JUSTINE DAVIS
Odnaleziony tatuś
Tytuł oryginału: Found Father
Przekład: Jolanta Januć
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak ci się wydaje, Cross, co tu robisz? Za wysokie progi na twoje nogi.
Tak mruczał do siebie Devlin Cross, mijając rząd luksusowych samochodów i wstępując na
szerokie schody, wiodące do domu senatora stanu Kalifornia, Harlana Spencera.
Wzruszył ramionami. Przynajmniej nie miał kłopotu z wybraniem odpowiedniego stroju.
Ciemny garnitur był jedynym, który nadawał się do włożenia, gdy trzeba było upodobnić się do
ludzi znajdujących się po drugiej stronie ciężkich, dębowych drzwi. Choć przedsiębiorstwo Deva
nieźle prosperowało, on sam nie wyszedł jeszcze na prostą i nie było go stać na drogie garnitury
i jedwabne krawaty.
Zresztą nie miał ochoty iść na to przyjęcie. Jeśli jego strój nie spodoba się gospodarzom,
niech wyrzucą go za drzwi; z pewnością nie złamie mu to serca. Jedynym powodem, dla którego
tu się znalazł, był popełniony błąd: na pytanie Franka Masona, czy robi coś dziś wieczorem,
odpowiedział „nie”.
- Senator lubi ludzi twojego pokroju - powiedział jego obecny szef. - Młodych,
przedsiębiorczych, posiadających własne firmy, dynamicznych. Właśnie to na niego działa:
Amerykański Sen.
Tak, pomyślał ponuro Dev. Jestem uosobieniem amerykańskiego snu. Z tym, że w moim
przypadku ten sen to koszmar.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Odźwierny, pomyślał Dev z rozbawieniem. Jak
słowo daję, odźwierny. To rzeczywiście za wysokie progi.
W pokoju rozbrzmiewała wesoła muzyka i gwar rozmów. Kelner roznosił szampana. Zanim
Dev zdążył zaprotestować, już trzymał lampkę w dłoni. Pożałował, że nie przyjechał sam.
Mógłby wyjść wcześnie, nie zwracając niczyjej uwagi.
Zauważył, że Mason podszedł do wysokiej blondynki w czarno-białej sukni. Przylegający
materiał podkreślał szczupłą sylwetkę. Włosy miała upięte w misterny, francuski kok. Na
moment w myślach Deva pojawił się obraz błyszczących, niebieskich oczu pod potarganymi,
krótkimi blond włosami, spłowiałymi od słońca.
Był zaskoczony, gdy Mason przywołał go gestem. Usłyszał koniec zdania:
- ...nikogo tu nie zna, więc zajmij się nim, dobrze, skarbie?
- Oczywiście, Frank.
Kobieta odwróciła się, spojrzała na niego i Dev omal nie upuścił kieliszka. Przez sekundę
myślał, że musi się mylić. Kiedy jednak zobaczył jej szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone
wargi, wiedział już, że to prawda. Koszmarna, łamiąca serce prawda.
Instynktownie postąpił krok w stronę zjawiska w lśniącej sukni. W tej samej chwili zauważył
zmianę. Kobieta przywołała na twarz uprzejmy, pozbawiony wyrazu uśmiech. Chwila
zaskoczenia i rozpoznania mogła nie mieć miejsca.
- Dev Cross - przedstawił go Mason. - Dev, oto Megan Spencer, córka senatora.
Dev nie mógł wykrztusić słowa. Megan nie miała takich problemów.
- Panie Cross - powiedziała z królewskim skinieniem głowy. Ton jej głosu był doskonałą
kombinacją uprzejmości i dystansu - tak zwraca się gospodarz do gościa. I do obcego.
- Panno... Spencer? - Choć Dev odzyskał zdolność mówienia, nie potrafił ukryć zaskoczenia.
- Tak - potwierdziła. - Widzę, że ma pan już szampana... panie Cross. Bufet jest tam, proszę
się czymś poczęstować. Och, Cynthio, witaj. - Zatrzymała przechodzącą kobietę, platynową
blondynkę o raczej drapieżnym wyglądzie. - Poznaj pana Crossa. Przyszedł z panem Masonem i
jest tu po raz pierwszy, więc... zabaw go, dobrze, kochanie? Muszę zajrzeć do kuchni i
dopilnować deseru.
- Witaj - zamruczała Cynthia, obrzucając wzrokiem wysoką, muskularną sylwetkę Deva.
Obdarzył ją cokolwiek nieprzytomnym spojrzeniem, zauważając jedynie sztuczność odcienia
jej włosów, szczególnie w porównaniu z miodowozłotym kolorem loków kobiety, która właśnie
znikała za drzwiami. Dopiero kiedy uświadomił sobie, że Frank Mason patrzy na niego ze
zdziwieniem, zwrócił uwagę na parę stojącą przed nim.
- No proszę - rzucił Mason z zaciekawieniem. - Pierwszy raz widziałem Megan w stanie
przypominającym zdenerwowanie.
- Sądzę, że każdy nieoczekiwany gość może wywołać taką reakcję - stwierdził Dev z
wymuszonym spokojem.
- Och, Megan naprawdę jest w tym dobra - mruknęła Cynthia. Jej ton sugerował, że są
rzeczy, w których gospodyni jest do niczego. - Powiedz mi, Dev... Mogę cię tak nazywać?
Tłumiąc westchnienie, Dev skinął głową. Jego spojrzenie powędrowało do drzwi.
- Od jakiegoś imienia pochodzi to zdrobnienie? Od Devereaux czy innego, równie
romantycznego?
- Nazywam się Devlin. Mam imię zupełnie pozbawione romantyzmu. - Kłamstwo, pomyślał.
Czasami, we właściwych ustach, to imię brzmiało romantycznie jak cholera.
- Och, uważam, że jest romantyczne!
- Ach, te kobiety - zawołał Mason ze śmiechem. - Zawsze mają głowę w chmurach, kiedy w
pobliżu jest dobrze wyglądający og... hmm, mężczyzna.
- Ale nie Megan - dorzuciła Cynthia zbyt słodkim tonem. - To najbardziej zrównoważona
osoba, jaką znam. Elegancka, opanowana, doskonała kobieta. W jej naturze nie ma ani odrobiny
romantyzmu.
Dev skrzywił się lekko. Cynthia wyraźnie działała mu na nerwy.
- A więc - mruczała Cynthia - nigdy przedtem nie byłeś w Aliso Beach. Czy twojej żonie
podoba się tu? Może mogłabym ją oprowadzić po sklepach?
- Nie - warknął, nie udzielając wyjaśnień. Później zwrócił się do Masona. - Chciałeś
przedstawić mnie Spencerowi?
- Jasne. Chodź, synu.
- Proszę nam wybaczyć - powiedział Dev do naburmuszonej Cynthii i odszedł z Masonem.
Megan weszła do biblioteki i przekręciła klucz drżącymi palcami. Serce biło jej tak mocno,
że miała wrażenie, iż jego stukot rozlega się w całym pomieszczeniu. Westchnęła głęboko i
przycisnęła palce do skroni.
Dlaczego tutaj, jęknęła w duchu. Dlaczego teraz?
Nie bądź głupia, odpowiedziała sobie, inna pora czy inne miejsce nie byłyby lepsze. Miała
nadzieję i nawet modliła się o to, żeby nigdy więcej nie zobaczyć Deva Crossa; gdyby jednak
miało to nastąpić, nie sądziła, że miejscem spotkania może być jej własny dom.
Co, u diabła, tu robił? Musiał być osobą, którą w ostatniej chwili zaprosił Frank Mason -
kimś zaangażowanym w projekt Gold Coast. Zgodziła się na to, gdyż umiejętność radzenia sobie
ze zmianami dokonywanymi w ostatniej chwili napawała ją dumą.
Nie wiedziała, jak długo stała oparta o drzwi biblioteki, zanim odzyskała spokój. Muszę
wrócić na przyjęcie, pomyślała. Wystarczająco długo kryła się przed światem z powodu Devlina
Crossa. Wyprostowała się. Wróci na przyjęcie i jeśli go znów zobaczy, będzie udawała, że nic to
dla niej nie znaczy; że zaledwie go pamięta. Za nic w świecie nie da mu poznać, jak bardzo
zranił głupią dziewczynę, którą kiedyś była.
- Megan?
Obróciła się, kosmyk włosów wysunął się z koka.
- Och! Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam, kochanie. - Wysoki mężczyzna, po którym odziedziczyła mocno zarysowany
podbródek, wszedł do pomieszczenia przez drzwi wiodące do jego biura. - Ktoś mi powiedział,
że tu jesteś, a drzwi są zamknięte. Dobrze się czujesz?
- Tak, tatusiu. Po prostu... boli mnie głowa.
- Wzięłaś aspirynę?
- Zaraz wezmę.
- Za dużo pracowałaś, prawda? To przyjęcie i w dodatku tekst przemowy na bankiet.
- Nic mi nie jest.
- Musisz trochę odpocząć.
- Zrobię to, kiedy już wszystko będzie załatwione.
- Megan, co bym zrobił bez ciebie?
- Przygotowywałbyś wszystko sam. Odbierał swoje telefony. Pisał swoje przemowy.
Podawał hot dogi elicie Orange County. Wynajął grafologa do odcyfrowywania swoich
notatek...
- Już dobrze - rzucił ze śmiechem. - Rozumiem. Zawsze twierdziłem, że jesteś niezastąpiona.
Nie, pomyślała z goryczą. Kiedyś powiedziałeś, że jestem naiwnym dzieckiem. Odeszłam,
żeby ci udowodnić, iż się mylisz. Udało mi się jedynie dowieść, że miałeś całkowitą rację.
Z wysiłkiem odsunęła to wspomnienie i powiedziała z uśmiechem:
- Poza dniem, kiedy w wieku czternastu lat udało mi się wrzucić piłkę baseballową przez
okno do twojego nowego samochodu.
Przytulił ją gwałtownie.
- Jesteś niezastąpiona. I zawsze byłaś, nawet wtedy.
- Kocham cię, tatusiu - powiedziała nagle, jakby zawstydziła się z powodu niedawnych
myśli. Wiedziała, że nigdy nie chciał jej zranić, i nie mogła go winić za to, iż miał rację.
- Ja też cię kocham, skarbie. - Cofnął się i spojrzał na nią. - Kochanie, tak bardzo
przypominasz dziś mamę.
Wzrok Megan spoczął na portrecie wiszącym nad kominkiem. Uśmiechnięta kobieta
wyglądała prześlicznie i choć Megan widziała podobieństwo w kolorze włosów i błyszczących,
niebieskich oczu, zauważała także różnice. Delikatne usta Catherine Spencer nigdy nie zaciskały
się ze złości, a jej doskonały nos nie miał zadartego czubka, który codziennie witał Megan, gdy
rano patrzyła w lustro. Poza tym w jej spojrzeniu nie było cynizmu. Jednak Megan wiedziała, że
ojciec rzucił te słowa jako komplement, i spróbowała przyjąć je z wdzięcznością.
- Dziękuję, tatusiu. Ty też wyglądasz imponująco. - Poprawiła mu krawat, tak jak zawsze
robiła to jej matka.
- Lepiej wrócę do gości - powiedział z niechęcią. - Frank Mason chce mi podziękować.
- Słusznie, przecież poparłeś go na spotkaniu Coastal Commission. Wiesz, że gdyby nie ty,
jego projekt długo czekałby na akceptację.
- W końcu by przeszedł, kiedy wreszcie Mason zrezygnował z pomysłu prywatnych terenów
golfowych na rzecz parku stanowego. On będzie miał swój hotel, a komisja inne rzeczy, które
chce mieć: dostęp do plaży, dużo przestrzeni i małe zagęszczenie. Nie chcemy, aby ten teren
zaczął przypominać plażę Waikiki. - Uśmiechnął się cokolwiek kwaśno. - Jednak jego
wdzięczność mogę przyjmować w małych porcjach.
- Faktycznie potrafi mówić.
Ojciec zachichotał.
- Kochanie, twoja powściągliwość jest godna podziwu! Wiem, że tak naprawdę nigdy cię nie
obchodził.
- Nie interesuje mnie, czy pracuje dla nas, czy nie - poprawiła go. Przerwała i po chwili
odezwała się pełnym wahania tonem: - Poznałeś już... jego gościa?
- Crossa? Wygląda na miłego młodego człowieka. Solidnego, może tylko trochę zbyt
opanowanego. Jego przedsiębiorstwo cieszy się doskonałą reputacją. To korzystne, że na naszym
terenie zaczynają działać takie kompanie.
Megan wstrzymała oddech.
- Na naszym terenie?
Harlan skinął głową.
- Kilka miesięcy temu Cross otworzył drugie biuro tutaj, w Aliso Beach. - Uśmiechnął się. -
Musi mu się nieźle powodzić, skoro go na to stać. Frank mówił, że jego partner kieruje biurem w
San Diego. Projekty z Mason Development powinny dać pracę firmie geologicznej na dłuższy
czas. Realizacja projektu Gold Coast zajmie im kilka miesięcy.
Megan poczuła przyspieszone bicie serca. Dev był tu już od kilku miesięcy. Mieszkał w tym
samym mieście, jeździł tymi samymi ulicami, oddychał tym samym powietrzem...
- Megan, skarbie, na pewno dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- Myślę, że położę się na minutę lub dwie. Jestem naprawdę zmęczona.
Było to tak nietypowe wyznanie, że Harlan nie zapytał nawet o przyczyny.
- W porządku, o nic się nie martw. Kelnerzy mogą zająć się wszystkim.
Wyszedł po dłuższej chwili, gasząc światło. Megan westchnęła ciężko i leżała w ciemności,
patrząc w sufit.
Devlin. Tutaj. O Boże.
Czuła się jak rozbitek na kamienistym brzegu, bezradnie przyglądający się nadchodzącemu
przypływowi. Gdzieś z ciemnych zakamarków umysłu napłynęła fala wspomnień.
Dev. Wyglądał tak samo, a jednak inaczej. Ciemnobrązowe włosy nadal miały jasne pasemka
od przebywania na słońcu, ciągle był opalony z powodu pracy na powietrzu. Był też tak samo
wysoki - patrząc na niego musiała zadzierać głowę. Mimo to teraz wydawał się tęższy, bardziej
muskularny, jakby przybyło mu na wadze, co zawsze sugerowała mu w dawnych czasach.
Największa zmiana jednak zaszła w jego oczach. Zniknął mroczny, ponury wyraz, który tak ją
niepokoił. Zastąpiło go dziwne zmęczenie.
Kiedyś zdawało jej się, że nic nie może być gorszego niż ten pusty, zdesperowany wzrok.
Poruszył jej młode, niewinne serce, jeszcze zanim wiedziała, kim jest. Zobaczyła go po raz
pierwszy i jego orzechowe oczy wypaliły w jej sercu głębokie, bolesne piętno.
Doskonale to pamiętała, tę chwilę zatrzymaną w czasie. Omal nie rozlała kawy na stół, gdy
na nią spojrzał, uśmiechając się mimo wyczerpania, widocznego w cieniach pod oczami i w
zmarszczkach, na które był zbyt młody.
Z trudem zapisała jego zamówienie, zafascynowana niskim, głębokim tonem jego głosu i
ostrymi rysami twarzy. Kiedy poszła do kuchni, aby przekazać zamówienie kucharzowi, udało
jej się złapać Felice szefową kelnerów, która pracowała w tej restauracji znacznie dłużej niż
Megan...
- Dev? - Kobieta natychmiast spojrzała w stronę stolika w kącie, oddalonego od innych. - To
stały klient, przychodzi tu od kilku lat. Po prostu nie było go przez kilka tygodni. - Rzuciła Meg
kpiące spojrzenie. - Niezły towar, prawda? Jesteś zainteresowana?
- Nie - odpowiedziała pospiesznie Meg. - Po prostu... wygląda...
- Wiem. Wygląda na zmęczonego. Jest za chudy, musi mieć za wiele obciążeń. Za dużo na
barkach, zresztą szerokich. Na twarzy też nie jest brzydki. Silna szczęka, duże usta. Chcesz,
żebym cię przedstawiła?
Megan zaczerwieniła się.
- Nie... po prostu zastanawiałam się. Poza tym jest dla mnie trochę za stary, nie sądzisz?
Felice zachichotała.
- Wiem, że masz dziewiętnaście lat, ale nie zmuszaj mnie, abym czuła się starzej. I nie daj
się oszukać jego oczom. Prawdopodobnie jest niewiele po trzydziestce.
Megan zerknęła przez ramię. Mężczyzna pochylał się nad jakimiś papierami, rozłożonymi na
stoliku. Kiedy nie było widać jego oczu, wyglądał młodziej. Pomyślała, że może dzieje się tak
dzięki gęstym, brązowym włosom albo mocnej, muskularnej szyi.
- Zawsze tak robi? Siada w kącie i pracuje?
- Tak. Przynosi ze sobą jakieś wykresy, obliczenia i tabele, ale nie wiem, czym się zajmuje. -
Wzruszyła ramionami. - Nigdy go nie pytałam. On nie jest zbyt rozmowny, a ja nie lubię się
narzucać.
- Trudno byłoby się narzucać komuś, kto ma takie oczy - powiedziała cicho Megan.
Od tamtego dnia po raz pierwszy od rozpoczęcia pracy w małej restauracji Megan odkryła,
że wybiera się tam z czymś więcej niż tylko determinacją. Przedtem chciała pokazać ojcu i
Felice, iż nie jest rozpieszczonym dzieckiem, które nie potrafi pracować. Teraz codziennie
zastanawiała się, czy Dev przyjdzie, czy spojrzy na nią i obdarzy uśmiechem, czy w jego
zmęczonych, zapadniętych oczach zajdzie jakaś zmiana.
Złapała się na tym, że myśli o nim nawet na uczelni. Ustawiła sobie zajęcia tak, aby mieściły
się w dwóch dniach i pozwalały jej pracować trzy dni w tygodniu i weekendy. W związku z tym
siedziała na wykładach i ćwiczeniach od świtu do późnej nocy i zwykle nie miała czasu na
rozmyślenia. A jednak nieznajomy wkradł się w jej myśli. Kiedy pewnego popołudnia,
nalewając mu kawę, zerknęła na rozłożone na stole papiery, przez chwilę miała wrażenie, że
mylą jej się dwa światy.
- Coś nie tak?
- Czy to... profil gruntu? Wydawało się, że jest zaskoczony.
- Tak. Próbka rdzenia.
- Och - odetchnęła z ulgą. - Myślałam, że mam przywidzenie.
- Akurat przekroju rdzenia? - spojrzał na nią kpiąco.
- Mam właśnie zajęcia z geografii fizycznej. Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Za dużo nauki zeszłej nocy?
Nie odpowiedziała od razu. Jego uśmiech w tej chwili był naturalny, zupełnie niepodobny do
tego, jakim obdarzał ją, kiedy codziennie nalewała mu kawę.
- Za dużo nauki i za mało zrozumienia tematu - odpowiedziała wreszcie, odwzajemniając
uśmiech.
- Gdzie się uczysz?
- W UCSD.
- Uniwersytet Kalifornijski San Diego? Ja też tam studiowałem.
Zerknęła na stertę papierów na stoliku.
- Ciągle odrabiasz pracę domową?
Spojrzał na papiery, a potem na nią. Widziała drżenie kącików jego ust. A później
niespodziewanie roześmiał się. Megan poczuła dreszcz. Zdawało się, że mężczyznę także
zaskoczył ten śmiech.
- Niech zgadnę. Profesor Eckert?
- Chcesz powiedzieć, że nie tylko nade mną się znęca? Zawsze taki był?
- Powiedzmy, że on ma... wysokie wymagania.
- Jestem artystką, a nie kamieniarzem. - Westchnęła ponuro. - Nie byłoby tak źle, gdybym
rozumiała przynajmniej połowę z tego, co on mówi. Ale zanim odszukam w słowniku pierwsze
użyte przez niego pięciosylabowe słowo, już jestem w tyle o trzy nowe. A tego nigdy nie
rozumiałam - wskazała diagram.
- To znaczy, wiem, co to ma być: warstwy czy pokłady ziemi, ale te wszystkie „B
przechodzi w C”... - Umilkła i niechętnie wzruszyła ramionami.
Mężczyzna znów się uśmiechnął, odwrócił kartkę i Szybko naszkicował coś na odwrocie.
Przesunął rysunek w stronę Megan i dziewczyna zobaczyła, że jest to kolumna podzielona na
warstwy różnej grubości.
- Jesteś artystką, więc myśl o pokładach jak o kolorach - powiedział. Wskazał na sam dół. -
To jest, powiedzmy, niebieski. Następny być może zielononiebieski, z przewagą niebieskiego.
Potem też zielononiebieski, ale z przewagą zielonego. Dalej znajduje się jedynie zielony.
Wpatrywała się w rysunek.
- Mówisz, że to jest stopniowe? Jak odcienie? Przechodzenie jednego koloru w inny?
Skinął głową.
- Tylko w przypadku gruntu zamiast kolorów dodaje się inne elementy: popiół, krzem i tak
dalej, w zależności od klimatu i innych warunków. I proszę, mamy przejście.
- Więc to „A przechodzi w B” oznacza, że grunt A zmienia się w B, a indeks przy literze
wskazuje, jak daleko posunięta jest zmiana?
- Albo, jeśli wolisz, niebieski przechodzi w zielony.
- Przecież... to jasne!
- Dlatego że nie ma tu pięciosylabowych słów.
Znów spojrzała na kartkę.
- Robisz to z własnej woli?
- Płacą mi za to. Jestem geologiem.
- Ktoś chyba musi to robić. Chyba nigdy o tym nie pomyślałam. Kto ci płaci?
- Planiści, architekci, czasem rząd. - Wzruszył ramionami. - Mówią mi, co i gdzie chcą
zbudować, a ja im mówię, czy grunt to utrzyma.
Zawołano ją do kuchni, aby odebrała gotowe danie, i to uświadomiło jej, jak wiele czasu
spędziła przy stoliku. Kiedy przyniosła Devowi obiad, spojrzał na nią z troską.
- Naprawdę masz kłopoty z przedmiotem Eckerta, Meg?
Jej imię było wypisane na plakietce przypiętej do bluzki, ale i tak zdziwiła się, że
wypowiedział je tak łatwo, jakby mówił jej po imieniu od zawsze.
- On zniszczy moją średnią ocen.
- Mógłbym... - Przerwał, spuścił wzrok, wziął do ręki nóż, odłożył go i po chwili znów
spojrzał na nią. - Mógłbym trochę ci pomóc, jeśli chcesz.
I tak się to zaczęło. Spędzili ze sobą wiele godzin. Dev uczył ją z cierpliwością, która ją
zdumiewała. Nigdy nie miał jej za złe braku zrozumienia czy tego, iż zapomniała jakiś szczegół
z poprzednich zajęć. Po prostu tłumaczył wszystko raz jeszcze, podsuwając jej różne sztuczki
mnemotechniczne, i po dwóch tygodniach nieźle opanowała przedmiot.
Nawet kiedy stało się jasne, że nie potrzebuje już pomocy, Megan nie miała ochoty
przerywać tych spotkań. Zdawało się, że on miał podobne odczucia. Coraz mniej mówili o
geologii, coraz więcej o innych rzeczach. Opowiedział jej o swoim życiu studenckim, o pracy i
wszystkich miejscach, które w związku z nią zwiedził.
Była zdumiona, iż pomimo częstych spotkań tak niewiele o nim wie. Za każdym razem,
kiedy udało jej się go rozśmieszyć, był zaskoczony i zastanawiała się, jakie życie prowadził do
tej pory, skoro tak rzadko się śmieje. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest w potrzasku,
ograniczony przez coś, nad czym nie ma kontroli.
Chciała go o to zapytać, prosić, aby pozwolił jej sobie pomóc, tak jak on pomógł jej.
Wiedziała jednak, że usłyszy tylko uprzejmą odmowę, jak zawsze, kiedy poruszała temat życia
osobistego. Było to bolesne, szczególnie po tym, jak sama opowiedziała mu tak wiele o sobie,
swoich marzeniach, nadziejach, rozczarowaniach i nawet bólu po stracie matki cztery lata temu.
Przytulił ją wtedy po raz pierwszy i zadrżał, jakby chciał ją pocieszyć, a zarazem pragnął uciec.
Od czasu do czasu przychodził do jej małego mieszkania na korepetycje. Pierwszego dnia
rozejrzał się, przyglądając się rysunkom i szkicom wiszącym na ścianach. Niektóre były
oprawione, inne nie, część leżała w bezładzie na podłodze. Wszystkie były pełne życia.
- Jesteś dobra.
Powiedział to bez zdziwienia, jakby potwierdzał coś, o czym wiedział wcześniej. Meg
zmarszczyła nos.
- Jeszcze nie, ale próbuję. To ma mi przypominać, jak daleko zaszłam..
- Uda ci się, Meg.
Spojrzała na niego i po raz kolejny zaskoczył ją tęskny wyraz jego oczu.
Dokładnie pamiętała noc, kiedy przyszedł pomóc jej przygotować się do egzaminu.
Zrozumiała wtedy, co się z nią stało. Serce biło jej jak młotem, czuła falę gorąca. Dev musiał
widzieć, co się z nią dzieje, ponieważ omal jej nie pocałował. Wycofał się w ostatniej chwili.
- Dev...?
- Przepraszam, Meg.
- Nie, proszę. - Wstrzymała oddech, gdy ujrzała na jego twarzy udrękę.
- O Boże, Meg - jęknął. - Muszę iść.
Odwrócił się na pięcie i otworzył drzwi. W ostatniej chwili zerknął przez ramię.
- Wszystko będzie dobrze - rzucił cicho.
Stała za zamkniętymi drzwiami i zastanawiała się, dlaczego te słowa zabrzmiały jak
pożegnanie.
Później zrozumiała. To było pożegnanie. Mijały dni, a Dev się nie pokazywał. Czy coś się
stało?
Wreszcie, pod koniec drugiego tygodnia, podjęła decyzję. Napisała na kartce kilka słów:
„Dev, dostałam A. Dziękuję. Meg”. Szybko, nie chcąc mieć czasu na zmianę zdania, napisała na
kopercie adres Cross Consulting wyszukany w książce telefonicznej, oznaczyła ją jako
„prywatne” i wysłała. Cztery dni później, kiedy rozmawiała z Felice pod koniec zmiany, starsza
kobieta zamilkła, patrząc ponad jej ramieniem.
- Nie oglądaj się, dziecko. Właśnie idzie twój przystojny nauczyciel. Wygląda na trochę
zmęczonego.
Wyglądał okropnie. Miał podkrążone oczy i zdawało się, że schudł. Całości dopełniały
potargane włosy i jednodniowy zarost. Ubrany był w ciemne spodnie i szarą koszulę, w której
musiał spać.
Kierował się w stronę szklanych drzwi restauracji. Nagle cofnął się i odszedł. Po trzech
krokach zawrócił, raz jeszcze zatrzymał się przed drzwiami i odwrócił się do nich plecami.
Sięgnął na oślep dłonią i oparł się o ścianę.
- Idź, skarbie - ponagliła ją Felice - zanim przegra tę walkę i odejdzie.
- Albo wygra i odejdzie - rzuciła. Mimo to wyszła. Stanęła przed nim, przygryzła wargi i
wzięła głęboki oddech. - Dev?
Drgnął, jakby go uderzyła.
- Próbowałem, Meg - szepnął.
- Czego próbowałeś?
- Trzymać się od ciebie z daleka.
- Dlaczego, Dev?
- Ja...
- O co chodzi? Dlaczego nie możesz mi tego wyjaśnić?
Spróbował jeszcze raz, ale nie były to słowa, jakie zamierzał powiedzieć.
- Dostałem twój list. Gratulacje.
- To ty zasługujesz na gratulacje. Nie udałoby mi się bez ciebie.
Wzruszył ramionami.
- Poradziłabyś sobie.
- Być może, ale nie dostałabym „A”. Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Chciałem... pomyślałem, że może... - Przesunął ręką po
włosach. - Miałabyś ochotę wybrać się gdzieś i świętować sukces?
Powiedział to z pośpiechem i znów nie wiedziała, czy oznaczało to wygraną, czy przegraną
walkę.
- Nie wyglądasz na człowieka, który lubi się bawić.
- Wiem.
- Wyglądasz jak człowiek w pułapce albo rozdarty. W jego oczach pojawił się ciemny,
bolesny błysk.
- Dać jej medal - mruknął.
Meg czuła się tak, jakby jej serce ściskano obcęgami.
- Cokolwiek to jest, czy możesz się tego pozbyć na chwilę? Dev, proszę, odpocznij trochę.
- A co ja robię, jak ci się wydaje? - rzucił to ochryple i z całą pewnością wbrew swej woli. -
Kiedy przychodzę i cię widzę? Jesteś jedynym ukojeniem, jakie...
Przerwał i odwrócił się. Meg delikatnie dotknęła jego ramienia.
- Wiedziałam o tym.
- Chyba tak. - Wolno potrząsnął głową. - Czasem jesteś taka mądra. Potrzebuję tego, Meg. A
czasem wydajesz taka młoda, pełna energii...
- I tego też potrzebujesz - szepnęła.
- Tak! - syknął, jakby to wyznanie było boleśniejsze niż inne.
- Dev - szepnęła, nie wiedząc, co robić. Po chwili podeszła do niego i przytuliła się. Ku jej
zdumieniu on również ją objął.
- Nie mam prawa - wyznał łamiącym się głosem - ale zamierzam to wziąć. Wydaje się, że
nie mam już wyboru.
Nie wiedziała, co miał na myśli poza tym, że musiało się to wiązać ze sprawami, o których
nigdy jej nie mówił. To, co go dręczyło, zaczęło się długo przedtem, zanim spotkał Meg. I teraz
instynktownie wiedziała, że jednocześnie udało jej się wprowadzić w jego życiu zmiany na
lepsze i na gorsze.
W tej chwili jednak nic się nie liczyło. Ważne było tylko to, że Dev jej rozpaczliwie
potrzebuje. Zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo go kocha.
Starała się ze wszystkich sił rozładować jego napięcie. Opowiadała o różnych sprawach,
wywołując uśmiech na jego twarzy. Nalegała na zamówienie szampana i choć była za młoda,
aby pić, udało jej się wysączyć kilka kropli z jego lampki. Pilnowała, aby ta cały czas była
napełniana. I kiedy zobaczyła, jak Dev obraca lampkę, aby móc dotknąć ustami miejsca, którego
przed chwilą dotykały jej wargi, wiedziała, co nastąpi tej nocy.
Zastanawiała się, czy go uwodzi. W gruncie rzeczy nie obchodziło jej to. Liczył się fakt, że z
oczu Deva zniknął ponury cień.
W myślach Megan pojawił się cień wspomnienia, którego nigdy nie przywoływała. Zerwała
się z kanapy. Jeśli chcesz wspominać, pomyślała z goryczą, przypomnij sobie następny poranek.
Samotne przebudzenie. Świadomość, że po słodkim, namiętnym kochaniu się i po tym, jak
delikatnie pozbawił cię dziewictwa, Devlin Cross wymknął się w środku nocy bez słowa.
Pamiętaj, jaka byłaś głupia w interpretowaniu tego. Jaka byłaś naiwna, dzwoniąc do jego biura...
- Cross Consulting.
Pani Harris, pomyślała Meg, przypominając sobie opowiadania Deva.
- Czy mogę prosić pana Crossa?
- Niestety, nie ma go w biurze. Chce pani zostawić wiadomość?
- Czy wie pani, kiedy wróci?
- Przykro mi, nie potrafię tego przewidzieć. - A potem kobieta o miłym głosie powiedziała
słowa, które zniszczyły Meg życie. - Jeśli to coś pilnego, mogę podać pani jego telefon, chociaż
on nie lubi, jak mu się przeszkadza, kiedy jest z żoną.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dev przyglądał się, jak w blasku wschodzącego słońca ocean zmienia kolor z czarnego na
szary, potem na różowy i wreszcie niebieski. Przypomniało mu to lekcje z Meg, kiedy
porównywał warstwy gruntu do odcieni barw.
Zadrżał zarówno pod wpływem porannego chłodu, jak i wspomnień. Spędził większą część
nocy na budowie, wiedząc, iż na sen nie ma większych szans.
Po pierwszym, niespodziewanym spotkaniu nie zobaczył więcej Meg, choć gdyby nie czekał
na nią, opuściłby przyjęcie znacznie wcześniej. Mason nie rozumiał, dlaczego Dev chce wyjść.
- Za ciężko pracujesz, synu - powiedział.
- Po to mnie wynająłeś.
- Ale nie po to, abyś pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odpręż się, zabaw. -
Wskazał tłum ludzi. - Wiesz, można tu nawiązać wiele kontaktów zawodowych.
- Liczę na to, że i bez nich dam sobie radę.
Kilka minut później Dev odjechał taksówką. Usiłował nie myśleć o przeszłości. Zdawało mu
się, że pogrzebał wspomnienia, teraz jednak odkrył, jak kruchy był odzyskany niedawno spokój.
Nie rozumiał tego. Jakim cudem Megan Spencer, elegancka córka senatora Harlana, mogła być
Meg Scott? Meggie, jego jedyny promień słońca w ciemne, ponure dni? Meggie, pełna życia, z
błyszczącymi radością niebieskimi oczami i lśniącą blond czuprynką. Zadbana Megan Spencer
w niewielkim stopniu ją przypominała.
Ból, pamiątka dawnych dni, nasilił się, kiedy Dev uświadomił sobie, że kłamała i tak
naprawdę wcale jej nie znał. Natychmiast przywołał się do porządku - nie miał prawa czuć bólu,
szczególnie jeśli chodziło o Meggie. A raczej o Megan, poprawił się.
Miał zwyczaj przychodzić do restauracji tylko po to, żeby porozmawiać z Meg. Opowiedział
jej o przedsiębiorstwie, które założył trzy lata wcześniej, wbrew radom innych, krytykujących
jego zbyt młody wiek. Ona współczuła mu i przyznała, że podobne słowa często słyszała od
ojca.
- Chciał, żebym została w domu i studiowała na uniwersytecie. Nawet San Diego jest dla
niego za daleko - stwierdziła z goryczą. - Uważa mnie za dziecko.
Przecież pod wieloma względami jesteś dzieckiem, pomyślał, wiedząc już wtedy, że
wykorzystuje tę niewinność i żeruje na młodzieńczej energii i entuzjazmie. Tak bardzo
potrzebował jej siły, której sam już nie posiadał. I ona dała mu ją, czując, że czegoś od niej
potrzebuje, choć nie była pewna, czego.
Rozmawiała z nim, odpowiadała na pytania i doprowadzała do śmiechu, w chwilach gdy
myślał, iż już nie potrafi się śmiać. Po kilku unikach z jego strony przestała pytać go o sprawy
osobiste.
W jej oczach widział zaskoczenie, lecz pragnął, by ich znajomość była wolna od ciemnych,
ponurych spraw dominujących nad resztą jego życia. Tak bardzo potrzebował osoby nie znającej
jego prywatnego piekła, nie zadającej pytań i nie obdarzającej go współczuciem.
Ignorował wewnętrzny głos ostrzegający go i nadal odwiedzał małą restaurację. A później
zapragnął więcej i poddał się temu pragnieniu. Zanim zdał sobie sprawę z tego, że nie kontroluje
sytuacji, było za późno i okazało się, że spowodował więcej szkód, niż mógłby sobie wyobrazić.
Zamknął oczy. Słońce przygrzewało, wokół unosił się zapach świeżo skopanej ziemi. Dev
wiedział, że to niemożliwe, a jednak wyczuwał lekki zapach gardenii, słodki i egzotyczny.
Pojawiło się wspomnienie perfum, skropionej nimi sukni i zapachu unoszącego się z
rozgrzanego ciała.
Jęknął. Nie planował tego. Był pewien, że uda mu się zachować dystans. Tylko dlatego
poszedł do niej po otrzymaniu listu.
Nie zapomniał żadnego szczegółu z tamtej nocy i choć nie pozwalał sobie myśleć o tym
przez sześć lat, wspomnienia nie zbladły. Musiał je teraz przywołać.
Zalało go poczucie winy. Meg zasługiwała na coś lepszego niż mężczyznę, który był jej
pierwszym kochankiem i skradł jej coś cennego, nie dając nic w zamian...
Tej nocy chciał jej opowiedzieć o swoim małżeństwie. Zamierzał to zrobić już dawno. Kiedy
jednak Meg spojrzała na niego jasnymi, radosnymi oczami, wiedział, że nie może tego uczynić.
Za bardzo potrzebował jej energii. Wkrótce będzie musiał powiedzieć jej prawdę, ale jeszcze nie
teraz.
Zabrał ją do domu, aby przebrała się po pracy. Nie spodziewał się aż takiej transformacji.
Włożyła miękką sukienkę z dzianiny, podkreślającą jej sylwetkę, do tego sandały na obcasie
oraz naszyjnik i kolczyki ze złota. Sczesała włosy na jedną stronę, odsłaniając ucho. Dev zawsze
myślał, że kiedyś jej uroda rzuci świat na kolana; wtedy uznał, że ten dzień właśnie nadszedł.
- Meggie. - Tylko tyle udało mu się wykrztusić.
- Dziękuję - odpowiedziała, czytając w jego oczach to, czego nie mógł powiedzieć.
Tej nocy była w wyjątkowej formie. Rozpierała ją energia i aż dziwne, że nie przybrała
formy bąbelków szampana, na którego Megan nalegała. Dev musiałby mieć znacznie więcej siły,
żeby się jej oprzeć.
Nakrył jej dłoń swoją. Była to jedna z pieszczot, którą oboje zaakceptowali, traktując ją jak
dzieci bawiące się pudełkiem zapałek. Wiedział o tym, ale nie potrafił przestać; nie wiedział też,
co mógłby powiedzieć, żeby Meg przestała. Zapewniał siebie, że nie stanie się nic złego, dopóki
będzie kontrolować sytuację.
Powiedz jej teraz, zanim sprawy posuną się za daleko, zanim wypijesz więcej szampana i
wstaniesz od stolika, nakazywał sobie. Jeśli tego nie zrobisz, ruszy lawina. Jednak nie mógł
znaleźć słów.
Czerpał od niej energię, pozwalał jej ożywiać swe umęczone ciało i duszę. Znów miał to
samo uczucie znajome, upiorne wrażenie, że jest wampirem, wysysającym z niej życie,
ponieważ nie ma już własnego Jednak nie umiał przestać. Nauczyła go na nowo, jat śmiać się
bez powodu, jak dostrzec piękno prostych rzeczy i jak patrzeć w przyszłość z radością, a nic z
przerażeniem.
W końcu zabrał ją do domu i kiedy weszli do je małego mieszkania, pocałunek na dobranoc
wydawał się nieunikniony.
Było to jak połączenie dwóch płomieni i zanim zrozumiał, co się dzieje, było za późno. W
chwili gdy ich wargi się zetknęły, płomień wybuchł z mocą.
Chciał przerwać to, odsunąć się, lecz kiedy Meg z cichym westchnieniem przytuliła się do
niego, podając mu miękkie wargi, był zgubiony. Czuł ciepło jej ciała i uświadamiał sobie, że ma
do czynienia z ponętną kobietą o urodzie zapierającej mu dech w piersiach.
- Dev - szepnęła. Rozchyliła usta i w tym momencie język Deva delikatnie zaczął pieścić jej
wargi. Natychmiast poddała się jego woli.
Pieścił jej usta, pogłębiając pocałunek. Kiedy ich języki się zetknęły, nie był nawet pewny,
czy to poczuł, lecz za to poczuł wybuch gorąca gdzieś w środku i dziwną słabość w kolanach.
Gdy zrobiła to jeszcze raz, śmielej i bardziej zdecydowanie, opuściły go siły.
Opadli na podłogę, nie przerywając pocałunku. Dev nigdy w życiu nie poznał niczego tak
słodkiego i pięknego jak ta dziewczyna.
- Meg - jęknął, odsuwając się. - Musimy przestać. Nie mogę...
Zanim skończył, Meg uniosła twarz, podając mu usta. Namiętność zapłonęła w nim na nowo
i myśl, jeszcze niedawno obecna w jego umyśle, spaliła się na popiół. Pragnął tego od dawna i
od długiego czasu walczył z tym. Zdawało się, że już nie obchodzi go fakt przegrania tej walki.
Obchodziła go wyłącznie Meg i pozbycie się bólu, jaki mu zadawała; rozładowanie napięcia,
czego domagało się jego ciało. Pragnął zaspokojenia z nią i tylko z nią.
- Meggie - rzucił urywanym głosem - pomóż mi, proszę; nie możemy tego zrobić...
Urwał, kiedy poczuł jej wargi, składające miękkie, delikatne pocałunki na jego policzkach.
Poruszała się w jego ramionach, przytulała, szepcząc jego imię cichym, słodkim głosem. Tracił
samokontrolę i wiedział o tym; nie pamiętał tylko, dlaczego kiedyś postanowił sobie nigdy do
tego nie dopuścić. Zdawało mu się, że niczego nie pamięta poza tą szalejącą gorączką,
wszechogarniającym pożądaniem i Meggie w jego ramionach.
Później rozebrali się. Dev nigdy przedtem nie zachowywał się tak i wiedział, że nawet długa
abstynencja nie może tego usprawiedliwić. Jęknął, oddając swoje nagie ciało pożądaniu i rękom
Meggie. Dotykał jej z szacunkiem, gładził jedwabistą skórę, a potem ujął w dłonie jej piersi. Z
gardła znów wyrwał mu się jęk i musiał walczyć z chęcią wzięcia jej w tym momencie, bez gry
wstępnej, gwałtownie, namiętnie i o wiele za szybko.
Meg odrzuciła ubrania i niechcący dotknęła go w miejscu, które i tak było twarde i
wzniesione. Miał wrażenie, że przeszył go silny impuls elektryczny. Nieświadomie jęknął i
przywarł do jej dłoni.
- Dev? Zraniłam cię? Ja... - Urwała, lecz w jej głosie zabrzmiała dziwna nuta. Zranić go?
Boże, niemal wyskoczył ze skóry, czując jej dotyk, a ona myślała, że go zraniła!
- Nie, Meggie - rzucił drżącym głosem.
Usłyszał westchnienie ulgi i po chwili drgnął, czując jej nieśmiałe pieszczoty. Wtedy coś do
niego dotarło.
- Meggie... nigdy tego nie robiłaś, prawda?
Mruknęła w odpowiedzi coś, czego nie usłyszał, ale jednak zrozumiał - jej rumieniec
wystarczył za odpowiedź. Powinien przestać; wiedział o tym, ale umysł zamroczony szampanem
nie potrafił dostarczyć wystarczającego argumentu podnieconemu ciału.
- Dev - szepnęła. - Proszę... to nie ma znaczenia. Chcę tego... Chcę być z tobą.
- Meggie - jęknął.
Wiedział, że jest już za późno i musi ją mieć. Obiecał sobie jednak, że będzie to dla niej
przyjemne. Po tym, jak drżała po jego najlżejszym dotyku, uznał, iż jest w stanie to zrobić.
Chciał, aby ten akt był doskonały, i jeśli nie wiedział, jak to zrobić, miał pewność, iż będzie w
stanie wspiąć się na szczyty, jakich nigdy przedtem nie osiągnął aby tak się stało. Nigdy w życiu
nie zaznał niczego podobnego do rozkoszy trzymania Meggie w ramionach, nieśmiałej
zmysłowości jej reakcji i tego, jak jej ciało najpierw opierało się, a potem go przyjęło, rozpalając
w nim ogień, który sprawił, że nagle wykrzyknął jej imię...
Omal nie krzyknął ponownie, podnosząc się. Tak samo czuł się tamtego dnia, gdy po wejściu
do biura dowiedział się, iż dzwoniła Meggie i co powiedziała jej Beverly Harris.
- Musiałem się z nią rozstać - mruknął rozpaczliwie, wpatrując się w linię wody. Była to
właściwa decyzja; jedyna, jaką mógł podjąć. Wystarczy zobaczyć, na kogo wyrosła, powiedział
sobie. Jest śliczna i pewna siebie. Doskonale pasuje do swego świata.
Poczuł bolesny skurcz, przypominając sobie, z jaką determinacją Meggie broniła się przed
byciem doskonałą córką polityka. Kochała i podziwiała ojca, lecz jego świat nie był jej światem i
powtarzała to za każdym razem. A teraz odgrywała na przyjęciu rolę jego czarującej gospodyni.
Ile w tej eleganckiej kobiecie pozostało z Meggie, zastanawiał się. Gdzie jest jej energia,
witalność i to coś, co go kiedyś uratowało? Czy jest w niej nadal, ukryte pod elegancką
powierzchownością? A może to on pozbawił ją tego?
Boże, myślał o niej tak często, przez tyle miesięcy bezskutecznie jej szukał i nigdy nie
przypuszczał, że może stać się właśnie taka. Zawsze wyobrażał ją sobie jako artystkę
zafascynowaną własną twórczością.
Bezskuteczne poszukiwania. Nagle zrozumiał, że skoro w końcu ją znalazł, mógł nareszcie
zrobić to, czego nie udało mu się uczynić do tej pory - wszystko wyjaśnić. Mógł pozbyć się
poczucia winy, powiedzieć, dlaczego musiał odejść i dlaczego nigdy nie powiedział jej, iż jest
żonaty.
Wstał i nieco chwiejnym krokiem podbiegł do zniszczonego czarnego dżipa. Miał go już w
czasach, gdy spotykał się z Meggie. Nie stać go było na kupno nowego, ale nawet gdyby miał
pieniądze, nie był pewny, czy zrobiłby to. Meggie często siedziała na przednim siedzeniu,
cieszyła się otwartą przestrzenią i wiatrem, targającym jej włosy.
Włączył silnik i skierował się na autostradę. Przed spotkaniem z Meg musiał wziąć prysznic,
ogolić się i przebrać. Zaparkował dżipa w garażu pomiędzy eleganckimi samochodami.
Pospiesznie ruszył do swego mieszkania. Chciał jak najszybciej zobaczyć Meg, porozmawiać i
sprawić, żeby zrozumiała. Może nawet przebaczyła? Usiłował pozbyć się tej myśli. Na to
istniały niewielkie szanse, a on miał już dosyć zawiedzionych nadziei.
Wbiegał po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Wynajął to mieszkanie, kiedy
wraz z wspólnikiem zadecydowali, iż nowa praca jest warta otwarcia biura w mieście. Dev nie
chciał codziennie dojeżdżać z San Diego do Aliso Beach. Powiedział sobie, że pieniądze, jakie
płaci Mason, usprawiedliwiają przeprowadzkę, choćby czasową, do ekskluzywnego,
nadmorskiego miasteczka. Nie chciał przyjąć do wiadomości innej przyczyny - mieszkała tu
istota o wielkich oczach, która kiedyś uratowała go przed szaleństwem.
Teraz wmawiał sobie, że przecież nie wiedział, czy nadal tu mieszka. I nie wybrał tej
dzielnicy, bo Meggie powiedziała mu kiedyś o godzinach spędzanych nad brzegiem oceanu. A
przecież sam tam poszedł, wyobrażając sobie jasnowłose stworzenie pełne energii.
Zamknął drzwi, rzucił marynarkę i klucze na stół. Jego zdaniem czynsz, który płacił, był
horrendalnie wysoki. Mimo to, jak na to miasto, mógł być uważany za mieszczący się w
granicach rozsądku. W dodatku mieszkanie było umeblowane, co stanowiło rzadkość. Jedynie
małe nadmorskie domki były wyposażone w meble, lecz tygodniowy koszt pobytu był wyższy
niż miesięczny czynsz tutaj. Prawie nie dostrzegał surowego wystroju wnętrza. Nie
przeszkadzało mu to; przypominało jego własne mieszkanie, zawierające wyłącznie podstawowe
sprzęty. Spędzał w nim zresztą tak mało czasu, że myślał o nim wyłącznie jak o hotelu. I jeśli
Jeff powiedział mu, że w jego domu nie ma żadnych osobistych rzeczy, gdyż jego mieszkaniec
boi się mieć jakiekolwiek życie osobiste, to trudno - miał prawo do własnych opinii.
Tak jest łatwiej, powiedział sobie, goląc się. Nie miał czasu na nic poza pracą. Jeff często mu
mówił, że to również nie jest przypadkowe, ale tę myśl także szybko odsunął, zauważając
jedynie, iż w ciągu ostatnich kilku godzin wiele rzeczy starał się usuwać z myśli. Prawdę
mówiąc, robił to od chwili, gdy zobaczył blondynkę w lśniącej sukience, tę samą, która od
sześciu lat nawiedzała jego sny.
Megan kierowała się w stronę tylnego wyjścia, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała,
że pani Moreland właśnie wróciła z zakupów i rozpakowuje w kuchni torby, więc zawołała do
niej, że sama otworzy.
Na progu stał Dev. Patrzyła na niego i nie mogła oderwać oczu. On też wyglądał na
zaskoczonego. Wydawało się, że żadne z nich nie mogło naprawdę uwierzyć w spotkanie zeszłej
nocy.
- Meggie - szepnął.
Stała w bezruchu, starając się zignorować dreszcz wywołany brzmieniem ulubionego kiedyś
zdrobnienia.
- Megan - poprawiła go stanowczym głosem. Blask w jego oczach przygasł.
- Przepraszam. Zapomniałem, że już nie ma Meg. - Uśmiechnął się krzywo. - I już nie Scott,
prawda? Nic dziwnego, że nie mogłem cię odnaleźć.
Szukał jej? Szokujące odkrycie sprawiło, że jej głos zabrzmiał ostro.
- Scott to panieńskie nazwisko mojej matki.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że twój bunt przeciwko ojcu jest tak wielki, iż mogłaś
odrzucić jego nazwisko.
- Nie odrzuciłam nazwiska ojca - zaprotestowała. Słysząc za plecami jakiś dźwięk, szybko
wyszła na ganek i zamknęła za sobą drzwi. - Mój ojciec jest bardzo znaną postacią i w dodatku
należy do rady Uniwersytetu Kalifornii. Nie chciałam być specjalnie traktowana z powodu tego,
że jestem jego córką...
Przerwała nagle, zła na siebie. Dlaczego wyjaśniała mu to, jakby miał prawo o wszystkim
wiedzieć? Kiedyś omal nie powiedziała mu, jak brzmi jej prawdziwe nazwisko, wiele razy była
tego bliska, ale powstrzymała się. Bała się, że on, tak jak inni, zacznie traktować ją inaczej.
Zresztą w porównaniu z tym, czego się dopuścił, było to nieważne pominięcie.
A może należało mu powiedzieć, pomyślała z goryczą. Może wtedy nie zostawiłby jej
drżącej, rozbitej, przygniecionej gorzką zdradą, zaciskającej w sztywnej dłoni zimną słuchawkę
telefonu.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać.
- To prawda.
- To raczej ty jesteś mi coś winien. Zapomniałeś o wierności.
- Próbowałem, Meg, naprawdę. Chciałem trzymać się z daleka. I wtedy, tamtej nocy,
próbowałem to przerwać, mówiłem, że nie powinniśmy...
- Próbowałeś? - W jej głosie brzmiała furia. - Czy pomyślałeś choćby o jednym sposobie,
który poskutkowałby z pewnością? Dwa proste słowa, to wszystko. „Jestem żonaty”.
Gwałtownie westchnął.
- Próbowałem ci to powiedzieć setki razy.
Wiedziała, że to prawda. Już dawno zrozumiała, co znaczyły te nagłe przerwy w jego
wypowiedziach. Jednak ta świadomość nie złagodziła jej bólu i nie ukoiła gniewu.
- Powiedz mi, Dev - odezwała się chłodno, jakby rozmawiała z nowo poznanym
człowiekiem. - Czy twojej żonie podoba się w Aliso Beach? A może dla wygody zostawiłeś ją w
domu?
Drgnął i zacisnął pięści.
- Meg, wiem, że jesteś zła i masz do tego prawo, ale proszę... Możesz mnie wysłuchać?
Chcę ci wszystko wyjaśnić.
- Trochę za późno, nie uważasz? - Później, niż ci się wydaje, dodała gorzko w myślach.
- O wiele za późno - zgodził się, wprawiając ją w zdumienie. - Ale wysłuchasz mnie,
prawda?
- Dobrze, ale przynajmniej oszczędź mi zapewnień w rodzaju: „moja żona mnie nie
rozumie”.
- Nigdy tak nie było.
- Niezależnie od tego, jak było źle, ona była bardziej nieszczęśliwa.
- O wiele bardziej.
To wyznanie zaskoczyło Megan. Po chwili usłyszała dźwięk, tym razem dobiegający z
ogródka na tyłach domu. Drgnęła,
- To nie ma sensu - mruknęła. - Idź już, dobrze?
- W porządku - zgodził się, patrząc jej w oczy. - Pójdę, ale najpierw muszę ci coś
powiedzieć. Wiem, że nic nie może naprawić krzywdy, jaką ci wyrządziłem, jednak...
Skłamałem i zraniłem cię. Nie mogę tego zmienić. Mogę tylko powiedzieć ci, dlaczego, i mieć
nadzieję, że zrozumiesz.
- Zrozumieć, że popełniłeś ze mną cudzołóstwo? Uwierz mi, rozumiem to. - Zadrżała. - Czy
twoja żona to rozumie?
- Moja żona nie żyje.
- Co takiego?
Zaczął wyrzucać z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- Umarła pięć lat temu. Rok po tym, jak... opuściłem cię. Była w szpitalu od dnia, w którym
została potrącona przez pijanego kierowcę. To stało się rok po naszym ślubie.
- Rok po...
- Była w stanie śpiączki.
- Masz na myśli dzień, kiedy... byliśmy... - Urwała i zadrżała.
- Tak - przyznał szczerze Dev.
Megan poczuła wstręt, lecz to uczucie znikło po następnym wyznaniu Deva.
- Była w stanie śpiączki przez trzy lata.
- O Boże.
- Po dwóch latach zacząłem się załamywać i wtedy spotkałem ciebie.
Wróciły wspomnienia i wszystkie pasowały, jak części układanki, której Meg do tej pory nie
umiała ułożyć. Wyraz oczu Deva, zmarszczki wyczerpania na zbyt młodej twarzy i wrażenie, że
walczy ze sobą.
- Wiem, że to nie jest usprawiedliwieniem - dorzucił Dev. - I jeśli ceną za to, co zrobiłem,
ma być poczucie winy, to możesz mieć pewność, iż płaciłem ją każdego dnia po opuszczeniu
ciebie. Musisz to jednak wiedzieć i uwierzyć. Nie chciałem cię zranić, Meg.
Była tak zdumiona, że nie mogła znaleźć słów. Po chwili rysy twarzy Deva stwardniały.
Skinął głową, obrócił się i zaczął schodzić po schodach. Zerknął przez ramię.
- Nie wiem, czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie - powiedział, tym razem nie starając się
ukryć bólu w głosie - ale bez ciebie nie udałoby mi się przetrwać tego wszystkiego.
Odszedł. Meg miała wrażenie, że w jej wnętrzu utkwił jakiś ostry przedmiot. Boże,
pomyślała. Śpiączka przez trzy lata. Biedny Dev. Nic dziwnego, że wyglądał na wyczerpanego.
Nic dziwnego, że miała wrażenie, iż znalazł się w pułapce bez wyjścia.
Dlaczego jej o tym nie powiedział? Czy sądził, że nie zrozumie? Bał się, iż nie zechce z nim
być? Gdyby wiedziała o wszystkim, nie miałoby to znaczenia. Oczywiście, ich związek
wyglądałby inaczej. Nigdy nie dopuściłaby do fizycznego zbliżenia.
Czy dlatego jej nie powiedział? Bał się, że nie będzie się z nim kochać? Odrzuciła tę myśl
natychmiast, wściekła na siebie za ból, jaki w niej budziła.
Zapewniała samą siebie, że ból związany z Devlinem Crossem już minął. Ten człowiek
odszedł z jej życia i tak już miało zostać. To przypadek, że ich drogi znów się skrzyżowały -
potwierdzał to wyraz zaskoczenia w oczach Deva, kiedy ją zobaczył.
Powiedział jednak, że szukał jej wcześniej. Zapewne po śmierci żony, gdyż z całą pewnością
nie robił tego w ciągu sześciu tygodni, jakie spędziła w małym mieszkanku, czekając i modląc
się o jego powrót. Przypuszczała, że powinno ją to pocieszyć, oczywiście jeśli mu uwierzy.
Jednak nawet gdyby to była prawda, nie odnalazł jej. Uświadomiła sobie, że to nie jego wina.
Meg Scott umarła razem z jej głupimi marzeniami.
Po raz trzeci usłyszała dźwięk z ogródka, szczęśliwy śmiech, i zrozumiała, że to i tak nie ma
znaczenia. Potrzebowała Deva wtedy, a nie nawet rok później. Potrzebowała go tamtego ranka,
kiedy obudziła się samotna po oddaniu mu dziewictwa. Potrzebowała go, kiedy poznała cenę za
tę noc i ten cios był ostatnim, zadanym naiwnej dziewczynie. Potrzebowała go, gdy musiała
wyznać ojcu prawdę.
Potrzebowała go, kiedy urodził się jego syn.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dev stał na szczycie wzgórza i przyglądał się maszynom na placu budowy. Chłodna bryza
rozwiewała mu włosy. Tego dnia powietrze było krystalicznie przejrzyste.
Podobał mu się realizowany projekt. Mason będzie miał hotel z widokiem na ocean, sklepy i
tereny handlowe, a mieszkańcy regionu niewielki, lecz imponujący park ze ścieżkami dla
rowerzystów i biegaczy, tereny piknikowe i parkingi. Nic dziwnego, że Harlan Spencer tak
bardzo popierał inicjatywę Masona.
Dev z trudem odsunął od siebie myśli o Spencerze, gdyż przypominały mu one Meg.
Wczoraj wyraziła się jasno; czasem milczenie jest wymowniejsze niż setki słów. Nie miał
pewności, jakiej reakcji oczekiwał, lecz nie zaprzeczał, iż miał nadzieję na pojednanie.
Zauważył ciemny samochód na placu budowy, ale nie zwracał na niego uwagi. Zastanawiał
się, skąd powinien pobrać następne próbki gruntu.
Starał się koncentrować na pracy, lecz to nie pomagało. Wspomnienia dawnej Meggie były
zbyt intensywne. Megan Spencer nie miała takiej werwy, nie mówiąc już o współczuciu i
zdolności wybaczania. Zaczął schodzić ze wzgórza, zastanawiając się, czy Mason już się
uspokoił. Rano odkrył zepsuty buldożer i natychmiast wybuchnął, wygłaszając obelżywą
przemowę o braku kompetencji brygadzisty. Przez głośnik zażądał, aby winowajca natychmiast
zgłosił się do biura.
Dev z przesadną uwagą sortował papiery na biurku. Właśnie wziął do ręki kartkę zapisaną
nieczytelnym pismem Masona, kiedy ten odwrócił się ku niemu.
- Co, u diabła, z tym robisz?
- Właśnie to znalazłem...
- Nieważne. - Mason zmiął kartkę i schował ją do kieszeni. Odwrócił się do drzwi, przez
które wchodził nieszczęśliwy brygadzista.
Dev szybko wyszedł, słysząc początek sprzeczki. Miał dosyć spięć. Mason zaczynał go
denerwować. Opóźnienia w terminach były dość powszechne przy realizacji takich projektów.
Mason jednak wybuchał złością przy najmniejszych problemach.
Teraz najwyraźniej stłumił irytację. Z szerokim uśmiechem podchodził do samochodu, który
zatrzymał się za dżipem Deva.
Dev zamarł, widząc mężczyznę o srebrnych włosach. Potem otworzyły się przednie drzwi i
pojawiła się noga w pończosze, a za nią druga. I wreszcie ukazała się Megan, w beżowym,
jedwabnym kostiumie, uczesana w kok, odsłaniający małe uszy ozdobione perłowymi
kolczykami. Na nogach miała niepraktyczne na placu budowy ciemnobeżowe szpilki.
Wyjaśniło się to w chwili, gdy Dev zobaczył wyraz jej twarzy - nie wiedziała, dokąd jadą.
Gdyby wiedziała, pomyślał kwaśno, nie przyjechałaby. Znalazłaby coś innego do roboty,
cokolwiek, i poprosiłaby kogoś, aby zabawił się w szofera.
Uścisnął rękę Harlana Spencera i zauważył, iż Megan zaciska dłonie na torebce. Ona na
pewno nie poda mu ręki.
- Miło znów cię widzieć - powiedział szczerze Harlan. Gestem wskazał plac budowy. - I co
myślisz o przedsięwzięciu Franka?
Dev z trudem odwrócił wzrok od pozbawionej wyrazu twarzy Megan.
- Robi wrażenie.
- Tak - zgodził się senator. - Jednak trzeba włożyć w to wiele pracy.
- To lepsze niż brak pracy. Senator zaśmiał się.
- Chciałbym, żebyś dla mnie pracował. Małomówni mężczyźni są rzadkością w polityce.
- Z całą pewnością Dev do nich należy. - Frank poklepał Deva serdecznie po ramieniu. -
Nigdy nie powie dwóch słów, jeśli potrzebne jest tylko jedno. Czasem mam wrażenie, że woli
mieć do czynienia ze skałami niż z ludźmi.
- Skały nie mówią za dużo - zauważył sucho Dev. Spencer znów się roześmiał.
- Tak przypuszczam. I masz rację, praca jest lepsza niż jej brak. - Przez chwilę przyglądał się
Devowi. - Frank mówi, że pracujesz za dwóch.
- Tak trzeba.
- Masz problemy?
- Finansowe. Nic nowego. - Nie chciał wyjaśniać powodów, dla których przez ostatnich pięć
lat pracował po osiemnaście godzin dziennie, aby wydostać się z dołka finansowego.
Szczególnie nie przy Megan.
- Zdawało mi się, że twoje przedsiębiorstwo się rozwija, otworzyło właśnie drugie biuro
tutaj, w Aliso Beach.
- Mam osobiste problemy. W pracy wszystko jest w porządku.
Cichy dźwięk powiedział mu, że Megan słucha. Na pewno pamiętała jego uniki, kiedy
rozmowa schodziła na tematy życia prywatnego. Czy wiedza o tym, dlaczego to zrobił, mogła
cokolwiek zmienić?
Próbował pocieszać się myślą, że nie była tak zimna, jak mu się zdawało, ale bez skutku.
Jedyne emocje, jakie okazywała, to złość, wyrzuty i cierpienie, i to tylko zwiększało poczucie
winy, z jakim borykał się od dawna.
- Pozwól, że cię oprowadzę - zaproponował Frank, sięgając po hełm ochronny oznaczony
napisem „gość”.
- Nie mamy dużo czasu - powiedział senator - ale chciałbym zobaczyć, jak wygląda park. A
ty, Megan?
- Nie, dziękuję - rzuciła sztywno. - Nie jestem odpowiednio ubrana. Zaczekam w
samochodzie.
Dev nic nie powiedział. Rzut oka na twarz Megan wystarczył. Fakt, że wyznał jej prawdę,
nic nie znaczył. Odwrócił się i odszedł bez słowa.
Entuzjazm Franka Masona był wyraźny i jeśli Dev uważał go za przesadny, nie powiedział
tego. To prawda, przedsięwzięcie zapowiadało się wspaniale i miało przynieść korzyści zarówno
mieszkańcom, jak i lokalnym przedsiębiorcom, lecz zdawało się, iż Frank usiłuje z całych sił
sprzedać coś, co już dawno zostało kupione. Dev odetchnął z ulgą, kiedy Mason przestał robić z
siebie idiotę.
Na terenie przyszłego parku senator zapytał o znaki z kolorowymi flagami.
- Oznaczenia stopni - odpowiedział ponuro Frank. - Możemy zacząć natychmiast, jak tylko
Dev przestanie robić uniki i da nam pozwolenie.
Harlan zerknął na Deva, który drgnął mimo woli. Przywykł do obcesowości Franka, ale jakoś
nie podobało mu się to przy ojcu Megan.
- Uniki? - zapytał Harlan.
- Czekam na raporty dotyczące gruntu.
- Och. To zajmuje mnóstwo czasu, ale bez tego nie można zacząć.
- To prawda - przyznał Dev, czując ulgę, zupełnie jakby zdanie ojca Megan o nim było
ważną sprawą.
- Wiem, wiem - mruknął Mason.
- Frank mówił mi, że ukończyłeś uniwersytet w San Diego - zwrócił się Harlan do Deva.
Frank za dużo mówi, pomyślał Dev, ale skinął głową. Jeśli miał jakieś wątpliwości odnośnie
do tego, czy Meg powiedziała ojcu, przez kogo wyjechała z San Diego, teraz się ich pozbył.
Gdyby Harlan wiedział, nie byłby nawet w połowie tak miły.
- Megan zaczęła tam studia.
- Naprawdę?
- Tak. - Harlan wzruszył ramionami. - Miała szalony pomysł, żeby zostać artystką...
Dev zmarszczył brwi. Miała?
- Naprawdę? Dlaczego to był szalony pomysł?
- Ma trochę talentu, odziedziczyła go po Catherine, mojej żonie. Ale nie o takiej karierze dla
niej marzyłem.
Trochę talentu, pomyślał Dev z goryczą. Pamiętał obrazy na ścianach jej mieszkania i szkice,
kreślone pewnymi ruchami dłoni za pomocą ołówka, długopisu, kawałka węgla. Szczególnie
pamiętał jeden portret, zrobiony węglem, ukryty gdzieś w jego szafie, żeby nie musiał na niego
patrzeć. Mówił wszystko o nim samym i o niej.
- Nie ukończyła San Diego? - zapytał z trudem.
- Nie. Poszła na uniwersytet w Irvine i ukończyła go z wyróżnieniem.
- Ale nie malarstwo - stwierdził Dev, znając już odpowiedź.
- Nie; szkołę biznesu. Zainteresowała się w końcu zarządzaniem. - Harlan zmarszczył brwi,
jakby przypominając sobie coś przykrego, lecz po chwili odezwał się wesołym tonem: - Muszę
przyznać, że dla rodziców to prawdziwe święto, kiedy dzieci przyznają, iż od początku
staruszkowie mieli rację.
- Powinieneś być z niej dumny - włączył się Mason. - Wzorowo prowadzi biuro. Przydałaby
mi się tutaj; może wtedy robota byłaby wykonywana w terminie.
Dev nie słuchał, prawie nie mógł oddychać. Boże, Meggie, tak mi przykro. Czuł pieczenie
pod powiekami. Zrobił to, zniszczył jej wiarę, nadzieję, marzenia...
- Przepraszam - powiedział nagle. - Muszę coś sprawdzić.
Odwrócił się, lecz zdążył jeszcze usłyszeć Masona, mówiącego coś o planach terminów i
inwestorach.
Dev znalazł się przy samochodzie senatora, zanim zdążył sobie uświadomić, dokąd zmierza.
Ujrzał Megan. Stała przy samochodzie i opierając się ramionami o otwarte drzwiczki, patrzyła
na ocean. Zdjęła okulary, wiatr wysunął kilka pasemek z koka.
Drgnęła i obróciła się, słysząc jego kroki. Policzki miała mokre od łez. Drżała, patrząc mu w
oczy.
Dev nie wiedział, co zrobić. Czuł ból, wiedząc, że to on jest przyczyną jej łez. Po raz kolejny.
Jego serce zamarło. Skoro płakała, musiała coś do niego czuć. Wszystko byłoby lepsze niż
chłodna obojętność.
Czuł się rozdarty. Wiedział, że robiąc to, na co miałby ochotę, ryzykowałby bolesne
odrzucenie, a jednak cierpiał, stojąc tak i widząc jej łzy. Myśl o tym, jak musiała płakać sześć lat
temu, była jak kwas sączący się do mózgu. Boże, jakim był tchórzem. Wiedział już, że nigdy nie
mógłby powiedzieć jej, iż między nimi wszystko się skończyło. Po prostu nie byłby w stanie
znieść jej łez.
Teraz też nie mógł ich znieść. Wreszcie uległ pokusie i wziął ją w ramiona.
Ku jego zdumieniu nie wyrwała się. Czuł jej drżenie, gdy walczyła ze łzami. Niepewnie
uniósł dłoń i otarł kilka wilgotnych kropelek z jej policzków. Czuł się winny, a jednocześnie
rosła w nim nadzieja.
Spojrzał na gęste rzęsy Megan i jego serce zaczęło bić szybciej. Nie sądził, że kiedykolwiek
uda mu się ją odnaleźć, nie mówiąc już o dotykaniu czy tuleniu jej. Fakt, iż teraz była tak uległa,
wywoływał w nim tęsknotę.
Wolno przesunął dłońmi po wilgotnej twarzy dziewczyny. Jej skóra była miękka i
jedwabista, tak jak to zapamiętał, i wiedział, że powinien wycofać się, zanim zrobi coś, za co
otrzyma policzek. Mimo to nie mógł. Mógł tylko pochylić się lekko i delikatnie musnąć wargami
kropelki łez na jej twarzy.
Wydała cichy jęk i przyciągnęła jego głowę bliżej. Delikatnie uniósł jej podbródek, spojrzał
w niebieskie oczy. Wyczuwał jej niepewność i wiedział, że powinien zacząć działać teraz, zanim
Megan dojdzie, iż nadal go nienawidzi.
Wolno pochylił głowę, przelękły i niepewny. Nie poruszyła się, choć dał jej na to więcej
czasu, niż potrzebowała. Znów ogarnęła go rozpaczliwa nadzieja. A potem poczuł wargi Meg,
miękkie, ciepłe i wyjątkowo chętne.
Starał się zachować dystans, aby Megan nie poznała, że reaguje na nią tak samo jak
przedtem. Po raz kolejny przywróciła mu nadzieję, tak jak sześć lat temu.
Odkrył, że nawet mały dystans jest za duży. Przyciągnął ją do siebie i tylko konieczność
zachowania ostrożności sprawiła, iż zadowalał się pieszczotami warg, zamiast posiąść to, co
było tak blisko i tak bardzo go kusiło.
Zastanawiał się, dlaczego może stać, skoro czuje taką słabość w kolanach. Ogarnął go
płomień, taki sam, jak sześć lat temu. Musiał osiągnąć coś więcej, pogłębić pocałunek. Jednak
Megan wydała cichy, rozpaczliwy jęk. Niechętnie odsunął się.
- Meg?
- Myślałam, że to się zmieni... że nie będzie tak jak przedtem...
Zanim ją porzucił. Zdawało mu się, że usłyszał te nie wypowiedziane słowa. Przeszył go
dreszcz.
- Meggie - zaczął, lecz urwał, nie wiedząc, co może powiedzieć.
- Megan - rzuciła z uporem. - Meggie już nie istnieje.
Drgnął. Odrzucała wspomnienia, tak bolesne dla niej i tak słodkie dla niego. Kiedy się
odezwał, jego głos brzmiał łagodnie.
- W takim razie kto mnie teraz całował? Zacisnęła wargi, lecz odpowiedziała spokojnie:
- Chciałam sprawdzić, czy nadal jestem głupia i nie widzę tego, co oczywiste.
- A więc to był test?
- Można tak powiedzieć. - Kąciki ust Megan opadły. - Przypuszczam, że masz pewność, iż
przegrałam, prawda? Że skoro mnie tylko pocałujesz, natychmiast rozpalę się, jak kiedyś.
- A było tak? - udało mu się wykrztusić.
- Czy się rozpaliłam? Tak - przyznała szczerze, rumieniąc się. - Więc sądzę, że oblałam test,
ale w pewnym sensie zdałam go. Widzisz, teraz jest inaczej. Meggie była głupia. Wiedziała
tylko, że cię pragnie. Ja być może nadal cię pragnę, ale wiem, że nie stać mnie na to, by ci ulec.
Właśnie dlatego Meggie już nie istnieje.
Dev miał ochotę krzyczeć, słysząc te słowa, choć ton głosu Megan był neutralny i
pozbawiony sarkazmu. Odezwał się po chwili:
- Przykro mi. Meggie była wyjątkową osobą.
- W jej oczach ujrzał smutek. - Czasami musi ci jej brakować - rzucił i wyraz jej oczu
powiedział mu, że trafił w dziesiątkę.
Po chwili zerknęła na coś za jego ramieniem. Obrócił się i ujrzał nadchodzących mężczyzn.
Meg włożyła okulary i poprawiła włosy.
- ...porozmawiać z nimi, ale nic ci nie mogę obiecać - powiedział Harlan, zbliżając się do
samochodu.
- Ich decyzje nie zależą ode mnie.
- Wiem - rzucił Mason zniecierpliwionym tonem. - Ale ty masz wpływy. Posłuchają cię.
- Już mówiłem, że z nimi porozmawiam - powtórzył Harlan lekko zirytowany. - Mówiłem
też, że niczego nie mogę ci obiecać.
- Gdybyś tylko mógł ich nakłonić do poparcia... - Mason przerwał nagle, jakby uświadomił
sobie obecność Deva i Megan.
- Skończyliśmy, kochanie. Przepraszam za to, że kazaliśmy ci czekać tak długo.
- Nic nie szkodzi, tato. - W jej głosie nie wyczuwało się żadnych emocji. - Mogłam
popracować nad twoim przemówieniem.
Harlan uśmiechnął się.
- Moja córka nigdy nie jest niczym usatysfakcjonowana. Powiedziałem ci wczoraj, że jest
świetna.
- Czy chodzi o przemówienie, które wygłosisz na bankiecie w związku z rozdaniem nagród
policyjnych? - zapytał Mason.
Harlan skinął głową.
- To jedna z moich ulubionych imprez. Byłem szczęśliwy, kiedy dostałem zaproszenie. -
Uśmiechnął się. - To łatwe, kiedy Meg przygotowuje mi piękną mowę na podstawie moich
szczątkowych notatek.
Kiedy Megan wzruszyła ramionami, Harlan zerknął na Deva i znów na córkę.
- Paliły cię uszy? Czy Dev ci mówił, że plotkowaliśmy o tobie?
Zamarła w bezruchu.
- Nie. Nawet o tym nie wspomniał.
Jej ton sugerował, że były jeszcze inne rzeczy, o których kiedyś nie wspomniał. Dev
zrozumiał, że droga do uzyskania przebaczenia jest jeszcze bardzo daleka. To dziwne, ale przez
cały czas miał wrażenie, iż skoro tylko Megan się dowie o powodach jego odejścia, będzie...
może bardziej tolerancyjna. Później wargi wykrzywił mu grymas. Meggie by mu wybaczyła; z
Megan sprawy miały się inaczej. Była twarda jak granit. I to ty ją taką uczyniłeś, przypomniał
sobie, więc nie narzekaj.
- Rozmawialiśmy - przyznał wreszcie.
- Rozumiem.
Nie było to ani pytanie, ani oskarżenie, a jednak Dev drgnął, jakby usłyszał jedno i drugie.
Starannie dobierał słowa, świadomy obecności Harlana Spencera.
- Mówiliśmy o tym, jak zmieniają się plany... i ludzie.
- Czasem muszą się zmieniać. Szczególnie wtedy, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego,
że popełnił wielki błąd.
- Nieważne, jak wielki to błąd - zauważył Dev. - Zawsze znajdzie się ktoś, kto popełnił
większy.
Czuł na sobie jej spojrzenie.
- Myślę, że kiedy dojdzie się do pewnego punktu, błędy nie stają się większe. Jedynie
bardziej szkodliwe.
- Albo bardziej ranią ludzi - mruknął pod nosem, nie wiedząc, czy chce, aby ona to
usłyszała. Jednak usłyszała.
- Czasami warto popełnić błąd - rzuciła. - Na przykład można dowiedzieć się czegoś o innej
osobie; czegoś, o co by się jej nigdy nie podejrzewało.
Spojrzał jej w oczy i powiedział z rezygnacją:
- Uważasz mnie za tchórza? Masz prawo.
Cofnęła się, jakby ją zaskoczył.
- Jeżeli skończyliście już tę dyskusję - zawołał Harlan, zdumiony ich dziwną rozmową - to
możemy zaraz ruszać.
- Tak, tato.
Odpowiedziała szybko, niemal automatycznie, i już siedziała za kierownicą. Harlan pożegnał
się, wsiadł wolno do samochodu i zamknął drzwi.
Ruszając, Megan zaryzykowała zerknięcie w lusterko wsteczne. Dev obserwował jej odjazd.
Zawsze sam. Nawet kiedy byli ze sobą blisko, mogła to wyczuć; jednak nawet ona nie miała
pojęcia, jak bardzo samotny był naprawdę.
Nie mogła pozbyć się uczuć, na które składały się współczucie, miłość i tęsknota. Zawsze je
w niej wywoływał i zawsze miał nad nią władzę.
Nad Meggie, poprawiła się w duchu. Mógł wywierać taki sam wpływ na Megan, ale ona była
silniejsza i mogła mu się przeciwstawić. To prawda, że jej siła osłabła, kiedy dowiedziała się
prawdy o tym, dlaczego ją zostawił. Tragizm jego losu zbił ją z tropu.
Dobrze, że wtedy zabrakło jej słów. Pierwszą reakcją była zalewająca fala współczucia.
Musiała stoczyć ze sobą walkę, żeby go nie przywołać, nie wyznać, że go rozumie, i nie
próbować ukoić bólu. A później usłyszała śmiech Kevina i to sprawiło, że odzyskała panowanie
nad sobą.
Niezależnie od brutalności, z jaką obeszło się z nim życie, Dev nigdy nie powiedział jej, że
jest żonaty. Te proste słowa oszczędziłyby jej wiele cierpień. I najwyraźniej nie był świadomy
tego, iż zaszła w ciążę i urodzi jego dziecko. Czuła wtedy dziwną, bolesną satysfakcję.
Właśnie to dziecko było jej najlepszą bronią w walce ze słabością. Kochała je i za nic w
świecie nie pozwoliłaby skrzywdzić. Dev nawet nie rozważył możliwości istnienia swego syna;
nie miała zamiaru pozwolić mu teraz domagać się swoich praw. I tak by tego nie zrobił,
pomyślała z goryczą. Zapewne odszedłby, tak jak kiedyś. Wolała jednak nie ryzykować. Kevin
należał do niej, tylko do niej, i nie zamierzała dzielić się nim z kimkolwiek.
- Megan?
Zerknęła na ojca.
- Tak, tato?
- Dobrze się czujesz?
- Oczywiście.
- Na pewno? Kiedy wsiadałem do samochodu, byłaś zdenerwowana.
- Po prostu chciałam już wrócić do domu. Mam jeszcze sporo pracy.
Harlan westchnął.
- Wiesz, że nie musiałaś urządzać przyjęcia. Byłbym szczęśliwy, jedząc hamburgery w
domu z tobą i Kevinem.
Megan uśmiechnęła się.
- Wiem, ale to jest posunięcie polityczne.
Harlan wykrzywił się.
- O Boże, nie cierpię tego zwrotu.
- Ja też. Uwierz mi, tato, gdybym tego nie zaplanowała, ktoś zorganizowałby przyjęcie-
niespodziankę, a tego nie cierpisz jeszcze bardziej.
- Co za okropny pomysł!
- Poza tym nie mam nic przeciwko temu. Nie co dzień mój ojciec kończy pięćdziesiąt lat.
- Nie wypominaj mi mojego wieku.
Zerknął w lusterko wsteczne i potem w oczy Megan. Coś w jego spojrzeniu zaniepokoiło ją.
- Megan, czy mogę zadać ci pytanie jako ojciec, a nie senator?
- Oczywiście.
- Czy coś jest między tobą i Devlinem Crossem?
Megan spojrzała na deskę rozdzielczą, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Dlaczego tak myślisz?
- Może dlatego, że tak o niego pytałaś na przyjęciu. Kiedy rozmawialiście, wyczuwało się
między wami jakieś napięcie. Nie mówiąc już o raczej dziwnej rozmowie.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Wyglądałaś tak samo, wmawiając mi, że nie wiesz, w jaki sposób żaba dostała się do
wanny. - Megan zaczerwieniła się. - Dobrze, dziecko, wiem, to nie moja sprawa. Zastanawiałem
się tylko, ponieważ...
Uniosła podbródek.
- Ponieważ?
- Ten facet bardzo mi się podoba.
Megan nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy jako nastolatka umawiała się na randki, ojciec
nigdy nic nie mówił o chłopakach, z którymi się spotykała. Przypominał tylko, żeby nie
angażowała się poważnie przed ukończeniem szkoły średniej. Kolejna rada, którą zignorowałam,
pomyślała z żalem.
- Pomyślałem, że moglibyśmy zaprosić go na przyjęcie.
- Na twoje urodzinowe przyjęcie?
- Tak. Frank mówi, że ten człowiek żyje jak pustelnik i nawet nie wyjeżdża do San Diego na
weekendy.
- Chcesz zaprosić Devlina Crossa na swoje przyjęcie urodzinowe?
- Pomyślałem, że to niezły pomysł. Przynajmniej poznałby lepiej Franka, mnie i ciebie.
Przystojny mężczyzna, prawda?
Megan nie wiedziała, co odpowiedzieć. Później uderzyły ją ostatnie słowa ojca.
- O co ci chodzi, tato? Bawisz się w swata? Dlatego chcesz go zaprosić na przyjęcie?
- Czy to źle?
Gdybyś tylko znał prawdę, pomyślała Megan, blednąc. Ojciec spojrzał na nią z troską.
- Megan, martwię się o ciebie. Pracujesz tak ciężko, że nie masz dla siebie czasu.
Poświęcasz się dla mnie i Kevina. Kiedy ostatnio byłaś na randce?
- Byłam na przyjęciu z okazji Halloween.
Harlan wzruszył ramionami.
- Z Leonardem Wilsonem. Wieczór z moim pracownikiem nazywasz randką? On jest starszy
ode mnie. Daj szansę komuś w swoim wieku, takiemu jak Dev.
Meg uśmiechnęła się z przekąsem. Szansę. On chciał, żeby dała Devowi szansę. Boże, gdyby
wiedział, że dała mu znacznie więcej...
- Kocham cię, Megan. Wiem, przeszłaś przez piekło, ale nie izoluj się od ludzi. Dla dobra
swojego i Kevina.
- Ja też cię kocham, tato; kocha cię twój wnuk. Wszystko będzie dobrze.
Pragnął jej szczęścia i nie mogła go winić za zbytnią troskliwość. Zrobiła, co mogła, aby jej
wpływowy ojciec nie dowiedział się, kto spłodził Kevina. Była to jedyna rzecz, jaką udało jej się
osiągnąć w tamtym trudnym okresie. Nie chciała, aby ojciec wykorzystał swoją pozycję, aby
zemścić się na Devlinie. W zwykłych okolicznościach nie zrobiłby tego, jednak gdyby chodziło
o mężczyznę, który zrujnował życie ukochanej córce, zapomniałby o rozsądku. Gdyby kiedyś
odkrył, że to Dev...
Zadrżała i uświadomiła sobie, że boi się myśli o swoim ojcu nienawidzącym Deva. Tylko
ona miała prawo do nienawiści.
A Kevin? Do tej pory starała się nie myśleć o tym, że wkrótce nadejdzie dzień, gdy chłopiec
zacznie pytać o ojca. Co mu powie, kiedy to zrobi? Był taki czas, że najbardziej martwiła ją myśl
o dniu, w którym syn znienawidzi ją za to, iż wydała go na świat jako nieślubne dziecko. Teraz
obawiała się jego nienawiści, gdy będzie starszy i dowie się, iż nigdy nie powiedziała o nim
Devowi. Szczególnie jeśli Dev naprawdę jej szukał; a raczej szukał nie istniejącej Meg Scott.
Z drugiej strony ona zawsze wiedziała, gdzie mieszka Dev. Czy kiedykolwiek zastanawiał
się, dlaczego nie szukała z nim kontaktu? A może cieszył się, że nie ma jej w pobliżu i nie
przypomina mu o tym, co zrobił?
Starała się pohamować dreszcze. Jej ojciec był bardzo spostrzegawczy. Nie wiedziała już, co
właściwie myśli i czuje. Kłębiły się w niej emocje i miała ochotę zrobić to samo, co kiedyś -
uciec. Jednak teraz była w domu i nie miała dokąd uciekać.
Poza tym był ktoś, o kogo musiała się troszczyć. Mały, radosny chłopiec, tak bardzo
przypominający swego ojca sposobem trzymania głowy. Jego włosy miały odcień pośredni
pomiędzy kolorem włosów Deva i jej własnych. Kochała go z całego serca.
Mały chłopiec, który wkrótce może znienawidzić swoją matkę za to, że nie powiedziała ojcu
o jego istnieniu. Poczuła przerażający ból i dokonała szokującego odkrycia - część tego bólu
wywołana została myślą o tym, że jeśli Dev dowie się kiedyś o synu, może ją znienawidzić z
tego samego powodu, co Kevin.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gdyby tylko udało mi się wyspać, myślała Megan, zdołałabym wymyślić sposób na
uniknięcie kłopotów. Jednak po długiej, niespokojnej nocy, wypełnionej koszmarnymi snami,
musiała wstać wcześnie, żeby zawieźć Kevina na lekcję pływania. Kiedy ojciec poprosił ją, aby
po drodze zabrała z placu budowy szkice projektu, popatrzyła na niego z przestrachem.
- Masz czas, prawda? - zapytał, mylnie interpretując brak odpowiedzi. - Lekcja Kevina
skończy się za jakieś dwie godziny, przemówienie jest doskonałe i nie musisz już nad nim
pracować, a ja zabiorę Martina na lotnisko, jadąc na spotkanie w Los Angeles.
Uśmiechnęła się słabo. Wielu dygnitarzy wolałoby obarczyć swoich pomocników zadaniem
takim, jak odwiezienie przyjaciela na lotnisko, ale nie Harlan Spencer. On pracował ciężko i
uczciwie i Megan podziwiała go za to. Kiedyś podziwiała tak samo innego mężczyznę,
pracującego ciężko i uczciwie, naiwnie zakładając, że ta uczciwość charakteryzuje także jego
życie osobiste.
Choć taka naiwna gąska, jaką wtedy była, wierzyłaby we wszystko, pomyślała z goryczą,
chcąc pozbyć się tęsknoty, jaka ogarnęła ją po nocy wypełnionej snami o Devie.
- Megan? Jesteś tu?
- Oczywiście, tatusiu - odpowiedziała machinalnie.
- To dobrze. Powiedziałem Frankowi, że przyjedziesz rano. To zajmie ci tylko chwilkę.
Później możesz robić, co chcesz. - W jego oczach zabłysło dziwne światełko. - Myślę, że
spotkasz tam Dev Crossa.
Megan lekko pobladła. Ojciec jakoś nie zamierzał porzucić swego pomysłu.
- Prawie nie znam tego człowieka. - I to, dodała Megan w myślach, jest prawdą.
- Wiem, ale przynajmniej nie traktowałaś go z taką pogardą, jak innych mężczyzn.
- To nieprawda!
- Megan, wiesz, że jestem uważnym obserwatorem.
- Może jestem dobrą aktorką - odrzekła.
- Wiem. Moje kochające maleństwo zmieniło się w księżniczkę o lodowatych oczach.
- Myślałam, że podobam ci się taka, jaka jestem.
- I tak jest. Jesteś piękną, elegancką kobietą, doskonałą gospodynią, świetną organizatorką.
Miałem nadzieję, że będziesz właśnie taka. - Delikatnie ujął jej dłoń. - Ale ku swojemu
zdumieniu czasem zauważam, że brakuje mi tego małego łobuza, szukającego przygód i
mającego nadzieję, że przyniesie je następny dzień.
- Czasem czuję to samo - szepnęła.
- Więc spróbujmy go znaleźć. Mam dziwne wrażenie, że dopóki tego nie zrobimy, nie
będziesz w pełni szczęśliwa.
Jadąc na plac budowy, ciągłe słyszała te słowa. Corvetta była prezentem od ojca. Wtedy
żartował, mówiąc, że kupując amerykański samochód, agituje potencjalnych wyborców. Teraz
Megan zastanawiała się, czy nie był to przypadkiem subtelny sposób powiedzenia jej tego, co
ostatecznie usłyszała dzisiaj.
- Przykro mi, tatusiu - szepnęła, parkując samochód. - Ale ta dziewczynka już nie istnieje.
Wiedziała, że to prawda. Nic nie wzbudziło w niej tak silnych emocji, jakie odczuwała
wtedy; nic, do chwili gdy w czasie przyjęcia obróciła się i zobaczyła Deva.
Wysiadając z samochodu, zamarła na widok zniszczonego, czarnego dżipa. Dev tu był.
Oczywiście, pomyślała z goryczą. Takie miała szczęście. Później przyszło jej coś do głowy i
zmarszczyła brwi: jeśli przedsiębiorstwo Crossa radziło sobie tak dobrze, dlaczego Dev nie kupił
nowego samochodu? Ten musiał mieć przynajmniej dziesięć lat i ogromny przebieg; pamiętała
to z opowiadań Deva o odległych miejscowościach, w których podejmował pracę. Wiedziała, że
to ten sam dżip. Nieraz nim jeździła, pamiętała rząd parkingowych nalepek uniwersyteckich na
szybie...
Och, przyznaj się, ponagliła siebie. Pamiętasz każdy szczegół. Rozpoznałabyś ten samochód
w rzędzie innych, czarnych dżipów, tak samo jak rozpoznałabyś tego mężczyznę w tłumie
innych o takim samym wzroście.
Przez chwilę miała nadzieję, że nie spotka ani Deva, ani Masona. Może nie ma ich w tej
chwili na terenie budowy...
Przestań! Wyprostowała się, dając sobie to polecenie. Nie licząc innych, kosztował cię
bezsenną wczorajszą noc. Nie pozwól mu zrujnować swego nieoczekiwanego wolnego dnia.
Zabierz plany i odjedź. To proste.
Z determinacją podeszła do baraku. Drzwi były uchylone. Zatrzymała się, słysząc
podniesione głosy.
- Do diabła, Dev, takie opóźnienie będzie mnie kosztować fortunę!
Głos Deva był niski i spokojny:
- Wiem, ale to jedyny sposób na zapewnienie bezpieczeństwa.
- Niemożliwe!
Znów rozległ się głos Deva, stanowczy, lecz z nutą współczucia:
- Przykro mi, Frank. Widziałeś analizy ostatnich próbek. Nie ma w nich gęstości i
stabilności. Warstwa granitu kończy się po prostu tu - rozległ się szelest papieru - i zaczyna się
piasek. Cały ten obszar musi być utwardzony.
- To może zająć całe tygodnie!
Dev odpowiedział coś cicho i znów zaszeleścił papier. Gdy odezwał się, jego głos był
spokojny i stanowczy.
- Może nie. Jeśli zaczniesz wykopy tu, przywieź wodę i inne składniki do domieszania i
zajmij się utwardzaniem w czasie robienia wykopów na innym obszarze. Wygląda na to, że
blisko autostrady znajduje się glina, więc nie musiałbyś jej przywozić...
- Nie rozumiesz, prawda? Każdy dzień opóźnienia będzie mnie kosztował fortunę!
Dev wydawał się zaskoczony.
- Powinieneś się tego spodziewać. Całe południowe wybrzeże to ten typ gruntu.
- Ale nie spodziewałam się takiej ilości. To praktycznie dotyczy całego terenu robót! I
przypuszczam, że zamierzasz mi wmawiać, iż potrzebne jest utwardzenie do 98 procent?
- Nie ja - zaprzeczył łagodnie Dev. - Władze stanowe.
Mason zaklął i Megan zaledwie zdążyła odsunąć się od drzwi, słysząc jego gniewne, szybkie
kroki. Mijając ją, mężczyzna uśmiechnął się słabo.
- Projekty są na biurku - powiedział krótko i odszedł.
Megan była zdumiona. Nawet w złości Mason powinien mieć na tyle rozsądku, aby nie
obrażać jej ojca, co znaczyło, iż nie powinien obrażać jej. Choć uważała go za zbyt
apodyktycznego, dla niej był zawsze grzeczny. Z drugiej strony nie widziała go przedtem w
pracy, a z tego, co usłyszała, domyślała się, że sprawy nie układają się najlepiej.
Mimo woli czuła podziw, dla Deva za sposób, w jaki przeciwstawił się gniewnemu,
autokratycznemu przedsiębiorcy. Zachował spokój i bronił swojego zdania. Co nie było dziwne,
zważywszy jego oddanie wykonywanej pracy.
Weszła po schodach. Tym razem ubrała się bardziej odpowiednio. Miała na sobie płócienne
spodnie i błękitną bluzkę z jedwabiu, a na nogach espadryle. Nie było słychać jej kroków. Drzwi
zastała otwarte. Dziwne, że Mason nie zatrzasnął ich w złości. Zatrzymała się na ostatnim
stopniu. Wtedy Dev uniósł głowę i zauważył
Siedział na krześle kreślarskim, ramiona oparł na stole. Podwinięte rękawy koszuli pozwalały
widzieć silne mięśnie przedramion. Twarz ukrył w dłoniach. Wyglądał na wyczerpanego. Jego
gęste włosy były potargane i Megan natychmiast przypomniała sobie dzień, kiedy stał przed
kawiarnią, tocząc wewnętrzną walkę.
Wiedziała teraz, że walczył o to, aby trzymać się od niej z daleka. Bał się. Wiedziała też, że
cierpi. Nie podobał jej się ból, jaki poczuła; nie chciała mu współczuć.
- Meg - szepnął.
- Megan - poprawiła go mimo woli. Wolałaby nie widzieć błysku w jego oczach.
- Przepraszam - odrzekł oficjalnym tonem. - Ciągle zapominam.
- Zawsze miałeś selektywną pamięć.
Zbladł i w jego oczach zapłonął gniew. Zachwiał się na krześle i przez moment zdawało się,
iż stracił równowagę. Jednak opanował sytuację dokładnie wtedy, gdy chciała podejść,
podtrzymać go i wyznać, że nie miała nic złego na myśli.
- W porządku - mruknął pojednawczym tonem. - Rozumiem. Byłem głupi, myśląc, że ty... –
Spuścił wzrok na szkice rozłożone na stole. - Masz prawo mnie nienawidzić.
Ku swemu zdumieniu Megan odkryła, iż zaprzecza temu, co ciągle sobie wmawiała. Jakoś
nie mogła zapewnić go o swej nienawiści, po tym, co przeszedł.
- Nie. - Powiedziała to cicho, lecz Dev gwałtownie podniósł głowę. - Próbowałam. Chciałam
cię nienawidzić, ale nie mogłam. Nie miałam siły. Mogłam tylko... cierpieć.
- Ponieważ zabrałem ci wiarę i nadzieję - zauważył Dev gorzkim tonem. - Zużyłem je, aby
móc żyć.
- Nie - zaprzeczyła ponownie, tak samo cicho jak przedtem. - Wiara, że mnie potrzebujesz,
wzmocniła mnie; a przynajmniej tę osobę, jaką wtedy byłam.
- Boże, Meggie...
Zesztywniała. Słyszała te słowa i ton przedtem i natychmiast przypomniała sobie, gdzie i
kiedy. Złość wróciła. To właśnie ten mężczyzna pozwolił jej obudzić się samej tego ranka, kiedy
żadna kobieta nie powinna być pozostawiona sama. To właśnie temu mężczyźnie zabrakło
odwagi, aby wypowiedzieć słowa, które oszczędziłyby jej niewypowiedzianych cierpień.
- Wiem - rzucił, jakby zauważył w niej zmianę. - To nie jest wytłumaczenie. - Odwrócił
oczy. - Byłem samolubny. Wykorzystałem cię, okłamałem, zraniłem. Żerowałem na twojej
młodości i energii, a potem zostawiłem cię w najgorszy z możliwych sposób i w najgorszym z
możliwych momencie. Zniszczyłem twoją miłość i zaufanie, a teraz wiem, że zrobiłem coś
jeszcze gorszego. Zniszczyłem twoje marzenia.
Megan wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Mówił wszystko, co powtarzała
sobie wiele razy, próbując w to uwierzyć, gdy usiłowała odbudować swoje życie. Wtedy te
słowa wydawały się prawdziwe, dlaczego więc teraz wydawały się jej tak zaskakujące?
- Dev - szepnęła mimo woli. Drgnął, jakby dźwięk własnego imienia sprawiał mu ból. Gdy
się odezwał, jego głos był ledwie słyszalnym szeptem.
- A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ciągle cię kocham. Kochałem cię wtedy i
teraz też...
Gwałtownie odwrócił się i spuścił głowę. Widziała, jak szybko zamrugał oczami i zacisnął
powieki.
Tego było za wiele. Ze stłumionym okrzykiem obróciła się i uciekła, omal nie spadając ze
schodów.
A niech go, myślała, naciskając pedał gazu w corvetcie. Niech będzie przeklęty za to, że
powiedział to teraz, a nie wtedy, gdy byli razem. Niech będzie przeklęty za wyznanie uczynione
w chwili, gdy na ratowanie czegokolwiek było za późno. Niech będzie przeklęty za władzę, jaką
nad nią ma; zniszczył jej dumę. Chciała podbiec i pocieszyć go, choć to on był przyczyną jej
cierpień. Niech będzie przeklęty za to, że na jego widok jej serce zaczyna bić szybciej; a
szczególnie za to, że jego wyznanie sprawiło, iż to serce niemal zatrzymało się w jej piersi.
- Niech będzie przeklęty!
Po chwili zorientowała się, że jedzie za szybko, i zdjęła nogę z gazu. Policja lubiła
zatrzymywać kierowców przekraczających limit szybkości. Devlin Cross zabrał jej serce,
marzenia i większość radości życia; nie mogła pozwolić, aby z jego powodu wlepili jej mandat.
Poza tym musiała myśleć o kimś jeszcze. Nie mogła dać się zabić, jadąc w taki sposób, i
zostawić Kevina bez matki i ojca. Westchnęła głęboko i spróbowała pozbyć się myśli o tym
ojcu.
Dev chciał wstać i zamknąć drzwi, najlepiej na klucz, tak żeby nikt go nie widział, dopóki
nie uda mu się odzyskać panowania nad sobą; nie wierzył jednak swym drżącym nogom.
Nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Przysięgał sobie. iż następnym razem będzie tak samo
chłodny i oficjalny jak Megan; musi zapomnieć o przeszłości, zgodnie z jej życzeniem. Jednak
nie udało mu się, tak samo jak sześć lat temu nie udało mu się trzymać od niej z daleka.
Zaczynał się zastanawiać, czy w ogóle ma jakieś zasady.
Stłumił westchnienie i ukrył twarz w dłoniach. W zmęczonym umyśle kłębiły się
gorączkowe myśli. Bez skutku usiłował pozbyć się słabej nadziei, jaką poczuł, gdy dowiedział
się, iż Megan go nie nienawidzi. Ta sama nadzieja rozbłysła nieoczekiwanie, kiedy Megan
wyszeptała jego imię.
Wystarczająco złym posunięciem było to, że wyznał jej, iż ją kocha; powinien był zatrzymać
tę bezużyteczną informację dla siebie. Jednak wyobrażanie sobie na podstawie jednej chwili, iż
Megan mięknie i zaczyna zachowywać się tak jak kiedyś, było głupotą nie do opisania.
Przeciągnął się, napinając obolałe mięśnie. W tej samej chwili zauważył duży, niebieski
folder.
Rysunki. Po to przyjechała Megan, uświadomił sobie. Nie myślał o tym wcześniej, po prostu
traktował jej obecność tak, jakby sprowadził ją tu swymi myślami.
Wpatrywał się w folder. Wmawiał sobie, że zmiana w zachowaniu Megan o niczym nie
świadczyła; co najwyżej była to litość - a więc to, czego próbował uniknąć i dlatego naraził
siebie i ją na cierpienie. A potem w zachowaniu Megan wyczuł ogarniającą ją złość.
Tak, byłem głupi, powiedział sobie, sięgając po folder. Z pewnością nie po raz pierwszy i
niestety, nie po raz ostatni.
Megan przestała krążyć po pokoju, słysząc dzwonek telefonu. Niech odpowie sekretarka,
pomyślała. W tej chwili nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Uregulowała termostat kominka w
bibliotece i wznowiła swój spacer. Potem nagle zatrzymała się.
Nie chcę z nikim rozmawiać, pomyślała z odrazą; wolę krążyć po pokoju jak szczur w klatce.
Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę w chwili, gdy włączyła się automatyczna sekretarka.
Wyłączyła ją.
- Halo?
- Panna Spencer? Mówi Ray z portierni. Odprężyła się nieco.
- O co chodzi, Ray?
- Jest tu jakiś chłopak z przesyłką dla senatora. Przyniósł rysunki od pana Masona. Mówi, że
pani na nie czeka.
Jęknęła w duchu. Jak mogła zapomnieć, po co pojechała na plac budowy? Nieważne,
powiedziała sobie, wiem. I teraz Frank musiał przysłać jednego ze swoich pracowników. Wie, że
przyjechałaś po nie, i pewnie teraz uważa cię za idiotkę.
- W porządku, Ray.
- Dobrze, panno Spencer. Wpuszczę go. Przynajmniej to nie Frank, pomyślała, czekając na
dzwonek do drzwi. Nie będzie musiała wyjaśniać, dlaczego odeszła, zapominając o tym, po co
przyjechała.
Rozległ się dzwonek. Pośpiesznie otworzyła ciężkie drzwi.
- Ty?
Zbyt późno przypomniała sobie, że Ray, emerytowany oficer policji dobiegający
siedemdziesiątki, miał zwyczaj nazywać „chłopakami” wszystkich mężczyzn poniżej
czterdziestki.
Nie zmieniając wyrazu twarzy Dev wyciągnął w jej stronę niebieski folder.
- Już dawno nikt nie nazywał mnie chłopakiem.
- Dziękuję. Musiałam...
- Tak, wiem - odpowiedział. - Byłaś zdenerwowana. Przepraszam.
- Przepraszasz za to, że byłam zdenerwowana?
- Nie. Przepraszam za to, że cię zdenerwowałem. To niewielka różnica, lecz niezwykle
istotna. Nie miałem prawa powiedzieć tego, co powiedziałem.
Wstrzymała oddech.
- Masz na myśli to, że powiedziałeś...
- Że cię kocham - dokończył spokojnie. - Nie chciałaś tego słyszeć, ale musiałem to
powiedzieć.
Wyraz jego twarzy zmienił się. Przypominał teraz Deva z dawnych czasów w kawiarni.
Instynktownie uniosła dłoń.
- Och, Dev...
- Nie! - Odsunął się gwałtownie. - Nie dotykaj mnie. Nie mów do mnie takim tonem.
Zaskoczona i wściekła na siebie za swoją słabość, Megan cofnęła rękę. Dev chwycił ją,
upuszczając folder.
- Proszę, nie rób tego - wyszeptał. - Kiedy mówisz takim tonem i kiedy mnie dotykasz,
wydaje mi się, że jest jakaś nadzieja, a wiem, iż jej nie ma.
Mogłaby przysiąc, że w jego oczach dostrzega błaganie, aby zaprzeczyła. Kłębiły się w niej
emocje. Czułość, jaką zawsze mu okazywała; pamięć tego, co zrobił; złość na siebie za to, że
była taka głupia. Miotana sprzecznymi uczuciami Megan stała bez ruchu. Wiedziała, że na jej
twarzy malowało się zmieszanie. Spuściła głowę, nie chcąc, aby Dev to zauważył.
Wyrwała rękę i zaczęła na oślep szukać klamki. Chciała uciec. Pchnęła drzwi i zobaczyła
czarno-białą posadzkę. Nie cierpiała jej. Czuła się na niej jak pionek na szachownicy.
Dev podniósł folder i raz jeszcze wyciągnął go w jej kierunku.
- Nie musisz uciekać, Megan. Odchodzę.
Drżącą dłonią wzięła folder. Ich palce zetknęły się i Megan poczuła dreszcz. Dev spojrzał na
nią z pełną smutku rezygnacją.
- Czujesz to, prawda? - szepnął. - Przynajmniej to nie odeszło.
Tęskna nuta w jego głosie, trafiająca prosto do serca, była nie do zniesienia.
- Może dlatego - rzuciła z gniewem - że od samego początku chodziło tylko o to.
Cofnął się, zaciskając usta.
- Nie wierzysz w to, prawda?
- Och?
- Nie! Wiesz, że było coś więcej, że ja...
Urwał i wyraz jego twarzy sprawił, że Megan znów zalała fala czułości, z którą musiała
walczyć.
- Nie wiem, dlaczego kiedyś ci ulegałam - mruknęła - ale tym razem nie pozwolę, żebyś mną
manipulował.
Dev westchnął głęboko.
- Meg, nie pozwoliłaś mi na to i przedtem. Wykorzystałem twoją niewinność. Dobrze
wiedziałem, iż myśl o tym, że mam żonę, nigdy nie pojawi się w twoim umyśle, i
wykorzystałem to. Potrzebowałem rozpaczliwie tego, co mi dawałaś. Musiałem cię mieć jak
promień słońca w moim życiu. Chciałem, abyś była osobą, która nie patrzy na mnie z litością.
Megan zbladła, jej złość minęła. Czy kiedykolwiek uświadamiała sobie, co wówczas
przeżywał? Próbowała wyobrazić sobie jego bezradność, okoliczności, nad którymi nie miał
kontroli; żonę, która żyła, choć odeszła od niego już dawno, i jego, ani wolnego, ani żonatego.
Długą ciszę zakłócał tylko odgłos zbliżającego się samochodu.
- Widzisz - powiedział cicho Dev. - Ujrzałem na twojej twarzy tę cholerną litość, której tak
nie znoszę. Wszyscy mówili: Biedny Dev, ciekawe, jak on to znosi. Ciekawe, jak długo jeszcze
wytrzyma. Jaka szkoda, taki młody i ma zrujnowane życie...
W jego głosie zabrzmiała gorycz. Przerwał, jakby uświadomił to sobie. Gdy znów się
odezwał, w jego głosie brzmiał jedynie smutek.
- Przynajmniej wiem, że miałem rację. Wiedziałem, że nie zniosę twojej litości.
Tolerowałem współczucie innych osób - ale twoje byłoby nie do zniesienia.
- Dev...
Urwała. Nie wiedziała, co powiedzieć. A potem zobaczyła coś kątem oka i poczuła panikę.
Boże, powinna to przewidzieć, powinna spojrzeć na zegarek.
Było za późno. Samochód pani Moreland hamował na podjeździe. Dev odwrócił się.
Otworzyły się drzwi od strony pasażera. Megan szybko ruszyła w dół schodów, niepewna, co
powinna zrobić, i tylko miała nadzieję, że jakimś cudem uda jej się uniknąć katastrofy.
- Mamo! - Mały chłopiec biegł w jej stronę, ignorując obcego mężczyznę. - Carla
powiedziała, że byłem dziś dobry! Powiedziała, że niedługo będę mógł przejść do starszej grupy!
Nudzę się w młodszej.
Meg przytuliła syna.
- To dobrze, kochanie. Idź się przebrać. Resztę opowiesz mi później.
Pocałowała go i chłopiec wbiegł do domu. Samochód skierował się w stronę garażu za
rogiem. Megan wyprostowała się i zaczęła wygładzać zagięty róg foldera z rysunkami.
Wreszcie, z wysiłkiem większym niż cokolwiek od czasu narodzin Kevina, uniosła głowę i
spojrzała na zdumioną, bladą twarz Deva.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- On nie jest twoim synem. Rozumiesz?
Zdumione spojrzenie Deva przeniosło się od drzwi, za którymi zniknął mały, szczupły
chłopiec, na nią. Megan od razu zrozumiała, co czuł. Pod wpływem szoku jego mur obronny
runął. Usiłowała zrobić, co w jej mocy, aby ukryć panikę.
- Nie trudź się obliczeniami - rzuciła ostro. - Kevin jest za mały, aby być twoim dzieckiem.
Pomyślała, że może jej się udać ten wybieg. Kevin urodził się jako wcześniak po pierwszej,
pełnej powikłań ciąży i wciąż nie wyglądał na swój wiek. Po raz pierwszy cieszyła się, iż jej syn
wygląda na mniej niż pięć lat. Modliła się w duchu, aby ten argument przekonał Deva.
Obserwowała go uważnie i dostrzegła, że zmienił mu się wyraz twarzy. Pojawiło się na niej coś,
co udało jej się zinterpretować dopiero wtedy, gdy się odezwał.
- Nie marnowałaś czasu, prawda? - zapytał ochrypłym głosem.
Zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Szybko znalazłaś kogoś innego.
Zbladła, słysząc te słowa. Powinna się cieszyć, że wziął jej kłamstwo za dobrą monetę;
jednak zamiast tego czuła ostry ból, widząc wyraz jego twarzy. Było to niemal obrzydzenie na
myśl o tym, co nie przyszło Megan do głowy, gdy wymyślała pospiesznie coś, co rozproszyłoby
wątpliwości Deva: jeśli Kevin nie był jego dzieckiem, Megan wkrótce po rozstaniu z Devem
musiała mieć romans z innym mężczyzną.
Miała ochotę zaprotestować przeciwko takim insynuacjom, ale powstrzymała się. Uwierzył,
że Kevin nie jest jego synem i tylko to się liczyło. Nie mam prawa być zmartwiona, powiedziała
sobie stanowczo. To Dev ją zostawił, a nie odwrotnie. Jeśli nawet mogła zrozumieć powody jego
decyzji, nigdy nie przebaczy mu tego, iż nie powiedział jej o istnieniu żony, zanim oddała mu
serce, ciało i duszę.
Nie mogła mu również wybaczyć tego, że nie wrócił do niej, choć mógł to zrobić. Mieszkała
w San Diego przez sześć tygodni, choć instynkt nakazywał jej wracać natychmiast do domu.
Mimo to Dev nie próbował skontaktować się z nią i sprawdzić, czy nie było żadnych... skutków
ubocznych tej jednej, namiętnej nocy. Odszedł, nie dbając o to, że mógł coś po sobie zostawić.
- A czego się spodziewałeś?
Wiedziała, że nie umie kłamać, lecz wmawiała sobie, iż dla dobra Kevina będzie musiała się
tego nauczyć. Na razie szok Deva ułatwił jej zadanie, lecz to nie był koniec kłopotów. Chyba że,
jak pomyślała ponuro, zraniła go tak bardzo, jak on zranił ją i jej syna, zostawiając ich samych.
Odjeżdżając, Dev nie czuł się zraniony. Czuł ból, ale zarazem drętwotę, jakby obserwował
swoje cierpienie z pewnego dystansu. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest to kwestia
pewnej funkcji mózgu. Mózg wiedział, iż Dev nie ma prawa do Megan Spencer i jej syna.
Chłopca, który mógłby być jego synem. Ale nie był. To widać, pomyślał Dev. Mój musiałby
mieć ponad pięć lat, a ten chłopczyk jest młodszy. Był wprawdzie wzrostu siostrzeńca Deva,
który kończył sześć lat za kilka miesięcy, mimo to wydawał się być dużo młodszy ze względu na
drobną sylwetkę. Dev pomyślał ze zdumieniem, iż Megan zbyt szybko znalazła pociechę w
ramionach innego mężczyzny.
A czego się spodziewałeś, zapytał pod nosem. Tak bardzo ją zranił, a ona była tak młoda...
To naturalne, że rzuciła się w ramiona pierwszego mężczyzny, który był dla niej miły.
I poszła z nim do łóżka.
Słowa te odbijały się echem w jego umyśle. Myśl o Meggie oddającej się innemu
mężczyźnie, o innym napawającym się słodyczą, której on spróbował jako pierwszy, omal nie
sprawiła, iż zjechał z drogi.
On przynajmniej kochał się z nią w łóżku, przypomniał sobie z goryczą. Nie na podłodze, w
pijanym widzie i w pośpiechu.
Czy kochała mężczyznę, któremu urodziła syna? I gdzie on był teraz? Nie nosiła obrączki.
Mieszkała w domu swego ojca i nosiła jego nazwisko, choć kiedyś była zdecydowana nie
czerpać korzyści z tego faktu. Gdzie, u diabła, był ojciec jej syna? Dlaczego nie zajmował się
nimi? Jaki mężczyzna odszedłby od takiej kobiety jak Megan i od jej syna?
Taki mężczyzna jak ty, uprzytomnił sobie bezlitośnie.
Mój Boże, pomyślał. Nic dziwnego, że Meg cię nienawidzi. Oparł czoło o drżące dłonie,
zaciśnięte na kierownicy. Nigdy o tym nie pomyślał, nawet nie przyszło mu do głowy, że za
pierwszym razem, kiedy się z nią kochał, mógł sprawić, iż zaszła w ciążę.
Przypuszczał, że była to kwestia stresu, w jakim wtedy żył. Albo może, pomyślał ponuro,
wolał po prostu tego nie rozważać. Myśl o dziecku z Meggie była zbyt kusząca, nawet teraz.
Wtedy wprawiłaby go w. zachwyt. To byłaby ostatnia kropla, przepełniająca kielich, i być może
jego umysł był tego świadomy.
Lecz Meg nie miała o tym pojęcia. Wiedziała tylko, że Dev zostawił ją po tym, jak oddała m
najcenniejszą rzecz - swoje dziewictwo. A potem dzięki telefonowi, odkryła, dlaczego to
uczynił. Żal z tego powodu nosiła w sercu przez ponad sześć lat. Był jej winien jeszcze jedne
przeprosiny.
Obiecując sobie, że to ostatni raz i potem nie zostanie mu nic innego, jak odejść, włączył
silnik i zawrócił.
Megan nie miała powodu, by przypuszczać, iż Dev wróci tak szybko, jednak gdy tylko pani
Moreland zapowiedziała gościa, wiedziała, kto to jest. Pani Moreland powiedziała, że pan Cross
czegoś zapomniał. Megan nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Odczekała chwilę i gdy miała
pewność, iż głos jej nie zawiedzie, krzyknęła przez zamknięte drzwi, że zaraz schodzi.
Usiadła na łóżku. Zasłony w pokoju były zaciągnięte; miała nadzieję, że pomoże jej to
uspokoić wzburzone emocje. Nie pomogło.
Nawet Kevin coś wyczuł. Przerwał w pół zdania opowieść o udanej lekcji pływania i zapytał,
co się stało. Wymówiła się bólem głowy i prawie rozpłakała, kiedy zaniepokojony synek polecił
jej wziąć aspirynę i położyć się do łóżka, jak zawsze robi dziadek w takich wypadkach.
Pomijając aspirynę, wypełniła zalecenia swego pięcioletniego lekarza, lecz niewiele to
pomogło na burzę emocji przeżywanych w związku z Devlinem Crossem. Ze wszystkich
możliwych wyjaśnień jego zachowania prawdziwe nigdy nie przyszło jej na myśl.
Nigdy nie mogła pogodzić jego zachowania z tym, jak go postrzegała; doszła więc do
wniosku, że pomyliła się w ocenie. Gardziła sobą za ślepotę i głupotę i trwało to tak długo,
ponieważ nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda jej się pozbyć tego uczucia. A teraz obraz
mężczyzny, który tak długo istniał w jej świadomości, legł w gruzach. Przekonała siebie, iż
wykorzystał ją; tymczasem on okazał się być w sytuacji bez wyjścia, rozdarty bardziej niż
myślała na samym początku. Jednak czy mogło to wyjaśnić jego postępowanie? Czy
rekompensowało jej cierpienia? Wstyd, gdy musiała wyznać ojcu, iż miał rację i rzeczywiście
okazała się naiwnym, głupim dzieckiem? Samotność w walce o utrzymanie ciąży, jakby dziecko,
świadome przeżyć matki, nie miało pewności, czy powinno zjawić się na tym świecie?
Wolno przeszła do łazienki. Jeden rzut oka w lustro wystarczył. Wiedziała, że nie uda jej się
skryć wszystkich emocji. Przypudrowała cienie pod oczami, nałożyła róż na policzki i
przeciągnęła szczotką po włosach.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała w lustro. Znów ujrzała maskę córki senatora. Modliła się,
aby udało jej się zachować tę maskę w obliczu jedynego mężczyzny, który był w stanie ją
zniszczyć. Wyszła z pokoju, zastanawiając się, po co Dev wrócił.
Hol na dole był pusty. Przeszła do salonu, licząc na to, iż pani Moreland zaproponowała
gościowi, aby usiadł. Nie było go tam. Usłyszała radosny śmiech Kevina, lecz zaraz potem
rozległ się niski, męski głos. Megan poczuła dreszcze. Z trudem powstrzymała się, aby nie
pobiec w kierunku, skąd dobiegał dźwięk.
Zatrzymała się w drzwiach do pokoju, serce podeszło jej do gardła. Spodziewała się widoku
bałaganu na stole. Kevin od tygodnia budował model samolotu, z zaskakującą determinacją i
cierpliwością. Nie spodziewała się zobaczyć Deva, siedzącego po turecku na podłodze i z uwagą
przyglądającego się czynnościom chłopca.
Megan stała jak sparaliżowana, patrząc na ojca i syna. Kevin przykładał do samolotu
skrzydło, niestety, trzymając je do góry nogami.
- Wiesz - powiedział z namysłem Dev, nawet się nie uśmiechając. - Wydaje mi się, że
robiłeś to lepiej za pierwszym razem.
Chłopiec nieśmiało zerknął na mężczyznę i odwrócił skrzydło samolotu.
- To znaczy, tak?
Dev skinął głową i wskazał rysunek na pudełku.
- Widzisz, miałeś rację.
- Teraz wygląda jak ten na obrazku, prawda? - zapytał entuzjastycznie Kevin i sięgnął po
klej.
- Chcesz, żebym go przytrzymał? Widzę, jak się starasz, aby nie wycisnąć zbyt dużo kleju.
- Dziadek powiedział, że muszę być naprawdę ostrożny - zgodził się Kevin, bez protestów
przyjmując pomoc Deva.
Megan była zdumiona. Przecież synek uparł się, żeby zrobić model samodzielnie. Dev był
więcej niż taktowny; dbał o uczucia chłopca jak... ojciec.
Musiała wycofać się z pokoju, czując łzy zbierające się pod powiekami. Gdzieś w środku
czuła emocje tak silne, że nie wiedziała, czy są bolesne, czy przyjemne.
Później znów usłyszała śmiech Kevina i poczuła panikę. Czy Dev naprawdę zachowywał się
jak ojciec? Czy w jakiś sposób odgadł, iż skłamała? Czy zauważył podobieństwo dziecka do
siebie, które było dla niej tak wyraźne? Czy właśnie dlatego wrócił? Zaalarmowana,
zdecydowała się wejść do pokoju.
- Mamo, spójrz! - krzyknął Kevin, słysząc jej pospieszne kroki. - Teraz mój model naprawdę
wygląda jak samolot!
- Widzę, Kevin. Może popracuj nad nim jeszcze trochę, a ja w tym czasie porozmawiam z
panem Crossem?
Słysząc jej ton, dziecko zmarszczyło brwi. Dev wolno podniósł się z podłogi. Wyraz jego
twarzy świadczył, iż on także zauważył jej niepokój. Patrzył na nią badawczo.
- Ciągle cię boli głowa, mamo? - zapytał Kevin.
- Czuję się dobrze, kochanie.
Dev zerknął na Kevina i potem na Megan. Nie poruszył się, ale w jego oczach pojawiło się
zrozumienie. Widziała, że się zaniepokoił. Jakoś zrozumiał, iż chciała go odsunąć od swego
syna. Wyobrażała sobie, jakie, jego zdaniem, są powody jej zachowania i miała tylko nadzieję, iż
nie będzie żądał od niej wyjaśnień.
- Dzięki za pomoc, Dev.
Drgnął, słysząc słowa chłopca i zerknął na niego przez ramię.
- Proszę bardzo - odpowiedział miękko. Zatrzymali się w sąsiednim pokoju i Dev spojrzał w
oczy Megan. Cisza przedłużała się.
- Miłe dziecko - powiedział w końcu Dev.
- Tak. Czego chcesz?
Zerknął w stronę zamkniętego pokoju i serce Megan zaczęło bić szybciej. Czyżby zgadł?
- Chciałbym... - zaczął wolno, wpatrując się w drzwi, za którymi Kevin rozmawiał z panią
Moreland.
- Nie - rzuciła Megan. - Czego chcesz? - powtórzyła.
W jego oczach zobaczyła wyraz bólu, który jednak szybko zniknął.
- Na początek powiedz mi, gdzie jest ojciec chłopca?
Megan usiłowała nie okazać, jaką ulgę poczuła.
- Nie jesteśmy już ze sobą. Kevin nosi moje nazwisko. Nigdy nie znał ojca.
Półprawda zabrzmiała dosyć gładko.
- Zresztą to nie twoja sprawa - dodała z naciskiem.
Drgnął i westchnął głęboko.
- To prawda - przyznał. - Zresztą nie powinno mnie interesować nic, co dotyczy ciebie.
Megan nie odpowiedziała i tylko duma pozwoliła jej wytrzymać jego spojrzenie. Wzrok
Devlina był tak samo pusty i nieobecny jak sześć lat temu.
- Uwierz mi - powiedział wolno - naprawdę, próbowałem cię odszukać.
- Mówiłeś już o tym. Śmieszne, ale przez cały czas byłam w swoim mieszkaniu, przez sześć
tygodni po twoim odejściu. Choć nienawidziłam tego miejsca i nienawidziłam wspomnień...
Urwała, gdy zauważyła, że podnosi głos. Nie chciała dać mu poznać, jak bardzo ją zranił.
Uspokoiła się, wzruszyła ramionami i odezwała się ponownie:
- Byłam głupia, czekając i mając nadzieję. - Mając nadzieję, że wrócisz i wyjaśnisz,
dlaczego to zrobiłeś, dodała w myślach. Mając nadzieję, że to pomyłka i tak naprawdę nie masz
żony. Mając nadzieję, że nie jestem w ciąży...
Dev poruszył się niespokojnie.
- Chodzi mi o późniejszy okres.
Już chciała ostro zareagować, lecz myśl o obwinianiu kobiety, która zmarła tak młodo,
napełniła ją wstydem. To nie jej wina, że byłaś głupia, powiedziała sobie. To raczej ona była
niewinną ofiarą.
- Próbowałem - powtórzył Dev - ale ciebie już tam nie było. A przynajmniej Megan Scott
zniknęła. Pewnie wtedy zostałaś już Megan Spencer.
- Zawsze byłam Megan Spencer. Meg Scott to było... głupie dziecko, faza, z której musiałam
kiedyś wyrosnąć.
- Nie! - zaprotestował wbrew swojej woli. - Nie mów tego. Meg była słodką, niewinną,
śliczną osobą. Nie krytykuj jej tylko dlatego, że ja... - Megan czekała na dalszy ciąg, lecz Dev
tylko potrząsnął głową, jakby czuł za duży ból. Później wyprostował się.
- Przepraszam. Nie wróciłem po to, aby znów omawiać stare sprawy.
- W takim razie po co wróciłeś? Wziął głęboki wdech.
- Żeby cię przeprosić.
- Znowu?
- Nie za to. Powiedziałem już, że nigdy nie chciałem cię zranić, i wiem, że w to nie
wierzysz. Nic nie mogę na to poradzić. Nie mogę zmienić przeszłości.
- W takim razie...?
- Po prostu coś zrozumiałem... - Przerwał i przesunął ręką po włosach znajomym gestem,
wywołującym w piersi Megan ból. - Boże, jakie to ma znaczenie? W to też nie uwierzysz, bo jest
to absurdalne. Ja sam zaledwie mogę uwierzyć.
- W co?
Dev podszedł do okna i wyjrzał na podjazd. Zacisnął dłonie w pięści i schował je w
kieszeniach, jakby chciał się powstrzymać przed zadaniem ciosu na oślep.
Megan obserwowała go, zastanawiając się, dlaczego traci tyle czasu na wysłuchiwanie
mężczyzny, który zadał jej ból. Była tak pochłonięta myślami, że kiedy Dev odezwał się,
drgnęła.
Jego głos był niski i ochrypły, ale gdyby nawet brzmiał normalnie, wiedziałaby, z jakim
trudem przychodzi mu mówienie. Widać to było po jego minie i przerwach, jakie robił między
wyrazami.
- Byłem wtedy na skraju przepaści, Meg. Megan - poprawił się. - Wiedziałaś o tym od
samego początku, prawda? Wiedziałaś, że coś jest nie tak?
- Wiedziałam.
Odwrócił się ku niej, patrząc w napięciu, jakby spodziewał się, iż~ słowa, które za chwilę
wypowie, mogą wzburzyć Megan, lecz musiał to powiedzieć.
- Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bliski byłem załamania, dopóki cię nie
spotkałem. - Spuścił na moment wzrok i potem znów spojrzał jej w twarz, jakby zmusił się do
tego. - Nie wiedziałem, że zbliżam się do brzegu przepaści, dopóki mnie nie powstrzymałaś.
Mogłem się rozsypać, wystarczyłaby jedna drobna rzecz, mały wzrost napięcia...
- Sądzisz, że tego nie wiem? - zapytała. - Nie wydaje ci się, iż wiedziałam, że coś cię gryzie?
- Nie chciała, aby przypominał jej o swoim cierpieniu; miała ochotę pocieszyć go, nawet teraz, a
to byłoby zbyt niebezpieczne. - Słuchaj, przykro mi z powodu tego, co stało się z twoją żoną.
Nikt nie zasługuje na śmierć w tak młodym wieku, szczególnie w takich okolicznościach. I
przykro mi, że...
- Nie!
Podszedł do niej i chwycił ją za ramiona.
- Nie. To nie tego... chciałem... Nie chcę twojej litości. Boże, właśnie tego próbowałem
wtedy uniknąć.
- W takim razie czego chcesz? - Megan niemal jęknęła. Czuła tylko, że Dev jej dotyka, czuła
ciepło jego rąk. Szybko wciągnęła powietrze, jakby bała się, że za chwilę zabraknie go w
pokoju.
Patrzył na nią i nie mogła się ruszyć, choć jej umysł nakazywał, aby jak najszybciej uwolniła
się z tego obezwładniającego uścisku. Nie mogła też odwrócić spojrzenia. Tak samo jak sześć lat
temu, jego wzrok hipnotyzował ją w sposób, jakiego nie zaznała ani przedtem, ani potem.
Kiedy się poruszył, wiedziała, że zamierza ją pocałować. Wiedziała też, że popełni błąd, jeśli
go nie powstrzyma. Czyż dziś już nie dowiódł jej, iż nadal jest wrażliwa na jego czar?
Czyż nie udowodnił jej, iż jego dotyk rozpala w niej płomień? A potem jego miękkie, ciepłe
wargi znalazły się na jej ustach i reakcja ciała stłumiła ostatnie, słabe protesty umysłu. To był
jedyny mężczyzna, który tak na nią działał; jedyny, pomyślała z rozpaczą, na całe życie.
A potem nie mogła już o niczym myśleć, gdy jego język delikatnie przesunął się po jej
wargach, dłonie ujęły twarz i poczuła ciepło jego ciała. Rozchyliła usta.
Usłyszała niski, chrapliwy dźwięk, który wyrwał jej się z gardła. Miała wrażenie, że w jej
rozgrzanej krwi pojawiły się płomienie ognia. Gdy cofnął się, zaprotestowała cicho. Potem to jej
język zaczął prowokująco pieścić jego usta. Pocałunek pogłębiał się i nie mogła go przerwać; nie
chciała go przerwać. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu naprawdę coś odczuwała i jej
instynktowna, radosna reakcja stłumiła wszelki rozsądek.
Jak przez mgłę czuła jego ręce przesuwające się po jej plecach, swoje ruchy, mające na celu
jeszcze bliższy kontakt. Wreszcie Dev odnalazł jej pierś i delikatnie ujął ją w dłoń, ściskając
stwardniałe sutki.
Westchnęła, z rozkoszy ledwo łapiąc oddech. A potem, ponad szumem krwi pulsującej w
uszach i ciężkiego oddechu Deva usłyszała coś jeszcze. Kevin. Jej syn. Jego syn.
Wyrwała się gwałtownie. Jej ciało protestowało, pragnęło więcej słodyczy, na którą czekało
sześć długich lat. Jednak Megan zignorowała ból; skrzyżowała ręce na piersiach, zdając sobie
sprawę z beznadziejności gestu: nic nie mogło zastąpić ramion Deva.
- Czego... - Przerwała i przełknęła ślinę, chcąc pozbyć się chrypki. - Czego ode mnie
chcesz?
Dev spojrzał na nią i po chwili na swoje ręce, które jeszcze niedawno ją pieściły. Uniósł je
powoli i przyjrzał się im uważnie, jakby należały do kogoś innego. Zacisnął palce i schował
pięści do kieszeni. Cofnął się o krok, potem o jeszcze jeden, jakby chciał zachować bezpieczny
dystans. Megan poczuła wdzięczność; dał jej czas na opanowanie się.
- Chcę... - Zadrżał i nie dokończył. Wziął głęboki wdech, jakby tak samo jak i ona musiał się
uspokoić po oszałamiającym pocałunku. Wstrzymał oddech, spuściwszy wzrok. Megan zrobiła
to samo i zobaczyła to, co przykuło jego uwagę: jej sztywne sutki. Rzut oka na jego opięte
dżinsy nie pomógł jej rozładować zakłopotania.
Po długiej chwili ciszy Dev wreszcie się odezwał:
- Chciałem, żebyś spróbowała zrozumieć. - Zerknął na nią, zrobił krok do przodu i zatrzymał
się, jakby nagle przypomniał sobie ó istnieniu niebezpiecznej strefy. Z wysiłkiem podjął: -
Możesz zrozumieć? Możesz uwierzyć, że ani razu nie przyszło mi do głowy, iż możesz zajść w
ciążę?
Megan drgnęła.
- Nie, powiedziałam ci... - zaczęła z desperacją.
- Wiem; Kevin nie jest moim synem. Ale mógłby nim być. Boże, mógłby być mój, a ja
nawet nie brałem pod uwagę takiej możliwości.
- Trochę za późno martwić się o to, nie sądzisz?
Odpowiedział łagodnie, jakby nie usłyszał goryczy w jej tonie:
- O wiele za późno. Ale nie mogłem brać tego pod uwagę. Po prostu nie mogłem. Myśl o
tobie w ciąży z moim dzieckiem pogrążyłaby mnie ostatecznie. Gdybym o tym pomyślał, choćby
przez sekundę... Odwrócił wzrok i zadrżał; Megan prawie to poczuła. - Złamałbym się, Meg. Nie
mógłbym tego znieść. Tak samo nie mogłem spojrzeć ci w twarz i zakończyć związku, który
pozwalał mi utrzymać się przy życiu.
Megan widziała jego bezradność i wstyd.
- Dev...
Uniósł głowę.
- A więc nie myślałem o tym - powiedział bezbarwnym tonem, patrząc jej w oczy. - Po
prostu nie rozważyłem tego. Mój umysł automatycznie przesunął tę myśl w jakiś ciemny
zakamarek; aż do dziś.
Spojrzał na drzwi pokoju i potem na Megan. Widziała cierpienie, jakie pojawiło się w jego
oczach. Westchnął głęboko.
- Gdybyś była w ciąży, mogłabyś przyjść do mnie. Wtedy... - Bezradnie wzruszył
ramionami, jakby sam nie wiedział, co by zrobił.
- Po tym, jak odkryłam, że masz żonę? - zapytała Megan ostro. - Twoja nieobecność i
milczenie powiedziały mi wyraźnie, jak miło byłabym widziana - dodała.
- Zależał ode mnie byt tylu cholernych ludzi - powiedział, lekko potrząsając głową. - Moja i
jej rodzina. Właśnie rozpoczęło działanie Cross Consulting. Nie mogłem porzucić
przedsiębiorstwa ani ludzi, którzy założyli je wraz ze mną w chwili, gdy dopiero zaczynało
działać. I były jeszcze rachunki...
Megan drgnęła. Zaczynała rozumieć. Mam małe kłopoty finansowe, powiedział kiedyś. I
dodał, że to sprawy prywatne, a nie zawodowe. Boże, czyżby jeszcze płacił rachunki za szpital
żony? Uznała, że to możliwe. W San Diego nie miał zbyt wiele; jego budżet był niemal tak samo
skromny jak jej. To wyjaśniałoby, dlaczego nadal jeździł tym samym dżipem i dlaczego, jak
powiedział Frank Mason, pracował po szesnaście godzin niemal dzień w dzień.
- Czasami - rzucił chrypliwie - czułem, że jeśli się załamię, wszystko się rozpadnie. Miałem
wrażenie, iż trzymam w garści całą firmę. Nie mogłem rozczarować swoich współpracowników,
Meg.
Megan stłumiła narastające w niej współczucie. Zastanawiała się, jak zareagowałaby na jego
słowa, gdyby za drzwiami pokoju nie było dziecka. Jednak nic nie mogło zmienić faktu, że w
tamtych strasznych czasach była samotna i jej syn nigdy nie poznał ojca.
- Nie mogłeś ich rozczarować - powtórzyła cicho, wściekła na siebie za to, że w jej głosie
brzmiała taka gorycz. - Więc zamiast tego rozczarowałeś mnie.
Niemal pożałowała tych słów, widząc udrękę na jego twarzy. Głos Kevina z sąsiedniego
pokoju przywołał ją do rzeczywistości. Po chwili twarz Deva nie wyrażała już żadnych emocji.
- Wróciłem po to - stwierdził oficjalnym tonem - aby przeprosić, iż nie wziąłem pod uwagę
wszystkich możliwości. Byłem nieodpowiedzialny, po pierwsze dlatego, że nie ochroniłem cię, a
szczególnie potem: nie upewniając się, iż nie zaszłaś w ciążę. Nie spodziewam się zrozumienia.
Chciałem tylko, abyś wiedziała, iż jest mi naprawdę bardzo przykro.
Ruszył do drzwi, zatrzymał się i zerknął na nią.
- Żałuję tej nocy, Meg, ale tylko z powodu tego, że tak wiele zmieniła w twoim życiu, i
dlatego, iż wziąłem coś, czego nie miałem prawa brać od ciebie. Miałem zwyczaj przypominać
sobie tę noc, kiedy zdawało mi się, że nic już mi nie zostało; kiedy miałem ochotę staranować
barierkę na moście i wjechać do rzeki. Boli mnie to, że cię skrzywdziłem, ale mimo to... była to
najwspanialsza noc, jaką kiedykolwiek przeżyłem. Ocaliła mi życie.
Odwrócił się gwałtownie i wyszedł, zanim Megan miała czas zareagować. Usłyszała trzask
frontowych drzwi i warkot silnika.
Opadła na krzesło i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, iż jej kolana drżą, tak samo jak
ręce. Wpatrywała się w nie, wiedząc, iż umysł próbuje odwrócić uwagę od miotających nią
emocji.
Dopiero znacznie później, kiedy już położyła Kevina do łóżka, mogła rozważyć swoje myśli.
W dodatku Kevin, zasypiając, wyznał, że lubi pana Crossa, który pomógł mu w budowie modelu
samolotu.
Była zmęczona ponurymi wspomnieniami. Nie chciała ich odgrzebywać, lecz nie umiała ich
uniknąć. Ból, szok, zdrada, złość - we wspomnieniach były tak samo silne jak w rzeczywistości.
Na tyle silne, aby wywołać łzy, choć przyrzekała sobie, że już nie będzie płakać. Megan
wytarła oczy i włączyła lampkę. Ciemność nadawała wspomnieniom wyjątkową żywość.
Jeśli Dev uwierzył, że Kevin nie jest jego synem, to czego od niej chciał? Przebaczenia?
Rozgrzeszenia? Westchnęła. Może była naiwna, ale miała na uwadze przykład swoich rodziców.
Oni byli sobie wierni; z drugiej strony żadne z nich nie miało takich przeżyć jak Dev. Kiedy
zmarła matka, jej śmierć była szybka i bezbolesna. Jednak czyż tragiczna śmierć żony
usprawiedliwia to, co zrobił Dev?
Co myśmy zrobili, poprawiła się. Już dawno przyznała sama przed sobą, że winę ponoszą
oboje. Może nie znała wtedy prawdy, ale nie miała też powodu, aby zakochiwać się tak mocno i
tak szybko w mężczyźnie, który, choć znała go od kilku miesięcy, był dla niej obcy. Była głupim
dzieckiem, jak powiedział jej ojciec, i nie rozpoznawała oczywistych sygnałów. Jego rezerwa,
milczenie, lęk przed spotykaniem się z nią poza kawiarnią lub jej mieszkaniem, brak spotkań z
jego przyjaciółmi. Patrząc wstecz, mogła tylko śmiać się z własnej naiwności.
Przed jej oczami pojawił się obraz: jej ojciec bezradnie przykuty do łóżka szpitalnego, ani
martwy, ani żywy; ona, próbująca kontynuować jego pracę, w tym samym czasie zajmująca się
Kevinem i utrzymująca resztę rodziny: wuja Jamesa, kuzynów, przyjaciół ojca. Wyobraziła
sobie, jak musi sobie radzić z wyrazami współczucia i litością, stresem, poczuciem
bezradności...
Gdyby pojawił się ktoś, kto dawałby jakąś nadzieję lub przynajmniej ofiarowywał czas
wolny od bólu, czy mogła uczciwie powiedzieć, że stroniłaby od takiej osoby? Nawet gdyby jej
postępowanie było złe?
Nie wiedziała. Świtało już i szare światło poranka towarzyszyło jej ponurym rozmyślaniom.
Nadał nic nie wiedziała, poza jednym: niezależnie od tego, ile razy nazwała siebie głupią, nie
mogła wmówić sobie, iż żałuje, że Dev ją pocałował.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dev bawił się ołówkiem, tak naprawdę nie widząc ani jego, ani papierów rozłożonych na
biurku. Nie musiał im się przyglądać; wiedział doskonale, co w nich jest. Nowe próbki gruntu
okazały się tak samo kiepskie jak poprzednie. Jakoś nie cieszyła go myśl o przekazaniu tych
wiadomości drażliwemu Frankowi Masonowi.
Wstał i wyjrzał przez okno. Nie było na co patrzeć - wokół stały rzędy wysokich budynków.
Zupełnie inaczej niż w San Diego, gdzie przed biurem były małe domki i rosły drzewa.
Po przyjeździe nie miało to znaczenia. Cieszył się, że mógł wyjechać i opuścić miasto, które
wiązało się z bolesnymi wspomnieniami. Wspomnieniami młodej kobiety, zmarłej
przedwcześnie... i Meg, którą skrzywdził. I akurat wtedy, gdy wydawało mu się, iż uwolnił się
od tych wspomnień, wszedł do zatłoczonego pokoju i zderzył się z przeszłością.
Po raz pierwszy żałował, że nie pozwolił zająć się tym Jeffowi. Przyjaciel proponował mu to,
lecz widać było, iż nie ma do tego serca. Obaj wiedzieli, że na początku będzie to praca dla
jednego człowieka, wymagająca pozostawania po godzinach.
- W San Diego mamy dobrych pracowników - powiedział Dev Jeffowi. - Możesz iść na noc
do domu i pomóc Lindzie przy dziecku. Ona nie puści cię samego, a wolałaby nie
przeprowadzać się w tej chwili. Nie ma sensu zakłócać życia rodzinie, dopóki nie wiadomo, czy
to przedsięwzięcie się uda.
Jeff rzucił mu znaczące spojrzenie.
- A więc zburzysz swoje życie.
Dev wzruszył ramionami, unikając wzroku przyjaciela. Obaj wiedzieli, że jego życie to
praca, a dom to miejsce, w którym spędza noce.
- Kiedy wreszcie odpoczniesz? Musisz w końcu zejść z tej karuzeli. To trwa już niemal pięć
lat. Nie możesz tak wiecznie...
- Zamknij się - mruknął ponuro Dev.
- Dev...
- Mówię poważnie: daj spokój.
- Cholera, Dev...
- Poradzę sobie z otworzeniem biura w Orange County.
Jeff znał ten ton. Westchnął z rezygnacją.
- W porządku, ale przynajmniej weź ze sobą Matta albo Luisa, żeby pomogli ci w pracy w
terenie.
- Poradzę sobie.
- Nie mówiłem, że nie. Znam cię. Stworzyłeś tę firmę od zera, kiedy wszyscy mówili, że
powinieneś trzymać się spółki Gordona. Przyjąłeś mnie na wspólnika, choć wtedy nie było mnie
stać nawet na porządny garnitur. Wiele ci zawdzięczam, przyjacielu.
- Nie - zaprzeczył Dev, myśląc, że Jeff zawsze był przy nim, kiedy był najbardziej
potrzebny: zmuszał 'go do stawiania czoła światu, nie pozwalał wpaść w rozpacz. - Nie -
powtórzył - niczego mi nie zawdzięczasz. Zostań w domu z rodziną; poradzę sobie.
- Cholera, stary, nie możesz tak się poświęcać. Jak długo... - Przerwał, widząc ostrzegawczy
błysk w oczach Deva. - No dobrze, koniec wykładu. Obiecaj mi tylko, że dasz znać, gdybyś
potrzebował pomocy. Zjawię się w ciągu kilku godzin.
- Dobrze.
- Szkoda, że nie mogę w to uwierzyć - mruknął Jeff.
Patrząc przez okno, Dev myślał, że powinien skorzystać z oferty Jeffa. Frank Mason, jeden z
największych przedsiębiorców, stawał się nieznośnym pracodawcą. Starał się przyspieszać
wszystkie fazy projektu, a każde opóźnienie traktował jak osobistą zniewagę.
Jeff poradziłby sobie z nim. Miał lepsze podejście do ludzi tego typu. Jego dobre maniery
zdawały się być zaraźliwe.
Tak, Jeff poradziłby sobie, myślał Dev. I dobrze by się czuł na przyjęciu, na które ciągnął go
Mason w piątek.
Piątek. Dziś. Drgnął i spojrzał na zegarek. Cholera. Musi się ruszyć, jeśli nie chce się
spóźnić. Chwycił kurtkę i wyszedł z biura.
Zaproszenie potraktował nieufnie do tego stopnia, iż niemal o nim zapomniał. Jednak Mason
nalegał.
Dev wiedział, że skoro ma przemawiać ojciec Megan, ona też tam będzie. Właśnie dlatego
wybierał się tam z niechęcią, ale zarazem to zadecydowało o tym, iż szedł. Mówił sobie, że nie
będzie mile widziany, szczególnie przez Megan Spencer. Potraktowała go łagodniej, ale było to
z litości, a tego chciał uniknąć. Mimo to przypominał sobie każde spotkanie i każdy grymas na
jej twarzy.
Fakt, że był w stanie zmusić ją do porzucenia uprzejmej, chłodnej maski, napełniał go
nadzieją, której nie umiał się pozbyć. Może była na niego zła, może nim gardziła, ale nie była
obojętna. Mała pociecha, ale na razie wystarczy, pomyślał. Jest od czego zacząć.
Zacząć. Wpatrzył się w czerwone światło, nie widząc go. Dlaczego tak pomyślał? Przecież
zamierzał spełnić jej życzenie i zostawić ją w spokoju. Czyżby chciał zacząć wszystko od nowa,
choć ona mu nie wybaczyła i być może nigdy nie wybaczy? Wiedząc, iż Megan może go
odrzucić?
Uświadomiwszy sobie, o co mu chodzi, roześmiał się. Postępował tak, jakby miał coś do
stracenia. Jeśli nawet Meg go odrzuci, to co się z nim stanie? Będzie żył tak jak dotąd. Może
poczuje się zraniony, ale nie bardziej niż niegdyś.
Klakson z tyłu wyrwał go z zamyślenia. Ruszył i skręcił w boczną ulicę. Odsunął od siebie
myśl o powrocie Meg do jego życia. Jesteś głupi, myśląc o tym, skarcił siebie. Nie powinieneś
pokazywać się jej na oczy. Obawiał się, że będzie to męczące popołudnie.
- Megan, skarbie, kim jest ten mężczyzna?
Megan bawiła się fantazyjnie skręconą serwetką, leżącą przy talerzu.
- Który? - zapytała, doskonale wiedząc, kogo ma na myśli Susan Harper. Zauważyła jego
wejście do sali i cały czas czuła na sobie jego spojrzenie.
- Oczywiście ten, który się w ciebie wpatruje. Nie mogłaś go nie zauważyć.
Megan spojrzała w oczy swojej rozmówczyni. Lubiła Susan Harper. Pracowała dla jej ojca
od wielu lat, prowadząc biuro w Sacramento. Była pulchną kobietą w wieku pięćdziesięciu
pięciu lat, czarującą i pełną życia, o pięknych, srebrzystych włosach.
Była również za bystra, aby dać się oszukać. Megan westchnęła.
- Pracuje dla Franka Masona. Spotkaliśmy się kilka razy.
- Wygląda na oczarowanego tobą.
Megan nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko wzruszyła ramionami.
- Oczywiście wyglądasz dziś wyjątkowo dobrze.
Megan uśmiechnęła się z przymusem, choć wiedziała, iż komplement jest szczery. Znała
Susan jako szczerą, otwartą kobietę, która jednak w razie potrzeby umiała być ostra. Właśnie
dlatego ojciec uważał ją za niezastąpioną.
Gdyby nie fakt, że Megan ostatnio nie była już niczego pewna, uwierzyłaby w komplement.
Przygotowała się do przyjęcia wyjątkowo starannie, wmawiając sobie, iż robi to dla ojca, a nie z
powodu Deva.
Po prostu chciałam wyglądać jak najlepiej, zapewniła, sama siebie kolejny raz. Wyglądała
lepiej niż dobrze. Miała na sobie kostium z błękitnego jedwabiu. Dwurzędowa marynarka
sięgała talii, prosta spódnica kończyła się przed kolanami, odsłaniając kształtne nogi. Do tego
dobrane kolorystycznie szpilki i naszyjnik z topazem, który dostała od ojca na dwudzieste
pierwsze urodziny.
Wybierając biżuterię na ten wieczór nie sądziła, aby kierowała się czymś innym niż
kryterium dobrego smaku. Dopiero później przypomniała sobie dzień, kiedy na spacerze z
Devem zobaczyła na jednej z wystaw przepiękne topazy. Zawsze lubiła te kamienie i zatrzymała
się, aby je podziwiać.
- Są piękne. Mają taki sam kolor jak twoje oczy - powiedział Dev.
Poczuła ucisk w gardle. Tak rzadko mówił jej takie rzeczy. Nie mogła wykrztusić słowa;
napawała się komplementem, podobnie jak wszystkim, co robił czy mówił Dev, a co wykraczało
poza granice przyjaźni. Wpatrywała się w wystawę, nie chcąc, aby zobaczył jej radość.
- Powinnaś je mieć - powiedział nagle, prawie ze złością. - Powinnaś być z kimś, kto mógłby
ci je dać.
Wyczuwając napięcie, starannie dobierała słowa:
- Wolałabym być z kimś, kogo kocham.
Zobaczyła w szybie, jak przymknął oczy i ciężko westchnął.
- Meggie, uważaj, kogo pokochasz. Najpierw się upewnij, że on na to zasługuje.
Teraz dotknęła kamienia w naszyjniku, zastanawiając się, czy wybrała ten klejnot
podświadomie z względu na pamięć tamtego dnia.
Usłyszała szmer, kiedy pojawił się jej ojciec i witając się z ludźmi, zmierzał do ich stolika.
Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła ignorować spojrzenia Deva. Nie próbował podejść do
niej, lecz nawet gdyby chciał, byłoby to trudne z powodu tłoku przy stoliku senatora.
Wszystko szło gładko. Mowa senatora - napisana przez nią, ale wygłoszona przez ojca -
została dobrze przyjęta. Megan obserwowała wręczanie nagród, starając się docenić godziny
pełnej poświęcenia pracy policjantów, którzy je dostawali, i biła brawo tym, którym wręczano
medale zasługi. Jedynym problemem było to, że nie mogła przestać myśleć, iż żaden z tych
mężczyzn, mających na co dzień do czynienia z ciemną stroną życia ludzkiego, nie wyglądał na
tak wyczerpanego jak Dev pierwszego dnia, gdy go poznała.
Po zakończeniu nie wstała; wiedziała, że ojciec będzie musiał zostać jeszcze przez godzinę, o
ile nie dłużej. Susan uśmiechnęła się do niej współczująco. Ona również znała specyfikę takich
przyjęć. Uśmiech jednak znikł, kiedy spojrzała ponad ramieniem Megan. Meg była jej
wdzięczna za ostrzeżenie; miała czas opanować się, zanim usłyszała niski, ochrypły głos
człowieka witającego się z jej ojcem.
- O, Dev. Miałem nadzieję, że wpadniesz - odezwał się jowialnie Harlan. - Poznaj Susan
Harper, moją prawą rękę w Sacramento. Susan, to jest Dev Cross. Pracuje z Frankiem Masonem
nad projektem Gold Coast.
Susan uśmiechnęła się; Dev ukłonił się jej z powagą, zerkając na Megan. Jego źrenice
rozszerzyły się, kiedy zauważył naszyjnik. Przeniósł spojrzenie na senatora.
- Ma pan doskonały gust, sądząc po pracownicach w obu miastach.
Megan zaszokował chichot ojca. Susan niespodziewanie zaczerwieniła się.
- Usiądź z nami na chwilę. Chciałbym przygotować się na spotkanie stanowej komisji w
stolicy, które odbędzie się w przyszłym tygodniu. Będziemy dyskutować o podobnym projekcie
na północnym wybrzeżu i Susan twierdzi, iż będą zadawać mnóstwo pytań w związku z
projektem Gold Coast.
Dev skrzywił się i zerknął przez ramię na Franka Masona.
- Jestem tylko geologiem. Należy zapytać pana Masona.
- Frank poda taką wersję, która zagwarantuje aprobatę komisji - zauważył sucho Harlan.
- I pewnie dlatego dostanie to, czego chce - zauważył Dev i w tej samej chwili wyglądał tak,
jakby pożałował tych słów.
Jednak Harlan zaśmiał się i po błysku w jego oczach widać było, że podoba mu się to.
- Od razu mi się spodobałeś. Usiądź – poprosił - i powiedz mi, jak mam wyjaśnić ludziom w
Sacramento, że to, co udaje się tutaj, niekoniecznie musi udać się u nich. Oni chyba nie zdają
sobie sprawy, że tu żyjemy w nieco innych warunkach.
- To nie są „nieco inne warunki”. Pod względem geologicznym południowa Kalifornia jest
wyjątkowa.
- Naprawdę? Dlaczego?
- Powierzchnia ziemi podzielona jest na płyty lądu. Istnieje siedem głównych. Południowa
Kalifornia leży na płycie tektonicznej Pacyfiku; północna Kalifornia i reszta kraju leży na płycie
północnoamerykańskiej. - Dev wzruszył ramionami. - Płyty są w ciągłym ruchu. Stykają się,
czasem zderzają, ale nie mieszają się.
- Zderzają?
- Tak, na przykład w miejscu nazywanym Uskokiem Świętego Andrzeja.
Harlan odchylił się do tyłu. Miał dziwny wyraz twarzy. Susan wpatrywała się w Deva.
- Nigdy jeszcze nie słyszałam tak dokładnego wyjaśnienia - powiedziała. - Naukowcy
zwykle używają tak skomplikowanych terminów, że jedyne, co można zrozumieć, to fakt, że
mieliśmy trzęsienie ziemi. Powinieneś być nauczycielem.
Megan musiała zagryźć wargi, aby zachować powagę. Dev zerknął na nią przelotnie i w jego
orzechowych oczach wyczytała, że i on miałby ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Muszę wyrażać . się konkretnie - wyjaśnił z uśmiechem Susan - abym mógł przekazać to, o
co mi chodzi. Jeśli sprawy stają się za bardzo skomplikowane, oddaję głos swojemu
wspólnikowi. On jest ekspertem sejsmologicznym.
- Czy jest tak samo konkretny i rzeczowy, kiedy wyjaśnia skomplikowane problemy laikom?
- zapytała Susan z uśmiechem, który powiedział Megan, że ona również bawi się rozmową.
- Jest o wiele lepszy niż ja. To rodowity, czarujący Teksańczyk.
Susan zaśmiała się, Harlan zachichotał i nawet Megan uśmiechnęła się lekko. Zmienił się,
pomyślała. Nie jest szczęśliwy, w jego oczach nadal widać było zmęczenie; jednak Dev z
przeszłości nie byłby w stanie tak żartować. Nie zastanawiając się, spojrzała na niego i spytała:
- Jeff?
Zerknął na jej ojca i potem na nią. Choć Jeff nie był jeszcze jego wspólnikiem, kiedy spotkał
Megan, opowiedział jej o nim pewnego dnia, kiedy po raz setny omawiali klasyfikację skał.
Megan zaczerwieniła się nagle, uświadamiając sobie, że się zagalopowała. Dev jednak
odezwał się szybko, oszczędzając jej dalszego zakłopotania:
- Tak. Jestem pewny, że Frank wspominał kiedyś o nim. - Spojrzał na senatora. - A pan z
pewnością nie potrzebuje nikogo, kto musiałby pana przekonywać.
Skutecznie odwrócił uwagę obecnych od niezręcznej wypowiedzi Megan. Dziękowała mu za
to w duchu. Jednocześnie poczuła ukłucie złości: nie chciała zmieniać swego stosunku do niego,
było to zbyt niebezpieczne.
- Chciałbym, żeby tak było - powiedział Harlan.
- Wiesz, że jesteś urodzonym mówcą - zauważyła Susan. - Zwróć tylko uwagę na dzisiejszą
reakcję publiczności.
- To dzięki autorce mojego przemówienia - odpowiedział senator, patrząc z uśmiechem na
córkę. - Ona...
- ...wygląda czarująco, jak zwykle. - Z nieodłącznym cygarem w zębach, na szczęście nie
zapalonym dzięki zakazowi palenia w sali, Frank Mason zajął ostatnie wolne krzesło przy ich
stoliku. Uśmiechnął się do Deva.
- Harlanie, dziękuję ci za zabawienie mojego chłopca. Muszę przyznać, że masz więcej
szczęścia niż ja. Przy mnie jest zawsze cholernie poważny. Z trudem udaje mi się wydobyć z
niego jedno słowo, poza złymi wiadomościami.
- Złe wiadomości? - zapytała Susan, patrząc z dezaprobatą na cygaro, jakby obawiała się, że
lada moment zostanie zapalone.
Mason wzruszył ramionami.
- Chce mnie zmusić do umocnienia każdego metra. Kosztuje mnie to fortunę.
- Wzmocnienie? - Harlan zerknął na Deva. - Czy możesz wyjaśnić, dlaczego na to nalegasz?
- Na tym terenie grunt nie jest na tyle ścisły, aby udźwignąć ciężar, o którym mówimy.
Należy więc go wzmocnić. Wybiera się ziemię, miesza z wodą i innymi elementami, kładzie na
miejscu i sprasowuje, aż uzyska się pożądaną ścisłość.
- Wzmocnienie podłoża - powiedział kwaśno Mason - moim zdaniem, nie jest konieczne.
Przecież wszystko utrzyma się bez problemów.
- Może.
- Oczywiście - zapewnił Mason. - Nie znoszę tak zwanych specjalistów, którzy nigdy nie
zbudowali psiej budy, ale myślą, że wszystko wiedzą. Oczywiście, pomijając ciebie, Harlanie -
dokończył szybko.
- Nigdy nie zbudowałem nawet psiej budy - odrzekł łagodnym tonem Harlan. Dev
uśmiechnął się.
- Ale właśnie dlatego wynajmuję ekspertów takich jak Dev, żeby mówili mi to, czego nie
wiem. I słucham ich rad.
Powiedział to z uśmiechem, lecz Mason doskonale zrozumiał jego intencje. Wydawał się
dotknięty. Harlan nie kontynuował tematu.
- Szkoda, że oni wszyscy nie mówią tak sensownie - dodał, popatrując z uśmiechem na
Deva.
Mason mruknął coś pod nosem i odszedł od stolika do jednego ze swoich inwestorów, który
nie wyglądał na uszczęśliwionego z tego powodu. Może obawiał się, że cygaro jest zapalone.
Słuchał Masona przez chwilę, na jego twarzy zagościł ponury wyraz i Mason szybko odciągnął
go w kąt sali.
- Nie jestem pewien, czy ten biedak to wytrzyma - stwierdził ojciec Megan.
- Może. - Dev spojrzał senatorowi w oczy. - Ale szczerze współczuję człowiekowi, którego
upatrzy sobie nasz przyjaciel.
W niebieskich oczach, tak bardzo przypominających oczy Megan, błysnął podziw i senator
skinął głową, jakby właśnie usłyszał potwierdzenie swojej opinii.
- Będziesz w mieście przez jakiś czas, prawda? - zapytał.
Dev lekko zmarszczył brwi, lecz potwierdzająco Skinął głową.
- To dobrze. Wyjeżdżam na kilka tygodni do Sacramento, ale obiecałem, że wrócę na
przyjęci urodzinowe, które zorganizuje dla mnie moja córka. Odbędzie się dwudziestego, w
klubie Aliso Beach. Obawiam się, że będzie to raczej oficjalna impreza, ale gdybyś miał czas,
chciałbym, żebyś na nie przyszedł.
Dev spojrzał na senatora z zaskoczeniem.
- Nieczęsto spotykam ludzi, którzy mówią to, co myślą. A kiedy już tak się stanie, lubię
mieć ich w pobliżu.
Dev spojrzał na Megan. Otrząsnęła się z szoku wywołanego słowami ojca i uznała, iż
powinna się była tego spodziewać. Wiedziała, że Dev czeka na jakąś reakcję z jej strony. W jego
oczach widziała przyznanie do tego, iż nie był człowiekiem, za jakiego uważał go jej ojciec. W
tej samej chwili zrozumiała: w ciągu ostatnich sześciu lat on wycierpiał tyle samo co ona.
- Dobrze - powiedziała nagle, prawie mimo woli. - Nie ma problemu z tym, by umieścić
jeszcze jedną osobę na liście gości.
Czuła na sobie spojrzenie Deva. Próbował nie obiecywać sobie niczego po tym, co usłyszał.
Prawie wyczuła moment, kiedy uznał, iż zrobiła to tylko dlatego, że nie miała wyboru. Miał
rację. Sprzeciw oznaczałby pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać. Usiłowała w to
wierzyć do chwili, gdy znalazła się sama, skulona w swoim łóżku.
Często myślała o wyprowadzeniu się z tego domu i ludzie pytali ją, dlaczego ciągle tu
mieszka. Jednak wydawało się to praktyczniejsze, skoro jej ojciec często wyjeżdżał, a ona
musiała pilnować jego spraw. Tu uciekła, kiedy jej świat legł w gruzach; tu leczyła swoje rany.
Tu próbowała przekonać siebie, że nienawidzi Devlina Crossa.
Czyżby zaczynała mu przebaczać? Wreszcie, po sześciu latach, ośmieliła się zadać sobie to
pytanie. A może minęło po prostu tyle czasu, że nie miało to już żadnego znaczenia?
Nie, pomyślała. Nie pozwoli mu zniszczyć obrazu budowanego przez sześć lat. Nie uda mu
się wyzwolić dawno pogrzebanych uczuć.
Kochał ją. Słowa, które powiedział na budowie, dźwięczały jej w uszach, przyspieszając
bicie serca. Wreszcie to powiedział, choć o wiele lat za późno.
Ojciec próbował nauczyć ją, że dobro i zło to pojęcie względne, lecz ona, z arogancją
młodości, w to nie wierzyła. Wtedy wszystko wydawało się jasne. Dobro było dobrem, zło złem.
Od tamtej pory nauczyła się, że ojciec po raz kolejny miał rację, szczególnie podkreślając to,
że w związkach międzyludzkich rację mają obie strony. Przedtem nie znała historii Deva;
wiedziała tylko, że coś go prześladuje. Teraz poznała prawdę, lecz czy ułatwiało to poradzenie
sobie z problemem?
A gdyby mogła mu wybaczyć? Gdyby mogła powiedzieć szczerze, że rozumie, wybacza to,
co jej zrobił, biorąc pod uwagę napięcie, w jakim żył w tamtych dniach? Co wtedy?
Z ponurą determinacją postanowiła zasnąć. Raz już postąpiła jak idiotka, powiedziała sobie,
ale nie znaczyło to, że musiała zachować się tak samo ponownie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- ...musiał rozmawiać z twoim ojcem, do cholery!
Dev zatrzymał się w drzwiach baraku. W ręku miał ostatnie raporty dotyczące próbek gruntu.
Jeszcze zanim usłyszał odpowiedź na gniewny zarzut Masona, wiedział, do kogo był
skierowany. Zerknął przez ramię na żółty, sportowy samochód zaparkowany przy mercedesie
Masona. Przypomniał sobie mgliście dźwięk motoru usłyszany tego dnia, kiedy Megan w
popłochu opuściła teren budowy.
- Powiedziałam, że przeprasza. Przysłał mnie, żebym sprawdziła, czy mogę w czymś pomóc.
- W niczym, chyba że możesz ułagodzić moich cholernych inwestorów!
Dev zamarł w bezruchu. Ton Masona sugerował, że Frank ma zamiar wygłosić kazanie. Dev
wkroczył do baraku akurat wtedy, kiedy Megan nieco zaskoczona zaczęła odpowiadać.
- Spodziewałeś się, że zrobi to mój ojciec?
- Liczyłem na to, iż obchodzi go ten projekt, ponieważ sprawi, że jego okręg wyborczy wiele
z tego powodu zyska - rzucił Mason cokolwiek sarkastycznie. W tej chwili zauważył Deva i
skinął mu głową. Meg zauważyła ten gest i zerknęła w tym samym kierunku. Widząc Deva,
cofnęła się lekko, ale natychmiast się opanowała.
- Mój ojciec bardzo dba o swój okręg - powiedziała zimno do Masona. - Właśnie dlatego
całe dnie spędza na spotkaniach z radnymi miasta.
- Spotkania - prychnął Mason. - Biurokratyczne gó...
- Frank! - przerwała mu ostro Megan. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nie klął w obecności
mojego syna!
Dev drgnął, zaskoczony i rozejrzał się po baraku. Zauważył małego, siedzącego cicho na
wysokim stołku i przyglądającego się scenie szeroko otwartymi oczami.
Mason miał tyle taktu, aby się pohamować.
- Przepraszam. Widzisz, muszę przekazać wiadomość Harlanowi. - Spojrzał na Deva. - Dev,
zabierz dziecko na podwórko, dobrze? Pokaż mu koparkę albo inne maszyny.
- Nie - zaprotestowała Megan tak szybko, że Dev drgnął. Nie mogłaby okazać wyraźniej, że
nie chce, aby przebywał w towarzystwie jej syna. Dobrze, powiedział sobie. Nie miał pewności,
czy sam chciałby zajmować się dzieckiem, które przypominało mu stale o tym, jak bardzo
zniszczył życie swoje i Megan. Z całą pewnością nie chciał zostać tutaj i patrzeć na Meg ubraną
w jedwabny kostium, przylegający do ciała. Sam widok rozpalał krew w jego żyłach.
- Dlaczego nie? - Mason zerknął na Kevina z uśmiechem, który nawet w dziecku musiał
obudzić wątpliwości. - Chciałbyś zobaczyć wielkie ciężarówki, prawda, synu?
Kevin skinął głową i Dev wyczuł instynktownie, że zrobił to raczej dlatego, iż nie miał
ochoty przysłuchiwać się dyskusji dorosłych i wolał oglądać urządzenia budowlane. Jakikolwiek
był powód, chłopiec z nadzieją zerknął na matkę.
- Mogę?
Megan zawahała się.
- Pozwól mu iść - poradził Mason. - To, co muszę powiedzieć o twoim ojcu, nie nadaje się
dla jego uszu.
W takim razie nie nadaje się także dla uszu Meg, pomyślał Dev, ale nie odezwał się. Megan
dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce go znać wiedział, iż nie doceniłaby jego
interwencji.
- Mamo, proszę. - Zdawało się, że w głosie Kevina pojawiło się nieco więcej entuzjazmu,
lecz chłopiec zawahał się, rzucając Devowi pytające spojrzenie. Nie mógł nie uśmiechnąć się do
chłopca, który natychmiast oświadczył:
- Chciałbym zobaczyć z bliska tę dużą koparkę.
Megan spojrzała na Kevina, Masona i na końcu na Deva.
- W porządku. - Wydawało się, że te słowa zaskoczyły Megan w tym samym stopniu co
Deva. - Tylko bądź grzeczny.
Słysząc słowa matki, chłopiec zerwał się ze stołka i przebiegł przez pokój. Dev
instynktownie wyciągnął rękę i chłopiec ujął ją bez wahania.
- Zaopiekuję się nim - obiecał Dev. Jego głos był nieco drżący. Zastanawiał się, czy to z
powodu zgody Megan, czy też dlatego, że miał zostać z chłopcem, który równie dobrze mógł
być jego synem.
Megan nie odezwała się, ale w jej wzroku pojawił się niemy wyrzut - Dev zawiódł, kiedy
powinien zaopiekować się nią. Devlin wytrzymał jej spojrzenie; miała prawo go oskarżać. Po
chwili to ona odwróciła wzrok.
- Zajmę się nim - powtórzył. Ruszył za Kevinem, który szybko zbiegał po schodach,
uszczęśliwiony perspektywą wyjścia na zewnątrz.
Nie czekając, aż chłopiec znajdzie się na placu budowy, Mason wybuchnął:
- Powiedz Harlanowi, żeby lepiej pomógł mi pozbyć się tych facetów, jeśli chce mieć ten -
tu wstawił wulgarne określenie - projekt skończony, żeby mógł go zaprezentować wyborcom.
Dev zatrzymał się. Miał ochotę wrócić i kazać Masonowi zamknąć pysk. Jednak Megan
zrobiła o sama.
- Powiem ojcu - rzuciła ze złością - d o k ł a d n i e to, co mi powiedziałeś. Myślę, że to
wystarczy mu do wyciągnięcia odpowiednich wniosków.
Mason wziął głęboki oddech i kiedy wreszcie się odezwał, zrobił to przymilnym tonem:
- Megan, skarbie, wiesz, że musiałem się wyładować. Żyję w stresie.
Dev już wcześniej widział Masona, który zdawał sobie sprawę z tego, że posunął się za
daleko. Teraz powinien wycofać się i być delikatny do chwili, gdy załatwi sprawę. Widząc, że
Meg jest bezpieczna i nie będzie musiała wysłuchiwać przekleństw, ruszył w dół po schodach.
Kevin czekał na niego cierpliwie, marszcząc nos z powodu unoszącego się na wietrze kurzu.
- Strasznie się rozzłościł, prawda? - zauważył chłopiec.
Dev skrzywił się.
- O, tak. - Nie wiedząc dlaczego, położył rękę na ramieniu dziecka. - Co chcesz zobaczyć w
pierwszej kolejności?
- Koparkę - odpowiedział Kevin z entuzjazmem. - Taką, co kopie do tyłu i naprawdę
głęboko. No wiesz, taką, co ma duży pazur!
- Sprawdźmy, czy jeszcze pamiętam, jak tym kierować.
- Hej! Myśli pan, że ja też mógłbym nią pokierować?
- Myślałem, że my, konstruktorzy samolotów, mówimy do siebie po imieniu.
Dziecko skrzywiło się.
- Mama powiedziała, że mam do pana mówić: „panie Cross”.
Dev drgnął, uświadamiając sobie, jak Meg usilnie starała się utrzymać dystans między nim i
jej synem.
- W porządku, jeśli mama tak uważa; ale będę się czuł strasznie głupio, mówiąc do ciebie:
„panie Spencer”.
Kevin zachichotał i Dev uśmiechnął się, widząc jego reakcję.
- Chodź - powiedział, mierzwiąc włosy chłopca. - Pierwsza rzecz, jakiej potrzebujemy, to
kaski.
- Naprawdę? Dlaczego?
Dev słyszał, że dzieci zadają mnóstwo pytań, ale do tej pory jeszcze tego nie doświadczył.
Jego kuzyn mieszkał blisko Phoenix i choć nie była to duża odległość, widywali się rzadko. Nie
była to świadoma decyzja; po prostu przebywanie ze szczęśliwą rodziną siostry okazało się zbyt
bolesne. Starając się słuchać paplaniny Kevina, Dev uznał, iż sprawia mu ona przyjemność.
Kiedy wreszcie chłopiec zamilkł, Dev był wyczerpany. Jednocześnie czuł dziwny związek z
tym dzieckiem. Chłopiec, który na początku był dla niego symbolem wszystkiego, co zrobił w
życiu źle, okazał się inteligentnym dzieckiem, chłonącym informacje jak gąbka wodę.
Dawno minęły godziny pracy, wiatr złagodniał i wreszcie Dev zauważył Meg, wychodzącą z
baraku. Ruszył więc z chłopcem w jej kierunku.
- Mogę tu jeszcze kiedyś przyjść? - zapytał Kevin z nadzieją w głosie.
- Jasne - powiedział szczerze Dev. - Ale tak naprawdę zależy to od pana Masona... i twojej
mamy.
Zająknął się, wypowiadając ostatnie słowa, ale Kevin nie zwrócił na to uwagi.
- Chciałbym tu wrócić. - Zerknął na Deva. - Dużo czasu ci zajęło nauczenie się wszystkiego
o koparkach?
- Jakoś zrozumiałem, jak działają, kiedy skończyłem studia. - Przyjrzał się chłopcu. - Chcesz
iść na uniwersytet?
- Nie wydaje mi się, żeby to było zabawne miejsce - odpowiedział Kevin. - Sprawia, że
ludzie stają się smutni.
- Uniwersytety sprawiają, że ludzie stają się smutni?
- Tak było z moją mamą - odpowiedziało dziecko z przekonaniem.
Dev zatrzymał się. Kevin zrobił to samo i spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Uniwersytet sprawił, że twoja mama stała się smutna? - zapytał Dev. Kevin skinął głową.
- Skąd o tym wiesz?
Kevin wyjaśnił z powagą:
- Ponieważ kiedy ogląda rysunki zrobione na studiach, płacze.
Dev poczuł ból w sercu i westchnął głęboko. Natychmiast zaświtał mu cień nadziei. Czy
Megan nadal coś do niego czuła poza nienawiścią?
Usłyszał Meg wołającą Kevina i z trudem udało mu się opanować emocje. Pożegnał chłopca.
- Dziękuję, panie Cross - zawołał Kevin, wsiadając do samochodu.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Dziękuję za zajęcie się nim - wykrztusiła Megan dziwnie ochrypłym głosem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powtórzył. - To dobre dziecko.
- To prawda.
- I mądre.
- Też tak uważam.
Przez chwilę po prostu wpatrywali się w siebie. Kiedy Dev wyczuł, że Megan ma ochotę
wsiąść do samochodu i odjechać, odezwał się szybko, nie wiedząc, czy robi to po to, aby
otrzymać odpowiedź, czy też po to, aby opóźnić rozstanie z Meg.
- Czy Mason jest wciąż zdenerwowany? - zapytał, wskazując barak.
Megan zerknęła ponad ramieniem Deva, jakby chciała się upewnić, że mężczyzna, o którym
mówią, nie słyszy ich rozmowy.
- Sprawia wrażenie człowieka, który zawsze wie, kiedy posunął się za daleko. - Rzuciła
okiem na siedzenie, upewniając się, czy jej syn zapiął pasy. - Dziękuję za zajęcie się Kevinem.
Dev wzruszył ramionami.
- Miałaś rację. Nie powinien przysłuchiwać się wrzaskom Masona. - Uśmiechnął się. - Ale
udało ci się go uciszyć.
Zaczerwieniła się.
- Czasem po prostu mam go dosyć. Na ogół nie jest zły, ale strasznie naciska, aby ojciec
użył swoich wpływów.
- To prawda - powiedział Dev. - Myślę, że...
Urwał. Przed barakiem pojawił się Mason i ryknął:
- Cross! Chcę z tobą porozmawiać o tych cholernych próbkach!
Megan stała odwrócona plecami do Masona i uniosła oczy do góry. Serce Deva zmiękło,
kiedy zobaczył współczujący uśmiech. Po chwili, jakby żałując swojego zachowania, Megan
pożegnała się szybko i wsiadła do samochodu. Kiedy odjechała, Dev poczuł się osamotniony.
Jeśli Megan chciała zapomnieć o Devie, Kevin szybko pozbawił ją złudzeń. Gadał jak
nakręcony, co zwykle lubiła, lecz tym razem jedno imię pojawiało się z niepokojącą
regularnością.
- Dev zabrał mnie na przejażdżkę koparką, taką, co naprawdę nazywa się inaczej. - Spojrzał
na matkę z dumą. - Wykopał dziurę i potem obrócił maszynę, żeby zebrać ziemię z drugiego
końca, i w ogóle było fajnie!
- Naprawdę?
- Tak! - Źle zinterpretował jej ton głosu i z pośpiechem zaczął ją zapewniać: - Mamo,
wszystko było w porządku. On prowadził, a ja siedziałem na jego kolanach, miałem zapięty pas i
kask na głowie, żeby nic mi się nie stało w głowę. Myślałem, że to niepotrzebne, ale Dev... pan
Cross też miał kask, więc to jest w porządku. Pokazał mi różne maszyny i... - Ciągnął swoją
opowieść, a Megan ściskało się gardło i czuła pieczenie pod powiekami. Czyżby jej synowi
brakowało towarzystwa mężczyzny? Miał dziadka, ale Harlan tak często wyjeżdżał...
A może chodziło właśnie o Deva? Czyżby istniała jakaś instynktowna więź między ojcem i
synem? Czy Dev byłby tak dobry dla jej syna, gdyby uważał go za dziecko innego mężczyzny, z
którym Megan przespała się natychmiast po jego odejściu? Zadrżała, skręcając na podjazd.
- ...i powiedział, że nie muszę go nazywać panem Crossem, ale ja mu powiedziałem, że ty
mi kazałaś, i on się zgodził, bo ty tu rządzisz, ale czy teraz, kiedy się zaprzyjaźniliśmy, mogę go
nazywać: Dev?
Megan spojrzała na syna i omal nie zapomniała przycisnąć hamulca.
- Co powiedział?
- Powiedział, że mogę nazywać go Dev...
- Nie, chodzi mi o to... rządzenie.
- Powiedział, że ty tu rządzisz, więc musimy robić, co każesz. - Kevin zachichotał. - A
później nazywał mnie „panem Spencerem”. Czy to nie jest głupie?
- Tak - szepnęła, nie mogąc wyobrazić sobie Deva żartującego z jej synem.
Kiedy kładła chłopca do łóżka, nadal był przejęty.
- Powiedział, że mogę tam zawsze przyjechać, jeśli tylko zechcę. Mogę?
- Nie wiem...
- Proszę! Dev powiedział, że tak naprawdę zależy to od ciebie i pana Masona, ale on nie ma
nic przeciwko temu.
- Nie zabraniam, Kevin, ale nie będę nic obiecywać. Zobaczymy.
Chłopiec skrzywił się. Mając pięć lat, poznał już znaczenie słowa „zobaczymy”.
Megan pocałowała dziecko na dobranoc i wyszła z pokoju, czując się bezradna. Jak miała to
rozegrać? Po zakończeniu realizacji projektu nastąpi koniec spotkań z Crossem. Dev nie będzie
musiał tolerować dziecka, z którym nic go, w jego mniemaniu, nie łączy. Jeśli pozwoli Kevinowi
spędzać więcej czasu z Devem, jak poczuje się chłopiec, kiedy nadejdzie nieuniknione rozstanie
i Dev odejdzie z jego życia?
Możesz powiedzieć mu prawdę, pomyślała.
Omal nie potknęła się na schodach. Powiedzieć Devowi, że Kevin jest jego dzieckiem? Że
porzucając ją po jedynej wspólnie spędzonej nocy, zostawił ją w ciąży?
Zadrżała na tę myśl. Później jęknęła w duchu, nie wiedząc, czy lęk przed wyznaniem mu
prawdy był spowodowany obawą o niego, czy o nią samą. Kiedyś cieszyła ją myśl o zranieniu
go tak głęboko, jak on zranił ją. Teraz, znając powody jego postępowania, nie miała już takiej
pewności. Poza tym nigdy nie mogłaby użyć Kevina jako broni przeciw Devowi.
Potrzebowała towarzystwa, więc przeszła do pokoju. Pani Moreland pracowała tam nad
swoim haftem, oglądając telewizję.
- Kevin jest już w łóżku? - zapytała, widząc Megan siadającą w fotelu i biorącą gazetę.
- Tak, chociaż nie wiem, czy szybko zaśnie, biorąc pod uwagę przeżycia dzisiejszego dnia.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Tak przypuszczałam. Zdaje się, że ten miły pan Cross wywarł na nim ogromne wrażenie.
Megan starała się zachować obojętny wyraz twarzy.
- Tak, to prawda.
- Taki mężczyzna jak on jest odpowiednim towarzystwem dla Kevina - oświadczyła z
naciskiem pani Moreland.
Megan zacisnęła wargi i wzruszyła ramionami. Pani Moreland pracowała u nich przez wiele
lat. Praktycznie wychowywała Megan po śmierci matki i pomogła jej poradzić sobie z
dzieckiem. Ani razu nie skrytykowała decyzji Megan i zawsze traktowała Kevina czułością. Jej
własne wnuki mieszkały daleko stąd i Megan wiedziała, że Kevin jest przez nianię traktowany
jak jeden z nich. Megan kochała ją za jej poświęcenie.
- Mężczyzna taki jak pan Cross nie skrzywdzi cię - dodała z powagą pani Moreland.
Megan niemal jęknęła, słysząc te słowa. Przez chwilę miała ochotę opowiedzieć całą,
bolesną historię. Musiała się komuś zwierzyć, znaleźć wyjście z dziwnej sytuacji.
- Wszyscy popełniają pomyłki, kochanie - powiedziała delikatnie pani Moreland. - Nie
pozwól, żeby jeden błąd zrujnował ci życie.
- Wszystko jest już w porządku.
Była to automatyczna odpowiedź i jeszcze nigdy Megan nie miała takiej świadomości, że jest
to kłamstwo. Była wdzięczna pani Moreland za odłożenie robótki i wpatrywanie się w telewizor.
Nigdy jeszcze nie czuła się tak zagubiona; nawet wtedy, kiedy opuścił ją Dev i kiedy odkryła, że
jest w ciąży. Widok Deva z Kevinem był szokiem. Mimo że bardzo próbowała, nie mogła jednak
wymazać z pamięci wyrazu twarzy syna.
Tego było za wiele i Megan poszła do biblioteki. Usiadła przy biurku i udawała, że czyta
gazetę, zabraną z gabinetu ojca. Cichy dźwięk kropli spadającej na papier skłonił ją do odłożenia
gazety. Nie chciała zmoczyć jej łzami, których nie umiała powstrzymać.
Słysząc dzwonek do drzwi, zerknęła na zegarek. Było późno, lecz pracownicy ojca potrafili
zjawiać się o najdziwniejszych porach. Nieważne, czy miała ochotę kogokolwiek widzieć; nie
miała wyboru. Wstała i ruszyła do drzwi.
- Otworzę - zawołała do pani Moreland, mijając pokój.
Nie spodziewała się Deva o tej porze, lecz widząc jego sylwetkę na ganku, nie była
zaskoczona. Nawiedzał ją w rzeczywistości tak samo, jak jego wspomnienie nawiedzało ją przez
ostatnich sześć lat.
- Meg, ja...
Urwał. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego przyszedł. Meg stała bez ruchu. Wpatrywała się w
niego, zastanawiając się, czego od niej chce.
Nagle światło padło na jej mokre policzki. Dev zamarł, patrząc na nią. Wolno, delikatnie
otarł jej łzy.
Niespodziewanie Megan znalazła się w jego ramionach. Przytulił ją mocno.
- Boże, Megan, tak mi przykro. Cały czas cię ranię, prawda? Zraniłem cię tak bardzo i nadal
to robię. Nigdy tego nie chciałem, uwierz mi...
Drżał i słyszała ból w jego głosie.
- Już dobrze - mruczał, przytulając ją mocniej. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że
ona również drży. - Nie musisz już płakać. Odejdę i przysięgam, że będę trzymać się od ciebie z
daleka. Jeśli tego chcesz, odejdę z twojego życia na zawsze. Proszę, nie płacz. Nie będziesz już
musiała mnie widywać.
- Nie!
Wyrwało jej się to mimo woli i Dev zamarł.
- Meg? - szepnął zaskoczony.
Ona też była zaszokowana tą instynktowną reakcją. Dev przesunął wolno dłonie na jej
ramiona. Ścisnął je mocno i cofnął się, patrząc jej w twarz.
- Myślałem, że tego chcesz - wykrztusił z trudem, starając się ukryć nadzieję,
odzwierciedlającą się w jego wzroku.
- Nie wiem, czego chcę - wyznała żałośnie. - Poza tym, że nie mogę tak dłużej żyć. Nie
wiem, co się ze mną dzieje. W jednej chwili kontroluję się, a w następnej...
- Rozumiem to, uwierz mi.
- Nie mogę tak żyć - powtórzyła. - Mam wrażenie, że za chwilę wybuchnę.
- Nie rób tego - zawołał gwałtownie. - Wyrzuć z siebie wszelkie pretensje. Porozmawiaj ze
mną.
- Z tobą? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. -To przez ciebie tak się czuję!
- Wiem. Dlatego powinnaś porozmawiać ze mną.- Skrzywił się. - Nawet jeśli powiesz mi
tylko, jakim jestem draniem, poczujesz się lepiej.
- Nawet tego nie jestem pewna.
Na chwilę zamknął oczy i Meg zastanawiała się, czy to dlatego, aby nie widziała w nich
budzącej się nadziei.
- Porozmawiaj ze mną, Meg - ponaglił ją. - Wyjaśnijmy wszystko. A potem, jeśli zechcesz,
odejdę i będę trzymać się od ciebie z daleka.
- Nie wiem...
- Musimy porozmawiać. Dopóki tego nie zrobimy, żadne z nas nie poczuje się lepiej. Poza
tym - dorzucił ponuro - z kim jeszcze możesz pomówić o swoich problemach, nie licząc głupca,
który je spowodował?
Zawahała się. Chyba wyczuł jej niezdecydowanie, ponieważ odezwał się szybko:
- Wybierzmy się, gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Kiedy będziesz miała
dosyć rozmowy, odprowadzę cię do domu. Bez zadawania pytań. - Zawahał się. - Czy jest ktoś,
kto może zostać z Kevinem?
Megan skinęła głową. Jego troska o dziecko wzruszyła ją.
- Pani Moreland.
Dev wziął głęboki oddech.
- No i co na to powiesz, Meg? Możemy porozmawiać?
Megan wiedziała, że nie ma wyboru. Dev miał rację; musieli omówić parę spraw, zanim
zaczną układać swoje życie na nowo. Skinęła głową, zawiadomiła panią Moreland i wyszła z
Devem.
Dev zahamował i wyłączył silnik. Wokół stały nieruchome maszyny budowlane.
- Wiem, że lubisz ocean - powiedział po chwili milczenia. - Pomyślałem, że możemy wybrać
się na spacer. Ta część plaży jest ogrodzona z powodu robót. Nikt nie będzie nam przeszkadzał.
W milczeniu skinęła głową i wysiadła z dżipa. Przez chwilę wpatrywała się w samochód,
potem poprawiła włosy, rozwiewane wiatrem.
- Wiatr może urwać człowiekowi głowę podczas przejażdżki twoim samochodem.
- Przepraszam. Powinienem był opuścić dach.
Nie przypomniał jej, że przedtem nigdy tego nie chciała. Nie musiał tego robić; wiedziała, że
on tak samo jak ona doskonale pamięta ich wspólne przejażdżki.
- Nie przejmuj się.
Schodzili na plażę w pełnym napięcia milczeniu.
- Wysłuchasz mnie, Meg? - zaczął cicho Dev. - Wiem, że jest o wiele za późno, ale zrobisz
to?
Skinęła głową. Usiedli na skale. Dev miał taki wyraz twarzy, jakby za chwilę miał skoczyć z
wysokiego brzegu do głębokiej wody.
- Może powinienem był powiedzieć ci to na początku. - Skrzywił się. - A przynajmniej
wtedy, kiedy zrozumiałem... - Przerwał i potrząsnął głową. - Cholera - mruknął. - Miałem
przygotowaną całą mowę. Bóg wie, że ćwiczyłem ją przez ostatnich sześć lat. - Wziął głęboki
oddech. - Chcę opowiedzieć ci o wszystkim, o moim małżeństwie. Ale jakoś nie umiem zacząć.
Megan pomyślała, że powinna mu pomóc.
- Jak miała na imię? - zapytała obojętnym tonem.
Drgnął i po chwili rozluźnił się.
- Elizabeth. Jako dziecko mieszkała na sąsiedniej ulicy. Moja siostra opiekowała się nią, gdy
była mała...
Urwał i Megan wiedziała, że na jej twarzy musiało odmalować się zaskoczenie. Ma siostrę,
pomyślała. Mój Boże, nawet o tym nie wiedziałam.
- Wiem - szepnął Dev, prawidłowo odczytując wyraz jej twarzy. - Przepraszam, Meggie.
- Mów dalej - odparła.
Wbił obcasy w piasek.
- Darlene, moja siostra, była o pięć lat starsza ode mnie i siedem od Elizabeth. Czasem
przyprowadzała ją do domu. Elizabeth zawsze była w pobliżu.
Spojrzał na ocean, jakby mówienie wydawało mu się łatwiejsze bez konieczności patrzenia w
oczy Megan.
- Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Była dla mnie jak młodsza siostra. Nie miała
rodzeństwa, więc poniekąd uważała nas za swoją rodzinę. - Wzruszył ramionami. - Chyba było
mi miło, kiedy przybiegała do mnie, jeśli ktoś jej dokuczał. Czułem się wówczas jak jej starszy
brat.
Megan nie umiała nazwać tego, co czuła, wyobrażając sobie Deva, broniącego „młodszej
siostry” przed miejscowym łobuziakiem.
- Dojeżdżaliśmy razem do szkoły średniej. Opowiadała mi o chłopcach, którzy jej się
podobają, pytała, co sądzę o różnych sprawach, i pomagała wyjaśnić szalone pomysły mojej
dziewczyny. Po prostu... rozmawialiśmy. - Wziął garść piasku. - Nie widywałem się z nią przez
jakiś czas, kiedy skończyłem szkołę i poszedłem na studia. Później znów zetknęliśmy się, kiedy
zaczęła studiować. Wówczas nasze stosunki uległy zmianie. Zaczęliśmy się spotykać i po
zakończeniu studiów planowaliśmy wspólną przyszłość. To znaczy, ślub.
Wysypał piasek z dłoni.
- Rodzice próbowali nam to odradzić. Akurat założyłem własne przedsiębiorstwo i uważali,
że nie powinienem się spieszyć z ożenkiem. Ale radziliśmy sobie nieźle.
Megan nic nie powiedziała, ale Dev spojrzał na nią, jakby coś usłyszał.
- Nie chcę kłamać i nie powiem, że jej nie kochałem. Kochałem.
- Nie chciałabym, żebyś kłamał - powiedziała cicho. - Czułabym się gorzej, gdybyś to
ukrywał. Oznaczałoby to, że nie uważasz mnie za wystarczająco ważną osobę, która może znać
prawdę; albo że ożeniłeś się z kobietą, której nie kochałeś.
Wpatrzył się w jej twarz. Wyciągnął do niej ręce, ale po chwili zacisnął je w pięści i opuścił.
- Nie straciłaś tego - szepnął. - Tej umiejętności rozumienia...
Urwał i usiadł obok Megan. Pochylił się, jakby miał na barkach przytłaczający ciężar.
- Kochałem ją - powtórzył. - Nie jestem pewien, czy była to miłość, która powinna
prowadzić do małżeństwa. Wtedy jednak nie wiedziałem, czy istnieje inny rodzaj tego uczucia. -
Patrzył jej w oczy i wiedziała, że teraz już wie. - Myślę, że oboje wiedzieliśmy, iż czegoś w
naszym związku brakuje. Nic z tym jednak nie robiliśmy; było nam wygodnie.
Przez chwilę w orzechowych oczach Deva pojawiło się dobrze znane Megan zmęczenie i
wyczerpanie. Kiedy odezwał się, w jego głosie brzmiał wysiłek.
- Powinienem był zadowolić się twoją przyjaźnią, kiedy uświadomiłem sobie, czego brakuje
mi najbardziej...
- Odkąd mi o wszystkim powiedziałeś - odrzekła cicho Megan - próbowałam sobie
wyobrazić, jak musiałeś się czuć.
- Nie mogłabyś. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był w stanie wyobrazić to sobie.
Przeżywałem piekło. Codziennie kilka godzin spędzonych w szpitalu. Kierowanie
przedsiębiorstwem, rezygnowanie z prac, których potrzebowałem.
- Potrzebowałeś?
Dev przesunął dłonią po zmierzwionych włosach.
- Najlepiej płatne są najbardziej czasochłonne i wymagające przebywania za granicą.
Odrzuciłem oferty wyjazdu do Arabii Saudyjskiej, na Alaskę, do Ameryki Południowej. Nie
mogłem wyjechać i zostawić Elizabeth w takim stanie. Rachunki rosły, a ja miałem coraz
większe kłopoty finansowe. - Westchnął. - Jeff próbował przekonać mnie, że nie mogę niszczyć
swojej kariery. Musiałem jednak czuwać przy Elizabeth.
Megan przypomniało się wszystko. Nieobecne spojrzenie Deva, wyczerpanie widoczne na
twarzy i wrażenie, jakie często miała, że walczy ze sobą.
- Później znalazłem środek na zachowanie odporności psychicznej. Coś, co dawało mi siły,
choć nieraz miałem ochotę poddać się i skończyć ze sobą. To ty, Meg. Tylko dzięki tobie nie
załamałem się.
- Boże, dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?! - wyrwało się jej.
- Już mówiłem: nie mogłem. Potrzebowałem cię. Wiem, że to brzmi okropnie, ale dzięki
tobie nie czułem się kompletnie bezradny. Miałem poczucie, że wciąż jestem mężczyzną.
- Och, Dev, jak mogłeś myśleć...
- Myślałem tak, ponieważ wszyscy znajomi patrzyli na mnie jak na ranne zwierzę; kogoś,
komu pomaga się z litości, ale nie przebywa się z nim, ponieważ jest to męczące. To Elizabeth
cierpiała, ale oni współczuli mnie. A więc stałem się egoistą. Chciałem, żeby romans z tobą nie
miał żadnego związku z tym, co przeżywałem. W rezultacie zraniłem jedyną osobę, która
dodawała mi sił do dalszego życia. Nie poradziłbym sobie sam... Nic nie mogłem zrobić, tylko
siedzieć i czekać, i właśnie to robiłem.
- Dev, przestań. - Nie mogła tego znieść. Współczuła jemu i nie znanej kobiecie. - Nie
odgrzebuj przeszłości. To było piekło, i dla ciebie, i dla Elizabeth.
Spojrzał na nią i potrząsnął głową.
- Meggie... Boże, jak ty to robisz, jak możesz... Po tym, jak bardzo cię skrzywdziłem... -
Stłumił jęk. - Czułem się tak cholernie winny. Nie było mnie w domu, kiedy Elizabeth została
potrącona przez samochód; pracowałem w Meksyku.
- Dev, to był pijany kierowca. Nawet gdybyś był w domu, nic nie mógłbyś zrobić.
- Wiem. Zrozumienie tego zajęło mi dwa lata. Zanim pozbyłem się poczucia winy,
spotkałem ciebie. - Zacisnął szczęki. - I dopiero potem odkryłem, co naprawdę znaczy mieć
wyrzuty sumienia.
- Och, Dev. - Miał rację, pomyślała. Nie mogła wyobrazić sobie, przez co przeszedł.
- Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? - zapytał z dziwnym wyrazem twarzy. -
Musiałem z kimś o tym porozmawiać, o tobie i o tym, jak się męczę. Ale jedyną osobą, która
moim zdaniem zrozumiałaby to, była moja najlepsza przyjaciółka. Ta, której skarżyłem się na
swoje dziewczyny. Ta, która płakała na moim ramieniu, ponieważ chłopy to idioci.
- Elizabeth - powiedziała cicho Megan.
- Tak. - Potrząsnął głową. - To szaleństwo - powtórzył.
- Nie. Powiedziałeś, że najbardziej brakowało ci przyjaźni.
- Tak. - Raz jeszcze zmierzwił sobie włosy. - Elizabeth powiedziała kiedyś, że zastanawia
się, czy przypadkiem nie zniszczyliśmy pięknej przyjaźni. Może tak było. Nie mieliśmy okazji
tego sprawdzić. Wiem tylko, że ani do Elizabeth, ani do nikogo innego nie czułem tego, co do
ciebie. Czułem się rozdarty i wtedy, i teraz.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Musiałem odejść, Meg. Nie mogłem cię wykorzystywać. Za bardzo cię kochałem. -
Westchnął. - Nadal cię kocham, bardziej niż przypuszczasz. Właśnie dlatego odejdę, jeśli tego
chcesz. Zostawię cię w spokoju. Powiedz tylko, że tego chcesz.
Megan spojrzała na niego. Miał zamknięte oczy i zaciśnięte szczęki, jakby czekał na
ostateczny cios.
Właśnie na plaży, pod zimowym księżycem Kalifornii, Megan zrozumiała coś, co powinna
była zrozumieć dawno temu. Gdyby sześć lat temu znaczyła dla niego mniej, mógłby ją
wykorzystać jeszcze bardziej, wysysając z niej wszystkie siły, potrzebne mu do życia. Mógł ją
nadal oszukiwać i brać wszystko, czego potrzebował.
Pomyślała o czasach, kiedy chciała mu zadać taki sam ból, nazwać go każdym najgorszym
określeniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że gdyby był takim człowiekiem, za jakiego go
uważała, żaden, nawet najgorszy epitet nie wywarłby na nim najmniejszego wrażenia. A jeśli nie
był takim człowiekiem, jej słowa załamałyby go.
Devlin nie miał wyboru; teraz nareszcie to zrozumiała. Mógł albo zostawić ją, albo załamać
się zupełnie. Ona najpierw była jego zbawieniem, potem zaś stała się przekleństwem, ostatnią
kropą przepełniającą kielich.
- Och, Dev - szepnęła, wyciągając ramiona.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dev chwycił jej dłonie, patrząc na nią z zaskoczeniem.
- Meg?
Jego głos brzmiał ochryple. Po raz pierwszy tu, na plaży oświetlonej księżycem, w
błękitnych oczach Megan Spencer zobaczył dawną Meggie.
- Nie chcę, żebyś odszedł - szepnęła. - Nie rozumiałam cię przedtem, ale teraz rozumiem.
- Jeśli czujesz dla mnie litość z powodu...
- Przestań. Nigdy nie litowałam się nad tobą. Cierpiałam razem z tobą, nawet gdy tylko
przypuszczałam, że jest ci ciężko. Chciałam, żebyś pozwolił mi sobie pomóc. Płakałam nad tobą
i nad sobą, myśląc, że okazałeś się nie takim mężczyzną, o jakim marzyłam. - Westchnęła. -
Teraz jednak widzę, że nie miałeś wyboru. Musiałeś odejść, ponieważ byłeś mężczyzną, za
jakiego cię uważałam. I rozumiem też, że gdybyś okazał się kłamcą, o czym próbowałam
przekonać siebie później, zostałbyś ze mną, gdyż oszukiwanie mnie byłoby ci bardzo na rękę.
- Boże, Meg...
- Mimo to szkoda, że mi nie powiedziałeś... Choć rozumiem, dlaczego nie mogłeś tego
zrobić.
- Ale tak bardzo cię zraniłem...
- Tak - przyznała - jednak tylko dlatego, że nie rozumiałam, co przeżywasz. Myślałam, iż
odszedłeś, ponieważ dostałeś ode mnie wszystko, czego chciałeś.
Dev jęknął i uścisnął jej palce.
- Bałem się, że tak pomyślisz - szepnął - ale...
- Szsz - uciszyła go Megan. - Wiem.
- Naprawdę próbowałem cię odszukać - powiedział. - Jak tylko... było już po wszystkim.
- Wierzę ci.
- Nigdy nie przestałem cię kochać. Od tamtego czasu z nikim nie byłem.
Megan zamarła.
- Z nikim?
- Z nikim.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem, więc rzucił jej ponure spojrzenie.
- Jeff też tego nie rozumiał. Próbował wyciągać mnie na różne imprezy. Kilka lat temu
poszliśmy na pizzę i piwo. Próbował umówić mnie z przyjaciółką swojej dziewczyny, obecnej
żony. Twierdził, że dwa lata żałoby wystarczą. Jedno piwo zamieniło się w kilka i obaj byliśmy
nieźle wstawieni. Nie pamiętam tego, ale musiał cały czas wmawiać mi, że czas rozpocząć
normalne życie, znaleźć sobie dziewczynę i tak dalej. W końcu powiedziałem mu, żeby się
odczepił, z tym, że użyłem mniej uprzejmego sformułowania. Przynajmniej on tak twierdzi.
Megan uśmiechnęła się.
- I co, „odczepił” się?
- Tak, choć to do niego niepodobne. Któregoś dnia zapytałem go, dlaczego po raz pierwszy
w czasie naszej znajomości zaakceptował odpowiedź „nie”. Przyznał, iż wycofał się, gdyż tamtej
nocy powiedziałem, że jeśli nie mogę mieć Meggie, nie chcę nikogo. Nie zapytał mnie, kim jest
Meggie, i nigdy nie wspominał o tamtej rozmowie, dopóki go nie zapytałem.
Megan westchnęła głęboko. Uniosła jego dłonie i przycisnęła je do swoich policzków. Na
każdej złożyła delikatny pocałunek.
- Wiesz, co przerażało mnie najbardziej w ciągu tych sześciu lat?
- Co takiego?
- Myśl o tym, że jesteś jedyną osobą, która sprawia, iż zaczynam czuć, pragnąć. I to, że
utraciłam cię na zawsze.
- A co z...?
Nie skończył pytania. Tak naprawdę nie chciał nic wiedzieć o jej mężu. Nie mógł znieść
myśli o Megan kochającej się z innym mężczyzną, do którego uciekła, zraniona jego zdradą.
Poza tym jej ostatnie wyznanie zmieniło wszystkie uczucia poza pożądaniem.
Megan pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta.
- Megan, nie rób tego. Pragnąłem cię każdego dnia przez tych sześć lat. Nie dręcz mnie,
skoro nie mogę cię mieć.
- Dlaczego nie możesz?
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Meg? Czego właściwie chcesz?
- Chcę znów być znowu z tobą. Chcę zapamiętać tę noc. Chcę wiedzieć, czy będzie tak samo
cudowna jak ta, którą wciąż pamiętam.
Nie spodziewał się tego. Czuł napięcie we wszystkich mięśniach, lecz wciąż się wahał.
- Meg - powiedział drżącym głosem, potrząsając głową.
- Proszę, nie zadawaj żadnych pytań. Nie dzisiaj. Wkrótce będzie nowy dzień. Teraz nie
chcę myśleć ani rozmawiać. Po prostu chcę czuć. Tak dawno tego nie przeżywałam...
Wiedział, że powinien ją powstrzymać; Megan ciągle była zbyt zagubiona, aby móc
podejmować racjonalne decyzje, ale czy rzeczywiście racjonalizm pomógł im w czymkolwiek?
Gdzieś w najciemniejszym zakamarku jego umysłu pojawiła się myśl, że może to jest jedyna
okazja, by mieć Meg raz jeszcze, i że jej ostateczna decyzja będzie tą, której najbardziej się
obawiał: rozstanie. Wyciągnął do niej drżące ręce.
Pierwszy pocałunek zawierał całą tęsknotę sześciu lat i Dev niemal roztopił się pod
wpływem jego intensywności. Usta Megan były ciepłe i natarczywe. Kiedy rozchylił je, czekała
na dotyk jego języka z entuzjazmem, który go oszołomił.
- Meggie - powiedział ochryple, przerywając pocałunek. Przesunął dłonie w jej upięte włosy.
- Czy wiesz, że nigdy nie widziałem ich rozpuszczonych?
Wyjął kilka spinek. Megan potrząsnęła głową. Wstrzymał oddech, czując słodki zapach
gardenii.
- Bardzo podobała mi się twoja poprzednia fryzura, ale to...
Nie skończył, lecz sposób, w jaki Meg odrzuciła głowę do tyłu, jakby podobał się jej dotyk
jego dłoni, powiedział mu, że zrozumiała.
- Lepiej przestańmy - rzucił, choć jego wzrok zaprzeczał słowom.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Dlaczego?
- Ponieważ już na zawsze zostaniemy na tej plaży.
- A musimy ją opuszczać? Tu jest ciepło... romantycznie... uroczo.
- Meg, przestań.
Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem i prawie natychmiast zbladła.
- Chyba nie jesteśmy na to przygotowani, prawda?
- Ja jestem - powiedział głosem bez wyrazu, pamiętając noc, kiedy nie był przygotowany i
nawet nie zastanowił się nad konsekwencjami własnej bezmyślności. Raz im się udało; nie
chciał ryzykować po raz drugi.
- Och. - Był to cichy dźwięk i Dev zrozumiał, o czym myśli Megan.
- Nie planowałem tego, Meg. Jeff nie należy do zbyt subtelnych ludzi. Wtykanie
prezerwatywy do mojego portfela za każdym razem, kiedy to możliwe, wydaje mu się
najlepszym sposobem przekonania mnie do „powrotu do rodzaju ludzkiego”, jak to nazywa.
- W takim razie...?
- Zasługujesz na coś lepszego niż to - rzucił ponuro. - Szybki stosunek na plaży, bez...
- Kto mówi, że musi być szybki? - szepnęła i pocałowała go.
Nadzieja na opanowanie sytuacji znikła, kiedy poczuł jej ręce, wsuwające się pod jego sweter
i pieszczące pierś. Dotyk jej palców palił. Szybkim ruchem zdjął sweter.
Megan uniosła głowę i obserwowała go, pieszcząc sutki. Zamknął oczy i wziął głęboki
oddech.
Przesunęła jedną dłoń na jego brzuch, pieszcząc okrężnym ruchem okolice pępka. Jęknął.
- To nadal istnieje między nami, prawda? - powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Nigdy nie minęło - przyznał ochryple, sięgając do zamka błyskawicznego jej swetra.
Przerwał i badawczo spojrzał jej w oczy. W odpowiedzi zrzuciła pantofle i ujęła w dłonie jego
twarz.
- Spraw, żebym znowu ożyła. Tak długo na to czekałam.
Pocałował ją gwałtownie, jednocześnie rozpinając zamek bluzy. Miękki materiał rozchylił się
i Dev przytulił Megan mocniej, pragnąc poczuć ciepło jej ciała. Oddychał nieregularnie, czując
wreszcie dotyk miękkich piersi.
- Meg... Meggie... Naprawdę tego chcesz?
- Pragnę cię - wyznała po prostu. Poczuł falę gorąca, która wywołała w jego ciele bolesne
podniecenie. Rozpiął jej biustonosz, zsunął spodnie i niebieskie, koronkowe figi, a potem
odrzucił je na bok. Delikatnie położył Meg na piasku.
Nie myślał już o szampanie, świecach, prześcieradłach i innych rzeczach, które chciał mieć
tej nocy. Wiedział tylko, że wróciła jego Meggie, że pragnęła go tak samo jak on jej.
Ukląkł i wpatrywał się w jej ciało: pełne piersi, niesamowicie długie, gładkie nogi i kobieco
zaokrąglone biodra.
- Och, Meggie, jesteś jeszcze piękniejsza niż sześć lat temu - szepnął ochryple.
Naprawdę tak myślał. Wtedy była dziewczynką, teraz ponętną kobietą. Przytuli go, jej nogi...
Spokojnie, Cross, ostrzegł siebie, inaczej będzie to najkrótszy lot w historii. Megan
wyciągnęła do niego ręce i Dev szybko zaczął rozpinać guziki dżinsów.
Zdawało się, że trwa to wiecznie. Kiedy wreszcie uporał się z guzikami, zobaczył, że Meg
wpatruje się w niego. Zamarł i zadrżał.
- Masz coś przeciwko temu? - zapytała.
- Kiedy mówisz takim głosem, nie mam żadnych zastrzeżeń.
- Chciałam tylko ci się przyjrzeć - wyznała nieśmiało, jakby nie miała pewności, czy
powinna tego chcieć. - Przedtem jakoś mi się to nie udało...
Dev zaczerwienił się lekko, ale wstał i zdjął dżinsy.
- Jesteś piękny - powiedziała.
Przytuliła się do niego namiętnie. Całował ją długo i mocno, upajając się słodyczą, którą tak
dobrze pamiętał. Poruszała się pod nim, przyciskając piersi do jego ciała, i kiedy pochylił się,
aby je ucałować, krzyknęła.
Ujął piersi w dłonie, unosząc powiększone sutki do ust. Całował najpierw jedną, potem
drugą, aż do chwili gdy Megan zaczęła wyginać się i jęczeć, poddając się pieszczotom.
Chciał, żeby było to dla niej coś szczególnego, co mogłoby wymazać z pamięci czas, kiedy
rozpamiętywała, jak bardzo ją zranił. Jednak jej pieszczoty były tak słodkie, że wiedział, iż
prowadzi grę za szybko. Kiedy jednak chciał się cofnąć, wydała cichy dźwięk protestu, który
zadziałał na niego mobilizująco.
- Meg... musimy zwolnić... zaczekaj...
- Za długo już czekałam.
Jej oddech był gorący. Zadrżał. Potem obsypał ją pocałunkami, aż zaczęła wić się i błagać,
aby wziął ją i skończył tortury. Czując ciepło jej ciała, wiedział, że nie ma już odwrotu. Choć
jego rozsądek protestował, wiedział, że musi być posłuszny jej życzeniom.
- Meggie, jesteś pewna...?
- Proszę. Jestem taka pusta. Wypełnij mnie, Dev.
- Kocham cię, Meggie. - Mówiąc to, wszedł w nią. - Kocham... Och, Meggie...
Zadrżał i znieruchomiał, walcząc z chęcią poruszenia się. Jego ciało pokryło się potem, kiedy
usiłował zwolnić tempo.
- Meggie...
- Nie przerywaj, Dev, pragnę cię.
Nagle uniosła się. Był w niej. Wydała okrzyk bólu i rozkoszy. Dev nie mógł się oprzeć i
zaczął się gwałtownie poruszać.
Obserwowała go i widziała, jak wyraz pragnienia zmienia się na jego twarzy w zapierającą
dech rozkosz, kiedy zabierał ją na szczyty. Czuła jego gładką skórę i twarde mięśnie i napawała
się jego obecnością w swoim ciele. Napięcie narastało, zapierając dech w piersiach.
W końcu usłyszała, jak wyszeptał, że już dłużej nie może. Zadrżała i jej ciało ogarnęły
konwulsje rokoszy.
- Meggie, och, Meggie...
- Och, Dev - szepnęła, drżąc, gdy na nią opadł. Miała rację; było to tak samo cudowne
przeżycie, jak to sprzed sześciu lat.
Dev odezwał się po długiej chwili:
- Przez sześć lat wmawiałem sobie, że oszalałem i że nie mogło mi być z tobą tak wspaniale.
Wmawiałem sobie, że czułem rozkosz tak intensywną, ponieważ wiedziałem, iż nigdy więcej nie
będę czegoś podobnego przeżywał...
- Wiem - szepnęła, tuląc go.
Leżeli na piasku, milcząc. Wiatr zmienił się w lekką bryzę. Piasek, nagrzany w ciągu dnia,
chronił ich przed chłodem.
Po chwili Dev wziął ją w ramiona. Kiedy zaczęła go pieścić, kochał się z nią jeszcze raz, tak
długo, że niemal ochrypła, krzycząc z rozkoszy, zanim on osiągnął spełnienie.
Potem leżał obok niej, tulił ją i nie był w stanie się poruszyć. Nie pamiętał już, jak dobrze jest
mieć ją przy sobie i czuć jej oddech na swojej skórze. Spał tak mocno, jak nie zdarzało mu się to
od lat: głęboko, spokojnie. Miał wrażenie, że wreszcie znalazł się w domu.
Kiedy się obudził, instynktownie zacisnął dłoń na ramieniu Meg, jakby chciał się upewnić, że
jest przy nim. W odpowiedzi pocałowała go. Zrozumiał, iż obudziła się wcześniej i czekała na
jego przebudzenie. Na tę myśl krew szybciej, zaczęła krążyć w jego żyłach i kiedy Meg zaczęła
pieścić jego brzuch, był już podniecony.
Potem obudzili się tuż przed świtem i Meg, zawstydzona, ubrała się pospiesznie. Odkryli, że
każdy skrawek ich odzieży pokryty jest piaskiem, nie mówiąc o różnych zakamarkach ciała.
- Meg - zaczął Dev, wyczuwając jej zmieszanie. - Czy dobrze się czujesz?
- Muszę wracać do domu - odrzekła, mocując się z zamkiem błyskawicznym bluzy.
- Wiem. Odwiozę cię. Ale czy wszystko w porządku?
- Tak. Po prostu... mam dużo roboty przed dzisiejszym przyjęciem.
Zupełnie o tym zapomniał. Jednak biorąc pod uwagę to, co się stało, nikt nie mógłby go
winić. W nocy przyprowadził ją tutaj, mając nadzieję, że zechce go wysłuchać. Nawet nie liczył
na to, że będą się kochać.
Faktem jednak było, że spędzili noc, kochając się na plaży jak para nastolatków. Meg miała
prawo czuć się zawstydzona. Poza tym musiała wytłumaczyć się przed panią Moreland,
pomyślał, uśmiechając się w duchu. Miał tylko nadzieję, że jej syn nie wstał zbyt wcześnie - w
tej sytuacji byłoby to krępujące dla Meg.
Choć może lepiej, żeby chłopiec przyzwyczaił się do niego teraz, pomyślał, przyglądając się
Meg wkładającej buty. Im szybciej Kevin zaakceptuje jego obecność, tym lepiej, ponieważ Dev
tym razem nie miał zamiaru utracić Meg.
Ruszyli do dżipa i patrząc na stojącą w pobliżu koparkę, Dev uśmiechnął się. Wczoraj
doskonale dogadywali się z Kevinem. Oczywiście, dogadywanie się będzie wyglądać inaczej,
jeśli chłopiec dowie się, że ma do czynienia z mężczyzną, który chce poślubić jego matkę.
Meg błyskawicznie zajęła miejsce w samochodzie, jakby zależało od tego jej życie. Przed
włączeniem silnika Dev spojrzał na nią.
- Meg, wiem, że to nie była najbardziej romantyczna noc w twoim życiu. Powinniśmy byli
wybrać się w inne miejsce...
- Nie. Na plaży czułam się doskonale. - Zaczerwieniła się i dotknęła włosów pełnych piasku.
- Mam tylko kłopot, co powiedzieć pani Moreland i synowi.
Dev drgnął.
- Żałujesz?
- Nie, nie żałuję. Ale potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Zacisnął szczęki. Nie podobały mu się te słowa. Chciał, aby czuła się tak wspaniale jak on i
miała pewność, że wszystko się ułoży. Jednak może przebaczenie, które otrzymał zeszłej nocy,
nie miało mocy w świetle dnia.
- W porządku - stwierdził niechętnie. - Pamiętaj o jednym: kiedyś nie miałem wyboru, ale
teraz nie zrezygnuję z ciebie.
Po wyrazie jej twarzy poznał, że zrozumiała. Jeśli między nimi miał nastąpić koniec, to
stanie się z jej winy. W jej oczach zobaczył jednak coś jeszcze, coś, czego nie rozumiał, cień
wątpliwości.
Nie chciał się nad tym zastanawiać. Wolał przypominać sobie rozkosz, jaką przeżywali
zeszłej nocy, i wierzyć w cud: Meg znalazła się znów w jego ramionach i kochała go.
Włączył silnik i wrzucił bieg.
Megan stała na ganku, obserwując odjeżdżającego dżipa. Nasłuchiwała tak długo, aż
wreszcie dźwięk silnika umilkł.
Teraz nie zrezygnuję z ciebie.
Słyszała ciągle te słowa. Z cichym jękiem odwróciła się i wbiegła do domu. Panowała w nim
cisza. Pani Moreland i Kevin na szczęście jeszcze spali, a ojciec miał wrócić z Sacramento po
południu.
W chwilę potem stała pod gorącym prysznicem i zmywała piasek z ciała i włosów. Cały czas
wmawiała sobie, że nie płacze; to były tylko krople wody.
Zeszłej nocy wszystko wydawało się takie proste. Dev powiedział jej wszystko, co powinna
była wiedzieć dawno temu. W końcu zrozumiała, dlaczego nie miał wyboru i musiał ją zostawić.
To mogła mu wybaczyć. Kiedy myślała o tym, pod jaką żył presją, mogła mu nawet
wybaczyć, że nie powiedział jej o istnieniu żony. Jak na ironię okazało się, że to, co bolało ją
wtedy najbardziej - jego odejście - było dowodem, iż nie pomyliła się w jego ocenie.
To powinno rozwiązać problemy. To i rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie zaznała; noc gorących
pieszczot, wzlotów i ekstazy. Noc, która udowodniła jej raz na zawsze, że Devlin Cross jest
jedynym mężczyzną, który potrafi zawładnąć jej ciałem, sercem i duszą.
To jednak nie wystarczało; wręcz przeciwnie, komplikowało sprawy. Znów stanęła przed
perspektywą wyboru. Czy mogła wyznać Devowi prawdę o Kevinie? A może jej kłamstwo
zniszczy ich związek, tak jak kłamstwo Deva zniszczyło go sześć lat temu?
Wyszła spod prysznica i wzięła ręcznik. Tarła ciało aż do bólu, chcąc zapomnieć o nowym
problemie. Zrozumiała, że jej rozterki nie dotyczyły tego, czy ona może wybaczyć Devowi;
istotne było, czy o n będzie w stanie jej wybaczyć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dev zatrzymał się w drzwiach baraku, kiedy zobaczył Franka Masona, przerzucającego
gniewnie stertę papierów na biurku. Westchnął. Ostatnio każda wymiana zdań z pracodawcą
była dość gwałtowna, a on nie miał dziś ochoty na kłótnię. Poznał przedsmak raju i teraz musiał
poczekać, aby przekonać się, czy tylko to może mu ofiarować los.
Mason obrócił się szybko, zaskoczony. Przez chwilę wpatrywał się w Deva, który
zmarszczył brwi, widząc taką reakcję. Otrząsnął się i po chwili zaczął krzyczeć, jeszcze zanim
Dev przestąpił próg.
- Cholera, co to jest? Jackson twierdzi, że kazałeś mu używać szalunków w rowach
odpływowych!
Jak widać, to nie upały wpływają na temperament tego człowieka, pomyślał Dev. Ochłodziło
się tego ranka, kiedy Dev odwiózł Meg do domu, zaś Mason nadal szalał.
- Tylko na długości jakichś pięćdziesięciu metrów - sprostował, usiłując mówić spokojnie.
- Tylko? Równie dobrze mógłby to być kilometr! Zmieniliśmy głębokość specjalnie po to,
żebyśmy nie musieli tego robić! Nawet zmniejszyliśmy rozmiar rur do minimum, aby
zaoszczędzić na czasie!
- Ciągle jednak musimy przebić się przez ten pagórek, a tam ziemia jest zbyt piaszczysta,
aby poradzić sobie bez szalunku.
- Wiesz, ile to będzie kosztować? Nie mówiąc o tym, ile czasu to potrwa. W prognozach
pogody przewiduje się sztorm, wkrótce spadnie deszcz i będziemy musieli przerwać prace!
Dev usiadł za biurkiem i poczekał, aż Frank się uspokoi.
- To prawda, ale nie mamy wyboru. Bez tego grunt może się zapaść.
- Do diabła! - krzyknął Mason. - Jakie jest ryzyko, skoro ten pięćdziesięciometrowy odcinek
będzie odkryty przez dzień, może dwa?
Dev powstrzymał się przed przypomnieniem mu, że przed chwilą te pięćdziesiąt metrów było
kilometrem. Przypomniał sobie słowa Harlana Spencera: „Dobra jest jakakolwiek wersja
prawdy, która może mu przynieść pożądane wyniki”. Widać senator znał swoich ludzi.
- Nie możemy pozwolić sobie na ryzyko - powiedział Dev - jeśli zagraża to ludziom.
- Oszczędź mi tych uwag - warknął Mason. - Wiesz, Cross - stwierdził, uderzając pięściami
w biurko - gdybym nie miał pewności, że nic z tego nie masz, byłbym przekonany, iż sabotujesz
projekt.
Dev wstał gwałtownie. Jego oczy lśniły. Bez słowa zaczął zbierać papiery porozrzucane na
biurku.
- Już dobrze, uspokój się. Powiedziałem, że mam pewność, iż nic z tego nie masz.
Dev przesunął telefon, który przeszkadzał mu, i dorzucił kolejną stertę papierów do stosu.
- Cholera, jesteś uparty... odłóż to.
Dev ostrożnie postawił telefon na biurku.
- Możesz mnie wysłuchać?
Dev otworzył szufladę, wyjął kilka folderów i włożył je do swojej torby.
- Słuchaj, Dev, wiem, że potrzebujesz tej pracy. Wiem też, jak bardzo.
Dev uniósł głowę.
- Był czas - powiedział zimno - kiedy na wiele rzeczy przymykałem oczy. Potrzebowałem
pracy tak bardzo, że tolerowałem szwindle swoich zleceniodawców.
Ale teraz na niczym mi nie zależy, dokończył w myśli. Poza jedną rzeczą, którą mogę stracić.
Mason nerwowo przesunął dłonią po włosach, a potem poklepał się po kieszeni, w której
zwykle miał jedno lub dwa cygara.
- Dev, inwestorzy czepiają się mnie i mam problemy z tłumaczeniem się przed nimi.
Rozmowy stają się coraz trudniejsze z każdym dniem opóźnienia. Wiesz doskonale, że nie
mógłbym teraz zmienić geologa! Zanim znajdę nowego człowieka, będę spóźniony o całe wieki!
- Wiem o tym. Nie byłem pewny, czy i ty również miałeś tego świadomość.
- Dlaczego... Cholera, czego chcesz, przeprosin? W porządku, przepraszam. Jesteś
zadowolony?
- Nie. Ale to dobry początek.
Masonowi udało się uśmiechnąć przymilnie.
- Synu, wiem, że mam w sobie tyle taktu, co czołg, ale naprawdę zbyt wielu ludzi ma do
mnie pretensje. Wiem, że gdybyś nie pracował solidnie, niczego byśmy nie dokonali. Zapomnij
o moich pretensjach, dobrze?
Dev zawahał się. Miał dosyć zmienności nastrojów Masona, lecz Frank miał rację: Dev
naprawdę potrzebował tej pracy.
- W porządku - zgodził się wreszcie.
- Dobrze. - Na nieszczęście Mason znalazł w kieszeni jedno ze swoich okropnych cygar,
zapalił je i zaciągnął się głęboko. - Coś ci powiem. Dlaczego stąd nie wyjedziesz? Weź wolny
dzień, a nawet cały weekend. Nie miałeś urlopu od chwili, kiedy zacząłeś pracę. - Wyglądał na
zadowolonego z siebie. - Nie chcę cię tu widzieć do poniedziałku.
- Myślałem, że...
- Za dużo myślisz.
To prawda, pomyślał Dev, Mason ma rację.
- Chciałem zacząć pracę na nowym stoku...
- Nie będziemy na to przygotowani do końca tygodnia. - Twarz Masona skurczyła się. -
Cholera, nigdy nie miałem takich problemów z wypchnięciem pracownika na urlop. Co się z
tobą dzieje?
Dev mógł powiedzieć, że wolał szukać zapomnienia w pracy niż rozmyślać o swoim losie,
ale nie miał ochoty dyskutować z człowiekiem, który usiłował go nakłonić do zwolnienia tempa,
choć przed chwilą oskarżał go o spowodowanie opóźnień.
- To z tobą coś się dzieje - zaprotestował. - Czy to nie ty chciałeś, aby wszystko było robione
z prędkością światła?
Wyraz twarzy Masona przywiódł Devowi na myśl dziecko, wymykające się ze sklepu ze
skradzionymi słodyczami,
- Powiedzmy, że po ostatniej wymianie zdań jestem ci coś winien. Wynoś się stąd.
Zobaczymy się na przyjęciu u senatora.
Wyszedł, zanim Dev zdążył zaprotestować. Przyjęcie, pomyślał. To, na które Meg musiała
go zaprosić. Przyjęcie, na które się wybierał, choć nie miał pewności, czy będzie mile
widzianym gościem.
Jednak pójdzie na nie. Nie miał pojęcia, co czuła Meg po nocy, jaką spędzili razem. Wiedział
jednak, że czują do siebie pociąg za każdym razem, kiedy się widzą. Miał zamiar to
wykorzystać. Poczuł ulgę, opuszczając teren budowy. W sklepie wypożyczył frak. Doszedł do
wniosku, że nie może zmienić przeszłości; wszystko zależało teraz od Meg.
Przyszło mu do głowy, że Megan może nie chcieć z nim rozmawiać. Prosiła go o czas do
namysłu i obiecał jej to. Na przyjęciu nie miałaby trudności z unikaniem go. Jednak zdecydował
się wykorzystać ostatnią szansę i nie pozwolić, aby coś mu przeszkodziło.
Resztę dnia spędził na zapoznawaniu się ze sprawami nowego biura. Bezczynne czekanie
było czymś, czego nie mógł znieść. Przypomniał sobie o papierach, zabranych z baraku, i sięgnął
po torbę, kiedy zadzwonił telefon. Chwycił słuchawkę, mając nadzieję, że to Meg. Okazało się
jednak, iż dzwoni Jeff.
Jeff zapewnił go, że wszystko jest w porządku i dzwoni tylko po to, żeby sprawdzić, co się
dzieje, skoro Dev milczy.
- Przepraszam - mruknął Dev.
- W porządku. Co u ciebie słychać? Rozmawiasz ze mną w taki sposób, jakby coś się nie
układało.
- Masz rację. To dziwne. Mason od tygodni zmuszał nas do pilnowania terminów, a teraz
nagle doszedł do wniosku, że mamy mnóstwo czasu. Kazał mi wziąć wolne na resztę dnia i na
weekend.
- W takim razie, skoro zmusił cię do wzięcia urlopu, chwała mu za to. Oczywiście, jesteś w
biurze, prawda?
- Co masz na myśli?
- Po prostu wiem, jak wyglądają twoje wolne dni. Nie masz pojęcia, jak*się zrelaksować.
- Mógłbym się tego nauczyć.
Wyrwały mu się te słowa, kiedy pomyślał o ranku spędzonym z Meg. Trzymałby ją w
ramionach, kochaliby się przez długie godziny. Pomyślał, że nadejdzie kiedyś taki ranek, a
nawet będzie ich więcej. I popołudnia. I noce...
- Dev? Nic ci nie jest?
- Nie. - Zabrzmiało to dziwnie. - Wszystko w porządku.
Odłożywszy słuchawkę, zastanawiał się, co powiedziałby Jeff, gdyby mu wyznał, że odnalazł
Meg. Po tylu łatach... Jeff zrozumiałby. Tylko on wiedział, że istnieje ktoś, za kim Dev tęsknił
przez te wszystkie lata.
Nie mogę tracić nadziei, pomyślał, zaczynając sortować dokumenty w teczce. Megan stanie
się częścią mojego życia; już ja o to zadbam. Wiedział, że wątpliwości Meg mogą uczynić
przebaczenie i zapomnienie niemożliwym. Nie mógł do tego dopuścić. Utracił ją sześć lat temu;
nie miał zamiaru dopuścić i do tego tym razem.
Uświadomił sobie, jak wiele od niej oczekuje. Prośba o zapomnienie...
Jego uwagę przyciągnął kawałek papieru. Przez chwilę zastanawiał się, czy to tego szukał
Mason na biurku.
To musi dotyczyć innych prac, pomyślał, patrząc na obliczenia, które nie pasowały do
projektu Gold Coast.
Po chwili uznał, że może to być inna część projektu. Ostatecznie był geologiem, a nie
architektem. Z drugiej strony nie zauważył w tym projekcie danych, które świadczyłyby o tym,
że należy dodatkowo wzmocnić teren. Poza tym, po zakończeniu prac nikt nie mógłby
powiedzieć, czy jest jakaś różnica. Pomijając zmniejszoną wytrzymałość budynków, pomyślał.
Potrząsnął głową. To musiała być pomyłka. Postanowił zapytać o to Masona w poniedziałek.
Sięgnął po resztę papierów i zamarł, przypomniawszy sobie podsłuchaną kiedyś niechcący
rozmowę.
- To śmieszne - mówił jeden z betoniarzy do drugiego. - Sądziłem, że do tego typu rzeczy
użyją wzmocnień rozmiaru czterdziestki. - Wskazał na stalowe konstrukcje leżące obok. - Mogę
przysiąc, że te tutaj to trzydziestki.
Czy w planach było uwzględnione wzmocnienie co czterdzieści centymetrów? Czy Mason
zmienił to na trzydziestki? Dev szybko zapisał na kartce kilka liczb: to oszczędziłoby jeden
trzpień z drogiej stali na każdym metrze. Przy tak dużym projekcie oszczędności byłyby
znaczne.
Przypomniał sobie, jak Mason wyrwał mu jakąś kartkę z ręki. Zauważył na niej tylko dwa
wyrazy: „lotne popioły”.
Wtedy nie przejął się tym, lecz teraz to sformułowanie zaczęło go intrygować. Niepalne
resztki, czyli popioły, często były używane przez niezbyt uczciwych budowniczych. Zastąpienie
popiołem części cementu dawało beton, który był o wiele tańszy... ale również o wiele mniej
wytrzymały.
Dev potrząsnął głową, wmawiając sobie, że wyobraźnia płata mu figle. Ale co by było,
gdyby notatka świadczyła o nieuczciwości Masona? Gdyby naprawdę zamierzał tego użyć? A
jeśli już to zrobił?
Spróbował rozważyć taką ewentualność. Zgadywał na ślepo i wyciągał wnioski, które
niekoniecznie musiały być prawdziwe. Prawdopodobnie istniało jakieś inne wyjaśnienie.
A jeśli szalony pomysł był prawdziwy? Po co były te rozmowy o inwestorach? Czyż Mason
nie był w takich kłopotach, że mógłby zdecydować się na robienie oszczędności? To prawda, że
żaden z tych pomysłów osobno nie zagroziłby projektowi, ale wszystkie razem? A jeśli było ich
więcej? Jeśli obcinał kąty tu, mógł to zrobić gdzie indziej. A to recepta na katastrofę.
Prawdziwą...
Nagle poczuł nowe wątpliwości. A jeśli ojciec Meg wiedział o tym? Przyjaźnił się z
Masonem i kontaktował z nim często od początku realizacji projektu. Senator odwiedzał plac
budowy i nieraz wysłuchiwał od Masona próśb o wstawiennictwo u inwestorów. To niemożliwe,
pomyślał. Nie mógł w to uwierzyć, biorąc pod uwagę to, co wiedział o senatorze i jak go
oceniał.Nikt nie mógł się pochwalić lepszą reputacją niż Harlan Spencer. Z drugiej strony był też
znany jako lojalny przyjaciel.
Boże, to niemożliwe; to zabiłoby Meg. Nie mogę nic zrobić, pomyślał. Teraz obchodzi mnie
tylko Meg...
Zmienił tok myśli. Nie mogę nic zrobić. Tak samo jak nie mógł powiedzieć Meg prawdy
sześć lat temu; jak nie mógł widzieć jej bólu; jak nie mógł nawet pomyśleć, że mogła zajść w
ciążę.
Jesteś tchórzem, Cross, powiedział sobie bez ogródek. Przyznaj to i choć raz w życiu zrób
coś z tym.
Zrobię, pomyślał z determinacją. Dziś wieczorem.
Megan obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze, potem chwyciła
chusteczkę higieniczna i raz jeszcze otarła wargi. Z satysfakcją skinęła głową, zamieniła kilka
słów z dwiema kobietami, znajdującymi się w łazience, i ruszyła przez zatłoczoną salę.
Wmawiała sobie bez przerwy, że nie zamierza spędzić całego czasu, szukając wśród gości
wysokiej, szczupłej sylwetki.
Mimo to nie mogła pozbyć się niepokoju. A jeśli postanowił nie przyjść? Poprosiła go o czas
do namysłu. Może uznał, że nie chce go widzieć na przyjęciu?
Zatrzymała się tuż przed drzwiami, wzięła głęboki oddech i wygładziła sukienkę. Granatowa
aksamitna, z dekoltem z przodu i z tyłu, opadała kloszowo aż do pantofli. Kolor miał tak ciemny
odcień, że wydawała się czarna.
Sznur pereł na szyi stanowił jej jedyną ozdobę. Zresztą sukienka nie potrzebowała innych
dodatków. Pamiętając wyraz twarzy Deva, kiedy na plaży zobaczył jej rozpuszczone włosy, nie
upięła ich. Miękkimi falami opadały na ramiona. Zdawała sobie sprawę, że wybierała strój ze
szczególną troską. Miała tylko nadzieję, że Dev to doceni.
Przeszła do sali balowej i niemal natychmiast zauważyła wysoką, szczupłą sylwetkę przy
drzwiach, odwróconą plecami do niej. Powiedziała sobie, że jest głupia; to mógł być ktokolwiek;
wiedziała jednak, iż jest to Devlin. Tylko jeden mężczyzna sprawiał, że krew w jej żyłach
zaczynała krążyć żywiej. I tylko on powodował, że traciła oddech.
Ruszyła przed siebie, lecz prawie każdy zaczepiał ją i prawił komplementy na temat udanego
przyjęcia. Czuła się jak ryba płynąca w górę strumienia.
Później Dev odwrócił się i Meg zamarła. Boże, pomyślała, naprawdę jest piękny. Nigdy nie
widziała go we fraku i nie wyobrażała sobie, że mógłby wyglądać tak dobrze w formalnym
stroju i w oficjalnej czerni.
Dopiero wtedy zauważyła, jakimi spojrzeniami obrzucają go inni ludzie. Szczególnie
kobiety.
Nawet nie zauważyła ojca, co uświadomiła sobie dopiero po pewnym czasie. Trzymał dłoń
na ramieniu Deva i odciągał go na bok. Harlan miał na sobie szary frak i uśmiechał się szeroko.
Po chwili jednak wyraz jego twarzy zmienił się. Megan ruszyła naprzód i nie mogła nie usłyszeć,
o czym mówili.
- Nie chcę wykorzystywać twojej przyjaźni z panem Masonem - mówił Dev. - Wiem, że
jesteście sobie bliscy.
- Znamy się od wielu lat, ale o co ci chodzi?
Dev zawahał się.
- Nie wiesz, czy przypadkiem Mason nie ma problemów finansowych?
- Frank? - Harlan wyglądał na zaskoczonego. -Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
- Strasznie się spieszy z realizacją tego projektu.
- Zawsze taki był.
- Tak też myślałem. Ale to... - wzruszył ramionami. - Mówi, że inwestorzy wywierają na
niego nacisk.
- Inwestorzy mają to do siebie - zauważył Harlan.
- Szczególnie jeśli chcą się trzymać pierwotnych terminów.
- Och?
- Znam to.
- Z powodu opóźnień?
- Częściowo. Ale... - zawahał się i dokończył: - Nie jestem pewien, czy nie było tak od
początku.
Harlan zmarszczył brwi.
- To bardzo delikatna kwestia.
- Wiem - westchnął. - I nie jestem niczego pewien. Ale wyszło na jaw parę dziwnych rzeczy.
- Na przykład: co?
- Na przykład: ucinanie kątów. Wielu.
- Zaczekaj, synu. Frank może bywać szorstki, ale...
- Używa tańszych materiałów. Może zmienia szczegóły oryginalnych planów...
- Lepiej zastanów się, co mówisz, Dev - ostrzegł Harlan. - Frank to mój stary kumpel.
- Właśnie tego się obawiam.
Harlan zbladł i Dev pożałował swoich słów. Nie chciał dać do zrozumienia, że ojciec Meg w
jakiś sposób był zamieszany w oszustwa Masona, lecz teraz było za późno. O wiele za późno,
uświadomił sobie, słysząc westchnienie Megan za plecami. Słyszała wszystko; wiedział o tym,
kiedy zerknął na jej twarz. Była zaszokowana i szok zamienił się w złość.
- Co pan insynuuje, panie Cross? Że Frank Mason to oszust? - Podniosła głos. - I że mój
ojciec bierze w tym udział?
- Meg, ja tylko...
- Mam na imię Megan! - rzuciła. - Ośmielasz się przychodzić na urodziny mojego ojca i
stawiać mu takie absurdalne zarzuty?
- Megan, kochanie - zaczął uspokajająco Harlan, zerkając na Deva. - Dev, nic mi o tym nie
wiadomo. Daję ci słowo honoru. Ale jeśli to prawda...
- Daj spokój, tato - rzuciła gniewnie Megan, wbijając spojrzenie w Deva. - On nigdy nie
miał skłonności do mówienia prawdy. Gdyby miał, wiedziałby, że nie mógłbyś być zamieszany
w coś takiego. Gdyby... - urwała. - Gdyby był uczciwy, sześć lat temu powiedziałby mi prawdę.
- Meg - odezwał się Dev niskim, ochrypłym głosem.
- Sześć lat temu? - zapytał Harlan, mrużąc oczy.
- Wynoś się, Dev - rozkazała Megan. - Nie chcę cię widzieć wśród przyjaciół mojego ojca,
słyszeć kłamstw na temat człowieka, który opiekował się mną niezależnie od okoliczności. On
był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, a ty nie. Nigdy mnie nie opuścił...
- Opuścił? - Harlan obrócił się do Deva. - To ty? Cholera, to ty? Czy to ty uwiodłeś niewinną
dziewczynę i odszedłeś, kiedy się okazało, że jest w ciąży?
Dev omal nie upadł, słysząc słowa Harlana. Chwycił oddech, zerknął na bladą twarz Meg,
szeroko otwarte oczy i dłoń, przyciśniętą do ust, jakby chciała cofnąć wypowiedziane słowa. O
tym, że senator mówił prawdę, świadczyły jej oczy i drżenie ciała.
- Mój Boże - szepnął.
Megan cicho krzyknęła, obróciła się i wybiegła z sali. Dev chciał ruszyć za nią, ale był zbyt
oszołomiony. Nie miała innego mężczyzny. Była już w ciąży, kiedy ją opuścił. Urodziła jego
dziecko. Samotnie. Mój Boże, pomyślał. Kevin był jego synem.
Megan siedziała w biurze klubu. Skrzyżowała ramiona, jakby chciała powstrzymać dreszcze,
przebiegające jej ciało.
Zastanawiała się, czy tak samo czuł się Dev: zawstydzony ucieczką, a mimo to nie mogąc się
zdobyć na spojrzenie jej w twarz. Teraz ona nie śmiała tego zrobić. On też ją kiedyś okłamał i
nie wiedział, co robić potem.
Już dawno temu zrozumiała, czym się kierowała. Teraz nie była pewna, czy wiedziała,
dlaczego to robi. Może wolała nie wiedzieć, że postępuje głupio. Czuła się tak, jakby stała na
skraju przepaści. Każdy nieostrożny krok, nieuważne spojrzenie mogło spowodować upadek i
wtedy byłaby na zawsze zgubiona.
Teraz wiedziała, dlaczego Dev skłamał; lecz dlaczego ona zrobiła to samo? Czy naprawdę
chciała ochraniać Kevina, nie dopuścić do tego, żeby został zraniony, gdyby nie znany mu ojciec
nie chciał go? A może uznała, iż Dev nie ma prawa wiedzieć o istnieniu syna, ponieważ nawet
nie pomyślał o takiej możliwości? Czy po prostu nie chciała zranić Deva, tak jak on zranił ją, i
dlatego postarała się, aby myślał, że szybko znalazła innego mężczyznę?
Była na niego zła jak jeszcze na nikogo w życiu; może za wyjątkiem matki po jej śmierci.
Pamiętała swoją rozpacz i to, jak wówczas opiekowała się ojcem; upierała się, że gdyby matka
naprawdę ją kochała, nie zostawiłaby jej.
Teraz uświadomiła sobie, że nie pozbyła się jeszcze złości na Deva. Zrozumiała, dlaczego tak
postąpił; przyjęła nawet do wiadomości fakt, iż nie miał wyboru. Jednak nie wybaczyła mu
porzucenia, tak jak w głębi serca nie wybaczyła odejścia swej matce.
Przypomniała sobie, jak ojciec trzymał ją na kolanach, jakby miała pięć lat, a nie piętnaście, i
próbował jej wyjaśnić, iż czasem opuszczenie nie ma żadnego związku z brakiem miłości. Teraz
pomyślała, że czasami przyczyną rozstania jest miłość.
Otarła wilgotne oczy i przygotowała się do powrotu na przyjęcie. Miała wiele obowiązków;
ostatecznie była gospodynią uroczystości. Przynajmniej to sobie wmawiała. Nie musiała wracać.
Wiedziała, jaki jest prawdziwy powód jej rozterki. Musiała odszukać Deva, wyjaśnić mu
wszystko i postarać się, żeby ją zrozumiał.
Wróciła do głównej sali. Nie było go w tłumie. Unikała ojca, choć widziała, iż on ją
zauważył. Uśmiechnęła się do obecnych i poszła sprawdzić, jak radzi sobie obsługa. Skłoniła
gości do zebrania się wokół ojca, który zaczął rozpakowywać prezenty, i wreszcie musiała
spojrzeć prawdzie w oczy. Dev odszedł. I zapewne nie wróci.
- Dziękuję, kochanie. To było cudowne przyjęcie.
- Proszę bardzo - odpowiedziała automatycznie. Po wyjściu Deva większość rzeczy robiła
automatycznie. Zanieśli resztę prezentów do biblioteki i położyli na biurku.
- Zajmiemy się nimi jutro - powiedział ojciec, spoglądając na jej bladą twarz. - Wyglądasz
na wyczerpaną.
- Jestem trochę zmęczona.
- Chcę tylko zabrać to... - Poszukał czegoś wśród pudełek. Wyciągnął cynową figurkę orła,
szykującego się do lotu. - Jest piękny, prawda?
- Tak - szepnęła przez ściśnięte gardło, patrząc na prezent od Deva. Dawno temu
powiedziała mu, że ojciec zachwyca się tym ptakiem będącym symbolem Ameryki. Zapamiętał
to widocznie i zadał sobie trud wyszukania tego pięknego i z pewnością drogiego prezentu.
- Wiesz, on tak naprawdę nie wierzył, że mam coś wspólnego z krętactwami Franka. Po
prostu bał się, że mogłoby cię to zranić. - Podał jej kartkę, doczepioną do figurki. Megan
przeczytała ją półgłosem.
- „Jedynemu politykowi, który z pewnością jest tak samo uczciwy, jak symbol tego kraju.
Wszystkiego najlepszego, senatorze. Devlin Cross”.
Jej głos załamał się i omal nie zgniotła kartki. Harlan objął ją.
- Opowiedział mi całą historię. Bardzo wam współczuję.
Megan uniosła głowę i spojrzała na ojca.
- Nie znienawidź go, tato. Tak wiele wycierpiał.
- Wiem. Gdyby Catherine zginęła w taki sposób... - Potrząsnął głową. - Nie wiem, co bym
zrobił. Ale nie darzę go nienawiścią. Teraz już nie. Poza tym boję się, że on nienawidzi siebie
samego za nas dwoje. Wyszedł z przyjęcia zaraz po naszej rozmowie i wyglądał tak, jakby był w
szoku. - Uścisnął ją mocno. - Lepiej odpocznij, dziecko. Chciałbym poznać jeszcze kilka
szczegółów, ale o tym porozmawiamy jutro.
- Kocham cię, tato. Dziękuję za to, że zawsze jesteś przy mnie.
Długo leżała bezsennie, wpatrując się w ciemność i próbując nie myśleć o wydarzeniach
minionego wieczora. Zastanawiała się mimo to, czy wszystko straciła po raz drugi.
Ledwo zasnęła, poczuła delikatne szarpnięcie.
- Megan, obudź się.
- Tatuś? - Było ciemno, lecz zobaczyła wyraz jego twarzy. - Co się stało?
- Nie chciałem cię budzić - powiedział zatroskanym tonem - ale obawiam się, że nie miałem
wyboru.
- Tato...
- Teraz rozumiem, dlaczego przy Devie zachowywałaś się inaczej i dlaczego się zmieniłaś.
Jednego tylko nie wiem. - Przerwał i po chwili zapytał delikatnie: - Czy nadal go kochasz?
Zagryzła wargi, tłumiąc szloch.
- Nie wiem. Obchodzi mnie, i to bardzo, choć tego nie chcę... To boli...
Harlan westchnął.
- Wiem, skarbie. Nie musisz mi wyjaśniać, co czujesz. Jestem twoim ojcem i kocham cię
ponad wszystko, ale nie chcę się wtrącać w twoje życie. Jeśli jednak nadal kochasz Devlina,
musisz o czymś wiedzieć.
- Co takiego?
- Odebrałem telefon. Na budowie zdarzył się wypadek. Jeden człowiek zginął, Dev jest w
szpitalu. Nie wiem, w jakim stanie.
Wszystkie wątpliwości Megan zniknęły, zastąpione strachem. Przeraziła ją wizja świata bez
Deva. Kochała go z całego serca i nie mogła sobie wybaczyć, że zrozumiała to tak późno.
- Och, Boże -jęknęła, zrywając się z łóżka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Co to znaczy, że go nie ma?
W głosie Megan brzmiała ulga i przerażenie. Dev żył, ale zniknął.
- Przykro mi. Był tu, ale...
- Powiedziała pani, że miał wstrząs mózgu i pęknięte żebra...
- Tak. Lekki wstrząs mózgu. Próbowaliśmy go zatrzymać, ale uparł się, że nie zostanie w
szpitalu.
- Z pewnością nie powinien chodzić z urazem głowy - stwierdziła Megan.
- To prawda - zgodziła się cynicznie pielęgniarka. - Ale niektórym ludziom nie można
wytłumaczyć, co powinni robić dla swego dobra.
- Nie sądzę, aby kiedykolwiek uznał leżenie w szpitalu za najlepsze rozwiązanie - rzuciła
ponuro Megan i odwróciła się do ojca. - Musimy go odszukać. Co będzie, jeśli spróbuje
kierować dżipem i dostanie zawrotów głowy albo straci przytomność?
- Wiem, skarbie. - Harlan zerknął na pielęgniarkę. - Rozmawiał z kimś? Powiedział, dokąd
się wybiera?
- Nie; tylko to, że musi stąd wyjść. - Zawahała się. - Wyglądał na przygnębionego.
Oczywiście, bycie świadkiem takiej śmierci jest przykre.
- Nie tylko o to chodzi - szepnęła zdenerwowana Megan. - On przypomniał sobie o
Elizabeth.
- Znajdziemy go, Megan. Znasz jego numer telefonu?
Potrząsnęła głową.
- Domowego nie, ale w książce telefonicznej możemy znaleźć numer jego biura.
Nie wyjaśniała, że zrobiła to już następnego ranka po tym, kiedy znów pojawił się w jej
życiu. Nie mogła uwierzyć, iż ten numer był w książce telefonicznej, a ona nie próbowała z
niego skorzystać.
- W takim razie zadzwoń do biura - polecił Harlan, podając jej kartę telefoniczną. - Ja w tym
czasie. sprawdzę, czy możemy zdobyć jego numer domowy.
Chwilę później Megan odłożyła słuchawkę i spojrzała na ojca. Po chwili Harlan zaczął
wybierać numer.
- Jego numer domowy mają w biurze Franka - wyjaśnił. Po chwili jednak potrząsnął głową. -
Nikt nie odpowiada.
Megan zagryzła wargi i zaczęła się nad czymś zastanawiać. W tym czasie ojciec wybierał
kolejny numer.
- Pani Moreland, czy były jakieś wiadomości?
Megan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nawet nie pomyślała, że Dev mógłby się z nią
kontaktować. Skoro Harlan na to wpadł, widocznie Devowi udało się przekonać go o swoich
uczuciach.
- Nie sądzę, aby Dev Cross pokazał się w domu. - Przerwał i przez chwilę słuchał. - Zawsze
warto spróbować. Jeśli się odezwie, proszę się ze mną skontaktować, dobrze? - Odłożył
słuchawkę i spojrzał na Megan.
- Budowa! - zawołała nagle. - Może tam wrócił.
Harlan skinął głową i szybko wykręcił kolejny numer. Prawie natychmiast odłożył
słuchawkę.
- Zajęte - wyjaśnił.
- W takim razie musi tam być - stwierdziła i obróciła się na pięcie, mając ochotę ruszyć
biegiem do samochodu.
- Pozwól, że ja poprowadzę - zaproponował Harlan. - W tę stronę cudem dojechaliśmy żywi.
Megan nie protestowała. Szybko wsunęła się na fotel.
- Pospiesz się.
Miała wrażenie, że jazda na budowę trwa całe wieki. Kiedy samochód zwolnił przed bramą,
nawet nie wiedziała, dlaczego, dopóki nie zobaczyła, na co patrzy jej ojciec.
- Boże - rzucił.
Na małym pagórku leżała przewrócona koparka, pogrążona do połowy w wykopie, który
miał przynajmniej metr osiemdziesiąt głębokości. Z kołami skierowanymi ku niebu wyglądała
jak jakaś prehistoryczna bestia, która padła w miejscu, gdzie dosięgnął ją śmiertelny cios.
Z gardła Megan wyrwał się jęk przerażenia. Przycisnęła pięść do ust.
Kiedy Harlan zatrzymał się na placu budowy, natychmiast podszedł do nich mężczyzna,
czuwający przy ogrodzeniu oznaczonym żółtą, plastikową taśmą. Megan przypomniała sobie,
gdzie widziała taką taśmę wcześniej: w wiadomościach, kiedy pokazywano sceny z wypadków,
w których zginęli ludzie. Uświadomiła sobie, że i tu zginął człowiek. Poczuła ulgę, że nie był to
Dev, i jednocześnie lekkie poczucie winy z powodu takiej myśli.
- Przykro mi - mówił mężczyzna. - Nikomu nie wolno wejść na ten teren.
- Przyszliśmy w związku z wypadkiem - wyjaśnił Harlan.
- Przykro mi. Badamy przyczyny i cały teren jest zamknięty. - Megan zauważyła
oznakowany hełm i wiedziała już, że przybyła ekipa stanowa badająca przyczyny wypadków
przy pracy. Nie chciała wykorzystywać pozycji ojca, lecz gdy chodziło o Deva, nic się nie
liczyło. Już otwierała usta, chcąc go prosić o pomoc, kiedy Harlan odezwał się, wyciągając swój
identyfikator.
- Nazywam się Harlan Spencer i jestem senatorem. Interesuję się tym wypadkiem z
przyczyn osobistych. Mój przyjaciel został ranny.
Mężczyzna uniósł brwi.
- Ten, który próbował wyciągnąć zabitego?
- Nie wiem. Jak to było?
- Jeszcze nie podano szczegółów.
- Będę miał dostęp do raportów - przypomniał mu Harlan. - Proszę zaoszczędzić mi czasu.
Co tu się stało?
- Obsunęła się ziemia. Wykop był głębszy, niż planowano i w dodatku nie zastosowano
umocnień. Nie użyto żadnych wzmocnień bocznych.
- Rozumiem - stwierdził Harlan ponuro.
Mężczyzna przesunął hełm na tył głowy.
- Ten facet był w rowie, łączył rury odpływowe. Koparka lekko się obsunęła. Wszyscy się
wydostali poza tym nieszczęśnikiem, uwięzionym między maszyną i rurą. Na początku rura
wytrzymywała, więc nie był ranny, tylko uwięziony. Ten geolog... to pański przyjaciel?
Harlan przytaknął.
- Odważny facet. Był tam i próbował go wydostać, ale wtedy przewróciła się koparka. Miał
szczęście, że i jego nie zmiażdżyła.
Megan stłumiła okrzyk. Twarz Harlana stężała.
- Dlaczego nie wzywali pomocy? Straży pożarnej albo pomocy drogowej?
- Wzywali. - Mężczyzna prychnął z pogardą. - Na końcu. Ale ponieważ na początku nie było
rannych, najpierw zawiadomili głównego budowniczego; chyba Masona. Słyszałem, że to z jego
polecenia tak długo zwlekali. Kiedy wreszcie pozwolił im zawiadomić straż pożarną, ten facet
już nie żył. Mogli tylko wyciągnąć pańskiego przyjaciela.
- Jest tu? - odezwała się Megan po raz pierwszy od chwili przyjazdu.
- Zabrali go do szpitala. Był nieźle poturbowany, ale twierdzili, że z tego wyjdzie.
- Wypisał się - poinformował go Harlan.
- Może jest w baraku. - Megan zerknęła w tamtą stronę.
- Może. Mógł tam wejść przed moim przyjazdem. Stoję przy bramie od niedawna, więc nie
wiem, kto wszedł tu wcześniej. Wiem tylko, że nie mogę was wpuścić - dodał z żalem.
- Ten projekt obejmuje park stanowy - stwierdził Harlan stanowczym tonem. - Śledztwo w
sprawie tego wypadku podlega więc mnie. Kto jest tu szefem?
Megan nie miała pojęcia, czy to prawda, lecz mężczyzna wydawał się przekonany.
- Pan Harding - odpowiedział. - Jest blisko miejsca wypadku.
Odsunął się i pozwolił im przejechać. Kiedy dojechali do baraku i zobaczyli czarnego dżipa,
Megan odetchnęła z ulgą.
- Jest tu.
- Frank też - dodał Harlan, zerkając na mercedesa.
- Tak. - Zmarszczyła brwi. Podeszli do baraku i usłyszeli podniesione głosy.
- ...takie ważne dla ciebie? - pytał z niedowierzaniem Dev. - Cholera, tam zginął człowiek!
- To był wypadek...
- I ty jesteś jego sprawcą! Mówiłem ci, że nie można tam pracować bez umocnień, ale ty
postawiłeś na swoim, a potem jeszcze na brzegu ustawiłeś koparkę o wadze trzydziestu ton. Na
piasku, gdzie nawet tupnięcie nogą może spowodować obsunięcie gruntu!
- Twoje głupie wymagania opóźniły pracę o całe tygodnie. Musiałem zaryzykować!
- Tyle tylko, że nie ty zaryzykowałeś. Zaryzykował ktoś inny i teraz nie żyje. - Ton głosu
stał się lodowaty. - Byłem przy tym. Słyszałem trzask jego kości, jego krzyk i jedyne, co
mogłem zrobić, to trzymać go za rękę, kiedy umierał.
Mason zamilkł; widocznie makabryczny opis wywarł na nim wrażenie. Szybko jednak się
otrząsnął.
- Wiedział, jakie jest ryzyko, i dobrze mu płaciłem za jego pracę!
- Cholera, powiedz to wdowie po nim i jego dzieciom. Boże, mam dosyć bezradnego
przyglądania się, jak ludzie umierają.
- Słuchaj, Cross...
- Nic dziwnego, że nie chciałeś, abym tu wczoraj przychodził. Wiedziałeś, że nie
pozwoliłbym na to. Gdybym nie przejeżdżał tędy po przyjęciu i nie zobaczył, do czego się
przymierzasz...
- Odpowiadasz za ten wypadek tak samo jak ja.
- Mylisz się. Powiedziałem ci, co trzeba zrobić, żeby praca była bezpieczna. Zignorowałeś to
i w świetle prawa ty ponosisz odpowiedzialność za wypadek. W tym - dodał lodowatym tonem -
za śmierć tego człowieka.
- A jeśli zeznam, że nie pamiętam, żebyś mówił mi o konieczności umocnień? Jeśli pomylił
się mój geolog, sąd uzna, że jestem niewinny, prawda?
Megan zbladła i ruszyła do przodu, ale ojciec zatrzymał ją tuż przed progiem. Potrząsnął
głową i słuchał rozmowy. Megan uświadomiła sobie, że chce widocznie usłyszeć jak najwięcej,
zanim zostaną zauważeni. Z trudem mogła ustać na miejscu, ponieważ Dev wyglądał strasznie.
Miał na sobie spodnie od fraka i białą koszulę. Koszula była poplamiona ziemią i krwią.
Widocznie Dev przyjechał tu prosto ze szpitala, nakładając na siebie to, w czym go zabrano. Był
blady i zaciskał szczęki. Jedną rękę trzymał na stole, obok telefonu ze słuchawką zdjętą z
widełek. Drugą rękę przyciskał do boku, zapewne starając się złagodzić ból pękniętych żeber.
Miał obandażowaną głowę i siniak na policzku.
- Złożyłem ci pisemny raport dotyczący każdego metra tego projektu, w tym rowów
odpływowych i konieczności umocnień.
- To śmieszne; nigdy tego nie widziałem.
Zerknął wymownie na swoją teczkę. Dev wyglądał na zdumionego, jakby nie rozumiał, co
się dzieje.
- A więc to tak - rzucił przez zęby. - To dlatego byłeś tu przede mną. Zabrałeś kopie moich
raportów, prawda?
- Jakich raportów?
- Ty sukinsynu...
- Cross, ten projekt jest wart miliony; więcej niż ci się kiedykolwiek śniło. Nie mam zamiaru
przerywać jego realizacji.
- Więc wolisz pozbyć się mnie. .
- Może okaże się, że będzie to dla ciebie korzystne.
Dev zaklął.
- Słuchaj, wiem, że potrzebujesz pieniędzy. Nadal spłacasz rachunki za leczenie swojej
żony, prawda?
Dev drgnął i wpatrzył się w Masona.
- Oczywiście, wiem o tym. Zawsze wiem wszystko o ludziach, których wynajmuję. Wiem,
w jakich byłeś długach. Jak myślisz, dlaczego cię wybrałem? Wiedziałem, że nie możesz sobie
pozwolić na przebieranie w ofertach. - Westchnął. - Nigdy nie przypuszczałem, że możesz się
okazać takim cholernym harcerzykiem.
- Niech cię diabli.
- Dam ci ostatnią szansę. Weź to na siebie, a okaże się to dla ciebie bardzo korzystne.
- Idź do diabła. - Dev splunął.
Mason wzruszył ramionami.
- Twoja strata. Nie zapominaj, że mam wpływowych przyjaciół. Bez raportów nic cię nie
uratuje.
Dla Megan była to ostatnia kropla. Nic nie mogło jej powstrzymać przed wkroczeniem do
baraku. Harlan widocznie usłyszał już wystarczająco dużo, ponieważ pozwolił jej iść. Dev
natychmiast ją zauważył.
- Meggie...
Mason zerknął przez ramię. Nie dostrzegł Harlana, stojącego w drzwiach.
- Co tu robisz, u diabła? - warknął.
- Zamknij się, Mason - polecił Dev, zanim Megan zdążyła otworzyć usta.
Mason obrócił się.
- Nie mów do mnie takim tonem.
- To najłagodniejsze słowa, które jestem w stanie wypowiedzieć. Do ciebie i reszty świata.
- Megan w niczym ci nie pomoże - Warknął Mason. - Niczego nie możesz mi dowieść. To
będzie twoje słowo przeciwko mojemu. - Chwycił teczkę i przycisnął ją do piersi. - Proszę -
rzucił z zadowolonym uśmiechem.
Odepchnął Megan tak, że wpadła na biurko, i ruszył do drzwi. W tej samej chwili do środka
wtargnął Harlan. Dev jednak był szybszy; rzucił się na Masona tak, jakby wcale nie był ranny.
Szarpnął go.
- Nie waż się nigdy dotknąć jej choćby palcem. - Zerknął przez ramię na Megan. - Nic ci się
nie stało?
Frank szarpnął się, odpychając Deva. W tej samej chwili Megan rzuciła się na niego jak
lwica.
Mason skoczył do drzwi i zamarł, dostrzegając wreszcie senatora. Dev chwycił Megan za
ramię.
- Harlan - powiedział Mason, opanowując się szybko i wskazując na Deva. - Nie uwierzysz,
o co mnie oskarżał. On jest szalony!
- Starczy, Frank - przerwał mu zimno Harlan. - Myślę, że masz już wystarczająco dużo
kłopotów.
- Ja? To przecież on...
- Zamówił słabsze wzmocnienia, żeby zaoszczędzić kilka dolarów? - odezwał się Dev. W
jego głosie brzmiała złość. - Zwiększył liczbę wzmocnień cementowych, osłabiając całą
strukturę? Używa popiołów lotnych? Ile na tym zaoszczędziłeś?
- Jak... Nie możesz tego udowodnić!
Dev uśmiechnął się kpiąco.
- Też tak myślałem... aż do tej pory.
Mason zaklął.
- Cicho! - rzucił ostro Harlan. - Chcę usłyszeć całą resztę.
Dev zadrżał, przyciskając rękę do boku. Zachwiał się. Megan próbowała posadzić go na
krześle, ale udało jej się osiągnąć tylko tyle, że oparł się o biurko.
- Mów, Dev. O co chodzi z tymi popiołami lotnymi?
- To stary numer. Cement zastępowany jest popiołem lotnym. Różnicy nie widać. Wygląda
tak samo, w dotyku nie różni się od cementu. Tylko jest o wiele mniej wytrzymały. - Zerknął na
Masona i potem znów na Harlana. - Nie odkrylibyśmy tego do chwili pobrania próbek gruntu -
dorzucił ponuro. - Prawdopodobnie dopiero wtedy, kiedy runąłby cały budynek.
- To bzdura! Nie runąłby!
- Oczywiście, nie tylko z powodu słabego cementu - przyznał Dev zmęczonym głosem. -
Ale przy mniejszych wzmocnieniach...
- Czy sytuacja jest tak katastrofalna, jak mi się wydaje? - zapytał Harlan.
Dev znów się zachwiał i Megan ujęła go mocniej pod ramię.
- Tak - przyznał wreszcie. - Tak myślę.
- To bzdu...
- Lepiej się zamknij, Frank - zażądał Harlan gwałtownie. - Będziesz mógł to wyjaśniać
potem. I ze względu na naszą przyjaźń radzę ci, żebyś znalazł dobrego adwokata. I to szybko.
Mason skurczył się, oparł o ścianę i wyglądał na całkowicie pokonanego.
- Nie rozumiesz - powiedział tępo. - Musiałem to zrobić. Obiecałem, że zrealizuję projekt w
terminie i mniejszym kosztem. Że nakłady szybko się zwrócą. To był jedyny sposób na
zaoszczędzenie, z twoim cholernym parkiem zamiast prywatnego pola golfowego-
- Więc wolałeś zaryzykować życie setek niewinnych ludzi - stwierdził ostro Harlan.
- Nie musiałoby do tego dojść. Konstrukcja mogłaby wytrzymać wiele lat.
Harlan popatrzył na Masona z pogardą. Spojrzał na Deva i widząc jego poszarzałą twarz,
zrezygnował z kontynuowania rozmowy z Frankiem.
- Dev - odezwała się z niepokojem Megan. - Musisz wrócić do szpitala...
- Nie!
Drgnęła, słysząc tak gwałtowny protest.
- Jesteś ranny. Nie powinieneś był wypisywać się ze szpitala. Tam miałbyś dobrą opiekę.
- Nie - powtórzył. - Najwyżej... usiądę na chwilę...
Wstał, obrócił się w stronę biurka, zrobił krok i zemdlał.
Megan siedziała w ciemnościach na fotelu i przyglądała się mężczyźnie leżącemu w łóżku.
Wreszcie spał spokojnie. Na początku rzucał się i coś mamrotał.
- Szsz - uspokajała go, kładąc chłodną dłoń na jego czole. - Wszystko w porządku.
- Meggie? - zapytał z niedowierzaniem. »
- Oczywiście - szepnęła. - Będę tu cały czas.
Zasnął wtedy i kiedy Megan obudziła się po krótkiej drzemce, leżał nie na plecach, tylko na
boku, z głową ukrytą w poduszce. Wiedziała już, że zapadł w zdrowy sen.
- Powinien wrócić do szpitala - odezwała się do ojca, kiedy przynieśli Deva do domu - ale...
- Wiem. Byłoby to dla niego nie do zniesienia. Zadzwonimy do lekarza i dowiemy się, co
możemy zrobić.
Megan położyła go do łóżka z czułością najlepszej kochanki. Siedziała przy nim całymi
godzinami. Ojciec spoglądał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, ale nie odzywał się. W końcu
położył rękę na jej ramieniu.
- Nadal go kochasz, prawda?
- Tak - odpowiedziała bez wahania. Uśmiechnął się.
- Wiesz, nie powinienem tego mówić, ale myślę, że się cieszę. Tak się o ciebie martwiłem.
Bałem się, że nie znajdziesz nikogo, kto przebiłby się przez tę twoją skorupę. Nie sądziłem, że
kiedykolwiek przebaczę człowiekowi, który tak cię skrzywdził... ale to dobry człowiek,
niezależnie od tego, co zaszło między wami w przeszłości. Przeciwstawienie się Frankowi
wymagało sporej odwagi.
- Wiem - rzuciła miękko.
Mój ojciec jest wyjątkowy, pomyślała. Kiedy skończyła piętnaście lat, był dla niej ojcem i
matką. Jeśli czasem traktował ją zbyt ostro, to dlatego, że ją kochał. Zawsze był w stosunku do
niej zbyt opiekuńczy, pomyślała.
- Meggie?
Szept Deva wyrwał ją z zamyślenia. Szybko podeszła do łóżka.
- Jestem przy tobie, kochanie.
Dev rozejrzał się niepewnie.
- Gdzie...?
- W moim domu.
Zamknął oczy i poruszył głową. Jęknął z bólu, sięgnął do bandaża na skroni.
- Odpręż się - poleciła mu. - Potrzebujesz odpoczynku.
Otworzył oczy.
- Mason.
Megan zerknęła na ojca.
- Jest w areszcie i musi sporo rzeczy wyjaśnić. Powinienem był ci uwierzyć. Powinienem
wiedzieć, że Frank ma kłopoty. Pewnie nie chciałem tego dostrzec. Zdumiewające, jak można
czasem oślepnąć.
- Wiem - przyznał cicho Dev. - Ja też nawet nie pomyślałem, że Megan mogła być w ciąży.
Megan zaczerwieniła się, lecz we wzroku ojca dostrzegła tylko szacunek.
- Rozumiem, biorąc pod uwagę to, co wówczas przeżywałeś. Przyznanie się do tego,
szczególnie przede mną, wymagało odwagi.
Dev uśmiechnął się kwaśno.
- Tak - przyznał. - Większej niż ta, którą posiadam.
Harlan spojrzał na niego i skinął głową. Potem taktownie zostawił ich samych.
- Dlaczego mnie tu przynieśliście? - zapytał po chwili Dev.
Megan wzięła głęboki oddech.
- A dokąd mogłabym zabrać człowieka, którego kocham?
- Co takiego?
- Kocham cię - powtórzyła miękko.
- Boże, Meggie... nawet po tym, co ci zrobiłem?
- Zapomnijmy o tym. Mamy teraz drugą szansę. - Delikatnie dotknęła siniaka na jego
policzku. - Omal jej nie straciliśmy.
- Naprawdę możesz mi przebaczyć? Opuściłem cię, zniszczyłem twoje marzenia...
- I dałeś mi Kevina - dorzuciła cicho. Dev wstrzymał oddech. - Kocham cię, Dev. Chyba
zawsze cię kochałam, nawet wówczas, kiedy próbowałam cię znienawidzić. To fakt; inaczej
dlaczego chciałabym urodzić i wychowywać naszego syna?
- Nasz syn - powtórzył Dev, jakby nie mógł uwierzyć, że to prawda.
- Jeśli chcesz... - zaczęła i umilkła, obawiając się jego reakcji.
- Jeśli chcę? - zapytał z niedowierzaniem. - Jeśli chcę? Boże, Meg, niczego nie pragnę
bardziej.
- W takim razie... możesz mi przebaczyć, że ci nie powiedziałam prawdy o Kevinie?
- Rozumiem. - Zacisnął wargi. - Bóg wie, że nie miałaś powodów, aby mi ufać, Szczególnie
gdy chodziło o dziecko.
Megan westchnęła i znów wstrzymała oddech, widząc na twarzy Deva strach.
- A co z Kevinem?
- Nie martwiłabym się o to - rzuciła sucho. - Całymi dniami słyszę tylko o tobie. Uważa cię
za cudownego faceta. - Uśmiechnęła się czule. - Oczywiście, ma rację. Sam mówiłeś, że to
bystry dzieciak.
- Meggie, wyjdź za mnie. Nie mogę przeżyć ani jednego dnia bez ciebie, i mojego syna. -
Powiedział to szybko, naglącym tonem i Megan znów się uśmiechnęła.
- Kocham cię - powtórzyła.
Dev przyciągnął ją do siebie.
- Czy to oznacza, że się zgadzasz?
- Tak. Tak, oczywiście.
- Na pewno? Nie masz żadnych wątpliwości? Wiem, że muszę ci udowodnić, iż możesz mi
ufać...
- Nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła stanowczo. – To już minęło. Pamiętaj.
- Pamiętam, ale czasem potrzebuję przypomnienia.
- Pomogę ci.
Przytulił ją i pogładził po włosach. Leżeli obok siebie w milczeniu, ciesząc się swoją
bliskością.
- Meg?
- Hmm?
- Jest cos jeszcze, w czym mogłabyś mi pomóc.
- Co takiego?
Szepnął jej coś do ucha. Megan zaczerwieniła się i zachichotała
- Dev. przecież ojciec jest w domu. Poza tym jesteś ranny.
- Lekko ranny. I mam wrażenie, że twój ojciec nie zdziwi się, widząc zamknięte drzwi. -
Zobaczył jej wahanie i dodał: - Potrzebujemy tego, Meg. Nie umiem wyjaśnić, ale…
Bez słowa wstała, podeszła do drzwi i przekręciła klucz. Nawet z daleka widział, jak drżą jej
ręce, i nagle opadły go wątpliwości. Czy nie była pewna jego, czy raczej swoich uczuć?
Wróciła do łóżka i rozebrała się. Nadal drżały jej ręce, lecz wątpliwości Deva zniknęły.
Widział teraz jej twarz, pożądanie w oczach i zrozumiał, że drży w oczekiwaniu. On także drżał.
Bolały go żebra, lecz kiedy patrzył na nagą Meg, to się nie liczyło.
Zatrzymała się przy łóżku. Uśmiechnęła się zmysłowo, sięgając do spinek we włosach.
Potrząsnęła głową i miękka, jedwabista fala opadła jej na ramiona.
- Meggie…
Powiedział to czule i z szacunkiem. Megan zrozumiała wtedy, że się pomyliła. Meggie nie
odeszła; schowała się tylko, czekając na powrót tego mężczyzny.
Wyciągnęła się na łóżku starając się nie urazić bolesnych miejsc na ciele Deva. On nie miał
takich obaw. Przyciągnął ją bliżej i zaczął obsypywać pocałunkami jej ciało. Nie zważał na ból.
Megan uświadomiła sobie, że to ona powinna zadbać o to, aby jak najmniej cierpiał. Oparła
się na łokciu.
- Myślę, że zrobię to lepiej - powiedziała niskim głosem.
- Jak chcesz.
- Raczej: jak ty chcesz. - Zaczerwieniła się lekko. - Powiedz.
- Dotykaj mnie, Meggie. Gdziekolwiek. Wszędzie. Tak dawno nie byliśmy razem...
- Teraz już zawsze będziemy. - Pochyliła się i zaczęła całować jego pierś. Kiedy pieściła
sutki, drgnął i przyciągnął ją bliżej. - Pozwól - szepnęła. - Chcę to zrobić sama.
Dev z cichym jękiem opadł na poduszkę, rozkładając bezradnie ręce. To zafascynowało
Megan. Obiecała sobie, że będzie pieścić go z ogromną czułością.
Zaczęła od delikatnych pieszczot, poznając na nowo jego ciało. Robiła rzeczy, o jakich do tej
pory tylko marzyła, doprowadzając jego i siebie do stanu maksymalnego podniecenia. Wreszcie
Dev nie wytrzymał.
- Meggie, proszę, teraz. Nie mogę już czekać.
- Ja też nie. - Usiadła na nim.
- Kocham cię, Meg - powiedział nagle Dev, jakby nie mógł czekać z tym wyznaniem.
- Wiem - odpowiedziała, czując, że bardziej potrzebuje jej zapewnienia niż
odwzajemnionego wyznania.
Zaczął poruszać się, choć ona dbała o to, aby leżał nieruchomo. Poczuła przeszywającą
rozkosz. Miał rację, pomyślała. Potrzebowali tego, tej czystej, cudownej radości, która
towarzyszy zbliżeniu kochających się ludzi.
Kiedy twarz Deva stężała i wykrzyknął jej imię, kiedy chwycił ją mocno, wiedziała, że jest
już wolny od bólu związanego z przeszłością. Odnalazła jedynego mężczyznę swego życia, ojca
Kevina i innych, jeszcze nie narodzonych dzieci. Odnalazła go po raz kolejny i tym razem miała
zamiar zatrzymać na zawsze. Z namiętnym okrzykiem poruszyła się jeszcze raz i wzleciała na
szczyt.
EPILOG
Harlan Spencer niespokojnie krążył po pokoju. Włosy miał potargane. Co chwila unosił dłoń
i mierzwił je jeszcze bardziej. Zerkał na zegarek i potem na zegar na ścianie, jakby nie wierzył w
to, co widzi.
Wreszcie otworzyły się drzwi i stanął w nich Dev. Wyglądał jeszcze gorzej niż Harlan i miał
na sobie zmięte zielone ubranie. Harlan dopadł go i chwycił za ramiona.
- Megan?
- Czuje się dobrze. - Zadrżał. - O ile po tym można się czuć dobrze.
Harlan odprężył się nieco.
- Zawsze mówiłem, że gdyby przetrwanie rasy ludzkiej zależało od mężczyzn, nie byłoby na
świecie ani jednego człowieka - powiedział. - No i...?
Dev odrzucił wilgotne włosy z czoła, spojrzał na swego teścia i uśmiechnął się.
- Dziewczynka. Druga najpiękniejsza kobieta na świecie.
Harlan również uśmiechnął się szeroko.
- Dziewczynka. Kevin ma siostrę. Bardzo się cieszę. Jestem z was dumny.
- Dziękuję, ale to Meg wykonała całą pracę, ja byłem tylko instruktorem, - Zerknął na zegar.
- Powinna być już w swoim pokoju. Chodźmy do niej. Potem przyprowadzimy Kevina i
przedstawię cię twojej wnuczce.
Megan była zmęczona, blada, ale to wszystko traciło znaczenie przy jej radosnym uśmiechu.
Wyciągnęła jedną rękę do Deva, drugą do ojca.
- Tatusiu, ona jest piękna! Widziałeś ją?
- Jeszcze nie, kochanie. Przyjdziemy tu, jak tylko zabierzemy Kevina ze szpitalnej świetlicy.
Najpierw chciałem zobaczyć moje dziecko. - Ścisnął jej dłoń. - Dobrze się czujesz?
- Tak. Nie miałam lekkiego porodu, ale - zerknęła na męża - był ze mną Dev.
- Tak, i bardzo ci pomogłem - odparł Devlin z kwaśną miną. - Omal nie zemdlałem, kiedy
pierwszy raz krzyknęłaś.
Megan uśmiechnęła się.
- I co pięć minut przepraszałeś za to, że przez ciebie zaszłam w ciążę.
- Przepraszałem za to, że przeze mnie tak cierpisz - poprawił ją. - Nie miałem zamiaru
przepraszać za chwile rozkoszy, jakie przeżywaliśmy, doprowadzając cię do tego stanu.
- Dev! - Megan zaczerwieniła się, a ojciec zachichotał.
- Szczególnie że mamy taką piękną córkę - dorzucił Dev tonem przepełnionym miłością.
- Ona jest naprawdę piękna - potwierdziła Megan. Spojrzała na ojca, potem na męża. Dev
zrozumiał, o co jej chodzi, i zwrócił się do Harlana.
- Jeśli pozwolisz, nazwiemy ją Catherine - powiedział oficjalnym tonem.
Harlan westchnął i zamrugał powiekami. Przenosił spojrzenie z jednego na drugie, a w jego
oczach płonęła radość.
- Dziękuję wam. - Raz jeszcze uścisnął dłoń córki. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.
- Mam nadzieję, tato. - Megan spojrzała na Deva. - I jeśli ty nie masz nic przeciwko temu,
chciałabym na drugie imię dać jej Elizabeth.
Spojrzał na nią, zaskoczony.
- Meg...
- Proszę. Jeśli nie przez pamięć tego, że była twoją żoną czy tego, że umarła tak młodo, to
dlatego, że była twoją najlepszą przyjaciółką.
- Ach, Meggie. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Kocham cię.
Później, kiedy ojciec Meg zabrał dziesięcioletniego Kevina do siostrzyczki, Dev usiadł na
brzegu łóżka i raz jeszcze pocałował dłoń Meg, tuż nad obrączką.
- Coś ci przyniosłem.
- Cóż jeszcze możesz mi ofiarować? - zapytała. - Poza miłością, radością, najsłodszymi
czterema latami szczęśliwego życia i najwspanialszymi dziećmi na świecie?
Dev zaczerwienił się lekko.
- Dziękuję - rzucił, wyciągając z kieszeni kopertę. - Ale miałem na myśli to.
Otworzyła kopertę i westchnęła, widząc pergamin.
- W szkole wszyscy żałowali, że nie możesz uczestniczyć w ceremonii, ale zrozumieli, że ze
względu na okoliczności...
Megan wpatrywała się w dyplom, wymarzony dyplom artysty plastyka. Nie mogła w to
uwierzyć. Wróciła na uczelnię pięć tygodni po ślubie, kiedy Dev przekonał jej ojca.
- Zasługuje na to - powiedział do teścia. - Choćby dlatego, że tego pragnie i zawsze
pragnęła. To mi wystarcza.
Niespodziewanie ojciec poddał się.
- Zawstydzasz mnie, Dev. Masz rację. I zasługujesz na moje dziecko.
Był to dla nich początek nowego życia; najszczęśliwszy, choć wypełniony obowiązkami.
Oczywiście po miodowym miesiącu, spędzonym na wyspach Bahama - w prezencie od ojca.
Teraz byli prawdziwą rodziną.
Dev i Kevin nadrabiali stracony czas, jej ojciec i mąż z każdym dniem stawali się sobie
bliżsi. A teraz pojawił się maleńki cud: jasnowłosa, orzechowooka dziewczynka symbolizująca
wszystko, co osiągnęli w życiu.
- Naprawdę go mam - mruknęła, wpatrując się ze zdumieniem w dyplom. - Zarzuciła
Devowi ręce na szyję. - Tak bardzo cię kocham. Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa.
- Nie wiedziałem, że można być aż tak szczęśliwym. - Przytulił ją i pogładził po włosach. -
Dziesięć lat temu ocaliłaś mi życie. Odejście od ciebie omal mnie nie zabiło. Po tym, co
zrobiłem, miałaś prawo odpłacić mi tym samym. Zamiast tego po raz kolejny dałaś mi szansę.
Kocham cię, Meggie. Zawsze będę cię kochać.
Trzymając ją w ramionach wiedział, że to prawda.