background image

 

 

 

Jerry Ahern  

 

 

Krucjata 

 

 

TOM 

11

 

 

 

Odwet 

 

 

 

 

Przeło yła: El bieta Białonoga

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

 

Otworzył oczy, ale zaraz je zamkn ł; niebieskawe  wiatło raziło go bole nie. 

Po chwili znowu spróbował unie  powieki. Poruszył głow . To kolejny sen. A 

jednak odr twienie szyi było a  nadto realne. Przecie  oczy miał naprawd  

otwarte. Spojrzał w gór , w prawo na mały ekran. ”Czas min ł” - oznajmiały 

litery. Nad tym napisem znajdował si  elektroniczny wy wietlacz. M czyzna z 

wysiłkiem odczytał: “Lata - 501, Miesi ce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6, 

Sekundy - 19”. Ostatnia liczba zmieniła si  na ”20”, gdy mrugn ł oczami. 

- Bo e, a wi c stało si . - Jego głos był tak chrapliwy,  e sam z trudem go 

rozpoznał. 

Napi ł mi nie i spróbował usi

. Pokrywa kapsuły bez najmniejszego oporu 

uniosła si . Wolno i ostro nie przeło ył nogi przez kraw d  legowiska. Siedział 

teraz na małej, płytkiej ławeczce. Ramiona, nogi, kark, szyj , całe ciało miał 

sztywne i obolałe. Na półce pod wy wietlaczem zauwa ył ulotk  w plastikowej, 

przezroczystej okładce. Si gn ł po ni . 

Uwaga! Przeczytaj uwa nie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego. 

Przeniósł wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczegółowych 

informacji zapoznaj si  z instrukcj  TM-86-2-1, któr  znajdziesz po lewej stronie 

komory kriogenicznej. 

Wzruszył ramionami, zabolało. Pochylił si  i zajrzał do głównej kabiny. Z 

daleka zobaczył,  e niektóre lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogasły. Nie 

działał te  centralny monitor komputera. M czyzna spojrzał na stoj c  obok 

kapsuł . Pokrywa te  si  podnosiła, budził si  le cy pod ni  człowiek. Jak upiór 

unosz cy wieko trumny. Przypominały mu si  sceny z ogl danych w dzieci stwie 

horrorów Bali Lugosiego. 

Spróbował wsta  i podej , by zajrze  do kapsuły, poczuł zawroty głowy. 

Poczekał, a  pokrywa komory zupełnie odsłoni wn trze. 

Zaschło mu w gardle, wi c mówił z trudem: 

- Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to si  stało. Zgodnie z rozkazami. 

Mogli nas odwoła , ale nas nie odwołali. Stało si , Chryste, to naprawd  si  stało! 

Lerner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami. 

- Stało si , Craig, trzecia wojna  wiatowa, słodki Jezu... - urwał w pół zdania. 

Wygl dało na to,  e Lernerowi chce si  płaka , ale łzy nie napływaj  mu do oczu. 

Min ła godzina, sprawdził to na jednym z pokładowych zegarów. 

Dodd poruszał si  sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szedł 

za nim. Zatrzymali si  przy iluminatorze pozwalaj cym zajrze  do ładowni. 

M czyzna wcisn ł guzik. Zaskoczyło go,  e przesłona iluminatora wci  działa. 

Płytki rozsun ły si  promieni cie jak rozkwitaj cy p k tulipana. Przywarł czołem 

do pleksiglasu. Ci ko oparł si  o  cian . Brak grawitacji sprawił,  e znów poczuł 

si   le. Patrzył na dwadzie cia komór kriogenicznych, takich samych jak ta, któr  

niedawno opu cił. Mniejsze kapsuły zawierały embriony zwierz t. 

Odchylił si  od okienka i chwycił za por cz biegn c  wzdłu  kadłuba. 

- Budzimy ich, kapitanie? - odezwał si  Lerner. 

- Do cholery z tym ”kapitanem”. Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywa  po 

pi ciu wiekach... 

background image

 

- Budzimy ich, Tim? 

- Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak 

tylko si  przekonamy,  e jest sens. Je li nie, hm... W przeciwnym razie... - nie 

doko czył. - Id  obudzi ... no... 

- Jeffa? Jeffa Stylesa? 

- Tak, do diabła! - Timothy Dodd potrz sn ł głow . - Cholera, nic nie 

pami tam. Musz  na chwil  usi

- W porz dku, Tim. 

Patrzył za Lernerem, gdy ten podszedł do trzeciej, wci  zamkni tej kapsuły. 

Znów potrz sn ł głow . 

- Je li tam, na dole jeszcze co  istnieje, to reszta... reszta... 

Nie puszczaj c si  por czy, doszedł do fotela pilota i usiadł z ulg . Zapi ł 

pasy. Walczył z nieprzyjemnym dr eniem  oł dka. Wydawało mu si ,  e Lerner 

doszedł do siebie bez podobnych problemów. Dodd zastanawiał si , czy to kwestia 

wieku. Lerner miał trzydzie ci trzy lata, a Dodd czterdzie ci cztery. Wzruszył 

lekko ramionami, pami taj c,  e musi do minimum ogranicza  gwałtowne ruchy. 

Zwlekał z odsłoni ciem ekranu widokowego. Przeczytał kopi  TM-86-2-1, 

któr  dostał od Lernera. Instrukcja mówiła,  e nale y powstrzyma  si  od picia i 

jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano,  e po pierwszym posiłku 

mo e wyst pi  rozstrój  oł dka i nudno ci. Sama my l o tym sprawiła,  e 

kapitanowi zebrało si  na wymioty. Po pi setletnim po cie nie miał jednak czym 

wymiotowa . Znów potrz sn ł głow , kiedy patrzył na dwadzie cia komór w 

ładowni. Mógł te  zobaczy  swoje odbicie w iluminatorze. Twarz miał 

szczuplejsz  ni  zwykle, okolon  bujnym, wygl daj cym na trzytygodniowy, 

zarostem. A teraz, gdy siedział przypi ty pasami do mi kkiego fotela, czuł,  e jego 

ramiona s  słabe i bezwładne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o 

mo liwo ci wyst pienia podobnych objawów. 

Usłyszał głos Lernera. Zbyt szybko odwrócił si  w stron  oficera i  oł dek 

znów podszedł mu do gardła. Dodd zamkn ł oczy. 

- Kapitanie, obudziłem Stylesa. Czuje si  tak samo podle, jak ty. Ale to nie 

potrwa długo. 

Dowódca miał w zasi gu r ki specjalne woreczki. Wzi ł jeden i podniósł do 

ust, ale nie zwymiotował. 

Lerner zaj ł fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stan ł za nimi. 

Obrócili si  na fotelach ku niemu. Był ju  w niezłej formie i mógł rozmawia . 

- Nie mog  uwierzy ,  e to wszystko dzieje si  naprawd . To znaczy... Czy 

adnemu z was nie przyszło do głowy,  e to sen, nasz wspólny sen? 

- We  nie si  nie wymiotuje - mrukn ł Dodd. 

- Jeste  oficerem naukowym. Co, u diabła, masz wła ciwie na my li? - spytał 

Lerner. 

- To tylko sugestia. - Styles rozło ył r ce. - Według jednej ze szkół 

filozoficznych, cała rzeczywisto  jest w gruncie rzeczy czyst  fantazj , a 

wszystkie do wiadczenia s  tworem wyobra ni. 

- To szmatławe teorie, w takich okoliczno ciach mog  łatwo doprowadzi  ci  

do obł du. Daj sobie z nimi spokój. Do diabła, nikt jeszcze nie znalazł si  w 

podobnej sytuacji. 

background image

 

- Tim ma racj , Jeff. Ten sen wygl da cholernie realistycznie. 

Dodd roze miał si , widz c,  e Craig Lerner uszczypn ł si  mocno na wszelki 

wypadek i skrzywił z bólu. Styles te  był tym ubawiony. 

- W porz dku, to nie sen. Mówiłem,  e to tylko sugestia. Co teraz robimy, 

Tim? Ty jeste  tu kapitanem. 

- A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradc  - odparł Dodd. 

Styles zmru ył oczy i zacz ł przerzuca  laminowane strony notesu. Był to 

gruby kołonotatnik, zamykany na mocny suwak. W ko cu Jeff znalazł stron , 

której szukał. 

- Napisali,  e najpierw powinni my ustali  pozycje pozostałych statków floty. 

Wystartowali my razem z pi cioma innymi, zgadza si ? 

- Taaak... - Dodd obrócił si  na fotelu w stron  pulpitu sterowniczego. Wł czył 

jaki  przycisk. Rozległ si  monotonny hałas urz dze  pneumatycznych. 

- Roje meteorów, awaria baterii słonecznych, uszkodzenie komputera 

pokładowego, czy by... - zacz ł Styles. 

Dwie cz ci przesłony ekranu widokowego rozsun ły si  bezgło nie. Styles 

zapomniał, co chciał powiedzie , a Dodd gło no westchn ł. 

- Oni wszyscy... - zacz ł Lerner, ale i on urwał. 

Po obu stronach ich promu pi  innych statków sformowało szyk zbli ony 

kształtem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowała jasno , a 

poni ej mogli widzie  co , co mogło by  tylko Ziemi . Lerner przy pomocy 

komputera pokładowego ustalił poło enie statków w Układzie Słonecznym. Tak, 

to była Ziemia. Ale to nie była ta sama bł kitna kula, któr  mo na było ogl da  z 

Ksi yca. Ile lat temu? Czy czas wci  miał jakie  znaczenie? Widzieli plamy 

zieleni i, wi ksze od nich, plamy bł kitu, ale kształty kontynentów ró niły si  od 

tych, do których przywykli. 

- To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszeptał Lerner. 

- Ale, Jezu, nie widz  Florydy. I... Zachodnie Wybrze e... ono jest... 

Dodd odwrócił wzrok od swego rodzinnego l du i popatrzył na pozostałe 

statki floty. Wygl dały na nie uszkodzone. Zakładał,  e na ka dym z nich 

odzyskało  wiadomo  po trzech członków załogi i  e po dwudziestu spoczywa 

bezpiecznie w chłodnych ładowniach promów. Zamkn ł oczy. 

- My lisz,  e tam na dole, jest wci  jakie   ycie? Nie ma miast, to pewne, 

komputer nie zanotował  adnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty 

wskazuj ,  e warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebrał jakie  

sygnały przez radio, ale s  zbyt słabe,  eby je rozszyfrowa . Mo e pochodz  z 

naturalnego  ródła. 

Dodd spojrzał na Lernera. Potem krzykn ł do prowadz cego nasłuch Jeffa: 

- Jeff, przeł cz si  na cz stotliwo  gradow , nie  pimy ju  od kilku godzin... 

- Od trzech godzin i czterdziestu dziewi ciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest 

teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego. 

- No wła nie. Musimy poł czy  si  z innymi promami. To znaczy, we miemy 

si  w ko cu do roboty. 

- Racja, Tim. Nie ma na co czeka . 

Timothy Dodd podniósł mikrofon - wolał to ni  laryngofon. 

background image

 

- Tu ”Eden jeden”, wzywam flot  ”Edenu”. ”Eden jeden” wzywa flot  

”Edenu”, ogólne wywołanie! Odbiór! 

Przez chwil  panowała cisza. Przerwał j  kobiecy głos: 

- Tim, tu Jane Harwood. Mój pierwszy oficer wła nie wstał, ale choruje. 

Obudziłam si  jakie  trzy godziny temu. Jestem tylko troch  sztywna, odbiór. 

- Zrozumiałem ci , ”Eden trzy”. Pozosta  na linii. Powiedz swojemu 

oficerowi,  eby zjadł troch  krakersów, ma normalne objawy. Czy kto  jeszcze 

nie  pi? Odbiór! 

- ”Eden dwa” gotów do działania, kapitanie. Pozwoliłem sobie obudzi  sekcj  

ładownicz  i zacz li my sprawdza  system zwany EML. Co to takiego, u diabła? 

Odbiór! 

- Pami tasz Moduł Eksploatacji Ksi yca, ”Eden dwa”? Tym razem to Moduł 

Eksploatacji L du, podlega moim rozkazom. Wyobra asz sobie,  e po prostu 

wyl dujemy? - Zrezygnował ze zb dnej teraz radiowej procedury. - No, słucham? 

- No có , kapitanie, w ka dym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami 

nie mog  si  ju  doczeka  akcji. Wył czam si . 

- Ale te  nie schod  z linii. Niech twoja ekipa kontynuuje przygotowania. 

Czekam na nast pne zgłoszenia. 

Było troch  zakłóce , ale odezwały si  kolejne głosy. Zegar pokazywał,  e od 

przebudzenia min ło dwana cie godzin. Dodd doszedł do wniosku,  e wszystko 

przebiega zgodnie z planem. Przez chwil  obserwował siedz cego obok Lernera. 

Ten zdejmował wła nie z komputera jakie  zaciski. 

- Uruchomiłem ostatni z systemów, kapitanie. Kilka diod si  przepaliło, ale 

mo na je łatwo wymieni , to zwykła kosmetyka. Lekkie uszkodzenie kadłuba, 

prawdopodobnie roje meteorów. Pó niej przejrz  bank danych, postaram si  

odszuka  nagrania. Na szcz cie zewn trzna powłoka jest wci  szczelna, cho  nie 

mam poj cia, jak zniesie powrót na Ziemi . Nie mo na, niestety, sprawdzi , czy to 

przetrzyma. 

- Je li ekipa zwiadowcza stwierdzi,  e nie zdołamy przystosowa  si  do  ycia w 

warunkach panuj cych teraz na Ziemi, nie b dziemy musieli w ogóle tego 

sprawdza . 

- Odnalazłe  je? 

- Dalsze plany naszej wyprawy? Zgadłe ! Przejrzałem dosłownie wszystko i w 

ko cu przyszedł mi do głowy plan ”Alfa”, jedyny odpowiadaj cy naszej sytuacji. 

Je li nie b dziemy mogli wyl dowa , pozostaniemy w kosmosie. Cał  flot  

wchodzimy na jedn  orbit  okołoziemsk , wył czamy wszystkie systemy i znów 

idziemy spa . Nast pne ampułki dadz  nam kolejne pi set lat snu. Budzimy si  i 

ponownie sprawdzamy warunki na Ziemi. Je li i tym razem s  niekorzystne, 

powtarzamy procedur . Z tym,  e to ju  ostatnie dawki  rodka usypiaj cego i 

ostatnie pi set lat snu. I to jest pewien problem: dysponujemy tylko jednym 

modułem badawczym, wi c je li sko czy si  nam surowica kriogeniczna, 

b dziemy musieli l dowa  bez wzgl du na warunki panuj ce na dole. Dopiero 

teraz zaczynam rozumie  ich cholerne wykr ty. Wolałbym wiedzie  o wszystkim 

du o wcze niej. 

- Po starcie czytałe  przecie  rozkazy. 

background image

 

- Wiem teraz, dlaczego nie pozwolili mi przeczyta  wszystkich od razu, 

cholera! - Dodd spojrzał na Lernera, potem na Stylesa. 

- Jeff, co z ładownikiem? 

- Kurinami i Halwerson s  ju  na jego pokładzie. Sprawdzaj  ostatnie 

obwody. 

- W porz dku. - Dodd podniósł mikrofon. - Tu ”Eden-jeden”, ”Eden dwa”, 

Ralf, zgło  si , odbiór! 

- Tak jest, kapitanie, tu ”Eden dwa”. 

- Chc  słysze  twoje odliczanie. Kiedy b dziecie gotowi do wystartowania 

MEL? 

- Je li wszystkie systemy s  sprawne, wystartujemy za dwadzie cia pi  

minut. 

- Zgło  si  do mnie za dziesi , Ralf. Wył czam si . Dodd odstawił mikrofon i 

spojrzał w stron  Ziemi. Poczuł dreszcz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 2 

 

Do startu pozostało pi  minut. 

- Doktor Halwerson, tu Timothy Dodd, nigdy si  nie spotkali my. Odbiór! 

- Tak, kapitanie, chce pan nam  yczy  powodzenia? Odbiór! 

- Kobieta? - Dodd przysłonił r k  mikrofon i pytaj co spojrzał na Stylesa. 

- Elaine Halwerson. Chcesz zobaczy  wykaz jej kwalifikacji? 

- A kim, u diabła, jest ten Kurinami? 

- Pilot japo skiej marynarki wojennej. Jeden z najlepszych na  wiecie, tak 

przynajmniej mówi  dane komputerowe. 

- Podaj mi je - parskn ł Dodd, wyrywaj c wydruki z rak Stylesa. Pióro Jeffa 

poszybowało w powietrze, Lerner chwycił je w locie. 

- Jest pan tam, kapitanie? - odezwał si  głos Elaine Halwerson. Była 

Murzynk , Dodd odczytał to z danych personalnych. 

- Tak... eee... tak, doktor Halwerson. Ja... eee... nie spodziewałem si  kobiety, 

nawet mi o pani nie wspomniano, odbiór! 

- Mo e jestem tu w charakterze symbolu, czarna kobieta...? W ka dym razie, 

zanim zostałam wł czona do tego programu, poproszono mnie o zmian  nazwiska 

na inne, brzmi ce bardziej łaci sko, z odcieniem  ydowskim. Ale my l , ka-

pitanie,  e i tak by mnie przyj to, odbiór! 

- Spryciara. - Dopiero po tym komentarzu Dodd wcisn ł guzik przeka nika. - 

Doskonałe poczucie humoru, doktor Halwerson, podziwiam pani odwag . I 

zgadła pani, rzeczywi cie chciałem pani i porucznikowi Kurinamiemu  yczy  

powodzenia. B dziemy si  za was modli . Bez odbioru. 

Przekr cił wył cznik gło nika. Nie b dzie słuchał odliczania. Cz  kuli 

ziemskiej pogr ona była teraz w cieniu. Nie rozja niały go  adne  wiatła, jak 

gdyby ludzie nigdy nie zbudowali elektrowni. 

Kapitan znów wł czył mikrofon, zagłuszaj c monotonne odliczanie. Start 

miał nast pi  za około trzy minuty. 

- Doktor Halwerson, to znowu Timothy Dodd. Ja naprawd  tak my lałem, 

ycz  wam wszystkiego najlepszego, tobie i... jak on si  nazywa? 

- Tu ten, o kogo pan pyta - odpowiedział m ski głos. M czyzna mówił z 

lekkim japo skim akcentem, ale jego angielski był perfekcyjny. 

- Dzi kujemy, MEL. Bez odbioru. 

- Mam nadziej ,  e wkrótce do was doł czymy. Niech Bóg ma was w swojej 

opiece. Bez odbioru. 

Zdecydował si  słucha  dalszego odliczania. Był  wiadom swych urz dze , ale 

zamkn ł oczy i zacz ł si  modli  za oboje, bo je li si  oka e,  e l dowanie promów 

na Ziemi jest niemo liwe, Murzynka i japo ski pilot b d  skazani na nie-

uchronn   mier .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 3

 

 

- Doktor Halwerson? - Głos Kurinamiego zabrzmiał nienaturalnie przez 

hełmofon. 

Rozejrzała si , gruby kombinezon pró niowy kr pował jej ruchy. Czuła,  e po 

wielowiekowym  nie, po szybkim starcie i l dowaniu na Ziemi, wci  stoi 

niepewnie na zesztywniałych nogach. Latała kiedy  własnym samolotem i 

osi gn ła klas  pilota maszyn dwusilnikowych, ale nie uwa ała si  za eksperta w 

sprawach pilota u. A jednak lec c z Akiro Kurinamim odniosła wra enie,  e ma 

do czynienia z prawdziwym mistrzem. 

- O co chodzi, poruczniku? - Głos powrócił do niej, odbity od  cian kasku. 

Pomy lała,  e taki sam efekt musi wywoływa  mówienie w brzuchu wieloryba. 

Kurinami niezgrabnie schodził po drabinie. 

- Jest pani pewna,  e podano nam wła ciwe współrz dne? 

- Mów mi Elaine... Mo e w tej chwili jeste my jedynymi lud mi na Ziemi. I 

je li nie b dziemy mogli oddycha  w nowej atmosferze, wkrótce umrzemy. 

Zosta my przyjaciółmi. 

- Mam na imi  Akiro, Elaine. 

Czuła si  dziwnie w kosmicznym kombinezonie. Japo czyk skłonił si  przed 

ni . 

- A wracaj c do twojego pytania - powiedziała. - Współrz dne były wła ciwe. 

Razem z siostr  dorastały my w Georgii. Poznaj  te góry. I sygnał radiowy 

pochodził gdzie  z tej okolicy, je li naprawd  był jaki  sygnał. Ta wysoka o dzi-

wacznym kształcie, to Góra Jonah. 

- Zawsze my lałem,  e Georgia to oaza zieleni, a tu pustynia. 

- Na północy wydaje si  pustyni . Południe jest bardziej zielone, ro linno  

tworzy naturaln  granic . - Kobieta nie wiedziała, jak to teraz wygl da. Miała 

wiele specjalno ci, mi dzy innymi była klimatologiem, ale nie dysponowała  ad-

nymi nowymi danymi. 

- Przyrz dy działaj ? 

- Poziom wszelkich mo liwych rodzajów napromieniowania sprawdziłem ju  

przedtem, Elaine. - Japo czyk stan ł tu  za ni . 

- Promieniowanie jest chyba normalne. Zawarto  tlenu w powietrzu te  

wydaje si  wystarczaj ca do oddychania. Moja niefachowa, Akiro, opinia brzmi 

nast puj co: je li na Ziemi panuj  odpowiednie warunki  ycia i sze  statków 

kosmicznych b dzie w stanie wyl dowa , przetrwamy. Je li nie, po prostu 

zginiemy. Nasze instrumenty i maszyny potrafi  robi  wszystko to, co my sami, i 

same b d  mogły przekaza  zebrane informacje. Proponuj ,  eby my zdj li nasze 

hełmy. Je li to prze yjemy, wyjdziemy równie  z kombinezonów i rozpoczniemy 

badania. 

- Zgoda. - Odniosła wra enie,  e pilot znów si  jej lekko ukłonił. - Pozwól 

jednak,  e zrobi  to pierwszy. Ty tu dowodzisz, ale przede wszystkim jeste  

kobiet . 

- Zrobimy to razem. - Skin ła głow , uderzaj c czołem w przezroczyste pleksi. 

- W takim razie liczymy do trzech. 

- Dobrze. Raz... 

background image

 

- Dwa... 

- Trzy! - zawołali jednocze nie i Elaine zacz ła zdejmowa  hełm, obserwuj c 

Akiro, który robił to samo. 

Potrz sn ła głow , włosy rozsypały si  jej na ramiona. Marzyła tylko o tym, 

eby je umy . Gł boko odetchn ła. Zakrztusiła si , ostre powietrze podra niło jej 

gardło. Ci gle  yła. 

-  yjemy i byli my naprawd  dzielni, Elaine. - Kurinami roze miał si . 

”Ma miłe oczy” - pomy lała. Zdradzały szczer  rado . 

- Ile masz lat? 

- Pi set i dwadzie cia cztery, Elaine. - Znów si  roze miał. 

- A ja... 

- Jeste  kobiet  i nie musisz mówi ... 

- Pi set i trzydzie ci trzy. - Tym razem ona si  roze miała. - Mniej wi cej, 

oczywi cie. - Poło yła hełm na ziemi. - Dopiero co lepiej si  poznali my, a ju  

b d  si  przy tobie rozbiera . Mam na my li kombinezon, rzecz jasna! - 

Obserwowała jego twarz. Nie mógł powstrzyma  u miechu. Obydwoje naprawd  

yli. - Szerokie nozdrza to zaleta mojej rasy, mog  wci ga  na raz wi cej 

powietrza. 

Elaine obserwowała Kurinamiego sapi cego ze zm czenia. Podniosła dłonie i 

przeczesała palcami czarne loki. Jej włosy nie były brudne, tak jej si  tylko 

wydawało. Zerkn ła na wodoszczelnego rolexa. Niedługo miał zapa  zmierzch. 

Potwierdzało to poło enie sło ca na niebie. M ski rolex był zbyt du ym 

zegarkiem dla kobiety, ale takie nosili wszyscy członkowie ”Projektu Eden”. 

Przed opuszczeniem ”Edenu Dwa” z danych personalnych wyczytała,  e jeden z 

członków załogi uko czył specjalny kurs zegarmistrzowski. Miał te  na promie, 

na wszelki wypadek, wszystkie narz dzia oraz cz ci zamienne, i jego 

obowi zkiem było utrzymanie wszystkich zegarów w idealnej sprawno ci. 

Elaine nie ustawała w marszu. Było jej troch  zimno bez kombinezonu, ale 

szła dziarskim krokiem i czuła,  e wracaj  jej siły. Podobnie jak Kurinami, miała 

na sobie jednocz ciowy uniform i specjaln  bielizn , przystosowan  do ka dej 

temperatury. Na tym wszystkim za  nosiła bardzo szczeln  arktyczn  kurtk . W 

plecaku miała poza tym grub  podpink  do kurtki. Ubrana w ten sposób mogła 

znie  nawet siedemdziesi ciopi ciostopniowy mróz. Nie wiedziała, co ich czeka w 

nocy. W razie potrzeby mogła te  naci gn  na nogi ocieplacze, a po czochy 

podł czy  do małych baterii i podgrzewa  elektrycznie. 

- Idziemy godzin , a wydaje si ,  e min ło co najmniej sze  razy tyle - 

odezwał si  Kurinami. 

- Tak, bo powietrze jest rozrzedzone. Przyzwyczajamy si . Dawniej wielu 

ludzi mieszkało na olbrzymich wysoko ciach i cieszyło si  doskonał  kondycj  

tam, gdzie inni nie potrafiliby złapa  tchu. 

- To musiało by  co  wi cej ni  wojna nuklearna. Jak wynika z moich map, 

l duj c powinni my widzie  Atlant , Greenville i Południow  Karolin . Nie 

widziałem niczego. 

- Masz racj . Ja te  my l ,  e po wojnie nuklearnej wszystko wygl dałoby 

inaczej. A mo e si  mylimy, mo e wła nie dlatego zostali my st d odesłani. 

Kurinami wzruszył ramionami i nie odpowiedział. 

background image

 

10 

”Zbyt długo ju  odpoczywamy - pomy lała. - Pi tna cie minut”. 

Kiedy spojrzała na zegarek, odwróciła r k  i zacz ła studiowa  wn trze swej 

lewej dłoni. Próbowała przypomnie  sobie, co mówiła jej kiedy  babcia o tego 

rodzaju wró bach. ”Gdzie jest linia  ycia?” Nie mogła jej znale , na pewno 

dlatego,  e była ignorantk  w tej dziedzinie. Przecie  musiała j  mie . 

U miechn ła si , u wiadamiaj c sobie,  e odruchowo pociera lewe ucho. Ten 

nawyk pozostał jej z czasów dzieci stwa, kiedy przekłuto jej uszy i zgubiła lewy 

kolczyk. Potem ci gle sprawdzała, czy ma go na miejscu. Ale ju  od dawna nie 

nosiła kolczyków i dziurki w uszach zarosły. Zauwa yła te ,  e znikła brzydka 

blizna na lewym nadgarstku po skaleczeniu si  p kni t  szklank . Elaine 

próbowała złapa  spadaj ce naczynie i szkło nie wytrzymało. Omal si  wtedy nie 

wykrwawiła. 

- Mo e damy rad  wspi  si  na tamto wzgórze? Mogliby my u y  naszych 

lornetek,  eby poszuka  jakich   ladów  ycia. Je li si  pospieszymy, zd ymy 

wróci  na noc do l dowiska. Zrywa si  silny wiatr. 

- Masz racj  - odparła. - To dobry pomysł. Kapitan Dodd czeka na 

wiadomo ci. Bez nich nie b d  w stanie wyznaczy  wła ciwego miejsca na 

l dowisko. Po znikni ciu Florydy i Kalifornii stracili my dwa obszary, które si  

do tego nadawały. Zmierzmy si  wi c z tym wzgórzem. 

Kiedy wstała, poczuła lekki zawrót głowy. Szybko jednak przyszła do siebie i 

pod yła za Japo czykiem, który tym razem j  wyprzedził. 

- Daj mi j  na chwil , Akiro - wysapała. Jej głos zabrzmiał dziwnie szorstko. - 

My l ,  e co  zobaczyłam. - Popatrzyła na lotnika, gdy podawał jej swoj  

lornetk . 

- Nic nie prze yło. 

- Nie wierz  w to. - Zacz ła uwa nie regulowa  ostro  obrazu. W odległo ci 

około dwustu jardów, w miejscu, gdzie trawa i piach graniczyły ze sob , 

zauwa yła co , co j  zaintrygowało. - Dzisiaj jest Wigilia, wiedziałe  o tym? 

- Zobaczyła   wi tego Mikołaja? - Roze miał si . Nawet na niego nie 

spojrzała,  ledz c przez lornetk   ółto-zielon  granic . 

- Wyci gnij swoj  lornetk  i popatrz tam, gdzie ja. 

- Ty masz moj  lornetk , wezm  twoj  - odparł. Wci  nie odrywała wzroku 

od czego , co wygl dało jak odcisk opon. Ale nie samochodowych.  lad był 

pojedynczy. Motocykl... 

- Je li to jaki  dowcip, Elaine, nie s dz ,  eby wydał mi si  zabawny. 

- To nie dowcip. Patrz tam, gdzie ko czy si  piach, a zaczyna trawa. Wiem,  e 

mam racj , ale to chyba niemo liwe. 

- Człowiek! - Po raz pierwszy, odk d opu cili ładownik, w głosie Kurinamiego 

odezwały si  emocje. 

Nie przestawała obserwowa . Na szczycie wydmy w odległo ci około czterystu 

jardów od nich stał du y, czarny motocykl. Przy motocyklu stał m czyzna. 

Prawdziwa istota ludzka! Pod pachami w skórzanych kaburach tkwiły dwa pisto-

lety. Trzeci nosił na biodrze. Ale to nie wszystko. Przez prawe rami  miał 

przewieszony du y karabin. Oczy ukrył za ciemnymi okularami. W lewym 

k ciku ust trzymał papierosa. U miechał si . Miał mocne, białe z by, 

ciemnobr zowe włosy, twarz jakby wykut  w kamieniu. Rze biarz potrafi 

background image

 

11 

zaznaczy  w rysach sił  charakteru i inteligencj . Na szyi nieznajomy nosił 

zielon  lornetk . Obserwował ich, tak jak oni jego. Dopiero po chwili to sobie 

u wiadomiła. 

- On co  mówi! - zawołał Kurinami. - Widz , jak porusza wargami. Musiał 

nas dostrzec przez swoj  lornetk . Cholera, jest pierwszym człowiekiem, którego 

tu spotykamy, wita nas, a my nie wiemy nawet, co do nas mówi! 

Elaine Halwerson nie drgn ła. 

- Moja siostra była głucha od urodzenia. Nauczyła si  j zyka migowego i 

czytania z ruchu warg. Ja te  to potrafi . 

M czyzna w okularach odwrócił si , ale Murzynka wci  na niego patrzyła. 

Poprowadził motocykl pod gór , maszyna błyszczała, jakby j  przed chwil  

wypolerowano. 

- Je li to prawda, co, u diabła, powiedział, Elaine? 

- To skur... 

- Tak powiedział? Powiedział ”skur...”? - Kurinami urwał w pół słowa. 

- Nie, to nie on powiedział, ja to mówi ! M czyzna z cygarem cały czas 

prowadził swój motocykl pod gór . W pewnej chwili odwrócił si  w ich stron , 

potrz sn ł głow  i machn ł r k  w kierunku odległego granatowego szczytu. 

- Co  nam pokazuje. Co takiego powiedział, Elaine? Nie m cz mnie. 

M czyzna wsiadł na motocykl i pojechał prosto w stron  zachodz cego 

sło ca. Wielka,  ółta kula zawisła tu  nad horyzontem i Elaine musiała zmru y  

oczy pora one blaskiem. 

- Dra ! - wymamrotała. 

- Co powiedział, gdy nas zobaczył? Odpowiedziała dopiero po długiej chwili. 

- Powiedział: ”Tam mieszkam”. Tylko to powiedział, skurwysyn!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

12 

Rozdział 4

 

 

ciemniało si . Padał  nieg, ale było wystarczaj co jasno,  eby i  dalej. 

Kurinami uparł si , wi c ustawili znacznik, okre lili swoje poło enie i pod yli za 

motocyklist . W razie, gdyby zgubili  lad, mieli wróci  do l dowiska. 

Nagle Elaine usłyszała gło ny warkot silnika, a zaraz potem drugi, identyczny. 

Na horyzoncie co  si  poruszało. 

- Uwa aj, Elaine! - Kurinami dał jej znak,  eby si  schyliła. Sam wysun ł do 

przodu M-16. Ona te  si gn ła po pistolet. Nigdy dot d z niego nie strzelała, poza 

krótkimi treningami. ”Nie mo na przewidzie , co si  wydarzy w czasie zwiadu 

kosmicznego” - mówiono jej na szkoleniu, ale wówczas traktowała to jako 

teoretyczne wywody. 

Patrz c do góry, mogła teraz wyra nie zobaczy  dwa motocykle. Pojedyncze 

reflektory  wieciły w jej oczy tak ostro,  e poza nimi widziała tylko czarne 

kontury pojazdów. 

- Jeste my uzbrojeni! - krzykn ł Kurinami. Odezwał si  obcy głos. Elaine 

instynktownie zgadywała, był to głos m czyzny w okularach: niski, troch  

arogancki, ale wzbudzaj cy zaufanie. Brzmiał w nim dobry humor. 

- Jeste my komitetem powitalnym, a ten M-16 wygl da bardzo nieprzyja nie, 

chocia  i ja nie chodziłbym po tej okolicy w nocy bez broni. 

Hałas silnika ustał. M czyzna wysun ł si  przed swój motocykl. Elaine 

obserwowała ostry zarys sylwetki nieznajomego na tle silnego  wiatła. Był wysoki 

i smukły. Wiedziała na pewno,  e to ten sam człowiek, którego widzieli przedtem. 

Na jego uzbrojenie składało si  du o wi cej ni  karabin. 

- Moja przyjaciółka i ja przyszli my tu tylko po to,  eby was powita  - ci gn ł 

obcy. - Odezwij si , Natalia. 

- Halo! 

- Jeste cie z ”Projektu Eden”? 

- Sk d...? - zacz ła Elaine Halwerson. Ale m czyzna przerwał jej: 

- A tak przy okazji: Wesołych  wi t. Moja córka  ci ła mał  sosn  i dekoruje 

j  teraz razem z moj   on . Mój syn, Michael, kazał im ju  wyci gn  indyka z 

zamra arki. Michael robi, co prawda, swoj  nalewk  zbo ow , ale mamy te  

spore zapasy autentycznej whisky. Dziewczyna mojego syna przyrz dza sos o 

zapachu nie z tej ziemi, nie ma w tym cienia przesady. A Paul Rubenstein pokazał 

mojej córce, Annie, jak si  robi bombki z niczego, nie zabraknie wi c nawet 

wiecidełek. Natalia za , ta tutaj, sam nie miałem poj cia,  e tak doskonale gotuje. 

Jest wspaniała. Zrobiła zapiekank  na słodko...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

13 

Rozdział 5

 

 

- Je li uznacie,  e to nie jest a  tak wa ne, mo emy wróci  do l downika po 

kolacji - powiedział John Rourke. Opierał si  o kuchenny blat i popijał 

podwójnego drinka, s cz c whisky przelewaj c  si  mi dzy licznymi kostkami 

lodu. - Indyk jest ju  prawie gotowy. - Spojrzał Murzynce prosto w oczy i 

roze miał si . - Ci gle mi jeszcze nie dowierzasz? 

Podeszła do blatu i wzi ła drinka, którego dla niej przygotował. Akiro 

Kurinami wyszedł z Paulem i Michaelem,  eby zapozna  si  z tutejszym 

systemem hydroelektrycznym. Natalia, Annie, Sarah i Madison stały za plecami 

Johna jak milcz cy kwartet. 

Elaine poci gn ła łyk ze swej szklaneczki. 

- Ci gle czekam, a  pojawi si  tutaj Rod Sterling i... 

- Odpr  si  - wtr cił Rourke. 

- Ale ... - Jednym gestem ogarn ła cały pokój. - Ta bro , telewizja i to stereo, 

indyk, elektryczno ... 

- Je li chcesz, zajrz  po obiedzie do naszej ta moteki i mo e znajd  w niej twój 

ulubiony film. Mam na kasetach ponad tysi c godzin nagra  wideo. - Rourke 

min ł j  i podszedł do wie y stereofonicznej stoj cej w rogu pokoju. - Muzyka to 

jest to, co lubi . 

- Chcesz,  ebym zacz ła uwa a  ci  za szale ca? 

- Nie,  le zrozumiała . Nigdy nie czułem si  dobrze w roli gospodarza, a tu 

nagle mam dwoje niespodziewanych go ci i stu trzydziestu sze ciu nast pnych w 

drodze. Doskonale! 

Wyci gn ł płyt  z zakurzonej okładki i ostro nie poło ył j  na talerzu 

odtwarzacza. U miechn ł si  zadowolony. 

- Antonio Carlos Joabim. Nic nie zrelaksuje ci  tak jak samba. - Poci gn ł łyk 

trunku i poszedł w stron  sofy. Usiadł obok szafki na bro . 

- Jakim cudem unikn łe  wojny? To znaczy, tu była jaka  wojna, zgadza si ? 

- Och, tak! Naturalnie,  e była wojna. A potem jej nast pstwa. Jonizacja 

atmosfery, płon ce powietrze, zagłada wszelkiego  ycia na całej planecie. 

- A jednak, och, Bo e, to chyba nie... 

- Co, nie jestem mówi cym nieboszczykiem? Nie  artuj. To długa historia, 

bardzo, bardzo długa. Jestem tak samo  ywy, jak ty. Potem to sobie wyja nimy, 

po obiedzie, jak ju  skontaktujemy si  z promami ”Edenu”. Mam nadziej ,  e nie 

jeste cie zbyt zm czeni po waszym  nie. Ja te  nie jestem senny. Wi c zostawmy 

sobie moj  opowie  na pó niej. 

- Ojcze, podano do stołu. 

- Dzi kujemy, kochanie! - odkrzykn ł Rourke swej córce. Spojrzał na Elaine i 

dodał: - Nigdy nie miałem tu porz dnego stołu. Zawsze wolałem je  w kuchni. 

Pójd  po porucznika Kurinamiego i innych. Przepraszam na moment. 

Przeszedł na ukos przez pokój, min ł kuchni  i skierował si  w stron  

pracowni, w której znikn li przedtem Michael, Paul Rubenstein i Akiro 

Kurinami. Zza pleców dobiegł go głos Elaine: 

- Mo e przyda si  moja pomoc, całkiem nie le radz  sobie z gotowaniem. 

John Rourke szczerze si  roze miał.

 

background image

 

14 

Rozdział 6

 

 

- Wszystko si  zgadza: wła nie sko czyli my kolacj  wigilijn . Był indyk, 

doskonały. Odbiór! - mówiła Elaine. 

John Rourke obserwował kobiet . W jego oczach wida  było co  wi cej ni  

zwykłe zainteresowanie innym człowiekiem, z tego samego co on czasu. Ona 

otrz sn ła si  ju  z pierwszego wra enia. Udało jej si  nawet potraktowa  całe 

wydarzenie z humorem. Była bardzo ładna. Rourke przypuszczał,  e Elaine była 

te  troch  młodsza od niego. Jej skóra miała czekoladowy odcie . G ste, czarne 

jak w giel, kr cone włosy chyba sporo jej urosły w ci gu pi ciuset lat, bo Mu-

rzynka bez przerwy niecierpliwie odrzucała je na plecy, jakby jej przeszkadzały. 

- To radio jest chyba uszkodzone, doktor Halwerson. Znów usłyszałem co  o 

indyku i wigilijnej kolacji - odezwał si  głos z radiostacji. 

- Nie ma w tym  adnej pomyłki. Odbiór! 

- Prosz  o wyja nienia, doktor Halwerson. Czy jest tam Kurinami? 

- Z nim wszystko w porz dku, jest w Schronie doktora Rourke'a. On i jego 

rodzina prze yli wojn  nuklearn  i zagład  planety. On sam twierdzi,  e 

najgorsze min ło: całkowita jonizacja atmosfery i po ar powietrza, który w ci gu 

dwudziestu czterech godzin spalił na Ziemi wszystko, co było do spalenia. 

Uratowali si  tylko oni i młoda dwudziestoletnia dziewczyna. 

- Dziewi tnastoletnia - pedantycznie poprawił j  Rourke. 

- Powiedziano mi wła nie,  e ma dziewi tna cie lat. W ka dym razie, oprócz 

niej, cała grupa przetrwała tylko dlatego,  e miała dost p do takich samych jak 

nasze komór kriogenicznych i do gazu narkotycznego. Dziewczyna natomiast, dla 

mnie samej nie wszystko jest tu oczywiste, pochodzi z jakiej  innej grupy 

ocale ców. Ta druga grupa od pi ciuset lat  yje pod powierzchni  Ziemi. 

Dziewczyna nale y do mniej wi cej dwudziestego pi tego powojennego pokolenia 

starej populacji. John Rourke, który jest doktorem medycyny, nie zauwa ył w 

niej niczego szczególnego. Ale jest bardzo prawdopodobne,  e pochodzi ona z 

kazirodczego zwi zku. Doktor Rourke przywiózł mnie tutaj swoim motocyklem. 

Po sko czeniu rozmowy wróc  z nim do Schronu. Zaproponował,  e wymontuje 

radio z l downika i zainstaluje je u siebie. W ten sposób b dziemy mogli 

utrzymywa  stał  ł czno  radiow . Odbiór! 

Usłyszeli szumy i trzaski. 

- Wygl da na to,  e ten doktor jest gdzie  koło ciebie. Zapytaj go, czy nie ma 

tam w pobli u jakiego  l dowiska. Odbiór! 

- Trzymaj. - Elaine Halwerson wr czyła mikrofon Johnowi Rourke. - Sam z 

nim porozmawiaj. 

- Czy dobrze usłyszałem nazwisko, kapitan Dodd? - spytał Rourke. 

- Zgadza si , Timothy Dodd. Rourke zbli ył mikrofon do ust. 

- Kapitanie Dodd, tu doktor Rourke. Doktor Halwerson stwierdziła,  e 

powinni my porozmawia . Odbiór! 

- Tu Dodd, doktorze. Pan zało ył w tym rejonie co  w rodzaju bazy. Poniewa  

stracili my dwa zaplanowane l dowiska, ch tnie skorzystam z pa skich 

wskazówek. Rozwa ałem ju  ró ne mo liwo ci. Spróbowa  w Hiszpanii? Bóg ra-

czy wiedzie , co by my tam zastali. A mo e w innym rejonie Stanów 

background image

 

15 

Zjednoczonych? Nasuwa si  na my l pustynne Południe, ale l dowanie w piachu 

wybrałbym w ostateczno ci. Teraz s dz ,  e najlepiej byłoby znale  co  bli ej 

pa skiej bazy, najbli ej, jak to mo liwe. Odbiór. 

Rourke bawił si  zapalniczk . Stał na zewn trz ładownika, przy drabince 

prowadz cej do wn trza. Elaine siedziała na skraju włazu. Rourke zaci gn ł si  

cygarem; wypuszczaj c dym, wcisn ł guzik nadajnika. 

- Cz  mi dzystanowego systemu dróg jest prawie nie uszkodzona. I nie 

trzeba si  b dzie martwi  liniami wysokiego napi cia. Nie dysponujemy 

odpowiednim sprz tem do budowy nowego l dowiska. By  mo e główny pas 

lotniska w Atlancie byłby dla was odpowiedni, chocia  w tpi . Poziom 

napromieniowania w tamtej okolicy jest chyba wci  zbyt wysoki. Wi ksza cz  

miasta wyparowała. - Rourke u wiadomił sobie,  e gło no my li: - Bóg jeden wie, 

jakie izotopy powstały po ataku pociskami samosteruj cymi. Jeszcze przed Noc  

Wojny, tak nazwano trzeci  wojn   wiatow , ustalono,  e niektóre izotopy mog  

by  radioaktywne nawet pi set tysi cy lat po napromieniowaniu. Ale mam 

pewne konkretne sugestie. Odbiór! 

Zakłócenia, potem głos Dodda: 

- Słucham, doktorze. 

Rourke wypu cił kolejny kł b dymu, obserwuj c, jak chmurka rozpływa si  

w powietrzu.  nieg g stniał. Wci  była Wigilia, jeszcze przez jakie  dwie 

godziny. 

- Zorientowałem si ,  e nie b dziecie mieli gdzie l dowa  i przygotowałem 

niezb dne dane. Jest dobrze zachowany odcinek na autostradzie numer 

szesna cie w Okr gu Bulloch, ł cz cej Macon i Savannah. Z Macon niewiele 

pozostało, ale Savannah nie jest zniszczone, to znaczy, nie od bombardowa . Poza 

tym droga, o której my l , omija obydwa miasta. Wytypowany przeze mnie 

fragment ma dziesi  mil długo ci, jest prawie idealnie prosty i dałby wam 

mo liwo  l dowania na utwardzonym pasie szeroko ci ponad stu stóp. Na tych 

dziesi ciu milach znajduj  si  dwa wiadukty przerzucone przez autostrad  gór . 

B dzie je trzeba usun . Na południe rozci ga si  pustynia, wi c nadlatuj c nie 

musicie obawia  si  drzew. Dojazd zajmie mi kilka godzin. Mog  tam w ka dej 

chwili pojecha  i bardziej szczegółowo sprawdzi  nawierzchni . Zewn trzna 

warstwa z pewno ci  si  wypaliła, ale betonowy podkład powinien by  w dobrym 

stanie. Pas mo e by  gdzieniegdzie zasypany piachem. Poradz  sobie z tym, 

wykorzystam pług  nie ny, który mocuje si  do ci arówki. Doktor Halwerson 

wie, czego b dziecie potrzebowa , b dzie moj  prawa r ka, Kurinami pomo e 

mojemu synowi. Jest jeszcze mój przyjaciel Paul, no i ja sam, plus cztery panie z 

naszej grupy. Powinni my sobie poradzi . 

W eterze zapanowała długa cisza przerywana radiowymi zakłóceniami. 

- Zdaje pan sobie spraw , doktorze,  e wyj cie z orbity b dzie dla nas 

procesem nieodwracalnym. Odbiór! - odezwał si  po chwili Dodd. 

- Jak najbardziej, kapitanie. Je li ma pan do zaproponowania inne 

rozwi zanie, oczywi cie słu  pomoc , je li b d  mógł si  przyda . Musi pan 

jednak wiedzie ,  e w razie l dowania poni ej Missisipi, b dziemy mieli problem 

z przerzuceniem ludzi i sprz tu w inny rejon wzdłu  rzeki. Tam miały miejsce 

najci sze bombardowania. Ten obszar b dzie ska ony promieniotwórczo przez 

background image

 

16 

kilka tysi cy lat. Je li za  staniecie po drugiej stronie rzeki, b dziecie musieli 

pogodzi  si  ze znacznie gorszymi warunkami klimatycznymi ni  panuj ce tutaj. 

Na przykład, sezony wegetacyjne s  tam krótsze. Tutaj wci  mamy dwa takie 

sezony. Poza tym, jak zrozumiałem z tego, co mi powiedziała doktor Halwerson, 

podziemne składy, do których mieli cie si  dosta  po powrocie, znajduj  si  na 

wschodzie. Powinni cie wi c chyba wyl dowa  jak najbli ej nich. L dowanie w 

Zachodnim Teksasie wydaje si  by  idealnym pomysłem, ale jego nast pstwa 

mog  by  opłakane. Nie mog  za was decydowa . Po prostu chc  wam pomóc. 

Je li jednak naprawd  skierujecie si  poni ej Missisipi, dopóki nie doprowadz  

do porz dku jakiego  samolotu, nikt z nas nie b dzie w stanie do was dotrze . 

Odbiór! 

- Doktorze, z orbity, po której kr ymy, mo emy obserwowa  

dziewi dziesi t procent powierzchni globu. Pozostaniemy tu jeszcze troch  i 

przypatrzymy si  pasowi pa skiej autostrady. Prosz  tylko o dokładne 

współrz dne. Jutro wieczorem powrócimy do naszej rozmowy. Odbiór! 

Rourke si gn ł do przewieszonej przez lewe rami  torby i wyci gn ł mały 

notes w skórzanej okładce. Przez chwil  wertował go przy  wietle zapalniczki. W 

ko cu znalazł wła ciw  stron . 

- To dane ze zwykłego atlasu. Powinni cie mie  taki w komputerze. 

Autostrada numer szesna cie ł czy si  z drog  mi dzynarodow  nr 3-0-1 na 

zachodzie i drog  stanow  numer sze dziesi t siedem na wschodzie. Podaj  

poło enie geograficzne: droga numer sze dziesi t siedem: trzydzie ci dwa 

stopnie, pi tna cie minut i dwadzie cia trzy sekundy i osiemdziesi t jeden stopni, 

czterdzie ci dwie minuty, czterdzie ci pi  sekund na zachód; droga numer 3-0-1: 

trzydzie ci osiem stopni, osiemdziesi t minut, dwadzie cia osiem sekund na 

północ i osiemdziesi t jeden stopni, pi dziesi t dwie minuty, dwadzie cia osiem 

sekund na zachód. Przypuszczam,  e nagrywacie to, co mówi . A mo e 

powtórzy ? To najdokładniejsze dane, jakie mog  poda . 

Spojrzał na Elaine, uporczywie mu si  przygl dała. 

- Oddaj  głos doktor Halwerson, kapitanie. 

Rourke podał kobiecie mikrofon i oddalił si  od drabinki, kiedy tamci zacz li 

ze sob  rozmawia . Nast pnego wieczora dowie si  od Dodda, czy z kosmosu 

zauwa ono jakie  inne  lady  ycia na Ziemi. 

John spojrzał w niebo. Gwiazdy były ledwie widoczne za chmurami nios cymi 

nieg. Zastanawiał si  czy tam, w górze, te  istnieje jakie   ycie. Ze smutkiem zdał 

sobie spraw ,  e on nigdy si  o tym nie dowie. Po wyl dowaniu floty promów  a-

den człowiek nie poleci w kosmos. Nie ma fabryk, w których mo na by 

odbudowa  pojazdy, przygotowa  nowe zbiorniki paliwa i zapalniki, nie ma 

sposobu na skonstruowanie stacji orbitalnych i platform kosmicznych. 

“Jestem przykuty do Ziemi” - pomy lał Rourke. Popatrzył na czubek cygara 

jarz cy si  pomara czowo w ciemno ciach. Ziemia była zupełnie now  planet . 

Niewa ne, jakie dane miał o niej John w swoim notatniku. Kryła przed nim 

niezliczone sekrety. Elaine opowiedziała mu o podziemnych magazynach z 

ywno ci , składanymi domkami, pojazdami i sprz tem, wszystko przygotowane 

na Noc Wojny. Ona sama dowiedziała si  o tym ju  po przebudzeniu, po 

background image

 

17 

zapoznaniu si  z dalszymi instrukcjami dla członków misji. Mieli tam znale  

równie  samolot albo cho by jego cz ci. John zło yłby z nich własn  maszyn . 

Zamkn ł oczy. Za kilka tygodni przeprowadzi u Madison test ci owy. 

Powiedziała,  e ostatnio dziwnie si  czuje. U miechn ł si  do swoich my li. Był 

zbyt młody,  eby zosta  dziadkiem, ale pewnie niedługo nim zostanie. Poczeka do 

narodzin dziecka. Nauczy Michaela czego  wi cej z medycyny. Na szcz cie w 

ekipie ”Projektu Eden” te  s  lekarze. 

Sarah mówiła o stracie. On te  czuł,  e co  traci. Nie tylko córk , co  wi cej. 

Annie po lubi jego najlepszy przyjaciel, Paul. ”By  mo e jedyny prawdziwy 

przyjaciel w moim  yciu” - pomy lał. To wydawało si  oczywiste. Pobior  si  i 

b d  mieli dzieci. Dla niego, Rourke'a, znaczyło to utrat  kogo , z kim miał 

poznawa  now  Ziemi , i samotn  walk  z przeciwno ciami. 

Sarah, odk d wrócili do Schronu, ani razu go nie pocałowała, nawet si  do 

niego nie u miechn ła. W czasie obiadu z Halwerson i Kurinami prawie si  nie 

odzywała. Jej zło  nie malała, ani serce nie zmi kło. 

- Natalia... - Rourke otworzył oczy. 

Najpierw trzeba bezpiecznie sprowadzi  na ziemi  statki ”Edenu”. Potem 

dokładnie zbada  spadochronowe znalezisko Michaela i odnale  wrak samolotu. 

Mo e b dzie mo na go naprawi  albo chocia  dowiedz  si  czego  wi cej o pocho-

dzeniu pilota. 

- Jestem gotowa, doktorze Rourke. John odwrócił si  na d wi k głosu Elaine. 

- Doskonale. Zabierzmy si  wi c do tego radia. 

M czyzna wyrzucił niedopalone cygaro i podszedł do ładownika. Zakładał, 

e wymontowanie aparatu i zapakowanie niezb dnych cz ci na harley'a nie 

zajmie mu wi cej ni  czterdzie ci pi  minut. 

Powinni wróci  do domu przed ko cem Wigilii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

18 

Rozdział 7

 

 

Jego rodowód si gał daleko przed Er  Zagłady. Od pełnych glorii lat 

trzydziestych i czterdziestych dwudziestego wieku, poprzez wydarzenia zwane 

Noc  Wojny (u miechn ł si , kiedy o tym pomy lał) ci gn ł si  a  do dzisiaj. Był 

wdzi czny losowi,  e urodził si  w czasach, gdy  ycie na powierzchni Ziemi było 

znów mo liwe. Nie zniósłby zamkni cia w podziemiach Complexu - z czym 

musiało pogodzi  si  ponad dwadzie cia pokole  jego przodków - ci głej pracy i 

przygotowa  do ewentualnego powrotu do dawnej  wietno ci. 

D ungla odrodziła si  taka sama, jak  znał z fotografii i filmów wideo. I od 

wczesnego dzieci stwa, odk d po raz pierwszy wyszedł z rodzicami na zewn trz 

Complexu, pokochał d ungl  prawie tak mocno, jak Wielki Cel. 

- Helmut, o czym my lisz? Jeste  przy mnie tylko ciałem, twój duch jest gdzie  

daleko st d. 

Spojrzał na ni . 

- My lałem wła nie,  e uwielbiam d ungl . Jej pi kno jest porównywalne 

tylko z pi knem twojej twarzy, twojego ciała. Wyobra am sobie, jaka była 

wspaniała, zanim została zniszczona. 

U miechn ła si . Jej zielone oczy promieniały miło ci . Wiedział,  e miło ci  

do niego. Oparła głow  na jego ramieniu. Jej włosy słodko pachniały woni  

le nych kwiatów. Tulił j  w milczeniu. Patrzył na  wiat, który ich otaczał. Tak 

musiał wygl da  mityczny Raj znany z judeochrze cija skiej tradycji. 

Po chwili Helena podniosła głow , usiadła prosto z r kami na kolanach. Nie 

powiedziała ani słowa. On wstał. Czuł,  e jest przez ni  obserwowany, kiedy 

obci gał bluzk  koloru khaki. Poprawił pas, przy którym nosił pistolet. 

Czasami... - nie doko czyła. 

Helmut Sturm obrócił si ,  eby na ni  popatrze . Nagle zaciekawiło go, jak 

wygl dałoby bardziej doskonałe kobiece ciało, je li takowe w ogóle przetrwało. 

Jak to jest by  kobiet , nie mie  jasnych włosów, ale mie  ciemne oczy i wiotkie 

ciało. 

 - Czasami - podj ła jego  ona -  yczyłabym sobie... czasem... czasem 

wolałabym,  eby nie było naszym historycznym przesłaniem... - Znów nie 

wypowiedziała swej my li do ko ca. 

Helmut Sturm podszedł do niej. Spu ciła wzrok. Czubkami palców uniósł jej 

brod  i mógł teraz zajrze  w oczy kobiety. 

- Heleno, przecie   yjemy tylko dla Wielkiego Celu, planowali my go, 

marzyli my o nim. Spotkało nas to szcz cie,  e po dwudziestu pi ciu pokoleniach 

ci głych przygotowa , wła nie nasza generacja ma wypełni  misj  naszego 

narodu. Dziecko, które nosisz w swoim łonie, b dzie uczestnikiem nowej ery w 

dziejach Ziemi. 

Spojrzała na swój nabrzmiały brzuch, pełen nowego  ycia. 

- Boj  si  o ciebie, o mojego brata Zygfryda i wszystkich innych, którzy z 

wami pójd . Kto wie, jakie niebezpiecze stwa na was czyhaj . Zgin ło ju  dwóch 

pilotów... 

Helmut delikatnie poło ył palec na jej wargach. 

background image

 

19 

- Kochanie. - Osun ł si  przed ni  na kolana. - Od pi ciuset lat nasi ludzie 

yj  tylko dla Wielkiego Celu. Po wi cili si  całkowicie. Dzi ki ich wysiłkom 

jeste my wybra cami losu. Nie mo emy ich zawie . Pi set lat rozwoju nauki, 

techniki i przemysłu zbrojeniowego. Jeste my ju  gotowi do zapanowania nad 

całym  wiatem. 

Ci gle kl cz c trzymał jej dłonie w swoich. Odwrócił głow . Poczuł 

wzbieraj c  dum , kiedy jego wzrok padł na br zowe popiersie wie cz ce 

wysok  kolumn  u głównego wej cia do Complexu, nowej ojczyzny Niemców. 

”Byłoby wspaniale  y  w tych samych czasach, co on, Fuhrer” - pomy lał. Tego 

jednego zazdro cił swoim dalekim przodkom,  e mogli zna  Fuhrera osobi cie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

20 

Rozdział 8

 

 

Władymir Karamazow przyjechał du ym pojazdem zwanym ”arktycznym 

kotem”. Wysiadaj c poczuł si  dziwnie, gdy dotkn ł stopami twardego, 

kamienistego podło a. Przedtem całymi latami chodził tylko po  niegu. Tutaj, na 

mniejszych wysoko ciach, było cieplej i powietrze miało wi cej tlenu ni  to, 

którym Karamazow ostatnio oddychał. Dziarsko ruszył w stron  grupy land-

roverów stoj cych około stu jardów od miejsca, w którym opu cił ”kota”. Polecił 

kierowcy zatrzyma  si  wła nie w takiej odległo ci od land-roverów, aby 

znajduj cy si  przy nich ludzie mogli zobaczy ,  e w pełni odzyskał siły i 

sprawnie si  porusza. 

Rozchylił poły kurtki. Poprawił szelki od kabury smith & wessona. Inna bro  

- model 36 Chiefs - kołysała si  u prawego boku Karamazowa tam, gdzie oficer 

miał blizn  po operacji usuni cia nerki. To go irytowało. Tamci przy land-

roverach te  wiedzieli,  e stracił nerk . Stało si  to podczas potyczki z 

Amerykaninem Johnem Rourke'em. Ten człowiek, je li jeszcze  yje, wci  miał 

on  Karamazowa, Natali . Poniewa  tamci wiedzieli o tym, Władymir nie 

dotkn ł prawego boku,  eby nikomu nie przyszło do głowy,  e jego gest jest 

oznak  słabo ci. 

Zatrzymał si  w odległo ci dziesi ciu jardów od najbli szego samochodu. 

Nawet si  nie zasapał. 

Na spotkanie Karamazowa wyszedł Juryj Wajnowicz - młody, dumny 

asystent sekretarza partii. Wajnowicz zatrzymał si  tu  przed Karamazowem, 

wyci gn ł r ce, obj ł przybysza i pocałował go w oba policzki. Potem podał mu 

dło  na powitanie. Karamazow u cisn ł j  bez wahania. 

- Towarzyszu Wajnowicz, miło mi widzie  was młodym jak przed czterema 

laty. 

- Towarzyszu pułkowniku, góry, jak pan przewidział, uzdrowiły pana i 

przywróciły siły. Nasze nadzieje si  spełniły. 

Karamazow pozwolił sobie na u miech. 

- Czas wi c na spełnienie moich nadziei. 

Nie czekaj c na odpowied , skierował si  w stron  samochodów. Wajnowicz 

gestem wskazał mu drog  do najmniej brudnego wozu. Karamazow szedł 

krokiem tak pewnym, jak gdyby sam doskonale wiedział, który pojazd dowiezie 

go do głównego wej cia podziemnego kompleksu w górach Ural, b d cego 

miejscem jego pi setletniego snu. Tam był dom Karamazowa i kilku ocalonych 

członków elitarnego korpusu KGB, którzy zapewnili pułkownikowi najlepsz  

opiek  medyczn  i wła ciwie przywrócili mu  ycie po  miertelnym starciu z 

Rourke'em. To wła nie tam ukryto kilka komór kriogenicznych ukradzionych z 

wyposa enia ”Łona”. Tam te  Karamazow schował bezcenn  fiolk  surowicy 

kriogenicznej, kiedy na kilka lat przed Noc  Wojny dowiedział si  o istnieniu 

”Projektu Eden”. Potem on i kilku wybranych członków elitarnego korpusu KGB 

wypróbowali na sobie działanie surowicy. 

Pułkownik wsiadł do land-rovera. Wajnowicz w lizn ł si  na s siednie 

siedzenie. Szofer zamkn ł drzwi i usiadł za kierownic . Karamazow przymkn ł 

background image

 

21 

oczy, ale tylko na moment,  eby i tym razem nie pos dzono go o skrywanie 

słabo ci. Ruszyli. 

- Co tak naprawd , towarzyszu, dzieje si  w naszym Podziemnym Mie cie? - 

spytał pułkownik Wajnowicza. 

- No có , wszystkie przygotowania do pa skiej ekspedycji zostały zako czone. 

- Wajnowicz odwrócił wzrok i patrzył przez szyb  samochodu. 

Karamazow u miechn ł si . Podczas gdy on spał, inni pracowali. Około roku 

1950 radziecki przywódca stwierdził,  e konflikt nuklearny o zasi gu  wiatowym 

jest nieunikniony. Przemysł zbrojeniowy został natychmiast rozproszony na ob-

szarze całego kraju,  eby zminimalizowa  skutki ewentualnego ameryka skiego 

ataku j drowego. Przygotowano te  plany przetrwania. Przed rokiem 1963 

rozpocz to budow  podziemnego systemu schronów przeciwatomowych. Po 

kryzysie kuba skim przyspieszono prace budowlane, dzi ki czemu zako czono je 

ju  wiosn  1968 roku. W ci gu roku miasto zostało zaludnione. Do budowy 

wykorzystano naturalne jaskinie ci gn ce si  kilometrami we wn trzu głównego 

ła cucha gór Ural. Jaskinie zostały poł czone w gigantyczny system podziemnej 

aglomeracji - granitowe miasto, zasilane generatorami wykorzystuj cymi pluton i 

energi  geotermiczn , zamieszkane przez tysi ce najzwyklejszych obywateli 

pa stwa radzieckiego. Całe to przedsi wzi cie potraktowano jako eksperyment 

sprawdzaj cy mo liwo  prze ycia w zupełnie nowych dla człowieka warunkach, 

wypróbowano tam nowe techniki upraw i hodowli. A wszystko to było wst pem 

do przygotowanej przez Rosjan okupacji przestrzeni około-ziemskiej. Do 1976 

roku, w którym obchodzono dwusetn  rocznic  zało enia Stanów Zjednoczonych, 

Podziemne Miasto zupełnie uniezale niło si  od  wiata zewn trznego. Rodziły si  

w nim dzieci, które nigdy nie widziały prawdziwego sło ca, a jednak były silne i 

zdrowe. Potem była Noc Wojny, a Podziemne Miasto nadal funkcjonowało. 

Pocz tkowo Karamazow planował ewakuacj  do Podziemnego Miasta, ale 

”Łono” stanowiło kusz c  alternatyw : przespa  przymusowe zamkni cie pod 

ska on  powierzchni  ziemi, a potem wyj  na zewn trz jako władca całego 

globu. Pułkownik musiał jednak zrezygnowa  z takiego planu, bo wydano na 

niego wyrok  mierci. Stało si  to za spraw  generała Izmaela Warakowa. 

Wydelegowano ju  nawet Ro diestwie skiego,  eby zaj ł miejsce Karamazowa, 

ale opanowanie ”Łona” okazało si  dla nich niemo liwe. Karamazow przetrwał 

długie serie skomplikowanych operacji. Były chwile, w których cierpiał tak 

bardzo,  e tylko nienawi  pozwalała mu to znie . 

Ju  wracał do zdrowia, gdy nast piła zagłada. Podziemne Miasto było jedyn  

szans , wi c z niej skorzystał. Mieszka cy miasta byli mo e niezbyt uzdolnieni, 

ale lojalni; nie wyszkoleni, ale posłuszni. Sp dził w ród nich pi  lat po po arze, 

który ogarn ł cał  Ziemi . Pi  lat ci kiej rekonwalescencji i nauczania innych, 

jak uczy  sztuki walki nast pne pokolenia. A potem zasn ł. 

Kiedy si  obudził, w Podziemnym Mie cie  yło ju  siedem tysi cy zdrowych, 

dobrze od ywionych kobiet, m czyzn i dzieci. Tworzyli swój własny, zamkni ty 

wiat. Mieli pod dostatkiem  ywno ci, hodowali zwierz ta, odchody 

wykorzystywali jako nawóz u y niaj cy podziemne pola i ogrody. Sztuczne, 

kontrolowane  rodowisko posiadało nawet własny obieg wodny, bo niektóre z 

background image

 

22 

jaski  były tak wysokie,  e ze skondensowanej pary tworzyły si  w nich chmury. 

wiat. 

A on, Karamazow, obudził si ,  eby zosta  bohaterem i - nieoficjalnie - panem 

wiata. 

Był przekonany,  e ”Łono” przestało istnie . Wszystkie próby nawi zania 

kontaktu podejmowane po dniu Wielkiej Po ogi ko czyły si  fiaskiem. Równie  

nast pne, wznowione po jego przebudzeniu, bo polecił wstrzyma  je na czas 

swojego narkotycznego snu, pozostawały bez odpowiedzi. Loty zwiadowcze, 

przeprowadzone cztery lata pó niej, dały Karamazowowi pewno ,  e w Ameryce 

Północnej nie ma  adnych  ladów  ycia. Znaleziono je natomiast w Europie. We 

Francji istniał system schronów, ale plan przetrwania nie został dobrze 

opracowany. Mieszka cy tych bunkrów prze yli, ale ich cywilizacja graniczyła z 

barbarzy stwem. Kiedy tylko mo na było oddycha  powietrzem na zewn trz, 

Francuzi opu cili schrony.  ywili si  ro linami. Niektórzy stali si  kanibalami. 

Spo ród nich Karamazow brał swoje ”kobiety”. Ci pół-ludzie małymi grupkami 

rozproszyli si  po całej Europie. W Ameryce Północnej nie zauwa ono obecno ci 

ludzi. 

Za to góry w północnej Georgii zostały wyj tkowo łaskawie potraktowane 

przez ogie . Gdzie  w ich wn trzu, pułkownik to czuł, wci   yli John Rourke i 

Natalia. Przetrwali, tak jak i on przetrwał. Stary generał Warakow z pewno ci  o

 

to zadbał. Na pewno ocalił t  dziwk , któr  nazywał swoj  bratanic , i jej 

kochanka. 

Karamazow krzykn ł na szofera. Land-rover zatrzymał si . 

Pułkownik nie czekał na kierowc . Wysiadł i spojrzał w gł b doliny w 

kierunku wej cia do Podziemnego Miasta. Nikt nie rozpoznałby miasta z 

powietrza. Czołgi i samoloty, które zbudowali - wszystko było ukryte pod 

skałami. Ukrył si  tu tak e licz cy tysi c  ołnierzy,  wietnie wyposa ony i wy wi-

czony oddział ekspedycyjny. Teraz nareszcie mo na było wyruszy  na podbój. 

Karamazow u miechn ł si ; miał jeszcze przedtem co  do zrobienia. Poczuł 

obecno  Wajnowicza. 

- Mog  o co  zapyta , towarzyszu pułkowniku? Karamazow spojrzał na 

młodego m czyzn . Niezbyt mu ufał, ale lubił asystenta sekretarza. 

- Słucham. 

- Nie jestem znawc , ale pa scy fachowcy od uzbrojenia, dali mi do 

zrozumienia,  e bro , któr  dysponuj , bije na głow  wszystko, czego u ywano 

dotychczas. 

- To prawda, towarzyszu. 

- To dlaczego, przepraszam za niedyskrecj , zauwa yłem to przypadkiem, 

pułkowniku, kiedy si gn ł pan pod kurtk  po wyj ciu z ”arktycznego kota”, 

dlaczego... 

- ...wci  nosz  przy sobie dwudziestowieczny antyk? Dlaczego nie jestem 

uzbrojony w nowoczesny karabin? Dlaczego nie pozwoliłem sobie na bro  

najnowszej generacji? - doko czył pułkownik my l Wajnowicza. 

- Tak. 

Karamazow u miechn ł si , znów powiódł wzrokiem ku dolinie, w kierunku 

wej cia do miasta. 

background image

 

23 

- Jest pewien człowiek, wspomniałem o nim... 

- Amerykanin John Rourke - domy lił si  asystent. 

- Rourke przetrwał. Bez wzgl du na nienawi , któr  do niego czuj , s dz ,  e 

to wyj tkowy człowiek. On, ten Rourke, b dzie nosił przy sobie bro  z 

dwudziestego wieku. Bro , któr  omal mnie nie zabił. I kiedy si  z nim spotkam, 

chc ,  eby my mieli równe szans . Pokonam go według jego reguł gry. Wyci gn ł 

swojego smith & wessona. Został on skradziony na długo przed Noc  Wojny z 

transportu przeznaczonego dla Zachodnich Niemiec. 

- Zniszcz  go, a potem ten pistolet nie b dzie mi ju  potrzebny. To proste, 

towarzyszu. Nosz  go tylko dla tej jednej pi knej chwili.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

24 

Rozdział 9

 

 

Sarah Rourke przycisn ła pedał hamulca półci arówki forda pomalowanej 

farbami maskuj cymi. Annie siedziała obok na przednim siedzeniu, a Madison - 

przy samych drzwiach kabiny. Madison po raz pierwszy w  yciu jechała 

ci arówk , po raz pierwszy jechała czym  innym ni  motocykl, którym je dziła z 

Michaelem. Dziewczyna mówiła o bohaterstwie swego wybawiciela i o tym, jak 

wspaniały jest John Rourke. Naprawd  uwielbiała obu m czyzn. 

John - Sarah obserwowała go przez tyln  szyb  -  ci gn ł z platformy wozu 

swojego czarnego harley'a. Rourke był, jak zwykle, obwieszony broni . Natalia 

wła nie zeszła z przyczepy, tak samo jak John, uzbrojona po z by. 

Obok samochodu siedzieli na motocyklach Michael i Paul. 

- W porz dku, dziewcz ta, wysiadka - oznajmiła Sarah i i si gn ła po 

niebiesko-biał  chustk  le c  na desce rozdzielczej. 

Stan ła na ziemi, rozcieraj c zesztywniałe mi nie nóg. Była zm czona, mimo 

e co pewien czas za kierownic  zast powała j  Annie. Dziewi  godzin jazdy po 

zniszczonych drogach, to jednak niemało. W ko cu dotarli do czego , co kiedy  

było mi dzymiastow  autostrad  numer szesna cie. Sarah mówiła Johnowi ju  

wcze niej,  e Madison nale ałoby nauczy  prowadzi  ci arówk . Michael 

poradziłby sobie z tym zadaniem. 

Annie wygramoliła si  na zewn trz. Sarah z dezaprobat  patrzyła na córk . 

Annie ubrała si  w bł kitny, pomalowany w wielkie kwiaty płaszcz si gaj cy 

połowy łydek, jedn  z wypłowiałych m skich koszul, zało yła te  szal. Dziewczyna 

wygl dała, jakby wybrała si  na piknik, a nie do ci kiej pracy przy oczyszczaniu 

drogi i usuwaniu ocalałych mostów. Z drugiej strony szoferki wysiadła Madison. 

Sarah obeszła wóz od przodu i spojrzała na swoj  ”synow ” - zgodnie z prawem 

cywilnym dziewczyna była ju   on  Michaela. Chocia  zbyt szczupła, wła ciwie 

chuda, z nogami i r kami sprawiaj cymi wra enie zbyt długich, była przecie  

bardzo ładna. I Sarah czuła,  e lubi t  dziewczyn  bez wzgl du na okoliczno ci. 

Jej jedyn  wad  było to,  e nazywała j , Sarah, ”Matk  Rourke”. Madison była 

ubrana podobnie jak Annie, nosiła przecie  jej rzeczy. Teraz miała na sobie dług  

spódnic  z szarego grubego materiału, obszyt  u dołu ró ow  wst k , a na 

zgrzebn  prost  koszul  zało yła szary m ski sweter. Jego historia była do  

skomplikowana, to był sweter Johna. Kupiła mu go Sarah. Nosił go Michael. 

Teraz odziedziczyła go Madison. Był dla niej zbyt obszerny przy szyi i si gał 

poni ej bioder, r kawy podwin ła wysoko za łokcie. 

- Matko Rourke... - zacz ła Madison. 

Sarah spojrzała na ni . K tem oka dostrzegła, jak Kurinami i Halwerson 

schodz  z ci arówki. Proponowała Elaine jazd  z przodu, w szoferce, ale 

Murzynka wolała unikn  zbytniego tłoku. Sarah wzruszyła ramionami, kiedy o 

tym pomy lała. 

- Mów do mnie ”Sarah” albo ”matko”, je li chcesz, a raczej ”mamo”, jak 

Annie i Michael. Ale nie ”Matko Rourke.” Za ka dym razem, kiedy to słysz , 

czuj  si  jak zakonnica po osiemdziesi tce - rzekła Sarah do Madison. 

Dziewczyna u miechn ła si  za enowana. Sarah zacz ła zawi zywa  na głowie 

sw  biało-niebiesk  chustk . Jej włosy były teraz dłu sze ni  zazwyczaj, ale nie 

background image

 

25 

zamierzała ich na razie skraca . Kiedy wi zała supeł na karku, usłyszała głos 

Madison. 

- Chciałabym si  z tob  zaprzyja ni . 

- To  wietnie, zosta  wi c moj  przyjaciółk , Madison. 

- Ale ty gniewasz si  na mnie. 

- Nie, to nie tak. Jestem zła na ojca Michaela, nie na ciebie. I zaczynam si  

zło ci  na Michaela. Jest taki sam, jak jego ojciec. 

- Tak, wydaje si  jego lustrzanym obiciem, pani Rourke. Sarah spojrzała na 

stoj cego obok porucznika Kurinamiego. Za nim mogła widzie  Elaine id c  w 

kierunku Johna, Michaela, Paula i Natalii. 

- Wyobra am sobie, jak jest pani dumna ze swego syna. To zdrowy, silny 

m czyzna. Michael ma bystry wzrok. My l ,  e byłby doskonałym pilotem. 

S dz  te ,  e obydwaj, pani m  i syn, uprawiaj  jak  sztuk  walki. Od pi ciuset 

lat nie miałem okazji po wiczy . Czy s dzi pani,  e jej m  zgodziłby si  by  

moim partnerem dzisiaj wieczorem po zało eniu obozu? 

Popatrzyła na Kurinamiego i nie mogła powstrzyma  u miechu. 

- Nie mog  mówi  za Michaela, ale jestem pewna,  e m  panu nie odmówi. Ze 

mn  walczy bez przerwy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

26 

Rozdział 10

 

 

Michael zakre lił no em na piasku du y okr g. Sło ce chyliło si  ku 

zachodowi, niebo stawało si  purpurowe i nad jałow  równin  południowej 

Georgii kr ył pustynny pył unoszony lekkim wiatrem. W kole stał ju  John. 

Jego koszula, ro  oraz buty le ały poza narysowan  granic , Bosonogi Rourke 

patrzył, jak Kurinami wchodzi do kr gu. 

- Szkoda,  e nie mamy r kawic, doktorze, urz dziliby my wtedy prawdziwy 

mecz. 

- Ibez nich mo emy tak potraktowa  nasze spotkanie, musimy tylko bardziej 

uwa a  - mrukn ł John. 

- Pomy lisz,  e jestem bezskromny... 

- Nieskromny - machinalnie poprawił go Rourke. 

- Tak ”nieskromny”... Przez dwa lata byłem mistrzem naszej floty, zanim 

przybyłem do USA na szkolenie dla astronautów. 

- B d  bardzo ostro ny. - John skin ł głow , nie spuszczaj c wzroku z 

Japo czyka. - Jakiego stylu mog  si  spodziewa  z twojej strony? 

- Głównie mojego własnego, ale na podstawie kung-fu. - Ja wol  tae-kwon-do. 

Zapowiada si  interesuj co. 

- Zaczynamy wi c. 

Nagle Natalia wstała, oddała Madison swój pas z dwoma kaburami i podeszła 

do kr gu. Stan ła mi dzy m czyznami. 

- Prawdziwe zawody nie mog  si  obej  bez s dziego. Kurinami cofn ł si  

zaskoczony. 

- Ale kobieta...? 

Rourke u miechn ł si  lekko. 

- Ciesz si ,  e b dziesz walczył ze mn , a nie z ni . B dzie dobrym arbitrem. 

Jego oczy napotkały spojrzenie Sarah, Wpatrywała si  we  uporczywie. 

Posłał jej u miech, ale kobieta nie odwzajemniła si  tym samym, wci  tylko 

patrzyła na niego. 

Rourke skoncentrował si  na Kurinamim. 

- Gotów, poruczniku. 

Natalia stan ła na skraju ich prymitywnego ringu. Akiro kocim ruchem 

przyczaił si  i pochylił w prawo. Powoli, lekko pochylaj c głow , ze zł czonymi 

stopami, zrobił całym ciałem półobrót w lewo. Jego prawa r k  popłyn ła wolno 

ku górze, palce poruszyły si  w zadziwiaj cym ta cu, jakby ka dy palec  ył 

osobno. Nagle r ce Japo czyka gwałtownie zamieniły si  miejscami. Prawa dło , 

pochylona w nadgarstku wyskoczyła naprzód jak głowa  mii. 

Rourke zrobił wypad w prawo, wystawiaj c si  w ten sposób na kolejny cios, 

który odparował prawym ramieniem. Wtedy sam uderzył. 

Kurinami wykonał unik. Wtem jego lewa stopa znalazła si  tu  przed 

Johnem. Rourke tylko na to czekał. Pochylił si  szybko i jednym ruchem r ki 

trafił przeciwnika w praw  kostk . Japo czyk stracił równowag , upadł na 

kolano. Padaj c kopn ł jeszcze stop  w brzuch Rourke'a. 

Teraz Amerykanin upadł, za  Akiro poderwał si  na równe nogi. Jego r ce 

znów zata czyły. Rourke nie zd ył wsta , znów musiał szarpn  głow  do tyłu, 

background image

 

27 

by unikn  ciosu. Poczuł na twarzy p d powietrza. Próbował podci  nogi Japo -

czykowi, gdy ten szykował si  do nast pnego kopni cia. Kurinami stracił 

równowag . John przetoczył si  przez prawy bok i podniósł si  na łokciu. Wstaj c 

kopn ł przeciwnika w brzuch. Skulonego kopn ł raz jeszcze w pier . Akiro 

wyprostował si  i wypr ony padł ci ko na plecy. 

Rourke błyskawicznie przydusił klatk  piersiow  Akiro lewym kolanem. 

Lew  r k  uniósł podbródek le cego, praw  pi ci  chciał uderzy  go z góry w 

odsłoni t  szyj . Zatrzymał cios tu  przy skórze. 

- Co by  powiedział, gdyby my uznali to za remis, Akiro? - mrukn ł i 

u miechn ł si  do le cego. Pu cił go. 

Japo czyk zakrztusił si  i usiadł. Zacz ł si   mia , gło no i bez opami tania.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

28 

Rozdział 11

 

 

Hauptsturmfuhrer Helmut Sturm, stoj c na trybunie honorowej, widział w 

dumie twarz swojej  ony, Heleny. Na trybun  wszedł wódz. Orkiestra grała 

kolejne zwrotki pie ni Deutschland, Deutschland uber alles. Ta pie  była ich 

hymnem pa stwowym, mimo  e powojenne Niemcy porzuciły nazistowskie 

ideały. Wódz uniósł r k  i po gło nym pozdrowieniu ze strony obersturmfuhrera 

zaj ł miejsce na trybunie. Tony hymnu stały si  jakby wy sze. Płomienie 

unosz ce si  ponad betonowymi zniczami przy wej ciu do Complexu jaskraw  

czerwieni  plamiły d ungl . D wi ki hymnu osi gn ły crescendo. Ostatni brz k 

talerzy, potem głos z podium. Głos przywódcy: 

- Sieg! 

Kompania Sturma i inne kompanie, m czy ni, kobiety i dzieci odpowiedzieli 

zgodnym chórem, jakby stanowili jedno ciało: 

- Heil! 

- Sieg! - Znów pojedynczy głos. 

- Heil! 

- Sieg! 

- Heil! 

Rado , aplauz. Wódz wyci gn ł w stron  tłumu obie r ce. W ród morza głów 

rozległ si  silny, kobiecy krzyk: 

- Sieg! 

”To mo e by  Helena” - pomy lał z dum  Sturm. 

- Heil! - Krzyk odbił si  echem w ród drzew otaczaj cych plac, na którym 

wkrótce miała si  odby  defilada. Wódz pochylił si  w kierunku jednego ze 

swoich adiutantów i co  do niego szepn ł. 

- Sieg! - zawołały masy. 

- Heil! - padła chóralna odpowied . 

Wódz znów wyci gn ł r ce. Miał wysoko podniesion  głow . 

”Przypomina teraz Fuhrera Tysi cletniej Rzeszy - my lał Sturm -  ywego 

ducha narodu odrzuconego przez słabych i niewiernych”. 

- Rozpoczynamy dzisiaj nasz zwyci ski marsz poprzez histori ! 

- Sieg! - krzykn ł tłum. 

- Heil! 

Skinienie głow , u miech i głos wodza znów popłyn ł przez gło niki: 

- Wszystko zacz ło si  w najbardziej tragicznej chwili naszych dziejów, kiedy 

nasz wódz został zdradzony i zamordowany. Podst pny wróg nie pozwolił mu 

wypełni  historycznej misji. Nie zd ył odbudowa  Rzeszy z gruzów i jeszcze raz 

poprowadzi  swoich ludzi do zwyci stwa. 

Było zupełnie cicho. Sturm spojrzał na brata Heleny, Zygfryda, stoj cego na 

przeciwległym ko cu placu. Jego pluton trzymał wart  honorow  przed podium. 

Twarz Zygfryda promieniała dum . 

- Ale z popiołów, niczym Feniks, rodzi si  teraz Nowa Rzesza! 

- Sieg! - ozwał si  kolejny okrzyk. 

- Heil! - zabrzmiała spontaniczna odpowied . Wódz gestem uciszył dumy. 

Wiatr si  wzmagał. Załopotała czarno-czerwono-biała flaga. 

background image

 

29 

- Powstały podziemne organizacje opozycyjne. Zazdro ni przeciwnicy naszego 

ukochanego Fuhrera zacz li po jego  mierci skaka  sobie wzajemnie do gardeł 

jak w ciekłe psy. A  nast pił tragiczny koniec wszelkich wa ni, wojna j drowa, 

która zniszczyła prawie cał  ludzko . Co  takiego nie wydarzyłoby si  pod 

rz dami wielkiego Fuhrera, który ład i porz dek cenił wy ej ni  osobiste korzy ci 

i sław . Na szcz cie ju  na pocz tku ”zimnej wojny” zacz li my przygotowywa  

plany odbudowy  wiata po ewentualnej katastrofie. Z tego wła nie miejsca, z 

Complexu - przywódca szerokim gestem wskazał główne wej cie, widoczne 

mi dzy dwoma gigantycznymi zniczami z betonu i miedzi - zasiejemy ziarno 

nowego  ycia. Od czterech wieków nasz naród nie ogl dał prawdziwego sło ca, 

przygotowuj c si  do budowania nowego porz dku. Dzieci, wnuki i prawnuki 

zaufanych towarzyszy naszego wspaniałego Fuhrera pogodziły si  z niezwykle 

surowymi warunkami  ycia pod ziemi , pokonały wszystkie przeciwno ci. Nasz 

naród zbudował pod ziemi  now , doskonał  rzeczywisto , zupełnie niezale n  

od ska onego  wiata zewn trznego. Nasza nauka i technika stoj  na wysokim 

poziomie. Wrodzony geniusz naszej rasy zatriumfował nad licznymi 

trudno ciami. A teraz czeka nas Wielki Powrót do  wiatła. Ten wiek przynosi 

naszej populacji mo liwo ci nieograniczonego rozwoju. 

Sturm pomy lał o nowym  yciu rozwijaj cym si  w łonie jego  ony i o 

czworgu dzieciach, które ju  mieli. Ich najstarszy syn, Manfred, miał dwana cie 

lat i był asystentem przewodnicz cego Partii Młodych. Wygl dał naprawd  

wspaniale w swym organizacyjnym mundurze. A z jak  dum  nosił szarf  

funkcyjnego! 

- Nasza nauka - ci gn ł wódz - te  rodzi owoce. Oto plan naszej historycznej 

walki, nasz wielki plan! 

Wskazał na niebo. Helmut Sturm wstrzymał oddech. Ponad wierzchołkami 

drzew ukazała si  Eskadra Kondora. Helikoptery z turboodrzutowymi silnikami 

nadleciały niemal bezgło nie. Zawisły w bezruchu dokładnie nad podwy szeniem. 

Podmuch, wywołany prac  silników, zacz ł szarpa  transparentem rozpi tym za 

plecami wodza. Płomienie zniczów za wieciły ja niej. 

- Pójdziemy naprzód,  eby pokona  wszystko, co stanie nam na drodze, 

złama  wszelki opór przeciwko naszej władzy, ka dego, kto o mieli si  powiedzie  

jej ”nie”. Na wszystkich l dach zasiejemy ziarno narodowego socjalizmu. Niech 

cały  wiat pozna nareszcie dobrodziejstwa idei stworzonej przez naszego 

pierwszego przywódc . 

- Sieg! 

- Heil! 

- Sieg! 

- Heil! - krzykn ł Helmut Sturm wraz z innymi, tak  e a  w gardle poczuł ból.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

30 

Rozdział 12

 

 

Natalia oparła obie r ce na biodrach, a wła ciwie na kaburach swych 

pistoletów. Patrzyła Johnowi prosto w oczy. 

- Z tymi materiałami wybuchowymi, które mamy, to si  nie da zrobi . 

Przynajmniej nie tak, jak to sobie wyobra asz! 

Odwróciła wzrok i spojrzała w kierunku obozowiska rozbitego przy drodze 

pełnej piachu, mil  od miejsca, w którym si  znajdowali. 

- Znam si  na materiałach wybuchowych, a tym bardziej na naszej wersji C-4. 

Kiedy razem z Paulem zabierali cie to temu patrolowi po Nocy Wojny, wzi li cie 

za mało. A poza tym w ci gu pi ciuset lat materiały i tak prawdopodobnie uległy 

rozkładowi chemicznemu. 

Zobaczyła,  e Rourke zdumiony unosi brwi. 

- Wzi li my wszystko, co mieli tamci. To był sprz t in ynieryjny. My leli my, 

e zamierzaj  wysadza  w powietrze jaki  most. Dosłownie wpadli my na nich, 

nie mieli my wyboru. Było ich o miu. Zabrali my wszystkie materiały, które przy 

nich znale li my. Przechowałem je w Schronie. Od pocz tku wiedziałem, do 

czego je wykorzystam. 

- W takim razie patrol in ynieryjny miał ich zbyt mało,  eby to mogło si  

uda , Wysadzałam ju  mosty. I ty tak e. Z tym, co mamy, bior c pod uwag  

konstrukcj  naszych mostów, uda nam si  co najwy ej zrobi  zwykły bałagan. 

Ale nie ma mowy o zniszczeniu mostów. Stalowe prz sła,  elbetowe kładki o 

szeroko ci dwudziestu o miu stóp... Zdajesz sobie spraw , jaka to masa stali i 

betonu? Oczywi cie, mogliby my uszkodzi  mosty tak,  eby nie nadawały si  ju  

do u ytku. Ta ilo  materiałów wybuchowych wystarczy, by zniszczy   rodkow  

cz  wiaduktu i zwali  go na drog . Ale rozumiem,  e ty chciałby  zamieni  go w 

pył. W przeciwnym razie wielkie, kilkutonowe bloki  elbetu i stali uderzaj c w 

nawierzchni  drogi, kompletnie by j  rozwaliły. W dodatku, je li pozostan  jakie  

wysokie fragmenty konstrukcji, narazimy l duj ce promy na niebezpiecze stwo 

zahaczenia o nie. To, o co prosisz jest wi c niemo liwe do zrealizowania. Nie z 

tym, co mamy. Powtarzam: dysponuj  odpowiednimi kwalifikacjami, ale brak 

wyposa enia wi e mi r ce. B dziemy musieli pomy le  nad innym rozwi zaniem. 

Zacz ła ogl da  konstrukcj  mostu. Marzyła o papierosie, ale postanowiła,  e 

po pi ciu wiekach niepalenia nie si gnie po tyto , nawet gdyby miała go w zasi gu 

r ki. Prawd  mówi c, Rosjanka pozostawiła w Schronie całe kartony papierosów, 

które Rourke zdobył specjalnie dla niej. 

- Chod my na spacer - powiedział John prawie szeptem, bior c dziewczyn  za 

r k . Spojrzała na niego z u miechem pozwalaj c, by zamkn ł jej dło  w swojej. 

Poprowadził Natali  w kierunku wiaduktu. Po obu jego stronach rozci gała si  

pustynia. 

- Piach mo emy usun  przy pomocy pługów. To zajmie troch  czasu, ale da 

si  zrobi . 

 - Zgoda, tylko po co, je li nie mo emy zniszczy  wiaduktów? 

- Znajdziemy na to sposób. W ostateczno ci pojad  z Paulem i Michaelem do 

Kolorado, do ”Łona”. 

background image

 

31 

- Nie, bo pomijaj c wszystko inne, nigdy nie zdołacie przeby  bezludnych 

terenów wzdłu  Missisipi. 

- Troch  ju  nad tym my lałem. Od Elaine Halwerson dowiedziałem si ,  e 

materiały dotycz ce ”Projektu Eden”, które czytała, mówi  o podziemnych 

składach sprz tu, wozów a nawet małych helikopterów, przeznaczonych dla 

załogi ”Edenu” po powrocie. Problem polega na tym,  e nie posiadamy maszyn, 

którymi mogliby my odkopa  wej cia do tych magazynów. A u ycie do tego celu 

naszych materiałów wybuchowych mogłoby odnie  skutek przeciwny do 

zamierzonego. By  mo e zmagazynowano tam równie  przemysłowe  rodki 

wybuchowe, chocia  Elaine nie jest tego pewna. Nie była nimi szczególnie 

zainteresowana i mogła je po prostu przeoczy  przy przegl daniu wykazów. 

Skonsultuj  si  w tej sprawie z kapitanem Doddem. Dzisiaj wieczorem mam z 

nim rozmawia  przez radio. Nie przeszkadzaj mi, ja tylko gło no my l . 

Poczuła,  e mocniej  cisn ł jej r k . 

- Mo e potrafiłabym przystosowa  nasze materiały do odsłoni cia którego  z 

tych podziemnych wej . A to, czego si  nie da wysadzi , spróbujemy usun  przy 

pomocy ci kiego sprz tu - powiedziała. 

- Je li wi c Dodd potwierdzi istnienie zmagazynowanych tam wi kszych ilo ci 

przemysłowego plastyku... 

- Wówczas b d  mogła wysadzi  oba wiadukty i nie b dziesz ju  potrzebował 

adnego samolotu. 

- A je li si  oka e,  e nie ma materiałów wybuchowych? 

- To obydwoje - powiedziała kategorycznie - obydwoje wyruszymy do ”Łona”, 

aby je zdoby . 

- Nie chc ... 

- ...mie  mnie przy sobie? 

- Nie, to nie tak. Wiesz przecie . Ale to miejsce... - Zawahał si . 

- Ju  nie jestem niebezpieczn  komunistk . Od dawna nie pracuj  dla KGB. 

To nie ma dla mnie  adnego znaczenia, chc  tylko by  przy tobie. 

Przysun ła si  do niego najbli ej, jak mogła. John obj ł j  i poczuła na 

wargach jego łakome usta. Zamkn ła oczy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

32 

Rozdział 13

 

 

Władymir Karamazow siedział u szczytu stołu konferencyjnego, sekretarz 

partii Borys Korenikow zajmował miejsce po prawej r ce pułkownika, z lewej 

siedział Jurij Wajnowicz. 

- Siły ekspedycyjne - mówił Karamazow - zostan  podzielone na trzy cz ci, 

tak jak to wcze niej zaplanowali my. Prom transportowy wyl duje w pustynnym 

rejonie zachodniego Teksasu. Dobrze znam te tereny. Po wyl dowaniu, nasze 

helikoptery pod dowództwem mojego zast pcy, majora Antonowicza polec  w 

kierunku “Łona”. “Łono” zostanie przeszukane, musimy zabra  stamt d 

wszystko, cokolwiek mo e si  nam przyda . Cała reszta, dla nas bezu yteczna, a 

która mo e okaza  si  gro na, je li wpadnie w r ce wroga, zostanie zniszczona, 

ale tylko w przypadku, gdyby ”Łono” z jakich  powodów nie mogło by  przez nas 

wykorzystane. Sekcja naukowa wypróbuje wtedy nasz  now  bro  przeciwko 

statkom ”Projektu Eden”. Je li próba si  powiedzie, bro  zostanie u yta zgodnie 

z jej przeznaczeniem do zniszczenia ekspedycji podczas powrotu na Ziemi . 

Gdyby eksperyment si  nie udał, major Antonowicz powiadomi mnie o tym i 

odło  na pó niej swoj  misj  w północno-wschodniej Georgii. Z pozostał  

cz ci  naszych sił powietrznych doł cz  do korpusu wysłanego do ”Łona” i 

razem zniszczymy wahadłowce ”Edenu” podczas ich l dowania. O ile Ameryka 

Północna wydaje si  pozbawiona  ycia, zupełnie inaczej jest w Ameryce Połu-

dniowej. Niestety, loty zwiadowcze wykazały istnienie na terenie Argentyny 

aktywno ci przemysłowej na wysokim poziomie technicznym. Szczegółów nie 

znamy, ale to odkrycie mo e si  okaza  dla nas istotne. Po spenetrowaniu 

Ameryki Północnej i zniszczeniu ”Projektu ”Eden” to, co pozostanie z ”Łona” 

albo z innych podobnych obiektów, zostanie przekształcone w nasz  baz  

operacyjn  na półkuli zachodniej. Z niej wyrusz  siły ekspedycyjne, które 

otrzymaj  zadanie neutralizacji wszelkiego zagro enia w Argentynie. Trzecia 

cz  naszych sił spenetruje tymczasem Europ  i obejmie w naszym imieniu 

władz  nad zdziczałymi plemionami. Je li ci barbarzy cy zachowali cho  

szcz tkow  inteligencj , mog  si  przyda  do pracy. Je li nie, b dzie ich mo na 

przy najbli szej okazji zlikwidowa . By  mo e niektórych z nich b d  potrze-

bował osobi cie. Wszystko zale y od skuteczno ci moich działa  w północno-

wschodniej Georgii. Wysokopułapowe samoloty obserwacyjne, niewykrywalne 

dla radarów ”Edenu”, w zasadzie potwierdziły obecno  sze ciu statków na or-

bicie okołoziemskiej. Jeden z nich zsynchronizował swój obieg z obrotem Ziemi i 

zawisł nad Georgi . To dowodzi słuszno ci hipotezy,  e moi dawni wrogowie 

wci   yj . Przetrwali, tak jak ja oraz kilku członków dawnego elitarnego kor-

pusu KGB. 

Karamazow wstał. 

- Major Antonowicz i ja wyruszamy natychmiast. Major Krakowski obejmuje 

dowództwo trzeciej cz ci sił ekspedycyjnych i zaczyna podbój dzikich plemion. 

S  pytania? 

- Towarzyszu pułkowniku - zacz ł ostro nie Wajnowicz. - Czy statki tworz ce 

flot  ”Projektu Eden”, gdyby jakim  cudem udało im si  wyl dowa  bez 

background image

 

33 

uszkodze , nie mogłyby zosta  przez nas wykorzystane? Zniszczyliby my wtedy 

tylko ich załogi. 

Karamazow popatrzył na niego z u miechem. 

- Na pierwszy rzut oka taki plan byłby niezły, towarzyszu. Jednak nie 

mo emy w  aden sposób ryzykowa ,  e którykolwiek ze stu trzydziestu o miu 

astronautów wymknie si  nam z r k. Zostali wybrani spo ród milionów obywateli 

wszystkich pa stw stoj cych przed Noc  Wojny po stronie USA. To najlepsi z 

najlepszych pod wzgl dem sprawno ci fizycznej, mo liwo ci umysłowych i 

wrodzonych zdolno ci. Nawet je li tylko kilku z nich udałoby si  prze y , 

stanowiliby dla nas powa ne zagro enie. Przygotowano na ich powrót podziemne 

składy. Nasz wywiad dowiedział si  o tym jeszcze przed Noc  Wojny. Niestety, nie 

znamy ani lokalizacji tych magazynów, ani ich zawarto ci. A mo e znale liby w 

nich gazy parali uj ce lub bro  biologiczn ? Posłu yliby si  ni  bez wahania, aby 

nas zniszczy . Potencjalne korzy ci waszego planu, towarzyszu, nie s  warte tak 

wielkiego ryzyka. Nie! Musz  zosta  zniszczeni, zanim wyl duj ! To rozkaz! 

- Mo ecie nam zaufa , towarzyszu, i liczy  na nasz  lojalno  - zapewnił 

sekretarz partii. 

Karamazow tylko skin ł głow . To ju  wiedział.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

34 

Rozdział 14

 

 

- Czy mógłby pan powtórzy , kapitanie? Odbiór! John zwolnił przycisk w 

mikrofonie. Po chwili antenowych trzasków usłyszał głos dowódcy ”Projektu 

Eden”: 

- Kryjówki, le ce w waszym s siedztwie, nie zawieraj   adnych materiałów 

wybuchowych. Tego rodzaju wyposa enie znajdziecie najbli ej koło Boulder w 

Kolorado. Odbiór! 

Rourke opu cił mikrofon. W milczeniu obserwował twarze Sarah, Paula, 

Michaela, Annie, Madison, doktor Halwerson i porucznika Kurinamiego. 

Wymienił spojrzenia z Natali . 

- A wi c ”Łono”. Nie widz  innej mo liwo ci. Zamkn ła oczy, a jemu 

wydawało si ,  e przez moment nawet ognisko nie  wieciło tak jasno, jak jej 

renice przed chwil . Podniósł mikrofon. 

- Rourke do ”Edenu jeden”! Mamy alternatywny plan zdobycia 

odpowiednich  rodków wybuchowych. Jego realizacja zajmie kilka dni. Kiedy 

b dziecie zmuszeni opu ci  orbit ? Odbiór! 

- Dodd do Ziemi. Za sto dwadzie cia trzy godziny, plus-minus sze dziesi t 

minut. Odbiór! 

Rourke skin ł głow . 

- W porz dku. Jutro w południe dostaniemy si  do najbli szego schowka. 

Bior c poprawk  na nieprzewidziane okoliczno ci, planuj  przeszuka  go w ci gu 

dwudziestu czterech godzin. B dziemy pracowa  na zmian . Doprowadzenie do 

stanu u ywalno ci jednego ze znajduj cych si  tam samolotów zajmie nast pne 

osiem godzin. To razem daje czterdzie ci cztery. Na podstawie pa skiego opisu 

ukrytych tam maszyn, zakładam,  e lot do Kolorado b dzie trwał cztery godziny. 

Co najmniej godzin  potrzeba na znalezienie ostatecznego celu naszej podró y. 

Czterdzie ci dziewi  godzin. Plus doba na odnalezienie materiałów, godzina na 

drog  do samolotu i cztery na lot powrotny. Godzina na nieprzewidziane 

trudno ci i mamy za sob  siedemdziesi t osiem godzin przygotowali do wła ciwej 

akcji. Gdy mnie i major Tiemierowny tu nie b dzie, reszta naszej grupy powinna 

zd y  oczy ci  drog  z piachu. To daje ponad dwie doby na zniszczenie 

wiaduktów, usuni cie gruzu i wasze l dowanie. Pa ska opinia? Odbiór! 

- Lepszych l dowisk nie znale li my. Powtarzam: nie znale li my. W 

przypadku, gdyby wasza akcja si  nie powiodła, b dziemy zmuszeni l dowa  w 

Utah. Jako  tego l dowiska jest bardzo w tpliwa, ale na tle innych to wydaje si  

najlepsze. W Hiszpanii nie mo emy l dowa . Wasz rejon najbardziej odpowiada 

naszym wymaganiom. Odbiór! 

Rourke spojrzał na trzymany w obu r kach mikrofon, potem po raz ostatni 

wcisn ł guzik. 

- Nie zawiedziemy was. Odbiór! 

Podał mikrofon Elaine Halwerson. W oczach Natalii John zobaczył 

rezygnacj . Nie mógł znie  spojrzenia dziewczyny.

 

 

 

 

 

background image

 

35 

Rozdział 15

 

 

Dotarcie do wn trza najbli szego schowka zaopatrzeniowego zaj ło wi cej 

czasu, ni  Rourke sobie tego  yczył, ale mniej, ni  planował. Je li chodzi o 

materiały wybuchowe, Dodd mówił prawd  - nie było ich. Miało tak e nie by  

spychacza. Na szcz cie był, mo e nie najlepszy, ale sprawny. 

Natalia zu yła do wysadzania skał kryj cych wej cie do składu połow  

materiałów wybuchowych. Paul usun ł gruz przy pomocy ci arówki, do której 

przymocował pług  nie ny. 

John, Paul i Michael stali teraz w  rodku podziemnego magazynu. Latarka 

Johna była jedynym  ródłem  wiatła. W strumieniu  wiatła obejrzeli spychacz, 

potem benzynowe generatory. 

- Kiedy Natalia i ja odlecimy, ty i Michael musicie uruchomi  jeden z tych 

generatorów. Maj c do dyspozycji ci arówki i spychacz, wy dwaj, kobiety oraz 

Kurinami b dziecie mogli pracowa  na zmian .  wiatło elektryczne wam si  

przyda. 

Rourke o wietlił jedn  z półci arówek stoj cych w dalekim ko cu hali. 

Nast pnie z ciemno ci wyłonił si  samolot stoj cy w najodleglejszym k cie 

pomieszczenia. 

- Przypuszczam,  e jego silniki zostały skonstruowane w ten sposób,  e nie 

potrzebuj  specjalnej mieszanki. W takim wypadku lot zajmie nam, mnie i 

Natalii, wi cej czasu ni  planowali my. Musimy zabra  ze sob  tyle paliwa, ile 

mo e przenie  samolot. To b dzie gwarancja naszego bezpiecznego powrotu z 

materiałami. Zostawimy tu tylko tyle paliwa,  eby starczyło go na odprowadzenie 

spychacza i naszej półci arówki do l dowiska. 

- To bez sensu, tato,  eby my zostali tu obydwaj, Paul i ja. Kurinami i kobiety 

poradz  sobie pod opiek  jednego z nas. Powiniene  kogo  zabra  ze sob . Ci gle 

mówimy o zbyt du ych siłach tutaj i zbyt małych na wasz  wypraw . A ani Paul, 

ani ja nie wa ymy tyle,  eby to miało jaki  decyduj cy wpływ na zu ycie paliwa 

podczas lotu i na ilo  ładunku w drodze powrotnej. Mo ecie przecie  wyl dowa  

w bardzo niego cinnej okolicy, w ród ludzi podobnych do tych, których Madison 

i jej rodacy tak si  obawiali. W takiej sytuacji trzecia osoba mogłaby zasadniczo 

zmieni  bieg wypadków. Dobrze by było, gdyby kto  pilnował samolotu, w czasie 

gdy ty i Natalia b dziecie przeszukiwa  ”Łono”, ale o tym ju  nie mówi . 

Rourke patrzył uwa nie na syna, gdy odezwał si  Paul: 

- Zupełnie, jakbym słyszał ciebie. Zazwyczaj ty masz racj , ale tym razem 

dobrze nam radzi Michael. Tutaj jest potrzebny tylko jeden z nas. Drugi 

powinien lecie  z wami. I to ja jestem tym drugim. 

Rourke patrzył to na Paula, to na Michaela. W ko cu poło ył r k  na 

ramieniu syna. 

- Madison prosiła mnie,  ebym przeprowadził jej test ci owy zaraz po 

sprowadzeniu ”Edenu” na Ziemi . Zgodziłem si . Nie miała miesi czki, ale to 

mo e by  wynik zmian emocjonalnych i wielu innych okoliczno ci. My l ,  e masz 

racj , trzecia osoba mo e zadecydowa  o naszym powodzeniu lub fiasku i tym 

trzecim b dzie Paul. Madison szaleje z niepewno ci, jeste  jej tu potrzebny. A 

poza tym, zabranie ci  stad nie ucieszy twojej matki. Zajmiesz si  tu wszystkim. 

background image

 

36 

Sarah, Kulinarni i Annie mog  zmienia  si  przy pracy. Doktor Halwerson b dzie 

dobr  asystentk  i skoordynuje wasze działania. Poniewa  Madison nie potrafi 

prowadzi  samochodu, nie b dzie z niej du ego po ytku na drodze, ale za to mo e 

si  zaj  przygotowaniem posiłków i ładowaniem generatora. Pó niej b dziesz 

musiał j  nauczy  prowadzenia. Jest zdolna. Po kilku godzinach nauki na pewno 

b dzie umiała prowadzi  ci arówk . Na razie jednak nie ryzykujcie jazdy 

motocyklem, dopóki nie b dzie pewne, czy Madison jest w ci y. Zajmij si  

półci arówk . - Rourke podał latark  Paulowi. - Przynios  tu wi cej  wiatła i 

potem mo emy zacz  prac  przy samolocie. 

Mieli wi c lecie  we troje - on, Natalia i Paul. Wydawało si ,  e zawsze tak 

było. 

Otaczały go ciemno ci, ale John wiedział dok d idzie, kiedy opu cił kryjówk .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

37 

Rozdział 16

 

 

Antonowicz kolejny raz czytał wiadomo  otrzyman  od podwładnego. Nagle 

przypomniał sobie,  e powinien go odprawi . Podniósł głow  i gestem dał 

czekaj cemu do zrozumienia,  e pozwala mu odej . Znów popatrzył na 

radiogram. Nie potrafił opanowa  dr enia r k. Te nazwiska znaczyły dla niego 

tak wiele. Antonowicz u wiadomił sobie,  e wstrzymał oddech; o wiele mocniej 

czuł teraz lekkie wibracje. 

Towarzysz pułkownik Karamazow był w łazience. Jak on, Antonowicz, ma o 

tym powiedzie  dowódcy? 

Te nazwiska: m czyzny, który przeszkodził pułkownikowi i jemu, 

Antonowiczowi, w spełnieniu marze  i kobiety, b d cej kiedy  jego, Antonowicza, 

zwierzchniczk  - John Thomas Rourke, Natalia Anastazja Tiemierowna. 

Antonowicz usłyszał,  e drzwi do łazienki si  otwieraj . Podniósł wzrok. 

- Towarzyszu pułkowniku, meldunek od jednego z naszych samolotów 

obserwacyjnych. Podsłuchano rozmow  radiow  pomi dzy baz  na Ziemi a 

wahadłowcem nale cym do floty ”Projektu Eden”, który kr y po orbicie 

geosynchronicznej. Nazwiska, towarzyszu pułkowniku... 

Obserwował, jak Władymir Karamazow siada naprzeciwko niego. Warkot 

silników był jedynym d wi kiem, który mo na było w tym momencie usłysze  w 

powietrznym apartamencie dowódcy. Ale po chwili rozległ si  jeszcze inny 

d wi k: skóry pocieranej metalem. To Karamazow powoli wyci gał z kabury pod 

lewym ramieniem swój stary pistolet. 

- Wiesz, Mikołaj, to ten sam pistolet, z którego strzelałem pi  wieków temu i 

byłem wtedy zbyt powolny. I John Rourke byłby mnie wtedy zabił. Kiedy le ałem 

ranny, czekaj c na nadej cie pomocy, było dla mnie oczywiste,  e ten Rourke 

uwa a mnie za zmarłego. Czułem na twarzy jego dło  zamykaj c  mi oczy. 

Potem lekarze okre lili mój ówczesny stan jako rodzaj letargu. To musiał by  

rezultat szoku. Tak przypuszczam. Kiedy opu cił moje powieki, przed oczami 

stan ły mi niesamowite obrazy. Czytałe  kiedykolwiek o badaniach, które 

prowadzono jeszcze przed Noc  Wojny, dotycz cych do wiadcze  i odczu  ludzi 

bliskich  mierci? 

Mikołaj Antonowicz ju  miał zacz  mówi ,  e tak,  e znane mu s  przypadki 

zwi zanych z tym fenomenów, ale Karamazow, nie czekaj c na jego odpowied , 

zacz ł mówi  dalej i adiutant nie zd ył wykrztusi  ani słowa. 

- Do wiadczenia te zawsze wydaj  si  w jaki  sposób nadnaturalne. Zwyczajni 

ludzie, którzy prze yli  mier  kliniczn  twierdzili na ogół,  e byli bliscy 

wst pienia do judeochrze cija skich niebios. A moje wra enia były zupełnie 

przeciwne. Ja te  widziałem ciemny tunel, ale u jego ko ca nie niebia skie 

bł kitne  wiatło, jak inni, a jeszcze czarniejsz  ciemno , która zdawała si  nie 

mie  ko ca. I nie miałem  adnych przyjemnych wizji z moj  matk , ojcem czy 

nie yj cymi ju  przyjaciółmi. Słyszałem za to jakby warczenie w ciekłych psów, 

krzyki bólu i cierpienia. - Karamazow roze miał si . - Pewnego razu, kiedy 

udawałem Amerykanina, byłem zmuszony uczestniczy  w jakim  nabo e stwie, 

to było naprawd  konieczne. Nawet si  do nich przył czyłem. Jeden z czytanych 

wersetów brzmiał mniej wi cej tak: ”Kto stoi po stronie Pana?” Potem, w czasie 

background image

 

38 

moich przed miertelnych omamów odkryłem,  e ja po prostu słu  zupełnie inne-

mu panu, je li taki rzeczywi cie istnieje. 

Mikołaj Antonowicz nic nie odpowiedział. Nie wiedział, co powiedzie .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

39 

Rozdział 17

 

 

John popatrzył na szybko ciomierz. Ich ”Beechcraft Baron 58” leciał z 

pr dko ci  około stu pi ciu mil na godzin . Doktor sprawdził, czy klapki 

reguluj ce chłodzenie s  zamkni te. Zmienił poło enie skrzydeł, cie  samolotu na 

ziemi powi kszył si . Rourke wygl dał wła nie przez boczne okno pilota, gdy 

usłyszał głos Natalii: 

- Czego szukamy, John? 

- Samolotu, który wypatrzył Michael, zgadłem? 

To ju  był głos Paula Rubensteina. Rourke zerkn ł na kontrolki i wracaj c do 

obserwacji terenu, ponad którym lecieli, odpowiedział obojgu: 

- Samolotu wypatrzonego przez Michaela. Współrz dne zaznaczone na mapie 

Michaela podałem ”Edenowi jeden”. Przypatrzyli si  temu miejscu. Jakie  pi  

mil na północ od punktu, w którym Michael odkrył spadochron, ”Eden jeden” 

zlokalizował wrak maszyny. Mo emy go mija  lada moment. 

- Odetchn ł gł boko. Sterownica była posłuszna jego dłoniom, kiedy hamuj c, 

obni ył pułap lotu. - Poza tym, skorzystałem z magnetofonu w półci arówce i 

odtworzyłem kaset  z nagraniem tego przekazu radiowego, który przechwycił 

Michael. Nadałem je przez radio do ”Edenu jeden”. Mieli to zarejestrowa  i 

przepu ci  przez swoje komputery pokładowe. Było dokładnie tak, jak my lałem 

- ci gn ł Rourke, przechylaj c maszyn  na lewe skrzydło, prowadz c j  wzdłu  

rysuj cego si  tu  pod nimi pasa drzew. - To był kod, nie złamali go jeszcze i 

w tpi , czy kiedykolwiek im si  to uda. Ale j zyk, b d cy podstaw  tego kodu, 

łatwo rozpozna . 

- Jaki to j zyk? - szepn ła Natalia. 

Rourke oderwał wzrok od skalnego podło a i spojrzał Natalii prosto w oczy. 

Trzymała jego lornetk , a r ce lekko jej dr ały. 

- Rosyjski - powiedział i odwrócił si . 

Pomimo warkotu silników usłyszał, jak za jego plecami Paul Rubenstein 

mrukn ł pod nosem: 

- O, cholera! 

John nie przestawał obserwowa  terenu. Znów przechylił maszyn  o jakie  

dwadzie cia stopni w lewo. Nagle co  przed nimi błysn ło. W pasie drzew 

widoczny był w tym miejscu mały prze wit. Rourke zmniejszył obroty silników - 

zacz ły si  krztusi  i dławi , jakby za chwil  miały całkiem zamilkn . Lecieli tak 

nisko, jak tylko było to mo liwe. 

Teraz John widział wyra nie. Promienie sło ca odbijały si  od kawałka szkła, 

prawdopodobnie cz ci szyby. Wrak samolotu prawdopodobnie był 

udoskonalon  wersj  radzieckiego MIG-a 25. Na podstawie dostrze onych 

modyfikacji John mógł przypuszcza ,  e wykorzystywano go do lotów obser-

wacyjnych na du ych wysoko ciach. W chwil  po tym, jak cie  ich beechcrafta 

przesun ł si  po powyginanych szcz tkach, wrak znikn ł im z oczu.  

- Był bardzo podobny do typu ,,Foxbat B” - powiedziała Natalia, siedz c 

sztywno w fotelu drugiego pilota. - Wygl da jednak na to,  e jego konstrukcja 

została bardzo zmieniona. Prawdopodobnie przystosowano go do lotów obserwa-

cyjnych na du ym pułapie. 

background image

 

40 

Rourke chciał co  powiedzie , tymczasem odezwał si  siedz cy z tyłu Paul: 

- Radziecki samolot szpiegowski, ale sk d? ”Łono”? 

John nie odpowiedział na to pytanie. Przynajmniej na razie nie znał na nie 

odpowiedzi. Tylko sprawdzenie samego ”Łona” mogło pomóc w jej znalezieniu. 

B dzie j  znał za pi  godzin. 

Całkowicie otworzył przepustnice paliwa. Strzałka pokazywała dwa i pół 

tysi ca obrotów na minut . Samolot zacz ł zwi ksza  pułap lotu. 

”Za pi  godzin wyja ni si  wiele spraw” - pomy lał Rourke.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

41 

Rozdział 18

 

 

Pas od automatycznego CAR-a 15 John przewiesił na ukos przez pier , od 

lewego ramienia do prawego biodra. Na gór  wchodzili inn  drog  ni  pi set lat 

temu. Z wysoko ci skały powy ej ich celu Rourke mógł nareszcie zobaczy  i 

oceni  rozmiar zniszcze  spowodowanych przez Rosjan, kiedy zlikwidowali 

system miotaczy cz stek elementarnych i dosłownie zdmuchn li wierzchołek góry 

stanowi cej ”Łono”, kryjówk  radzieckiego korpusu elitarnego KGB, a jeszcze 

wcze niej, przed Noc  Wojny, Kwater  Główn  NORAD na Górze Czejenów w 

Kolorado. 

Szczyt tej góry był teraz wielkim kraterem wypełnionym wod  - pozostało ci  

po kilkuwiekowych opadach. Przypominał wulkaniczne jezioro. 

Rourke stał w miejscu, w którym kiedy  znajdowała si  droga prowadz ca do 

głównego wej cia. To było przed pi cioma wiekami, kiedy razem z Natali , nie 

najlepiej przebran  za radzieckiego  ołnierza, próbowali dosta  si  do wn trza 

”Łona”: Rourke, Natalia, ostatnia grupa ameryka skich ochotników z Ruchu 

Oporu i grupa  ołnierzy radzieckich Sił Specjalnych, przysłanych przez wuja 

Natalii, generała Izmaela Warakowa. 

Rourke patrzył na pozbawion  wierzchołka gór . 

- Co to za miejsce... - wymamrotał Paul, stoj cy z jego lewej strony. 

John spojrzał na przyjaciela. 

- Powiniene  to przedtem zobaczy ! 

Na to odezwała si  Natalia. ”Jakby recytowała litani ” - pomy lał Rourke. 

- Tam rozci gało si  kolczaste ogrodzenie. I tam, i jeszcze dalej, a cała forteca 

była otoczona ze wszystkich stron polem minowym. A do tego stra nicy z psami. 

W  rodku rozegrała si  walka, o jakiej nie  niło mi si  w najgorszych 

koszmarach. Wszyscy jej uczestnicy zgin li. Ro diestwie ski poszedł naszym 

ladem, ale John - ja ju  wtedy spałam, Paul, tak samo jak i ty - John go pokonał. 

Powiedział o tym Annie, kiedy była jeszcze mała, a Annie mi to powtórzyła. John 

stan ł na szczycie góry i zestrzelił ostatni helikopter KGB. 

Rourke przerwał jej w pół zdania. 

- Najwyra niej nie wykonałem dostatecznie dobrze tej roboty. Pami tasz 

wrak samolotu? Był radziecki. 

- Władymir do ko ca nic mi nie powiedział. Zdałam sobie spraw  z tego,  e 

nigdy tak naprawd  mi nie ufał. 

John spojrzał na dziewczyn . W jej oczach zobaczył gł boki smutek. 

Natalia ci gn ła: 

- Kiedy pomy l  o tym,  e by  mo e kto  jeszcze prócz nas przetrwał, chce mi 

si   piewa  z rado ci. Ale je li to miałby by  kto  z KGB, to ja... 

Rourke obj ł Rosjank  i mocno przytulił j  do siebie. 

- Mamy tu co  bardzo wa nego do załatwienia, pó niej b dziemy si  martwi  

tym, co nas czeka w magazynie. Ruszajmy! 

Główne wej cie wydawało si  zamkni te na głucho i zapiecz towane, ale mo e 

boczne, prowadz ce od strony lotniska, a raczej tego, co po nim pozostało, było 

bardziej dost pne. Gdyby nie to, misja we wn trzu ”Łona” mogłaby si  okaza  

niemo liwa, bo nie dostaliby si  do  rodka. 

background image

 

42 

Doktor wszedł pierwszy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

43 

Rozdział 19

 

 

Jeden ze snów - ten, gdy po raz drugi uci ł sobie drzemk  - wygl dał wła nie 

tak: Johnowi  niły si  ogromne eskadry helikopterów szturmowych. Ale 

migłowce nie były jak te ze snu, maszynami z dwudziestego wieku. Du o 

nowocze niejsze, niemal bezgło nie nadlatywały nad lotnisko z południowego 

wschodu. Rourke popchn ł Natali  w cie  prowizorycznego schronienia, jakie 

dawało im du e zwalisko skał, fragmentów rozbitego wierzchołka góry. 

- Mój Bo e... 

Doktor spojrzał na Natali . 

- Zaczyna ci to wchodzi  w nawyk. 

- John - to musz  by ... 

- Sowieci. 

- Były jakie  plany obrony cywilnej, bardzo dobre i szczegółowo opracowane, 

ale ja nic o nich nie wiedziałam. Władymir nigdy mi nie powiedział. 

- Mo e on sam ich nie znał - mrukn ł John, chowaj c si  gł biej. 

- Ale ktokolwiek by tu nie dotarł, musiałby... Amerykanin manipulował przy 

zamku swojego CAR-a 15, sprawdził komor  i ustawił bezpiecznik. 

- Mógłby tu przyby  w zwi zku z tymi lotami obserwacyjnymi albo z tysi ca 

innych powodów. Mógł mie  dost p do materiałów KGB... Cofnij si . 

Rourke ostrzegł j  gestem,  eby si  nie wychylała. Rubenstein został gdzie  

daleko za nimi i John nie mógł zobaczy , co si  z nimi dzieje. Miał jednak 

nadziej ,  e jego młody przyjaciel te  si  dobrze schował. 

Wi cej ni  dwa tuziny helikopterów zawisło tu  nad miejscem dawnego 

l dowiska ”Łona”. Jeden ze  migłowców w centrum formacji zacz ł gwałtownie 

si  obni a . Rourke odbezpieczył CAR-a. Na plecach czuł dotyk dłoni Natalii, wy-

dawało mu si ,  e jej r ce lekko dr . 

”Duchy - pomy lał. - Gro ne duchy sprzed pi ciuset lat!” 

Czerwone radzieckie gwiazdy na czarnych pancerzach helikopterów 

wygl dały jak ogromne plamy krwi. Gdy tylko pierwszy  migłowiec dotkn ł 

podło a, pozostałe złamały szyk. Zanim jednak płozy pierwszego zetkn ły si  z 

ziemi , zacz li wyskakiwa  z niego uzbrojeni m czy ni w czarnych, 

sfatygowanych kombinezonach i czarnych czapkach podobnych do tych, które 

nosili graj cy w baseball. Utworzyli wokół maszyny niemal idealny kr g. Ich 

karabiny - Rourke uwa nie im si  przyjrzał - na pewno skonstruowane na bazie 

kałasznikowa, były jakby mniejsze i l ejsze od pierwowzoru. 

- Wygl daj  na korpus elitarny KGB - szepn ła z tyłu Natalia. - Ale to 

przecie  niemo liwe, oni wszyscy s ... 

- Tak - przytakn ł Rourke niepewnie, nie wiedz c, co ma na to odpowiedzie . 

Z helikoptera wysiadł m czyzna, który wyra nie odró niał si  od pozostałych 

- wyprostowany, atletycznie zbudowany, ze złotym w ykiem zdobi cym daszek 

czapki i jakimi  dystynkcjami na kołnierzyku. Amerykanin nie potrafił z daleka 

odczyta  jego rangi. 

Rourke poczuł,  e r ce Natalii zaciskaj  si  na jego ramionach, a szyj  owiało 

mu z boku ciepło jej oddechu, kiedy odezwała si  do niego przera onym szeptem: 

background image

 

44 

- To Mikołaj Antonowicz. Był na Kremlu najbli szym współpracownikiem 

Władymira. Ale , Rourke, on powinien... 

Oparła czoło o kark Johna. Rourke doko czył za ni : 

- Nie  y !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

45 

Rozdział 20

 

 

Wydawało im si ,  e min ły wieki, odk d opu cili swoj  kryjówk  i cofn li si  

do miejsca, w którym schronił si  Rubenstein. Jego schmeisser był gotowy do 

strzału. Ale Rourke chciał unikn  niepotrzebnej strzelaniny. Teraz wszyscy troje 

podeszli bli ej, podczas gdy dwa kolejne helikoptery usiadły na ziemi. Coraz 

wi cej czarno ubranych ludzi zapełniało podziurawion , betonow  płyt . Mijaj c 

Natali , Rourke wyczuł dr enie jej ciała. Paul był najwyra niej w ciekły i - co 

było dla Johna jak najbardziej zrozumiałe - troch  przestraszony. 

Siły radzieckie były teraz prawdopodobnie najpot niejszymi siłami 

zbrojnymi na Ziemi, mo e nawet była to jedyna regularna armia. 

Rourke, Natalia i Rubenstein dotarli do skał stanowi cych najbli sze 

otoczenie lotniska okr n  drog ,  eby nie zosta  zauwa onymi ani z ziemi, ani z 

powietrza. Stan li w kamiennej niszy. John sprawdził swoje uzbrojenie. Natalia 

powoli zacz ła mówi , jej głos si  łamał. 

- To,  e oni tutaj s ... jest niemo liwe... to jest... 

- A jednak s  i tyle - troch  szorstko przerwał dziewczynie Paul. 

Rourke wsun ł na miejsce drugi z nierdzewnych detoników, odbezpieczywszy 

go przedtem. Spojrzał na Paula, potem na Rosjank . 

- S  tutaj i nie czas teraz na jałowe domysły, jak udało im si  przetrwa  i tutaj 

dotrze . My przybyli my po materiały wybuchowe. Bez wzgl du na obecno  

Sowietów w tym rejonie, promy ”Projektu Eden” b d  zmuszone w ko cu wyj  

ze swych orbit. Bez naszej pomocy nie uda im si  pomy lnie wyl dowa . Je li 

b d  musiały wybra  l dowiska w Utah, b d  przelatywa  dokładnie nad 

”Łonem” i Rosjanie zestrzel  je podczas l dowania ze swoich helikopterów 

bojowych. By  mo e nasi ”towarzysze” znale li sposób na reaktywizacj  miotaczy 

strumieni cz stek elementarnych, chocia  w to akurat w tpi . Nie zauwa yłem 

dot d  adnego transportera sprz tu ci kiego, a bez cz ci zamiennych, wielkich 

generatorów i bez  ródła mocy nie byłoby to mo liwe. Mo liwe za to,  e maj  tego 

rodzaju bro  w innych punktach planety. To najwyra niej nie jest ich baza 

główna. Sposób, w jaki wyl dowali, nie wskazuje na to,  e szykuj  si  do walki. 

”Łono” jest martwe. 

- Jakim cudem mamy wydosta  ze  rodka potrzebne nam materiały tak,  eby 

oni si  o tym nie dowiedzieli? 

John spojrzał na Rubensteina, pozwalaj c sobie na lekki u miech. 

- Ju  nie musimy tego robi . Czy nie s dzisz,  e Natalia jest znakomitym 

pilotem? 

- Oczywi cie, ale nie lepszym od ciebie. 

- Nie oczekiwałem komplementu, ale miałem nadziej ,  e i o tym wspomnisz. 

Te  migłowce powinny by  szybsze od naszego samolotu, w dodatku wyposa one 

s  w doskonały sprz t umo liwiaj cy tak obron , jak i atak, a tego sprz tu nam 

brakuje. Co powiecie na to,  eby my ukradli im dwa egzemplarze i na razie 

wykorzystali ich bro  pokładow  do zniszczenia wiaduktów, a potem do ostrzału 

osłonowego w przypadku ataku odwetowego? 

background image

 

46 

- Masz na my li - mówiła wolno Natalia - porwanie dwóch  migłowców, kiedy 

wszystkie ju  wyl duj , potem szybkie zapoznanie si  z działaniem ich systemów 

pokładowych i... 

- Planuj  nawet wi cej. Musimy poradzi  sobie przynajmniej z kilkoma 

takimi maszynami. Trzeba sprawi ,  eby si  stały bezu yteczne - wyja nił 

Rourke. - To nie powinno by  zbyt trudne. Zwykle co , co wydaje si  bardzo 

skomplikowane, przychodzi z łatwo ci , gdy zajdzie konieczno  podj cia ryzyka. 

Kiedy wzniesiemy si  w powietrze, nie mo e ruszy  w po cig wi cej ni  pi , sze  

maszyn, a z tyloma ju  damy sobie rad  po starcie. Na nasze  migłowce załaduje-

my bro  oraz sprz t wymontowany z innych helikopterów. W ten sposób 

b dziemy mieli wi cej amunicji. Ponadto mamy w gar ci jeszcze jeden atut: 

b dziemy działa  z zaskoczenia. 

- Jak, u diabła, to sobie wyobra asz, John? Rourke znów spojrzał na Paula. 

- Na l dowisku jest ju  wystarczaj co du o radzieckich  migłowców 

transportowych. Natalia i ja biegle znamy rosyjski. W ród tych czarnych 

ołnierzy zauwa yłem równie  kobiety. Po yczymy sobie ich mundury, a ty 

b dziesz nas z tyłu osłaniał na wypadek, gdyby miało wydarzy  si  co  nieprze-

widzianego. Kiedy  ju  co  takiego tutaj miało miejsce. Unieruchomimy tyle 

migłowców, ile si  tylko da, zgromadzimy bro , która przyda nam si  na 

pokładach naszych maszyn. A potem po prostu polecimy. - O, cholera! - j kn ł 

Paul.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

47 

Rozdział 21

 

 

Czuła,  e co  niedobrego dzieje si  z jej  oł dkiem. Podobne zaburzenia miała 

tylko od czasu do czasu, kiedy zbli ał si  jej okres. Tym razem jednak jej cykl nie 

miał z tym nic wspólnego. Miesi czkowała tu  po przebudzeniu ze snu na-

rkotycznego, nawiasem mówi c, krwawiła jak nigdy dot d, ale po kilku dniach 

czuła si  ju  zupełnie normalnie. Wiedziała,  e nie st d bierze si  jej obecna 

słabo . 

Je li prze ył Antonowicz, inni te  mogli przetrwa . Kto? Ilu? W jaki sposób? 

Gdzie? Gdzie była ich kryjówka i jakim cudem ocaleli? 

Obserwowała Johna. Patrzyła za nim, gdy szedł skrajem lotniska. Jego ofiar  

musiał by  wysoki m czyzna,  eby zdobyczny mundur dobrze le ał na 

Amerykaninie. 

Ona ju  wybrała swoj  ofiar  - wysok  blondynk  stoj c  nie wi cej ni  

trzydzie ci jardów st d. Wydawało si ,  e oddziały desantowe KGB zamierzaj  

pomóc im w wykonaniu ich planów, bo czarni komandosi zacz li schodzi  z płyty 

lotniska. Wi kszo  z nich wspinała si  na zbocze góry. Najwyra niej szukali 

wej cia do jej wn trza. Cz , w ród nich równie  Antonowicz, stała w pobli u 

bocznej bramy prowadz cej od strony l dowiska do podziemnej cz ci fortecy. 

Od czasu do czasu rozlegał si  pomruk generatora, który przetransportowano tu 

na linie pod jednym ze  migłowców. 

Natalii było zimno, ale nie dlatego dr ała. Major Tiemierowna zdała sobie 

spraw ,  e nie potrafi zapanowa  nad tym dr eniem. 

Uwa nie  ledziła ka dy ruch Johna, niemal przeszywała wzrokiem jego 

sylwetk . 

Rourke szybko podbiegł do komandosa. Radziecki  ołnierz ju  odwracał si  w 

jego stron . Serce podskoczyło Natalii do gardła. U miechn ła si  do my li - to 

przecie  niedorzeczne. Lewa r ka Rourke'a dotkn ła prawego ramienia 

Rosjanina w momencie, gdy ten zwrócił si  ku niemu. John pi ci  uderzył 

ołnierza w szcz k , gdy tamten składał si  do strzału. Prawe kolano 

Amerykanina podskoczyło w gór  niemal w tej samej sekundzie, w której 

nast pił cios w szcz k . Rosjanin pochylił si  na bok. John kantem prawej dłoni 

uderzył w odsłoni t  po poprzednim ciosie szyj  przeciwnika w miejscu, gdzie 

pod skór  znajduje si  t tnica. 

ołnierz zachwiał si , jeszcze jedno kopni cie i ciało bezwładnie osun ło si  na 

ziemi . 

Nagle, bez szczególnego powodu, a tylko dlatego,  e nakazał jej to wewn trzny 

głos, który nigdy jej w takich przypadkach nie zawiódł, Natalia spojrzała w 

kierunku wybranej przez siebie ofiary. Kobieta szła prosto na Johna i le cego u 

jego stóp  ołnierza. W pewnej chwili stan ła i uniosła karabin. 

Natalia si gn ła do kieszonki na piersi. Dotkn ła palcami no a bali-song. 

Kciukiem zwolniła blokad , jej rami  zatoczyło regularny łuk. Bali-song był 

wci  zamkni ty. Kiedy , przed Noc  Wojny, słyszała,  e w całych Stanach 

Zjednoczonych  yło wtedy mo e pi ciu ludzi, którzy potrafili rzuca  filipi skim 

no ykiem motylkowym z ostrzami zło onymi w taki sposób,  e otwierały si  one 

w powietrzu, tu  przed dotarciem do celu. 

background image

 

48 

Ona nie nale ała do tej pi tki, to znaczy, nikt nie brał jej pod uwag . 

Nó  posłusznie wy lizn ł si  z dłoni, zal nił w zimnym sło cu. Rozległ si  

przyjemny dla ucha metaliczny szcz k stali. Ostrza tworzyły słabo widoczn  lini , 

kiedy w ko cu zło yły si  w jedn  cało . Natalia ledwo to dostrzegła, nie 

spuszczaj c oka z kobiety powoli składaj cej si  do strzału. 

Ciało Rosjanki zesztywniało z głow  odrzucon  do tyłu. Tylko mały kawałek 

metalu wystawał z jej szyi, tu  poni ej lewego ucha. Karabin z cichym łoskotem 

upadł na podziurawiony beton. Kobieta zachwiała si  i po chwili zacz ła si  

osuwa  na twarde podło e. Natalia poderwała si  ze swego miejsca, dopadła 

bezwładnego ciała. Była przy nim w tej samej sekundzie, w której upadło. 

Musiała uwa a ,  eby nie poplami  zdobytego munduru. 

Tylko raz krótko spojrzała na Johna. Stał i patrzył, jak mocowała si  z 

martwym ciałem. Ostrze wci  tkwiło w szyi Rosjanki. Natalia podci gn ła jej 

ciało do góry, lew  r k  mocno chwyciła za prawy nadgarstek kobiety i szybkim 

ruchem wci gn ła j  sobie na rami . Oceniała ci ar tamtej na jakie  sto 

dwadzie cia funtów, ale mimo to i mimo ci głego bólu  oł dka, Natalia biegła tak 

szybko, jak gdyby nie zauwa ała ci aru utrudniaj cego jej ruchy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

49 

Rozdział 22

 

 

Kto , kogo rozpoznała Natalia, tak e mógł j  rozpozna . Major Antonowicz - 

o nim przede wszystkim my lał teraz John. Spojrzał na Natali . Jej długie włosy 

były ukryte pod czarn  czapk , ale uniform ani troch  nie maskował jej figury: 

doskonałej linii jej długich nóg, smukło ci talii, subtelnej kr gło ci bioder. 

Pewnym, zdecydowanym krokiem szła przez płyt  lotniska. 

Rourke odwrócił od niej wzrok i spojrzał w stron  najbli szego czarnego 

helikoptera. To był jej cel. Na prawym boku John nosił teraz zawieszony na 

pasku radziecki karabin z samoczynnym ładowaniem i bezłuskow  amunicj . Ju  

przed Noc  Wojny eksperymentowano z nabojami pozbawionymi łusek. 

Najbardziej znani byli w tej dziedzinie Heckler i Koch, ale inni te  próbowali. 

”To mi wygl da na rezultat tych bada ” - stwierdził w duchu Rourke. Magazynki 

składały si  z czterdziestu ładunków, to znaczy, tyle naliczył. Wykonano je z 

tworzywa sztucznego i nie wydawało si ,  e mo na je powtórnie załadowa . 

Najprawdopodobniej były jednorazowe i trzeba je było wymienia  w cało ci. 

Rourke miał nadziej ,  e bro  jest sprawna. 

Pod czarn , troch  zniszczon  bluz , ukrył wsuni te za pas dwa detoniki. 

Schował je na wypadek, gdyby ten radziecki cud techniki nie działał. 

John nie zatrzymywał si . Daszek czapki opu cił nisko tu  nad ciemnymi 

lotniczymi okularami. Od najbli szego helikoptera, przy którym stał wartownik, 

dzieliło Amerykanina ju  tylko pi dziesi t jardów. 

Wartownik palił papierosa. Rourke wnioskował z tego,  e ten m czyzna nie 

ma za sob  snu narkotycznego. Mo liwe,  e był potomkiem jakiego  ocale ca, 

zrodzonym w schronie przeciwatomowym. Nawet Natalia po przebudzeniu ju  

nie paliła. 

Wartownik odwrócił si ,  eby spojrze  na podchodz cego człowieka. Nie był 

uzbrojony w karabin. Miał za to przy pasie zamkni t  kabur . Rourke zreszt  te  

miał tak  na prawym biodrze. Wiedział,  e w  rodku znajduje si  

unowocze niona wersja przedwojennego stekina - wykonany z nierdzewnej stali 

model rewolweru kalibru dziewi  milimetrów, z luf  parabellum lub lugera. 

Pistolet wyposa ony był w podwójny selektor. Rourke przypuszczał,  e mo na z 

niego wystrzeli  trzema kolejnymi seriami. Magazynek mieszcz cy osiemna cie 

kul był przy tym zbyt szybki w działaniu,  eby przeci tny strzelec był w stanie 

skróci  seri  do dwóch, trzech pocisków za jednym naci ni ciem spustu. 

Prawdopodobnie cały ładunek zostałby wykorzystany od razu. 

Prawa r ka pilota zacz ła wolno unosi  si  do klapy kabury. Rourke udawał, 

e tego nie widzi. Pod prawym mankietem ukrył nó . Czuł, jak zimny metal kłuje 

go w wewn trzn  stron  nadgarstka. Wystarczyło tylko,  eby odgi ł dło  na zew-

n trz, a nó  wysun łby si  spod r kawa i mo na go było chwyci  palcami. Z 

konieczno ci John zaplanował cich  robot . 

Dziel cy ich dystans zmniejszył si  do dwudziestu jardów. R ka pilota zawisła 

w powietrzu - nie zbli ała si  do kabury, ale i nie oddalała si  od niej. 

Rourke u miechn ł si  do Rosjanina. Był tu podwładnym. Pilot był 

kapitanem, a oznaki Rourke'a czyniły z niego kaprala. 

- O co chodzi, kapralu? John powiedział po rosyjsku: 

background image

 

50 

- Co  bardzo wa nego, towarzyszu kapitanie, sprawa  ycia lub  mierci. 

Odległo  wynosiła teraz dziesi  jardów. 

- Co powiedzieli cie, kapralu? - M czyzna zacz ł otwiera  skórzan  kabur . 

- Nie znam was. 

- Nie b dziesz miał du o czasu,  eby mnie pozna  - odparł Rourke po 

rosyjsku. 

Ledwo widocznym ruchem odchylił dło . Czarne ostrze ze lizn ło si  mi dzy 

jego wy wiczone palce. Błyskawicznie szarpn ł ramieniem do przodu i w gór . 

Matowy, nierdzewny, dwustronnie naostrzony nó  wystrzelił z jego dłoni. R ce 

pilota zacisn ły si  spazmatycznie na ostrzu, kiedy bro  si gn ła celu. Rourke 

podbiegł do m czyzny i pomógł mu łagodnie osun  si  na beton. Amerykanin 

spojrzał za siebie, ale najwyra niej nikt nic nie zauwa ył. 

Rourke dostrzegł Natali . Była na drugim ko cu lotniska. Stała wła nie obok 

m czyzny, który prawie dwukrotnie przewy szał j  wzrostem. John u miechn ł 

si . Przewidywał,  e nieszcz nik ucierpi od ostrzy bali-song wbitych  miertelnym 

ciosem w jego ”czułe miejsce”. Akurat tam najłatwiej było Natalii si gn . 

Rourke podci gn ł ciało swojej ofiary, wrzucaj c je plecami na pokład 

migłowca. Sam tak e wskoczył do wn trza maszyny. Przykucn ł i odruchowo 

podnosz c wzrok, zdecydowanym ruchem podci ł le cemu gardło. 

Pó niej bez emocji oczy cił zakrwawione ostrze, wycieraj c je o ubranie 

zabitego. Przeszedł do kabiny pilota. Wydawało si ,  e wszystkie układy 

sterowania s  cyfrowe i było ich jakby za mało. Najpierw John zobaczył liczne 

monitory wmontowane powy ej i na poziomie pulpitu sterowniczego - orientacja 

w terenie, poło enie, ekonomika lotu. Miał do czynienia z podobnymi 

wska nikami i przyrz dami na pokładzie samolotu ju  pi set lat temu. Jeszcze 

przed Noc  Wojny Brytyjczycy eksperymentowali z tego rodzaju urz dzeniami 

dla samolotów wojskowych. 

Do uzbrojenia  migłowca nale ały pociski rakietowe ”powietrze-ziemia”, 

pociski ”powietrze-powietrze”. Stanowiska obrotowych karabinów maszynowych 

znajdowały si  w dziobowej i tylnej cz ci kadłuba. Sterowanie automatami było 

w zasi gu r ki pilota. Nawet w warunkach bojowych, w razie potrzeby, 

helikopter mógł by  prowadzony i uczestniczy  w walce, maj c na pokładzie 

jedynie pilota. 

John wysun ł do przodu kolb  karabinu i z całej siły uderzył w centralny 

pulpit, mia d c ekrany, wy wietlacze pr dko ciomierza oraz kilka innych 

wska ników. Potem przykucn ł i si gn ł pod sterownic . Poprzerywał przewody. 

Oderwał je zarówno od pulpitu, jak i od  ródła napi cia. Teraz nie b dzie łatwo z 

powrotem je poł czy  we wła ciwy układ. 

Ju  zamierzał wyskoczy  z maszyny, kiedy dostrzegł pojemniki ustawione 

przy wewn trznej przegrodzie kadłuba. Zawierały rakiety obu typów: 

”powietrze-ziemia” i ”powietrze-powietrze”. Rourke u miechn ł si . 

Zeskoczył na beton l dowiska. Zamierzał tu wróci . Niedaleko zobaczył 

wózek słu cy do przewo enia ci kiego młota pneumatycznego. Popychaj c 

wózek w poprzek zniszczonej płyty, z daleka widział Natali . 

Coraz wi cej helikopterów l dowało. John pomy lał,  e musi energicznej 

zabra  si  do pracy. 

background image

 

51 

Nó  znajdował si  ju  na swoim miejscu, w r kawie jego uniformu. Rourke 

skierował si  w stron  nast pnej maszyny i kolejnego pilota.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

52 

Rozdział 23

 

 

Radzieckie  migłowce nie były rozmieszczone na płycie lotniska w okre lonym 

porz dku. Brak wyra nego szyku był spowodowany przede wszystkim 

nierówno ciami zniszczonej nawierzchni. Było praktycznie niemo liwe,  eby kto  

stoj cy przy jednej maszynie mógł widzie , co si  dzieje przy s siedniej. John 

miał wi c szcz cie. Id c w stron  szóstego z kolei pilota, doskonale zdawał sobie 

spraw ,  e powodzenie nie mo e trwa  wiecznie. Tym razem, niestety, pilot miał 

w r kach karabin. 

- O co chodzi, kapralu? John udał,  e si  u miecha. 

- Wiadomo  od towarzysza majora, towarzyszu kapitanie. 

- Mo ecie stan  tam, gdzie jeste cie i przekaza  mi t  wiadomo , kapralu. 

Nigdy was przedtem nie widziałem. 

M czyzna wysun ł karabin przed siebie. Dziel ca ich odległo  była zbyt 

du a,  eby doktor mógł u y  no a. 

Rourke skin ł głow , rzeczywi cie si  zatrzymuj c. 

- W takim razie lepiej b dzie, je li b d  z wami szczery. 

- Mówcie. 

- Urodziłem si  ponad pi set lat temu i byłem pewien,  e udało mi si  wybi  

was, drani, co do jednego przed pi cioma wiekami. Wróciłem teraz,  eby 

doko czy  swoj  robot . 

- Pi  stuleci, jak towarzysz pułkownik? Wi c ty musisz by ... 

M czyzna zmru ył oczy. Rourke poczuł lekki skurcz  oł dka. Wyci gn ł 

przed siebie r k , w której trzymał automat, rzucaj c si  jednocze nie na ziemi . 

Upadł na plecy, potem przetoczył si  na brzuch. Karabin pilota cicho zaterkotał, 

kawałki betonu rozprysn ły si  na wszystkie strony. Rourke szarpn ł za spust, 

nie poczuł prawie  adnego odrzutu. Szybkostrzelno  broni była du o wi ksza ni  

si  spodziewał. Wystrzelił co najmniej sze  pocisków. Lufa bluzn ła przy tym 

pomara czowym ogniem. Radziecki kapitan skulił si  gwałtownie i padł na plecy. 

Rourke szybko poderwał si  na nogi i pobiegł. Unieruchomił ju  pi  

migłowców. Zd ył si  zorientowa ,  e Natalia ma na swoim koncie tyle samo 

maszyn. Kiedy porw  dwa helikoptery, zostanie pi , których prawdopodobnie 

nie zd

 unieszkodliwi  przed startem. 

John dotarł do helikoptera, wrzucił swój karabin do jego wn trza i sam 

wskoczył na pokład maszyny. Natychmiast pochylił głow . Stoj cy we wn trzu 

mechanik odwrócił si  od pulpitu sterowniczego. Spojrzał na Rourke'a. Był 

kapralem, tak samo jak Amerykanin w tej chwili. 

- Co  nie tak, towarzyszu? 

- Z maszyn  ju  wszystko w porz dku? - Rourke odpowiedział pytaniem. 

- To był tylko przewód uziemienia. Naprawiłem go.  migłowiec jest gotowy do 

startu. - Mechanik u miechn ł si . 

Lewa pi  Rourke poszybowała szerokim łukiem w kierunku szcz ki 

Rosjanina. 

- Dzi ki za pomoc - mrukn ł John, gdy pi  l dowała na podbródku 

mechanika. 

background image

 

53 

- Dlaczego to zrobili cie, towarzyszu? - zapytał mechanik, prostuj c si . Był 

bardzo wysoki. 

Amerykanin przekonał si  równie ,  e mechanik był bardzo szybki. Prawa 

r ka Rosjanina mign ła w powietrzu. Rourke szarpn ł głow  do tyłu. Zbyt 

wolno. Pi  trafiła go z lewej strony szcz ki. John zatoczył si  w kierunku 

otwartych drzwi. Nó  wysun ł mu si  z r kawa. W ostatniej chwili Amerykanin 

chwycił za drzwi, ale te poruszyły si , nie daj c mu oparcia. Nie mógł odzyska  

równowagi. 

Mechanik zrobił jeden gigantyczny krok i ju  był przy doktorze. Si gn ł po 

Johna. Amerykanin zd ył uderzy  przeciwnika w  oł dek. Mechanik nie 

zareagował. Wci  si  u miechał. Teraz on wyrzucił przed siebie obie dłonie, jak 

koszykarz podaj cy piłk  rzutem z klatki piersiowej. Rourke poczuł,  e wypada 

na zewn trz samolotu. Przycisn ł łokcie do boków, podkurczył nogi i tak skulony 

starał si  zamortyzowa  upadek. Przetoczył si  przez bark, ukl kł i wstał. Poczuł, 

e szcz k  ma obolał . Mechanik zaciekawiony wychylał si  z otwartych drzwi 

migłowca. 

Rourke przypatrzył si  m czy nie. Tamten miał przynajmniej siedem stóp 

wzrostu. Jego ciało wygl dało na wci ni te sił  w przyciasny kombinezon. Pod 

podniszczon  tkanin  wyra nie rysowały si  pot ne mi nie. 

- Witaminy? - niemal przyja nie zapytał John. Mechanik znów si  

u miechn ł, wyskakuj c z maszyny rosto na niego. Amerykanin zrobił krok w 

lewo, ale nie do  szybko,  eby skutecznie kopn  przeciwnika w krocze albo w 

inny czuły punkt. Zrobił wi c półobrót w prawo, próbuj c zada  cios pi ci . 

Poczuł w dłoni silny ból. Rosjanin zatoczył si  i grzmotn ł o płyt  lotniska. Le ał 

jak długi tylko przez ułamek sekundy, bo zaraz zr cznie poderwał si  na nogi. 

- Niecz sto si  zdarza,  eby facet twojego wzrostu był tak szybki - powiedział 

Rourke po angielsku. 

- Dzi ki i... do usług. - M czyzna u miechn ł si , w jego angielskim słycha  

było obcy akcent. 

- Prosz  bardzo. - Rourke skin ł głow . Wielkolud rzucił si  naprzód. Nagle 

Amerykanin zdał sobie spraw ,  e jest zaklinowany mi dzy kadłubem 

helikoptera a swym przeciwnikiem. Padł na ziemi  i przetoczył si  pod maszyn . 

Helikopter był teraz pomi dzy nimi. 

John usłyszał strzelanin . Natalia i Rubenstein biegli w poprzek lotniska. 

Dziewczyna pchała przed sob  wózek wyładowany pojemnikami. W r ku 

trzymała radziecki karabin - koniec jego lufy niemal bez przerwy  wiecił 

pomara czowymi ognikami. Rubenstein strzelał w biegu ze swojego schmeissera, 

a pod pach  i w lewej r ce niósł metalowe pudełka na amunicj . 

- John! - wołał Paul. 

- Bior  t  maszyn . Ty i Natalia te  ju  startujcie! Rourke zrobił unik i poczuł 

na karku p d powietrza – to przesun ła si  nad jego głow  wielka jak kula od 

kr gli pi  Rosjanina. Spróbował zablokowa  uderzenie drugiej r ki tamtego, 

ale niemal w tej samej chwili poczuł uderzenie w  oł dek. A jednak to mechanik 

krzykn ł z bólu i cofn ł si , zaskoczony. John padł na kolana. Nie mógł złapa  

tchu. Mechanik waln ł pi ci  w jeden z pistoletów, które John schował pod 

bluz . Ledwie Amerykanin zd ył o tym pomy le , lewa stopa wielkoluda 

background image

 

54 

pofrun ła w gór .  ołnierz zakl ł po rosyjsku. Rourke obiema dło mi chwycił 

gigantyczn  stop . Poci gn ł j  w tym samym kierunku, w którym pod ała, 

przetoczył si  i podci ł tamtemu drug  nog . Siadaj c John si gn ł praw  r k  

po steczkina. Niedługo si  nim cieszył. 

Olbrzym ukl kn ł i w tej pozycji znów zaatakował. Rourke przewrócił si  

kolejny raz. Bro  wypadła mu z r ki. 

Nagle Amerykanin przypomniał sobie wszystkie lekcje walki wr cz. To była 

gra o najwy sz  stawk . Pchni ciem w pier  zaskoczył przeciwnika, a potem seri  

szybkich ciosów zmasakrował mu twarz i złamał szcz k . Tamten próbował 

jeszcze wsta , ale po chwili skonał w kału y krwi. 

Rourke wstał z wysiłkiem i z ulg  oparł si  o kadłub helikoptera. Zewsz d 

dobiegały odgłosy strzelaniny. Jeszcze raz popatrzył na pokonanego draba. 

- To była jedna z najlepszych walk, jakie w  yciu stoczyłem - rzekł do siebie. 

Zacz ł obchodzi  maszyn ,  eby dosta  si  do jej drzwi. Z trudno ci  poruszał 

palcami poranionych dłoni. Jego drog  znaczyły krople krwi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

55 

Rozdział 24

 

 

Krew z ran na dłoniach popłyn ła mocniej, kiedy John zacisn ł r ce na sterze 

migłowca. Monitory, widoczne wsz dzie wokół pulpitu pilota, zacz ły migota . 

Programy komputera zostały uło one w j zyku rosyjskim i teraz Rourke miał 

przed oczami wyrazy pisane wył cznie gra dank . John starał si  zrozumie  

informacje poszczególnych wska ników. Jednocze nie obserwował wydarzenia 

rozgrywaj ce si  na zewn trz  migłowca. Komandosi KGB biegli w stron  

maszyny i w stron   migłowca zaj tego przez Natali  oraz Paula. Rosjanie 

strzelali, ale kadłuby helikopterów były kuloodporne. 

John nie miał poj cia, jak powinny wygl da  prawidłowe wydruki ci nienia 

oleju i temperatury, nie wiedział te , ile obrotów na minut  musi osi gn  jego 

maszyna,  eby wznie  si  w powietrze. ”Zupełna improwizacja” - pomy lał. 

Jeden z pi ciu helikopterów, których ani on, ani Natalia nie zd yli zniszczy , 

kr ył nisko nad lotniskiem, najwyra niej kieruj c si  w stron   migłowca 

Natalii. 

Rourke w ko cu oderwał maszyn  od ziemi. Jego  migłowiec niebezpiecznie 

zadygotał i zatoczył si  w lewo, zaledwie o kilka cali mijaj c naziemne stanowiska 

bojowe. John zaczynał rozumie  sygnały pojawiaj ce si  na ekranach deski roz-

dzielczej. Wła nie za wiecił mu przed oczami kolejny monitor, kontroluj cy 

system uzbrojenia. Rourke skr cił o dziewi dziesi t stopni w lewo. Zrobił to zbyt 

gwałtownie. Maszyna zadr ała i pochyliła si  dziobem do dołu. Doktor dał 

głównemu wirnikowi wi cej mocy. Helikopter wzniósł si  łagodnie. Lewym 

kciukiem Rourke nadusił przycisk u góry dr ka sterowniczego. Był to guzik 

pokładowego systemu strzelniczego. Fragmenty betonu, wyrwane z płyty lotniska, 

wyleciały w powietrze. Na płycie lotniska pojawił si  falisty  lad, jak gdyby 

przejechał tam niewidzialny pług prowadzony przez pijanego oracza. 

Amerykanin zwi kszył pułap lotu, zatrzymuj c si  na wysoko ci 

dziewi dziesi ciu stóp. Helikopter, który wcze niej wystartował, zacz ł teraz 

ostrzał maszyny Rourke'a. 

Amerykanin znów uruchomił swój system bojowy. Atakuj cy  migłowiec 

skr cił ostro w lewo i poszybował w gór . 

Maszyna Natalii te  była ju  w powietrzu. Rubenstein stał w otwartych 

drzwiach luku. W ka dej r ce trzymał po jednym radzieckim karabinie i strzelał 

do Rosjan stłoczonych na podziurawionym betonie. 

Natalia obróciła maszyn  prawie o trzysta sze dziesi t stopni. Jej helikopter 

dmuchn ł białym dymkiem. Jeden z nielicznych radzieckich  migłowców 

eksplodował.  ółto-czarna kula g stego dymu buchn ła w niebo. Rourke 

nareszcie odnalazł ster systemu rakiet ”powietrze-powietrze” i ”powietrze-

ziemia”. Uruchomił monitor oraz komputer naprowadzaj cy. 

Były sprawne. Znalazł przeł cznik kasuj cy działanie automatycznego 

celownika. Kiedy wył czał automatyczny celownik, Natalia otworzyła ogie  w 

stron  kolejnego przeciwnika. Nie trafiła. Radziecki pilot umkn ł przed ni , 

zawrócił, a potem przeszedł do kontrataku. 

Rourke walczył z wył cznikiem. Wypu cił przy tym z drugiej r ki dr ek 

głównego steru, ale w sam  por  zrozumiał, co robi. Jeszcze raz mocno uderzył w 

background image

 

56 

oporne urz dzenie. Chciał unieruchomi  celowanie komputerowe, bo najbardziej 

ufał własnym r kom. Wreszcie odnalazł przycisk: ”celowanie r czne”. Nadusił go 

bez chwili wahania. Nie mógł sprawdzi , czy komputer przestał działa , dookoła 

wci   wieciły jakie  lampki. Widz c otoczenie jedynie w obrazach podawanych 

mu na ekranie monitorów, Rourke pod ył kursem helikoptera  cigaj cego 

Natali  i Rubensteina. Radziecki pilot nie odst pował Natalii nadlatuj cej wprost 

na nast pn  sprawn  maszyn . Rourke wiedział,  e tylko Natalia mo e tak 

doskonale pilotowa  nieznany rosyjski helikopter. Teraz dziewczyna była lepsza 

od Johna. 

To,  e nie trafiła za pierwszym razem, było wynikiem niedoskonało ci 

komputera. Ale Amerykanin nie mógł wygra  z radzieckim pilotem 

prowadz cym identyczn  maszyn , tamten zbyt dobrze wiedział, jak ustrzec si  

przed atakiem nie znaj cego si  na rosyjskich komputerach Johna. Jednak na 

pewno Rosjanin nie spodziewał si  starcia z samym doktorem, a nie z 

komputerem. 

migłowiec sowiecki zacz ł niebezpiecznie zbli a  si  do Natalii i Paula. 

Dziewczyna, nie trac c zimnej krwi, zanurkowała nad lotnisko, kosz c Rosjan z 

broni maszynowej. Rourke zwolnił blokad  rakiet. Nie odrywał lewej r ki od 

d wigni systemu bojowego. Spogl dał to na wydruki, to na ruchliwy cel. Czuł si  

jak gracz przy automacie komputerowych gier wojennych. 

Helikopter wroga znalazł si  dokładnie na linii strzału. John błyskawicznie 

nacisn ł guzik na ko cu d wigni. Obraz helikoptera na monitorze zmienił si  w 

wietlist  kul , która niczym fajerwerki w ułamku sekundy rozprysła si  na 

tysi ce iskier. Płon ce szcz tki spadały w dół. 

Rourke uruchomił radio. 

- Natalia, słyszysz mnie? 

- John, dostałe  go? 

- Zabierajmy si  z tego piekła. Ruszajcie za mn . Maksymalnie zwi kszył 

obroty wirnika. Poczuł,  e przy nagłym przyspieszeniu niewidzialna siła wciska 

go w fotel. Nowe  migłowce były naprawd  szybkie. 

Nie wi cej ni  trzy nie uszkodzone maszyny mogły teraz zmierzy  si  z nim, 

Natali  i promami ”Projektu Eden” w czasie powrotu tych ostatnich na Ziemi . 

Nie mo na było jednak zlekcewa y  i tego potencjału militarnego. 

Tylko raz Rourke spojrzał za siebie. L dowisko płon ło.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

57 

Rozdział 25

 

 

Wokół Helmuta Sturma szalała wywołana przez ludzi burza piaskowa. Z 

południowego zachodu wci  nadlatywały maszyny Eskadry Kondora. Ich widok 

napełniał Sturma nieskrywan  dum . 

Niemiec poło ył r k  na klapie kabury przytwierdzonej do pasa powy ej 

lewego biodra. Ukryta tam bro  była prawdziwym antykiem, pochodz cym z 

innej epoki, innej wojny. Był to walther P-389. Pistolet ten słu ył dalekiemu 

przodkowi Helmuta Sturma podczas drugiej wojny  wiatowej. Bro  była wci  

sprawna. Helmut posiadał te  zapas odpowiedniej amunicji wykonanej dla niego 

na indywidualne zamówienie w jednej z podziemnych fabryk. 

Po tym samym przodku zachowała si  jeszcze jedna pami tka. Był to Krzy  

elazny, którym pradziad został odznaczony przez samego Adolfa Hitlera. 

Helmut Sturm przeznaczył t  rodow  relikwi  dla którego  z synów. 

Sturmbahnfuhrer widział kiedy  za mienie sło ca i teraz był  wiadkiem 

podobnego zjawiska, bo chocia  to nie ksi yc stan ł mi dzy sło cem a Ziemi , 

dookoła mimo dnia panowała g sta ciemno . Licz ca sto maszyn Eskadra 

Kondora znajdowała si  w tej chwili bezpo rednio nad jego głow . Słycha  było 

tylko  wist powietrza. 

migłowce poruszały si  niemal bezgło nie. Otaczaj cy Sturma  ołnierze 

wystawieni byli na mocne uderzenia wiatru i unoszonego jego sił  piasku. 

Helmut ruszył w stron  maszyny czekaj cej na niego na ziemi nie opodal. 

Eskadra leciała dalej, na północny wschód. Wraz z jej oddaleniem si  znów nastał 

dzie . 

Przed nimi leciała jaka  inna powietrzna flota, nie zarejestrowana przez 

radary, a dostrze ona przez przedni  osłon , kiedy znikała za górskim 

ła cuchem. Tamci nie dorównywali niemieckiej eskadrze ani sił , ani 

liczebno ci . Lecieli wolno, jakby uwa nie obserwowali teren. Czy by oni te  

szukali jakiegokolwiek  ycia? Radar zarejestrował du y, obcy samolot 

transportowy. 

”Sprowadzili tu te dziwne statki - pomy lał Sturm - i je zostawili”. 

Naje d cy? U miechn ł si . Kiedy jeden naje d ca  cigał drugiego, zaczynało 

si  robi  tłoczno. Była to gra o wysok  stawk , o panowanie nad całym 

kontynentem północnoameryka skim. 

Kim byli ci naje d cy, pozostawało na razie tajemnic . Mo e jakie  niedobitki 

Amerykanów, próbuj cych utrzyma  swe prawa do ziemi, która nale ała do ich 

przodków pi set lat temu? Albo Rosjanie, którzy przybyli tu,  eby wycisn , co 

si  da z kraju, który przedtem sami zniszczyli. 

Sturm zaj ł miejsce na pokładzie maszyny. Jego mundur był sztywny od 

piachu, okulary te  były zasypane. Nawet czarny  migłowiec miał teraz na sobie 

ółte, piaszczyste ”ubranko”. 

Helmut zobaczył to, co chciał zobaczy : pot g  odrodzonego narodowego 

socjalizmu. 

- Pilot, czas na nas. 

A w duchu dodał: ”Przeznaczenie czeka”. Maszyna wystartowała.

 

 

background image

 

58 

Rozdział 26

 

 

- Helikoptery, niech to szlag trafi! 

W duchu Michael Rourke zakl ł sobie znacznie dosadnej. Jego magnum 44 

pozostało w ci arówce. Przy sobie miał przewieszonego przez plecy stalkera i 

mniejsz  kopi  magnum-predatora, którego trzymał z przodu, wła ciwie na brzu-

chu. Ruszył biegiem, co chwil  ogl daj c si  za siebie i w gór . Na tle  wietlistej 

kuli zachodz cego sło ca pojawił si  rój  migłowców. Sło ce stawało si  coraz 

mniej widoczne, przesłoni te rosn cymi, czarnymi plamami. 

Stalker ze lizn ł mu si  z pleców. Michael zachwiał si . Przystan ł, jednym 

ruchem przyło ył do ramienia nierdzewnego lugera z dług  luf . A mo e to 

przyjaciele? Mo e strzelaniem sprowokuje atak, który nie nast piłby, gdyby on 

tak si  z tym nie spieszył? 

Zawahał si . 

Nagle ziemia wokół niego zacz ła si  rusza , jakby orano j  niewidzialnym 

pługiem. Powietrze zadr ało od głuchych odgłosów eksplozji. Potem ostrzejszy 

terkot. Coraz wi cej piachu i coraz bli ej Michaela wzbijało si  w gór . 

Najbli szy z helikopterów znajdował si  około dwustu jardów od niego. 

Michael tym razem zdecydowanie wycelował w niego ze swojego stalkera. 

Obserwował go przez lornetk . Kadłub na pewno jest opancerzony. 

Nieprzejrzysta kopuła nad kabin  pilota - z pewno ci  kuloodporna. Ale młody 

Rourke dysponował specjalnymi kulami, nie był przecie  samobójc . Proch 

strzelniczy, którym je wypełniono, składał si  wła ciwie z trzystu kulek wielko ci 

mikroskopijnego ziarna. Michael odbezpieczył bro . W soczewce lornetki 

dokładnie widział opływowy dziób  migłowca. Nacisn ł spust. Stalker w jego 

r kach drgn ł. Muszka podskoczyła do góry. Helikopter zrobił raptowny zwrot i 

poszybował wy ej w niebo. 

Coraz wi cej piachu unosiło si  w powietrzu wokół Michaela. On znów ruszył 

biegiem. Wiedział,  e trafił,  e musiał cho  troch  uszkodzi  maszyn . W prawej 

r ce wci  kurczowo  ciskał stalkera. Ile sił w nogach, p dził w stron  ci arówek 

i spychacza. 

- Generator! Wył cz generator,  eby nie zobaczyli naszych  wiateł! - 

przekrzykiwał odgłosy strzelaniny i  wist narastaj cego wiatru. 

Biegł w tumanach kurzu. Do kogo nale ały  migłowce? Gdzie  w duszy 

Michaela narastało przeczucie,  e odpowied  na to pytanie miałaby co  

wspólnego z pochodzeniem pilota, którego spadochron znalazł i którego  lad 

zaprowadził go do obozu kanibali. To wła nie tam uratował  ycie Madison, 

dziewczynie, która była teraz pod ka dym wzgl dem jego  on , cho  za lubinom 

nie towarzyszyła  adna tradycyjna ceremonia. Madison nosiła teraz w sobie jego 

dziecko. Oboje to czuli. 

Nie zatrzymywał si . Zobaczył Annie wychodz c  z namiotu. W po piechu 

zapinała pas z broni . Poły namiotu znów si  rozchyliły i ukazała si  w nich 

Madison. ”Biegnij, biegnij!” - powtarzał w duchu. 

Kolejny w ciekły atak. Strzelanina coraz wi ksza. I nagle piek cy ból w całym 

ciele. Raptowne zesztywnienie ko czyn. Michael potkn ł si  raz, drugi i upadł na 

twarz. Dostrzegł jeszcze, jak Annie strzela ze swego scoremastera w niebo. Chciał 

background image

 

59 

jej krzykn ,  e to bez sensu, ale nie mógł wydoby  z siebie głosu. W ustach 

poczuł piach. Ziemia wokół niego przestała dr e . Zamkn ł oczy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

60 

Rozdział 27

 

 

Nie było  adnego po cigu. John wzi ł kurs prosto na obozowisko w 

południowej Georgii, w pobli u drogi, która miała słu y  za l dowisko dla sze ciu 

promów kosmicznych ”Projektu Eden”. Przypuszczał,  e w tych  migłowcach o 

silnikach turboodrzutowych droga powrotna zajmie im nie wi cej ni  trzy 

godziny. 

Amerykanin rozruszał palce,  eby jego potłuczone dłonie odzyskały 

sprawno . Dopiero teraz, po opadni ciu emocji, poczuł ból. 

Sprawdził wska niki i powiedział do mikrofonu zainstalowanego w 

hełmofonie: 

- Przechodz  na t  sam  cz stotliwo , co w beechcrafcie, jeste my tylko kilka 

mil od niego, mo e Michael albo Annie złapi  z nami kontakt. Zrób to samo, 

Natalia. 

Rourke zacz ł manipulowa  przeł cznikami. Liczby cz stotliwo ci 

wy wietlały si  na czerwono na jednym z cyfrowych ekranów pulpitu ł czno ci. 

W słuchawkach usłyszał charakterystyczne radiowe trzaski. 

- Tu John Rourke, zgłaszam si  do bazy. Odbiór! Odpowiedziały trzaski. 

- Annie, Michael, jeste my w drodze powrotnej. Powtarzam: wracamy. 

Mo emy mie  towarzystwo, ale na razie wszystko w porz dku. Czekam na 

odpowied . Odbiór! 

Trzaski. 

- Hej, tu tata, odezwijcie si ! Odbiór! 

- John, pozwól, mo e ja spróbuj  - odezwała si  Natalia. - Natalia do bazy, 

Natalia do bazy, odezwijcie si . Odbiór! 

Nagle w słuchawkach Rourke'a zabrzmiał obcy głos. 

- Natalia? Twój głos, po tylu latach wci  tak samo mnie ekscytuje. Twój głos 

przypomina mi te  o doktorze Rourke'em... 

Słowa zawisły w eterze. Dług  cisz , która po nich zapadła, przerwała Natalia: 

- Władymir! 

Rourke oblizał wargi. W tej chwili słyszał w hełmofonie tylko  miech.  miech 

szale ca.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

61 

Rozdział 28

 

 

R ce Johna Rourke dr ały. Na pokładzie helikoptera znalazł przeno n  

radiostacj . Zabrał j  ze sob . Radio było nastawione na cz stotliwo  

umo liwiaj c  natychmiastow  ł czno  z drugim radzieckim  migłowcem, który 

zawisł w powietrzu około  wier  mili od miejsca l dowania Rourke'a. Na 

pokładzie tego helikoptera znajdowali si  Natalia i Paul Rubenstein. 

Zimny blask ksi yca rozpraszał ciemno ci nocy. 

Władimir Karamazow nie próbował ponownie si  z nimi poł czy . Oni tym 

bardziej nie pragn li słucha  jego głosu. Władymir Karamazow - człowiek, co do 

którego Rourke był przekonany,  e go zabił pi set lat temu, były m  Natalii, 

która omal nie umarła, pobita przez niego, zanim zdołała stawi  mu opór. 

John  ciskał w dłoniach nowy radziecki karabin. Ci gle miał na sobie uniform 

sowieckiego komandosa, ale nie musiał ju  ukrywa  pod bluz  swych detoników. 

Bro  była wr cz wyeksponowana, zatkni ta za pas spodni. Własne ubranie Johna 

znajdowało si  na pokładzie drugiego helikoptera, zadbał o to Rubenstein. 

Teraz doktor gło no zawołał: 

- Michael! Annie! Sarah! Sarah! Cisza.  adnego odzewu. 

Rourke szedł w stron  namiotu, półci arówki forda i innych pojazdów, 

dobrze widocznych w jasnym  wietle ksi yca.  adna maszyna nie pracowała. 

Nawet generator. Pas l dowiska był prawie zupełnie oczyszczony. Michael 

wykonał to zadanie szybciej, ni  John si  spodziewał. 

- Sarah! 

Rourke gło no przełkn ł  lin . 

- Kurinami! Doktor Halwerson! 

Usłyszał głos, lecz to tylko aparat w jego lewym r ku odezwał si  głosem 

Paula: 

- John, co si ... 

- Nic, Paul. Co z Natali ? Odbiór! 

- Po prostu pilotuje  migłowiec. Nie powiedziała ani słowa. Odbiór! 

- B d  w pogotowiu, Paul. Bez odbioru. 

Był ju  na skraju obozowiska, kiedy znów zawołał: 

- Madison! Michael! Odezwijcie si ! 

Brak jakiegokolwiek odzewu. Rourke stan ł tu  przy wej ciu do namiotu. 

Znów gło no przełkn ł  lin . W namiocie było ciemno. 

- Hej, tam w  rodku, jest tam kto ?! 

Ko cem lufy radzieckiego karabinu John odchylił poł  wej cia do namiotu, 

chwycił jej brzeg lew  r k  i ostro nie poci gn ł do siebie. 

Nic si  nie wydarzyło, wi c wszedł. Wewn trz panował absolutny mrok. 

Doktor schował radio do kieszeni na piersi. Z innej kieszeni wyci gn ł latark  i 

natychmiast j  wł czył. 

Strumieniem  ółtawego  wiatła omiatał podłog , a  dotarł do najdalszego k ta 

namiotu. 

Na krze le, ubrany w spodnie nasi kni te krwi , w bluzie, której koloru nie 

mo na było rozpozna  mi dzy plamami czerwieni, blady jak trup, pół le ał jego 

syn. 

background image

 

62 

Latarka wypadła z r k Johna i z głuchym łoskotem potoczyła si  po 

drewnianej podłodze namiotu. Rourke patrzył za ni  nie widz cym wzrokiem. 

Dr c  r k  si gn ł do kieszeni na piersi i podniósł radio. 

- Tu John Rourke. 

- John, co... 

- Nie zbli ajcie si , Paul. Karamazow, słyszysz mnie? Słyszysz, co mówi ? 

Karamazow! 

Rourke wykrzyczał znienawidzone nazwisko. A potem znów odpowiedział mu 

miech. 

Amerykanin wcisn ł guzik nadajnika. 

- Tym razem, skurwysynu, gołymi r kami wypruj  z ciebie wszystkie flaki i 

zrobi  z nich ognisko,  eby  zgin ł raz na zawsze. 

W odpowiedzi usłyszał tylko jeszcze bardziej zło liwy rechot.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

63 

Rozdział 29

 

 

Obserwowała Johna. Na czole m czyzny pojawiły si  kropelki potu. 

Podniosła r k  i such  chustk  otarła mu twarz. Spojrzała na jego r ce. Gumowe 

chirurgiczne r kawiczki zrobiły si  czerwone od krwi Michaela. Młody Rourke 

walczył ze  mierci . Obaj z ni  walczyli. Nie miała w tpliwo ci,  e John uratuje 

ycie Michaelowi, pod warunkiem,  e było to w ogóle mo liwe. Jej równie  kiedy  

uratował  ycie. Jako lekarz i nie tylko tak. 

I wła nie dlatego,  e pomógł jej kiedy  inaczej, nie mogła dłu ej zwleka . 

Natalia spojrzała w stron  wyj cia i zawołała: 

- Paul, wejd  tu, prosz ! 

Po chwili poły namiotu rozchyliły si . 

- O co chodzi? 

- Nie jeste  ju  potrzebny na zewn trz. Mój m  tak szybko tu nie wróci, je li 

w ogóle miał taki zamiar. Wie, czego si  po nas spodziewa . Zast p mnie przy 

operacji. Potrafisz pomóc Johnowi nie gorzej ni  ja. 

- Zapomnij o tym! - warkn ł Rourke. 

- Paul, lepiej zrób to, o co ci  prosz , bo inaczej John nie b dzie miał  adnego 

pomocnika. Ja musz  i . 

- Gówno! - sykn ł Rourke. Nawet na ni  nie spojrzał. 

- O czym ty mówisz? - Paul nie zrozumiał. 

- Musz  si  z kim  spotka . 

- Maj  Annie i Sarah, i Madison, maj  Kurinamiego i Halwerson, ciebie nie 

dostan ! 

- To nie jacy  ”oni” zabrali wszystkich, John, to Władymir. I jest tylko dwoje 

ludzi, którym Władymir pozwoli podej  do siebie na tak  odległo ,  eby mo na 

go było zabi , ty i ja. 

John Rourke oderwał wzrok od pola operacyjnego. 

- Paul, je li b dzie chciała st d odej , mo esz u y  siły,  eby j  zatrzyma . 

- Co takiego? Hej!? 

- Zrób to! - krzykn  Rourke i powrócił do operacji. 

- Bardzo ci  kocham, Paul. Jeste  moim najlepszym przyjacielem. Nie 

zmuszaj mnie,  ebym ci zrobiła krzywd . 

- Mówisz o lekcji skromno ci? - Rubenstein lekko si  u miechn ł. - Posłuchaj, 

połatamy Michaela, a potem razem odwiedzimy Karamazowa, odbijemy naszych 

ludzi i zadbamy o... 

- John musi zaj  si  synem, inaczej Michael umrze. Nawet po operacji kto  

b dzie musiał bez przerwy si  nim opiekowa , podczas gdy John poleci zniszczy  

mosty, które wci  nie pozwalaj  wyl dowa  ”Projektowi Eden”. Po zburzeniu 

mostów który  z was b dzie musiał spychaczem usun  z drogi gruz, a Michael 

ci gle jeszcze b dzie potrzebował opieki. Tylko ja mog  i . 

Mówiła do Paula, ale patrzyła na drugiego z m czyzn. 

- Nie puszcz  ci  - powiedział Rourke. Jego głos był zimny i oboj tny. 

- Kocham was, ale pomy l tylko, Paul, nawet mój m  nie potrafił mnie 

zatrzyma , nie próbuj c mnie przy tym zabi . I nigdy by mu si  to nie udało! A 

background image

 

64 

ty, John, nie mo esz odło y  instrumentów, je li chcesz uratowa  swojego jedyne-

go syna. Id . 

- Paul! 

- Hej, stój, Nata... 

Jej lewa r ka szybkim ruchem si gn ła krtani Paula. Próbował j  

powstrzyma . Wtedy praw  r k  uderzyła go w szyj  - nie za mocno, tak by tylko 

na jaki  czas zmniejszy  dopływ krwi do mózgu. M czyzna mi kko osun ł si  na 

kolana. Ona sama złagodziła upadek, podtrzymuj c głow  Paula, kiedy całe jego 

ciało znalazło si  na podłodze. 

- Za moment si  obudzi, John, a w kilka chwil potem b dzie jak nowo 

narodzony. 

- Natalia, ta... 

Wyci gn ła r ce spod głowy Paula, wstała i podeszła do prowizorycznego 

stołu operacyjnego. Teraz, obejmuj c dło mi twarz Rourke'a, spojrzała mu w 

oczy.  ci gn ła w dół mask  zasłaniaj c  usta i nos m czyzny i mocno 

pocałowała go w zaci ni te wargi. 

- Nigdy nie kochałam  adnego człowieka tak bardzo, jak ciebie. Od samego 

pocz tku, od pierwszego naszego spotkania, marzyłam o tym,  eby si  z tob  

kocha , John. W snach ci gle czułam rozkosz goszczenia ci  w moim ciele. 

Zawładn łe  ka d  cz stk  mojego umysłu. 

Jeszcze raz dotkn ła jego warg ustami. Miał zakrwawione r ce i nie odwa ył 

si  jej obj , nie mógł nawet dotkn  kobiety. Z powrotem zało yła mu maseczk . 

Odsun ła si  od Amerykanina. 

- Natalia, znajd  inny... 

- Nie, nie znajdziesz innego sposobu, John - powiedziała, zatrzymuj c si  i 

patrz c mu w oczy. 

- Kocham ci , nie mo esz... 

- Wła nie dlatego mog . 

Po raz ostatni spojrzała na niego i wyszła z namiotu. John widział, jak szła 

dalej w blasku ksi yca. Po drodze odpi ła pas z pistoletami. Nie b dzie ich ju  

potrzebowała. Mog  si  przyda  komu  innemu... Mo e John zatrzyma je dla 

siebie jako pami tk . Podeszła do półci arówki i poło yła pas na fotelu w 

kabinie kierowcy obok bezu ytecznej teraz broni Michaela. Bro  Sarah, Annie, 

doktor Halwerson, colt Kurinamiego, nale cy do Michaela luger i wszystkie M-

16 były starannie uło one z tyłu wozu na platformie. Wiedziała,  e Władymir 

polecił je tak zostawi  na znak pogardy. W walce przeciwko niemu nie miały 

adnej warto ci. 

Si gn ła do kieszeni swego czarnego kombinezonu. Ostrze bali-song o yło w 

jej r kach. Rozległo si  kilka trzasków. Metalowy motyl rozkładał i składał 

skrzydła... 

To było dziecinne, ale Natalia odchyliła ostrze bali-song i wbiła je mocno w 

desk  rozdzielcz  forda, zostawiaj c je na widocznym miejscu. 

Popatrzyła w niebo. Poszła w kierunku swojego helikoptera. Kiedy John 

przygotowywał Michaela do operacji, ona pozbawiła maszyn  całego uzbrojenia. 

Na drog  ku  mierci potrzebowała tylko  rodka transportu. 

Natalia Anastazja Tiemierowna, major KGB, powiedziała do ksi yca: 

background image

 

65 

- Id , Władymir. B d  musiała ci wystarczy . Marzyła o papierosie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

66 

Rozdział 30

 

 

- Tu major Tiemierowna. Prosz  o doprowadzenie do waszej bazy. Chc  

prywatnie porozmawia  z moim m em. Odbiór! 

- Towarzyszko major, mamy was na radarze. Zaczynamy korygowa  kurs. 

Prosz  pozosta  na tej cz stotliwo ci. 

Zerkn ła przed siebie. Ksi yc był ju  ledwo widoczny. Operacja Michaela na 

pewno zajmie Johnowi kilka godzin. Wiele kul utkwiło w ciele jego syna. Do 

czasu, gdy promy ”Projektu Eden” bez wzgl du na stan l dowiska b d  musiały 

wyl dowa , pozostały sze dziesi t cztery godziny. 

Było dla Natalii jasne, sk d Władymir Karamazow wiedział, gdzie szuka  

Johna i jego bliskich. Po prostu podsłuchał ich rozmow  radiow , w której 

komentowali wydarzenia w ”Łonie” i ustalali drog  powrotn . Potem wystarczyło 

ich wyprzedzi . Nie musiał na nich czeka . Był przekonany o  mierci Michaela i o 

tym,  e w ten sposób zwabi Rourke'a i j  do siebie. Wiedział,  e oni przyjd  si  

zem ci . 

Na moment zamkn ła oczy. Dzi kowała Bogu,  e Michael został ”tylko” 

ranny. My lała nie tylko o Michaelu. Była wdzi czna Bogu,  e John nie stracił 

syna i  e nie mógł, z powodu ci kiego stanu Michaela, powstrzyma  jej od 

działania. 

Podano jej dane, które mogła wprowadzi  do komputera. Robiła to 

mechanicznie. Zastanawiała si  tylko nad tym, co si  z ni  stanie, czy Karamazow 

b dzie próbował j  zabi  natychmiast. Doszła do wniosku,  e z pewno ci  b dzie 

j  torturował, spróbuje ja zmusi , by błagała o  mier . By  mo e da jej to troch  

czasu, by uwolni  Sarah, Annie, Madison i pozostał  dwójk . A potem go zabije. 

I to wszystko b dzie musiała zrobi  bardzo szybko,  eby jej m  nie zd ył 

uciec,  eby nie zaatakował ponownie obozu, w którym John ratował  ycie syna. 

Ona nie mo e dopu ci  do tego, by ten szaleniec zabił Rourke'a, Paula i - je li 

operacja zako czyłaby si  pomy lnie - dobił Michaela. 

- Dane przyj te - powiedziała do mikrofonu. - ETA: dwadzie cia minut. 

Spodziewam si  powitania. Bez odbioru. 

Doskonale wiedziała,  e ta ostatnia uwaga była zb dna. 

Znała ju  miejsce, gdzie miał si  dopełni  jej los. Były to góry północno-

wschodniej Georgii, w bliskim s siedztwie Schronu. To kolejny przejaw 

koszmarnego poczucia humoru Karamazowa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

67 

Rozdział 31

 

 

Natalia stała przy helikopterze. W jej stron  biegli oficer oraz dwóch 

szeregowych, uzbrojonych w nowe karabiny. Czekała na nich spokojnie, z r kami 

na biodrach. W oficerze rozpoznała swego dawnego znajomego - kapitana 

Popowskiego. Popowski był wysokim, szczupłym i ci gle młodym m czyzn , 

cho  od ich ostatniego spotkania upłyn ło ponad pi set lat. Kapitan stan ł przed 

ni  na baczno  i zasalutował. 

- Towarzyszko major Tiemierowna... 

Skin ła głow , ale nie oddała honorów. Po raz ostatni zasalutowała wielkiemu 

Zwi zkowi Radzieckiemu przed pi cioma wiekami, nie miała jednak zamiaru 

kpi  z tego pozdrowienia, a musiałoby to wygl da  komicznie w jej wykonaniu po 

tym, co si  wydarzyło. 

-  wietnie pan wygl da, kapitanie. Wydaje mi si ,  e pan kiedy  palił, ale 

pewnie nie jest pan ju  niewolnikiem tego nałogu, zgadłam? 

- Niestety, towarzyszko major, ze wstydem przyznaj ,  e nie potrafiłem si  

wyrzec palenia. 

- Mog  prosi  o papierosa? 

- Oczywi cie, towarzyszko major. Mamy kilka nowych gatunków tytoniu. 

Uwa am,  e nasze papierosy nie ust puj  teraz dawnym ameryka skim. 

Podsun ł jej srebrn  papiero nic . Natalia pocz stowała si  papierosem. 

- Kapralu, towarzyszka major nie mo e przecie  czeka !  ołnierz stoj cy po 

prawej stronie Popowskiego szybko wyst pił nieco do przodu i pospiesznie potarł 

zapałk . Rozległ si  charakterystyczny d wi k. Kiedy na zapałce pojawił si  

płomyk, Natalia poczuła wo  siarki. Przytkn ła koniec papierosa do ognia. To nie 

był ameryka ski papieros, ale w tej sytuacji niczego wi cej nie  dała. Przyrzekła 

sobie,  e je li jakim  cudem prze yje, po powrocie do Schronu wypali przy-

najmniej paczk  papierosów, a potem znów rzuci palenie, tym razem na dobre. 

- Dzi kuj , kapralu. 

U miechn ła si  do niego, ale zaraz spowa niała, kiedy zorientowała si ,  e 

m czyzna si  jej przygl da. On upu cił zapałk  na ziemi , bo sparzyła go w 

palce. 

Rozgniótł butem dogasaj ce drewienko i cofn ł si . Stali w cieniu gór. Za 

górami wschodziło sło ce. 

- Chc  si  widzie  z moim m em, pułkownikiem Karamazowem, o ile ci gle 

nazywa siebie pułkownikiem. A mo e jest ju  marszałkiem albo zaszedł jeszcze 

wy ej? 

- Towarzysz pułkownik jest tak e zainteresowany spotkaniem z towarzyszk  

major. - Popowski skin ł głow . 

Pomy lała,  e miał raczej ponur  min . 

- Jestem pewna,  e to prawda - przytakn ła. Tym razem mocniej zaci gn ła 

si  papierosem. Zakrztusiła si . W ko cu to jej pierwszy papieros od pi ciu 

wieków. 

- Prosz  t dy, towarzyszko major. 

Popowski szedł u jej boku, wyprowadzaj c z doliny w stron  pobliskich skał. 

Szła na przedzie, Popowski z jej lewej strony, ale odrobin  za ni . 

background image

 

68 

- Towarzyszko major, jedyne, czego ja chciałbym si  dowiedzie , to siły 

naszego przeciwnika... 

- Waszego przeciwnika. - Natalia unikała dwuznaczno ci. 

- Dobrze, towarzyszko major, ale ten człowiek, którego towarzysz pułkownik 

zostawił w namiocie... on bardzo krwawił i... 

- On  yje. 

Spojrzała na Popowskiego. Wydawało jej si ,  e w oczach kapitana zobaczyła 

błysk. Skin ł głow , ale nic nie powiedział. 

- Wasze nowe helikoptery bojowe s  całkiem niezłe. 

- Chciałbym mie  sposobno  pilotowania jednej z tych maszyn, towarzyszko 

major. 

- Mo e którego  dnia... 

U miechn ła si , patrz c w stron  namiotów rozstawionych u podnó a 

szczytów, do których si  zbli ali. Jeden z nich, poło ony centralnie, był du o 

wi kszy od innych. Ten musiał nale e  do jej m a. 

- Co z wi niami, lud mi, których mój m  zabrał po tej strzelaninie? 

Wszystko w porz dku, Popowski? 

- Tak, towarzyszko major. Młoda kobieta z długimi włosami... 

- Tak? 

- Trzech musiało z ni  walczy ,  eby mo na j  było skr powa . - Patrzył na 

ziemi , pod swoje nogi. 

Natalia znów pozwoliła sobie na u miech. Nigdy nie zdradzi,  e Annie to 

córka Johna. Karamazow torturowałby i zabił ka dego o nazwisku Rourke. 

- Jakie s  jego plany wzgl dem mojej osoby? - zapytała Popowskiego. 

Kapitan nagle si  zatrzymał. Natalia te  stan ła. Popowski odpowiedział na 

jej pytanie po angielsku: 

- Nie powinna była pani tu przychodzi , towarzyszko major. On robi z 

kobietami straszne rzeczy. W Europie  yje teraz wiele dzikich szczepów. On 

porywa z nich kobiety i bije je na  mier , rozszarpuje i... 

- Co zaplanował dla mnie? - powtórzyła Natalia. 

- Nie wiem, towarzyszko major, ale post piłaby pani rozs dnie, gdyby si  pani 

zabiła przed spotkaniem z m em. 

- Nie mog , nie wzi łam ze sob   adnej broni. 

Obj ł spojrzeniem cał  jej posta . Czuła to prawie jak dotyk. 

- Bardzo mi przykro, towarzyszko major. Naprawd . Gdyby istniał jaki  Bóg, 

pomodliłbym si  za pani . 

- Odkryłam co  zadziwiaj cego, Andriej, Bóg rzeczywi cie istnieje. I dzi kuj  

panu. 

Natalia Tiemierowna poszła w stron  najwi kszego namiotu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

69 

Rozdział 32

 

 

”Przedtem tylko raz w  yciu tak si  czułem” - pomy lał Rubenstein, 

obserwuj c wschód sło ca. To było wtedy, gdy Nowy Jork przestał istnie , a wraz 

z miastem z  ycia Paula znikn ła dziewczyna, z któr  był zar czony, dziewczyna, 

której powiedział,  e j  kocha. 

Teraz na tle wschodz cej kuli sło ca oczami wyobra ni Rubenstein zobaczył 

twarz Annie. Co Karamazow z ni  zrobił? Zabił j ? A mo e stało si  z ni  co  

jeszcze bardziej przera aj cego?  yd wiedział o Karamazowie dostatecznie du o, 

eby spodziewa  si  najgorszego. 

Paul pami tał jedno opowiadanie Natalii. Siedzieli przy ognisku, a ona 

mówiła, co zrobił z ni  Karamazow, z ni , ze swoj   on ... I teraz Natalia znów 

była w jego r kach. Paulowi wydawało si ,  e Karamazow jest diabłem, który nie 

mo e umrze  i ma niesko czon  władz  nad innymi. Przecie  on, Rubenstein, 

sam widział przez lornetk , jak Rourke zastrzelił Karamazowa. Paul zadr ał. 

Całe szcz cie,  e miał dosy  zdrowego rozs dku,  eby nie wierzy  w  adne 

nadprzyrodzone wła ciwo ci tego szale ca. 

Pomy lał o Michaelu. John Rourke usun ł z pleców syna siedem kul. Jedna z 

nich utkwiła bardzo blisko kr gosłupa. Dwie inne o włos min ły praw  nerk . 

Najgro niejszy jednak był upływ krwi. Rourke oddał synowi dwie jednostki 

własnej krwi i był potem tak słaby,  e Paul był zmuszony - pod kierunkiem 

Johna, oczywi cie - ko czy  za niego zszywanie naci . 

Teraz Michael odpoczywał i nie mo na go było rusza . 

Rubenstein spogl dał to na rannego Michaela, to w stron  horyzontu, 

oczekuj c na nast pny atak. 

Czuł si  bezsilny. Nie mogli teraz podj  próby ratowania swych bliskich. Po 

przebudzeniu Johna, zanim przygotuj  jakikolwiek plan ratunku, przede 

wszystkim b d  musieli zaj  si  zniszczeniem mostów i oczyszczeniem 

nawierzchni l dowiska. A Karamazow mo e zaatakowa  w ka dej chwili. 

Wi kszo  piachu została ju  usuni ta z drogi, zostały ”tylko” mosty. Czy 

Karamazow poczeka, a  składaj ca si  z sze ciu promów flota ”Projektu Eden” 

zacznie podchodzi  do l dowiska i wtedy przypu ci atak? 

Rubenstein znowu zadr ał. Rozstrajał go brak snu, brak pewno ci, co 

powinien teraz robi , poczucie przymusowej bezczynno ci... I strach, ale nie o 

siebie. 

Bez przetoczenia krwi rekonwalescencja Michaela b dzie w najlepszym 

wypadku bardzo powolna. Bez Johna Rourke wystarczy infekcja jednej rany, 

eby Michael umarł. 

- Cholera! - szepn ł Paul, patrz c pod sło ce. W r kach mocno  ciskał 

swojego schmeissera.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

70 

Rozdział 33

 

 

Przeguby Sarah mocno krwawiły. W ko cu kobieta przekr ciła lew  r k  w 

taki sposób,  e mogła dotkn  palcami kr puj cych j  wi zów. 

- Ci wszyscy faceci musieli chyba nie robi  przez te pi set lat nic innego, 

tylko uczy  si , jak prawidłowo wi za  ludzi - szepn ła, spogl daj c na Elaine. 

Siedzieli ju  tutaj tak długo,  e Sarah straciła rachub  czasu. Skr powano im 

r ce i nogi. Zakneblowano usta. R ce przywi zano do kołków, gł boko wbitych w 

skaln  podłog  namiotu. 

Annie dot d nie otworzyła oczu. Miejsce, w które została uderzona kolb  

karabinu, było coraz ciemniejsze, w tej chwili niemal purpurowe. Madison t po 

patrzyła przed siebie. Sarah pomy lała,  e Madison była bardzo dzielna, kiedy 

stan ła w obronie Annie. 

Twarz Kurinamiego równie  poznaczona była  ladami zaci tej walki. 

Potrzeba było co najmniej sze ciu  ołnierzy KGB, by ostatecznie uległ 

napastnikom. Potem czterech ludzi trzymało go za nogi i ramiona, a pi ty 

Rosjanin bił go w głow  i brzuch. Pilot miał teraz spuchni te, zakrwawione wargi. 

Jego lewe oko było tak opuchni te,  e nie mógł go otworzy , a przymkni te 

powieki były niemal czarne. Ale Sarah widziała,  e Kurinami, tak jak i ona, 

cierpliwie próbował wyswobodzi  si  z wi zów. 

Murzynka wystrzelała cały magazynek swojego pistoletu, a potem jak lwica 

rzuciła si  z paznokciami na jednego z atakuj cych. Jednak e lufa karabinu 

przytkni tego do skroni ostudziła jej dzikie zap dy i zmusiła do poddania si . 

Sarah wzruszyła ramionami na wspomnienie tej sceny. Ludzie walcz  na bardzo 

ró ne sposoby. Elaine równie  zmagała si  z kr puj cymi j  sznurami. 

- Michael! - szepn ła Sarah. Zd yła ju  wyplu  knebel. 

Elaine uparcie pocierała ustami po szorstkiej podłodze. Wargi kobiety 

krwawiły. Sarah znów si  odezwała: 

- Je li John do tej pory si  tu nie zjawił, musi to znaczy ,  e Michael prze ył 

atak i John stara si  utrzyma  go przy  yciu. W ka dym razie lada moment 

mo emy oczekiwa  tutaj Paula lub Natalii. 

Murzynka nareszcie pozbyła si  knebla i usiadła. Pokasłuj c wyszeptała: 

- Natalia... Ale ten szaleniec Karamazow... On jest... On jest jej... 

- Wiem,  e jest jej m em. John my lał,  e ju  kiedy  zabił Karamazowa. 

Michael wszystko mi opowiedział. To nie ma jednak  adnego znaczenia. 

- Ja... ja nie my lałam... 

-  e ja lubi  Natali ? Zauwa yła  wi c,  e jest zakochana w moim m u. A 

John zakochany w niej. Nie sposób jednak pomija  faktu,  e Natalia jest po 

naszej stronie. Karamazow ju  raz próbował j  zabi  i prawie mu si  to udało. To 

zwierz . A poza tym, ona naprawd  kocha Johna. Je li by chciała tylko si  mnie 

pozby , nie byłoby mnie tutaj. To ona przygotowywała szczepionki, które 

musieli my przyj  przed snem narkotycznym. Pomogła Johnowi odnale  mnie i 

dzieci... Ona jest... Och... No có ... Ona jest... W ka dym razie, je li John dot d tu 

nie przybył, to znaczy,  e albo Paul, albo Natalia, albo oboje s  ju  w drodze. 

Mo emy jednak nie mie  czasu. - Sarah szarpn ła wi zy, łami c przy tym i tak 

background image

 

71 

krótki paznokie . W zeł nie był ju  taki ciasny, jak przedtem. - Mo emy nie mie  

do  czasu,  eby na nich poczeka . Musi ju  by  ranek. 

Sarah Rourke zacz ła rozpl tywa  nast pny supeł. Nie miała poj cia, ile 

w złów ma jeszcze do rozpracowania. Nie ustawała ani na moment. U miechn ła 

si , jakby na przekór wszystkim wokoło. Rourke'owie nigdy si  nie poddaj .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

72 

Rozdział 34

 

 

Rubenstein obserwował przyjaciela wychodz cego z namiotu. Rourke miał na 

ramionach szelki, do których przymocowana były dwie kabury jego bli niaczych 

detoników, na prawym biodrze wisiała kabura, w której nosił sze ciostrzałowego 

pythona, do pasa Rourke przytroczył podłu n , skórzan  pochw  z no em 

”Gerber MKII”. 

Nie wiadomo dlaczego, Paul poczuł,  e powinien wsta . 

- Co z Michaelem? - zapytał. 

- Jest bardzo słaby, ale na to ju  nic nie mog  poradzi . Zrobiłem wszystko, co 

w mojej mocy. Nie mog  odda  mu wi cej swojej krwi i nie straci  sił. To,  e 

Karamazow nie zniszczył aparatu radiowego, oznacza, i  chce,  eby flota 

”Projektu Eden” podeszła do l dowania. Potem jego  migłowce zestrzel  promy 

tu  przy ziemi. Dlatego nie zaatakował ponownie. Jestem prawie zdziwiony,  e nie 

zburzył za nas obu wiaduktów,  eby przyspieszy  cał  spraw . Wie przecie ,  e 

musz  to zrobi . A ja nie mam zamiaru marnowa  czasu. Bior  maszyn  i ruszam 

w drog . - Ostatnie zdanie Rourke wypowiedział niemal szeptem. Zapalił cienkie 

cygaro. Zało ył ciemne okulary. - Zburz  wiadukty pociskami. Potem wezm  

jedn  z półci arówek ukrytych w podziemnym magazynie. Spróbuj  wyci gn  

Sarah, Annie i Madison z rosyjskiej bazy i wyrwa  Natali  z r k Karamazowa. 

Ty oczy cisz spychaczem l dowisko z gruzów i pokierujesz l dowaniem ”Edenu”. 

Przed chwil  nawi załem kontakt z kapitanem Doddem i powiedziałem mu, co si  

tu wydarzyło. Oni ze swej strony, zawiadomili mnie o obecno ci jakich  ludzi w 

Alabamie. Mo e to inna grupa Rosjan. Nie wiem, co o tym my le . Na razie nie 

mog  si  tym przejmowa . Promy musz  wyl dowa . Im wcze niej je tu 

sprowadzimy, tym lepiej dla Michaela. Sarah ma t  sam  grup  krwi, co on. Tak 

samo Annie. Cokolwiek si  wydarzy, musimy da  chłopcu szans . 

Rubenstein spojrzał przyjacielowi w oczy. 

- Chciałbym jecha  z tob . 

- Ja te  chciałbym,  eby to było mo liwe. Ale to, co masz tutaj do zrobienia, 

jest o wiele wa niejsze. Ja musz  po prostu sko czy  co , co zacz łem pi set lat 

temu. Gdybym wtedy dobrze celował, nie mieliby my dzisiaj tych wszystkich kło-

potów. Karamazow powinien był zgin . Zrobiłem bł d,  e tego lepiej nie 

zaplanowałem. - Rourke z uwag  przygl dał si  ko cowi swojego cygara. Paul nie 

spuszczał wzroku z Johna. - Ale to ju  si  nie powtórzy. 

Amerykanin pomaszerował w stron  helikoptera.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

73 

Rozdział 35

 

 

Dziewczyna weszła do namiotu. Siedz cy za biurkiem Władymir Karamazow 

zacz ł si  jej przygl da . To trwało całe dziesi  minut. To znaczy tyle wypadło z 

jej cichych oblicze , bo swojego rolexa zostawiła w obozie wraz z innymi 

rzeczami, które mogłyby si  przyda  Annie albo Madison. 

W ko cu podniósł le cy na biurku pistolet i cicho powiedział: 

- Rozbieraj si , Natalia. 

Zamkn ła oczy i powoli zacz ła zdejmowa  z siebie kolejne cz ci ubrania. 

Wiedziała,  e pułkownik lubił takie widowiska. 

ci gn ła ju  buty oraz czarne, skórzane r kawiczki. Le ały na podłodze 

obok niej, a zaraz potem rzuciła tam te  jednocz ciowy kombinezon. Zachwiała 

si , kiedy  ci gała po czochy. 

Nie miała teraz na sobie nic poza koronkow  bielizn  z be owego jedwabiu. 

Wolno zsun ła z ramion jedno, pó niej drugie rami czko. Odsłoniła piersi, 

brzuch i biodra. Karamazow zadr ał. Widział j  teraz nag . Wokół stóp miała 

jeszcze przez chwil  kr g błyszcz cego jedwabiu, ale zaraz z niego wyszła. 

Otworzyła oczy. 

- Dlaczego przyszła  tu z własnej woli? - zapytał pułkownik. 

-  eby móc zbli y  si  do ciebie na tyle,  ebym mogła ci  zabi  i sko czy  to 

wszystko. 

- Nawet za cen  własnego  ycia? Nigdy ju  nie zobaczysz tego Johna Rourke, 

Natalia. 

- Wiem,  e za cen  mojego  ycia. S  rzeczy wa niejsze od  ycia, Władymir. 

- Racja. - Karamazow nagle si  o ywił. U miechn ł si . W jego oczach Natalia 

ujrzała błysk szale stwa. Takim samym wzrokiem patrzył na ni  wiele lat temu, 

tej nocy, której pobił j  niemal na  mier . - Na przykład, o wiele bardziej ni  

ycie, ceni  sobie przyjemno . Przez pi set lat, nawet kiedy spałem, wiesz, o 

czym  niłem? Przez te wszystkie lata nie pragn łem doczeka  si  wi kszej 

przyjemno ci ni  ta, któr  przyniesie mi zniszczenie ciebie, rozdzieranie twojego 

ciała, rwanie go kawałek po kawałku. Nie umrzesz tak szybko... Nie od razu. To 

by było bez sensu. Mam doskonałych fachowców, lekarzy, którzy utrzymaj  ci  

przy  yciu mimo bólu. Chc  słysze , jak błagasz mnie o  mier , a ja oczywi cie, 

nie pozwol  ci umrze . To by wszystko zepsuło. Eksperymentowałem, odk d si  

obudziłem. Z biczami, sztyletami, elektrodami, gor cym  elazem, ze wszystkimi 

narz dziami tortur. Wymy liłem bardzo przydatne do tego celu urz dzenia. 

Gdyby  tylko  yły na ziemi poza lud mi jakie  zwierz ta... Ach, mógłbym zada  

ci przy ich pomocy cierpienia, które naprawd  by mnie usatysfakcjonowały. 

Wierz ,  e krzyczałaby  do utraty tchu. - Westchn ł gło no i znów si  u miechn ł. 

- Ale to, co przygotowałem, powinno wystarczy . Dla ciebie i dla tego Rourke'a. 

Jestem pewien,  e tu przyjdzie po ciebie i po innych, kimkolwiek s . Wiem,  e ten, 

którego zostawiłem w obozie, to jego syn. Tylko bli niaki albo ojciec i syn mog  

by  do siebie tak podobni jak ci dwaj. On te  zabawiał si  z komorami 

kriogenicznymi? 

Natalia skin ła głow . 

background image

 

74 

- Jedna z dwóch dziewcz t jest jego córk . Nie musz  teraz wiedzie , która. 

Pó niej mi to powiesz. A ta biała kobieta to legendarna Sarah Rourke, której 

John kiedy  szukał. Osobi cie j  wypróbuj  i powiem ci, jak wypadasz w tym 

współzawodnictwie, kochanie. Z córk  jego zrobi  to samo, rzecz jasna. A potem, 

jestem pewien,  e wielu m czyzn b dzie chciało si  nimi nacieszy . I ciałem 

czarnej kobiety... To b dzie nowo  dla moich chłopców i niektórych dziewcz t. A 

Japo czyk... No có , pozwolimy mu na mały pokaz. Jest bardzo dobry w sztuce 

walki, niech poka e, co naprawd  potrafi. Na pewno si  postara, b dzie walczył 

jak tygrys. To mo e by  nawet zabawne. B dziesz te  mogła przygl da  si , jak 

ołnierze b d  u ywa  Sarah, córki Rourke'a i Murzynki. I tej drugiej 

dziewczyny... Byłbym o niej zapomniał. Jak ci si  to podoba? Wreszcie po 

tygodniach dr czenia twojego ciała i twojej duszy, kiedy b dziesz my lała o 

mierci jak o zbawieniu, na sam koniec wymy liłem co  genialnego. B dziesz 

umiera  cudownie powoli. Pomo e ci w tym nasz klimat. Sło ce  wieci teraz coraz 

silniej. Zabior  ci  na szczyt wysokiej góry i tam wystawi  ciebie na sło ce. Twoje 

ciało zacznie płon  i  ywym mi sem odpada  od ko ci. B dziesz  yła z bij cym 

sercem na wierzchu. To b dzie moja słodka zemsta! 

Dziewczyna oceniała dziel c  ich odległo . Je li nie zaatakuje pułkownika 

wystarczaj co szybko, on j  zastrzeli. Je li jej si  poszcz ci, ona zabije jego. 

Wiedziała,  e Karamazow wzi ł to pod uwag . Skoczyła do przodu. Nie 

patrzyła na pistolet, który oficer podniósł gotowy do strzału. Chciała jednym 

ciosem karate zabi  Karamazowa. 

- Gi ! - krzykn ła, rzucaj c si  do przodu. 

Nagle z tyłu usłyszała jaki  hałas. Poczuła silny ból w karku. Jej ciało 

zwiotczało. Karamazow odparował jej uderzenie. Potem potworny ból przeszył 

czaszk  dziewczyny. Jeszcze raz zawołała: 

- Gi ! 

Potem ogarn ła j  ciemno .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

75 

Rozdział 36

 

 

John zmniejszył pułap lotu, schodz c nisko nad ziemi  w kierunku wiaduktu, 

tak  eby móc strzela  spomi dzy pot nych podpór konstrukcji. Wiedział,  e 

podmuch eksplozji odrzuci wi kszo  pozostałego gruzu daleko od drogi. 

Rourke zwolnił dwie rakiety. Jedna opu ciła lew  burt  kadłuba helikoptera, 

za  druga - wyrzutni  w ogonie. Poszybowały w stron  przeciwległych prz seł 

wiaduktu. 

Wstrzymał oddech i zacz ł liczy . Doliczył do trzech, a ci gle nie mógł 

poderwa  maszyny. Doszedł ju  do pi ciu. W tym momencie przed i za 

migłowcem nast piły detonacje. Helikopterem targn ł podmuch eksplozji. Przez 

chwil  nie działał  aden system sterowniczy. Ogon  migłowca zakr cił szale czego 

młynka, ale w ko cu Amerykanin odzyskał pełn  kontrol  nad maszyn , cho  

ci gle był niebezpiecznie blisko powstałej przy wybuchu kuli ognia. Kula 

bryzgała w niebo kawałkami gruzu i fragmentami konstrukcji wiaduktu. Rourke 

czuł ciepło buchaj ce z nadtopionego pleksiglasu czy te  nowocze niejszego 

odpowiednika tego tworzywa, z którego wykonana była obudowa kabiny pilota. 

John tylko raz szybko spojrzał za siebie. Z wiaduktu nie pozostał kamie  na 

kamieniu. 

Doktor skierował si  teraz w stron  drugiego wiaduktu dokładnie nad 

powierzchni  drogi. Sprawdzał jej stan, bo t dy wła nie miały podchodzi  do 

l dowania czekaj ce na orbicie promy. Radziecki helikopter był bardzo zwrotny. 

Pilot zredukował pr dko  maszyny i przygotował do odpalenia dwie kolejne 

rakiety. Konstrukcja wiaduktu, do którego zmierzał, nie była mu całkiem obca, 

miał wra enie,  e widział j  kiedy  w swoich snach. 

Bolała go głowa. Ilo  krwi, któr  oddał synowi, dwukrotnie przekraczała 

dopuszczalny, oboj tny dla zdrowia ubytek. 

Jego r ce były sztywne i reagowały bólem na najmniejszy ruch palców. Ale 

John wci  potrafił nacisn  spust. Ci gle mógł zabi  Karamazowa. Tym razem 

nie spudłuje. 

Drugi wiadukt. Rourke wystarczaj co si  do niego zbli ył. Sam sobie w duchu 

wydał komend : ”Ognia!”, a jego dłonie posłuchały i zwolniły blokady rakiet. 

Natychmiast poderwał  migłowiec do góry, a w chwil  potem powietrze za 

ogonem maszyny zadr ało od nast pnych wybuchów. 

Rourke mocno przechylił helikopter na lew  burt  i wykonał zwrot o sto 

osiemdziesi t stopni. Przekonał si ,  e drugi wiadukt, tak jak i pierwszy, przestał 

istnie . Z daleka mógł zobaczy ,  e Paul nie tracił czasu i ju  zabrał si  do 

usuwania gruzu. 

John ponownie skr cił w lewo i zacz ł podchodzi  do l dowania. Przez jaki  

czas muskał płozami pustyni  wzdłu  drogi, zdmuchuj c wirnikiem resztki 

piachu z nawierzchni l dowiska. 

Wszystko, co zabierał na swoj  wypraw  - dwa detoniki scoremastery, 

trappera, scorpiona Sarah, scoremastera Annie, oraz inne przedmioty nale ce 

do Elaine, Kurinamiego i Natalii - zgromadził wcze niej w półci arówce. 

Rourke zamkn ł oczy, przywołuj c w pami ci obraz Władymira 

Karamazowa. 

background image

 

76 

- Zginiesz, skurwysynu!! 

Tylko o tym mógł teraz my le .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

77 

Rozdział 37

 

 

Sarah nie przestawała zmaga  si  z p tami na swych nadgarstkach, niestety, 

bezskutecznie. 

Spojrzała na Elaine. Murzynka wzruszyła ramionami. 

- Nie dam rady... 

Sarah spojrzała teraz na Japo czyka. Od dwudziestu minut Akiro Kurinami 

nieruchomo kucał przy swoim słupku. Miał szeroko otwarte oczy. Zachowywał 

si  jak w transie. 

- Akiro... - zacz ła Halwerson. Ale porucznik ani drgn ł. 

Sarah uwa nie obserwowała pilota. Napi te mi nie jego nóg, ramion i klatki 

piersiowej ostro zarysowały si  pod białym, przybrudzonym kombinezonem 

lotnika. Plakietka NASA na r kawie skafandra była do połowy oderwana. Oddy-

chał gł boko i coraz szybciej. Dziko wyszczerzył z by, jak gdyby zamierzał 

przegry  chustk  kr puj c  mu usta. 

- Akiro... 

- Nie! - przerwała Murzynce Sarah. - Jeden z przyjaciół Johna jeszcze przed 

Noc  Wojny nazywał to ”zbieraniem up-ji”. 

- Co to? 

- Koncentruje w tej chwili cał  swoj  energi , cał  sił ... 

-  eby pozrywa  na sobie wi

ce go liny? 

- Nie s dz . Poczekajmy - odparła Sarah. 

Twarz Japo czyka zbladła. Sarah zastanawiała si , czy to mo liwe,  eby 

człowiek kontrolował swoje kr enie krwi. Powieki m czyzny zacz ły dr e . 

Wygl dał, jakby za chwil  miał straci  przytomno . 

- Akiro... - Elaine nie wytrzymała. Jej szept był du o gło niejszy ni  przedtem. 

Japo czyk zacz ł dr e  i wypr ył si . Z gardła m czyzny wydobył si  

niemal zwierz cy charkot. 

W ko cu udało mu si  wyrwa  kołek, do którego był przywi zany. Kiedy 

porucznik upadł na ziemi , Murzynka zobaczyła,  e nadgarstki pilota bardzo 

krwawi . Dłonie wci  miał kurczowo zaci ni te na drewnianym paliku. 

Spojrzał na Elaine. Sarah u miechn ła si  do niego. 

- Chcesz,  ebym zaj ła si  twoimi wi zami i u yła do tego swoich z bów? 

Kurinami, ci głe zakneblowany, co  wybełkotał. Sarah znów si  u miechn ła. 

- Musisz si  do mnie zbli y . Elaine, zajmij si  swoimi supłami, szybko. 

Kurinami przyczołgał si  pospiesznie. Sarah miała nadziej ,  e w ród załogi 

”Projektu Eden” znajdzie si  jaki  dentysta. Bez zb dnych ceregieli zacz ła 

przegryza  sznur, którym zwi zano nadgarstki Japo czyka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

78 

Rozdział 38

 

 

Okazało si ,  e jeden z helikopterów ma awari . Wła nie ko czono wymian  

filtra indukcyjnego i Sturm zgodził si  ze Standartenfuhrerem Mannem,  e skoro 

dot d nie natrafili na najmniejszy opór, nie ma potrzeby si  spieszy . Podró  z 

Argentyny była naprawd  uci liwa. 

Helmut Sturm siedział przy małym, składanym stoliku. Z jego prawej strony 

usiadł Zygfryd, jego szwagier. Nad pustyni  wznosiły si  wzbite lekkim wiatrem 

tumany piachu. 

- Helmut... Te samoloty... My lisz,  e to Amerykanie? 

- Lec  przed nami. To, czy uciekaj  przed nami, to ju  inna sprawa. Ale czy to 

Amerykanie? Nie, nie s dz . Według mnie to Rosjanie. Nasi odwieczni wrogowie. 

Mann zrobił bardzo m drze, wysyłaj c za nimi brygad  po cigow , która ustali 

cel lotu sowieckiej eskadry. My w tym czasie mo emy tutaj odpocz  i 

przygotowa  si  do regularnego uderzenia. Łatwo ich potem zniszczymy, 

zetrzemy w pył. Nie. To nie Amerykanie pilotuj  te samoloty. To Rosjanie. 

Wszystko idzie po naszej my li. Pokonamy ich i podbijemy zajmowany przez nich 

obszar. 

Popatrzył na Zygfryda, który z wyra n  satysfakcja skin ł głow . Helmut 

poło ył mu r k  na ramieniu i wstał. 

- Dobrze b dzie znów wyruszy , prawda, Zygfryd? 

- Tak, Helmut.  eby zdusi  naszych wrogów i zosta  jedynymi zwyci zcami. 

Brat Heleny był od niego du o młodszy i nie rozumiał do ko ca historycznej 

misji, któr  ich naród miał do wypełnienia. ”Zygfryd wci  jeszcze si  uczy” - 

pomy lał Helmut. 

Za to Sturm doskonale zdawał sobie spraw  z wagi powierzonego im zadania. 

Widział to w oczach swoich dzieci i dumnym spojrzeniu  ony, kiedy jej dło  

dotykała nabrzmiałego nowym  yciem brzucha. Nosiła przecie  w swym łonie 

przyszłego pana  wiata. 

Sturm zało ył czapk . Uznał,  e spacer po obrze ach obozu, mały rekonesans, 

dobrze im zrobi. 

- Chod my, Zygfryd, przejdziemy si  troch ... 

Szli obok siebie. Helmut Sturm oddał honory pełni cemu słu b  

wartownikowi. Niedługo powróci brygada po cigowa. Niedługo wszystko si  

zacznie...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

79 

Rozdział 39

 

 

Miejsce u szczytu stołu zajmował teraz Manfred. Tak było zawsze, kiedy m  

Heleny Sturm wyje d ał z domu,  eby wypełni  obowi zki oficera. Helena 

poczuła ruchy swego płodu. Wła nie oczekiwała na pi te dziecko. A mo e nawet 

b dzie ich dwoje. Współczesna technika medyczna osi gn ła taki wysoki poziom, 

e w ka dej chwili pomogłaby zdecydowanie potwierdzi  albo zaprzeczy  

domysłom pani Sturm. Mo na było ju  nawet pozna  płe  dziecka na długo przed 

jego narodzinami. Helena jednak, tak samo jak kiedy  jej matka, wolała uczy  si  

swojego organizmu w sposób naturalny. 

- Mamo, mog  ci  prosi  o chleb? - Manfred u miechn ł si  do niej, 

spogl daj c sponad talerza. 

- Oczywi cie. - Wzi ła mały koszyk z pieczywem i podała go najmłodszemu z 

chłopców. - Willi, obsłu  starszego brata. Nie b d  samolubem. 

W momencie, gdy Wilhelm odebrał koszyk z rak matki, rozległo si  bicie 

zegara. Popatrzyła przez cał  długo  jadalni. Zegar stał przy najodleglejszej 

cianie. Było dokładnie wpół do pierwszej. Kiedy powróciła wzrokiem do stołu, 

napotkała bystre spojrzenie Manfreda. 

- O co chodzi, mamo? Jeste  jaka  niespokojna. U miechn ła si  z trudem. 

- Nie, to zupełnie nie to. Za pi tna cie minut mam umówione spotkanie. 

Manfred, czy mo esz przypilnowa ,  eby reszta kiełbasy znalazła si  potem w 

lodówce, chleb w pojemniku... 

- Dok d idziesz, mamo? 

Oblizała wargi i popatrzyła na chłopca. Manfred wstał. Proste włosy opadły 

mu na czoło. Poprawił szarf  funkcyjnego Organizacji Młodych. R kawy 

munduru miał wysoko zakasane, jak zwykle przy posiłku, ale były starannie 

podwini te, tak  e uniform nie tracił nic ze swojej oficjalno ci. 

- Ja... obiecałam spotka  si  z pani  Heider. Mamy razem zrobi  zakupy. Nie 

chciałabym,  eby musiała na mnie czeka . - Zobaczyła, jak syn znowu si  

u miecha. - To dobrze,  e szkoła posłała was na wakacje, kiedy twój ojciec i wielu 

innych musiało wyjecha . Twoja siła i odpowiedzialno  s  mi teraz bardzo 

pomocne, Manfred. 

- Dzi kuj , mamo. - Chłopak znów si  u miechn ł i si gn ł po kolejny 

kawałek w dliny. 

Wstała od stołu, Manfred równie  wstał. Wiedziała,  e syn robi to ze 

szczerego szacunku dla niej. 

- Usi d  i sko cz posiłek, wszystko wystygnie. W lodówce znajdziesz lody. 

Przypilnuj,  eby dzieci za bardzo si  nie objadły. 

- Oczywi cie, mamo. 

Przeszła przez pokój. Z małego stolika stoj cego w przedpokoju wzi ła szalik 

oraz torebk  i otworzyła portmonetk ,  eby sprawdzi , czy s  w niej klucze i 

pieni dze. Były na swoim miejscu. 

Odwróciła si . Manfred, widoczny w gł bi pokoju, wci  stał i patrzył na 

matk . Posłała mu u miech i pocałunek i zawołała: 

- Chłopcy, słuchajcie Manfreda! Szczególnie ty, Willi. Otworzyła drzwi i 

wyszła na korytarz. Kiedy zamkn ła drzwi, oblana potem oparła si  o  cian . 

background image

 

80 

S dziła,  e to osłabienie ci owe. Wyci gn ła chusteczk . Id c korytarzem w 

stron  windy, kurczowo przyciskała torebk  do nabrzmiałego brzucha i ocierała 

pot. Nadusiła guzik przywołuj cy wind . 

Par  sekund pó niej d wig nadjechał i drzwi do kabiny samoczynnie si  

rozsun ły. Wcisn ła guzik poziomu handlowego. R k , w której ci gle trzymała 

chusteczk , chwyciła si  za por cz. Przez szyb  w tylnej  cianie windy zobaczyła 

samochód jad cy s siednim d wigiem w dół tak szybko,  e - mo e z powodu ci y 

- jego widok przyprawił j  o mdło ci. W obecnym stanie bardzo cz sto robiło jej 

si  niedobrze z całkiem błahych powodów. 

Po przejechaniu czternastu pi ter winda zatrzymała si . Kobieta weszła do 

holu centrum. Kroczyła przeszklonym tunelem, mijaj c kilkoro drzwi. Po drodze 

schowała chusteczk  do torebki. U miechn ła si  i skin ła głow  znajomej, pani 

Doster, która d wigała ksi ki. 

Helena doszła w ko cu do drzwi prowadz cych do samego centrum. 

Fotokomórka zarejestrowała jej nadej cie i połówki przegrody rozsun ły si  

bezgło nie. 

Stan ła za drzwiami. Rozejrzała si  wokoło, potem narzuciła szal na ramiona 

i skr ciła w prawo. Min ła szklan  elewacj  budynku mieszcz cego kwatery 

wy szych oficerów i rzuciła okiem na odbicie swojej zniekształconej sylwetki. Po-

prawiła szal, który odchylił jej biały, marynarski kołnierz, automatycznie 

wygładziła materiał i szła dalej. 

Zbli yła si  do skrzy owania. Musiała si  zatrzyma . Wyra ny sygnał  wiecił 

ostrzegawczo: ”Uwaga! Uwaga!” Potem kolor zmienił si  z  ółtego na zielony. 

Weszła na jezdni . Przy pierwszym kroku spojrzała pod nogi. W butach na 

płaskim obcasie czuła si  bardzo niska, ale noszenie butów na wysokich słupkach 

wywoływało u niej ból pleców, kiedy była w ci y. Podniosła głow . Odruchowo 

dotkn ła brzucha. Dziecko znów si  poruszyło, ale Helena nie uwa ała za sto-

sowne robienie sobie masa u w miejscu publicznym, na samym  rodku ulicy. 

Ju  z chodnika k tem oka dostrzegła skierowane do niej pozdrowienie. To 

doktor Morgensturn, dentystka, machała jej z okna elektrycznego pojazdu 

stoj cego na skrzy owaniu. Helena podniosła r k ,  eby odwzajemni  jej gest, ale 

samochody ruszyły i nie była pewna, czy doktor Morgensturn to zauwa yła. 

Kiedy szła przez centrum, wsz dzie widziała transparenty, swastyki, dumne 

hasła o niemieckiej pot dze i przyszłym zwyci stwie. Nagle posmutniała. Poczuła 

si  troch  winna. Była w prostej linii potomkiem jednego z najsławniejszych 

oficerów SS. Skr ciła w pasa  wiod cy do wielkiego magazynu. Podeszła do 

jednego z bocznych wej . Anna Heider ju  czekała na przyjaciółk . 

- Przepraszam za spó nienie, Anno - zawołała Helena z daleka. Oczy Anny 

wyra nie zdradzały podenerwowanie. - Wybacz, prosz ... 

- Ju  my lałam,  e co  si ... No có , z Manfredem, i w ogóle... 

- Nie. A gdzie Ewa? W  rodku? 

- Nie, nie przyszła... Jest i ona! 

Anna patrzyła gdzie  daleko. Niebieskie oczy pani Heider błyszczały z 

podniecenia. 

Helena spojrzała przez rami . W ich stron  biegła Ewa Mann. Wysokie 

obcasy jej pantofli gło no stukały o płyty chodnika. Helena bezwiednie si  

background image

 

81 

u miechn ła. Przypomniała sobie,  e kiedy , zanim po raz pierwszy zaszła w 

ci

, ona te  nosiła takie krótkie, obcisłe sukienki. 

- Ewa! - Helena Sturm serdecznie u ciskała du o młodsz  od siebie kobiet . 

- Helena, Anna. Chod my na zakupy. - Ewa pierwsza weszła do sklepu, pani 

Sturm tu  za ni . 

Ka da z nich zaopatrzyła si  w mał  ko cówk  komputera oraz wy wietlacz, 

po czym ruszyły w gł b najbli szego korytarzyka mi dzy rz dami półek i lad. 

- O! - krzykn ła Anna Heider. - Mój m  nie cierpi sera ”Cottage”, to moja 

szansa. 

Helena patrzyła, jak wzrok Ewy przenosi si  z pojemnika z serem na 

ko cówk  trzyman  przez ni  w lewej r ce. Praw  manipulowała przy 

wy wietlaczu,  eby odczyta  dane zaszyfrowane w kodzie cyfrowym, którym 

oznakowany był ka dy towar. W ko cu kobiety poszły dalej. 

W dziale  ywno ci  niadaniowej pierwsza zatrzymała si  Ewa. Uwa nie 

patrzyła na barwne opakowania. Po chwili powiedziała: 

- Mój m  z du  dbało ci  o szczegóły zreorganizował rozmieszczenie 

naszych sił. Twierdzi przy tym,  e Trzeci Korpus jest niezawodny w co najmniej 

dziewi dziesi ciu procentach, a na pozostałych dziesi ciu procentach składu 

osobowego korpusu te  w zasadzie mo na polega . 

Helena Sturm oblizała wargi. Zapomniała nało y  na nie szmink . Teraz 

odło yła na bok ko cówk  oraz wy wietlacz i zacz ła grzeba  w torebce w 

poszukiwaniu pomadki. 

- W takim razie... kiedy? 

- Bez wzgl du na okoliczno ci - odparła Ewa - Trzeci Korpus wróci tutaj na 

uroczyste obchody Dnia Zjednoczenia. I wtedy... - Ewa nagle umilkła, po chwili 

podj ła nienaturalnie gło no: - I wtedy powiedziałam mojemu m owi,  e po-

niewa  prawie nie bywa w swoim domu na  niadaniu, powinien pozwoli  

dzieciom decydowa , co b d  rano jadły. Jego matka bez przerwy zmusza je do 

jedzenia gor cej owsianki. 

Helena Sturm niezgrabnie kiwała głow , nie bardzo wiedz c, jak si  

zachowa . 

- Ju  sobie poszły - oznajmiła konspiracyjnym szeptem Anna. 

Helena zerkn ła przez lewe rami . Mijaj ce je przed chwil  kobiety,  ony 

trzech znanych dygnitarzy partyjnych poszły do dalszych półek, nie zwracaj c na 

nie szczególnej uwagi. Ewa podj ła temat: 

- W Dniu Zjednoczenia... Wtedy wła nie wódz zostanie zamordowany, a 

Trzeci Korpus zaatakuje stacjonuj cy tutaj oddział SS. A kiedy to si  stanie, 

Pierwszy i Drugi Korpus oraz Eskadra Kondora powróc  do Complexu, a 

nast pnie ogłosz  stan wojenny. Dopiero wtedy zacznie si  te  prawdziwa wojna. 

Ale po  mierci wodza i rozbrojeniu SS b dziemy mieli przynajmniej kilka dni na 

opanowanie Complexu, a co najwa niejsze, na przej cie zgromadzonego tu 

sprz tu oraz wyposa enia. 

Helena zorientowała si ,  e Ewa Mann dziwnie na ni  patrzy. 

- Martwisz si  o Helmuta i Zygfryda? 

- Helmut mnie znienawidzi. Zygfryd te  mnie znienawidzi. I Manfred na 

pewno te . 

background image

 

82 

- Helmut jest nazist , ale to rozs dny człowiek. Poza tym ci  kocha. Kocha 

ciebie i wasze dzieci - z u miechem powiedziała do niej Ewa. 

Poszły dalej. Helena przystan ła i nie mogła si  zdecydowa , czy kupi  

wi ksze, pi setgramowe opakowanie z gotowym ciastem na nale niki, czy 

mniejsze, zawieraj ce tylko około trzystu gram koncentratu. Przygl daj c si  

ekranikowi, mimochodem zerkn ła na elektroniczny kalendarz. Do trzydziestego 

stycznia pozostało ju  naprawd  niewiele czasu. Helena poczuła,  e ogarnia j  

strach. Od wczesnego dzieci stwa potrafiła jednak odró ni  dobro od zła i to 

sprawiało,  e bała si  tego, co miało wkrótce nast pi , ale nie w tpiła o słuszno ci 

swej decyzji. 

Wybrała wi ksze pudełko. By  mo e straci swojego najstarszego syna 

Manfreda, ale Willi, pozostali dwaj synowie oraz dziecko, lub dzieci, które 

niedługo urodzi - oni wszyscy doczekaj  prawdziwej wolno ci. 

Pokrzepiona t  my l , ra no ruszyła w stron  kolejnej półki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

83 

Rozdział 40 

 

Znajdowała si  w płytkiej skalnej niszy. Spod skalnego nawisu obserwowała 

padaj cy deszcz. Padało ju  około godziny. 

Ci kie krople rozpryskiwały si  w rosn cych kału ach. Natalia była naga, 

przykuta za r ce i nogi do skały. Jej ciało, pozbawione oparcia, ci ko zwisało 

przytrzymywane u góry w miejscach, w których jej ramiona zostały 

przytwierdzone do skały. Kiedy dziewczyna ockn ła si , wstrz sały ni  dreszcze. 

Nie miała poj cia, jak długo była nieprzytomna. Czuła dokuczliwy ból w plecach i 

karku. 

Zwi zek z Johnem nauczył j  nigdy nie traci  nadziei. Przynajmniej była na 

tyle blisko m a,  e mogła go zabi . 

Niestety, jeden z wartowników Karamazowa przeszkodził jej w wykonaniu 

zadania, które sama sobie wyznaczyła. Ale to jeszcze nie koniec. Ci gle była 

blisko pułkownika i znała go wystarczaj co dobrze,  eby spodziewa  si ,  e 

znajdzie si  jeszcze bli ej niego. A wtedy znajdzie w sobie do  siły, by zabi  tego 

potwora. 

Usłyszała kroki i z trudem spojrzała w prawo. To był Karamazow. 

- A wi c si  obudziła ... Doskonale! Przyszedłem,  eby ci powiedzie , co ci  

czeka w najbli szej przyszło ci. Pierwsze do wiadczenie z pewno ci  dostarczy ci 

wielu mocnych wra e . Wróc  za dwie godziny. Rzecz w tym,  e zanim znów ci  

wykorzystam, musisz zosta  oczyszczona, tak e duchowo, ze wszystkiego, co 

pozostawiło w tobie współ ycie z tym zepsutym Amerykaninem, Johnem 

Rourke'em. 

- On i ja? Nigdy! 

- Tak, wiem. Ju  mi o tym mówiła . Ale ja musz  by  tego pewien. Wybrałem 

do tego celu niezawodn  metod . Gor ce  elazo. Po prostu wypal  w tobie 

wszystko, co mogłoby zaszkodzi  mojemu zdrowiu. S dz ,  e i dla ciebie b dzie to 

interesuj ce do wiadczenie. Eksperymentowałem ju  kilka razy w ten sposób na 

kobietach z dzikich plemion, które jakim  cudem przetrwały i w druj  po 

Europie. Ale te dzikuski wi cej maj  wspólnego ze zwierz tami ni  z istotami 

ludzkimi i dlatego na podstawie ich zachowania trudno mi było wła ciwie oceni  

efektywno  tej metody. 

- Jeste  szalony, Władymir. Pozwól swoim je com odej . Potem b dziesz 

mógł ze mn  zrobi  wszystko, na co ci tylko przyjdzie ochota. 

Roze miał si . 

- Ju  teraz mog  robi  z tob , co tylko zechc . A co do reszty: nie! Ju  ci 

mówiłem,  e s  mi potrzebni do dr czenia ciebie, twojego sumienia. B dziesz 

musiała by   wiadkiem odzierania z wszelkiej czci  ony i córki Rourke'a, tej 

drugiej dziewczyny oraz Murzynki. B d  wykorzystywane i bite tak długo, a  

znudz  si  moim chłopcom. Nie b dziesz mogła im pomóc. A teraz pora na 

pierwszy akt naszego przedstawienia. - Si gn ł pod czarn , skórzan  kurtk  i 

wyci gn ł stamt d mał  apteczk , z której wydobył strzykawk . - Ciekawe,  e 

nawet z najwi kszej katastrofy daje si  potem wynie  jakie  korzy ci. Mam tu na 

my li ro lin , o której nigdy przedtem nie słyszałem. To prawdopodobnie mutant 

powstały w wyniku promieniowania po Nocy Wojny albo w wyniku zmiany 

background image

 

84 

warunków klimatycznych oraz wyjałowienia atmosfery. Wydaje mi si ,  e to 

rodzaj grzyba, ale we  poprawk  na to,  e nigdy nie uwa ałem si  za eksperta w 

tej dziedzinie. W ka dym razie wła ciwo ci tego specyfiku s  zadziwiaj ce. 

Natalia nie spuszczała wzroku z m czyzny. Mimo chłodu, który ogarn ł jej 

całe ciało, na górnej wardze poczuła kropelki potu. 

- Nawet niewielka dawka wywaru tej ro liny powoduje u człowieka co  w 

rodzaju schizofrenii paranoidalnej: całkowit  niezdolno  do koncentracji i 

wszechogarniaj cy strach, halucynacje, a potem wra enie absolutnego 

wycie czenia organizmu. I rzeczywi cie, poddany eksperymentowi obiekt jest 

potem ruin . - U miechn ł si , lekko naciskaj c tłoczek strzykawki. - Zastrzyk 

ten działa równie  rozkurczowo na wszystkie mi nie. Zauwa yłem,  e twoja 

szyja jest raczej sztywna. To wkrótce przejdzie. Obawiam si ,  e b dziesz musiała 

pozwoli  twoim mi niom rozkurczy  si  bardziej ni  by  sobie tego  yczyła. 

Stracisz kontrol  nad wszystkimi czynno ciami fizjologicznymi twego organizmu. 

Niestety, zrobi si  przy tym mały nieporz dek. Zanieczy cisz siebie i  cian ... Ale 

nie przejmuj si  tym, zawsze mo emy ci  umy  przed nast pnym zabiegiem. St d 

te  ta lokalizacja... Wybacz, zapomniałem ci  za ni  przeprosi  na samym 

pocz tku naszej rozmowy. Przynajmniej nie b dzie ci przykro z powodu 

zanieczyszczonej podłogi. I pewne nieprzyjemne zapachy... Hmmm... Szybciej 

rozejd  si  na  wie ym powietrzu. 

- Nienawidz  ci  - szepn ła. 

- Ach, to muzyka dla moich uszu. I pomy l tylko... - Poczuła dotyk igły na 

skórze lewego przedramienia. - ...Je li w tej chwili mnie nienawidzisz, co b dziesz 

czuła po pewnym czasie? 

Próbowała wyrwa  rami , ale Karamazow sił  przycisn ł je do skały i zatopił 

igł  w ciele kobiety. 

Potem si  cofn ł. Patrzyła, jak stoi przed ni  i si   mieje. W nast pnej 

sekundzie poczuła nagły skurcz  oł dka, a pó niej jego zupełne rozlu nienie. 

Zacz ła si  wypró nia ...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

85 

Rozdział 41

 

 

Rourke znienacka chwycił czarno ubranego radzieckiego wartownika. 

Krótkim szarpni ciem za głow  złamał mu kr gosłup. Ciało Rosjanina mi kko 

osun ło si  na skały. 

John pochylił si  nad nieruchomym  ołnierzem, podniósł jego karabin i 

usun ł z niego magazynek. Cisn ł bezu yteczn , zdekompletowan  bro  na skały. 

Potem w zupełnie inn  stron  wyrzucił zamek. Ostro no  i absolutna cisza 

byłyby teraz wskazane, ale doktor nie uwa ał ich za podstawowe warunki 

powodzenia jego akcji. Czas był dla niego najwa niejszy. 

Swoj  półci arówk  zaparkował około mili od miejsca, w którym si  teraz 

znajdował. Tutaj wła nie napotkał pierwszy sowiecki posterunek. 

Rourke podniósł swój karabin i ruszył naprzód. D wigał ze sob  dwie torby, 

jedn  wypełnion  zapasowymi magazynkami, a drug  - po brzegi wypchan  

broni  tych, których zamierzał uratowa  przed Karamazowem. Przez plecy 

Amerykanin miał przewieszone dwa automaty, a w r kach trzymał M-16. Nie 

zastanawiał si , czy uniesie dodatkowy ci ar. A był on tak wielki,  e znacznie 

utrudniał wspinaczk  po skałach i teraz bardzo opó niał marsz. Na szcz cie 

John nigdy nie kierował si  w  yciu wygodnictwem. 

”Sarah, Annie, Madison, doktor Halwerson, porucznik Kulinarni” - my lał 

Rourke. 

- Natalia - szepn ł. 

Zabierze j  stamt d. I wszystkich innych razem z ni . 

Wkrótce z pewno ci  spotka nast pnego wartownika. Wkrótce znów b dzie 

musiał zabi . 

- Jeden mniej do zabicia na pó niej - westchn ł, z coraz wi kszym trudem 

łapi c oddech.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

86 

Rozdział 42

 

 

Usta miała całe poranione od gryzienia linek, którymi zwi zano Japo czyka. 

Uwolniony Kurinami zabrał si  do rozpracowywania wi zów kr puj cych w 

kostkach nogi Sarah. Kobieta u miechn ła si , obserwuj c jego zapał. R ce sama 

sobie uwolniła. 

- Mam je! - sykn ł Japo czyk. 

Sarah Rourke przetoczyła si  na plecy. Nie bardzo wierzyła,  e zesztywniałe 

nogi unios  jej ci ar. Skin ła głow . 

- Uwolnij Elaine. Ja zajm  si  Madison. Ale najpierw zobacz , co z Annie. 

Czołgaj c si  na kolanach i łokciach, Sarah dotarła w ko cu do 

najodleglejszego k ta namiotu. Jej córka oddychała teraz bardziej regularnie i 

wydawało si ,  e niedługo odzyska przytomno . Sarah nie usun ła chustki, któr  

Annie została zakneblowana,  eby po przebudzeniu dziewczyna nie zdradziła ich 

głosem. 

Sarah powiedziała do Madison: 

- Nie martw si . Z Michaelem wkrótce b dzie wszystko w porz dku. Jest 

dokładnie taki jak ojciec. To jego jedyny problem. A ty za kilka sekund b dziesz 

wolna. - Usun ła knebel z ust dziewczyny. Głowa Madison opadła. Oddychała z 

trudem. 

- Powinnam była wi cej... 

- Próbowała  - powiedziała Sarah, łami c kolejne paznokcie przy 

rozpl tywaniu supłów Madison. - Jeszcze b dziesz miała mnóstwo okazji,  eby si  

wykaza . Cho by wtedy, gdy b dziemy si  st d... 

Usłyszeli krzyk. Kobiecy krzyk, ale ju  prawie nieludzki. Wiedzieli, kto 

krzyczał. 

Sarah rozpaczliwie walczyła z p tami. Nareszcie r ce Madison były wolne. 

Dziewczyna masowała nadgarstki. 

- Z nogami sama sobie poradz . 

- Dzielna dziewczyna. - Kobieta, wci  na kolanach, skierowała si  w stron  

córki. Annie otworzyła wła nie oczy. Sarah wyj ła jej knebel. 

- Annie! Nie rób  adnego hałasu. Jak si  czujesz? 

- Co? 

- Kurinami zdołał si  uwolni  na tyle,  e mogłam mu rozwi za  r ce. Zaraz 

st d uciekniemy. 

- Mam zamiar dopa  tego drania, który mnie uderzył. - Annie zakrztusiła si . 

- Kto ci  nauczył tak mówi ? Ojciec? Panienka w twoim wieku... - Nagle 

przypomniała sobie,  e były teraz z córk  niemal rówie nicami. 

Krzyk si  powtórzył. Bardziej przera aj cy ni  cokolwiek, co Sarah słyszała 

w szpitalnym gabinecie zabiegowym, gdzie pracowała, zanim poznała Johna i 

potem, w szpitalach polowych podczas wojny. Krzyk. Straszliwszy od j ków ko-

naj cego. 

Br zowe oczy Annie zrobiły si  nienaturalnie wielkie. Spojrzała na matk  

staraj c  si  rozplata  w zły. 

- To Natalia - powiedziała Sarah. Jej głos był twardy, ale spokojny. - Wygl da 

na to,  e jest gdzie  niedaleko.

 

background image

 

87 

Rozdział 43

 

 

T tno Michaela zacz ło spada . 

- Cholera - zakl ł Rubenstein. 

Wzi ł mikrofon do r ki i sprawdził, czy z radiem wszystko w porz dku. 

- Paul Rubenstein do ”Edenu jeden”. Ziemia do ”Edenu jeden”. Odbiór! 

Nie czekał długo na odpowied . Niemal natychmiast odezwał si  znany mu 

głos: 

- Tu Jeff Styles. Jestem oficerem naukowym. Prosz  minut  poczeka , panie 

Rubenstein. Zawołam kapitana Dodda. Odbiór! 

Rubenstein pospiesznie wcisn ł guzik mikrofonu, 

- Niech pan go sprowadzi naprawd  szybko. Wi ksza cz  l dowiska jest 

oczyszczona. Przynajmniej jeden prom mo e l dowa  w ka dej chwili. Mam tu 

umieraj cego człowieka. Potrzebuj  pomocy lekarskiej i krwi. I to jak najszyb-

ciej. Odbiór! 

- Id  do kapitana. Prosz  czeka . Odbiór! 

Paul wstał i du ymi krokami zacz ł chodzi  po namiocie. Nie oddalał si  przy 

tym zbytnio od radia. 

Ju  tylko mniej ni  milowy odcinek drogi pozostał do oczyszczenia z piachu i 

nale ało uprz tn  ju  tylko jeden filar mostu. Piachu nie było du o i filar te  nie 

był ci ki. Gdyby cho  jeden z promów znalazł si  na ziemi we wła ciwym czasie, 

Michael byłby uratowany, Paul był tego pewien. 

Usłyszał trzaski, a zaraz potem głos dowódcy promu: 

- Dodd do Rubensteina. ”Eden jeden” do Ziemi. Prosz  si  odezwa , panie 

Rubenstein. Odbiór! 

Paul szybko podniósł mikrofon. 

- Tu Rubenstein. Musz  tu mie  na dole co najmniej jeden z waszych 

wahadłowców w ci gu najbli szych kilku godzin. Rourke wyruszył,  eby ratowa  

swoich bliskich, Kurinamiego i doktor Halwerson z r k Rosjan. Puls Michaela 

słabnie i jego ci nienie jest coraz ni sze. John nauczył mnie kiedy , jak to 

sprawdza . Młody Rourke potrzebuje lekarza i krwi. I to szybko. Albo go 

stracimy... Odbiór! 

Głos Dodda: 

- Panie Rubenstein, Jeff Styles poinformował mnie o stanie l dowiska. 

Czyste? Odbiór! 

- Prawie. Dwie godziny pracy u jednego ko ca wyznaczonego odcinka i 

b dziecie mieli najbardziej gładkie l dowisko, jakie kiedykolwiek widzieli cie. 

Odbiór! 

- W takim razie wkrótce si  zobaczymy. Rozumiem konieczno  po piechu. 

Rozumiem te ,  e mo emy si  spodziewa  sowieckiego ataku. Odbiór! 

- Mam tu kilka karabinów i helikopter pozostawiony przez doktora Rourke'a. 

Mog  pobawi  si  z Rosjanami w chowanego. Góry  wietnie si  do tego nadaj . 

Je li nie wyl dujecie, umrze syn człowieka, który ryzykował  ycie swoje i całej 

swojej rodziny,  eby wam pomóc. I nie chc  wysłuchiwa  jego wymówek,  e was 

nie sprowadziłem. Odbiór! 

background image

 

88 

- Panie Rubenstein, je li doktor Rourke walczy teraz z Rosjanami, znaczy to 

ni mniej, ni wi cej tylko to,  e robi co , co zdaje si  omin ło nas kilka wieków 

temu. Mam na my li nas wszystkich... No có , tym razem chyba nie przepu cimy 

podobnej okazji. Jestem jedynym pilotem w naszej misji, posiadaj cym 

jakiekolwiek do wiadczenie bojowe. I wiem, jak pilotowa   migłowce. Robiłem to 

przez jaki  czas w Wietnamie w warunkach tak szczególnych,  e nawet 

człowiekowi w pa skim wieku trudno by było to sobie wyobrazi . ”Eden jeden” 

podejdzie do l dowania i natychmiast zabezpieczy obszar całego l dowiska. 

Nast pne promy b d  mogły potem wyl dowa  o wiele bezpieczniej. Proces 

opuszczania orbity rozpoczn  za dwie godziny. Za niecałe trzy godziny powinie-

nem by  ju  na Ziemi. Aha, a co do tych innych sił powietrznych, których sygnały 

zarejestrowali my w Ameryce Południowej: okazuje si ,  e to te   migłowce. 

Powinny wkrótce przelatywa  nad waszym terytorium, niedawno wystartowały z 

Alabamy. 

- Dzi ki! Bez odbioru. 

- ”Eden jeden” wył cza si . 

Paul odło ył mikrofon i podszedł do Michaela. Chłopak gor czkował, co 

mogło oznacza ,  e wywi zało si  zaka enie. 

Rubenstein, nie chc c traci  czasu i nie umiej c w  aden sposób pomóc 

przyjacielowi, wypadł z namiotu i pobiegł w stron  spychacza. Musiał jak 

najpr dzej doko czy  oczyszczanie l dowiska i przygotowa  stanowiska broni 

maszynowej. Miał jeszcze mnóstwo do zrobienia. Biegł najszybciej, jak potrafił.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

89 

Rozdział 44

 

 

Co , co pełzło po lewej piersi Natalii, uwa nie przypatrywało si  dziewczynie. 

Było podobne do w a, tylko miało nogi, dwa małe rogi na głowie oraz czerwone 

oczy, zupełnie podobne do oczu Władymira. Wiedziała,  e krzyczy, ale ci gle 

powtarzała sobie,  e wszystko, co si  z ni  dzieje, nie jest prawdziwe. A jednak 

naprawd  krzyczała. 

Jej krzyk musiał by  prawdziwy, bo czuła przecie  na swej skórze dotyk 

niezliczonej ilo ci małych odnó y. Wrzeszczała na potworn  istot ,  eby ta si  

zatrzymała,  eby dała jej spokój, ale stworzenie nie zwracało na ni  uwagi. W 

ko cu zacz ła woła  na stwora ju  tylko po imieniu: 

- Władymir! 

Nagle na jej prawej piersi pojawił si  drugi stwór. Ten był podobny do Johna 

Rourke. Drogi obydwu kreatur si  skrzy owały. Potwory zwarły si  w szale czej 

walce i naraz ten z prawej strony te  upodobnił si  do Karamazowa, a potem 

znikn ł; druga kreatura te  przepadła. Natalia spojrzała w dół, na skały, na 

szczycie których została przywi zana. Mi dzy kamieniami pełzały w e i ropuchy 

i było ich coraz wi cej, wypełzaj cych z jakiego  bagna czy lawy spływaj cej 

mi dzy nogami dziewczyny. Gad o twarzy Władymira znów si  zbli ał. Pełzł 

coraz wy ej, a  uczepił si  wewn trznej strony prawego uda Natalii. ”To” cały 

czas  miało si  przy tym zupełnie tak samo, jak pułkownik. 

Wszystkie w e patrzyły na ni  i te  si  z niej  miały. Ropuchy właziły jedna 

na drug , jakby układały si  w  ywy ła cuch. A raczej tworzyły obrzydliw  

drabin , której ”czubek” dotkn ł w ko cu nagiej stopy kobiety. Natalia krzyczała 

rozpaczliwie. 

Stwór o twarzy Karamazowa dotarł ju  do wewn trznej strony jej prawego 

uda, cały czas  miej c si  gło no. Czuła  luz pokrywaj cy jego koszmarne ciało, 

pozostawiaj cy na jej nodze wilgotny  lad. 

- Pomocy! 

Kreatura była coraz wy ej i wy ej. Wtem potwór w lizn ł si  do jej wn trza. 

Ju  nie mogła gło niej krzycze , gardło miała  ci ni te. Zaczynała si  dusi . 

Stwór ju  cały był wewn trz niej i teraz słyszała ohydny  miech dobiegaj cy z jej 

łona. Tymczasem ropusza drabina wci  pi ła si  w gór  wzdłu  prawej nogi 

Rosjanki. Czy by i one chciały jej wej  do pochwy? 

I jakim  cudem Natalia mogła ogl da  swoje wn trze i widzie , jak małe ró ki 

rozpalaj  si  do czerwono ci i jak płomie  pochłania od  rodka jej ciało. Zacz ła 

krzycze . Okropna kreatura wypalała jej wn trzno ci i a  krztusiła si  ze 

miechu, a nieszcz sna ofiara krzyczała, krzyczała, krzyczała...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

90 

Rozdział 45

 

 

Kurinami stał po lewej, a Annie po prawej stronie. Sarah spojrzała na 

Madison i Elaine. Potem uniosła pałatk , zasłaniaj c  wej cie do namiotu. 

Ostro nie wyjrzała na zewn trz. W tej chwili rozległ si  kolejny krzyk. Po drugiej 

stronie obozowiska Sarah zobaczyła Natali . Nawet teraz było w niej jakie  

nieuchwytne pi kno. Kilku  ołnierzy patrzyło na dziewczyn , inni starali si  j  

ignorowa . 

Sarah z trudem odwróciła wzrok od um czonej Rosjanki. Na lewo, w pobli u 

centrum bazy i prowizorycznego l dowiska, na którym stało teraz kilka 

helikopterów, ujrzała dwóch m czyzn. Byli uzbrojeni, ale karabiny mieli 

swobodnie przewieszone przez plecy. Domy lała si ,  e to wartownicy. 

Wolno zasłoniła wej cie i szepn ła: 

- Tylko dwóch wartowników, ka dy ma karabin. Dodatkowo uzbrojono ich w 

pistolety. To ju  cztery sztuki broni palnej. Jest nas pi cioro, ale Kurinami to 

samodzielna bro . Poza tym, przy karabinach zauwa yłam bagnety... 

- Uczciwie  wiczyłem ”kata” z dwiema maczugami. Sprawdz  to teraz w 

praktyce... 

Sarah spojrzała na Japo czyka, potem popatrzyła na Madison. 

- Te lekcje strzelania, które dawał ci Michael... S dzisz,  e potrafisz ju  

posługiwa  si  karabinem? 

- Tak, matko Rourke. Chc  walczy  z tymi lud mi. Dam sobie rad . 

- Dzielna dziewczyna. W takim razie jeden karabin dla ciebie, drugi dla mnie. 

Annie, ty we miesz pistolet, Elaine, ty te  we miesz pistolet. 

- Niewiele wiem na temat broni. Umiem obchodzi  si  jedynie z coltem. 

- Mo e co  wspólnie wymy limy... - Annie pospiesznie rozwiała w tpliwo ci 

Murzynki. 

- W porz dku. - Sarah spojrzała na Madison. - Kiedy dolicz  do trzech, chc  

eby  zacz ła woła  o pomoc, ale nie za gło no. Ma ci  usłysze  tylko tych dwóch 

ołnierzy, a nie cały obóz. Kurinami i ja b dziemy gotowi na ich przyj cie, a 

Annie i Elaine b d  nas ubezpiecza . 

Sarah wzi ła do r ki kołek, do którego przedtem przywi zano Japo czyka. 

- Uwaga! Licz  do trzech. B d cie gotowi. - Sarah wysun ła lewy kciuk. - Raz. 

- Potem palec wskazuj cy. - Dwa. - A potem, po sekundowej przerwie, palec 

rodkowy. 

- Trzy! 

Madison wła ciwie nie krzykn ła. To bardziej przypominało szloch. 

Dokładnie taki, o jakim my lała Sarah. 

- Pomó cie mi! Och! Prosz ! Bo e! Ratunku! Sarah nie potrafiła powstrzyma  

miechu. 

”Ta dziewczyna b dzie nieodrodn  córk  klanu Rourke'ów” - pomy lała. 

Sarah lekko si  cofn ła, r k  uzbrojon  w kołek uniosła wysoko w gór . 

Trzymała palik jak sztylet. Kurinami przyczaił si  z boku. Poły namiotu 

rozsun ły si  i do  rodka zajrzał młody Rosjanin. 

- Akiro! - sykn ła Sarah. 

background image

 

91 

Pilot błyskawicznie wci gn ł  ołnierza do  rodka. Pchn ł go na podłog , 

przydusił do ziemi i jednym ciosem zmia d ył  ołnierzowi jabłko Adama. 

W tym czasie Sarah czekała na swoj  ofiar . 

Najpierw dostrzegła ruch pałatki. W szparze pojawiła si  lufa karabinu 

nale cego do drugiego wartownika. Sarah zatoczyła kołkiem szeroki łuk 

skierowany ku dołowi i wbiła palik w rami   ołnierza. Z otwartej rany pociekła 

krew. M czyzna wła nie wchodził do namiotu. Teraz Sarah kantem dłoni z całej 

siły uderzyła go w twarz, tu  u podstawy nosa. Zrobiła po prostu to, co wiele razy 

widziała w wykonaniu innych. Zaskoczenie było całkowite. Wszystko odbyło si  w 

absolutnej ciszy. 

Sarah zrobiła półobrót w prawo. Elaine Halwerson trzymała ju  zdobyczny 

pistolet, a Annie rozbrajała le cego Rosjanina. 

Sarah zarzuciła sobie pas karabinu na rami  i zacz ła manipulowa  przy 

czym , co wygl dało na regulator trzonu zamka. Znalazła bezpiecznik z 

selektorem. Nastawiła bro  na ogie  ci gły. Tak przynajmniej si  jej wydawało, 

gdy  nie mówiła po rosyjsku. 

- Czy kto  tu zna rosyjski? 

- Ja, troch . - Porucznik u miechn ł si  skromnie. 

- Czy to znaczy ”poci gn  za spust”? - Pokazała pilotowi, o co jej chodzi. 

Kurinami roze miał si . 

- Tak. O ile si  orientuj ... 

Sarah tylko skin ła głow . Kurinami dzier ył ju  bagnety, Annie - drugi 

pistolet, a Madison, cicha Madison, spokojnie trzymała w obu r kach 

przydzielony jej karabin i d wigała pas z zapasow  amunicj . 

- Gotowi? Najpierw idziemy uwolni  Natali . Nie mo emy jej tu zostawi  - 

powiedziała Sarah. - Potem przebijemy si  do l dowiska, wskoczymy do jednego 

z helikopterów, a porucznik Kurinami wyprowadzi nas z tego piekła. To nasza 

jedyna szansa. 

Podeszła do Annie i serdecznie j  ucałowała. 

- Bardzo ci  kocham. 

Z kolei obj ła wzruszon  Madison. 

- Ty te  jeste  moja córk . Naprawd  was kocham. Ciebie i twoje dziecko. 

Madison nie mogła wydusi  z siebie ani słowa. Sarah odwróciła si  w stron  

wyj cia. 

- Czy kto  pomógł Elaine z jej pistoletem? 

- Tak, mamo - odparła Annie. 

- Zabijemy tych drani - szepn ła Sarah i wybiegła z namiotu, gotowa zgin  

za swoj  najgro niejsz  rywalk .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

92 

Rozdział 46

 

 

Natalia czuła,  e cała dr y. Koszmarne wizje znikn ły, ale to, co dziewczyna 

zobaczyła na jawie, było jeszcze gorsze. Przed ni  stał Karamazow. W lewym 

r ku trzymał rozpalony do czerwono ci bagnet. Nie opodal płon ło małe ognisko. 

W jego płomieniach rozgrzewały si  ko ce dwóch innych bagnetów. One te  

zaczynały si  ju   arzy . 

- To najpewniejszy sposób na oczyszczenie rany, moja droga - szepn ł 

Karamazow. 

Zawstydziła si  swojego zapachu i wygl du. Ten wstyd był silniejszy od 

strachu. Jeszcze bardziej wstydziła si  tego,  e nie udało si  jej zabi  pułkownika i 

e zawiodła Sarah, Annie, Madison, Elaine oraz porucznika Kurinamiego. To 

wstyd,  e próbowała ich uratowa  tak nieudolnie... 

Spojrzała m owi w oczy. 

- Je li po  mierci istnieje jakiekolwiek  ycie, wróc  z za wiatów i obróc  

wniwecz twoje marzenia. B d  upiorem. Zadr cz  ciebie na  mier . Nie dam ci 

spokoju... 

Karamazow roze miał si  i zbli ył ostrze bagnetu do l d wi kobiety. 

- Obawiam si , kochanie,  e nie umrzesz tak pr dko... Jeszcze si  troch  

pom czysz! 

Poczuła ciepło bij ce od rozgrzanego ostrza. Jedyne, co mogła teraz robi , to 

krzycze . Spojrzała w stron  bagnetu zbli aj cego si  do niej milimetr po 

milimetrze. Koniec ostrza dotkn ł ju  włosów kryj cych łono Natalii. 

Wstrzymała oddech i jak mogła najbardziej przywarła plecami do skalnej  ciany. 

- Mam przy sobie magnetofon, przygotowany do nagrywania. Pomo e mi to 

zapami ta  te pi kne chwile do ko ca moich dni. 

Dziewczyna zamkn ła oczy i zawołała: 

Id  do diabła! Poczuła ciepło... 

 

John Rourke trzymał pythona w obu r kach. M-16 był wygodniejszy, ale 

Amerykanin nie ufał celno ci karabinu. Byłoby mu łatwiej od razu zabi  

Karamazowa, ale nó  mógłby zd y  zagł bi  si  w ciało Natalii. Musiał trafi  

pułkownika w r k . Pewnie poci gn ł za spust kolta. Pistolet lekko drgn ł. 

Natalia przestała krzycze . Jarz cy si  bagnet szerokim łukiem wyleciał z r ki 

szale ca. Karamazow chwycił si  za lewe przedrami . Rourke pognał w jego 

stron . Padał ulewny deszcz. Doktor w biegu zastrzelił dwóch  ołnierzy stoj cych 

po bokach Karamazowa. Potem wycelował w m a Natalii i strzelił. Wydawało 

si ,  e Rosjanin potkn ł si  na skałach, po lizgn ł, potem jednak wstał i zacz ł 

ucieka . Nagle John usłyszał strzały. Do Natalii pozostało mu dwadzie cia pi  

jardów. 

- Sarah! 

To rzeczywi cie była jego  ona. Karabin, który trzymała, bluzgał ogniem. 

Biegła od strony odległego kra ca obozu. Tu  przy niej biegła Annie, a za nimi - 

Madison. Ona równie  strzelała z karabinu. Elaine trafiła wła nie nadbiegaj cego 

przeciwnika prosto w twarz. Japo czyk Kurinami, uzbrojony w dwa bagnety, 

background image

 

93 

kłuł, podcinał gardła, rozpruwał czarne mundury wrogów. Cho  pozbawiony 

broni palnej, pozostawiał za sob  najwi ksze spustoszenie. 

Karabin Sarah nagle zamilkł. Rosjanie g st  tyralier  nadbiegali w jej 

kierunku. John spojrzał znów na Natali , nie ustaj c w morderczym p dzie. 

Przez panuj cy wokół zgiełk przebił si  pojedynczy głos. Głos Natalii: 

- Kocham ci !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

94 

Rozdział 47

 

 

Karamazow wycofał si  i znikn ł za plecami swoich  ołnierzy. Rourke 

opró nił cały magazynek pythona, strzelaj c do  ołnierza chc cego zabi  

bezbronn  Natali . Uderzenia kul odrzuciły Rosjanina daleko od uwi zionej. 

Teraz John był tu  przy Rosjance. Wcisn ł pythona do kabury, a z innego 

skórzanego pokrowca przy pasie szybko wyci gn ł du ego gerbera. 

- Obserwuj moje tyły, Natalia. 

Szarpn ł no em za sznur wi

cy jej lew  kostk . Potem jeszcze raz, a  wi zy 

naci te przy pierwszej próbie opadły wokół jej stóp. Ciało Natalii raptownie si  

osun ło, kiedy Rourke zacz ł manipulowa  ostrzem przy sznurze zaci ni tym 

wokół jej prawej kostki. Zawisła na r kach. John wstał i obejrzał si . Sarah i inni 

byli coraz bli ej. Uwolnił lewy nadgarstek Natalii. 

- Oprzyj si  o mnie. 

Poczuł, jak dziewczyna obejmuje go za szyj . Prawy nadgarstek. Nareszcie 

Rosjanka była wolna. D wigał teraz na sobie cały jej ci ar. 

- Jestem tak brudna... - szepn ła. 

Rourke obj ł j  i mocno przytulił. Oderwał Natali  od wilgotnej, skalnej 

ciany, do której była przywi zana. Schował Gerbera i zdj ł torby z broni  oraz 

amunicj . Zsun ł z ramion dwa karabiny.  ci gn ł kurtk . Okrył ni  

dziewczyn . 

- Ja... Ja próbowałam... - wyj kała. - Prawie go miałam. Ale kto  od tyłu 

uderzył mnie i kiedy si  obudziłam... 

- Pó niej opowiesz mi wszystko. Teraz musimy si  st d wynosi . Popraw na 

sobie kurtk . 

- Jestem obrzydliwie brudna. Ja... 

- Rób, co ci mówi . 

- Ci gle mog  strzela . Daj mi bro . 

- Tak ju  lepiej. 

John popchn ł torb  w jej kierunku. Natalia była jednak bardzo słaba i 

musiała oprze  si  na łokciu. Annie, Sarah oraz reszcie udało si  na moment 

zatrzyma  Rosjan w stosunkowo bezpiecznej odległo ci. Z torby Rourke wydobył 

małe pudełeczko - cz  apteczki. Ju  wcze niej zauwa ył male ki  lad na lewym 

ramieniu dziewczyny i teraz ostro nie, ale stanowczo przyci gn ł jej lewe rami  

bli ej. Otarł to miejsce tamponikiem sterylnej waty. 

Potem wyj ł z pojemniczka strzykawk  i zamierzał jej zrobi  nowy zastrzyk, 

ale Natalia odruchowo cofn ła si . 

- To przeciwko t cowi, a pó niej mieszanka ”B”,  eby  mogła utrzyma  si  

na nogach. 

- Władymir... Dał mi jaki   rodek halucynogenny. To... To sprawiło,  e 

widziałam straszne koszmary. Czułam je... Jakie  potwory dostały si  do mnie... 

Do  rodka... I... 

Wielkie niebieskie oczy Rosjanki nagle pociemniały. Doktor przerwał jej w 

pół słowa: 

- Zabij  go... To chodz cy trup. 

background image

 

95 

Zrobił jej pierwszy zastrzyk. Potarł tamponem skór  powy ej łokcia, 

wyszukał  ył  i po raz drugi wbił igł . Zgi ł jej rami ,  eby przytrzymała  wie y 

tampon. Lewy r kaw kurtki miała wysoko podwini ty. John schował apteczk  z 

powrotem do torby. Ci gle kl cz c przy Natalii, si gn ł za siebie i podniósł z 

ziemi jeden z karabinów. Ustawił go na automatyczne działanie. Celn  seri  

skosił kilku najbli szych Rosjan. Tymczasem pierwsza dobiegła do nich Sarah. 

Rourke zacz ł wła nie wymienia  magazynek, kiedy usłyszał niespokojne wołanie 

ony: 

- Michael! Co z nim? 

-  yje, ale konieczna jest transfuzja. Potrzebuj  krwi, twojej albo Annie. Ja 

ju  oddałem mu, ile mogłem. Jako  si  trzyma. Paul go pilnuje... 

- Rozumiem - przerwała mu Sarah. - Chcieli my uciec st d helikopterem. 

Akiro jest przecie  lotnikiem. Zamierzali my przedtem uwolni  Natali . Teraz ty 

mo esz poprowadzi  jedn  maszyn , a Kurinami drug . 

Nieoczekiwanie Rosjanka wtr ciła si  do rozmowy. Jej głos rozległ si  niemal 

równocze nie z trzaskiem nowego magazynka wskakuj cego na swoje miejsce w 

M-16 Johna. 

- Nie s dz ,  ebym była w tej chwili dobrym piechurem, ale mog  pilotowa  

który  ze  migłowców. 

U drugiego boku Johna pojawiła si  Annie. Nie przestawała strzela  ze swego 

steczkina. 

- Tato, odwró  si  na moment! Rourke spojrzał na córk . 

- Co, u licha? 

- Dam Natalii swoj  halk ,  eby cho  troch  si  okryła. No, nie podgl daj. 

Rourke skierował M-16 w stron  najwi kszego skupiska nieprzyjaciół. K tem 

oka dostrzegł biel materiału. 

- Pomó  jej, mamo. 

- Podnie  si  troch . Pozwól,  e ci  w ni  sama ubior . Oprzyj si  o mnie. Do 

diabła z tym! Oprzyj si  o mnie! 

Rourke nie patrzył w stron   ony i Natalii. Patrzył na córk , opuszczaj c  

fałdy szerokiej spódnicy. 

- Co, u licha, stało si  z twoj  twarz ? 

- Kolba karabinu... Widziałam skurwysyna, który to zrobił... 

- Nie mów tak. Kto ci  tego nauczył? 

- Zobaczyłam go zaraz po wyj ciu z namiotu i strzeliłam mu prosto w głow . 

Czuj  si  teraz doskonale. I mówi  tak, jak chc . Mam ju  prawie dwadzie cia 

osiem lat, pami tasz? 

- No có ... - Rourke znów poci gn ł za spust, pomagaj c Kurinamiemu 

op dzi  si  od atakuj cych Rosjan. - Wyno my si  st d. Annie! Widzisz te torby? 

Rozdaj bro . 

- Musz  pomóc Natalii podej  do helikopterów! - odkrzykn ła dziewczyna. 

Doktor odwrócił si . Spojrzał na Sarah i Natali . Kochał je obie. Rosjanka 

wygl dała nieco dziwnie. Br zowa kurtka była zapi ta z przodu na zamek i o 

wiele za du a. Spod kurtki wystawała biała halka Annie. Poza tym Natalia była 

ci ni ta w talii grubym, skórzanym pasem z dwoma kaburami na biodrach. 

Dziewczyna miała zapadni te policzki i twarz skrzywion  grymasem bólu. Sarah 

background image

 

96 

ubrana była jak zwykle - w niebieskie d insy i wypłowiał  bł kitn  koszulk . 

Włosy zwi zała biało-niebiesk  chustk . Cierpliwie pomagała Natalii podnie  si  

z kl czek i stan  na wyprostowanych nogach. Obydwie wygl dały teraz jak 

pi kne kwiaty w zaniedbanym ogrodzie. 

- Poczekajcie. Ju  wam pomagam! - zawołała Annie. 

- Zajmij si  broni ! 

Wcisn ła torb  w lew  r k  Johna. Miała na sobie pas z kabur  na 

scoremastera. Sarah nie wypuszczała z lewej dłoni swego trappera scorpiona. W 

ko cu Natalia wstała. Lewym ramieniem obejmowała Sarah za szyj . W prawej 

trzymała jeden ze swoich pistoletów. Rourke potrz sn ł głow . 

- Do diabła z babami! 

Podniósł drugi M-16 i strzelaj c ruszył przed siebie. Po drodze rzucił torb  w 

stron  nadbiegaj cej Elaine. 

- Twój pistolet i pistolet Kurinamiego s  w  rodku razem z zapasow  

amunicj . Zajmij si  tym. 

Zerkn ł za siebie. Sarah, Natalia i Annie nie odst powały Johna na krok. 

Elaine i Akiro ubezpieczali tyły. Japo czyk w prawej r ce trzymał pistolet, ale z 

lewej dot d nie wypu cił bagnetu. 

- Gdzie, u diabła, podziała si  Madison? 

Ale zaraz potem Rourke sam j  zobaczył. Była w odległym kra cu obozu, 

uzbrojona w radziecki karabin. Zaciekle strzelała w stron  nacieraj cych Rosjan. 

- Ta dziewczyna gotowa jest zgin . Razem z moim wnukiem! 

- A je li to wnuczka? - krzykn ła Sarah, ale Rourke biegn c prosto w stron  

Madison, nie słyszał słów  ony. 

Nagle ogniki błyskaj ce na ko cu lufy karabinu Madison przestały si  

pokazywa . Padało coraz bardziej. Zerwał si  silny wiatr. Doktor był ju  

zm czony szale czym biegiem, osłabieniem po wielogodzinnej operacji, któr  

zeszłej nocy przeprowadził na swym synu, i pó niejszej transfuzji. Gdyby Sarah, 

Natalia, Annie oraz Madison nie były w niebezpiecze stwie i gdyby John nie 

musiał mie  do  siły na prowadzenie  migłowca i zniszczenie wiaduktów, bez 

wahania oddałby cał  swoj  krew,  eby tylko uratowa   ycie syna. 

Zmusił si  do jeszcze wi kszego wysiłku. Madison usiłowała op dzi  si  od 

Rosjan kolb  karabinu. W ko cu upu ciła bro  i jeden z atakuj cych rzucił si  

na dziewczyn . John był ju  jednak tu  za ich plecami. Otworzył ogie  z obu 

karabinów jednocze nie. Kilku  ołnierzy odwróciło si , ale tylko po to,  eby 

zobaczy , z czyich r k gin . 

Magazynki obu M-16 były puste. Amerykanin szybko rzucił bezu yteczn  

bro  na ziemi  i lew  r k  waln ł najbli szego  ołnierza w szcz k . Wn trzem 

prawej dłoni uderzył od dołu innego - tak jak zamierzył, trafił w podstaw  nosa. 

Złamana ko  wbiła si  w mózg zaskoczonego przeciwnika. 

Z kabur na biodrach wyszarpn ł dwa scoremastery. Poci gn ł za spusty. 

Dwóch nast pnych Rosjan osun ło si  na ziemi . Rourke parł do przodu. 

Radziecki  ołnierz podniósł karabin i kolb  zamierzał uderzy  kl cz c  Madison. 

John widział jej jasne, mokre włosy, przylepione teraz do gładkiego czoła. I 

szarpan  przez wiatr spódnic . Podniosła obie r ce do góry. Ale nie prosiła o 

background image

 

97 

lito . Starała si  tylko osłoni  głow . Rourke był dumny z synowej. Otworzył 

ogie  do atakuj cego j  Rosjanina. 

Madison patrzyła na Johna swymi niebieskimi, szeroko otwartymi oczami. 

Rourke stan ł tu  przy niej. Podał dziewczynie M-16 i nie trac c czasu, znów 

si gn ł po scoremastery. 

- Zapasowe magazynki s  w torbie - powiedział. 

- Co? W torbie? 

- Znajdziesz je w płóciennym woreczku. 

Opró nił magazynek pistoletu, który trzymał w prawej r ce, a w chwil  potem 

zamilkł równie  ten w lewej. 

- Masz, te tak e załaduj. - Rourke poło ył pistolety na skał , przy której 

kl czała dziewczyna. 

- W porz dku. 

Spojrzał na ni , wła nie przeszukiwała torb . 

Tymczasem John si gn ł do kabur pod pachami. Najpierw praw  r k  do 

lewej, a zaraz pó niej lew  do prawej. Błyskawicznie odci gn ł blokady 

detoników. 

W ostatniej chwili zastrzelił podbiegaj cego Rosjanina. K tem oka dostrzegł 

rozbłyski innego karabinu. Po chwili nast pny z Rosjan padł ugodzony kul  

doktora. 

Rourke stał teraz wyprostowany. Madison kl czała tu  przy nim. Z obu 

pistoletów ogniem ci głym strzelał do wi kszej grupy nacieraj cych. Nagle 

pistolety w jego dłoniach zamilkły. Były puste. Wsun ł je za pas i si gn ł po M-

16,  eby go załadowa . Ale zaraz zdał sobie spraw  z tego,  e nie zd y. Zacz ł 

osłania  Madison swoim ciałem. Dwóch Rosjan było ju  niebezpiecznie blisko. W 

tej samej chwili usłyszał dochodz cy z dołu warkot karabinu i ujrzał swój M-16, 

wielki w w tłych ramionach dziewczyny. Obaj  ołnierze padli niemal 

równocze nie. 

- Twoje pistolety - wykrztusiła, podaj c mu załadowane scoremastery. 

Rourke odebrał bro  z małych rak Madison i natychmiast, otworzył ogie . 

Zaraz potem zawołał do dziewczyny: 

- Uwa aj, kochanie, trzymaj si  blisko mnie! 

Nie ogl daj c si , pobiegł przed siebie. Madison p dziła po jego lewej stronie. 

Deszcz zacinał coraz g stszymi strugami. Wielkie krople spływały po ciemnych 

szkłach okularów Johna. Ich ubrania, ju  i tak przemoczone, jeszcze mocniej 

przylgn ły do ciał. 

- Dobrze, ojcze Rourke - odkrzykn ła Madison, ju  w biegu. 

Zerkn ł na jej powa n  twarz i gło no si  roze miał. 

- Tak, córko Rourke. 

Celnymi strzałami zmiótł kilku nast pnych Rosjan. Ale wygl dało na to,  e 

ludzie Karamazowa byli tak e zm czeni walk . Czarni  ołnierze rzucili si  w 

stron  helikopterów. Nie uciekali jednak ani przed Rourke'em, ani przed Sarah i 

jej grup . Rourke podniósł głow  i spojrzał w gór . Zachmurzone, szare niebo 

zaroiło si  od obcych  migłowców bojowych. Na ich czarnych kadłubach widniały 

znaki, których Amerykanin nie spodziewał si  ju  kiedykolwiek zobaczy : 

czarno-białe krzy e Luftwaffe.

 

 

background image

 

98 

Rozdział 48

 

 

Wolfgang Mann spojrzał na swe dystynkcje. Nie był nimi zachwycony. Był co 

prawda pułkownikiem Wehrmachtu, ale w SS był zaledwie Standartenfuhrerem. 

- Atakowa  Rosjan na ziemi i w powietrzu. Je li chodzi o innych walcz cych, 

bez mundurów, mo na próbowa  wzi  ich do niewoli, ale tylko wtedy, gdy nie 

b dzie to gro ne dla ich  ycia. Na razie nie ma si  im przytrafi  nic złego. 

Sko czył wydawanie dyspozycji i skoncentrował si  na prowadzeniu 

helikoptera. Ostro skr cił w lewo i wyrównał maszyn  w swym pierwszym 

regularnym ataku na komunistów. Potem powiedział do mikrofonu: 

- Za mn ! - Wprowadził pocisk do wyrzutni i dodał: - Strzela  do ka dego 

celu, ale pami ta  o tym, co mówiłem na temat cywilów. 

Pułkownik wcisn ł guzik wyrzutni. Odpalił rakiet . Mleczna smuga przeci ła 

niebo. Startuj cy wła nie radziecki  migłowiec zamienił si  w  ółt  kul  ognia. 

Szybko pracuj ce wycieraczki przeszkadzały w kontrolowaniu sytuacji na zew-

n trz maszyny, cho  obraz za szyb  i tak był niewyra ny za  cian  g stego 

deszczu. 

- Tu Mann. Chyba widzieli cie, czego od was oczekuj . Poderwał maszyn , a 

reszta Eskadry Kondora pod yła w poszukiwaniu własnych celów. 

Je li prze ył kto  jeszcze poza Sowietami (Mann zakładał,  e helikopter, który 

przed chwil  zestrzelił, był pilotowany przez Rosjanina), to mógł przyj ,  e byli 

to Amerykanie. Amerykanie ze swym odwiecznym umiłowaniem wolno ci. Mógł 

wykorzysta  ich pragnienia dla swoich celów. 

Na horyzoncie pojawiły si  nast pne klucze  migłowców i Mann zwrócił si  do 

drugiego pilota: 

- Przejmij stery na ”trzy” - raz, dwa - s  twoje - ”trzy”. 

Helikopter lekko drgn ł i opadł, by w nast pnej sekundzie znów si  wznie . 

Mann pokr cił gałk  radiostacji i powiedział do mikrofonu: 

- Tu Standartenfuhrer Wolfgang Mann. Trzeci Korpus pozostanie w 

odwodzie, Pierwszy i Drugi Korpus, naprzód! Okazało si ,  e kilka kobiet i 

dwóch m czyzn nieznanego pochodzenia prowadzi własn  wojn  z Sowietami. 

Nie ma ich na razie spotka   adna krzywda. Maj , o ile to b dzie mo liwe, zosta  

pojmani i oddani do mojej osobistej dyspozycji. Powtarzam: nie wolno ich zrani . 

Pierwszy i Drugi Korpus, do ataku! 

Spojrzał na drugiego pilota. 

- Przejmuj  stery, teraz! 

Mocno chwycił dr ek, przechylił maszyn  na lew  burt  i znacznie obni ył 

pułap lotu. Zacz ł z bliska obserwowa  sytuacj  na ziemi. Przypuszczalni 

Amerykanie wyra nie kierowali si  w stron  trzech helikopterów stoj cych na 

skraju lotniska. Mann przeleciał tu  nad ich głowami. Jedna z kobiet wygl dała 

co najmniej dziwnie: jedyne, co miała na sobie, to m ska kurtka i biała halka. 

Strzelała do niego z karabinu. Niemiec u miechn ł si  zadowolony. Kimkolwiek 

byli ci ludzie, potrafili walczy !

 

 

 

 

 

background image

 

99 

Rozdział 49

 

 

Kurinami pierwszy zdołał wznie  w powietrze zdobyczny helikopter. Miał na 

pokładzie Annie i Elaine. John wci gn ł wła nie Madison do wn trza drugiej 

maszyny i mógł widzie  Natali  zajmuj c  miejsce za sterami trzeciego  mi-

głowca. W jego otwartych drzwiach stała Sarah, strzelaj c do zdezorientowanych 

sowieckich  ołnierzy. 

Rourke zawołał do Madison: 

- Schyl si ! Spróbuj powstrzyma  ka dego, kto próbowałby przeszkodzi  nam 

w wyrwaniu si  z tego piekła. 

Zacz ł pospiesznie uruchamia  silnik. Pop dzał w duchu wska niki 

temperatury i ci nienia. Wysun ł luf  pistoletu przez otwór wentylacji i na o lep 

zacz ł strzela  w stron  nadbiegaj cych Rosjan. 

Wiedział,  e pułkownik znów mu umkn ł. Ale wiedział te , gdzie go szuka . 

Karamazow z pewno ci  nie odmówił sobie przyjemno ci natychmiastowego 

rewan u za niepowodzenie z Natali . Zabrał tyle sił, ile mógł wycofa  z walki z 

nazistami i poleciał do obozu przy drodze,  eby dobi  Michaela i zabi  Paula, 

eby jak najszybciej dopełni  zemsty za wszystkie upokorzenia. 

Rourke przygotował mieszank  paliwa. Wska nik RPM głównego silnika 

zbli ył si  do wymaganego poziomu. Maszyna Natalii była ju  w powietrzu. Sarah 

przykucn ła w otwartych drzwiach helikoptera i ani na moment nie przestała 

strzela . 

- Trzymaj si , Madison. Zaczynamy nasz taniec, kochanie. 

Rourke zacz ł trzaska  przeł cznikami. Silnik pracował na wystarczaj co 

wysokich obrotach i był dostatecznie rozgrzany. Amerykanin uruchomił 

komputer obsługuj cy stanowiska rakiet. Zablokował celownik elektroniczny i 

mógł teraz r cznie naprowadza  rakiety na wybrane cele. Poczuli pionowy ruch 

maszyny. Oni te  oderwali si  od ziemi. Z jakich  powodów nazistowskie 

migłowce nie zaatakowały ani Natalii, ani Kurinamiego. John nie potrafił tego 

zrozumie , ale poddał si  tej regule i te  nie zamierzał atakowa  nazistów, w pełni 

koncentruj c si  na wyszukiwaniu celownikiem radzieckich helikopterów. 

Wypatrzył jeden z lewej. Trafił od razu. Maszyna znikn ła, a na jej miejscu 

pojawiła si  na niebie czarno-pomara czowa kula. Deszcz odłamków mieszał si  z 

wielkimi kroplami prawdziwej ulewy. 

Rourke zadr ał z zimna. Był zupełnie mokry. Za plecami wyczuł blisko  

Madison. 

- Koc, ojcze Rourke. 

Narzuciła mu koc na ramiona. Rourke ju  miał jej powiedzie ,  eby 

dziewczyna zatrzymała okrycie dla siebie, ale zamiast tego spojrzał na ni  i 

odparł z u miechem: 

- Dzi kuj . 

Pierwsze nazistowskie helikoptery transportowe zacz ły l dowa  na 

radzieckim lotnisku polowym. Wyskakiwali z nich niemieccy piechurzy. Inne 

maszyny wci  kr yły nad l dowiskiem. Strzelanina nie ustawała. Niemcy 

przej li inicjatyw  bojow . Opór Rosjan słabł. 

background image

 

100 

Ale daleko, na horyzoncie, Rourke wypatrzył co najmniej kilkana cie maszyn. 

Nie miał w tpliwo ci,  e to Sowieci. Kierowali si  dokładnie na południowy 

zachód, w stron  obozowiska. 

John powiedział do mikrofonu: 

- Natalia, Kurinami, odezwijcie si , je li mnie słyszycie. Odbiór! 

- Słysz  ci , John. U ciebie wszystko w porz dku? Odbiór! 

- Tu Kurinami. Co u pana, doktorze? 

- Wszystko w porz dku. Te helikoptery, które wła nie znikn ły za 

horyzontem... Musimy je zatrzyma ! To Karamazow. Leci w stron  naszego 

obozu. Chce dosta  Michaela! Bez odbioru! 

- Jak szybko mo emy lecie  t  maszyn , ojcze Rourke? - zapytała Madison, 

zajmuj c miejsce w fotelu drugiego pilota. 

Spojrzał na synow  i u miechn ł si . 

- Zaraz si  oka e, kochanie. Zapnij pasy. 

Rourke wyci gn ł cienkie, br zowe cygaro. Było wilgotne, ale zdołał je 

zapali . Uniósł si  z niego dymek o zapachu tl cego si  sznurka - to dlatego,  e 

było zbyt mokre. 

Maszyna dr ała, pracuj c na najwy szych obrotach. Zaci gn ł si  mocno. 

By  mo e czekała go rozprawa z Karamazowem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

101 

Rozdział 50

 

 

- Kapitanie Popowski, prosz  przekaza  reszcie eskadry,  eby jak najszybciej 

leciała w stron  obozowiska, ale potem niech zatrzyma si  w odległo ci pi ciu mil 

od obozu - powiedział Karamazow do siedz cego obok m czyzny. 

- Towarzyszu pułkowniku... Mo e w zwi zku z obecno ci  wroga na tym 

obszarze... 

Karamazow spojrzał na mówi cego. 

- Kwestionujecie słuszno  moich polece , Popowski? 

- Nie, towarzyszu pułkowniku, nie miałem zamiaru... 

- Gdybym zabił jego syna, zacz łby mnie  ciga  natychmiast po uwolnieniu 

mojej  ony. Tak wi c jego syn wci   yje. To dlatego Natalia przybyła do naszej 

bazy sama. W tym czasie Rourke i ten  yd ratowali chłopaka. Ale tym razem go 

naprawd  zabijemy. 

Karamazow zorientował si ,  e Popowski mruczy co  do siebie. Po krótkiej 

chwili kapitan obrócił si  w jego stron . Karamazow nie patrzył na niego. 

Spogl dał na ziemi  albo przypatrywał si  fontannie deszczu rozpryskuj cej si  

koli cie wokół wirnika helikoptera. 

- O co chodzi? 

- Towarzyszu pułkowniku, wiadomo  z Podziemnego Miasta w sprawie 

”Projektu Eden”. Jeden z sze ciu promów zaczyna schodzi  z orbity... 

Chwileczk , jest tu co  wi cej. 

Karamazow znów spojrzał na Popowskiego. Kapitan starał si  zrozumie  

komunikat radiowy. 

- Towarzyszu pułkowniku, jeden ze statków ”Projektu Eden”, ten który 

kontaktował si  z obozowiskiem Amerykanów we Wschodniej Georgii, wkrótce 

wyl duje. Ma to si  odby  w ci gu najbli szej godziny. Zarejestrowano ł czno  

radiow . 

- Dobrze. - Przerwał mu Karamazow. - Zniszczymy ”Eden jeden” przy 

pomocy naszych  migłowców bojowych, a dopiero potem zabijemy syna Rourke'a 

i tego  yda. Pó niej opu cimy l dowisko, poł czymy si  z naszymi odwodami i 

przygotujemy regularny atak na Rourke'a i jego ludzi. 

- Ale ... ale, towarzyszu pułkowniku... czy nazi ci... Czy to nie ze strony 

nazistów grozi nam teraz najwi ksze niebezpiecze stwo? 

- To ty zaczynasz wchodzi  na niebezpieczny grunt, Popowski - powiedział 

surowo Karamazow i odwrócił si  od niepokornego oficera. Zacz ł studiowa  

wzory rysowane na szybie  migłowca przez rozbijaj ce si  o ni  ci kie krople 

deszczu. Gdyby wierzył w istnienie Boga, pomy lałby,  e to Bóg płacze. Ale gdyby 

Bóg rzeczywi cie istniał, to on, Karamazow, zamierzał wła nie da  mu prawdziwy 

powód do łez. - Szybciej! Nie mo emy ani sekund  spó ni  si  na to spotkanie, 

Popowski. 

Potarł lewe, niedawno zranione przedrami . To nast pna rzecz, za któr  

Natalia i jej kochanek musz  mu zapłaci . 

Słyszał, jak Popowski przekazuje rozkaz pilotom innych helikopterów. Ale nie 

przysłuchiwał si  temu uwa niej. My lami był ju  zupełnie gdzie indziej.

 

 

background image

 

102 

Rozdział 51

 

 

Paul pochylił si  nad Michaelem. Chłopiec - Paul nie wiadomo dlaczego 

zawsze go tak nazywał w my lach, chocia  Michael był od niego troch  starszy - 

oddychał z trudem. 

- Nie martw si , Michael. Oni wkrótce tu b d , a komandor Dodd ma t  sam  

grup  krwi, co ty i twoja rodzina. Oficer naukowy powiedział,  e poradzi sobie z 

transfuzj . B dziesz  ył, Michael. Masz  y ! 

Paul wyprostował si . Nagle ogarn ł go chłód. Szczelniej owin ł si  swoj  

brudn , zatłuszczon  od smarów kurtk . 

- B dziesz  ył... - szepn ł. Potem znów pochylił si  nad nieprzytomnym i 

poprawił koc. 

Rubenstein odwrócił si , wzi ł do r ki schmeissera i wyszedł z namiotu. 

Deszcz zdecydowanie pogorszył warunki l dowania. Oczyszczona z piachu 

nawierzchnia drogi zrobiła si  niebezpiecznie  liska. 

Ju  wcze niej nastawił radio radzieckiego helikoptera na kanał umo liwiaj cy 

natychmiastow  ł czno  z ”Edenem jeden”. Teraz biegł w stron   migłowca, w 

strugach deszczu przeskakuj c najwi ksze kału e, z głow  wci ni t  w posta-

wiony kołnierz. Wymontował z maszyny karabin maszynowy, ale w  aden sposób 

nie mógł wykorzysta  wyrzutni rakiet. 

W ko cu si  zdecydował. Cz sto widział, jak John i Natalia pilotuj  

migłowce i na pewno uda mu si  wznie  maszyn  w powietrze. Oczywi cie, nie 

potrafił ni  manewrowa , nie miał najmniejszego poj cia, jak pó niej wyl duje, 

ale chyba poradzi sobie z takim ustawieniem  migłowca,  eby u y  w powietrzu 

wyrzutni. Gdyby umarł - tu pomy lał o Annie, która by  mo e sama ju  nie  yła - 

gdyby umarł, dziewczyna z pewno ci  znajdzie sobie innego m czyzn . Poczuł, 

e łzy napływaj  mu do oczu i mocno poci gn ł nosem. Kocha  j  było 

szale stwem, ale był bezsilny wobec uczucia, które  ywił do córki Johna. Ocalenie 

ycia jej brata było dla niego o wiele wa niejsze ni  własne bezpiecze stwo. 

Musiał ocali  dwudziestu kosmonautów pogr onych we  nie narkotycznym i 

członków załogi ”Edenu jeden”. Uratowanie tylu istnie  ludzkich było o wiele 

wa niejsze ni  bezpiecze stwo jednej, jedynej istoty. 

Ani sekund  nie zatrzymał si  w biegu do radzieckiego helikoptera. “Eden” 

był coraz bli ej Ziemi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

103 

Rozdział 52

 

 

Natalia Tiemierowna usiłowała opanowa  mdło ci. Nie mogła znie  

nieprzyjemnej woni swego brudnego ciała. Skr ciła helikopterem ostro w lewo, 

pod aj c  ladem maszyny pilotowanej przez Johna. Za ni  leciał Kurinami, 

zamykaj c ich mały konwój w drodze na miejsce ostatecznej rozprawy z 

okrutnym pułkownikiem. Za wszelk  cen  musieli powstrzyma  Karamazowa 

przed zamordowaniem Michaela i Paula. 

Sarah siedziała przypi ta pasami do fotela drugiego pilota. 

- Pami tasz, co krzykn ła , kiedy John strzelił do twojego m a? 

- Nie, nie s dz . Co to było? 

Spojrzała na Sarah, zazdroszcz c jej w tej chwili tego,  e jest taka czysta. 

- Zawołała  do Johna: ”Kocham ci !”, dokładnie to. Natalia znów oderwała 

wzrok od instrumentów pokładowych i popatrzyła prosto w zielone oczy siedz cej 

obok kobiety. 

- Wi c dlaczego ty, Annie i cała reszta nara ali cie si ,  eby mnie uratowa ? 

Zobaczyła,  e Sarah u miecha si . 

- Ty te  chciała  nas ratowa , mam racj ? 

- To... to była moja wina. To przeze mnie dostali cie si  w r ce Władymira. To 

wszystko... 

- To nie była twoja wina. Przesta  si  obci a  cudzymi grzechami. Kochasz 

mojego m a i Karamazow, twój ma , wie o tym. A Karamazow to bestia. Tym, 

czym jest teraz, byłby nawet bez ciebie i bez Johna. Nienawidzi was obojga, no i 

przy tym nas wszystkich, dlatego,  e w ogóle tutaj jeste my. By  mo e powinnam 

ci  nienawidzie , bo John ci  kocha i ty go kochasz, i poniewa  pozwolił dorosn  

naszym dzieciom tylko po to,  eby wyda  ci  za Michaela i w ten sposób wybrn  

z niezr cznej sytuacji. Mo e powinnam go kocha  za to,  e chciał odsun  od 

siebie kobiet , której pragn ł, tylko dlatego,  eby nie robi  mi krzywdy. Nie mam 

poj cia, jakie powinny by  moje uczucia w stosunku do któregokolwiek z was. W 

ka dym razie, my l ,  e jeste  w porz dku, poza tym ci głym obwinianiem si  o 

wszystko. Zreszt , niewykluczone,  e sama zachowuj  si  w ten sposób. No có , 

my l ,  e jeste my do siebie troch  podobne. Gdyby role si  odwróciły, ja te  bym 

po ciebie przyszła. 

Natalia nagle u wiadomiła sobie,  e ju  od dłu szej chwili nie patrzy na pulpit 

sterowniczy. 

- A swoj  drog  - mówiła Sarah - powinna  si  przebra , jak tylko 

wyl dujemy. Szkoda,  e teraz nie widzisz siebie. Wygl dasz naprawd  zabawnie 

w tej halce Annie, wielkiej kurtce Johna i z bosymi nogami. - Sarah Rourke roze-

miała si . 

Natalia czuj c,  e jej te  chce si   mia , wyszeptała tylko: 

- Mnie te  to bawi. 

- Słucham? 

- Czuj  si  raczej dziwnie - dodała gło niej. Spojrzała na siebie. Stopy i nogi 

miała całe w zaschni tym błocie. Halka przylepiła si  do ud, a kurtka była tak 

obszerna,  e Rosjanka wielokrotnie musiała podwin  r kawy,  eby nie 

przeszkadzały jej w pilotowaniu. Nie zdołała powstrzyma  wybuchu rozbawienia. 

background image

 

104 

- Zabawne! - zawołała Sarah i Natalia  miała si  teraz razem z ni .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

105 

Rozdział 53

 

 

- Na mój znak wychodzimy z komunikacyjnej dziury wlotowo-wylotowej 

granicy faz! - zawołał Dodd. 

- Moje przyrz dy sprawdzone - odparł na to Craig Lerner. 

- Poszycie kadłuba jest schłodzone do odpowiedniej temperatury - krzykn ł 

Styles. 

- Teraz! - Kiedy nacisn ł guzik, zakłócenia były tak silne,  e dowódca 

”Edenu” ledwo rozpoznał dochodz cy przez radio głos Paula Rubensteina. Dodd 

uruchomił mikrofon. 

- Jeste my z panem, panie Rubenstein. - Dodd spojrzał na wska niki. - 

Wysoko : trzydzie ci cztery mile. Pr dko : osiem tysi cy dwie cie 

siedemdziesi t, ale spada do niezb dnego poziomu. ETA: dwadzie cia minut. 

Jeste my skazani na wasze l dowisko. Porozmawiamy pó niej! Bez odbioru. 

Dodd studiował wydruki na ekranach monitorów zainstalowanych wokół 

pulpitu sterowniczego. 

- Na mój znak wł cz CRTS, Craig. 

- Gotów do rozpocz cia ostatecznego rozprowadzenia energii ko cowej! - 

zawołał Styles. 

- Teraz! - krzykn ł Dodd. 

- Profil lotu wej ciowego prawidłowy, kapitanie! - odkrzykn ł Styles. 

- Profil lotu wej ciowego prawidłowy - powtórzył Dodd. - Szukamy 

pierwszego wyznacznika. 

- Pierwszy zbiornik paliwa na lewo. - Styles roze miał si . 

- Dzi ki! Robimy manewr ”S”. 

- Manewr do pierwszego wyznacznika! - krzykn ł Lerner. 

- CRTS wygl da nie le, kapitanie. Je eli zd ymy, zagramy jeszcze w jak  

gr  komputerow . 

- Ju  na Ziemi - odrzekł Dodd. 

- Nie mów ”na Ziemi”, powiedz ”po wyl dowaniu”! - zawołał Lerner. 

- Podchodzimy do pierwszego wyznacznika! - krzykn ł komandor. 

- Wygl da dobrze na CRTS, komandorze. 

- Zrozumiałem, Jeff - powiedział Dodd. - Idealna trajektoria, jak dot d. 

- Prosz  mnie tak dalej podtrzymywa  na duchu -  miał si  Lerner. 

- Wska nik orientacji w przestrzeni pokazuje lekkie odchylenie czołowe. 

- WOP dokładnie na linii! 

- Wska nik poło enia poziomego sygnalizuje kierowanie nas nieco w prawo, 

tam gdzie powinny my si  teraz znajdowa  - powiedział Dodd. - Oczekuj  

potwierdzenia, Jeff. 

- Zdecydowane potwierdzenie na WPP. - To wygl dało jak lot symulacyjny. 

- Sko czcie z tym wreszcie, chłopaki. Wiecie,  e zawsze denerwuj  si  przy 

l dowaniu - skar ył si  Lerner. 

- Twój pionowy wska nik pr dko ci w porz dku, Jeff? 

- Jezu, ludzie! - przerwał mu Lerner. 

Dodd studiował miernik Macha zamontowany na lewo od WOP i WPP. 

background image

 

106 

- Na mój znak b dziemy pi  minut od pierwszego wyznacznika - powiedział, 

przygl daj c si  CRTS. Ekran pokazywał ich poło enie w najbli szej przyszło ci. 

- Teraz! Pi  minut do pierwszego wska nika. 

- Chłopaki! Zacznijmy pakowa  nasze szczoteczki do z bów. - Lerner 

roze miał si . 

- W porz dku, niech tak b dzie - wymamrotał Styles. 

- Hamulec sze dziesi t pi  procent! - zawołał Dodd. 

Komandor wszedł do cylindra. Robił to ju  kiedy  w symulatorze, a jeszcze 

wcze niej dwa razy przy l dowaniu statkami orbitalnymi. Co prawda, nigdy nie 

dowodził samodzielnie manewrem l dowania, przyjmuj c na siebie odpowie-

dzialno  za korekt  danych, ale tym razem uwa ał to za oczywiste. Nie było 

czasu na podziwianie krajobrazów i wła ciw  kontrol  przyrz dów równocze nie. 

Poczuł,  e jego dłonie s  mokre od potu. Pomy lał o Craigu Lernerze, swoim 

oficerze pokładowym i powiedział z naciskiem: 

- Czy kto  ma pod r k  ulotk  informacyjn ? Zdaje si ,  e kilka minut temu o 

czym  zapomniałem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

107 

Rozdział 54

 

 

Kapitan Popowski siedział na bocznym fotelu  migłowca. Teraz zwrócił si  do 

Karamazowa: 

- Towarzyszu pułkowniku, ”Eden jeden” najprawdopodobniej za pi  minut 

wyl duje na przygotowanym specjalnie dla niego odcinku autostrady. 

Karamazow krzykn ł do pilota: 

- ETA do obozowiska Rourke'a? Szybko! 

- Towarzyszu pułkowniku, prawie cztery minuty. 

- Towarzyszu pułkowniku - wtr cił Popowski - dowództwo przewiduje,  e 

samo l dowanie od rozpocz cia manewru l dowania a  do zupełnego zako czenia 

akcji, potrwa jakie  osiemdziesi t sekund. 

- Je li pilot pójdzie tym samym kursem, co oni i przyczepimy si  im do ogona, 

b dziemy ich mieli jak na strzelnicy. Popularna rzecz kiedy  w Ameryce. 

Próbowałe , Popowski? 

- Nie, towarzyszu pułkowniku... ja... 

- To fascynuj ce. 

Karamazow uniósł wyimaginowany karabin i przyło ył go do ramienia, 

skierował wyimaginowan  luf  przed siebie, w stron  wyimaginowanego celu. Nie 

widział lej cego deszczu. Widział biał  smug , a na jej ko cu mały kontur pro-

mu. Zmru ył oko i odszukał wyimaginowany punkt centralny statku. Zgi ł palec 

wskazuj cy. 

- Pifl Paf! - zawołał. Spojrzał na kapitana. - Zupełnie jak na strzelnicy, 

Popowski. A potem, kiedy prom stanie w ogniu i b dziemy pewni,  e nikt z jego 

załogi nie wyjdzie z tego cało, zbombardujemy obóz Rourke'a. Zabijemy 

Michaela i  yda Rubensteina. A na koniec zniszczymy naszymi pociskami 

nawierzchni  l dowiska. W ten sposób uniemo liwimy l dowanie pozostałych 

statków floty. A ci astronauci nie maj , o ile si  dobrze orientuj , wyboru. 

Prawdopodobnie załogi statków zgin  w zimnym Kosmosie. Pewnego dnia ciem-

ne, nocne niebo roz wietli si  wielk  iluminacj  pi ciu promów wyrzuconych z 

orbity i płon cych w atmosferze. Ostatni głupcy, którzy wci  wierzyli w 

demokracj , spłon  wraz z nimi. A my zaczniemy polowanie na Johna Rourke'a, 

moj   on , jego  on  i córk , i drug  dziewczyn , czarn  kobiet  i Japo czyka. 

Wytropimy ich i zniszczymy!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

108 

Rozdział 55

 

 

Radio było nastawione na cz stotliwo  ł cz c  go z radiostacj  na pokładzie 

”Edenu jeden”. John mówił do mikrofonu: 

- Tu Rourke, kapitanie, zgłaszam si . Odbiór! 

- Doktorze, jestem troch  zaj ty. L dowanie w ci gu kilku najbli szych minut. 

Odbiór! 

- Wiem o waszych planach dokładnie tyle, ile wy sami. Pilotuj  jeden z 

radzieckich  migłowców bojowych. Podsłuchiwałem ich rozmowy radiowe. 

Jestem pewien,  e Natalia i wasz porucznik, Kurinami, robili to samo w swoich 

helikopterach. Klucz licz cy około o miu radzieckich maszyn szturmowych 

zamierza przeszkodzi  wam w zej ciu na Ziemi . Zaatakuj  za mniej wi cej trzy 

minuty, czyli wtedy, gdy najłatwiej was b dzie zestrzeli . Czy mo ecie 

zlikwidowa  zagro enie? Odbiór! 

Rourke znał odpowied , któr  otrzyma. Brzmiała ona: nie. 

- Powinien pan orientowa  si  w obowi zuj cej nas procedurze, doktorze 

Rourke. Z pewno ci  potrafi pan sobie odpowiedzie  na to pytanie. Na pokładzie 

mamy sze  zapasowych M-16 i trzy pistolety. Szkoda,  e nie mo emy strzela  z 

nich przez otwarte okna, ale to naprawd  niemo liwe. Czy jest jaka  szansa,  e 

nas po prostu nie trafi ? 

- Na to bym zbytnio nie liczył, kapitanie. Lecimy do l dowiska z maksymaln  

pr dko ci . Paliwo wychodzi nam jak sto diabłów. No có , pomódlcie si  troch , 

je li znajdziecie na to chwil  czasu. Bez odbioru. 

- Niech Bóg ma nas w swojej opiece, doktorze. Bez odbioru. 

Rourke nie zmienił cz stotliwo ci. 

- Paul, odezwij si . Odbiór! 

Przez kilka sekund trzaski, a potem głos Rubensteina: 

- Słyszałem was, John. Ciebie i Dodda. Mam bro  maszynow  przygotowan  

do odparcia ka dego ataku powietrznego. I na wszelki wypadek jeszcze co  w 

zanadrzu. Michael jako  si  trzyma. Dodd ma tak  sam  grup  krwi, jak wy, a 

oficer naukowy potrafi przeprowadzi  transfuzj . Michael wyjdzie z tego. 

Odbiór! 

- Paul, przenie  Michaela do forda i uciekajcie. 

- Co z Annie? Co z innymi? Odbiór! 

- Z Annie wszystko w porz dku. Z innymi te . Wynie cie si  stamt d. Odbiór! 

- To niemo liwe, John. Michael jest tutaj bezpieczny, a do tego jest zbyt słaby, 

eby go rusza . Je li b d  musiał, wystartuj  helikopterem i b d  bronił ”Edenu” 

z powietrza. Odbiór! 

- Do cholery, Paul. Nie jeste  przecie  pilotem! Odbiór! 

- Ka dy by potrafił poprowadzi  tak  maszyn  i wcisn  guzik systemu 

bojowego. Gorzej z l dowaniem. Widz  ”Eden jeden”, słysz , jak podchodzi do 

l dowania. Musz  i . Powiedz Annie,  e j  kocham. Bez odbioru. 

Rourke chciał co  mówi , ale uprzedziła go Annie: 

- Paul, zabijesz si . Zrób to, co ci radzi tata. Kocham ci . Nie chc ,  eby  

zgin ł. Nie chc  ci  straci . 

Cisza. Potem głos Rubensteina: 

background image

 

109 

- Je li mi si  uda, poprosimy kapitana Dodda,  eby udzielił nam  lubu. A je li 

nie, masz o mnie zapomnie . Kocham ci ! Kocham was wszystkich. Do diabła! 

My licie,  e dlaczego to robi ? Bez odbioru . 

Rourke prawie krzykn ł do mikrofonu: 

- Paul, nawet tego nie próbuj! Paul! Powtarzam: nie próbuj lata , Paul! - 

John teraz naprawd  krzyczał: - Paul! 

Cisza. 

John zerkn ł na szybko ciomierz. Wskazówka dawno przekroczyła granic  

pr dko ci zalecanej. Jego głos przeszedł w szept, kiedy znów zaczaj mówi  do 

mikrofonu: 

- Natalia, poruczniku, mam zamiar sprawdzi  mo liwo ci tej maszyny. Dajcie 

swoim maksymalne przyspieszenie, ale nie szar ujcie. Gdyby si  okazało,  e 

przeholowałem, przynajmniej wasze helikoptery pozostan  sprawne. Bez 

odbioru. 

Rourke wył czył radio. Nie chciał słucha  perswazji Natalii i Sarah,  eby nie 

robił tego, co sobie zaplanował. Spojrzał na Madison i powiedział: 

- Przykro mi, ale musiałem... To znaczy... 

- Ojcze Rourke, wiem, jak bardzo kochasz Paula. To jedyna decyzja, której 

od ciebie oczekiwałam. 

Jej jasne, bł kitne oczy u miechały si  do niego i John w spontanicznym 

odruchu u cisn ł jej drobne dłonie. A kiedy je pu cił, całkowicie zwolnił blokad  

zaworu silników. Zacz ł si  modli ...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

110 

Rozdział 56

 

 

Rubenstein usłyszał przez radio,  e ”Eden jeden” wkroczył w faz , któr  

specjali ci nazywali l dowaniem automatycznym. Paul mógł tylko marzy  o tym, 

e jego maszyna te  posiada takie mo liwo ci. Tymczasem uruchomił silniki ra-

dzieckiego  migłowca. Dr cymi r kami przypi ł si  pasami do fotela pilota. 

- Fotel pilota. - Roze miał si . - Miejsce zupełnie nie dla mnie. 

Zabrał dwa M-16 z zapasow  amunicj , chocia  mocno w tpił, czy b dzie 

miał czas na wymian  magazynków. 

Po wystrzeleniu wszystkich pocisków rakietowych zamierzał prowadzi  ogie  

z pokładowej broni maszynowej. Zainstalował j  z powrotem na dawnych 

stanowiskach. Potem M-16, potem schmeisser, a na koniec browning. B dzie 

walczył tak długo, a  si  rozbije albo a  sko czy mu si  amunicja. Cokolwiek si  

stanie, b dzie walczył. 

Nawet gdyby John, Natalia oraz porucznik Kurinami przybyli na czas ze 

swoimi  migłowcami i tak razem b d  mieli przeciwko sobie dwukrotnie wi ksze 

siły wroga. 

”A mo e... A mo e uda mi si  to zmieni ?” - mówił sobie Rubenstein. Si gn ł 

r k  do nosa i potarł miejsce, w którym kiedy  opierały si  na nim okulary. 

Oczywi cie teraz ich tam nie było. Odk d obudził si  po  nie narkotycznym, nie 

potrzebował ju  nosi  szkieł. Ale trudno mu było pozby  si  wieloletniego 

nawyku. Miał jednak zamiar zwalczy  wszystkie stare przyzwyczajenia. Spojrzał 

w lewo, w stron  namiotu stoj cego z dala od drogi, na której on sam si  teraz 

znajdował. Zamkn ł oczy i pomodlił si  za Michaela. Przed Noc  Wojny ka da 

wymówka była dla niego dobra,  eby nie i  do synagogi. Po Nocy Wojny za  

cz sto marzył o tym,  eby w ogóle była jaka   wi tynia, do której mógłby chodzi . 

Pomy lał o rodzicach. Przypomniał sobie dzie , w którym po raz pierwszy 

pozwolono mu zapali  szabasowe  wiece. 

Łzy napłyn ły mu do oczu. Otarł je wierzchem dłoni, bo przestawał dobrze 

widzie . Helikopter wolno zacz ł wznosi  si  w powietrze. 

Daleko po prawej stronie widział ju  wahadłowiec rozpoczynaj cy ostatni  

faz  l dowania. Wiele razy ogl dał przedtem l dowanie ró nych promów od 

pocz tku ery lotów kosmicznych. Zawsze go to fascynowało. 

Tym razem jednak nie ustawał w modlitwie. Popatrzył w lewo. Osiem 

czarnych kształtów. 

Radzieckie siły z Władymirem Karamazowem na czele. Co  mówiło Paulowi, 

e i Karamazow go nie przeoczy. Rubenstein stopniowo zapoznawał si  z 

kontrolkami pulpitu sterowniczego. Maszyna powoli obróciła si  dziobem w 

stron  nadlatuj cych  migłowców. Odnalazł przeł cznik wyrzutni i ekranu 

komputera naprowadzaj cego rakiety. 

- W porz dku, dranie - rzucił do o miu zbli aj cych si  helikopterów 

przeciwnika, a przede wszystkim do człowieka, który nimi dowodził. - No, dalej, 

chod cie tutaj. 

Był ju  gotów na wszystko.

 

 

 

 

background image

 

111 

Rozdział 57

 

 

Helikopter ani na sekund  nie przestawał wibrowa . Głos Madison był 

nadspodziewanie spokojny, kiedy powiedziała: 

- My l ,  e ta maszyna rozleci si  na kawałki, ojcze Rourke! 

John nawet nie spojrzał na dziewczyn . Nie odrywał oczu od o miu czarnych 

kształtów widocznych ponad horyzontem. 

- Je li dot d tego nie zrobiła, mam nadziej ,  e ju  nam to nie grozi. 

- Dlaczego maszyna jest rodzaju  e skiego? 

- Bo zwykle kojarzy si  z energi , która cz sto jest czym  nieobliczalnym. Tak 

jak kobieta. 

- Zawsze uwa ano mnie za osob  zrównowa on . 

- No có , nie mo na traktowa  tego tak jednoznacznie. M czy ni te  mog  

by  energiczni i nie zawsze mo na przewidzie  ich reakcje, tylko  e m czy ni 

cz ciej ni  kobiety kryj  si  ze swoimi uczuciami. Mówienie o maszynie jak o 

kobiecie jest po prostu wytworem epoki m skiego szowinizmu. 

- Co to jest: szow... szow... 

- Szowinizm ”m ski s-z-o-w-i-n-i-z-m”, to przekonanie,  e kobiety zawsze 

potrzebuj  pomocy m czyzn,  e trzeba si  nimi opiekowa  i ochrania  je. 

- Czy ty jeste  m skim szow... Czy ty jeste  jednym z nich? John spojrzał na 

Madison i u miechn ł si . 

- Jak mo esz w ogóle o to pyta ? 

Doktor znów skoncentrował si  na rosn cych przed nimi kształtach. Oprócz 

migłowców widział tak e prom kosmiczny. 

Pr dko  wahadłowca oceniał na mniej wi cej pi set mil na godzin . 

Przypuszczał,  e zostały dwie minuty do zetkni cia si  promu z powierzchni  

l dowiska. Osiem czarnych  migłowców zacz ło tworzy  co  w rodzaju szyku 

ofensywnego. John zerkn ł na kontrolki uzbrojenia. Nie patrz c na Madison, 

powiedział: 

- Trzymaj pod r k  swój M-16 i reszt  broni. - Karabiny i pistolety le ały 

obok niej na wolnym fotelu. - Kiedy si  zacznie, mo esz wypchn  który  z 

automatów przez otwór wentylacyjny. B dziemy musieli wykorzysta  ka d  

mo liwo  ostrzału. Celuj w wirniki. To te skrzydła na dachu maszyn. Albo celuj 

w otwarte drzwi. Mo e uda ci si  trafi  jakiego  Rosjanina. B dziemy w ci głym 

ruchu i to szybkim, uwa aj wi c,  eby  nie uderzyła o co  głow . Je li trafi nas 

rosyjski pocisk, zginiemy w ci gu sekundy, a wi c nie ma si  czym przejmowa . 

- Ja si  nie przejmuj , ojcze Rourke. 

Amerykanin wzi ł na cel najbli szy helikopter z czerwon  gwiazd . Wtem 

zobaczył pojedynczy  migłowiec wisz cy nad drog . Wiedział ju , kto siedzi za 

sterami tej maszyny.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

112 

Rozdział 58

 

 

Osiem helikopterów wroga sformowało szyk ofensywny. Paul wiedział,  e 

atak nast pi lada chwila. 

Na horyzoncie pojawił si  inny  migłowiec. To z pewno ci  był Rourke. Tylko 

e John przyb dzie za pó no, o ile Rubenstein nie powstrzyma Rosjan. 

Paul miał na celowniku najbli szy  migłowiec. Wł czył komputer 

naprowadzaj cy. ”Eden” był coraz ni ej. 

Rubenstein uruchomił mechanizm przedniej wyrzutni. Paul poczuł,  e jego 

migłowiec lekko drgn ł i z prawej strony ujrzał odchodz c  od niego biał  

smug . 

Pod ył wzrokiem za biał  wst g  a  do chwili, gdy dosi gła ona jednej z 

maszyn prowadz cych wrog  eskadr . Przez ułamek sekundy wydawało mu si , 

e maszyna stan ła i w tej samej chwili znikn ła w kuli ognia. Widok był fascy-

nuj cy. Ale i w kierunku Paula pod yła mleczna smuga. Rubenstein odpalił 

kolejn  rakiet . Mógł widzie , jak dwie smugi mijaj  si  w odległo ci nie wi kszej 

ni  dwana cie jardów. Jego maszyna zadr ała. Rakieta przeleciała o kilka cali od 

jego kadłuba. Rubenstein gło no si  roze miał. Rosjanie nie s dzili,  e helikopter 

Paula nie ruszy si  z miejsca. 

Drugi pocisk, który wystrzelił, równie  trafił do celu. Kolejny  migłowiec 

został str cony. Rubenstein zamierzał wła nie odpali  trzeci pocisk, kiedy 

ogłuszyła go kanonada dochodz ca z prawej strony. Wrogi helikopter zawisł tam 

na jego wysoko ci. Strzelano do niego z broni maszynowej. Rubenstein próbował 

wykona  zwrot. Pleksiglas tworz cy skorup  kabiny pilota roztrzaskał si  pod 

gradem kul. Paul Rubenstein poczuł w ciele  ywy ogie  i zgi ł si  wpół. Tak 

pochylony, praw  r k   ciskał dr ek steru, a lew  szukał przycisku, którym 

mógł zwolni  wszystkie pozostałe rakiety. Znalazł. Resztk  sił nadusił guzik. 

Helikopter zacz ł szale czo wibrowa . Rozległ si  ogłuszaj cy  wist pracuj cych 

wyrzutni. Było tak gło no,  e prawie nie słyszał własnego krzyku. Krzyczał z 

bólu, czuł,  e niewidzialne z by rozrywaj  jego wn trzno ci. 

A potem ogarn ła go ciemno .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

113 

Rozdział 59

 

 

John wystrzelił dwa pociski naraz. Po jednym z prawej i lewej burty. Oba 

posłał w kierunku  migłowca, który zaatakował Paula. Maszyna Rubensteina 

jakim  cudem wci  unosiła si  w powietrzu. Pleksiglas wokół kabiny pilota był 

roztrzaskany. Helikopter dymił. 

- Do diabła z wami! - krzykn ł Rourke do mikrofonu. Radio nastawił 

przedtem na cz stotliwo  u ywan  przez Rosjan. 

Kiedy białe smugi popłyn ły do celu, pozostałe  migłowce zacz ły zmienia  

szyk. Rourke usłyszał głos Karamazowa: 

- Czy to był ten  yd? 

Eksplozja, zaraz potem nast pna i maszyna, z której strzelano do 

Rubensteina, zamieniła si  w kł b ognia. Wiatr poniósł ostre odłamki i najbli szy 

migłowiec szarpn ł si  w powietrzu, próbuj c uciec przed tym niebezpiecznym 

deszczem. Prawdziwy deszcz był teraz tak g sty,  e wycieraczki na przedniej 

szybie nie gwarantowały dobrej widoczno ci. A od wewn trz pleksiglas bez 

przerwy był zaszroniony, mimo i  pracowały specjalne urz dzenia odmra aj ce. 

- Madison, we  jak  szmat  i przetrzyj mi szyb ,  ebym cokolwiek przez ni  

widział - polecił Rourke, zwracaj c helikopter o sto osiemdziesi t stopni w prawo. 

Maszyna Rubensteina wci  tkwiła na tej samej wysoko ci. Rourke przestawił 

radio na cz stotliwo  radiostacji wahadłowca. Wiedział,  e radio Paula te  jest 

na ni  nastawione. 

- Paul, odezwij si ! Paul!  adnej odpowiedzi. 

- Paul! 

Szumy i trzaski, a potem głos Natalii: 

- On pewnie ju  nie  yje, John. Szkoda... 

- Wł czcie si  wreszcie do walki. Rozprawimy si  z tymi draniami. Teraz! 

Rourke ponownie wcisn ł guzik zwalniaj cy blokad  wyrzutni. Rakieta 

wystrzelona z prawej burty tym razem chybiła. 

John popatrzył w lewo. ”Eden” podchodził do l dowania. Dwa helikoptery 

leciały wprost na l duj cy prom. Doktor zrobił ostry zwrot i pod ył  ladem 

maszyn. 

- Natalia, ty i Kurinami zajmijcie si  pozostał  trójk  Rosjan. Ja wezm  si  za 

te dwa helikoptery, które lec  w stron  wahadłowca. 

Doktor zerkn ł na Madison. 

- Trzymaj si , dziecino. - Przyspieszył maszyn  i rzucił si  w po cig. 

- Trzymam si , ojcze Rourke. 

Nie odpowiedział. Prom niemal dotykał powierzchni l dowiska. 

- Cholera - warkn ł przez z by, jeszcze zwi kszaj c prze wit otworu 

dławi cego. Wrogie maszyny wzi ły prom w krzy owy ogie . 

Biała wst ga rozwijaj ca si  od jednej z wyrzutni Rouke'a. Pudło. Wybuch 

wstrz sn ł ziemi  daleko na prawo od ”Edenu”, wzbijaj c fontann  mokrego 

piasku. John nie zamierzał wi cej ryzykowa  ataków rakietowych. Zdecydował, 

e teraz kolej na bro  maszynow . 

background image

 

114 

Wzniósł si  ponad prom i leciał dokładnie za nim. Czuł si  ci gni ty przez 

pr d powietrza wiruj cego wokół wielkich odrzutowych turbin wahadłowca. 

Zacz ł strzela  do helikoptera lec cego poni ej, z lewej strony. 

Rosjanin posłał mu rakiet , ale John celnym strzałem zdetonował j  w locie. 

Odłamki zarysowały szyb  maszyny Rourke'a. Z nieba lały si  potoki wody. 

”Eden” z piskiem hamulców p dził przez l dowisko, ostrzeliwany przez Rosjan. 

Doktor w ostatniej chwili zrobił unik. Kolejna rosyjska rakieta chybiła celu. 

Systematyczny ostrzał szosy przez Sowietów zniszczył jej nawierzchni . Znacznie 

utrudniło to l dowanie wahadłowca. 

- Trzymaj si , Madison - rzucił John. Dziewczyna wytarła szyb   migłowca. 

Teraz strzelała ze swego M-16 przez okienko od strony drugiego pilota. 

- Poczekaj. - Doktor wył czył celownik komputerowy i nadusił guzik r cznej 

obsługi stanowisk broni maszynowej. Radziecki  migłowiec był zbyt blisko 

promu,  eby w ogóle my le  o odpaleniu rakiet. 

Usłyszał w radiu głos Rosjanina. Szybko wrócił na cz stotliwo  u ywan  

przez ludzi Karamazowa. 

- Czy mo emy oderwa  si  od przeciwnika? Towarzyszu pułkowniku, 

Amerykanin nie przestaje nas  ciga . Odbiór! 

Przez chwil  panowała cisza, a potem nadeszła odpowied  Karamazowa. 

Mówił wolno, niemal szeptem: 

- Tu pułkownik Karamazow. Macie zniszczy  wahadłowiec. B dziecie 

osobi cie odpowiada  za niewykonanie tego rozkazu. 

Rourke wcisn ł guzik mikrofonu. 

- Rourke do Karamazowa. Pocałuj mnie w dup ! Chwycił dr ek kieruj cy 

ogniem broni maszynowej i nie zdejmował palca z przycisku uruchamiaj cego 

automaty. Strzelał ci głymi seriami z obu burt. Od wrogiej maszyny dzieliło go w 

tej chwili kilka jardów. Deszcz ograniczał widoczno . Strzelał przez skrzydła 

wirnika prosto w kabin  radzieckiego pilota. Tamten odbił w lewo. 

Rourke tylko na to czekał. Znów nadszedł czas na odpalenie rakiet. Ruch 

palca. Biała smuga. Kolejny radziecki  migłowiec zamienił si  w wielk  kul  

ognia. Rourke wł czył radio i odszukał cz stotliwo  wahadłowca. 

- W porz dku, chłopaki, macie ich z głowy. Bez odbioru. 

Ostro skr cił maszyn  w prawo. Przeleciał ponad promem, zrobił zwrot pod 

k tem prostym i poleciał na pomoc przyjaciołom. Natalia i Kurinami dzielnie 

zmagali si  z mał  flotyll   migłowców. 

John przeł czył si  na pasmo u ywane przez Rosjan. Karamazow mówił: 

- Ogie  musi by  ci gły. Zapami tacie ten dzie . Zostaniecie srogo ukarani za 

tchórzostwo. 

Jedna z trzech maszyn przeciwnika najwyra niej odł czyła si  od dwóch 

innych i wzi ła kurs na południowy wschód. Zaraz potem jedna z pozostałych 

została trafiona pociskiem Natalii. Rourke pami tał numery taktyczne 

migłowców Natalii i Kurinamiego,  eby nie pomyli  ich w zamieszaniu z 

maszynami wroga. 

John zacz ł zwalnia  ostatnie ze swych pocisków, Kurinami i Natalia nie 

przestawali strzela  z broni maszynowej. Kabina pilota jedynego pozostałego 

sowieckiego  migłowca została podziurawiona niczym sito. Buchn ły płomienie, a 

background image

 

115 

z wn trza maszyny wyleciał trup pilota. W nast pnej sekundzie pot ny wybuch 

rozerwał uszkodzony kadłub i ciało zostało pochłoni te przez ogie . 

Rourke skr cił ostro w prawo.  migłowiec Karamazowa znikał za 

horyzontem. Deszcz cały czas padał tak samo g sty. Patrz c za oddalaj cym si  

Karamazowem, John nie mógł wyobrazi  sobie wi kszej ulewy. 

Spojrzał w prawo. ”Eden” ju  si  zatrzymał. Potem spojrzał w lewo. Namiot, 

w którym le ał jego syn, na skraju obozowiska, z dala od drogi, wydawał si  nie 

naruszony. 

Na koniec John obrócił  migłowiec o sto osiemdziesi t stopni. Nie wiadomo, 

jakim cudem zniszczona maszyna Paula Rubensteina ci gle wisiała około 

osiemset stóp nad pustyni . 

Rourke wł czył radio na cz stotliwo  wspóln  z odbiornikami Natalii i 

Kurinamiego. 

- Natalia, wiesz, jak przeprowadzi  transfuzj . Sarah te  potrafi. L dujcie i 

zacznijcie podawa  Michaelowi krew Sarah. Niech Annie doł czy do was 

najszybciej, jak to mo liwe; b dzie mogła zast pi  Sarah jako dawczyni. Odbiór! 

- A co z...? Cisza. 

Rourke znów si  odezwał: 

- Powiedziałem,  e go dostan  i tak b dzie. Zajmijcie si  Michaelem. Niech 

Kurinami na mnie czeka. Pospieszcie si . Odbiór! 

John zacz ł obni a  pułap lotu. 

- Madison, poszukaj kotwiczki, je li co  takiego w ogóle jest tu na 

wyposa eniu. 

- Słucham? - zapytała dziewczyna. 

- Du y, potrójny hak na mocnej linie. 

- Gdzie  widziałam co  takiego... Wiem, zupełnie z tyłu. 

- Dobrze, przynie  mi to. Szybko. Kiedy tylko wyl duj , wysiadaj i pakuj si  

do Kurinamiego. 

- Chcesz ratowa  pana Rubensteina? 

Rourke spojrzał na ni . Nagle zdał sobie spraw ,  e cygaro, które przez cały 

czas trzymał w ustach, jest ju  zupełnie prze ute. Wypluł je. 

- Tak, chc . - Zacz ł podchodzi  do l dowania. - Chc  - powtórzył.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

116 

Rozdział 60

 

 

John zgasił silnik i z kabiny pilota przeszedł do  rodkowej sekcji kadłuba. 

Przesuwane drzwi  migłowca były cz ciowo otwarte. Przez szpar  Rourke 

patrzył na Madison biegn c  w stron  helikoptera Kurinamiego. Ziemia 

zamieniła si  w błotnist  ma . Deszcz ustawał. Doktor przykucn ł i sprawdził, czy 

kotwiczka oraz lina s  ze sob  wła ciwie poł czone. Oceniał długo  liny, wi

jednocze nie pot ny w zeł przy jej ko cu. Potem wstał i znów wyjrzał na 

zewn trz. Kurinami i Madison rozmawiali ze sob . 

Doktor odpi ł pas, którym był  ci ni ty w talii i wcisn ł go pod jeden z foteli. 

Pó niej zdj ł z ramion paski szelek przytrzymuj cych kabury pod pachami, wzi ł 

je do r ki razem z torb  na amunicj  i lornetk . Wsun ł to wszystko pod ten sam 

fotel, co pas z pythonem. Detoniki scoremastery wyj ł z kabur i odło ył je. Z 

innej torby wyci gn ł par  zapasowych sznurowadeł. Małe czarne ostrze 

chromowe A.G. Russell. Z niego tak e zrezygnował. Z powrotem wzi ł do r ki 

pas. Odczepił od niego kabur  na bro  oraz ładownice, by w ko cu dosta  si  do 

pochwy na nó . To było wszystko, czego potrzebował. Dług  skórzan  pochw  

przytroczył do pasa. W  rodku tkwił wielki Gerber. 

Rourke podniósł wzrok. Zobaczył zbli aj cego si  szybko Japo czyka. 

Kurinami podci gn ł si  na r kach, wskoczył na pokład  migłowca, zasun ł za 

sob  drzwi i zamkn ł je. 

- Madison twierdzi,  e potrzebuje pan mojej pomocy, doktorze. 

- Jeste  dobrym pilotem i tu, na dole, na nic si  nie przydasz ze swoj  grup  

krwi. Podlecimy tym gruchotem jak najbli ej helikoptera, w którym teraz 

znajduje si  Paul Rubenstein. 

- On si  pali. W ka dej chwili mo e nast pi  eksplozja. 

- To po ar instalacji elektrycznej. Mamy sporo czasu. Rourke pod ył 

wzrokiem za spojrzeniem porucznika. Japo czyk przygl dał si  kotwiczce. 

- Chce pan... 

- Zgadłe . Zaczepi  tym o maszyn  Paula i po linie wejd  na pokład 

migłowca. Tam przywi

 nas obu do ko ca liny i odetn  j  od kotwiczki. My 

polecimy w dół, a ty szybko wzniesiesz swój helikopter,  eby do minimum 

ograniczy  nasz ruch wahadłowy. Kiedy to zadanie zostanie ju  wykonane, 

u yjesz swojej broni maszynowej i postrzelasz z niej do głównego wirnika 

uszkodzonego  migłowca. Trzeba go zdj  z nieba, zanim podryfuje nad 

obozowisko albo nad ”Eden jeden”. Wszystko jasne? 

Rourke nie czekał na odpowied , tylko odwrócił si  w stron  kabiny. 

- Zajmij fotel pierwszego pilota, ja poprowadz  na miejscu drugiego. 

Zast pisz mnie, jak ju  b dziemy blisko Paula. 

- Ale , doktorze... Pa ski przyjaciel prawdopodobnie nie  yje. 

Amerykanin zacz ł zapina  pasy. 

- Je li to prawda, przynios  jego ciało. Wiem,  e w ród ludzi znajduj cych si  

na promach ”Projektu Eden” kilkoro pochodzi z Izraela. A to znaczy,  e s  

ydami. Paul zasłu ył na przyzwoity  ydowski pogrzeb. Pospieszmy si . Sam mó-

wiłe ,  e w ka dej chwili mo na si  spodziewa  eksplozji. 

background image

 

117 

John podniósł maszyn  w powietrze, a porucznik usadowił si  wreszcie na 

fotelu pilota i zapi ł pasy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

118 

Rozdział 61

 

 

Rourke ocenił długo  pojedynczej łopaty głównego wirnika radzieckiego 

migłowca na trzydzie ci sze  i pół stopy. Helikopter pilotowany przez 

Kurinamiego oraz ten, w którym znajdował si  Paul, dymi cy i osmalony, zawisły 

w odległo ci dwukrotnie wi kszej. A dokładniej - dwa razy długo  jednej łopaty 

plus około dwana cie stóp. Jeden z pasów bezpiecze stwa przy fotelu dla 

pasa erów został maksymalnie wyci gni ty i Rourke owin ł si  nim teraz w talii. 

Amerykanin, zaczepiony stopami o prowadnic  zewn trznych drzwi, wychylał si  

tak daleko, jak pozwalał mu napr ony pas. W lewej r ce trzymał zwini t  lin , a 

w prawej - jej koniec ze stalow  kotwiczk . Drugi koniec liny przywi zany był do 

prowadnicy pod jego stopami. John wolno opuszczał kotwiczk . 

Rozhu tanie kotwiczki nie byłoby trudne, gdyby nie nale ało jej rozkołysa  na 

tyle dokładnie i nisko,  eby nie wkr ciła si  wraz z lin  w wirnik dryfuj cej 

maszyny. A to ju  była sztuka i Rourke o tym wiedział. Deszcz zacinał ostrymi 

strugami i zalewał Amerykaninowi oczy. 

Kolejne wahni cie. Pudło. Zacz ł zwija  lin . W gło nikach hełmofonu 

usłyszał głos Kurinamiego: 

- Doktorze, w ten sposób nigdy si  panu nie uda zaczepi  kotwiczki. Mam 

inny pomysł. To b dzie niebezpieczne, ale bior c pod uwag  to, co mamy ju  za 

sob , tylko troch  bardziej niebezpieczne od naszych dotychczasowych poczyna . 

- Wal  miało - wysapał Rourke do mikrofonu. Usta miał pełne wody. 

- Sprowadz  nasz helikopter dokładnie pod maszyn  Rubensteina. Kiedy b d  

pod ni  przelatywał, poło  si  ostro na praw  burt . Zostanie pan wci ni ty w 

gł b kadłuba. Ale wtedy b dzie pan mógł rzuci  kotwiczk  prosto do góry. Nie 

gwarantuj  wi cej ni  jedn  szans , nie jestem pewien, czy b d  mógł powtórzy  

ten manewr. Chce pan spróbowa ? 

- Zróbmy, jak mówisz. Uprzed  mnie, kiedy b dziesz si  kładł na bok. 

Powodzenia! 

Hai! go seiko wo inorimasu! 

Rourke u miechn ł si . Doko czył zwijanie liny i czekał. Był gotów. 

Kurinami zrobił jedn  krótk  prób . Du ym łukiem przeleciał nad 

helikopterem Paula, potem pod nim i wrócił do punktu wyj cia. 

- Jestem gotów, doktorze. A co z panem? 

- Najlepszy pilot sił lotniczych japo skiej marynarki wojennej, h ? 

- Pilota  helikoptera nie był moj  specjalno ci . 

- Wielkie dzi ki. Zaczynajmy! Tylko pami taj,  e moja lina nie jest z gumy. 

Po zaczepieniu kotwiczki nie mo esz odlecie  dalej ni  na sto pi dziesi t stóp, w 

przeciwnym razie zerwiesz lin  albo zniszczysz maszyn . 

- Wiem o tym. Hej, zaczyna pan czarno widzie ? 

- Ty to powiedziałe . Do roboty! 

Rourke  ciskał kotwiczk  w prawej r ce. Helikopter pokonywał górny 

odcinek łuku. John znów odezwał si  do mikrofonu: 

- Nie le ci idzie, poruczniku. 

- Dzi ki, doktorze. Ja te  tak uwa am. 

background image

 

119 

Byli teraz dokładnie nad  migłowcem Rubensteina. Dym wydobywaj cy si  z 

otwartych drzwi maszyny był coraz g stszy i ciemniejszy. Tam, gdzie si  

rozpraszał, widoczne były jasne j zyczki ognia ogarniaj ce kabin  pilota. Rourke 

zobaczył te  przyjaciela. Chłopak bezwładnie opierał si  o pulpit układu 

sterowniczego. 

John przeło ył kotwiczk  do lewej r ki, a praw  prze egnał si . Zaraz jednak 

z powrotem chwycił kotwiczk  w praw  dło . 

Kurinami min ł maszyn  Paula i zacz ł obni a  pułap lotu. Nagle 

przyspieszył, jednocze nie kład c  migłowiec na praw  burt . Rourke,  eby 

utrzyma  równowag , musiał mocno przechyla  si  w przeciwnym kierunku. Pas 

bole nie wrzynał mu si  w brzuch. Nadgarstki znów mu krwawiły, bo deszcz 

rozmoczył zaschni te ranki. 

Helikopter skr cił w prawo. Rourke robił, co mógł,  eby utrzyma  si  na 

nogach, a jednak uderzył plecami o twardy kadłub. Ucisk na brzuchu znikn ł i 

zaszumiało mu w głowie. Szybko jednak odzyskał przytomno . Byli teraz 

dokładnie pod  migłowcem Paula. 

- Teraz, doktorze. Teraz! 

Rourke rozkołysał kotwiczk . Wymagało to sporego wysiłku i krew obficiej 

popłyn ła z pokaleczonej dłoni Johna. W ko cu Amerykanin wypu cił lin , kiedy 

hak znalazł si  dokładnie ponad jego twarz  i skierował go wprost na prowadnic  

maszyny Paula. 

Nie spuszczał wzroku z malej cej kotwiczki. Ta poruszała si  jakby w 

zwolnionym tempie. Uderzyła obok kadłuba, zacz ła si  po nim zsuwa . Jedno 

ostrze porysowało metal, a potem zaczepiło o prowadnic . Amerykanin poczuł 

mocne szarpni cie - omal nie wyrwało mu prawego ramienia. Rozwijaj ca si  lina 

ocierała mu dłonie. Silnik helikoptera zacz ł si  dławi . 

- Doktorze, maszyna przestaje mnie słucha . 

- To niech znów zacznie, ju  jeste my poł czeni. 

- Musz  zwi kszy  pr dko . Je li nie uda mi si  wyprowadzi  nas t  drog , 

b dzie pan musiał przeci  lin . 

- Cholera! - zakl ł Rourke do mikrofonu. 

Silnik wci  pracował nierówno, maszyna ci gle przechylona na praw  burt  

zacz ła wibrowa . Potem silnik krótko warkn ł, a wirnik zacz ł powraca  do 

poziomu. Deszcz siekł teraz gwałtownie. Helikopter nie przestawał si  wznosi . W 

lewej r ce Johna nie pozostał ju  ani jeden zwój liny. 

- Udało si ! - zawołał Kurinami.  migłowiec wrócił do normalnego poło enia i 

zawisł w miejscu. - Obaj jeste my prawdziwymi szcz ciarzami, doktorze. 

- To ty masz talent. Szcz cie to kwestia zdolno ci - powiedział John, si gaj c 

do kieszeni po r kawiczki. - Zdejmuj  hełmofon i wchodz  na lin . Jak tylko 

zauwa ,  e z maszyn  Paula dzieje si  co  niedobrego, natychmiast odetn  lin  i 

masz si  st d wynosi . 

- Dzi kuj , ale zostan . To i tak po yczony helikopter. Lepiej si  jednak 

pospiesz! 

- Masz racj . 

background image

 

120 

Rourke zdj ł hełmofon i rzucił go za siebie w gł b maszyny. Wolno 

przykucn ł i pochylił si  w stron  liny, która pełniła w tej chwili rol  p powiny, 

ł cz cej Paula ze  wiatem  ywych. 

Doktor chwycił lin  praw  r k . Okrywaj ca j  r kawica była mokra i 

ciemniejsza w miejscach odpowiadaj cych kłykciom. Amerykanin nie wiedział, 

czy to krew płyn ca z otwartych ran, czy deszcz. Powiedział sobie,  e to z pewno-

ci  woda. Całym ci arem zawisł na linie. 

Niepotrzebnie zerkn ł w dół. 

- O, cholera! - j kn ł. 

Był na wysoko ci co najmniej o miuset stóp. Kiedy z kolei spojrzał w gór , 

deszcz rozbijany łopatami wirnika zalał mu oczy. Mocno zacisn ł powieki, nie 

mógł zetrze  wody z twarzy, musiał poczeka  chwil , a  woda sama spłynie. 

Powoli, cal po calu wspinał si  w stron  maszyny Paula. Nie było to łatwe. Bolały 

go dłonie, ramiona sztywniały od ci głego napinania mi ni, nogi mdlały. 

”Paul, zaraz tam b d . Jestem ju  w drodze, Paul, trzymaj si . Nie ruszaj si  i 

nie dotykaj kontrolek. Ju  id , trzymaj si ” - my lał John. 

Rourke zamkn ł oczy przed nast pn  fal  deszczu. Zobaczył twarz Natalii, 

przera enie w jej bł kitnych oczach, wspomnienie koszmaru, który musiały 

ogl da . Karamazow. 

- Karamazow - sykn ł przez zaci ni te z by, pokonuj c kolejnych kilka cali. 

B dzie go  cigał, cho by Karamazow uciekł przed nim a  do Rosji, cho by 

schował si  gdzie  na kra cu  wiata i tak go odnajdzie. Tym razem nie chybi. 

- Paul! - krzykn ł rozpaczliwie, walcz c z ogarniaj cym go gniewem. To,  e 

Natalia była dr czona i zniewa ana,  e Michael został ranny,  e by  mo e nawet 

teraz umiera,  e Paul został wła ciwie zmuszony do samobójczej akcji i pra-

wdopodobnie nie  yje. To wszystko nie wzbudzało w nim tyle nienawi ci, co 

wspomnienie Karamazowa. A John wiedział,  e nienawi  pochłania wiele energii 

i nie pozwala trze wo my le . Nie mógł sobie w tej chwili na ni  pozwoli . 

Jedna r ka do przodu, potem druga. I znów to samo. Prawa. Lewa. Ból jakby 

złagodniał, pewnie skutkiem zimna. 

Amerykanin jeszcze raz popatrzył przed siebie. Do  migłowca Rubensteina 

pozostało ju  mniej ni  dwadzie cia stóp. Prawa r ka. Lewa r ka. Podci gn ł 

nogi. Prawa r ka. Lewa r ka. Nogi. Prawa r ka. Lewa r ka. Nogi. 

Dziesi  stóp. 

Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Lewa r ka natrafiła na co  

twardego. Wielki w zeł, a dokładniej, sze  supłów w jednym miejscu. 

Prowadnica musiała znajdowa  si  osiem cali wy ej. Wystarczy ju  jeden rzut 

ciała,  eby znale  si  w  rodku. 

John musiał zmru y  oczy,  eby cokolwiek zobaczy  przez  cian  deszczu 

zalewaj cego pozbawion  szyby kabin . Najpierw prawym, potem lewym 

nadgarstkiem zahaczył o prowadnic . Potem zaczepił si  o ni  łokciami, wzi ł 

gł boki wdech. Pomodlił si ,  eby ramiona i palce zechciały jeszcze przez jaki  

czas by  posłuszne jego woli. 

Kolejny ruch. Wolno uło ył prawe przedrami  wzdłu  prowadnicy, zrobił to 

samo z lewym. Obie dłonie z całej siły zacisn ł na grubym pr cie. W zm czonych 

mi niach odezwał si  ból. 

background image

 

121 

Z wysiłkiem szarpn ł całym ciałem do góry. Praw  r k  chwycił za kraw d  

drzwi, zgi t  w kolanie praw  nog  wcisn ł pod siebie, lew  nog  wsparł na 

pr cie prowadnicy i całym ciałem rzucił si  przed siebie. 

Oczy zacz ły mu łzawi . Dym płon cych instalacji był bardzo gryz cy. Co 

chwil  z trzaskiem pojawiał si  nowy ogienek, wszystko wokół skwierczało i 

iskrzyło. Unosił si  silny zapach benzyny. 

Rourke wstał. Jednym susem znalazł si  przy nieprzytomnym Rubensteinie. 

- Paul! 

Przykl kn ł przy fotelu pilota. Twarz Paula była szara i  ci gni ta grymasem 

bólu. Z prawego k cika jego ust ciekła stru ka krwi. Rourke łagodnie odchylił 

ciało Rubensteina. Oparł Paula plecami o fotel. Praw  r k  szybko si gn ł do 

pulpitu. Ciało Rubensteina blokowało dot d stery i ich nagłe uwolnienie mogło w 

ka dej chwili spowodowa  upadek maszyny. 

John odszukał układ pilotowania automatycznego, sprawdził,  e jego przewód 

nie jest przepalony i nadusił odpowiedni przycisk,  eby uruchomi  

automatycznego pilota. Silnik zacz ł si  krztusi , zwi kszył obroty, przez chwil  

pracował nierówno, ale wkrótce zacz ł działa  normalnie. 

Rourke szybko odwrócił si  w stron  Paula. Sprawdził puls przyjaciela. Był 

słaby, ale wyczuwalny na t tnicy szyjnej. 

Zało ył Rubensteinowi prowizoryczne opatrunki. 

- Wynosimy si  st d, Paul. - John wzi ł do r ki gerbera i najpierw uwolnił 

Rubensteina z pasów, którymi był przypi ty do fotela, a potem z drugiej strony 

odci ł same pasy. Mogły si  jeszcze przyda . Odwrócił si  jeszcze do fotela 

drugiego pilota i od niego tak e odci ł pasy. Nie zwracał uwagi na strumienie 

wody  ciekaj cej mu z włosów prosto na twarz. 

Zwi zał pasy w jeden, dłu szy i przeło ył je na plecy, przymierzaj c wokół 

siebie ich obwód. Czemu  w duchu przytakn ł, bo sam sobie skin ł głow . 

Poszedł do kabiny dla pasa erów. Znajduj ce si  tam fotele równie  pozbawił pa-

sów i przywi zał je do dwóch ju  zł czonych. Te od siedze  obu pilotów miały 

gotowe p tle, miejsce na ramiona. 

Amerykanin wrócił do kabiny pilota i znów ukl kn ł przy Paulu. Dym był tu 

teraz g stszy ni  przed chwil , a j zyki ognia coraz wi ksze. Płon ły ju  prawie 

wszystkie instalacje - było oczywiste,  e płomienie lada moment dojd  i do urz -

dze  pilota automatycznego. 

Rourke ostro nie podniósł Paula, oparł jego ciało o swoje, wsun ł mu pod 

plecy zrobion  przez siebie ”uprz ” i z powrotem uło ył go na wznak. Potem 

powoli po kolei przeło ył nogi Rubensteina przez gotowe p tle. Paul j kn ł i 

otworzył oczy. 

- John? Czy ty... Czy ty te  umarłe ? 

-  aden z nas jeszcze nie umarł, Paul. Po prostu si  nie ruszaj. Za minut  

b dziemy bezpieczni. 

- Ty nie mo esz... - Zamkn ł oczy, ale zaraz znów rozchylił powieki. - Nie 

chciałem tego... Ale zrobiłem to, co... 

- Bez tego, co zrobiłe , Michael ju  by nie  ył, a ”Eden jeden” zostałby 

zniszczony. Jeste  bohaterem dnia, ale musz  ci  st d wydosta . B d  spokojny, 

przyjacielu. 

background image

 

122 

Rubenstein skin ł głow  i zamkn ł oczy. Doktor sprawdził jego puls. Był 

jakby nieco wyra niejszy. 

- Odpoczywaj. Annie czeka na ciebie. 

Rourke wyprostował si , niemal uderzaj c głow  o resztki konstrukcji dachu 

kabiny. Wsun ł ramiona w dwie p tle ”uprz y” poł czone paskiem biegn cym 

wokół jego klatki piersiowej. Pochylił si  nad fotelem i tym razem uniósł do góry 

całe ciało Paula. Nie było ono lekkie i John poczuł silny ból w karku. Dopiero 

teraz u wiadomił sobie, jak jest zm czony. Dwoma dodatkowymi supłami 

przywi zał do siebie prowizoryczne nosidło i nieprzytomnego Rubensteina. 

Tak obci ony, lekko si  potykaj c, Amerykanin wychodził z płon cej kabiny. 

Ju  prawie nic nie było wida  przez  cian  czarnego dymu, a ogie  zaczynał mu 

liza  ramiona i nogi. 

Drzwi. Jako  do nich dotarli. Na ramieniu Paula kołysał si  schmeisser. 

Zb dny ci ar. Rourke si gn ł no em do rzemienia, na którym był zawieszony 

karabin. Ale Paul był bardzo przywi zany do swojego schmeissera. Rourke 

cofn ł r k . Bro  pozostała na miejscu.  

John si gn ł do lewej, przedniej kieszeni lewisów. Wydobył z niej zapasowe 

sznurówki. Szybko zwi zał ich ko ce, podwajaj c ich grubo . Przytrzymał si  

kraw dzi drzwi i wolno, ostro nie oparł praw  nog  na prowadnicy. Helikopter 

lekko, ale zauwa alnie przechylił si  na t  burt  pod poł czonym ci arem dwóch 

dobrze zbudowanych m czyzn. Lew  stop  doktor zahaczył o framug  drzwi. 

Równowag  utrzymywał teraz tylko przy pomocy ramion. Krople deszczu 

w ciekle biły go po twarzy,  ciekały po włosach, kłuły ciało jak ostre szpilki. 

Amerykanin schylił si . Praw  r k  si gn ł do kotwiczki. Czuł,  e nogi 

lizgaj  mu si  po mokrym metalu. Podwójnie zwi zane sznurówki przeło ył 

przez lin  za wielkim w złem, osiem cali od kotwiczki. Potem jeden ich koniec 

wsun ł pomi dzy sznurówki z ich drugiej strony i w ten sposób jedna p tla 

zacisn ła si  za w złem wokół liny, a drug  trzymał w prawym r ku. Teraz 

wysun ł na zewn trz praw  nog  i owin ł p tl  wokół buta. To była jego jedyna 

szansa. Lew  r k  wsun ł w rzemienn  p tl  przymocowan  do uchwytu gerbera. 

Rzemie  zaczepił si  o bransolet  wodoszczelnego rolexa. Praw  r k  obj ł lin . 

Poł czone ciała dwóch m czyzn wychyliły si  poza kadłub  migłowca. John miał 

nadziej ,  e Kurinami ich obserwuje. 

Praw  r k  złapał lin  tak daleko, jak tylko mógł si gn . Usłyszał pierwsze 

odgłosy małych eksplozji dobiegaj ce z wn trza lataj cego wraka. Czuł ciepło 

bij ce od rozgrzanych blach kadłuba. 

John zamkn ł oczy i zacz ł zbiera  w sobie cał  energi , która mu jeszcze 

pozostała. Miał przed sob  do zrobienia ju  tylko jedn  rzecz: skoczy  w dół. 

Lew  dło , uzbrojon  w gerbera, zbli ył do kotwiczki. Ostrze no a przeci ło 

pierwsze włókna liny tu  przy jej ko cu. Włókna p kały jedno za drugim. 

Ostatnie ci cie. Rourke całym ciałem rzucił si  naprzód. Pospiesznie obj ł lin  

lew  r k , kiedy ta oderwała go od  migłowca. Po raz drugi tego dnia miał 

wra enie,  e siła ci enia wyrwie mu prawe rami . 

Gerber zawisł lu no na rzemieniu obiegaj cym lewy nadgarstek Johna. 

Lecieli w dół. Poczuł si  dziwnie lekko - ciało Paula zupełnie przestało mu ci y . 

background image

 

123 

Wyobraził sobie,  e obaj lec ; tylko niezno ne sztywnienie prawej nogi zakłóciło 

harmoni  wyobra e . Kołysanie i lekko . 

Nagłe szarpni cie.  oł dek podskoczył mu do gardła, głowa odskoczyła. 

Ramiona zareagowały ostrym bólem i znów poczuł na sobie ci ar ciała Paula. 

Zmru ył oczy. Spojrzał w gór . Helikopter Kurinamiego wyra nie si  wznosił, 

Rourke po raz pierwszy w  yciu przekonał si ,  e wiatr te  potrafi krzycze . 

Jaka  strzelanina. Ledwie j  usłyszał. Popatrzył w lewo. W tym samym 

momencie dryfuj ca maszyna Paula eksplodowała, trafiona przez pociski 

Kurinamiego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

124 

Rozdział 62

 

 

John osun ł si  na kolana, a potem upadł w błoto. Natalia ukl kła przy nim, a 

Sarah ostro nie uniosła jego głow . A potem znikn ł ci ar Paula i Rourke 

usłyszał nieznany głos, który wołał: 

- Jeste my cali i zdrowi, doktorze! 

A jednak John sk d  znał ten głos. Amerykanin przetoczył si  na plecy. 

Natalia zdj ła mu r kawice, podniosła do ust jego dłonie i delikatnie je 

pocałowała. Sarah oparła głow  m a na kolanach. 

- Kapitan Dodd - szepn ł John. Miał przed sob  wysokiego, przedwcze nie 

posiwiałego m czyzn  w mokrym, kiedy  zapewne białym kombinezonie. 

- Dzi ki Bogu,  e po tym wszystkim chce pan mnie w ogóle ogl da , doktorze 

Rourke. Chciałbym u cisn  panu r k , ale obawiam si ,  e pa skie dłonie nie 

zniosłyby tego w tej chwili najlepiej. 

- Michael... Co z... 

- Pan Styles twierdzi,  e Michael najgorsze ma za sob . Ju  zacz li budzi  ze 

snu narkotycznego lekarza, którego maj  na pokładzie. Obie z Annie oddały my 

Michaelowi krew. 

- Nasz lekarz wkrótce przyjdzie do siebie, doktorze Rourke. 

- Paul, on potrzebuje... 

Teraz John rozpoznał głos Stylesa. 

- Mo e mi pan mówi , co mam robi . Mo emy razem przygotowywa  pana 

Rubensteina do operacji, któr  przeprowadzi potem nasz fachowiec. 

- Kiedy byłem w Wietnamie... - powiedział Dodd i dziwnie si  przy tym 

skrzywił. Mo e z powodu deszczu. - No có , widziałem ludzi postrzelonych jak 

sito, którzy jednak prze yli. Jestem pewien,  e pan Rubenstein wyjdzie z tego. 

Rourke tylko przytakn ł. Natalia i Sarah pomogły mu usi

. Miał sztywne 

mi nie, ale mógł oddycha . Zobaczył Paula. Annie ocierała mu twarz i 

podtrzymywała głow , podczas gdy Elaine, Madison i nieznany mu m czyzna, 

zapewne oficer pokładowy Craig Lerner, układali go na kocu. 

- Prosz  mi wybaczy . Musz  sprawdzi , co z naszym pacjentem. - Styles 

u miechn ł si . 

Rourke zdołał wreszcie usi

. Powiedział do Sarah i Natalii: 

- Niech Kurinami trzyma jeden ze  migłowców w ci głym pogotowiu. A wy - 

spojrzał na Sarah, potem na Natali  - zorganizujecie co  w rodzaju systemu 

obrony obozowiska. Gdzie  na północy maj  swoj  baz  nazi ci. S  dobrze 

uzbrojeni. W ka dej chwili mo emy te  mie  na karku niedobitki sił 

Karamazowa. 

Rourke próbował wsta . 

- Poczekaj - szepn ła Sarah. U cisn ła dło  Natalii, a potem pochyliła si  i 

mocno pocałowała Johna w usta. - No có ... Na jaki  czas zapomniałam o czym , 

za co ci  zawsze kochałam i za co zawsze b d  ci  kocha , bez wzgl du na to, jak 

nam si  w trójk  uło y. To, co zrobiłe  dla Paula... 

Szybko wstała, wzi ła do r ki M-16 i pobiegła w stron  helikoptera 

Kurinamiego, podchodz cego wła nie do l dowania.

 

 

background image

 

125 

Rozdział 63

 

 

Wolfgang Mann zacisn ł pas wojskowego płaszcza, a czapk  z daszkiem 

zsun ł ni ej na czoło. Wyskoczył ze  migłowca. 

Jaki   ołnierz biegł w jego stron . Mann rozpoznał w nim Hauptsturmfuhrera 

Trzeciego Korpusu. 

- Weil, wasz raport - powiedział i dłoni  w skórzanej r kawiczce osłonił 

ogienek zapalniczki. Przypalał długiego papierosa. Kiedy  próbował pali  tyto  

uprawiany przy sztucznym  wietle podziemnych laboratoriów, ale nie potrafił 

przywykn  do jego okropnego zapachu. Kiedy tylko stało si  to mo liwe, 

naukowcy przenie li upraw  tytoniu na zewn trz Complexu i nowy gatunek stał 

si  prawdziwym sukcesem hodowlanym niemieckich agrotechników. Mann 

pomy lał,  e to najlepsze papierosy, jakie kiedykolwiek palił. 

- Rosjanie, którzy nie zd yli uciec helikopterami, zostali schwytani, Herr 

Standartenfuhrer. Mann skin ł głow . 

- Jacy  je cy? 

- Niestety, Herr Standartenfuhrer, trzech Sowietów popełniło samobójstwo. 

- A co z innymi? Co z tymi, którym udało si  opu ci  l dowisko? 

- Radzieckie  migłowce nie wymkn  si  spod naszej kontroli, Herr 

Standartenfuhrer. Była bitwa i wtedy... Ale to mo e si  panu wyda  niemo liwe. 

- Co takiego, Weil? 

- Jeden z promów kosmicznych, o których mo na przeczyta  w podr cznikach 

do nauki historii, tych zbudowanych przez Amerykanów jeszcze przed wojn  

mi dzy supermocarstwami... No wi c, jeden z nich... wyl dował, Herr 

Standartenfuhrer. 

Mann zaci gn ł si  papierosem. Tyto  oczywi cie był ju  mokry. 

- Nie podejmujcie  adnych działa . We cie zaj ty przez nich obszar pod 

ci gł  obserwacj , ale nie ujawniajcie swojej obecno ci w jego najbli szym 

otoczeniu. Zrozumiano? 

- Tak jest, Herr Standartenfuhrer! 

Haupsturmfuhrer słu bi cie zasalutował. Mann znów tylko skin ł głow . Weil 

odwrócił si  w miejscu na pi cie i pobiegł w tym samym tempie, w jakim si  

zbli ył. 

Wolfgang Mann obserwował  arz cy si  koniec papierosa. Deszcz  ciekał z 

daszka czapki, nogawki jego spodni były zupełnie przemoczone. 

Prom kosmiczny. Amerykanie. Wci   yj cy i walcz cy z Rosjanami. No i 

sami Rosjanie. 

”Kluczow  spraw  - pomy lał oficer, kryj c si  z powrotem we wn trzu 

helikoptera - b dzie wykorzystanie dziel cych ich ró nic na nasz  korzy . 

Pierwszy i Drugi Korpus musi zaj  si  po cigiem za Rosjanami, a z 

Amerykanami nale ałoby mo e zawrze  co  w rodzaju przymierza”. 

Mann przypomniał sobie słowa jednego z brytyjskich premierów, sir 

Winstona Churchilla i cicho si  roze miał. Nawet przodek Wolfganga Manna, 

nale cy do elity najwy szych rang  oficerów SS, prze ył II wojn   wiatow . 

Mann starał si  jak najdokładniej przywoła  z pami ci przemówienia Churchilla. 

Stwierdził w duchu,  e ten polityk był naprawd  zabawny ze swymi pomyłkami w 

background image

 

126 

przewidywaniu biegu historii. Ale nie ze swymi deklaracjami, w których w walce 

przeciwko Hitlerowi gotów był do zawarcia paktu cho by z samym diabłem. 

Przynajmniej nie dla Manna. 

Wzruszył ramionami i rzucił papierosa na ziemi . On sam zamierzał stworzy  

sojusz, którego celem byłoby pokonanie dwudziestej pi tej generacji sukcesorów 

szale czych idei Hitlera. I on te  nie cofn łby si  przed sojuszem z samym 

diabłem, cho  wolałby sprzymierzy  si  z lud mi, którzy wierzyli w wolno , tak 

jak on. 

Przez chwil  stał w otwartych drzwiach  migłowca. Patrzył na deszcz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Document Outline