Jerry Ahern
Krucjata
TOM
11
Odwet
Przeło yła: El bieta Białonoga
2
Rozdział 1
Otworzył oczy, ale zaraz je zamkn ł; niebieskawe wiatło raziło go bole nie.
Po chwili znowu spróbował unie powieki. Poruszył głow . To kolejny sen. A
jednak odr twienie szyi było a nadto realne. Przecie oczy miał naprawd
otwarte. Spojrzał w gór , w prawo na mały ekran. ”Czas min ł” - oznajmiały
litery. Nad tym napisem znajdował si elektroniczny wy wietlacz. M czyzna z
wysiłkiem odczytał: “Lata - 501, Miesi ce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6,
Sekundy - 19”. Ostatnia liczba zmieniła si na ”20”, gdy mrugn ł oczami.
- Bo e, a wi c stało si . - Jego głos był tak chrapliwy, e sam z trudem go
rozpoznał.
Napi ł mi nie i spróbował usi
. Pokrywa kapsuły bez najmniejszego oporu
uniosła si . Wolno i ostro nie przeło ył nogi przez kraw d legowiska. Siedział
teraz na małej, płytkiej ławeczce. Ramiona, nogi, kark, szyj , całe ciało miał
sztywne i obolałe. Na półce pod wy wietlaczem zauwa ył ulotk w plastikowej,
przezroczystej okładce. Si gn ł po ni .
Uwaga! Przeczytaj uwa nie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego.
- Przeniósł wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczegółowych
informacji zapoznaj si z instrukcj TM-86-2-1, któr znajdziesz po lewej stronie
komory kriogenicznej.
Wzruszył ramionami, zabolało. Pochylił si i zajrzał do głównej kabiny. Z
daleka zobaczył, e niektóre lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogasły. Nie
działał te centralny monitor komputera. M czyzna spojrzał na stoj c obok
kapsuł . Pokrywa te si podnosiła, budził si le cy pod ni człowiek. Jak upiór
unosz cy wieko trumny. Przypominały mu si sceny z ogl danych w dzieci stwie
horrorów Bali Lugosiego.
Spróbował wsta i podej , by zajrze do kapsuły, poczuł zawroty głowy.
Poczekał, a pokrywa komory zupełnie odsłoni wn trze.
Zaschło mu w gardle, wi c mówił z trudem:
- Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to si stało. Zgodnie z rozkazami.
Mogli nas odwoła , ale nas nie odwołali. Stało si , Chryste, to naprawd si stało!
Lerner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- Stało si , Craig, trzecia wojna wiatowa, słodki Jezu... - urwał w pół zdania.
Wygl dało na to, e Lernerowi chce si płaka , ale łzy nie napływaj mu do oczu.
Min ła godzina, sprawdził to na jednym z pokładowych zegarów.
Dodd poruszał si sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szedł
za nim. Zatrzymali si przy iluminatorze pozwalaj cym zajrze do ładowni.
M czyzna wcisn ł guzik. Zaskoczyło go, e przesłona iluminatora wci działa.
Płytki rozsun ły si promieni cie jak rozkwitaj cy p k tulipana. Przywarł czołem
do pleksiglasu. Ci ko oparł si o cian . Brak grawitacji sprawił, e znów poczuł
si le. Patrzył na dwadzie cia komór kriogenicznych, takich samych jak ta, któr
niedawno opu cił. Mniejsze kapsuły zawierały embriony zwierz t.
Odchylił si od okienka i chwycił za por cz biegn c wzdłu kadłuba.
- Budzimy ich, kapitanie? - odezwał si Lerner.
- Do cholery z tym ”kapitanem”. Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywa po
pi ciu wiekach...
3
- Budzimy ich, Tim?
- Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak
tylko si przekonamy, e jest sens. Je li nie, hm... W przeciwnym razie... - nie
doko czył. - Id obudzi ... no...
- Jeffa? Jeffa Stylesa?
- Tak, do diabła! - Timothy Dodd potrz sn ł głow . - Cholera, nic nie
pami tam. Musz na chwil usi
.
- W porz dku, Tim.
Patrzył za Lernerem, gdy ten podszedł do trzeciej, wci zamkni tej kapsuły.
Znów potrz sn ł głow .
- Je li tam, na dole jeszcze co istnieje, to reszta... reszta...
Nie puszczaj c si por czy, doszedł do fotela pilota i usiadł z ulg . Zapi ł
pasy. Walczył z nieprzyjemnym dr eniem oł dka. Wydawało mu si , e Lerner
doszedł do siebie bez podobnych problemów. Dodd zastanawiał si , czy to kwestia
wieku. Lerner miał trzydzie ci trzy lata, a Dodd czterdzie ci cztery. Wzruszył
lekko ramionami, pami taj c, e musi do minimum ogranicza gwałtowne ruchy.
Zwlekał z odsłoni ciem ekranu widokowego. Przeczytał kopi TM-86-2-1,
któr dostał od Lernera. Instrukcja mówiła, e nale y powstrzyma si od picia i
jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano, e po pierwszym posiłku
mo e wyst pi rozstrój oł dka i nudno ci. Sama my l o tym sprawiła, e
kapitanowi zebrało si na wymioty. Po pi setletnim po cie nie miał jednak czym
wymiotowa . Znów potrz sn ł głow , kiedy patrzył na dwadzie cia komór w
ładowni. Mógł te zobaczy swoje odbicie w iluminatorze. Twarz miał
szczuplejsz ni zwykle, okolon bujnym, wygl daj cym na trzytygodniowy,
zarostem. A teraz, gdy siedział przypi ty pasami do mi kkiego fotela, czuł, e jego
ramiona s słabe i bezwładne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o
mo liwo ci wyst pienia podobnych objawów.
Usłyszał głos Lernera. Zbyt szybko odwrócił si w stron oficera i oł dek
znów podszedł mu do gardła. Dodd zamkn ł oczy.
- Kapitanie, obudziłem Stylesa. Czuje si tak samo podle, jak ty. Ale to nie
potrwa długo.
Dowódca miał w zasi gu r ki specjalne woreczki. Wzi ł jeden i podniósł do
ust, ale nie zwymiotował.
Lerner zaj ł fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stan ł za nimi.
Obrócili si na fotelach ku niemu. Był ju w niezłej formie i mógł rozmawia .
- Nie mog uwierzy , e to wszystko dzieje si naprawd . To znaczy... Czy
adnemu z was nie przyszło do głowy, e to sen, nasz wspólny sen?
- We nie si nie wymiotuje - mrukn ł Dodd.
- Jeste oficerem naukowym. Co, u diabła, masz wła ciwie na my li? - spytał
Lerner.
- To tylko sugestia. - Styles rozło ył r ce. - Według jednej ze szkół
filozoficznych, cała rzeczywisto jest w gruncie rzeczy czyst fantazj , a
wszystkie do wiadczenia s tworem wyobra ni.
- To szmatławe teorie, w takich okoliczno ciach mog łatwo doprowadzi ci
do obł du. Daj sobie z nimi spokój. Do diabła, nikt jeszcze nie znalazł si w
podobnej sytuacji.
4
- Tim ma racj , Jeff. Ten sen wygl da cholernie realistycznie.
Dodd roze miał si , widz c, e Craig Lerner uszczypn ł si mocno na wszelki
wypadek i skrzywił z bólu. Styles te był tym ubawiony.
- W porz dku, to nie sen. Mówiłem, e to tylko sugestia. Co teraz robimy,
Tim? Ty jeste tu kapitanem.
- A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradc - odparł Dodd.
Styles zmru ył oczy i zacz ł przerzuca laminowane strony notesu. Był to
gruby kołonotatnik, zamykany na mocny suwak. W ko cu Jeff znalazł stron ,
której szukał.
- Napisali, e najpierw powinni my ustali pozycje pozostałych statków floty.
Wystartowali my razem z pi cioma innymi, zgadza si ?
- Taaak... - Dodd obrócił si na fotelu w stron pulpitu sterowniczego. Wł czył
jaki przycisk. Rozległ si monotonny hałas urz dze pneumatycznych.
- Roje meteorów, awaria baterii słonecznych, uszkodzenie komputera
pokładowego, czy by... - zacz ł Styles.
Dwie cz ci przesłony ekranu widokowego rozsun ły si bezgło nie. Styles
zapomniał, co chciał powiedzie , a Dodd gło no westchn ł.
- Oni wszyscy... - zacz ł Lerner, ale i on urwał.
Po obu stronach ich promu pi innych statków sformowało szyk zbli ony
kształtem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowała jasno , a
poni ej mogli widzie co , co mogło by tylko Ziemi . Lerner przy pomocy
komputera pokładowego ustalił poło enie statków w Układzie Słonecznym. Tak,
to była Ziemia. Ale to nie była ta sama bł kitna kula, któr mo na było ogl da z
Ksi yca. Ile lat temu? Czy czas wci miał jakie znaczenie? Widzieli plamy
zieleni i, wi ksze od nich, plamy bł kitu, ale kształty kontynentów ró niły si od
tych, do których przywykli.
- To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszeptał Lerner.
- Ale, Jezu, nie widz Florydy. I... Zachodnie Wybrze e... ono jest...
Dodd odwrócił wzrok od swego rodzinnego l du i popatrzył na pozostałe
statki floty. Wygl dały na nie uszkodzone. Zakładał, e na ka dym z nich
odzyskało wiadomo po trzech członków załogi i e po dwudziestu spoczywa
bezpiecznie w chłodnych ładowniach promów. Zamkn ł oczy.
- My lisz, e tam na dole, jest wci jakie ycie? Nie ma miast, to pewne,
komputer nie zanotował adnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty
wskazuj , e warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebrał jakie
sygnały przez radio, ale s zbyt słabe, eby je rozszyfrowa . Mo e pochodz z
naturalnego ródła.
Dodd spojrzał na Lernera. Potem krzykn ł do prowadz cego nasłuch Jeffa:
- Jeff, przeł cz si na cz stotliwo gradow , nie pimy ju od kilku godzin...
- Od trzech godzin i czterdziestu dziewi ciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest
teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego.
- No wła nie. Musimy poł czy si z innymi promami. To znaczy, we miemy
si w ko cu do roboty.
- Racja, Tim. Nie ma na co czeka .
Timothy Dodd podniósł mikrofon - wolał to ni laryngofon.
5
- Tu ”Eden jeden”, wzywam flot ”Edenu”. ”Eden jeden” wzywa flot
”Edenu”, ogólne wywołanie! Odbiór!
Przez chwil panowała cisza. Przerwał j kobiecy głos:
- Tim, tu Jane Harwood. Mój pierwszy oficer wła nie wstał, ale choruje.
Obudziłam si jakie trzy godziny temu. Jestem tylko troch sztywna, odbiór.
- Zrozumiałem ci , ”Eden trzy”. Pozosta na linii. Powiedz swojemu
oficerowi, eby zjadł troch krakersów, ma normalne objawy. Czy kto jeszcze
nie pi? Odbiór!
- ”Eden dwa” gotów do działania, kapitanie. Pozwoliłem sobie obudzi sekcj
ładownicz i zacz li my sprawdza system zwany EML. Co to takiego, u diabła?
Odbiór!
- Pami tasz Moduł Eksploatacji Ksi yca, ”Eden dwa”? Tym razem to Moduł
Eksploatacji L du, podlega moim rozkazom. Wyobra asz sobie, e po prostu
wyl dujemy? - Zrezygnował ze zb dnej teraz radiowej procedury. - No, słucham?
- No có , kapitanie, w ka dym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami
nie mog si ju doczeka akcji. Wył czam si .
- Ale te nie schod z linii. Niech twoja ekipa kontynuuje przygotowania.
Czekam na nast pne zgłoszenia.
Było troch zakłóce , ale odezwały si kolejne głosy. Zegar pokazywał, e od
przebudzenia min ło dwana cie godzin. Dodd doszedł do wniosku, e wszystko
przebiega zgodnie z planem. Przez chwil obserwował siedz cego obok Lernera.
Ten zdejmował wła nie z komputera jakie zaciski.
- Uruchomiłem ostatni z systemów, kapitanie. Kilka diod si przepaliło, ale
mo na je łatwo wymieni , to zwykła kosmetyka. Lekkie uszkodzenie kadłuba,
prawdopodobnie roje meteorów. Pó niej przejrz bank danych, postaram si
odszuka nagrania. Na szcz cie zewn trzna powłoka jest wci szczelna, cho nie
mam poj cia, jak zniesie powrót na Ziemi . Nie mo na, niestety, sprawdzi , czy to
przetrzyma.
- Je li ekipa zwiadowcza stwierdzi, e nie zdołamy przystosowa si do ycia w
warunkach panuj cych teraz na Ziemi, nie b dziemy musieli w ogóle tego
sprawdza .
- Odnalazłe je?
- Dalsze plany naszej wyprawy? Zgadłe ! Przejrzałem dosłownie wszystko i w
ko cu przyszedł mi do głowy plan ”Alfa”, jedyny odpowiadaj cy naszej sytuacji.
Je li nie b dziemy mogli wyl dowa , pozostaniemy w kosmosie. Cał flot
wchodzimy na jedn orbit okołoziemsk , wył czamy wszystkie systemy i znów
idziemy spa . Nast pne ampułki dadz nam kolejne pi set lat snu. Budzimy si i
ponownie sprawdzamy warunki na Ziemi. Je li i tym razem s niekorzystne,
powtarzamy procedur . Z tym, e to ju ostatnie dawki rodka usypiaj cego i
ostatnie pi set lat snu. I to jest pewien problem: dysponujemy tylko jednym
modułem badawczym, wi c je li sko czy si nam surowica kriogeniczna,
b dziemy musieli l dowa bez wzgl du na warunki panuj ce na dole. Dopiero
teraz zaczynam rozumie ich cholerne wykr ty. Wolałbym wiedzie o wszystkim
du o wcze niej.
- Po starcie czytałe przecie rozkazy.
6
- Wiem teraz, dlaczego nie pozwolili mi przeczyta wszystkich od razu,
cholera! - Dodd spojrzał na Lernera, potem na Stylesa.
- Jeff, co z ładownikiem?
- Kurinami i Halwerson s ju na jego pokładzie. Sprawdzaj ostatnie
obwody.
- W porz dku. - Dodd podniósł mikrofon. - Tu ”Eden-jeden”, ”Eden dwa”,
Ralf, zgło si , odbiór!
- Tak jest, kapitanie, tu ”Eden dwa”.
- Chc słysze twoje odliczanie. Kiedy b dziecie gotowi do wystartowania
MEL?
- Je li wszystkie systemy s sprawne, wystartujemy za dwadzie cia pi
minut.
- Zgło si do mnie za dziesi , Ralf. Wył czam si . Dodd odstawił mikrofon i
spojrzał w stron Ziemi. Poczuł dreszcz.
7
Rozdział 2
Do startu pozostało pi minut.
- Doktor Halwerson, tu Timothy Dodd, nigdy si nie spotkali my. Odbiór!
- Tak, kapitanie, chce pan nam yczy powodzenia? Odbiór!
- Kobieta? - Dodd przysłonił r k mikrofon i pytaj co spojrzał na Stylesa.
- Elaine Halwerson. Chcesz zobaczy wykaz jej kwalifikacji?
- A kim, u diabła, jest ten Kurinami?
- Pilot japo skiej marynarki wojennej. Jeden z najlepszych na wiecie, tak
przynajmniej mówi dane komputerowe.
- Podaj mi je - parskn ł Dodd, wyrywaj c wydruki z rak Stylesa. Pióro Jeffa
poszybowało w powietrze, Lerner chwycił je w locie.
- Jest pan tam, kapitanie? - odezwał si głos Elaine Halwerson. Była
Murzynk , Dodd odczytał to z danych personalnych.
- Tak... eee... tak, doktor Halwerson. Ja... eee... nie spodziewałem si kobiety,
nawet mi o pani nie wspomniano, odbiór!
- Mo e jestem tu w charakterze symbolu, czarna kobieta...? W ka dym razie,
zanim zostałam wł czona do tego programu, poproszono mnie o zmian nazwiska
na inne, brzmi ce bardziej łaci sko, z odcieniem ydowskim. Ale my l , ka-
pitanie, e i tak by mnie przyj to, odbiór!
- Spryciara. - Dopiero po tym komentarzu Dodd wcisn ł guzik przeka nika. -
Doskonałe poczucie humoru, doktor Halwerson, podziwiam pani odwag . I
zgadła pani, rzeczywi cie chciałem pani i porucznikowi Kurinamiemu yczy
powodzenia. B dziemy si za was modli . Bez odbioru.
Przekr cił wył cznik gło nika. Nie b dzie słuchał odliczania. Cz kuli
ziemskiej pogr ona była teraz w cieniu. Nie rozja niały go adne wiatła, jak
gdyby ludzie nigdy nie zbudowali elektrowni.
Kapitan znów wł czył mikrofon, zagłuszaj c monotonne odliczanie. Start
miał nast pi za około trzy minuty.
- Doktor Halwerson, to znowu Timothy Dodd. Ja naprawd tak my lałem,
ycz wam wszystkiego najlepszego, tobie i... jak on si nazywa?
- Tu ten, o kogo pan pyta - odpowiedział m ski głos. M czyzna mówił z
lekkim japo skim akcentem, ale jego angielski był perfekcyjny.
- Dzi kujemy, MEL. Bez odbioru.
- Mam nadziej , e wkrótce do was doł czymy. Niech Bóg ma was w swojej
opiece. Bez odbioru.
Zdecydował si słucha dalszego odliczania. Był wiadom swych urz dze , ale
zamkn ł oczy i zacz ł si modli za oboje, bo je li si oka e, e l dowanie promów
na Ziemi jest niemo liwe, Murzynka i japo ski pilot b d skazani na nie-
uchronn mier .
8
Rozdział 3
- Doktor Halwerson? - Głos Kurinamiego zabrzmiał nienaturalnie przez
hełmofon.
Rozejrzała si , gruby kombinezon pró niowy kr pował jej ruchy. Czuła, e po
wielowiekowym nie, po szybkim starcie i l dowaniu na Ziemi, wci stoi
niepewnie na zesztywniałych nogach. Latała kiedy własnym samolotem i
osi gn ła klas pilota maszyn dwusilnikowych, ale nie uwa ała si za eksperta w
sprawach pilota u. A jednak lec c z Akiro Kurinamim odniosła wra enie, e ma
do czynienia z prawdziwym mistrzem.
- O co chodzi, poruczniku? - Głos powrócił do niej, odbity od cian kasku.
Pomy lała, e taki sam efekt musi wywoływa mówienie w brzuchu wieloryba.
Kurinami niezgrabnie schodził po drabinie.
- Jest pani pewna, e podano nam wła ciwe współrz dne?
- Mów mi Elaine... Mo e w tej chwili jeste my jedynymi lud mi na Ziemi. I
je li nie b dziemy mogli oddycha w nowej atmosferze, wkrótce umrzemy.
Zosta my przyjaciółmi.
- Mam na imi Akiro, Elaine.
Czuła si dziwnie w kosmicznym kombinezonie. Japo czyk skłonił si przed
ni .
- A wracaj c do twojego pytania - powiedziała. - Współrz dne były wła ciwe.
Razem z siostr dorastały my w Georgii. Poznaj te góry. I sygnał radiowy
pochodził gdzie z tej okolicy, je li naprawd był jaki sygnał. Ta wysoka o dzi-
wacznym kształcie, to Góra Jonah.
- Zawsze my lałem, e Georgia to oaza zieleni, a tu pustynia.
- Na północy wydaje si pustyni . Południe jest bardziej zielone, ro linno
tworzy naturaln granic . - Kobieta nie wiedziała, jak to teraz wygl da. Miała
wiele specjalno ci, mi dzy innymi była klimatologiem, ale nie dysponowała ad-
nymi nowymi danymi.
- Przyrz dy działaj ?
- Poziom wszelkich mo liwych rodzajów napromieniowania sprawdziłem ju
przedtem, Elaine. - Japo czyk stan ł tu za ni .
- Promieniowanie jest chyba normalne. Zawarto tlenu w powietrzu te
wydaje si wystarczaj ca do oddychania. Moja niefachowa, Akiro, opinia brzmi
nast puj co: je li na Ziemi panuj odpowiednie warunki ycia i sze statków
kosmicznych b dzie w stanie wyl dowa , przetrwamy. Je li nie, po prostu
zginiemy. Nasze instrumenty i maszyny potrafi robi wszystko to, co my sami, i
same b d mogły przekaza zebrane informacje. Proponuj , eby my zdj li nasze
hełmy. Je li to prze yjemy, wyjdziemy równie z kombinezonów i rozpoczniemy
badania.
- Zgoda. - Odniosła wra enie, e pilot znów si jej lekko ukłonił. - Pozwól
jednak, e zrobi to pierwszy. Ty tu dowodzisz, ale przede wszystkim jeste
kobiet .
- Zrobimy to razem. - Skin ła głow , uderzaj c czołem w przezroczyste pleksi.
- W takim razie liczymy do trzech.
- Dobrze. Raz...
9
- Dwa...
- Trzy! - zawołali jednocze nie i Elaine zacz ła zdejmowa hełm, obserwuj c
Akiro, który robił to samo.
Potrz sn ła głow , włosy rozsypały si jej na ramiona. Marzyła tylko o tym,
eby je umy . Gł boko odetchn ła. Zakrztusiła si , ostre powietrze podra niło jej
gardło. Ci gle yła.
- yjemy i byli my naprawd dzielni, Elaine. - Kurinami roze miał si .
”Ma miłe oczy” - pomy lała. Zdradzały szczer rado .
- Ile masz lat?
- Pi set i dwadzie cia cztery, Elaine. - Znów si roze miał.
- A ja...
- Jeste kobiet i nie musisz mówi ...
- Pi set i trzydzie ci trzy. - Tym razem ona si roze miała. - Mniej wi cej,
oczywi cie. - Poło yła hełm na ziemi. - Dopiero co lepiej si poznali my, a ju
b d si przy tobie rozbiera . Mam na my li kombinezon, rzecz jasna! -
Obserwowała jego twarz. Nie mógł powstrzyma u miechu. Obydwoje naprawd
yli. - Szerokie nozdrza to zaleta mojej rasy, mog wci ga na raz wi cej
powietrza.
Elaine obserwowała Kurinamiego sapi cego ze zm czenia. Podniosła dłonie i
przeczesała palcami czarne loki. Jej włosy nie były brudne, tak jej si tylko
wydawało. Zerkn ła na wodoszczelnego rolexa. Niedługo miał zapa zmierzch.
Potwierdzało to poło enie sło ca na niebie. M ski rolex był zbyt du ym
zegarkiem dla kobiety, ale takie nosili wszyscy członkowie ”Projektu Eden”.
Przed opuszczeniem ”Edenu Dwa” z danych personalnych wyczytała, e jeden z
członków załogi uko czył specjalny kurs zegarmistrzowski. Miał te na promie,
na wszelki wypadek, wszystkie narz dzia oraz cz ci zamienne, i jego
obowi zkiem było utrzymanie wszystkich zegarów w idealnej sprawno ci.
Elaine nie ustawała w marszu. Było jej troch zimno bez kombinezonu, ale
szła dziarskim krokiem i czuła, e wracaj jej siły. Podobnie jak Kurinami, miała
na sobie jednocz ciowy uniform i specjaln bielizn , przystosowan do ka dej
temperatury. Na tym wszystkim za nosiła bardzo szczeln arktyczn kurtk . W
plecaku miała poza tym grub podpink do kurtki. Ubrana w ten sposób mogła
znie nawet siedemdziesi ciopi ciostopniowy mróz. Nie wiedziała, co ich czeka w
nocy. W razie potrzeby mogła te naci gn na nogi ocieplacze, a po czochy
podł czy do małych baterii i podgrzewa elektrycznie.
- Idziemy godzin , a wydaje si , e min ło co najmniej sze razy tyle -
odezwał si Kurinami.
- Tak, bo powietrze jest rozrzedzone. Przyzwyczajamy si . Dawniej wielu
ludzi mieszkało na olbrzymich wysoko ciach i cieszyło si doskonał kondycj
tam, gdzie inni nie potrafiliby złapa tchu.
- To musiało by co wi cej ni wojna nuklearna. Jak wynika z moich map,
l duj c powinni my widzie Atlant , Greenville i Południow Karolin . Nie
widziałem niczego.
- Masz racj . Ja te my l , e po wojnie nuklearnej wszystko wygl dałoby
inaczej. A mo e si mylimy, mo e wła nie dlatego zostali my st d odesłani.
Kurinami wzruszył ramionami i nie odpowiedział.
10
”Zbyt długo ju odpoczywamy - pomy lała. - Pi tna cie minut”.
Kiedy spojrzała na zegarek, odwróciła r k i zacz ła studiowa wn trze swej
lewej dłoni. Próbowała przypomnie sobie, co mówiła jej kiedy babcia o tego
rodzaju wró bach. ”Gdzie jest linia ycia?” Nie mogła jej znale , na pewno
dlatego, e była ignorantk w tej dziedzinie. Przecie musiała j mie .
U miechn ła si , u wiadamiaj c sobie, e odruchowo pociera lewe ucho. Ten
nawyk pozostał jej z czasów dzieci stwa, kiedy przekłuto jej uszy i zgubiła lewy
kolczyk. Potem ci gle sprawdzała, czy ma go na miejscu. Ale ju od dawna nie
nosiła kolczyków i dziurki w uszach zarosły. Zauwa yła te , e znikła brzydka
blizna na lewym nadgarstku po skaleczeniu si p kni t szklank . Elaine
próbowała złapa spadaj ce naczynie i szkło nie wytrzymało. Omal si wtedy nie
wykrwawiła.
- Mo e damy rad wspi si na tamto wzgórze? Mogliby my u y naszych
lornetek, eby poszuka jakich ladów ycia. Je li si pospieszymy, zd ymy
wróci na noc do l dowiska. Zrywa si silny wiatr.
- Masz racj - odparła. - To dobry pomysł. Kapitan Dodd czeka na
wiadomo ci. Bez nich nie b d w stanie wyznaczy wła ciwego miejsca na
l dowisko. Po znikni ciu Florydy i Kalifornii stracili my dwa obszary, które si
do tego nadawały. Zmierzmy si wi c z tym wzgórzem.
Kiedy wstała, poczuła lekki zawrót głowy. Szybko jednak przyszła do siebie i
pod yła za Japo czykiem, który tym razem j wyprzedził.
- Daj mi j na chwil , Akiro - wysapała. Jej głos zabrzmiał dziwnie szorstko. -
My l , e co zobaczyłam. - Popatrzyła na lotnika, gdy podawał jej swoj
lornetk .
- Nic nie prze yło.
- Nie wierz w to. - Zacz ła uwa nie regulowa ostro obrazu. W odległo ci
około dwustu jardów, w miejscu, gdzie trawa i piach graniczyły ze sob ,
zauwa yła co , co j zaintrygowało. - Dzisiaj jest Wigilia, wiedziałe o tym?
- Zobaczyła wi tego Mikołaja? - Roze miał si . Nawet na niego nie
spojrzała, ledz c przez lornetk ółto-zielon granic .
- Wyci gnij swoj lornetk i popatrz tam, gdzie ja.
- Ty masz moj lornetk , wezm twoj - odparł. Wci nie odrywała wzroku
od czego , co wygl dało jak odcisk opon. Ale nie samochodowych. lad był
pojedynczy. Motocykl...
- Je li to jaki dowcip, Elaine, nie s dz , eby wydał mi si zabawny.
- To nie dowcip. Patrz tam, gdzie ko czy si piach, a zaczyna trawa. Wiem, e
mam racj , ale to chyba niemo liwe.
- Człowiek! - Po raz pierwszy, odk d opu cili ładownik, w głosie Kurinamiego
odezwały si emocje.
Nie przestawała obserwowa . Na szczycie wydmy w odległo ci około czterystu
jardów od nich stał du y, czarny motocykl. Przy motocyklu stał m czyzna.
Prawdziwa istota ludzka! Pod pachami w skórzanych kaburach tkwiły dwa pisto-
lety. Trzeci nosił na biodrze. Ale to nie wszystko. Przez prawe rami miał
przewieszony du y karabin. Oczy ukrył za ciemnymi okularami. W lewym
k ciku ust trzymał papierosa. U miechał si . Miał mocne, białe z by,
ciemnobr zowe włosy, twarz jakby wykut w kamieniu. Rze biarz potrafi
11
zaznaczy w rysach sił charakteru i inteligencj . Na szyi nieznajomy nosił
zielon lornetk . Obserwował ich, tak jak oni jego. Dopiero po chwili to sobie
u wiadomiła.
- On co mówi! - zawołał Kurinami. - Widz , jak porusza wargami. Musiał
nas dostrzec przez swoj lornetk . Cholera, jest pierwszym człowiekiem, którego
tu spotykamy, wita nas, a my nie wiemy nawet, co do nas mówi!
Elaine Halwerson nie drgn ła.
- Moja siostra była głucha od urodzenia. Nauczyła si j zyka migowego i
czytania z ruchu warg. Ja te to potrafi .
M czyzna w okularach odwrócił si , ale Murzynka wci na niego patrzyła.
Poprowadził motocykl pod gór , maszyna błyszczała, jakby j przed chwil
wypolerowano.
- Je li to prawda, co, u diabła, powiedział, Elaine?
- To skur...
- Tak powiedział? Powiedział ”skur...”? - Kurinami urwał w pół słowa.
- Nie, to nie on powiedział, ja to mówi ! M czyzna z cygarem cały czas
prowadził swój motocykl pod gór . W pewnej chwili odwrócił si w ich stron ,
potrz sn ł głow i machn ł r k w kierunku odległego granatowego szczytu.
- Co nam pokazuje. Co takiego powiedział, Elaine? Nie m cz mnie.
M czyzna wsiadł na motocykl i pojechał prosto w stron zachodz cego
sło ca. Wielka, ółta kula zawisła tu nad horyzontem i Elaine musiała zmru y
oczy pora one blaskiem.
- Dra ! - wymamrotała.
- Co powiedział, gdy nas zobaczył? Odpowiedziała dopiero po długiej chwili.
- Powiedział: ”Tam mieszkam”. Tylko to powiedział, skurwysyn!
12
Rozdział 4
ciemniało si . Padał nieg, ale było wystarczaj co jasno, eby i dalej.
Kurinami uparł si , wi c ustawili znacznik, okre lili swoje poło enie i pod yli za
motocyklist . W razie, gdyby zgubili lad, mieli wróci do l dowiska.
Nagle Elaine usłyszała gło ny warkot silnika, a zaraz potem drugi, identyczny.
Na horyzoncie co si poruszało.
- Uwa aj, Elaine! - Kurinami dał jej znak, eby si schyliła. Sam wysun ł do
przodu M-16. Ona te si gn ła po pistolet. Nigdy dot d z niego nie strzelała, poza
krótkimi treningami. ”Nie mo na przewidzie , co si wydarzy w czasie zwiadu
kosmicznego” - mówiono jej na szkoleniu, ale wówczas traktowała to jako
teoretyczne wywody.
Patrz c do góry, mogła teraz wyra nie zobaczy dwa motocykle. Pojedyncze
reflektory wieciły w jej oczy tak ostro, e poza nimi widziała tylko czarne
kontury pojazdów.
- Jeste my uzbrojeni! - krzykn ł Kurinami. Odezwał si obcy głos. Elaine
instynktownie zgadywała, był to głos m czyzny w okularach: niski, troch
arogancki, ale wzbudzaj cy zaufanie. Brzmiał w nim dobry humor.
- Jeste my komitetem powitalnym, a ten M-16 wygl da bardzo nieprzyja nie,
chocia i ja nie chodziłbym po tej okolicy w nocy bez broni.
Hałas silnika ustał. M czyzna wysun ł si przed swój motocykl. Elaine
obserwowała ostry zarys sylwetki nieznajomego na tle silnego wiatła. Był wysoki
i smukły. Wiedziała na pewno, e to ten sam człowiek, którego widzieli przedtem.
Na jego uzbrojenie składało si du o wi cej ni karabin.
- Moja przyjaciółka i ja przyszli my tu tylko po to, eby was powita - ci gn ł
obcy. - Odezwij si , Natalia.
- Halo!
- Jeste cie z ”Projektu Eden”?
- Sk d...? - zacz ła Elaine Halwerson. Ale m czyzna przerwał jej:
- A tak przy okazji: Wesołych wi t. Moja córka ci ła mał sosn i dekoruje
j teraz razem z moj on . Mój syn, Michael, kazał im ju wyci gn indyka z
zamra arki. Michael robi, co prawda, swoj nalewk zbo ow , ale mamy te
spore zapasy autentycznej whisky. Dziewczyna mojego syna przyrz dza sos o
zapachu nie z tej ziemi, nie ma w tym cienia przesady. A Paul Rubenstein pokazał
mojej córce, Annie, jak si robi bombki z niczego, nie zabraknie wi c nawet
wiecidełek. Natalia za , ta tutaj, sam nie miałem poj cia, e tak doskonale gotuje.
Jest wspaniała. Zrobiła zapiekank na słodko...
13
Rozdział 5
- Je li uznacie, e to nie jest a tak wa ne, mo emy wróci do l downika po
kolacji - powiedział John Rourke. Opierał si o kuchenny blat i popijał
podwójnego drinka, s cz c whisky przelewaj c si mi dzy licznymi kostkami
lodu. - Indyk jest ju prawie gotowy. - Spojrzał Murzynce prosto w oczy i
roze miał si . - Ci gle mi jeszcze nie dowierzasz?
Podeszła do blatu i wzi ła drinka, którego dla niej przygotował. Akiro
Kurinami wyszedł z Paulem i Michaelem, eby zapozna si z tutejszym
systemem hydroelektrycznym. Natalia, Annie, Sarah i Madison stały za plecami
Johna jak milcz cy kwartet.
Elaine poci gn ła łyk ze swej szklaneczki.
- Ci gle czekam, a pojawi si tutaj Rod Sterling i...
- Odpr si - wtr cił Rourke.
- Ale ... - Jednym gestem ogarn ła cały pokój. - Ta bro , telewizja i to stereo,
indyk, elektryczno ...
- Je li chcesz, zajrz po obiedzie do naszej ta moteki i mo e znajd w niej twój
ulubiony film. Mam na kasetach ponad tysi c godzin nagra wideo. - Rourke
min ł j i podszedł do wie y stereofonicznej stoj cej w rogu pokoju. - Muzyka to
jest to, co lubi .
- Chcesz, ebym zacz ła uwa a ci za szale ca?
- Nie, le zrozumiała . Nigdy nie czułem si dobrze w roli gospodarza, a tu
nagle mam dwoje niespodziewanych go ci i stu trzydziestu sze ciu nast pnych w
drodze. Doskonale!
Wyci gn ł płyt z zakurzonej okładki i ostro nie poło ył j na talerzu
odtwarzacza. U miechn ł si zadowolony.
- Antonio Carlos Joabim. Nic nie zrelaksuje ci tak jak samba. - Poci gn ł łyk
trunku i poszedł w stron sofy. Usiadł obok szafki na bro .
- Jakim cudem unikn łe wojny? To znaczy, tu była jaka wojna, zgadza si ?
- Och, tak! Naturalnie, e była wojna. A potem jej nast pstwa. Jonizacja
atmosfery, płon ce powietrze, zagłada wszelkiego ycia na całej planecie.
- A jednak, och, Bo e, to chyba nie...
- Co, nie jestem mówi cym nieboszczykiem? Nie artuj. To długa historia,
bardzo, bardzo długa. Jestem tak samo ywy, jak ty. Potem to sobie wyja nimy,
po obiedzie, jak ju skontaktujemy si z promami ”Edenu”. Mam nadziej , e nie
jeste cie zbyt zm czeni po waszym nie. Ja te nie jestem senny. Wi c zostawmy
sobie moj opowie na pó niej.
- Ojcze, podano do stołu.
- Dzi kujemy, kochanie! - odkrzykn ł Rourke swej córce. Spojrzał na Elaine i
dodał: - Nigdy nie miałem tu porz dnego stołu. Zawsze wolałem je w kuchni.
Pójd po porucznika Kurinamiego i innych. Przepraszam na moment.
Przeszedł na ukos przez pokój, min ł kuchni i skierował si w stron
pracowni, w której znikn li przedtem Michael, Paul Rubenstein i Akiro
Kurinami. Zza pleców dobiegł go głos Elaine:
- Mo e przyda si moja pomoc, całkiem nie le radz sobie z gotowaniem.
John Rourke szczerze si roze miał.
14
Rozdział 6
- Wszystko si zgadza: wła nie sko czyli my kolacj wigilijn . Był indyk,
doskonały. Odbiór! - mówiła Elaine.
John Rourke obserwował kobiet . W jego oczach wida było co wi cej ni
zwykłe zainteresowanie innym człowiekiem, z tego samego co on czasu. Ona
otrz sn ła si ju z pierwszego wra enia. Udało jej si nawet potraktowa całe
wydarzenie z humorem. Była bardzo ładna. Rourke przypuszczał, e Elaine była
te troch młodsza od niego. Jej skóra miała czekoladowy odcie . G ste, czarne
jak w giel, kr cone włosy chyba sporo jej urosły w ci gu pi ciuset lat, bo Mu-
rzynka bez przerwy niecierpliwie odrzucała je na plecy, jakby jej przeszkadzały.
- To radio jest chyba uszkodzone, doktor Halwerson. Znów usłyszałem co o
indyku i wigilijnej kolacji - odezwał si głos z radiostacji.
- Nie ma w tym adnej pomyłki. Odbiór!
- Prosz o wyja nienia, doktor Halwerson. Czy jest tam Kurinami?
- Z nim wszystko w porz dku, jest w Schronie doktora Rourke'a. On i jego
rodzina prze yli wojn nuklearn i zagład planety. On sam twierdzi, e
najgorsze min ło: całkowita jonizacja atmosfery i po ar powietrza, który w ci gu
dwudziestu czterech godzin spalił na Ziemi wszystko, co było do spalenia.
Uratowali si tylko oni i młoda dwudziestoletnia dziewczyna.
- Dziewi tnastoletnia - pedantycznie poprawił j Rourke.
- Powiedziano mi wła nie, e ma dziewi tna cie lat. W ka dym razie, oprócz
niej, cała grupa przetrwała tylko dlatego, e miała dost p do takich samych jak
nasze komór kriogenicznych i do gazu narkotycznego. Dziewczyna natomiast, dla
mnie samej nie wszystko jest tu oczywiste, pochodzi z jakiej innej grupy
ocale ców. Ta druga grupa od pi ciuset lat yje pod powierzchni Ziemi.
Dziewczyna nale y do mniej wi cej dwudziestego pi tego powojennego pokolenia
starej populacji. John Rourke, który jest doktorem medycyny, nie zauwa ył w
niej niczego szczególnego. Ale jest bardzo prawdopodobne, e pochodzi ona z
kazirodczego zwi zku. Doktor Rourke przywiózł mnie tutaj swoim motocyklem.
Po sko czeniu rozmowy wróc z nim do Schronu. Zaproponował, e wymontuje
radio z l downika i zainstaluje je u siebie. W ten sposób b dziemy mogli
utrzymywa stał ł czno radiow . Odbiór!
Usłyszeli szumy i trzaski.
- Wygl da na to, e ten doktor jest gdzie koło ciebie. Zapytaj go, czy nie ma
tam w pobli u jakiego l dowiska. Odbiór!
- Trzymaj. - Elaine Halwerson wr czyła mikrofon Johnowi Rourke. - Sam z
nim porozmawiaj.
- Czy dobrze usłyszałem nazwisko, kapitan Dodd? - spytał Rourke.
- Zgadza si , Timothy Dodd. Rourke zbli ył mikrofon do ust.
- Kapitanie Dodd, tu doktor Rourke. Doktor Halwerson stwierdziła, e
powinni my porozmawia . Odbiór!
- Tu Dodd, doktorze. Pan zało ył w tym rejonie co w rodzaju bazy. Poniewa
stracili my dwa zaplanowane l dowiska, ch tnie skorzystam z pa skich
wskazówek. Rozwa ałem ju ró ne mo liwo ci. Spróbowa w Hiszpanii? Bóg ra-
czy wiedzie , co by my tam zastali. A mo e w innym rejonie Stanów
15
Zjednoczonych? Nasuwa si na my l pustynne Południe, ale l dowanie w piachu
wybrałbym w ostateczno ci. Teraz s dz , e najlepiej byłoby znale co bli ej
pa skiej bazy, najbli ej, jak to mo liwe. Odbiór.
Rourke bawił si zapalniczk . Stał na zewn trz ładownika, przy drabince
prowadz cej do wn trza. Elaine siedziała na skraju włazu. Rourke zaci gn ł si
cygarem; wypuszczaj c dym, wcisn ł guzik nadajnika.
- Cz mi dzystanowego systemu dróg jest prawie nie uszkodzona. I nie
trzeba si b dzie martwi liniami wysokiego napi cia. Nie dysponujemy
odpowiednim sprz tem do budowy nowego l dowiska. By mo e główny pas
lotniska w Atlancie byłby dla was odpowiedni, chocia w tpi . Poziom
napromieniowania w tamtej okolicy jest chyba wci zbyt wysoki. Wi ksza cz
miasta wyparowała. - Rourke u wiadomił sobie, e gło no my li: - Bóg jeden wie,
jakie izotopy powstały po ataku pociskami samosteruj cymi. Jeszcze przed Noc
Wojny, tak nazwano trzeci wojn wiatow , ustalono, e niektóre izotopy mog
by radioaktywne nawet pi set tysi cy lat po napromieniowaniu. Ale mam
pewne konkretne sugestie. Odbiór!
Zakłócenia, potem głos Dodda:
- Słucham, doktorze.
Rourke wypu cił kolejny kł b dymu, obserwuj c, jak chmurka rozpływa si
w powietrzu. nieg g stniał. Wci była Wigilia, jeszcze przez jakie dwie
godziny.
- Zorientowałem si , e nie b dziecie mieli gdzie l dowa i przygotowałem
niezb dne dane. Jest dobrze zachowany odcinek na autostradzie numer
szesna cie w Okr gu Bulloch, ł cz cej Macon i Savannah. Z Macon niewiele
pozostało, ale Savannah nie jest zniszczone, to znaczy, nie od bombardowa . Poza
tym droga, o której my l , omija obydwa miasta. Wytypowany przeze mnie
fragment ma dziesi mil długo ci, jest prawie idealnie prosty i dałby wam
mo liwo l dowania na utwardzonym pasie szeroko ci ponad stu stóp. Na tych
dziesi ciu milach znajduj si dwa wiadukty przerzucone przez autostrad gór .
B dzie je trzeba usun . Na południe rozci ga si pustynia, wi c nadlatuj c nie
musicie obawia si drzew. Dojazd zajmie mi kilka godzin. Mog tam w ka dej
chwili pojecha i bardziej szczegółowo sprawdzi nawierzchni . Zewn trzna
warstwa z pewno ci si wypaliła, ale betonowy podkład powinien by w dobrym
stanie. Pas mo e by gdzieniegdzie zasypany piachem. Poradz sobie z tym,
wykorzystam pług nie ny, który mocuje si do ci arówki. Doktor Halwerson
wie, czego b dziecie potrzebowa , b dzie moj prawa r ka, Kurinami pomo e
mojemu synowi. Jest jeszcze mój przyjaciel Paul, no i ja sam, plus cztery panie z
naszej grupy. Powinni my sobie poradzi .
W eterze zapanowała długa cisza przerywana radiowymi zakłóceniami.
- Zdaje pan sobie spraw , doktorze, e wyj cie z orbity b dzie dla nas
procesem nieodwracalnym. Odbiór! - odezwał si po chwili Dodd.
- Jak najbardziej, kapitanie. Je li ma pan do zaproponowania inne
rozwi zanie, oczywi cie słu pomoc , je li b d mógł si przyda . Musi pan
jednak wiedzie , e w razie l dowania poni ej Missisipi, b dziemy mieli problem
z przerzuceniem ludzi i sprz tu w inny rejon wzdłu rzeki. Tam miały miejsce
najci sze bombardowania. Ten obszar b dzie ska ony promieniotwórczo przez
16
kilka tysi cy lat. Je li za staniecie po drugiej stronie rzeki, b dziecie musieli
pogodzi si ze znacznie gorszymi warunkami klimatycznymi ni panuj ce tutaj.
Na przykład, sezony wegetacyjne s tam krótsze. Tutaj wci mamy dwa takie
sezony. Poza tym, jak zrozumiałem z tego, co mi powiedziała doktor Halwerson,
podziemne składy, do których mieli cie si dosta po powrocie, znajduj si na
wschodzie. Powinni cie wi c chyba wyl dowa jak najbli ej nich. L dowanie w
Zachodnim Teksasie wydaje si by idealnym pomysłem, ale jego nast pstwa
mog by opłakane. Nie mog za was decydowa . Po prostu chc wam pomóc.
Je li jednak naprawd skierujecie si poni ej Missisipi, dopóki nie doprowadz
do porz dku jakiego samolotu, nikt z nas nie b dzie w stanie do was dotrze .
Odbiór!
- Doktorze, z orbity, po której kr ymy, mo emy obserwowa
dziewi dziesi t procent powierzchni globu. Pozostaniemy tu jeszcze troch i
przypatrzymy si pasowi pa skiej autostrady. Prosz tylko o dokładne
współrz dne. Jutro wieczorem powrócimy do naszej rozmowy. Odbiór!
Rourke si gn ł do przewieszonej przez lewe rami torby i wyci gn ł mały
notes w skórzanej okładce. Przez chwil wertował go przy wietle zapalniczki. W
ko cu znalazł wła ciw stron .
- To dane ze zwykłego atlasu. Powinni cie mie taki w komputerze.
Autostrada numer szesna cie ł czy si z drog mi dzynarodow nr 3-0-1 na
zachodzie i drog stanow numer sze dziesi t siedem na wschodzie. Podaj
poło enie geograficzne: droga numer sze dziesi t siedem: trzydzie ci dwa
stopnie, pi tna cie minut i dwadzie cia trzy sekundy i osiemdziesi t jeden stopni,
czterdzie ci dwie minuty, czterdzie ci pi sekund na zachód; droga numer 3-0-1:
trzydzie ci osiem stopni, osiemdziesi t minut, dwadzie cia osiem sekund na
północ i osiemdziesi t jeden stopni, pi dziesi t dwie minuty, dwadzie cia osiem
sekund na zachód. Przypuszczam, e nagrywacie to, co mówi . A mo e
powtórzy ? To najdokładniejsze dane, jakie mog poda .
Spojrzał na Elaine, uporczywie mu si przygl dała.
- Oddaj głos doktor Halwerson, kapitanie.
Rourke podał kobiecie mikrofon i oddalił si od drabinki, kiedy tamci zacz li
ze sob rozmawia . Nast pnego wieczora dowie si od Dodda, czy z kosmosu
zauwa ono jakie inne lady ycia na Ziemi.
John spojrzał w niebo. Gwiazdy były ledwie widoczne za chmurami nios cymi
nieg. Zastanawiał si czy tam, w górze, te istnieje jakie ycie. Ze smutkiem zdał
sobie spraw , e on nigdy si o tym nie dowie. Po wyl dowaniu floty promów a-
den człowiek nie poleci w kosmos. Nie ma fabryk, w których mo na by
odbudowa pojazdy, przygotowa nowe zbiorniki paliwa i zapalniki, nie ma
sposobu na skonstruowanie stacji orbitalnych i platform kosmicznych.
“Jestem przykuty do Ziemi” - pomy lał Rourke. Popatrzył na czubek cygara
jarz cy si pomara czowo w ciemno ciach. Ziemia była zupełnie now planet .
Niewa ne, jakie dane miał o niej John w swoim notatniku. Kryła przed nim
niezliczone sekrety. Elaine opowiedziała mu o podziemnych magazynach z
ywno ci , składanymi domkami, pojazdami i sprz tem, wszystko przygotowane
na Noc Wojny. Ona sama dowiedziała si o tym ju po przebudzeniu, po
17
zapoznaniu si z dalszymi instrukcjami dla członków misji. Mieli tam znale
równie samolot albo cho by jego cz ci. John zło yłby z nich własn maszyn .
Zamkn ł oczy. Za kilka tygodni przeprowadzi u Madison test ci owy.
Powiedziała, e ostatnio dziwnie si czuje. U miechn ł si do swoich my li. Był
zbyt młody, eby zosta dziadkiem, ale pewnie niedługo nim zostanie. Poczeka do
narodzin dziecka. Nauczy Michaela czego wi cej z medycyny. Na szcz cie w
ekipie ”Projektu Eden” te s lekarze.
Sarah mówiła o stracie. On te czuł, e co traci. Nie tylko córk , co wi cej.
Annie po lubi jego najlepszy przyjaciel, Paul. ”By mo e jedyny prawdziwy
przyjaciel w moim yciu” - pomy lał. To wydawało si oczywiste. Pobior si i
b d mieli dzieci. Dla niego, Rourke'a, znaczyło to utrat kogo , z kim miał
poznawa now Ziemi , i samotn walk z przeciwno ciami.
Sarah, odk d wrócili do Schronu, ani razu go nie pocałowała, nawet si do
niego nie u miechn ła. W czasie obiadu z Halwerson i Kurinami prawie si nie
odzywała. Jej zło nie malała, ani serce nie zmi kło.
- Natalia... - Rourke otworzył oczy.
Najpierw trzeba bezpiecznie sprowadzi na ziemi statki ”Edenu”. Potem
dokładnie zbada spadochronowe znalezisko Michaela i odnale wrak samolotu.
Mo e b dzie mo na go naprawi albo chocia dowiedz si czego wi cej o pocho-
dzeniu pilota.
- Jestem gotowa, doktorze Rourke. John odwrócił si na d wi k głosu Elaine.
- Doskonale. Zabierzmy si wi c do tego radia.
M czyzna wyrzucił niedopalone cygaro i podszedł do ładownika. Zakładał,
e wymontowanie aparatu i zapakowanie niezb dnych cz ci na harley'a nie
zajmie mu wi cej ni czterdzie ci pi minut.
Powinni wróci do domu przed ko cem Wigilii.
18
Rozdział 7
Jego rodowód si gał daleko przed Er Zagłady. Od pełnych glorii lat
trzydziestych i czterdziestych dwudziestego wieku, poprzez wydarzenia zwane
Noc Wojny (u miechn ł si , kiedy o tym pomy lał) ci gn ł si a do dzisiaj. Był
wdzi czny losowi, e urodził si w czasach, gdy ycie na powierzchni Ziemi było
znów mo liwe. Nie zniósłby zamkni cia w podziemiach Complexu - z czym
musiało pogodzi si ponad dwadzie cia pokole jego przodków - ci głej pracy i
przygotowa do ewentualnego powrotu do dawnej wietno ci.
D ungla odrodziła si taka sama, jak znał z fotografii i filmów wideo. I od
wczesnego dzieci stwa, odk d po raz pierwszy wyszedł z rodzicami na zewn trz
Complexu, pokochał d ungl prawie tak mocno, jak Wielki Cel.
- Helmut, o czym my lisz? Jeste przy mnie tylko ciałem, twój duch jest gdzie
daleko st d.
Spojrzał na ni .
- My lałem wła nie, e uwielbiam d ungl . Jej pi kno jest porównywalne
tylko z pi knem twojej twarzy, twojego ciała. Wyobra am sobie, jaka była
wspaniała, zanim została zniszczona.
U miechn ła si . Jej zielone oczy promieniały miło ci . Wiedział, e miło ci
do niego. Oparła głow na jego ramieniu. Jej włosy słodko pachniały woni
le nych kwiatów. Tulił j w milczeniu. Patrzył na wiat, który ich otaczał. Tak
musiał wygl da mityczny Raj znany z judeochrze cija skiej tradycji.
Po chwili Helena podniosła głow , usiadła prosto z r kami na kolanach. Nie
powiedziała ani słowa. On wstał. Czuł, e jest przez ni obserwowany, kiedy
obci gał bluzk koloru khaki. Poprawił pas, przy którym nosił pistolet.
Czasami... - nie doko czyła.
Helmut Sturm obrócił si , eby na ni popatrze . Nagle zaciekawiło go, jak
wygl dałoby bardziej doskonałe kobiece ciało, je li takowe w ogóle przetrwało.
Jak to jest by kobiet , nie mie jasnych włosów, ale mie ciemne oczy i wiotkie
ciało.
- Czasami - podj ła jego ona - yczyłabym sobie... czasem... czasem
wolałabym, eby nie było naszym historycznym przesłaniem... - Znów nie
wypowiedziała swej my li do ko ca.
Helmut Sturm podszedł do niej. Spu ciła wzrok. Czubkami palców uniósł jej
brod i mógł teraz zajrze w oczy kobiety.
- Heleno, przecie yjemy tylko dla Wielkiego Celu, planowali my go,
marzyli my o nim. Spotkało nas to szcz cie, e po dwudziestu pi ciu pokoleniach
ci głych przygotowa , wła nie nasza generacja ma wypełni misj naszego
narodu. Dziecko, które nosisz w swoim łonie, b dzie uczestnikiem nowej ery w
dziejach Ziemi.
Spojrzała na swój nabrzmiały brzuch, pełen nowego ycia.
- Boj si o ciebie, o mojego brata Zygfryda i wszystkich innych, którzy z
wami pójd . Kto wie, jakie niebezpiecze stwa na was czyhaj . Zgin ło ju dwóch
pilotów...
Helmut delikatnie poło ył palec na jej wargach.
19
- Kochanie. - Osun ł si przed ni na kolana. - Od pi ciuset lat nasi ludzie
yj tylko dla Wielkiego Celu. Po wi cili si całkowicie. Dzi ki ich wysiłkom
jeste my wybra cami losu. Nie mo emy ich zawie . Pi set lat rozwoju nauki,
techniki i przemysłu zbrojeniowego. Jeste my ju gotowi do zapanowania nad
całym wiatem.
Ci gle kl cz c trzymał jej dłonie w swoich. Odwrócił głow . Poczuł
wzbieraj c dum , kiedy jego wzrok padł na br zowe popiersie wie cz ce
wysok kolumn u głównego wej cia do Complexu, nowej ojczyzny Niemców.
”Byłoby wspaniale y w tych samych czasach, co on, Fuhrer” - pomy lał. Tego
jednego zazdro cił swoim dalekim przodkom, e mogli zna Fuhrera osobi cie.
20
Rozdział 8
Władymir Karamazow przyjechał du ym pojazdem zwanym ”arktycznym
kotem”. Wysiadaj c poczuł si dziwnie, gdy dotkn ł stopami twardego,
kamienistego podło a. Przedtem całymi latami chodził tylko po niegu. Tutaj, na
mniejszych wysoko ciach, było cieplej i powietrze miało wi cej tlenu ni to,
którym Karamazow ostatnio oddychał. Dziarsko ruszył w stron grupy land-
roverów stoj cych około stu jardów od miejsca, w którym opu cił ”kota”. Polecił
kierowcy zatrzyma si wła nie w takiej odległo ci od land-roverów, aby
znajduj cy si przy nich ludzie mogli zobaczy , e w pełni odzyskał siły i
sprawnie si porusza.
Rozchylił poły kurtki. Poprawił szelki od kabury smith & wessona. Inna bro
- model 36 Chiefs - kołysała si u prawego boku Karamazowa tam, gdzie oficer
miał blizn po operacji usuni cia nerki. To go irytowało. Tamci przy land-
roverach te wiedzieli, e stracił nerk . Stało si to podczas potyczki z
Amerykaninem Johnem Rourke'em. Ten człowiek, je li jeszcze yje, wci miał
on Karamazowa, Natali . Poniewa tamci wiedzieli o tym, Władymir nie
dotkn ł prawego boku, eby nikomu nie przyszło do głowy, e jego gest jest
oznak słabo ci.
Zatrzymał si w odległo ci dziesi ciu jardów od najbli szego samochodu.
Nawet si nie zasapał.
Na spotkanie Karamazowa wyszedł Juryj Wajnowicz - młody, dumny
asystent sekretarza partii. Wajnowicz zatrzymał si tu przed Karamazowem,
wyci gn ł r ce, obj ł przybysza i pocałował go w oba policzki. Potem podał mu
dło na powitanie. Karamazow u cisn ł j bez wahania.
- Towarzyszu Wajnowicz, miło mi widzie was młodym jak przed czterema
laty.
- Towarzyszu pułkowniku, góry, jak pan przewidział, uzdrowiły pana i
przywróciły siły. Nasze nadzieje si spełniły.
Karamazow pozwolił sobie na u miech.
- Czas wi c na spełnienie moich nadziei.
Nie czekaj c na odpowied , skierował si w stron samochodów. Wajnowicz
gestem wskazał mu drog do najmniej brudnego wozu. Karamazow szedł
krokiem tak pewnym, jak gdyby sam doskonale wiedział, który pojazd dowiezie
go do głównego wej cia podziemnego kompleksu w górach Ural, b d cego
miejscem jego pi setletniego snu. Tam był dom Karamazowa i kilku ocalonych
członków elitarnego korpusu KGB, którzy zapewnili pułkownikowi najlepsz
opiek medyczn i wła ciwie przywrócili mu ycie po miertelnym starciu z
Rourke'em. To wła nie tam ukryto kilka komór kriogenicznych ukradzionych z
wyposa enia ”Łona”. Tam te Karamazow schował bezcenn fiolk surowicy
kriogenicznej, kiedy na kilka lat przed Noc Wojny dowiedział si o istnieniu
”Projektu Eden”. Potem on i kilku wybranych członków elitarnego korpusu KGB
wypróbowali na sobie działanie surowicy.
Pułkownik wsiadł do land-rovera. Wajnowicz w lizn ł si na s siednie
siedzenie. Szofer zamkn ł drzwi i usiadł za kierownic . Karamazow przymkn ł
21
oczy, ale tylko na moment, eby i tym razem nie pos dzono go o skrywanie
słabo ci. Ruszyli.
- Co tak naprawd , towarzyszu, dzieje si w naszym Podziemnym Mie cie? -
spytał pułkownik Wajnowicza.
- No có , wszystkie przygotowania do pa skiej ekspedycji zostały zako czone.
- Wajnowicz odwrócił wzrok i patrzył przez szyb samochodu.
Karamazow u miechn ł si . Podczas gdy on spał, inni pracowali. Około roku
1950 radziecki przywódca stwierdził, e konflikt nuklearny o zasi gu wiatowym
jest nieunikniony. Przemysł zbrojeniowy został natychmiast rozproszony na ob-
szarze całego kraju, eby zminimalizowa skutki ewentualnego ameryka skiego
ataku j drowego. Przygotowano te plany przetrwania. Przed rokiem 1963
rozpocz to budow podziemnego systemu schronów przeciwatomowych. Po
kryzysie kuba skim przyspieszono prace budowlane, dzi ki czemu zako czono je
ju wiosn 1968 roku. W ci gu roku miasto zostało zaludnione. Do budowy
wykorzystano naturalne jaskinie ci gn ce si kilometrami we wn trzu głównego
ła cucha gór Ural. Jaskinie zostały poł czone w gigantyczny system podziemnej
aglomeracji - granitowe miasto, zasilane generatorami wykorzystuj cymi pluton i
energi geotermiczn , zamieszkane przez tysi ce najzwyklejszych obywateli
pa stwa radzieckiego. Całe to przedsi wzi cie potraktowano jako eksperyment
sprawdzaj cy mo liwo prze ycia w zupełnie nowych dla człowieka warunkach,
wypróbowano tam nowe techniki upraw i hodowli. A wszystko to było wst pem
do przygotowanej przez Rosjan okupacji przestrzeni około-ziemskiej. Do 1976
roku, w którym obchodzono dwusetn rocznic zało enia Stanów Zjednoczonych,
Podziemne Miasto zupełnie uniezale niło si od wiata zewn trznego. Rodziły si
w nim dzieci, które nigdy nie widziały prawdziwego sło ca, a jednak były silne i
zdrowe. Potem była Noc Wojny, a Podziemne Miasto nadal funkcjonowało.
Pocz tkowo Karamazow planował ewakuacj do Podziemnego Miasta, ale
”Łono” stanowiło kusz c alternatyw : przespa przymusowe zamkni cie pod
ska on powierzchni ziemi, a potem wyj na zewn trz jako władca całego
globu. Pułkownik musiał jednak zrezygnowa z takiego planu, bo wydano na
niego wyrok mierci. Stało si to za spraw generała Izmaela Warakowa.
Wydelegowano ju nawet Ro diestwie skiego, eby zaj ł miejsce Karamazowa,
ale opanowanie ”Łona” okazało si dla nich niemo liwe. Karamazow przetrwał
długie serie skomplikowanych operacji. Były chwile, w których cierpiał tak
bardzo, e tylko nienawi pozwalała mu to znie .
Ju wracał do zdrowia, gdy nast piła zagłada. Podziemne Miasto było jedyn
szans , wi c z niej skorzystał. Mieszka cy miasta byli mo e niezbyt uzdolnieni,
ale lojalni; nie wyszkoleni, ale posłuszni. Sp dził w ród nich pi lat po po arze,
który ogarn ł cał Ziemi . Pi lat ci kiej rekonwalescencji i nauczania innych,
jak uczy sztuki walki nast pne pokolenia. A potem zasn ł.
Kiedy si obudził, w Podziemnym Mie cie yło ju siedem tysi cy zdrowych,
dobrze od ywionych kobiet, m czyzn i dzieci. Tworzyli swój własny, zamkni ty
wiat. Mieli pod dostatkiem ywno ci, hodowali zwierz ta, odchody
wykorzystywali jako nawóz u y niaj cy podziemne pola i ogrody. Sztuczne,
kontrolowane rodowisko posiadało nawet własny obieg wodny, bo niektóre z
22
jaski były tak wysokie, e ze skondensowanej pary tworzyły si w nich chmury.
wiat.
A on, Karamazow, obudził si , eby zosta bohaterem i - nieoficjalnie - panem
wiata.
Był przekonany, e ”Łono” przestało istnie . Wszystkie próby nawi zania
kontaktu podejmowane po dniu Wielkiej Po ogi ko czyły si fiaskiem. Równie
nast pne, wznowione po jego przebudzeniu, bo polecił wstrzyma je na czas
swojego narkotycznego snu, pozostawały bez odpowiedzi. Loty zwiadowcze,
przeprowadzone cztery lata pó niej, dały Karamazowowi pewno , e w Ameryce
Północnej nie ma adnych ladów ycia. Znaleziono je natomiast w Europie. We
Francji istniał system schronów, ale plan przetrwania nie został dobrze
opracowany. Mieszka cy tych bunkrów prze yli, ale ich cywilizacja graniczyła z
barbarzy stwem. Kiedy tylko mo na było oddycha powietrzem na zewn trz,
Francuzi opu cili schrony. ywili si ro linami. Niektórzy stali si kanibalami.
Spo ród nich Karamazow brał swoje ”kobiety”. Ci pół-ludzie małymi grupkami
rozproszyli si po całej Europie. W Ameryce Północnej nie zauwa ono obecno ci
ludzi.
Za to góry w północnej Georgii zostały wyj tkowo łaskawie potraktowane
przez ogie . Gdzie w ich wn trzu, pułkownik to czuł, wci yli John Rourke i
Natalia. Przetrwali, tak jak i on przetrwał. Stary generał Warakow z pewno ci o
to zadbał. Na pewno ocalił t dziwk , któr nazywał swoj bratanic , i jej
kochanka.
Karamazow krzykn ł na szofera. Land-rover zatrzymał si .
Pułkownik nie czekał na kierowc . Wysiadł i spojrzał w gł b doliny w
kierunku wej cia do Podziemnego Miasta. Nikt nie rozpoznałby miasta z
powietrza. Czołgi i samoloty, które zbudowali - wszystko było ukryte pod
skałami. Ukrył si tu tak e licz cy tysi c ołnierzy, wietnie wyposa ony i wy wi-
czony oddział ekspedycyjny. Teraz nareszcie mo na było wyruszy na podbój.
Karamazow u miechn ł si ; miał jeszcze przedtem co do zrobienia. Poczuł
obecno Wajnowicza.
- Mog o co zapyta , towarzyszu pułkowniku? Karamazow spojrzał na
młodego m czyzn . Niezbyt mu ufał, ale lubił asystenta sekretarza.
- Słucham.
- Nie jestem znawc , ale pa scy fachowcy od uzbrojenia, dali mi do
zrozumienia, e bro , któr dysponuj , bije na głow wszystko, czego u ywano
dotychczas.
- To prawda, towarzyszu.
- To dlaczego, przepraszam za niedyskrecj , zauwa yłem to przypadkiem,
pułkowniku, kiedy si gn ł pan pod kurtk po wyj ciu z ”arktycznego kota”,
dlaczego...
- ...wci nosz przy sobie dwudziestowieczny antyk? Dlaczego nie jestem
uzbrojony w nowoczesny karabin? Dlaczego nie pozwoliłem sobie na bro
najnowszej generacji? - doko czył pułkownik my l Wajnowicza.
- Tak.
Karamazow u miechn ł si , znów powiódł wzrokiem ku dolinie, w kierunku
wej cia do miasta.
23
- Jest pewien człowiek, wspomniałem o nim...
- Amerykanin John Rourke - domy lił si asystent.
- Rourke przetrwał. Bez wzgl du na nienawi , któr do niego czuj , s dz , e
to wyj tkowy człowiek. On, ten Rourke, b dzie nosił przy sobie bro z
dwudziestego wieku. Bro , któr omal mnie nie zabił. I kiedy si z nim spotkam,
chc , eby my mieli równe szans . Pokonam go według jego reguł gry. Wyci gn ł
swojego smith & wessona. Został on skradziony na długo przed Noc Wojny z
transportu przeznaczonego dla Zachodnich Niemiec.
- Zniszcz go, a potem ten pistolet nie b dzie mi ju potrzebny. To proste,
towarzyszu. Nosz go tylko dla tej jednej pi knej chwili.
24
Rozdział 9
Sarah Rourke przycisn ła pedał hamulca półci arówki forda pomalowanej
farbami maskuj cymi. Annie siedziała obok na przednim siedzeniu, a Madison -
przy samych drzwiach kabiny. Madison po raz pierwszy w yciu jechała
ci arówk , po raz pierwszy jechała czym innym ni motocykl, którym je dziła z
Michaelem. Dziewczyna mówiła o bohaterstwie swego wybawiciela i o tym, jak
wspaniały jest John Rourke. Naprawd uwielbiała obu m czyzn.
John - Sarah obserwowała go przez tyln szyb - ci gn ł z platformy wozu
swojego czarnego harley'a. Rourke był, jak zwykle, obwieszony broni . Natalia
wła nie zeszła z przyczepy, tak samo jak John, uzbrojona po z by.
Obok samochodu siedzieli na motocyklach Michael i Paul.
- W porz dku, dziewcz ta, wysiadka - oznajmiła Sarah i i si gn ła po
niebiesko-biał chustk le c na desce rozdzielczej.
Stan ła na ziemi, rozcieraj c zesztywniałe mi nie nóg. Była zm czona, mimo
e co pewien czas za kierownic zast powała j Annie. Dziewi godzin jazdy po
zniszczonych drogach, to jednak niemało. W ko cu dotarli do czego , co kiedy
było mi dzymiastow autostrad numer szesna cie. Sarah mówiła Johnowi ju
wcze niej, e Madison nale ałoby nauczy prowadzi ci arówk . Michael
poradziłby sobie z tym zadaniem.
Annie wygramoliła si na zewn trz. Sarah z dezaprobat patrzyła na córk .
Annie ubrała si w bł kitny, pomalowany w wielkie kwiaty płaszcz si gaj cy
połowy łydek, jedn z wypłowiałych m skich koszul, zało yła te szal. Dziewczyna
wygl dała, jakby wybrała si na piknik, a nie do ci kiej pracy przy oczyszczaniu
drogi i usuwaniu ocalałych mostów. Z drugiej strony szoferki wysiadła Madison.
Sarah obeszła wóz od przodu i spojrzała na swoj ”synow ” - zgodnie z prawem
cywilnym dziewczyna była ju on Michaela. Chocia zbyt szczupła, wła ciwie
chuda, z nogami i r kami sprawiaj cymi wra enie zbyt długich, była przecie
bardzo ładna. I Sarah czuła, e lubi t dziewczyn bez wzgl du na okoliczno ci.
Jej jedyn wad było to, e nazywała j , Sarah, ”Matk Rourke”. Madison była
ubrana podobnie jak Annie, nosiła przecie jej rzeczy. Teraz miała na sobie dług
spódnic z szarego grubego materiału, obszyt u dołu ró ow wst k , a na
zgrzebn prost koszul zało yła szary m ski sweter. Jego historia była do
skomplikowana, to był sweter Johna. Kupiła mu go Sarah. Nosił go Michael.
Teraz odziedziczyła go Madison. Był dla niej zbyt obszerny przy szyi i si gał
poni ej bioder, r kawy podwin ła wysoko za łokcie.
- Matko Rourke... - zacz ła Madison.
Sarah spojrzała na ni . K tem oka dostrzegła, jak Kurinami i Halwerson
schodz z ci arówki. Proponowała Elaine jazd z przodu, w szoferce, ale
Murzynka wolała unikn zbytniego tłoku. Sarah wzruszyła ramionami, kiedy o
tym pomy lała.
- Mów do mnie ”Sarah” albo ”matko”, je li chcesz, a raczej ”mamo”, jak
Annie i Michael. Ale nie ”Matko Rourke.” Za ka dym razem, kiedy to słysz ,
czuj si jak zakonnica po osiemdziesi tce - rzekła Sarah do Madison.
Dziewczyna u miechn ła si za enowana. Sarah zacz ła zawi zywa na głowie
sw biało-niebiesk chustk . Jej włosy były teraz dłu sze ni zazwyczaj, ale nie
25
zamierzała ich na razie skraca . Kiedy wi zała supeł na karku, usłyszała głos
Madison.
- Chciałabym si z tob zaprzyja ni .
- To wietnie, zosta wi c moj przyjaciółk , Madison.
- Ale ty gniewasz si na mnie.
- Nie, to nie tak. Jestem zła na ojca Michaela, nie na ciebie. I zaczynam si
zło ci na Michaela. Jest taki sam, jak jego ojciec.
- Tak, wydaje si jego lustrzanym obiciem, pani Rourke. Sarah spojrzała na
stoj cego obok porucznika Kurinamiego. Za nim mogła widzie Elaine id c w
kierunku Johna, Michaela, Paula i Natalii.
- Wyobra am sobie, jak jest pani dumna ze swego syna. To zdrowy, silny
m czyzna. Michael ma bystry wzrok. My l , e byłby doskonałym pilotem.
S dz te , e obydwaj, pani m i syn, uprawiaj jak sztuk walki. Od pi ciuset
lat nie miałem okazji po wiczy . Czy s dzi pani, e jej m zgodziłby si by
moim partnerem dzisiaj wieczorem po zało eniu obozu?
Popatrzyła na Kurinamiego i nie mogła powstrzyma u miechu.
- Nie mog mówi za Michaela, ale jestem pewna, e m panu nie odmówi. Ze
mn walczy bez przerwy.
26
Rozdział 10
Michael zakre lił no em na piasku du y okr g. Sło ce chyliło si ku
zachodowi, niebo stawało si purpurowe i nad jałow równin południowej
Georgii kr ył pustynny pył unoszony lekkim wiatrem. W kole stał ju John.
Jego koszula, ro oraz buty le ały poza narysowan granic , Bosonogi Rourke
patrzył, jak Kurinami wchodzi do kr gu.
- Szkoda, e nie mamy r kawic, doktorze, urz dziliby my wtedy prawdziwy
mecz.
- Ibez nich mo emy tak potraktowa nasze spotkanie, musimy tylko bardziej
uwa a - mrukn ł John.
- Pomy lisz, e jestem bezskromny...
- Nieskromny - machinalnie poprawił go Rourke.
- Tak ”nieskromny”... Przez dwa lata byłem mistrzem naszej floty, zanim
przybyłem do USA na szkolenie dla astronautów.
- B d bardzo ostro ny. - John skin ł głow , nie spuszczaj c wzroku z
Japo czyka. - Jakiego stylu mog si spodziewa z twojej strony?
- Głównie mojego własnego, ale na podstawie kung-fu. - Ja wol tae-kwon-do.
Zapowiada si interesuj co.
- Zaczynamy wi c.
Nagle Natalia wstała, oddała Madison swój pas z dwoma kaburami i podeszła
do kr gu. Stan ła mi dzy m czyznami.
- Prawdziwe zawody nie mog si obej bez s dziego. Kurinami cofn ł si
zaskoczony.
- Ale kobieta...?
Rourke u miechn ł si lekko.
- Ciesz si , e b dziesz walczył ze mn , a nie z ni . B dzie dobrym arbitrem.
Jego oczy napotkały spojrzenie Sarah, Wpatrywała si we uporczywie.
Posłał jej u miech, ale kobieta nie odwzajemniła si tym samym, wci tylko
patrzyła na niego.
Rourke skoncentrował si na Kurinamim.
- Gotów, poruczniku.
Natalia stan ła na skraju ich prymitywnego ringu. Akiro kocim ruchem
przyczaił si i pochylił w prawo. Powoli, lekko pochylaj c głow , ze zł czonymi
stopami, zrobił całym ciałem półobrót w lewo. Jego prawa r k popłyn ła wolno
ku górze, palce poruszyły si w zadziwiaj cym ta cu, jakby ka dy palec ył
osobno. Nagle r ce Japo czyka gwałtownie zamieniły si miejscami. Prawa dło ,
pochylona w nadgarstku wyskoczyła naprzód jak głowa mii.
Rourke zrobił wypad w prawo, wystawiaj c si w ten sposób na kolejny cios,
który odparował prawym ramieniem. Wtedy sam uderzył.
Kurinami wykonał unik. Wtem jego lewa stopa znalazła si tu przed
Johnem. Rourke tylko na to czekał. Pochylił si szybko i jednym ruchem r ki
trafił przeciwnika w praw kostk . Japo czyk stracił równowag , upadł na
kolano. Padaj c kopn ł jeszcze stop w brzuch Rourke'a.
Teraz Amerykanin upadł, za Akiro poderwał si na równe nogi. Jego r ce
znów zata czyły. Rourke nie zd ył wsta , znów musiał szarpn głow do tyłu,
27
by unikn ciosu. Poczuł na twarzy p d powietrza. Próbował podci nogi Japo -
czykowi, gdy ten szykował si do nast pnego kopni cia. Kurinami stracił
równowag . John przetoczył si przez prawy bok i podniósł si na łokciu. Wstaj c
kopn ł przeciwnika w brzuch. Skulonego kopn ł raz jeszcze w pier . Akiro
wyprostował si i wypr ony padł ci ko na plecy.
Rourke błyskawicznie przydusił klatk piersiow Akiro lewym kolanem.
Lew r k uniósł podbródek le cego, praw pi ci chciał uderzy go z góry w
odsłoni t szyj . Zatrzymał cios tu przy skórze.
- Co by powiedział, gdyby my uznali to za remis, Akiro? - mrukn ł i
u miechn ł si do le cego. Pu cił go.
Japo czyk zakrztusił si i usiadł. Zacz ł si mia , gło no i bez opami tania.
28
Rozdział 11
Hauptsturmfuhrer Helmut Sturm, stoj c na trybunie honorowej, widział w
dumie twarz swojej ony, Heleny. Na trybun wszedł wódz. Orkiestra grała
kolejne zwrotki pie ni Deutschland, Deutschland uber alles. Ta pie była ich
hymnem pa stwowym, mimo e powojenne Niemcy porzuciły nazistowskie
ideały. Wódz uniósł r k i po gło nym pozdrowieniu ze strony obersturmfuhrera
zaj ł miejsce na trybunie. Tony hymnu stały si jakby wy sze. Płomienie
unosz ce si ponad betonowymi zniczami przy wej ciu do Complexu jaskraw
czerwieni plamiły d ungl . D wi ki hymnu osi gn ły crescendo. Ostatni brz k
talerzy, potem głos z podium. Głos przywódcy:
- Sieg!
Kompania Sturma i inne kompanie, m czy ni, kobiety i dzieci odpowiedzieli
zgodnym chórem, jakby stanowili jedno ciało:
- Heil!
- Sieg! - Znów pojedynczy głos.
- Heil!
- Sieg!
- Heil!
Rado , aplauz. Wódz wyci gn ł w stron tłumu obie r ce. W ród morza głów
rozległ si silny, kobiecy krzyk:
- Sieg!
”To mo e by Helena” - pomy lał z dum Sturm.
- Heil! - Krzyk odbił si echem w ród drzew otaczaj cych plac, na którym
wkrótce miała si odby defilada. Wódz pochylił si w kierunku jednego ze
swoich adiutantów i co do niego szepn ł.
- Sieg! - zawołały masy.
- Heil! - padła chóralna odpowied .
Wódz znów wyci gn ł r ce. Miał wysoko podniesion głow .
”Przypomina teraz Fuhrera Tysi cletniej Rzeszy - my lał Sturm - ywego
ducha narodu odrzuconego przez słabych i niewiernych”.
- Rozpoczynamy dzisiaj nasz zwyci ski marsz poprzez histori !
- Sieg! - krzykn ł tłum.
- Heil!
Skinienie głow , u miech i głos wodza znów popłyn ł przez gło niki:
- Wszystko zacz ło si w najbardziej tragicznej chwili naszych dziejów, kiedy
nasz wódz został zdradzony i zamordowany. Podst pny wróg nie pozwolił mu
wypełni historycznej misji. Nie zd ył odbudowa Rzeszy z gruzów i jeszcze raz
poprowadzi swoich ludzi do zwyci stwa.
Było zupełnie cicho. Sturm spojrzał na brata Heleny, Zygfryda, stoj cego na
przeciwległym ko cu placu. Jego pluton trzymał wart honorow przed podium.
Twarz Zygfryda promieniała dum .
- Ale z popiołów, niczym Feniks, rodzi si teraz Nowa Rzesza!
- Sieg! - ozwał si kolejny okrzyk.
- Heil! - zabrzmiała spontaniczna odpowied . Wódz gestem uciszył dumy.
Wiatr si wzmagał. Załopotała czarno-czerwono-biała flaga.
29
- Powstały podziemne organizacje opozycyjne. Zazdro ni przeciwnicy naszego
ukochanego Fuhrera zacz li po jego mierci skaka sobie wzajemnie do gardeł
jak w ciekłe psy. A nast pił tragiczny koniec wszelkich wa ni, wojna j drowa,
która zniszczyła prawie cał ludzko . Co takiego nie wydarzyłoby si pod
rz dami wielkiego Fuhrera, który ład i porz dek cenił wy ej ni osobiste korzy ci
i sław . Na szcz cie ju na pocz tku ”zimnej wojny” zacz li my przygotowywa
plany odbudowy wiata po ewentualnej katastrofie. Z tego wła nie miejsca, z
Complexu - przywódca szerokim gestem wskazał główne wej cie, widoczne
mi dzy dwoma gigantycznymi zniczami z betonu i miedzi - zasiejemy ziarno
nowego ycia. Od czterech wieków nasz naród nie ogl dał prawdziwego sło ca,
przygotowuj c si do budowania nowego porz dku. Dzieci, wnuki i prawnuki
zaufanych towarzyszy naszego wspaniałego Fuhrera pogodziły si z niezwykle
surowymi warunkami ycia pod ziemi , pokonały wszystkie przeciwno ci. Nasz
naród zbudował pod ziemi now , doskonał rzeczywisto , zupełnie niezale n
od ska onego wiata zewn trznego. Nasza nauka i technika stoj na wysokim
poziomie. Wrodzony geniusz naszej rasy zatriumfował nad licznymi
trudno ciami. A teraz czeka nas Wielki Powrót do wiatła. Ten wiek przynosi
naszej populacji mo liwo ci nieograniczonego rozwoju.
Sturm pomy lał o nowym yciu rozwijaj cym si w łonie jego ony i o
czworgu dzieciach, które ju mieli. Ich najstarszy syn, Manfred, miał dwana cie
lat i był asystentem przewodnicz cego Partii Młodych. Wygl dał naprawd
wspaniale w swym organizacyjnym mundurze. A z jak dum nosił szarf
funkcyjnego!
- Nasza nauka - ci gn ł wódz - te rodzi owoce. Oto plan naszej historycznej
walki, nasz wielki plan!
Wskazał na niebo. Helmut Sturm wstrzymał oddech. Ponad wierzchołkami
drzew ukazała si Eskadra Kondora. Helikoptery z turboodrzutowymi silnikami
nadleciały niemal bezgło nie. Zawisły w bezruchu dokładnie nad podwy szeniem.
Podmuch, wywołany prac silników, zacz ł szarpa transparentem rozpi tym za
plecami wodza. Płomienie zniczów za wieciły ja niej.
- Pójdziemy naprzód, eby pokona wszystko, co stanie nam na drodze,
złama wszelki opór przeciwko naszej władzy, ka dego, kto o mieli si powiedzie
jej ”nie”. Na wszystkich l dach zasiejemy ziarno narodowego socjalizmu. Niech
cały wiat pozna nareszcie dobrodziejstwa idei stworzonej przez naszego
pierwszego przywódc .
- Sieg!
- Heil!
- Sieg!
- Heil! - krzykn ł Helmut Sturm wraz z innymi, tak e a w gardle poczuł ból.
30
Rozdział 12
Natalia oparła obie r ce na biodrach, a wła ciwie na kaburach swych
pistoletów. Patrzyła Johnowi prosto w oczy.
- Z tymi materiałami wybuchowymi, które mamy, to si nie da zrobi .
Przynajmniej nie tak, jak to sobie wyobra asz!
Odwróciła wzrok i spojrzała w kierunku obozowiska rozbitego przy drodze
pełnej piachu, mil od miejsca, w którym si znajdowali.
- Znam si na materiałach wybuchowych, a tym bardziej na naszej wersji C-4.
Kiedy razem z Paulem zabierali cie to temu patrolowi po Nocy Wojny, wzi li cie
za mało. A poza tym w ci gu pi ciuset lat materiały i tak prawdopodobnie uległy
rozkładowi chemicznemu.
Zobaczyła, e Rourke zdumiony unosi brwi.
- Wzi li my wszystko, co mieli tamci. To był sprz t in ynieryjny. My leli my,
e zamierzaj wysadza w powietrze jaki most. Dosłownie wpadli my na nich,
nie mieli my wyboru. Było ich o miu. Zabrali my wszystkie materiały, które przy
nich znale li my. Przechowałem je w Schronie. Od pocz tku wiedziałem, do
czego je wykorzystam.
- W takim razie patrol in ynieryjny miał ich zbyt mało, eby to mogło si
uda , Wysadzałam ju mosty. I ty tak e. Z tym, co mamy, bior c pod uwag
konstrukcj naszych mostów, uda nam si co najwy ej zrobi zwykły bałagan.
Ale nie ma mowy o zniszczeniu mostów. Stalowe prz sła, elbetowe kładki o
szeroko ci dwudziestu o miu stóp... Zdajesz sobie spraw , jaka to masa stali i
betonu? Oczywi cie, mogliby my uszkodzi mosty tak, eby nie nadawały si ju
do u ytku. Ta ilo materiałów wybuchowych wystarczy, by zniszczy rodkow
cz wiaduktu i zwali go na drog . Ale rozumiem, e ty chciałby zamieni go w
pył. W przeciwnym razie wielkie, kilkutonowe bloki elbetu i stali uderzaj c w
nawierzchni drogi, kompletnie by j rozwaliły. W dodatku, je li pozostan jakie
wysokie fragmenty konstrukcji, narazimy l duj ce promy na niebezpiecze stwo
zahaczenia o nie. To, o co prosisz jest wi c niemo liwe do zrealizowania. Nie z
tym, co mamy. Powtarzam: dysponuj odpowiednimi kwalifikacjami, ale brak
wyposa enia wi e mi r ce. B dziemy musieli pomy le nad innym rozwi zaniem.
Zacz ła ogl da konstrukcj mostu. Marzyła o papierosie, ale postanowiła, e
po pi ciu wiekach niepalenia nie si gnie po tyto , nawet gdyby miała go w zasi gu
r ki. Prawd mówi c, Rosjanka pozostawiła w Schronie całe kartony papierosów,
które Rourke zdobył specjalnie dla niej.
- Chod my na spacer - powiedział John prawie szeptem, bior c dziewczyn za
r k . Spojrzała na niego z u miechem pozwalaj c, by zamkn ł jej dło w swojej.
Poprowadził Natali w kierunku wiaduktu. Po obu jego stronach rozci gała si
pustynia.
- Piach mo emy usun przy pomocy pługów. To zajmie troch czasu, ale da
si zrobi .
- Zgoda, tylko po co, je li nie mo emy zniszczy wiaduktów?
- Znajdziemy na to sposób. W ostateczno ci pojad z Paulem i Michaelem do
Kolorado, do ”Łona”.
31
- Nie, bo pomijaj c wszystko inne, nigdy nie zdołacie przeby bezludnych
terenów wzdłu Missisipi.
- Troch ju nad tym my lałem. Od Elaine Halwerson dowiedziałem si , e
materiały dotycz ce ”Projektu Eden”, które czytała, mówi o podziemnych
składach sprz tu, wozów a nawet małych helikopterów, przeznaczonych dla
załogi ”Edenu” po powrocie. Problem polega na tym, e nie posiadamy maszyn,
którymi mogliby my odkopa wej cia do tych magazynów. A u ycie do tego celu
naszych materiałów wybuchowych mogłoby odnie skutek przeciwny do
zamierzonego. By mo e zmagazynowano tam równie przemysłowe rodki
wybuchowe, chocia Elaine nie jest tego pewna. Nie była nimi szczególnie
zainteresowana i mogła je po prostu przeoczy przy przegl daniu wykazów.
Skonsultuj si w tej sprawie z kapitanem Doddem. Dzisiaj wieczorem mam z
nim rozmawia przez radio. Nie przeszkadzaj mi, ja tylko gło no my l .
Poczuła, e mocniej cisn ł jej r k .
- Mo e potrafiłabym przystosowa nasze materiały do odsłoni cia którego z
tych podziemnych wej . A to, czego si nie da wysadzi , spróbujemy usun przy
pomocy ci kiego sprz tu - powiedziała.
- Je li wi c Dodd potwierdzi istnienie zmagazynowanych tam wi kszych ilo ci
przemysłowego plastyku...
- Wówczas b d mogła wysadzi oba wiadukty i nie b dziesz ju potrzebował
adnego samolotu.
- A je li si oka e, e nie ma materiałów wybuchowych?
- To obydwoje - powiedziała kategorycznie - obydwoje wyruszymy do ”Łona”,
aby je zdoby .
- Nie chc ...
- ...mie mnie przy sobie?
- Nie, to nie tak. Wiesz przecie . Ale to miejsce... - Zawahał si .
- Ju nie jestem niebezpieczn komunistk . Od dawna nie pracuj dla KGB.
To nie ma dla mnie adnego znaczenia, chc tylko by przy tobie.
Przysun ła si do niego najbli ej, jak mogła. John obj ł j i poczuła na
wargach jego łakome usta. Zamkn ła oczy.
32
Rozdział 13
Władymir Karamazow siedział u szczytu stołu konferencyjnego, sekretarz
partii Borys Korenikow zajmował miejsce po prawej r ce pułkownika, z lewej
siedział Jurij Wajnowicz.
- Siły ekspedycyjne - mówił Karamazow - zostan podzielone na trzy cz ci,
tak jak to wcze niej zaplanowali my. Prom transportowy wyl duje w pustynnym
rejonie zachodniego Teksasu. Dobrze znam te tereny. Po wyl dowaniu, nasze
helikoptery pod dowództwem mojego zast pcy, majora Antonowicza polec w
kierunku “Łona”. “Łono” zostanie przeszukane, musimy zabra stamt d
wszystko, cokolwiek mo e si nam przyda . Cała reszta, dla nas bezu yteczna, a
która mo e okaza si gro na, je li wpadnie w r ce wroga, zostanie zniszczona,
ale tylko w przypadku, gdyby ”Łono” z jakich powodów nie mogło by przez nas
wykorzystane. Sekcja naukowa wypróbuje wtedy nasz now bro przeciwko
statkom ”Projektu Eden”. Je li próba si powiedzie, bro zostanie u yta zgodnie
z jej przeznaczeniem do zniszczenia ekspedycji podczas powrotu na Ziemi .
Gdyby eksperyment si nie udał, major Antonowicz powiadomi mnie o tym i
odło na pó niej swoj misj w północno-wschodniej Georgii. Z pozostał
cz ci naszych sił powietrznych doł cz do korpusu wysłanego do ”Łona” i
razem zniszczymy wahadłowce ”Edenu” podczas ich l dowania. O ile Ameryka
Północna wydaje si pozbawiona ycia, zupełnie inaczej jest w Ameryce Połu-
dniowej. Niestety, loty zwiadowcze wykazały istnienie na terenie Argentyny
aktywno ci przemysłowej na wysokim poziomie technicznym. Szczegółów nie
znamy, ale to odkrycie mo e si okaza dla nas istotne. Po spenetrowaniu
Ameryki Północnej i zniszczeniu ”Projektu ”Eden” to, co pozostanie z ”Łona”
albo z innych podobnych obiektów, zostanie przekształcone w nasz baz
operacyjn na półkuli zachodniej. Z niej wyrusz siły ekspedycyjne, które
otrzymaj zadanie neutralizacji wszelkiego zagro enia w Argentynie. Trzecia
cz naszych sił spenetruje tymczasem Europ i obejmie w naszym imieniu
władz nad zdziczałymi plemionami. Je li ci barbarzy cy zachowali cho
szcz tkow inteligencj , mog si przyda do pracy. Je li nie, b dzie ich mo na
przy najbli szej okazji zlikwidowa . By mo e niektórych z nich b d potrze-
bował osobi cie. Wszystko zale y od skuteczno ci moich działa w północno-
wschodniej Georgii. Wysokopułapowe samoloty obserwacyjne, niewykrywalne
dla radarów ”Edenu”, w zasadzie potwierdziły obecno sze ciu statków na or-
bicie okołoziemskiej. Jeden z nich zsynchronizował swój obieg z obrotem Ziemi i
zawisł nad Georgi . To dowodzi słuszno ci hipotezy, e moi dawni wrogowie
wci yj . Przetrwali, tak jak ja oraz kilku członków dawnego elitarnego kor-
pusu KGB.
Karamazow wstał.
- Major Antonowicz i ja wyruszamy natychmiast. Major Krakowski obejmuje
dowództwo trzeciej cz ci sił ekspedycyjnych i zaczyna podbój dzikich plemion.
S pytania?
- Towarzyszu pułkowniku - zacz ł ostro nie Wajnowicz. - Czy statki tworz ce
flot ”Projektu Eden”, gdyby jakim cudem udało im si wyl dowa bez
33
uszkodze , nie mogłyby zosta przez nas wykorzystane? Zniszczyliby my wtedy
tylko ich załogi.
Karamazow popatrzył na niego z u miechem.
- Na pierwszy rzut oka taki plan byłby niezły, towarzyszu. Jednak nie
mo emy w aden sposób ryzykowa , e którykolwiek ze stu trzydziestu o miu
astronautów wymknie si nam z r k. Zostali wybrani spo ród milionów obywateli
wszystkich pa stw stoj cych przed Noc Wojny po stronie USA. To najlepsi z
najlepszych pod wzgl dem sprawno ci fizycznej, mo liwo ci umysłowych i
wrodzonych zdolno ci. Nawet je li tylko kilku z nich udałoby si prze y ,
stanowiliby dla nas powa ne zagro enie. Przygotowano na ich powrót podziemne
składy. Nasz wywiad dowiedział si o tym jeszcze przed Noc Wojny. Niestety, nie
znamy ani lokalizacji tych magazynów, ani ich zawarto ci. A mo e znale liby w
nich gazy parali uj ce lub bro biologiczn ? Posłu yliby si ni bez wahania, aby
nas zniszczy . Potencjalne korzy ci waszego planu, towarzyszu, nie s warte tak
wielkiego ryzyka. Nie! Musz zosta zniszczeni, zanim wyl duj ! To rozkaz!
- Mo ecie nam zaufa , towarzyszu, i liczy na nasz lojalno - zapewnił
sekretarz partii.
Karamazow tylko skin ł głow . To ju wiedział.
34
Rozdział 14
- Czy mógłby pan powtórzy , kapitanie? Odbiór! John zwolnił przycisk w
mikrofonie. Po chwili antenowych trzasków usłyszał głos dowódcy ”Projektu
Eden”:
- Kryjówki, le ce w waszym s siedztwie, nie zawieraj adnych materiałów
wybuchowych. Tego rodzaju wyposa enie znajdziecie najbli ej koło Boulder w
Kolorado. Odbiór!
Rourke opu cił mikrofon. W milczeniu obserwował twarze Sarah, Paula,
Michaela, Annie, Madison, doktor Halwerson i porucznika Kurinamiego.
Wymienił spojrzenia z Natali .
- A wi c ”Łono”. Nie widz innej mo liwo ci. Zamkn ła oczy, a jemu
wydawało si , e przez moment nawet ognisko nie wieciło tak jasno, jak jej
renice przed chwil . Podniósł mikrofon.
- Rourke do ”Edenu jeden”! Mamy alternatywny plan zdobycia
odpowiednich rodków wybuchowych. Jego realizacja zajmie kilka dni. Kiedy
b dziecie zmuszeni opu ci orbit ? Odbiór!
- Dodd do Ziemi. Za sto dwadzie cia trzy godziny, plus-minus sze dziesi t
minut. Odbiór!
Rourke skin ł głow .
- W porz dku. Jutro w południe dostaniemy si do najbli szego schowka.
Bior c poprawk na nieprzewidziane okoliczno ci, planuj przeszuka go w ci gu
dwudziestu czterech godzin. B dziemy pracowa na zmian . Doprowadzenie do
stanu u ywalno ci jednego ze znajduj cych si tam samolotów zajmie nast pne
osiem godzin. To razem daje czterdzie ci cztery. Na podstawie pa skiego opisu
ukrytych tam maszyn, zakładam, e lot do Kolorado b dzie trwał cztery godziny.
Co najmniej godzin potrzeba na znalezienie ostatecznego celu naszej podró y.
Czterdzie ci dziewi godzin. Plus doba na odnalezienie materiałów, godzina na
drog do samolotu i cztery na lot powrotny. Godzina na nieprzewidziane
trudno ci i mamy za sob siedemdziesi t osiem godzin przygotowali do wła ciwej
akcji. Gdy mnie i major Tiemierowny tu nie b dzie, reszta naszej grupy powinna
zd y oczy ci drog z piachu. To daje ponad dwie doby na zniszczenie
wiaduktów, usuni cie gruzu i wasze l dowanie. Pa ska opinia? Odbiór!
- Lepszych l dowisk nie znale li my. Powtarzam: nie znale li my. W
przypadku, gdyby wasza akcja si nie powiodła, b dziemy zmuszeni l dowa w
Utah. Jako tego l dowiska jest bardzo w tpliwa, ale na tle innych to wydaje si
najlepsze. W Hiszpanii nie mo emy l dowa . Wasz rejon najbardziej odpowiada
naszym wymaganiom. Odbiór!
Rourke spojrzał na trzymany w obu r kach mikrofon, potem po raz ostatni
wcisn ł guzik.
- Nie zawiedziemy was. Odbiór!
Podał mikrofon Elaine Halwerson. W oczach Natalii John zobaczył
rezygnacj . Nie mógł znie spojrzenia dziewczyny.
35
Rozdział 15
Dotarcie do wn trza najbli szego schowka zaopatrzeniowego zaj ło wi cej
czasu, ni Rourke sobie tego yczył, ale mniej, ni planował. Je li chodzi o
materiały wybuchowe, Dodd mówił prawd - nie było ich. Miało tak e nie by
spychacza. Na szcz cie był, mo e nie najlepszy, ale sprawny.
Natalia zu yła do wysadzania skał kryj cych wej cie do składu połow
materiałów wybuchowych. Paul usun ł gruz przy pomocy ci arówki, do której
przymocował pług nie ny.
John, Paul i Michael stali teraz w rodku podziemnego magazynu. Latarka
Johna była jedynym ródłem wiatła. W strumieniu wiatła obejrzeli spychacz,
potem benzynowe generatory.
- Kiedy Natalia i ja odlecimy, ty i Michael musicie uruchomi jeden z tych
generatorów. Maj c do dyspozycji ci arówki i spychacz, wy dwaj, kobiety oraz
Kurinami b dziecie mogli pracowa na zmian . wiatło elektryczne wam si
przyda.
Rourke o wietlił jedn z półci arówek stoj cych w dalekim ko cu hali.
Nast pnie z ciemno ci wyłonił si samolot stoj cy w najodleglejszym k cie
pomieszczenia.
- Przypuszczam, e jego silniki zostały skonstruowane w ten sposób, e nie
potrzebuj specjalnej mieszanki. W takim wypadku lot zajmie nam, mnie i
Natalii, wi cej czasu ni planowali my. Musimy zabra ze sob tyle paliwa, ile
mo e przenie samolot. To b dzie gwarancja naszego bezpiecznego powrotu z
materiałami. Zostawimy tu tylko tyle paliwa, eby starczyło go na odprowadzenie
spychacza i naszej półci arówki do l dowiska.
- To bez sensu, tato, eby my zostali tu obydwaj, Paul i ja. Kurinami i kobiety
poradz sobie pod opiek jednego z nas. Powiniene kogo zabra ze sob . Ci gle
mówimy o zbyt du ych siłach tutaj i zbyt małych na wasz wypraw . A ani Paul,
ani ja nie wa ymy tyle, eby to miało jaki decyduj cy wpływ na zu ycie paliwa
podczas lotu i na ilo ładunku w drodze powrotnej. Mo ecie przecie wyl dowa
w bardzo niego cinnej okolicy, w ród ludzi podobnych do tych, których Madison
i jej rodacy tak si obawiali. W takiej sytuacji trzecia osoba mogłaby zasadniczo
zmieni bieg wypadków. Dobrze by było, gdyby kto pilnował samolotu, w czasie
gdy ty i Natalia b dziecie przeszukiwa ”Łono”, ale o tym ju nie mówi .
Rourke patrzył uwa nie na syna, gdy odezwał si Paul:
- Zupełnie, jakbym słyszał ciebie. Zazwyczaj ty masz racj , ale tym razem
dobrze nam radzi Michael. Tutaj jest potrzebny tylko jeden z nas. Drugi
powinien lecie z wami. I to ja jestem tym drugim.
Rourke patrzył to na Paula, to na Michaela. W ko cu poło ył r k na
ramieniu syna.
- Madison prosiła mnie, ebym przeprowadził jej test ci owy zaraz po
sprowadzeniu ”Edenu” na Ziemi . Zgodziłem si . Nie miała miesi czki, ale to
mo e by wynik zmian emocjonalnych i wielu innych okoliczno ci. My l , e masz
racj , trzecia osoba mo e zadecydowa o naszym powodzeniu lub fiasku i tym
trzecim b dzie Paul. Madison szaleje z niepewno ci, jeste jej tu potrzebny. A
poza tym, zabranie ci stad nie ucieszy twojej matki. Zajmiesz si tu wszystkim.
36
Sarah, Kulinarni i Annie mog zmienia si przy pracy. Doktor Halwerson b dzie
dobr asystentk i skoordynuje wasze działania. Poniewa Madison nie potrafi
prowadzi samochodu, nie b dzie z niej du ego po ytku na drodze, ale za to mo e
si zaj przygotowaniem posiłków i ładowaniem generatora. Pó niej b dziesz
musiał j nauczy prowadzenia. Jest zdolna. Po kilku godzinach nauki na pewno
b dzie umiała prowadzi ci arówk . Na razie jednak nie ryzykujcie jazdy
motocyklem, dopóki nie b dzie pewne, czy Madison jest w ci y. Zajmij si
półci arówk . - Rourke podał latark Paulowi. - Przynios tu wi cej wiatła i
potem mo emy zacz prac przy samolocie.
Mieli wi c lecie we troje - on, Natalia i Paul. Wydawało si , e zawsze tak
było.
Otaczały go ciemno ci, ale John wiedział dok d idzie, kiedy opu cił kryjówk .
37
Rozdział 16
Antonowicz kolejny raz czytał wiadomo otrzyman od podwładnego. Nagle
przypomniał sobie, e powinien go odprawi . Podniósł głow i gestem dał
czekaj cemu do zrozumienia, e pozwala mu odej . Znów popatrzył na
radiogram. Nie potrafił opanowa dr enia r k. Te nazwiska znaczyły dla niego
tak wiele. Antonowicz u wiadomił sobie, e wstrzymał oddech; o wiele mocniej
czuł teraz lekkie wibracje.
Towarzysz pułkownik Karamazow był w łazience. Jak on, Antonowicz, ma o
tym powiedzie dowódcy?
Te nazwiska: m czyzny, który przeszkodził pułkownikowi i jemu,
Antonowiczowi, w spełnieniu marze i kobiety, b d cej kiedy jego, Antonowicza,
zwierzchniczk - John Thomas Rourke, Natalia Anastazja Tiemierowna.
Antonowicz usłyszał, e drzwi do łazienki si otwieraj . Podniósł wzrok.
- Towarzyszu pułkowniku, meldunek od jednego z naszych samolotów
obserwacyjnych. Podsłuchano rozmow radiow pomi dzy baz na Ziemi a
wahadłowcem nale cym do floty ”Projektu Eden”, który kr y po orbicie
geosynchronicznej. Nazwiska, towarzyszu pułkowniku...
Obserwował, jak Władymir Karamazow siada naprzeciwko niego. Warkot
silników był jedynym d wi kiem, który mo na było w tym momencie usłysze w
powietrznym apartamencie dowódcy. Ale po chwili rozległ si jeszcze inny
d wi k: skóry pocieranej metalem. To Karamazow powoli wyci gał z kabury pod
lewym ramieniem swój stary pistolet.
- Wiesz, Mikołaj, to ten sam pistolet, z którego strzelałem pi wieków temu i
byłem wtedy zbyt powolny. I John Rourke byłby mnie wtedy zabił. Kiedy le ałem
ranny, czekaj c na nadej cie pomocy, było dla mnie oczywiste, e ten Rourke
uwa a mnie za zmarłego. Czułem na twarzy jego dło zamykaj c mi oczy.
Potem lekarze okre lili mój ówczesny stan jako rodzaj letargu. To musiał by
rezultat szoku. Tak przypuszczam. Kiedy opu cił moje powieki, przed oczami
stan ły mi niesamowite obrazy. Czytałe kiedykolwiek o badaniach, które
prowadzono jeszcze przed Noc Wojny, dotycz cych do wiadcze i odczu ludzi
bliskich mierci?
Mikołaj Antonowicz ju miał zacz mówi , e tak, e znane mu s przypadki
zwi zanych z tym fenomenów, ale Karamazow, nie czekaj c na jego odpowied ,
zacz ł mówi dalej i adiutant nie zd ył wykrztusi ani słowa.
- Do wiadczenia te zawsze wydaj si w jaki sposób nadnaturalne. Zwyczajni
ludzie, którzy prze yli mier kliniczn twierdzili na ogół, e byli bliscy
wst pienia do judeochrze cija skich niebios. A moje wra enia były zupełnie
przeciwne. Ja te widziałem ciemny tunel, ale u jego ko ca nie niebia skie
bł kitne wiatło, jak inni, a jeszcze czarniejsz ciemno , która zdawała si nie
mie ko ca. I nie miałem adnych przyjemnych wizji z moj matk , ojcem czy
nie yj cymi ju przyjaciółmi. Słyszałem za to jakby warczenie w ciekłych psów,
krzyki bólu i cierpienia. - Karamazow roze miał si . - Pewnego razu, kiedy
udawałem Amerykanina, byłem zmuszony uczestniczy w jakim nabo e stwie,
to było naprawd konieczne. Nawet si do nich przył czyłem. Jeden z czytanych
wersetów brzmiał mniej wi cej tak: ”Kto stoi po stronie Pana?” Potem, w czasie
38
moich przed miertelnych omamów odkryłem, e ja po prostu słu zupełnie inne-
mu panu, je li taki rzeczywi cie istnieje.
Mikołaj Antonowicz nic nie odpowiedział. Nie wiedział, co powiedzie .
39
Rozdział 17
John popatrzył na szybko ciomierz. Ich ”Beechcraft Baron 58” leciał z
pr dko ci około stu pi ciu mil na godzin . Doktor sprawdził, czy klapki
reguluj ce chłodzenie s zamkni te. Zmienił poło enie skrzydeł, cie samolotu na
ziemi powi kszył si . Rourke wygl dał wła nie przez boczne okno pilota, gdy
usłyszał głos Natalii:
- Czego szukamy, John?
- Samolotu, który wypatrzył Michael, zgadłem?
To ju był głos Paula Rubensteina. Rourke zerkn ł na kontrolki i wracaj c do
obserwacji terenu, ponad którym lecieli, odpowiedział obojgu:
- Samolotu wypatrzonego przez Michaela. Współrz dne zaznaczone na mapie
Michaela podałem ”Edenowi jeden”. Przypatrzyli si temu miejscu. Jakie pi
mil na północ od punktu, w którym Michael odkrył spadochron, ”Eden jeden”
zlokalizował wrak maszyny. Mo emy go mija lada moment.
- Odetchn ł gł boko. Sterownica była posłuszna jego dłoniom, kiedy hamuj c,
obni ył pułap lotu. - Poza tym, skorzystałem z magnetofonu w półci arówce i
odtworzyłem kaset z nagraniem tego przekazu radiowego, który przechwycił
Michael. Nadałem je przez radio do ”Edenu jeden”. Mieli to zarejestrowa i
przepu ci przez swoje komputery pokładowe. Było dokładnie tak, jak my lałem
- ci gn ł Rourke, przechylaj c maszyn na lewe skrzydło, prowadz c j wzdłu
rysuj cego si tu pod nimi pasa drzew. - To był kod, nie złamali go jeszcze i
w tpi , czy kiedykolwiek im si to uda. Ale j zyk, b d cy podstaw tego kodu,
łatwo rozpozna .
- Jaki to j zyk? - szepn ła Natalia.
Rourke oderwał wzrok od skalnego podło a i spojrzał Natalii prosto w oczy.
Trzymała jego lornetk , a r ce lekko jej dr ały.
- Rosyjski - powiedział i odwrócił si .
Pomimo warkotu silników usłyszał, jak za jego plecami Paul Rubenstein
mrukn ł pod nosem:
- O, cholera!
John nie przestawał obserwowa terenu. Znów przechylił maszyn o jakie
dwadzie cia stopni w lewo. Nagle co przed nimi błysn ło. W pasie drzew
widoczny był w tym miejscu mały prze wit. Rourke zmniejszył obroty silników -
zacz ły si krztusi i dławi , jakby za chwil miały całkiem zamilkn . Lecieli tak
nisko, jak tylko było to mo liwe.
Teraz John widział wyra nie. Promienie sło ca odbijały si od kawałka szkła,
prawdopodobnie cz ci szyby. Wrak samolotu prawdopodobnie był
udoskonalon wersj radzieckiego MIG-a 25. Na podstawie dostrze onych
modyfikacji John mógł przypuszcza , e wykorzystywano go do lotów obser-
wacyjnych na du ych wysoko ciach. W chwil po tym, jak cie ich beechcrafta
przesun ł si po powyginanych szcz tkach, wrak znikn ł im z oczu.
- Był bardzo podobny do typu ,,Foxbat B” - powiedziała Natalia, siedz c
sztywno w fotelu drugiego pilota. - Wygl da jednak na to, e jego konstrukcja
została bardzo zmieniona. Prawdopodobnie przystosowano go do lotów obserwa-
cyjnych na du ym pułapie.
40
Rourke chciał co powiedzie , tymczasem odezwał si siedz cy z tyłu Paul:
- Radziecki samolot szpiegowski, ale sk d? ”Łono”?
John nie odpowiedział na to pytanie. Przynajmniej na razie nie znał na nie
odpowiedzi. Tylko sprawdzenie samego ”Łona” mogło pomóc w jej znalezieniu.
B dzie j znał za pi godzin.
Całkowicie otworzył przepustnice paliwa. Strzałka pokazywała dwa i pół
tysi ca obrotów na minut . Samolot zacz ł zwi ksza pułap lotu.
”Za pi godzin wyja ni si wiele spraw” - pomy lał Rourke.
41
Rozdział 18
Pas od automatycznego CAR-a 15 John przewiesił na ukos przez pier , od
lewego ramienia do prawego biodra. Na gór wchodzili inn drog ni pi set lat
temu. Z wysoko ci skały powy ej ich celu Rourke mógł nareszcie zobaczy i
oceni rozmiar zniszcze spowodowanych przez Rosjan, kiedy zlikwidowali
system miotaczy cz stek elementarnych i dosłownie zdmuchn li wierzchołek góry
stanowi cej ”Łono”, kryjówk radzieckiego korpusu elitarnego KGB, a jeszcze
wcze niej, przed Noc Wojny, Kwater Główn NORAD na Górze Czejenów w
Kolorado.
Szczyt tej góry był teraz wielkim kraterem wypełnionym wod - pozostało ci
po kilkuwiekowych opadach. Przypominał wulkaniczne jezioro.
Rourke stał w miejscu, w którym kiedy znajdowała si droga prowadz ca do
głównego wej cia. To było przed pi cioma wiekami, kiedy razem z Natali , nie
najlepiej przebran za radzieckiego ołnierza, próbowali dosta si do wn trza
”Łona”: Rourke, Natalia, ostatnia grupa ameryka skich ochotników z Ruchu
Oporu i grupa ołnierzy radzieckich Sił Specjalnych, przysłanych przez wuja
Natalii, generała Izmaela Warakowa.
Rourke patrzył na pozbawion wierzchołka gór .
- Co to za miejsce... - wymamrotał Paul, stoj cy z jego lewej strony.
John spojrzał na przyjaciela.
- Powiniene to przedtem zobaczy !
Na to odezwała si Natalia. ”Jakby recytowała litani ” - pomy lał Rourke.
- Tam rozci gało si kolczaste ogrodzenie. I tam, i jeszcze dalej, a cała forteca
była otoczona ze wszystkich stron polem minowym. A do tego stra nicy z psami.
W rodku rozegrała si walka, o jakiej nie niło mi si w najgorszych
koszmarach. Wszyscy jej uczestnicy zgin li. Ro diestwie ski poszedł naszym
ladem, ale John - ja ju wtedy spałam, Paul, tak samo jak i ty - John go pokonał.
Powiedział o tym Annie, kiedy była jeszcze mała, a Annie mi to powtórzyła. John
stan ł na szczycie góry i zestrzelił ostatni helikopter KGB.
Rourke przerwał jej w pół zdania.
- Najwyra niej nie wykonałem dostatecznie dobrze tej roboty. Pami tasz
wrak samolotu? Był radziecki.
- Władymir do ko ca nic mi nie powiedział. Zdałam sobie spraw z tego, e
nigdy tak naprawd mi nie ufał.
John spojrzał na dziewczyn . W jej oczach zobaczył gł boki smutek.
Natalia ci gn ła:
- Kiedy pomy l o tym, e by mo e kto jeszcze prócz nas przetrwał, chce mi
si piewa z rado ci. Ale je li to miałby by kto z KGB, to ja...
Rourke obj ł Rosjank i mocno przytulił j do siebie.
- Mamy tu co bardzo wa nego do załatwienia, pó niej b dziemy si martwi
tym, co nas czeka w magazynie. Ruszajmy!
Główne wej cie wydawało si zamkni te na głucho i zapiecz towane, ale mo e
boczne, prowadz ce od strony lotniska, a raczej tego, co po nim pozostało, było
bardziej dost pne. Gdyby nie to, misja we wn trzu ”Łona” mogłaby si okaza
niemo liwa, bo nie dostaliby si do rodka.
42
Doktor wszedł pierwszy.
43
Rozdział 19
Jeden ze snów - ten, gdy po raz drugi uci ł sobie drzemk - wygl dał wła nie
tak: Johnowi niły si ogromne eskadry helikopterów szturmowych. Ale
migłowce nie były jak te ze snu, maszynami z dwudziestego wieku. Du o
nowocze niejsze, niemal bezgło nie nadlatywały nad lotnisko z południowego
wschodu. Rourke popchn ł Natali w cie prowizorycznego schronienia, jakie
dawało im du e zwalisko skał, fragmentów rozbitego wierzchołka góry.
- Mój Bo e...
Doktor spojrzał na Natali .
- Zaczyna ci to wchodzi w nawyk.
- John - to musz by ...
- Sowieci.
- Były jakie plany obrony cywilnej, bardzo dobre i szczegółowo opracowane,
ale ja nic o nich nie wiedziałam. Władymir nigdy mi nie powiedział.
- Mo e on sam ich nie znał - mrukn ł John, chowaj c si gł biej.
- Ale ktokolwiek by tu nie dotarł, musiałby... Amerykanin manipulował przy
zamku swojego CAR-a 15, sprawdził komor i ustawił bezpiecznik.
- Mógłby tu przyby w zwi zku z tymi lotami obserwacyjnymi albo z tysi ca
innych powodów. Mógł mie dost p do materiałów KGB... Cofnij si .
Rourke ostrzegł j gestem, eby si nie wychylała. Rubenstein został gdzie
daleko za nimi i John nie mógł zobaczy , co si z nimi dzieje. Miał jednak
nadziej , e jego młody przyjaciel te si dobrze schował.
Wi cej ni dwa tuziny helikopterów zawisło tu nad miejscem dawnego
l dowiska ”Łona”. Jeden ze migłowców w centrum formacji zacz ł gwałtownie
si obni a . Rourke odbezpieczył CAR-a. Na plecach czuł dotyk dłoni Natalii, wy-
dawało mu si , e jej r ce lekko dr .
”Duchy - pomy lał. - Gro ne duchy sprzed pi ciuset lat!”
Czerwone radzieckie gwiazdy na czarnych pancerzach helikopterów
wygl dały jak ogromne plamy krwi. Gdy tylko pierwszy migłowiec dotkn ł
podło a, pozostałe złamały szyk. Zanim jednak płozy pierwszego zetkn ły si z
ziemi , zacz li wyskakiwa z niego uzbrojeni m czy ni w czarnych,
sfatygowanych kombinezonach i czarnych czapkach podobnych do tych, które
nosili graj cy w baseball. Utworzyli wokół maszyny niemal idealny kr g. Ich
karabiny - Rourke uwa nie im si przyjrzał - na pewno skonstruowane na bazie
kałasznikowa, były jakby mniejsze i l ejsze od pierwowzoru.
- Wygl daj na korpus elitarny KGB - szepn ła z tyłu Natalia. - Ale to
przecie niemo liwe, oni wszyscy s ...
- Tak - przytakn ł Rourke niepewnie, nie wiedz c, co ma na to odpowiedzie .
Z helikoptera wysiadł m czyzna, który wyra nie odró niał si od pozostałych
- wyprostowany, atletycznie zbudowany, ze złotym w ykiem zdobi cym daszek
czapki i jakimi dystynkcjami na kołnierzyku. Amerykanin nie potrafił z daleka
odczyta jego rangi.
Rourke poczuł, e r ce Natalii zaciskaj si na jego ramionach, a szyj owiało
mu z boku ciepło jej oddechu, kiedy odezwała si do niego przera onym szeptem:
44
- To Mikołaj Antonowicz. Był na Kremlu najbli szym współpracownikiem
Władymira. Ale , Rourke, on powinien...
Oparła czoło o kark Johna. Rourke doko czył za ni :
- Nie y !
45
Rozdział 20
Wydawało im si , e min ły wieki, odk d opu cili swoj kryjówk i cofn li si
do miejsca, w którym schronił si Rubenstein. Jego schmeisser był gotowy do
strzału. Ale Rourke chciał unikn niepotrzebnej strzelaniny. Teraz wszyscy troje
podeszli bli ej, podczas gdy dwa kolejne helikoptery usiadły na ziemi. Coraz
wi cej czarno ubranych ludzi zapełniało podziurawion , betonow płyt . Mijaj c
Natali , Rourke wyczuł dr enie jej ciała. Paul był najwyra niej w ciekły i - co
było dla Johna jak najbardziej zrozumiałe - troch przestraszony.
Siły radzieckie były teraz prawdopodobnie najpot niejszymi siłami
zbrojnymi na Ziemi, mo e nawet była to jedyna regularna armia.
Rourke, Natalia i Rubenstein dotarli do skał stanowi cych najbli sze
otoczenie lotniska okr n drog , eby nie zosta zauwa onymi ani z ziemi, ani z
powietrza. Stan li w kamiennej niszy. John sprawdził swoje uzbrojenie. Natalia
powoli zacz ła mówi , jej głos si łamał.
- To, e oni tutaj s ... jest niemo liwe... to jest...
- A jednak s i tyle - troch szorstko przerwał dziewczynie Paul.
Rourke wsun ł na miejsce drugi z nierdzewnych detoników, odbezpieczywszy
go przedtem. Spojrzał na Paula, potem na Rosjank .
- S tutaj i nie czas teraz na jałowe domysły, jak udało im si przetrwa i tutaj
dotrze . My przybyli my po materiały wybuchowe. Bez wzgl du na obecno
Sowietów w tym rejonie, promy ”Projektu Eden” b d zmuszone w ko cu wyj
ze swych orbit. Bez naszej pomocy nie uda im si pomy lnie wyl dowa . Je li
b d musiały wybra l dowiska w Utah, b d przelatywa dokładnie nad
”Łonem” i Rosjanie zestrzel je podczas l dowania ze swoich helikopterów
bojowych. By mo e nasi ”towarzysze” znale li sposób na reaktywizacj miotaczy
strumieni cz stek elementarnych, chocia w to akurat w tpi . Nie zauwa yłem
dot d adnego transportera sprz tu ci kiego, a bez cz ci zamiennych, wielkich
generatorów i bez ródła mocy nie byłoby to mo liwe. Mo liwe za to, e maj tego
rodzaju bro w innych punktach planety. To najwyra niej nie jest ich baza
główna. Sposób, w jaki wyl dowali, nie wskazuje na to, e szykuj si do walki.
”Łono” jest martwe.
- Jakim cudem mamy wydosta ze rodka potrzebne nam materiały tak, eby
oni si o tym nie dowiedzieli?
John spojrzał na Rubensteina, pozwalaj c sobie na lekki u miech.
- Ju nie musimy tego robi . Czy nie s dzisz, e Natalia jest znakomitym
pilotem?
- Oczywi cie, ale nie lepszym od ciebie.
- Nie oczekiwałem komplementu, ale miałem nadziej , e i o tym wspomnisz.
Te migłowce powinny by szybsze od naszego samolotu, w dodatku wyposa one
s w doskonały sprz t umo liwiaj cy tak obron , jak i atak, a tego sprz tu nam
brakuje. Co powiecie na to, eby my ukradli im dwa egzemplarze i na razie
wykorzystali ich bro pokładow do zniszczenia wiaduktów, a potem do ostrzału
osłonowego w przypadku ataku odwetowego?
46
- Masz na my li - mówiła wolno Natalia - porwanie dwóch migłowców, kiedy
wszystkie ju wyl duj , potem szybkie zapoznanie si z działaniem ich systemów
pokładowych i...
- Planuj nawet wi cej. Musimy poradzi sobie przynajmniej z kilkoma
takimi maszynami. Trzeba sprawi , eby si stały bezu yteczne - wyja nił
Rourke. - To nie powinno by zbyt trudne. Zwykle co , co wydaje si bardzo
skomplikowane, przychodzi z łatwo ci , gdy zajdzie konieczno podj cia ryzyka.
Kiedy wzniesiemy si w powietrze, nie mo e ruszy w po cig wi cej ni pi , sze
maszyn, a z tyloma ju damy sobie rad po starcie. Na nasze migłowce załaduje-
my bro oraz sprz t wymontowany z innych helikopterów. W ten sposób
b dziemy mieli wi cej amunicji. Ponadto mamy w gar ci jeszcze jeden atut:
b dziemy działa z zaskoczenia.
- Jak, u diabła, to sobie wyobra asz, John? Rourke znów spojrzał na Paula.
- Na l dowisku jest ju wystarczaj co du o radzieckich migłowców
transportowych. Natalia i ja biegle znamy rosyjski. W ród tych czarnych
ołnierzy zauwa yłem równie kobiety. Po yczymy sobie ich mundury, a ty
b dziesz nas z tyłu osłaniał na wypadek, gdyby miało wydarzy si co nieprze-
widzianego. Kiedy ju co takiego tutaj miało miejsce. Unieruchomimy tyle
migłowców, ile si tylko da, zgromadzimy bro , która przyda nam si na
pokładach naszych maszyn. A potem po prostu polecimy. - O, cholera! - j kn ł
Paul.
47
Rozdział 21
Czuła, e co niedobrego dzieje si z jej oł dkiem. Podobne zaburzenia miała
tylko od czasu do czasu, kiedy zbli ał si jej okres. Tym razem jednak jej cykl nie
miał z tym nic wspólnego. Miesi czkowała tu po przebudzeniu ze snu na-
rkotycznego, nawiasem mówi c, krwawiła jak nigdy dot d, ale po kilku dniach
czuła si ju zupełnie normalnie. Wiedziała, e nie st d bierze si jej obecna
słabo .
Je li prze ył Antonowicz, inni te mogli przetrwa . Kto? Ilu? W jaki sposób?
Gdzie? Gdzie była ich kryjówka i jakim cudem ocaleli?
Obserwowała Johna. Patrzyła za nim, gdy szedł skrajem lotniska. Jego ofiar
musiał by wysoki m czyzna, eby zdobyczny mundur dobrze le ał na
Amerykaninie.
Ona ju wybrała swoj ofiar - wysok blondynk stoj c nie wi cej ni
trzydzie ci jardów st d. Wydawało si , e oddziały desantowe KGB zamierzaj
pomóc im w wykonaniu ich planów, bo czarni komandosi zacz li schodzi z płyty
lotniska. Wi kszo z nich wspinała si na zbocze góry. Najwyra niej szukali
wej cia do jej wn trza. Cz , w ród nich równie Antonowicz, stała w pobli u
bocznej bramy prowadz cej od strony l dowiska do podziemnej cz ci fortecy.
Od czasu do czasu rozlegał si pomruk generatora, który przetransportowano tu
na linie pod jednym ze migłowców.
Natalii było zimno, ale nie dlatego dr ała. Major Tiemierowna zdała sobie
spraw , e nie potrafi zapanowa nad tym dr eniem.
Uwa nie ledziła ka dy ruch Johna, niemal przeszywała wzrokiem jego
sylwetk .
Rourke szybko podbiegł do komandosa. Radziecki ołnierz ju odwracał si w
jego stron . Serce podskoczyło Natalii do gardła. U miechn ła si do my li - to
przecie niedorzeczne. Lewa r ka Rourke'a dotkn ła prawego ramienia
Rosjanina w momencie, gdy ten zwrócił si ku niemu. John pi ci uderzył
ołnierza w szcz k , gdy tamten składał si do strzału. Prawe kolano
Amerykanina podskoczyło w gór niemal w tej samej sekundzie, w której
nast pił cios w szcz k . Rosjanin pochylił si na bok. John kantem prawej dłoni
uderzył w odsłoni t po poprzednim ciosie szyj przeciwnika w miejscu, gdzie
pod skór znajduje si t tnica.
ołnierz zachwiał si , jeszcze jedno kopni cie i ciało bezwładnie osun ło si na
ziemi .
Nagle, bez szczególnego powodu, a tylko dlatego, e nakazał jej to wewn trzny
głos, który nigdy jej w takich przypadkach nie zawiódł, Natalia spojrzała w
kierunku wybranej przez siebie ofiary. Kobieta szła prosto na Johna i le cego u
jego stóp ołnierza. W pewnej chwili stan ła i uniosła karabin.
Natalia si gn ła do kieszonki na piersi. Dotkn ła palcami no a bali-song.
Kciukiem zwolniła blokad , jej rami zatoczyło regularny łuk. Bali-song był
wci zamkni ty. Kiedy , przed Noc Wojny, słyszała, e w całych Stanach
Zjednoczonych yło wtedy mo e pi ciu ludzi, którzy potrafili rzuca filipi skim
no ykiem motylkowym z ostrzami zło onymi w taki sposób, e otwierały si one
w powietrzu, tu przed dotarciem do celu.
48
Ona nie nale ała do tej pi tki, to znaczy, nikt nie brał jej pod uwag .
Nó posłusznie wy lizn ł si z dłoni, zal nił w zimnym sło cu. Rozległ si
przyjemny dla ucha metaliczny szcz k stali. Ostrza tworzyły słabo widoczn lini ,
kiedy w ko cu zło yły si w jedn cało . Natalia ledwo to dostrzegła, nie
spuszczaj c oka z kobiety powoli składaj cej si do strzału.
Ciało Rosjanki zesztywniało z głow odrzucon do tyłu. Tylko mały kawałek
metalu wystawał z jej szyi, tu poni ej lewego ucha. Karabin z cichym łoskotem
upadł na podziurawiony beton. Kobieta zachwiała si i po chwili zacz ła si
osuwa na twarde podło e. Natalia poderwała si ze swego miejsca, dopadła
bezwładnego ciała. Była przy nim w tej samej sekundzie, w której upadło.
Musiała uwa a , eby nie poplami zdobytego munduru.
Tylko raz krótko spojrzała na Johna. Stał i patrzył, jak mocowała si z
martwym ciałem. Ostrze wci tkwiło w szyi Rosjanki. Natalia podci gn ła jej
ciało do góry, lew r k mocno chwyciła za prawy nadgarstek kobiety i szybkim
ruchem wci gn ła j sobie na rami . Oceniała ci ar tamtej na jakie sto
dwadzie cia funtów, ale mimo to i mimo ci głego bólu oł dka, Natalia biegła tak
szybko, jak gdyby nie zauwa ała ci aru utrudniaj cego jej ruchy.
49
Rozdział 22
Kto , kogo rozpoznała Natalia, tak e mógł j rozpozna . Major Antonowicz -
o nim przede wszystkim my lał teraz John. Spojrzał na Natali . Jej długie włosy
były ukryte pod czarn czapk , ale uniform ani troch nie maskował jej figury:
doskonałej linii jej długich nóg, smukło ci talii, subtelnej kr gło ci bioder.
Pewnym, zdecydowanym krokiem szła przez płyt lotniska.
Rourke odwrócił od niej wzrok i spojrzał w stron najbli szego czarnego
helikoptera. To był jej cel. Na prawym boku John nosił teraz zawieszony na
pasku radziecki karabin z samoczynnym ładowaniem i bezłuskow amunicj . Ju
przed Noc Wojny eksperymentowano z nabojami pozbawionymi łusek.
Najbardziej znani byli w tej dziedzinie Heckler i Koch, ale inni te próbowali.
”To mi wygl da na rezultat tych bada ” - stwierdził w duchu Rourke. Magazynki
składały si z czterdziestu ładunków, to znaczy, tyle naliczył. Wykonano je z
tworzywa sztucznego i nie wydawało si , e mo na je powtórnie załadowa .
Najprawdopodobniej były jednorazowe i trzeba je było wymienia w cało ci.
Rourke miał nadziej , e bro jest sprawna.
Pod czarn , troch zniszczon bluz , ukrył wsuni te za pas dwa detoniki.
Schował je na wypadek, gdyby ten radziecki cud techniki nie działał.
John nie zatrzymywał si . Daszek czapki opu cił nisko tu nad ciemnymi
lotniczymi okularami. Od najbli szego helikoptera, przy którym stał wartownik,
dzieliło Amerykanina ju tylko pi dziesi t jardów.
Wartownik palił papierosa. Rourke wnioskował z tego, e ten m czyzna nie
ma za sob snu narkotycznego. Mo liwe, e był potomkiem jakiego ocale ca,
zrodzonym w schronie przeciwatomowym. Nawet Natalia po przebudzeniu ju
nie paliła.
Wartownik odwrócił si , eby spojrze na podchodz cego człowieka. Nie był
uzbrojony w karabin. Miał za to przy pasie zamkni t kabur . Rourke zreszt te
miał tak na prawym biodrze. Wiedział, e w rodku znajduje si
unowocze niona wersja przedwojennego stekina - wykonany z nierdzewnej stali
model rewolweru kalibru dziewi milimetrów, z luf parabellum lub lugera.
Pistolet wyposa ony był w podwójny selektor. Rourke przypuszczał, e mo na z
niego wystrzeli trzema kolejnymi seriami. Magazynek mieszcz cy osiemna cie
kul był przy tym zbyt szybki w działaniu, eby przeci tny strzelec był w stanie
skróci seri do dwóch, trzech pocisków za jednym naci ni ciem spustu.
Prawdopodobnie cały ładunek zostałby wykorzystany od razu.
Prawa r ka pilota zacz ła wolno unosi si do klapy kabury. Rourke udawał,
e tego nie widzi. Pod prawym mankietem ukrył nó . Czuł, jak zimny metal kłuje
go w wewn trzn stron nadgarstka. Wystarczyło tylko, eby odgi ł dło na zew-
n trz, a nó wysun łby si spod r kawa i mo na go było chwyci palcami. Z
konieczno ci John zaplanował cich robot .
Dziel cy ich dystans zmniejszył si do dwudziestu jardów. R ka pilota zawisła
w powietrzu - nie zbli ała si do kabury, ale i nie oddalała si od niej.
Rourke u miechn ł si do Rosjanina. Był tu podwładnym. Pilot był
kapitanem, a oznaki Rourke'a czyniły z niego kaprala.
- O co chodzi, kapralu? John powiedział po rosyjsku:
50
- Co bardzo wa nego, towarzyszu kapitanie, sprawa ycia lub mierci.
Odległo wynosiła teraz dziesi jardów.
- Co powiedzieli cie, kapralu? - M czyzna zacz ł otwiera skórzan kabur .
- Nie znam was.
- Nie b dziesz miał du o czasu, eby mnie pozna - odparł Rourke po
rosyjsku.
Ledwo widocznym ruchem odchylił dło . Czarne ostrze ze lizn ło si mi dzy
jego wy wiczone palce. Błyskawicznie szarpn ł ramieniem do przodu i w gór .
Matowy, nierdzewny, dwustronnie naostrzony nó wystrzelił z jego dłoni. R ce
pilota zacisn ły si spazmatycznie na ostrzu, kiedy bro si gn ła celu. Rourke
podbiegł do m czyzny i pomógł mu łagodnie osun si na beton. Amerykanin
spojrzał za siebie, ale najwyra niej nikt nic nie zauwa ył.
Rourke dostrzegł Natali . Była na drugim ko cu lotniska. Stała wła nie obok
m czyzny, który prawie dwukrotnie przewy szał j wzrostem. John u miechn ł
si . Przewidywał, e nieszcz nik ucierpi od ostrzy bali-song wbitych miertelnym
ciosem w jego ”czułe miejsce”. Akurat tam najłatwiej było Natalii si gn .
Rourke podci gn ł ciało swojej ofiary, wrzucaj c je plecami na pokład
migłowca. Sam tak e wskoczył do wn trza maszyny. Przykucn ł i odruchowo
podnosz c wzrok, zdecydowanym ruchem podci ł le cemu gardło.
Pó niej bez emocji oczy cił zakrwawione ostrze, wycieraj c je o ubranie
zabitego. Przeszedł do kabiny pilota. Wydawało si , e wszystkie układy
sterowania s cyfrowe i było ich jakby za mało. Najpierw John zobaczył liczne
monitory wmontowane powy ej i na poziomie pulpitu sterowniczego - orientacja
w terenie, poło enie, ekonomika lotu. Miał do czynienia z podobnymi
wska nikami i przyrz dami na pokładzie samolotu ju pi set lat temu. Jeszcze
przed Noc Wojny Brytyjczycy eksperymentowali z tego rodzaju urz dzeniami
dla samolotów wojskowych.
Do uzbrojenia migłowca nale ały pociski rakietowe ”powietrze-ziemia”,
pociski ”powietrze-powietrze”. Stanowiska obrotowych karabinów maszynowych
znajdowały si w dziobowej i tylnej cz ci kadłuba. Sterowanie automatami było
w zasi gu r ki pilota. Nawet w warunkach bojowych, w razie potrzeby,
helikopter mógł by prowadzony i uczestniczy w walce, maj c na pokładzie
jedynie pilota.
John wysun ł do przodu kolb karabinu i z całej siły uderzył w centralny
pulpit, mia d c ekrany, wy wietlacze pr dko ciomierza oraz kilka innych
wska ników. Potem przykucn ł i si gn ł pod sterownic . Poprzerywał przewody.
Oderwał je zarówno od pulpitu, jak i od ródła napi cia. Teraz nie b dzie łatwo z
powrotem je poł czy we wła ciwy układ.
Ju zamierzał wyskoczy z maszyny, kiedy dostrzegł pojemniki ustawione
przy wewn trznej przegrodzie kadłuba. Zawierały rakiety obu typów:
”powietrze-ziemia” i ”powietrze-powietrze”. Rourke u miechn ł si .
Zeskoczył na beton l dowiska. Zamierzał tu wróci . Niedaleko zobaczył
wózek słu cy do przewo enia ci kiego młota pneumatycznego. Popychaj c
wózek w poprzek zniszczonej płyty, z daleka widział Natali .
Coraz wi cej helikopterów l dowało. John pomy lał, e musi energicznej
zabra si do pracy.
51
Nó znajdował si ju na swoim miejscu, w r kawie jego uniformu. Rourke
skierował si w stron nast pnej maszyny i kolejnego pilota.
52
Rozdział 23
Radzieckie migłowce nie były rozmieszczone na płycie lotniska w okre lonym
porz dku. Brak wyra nego szyku był spowodowany przede wszystkim
nierówno ciami zniszczonej nawierzchni. Było praktycznie niemo liwe, eby kto
stoj cy przy jednej maszynie mógł widzie , co si dzieje przy s siedniej. John
miał wi c szcz cie. Id c w stron szóstego z kolei pilota, doskonale zdawał sobie
spraw , e powodzenie nie mo e trwa wiecznie. Tym razem, niestety, pilot miał
w r kach karabin.
- O co chodzi, kapralu? John udał, e si u miecha.
- Wiadomo od towarzysza majora, towarzyszu kapitanie.
- Mo ecie stan tam, gdzie jeste cie i przekaza mi t wiadomo , kapralu.
Nigdy was przedtem nie widziałem.
M czyzna wysun ł karabin przed siebie. Dziel ca ich odległo była zbyt
du a, eby doktor mógł u y no a.
Rourke skin ł głow , rzeczywi cie si zatrzymuj c.
- W takim razie lepiej b dzie, je li b d z wami szczery.
- Mówcie.
- Urodziłem si ponad pi set lat temu i byłem pewien, e udało mi si wybi
was, drani, co do jednego przed pi cioma wiekami. Wróciłem teraz, eby
doko czy swoj robot .
- Pi stuleci, jak towarzysz pułkownik? Wi c ty musisz by ...
M czyzna zmru ył oczy. Rourke poczuł lekki skurcz oł dka. Wyci gn ł
przed siebie r k , w której trzymał automat, rzucaj c si jednocze nie na ziemi .
Upadł na plecy, potem przetoczył si na brzuch. Karabin pilota cicho zaterkotał,
kawałki betonu rozprysn ły si na wszystkie strony. Rourke szarpn ł za spust,
nie poczuł prawie adnego odrzutu. Szybkostrzelno broni była du o wi ksza ni
si spodziewał. Wystrzelił co najmniej sze pocisków. Lufa bluzn ła przy tym
pomara czowym ogniem. Radziecki kapitan skulił si gwałtownie i padł na plecy.
Rourke szybko poderwał si na nogi i pobiegł. Unieruchomił ju pi
migłowców. Zd ył si zorientowa , e Natalia ma na swoim koncie tyle samo
maszyn. Kiedy porw dwa helikoptery, zostanie pi , których prawdopodobnie
nie zd
unieszkodliwi przed startem.
John dotarł do helikoptera, wrzucił swój karabin do jego wn trza i sam
wskoczył na pokład maszyny. Natychmiast pochylił głow . Stoj cy we wn trzu
mechanik odwrócił si od pulpitu sterowniczego. Spojrzał na Rourke'a. Był
kapralem, tak samo jak Amerykanin w tej chwili.
- Co nie tak, towarzyszu?
- Z maszyn ju wszystko w porz dku? - Rourke odpowiedział pytaniem.
- To był tylko przewód uziemienia. Naprawiłem go. migłowiec jest gotowy do
startu. - Mechanik u miechn ł si .
Lewa pi Rourke poszybowała szerokim łukiem w kierunku szcz ki
Rosjanina.
- Dzi ki za pomoc - mrukn ł John, gdy pi l dowała na podbródku
mechanika.
53
- Dlaczego to zrobili cie, towarzyszu? - zapytał mechanik, prostuj c si . Był
bardzo wysoki.
Amerykanin przekonał si równie , e mechanik był bardzo szybki. Prawa
r ka Rosjanina mign ła w powietrzu. Rourke szarpn ł głow do tyłu. Zbyt
wolno. Pi trafiła go z lewej strony szcz ki. John zatoczył si w kierunku
otwartych drzwi. Nó wysun ł mu si z r kawa. W ostatniej chwili Amerykanin
chwycił za drzwi, ale te poruszyły si , nie daj c mu oparcia. Nie mógł odzyska
równowagi.
Mechanik zrobił jeden gigantyczny krok i ju był przy doktorze. Si gn ł po
Johna. Amerykanin zd ył uderzy przeciwnika w oł dek. Mechanik nie
zareagował. Wci si u miechał. Teraz on wyrzucił przed siebie obie dłonie, jak
koszykarz podaj cy piłk rzutem z klatki piersiowej. Rourke poczuł, e wypada
na zewn trz samolotu. Przycisn ł łokcie do boków, podkurczył nogi i tak skulony
starał si zamortyzowa upadek. Przetoczył si przez bark, ukl kł i wstał. Poczuł,
e szcz k ma obolał . Mechanik zaciekawiony wychylał si z otwartych drzwi
migłowca.
Rourke przypatrzył si m czy nie. Tamten miał przynajmniej siedem stóp
wzrostu. Jego ciało wygl dało na wci ni te sił w przyciasny kombinezon. Pod
podniszczon tkanin wyra nie rysowały si pot ne mi nie.
- Witaminy? - niemal przyja nie zapytał John. Mechanik znów si
u miechn ł, wyskakuj c z maszyny rosto na niego. Amerykanin zrobił krok w
lewo, ale nie do szybko, eby skutecznie kopn przeciwnika w krocze albo w
inny czuły punkt. Zrobił wi c półobrót w prawo, próbuj c zada cios pi ci .
Poczuł w dłoni silny ból. Rosjanin zatoczył si i grzmotn ł o płyt lotniska. Le ał
jak długi tylko przez ułamek sekundy, bo zaraz zr cznie poderwał si na nogi.
- Niecz sto si zdarza, eby facet twojego wzrostu był tak szybki - powiedział
Rourke po angielsku.
- Dzi ki i... do usług. - M czyzna u miechn ł si , w jego angielskim słycha
było obcy akcent.
- Prosz bardzo. - Rourke skin ł głow . Wielkolud rzucił si naprzód. Nagle
Amerykanin zdał sobie spraw , e jest zaklinowany mi dzy kadłubem
helikoptera a swym przeciwnikiem. Padł na ziemi i przetoczył si pod maszyn .
Helikopter był teraz pomi dzy nimi.
John usłyszał strzelanin . Natalia i Rubenstein biegli w poprzek lotniska.
Dziewczyna pchała przed sob wózek wyładowany pojemnikami. W r ku
trzymała radziecki karabin - koniec jego lufy niemal bez przerwy wiecił
pomara czowymi ognikami. Rubenstein strzelał w biegu ze swojego schmeissera,
a pod pach i w lewej r ce niósł metalowe pudełka na amunicj .
- John! - wołał Paul.
- Bior t maszyn . Ty i Natalia te ju startujcie! Rourke zrobił unik i poczuł
na karku p d powietrza – to przesun ła si nad jego głow wielka jak kula od
kr gli pi Rosjanina. Spróbował zablokowa uderzenie drugiej r ki tamtego,
ale niemal w tej samej chwili poczuł uderzenie w oł dek. A jednak to mechanik
krzykn ł z bólu i cofn ł si , zaskoczony. John padł na kolana. Nie mógł złapa
tchu. Mechanik waln ł pi ci w jeden z pistoletów, które John schował pod
bluz . Ledwie Amerykanin zd ył o tym pomy le , lewa stopa wielkoluda
54
pofrun ła w gór . ołnierz zakl ł po rosyjsku. Rourke obiema dło mi chwycił
gigantyczn stop . Poci gn ł j w tym samym kierunku, w którym pod ała,
przetoczył si i podci ł tamtemu drug nog . Siadaj c John si gn ł praw r k
po steczkina. Niedługo si nim cieszył.
Olbrzym ukl kn ł i w tej pozycji znów zaatakował. Rourke przewrócił si
kolejny raz. Bro wypadła mu z r ki.
Nagle Amerykanin przypomniał sobie wszystkie lekcje walki wr cz. To była
gra o najwy sz stawk . Pchni ciem w pier zaskoczył przeciwnika, a potem seri
szybkich ciosów zmasakrował mu twarz i złamał szcz k . Tamten próbował
jeszcze wsta , ale po chwili skonał w kału y krwi.
Rourke wstał z wysiłkiem i z ulg oparł si o kadłub helikoptera. Zewsz d
dobiegały odgłosy strzelaniny. Jeszcze raz popatrzył na pokonanego draba.
- To była jedna z najlepszych walk, jakie w yciu stoczyłem - rzekł do siebie.
Zacz ł obchodzi maszyn , eby dosta si do jej drzwi. Z trudno ci poruszał
palcami poranionych dłoni. Jego drog znaczyły krople krwi.
55
Rozdział 24
Krew z ran na dłoniach popłyn ła mocniej, kiedy John zacisn ł r ce na sterze
migłowca. Monitory, widoczne wsz dzie wokół pulpitu pilota, zacz ły migota .
Programy komputera zostały uło one w j zyku rosyjskim i teraz Rourke miał
przed oczami wyrazy pisane wył cznie gra dank . John starał si zrozumie
informacje poszczególnych wska ników. Jednocze nie obserwował wydarzenia
rozgrywaj ce si na zewn trz migłowca. Komandosi KGB biegli w stron
maszyny i w stron migłowca zaj tego przez Natali oraz Paula. Rosjanie
strzelali, ale kadłuby helikopterów były kuloodporne.
John nie miał poj cia, jak powinny wygl da prawidłowe wydruki ci nienia
oleju i temperatury, nie wiedział te , ile obrotów na minut musi osi gn jego
maszyna, eby wznie si w powietrze. ”Zupełna improwizacja” - pomy lał.
Jeden z pi ciu helikopterów, których ani on, ani Natalia nie zd yli zniszczy ,
kr ył nisko nad lotniskiem, najwyra niej kieruj c si w stron migłowca
Natalii.
Rourke w ko cu oderwał maszyn od ziemi. Jego migłowiec niebezpiecznie
zadygotał i zatoczył si w lewo, zaledwie o kilka cali mijaj c naziemne stanowiska
bojowe. John zaczynał rozumie sygnały pojawiaj ce si na ekranach deski roz-
dzielczej. Wła nie za wiecił mu przed oczami kolejny monitor, kontroluj cy
system uzbrojenia. Rourke skr cił o dziewi dziesi t stopni w lewo. Zrobił to zbyt
gwałtownie. Maszyna zadr ała i pochyliła si dziobem do dołu. Doktor dał
głównemu wirnikowi wi cej mocy. Helikopter wzniósł si łagodnie. Lewym
kciukiem Rourke nadusił przycisk u góry dr ka sterowniczego. Był to guzik
pokładowego systemu strzelniczego. Fragmenty betonu, wyrwane z płyty lotniska,
wyleciały w powietrze. Na płycie lotniska pojawił si falisty lad, jak gdyby
przejechał tam niewidzialny pług prowadzony przez pijanego oracza.
Amerykanin zwi kszył pułap lotu, zatrzymuj c si na wysoko ci
dziewi dziesi ciu stóp. Helikopter, który wcze niej wystartował, zacz ł teraz
ostrzał maszyny Rourke'a.
Amerykanin znów uruchomił swój system bojowy. Atakuj cy migłowiec
skr cił ostro w lewo i poszybował w gór .
Maszyna Natalii te była ju w powietrzu. Rubenstein stał w otwartych
drzwiach luku. W ka dej r ce trzymał po jednym radzieckim karabinie i strzelał
do Rosjan stłoczonych na podziurawionym betonie.
Natalia obróciła maszyn prawie o trzysta sze dziesi t stopni. Jej helikopter
dmuchn ł białym dymkiem. Jeden z nielicznych radzieckich migłowców
eksplodował. ółto-czarna kula g stego dymu buchn ła w niebo. Rourke
nareszcie odnalazł ster systemu rakiet ”powietrze-powietrze” i ”powietrze-
ziemia”. Uruchomił monitor oraz komputer naprowadzaj cy.
Były sprawne. Znalazł przeł cznik kasuj cy działanie automatycznego
celownika. Kiedy wył czał automatyczny celownik, Natalia otworzyła ogie w
stron kolejnego przeciwnika. Nie trafiła. Radziecki pilot umkn ł przed ni ,
zawrócił, a potem przeszedł do kontrataku.
Rourke walczył z wył cznikiem. Wypu cił przy tym z drugiej r ki dr ek
głównego steru, ale w sam por zrozumiał, co robi. Jeszcze raz mocno uderzył w
56
oporne urz dzenie. Chciał unieruchomi celowanie komputerowe, bo najbardziej
ufał własnym r kom. Wreszcie odnalazł przycisk: ”celowanie r czne”. Nadusił go
bez chwili wahania. Nie mógł sprawdzi , czy komputer przestał działa , dookoła
wci wieciły jakie lampki. Widz c otoczenie jedynie w obrazach podawanych
mu na ekranie monitorów, Rourke pod ył kursem helikoptera cigaj cego
Natali i Rubensteina. Radziecki pilot nie odst pował Natalii nadlatuj cej wprost
na nast pn sprawn maszyn . Rourke wiedział, e tylko Natalia mo e tak
doskonale pilotowa nieznany rosyjski helikopter. Teraz dziewczyna była lepsza
od Johna.
To, e nie trafiła za pierwszym razem, było wynikiem niedoskonało ci
komputera. Ale Amerykanin nie mógł wygra z radzieckim pilotem
prowadz cym identyczn maszyn , tamten zbyt dobrze wiedział, jak ustrzec si
przed atakiem nie znaj cego si na rosyjskich komputerach Johna. Jednak na
pewno Rosjanin nie spodziewał si starcia z samym doktorem, a nie z
komputerem.
migłowiec sowiecki zacz ł niebezpiecznie zbli a si do Natalii i Paula.
Dziewczyna, nie trac c zimnej krwi, zanurkowała nad lotnisko, kosz c Rosjan z
broni maszynowej. Rourke zwolnił blokad rakiet. Nie odrywał lewej r ki od
d wigni systemu bojowego. Spogl dał to na wydruki, to na ruchliwy cel. Czuł si
jak gracz przy automacie komputerowych gier wojennych.
Helikopter wroga znalazł si dokładnie na linii strzału. John błyskawicznie
nacisn ł guzik na ko cu d wigni. Obraz helikoptera na monitorze zmienił si w
wietlist kul , która niczym fajerwerki w ułamku sekundy rozprysła si na
tysi ce iskier. Płon ce szcz tki spadały w dół.
Rourke uruchomił radio.
- Natalia, słyszysz mnie?
- John, dostałe go?
- Zabierajmy si z tego piekła. Ruszajcie za mn . Maksymalnie zwi kszył
obroty wirnika. Poczuł, e przy nagłym przyspieszeniu niewidzialna siła wciska
go w fotel. Nowe migłowce były naprawd szybkie.
Nie wi cej ni trzy nie uszkodzone maszyny mogły teraz zmierzy si z nim,
Natali i promami ”Projektu Eden” w czasie powrotu tych ostatnich na Ziemi .
Nie mo na było jednak zlekcewa y i tego potencjału militarnego.
Tylko raz Rourke spojrzał za siebie. L dowisko płon ło.
57
Rozdział 25
Wokół Helmuta Sturma szalała wywołana przez ludzi burza piaskowa. Z
południowego zachodu wci nadlatywały maszyny Eskadry Kondora. Ich widok
napełniał Sturma nieskrywan dum .
Niemiec poło ył r k na klapie kabury przytwierdzonej do pasa powy ej
lewego biodra. Ukryta tam bro była prawdziwym antykiem, pochodz cym z
innej epoki, innej wojny. Był to walther P-389. Pistolet ten słu ył dalekiemu
przodkowi Helmuta Sturma podczas drugiej wojny wiatowej. Bro była wci
sprawna. Helmut posiadał te zapas odpowiedniej amunicji wykonanej dla niego
na indywidualne zamówienie w jednej z podziemnych fabryk.
Po tym samym przodku zachowała si jeszcze jedna pami tka. Był to Krzy
elazny, którym pradziad został odznaczony przez samego Adolfa Hitlera.
Helmut Sturm przeznaczył t rodow relikwi dla którego z synów.
Sturmbahnfuhrer widział kiedy za mienie sło ca i teraz był wiadkiem
podobnego zjawiska, bo chocia to nie ksi yc stan ł mi dzy sło cem a Ziemi ,
dookoła mimo dnia panowała g sta ciemno . Licz ca sto maszyn Eskadra
Kondora znajdowała si w tej chwili bezpo rednio nad jego głow . Słycha było
tylko wist powietrza.
migłowce poruszały si niemal bezgło nie. Otaczaj cy Sturma ołnierze
wystawieni byli na mocne uderzenia wiatru i unoszonego jego sił piasku.
Helmut ruszył w stron maszyny czekaj cej na niego na ziemi nie opodal.
Eskadra leciała dalej, na północny wschód. Wraz z jej oddaleniem si znów nastał
dzie .
Przed nimi leciała jaka inna powietrzna flota, nie zarejestrowana przez
radary, a dostrze ona przez przedni osłon , kiedy znikała za górskim
ła cuchem. Tamci nie dorównywali niemieckiej eskadrze ani sił , ani
liczebno ci . Lecieli wolno, jakby uwa nie obserwowali teren. Czy by oni te
szukali jakiegokolwiek ycia? Radar zarejestrował du y, obcy samolot
transportowy.
”Sprowadzili tu te dziwne statki - pomy lał Sturm - i je zostawili”.
Naje d cy? U miechn ł si . Kiedy jeden naje d ca cigał drugiego, zaczynało
si robi tłoczno. Była to gra o wysok stawk , o panowanie nad całym
kontynentem północnoameryka skim.
Kim byli ci naje d cy, pozostawało na razie tajemnic . Mo e jakie niedobitki
Amerykanów, próbuj cych utrzyma swe prawa do ziemi, która nale ała do ich
przodków pi set lat temu? Albo Rosjanie, którzy przybyli tu, eby wycisn , co
si da z kraju, który przedtem sami zniszczyli.
Sturm zaj ł miejsce na pokładzie maszyny. Jego mundur był sztywny od
piachu, okulary te były zasypane. Nawet czarny migłowiec miał teraz na sobie
ółte, piaszczyste ”ubranko”.
Helmut zobaczył to, co chciał zobaczy : pot g odrodzonego narodowego
socjalizmu.
- Pilot, czas na nas.
A w duchu dodał: ”Przeznaczenie czeka”. Maszyna wystartowała.
58
Rozdział 26
- Helikoptery, niech to szlag trafi!
W duchu Michael Rourke zakl ł sobie znacznie dosadnej. Jego magnum 44
pozostało w ci arówce. Przy sobie miał przewieszonego przez plecy stalkera i
mniejsz kopi magnum-predatora, którego trzymał z przodu, wła ciwie na brzu-
chu. Ruszył biegiem, co chwil ogl daj c si za siebie i w gór . Na tle wietlistej
kuli zachodz cego sło ca pojawił si rój migłowców. Sło ce stawało si coraz
mniej widoczne, przesłoni te rosn cymi, czarnymi plamami.
Stalker ze lizn ł mu si z pleców. Michael zachwiał si . Przystan ł, jednym
ruchem przyło ył do ramienia nierdzewnego lugera z dług luf . A mo e to
przyjaciele? Mo e strzelaniem sprowokuje atak, który nie nast piłby, gdyby on
tak si z tym nie spieszył?
Zawahał si .
Nagle ziemia wokół niego zacz ła si rusza , jakby orano j niewidzialnym
pługiem. Powietrze zadr ało od głuchych odgłosów eksplozji. Potem ostrzejszy
terkot. Coraz wi cej piachu i coraz bli ej Michaela wzbijało si w gór .
Najbli szy z helikopterów znajdował si około dwustu jardów od niego.
Michael tym razem zdecydowanie wycelował w niego ze swojego stalkera.
Obserwował go przez lornetk . Kadłub na pewno jest opancerzony.
Nieprzejrzysta kopuła nad kabin pilota - z pewno ci kuloodporna. Ale młody
Rourke dysponował specjalnymi kulami, nie był przecie samobójc . Proch
strzelniczy, którym je wypełniono, składał si wła ciwie z trzystu kulek wielko ci
mikroskopijnego ziarna. Michael odbezpieczył bro . W soczewce lornetki
dokładnie widział opływowy dziób migłowca. Nacisn ł spust. Stalker w jego
r kach drgn ł. Muszka podskoczyła do góry. Helikopter zrobił raptowny zwrot i
poszybował wy ej w niebo.
Coraz wi cej piachu unosiło si w powietrzu wokół Michaela. On znów ruszył
biegiem. Wiedział, e trafił, e musiał cho troch uszkodzi maszyn . W prawej
r ce wci kurczowo ciskał stalkera. Ile sił w nogach, p dził w stron ci arówek
i spychacza.
- Generator! Wył cz generator, eby nie zobaczyli naszych wiateł! -
przekrzykiwał odgłosy strzelaniny i wist narastaj cego wiatru.
Biegł w tumanach kurzu. Do kogo nale ały migłowce? Gdzie w duszy
Michaela narastało przeczucie, e odpowied na to pytanie miałaby co
wspólnego z pochodzeniem pilota, którego spadochron znalazł i którego lad
zaprowadził go do obozu kanibali. To wła nie tam uratował ycie Madison,
dziewczynie, która była teraz pod ka dym wzgl dem jego on , cho za lubinom
nie towarzyszyła adna tradycyjna ceremonia. Madison nosiła teraz w sobie jego
dziecko. Oboje to czuli.
Nie zatrzymywał si . Zobaczył Annie wychodz c z namiotu. W po piechu
zapinała pas z broni . Poły namiotu znów si rozchyliły i ukazała si w nich
Madison. ”Biegnij, biegnij!” - powtarzał w duchu.
Kolejny w ciekły atak. Strzelanina coraz wi ksza. I nagle piek cy ból w całym
ciele. Raptowne zesztywnienie ko czyn. Michael potkn ł si raz, drugi i upadł na
twarz. Dostrzegł jeszcze, jak Annie strzela ze swego scoremastera w niebo. Chciał
59
jej krzykn , e to bez sensu, ale nie mógł wydoby z siebie głosu. W ustach
poczuł piach. Ziemia wokół niego przestała dr e . Zamkn ł oczy.
60
Rozdział 27
Nie było adnego po cigu. John wzi ł kurs prosto na obozowisko w
południowej Georgii, w pobli u drogi, która miała słu y za l dowisko dla sze ciu
promów kosmicznych ”Projektu Eden”. Przypuszczał, e w tych migłowcach o
silnikach turboodrzutowych droga powrotna zajmie im nie wi cej ni trzy
godziny.
Amerykanin rozruszał palce, eby jego potłuczone dłonie odzyskały
sprawno . Dopiero teraz, po opadni ciu emocji, poczuł ból.
Sprawdził wska niki i powiedział do mikrofonu zainstalowanego w
hełmofonie:
- Przechodz na t sam cz stotliwo , co w beechcrafcie, jeste my tylko kilka
mil od niego, mo e Michael albo Annie złapi z nami kontakt. Zrób to samo,
Natalia.
Rourke zacz ł manipulowa przeł cznikami. Liczby cz stotliwo ci
wy wietlały si na czerwono na jednym z cyfrowych ekranów pulpitu ł czno ci.
W słuchawkach usłyszał charakterystyczne radiowe trzaski.
- Tu John Rourke, zgłaszam si do bazy. Odbiór! Odpowiedziały trzaski.
- Annie, Michael, jeste my w drodze powrotnej. Powtarzam: wracamy.
Mo emy mie towarzystwo, ale na razie wszystko w porz dku. Czekam na
odpowied . Odbiór!
Trzaski.
- Hej, tu tata, odezwijcie si ! Odbiór!
- John, pozwól, mo e ja spróbuj - odezwała si Natalia. - Natalia do bazy,
Natalia do bazy, odezwijcie si . Odbiór!
Nagle w słuchawkach Rourke'a zabrzmiał obcy głos.
- Natalia? Twój głos, po tylu latach wci tak samo mnie ekscytuje. Twój głos
przypomina mi te o doktorze Rourke'em...
Słowa zawisły w eterze. Dług cisz , która po nich zapadła, przerwała Natalia:
- Władymir!
Rourke oblizał wargi. W tej chwili słyszał w hełmofonie tylko miech. miech
szale ca.
61
Rozdział 28
R ce Johna Rourke dr ały. Na pokładzie helikoptera znalazł przeno n
radiostacj . Zabrał j ze sob . Radio było nastawione na cz stotliwo
umo liwiaj c natychmiastow ł czno z drugim radzieckim migłowcem, który
zawisł w powietrzu około wier mili od miejsca l dowania Rourke'a. Na
pokładzie tego helikoptera znajdowali si Natalia i Paul Rubenstein.
Zimny blask ksi yca rozpraszał ciemno ci nocy.
Władimir Karamazow nie próbował ponownie si z nimi poł czy . Oni tym
bardziej nie pragn li słucha jego głosu. Władymir Karamazow - człowiek, co do
którego Rourke był przekonany, e go zabił pi set lat temu, były m Natalii,
która omal nie umarła, pobita przez niego, zanim zdołała stawi mu opór.
John ciskał w dłoniach nowy radziecki karabin. Ci gle miał na sobie uniform
sowieckiego komandosa, ale nie musiał ju ukrywa pod bluz swych detoników.
Bro była wr cz wyeksponowana, zatkni ta za pas spodni. Własne ubranie Johna
znajdowało si na pokładzie drugiego helikoptera, zadbał o to Rubenstein.
Teraz doktor gło no zawołał:
- Michael! Annie! Sarah! Sarah! Cisza. adnego odzewu.
Rourke szedł w stron namiotu, półci arówki forda i innych pojazdów,
dobrze widocznych w jasnym wietle ksi yca. adna maszyna nie pracowała.
Nawet generator. Pas l dowiska był prawie zupełnie oczyszczony. Michael
wykonał to zadanie szybciej, ni John si spodziewał.
- Sarah!
Rourke gło no przełkn ł lin .
- Kurinami! Doktor Halwerson!
Usłyszał głos, lecz to tylko aparat w jego lewym r ku odezwał si głosem
Paula:
- John, co si ...
- Nic, Paul. Co z Natali ? Odbiór!
- Po prostu pilotuje migłowiec. Nie powiedziała ani słowa. Odbiór!
- B d w pogotowiu, Paul. Bez odbioru.
Był ju na skraju obozowiska, kiedy znów zawołał:
- Madison! Michael! Odezwijcie si !
Brak jakiegokolwiek odzewu. Rourke stan ł tu przy wej ciu do namiotu.
Znów gło no przełkn ł lin . W namiocie było ciemno.
- Hej, tam w rodku, jest tam kto ?!
Ko cem lufy radzieckiego karabinu John odchylił poł wej cia do namiotu,
chwycił jej brzeg lew r k i ostro nie poci gn ł do siebie.
Nic si nie wydarzyło, wi c wszedł. Wewn trz panował absolutny mrok.
Doktor schował radio do kieszeni na piersi. Z innej kieszeni wyci gn ł latark i
natychmiast j wł czył.
Strumieniem ółtawego wiatła omiatał podłog , a dotarł do najdalszego k ta
namiotu.
Na krze le, ubrany w spodnie nasi kni te krwi , w bluzie, której koloru nie
mo na było rozpozna mi dzy plamami czerwieni, blady jak trup, pół le ał jego
syn.
62
Latarka wypadła z r k Johna i z głuchym łoskotem potoczyła si po
drewnianej podłodze namiotu. Rourke patrzył za ni nie widz cym wzrokiem.
Dr c r k si gn ł do kieszeni na piersi i podniósł radio.
- Tu John Rourke.
- John, co...
- Nie zbli ajcie si , Paul. Karamazow, słyszysz mnie? Słyszysz, co mówi ?
Karamazow!
Rourke wykrzyczał znienawidzone nazwisko. A potem znów odpowiedział mu
miech.
Amerykanin wcisn ł guzik nadajnika.
- Tym razem, skurwysynu, gołymi r kami wypruj z ciebie wszystkie flaki i
zrobi z nich ognisko, eby zgin ł raz na zawsze.
W odpowiedzi usłyszał tylko jeszcze bardziej zło liwy rechot.
63
Rozdział 29
Obserwowała Johna. Na czole m czyzny pojawiły si kropelki potu.
Podniosła r k i such chustk otarła mu twarz. Spojrzała na jego r ce. Gumowe
chirurgiczne r kawiczki zrobiły si czerwone od krwi Michaela. Młody Rourke
walczył ze mierci . Obaj z ni walczyli. Nie miała w tpliwo ci, e John uratuje
ycie Michaelowi, pod warunkiem, e było to w ogóle mo liwe. Jej równie kiedy
uratował ycie. Jako lekarz i nie tylko tak.
I wła nie dlatego, e pomógł jej kiedy inaczej, nie mogła dłu ej zwleka .
Natalia spojrzała w stron wyj cia i zawołała:
- Paul, wejd tu, prosz !
Po chwili poły namiotu rozchyliły si .
- O co chodzi?
- Nie jeste ju potrzebny na zewn trz. Mój m tak szybko tu nie wróci, je li
w ogóle miał taki zamiar. Wie, czego si po nas spodziewa . Zast p mnie przy
operacji. Potrafisz pomóc Johnowi nie gorzej ni ja.
- Zapomnij o tym! - warkn ł Rourke.
- Paul, lepiej zrób to, o co ci prosz , bo inaczej John nie b dzie miał adnego
pomocnika. Ja musz i .
- Gówno! - sykn ł Rourke. Nawet na ni nie spojrzał.
- O czym ty mówisz? - Paul nie zrozumiał.
- Musz si z kim spotka .
- Maj Annie i Sarah, i Madison, maj Kurinamiego i Halwerson, ciebie nie
dostan !
- To nie jacy ”oni” zabrali wszystkich, John, to Władymir. I jest tylko dwoje
ludzi, którym Władymir pozwoli podej do siebie na tak odległo , eby mo na
go było zabi , ty i ja.
John Rourke oderwał wzrok od pola operacyjnego.
- Paul, je li b dzie chciała st d odej , mo esz u y siły, eby j zatrzyma .
- Co takiego? Hej!?
- Zrób to! - krzykn Rourke i powrócił do operacji.
- Bardzo ci kocham, Paul. Jeste moim najlepszym przyjacielem. Nie
zmuszaj mnie, ebym ci zrobiła krzywd .
- Mówisz o lekcji skromno ci? - Rubenstein lekko si u miechn ł. - Posłuchaj,
połatamy Michaela, a potem razem odwiedzimy Karamazowa, odbijemy naszych
ludzi i zadbamy o...
- John musi zaj si synem, inaczej Michael umrze. Nawet po operacji kto
b dzie musiał bez przerwy si nim opiekowa , podczas gdy John poleci zniszczy
mosty, które wci nie pozwalaj wyl dowa ”Projektowi Eden”. Po zburzeniu
mostów który z was b dzie musiał spychaczem usun z drogi gruz, a Michael
ci gle jeszcze b dzie potrzebował opieki. Tylko ja mog i .
Mówiła do Paula, ale patrzyła na drugiego z m czyzn.
- Nie puszcz ci - powiedział Rourke. Jego głos był zimny i oboj tny.
- Kocham was, ale pomy l tylko, Paul, nawet mój m nie potrafił mnie
zatrzyma , nie próbuj c mnie przy tym zabi . I nigdy by mu si to nie udało! A
64
ty, John, nie mo esz odło y instrumentów, je li chcesz uratowa swojego jedyne-
go syna. Id .
- Paul!
- Hej, stój, Nata...
Jej lewa r ka szybkim ruchem si gn ła krtani Paula. Próbował j
powstrzyma . Wtedy praw r k uderzyła go w szyj - nie za mocno, tak by tylko
na jaki czas zmniejszy dopływ krwi do mózgu. M czyzna mi kko osun ł si na
kolana. Ona sama złagodziła upadek, podtrzymuj c głow Paula, kiedy całe jego
ciało znalazło si na podłodze.
- Za moment si obudzi, John, a w kilka chwil potem b dzie jak nowo
narodzony.
- Natalia, ta...
Wyci gn ła r ce spod głowy Paula, wstała i podeszła do prowizorycznego
stołu operacyjnego. Teraz, obejmuj c dło mi twarz Rourke'a, spojrzała mu w
oczy. ci gn ła w dół mask zasłaniaj c usta i nos m czyzny i mocno
pocałowała go w zaci ni te wargi.
- Nigdy nie kochałam adnego człowieka tak bardzo, jak ciebie. Od samego
pocz tku, od pierwszego naszego spotkania, marzyłam o tym, eby si z tob
kocha , John. W snach ci gle czułam rozkosz goszczenia ci w moim ciele.
Zawładn łe ka d cz stk mojego umysłu.
Jeszcze raz dotkn ła jego warg ustami. Miał zakrwawione r ce i nie odwa ył
si jej obj , nie mógł nawet dotkn kobiety. Z powrotem zało yła mu maseczk .
Odsun ła si od Amerykanina.
- Natalia, znajd inny...
- Nie, nie znajdziesz innego sposobu, John - powiedziała, zatrzymuj c si i
patrz c mu w oczy.
- Kocham ci , nie mo esz...
- Wła nie dlatego mog .
Po raz ostatni spojrzała na niego i wyszła z namiotu. John widział, jak szła
dalej w blasku ksi yca. Po drodze odpi ła pas z pistoletami. Nie b dzie ich ju
potrzebowała. Mog si przyda komu innemu... Mo e John zatrzyma je dla
siebie jako pami tk . Podeszła do półci arówki i poło yła pas na fotelu w
kabinie kierowcy obok bezu ytecznej teraz broni Michaela. Bro Sarah, Annie,
doktor Halwerson, colt Kurinamiego, nale cy do Michaela luger i wszystkie M-
16 były starannie uło one z tyłu wozu na platformie. Wiedziała, e Władymir
polecił je tak zostawi na znak pogardy. W walce przeciwko niemu nie miały
adnej warto ci.
Si gn ła do kieszeni swego czarnego kombinezonu. Ostrze bali-song o yło w
jej r kach. Rozległo si kilka trzasków. Metalowy motyl rozkładał i składał
skrzydła...
To było dziecinne, ale Natalia odchyliła ostrze bali-song i wbiła je mocno w
desk rozdzielcz forda, zostawiaj c je na widocznym miejscu.
Popatrzyła w niebo. Poszła w kierunku swojego helikoptera. Kiedy John
przygotowywał Michaela do operacji, ona pozbawiła maszyn całego uzbrojenia.
Na drog ku mierci potrzebowała tylko rodka transportu.
Natalia Anastazja Tiemierowna, major KGB, powiedziała do ksi yca:
65
- Id , Władymir. B d musiała ci wystarczy . Marzyła o papierosie.
66
Rozdział 30
- Tu major Tiemierowna. Prosz o doprowadzenie do waszej bazy. Chc
prywatnie porozmawia z moim m em. Odbiór!
- Towarzyszko major, mamy was na radarze. Zaczynamy korygowa kurs.
Prosz pozosta na tej cz stotliwo ci.
Zerkn ła przed siebie. Ksi yc był ju ledwo widoczny. Operacja Michaela na
pewno zajmie Johnowi kilka godzin. Wiele kul utkwiło w ciele jego syna. Do
czasu, gdy promy ”Projektu Eden” bez wzgl du na stan l dowiska b d musiały
wyl dowa , pozostały sze dziesi t cztery godziny.
Było dla Natalii jasne, sk d Władymir Karamazow wiedział, gdzie szuka
Johna i jego bliskich. Po prostu podsłuchał ich rozmow radiow , w której
komentowali wydarzenia w ”Łonie” i ustalali drog powrotn . Potem wystarczyło
ich wyprzedzi . Nie musiał na nich czeka . Był przekonany o mierci Michaela i o
tym, e w ten sposób zwabi Rourke'a i j do siebie. Wiedział, e oni przyjd si
zem ci .
Na moment zamkn ła oczy. Dzi kowała Bogu, e Michael został ”tylko”
ranny. My lała nie tylko o Michaelu. Była wdzi czna Bogu, e John nie stracił
syna i e nie mógł, z powodu ci kiego stanu Michaela, powstrzyma jej od
działania.
Podano jej dane, które mogła wprowadzi do komputera. Robiła to
mechanicznie. Zastanawiała si tylko nad tym, co si z ni stanie, czy Karamazow
b dzie próbował j zabi natychmiast. Doszła do wniosku, e z pewno ci b dzie
j torturował, spróbuje ja zmusi , by błagała o mier . By mo e da jej to troch
czasu, by uwolni Sarah, Annie, Madison i pozostał dwójk . A potem go zabije.
I to wszystko b dzie musiała zrobi bardzo szybko, eby jej m nie zd ył
uciec, eby nie zaatakował ponownie obozu, w którym John ratował ycie syna.
Ona nie mo e dopu ci do tego, by ten szaleniec zabił Rourke'a, Paula i - je li
operacja zako czyłaby si pomy lnie - dobił Michaela.
- Dane przyj te - powiedziała do mikrofonu. - ETA: dwadzie cia minut.
Spodziewam si powitania. Bez odbioru.
Doskonale wiedziała, e ta ostatnia uwaga była zb dna.
Znała ju miejsce, gdzie miał si dopełni jej los. Były to góry północno-
wschodniej Georgii, w bliskim s siedztwie Schronu. To kolejny przejaw
koszmarnego poczucia humoru Karamazowa.
67
Rozdział 31
Natalia stała przy helikopterze. W jej stron biegli oficer oraz dwóch
szeregowych, uzbrojonych w nowe karabiny. Czekała na nich spokojnie, z r kami
na biodrach. W oficerze rozpoznała swego dawnego znajomego - kapitana
Popowskiego. Popowski był wysokim, szczupłym i ci gle młodym m czyzn ,
cho od ich ostatniego spotkania upłyn ło ponad pi set lat. Kapitan stan ł przed
ni na baczno i zasalutował.
- Towarzyszko major Tiemierowna...
Skin ła głow , ale nie oddała honorów. Po raz ostatni zasalutowała wielkiemu
Zwi zkowi Radzieckiemu przed pi cioma wiekami, nie miała jednak zamiaru
kpi z tego pozdrowienia, a musiałoby to wygl da komicznie w jej wykonaniu po
tym, co si wydarzyło.
- wietnie pan wygl da, kapitanie. Wydaje mi si , e pan kiedy palił, ale
pewnie nie jest pan ju niewolnikiem tego nałogu, zgadłam?
- Niestety, towarzyszko major, ze wstydem przyznaj , e nie potrafiłem si
wyrzec palenia.
- Mog prosi o papierosa?
- Oczywi cie, towarzyszko major. Mamy kilka nowych gatunków tytoniu.
Uwa am, e nasze papierosy nie ust puj teraz dawnym ameryka skim.
Podsun ł jej srebrn papiero nic . Natalia pocz stowała si papierosem.
- Kapralu, towarzyszka major nie mo e przecie czeka ! ołnierz stoj cy po
prawej stronie Popowskiego szybko wyst pił nieco do przodu i pospiesznie potarł
zapałk . Rozległ si charakterystyczny d wi k. Kiedy na zapałce pojawił si
płomyk, Natalia poczuła wo siarki. Przytkn ła koniec papierosa do ognia. To nie
był ameryka ski papieros, ale w tej sytuacji niczego wi cej nie dała. Przyrzekła
sobie, e je li jakim cudem prze yje, po powrocie do Schronu wypali przy-
najmniej paczk papierosów, a potem znów rzuci palenie, tym razem na dobre.
- Dzi kuj , kapralu.
U miechn ła si do niego, ale zaraz spowa niała, kiedy zorientowała si , e
m czyzna si jej przygl da. On upu cił zapałk na ziemi , bo sparzyła go w
palce.
Rozgniótł butem dogasaj ce drewienko i cofn ł si . Stali w cieniu gór. Za
górami wschodziło sło ce.
- Chc si widzie z moim m em, pułkownikiem Karamazowem, o ile ci gle
nazywa siebie pułkownikiem. A mo e jest ju marszałkiem albo zaszedł jeszcze
wy ej?
- Towarzysz pułkownik jest tak e zainteresowany spotkaniem z towarzyszk
major. - Popowski skin ł głow .
Pomy lała, e miał raczej ponur min .
- Jestem pewna, e to prawda - przytakn ła. Tym razem mocniej zaci gn ła
si papierosem. Zakrztusiła si . W ko cu to jej pierwszy papieros od pi ciu
wieków.
- Prosz t dy, towarzyszko major.
Popowski szedł u jej boku, wyprowadzaj c z doliny w stron pobliskich skał.
Szła na przedzie, Popowski z jej lewej strony, ale odrobin za ni .
68
- Towarzyszko major, jedyne, czego ja chciałbym si dowiedzie , to siły
naszego przeciwnika...
- Waszego przeciwnika. - Natalia unikała dwuznaczno ci.
- Dobrze, towarzyszko major, ale ten człowiek, którego towarzysz pułkownik
zostawił w namiocie... on bardzo krwawił i...
- On yje.
Spojrzała na Popowskiego. Wydawało jej si , e w oczach kapitana zobaczyła
błysk. Skin ł głow , ale nic nie powiedział.
- Wasze nowe helikoptery bojowe s całkiem niezłe.
- Chciałbym mie sposobno pilotowania jednej z tych maszyn, towarzyszko
major.
- Mo e którego dnia...
U miechn ła si , patrz c w stron namiotów rozstawionych u podnó a
szczytów, do których si zbli ali. Jeden z nich, poło ony centralnie, był du o
wi kszy od innych. Ten musiał nale e do jej m a.
- Co z wi niami, lud mi, których mój m zabrał po tej strzelaninie?
Wszystko w porz dku, Popowski?
- Tak, towarzyszko major. Młoda kobieta z długimi włosami...
- Tak?
- Trzech musiało z ni walczy , eby mo na j było skr powa . - Patrzył na
ziemi , pod swoje nogi.
Natalia znów pozwoliła sobie na u miech. Nigdy nie zdradzi, e Annie to
córka Johna. Karamazow torturowałby i zabił ka dego o nazwisku Rourke.
- Jakie s jego plany wzgl dem mojej osoby? - zapytała Popowskiego.
Kapitan nagle si zatrzymał. Natalia te stan ła. Popowski odpowiedział na
jej pytanie po angielsku:
- Nie powinna była pani tu przychodzi , towarzyszko major. On robi z
kobietami straszne rzeczy. W Europie yje teraz wiele dzikich szczepów. On
porywa z nich kobiety i bije je na mier , rozszarpuje i...
- Co zaplanował dla mnie? - powtórzyła Natalia.
- Nie wiem, towarzyszko major, ale post piłaby pani rozs dnie, gdyby si pani
zabiła przed spotkaniem z m em.
- Nie mog , nie wzi łam ze sob adnej broni.
Obj ł spojrzeniem cał jej posta . Czuła to prawie jak dotyk.
- Bardzo mi przykro, towarzyszko major. Naprawd . Gdyby istniał jaki Bóg,
pomodliłbym si za pani .
- Odkryłam co zadziwiaj cego, Andriej, Bóg rzeczywi cie istnieje. I dzi kuj
panu.
Natalia Tiemierowna poszła w stron najwi kszego namiotu.
69
Rozdział 32
”Przedtem tylko raz w yciu tak si czułem” - pomy lał Rubenstein,
obserwuj c wschód sło ca. To było wtedy, gdy Nowy Jork przestał istnie , a wraz
z miastem z ycia Paula znikn ła dziewczyna, z któr był zar czony, dziewczyna,
której powiedział, e j kocha.
Teraz na tle wschodz cej kuli sło ca oczami wyobra ni Rubenstein zobaczył
twarz Annie. Co Karamazow z ni zrobił? Zabił j ? A mo e stało si z ni co
jeszcze bardziej przera aj cego? yd wiedział o Karamazowie dostatecznie du o,
eby spodziewa si najgorszego.
Paul pami tał jedno opowiadanie Natalii. Siedzieli przy ognisku, a ona
mówiła, co zrobił z ni Karamazow, z ni , ze swoj on ... I teraz Natalia znów
była w jego r kach. Paulowi wydawało si , e Karamazow jest diabłem, który nie
mo e umrze i ma niesko czon władz nad innymi. Przecie on, Rubenstein,
sam widział przez lornetk , jak Rourke zastrzelił Karamazowa. Paul zadr ał.
Całe szcz cie, e miał dosy zdrowego rozs dku, eby nie wierzy w adne
nadprzyrodzone wła ciwo ci tego szale ca.
Pomy lał o Michaelu. John Rourke usun ł z pleców syna siedem kul. Jedna z
nich utkwiła bardzo blisko kr gosłupa. Dwie inne o włos min ły praw nerk .
Najgro niejszy jednak był upływ krwi. Rourke oddał synowi dwie jednostki
własnej krwi i był potem tak słaby, e Paul był zmuszony - pod kierunkiem
Johna, oczywi cie - ko czy za niego zszywanie naci .
Teraz Michael odpoczywał i nie mo na go było rusza .
Rubenstein spogl dał to na rannego Michaela, to w stron horyzontu,
oczekuj c na nast pny atak.
Czuł si bezsilny. Nie mogli teraz podj próby ratowania swych bliskich. Po
przebudzeniu Johna, zanim przygotuj jakikolwiek plan ratunku, przede
wszystkim b d musieli zaj si zniszczeniem mostów i oczyszczeniem
nawierzchni l dowiska. A Karamazow mo e zaatakowa w ka dej chwili.
Wi kszo piachu została ju usuni ta z drogi, zostały ”tylko” mosty. Czy
Karamazow poczeka, a składaj ca si z sze ciu promów flota ”Projektu Eden”
zacznie podchodzi do l dowiska i wtedy przypu ci atak?
Rubenstein znowu zadr ał. Rozstrajał go brak snu, brak pewno ci, co
powinien teraz robi , poczucie przymusowej bezczynno ci... I strach, ale nie o
siebie.
Bez przetoczenia krwi rekonwalescencja Michaela b dzie w najlepszym
wypadku bardzo powolna. Bez Johna Rourke wystarczy infekcja jednej rany,
eby Michael umarł.
- Cholera! - szepn ł Paul, patrz c pod sło ce. W r kach mocno ciskał
swojego schmeissera.
70
Rozdział 33
Przeguby Sarah mocno krwawiły. W ko cu kobieta przekr ciła lew r k w
taki sposób, e mogła dotkn palcami kr puj cych j wi zów.
- Ci wszyscy faceci musieli chyba nie robi przez te pi set lat nic innego,
tylko uczy si , jak prawidłowo wi za ludzi - szepn ła, spogl daj c na Elaine.
Siedzieli ju tutaj tak długo, e Sarah straciła rachub czasu. Skr powano im
r ce i nogi. Zakneblowano usta. R ce przywi zano do kołków, gł boko wbitych w
skaln podłog namiotu.
Annie dot d nie otworzyła oczu. Miejsce, w które została uderzona kolb
karabinu, było coraz ciemniejsze, w tej chwili niemal purpurowe. Madison t po
patrzyła przed siebie. Sarah pomy lała, e Madison była bardzo dzielna, kiedy
stan ła w obronie Annie.
Twarz Kurinamiego równie poznaczona była ladami zaci tej walki.
Potrzeba było co najmniej sze ciu ołnierzy KGB, by ostatecznie uległ
napastnikom. Potem czterech ludzi trzymało go za nogi i ramiona, a pi ty
Rosjanin bił go w głow i brzuch. Pilot miał teraz spuchni te, zakrwawione wargi.
Jego lewe oko było tak opuchni te, e nie mógł go otworzy , a przymkni te
powieki były niemal czarne. Ale Sarah widziała, e Kurinami, tak jak i ona,
cierpliwie próbował wyswobodzi si z wi zów.
Murzynka wystrzelała cały magazynek swojego pistoletu, a potem jak lwica
rzuciła si z paznokciami na jednego z atakuj cych. Jednak e lufa karabinu
przytkni tego do skroni ostudziła jej dzikie zap dy i zmusiła do poddania si .
Sarah wzruszyła ramionami na wspomnienie tej sceny. Ludzie walcz na bardzo
ró ne sposoby. Elaine równie zmagała si z kr puj cymi j sznurami.
- Michael! - szepn ła Sarah. Zd yła ju wyplu knebel.
Elaine uparcie pocierała ustami po szorstkiej podłodze. Wargi kobiety
krwawiły. Sarah znów si odezwała:
- Je li John do tej pory si tu nie zjawił, musi to znaczy , e Michael prze ył
atak i John stara si utrzyma go przy yciu. W ka dym razie lada moment
mo emy oczekiwa tutaj Paula lub Natalii.
Murzynka nareszcie pozbyła si knebla i usiadła. Pokasłuj c wyszeptała:
- Natalia... Ale ten szaleniec Karamazow... On jest... On jest jej...
- Wiem, e jest jej m em. John my lał, e ju kiedy zabił Karamazowa.
Michael wszystko mi opowiedział. To nie ma jednak adnego znaczenia.
- Ja... ja nie my lałam...
- e ja lubi Natali ? Zauwa yła wi c, e jest zakochana w moim m u. A
John zakochany w niej. Nie sposób jednak pomija faktu, e Natalia jest po
naszej stronie. Karamazow ju raz próbował j zabi i prawie mu si to udało. To
zwierz . A poza tym, ona naprawd kocha Johna. Je li by chciała tylko si mnie
pozby , nie byłoby mnie tutaj. To ona przygotowywała szczepionki, które
musieli my przyj przed snem narkotycznym. Pomogła Johnowi odnale mnie i
dzieci... Ona jest... Och... No có ... Ona jest... W ka dym razie, je li John dot d tu
nie przybył, to znaczy, e albo Paul, albo Natalia, albo oboje s ju w drodze.
Mo emy jednak nie mie czasu. - Sarah szarpn ła wi zy, łami c przy tym i tak
71
krótki paznokie . W zeł nie był ju taki ciasny, jak przedtem. - Mo emy nie mie
do czasu, eby na nich poczeka . Musi ju by ranek.
Sarah Rourke zacz ła rozpl tywa nast pny supeł. Nie miała poj cia, ile
w złów ma jeszcze do rozpracowania. Nie ustawała ani na moment. U miechn ła
si , jakby na przekór wszystkim wokoło. Rourke'owie nigdy si nie poddaj .
72
Rozdział 34
Rubenstein obserwował przyjaciela wychodz cego z namiotu. Rourke miał na
ramionach szelki, do których przymocowana były dwie kabury jego bli niaczych
detoników, na prawym biodrze wisiała kabura, w której nosił sze ciostrzałowego
pythona, do pasa Rourke przytroczył podłu n , skórzan pochw z no em
”Gerber MKII”.
Nie wiadomo dlaczego, Paul poczuł, e powinien wsta .
- Co z Michaelem? - zapytał.
- Jest bardzo słaby, ale na to ju nic nie mog poradzi . Zrobiłem wszystko, co
w mojej mocy. Nie mog odda mu wi cej swojej krwi i nie straci sił. To, e
Karamazow nie zniszczył aparatu radiowego, oznacza, i chce, eby flota
”Projektu Eden” podeszła do l dowania. Potem jego migłowce zestrzel promy
tu przy ziemi. Dlatego nie zaatakował ponownie. Jestem prawie zdziwiony, e nie
zburzył za nas obu wiaduktów, eby przyspieszy cał spraw . Wie przecie , e
musz to zrobi . A ja nie mam zamiaru marnowa czasu. Bior maszyn i ruszam
w drog . - Ostatnie zdanie Rourke wypowiedział niemal szeptem. Zapalił cienkie
cygaro. Zało ył ciemne okulary. - Zburz wiadukty pociskami. Potem wezm
jedn z półci arówek ukrytych w podziemnym magazynie. Spróbuj wyci gn
Sarah, Annie i Madison z rosyjskiej bazy i wyrwa Natali z r k Karamazowa.
Ty oczy cisz spychaczem l dowisko z gruzów i pokierujesz l dowaniem ”Edenu”.
Przed chwil nawi załem kontakt z kapitanem Doddem i powiedziałem mu, co si
tu wydarzyło. Oni ze swej strony, zawiadomili mnie o obecno ci jakich ludzi w
Alabamie. Mo e to inna grupa Rosjan. Nie wiem, co o tym my le . Na razie nie
mog si tym przejmowa . Promy musz wyl dowa . Im wcze niej je tu
sprowadzimy, tym lepiej dla Michaela. Sarah ma t sam grup krwi, co on. Tak
samo Annie. Cokolwiek si wydarzy, musimy da chłopcu szans .
Rubenstein spojrzał przyjacielowi w oczy.
- Chciałbym jecha z tob .
- Ja te chciałbym, eby to było mo liwe. Ale to, co masz tutaj do zrobienia,
jest o wiele wa niejsze. Ja musz po prostu sko czy co , co zacz łem pi set lat
temu. Gdybym wtedy dobrze celował, nie mieliby my dzisiaj tych wszystkich kło-
potów. Karamazow powinien był zgin . Zrobiłem bł d, e tego lepiej nie
zaplanowałem. - Rourke z uwag przygl dał si ko cowi swojego cygara. Paul nie
spuszczał wzroku z Johna. - Ale to ju si nie powtórzy.
Amerykanin pomaszerował w stron helikoptera.
73
Rozdział 35
Dziewczyna weszła do namiotu. Siedz cy za biurkiem Władymir Karamazow
zacz ł si jej przygl da . To trwało całe dziesi minut. To znaczy tyle wypadło z
jej cichych oblicze , bo swojego rolexa zostawiła w obozie wraz z innymi
rzeczami, które mogłyby si przyda Annie albo Madison.
W ko cu podniósł le cy na biurku pistolet i cicho powiedział:
- Rozbieraj si , Natalia.
Zamkn ła oczy i powoli zacz ła zdejmowa z siebie kolejne cz ci ubrania.
Wiedziała, e pułkownik lubił takie widowiska.
ci gn ła ju buty oraz czarne, skórzane r kawiczki. Le ały na podłodze
obok niej, a zaraz potem rzuciła tam te jednocz ciowy kombinezon. Zachwiała
si , kiedy ci gała po czochy.
Nie miała teraz na sobie nic poza koronkow bielizn z be owego jedwabiu.
Wolno zsun ła z ramion jedno, pó niej drugie rami czko. Odsłoniła piersi,
brzuch i biodra. Karamazow zadr ał. Widział j teraz nag . Wokół stóp miała
jeszcze przez chwil kr g błyszcz cego jedwabiu, ale zaraz z niego wyszła.
Otworzyła oczy.
- Dlaczego przyszła tu z własnej woli? - zapytał pułkownik.
- eby móc zbli y si do ciebie na tyle, ebym mogła ci zabi i sko czy to
wszystko.
- Nawet za cen własnego ycia? Nigdy ju nie zobaczysz tego Johna Rourke,
Natalia.
- Wiem, e za cen mojego ycia. S rzeczy wa niejsze od ycia, Władymir.
- Racja. - Karamazow nagle si o ywił. U miechn ł si . W jego oczach Natalia
ujrzała błysk szale stwa. Takim samym wzrokiem patrzył na ni wiele lat temu,
tej nocy, której pobił j niemal na mier . - Na przykład, o wiele bardziej ni
ycie, ceni sobie przyjemno . Przez pi set lat, nawet kiedy spałem, wiesz, o
czym niłem? Przez te wszystkie lata nie pragn łem doczeka si wi kszej
przyjemno ci ni ta, któr przyniesie mi zniszczenie ciebie, rozdzieranie twojego
ciała, rwanie go kawałek po kawałku. Nie umrzesz tak szybko... Nie od razu. To
by było bez sensu. Mam doskonałych fachowców, lekarzy, którzy utrzymaj ci
przy yciu mimo bólu. Chc słysze , jak błagasz mnie o mier , a ja oczywi cie,
nie pozwol ci umrze . To by wszystko zepsuło. Eksperymentowałem, odk d si
obudziłem. Z biczami, sztyletami, elektrodami, gor cym elazem, ze wszystkimi
narz dziami tortur. Wymy liłem bardzo przydatne do tego celu urz dzenia.
Gdyby tylko yły na ziemi poza lud mi jakie zwierz ta... Ach, mógłbym zada
ci przy ich pomocy cierpienia, które naprawd by mnie usatysfakcjonowały.
Wierz , e krzyczałaby do utraty tchu. - Westchn ł gło no i znów si u miechn ł.
- Ale to, co przygotowałem, powinno wystarczy . Dla ciebie i dla tego Rourke'a.
Jestem pewien, e tu przyjdzie po ciebie i po innych, kimkolwiek s . Wiem, e ten,
którego zostawiłem w obozie, to jego syn. Tylko bli niaki albo ojciec i syn mog
by do siebie tak podobni jak ci dwaj. On te zabawiał si z komorami
kriogenicznymi?
Natalia skin ła głow .
74
- Jedna z dwóch dziewcz t jest jego córk . Nie musz teraz wiedzie , która.
Pó niej mi to powiesz. A ta biała kobieta to legendarna Sarah Rourke, której
John kiedy szukał. Osobi cie j wypróbuj i powiem ci, jak wypadasz w tym
współzawodnictwie, kochanie. Z córk jego zrobi to samo, rzecz jasna. A potem,
jestem pewien, e wielu m czyzn b dzie chciało si nimi nacieszy . I ciałem
czarnej kobiety... To b dzie nowo dla moich chłopców i niektórych dziewcz t. A
Japo czyk... No có , pozwolimy mu na mały pokaz. Jest bardzo dobry w sztuce
walki, niech poka e, co naprawd potrafi. Na pewno si postara, b dzie walczył
jak tygrys. To mo e by nawet zabawne. B dziesz te mogła przygl da si , jak
ołnierze b d u ywa Sarah, córki Rourke'a i Murzynki. I tej drugiej
dziewczyny... Byłbym o niej zapomniał. Jak ci si to podoba? Wreszcie po
tygodniach dr czenia twojego ciała i twojej duszy, kiedy b dziesz my lała o
mierci jak o zbawieniu, na sam koniec wymy liłem co genialnego. B dziesz
umiera cudownie powoli. Pomo e ci w tym nasz klimat. Sło ce wieci teraz coraz
silniej. Zabior ci na szczyt wysokiej góry i tam wystawi ciebie na sło ce. Twoje
ciało zacznie płon i ywym mi sem odpada od ko ci. B dziesz yła z bij cym
sercem na wierzchu. To b dzie moja słodka zemsta!
Dziewczyna oceniała dziel c ich odległo . Je li nie zaatakuje pułkownika
wystarczaj co szybko, on j zastrzeli. Je li jej si poszcz ci, ona zabije jego.
Wiedziała, e Karamazow wzi ł to pod uwag . Skoczyła do przodu. Nie
patrzyła na pistolet, który oficer podniósł gotowy do strzału. Chciała jednym
ciosem karate zabi Karamazowa.
- Gi ! - krzykn ła, rzucaj c si do przodu.
Nagle z tyłu usłyszała jaki hałas. Poczuła silny ból w karku. Jej ciało
zwiotczało. Karamazow odparował jej uderzenie. Potem potworny ból przeszył
czaszk dziewczyny. Jeszcze raz zawołała:
- Gi !
Potem ogarn ła j ciemno .
75
Rozdział 36
John zmniejszył pułap lotu, schodz c nisko nad ziemi w kierunku wiaduktu,
tak eby móc strzela spomi dzy pot nych podpór konstrukcji. Wiedział, e
podmuch eksplozji odrzuci wi kszo pozostałego gruzu daleko od drogi.
Rourke zwolnił dwie rakiety. Jedna opu ciła lew burt kadłuba helikoptera,
za druga - wyrzutni w ogonie. Poszybowały w stron przeciwległych prz seł
wiaduktu.
Wstrzymał oddech i zacz ł liczy . Doliczył do trzech, a ci gle nie mógł
poderwa maszyny. Doszedł ju do pi ciu. W tym momencie przed i za
migłowcem nast piły detonacje. Helikopterem targn ł podmuch eksplozji. Przez
chwil nie działał aden system sterowniczy. Ogon migłowca zakr cił szale czego
młynka, ale w ko cu Amerykanin odzyskał pełn kontrol nad maszyn , cho
ci gle był niebezpiecznie blisko powstałej przy wybuchu kuli ognia. Kula
bryzgała w niebo kawałkami gruzu i fragmentami konstrukcji wiaduktu. Rourke
czuł ciepło buchaj ce z nadtopionego pleksiglasu czy te nowocze niejszego
odpowiednika tego tworzywa, z którego wykonana była obudowa kabiny pilota.
John tylko raz szybko spojrzał za siebie. Z wiaduktu nie pozostał kamie na
kamieniu.
Doktor skierował si teraz w stron drugiego wiaduktu dokładnie nad
powierzchni drogi. Sprawdzał jej stan, bo t dy wła nie miały podchodzi do
l dowania czekaj ce na orbicie promy. Radziecki helikopter był bardzo zwrotny.
Pilot zredukował pr dko maszyny i przygotował do odpalenia dwie kolejne
rakiety. Konstrukcja wiaduktu, do którego zmierzał, nie była mu całkiem obca,
miał wra enie, e widział j kiedy w swoich snach.
Bolała go głowa. Ilo krwi, któr oddał synowi, dwukrotnie przekraczała
dopuszczalny, oboj tny dla zdrowia ubytek.
Jego r ce były sztywne i reagowały bólem na najmniejszy ruch palców. Ale
John wci potrafił nacisn spust. Ci gle mógł zabi Karamazowa. Tym razem
nie spudłuje.
Drugi wiadukt. Rourke wystarczaj co si do niego zbli ył. Sam sobie w duchu
wydał komend : ”Ognia!”, a jego dłonie posłuchały i zwolniły blokady rakiet.
Natychmiast poderwał migłowiec do góry, a w chwil potem powietrze za
ogonem maszyny zadr ało od nast pnych wybuchów.
Rourke mocno przechylił helikopter na lew burt i wykonał zwrot o sto
osiemdziesi t stopni. Przekonał si , e drugi wiadukt, tak jak i pierwszy, przestał
istnie . Z daleka mógł zobaczy , e Paul nie tracił czasu i ju zabrał si do
usuwania gruzu.
John ponownie skr cił w lewo i zacz ł podchodzi do l dowania. Przez jaki
czas muskał płozami pustyni wzdłu drogi, zdmuchuj c wirnikiem resztki
piachu z nawierzchni l dowiska.
Wszystko, co zabierał na swoj wypraw - dwa detoniki scoremastery,
trappera, scorpiona Sarah, scoremastera Annie, oraz inne przedmioty nale ce
do Elaine, Kurinamiego i Natalii - zgromadził wcze niej w półci arówce.
Rourke zamkn ł oczy, przywołuj c w pami ci obraz Władymira
Karamazowa.
76
- Zginiesz, skurwysynu!!
Tylko o tym mógł teraz my le .
77
Rozdział 37
Sarah nie przestawała zmaga si z p tami na swych nadgarstkach, niestety,
bezskutecznie.
Spojrzała na Elaine. Murzynka wzruszyła ramionami.
- Nie dam rady...
Sarah spojrzała teraz na Japo czyka. Od dwudziestu minut Akiro Kurinami
nieruchomo kucał przy swoim słupku. Miał szeroko otwarte oczy. Zachowywał
si jak w transie.
- Akiro... - zacz ła Halwerson. Ale porucznik ani drgn ł.
Sarah uwa nie obserwowała pilota. Napi te mi nie jego nóg, ramion i klatki
piersiowej ostro zarysowały si pod białym, przybrudzonym kombinezonem
lotnika. Plakietka NASA na r kawie skafandra była do połowy oderwana. Oddy-
chał gł boko i coraz szybciej. Dziko wyszczerzył z by, jak gdyby zamierzał
przegry chustk kr puj c mu usta.
- Akiro...
- Nie! - przerwała Murzynce Sarah. - Jeden z przyjaciół Johna jeszcze przed
Noc Wojny nazywał to ”zbieraniem up-ji”.
- Co to?
- Koncentruje w tej chwili cał swoj energi , cał sił ...
- eby pozrywa na sobie wi
ce go liny?
- Nie s dz . Poczekajmy - odparła Sarah.
Twarz Japo czyka zbladła. Sarah zastanawiała si , czy to mo liwe, eby
człowiek kontrolował swoje kr enie krwi. Powieki m czyzny zacz ły dr e .
Wygl dał, jakby za chwil miał straci przytomno .
- Akiro... - Elaine nie wytrzymała. Jej szept był du o gło niejszy ni przedtem.
Japo czyk zacz ł dr e i wypr ył si . Z gardła m czyzny wydobył si
niemal zwierz cy charkot.
W ko cu udało mu si wyrwa kołek, do którego był przywi zany. Kiedy
porucznik upadł na ziemi , Murzynka zobaczyła, e nadgarstki pilota bardzo
krwawi . Dłonie wci miał kurczowo zaci ni te na drewnianym paliku.
Spojrzał na Elaine. Sarah u miechn ła si do niego.
- Chcesz, ebym zaj ła si twoimi wi zami i u yła do tego swoich z bów?
Kurinami, ci głe zakneblowany, co wybełkotał. Sarah znów si u miechn ła.
- Musisz si do mnie zbli y . Elaine, zajmij si swoimi supłami, szybko.
Kurinami przyczołgał si pospiesznie. Sarah miała nadziej , e w ród załogi
”Projektu Eden” znajdzie si jaki dentysta. Bez zb dnych ceregieli zacz ła
przegryza sznur, którym zwi zano nadgarstki Japo czyka.
78
Rozdział 38
Okazało si , e jeden z helikopterów ma awari . Wła nie ko czono wymian
filtra indukcyjnego i Sturm zgodził si ze Standartenfuhrerem Mannem, e skoro
dot d nie natrafili na najmniejszy opór, nie ma potrzeby si spieszy . Podró z
Argentyny była naprawd uci liwa.
Helmut Sturm siedział przy małym, składanym stoliku. Z jego prawej strony
usiadł Zygfryd, jego szwagier. Nad pustyni wznosiły si wzbite lekkim wiatrem
tumany piachu.
- Helmut... Te samoloty... My lisz, e to Amerykanie?
- Lec przed nami. To, czy uciekaj przed nami, to ju inna sprawa. Ale czy to
Amerykanie? Nie, nie s dz . Według mnie to Rosjanie. Nasi odwieczni wrogowie.
Mann zrobił bardzo m drze, wysyłaj c za nimi brygad po cigow , która ustali
cel lotu sowieckiej eskadry. My w tym czasie mo emy tutaj odpocz i
przygotowa si do regularnego uderzenia. Łatwo ich potem zniszczymy,
zetrzemy w pył. Nie. To nie Amerykanie pilotuj te samoloty. To Rosjanie.
Wszystko idzie po naszej my li. Pokonamy ich i podbijemy zajmowany przez nich
obszar.
Popatrzył na Zygfryda, który z wyra n satysfakcja skin ł głow . Helmut
poło ył mu r k na ramieniu i wstał.
- Dobrze b dzie znów wyruszy , prawda, Zygfryd?
- Tak, Helmut. eby zdusi naszych wrogów i zosta jedynymi zwyci zcami.
Brat Heleny był od niego du o młodszy i nie rozumiał do ko ca historycznej
misji, któr ich naród miał do wypełnienia. ”Zygfryd wci jeszcze si uczy” -
pomy lał Helmut.
Za to Sturm doskonale zdawał sobie spraw z wagi powierzonego im zadania.
Widział to w oczach swoich dzieci i dumnym spojrzeniu ony, kiedy jej dło
dotykała nabrzmiałego nowym yciem brzucha. Nosiła przecie w swym łonie
przyszłego pana wiata.
Sturm zało ył czapk . Uznał, e spacer po obrze ach obozu, mały rekonesans,
dobrze im zrobi.
- Chod my, Zygfryd, przejdziemy si troch ...
Szli obok siebie. Helmut Sturm oddał honory pełni cemu słu b
wartownikowi. Niedługo powróci brygada po cigowa. Niedługo wszystko si
zacznie...
79
Rozdział 39
Miejsce u szczytu stołu zajmował teraz Manfred. Tak było zawsze, kiedy m
Heleny Sturm wyje d ał z domu, eby wypełni obowi zki oficera. Helena
poczuła ruchy swego płodu. Wła nie oczekiwała na pi te dziecko. A mo e nawet
b dzie ich dwoje. Współczesna technika medyczna osi gn ła taki wysoki poziom,
e w ka dej chwili pomogłaby zdecydowanie potwierdzi albo zaprzeczy
domysłom pani Sturm. Mo na było ju nawet pozna płe dziecka na długo przed
jego narodzinami. Helena jednak, tak samo jak kiedy jej matka, wolała uczy si
swojego organizmu w sposób naturalny.
- Mamo, mog ci prosi o chleb? - Manfred u miechn ł si do niej,
spogl daj c sponad talerza.
- Oczywi cie. - Wzi ła mały koszyk z pieczywem i podała go najmłodszemu z
chłopców. - Willi, obsłu starszego brata. Nie b d samolubem.
W momencie, gdy Wilhelm odebrał koszyk z rak matki, rozległo si bicie
zegara. Popatrzyła przez cał długo jadalni. Zegar stał przy najodleglejszej
cianie. Było dokładnie wpół do pierwszej. Kiedy powróciła wzrokiem do stołu,
napotkała bystre spojrzenie Manfreda.
- O co chodzi, mamo? Jeste jaka niespokojna. U miechn ła si z trudem.
- Nie, to zupełnie nie to. Za pi tna cie minut mam umówione spotkanie.
Manfred, czy mo esz przypilnowa , eby reszta kiełbasy znalazła si potem w
lodówce, chleb w pojemniku...
- Dok d idziesz, mamo?
Oblizała wargi i popatrzyła na chłopca. Manfred wstał. Proste włosy opadły
mu na czoło. Poprawił szarf funkcyjnego Organizacji Młodych. R kawy
munduru miał wysoko zakasane, jak zwykle przy posiłku, ale były starannie
podwini te, tak e uniform nie tracił nic ze swojej oficjalno ci.
- Ja... obiecałam spotka si z pani Heider. Mamy razem zrobi zakupy. Nie
chciałabym, eby musiała na mnie czeka . - Zobaczyła, jak syn znowu si
u miecha. - To dobrze, e szkoła posłała was na wakacje, kiedy twój ojciec i wielu
innych musiało wyjecha . Twoja siła i odpowiedzialno s mi teraz bardzo
pomocne, Manfred.
- Dzi kuj , mamo. - Chłopak znów si u miechn ł i si gn ł po kolejny
kawałek w dliny.
Wstała od stołu, Manfred równie wstał. Wiedziała, e syn robi to ze
szczerego szacunku dla niej.
- Usi d i sko cz posiłek, wszystko wystygnie. W lodówce znajdziesz lody.
Przypilnuj, eby dzieci za bardzo si nie objadły.
- Oczywi cie, mamo.
Przeszła przez pokój. Z małego stolika stoj cego w przedpokoju wzi ła szalik
oraz torebk i otworzyła portmonetk , eby sprawdzi , czy s w niej klucze i
pieni dze. Były na swoim miejscu.
Odwróciła si . Manfred, widoczny w gł bi pokoju, wci stał i patrzył na
matk . Posłała mu u miech i pocałunek i zawołała:
- Chłopcy, słuchajcie Manfreda! Szczególnie ty, Willi. Otworzyła drzwi i
wyszła na korytarz. Kiedy zamkn ła drzwi, oblana potem oparła si o cian .
80
S dziła, e to osłabienie ci owe. Wyci gn ła chusteczk . Id c korytarzem w
stron windy, kurczowo przyciskała torebk do nabrzmiałego brzucha i ocierała
pot. Nadusiła guzik przywołuj cy wind .
Par sekund pó niej d wig nadjechał i drzwi do kabiny samoczynnie si
rozsun ły. Wcisn ła guzik poziomu handlowego. R k , w której ci gle trzymała
chusteczk , chwyciła si za por cz. Przez szyb w tylnej cianie windy zobaczyła
samochód jad cy s siednim d wigiem w dół tak szybko, e - mo e z powodu ci y
- jego widok przyprawił j o mdło ci. W obecnym stanie bardzo cz sto robiło jej
si niedobrze z całkiem błahych powodów.
Po przejechaniu czternastu pi ter winda zatrzymała si . Kobieta weszła do
holu centrum. Kroczyła przeszklonym tunelem, mijaj c kilkoro drzwi. Po drodze
schowała chusteczk do torebki. U miechn ła si i skin ła głow znajomej, pani
Doster, która d wigała ksi ki.
Helena doszła w ko cu do drzwi prowadz cych do samego centrum.
Fotokomórka zarejestrowała jej nadej cie i połówki przegrody rozsun ły si
bezgło nie.
Stan ła za drzwiami. Rozejrzała si wokoło, potem narzuciła szal na ramiona
i skr ciła w prawo. Min ła szklan elewacj budynku mieszcz cego kwatery
wy szych oficerów i rzuciła okiem na odbicie swojej zniekształconej sylwetki. Po-
prawiła szal, który odchylił jej biały, marynarski kołnierz, automatycznie
wygładziła materiał i szła dalej.
Zbli yła si do skrzy owania. Musiała si zatrzyma . Wyra ny sygnał wiecił
ostrzegawczo: ”Uwaga! Uwaga!” Potem kolor zmienił si z ółtego na zielony.
Weszła na jezdni . Przy pierwszym kroku spojrzała pod nogi. W butach na
płaskim obcasie czuła si bardzo niska, ale noszenie butów na wysokich słupkach
wywoływało u niej ból pleców, kiedy była w ci y. Podniosła głow . Odruchowo
dotkn ła brzucha. Dziecko znów si poruszyło, ale Helena nie uwa ała za sto-
sowne robienie sobie masa u w miejscu publicznym, na samym rodku ulicy.
Ju z chodnika k tem oka dostrzegła skierowane do niej pozdrowienie. To
doktor Morgensturn, dentystka, machała jej z okna elektrycznego pojazdu
stoj cego na skrzy owaniu. Helena podniosła r k , eby odwzajemni jej gest, ale
samochody ruszyły i nie była pewna, czy doktor Morgensturn to zauwa yła.
Kiedy szła przez centrum, wsz dzie widziała transparenty, swastyki, dumne
hasła o niemieckiej pot dze i przyszłym zwyci stwie. Nagle posmutniała. Poczuła
si troch winna. Była w prostej linii potomkiem jednego z najsławniejszych
oficerów SS. Skr ciła w pasa wiod cy do wielkiego magazynu. Podeszła do
jednego z bocznych wej . Anna Heider ju czekała na przyjaciółk .
- Przepraszam za spó nienie, Anno - zawołała Helena z daleka. Oczy Anny
wyra nie zdradzały podenerwowanie. - Wybacz, prosz ...
- Ju my lałam, e co si ... No có , z Manfredem, i w ogóle...
- Nie. A gdzie Ewa? W rodku?
- Nie, nie przyszła... Jest i ona!
Anna patrzyła gdzie daleko. Niebieskie oczy pani Heider błyszczały z
podniecenia.
Helena spojrzała przez rami . W ich stron biegła Ewa Mann. Wysokie
obcasy jej pantofli gło no stukały o płyty chodnika. Helena bezwiednie si
81
u miechn ła. Przypomniała sobie, e kiedy , zanim po raz pierwszy zaszła w
ci
, ona te nosiła takie krótkie, obcisłe sukienki.
- Ewa! - Helena Sturm serdecznie u ciskała du o młodsz od siebie kobiet .
- Helena, Anna. Chod my na zakupy. - Ewa pierwsza weszła do sklepu, pani
Sturm tu za ni .
Ka da z nich zaopatrzyła si w mał ko cówk komputera oraz wy wietlacz,
po czym ruszyły w gł b najbli szego korytarzyka mi dzy rz dami półek i lad.
- O! - krzykn ła Anna Heider. - Mój m nie cierpi sera ”Cottage”, to moja
szansa.
Helena patrzyła, jak wzrok Ewy przenosi si z pojemnika z serem na
ko cówk trzyman przez ni w lewej r ce. Praw manipulowała przy
wy wietlaczu, eby odczyta dane zaszyfrowane w kodzie cyfrowym, którym
oznakowany był ka dy towar. W ko cu kobiety poszły dalej.
W dziale ywno ci niadaniowej pierwsza zatrzymała si Ewa. Uwa nie
patrzyła na barwne opakowania. Po chwili powiedziała:
- Mój m z du dbało ci o szczegóły zreorganizował rozmieszczenie
naszych sił. Twierdzi przy tym, e Trzeci Korpus jest niezawodny w co najmniej
dziewi dziesi ciu procentach, a na pozostałych dziesi ciu procentach składu
osobowego korpusu te w zasadzie mo na polega .
Helena Sturm oblizała wargi. Zapomniała nało y na nie szmink . Teraz
odło yła na bok ko cówk oraz wy wietlacz i zacz ła grzeba w torebce w
poszukiwaniu pomadki.
- W takim razie... kiedy?
- Bez wzgl du na okoliczno ci - odparła Ewa - Trzeci Korpus wróci tutaj na
uroczyste obchody Dnia Zjednoczenia. I wtedy... - Ewa nagle umilkła, po chwili
podj ła nienaturalnie gło no: - I wtedy powiedziałam mojemu m owi, e po-
niewa prawie nie bywa w swoim domu na niadaniu, powinien pozwoli
dzieciom decydowa , co b d rano jadły. Jego matka bez przerwy zmusza je do
jedzenia gor cej owsianki.
Helena Sturm niezgrabnie kiwała głow , nie bardzo wiedz c, jak si
zachowa .
- Ju sobie poszły - oznajmiła konspiracyjnym szeptem Anna.
Helena zerkn ła przez lewe rami . Mijaj ce je przed chwil kobiety, ony
trzech znanych dygnitarzy partyjnych poszły do dalszych półek, nie zwracaj c na
nie szczególnej uwagi. Ewa podj ła temat:
- W Dniu Zjednoczenia... Wtedy wła nie wódz zostanie zamordowany, a
Trzeci Korpus zaatakuje stacjonuj cy tutaj oddział SS. A kiedy to si stanie,
Pierwszy i Drugi Korpus oraz Eskadra Kondora powróc do Complexu, a
nast pnie ogłosz stan wojenny. Dopiero wtedy zacznie si te prawdziwa wojna.
Ale po mierci wodza i rozbrojeniu SS b dziemy mieli przynajmniej kilka dni na
opanowanie Complexu, a co najwa niejsze, na przej cie zgromadzonego tu
sprz tu oraz wyposa enia.
Helena zorientowała si , e Ewa Mann dziwnie na ni patrzy.
- Martwisz si o Helmuta i Zygfryda?
- Helmut mnie znienawidzi. Zygfryd te mnie znienawidzi. I Manfred na
pewno te .
82
- Helmut jest nazist , ale to rozs dny człowiek. Poza tym ci kocha. Kocha
ciebie i wasze dzieci - z u miechem powiedziała do niej Ewa.
Poszły dalej. Helena przystan ła i nie mogła si zdecydowa , czy kupi
wi ksze, pi setgramowe opakowanie z gotowym ciastem na nale niki, czy
mniejsze, zawieraj ce tylko około trzystu gram koncentratu. Przygl daj c si
ekranikowi, mimochodem zerkn ła na elektroniczny kalendarz. Do trzydziestego
stycznia pozostało ju naprawd niewiele czasu. Helena poczuła, e ogarnia j
strach. Od wczesnego dzieci stwa potrafiła jednak odró ni dobro od zła i to
sprawiało, e bała si tego, co miało wkrótce nast pi , ale nie w tpiła o słuszno ci
swej decyzji.
Wybrała wi ksze pudełko. By mo e straci swojego najstarszego syna
Manfreda, ale Willi, pozostali dwaj synowie oraz dziecko, lub dzieci, które
niedługo urodzi - oni wszyscy doczekaj prawdziwej wolno ci.
Pokrzepiona t my l , ra no ruszyła w stron kolejnej półki.
83
Rozdział 40
Znajdowała si w płytkiej skalnej niszy. Spod skalnego nawisu obserwowała
padaj cy deszcz. Padało ju około godziny.
Ci kie krople rozpryskiwały si w rosn cych kału ach. Natalia była naga,
przykuta za r ce i nogi do skały. Jej ciało, pozbawione oparcia, ci ko zwisało
przytrzymywane u góry w miejscach, w których jej ramiona zostały
przytwierdzone do skały. Kiedy dziewczyna ockn ła si , wstrz sały ni dreszcze.
Nie miała poj cia, jak długo była nieprzytomna. Czuła dokuczliwy ból w plecach i
karku.
Zwi zek z Johnem nauczył j nigdy nie traci nadziei. Przynajmniej była na
tyle blisko m a, e mogła go zabi .
Niestety, jeden z wartowników Karamazowa przeszkodził jej w wykonaniu
zadania, które sama sobie wyznaczyła. Ale to jeszcze nie koniec. Ci gle była
blisko pułkownika i znała go wystarczaj co dobrze, eby spodziewa si , e
znajdzie si jeszcze bli ej niego. A wtedy znajdzie w sobie do siły, by zabi tego
potwora.
Usłyszała kroki i z trudem spojrzała w prawo. To był Karamazow.
- A wi c si obudziła ... Doskonale! Przyszedłem, eby ci powiedzie , co ci
czeka w najbli szej przyszło ci. Pierwsze do wiadczenie z pewno ci dostarczy ci
wielu mocnych wra e . Wróc za dwie godziny. Rzecz w tym, e zanim znów ci
wykorzystam, musisz zosta oczyszczona, tak e duchowo, ze wszystkiego, co
pozostawiło w tobie współ ycie z tym zepsutym Amerykaninem, Johnem
Rourke'em.
- On i ja? Nigdy!
- Tak, wiem. Ju mi o tym mówiła . Ale ja musz by tego pewien. Wybrałem
do tego celu niezawodn metod . Gor ce elazo. Po prostu wypal w tobie
wszystko, co mogłoby zaszkodzi mojemu zdrowiu. S dz , e i dla ciebie b dzie to
interesuj ce do wiadczenie. Eksperymentowałem ju kilka razy w ten sposób na
kobietach z dzikich plemion, które jakim cudem przetrwały i w druj po
Europie. Ale te dzikuski wi cej maj wspólnego ze zwierz tami ni z istotami
ludzkimi i dlatego na podstawie ich zachowania trudno mi było wła ciwie oceni
efektywno tej metody.
- Jeste szalony, Władymir. Pozwól swoim je com odej . Potem b dziesz
mógł ze mn zrobi wszystko, na co ci tylko przyjdzie ochota.
Roze miał si .
- Ju teraz mog robi z tob , co tylko zechc . A co do reszty: nie! Ju ci
mówiłem, e s mi potrzebni do dr czenia ciebie, twojego sumienia. B dziesz
musiała by wiadkiem odzierania z wszelkiej czci ony i córki Rourke'a, tej
drugiej dziewczyny oraz Murzynki. B d wykorzystywane i bite tak długo, a
znudz si moim chłopcom. Nie b dziesz mogła im pomóc. A teraz pora na
pierwszy akt naszego przedstawienia. - Si gn ł pod czarn , skórzan kurtk i
wyci gn ł stamt d mał apteczk , z której wydobył strzykawk . - Ciekawe, e
nawet z najwi kszej katastrofy daje si potem wynie jakie korzy ci. Mam tu na
my li ro lin , o której nigdy przedtem nie słyszałem. To prawdopodobnie mutant
powstały w wyniku promieniowania po Nocy Wojny albo w wyniku zmiany
84
warunków klimatycznych oraz wyjałowienia atmosfery. Wydaje mi si , e to
rodzaj grzyba, ale we poprawk na to, e nigdy nie uwa ałem si za eksperta w
tej dziedzinie. W ka dym razie wła ciwo ci tego specyfiku s zadziwiaj ce.
Natalia nie spuszczała wzroku z m czyzny. Mimo chłodu, który ogarn ł jej
całe ciało, na górnej wardze poczuła kropelki potu.
- Nawet niewielka dawka wywaru tej ro liny powoduje u człowieka co w
rodzaju schizofrenii paranoidalnej: całkowit niezdolno do koncentracji i
wszechogarniaj cy strach, halucynacje, a potem wra enie absolutnego
wycie czenia organizmu. I rzeczywi cie, poddany eksperymentowi obiekt jest
potem ruin . - U miechn ł si , lekko naciskaj c tłoczek strzykawki. - Zastrzyk
ten działa równie rozkurczowo na wszystkie mi nie. Zauwa yłem, e twoja
szyja jest raczej sztywna. To wkrótce przejdzie. Obawiam si , e b dziesz musiała
pozwoli twoim mi niom rozkurczy si bardziej ni by sobie tego yczyła.
Stracisz kontrol nad wszystkimi czynno ciami fizjologicznymi twego organizmu.
Niestety, zrobi si przy tym mały nieporz dek. Zanieczy cisz siebie i cian ... Ale
nie przejmuj si tym, zawsze mo emy ci umy przed nast pnym zabiegiem. St d
te ta lokalizacja... Wybacz, zapomniałem ci za ni przeprosi na samym
pocz tku naszej rozmowy. Przynajmniej nie b dzie ci przykro z powodu
zanieczyszczonej podłogi. I pewne nieprzyjemne zapachy... Hmmm... Szybciej
rozejd si na wie ym powietrzu.
- Nienawidz ci - szepn ła.
- Ach, to muzyka dla moich uszu. I pomy l tylko... - Poczuła dotyk igły na
skórze lewego przedramienia. - ...Je li w tej chwili mnie nienawidzisz, co b dziesz
czuła po pewnym czasie?
Próbowała wyrwa rami , ale Karamazow sił przycisn ł je do skały i zatopił
igł w ciele kobiety.
Potem si cofn ł. Patrzyła, jak stoi przed ni i si mieje. W nast pnej
sekundzie poczuła nagły skurcz oł dka, a pó niej jego zupełne rozlu nienie.
Zacz ła si wypró nia ...
85
Rozdział 41
Rourke znienacka chwycił czarno ubranego radzieckiego wartownika.
Krótkim szarpni ciem za głow złamał mu kr gosłup. Ciało Rosjanina mi kko
osun ło si na skały.
John pochylił si nad nieruchomym ołnierzem, podniósł jego karabin i
usun ł z niego magazynek. Cisn ł bezu yteczn , zdekompletowan bro na skały.
Potem w zupełnie inn stron wyrzucił zamek. Ostro no i absolutna cisza
byłyby teraz wskazane, ale doktor nie uwa ał ich za podstawowe warunki
powodzenia jego akcji. Czas był dla niego najwa niejszy.
Swoj półci arówk zaparkował około mili od miejsca, w którym si teraz
znajdował. Tutaj wła nie napotkał pierwszy sowiecki posterunek.
Rourke podniósł swój karabin i ruszył naprzód. D wigał ze sob dwie torby,
jedn wypełnion zapasowymi magazynkami, a drug - po brzegi wypchan
broni tych, których zamierzał uratowa przed Karamazowem. Przez plecy
Amerykanin miał przewieszone dwa automaty, a w r kach trzymał M-16. Nie
zastanawiał si , czy uniesie dodatkowy ci ar. A był on tak wielki, e znacznie
utrudniał wspinaczk po skałach i teraz bardzo opó niał marsz. Na szcz cie
John nigdy nie kierował si w yciu wygodnictwem.
”Sarah, Annie, Madison, doktor Halwerson, porucznik Kulinarni” - my lał
Rourke.
- Natalia - szepn ł.
Zabierze j stamt d. I wszystkich innych razem z ni .
Wkrótce z pewno ci spotka nast pnego wartownika. Wkrótce znów b dzie
musiał zabi .
- Jeden mniej do zabicia na pó niej - westchn ł, z coraz wi kszym trudem
łapi c oddech.
86
Rozdział 42
Usta miała całe poranione od gryzienia linek, którymi zwi zano Japo czyka.
Uwolniony Kurinami zabrał si do rozpracowywania wi zów kr puj cych w
kostkach nogi Sarah. Kobieta u miechn ła si , obserwuj c jego zapał. R ce sama
sobie uwolniła.
- Mam je! - sykn ł Japo czyk.
Sarah Rourke przetoczyła si na plecy. Nie bardzo wierzyła, e zesztywniałe
nogi unios jej ci ar. Skin ła głow .
- Uwolnij Elaine. Ja zajm si Madison. Ale najpierw zobacz , co z Annie.
Czołgaj c si na kolanach i łokciach, Sarah dotarła w ko cu do
najodleglejszego k ta namiotu. Jej córka oddychała teraz bardziej regularnie i
wydawało si , e niedługo odzyska przytomno . Sarah nie usun ła chustki, któr
Annie została zakneblowana, eby po przebudzeniu dziewczyna nie zdradziła ich
głosem.
Sarah powiedziała do Madison:
- Nie martw si . Z Michaelem wkrótce b dzie wszystko w porz dku. Jest
dokładnie taki jak ojciec. To jego jedyny problem. A ty za kilka sekund b dziesz
wolna. - Usun ła knebel z ust dziewczyny. Głowa Madison opadła. Oddychała z
trudem.
- Powinnam była wi cej...
- Próbowała - powiedziała Sarah, łami c kolejne paznokcie przy
rozpl tywaniu supłów Madison. - Jeszcze b dziesz miała mnóstwo okazji, eby si
wykaza . Cho by wtedy, gdy b dziemy si st d...
Usłyszeli krzyk. Kobiecy krzyk, ale ju prawie nieludzki. Wiedzieli, kto
krzyczał.
Sarah rozpaczliwie walczyła z p tami. Nareszcie r ce Madison były wolne.
Dziewczyna masowała nadgarstki.
- Z nogami sama sobie poradz .
- Dzielna dziewczyna. - Kobieta, wci na kolanach, skierowała si w stron
córki. Annie otworzyła wła nie oczy. Sarah wyj ła jej knebel.
- Annie! Nie rób adnego hałasu. Jak si czujesz?
- Co?
- Kurinami zdołał si uwolni na tyle, e mogłam mu rozwi za r ce. Zaraz
st d uciekniemy.
- Mam zamiar dopa tego drania, który mnie uderzył. - Annie zakrztusiła si .
- Kto ci nauczył tak mówi ? Ojciec? Panienka w twoim wieku... - Nagle
przypomniała sobie, e były teraz z córk niemal rówie nicami.
Krzyk si powtórzył. Bardziej przera aj cy ni cokolwiek, co Sarah słyszała
w szpitalnym gabinecie zabiegowym, gdzie pracowała, zanim poznała Johna i
potem, w szpitalach polowych podczas wojny. Krzyk. Straszliwszy od j ków ko-
naj cego.
Br zowe oczy Annie zrobiły si nienaturalnie wielkie. Spojrzała na matk
staraj c si rozplata w zły.
- To Natalia - powiedziała Sarah. Jej głos był twardy, ale spokojny. - Wygl da
na to, e jest gdzie niedaleko.
87
Rozdział 43
T tno Michaela zacz ło spada .
- Cholera - zakl ł Rubenstein.
Wzi ł mikrofon do r ki i sprawdził, czy z radiem wszystko w porz dku.
- Paul Rubenstein do ”Edenu jeden”. Ziemia do ”Edenu jeden”. Odbiór!
Nie czekał długo na odpowied . Niemal natychmiast odezwał si znany mu
głos:
- Tu Jeff Styles. Jestem oficerem naukowym. Prosz minut poczeka , panie
Rubenstein. Zawołam kapitana Dodda. Odbiór!
Rubenstein pospiesznie wcisn ł guzik mikrofonu,
- Niech pan go sprowadzi naprawd szybko. Wi ksza cz l dowiska jest
oczyszczona. Przynajmniej jeden prom mo e l dowa w ka dej chwili. Mam tu
umieraj cego człowieka. Potrzebuj pomocy lekarskiej i krwi. I to jak najszyb-
ciej. Odbiór!
- Id do kapitana. Prosz czeka . Odbiór!
Paul wstał i du ymi krokami zacz ł chodzi po namiocie. Nie oddalał si przy
tym zbytnio od radia.
Ju tylko mniej ni milowy odcinek drogi pozostał do oczyszczenia z piachu i
nale ało uprz tn ju tylko jeden filar mostu. Piachu nie było du o i filar te nie
był ci ki. Gdyby cho jeden z promów znalazł si na ziemi we wła ciwym czasie,
Michael byłby uratowany, Paul był tego pewien.
Usłyszał trzaski, a zaraz potem głos dowódcy promu:
- Dodd do Rubensteina. ”Eden jeden” do Ziemi. Prosz si odezwa , panie
Rubenstein. Odbiór!
Paul szybko podniósł mikrofon.
- Tu Rubenstein. Musz tu mie na dole co najmniej jeden z waszych
wahadłowców w ci gu najbli szych kilku godzin. Rourke wyruszył, eby ratowa
swoich bliskich, Kurinamiego i doktor Halwerson z r k Rosjan. Puls Michaela
słabnie i jego ci nienie jest coraz ni sze. John nauczył mnie kiedy , jak to
sprawdza . Młody Rourke potrzebuje lekarza i krwi. I to szybko. Albo go
stracimy... Odbiór!
Głos Dodda:
- Panie Rubenstein, Jeff Styles poinformował mnie o stanie l dowiska.
Czyste? Odbiór!
- Prawie. Dwie godziny pracy u jednego ko ca wyznaczonego odcinka i
b dziecie mieli najbardziej gładkie l dowisko, jakie kiedykolwiek widzieli cie.
Odbiór!
- W takim razie wkrótce si zobaczymy. Rozumiem konieczno po piechu.
Rozumiem te , e mo emy si spodziewa sowieckiego ataku. Odbiór!
- Mam tu kilka karabinów i helikopter pozostawiony przez doktora Rourke'a.
Mog pobawi si z Rosjanami w chowanego. Góry wietnie si do tego nadaj .
Je li nie wyl dujecie, umrze syn człowieka, który ryzykował ycie swoje i całej
swojej rodziny, eby wam pomóc. I nie chc wysłuchiwa jego wymówek, e was
nie sprowadziłem. Odbiór!
88
- Panie Rubenstein, je li doktor Rourke walczy teraz z Rosjanami, znaczy to
ni mniej, ni wi cej tylko to, e robi co , co zdaje si omin ło nas kilka wieków
temu. Mam na my li nas wszystkich... No có , tym razem chyba nie przepu cimy
podobnej okazji. Jestem jedynym pilotem w naszej misji, posiadaj cym
jakiekolwiek do wiadczenie bojowe. I wiem, jak pilotowa migłowce. Robiłem to
przez jaki czas w Wietnamie w warunkach tak szczególnych, e nawet
człowiekowi w pa skim wieku trudno by było to sobie wyobrazi . ”Eden jeden”
podejdzie do l dowania i natychmiast zabezpieczy obszar całego l dowiska.
Nast pne promy b d mogły potem wyl dowa o wiele bezpieczniej. Proces
opuszczania orbity rozpoczn za dwie godziny. Za niecałe trzy godziny powinie-
nem by ju na Ziemi. Aha, a co do tych innych sił powietrznych, których sygnały
zarejestrowali my w Ameryce Południowej: okazuje si , e to te migłowce.
Powinny wkrótce przelatywa nad waszym terytorium, niedawno wystartowały z
Alabamy.
- Dzi ki! Bez odbioru.
- ”Eden jeden” wył cza si .
Paul odło ył mikrofon i podszedł do Michaela. Chłopak gor czkował, co
mogło oznacza , e wywi zało si zaka enie.
Rubenstein, nie chc c traci czasu i nie umiej c w aden sposób pomóc
przyjacielowi, wypadł z namiotu i pobiegł w stron spychacza. Musiał jak
najpr dzej doko czy oczyszczanie l dowiska i przygotowa stanowiska broni
maszynowej. Miał jeszcze mnóstwo do zrobienia. Biegł najszybciej, jak potrafił.
89
Rozdział 44
Co , co pełzło po lewej piersi Natalii, uwa nie przypatrywało si dziewczynie.
Było podobne do w a, tylko miało nogi, dwa małe rogi na głowie oraz czerwone
oczy, zupełnie podobne do oczu Władymira. Wiedziała, e krzyczy, ale ci gle
powtarzała sobie, e wszystko, co si z ni dzieje, nie jest prawdziwe. A jednak
naprawd krzyczała.
Jej krzyk musiał by prawdziwy, bo czuła przecie na swej skórze dotyk
niezliczonej ilo ci małych odnó y. Wrzeszczała na potworn istot , eby ta si
zatrzymała, eby dała jej spokój, ale stworzenie nie zwracało na ni uwagi. W
ko cu zacz ła woła na stwora ju tylko po imieniu:
- Władymir!
Nagle na jej prawej piersi pojawił si drugi stwór. Ten był podobny do Johna
Rourke. Drogi obydwu kreatur si skrzy owały. Potwory zwarły si w szale czej
walce i naraz ten z prawej strony te upodobnił si do Karamazowa, a potem
znikn ł; druga kreatura te przepadła. Natalia spojrzała w dół, na skały, na
szczycie których została przywi zana. Mi dzy kamieniami pełzały w e i ropuchy
i było ich coraz wi cej, wypełzaj cych z jakiego bagna czy lawy spływaj cej
mi dzy nogami dziewczyny. Gad o twarzy Władymira znów si zbli ał. Pełzł
coraz wy ej, a uczepił si wewn trznej strony prawego uda Natalii. ”To” cały
czas miało si przy tym zupełnie tak samo, jak pułkownik.
Wszystkie w e patrzyły na ni i te si z niej miały. Ropuchy właziły jedna
na drug , jakby układały si w ywy ła cuch. A raczej tworzyły obrzydliw
drabin , której ”czubek” dotkn ł w ko cu nagiej stopy kobiety. Natalia krzyczała
rozpaczliwie.
Stwór o twarzy Karamazowa dotarł ju do wewn trznej strony jej prawego
uda, cały czas miej c si gło no. Czuła luz pokrywaj cy jego koszmarne ciało,
pozostawiaj cy na jej nodze wilgotny lad.
- Pomocy!
Kreatura była coraz wy ej i wy ej. Wtem potwór w lizn ł si do jej wn trza.
Ju nie mogła gło niej krzycze , gardło miała ci ni te. Zaczynała si dusi .
Stwór ju cały był wewn trz niej i teraz słyszała ohydny miech dobiegaj cy z jej
łona. Tymczasem ropusza drabina wci pi ła si w gór wzdłu prawej nogi
Rosjanki. Czy by i one chciały jej wej do pochwy?
I jakim cudem Natalia mogła ogl da swoje wn trze i widzie , jak małe ró ki
rozpalaj si do czerwono ci i jak płomie pochłania od rodka jej ciało. Zacz ła
krzycze . Okropna kreatura wypalała jej wn trzno ci i a krztusiła si ze
miechu, a nieszcz sna ofiara krzyczała, krzyczała, krzyczała...
90
Rozdział 45
Kurinami stał po lewej, a Annie po prawej stronie. Sarah spojrzała na
Madison i Elaine. Potem uniosła pałatk , zasłaniaj c wej cie do namiotu.
Ostro nie wyjrzała na zewn trz. W tej chwili rozległ si kolejny krzyk. Po drugiej
stronie obozowiska Sarah zobaczyła Natali . Nawet teraz było w niej jakie
nieuchwytne pi kno. Kilku ołnierzy patrzyło na dziewczyn , inni starali si j
ignorowa .
Sarah z trudem odwróciła wzrok od um czonej Rosjanki. Na lewo, w pobli u
centrum bazy i prowizorycznego l dowiska, na którym stało teraz kilka
helikopterów, ujrzała dwóch m czyzn. Byli uzbrojeni, ale karabiny mieli
swobodnie przewieszone przez plecy. Domy lała si , e to wartownicy.
Wolno zasłoniła wej cie i szepn ła:
- Tylko dwóch wartowników, ka dy ma karabin. Dodatkowo uzbrojono ich w
pistolety. To ju cztery sztuki broni palnej. Jest nas pi cioro, ale Kurinami to
samodzielna bro . Poza tym, przy karabinach zauwa yłam bagnety...
- Uczciwie wiczyłem ”kata” z dwiema maczugami. Sprawdz to teraz w
praktyce...
Sarah spojrzała na Japo czyka, potem popatrzyła na Madison.
- Te lekcje strzelania, które dawał ci Michael... S dzisz, e potrafisz ju
posługiwa si karabinem?
- Tak, matko Rourke. Chc walczy z tymi lud mi. Dam sobie rad .
- Dzielna dziewczyna. W takim razie jeden karabin dla ciebie, drugi dla mnie.
Annie, ty we miesz pistolet, Elaine, ty te we miesz pistolet.
- Niewiele wiem na temat broni. Umiem obchodzi si jedynie z coltem.
- Mo e co wspólnie wymy limy... - Annie pospiesznie rozwiała w tpliwo ci
Murzynki.
- W porz dku. - Sarah spojrzała na Madison. - Kiedy dolicz do trzech, chc
eby zacz ła woła o pomoc, ale nie za gło no. Ma ci usłysze tylko tych dwóch
ołnierzy, a nie cały obóz. Kurinami i ja b dziemy gotowi na ich przyj cie, a
Annie i Elaine b d nas ubezpiecza .
Sarah wzi ła do r ki kołek, do którego przedtem przywi zano Japo czyka.
- Uwaga! Licz do trzech. B d cie gotowi. - Sarah wysun ła lewy kciuk. - Raz.
- Potem palec wskazuj cy. - Dwa. - A potem, po sekundowej przerwie, palec
rodkowy.
- Trzy!
Madison wła ciwie nie krzykn ła. To bardziej przypominało szloch.
Dokładnie taki, o jakim my lała Sarah.
- Pomó cie mi! Och! Prosz ! Bo e! Ratunku! Sarah nie potrafiła powstrzyma
miechu.
”Ta dziewczyna b dzie nieodrodn córk klanu Rourke'ów” - pomy lała.
Sarah lekko si cofn ła, r k uzbrojon w kołek uniosła wysoko w gór .
Trzymała palik jak sztylet. Kurinami przyczaił si z boku. Poły namiotu
rozsun ły si i do rodka zajrzał młody Rosjanin.
- Akiro! - sykn ła Sarah.
91
Pilot błyskawicznie wci gn ł ołnierza do rodka. Pchn ł go na podłog ,
przydusił do ziemi i jednym ciosem zmia d ył ołnierzowi jabłko Adama.
W tym czasie Sarah czekała na swoj ofiar .
Najpierw dostrzegła ruch pałatki. W szparze pojawiła si lufa karabinu
nale cego do drugiego wartownika. Sarah zatoczyła kołkiem szeroki łuk
skierowany ku dołowi i wbiła palik w rami ołnierza. Z otwartej rany pociekła
krew. M czyzna wła nie wchodził do namiotu. Teraz Sarah kantem dłoni z całej
siły uderzyła go w twarz, tu u podstawy nosa. Zrobiła po prostu to, co wiele razy
widziała w wykonaniu innych. Zaskoczenie było całkowite. Wszystko odbyło si w
absolutnej ciszy.
Sarah zrobiła półobrót w prawo. Elaine Halwerson trzymała ju zdobyczny
pistolet, a Annie rozbrajała le cego Rosjanina.
Sarah zarzuciła sobie pas karabinu na rami i zacz ła manipulowa przy
czym , co wygl dało na regulator trzonu zamka. Znalazła bezpiecznik z
selektorem. Nastawiła bro na ogie ci gły. Tak przynajmniej si jej wydawało,
gdy nie mówiła po rosyjsku.
- Czy kto tu zna rosyjski?
- Ja, troch . - Porucznik u miechn ł si skromnie.
- Czy to znaczy ”poci gn za spust”? - Pokazała pilotowi, o co jej chodzi.
Kurinami roze miał si .
- Tak. O ile si orientuj ...
Sarah tylko skin ła głow . Kurinami dzier ył ju bagnety, Annie - drugi
pistolet, a Madison, cicha Madison, spokojnie trzymała w obu r kach
przydzielony jej karabin i d wigała pas z zapasow amunicj .
- Gotowi? Najpierw idziemy uwolni Natali . Nie mo emy jej tu zostawi -
powiedziała Sarah. - Potem przebijemy si do l dowiska, wskoczymy do jednego
z helikopterów, a porucznik Kurinami wyprowadzi nas z tego piekła. To nasza
jedyna szansa.
Podeszła do Annie i serdecznie j ucałowała.
- Bardzo ci kocham.
Z kolei obj ła wzruszon Madison.
- Ty te jeste moja córk . Naprawd was kocham. Ciebie i twoje dziecko.
Madison nie mogła wydusi z siebie ani słowa. Sarah odwróciła si w stron
wyj cia.
- Czy kto pomógł Elaine z jej pistoletem?
- Tak, mamo - odparła Annie.
- Zabijemy tych drani - szepn ła Sarah i wybiegła z namiotu, gotowa zgin
za swoj najgro niejsz rywalk .
92
Rozdział 46
Natalia czuła, e cała dr y. Koszmarne wizje znikn ły, ale to, co dziewczyna
zobaczyła na jawie, było jeszcze gorsze. Przed ni stał Karamazow. W lewym
r ku trzymał rozpalony do czerwono ci bagnet. Nie opodal płon ło małe ognisko.
W jego płomieniach rozgrzewały si ko ce dwóch innych bagnetów. One te
zaczynały si ju arzy .
- To najpewniejszy sposób na oczyszczenie rany, moja droga - szepn ł
Karamazow.
Zawstydziła si swojego zapachu i wygl du. Ten wstyd był silniejszy od
strachu. Jeszcze bardziej wstydziła si tego, e nie udało si jej zabi pułkownika i
e zawiodła Sarah, Annie, Madison, Elaine oraz porucznika Kurinamiego. To
wstyd, e próbowała ich uratowa tak nieudolnie...
Spojrzała m owi w oczy.
- Je li po mierci istnieje jakiekolwiek ycie, wróc z za wiatów i obróc
wniwecz twoje marzenia. B d upiorem. Zadr cz ciebie na mier . Nie dam ci
spokoju...
Karamazow roze miał si i zbli ył ostrze bagnetu do l d wi kobiety.
- Obawiam si , kochanie, e nie umrzesz tak pr dko... Jeszcze si troch
pom czysz!
Poczuła ciepło bij ce od rozgrzanego ostrza. Jedyne, co mogła teraz robi , to
krzycze . Spojrzała w stron bagnetu zbli aj cego si do niej milimetr po
milimetrze. Koniec ostrza dotkn ł ju włosów kryj cych łono Natalii.
Wstrzymała oddech i jak mogła najbardziej przywarła plecami do skalnej ciany.
- Mam przy sobie magnetofon, przygotowany do nagrywania. Pomo e mi to
zapami ta te pi kne chwile do ko ca moich dni.
Dziewczyna zamkn ła oczy i zawołała:
Id do diabła! Poczuła ciepło...
John Rourke trzymał pythona w obu r kach. M-16 był wygodniejszy, ale
Amerykanin nie ufał celno ci karabinu. Byłoby mu łatwiej od razu zabi
Karamazowa, ale nó mógłby zd y zagł bi si w ciało Natalii. Musiał trafi
pułkownika w r k . Pewnie poci gn ł za spust kolta. Pistolet lekko drgn ł.
Natalia przestała krzycze . Jarz cy si bagnet szerokim łukiem wyleciał z r ki
szale ca. Karamazow chwycił si za lewe przedrami . Rourke pognał w jego
stron . Padał ulewny deszcz. Doktor w biegu zastrzelił dwóch ołnierzy stoj cych
po bokach Karamazowa. Potem wycelował w m a Natalii i strzelił. Wydawało
si , e Rosjanin potkn ł si na skałach, po lizgn ł, potem jednak wstał i zacz ł
ucieka . Nagle John usłyszał strzały. Do Natalii pozostało mu dwadzie cia pi
jardów.
- Sarah!
To rzeczywi cie była jego ona. Karabin, który trzymała, bluzgał ogniem.
Biegła od strony odległego kra ca obozu. Tu przy niej biegła Annie, a za nimi -
Madison. Ona równie strzelała z karabinu. Elaine trafiła wła nie nadbiegaj cego
przeciwnika prosto w twarz. Japo czyk Kurinami, uzbrojony w dwa bagnety,
93
kłuł, podcinał gardła, rozpruwał czarne mundury wrogów. Cho pozbawiony
broni palnej, pozostawiał za sob najwi ksze spustoszenie.
Karabin Sarah nagle zamilkł. Rosjanie g st tyralier nadbiegali w jej
kierunku. John spojrzał znów na Natali , nie ustaj c w morderczym p dzie.
Przez panuj cy wokół zgiełk przebił si pojedynczy głos. Głos Natalii:
- Kocham ci !
94
Rozdział 47
Karamazow wycofał si i znikn ł za plecami swoich ołnierzy. Rourke
opró nił cały magazynek pythona, strzelaj c do ołnierza chc cego zabi
bezbronn Natali . Uderzenia kul odrzuciły Rosjanina daleko od uwi zionej.
Teraz John był tu przy Rosjance. Wcisn ł pythona do kabury, a z innego
skórzanego pokrowca przy pasie szybko wyci gn ł du ego gerbera.
- Obserwuj moje tyły, Natalia.
Szarpn ł no em za sznur wi
cy jej lew kostk . Potem jeszcze raz, a wi zy
naci te przy pierwszej próbie opadły wokół jej stóp. Ciało Natalii raptownie si
osun ło, kiedy Rourke zacz ł manipulowa ostrzem przy sznurze zaci ni tym
wokół jej prawej kostki. Zawisła na r kach. John wstał i obejrzał si . Sarah i inni
byli coraz bli ej. Uwolnił lewy nadgarstek Natalii.
- Oprzyj si o mnie.
Poczuł, jak dziewczyna obejmuje go za szyj . Prawy nadgarstek. Nareszcie
Rosjanka była wolna. D wigał teraz na sobie cały jej ci ar.
- Jestem tak brudna... - szepn ła.
Rourke obj ł j i mocno przytulił. Oderwał Natali od wilgotnej, skalnej
ciany, do której była przywi zana. Schował Gerbera i zdj ł torby z broni oraz
amunicj . Zsun ł z ramion dwa karabiny. ci gn ł kurtk . Okrył ni
dziewczyn .
- Ja... Ja próbowałam... - wyj kała. - Prawie go miałam. Ale kto od tyłu
uderzył mnie i kiedy si obudziłam...
- Pó niej opowiesz mi wszystko. Teraz musimy si st d wynosi . Popraw na
sobie kurtk .
- Jestem obrzydliwie brudna. Ja...
- Rób, co ci mówi .
- Ci gle mog strzela . Daj mi bro .
- Tak ju lepiej.
John popchn ł torb w jej kierunku. Natalia była jednak bardzo słaba i
musiała oprze si na łokciu. Annie, Sarah oraz reszcie udało si na moment
zatrzyma Rosjan w stosunkowo bezpiecznej odległo ci. Z torby Rourke wydobył
małe pudełeczko - cz apteczki. Ju wcze niej zauwa ył male ki lad na lewym
ramieniu dziewczyny i teraz ostro nie, ale stanowczo przyci gn ł jej lewe rami
bli ej. Otarł to miejsce tamponikiem sterylnej waty.
Potem wyj ł z pojemniczka strzykawk i zamierzał jej zrobi nowy zastrzyk,
ale Natalia odruchowo cofn ła si .
- To przeciwko t cowi, a pó niej mieszanka ”B”, eby mogła utrzyma si
na nogach.
- Władymir... Dał mi jaki rodek halucynogenny. To... To sprawiło, e
widziałam straszne koszmary. Czułam je... Jakie potwory dostały si do mnie...
Do rodka... I...
Wielkie niebieskie oczy Rosjanki nagle pociemniały. Doktor przerwał jej w
pół słowa:
- Zabij go... To chodz cy trup.
95
Zrobił jej pierwszy zastrzyk. Potarł tamponem skór powy ej łokcia,
wyszukał ył i po raz drugi wbił igł . Zgi ł jej rami , eby przytrzymała wie y
tampon. Lewy r kaw kurtki miała wysoko podwini ty. John schował apteczk z
powrotem do torby. Ci gle kl cz c przy Natalii, si gn ł za siebie i podniósł z
ziemi jeden z karabinów. Ustawił go na automatyczne działanie. Celn seri
skosił kilku najbli szych Rosjan. Tymczasem pierwsza dobiegła do nich Sarah.
Rourke zacz ł wła nie wymienia magazynek, kiedy usłyszał niespokojne wołanie
ony:
- Michael! Co z nim?
- yje, ale konieczna jest transfuzja. Potrzebuj krwi, twojej albo Annie. Ja
ju oddałem mu, ile mogłem. Jako si trzyma. Paul go pilnuje...
- Rozumiem - przerwała mu Sarah. - Chcieli my uciec st d helikopterem.
Akiro jest przecie lotnikiem. Zamierzali my przedtem uwolni Natali . Teraz ty
mo esz poprowadzi jedn maszyn , a Kurinami drug .
Nieoczekiwanie Rosjanka wtr ciła si do rozmowy. Jej głos rozległ si niemal
równocze nie z trzaskiem nowego magazynka wskakuj cego na swoje miejsce w
M-16 Johna.
- Nie s dz , ebym była w tej chwili dobrym piechurem, ale mog pilotowa
który ze migłowców.
U drugiego boku Johna pojawiła si Annie. Nie przestawała strzela ze swego
steczkina.
- Tato, odwró si na moment! Rourke spojrzał na córk .
- Co, u licha?
- Dam Natalii swoj halk , eby cho troch si okryła. No, nie podgl daj.
Rourke skierował M-16 w stron najwi kszego skupiska nieprzyjaciół. K tem
oka dostrzegł biel materiału.
- Pomó jej, mamo.
- Podnie si troch . Pozwól, e ci w ni sama ubior . Oprzyj si o mnie. Do
diabła z tym! Oprzyj si o mnie!
Rourke nie patrzył w stron ony i Natalii. Patrzył na córk , opuszczaj c
fałdy szerokiej spódnicy.
- Co, u licha, stało si z twoj twarz ?
- Kolba karabinu... Widziałam skurwysyna, który to zrobił...
- Nie mów tak. Kto ci tego nauczył?
- Zobaczyłam go zaraz po wyj ciu z namiotu i strzeliłam mu prosto w głow .
Czuj si teraz doskonale. I mówi tak, jak chc . Mam ju prawie dwadzie cia
osiem lat, pami tasz?
- No có ... - Rourke znów poci gn ł za spust, pomagaj c Kurinamiemu
op dzi si od atakuj cych Rosjan. - Wyno my si st d. Annie! Widzisz te torby?
Rozdaj bro .
- Musz pomóc Natalii podej do helikopterów! - odkrzykn ła dziewczyna.
Doktor odwrócił si . Spojrzał na Sarah i Natali . Kochał je obie. Rosjanka
wygl dała nieco dziwnie. Br zowa kurtka była zapi ta z przodu na zamek i o
wiele za du a. Spod kurtki wystawała biała halka Annie. Poza tym Natalia była
ci ni ta w talii grubym, skórzanym pasem z dwoma kaburami na biodrach.
Dziewczyna miała zapadni te policzki i twarz skrzywion grymasem bólu. Sarah
96
ubrana była jak zwykle - w niebieskie d insy i wypłowiał bł kitn koszulk .
Włosy zwi zała biało-niebiesk chustk . Cierpliwie pomagała Natalii podnie si
z kl czek i stan na wyprostowanych nogach. Obydwie wygl dały teraz jak
pi kne kwiaty w zaniedbanym ogrodzie.
- Poczekajcie. Ju wam pomagam! - zawołała Annie.
- Zajmij si broni !
Wcisn ła torb w lew r k Johna. Miała na sobie pas z kabur na
scoremastera. Sarah nie wypuszczała z lewej dłoni swego trappera scorpiona. W
ko cu Natalia wstała. Lewym ramieniem obejmowała Sarah za szyj . W prawej
trzymała jeden ze swoich pistoletów. Rourke potrz sn ł głow .
- Do diabła z babami!
Podniósł drugi M-16 i strzelaj c ruszył przed siebie. Po drodze rzucił torb w
stron nadbiegaj cej Elaine.
- Twój pistolet i pistolet Kurinamiego s w rodku razem z zapasow
amunicj . Zajmij si tym.
Zerkn ł za siebie. Sarah, Natalia i Annie nie odst powały Johna na krok.
Elaine i Akiro ubezpieczali tyły. Japo czyk w prawej r ce trzymał pistolet, ale z
lewej dot d nie wypu cił bagnetu.
- Gdzie, u diabła, podziała si Madison?
Ale zaraz potem Rourke sam j zobaczył. Była w odległym kra cu obozu,
uzbrojona w radziecki karabin. Zaciekle strzelała w stron nacieraj cych Rosjan.
- Ta dziewczyna gotowa jest zgin . Razem z moim wnukiem!
- A je li to wnuczka? - krzykn ła Sarah, ale Rourke biegn c prosto w stron
Madison, nie słyszał słów ony.
Nagle ogniki błyskaj ce na ko cu lufy karabinu Madison przestały si
pokazywa . Padało coraz bardziej. Zerwał si silny wiatr. Doktor był ju
zm czony szale czym biegiem, osłabieniem po wielogodzinnej operacji, któr
zeszłej nocy przeprowadził na swym synu, i pó niejszej transfuzji. Gdyby Sarah,
Natalia, Annie oraz Madison nie były w niebezpiecze stwie i gdyby John nie
musiał mie do siły na prowadzenie migłowca i zniszczenie wiaduktów, bez
wahania oddałby cał swoj krew, eby tylko uratowa ycie syna.
Zmusił si do jeszcze wi kszego wysiłku. Madison usiłowała op dzi si od
Rosjan kolb karabinu. W ko cu upu ciła bro i jeden z atakuj cych rzucił si
na dziewczyn . John był ju jednak tu za ich plecami. Otworzył ogie z obu
karabinów jednocze nie. Kilku ołnierzy odwróciło si , ale tylko po to, eby
zobaczy , z czyich r k gin .
Magazynki obu M-16 były puste. Amerykanin szybko rzucił bezu yteczn
bro na ziemi i lew r k waln ł najbli szego ołnierza w szcz k . Wn trzem
prawej dłoni uderzył od dołu innego - tak jak zamierzył, trafił w podstaw nosa.
Złamana ko wbiła si w mózg zaskoczonego przeciwnika.
Z kabur na biodrach wyszarpn ł dwa scoremastery. Poci gn ł za spusty.
Dwóch nast pnych Rosjan osun ło si na ziemi . Rourke parł do przodu.
Radziecki ołnierz podniósł karabin i kolb zamierzał uderzy kl cz c Madison.
John widział jej jasne, mokre włosy, przylepione teraz do gładkiego czoła. I
szarpan przez wiatr spódnic . Podniosła obie r ce do góry. Ale nie prosiła o
97
lito . Starała si tylko osłoni głow . Rourke był dumny z synowej. Otworzył
ogie do atakuj cego j Rosjanina.
Madison patrzyła na Johna swymi niebieskimi, szeroko otwartymi oczami.
Rourke stan ł tu przy niej. Podał dziewczynie M-16 i nie trac c czasu, znów
si gn ł po scoremastery.
- Zapasowe magazynki s w torbie - powiedział.
- Co? W torbie?
- Znajdziesz je w płóciennym woreczku.
Opró nił magazynek pistoletu, który trzymał w prawej r ce, a w chwil potem
zamilkł równie ten w lewej.
- Masz, te tak e załaduj. - Rourke poło ył pistolety na skał , przy której
kl czała dziewczyna.
- W porz dku.
Spojrzał na ni , wła nie przeszukiwała torb .
Tymczasem John si gn ł do kabur pod pachami. Najpierw praw r k do
lewej, a zaraz pó niej lew do prawej. Błyskawicznie odci gn ł blokady
detoników.
W ostatniej chwili zastrzelił podbiegaj cego Rosjanina. K tem oka dostrzegł
rozbłyski innego karabinu. Po chwili nast pny z Rosjan padł ugodzony kul
doktora.
Rourke stał teraz wyprostowany. Madison kl czała tu przy nim. Z obu
pistoletów ogniem ci głym strzelał do wi kszej grupy nacieraj cych. Nagle
pistolety w jego dłoniach zamilkły. Były puste. Wsun ł je za pas i si gn ł po M-
16, eby go załadowa . Ale zaraz zdał sobie spraw z tego, e nie zd y. Zacz ł
osłania Madison swoim ciałem. Dwóch Rosjan było ju niebezpiecznie blisko. W
tej samej chwili usłyszał dochodz cy z dołu warkot karabinu i ujrzał swój M-16,
wielki w w tłych ramionach dziewczyny. Obaj ołnierze padli niemal
równocze nie.
- Twoje pistolety - wykrztusiła, podaj c mu załadowane scoremastery.
Rourke odebrał bro z małych rak Madison i natychmiast, otworzył ogie .
Zaraz potem zawołał do dziewczyny:
- Uwa aj, kochanie, trzymaj si blisko mnie!
Nie ogl daj c si , pobiegł przed siebie. Madison p dziła po jego lewej stronie.
Deszcz zacinał coraz g stszymi strugami. Wielkie krople spływały po ciemnych
szkłach okularów Johna. Ich ubrania, ju i tak przemoczone, jeszcze mocniej
przylgn ły do ciał.
- Dobrze, ojcze Rourke - odkrzykn ła Madison, ju w biegu.
Zerkn ł na jej powa n twarz i gło no si roze miał.
- Tak, córko Rourke.
Celnymi strzałami zmiótł kilku nast pnych Rosjan. Ale wygl dało na to, e
ludzie Karamazowa byli tak e zm czeni walk . Czarni ołnierze rzucili si w
stron helikopterów. Nie uciekali jednak ani przed Rourke'em, ani przed Sarah i
jej grup . Rourke podniósł głow i spojrzał w gór . Zachmurzone, szare niebo
zaroiło si od obcych migłowców bojowych. Na ich czarnych kadłubach widniały
znaki, których Amerykanin nie spodziewał si ju kiedykolwiek zobaczy :
czarno-białe krzy e Luftwaffe.
98
Rozdział 48
Wolfgang Mann spojrzał na swe dystynkcje. Nie był nimi zachwycony. Był co
prawda pułkownikiem Wehrmachtu, ale w SS był zaledwie Standartenfuhrerem.
- Atakowa Rosjan na ziemi i w powietrzu. Je li chodzi o innych walcz cych,
bez mundurów, mo na próbowa wzi ich do niewoli, ale tylko wtedy, gdy nie
b dzie to gro ne dla ich ycia. Na razie nie ma si im przytrafi nic złego.
Sko czył wydawanie dyspozycji i skoncentrował si na prowadzeniu
helikoptera. Ostro skr cił w lewo i wyrównał maszyn w swym pierwszym
regularnym ataku na komunistów. Potem powiedział do mikrofonu:
- Za mn ! - Wprowadził pocisk do wyrzutni i dodał: - Strzela do ka dego
celu, ale pami ta o tym, co mówiłem na temat cywilów.
Pułkownik wcisn ł guzik wyrzutni. Odpalił rakiet . Mleczna smuga przeci ła
niebo. Startuj cy wła nie radziecki migłowiec zamienił si w ółt kul ognia.
Szybko pracuj ce wycieraczki przeszkadzały w kontrolowaniu sytuacji na zew-
n trz maszyny, cho obraz za szyb i tak był niewyra ny za cian g stego
deszczu.
- Tu Mann. Chyba widzieli cie, czego od was oczekuj . Poderwał maszyn , a
reszta Eskadry Kondora pod yła w poszukiwaniu własnych celów.
Je li prze ył kto jeszcze poza Sowietami (Mann zakładał, e helikopter, który
przed chwil zestrzelił, był pilotowany przez Rosjanina), to mógł przyj , e byli
to Amerykanie. Amerykanie ze swym odwiecznym umiłowaniem wolno ci. Mógł
wykorzysta ich pragnienia dla swoich celów.
Na horyzoncie pojawiły si nast pne klucze migłowców i Mann zwrócił si do
drugiego pilota:
- Przejmij stery na ”trzy” - raz, dwa - s twoje - ”trzy”.
Helikopter lekko drgn ł i opadł, by w nast pnej sekundzie znów si wznie .
Mann pokr cił gałk radiostacji i powiedział do mikrofonu:
- Tu Standartenfuhrer Wolfgang Mann. Trzeci Korpus pozostanie w
odwodzie, Pierwszy i Drugi Korpus, naprzód! Okazało si , e kilka kobiet i
dwóch m czyzn nieznanego pochodzenia prowadzi własn wojn z Sowietami.
Nie ma ich na razie spotka adna krzywda. Maj , o ile to b dzie mo liwe, zosta
pojmani i oddani do mojej osobistej dyspozycji. Powtarzam: nie wolno ich zrani .
Pierwszy i Drugi Korpus, do ataku!
Spojrzał na drugiego pilota.
- Przejmuj stery, teraz!
Mocno chwycił dr ek, przechylił maszyn na lew burt i znacznie obni ył
pułap lotu. Zacz ł z bliska obserwowa sytuacj na ziemi. Przypuszczalni
Amerykanie wyra nie kierowali si w stron trzech helikopterów stoj cych na
skraju lotniska. Mann przeleciał tu nad ich głowami. Jedna z kobiet wygl dała
co najmniej dziwnie: jedyne, co miała na sobie, to m ska kurtka i biała halka.
Strzelała do niego z karabinu. Niemiec u miechn ł si zadowolony. Kimkolwiek
byli ci ludzie, potrafili walczy !
99
Rozdział 49
Kurinami pierwszy zdołał wznie w powietrze zdobyczny helikopter. Miał na
pokładzie Annie i Elaine. John wci gn ł wła nie Madison do wn trza drugiej
maszyny i mógł widzie Natali zajmuj c miejsce za sterami trzeciego mi-
głowca. W jego otwartych drzwiach stała Sarah, strzelaj c do zdezorientowanych
sowieckich ołnierzy.
Rourke zawołał do Madison:
- Schyl si ! Spróbuj powstrzyma ka dego, kto próbowałby przeszkodzi nam
w wyrwaniu si z tego piekła.
Zacz ł pospiesznie uruchamia silnik. Pop dzał w duchu wska niki
temperatury i ci nienia. Wysun ł luf pistoletu przez otwór wentylacji i na o lep
zacz ł strzela w stron nadbiegaj cych Rosjan.
Wiedział, e pułkownik znów mu umkn ł. Ale wiedział te , gdzie go szuka .
Karamazow z pewno ci nie odmówił sobie przyjemno ci natychmiastowego
rewan u za niepowodzenie z Natali . Zabrał tyle sił, ile mógł wycofa z walki z
nazistami i poleciał do obozu przy drodze, eby dobi Michaela i zabi Paula,
eby jak najszybciej dopełni zemsty za wszystkie upokorzenia.
Rourke przygotował mieszank paliwa. Wska nik RPM głównego silnika
zbli ył si do wymaganego poziomu. Maszyna Natalii była ju w powietrzu. Sarah
przykucn ła w otwartych drzwiach helikoptera i ani na moment nie przestała
strzela .
- Trzymaj si , Madison. Zaczynamy nasz taniec, kochanie.
Rourke zacz ł trzaska przeł cznikami. Silnik pracował na wystarczaj co
wysokich obrotach i był dostatecznie rozgrzany. Amerykanin uruchomił
komputer obsługuj cy stanowiska rakiet. Zablokował celownik elektroniczny i
mógł teraz r cznie naprowadza rakiety na wybrane cele. Poczuli pionowy ruch
maszyny. Oni te oderwali si od ziemi. Z jakich powodów nazistowskie
migłowce nie zaatakowały ani Natalii, ani Kurinamiego. John nie potrafił tego
zrozumie , ale poddał si tej regule i te nie zamierzał atakowa nazistów, w pełni
koncentruj c si na wyszukiwaniu celownikiem radzieckich helikopterów.
Wypatrzył jeden z lewej. Trafił od razu. Maszyna znikn ła, a na jej miejscu
pojawiła si na niebie czarno-pomara czowa kula. Deszcz odłamków mieszał si z
wielkimi kroplami prawdziwej ulewy.
Rourke zadr ał z zimna. Był zupełnie mokry. Za plecami wyczuł blisko
Madison.
- Koc, ojcze Rourke.
Narzuciła mu koc na ramiona. Rourke ju miał jej powiedzie , eby
dziewczyna zatrzymała okrycie dla siebie, ale zamiast tego spojrzał na ni i
odparł z u miechem:
- Dzi kuj .
Pierwsze nazistowskie helikoptery transportowe zacz ły l dowa na
radzieckim lotnisku polowym. Wyskakiwali z nich niemieccy piechurzy. Inne
maszyny wci kr yły nad l dowiskiem. Strzelanina nie ustawała. Niemcy
przej li inicjatyw bojow . Opór Rosjan słabł.
100
Ale daleko, na horyzoncie, Rourke wypatrzył co najmniej kilkana cie maszyn.
Nie miał w tpliwo ci, e to Sowieci. Kierowali si dokładnie na południowy
zachód, w stron obozowiska.
John powiedział do mikrofonu:
- Natalia, Kurinami, odezwijcie si , je li mnie słyszycie. Odbiór!
- Słysz ci , John. U ciebie wszystko w porz dku? Odbiór!
- Tu Kurinami. Co u pana, doktorze?
- Wszystko w porz dku. Te helikoptery, które wła nie znikn ły za
horyzontem... Musimy je zatrzyma ! To Karamazow. Leci w stron naszego
obozu. Chce dosta Michaela! Bez odbioru!
- Jak szybko mo emy lecie t maszyn , ojcze Rourke? - zapytała Madison,
zajmuj c miejsce w fotelu drugiego pilota.
Spojrzał na synow i u miechn ł si .
- Zaraz si oka e, kochanie. Zapnij pasy.
Rourke wyci gn ł cienkie, br zowe cygaro. Było wilgotne, ale zdołał je
zapali . Uniósł si z niego dymek o zapachu tl cego si sznurka - to dlatego, e
było zbyt mokre.
Maszyna dr ała, pracuj c na najwy szych obrotach. Zaci gn ł si mocno.
By mo e czekała go rozprawa z Karamazowem.
101
Rozdział 50
- Kapitanie Popowski, prosz przekaza reszcie eskadry, eby jak najszybciej
leciała w stron obozowiska, ale potem niech zatrzyma si w odległo ci pi ciu mil
od obozu - powiedział Karamazow do siedz cego obok m czyzny.
- Towarzyszu pułkowniku... Mo e w zwi zku z obecno ci wroga na tym
obszarze...
Karamazow spojrzał na mówi cego.
- Kwestionujecie słuszno moich polece , Popowski?
- Nie, towarzyszu pułkowniku, nie miałem zamiaru...
- Gdybym zabił jego syna, zacz łby mnie ciga natychmiast po uwolnieniu
mojej ony. Tak wi c jego syn wci yje. To dlatego Natalia przybyła do naszej
bazy sama. W tym czasie Rourke i ten yd ratowali chłopaka. Ale tym razem go
naprawd zabijemy.
Karamazow zorientował si , e Popowski mruczy co do siebie. Po krótkiej
chwili kapitan obrócił si w jego stron . Karamazow nie patrzył na niego.
Spogl dał na ziemi albo przypatrywał si fontannie deszczu rozpryskuj cej si
koli cie wokół wirnika helikoptera.
- O co chodzi?
- Towarzyszu pułkowniku, wiadomo z Podziemnego Miasta w sprawie
”Projektu Eden”. Jeden z sze ciu promów zaczyna schodzi z orbity...
Chwileczk , jest tu co wi cej.
Karamazow znów spojrzał na Popowskiego. Kapitan starał si zrozumie
komunikat radiowy.
- Towarzyszu pułkowniku, jeden ze statków ”Projektu Eden”, ten który
kontaktował si z obozowiskiem Amerykanów we Wschodniej Georgii, wkrótce
wyl duje. Ma to si odby w ci gu najbli szej godziny. Zarejestrowano ł czno
radiow .
- Dobrze. - Przerwał mu Karamazow. - Zniszczymy ”Eden jeden” przy
pomocy naszych migłowców bojowych, a dopiero potem zabijemy syna Rourke'a
i tego yda. Pó niej opu cimy l dowisko, poł czymy si z naszymi odwodami i
przygotujemy regularny atak na Rourke'a i jego ludzi.
- Ale ... ale, towarzyszu pułkowniku... czy nazi ci... Czy to nie ze strony
nazistów grozi nam teraz najwi ksze niebezpiecze stwo?
- To ty zaczynasz wchodzi na niebezpieczny grunt, Popowski - powiedział
surowo Karamazow i odwrócił si od niepokornego oficera. Zacz ł studiowa
wzory rysowane na szybie migłowca przez rozbijaj ce si o ni ci kie krople
deszczu. Gdyby wierzył w istnienie Boga, pomy lałby, e to Bóg płacze. Ale gdyby
Bóg rzeczywi cie istniał, to on, Karamazow, zamierzał wła nie da mu prawdziwy
powód do łez. - Szybciej! Nie mo emy ani sekund spó ni si na to spotkanie,
Popowski.
Potarł lewe, niedawno zranione przedrami . To nast pna rzecz, za któr
Natalia i jej kochanek musz mu zapłaci .
Słyszał, jak Popowski przekazuje rozkaz pilotom innych helikopterów. Ale nie
przysłuchiwał si temu uwa niej. My lami był ju zupełnie gdzie indziej.
102
Rozdział 51
Paul pochylił si nad Michaelem. Chłopiec - Paul nie wiadomo dlaczego
zawsze go tak nazywał w my lach, chocia Michael był od niego troch starszy -
oddychał z trudem.
- Nie martw si , Michael. Oni wkrótce tu b d , a komandor Dodd ma t sam
grup krwi, co ty i twoja rodzina. Oficer naukowy powiedział, e poradzi sobie z
transfuzj . B dziesz ył, Michael. Masz y !
Paul wyprostował si . Nagle ogarn ł go chłód. Szczelniej owin ł si swoj
brudn , zatłuszczon od smarów kurtk .
- B dziesz ył... - szepn ł. Potem znów pochylił si nad nieprzytomnym i
poprawił koc.
Rubenstein odwrócił si , wzi ł do r ki schmeissera i wyszedł z namiotu.
Deszcz zdecydowanie pogorszył warunki l dowania. Oczyszczona z piachu
nawierzchnia drogi zrobiła si niebezpiecznie liska.
Ju wcze niej nastawił radio radzieckiego helikoptera na kanał umo liwiaj cy
natychmiastow ł czno z ”Edenem jeden”. Teraz biegł w stron migłowca, w
strugach deszczu przeskakuj c najwi ksze kału e, z głow wci ni t w posta-
wiony kołnierz. Wymontował z maszyny karabin maszynowy, ale w aden sposób
nie mógł wykorzysta wyrzutni rakiet.
W ko cu si zdecydował. Cz sto widział, jak John i Natalia pilotuj
migłowce i na pewno uda mu si wznie maszyn w powietrze. Oczywi cie, nie
potrafił ni manewrowa , nie miał najmniejszego poj cia, jak pó niej wyl duje,
ale chyba poradzi sobie z takim ustawieniem migłowca, eby u y w powietrzu
wyrzutni. Gdyby umarł - tu pomy lał o Annie, która by mo e sama ju nie yła -
gdyby umarł, dziewczyna z pewno ci znajdzie sobie innego m czyzn . Poczuł,
e łzy napływaj mu do oczu i mocno poci gn ł nosem. Kocha j było
szale stwem, ale był bezsilny wobec uczucia, które ywił do córki Johna. Ocalenie
ycia jej brata było dla niego o wiele wa niejsze ni własne bezpiecze stwo.
Musiał ocali dwudziestu kosmonautów pogr onych we nie narkotycznym i
członków załogi ”Edenu jeden”. Uratowanie tylu istnie ludzkich było o wiele
wa niejsze ni bezpiecze stwo jednej, jedynej istoty.
Ani sekund nie zatrzymał si w biegu do radzieckiego helikoptera. “Eden”
był coraz bli ej Ziemi.
103
Rozdział 52
Natalia Tiemierowna usiłowała opanowa mdło ci. Nie mogła znie
nieprzyjemnej woni swego brudnego ciała. Skr ciła helikopterem ostro w lewo,
pod aj c ladem maszyny pilotowanej przez Johna. Za ni leciał Kurinami,
zamykaj c ich mały konwój w drodze na miejsce ostatecznej rozprawy z
okrutnym pułkownikiem. Za wszelk cen musieli powstrzyma Karamazowa
przed zamordowaniem Michaela i Paula.
Sarah siedziała przypi ta pasami do fotela drugiego pilota.
- Pami tasz, co krzykn ła , kiedy John strzelił do twojego m a?
- Nie, nie s dz . Co to było?
Spojrzała na Sarah, zazdroszcz c jej w tej chwili tego, e jest taka czysta.
- Zawołała do Johna: ”Kocham ci !”, dokładnie to. Natalia znów oderwała
wzrok od instrumentów pokładowych i popatrzyła prosto w zielone oczy siedz cej
obok kobiety.
- Wi c dlaczego ty, Annie i cała reszta nara ali cie si , eby mnie uratowa ?
Zobaczyła, e Sarah u miecha si .
- Ty te chciała nas ratowa , mam racj ?
- To... to była moja wina. To przeze mnie dostali cie si w r ce Władymira. To
wszystko...
- To nie była twoja wina. Przesta si obci a cudzymi grzechami. Kochasz
mojego m a i Karamazow, twój ma , wie o tym. A Karamazow to bestia. Tym,
czym jest teraz, byłby nawet bez ciebie i bez Johna. Nienawidzi was obojga, no i
przy tym nas wszystkich, dlatego, e w ogóle tutaj jeste my. By mo e powinnam
ci nienawidzie , bo John ci kocha i ty go kochasz, i poniewa pozwolił dorosn
naszym dzieciom tylko po to, eby wyda ci za Michaela i w ten sposób wybrn
z niezr cznej sytuacji. Mo e powinnam go kocha za to, e chciał odsun od
siebie kobiet , której pragn ł, tylko dlatego, eby nie robi mi krzywdy. Nie mam
poj cia, jakie powinny by moje uczucia w stosunku do któregokolwiek z was. W
ka dym razie, my l , e jeste w porz dku, poza tym ci głym obwinianiem si o
wszystko. Zreszt , niewykluczone, e sama zachowuj si w ten sposób. No có ,
my l , e jeste my do siebie troch podobne. Gdyby role si odwróciły, ja te bym
po ciebie przyszła.
Natalia nagle u wiadomiła sobie, e ju od dłu szej chwili nie patrzy na pulpit
sterowniczy.
- A swoj drog - mówiła Sarah - powinna si przebra , jak tylko
wyl dujemy. Szkoda, e teraz nie widzisz siebie. Wygl dasz naprawd zabawnie
w tej halce Annie, wielkiej kurtce Johna i z bosymi nogami. - Sarah Rourke roze-
miała si .
Natalia czuj c, e jej te chce si mia , wyszeptała tylko:
- Mnie te to bawi.
- Słucham?
- Czuj si raczej dziwnie - dodała gło niej. Spojrzała na siebie. Stopy i nogi
miała całe w zaschni tym błocie. Halka przylepiła si do ud, a kurtka była tak
obszerna, e Rosjanka wielokrotnie musiała podwin r kawy, eby nie
przeszkadzały jej w pilotowaniu. Nie zdołała powstrzyma wybuchu rozbawienia.
104
- Zabawne! - zawołała Sarah i Natalia miała si teraz razem z ni .
105
Rozdział 53
- Na mój znak wychodzimy z komunikacyjnej dziury wlotowo-wylotowej
granicy faz! - zawołał Dodd.
- Moje przyrz dy sprawdzone - odparł na to Craig Lerner.
- Poszycie kadłuba jest schłodzone do odpowiedniej temperatury - krzykn ł
Styles.
- Teraz! - Kiedy nacisn ł guzik, zakłócenia były tak silne, e dowódca
”Edenu” ledwo rozpoznał dochodz cy przez radio głos Paula Rubensteina. Dodd
uruchomił mikrofon.
- Jeste my z panem, panie Rubenstein. - Dodd spojrzał na wska niki. -
Wysoko : trzydzie ci cztery mile. Pr dko : osiem tysi cy dwie cie
siedemdziesi t, ale spada do niezb dnego poziomu. ETA: dwadzie cia minut.
Jeste my skazani na wasze l dowisko. Porozmawiamy pó niej! Bez odbioru.
Dodd studiował wydruki na ekranach monitorów zainstalowanych wokół
pulpitu sterowniczego.
- Na mój znak wł cz CRTS, Craig.
- Gotów do rozpocz cia ostatecznego rozprowadzenia energii ko cowej! -
zawołał Styles.
- Teraz! - krzykn ł Dodd.
- Profil lotu wej ciowego prawidłowy, kapitanie! - odkrzykn ł Styles.
- Profil lotu wej ciowego prawidłowy - powtórzył Dodd. - Szukamy
pierwszego wyznacznika.
- Pierwszy zbiornik paliwa na lewo. - Styles roze miał si .
- Dzi ki! Robimy manewr ”S”.
- Manewr do pierwszego wyznacznika! - krzykn ł Lerner.
- CRTS wygl da nie le, kapitanie. Je eli zd ymy, zagramy jeszcze w jak
gr komputerow .
- Ju na Ziemi - odrzekł Dodd.
- Nie mów ”na Ziemi”, powiedz ”po wyl dowaniu”! - zawołał Lerner.
- Podchodzimy do pierwszego wyznacznika! - krzykn ł komandor.
- Wygl da dobrze na CRTS, komandorze.
- Zrozumiałem, Jeff - powiedział Dodd. - Idealna trajektoria, jak dot d.
- Prosz mnie tak dalej podtrzymywa na duchu - miał si Lerner.
- Wska nik orientacji w przestrzeni pokazuje lekkie odchylenie czołowe.
- WOP dokładnie na linii!
- Wska nik poło enia poziomego sygnalizuje kierowanie nas nieco w prawo,
tam gdzie powinny my si teraz znajdowa - powiedział Dodd. - Oczekuj
potwierdzenia, Jeff.
- Zdecydowane potwierdzenie na WPP. - To wygl dało jak lot symulacyjny.
- Sko czcie z tym wreszcie, chłopaki. Wiecie, e zawsze denerwuj si przy
l dowaniu - skar ył si Lerner.
- Twój pionowy wska nik pr dko ci w porz dku, Jeff?
- Jezu, ludzie! - przerwał mu Lerner.
Dodd studiował miernik Macha zamontowany na lewo od WOP i WPP.
106
- Na mój znak b dziemy pi minut od pierwszego wyznacznika - powiedział,
przygl daj c si CRTS. Ekran pokazywał ich poło enie w najbli szej przyszło ci.
- Teraz! Pi minut do pierwszego wska nika.
- Chłopaki! Zacznijmy pakowa nasze szczoteczki do z bów. - Lerner
roze miał si .
- W porz dku, niech tak b dzie - wymamrotał Styles.
- Hamulec sze dziesi t pi procent! - zawołał Dodd.
Komandor wszedł do cylindra. Robił to ju kiedy w symulatorze, a jeszcze
wcze niej dwa razy przy l dowaniu statkami orbitalnymi. Co prawda, nigdy nie
dowodził samodzielnie manewrem l dowania, przyjmuj c na siebie odpowie-
dzialno za korekt danych, ale tym razem uwa ał to za oczywiste. Nie było
czasu na podziwianie krajobrazów i wła ciw kontrol przyrz dów równocze nie.
Poczuł, e jego dłonie s mokre od potu. Pomy lał o Craigu Lernerze, swoim
oficerze pokładowym i powiedział z naciskiem:
- Czy kto ma pod r k ulotk informacyjn ? Zdaje si , e kilka minut temu o
czym zapomniałem.
107
Rozdział 54
Kapitan Popowski siedział na bocznym fotelu migłowca. Teraz zwrócił si do
Karamazowa:
- Towarzyszu pułkowniku, ”Eden jeden” najprawdopodobniej za pi minut
wyl duje na przygotowanym specjalnie dla niego odcinku autostrady.
Karamazow krzykn ł do pilota:
- ETA do obozowiska Rourke'a? Szybko!
- Towarzyszu pułkowniku, prawie cztery minuty.
- Towarzyszu pułkowniku - wtr cił Popowski - dowództwo przewiduje, e
samo l dowanie od rozpocz cia manewru l dowania a do zupełnego zako czenia
akcji, potrwa jakie osiemdziesi t sekund.
- Je li pilot pójdzie tym samym kursem, co oni i przyczepimy si im do ogona,
b dziemy ich mieli jak na strzelnicy. Popularna rzecz kiedy w Ameryce.
Próbowałe , Popowski?
- Nie, towarzyszu pułkowniku... ja...
- To fascynuj ce.
Karamazow uniósł wyimaginowany karabin i przyło ył go do ramienia,
skierował wyimaginowan luf przed siebie, w stron wyimaginowanego celu. Nie
widział lej cego deszczu. Widział biał smug , a na jej ko cu mały kontur pro-
mu. Zmru ył oko i odszukał wyimaginowany punkt centralny statku. Zgi ł palec
wskazuj cy.
- Pifl Paf! - zawołał. Spojrzał na kapitana. - Zupełnie jak na strzelnicy,
Popowski. A potem, kiedy prom stanie w ogniu i b dziemy pewni, e nikt z jego
załogi nie wyjdzie z tego cało, zbombardujemy obóz Rourke'a. Zabijemy
Michaela i yda Rubensteina. A na koniec zniszczymy naszymi pociskami
nawierzchni l dowiska. W ten sposób uniemo liwimy l dowanie pozostałych
statków floty. A ci astronauci nie maj , o ile si dobrze orientuj , wyboru.
Prawdopodobnie załogi statków zgin w zimnym Kosmosie. Pewnego dnia ciem-
ne, nocne niebo roz wietli si wielk iluminacj pi ciu promów wyrzuconych z
orbity i płon cych w atmosferze. Ostatni głupcy, którzy wci wierzyli w
demokracj , spłon wraz z nimi. A my zaczniemy polowanie na Johna Rourke'a,
moj on , jego on i córk , i drug dziewczyn , czarn kobiet i Japo czyka.
Wytropimy ich i zniszczymy!
108
Rozdział 55
Radio było nastawione na cz stotliwo ł cz c go z radiostacj na pokładzie
”Edenu jeden”. John mówił do mikrofonu:
- Tu Rourke, kapitanie, zgłaszam si . Odbiór!
- Doktorze, jestem troch zaj ty. L dowanie w ci gu kilku najbli szych minut.
Odbiór!
- Wiem o waszych planach dokładnie tyle, ile wy sami. Pilotuj jeden z
radzieckich migłowców bojowych. Podsłuchiwałem ich rozmowy radiowe.
Jestem pewien, e Natalia i wasz porucznik, Kurinami, robili to samo w swoich
helikopterach. Klucz licz cy około o miu radzieckich maszyn szturmowych
zamierza przeszkodzi wam w zej ciu na Ziemi . Zaatakuj za mniej wi cej trzy
minuty, czyli wtedy, gdy najłatwiej was b dzie zestrzeli . Czy mo ecie
zlikwidowa zagro enie? Odbiór!
Rourke znał odpowied , któr otrzyma. Brzmiała ona: nie.
- Powinien pan orientowa si w obowi zuj cej nas procedurze, doktorze
Rourke. Z pewno ci potrafi pan sobie odpowiedzie na to pytanie. Na pokładzie
mamy sze zapasowych M-16 i trzy pistolety. Szkoda, e nie mo emy strzela z
nich przez otwarte okna, ale to naprawd niemo liwe. Czy jest jaka szansa, e
nas po prostu nie trafi ?
- Na to bym zbytnio nie liczył, kapitanie. Lecimy do l dowiska z maksymaln
pr dko ci . Paliwo wychodzi nam jak sto diabłów. No có , pomódlcie si troch ,
je li znajdziecie na to chwil czasu. Bez odbioru.
- Niech Bóg ma nas w swojej opiece, doktorze. Bez odbioru.
Rourke nie zmienił cz stotliwo ci.
- Paul, odezwij si . Odbiór!
Przez kilka sekund trzaski, a potem głos Rubensteina:
- Słyszałem was, John. Ciebie i Dodda. Mam bro maszynow przygotowan
do odparcia ka dego ataku powietrznego. I na wszelki wypadek jeszcze co w
zanadrzu. Michael jako si trzyma. Dodd ma tak sam grup krwi, jak wy, a
oficer naukowy potrafi przeprowadzi transfuzj . Michael wyjdzie z tego.
Odbiór!
- Paul, przenie Michaela do forda i uciekajcie.
- Co z Annie? Co z innymi? Odbiór!
- Z Annie wszystko w porz dku. Z innymi te . Wynie cie si stamt d. Odbiór!
- To niemo liwe, John. Michael jest tutaj bezpieczny, a do tego jest zbyt słaby,
eby go rusza . Je li b d musiał, wystartuj helikopterem i b d bronił ”Edenu”
z powietrza. Odbiór!
- Do cholery, Paul. Nie jeste przecie pilotem! Odbiór!
- Ka dy by potrafił poprowadzi tak maszyn i wcisn guzik systemu
bojowego. Gorzej z l dowaniem. Widz ”Eden jeden”, słysz , jak podchodzi do
l dowania. Musz i . Powiedz Annie, e j kocham. Bez odbioru.
Rourke chciał co mówi , ale uprzedziła go Annie:
- Paul, zabijesz si . Zrób to, co ci radzi tata. Kocham ci . Nie chc , eby
zgin ł. Nie chc ci straci .
Cisza. Potem głos Rubensteina:
109
- Je li mi si uda, poprosimy kapitana Dodda, eby udzielił nam lubu. A je li
nie, masz o mnie zapomnie . Kocham ci ! Kocham was wszystkich. Do diabła!
My licie, e dlaczego to robi ? Bez odbioru .
Rourke prawie krzykn ł do mikrofonu:
- Paul, nawet tego nie próbuj! Paul! Powtarzam: nie próbuj lata , Paul! -
John teraz naprawd krzyczał: - Paul!
Cisza.
John zerkn ł na szybko ciomierz. Wskazówka dawno przekroczyła granic
pr dko ci zalecanej. Jego głos przeszedł w szept, kiedy znów zaczaj mówi do
mikrofonu:
- Natalia, poruczniku, mam zamiar sprawdzi mo liwo ci tej maszyny. Dajcie
swoim maksymalne przyspieszenie, ale nie szar ujcie. Gdyby si okazało, e
przeholowałem, przynajmniej wasze helikoptery pozostan sprawne. Bez
odbioru.
Rourke wył czył radio. Nie chciał słucha perswazji Natalii i Sarah, eby nie
robił tego, co sobie zaplanował. Spojrzał na Madison i powiedział:
- Przykro mi, ale musiałem... To znaczy...
- Ojcze Rourke, wiem, jak bardzo kochasz Paula. To jedyna decyzja, której
od ciebie oczekiwałam.
Jej jasne, bł kitne oczy u miechały si do niego i John w spontanicznym
odruchu u cisn ł jej drobne dłonie. A kiedy je pu cił, całkowicie zwolnił blokad
zaworu silników. Zacz ł si modli ...
110
Rozdział 56
Rubenstein usłyszał przez radio, e ”Eden jeden” wkroczył w faz , któr
specjali ci nazywali l dowaniem automatycznym. Paul mógł tylko marzy o tym,
e jego maszyna te posiada takie mo liwo ci. Tymczasem uruchomił silniki ra-
dzieckiego migłowca. Dr cymi r kami przypi ł si pasami do fotela pilota.
- Fotel pilota. - Roze miał si . - Miejsce zupełnie nie dla mnie.
Zabrał dwa M-16 z zapasow amunicj , chocia mocno w tpił, czy b dzie
miał czas na wymian magazynków.
Po wystrzeleniu wszystkich pocisków rakietowych zamierzał prowadzi ogie
z pokładowej broni maszynowej. Zainstalował j z powrotem na dawnych
stanowiskach. Potem M-16, potem schmeisser, a na koniec browning. B dzie
walczył tak długo, a si rozbije albo a sko czy mu si amunicja. Cokolwiek si
stanie, b dzie walczył.
Nawet gdyby John, Natalia oraz porucznik Kurinami przybyli na czas ze
swoimi migłowcami i tak razem b d mieli przeciwko sobie dwukrotnie wi ksze
siły wroga.
”A mo e... A mo e uda mi si to zmieni ?” - mówił sobie Rubenstein. Si gn ł
r k do nosa i potarł miejsce, w którym kiedy opierały si na nim okulary.
Oczywi cie teraz ich tam nie było. Odk d obudził si po nie narkotycznym, nie
potrzebował ju nosi szkieł. Ale trudno mu było pozby si wieloletniego
nawyku. Miał jednak zamiar zwalczy wszystkie stare przyzwyczajenia. Spojrzał
w lewo, w stron namiotu stoj cego z dala od drogi, na której on sam si teraz
znajdował. Zamkn ł oczy i pomodlił si za Michaela. Przed Noc Wojny ka da
wymówka była dla niego dobra, eby nie i do synagogi. Po Nocy Wojny za
cz sto marzył o tym, eby w ogóle była jaka wi tynia, do której mógłby chodzi .
Pomy lał o rodzicach. Przypomniał sobie dzie , w którym po raz pierwszy
pozwolono mu zapali szabasowe wiece.
Łzy napłyn ły mu do oczu. Otarł je wierzchem dłoni, bo przestawał dobrze
widzie . Helikopter wolno zacz ł wznosi si w powietrze.
Daleko po prawej stronie widział ju wahadłowiec rozpoczynaj cy ostatni
faz l dowania. Wiele razy ogl dał przedtem l dowanie ró nych promów od
pocz tku ery lotów kosmicznych. Zawsze go to fascynowało.
Tym razem jednak nie ustawał w modlitwie. Popatrzył w lewo. Osiem
czarnych kształtów.
Radzieckie siły z Władymirem Karamazowem na czele. Co mówiło Paulowi,
e i Karamazow go nie przeoczy. Rubenstein stopniowo zapoznawał si z
kontrolkami pulpitu sterowniczego. Maszyna powoli obróciła si dziobem w
stron nadlatuj cych migłowców. Odnalazł przeł cznik wyrzutni i ekranu
komputera naprowadzaj cego rakiety.
- W porz dku, dranie - rzucił do o miu zbli aj cych si helikopterów
przeciwnika, a przede wszystkim do człowieka, który nimi dowodził. - No, dalej,
chod cie tutaj.
Był ju gotów na wszystko.
111
Rozdział 57
Helikopter ani na sekund nie przestawał wibrowa . Głos Madison był
nadspodziewanie spokojny, kiedy powiedziała:
- My l , e ta maszyna rozleci si na kawałki, ojcze Rourke!
John nawet nie spojrzał na dziewczyn . Nie odrywał oczu od o miu czarnych
kształtów widocznych ponad horyzontem.
- Je li dot d tego nie zrobiła, mam nadziej , e ju nam to nie grozi.
- Dlaczego maszyna jest rodzaju e skiego?
- Bo zwykle kojarzy si z energi , która cz sto jest czym nieobliczalnym. Tak
jak kobieta.
- Zawsze uwa ano mnie za osob zrównowa on .
- No có , nie mo na traktowa tego tak jednoznacznie. M czy ni te mog
by energiczni i nie zawsze mo na przewidzie ich reakcje, tylko e m czy ni
cz ciej ni kobiety kryj si ze swoimi uczuciami. Mówienie o maszynie jak o
kobiecie jest po prostu wytworem epoki m skiego szowinizmu.
- Co to jest: szow... szow...
- Szowinizm ”m ski s-z-o-w-i-n-i-z-m”, to przekonanie, e kobiety zawsze
potrzebuj pomocy m czyzn, e trzeba si nimi opiekowa i ochrania je.
- Czy ty jeste m skim szow... Czy ty jeste jednym z nich? John spojrzał na
Madison i u miechn ł si .
- Jak mo esz w ogóle o to pyta ?
Doktor znów skoncentrował si na rosn cych przed nimi kształtach. Oprócz
migłowców widział tak e prom kosmiczny.
Pr dko wahadłowca oceniał na mniej wi cej pi set mil na godzin .
Przypuszczał, e zostały dwie minuty do zetkni cia si promu z powierzchni
l dowiska. Osiem czarnych migłowców zacz ło tworzy co w rodzaju szyku
ofensywnego. John zerkn ł na kontrolki uzbrojenia. Nie patrz c na Madison,
powiedział:
- Trzymaj pod r k swój M-16 i reszt broni. - Karabiny i pistolety le ały
obok niej na wolnym fotelu. - Kiedy si zacznie, mo esz wypchn który z
automatów przez otwór wentylacyjny. B dziemy musieli wykorzysta ka d
mo liwo ostrzału. Celuj w wirniki. To te skrzydła na dachu maszyn. Albo celuj
w otwarte drzwi. Mo e uda ci si trafi jakiego Rosjanina. B dziemy w ci głym
ruchu i to szybkim, uwa aj wi c, eby nie uderzyła o co głow . Je li trafi nas
rosyjski pocisk, zginiemy w ci gu sekundy, a wi c nie ma si czym przejmowa .
- Ja si nie przejmuj , ojcze Rourke.
Amerykanin wzi ł na cel najbli szy helikopter z czerwon gwiazd . Wtem
zobaczył pojedynczy migłowiec wisz cy nad drog . Wiedział ju , kto siedzi za
sterami tej maszyny.
112
Rozdział 58
Osiem helikopterów wroga sformowało szyk ofensywny. Paul wiedział, e
atak nast pi lada chwila.
Na horyzoncie pojawił si inny migłowiec. To z pewno ci był Rourke. Tylko
e John przyb dzie za pó no, o ile Rubenstein nie powstrzyma Rosjan.
Paul miał na celowniku najbli szy migłowiec. Wł czył komputer
naprowadzaj cy. ”Eden” był coraz ni ej.
Rubenstein uruchomił mechanizm przedniej wyrzutni. Paul poczuł, e jego
migłowiec lekko drgn ł i z prawej strony ujrzał odchodz c od niego biał
smug .
Pod ył wzrokiem za biał wst g a do chwili, gdy dosi gła ona jednej z
maszyn prowadz cych wrog eskadr . Przez ułamek sekundy wydawało mu si ,
e maszyna stan ła i w tej samej chwili znikn ła w kuli ognia. Widok był fascy-
nuj cy. Ale i w kierunku Paula pod yła mleczna smuga. Rubenstein odpalił
kolejn rakiet . Mógł widzie , jak dwie smugi mijaj si w odległo ci nie wi kszej
ni dwana cie jardów. Jego maszyna zadr ała. Rakieta przeleciała o kilka cali od
jego kadłuba. Rubenstein gło no si roze miał. Rosjanie nie s dzili, e helikopter
Paula nie ruszy si z miejsca.
Drugi pocisk, który wystrzelił, równie trafił do celu. Kolejny migłowiec
został str cony. Rubenstein zamierzał wła nie odpali trzeci pocisk, kiedy
ogłuszyła go kanonada dochodz ca z prawej strony. Wrogi helikopter zawisł tam
na jego wysoko ci. Strzelano do niego z broni maszynowej. Rubenstein próbował
wykona zwrot. Pleksiglas tworz cy skorup kabiny pilota roztrzaskał si pod
gradem kul. Paul Rubenstein poczuł w ciele ywy ogie i zgi ł si wpół. Tak
pochylony, praw r k ciskał dr ek steru, a lew szukał przycisku, którym
mógł zwolni wszystkie pozostałe rakiety. Znalazł. Resztk sił nadusił guzik.
Helikopter zacz ł szale czo wibrowa . Rozległ si ogłuszaj cy wist pracuj cych
wyrzutni. Było tak gło no, e prawie nie słyszał własnego krzyku. Krzyczał z
bólu, czuł, e niewidzialne z by rozrywaj jego wn trzno ci.
A potem ogarn ła go ciemno .
113
Rozdział 59
John wystrzelił dwa pociski naraz. Po jednym z prawej i lewej burty. Oba
posłał w kierunku migłowca, który zaatakował Paula. Maszyna Rubensteina
jakim cudem wci unosiła si w powietrzu. Pleksiglas wokół kabiny pilota był
roztrzaskany. Helikopter dymił.
- Do diabła z wami! - krzykn ł Rourke do mikrofonu. Radio nastawił
przedtem na cz stotliwo u ywan przez Rosjan.
Kiedy białe smugi popłyn ły do celu, pozostałe migłowce zacz ły zmienia
szyk. Rourke usłyszał głos Karamazowa:
- Czy to był ten yd?
Eksplozja, zaraz potem nast pna i maszyna, z której strzelano do
Rubensteina, zamieniła si w kł b ognia. Wiatr poniósł ostre odłamki i najbli szy
migłowiec szarpn ł si w powietrzu, próbuj c uciec przed tym niebezpiecznym
deszczem. Prawdziwy deszcz był teraz tak g sty, e wycieraczki na przedniej
szybie nie gwarantowały dobrej widoczno ci. A od wewn trz pleksiglas bez
przerwy był zaszroniony, mimo i pracowały specjalne urz dzenia odmra aj ce.
- Madison, we jak szmat i przetrzyj mi szyb , ebym cokolwiek przez ni
widział - polecił Rourke, zwracaj c helikopter o sto osiemdziesi t stopni w prawo.
Maszyna Rubensteina wci tkwiła na tej samej wysoko ci. Rourke przestawił
radio na cz stotliwo radiostacji wahadłowca. Wiedział, e radio Paula te jest
na ni nastawione.
- Paul, odezwij si ! Paul! adnej odpowiedzi.
- Paul!
Szumy i trzaski, a potem głos Natalii:
- On pewnie ju nie yje, John. Szkoda...
- Wł czcie si wreszcie do walki. Rozprawimy si z tymi draniami. Teraz!
Rourke ponownie wcisn ł guzik zwalniaj cy blokad wyrzutni. Rakieta
wystrzelona z prawej burty tym razem chybiła.
John popatrzył w lewo. ”Eden” podchodził do l dowania. Dwa helikoptery
leciały wprost na l duj cy prom. Doktor zrobił ostry zwrot i pod ył ladem
maszyn.
- Natalia, ty i Kurinami zajmijcie si pozostał trójk Rosjan. Ja wezm si za
te dwa helikoptery, które lec w stron wahadłowca.
Doktor zerkn ł na Madison.
- Trzymaj si , dziecino. - Przyspieszył maszyn i rzucił si w po cig.
- Trzymam si , ojcze Rourke.
Nie odpowiedział. Prom niemal dotykał powierzchni l dowiska.
- Cholera - warkn ł przez z by, jeszcze zwi kszaj c prze wit otworu
dławi cego. Wrogie maszyny wzi ły prom w krzy owy ogie .
Biała wst ga rozwijaj ca si od jednej z wyrzutni Rouke'a. Pudło. Wybuch
wstrz sn ł ziemi daleko na prawo od ”Edenu”, wzbijaj c fontann mokrego
piasku. John nie zamierzał wi cej ryzykowa ataków rakietowych. Zdecydował,
e teraz kolej na bro maszynow .
114
Wzniósł si ponad prom i leciał dokładnie za nim. Czuł si ci gni ty przez
pr d powietrza wiruj cego wokół wielkich odrzutowych turbin wahadłowca.
Zacz ł strzela do helikoptera lec cego poni ej, z lewej strony.
Rosjanin posłał mu rakiet , ale John celnym strzałem zdetonował j w locie.
Odłamki zarysowały szyb maszyny Rourke'a. Z nieba lały si potoki wody.
”Eden” z piskiem hamulców p dził przez l dowisko, ostrzeliwany przez Rosjan.
Doktor w ostatniej chwili zrobił unik. Kolejna rosyjska rakieta chybiła celu.
Systematyczny ostrzał szosy przez Sowietów zniszczył jej nawierzchni . Znacznie
utrudniło to l dowanie wahadłowca.
- Trzymaj si , Madison - rzucił John. Dziewczyna wytarła szyb migłowca.
Teraz strzelała ze swego M-16 przez okienko od strony drugiego pilota.
- Poczekaj. - Doktor wył czył celownik komputerowy i nadusił guzik r cznej
obsługi stanowisk broni maszynowej. Radziecki migłowiec był zbyt blisko
promu, eby w ogóle my le o odpaleniu rakiet.
Usłyszał w radiu głos Rosjanina. Szybko wrócił na cz stotliwo u ywan
przez ludzi Karamazowa.
- Czy mo emy oderwa si od przeciwnika? Towarzyszu pułkowniku,
Amerykanin nie przestaje nas ciga . Odbiór!
Przez chwil panowała cisza, a potem nadeszła odpowied Karamazowa.
Mówił wolno, niemal szeptem:
- Tu pułkownik Karamazow. Macie zniszczy wahadłowiec. B dziecie
osobi cie odpowiada za niewykonanie tego rozkazu.
Rourke wcisn ł guzik mikrofonu.
- Rourke do Karamazowa. Pocałuj mnie w dup ! Chwycił dr ek kieruj cy
ogniem broni maszynowej i nie zdejmował palca z przycisku uruchamiaj cego
automaty. Strzelał ci głymi seriami z obu burt. Od wrogiej maszyny dzieliło go w
tej chwili kilka jardów. Deszcz ograniczał widoczno . Strzelał przez skrzydła
wirnika prosto w kabin radzieckiego pilota. Tamten odbił w lewo.
Rourke tylko na to czekał. Znów nadszedł czas na odpalenie rakiet. Ruch
palca. Biała smuga. Kolejny radziecki migłowiec zamienił si w wielk kul
ognia. Rourke wł czył radio i odszukał cz stotliwo wahadłowca.
- W porz dku, chłopaki, macie ich z głowy. Bez odbioru.
Ostro skr cił maszyn w prawo. Przeleciał ponad promem, zrobił zwrot pod
k tem prostym i poleciał na pomoc przyjaciołom. Natalia i Kurinami dzielnie
zmagali si z mał flotyll migłowców.
John przeł czył si na pasmo u ywane przez Rosjan. Karamazow mówił:
- Ogie musi by ci gły. Zapami tacie ten dzie . Zostaniecie srogo ukarani za
tchórzostwo.
Jedna z trzech maszyn przeciwnika najwyra niej odł czyła si od dwóch
innych i wzi ła kurs na południowy wschód. Zaraz potem jedna z pozostałych
została trafiona pociskiem Natalii. Rourke pami tał numery taktyczne
migłowców Natalii i Kurinamiego, eby nie pomyli ich w zamieszaniu z
maszynami wroga.
John zacz ł zwalnia ostatnie ze swych pocisków, Kurinami i Natalia nie
przestawali strzela z broni maszynowej. Kabina pilota jedynego pozostałego
sowieckiego migłowca została podziurawiona niczym sito. Buchn ły płomienie, a
115
z wn trza maszyny wyleciał trup pilota. W nast pnej sekundzie pot ny wybuch
rozerwał uszkodzony kadłub i ciało zostało pochłoni te przez ogie .
Rourke skr cił ostro w prawo. migłowiec Karamazowa znikał za
horyzontem. Deszcz cały czas padał tak samo g sty. Patrz c za oddalaj cym si
Karamazowem, John nie mógł wyobrazi sobie wi kszej ulewy.
Spojrzał w prawo. ”Eden” ju si zatrzymał. Potem spojrzał w lewo. Namiot,
w którym le ał jego syn, na skraju obozowiska, z dala od drogi, wydawał si nie
naruszony.
Na koniec John obrócił migłowiec o sto osiemdziesi t stopni. Nie wiadomo,
jakim cudem zniszczona maszyna Paula Rubensteina ci gle wisiała około
osiemset stóp nad pustyni .
Rourke wł czył radio na cz stotliwo wspóln z odbiornikami Natalii i
Kurinamiego.
- Natalia, wiesz, jak przeprowadzi transfuzj . Sarah te potrafi. L dujcie i
zacznijcie podawa Michaelowi krew Sarah. Niech Annie doł czy do was
najszybciej, jak to mo liwe; b dzie mogła zast pi Sarah jako dawczyni. Odbiór!
- A co z...? Cisza.
Rourke znów si odezwał:
- Powiedziałem, e go dostan i tak b dzie. Zajmijcie si Michaelem. Niech
Kurinami na mnie czeka. Pospieszcie si . Odbiór!
John zacz ł obni a pułap lotu.
- Madison, poszukaj kotwiczki, je li co takiego w ogóle jest tu na
wyposa eniu.
- Słucham? - zapytała dziewczyna.
- Du y, potrójny hak na mocnej linie.
- Gdzie widziałam co takiego... Wiem, zupełnie z tyłu.
- Dobrze, przynie mi to. Szybko. Kiedy tylko wyl duj , wysiadaj i pakuj si
do Kurinamiego.
- Chcesz ratowa pana Rubensteina?
Rourke spojrzał na ni . Nagle zdał sobie spraw , e cygaro, które przez cały
czas trzymał w ustach, jest ju zupełnie prze ute. Wypluł je.
- Tak, chc . - Zacz ł podchodzi do l dowania. - Chc - powtórzył.
116
Rozdział 60
John zgasił silnik i z kabiny pilota przeszedł do rodkowej sekcji kadłuba.
Przesuwane drzwi migłowca były cz ciowo otwarte. Przez szpar Rourke
patrzył na Madison biegn c w stron helikoptera Kurinamiego. Ziemia
zamieniła si w błotnist ma . Deszcz ustawał. Doktor przykucn ł i sprawdził, czy
kotwiczka oraz lina s ze sob wła ciwie poł czone. Oceniał długo liny, wi
c
jednocze nie pot ny w zeł przy jej ko cu. Potem wstał i znów wyjrzał na
zewn trz. Kurinami i Madison rozmawiali ze sob .
Doktor odpi ł pas, którym był ci ni ty w talii i wcisn ł go pod jeden z foteli.
Pó niej zdj ł z ramion paski szelek przytrzymuj cych kabury pod pachami, wzi ł
je do r ki razem z torb na amunicj i lornetk . Wsun ł to wszystko pod ten sam
fotel, co pas z pythonem. Detoniki scoremastery wyj ł z kabur i odło ył je. Z
innej torby wyci gn ł par zapasowych sznurowadeł. Małe czarne ostrze
chromowe A.G. Russell. Z niego tak e zrezygnował. Z powrotem wzi ł do r ki
pas. Odczepił od niego kabur na bro oraz ładownice, by w ko cu dosta si do
pochwy na nó . To było wszystko, czego potrzebował. Dług skórzan pochw
przytroczył do pasa. W rodku tkwił wielki Gerber.
Rourke podniósł wzrok. Zobaczył zbli aj cego si szybko Japo czyka.
Kurinami podci gn ł si na r kach, wskoczył na pokład migłowca, zasun ł za
sob drzwi i zamkn ł je.
- Madison twierdzi, e potrzebuje pan mojej pomocy, doktorze.
- Jeste dobrym pilotem i tu, na dole, na nic si nie przydasz ze swoj grup
krwi. Podlecimy tym gruchotem jak najbli ej helikoptera, w którym teraz
znajduje si Paul Rubenstein.
- On si pali. W ka dej chwili mo e nast pi eksplozja.
- To po ar instalacji elektrycznej. Mamy sporo czasu. Rourke pod ył
wzrokiem za spojrzeniem porucznika. Japo czyk przygl dał si kotwiczce.
- Chce pan...
- Zgadłe . Zaczepi tym o maszyn Paula i po linie wejd na pokład
migłowca. Tam przywi
nas obu do ko ca liny i odetn j od kotwiczki. My
polecimy w dół, a ty szybko wzniesiesz swój helikopter, eby do minimum
ograniczy nasz ruch wahadłowy. Kiedy to zadanie zostanie ju wykonane,
u yjesz swojej broni maszynowej i postrzelasz z niej do głównego wirnika
uszkodzonego migłowca. Trzeba go zdj z nieba, zanim podryfuje nad
obozowisko albo nad ”Eden jeden”. Wszystko jasne?
Rourke nie czekał na odpowied , tylko odwrócił si w stron kabiny.
- Zajmij fotel pierwszego pilota, ja poprowadz na miejscu drugiego.
Zast pisz mnie, jak ju b dziemy blisko Paula.
- Ale , doktorze... Pa ski przyjaciel prawdopodobnie nie yje.
Amerykanin zacz ł zapina pasy.
- Je li to prawda, przynios jego ciało. Wiem, e w ród ludzi znajduj cych si
na promach ”Projektu Eden” kilkoro pochodzi z Izraela. A to znaczy, e s
ydami. Paul zasłu ył na przyzwoity ydowski pogrzeb. Pospieszmy si . Sam mó-
wiłe , e w ka dej chwili mo na si spodziewa eksplozji.
117
John podniósł maszyn w powietrze, a porucznik usadowił si wreszcie na
fotelu pilota i zapi ł pasy.
118
Rozdział 61
Rourke ocenił długo pojedynczej łopaty głównego wirnika radzieckiego
migłowca na trzydzie ci sze i pół stopy. Helikopter pilotowany przez
Kurinamiego oraz ten, w którym znajdował si Paul, dymi cy i osmalony, zawisły
w odległo ci dwukrotnie wi kszej. A dokładniej - dwa razy długo jednej łopaty
plus około dwana cie stóp. Jeden z pasów bezpiecze stwa przy fotelu dla
pasa erów został maksymalnie wyci gni ty i Rourke owin ł si nim teraz w talii.
Amerykanin, zaczepiony stopami o prowadnic zewn trznych drzwi, wychylał si
tak daleko, jak pozwalał mu napr ony pas. W lewej r ce trzymał zwini t lin , a
w prawej - jej koniec ze stalow kotwiczk . Drugi koniec liny przywi zany był do
prowadnicy pod jego stopami. John wolno opuszczał kotwiczk .
Rozhu tanie kotwiczki nie byłoby trudne, gdyby nie nale ało jej rozkołysa na
tyle dokładnie i nisko, eby nie wkr ciła si wraz z lin w wirnik dryfuj cej
maszyny. A to ju była sztuka i Rourke o tym wiedział. Deszcz zacinał ostrymi
strugami i zalewał Amerykaninowi oczy.
Kolejne wahni cie. Pudło. Zacz ł zwija lin . W gło nikach hełmofonu
usłyszał głos Kurinamiego:
- Doktorze, w ten sposób nigdy si panu nie uda zaczepi kotwiczki. Mam
inny pomysł. To b dzie niebezpieczne, ale bior c pod uwag to, co mamy ju za
sob , tylko troch bardziej niebezpieczne od naszych dotychczasowych poczyna .
- Wal miało - wysapał Rourke do mikrofonu. Usta miał pełne wody.
- Sprowadz nasz helikopter dokładnie pod maszyn Rubensteina. Kiedy b d
pod ni przelatywał, poło si ostro na praw burt . Zostanie pan wci ni ty w
gł b kadłuba. Ale wtedy b dzie pan mógł rzuci kotwiczk prosto do góry. Nie
gwarantuj wi cej ni jedn szans , nie jestem pewien, czy b d mógł powtórzy
ten manewr. Chce pan spróbowa ?
- Zróbmy, jak mówisz. Uprzed mnie, kiedy b dziesz si kładł na bok.
Powodzenia!
- Hai! go seiko wo inorimasu!
Rourke u miechn ł si . Doko czył zwijanie liny i czekał. Był gotów.
Kurinami zrobił jedn krótk prób . Du ym łukiem przeleciał nad
helikopterem Paula, potem pod nim i wrócił do punktu wyj cia.
- Jestem gotów, doktorze. A co z panem?
- Najlepszy pilot sił lotniczych japo skiej marynarki wojennej, h ?
- Pilota helikoptera nie był moj specjalno ci .
- Wielkie dzi ki. Zaczynajmy! Tylko pami taj, e moja lina nie jest z gumy.
Po zaczepieniu kotwiczki nie mo esz odlecie dalej ni na sto pi dziesi t stóp, w
przeciwnym razie zerwiesz lin albo zniszczysz maszyn .
- Wiem o tym. Hej, zaczyna pan czarno widzie ?
- Ty to powiedziałe . Do roboty!
Rourke ciskał kotwiczk w prawej r ce. Helikopter pokonywał górny
odcinek łuku. John znów odezwał si do mikrofonu:
- Nie le ci idzie, poruczniku.
- Dzi ki, doktorze. Ja te tak uwa am.
119
Byli teraz dokładnie nad migłowcem Rubensteina. Dym wydobywaj cy si z
otwartych drzwi maszyny był coraz g stszy i ciemniejszy. Tam, gdzie si
rozpraszał, widoczne były jasne j zyczki ognia ogarniaj ce kabin pilota. Rourke
zobaczył te przyjaciela. Chłopak bezwładnie opierał si o pulpit układu
sterowniczego.
John przeło ył kotwiczk do lewej r ki, a praw prze egnał si . Zaraz jednak
z powrotem chwycił kotwiczk w praw dło .
Kurinami min ł maszyn Paula i zacz ł obni a pułap lotu. Nagle
przyspieszył, jednocze nie kład c migłowiec na praw burt . Rourke, eby
utrzyma równowag , musiał mocno przechyla si w przeciwnym kierunku. Pas
bole nie wrzynał mu si w brzuch. Nadgarstki znów mu krwawiły, bo deszcz
rozmoczył zaschni te ranki.
Helikopter skr cił w prawo. Rourke robił, co mógł, eby utrzyma si na
nogach, a jednak uderzył plecami o twardy kadłub. Ucisk na brzuchu znikn ł i
zaszumiało mu w głowie. Szybko jednak odzyskał przytomno . Byli teraz
dokładnie pod migłowcem Paula.
- Teraz, doktorze. Teraz!
Rourke rozkołysał kotwiczk . Wymagało to sporego wysiłku i krew obficiej
popłyn ła z pokaleczonej dłoni Johna. W ko cu Amerykanin wypu cił lin , kiedy
hak znalazł si dokładnie ponad jego twarz i skierował go wprost na prowadnic
maszyny Paula.
Nie spuszczał wzroku z malej cej kotwiczki. Ta poruszała si jakby w
zwolnionym tempie. Uderzyła obok kadłuba, zacz ła si po nim zsuwa . Jedno
ostrze porysowało metal, a potem zaczepiło o prowadnic . Amerykanin poczuł
mocne szarpni cie - omal nie wyrwało mu prawego ramienia. Rozwijaj ca si lina
ocierała mu dłonie. Silnik helikoptera zacz ł si dławi .
- Doktorze, maszyna przestaje mnie słucha .
- To niech znów zacznie, ju jeste my poł czeni.
- Musz zwi kszy pr dko . Je li nie uda mi si wyprowadzi nas t drog ,
b dzie pan musiał przeci lin .
- Cholera! - zakl ł Rourke do mikrofonu.
Silnik wci pracował nierówno, maszyna ci gle przechylona na praw burt
zacz ła wibrowa . Potem silnik krótko warkn ł, a wirnik zacz ł powraca do
poziomu. Deszcz siekł teraz gwałtownie. Helikopter nie przestawał si wznosi . W
lewej r ce Johna nie pozostał ju ani jeden zwój liny.
- Udało si ! - zawołał Kurinami. migłowiec wrócił do normalnego poło enia i
zawisł w miejscu. - Obaj jeste my prawdziwymi szcz ciarzami, doktorze.
- To ty masz talent. Szcz cie to kwestia zdolno ci - powiedział John, si gaj c
do kieszeni po r kawiczki. - Zdejmuj hełmofon i wchodz na lin . Jak tylko
zauwa , e z maszyn Paula dzieje si co niedobrego, natychmiast odetn lin i
masz si st d wynosi .
- Dzi kuj , ale zostan . To i tak po yczony helikopter. Lepiej si jednak
pospiesz!
- Masz racj .
120
Rourke zdj ł hełmofon i rzucił go za siebie w gł b maszyny. Wolno
przykucn ł i pochylił si w stron liny, która pełniła w tej chwili rol p powiny,
ł cz cej Paula ze wiatem ywych.
Doktor chwycił lin praw r k . Okrywaj ca j r kawica była mokra i
ciemniejsza w miejscach odpowiadaj cych kłykciom. Amerykanin nie wiedział,
czy to krew płyn ca z otwartych ran, czy deszcz. Powiedział sobie, e to z pewno-
ci woda. Całym ci arem zawisł na linie.
Niepotrzebnie zerkn ł w dół.
- O, cholera! - j kn ł.
Był na wysoko ci co najmniej o miuset stóp. Kiedy z kolei spojrzał w gór ,
deszcz rozbijany łopatami wirnika zalał mu oczy. Mocno zacisn ł powieki, nie
mógł zetrze wody z twarzy, musiał poczeka chwil , a woda sama spłynie.
Powoli, cal po calu wspinał si w stron maszyny Paula. Nie było to łatwe. Bolały
go dłonie, ramiona sztywniały od ci głego napinania mi ni, nogi mdlały.
”Paul, zaraz tam b d . Jestem ju w drodze, Paul, trzymaj si . Nie ruszaj si i
nie dotykaj kontrolek. Ju id , trzymaj si ” - my lał John.
Rourke zamkn ł oczy przed nast pn fal deszczu. Zobaczył twarz Natalii,
przera enie w jej bł kitnych oczach, wspomnienie koszmaru, który musiały
ogl da . Karamazow.
- Karamazow - sykn ł przez zaci ni te z by, pokonuj c kolejnych kilka cali.
B dzie go cigał, cho by Karamazow uciekł przed nim a do Rosji, cho by
schował si gdzie na kra cu wiata i tak go odnajdzie. Tym razem nie chybi.
- Paul! - krzykn ł rozpaczliwie, walcz c z ogarniaj cym go gniewem. To, e
Natalia była dr czona i zniewa ana, e Michael został ranny, e by mo e nawet
teraz umiera, e Paul został wła ciwie zmuszony do samobójczej akcji i pra-
wdopodobnie nie yje. To wszystko nie wzbudzało w nim tyle nienawi ci, co
wspomnienie Karamazowa. A John wiedział, e nienawi pochłania wiele energii
i nie pozwala trze wo my le . Nie mógł sobie w tej chwili na ni pozwoli .
Jedna r ka do przodu, potem druga. I znów to samo. Prawa. Lewa. Ból jakby
złagodniał, pewnie skutkiem zimna.
Amerykanin jeszcze raz popatrzył przed siebie. Do migłowca Rubensteina
pozostało ju mniej ni dwadzie cia stóp. Prawa r ka. Lewa r ka. Podci gn ł
nogi. Prawa r ka. Lewa r ka. Nogi. Prawa r ka. Lewa r ka. Nogi.
Dziesi stóp.
Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Lewa r ka natrafiła na co
twardego. Wielki w zeł, a dokładniej, sze supłów w jednym miejscu.
Prowadnica musiała znajdowa si osiem cali wy ej. Wystarczy ju jeden rzut
ciała, eby znale si w rodku.
John musiał zmru y oczy, eby cokolwiek zobaczy przez cian deszczu
zalewaj cego pozbawion szyby kabin . Najpierw prawym, potem lewym
nadgarstkiem zahaczył o prowadnic . Potem zaczepił si o ni łokciami, wzi ł
gł boki wdech. Pomodlił si , eby ramiona i palce zechciały jeszcze przez jaki
czas by posłuszne jego woli.
Kolejny ruch. Wolno uło ył prawe przedrami wzdłu prowadnicy, zrobił to
samo z lewym. Obie dłonie z całej siły zacisn ł na grubym pr cie. W zm czonych
mi niach odezwał si ból.
121
Z wysiłkiem szarpn ł całym ciałem do góry. Praw r k chwycił za kraw d
drzwi, zgi t w kolanie praw nog wcisn ł pod siebie, lew nog wsparł na
pr cie prowadnicy i całym ciałem rzucił si przed siebie.
Oczy zacz ły mu łzawi . Dym płon cych instalacji był bardzo gryz cy. Co
chwil z trzaskiem pojawiał si nowy ogienek, wszystko wokół skwierczało i
iskrzyło. Unosił si silny zapach benzyny.
Rourke wstał. Jednym susem znalazł si przy nieprzytomnym Rubensteinie.
- Paul!
Przykl kn ł przy fotelu pilota. Twarz Paula była szara i ci gni ta grymasem
bólu. Z prawego k cika jego ust ciekła stru ka krwi. Rourke łagodnie odchylił
ciało Rubensteina. Oparł Paula plecami o fotel. Praw r k szybko si gn ł do
pulpitu. Ciało Rubensteina blokowało dot d stery i ich nagłe uwolnienie mogło w
ka dej chwili spowodowa upadek maszyny.
John odszukał układ pilotowania automatycznego, sprawdził, e jego przewód
nie jest przepalony i nadusił odpowiedni przycisk, eby uruchomi
automatycznego pilota. Silnik zacz ł si krztusi , zwi kszył obroty, przez chwil
pracował nierówno, ale wkrótce zacz ł działa normalnie.
Rourke szybko odwrócił si w stron Paula. Sprawdził puls przyjaciela. Był
słaby, ale wyczuwalny na t tnicy szyjnej.
Zało ył Rubensteinowi prowizoryczne opatrunki.
- Wynosimy si st d, Paul. - John wzi ł do r ki gerbera i najpierw uwolnił
Rubensteina z pasów, którymi był przypi ty do fotela, a potem z drugiej strony
odci ł same pasy. Mogły si jeszcze przyda . Odwrócił si jeszcze do fotela
drugiego pilota i od niego tak e odci ł pasy. Nie zwracał uwagi na strumienie
wody ciekaj cej mu z włosów prosto na twarz.
Zwi zał pasy w jeden, dłu szy i przeło ył je na plecy, przymierzaj c wokół
siebie ich obwód. Czemu w duchu przytakn ł, bo sam sobie skin ł głow .
Poszedł do kabiny dla pasa erów. Znajduj ce si tam fotele równie pozbawił pa-
sów i przywi zał je do dwóch ju zł czonych. Te od siedze obu pilotów miały
gotowe p tle, miejsce na ramiona.
Amerykanin wrócił do kabiny pilota i znów ukl kn ł przy Paulu. Dym był tu
teraz g stszy ni przed chwil , a j zyki ognia coraz wi ksze. Płon ły ju prawie
wszystkie instalacje - było oczywiste, e płomienie lada moment dojd i do urz -
dze pilota automatycznego.
Rourke ostro nie podniósł Paula, oparł jego ciało o swoje, wsun ł mu pod
plecy zrobion przez siebie ”uprz ” i z powrotem uło ył go na wznak. Potem
powoli po kolei przeło ył nogi Rubensteina przez gotowe p tle. Paul j kn ł i
otworzył oczy.
- John? Czy ty... Czy ty te umarłe ?
- aden z nas jeszcze nie umarł, Paul. Po prostu si nie ruszaj. Za minut
b dziemy bezpieczni.
- Ty nie mo esz... - Zamkn ł oczy, ale zaraz znów rozchylił powieki. - Nie
chciałem tego... Ale zrobiłem to, co...
- Bez tego, co zrobiłe , Michael ju by nie ył, a ”Eden jeden” zostałby
zniszczony. Jeste bohaterem dnia, ale musz ci st d wydosta . B d spokojny,
przyjacielu.
122
Rubenstein skin ł głow i zamkn ł oczy. Doktor sprawdził jego puls. Był
jakby nieco wyra niejszy.
- Odpoczywaj. Annie czeka na ciebie.
Rourke wyprostował si , niemal uderzaj c głow o resztki konstrukcji dachu
kabiny. Wsun ł ramiona w dwie p tle ”uprz y” poł czone paskiem biegn cym
wokół jego klatki piersiowej. Pochylił si nad fotelem i tym razem uniósł do góry
całe ciało Paula. Nie było ono lekkie i John poczuł silny ból w karku. Dopiero
teraz u wiadomił sobie, jak jest zm czony. Dwoma dodatkowymi supłami
przywi zał do siebie prowizoryczne nosidło i nieprzytomnego Rubensteina.
Tak obci ony, lekko si potykaj c, Amerykanin wychodził z płon cej kabiny.
Ju prawie nic nie było wida przez cian czarnego dymu, a ogie zaczynał mu
liza ramiona i nogi.
Drzwi. Jako do nich dotarli. Na ramieniu Paula kołysał si schmeisser.
Zb dny ci ar. Rourke si gn ł no em do rzemienia, na którym był zawieszony
karabin. Ale Paul był bardzo przywi zany do swojego schmeissera. Rourke
cofn ł r k . Bro pozostała na miejscu.
John si gn ł do lewej, przedniej kieszeni lewisów. Wydobył z niej zapasowe
sznurówki. Szybko zwi zał ich ko ce, podwajaj c ich grubo . Przytrzymał si
kraw dzi drzwi i wolno, ostro nie oparł praw nog na prowadnicy. Helikopter
lekko, ale zauwa alnie przechylił si na t burt pod poł czonym ci arem dwóch
dobrze zbudowanych m czyzn. Lew stop doktor zahaczył o framug drzwi.
Równowag utrzymywał teraz tylko przy pomocy ramion. Krople deszczu
w ciekle biły go po twarzy, ciekały po włosach, kłuły ciało jak ostre szpilki.
Amerykanin schylił si . Praw r k si gn ł do kotwiczki. Czuł, e nogi
lizgaj mu si po mokrym metalu. Podwójnie zwi zane sznurówki przeło ył
przez lin za wielkim w złem, osiem cali od kotwiczki. Potem jeden ich koniec
wsun ł pomi dzy sznurówki z ich drugiej strony i w ten sposób jedna p tla
zacisn ła si za w złem wokół liny, a drug trzymał w prawym r ku. Teraz
wysun ł na zewn trz praw nog i owin ł p tl wokół buta. To była jego jedyna
szansa. Lew r k wsun ł w rzemienn p tl przymocowan do uchwytu gerbera.
Rzemie zaczepił si o bransolet wodoszczelnego rolexa. Praw r k obj ł lin .
Poł czone ciała dwóch m czyzn wychyliły si poza kadłub migłowca. John miał
nadziej , e Kurinami ich obserwuje.
Praw r k złapał lin tak daleko, jak tylko mógł si gn . Usłyszał pierwsze
odgłosy małych eksplozji dobiegaj ce z wn trza lataj cego wraka. Czuł ciepło
bij ce od rozgrzanych blach kadłuba.
John zamkn ł oczy i zacz ł zbiera w sobie cał energi , która mu jeszcze
pozostała. Miał przed sob do zrobienia ju tylko jedn rzecz: skoczy w dół.
Lew dło , uzbrojon w gerbera, zbli ył do kotwiczki. Ostrze no a przeci ło
pierwsze włókna liny tu przy jej ko cu. Włókna p kały jedno za drugim.
Ostatnie ci cie. Rourke całym ciałem rzucił si naprzód. Pospiesznie obj ł lin
lew r k , kiedy ta oderwała go od migłowca. Po raz drugi tego dnia miał
wra enie, e siła ci enia wyrwie mu prawe rami .
Gerber zawisł lu no na rzemieniu obiegaj cym lewy nadgarstek Johna.
Lecieli w dół. Poczuł si dziwnie lekko - ciało Paula zupełnie przestało mu ci y .
123
Wyobraził sobie, e obaj lec ; tylko niezno ne sztywnienie prawej nogi zakłóciło
harmoni wyobra e . Kołysanie i lekko .
Nagłe szarpni cie. oł dek podskoczył mu do gardła, głowa odskoczyła.
Ramiona zareagowały ostrym bólem i znów poczuł na sobie ci ar ciała Paula.
Zmru ył oczy. Spojrzał w gór . Helikopter Kurinamiego wyra nie si wznosił,
Rourke po raz pierwszy w yciu przekonał si , e wiatr te potrafi krzycze .
Jaka strzelanina. Ledwie j usłyszał. Popatrzył w lewo. W tym samym
momencie dryfuj ca maszyna Paula eksplodowała, trafiona przez pociski
Kurinamiego.
124
Rozdział 62
John osun ł si na kolana, a potem upadł w błoto. Natalia ukl kła przy nim, a
Sarah ostro nie uniosła jego głow . A potem znikn ł ci ar Paula i Rourke
usłyszał nieznany głos, który wołał:
- Jeste my cali i zdrowi, doktorze!
A jednak John sk d znał ten głos. Amerykanin przetoczył si na plecy.
Natalia zdj ła mu r kawice, podniosła do ust jego dłonie i delikatnie je
pocałowała. Sarah oparła głow m a na kolanach.
- Kapitan Dodd - szepn ł John. Miał przed sob wysokiego, przedwcze nie
posiwiałego m czyzn w mokrym, kiedy zapewne białym kombinezonie.
- Dzi ki Bogu, e po tym wszystkim chce pan mnie w ogóle ogl da , doktorze
Rourke. Chciałbym u cisn panu r k , ale obawiam si , e pa skie dłonie nie
zniosłyby tego w tej chwili najlepiej.
- Michael... Co z...
- Pan Styles twierdzi, e Michael najgorsze ma za sob . Ju zacz li budzi ze
snu narkotycznego lekarza, którego maj na pokładzie. Obie z Annie oddały my
Michaelowi krew.
- Nasz lekarz wkrótce przyjdzie do siebie, doktorze Rourke.
- Paul, on potrzebuje...
Teraz John rozpoznał głos Stylesa.
- Mo e mi pan mówi , co mam robi . Mo emy razem przygotowywa pana
Rubensteina do operacji, któr przeprowadzi potem nasz fachowiec.
- Kiedy byłem w Wietnamie... - powiedział Dodd i dziwnie si przy tym
skrzywił. Mo e z powodu deszczu. - No có , widziałem ludzi postrzelonych jak
sito, którzy jednak prze yli. Jestem pewien, e pan Rubenstein wyjdzie z tego.
Rourke tylko przytakn ł. Natalia i Sarah pomogły mu usi
. Miał sztywne
mi nie, ale mógł oddycha . Zobaczył Paula. Annie ocierała mu twarz i
podtrzymywała głow , podczas gdy Elaine, Madison i nieznany mu m czyzna,
zapewne oficer pokładowy Craig Lerner, układali go na kocu.
- Prosz mi wybaczy . Musz sprawdzi , co z naszym pacjentem. - Styles
u miechn ł si .
Rourke zdołał wreszcie usi
. Powiedział do Sarah i Natalii:
- Niech Kurinami trzyma jeden ze migłowców w ci głym pogotowiu. A wy -
spojrzał na Sarah, potem na Natali - zorganizujecie co w rodzaju systemu
obrony obozowiska. Gdzie na północy maj swoj baz nazi ci. S dobrze
uzbrojeni. W ka dej chwili mo emy te mie na karku niedobitki sił
Karamazowa.
Rourke próbował wsta .
- Poczekaj - szepn ła Sarah. U cisn ła dło Natalii, a potem pochyliła si i
mocno pocałowała Johna w usta. - No có ... Na jaki czas zapomniałam o czym ,
za co ci zawsze kochałam i za co zawsze b d ci kocha , bez wzgl du na to, jak
nam si w trójk uło y. To, co zrobiłe dla Paula...
Szybko wstała, wzi ła do r ki M-16 i pobiegła w stron helikoptera
Kurinamiego, podchodz cego wła nie do l dowania.
125
Rozdział 63
Wolfgang Mann zacisn ł pas wojskowego płaszcza, a czapk z daszkiem
zsun ł ni ej na czoło. Wyskoczył ze migłowca.
Jaki ołnierz biegł w jego stron . Mann rozpoznał w nim Hauptsturmfuhrera
Trzeciego Korpusu.
- Weil, wasz raport - powiedział i dłoni w skórzanej r kawiczce osłonił
ogienek zapalniczki. Przypalał długiego papierosa. Kiedy próbował pali tyto
uprawiany przy sztucznym wietle podziemnych laboratoriów, ale nie potrafił
przywykn do jego okropnego zapachu. Kiedy tylko stało si to mo liwe,
naukowcy przenie li upraw tytoniu na zewn trz Complexu i nowy gatunek stał
si prawdziwym sukcesem hodowlanym niemieckich agrotechników. Mann
pomy lał, e to najlepsze papierosy, jakie kiedykolwiek palił.
- Rosjanie, którzy nie zd yli uciec helikopterami, zostali schwytani, Herr
Standartenfuhrer. Mann skin ł głow .
- Jacy je cy?
- Niestety, Herr Standartenfuhrer, trzech Sowietów popełniło samobójstwo.
- A co z innymi? Co z tymi, którym udało si opu ci l dowisko?
- Radzieckie migłowce nie wymkn si spod naszej kontroli, Herr
Standartenfuhrer. Była bitwa i wtedy... Ale to mo e si panu wyda niemo liwe.
- Co takiego, Weil?
- Jeden z promów kosmicznych, o których mo na przeczyta w podr cznikach
do nauki historii, tych zbudowanych przez Amerykanów jeszcze przed wojn
mi dzy supermocarstwami... No wi c, jeden z nich... wyl dował, Herr
Standartenfuhrer.
Mann zaci gn ł si papierosem. Tyto oczywi cie był ju mokry.
- Nie podejmujcie adnych działa . We cie zaj ty przez nich obszar pod
ci gł obserwacj , ale nie ujawniajcie swojej obecno ci w jego najbli szym
otoczeniu. Zrozumiano?
- Tak jest, Herr Standartenfuhrer!
Haupsturmfuhrer słu bi cie zasalutował. Mann znów tylko skin ł głow . Weil
odwrócił si w miejscu na pi cie i pobiegł w tym samym tempie, w jakim si
zbli ył.
Wolfgang Mann obserwował arz cy si koniec papierosa. Deszcz ciekał z
daszka czapki, nogawki jego spodni były zupełnie przemoczone.
Prom kosmiczny. Amerykanie. Wci yj cy i walcz cy z Rosjanami. No i
sami Rosjanie.
”Kluczow spraw - pomy lał oficer, kryj c si z powrotem we wn trzu
helikoptera - b dzie wykorzystanie dziel cych ich ró nic na nasz korzy .
Pierwszy i Drugi Korpus musi zaj si po cigiem za Rosjanami, a z
Amerykanami nale ałoby mo e zawrze co w rodzaju przymierza”.
Mann przypomniał sobie słowa jednego z brytyjskich premierów, sir
Winstona Churchilla i cicho si roze miał. Nawet przodek Wolfganga Manna,
nale cy do elity najwy szych rang oficerów SS, prze ył II wojn wiatow .
Mann starał si jak najdokładniej przywoła z pami ci przemówienia Churchilla.
Stwierdził w duchu, e ten polityk był naprawd zabawny ze swymi pomyłkami w
126
przewidywaniu biegu historii. Ale nie ze swymi deklaracjami, w których w walce
przeciwko Hitlerowi gotów był do zawarcia paktu cho by z samym diabłem.
Przynajmniej nie dla Manna.
Wzruszył ramionami i rzucił papierosa na ziemi . On sam zamierzał stworzy
sojusz, którego celem byłoby pokonanie dwudziestej pi tej generacji sukcesorów
szale czych idei Hitlera. I on te nie cofn łby si przed sojuszem z samym
diabłem, cho wolałby sprzymierzy si z lud mi, którzy wierzyli w wolno , tak
jak on.
Przez chwil stał w otwartych drzwiach migłowca. Patrzył na deszcz.