Clive Barker Wybrzeze Amen

background image

CLIVE BARKER

Wybrzeże Amen

background image

- Miejsce to wzbudza radość w mej pogańskiej duszy - oznajmił Beisho

Fie, zwracając się do Rutaluki; obaj schodzili stromymi, krętymi uliczkami

Joom w stronę przystani. - Choć zapewne nawet to miasto nie jest całkowicie

pozbawione bogów, z pewnością gdzieś w okolicy znalazłby się naiwny idiota,

na klęczkach proszący niebiosa o łaskę. Nie widzę jednak żadnej dzwonnicy ani

nie słyszę wezwania do modłów, może więc wiara w bogów została oficjalnie

zakazana?

- To idiotyczne - zauważył Rutaluka, znany powszechnie jako Ruty.

- Nie bardziej idiotyczne niż dziecinna wiara w to, że istnieją bogowie,

obserwujący nas w każdej chwili naszego życia - odparł Beisho, zsuwając z

wydatnego nosa okulary. Mrużąc oczy spojrzał w dół ku fioletowoczamym

wodom jeziora. — Czasami we dwóch rozmawiamy o różnych rzeczach.

Wolałbym, aby nikt inny ich nie usłyszał, a już na pewno nie jacyś

rozplotkowani bogowie.

- Jakich rzeczach? - chciał wiedzieć Ruty. Był niższym, bardziej

przysadzistym z dwóch wędrowców. Przy Fiem wyglądał jak muł przy czystej

krwi rumaku, niczym papuga obok bociana. Już dawno nauczył si$ maszerować

tyłem, wyprzedzając o krok swego kompana po to, by móc obserwować twarz

Beishy, nie wykręcając sobie karku. - O czym niby rozmawialiśmy?

- Ty mi to powiedz - mruknął Beisho.

- No... oczywiście o jedzeniu - zgadywał Ruty. Jego biodra i pośladki

świadczyły wyraźnie o upodobaniu, jakie żywił do słodyczy i świńskiego mięsa.

- O stanie naszych butów - ciągnął dalej. - I o cielesnych żądzach.

- Ach...

Ruty uśmiechnął się, na jego okrągłej twarzy pojawił się istny wąwóz

dołeczków. A zatem to był czuły punkt Beishy Uwieńczonego.

- Wolałbyś, by nikt nie wiedział, że twój osprzęt przechyla się w lewo -

stwierdził. - O to chodziło?

Beisho zmierzył swego kompana wrogim spojrzeniem.

background image

- Rutaluko... - zaczął.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał?

- A zatem nie wypominaj mi już więcej kąta mojej erekcji -odparował

Beisha. -Wyznałem ci to w bardzo intymnej chwili.

Istotnie chwila była nader intymna. Tkwili razem zamknięci w klozecie,

należącym do margrabiny Cataglii, która zmuszona do spłaty karcianych

długów zaprosiła ich do swego zamku, aby ukradli - za stosowną opłatą -

należącą do jej męża kolekcję waz, ozdobionych erotycznymi rysunkami. Na

nieszczęście małżonek zbyt wcześnie wrócił z wyścigów psów i margrabina,

zawsze przejawiająca skłonność do niestosownych dowcipów, zamknęła Beishę

i Ruty'ego w toalecie, po czym przystąpiła do rozpraszania podejrzeń męża

(woń wody kolońskiej Beishy nadal wisiała w powietrzu niczym śmiech na

stypie), udostępniając mu swoje ciało we wszelkich możliwych pozycjach. Gdy

zza drzwi zaczęły dobiegać odgłosy, towarzyszące kopulacji, pręt Beishy

nabrzmiał w fałdach pantalonów i w odpowiedzi na zdumione spojrzenie

przyjaciela jego właściciel wyznał szeptem, że narząd ów zawsze przejawiał

skłonność do przechylania się na lewo.

Eskapada owa zakończyła się lepiej, niż zapowiadało to nieprzyjemne

toaletowe interiudium. Gdy mąż, wyczerpany gwałtownym wysiłkiem, zapadł w

sen, wielmożna pani wyprowadziła złodziei wraz z ich łupem z zamku.

Następnie sprzedali pięć waz (z których jedna przedstawiała akty, do których

nie zniżyłaby się nawet margrabina, ogarnięta największą desperacją), zyskując

całkiem niezły zarobek. Lecz nawet największe zarobki szybko topnieją, o ile

nie zostaną mądrze zainwestowane bądź zaoszczędzone, dwójka zaś przyjaciół

miała zbyt mało cierpliwości na to pierwsze i zbyt wiele kosztownych

zachcianek na drugie. W ciągu paru dni wydali wszystko na wino, kobiety i

śpiew, pozostając niemal bez grosza.

- Autor - oto, czego mi trzeba - oznajmił Beisho. - Ktoś, kto chciałby

przetłumaczyć swoje dzieła.

background image

- Wątpię, abyś znalazł w tej okolicy jakichkolwiek pisarzy -odparł Ruty. -

To miasto rybaków.

- Rybacy także opowiadają historie - zauważył Beisho.

- Owszem — odrzekł Ruty. — Ale jak często je zapisują? Beisho nie

zdołał odpowiedzieć, w tym momencie bowiem uwagę obu wędrowców

przykuło ciche szlochanie w zasypanej śmieciami uliczce po lewej.

- To jakaś kobieta. Płacze - zauważył Beisho.

- I co z tego?

- A to, że jej płacz stanowi pierwszą oznakę głębszych uczuć, na jaką

natknęliśmy się w tej przeklętej dziurze. Powinniśmy sprawdzić, co się stało.

Ruty wzruszył ramionami.

- Jak sobie życzysz - rzekł. - Ty idź. Ja zaczekam tutaj. Beisho skręcał już

w wąski zaułek, pozostawiając swego towarzysza obserwującego leniwie

dobrych ludzi z Joom, wędrujących w górę i w dół wzgórza. Kiepskie miejsce

na poszukiwanie piękna, uznał Ruty. Może to wysiłek konieczny do pokonania

stromego zbocza sprawiał, że obywatele miasta mieli tak puste, bezmyślne

twarze? Albo też - co bardziej prawdopodobne - przyczyną był fakt, iż każdy

posiłek serwowany w Joom składał się głównie z łusek, płetw i martwych

szklistych oczu.

Ruty obejrzał się za swym przyjacielem i ujrzał, iż Beisho stoi obok

jednej z ładniejszych kobiet miasta, płaczącej na progu.

- Co się stało? - pytał właśnie.

Kobieta uniosła ku niemu wielkie, srebrzyste, zrozpaczone oczy.

- Czy my się znamy? - spytała.

- Jestem Beisho Fie. Param się poezją, nożownictwem i zaklinaniem

dzikich psów.

- Cóż, mnie na nic się nie przydasz - odparła kobieta. - Nie potrzebuję

wierszy...

- A czego potrzebujesz?

background image

- Chyba że pieśni pogrzebowej. - Do jej oczu ponownie napłynęły łzy. - O

tak, pieśni pogrzebowej, pamięci mojego ukochanego brata.

- Czy on umarł? Potrząsnęła głową.

- Umiera?

Tym razem przytaknęła, wskazując w stronę jeziora.

- Topi się? - naciskał Beisho.

- Został pożarty - odparła kobieta. - Tkwi w brzuchu jakiejś ryby.

- Twierdziłaś jednak, że wciąż żyje.

- Jesteśmy bliźniakami - wyjaśniła. - Nasze umysły są... złączone.

Wiedziałabym, gdyby umarł.

- To straszne - mruknął Beisho. - Straszne.

- Co takiego? - spytał Ruty. Znudzony obserwowaniem rybiej defilady,

podszedł do nich, aby dowiedzieć się, skąd te płacze.

-Ta dama...

- Nazywam się Leauqueau - wtrąciła.

- Brat Leauqueau został pożarty przez rybę.

- Co za nieszczęście - stwierdził Ruty. - Byłże karłem czy spotkał tak

wielką rybę?

- W głębinach kryją się najdziwniejsze stworzenia - odparła Leauqueau,

spoglądając w stronę obsydianowych wód jeziora. -Nie wszystkie z nich to ryby.

- Och? - Ruty wyraźnie się zainteresował. Od wielu lat spisywał

bestiariusz, katalog wszelkich gatunków fauny, żyjących w Koloniach. Być

może, w chłodnych falach jeziora kryło się nieznane zwierzę, oczekujące na

swego odkrywcę, który nada mu imię. - Powinniśmy odnaleźć tego ludożercę i

uratować pani brata.

- Zrobimy tak - odparł bezzwłocznie Beisho. - Na nieszczęście jednak nie

mamy łodzi.

- Zatem wynajmiemy jakąś.

- Nie mamy też pieniędzy.

background image

- Ja mam - wtrąciła natychmiast Leauqueau.

- Jak jednak znajdziemy tego stwora? - zaprotestował Beisho. - To wielkie

jezioro.

- Może nam się nie udać - przyznał Ruty - ale wolę spędzić dzień na

łowieniu ryb niż na próbach znalezienia jakiegoś pismaka...

- Pismaka? - spytała Leauqueau. - Zatem przywiódł was tu szczęśliwy los.

Mój brat jest poetą.

- Ach tak? - spytał Beisho, udając obojętność.

- Czy jego dzieła zostały już przełożone? - dopytywał się Ruty. - Jedynie

Fie Uwieńczony potrafi tego dokonać, za bardzo skromną opłatą.

Leauqueau spojrzała na Beishę swymi srebrnymi oczami.

- Chyba bogowie postanowili, by nasze drogi się skrzyżowały - rzekła.

- Czyżby w Joom mieszkali jacyś bogowie? - chciał się dowiedzieć Ruty.

- Do tej pory w to nie wierzyłam - odparła Leauqueau. Ruty roześmiał się.

- Sam widzisz. Ona sądzi, że stanowisz dowód na coś, czemu sam

zaprzeczasz.

- Sofistyka — warknął Beisho.

- Zatem zajmijmy się bardziej praktycznymi sprawami - powiedział Ruty.

— Moja pani, jeśli tylko zapewnisz stosowne fundusze, natychmiast pospieszę

na przystań i wynajmę nam łódź.

- Nie wspominaj tylko nikomu, co zamierzamy - ostrzegła, podając mu

kilka monet. - Tutejsi marynarze są przesądni.

- A zatem to głupcy - stwierdził Beisho. - Znajdziemy twojego brata bez

pomocy bogów. Potem zaś zamienię jego rymy w żywe srebro w tuzinie

nowych języków i wszyscy będziemy szczęśliwi.

- Skąd wiesz, że twój brat zniknął w jeziorze? - spytał Beisho po drodze

do portu. - Może został pożarty przez Steliamaka? Widziałem kilka z nich,

krążących po okolicy.

- Wiem, że to jezioro - odparła. - Miał na jego punkcie obsesję.

background image

- Dlaczego?'

- Z powodu Quiddity.

- Quiddity? - Słowo to rzadko wymawiano w blasku dnia.

- Słyszałeś o nim?

- Oczywiście. Czy istnieje jakakolwiek kultura, w której ludzie nie

słyszeliby o wielkim morzu snów? Ależ zaledwie parę miesięcy temu

spotkaliśmy pewnego człeka, który twierdził, że był kiedyś latarnikiem na jego

wybrzeżach. Jednakże dzieli nas od niego co najmniej tysiąc mil.

- Więcej, znacznie więcej...

- Jak zatem...?

- Tu, w Joom, mamy pewną legendę. Legendę , w którą mój brat wierzył

całą duszą. - Po tych słowach zamilkła.

- Zamierzasz mija opowiedzieć? - spytał Fie. Leauqueau zniżyła głos do

szeptu.

- Powiada się, że w pewnych porach roku wody morza snów wędrując

podziemnymi kanałami trafiają do tego jeziora - odparła.

Beisho gwizdnął cicho.

- Niezła opowieść - rzekł.

- To jeszcze nie wszystko - dodała. - Legenda głosi, iż my wszyscy

jesteśmy potomkami śniących, wyrzuconych przez fale na brzeg, przybyszów z

innych krain istnienia.

- Sapas Humana?

- Właśnie.

- To lepsze niż wiara, że pochodzimy od bogów - zauważył Beisho. - A ty

wierzysz w to?

- Owszem - przez wzgląd na brata.

- To już jakiś powód.

Ruty wspinał się w ich stronę stromą dróżką. Jego twarz miała ponury

wyraz.

background image

- Cóż, coś dla nas znalazłem - rzekł. - Przynajmniej pływa. To najlepsze,

co mogę powiedzieć.

Poszli w ślad za nim do przystani. Po drodze wyjaśnił im, że część

rybaków odmówiła wynajęcia łodzi, inni natomiast za swe usługi zażądali

absurdalnie wysokiej zapłaty. Tylko jeden kapitan zgodził się zabrać ich na

jezioro za tak śmieszną sumę.

- Nazywa się Flimchen - stwierdził Ruty. - I przypuszczam, że jest na

wpół szalony.

- Czemu tak myślisz? — zainteresował się Beisho.

- Sam osądź. - Ruty odsunął się, ukazując Beishy i Leauqueau wynajętą

przez siebie łódź i jej właściciela.

Trudno byłoby stwierdzić, które z nich znajdowało się w gorszym stanie.

Oboje oglądali już zbyt wiele burz, przeszli zbyt wiele wypadków i napraw,

oboje już dawno osiągnęli stan nasycenia - jedno wodą, drugie, sądząc po jego

spojrzeniu, czymś nieco silniejszym.

- Nie spodziewajcie się zwrotu pieniędzy - rzucił siwy marynarz, stojący

na oślizgłych deskach pokładu. - Nie obchodzi mnie, czy płyniecie, czy też nie, i

tak zatrzymam zapłatę. -Poklepał się po kieszeni. - Możecie iść w diabły.

- Nadal chcesz płynąć? - spytał Ruty.

- Oczywiście - odparł Fie, nie próbując nawet zbliżyć się do łodzi.

- Wy dwaj możecie płynąć ze mną - odparł Flimchen. - Ale nie wasza...

pasażerka. - Dziabnął palcem w stronę Leauqueau. Beisho zauważył zdarte,

zaschnięte skórki wokół paznokci mężczyzny.

- Czy to jakieś żeglarskie zwyczaje? - chciał wiedzieć Beisho.

- Nie - odparł rybak. - Boję się tylko przedstawicielek jej płci, bowiem

cała szóstka moich braci zmarła w ramionach kobiety.

- Tej samej? - spytał zdumiony Ruty.

- Nic więcej nie powiem - padła odpowiedź. - Podobnie jak oni.

- Boję się, że bez niej nie możemy płynąć - mruknął Beisha.

background image

- Owszem, możecie - odparła Leauqueau. - Więcej, musicie. Zaczekam tu

na was.

- Zdecydujcie się wreszcie - zażądał Flimchen. - Do zmroku pozostały

nam jedynie dwie godziny. W blasku dwunastu księżyców jezioro staje się

znacznie groźniejsze.

- Oczywiście, że płyniemy - Ruty złapał Beishę za rękę i wciągnął go po

mokrych, pełnych kałuż schodkach prowadzących w głąb łodzi. - Masz może na

pokładzie noże i sieci?

- Oczywiście - odparł Flimchen. - Jakiej ryby szukacie?

- Dostatecznie dużej by mogła połknąć brata tej kobiety.

- Ośmielę się stwierdzić, że znajdziemy tu podobnego stwora

- Flimchen zerknął na Beishę. - O ile oczywiście wyciągniecie go potem

na brzeg i załatwicie.

- Bardzo chętnie - Beisho ostrożnie postawił stopę na pokładzie

rozkołysanej łodzi. - Jeżeli znajdziesz nam tę rybę, ogłuszymy ją jednym

mocnym łupnięciem.

Rybak nagrodził ów pokaz odwagi przebiegłym śmiechem.

- Łupnięciem, co?!

- Nie znam strachu - oznajmił buńczucznie Beisho. Uśmiech marynarza

zniknął jak zdmuchnięty.

- Zatem weź sobie część mojego, mnie bowiem samemu wystarcza go aż

nadto. Nigdy nie wypłynąłem na te wody, nie lękając się tego na co mogę trafić.

Albo co może trafić na mnie.

- To rzekłszy, zwolnił utrzymującą łódź linę; wrócił za ster, włączył silnik

i wyprowadziwszy rozdygotany stateczek z przystani, wypłynął na szerokie

wody.

Beisho - bardziej po to, by zająć czymś umysł i zapomnieć o

nieprzyjemnym kołysaniu łodzi, niż dlatego, by cenił sobie opinie marynarza -

powtórzył swym towarzyszom legendę, opowiedzianą przez Leauqueau, i spytał

background image

Flimchena, czy wierzy w podobne historie.

- Niektórzy ludzie twierdzą, że pochodzimy od ryb - odparł tamten - ja

jednak przez całe życie mam z nimi do czynienia i nigdy nie dostrzegłem ani

jednej - nawet jednej, powiadam - w której oczach widać by było ślad istnienia

duszy.

- Wierzysz zatem, że jesteśmy potomkami ludzkich wyrzutków? - spytał

Ruty.

- Najprawdopodobniej. Ruty skrzywił się.

- Czyżby ci to przeszkadzało? - spytał Beisho.

- Pochodzenie od rasy śpiących? Owszem... Niepokoi mnie to.

- Dlaczego?

- Bowiem oznaczałoby, że jesteśmy dziećmi przypadku, Fie. Zwykłymi

bękartami, pozbawionymi celu i znaczenia.

- Musimy zatem poszukać go sobie sami - odparł Beisho. Ciche

chrząknięcie marynarza świadczyło, że starzec przyjął te słowa z aprobatą.

- A kiedy umieramy? - naciskał Ruty. - Co wtedy? Kiedy nie możemy już

znaleźć sensu w swoim życiu? Czy wówczas znikamy jak sny?

- To nie byłoby nawet takie złe - wtrącił Flimchen.

- Naprawdę? - Głos Ruty'ego opadł do pełnego melancholii szeptu. -

Ciekawe...

Zapadła długa cisza. Łódź wypływała coraz dalej na mroczne wody

jeziora.

Wreszcie odezwał się Flimchen.

- Tam - rzekł, wskazując ręką.

Pod powierzchnią pokazało się coś wielkiego. Potężny kształt zawrócił,

nad wodą przez moment mignęła

- Co to jest?- jęknął Beisho.

- Zgaduję - padła odpowiedź - że to wasz ludojad. Jakby wiedząc, że o

nim mowa, stwór wynurzył z wody swą paskudną głowę; obrzydliwa istota,

background image

pozbawiona wdzięku i symetrii. Bezoki pysk pokrywała twarda skorupa,

żłobkowane boki były ostre, chropowate.

- Nie widzę paszczy - zauważył Ruty.

- A jeśli w ogóle jej nie ma?

- W jaki zatem sposób pożera ludzi?

- Może tego nie robi. - Beisho nadal przyglądał się stworzeniu. - Może to

inne zwierzę.

- Ono nas słyszy - wtrącił Flimchen.

I w tym momencie stwór popłynął wprost ku łodzi.

- Noże! Noże! - ryknął Beisho.

Flimchen grzebał już na dnie w poszukiwaniu broni, zanim jednak zdołał

pochwycić stosowne ostrze, potwór ich staranował. Łódź szarpnęła się

gwałtownie, a Ruty, straciwszy równowagę na śliskich przegniłych deskach,

wyleciał z pluskiem za burtę. Mimo ochronnej warstwy tłuszczu natychmiast

zniknął pod wodą i przez moment Beisho sądził już, że po raz ostatni widział

swego towarzysza. Z jego ust wyrwał się cichy szloch gniewu i rozpaczy,

jednakże w tym momencie na dziobie wybuchło nagłe zamieszanie i w

fontannie wzburzonej piany nad wodą pojawił się Ruty, siedzący na pysku

bestii. Grubas przytomnie sięgnął w stronę Beishy, złapał go za rękę i

natychmiast został wciągnięty do łodzi. Roztrzęsiony, gwałtownie chwytał

powietrze.

- Znowu nadpływa! - krzyknął marynarz.

Tym razem był już uzbrojony w krótki harpun i starannie wymierzywszy

w pędzącego w ich stronę potwora, rzucił, trafiając swój cel w sam środek

zniekształconej głowy.

Stwór wydał z siebie głos, który mógłby raczej pochodzić z gardła

kobiety: pełen bólu krzyk, urwany tak gwałtownie, iż Beisho myślał, że zwierzę

zostało śmiertelnie ranione i natychmiast zdechło. Ale nie; gdy tylko wrzask

ucichł, stwór zaczął szarpać się tak gwałtownie, że o mało nie wywrócił łodzi.

background image

Flimchen przywiązał linę harpuna do zardzewiałego pierścienia,

osadzonego w okrężnicy, po czym z powrotem zajął się sterem.

- Co teraz zrobimy? - spytał Beisho, wodząc wokoło oszalałym wzrokiem.

- Wyciągniemy tę paskudę na brzeg.

- Nadal nie wiemy, czy to właśnie jest zwierzę, którego szukaliśmy -

przypomniał Ruty.

- W ciągu czterdziestu lat połowów nie widziałem tu nic podobnego -

odparł marynarz. - Jeśli gdzieś jeszcze czai się tu inny pieprzony ludojad, sami

możecie go sobie złapać.

Zwiększył obroty silnika i zawrócił; dziób łodzi celował prosto w

przystań Joom.

- Trzymajcie się - polecił. - Zamierzam wjechać łodzią na mieliznę i

wyciągnąć za sobą tego stwora.

Jeśli nawet zranione zwierzę zrozumiało, jakie mieli wobec niego plany,

nie podjęło żadnej próby oporu, choć sama jego waga wskazywała, że podobna

próba mogłaby się powieść.

- Z pewnością zdycha - mruknął Beisho, patrząc, jak ich zdobycz unosi

się do góry brzuchem pośród krwawej piany.

- Możliwe - rzekł Ruty.

- Wątpisz w to?

- To coś nie ma oczu ani pyska - zauważył jego towarzysz. -Nie dziwi cię

to?

Beisho spojrzał na swego kompana.

- Do czego zmierzasz, Rutaluko?

- Kryje się w tym jakaś tajemnica, i to większa, niż sądzimy -odparł Ruty.

- Pamiętasz, co ów latarnik opowiadał nam o wodach Quiddity? Jak osadzają się

na ciałach tych, którzy w nich pływają?

Wzrok Beishy powędrował z powrotem w stronę zwierzęcia.

- Może powłoka, którą widzimy, to jedynie rodzaj kokonu, skrywającego

background image

żywy organizm? - dokończył Ruty.

- Ciało Humana? Naszych przodków? - mruknął Beisho.

- Możliwe.

Na wargach Beishy zatańczył szeroki uśmieszek.

- Po raz pierwszy w życiu chciałbym, aby bogowie patrzyli na nas ze

swych pałaców w chmurach. Żałuję, że nie mogą być świadkami tego jak,

odkrywamy samych siebie.

W czystym nadwodnym powietrzu wszelkie dźwięki niosły się

znakomicie i wrzask bestii dotarł bez przeszkód do uszu mieszkańców miasta.

Na przystani zgromadził się mały tłumek, obserwujący widowisko. Widząc, że

łódź zmierza w stronę brzegu, chmara ludzi przeniosła się z przystani na plażę.

Ich liczba rosła z każdą chwilą, w miarę jak wieści o niezwykłej zdobyczy

roznosiły się po mieście. Leauqueau okazywała największą niecierpliwość. Stała

po kolana w wodzie wyciągając ręce, jakby przyzywała swego brata w objęcia.

- Szykujcie się! - rzucił Flimchen. - Gdy tylko uderzymy o brzeg,

zacznijcie ciągnąć!

W parę sekund później dziób łodzi ze zgrzytem zarył się w piachu. Siła

rozpędu wyniosła ją na płyciznę, aż w końcu jej rufa także spoczęła na brzegu.

Ruty wyskoczył jako pierwszy; brodząc w płytkiej wodzie miarowo podciągał

linę. Beisho poszedł w ślady przyjaciela, najpierw jednak, zwracając się do

Leauqueau, oznajmił:

- Mamy go! Widzisz? Mamy go!

Flimchen wezwał pomocy i z tłumu świadków odłączyło się czterech

mężczyzn. Razem wyrwali stwora z jego naturalnego środowiska i wyciągnęli

na mieliznę. Gdy potwór wynurzył się spośród fal, kilku zebranych krzyknęło ze

wstrętem. Inni obserwowali go ze zdumieniem, jezioro bowiem nigdy dotąd nie

wypluło z siebie nic, co choć w części przypominałoby podobne monstrum.

Leżący na piasku stwór był jeszcze brzydszy, niż kiedy swobodnie pływał

w wodzie - toporne, niezgrabne cielsko. Nawet Ruty, który umieścił w swych

background image

spisach stworzenia oglądane zaledwie przez garstkę wybranych, nigdy nie

widział czegoś takiego.

- Co teraz? - syknął Beisho, kiedy ich zdobycz spoczęła bezpiecznie na

piasku. Teraz już w żaden sposób nie zdołałaby o własnych siłach uciec do

jeziora.

- Łapmy za nóż - odparł Ruty. - Jeśli jej brat jest w środku, musimy go

uwolnić.

Beisho nie wyglądał na zachwyconego tą perspektywą, jednakże czując

na sobie wzrok Leauqueau - i pięćdziesięciu innych widzów - uznał, że nie czas

okazywać słabości. Sięgnąwszy do łodzi, pochwycił spory nóż i z uśmiechem,

który - jak miał nadzieję - imponował swą nonszalancją, wbił ostrze głęboko w

bok potwora. Stwór szarpnął się, ale nie próbował umknąć przed ostrą klingą;

przeciwnie, zdawał się poddawać stali, jakby pragnął, by otwarto jego ciało.

Skóra stworzenia była gruba i twarda. Nie krwawiła, nie dostrzegli też

pod nią ani śladu kości czy ścięgien. I gdyby Ruty nie ujął w dłoń noża i nie

nachylił się, aby mu pomóc, noc zdążyłaby zapaść, nim Beisho zdziałałby

cokolwiek. Razem jednak otworzyli skórzastą powłokę od krańca do krańca, z

każdym cięciem odrywając nowe kawały pokrytego skorupą mięsa. Nagle z

wnętrza istoty dobiegł bolesny jęk; w sekundę później odpowiedział mu krzyk

Leauqueau:

- To on! To mój brat!

Beisho i Ruty zaczęli pracować ze zdwojonym zapałem. Porzucili już

noże w obawie, że zrobią krzywdę zamkniętemu wewnątrz człowiekowi.

Zamiast tego zagłębili ręce w zadaną przez siebie ranę i niczym położne,

asystujące przy potwornych narodzinach, grzebali w środku, próbując uwolnić

więźnia z jego celi. Wkrótce z otworu zaczęła sączyć się krew, obaj jednak

wiedzieli, że nie jest to krew bestii, lecz jej ofiary.

Leauqueau, nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia, użyczyła im swoich

mięśni. Także Flimchen, dotąd obserwujący z rozbawieniem całą krzątaninę,

background image

pochylił się nad stworzeniem. Ciało potwora ustąpiło w końcu pod atakiem

ośmiu rąk i wreszcie ujrzeli ofiarę ludojada.

Wewnątrz tkwiło nie jedno ciało, ale dwa. Oba były nagie, splecione w

objęciach. Jedno należało do brata Leauqueau -białego, wycieńczonego

mężczyzny o oszalałych oczach. Drugą ofiarą była kobietą. Ją właśnie trafił

harpun; z rany nadal wypływała krew. Ostrze wbiło się w czubek głowy i

wyszło pod brodą.

Leauqueau wydała z siebie ogłuszający wrzask i odskoczyła gwałtownie,

lądując w wodzie.

- Bogowie! Bogowie! - wrzasnęła. - Spójrzcie tylko, co uczynił!

Jej przekleństwa wyrwały mężczyznę z transu. Pozwolił, by martwa

kobieta - z którą bez wątpienia spółkował - wysunęła się z jego ramion i, nie

dbając o własną nagość, zaczął gramolić się na zewnątrz.

- Była dla mnie nikim - powiedział, zwracając się do Leauqueau. -

Zobaczyłem ją w wodzie i skoczyłem na pomoc. Beisho potrząsnął głową.

- Nic z tego nie rozumiem - poskarżył się.

- A ja tak - odparł Ruty.

Podążając za wzrokiem przyjaciela Beisho ponownie spojrzał na kobietę.

- To nasza śniąca ludzka istota - wyjaśnił Ruty. - Została wniesiona do

jeziora z otchłani Quiddity.

- A on popłynął, aby ją ocalić?

- Albo się z nią kochać.

- A bestia połknęła ich oboje.

- Nie ma żadnej bestii - zaprzeczył Ruty. - Jest tak, jak mówił nam

latarnik. Wody snują fantazje wokół ludzkiego ciała - ponownie zaczął

rozdzierać palcami wnętrzności bestii. - Ten stwór nie ma serca ani płuc, czy

jelit. To jedynie osłona, usnuta wokół śniącej tkanki. - Spojrzał na martwą

kobietę. - Mamy do czynienia tylko z jej ciałem eterycznym. Prawdziwa kobieta

leży gdzieś martwa w łóżku, daleko stąd.

background image

- Szkoda - mruknął Beisho.

- Przynajmniej uratowaliśmy chłopaka - mruknął Ruty. Po tych słowach

odwrócił się, akurat na czas, by ujrzeć Leauqueau schylającą się i unoszącą

skryty w wodzie kamień. Dostrzegłszy żądzę mordu płonącą w jej oczach, Ruty

z krzykiem skoczył w jej stronę. Ona jednak zignorowała go. Uniosła kamień

wysoko nad głowę i z całych sił wymierzyła nim cios w czaszkę brata, jeden,

drugi, trzeci, za każdym razem zadając kolejną ranę. Z głębokich poszarpanych

rozcięć trysnęła krew. Mężczyzna runął na plecy, prosto w wodę. Gdy Ruty

dotarł do niego, był już martwy. Jedno z jego oczu wypłynęło z oczodołu,

drugie spoglądało tępo w przestrzeń, jakby zaskoczone, że po zbawieniu tak

szybko może nastąpić śmierć.

Leauqueau nie broniła się przed aresztowaniem. Obojętnie czekała na

nabrzeżu, gdy wzywano patrol. Potem bez słowa dała się odprowadzić do

więzienia. Zanim Beisho i Ruty opowiedzieli swoją część historii, odczekali,

póki tragarze nie wyniosą ciał kochanków i wreszcie pożegnali się z

Flimchenem, już dawno zapadła noc. Ich znużone mięśnie domagały się

odpoczynku, puste brzuchy - strawy.

- Nie mamy pieniędzy - stwierdził Ruty, wędrując niespiesznie w górę

stromej uliczki.

- Nie, ale możemy jeszcze sporo zarobić - odparł Beisho.

- Jak?

- Czyż ta historia nie stanie się legendarna?

- Możliwe.

- I czy ludzie nie zaczną pytać, czym zajmował się martwy chłopak,

zanim pochłonęło go morze snów? A słysząc, że był poetą, czyż nie zapragną z

całych sił zdobyć egzemplarz jego sonetów?

- Ach... - westchnął Ruty.

- Zostanę jego jedynym tłumaczem, przyjacielu. Dzięki jego dziełom

zarobimy fortunę.

background image

- Ale skąd je weźmiemy?

- Znajdziemy je - odparł Beisho pewnym tonem i poprowadził ich prosto

do miejsca, w którym po raz pierwszy ujrzał płaczącą Leauqueau.

Drzwi były zamknięte, ale nie wynaleziono jeszcze zamków ani zasuw,

które oparłyby się zręcznym palcom Ruty'ego. W pół minuty dwaj kompani

znaleźli się wewnątrz skromnego domostwa i natychmiast rozpoczęli

poszukiwania dzieł zmarłego poety. Owo grzebanie w rzeczach dotkniętego

klątwą rodzeństwa nie było zbyt przyjemne, ale po kilkunastu minutach

przyniosło spodziewane owoce. W jednym z pokojów na piętrze Ruty natrafił na

ukrytą w szufladzie toaletki książkę, oprawioną w pokrytą łuskami, rdzawo

brązową skórę. Z triumfalnym okrzykiem zniósł ją na dół do Beishy.

- Ta oprawa pochodzi od zwierzęcia, którego nie ma w moim bestiariuszu

- oznajmił, podając przyjacielowi tomik. - Prawdopodobnie żyje gdzieś w tym

jeziorze. Kiedy zarobisz już swoją fortunę, chciałbym wynająć jeszcze jedną

łódź i...

- Sam możesz wybrać się na ryby - odparł Beisho. - Ja zamierzam kupić

sobie wielki elegancki namiot, postawić go na szczycie wzgórza i obserwować

cię z wyściełanego poduszkami łoża.

Zaczął przerzucać kartki tomiku, podczas gdy Ruty dumał nad

zoologiczną tajemnicą.

- Wygląda na skórę węża - stwierdził wreszcie.

- Nawet pasuje - odparł cierpko Beisho - zważywszy na temat skrytych

pod nią utworów.

- Pisał o wężach?

- O jednym z nich - odrzekł Beisho. - Stworze pomiędzy jego nogami. -

Nadal przerzucał kartki, przebiegając wzrokiem tekst. Jego twarz skrzywiła się z

niesmakiem. - Nigdy w życiu nie czytałem czegoś tak nieprzyzwoitego. To nie

poezja. To instrukcje, jak gwałcić własną siostrę na każdy możliwy sposób. -

Oddał książkę Ruty'emu. - Nikt nie opublikuje podobnych świństw.

background image

Ruty zajrzał do książki. Arcydzieła martwego chłopaka okazały się

niezręcznymi rymowankami, nabazgranymi na podejrzanie poplamionym

welinie. Wsunął do kieszeni tomik, postanawiając obejrzeć go później.

- Chcę zatrzymać oprawę - wyjaśnił, dostrzegając wrogie spojrzenie

Beishy.

Porzuciwszy dom, w którym nie mieli już nic więcej do roboty, wyszli na

dwór. Stojąc na progu Beisho z podziwem spojrzał na dwanaście księżyców.

- Czy sądzisz, że te same niebiosa spoglądają w dół na Sapas Humana? -

zastanawiał się głośno Ruty.

- Oczywiście, że nie - odparł Beisho. - Oni żyją w celach, przyjacielu. I

śnią, ponieważ marzą o tym, by z nich uciec.

- Chciałbym spotkać kiedyś jednego z nich... żywego... i odesłać go z

powrotem, aby opowiedział o nas w swym świecie. To byłoby naprawdę coś.

- Skąd jednak miałby wziąć słowa, aby nas opisać? Nasz urok wykracza

poza ich pojmowanie.

- Może zatem my powinniśmy wyruszyć do nich - zaproponował Ruty. -

Ukraść statek i pożeglować poprzez morze snów, póki nie dotrzemy do ich

wyspy.

- Po co? - Beisho podjął przerwaną wędrówkę.

- Ponieważ tu jesteśmy niczym. Mniej niż niczym. Tam jednak bylibyśmy

niemal jak bogowie, nieprawdaż?

Beisho zerknął na swego towarzysza. W jego wzroku pogarda mieszała

się z oszołomieniem.

- Nigdy nie wiem, co o tobie sądzić, Rutaluko - rzekł.

- Czego niby nie wiesz?

- Czy jesteś geniuszem, czy debilem.

- A, to - Ruty uśmiechnął się przebiegle. - Cóż, ja znam prawdę, ale nie

zamierzam jej zdradzić.

Beisho otwarł usta, aby poczęstować go jakąś soczystą uwagą, ale

background image

rozmyślił się w ostatniej chwili. Zamiast tego powędrował w górę ulicy, w

stronę targu rybnego, na którym musieli poszukać sobie jedzenia i schronienia

wśród wczorajszych trocin.

Ruty zatrzymał się na moment, po raz ostatni spoglądając w dół, na

przystań i rozciągające się za nią jezioro. Tuzin księżyców odbijał się w gładkiej

tafli, lecz ich łagodny blask nie przenikał czarnego lustra wody. Jakiekolwiek

śpiące dusze skrywała otchłań jeziora, tego wieczoru były one bezpieczne,

pogrążone we śnie i nie ockną się, póki do końca nie dośnią swych snów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron