 

ktoś inny, panie Jimenez...

Któż, panie Bart?

Czy   mogę   opuścić   prawą   rękę   i   wyciągnąć   z   lewej   kieszeni   marynarki 

fotografię?

Co to za fotografia, panie Bart?

Została wykonana w Berkeley, panie Jimenez. Jedna ze sfotografowanych tam 

osób   mogłaby   mi   coś   o   panu   powiedzieć   -   Proszę   mi   dać   tę   fotografię. 

Szybciej,   albo   strzelam!   Miał   piękną   berettę   z   tłumikiem,   bardzo   długim 

tłumikiem.

Duży kaliber.

Rzuciłem fotografię na biurko. Jimenez spojrzał na nią. Musiała zrobić na nim 

wrażenie. Duże wrażenie.

- Jak pan do tego doszedł, do diabła?

-’   Amatorszczyzna,   wie   pan,   zasadniczo   jeszcze   nie   porzuciłem   marzeń   o 

zrobieniu kariery w archeologii. Przypadek, daję słowo. Zawsze muszę trafić na jakiś 

przypadek. To nieznośne. - A jak pan doszedł do wniosku, że dzisiaj... że tej nocy ma 

zostać zabity senator Amata? - Jimenez przechylił się przez olbrzymie biurko, jego twarz 

wyrażała niekłamaną ciekawość. Beretta spoczywała pewnie w jego lewej ręce. Prawą 

zapalał papierosa.

Czy mogę usiąść? Będę grzeczny.

Proszę stać! Więc - jak?!

- Po pierwsze wiadomości zgromadzone przez Simona. - Nie powiedziałem, że 

również przez Ławry, bo nie wiedziałem, czy dziewczyna jeszcze żyje, jeżeli żyje, to nie 

mogę powiedzieć

czegoś, 

GO

 mogło sprowadzić na nią śmierć. - Po drugie, jego dyskietka z nagraną 

background image

rozmową, w której padają słowa o „ostatecznym, przekonaniu senatora Amaty”. Kojarzę 

to sobie z wielką forsą, naftą, upragnionymi przez Syndykat koncesjami, ale jeszcze nie 

mam pewności. Wpada mi do ręki gazeta, popołudniówka, o powrocie senatora Amaty 

do Meksyku. Dowiaduję się, kim jest Amata, jakich ma przyjaciół i jakich przeciwników. 

Dalej, dowiaduję się, że Amata ma wydać przyjęcie w południe 15 lipca. Kojarzę coraz 

szybciej.   Śmierć   w  południe.   Propozycja   dla   kogoś.  Potem   czytam   sprostowanie.   Że 

przyjęcie odbędzie się wieczorem. Jestem jak dziecko zaczytane w komiksach. Wbijam 

sobie   do   głowy,   że   to   jest   rozkaz   dla   wynajętego   mordercy.   Zabić   senatora   Amatę. 

Przychodzę na przyjęcie, na ogól bywam na przyjęciach wyłącznie po to, aby degustować 

-   alkohole.   Przypadkowo,   daję   słowo,   trafiam   na   trzydzieste   piętro   i   widzę   gościa 

składającego   karabin.   Wyraźnie   „interesuje   go   to,   co   dzieje   się   w   salonach   „Oil   of 

Mexico”. Proponuję mu, żeby był  spokojny,  ale on jest bardzo niespokojny i bardzo 

szybki, więc muszę strzelić. Strzelam. On pada. Nazywał się Bruno Menotti, ale czy to 

ważne, pewnie nawet w kwaterze Interpolu w Paryżu nic o nim nie widzą. W każdym 

razie   fantazjuję   dalej:   Menotti   został   wynajęty   przez   Syndykat,   aby   zabić   Amatę. 

Przeszkodziłem mu w tym. To dobry uczynek i będzie mi kiedyś policzony, gdy zalany 

pojadę do nieba...

A co pan powie o mnie?

Mógłbym  założyć, że zjawił się pan tu przypadkiem, ale to byłby żart. Ta 

część gmachu jest pusta, a pan jest dobrym znajomym Amaty, więc byłby pan 

teraz na przyjęciu, a nie tutaj. Chciał pan się upewnić, czy Menotti wykonał 

zadanie? Nonsens, Jimenez. Kojarzę dalej... Pan chciał go po prostu zabić. 

Zgadza się? Pewne ważne sprawy załatwia pan osobiście, co?

Właśnie   tak,   doktorze   Bart.   Wykończy!   pan   doskonałego   fachowca   i 

pokrzyżował pan moje plany i plany innych ludzi. Źle, Bart. Czy domyśla się 

pan, co będę musiał zrobić?

. - Jasne, Jimenez.

Więc co zrpbię?

Zabije mnie pan. Smutny koniec Roberta - D. Barta. Zawsze chciałem umrzeć 

w ciepłych pantoflach i przy kominku. Czy może pan odpowiedzieć na jedno 

moje pytanie, Jimenez?

background image

Proszę pytać, Bart.

- Czy ten Menotti zabił Johna Simona w Alvarado? 

Jimenez uśmiechnął się lekceważąco.

- Pan nie docenia Syndykatu, doktorze. John Simon był płotką, która natknęła się 

na

 

wielki

 

łup.

 

Chcieliśmy

 

go

 

pozyskać.

Odmówił. Żądaliśmy, aby oddał nam swoje „dowody”. Odmówił.

Z ramienia kilku agencji amerykańskich zajmował się śledzeniem dróg przemytu 

narkotyków z Kolumbii przez Meksyk do Stanów. Na sprawę senatora Amaty i nafty 

wpadł przypadkowo, przynajmniej tak twierdził, chociaż ja i moi przyjaciele sądzimy, że 

było inaczej, że otrzymał od kogoś informacje...

Powiedzmy, że Langley, panie Jimenez?

Powiedzmy,   że   z   Langley   -   głos   Jimeneza   był   bardzo   poważny.   Bardzo 

chłodny. - Pan dużo wie, Bart. Szkoda, że nie pracuje pan dla Syndykatu. A 

może...?

Nie, Jimenez. Jestem konserwatystą i miewam skrupuły moralne.

W dzisiejszych czasach?!

Niestety, to głupie, ale już taki jestem. A wracając do zabójcy Johna Simona?

Syndykat ma mnóstwo możliwości. Po prostu ktoś strzelił. Kaliber, ten sam, 

ale   Menotti   nie   strzelał.   Sprawa   Amaty   to   co   innego,   musieliśmy   to 

zaplanować. Wynajęliśmy człowieka i dostarczyliśmy mu broń.

Rozmowy   prowadzono   może   w   Szwajcarii?  Może   w   „New   Information 

Agency”?

Zaczynam pana doceniać. Pan umie się domyślać. To sztuka. Do diabła, nie 

sądziłem przedtem, że ktoś taki jak pan pokrzyżuje nasze plany!

Sądzę, że ktoś jeszcze będzie ogromnie zawiedziony, panie Jimenez.

Ostatecznie Jimenez strzeli. Więc niech przynajmniej dowiem się jak najwięcej. 

Po co? Nie wiem. To już nie będzie mi potrzebne.

Kogo pan ma na myśli, doktorze?

Powiedzmy... powiedzmy, panie Jimenez, że. mam na myśli kogoś, kto tu i 

ówdzie występuje jako Pedro Gormaz.

background image

Jimenez zesztywniał w swoim fotelu.

Nie opuszczając rąk zrobiłem dwa kroki, lufa beretty podążyła za mną. Usiadłem 

w fotelu na wprost biurka i położyłem nogi na blacie.

- Ostatni papieros, Jimenez? Jesteśmy przecież cywilizowanymi barbarzyńcami, 

co?

Pchnął   ku   mnie   skórzaną   papierośnicę   z   wytłaczanym   złotym   wzorem.   Stara, 

hiszpańska robota. Że też taki głupek jak ja musi do końca analizować, co jest co. „Co 

mnie obchodzi ta skórzana papierośnica.

Proszę wyłożyć wszystko z kieszeni.” Nie lubię nieboszczyków.

Są nieprzyjemni - przyznałem uprzejmie. - Tacy... no, chłodni, nieprawdaż?

Wyłożyłem minox, statywik, elektrofon, walkie-talkie, papierosy i parę innych 

drobiazgów.   Moja   broń   była   już   w   posiadaniu   Jimeneza.   Rzuciłem   na   biurko   kartę 

identyfikacyjną odebraną tamtej dziewczynie.

Co pan wie, Bart, o człowieku, którego nazwał pan Pedro Gormaz?

Może coś wiem...

- Proszę powiedzieć, jeszcze pan żyje i może żyć. 

Pokręciłem głową.

Chce pan dopaść moich przyjaciół. Fatalny ruch, Jimenez. - Żegnam doktorze. 

- Beretta uniosła się lekko, zaraz ukąsi. Za plecami coś usłyszałem. Jimenez 

patrzał wciąż na mnie.

Proszę wejść, kapitanie - powiedział. - Będzie pan musiał tu posprzątać.

                                                                                     ROZDZIAŁ XVII

Człowiek, który wszedł do pokoju, milczał. Stał przy drzwiach, nie mogłem go 

widzieć.

- Sądzę, doktorze Bart - powiedział  Jimenez  - sądzę, że miał  pan przed sobą 

przyszłość. Naprawdę nie byłem do pana uprzedzony, ale należy pan do tych graczy, 

którzy nie potrafią wycofać się z gry w odpowiedniej chwili. Wiedział pan przecież, że 

jeżeli ktoś staje na drodze takiej organizacji jak Syndykat, nie może liczyć na względy. 

Mamy taką piękną noc, a ja muszę strzelić...

background image

Rzeczywiście, nie mogłem liczyć  na żadne względy. Wprawdzie moja walkie-

talkie   była   włączona   przez   cały   czas   od   chwili,   gdy   Jimenez   poprosił   mnie,   abym 

podniósł   ręce   i   rzucił   broń.   Udało   mi   się   dotknąć   kontaktu   nadajnika   i   potrafiłem 

wyobrazić sobie minę Arrabala siedzącego teraz w swoim samochodzie i słuchającego z 

zapartym tchem mojej rozmowy z Jimenezem. Gdyby na jego miejscu był mój przyjaciel 

Jost, z pewnością znalazłby sposób, aby tu przyjść, może za późno, ale z pewnością 

rąbnąłby Jimeneza. Arrabal to kochany chłop, ale poza tym mimoza. Mimo to zachowuje 

się znakomicie, pozostając na odbiorze i nie włączając mojego nadajnika. Będzie mógł 

powiedzieć to i owo w ambasadzie brytyjskiej, jestem, pewien, że tam pójdzie. Moja 

mała w Szwajcarii będzie wiedziała, że jej tata nie leżał na brzuchu, przed jakimś tam 

Syndykatem,   do   pioruna!   Gdybym   uprzedził   o   mojej   eskapadzie   mojego   kumpla, 

kierownika działu kultury Majów w Museo Nacional de Antropologia... Ale nie ufałem 

nikomu, wolałem działać sam i teraz, płacę... Ciekawe, że

taki inteligentny facet jak Jimenez nie dostrzegł, że walkite-talkie jest włączona.

- Nie jest panu przykro, Bart? - Jimenez bawił się ze mną. To nie świadczyło o 

jego klasie.

Posłuchaj,   Jimenez,   co   ci   powiem.   Wymieralność   gatunków   zwierząt 

przebiegała   w   normalnych   warunkach   z   częstotliwością   jeden   gatunek   na 

tysiąc lat. W naszych czasach jeden gatunek wymiera w ciągu jednego roku. 

Zakłócenie   równowagi   środowiskowej   i   tak   dalej,   kapujesz?   Załóżmy,   że 

należę do specjalnego gatunku, więc odejdę trochę szybciej.

Znam kogoś - odezwał się Jimenez - kto także ubolewa nad wymieralnością 

gatunków. To wielki myśliwy. Ale nie przypuszczam, aby ubolewał nad twoją 

śmiercią.

Rany boskie! Teraz miałem już absolutną pewność, że wiem, kto kryje się za 

dwoma słowami: „Pedro Gormaz”.

To ktoś ważny? - spytałem.

Bardzo. Najważniejszy. Tyle możesz wiedzieć. I koniec.

Koniec. Strzelaj.

Wskazujący palec spoczywający na spuście beretty drgnął.

Facet stojący za moimi plecami musiał zrobić coś nie tak, bo na twarzy Jimeneza 

background image

pojawiło się nagle ogromne zdumienie. Jednocześnie usłyszałem strzał, ale nie był to 

strzał   z   beretty,   która   razem   z   bezwładną   ręką   Jimeneza   opadła   na   biurko.   Jimenez 

siedział   wciąż   w   fotelu,   ale   już   nie   żył.   Czerwona   plama   na   jego   białej   koszuli 

powiększała się szybko. Zdecydowałem się zapytać, czy mogę się odwrócić. Byłbym 

absolutnie zdumiony, gdybym zobaczył Arrabala,i, naturalnie, to nie był on.

Dobry wieczór, Metysie - powiedziałem.

Dobry wieczór, gringo - powiedział kapitan Raja. Ten - cholerny, cierpliwy 

sęp Diego Raja. Byłem wypompowany. Sięgnąłem po piersiówkę, widząc, że 

Raja chowa broń, ale przedtem, nim dotknąłem piersiówki zawierającej pewną 

ilość   szkockiej   destylowanej   na   prawdziwym   szkockim   torfie,   wyłączyłem 

wal-kie-talkie.

Raja przyniósł sobie jakieś krzesło i usiadł przy mnie.

To był dobry pomysł - powiedział.

Pomysł z czym?

Z walkie-talkie. Mam coś takiego. Jimenez też miał. Powinienem przyjść już 

po wszystkim tak sobie życzył, ale kiedy usłyszałem twój głos, uznałem, że 

muszę się spieszyć.

Wiedziałeś, że ktoś poluje na senatora Amatę? Brałeś udział w tym świństwie, 

Raja?   Jeżeli   tak,   to   jesteś   największym   bydlakiem   spośród   wszystkich 

Metysów.Cygaro? - spytał Raja. Odmówiłem.

Powiedziałem,   to   było   chyba   w   czerwcu,   że   należę   do   służby   specjalnej? 

Zgadza się, doktorze Bart? Potem, chyba w Ła Vencie, gdy zastanawialiśmy 

się nad śmiercią  Billa Vernona, powiedziałem  panu - Raja traktował  mnie 

teraz   z   chłodną   uprzejmością,   czuł   się   urażony   tym,   co   powiedziałem   mu 

przed chwilą, winny czy nie, Metys to człowiek dumny -’ powiedziałem więc 

panu, że odstawiono mnie na boczny tor. Nie byłem dostatecznie ugodowy i 

upierałem   się,   że   muszę   wyjaśnić   sprawę   Johna   Simona   i   zaginięcie   Jane 

Ławry. Miałem też podejrzenia dotyczącego tego, co dzieje się na morzu, na 

wysokości Alvarado. Ten Simon był bardzo nieufnym gościem, ale powiedział 

mi   kiedyś,   że   „przygląda   się   aferze”,   tylko   tyle   powiedział.   Możliwe,   że 

wiedziałem   mniej   niż   on,)ale   wcale   nie   chciałem   być   ślepy.   Mam   zasady, 

background image

chociaż   to   pewnie   -   brzmi   dziwnie   w   tym   miejscu,   W   obecności   dwu 

nieboszczyków...

Ja strzeliłem w obronie własnej, Raja! - powiedziałem ostro.

Tak   czy  inaczej   chciał   pan   unieszkodliwić   tego   człowieka.   Ja  strzeliłem   z 

premedytacją.

Kropnął pan swego szefa. Dlaczego?

Powiedziano mi tu, w Mexico, że Jose Jimenez, wysoki urzędnik państwowy, 

wykonuje   ważną   pracę.   Nie   był   moim   szefem,   ale   zajmował   tak   wysokie 

stanowisko, że wezwano mnie, abym go chronił, gdyby miało go spotkać coś 

złego. Jimenez twierdził, że Amata szkodzi naszym interesom naftowym, ze 

jest skorumpowany. Nie mogłem w to uwierzyć... Kiedy nadał mi pan sprawę 

samochodu Jane Ławry porzuconego w pobliżu Tepozteco, postanowiłem już 

nie   spuszczać   pana   z   oczu.   Wiedziałem,   żo   póii   też’interesuje   się   szaradą 

rozwiązywaną przez Jorna Simon,? Był pan sprytny i zgubił pan moich ludzi 

po opuszczeniu Gualupity. Podejrzewałem, że wie pan coś o tym archeologu z 

la Venty, Benie Murray’u, ale ukrył go pan diabelnie dobrze. Szedł pan na 

całego”  tak  sobie  pomyślałem.   Moi ludzie  trafili  na  pana  w Mexico,  przy 

parkingu,   na   którym   wyleciała   w   powietrze   pańska   przyczepa.   Naturalnie 

wiedziałem, że zmienił pan wóz. Pomogło to panu o tyle, że straciłem pana z 

oczu w okolicy placu Hidalgo. Musiał się pan dobrze zadekować, a swój nowy 

wóz zostawił pan dostatecznie daleko od miejsca, gdzie pan się zatrzymał, nie 

mogłem   przeczesać   całej   dzielnicy.   Zresztą,   nie   miałem   takich   możliwości 

jako   -   policjant,   a   moja   zbytnia   ruchliwość   wzbudziłaby   czujność   ludzi 

Jimeneza.  Wie  pan,  w pewnej  chwili   nie  wiedziałem,  komu  bardziej  ufać. 

Jemu czy na przykład panu...

I lak pan z tego wybrnął?

Raja wydmuchnął kłąb dymu z cygara. Wzruszył ramionami.

- Słyszałem, że ma pan opinię uczciwego gościa. O Jimenezie słyszałem, że jest 

bezwzględny i twardy jak głaz. Gdy otrzymałem polecenie stawienia/się w wieżowcu 

„Oil   of   Mexico”,   nie   wiedziałem,   o   co   chodzi.   Jimenez   powiedział   mi   tylko,   że 

cokolwiek się stanie, nie wolno mi mieć wątpliwości, że wypełniam właściwe polecenia. 

background image

Wiedziałem, że w wieżowcu jest jeszcze jeden zaufany człowiek Jimeneza... nie, nie 

wiem kto to jest, nigdy go nie widziałem, może zresztą Jimenez kłamał, nie mając do 

mnie pełnego zaufania, on podobno ufał tylko sobie.:- Dobra zasada. Co dalej?

Czekałem w tej części wieżowca na wezwanie Jimeneza. W jego gabinecie na 

trzydziestym pierwszym piętrze. Czy pan wiedział, że Jimenez jest jednym z 

udziałowców „Oil of Mexico”?

Nie. Ale teraz już wiem. Wal pan dalej, Raja.

Kiedy Jimenez zjechał na trzydzieste piętro, włączyłem moją waikie-talkie. 

Takie dostałem polecenie, nie chciał używać telefonów. Miałem przypadkowo 

taką samą częstotliwość jak pan. Więc czekałem w ciemnym pokoju. I wtedy 

usłyszałem   pana   rozmowę   z   Jimenezem.   Nie   miałem   już   wątpliwości. 

Żadnych.’ Ja, wie pan, doktorze, też potrafię myśleć. To przyjęcie w salonach 

„Oil”,   dwuznaczna   rola   Jimeneza,   moje   podejrzenia,   podejrzenia   Simona, 

nafta, senator Amata i pan, doktorze. I pańska sytuacja. Jeśli Jimenez chciał 

pana rąbnąć, to znaczy, że słuszność była po pańskiej stronie, a on jest łotrem!

Słuszne rozumowanie. Dobrze się stało, że zdążył pan przyjść. Zawdzięczam 

panu życie, kapitanie Raja.

Również swojej przytomności umysłu. Włączył pan waikie-talkie Ale na co 

pan liczył, na miłość boską?

Na nic, albo że ktoś zdecyduje się coś zrobić... Nie, chyba chodziło mi o to, 

żeby nie poddać się do końca.

Nie chciałem powiedzieć Rai, że Arrabal czeka na mnie w swoim samochodzie. 

Sprawą, która mnie pociągnęła, to ciemny wir, a Arjrabal powinien powrócić do swej 

uroczej Ko teczki. Dosyć nagrzeszył, teraz powinien zaopiekować się urzędowo porządną 

dziewczyną.   Bo   Koteczka   jest   porządną   dziewczyną.   Mam   nosa   w   takich   sprawach, 

nigdy się nie mylę. A jeżeli się pomylę, to i tak nie przestanę być feministą.

Tak   czy   owak   -   powiedziałem   -   przybył   pan   w   ostatniej   chwili,   Beretta 

Jimeneza   już   miała   mnie   ukąsić.   Kapitanie,   szalenie   nie   lubię   uczucia 

wdzięczności...

Uratował pan senatora Amatę. To ja jestem panu wdzięczny!

Więc obaj będziemy sobie wdzięczni, ale to takie niezręczne.

background image

Cierpliwy sęp Raja uśmiechnął się. Po raz pierwszy tej nocy.

Więc co pan proponuje? - spytał uważnie przyglądając się koniuszkowi swego 

cygara.

Cóż. Zostańmy przyjaciółmi. Co pan na to?

Hm... Dobrze, gringo.

Cóż... dobrze, Metysie. Co dalej? Właściwie, czy musiał pan strzelić? Chcę 

wiedzieć,   czy   Jimenez   zdecydowałby   się   zabić   mn«e,   gdyby   mu   pan 

powiedział: ręce do góry, gra skończona?

Kie wiem, przyjacielu. Ale wiem, że był dostatecznie potężny, by pogrążyć 

mnie i utrzymać się na powierzchni. Załóżmy: Jimenez nie strzela, odbieram 

mu broń, mam nawet świadka, pana, pan dużo wie... Ale ja, przyjacielu, nie 

miałbym żadnej pewności, że Jimenez stanie przed sądem. Tacy jak on kierują 

sędziami. A ja doszedłem do wniosku, że taki łotr jak - Jimenez musi ponieść 

karę. Wymierzyłem ją. Może mnie pan potępić. Nic mnie to nie obchodzi.

Nie jestem sędzią. Pytanie: co zrobimy ze zwłokami Jimeneza i tego drugiego?

Co ja zrobię. Bo pan musi się ulotnić. Wróci pan do salonów „Oil of Mexico”, 

a   ja   sprowadzę   tu   dyskretnie   policję   Martwy   Jimenez   nie   może   mnie 

zaatakować   ani   jutro,   ani   pojutrze.   Nie   wiem,   co   uczynią   jego   przyjaciele 

Nie-

:

znam ich. Ale Jime-.. nez jest martwy. Amata jest żywy Więc co uczynią 

przyjaciele Jimeneza i ci, którzy wynajęli zabójcę?

Sądzę, że będą. siedzieć cicho. Ale pańska kariera, Raja, wy-i daje mi  się 

skończona.   I   pozostanie   Syndykat,   który   zmiata   ze   swojej   drogi   każdego 

robaka. Musi pan o tym pamiętać.

Mam rodzinę. Trochę się boję, ale czuję się również dobrze, bo kiedy jutro 

zabiorę   się   do   golenia,   będę   mógł   spojrzeć   sobie   w   oczy.   Jak   myślisz, 

przyjacielu, czy to takie ważne w dzisiejszych czasach?

Zwłaszcza w dzisiejszych, przyjacielu... Mam myśl.

Słucham cię uważnie.

Jest fotografia, a na’ tej fotografii ktoś, kogo Jimenez uznał za nadzwyczaj 

ważną osobę. Sądzę, że wiem, gdzie szukać tej osoby. Jimenez powiedział o 

niej „to wielki myśliwy”... Zakładam, że gdyby udało mi się unieszkodliwić 

background image

tego człowieka, miałby pan - w Meksyku spokojniejsze życie.

Wziąłem  z   biurka  fotografię,  którą   pokazałem   Jimenezowi.   Raja  przyjrzał   się 

człowiekowi,   którego   na   niej   wskazałem.   Podniósł   głowę   i   popatrzył   na   mnie   ze 

zdziwieniem.

- Znam go - powiedział. - Błądzisz, przyjacielu. 

- A jeżeli nie błądzę, przyjacielu?

Potrzebujesz mojej pomocy?

Czułbym się raźniej.

- ..... Dobrze. Teraz zjeżdżaj stąd, a ja zastanowię się, co powiedzieć policji.

Wyobrażam to sobie tak: dzwonisz do kwatery policji i meldujesz o śmierci 

Jimeneza,   został   zastrzelony   na   posterunku,   gdy   usiłował   przeszkodzić 

zastrzeleniu senatora Amaly. Na miejscu jest również trup zawodowca. Mogę 

zostawić   broń,   z   której   go   kropnąłem,   a   ty   możesz   ją   wcisnąć   do   ręki 

Jimeneza. Ale kto za-zbił Jimeneza? Policja znajdzie twój pocisk, wystrzelony 

z twojej broni i weźmie cię w obroty. Jeżeli Jimenez był tak wpływowy jak 

mówisz,  to wyjdzie  na bohatera, a ty wyjdziesz  na mordercę. Kto wie, że 

towarzyszyłeś tej nocy Jimenezowi?

Nikt. Tak powiedział. Miał jeszcze kogoś w tym gmachu, ale to tylko płotka z 

dalszej obstawy.

Dawno znałeś Jimeneza?

- Tacy jak on lubią mieć pod ręką różnych ludzi. Szefowie policji w Veracruz i 

Quetzalcoalcos to jego ludzie. Moje śledztwo prowadziłem na własną rękę.

Więc nie wierzę, aby nikt nie wiedział, że przyjechałeś do gmachu „Oil” z 

Jimenezem. Pozostaje sprawa twojej broni.

Mogę ją wyrzucić, to nierejestrowany colt. Nie użyłem służbowej broni.

- Daj mi to żelastwo. Ja zmykam, ty robisz swoje.

Dał   mi   numer   swojego   telefonu   w   hotelu.   Wyszedłem   z   gabinetu.   Miałem 

wątpliwości co do takiego rozwiązania. Zamknąłem drzwi. W głębi korytarza paliła się 

tylko jedna lampa nad drzwiami windy. Figura, która potoczyła się w moim kierunku, 

zaskoczyła mnie. Co tutaj robi ten cholerny Japs?! Szedłem wolno. Mała kula w białym 

smokingu, z ciemnymi gładkimi włosami na czubku głowy wciąż toczyła się ku mnie. 

background image

Mały Azjata z salonów „Oil”. Był pijany, uśmiechał się szerokim, przyjacielskim, ale i 

pijackim uśmiechem.

- Hej, Japs! - zawołał bełkotliwie. - Stary pan zwyciężył, dużo i szybko pił, byłem 

grzeczny

 

i

 

też

 

piłem.

 

Pearl

 

Harbour

na niekorzyść Japsów.

Zachwiał się na nogach. Byłem czujny, ale Japs poderwał się nagle w powietrze. 

Poczułem straszliwy ból w pobliżu mostka, mimo że zdołałem ustawić się bokiem. Potem 

jeszcze dwa następne  wybuchy bólu w nerkach sparaliżowały mnie  na kilka  sekund. 

Tymczasem to żółte jajo uderzyło jeszcze dwa razy z piekielną precyzją i zdumiewającą 

siłą. Nogi ugięły się pode mną, moja głowa była pusta, serce było z ołowiu. Zobaczyłem 

w mdłym świetle lampy windy błysk stali. Ratuj się, Bart, człowieku! Udając, że padam 

na   podłogę,   osunąłem   się   na   prawe   kolano   i   z   podpartej   prawej   ręki   kopnąłem 

Japończyka   w   nadgarstek.   Wypuścił   rewolwer,   wrzasnął.   Wyrwałem   jego   webleya   i 

wtedy,  gdy miałem  nacisnąć  spust, posłyszałem  cichy szczęk zapadki drzwi. Z boku 

wyrósł wysoki, chudy cień Diega Rai. Błysnął długi ogień z jego broni i biały smoking 

znieruchomiał na podłodze. - Możesz iść o własnych siłach? - spytał Raja..

Z   pewnością.   O,   do   diabła,   łobuz   był   dobrze   wytresowany...   Kręcił   się 

przedtem w salonach „Oil of Mexico”...

Szukał swojego pana zapewne.

Jimeneza?

Oczywiście.

Słuchaj, Raja, mamy już trzech nieboszczyków. Zostaję tul to znaczy zrobimy 

szybko   przegląd   tego   piętra,   potem   ja   zawiadamiam   senatora   Amatę   i 

przychodzę  tu  z nim,  a ty dzwonisz po swoich kumpli.  Tak  będzie  chyba 

najlepiej   I   musimy   się   spieszyć.   Nie   mam   wcale   pewności,   że   tylko   ty 

odebrałeś z nasłuchu moją rozmowę z Jimenezem. - Znowu nie powiedziałem 

o Arrabalu, chciałem go trzymać z daleka od tej sprawy.

To był najlepszy z możliwych pomysłów Senator Amata ściskający rękę kapitana 

Rai   na   polu   bitwy,   na   tle   gości   z   salonów   „Oil”,   policji,   dziennikarzy,   których   z 

pewnością będzie chciał widzieć tej nocy, i to wszystko beze mnie, bo nie chcę, aby moje 

zdjęcie obejrzał w porannej gazecie człowiek z fotografii Jane Ławry, któremu muszę 

background image

złożyć   wizytę.  Przyrzekłem  Benowi  Murray’owi,  że  uczynię   wszystko,   aby  odnaleźć 

Jane. Biedny chłopak jeszcze wierzył, że dziewczyna żyje. A ja wierzyłem, że człowiek, 

którego chcę odwiedzić, wie, co się stało z Jane i że jest odpowiedzialny za wszystko, co 

wydarzyło się dotąd.

Tej   nocy   mogłem   przyznać,   że   senator   Amata   to   właściwy   człowiek   na 

właściwym miejscu. Przyjęcie w salonach „Oil of Mexico” nie zostało niczym zakłócone. 

Amata obejrzał osobiście pole bitwy na trzydziestym  piętrze,  nie przybył,  naturalnie, 

sam. Poczekał na przybycie policji Sfotografował się z Rają, ale beze mnie, bardzo go o 

to   prosiłem.   Gazety   poranne   przyniosły   pierwsze   doniesienia   i   zdjęcia.   Pojawiły   się 

fotografie Menot-tiego i Jose Jimeneza. Pierwsze artykuły o Syndykacie dążącym  do 

zdobycia koncesji nowych pól naftowych. „Kto za tym wszystkim stoi” - wołały tytuły 

gazet.   „Nie   pozwolimy   na   naruszanie   naszych   narodowych   interesów”   -   oznajmiał 

senator Amata i wierzyłem, że tacy jak on dotrzymają słowa. Więcej takich jak Amata, a 

nie będzie tego całego gadania o fin de race, czy fin du globe, są jeszcze ludzie, którzy 

potrafią walczyć  o poszanowanie prawa i zwykłą przyzwoitość. Powiedziałem  o tym 

mojej przyjaciółce Joy, do której zadzwoniłem, aby powiedzieć jej to i owo. Była w 

Szwajcarii, nad Lugano. Czasami muszę z nią pogadać, mimo że okazało się, iż mamy 

bardzo różne osobowości.

Świat może spać spokojnie - oznajmiła mi Joy - gdy żyją jeszcze tacy jak ty, 

Rob. Ja też będę sypiała spokojniej.

Sypiasz sama? 

Co cię to obchodzi, ty wstrętny kobieciarzu?

Joy   -   powiedziałem   -   Joy,   jeżeli   się   z   tobą   ożenię,   to   tylko   w   Anglii   i 

zamieszkamy tylko w Anglii.

Nie   cierpię   cię,   Robercie   D.   Bart   i   tylko   przez   zwykłą   ciekawość   pytam, 

dlaczego chcesz się ze mną ożenić w Anglii?

Bo   funkcjonuje   tam   prawo   sprzed   350   lat,   wyobraź   sobie,   prawo   z   XVII 

wieku, zabraniające mężczyznom  bicia  żon między 9 wieczorem a 6 rano. 

Podobno powstało i utrzymywane jest dlatego, że hałas spowodowany biciem 

żon   zakłóca   spokój   sąsiadom.   Więc   w   nocy   będę   dla   ciebie   bardzo   miły, 

przyrzekam.

background image

Odłożyłem słuchawkę.

Pojechałem do banku Cooka po dwu dniach od owej nocy. Zawiózł mnie tam 

Arrabal. Biedak był jeszcze trochę niespokojny. Tamtej nocy siedział w swoim wozie, 

czekał na mój sygnał i słuchał z przerażeniem mojej rozmowy z Jimenezem. Zażądałem 

od  niego,   by  na  mnie  czekał  i   nie  wywoływał  mojego  sygnału,  wypełnił  to   żądanie 

dokładnie, wyobrażając sobie, że asystuje już przy moim pogrzebie. Powiedziałem mu, 

że gdyby wtedy włączył  fonię i zaczął nadawać, że się poci ze strachu, to naprawdę 

miałby   możność   ujrzenia   moich   zwłok   wynoszonych   z   wieżowca   „Oil”   do   karetki 

pogotowia.

Patrycja i jej brat szukali mojego towarzystwa, ale nie chciałem się afiszować. 

Miałem jeszcze do załatwienia to i owo. Senator Amata żył i był bezpieczny. Ale śmierć 

Simona,   samobójstwo   Vernona,   zaginięcie   Jane   Ławry...   czyż   nie   musiałem   o   tym 

myśleć? Musiałem.,

W banku Cooka czekała już na mnie depesza od Josta. Depeszował z Genewy. 

Tamtejsza   prasa   już   pisała   o   próbie   zamachu   na   życie   senatora   Amaty   i   o   tajnej 

działalności   Syndykatu.   Jost   donosił   mi,   że   w   tym   samym   dniu,   w   którym   gazety 

przyniosły   wiadomość   o   Syndykacie   i   Jimenezie,   zwinęła   swoją   działalność,   New 

Information Agency” i jej szef Gantsakis ulotnił się ze Szwajcarii. To już nie była moja 

sprawa, ale te dwa fakty potwierdzały moje przypuszczenia, że działalność owej agencji 

była związana z działalnością „Spółki Bankowej Hansena”. Bo „Spółka” zawiesiła swoje 

interesy   w   Mexico   i   Genewie   jednocześnie.   Nie”   byłem   tak   naiwny   aby   sądzić,   że 

Syndykat likwiduje swoje interesy. Takie potęgi mogą ulec destrukcji, ale nie popełniają 

samobójstwa. Są zbyt silne i mają zbyt wiele możliwości reorganizacyjnych. W każdym 

razie dobrze namieszałem w tym kotle.

Jost dodawał w swej depeszy z Genewy coś jeszcze. Jest to wielki cwaniak i ma 

niemożliwe   chody.   Potwierdzał   to,   czego   dowiedział   się   w   Mexico   Arrabal... 

Potwierdzał, że Pedro Gormaz w rzeczywistości nazywa się...

Do pioruna, może założę jakąś spółkę z Jostem? Jest przydatny!

W mieszkaniu Arrabala przy Płaza Hidalgo jeszcze raz przyjrzałem się fotografii 

tak ważnej dla Jane Ławry.

background image

ROZDZIAŁ XVIII

Dobrze   mi   się   powodziło.   W   rezydencji   senatora   Amaty   witany   byłem   jak 

domownik.  Patrycja była  dla mnie  czarująca, nawet jej brat gotów był  ofiarować mi 

swoje   najcenniejsze   trampy,   stare,   idealnie   sprane   dżinsy.   Ale   w   kilka   dni   po 

wydarzeniach w wieżowcu „Oil of Mexico” musiałem im powiedzieć, że mam jeszcze do 

załatwienia   jedną   sprawę.   „Szukam   kobiety   -   powiedziałem   Patrycji   -   i   wyjaśnienia 

czegoś jeszcze”. Ponieważ Patrycja była śliczną dziewczyną, więc zapamiętała tylko, że 

szukam   kobiety   i   nie   zwróciła   uwagi   na   „coś   jeszcze”   Nie   pomógł   obiad   w   dobrej 

restauracji włoskiej, rizotto z szampanem, łososiem i truflami, ani piękny bukiet „Gou 

Lafontanelle   Margaux”,   rocznik   1906,   zapłaciłem   za   ową   butelczynę   bardzo   dużo 

pieniędzy. Patrycja była smutna. Diego Raja ofiarował mi swoją pomoc, ale nie byłem 

zdecydowany. Wydawało mi się, że ta sprawa była wyłącznie moją. sprawą. Aha, czy 

powiedziałem,   że   Raja   odwiedził   mieszkanie   w   dzielnicy   starego   obserwatorium? 

Poprosiłem go, aby to zrobił bardzo szybko, zanim jeszcze gazety podały wiadomość o 

próbie zamachu na senatora Amatę. Goście którzy zadekowali się w mieszkaniu Jane 

Ławry, nie chcieli poddać się dobrowolnie, zatem wyniesiono ich nogami do przodu. Nie 

wątpię, że byli ludźmi Syndykatu. Ale nie mogli mówić, niestety. Wątpię zresztą, czy 

chcieliby mówić...

Ciekawiło mnie, na kogo tam czekali. Na mnie? Na jakiegoś przyjaciela Simona i 

Jane   Ławry?   Albo   na   Jane...   Miałem   przeczucie,   że   Jane   żyje.   Wiem,   ile   warte   są 

przeczucia, ale moje sprawdzają się bardzo często, więc ich nie lekceważę.

Mój   przyjaciel   z   Museo   Nocional   de   Antropologia   chciał   mi   wmówić,   że 

zdemaskowanie i unieszkodliwienie Jose Jimeneza powinno mi wystarczyć, wychodzę z 

gry   w   dobrym   stanie   Byłem   innego   zdania.   Jimenez   był   figurą   w   Syndykacie   Ale 

człowiek siedzący w środku tego wszystkiego był nadal szefem, a ja nie wywabiłem go z 

ukrycia, jeszcze nie wybiegł ku mnie, jak przyczajony pająk.

Co z tego wynika? - spytałem.

No co?

Że muszą się podłożyć.

Kolego!   To   niebezpieczne,   to   wręcz   głupie,   nie   jest   pan   zawodowym 

background image

policjantem.

Ale mam ambicje zawodowca. I zdobędę te pięćdziesiąt kawałków, które mi 

przyrzeczono.   W   Szwajcarii   cholernie   lubią   pieniądze.   Akurat   starczy   na 

postawienie   chaty,   drewnianej,   ale   mocnej,   na   podmurówce   z   kamienia. 

Zawsze   marzyłem   o   czymś   takim.   Czy   wyobraża   pan   sobie,   jak   może 

smakować fajka i szkocka w takiej chacie z widokiem na góry? Niech pan 

weźmie przykłady z historii. Taki Wilhelm Zdobywca na przykład. Facet bał 

się kąpieli jak diabeł wody święconej, podobno nigdy się nie mył. A jednak 

przepłynął   La   Manche   i   zdobył   Anglię.   W   jaki  sposób  ja  dojdę  do   mojej 

drewnianej   chaty,   jeżeli   nie   przepłynę   mojego   kanału?   Londyn   staje   się 

okropną   dziurą   i   przypuszczam,   że   nawet   Jej   Królewska   Mość   myśli   o 

przeniesieniu się na prowincję.

Patrycja, miłe dziecko. Pożegnałem ją w małej hacjendzie ofiarowanej jej przez 

ojca w jednej z dolin La Cima. Przyrzekłem, że jeszcze się zobaczymy.  Miałem taką 

nadzieję... Człowiek, z którym chciałem się spotkać, należał do tych ludzi, którzy sądzą, 

że świat to zaledwie półprodukt, który można i należy kształtować na maszynie - dziejów 

sterowanej przez wybranych sterników, nie dbając o cierpienia bliźnich.

Oto powód, kochanie - powiedziałem Patrycji, a potem senatorowi Amacie. - 

Nie cierpię ludzi nieczułych  na cierpienia innych. Mam robótkę. Może się 

jeszcze zobaczymy. Nie, przyrzekam, że się zobaczymy.

Jeśli będzie pan miał kłopoty - żegnał się Amata - to zna pan drogę do mnie. 

W dzień i w nocy, niech pan o tym pamięta, doktorze!

Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? - denerwował się Arrabal.

v

Jeżeli nie doniesiesz, że wykopuję topór wojenny, to wrócę, żeby wytrąbić 

cały zapas twojego porto.

Wiesz, że umiem milczeć!

Wiem, wiem. Pamiętasz, jak Arystofanes donosił w swoich’ „Chmurach” na 

Sokratesa? Ty nie pisujesz komedii.  Nie martw  się o mnie i pomóż mi w 

przewiezieniu   tych   gratów   Johna   Simona   do   rezydencji   senatora   Amaty. 

Śmierć Jimeneza z pewnością rozdrażniła tych’z Syndykatu. Nie chcę, żeby 

Koteczka odprowadzała cię na cmentarz, przyjacielu.

background image

Chcesz   teraz   przedstawić   senatorowi   wszystko,   czego   dowiedział   się   John 

Simon, zanim zginął?

Nie mam czasu. Zrobię to, gdy wrócę do Mexico. A gdybym miał kłopoty... 

na, wtedy senator Amata ma wolną rękę. Pomożesz mu w odczytaniu całego 

materiału, Arrabal. Przyrzekasz?

Przyrzekam - powiedział Arrabal. - Ale jeżeli nie wrócisz?

Ech, najwyżej zbankrutuję. I wiesz, co wtedy zrobię? Będę żebrał na Oxford 

Street w Londynie.

Dlaczego na Oxford Street?.

Jest tam mnóstwo  przeróżnych  magazynów  i najczęściej  można  tam kupić 

całkiem dobre rzeczy z przeceny. Pamiętaj, jeżeli kupujesz coś z przeceny, to 

wal na Oxford Street. Ja to zrobię, zamieszkam tam, będę żebrał, kupował z 

przeceny   i   oszczędzę   wydatki   na   metro   i   autobus.   Stanę   się   człowiekiem 

jednej ulicy.

Pojechałem na dworzec główny i zadzwoniłem do córki. Musiałem usłyszeć jej 

głos. Diana przebywała w Lozannie, u rodziny Josta.

Tato! - usłyszałem jej głos. - Cześć, tato!

Cześć córeczko. Wszystko w porządku?

Nie bardzo, tato.

Do licha, co się dzieje, nie denerwuj starego ojca!

Rozmyślałam o filozofii, tato, i... i chyba nie chcę jej studiować.

‘- Dlaczego, dzieciaku?

Chyba   wolę   historię   sztuki.   Myślę   o   tym,   odkąd   pokazałeś   mi   Fryburg   i 

witraże tego Polaka, Mehoffera Źle, tato? Powiedz.

Dobrze, dziecko^ Tylko sztuka pozwala zbliżyć się do utraconego czasu. Więc 

- dobrze. Kto powiedział to o sztuce?

Proust, tatku?

Chyba, nie pamiętam, możliwe. Całuję cię i do zobaczenia. Kochasz mnie?

Szaleję za tobą.

I ja za tobą, moje serce.

background image

A filozofia, tatusiu?

Zostaw   ją   starcom.   To   przelewanie   z   pustego   w   próżne.   Z   tego   powodu 

zwariował Schopenhauer, a Sokrates wymykał się na potańcówki, udając, że 

chce głęboko myśleć w samotności. Zostań przy sztuce. Daje radość

Tak jest, mistrzu!

Doskonale. A teraz powiedz mi, że lubisz prezenty.

Och, przepadam. Mów zaraz, mów.

Dostaniesz   go   może   w   miejscu,   które   lubisz.   Zgaduj:   południe   Alp,   Jura, 

wodospady Renu...

Engandyna, szwajcarski park narodowy, och, cudownie!

Tam nas nie wpuszczą, kochanie. Ale gdzieś w pobliżu wąwozów rzeki Inn. 

Jeżeli   mi   się   powiedzie.   Chata   z   grubych   modrzewiowych   bali,   z   dużym 

kominem i własną krową.

Odtańczę dziki taniec!

Tylko uważaj na meble. Rodzina Josta gotowa jest toczyć wojny w obronie 

wolności, własności i franka szwaj carskiego.

Jak przyjmie mnie człowiek, przed którym chciałem stanąć? Czy to, że miałem w 

ręku graty Simona, dyskietkę z dyspozycją „przekonania” Amaty i* kilka, innych faktów 

z komputera, czy to mogło mi gwarantować bezpieczeństwo? Raczej nie. Zadzwoniłem 

do tego człowieka. Nikt w jego domu nie podnosił słuchawki. Byłem uparty. Dzwoniłem 

tam przez trzy dni. Czwartego dnia służący powiedział mi, że jego pan wyjechał do 

Gwatemali. To było prawdopodobne. A zatem nie mam gwarancji bezpieczeństwa. Stop, 

Bart,   to   wcale   nie   jest,   pewne.   Przecież   ten   człowiek   nie   może   wiedzieć,   nie   może 

przypuszczać   nawet,   że   jakiś   gliniarz,   amator   rozszyfrował   zagadkę   Pedra   Gormaza. 

Zatem? Zatem może sądzie, że nikt nie wiąże „Gormaza” ze sprawą Jimeneza. Ale jeśli 

tak, to, dlaczego wyjechał do Gwatemali?

Jeśli tam teraz’ był, to zapewne w Huehuel; Gdzieś w pobliżu Huehuel w swojej 

hacjendzie. Poprosiłem - Diega Raję, aby ułatwił mi zamówienie połączenia pośredniego. 

Z Mexico do stolicy, do Guatemali, a stamtąd radiotelefonicznie do hacjendy. Czułem, że 

Raja jest bardzo zainteresowany moimi najbliższymi planami. Zapytał jednak tylko, czy 

nie moglibyśmy zrobić czegoś wspólnie Odmówiłem. Oznajmiłem mu, że mam kilka 

background image

problemów naukowych i nawet nie śni mi się przekraczanie granicy. Chcę spotkać się z 

kimś   w   pobliżu   granicy,   w   Tapachula.   Przez   kilka   godzin   czekałem   na   połączenie. 

Człowiek, z którym chciałem rozmawiać, nie podszedł do telefonu, ale polecił przekazać 

mi,   że   z   przyjemnością   spotka   się   ze   mną   w   Tapachula.   Wyznaczyliśmy   sobie   to 

spotkanie na 25 lipca. Zapakowałem manatki do samochodu. Miałem przed sobą kawał 

drogi,   ale   zasadniczo   nie   ufam   liniom   lotniczym   i   unikam   ich   usług,   jeśli   to   tylko 

możliwe.

Zatem chcesz coś zrobić sam, przyjacielu? - upewnił się Diego Raja;

Słuchaj, kapitanie, to skomplikowana sprawa. Muszę tam jechać sam. Każde 

towarzystwo   mogłoby   wzbudzić   nieufność.   Chcę   tego   gościa   wywabić   z 

Huehuel do Tapachula i przypuszczam, że jeżeli nie mylę się co do niego, to 

po  telefonicznej   rozmowie  ze  mną  wydał  już polecenia,  aby mnie  śledzić. 

Może mieć  do dyspozycji  wielu  ludzi. Przez cały czas mojej drogi będzie 

otrzymywał   wiadomości,   źe   jadę   sam.   Przypuszczam   dalej,   że   wcale   nie 

podejrzewa   mnie   o   współudział   w   zlikwidowaniu   tego   zawodowca   i   Josś 

Jimeneza. To ty pozowałeś fotografom i udzielałeś wywiadu, przyjacielu, i 

twoje jest zwycięstwo. Musisz się trzymać ode mnie z daleka, jeżeli sieć ma 

się ostatecznie zamknąć.

Ale przyznałeś mi się, że łączysz tego człowieka ze sprawą senatora Amaty. 

Powiedziałeś   też,   że   być   może   właśnie   ten   człowiek   postarał   się,   za 

pośrednictwem Jimeneza, abyś dotarł do tego, co widział John Simon. Poza 

tym nie mamy pewności, ze on nic nie wie o tym, co zrobiłeś w wieżowcu 

„Gil of Mexico”. Zlikwidowałeś wynajętego zabójcę, Jimenez nie żyje” ten 

Japończyk też nie żyje, ale czy Syndykat miał wtedy w gmachu „Oil” tylko 

tych ludzi? Masz taką pewność?

Ależ nie mam! Czy muszę ci tłumaczyć, że nie mam innego wyboru? Muszę 

się wystawić na strzał, a ten człowiek przez cały czas powinien myśleć, że 

jestem sam. Czy jest inna możliwość dowiedzenia się, kto kieruje Syndykatem 

jako   Pedro   Gormaz   i   jaki   jest   związek   Gormaza   z   całą   aferą   naftową   i 

senatorem Amatą? Jeżeli człowiek z Huehuel nie jest tym, na którym nam 

zależy, to nic mi nie grozi. Stawię się na towarzyskie spotkanie i pogadam z 

background image

facetem.

A jeżeli ten człowiek to Pedro Gormaz?

Wtedy,   przyjacielu,   chciałbym   mieć   gdzieś   w   pobliżu   kilku   sprawnych 

policjantów. Przyznaję.

Słuchaj, doktorze. Tacy jak ty i ja to właściwie nikt. Ten człowiek, nawet 

jeżeli nazywany jest w Syndykacie „Pedro Gormaz”, może cię zlekceważyć. 

Nawet jeżeli wie, że udaremniłeś zamach na życie senatora Amaty. Dla niego 

ważne jest, aby pozostawał w cieniu. A jeżeli tego chce, to nic się nie stanie. 

Ty go nie zdemaskujesz i on się nie zdemaskuje.

Przemyślałem wszystko. Wiem, że muszę go sprowokować. Wiem, że ukrywa 

w sobie coś, Co mąci jego logiczny rozum. Pychę.- Jeżeli go przekonam, że 

właściwie   to   ja   wygrałem   w   tej   grze,   nie   wytrzyma.   Będzie   chciał   mnie 

ukarać. A jeżeli dodam, że mam dowody, iż Pedro Gormaz to on, że w ogóle 

do tego doszedłem, że to było możliwe, że znalazłem potwierdzenie w Mexico 

i w Genewie, to... poza tym on popełnił kilka błędów i nie przypuszcza, że ja 

je zauważyłem. Przyjacielu, mamy szansę.

Słucham uważnie i zaczynam rozumieć, że to ty jesteś pyszałkiem.

Dlaczego?

Nie   chcesz   mnie   prosić,   abym   był   w   pobliżu!   -   Raja*   zaśmiał   się.   -   W 

porządku, będę w pobliżu.

Ale dyskretnie. Nie chciałbym być ustrzelony wcześniej,

niż to będzie konieczne. Najpierw muszę zaspokoić moją ciekawość.

Raja przypatrywał mi się. Siedzieliśmy w pokoju hotelowym i sączyliśmy moją 

szkocką. W pewnej chwili Diego Raja rzucił to pytanie.

Powiedz, doktorze: dlaczego mi ufasz? Przecież byłem...

Wspólnikiem   Jimeneza?   Wierzę,   że   grałeś   podwójną   rolę   i   że   zagrałeś   ją 

dobrze.   Raja,   jesteś   dobrym   Meksykaninem.   Ty   naprawdę   nienawidziłeś 

Jimeneza. Gdybyś chciał mnie sprzątnąć, zrobiłbyś to tamtej nocy. Jedna kula 

dla Jimeneza, druga dla mnie, czyż-nie? Powiedziałem senatorowi Amacie, że 

obaj,   ty   i   ja   polujemy   na   ważnego   faceta,   na   głowę   Syndykatu,   każdy   na 

własną rękę właściwie, ale że możemy się zderzyć i wtedy zostanie ze mnie 

background image

kupka złomuj Wydaje mi się, że senator Amata zrozumiał od razu moją myśl. 

Drogi Diego. Gdyby mi się coś stało teraz czy wkrótce, to musiałbyś zwiewać 

z Meksyku.

Ty łotrze! - Raja zaśmiał się znowu. Jego wysoka postać, zgięta w’ fotelu, 

przechyliła się ku mnie. - Ty łotrze. Dobrze się z tobą pije.

Jasne, moją szkocką. Czy zdajesz sobie przynajmniej sprawę, jaki to rocznik? 

Kroplę tego rocznika wożę ze sobą zawsze i piję tylko wtedy, gdy coś się 

dzieje.   Rocznik   1886,   człowieku.   Nie   myśl   sobie,   że   wydaję   forsę   na   coś 

takiego. To prezent od kogoś, kto może sobie pozwolić na dobre trunki.

Miałem na myśli mojego przyjaciela, amatora archeologii i kolekcjonera, lorda 

Brooke z Ely w Anglii. Brooke ma rzeczywiście ładne zbiory archeologiczne i niemniej 

ładną,   kolekcję   pełnych   butelek.   Jest   zazdrosny   o   swoją   piwnicę   jak   mężczyzna   o 

kochankę. Stary sknera.

Wypiliśmy   jeszcze   trochę   i   Diego   Raja   wyznał   mi,   że   jest   z   całą   pewnością 

potomkiem Azteków. Zgodziłem się bez sprzeciwu, ja też miałem już trochę w czubie. 

To jednak nie prze - szkodziło mi poprosić go, aby trzymał się ode mnie dostatecznie 

daleko Jeżeli ktoś zachce mnie obserwować, to musi mieć wrażenie, że podróżuję sam.

Wszystkie graty, jakie miałem, pozostawiłem Rai. ‘Niech wlecze je za mną, byle 

z daleka. W skórzanej wiatrówce miałem tylko moje dokumenty,  w pasku wiatrówki 

miałem minoxa z nowym ładunkiem taśmy, w podwójnej kieszeni dżinsów otwieranej po 

rozpięciu paska - pesety i dolary, moją licencję i pozwolenie na posiadanie broni, a pod 

pachą   webleya   Remingtona   też   zostawiłem   Rai   Pilnuj   go,   bracie   Azteku.   Samochód 

wymieniłem na landrovera 110, szary kolor, silnik bardzo dobry, blacha skopana, coś 

takiego na meksykańskich drogach nie rzuca się w oczy. Potem postanowiłem, że nie 

zostawię remingtona Rai. Arrabal polecił mi mały warsztat samochodowy w dzielnicy 

Atzapotzałco. Kazałem dospawać w landroverze skrytkę pod podłogą, zmieściłem tam i 

remingtona, i pudełko naboi. Pożegnałem się z Rają w mieszkaniu Arrabala. Zdaje się, że 

Raja chciał mi przemówić do rozsądku.

Nieźle zamieszałeś tym z Syndykatu. Nie darują ci tego.

Myślisz, że powinienem wrócić do Europy?

Strzał w dziesiątkę. Chyba tak myślę.

background image

Zastanowię się, ale przedtem pojadę do Tapachuli. Chodzi mi o coś dużego, 

Raja. Interesuje mnie duża ryba, kapitanie. Słuchaj, czy to prawda, że rekin 

przypływa zawsze wtedy, kiedy wyczuje krew?

;- Skąd mam wiedzieć, do diabła?!

Nigdy nie moczyłeś spracowanych nóg policjanta na jukatańskim brzegu?

Ty uparty ośle - powiedział Raja i poklepał mnie po ramieniu.

Gdy ominąwszy Salina Cruz znalazłem się na nadmorskiej drodze prowadzącej 

prosto do Tapachuli, ciągnąłem już równo moim landroverem. Kilka razy uzupełniłem 

benzynę, bo silnik dużo palił. Raz zdrzemnąłem się na parkingu w La Puerta, ale co to 

był za wypoczynek. Wkrótce ruszyłem dalej Wiatr wiejący od Pacyfiku orzeźwiał mnie. 

Zielone równiny wydymały się, podnosiły i opadały, marszczyły się wzgórzami z lewej 

strony drogi gdzieś dalej, by w kierunku Huehuel, poza tropikalnymi lasami, podnieść się 

do wysokości czterech, tysięcy metrów już na terytorium Gwatemali.

ROZDZIAŁ XIX

Wątpię, czy nie dostałbym po łbie, gdybym przyjechał do Tapaehuli w ciągu dnia. 

Poza tym numer był prosty i dobry. Ładna indiańska dziewczyna dawała mi znaki, stojąc 

przy   drodze.   Dźwigała   na   głowie   duży.   koszyk.   Zatrzymałem   wóz   Był   wieczór. 

Widziałem tę Indiankę w światłach landrovera. Pomyślałem, że jest naprawdę ładna. W 

tym   momencie   potężny   żółty   dodge   zajechał   mi   drogę.   Nie   mogłem   liczyć   na 

wyminięcie. Wokoło było pusto. Do Tapaehuli był jeszcze kawałek. Ledwie pomyślałem, 

że   zapasowy   kluczyk   mojego   wozu   mam   przyklejony   plastrem   do   uda,   dwaj   nieźle 

zbudowani   faceci   wyciągnęli   mnie   na   drogę.   Zrobili   to   wprawnie   i   bez   zbytecznej 

brutalności. Załadowali mnie do dodge’a, z którego wysiadł jeszcze jeden. Ten miał z 

pewnością małpich przodków i wcale nie chciałem, by jego długie łapy zbliżały się do 

mojej twarzy, zwłaszcza, że nie mogłem się bronić.

-   Panowie   -   powiedziałem   -   panowie,   mam   w   Tapachuli   spotkanie   z   kimś 

ważnym.

Właśnie wtedy dali mi trochę po łbie i powiedzieli, że oni wiedzą, że ja mam 

spotkanie. Zapewne byliby grzeczni, gdybym się trochę nie szarpał, udając, że jestem 

background image

zaskoczony.  Potomek małpich przodków nie wtrącał się. Zajął miejsce za kierownicą 

mojego wozu. Widocznie wkraczał do akcji tylko w sprawach godnych jego długich, 

owłosionych ramion. Co za okaz. Gdyby go wypchać i przesłać - w skrzyni do Londynu, 

wzbudziłby taką samą sensację, jak pierwszy wykopany z ziemi Neandertalczyk. Żuchwę 

miał nawet większą, podobną do żuchwy „człowieka z Heidelbergu”.

W   żółtym   pudle   zrewidowano   mnie,   ale   zabrano   mi   tylko   broń.   A   potem 

ruszyliśmy tak szybko, że światła Tapachuli zostały za nami i przepadły.

Nie   pozwolono   mi   kontemplować   drogi.   W   każdym   razie   nie   za   długo. 

Jechaliśmy w stronę granicy z Gwatemalą, ale zanim ją zobaczyłem, otrzymałem potężny 

zastrzyk, po którym straciłem zdolność kojarzenia. Płynąłem, w powietrzu, moja głowa 

była ciężka jak ołów, nie wiedziałem kim jestem i gdzie jestem, chyba położono mnie na 

rozkładanym fotelu, ale może mi się to tylko zdawało. Miałem mdłości, płuca nie chciały 

się rozszerzać, a serce waliło jak młot, kontury widzianych rzeczy zatarły się, płonęły 

jakimiś barwami, szarzały, ciało moje było bezwładne, lekkie, jakby chciało się oddzielić 

od głowy, walczyłem o każdy skrawek myśli, nie wolno przestać myśleć, nie wolno, 

najdziksze fantazje „pojawiały się w moim mózgu, usiłowałem je kontrolować, wyrywały 

się, porywały mnie, rzucały w przestrzeń, jakaś twarz dzieliła się na wiele rozdętych, 

wykrzywionych twarzy, poruszałem się w światach krzywych zwierciadeł, było mi coraz 

zimniej,  bardzo zimno,  głosy,  które rozróżniałem,  przemieniły się w szum,  zacząłem 

spadać w przepaść, bezradny, bez krzyku. Gdy otworzyłem oczy, uderzyło mnie ostre 

światło, chciałem krzyknąć, ale moja krtań była sparaliżowana skurczem, nie mogłem 

przełknąć śliny, miałem martwe’ wargi, po dłuższej chwili moje oczy przyzwyczaiły się 

do światła, wcale. nie było ostre, leżałem pod moskitierą, za którą w górze poruszały się 

pióropusze palm, kłaniały mi się jak ciche i posłuszne niewolnice. Miałem okropny ból 

głowy,   ale   myślałem   poprawnie.   Poruszyłem   dłońmi,   podniosłem   ręce,   potem   nogi, 

jednak nie mogłem wstać, byłem zbyt słaby. Przypomniałem sobie wszystko. Indiankę, 

żółtego   dodge’a,  tych  krępych  facetów,  którzy mnie   wyciągnęli   z wozu.  Poruszyłem 

głową, jakieś ptaki wrzeszczały nade mną, były to papugi.

Powietrze było parne, ciężkie, ale wilgotne tą wilgotnością deszczu, nie wiem, 

dlaczego przypomniałem sobie Pete, służącego Jane Ławry, to on powtarzał, że spadnie 

wielki deszcz. Doczekałem się. Słyszałem potężny szum deszczu, jeżeli to był deszcz 

background image

zenitalny, to spóźniony, ale był. Powoli sprawdzałem, czy mam coś’ przy sobie. Miałem 

wszystko z wyjątkiem - webleya. Usiadłem na posłaniu. Moskitiera odchyliła się, młoda 

Indianka podała mi wodę w szklance pokrytej rosą. Piłem łapczywie. Przychodziłem do 

siebie po tym, co zrobił mi któryś z tych bydlaków z dodge’a. Możliwe, że wpakował mi 

końską dawkę amfetaminy...

Położyłem się, oddychając miarowo, głęboko pracowałem płucami i przeponą.

Indianka   wpatrywała   się   rozszerzonymi   oczami   w   moją   pierś   pod   rozpiętą 

koszulą. Mówiono mi kilkakroć, że jestem uwłosiony w sam raz, tyle, ile trzeba, więc o 

co chodzi, chyba nie spaceruje po mnie „czarna wdowa”? Rany boskie! Znieruchomiałem 

idealnie. W chwilę potem zorientowałem się, że dziewczyna wpatruje się w wisiorek na 

mojej szyi. Pete też go podziwiał, mojego małego Quetzalcoatla.

Mówisz po hiszpańsku? - spytałem cicho. Indianka skinęła głową.

Gdzie jestem?

W lasach, gdzieś tam jest Huehuel.

Moskitiera   opadła.   Dziewczyna   uciekła.   Papugi   nade   mną   znowu   darły   się. 

Gdzieś szumiał deszcz, dlaczego nie padał na mnie? Pomyślałem, że widocznie mam 

jeszcze   bzika   po   zastrzyku.   Bzika   w   Gwatemali,   w   lasach   gdzieś   koło   Huehuel.   W 

porządku. Teraz chce mi się spać. Huehuel? A więc znalazłem się tam, gdzie chciałem. 

Do licha! Sprawdziłem portfel. Miałem w nim reprodukcję fotografii, której szukała Jane 

Ławry. Zrobiłem tę reprodukcję w mieszkaniu Arrabala w Mexico. Mam to, a zatem, 

można   rzec,   jestem   tu   na   prawach   gościa.   Potraktowano   mnie   wprawdzie   krótko   i 

węzłowato,   ale   żyję.   Giekawe   czy   przeżyję,   kiedy   powiem:   „dzień   dobry,   Pedro 

Gormaz!”.

Jeżeli   mnie   przyjmie.   Ale   dlaczego   nie   miałby   ze   mną  pogadać,   jeśli 

przywieziono mnie tu z takim pośpiechem i. jeżeli jeszcze nie jestem trupem?

Następnego   dnia   byłem   już   w   niezłej   formie.   Zjadłem   dużo   fasoli   i   sałatkę 

sporządzoną z mięsistych avocados, pomidorów i ślimaków. Do tego biały chleb i piwo. 

Nieźle.   Pozwolono   mi   wyjść   z   chaty   przylepionej   do   górskiego   -   zbocza,   otoczonej 

gęstym   wieńcem   drzew.   Szum,   który   wziąłem   Za   zenitalny   deszcz,   był   szumem. 

wodospadu opadającego gdzieś dalej, za ścianą

drzew,   w   przepaść.   Potężny   bicz   spienionej   wody   chłostał   głazy   leżące   sto 

background image

metrów   niżej.   Indiańska   dziewczyna   idąca   za   mną   ścieżką   prowadzącą   od   chaty   do 

wodospadu   odezwała   się   do   mnie.   Muszę   wracać,   koniecznie.   Przypomniałem   sobie 

potomka   małpich   przodków,   rezydującego   w   chacie   sąsiadującej   z   moją.   Nie   byłem 

jeszcze w takiej formie, aby, się. od niego uwolnić, gdyby zechciał być natrętny. Jeszcze 

nie byłem dość szybki. Wróciłem zatem z dziewczyną do chaty. Miała łóżko w izbie 

przylegającej do werandy. Przygotowywała moje posiłki, przynosiła wodę i była bardzo 

małomówna. Potomek małpich przodków przyczepiał się do niej, ale musiała mieć tu 

jakiś status, bo nie pozwalał sobie na nic więcej.

Minął jeszcze jeden dzień, nadszedł wieczór. Wtedy przyszli po mnie. Ci sami, 

którzy zatrzymali mnie przed Tapachulą. Towarzyszył im potomek małpich przodków. 

Pomyślałem, że cokolwiek się teraz stanie, Diego Raja nie ma już żadnej szansy niesienia 

mi pomocy. W Tapachuli, na terytorium meksykańskim miał taką szansę. Zatem jestem 

zdany na własne siły.

Wąską   ścieżką   wzdłuż   urwiska,   do   którego   wpadał   wodospad,   doszliśmy   do 

drogi. Wpakowano mnie do wozu terenowego i ruszyliśmy. Jazda trwała około dziesięciu 

minut.  Wóz   zatrzymał   się  na  skraju  osiedla  otoczonego  ciemną   ścianą   lasu.  W  jego 

centrum rozłożył się niski, piętrowy budynek przypominający bardziej kamienny bunkier 

niż siedzibę mieszkalną. Wnętrze było jednak zupełnie inne, utrzymane w kolonialnym 

stylu   hiszpańskim.   Zewnątrz   forteca,   wewnątrz   wygodna   siedziba   złożona   z   szeregu 

obszernych   komnat,   sal   łączonych   korytarzami   i   schodami   na   zróżnicowanych 

poziomach,   pełna   starych   mebli,   rzeźb,   obrazów   eksponowanych   łagodnymi,   dobrze 

dobranymi światłami.. Siedział za długim, czarnym, lśniącym biurkiem, na którym stała 

alabastrowa  lampa  z żółtym  kloszem.  Pod ścianami  stały kanapy obite czarną skórą. 

Pośrodku, pomiędzy kanapami, leżał wielki dywan w białe, żółte i czarne pasy. Ściany 

ponad kanapami zabudowane były półkami pełnymi starych skorup. Ujrzałem tam niezłe, 

polichromowane  wazy,  naczynia  cylindryczne,  wazy trójnożne, naczynia  i świeczniki 

figuralne, plakietki z jadeitu, figurki kobiece i męskie. Na ścianie za biurkiem wisiała 

barwna,   powiększona   fotografia   hieroglifów   Majów.   Gdybym   miał   sądzić   według 

rysunków towarzyszących hieroglifom, powiedziałbym, że jest to powiększona fotografia 

„Kodeksu Drezdeńskiego”, prawdopodobnie z IX wieku. Pod tą fotografią oprawioną ze 

smakiem w prostą ramę z surowego drewna wisiała szklana, zamknięta półka. Stały w 

background image

niej szeregiem złote figurki. Piękny zbiór. W jednym z kątów tego pokoju stała brązowa, 

zwyczajna szafa. Zapewne kryła szafę pancerną. Nie zauważyłem telefonu, ale biurko, 

przy którym siedział, było olbrzymie i mogło kryć mnóstwo różnych rzeczy.

Nieźle  mieszkasz  - powiedziałem  przysuwając  sobie jedyny w tym  pokoju 

fotel, także obity czarną skórą. Przesunął się bardzo łatwo, był na kółkach. 

Usiadłem, nie pytając o zgodę i nie czekając na zaproszenie. - Jasne, że w 

Salina Cruz nie mogłeś pokazywać takiej kolekcji. Rozumiem, że chciałeś ją 

ukryć.   A   propos,   czy   nadal   sądzisz,   że   kolebek   Majów   można   szukać   w 

Gwatemali?   Nie   jestem   bynajmiej   pewien,   czy   mógłbyś   przedstawić 

dostatecznie dobre argumenty.

Witaj,   mój   drogi   Robercie   -   powiedział   uprzejmie   swoim   niskim, 

modulowanym, spokojnym głosem. Wstał zza czarnego biurka i podszedł do 

mnie. Wyglądał na człowieka niepraktycznego, > z głową w chmurach, ale w 

jego siwych oczach zawsze kryło się coś twardego. Wstałem, podałem mu 

rękę i opadłem na fotel. On wrócił za swoje czarne biurko.

Dobry wieczór, Fryderyku  - powiedziałem spokojnie. Ostatecznie, jeślibym 

zaczął się denerwować, nic by mi to nie pomogło.

Mój przyjaciel Fryderyk Richter uśmiechnął się.

O ile pamiętam,  umówiliśmy się w Tapachuli - rzekłem. Fryderyk wyciągnął 

ku mnie ponad biurkiem rękę ze złotą papierośnicą.

Istotnie, ale zmieniłem w ostatniej chwili zamiar. Najpierw chciałem z tobą 

tylko   porozmawiać,   ale   w   ostatniej   chwili   dowiedziałem   się,   że   nie   było 

żadnego przypadku w tym, iż nie pozwoliłeś umrzeć senatorowi Amacie. Mam 

z twojego powodu wiele kłopotów i rozczarowałeś mnie jako przyjaciel.

Spojrzałem do tyłu Obite czarną skórą drzwi były zamknięte. Byliśmy sdmi, ale 

to nie miało znaczenia. Ten pokój nie miał okien, miał za to doskonałą klimatyzację.

Dlaczego nie chciałeś się ze mną spotkać w Tapachuli? - spytałem.

Jestem   ostatnio   ostrożny.   Tutaj   czuję   się   lepiej,   Robercie;..   Moi   ludzie 

potraktowali   cię   ostro,   nie   chcieli   mieć   kłopotów   Nie   na   granicy,   bo   z   tą 

sprawą   nigdy   nie   mam   zmartwienia.   Nie   chcieli   mieć   kłopotów   z   tobą. 

Przepraszam za nich. Czujesz się dobrze, prawda?

background image

Dziękuję. Znośnie, jak na kogoś w moim wieku i po takim zastrzyku. Czy to 

była amfetamina?

Tak   -   Fryderyk   skinął   głową.   -   O   czym   chciałeś   ze   mną   rozmawiać   w 

Tapachuli?

Zastanawiałem się przez chwilę, zanim odpowiedziałem.

Mam kilka spraw..

Wymień pierwszą, Robercie.

Amerykanka. Jane Ławry.

Nie znam. Wymień drugą sprawę.

Najpierw odpowiedz na pierwsze pytanie.

Dlaczego kojarzysz mnie z jakąś Amerykanką? Czego się napijesz? - Nacisnął 

taster na biurku.

- Poproszę o sok pomarańczowy. Więc co z tą Amerykanką? 

Teraz on milczał przez chwilę, zanim odpowiedział.

Byłem  właśnie zajęty uzupełnianiem mojej  kolekcji porcelany i szkła. Czy 

pamiętasz może serię talerzy wielkanocnych Rosenthala?

Chyba  tak. Projektował  je Bjórn Windblad.  Szczególnie  seria z roku 1976 

wzbudziła powszechne zaciekawienie znawców. Dlaczego pytasz?

Trafiłem na ślad jednego z tych talerzy, gdy wydarzyły się te sprawy. Wiesz, 

nie lubię, kiedy mi ktoś przeszkadza. Więc chcesz, abym ci odpowiedział na 

pytanie o Amerykankę?

Stanowczo, Fryderyku.

Podziwiałem   zawsze   twoją   inteligencję.   Ale   czy   zauważyłeś,   że   dopiero 

połączenie  inteligencji  z pieniędzmi  i  władzą czyni  człowieka  wolnym  tak 

naprawdę?

Zależy od punktu, widzenia. Wolnym albo niewolnikiem.

To rzeczywiście tylko punkt widzenia. To, co powiedziałeś, Robercie. Szkoda, 

że   nie   jesteś   takim   realistą   jak   ja.   Chociaż,   kto   wie,   może   mógłbym   cię 

przekonać,   że  moja  racja  ma   więcej  punktów  dodatnich,   niż  twoja.  Wciąż 

czekasz na odpowiedź?

background image

Skinąłem głową.

Powiedziałem, że zawsze, podziwiałem twoją inteligencję, ale mimo to muszę 

cię urazić, Robercie. Z punktu widzenia mojej organizacji...

Syndykatu.

Niech   będzie.   Z   punktu   widzenia   Syndykatu,   to   jest   z   uwagi   na   jakość 

organizacji,   jesteś   zerem.   I   pomyśleć,   że   takie   zero   pokrzyżowało   nasze 

plany!,

Jako amator jestem istotnie nieobliczalny i można spodziewać się po mnie 

wszystkiego i czegokolwiek.

Czy pomylę się, jeżeli powiem, że nie liczysz na żadne względy?

Nie liczę na żadne względy. Kto wchodzi w drogę takim jak ty, musi zniknąć.

Doskonale. A więc... ta Jane Ławry...

Dlaczego jeszcze żyje?

Tego nie powiedziałem. I nie powiedziałem, że ją znam.

Tracimy czas. Właściwie już nie żyję, więc możesz być szczery, Fryderyku.

Interesowałeś się nią?

-   I   nadal   interesuję.   Jestem   kobieciarzem   i   muszę   ją   mieć.   Nie   zabiłeś   jej, 

Fryderyku, ponieważ nie dostałeś tego, co chciałeś dostać. Komputera i dyskietek Johna 

Simona. Nie mogłeś go kupić, przekonałeś się, że nie wszystko można mieć za pieniądze. 

Nie udało ci się również z Vernonem. Nadal liczysz, że zapisy Simona wpadną w ręce 

twoich ludzi, może szczególnie teraz, gdy twój przyjaciel, organizator zamachu na życie 

senatora Amaty nie żyje, a sam senator wkrótce rozpocznie kampanię przeciw takim jak 

ty.  Prasa już szumi, a to dopiero początek.  „Spółka Bankowa Hansena” w Mexico i 

Szwajcarii   zwinęła   błyskawicznie   żagle,   jej   szwajcarski   szef   Gantsakis   zaginął   bez 

wieści, mu siało być gorąco, prawda? Ty sam opuściłeś Salina Cruz. Naturalnie prasa 

jeszcze o tobie nie pisze, Fryderyku, nikt nie łączy twojego nazwiska z całą tą aferą i z 

wieloma innymi...

Twarz Fryderyka stała się czujna, oczy miały teraz zimny, bardzo zimny blask.

- Czy sądzisz, że prasa może o mnie pisać? - spytał bardzo cicho.

- Sądzę, że może. - Dlaczego?

background image

Nie jestem idiotą zupełnym. Wprawdzie zaskoczyłeś mnie w Tapachuli, ale o 

tyle tylko, że zaskoczyłeś mnie tam. Jestem ubezpieczony na życie. Nawet 

jeżeli uważam się już za martwego. Komputer, zapisy, dyskietki są w moim 

posiadaniu. Mam, świadka, który dużo rozmawiał z Billem Vernonem i może 

stanąć przed sądem (miałem na myśli Bena Murray’a, lecz nie wymieniłem 

jego   nazwiska).   Jose   Jimenez   nie   może   już   mówić;   ale   kropnął   go   wasz 

człowiek, kapitan Diego Raja, on żyje i dużo wie i nie dostaniecie go...

Raja wiedział tylko tyle, że senator ma zostać zastrzelony.

Wie znacznie więcej, pracował na własną rękę, chociaż bał się Syndykatu i 

Jimeneza. Ale, ale, przyznałeś, że miałeś udział w tym wszystkim!.

To nie jest już ważne. Mam ciebie i ty dasz mi wszystko” czego nie dostaliśmy 

od Simona. A ja sam, Robercie, pozostanę poza wszelkim podejrzeniem. Ja 

jestem poza wszelkim podejrzeniem.

Ostatecznie   -   powiedziałem   -   ostatecznie   mógłbyś   zwiać   do   twoich 

^przyjaciół. Powiedzmy, do Pabla Escobara czy tego łotra Louisa Suareza. Jak 

ich nazywają ludzie?. Baronami kokainy? Właśnie tak, przypomniałem sobie! 

To twoi kolumbijscy przyjaciele, oni też należą do Syndykatu.

Strzeliłem na chybił trafił, ale właśnie coś sobie skojarzyłem.

W ogóle nie znam tych ludzi.

Po   pierwsze   to   nie   ludzie,   to   bestie   w   ludzkiej   skórze   i   policja   w   końcu 

znajdzie   na   nich   sposób.   Moi   przyjaciele   w   Yardzie   i   kwaterze   Interpolu 

twierdzą,   że   są   cierpliwi   i   chociaż   Escobar   i   Suerez   pracują   w   białych 

rękawiczkach,   to   pewnego   dnia   wpadną.   Aha,’   dlaczego   kojarzę   twoje 

nazwisko   z   nazwiskami   baronów   kokainy?   Otóż   dlatego,   że   John   Simon 

pracował   w   Meksyku   nad   problemami   przemytu   narkotyków.   Pomyślałem 

sobie,   że   to   jest   co   najmniej   dziwne.   Dziwne,   że   gość   zajmujący   się 

przemytem   kolumbijskich   trucizn   do   Stanów,   archeolog,   ale   pracownik 

Langley, powtórz to sobie, Fryderyku: Langley, takie błogosławieństwo miał 

Simon, zaciekawił się jakimiś koncesjami naftowymi u wybrzeży Meksyku i 

robi tę nową robótkę tylko dlatego, że kocha Meksyk. Otóż pomyślałem dalej, 

że   te   koncesje   to   tylko   wstępny   stopień   i   coś   w   rodzaju   zasłony   dymnej. 

background image

Oczywiście, Syndykat wie, że ta nafta to wielka forsa, ale jeśli założyć, że 

senator Amata zginie, że kilku innych senatorów przeforsuje koncesje, nowe, 

korzystne koncesje, na przykład senatorowie Silvestro i Sanchez - tylko tak 

sobie kombinuję - to pewne fragmenty wschodniego szeflu meksykańskiego 

mogłyby stać się doskonałymi punktami przeładunkowymi różnych towarów. 

Nie   sądzisz”   Richter?   Dlatego   John   Simon   był   taki   uparty   i   dlatego   jako 

archeolog był pracownikiem Langley. A potem przyjeżdżam ja, wielki frajer z 

Europy i pakuję się w cały ten kram i wprowadzam wielkie zamieszanie, tak 

wielkie,   że   wielki   Fryderyk   Richter,   człowiek   nieposzlakowany,   profesor 

europejskich i amerykańskich uczelni zwiewa z Salina Cruz, gdy dowiaduje 

się, co się stało w gmachu „Oil of Mexico”. Ładny numer, co? Więc jeszcze 

raz: gdzie jest Jane Ławry. Kiedy Robert D. Bart chce mieć jakąś cizię w 

łóżeczku, to nie ma na niego sposobu: Już taki jest.

Czynie sądzisz, że mylisz mnie z kimś innym?

Daj   spokój.   Nie   miałem   do   ciebie   zaufania   od   czasu,   kiedy   przed   laty 

powiedziałeś  mi,  że nienawidzisz  myśliwych  i zabijania  zwierząt.  Wkrótce 

potem musiałem

prowadzić pewną sprawę w Afryce, chodziło o zamordowanie profesora Garricka, 

ale nie tylko. Miałem tam trochę czasu, szperałem w bibliotece profesora, oczywiście za 

zgodą jego żony Emmy Garrick, i wyobraź sobie, co znalazłem! Publikację „Rowland 

Ward Club w Londynie, księgę niezwykle, ekskluzywnego towarzystwa myśliwych, do 

których   należał   również   Garrick.   Znalazłem   tam   opisy   najwspanialszych   trofeów   i 

nazwiska   zdobywców.   Twoje   nazwisko   też   tam   było,   Fryderyku.   Razem   z   opisem 

wspaniałej antylopy kudu, miała przepiękne rogi, zdaje się, że więcej niż trzy i pół skręta, 

prawda?  Unikat.  Podobno takie  kudu nie  biegają już po afrykańskiej  sawannie.  I co 

powiesz?   Kiedy   prowadzono   mnie   do   twojego   gabinetu,   widziałem   piękne   kolekcje 

trofeów. Te rogi były między nimi. Trzy i pół skręta. Naturalnie, to żaden dowód przeciw 

tobie poza tym,  że okłamałeś mnie, mówiąc, że nie zabijasz zwierząt,  a ja nie ufam 

ludziom, którzy mnie okłamali.

I co z tego, Robercie? Okłamałem cię. Co dalej?

Dalej?   Gdy   dowiedziałem   się...   nie,   inaczej...-   Gdybyś   mnie   wtedy   nie 

background image

okłamał, może błąkałbym się jeszcze przez jakiś czas, frajer z Europy. Ale ja 

już wiedziałem, że kłamiesz. Więc kiedy powiedziano mi, że pewien facet 

ukrywa   się   pod   pewnym   pseudonimem   i   podpisuje   pewne   czeki   tymże 

pseudonimem... i że kryjąc się za nim kieruje chyba  wielkim Syndykatem, 

uwierzyłem. Ściśle mówiąc, powiedziano mi, i w Mexico i w Szwajcarii, że 

ten pseudonim i twoje nazwisko to jedno i to samo Potem już kombinowałem, 

że   Syndykat   to   przede   wszystkim   ty.   Romantyczny,   szlachetny   Fryderyk 

Richter z Salina Cruz. Trochę pomogła mi pewna fotografia, którą zgubiła 

Jane Ławry, a której szukali twoi ludzie. Jane Ławry i John Simon też wpadli 

na ten trop, musiałeś się domyślać, jak sądzę...

Jaka fotografia

Znalazłem ją w Gualupicie. Zwykłe zdjęcie wykonane w Berkeley. Gromadka 

naukowców, teraz pracujących w La Vencie. Na tym zdjęciu znalazłem ciebie, 

Fryderyku. I już nie miałem wątpliwości.

Jakich?

Że   profesor   Fryderyk   Richter   i   Pedro   Gormaz   to   jedna   i   ta   sama   osoba! 

Umarły  się broni. Ma dowody.  Zabezpieczone.  Jeżeli  mnie  zabijesz,  jeżeli 

zniknę bez śladu, to wtedy ludzie, których nie znasz, uruchomią machinę prasy 

i policji, nawet Interpolu. Będziesz musiał zniknąć z tego świata. ‘Nie będzie 

problemu   dla   kogoś,   kto   dysponuje   setkami   milionów   dolarów,   a   majątek 

Syndykatu i wszelkie interesy dzisiejsze, jutrzejsze i przyszłe może oceniać na 

miliardy. Naturalnie wiem, to wszystko nie jest twoje, tylko twoje, to wielki 

byznes, ale zawsze stać cię na to, aby robić co zechcesz i gdzie zechcesz. 

Zmieniasz   miejsce   pobytu,   twarz,   jakaś   mała   operacja   plastyczna,   jakieś 

poważne,   legalne   interesy,   jakiś   nowy   życiorys...   Ale   zniknie   Fryderyk 

Richter,   wielki   znawca   Majów,   badacz   ich   pisma...   chyba   posunąłeś   się 

naprzód?...   Ach,   Fryderyku,   byłeś   ulubieńcem   europejskich   uniwersytetów, 

znam, studentki, które nie chciały się kochać we mnie, gdy opowiadałem o 

Aztekach   i   już   przewracały   oczami,   zanim   ty   zacząłeś   mówić   o   tych 

cholernych  Majach Miałeś  powodzenie,  Fryderyku,  jak na faceta  w twoim 

wieku. Zauważyłeś, że mówię w czasie przeszłym?

background image

Tak.

-To   dobrze,   bo   będziesz   musiał   zniknąć,   Pedro   Gormaz.   Powiedz   mi 

przynajmniej, co z tą Amerykanką?

-... Żyje. Jest w złym stanie, ale żyje. Sam nie wiem, dlaczego nie kazałem jej 

usunąć. Liczyłem, że się załamie, że dostanę ten komputer Simona. Teraz to już nie ma 

znaczenia. Rzeczywiście, lubię kobiety i niektóre z nich zawsze lubiły mnie...

Więc   trafiłem!   A   tacy   jak   on   nie   lubią   się   przyznawać   do   słabości.   Tacy 

„mężczyźni”. Stal.

... Zapewne dlatego Jane Ławry jeszcze żyje.  Masz mocne atuty,  doktorze 

Bart, ale ponieważ Fryderyk Richter zniknie dla ludzi, więc twoje atuty nie są 

ważne. Teraz mogę usunąć tę Ławry i ciebie. Ale szkoda mi mojej pozycji, tej 

oficjalnej.   Mam   olbrzymią   władzę   w   Syndykacie,   ale   ten   głupi   świat   nie 

miałby zrozumienia dla Gormaza. Znaczę coś jako Fryderyk Richter... Kapitan 

Diego Raja... Czy nie sądzisz, że można by go sprzątnąć? Innych też, jeżeli 

coś wiedzą. Jeszcze nie puściłeś w ruch twojej maszynki, możesz wrócić do 

świata.

A co w zamian?

Zastanówmy   się.   Senatora   Amatę   można   uciszyć.   Popełniłem   błąd   chcąc 

uderzyć w niego. Ma córkę, zdaje się, Patrycję? Można mu zagrozić. Tylko to 

wystarczy. Wydasz mi komputer i dyskietki. Podasz nazwiska ludzi, którzy 

wiedzą,   że   Richter   i   Gormaz   to   ten   sam   człowiek.   Nazwiska   wszystkich, 

którzy wiedzą cokolwiek...

Zaraz - przerwałem - zaraz. Wtedy mógłbyś mnie usunąć w każdej chwili..

Potrzebny mi jest mózg taki jak twój. Teraz mówię otwarcie, bez gwarancji, 

możesz wierzyć albo nie. Syndykat ceni organizację. Ty będziesz organizował. 

W zamian życie, udziały w kilku przedsiębiorstwach, żadnych kawałów, obrót 

czystą  gotówką wybraną  w różnych  operacjach finansowych.  I pensja. Sto 

tysięcy dolarów rocznie. Na początek.

Wspaniale. Ale musiałbym zniknąć. Dla Yardu, dla Interpolu, dla kilku kumpli 

i dla mojej archeologii. Jest też ktoś w Langley, kto z pewnością nie sypia po 

nocach i chce wiedzieć, jaki gość prowadzi w Meksyku robótkę Johna Simona. 

background image

Musiałbym się zdecydować na dwie operacje, przyjacielu.

Jakie?

Najpierw   na   plastyczną.   Musiałbym   zmienić   twarz.   A   potem   musiałbym 

zoperować sumienie.

Sumienie?! A cóż to jest, Bart!

Właśnie.   Tego   nikt   nie   wie,   ale   to   coś   funkcjonuje.   W   ogóle   jestem 

nienormalny i uważam, że miał rację Abraham Lincoln, mówiąc, że żaden 

człowiek nie jest tyle wart, aby rządzić drugim człowiekiem bez jego zgody. 

Ty w to nie wierzysz, a ja wierzę. Poza tym muszę coś napisać, proponują mi 

serię wykładów w uniwersytecie Stanforda w San Francisco. W San Francisco 

lubię dwie rzeczy: cable carr, tę kolejkę, i tamtejszy brunch, takie połączenie 

śniadania   z   lunchem.   Mam   jeszcze   inny   problem.   Moją   starą   ciotkę.   Ona 

mieszka  w Londynie  i jeśli nie powrócę do domu,  staruszka zwariuje, już 

ostatnio   wykazywała   pewne   odchylenia.   Czy   wiesz,   gdzie   przebywa 

najczęściej?   Na  Kings  Road,   w dzielnicy   sklepów  młodzieżowych.   Uznaje 

tylko wściekłe kolory, styl „brudna szmata do wycierania ubikacji” i nakaz: 

wszystko, co moje, noszę na sobie! - Przestań, Bart. Przecież nie masz szans.

- Ty też nie masz, Richter. Musisz zniknąć. A zapowiadałeś się całkiem dobrze. 

Gdyby

 

jeszcze

 

udało

 

ci

 

się

 

złamać

 

szyfr

pisma Majów.

Przypatrywał mi się podpierając podbródek zaciśniętymi pięściami.

- Jesteś złośliwy - szepnął. - Zanim cię usunę, chyba cię ukarzę. Chciałem tak 

ukarać tę Ławry, ale ty będziesz tam lepszy.  Wiesz, mamy tu w pobliżu starą drogę 

wojskową. Co jakiś czas, ale dosyć często, pojawia się na niej nieprzyjaciel. Milczysz? 

Nie pytasz? To solenopsis invicta, Bart.

Przełknąłem ślinę, może cokolwiek za głośno. Jasny gwint.

- Solenopsis invicta, czyli mrówka niezwyciężona, mała mrówka czerwona rodem 

z

 

Brazylii,

 

atakuje

 

wszystko,

 

co

 

żyje,

 

zasadą

jej   życia   jest   agresja,   celem   ostatecznym   zniszczenie.   Jad   paraliżujący,   atak 

błyskawiczny. Cóż, zrobię siusiu i zamknę oczy, jak normalny skazaniec. Ale przedtem 

pokaż mi Jane Ławry. Szaleję za nią. Richter! Ty nosisz w sobie szaleństwo władzy i 

background image

forsy,  a  ja jestem  kobieciarzem.   Czy nie   dojdziemy   do porozumienia?   Ja  też  jestem 

szalony.

Na co liczyłem? Przecież nie na desant kierowany przez Raję. Richter miał mnie i 

trzymał mocno.

ROZDZIAŁ XX

W ciągu tej długiej nocy musiałem opowiedzieć, jak ułożyłem sobie tę szaradę. 

Fryderyk Richter był ciekawy, ciekawy i próżny zapewne nie wyobrażał sobie przedtem, 

że   jakiś   prywatny   londyński   gliniarz,   nawet   jeśli   w   święta   zajmuje   się   problemami 

kultury   Azteków,   może   w   końcu   dotrzeć   do   sedna   sprawy   Opowiedziałem   więc 

Richterowi to i owo. ale przede wszystkim dlatego, że chciałem w końcu’ zobaczyć Jane 

Ławry Naturalnie, nie byłem zakochany w Jane i wcale nie wiedziałem, w jaki - sposób 

mógłbym   jej   pomóc,   ale   musiałem   ją   zobaczyć,   zatem   odpowiadałem   na   pytania 

Fryderyka. Nie na wszystkie. Sądził chyba, że się bardzo boję i zapytał mnie, czy tak jest. 

Odparłem:

- Jako rzekł sławetny Colas Breugnon, ludzie wielcy tworzą prawa, a ludzie mali 

„muszą

 

im

 

podlegać.

 

I

 

tak

 

ja

 

podlegam

twojemu prawu, choć jest to prawo dżungli.

Skinął głową.

Gdybyś miał podsumować swoją robotę, Bart, to jakie popełniłem błędy, te 

najważniejsze, twoim zdaniem?

Jak już powiedziałem, po raz pierwszy było to w Afryce. Wtedy spostrzegłem, 

że kłamiesz, a więc, że nie można ci ufać, już to mówiłem. Ujrzałem twoje 

nazwisko i opis kudu w księdze trofeów „Rowland Ward Club”. A przecież 

powiedziałeś   mi   przedtem,   że   nie   cierpisz   zabijania   zwierzyny.   Więc 

zapamiętałem sobie, że kłamiesz. Tylko tyle.

A poza tym?

Jeden  z  moich  meksykańskich  przyjaciół   powiedział   mi   w  rok później,  że 

jesteś   podejrzany   o   udział   w   brudnych   interesach.   Tylko   podejrzany,   bo 

świadek, który mógłby coś powiedzieć w sądzie, umarł w więzieniu na atak 

background image

serca. Nasze prywatne spotkanie w Museo Nocional de Antropologia, na które 

zaprosiliśmy   także   Josś   Jimeneza,   jedną   z   wielkich   figur   w   Mexico,   dało 

początek sprawie. Gdy namawiano mnie, abym wystawił sam siebie przeciwko 

komuś z Syndykatu, odmówiłem. Nie choruję na przerost ambicji. Dopiero 

śmierć Simona, zaginięcie Jane Ławry i namowy Rai zmobilizowały mnie.

Kiedy zacząłeś podejrzewać Jimeneza?

Konkretnie dopiero w Salina Cruz, w twoim domu. Zadałem sobie pytanie, 

dlaczego Jimenez chciał utrzymywać ze mną kontakt radiowy przez cały czas. 

Oczywiście po to, aby mnie mieć na oku i wyłączyć z gry w każdej dogodnej 

chwili. Przyjrzałem się twojej radiostacji i spostrzegłem, że nastawiona była 

na  tę samą  częstotliwość,  co moja.  Czyż  to nie  dziwna zbieżność?  Wtedy 

właśnie   po   raz   pierwszy   połączyłem   Jimeneza   z-tobą,   a   wyeliminowałem 

mojego przyjaciela, szefa działu sztuki Majów w muzeum.

Inne pytanie, jeśli pozwolisz...

- Ależ bardzo cię proszę, z ochotą.

Jak wpadłeś na trop Jane Ławry?

Przez śmierć Johna Simona, to jasne. Ale rozwinę temat. Miałem w rękach 

pewne poszlaki mówiące, że sprawa jest ważna, bardzo ważna. Zginął jego 

komputer, miałem jego telefon do Łangley, wiesz, że Langley to nie kabaret, 

prawda?   Potem   wpadłem   do   mieszkania   Jane.w   Mexico..   To   było   przed 

ludźmi z Syndykatu, prawda? Służący Jane, Indianin Pete po prostu pokazał 

mi   to,   czego   ty   szukałeś.   Zadałem   sobie   trud   złamania   informacji 

gromadzonych przez Simona i zdobyłem te informacje. Opuściłem mieszkanie 

Jane, zanim ludzie Syndykatu tam dotarli, zwłaszcza spłoszył mnie pewien 

facet, który chciał w biały dzień dostać Pete, za co ktoś inny rozwalił mu 

głowę   jednym  strzałem.   Odszukałem   fotografię,   którą  zgubiła   Jane   Ławry. 

Popełniłeś następny błąd fotografując się z tymi naukowcami z Berkeley, tym 

większy, że w tym roku wszyscy oni pracowali w La Vencie, a jeden z nich, 

Bill Vernon popełnił samobójstwo. Był szantażowany, podobnie jak Simon. 

Wiesz, kto to robił? Pedro Gormaz. Kazałem dokładnie zbadać kilka spraw w 

kilku bankach i dowiedziałem się dużo. Pomyślałem sobie, że Pedro Gormaz 

background image

to   Fryderyk   Richter,   genialny   gość,   ale   łajdak   nieprzeciętny.   Teczeki 

podpisywane pseudonimem-hasłem bankowym to był następny błąd, Richter. 

Długo   myślałem,   dlaczego   słowo   „Gormaz”   nie   jest   mi   obce   i   znalazłem 

odpowiedź.   Przypomniałem   sobie,   że   przed   kilku   laty   napisałeś   ciekawy 

artykuł   o   jednym   z   najciekawszych   kościołów   romańskich   w   Hiszpanii, 

właśnie o kościele w Gormaz!...

Nieźle   -   szepnął   Richter.   Był   zamyślony.   Nieruchomy   w   swoim   fotelu.   - 

Doskonale kojarzysz oderwane fakty. Ale jak dotarłeś do zapisów bankowych, 

do „Spółki Bankowej Hansena” w Mexico i Szwajcarii?

Mam czasami wspólników, dorabiają do pensji, takie czasy.  Moją kolekcję 

uzupełniła dyskietka, którą Jane powierzyła pewnemu porządnemu facetowi. 

Nie powiem komu, bo Syndykat ma długie ręce. Gdy odczytałem tę dyskietkę, 

nie miałem już wątpliwości, że Pedro Gormaz to groźny gość i że szykuje się 

coś obrzydliwego. Zamach na senatora Amatę. Amata mógł nic nie wiedzieć o 

tobie,   Richter,   ąle   był   zawziętym   wrogiem   ludzi,   którzy   forsowali   nowe 

koncesje   na   wschodnim   wybrzeżu,   naftowe   koncesje.   Nie   można   go   było 

przekonać i, co gorsza, był nie-przekupny. Co robi Pedro Gormaz? Wydaje 

polecenie   „ostatecznego   przekonania”   Amaty...   a   John   Simon   nagrywa 

polecenie. Nie możesz wydrzeć mu tego dowodu, jeżeli o nim wiesz, więc 

Simon zostaje zastrzelony na plaży w Alvarado.

Jak doszedłeś do wniosku, że chodzi o Amatę?

Pośrednio, Richter, tylko pośrednio. Jane Ławry to inteligentna dziewczyna. 

Zostawiła mi wiele wskazówek, mimo że chyba nie ufała mi do końca, nikomu 

nie ufała do końca. Ona i Simon wypisali sobie kilka nazwisk, nie zapominaj, 

że mieli większe możliwości, byli pracownikami Langley...

Ona chyba nie.- Mów dalej.

Gdyby nie wiadomość w popołudniówce wydawanej w stolicy i gdyby nie to, 

że   przypadkiem   kupiłem   tę   gazetę,   może   senator   Amata   miałby   mniej 

szczęścia, prawda?

Z pewnością mniej! Zostałby zastrzelony.

To nie jest takie pewne. Kapitan Raja, wasz człowiek, miał skrupuły. W końcu 

background image

to on kropnął Jimeneza, gdy ten przebywał w gmachu „Oil”, aby dopilnować 

osobiście roboty zawodowego mordercy. Kto wie, co zrobiłby Raja... chociaż 

masz   rację,   Richter.   On   nie   zdążyłby,   nawet   gdyby   jego   skrupuły   były 

zupełnie   nadzwyczajne.   To   ja   zdążyłem.   Pilny   czytelnik   pewnej 

popołudniówki   skojarzyłem   sobie   podaną   tam   wiadomość   o   przyjęciu 

wydawanym   przez   Amatę   z   rozkazem   zamordowania   go.   I   zatrzymałem 

pocisk’kaliber 11,4 w lufie. Nie, nie chciałem zabić tego typa, ale ponieważ on 

zabiłby   mnie,   więc   nie   miałem   wyboru.   Strzeliłem   pierwszy   i   nie   mam 

wyrzutów sumienia.

Jak doszedłeś do wniosku, że Amata ma zostać zastrzelony tego wieczoru? 

Mógł zginąć w jakikolwiek inny sposób i i nie tam.

Z pewnością. Ale zamach na Amatę to poważna sprawa. Chodziło zatem o to, 

aby nie pozostawić policji żadnych śladów. Bo kimże jest taki zawodowiec, 

Richter?   Człowiek   Syndykatu   wiedziałby   za   dużo,   zawodowiec   nie   stawia 

pytań i nie interesują go motywy. Planuje wykonanie zadania, po czym znika i 

nawet nie wie, z jakiego źródła pochodzi forsa, którą dostanie, nie wie nawet, 

kto go wynajął naprawdę, bo wszystkie ślady są starannie zatarte. Działa sam, 

jest spoza Meksyku, nigdy nie zwraca na siebie uwagi, regularnie płaci podatki 

w swoim kraju, żyje z legalnych interesów, nie kupi luksusowego samochodu, 

nie  afiszuje, się z kosztowną  kochanką, jest przykładnym  ojcem i  mężem, 

kocha zwierzęta i policja nie trafi na jego trop, bo on nie miałby żadnego 

motywu,   bo  przeciw  nieniu  nikt   nie   postawi   świadka.   Zresztą  po  co  ci   to 

mówię, przecież sam jesteś szefem Syndykatu i wiesz, jak trzeba usuwać ludzi 

i jak ich wynajmować chociaż na twoich wyżynach nie potrzebujesz się o to 

martwić.

Dobrą robota, doktorze Bart. - Fryderyk Richter zapalił długiego papierosa, 

błękitny   dym   uderzył   w   moje   nozdrza.   Richter   podsunął   mi   uprzejmie 

papierośnicę. - Bardzo dobra robota. Nie będziemy mogli współpracować, to 

jasne, ludzie   często  zmieniają  poglądy,  ale  nie   potrafią  zmienić  siebie.   Ty 

nigdy się nie zmienisz...

Aforyzmy, jak - ja to lubię! Zgrabne absurdy życia, urocze kłamstewka i tak 

background image

dalej. Bawią. mnie, ale im nie wierzę. Nie rozśmieszaj mnie i nie bądź. taki 

nadęty. Chcę rozmawiać Jane Ławry, przyrzekłeś mi, że ją zobaczę.

Nie pamiętam.

Więc i ją kazałeś zabić?

- Jedno życie mniej czy więcej, daj spokój. Ale ona żyje. Dostanę komputer i 

dyskietkę Simona?

Myślałem błyskawicznie.

- Zastanowię się - powiedziałem ostrożnie, jak kupiec badający aktywa i pasywa, 

lecz chodziło mi o to, żeby zyskać na czasie.

Gdy ujrzałem Jane, zapomniałem o solenopsis invicta i o tym, jak wykańcza się 

organizm   sparaliżowany   jadem,   pokryty   gorącym   płaszczem   bąbli,   i   ropy.   Gdzie 

dziewczyna, której przyglądałem się na plaży w Alvarado i w mojej pobliskiej samotni? 

Jane Ławry była w bardzo złym stanie. Jej domek w głębi osady, ukryty za gęstwą drzew, 

był do ostatniej chwili niewidoczny, dopiero po zejściu z wąskiej ścieżki i przeciśnięciu 

się przez skalny przełom można było ujrzeć klatkę Jane, po prostu klatkę z pni młodych 

drzew, pokrytą wielkimi, szerokimi liśćmi, ustawioną na palach wystających z ziemi na 

wysokość około metra. Na werandzie leżał w hamaku jakiś człowiek. Gdy się podniósł, 

aby przyjrzeć się ludziom idącym przez polanę, zdawało mi się, iż wypełnił sobą całą 

przestrzeń werandy. Podniósł leniwie lewą ręką pistolet maszynowy z podłogi, oparł się o 

jeden   ze.   słupów   podtrzymujących   dach   klatki.   Wyjątkowy   drągal   Takich   typków 

zauważyłem   w   osadzie   wielu,   czyżby   Richter   miał   upodobania   różnych   Fryderyków 

Wilhelmów? Z pewnością. I mógł sobie na to pozwolić. Tamci płacili za jednego drągala 

więcej   niż   siedem   tysięcy   talarów,   Richter   zdobywa   ich   zapewniając   bezkarność   i 

utrzymanie, w zamian wymaga tylko posłuszeństwa. Ślepego.

Weszliśmy po kilku schodkach na werandę. Ktoś podsunął Richterowi krzesło. Ja 

musiałem stać. Otworzono drewianą kratę. Wszedłem do klatki. Jane Ławry początkowo 

nie   poznawała   mnie.   Przeguby   rąk   i   kostki   u   nóg   miała   pokryte   strupami   krwi   i 

wrzodami. Gęste, dawno nie myte włosy spadały jej na twarz, zasłaniały oczy, odgarniała 

włosy powolnymi ruchami rąk, kołysząc się na drewnianej pryczy i coś mrucząc.

Używałeś wobec niej siły, Richter?

Tylko   kilka   klapsów   przed   śniadaniem   i   przed   zaśnięciem,   aby   nie 

background image

zapominała, gdzie jest. Teraz jest osłabiona, od dwu dni nie dostaje jedzenia. 

Uparta   dziewczyna.   Poproś   ją,   aby   powiedziała,   co   Simon   wiedział   o 

Syndykacie, kto poza nim wiedział, jeżeli powie, zastanowię się i może ją 

ułaskawię. Ciebie też, Bart.

Nie wierz mu - odezwała się Jane. Mówiła cicho, ale wyraźnie. - Tacy jak on 

pozbywają  się  niewygodnych   świadków.  Syndykat   zabija  szybko.  Jeżeli  ja 

jeszcze żyję, doktorze, to tylko dlatego, że przecież powinnam się załamać...

Jesteś dzielną dziewczyną, Jane.

- A ty jesteś głupcem, Bart - wtrącił się Richter. - Co cł mówi twój rozum, do 

diabła?!

Coś mówi. Ale poza tym mam jeszcze sumienie, Richter.

Najważniejsza jest odwaga rozumu, Bart!

- Hm, czytasz Immanuela Kanta. Ja go nie lubię i nie czytam od dawna. Ktoś 

powiedział, że Kant był większym terrorystą od Robespierre’a. Nie lubię terrorystów.

Zaczął   padać   deszcz.   Nagle.   Spóźniony   deszcz   zenitalny,   o   którym   niedawno 

mówił Pete. Zupełnie zwariowana historia, ta hiszpańska forteca w dżungli, małpy, które 

nagle ucichły, i wymiana opinii o Kancie. Jeżeli mamy się wygłupiać, to proszę bardzo.

- Wiesz, Richter, dlaczego jesteś złym człowiekiem? Nie wiesz? Ja mam na ten 

temat ledwie niejasne poglądy, ale Bruno Bettelheim z uniwersytetu w Chicago twierdzi, 

że aby ludzie byli dobrzy, trzeba im w dzieciństwie czytać bajki. Ty więc musiałeś mieć 

ponure dzieciństwo i nikt ci nie czytał bajek. Czytaj do poduszki „Freud and Man’Soul” 

* Bettelheima. Choć osobiście wątpię, czy to ci pomoże... Słuchaj, Richter. Jeśli chcesz 

zabić tę dziewczynę, to nie zwlekaj, a jeżeli nie chcesz, ‘to zwróć uwagę na rany na jej 

rękach i nogach. Z pewnością masz tutaj gdzieś lekarza. Przywołaj go, draniu.

Richter milczał, przyglądał mi się. Jane znowu kołysała się na swoim legowisku, 

patrząc tępo przed siebie. Dotknąłem jej ręki, ścisnęła mi ją leciutko palcami. Była więc 

zupełnie przytomna! Naprawdę dzielna dziewczyna.

Wyjąłem z kieszeni małe pudełeczko, a z niego flakonik olejku z rośliny hohoba. 

Noszę to przy sobie, bo nie lubię ukłuć  meksykańskich  kaktusów. Olejek hohoba to 

znakomite lekarstwo na przeróżne choroby skóry, eliksir, moim zdaniem..: Zająłem się 

rękami   i   nogami   Jane.   Jeden   z   goryli   Fryderyka   postąpił   ku   mnie,   ale   Richter 

background image

powstrzymał go.

Bart,   po   co   to   wszystko?   Nie   ustąpicie   -   zginiecie.   Jesteś   śmieszny,   jeśli 

liczysz na cud.

Nie możesz wiedzieć, na co liczę. A co do śmieszności, to mogę cię zasypać 

cytatami na ten temat. Jakie wolisz, cudze czy moje? Na przykład Stendhal 

powiedział - lubisz Stendhala? - ja bardzo go cenię - że śmieszność, musi mieć 

świadków, w  przeciwnym  razie   nie  istnieje.  Ja i  Jane  Ławry nie   jesteśmy 

śmieszni,   zachowujemy   się   bardzo   poważnie   i   w   ogóle   jesteśmy   poważni. 

Więc chcesz nas wykończyć. Stary problem. Kto nie potrafi przekonać - zabija 

albo przeszkadza żyć. Zwróciłeś uwagę na tych facetów z czasów rewolucji 

francuskiej? Gdy nie mogli dojść do porozumienia, obcinali sobie nawzajem 

głowy. Osobliwe!

- Ratuj mnie - usłyszałem cichy szept Jane. Dobre, daję słowo. Już byłem gotów 

odejść z tą odrobiną godności, na jaką mnie stać po tylu latach życia, tylko uperfumuję 

chustkę, bo nie znoszę zapachu krwi, a tu kobieta apeluje do mojej rycerskości!

- Nic mi nie przychodzi do głowy poza tym, że jesteśmy w Gwatemali.

Richter zszedł z werandy, jego goryle też. Chodził w strugach deszczu, a oni za 

nim. Było mi bardzo duszno. Chyba naprawdę się starzeję i moje serce nie nadąża już za 

moimi myślami.

- Możesz chodzić? - szepnąłem, nacierając olejkiem hohoba ramiona Jane.

- Chyba nie, jestem bardzo słaba... - Teraz wymasuję ci nogi i natrę je olejkiem. 

Muszę – ci zdjąć spodnie, pozwolisz? Chyba nie chodzisz bez majtek, jak tę wszystkie 

podfruwajki... Słuchaj, nawet jeśli wypowiem tu wojnę i zwyciężę, to nie poniosę cię na 

rękach do granicy, jesteś za duża, uprzedzam, że będę brutalny i powlokę cię za włosy.

- Wszystko, co zechcesz... - Uważaj, mogę to wykorzystać.

- Dobrze, doktorze - powiedziała Jane posłusznie. 

 

-   Gdybym   ci   teraz   dał   szminkę   z   firmy   „Aster”   i   ciuchy   z   firmy   „Ricci”, 

mogłabyś   pewnie   tańczyć   -   mruknąłem   zmieszany.   Była   naprawdę   osłabiona” 

wychudzona, a sine plamy na

/jej   ciele   świadczyły,   że   naprawdę   bito   ją   w   tej   cholernej   dżungli.   Jest   kilka 

rzeczy   na   tym   świecie,   których   nienawidzę   i   którymi   się   brzydzę.   Jedną   z   nich   jest 

background image

przemoc   wobec   kobiety.   Spojrzałem   na   Richtera.   Wciąż   przechadzał   się   w   strugach 

deszczu, a świta jego goryli ciągnęła za nim. Lampa z odrutowanym kloszem kołysała się 

nad werandą, rzucając chwiejne światło.

-   Słuchaj,   Richter   -   powiedziałem   prostując   się.   -   Doszliśmy   do   wspólnego 

wniosku,

 

panna

 

Ławry

 

i

 

ja,

 

że

 

chyba

 

dostaniesz

naszą odpowiedź, powiedzmy jutro wieczorem.

-   To   rozsądne,   Bart.   Mogę   poczekać.   Oczywiście   nie   dam   wam   żadnych 

gwarancji. Wy powiecie wszystko, co wiecie na temat Syndykatu i oddacie mi komputer 

Simona, a ja zastanowię się, jak wam wyrazić moją wdzięczność, jasne?

 - Jasne, Richter.

Ani przez sekundę nie liczyłem na jego wdzięczność. Wiedziałem, że gdy już 

dostanie to, co go interesuje, zechce pozbyć  się świadków. Więc po prostu chciałem 

zyskać   na   czasie.   Myślałem   tak   szybko,   że   czułem   się   jak   facet   rozgrywający 

symultankę.   Richter   naturalnie,   nie   jest   głupi,   ale   moją   szansą   może   być   właśnie 

beznadziejność mojej sytuacji.

- Czy on naprawdę nie ma broni? - usłyszałem głos Richtera. - Obejrzyjcie go 

jeszcze raz!

Dwa goryle wskoczyły lekko na werandę. Potężne łapska obmacały mnie, ale 

pobieżnie.  Richter   wszedł   na werandę,  stanął   przede  mną   i  długo  mi   się przyglądał. 

Podano mu mój portfel, przetrząśnięty dokładnie. Szukano tam trucizny czy co? Richter 

przyglądał   się  dwu  zdjęciom.  Zawsze   je  noszę   przy  sobie,  ale   oryginały   chowam  w 

londyńskim   mieszkaniu.   Nie,   nie   są   to   zdjęcia   mojej   córki   Diany.   Ją   trzymam   pod 

każdym względem z daleka od moich spraw. Na jednym zdjęciu jest spitfire z polskiego 

dywizjonu, a przy nim pilot, który od dawna spoczywa już na lotniczym cmentarzu w 

Newark w Anglii. To mój ojciec. Na drugim zdjęciu jest fragment dworu z czterema 

kolumnami przy wejściu, oplecionymi bluszczem. Tuż przy schodach stoi fotel, w fotelu 

siedzi starsza pani, na nosie ma pincenez, a u szyi i u rękawów ciemnej sukni jasne 

koronki. Obok stoi młoda kobieta w jasnej sukience. Starsza pani to moja babka, a młoda 

kobieta to moja matka, obie spoglądają na leżące w dolinie, otulone drzewami miasto, 

nad doliną podnosi się wysoki cień. góry Królowej Bony, a w jednym miejscu fotografii 

musi   być   park   otaczający   mury   starego   liceum.   Na   odwrocie   tej   fotografii   napis: 

background image

„Krzemieniec, lipiec 1937”. Dwa zdjęcia zrzucono z werandy, fale deszczu przydusiły je 

do  ziemi,   skoczyłem   z  taką   szybkością,  na   jaką  było   mnie   stać,  porwałem  zdjęcia   i 

schowałem w kieszeni dżinsów. Z góry usłyszałem śmiech Fryderyka Richtera.

Chciałem się przekonać, Robercie, czy masz dobrą kondycję. Przepraszam, że 

w   taki   sposób   poruszyłem   struny   twoich   wspomnień.   Myślę,   że   do   jutra 

wieczora będziesz jednak lepiej pilnowany.

Z całym uznaniem dla twojej inteligencjii, Richter - mruknąłem. W tej chwili 

mógłbym go po prostu zabić.

- Sądzę, że mógłbyś mieć u mnie nawet więcej niż sto pięćdziesiąt tysięcy rocznie 

bez opodatkowania. Przemyśl to, Bart.

Właśnie skończyłem myśleć. W tej sprawie powiedziałem już wszystko.

Zobaczymy. A teraz pożegnaj pannę Ławry, Zobaczycie się jutro wieczorem.

Poszedłem do Jane, pochyliłem się nad nią i pocałowałem, ją w czoło.

Trzymaj się, dziecko. Stary Bart może coś wymyśli. Bądź posłuszna, oddychaj 

głęboko i masuj łydki, bo jeżeli wpadnę na jakiś pomysł to będą ci potrzebne 

sprawne nogi. W nagrodę rzucę do twoich stóp wszystkie goździki, róże, bzy i 

lawendy ogrodów Generalife, w Hiszpanii, koło Alhambry. Byłaś tam? Nie! 

Więc zapraszam cię na słoneczne lato do Andaluzji.

Ale przedtem musimy stąd uciec, prawda? - zauważyła rzeczowo. Była nawet 

spokojna, ale tym spokojem, pod którym kryje się niezwykłe napięcie. John 

Simon ^był idiotą, wciągając tę dziewczynę w swą niebezpieczną grę, ale Jane 

Ławry znalazła się na wysokości zadania. To pewne.

Lubię deszcz, ale bez przesady. Richter lubił przesadnie, a ja przebijałem się za 

nim   przez   chmurę   wodną,  zastanawiając   się  głośno,  czy  nie   byłoby  dla   mnie   lepiej, 

gdybym wyleciał w powietrze razem z moją przyczepą na parkingu w Mexico. Richter 

przyznał mi rację, dodając, że nie zwrócił uwagi na naleganie Jimeneza, twierdzącego, że 

wymykam się spod kontroli i że trzeba mnie sprzątnąć.

Gdybym   posłuchał   Jimeneza,   sprawa   senatora   Amaty   byłaby   zakończona 

pomyślnie dla Syndykatu, to fakt. Bomba kontaktowa, podłożona w twojej 

przyczepie,   to   dzieło   ludzi   Jimeneza.   Nasz   wspólny   przyjaciel   wyprzedził 

moją decyzję. - Dlaczego? Instynktownie czułem, że jeszcze powinieneś żyć. 

background image

Gdy   twoja   radiostacja   zamilkła,   czułem,   że   coś   knujesz.   Gdy   nasi   ludzie 

odnaleźli wreszczie mieszkanie Jane Ławry w Mexico, ciebie już tam nie było. 

Zauważono   cię   w   pobliżu,   ale   zwiałeś.   Czekano,   ale   na   próżno.   Kazałem 

polować   na   ciebie,   chociaż   mogłem   tylko   wyobrażać   sobie,   co   wiesz.   Po 

zlikwidowaniu naszego człowieka w wieżowcu „Oil” i zastrzeleniu Jimeneza, 

i jego sekretarza Japończyka...

Tego Japsa?

Tego Japsa... pomyślałem, że muszę pogadać z tobą osobiście. Muszę. Nie 

sądziłem   jednak,   że   będziesz   tak   głupi,   aby   pchać   się   w   moje   ręce   jak 

bohaterski skaut.

Jestem   ubezpieczony,   nie   pamiętasz?   Jeśli   to,   co   wiem,   i   to,   co   wiedział 

Simon, dostanie się do prasy, to Fryderyk Richter będzie musiał zmienić twarz 

i nazwisko.

Syndykat pozostanie, a Syndykat to ja, obojętne, gdzie jestem i jak wyglądam. 

Przyznam jednak, że dla mnie osobiście nie jest obojętne takie zniknięcie ani 

zamiana   twarzy,   to   prawda...   Jeżeli   jutro   wieczorem   nie   dojdziemy   do 

porozumienia,   moi   ludzie   zabiorą   się   najpierw   do   dziewczyny,   na   twoich 

oczach. Potem zajmą się tobą. Powiecie wszystko, a następnie pożegnam was. 

Lubiłem cię, Bart, i miałem dla ciebie pewne względy, ale teraz już nie mam. 

Po prostu nie mam, nie mogę mieć. Nie wyobrażasz sobie, głupcze, co to jest 

Syndykat.

- To taka południowoamerykańska ośmiornica, wiem raczej dobrze. Rozumiem, 

że

 

historia

 

Roberta

 

D.

 

Barta

 

dobiega

 

końca.

Mój Boże! Jaki człowiek ginie wraz ze mną!

Richter zaśmiał się głośno.

Tak, historia dobiega końca... Obaj jesteśmy historykami i wiemy, że historia 

jest jak gazeta, której kuchnia rzadko ukazuje się czytelnikowi. I tak skończysz 

się. ty. „Zaginął bez wieści”. Koniec. Powiedz, Bart, ale szczerze, w tej chwili. 

Potępiasz  mnie?  Nie rozumiesz  rzeczywiście  tej radości, jaką może  dawać 

władza nad Syndykatem?

Rozumiem, że chcesz mieć tyle wolności, ile zdołasz jej odebrać innym. To 

background image

stary   problem,   Richter.   Przyznaję,   że   groźny.   Powiedziałbym,   że   jest   to 

problem langusty.

Langusty?   -   Fryderyk   stanął   przede   mną.   Deszcz   zwalał   się   potokami   z 

czarnego nieba, lampy osadzone w zagłębieniach wykutych w skale ledwie 

jarzyły się. Przysunął się bardzo blisko, bo deszcz oślepiał nas. - Langusty?

Tak; Langusta długo korzysta z osłony jeżozwierza, a kiedy jest już duża, 

bardzo duża” brutalnie atakuje i pożera swojego opiekuna.

Ciekawe!   -   wykrzyknął   Fryderyk.   Chmura   deszczu   zgęstniała   nagłe,   więc 

musiał krzyknąć. - Ile ty musisz czytać! Ale wkrótce odpoczniesz, przyrzekam 

ci to!

ROZDZIAŁ XXI

Umiem zapadać w sen, kiedy zechcę i budzić się, kiedy chcę. Byłem zmęczony, 

było mi wciąż duszno, a potem, kiedy deszcz przestał padać, mogłem znowu oddychać. 

Zamknąłem oczy. Spałem tylko pół godziny, co do minuty na moim zegarku. Czułem się 

źle w przemoczonej odzieży. Miałem w ciągu owych trzydziestu minut sen. Pamiętałem 

w   szczegółach,   że   miałem   niezłą   końcówkę   szlemika,   grając   pod   gołym   niebem   z 

potomkiem małpich przodków, moim dozorcą, pamiętam, że było nas tylko dwóch, więc 

jakże mogłem mieć szlemika? Padał deszcz, przebiłem króla i odebrałem obrońcom atu, 

zaraz, był  tylko jeden obrońca, ta bryła mięśni o kwadratowej gębie, co dalej? Mała 

przerwa w pamięci, wyrzucam karo i trefle, wygrywam,

potomek  małpich  przodków wścieka  się, chwyta  mnie  za gardło, dusi, jestem 

półprzytomny, on trzyma mnie jedną łapą i wali drugą. Znowu gramy, znowu szlemika, 

nienawidzę kart, co za strata czasu, i znowu łobuz będzie mnie bił! Przebijam trefla, 

ściągam damę pik, przebijam karo, zgrywam atuty, wsiadam na króla kier i dostaję się na 

stół, to nie koniec, bo muszę wykorzystać asa i króla karo, ale mój dozorca zaczyna 

ryczeć, bo nie lubi przegrywać, znowu mnie bije, rzucam na stół wszystkie pieniądze, ale 

on nie chce tego widzieć... No i przebudziłem się, spojrzałem na zegarek i czułem się źle 

w przemoczonej odzieży. Musiałem krzyczeć czy co? Chyba tak, bo wielki cień pochylił 

się nade mną, zawisł jak głaz, który mnie zaraz przydusi.

background image

Ty   -   usłyszałem   -   ty,   nie   wrzeszcz,   jest   noc,   a   ja   chcę   spać.   Jeżeli   -   nie 

będziesz spokojny, przykuję cię do łóżka tak ciasno, że nie dozipiesz do jutra 

wieczora. Jasne, co?

Jasne, co - odparłem machinalnie. Potomek małpich przodków wciąż wisiał 

nade mną, może wykombinował sobie, że chcę z niego kpić. Coś musi się kryć 

w teorii bardzo niskiego czoła, bo wyglądał całkiem głupio. I zachował się 

bardzo   nieostrożnie,   nie   przyszło   mu   do   głowy,   że   ja   mogę   być 

nieodpowiedzialny. Rzeczywiście, postanowiłem taki być. Ilekroć taki jestem, 

-   Opatrzność   czuwa   nade   mną.   Facet   miał   rewolwer   za   szerokim   pasem 

opinającym   wydęty   brzuch.   Zamrugałem   oczami.   Bardzo   poręczna   broń 

kaliber   38,  z   krótką   lufą,   ulubiona   armata   policjantów,   smith   and   wesson. 

Przez sekundę wspominałem okrwawione kosteczki Jane Ławry, w ułamku 

następnej   pochwyciłem   kolbę   rewolweru.   Góra   mięsa   znieruchomiała. 

Podniosłem lufę, a goryl podniósł ręce, bardzo wysoko. Wstałem, obszedłem 

go, uderzyłem dwa razy kolbą. Upadł, odpiąłem z karabinka jego pasa cienkie, 

stalowe kajdanki. Unieruchomiłem,z tyłu jego ręce. Ściągnąłem prześcieradło, 

podarłem je jak należy, związałem mu nogi, przygiąłem je, podciągnąłem na 

kawałku   prześcieradła   do   pasa,   przywiązałem   po   raz   drugi,   potem   koniec 

prześcieradła przerzuciłem przez jedną z grubych belek, sufitu i zacisnąłem 

kilka   pętli,   podciągnąwszy   kolosa   tak’,   że   podbródkiem   wspierał   się   o 

podłogę.   Następnie   nie   zapomniałem   o   solidnym   kneblu.   Facet   wisiał   jak 

porządna tusza eksportowa. Jeszcze był nieprzytomny i nie było w tym nic. 

dziwnego.   Zajrzałem   do   izdebki,   w   której   spała   Indianka.   Nie,   nie   spała, 

musiała   wszystko   widzieć,   bo   ściana   dzieląca   jej   izdebkę   od   mojej\   izby 

wykonaną była z cienkich pali.

Siedziała na łóżku i miała okrągłe ze strachu oczy. Ze strachu lub ze zdumienia, 

bo nie krzyczała. Położyłem palec na ustach. Ochoczo skinęła głową.

- Jesteś mądra i dobra - powiedziałem i położyłem rękę

na jej głowie. Wpatrywała się w Quetzalcoatla wiszącego na mojej szyi. Zdjąłem 

wisiorek i włożyłem na szyję dziewczyny. Jej oczy rozbłysły.

Nie będziesz krzyczeć?

background image

Nie. Pan ucieka, prawda?

Tak. Czy pozwolisz, że cię zwiążę? Nie chcę, żebyś miała kłopoty.

Pozwoliła   się   związać,   była   raczej   spokojna.   Nie   lubi   chyba   Richtera   i   jego 

hołoty.

Ilu strażników pilnuje hacjendy? - spytałem. Myślała przez chwilę.

... Ośmiu w domu i ośmiu w osadzie. Ci pewnie śpią, panie. Jeśli będziesz 

uciekał wzdłuż wąwozu, dojdziesz skalną ścieżką do bramy, tam jest zawsze 

czterech  strażników. Skalna droga prowadzi do innej drogi, a ta skręca na 

wschód, do granicy z Meksykiem.  Ale bez wozu nie uciekniesz,  panie, to 

daleko... Twój samochód, taki szary, tak? on stoi za domem szefa, ale, jest 

zamknięty.

Nic   nie   szkodzi,   mam   jeszcze   kluczyki,   które   przykleiłem   do   uda,   zanim 

dojechałem do. Tapachuli.

Wziąłem w obie ręce małą, brązową łapkę Indianki i złożyłem na niej pocałunek. 

Zmieszała się, odwróciła głowę.

Naprawdę nie będziesz krzyczeć?

Ach, panie, nie!

I nie polecisz do szefa?

Ach, panie, ja nigdy nie kłamię!

A wtedy, przed Tapachulą?

A czy powiedziałam wtedy choć słowo? - błysnęła zębami w uśmiechu.

- To prawda. Tylko zatrzymałaś mnie na szosie. Ja też nie kłamię, wiesz? Jesteś 

wspaniała. Do widzenia, dziewczyno...

Będę się modliła do Najświętszej Marii, niech nad panem czuwa.

I nad tobą, dziewczyno.

Jaki los związał ją z Richterem czy z tym miejscem? Nie zapytałem. Czasami nie 

wolno zadawać żadnych pytań.

Wyszedłem   z  izby.  Potem  minąłem   hamak   goryla  i,   nie  wchodząc   w  światło 

żarówki   jarzącej   się   słabo,   zeskoczyłem   z   werandy.   Poczułem   pod   stopami   miękką, 

wilgotną   trawę.   Przez   chwilę   nasłuchiwałem.   Wokoło   panowała   cisza.   Osada   spała. 

background image

Ledwie doszedłem do tego wniosku, objęła mnie w pół gruba, owłosiona łapa, potem 

druga owinęła się wokół mnie i zostałem poderwany z ziemi. Strażnik nawet nie podniósł 

wrzawy, pewny swojej przewagi. Chciałem rozluźnić mięśnie i w ten sposób „wypaść” z 

tego uścisku, nie udało mi się. Więc tak szybko, jak tylko mogłem, poderwałem obie nogi 

zgięte w kolanach i udało mi się dosięgnąć podbrzusza atakującego. Nie było to zbyt 

mocne   uderzenie,   bo   facet   trzymał   mnie   ciasno,   ale   wystarczające,   aby  mnie   puścił, 

zwinął się i padł na kolana. Uderzyłem,  go w kark kolbą rewolweru. Leżał zupełnie 

spokojny,   rozciągnięty   w   trawie.   Wciągnąłem   go   pod   werandę.   Przez   chwilę 

nasłuchiwałem. Było cicho. Poszedłem dalej, unikając, o ile to było możliwe, mdłego 

światła   lamp.   Szedłem   raczej   bardzo   szybko   i   wkrótce   znalazłem   się   w   pobliżu 

spadającego w przepaść wodospadu. Wąska droga była pusta. Zapamiętałem ją dobrze, 

kiedy prowadzono mnie do Richtera. Zacząłem biec. Jeśli ten drugi goryl, leżący teraz 

pod  werandą,   nie  optrzytomnieje   zbyt  szybko,  to   przyrzekłem  sobie,  dam.  dolara   na 

Światowy Fundusz Dzikich Zwierząt.

Strażnikowi Jane rozbiłem głowę chyba zbyt gruntownie. Chciał krzyczeć, nie 

mogłem mu na to pozwolić. Jane Ławry była rzeczywiście za duża, by ją nosić na rękach, 

musiałem   to   jednak   zrobić.   Była   zbyt   osłabiona.   Nie   pytała,   czy   mamy   jakąkolwiek 

szansę,   choćby   jedną   ńa   sto.   Miała   dosyć   tej   dżungli,   tej   hacjendy,.   codziennych 

przesłuchań i Richtera. Była taka jak ja, a ja nie lubię czekać na przykrości i nawet kiedy 

nie mam żadnej szansy, próbuję ich unikać.

Omijając   oświetlone   miejsca,   dotarłem   z   nią   do   bunkra-hacjendy.   Fryderyk 

Richter musiał się czuć niesłychanie pewnie w swojej gwatemalskiej siedzibie, bo poza 

dwoma   typami,   których   musiałem   unieruchomić   na   dłużej,   nie   spotkaliśmy   nikogo. 

Okrążyłem   hacjendę.   Mój   szary   landrover   stał   tam,   gdzie   widziała   go   indiańska 

dziewczyna.   Rozpiąłem   spodnie,   szarpnąłem   warstwę   przylepca,   pod   którą   ukryłem 

kluczyki.   Otworzyłem   drzwiczki   z   lewej   strony   i   pomogłem   Jane   wdrapać   się   na 

siedzenie. Zapiąłem jej pas, okrążyłem, wóz, siadłem za kierownicą z prawej strony i nie 

zapalając światła rozejrzałem się w sytuacji, świecąc małą latarką wyjętą ze schowka. 

Wsunąłem kluczyk do stacyjki, lekko rozjarzyła się tablica wskaźników. Akumulator i 

paliwo, to najważniejsze... Do licha! Wyskoczyłem z wozu, wsunąłem się pod podwozie, 

szarpnąłem za zatrzask skrytki, którą kazałem dospawać przed wyjazdem do Tapachuli. 

background image

Remington  był  na miejscu. Wyjąłem  karabin,  sprawdziłem  magazynek,  wziąłem  trzy 

pudełka amunicji, zamknąłem schowek, wróciłem za kierownicę, odblokowałem - ręczny 

hamulec, włączyłem napęd na wszystkie koła i przekręciłem kluczyk stacyjki do oporu. 

Silnik   zaskoczył   cicho   „i   od   razu.   Ruszyłem   powoła   w   kierunku   polany   i   drogi,   ze 

zgaszonymi światłami, wytężając wzrok, aby nie wpakować się w jakąś dziurę.

- Umiesz obchodzić się z karabinem? - rzuciłem nie patrząc na Jane.

Chyba tak - odpowiedziała. Głos drżał jej, gdy wysunęliśmy się zza mniej 

więcej bezpiecznej ściany hacjendy.

Przesuń się na tylne siedzenie, usiądź na ławce p© mojej stronie i uchyl tylne 

okienko...

Wykonała posłusznie moje polecenie. Samochód sunął powoli przez polanę.

Załaduj karabin. Wiesz, gdzie jest bezpiecznik? To jest automatyczna broń, 

rozumiesz?

Samopowtarzalna, rozumiem.

Doskonale. Słuchaj, dziecko. Jeśli coś za nami wyskoczy, zaczniesz

-

strzelać. 

Tylko nie w koła, bo nie jesteśmy na strzel^ nicy. Musisz celować po prostu 

„w środek”. Jeśli to będzie człowiek, nie zawahaj się. Jeśli samochód, będziesz 

miała ułatwione zadanie, musisz tylko strzelać trochę powyżej maski. A teraz 

trzymaj się!

Dodałem gazu, rzuciłem landrovera w lewo, na drogę biegnącą w dół wzdłuż 

szczeliny wąwozu, w którym huczała woda. Dopiero teraz zapaliłem reflektory. Wtedy 

od strony hacjendy rozległ się wystrzał. Goryle mają jednak niesłychanie twardy żywot! 

Za nami pojaśniało, chyba tamci zapalili reflektory. Z góry pobiegły ku nam ogniste 

smugi,   widziałem   je   w   wewnętrznym   lusterku,   huk   krótkich   serii,   rozdzierał   ciszę, 

zdawało mi się, że ciszę, bo byłem tak napięty, że nie słyszałem. pracującego silnika. 

Wrzuciłem drugi bieg, na którym sprawdziłem hamulce i dodałem gazu. Poszukałem na 

desce włącznika reflektora zamontowanego na zewnątrz wozu. Jane nie strzeliła ani razu, 

opanowana dziewczyna...

Jadą za nami! - zawołała Jane. Obróciłem reflektor zewnętrzny, dałem pełne 

światło i puściłem ku tamtym kilka silnych, krótkich błysków. To był także 

landrover Gdy prowadzono mnie do siedziby Richtera, widziałem ten duży, 

background image

biały samochód. Czyżby sam Richter pofatygował się, aby mnie ustrzelić?

Zwalniają - woła Jane. - Zwalniają!,

Oślepiłem ich, zaraz ruszą do ataku. Mamy chyba szczęście, bo ta droga jest 

tak wąska, że nikt nie może nas wyprzedzić...

Wspaniale!

Ale mogą nas ustrzelić. Poza tym gdzieś w dole drogi czuwa przy barierze 

kilku   uzbrojonych   facetów.   Zawiadomiono   ich   o   ucieczce   z   hacjendy,   już 

widzę, jak wyciągają spluwy!

Droga opadała w dół bardzo stromo, potem raptem skręcała ostro w prawo, wciąż 

wzdłuż szczeliny wąwozu. Przesunąłem zewnętrzny reflektor i ciarki przebiegły mi po 

grzbiecie gdy ujrzałem ostre pętle zakrętów, zwiniętych tak ciasno, że z tej odległości 

wydawało się, iż przy dużej szybkości wypadnę z któregoś z nich. Wypadnę - i spadnę do 

wąwozu pełnego wodnych grzmotów dobywających się z głębi.

- Widzę ich znowu! - zawołała Jane.

Wprowadziłem   już   landrovera   w   pierwszy   ostry   zakręt.   To   była   bagatela   w 

porównaniu’   z   tymi”   które   były   przed   nami.   Przesunąłem   zewnętrzny   reflektor   do 

przodu,   zapaliłem   światła   przeciwmgłowe,   bo   dżungla   wokół   nas   parowała.   Z   tyłu 

odezwały się strzały, potem Jane strzelała dwa razy.

Zgasiłam im jedno światło!

Tylko   tak   dalej,   dziewczyno,   pozwalam   ci   zgasić   następne.   Pół   godziny 

wariackiej jazdy, nie wierzyłem, że jeszcze żyjemy.

Jane   była   ranna   w   ramię   i   już   nie   mogła   strzelać.   Zawiązała   sobie   opaskę 

uciskową, posługując się jedną ręką i zębami. Klasa dziewczyna, już się nie dziwiłem, że 

Ben Murray nie mógł o niej zapomnieć, a co lepsze, pozostawał jej wierny!

Za nami chlasnęły serie z pistoletu maszynowego, ale już wchodziłem w następny 

zakręt. Te, które pokonałem kiedyś z zepsutymi hamulcami w Taorminie, pomiędzy Via 

del Castello i Monte Ta.uro, były dziecinnie łatwe! Naprzód, doktorku! Będziesz miał 

grzmiący   pogrzeb.   Tylko   szkoda   dziewczyny,   więc   nie   zamykaj   oczu.   Wszystko   we 

właściwym porządku.

Zobaczyłem barierę i dwu facetów. Jeden z nieb umknął gdzieś w bok, drugi 

plasnął o maskę, i przemknął gdzieś z boku, z tej strony, skąd strzelano, to inni strażnicy 

background image

ukryci w skałach. Rąbnąłem w barierę i poniosłem ją, nie wiem już, jak daleko.

- Są za nami... - ten biały wóz! - zawołała Jane. Ja mam szczęście i oni mają 

szczęście, to fakt. Usłyszałem gdzieś blisko strzał.

Zgasiłam   drugie   światło   -   wołała   Jane.   Znowu   mogła   strzelać.   Boska 

dziewczyna. - Teraz się zatrzymają, prawda?

Nie licz na to. Mają przed sobą nasze światła.

Słyszysz, jak krzyczą?

- To megafon. Mają wszystko, czego potrzeba na pikniku. Tak jest. Poznałem 

głos Richtera.

-   Wykończę   cię   osobiście!   -   wrzeszczał   Fryderyk.   Ostatecznie   mogłem   go 

zrozumieć. Zarwałem mu noc i na dodatek mam zamiar zwiewać.

Biała  bryła  jego  wozu   pchała   się  na  nas,  doganiała,  była  coraz   bliżej.  Droga 

wznosiła się i opadała, zakręty układały się coraz ciaśniej, przy tej szybkości oznaczało 

to, że mój wóz wkrótce utraci kontakt z drogą. Jej nitka rozszerza się, ujrzałem to z 

wysokości   następnego   wzniesienia.   Richter   też   musiał   to   dostrzec.   Usłyszałem   serię 

strzałów. Jane krzyknęła, że strzelają po kołach. Zaraz utracimy przyczepność i wiem, co 

wtedy zrobi Richter. Rozkaże swojemu kierowcy, aby ten wcisnął białego landrovera 

pomiędzy skały i moje pudło. Jego wóz jest dwukrotnie cięższy od mojego, zepchnie 

mnie jak nic w przepaść, wtedy, do licha, żegnaj życie i żegnaj piersiówko. Już nas mieli. 

Uderzenie   zderzakiem  w tylne   lewo  koło było  zapowiedzią  tego,  co  się  stanie.  Jane 

wpełzła   na   siedzenie   obok   mnie.   Jasny   gwint,   dlaczego   nie   mogę   nic   zrobić!? 

Pracowałem   przy   kierownicy   jak   automat,   nowe   uderzenie   rzuciło   moim   wozem   w 

prawo, potem otrzymaliśmy cios wagi ciężkiej w tylny zderzak, ale zneutralizowałem to 

częściowo dodając gazu. Zaczęliśmy wyścig, odpowiadałem uderzeniem za uderzenie, za 

chwilę łoskot zderzających się blach urwie się nagle, a jeden z wozów przeskoczy przez 

kamienną   barierę   i   runie   w   dół,   w   ciemność.   Operowałem   kierownicą   i   gazem,   i 

hamulcem,   ale   zdaje   się,   że   miałem   jeszcze   jakieś   dodatkowe   ułamki   sekund,   żeby 

chwytać   za   rączkę   zewnętrznego   reflektora.   Następny   zakręt   leci   wprost   na   mnie, 

ocieram   się   o   kamienny   murek   z’   prawej,   słyszę   przeraźliwy   zgrzyt   dartej   blachy, 

wylatuję z wirażu, słyszę obłędny jęk kół, spadam po pochyłości na tylne koła, jestem na 

następnym wzniesieniu, dwa wiraże, lewy i prawy, Jane, trzymaj się pasów i  zamknij 

background image

oczy, jakiś ciężar wgniata mnie w fotel, chcę być mały, jak najmniejszy, to już koniec, z 

wściekłością rzucam wóz w lewo, landrover Fryderyka leci na skały, ale wciąż dobrze się 

trzyma,   drań!   Przede   mną   równy  odcinek   drogi,   dosyć   długi,   widzę   to   w  światłach. 

Hamulce, sprzęgło, zmiana biegów, hamulce, mam jeszcze jedną szansę, ale już ostatnią, 

mogę ostatecznie spróbować wrzucić tylny bieg na wszystkie koła, ale jeśli to zrobię, to 

ta buda rozleci się na kawałki, więc ponieważ nie ma przede mną żadnej przeszkody, nie 

zrobię tego. Wciąż kontroluję szybkość. Jeśli wóz zacznie sypać poza kontrolą, wówczas 

nie zatrzymają go już ani hamulce, ani żadne sztuczki. Dobry, długi odcinek, dodaję 

lekko gazu, droga pnie się w górę, puszczam pedał, pompuję hamulec, przed następnym 

zakrętem odbijającym w prawo wgłębienie skał z lewej, przestrzeń awaryjna. Kopię gaz, 

hamulec, długa droga, skała leci na nas, rośnie, to już koniec! Jeszcze nie, czuję, że moja 

buda, która wyskoczyła przed wóz Richtera, wyraźnie zwalnia, jeszcze trochę w lewo. 

Uderzenie w skałę jest ostre, ale kontrolowane, teraz nadleci wóz Richtera, otarł się z 

prawej o moją budę, słyszę łoskot, potem widzę jak na zwolnionym filmie: landrover 

Fryderyka Richtera wzlatuje ponad kamienną barierę, przecina strumień światła mojego 

reflektora   zewnętrznego,   obraca   się   ociężale,   niechętnie   wokół   swojej   osi,   znika   w 

przepaści. Mój silnik milczy, słyszę zwielokrotnione echo uderzeń, coraz mniej głośne. 

Potem ciemność leżącą nad wąwozem trochę rozjaśnia się. To po wybuchu paliwa. Jane 

obejmuje mnie ramionami, płacze bezradnie jak dziecko.

Nic nie mówię. Drążącymi  palcami szukam w kieszeniach wiatrówki paczki z 

papierosami. Zapalam papierosa, zaciągam się kilka razy głęboko. Nie wiem, jak długo 

siedzimy bez  ruchu. Nad wąwozem i lasem niebo trochę jaśnieje. Z oddalenia biegną 

jacyś ludzie, mają broń, strzelają. Teraz nie pozwolę się wykończyć i Jane też musi żyć, 

w każdym razie nie dostaną nas łatwo. Ciężko, za wolno, przechodzę do tyłu wozu, biorę 

remingtona i paczkę naboi, uzupełniam magazynek, otwieram dach i, jak na strzelnicy, 

zaczynam strzelać.

Potem znowu cisza. I Jane znowu płacze. Podnosi ku mnie mokrą od łez twarz, 

obrzękłą, brudną, zaczerwienioną. Wpatruję się w nią z otępieniem, a Jane mówi - ach, te 

kobiety! - więc mówi:

Chyba wyglądam okropnie, prawda Rob?

Jak czarownica - odpowiadam leniwie i ćmię papierosa. - Papieroska, Jane? 

background image

Jesteś   wręcz   brzydka,   ale   nie   martw   się.   Wystarczy   jedna   kąpiel,   trochę 

ciuchów i jak nic trafisz na trzecią stronę londyńskiej „The Sun”, ja się o to 

postaram, jeśli chodzi o ciuchy i. resztę. Ciuchy oczywiście w najlepszym 

gatunku.

Jakie? - pyta Jane.

Babki występujące na trzeciej stronie „The Sun” mają na sobie nic, albo tylko 

slipki, naturalnie przejrzyste. Po tym co przeżyłaś, zarobisz kupę forsy, nawet 

gdybyś   miała   udzielać   wywiadów   tylko   w   majtkach.   Zresztą,   o   ile   nie 

popełniłem błędu w obserwacji, to mogę  powiedzieć, że znam kogoś,’ kto 

powiedziałby ci teraz, że jesteś piękna i nadzwyczajna i że w ogóle głupieje za 

tobą. Naprawdę, chłopak marnuje się.

O kim mówisz Rob? - zdziwiła się serio Jane. Wyciągnęła rękę po mojego 

papierosa. - O kim ty mówisz?>

A jak myślisz? Zgadnij.

Tej  nocy modliłam  się o szybką  śmierć,  a teraz, po tym  wszystkim,  mam 

pustkę w głowie.

Jednakże sądzę, że on będzie na ciebie czekał. Nawet przyrzekłem mu, że 

zrobię wszystko, aby cię odnaleźć. To porządny gość. Ben Murray. Kombinuję 

sobie, jak przebić się przez granicę i powiedzieć Murray’owi: „część, chłopie, 

dotrzymałem słowa”. Co ty na to?

Jane patrzyła przed siebie. Milczała. Co mogła myśleć o Murray’u po śmierci 

Johna Simona?

- Jak oceniałeś Simona, Rob? - spytała bardzo cicho. Zacisnęła mocno dłonie, 

jakby chciała ukryć ich drżenie. Zastanawiałem się przez chwilę, zanim odpowiedziałem.

- John Simon też był w porządku, ale myślę, że to był gracz, przede wszystkim. 

Nie pytam, co was łączyło, nie moja sprawa...

Gdzie jest teraz Ben Murray?

W indiańskiej wiosce gdzieś nad Rio Candelaria, na Ju-katanie. Musiałem go 

tam ukryć, bo w Mexico kropnął na ulicy, w biały dzień, faceta, który chciał 

sprzątnąć twojego służącego.

Pete!?

background image

No właśnie. Pete też siedzi nad Rio Candelaria. Miałaś zupełnie dobry pomysł, 

zostawiając dyskietkę z komputera Simona w rękach Murray’a. Dzięki niej 

znacznie   rozjaśniło   mi   się   w   głowie   i   mogłem   wykombinować   sobie,   że 

Syndykat planuje zamordowanie senatora Amaty w „Oil of Mexico”, W ogóle 

zostawiłaś mi bardzo dużo wskazówek w swoim mieszkaniu w stolicy i udało 

mi się znaleźć fotografię z Berkeley, którą połączyłem z innymi faktami i tak 

trafiłem do Fryderyka Richtera. Muszę ci to dokładnie opowiedzieć, ale nie 

teraz, bo chyba musimy ruszyć w dalszą drogę. Ale powiedź mi: czy Simon 

naprawdę nie znał adresu twojego mieszkania w Mexico? Tak twierdził Pete.

To prawda, że tam nie bywał. Adres znał. Żądał ode mnie pełnej konspiracji.

Dodzwoniłem się do Langley. Oni tam chyba, żałują Simona, co?

Zdaje się, że był  jednym z ich najlepszych  pracowników... Pete pokazał ci 

komputer, prawda?

Nawet   udało   mi   się   odczytać   zgromadzone   przez   Simona   informacje,   to 

poszerzyło moje horyzonty. Sprzątnąłem te graty, zanim ludzie z Syndykatu 

tam wpadli... Powiedz mi: czy ci w Langley znali twój adres?

Nie.  Simon   nie  chciał   mnie  wciągnąć   do tej   pracy.   W  sprawie  Syndykatu 

pomagałam mu dobrowolnie. Po prostu kochałam go... Gdy został zastrzelony, 

chciałam   ocalić   przede   wszystkim   komputer   i   dyskietkę,   na   której   komuś 

bardzo zależało.

Czy Bill Vernon współpracował z Simonem?

Nie. Byli przyjaciółmi..

Vernona   usiłowano   szantażować,   załamał   się,   popełnił   samobójstwo   w   La 

Vencie.

... Biedny Bill.. Lubiłam go, bardzo. Czy natrafiłeś na ślad zabójcy Simona, 

Rob?

Myślę, że jednak był  nim pewien facet do wynajęcia. Nakryłem  go, kiedy 

przygotowywał się w „Oil of Mexico” do zastrzelenia senatora Amaty.

Aresztowano go?

Nie.   Musiałem   go   zastrzelić.   Nie   lubię   używać   broni,   ale   gdybym   ja   nie 

background image

strzelił, on nie zawahałby się ani sekundy. Jego broń, godna zawodowca, miała 

ten sam kaliber, 11,4.

Czy   wydałeś   policji   wszystko,   co   zdołałam   wywieźć   z   Alva-rado   po 

zamordowaniu Johna?

Nie wiem, doprawdy, co z tym zrobić, poza tym, że różne rzeczy opowiem 

senatorowi Amacie, żeby wiedział, na jakim świecie żyje. Decyzję w sprawie 

komputera podejmiesz ty. Ja nie mam żadnych zobowiązań wobec Langley.

Ja też nie!

-   W   każdym   razie   zrobiłem   swoje.   A   teraz   chce   cię   odholować   nad   Rio 

Candelaria.  Po co?  Żebyś  sobie porozmawiała  z Mur-ray’em.  Ludzie  muszą  czasami 

pogadać z sobą.

Może masz rację...

Z pewnością mam rację i postawisz mi za to drinka, ale w butelce. Goryle 

Richtera zabrali mi piersiówkę. Jak ja nie lubię, gdy byle łobuz trąbi najlepszą 

szkocką. Szkoda, że miałaś do mnie ograniczone zaufanie. Gdybyś wcześniej 

opowiedziała mi o paru sprawach, miałbym ułatwione zadanie...

Gadałem, gadałem i obserwowałem Jane Ławry. Milczała, myślała o czymś albo 

o kimś. Gotów byłem założyć się, że kiedy znajdzie się nad Rio Candelaria, dojdzie do 

wniosku, że niepotrzebnie porzuciła Murray’a. Tacy jak Ben Murray trafiają się rzadko, 

rzadziej niż tacy jak John Simon. Niektóre kobiety potrafią to ocenić w samą porę, a inne, 

na przykład, muszą to sobie’ uświadomić w Gwatemali. Taka Koteczka, na przykład, 

czuwa teraz w Mexico nad każdym krokiem Arrabala i wyliczyła sobie dokładnie drogę 

do ołtarza. Ślub pewnie odbędzie się w katedrze, bo Arrabal to figura, a Koteczka chce 

się pokazać całej stolicy, dumna, stanowcza, urocza i bardzo zasadnicza. Jej oczy będą 

mówiły – „biada każdej, która zapomni, że jest mój”! Jedne Koteczki. są szybkie, a inne - 

powolne, ale wszystkie zdobywają nas jak chcą i kiedy chcą, zasadniczo.

Pędziłem na najwyższym biegu ku granicy z Jukatanem. Nad lasami podniosła się 

jasność.   Mój   landrover   podskakiwał   na   drodze,   jak   stara   beczka   spuszczona   z 

Matterhornu.   Byłem   jeszcze   trochę   spięty   po   nocnych   wydarzeniach   i   moja   dusza 

siedziała mi uparcie na ramieniu. Ale gdy znajdzie się nad Rio Candelaria, na pewno 

poszuka wygodniejszego schronienia.

background image

Czy nie doszłaś do wniosku - spytałem Jane - czy nie” doszłaś do wniosku, że 

jestem niezrównany? Wprost nadzwyczajny?

W życiu nie spotkałam podobnego zarozumialca.

To zrozumiałe. Świat jest duży, ludzi dużo, a Bart jeden.

Granicę  przejechałem  w pobliżu  Rio Chiapas.  Gotów byłem  staranować budę 

urzędu granicznego i zwiać. Na terytorium Meksyku dałbym sobie już radę. Miałem też 

inny plan. Argument remingtona i argument forsy. Wszystko to okazało się niepotrzebne, 

gdy   z   daleka   ujrzałem   zgarbioną   postać   cierpliwego   sępa.   Kapitan   Diego   Raja   palił 

długie, obrzydliwie cuchnące cygaro. Jego miedziana twarz wydawała się niewzruszona, 

ale jego oczy śmiały się do mnie przyjaźnie.

-   Wiedziałem,   gringo,   że   jeżeli   zdecydujesz   się   zwiać   Richterowi,   to   nie 

pojedziesz drogą do Tapachuli. Niebezpieczna. Ale w mieście mam kilku ludzi, czekają 

tam na ciebie. Ja postanowiłem czekać przy tym przejściu. Liczyłem, że wpadniesz na 

jakiś dobry pomysł.

Niewiele   brakowało,   a   przeliczyłbyś   się.   Dlaczego   nie   pomogłeś   mi 

wcześniej?

Najpierw   ludzie   Richtera   uprzedzili   mnie.   A  potem   nie’   byłem   gotów,   by 

dokonać inwazji.

Skąd wiedziałeś, że byłem u Fryderyka Richtera?

W wieżowcu „Oil” tamtej nocy widziałem przez chwilę zdjęcie wykonane w 

Berkeley. Znałem tych ludzi. Richtera może też... Chociaż on chyba o mnie 

nie słyszał. Stoi zbyt wysoko.

Już nie stoi. Leży w bardzo głębokim wąwozie pod stosem żelastwa spalonego 

wybuchem paliwa.

Znakomicie! Wypadek, doktorze Bart?

Fryderyk Richter chciał mnie zabić, więc musiałem się bronić. A poza tym w 

tym   przypadku   nie   miałem   skrupułów.   Słuchaj,   Metysie,   nie   wierzę,   że 

skojarzyłeś sobie jakiegoś typa z fotografii z Richterem!

Dobrze, wygrałeś. Mieliśmy kontakt ze Stanami. Z Langley. Oni już wiedzieli, 

kto   stoi   na   czele   Syndykatu   i.wskazali   nam   jego   zapasową   siedzibę   w 

Gwatemali Chcieliśmy rozpocząć akcję oficjalnie, gdy dostaliśmy radiotelefon 

background image

z okolic Ełuehuel, że zwiałeś Więc postanowiłem poczekać i usadowiłem się 

w pobliżu Rio Chiapas. Trafiłem w dziesiątkę... Czy wiesz coś o Jane Ławry? 

-

Siedzi w moim landroverze. Jest bardzo” osłabiona, ale spisywała się bardzo 

dzielnie. Czy wiesz, że dzisiejszej nocy mieliśmy umrzeć?

Ale żyjecie i to się liczy. - Chce mi się pić, Metysie!

Zimno ci?

Zauważyłeś, że się trzęsę,’ prawda? Miałem trochę gwałtownych  przeżyć  i 

jeszcze jestem zdenerwowany. Muszę się napić, bo jeśli tego nie zrobię, to 

wpadnę   w  taką   wibrację,   że   sie   rozlecę.   Nie  będziemy   mieli   kłopotów   na 

przejściu granicznym?

Rozmawiałem, z kim trzeba.

To za mało, Metysie. Syndykat ma wpływy, o jakich nam się nie śniło.

I ostatnio poważne kłopoty. Poza tym, czy widziałeś tego gościa siedzącego w 

wielkim wozie marki pontiac?

Przyjrzałem się gościowi. Był ubrany elegancko, w kolorze piaskowym. Ubranie, 

koszula, krawat, buty, skarpetki pewnie też. Tylko chusteczka w kieszonce była koloru 

ciemnobrązowego.   Na   głowie   miał   słomkowy   kapelusz   o   szerokim   rondzie.   Twarz 

wąska, gładko ogolona, oczy ciemne, w wąskich wargach fajka. Siedział w odkrytym 

samochodzie i przypatrywał mi się, a ja przypatrywałem się jemu. Po chwili wstał. Był 

mizernego wzrostu i wagi, ale poruszał się w sposób, który od razu oceniłem. Był kimś, 

kto coś znaczy. Z pontiaca wyskoczyło kilku drągali, ale ci nie podchodzili. Piaskowy 

gość podszedł, stanął przede mną. Wyciągnął rękę.

- Halo.

- Halo - powiedziałem. Czekałem, co będzie dalej.

- Nie przypuszczał pan chyba, doktorze, że wystarczą mi pańskie telefony do 

Langley? Szalenie chciałem pana poznać. Mam przyjaciół w Meksyku, w stolicy także, 

oczywiście. W końcu my też szukaliśmy tego, co pozostało po Johnie Simonie. Poza tym 

chcieliśmy odnaleźć Jane Ławry. Trzeba też było załatwić wszystko,.co dotyczyło Billa 

Yernona i Bena Murray’a. A propos, czy nie wie pan, gdzie jest Murray?

- Robert D. Bart - powiedziałem. - Możliwe, że wiem. 

background image

- Allan Carpenter. Miło mi usłyszeć, że pan może wie.

ROZDZIAŁ XXII

Piaskowy gość z Langley pojechał z nami na Jukatan, nad Rio Canderaria. Długo 

rozmawiał z Benem Murray’em, ale w końcu musiał się pogodzić z faktem, że Ben nie 

zajmie miejsca Simona. Interesowała go czysta nauka. Niektórzy twierdzą, że coś takiego 

w ogóle nie istnieje. Doprawdy? Sądzę, że jednak istnieje. W przypadku Bena Murray’a 

mógłbym  wziąć ewentualnie  poprawkę i dodać, że poza archeologią  interesuje go, a 

nawet pasjonuje coś jeszcze, lecz tylko to. Jane Ławry. W tym sezonie Ben Murray miał 

dość   grzebania   w   ziemi,   chciał   wrócić,   ale   nie   sam,   do   Stanów.   Jane   musiała   się 

domyślać, o co mu chodzi, bo powiedziała, że ostatecznie mogą odbyć tę podróż razem. 

Na razie nie mówiła nic więcej, ale przeczuwałem, że jednak powie, gdy ochłonie po 

swoich przygodach w Meksyku. Pożegnam ich pewnego dnia, rano, o godzinie 8.40, gdy 

na pokładzie boeinga linii „Mexicana” odlecą do Kaliforni. Sielanka, daję słowo. W La 

Vencie zauważę, iż Dorothy Parker też ma dosyć tego sezonu wykopaliskowego i uwodzi 

tego smutnego skorpiona, Thomasa Cally, a on wódzi za nią oczami jak noworodek. Ach, 

te   kobiety.   Nic   poza   takim   banałem   nie   przychodzi   mi   w   tym   miejscu   do   głowy. 

Zdrajczyni,  Zapomniała, że całowała się ze mną. Zresztą cóż to znaczy,  że całowała 

mnie, jeśli chce, aby taki Cally opiekował się nią przez całe życie. Udane polowanie.

Koteczka zaciągnie Arrabala do katedry, a ja będę jednym ze świadków. Można 

wyć z nudów.

Jak się czujesz, mój drogi? - pytał troskliwie Arrabal.

Jak chorągiew husarska, która przejechała się po garbatym Turku. Żadnych 

wstrząsów. Nawet nie zauważono przeciwnika.

Zanim   to   się   zdarzyło,   mieliśmy   wypadek   na   Jukatanie.   Potężna   ciężarówka 

uderzyła w samochód Diega Rai. Było to już po wyjeździe piaskowego faceta, Murray’a i 

Jane Ławry do Mexico. Włóczyliśmy się trochę z Rają, aby pogadać o tym i owym. To 

zderzenie  nie mogło być  przypadkowe,  tym  bardziej  że kierowca ciężarówki zwiał z 

miejsca wypadku, choć widział, jak wóz kapitana Rai zapalił się. Raja był tak poważnie 

ranny, że nawet nie mógł zapalić swego ulubionego cygara skręcanego na udzie Miał 

background image

szczęście podwójne. Po pierwsze, z powodu Wywrotki wyleciał z wozu, a po drugie, że 

byłem dość blisko, aby go odwlec od miejsca, w którym zaraz potem nastąpił wybuch 

benzyny.   Mój   landrover   też   został   stuknięty,   ale   zdołałem   nad   nim   zapanować.   W 

każdym razie nie mogłem go ruszyć z miejsca. Miałem w nim jednak moją radiostację. 

Te głupki z hacjendy Fryderyka Richtera były tak pewne siebie, że nie wyłuskały jej z 

wozu. Sprawa wydawała mi się poważna. Raja miał zapewne uszkodzony kręgosłup, nie 

mógł poruszać nogami: Powiedział mi to, kiedy zaczął myśleć przytomnie. W tym stanie 

rzeczy potrzebna była szybka pomoc lekarska i jeszcze szybszy, ale łagodny przewóz do 

szpitala.

Raja   był   zupełnie   przytomny.   Podał   mi   częstotliwość   i   klucz   wywoławczy 

radiostacji policyjnej w Veracruz. Poprosił, abym mu skręcił nowe cygaro. Nie było to 

łatwe. Skórzany, duży portfel, w nim plik liści odpowiednio przygotowanych, „nie mogą 

być   zbyt   wysuszone,   rozumiesz”,   z   których   starałem   się   skręcić.   Coś,   co   mogłoby 

przypominać cygaro, ale liście rozsypywały się w moich palcach. Raja przyglądał się 

moim wysiłkom z ironicznym uśmiechem. Wreszcie udało mi się zwinąć coś na kształt 

cygarka, podałem niu ten produkt i podsunąłem ogień. Zaciągnął się kilka razy głęboko, 

po czym powiedział, że teraz mogę zająć się radiostacją.

Połączyłem  się - minęła  chyba  godzina  - z Veracruz.  Ktoś, kto odebrał moją 

fonię, obiecał wysłać helikopter.

Zapadał   zmierzch.   W   oddali,   ponad   granicą   morza   i   lądu   pojawiło   się   słabe 

światełko. Znikło. Potem pojawiło się znowu, zaczęło się zbliżać. Usłyszeliśmy ciężko 

pracujący   silnik.   Zmierzch   kończył   się   szybko,   niebo   stawało   się   granatowe.   Moja 

radiostacja nadawała sygnał ciągły na wskazanej częstotliwości. Nie miałem pojęcia, czy 

pilot odbiera ten sygnał, więc rozpaliłem przygotowany wcześniej stos gałęzi. Helikopter 

przeleciał dosyć wysoko nad naszymi głowami, zatoczył krąg i skierował się ku pełnemu 

morzu.

- Nie rozumiem - odezwał się Raja. - Maszyna z Veracruz ma inne oznakowania 

świetlne,  poza  tym  to  „westland”,  a ten gość to  chyba  typ  „puma”.  Nie widywałem 

czegoś takiego w Veracruz...

Helikopter nadleciał znowu z północy. Leciał nisko. Ujrzałem ostry błysk ognia. 

Kule przeorały piasek plaży. Maszyna zwinęła się w ciasnej pętli, a siedzący obok pilota 

background image

facet  jeszcze  raz posłał  nam długą serię czerwonych  pocisków. Biegłem już do Rai, 

ciągnąłem  go ku drzewom,  potem biegłem  do landrovera  po remingtona,  i na plażę, 

helikopter znów nadlatywał. Nie czekałem. Strzelałem, celując w szyby kabiny, aż do 

wyczerpania   magazynka,   załadowałem   karabin.   Maszyna   znów   zwinęła   się   w   pętli, 

pojawiła się nade mną jak ciężka ważka, czekałem na następny nawrót, znowu zacząłem 

strzelać.

- Dostałeś drania! - krzyknął Raja w ciemności.

Helikopter   zadarł   ciężki,   tępy   pysk,   jego   dwa   reflektory   przednie   zaświeciły 

krwawo w mroku, przez sekundy wzbijał się pod ostrym kątem w niebo, zdawało się, że 

znieruchomieje   i   zsunie   się   „po   ogonie”,   runie   na   plażę.   Nic   z   tego.   Usłyszałem 

wzrastający   grzmot   silnika,   pilot   musiał   być   ranny,   lecz   zapanował   nad   maszyną   i 

otwierał przepustnicę. Maszyna zniknęła W ciemności leżącej między palmowym lasem i 

morzem.

Ty cholerny gringo! - posłyszałem głos Diega Rai. Nie pozostałem mu dłużny.

Jak   ja   nie   cierpię   Metysów,   daję   słowo!  Przekonałem   się   wielokrotnie,   że 

dobry człowiek, to głupi człowiek, wiesz? Wykorzystywany przez bliźnich. 

Ale   dobrze.  Będę   dobrym   człowiekiem,   widocznie   taki   się  urodziłem.   Nie 

zostawię cię czerwonym mrówkom.

Usiadłem na piasku. Odłożyłem remingtona.

Masz   ciężkie   życie,   Bart   -   powiedziałem   głośno.   -   Ale   to   już   końcówka. 

Zjeżdżam z tej górki. To już ostatni szus. Jak myślisz, Raja, czy te dranie 

wyślą tu jeszcze jednego łobuza?

Nadaj jeszcze jeden komunikat, Zobaczymy. Myślę, że nie wszyscy policjanci 

są członkami Syndykatu. Masz dużo amunicji?

Wystarczy na krótkie oblężenie, a potem pomaszerujemy do nieba.

Ja się nie ruszę. Nie mogę.

-  Dobry,   głupi   człowiek   pozostanie   przy  tobie,   kapitanie.   Idę  do  radiostacji   i 

opowiem tym facetom z Veracruz o tym, co się tu stało. Ale uprzedzę ich, że mamy dużo 

amunicji.

Przestań. Tam jest wielu moich kolegów, to porządne chłopy - Jasne. Wszyscy 

są potomkami Azteków! Zobaczymy. Nawiasem mówiąc, Raja, czy nie sądzisz, że twoi 

background image

przodkowie   byli   cokolwiek   stuknięci?   Te   rytualne   noże   obsydianowe,   misy   pełne 

dymiących serc i tak dalej. Raja, powiedz mi, czy ty też chowasz w domu, pod poduszką, 

kawałek ostrego obsydianu?

Raja usiłował się roześmiać, ale posłyszałem jego jęk. Stanowczo potrzebował 

pomocy.

Miałem   szczęście.   Niektórzy   potomkowie   Azteków   są   porządnymi   ludźmi. 

Zawieźli Diega Raję do Mexico i tam powiedziałem mu „cześć”, aby zajrzeć do hacjendy 

w   La   Cima,   gdzie   przebywała   córka   senatora   Amaty,   Patrycja.   Zostawiłem   Raję   na 

wygodnym,   szpitalnym   łóżku,   w   gipsowych   pieluchach,   i   pojechałem   do   La   Cimy 

samochodem Arrabala.

Zajmij się mną - powiedziała po prostu Patrycja. Byłem zakłopotany.

Zastanawiam   się,   Patrycjo,   co   z   tobą   zrobić.   Chyba   będę   musiał   poczytać 

Fenelona, „0 wychowaniu młodych dziewic”...

Widzę to troszkę inaczej.

To znaczy - jak?

... Moglibyśmy poczytać razem.

Nie wątpiłem, że możemy rozpocząć lekcje bez obawy, że ktoś nam przeszkodzi. 

La Cima należała do Patrycji, a senator Amata zapowiadał telefonicznie każdy przyjazd. 

Ostatnio, mówiła Patrycja, tata jest nieprawdopodobnie zajęty, od chwili, gdy w jego ręce 

wpadło w końcu wszystko, co John Simon, Jane Ławry i ty wiedzieliście  o „Spółce 

Bankowej   Hansena”,   Fryderyku   Richterze   i   Syndykacie.   Tata   zwija   się   teraz   jak 

rozgniewana   kobra   -   mówiła   mi   Patrycja.   Nie   wątpiłem   w   to.   Mając   w   rękach   taki 

wybuchowy materiał, senator Amata miał wielkie pole do popisu.

Pobyt w La Cima był niesłychanie romantyczny i mógłby trwać, ale musiałem w 

końcu zlikwidować wszystkie moje sprawy w Mexico. Nie zapomniałem też o tym, co mi 

obiecano   w   czerwcu,   na   pewnym   prywatnym   spotkaniu   w   Museo   Nacional   de 

Antropologia. W „Excelsiorze” ukazało się kilka wzmianek o mnie. Byłyby dłuższe, lecz 

sobie tego nie życzyłem. Chciałem wycofać się ciszej z tego, w co sam wdepnąłem. Ale 

wzmianki wyciąłem dla mojej małej. Już ją widziałem czekającą na mnie pod opieką 

Josta   na   genewskim   lotnisku   Cbintrin.   Nie   zapomniałem   o   pięćdziesięciu   kawałkach 

zielonych. Należą mi się. Jednak nie przekażę ich w całości na moje szwajcarskie konto, 

background image

o którym przypominam sobie tylekroć, ilekroć chcę zapomnieć o angielskich podatkach. 

Podatki w Anglii! To okropność! Jakby nic się nie zmieniło od ponad dziewięciuset lat, 

gdy na rozkaz Wilhelma Zdobywcy założono na wyspie „Księgę Wieczystą”, wpisując 

do niej wszystko, co nadawało się do opodatkowania. W tym, co opowiedziałem o moim 

pobycie w Meksyku, już chyba kilka razy wymieniłem Wilhelma, więc chyba mam do 

niego uraz z przyczyny podatkowej... Ale do rzeczy: zabiorę sobie tylko dwadzieścia pięć 

kawałków zielonych. Drugą część sprezentuję kapitanowi Rai. Uratował mi życie w „Oil 

of Mexico”.

Raja, jak przystało na potomka Azteków, to człowiek dumny. Z całą pewnością 

nie wziąłby ode mnie takiej forsy, zwłaszcza po tym, czego się wyrzekł strzelając do 

Jimeneza. Musiałem całą sprawę przemyśleć. Był już początek sierpnia, gdy umówiłem 

się z Patrycją. Pojechaliśmy do szpitala, w którym Diego Raja odpoczywał sobie jeszcze 

w   gipsie.   Musiałem   mu   dokładnie   opowiedzieć   o   pewnej   wiosce   w   pobliżu 

szwajcarskiego   parku   narodowego,   w   której   kupiłem   już   kawałeczek   ziemi, 

wystarczający,  aby postawić chatę z grubych bali albo z piaskowca i głazów. Ściany 

grube na metr, pokoiki jak ptasie dziuple, kominek godny tamtejszej zimy.  Gdzieś w 

pobliżu gnieździ się - ptak oryginał, orzechówka, to dziwadło potrafi’zebrać przed zimą 

do   stu   tysięcy   nasion,   zakopuje   je,   a   potem   wariuje,   bo   nie   może   znaleźć   tego,   co 

zakopała. A w studni, Raja, wyobraź sobie” woda, jakiej nie znajdziesz ani w Meksyku, 

ani   nigdzie   w   Europie.   Mineralna.   Pije   ją   bydło   i   piją   ludzie.   Raj   z   czasów   przed 

wygnaniem   pierwszych   grzeszników.   Zimą   jest   kupa   roboty,   bo   w   oborzę   trzeba 

dokarmiać jelenie przychodzące z parku narodowego. Ale po robocie, drogi Raja, po 

robocie zaszyję się w pościel i będę spał jak świstak, oddychając dwa razy na minutę... - 

Ty wariacie! - ocenił mnie Raja. Paliliśmy ukradkiem jego okropne cygara, a Patrycja 

pilnowała drzwi. - Kiedy się zobaczymy?

- Bóg raczy wiedzieć.

Mieliśmy się spotkać  w Mexico wkrótce  po wielkim  trzęsieniu  ziemi,  gdy w 

tajemniczych   okolicznościach   przepadła   część   złotych   skarbów   Majów   z   Museo 

Nacional de Antropologia...

Patrycja wręczyła Rai czek na dwadzieścia pięć kawałków zielonych. Patrycja 

umie być miła

;

 więc Diego Raja nie protestował. Wydaje mi się, że nawet był wzruszony.

background image

Bądź zdrów, Metysie - powiedziałem. - I uważaj na siebie.

Bądź zdrów, gringo. Słuchaj taty i mamy i nie wychodź z domu wieczorami.

Potem szedłem z Patrycją długimi szpitalnymi korytarzami. Patrycja oczywiście 

zwracała   uwagę,   bo   miała   na   sobie,   mimo   dobrej   pogody,   lekkie   futro   z   szynszyli. 

Zwariowana dziewczyna. Mój przyjaciel Jost twierdzi, że coś takiego musi kosztować ze 

sto tysięcy zielonych. Dowodził mi kiedyś, że takich futer jest na świecie nie więcej niż 

pięćdziesiąt   sztuk...   Zanim   pożegnałem   Raję,   zadałem   mu   dwa   pytania,   aby 

uporządkować już wszystko. Pierwsze pytanie: dlaczego pozostawił swój samochód na 

zachodnim wybrzeżu, wtedy, kiedy.przyjechał, aby mnie przekonać, że powinienem się 

włączyć do sprawy Johna Simona i Jane Ławry. Zacny Raja odpowiedział mi, że jako 

człowiek Jimeneza już wtedy myślał, jak go wykończyć.

Zależało   mi   na   twoim   zdrowiu,   Bart,   więc   chciałem   być   blisko   ciebie. 

Wiedziałem,   że   jesteś   obserwowany,   a   jednocześnie   chciałem,   żebyś   się 

włączył do gry.

A   te   strzały...   Pamiętasz   serię,   jaką   posłano   za   mną   zaraz   potem,   gdy 

wysiadłeś z mojego wozu przed La Ventą?

To było moje pierwsze szczere powitanie w Meksyku, doktorze!

- Ty zwariowany Metysie.

Ty stuknięty gringo.

Jesteś tu bezpieczny?

Tak. Mam pod ręką radioalarm, a przed drzwiami widziałeś moich kolegów.

Sami potomkowie Azteków?

Wyłącznie. - Raja popatrzył na mnie tak, jakby się zastanawiał, czy z niego 

kpię.   Doszedł   do   wniosku,   że   nie   kpię,   bo   dodał:   -   Mam   wiadomości... 

Syndykat likwiduje swoje interesy w Meksyku. Na razie. Siedziba Fryderyka 

Richtera w Gwatemali wyleciała w powietrze. Jego dom w Salina Cruz spłonął 

doszczętnie.

A teraz różni porządni obywatele tego kraju zajmą się wyłącznie przerzutem 

kapitałów, czy tak? Powiedzmy, że tak...

Szedłem   sobie   długimi   szpitalnymi   korytarzami   1   myślałem,   że   długo   będę 

wspominać pewien sezon wykopaliskowy w Meksyku. Obok mnie dreptały wdzięcznie 

background image

szynszyle  za sto kawałków zielonych.  Naprawdę, Bart, nie  masz  prawa narzekać, że 

żyjesz.

W windzie Patrycja oznajmiła mi, że chciałaby się już znaleźć w La Cima. Była 

bardzo słodka. Całowała mnie, nie zwracając

uwagi na jakiegoś bubka w białym wdzianku stażysty. O tym, że był stażystą, 

informowała plastikowa tabliczka identyfikacyjna w lewej górnej kieszonce. W lewej 

dolnej kieszeni miał elegancki fonendoskop, na nosie okulary w złote] oprawie. Podniósł 

rękę do fonendoskopu, wsunął Ją do kieszeni... Zdołałem odepchnąć Patrycję, upadła na 

ścianę windy mknącej w dół. Stażysta wyciągnął mały browning z tłumikiem. Uderzyłem 

stopą   w   ten   oksydowany   punkt,   gdy   z   lufy   wytrysnął   blady   ognik.   Widziałem,   że 

Patrycja...

Nic już nie widziałem.

Gdy otworzyłem oczy i rozejrzałem się powoli, ujrzałem z lewej strony sępi profil 

kapitana Rai leżącego na, łóżku, a z prawej strony siedzącą przy mnie Patrycję Bo ja też 

leżałem w łóżku Była bez szynszyli. Pod drzwiami dwoili się i troili w moich oczach 

jacyś ludzie. Gdy przyjrzałem im się uważniej, wycofali się, chyba za drzwi, bo już ich 

nie widziałem.

Miałem ciężką jak ołów głowę, zawroty i mdłości. Czułem się obrzydliwie.

Cześć, doktorze - usłyszałem głos Rai.

Cześć, kapitanie. O co właściwie chodzi?

- Jesteś po operacji. Wszystko w porządku. Kula przeszła o centymetr od serca. 

Zdążyłeś podbić łobuzowi kopyto, ale stał zbyt blisko, więc jednak trafił.

Patrycja też stała za blisko. Dlatego mnie dostał...

Milcz, człowieku. Ta dziewczyna ma klasę. Uratowała ci życie.

-  Jak to zrobiłaś, Patrycjo?

Wiesz... kopnęłam go... no, wiesz, gdzie... i od razu się zwinął. A’ potem 

włączyłam sygnał alarmowy i krzyczałam. Nie miałam pojęcia, że potrafię tak 

krzyczeć...

Przypuszczam, że w ogóle było dużo wrzawy?

I reporterów, kochanie! Mam z tobą śliczne fotki we wszystkich dziennikach!

Czy ten łobuz był rzeczywiście stażystą?

background image

Nie - odezwał się Raja. - Nie, skądże. Z pewnością człowiek wysłany przez 

Syndykat. Szkoda, że nie może i już mówić.

:- Dlaczego?

Tak   się   o   ciebie   bałam   -   wtrąciła   Patrycja   -   że   podniosłam   jego   broń   i 

strzeliłam, a potem opróżniłam cały magazynek.

Dzielna, mała Patrycja, szynszyle za sto kawałków, sześć strzałów i jeden trup 

w windzie, nie licząc krwawiącego gliny. Kiedy zemdlałaś?

O   -   powiedziała   Patrycja   -   o,   dopiero   wtedy,   gdy   zrobiono   nam   zdjęcia   i 

odpowiedziałam na różne pytania.

Jaka przytomna. Cudowny dzieciak - oznajmiłem słabym głosem. - Czy jest 

szansa, że umrę?

Jeszcze tylko zaśpiewaj arię i pomyślę, że jesteśmy w operze - odezwał się 

Raja.   -   Wyjdziemy   stąd   na   własnych   nogach.   Masz   końskie   zdrowie, 

przyjacielu.

I   odpoczniecie   w   La   Cima   -   powiedziała   Patrycja   głosem   nie   znoszącym 

sprzeciwu. Spoglądała na mnie, a ja czytałem w jej oczach: „chciałeś mi się 

wymknąć i uciec do Europy, j ale to wcale nie będzie takie proste”.

„KB”