KATHERINE ARTHUR
Na zawsze twój
Tytuł oryginału: Keep My Heart Forever
Przekład: Justyna Kubicka-Daab
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Autobus kołysał się, zarzucając na każdym zakręcie drogi wiodącej przez
łagodne wzgórza i głębokie, wąskie doliny Zachodniej Wirginii. Maggie Preston
poprawiła się na niewygodnym siedzeniu żałując, że nie wynajęła samochodu.
Droga wydawała jej się dłuższa niż zwykle. Za każdym zakrętem pojawiał się
następny, zamykając jedną, a otwierając kolejną wąską dolinę. Było tak, jakby
jakaś powracająca fala zabierała ją ze sobą w głąb krainy, która kiedyś była jej
domem. Na bladozielonych wzgórzach, pod nagimi drzewami leżały jeszcze płaty
topniejącego śniegu, wyglądające z daleka jak przybrudzone dywany.
Maggie wzdrygnęła się. Widok był znajomy, a jednak czuła się obco. Na
przystanku autobusowym w Beckley ludzie przyglądali się jej, ale najwyraźniej nie
poznawali. Pasażerowie autobusu do Spring Mountain nie czytują Vogue ani nie
kupują drogich kosmetyków, na których mogliby rozpoznać charakterystyczną
twarz Maggie, przypominającą swym owalem kształt serca, otoczoną falami
rudawych włosów. Posyłali jej ciekawskie spojrzenia, zastanawiając się pewnie, co
ta elegancka kobieta w czarnym płaszczu z futrzanym kołnierzem robi między nimi
– skromnie ubranymi ludźmi o zmęczonych twarzach. Pewien wysoki mężczyzna z
czarnymi jak węgiel włosami przyglądał się jej szczególnie długo. Stał oparty o
laskę i mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Szeroko rozstawione oczy patrzyły na
nią spod gęstych, ciemnych brwi, a na jednej z nich widniała ukośna, biała blizna.
Mimo że miał na sobie przyzwoity garnitur, patrzył na nią z takim chłodem, że
poczuła się nieswojo w tak eleganckim stroju. Ot, jeszcze jeden zgorzkniały,
okaleczony górnik, pomyślała. A jednak nie mogła zapomnieć tego spojrzenia,
które sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej obco.
Powinnam częściej przyjeżdżać do domu, pomyślała Maggie, osaczona nagle
przez dojmujące poczucie samotności. Droga od konkursu modelek do zawrotnego
sukcesu była niczym skok z trampoliny, podczas którego nie ma czasu na oglądanie
się za siebie. W ciągu ostatnich pięciu lat była w domu tylko dwukrotnie. Raz przy
okazji przeprowadzki rodziców do nowego domu, który im kupiła. Drugi raz, a
było to rok temu, kiedy przyjechała przedstawić rodzicom Rogera Balfoura. Chcieli
poznać owego przystojnego, zamożnego nowojorczyka, o którym tak
entuzjastycznie pisała w swych rzadkich listach. Roger wypadł całkiem dobrze.
Maggie poczuła się jednak nieswojo, kiedy ojciec poruszył sprawę
zanieczyszczania środowiska przez jedną z fabryk koncernu chemicznego Balfour
w pobliżu Charlestonu.
Kiedy lecieli z powrotem do Nowego Jorku, Maggie powiedziała:
– Mam nadzieję, że nie masz za złe pytań ojca. To jego obsesja od
dwudziestu lat, kiedy to zachorował na pylicę. Nowe przepisy o warunkach pracy
w kopalni pojawiły się za późno, by mu pomóc.
Roger wzruszył ramionami:
– Skądże znowu. To całkiem zrozumiałe. Poza tym od kogoś, kto widzi tylko
jedną stronę zagadnienia, nie można oczekiwać, że zrozumie trudne problemy
właściciela fabryki, rozdartego między tym, co dobre dla środowiska, a własnym
zyskiem. Powiedziałem to twemu ojcu: u nas wszystko odbywa się zgodnie z
prawem.
Potem szybko zmienił temat i zaczął mówić o operze, którą zamierzali tego
wieczoru obejrzeć.
Maggie pomyślała, że Roger tak naprawdę unika kontaktu z nieprzyjemną
stroną życia. Była jednak na tyle uczciwa wobec siebie samej, by przyznać, że i jej
znacznie lepiej jest w eleganckim nowojorskim apartamencie, który kupiła jako
lokatę kapitału, zgodnie z radą Rogera.
Maggie westchnęła ciężko. Nie powinna winić Rogera za to, że taki jest. To
nie jego wina, że nigdy nie poznał biedy. I choć w jej rodzinie, utrzymującej się z
renty ojca i dodatkowych prac podejmowanych przez matkę, nigdy niczego nie
brakowało, znała i przyjaźniła się z wieloma biednymi dziećmi.
W autobusie powstało zamieszanie. Pasażerowie zaczęli zdejmować bagaże
z półek i kierować się ku wyjściu, z ulgą opuszczając swe niewygodne miejsca.
Maggie wychyliła się i ujrzała przed sobą mały, przypominający konstrukcję z
zapałek, mostek nad Spring River, w najwęższym miejscu doliny. W tej dolinie,
otoczonej wzgórzami, leżało miasteczko Spring Mountain. Dom.
Podniecenie i jednocześnie jakiś dziwny lęk sprawiły, że poczuła
przyspieszone bicie serca. Tylko spokojnie, powiedziała do siebie stanowczo.
Wkrótce wszystko się wyjaśni. W zaproszeniu na trzydziestą piątą rocznicę ślubu
rodziców, cel wizyty Maggie, matka napisała: „Ojciec nie czuje się dobrze. Nie
wiem, jak wiele rocznic jest jeszcze przed nami”. To, że matka tak otwarcie
mówiła o złym stanie zdrowia ojca, sprawiło, że Maggie pełna była złych przeczuć,
a jednocześnie czuła się winna, że w ostatnich latach tak zaniedbała rodziców.
Wiedziała, że są dumni z jej sukcesu, i że doceniają to wszystko, co dla nich robiła.
A jednak te nieprzyjemne uczucia nie opuszczały jej.
Autobus zatrzymał się przed niewielkim budyneczkiem, który oprócz dworca
mieścił też restaurację. Maggie podążyła za pasażerami do wyjścia. Nagle znalazła
się w górze, poderwana z ziemi silnym, niemal niedźwiedzim uściskiem.
– Jak się ma moja piękna siostra? – spytał radosny, męski głos.
– Bruce! – krzyknęła. – Postaw mnie z powrotem!
Dopiero stojąc na ziemi, wpatrzona w jasnoniebieskie oczy brata, zarzuciła
mu ręce na szyję i pocałowała.
– Wspaniale wyglądasz – powiedziała, mierząc go wzrokiem. – Po prostu
wspaniale. Ten skórzany płaszcz jest bardzo szykowny.
Bruce z wyraźnym zadowoleniem wzruszył ramionami.
– Nie narzekam. Zostałem właśnie głównym księgowym w Balfour
Chemicals. – Maggie otworzyła usta ze zdziwienia i Bruce roześmiał się.
– To cudownie! – krzyknęła, rzucając mu się na szyję. – Roger, drań, nie
wspomniał mi o tym. Nigdy nie wprowadza mnie w swoje interesy, ale to mógł mi
powiedzieć.
– Poprosiłem go, by zostawił to mnie – powiedział Bruce, sięgając po
walizki Maggie. Uśmiechnął się triumfująco. – Chodź, zobaczysz moje nowe cacko
– powiedział, zmierzając w stronę parkingu.
– O rany! – rzekła Maggie na widok jasnoczerwonego ferrari. – To jest coś –
powiedziała, dotykając z zachwytem błyszczącej karoserii.
– Przyjemny, prawda? – pochwalił się Bruce i otworzył drzwi. – A jak
zobaczysz moje gniazdko…! – dodał, siadając koło niej. – Właśnie wprowadziłem
się do nowego mieszkania na obrzeżach Charlestonu. Sztuczne jeziorko, basen,
korty tenisowe. W każdym pokoju wmontowany jest system głośników, jest wanna
z biczami wodnymi i kuchnia, jakiej sobie nawet nie wyobrażasz. Idealna
garsoniera. I jeszcze ten samochód… – Uśmiechnął się i mrugnął do siostry.
– Musiałeś się nieźle zasłużyć – zauważyła Maggie.
Zapięła pasy i wstrzymała oddech, gdy wóz ruszył i w rajdowym tempie
przemierzał wzgórza miasteczka. Było oczywiste, że Bruce z radością korzysta z
owoców swojej pracy. Dlaczego więc ona miałaby czuć się winna, ciesząc się
swoimi?
Bruce pokonał ostatni zakręt na wzgórzu i, wzbijając chmurę żwiru,
zahamował ostro przed domem, w którym mieszkali teraz starzy Prestonowie.
Maggie uśmiechnęła się z zadowoleniem. Widok rozłożystego domu z ogromnymi,
wychodzącymi na dolinę oknami sprawił, że myślała teraz o swym sukcesie z
radością.
Na dźwięk otwieranych drzwi samochodu przerwała rozmyślania, a na ich
miejsce wrócił lęk związany z przyjazdem do domu.
– Poczekaj – zatrzymała brata. – Jak jest naprawdę z tatusiem?
Bruce dopiero po chwili spojrzał na Maggie. Jego chłopięca twarz nabrała
teraz twardego, pełnego złości wyrazu.
– Nie bardzo wiem, jak ci o tym powiedzieć. Najlepiej będzie, jak sama
wkroczysz do tego gniazda szerszeni.
– Do gniazda szerszeni? Nie rozumiem – powiedziała. – Z tego, co pisała
mama, wywnioskowałam, że z taty zdrowiem jest coraz gorzej.
– I tak, i nie – powiedział Bruce, spuszczając wzrok i marszcząc brwi. –
Potrzebuje teraz tlenu częściej niż kiedyś i czasami bywa apatyczny, ale lekarz
twierdzi, że nowych zmian w płucach nie ma. Prawdziwy problem polega na tym,
że ojciec nie jest już tak przychylny twojemu małżeństwu z Rogerem Balfourem.
Spojrzał na Maggie z błyskiem w oku.
– Jak tam sprawy się mają? Usidliłaś go już?
– Nie nazwałabym tego w ten sposób, ale Roger zapowiedział, że po moim
powrocie wybierzemy pierścionek zaręczynowy. Zamierzam się na to zgodzić,
więc właściwie jest usidlony. A o co chodzi?
Zauważyła, że Bruce wałczy z własną, niezrozumiałą dla niej złością.
Wybuchł nagle, a w jego oczach pojawiły się złowrogie ogniki.
– To ten przeklęty Galen Kendrick! Jest prawnikiem grupy ekologów,
zaciekle oskarżających Balfour Chemicals. Był tu i rozmawiał z ojcem, który
oczywiście wierzy w te wszystkie głupie kłamstwa. Próbowałem przekonać ojca,
ale on teraz uważa, że Roger Balfour to taki sam nieodpowiedzialny potwór, jak
właściciele kopalń sprzed czterdziestu lat. My wiemy, jak jest naprawdę. To
wspaniały facet.
Maggie zachmurzyła się.
– To może być poważna przeszkoda, prawda? A co na to mama?
Bruce skrzywił się.
– Jest po stronie ojca, jak zwykle. Nie byłoby źle, gdybyś w czasie pobytu w
domu nie afiszowała się swym związkiem z Rogerem. Staraj się łagodzić sytuację.
Zimny wyraz twarzy Bruce'a zmienił jego łagodne rysy w kamienną maskę.
– Musimy pozbyć się tego cholernego Kendricka, i to szybko. Nie zdaje
sobie sprawy, że bawi się kosztem poważnych ludzi.
– Będę ostrożna – obiecała Maggie mimo drżenia, które ogarnęło ją, gdy
słuchała gróźb Bruce'a. Kiedyś, dawno temu, ona i Galen Kendrick byli
serdecznymi przyjaciółmi. Był ciężko ranny w wypadku samochodowym.
Dorabiała sobie wtedy, czytając mu lektury szkolne. Nie mógł ruszać
obandażowanymi rękami, a spod warstwy gipsu na twarzy widoczne były jedynie
oczy. Nieco później, gdy był już w stanie wrócić do szkoły na wózku inwalidzkim,
ale czekał jeszcze na operację plastyczną twarzy, dawni przyjaciele opuścili go.
Stał się cichy i poważny, a niedawna walka ze śmiercią uczyniła go znacznie
dojrzalszym. Mimo że był kilka lat starszy od Maggie, spędzał z nią długie godziny
na poważnych dyskusjach o sensie życia. Nie zdziwiło jej, że został gorącym
orędownikiem sprawy, którą uważał za ważną.
– Co się z nim teraz dzieje? – zapytała Maggie, wysiadając z samochodu. –
Mam na myśli jego zdrowie – wyjaśniła w odpowiedzi na ostre spojrzenie Bruce'a.
– Czy jest jeszcze na wózku? Czy udało się zoperować twarz?
Bruce wydął wargi.
– O, tak. Twarz jest w porządku. Porusza się używając jedynie laski, ale
wątpię, czy jest mu ona naprawdę niezbędna. Myślę, że służy mu na rozprawach,
zjednując sympatię sądu.
Maggie uniosła brwi, ale nic nie odpowiedziała. Olśniło ją nagle. Ten
człowiek w Beckley, który tak się jej przyglądał, to był Galen Kendrick! Jak mogła
nie poznać tych szeroko osadzonych, szarych oczu, blizny przecinającej brew,
twarzy, która była teraz niemal przystojna. Kiedy tak stał, patrząc na nią z pogardą,
w niczym nie przypominał chłopca, którego zapamiętała. Dlaczego patrzył na nią w
ten sposób? Czy myślał, że ona, rozpoznając go, postanowiła nie zniżać się do
rozmowy z dawnym przyjacielem?
Drzwi domu otworzyły się gwałtownie.
– Czy macie zamiar stać tutaj i rozmawiać przez cały dzień? – zawołała pani
Preston i wyciągnęła ręce na powitanie.
– Cześć, mamo! – Maggie pomachała ręką i uśmiechnęła się z ulgą widząc,
że matka wcale się nie zmieniła. Mimo lekkiej siwizny była to wciąż ta sama,
droga postać, do której zawsze przybiegało się, gdy coś było nie tak. Maggie
wpadła w objęcia matki i, całując ją w policzek, mocno przytuliła. Poczuła zapach
róż i ziół, który zawsze znaczył dla niej ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Pani Preston uwolniła się z uścisku, by lepiej przyjrzeć się córce.
– Mój Boże, jaka jesteś elegancka – powiedziała z uznaniem. – Aż dziw
bierze, że to małe miasteczko wydało taki piękny kwiat.
– Daj spokój, mamo – roześmiała się Maggie. Zwróciła się w stronę ojca,
lecz ujrzawszy go, z trudem opanowała przerażenie. Postarzał się tak bardzo, jakby
to nie rok, ale dziesięć lat minęło od ich ostatniego spotkania. W wątłym ciele
iskrzyły się tylko jasnoniebieskie oczy, których kolor Maggie i Bruce odziedziczyli
po ojcu. Maggie obawiała się, że zbyt mocny uścisk może go przewrócić.
Pospiesznie zarzuciła mu ręce na szyję i ukryła twarz w jego ramionach.
– Tak się cieszę, że cię widzę, tato – powiedziała zdławionym głosem.
– Dobrze, że przyjechałaś, kochanie. – Ojciec poklepał ją po plecach. – I
rzekłbym, że to nie kwiatuszek, ale drogocenny skarb mamy tu wśród nas. To
będzie ogromna frajda pochwalić się tobą na jutrzejszym przyjęciu.
– Kochani jesteście, ale oboje bardzo przesadzacie – odpowiedziała, już
opanowana. Nadstawiła policzek do pocałunku, z nadzieją, że widoczne w jej
oczach łzy uznane zostaną przez ojca za łzy radości. – Proszę, żebyście nie
zawstydzali mnie jutro tymi kwiecistymi porównaniami. Jestem zwykłą wiejską
dziewczyną, która miała trochę szczęścia.
– Daj spokój, Maggie – zirytował się Bruce. – Traktujesz nas jak
niepiśmiennych głupców, którzy żywią się oposami?
– No właśnie, coś tu cudownie pachnie. Czyżby ciasto z oposów? – zapytała
Maggie, mierząc brata zimnym spojrzeniem. Zachowywał się jak ci snobistyczni
przyjaciele Rogera, którzy zawsze na wieść o pochodzeniu Maggie pokrywali
zdziwienie nadmiernym zainteresowaniem: O mój Boże, Spring Mountain,
Zachodnia Wirginia, coś takiego. Czy to gdzieś w pobliżu Charlestonu, czy może
Greenbier?
Kiedy wyjaśniała im, że jest córką górnika z małej górskiej miejscowości,
robili wielkie oczy. Roger sugerował, że mogłaby omijać te detale. Maggie
czerpała jednak przewrotną radość, przyglądając się wysiłkowi, z jakim ukrywali
zmieszanie.
Pani Preston szybko dostrzegła rozdrażnienie swych dzieci i odparła z
uśmiechem:
– Nie dzisiaj. Dziś będzie zwykły gulasz. Byłam tak zajęta, że nie miałam
czasu przygotować czegoś tak wyrafinowanego.
– To straszne – odpowiedziała Maggie z udanym rozczarowaniem.
Bruce roześmiał się z przymusem.
– Gdzie położyć twoje walizki? A może mam tak z nimi stać przez całą noc?
– Do sypialni z niebieskimi tapetami – odpowiedziała pani Preston.
Maggie spytała:
– Czy zdążę się przebrać przed kolacją? Czuję się nieświeżo po tym
siedzeniu w autobusie.
– Nie ma pośpiechu – odpowiedziała matka.
– Możesz nawet wziąć prysznic.
Maggie wykąpała się szybko i wskoczyła w wygodne szare spodnie i miękki
niebieski sweter.
– Teraz czuję się jak człowiek – powiedziała wchodząc do jadalni. Matka
podawała właśnie kolację. – Pomogę ci. Chciałabym się na coś przydać.
– Będziesz miała mnóstwo roboty jutro. – Matka potrząsnęła odmownie
głową. – Zawołaj ojca. Drzemie pewno przed telewizorem.
Rzeczywiście, Maggie znalazła ojca w pokoju. Leżał w wygodnym fotelu z
głową przechyloną na bok. Obudziła go pocałunkiem.
– Kolacja na stole. Mogę ci towarzyszyć?
– Zawsze, kochanie – odpowiedział, wstając powoli. Oparł się o nią
ramieniem. – Tak dobrze, że jesteś w domu. Cieszę się, że matka zwabiła cię tutaj,
choć przez to będę musiał znosić jutro tę zgraję krewnych i przyjaciół. To co,
zostajesz na dwa tygodnie?
Maggie skinęła tylko głową, nie mogła wydobyć słowa przez ściśnięte nagle
gardło. Będzie teraz musiała wygospodarować więcej czasu na wizyty w domu.
Wszyscy czworo zasiedli do gulaszu wołowego z makaronem, ulubionego
dania domowników.
– Muszę dać Annie ten przepis – powiedziała Maggie uśmiechając się do
matki. – Od kiedy posłałam ją na kursy gotowania, zaczęła przedobrzać z sosami.
Zapomniała chyba, że coś może być jednocześnie proste i pyszne.
– Czasami im coś prostsze, tym lepsze – odpowiedziała wyraźnie
zadowolona matka.
– To musi być przyjemne – mieć własnego kucharza – zauważył Bruce z
zazdrością. – Męczą mnie już dania na wynos i przepisy z telewizji.
– Naucz się gotować – poradziła Maggie. – Zanim mogłam sobie pozwolić
na Annę, robiłam to sama.
– Jestem zbyt zajęty – odparł Bruce, a jego nieobecny wzrok wskazywał
wyraźnie, że oblicza właśnie, ile brakuje mu do pensji pozwalającej na
utrzymywanie służby. Maggie pomyślała ze smutkiem, że trudno mu będzie
dorównać jej zarobkom. Przykro jej było, że usiłuje z nią rywalizować.
Gdy matka z wyraźnym wahaniem spytała, jak tam układa się między nią a
Rogerem, Maggie wzruszyła tylko ramionami i odparła:
– Wszystko dobrze. – Szybko skierowała rozmowę na temat zbliżającego się
przyjęcia.
– Dom będzie otwarty dla wszystkich od południa. Będziemy mieli zimny
bufet. Myślę, że część osób przyjdzie od razu po kościele, reszta pojawi się później.
Jedzenia starczyłoby dla pułku wojska, ale będziemy musiały pilnować, żeby na
stole było zawsze pełno.
– Kogo się spodziewacie? – spytała Maggie.
– Ojej, poczekaj, niech pomyślę. – Matka zaczęła wymieniać całą gromadę
ciotek, wujków i krewnych, starych przyjaciół ojca i ludzi z miasta. Kiedy doszła
do Galena Kendricka, Bruce przerwał gwałtownie.
– A po jaką cholerę jego zaprosiliście?
– No cóż, pomyślałam, że Maggie będzie chciała się z nim zobaczyć –
odparła pani Preston, karcąc syna wzrokiem. – To, że ty jesteś z nim w konflikcie,
nie oznacza, że nie możemy go zapraszać do siebie.
– Wątpię, aby Maggie chciała się z nim spotkać – powiedział Bruce i
spojrzał znacząco na siostrę. – Opowiadałem jej o jego idiotycznych oskarżeniach
pod adresem Balfour Chemicals.
– A jednak chcę go zobaczyć – odparła Maggie, widząc groźny błysk w
oczach ojca. Skrzywiła się do brata. Nie była pewna, czy Galen chciałby się z nią
spotkać, ona jednak pragnęła się dowiedzieć, dlaczego patrzył wtedy na nią jak na
osobę godną najwyższej pogardy.
– A widzisz! – powiedziała pani Preston i zwróciła się do Maggie: – Tyle
czasu minęło, prawda? Zdziwisz się, jak dobrze Galen teraz wygląda. Nikt by nie
przypuścił, że jako chłopiec miał taki straszny wypadek.
– Jak to dobrze – ucieszyła się Maggie, przywołując jednocześnie obraz
Galena, wyrazistą, nieco kanciastą twarz z orlim nosem. Z całą pewnością była to
twarz, jakiej się nie zapomina. Właściwie nawet przystojna, gdyby nie to pełne
nienawiści spojrzenie.
– Opowiedz nam o swoim pobycie na Fidżi w zeszłym miesiącu. – Ojciec
taktownie zmienił temat. – Czy to rzeczywiście raj?
– Nieomal – odpowiedziała Maggie. Zaczęła opisywać ze szczegółami
piękne wyspy, na których spędziła kilka tygodni, pozując do letniej kolekcji.
Widziała jednak, że Bruce jest wciąż jeszcze wściekły. Zdziwiło ją, że tak
bezkrytycznie przyjmuje punkt widzenia przemysłowca. Spodziewała się, że
pamiętając o tragedii ojca, zachowa przynajmniej neutralność. Wyglądało na to, że
błyskotliwa kariera w Balfour Chemicals, wsparta przekonywającym wdziękiem
osobistym Rogera, zmieniła radykalnie jego poglądy. Po kolacji Maggie
rozmawiała jeszcze trochę z ojcem, ale szybko poczuł się zmęczony. Potem ze
smutkiem obserwowała, jak matka podaje mu maskę tlenową.
– Nie jest to przyjemne, ale pomaga zasnąć – wyszeptał i poklepał kołdrę. –
Siądź tutaj i daj mi całusa na dobranoc.
Maggie usiadła i ucałowała go, a potem położyła mu głowę na ramieniu.
Pogładził jej bujne włosy i westchnął.
– Zdaje mi się, jakbym jeszcze wczoraj ja sam układał cię wieczorem do snu.
– Tak – cicho potwierdziła Maggie. To rzeczywiście wydawało się tak
niedawno. Wydarzenia ostatnich lat, które nagle stanęły przed oczami dziewczyny,
wydały jej się pięknym, ale nierealnym snem. Podniosła głowę i uśmiechnęła się
do ojca. – Będę teraz spędzać tu znacznie więcej czasu. Tęskniłam za tobą.
Ojciec zmarszczył nos i spojrzał na nią podejrzliwie.
– Nie rób wokół mnie takiego zamieszania i nie rezygnuj z niczego z mojego
powodu. Kocham cię i chciałbym cię mieć przy sobie, ale przede wszystkim pragnę
twojego szczęścia. – Po chwili, z wyraźnym wahaniem, spytał: – A jak tam sprawy
między tobą , a tym Balfourem?
Maggie wzruszyła ramionami, wdzięczna Bruce'owi za jego ostrzeżenie.
– Jeszcze nic konkretnego – rzuciła niedbale.
Ojciec z trudem ukrył ulgę, choć starał się, by jego głos brzmiał obojętnie.
– Cieszę się, że nie podejmujesz pochopnie tak ważnej decyzji – powiedział.
– Mama tłumaczyła mi zawsze, że co nagle, to po diable – odparła z
uśmiechem. – Dobranoc, do jutra.
Maggie położyła się wcześnie. Chciała zostać sama, była zmęczona
towarzystwem Bruce'a. Wyglądał jak typowy karierowicz: kaszmirowy sweter,
szare spodnie z kantem i angielskie mokasyny. Sam strój nie zasługiwał zresztą na
potępienie. Najgorsze było to wyraźne przekonanie Bruce'a, że jest teraz kimś
lepszym od innych. Kiedy komentowała jego stylowy ubiór, robił uwagi na temat
miejscowych, pozbawionych gustu gburów, a wśród nich wymienił nawet Galena
Kendricka, który, mimo że pochodził z najbogatszej rodziny w Spring Mountain,
nosił tanie, źle skrojone garnitury. Maggie miała ochotę wypomnieć bratu, że nie
zaszedłby tak wysoko, gdyby nie jej związek z Rogerem Balfourem, ale w porę
ugryzła się w język.
Jeśli zaś chodzi o nią samą, pomyślała leżąc w ciemności, to czuła się jakoś
dziwnie wytrącona z równowagi, jak początkujący narciarz, balansujący
rozpaczliwie w przód i w tył po to, by i tak zaraz upaść. Kim była naprawdę?
Oszałamiającą dziewczyną z okładek, prezentującą najnowsze osiągnięcia mody i
wspaniałą biżuterię? A może wychudzoną nastolatką w wytartych dżinsach i
znoszonych tenisówkach, która spędzała długie godziny, dyskutując z biednym
Galenem Kendrickiem, zafascynowana jego osobowością do tego stopnia, że nie
zważała na jego oszpeconą twarz?
– To chyba jakiś kryzys tożsamości – mruknęła do siebie pod nosem. To
zdarza się ludziom powracającym po długiej przerwie do domu i dawno
zapomnianego stylu życia. Czułaby się lepiej, będąc teraz w Nowym Jorku.
Tymczasem spróbuje zasnąć, żeby rano móc znów wyglądać jak ukochany skarb i
kwiatuszek rodziców.
Następnego ranka nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Trzeba było
rozwiesić w salonie serpentyny i udekorować okna balonikami. Potem zaczęło się
ustawianie na stole półmisków z polędwicą, szynką i indykiem, tac z pieczywem,
miseczek z korniszonami i przyprawami. Wielka waza z ponczem powędrowała na
kredens. Ojciec wałęsał się nie odstępując jej, aż wreszcie usadowiła go w
ulubionym fotelu i rozkazała:
– Siedź tu i zbieraj siły na męczące popołudnie.
– Jeśli nie zwolnisz tempa, wkrótce sama będziesz potrzebowała mojego
tlenu – dokuczał.
– Miej go w pogotowiu – odparła z uśmiechem.
Niosła właśnie olbrzymi, obficie udekorowany tort rocznicowy, gdy zegar
wybił południe.
– Przebierz się lepiej – powiedział ojciec. – Część gości może przyjść prosto
z kościoła.
– Oj, tatusiu, czy muszę? – Stanęła przed nim, wydymając wargi jak mała
dziewczynka.
Ojciec roześmiał się tak serdecznie, że aż zaczął kasłać.
– Cholera – wysapał schrypniętym głosem. – Mam nadzieję, że nikt nie
będzie mi dziś opowiadał śmiesznych kawałów.
Maggie zwróciła się do Bruce'a, który właśnie wszedł, żeby sprawdzić, czy
ojcu nic nie jest.
– Zrobimy tabliczkę z przekreślonymi słowami „dobre dowcipy” i
powiesimy ją na krześle ojca.
Gdy znów się rozkaszlał, skrzywiła się z udawaną groźbą.
– Albo natychmiast przestaniesz, albo się nie przebiorę.
Pocałowała ojca i pobiegła do siebie, walcząc ze łzami, które przesłoniły jej
oczy. To musi być straszne – nie móc się śmiać do rozpuku! Nagle, zdejmując już
ubranie, znieruchomiała. Uświadomiła sobie właśnie, że nigdy nie słyszała Rogera
śmiejącego się swobodnie. Zawsze brała jego zduszony chichot za znak
rozbawienia, ale teraz przyszło jej do głowy, że może nic tak naprawdę nie jest w
stanie go rozśmieszyć. To byłoby jeszcze gorsze.
Z wprawą, nabytą przez lata doświadczeń, nałożyła makijaż i wskoczyła w
prostą dżersejową sukienkę koloru bławatków, z długimi rękawami i obcisłą górą.
Aby nie psuć gładkiej powierzchni tkaniny, zrezygnowała ze stanika, włożyła
natomiast najdelikatniejsze z możliwych jedwabne rajstopy. Całość dopełniły
kolczyki z szafirem i brylantem, brylantowy naszyjnik i szafirowy wisiorek, który
Roger zamówił u Tiffany'ego specjalnie dla niej. „To na cześć twych błękitnych
oczu” – powiedział wówczas.
Kiedy wróciła do salonu, pierwsi goście właśnie wchodzili. Maggie wpadła
w wir powitań. Nie rozpoznając wielu starych przyjaciół, rozpaczliwie starała się to
ukryć. Najmilej, jak tylko umiała, odpowiadała, gdy gratulowano jej sukcesu.
– Założę się, że Kendrick się nie pojawi – szepnął Bruce przechodząc obok
niej. – Już prawie trzecia.
Maggie wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. Od godziny
niecierpliwie spoglądała w stronę drzwi.
Wciąż nie mogła uwolnić się od wczorajszego wzroku Galena, tym bardziej
że pamiętała dawne, ciepłe spojrzenie jego szarych oczu i łobuzerski uśmiech na
zniekształconej twarzy. Miała zamiar powitać go najbardziej czarującym ze swych
uśmiechów i, w nadziei na przełamanie lodów, przeprosić serdecznie za to, że go
nie rozpoznała.
Siedziała właśnie na oparciu ojcowskiego fotela, gawędząc z nim i jego
dawnym kolegą, gdy poczuła dziwne uczucie gorąca na karku, jak gdyby ktoś
bacznie jej się przyglądał. Odwracając wolno głowę rozejrzała się. W drzwiach
jadalni ujrzała Galena Kendricka i jego wielkie, szare oczy patrzące prosto na nią.
Miał na sobie idealnie skrojony ciemnoszary garnitur, a jego ogorzała, wyrazista
twarz emanowała obezwładniającą siłą i pewnością siebie. Maggie poczuła mocne
bicie serca, uśmiechnęła się serdecznie i spontanicznie.
– Galen! – zawołała, podnosząc się z miejsca i podchodząc do niego z
wyciągniętymi rękoma. – Nie poznałam cię wczoraj. Dopiero potem uświadomiłam
sobie, że to byłeś ty. Wyglądasz po prostu wspaniale. Tak się cieszę, że cię widzę.
Nadal się uśmiechała, choć spostrzegła, że z każdym jej krokiem twarz
Galena przybiera coraz bardziej nieprzenikniony, lodowaty niemal wyraz. Uniósł
głowę i patrzył na nią z góry, bez cienia uśmiechu.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Maggie – powiedział, zaledwie muskając jej
dłonie. – Z pewnością nie będę pierwszym, który gratuluje ci pięknego wyglądu i
wspaniałych sukcesów.
Uśmiech znikł z twarzy Maggie i przyglądała się Galenowi już tylko z
zainteresowaniem. W jego głosie wyczuła ironię. Miała wrażenie, że próbuje,
nieudolnie zresztą, ukryć swe prawdziwe emocje.
– To prawda – odpowiedziała – ale myślałam, że będziesz bardziej
oryginalny. Byłeś zawsze taki błyskotliwy, a teraz, jak słyszę, jesteś znakomitym
prawnikiem.
Spod ciemnych rzęs Galena, które uniosły się na chwilę, patrzyły na Maggie
oczy przypominające zimny i szary ocean.
– Może jestem zbyt oszołomiony, aby wymyślić coś bardziej oryginalnego –
powiedział na pół drwiąco. – Powinnaś chyba być do tego przyzwyczajona.
A więc walka na słowa, pomyślała Maggie. Uśmiechnęła się wyzywająco, w
sposób, w jaki czyniła to nieraz, pozując do frywolnych zdjęć reklamujących
kostiumy kąpielowe.
– Naturalnie – odpowiedziała z ironią. – Moja ulubiona gimnastyka to
deptanie męskich ciał ścielących się u mych stóp.
Galen uniósł brew do góry i ponownie zmierzył Maggie zimnym wzrokiem.
– Wielka szkoda, że nie podeptałaś w ten sposób Rogera Balfoura. Ale może
oślepiły cię brylanty rozrzucone pod twymi stopami i potknęłaś się? –Mówiąc to,
przesunął wzrok z twarzy Maggie na jej drogocenne ozdoby.
– O mój Boże – westchnęła Maggie, patrząc na Galena z rezygnacją. To już
przekraczało dopuszczalne granice słownej gry, którą prowadzili. Jakim prawem
ten człowiek, którego nie widziała przez prawie dziewięć lat, czyni jej tego typu
uwagi?
Z wyrazem twarzy, który zmroziłby natychmiast większość mężczyzn,
odparła:
– Nie zniżę się do odpowiedzi na to pytanie.
Na Galenie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Czy to dlatego, że nie przychodzi ci do głowy nic, co mogłabyś powiedzieć
w obronie Balfoura, czy z jakichś innych powodów? Ty przecież też byłaś kiedyś
bardzo błyskotliwa, ale słyszałem, że życie wypełnione samymi przyjemnościami
zabija intelekt.
Maggie otworzyła już usta, by odpowiedzieć, ale minęło jeszcze dobre kilka
chwil, zanim odzyskała władzę nad swym głosem.
– Jesteś najbardziej grubiańskim mężczyzną, jakiego kiedykolwiek
spotkałam! – Po tych słowach odwróciła się i odeszła bojąc się, że kolejna
niesmaczna uwaga Galena zmusi ją do spoliczkowania go. Gdy odchodziła,
usłyszała za sobą jego zduszony śmiech.
Bruce zastał ją przy wazie z ponczem, gdzie próbowała dojść do siebie.
– Wyglądasz jak chmura gradowa – skomentował. – Czy odnowiłaś swoją
przyjaźń z Kendrickiem?
– Mhm… – mruknęła Maggie nie odrywając ust od filiżanki ponczu.
– Czyż on nie jest czarujący? Zupełnie jak pyton.
Pierwszy raz od wyjścia z jadalni Maggie spojrzała w stronę Galena
Kendricka. Podsunął sobie krzesło do fotela ojca i, usadowiwszy się wygodnie,
mówił coś, zamaszyście gestykulując. Już po raz kolejny tego dnia Maggie
pomyślała o jego silnej osobowości. Nawet w towarzystwie złożonym z samych
prezesów wielkich korporacji, takich jak Roger Balfour, musiałby zostać
zauważony. Nagle, jakby świadom tego, że Maggie go obserwuje, spojrzał na nią.
W kącikach jego oczu błąkał się lekki uśmieszek, a Maggie, zaczerwieniona,
szybko odwróciła wzrok.
– Garnitur ma idealny – rzuciła trochę bez związku, zwracając się do brata.
– Zauważyłem. Pewnie coś nowego – odparł Bruce, a potem, pochylając się
nad Maggie, szepnął jej do ucha: – To niebezpieczny człowiek. Myśli, że został
wybrany przez Boga dla zbawienia świata i ratowania ludzkości, a każdy, kto
stanie mu na przeszkodzie, zostanie ukarany.
– Miałam już próbkę jego możliwości – powiedziała Maggie ozięble. Znów
zerknęła w stronę Galena i zaczęła mu się przyglądać. Najwyraźniej rozmawiali z
ojcem o czymś zabawnym, gdyż pochyleni ku sobie wymieniali poufałe,
porozumiewawcze uśmiechy. Odwróciła się w stronę Bruce'a, ale wciąż miała
przed oczami uśmiech Galena, jego białe, błyszczące zęby i ciepło, które
emanowało teraz z jego twarzy. Taki uśmiech zniewoliłby każdą kobietę, dla której
byłby przeznaczony.
– Czy on jest żonaty? – spytała.
Bruce zaprzeczył i dodał z chytrym uśmieszkiem:
– Wielka szkoda, że nie jest. Mogłabyś spróbować rozbić jego małżeństwo i
pogrążyć go doszczętnie.
– Nie podoba mi się to, co mówisz. – Maggie spojrzała surowo na Bruce'a. –
Dziwię się, że coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy, nie mówiąc już o
reakcji Rogera.
– Daj spokój, Maggie – obruszył się Bruce. – Myślałem, że znasz go lepiej.
Gdyby go przekonać, że byłoby to dobre dla jego interesów, nie wahałby się ani
minuty.
Maggie znów poczuła wzbierającą w niej złość.
– Chcesz powiedzieć, że Roger jest niemoralny? – spytała. – Bo jeśli tak, to
głęboko się mylisz. Roger jest najbardziej nieskazitelnym mężczyzną, jakiego w
życiu spotkałam. Nigdy by nawet… – Przerwała nagle, nie chcąc wchodzić w zbyt
intymne szczegóły swego związku z Rogerem Balfourem. Po spojrzeniu Bruce'a
zorientowała się, że i tak posunęła się za daleko.
– W każdym razie doskonale wie, jak zdobywać to, czego pragnie –
powiedział Bruce.
Na myśl, że Roger miałby przed nią coś do ukrycia, Maggie poczuła dziwny
chłód, jak gdyby znalazła się w głębokiej, ciemnej jaskini, pełnej obcych,
niewidocznych istot. Z ulgą odwróciła uwagę od tych przykrych rozmyślań, gdy
podeszła do niej matka z jedną z przyjaciółek, panią Collins.
Potoczyła się gładka rozmowa pełna wspomnień, w czasie której Maggie
uświadomiła sobie, że pani Collins nie jest o niej najlepszego zdania. Było to nawet
zabawne, przez kontrast z tymi wszystkimi bezkrytycznymi zachwytami, które
docierały do niej zewsząd. Oczywiście z wyjątkiem Galena Kendricka, którego
osobę udawało jej się na szczęście ignorować. Czasem tylko rozlegał się donośny,
męski śmiech, przypominając o jego obecności i dowodząc, że innych ludzi
traktuje z większą życzliwością. Za każdym razem gdy go słyszała, czuła złość.
Karciła samą siebie za tę niemądrą reakcję. Jeśli postanowił być wobec niej niemiły
– jego sprawa. Należało go traktować jak drobną dolegliwość. Jak robaczka w
jabłku, wedle starego powiedzonka matki. Poza tym, gdyby próbowała mu się
odgryźć, prawdopodobnie złamałaby tylko ząb.
Towarzystwo powoli przerzedzało się i wkrótce pozostała niewielka grupka,
złożona w większości z dawno nie widzianych krewnych, którzy zebrali się wokół
Maggie, wesoło wspominając dawne czasy. Tę przyjemną pogawędkę przerwał
nagle donośny głos dochodzący z sąsiedniego pokoju.
– Balfour Chemicals uczyniło dla Zachodniej Wirginii więcej dobrego niż ty
i ta twoja banda zwariowanych ekologów – huczał Bruce.
– Jakoś dziwnie definiujesz dobro – odpowiedział Galen spokojnym, niskim
głosem, w którym wyczuwało się jednak narastające napięcie. – Od kiedy to
nowotwory i uszkodzenia systemu nerwowego nazywa się dobrem? Ile jeszcze
osób musi umrzeć, zanim zaczniecie nazywać rzeczy po imieniu?
– Możesz mi oszczędzić swoich tragicznych statystyk – odparł pogardliwie
Bruce. – To dobre dla tych bezmyślnych głupców wymachujących transparentami.
Niczego nie możesz udowodnić! Jesteś zwykłym… – W tym miejscu nastąpił
potok wyzwisk, tak wulgarnych, że Maggie z trudem wierzyła własnym uszom.
– Bruce! Przestań natychmiast! – krzyknął ojciec, po czym zaniósł się
kaszlem.
Ellen Preston podbiegła do męża, chwytając po drodze maskę tlenową, a
Maggie błyskawicznie znalazła się przy bracie.
– Ty kretynie! – warknęła, piorunując spojrzeniem Bruce'a, który patrzył z
wściekłością na Galena. – Coś ty narobił? Wynoś się stąd i nie wracaj, dopóki się
nie uspokoisz. No już, natychmiast!
Przez chwilę wydawało się, że Bruce odpłaci Maggie pięknym za nadobne,
ale pod wpływem jej ostrego wzroku i pełnego złości spojrzenia ustąpił i wyszedł
do saloniku.
Maggie zwróciła się do Galena:
– Ty też nie jesteś bez winy – powiedziała ostro. – Doskonale wiedziałeś, co
będzie, jak sprowokujesz Bruce'a. Czy nie mogłeś na to jedno popołudnie
zrezygnować ze swych misjonarskich zapędów?
– Nie – odpowiedział Galen, mierząc Maggie wzrokiem, który mógłby
roztopić najbardziej zapiekłą złość. – Ani ja, ani większość ludzi, która widziała to,
czego ja też byłem świadkiem.
Przy słowach „większość ludzi” uniósł znacząco brwi.
– Większość ludzi? – zdziwiła się Maggie. – Kogo wykluczasz? Czy
sugerujesz, że Bruce'a nie obchodzi coś, o czym obaj wiecie?
– Nie. On nic nie widział, bo nie chciał tego dostrzec. To chyba rodzinne.
Tym razem Maggie nie pozwoliła się zaskoczyć i bez wahania odparła:
– Myślę, że już najwyższy czas zakończyć te bezpodstawne oskarżenia. Od
kiedy przekroczyłeś próg tego domu, nieustannie mnie atakujesz i więcej tego nie
zniosę. Jakim prawem pozwalasz sobie na…
W tym momencie usłyszała matczyne „Małgorzato!”, które zawsze, nie
wiedzieć czemu, paraliżowało ją.
– Nie żałuję tego, co powiedziałam i nie zamierzam za nic przepraszać, może
z wyjątkiem podniesionego głosu – powiedziała już nieco łagodniej, choć jej oczy
nadal wyrażały oburzenie widocznym rozbawieniem Galena.
– Może powinniśmy iść na spacer? Będziesz mogła pokrzyczeć sobie na
mnie tak głośno, jak tylko zechcesz – zaproponował. – Z chęcią dowiem się, co
sprawiło, że tak się zmieniłaś.
– Niby jak? – zaczęła Maggie, znów czując wzbierającą złość. Nie
dokończyła, przyznając w duchu, że może rzeczywiście lepiej byłoby dać
Galenowi nauczkę gdzieś na osobności, nie gorsząc pozostałych gości. Pamiętała
jednak o czekającym matkę sprzątaniu i nie chciała zostawiać jej samej. – Gorąco
pragnę powiedzieć ci, co o tobie myślę – powiedziała – ale muszę zostać i pomóc
matce. A poza tym nie mogłabym spacerować na tych obcasach.
– Świetnie dam sobie radę – powiedziała pani Preston, która przysłuchiwała
się rozmowie. – Ciotka Marta i Helen zaproponowały, że zostaną ze mną. Możesz
iść.
– Zmień buty – powiedział Galen tonem, który brzmiał bardziej jak rozkaz
niż propozycja.
Przecisnęła się między nimi i weszła do pokoju, aby zmienić pantofle na
wygodniejsze buty. Może nie najlepiej pasowały do sukni, ale nie miała już czasu
na przebieranie się. Postanowiła też zdjąć biżuterię, która najwyraźniej drażniła
Galena, ale zrezygnowała w ostatniej chwili. To nie jej wina, że Roger uwielbiał
obdarowywać ją takimi cackami, ani że było go na to stać. Prezenty te nie
zobowiązywały jej do niczego. Gdyby zrezygnowała z małżeństwa, zwróciłaby mu
je. Chwyciła płaszcz z futrzanym kołnierzem, narzuciła go na ramiona i pobiegła
do salonu.
– Jestem gotowa – powiedziała do Galena, który z laską w dłoniach stał
oparty o framugę drzwi i uśmiechał się czarująco do pani Collins.
Wziął od Maggie płaszcz.
– Dostatecznie wyzwolona, żeby nie zakładać stanika, ale już nie na tyle,
żeby samej włożyć płaszcz? – szepnął wprost do jej ucha, podając okrycie.
Maggie z trudem powstrzymała się, by nie wyszarpnąć mu płaszcza z rąk.
Zmierzyła go tylko lodowatym spojrzeniem i odpaliła:
– Udawanie dżentelmena musi być dla ciebie strasznym zadaniem.
Otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zatrzymała się dopiero na końcu ścieżki i czekała na Galena. Obserwując,
jak ciężko wspiera się na swej lasce, zwątpiła w przypuszczenia Bruce'a, że używa
jej tylko dla efektu. Chyba że usiłuje teraz wzbudzić jej litość.
Kiedy zrównał się z Maggie, zatrzymał się i przyglądał jej z głową uniesioną
wysoko, co nadawało jego sylwetce ten specyficzny dumny wyraz, wywołujący u
Maggie dziwne, niewytłumaczalne drżenie.
– Pomyślałaś już o miejscu, gdzie mogłabyś się swobodnie wykrzyczeć? –
spytał.
– Myślałam o starej przecince na końcu uliczki. – odpowiedziała chłodno. –
Moglibyśmy tam usiąść na ściętych pniach, ale droga jest dość stroma.
– Dam sobie radę – uspokoił ją Galen z rozbawieniem. – Większość życia
spędzam pnąc się w ten czy inny sposób pod górę.
– Ach, cóż za symbolika – odparła Maggie, wydymając usta w fałszywym
uśmiechu. – Chodźmy, bo wkrótce się ściemni.
– Nie przy takim księżycu – powiedział Galen wskazując na niebo. –
Powietrze jest tak przejrzyste, że można go już dostrzec.
Maggie nie zamierzała dyskutować o zatruciu atmosfery, więc rozmowa się
urwała.
Szli w milczeniu. Nagie gałęzie drzew zamykały się nad nimi w półmroku,
który ogarnął ich za zakrętem odcinającym od świateł miasteczka. Zwykle spacer
do lasu przynosił Maggie ukojenie. Tym razem każda chwila wypełniona
milczeniem powiększała tylko jej napięcie. Zaniepokoiła się, czy dobrze robi,
zmierzając na odludzie z mężczyzną, który najwyraźniej jej nienawidzi, a
jednocześnie pozwala sobie na uwagi o jej niekompletnej bieliźnie. Może tą całą
chytrą grą chciał ją jedynie zwabić na samotną przechadzkę? Dawny Galen
Kendrick nigdy by jej nie skrzywdził, ale teraz był kimś zupełnie innym. Nagle
wśród gałęzi rozległ się suchy trzask. Z biciem serca spojrzała na Galena.
– To pewnie jeleń – odparł, znów przyglądając się jej z rozbawieniem. –
Krokodyli raczej tu nie ma.
– Bardzo śmieszne. – Skrzywiła się i szybko uciekła wzrokiem, coraz
bardziej wystraszona. Do diabła, nie pamiętała, że tu jest aż tak stromo. I gdzie są
te zwalone pnie? – No, nareszcie – westchnęła, z trudem łapiąc oddech, gdy po
chwili znaleźli się na miejscu.
– Zastanawiałam się już, czy ktoś ich nie sprzątnął.
– Wiedziałem, że tu są – powiedział Galen. – Ostatnio byłem tu kilkakrotnie.
Aha, pewnie po każdorazowym wygłoszeniu ojcu kazań na temat Balfour
Chemicals, pomyślała Maggie. Mógłby sobie darować te opowieści. W każdym
razie ona przyszła tu dowiedzieć się, czym zasłużyła sobie na taką pogardę.
Przetarła ręką jeden z pni i usiadła, żałując, że nie zdążyła się przebrać. To nie było
odpowiednie miejsce dla jej czarnego kaszmirowego płaszcza.
Czytając w jej myślach, Galen powiedział:
– Powinnaś była się przebrać. – Usiadł obok. – A może spisałaś ten płaszcz
na straty? Widziałem cię w nim już dwa razy.
O ile meczący marsz uspokoił ją nieco, o tyle ta uwaga z powrotem
podsyciła jej złość do tego stopnia, że czuła, jak krew uderza jej do głowy.
– Nie, pomyślałam tylko, że niszcząc ten, szybciej dostanę następny –
odpaliła. – A właściwie co cię to obchodzi?
– Zrobiło mi się tylko żal lisów, które musiały zginąć, aby ozdabiać teraz
twój kołnierz – odparł Galen, gładząc futro dłonią.
– Nie kłam – powiedziała Maggie i odsunęła jego rękę. – Chciałeś mnie
rozzłościć i doskonale ci się to udało. Chcę wiedzieć, dlaczego mnie tak
nienawidzisz? Czym zasłużyłam sobie na twą nieustanną krytykę? Tam w Beckley
patrzyłeś na mnie jak na szczególnie obrzydliwego przestępcę. Czy uważałeś, że
powinnam cię była rozpoznać? Że ignoruję cię z rozmysłem?
Galen przyglądał się jej, po czym, odchylając głowę, roześmiał się szczerze.
– Ależ skąd. Wiedziałem, że mnie nie poznajesz.
– Co w tym śmiesznego? – spytała Maggie z oburzeniem. – Nie mogę
zrozumieć.
– Nie? – Galen oparł brodę na dłoni i nachylił się nad nią. – Pomyśl.
Zmieniłaś się, Maggie. Widywałem cię na zdjęciach. Myślałem wówczas, że jesteś
inna tylko w obiektywie, ale to nie tak. Jesteś jakaś nieprawdziwa. Cała, od czubka
skręconych włosów poczynając, a na delikatnych stopkach kończąc. Nie podoba mi
się, gdy ktoś, kogo lubiłem i podziwiałem, zmienia się tak bardzo.
– Nic o mnie nie wiesz – powiedziała Maggie dobitnie. – Myślisz, że
wystarczy spojrzeć na kogoś, by poznać go dokładnie?
– To nie jest kwestia jednego spojrzenia. – Galen mówił powoli, wpatrując
się w nią tak uważnie, że musiała odwrócić głowę. – To wynik zbierania
informacji. Twoi rodzice opowiadali mi, jak teraz żyjesz. Wiem, że od jakiegoś
czasu widujesz się z Rogerem Balfourem i że myślisz o poślubieniu go. Znam
źródła jego fortuny i jego bezczelną hipokryzję. Jeśli za niego wyjdziesz, będziesz
taka sama. Jeśli już nie jesteś.
Maggie zmrużyła oczy. Z wysiłkiem opanowała złość i odparła zimno:
– Bezczelna hipokryzja? A ja sądzę, że Roger to bardzo porządny człowiek.
Jest dobry, hojny, a przede wszystkim – przerwała dla uzyskania większego
wrażenia – to prawdziwy dżentelmen.
– Właśnie potwierdziłaś moje przypuszczenia. – Cichemu głosowi Galena
towarzyszył wściekły wyraz oczu. – Na zewnątrz obnosi się z filantropią na rzecz
organizacji młodzieżowych, podczas gdy jego fabryka w Charlestonie wyrzuca
złoża toksycznych odpadów na dalekie obszary położone na południu. Przestarzałe
filtry przepuszczają odpady do źródeł i strumieni, z których tysiące ludzi czerpią
wodę pitną. Byli już wielokrotnie zmuszani do oczyszczenia tych ścieków, ale
wciąż się ociągają, a w dodatku nie zapłacili ani centa z tytułu odszkodowań, do
których zobowiązani są przez liczne wyroki sądowe. Brak dowodów, powtarzają i
wnoszą odwołanie za odwołaniem. W tym czasie matki grzebią kolejne dzieci i
muszą tam żyć. Nie mają pieniędzy, aby przenieść się gdzie indziej.
Rozmowa schodzi na niebezpieczne tematy, dokładnie te, przed którymi
ostrzegał Bruce, pomyślała Maggie. W gruncie rzeczy Galena nie obchodziło to,
czy Maggie zmieniła się, czy też jest taka jak przedtem, ani to, ile razy miała na
sobie swój elegancki płaszcz. Jedyne, o co dbał, to jego prawnicza batalia.
Najwyraźniej nie udało mu się osiągnąć celu środkami prawnymi i próbował teraz
wpłynąć na Rogera Balfoura za jej pośrednictwem. O nie, ten numer nie przejdzie.
Nie uda mu się doprowadzić do kolejnej awantury!
– To bardzo przykre – powiedziała, podnosząc głowę i patrząc Galenowi
prosto w oczy – ale jestem pewna, że Roger postępuje zgodnie z prawem, nie
zapominając jednocześnie o interesie firmy. Jeśli jesteś rozczarowany efektami
swojej kampanii, powinieneś może wszcząć dodatkowe postępowanie. Jestem
przekonana, że Roger nie będzie się przed tym uchylał.
Galen pokręcił głową i westchnął.
– Ależ ty jesteś twarda, Maggie. Na zewnątrz blask, a w środku pustka. Co
stało się z tą uroczą dziewczyną, która pomagała kalekiemu, szpetnemu
chłopakowi, była jego przyjacielem, gdy wszyscy inni się odwrócili? Której nic nie
było obojętne, troszczyła się o biedne dzieci, sama mając tak niewiele? Która
wypłakiwała oczy, kiedy nie udało jej się uratować zajęczego niemowlęcia? Co się
z nią stało, Maggie? Czy ty sama pozwoliłaś jej umrzeć, czy też może stopniowo
odchodziła w zapomnienie?
Pytania te zawisły nad obojgiem, jakby wypełniając j całą otaczającą ich
przestrzeń. Maggie starała się wytrzymać spojrzenie Galena, ale wyraz gorzkiego
wyrzutu, jaki przybrała jego ściągnięta nagle twarz, zmusił ją do spuszczenia
wzroku. To jest nie fair, pomyślała z żalem. Musiała przyznać, że jest sprytny,
grając na jej uczuciach – najpierw złości, potem poczuciu winy. Nie zasłużyła na
to. To nieprawda, że jest twarda jak skała. Spojrzała na Galena.
– Mylisz się – powiedziała łagodnie. – Jestem taka jak zawsze. Nawet
gdybyś nadal wyglądał tak jak wtedy, byłabym twoim przyjacielem. A kiedy teraz
słyszę o tych dzieciach, jestem tak samo poruszona, tyle że teraz stać mnie na to,
by ofiarować im znaczne sumy pieniędzy. I nigdy nie byłabym zdolna do dawania
jedną ręką, a odbierania drugą.
Po tym, co usłyszał, Galen wpatrywał się w Maggie tak długo, że miała
wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, a lata spędzone osobno były jedynie
wytworem wyobraźni. Jego oczy błyszczały wyraźnie, mimo zapadającego
zmierzchu. Korony drzew poruszyły się na wietrze, który, rozwiewając włosy
Maggie, pozostawił pojedyncze kosmyki na jej twarzy. Nim zdążyła je odgarnąć,
Galen wyciągnął rękę i zrobił to za nią, a potem ujął w dłonie jeden z jej
kolczyków i zaczął się nim bawić. Maggie znieruchomiała. Dotyk jego dłoni
zostawił płonący ślad na jej policzku. Delikatnie poruszające się za jej uchem palce
zdawały się przekazywać jakiś dziwny prąd, od którego mimowolnie zadrżała. Nie
spuszczał z niej wzroku.
– Wciąż nie wiem, czy to prawda – powiedział w końcu. Dłoń Galena
musnęła jej szyję i, odchylając futrzany kołnierz, sięgnęła teraz po szafirowy
naszyjnik. – Ile kosztowały te klejnoty? – zastanawiał się głośno, pochylając się, by
dokładnie obejrzeć naszyjnik. – Wszystko razem pewnie ze sto tysięcy? – Spojrzał
na Maggie pytającym wzrokiem.
– Coś koło tego – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. Czuła się nieswojo,
mając tuż przy sobie jego twarz. Próbowała się cofnąć, ale bała się o naszyjnik.
– Zostaw, proszę – powiedziała.
Galen puścił naszyjnik, przesuwając dłoń na jej kark i rozczesując palcami
włosy. Czuła, że jest bliska omdlenia. Jaką grę prowadził teraz? O co mu chodzi?
– Uważasz, że to jest w porządku – mówił, muskając jej włosy – wpłacić
parę tysięcy na rzecz UNICEF-u lub jakiejś innej organizacji, a zaraz potem
przyjąć taki prezent? Domyślam się, że podarował ci to Roger?
– Taak – odpowiedziała niepewnie. – Ale to nie ma nic wspólnego ze mną.
To jego sprawa, na co wydaje swoje pieniądze.
– Ach, rozumiem – odparł Galen, odchylając głowę i przyglądając jej się
przez zmrużone oczy. – Ty kupujesz za swoje pieniądze to, na czym zależy tobie, a
on kupuje za swoje pieniądze to, na czym zależy jemu, tak?
Maggie mocno zaczerpnęła powietrza.
– Jak możesz?! – krzyknęła i, próbując się uwolnić, mocno odepchnęła
Galena. On jednak, zamiast ustąpić, chwycił ją w ramiona. Blady księżyc oświetlał
nierówno jego twarz, nadając rysom demoniczny wyraz. – Albo mnie puścisz, albo
zacznę krzyczeć – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
Galen objął ją jeszcze mocniej.
– Przed czym chcesz uciec, Maggie? – zapytał cicho. – Przed prawdą? –
Mówiąc to, dotknął jej ust swoimi.
W pierwszej chwili nie czuła nic poza oszołomieniem, które, jak jakiś silny
narkotyk, odebrało jej władzę nad własnym ciałem. Stopniowo docierały do niej
fale obezwładniającego ciepła, płynącego przez potężne i silne ciało Galena.
Wszędzie, gdzie jej dotknął, zdawała się płonąć. Z trudem łapała powietrze
rozpalonymi przez gorące pocałunki ustami. Gdy rozchyliła je, nie zwlekał ani
chwili i wtargnął głębiej z pasją, która obudziła w niej pełne pożądania drżenie.
Straciła grunt pod nogami. Przywarła do Galena i, szukając oparcia, zarzuciła mu
ręce na szyję. Jej rozpalone dłonie znalazły ukojenie w chłodnych, jedwabistych
włosach.
Galen rozpiął płaszcz Maggie i pieścił teraz jej ciało, wprawiając je w
magiczne drżenie. Przywierając do jego dłoni, jęknęła cicho. Wszystko wydawało
się takie nierealne. Cały świat wirował. Obejmowała rękami twarz Galena,
szukając jego ust namiętnymi pocałunkami. Kiedy nagle cofnął się i odchylił
głowę, nie mogła oderwać wzroku od jego błyszczących, pełnych pożądania oczu.
Pragnął jej. Nie musiał nic mówić, było to wypisane w jego spojrzeniu. Maggie
wzdrygnęła się z lękiem, gdy uświadomiła sobie, że jej oczy muszą wyrażać to
samo.
– Szkoda takiej namiętności dla Rogera Balfoura – powiedział Galen,
gładząc policzek Maggie.
Kolejny dreszcz wstrząsnął drżącym ciałem Maggie. Wpatrzona w miękką
linię jego ust czekała, aż pochyli się nad nią, a gdy zbliżał się do jej ust, zamknęła
oczy. Próbowała zatrzymać go w tym pocałunku na dłużej, ale cofnął się i
uśmiechnął łobuzersko.
– Poprzestańmy na tym. Obawiałem się, że nie będzie mnie stać na
współzawodnictwo z Rogerem, ale dałaś mi dowód, że jest inaczej. – Roześmiał
się, widząc, jak Maggie gwałtownie odsuwa się od niego.
– Nie jestem na sprzedaż – powiedziała. – Roger wie o tym doskonale, a ty
także zapamiętaj to sobie.
Galen ponownie zaśmiał się cicho.
– Tak tylko powiedziałem – odparł. Spojrzał w górę. Niebo było już zupełnie
ciemne, jedynie księżyc widoczny między koronami drzew oświetlał teraz drogę. –
Wracajmy lepiej, zanim księżyc schowa się za górami. – Wstał i wyciągnął rękę w
jej stronę… – Chodź.
Maggie skrzywiła się i podniosła, ignorując podaną dłoń. Kiedy wziął ją pod
ramię, wysunęła się z jego uścisku, patrząc mu prosto w oczy. Czuła się rozdarta
między pragnieniami swego umysłu i ciała, którego niekontrolowane impulsy
dodatkowo komplikowały ten trudny wybór.
– Trudno, jak chcesz – powiedział Galen wzruszając ramionami. – Miałem
nadzieję, że będę mógł się na tobie wesprzeć.
– Mówiłeś, że przychodziłeś tu sam – odparła, obserwując go ukradkiem i
czując wzbierające poczucie winy na widok jego niezdarności. – Musiałeś sobie
jakoś radzić.
– Tak, ale teraz jest ciemno, a poza tym, nie wiem czemu, łatwiej mi
wchodzić na górę niż schodzić w dół.
Zastanawiała się, czy mówi prawdę, czy tylko usiłuje wzbudzić w niej
współczucie. O co tak naprawdę mu chodzi? Obserwowała go, jak idzie z
pochyloną głową, uważnie śledząc drogę. Kiedy potknął się lekko, pokręciła głową
z rezygnacją i zaoferowała mu pomoc.
– Dzięki – powiedział Galen z przelotnym uśmiechem i wsparł się mocno na
jej ramieniu.
Maggie uniknęła jego wzroku, ale zapamiętała nieskazitelną biel zębów, tym
wyraźniejszą, że reszta twarzy ukryta była w ciemności. Nagle stanęło jej przed
oczami wspomnienie jego dawnego, zeszpeconego świeżymi bliznami oblicza, i
mimowolnie zaczęła porównywać jego dawny wygląd z dzisiejszym. Uznała, że w
obu przypadkach jego twarz była piękna, a to dzięki stale tym samym, cudownym
oczom. Nigdy u nikogo nie widziała oczu tak płomiennych i pełnych żyda. Poczuła
nagle dławiące ją w gardle wzruszenie. Zauważyła ze smutkiem, że jest bliska łez.
Co się z nią dzieje? Czyżby Galen miał na nią tak przemożny wpływ? Nie chciała
ulegać temu nastrojowi. Wszystko w jej życiu układało się tak wspaniale, miała
piękny własny dom, a niedawna decyzja spędzania każdej wolnej chwili z ojcem
miała uczynić ją jeszcze szczęśliwszą. Cóż więcej mogła zrobić? Jeśli
postępowanie Rogera Balfoura jest naganne, nie do niej należy naprawianie jego
błędów. Zresztą wbrew temu, co zdawał się sądzić Galen, jej wpływ na Rogera był
niewielki, gdyż zawsze starannie oddzielał swe życie zawodowe od prywatnego…
Uświadomiwszy to sobie, poczuła dreszcz niepokoju. A jeśli Roger był istotnie
takim hipokrytą, jak przedstawiał go Galen, czy też oportunistą, jakiego opisywał
Bruce? Czy to możliwe, aby taki ciepły i czarujący człowiek, jakim był dla niej,
odkrywał wobec innych swoje drugie, okrutne oblicze? Nie, to niemożliwe. Znała
go już przeszło pięć lat i nigdy niczego takiego nie dostrzegła.
Galen potknął się i ciężko opadł na Maggie, cicho przeklinając.
– Przepraszam – powiedział, spoglądając na nią i ściskając za rękę.
– Nic nie szkodzi – wyszeptała głosem pełnym przejęcia. Gorąco zapragnęła
nagle zarzucić mu ręce na szyję i mocno przytulić, nie z litości, ale ze szczerego
podziwu dla jego odwagi i wszystkiego, co udało mu się osiągnąć. Ona sama
zawdzięczała cały swój majątek jedynie szczodremu darowi natury. Po chwili
jednak przypomniała sobie słowa Bruce'a: „To niebezpieczny człowiek, namiesza
ci w głowie”. Czuła tak straszliwy zamęt, że robiło jej się niedobrze. Drżącą ręką
nerwowo odgarniała opadające na czoło włosy. Kiedy dotarli w pobliże domu, z
trudem zapanowała nad gwałtowną chęcią ucieczki od Galena i bezpiecznego
schronienia się u rodziców. Na podjeździe nie było już samochodów, poza
podniszczonym buickiem, który widocznie należał do Galena. Nie było już nawet
nowego sportowego wozu Bruce'a. Maggie domyśliła się, że wyjechał wcześnie, by
zdążyć jeszcze zaliczyć jakąś randkę – jedyne urozmaicenie nudnego, spędzonego
w rodzinnym gronie weekendu.
– Jak długo zamierzasz zostać? – spytał Galen, gdy podchodzili pod dom.
– Niezbyt długo – odparła zaczepnie. Poczuła, że mężczyzna sztywnieje i
kątem oka dostrzegła złość na jego twarzy. Czując wzbierające wzburzenie,
pomyślała, że będzie musiał zadowolić się taką odpowiedzią. I tak nie zamierzała
spędzić z nim już ani chwili. Psuł jej nastrój, a poza tym przyjechała tu, aby być z
rodzicami. Nie zamierzała wdawać się w kolejną rundę oskarżeń, wymówek i
seksualnych prowokacji.
Gdy dotarli do drzwi, Galen chwycił ją za rękę i obrócił zdecydowanie w
swoją stronę.
– A teraz powiesz mi, jak długo zamierzasz tu zostać. I tak, jeśli zechcę,
dowiem się od matki, więc równie dobrze możesz wyznać mi to sama.
Maggie uniosła głowę, marszcząc brwi.
– Dwa tygodnie, ale tobie nic do tego.
– Ależ owszem. – Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. – Chcę, żebyś
któregoś dnia wybrała się ze mną w góry i poznała kilka osób, o których ci
opowiadałem. Może choć przez chwilę poczujesz to, co ja czuję nieustannie.
– Nie… nie mam czasu. – Maggie starała się za wszelką cenę ukryć pełne
oczekiwania drżenie, które ogarnęło ją pod wpływem jego bliskości i dotyku. –
Cały czas zamierzam poświęcić ojcu.
– Tchórzysz – powiedział Galen. Wpatrywał się w Maggie przymrużonymi
oczami. – Czego się boisz? Mnie? Tego, co pomyśli Roger? Czy siebie samej?
– Nie lękam się niczego – odparła z przekonaniem, choć jednocześnie, gdy
wzrok Galena spoczął na jej ustach, a na jego twarzy znów pojawił się ów
rozbawiony uśmieszek, poczuła, że uginają się pod nią nogi.
– I to jak – dodał już bez uśmiechu, chłodno. – Chyba że to, co się z tobą
działo, kiedy cię całowałem, było tylko nieistotnym epizodem, a może wręcz
jakimś aktem dobroczynności z twojej strony. Więc jak to było, co?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Myślę, że doskonale wiesz. – Puścił ją i odsunął się. – A jeśli nie, to lepiej
sobie przypomnij. Czas ucieka, skarbie. Pożegnaj ode mnie rodziców. – Po czym
odwrócił się i zaczął oddalać szybkim krokiem. W połowie odległości, jaka dzieliła
go od uliczki, raz jeszcze zwrócił się do Maggie. – Jeśli zmienisz zdanie, daj mi
znać.
Maggie weszła do domu wycieńczona.
– Nareszcie jesteś – przywitała ją matka. – Miło ci się gawędziło z Galenem?
Gawędziło? To, co miało miejsce, można było nazwać wszystkim, ale na
pewno nie miłą pogawędką. Skinęła jednak głową.
– Bardzo miło… mhm, prosił, aby was pożegnać.
– On jest taki uroczy – uśmiechnęła się matka. – Z przyjemnością
patrzyliśmy z ojcem, jak z tego cichego, nieśmiałego chłopca, jakim był po
wypadku, przeistoczył się w prawdziwego, silnego mężczyznę. Przychodzi do nas
przynajmniej raz w miesiącu, a często wpada tak tylko, by sprawdzić, czy wszystko
w porządku. Jest dla nas prawie jak syn. – Pani Preston spojrzała podejrzliwie na
Maggie. – Czy coś się stało?
– Nie, nic – szybko odpowiedziała Maggie. Irytowały ją te pieśni pochwalne
na cześć Galena i wiedziała, że matka dostrzeże to. – To tylko zmęczenie –
uśmiechnęła się przepraszająco. – Wezmę kąpiel i pójdę spać.
Ucałowała matkę w policzek i obejmując ją, powiedziała:
– Dobranoc, mamo. Spij dobrze.
ROZDZIAŁ TRZECI
Od rana padał deszcz. Maggie była w paskudnym nastroju. Całą noc
przewracała się z boku na bok, budząc wielokrotnie, co sprawiło, że wstała rano z
bólem głowy i takim zmęczeniem, jakby w ogóle nie spała. Wszystko, co się
wydarzyło, wydało jej się jednym wielkim nonsensem. Czuła się jak roślina
wyrwana z korzeniami, zawieszona w powietrzu i rozpaczliwie wołająca o powrót
do bezpiecznego podłoża. Jednego tylko była całkowicie pewna: tego, że nie
zamierza widywać już więcej Galena Kendricka. Roger nie był może tak
ekscytujący, ale wniósł w jej życie spokój i porządek. Bardzo tego potrzebowała po
burzliwych początkach swej kariery, kiedy to przeżyła pasmo rozczarowań
przelotnymi flirtami z młodymi bogatymi chłopcami, którzy tylko jedno mieli w
głowie. Niech Roger i Galen ciągają się po sądach, jeśli mają na to ochotę. Jej nic
do tego.
– Oto moja córeczka – powitał ją ojciec, kiedy w kapciach i szlafroku
zwlokła się na śniadanie. Otworzył ramiona, a Maggie objęła go i ucałowała.
– Lepiej dziś wyglądasz – powiedziała przyglądając mu się z uwagą. Jego
cera wydawała się dziś zdrowsza, a zmarszczki lepiej ukryte. – Widzę, że przyjęcia
dobrze ci robią.
– To nie przyjęcia – odpowiedział, poklepując ją z czułością. – To dlatego,
że moja najpiękniejsza w świecie córeczka jest znów w domu.
– Daj spokój – powiedziała Maggie karcącym tonem, nalewając sobie kawę z
ekspresu i siadając przy ojcu. – Jakie plany na dzisiaj? Odpoczynek po przyjęciu?
– Niezupełnie – odparł. – Mama zaprosiła kilka osób, które nie mogły zjawić
się wczoraj, na krótką wizytę. A kiedy się wypogodzi, my zamierzamy odwiedzić
parę miejsc. Chciałbym zobaczyć, co słychać w okolicy, wpaść do górniczej
kafejki i pogawędzić z ludźmi. A poza tym mamy odwiedzić Kendricków. Są
wciąż tak wdzięczni za to, co zrobiłaś swego czasu dla Galena, że musieliśmy im
obiecać, że cię do nich przywieziemy.
– Jak to miło. – Udawała zadowolenie, marząc w duchu, by lało ciurkiem do
końca jej pobytu. Nie tylko nie chciała widzieć Galena, nie chciała nawet słyszeć o
nim, a państwo Kendrick nie mówiliby pewnie o niczym innym jak o swym
ukochanym jedynaku.
– Przy okazji – wtrąciła pani Preston, stawiając przed Maggie jajecznicę na
bekonie. – W przyszłą sobotę Bruce chce pokazać ci swoje nowe mieszkanie.
Planuje niewielkie przyjęcie, co do godziny porozumiecie się jeszcze.
– Chce pewnie pochwalić się swoim nowym gniazdkiem przed wszystkimi.
Z tego, co mówił, wynika, że jest bardzo efektowne.
– Zbyt efektowne, jeśli o mnie chodzi – żachnęła się pani Preston. – Nie
wiem, skąd wziął pieniądze na utrzymanie takiego mieszkania i takiego wozu.
– Widocznie dobrze się stara – powiedziała Maggie z ustami pełnymi
jedzenia. W gruncie rzeczy sama się nad tym zastanawiała, ale uznała w końcu, że
ktoś, kto zajmuje się księgowością, wie chyba, jak gospodarować swymi
pieniędzmi.
– Mniam, jakie to pyszne – delektowała się Maggie, chrupiąc przysmażony
bekon, na który tak rzadko, ze względu na figurę, mogła sobie pozwolić. Mimo
złego nastroju była wściekle głodna, a poza tym postanowiła sobie pofolgować i
przez jakiś czas nie przejmować się wagą.
Przez następne dwa dni wciąż padało. Maggie leniła się, od czasu do czasu
grała z ojcem w karty i przyjmowała gości. W ciągu dnia udawało jej się unikać
rozmyślań o Galenie Kendricku, nocami jednak nie dawały jej spokoju.
Im więcej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była przekonana, że Galen
z całą premedytacją postanowił wytrącić ją z równowagi. Ale w jakim celu?
Najbardziej zagadkowe było jego zachowanie na odchodnym, kiedy to
naciskał na Maggie, by nie zwlekała z określeniem swych uczuć, gdyż, jak się
wyraził, czas ucieka. Jaki czas? Dlaczego? Czyżby sądził, że jej oddanie było tylko
jedną z wyuczonych sztuczek, sposobem okazania litości, takim samym jak
podarowanie centa żebrakowi? Gdybyż tak było! Najbardziej rozstrajało ją właśnie
to, że jej reakcja była całkowicie spontaniczna. Co więcej, zostawiła po sobie
tęsknotę, jakiej Maggie nigdy przedtem nie znała, tęsknotę, która w miarę upływu
czasu stawała się coraz silniejsza.
Gdyby Roger wywoływał w niej takie emocje, już dawno byliby
kochankami. Być może nawet małżeństwem z kilkorgiem dzieci. Chyba że, co też
było możliwe, to ona nie ekscytowała go wystarczająco. Wyznawał jej uczucia,
gorąco całował, nigdy jednak nie przekraczał granicy niewinnych pieszczot.
Czyżby nie był tak naprawdę zainteresowany jej ciałem? Czyżby to, co brała za
silne zasady i szlachetny charakter prawdziwego dżentelmena, oznaczało w gruncie
rzeczy brak namiętności? Może rację mieli Bruce i Galen, którzy opisywali go jako
zimnego, opanowanego człowieka, który zawsze osiąga to, czego zapragnie?
– To dopiero byłby pasztet – wymamrotała do siebie Maggie podczas jednej
ze swych bezsennych nocy. Próbowała wmówić sobie, że jest oszukana i
nieszczęśliwa przez Rogera, ale tak naprawdę czuła tylko niewielkie rozdrażnienie.
Jej myśli natychmiast powróciły do Galena. Można zarzucić mu wszystko, ale na
pewno nie brak namiętności. Wstrząsnął całym jej istnieniem, obudził w niej pasję.
Niczego nie pragnęła teraz bardziej, niż znaleźć się z nim sam na sam na jednej z
tych maleńkich, bezludnych wysp na Fidżi i szaleńczo kochać dniami i nocami. Co
za chaos!
Przekręciła się na brzuch i zakryła głowę kołdrą.
Natychmiast musi przestać myśleć i zmusić się do snu, gdyż w przeciwnym
razie będzie wyglądała nazajutrz jak zmora. Pogoda właśnie się poprawiła. Był już
prawie marzec. Matka zadzwoniła tego dnia do Kendricków i zapowiedziała się na
najbliższe popołudnie.
Dopiero o dziesiątej rano Maggie, ledwo patrząc na oczy, wsunęła się do
kuchni, gdzie matka powitała ją z lekką ironią:
– Dzień dobry, śpiochu. Piękny mamy dziś dzień. Pamiętasz, że po południu
jedziemy do Kendricków?
– Tak, pamiętam – potwierdziła Maggie. Nalała kawę i osunęła się na
krzesło, z melancholią wyglądając przez okno na zalane słońcem podwórze. Cała
była chaosem. Życie było chaosem. Jaki interes może mieć słońce w tym, żeby
akurat dziś świecić tak jasno?
– Co byś powiedziała na naleśniki? – zaproponowała i matka.
– Wspaniale – przytaknęła Maggie. Najwyżej utyje. Było jej wszystko jedno.
Może przecież lansować modę dla otyłych.
– Cieszę się, że nie głodzisz się już tak jak ostatnim razem – uśmiechnął się z
aprobatą ojciec. – Zdrowie jest najważniejsze.
Słowa ojca wytrąciły Maggie z nastroju użalania się nad sobą. Co za głupota
i niewdzięczność skupiać się wyłącznie na swych własnych, nieistotnych w gruncie
rzeczy problemach. Chwyciła ojca za rękę.
– Czy mówiłam ci już dzisiaj, jak bardzo cię kocham? – spytała ze
wzruszeniem.
– Ja także cię kocham – odparł, przykrywając dłoń córki własną ręką i
mrugając nerwowo załzawionymi ze wzruszenia oczami. – Mój Boże, jak bardzo
bym pragnął… – Nie dokończył, pokręcił głową i ścisnął mocno jej rękę. – Po
prostu cieszę się, że jesteś.
– Ja też – odpowiedziała Maggie, wiedząc dokładnie, co miał na myśli.
Chciałby, żeby była w domu, a przynajmniej gdzieś bliżej, przez cały czas. Ale tu
nie było dla niej pracy, a jeśli poślubi Rogera… Maggie wyparła tę myśl. Wszystko
w swoim czasie. Na razie musi się przede wszystkim przygotować psychicznie na
wizytę u Kendricków.
Kiedy ojciec obudził się z poobiedniej drzemki, zapakowali się wszyscy do
starego rodzinnego chryslera i udali się, z Maggie jako kierowcą, do Kendricków.
Maggie miała na sobie beżowe, sportowe spodnie i sweter koloru miedzi, do tego
terenowe buty. Na sugestię matki, że należałoby ubrać się wytworniej,
odpowiedziała:
– Wiesz przecież, że pani Kendrick będzie chciała pokazać mi stajnie i na
wysokich obcasach wyglądałabym jak głupia.
Wiedziała, że matce nie chodzi tylko o to, żeby Maggie jak najlepiej
zaprezentowała swą figurę modelki. Chodziło o okazanie szacunku Kendrickom,
którzy, choć nie byli na świeczniku, budzili jednak ogromny respekt wśród
mieszkańców miasteczka. Ich piękna stadnina, Haven Hill, zajmująca niemal całą
północną stronę doliny za Spring Mountain, była przedmiotem lokalnej dumy,
miejscem, które pokazuje się przyjezdnym.
– Nic się nie zmieniło – powiedziała, gdy dojechali na miejsce. – Zawsze
uważałam, że powinni tu kręcić filmy. Tu jest tak pięknie.
– Sheila Kendrick wkłada w to ogromną pracę – wyjaśniła pani Preston. –
Ma pomocników, ale sama nie waha się przed podejmowaniem najcięższych robót.
To bardzo wytrzymała kobieta.
Maggie skinęła głową. Najlepszym tego dowodem był dom, do którego
właśnie podjeżdżali: olbrzymia, wiktoriańska siedziba w kolorze imbiru, z narożną
wieżyczką i ogromną werandą otoczoną dębami.
Gdy samochód wjechał na szeroki, owalny podjazd, oboje państwo Kendrick
wyszli na powitanie.
– Droga Maggie, tak się cieszę, że cię widzę – powiedziała pani Kendrick,
podchodząc z otwartymi ramionami. – Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ale też
tęsknimy za tobą ogromnie. Naprawdę.
Ucałowały się serdecznie. Maggie zauważyła, że ta drobna siwowłosa
kobieta doskonale zachowała swój wygląd arystokratki z Wirginii, mimo iż na jej
delikatnej twarzy więcej było teraz zmarszczek, których przysporzyły lata
poświęcone pracy na farmie. Nadal ubierała się w bryczesy i buty do konnej jazdy,
zawsze gotowa dosiąść któregoś z wierzchowców. Maggie z trudem przypominała
sobie jedną czy dwie okazje, kiedy widziała ją w sukience.
– Jesteś dumą i radością całego Spring Mountain – oświadczył pan Kendrick,
biorąc ją w ramiona.
Ojciec Galena był wielkim, jowialnym mężczyzną, po którym syn
odziedziczył śniadą cerę i wzrost. Kiedy Maggie była mała, zawsze przypominał jej
niedźwiedzia.
– Jest i chłopak – powiedziała pani Kendrick, z zadowoleniem w głosie,
przerywając wymianę uprzejmości między mężem a Maggie. – Miał być tu na
lunch. Spóźnił się tylko dwie godziny.
Chłopak? Maggie poczuła nagły skurcz serca, które biło teraz w szalonym
tempie. Samochód „chłopaka” błyskawicznie zbliżał się do podjazdu.
Obserwowała i go nieprzytomnym wzrokiem, stojąc jak wmurowana i czując
jednocześnie, jak robi jej się słabo. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie
ruszyć się z miejsca. Czuła się jak w koszmarnym śnie, w którym ofiara jest tak
przerażona zbliżaniem się prześladowcy, że nie może zdobyć się ani na krzyk, ani
na ucieczkę.
Galen zatrzymał samochód, wysiadł z niego powoli i zwrócił się do
oczekujących.
– Witam wszystkich! Zatrzymała mnie długa rozmowa telefoniczna, ale po
drodze wrzuciłem w siebie hamburgera, więc nie jestem głodny.
Następnie podszedł do Maggie.
– Cześć, Maggie – powiedział poważnie. – Dobrze się bawisz na wakacjach?
Maggie uświadomiła sobie w tym momencie, że stojąc tak z zaciśniętymi
rękami, chłonie jego obecność jak wyschnięta gąbka wodę. Ubrany był w biały
golf, obcisłe czarne spodnie i buty do konnej jazdy. Tak bardzo chciała go dotknąć,
że poczuła, jak zadrżały jej palce. Zanim zdecydowała się przemówić, wzięto
głęboki oddech w obawie, że jej głos, jeśli w ogóle będzie w stanie go z siebie
wydobyć, zabrzmi jak potworny żabi skrzek.
– Tak, świetnie – odparła w końcu. – Tu jest tak spokojnie.
– Pewnie aż zanadto – wtrącił się jej ojciec. – Po Nowym Jorku Spring
Mountain musi wydawać się strasznie nudne.
– Mam na to sposób – powiedziała pani Kendrick, uśmiechając się do
Maggie, a następnie do Galena. – Mam zamiar wysłać oboje młodych na konną
przejażdżkę. Założę się, że Maggie nie ma zbyt wielu okazji, żeby sobie pojeździć,
a i Galen nie ćwiczy jazdy tak często, jak powinien. Powiedziałam Galenowi, że
dziś go to czeka. Dlatego jest tak ubrany.
– Och nie – próbowała zaprotestować Maggie, ale nie dokończyła. W oczach
Galena pojawiło się wyraźne rozbawienie. Nie mogła dociec, czy wszystko to
zostało ukartowane, ale wiedziała jedno – dyskutowanie z panią Kendrick było
mniej więcej tak samo bezowocne, jak rozmowa z księżycem.
– Henry, zabierz Prestonów do domu, a ja przedstawię Maggie naszą nową
klacz – zwróciła się do męża. – Za moment będę z powrotem.
Podążyli za panią Kendrick do położonych blisko domu, pomalowanych na
zielono stajni. Maggie tak była przejęta obecnością Galena, że prawie nie słyszała
jej słów. Oprzytomniała nieco, gdy dotarli do stajni i Galen zaczął siodłać swego
konia. Pani Kendrick nałożyła ogłowie na pysk pięknej kasztanki z jasną odmianą
na czole i przyprowadziła ją do Maggie.
– Oto moje cudo – oznajmiła. – Na imię ma Valentine, ale nazywam ją Val.
Widzisz kształt tej odmiany?
– Chyba przypomina serce? – zauważyła Maggie, biorąc głęboki oddech i
przełykając ślinę. – Nie wiem, czy dam radę, tak dawno nie jeździłam konno.
– Val jest łagodna jak owieczka – zapewniała pani Kendrick. – W razie
czego Galen zrobi ci krótką powtórkę z zasad konnej jazdy i pomoże ci ją osiodłać.
Ja wracam do gości. Do zobaczenia – pożegnała się z uśmiechem.
Maggie skinęła tylko głową i, oddychając głęboko, zwróciła się w stronę
Galena. Gdy przeszła parę kroków, zauważyła, że skończył właśnie siodłać swego
wielkiego rudobrązowego wałacha i odwrócił w jej stronę. Była tak bardzo
świadoma jego spojrzenia, że wróciło to koszmarne, charakterystyczne dla
początkujących modelek uczucie, iż traci władzę w nogach i w każdej chwili może
się potknąć. Teraz jeszcze tylko tego brakowało, by Galen znów zaczął ją atakować
za wszelkie grzechy. Jeśli tak się stanie, prawdopodobnie przewróci się i szlochając
padnie u jego stóp.
Na szczęście Galen najwyraźniej przyjął tego dnia inną strategię, może
dlatego, że znajdowali się w domu jego rodziców, a więc właściwie była jego
gościem. Kiedy podeszła już całkiem blisko, zapytał cicho:
– Pomóc ci ją osiodłać?
– Nie pamiętam, jak to się robi – odpowiedziała Maggie słabym głosem. –
Tak dawno nie siodłałam konia.
– Rzeczywiście dawno – zgodził się. – O ile pamiętam, nie mieliśmy nigdy
okazji jeździć razem?
– Nie, nie mieliśmy. – Stanęło jej przed oczami wspomnienie Galena,
obserwującego ze swego wózka inwalidzkiego, jak jego matka uczy Maggie
podstaw ujeżdżania. – Tak się cieszę, że znów możesz jeździć konno –
powiedziała.
– Ja też – przyznał Galen, przyglądając jej się z powagą. – Przyniosę siodło.
Maggie czekała na niego z bijącym sercem, ściskając w dłoniach wodze.
Dobry Boże, myślała z rozpaczą, trzeba będzie wziąć się w garść. Nigdy nie
przypuszczała, że czysto fizyczne zauroczenie drugą osobą może być tak silne, i
rozstrajało ją to całkowicie. Pomyślała, że może poczuje się lepiej, gdy zacznie się
ruszać.
– Daj mi spróbować. Będziesz mówił, co mam robić – powiedziała, gdy
Galen wrócił i położył na grzbiecie klaczy kocyk, jaki kładzie się pod siodło.
Skinął głową i po chwili siodłała konia zgodnie z jego instrukcjami, modląc się po
cichu, by nie zauważył, że drżą jej ręce.
– Czemu jesteś taka zdenerwowana? – zapytał, grzebiąc jej nadzieje. – Boisz
się jazdy?
– Trochę – odparła, z wdzięcznością przyjmując takie wytłumaczenie. –
Przejdzie mi, kiedy ruszymy – dodała, widząc zaniepokojenie Galena.
Wyprowadzili konie na podwórze.
– Dokąd? – spytał, obejrzawszy się na nią.
– Prowadź – odpowiedziała wzruszając ramionami. – Pamiętaj tylko, że moje
umiejętności są raczej wątpliwe.
Galen skinął głową.
– Parę razy objedziemy ring, żebym mógł cię sprawdzić, a potem pojedziesz
po moich śladach na wzgórza.
– W porządku – odrzekła Maggie, starając się zachować uśmiech oraz
spokojny i przyjazny ton głosu. Wolałaby raczej krzyczeć, aby uwolnić się od
ciężaru tego ogromnego napięcia, jakie teraz czuła w sobie. A w dodatku
wyglądało na to, że Galen planuje dłuższą przejażdżkę.
Kiedy Maggie wykonywała swe próbne okrążenia na ringu, Galen
obserwował i korygował jej błędy. Bardzo szybko odzyskała panowanie nad
koniem i poczuła się wspaniale, gdy wiatr, rozwiewając jej włosy, chłodził
rozpaloną twarz. Rozpięła kurtkę i czekała, aż chłodne powietrze dotrze przez
sweter do jej wilgotnej od potu skóry. Nie wiedziała, że pożądanie może
doprowadzić człowieka do stanu takiego wrzenia.
– Myślę, że to wystarczy – powiedział Galen, kiedy zrobiła dwa okrążenia, z
powodzeniem wykonując jego polecenia. Kiedy się zatrzymała, zaproponował: –
Pojedźmy do Bald Knob. Nie byłem tam wieki.
– Dobrze – zgodziła się Maggie.
Na szczęście nie był to zbyt długi ani zbyt stromy szlak. Droga wiodła przez
północną część posiadłości Kendricków, wspinając się serpentynami na gęsto
porośnięte zbocze góry, a następnie stromo docierała na odsłonięty wierzchołek.
Samotne drzewo cedrowe strzegło niewielkiego źródełka, wybijającego ze skalnej
szczeliny. Galen zwracał uwagę na mijane po drodze drzewa, uciekającego zająca i
orła, który wystraszył jego konia.
Maggie odpowiadała monosylabami. Wiedziała, że to niemądre, na nic
więcej nie potrafiła się jednak zdobyć. Jechała za Galenem i widok jego gęstych
czarnych włosów, unoszących się na wietrze, jego szerokich ramion i
umięśnionych nóg wprowadzał ją w stan takiego odurzenia, że niewiele brakowało,
a zawróciłaby Val i ruszyła galopem w przeciwnym kierunku. Tylko duma i uparte
pragnienie przezwyciężenia samej siebie uchroniło ją od tego.
Kiedy dotarli na szczyt, Galen zsiadł z konia.
– Odsapnijmy chwilkę i dajmy odpocząć koniom – zaproponował. – Niech
się napiją wody ze strumienia.
Uwolniwszy swego konia z wędzideł, podprowadził go do wodopoju.
Maggie także, gdy zsiadła z Val, podeszła z nią do małego strumyczka i stanęła
obok. Kątem oka widziała, jak Galen opiera się o stare drzewo cedrowe.
Podejrzewała, że czeka tam na nią, toteż nie zdziwiła się, gdy zawołał:
– Zostaw ją i chodź tutaj. Piękny stąd widok. Ona nigdzie nie ucieknie.
– Mhm… no dobrze – powiedziała Maggie. Uwolniła wodze i poszła w
kierunku Galena. Było między nimi nie więcej niż dziesięć metrów, ale Maggie
wydawało się, że dzieli ich co najmniej mila. To niedorzeczne, pomyślała. Galen
zwabił ją tutaj. Wszystko ukartował. Powinna więc kipieć z wściekłości. A
tymczasem wcale tak nie było. Odwróciła się, by spojrzeć w dolinę, ale potknęła
się i podparła rękami.
– Nic ci nie jest? – spytał Galen.
– W porządku – odparła.
Metr przed nim zatrzymała się i zaczęła udawać, że obserwuje dolinę. Przed
oczami miała jednak tylko rozmazane plamy kolorów, świateł i cieni. Zamrugała,
wzięła głęboki oddech i zacisnęła ręce. Na dźwięk głosu Galena podskoczyła jak
oparzona.
– Co ci jest, Maggie? – spytał. – Jesteś czymś skrępowana.
– To nic takiego. – Wzruszyła ramionami. – Mam kiepski dzień. Bez żadnej
widocznej przyczyny jestem trochę rozstrojona.
Galen uśmiechnął się. Tym razem, jak zauważyła Maggie, jego uśmiech był
życzliwy, a oczy, zwykle drwiące, promieniowały serdecznym ciepłem. Skinął
ręką.
– Chodź tu, Maggie – powiedział miękko. – Wiem, co ci jest.
– Wiesz? – zdumiała się. Szła do niego, wpatrzona w blask jego oczu, jak
żeglarz wpatrujący się w światło morskiej latarni.
– Mhm… – zamruczał z tajemniczym uśmiechem.
Kiedy znalazła się w zasięgu jego ręki, ujął jej dłoń i przyciągnął bliżej
siebie. Drugą rękę wsunął w jej włosy i, zgarniając je na kark, wodził oczami po
twarzy, zatrzymując wyczekujące spojrzenie na ustach.
Maggie stała nieruchomo i z tęsknotą wpatrywała się w niego. Rozchyliła
usta, które nabrzmiały w oczekiwaniu na pocałunek. Kiedy objął ją ramieniem i
przycisnął do swego silnego, gorącego ciała, poczuła, że cała płonie z pożądania,
że wybuchnie, jeśli Galen nie pocałuje jej natychmiast. Czas stanął w miejscu, a on
wciąż wpatrywał się w nią. Maggie była pewna, że w jego oczach dostrzega
lustrzane odbicie własnych pragnień. Przez chwilę tylko miała wrażenie, że przez
jego twarz przemknął wyraz jakiegoś wewnętrznego rozdarcia, zaraz potem jednak
z uśmiechem zbliżył do niej swe usta.
Rozkosz, jaka ogarnęła Maggie, wprawiła ją w drżenie. Zdawało jej się, że
wierzchołek góry wybucha jak wulkan, a oni, wyrzuceni w powietrze, płyną razem
w przestworzach. Usta Galena były bezwzględne, żądające wiele, nie więcej
jednak, niż ona gotowa była dać. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła mocno,
wsuwając palce w jego gęste czarne włosy u nasady karku, czerpiąc
niewypowiedzianą radość z tej pieszczoty. Jej nozdrza wdychały obezwładniający,
piżmowy zapach, mieszaninę woni mężczyzny, cedru, rozgrzanego powietrza i
koni. Drżała z oczekiwania, gdy chłodne palce Galena wśliznęły się pod jej sweter.
Powoli osunęli się na ziemię. Galen podtrzymywał głowę Maggie, ochraniając ją
przed twardym podłożem. Jego usta wędrowały powoli linią brody i ramion. Dłoń
Galena spoczywała na jej piersiach. Wyobraźnia podsuwała jej obraz tego, co
miało zaraz nastąpić. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko
temu. Jeśli Galen zechce zdjąć z niej sweter, sama mu w tym pomoże. Tymczasem
on powoli okrył ją z powrotem i wspierając się na łokciu położył na boku, nie
przestając jednak muskać pocałunkami jej ust.
– Czyż nie cudownie? – wymamrotał z uśmiechem, przytulając się do jej
policzka.
– Tak – odpowiedziała zduszonym głosem. A mogłoby być jeszcze
cudowniej, gdyby… Zdławiła tę myśl, starając się zwalczyć ból pożądania, gdy
odczytała z jego wzroku, że nie zamierza posuwać się dalej. Dała mu pełne
przyzwolenie. Żaden inny mężczyzna nie był dotąd w stanie doprowadzić jej do
takiego stanu. Dlaczego zatrzymał się? Bawił się teraz jej włosami i w przejrzystej
szarości jego oczu dostrzegła zamyślenie.
– O czym myślisz? – spytała.
– O wielu rzeczach – odparł z powagą. Usiadł gwałtownie, po czym wstał i
wyciągnął rękę, by jej pomóc. Kiedy stanęła obok niego, ujął jej twarz w dłonie i
delikatnie pocałował. – Jak myślisz, mógłbym cię teraz namówić na spędzenie ze
mną dnia w przyszłym tygodniu?
– Czy zawsze w ten sposób próbujesz osiągnąć to, czego chcesz? – spytała
ostro.
– Daj spokój, Maggie – odparł czerwieniejąc. – Nie chwytaj mnie za słówka.
– Słówka? – wyrzuciła z siebie. – Nie chwytam cię za słówka. To ty zwabiłeś
mnie tutaj i widząc, że naiwnie odsłaniam przed tobą swoje pragnienia,
postanowiłeś spróbować, czy spełniając je uda ci się osiągnąć własny cel. W
porządku, ale wiedz, że ten numer nie przejdzie, i nie będę już tak głupia, by
kiedykolwiek więcej pozwolić ci się nawet dotknąć. Możesz zrezygnować z
planowania następnych przejażdżek! – Po tych słowach odwróciła się i poszła w
stronę strumienia.
– Nie wygłupiaj się, Maggie! – krzyknął za nią Galen, ale zignorowała to i
dosiadła Val, zanim on zdążył dobiec do swego konia. Jadąc dyszała ciężko ze
złości i przeklinała po cichu samą siebie. Powinna była się domyślić. Czyżby była
aż tak głupia? Po raz ostatni oddała władzę nad sobą swoim zuchwałym zmysłom.
To się nigdy więcej nie powtórzy!
Kiedy dotarli do stajni, otaczała ich aura wzajemnej wrogości. Maggie bez
słowa rozsiodłała Val i poprowadziła ją do boksu. Podchodziła właśnie do drzwi,
kiedy poczuła na swym ramieniu mocny uścisk dłoni Galena.
– Puść mnie – fuknęła.
– Nie – odparł, przeszywając ją wzrokiem. – Jesteś albo głupia, albo
znacznie twardsza, niż przypuszczałem. Jedno z dwojga.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparła Maggie – i nie obchodzi mnie
to. Zostaw mnie! – Usiłowała uwolnić się od jego uścisku. – Chcesz, żebym
zaczęła krzyczeć?
– Nie, chcę, żebyś mnie wysłuchała – odpowiedział Galen z kamienną
twarzą. – Chcę wierzyć, że nie jesteś aż tak twarda. Ale wiem, że twój umysł
wskazuje ci dwa kierunki, chociaż serce może iść tylko w jednym. Jeśli wybierzesz
złą drogę, zaprowadzi cię donikąd. Spróbuj posłuchać swego ciała, które usiłuje ci
coś podpowiedzieć.
Mówiąc to, natarł na nią i złożył na jej ustach pocałunek tak natarczywy i
namiętny, że Maggie nie była w stanie walczyć z ogarniającymi ją uczuciami. Stała
nieruchomo, drżąc, a kiedy ją puścił, miała oczy pełne łez, a jego płomienne
spojrzenie kontrastowało z wciąż jeszcze kamiennym wyrazem twarzy.
– A teraz – powiedział szorstko – postarajmy się, dla dobra rodziców,
wyglądać w miarę normalnie. W końcu byliśmy tylko na uroczej przejażdżce w
górach, prawda? – Spoglądając na Maggie uniósł ironicznie jedną brew, następnie
podszedł do drzwi i otworzył je przed nią. – Pani pierwsza.
Reszta popołudnia była dla Maggie jednym wielkim koszmarem. Zgodnie z
sugestią Galena grała znakomicie. Słyszała swój własny śmiech, czując
jednocześnie, że należy on do kogoś innego. Starała się unikać wzroku Galena, ale
od czasu do czasu ich oczy spotykały się. Każde z jego świdrujących spojrzeń
sprawiało, że mocniej zaciskała ręce na oparciu fotela. Z trudem powstrzymała
okrzyk radości, kiedy matka odmówiła Kendrickom zaproszenia na kolację,
wymawiając się osłabieniem ojca.
– Wpadnij jeszcze kiedyś, Maggie – powiedziała Sheila Kendrick ze swym
miękkim południowym akcentem.
– Naturalnie – odparła Maggie, unikając wzroku Galena, który otwierał
przed nią drzwi samochodu. Gdy wsiadała, pochylił się nad nią i szepnął cicho:
– Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie.
Już miała powiedzieć, że nigdy w życiu, zrezygnowała jednak, widząc jego
charakterystyczny rozbawiony wzrok. Zamknął za nią drzwi i żartobliwie
zasalutował.
– Kendrickowie to cudowni ludzie – powiedziała matka, gdy ruszyli. – Ze
wszystkich znanych mi osób najbardziej podziwiam i zazdroszczę Sheili Kendrick,
i to nie z powodu jej bogactwa, ale dlatego, że jest taka promienna i pełna życia.
Bycie z nią działa jak balsam.
– Wiem, co masz na myśli – odrzekł pan Preston. – To szczęśliwa kobieta.
Kocha swój dom, męża, swoje konie i swego syna. Czegóż więcej potrzeba
kobiecie?
No właśnie, czegóż więcej, pomyślała Maggie z goryczą. Życie pani
Kendrick było jak starannie opakowany, piękny podarunek. Dlaczego jej własnego
życia nie udawało się tak cudownie poukładać?
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Czy coś ci jest? – spytał ojciec następnego dnia, gdy grali w remika. – Od
wczoraj jesteś dziwnie naburmuszona. Czy pokłóciliście się z Galenem? Coś
wisiało w powietrzu, kiedy wróciliście z tej przejażdżki.
– Istotnie, mieliśmy małą sprzeczkę – odpowiedziała niechętnie – ale
wolałabym o tym nie mówić.
Pragnęłaby także móc nie myśleć o tym, co się stało, ale nie była w stanie.
Jeśli w jednej chwili czuła, że jej złość na Galena jest w pełni usprawiedliwiona, to
już w następnej była z równą siłą przekonana, że się wygłupiła. Czemu nie miałaby
spędzić z nim dnia? Czego się bała? Odkrycia, że Galen miał rację, że Roger
naprawdę jest hipokrytą, czy czegoś jeszcze?
Następny dzień nie przyniósł poprawy do momentu, gdy w trakcie
przygotowań do przyjęcia u Bruce'a udało się jej wreszcie wywołać w sobie złość
na Galena. Jakim prawem wdarł się w jej życie i, burząc jego porządek,
doprowadził do stanu takiego rozchwiania? Cokolwiek on sądzi, Maggie nie była
obojętna na losy ludzi zatrutych odpadami z Balfour Chemicals i zamierzała
porozmawiać o tym z Rogerem. Osiągnął więc swój cel i teraz należy zapomnieć o
nim i jego próbach uwiedzenia jej tylko po to, by zechciała na własne oczy
zobaczyć tę tragedię. Nie potrzebowała tego. To, na co miała teraz ochotę, to
rozrywka, miłe przyjęcie w towarzystwie błyskotliwych, interesujących osób i
ciekawe rozmowy.
Przed nałożeniem makijażu Maggie pochyliła się nad umywalką i przyjrzała
się sobie w lustrze, wodząc rękami po zaokrąglonych policzkach. Wspaniale, po
prostu wspaniale. Do tego wszystkiego zaczyna tyć. Inni tracą w takich sytuacjach
apetyt, ale nie ona. Stawała się żarłoczna.
Zdjęła z wieszaka ręcznik i usiłowała zetrzeć ciemne smugi widoczne pod
oczami. Sądziła, że jest to być może rozmazany makijaż i da się łatwo zmyć. Nie
udało się. Cienie pod oczami były spowodowane brakiem snu.
Powinnam zostać w Nowym Jorku, pomyślała. To wszystko, co się stało, nie
miałoby wówczas miejsca. Czy nie byłoby to cudowne? Ze złością rzuciła
ręcznikiem przez pokój, aż uderzył w wytapetowaną na niebiesko ścianę. Nie, to
nie byłoby cudowne. Ojciec jej potrzebował. Potrzebował jej obecności i miłości.
To było najważniejsze na świecie, zwłaszcza teraz, kiedy Maggie zaczynała
podejrzewać, że rodzice martwią się o Bruce'a i są poważnie zaniepokojeni jego
nowym stylem życia i poglądami. Oczywiście deklarowali z uśmiechem, że są z
niego bardzo dumni, ale Maggie trudno było zwieść. O wiele bardziej woleliby,
aby zachowywał się tak jak Galen.
Znowu ten Galen. Maggie wykrzywiła się przed lustrem. Szybko dokończyła
robić makijaż, ubrała się w krótką koktajlową sukienkę z czarnej satyny i żakiet
ozdobiony srebrnymi cekinami. Do tego włożyła czarne efektowne sandałki na
wysokich obcasach. Przewyższała w nich większość mężczyzn, ale przywykła już
do tego. Gdy miała je na sobie, nawet Roger z trudem jej dorównywał. Oczywiście
Galen…
Przeklęła cicho, by zdławić tę myśl, i narzuciła futrzaną kurtkę z oposów. Z
satysfakcją oceniła swój wygląd i wyszła.
Droga wiodła wśród wzgórz, z których deszcz zmył niedawno resztki śniegu,
i gdzieniegdzie zaczęła pokazywać się trawa. Przyjęcie miało się rozpocząć dopiero
o ósmej, ale Bruce poprosił ją, by przyjechała wcześniej. Chciał jej dokładnie
pokazać mieszkanie i zjeść z nią skromną kolację jeszcze przed przybyciem gości.
– Z przyjemnością ci pomogę – zaproponowała wówczas, ale Bruce
zapewnił ją, że żadna pomoc nie będzie potrzebna. Zamówił jedzenie w restauracji.
Kiedy dojechała do autostrady, miała przed sobą jeszcze niecałą godzinę
jazdy. Zgodnie ze wskazówkami Bruce'a przejechała przez starą część Charlestonu,
z dużymi sześciennymi domami piętrowymi, minęła nowe centrum handlowe, by
wreszcie dotrzeć do elegancko ozdobionej bramy wjazdowej z dużym, wyrytym w
brązie napisem „Deer Creek Manor”.
– Dość pretensjonalne – powiedziała do siebie, wjeżdżając w aleję otoczoną
supernowoczesnymi budynkami o zaokrąglonych konturach, z efektownie
podwieszonymi balkonami. Odnalazła dom Bruce'a i zaparkowała pomiędzy
dwoma BMW. Witamy w krainie yuppies, pomyślała z krzywym uśmiechem.
Bruce otworzył drzwi, zanim jeszcze zdążyła zapukać.
– O rany, ależ wspaniale wyglądasz! – wykrzyknął z aprobatą. – Witaj w
mym skromnym gniazdku. To będzie coś, móc cię tutaj gościć na przyjęciu.
Powiesił jej kurtkę do szafy z lustrzanymi drzwiami, a oczarowana Maggie
rozglądała się w tym czasie po imponującym wnętrzu.
– Musiałeś chyba wynająć projektanta – zauważyła. – To jest naprawdę
cudowne, Bruce.
– Dzięki. Tak, rzeczywiście wynająłem architekta. Mówiąc szczerze,
najlepszego w Charlestonie. Sam bym tego wszystkiego nie wymyślił. – Wziął ją
pod rękę. – Oprowadzę cię.
Pokazał jej kolejno uroczą małą jadalnię, dwie luksusowe sypialnie i
ekskluzywne łazienki, promieniejąc ze szczęścia, gdy komentowała wszystko z
zachwytem. Na końcu była kuchnia, gdzie jedna młoda kobieta w białym uniformie
dekorowała przystawki, a druga stała przy kuchni, coś mieszając.
– Wygląda smakowicie – powiedziała Maggie, zerkając na faszerowane
grzyby i maleńkie kanapki z krewetkami.
– Wszystko, co najlepsze, dla mojej pięknej siostry – oświadczył Bruce,
wyjmując z lodówki butelkę drogiego szampana. – Co powiesz na mały toast,
zanim coś przekąsimy? Przejdziemy do jadalni?
– Czemu nie? – odparła Maggie. O ile już dawniej miała wątpliwości, czy
portfel Bruce'a jest w stanie pokryć jego kosztowne zachcianki, o tyle teraz z
prawdziwym przerażeniem myślała o jego poczytalności. To, co zobaczyła,
absolutnie nie było na jego kieszeń. Nawet milioner zastanawiałby się nad
niektórymi z pomysłów architekta – obrazy Leroy Neimanna, obicia z wytłaczanej
skóry, ściany działowe stawiane na zamówienie.
Przy stole Bruce rozlał szampana do cienkich kryształowych kieliszków z
Waterford.
– Za nas – powiedział podnosząc swój. – Oby nasza przyszłość nadal była
tak pomyślna.
Maggie popatrzyła na niego w zamyśleniu.
– Mogę coś dodać? Obyśmy jak najdłużej zachowali zdrowie. Sytuacja ojca
uświadamia mi, że bez tego wszystko inne traci jakikolwiek sens.
– Słuszna, choć gorzka uwaga – zgodził się Bruce i uśmiechnął smutno,
stukając się z Maggie i pociągając pierwszy łyk szampana. – Naprawdę podziwiam
cię, że poświęciłaś te dwa tygodnie dla mamy i taty. To musi być dla ciebie dosyć
nudne.
– Nie uważam tego za nudne – zaprzeczyła, myśląc z goryczą, że stan
wewnętrznego niepokoju, w którym się znajdowała, z trudem można by określić
jako nudzenie się. – Wręcz przeciwnie, cieszę się, że mogę uszczęśliwić ojca.
Zamierzam teraz częściej bywać w domu.
– Naprawdę? – zdziwił się Bruce, a następnie przyjrzał się jej podejrzliwie. –
Czyżby to miało coś wspólnego z Galenem Kendrickiem?
Maggie była tak zaskoczona, że dopiero po chwili zdobyła się na odpowiedź.
– Co ci przychodzi do głowy? Przecież wiesz, że ojciec jest chory. Chcę
spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu.
– Taak – odparł Bruce, nie spuszczając z niej wzroku – ale widziałem, w jaki
sposób Kendrick wpatrywał się w ciebie zeszłej niedzieli. Nie podobało mi się to.
Chciałem nawet poprosić ciebie, abyś szepnęła rodzicom słówko dezaprobaty co do
jego ciągłych wizyt w ich domu. Nie byłyby dobrze widziane przez Rogera
Balfoura.
Maggie, słuchając słów Bruce'a, była najpierw zdumiona, potem przerażona,
a zanim dokończył, po prostu wściekła.
– Jak śmiesz coś takiego proponować? – wybuchła. ~ Rodzice mają prawo
zapraszać do domu, kogo tylko im się spodoba, a ja, jeśli będę miała ochotę
widywać Galena, to będę to robić. To jeden z najwspanialszych ludzi, jakich znam.
– Wiedziałem, że cię przekabaci – powiedział Bruce, wykrzywiając usta z
niesmakiem. – Szybki Bill z niego. To jest zwykły prowokator, Maggie. Biedny
Roger stara się, jak może, by wybrnąć z tej trudnej sytuacji, a Kendrick na każdym
kroku stwarza problemy. – Pochylił się i spojrzał na Maggie z powagą. – Nie
uważasz, że to wszystko zrani uczucia tak wrażliwego mężczyzny, jakim jest Roger
Balfour?
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – odparła Maggie marszcząc brwi.
– A powinnaś – rzucił Bruce z przekonaniem. – Roger bardzo przejmuje się
takimi rzeczami.
Coś tu się nie zgadzało. Na przyjęciu u rodziców Bruce sugerował, z
charakterystycznym dla mężczyzn brakiem delikatności, że Roger nie miałby nic
przeciwko temu, aby używając swych wdzięków wpłynęła na Galena. Teraz
widząc, że nie akceptuje tego pomysłu, postanowił zmienić strategię. Bruce stawał
się oportunistycznym manipulatorem i ta zmiana w jego charakterze bardzo się
Maggie nie podobała.
Pociągnęła łyk szampana i w zamyśleniu przyglądała się bratu. Być może
prawdą jest to, co mówił, ale ona nie miała okazji, aby się o tym przekonać. Roger
nawet słowem nie wspomniał o aferze z Galenem Kendrickiem. Co prawda, gdy się
spotykali, nigdy nie było mowy o sprawach zawodowych, cały wspólnie spędzany
czas poświęcali rozrywkom. Odpowiadało jej to do czasu, gdy w jej życie tak
brutalnie wkroczył Galen. Bruce miał rację mówiąc, że Galen nie traci czasu.
Uświadomił jej także, jak mało w gruncie rzeczy zna Rogera Balfoura. Jakim
cudem Bruce wiedział tak wiele?
– Zdaje mi się, że ty i Roger jesteście ze sobą bardzo blisko – zauważyła. –
Znacznie bliżej, niż przypuszczałam.
Bruce wzruszył ramionami.
– Roger jest perfekcjonistą w sprawach finansowych. A najbardziej
interesuje go bilans wpływów i wydatków. Analizujemy go wspólnie za każdym
razem, kiedy jest w fabryce.
– To znaczy jak często? – spytała Maggie.
– Regularnie raz w miesiącu – wyjaśnił. Nagle się uśmiechnął. – Pomówmy
o czymś innym. Interesy to nudny temat. Widziałaś ostatnio coś ciekawego w
teatrach?
W tej właśnie chwili nadeszła jedna z kelnerek, niosąc gorące danie. Te parę
minut, w czasie których serwowano kolację, Maggie poświęciła rozmyślaniom o
relaq'ach między Bruce'em a Rogerem. Wszystko to robiło na niej złe wrażenie.
Pod wpływem Rogera Bruce wyraźnie się zmienił, i to na gorsze. Poza tym czuła,
że coś ukrywa. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to może tylko jej chora
wyobraźnia, ale podejrzenia jej nie opuszczały.
Udziec jagnięcy okazał się pyszny, a rozmowa zeszła na tematy ogólne.
Dokładnie o ósmej zaczęli się schodzić goście, traktując Maggie z tak wyraźnym
uniżeniem, że poczuła się jak eksponat w muzeum figur woskowych. Przeważali
młodzi yuppies i ludzie biznesu. Głównym tematem rozmów stały się dochody,
nowo zakupione samochody, jachty i inne atrybuty dostatniego życia.
Maggie udzielała się towarzysko, szybko jednak doszła do wniosku, że
niewiele ma z tymi ludźmi wspólnego. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że z
powodzeniem tuszuje to swym wdziękiem i błyskotliwością, i że nikt nie domyśla
się, jak bardzo jest znudzona. Marzyła, aby znaleźć się już w domu, w swobodnym
stroju i z dobrą książką pod ręką.
Przed północą bardzo rozbolała ją głowa i doznała uczucia klaustrofobii. W
pokoju pełnym ludzi, z którymi nie potrafiła już rozmawiać i poczuła się jak w
pułapce. Za wszelką cenę pragnęła się stamtąd wydostać i postanowiła użyć
wypróbowanego, choć w tym wypadku prawdziwego pretekstu.
– Nie mów nikomu – szepnęła do Bruce'a – ale od tych butów straszliwie
rozbolały mnie stopy. Świetnie się bawiłam. W przyszłym tygodniu chciałabym ci
się zrewanżować kolacją.
Miała nadzieję, że przy tej okazji skłoni go do rozmowy na temat
niepokojących ją spraw.
Bruce podał jej futro, a następnie mocno uścisnął.
– Wspaniale, że przyszłaś – powiedział wzruszony. – Cieszę się, że
zamierzasz częściej bywać w domu. Tęskniłem za tobą. Przecież zawsze byliśmy
sobie tacy bliscy.
– Naprawimy to – odparła, całkiem już teraz pewna, że brata coś gnębi. –
Zadzwonię do ciebie jutro.
Wyszła i wsiadła do starego samochodu rodziców, który stał teraz w
towarzystwie corvette i porsche'a. Z silnym bólem głowy ruszyła w drogę
powrotną. Zamiast oczekiwanej rozrywki, przyjęcie u Bruce'a tylko pogorszyło jej
nastrój. Martwiła się o niego, a sama wciąż czuła się rozstrojona. Dlaczego, do
licha, nie jest w stanie się rozluźnić i dobrze bawić w towarzystwie sympatycznych
rówieśników? Może gdyby Bruce nie zrobił tej głupiej uwagi na temat Galena…
Zaraz, gdzie była ta przecznica?
Przejechała przez puste teraz i słabo oświetlone centrum handlowe i skręciła
w ulicę wiodącą przez stare, uśpione dzielnice miasta. Minęła zaledwie parę
przecznic, kiedy nagle kierownica zaczęła ściągać w prawą stronę. O, Boże,
pomyślała z rozpaczą, złapałam gumę. Podjechała do krawężnika i zatrzymała wóz.
Miała rację. Prawe przednie koło było kompletnym flakiem.
– Co teraz zrobię? – powiedziała głośno, odgarniając włosy z czoła i
rozglądając się. Ulica była pusta.
Telefon jest na pewno w centrum handlowym, ale to było o parę przecznic
stąd, około mili. Za nic nie dojdzie tam na tych cholernych obcasach. Co jednak
innego jej pozostaje? Może po drodze zatrzyma jakiś przejeżdżający wóz? A jeśli
w którymś z domów zobaczy światła, zapuka do drzwi. To nie Nowy Jork.
Ludzie tutaj byli przyjaźni wobec innych znajdujących się w potrzebie.
Przeszła przez kolejną ulicę, minęła parę domów i zatrzymała się, by dać
odpocząć zmaltretowanym nogom. Oparła się o słup i rozejrzała dokoła. W domu
naprzeciwko, na pierwszym piętrze, paliło się światło. Ktoś jeszcze się nie położył
lub spał przy zapalonej lampie, pomyślała. Warto spróbować. Podeszła do domu,
otworzyła furtkę i zaczęła iść alejką prowadzącą do wejścia. Przeszła zaledwie parę
kroków, gdy ogromny czarny pies wyskoczył na nią, szczekając wściekle.
– Na pomoc! – krzyknęła Maggie odskakując na bok, po czym straciła
równowagę i upadła, wciąż krzycząc. W chwilę później pies wskoczył na nią, ale
zamiast gryźć, zaczął lizać jej twarz.
W przedsionku domu zapaliło się światło, otwarły drzwi i głęboki męski głos
rozkazał: – Betsy, do nogi!
Pies przestał lizać Maggie i oddalił się. Usłyszała nierówne kroki i podniosła
głowę. Jej serce zamarło.
– Galen! – krzyknęła. – To ty?!
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Maggie! Na miłość boską, co ty tu robisz w środku nocy? Czy nic ci się nie
stało? – zapytał Galen. Pochylił się i pomógł jej wstać, a wtedy pies podszedł
znowu, przyjaźnie machając ogonem.
– Wszystko w porządku. Ja… złapałam gumę parę ulic stąd – odparła
Maggie dysząc i z bijącym sercem wsparła się na ramieniu Galena, z trudem
wkładając pantofle. – Szukałam jakiegoś miejsca, skąd mogłabym zadzwonić, a u
ciebie paliło się światło. Twój pies mnie wystraszył…
– A więc nawet nie wiedziałaś, gdzie ja mieszkam? – spytał przytłumionym
głosem.
Maggie spojrzała na niego.
– Nie.
Galen uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.
– Widząc twój strój, powinienem domyślić się, że nie przyszłaś do mnie.
Zapewne byłaś na jednej z tych bibek u Bruce'a?
– Tak – odparła Maggie – zgadza się.
Przyjrzała się Galenowi. Mimo mroku dostrzegła wyraz rozbawienia na jego
twarzy, ale nie udawało mu się ukryć goryczy w głosie. Brzmiała w uszach i raniła
serce. Cały gniew, który usiłowała w sobie ostatnio wzbudzić, wyparował nagle jak
mgła. Z trudem powstrzymywała się, by nie rzucić mu się na szyję i nie wyznać, że
całą duszą pragnęłaby spędzić ten wieczór z nim. W jego obecności jej zmęczone
ciało zaczynało pulsować życiem.
– Żałuję, że nie wiedziałam, gdzie mieszkasz – powiedziała, starając się
odsłonić choć odrobinę tego, co naprawdę czuła. Chciała, by nie patrzył już na nią
w ten sposób. – Byłabym tu już dawno. Zanudziłam się tam na śmierć.
– Naprawdę? – Galen sceptycznie uniósł brwi. – No cóż, może i tak, ale teraz
zajmijmy się lepiej twoim zmartwieniem. Gdzie samochód? To pewnie wóz
rodziców?
– Parę przecznic za tym rogiem – powiedziała Maggie, wskazując palcem. –
Ale, prawdę mówiąc, nie jestem w stanie tam teraz iść. Mam odciski od tych
butów, a jeden z obcasów oderwał się, gdy upadłam.
– Wejdź lepiej do środka, a ja w tym czasie zmienię koło. Możesz przejść ten
kawałek?
– Tak, oczywiście – ucieszyła się Maggie.
Spojrzała na psa, który jeszcze tak niedawno ją wystraszył, a teraz lizał jej
rękę.
– Masz wspaniałego psa obronnego – zauważyła.
– Zwykle Betsy nie jest taka groźna – odparł Galen – ale właśnie ma młode.
Nawet mnie jeszcze do nich nie dopuszcza.
– Ma dobre serce – odrzekła Maggie, gładząc potężny łeb suki. – Nie mam ci
za złe, suniu. Starasz się po prostu być dobrą mamą, prawda? Czy to labrador?
– Częściowo – rzucił Galen, prowadząc dziewczynę po schodkach do
bocznego, kuchennego wejścia. Wszedł za nią.
– Poczęstuj się kawą – zaproponował wskazując duży ekspres, stojący na
blacie. – Jeśli dasz mi klucze, wezmę się do roboty.
Zauważył, że Maggie stoi w miejscu i patrzy na zawalony papierami stół.
– Pracowałem nad raportem – dodał.
– Ja… przepraszam, że ci przerwałam – powiedziała Maggie, starając się
zachować spokój. Doznała właśnie najdziwniejszego w życiu uczucia. Rozejrzała
się po dużej, rustykalnej kuchni z białymi szafkami, niebieskim blatem i
emaliowanym zlewozmywakiem, popatrzyła na dębowy stół zawalony papierami
Galena, na proste dębowe krzesła i nagle doznała uczucia pewności, że zna to
miejsce doskonale. To było tak, jakby po przebudzeniu z koszmarnego snu znalazła
się nagle we własnym, bezpiecznym domu. Zakręciło jej się w głowie i, zamykając
oczy, wsparła się mocno o oparcie krzesła.
– Co się dzieje, Maggie? – spytał Galen klękając, by przyjrzeć się jej twarzy.
– Nic – wyszeptała. – Trochę kręci mi się w głowie.
– Siadaj – rozkazał, odsuwając krzesło i sadzając ją. Nalał filiżankę kawy i
postawił przed nią. – To powinno ci pomóc. Prawdopodobnie wypiłaś trochę za
dużo u Bruce'a.
– To nieprawda! – krzyknęła, czując napływające do oczu łzy. – Wypiłam
tylko lampkę szampana parę godzin temu. Nigdy nie piję niczego mocniejszego.
Nagle zimne spojrzenie Galena stało się dla niej nie do zniesienia. Ukryła
twarz w ramionach, wstrząsanych niemym łkaniem.
– Mój Boże – westchnął Galen. Zdjął kurtkę z jej bezwładnego ciała i usiadł
przy niej, obejmując ramieniem. – Przepraszam – powiedział czule. – Nie chciałem
być taki szorstki. Czy jesteś chora?
Maggie uniosła głowę i spojrzała na niego przez łzy. Teraz nie wydawał się
już tak naburmuszony. Zresztą nie zniosłaby tego ani chwili dłużej.
– Nie – szepnęła. Chyba że chorobą należałoby nazwać pragnienie
znalezienia się w jego ramionach, tak przemożne, że wprawiało w drżenie całe jej
ciało.
Kiedy położył rękę na jej czole, starała się nie poruszyć, choć pod wpływem
jego dotyku przeszył ją dreszcz.
– Gorączki nie masz, ale drżysz cała i twoje czoło jest wilgotne od potu.
Może powinnaś położyć się na trochę.
Oczy Galena miały teraz miękki, ciepły wyraz.
– Przejdzie mi – powiedziała Maggie. Przejdzie jej, jeśli on nadal będzie
patrzył na nią w ten sposób. Uniosła filiżankę z kawą i posłała mu spojrzenie pełne
wdzięczności. – Kawa powinna postawić mnie na nogi.
– Skoro tak mówisz… – Przyjrzał się jej i westchnął. – Może daj mi teraz
klucze, spojrzę na tę oponę.
– Czy nie można by gdzieś zadzwonić? – spytała, nie chcąc, by wychodził. –
Nie jestem nawet pewna, czy jest zapasowe koło.
– Sprawdzę. Jeśli nie, będziemy musieli kogoś wezwać, ale w sobotni
wieczór, o tej porze, nie można liczyć na szybką interwencję. – Z wymuszonym
uśmiechem dodał: – To nie jest New York City.
Maggie posłusznie wyjęła klucze z torebki.
– Tam dopiero czekałbyś tydzień, a w końcu znaleźliby jedynie miejsce, w
którym kiedyś był twój samochód. Proszę. – Położyła klucze na jego dłoni. –
Gdyby wyglądało to beznadziejnie, nie zawracaj sobie głowy – poprosiła.
Galen ścisnął kluczyki w ręku.
– Myślisz, że nie dam rady? – spytał, a na jego twarz powrócił chłodny
wyraz.
– Nie! – Oczy Maggie ponownie zaszły łzami i nerwowo przetarła je ręką.
Co się z nią dzieje? Pociągnęła nosem i pokręciła głową, mówiąc ze szlochem: –
Chodzi o to, że… jest środek nocy, a to jest głupia, brudna robota i… i… – Ukryła
twarz w dłoniach. – Jestem tak rozstrojona.
Kluczyki z brzękiem upadły na stół. Maggie poczuła silne ramiona Galena,
który uniósł ją z krzesła i posadził sobie na kolanach.
– Nie płacz, dziecino – wymamrotał prosto do jej ucha, gładząc czule po
włosach. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale porozmawiamy o tym rano. Jesteś
wyczerpana. To, czego potrzebujesz najbardziej, to porządny sen. Położę cię w
pokoju gościnnym. Obejmij mnie za szyję, dobrze?
Widząc, że Galen sięga po laskę, zamierzała powiedzieć mu, że pójdzie
sama, ale się powstrzymała. Położyła ręce na jego ramionach i westchnęła z
zadowoleniem, kładąc głowę na jego piersi.
– Przepraszam za cały ten kłopot – mruknęła prawie już uśpiona.
– Jeśli to ma być kłopot, to chciałbym mieć takich więcej – odpowiedział
Galen zduszonym głosem, z wysiłkiem łapiąc równowagę przy wspinaczce po
schodach.
Kiedy dotarli na górę, zaniósł Maggie do niewielkiej sypialni, skromnie
wyposażonej w ciemne sosnowe łóżko z białą narzutą, toaletkę z obrotowym
krzesłem, jaskrawe, czerwonawe zasłony i wzorzysty dywan. Delikatnie posadził ją
na brzegu łóżka.
– Poczekasz chwilkę, aż znajdę ci jakieś ubranie? – spytał, trzymając ją za
ramiona i pochylając się, by spojrzeć jej w oczy.
Maggie przytaknęła, uśmiechając się nieśmiało. Kiedy wyszedł z pokoju,
rozejrzała się dokoła. Po chwili usłyszała jego kroki i zwróciła się w stronę drzwi.
– Może to będzie dobre – powiedział, podchodząc do niej z wielkim
czerwonym podkoszulkiem w ręku. – Nie mam niestety żadnych damskich
szlafroczków.
– To jest idealne – powiedziała, z uśmiechem przykładając do siebie koszulę.
– Dziękuję.
Galen usiadł koło niej i pogładził ją po twarzy.
– Czy matka oczekuje cię na noc?
– Tak, ale prosiłam ją, by położyła się przed moim przyjściem – odparła
Maggie. Galen miał najpiękniejsze oczy na świecie. Mogłaby wpatrywać się w nie
bez końca.
– Z samego rana zadzwonię do niej – powiedział mężczyzna. – Czy
samochód jest zamknięty?
– Tak – odpowiedziała Maggie. Miał też najpiękniejsze usta. Miała ochotę
dotknąć ich i sprawdzić, czy są rzeczywiście tak miękkie i ciepłe, jakimi się
wydają.
– Dobrze. Możesz teraz spać tak długo, jak tylko zechcesz. Gdyby mnie nie
było, kiedy się obudzisz, to znaczy, że wyszedłem tylko na parę minut w sprawie
samochodu. W porządku?
– Tak – odparła Maggie i dotknęła delikatnie dłoni Galena, spoczywającej na
jej policzku. – Dziękuję ci – wyszeptała.
Galen uśmiechnął się i potrząsnął głową, a w jego oczach rozbłysły iskierki
przepełniającej go radości.
– Nie mogę uwierzyć w to wszystko – powiedział. Pochylił głowę i musnął
ciepłym pocałunkiem usta Maggie. – Wyglądasz na zmęczoną. Śpij dobrze.
– Na pewno będę. – W nagłym odruchu zarzuciła mu ręce na szyję i
przytuliła się do niego. Łzy znów zaczęły napływać jej do oczu. Zakochałam się w
nim, pomyślała. Mam kompletnego bzika na jego punkcie.
Zwolniła uścisk i westchnęła głęboko.
– Tak, jestem zmęczona – powiedziała słabym głosem. – Ostatnio nie
sypiałam zbyt dobrze.
To dlatego, że była taka głupia. Nie uświadamiała sobie, że…
– Dobranoc, Maggie – usłyszała już z oddali.
– Dobranoc, Galenie – odparła. Z sercem, które omal nie pękło, tak
przepełnione było miłością, patrzyła, jak wychodzi z pokoju. Potem rozebrała się,
wsunęła pod ciepły wełniany koc i niemal natychmiast zapadła w głęboki sen.
Kiedy się obudziła, było już zupełnie jasno. Zmrużyła oczy. Za oknem,
poprzez gałęzie dużego drzewa, dostrzegła niebieskie niebo. Drzewo? Jakie
drzewo? Nie było przecież żadnego drzewa…
Nagle przypomniała sobie wszystko. Z uśmiechem odwróciła się na plecy i
przeciągnęła z radością. Było jej tak dobrze, ciepło i była tak pogodna, jakby
płynęła w przestworzach na jakiejś małej, własnej chmurce. Ciekawe, jak długo
spała? Biedny Galen. Myśli pewnie, że straciła głowę. Ale to nieprawda, straciła
tylko serce. I w dodatku było jej z tym dobrze. Zamknęła oczy, wspominając
czułość, z jaką Galen wziął ją na ręce, i krzepiącą siłę, która promieniowała od
niego, gdy wnosił ją po schodach do tego pokoju. Był tak bardzo zmartwiony jej
stanem. Jemu chyba też na niej zależy, przynajmniej trochę. Kiedy zobaczył, że źle
się czuje, skończył ze swoją złośliwością.
Maggie usłyszała kroki na schodach i otworzyła oczy. Drzwi powoli uchyliły
się i Galen zajrzał do środka.
– Cześć – powiedziała Maggie, uśmiechając się do niego. – Właśnie się
obudziłam.
Galen otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
– Czy jest już bardzo późno? – spytała.
– Prawie południe – odpowiedział z uśmiechem. – Jesteś głodna?
– Wściekle – szybko przytaknęła. Miała co prawda większy apetyt na
pocałunki niż na jedzenie, ale czuła, że Galen nie zamierza wykorzystywać tej
sytuacji.
– To dobry znak – powiedział Galen. – Ubierz się, a ja w tym czasie zejdę na
dół i zabiorę się za śniadanie. Co powiesz na jajka na bekonie i świeże rogaliki z
cynamonem?
– Cudownie – ucieszyła się Maggie. – Za parę minut będę gotowa i z
przyjemnością ci pomogę.
Zanim Galen wyszedł z pokoju, spojrzała na swe wczorajsze ubranie,
ułożone na krześle. Nie mogła przecież włożyć tego na siebie.
– Zaczekaj! – zawołała.
– Co takiego? – spytał ze zdziwieniem.
Maggie usiadła i wskazała na swą powabną czarną sukienkę.
– Nie mogę włożyć tego rano. Czy nie masz dla mnie czegoś innego?
Galen podrapał się w głowę.
– Mój Boże, Maggie, nie wiem, czy…
– Mam pomysł – przerwała mu. – Zostawię na sobie ten podkoszulek. A ty
może znajdziesz jakieś spodnie od dresu? Najlepiej ze ściąganym paskiem?
– Tak. – Odetchnął z ulgą. – To będzie wspaniały strój. Poczekaj. – Po chwili
wrócił z szarymi dresowymi spodniami i rzucił je w jej kierunku. – Nie rozciągnij
ich zanadto.
– Jeśli tak się stanie, kupię ci nowe – obiecała Maggie ze śmiechem.
Wzięła szybko prysznic i na swą ekskluzywną bieliznę nałożyła wielki
podkoszulek i wypchane spodnie, które, przez ściągnięte na dole nogawki,
wyglądały jak strój z haremu. Tak bardzo spieszyła się na dół, by pomóc Galenowi,
że postanowiła nie tracić czasu na makijaż. Boso zbiegła ze schodów i, mijając po
drodze salon i jadalnię, weszła do kuchni.
– Ta dam! – odśpiewała, prezentując swe najlepsze figury z pokazów mody.
Galen patrzył na nią z uśmiechem, wreszcie potrząsnął głową.
– Nie wiem, jak ty to robisz, ale potrafisz nawet w najgorszych ciuchach
wyglądać szykownie. Nie zimno ci w nogi?
– Nie. Bez przerwy chodzę na bosaka – odpowiedziała Maggie. – W czym
mogę pomóc?
– Wyjmij z lodówki masło i sok pomarańczowy – polecił Galen, zdejmując z
patelni wielkie plastry bekonu. – Jajka będą gotowe w okamgnieniu.
– Czy można nalewać kawę? – spytała spoglądając na stojący na blacie
ekspres.
– Gdyby pani była tak łaskawa… – Skłonił się w jej kierunku. Maggie
podeszła z dzbankiem do stołu i napełniła filiżanki, a następnie ustawiła go z
powrotem na podgrzewaczu. Usiadła i, oparłszy się na łokciach, z zadowoleniem
przyglądała się Galenowi. Co za mężczyzna. Byłaby najszczęśliwsza, gdyby mogła
tak spędzić życie obserwując, jak przygotowuje śniadanie lub robić to samej, będąc
obserwowaną przez niego. Gdyby tylko…
Westchnęła. Gdyby tylko inne sprawy, które tak komplikują jej życie,
zniknęły bez śladu.
– Proszę bardzo – powiedział Galen, stawiając przed nią talerz z jajkami na
bekonie. – Mam nadzieję, że tak przyrządzone będą ci smakowały. Zawsze robię je
w ten sposób, z rozpędu zapomniałem cię spytać.
– Są dokładnie takie, jakie lubię – odparła z uśmiechem. – Wyglądają
wspaniale.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu, które przerwał dopiero cichy gwizd
Galena. Kiedy Maggie spojrzała na niego, uśmiechnął się i wskazał palcem jej
pusty talerz.
– Zastanawiam się, jak ty to robisz, że jesteś taka szczupła?
– Nie w ten sposób – wyjaśniła śmiejąc się. – To tylko tutaj tak się objadam.
Od przyjazdu do domu przybyło mi chyba ze dwa kilo, ale nie dbam o to. Jestem
już zmęczona ciągłą dietą. Lubię dobre jedzenie.
– Zmęczona pracą modelki? – spytał Galen.
Ton jego głosu był poważny. Czyżby miał nadzieję, że tak? Maggie
zastanawiała się nad odpowiedzią. Ze wzrokiem utkwionym w rogalik, powoli i z
wahaniem zaczęła mówić:
– Trochę tak. Pierwsza fascynacja minęła. Na początku wszystko było takie
nowe i ekscytujące, a teraz to już rutyna. Poza tym mam już dwadzieścia siedem
lat. Trzydziestka nie musi oznaczać końca kariery, ale coraz trudniej mi będzie
konkurować z młodszymi modelkami, a ja nie mam na to ochoty. Muszę znaleźć
jakiś nowy, satysfakcjonujący pomysł na resztę życia.
– Na przykład zamążpójście i założenie rodziny? – wtrącił Galen.
Nagły prąd przeszył Maggie i przyspieszył bicie jej serca. Zaczyna się
słowna szermierka, pomyślała. Żadne z nich nie mówiło tego, co naprawdę miało
na myśli.
– Chciałabym, aby i na to znalazło się miejsce w mojej przyszłości –
odpowiedziała siląc się na obojętność.
Galen spuścił wzrok i przełknął kolejny łyk kawy.
– Z przyjemnością to słyszę – powiedział schrypniętym głosem. –
Obawiałem się, że zamierzasz poświęcić całe życie pozowaniu i błyszczeniu u
boku Rogera Balfoura, aż do czasu, kiedy pewnego dnia ujrzałbym na okładce „Jak
być kobietą dojrzałą” siwowłosą znajomą z dawnych lat. A więc Roger chce mieć
rodzinę? – Uniósł pytająco brwi.
Przygryzła wargi i spuściła wzrok. Dlaczego Galen postanowił zepsuć jej ten
cudowny poranek, przywołując temat Rogera? Jeśli zaś chodzi o jego pytanie, to
tak naprawdę nigdy o tym z Rogerem nie rozmawiała. Nagle jednak uświadomiła
sobie z całkowitą pewnością, że Roger byłby przeciwko dzieciom, a jeśli nawet nie,
to ona nie chciałaby mieć z nim dziecka. Miłość do Galena czyniła to
niemożliwym. Czyniła także niemożliwym poślubienie Rogera. Będzie musiała
wkrótce mu to powiedzieć.
– Przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie – przerwał jej zamyślenie
Galen. – Nie chciałem się wtrącać.
– To nie to – odparła szybko. Wzruszyła ramionami i zrobiła obojętną minę.
– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Myślałam właśnie… – Ugryzła się w język.
Czy powinna powiedzieć Galenowi, że nie zamierza wychodzić za Rogera?
Ufała, że nikomu tego nie powtórzy, ale jednocześnie była winna Rogerowi
przynajmniej tyle, żeby dowiedział się o tym pierwszy.
– Myślałam, że… mam przed sobą ważne decyzje do podjęcia – dokończyła,
wkładając do ust ostatni kawałek rogalika.
– Mhm… – mruknął Galen. – To z tego powodu byłaś wczoraj taka
zmartwiona? Mówiłaś, że jesteś rozstrojona.
– Myślę, że w pewnym sensie tak – wyznała Maggie. Nie myślała wówczas
o tym, ale przecież owo rozchwianie towarzyszyło jej od samego przyjazdu do
domu. – Martwię się też o Bruce'a. Z trudem rozpoznaję w nim mojego dawnego
brata. I – uśmiechnęła się z przymusem – naprawdę fatalnie bawiłam się na jego
przyjęciu. Miałam ochotę się rozerwać, ale nic z tego nie wyszło.
– Znam takie przyjęcia – powiedział Galen z uśmiechem.
Z podjazdu dotarł do nich dźwięk klaksonu.
– To pewnie twój samochód wraca z warsztatu. Nie było zapasowego koła, a
opony były w takim stanie, że kazałem wziąć go na hol i wymienić je wszystkie.
Powinienem był zwrócić na nie uwagę, gdy odwiedziłem twoich rodziców.
– Ja też powinnam była to zauważyć – powiedziała Maggie. Uśmiechnęła się
figlarnie i dodała: – Ale szczerze mówiąc nie żałuję tej złapanej gumy.
– Ja też – odparł z powagą – ale gdyby zdarzyło ci się to w szczerym polu,
żałowałabyś bardzo. Mogłaś mieć fatalny wypadek.
– To prawda – przyznała. Teraz, kiedy samochód był gotów, mogłaby wrócić
do Spring Mountain, ale zupełnie nie miała na to ochoty.
– Powinnam już jechać, ale może najpierw pomogę ci sprzątnąć po
śniadaniu? – spytała z nadzieją.
– Byłbym ci bardzo wdzięczny – powiedział Galen.
Napełnił wodą połowę zlewu i podał Maggie ścierkę do naczyń. Pracowali w
ciszy, ramię w ramię. Maggie była tak przejęta jego bliskością, że bała się o talerze
trzymane w drżących rękach. Kiedy wytarła ostatni, powiesiła ścierkę i zwróciła się
do Galena:
– To chyba już wszystko.
– Chyba tak. – Wpatrywał się w nią natarczywie, a mała zmarszczka między
ciemnymi brwiami nadawała jego twarzy zmartwiony wyraz.
– Czy coś się stało? – spytała Maggie. Czy to możliwe, żeby on też nie
chciał, by już poszła?
– Mam nadzieję, że nie. – Zaczerpnął powietrza.
– Myślałem tylko, czy powinienem się ośmielić i raz jeszcze zaproponować
ci wyprawę w góry. Jest taki piękny dzień i…
Maggie uświadomiła sobie nagle, że wstrzymuje oddech, a serce bije jej jak
oszalałe.
– Z przyjemnością – powiedziała i spojrzała w dół. – Mój Boże, mogłabym
wystraszyć ludzi swoim wyglądem.
– W centrum handlowym jest sklep z przecenionymi ubraniami –
zasugerował Galen. – Nic specjalnego, ale mogłabyś tam znaleźć coś dla siebie. Ja
muszę wstąpić do spożywczego po jedzenie, które zawieziemy, i po jakieś zabawki
dla dzieci.
– Włożę tylko buty – powiedziała nie tracąc czasu. – Mam nadzieję, że
wpuszczą mnie do sklepu.
Wkrótce potem Maggie kupiła dżinsy, niebieski sweter i cienką marynarkę, a
także skarpetki i tenisówki. Galen kupił dwie wielkie torby jedzenia i drobne
zabawki dla dzieci w różnym wieku.
– Czy to wszystko dla jednej rodziny? – spytała, gdy wyruszyli.
Galen przytaknął z powagą.
– Nazywają się Bryant. John od paru lat jest bezrobotny. Był kierowcą
ciężarówki w kopalni, którą zlikwidowano. Żona, Susan, jest bardzo miłą osóbką,
ale teraz jest bardzo załamana. Z trudem udaje im się wyżywić i ubrać czwórkę
dzieci, a także utrzymać samochód, którym parę razy w miesiącu wożą dwoje z
nich do szpitala. Najmłodsze ma wadę serca, a najstarsze – tu przerwał i skrzywił
się – to urocza dziewczynka chora na białaczkę. Była w remisji, ale mniej więcej
od miesiąca jest znowu na chemioterapii, z raczej beznadziejnym rokowaniem.
– Jakie to straszne. – Maggie była wzburzona. – To nie jest w porządku, że w
tak bogatym kraju nie jesteśmy w stanie zapewnić takim ludziom należytej opieki.
– Są ludzie – powiedział ochryple Galen – którzy uważają, że to nie jest w
porządku, że Bryantowie i im podobni mają aż czworo dzieci i obarczają nimi nas
wszystkich jako społeczeństwo. Radzili sobie całkiem dobrze, dopóki John nie
stracił pracy. Wtedy, w ciągu niespełna roku, posypało się: narodziny chorego
dziecka, diagnoza białaczki u Carrie. Toksykolodzy i prokurator byli zgodni co do
tego, że oba nieszczęścia mogły być spowodowane ogromną ilością trujących
odpadów, jaka spada na ich ziemię. Niestety, nie sposób tego dowieść, więc ciągle
czekają cierpliwie, aż sprawiedliwość dosięgnie koncernu Balfour.
Maggie wyglądała przez okno. Ze sposobu, w jaki Galen powiedział: „Są
ludzie, którzy”, wyczuła, że zaliczał do nich Rogera Balfoura. Chciałaby móc
wierzyć, że Roger nie myśli w ten sposób, ale nie udawało jej się to. Poczuła
przygnębienie. Nad sprawami takimi jak ta nie należało się zastanawiać, należało
działać i powinna to wiedzieć już dawno. Nic dziwnego, że Galen wątpił w
szczerość jej intencji.
Końcowy odcinek drogi był wąziutką alejką, słabo widoczną na zboczu góry.
Zamykała ją mała chatka, z której wyskoczył im na powitanie chudy ogar, a kilka
gdaczących kur uciekło w stronę rachitycznego kurnika. Dwaj mali chłopcy
podbiegli do nich.
– Ty weź zabawki – powiedział Galen do Maggie. – Myślę, że poznasz, która
jest dla kogo.
Wysiadł i pochylił się, ściskając chłopców, którzy wołali: „Cześć, Galen!”
Po ich szerokich uśmiechach Maggie zorientowała się, że był tu wyczekiwanym i
kochanym przyjacielem. W chwilę później pojawił się szczupły mężczyzna i
kobieta trzymająca na rękach niemowlę. Za nimi podążało kolejne dziecko.
Na widok małej dziewczynki serce Maggie ścisnęło się z bólu. Była pięknym
dzieckiem z dużymi, promiennymi oczami i radosnym uśmiechem, ale jej skóra
była przezroczyście blada, a głowa kompletnie łysa na skutek chemioterapii.
– Przyprowadziłem wam nową przyjaciółkę – powiedział Galen do dzieci. –
To jest Maggie Preston. Maggie, poznaj Carrie i Johnny'ego, i Jeffa. Ten dzidziuś
to Sara. A rodzice to John i Susan Bryant.
– Czołem wszystkim – powiedziała Maggie, uśmiechając się do całej
rodziny, która niemal równocześnie odparła:
– Miło nam cię poznać.
Galen i John zanieśli zakupy do domku, a Maggie podążała za nimi,
zachwycając się niemowlęciem i niosąc torbę z zabawkami. Dwa metalowe
traktory rozdzieliła między chłopców, pluszowego królika dała niemowlęciu, a
zestaw naczyń dla lalek wręczyła Carrie. Chłopcy powiedzieli grzecznie:
„Dziękuję”, natomiast Carrie wykrzyknęła z entuzjazmem:
– Pamiętał! Powiedziałam Galenowi, że moja lalka nie ma żadnych naczyń –
wyjaśniła zwracając się do Maggie. – Teraz mogę jej urządzać prawdziwe
przyjęcia. Chciałabyś zobaczyć moją lalkę?
– Bardzo – powiedziała Maggie, a Carrie odbiegła szybko. Maggie
zauważyła spojrzenie matki skierowane na dziewczynkę, najsmutniejsze
spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziała, i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
Jak ona może to znieść? – zastanawiała się. Przełknęła łzy i z wysiłkiem
uśmiechnęła się szeroko, kiedy Carrie wróciła z ukochaną lalką, całą w jasnych
lokach.
– Galen dał mi ją na urodziny – oświadczyła dumnie Carrie, wyciągając lalkę
w stronę Maggie. – Mama uszyła dla niej szlafroczek i płaszcz.
– Jest piękna. – Maggie wzięła lalkę do ręki tak, jak bierze się prawdziwe
dziecko. – To chyba najpiękniejsza lalka, jaką widziałam. Jak ma na imię?
– Gale – odparła nieśmiało Carrie. – Nazwałam ją tak na cześć Galena, bo on
jest taki dobry.
– Taki jest – przytaknęła Maggie. To mało powiedziane, że jest dobry. To
prawdopodobnie najmilszy, najwrażliwszy człowiek, jakiego znała. Zastanawiała
się, jak wielu jeszcze rodzinom pomaga w ten sposób.
Zostali jeszcze prawie godzinę, rozmawiając ze wszystkimi. Chłopcy
wspinali się na Galena jak na ukochanego wujka. Maggie trzymała na kolanach
niemowlę, a stojąca obok Carrie dotykała z zazdrością jej bujnych włosów,
obiecując sobie głośno, że jeśli jej własne kiedykolwiek odrosną, będą wyglądały
dokładnie tak samo. Kiedy odjeżdżali, wszyscy wyszli na drogę, by ich pożegnać.
– Przyjedziesz jeszcze kiedyś? – Carrie zwróciła się do Maggie.
– Tak, przyjadę – obiecała dziewczyna. – Co chciałabyś dostać następnym
razem? Coś specjalnego?
– Nie – odparła Carrie żarliwie. – Chciałabym po prostu być tutaj.
Tym razem Maggie nie była w stanie powstrzymać łez, które wypełniły jej
oczy. Co, na Boga, można na to odpowiedzieć? Uklękła i wzięła dziewczynkę w
ramiona, mocno ją przytulając.
Wsiadła do samochodu, uśmiechając się i machając, ale łzy nie przestawały
spływać po jej policzkach. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku gospodarzy,
Galen zatrzymał samochód.
– Dobrze się czujesz? – spytał, kładąc rękę na dłoni Maggie.
Maggie pokręciła przecząco głową.
– Nie – powiedziała schrypniętym głosem – i nie chcę czuć się dobrze. Nie
zamierzam tego nigdy zapomnieć. Jak wiele jeszcze jest takich jak Carrie?
Podniosła wzrok na Galena i ze zdziwieniem przyjęła jego promienny
uśmiech. Pospiesznie pochylił się, całując jej usta z taką słodyczą, że Maggie, z
sercem przepełnionym miłością, patrzyła na niego w zdumieniu.
– To jest Maggie Preston, jaką kiedyś znałem – powiedział ze wzruszeniem.
Odchylił się do tyłu i włączył silnik.
– Chciałabyś zobaczyć naprawdę piękny, mały wodospad?
– Tak, chciałabym. Czy to gdzieś blisko?
– Niedaleko – odparł Galen. – Odkryłem go, gdy jechałem do Bryantów
pierwszy raz i zabłądziłem.
Na skrzyżowaniu, tuż przed chwiejącym się mostkiem, skręcili w drogę
szerokości zaledwie dwóch małych ciężarówek. Ostro wspinała się w górę, a
kończyła się w miejscu zewsząd otoczonym drzewami.
– Jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko króciutka wspinaczka w górę –
beztrosko oświadczył Galen.
– Powiedziałabym, że musiałeś wtedy nieźle pobłądzić – rzuciła Maggie
wysiadając z samochodu.
Galen roześmiał się.
– Chodź już. – Ujął ją za rękę.
Ścieżka, którą szli, była tak wąska, że z trudem mogli iść obok siebie, ale
Maggie wolała pochylać się pod najniższymi gałęziami, byle być blisko niego,
– Czy jesteś pewien, że wiesz, dokąd idziemy? – spytała, kiedy musieli się
zatrzymać, by wyplątać gałąź z jej włosów.
– Całkowicie – powiedział Galen. – Słyszę już szum wody. A ty?
Maggie wsłuchała się z uwagą.
– Rzeczywiście.
Z trudem mogła usłyszeć cokolwiek poza głośnym, pełnym oczekiwania
biciem własnego serca. Galen prowadził ją do szczególnego miejsca i może na
końcu tej drogi spotka ją coś bardziej niezwykłego niż wodospad.
Jeszcze parę kroków i dotarli na skalny występ, niewidoczny zza zarośli do
momentu, kiedy się już na nim znaleźli. Szare, pokryte mchem i porostami skały
tworzyły małe, szerokie zaledwie na trzy metry zagłębienie w kształcie litery U, do
którego wpadał strumyczek, tworząc tam małe jeziorko. Otaczał ich ostry zapach
lasu, unoszący się delikatnie w ciepłym wiosennym powietrzu. Wpadające zza
drzew promienie słońca tworzyły na wodzie małe świecące tęcze, otoczone
mgiełką. Niżej, nad dolinką, ujrzeli szkarłatną sylwetkę przelatującego kardynała.
Gdzieś wyżej, w górach, dało się słyszeć ochrypłe krakanie wrony, po czym znów
zapanowała cisza, zakłócona jedynie szumem wodospadu.
– Jest piękny – powiedziała cicho Maggie.
– Jest tu jeszcze piękniej, gdy zakwitają wiosenne kwiaty – odparł Galen. –
Najpierw pięciornik, potem przylaszczki i lilie, w końcu rododendrony. Musimy tu
wtedy wrócić.
Galen doszedł do końca krawędzi i usiadł, pomagając Maggie usadowić się
obok. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Zawsze przychodzę tutaj po wizycie u Bryantów – powiedział. – Pomaga
mi to nabrać dystansu i zdać sobie sprawę, że nie jestem w stanie rozwiązać
wszystkich problemów tego świata i że ze mną czy bez, będzie się on toczył dalej.
Spojrzał na Maggie.
– To dla mnie bardzo ważne być tu z tobą. Nie wiem, czy zdajesz sobie z
tego sprawę, ale po moim wypadku to właśnie ty pomogłaś mi w zdobyciu
dystansu. Nie sądzę, abym bez ciebie dał sobie wtedy radę.
– Och, Galenie – wyszeptała Maggie, czując łzy w oczach, i położyła rękę na
jego policzku. – To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam od
drugiego człowieka.
Wstrzymała oddech, widząc jaskrawe błyski, migające głęboko w
przepastnych szarych oczach Galena. Poczekała, aż jego oczy powędrują w dół i
spoczną na jej ustach. Wtedy objęła ręką jego szyję, przyciągając go delikatnie do
siebie. Ich usta spotkały się, a Maggie poczuła bezmiar szczęścia wypełniającego
jej serce. Kiedy Galen przedłużał pocałunek, Maggie poddała się silnemu
uściskowi jego ramion. Potrzebowała go, pragnęła bardziej niż, jak dotąd sądziła,
można pragnąć mężczyzny. Westchnęła z rozmarzeniem i wtulona w jego ramię
położyła się na miękkim dywanie z mchu. Nad nimi, na bezchmurnym niebie,
krążył niedbale jastrząb. Spojrzała na Galena i uśmiechnęła się.
– Znowu cudownie, prawda? – wymamrotał, delikatnie całując jej usta.
– Mhm… – Jak zaczarowana chłonęła miękkość jego spojrzenia. Tak bardzo
chciała przywrzeć do niego mocniej, pokazać mu jeszcze wyraźniej, jak bardzo go
pragnie, ale bała się poruszyć w obawie, że czar pryśnie. Niech Galen prowadzi,
ona posłusznie podąży za nim.
Powiódł palcem po jej podbródku i pieszczotliwie pogładził dłonią policzek.
– Powinniśmy wracać – powiedział z uśmiechem, odsuwając się. – Robi się
późno.
Maggie wstała posłusznie i poszła za Galenem do samochodu. Gdyby tylko
mogła zrozumieć, co on wyprawia, pomyślała. Zdawało się, że ma jakiś własny
scenariusz, który z całym przekonaniem realizuje. Tylko jaka jest w tym wszystkim
jej rola?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lampy uliczne zapalały się już, gdy Maggie i Galen dotarli do jego domu.
– Zadzwonię lepiej do rodziców, że spóźnię się na kolację – powiedziała
Maggie. – To był cudowny dzień. Nie wiem, jak podziękować ci za… wszystko. –
Uśmiechnęła się. – Może najlepszym sposobem będzie prosić cię o wybaczenie, że
z takim trudem zrozumiałam swoją głupotę.
– Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia – powiedział Galen. – Może trochę
niepewna, zagubiona, ale na pewno nie głupia.
Otworzył boczne drzwi domu i puścił Maggie przodem.
– Może zamówimy jakieś chińskie jedzenie – zaproponował, widząc, jak
Maggie sięga po telefon. – Nie wiem, jak ty, aleja umieram z głodu. Długo nic nie
jedliśmy, a zanim dotrzesz do domu, minie jeszcze sporo czasu.
– To byłoby wspaniale – odparła szybko, czując ogarniającą ją falę ciepła na
myśl, że Galen także nie chciałby się jeszcze rozstawać.
– Puść mnie do telefonu. Zadzwonię tam gdzie zwykle. Najlepsze
szanghajskie dania. – Uniósł rękę, by podnieść słuchawkę, gdy telefon zadzwonił.
– Halo? – W długiej ciszy, która zapadła, Maggie obserwowała Galena i
widziała, jak zaciskają się jego usta, tworząc teraz wąską linię. Podniósł notes,
szybko coś zapisał, po czym schował go do kieszeni.
– Zrozumiałem – powiedział konspiracyjnie i odłożył słuchawkę. Westchnął
głęboko, wyraźnie usiłując zapanować nad wzburzeniem.
– Coś nagle wynikło – oznajmił, a Maggie obserwując jego rozbiegany
wzrok domyśliła się, że to coś bardzo ważnego.
– Będę musiał wyjść za jakieś piętnaście minut. Przykro mi. Napijemy się
jeszcze kawy?
– Dobrze – zgodziła się.
Patrzyła, jak Gałen nalewa resztki porannej kawy i podgrzewa je w kuchence
mikrofalowej.
– Czy to często się zdarza? – spytała. – Być tak wzywanym w środku nocy
jak Perry Mason na tropie?
– Nie, przynajmniej nie tak często, żeby zrobić z tego serial telewizyjny.
Postawił przed Maggie filiżankę i zaczął podgrzewać następną. Był bardzo
zdenerwowany.
– To niebezpieczne, prawda? – spytała.
– Raczej nie – odparł Galen. Stał, czekając na dzwonek kuchenki, wyjął z
niej swoją kawę i usiadł obok Maggie.
– Jest mi naprawdę przykro, że nie możemy zjeść razem kolacji – sięgnął po
jej rękę i uścisnął ją – ale zrobimy to następnym razem, kiedy przyjedziesz do
domu. Obawiam się, że przez cały tydzień będę zajęty.
– Nawet wieczorami? – spytała z żalem. – Nigdy nie odpoczywasz?
Galen uśmiechnął się.
– Nie pracuję całymi nocami, ale po pracy zdecydowanie nie nadaję się na
kompana. Wolałbym nie narażać cię na spotkanie z wyczerpanym, a więc złym jak
wściekły pies człowiekiem. Poza tym pracuję nad czymś, o czym nie mogę przez
jakiś czas z nikim rozmawiać.
– Nad czymś, co ma związek ze sprawą przeciwko Balfourowi? –
zaryzykowała Maggie.
– Wybacz, ale nie mogę odpowiedzieć – odparł, wzruszając ramionami. –
Jak myślisz, kiedy znów przyjedziesz do domu?
– Jeszcze nie wiem. – Maggie przygryzła wargi i spuściła wzrok. Boże,
dlaczego jeszcze mu nie powiedziała, że zdecydowała się nie wychodzić za
Rogera! Gdyby o tym wiedział, jego postawa mogłaby być zupełnie inna. Jak dać
mu chociaż znak?
– Ja… Przyszły miesiąc mam bardzo zajęty – powiedziała wolno – ale potem
być może zdecyduję się wrócić do domu na stałe.
Spojrzała na Galena, licząc, że jego twarz rozjaśni się uśmiechem. Wyglądał
jednak na zmartwionego.
– Lepiej dokładnie się nad tym zastanów – powiedział z powagą. – W końcu
włożyłaś w swoją karierę tak wiele, a cokolwiek byś robiła w Zachodniej Wirginii,
musisz liczyć się ze znacznie mniejszymi zarobkami. Nie mówiąc już o tym, że
ominie cię tu cały blask i splendor.
Zaskoczona Maggie musiała odwrócić głowę, by Galen nie ujrzał, jak bardzo
zraniły ją te słowa. Czyżby naprawdę myślał, że jedyne, co ją interesuje, to kariera?
A może chciał jej dać do zrozumienia, że na nic więcej nie może liczyć?
– Nie martw się – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie podejmę
żadnej pochopnej decyzji. A poza tym, jeśli wrócę, to z takim zabezpieczeniem, że
z pewnością nie będę głodować.
– Cieszę się, że dobrze gospodarujesz swoimi pieniędzmi. – Spojrzał na
zegarek i wstał szybko. – Muszę już iść. Jedź ostrożnie. Będę w kontakcie z twoimi
rodzicami. Poinformują mnie, kiedy znów przyjeżdżasz.
– Jak wiesz, ja także mam telefon – powiedziała Maggie, zatrzymując się w
drzwiach. – Mogę sama do ciebie zadzwonić.
Galen potrząsnął głową.
– Nie rób tego. Mój telefon może być na podsłuchu. Nie byłoby dobrze,
gdybyśmy się komunikowali.
– Nie rozumiem – zdziwiła się Maggie, schodząc za Galenem po schodkach
wiodących na podjazd. – Kto miałby to zrobić? Przecież to nielegalne, prawda?
– Tak, ale niektórych to nie powstrzymuje. – Odwrócił się i położył jej ręce
na ramionach. – Broń Boże nie wspominaj nikomu, że ci o tym powiedziałem,
dobrze? – Kiedy Maggie przytaknęła, uśmiechnął się nagle. – Tak mi przykro, że
ten wspaniały dzień musiał się tak zakończyć. Nie martw się. To nie jest żadna
sprawa o morderstwo. Po prostu jestem bardzo ostrożny. – Pochylił się i pocałował
ją pospiesznie. – Trzymaj się, Maggie – powiedział cicho i szybko poszedł w stronę
samochodu.
Popatrzyła, jak cofa go i rusza z piskiem opon. Wróciła do domu, aby
poskładać swoje rzeczy, a następnie wsiadła do wozu rodziców i ruszyła w długą
drogę do Spring Mountain. Poczuła się nagle bardzo zmęczona i przygnębiona.
Galen nie okazał entuzjazmu wobec jej pomysłu powrotu do domu na stałe.
Sądziła, że ucieszy się z jej planów. Może to tylko dlatego, że nie był pewien, jak
silne są jej więzi z Rogerem Balfourem? Może myślał, że po powrocie do Nowego
Jorku zmieni zdanie i chciał oszczędzić sobie samemu rozczarowania?
– Mam nadzieję, że to o to chodzi – wymamrotała Maggie. O wiele bardziej
wolałaby, żeby zadeklarował się jako adorator i włączył się do walki o nią, jak
dawny rycerz, gotów na wszystko, byle zdobyć swą wybrankę. Tymczasem on
nawet nie chciał rozmawiać z nią przez telefon. Sugestia, że telefon może być na
podsłuchu, była tylko bezsensowną wymówką. Jaki kryminalista, gotów na
nielegalną instalację podsłuchu, dbałby o to, że od czasu do czasu Galen rozmawia
z nią. Chyba że, wzdrygnęła się na tę myśl, Roger lub któryś z jego wspólników
stosuje takie metody. Czy to możliwe, że tak mało znała Rogera? Czy Galen
znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie? Gdyby cokolwiek zdarzyło się
Galenowi i okazałoby się, że Roger maczał w tym palce…
Kiedy dotarła do Spring Mountain, zastała matkę z niepokojem czekającą
przy drzwiach.
– Dzięki Bogu – powiedziała. – Gdzieś ty była? Próbowałam dodzwonić się
do Galena po południu, ale telefon milczał. Godzinę temu spróbowałam jeszcze
raz. Zadzwoniłam nawet do Bruce'a w nadziei, że może wróciłaś do niego.
Maggie poczuła nagły ucisk w żołądku.
– Nie powiedziałaś chyba Bruce'owi, że spędziłam noc u Galena? – spytała
ostro.
– No, przecież musiałam – broniła się matka. – Musiałam wyjaśnić, dlaczego
bałam się o ciebie. Co robiliście z Galenem przez cały dzień?
– Rozmawialiśmy – odparła Maggie, nakładając jedzenie na talerz.
– Niezbyt wyczerpująca odpowiedź – powiedziała matka siadając przy stole
naprzeciwko Maggie i obserwując ją podejrzliwie.
– Mamo, nie mam zamiaru tego z tobą omawiać. Koniec i kropka. – Maggie
z trudem powstrzymała irytację.
Kiedy w jakiś czas później zajęli się z ojcem grą w karty, zadzwonił telefon i
pani Preston zawołała z kuchni:
– Maggie! Bruce chce z tobą rozmawiać.
Maggie wstała z westchnieniem i podeszła do telefonu.
– Cześć, Bruce – powiedziała. – O co chodzi?
– O co chodzi?! – usłyszała pełen furii głos Bruce'a.
– Co ty, do licha, sobie myślisz spędzając dzień i noc z Galenem
Kendrickiem? Czy masz pojecie, w jakiej znajdziesz się sytuacji, gdy Roger się o
tym dowie?
Maggie z wysiłkiem zapanowała nad sobą.
– Bruce, jeśli o to ci chodzi, to nie spałam z Galenem, a poza tym nie mam
pojęcia, o czym ty mówisz. Nie widzę powodu, żeby Roger miał się o tym
dowiedzieć. Chyba że ty mu powiesz. Zamierzasz to zrobić?
– Oczywiście, że nie! – żachnął się Bruce. – Ale nigdy nie wiadomo, czy
ktoś nie widział cię z Kendrickiem. Przy okazji, gdzie byliście?
– To nie twój interes – zmroziła go Maggie. – Nie podoba mi się to
przesłuchanie i nie zamierzam temu ulegać. Myślę, że nadszedł już czas, abyśmy
poważnie porozmawiali. Zjedzmy razem lunch któregoś dnia w tym tygodniu.
– Dobrze, ale myślę, że to tobie należy się nauczka – powiedział Bruce. – W
pobliżu fabryki jest cicha knajpka o nazwie Red Duck. To powinno być dobre
miejsce. Zarezerwuję stolik. Wtorek ci odpowiada?
– Tak.
– W porządku, do zobaczenia. W tym czasie trzymaj się z dala od Galena.
– Bruce? – powiedziała Maggie cicho.
– Co?
– Odczep się! – krzyknęła i rzuciła słuchawkę.
Do wtorku, kiedy przypadało spotkanie z Bruce'em, Maggie zdołała się nieco
uspokoić, ale nadal, gdy tylko przypominała sobie jego pouczające wskazówki,
wpadała w złość. Pogoda poprawiła się i Maggie miała na sobie dopasowany
beżowy kostium, a pod spodem czarny golf. Zrezygnowała z biżuterii.
– O, nareszcie jesteś – powiedziała zniecierpliwiona, gdy nadszedł Bruce. –
Spóźniłeś się.
– Tylko parę minut. – Bruce spojrzał na zegarek. – Wyglądasz, jakbyś miała
fatalny nastrój.
– Bo mam – powiedziała. – Lepiej uważaj.
Z zadowoleniem zauważyła, że Bruce patrzy na nią z pewnym niepokojem.
Jak widać, mała siostrzyczka nadal potrafi wprawić go w stan zakłopotania. Mimo
że Bruce był o trzy lata starszy, zawsze była bardziej błyskotliwa i często udawało
jej się zapędzać go w kozi róg.
Kelnerka poprowadziła ich do stolika w kącie restauracji.
– Czy podać jakiś alkohol? – spytała.
– Nie, dziękuję – odparła Maggie.
– Szkocką z lodem – powiedział Bruce, nie zwracając uwagi na Maggie.
– To dla odwagi, czy też zawsze pijasz w porze lunchu? – spytała Maggie
ozięble.
– Posłuchaj, jeżeli zamierzasz się kłócić…
– Niekoniecznie – przerwała mu – ale jeśli już, to ośmielę się przypomnieć,
że to ty zacząłeś. W każdym razie nie przyszłam po to, żeby omawiać moje
stosunki z Galenem, Rogerem lub kimkolwiek innym. To nie jest twoja sprawa.
– Akurat – odparł Bruce, pociągając głęboki łyk alkoholu, który właśnie mu
podano. – Nie zamierzam patrzeć, jak moja jedyna siostra się ośmiesza.
Maggie przyjrzała mu się spod przymkniętych powiek.
– Mam wątpliwości, czy ty rzeczywiście troszczysz się o moją reputację i
moje szczęście. Kiedy tak zastanawiam się, jakim cudem stać cię na to luksusowe
mieszkanie i samochód, zaczynam dochodzić do wniosku, że to raczej utrzymanie
tych dóbr jest twoją główną troską.
Trafiłam w dziesiątkę, pomyślała z triumfem. Bruce nie miał nawet odwagi
spojrzeć jej w twarz. Kiedy stało się jasne, że nic nie odpowie, dodała:
– Bruce, jeżeli masz problemy, chciałabym, żebyś mi o tym powiedział. Ja
naprawdę jestem dość bogata. Zgodnie z radą Rogera poczyniłam pewne
inwestycje, ale nie opierałam się tylko na jego zdaniu, a od niego nie wzięłam
nigdy grosza. To, co posiadam, jest wyłącznie moje.
Bruce zacisnął usta.
– Problem leży głębiej, Maggie, ale nie mogę o tym mówić. Mogę tylko
powiedzieć, że chcę, abyś kontynuowała ten związek i pozwoliła kupić sobie
pierścionek zaręczynowy. Nie niszcz tego.
– A jeśli zdecyduję inaczej? – spytała Maggie, przyglądając się bratu z
uwagą. Na te słowa zbladł, a w jego oczach pojawił się prawdziwy lęk.
– Myślisz o zmianie decyzji? – spytał zduszonym głosem.
– Bruce, nigdy niczego mu nie obiecywałam – odparła Maggie. – A jeśli
chodzi o moją przyszłość, to jest to wyłącznie moja sprawa. Radziłabym ci tak
poukładać swoje sprawy, abyś nie był zależny ode mnie. Nie masz prawa żądać,
abym poświęciła resztę mojego życia po to, by twoje przebiegało pomyślnie.
Bruce wydął usta i zaprzeczył ruchem głowy.
– Nic nie rozumiesz, Maggie – powiedział – ale sądzę, że masz rację.
Kelnerka przyniosła lunch, ale Maggie po raz pierwszy od wielu dni nie
miała apetytu. Wyraz przestrachu na twarzy Bruce'a zaniepokoił ją nie na żarty.
Jakiego haka miał na niego Roger i dlaczego tak wiele zależało od jej małżeństwa z
nim? Pomyślała, że wkrótce się dowie. Jak tylko spotka się z Rogerem, powie mu,
że nie zamierza za niego wyjść.
Udało jej się zjeść trochę sałatki z krewetek, natomiast Bruce swojej nawet
nie tknął, wypił natomiast następną szkocką.
– Bruce – powiedziała sięgając nad stołem i dotykając jego ręki – naprawdę
martwię się o ciebie. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że te wszystkie piękne rzeczy,
którymi się otaczasz, nie mają żadnego znaczenia, jeśli nie towarzyszy temu
poczucie szczęścia? Czy nie lepiej by było zrzucić ciężar z serca i, jeśli trzeba,
pozbierać manatki i zacząć wszystko choćby od zera?
Bruce spojrzał na szczupłą dłoń Maggie i gwałtownie zabrał swą rękę.
– Nie, nie byłoby lepiej – powiedział.
– Ale dlaczego?
– Myślę, że wkrótce się dowiesz – odparł Bruce. Spojrzał na Maggie
zamglonym wzrokiem i potrząsnął głową. – Proszę cię tylko, cokolwiek się stanie,
abyś nie zaczęła mnie nienawidzić.
– Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić – powiedziała Maggie, poruszona
tragicznym wyrazem twarzy Bruce'a. Coś było nie w porządku i to coś gnębiło jej
brata, a on rezygnował z jej pomocy.
– Bruce – zaczęła łagodnie. – Czemu Roger zawdzięcza taką władzę nad
tobą? Zrobiłeś coś?
Bruce spojrzał na nią, a jego twarz zmieniła się gwałtownie, przybierając
gniewny wyraz.
– Nie próbuj nawet tak myśleć, Maggie – powiedział pochylając się i
wpatrując w nią przenikliwym wzrokiem. – I, na miłość boską, nie wspominaj
Rogerowi o niczym. Dobrze?
Maggie przytaknęła skinieniem głowy, starając się jednocześnie odgadnąć,
co tak bardzo rozzłościło Bruce'a.
– Dobrze, ale wolałabym, żebyś mi powiedział…
– Powiem ci wkrótce. – Bruce spojrzał na zegarek i wstał. – Muszę wracać
do pracy. Cieszę się, że porozmawialiśmy. Nie martw się. Nic mi nie będzie.
Maggie usiłowała uśmiechnąć się promiennie.
– Na pewno – powiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania.
Poszła do swego samochodu, przygnębiona jak nigdy dotąd. Co takiego
dzieje się między Bruce'em i Rogerem, że brat obawia się jej nienawiści? To musi
być coś sprzecznego z prawem, ale co? Gdyby tylko miała kogoś, kto pomógłby jej
rozwiązać tę zagadkę.
Tak bardzo pragnęła zobaczyć teraz Galena i przekonać się, że jest na tym
świecie ktoś, na kim może bezgranicznie polegać. Mogłaby wstąpić do niego do
biura. Może poświęciłby jej parę minut. Znała adres jego kancelarii prawniczej.
Jeśli na następnych światłach skręci w prawo, znajdzie się w jej pobliżu.
W kilka minut później odnalazła budynek z napisem na drzwiach „Galen
Kendrick, adwokat”.
Gdy weszła do środka, siwa kobieta, uczesana w tradycyjny kok, spojrzała
znad komputera i uniosła brwi.
– Czym mogę służyć? – spytała.
– Ja… chciałabym się widzieć z panem Kendrickiem, jeśli jest – wyjąkała
Maggie, a pod wpływem groźnego spojrzenia kobiety poczuła się nagle jak
uczennica, która zachowuje się niegrzecznie za plecami nauczyciela.
– Pan Kendrick ma teraz klienta – powiedziała kobieta – i ma już zajęte całe
popołudnie. Czy chciałaby się pani umówić na wizytę?
– A czy nie mogłabym zaczekać i zająć go przez chwilę miedzy
spotkaniami? – Maggie czuła się głupio, ale nie było już odwrotu. – To bardzo
ważne.
Kobieta zacisnęła usta.
– Jeśli poda mi pani swoje nazwisko, to spytam.
– Maggie Preston.
– Och! – kobieta wyglądała na zdziwioną. – Czy pani należy do rodziny
Prestonów ze Spring Mountain? – Kiedy Maggie przytaknęła, twarz kobiety
złagodniała. – Proszę usiąść – powiedziała, wskazując fotel. – Za parę minut
powinien być wolny.
Maggie usiadła, myśląc z rozbawieniem, że miło jest być rozpoznawaną jako
jedna z Prestonów, nie jako „sławna modelka”. Dawało jej to poczucie
przynależności do czegoś, w miejsce samotnej, nietykalnej pozycji na piedestale.
Po piętnastu minutach, kiedy Maggie zaczynała już żałować całej tej wizyty,
usłyszała po lewej stronie odgłos otwieranych drzwi i głos Galena. W chwilę
później pojawił się w poczekalni, otaczając ramieniem młodego mężczyznę o
wystraszonym wyglądzie.
– Skontaktuję się z panem, jak tylko sąd wyznaczy datę rozprawy –
powiedział Galen.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo za zajęcie się moją sprawą – powiedział młody
człowiek, uśmiechając się do Galena. Mężczyźni podali sobie ręce i klient opuścił
pokój. Galen odwrócił się w stronę poczekalni.
– Maggie, na Boga, co ty tu robisz? – spytał zaskoczony.
Niedbałym gestem objął jej ramiona i poprowadził do swego gabinetu.
– Usiądź. Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz dobrego prawnika?
Maggie zaprzeczyła ruchem głowy i roześmiała się.
– Może tak, tylko nic o tym nie wiem. Nie, po prostu byłam w pobliżu i
chciałam cię zobaczyć, aby się upewnić, że nie miałeś żadnych kłopotów w
niedzielę. Martwiłam się.
– Dzięki. – Uśmiech Galena był pełen ciepła. – Nie przywykłem do tego, aby
się o mnie martwiono. Chyba to lubię. – Odchylił głowę i przyjrzał się Maggie z
uwagą. – Ale wciąż wyglądasz na zmartwioną. Czy to ma coś wspólnego z celem
twojego przyjazdu do Charlestonu?
Maggie spuściła głowę i zaczęła bawić się paskiem od torebki. Galen umiał
czytać w jej myślach. Czy powinna zwierzyć mu się ze swoich problemów?
Westchnęła głęboko.
– Tak – wyszeptała – ale nie możesz mi w tym pomóc. Cały czas martwię się
o Bruce'a.
Galen skinął głową.
– Powiedz mi wszystko.
– A więc… Obawiam się, że Bruce ma jakieś poważne kłopoty. – W skrócie
opowiedziała Galenowi przebieg rozmowy z bratem. – Co on mógł takiego
uczynić, że myśli, iż mogłabym go znienawidzić? – spytała, usiłując jednocześnie
w myślach znaleźć odpowiedź na to pytanie. – Czy to możliwe, że zdefraudował
jakieś pieniądze na to wszystko, co posiada? Czy Roger wykrył to i zrezygnował z
oskarżenia go tylko dlatego, że Bruce jest moim bratem? To wyjaśniałoby,
dlaczego Bruce tak bardzo obawia się, że mogłabym nie wyjść za Rogera.
Galen rzucił Maggie krótkie, ale bardzo uważne spojrzenie, następnie oparł
się na łokciach i splótł dłonie.
– Maggie – powiedział wolno – chciałbym móc uspokoić cię, że Bruce nie
ma żadnych kłopotów, ale nie jestem w stanie. Jednak nie wyciągałbym wniosków
zbyt pochopnie. Po prostu przygotuj się na coś nieoczekiwanego. To i tak wyjdzie
na jaw, niezależnie od tego, czy poślubisz Rogera Balfoura, czy też nie.
– O Boże! – jęknęła Maggie, zaciskając dłonie. – Trudno mi sobie
wyobrazić, by Bruce mógł popełnić przestępstwo. Gdyby tak było, czułabym się
winna, że być może wpoiłam mu przekonanie, iż pieniądze są tak bardzo ważne.
– Nie myśl tak – powiedział Galen, patrząc na nią z powagą. – Bruce jest
dorosłym mężczyzną, zdolnym do samodzielnego podejmowania decyzji. Myślę,
że wyjdzie z tego bez szwanku.
– Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? – spytała ostro.
Galen zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie. Ale znam Bruce'a wystarczająco dobrze.
– Ja też tak sądziłam – odparła Maggie z westchnieniem. – Powinien
wiedzieć, że cokolwiek by zrobił, nie mogłabym go znienawidzić.
– Sądzę, że on w głębi ducha jest o tym przekonany – uspokoił ją Galen. –
Po prostu obawia się… czegoś.
– Myślę, że masz rację. Gdybyś dowiedział się czegokolwiek, proszę, daj mi
znać. Chciałabym przygotować na to moich rodziców. Byłoby straszne, gdyby
nagle przeczytali o tym wszystkim w gazetach.
– Będę czujny – powiedział Galen. Spojrzał na zegarek. – Muszę już iść. –
Podniósł się z krzesła i sięgnął po marynarkę. – Mam nadzieję, że nie pogorszyłem
twojego nastroju.
– Nie – odparła, patrząc z bólem serca, jak wsuwa swe szerokie ramiona w
brązową tweedową marynarkę. Tak bardzo chciała go dotknąć. Pochylił się i wziął
aktówkę.
– Jestem gotowy – powiedział spoglądając na rozłożone na biurku papiery. –
Chyba nie zapomniałem niczego. – Uśmiechnął się do Maggie. – Czasami jestem
gorszy niż najbardziej roztargniony profesor.
– Mogę to sobie wyobrazić. – Maggie uśmiechnęła się. Wyglądał wspaniale,
poza tym, że zapomniał poprawić krawat, który rozluźnił podczas rozmowy z nią.
Podeszła do niego szybko. – Zapomniałeś o jednej rzeczy – powiedziała, biorąc
krawat w ręce. – Teraz dobrze. Wyglądasz bardzo dostojnie.
– Dziękuję. Moja sekretarka zwykle przypomina mi o tym. Będzie wiedziała,
że zrobił to już ktoś inny.
– Czy należy do tych zazdrosnych? – spytała Maggie z rozbawieniem.
Galen roześmiał się.
– Zbyt dobrze mnie zna. Szczerze mówiąc, powtarza mi, że taki
zapracowany typ jak ja powinien oddać rodzajowi żeńskiemu przysługę i pozostać
kawalerem. Myślę, że ma rację.
Maggie zamarła. Tylko tego jeszcze brakowało, aby na zakończenie tak
koszmarnego dnia usłyszeć od Galena te słowa. Poszła za nim do drzwi, z trudem
powstrzymując napływające do oczu łzy.
Kiedy dotarli do jej wozu, Galen zatrzymał się.
– Trzymaj się, Maggie. Do zobaczenia wkrótce – powiedział.
– Tak, tak, do widzenia – wymamrotała nie patrząc w jego stronę.
Odchodziła już, gdy poczuła na sobie jego mocny uścisk.
– Maggie, spójrz na mnie – zażądał Galen.
Maggie powoli uniosła głowę. Gorąca łza pojawiła się w kąciku jej oka i
spłynęła po twarzy. Galen natychmiast odłożył teczkę i objął dziewczynę
ramionami.
– Biedne maleństwo – powiedział, poklepując ją uspokajająco po plecach. –
Co się dzieje? Czy jest coś jeszcze, o czym powinniśmy porozmawiać? Nie muszę
się tak spieszyć.
– N-nie. – Maggie wtuliła się w niego. Nic poza tym, że go kocha, a on zadał
jej kolejny cios, na jaki sobie nie zasłużyła. Odchyliła głowę. – Chyba nie
powinniśmy tego robić na ulicy? – spróbowała zażartować.
– O ile mi wiadomo, nie ma w tym nic sprzecznego z prawem – uśmiechnął
się Galen. – Czy na pewno już wszystko w porządku?
– Tak, po prostu za dużo tego wszystkiego – powiedziała pociągając nosem.
– Już dobrze.
– Nie, nie jest dobrze. – Szare oczy Galena wyrażały zmartwienie i
wydawały się teraz ciemniejsze. Wpatrywał się w nią uważnie. – Cholera,
chciałbym móc okazać ci większą pomoc, ale teraz… Zobaczę, co się da zrobić.
Nie mogę porozmawiać z Bruce'em, ale może użyję do tego celu jakichś
pośredników.
– Och, Galenie, dziękuję ci, ale masz- już wystarczająco dużo roboty –
sprzeciwiła się Maggie. – Jest tyle osób, które potrzebują twojej pomocy bardziej
niż ja.
– To nieprawda. – Galen był stanowczy. – Jeśli ty masz zmartwienie – ja
także je mam. A teraz głowa do góry i nie bierz na siebie zbyt wiele. Dobrze?
Maggie przytaknęła i uśmiechnęła się lekko.
– Raz jeszcze dziękuję – powiedziała.
– Nie musisz mi za nic dziękować – odparł Galen. Uścisnął ją delikatnie,
potem puścił i podniósł teczkę. – Przekaż serdeczności rodzicom i staraj się nie
martwić. – Mówiąc to, odszedł.
– Spróbuję – wyszeptała Maggie, obserwując go ze ściśniętym gardłem.
Ciekawe, czy miałby coś przeciwko temu, żeby skradła po drodze choć odrobinę
tych serdeczności, jakie przesyłał rodzicom.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Reszta tygodnia w Spring Mountain dłużyła się. Pogoda była dobra i Maggie
wędrowała po górach, tłumacząc rodzicom, że musi zrzucić nadmierny przyrost
wagi. Prawda zaś była taka, że chciała w samotności i spokoju spróbować dojść do
ładu z samą sobą. Chodziło o Galena, ale także o Bruce'a. Chciała przygotować się
na każdą możliwą niespodziankę, jaką mógł im wszystkim zgotować.
Starała się, jak mogła, ale niewiele wynikało z tych rozważań. Wiedziała, że
Galen traktuje ją jak przyjaciela, dawną Maggie Preston, lecz ta rola nie
wystarczała jej. Przypuszczała, że rodzice będą zdruzgotani, gdy okaże się, że
Bruce zszedł z uczciwej drogi. Miała jeszcze słabą nadzieję, że nie zrobił nic
naprawdę złego, a tylko wyolbrzymiał jakąś drobną rzecz. Jednego była pewna:
niech się dzieje co chce, ale nie wyjdzie za mąż za Rogera i wkrótce porzuci pracę
modelki. Co jednak zrobi, jeśli okaże się, że Galen nie chce jej za żonę? Nie
wiedziała. Może pójdzie na studia prawnicze i będzie mogła przynajmniej zostać
jego współpracownikiem.
W piątek wieczorem zadzwonił Roger i z irytacją przyjął odmowę Maggie
skorzystania z jego służbowego samolotu w drodze powrotnej w niedzielę.
– Będziesz musiała się przyzwyczaić do tych drobnych przywilejów –
powiedział.
Maggie z trudem opanowała pokusę, by od razu powiedzieć mu, że nie
będzie musiała. Jednak o tak ważnych rzeczach należy rozmawiać osobiście.
Zamiast tego oznajmiła, że nie zamierza marnować już kupionego biletu
lotniczego.
– Musiałaś się tam strasznie wynudzić – stwierdził Roger oschle.
– Wręcz przeciwnie – powiedziała Maggie, starając się ukryć niechęć. –
Było cudownie. Nie mam ochoty wracać.
– Mhm. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, tak? – odparł Roger. – A
więc do zobaczenia na lotnisku, kochanie. Tęsknię za tobą.
– Och, muszę kończyć, bo coś mi się przypali – skłamała Maggie. – Do
niedzieli.
Podczas lotu do Nowego Jorku starała się przygotować psychicznie na z
pewnością entuzjastyczne powitanie Rogera, ale nie mogła wymyślić żadnego
idealnego sposobu zachowania wobec niego, tak aby nie być ani zbyt chłodną, ani
zbyt wylewną. Będzie musiała improwizować i miała nadzieję, że wypadnie
dobrze. Jednak gdy pełna niepokoju weszła do sali przylotów, zobaczyła jedynie
Silvertona, kierowcę Rogera.
– Jakieś komplikacje za granicą – wyjaśnił Silverton. – Jest teraz chyba w
Niemczech. Ma nadzieję, że uda mu się jutro wrócić.
W ten sposób, pomyślała z goryczą, po raz pierwszy dowiedziała się, że
Roger prowadzi jakieś interesy w Niemczech. Jak to możliwe, że tak niewiele
wiedziała o jego życiu zawodowym? Sama była bardzo zajęta, ale to nie było
żadnym wytłumaczeniem. Powinna wiedzieć coś więcej.
Było już bardzo późno, kiedy Roger zadzwonił, pełen skruchy, że nie mógł
powitać jej osobiście.
– Teraz jest tu rano – powiedział – i już wkrótce będę leciał do ciebie. To
była koszmarna podróż i nie mogę się doczekać, kiedy znów wezmę cię w ramiona.
Wyjdziesz po mnie, prawda?
– Tak, oczywiście – odparła Maggie.
Była zrozpaczona. Nie może zaskoczyć Rogera złymi wiadomościami, kiedy
jest tak przygnębiony. Przynajmniej tyle była mu winna.
Kiedy tego poniedziałkowego popołudnia ujrzała jego zmęczoną twarz,
powiedziała serdecznie:
– Przykro mi, że miałeś takie trudności. Opowiedz mi, co się stało.
Roger potrząsnął głową.
– Nie chcę o tym mówić. – Z galanterią ucałował jej rękę i uśmiechnął się. –
To ty opowiedz mi o swoich wakacjach. To z pewnością bardziej przyjemne.
Gdy relacjonowała mu wycieczki ze „starym przyjacielem” i „fenomenalne”
przyjęcie u Bruce'a, myślała jednocześnie, że to nic dziwnego, iż tak mało wie o
jego pracy. Po prostu nigdy nie chciał o tym mówić. Z drugiej jednak strony, kiedy
po kilku dniach zaczęła na nowo przyzwyczajać się do swego luksusowego życia w
pięknym mieszkaniu, z Anną traktującą ją jak królewnę, zaczęła się zastanawiać,
czy lekkomyślne porzucenie tego wszystkiego nie byłoby jednak błędem. Życie z
Rogerem zapewne nie byłoby łatwe, ale czy inne będzie bardziej
satysfakcjonujące? Może czeka ją wielkie rozczarowanie? Może Galen nie
oczekuje od niej niczego więcej poza przyjaźnią? Czy umiałaby bez reszty
poświęcić się sprawom, które często z góry skazane były na niepowodzenie? Czy
jej zasady rzeczywiście były na tyle silne, czy też może Galen miał rację,
ostrzegając ją przed zbyt pochopnymi decyzjami? Była pełna wątpliwości, aż do
pewnego popołudnia, kiedy to w zupełnie nieoczekiwany sposób znalazła
odpowiedź na swe rozterki.
Wracała do domu w czasie wiosennej ulewy, tak intensywnej, że samo
przejście od taksówki do drzwi domu wystarczyło, by była kompletnie mokra. W
dodatku zapomniała kluczy, a Anna nie od razu zareagowała na jej dzwonek. Już
miała powiedzieć parę cierpkich słów, gdy zauważyła, że oczy Anny są
zaczerwienione od łez, a ruchy rąk pełne nerwowości.
– Co się stało, Anno? – spytała Maggie, zrzucając w pośpiechu płaszcz i
parasol na podłogę i biorąc w ramiona drobną jamajską kobietę.
– Chodzi o Silvertona, panno Maggie – zaszlochała Anna. – Pan Roger
zwolnił go dzisiaj.
– Och, Anno, tak mi przykro – powiedziała Maggie ze współczuciem.
Wiedziała, że Silverton, wdowiec z dwójką dzieci, zakochał się w Annie i
zamierzali się pobrać.
– Czy porozmawia pani z nim? – błagała Anna. – Jest w kuchni. Jest taki
załamany. I taki zły.
– Oczywiście – odparła Maggie, rozmyślając po drodze, co też mogło
popchnąć Rogera do takiego kroku. Silverton był bardzo Rogerowi oddany, a jego
praca bez zarzutu. Już po chwili poznała całą historię. Otóż Roger dojrzał w
migawce telewizyjnej charakterystyczną, potężną sylwetkę Silvertona w grupie
protestującej przeciwko łamaniu praw obywatelskich.
– Powiedział, że żaden z jego służących nie będzie nigdy mącicielem
porządku publicznego – dokończył Silverton, a na jego zwykle uprzejmej twarzy
malowała się wściekłość. – To nie jest w porządku, panno Maggie. To nie po
amerykańsku.
– Oczywiście, że nie jest – odparła Maggie z sympatią, jednocześnie myśląc
intensywnie. Z całą pewnością sprawa nadawała się do sądu, ale wydawała się
beznadziejna. Sąd uwierzy Rogerowi, który jest zbyt sprytny na to, by przyznać się
do tak błahego powodu zwolnienia. – Oczywiście, kiedy wyrzucał cię z pracy, nie
było przy tym świadków?
– Ależ byli, proszę pani. Zawołał Frenchie i Berniego, aby na moim
przykładzie nauczyli się, czego nie wolno im robić. – Silverton pokręcił głową. –W
jaki sposób mój Joseph ukończy teraz college? Mogę znaleźć pracę, ale na pewno
gorzej płatną od tej u pana Rogera. On nie da mi dobrych referencji.
– Pozwij go – powiedziała Maggie. – Znajdę ci dobrego, taniego adwokata i
nie martw się o czesne. Jeśli będzie trzeba, pokryję je. Idę teraz do siebie
zadzwonić. Nie odchodź.
– Panno Maggie, nie mogę na to pozwolić… – zaczął Silverton, ale Maggie
uciszyła go ruchem ręki.
– Owszem, możesz. To dla mnie bardzo ważne, może nawet bardziej niż dla
ciebie.
Wbiegła na schody, a wszystkie wątpliwości opuściły ją nagle. Nie mogła
pozwolić, aby ludzie pokroju Rogera Balfoura upokarzali takich jak Silverton.
Przynajmniej dopóki ona może coś w tej sprawie uczynić.
Udało jej się złapać zaskoczonego telefonem Galena i szybko wyjaśniła mu,
o co chodzi. Zgodnie z jej przypuszczeniem, miał w Nowym Jorku znajomego,
który z pewnością pomoże Silvertonowi.
Kiedy Maggie podziękowała mu, Galen spytał:
– Nie zamierzasz chyba informować Rogera o tym, co zrobiłaś?
– Owszem, zamierzam – zmarszczyła brwi. – A co?
– Nie rób tego. Może sprawić twoim przyjaciołom poważne kłopoty – odparł
Galen. – Nie byłby to pierwszy raz, kiedy szantażuje świadków.
– Ach tak. W porządku, załatwione. Ale miałabym ochotę dać mu po głowie.
Galen zakrztusił się ze śmiechu.
– Udam, że nie słyszałem tego, co powiedziałaś, gdyby mnie o to pytał.
Dobrze, że zadzwoniłaś. Mam nadzieję, że Silverton wygra. Ma szczęście
znajdując w tobie przyjaciółkę.
Ciepły ton Galena wlał nadzieję w serce Maggie. Kiedy zbiegała na dół do
Silvertona, uderzyło ją coś jeszcze i zaczęła się śmiać. Jeśli Galen jest tak bystry,
za jakiego go uważała, z pewnością zorientował się, że nie zamierza poślubić
Rogera. Może to da mu wiele do myślenia?
Tego wieczora Maggie miała w planach wyjście z Rogerem na przyjęcie w
domu pewnego dyrektora korporacji. Zdecydowała, że już najwyższy czas
poinformować go o rezygnacji z małżeństwa.
Tuż przed jego przyjściem przebrała się w prostą czarną sukienkę. Do
welwetowej sakiewki włożyła całą biżuterię, jaką od niego dostała, i zeszła na dół.
Kiedy odezwał się dzwonek, otworzyła natychmiast.
– Witaj, Roger – powiedziała nadstawiając się do pocałunku w taki sposób,
by dotknął jej policzka, a nie ust. – Wejdź. Muszę z tobą porozmawiać.
Wzięła go za rękę i posadziła obok siebie na sofie.
– Czy coś się stało? – spytał Roger dociekliwie. – Czy jesteś chora?
Oczekiwałem, że włożysz dziś nieco inny strój.
– Nie, Roger, nie jestem chora – powiedziała powoli. – Nic mi nie jest. Ale,
widzisz, podjęłam decyzję, którą… powinnam była podjąć już dawno temu.
Niełatwo to powiedzieć, więc nie będę niczego owijała w bawełnę. Ostatnio wiele
myślałam i postanowiłam, że, mimo iż serdecznie cię lubię, nie wyjdę za ciebie za
mąż.
Roger patrzył na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– Nie mówisz tego poważnie.
Maggie ujęła jego dłoń i poklepała ją delikatnie.
– Wiem, że to dla ciebie duże zaskoczenie – powiedziała drżącym głosem. –
Zastanawiałam się, jak uczynić to łatwiejszym dla nas obojga, ale nie udało mi się.
Tak, mówię poważnie.
– Coś się stało, kiedy byłaś w Zachodniej Wirginii. – Roger obserwował ją
zmrużonymi oczami. – Czułem to, od kiedy wróciłaś. Czy poznałaś tam kogoś
innego? Czy o to chodzi?
– Nie, nie o to – odparła Maggie z nadzieją, że to kłamstwo nie jest zbyt
widoczne w wyrazie jej twarzy. – Wkrótce zamierzam zrezygnować z pracy
modelki. A jeśli wyjdę za mąż, to będzie to ktoś, kto podzieli ze mną całe swoje
życie. Nigdy nie mogłabym osiągnąć szczęścia, będąc tylko ozdobą twojego.
Najpierw Roger ze złością wyraził swe wątpliwości co do tego, że
dotychczasowe luksusowe życie Maggie nie przynosiło jej satysfakcji. Potem, już
czarujący, zaczął przekonywać, że ją uwielbia i że potrzebuje kogoś tak kochanego
i słodkiego, aby odrywał go od problemów życia zawodowego, zamiast w nim
uczestniczyć.
– Poza tym – dodał – dla osoby nie zorientowanej w szczegółach wszystko to
musi wydawać się nudne i zbyt skomplikowane.
– Nie, jeśli jest wystarczająco inteligentna i zainteresowana – odrzekła
Maggie, starając się zachować spokój. Bała się, że wpadnie w pułapkę i niechcący
wyrzuci z siebie coś na temat Galena lub Silvertona.
– Czym mianowicie jesteś tak zainteresowana? – spytał Roger podejrzliwie.
Maggie wzruszyła ramionami.
– Po pierwsze, Bruce wspomniał mi, że masz jakieś kłopoty z ekologami z
Zachodniej Wirginii. Mogłeś się domyślić, że, zważywszy na stan mojego ojca,
mogłoby mnie to interesować.
– Ci ludzie to banda głupich idealistów – zasyczał Roger, wstając nagle. –
Zrobiłem wszystko, czego wymaga prawo, aby moja fabryka była bezpieczna.
Gdybym zrobił więcej, splajtowałbym, tysiące ludzi zostałoby bez pracy, a sytuacja
ekonomiczna Zachodniej Wirginii byłaby jeszcze gorsza. Ci cholerni ekolodzy
powinni zapoznać się z podstawowymi faktami. Pewna ilość trujących odpadów
jest nie do uniknienia i jest konieczna, jeśli chce się mieć zysk i nie wypaść z
kursu.
Nagle mała Carrie Bryant stanęła Maggie przed oczami.
– A co z trucizną, która zniszczyła strumienie i wodę źródlaną? – spytała
cicho. – To też jest konieczne?
Roger nie spuszczał z niej wzroku.
– Mówisz dokładnie tak samo jak ten demagogiczny adwokat stamtąd, Galen
Kendrick. – Z pogardą rzucił nazwisko. – Ten drań to nic innego jak cholerny
mąciciel.
Dodał jeszcze parę obraźliwych komentarzy na temat charakteru i
kompetencji Galena, czego Maggie wysłuchała patrząc na niego z otwartymi
ustami. Taka pogarda ze strony Rogera znaczyła, że Galen nieźle zalazł mu za
skórę, z pewnością dlatego, że miał rację. Ugryzła się w język, by nie powiedzieć
Rogerowi dosadnie, co myśli o jego opinii. Nie pomogłoby to ani jej, ani Galenowi.
Wzruszyła ramionami.
– Nic o tym nie wiem, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia. Nie mogę za
ciebie wyjść. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
Roger przemierzył nerwowo pokój.
– Nie zamierzam traktować tego jako ostatecznej decyzji, Maggie. – Mówiąc
to, stanął przed nią. – Myślę, że twój pobyt w domu wytrącił cię przejściowo z
równowagi, ale to minie i znów dostrzeżesz, że ze mną będzie ci najlepiej. Pomyśl
jeszcze o tym.
Maggie pokręciła głową. Podniosła sakiewkę z biżuterią i wstała.
– Nie, Roger – powiedziała stanowczo. – Nie mam zamiaru. Moja decyzja
jest ostateczna. Proszę. – Podała mu pakunek. – Myślę, że nie powinnam
zatrzymywać tych kosztowności. Byłoby to nie w porządku.
Nie spuszczając z niej wzroku, Roger odepchnął jej rękę.
– Zatrzymaj je! – krzyknął tak głośno, jak nigdy dotąd. – Twoja decyzja nie
jest ostateczna. Nie przyjmę tego.
Maggie nie wytrzymała już dłużej.
– Obawiam się, że będziesz musiał – powiedziała także podnosząc głos.
Wcisnęła sakiewkę do kieszeni płaszcza Rogera. – Chciałam, aby to przebiegało
spokojnie, ale skoro ty się o to nie starasz, ja także nie będę. Nie chcę już nawet
przyjaźni z tobą. Nie chcę cię już nigdy widzieć. A teraz wynoś się! – Podeszła do
drzwi i otworzyła je na oścież. – Już!
Kiedy Roger podszedł do drzwi, zatrzymał się i spojrzał na nią zimnym
wzrokiem. Jego niebieskie oczy przepełnione były nienawistnym chłodem, który
nie pasował do słodkawego uśmiechu na jego ustach.
– Wygłupiasz się, Maggie – powiedział matowym głosem. – Mam nadzieję,
że dla twojego własnego dobra twój brat przemówi ci do rozsądku.
– Możesz na to nie liczyć – wypaliła Maggie.
Kiedy z hukiem zamknęła za nim drzwi, poczuła nagłe dreszcze. Powinna
ostrzec Bruce'a, że lada moment może się spodziewać wizyty Rogera.
Kiedy dzwoniła do brata, była przygotowana na długą tyradę z jego strony,
ale ku jej zaskoczeniu był całkiem spokojny.
– Nie przejmuj się tym, Maggie – powiedział. – Poradzę sobie. – Po chwili
milczenia zapytał niepewnie: – Kochasz Galena, prawda?
Teraz z kolei Maggie zawahała się. Czy powinna powiedzieć Bruce'owi
prawdę? Gdyby powtórzył to Rogerowi, sprawy skomplikowałyby się jeszcze
bardziej.
– No cóż… tak… rzeczywiście bardzo go lubię – wyjąkała wreszcie.
Zdziwiła się, gdy usłyszała serdeczny śmiech Bruce’a.
– Nie oszukuj, siostrzyczko – powiedział. – To jasne jak słońce, że go
kochasz i nie martw się, nie zaszkodzę ci. Jest jednak jedna rzecz, o którą muszę
cię prosić. To bardzo ważne. Jeśli Roger zwróci się do mnie z prośbą o
pośrednictwo, spełnię jego żądanie. Potrzebuję jeszcze czasu, aby przygotować się
na… nieuniknione. Byłoby bardzo pomocne, gdybyś przez jakiś czas udawała, że
naprawdę zastanawiasz się nad tym, co ci powiem. Czy możesz to zrobić? Jak tylko
będziesz mogła przestać grać, dam ci znać.
– Dobrze – przytaknęła Maggie, zdezorientowana, ale przyjemnie
zaskoczona zmianą nastawienia Bruce'a. Czyżby Galen rozmawiał z nim? – Czy
jest jeszcze coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
– Nie – odparł Bruce. – Po prostu trzymaj się. Kocham cię.
– Ja też cię kocham – powiedziała Maggie i odłożyła słuchawkę.
Była oszołomiona, ale szczęśliwa. Największe zmartwienie ma za sobą. A
kiedy już wreszcie dowie się, co takiego Roger uczynił Bruce'owi, pożałuje, że
kiedykolwiek ją spotkał. Teraz powinna zająć się przygotowaniami do zmiany
zawodu. Po sprawie Silvertona kariera prawnicza wydawała jej się jeszcze bardziej
pociągająca.
Po tygodniu zadzwonił Bruce i powiedział, że kontaktował się z Rogerem.
– Chce, abym poinformował go, czy już się opanowałaś. Czy masz jakiś
pomysł, co mógłbym mu odpowiedzieć, aby uśpić jego czujność?
Maggie myślała intensywnie.
– Już wiem. Powiedz mu, że byłam rozhisteryzowana i rzuciłam słuchawką,
ale że wspomniałam ci o planowanej wizycie w domu, w przyszłym tygodniu.
Powiedz, że spotkasz się ze mną tam na miejscu i wybijesz mi to wszystko z
głowy. Zobaczymy się za tydzień.
Minął miesiąc od jej pobytu w Zachodniej Wirginii. Nareszcie mogła
opuścić Nowy Jork po raz drugi. Za dwa tygodnie będzie musiała wrócić tu raz
jeszcze, na ostatni pokaz kolekcji wiosennej. Wtedy też zajmie się sprzedażą
mieszkania i od tej pory będzie zjawiała się w Nowym Jorku jedynie po to, aby
zakończyć wszelkie urzędowe sprawy.
Lecąc samolotem do domu miała mieszane uczucia: szczęścia i jednocześnie
niepewności. Dobrze było wreszcie wiedzieć, jaki kierunek chce się obrać w
przyszłości, z drugiej strony jednak, wielką niewiadomą pozostawał Galen. Skoro
miłość Maggie była tak oczywista dla Bruce'a, musiała być też dostrzeżona przez
Galena. A tymczasem on w swoich uwagach sugeruje, że małżeństwo nie leży w
jego planach. No cóż, będzie musiała zaakceptować go jako przyjaciela, zbyt wiele
wspólnych spraw ich łączyło. Tyle mogła się od niego nauczyć. Tymczasem
jednak, zanim uda jej się stłumić uczucie, będzie unikać romantycznych sytuacji
sam na sam. Galen, mimo że nie dąży do małżeństwa, najwyraźniej uważa ją za
atrakcyjną kobietę, a pełne oddanie z jej strony jest tylko kwestią czasu.
Tym razem leciała przez Charleston, gdzie miał ją odebrać Bruce. Kiedy nie
dostrzegła go w tłumie oczekujących, usiadła, by zaczekać. Po chwili zobaczyła w
oddali znajomą sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny. Poczuła silne ukłucie w
sercu, które zaczęło bić jak oszalałe.
– Tylko spokojnie – mruknęła pod nosem. – Galen z pewnością przyszedł po
kogoś innego. – Obserwowała, jak zbliża się w jej kierunku, a jego szeroko
rozstawione szare oczy prześlizgują się po twarzach pasażerów. Maggie zacisnęła
usta. Siedziała bez ruchu, marząc tylko o tym, by wstać, rzucić mu się na szyję i
razem z nim wrócić do domu. Wtedy ich oczy spotkały się. Galen uśmiechnął się i
przebijając się przez tłum dotarł do niej.
– Przepraszam za spóźnienie. Dopiero przed pół godziną dowiedziałem się,
że mam cię odebrać. – Widząc oszołomienie na twarzy Maggie zmarszczył brwi. –
Czy jesteś aż tak rozczarowana, widząc mnie zamiast Bruce'a?
– Na Boga, nie! – uśmiechnęła się promiennie. – Jestem tylko… zaskoczona.
Jak to się stało, że to ty przyjechałeś po mnie? – spytała. Czyżby stosunki Galena z
Bruce'em poprawiły się na tyle? – Czy to on prosił cię o to? Czy coś mu się stało?
Galen roześmiał się.
– Nie, ale z tego co zrozumiałem, ma awarię samochodu. Zadzwonił do
twojej matki, a ona do mnie. Miała szczęście, że mnie złapała. Właśnie wyruszałem
do Spring Mountain.
– Naprawdę? – spytała Maggie podejrzliwie. – Wyglądasz raczej, jakby
oderwano cię od pracy.
Dostrzegłszy wzrok Maggie utkwiony w jego brodzie, Galen przesunął po
niej ręką.
– O cholera, zapomniałem się ogolić, tak? Mówiłem ci, że jestem
roztargniony. Chodźmy stąd. Mamy tu piękną wiosenną pogodę. Jak tylko
przywitasz się z rodzicami, pojedziemy do Haven Hill na konną przejażdżkę. Mam
ze sobą strój do jazdy.
Sama z Galenem. Romantyczna sceneria. Dokładnie to, czego należało
unikać, pomyślała Maggie.
– Nie mogę – wysapała, starając się za nim nadążyć. – Muszę się
rozpakować. Nie mogę pozwolić, abyś tak długo czekał.
Galen popatrzył na nią z uniesionymi brwiami.
– Nie musisz się od razu rozpakowywać – powiedział tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
– Ale ja wciąż nie mam stroju do konnej jazdy – zaprotestowała słabo.
– To, co miałaś na sobie ostatnio, będzie w sam raz.
Maggie westchnęła. Zanim dojadą do Spring Mountain, będzie musiała
wymyślić jakiś inny pretekst. Rodzice na pewno nie pomogą jej. Wysłaliby ją z
Galenem nawet na koniec świata, gdyby mieli gwarancję, że to ich połączy.
– Co słychać w Nowym Jorku? – spytał w drodze Galen. – Czy Silverton
skontaktował się z prawnikiem?
– Tak, ale nie znam dalszego ciągu.
– Na pewno dowiesz się od Rogera, jeśli coś się wydarzy – odparł szorstko.
– Mhm… Tak myślę. – Maggie poczuła nagle lęk. Przypomniała sobie, że
Galen nic nie wie o jej zerwaniu z Rogerem. Skoro Bruce prosił ją, by zachowała
na razie dyskrecję, uznała, że Galen nie powinien się o tym dowiedzieć. Nie, żeby
miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie, ale…
Zmieniła temat i spytała:
– Jak tam Carrie?
– Niedobrze – skrzywił się. – Znów jest w szpitalu. Właściwie nie ma
nadziei, ale trzyma się jeszcze. Bardzo chce cię zobaczyć.
– Och, powinniśmy byli pojechać tam prosto z lotniska. – Maggie była
wstrząśnięta. – Biedne maleństwo. Odwiedzę ją jutro.
Galen ścisnął jej rękę.
– Musisz być silna. Tracimy ją.
Oczy Maggie wypełniły się łzami. Skinęła głową i powiedziała:
– Rozumiem.
Wiedziała, że Galen podziela jej uczucia, że oboje przeżywają to tak, jakby
odchodziło ich własne dziecko.
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Galen natychmiast oświadczył, że porywa
ją na przejażdżkę, a Maggie z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zdoła
wymyślić żadnej wymówki. Kiedy już przebierała się w swoim pokoju,
przemknęło jej przez myśl, że może podświadomie nie chciała uniknąć tej
wyprawy. No cóż, tak, czy inaczej, będzie musiała na siebie uważać.
Sheila Kendrick powitała ich z właściwym sobie entuzjazmem. Skarciła
Galena za nie ogoloną twarz, a gdy tylko doprowadził się do porządku, wysłała ich
w drogę.
Już na koniu Galen spytał:
– Jedziemy znów do Bald Knob?
Na myśl o tym pięknym odosobnionym miejscu Maggie ogarnęła panika.
– Mhm, a może pojedziemy w jakieś nowe miejsce? – spytała, czerwieniąc
się pod wpływem lekko ironicznego, pełnego zrozumienia uśmiechu Galena.
– W porządku. Jedź za mną.
Maggie wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim, powtarzając sobie w
myślach, że będzie spokojna, chłodna i opanowana. Nawet gdyby miało ją to zabić,
a czuła, że mogłoby z łatwością. Była tak bardzo skoncentrowana na swoim
niepokoju, że omal nie umknęło jej uwagi widoczne zdenerwowanie Galena. Był w
nim jakiś pośpiech, jakby nie mógł doczekać się, kiedy już dotrą na miejsce.
Gdy znaleźli się na szczycie wzniesienia, Galen zeskoczył z konia i sięgnął
po wodze Val.
– Zeskakuj. Przywiążę je do drzewa. Usiądziemy sobie, pogrzejemy na
słońcu i nacieszymy się widokiem.
Galen wyjął kocyk spod siodła konia, rozłożył go na ziemi i podał Maggie
rękę.
– Usiądźmy. – Pociągnął ją za sobą, potem objął ramieniem i wtulił się
policzkiem w jej włosy.
– No, powiedz sama, czy to nie lepsze niż rozpakowywanie się?
– O, tak – Maggie z trudem panowała nad drżeniem głosu. Mogłaby jeszcze
teraz odsunąć się, ale czy naprawdę ma na to siłę? Była w pułapce, zupełnie
bezsilna.
Jak we śnie, Galen ocierał się policzkiem o jej włosy, objął ją drugą ręką i
przyciągnął bliżej. Czuła, jak pochyla głowę i po chwili dotyka jej policzka ustami.
Zadrżała, a jej twarz sama zwróciła się w jego stronę. Utopiła wzrok w szarości
oczu Galena. Jego miękkie wargi obiecywały słodycz. Jej usta rozchyliły się.
Czuła, jak odpływa gdzieś, nie mogąc znieść oczekiwania na ich połączenie.
I wtedy to nastąpiło. Westchnęła z zachwytu i, mimo zamkniętych oczu,
ujrzała nagle strumień jasnych ogników, przypominających iskry. Zarzuciła ręce na
ramiona Galena i objęła go łapczywie. Język Galena wypełnił jej usta, a jego dłoń
znalazła się pod jej swetrem. Rzeka pożądania porwała Maggie ze sobą, aż jęknęła
z rozkoszy. Wtedy Galen przywarł do niej całym ciałem, a po chwili zdarł z niej
sweter i rzucił go za siebie. Porwał ją w ramiona i odnalazł jej usta swoimi. Po
chwili wargi mężczyzny rozpoczęły powolną wędrówkę w dół, znacząc swą drogę
delikatnymi pocałunkami. Jego ruchliwe palce zdawały się razić prądem rozpaloną
skórę Maggie. Pragnie go, och, jak bardzo go pragnie, zdołała pomyśleć, bliska
ekstazy.
Galen rozpiął guzik jej spodni i rozsunął suwak. Głęboki, gardłowy okrzyk
wydobył się z ust Maggie.
– Nie! – krzyknęła. Wyrwała się spod jego ciężaru i usiadła, podkurczając
kolana i chowając w nich twarz. – Nie mogę – zaszlochała potrząsając głową.
– Maggie, co z tobą? – spytał Galen ochrypłym z pożądania głosem.
– Nie chcę – wydusiła z siebie, podnosząc zalaną łzami twarz. Był
zdezorientowany. – Ja… ja sama nie wiem, czego chcę – powiedziała. – To nie
jest… Nie jestem gotowa. Nie jestem pewna… Przepraszam. – Pochyliła się na bok
i chwyciła sweter. Drżącymi rękami wciągnęła go na siebie i wstała. – Nie
powinnam była tu przyjeżdżać. Wiedziałam, o co ci chodzi. To pomyłka. Nigdy
więcej tego nie zrobię.
Twarz Galena pociemniała.
– Do cholery, Maggie, pragnęłaś tego tak samo jak ja – powiedział przez
ściśnięte gardło. – Co to za żałosna gra? To do ciebie niepodobne.
– Wszystko jest takie pogmatwane – odparła Maggie kręcąc głową. – Nie
wiem, czego chcę.
Dobry Boże, jak mogła tak kłamać? Cierpienie i złość w oczach Galena były
dla niej nie do zniesienia.
– Chciałabym już wrócić do domu – powiedziała i podeszła do swojego
konia.
Droga powrotna była jedną wielką torturą. Galen milczał z zaciśniętymi
ustami. Na jej powściągliwe zaproszenie, by wstąpił do rodziców, odmówił
kurtuazyjnym „nie, dziękuję” i odjechał tak szybko, że ledwo zdążyła zamknąć
drzwi samochodu.
– Galen nie wstąpił? – spytała matka, gdy Maggie stanęła w progu.
– Nie, jest zajęty – odrzekła, mijając ją szybko, tak aby nie zdążyła zauważyć
łez napływających do oczu.
– Rozpakuję się – rzuciła przez ramię.
Weszła do swego pokoju, zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Tak dalej być
nie może. Nie wytrzyma tego.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Maggie nie zmrużyła oka tej nocy, przeznaczając ją na rozmyślania. Myśli
jej krążyły wokół różnych spraw, ale zawsze wracały do punktu wyjścia. Musi
wyjaśnić wszystko Galenowi, powiedzieć mu o swojej decyzji i zacząć wszystko
od nowa. Dość już kłamstw. A gdyby rozmowa zeszła na tematy zasadnicze, powie
mu, że choć wolałaby małżeństwo, zgodzi się na każdy rodzaj związku, jaki będzie
odpowiadał Galenowi. Jedno było dla niej oczywiste. Nie może bez niego żyć.
Następnego ranka Maggie ubrała się w kolorową sukienkę w turkusowe
wzory, włożyła ozdobne kolczyki i naszyjnik z wyrytymi małymi słonikami
pośrodku. Chciała, by jej strój był jaskrawy i wesoły, by spodobał się Carrie.
W drodze do szpitala Maggie wstąpiła do sklepu z zabawkami i wybrała
miękkiego brązowego misia.
Carrie leżała w łóżku w dużym, pełnym słońca pokoju, który oprócz niej
zajmowała jeszcze jedna chora na raka dziewczynka.
John i Susan Bryant byli na miejscu i Susan grała z córką w karty. Na widok
Maggie twarz Carrie rozpromieniła się.
– Wiedziałam, że do mnie przyjdziesz – powiedziała wyciągając ręce.
– Witaj, kochanie – zawołała Maggie, tłumiąc łzy. – Miałaś rację.
Przywiozłam ci małego przyjaciela do przytulania.
– Dziękuję ci, Maggie. – Carrie przyciskała misia do policzka. – Jest taki
mięciutki.
Potem zaproponowała Maggie grę w słówka, którą przerwało nadejście
lekarza.
Przedstawił się jako doktor Grant. Przejrzał kartę Carrie i rozmawiał z nią
chwilę. Był mężczyzną w średnim wieku i z wyrazu jego twarzy Maggie
zorientowała się, że niezależnie od tego, z iloma podobnymi przypadkami miał do
czynienia, nie zobojętniał na ich los. Dogoniła go na korytarzu.
– Czy mógłby mi pan powiedzieć, jaki jest stan Carrie? Jestem przyjaciółką
Galena Kendricka.
Lekarz potrząsnął głową.
– Szczerze mówiąc, możemy jedynie liczyć na cud. – Spojrzał na Maggie z
zainteresowaniem. – Czy ja pani skądś nie znam?
– Możliwe – odparła wymijająco. – Czy na pewno zrobiono już wszystko, co
było możliwe? Nie sugeruję, że coś zostało zaniedbane, ale może są jeszcze jakieś
dostępne metody, które można by było wypróbować?
Doktor Grant uśmiechnął się.
– Już wiem, pani jest modelką. Widziałem pani twarz na stoliku kuchennym
u siebie w domu. Moja żona kolekcjonuje wszystkie pisma kobiece.
– To ja – westchnęła Maggie. – A więc co z Carrie?
– Jest pewna nowa terapia eksperymentalna. Rezultaty są obiecujące.
Problem leży w tym, że Carrie musiałaby być przeniesiona do szpitala w
Pensylwanii. Gdyby ją tam zaakceptowano, główną część kosztów leczenia
pokryłby rząd. Tymczasem rodziców nie stać na te wstępne starania, a nie mają już
odwagi zwracać się do Galena. On deklarował się, że chętnie pokryje koszty tego
przedsięwzięcia, ale nie mogę ich do niczego zmuszać.
– Może zgodzą się na moją pomoc – odparła Maggie. – Gdyby tak się stało,
czy sądzi pan, że Carrie byłaby przyjęta?
– Tak mi się zdaje. Lekarz, który się tym zajmuje, to mój syn.
– Zobaczę, co się da zrobić.
– Proszę informować mnie na bieżąco – powiedział doktor z powagą. – Nie
mamy zbyt wiele czasu.
– Oczywiście – obiecała Maggie.
Zacisnęła usta i poszła w stronę pokoju Carrie. Jak przekonać Bryantów,
żeby przyjęli jej pomoc? Przecież prawie jej nie znają. Nagle przyszedł jej do
głowy pewien pomysł i uśmiechnęła się. Weszła do pokoju Carrie i po kolejnej
partyjce gry z dziewczynką poprosiła Johna i Susan na stronę. Zrelacjonowała im
swoją rozmowę z doktorem Grantem i wystąpiła ze swym pomysłem.
– Mam fundację – powiedziała – która pomaga ubogim rodzinom w
finansowaniu leczenia dzieci z dala od domu. Jeśli chcielibyście spróbować
nowego leczenia w przypadku Carrie, chętnie pomożemy.
Wyraz wdzięczności na twarzy Bryantów był dla niej największą możliwą
nagrodą. W niespełna godzinę ustalili z doktorem Grantem plan działania.
Maggie wracała szczęśliwa, choć nieco oszołomiona. Jak tu, na Boga,
utworzyć teraz fundację? Potrzebowała prawnika. Wybór nie sprawił jej trudności.
Parę minut po pierwszej znalazła się w biurze Galena.
– Bardzo mi przykro, panno Preston, ale właśnie minęła się pani z nim. Całe
popołudnie będzie w sądzie.
– Szkoda – odparła Maggie. – Czy potem wróci tutaj?
– Wątpię. Czy chciałaby pani zostawić wiadomość?
– Nie, skontaktuję się z nim później.
Zbliżała się piąta, gdy dotarła do domu Galena. Na podjeździe nie było jego
samochodu. Kiedy tylko wysiadła z wozu, Betsy podbiegła do niej, szczekając i
machając ogonem, wiodąc za sobą cztery puchate szczeniaczki na krótkich
nóżkach.
Maggie usiadła na werandzie, a szczeniaki obskoczyły ją, starając się
wdrapać na jej kolana.
Kiedy wybiła szósta, a Galena wciąż nie było, Maggie zaczęła się martwić,
że może postanowił zjeść kolację na mieście. Miała ze sobą trochę jedzenia
kupionego z nadzieją, że Galen pozwoli jej ugotować posiłek. Podeszła do drzwi.
Były zamknięte.
Przypomniała sobie wówczas, że w filmach telewizyjnych bohaterowie
często otwierają drzwi za pomocą karty kredytowej. Szybko wyjęła swoją. Jak to
się robi? Wsunąć do środka, przyciągnąć lekko do siebie i…
– No i co? – powiedziała, uśmiechając się do siebie, gdy drzwi puściły. – Oto
wkroczyłam na drogę przestępstwa.
Wniosła do kuchni torbę z zakupami, zapaliła światło i zaczęła chować
produkty do lodówki. Skończyła w momencie, gdy zza okna doleciał warkot
motoru, a w chwilę później głos Galena witającego się z Betsy. Usłyszała na
schodach jego kroki. Serce łomotało jej w piersi i musiała oprzeć się o blat. Drzwi
otworzyły się z hukiem i wkroczył Galen, rzucając swą teczkę na środek pokoju.
Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie, miotając wściekłe spojrzenia.
Maggie zaniemówiła z przerażenia. Galen najwyraźniej zauważył jej
samochód i stąd ta wściekłość. Powoli uniósł głowę i na jego twarzy pojawił się
wyraz kompletnego zdumienia.
– Maggie, na Boga, co ty tutaj robisz?
Uczucie ulgi sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. A więc nie widział, że
przyjechała.
– Czy to jedyny znany ci sposób powitania? – spytała.
Galen przejechał dłonią po i tak już potarganych włosach.
– Nie, ale myślałem, że zamknąłem drzwi. Jeśli zapominam już o takich
rzeczach…
– Nie zapomniałeś – pospieszyła z odpowiedzią. – Sama włamałam się do
twojego domu za pomocą karty kredytowej. Myślę, że potrzebujesz lepszych
zamków.
– Pewnie tak. – Galen opadł na krzesło. – Mam ochotę na drinka. Napijesz
się ze mną?
– Tak, oczywiście. Gdzie są alkohole i czego byś się napił? – spytała. – Ja
jestem barmanem.
– W szafce nad lodówką. Dla mnie szkocka z lodem.
Maggie nalała Galenowi mocną whisky, do swojej zaś dodała wody.
– Dziękuję – powiedział ze słabym uśmiechem, gdy postawiła przed nim
szklankę. Pociągnął łyk i patrzył na nią, gdy siadała przy stole naprzeciwko. –
Wyglądasz dziś prześlicznie. Czy odwiedziłaś Carrie?
– Tak. To jeden z powodów, dla których jestem tutaj. Potrzebuję dobrego
prawnika.
Gdy uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, wyjaśniła mu wszystko.
– Nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać, Maggie. – Galen pokręcił głową.
– Po wczorajszym dniu nie byłem pewien, czego jeszcze można się po tobie
spodziewać.
– Wiem – powiedziała Maggie czerwieniąc się i unikając jego wzroku. – To
drugi powód mojej wizyty. Ale co powiesz o tej fundacji? Czy to będzie bardzo
trudne? Pieniądze potrzebne są Bryantom natychmiast.
– Będziemy starali się działać jak najszybciej – odparł Galen – ale to może
być skomplikowane. Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale wiem, do kogo się
udać. W tym czasie musisz zdecydować, jaki rodzaj działalności charytatywnej
będziesz prowadzić i ile pieniędzy zainwestujesz. Powinnaś mieć także kogoś do
pomocy. Chyba że chcesz się tym zająć osobiście.
Oczy Maggie rozjaśniły się.
– Czemu nie? Z niewielką pomocą powinnam sobie poradzić. Po sprzedaży
mieszkania będę miała do dyspozycji parę milionów, mogę także wystawić moje
akcje. Zamierzam też zbierać fundusze.
– Czy poważnie myślisz o sprzedaży swojego mieszkania? – zapytał Galen,
patrząc na nią z uwagą.
– To już postanowione – odrzekła zadowolona, że rozmowa schodzi na temat
jej najnowszych decyzji. – Okłamałam cię wczoraj. Już wiem, czego chcę.
Dokładnie wiem.
Opowiedziała mu wszystko, co się ostatnio wydarzyło, łącznie z prośbami
Bruce'a, by przez jakiś czas zwlekała z ostatecznym porzuceniem Rogera.
– To jedyne usprawiedliwienie mojego wczorajszego kłamstwa; wiem, że
niewystarczające. Powinnam była ci to od razu powiedzieć. Nie wiem, do czego
zmierza Bruce, ale chcę, by wyjaśnił mi to jak najprędzej, bo pragnę pozbyć się
Rogera na zawsze. Koniec i kropka.
– Rozumiem to – powiedział Galen ze wzrokiem utkwionym w swojej
szklance, którą obracał w ręku, mieszając lód. – Dałbym jednak Bruce'owi nieco
więcej czasu. Wygląda na to, że naprawdę ciężko pracuje nad rozwiązaniem
swojego problemu.
Maggie westchnęła.
– Dobrze. To już wszystko, co chciałam ci powiedzieć, ale przywiozłam
również trochę mięsa i grzybów, gdybyś miał ochotę na kolację. Wyglądasz na
bardzo zmęczonego.
– Bo jestem. Steki to dobry pomysł. W czasie, gdy będziesz je szykowała,
napiję się jeszcze i przejrzę gazety.
Nalał sobie kolejnego drinka i poszedł do salonu, zostawiając Maggie w
kuchni. Pomyślała z uśmiechem, że tak pewnie wyglądałoby ich wspólne życie.
Nie zanudzając go pytaniami, znalazła wszystkie potrzebne naczynia i w niespełna
godzinę później zawołała Galena na kolację.
– Bardzo dobre – powiedział, kosztując jedzenie.
Jadł w milczeniu z takim apetytem, że Maggie zaczęła podejrzewać, iż nie
miał nic w ustach od śniadania. Z jego zmęczonych oczu zorientowała się, że
prawdopodobnie nie spał tej nocy. Prawie zapomniała, że ona także nie zaznała
snu.
– Jesteś wycieńczony – powiedziała, gdy skończył jeść. – Jeśli chcesz,
posprzątam w kuchni i pojadę do domu, żebyś mógł jak najszybciej się położyć.
Galen zwrócił na nią swe szare oczy i przyjrzał się jej uważnie.
– Maggie, jestem zmęczony i raczej małomówny. Zwłaszcza wtedy, gdy
przegrywam sprawę. Jeśli cię nudzę, jedź do domu, kiedy tylko zechcesz.
Maggie poczuła się tak, jakby oblano ją nagle zimnym prysznicem.
– Och, Galen – szepnęła. – Tak mi przykro. Jakie to bezmyślne z mojej
strony. Siedzę tu i opowiadam ci o jakichś bzdurach, podczas gdy ty masz takie
zmartwienie. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Nie mieści mi się w głowie, że
kiedykolwiek przegrywasz.
– Nigdy tego nie zakładam, ale zdarza się.
– Chciałbyś o tym porozmawiać?
– Nie teraz – zaprzeczył ruchem głowy. – Najpierw muszę uporać się sam ze
sobą. – Wstał i przeciągnął się. – Wezmę prysznic, pójdę do łóżka i popatrzę
chwilę na jakieś głupoty w telewizji. Jak chcesz, przyjdź do mnie. Jest tam
wygodny fotel. Albo, jeśli wolisz, jedź do domu. Żaden ze mnie dzisiaj kompan.
– Przyjdę, jak tylko sprzątnę w kuchni – powiedziała natychmiast.
Szybko uporała się z robotą w kuchni. Już miała wchodzić po schodach,
kiedy Gałen poprosił ją jeszcze o przyniesienie aspiryny. Gdy dotarła na górę, był
w łóżku. Siedział oparty wysoko na poduszkach, by móc oglądać telewizję, ale
wyglądało na to, że nie jest w stanie skoncentrować się na programie.
Widok leżącego w pościeli, tak zmęczonego i bezbronnego Galena sprawił,
że miała ochotę wziąć go w ramiona i pocieszyć, a kiedy jej wzrok padł na jego
szerokie ramiona i obnażony, owłosiony tors, poczuła, że drży. Czyżby nic na sobie
nie miał? Tylko spokojnie, ostrzegła samą siebie, zbliżając się do niego z tacą.
– Proszę szanownego pana – powiedziała. – Boli cię głowa? – Nalała mu
szklankę wody i podała aspirynę.
– Dziękuję. Czuję się tak, jakby ktoś rozwalał moją głowę siekierą i wiązał
mi ciężarek na karku. To powinno pomóc.
– Biedne maleństwo – wyszeptała Maggie ze współczuciem, po czym, pod
wpływem jego spojrzenia, zaczerwieniła się po same uszy.
– Maleństwo? – spytał unosząc brwi.
– Tak tylko powiedziałam – odparła sztywno. – Pamiętam, że kiedyś mnie
tak nazwałeś, a poza tym zwracałam się w ten sposób do Bruce'a, gdy był chory. –
Wykrzywiła twarz. – On też tego nie lubił.
Galen uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Ależ nie było w tym nic złego.
Zachęcona taką odpowiedzią zaproponowała:
– Jeśli chcesz, zrobię ci masaż pleców i szyi. Kiedyś robiłam taki Bruce'owi,
gdy był zmęczony rąbaniem drzewa lub innymi pracami. Mówił, że to pomaga.
– Dobrze – powiedział Galen po chwili, wpatrując się tępo w jakąś reklamę.
– Nienawidzę tej reklamy – powiedział z niechęcią, po czym przekręcił się
na brzuch, unikając wzroku Maggie. – Robi mi się niedobrze, gdy na nią patrzę.
Maggie zaśmiała się.
– Nie dziwię się teraz, że twoja sekretarka nazywa cię gburem. Odpręż się.
Położyła dłoń na granicy szyi i ramion Galena i zaczęła ugniatać jego plecy.
Mięśnie były napięte i twarde jak stal, ale jego skóra była ciepła i gładka, jakby
obiecując Maggie, że już wkrótce uda jej się także rozmasować sztywne muskuły
Galena. Z przykrością uświadomiła sobie nagłe, jak bardzo napięta jest ona sama –
tak bardzo, że żaden masaż nie przyniósłby jej ulgi. Móc go dotykać, pieścić,
masować potężne ramiona, wszystko to wywoływało rzekę nie spełnionych
pragnień… Tak chciała przytulić się do niego policzkiem, całować jego plecy i to
miejsce w zagłębieniu szyi, gdzie mokre jeszcze po kąpieli włosy skręciły się
delikatnie. Tymczasem jej palce uciskały jedynie jego kręgi powolnymi ruchami w
przód i w tył, w górę i w dół. Kilka razy Gałen cicho westchnął z ulgą, a Maggie
zastanawiała się, czy były to tylko oznaki ustępowania bólu, czy też może on także
czuł przepływające między nimi fale.
Maggie poczuła, jak twarde ramiona Galena stopniowo miękną. Leżał teraz
cicho, a jego oddech był głęboki i regularny. Spał. Dziewczyna ostrożnie zdjęła
ręce z jego ramion. Zaczęła okrywać go kołdrą, lecz zatrzymała się nagle. Pochyliła
głowę i delikatnie pocałowała jego ramię.
– Kocham cię, Galenie – wyszeptała.
Podniosła się i usiadła powoli, tak aby nie poruszyć łóżkiem. Oparła głowę
na poduszce obok i, patrząc na jego ciemne włosy tak blisko swej głowy,
westchnęła głęboko. Nie było to, oczywiście, „bycie razem w łóżku”, ale musiała
się tym zadowolić. Czując przyjemne ciepło, zamknęła oczy i szczęśliwa zasnęła.
Zerwała się nagle, słysząc dźwięk telefonu na stoliczku obok.
– Halo? – Odebrała już po pierwszym dzwonku. W odpowiedzi usłyszała
jedynie dźwięk odkładanej słuchawki. W tej samej chwili poczuła na sobie ramię
Galena.
– Kto to był? – spytał zwracając w jej kierunku zaspane oczy.
– Nie wiem. Ktoś się rozłączył – odparła. – Pewnie pomyłka.
Galen otworzył szerzej oczy.
– Ciągle tu jesteś. – Cofnął ramię. – Która to godzina? – Spojrzał na stojący
przy telefonie budzik.
– Prawie północ. Nie zamierzałem przespać całego wieczoru.
– Byłeś potwornie zmęczony – powiedziała Maggie, powstrzymując się, by
nie odgarnąć włosów opadających mu na czoło. – Jak twoja głowa?
– Już mi przeszło. To chyba twój masaż tak mnie zwalił z nóg. – Powoli
otrząsał się ze snu i patrzył na Maggie z ciekawością. – Czy chciałabyś zostać na
noc? – zapytał.
Maggie poczuła nagle zawrót głowy. Schrypnięty głos Galena i srebrzysty
blask w szarych oczach sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Wyciągnęła rękę i czule
odgarnęła z jego czoła niesforny kosmyk czarnych włosów.
– A chciałbyś?
– Usiądź na chwilę – poprosił.
Zastanawiając się, do czego zmierza, Maggie uniosła się posłusznie. Galen
poprawił poduszki, potem otoczył ją ramieniem i, układając się wygodnie,
przyciągnął ją do siebie.
– Opowiedz mi o swojej sypialni w Nowym Jorku. – Mówiąc to, delikatnie
gładził ją po twarzy. – Często próbowałem ją sobie wyobrazić.
– Co takiego? – wyjąkała Maggie.
Była bardzo zmieszana leżąc tak w ramionach Galena, w jego łóżku,
oddzielona od jego ciała jedynie cienką pościelą. Z jednej strony gorąco pragnęła
pozbyć się dzielącego ich materiału, z drugiej zaś drżała z irracjonalnego strachu,
że stanie się to, zanim będzie gotowa, zanim powie mu to wszystko, o czym
pragnęła mu powiedzieć.
– Mhm… – zamruczał Galen, całując lekko jej usta. – Zastanawiałem się,
czy twoje ściany są złocone i ozdobione lustrami tak, że możesz widzieć się ze
wszystkich stron.
– Broń Boże, nie! – krzyknęła Maggie. – Myślisz, że jestem aż tak próżna?
To po prostu duży, przestronny pokój. Dom jest stary, więc sklepienia są wysokie.
Architekt musiał przechodzić wtedy przez okres brzoskwiniowy, czy jak to tam
nazwać, bo wszystko jest utrzymane w tej tonacji.
– To brzmi interesująco. – Galen wodził oczami po twarzy dziewczyny,
potem zatrzymał wzrok na jej ustach. Znów pocałował je delikatnie. – Czy twój
dom jest duży?
– Jest… niech pomyślę. – Tak bardzo kręciło jej się w głowie, że z trudem
mogła się skupić. Prowadził z nią jakąś grę. Co go mogło obchodzić, jak duży jest
jej dom? Jakie to w końcu miało znaczenie? – Nie pamiętam – powiedziała
marszcząc brwi. – Galen, chcę z tobą o czymś porozmawiać.
Galen przyciągnął Maggie bliżej, objął ją drugim ramieniem i z ustami na jej
czole zapytał:
– Tak? A o czym?
O czym? O Boże, co ona właściwie chciała powiedzieć? Maggie uniosła
lekko głowę, potem pogładziła ręką policzek Galena, przesuwając palec po jednej z
jego ciemnych brwi. Jej dłoń przeniosła się dalej ku nasadzie nosa, badając jego
kształt, wreszcie spoczęła na ustach, obrysowując ich linię. Przez cały ten czas
czuła na sobie uważny wzrok mężczyzny.
– O… nas – powiedziała wreszcie z trudem, podnosząc wzrok. – Chcę
wiedzieć, dokąd zmierzamy. Dopóki jesteś przy mnie, nie dbam o to, ale chcę
wiedzieć, co będzie dalej.
Galen uśmiechnął się.
– Maggie, nikt nigdy nie istniał dla mnie oprócz ciebie. Nigdy nie istniał i
nigdy nie będzie istnieć. Zdaje mi się, że wiem, dokąd zmierzamy, ale chciałbym
zostawić ci czas do namysłu. Czy to jest jakaś odpowiedź?
Maggie skinęła głową, przepełniona szczęściem. Zarzuciła Galenowi ręce na
szyję i przywarła do niego. Nie była to dokładnie taka odpowiedź, jaką sobie
wymarzyła, ale prawie taka. Nie potrzebowała już czasu do namysłu, ale nie mogła
winić Galena za ostrożność, zważywszy choćby jej własne, wczorajsze
zachowanie.
– Maggie? – Galen szepnął prosto do jej ucha.
– Tak?
– Udusisz mnie.
Natychmiast rozluźniła uścisk i oderwała się od Galena. Roześmiał się.
– Chciałabyś zdjąć ubranie i wskoczyć pod kołdrę?
– Tak – odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
– Pomogę ci – zaproponował Galen.
W parę chwil później, sycąc wzrok odsłoniętym przez siebie widokiem,
westchnął z głębokim zadowoleniem.
– Cudownie – powiedział. Jedną ręką wysunął spod Maggie pościel i okrył ją
niedbale. Poprawił się na poduszce i opierając na łokciu przyglądał się
Maggie, która właśnie zwróciła wzrok w jego stronę.
– A teraz, albo będziesz tu leżała bez ruchu jak myszka, albo wiesz, co się
stanie.
– Myślę, że to nic nie da – odpowiedziała Maggie.
Czuła, że ciepłe ciało Galena czeka na nią i drżała z pragnienia. Odwróciła
się na bok i przysunęła bliżej, nie mogąc oderwać oczu od gorącego spojrzenia
mężczyzny. Znów wodziła dłonią po jego twarzy, liniach oczu i podbródka, małej
ciemnej plamce w kąciku ust.
Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie tak, że zabrakło jej tchu. Odkryła
wówczas, że Galen niczego na sobie nie ma i że pożąda jej równie silnie jak ona
jego. Radość i pragnienie zawładnęły jej ciałem. Już za chwilę pozna szczęście
pełnego oddania. Lecz właśnie wtedy Galen przestał się spieszyć i, patrząc na nią
oczami przepełnionymi szczęściem i radością, połaskotał ją lekko. Zachichotała w
odpowiedzi.
– Przestań – powiedziała, a on, roześmiany, przyciągnął ją mocniej.
Złączeni uściskiem obracali się na łóżku jak rozbawione szczenięta, raz
jedno, raz drugie na górze. Wreszcie Galen zatrzymał Maggie pod sobą.
– Och, Maggie, najdroższa, tak bardzo cię pragnę – powiedział zduszonym
głosem, obsypując jej twarz deszczem pocałunków.
– Ja też cię pragnę – odpowiedziała, kołysząc jego twarz w dłoniach. –
Jestem tylko twoja – wyszeptała.
– Wiem. – Bardzo powoli, nadal trzymając ją w ramionach, położył się na
boku. – Ale myślę, że powinniśmy się zatrzymać. – Odgarnął włosy z jej
rozpalonej twarzy i uśmiechnął się w odpowiedzi na jej zdumione spojrzenie.
– Dlaczego? – spytała nieprzytomna z pragnienia. – Dlaczego? Nie jesteś
chyba sadystą? A może mścisz się za wczoraj?
– Nie. I przepraszam za to, co stało się wczoraj. Pragnąłem cię tak bardzo, że
nie panowałem nad sobą. Całą noc nie spałem, myśląc o tym, że potraktowałem cię
jak brutal. Chcę tylko, żeby wszystko między nami było idealnie czyste. Jeśli
zostaniemy kochankami, nie będzie już nigdy odwrotu – powiedział poważnie. –
Nie będzie odwrotu, rozumiesz?
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała niecierpliwie. – Ale dlaczego nie
teraz? Dlaczego myślisz, że chciałabym się wycofać?
– Powiedz mi – spytał, wciąż pieszcząc jej twarz delikatnymi pocałunkami –
czy gdybym pojawił się w twoim życiu powiedzmy rok temu i błagał cię, abyś
wszystko rzuciła i została ze mną, zrobiłabyś to?
– Przestań, Galen. – Maggie usiadła i odepchnęła go. – To nie czas na głupie
pytania. Skąd mogę wiedzieć, co bym zrobiła. Przede wszystkim ty byś nie
przyszedł. To nie w twoim stylu.
– Mylisz się. Myślałem o tym. Wiele razy. Więc odpowiedz mi. Co byś
zrobiła?
Maggie patrzyła na niego. Boże, skąd mogłaby wiedzieć?
– Nie wiem, Galen, naprawdę. Byłam wtedy taka głupia. Nie wiem.
– Nie głupia, Maggie – powiedział Galen biorąc ją w ramiona. – Nie ty. Tak
czy inaczej, poczekajmy jeszcze trochę, dobrze? Na szczęście nie grozi nam
rozłąka, chyba że ty tego będziesz chciała.
– Dobrze, ale ja już się zdecydowałam. Jestem gotowa przejść z tobą przez
wszystkie etapy, jakie wymyślisz, ale to niczego nie zmieni.
Galen uśmiechnął się.
– Walczmy w konstruktywny sposób. Co byś powiedziała na jajka na
bekonie? Umieram z głodu.
– W środku nocy? – spytała Maggie, zdumiona łatwością, z jaką Galen
oprzytomniał i zaczął myśleć o jedzeniu.
– A co w tym złego? Jestem dużym chłopcem i potrzebuję dużo zjeść. Ten
mały stek na kolację to dla mnie nic. Nie jadłem lunchu. – Mówiąc to, wstał z
łóżka.
Maggie usiadła i obserwowała, jak się ubiera. Cóż za wspaniałe ciało,
pomyślała. Tak bardzo chciała znów go dotknąć, że drżały jej ręce. Te szerokie
ramiona, płaski brzuch i wąskie biodra.
Wkładając dżinsy Galen odwrócił się do niej i przekrzywił głowę.
– Czyżby to, co widzę w tych cudownych niebieskich oczach, było
pożądaniem? – spytał.
– A żebyś wiedział – uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego radosne
spojrzenie. – Myślę, że jesteś najbardziej seksownym mężczyzną na świecie –
dodała.
– A ja sądzę – powiedział Galen, zapinając pasek – że ty umiesz
rozmasowywać nie tylko moje ramiona, ale również moje próżne ego. – Podał jej
ubranie. – Ubieraj się. Ja w tym czasie zacznę gotować.
– Co za mężczyzna – mruknęła pod nosem, patrząc, jak odchodzi. Ubrała się
szybko, ale kiedy zeszła do kuchni, wstawił już kawę i podsmażał bekon na patelni.
– Dla mnie tylko kawa – powiedziała zbliżając się do niego. – Jestem jeszcze
najedzona po kolacji.
Galen objął ją i przytulił do siebie.
– W porządku, chociaż zamierzam cię trochę podtuczyć – uśmiechnął się. –
Parę kilogramów więcej dobrze ci zrobi.
– Mówisz jak moja matka – powiedziała robiąc zagniewaną minkę.
Kiedy jednak usiedli do stołu, zaczęła skubać grzanki z dżemem i zjadła dwa
kawałki bekonu Galena. Rozmawiali wesoło o wszystkim, co przychodziło im do
głowy, aż w końcu Galen opowiedział Maggie o sprawie, którą właśnie przegrał.
Chodziło o smutny przypadek przyznania opieki nad dziećmi w rozwiedzionym
małżeństwie. Galen reprezentował ojca, którego uważał za znacznie lepiej
przygotowanego do swej roli.
– Niestety sędzia miał inne zdanie. Szkoda mi tych dzieci.
– Jakoś sobie poradzą. – Maggie próbowała go pocieszyć. – Dzieci są
zaskakująco dzielne. Pomyśl o małej Carrie.
– Obyś miała rację – westchnął Galen.
Świtało już, gdy Maggie zaczęła ziewać.
– Zdrzemnij się lepiej, zanim ruszysz w drogę powrotną. Wstąpię do biura i
powinienem wrócić około południa. Potem muszę pojechać do Spring Mountain.
Jeśli chcesz, wyruszymy razem.
– Mógłbyś przyjść do nas na kolację – powiedziała Maggie. – Zadzwonię do
matki i uprzedzę ją.
– Dobry pomysł – odparł.
Maggie podeszła do telefonu i wykręciła numer. Kiedy w parę minut później
odłożyła słuchawkę, wyglądała na zaniepokojoną.
– To dziwne – popatrzyła na Galena. – Matka miała właśnie do mnie
dzwonić. Telefonował Bruce i chce, bym spotkała się z nim w Balfour Chemicals o
pierwszej. O co może mu chodzić?
Galen wzruszył ramionami.
– Prawdopodobnie chce zwalczyć mój wpływ na ciebie – powiedział. – Idź
teraz i przyłóż się na trochę do poduszki. Obudzę cię o właściwej porze.
– Chyba tak zrobię. Obudź mnie około południa.
Kiedy w jakiś czas potem przypominała sobie tę historię, pomyślała, że
gdyby wówczas wiedziała, co ma nastąpić, nikt nie byłby w stanie zmusić jej do
pójścia na to spotkanie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kilka minut przed pierwszą podjechała pod otoczoną drutami kolczastymi
siedzibę Balfour Chemicals. Podała swe nazwisko strażnikowi w bramie. Skierował
ją do głównego budynku administracyjnego.
Zgodnie z instrukcją Bruce'a wjechała na pierwsze piętro i długim
korytarzem doszła do obszernej poczekalni. Siedząca przy komputerze przystojna
sekretarka podniosła głowę i uśmiechnęła się.
– Pani jest z pewnością panną Preston? – Gdy Maggie skinęła głową,
powiedziała do interkomu: – Panie Preston, pańska siostra już przybyła. Proszę
wejść – wskazała drzwi obok.
Bruce otworzył drzwi.
– Cześć, siostrzyczko. Wejdź.
Otoczył ją ramieniem i poprowadził do krzesła, stojącego za ogromnym,
dębowym biurkiem.
Usiadł, wziął do ręki ołówek i odruchowo stukając nim o blat biurka, patrzył
przed siebie.
– Czy coś się stało? – spytała Maggie. Bruce nie wyglądał na
przestraszonego, ale z pewnością był zdenerwowany.
Brat spojrzał na nią.
– Mamy problem – powiedział.
– My?
– Tak. Dziś rano przyleciał Roger. Wciąż ma ochotę uderzać na oślep, bo
powiedziałaś mu, że za niego nie wyjdziesz. Potrzeba mi jeszcze trochę czasu, a on
rzuca pogróżkami, co się stanie, jeśli nie wpłynę jakoś na ciebie. Musiałem mu
obiecać, że porozmawiam z tobą i skłonię cię przynajmniej do tego, że przemyślisz
swą decyzję jeszcze raz.
Bruce uniósł brwi i, próbując się uśmiechnąć, nerwowo poruszył kącikiem
ust.
– Tak więc proszę cię, obiecaj mu, że to zrobisz, bo jeśli nie – westchnął
głęboko – możesz stracić brata.
– Daj spokój, Bruce – powiedziała Maggie z dezaprobatą. – Roger nie jest
mordercą.
– Maggie, nie zdajesz sobie sprawy, w jakim on jest stanie. Nie sądzę, żeby
zrobił to sam, ale może kogoś wynająć.
Maggie patrzyła na brata. Nagle przypomniała sobie spojrzenie, jakie rzucił
Roger opuszczając jej mieszkanie. Tak, wtedy wyglądał jak człowiek, który jest w
stanie zabić i to nie w afekcie, ale właśnie na zimno i z premedytacją. Przeszył ją
dreszcz i zaczęła rozmasowywać palce, które nagle zdrętwiały. Nadal nie
rozumiała, co Bruce ma z tym wszystkim wspólnego. Na co potrzebował czasu?
Zanim przemyśli jego prośbę, musi znać prawdę, choćby najgorszą. W zamyśleniu
przygryzła wargi i pochyliła się w jego stronę.
– Przykro mi, Bruce, ale nie będę tego nawet rozważać, dopóki nie powiesz
mi, o co tu chodzi i dlaczego zwłoka ma rozwiązać twój problem. Wyjdę za Galena
i ta decyzja jest ostateczna. Nie podoba mi się to całe udawanie. Już wolę wynająć
ci ochronę lub wysłać cię w jakieś bezpieczne miejsce.
Bruce przyglądał się jej. Potem wstał, cicho podszedł do drzwi i zamknął je
na klucz. Kiedy się odwrócił, był uśmiechnięty i otworzył szeroko ramiona.
Zaskoczona Maggie podniosła się i poddała jego serdecznemu uściskowi.
– Nadal niczego nie rozumiem – powiedziała.
– Ciii… – wyszeptał Bruce. – Mów jak najciszej. O Boże, co za wspaniała
wiadomość. Czy Galen oświadczył ci się tej nocy?
– Tak. No… w pewnym sensie – odpowiedziała Maggie, kompletnie zbita z
tropu. – Skąd wiedziałeś?
– Mam szpiegów – oznajmił Bruce mrugając porozumiewawczo. Posadził ją
na krześle. – Siedź, a ja opowiem ci wszystko w największym skrócie.
Pochylił się nad mikrofonem i powiedział do sekretarki:
– Żadnych telefonów, żadnych spraw, od nikogo.
Przysunął się do Maggie i wziął ją za rękę.
– Oto cała historia w paru słowach. Pamiętaj, że jest to nadal ścisła
tajemnica. Mniej więcej rok temu natrafiłem w księgach na ślady oszustwa
podatkowego, dotyczącego zarówno całej korporacji, jak i Rogera osobiście.
Pokazałem to Galenowi. Powiedział mi, jakie materiały będą potrzebne, aby
wytoczyć obie sprawy. Postanowiliśmy pracować wspólnie, a ponieważ niektórzy
wiedzieli o naszej starej przyjaźni, zaczęliśmy przy każdej okazji udawać wrogów.
Zanim ktokolwiek mógł nabrać podejrzeń, że węszę w tej sprawie, chwyciłem byka
za rogi i powiedziałem Rogerowi, że mam na niego haka, ale zatuszuję sprawę z
uwagi na wasze planowane małżeństwo. Myślałem wówczas, że naprawdę tego
chcesz, a nie czułem się uprawniony do ingerowania w twoje sprawy, chociaż
Galen cały czas naciskał, abyśmy odwodzili cię od tej decyzji. Aby utwierdzić
Rogera w przekonaniu, że jestem tylko miernym karierowiczem, który nie zawaha
się przed nieuczciwością, poprosiłem go o parę przysług, między innymi o tę pracę.
Kilka razy zwymyślałem Galena, a Rogerowi powiedziałem, że w gruncie rzeczy
jest wspaniałym facetem i idealnym mężem dla ciebie. Kupił to. Zresztą miałem go
w garści, więc w zasadzie nie miał wyboru. W tym czasie Galen, ja i jeszcze parę
innych osób zajmowaliśmy się tą sprawą, a kiedy wyszło na jaw jeszcze więcej,
postanowiliśmy z Galenem za wszelką cenę powstrzymać cię od fatalnej pomyłki,
jaką byłoby małżeństwo z Rogerem.
Bruce przerwał na chwilę i uśmiechnął się.
– Mniej więcej wtedy zorientowałem się, że troska Galena o ciebie nie bierze
się tylko stąd, że jesteś moją siostrą… Z drugiej strony jednak, musieliśmy starać
się odwlekać twoje ostateczne zerwanie z Rogerem do czasu zakończenia śledztwa
i wyroku sądu. Gdyby wiedział, że mogę sypnąć i że nie ma już u ciebie szans,
mógłby prysnąć z kraju. Ma miliony ulokowane na Karaibach. Tak więc Galen
naciskał na ciebie z jednej, a ja z drugiej strony. Niestety, Galenowi lepiej się to
udało i podjęłaś decyzję troszkę za wcześnie. Specjalnie powołana ława
przysięgłych analizuje teraz dowody i gdyby Roger zniknął przed werdyktem, cała
nasza praca poszłaby na marne. Myślę, że na razie niczego się nie domyśla, ale jest
zaniepokojony. Zwłaszcza od kiedy jesteś bliżej z Galenem. Najwidoczniej ktoś
zobaczył cię u niego wczorajszego wieczora, jak bawiłaś się ze szczeniakami, i
twierdzi, że byłaś tam jeszcze o północy.
– Ten telefon! – wykrzyknęła Maggie.
Na pytające spojrzenie Bruce'a opowiedziała historię o głuchym telefonie,
który uznała za pomyłkę.
– Czy Roger kazał mnie śledzić?
Na tę myśl zimny dreszcz przeszył jej ciało.
– Nie zdziwiłbym się – odpowiedział Bruce. – Roger jest tak zazdrosny, że
należałoby go związać. Niezwykle obrazowo przedstawiał mi swoje zamiary
wobec Galena. Nie mogę go przekonać, że byłbym po jego stronie, nawet gdybyś
nie wyszła za niego, zresztą nie wiem, czy ma to dla niego jakieś znaczenie. Twoje
odejście było silnym ciosem w jego „ja” i myślę, że on na swój sposób cię kocha.
Sądzę, że nic ci z jego strony nie grozi, inaczej nie prosiłbym o tę zwłokę. Jeśli
dasz mu choć cień nadziei, to nie zdecyduje się na ucieczkę, mimo że pewnie
przeczuwa już koniec swej kariery… A więc, czy pomożesz nam?
– O mój Boże – powiedziała Maggie, zaszokowana tym, co usłyszała. Nie
dość, że Bruce oszukiwał Rogera, to jeszcze wraz z Galenem wyprowadzili w pole
ją samą. – Niezły z ciebie aktor – mruknęła.
Bruce uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Nie do końca. Moje prośby, byś została jeszcze z Rogerem, nie były w
stanie powstrzymać twojej prawdziwej miłości do Galena. Teraz twoja kolej. Dasz
radę?
Maggie westchnęła ciężko.
– Chyba nie mam innego wyjścia. Dam mu do zrozumienia, że jeszcze się
zastanawiam, ale to wszystko, co mogę zrobić. Jasne?
– Oczywiście – odparł szybko Bruce. – Galen nie będzie mógł znieść tego,
że w ogóle rozmawiasz z Rogerem, ale kiedy mu wyjaśnisz, że to konieczne, jakoś
to wytrzyma.
– Ty mu wyjaśnij. Nie chcę poruszać z nim tego tematu, by nie pomyślał, że
to akceptuję. Musisz mu wprost powiedzieć, że właściwie zmusiłeś mnie do tego.
– Dobrze – zgodził się Bruce, patrząc z powagą w jej oczy. – Całe imperium
Rogera Balfoura legnie w gruzach. To niewesołe i nawet współczuję mu. –
Uścisnął jej ręce. – Ale cholernie się cieszę, że doznałaś olśnienia w samą porę.
– Ja też – wzdrygnęła się Maggie. – Choć w pewnym sensie też mi szkoda
Rogera. W porównaniu z Galenem jest taką żałosną postacią. To powinno ułatwić
mi całe to udawanie. Gdzie jest Roger?
– Czeka w sali konferencyjnej na dole. Jesteś gotowa, żeby tam pójść?
– Chyba tak, choć trudno być gotowym na coś takiego.
– Rozumiem – powiedział Bruce. – Dzięki, siostrzyczko. Jesteś wspaniała.
Kiedy weszli do luksusowej sali konferencyjnej, Roger odwrócił się w ich
stronę i wstał, próbując uśmiechnąć się do Maggie. Jego usta skrzywiły się, ale
oczy pozostały uważne.
– Witaj, Maggie – powiedział cicho.
– Cześć, Roger – uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Z przykrością
dowiedziałam się, że jesteś taki przygnębiony. Bruce przekonał mnie, że
powinnam… dać ci jeszcze jedną szansę. Nie jestem gotowa, aby zmienić decyzję,
ale przemyślę ją raz jeszcze.
Szczery uśmiech rozjaśnił twarz Rogera.
– To cudownie. To więcej, niż mogłem się spodziewać. Bruce, dokonujesz
cudów.
Wyciągnął ramiona, a Maggie pozwoliła mu się objąć i przytulić. Zarzuciła
mu ręce na szyję i nadstawiła policzek, czując znajomy zapach wody kolońskiej.
Jak żałosna i skomplikowana jest ta cała historia. A najsmutniejsze w niej jest to,
że Roger naprawdę myśli, że ją kocha.
– Zostawię was samych – powiedział Bruce i zamknął za sobą drzwi.
– Usiądziemy i porozmawiamy chwilę? – spytała Maggie. – Niedługo muszę
być w domu, ale nie spieszę się aż tak bardzo.
W trakcie rozmowy Roger opowiadał jej ze szczegółami o swojej ostatniej
podróży w interesach do Holandii, najwyraźniej starając się wyjść naprzeciw jej
życzeniom. Pomyślała ze smutkiem, że kto wie, jak by się to wszystko potoczyło,
gdyby dawniej włączał ją w swe zawodowe sprawy. Kiedy w końcu powiedziała
mu, że musi już iść, zareagował złością, lecz po chwili jego twarz rozjaśniła się.
– Pojadę z tobą – zaproponował. – Spróbuję zmienić zdanie twoich rodziców
na mój temat. Mam ze sobą wóz, a samolot zamówię na później do Beckley.
– To… chyba niezbyt dobry pomysł – powiedziała Maggie. Na miłość boską,
jeśli pojedzie z nią i zastanie tam Galena, wszystko przepadnie. Nie mówiąc już o
tym, co pomyśli sobie Galen, gdy zobaczy ją z Rogerem, zanim Bruce zdąży go
uprzedzić. – Moja matka nie znosi nie zapowiedzianych wizyt.
Bruce przyjrzał jej się zmrużonymi oczami.
– Czyżbyś planowała na dzisiejszy wieczór ponowne spotkanie z
Kendrickiem?
– Na Boga, nie! – odparła błyskawicznie.
– To dobrze. Nie zniósłbym myśli, że zwodzisz mnie tylko, by zadowolić
brata, a sama kombinujesz coś z Kendrickiem na boku. W takim razie czemu nie
zadzwonisz do matki i nie uprzedzisz jej, że przychodzę? Zanim tam dotrzemy,
będzie miała mnóstwo czasu na sprzątanie.
– Dobrze – zgodziła się Maggie. Wstąpi po drodze do Bruce'a i powie mu,
żeby natychmiast uprzedził Galena, by nie jechał do rodziców.
Roger odprowadził ją do biura Bruce'a. Gdy tylko zamknęły się za nim
drzwi, Maggie szeptem opowiedziała Bruce'owi o wszystkim.
– Nie martw się, zajmę się tym – odparł cicho. – Nie powinniśmy wzbudzać
podejrzeń Rogera, że zanadto interesujesz się Galenem. Bóg jeden raczy wiedzieć,
co przyszłoby mu do głowy, gdyby znał prawdę o was.
– Dzięki – uśmiechnęła się. – A więc sza.
Wyszła do Rogera, który stał pod samymi drzwiami.
– Nie słyszałem, żebyś rozmawiała przez telefon – powiedział zimnym,
podejrzliwym tonem.
– Było zajęte i nie chciało mi się czekać – odpowiedziała bez wahania. –
Matka gada czasem godzinami.
Z goryczą pomyślała, jak łatwo zostaje się kłamcą. Ale cóż, to dla dobra
sprawy.
W drodze do Spring Mountain Maggie prowadziła jak najwolniej po to, by
Galen zdążył pojawić się w domu rodziców i odebrać wiadomość od Bruce'a.
Jednocześnie przez ten cały czas trawiła wiadomość o współpracy brata z Galenem.
Że też nigdy się nie zorientowała!
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Maggie spojrzała na zegarek. Droga
zajęła im dwie godziny. Wystarczająco dużo, aby Bruce zdążył porozmawiać z
Galenem. Zobaczyła jednak na podjeździe jego samochód i ogarnęła ją panika.
Czyżby Bruce nie złapał Galena, czy też Galen postanowił, na przekór
wszystkiemu, stanąć twarzą w twarz z Rogerem Balfourem? To nie miało sensu.
Nie w grze o tak wielką stawkę. A jeśli nie rozmawiał z Bruce'em, w jaki sposób
będzie mogła odwołać go na bok i wyjaśnić, dlaczego jest z nią Roger? I w jaki, na
Boga, sposób będzie mogła uniknąć sceny, jaką może zgotować jej Roger, kiedy
ujrzy Galena?
Wysiadała z samochodu bardzo powoli, uciekając myślami w jakiś bajkowy
świat, gdzie wszystko było czyste i jasne, czując jednocześnie, że ciało odmawia jej
posłuszeństwa. Kiedy Roger wysiadł ze swego mercedesa, szybko podeszła do
niego.
– Roger – powiedziała, chwytając go mocno i patrząc mu prosto w oczy –
muszę ci coś wyjaśnić. To jest samochód Galena Kendncka. Wiem, że go
nienawidzisz, ale to serdeczny przyjaciel moich rodziców. Traktują go jak drugiego
syna. A więc jeśli chcesz zyskać w oczach matki i ojca, bądź dla niego miły,
dobrze? – Widziała, jak wyraz twarzy Rogera zmienia się, przechodząc od dzikiej
wściekłości do kompletnego zobojętnienia. Zrozumiał.
– Dobrze – powiedział przez zaciśnięte zęby – ale mam nadzieję, że nie
zamierza tu zostać. Nie wiem, jak długo mógłbym udawać wobec niego
uprzejmość.
– Wątpię, aby został – rzuciła oschle. Naprawdę sądziła, że Galen wyjedzie
natychmiast. Wówczas pozostawała tylko nadzieja, że Bruce skontaktuje się z nim
wkrótce i wyjaśni całą sytuację.
Wspierając się na ramieniu Rogera, Maggie zapukała do drzwi.
– O!… witam – zaczęła pani Preston zaskoczona, marszcząc brwi. – Ja… to
znaczy, my…
– Wiem, mamo. – Maggie ucałowała ją w policzek. – Roger był akurat w
Balfour Chemicals, kiedy poszłam tam spotkać się z Bruce'em, i przed wyjazdem
do Nowego Jorku chciał wstąpić do was.
– Piękny dzień na przejażdżkę po górach – powiedział Roger uprzejmie,
wchodząc za Maggie.
W pokoju ujrzała znany sobie obrazek. Ojciec siedział w ulubionym fotelu,
obok niego Galen rozparty wygodnie na krześle. Chwila, w której zobaczył Rogera,
wystarczyła Maggie, by zrozumieć, że nie miał kontaktu z Bruce'em. Początkowo
serdeczna, jego twarz w ułamku sekundy przybrała lodowaty wyraz, a spojrzenie
wyrażało mieszankę kipiącej złości i rozdzierającego cierpienia.
– Co on, do cholery, tutaj robi?! – Zerwał się na równe nogi, nie spuszczając
z Maggie wzroku.
– Otóż… kiedy poszłam na spotkanie z Bruce'em – zaczęła niepewnie.
Przerwała, czując że robi jej się słabo na widok dzikiego wzroku Galena. Przywarła
do ramienia Rogera, próbując za wszelką cenę utrzymać się na nogach.
– Maggie i ja rozmawialiśmy dzisiaj – wtrącił się Roger. – Doszła do
wniosku, że może nie jestem jeszcze taki najgorszy. Byłoby wskazane, abyś nie
używał wobec niej takiego tonu. Może poczuć się dotknięta. – Otoczył ją
opiekuńczym ramieniem.
– Dotknięta? Przeze mnie? – powiedział Galen z gorzkim wyrzutem.
Wodził wzrokiem po ich twarzach: Maggie – pełnej przerażenia i Rogera –
zupełnie spokojnej. Roześmiał się.
– Tworzycie czarującą parę. Dwoje mistrzów fałszywej gry. Lepiej będzie,
jeśli już sobie pójdę. Z pewnością nie jestem mile widziany. – Uprzejmie skinął
głową w stronę Maggie i Rogera. – Życzę przyjemnego wieczoru – dodał z ironią.
Zdawkowo pożegnał się z rodzicami i wyszedł nie oglądając się.
Uczepiona ramienia Rogera, Maggie z całej siły powstrzymywała szloch.
Było jasne, że Galen stracił do niej całe zaufanie. Poczuła na sobie wzrok Rogera i
zwróciła się do niego.
– Przepraszam za Galena – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Jest tak
zaangażowany w swoją pracę, że stał się nietolerancyjny.
Roger przyjrzał jej się w zamyśleniu.
– Rozumiem. To stawia cię w bardzo trudnej sytuacji. Przykro mi.
Łzy napłynęły do oczu dziewczyny. Nigdy przedtem nie czuła do Rogera
większej sympatii niż w tej właśnie chwili i tym większy smutek ogarnął ją na myśl
o jego nieuniknionym losie. Gdyby tylko wiedział, jak naprawdę trudna była jej
sytuacja.
– To miło z twojej strony – wyjąkała zduszonym głosem. – Pójdę pomóc
matce przy kolacji. A ty porozmawiaj z ojcem.
W kuchni matka natychmiast rzuciła się do niej, pytając szeptem:
– Co cię opętało, że przyprowadziłaś tu dziś tego człowieka?
– Cii – ostrzegła ją Maggie. – Nie życzę sobie, abyś obrażała Rogera. Nadal
jest moim przyjacielem. – Przytknęła wargi do ucha matki i spytała. – Czy to ty
blokowałaś telefon całe popołudnie?
Pani Preston zmarszczyła brwi.
– Nie, telefon nie działa. Mają go zreperować do jutra rana. A o co chodzi?
– Nic już – odpowiedziała zrozpaczona Maggie.
A więc nie dość, że Galen nie dostał od Bruce'a informacji, to jeszcze ona nie
będzie w stanie po wyjściu Rogera nawiązać z Galenem kontaktu. Chyba że
pojedzie do pobliskiego miasteczka lub bezpośrednio do niego, do Charlestonu.
Tak będzie najlepiej, zdecydowała.
Zanim kolacja dobiegła końca, cały ten plan spalił na panewce. Roger,
czarujący jak nigdy dotąd, wyraźnie zaczynał podobać się ojcu, także matka
uśmiechnęła się do niego parę razy, gdy chwalił jej jedzenie. Nagle zorientował się,
że zapomniał zadzwonić do Charlestonu i zawiadomić pilota, aby przyleciał po
niego do Beckley. Pani Preston powiedziała mu, że telefon nie działa i
zaproponowała, by został na noc.
Roger rozpromienił się.
– O, dziękuję, bardzo chętnie. – Spojrzał na Maggie.
– Los bywa czasem taki łaskawy, prawda?
– Tak, na pewno – odparła Maggie, czując jednocześnie rozdzierające
poczucie winy.
Współczuła Rogerowi, Galenowi i sobie samej. Galen nazwał ją mistrzynią
fałszu. Tak, udawało jej się to, ale jak bardzo tego nienawidziła. Jedyne, co ją
pocieszało, to myśl, że Roger ćwiczył się w sztuce udawania przez tyle lat i jakoś
nigdy nie wstrząsnęło to jego sumieniem.
Następnego ranka Roger był tak przygnębiony koniecznością wyjazdu, że
Maggie musiała podwoić wysiłki, by zapewnić go, iż nie planuje podczas jego
nieobecności romansu z Galenem.
– Wiesz dobrze, że nie należę do tego typu kobiet – powiedziała poważnie. –
Do zobaczenia w Nowym Jorku za tydzień. Po drodze odwiedzę córeczkę moich
przyjaciół w Filadelfii, gdzie przechodzi kurację z powodu białaczki. Jeśli już
musisz się o coś martwić, martw się o nią. Lekarze mówią, że może liczyć tylko na
cud.
Roger westchnął.
– Chyba powinienem częściej dziękować Bogu, nie uważasz? Miałem więcej
szczęścia, niż na to zasługuję. – Przysunął się bliżej, patrząc jej prosto w oczy. –
Cokolwiek się stanie, Maggie, pamiętaj, że cię kocham.
Maggie zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy.
Najwyraźniej miał złe przeczucia. Może w głębi duszy wiedział, że nigdy nie
zmieni zdania i nie poślubi go.
– Wracaj szczęśliwie – powiedziała cicho. – Do zobaczenia.
Po wyjściu Rogera Maggie pobiegła do kuchni zadzwonić do Galena.
– Pan Kendrick wyjechał z miasta i nie będzie go do końca tygodnia –
powiedziała dobitnie sekretarka. – Zostawił wiadomość, że w sprawie fundacji
powinna się pani skontaktować z mecenasem Walterem Prattem. Przesłał mu
papiery.
– Dokąd pojechał pan Kendrick? – spytała Maggie.
– Nie wiem dokładnie. Powiedział, że będzie łowić ryby z przyjaciółmi
gdzieś na Florydzie. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
– Nie, dziękuję – odparła Maggie.
Cholera! Wszystko wskazuje na to, że Bruce nie złapał już Galena. Czy
rzeczywiście wyjechał, czy też nie chciał z nią rozmawiać? Musi natychmiast
skontaktować się z Bruce'em.
Gdy dodzwoniła się do jego sekretarki, zdała sobie sprawę, że nie powinna
chyba wymieniać imienia Galena, na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał rozmowę.
Powiedziała więc:
– Cześć Bruce, czy udało ci się dotrzeć do osoby, o której mówiliśmy
wczoraj?
– Niestety nie. Próbowałem kilkakrotnie, ale nie było go. Nie martwiłbym się
jednak. Jest wystarczająco bystry, by domyślić się, o co chodziło.
– Z tego, co widziałam, to chyba nie udało mu się to.
Zapadło milczenie przerwane westchnieniem Bruce'a.
– Mogę tylko powtórzyć: nie martw się.
– Nie martw się! Gdybyś tu był… – Zabrakło jej tchu.
– Przestań, Maggie – przerwał ostro. – Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
– Za tydzień. A co? – zdziwiła się.
– Uważam, że powinnaś znaleźć się tam najpóźniej w piątek. To dobrze
wpłynie na Rogera. Może zadzwonisz do niego i poprosisz, by przysłał po ciebie
samolot?
Niecierpliwym ruchem otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Tego tylko
brakowało! Prośba, aby w dalszym ciągu oszukiwać Rogera. Już miała powiedzieć,
że prędzej umrze, niż się na to zdobędzie, kiedy przyszło jej do głowy, że być może
Bruce ma jakiś ważny powód, dla którego ją o to prosi. Jego ton był bardzo
poważny.
– Dlaczego akurat piątek? – spytała ostro.
– Mógłbym jechać z tobą – odparł Bruce. – Należy mi się odpoczynek i parę
dni w wielkim mieście dobrze mi zrobi.
– Dobrze – westchnęła. – Zobaczę, co uda mi się załatwić i oddzwonię do
ciebie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia, po wizycie u Waltera Pratta i poczynieniu wstępnych
ustaleń dotyczących fundacji, Maggie zaczęła się poważnie zastanawiać nad
prawdziwymi przyczynami zniknięcia Galena. Kiedy rozważała sposób organizacji
funduszy, zdała sobie sprawę, że i tak, do czasu skazania Rogera i zakończenia
całej tej gry, nie będzie mogła sprzedać swojego mieszkania. Galen z pewnością
był uwikłany w zbieranie materiałów przeciwko Rogerowi i jego
współpracownikom. To może być przyczyna jego nagłej nieobecności. Nie miała
pojęcia, gdzie mogą mieć miejsce obrady rady przysięgłych, ale poczuła ulgę na
myśl, że może wyjechał nie po to, by rozmyślać w samotności nad jej
dwulicowością. Przypuszczała, że także Bruce może być wzywany na
przesłuchania, niekoniecznie w tym samym terminie co Galen. Obaj byli zbyt
przebiegli, by planować podejrzane wyjazdy za miasto w tym samym terminie.
Kiedy jechała z Bruce'em na lotnisko w piątkowy poranek, zapytała go
wprost, czy Galen rzeczywiście jest na Florydzie.
– Z każdym dniem robisz się mądrzejsza – odparł z uśmiechem Bruce.
– A czy ty nie będziesz również musiał zeznawać przed sądem? – spytała.
– Już zeznawałem – odparł Bruce.
– Już? Kiedy? Gdzie?
Bruce pokiwał głową.
– Nie mogę powiedzieć. Mogę cię jedynie zapewnić, że jeśli rząd chce, aby
coś było tajne, to naprawdę wie, jak to zrobić. Nie zobaczysz Galena, dopóki cała
sprawa się nie zakończy, ale gdyby ktokolwiek interesował się nim, będą dowody
na to, że łowi ryby na Florydzie.
Maggie uśmiechnęła się.
– Słyszałam, że tego typu sprawy ciągną się nieraz miesiącami. Sądzę, że nie
wytrzymam tak długo.
– To inny przypadek. Wszystkie materiały oraz zeznania świadków są już
przygotowane. Akt oskarżenia jest już sformułowany. Jedyne, co pozostało ławie
przysięgłych, to ocena dowodów, a to nie powinno trwać długo. Prokurator
federalny, który pracuje z Galenem, mówi, że nie ma żadnych niejasności i wątpię,
by ława przysięgłych miała inne zdanie. Galen jest znakomity. – Wyciągnął rękę i
ścisnął jej dłoń. – Niezły facet ci się trafił.
– Mam nadzieję, że nadal jest mój – powiedziała Maggie ze smutkiem. –
Obawiam się, że nawet jeśli zorientował się, o co chodzi, mógł uznać, że byłam
nieco zbyt miła dla Rogera.
– Na pewno nie – odparł Bruce. – Zna cię. Zrozumie.
Oczy Maggie wypełniły się łzami.
– Może masz rację. Ale to nie zmienia faktu, że biorąc w tym udział czuję się
fatalnie.
– Nikt nie oczekiwał, że to polubisz. Ty masz sumienie, którego głos nigdy
w tobie nie milknie. Roger używa swojego tylko wtedy, kiedy jest mu wygodnie. –
Raz jeszcze uścisnął jej dłoń. – Daj już spokój, rozchmurz się. Zanim dojedziemy
do Filadelfii, musisz ze względu na Carrie wyglądać na wesołą, prawda?
– Nie martw się, poradzę sobie – obiecała Maggie. – Nie zawiodę jej.
Kiedy jednak Maggie i Bruce przekroczyli próg oddziału intensywnej terapii,
z trudnością udawało się jej zachować pogodę ducha. Oddział robił wrażenie
miejsca, do którego ludzie przybywają, ale z którego rzadko wracają.
– Jak ona się czuje? – spytała pielęgniarkę, która powitała ich u wejścia do
pokoju Carrie. Pielęgniarka zacisnęła usta i popatrzyła w kartę.
– Wydaje mi się – powiedziała ostrożnie – że zaobserwowałam dzisiaj
pierwsze symptomy poprawy. Muszę powiadomić doktora Granta.
– Cudownie! – wykrzyknęła Maggie.
Nareszcie miała ochotę się uśmiechnąć. Weszła do pokoju, gdzie zastała
Bryantów i zanim pochyliła się nad Carrie, uściskała ich serdecznie. Na widok
bladej i ukrytej w plątaninie tub i monitorów dziewczynki radość zaczęła znikać z
jej twarzy, ale promienny uśmiech Carrie dodał jej otuchy.
– Wspaniale się spisujesz, kochanie – powiedziała, ujmując małą, chłodną
rączkę dziecka.
– Czuję się dziś lepiej – powiedziała Carrie. – Wiem, że wyglądam strasznie,
ale naprawdę jest mi lepiej.
– To najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Galen byłby
zachwycony. Nie mogłam go tu dziś ze sobą przywieźć, ale jest ze mną mój brat,
Bruce. – Przywołała go ruchem ręki. – Bruce, poznaj Carrie.
Pozwolono im zostać tylko parę minut. Młody doktor Grant poinformował
ich, że stan Carrie naprawdę wydaje się poprawiać, ale jeszcze za wcześnie na
bardziej precyzyjną ocenę wyników leczenia.
– Nie zrobię panu kłopotu, gdy będę dzwoniła codziennie? – spytała Maggie.
– Proszę dzwonić, kiedy tylko pani zechce – odparł doktor Grant. – Ma to dla
Carrie ogromne znaczenie.
W czasie krótkiego lotu do Nowego Jorku Maggie milczała, rozmyślając o
tych wszystkich dziwnych wydarzeniach, które tak bardzo zmieniły ostatnio jej
życie. Jeszcze pół roku temu zmierzała w zupełnie innym kierunku. Miała
wrażenie, że to wszystko jest jakimś nierealnym przedstawieniem, które wkrótce
się skończy i wszystko będzie jak dawniej. Roger wyszedł po nich na lotnisko,
powitał Maggie czułym pocałunkiem i natychmiast zapytał o dziewczynkę, którą
odwiedzała.
– Tak się cieszę – powiedział, gdy usłyszał od Maggie, że jest nadzieja na
poprawę. Maggie zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby znał całą prawdę.
Ku zaskoczeniu Maggie, Silverton nadal pełnił swą funkcję. Widocznie
groźba procesu dała Rogerowi do myślenia, choć nic przecież nie wiedział o jej
zaangażowaniu w tę sprawę. Nic dziwnego, że czuła się jak w jakimś dziwnym
śnie! Prowadziła przecież właściwie podwójne życie. Żeby to wszystko skończyło
się już i żeby mogła znów zobaczyć Galena. Jedno, czego chciała, to być z nim.
Poczucie nierealności nie opuszczało jej. Z jednej strony miło spędzała czas
z Rogerem, jadając i tańcząc w znajomych miejscach, których ekskluzywna
elegancja szczelnie broniła dostępu smutnym, przyziemnym sprawom z zewnątrz,
Z drugiej zaś strony czuła wyraźnie, jak z każdym dniem coraz bardziej dusi się w
tym zamkniętym świecie. Po wyjeździe Bruce'a we wtorek, mimo jego zapewnień,
że nie musi się martwić o Galena, z trudem powstrzymywała łzy. Skąd ta jego
pewność? Nie widział przecież twarzy Galena, gdy ten ujrzał ją u boku Rogera.
Minęła środa, potem czwartek. W piątek Roger miał przyjechać po Maggie o
czwartej i zabrać ją do Connecticut, do domu jego przyjaciół i spędzić tam kilka
dni. Maggie nie miała ochoty na ten wyjazd, mimo to spakowała się i o umówionej
godzinie czekała na niego w nowym sportowym komplecie koloru kości słoniowej.
Kiedy do wpół do piątej Roger nie zjawił się, poczuła irytację. Gdy minęła piąta, a
jego wciąż nie było, kipiała z wściekłości. Zawsze, gdy miał się spóźnić, uprzedzał
ją telefonicznie. Rzuciła żakiet na krzesło, usiadła na sofie i włączyła telewizor. Jak
na złość, nadawano właśnie tę reklamę, której Galen tak bardzo nienawidził.
– Ja też tego nie znoszę – mruknęła pod nosem.
Reklama skończyła się i pojawiła się uśmiechnięta prezenterka wiadomości.
– Dobry wieczór. Prawdziwą sensacją dzisiejszego wieczoru jest zaskakująca
wiadomość ze świata wielkiego biznesu. Specjalnie powołana rada przysięgłych na
szczeblu federalnym przedstawiła dziś popołudniu w Nowym Jorku
dwudziestopunktowy akt oskarżenia przeciwko Rogerowi Balfourowi z Balfour
Chemicals. Widzimy go właśnie w eskorcie prokuratora federalnego. Inni wyżsi
urzędnicy tej wielkiej korporacji także są aresztowani…
Maggie zamarła. Oto widziała na ekranie Rogera, skutego w kajdanki,
wyprowadzanego ze swego biura przez policjantów. Patrzył wprost do kamery,
wzrokiem tak pełnym zaskoczenia, jakby i on znalazł się nagłe w świecie
imaginacji. Łzy spłynęły po policzkach Maggie. Było po wszystkim. Z głębokim
westchnieniem ulgi oparła się o sofę i zamknęła oczy. Gdyby tylko mogła odnaleźć
teraz Galena, i gdyby on zechciał zrozumieć…
Usłyszała dzwonek do drzwi i otworzyła oczy. Czyżby już dziennikarze? –
pomyślała ze smutkiem.
– Anno! – zawołała. – Ktokolwiek to jest, powiedz, że nie…
Przerwała spoglądając na drzwi i czując, jak serce nieomal wyskakuje jej z
piersi. W progu salonu, wymięty i zmęczony, stał Galen.
– Galen! – Skoczyła na równe nogi i śmiejąc się przez by, podbiegła do
niego. Wyglądał na wycieńczonego, a rysy jego twarzy były tak napięte, że nie
była pewna, czy cieszy się na jej widok. Uczynił zaledwie jeden krok w jej stronę,
po czym zatrzymał się, nie spuszczając z niej wzroku. Otworzył ramiona, a Maggie
rzuciła się w nie, przywierając do niego, śmiejąc się i płacząc równocześnie.
– Maggie, kochanie, dzięki Bogu! – Obsypał jej twarz pocałunkami. Z
trudem powstrzymywał łzy, które wypełniły jego oczy. – A więc wszystko jest jak
dawniej? Nadal jesteś moja?
– Oczywiście! – krzyknęła Maggie pochylając go ku sobie i całując w usta. –
Mhm. Jak dobrze czuć znowu ich smak. Czy naprawdę już po wszystkim? Czy na
pewno?
– Naprawdę – odparł czule.
Maggie ujęła go pod ramię.
– Chodź, usiądziemy i opowiesz mi o wszystkim. – Usiadła obok i wtuliła się
w niego. – Czuję się tak, jakby nagle zdjęto ze mnie ogromny ciężar, który nosiłam
na sobie przez tyle tygodni – powiedziała, patrząc z uśmiechem w jego pełne ciepła
oczy.
– Ja też. – Galen westchnął głęboko. – Sądziłem, że kiedy już to się stanie,
będę o wiele szczęśliwszy, niż naprawdę jestem.
– Rozumiem to – odparła Maggie, gładząc palcami jego podbródek. – Czuję
to samo. Wiedziałam, co się stanie, a jednak kiedy zobaczyłam go prowadzonego w
kajdankach, był to dla mnie prawdziwy szok.
– Wiem. – Usłyszała jego głęboki i czuły głos tuż przy uchu, które delikatnie
pieścił ustami, otaczając ją jednocześnie ramieniem. – Usiłowałem być tu
wcześniej, zanim dowiesz się z komunikatu. Mimo że nie byłem pewien, co o mnie
myślisz, nie chciałem, byś była sama, kiedy dotrze do ciebie ta wiadomość.
Maggie podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
– Nie sądzisz, że to dziwne? Były chwile, kiedy myślałam, że widok Rogera
idącego do więzienia sprawi, że będę skakała z radości, ale kiedy Bruce powiedział
mi, że to naprawdę nieuniknione, zaczęłam mu współczuć.
– Ja w pewnym sensie też. Nie jest przyjemne zniszczyć człowieka, żadnego
człowieka. Co gorsza, wiedziałem, o co byłaś proszona, i bałem się, że z twoim
otwartym, dobrym sercem zaczniesz współczuć mu coraz bardziej. Wyobrażałem
sobie nawet, że uznasz, iż to on potrzebuje cię bardziej niż ja, zwłaszcza po tym, w
jaki sposób zostawiłem cię z nim u twoich rodziców.
Położył rękę na policzku Maggie i delikatnie odgarnął jej włosy.
– Przeklinałem się za to bez końca. Już po paru minutach od twojego
przyjścia z Rogerem zrozumiałem, co się stało, ale nie wiedziałem, jak dać ci to do
zrozumienia. To właśnie miałem na myśli, kiedy mówiłem, że wszystkich
potraficie oszukać, ale wiedziałem, że nie zrozumiałaś tego właściwie. Potem tego
samego wieczoru dostałem wiadomość, że mam wyjechać i od tego czasu nie
miałem żadnych możliwości wyjaśnienia ci czegokolwiek. Bruce i ja mieliśmy
zakaz kontaktowania się.
– Bruce powtarzał mi, że na pewno wszystko zrozumiesz – odparła Maggie –
ale nie byłam tego pewna. Cały czas zamartwiałam się, że mnie znienawidzisz za to
upokorzenie. Nigdy nie umiałabym tego zrobić, nigdy, Galenie.
Galen uśmiechnął się, a wyraz napięcia na jego twarzy znikł całkowicie,
zastąpiony przez radosny błysk w oczach.
– O, Boże, jak to cudownie trzymać cię znów w ramionach – powiedział,
obsypując jej twarz pocałunkami. – Przysięgam, że w czasie tego tygodnia czułem
bóle ramion, nie mogąc obejmować cię nimi i być pewnym, że nadal należysz do
mnie.
– Całe moje ciało tęskniło za tobą aż do bólu. – Maggie wtuliła się w niego.
– Tylko przy tobie mogę czuć się całkiem szczęśliwa.
– Och, Maggie, najdroższa. – Schrypnięty głos Galena był przepełniony
uczuciem. Uniósł delikatnie jej podbródek i patrzył na nią wzrokiem pełnym
szczęścia. – Tak bardzo cię kocham. Powinienem powiedzieć ci to już wcześniej,
ale bałem się, że moje marzenia mogą się nigdy nie spełnić.
– Ja też cię kocham – wyszeptała Maggie.
Gdy poczuła jego usta na swoich, przywarła do niego i, poddając się jego
namiętności, w okamgnieniu zapomniała o trudnych, nieszczęśliwych chwilach
ostatnich, dni. Nie miała teraz najmniejszych wątpliwości, że on należy do niej na
zawsze.
Podniósł głowę i powiedział urywanym głosem:
– Czy jest tu miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać o moich marzeniach?
– spytał. – Miejsce, gdzie mógłbym kochać cię tak, jak tego chciałem od czasu…
Nieważne, ta opowieść może poczekać.
Uśmiechnął się widząc, jak Maggie wstaje i bierze go za rękę. Poprowadziła
go w stronę schodów.
– Znam takie miejsce – powiedziała rozpromieniona. – Ta sypialnia, o którą
pytałeś pewnej nocy nie tak dawno temu.
Galen zatrzymał się przed wejściem na schody.
– No właśnie. – Odwrócił się i rozejrzał po luksusowym salonie Maggie. –Tu
jest naprawdę pięknie. Nie zauważyłem wcześniej, bo od kiedy tu wszedłem,
patrzyłem tylko na ciebie. Ale jest tu dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałem. –
Uśmiechnął się. – Widzisz, mam takie jedno marzenie. Czy zgodziłabyś się, żebym
wniósł cię po schodach? To nie są dokładnie takie schody, jakie sobie wyśniłem,
ale mogą być.
– Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu – odparła Maggie, chwytając
go za szyję, kiedy wziął ją na ręce.
– Idziemy. – Spojrzał na nią łobuzersko. – Ćwiczyłem nawet wnoszenie
rzeczy po schodach, żeby mieć pewność, że cię nie upuszczę. Oczywiście do czasu,
kiedy przyszłaś do mnie tamtej nocy, nie wierzyłem, że to marzenie kiedykolwiek
się spełni. Tak czy inaczej, było to dla mnie dobre ćwiczenie.
Maggie roześmiała się i pocałowała go w policzek.
– O co w tym wszystkim chodzi? Brzmi to tak, jakbyś wszystko planował
przez lata.
– Bo tak było. Powiedziałem ci już, że nigdy nie istniał dla mnie nikt poza
tobą – odparł Galen.
– Bądź teraz cicho i słuchaj mojej historii.
– Tak, mój najdroższy.
Galen roześmiał się.
– Tak jest o wiele lepiej. A więc pewnego razu, dawno temu, kiedy byłem
brzydkim kalekim chłopcem, zjawiła się w moim życiu piękna księżniczka.
Sprawiła, że znów zaświeciło dla mnie słońce i rozkwitły kwiaty. I pokochałem ją z
całego serca. Ale ona, jak to księżniczka, odpłynęła do swych królewskich spraw,
zostawiając za sobą brzydkiego kalekiego chłopca. Lekarze dokonali cudów i po
pewnym czasie nie był już brzydkim kalekim chłopcem. W tym czasie księżniczka
mieszkała bardzo daleko w pięknym pałacu, a ludzie kłaniali się jej i ubóstwiali ją.
Zabrała ze sobą serce chłopca. Należało do niej już na zawsze i chociaż wyrósł on
na mężczyznę i wiedział, że to głupie, to jednak ciągle wierzył, że pewnego dnia
księżniczka powróci. Spojrzy na niego i od razu pokocha. A wtedy on porwie ją na
swym wspaniałym rumaku, powiezie do swego zamku i wniesie ją na rękach do
wypełnionej kwiatami alkowy. Potem pobiorą się i będą żyli długo i szczęśliwie.
Galen zatrzymał się na szczycie schodów.
– Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że ten sen stanie się jawą – powiedział,
patrząc na Maggie z uwielbieniem.
– A jednak tak się stało – wyszeptała Maggie przez łzy szczęścia i miłości. –
To taka piękna bajka, Galenie. Tylko że ja nie jestem żadną księżniczką. Jestem
zwykłą dziewczyną, która zawsze cię kochała, tylko nie wiedziała o tym, zajęta
udawaniem kogoś innego.
– Zawsze będziesz moją księżniczką – powiedział Galen, a w jego oczach
pojawiły się przewrotne ogniki. – A teraz, moje kochanie, najwyższa pora nadrobić
stracony czas. Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, ale ja już wariuję z
pożądania, a zanim nasze rodziny przygotują nam królewskie wesele, na jakie
zasługujemy, minie parę tygodni. Jeśli chcesz, zaczekam, ale pod warunkiem że
zamkniesz mnie w głuchej celi.
– Uchowaj Boże – roześmiała się Maggie.
– W takim razie, którędy do alkowy?
– Te białe podwójne drzwi na wprost – odparła Maggie z radością,
przywierając do ramienia Galena, gdy przenosił ją przez próg.
Nieco później, gdy Maggie, wreszcie nasycona, leżała w cieple ramion
Galena, westchnęła nagle i powiedziała z rozmarzeniem:
– Myślę, że powinniśmy spędzić tu resztę życia. Anna mogłaby nam
przynosić coś do jedzenia, a całą resztę czasu kochalibyśmy się. Czy mogłoby być
coś wspanialszego?
Galen roześmiał się i przyciągnął ją bliżej.
– Nie, nie mogłoby. Szkoda tylko, że rzeczywistość i tak, prędzej czy
później, dopadłaby nas, prawda?
Maggie westchnęła.
– Tak, ostatnio miałam jej po uszy. Aczkolwiek wiele razy czułam się tak,
jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Prowadzenie podwójnego życia nie jest
zbyt przyjemne, gdy marzy się tylko o jednym, być razem z tobą.
– Biedne maleństwo – powiedział czule Galen, całując ją w czoło. – Wiem,
że nie było to łatwe, ale bez twojej pomocy moglibyśmy nie dać sobie rady. Gdyby
nie ty, Roger mógłby wyjechać, wiedząc, że Bruce odkrył wszystko. Najbardziej
jednak obawialiśmy się, że zrobi coś nieobliczalnego. Przypuszczam, że kiedy
dałaś mu kosza, stanął w obliczu wygnania z kraju, bez szansy powrotu, i był tym
załamany. W takich okolicznościach człowiek o takiej władzy jak Roger mógł być
znacznie bardziej niebezpieczny, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
– To właśnie powiedział mi Bruce – odparła Maggie. Potrząsnęła głową i
uśmiechnęła się lekko. – Ciekawe, czy Roger uwierzyłby mi, że oszukiwanie go
było dla mnie takie straszne? Jestem prawie pewna, że i tak cały czas domyślał się
wszystkiego. Czy miałbyś coś przeciwko temu, gdybym napisała do niego list z
wyjaśnieniami?
– Oczywiście, że nie – powiedział miękko Galen. – Nie byłabyś sobą,
gdybyś nie miała ochoty tego zrobić.
Przesunął dłonią po jej plecach.
– Długie i szczęśliwe życie przed nami, Maggie. Nie będziemy mieli wiele.
Zawsze będzie tyle spraw, które wymagają pieniędzy, i to znacznie większych niż
moje, najlepsze nawet wynagrodzenie. Martwiłem się nieraz, że po tym luksusie
życie ze mną wyda ci się bezbarwne, ale twoja idea założenia fundacji rozwiała
moje obawy.
– Życie z tobą bezbarwne? – Maggie uniosła głowę i pocałowała go w brodę.
– Nigdy. Jest tyle rzeczy do zrobienia, rzeczy, które interesują nas oboje. Ja zajmę
się fundacją. A później, kiedy dzieci będą już w szkole, może wróciłabym na studia
i została prawnikiem. Przyjąłbyś mnie do współpracy?
Galen roześmiał się.
– Chwileczkę, chwileczkę. Ile będziemy mieli dzieci? Moje marzenia nie
sięgały tak daleko.
– Troje, a może czworo?
– W porządku – zgodził się Galen. – A gdybyś znalazła czas, by zrobić
dyplom, niczego nie pragnąłbym bardziej, niż mieć ciebie za partnera.
Znów przyciągnął Maggie do siebie, przywierając do niej całym ciałem.
– Dzieci już teraz? – szepnął jej do ucha.
– Jak najbardziej – odparła, a on, odpowiadając na jej pieszczoty, jęknął z
rozkoszy. – Kochajmy się raz jeszcze, a potem zadzwonimy do naszych rodzin i
powiemy im, że mogą przygotowywać wesele.
Ciepłego, czerwcowego popołudnia Maggie i Galen powtórzyli słowa
przysięgi małżeńskiej, stojąc w cieniu ogromnego klonu na zielonej łące w Haven
Hill. Setki krzeseł rozstawione były dokoła ukwieconego ołtarza. Zebrało się
niemal całe Spring Mountain. Przyjechali przyjaciele z Zachodniej Wirginii, z
Nowego Jorku i z wielu innych stanów. Kiedy Maggie, promienna, ubrana w
tradycyjną suknię ślubną z delikatnego szyfonu i koronek, szła między rzędami
krzeseł do ołtarza, myślała, że jej serce pęknie ze szczęścia. Byli wszyscy, których
kochała. Ojciec czuł się na tyle dobrze, by poprowadzić ją do ołtarza, gdzie czekał
Galen, zabójczo przystojny w swym eleganckim garniturze, niczym najbardziej
wymarzony książę z bajki. U jego boku jako drużba stał uśmiechnięty od ucha do
ucha Bruce.