0018 Macomber Debbie Deszczowe pocałunki

background image

DEBBIE MACOMBER

Deszczowe pocałunki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To przez nią weekend na

Western Avenue zapowiadał się koszmarnie. Emily, współczesna wersja bogini
domowego ogniska, poprosiła ją, by zaopiekowała się dziewięciomiesięczną
Michelle.

- Naprawdę nie wiem, Emily - wykręcała się Susan. Co

dwudziestoośmioletnia samodzielna pracownica na kierowniczym stanowisku
może wiedzieć o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po prostu nic.

- Jestem w rozpaczy.

Najwyraźniej siostra była zmuszona prosić ją o pomoc. Wszyscy znali

stosunek Susan do dzieci - nie konkretnie do Michelle, lecz do maluchów w
ogóle. Nie była ani trochę typem macierzyńskim. Jej mocną stronę stanowiły
stopa procentowa, negocjacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm
dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy.

Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili dwie tak niepodobne

do siebie istoty. Susan pomyślała, że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie
nawet ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily własnoręcznie piekła bułeczki z
mąki owsianej, prenumerowała Organie Gardening i nawet zimą suszyła pranie
na sznurze.

Susan natomiast trudno było nazwać domatorką, nie miała też zamiaru

rozwijać w sobie tej cechy. Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie
zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy H & J Lima, największego
producenta artykułów sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy marketingu i
właściwie nie istniało w jej życiu nic poza pracą.

Jej akcje szły w górę, a nazwisko wymieniano w czasopismach

handlowych jako przedsiębiorczej kobiety sukcesu. Jednakże dla Emily nie
miało to żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu opiekunki do dziecka.

- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie znalazła się w sytuacji

bez wyjścia - błagała.

Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była jej młodszą siostrą.

background image

- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami.

Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym głosem:

- Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli mi odmówisz. - Załkała żałośnie. -

Robert odchodzi.

- Co takiego? - zdumiała się Susan. Jeśli jej siostra była boginią

domowego ogniska, to jej szwagier, Robert Davidson, był Abrahamem
Lincolnem, istną opoką. - Nie wierzę.

- To prawda - szlochała Emily. - Zarzucił mi, że całe moje

zainteresowanie skupiło się na Michelle i nie starcza mi energii, by być dobrą
żoną. - Westchnęła głęboko. - Wiem, że ma rację… ale obowiązki
macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku.

- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro dzieci.

- Owszem… w każdym razie pragnął. - Emily znów zaniosła się płaczem.

- Och, Emily, sprawy na pewno nie wyglądają aż tak źle - pocieszała ją

łagodnie Susan. - Jestem pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie i
Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić.

- A właśnie że tak. Kazał mi znaleźć kogoś do zaopiekowania się

Michelle. Powiedział, że musi znaleźć trochę czasu dla siebie, w przeciwnym
razie nasze małżeństwo umrze.

Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie.

- Przysięgam ci, Susan, dzwoniłam do wszystkich, którzy kiedykolwiek

zajmowali się Michelle, i nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet na
jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi wpadł we wściekłość… a wiesz
sama, jakie to do niego niepodobne. Powiedział, że jeśli nie pojadę z nim na
weekend do San Francisco, pojedzie sam. Próbowałam znaleźć kogoś do
Michelle, naprawdę się starałam, ale i z tego nie wyszło. W tej chwili Robert
pakuje rzeczy do samochodu, a sądząc po ilości bagażu, nie zamierza tu
powrócić!

Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł Susan i kompletnie ją

przeraziło: "weekend"!

- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy - jęknęła.

background image

Emily jeszcze raz pociągnęła nosem. Pewnie dla większego efektu,

pomyślała niechętnie Susan.

- Wrócimy do Seattle wczesnym popołudnie w niedzielę. Robert ma do

załatwienia interesy w San Francisco w sobotę rano, ale potem jest wolny… a
tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko we dwoje.

- Dwa dni i dwie noce - wymówiła powoli Susa podliczając w myśli

godziny.

- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeństwo! Zawsze byłaś taką

kochaną siostrą. Wiem, nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty.

Susan przyznała jej w duchu rację.

- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować.

Susan odgarnęła włosy z twarzy i zamknęła oczy. Rewanż ze strony

siostry polegał zwykle na pieczeniu świeżutkich placuszków z cukini wkrótce
po uwadze Susan, że powinna uważać na linię.

- Susan, proszę cię!

Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła.

- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle.

Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją odgłos zatrzaskującej się

pułapki.

Zanim Emily i Robert opuścili mieszkanie Susan, pozostawiając jej swą

córeczkę, naszpikowali młoda kobietę taką ilością rozmaitych instrukcji, że
głowa jej pękała w szwach. Wycisnąwszy soczysty pocałunek na różowym
policzku Michelle, Emily podała małą niechętnej siostrze.

Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar.

Susan była straszliwie spięta. Nawet jako nastolatka niewiele miała do

czynienia z dziećmi. Nie dlatego, by ich nie lubiła, to raczej one za nią nie
przepadały.

Trzymając krzyczące niemowlę na biodrze, Susan krążyła po pokoju,

usiłując uporządkować w myśli wskazówki, których udzieliła jej siostra.
Wiedziała, co robić w przypadku wysypki od pieluch, kolki i różnych innych
przypadłości, natomiast Emily nie powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze.

background image

- Cśśś - gruchała, delikatnie kołysząc siostrzenicę na biodrze. Płuc

mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan.

Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie legło w gruzach. Znalazła

się w prawdziwych opałach. Umowa dzierżawna, którą podpisała, zawierała
klauzulę: "żadnych dzieci".

- Halo, Michelle, pamiętasz mnie? - spytała, próbując na wszelkie znane

sobie sposoby uspokoić małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem
twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej firmy.

Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając wrzeszczeć wyłącznie po

to, by nabrać powietrza, mała wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby
oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się mama, zaalarmowana jej
nieustannym krzykiem.

- Wierz mi, kochanie, gdybym znała sztuczkę magiczną, która

sprowadziłaby tu z powrotem twoją mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania.

Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut temu. Susan całkiem

serio rozważała możliwość zatelefonowania do Children Protective Services i
poinformowania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce.

- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą.

Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, które zdały się trwać całą

wieczność. Zrozpaczona Susan postanowiła coś dziecku zaśpiewać. Nie znała
żadnych modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej zrobi śpiewając
starą piosenkę świąteczną Jingle Bells, choć w połowie września brzmiała ona
raczej głupio.

- Michelle - błagała, gotowa stanąć nawet na głowie, gdyby miało to

uciszyć jej siostrzenicę - twoja mamusia wróci, obiecuję ci!

Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć.

- Co byś powiedziała, gdybym kupiła na twoje nazwisko obligacje

państwowe? Wolne od podatku, Michelle! Takiej propozycji nie powinnaś
przegapić. Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań!

Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą.

- Dobrze - wykrzyknęła całkiem już zdesperowana Susan. - Zapiszę ci

moje akcje IBM. To moje ostatnie słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem
hojna.

background image

W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan tłuściutkim rączkami

i ukryła mokrą buzię w nieskazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce.

- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle Margaret Davidson -

mruknęła Susan, delikatnie klepiąc dziecko po plecach. - Łakniesz krwi,
prawda? Nic innego cię nie zadowoli.

W pół godziny po wyjściu Emily, Susan sama była bliska łez. Znów

zaczęła śpiewać jakąś starą piosenkę świąteczną. Nagle rozległo się głośne
pukanie do drzwi.

Susan zgarbiła się i zakręciła w kółko niczym złodziej złapany na

gorącym uczynku. Była pewna, że to administrator domu. Niewątpliwie
lokatorzy poskarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje.

Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę, że jest zdana wyłącznie

na jego łaskę i niełaskę.

Wyprostowała się i podeszła do drzwi.

Nie był to jednak administrator. W drzwiach stał i jej nowy sąsiad w

czapce do baseballa i spłowiałej 1 sportowej bluzie. Wyglądał na absolutnie
zdegustowanego.

- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzyżując ramiona i opierając

się o framugę drzwi - ale pani śpiew to za wiele na moje nerwy!

- Bardzo zabawne - mruknęła.

- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu rozstrojone.

- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią.

- Proszę coś zrobić.

- Właśnie usiłuję. - Obcy najwyraźniej nie przypadł do gustu Michelle,

jeszcze bardziej niż jej ciotce, przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i
zaczęła trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki, lepiej jednak nie
mówić, jak wyszedł na tym biały jedwab. - Zaoferowałam małej moje akcje
IBM - wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale nic nie pomaga.

- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było zaproponować kolację.

- Kolację? - powtórzyła Susan. Nie przyszło jej to do głowy. Emily

powiedziała, że mała jest nakarmiona, ale wspominała też coś o butelce.

background image

- Biedactwo jest pewnie głodne.

- Myślę, że powinnam dać jej butelkę. - Susan spojrzała na torby z

niezbędnym dla malucha wyposażeniem i drobne mebelki pozostawione w jej
mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie można by sądzić, że dziecko
ma już tu pozostać na zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie.

- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko.

Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem.

Gdyby potrafiła to zrobić, sąsiad w ogóle nie musiałby do niej

przychodzić. Pomyślała, że chyba prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA
do przekazania jej supertajnych dokumentów, niż uspokoić jedno
rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne niemowlę.

Nie czekając na zaproszenie, sąsiad wszedł do salonu. Podniósł jedną z

trzech wypakowanych do granic możliwości toreb i zaczął w niej grzebać.
Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył niepewnie na Susan.

- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek z materiału.

- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych artykułów jednorazowych.

- Mądra kobieta.

Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza. Po chwili spostrzegła,

że mężczyzna znalazł plastykową butelkę. Zdjął kapturek ochronny i podał
Susan, która zawahała się.

- Czy nie powinno się tego podgrzać?

- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę, by w tej chwili robiło to

dziecku jakąkolwiek różnicę.

Miał rację. Gdy Susan włożyła smoczek do ust siostrzenicy, Michelle

natychmiast chwyciła butelkę obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać.

Po raz pierwszy od chwili wyjścia matki, Michelle przestała płakać.

Zapanowała błoga cisza. Napięcie wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko,
rozluźniając się całkowicie.

- Może pani z nią usiądzie?

background image

Susan posłuchała rady i wyciągnęła się na kanapie, trzymając dziecko

ostrożnie w ramionach.

- Tak lepiej, prawda? - Sąsiad z zadowoleniem zsunął czapkę na tył

głowy.

- O wiele lepiej. - Susan uśmiechnęła się do niego nieśmiało i po raz

pierwszy przyjrzała mu się dokładnie. Odkryła, że jest bardzo przystojny. Na
pewno wiele kobiet urzekły jego figlarne niebieskie oczy i męska uroda. Był
mocno opalony, założyłaby się jednak o całomiesięczną pensję, że nie
zawdzięcza tego żadnym aparatom. Po prostu musiał spędzać dużo czasu na
powietrzu, co świadczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie w biurze. Już
wcześniej zastanawiała się, kim też może być.

- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział, siadając w drugim rogu

kanapy. - Jestem Nate Townsend.

- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę. - Przepraszam za cały ten

harmider. Właśnie poznajemy się bliżej z moją siostrzenicą i - o Boże! -
zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierpliwość.

- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały weekend?

- Dwa dni i dwie noce. - W ustach Susan zabrzmiało to niemal jak

dożywocie. - Moja siostra wybrała się z mężem w drugą podróż poślubną.
Zwykle moi rodzice opiekują się Michelle i uwielbiają to, ale wyjechali do
przyjaciół na Florydę.

- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się z pomocą.

- To nie był mój pomysł - wolała sprostować Susan. - Chyba łatwo się

zorientować, że nie jestem typem macierzyńskim.

- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc na Michelle.

Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale było jej niewygodnie

trzymać siostrzenicę, butelkę i całą resztę.

- Dobrze ci idzie.

- Jasne - mruknęła. Czuła się jak ktoś, kto mając dwie lewe nogi,

zmuszony jest nagle odtańczyć główną partię solową w Jeziorze Łabędzim.

- Odpręż się.

background image

- Już ci powiedziałam, że wypadam raczej słabo w roli matki. Jeśli

uważasz, że potrafisz zrobić to lepiej, proszę, nakarm ją.

- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie denerwuj się.

Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym, nie oczekiwała jednak

niczego lepszego.

- Kiedy jadłaś ostatni raz?

- Słucham?

- Wyglądasz na głodną.

- Ale nie jestem.

- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę. - Przeszedł śmiało do

kuchni i otworzył lodówkę. - Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała
pełny żołądek.

Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim.

- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i… I?

- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodówce. - Czy wiesz, że nie

ma tu nic poza otwartą wodą sodową i słoikiem marynaty?

- Na ogół jadam na mieście.

Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko wyjęła smoczek z jej

ust. Dziecko miało oczy zamknięte.

Maleńki cud, pomyślała młoda kobieta. Pewnie bardzo się zmęczyło.

Sama też odczuwała ogromne znużenie. Był piątek, parę minut po siódmej,
weekend dopiero się zaczynał.

Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan niezręcznie podniosła

Michelle ramię i delikatnie poklepywała ją po plecach, póki dziecku się nie
odbiło.

Nate zaśmiał się cicho, a gdy Susan spojrzała na niego, odkryła, że

przygląda jej się z ciepłym uśmiechem.

- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy.

background image

Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy mężczyźni patrzyli na nią w

ten sposób, oceniając wielkość jej nosa czy zarys brwi. Większość mężczyzn
uważa, że posiadają rzadki dar intuicji i potrafią określić charakter kobiety na
podstawie jej wyglądu. Niestety, według utartych kanonów, Susan trudno było
nazwać pięknością. Miała głęboko osadzone ciemne oczy i wydatne kości
policzkowe. Nos, łączący się w prostej linii z czołem, oraz pełne usta nadawały
jej wygląd greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej interesująca.

Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło, sięgnęła pulchną rączką

do ciemnych włosów Susan.

Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka i długie pasma włosów

spłynęły swobodnie na ramiona dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan
przykładała ogromną wagę, był jej wygląd. Pomyślała, że musi sprawiać dość
dziwne wrażenie w kostiumie za dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z
włosami opadającymi na ramiona.

- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię poznać - powiedział Nate.

Opierał się o bufet i widać było, że czuł się jak w domu. - Ale na początku
widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś się rozmijały.

- Ostatnio wiele pracowałam po godzinach. - Prawdę mówiąc, Susane

prawie zawsze pracowała po godzinach, często też zabierała coś do roboty do
domu. Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita. Natomiast jej sąsiad
nie wyglądał na człowieka obdarzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że
Nate'owi Townsendowi wszystko przychodzi w życiu zbyt łatwo. Nigdy nie
widziała go bez baseballowej czapki i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy
w ogóle ma garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie wyglądałby w
nim dobrze. Nate Townsend był facetem, do którego pasowała odzież sportowa,
swetry.

Sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego, przyjacielskiego,

towarzyskiego, ale wyraźnie pozbawionego ambicji. Nie istniało chyba nic,
czego pragnąłby na tyle mocno, by do tego dążyć.

- Cieszę się z naszego poznania - dodała Susan, wracając do salonu i

kierując się w stronę drzwi. - Dziękuję bardzo za pomoc, ale jak sam
powiedziałeś, coraz lepiej daję sobie radę.

- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem.

- Początki zawsze są trudne. Czemu się ze mną spierasz? Przecież sam

byłeś zdania, że dobrze mi idzie.

background image

- Skłamałem.

- Dlaczego?

Nate wzruszył obojętnie ramionami.

- Wyraźnie brakowało ci wiary we własne siły, chciałem cię więc

podnieść na duchu.

Susan popatrzyła nań ze złością, urażona jego podejściem. A więc taki

jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany!

- Nie potrzebuję twojej łaski.

- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pewnością tak. Biedne dziecko

było głodne, a tobie nawet nie przyszło to do głowy.

- Domyśliłabym się.

Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do jej inteligencji i Susan

znów zmarszczyła brwi.

Otworzyła drzwi zbyt mocnym szarpnięciem i odrzuciła włosy przez

ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej pozazdrościć paryska modelka.

- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale jak widzisz, wszystko

gra.

- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo i wyszedł, nie mówiąc

już ani słowa.

W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki muzyki. To Nate słuchał

włoskiej opery. Przynajmniej podejrzewała, że to włoska opera, co było
fatalnym zbiegiem okoliczności, natychmiast bowiem zaczęła myśleć o
spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna.

- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się do małej - teraz musimy

nakarmić twoją ciocię. - Udało jej się bez większych trudności rozstawić
wysokie krzesełko z blatem i posadzić w nim siostrzenicę, po czym zajęła się
sprawdzaniem zawartości zamrażarki.

Michelle najwyraźniej zaakceptowała sytuację, czemu dała wyraz,

uderzając rączkami o blat.

background image

- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze kipiała gniewem - W

pewnym sensie miał rację, ale nie musiał się tak wywyższać

Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów ciotki. Grube mury tłumiły

radosne dźwięki muzyki, Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na
balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym przepierzeniem. Zapewniało
ono co prawda odosobnienie, teraz jednak nie pozwalało przeniknąć głosom
zespolonym w triumfalnej pieśni

Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon. Wieczór był chłodny,

lecz przyjemny. Zachodzące słońce rzucało złociste cienie na malownicze
wybrzeże.

- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni - on gotuje coś, co

pachnie jak lasagna lub spaghetti. - Zaczęło jej burczeć w brzuchu, otworzyła
więc ponownie zamrażarkę i wyjęła z niej meksykańską potrawę, z której
poprzednio zrezygnowała. I tym razem nie wyglądała ona zachęcająco.

Do kuchni napłynął smakowity aromat czosnku. Susan odwróciła swój

klasyczny grecki nos w kierunku otwartych drzwi balkonu niczym marionetka
szarpnięta za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze.

- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz bosko. - Michelle znów

poklepała rączkami o blat.

- Obsmażany chleb z czosnkiem - oznajmiła Susan i odwróciła się do

siostrzenicy, na której nie zrobiło to chyba szczególnego wrażenia. Cóż, ona
była najedzona.

Wbrew swym chęciom, Susan włożyła zamrożone danie do kuchenki

mikrofalowej i ustawiła wyłącznik czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi
i zjeżyła się cała, patrząc na Michelle, jak gdyby dziewięciomiesięczne
niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym razem licho niesie.

Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem czerwonego wina.

- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał.

Po raz pierwszy w życiu Susan nie mogła oderwać oczu od ogromnego

talerza, kopiasto wyładowanego parującym makaronem, grubo polanym
czerwonym losem. Wyglądało to bardzo apetycznie. Wszystko posypane było
parmezanem, a na brzegu talerza leżała, pachnąca czosnkiem, potężna kromka
bułki paryskiej.

background image

- Ja… właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła ręką w stronę kuchni.

- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do niej rękę z talerzem. -

Przynoszę ci gałązkę oliwną.

- To… dla mnie? - Oderwała wreszcie wzrok od talerza, zastanawiając

się, czy Nate kpi z niej, wiedząc, jak jest głodna.

Podał jej spaghetti.

- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe popołudnie. Lubię udawać,

że jestem czymś w rodzaju mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam
się w kuchni.

- To miłe. - Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak stoi w kuchni, mieszając

sos, podczas gdy reszta świata toczy walkę, by zarobić na życie. Złagodniała
nieco, przepraszając go w myśli. Bez dalszych ceregieli pomaszerowała do
kuchni, wzięła widelec i klapnęła na krzesło. Powinna chyba zjeść, póki jest
ciepłe!

- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie.

Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba i dał ją Michelle.

- To dla ciebie, malutka.

Gdy Michelle żuła z zadowoleniem skórkę, Nate wyciągnął krzesło i

usiadł naprzeciwko Susan, która była zbyt pochłonięta delektowaniem się
kolacją, by cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu.

- Czy coś się stało? - spytała. Wytarła usta serwetką i upiła łyk wina.

- Coś czuję.

Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic przyjemnego.

- Może to moja mrożonka? - powiedziała z nadzieją, choć wiedziała już z

całą pewnością, że to coś innego.

- Obawiam się, że nie.

Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec obok talerza.

- Ktoś chyba musi - powiedział Nate zduszonym głosem - zmienić

pieluszkę Michelle.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Trzymając na biodrze świeżo umytą i przewiniętą Michelle, Susan

wyskoczyła z łazienki do wąskiego korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech.

- Dobrze się czujesz? - spytał Nate.

Skinęła głową i oparła się bezwładnie o ścianę, czując lekki zawrót

głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się
i spróbowała uśmiechnąć.

- Chyba nie było aż tak źle?

Susan spojrzała na niego.

- Powinnam była założyć maskę tlenową.

Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to jednak na poprawę humoru

dziewczyny.

- Po tym, czego właśnie doświadczyłam, nie jestem w stanie zrozumieć,

czemu ludzie nadal się rozmnażają. - Wyjęła z szafki duży pojemnik ze
środkiem dezynfekcyjnym i wsunąwszy rękę do łazienki, szczodrze go
rozpyliła.

- Gdy z takim poświęceniem zajmowałaś się małą, rozłożyłem łóżeczko

dziecinne - powiedział wciąż zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je
postawić?

- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem. - Susan nie przywykła,

by zależeć od innych, jej podziękowanie było więc raczej wymuszone.

Poszła za mężczyzną do salonu, położyła Michelle na brzuszku w

przygotowanym łóżeczku i przykryła ją kołderką ręcznej roboty. Dziecko nie
zaprotestowało, układając się wygodnie. Nate skierował się ku drzwiom.

background image

- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz?

- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do tego duże wątpliwości,

ale Michelle była jej siostrzenicą i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i
tak zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki za kolację.

- Polecam się na przyszłość. - Zatrzymał się w drzwiach i odwrócił do

Susan. - Zostawiłem mój numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwoń, jeśli
będziesz mnie potrzebowała.

- Dziękuję.

Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała jeszcze przez parę minut,

zatopiona w myślach o nim. Uczucia miała zdecydowanie mieszane.

Zaczęła sortować rzeczy pozostawione przez siostrę, ustawiając słoiki z

pokarmem dla dziecka na kredensie i wkładając butelki do lodówki.

Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki zanurzyła się w ciepłej

wodzie, pozostawiając drzwi uchylone na wypadek, gdyby Michelle się
obudziła. Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej.

Wróciła na palcach do salonu i zabrała zeń teczkę i gruby plik

dokumentów. Przystanęła na moment, spoglądając na śpiącą siostrzenicę i
delikatnie pogładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała we śnie jak
aniołek.

Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet nie potrafiła nazwać.

Bardzo kochała siostrzenicę, ale chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na
sam z Michelle wyzwolił w niej od dawna skrywane pragnienie, nad którym
dotąd nie mała czasu się zastanawiać.

Stawiając na karierę zawodową, Susan zdawała sobie sprawę, że

rezygnuje z tej części samej siebie, która pragnie mieć męża i dzieci. Nic nie
przemawiało za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała, na co ją
stać. Od czasu studiów było oczywiste, że prowadzenie domu nie jest jej mocną
stroną. Zwłaszcza gdy porównywała siebie z Emily, która musiała się chyba
urodzić ze ściereczką do kurzu w jednej ręce i książką kucharską w drugiej.

Susan nigdy nie żałowała swej decyzji, ale znajdowała się w lepszej

sytuacji od innych. Miała siostrę, która zamierzała dostarczyć jej całą masę
siostrzenic oraz siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało.

background image

Oddaliła się cichutko od łóżeczka i usiadłszy na materacu, zaczęła

zgłębiać szczegóły proponowanego przez wydział programu marketingu. Pełna
prezentacja nastąpi w poniedziałek rano, do tego czasu chciała się z nim
dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji.

Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów na palcach do swego

biurka, stojącego w odległym kącie salonu, i włożyła papiery do teczki.

Jeszcze raz zatrzymała się przy łóżeczku siostrzenicy. Czując się nieco

pewniej, wróciła do sypialni przekonana, że opiekowanie się dziećmi ma swoje
dobre strony.

Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy żałosne kwilenie wyrwało

ją z głębokiego snu. Nie wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie spadła z
łóżka, spiesząc do maleństwa.

- Michelle - zawołała, idąc po omacku z wyciągniętymi przed siebie

rękami. - Idę, idę. Nie ma powodu do paniki!

Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc oczy i idąc na oślep w

stronę łóżeczka, Susan potknęła się o stolik i krzyknęła głośno.

Michelle stała, trzymając się poręczy łóżka, z miną tak nieszczęśliwą,

jakby nie miała ani jednej przyjaznej duszy na świecie.

- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan, biorąc ją na ręce.

Michelle miała po prostu mokro, ale biedulka musiała się przestraszyć

gdy obudziła się w obcym mieszkaniu. Susan nie mogła mieć do niej o to
pretensji.

- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym pieluchowym interesem.

Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na nim dziewczynkę. Gdy

była mniej więcej w połowie zmiany pieluch, zadzwonił telefon. Nie mogła
zostawić dziecka, a trudno byłoby zanieść je w tym stanie do kuchni.
Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł zostawić wiadomość automatycznej
sekretarce.

Po chwili telefon umilkł, natomiast rozległo się głośne pukanie do drzwi

frontowych. Dźwigając świeżo przewiniętą i wypudrowaną Michelle, Susan
zerknęła przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami Nate'a ze skwaszoną
miną.

- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi.

background image

Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej chcieć o tej porze.

Był boso, miał na sobie czerwony szlafrok w szkocką kratę. Potargane

włosy świadczące o tym, że musiał zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że
sama musi wyglądać podobnie.

- Czy z Michelle wszystko w porządku? - warknął, mimo iż miał przed

sobą niewątpliwy dowód, że tak właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał
oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki.

- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę.

Nate zawahał się, po czym spytał:

- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz?

Skinęła głową, udało jej się nawet podnieść prawą dłoń, co było dość

trudne, ponieważ trzymała w ramionach dziecko.

- Jakoś przeżyłam.

- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała?

- Nie jestem pewna, może się przeraziła, obudziwszy się w obcym

mieszkaniu.

- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej.

Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze. Potargane, splątane

włosy opadały jej na ramiona lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie
włożyła pantofli ani szlafroka.

Mała, najwyraźniej szczęśliwa, że stała się ośrodkiem zainteresowania,

wyciągnęła rączki do Nate'a. Susan poczuła się urażona niestałością dziecka.
Przecież to ona przewijała je i karmiła, a nie Nate.

- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej , zachwycony.

- Raczej kolor twojego szlafroka.

Cokolwiek to było, Michelle przytuliła się do mężczyzny niczym do

odzyskanego niespodziewanie przyjaciela. Susan skorzystała z okazji, by pójść
po szlafrok przewieszony przez oparcie łóżka. Gdy wróciła do salonu, zastała
Nata siedzącego na kanapie z nogami opartymi o stolik.

background image

- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała nie najlepszy humor, gdy

ją zrywano ze snu.

- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do niej Nate.

- Owszem, jest - zrobiła poważną minę, zepsuła jednak cały efekt,

ziewając głośno. Przesłaniając usta wierzchem dłoni, osunęła się na fotel
naprzeciwko niego i odgarnęła włosy z twarzy.

- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone - powiedział, przyglądając

jej się.

- Zawsze je upinam! - odparła ze złością.

- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej do twarzy.

- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi również zamiar radzić,

jak się ubierać?

- Mogę.

Powiedział to z czarującym uśmiechem, neutralizującym odrobinę

złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu.

- Nie musisz chyba chodzić codziennie w kostiumie? Spróbuj czasem

włożyć sukienkę - plisowaną, ozdobioną koronką, z guziczkami.

Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź, stwierdziła jednak, że nic to

nie da. Arogancja, jaką zaprezentował, była dość typowa dla przystojnych
mężczyzn.

- Nie masz zamiaru się ze mną spierać?

- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową.

Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów uśmiechnął się do niej

ujmująco.

- To coś nowego!

- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba.

- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich włosów i ubrań.

background image

- Nie musisz się martwić, że zraniłeś moje uczucia - powiedziała

lekceważąco. - Odznaczam się wielkim hartem ducha.

- Hm. Taka wytrzymała. Zabrzmiało, jakbyś mówiła o oponie nie do

zdarcia.

- Muszę być bardziej wytrzymała od niej.

Twarz Nate'a wyrażała współczucie.

- Dlaczego?

- Mam na co dzień do czynienia z mężczyznami twojego pokroju.

- Mojego pokroju?

- Właśnie tak. Przez siedem lat musiałam walczyć z przestarzałymi

fałszywymi stereotypami, ale nauczyłam się zachowywać zimną krew.

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Susan poczuła się w

obowiązku wytłumaczyć mu.

- Dam ci kilka przykładów. Otóż, jeśli mój kolega biurowy płci męskiej

ma bałagan na biurku, wszyscy wyciągają z tego wniosek, że jest okropnie
zapracowany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw dezorganizacji.

Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to odpowiedzieć, ale Susan

była tak rozgorączkowana tematem, że nie dała mu dojść do słowa.

- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to korzystne, ponieważ się

ustatkuje i stanie wydajniejszym pracownikiem. Jeśli natomiast wychodzi za
mąż kobieta, kierownictwo uważa to za początek końca, zakłada bowiem, że
natychmiast zechce mieć dziecko i odejdzie. Awans dostaje w ostatniej
kolejności, niezależnie od kwalifikacji. Gdy mężczyzna odchodzi na lepszą
posadę, wszyscy mu gratulują, wykorzystuje bowiem możliwość zrobienia
kariery, ale gdy dotyczy to kobiety, wzruszają ramionami, mówiąc, że na
kobietach nie można polegać.

Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę.

- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - powiedział wreszcie.

- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował.

background image

Michelle zainteresowała się stopkami swoich śpioszków i bawiła się nimi,

zupełnie zafascynowana. Nigdy dotąd Susan nie widziała kogoś tak
przytomnego o tej skandalicznej porze.

- Jeśli zgasisz światło, może zrozumie aluzję - powiedział Nate,

nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała Susan. - Naprawdę nie

musisz tu siedzieć. Daj mi ją. - Wyciągnęła ramiona do Michelle, która
zakwiliła i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej odczuła swą
nieprzydatność.

- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił ją Nate.

- Ale… - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła oczy, żałując swego

wybuchu sprzed kilku minut. - Posłuchaj, przykro mi z powodu tego, co
powiedziałam. To, co dzieje się w biurze, nie ma nic do tego, że jesteśmy
sąsiadami.

- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki.

- Jak to?

- Nie powinienem był robić uwag o twoich włosach czy sposobie

ubierania się. - Zawahał się, po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc -
przyjaźń?

- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan.

Michelle zafikała radośnie nóżkami, gaworząc głośno.

Susan wstała i przygasiła lampę, po czym przykryła dziecko kołderką.

Sama też poczuła chłód, okryła się więc wełnianym szalem, który Emily zrobiła
dla niej na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku.

Przyćmione światło stwarzało intymną atmosferę i nagle Susan

zaproponowała nieśmiało:

- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc zasnąć.

- Jeśli ktoś tu ma zaśpiewać, to na pewno ja - powiedział zdecydowanie

zbyt szybko.

Ku jej zdziwieniu Nate miał głos melodyjny i kojący. A już zupełnie ją

zaskoczyło, że znał mnóstwo piosenek odpowiednich dla dzieci. Nie tyle

background image

dziecięcych, ile łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których przez lata
słuchała w radio. Poczuła, jak oczy jej się zamykają, walczyła ze snem. Głos
mężczyzny przeszedł niemal w szept, brzmiący ciepło i pieszczotliwie. Zbyt
pieszczotliwie. I swojsko, jak gdyby należeli do siebie we trójkę, co było
śmieszne, spotkała bowiem Nate'a kilka godzin temu. Był jej sąsiadem i nic
poza tym. Nie mieli nawet czasu, by się dobrze poznać, a Michelle jest jej
siostrzenicą, nie córką.

Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo chciała je odpędzić.

Nie mogła przestać myśleć, jak dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi.
Oczy jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść powiekom na dłużej
niż parę chwil.

Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić poduszkę, ale zorientowała

się, że jej nie ma. Zamiast w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli
otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie, z odrzuconą do tyłu głową,
chrapiąc głośno. Michelle spała słodko w jego ramionach.

Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do siebie. Gdy zdała sobie

sprawę, że słońce zagląda do pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy.
Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej mieszkaniu!

Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając resztki snu, zaczęła się

zastanawiać. Pomysł, by obudzić Nate'a, nie należał chyba do najlepszych. Z
pewnością poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się, że przespał pół
nocy w jej salonie. W dodatku szal, którym była przykryta, okręcił się jakimś
cudem wokół jej bioder i nóg. Mrucząc coś pod nosem, Susan zaczęła go
szarpać, chcąc się uwolnić.

Jej szamotanina wyrwała Nate'a ze słodkiej drzemki. Poruszył się,

spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej
wzrok, jak gdyby był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie patrzył
na nią odpowiednio długo.

Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by wyglądać godnie, było

to jednak raczej niemożliwe, ponieważ wciąż pętał ją szal.

- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate.

- Ee… w moim mieszkaniu.

- Tego się obawiałem. - Ponura mina Nate'a w innych okolicznościach

byłaby komiczna, teraz jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu.

background image

- Ja… chyba zasnęłam - Susan przerwała krępującą ciszę. Uwolniła się

wreszcie od szala i trzymała go przed brzuchem niczym tarczę.

- Ja również - mruknął Nate.

Michelle obudziła się i próbowała usiąść. Rozejrzała się i wyraźnie nie

spodobało jej się to, co zastała. Zaczęła jej drżeć dolna warga.

- Michelle, wszystko w porządku - powiedziała szybko Susan, próbując

uprzedzić przeraźliwy krzyk. - Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz?

- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy Michelle zaczęła cicho kwilić.

Zaklął pod nosem i szybko podniósł małą ze swych kolan. - Nawet jestem
pewien. Weź ją ode mnie.

Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą pieluchę, nie na wiele

się to jednak zdało. Michelle postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych
zmian w swoim rozkładzie, jak również nie lubi budzić się rano w ramionach
obcego człowieka. Swą dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem.

- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate, próbując strzepnąć wilgoć ze

swego szlafroka.

- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie Susan, niosąc Michelle do

łazienki.

- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się.

- Napiłabym się kawy.

- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę dla Michelle.

- Najpierw powinna zjeść kaszkę - zawołała Susan. - Przynajmniej tak

życzyła sobie Emily.

- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna.

- Dobrze, dobrze - odkrzyknęła Susan z łazienki. - Podgrzej jej mleko,

jeśli chcesz.

Zrobiła błąd, podnosząc głos. Michelle wyraźnie nie miała rankiem

lepszego humoru niż jej ciotka. Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko,
że zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewykonalną. Susan była coraz
bardziej zdenerwowana. Wreszcie opadające na ramiona włosy przyciągnęły

background image

uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć na wystarczająco długą
chwilę, by zaczerpnąć haust powietrza.

- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie Nate'a.

- Co odebrał?

Nie było to widać nic ważnego, nie odpowiedział jej bowiem. Jednakże

po chwili stanął w drzwiach łazienki.

- To do ciebie - powiedział.

- Co jest do mnie?

- Telefon.

Słowo to odbiło się echem w jej głowie.

- Czy… czy rozmówca się przedstawił? - spytała wysokim, załamującym

się głosem. Musiał to być ktoś z biura, stanie się teraz obiektem plotek przez
następnych kilka miesięcy.

- Ktoś o imieniu Emily.

- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej siostra zasypie ją pewnie

gradem kłopotliwych pytań.

- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to równie niedbale jak

zwykle.

- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez zbędnych wstępów.

- Mój sąsiad, Nate Townsend. Mieszka tuż obok. - Finezja, z jaką

przemyciła to genialne wyjaśnienie, zadziwiła nawet ją samą. Co gorsza, była
gotowa wygadać się, że Nate spędził u niej noc, powstrzymała się jednak w
ostatniej chwili.

- Nie znam go, prawda?

- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz.

- Ma miły głos.

- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda? - Susan pragnęła skończyć

jak najszybciej rozmowę. - Nie martw się, panuję nad sytuacją.

background image

- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepokojem siostra.

- Tak. Właśnie się obudziła i jest trochę głodna. - Nate spacerował po

kuchni, trzymając małą na ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę.

- Moja biedulka. Powiedz mi, kiedy poznałaś swego sąsiada. Nie

pamiętam, byś wspominała o kimś, kto ma na imię Nate.

- Bardzo mi pomógł - powiedziała szybko Susan i zmieniła temat. - Jak

się miewacie z Robertem?

- Robert miał rację - westchnęła Emily. - Potrzebowaliśmy trochę czasu

dla siebie. Czuję się tysiąc razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od
czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma taką fantastyczną siostrę, jak
ja.

- Dobrze, dobrze, nie mówmy o tym. Och, butelka Michelle już się

podgrzała. Nie chciałabym ci przerywać, siostrzyczko, ale muszę się zająć
dzieckiem! Myślę, że mnie rozumiesz.

- Oczywiście.

- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której przylatuje samolot?

- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto do ciebie i zabierzemy

Michelle.

- Świetnie, wobec tego czekam na ciebie około drugiej. - Jeszcze jeden

dzień z Michelle. Jakoś wytrzyma te dwadzieścia cztery godziny. Czy w tak
krótkim czasie może się zdarzyć coś złego?

Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wróci z Michelle do salonu.

Susan przyglądała się prze otwarte drzwi, jak włącza telewizor i sadowi się
wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając jakiś program, wsunął
smoczek do niecierpliwych ust dziecka.

Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak romantycznie spędziła pierwszą

noc w San Francisco. Susan słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a,
który potargany, wymięty i bardzo zadowolony, siedział w jej salonie, trzymając
w ramionach niemowlę. Widok ten zrobił niezwykłe wrażenie na Susan.
Chodziła na spotkania z różnymi mężczyznami - dobrodusznymi, bogatymi,
skomplikowanymi. Ale obecne uczucie, pociąg, jaki odczuwała, były dla niej
kompletnym zaskoczeniem. Po latach, mimo randek, Susan zawsze
pieczołowicie strzegła swego serca. Nie było to zresztą trudne, ponieważ nigdy

background image

nie spotkała kogoś, kto by jej się naprawdę podobał. A ten potargany,
skwaszony facet, który siedział w salonie, karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją
bardziej niż ktokolwiek do tej pory. Nie miało to najmniejszego sensu. Nie
mogło rozwinąć się między nimi żadne głębsze uczucie - byli tak bardzo różni,
jak galaretka i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej by pragnęła.

Gdy wreszcie mogła odwiesić słuchawkę, przeszła do salonu, czując się

wyczerpana. Odgarnęła splątane włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna
zabrać Michelle z objęć Nate'a, by mógł wrócić do swego mieszkania. Bez
wątpienia jej siostrzenica znów zaprotestuje.

- Twoja siostra nie leci linią Puget, prawda? - spytał zasępiony. Wzrok

miał utkwiony w ekranie telewizora.

- Czemu pytasz?

- Jeśli tak, wpadłaś w kłopoty. I to duże. W wiadomościach podali, że

strajkują tam pracownicy utrzymania ruchu. Do szóstej wieczorem wszystkie
samoloty mają być na ziemi.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to w złym guście.

- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart?

Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym westchnieniem.

- Zadzwonię lepiej do Emily. - Założyła, że jej siostra nie słyszała nic o

strajku.

Wróciła po kilku minutach.

background image

- No i co? - spytał Nate.

- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie wspomniała, żeby mnie nie

martwić.

- Jak zamierza wrócić do Seattle?

- Zarezerwowali lot w innych liniach na wypadek, gdyby coś takiego

miało się zdarzyć.

- Bardzo rozsądnie.

- To cały mój szwagier. Emily wróci w niedzielę po południu, tak jak

obiecała. - Jeśli los tak zrządzi, dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś
nieprzewidzianego.

Los jednak zrządził inaczej.

W niedzielny poranek Susan miała podkrążone oczy. Była wyczerpana

fizycznie oraz psychicznie i od nowa przekonana, że macierzyństwo jest
zdecydowanie nie dla niej. Przeszła ciężką próbę przez te dwie noce i
stwierdziła, że tęsknota za mężem i dziećmi nachodzi ją tylko wówczas, gdy
Michelle śpi lub je.

Nate przyszedł koło dziewiątej, przynosząc dary - świeżo upieczone

cynamonowe obarzanki, jeszcze ciepłe, prosto z piekarnika. Stał w drzwiach,
wysoki i smukły, z uśmiechem, zdolnym zawojować nawet najbardziej
zapracowaną i oddaną firmie kobietę interesu. Jeszcze raz Susan zadziwiła
własna reakcja na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natychmiast zaczęła
żałować, że nie miała czasu, by włożyć na siebie coś elegantszego od
wypłowiałego szlafroka.

- Wyglądasz okropnie.

- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na biodrze.

- Musiałaś mieć paskudną noc.

- Michelle marudziła przez cały czas. Wyrzyna jej się nowy ząbek. Nie

chciała w ogóle spać.

- Trzeba było zadzwonić do mnie - powiedział Nate, ujmując ją pod

łokieć i prowadząc do kuchni. Naprawdę czuje się winny, że sam spędził
spokojną noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne.

background image

- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei chodził z nią przez całą noc?

- Trzeba przyznać, że Nate spędził sporo czasu w sobotę w mieszkaniu Susan,
pomagając jej, i ciąganie go jeszcze po nocy byłoby nieprzyzwoitością z jej
strony.

- O której przylatuje twoja siostra?

- Piętnaście po pierwszej. - Gdy mówiła te słowa, zadzwonił telefon.

Susan i Nate popatrzyli na siebie bez słowa. Zanim jeszcze podniosła
słuchawkę, wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała.

- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę.

Kryjąc twarz w dłoniach, oparła się bezsilnie o ścianę.

- Powiedz coś,

- Ratunku!

- Ratunku?

- Tak - odrzekła, z trudem panując nad głosem. - Samoloty Puget Air

znalazły się na ziemi o czasie, podanym w wiadomościach, natomiast linie, w
których Robert i Emily zarezerwowali bilety, są tak przepełnione, że
najwcześniej mogą przylecieć jutro rano.

- Rozumiem.

- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest poniedziałek i muszę być

w pracy!

- Zadzwoń, że jesteś chora.

- Nie mogę - burknęła, wściekła, że w ogóle sugeruje coś podobnego. -

Wydział marketingu przygotował na jutro prezentację i muszę tam być.

- Dlaczego?

Utkwiła w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu oczekiwać, że Nate

zrozumie coś tak ważnego jak prezentacja sprzedaży. Wyglądało na to, że nie
pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę. Dlatego prawdopodobnie nie
był w stanie zrozumieć, że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać
wielu starań, by udowodnić, ile jest warta.

background image

- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział z doprowadzającym ją do

szału spokojem. - Naprawdę chcę po prostu wiedzieć, czemu to spotkanie jest
tak ważne.

- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś takiego, ale przyjmij do

wiadomości, że muszę tam być.

Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę.

- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za pięć lat będziesz mogła

powiedzieć, że to spotkanie było dla ciebie ważne?

- Nie wiem. - Przycisnęła dwoma palcami nasadę nosa. Spała niespełna

trzy godziny, a Nate zadawał beznadziejne pytania.

- Gdybym był na twoim miejscu, nie przepracowywałbym się tak -

powiedział lekceważąco. - Jeśli nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją
na wtorek.

- Innymi słowy - wymówiła cicho Susan - uważasz, że nie ma się czym

przejmować.

- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz zrobić?

Susan nie była pewna. Zamknęła oczy, by się skoncentrować. Narzuć

sobie dyscyplinę, nakazała sobie. Zachowaj spokój, to najważniejsze ze
wszystkiego.

- Odwołam moje spotkania wcześnie rano i pójdę na prezentację -

postanowiła rozsądnie.

- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę?

Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak z powieści, może nawet

do wprowadzenia w życie, niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje.
W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle ze sobą.

Tak jak przewidywała, jej przyjazd do H&J Lima wywołał sensację.

Dokładnie o dziesiątej rano w poniedziałek wysiadła z windy. W jednej ręce
ściskała czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na biodrze Michelle. Z
podniesioną wysoko głową przemaszerowała po dębowym parkiecie, mijając
długie szeregi pokoików bez drzwi oraz półek zapełnionych grubymi
segregatorami. Niektórzy pracownicy wstali od biurek, by się jej przyjrzeć.
Przez całą drogę towarzyszyły jej przyciszone szepty.

background image

- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim głosem, wchodząc do

swego biura z torbą pieluch przewieszoną przez ramię niczym worek z
amunicją.

- Dzień dobry, panno Simmons.

Susan zauważyła, że jej sekretarka - co przynosiło jej chlubę - nie

mrugnęła nawet okiem. Była świetnie wyszkolona - na podstawie jej
zachowania można by wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy z
dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach.

Postawiwszy torbę z pieluchami na podłodze, Susan usiadła przy

ogromnym orzechowym biurku. Michelle, której na razie dopisywał humor,
siedziała jej na kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki.

- Podać kawę? - spytała panna Brooks.

- Tak, proszę.

- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia sekretarka.

- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks.

Kobieta skinęła głową.

- Czy Michelle też się czegoś napije?

- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna korespondencja?

- Nic, co nie mogłoby poczekać. Odwołałam pani spotkania o ósmej i o

dziewiątej - oznajmiła sekretarka. - Gdy rozmawiałam z panem Adamsem,
spytał, czy mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka o szóstej wieczorem.

- Owszem, pasuje mi. - Stary rozpustnik chciałby załatwiać z nią

wszystkie interesy poza biurem. Tym razem zgodziła się na jego warunki,
ponieważ była zmuszona odwołać ranne spotkanie, ale następnym razem tak
łatwo mu nie pójdzie. Nigdy nie interesował jej Andrew Adams, który był
gruby, łysawy i skończenie nudny.

- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna?

- Nie, dziękuję.

Tak jak przewidywała, spotkanie z wydziałem marketingu było istną

katastrofą. Prezentacja trwała dwadzieścia minut, a w tym krótkim czasie

background image

Michelle zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać guziki u jej bluzki i
rozpuścić włosy, misternie splecione we francuski warkocz. Klaskała w dłonie,
wydając głośne okrzyki. Pod koniec spotkania Susan musiała dać nura pod
własne biurko, by wyciągnąć stamtąd siostrzenicę, raczkującą beztrosko
pomiędzy nogami siedzących.

Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak gdyby wracała z pola

walki. W taki dzień miała straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki
smakołyk. Na całym świecie nie znalazłaby się jednak odpowiednia ilość
słodkości, by pomóc jej przetrwać jeszcze jeden taki ranek.

Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście obok windy. Posłała

mu jedno spojrzenie, czyniąc usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem.

- Widzę, że nie poszło najlepiej.

- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie.

- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy, a pamiętam, że wolisz je

nosić upięte. Poza tym twoja bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu. -
Uśmiechnął się szatańsko. - Zastanawiałem się, czy osoby twojego pokroju
noszą koronkowe staniki. Teraz już wiem.

Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki. Mógł jej oszczędzić tego

komentarza.

- Hej, dziecino - powiedział, zabierając małą z ramion Susan. - Twojej

cioci potrzebna jest chyba chwila wytchnienia.

Odwróciwszy się, Susan zapięła bluzkę i wyjęła z torebki klucze. Jej

zawsze schludne, nieskazitelne mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie
huragan. Kocyki i zabawki były porozrzucane po całym salonie. Chcąc być
bliżej Michelle, Susan spała na kanapie. Leżała tam wciąż jeszcze poduszka i
koce wraz z niebieskim żakietem od kostiumu, który musiała zdjąć, bowiem
Michelle ubrudziła cały rękaw musem śliwkowym.

- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się zdumionym wzrokiem po

pokoju.

- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się jeszcze dziwisz??

- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę.

Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać.

background image

Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni.

- Co to za fioletowe świństwo na ścianach?

- Mus śliwkowy - poinformowała go Susan. - W ten przykry sposób

dowiedziałam się, że Michelle nie cierpi śliwek.

Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania i Susan. Przygotowania

do wyjścia z Michelle do biura 1 zajęły jej prawie trzy godziny.

- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini - powiedziała do Nate'a,

który przyniósł dwie filiżanki kawy.

- Nie ma jeszcze nawet południa.

- Wiem o tym - odrzekła, opadając bezsilnie na j kanapę. - Czy jesteś

sobie w stanie wyobrazić, czego bym zażądała, gdyby była już druga?

Chichocząc pod nosem, Nate podał jej parującą filiżankę. Michelle

siedziała na podłodze, bawiąc się z zadowoleniem zabawkami, które
porozrzucała rano ze złością.

Ku zdumieniu Susan, Nate usiadł obok niej i otoczył ją ramieniem.

Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył, nie dał nic po sobie poznać.

Susan czuła, jak rośnie w niej napięcie. Samo wspomnienie porannego

zebrania wystarczyło, by podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała
swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej; stanu jest bliskość Nate'a.
Nie dlatego, by miała coś przeciwko temu, że ją obejmował - raczej wręcz
przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo czasu i na przekór wszystkim
swoim wcześniejszym teoriom na temat sąsiada, zaczęło jej się podobać jego
niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak było ono diametralnie różne
od jej własnego, fakt, że Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku.

- Czy chcesz porozmawiać o pracy?

Powoli wypuściła powietrze z płuc.

- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zainteresowani zapomnieli

o dzisiejszym spotkaniu. Miałeś rację, powinnam była je odłożyć.

Złapawszy się stolika, by stanąć na nóżkach, Michelle posuwała się

wzdłuż jego krawędzi, póki nie dotarła do wyciągniętych nóg Nate'a.
Zaskoczyła ich oboje, wyciągając do niego rączkę i obdarzając uśmiechem,
który stopiłby nawet lód.

background image

- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan. - Widać jej nowy ząbek.

- Gdzie, gdzie? - Nate posadził małą na kolanach, zajrzał jej do buzi.

Susan próbowała mu pokazać, gdzie ma szukać ząbka, gdy nagle rozległy się
trzy niecierpliwe dzwonki do drzwi.

Susanna otworzyła je, wpuszczając Emily, która jednym susem znalazła

się obok małej.

- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą tęskniłam!

Tuż za Emily wszedł Robert z bardzo zadowoloną miną. Weekend

wyraźnie posłużył obojgu. Nieważne, że omal nie doprowadził do załamania
psychicznego Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej.

- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając obok niego na kanapie.

- Moja siostra zbyt mało mi o tobie opowiedziała.

- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan, nerwowo zacierając dłonie.

Tylko tego brakowało, żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę!

- Ja dziękuję - odpowiedział Robert.

- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały ten majdan i pojechać

do domu - powiedziała z nadzieją Susan. Pochwyciła kątem oka spojrzenie
Nate'a - było oczywiste, że z trudem udaje mu się powstrzymać śmiech z jej
niezbyt subtelnej próby pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną.

- Susan ma rację - podchwycił Robert, rozglądając się po pokoju. Nigdy

nie widział schludnego mieszkania swej szwagierki w stanie takiego
rozgardiaszu.

- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em - zaprotestowała Emily. -

Bardzo chciałam poznać go bliżej.

- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu.

Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodowało, że wstrząsnął nią

dreszcz. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo pragnie, by ten
mężczyzna ją pocałował.

Nagle Emily zauważyła, co się dzieje.

- Tak, myślę, że masz rację, Robercie - w jej głosie zabrzmiało wyraźne

rozbawienie. - Spakuję rzeczy Michelle.

background image

Gdy Susan wreszcie oderwała wzrok od Nate'a, policzki miała

zaróżowione ze zmieszania.

- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek?

- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie pakując rzeczy córeczki.

Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz wysokiego krzesełka i nie

minęło dziesięć minut, gdy mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała
pośrodku salonu, delektując się ciszą.

- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który został z nią w mieszkaniu.

- Jak stado żółwi.

Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy od czasów dzieciństwa.

Nie uważała go za szczególnie zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się
uśmiechał.

- Znów jestem panią własnego życia - westchnęła. Pewnie upłynie z

miesiąc, zanim całkiem wrócić do normy.

- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate, bacznie ją obserwując.

Susan wolałaby przypisać łzy, które popłynęły jej z oczu, jego

badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że ich przyczyna jest inna. Objąwszy się
rękami w pasie, podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay. Biało-zielone
statki sunęły z wolna po ciemnoszmaragdowej wodzie.

W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy i odetchnęła głęboko, by

się uspokoić.

- Susan?

- Patrzę sobie… na zatokę. Jest taka piękna o tej porze roku. - Słyszała, że

zbliża się do niej od tyłu, a gdy położył ręce na jej ramionach, z trudem
opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć trochę jego siły.

- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda? Co się stało?

- Nie wiem… - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem. - Nie mogę uwierzyć,

że płaczę. Kocham tę malutką… właśnie zaczynałyśmy się rozumieć… a
jednocześnie… o Boże, jestem zadowolona, że Emily już wróciła. - Chwilę
wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak bardzo brakuje jej męża i rodziny.

background image

Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczulszej pieszczocie.

Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była więc przekonana, że robi

z siebie kompletną idiotkę.

Nate miał rację. Rozpływanie się we łzach zupełnie do niej nie pasuje.

Ten nieoczekiwany wybuch uczuć był z pewnością rezultatem porannych
przejść w biurze albo prawie nie przespanej nocy, a trochę tego, co przyznała
sama przed sobą, że poznała Nate'a.

Nate odwrócił ją ku sobie bez słowa i podniósłszy jej brodę palcem,

spojrzał głęboko w oczy. Jego spojrzenie było tak czułe, tak pełne troski, że
znów zaczęła siąkać nosem.

Gdy wargi Nate'a dotknęły jej warg, Susan wydała długie, ledwie

dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją
pocałował. Teraz wiedziała. Jego pocałunek był czuły i pełen ciepła. Pełen
słodyczy i nieskończenie delikatny, choć elektryzujący.

Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż pocałował ją jeszcze raz, i

tym razem to on westchnął. Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok.

Zaskoczona jego nagłym odruchem, Susan zachwiała się lekko. Nate

podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał w tej samej chwili, co ona.

- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi.

Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś ukryć, że tak nie jest.

Wszystko działo się zbyt szybko. Serce galopowało jej niczym koń, który
poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego stopnia żaden mężczyzna.

- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty?

Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce do kieszeni i odsunął się

od niej. Wyglądał na zirytowanego.

- Nate? - szepnęła.

Rzucił jej gniewne spojrzenie. Potarłszy dłonią czoło, przekręcił

nieodłączną czapkę baseballową daszkiem do tyłu.

- Myślę, że powinniśmy spróbować jeszcze raz.

Susan zorientowała się, o co mu chodzi, dopiero gdy znów ją przytulił.

Jego pierwsze pocałunki były delikatne, ten natomiast miał zawładnąć jej

background image

zmysłami. Usta Nate'a lgnęły do jej warg, póki kolana się pod nią nie ugięły.
Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła go za ramiona i choć najpierw usiłowała
walczyć z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała mu się bez reszty.

Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń w jej włosach. Błądził

wargami po twarzy i ustach Susan, jak gdyby grał na skomplikowanym
instrumencie muzycznym. W końcu złapał głęboki oddech i ukrył twarz w
łagodnym zagłębieniu jej szyi.

- A teraz?

- Dobrze całujesz.

- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz, prawda?

- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę. - To było przyjemne…

- Przyjemne!

- Bardzo przyjemne - poprawiła się w nadziei, że go ułagodzi - ale to

wszystko.

Nate nie odzywał się przez długą chwilę, boleśnie długą chwilę.

Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania.

Drżąc na całym ciele, Susan patrzyła, jak wychodzi. Jego pocałunek

poruszył w niej uśpioną od dawna strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze
już naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by się o tym dowiedział.
Nie mieli żadnych wspólnych cech ani upodobań. Byli niedobrani.

Teraz, siedząc w pluszowym fotelu klubowym z Andrew Adamsem,

Susan żałowała, że zgodziła się na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od
momentu gdy weszła do nastrojowo oświetlonej salki było oczywiste, że
chodziło mu po głowie coś więcej niż interesy. Mimo iż Adams był łysawy i
tęgi, mógłby się nawet podobać, gdyby nie uważał się za współczesnego
Adonisa.

- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych - powiedział Adams,

trzymając w obu dłoniach nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając
się Susan z nie ukrywanym zachwytem. - Niestety, zostawiłem je w domu.
Może skończymy tę rozmowę u mnie?

- Obawiam się, że mam zbyt mało czasu - stwierdziła. Dochodziła już

siódma, Susan spędziła z nim niemal godzinę.

background image

- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał.

Jego spojrzenie mówiło zdecydowanie za wiele i dziewczyna czuła się

coraz bardziej zmęczona.

Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu i porozmawiać z Nate'em.

Przez cały dzień myślała o nim i pragnęła go zobaczyć. Po ich ostatnim
spotkaniu była ogromnie zdenerwowana i zastanawiała się, jaka będzie teraz
reakcja ich obojga. Nate wyszedł tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim
słowa.

- John Hammer i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział Adams,

przysuwając bliżej swój fotel. - Nie jestem pewien, czy pani wie o tym.

Nie zadał sobie nawet trudu, by zawoalować groźbę. Susan podlegała

bezpośrednio Johnowi Hammerowi, do którego należało ostatnie słowo przy
zatwierdzaniu wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby miały szanse
uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie bardzo na nim zależało. Gdyby jej
się to udało, osiągnęłaby cel, jaki sobie założyła pięć lat temu, a w dodatku
dokonałaby pewnego przełomu - byłaby pierwszą w historii H&J Lima kobietą
pełniącą tak odpowiedzialną funkcję.

- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem - odrzekła, wykazując

maksimum opanowania - proponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu
bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć.

- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się ostro. - Jeśli pójdzie pani

ze mną, wszystko zajmie nam zaledwie parę minut, no, powiedzmy, najwyżej
pół godziny.

Natychmiastową reakcją Susan na podobne propozycje był zwykle

wybuch gniewu i obraza, pohamowała się jednak.

- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak blisko, proszę pójść po te

dokumenty, ja zaczekam tutaj. - Właśnie w chwili gdy mówiła te słowa, jakaś
para przeszła obok małego stolika, przy którym siedziała wraz z Adamsem.
Susan nie zwróciła uwagi na mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz
na towarzyszącą mu szałową blondynkę. Odprowadziła ją wzrokiem,
podziwiając grację jej ruchów.

- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze mną, nie sądzi pani?

- Nie, nie sądzę - odparła bez ogródek i utkwiła wzrok w kieliszku z

winem. Nagle poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach. Ktoś jej się

background image

przyglądał. Rozejrzała się i ze zdumieniem rozpoznała Nate'a siedzącego dwa
stoliki dalej, w towarzystwie szałowej blondynki.

Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go tak długo, póki ból nie

przypomniał jej, że najwyższy czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek
z winem i z trudem upiła łyk.

Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej towarzysza, wargi zwęziły

się, a oczy, które wczoraj miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki
lodu.

Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił się na randkę z królową

piękności, tymczasem ona siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Susan dawała upust swej wściekłości, chodząc w tę i z powrotem po

grubym dywanie w salonie. Mężczyźni! Komu są potrzebni?

Nie jej. Absolutnie nie jej! Nate Townsend może sobie zabrać swoje

deszczowe pocałunki i wepchnąć je do baseballowej czapki. Na spotkanie z
szałową blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla innych kobiet ubierał się
niczym model z Gentleman's Quarterly. Co prawda Susan musiała przyznać
przed sobą, że woli go w znoszonych swetrach lub wypłowiałych bluzach
sportowych.

Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy usłyszała dzwonek

do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę od klucza, stwierdziła, że intruzem jest
Nate. Cofnęła się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę
zobaczyć. Zrobił z niej idiotkę... No, to niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że
czuła się jak idiotka.

- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno. - Wiem, że tam jesteś.

background image

- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili namysłu: - No dobrze.

Niech ci będzie.

Przekręciła zamek i otworzywszy szeroko drzwi, wpatrzyła się w

mężczyznę z całą nagromadzoną wściekłością.

Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem.

- Kto to był ten facet? - spytał ze spokojem, który mógł doprowadzić do

szału.

Omal mu nie odpowiedziała, że to nie jego interes, powstrzymała się

jednak, nie chcąc być niegrzeczna.

- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast rewanżując się pytaniem:

- Kim była ta kobieta?

- Sylvia Potter.

Oboje nie odzywali się przez długą chwilę.

- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział w końcu Nate.

- Ja również.

Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za nim drzwi z precyzją

mechanizmu zegarowego.

- Sylvia Potter - powtórzyła wysokim, przepełnionym pogardą głosem. -

Cóż, Sylvio Potter, możesz sobie iść do niego!

Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła przezwyciężyć tkwiącej w

niej jak cierń urazy, jednakże po wysłuchaniu wiadomości wieczornych i
przeczytaniu poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie.

Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała przecież powodu do takiej

wściekłości. Nate Townsend nic dla niej nie znaczył.

W porządku, pocałował ją kilka razy i z pewnością przebiegła między

nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg fizyczny to za mało, by budować na nim
związek na całe życie. Nawet jeśli Nate Townsend ma zamiar spotykać się ze
wszystkimi zmysłowymi blondynkami od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno
to mieć dla niej najmniejszego znaczenia.

background image

Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Susan bardziej niż cokolwiek innego.

Wcale nie chciała, by zależało jej na Nacie. Zamierzała zrobić karierę
zawodową i zaplanowała już kolejne jej stopnie. Była przedsiębiorcza,
zdecydowana, miała pozytywne nastawienie. Ale nie miała Nate'a.

Postanowiwszy nie myśleć więcej o sąsiedzie, Susan otworzyła

zamrażarkę, by przygotować sobie coś na kolację. Znalazła tam jedynie żałosne
resztki starego pasztetu z kury. Wyjęła go z tekturowego pudełka i rzuciwszy
nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do śmieci.

Kątem oka zauważyła jakiś ruch na balkonie. Odwróciwszy się,

spostrzegła lśniącego kota syjamskiego, spacerującego leniwie po balustradzie.

Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie spokojna, serce podeszło

jej do gardła. Mieszkanie znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy
krok i kot będzie już tylko wspomnieniem. Podeszła ostrożnie do szklanych
drzwi, rozsunęła je powoli i zawołała cichutko:

- Tutaj, kici, kici, kici.

Kot przyjął jej zaproszenie i zeskoczył z balustrady. Z wyprostowanym,

wycelowanym w niebo ogonem wszedł do mieszkania i skierował się wprost do
wiadra ze śmieciami.

- Założę się, że jesteś głodny, prawda? - spytała łagodnie. Wyciągnęła z

wiadra kurzy pasztet i umieściła w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając,
aż się rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając się o nogi i mrucząc
głośno. Miał przepiękne niebieskie oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze.

Skończyła właśnie kroić pasztet na drobne kawałeczki i układać go na

talerzyku, gdy znów zadźwięczał dzwonek u drzwi.

- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy tylko mu otworzyła.

- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda.

- Susan, nie czas na idiotyczne sztuczki. Chocolate Chip jest bardzo

cennym zwierzęciem.

- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsknięciem, krzyżując ramiona

i opierając się o framugę drzwi. - Oczywiście nie czytałeś w umowie
dzierżawnej ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty w rozdziale
dwunastym wyraźnie mówi, że nie wolno trzymać w mieszkaniu żadnych
zwierząt. - Nie miała zielonego pojęcia, w którym rozdziale czy paragrafie

background image

znajduje się to zastrzeżenie, ale chciała sprawić wrażenie, że się świetnie
orientuje.

- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie.

- Nie trzymam żadnych zwierząt.

- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko.

- Tylko przez trzy dni - odparowała.

- To kot mojej siostry. Będzie u mnie przez niespełna tydzień. Powiedz

mi wreszcie, czy Chocolate Chip jest u ciebie, jeśli nie chcesz, bym dostał
ataku serca.

- Owszem, jest tutaj.

- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie kocisko. Przyleciała z San

Francisco i zostawiła go u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak gdyby
rozumiejąc, że się o nim mówi, Chocolate Chip przespacerował dumnie przez
dywan i zatrzymał się u stóp Nate'a.

Nate pochylił się, biorąc na ręce ulubieńca siostry i posłał mu groźne

spojrzenie.

- Radziłabym ci, żebyś na przyszłość zamykał drzwi balkonowe -

powiedziała niezbyt grzecznie Susan.

- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje fakt, że Sylvia Potter jest

moją siostrą. - Odwrócił się i ruszył w kierunku swoich drzwi.

- "Sylvia Potter jest moją siostrą" - przedrzeźniła go Susan. Dopiero

przekręciwszy zamek, zdała sobie nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego
siostra? - powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział?

Zanim zdążyła się zastanowić, czy mądrze postępuje, znalazła się przed

drzwiami Nate'a i zaczęła w nie walić. Gdy je otworzył, spojrzała na niego
zmieszana.

- Co powiedziałeś przed chwilą?

- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą.

- Tego się obawiałam.

background image

- Kim jest Andrew Adams?

- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się czy jej uwierzy.

Nate pokręcił głową.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Kolegą z pracy - pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Ponieważ odwołałam

poranne spotkanie, zaproponował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka
dla przedyskutowania spraw służbowych. Brzmiało to dość niewinnie,
powinnam jednak była zdawać sobie sprawę, że popełniam błąd. Adams ma
opinię odpychającego faceta.

Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym uśmiechu.

- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie spostrzegłaś. O mało ci

oczy z orbit nie wyskoczyły.

- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan. - Onieśmieliła mnie. Jest

taka śliczna.

- Tak jak ty.

Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na słońcu, pomyślała Susan. W

porównaniu z Sylvią, która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypukłości
we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan czuła się mniej więcej tak ładna
jak zawodowy zapaśnik.

- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie lubiła komplementów.

Była zbyt zrównoważona, by pochlebstwa mogły ją poruszyć.

- Może wstąpisz do mnie na moment? - spytał Nate, cofając się w głąb

mieszkania. Uwagę Susan przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający
ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała Nate'owi rozgrywanie
gry elektronicznej. Gry elektronicznej!

- Nie - odpowiedziała szybko. - Nie chciałabym ci przeszkadzać.

Zresztą… miałam sobie właśnie upichcić coś na kolację.

- Umiesz gotować?

Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej niepochlebne.

- Oczywiście że tak.

background image

- Miło mi to słyszeć, chciałem ci bowiem przypomnieć, że jesteś mi

winna kolację.

- Ja…

- Ponieważ ostatnio oboje wstawaliśmy lewą nogą, cicha, miła kolacja

przy kominku chyba nam dobrze zrobi.

Myśli śmigały w jej zamroczonej głowie z prędkością światła. Nate

zaprosił się do niej na kolację - a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry
Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że umie gotować? Każda jej próba
przygotowania posiłku kończyła się klęską. Jej specjalnością były grzanki.
Gorączkowo zastanawiała się nad sposobami ich podania. Z masłem? Z
miodem? Z dżemem? Lista nie miała końca.

- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział Nate kuszącym głosem.

- Ja… ee… muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne dokumenty.

- Nie ma sprawy. Pójdę sobie na tyle wcześnie, byś mogła jeszcze

popracować.

Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła głową.

- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie wszystkiego?

I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie sterowany robot.

- Zatem do zobaczenia za godzinę. - Nate pochylił głowę i musnął lekko

ustami jej wargi.

Położywszy dłoń na jej plecach, odprowadził ją za drzwi. Przez długą

chwilę stała na klatce schodowej, zastanawiając się, jak ma wybrnąć z tej
sytuacji. Po namyśle doszła do wniosku, że ma jedno jedyne wyjście. Western
Avenue Deli.

Dokładnie w godzinę później była gotowa. Przy prawiona sałata stała

pośrodku stołu w kryształowe misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji
ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca, uważała jednak, że biedula
musiała pomylić ją z Emily. To ona zasługiwała na wykwintną misę. Susan
użyła jej po raz pierwszy w życiu i gdy tak jej się przyglądała, doszła do
wniosku, że służy chyba do podawania ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W
rondlu dusił się na wolnym ogniu boeuf stroganow.

background image

Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko, a następnie pomachała

szybko rękami nad parującą potrawą, by jej aromat rozszedł się bardziej po
mieszkaniu.

- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę drzwi. W ręku trzymał

butelkę wina.

Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla kryształowo czystego jeziora.

- Cześć. Kolacja prawie gotowa.

Wciągnął z uznaniem powietrze.

- Czerwone wino pasuje?

- Doskonale.

- Otworzyć butelkę?

- Bardzo proszę. - Wprowadziła go do kuchni. Zatrzymał się w progu z

uniesionymi brwiami.

- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta.

Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem jej rąk, Susan wrzuciła

do zlewozmywaka parę garnków oraz patelni i ustawiła na blacie kuchennym
zestaw przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna z nich nie miała
nic wspólnego z przepisami kulinarnymi, ale wyglądały imponująco.

- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała wesoło.

- To jedno z moich ulubionych dań.

Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową. Nie lubiła kłamać, ale też

jej duma rzadko znajdowała się w takich opałach, jak tego wieczora.

Nałożyła potrawę na talerze, tymczasem Nate odkorkował wprawnie

butelkę i nalał wina do kieliszków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie.

Spróbowawszy polanych masłem klusek i gęstego, mocno

przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem.

- Po prostu pycha!

Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma.

background image

- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany w rodzinie z pokolenia

na pokolenie. - Ta półprawda jakoś przeszła jej przez gardło. Jej matka
rzeczywiście miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną babkę.

- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać składniki sosu?

Susan ogarnęło przerażenie.

- Ee… - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć, co zwykle wchodzi

w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła, jak gdyby właśnie wynalazła proch.

- Ocet?

- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu.

Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej.

- Przyprawy?

- Och tak, oczywiście.

Wybiegi nie były właściwe naturze Susan. Gdyby Nate nie zaczął

zadawać trudnych pytań, może udałoby się jej jakoś przez to przebrnąć. Ale
zorientowała się, że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej.

- Nate - powiedziała, zmuszając się, by przełknąć łyk wina. - Ja...

właściwie nie ugotowałam sama tego dania.

- Western Avenue Deli?

Potaknęła z nieszczęśliwą miną.

- Doskonały wybór.

- S-skąd wiedziałeś?

- Po pierwsze, w twoim zlewozmywaku znajduje się tyle garnków i

patelni, że wystarczyłoby na ugotowanie posiłku dla plutonu żołnierzy. Poza
tym, do czego mogłaś używać patelni teflonowej?

- Miałam nadzieję… że pomyślisz, iż podgrzewałam na niej kluski.

- Rozumiem. - Czynił godne podziwu wysiłki, by nie wybuchnąć

śmiechem i Susan pomyślała, że powinna być mu za to wdzięczna.

background image

Ugryzł kęs rogalika i spytał:

- Skąd masz te wszystkie przyprawy?

- Dostałam je na gwiazdkę od Emily. Moja ukochana siostra wciąż ma

nadzieję, że stanie się cud - odkryję nagle, że minęłam się z moim życiowym
powołaniem i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki.

Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek bardzo go rozbawił.

- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do kurcząt lub curry nie na

wiele by ci się zdały przy gotowaniu strogonowa.

- Och! - Powinna była przestać go wypytywać dużo wcześniej. - A więc…

wiedziałeś od samego początku?

- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, że zadałaś sobie dla mnie tyle

trudu.

- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni man dwie lewe ręce. Znacznie

lepiej nadaję się do codzienne analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia
ciasteczek.

- Gdybyś się jednak kiedykolwiek zdecydowałaś to najbardziej lubię

czekoladowe.

- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzył ostatnio sklep firmowy

Rainy Day Cookies, gdzie można było kupić najlepsze ciasteczka.

Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała naczynia i ustawiała

je na suszarce, a Nate rozpalił w kominku. Potem usadowił się na podłodze,
czekając na nią.

- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę.

- Poproszę. - Unosząc lekko spódniczkę, Susan ostrożnie osunęła się na

dywan obok niego. Nate uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając
światło.

- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy jej uchu. - Możesz już

pytać.

Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

background image

- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z ciekawości, kim jestem i co

robię. Po prostu daję ci szansę jej zaspokojenia.

Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo ją przejrzał, to nie ma dla niej

miejsca w świecie interesów. Owszem, pytania cisnęły jej się na usta i tylko
szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie w rozmowie.

- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to.

Zanim zorientowała się, co się dzieje, Nate przewrócił ją na dywan i

zaczął całować. Całował namiętnie, doprowadzając jej zmysły do szaleństwa.
Zaskoczył ją całkowicie i nim zdołała podjąć jakiekolwiek działania obronne,
ogarnęła ją fala podniecenia przyprawiającego o zawrót głowy.

Gdy odsunął się na chwilę, Susan utkwiła w nim wzrok, zadyszana i

zdumiona własną reakcją. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Nate rozpuścił jej
włosy, po czym zanurzył w nich palce.

- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał.

Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją i tulił, a jej kręciło się

w głowie i była straszliwie zmieszana.

- Tak, cóż... - udało jej się wymamrotać. - Ja… zapomniałam, o czym

rozmawialiśmy.

Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocne i kąsając lekko zębami jej

szyję, jakby była rozkosznym deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na
pytanie

- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć.

- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty pracujesz?

- Nie.

Rozkoszne dreszcze wędrowały w górę i w dół kręgosłupa Susan. Zęby

Nate'a odnalazły płatek je, ucha. Ugryzł go lekko.

- Dlaczego? - spytała drżącym głosem.

- Po prostu przestałem.

- Ale czemu?

background image

- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie cieszyło.

Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi ku ramieniu. Zamknęła

oczy, walcząc z kłębiącymi się w niej uczuciami. Pragnęła jednocześnie i
poddać się dreszczowi, który wywoływał jego dotyk, i za wszelką cenę
dowiedzieć się wszystkiego o tymi niekonwencjonalnym mężczyźnie.

Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją długo i czule, potem

zaś obsypał jej twarz delikatnymi pocałunkami, które padały niczym lekkie
krople! deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi.

- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć?

Nie mogąc się zdobyć na nic poza przeczącym ruchem głowy, Susan

westchnęła i niechętnie zabrała ręce z jego szyi.

- Dolać ci wina? - spytał.

- Nie... dziękuję. - Zmobilizowała cały hart ducha, by nie poprosić go,

żeby nadal ją całował.

- Dobrze. - Wygodnie i pochylił się do przoduj obejmując ramionami

kolana. - Teraz moja kolej.

- Twoja kolej?

- Tak - odrzekł z leniwym uśmiechem, który fatalnie oddziaływał na jej

równowagę. - Chciałbym ci zadać kilka pytań.

Susan trudno było skoncentrować uwagę na czymkolwiek poza bliskością

Nate'a, oczekiwaniu, że w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją.

- Nie masz nic przeciwko temu?

- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką.

- No to opowiedz mi coś więcej o sobie.

Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach czegoś, czym mogłaby

mu zaimponować. Pracowała ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w
korporacji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele.

- Odpowiadam za promocję - odezwała się w końcu. - Zaczęłam pracować

w H&J Lima pięć lat temu. Wybrałam tę właśnie firmę, choć oferowała mi
niższe wynagrodzenie niż dwie inne.

background image

- Dlaczego?

- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie kierowniczej i dostrzegłam

możliwość stałego awansowania. Fakt, że jestem kobietą, jest zarazem moim
atutem i mankamentem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Musiałam bardzo
ciężko pracować, by udowodnić swoją wartość, ale wiem również, że zajmuję
symboliczną pozycję kobiety na stanowisku.

- Chcesz przez to powiedzieć, że zostałaś zatrudniona, ponieważ jesteś

kobietą?

- Właśnie tak. Ale schowałam do kieszeni dumę i spróbowałam

udowodnić, że jestem w stanie poradzić sobie ze wszystkim, czego ode mnie
zażądają. I udało mi się.

- Pięć lat temu postanowiłam, że zostanę wiceprezesem firmy

odpowiedzialnym za sprawy marketingu. To bardzo ważny cel, ponieważ
byłabym pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku.

- I?

- W ciągu najbliższych kilku tygodni zapadnie decyzja, czy obejmę to

stanowisko. Jeśli tak się stanie, będzie to dla mnie ogromna satysfakcja.
Przestanę być wyłącznie symboliczną kobietą w naczelnym kierownictwie
firmy.

- A jakich masz rywali?

Susan powoli wypuściła powietrze.

- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy. Są to dwaj mężczyźni,

którzy pracują w firmie równie długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi
ode mnie, inteligentni i pełni poświęcenia.

- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia.

- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy jej marzenie znajdowało

się w zasięgu ręki, jeszcze bardziej pragnęła, by się ziściło.

- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda?

- Tak. Jest dla mnie wszystkim. Od chwili, gdy zaczęłam pracować,

dążyłam do tego wszelkimi siłami. Ale nie śmiałam nawet mieć nadziei, że
może to nastąpić tak szybko.

background image

Gdy skończyła mówić, Nate milczał przez chwilę. Dorzucił polano od

ognia i, choć nie prosiła o to, napełnił znów winem jej kieliszek.

- Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, co się stanie, jeśli zrealizujesz

swoje marzenie i nagle okaże się, że wcale ci to nie dało szczęścia?

- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała. Naprawdę nie umiała sobie

wyobrazić takiej ewentualności. Przez tyle lat robiła wszystko, by uzyskać to
stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśliwa.

Oczy Nate'a zwęziły się.

- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu?

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego miałoby się tak stać? Wiem,

co chcesz powiedzieć, więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się ze
mną o to, odkąd ukończyłam studia.

Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego.

- O co się z tobą kłóci?

- Że powinnam wyjść za mąż i założyć rodzinę. Rola żony i matki

zupełnie mi nie odpowiada.

- Rozumiem.

Susan była absolutnie przekonana, że nic nie rozumie.

- Czy gdybym była mężczyzną, wszyscy namawialiby mnie do

małżeństwa?

Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzrokiem.

- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby cię za mężczyznę.

Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy.

- Chodzi ci o mój nos, prawda? - Odwróciła się do niego profilem i

trzymała tak głowę dość długo, by mógł podziwiać jej klasyczny profil. - To
chyba najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyraźniej uderzyło jej do
głowy. Nie miała nic przeciwko temu, było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż
obok niej.

background image

- W ogóle nie myślałem o twoim nosie. Przypomniałem sobie pierwszą

noc z Michelle.

- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy w salonie?

Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie w jej oczach.

- To był jedyny raz w moim życiu, gdy trzymając jedną kobietę w

ramionach, pragnąłem drugiej.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać - oznajmiła Susan.

- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła? - Panna Brooks przystanęła

z tacą, patrząc na swą szefową.

Mocno zmieszana, Susan udała, że jest bardzo zajęta. Sekretarka

postawiła kawę na jej biurku.

- O której skończyła pani wczoraj pracę?

- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę, gdy wychodziła z biura,

była już prawie dziesiąta.

- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooksi

- Też o przyzwoitej porze.

Eleanor Brooks wyszła cicho z pokoju, rzuciwszy jednak przedtem

szefowej surowe spojrzenie, które mówiło, iż wcale jej nie wierzy.

background image

Gdy tylko drzwi zamknęły się za sekretarką, Susan przycisnęła palcami

czoło i powoli wciągnęła powietrze. Dobry Boże, Nate Townsend spowodował
taki zamęt w jej głowie, że mówiła do ścian.

Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania dopiero przed jedenastą.

Całował ją, doprowadzając niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan
wciąż czuła jego wargi na swoich. W salonie unosił się jeszcze zapach jego
płynu po goleniu. Za każdym razem, gdy tam wchodziła, miała wrażenie, że
Nate ciągle tam jest.

Ten facet nie mógł nawet utrzymać pracy. Och, pracował, owszem, ale

przestał i było oczywiste, że absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić.

Obejmował ją, całował i cierpliwie wysłuchiwał jej zwierzeń. Ale jej

marzenia nie były jego marzeniami. Nie miał żadnych ambicji ani potrzeby
doskonalenia samego siebie.

Mimo to Susan kompletnie straciła dla niego głowę. Przez całe lata

sądziła, że jest całkowicie uodporniona na miłość. Była na to zbyt rozsądna,
zbyt praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery.

A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać w kimś takim jak

Nate.

Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła jedyną rzecz, która jej

pozostała - ukryła się. Przez trzy dni udało jej się unikać Nate'a. Kilkakrotnie
zostawił dla niej wiadomości automatycznej sekretarce. Każdą z nich
zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała doskonałą wymówkę. Pracuje.
W dodatku była to prawda - większość czasu spędzała zaszyta w biurze.
Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała późnym wieczorem. Godziny
nadliczbowe służyły dwóm celom: miały pokazać pracodawcy, jak bardzo jest
oddana i trzymały ją z dala od Nate'a.

Zabrzęczał sekretarski telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Przycisnęła

guzik.

- Słucham?

- Dzwoni pan Townsend.

Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło.

- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej się wykrztusić ochrypłym

szeptem.

background image

- Koniecznie chce z panią rozmawiać.

- Niech mu pani powie, że jestem na zebraniu… i nie może mnie pani

wywołać.

Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka dobrze o tym wiedziała.

Panna Brooks spytała po chwili wahania:

- Czy to ten mężczyzna, z którym postanowiła się pani więcej nie

widywać?

- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona niespodziewanym pytaniem.

- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani nieosiągalna.

- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk telefonu. Nie przyszło jej do

głowy, że Nate może zadzwonić do biura.

Około jedenastej poczuła się znów normalnie. Zbierała właśnie notatki na

spotkanie z komisją finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju.

- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe spotkanie.

- Czy zaproponował inny termin?

- Piątek o dziesiątej.

- Dobrze - skinęła głową Susan. Miała już na końcu języka pytanie, jak

Nate zareagował, gdy panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągalna,
pohamowała jednak ciekawość.

- Pan Townsend zostawił wiadomość.

Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się czytać w jej myślach.

- Proszę położyć ją na biurku.

- Może zechce ją pani przeczytać? - z widocznym wzburzeniem

przekonywała ją starsza pani.

- Owszem. Później.

Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła żałować, że nie poszła za

radą sekretarki. Płonęła z niecierpliwości. Marzyła, by zebranie wreszcie się
skończyło i by mogła popędzić do biurka i przeczytać wiadomość od Nate'a.

background image

Cyfry przelatywały jej przez głowę - te ważne, mające znaczenie dla wyników
strategii marketingowej, którą zaplanowała wraz z pracownikami swego
wydziału. A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie Nate'a.

Było to do niej zupełnie niepodobne! Gdy zebranie wreszcie się

skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła energicznie w stronę gabinetu.

- Panno Brooks - powiedziała, wpadając do sekretariatu. - Czy mogłaby

pani...

Nagle stanęła jak wryta. Ostatnią osobą, którą spodziewała się tu

zobaczyć, był Nate. Siedział na i brzegu biurka jej sekretarki, w bluzie z
nadrukiem "Mariners", spłowiałych dżinsach i baseballowej czapeczce.
Podrzucał piłeczkę i zręcznie łapał ją rękawicą. Eleanor Brooks była
zaniepokojona i zarazem zupełnie wniebowzięta. Bez wątpienia Nate
wypróbował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej starszej damie.

- Jeszcze zdążymy - powiedział, uśmiechając się szatańsko. Zeskoczył z

biurka. - Bałem się, że spóźnimy się na mecz.

- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz?

Nate wyciągnął prawą rękę, by pokazać jej baseballową rękawicę i

piłeczkę - na wypadek, gdyby nie zauważyła ich wcześniej.

- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze miejsca dla nas obojga.

Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate mógł przypuszczać, że

wyszłaby z biura w ciągu dnia, by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem
jej myślami, co wcale jej się nie podobało, to w dodatku proponował jej
opuszczenie pracy. Doprawdy, tego już za wiele!

- Nie mogę i nie pójdę.

- Czemu?

- Po prostu pracuję - odparła, uważając to wyjaśnienie za w zupełności

wystarczające.

- Przesiadywałaś co dzień w biurze do późnej nocy. Potrzeba ci chwili

wytchnienia. No, Susan, zafunduj sobie trochę relaksu! To nikomu nie
przyniesie szkody, obiecuję.

background image

Mówił o tym tak niedbale, jak gdyby obowiązek i praca nie miały

najmniejszego znaczenia. To świadczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy
za nagrodę.

- Owszem, przyniesie szkodę.

- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego do zrobienia, że nie może

zaczekać?

Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł doi biurka sekretarki. Zajrzał

do jej terminarza.

- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przypomniała panna Brooks.

- A pani nie jadła lunchu z powodu zebrania w sprawach finansów.

Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastanawiając się, co też takiego

Nate zrobił lub powiedział, że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się
wobec niej zdrajczynią.

- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - powiedziała zimno Susan.

- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim terminarzu - odparł Nate. -

Nie masz zatem wymówki, by nie pójść ze mną na mecz baseballa.

Susan nie zamierzała stać dłużej i spierać się z nim. Pomaszerowała do

gabinetu sprężystym krokiem, którym zachwyciłby się sam generał Patton i
usiadła przy biurku.

Ku jej zmartwieniu, Nate i panna Brooks poszli nią. Udało jej się

zapanować nad nerwami i nie wyrzucić ich z pokoju.

- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę powinnaś trochę się oderwać

od spraw biurowych. Jutro poczujesz się młodsza i pełna świeżych sił. Jeśli
nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio, zaczniesz tracić do niej
dystans. Wolne popołudnie z pewnością świetnie ci zrobi.

Sekretarka już chciała wtrącić swoje trzy grosze, ale Susan osadziła ją

jednym ostrym spojrzeniem.

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla Nate'a, ale przeszkodziło

jej czyjeś wejście do gabinetu.

- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i… - John Hammer przerwał

w pół zdania, widząc, że dziewczyna nie jest sama.

background image

Gdyby w pobliżu znajdowało się otwarte okno, Susan najchętniej

wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco
zakłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż Susan przedstawi sobie
obu mężczyzn.

- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad.

Zawsze dobrze wychowany, John podszedł do Nate'a z wyciągniętą

dłonią. Jeśli nawet zdziwił go nieco widok mężczyzny w dżinsach i bluzie w
gabinecie Susan, to nie okazał tego po sobie.

- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń.

- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przyjemnie.

- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przyszedłem po Susan. Idziemy

po południu na mecz baseballa. Grają Mariners.

John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały mu na czubek nosa..

- Świetny pomysł!

- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy… - Zamilkła, widząc

że nikt nie zwraca uwagi na jej protesty.

- Nate ma absolutną rację! - powiedział John, kładąc dokumenty na jej

biurku. - Ostatnio pracowałaś zdecydowanie za dużo. Rozerwij się!

- Ale…

- Susan, czy masz zamiar sprzeciwiać się swemu szefowi? - wpadł jej w

słowo Nate.

- Myślę… że nie. - Zacisnęła zęby.

- To świetnie. - John zdawał się być tak zadowolony, jak gdyby

propozycja wyszła od niego. Uśmiechał się do Nate'a, jak do przyjaciela od
zamierzchłych czasów. Nate spojrzał na zegarek.

- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić.

Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła wszystko, co w jej mocy,

by unikać Nate'a, a tu miała spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy
nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku, Susan podjęła jeszcze
jedną próbę:

background image

- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu.

- Dla mnie wyglądasz świetnie.

- Ale przecież mam na sobie kostium.

- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę i gdy winda zatrzymała

się na parterze, wyprowadził z budynku H&J Lima. Na ulicy przyspieszył
kroku, kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome.

- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie podoba - powiedziała, niemal

biegnąc, by nie pozostawać w tyle.

- Jeśli masz zamiar narzekać, zaczekaj, aż będziemy na miejscu. Dobrze

pamiętam, że jesteś wściekła, gdy masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby
górę lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej jego czarowi.

- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy czekali na zmianę światła.

Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg jedyny wie, co pomyślał

sobie John Hammer - choć musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropuj
John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie tak jak ona. Dziwne, że tak
ochoczo poparł pomysł Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał jej
sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś tak entuzjastycznie.

Nate zaprowadził ją na miejsca po stronie gospodarzy. Susan nigdy nie

była na meczu baseballa, toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre.

Ledwie zdążyła usiąść, gdy Nate zerwał się na równe nogi, podnosząc

rękę. Susan zgarbiła się na twardej ławce. W chwilę później obok jej ucha
przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi.

- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu.

- Tylko bez paniki! - roześmiał się Nate. - Po prostu ćwiczymy ze

sprzedawcą rzuty. - Schwycił zręcznie drugą torebkę.

- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot dogami będzie tu za chwilę.

Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego wokół jedzenia.

- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę w piłkę, może spróbujesz na

boisku.

Nate znów się serdecznie roześmiał.

background image

- Jeśli będziesz wciąż stawała okoniem, znam dobry sposób, by cię

okiełznać.

- Czy uważasz mnie za kompletną idiotkę? Najpierw wyciągasz mnie z

biura, następnie rzucasz jedzeniem. Wolę nie myśleć, co będzie dalej…

Choć zalewała ją wściekłość, nie udało jej się wymówić już ani słowa.

Zanim zorientowała się co do jego zamiarów, Nate ujął ją za ramiona,
przyciągnął do siebie i pocałował.

Czując ogarniającą ją słabość, odchyliła się na oparcie siedzenia i

zamknęła oczy.

Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny hot dog, którego Nate

wsunął do jej bezwładnych rąk.

- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co tylko mieli.

Rzuciwszy okiem na wyładowaną bułkę, stwierdziła, że "wszystko"

zawiera pikle, musztardę, keczup, cebulki, kiszoną kapustę i jeszcze parę
składników, co do których nie miała pewności.

- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę zmuszony cię pocałować.

To ostrzeżenie stanowiło bodziec, jakiego potrzebowała. Pocałował ją

przed kilkoma minutami, a wciąż jeszcze była tak zamroczona, że z trudem
mogła pozbierać myśli. Szybko podniosła hot doga i do ust, przygotowana na
najgorsze. Ku jej zdziwieniu wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz
smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła po orzeszki, wciąż jeszcze
ciepłe.

Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga zimne napoje.

Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie pierwsza zmiana. Nate

wziął ją za rękę.

- Lepiej się czujesz?

Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się

spotykały, Susan czuła się, jak, gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile
przyciągania, ale było to ponad jej siły.

- Susan? - domagał się odpowiedzi. Udało jej się kiwnąć głową.

- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili.

background image

- Czemu?

- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą w kostiumie.

- Potrafię temu zaradzić.

- Naprawdę? - Susan miała duże wątpliwości. Co też on zamierza?

Rozebrać ją?

Uśmiechnął się jak zwykle czarująco i przeprosił ją na chwilę.

Zaintrygowana patrzyła, jak kieruje się w stronę punktu sprzedaży i po chwili
wraca z bluzą z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką.

Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę, Nate zaś włożył jej

czapkę.

- Teraz - powiedział z zadowoleniem - wyglądasz jak członek zespołu

gospodarzy.

- Dzięki. - Obciągnęła bluzę na swej prostej spódniczce, zastanawiając

się, jak też wygląda. Śmieszne, ale nie miało to chyba znaczenia. Spędzała
cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i odprężona, śmiała się i cieszyła
z życia.

- Proszę bardzo.

Usiedli oboje z powrotem, dając się porwać grze. Mariners przegrywali

jednym punktem pod koniec piątej zmiany.

Susan nie znała się na baseballu, ale zachowanie tłumu kibicującego

drużynie gospodarzy było najlepszą wskazówką.

- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej w połowie szóstej zmiany.

- Dlaczego?

Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy, ale kłamstwo też jej nie

odpowiadało. Udając, że jest całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku,
wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że Nate uzna to wyjaśnienie za
wystarczające.

- Susan?

Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju.

background image

- Ponieważ nie lubię tego, co się ze mną dzieje, gdy mnie całujesz -

wyznała.

- Tego, co się dzieje? - powtórzył. - Gdy cię pocałowałem po raz

pierwszy, zadałaś okropny cios mojej miłości własnej. Jeśli dobrze sobie
przypominam, nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powiedziałaś, że było
miło i nic poza tym.

Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pantofelka śmieci leżące na

betonowej nawierzchni.

- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym sensie.

- Kłamałaś?

- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym wiedziałeś przez cały czas.

Musiałeś wiedzieć, w przeciwnym razie…

- Co w przeciwnym razie?

- Nie całowałbyś mnie zawsze wtedy, gdy chcesz mnie zmusić, bym

zrobiła coś, na co nie mam ochoty.

Roześmiał się szeroko, aż wokół oczu wystąpiły mu kurze łapki, co

spowodowało, że wyglądał zarazem frywolnie i anielsko.

- Wiedziałeś o tym, wiec nie wyjeżdżaj mi teraz z gadką na temat

urażonej miłości własnej!

- To dobrze, że się do tego przyznałaś. Między nami przebiega prąd

elektryczny, Susan, i wreszcie to zrozumiałaś. Ja odkryłem to na samym
początku.

- Jasne. Tylko że to wielka różnica, czy człowiek stoi obok gniazdka

elektrycznego, czy też bawi się kablem pod wysokim napięciem. Wolę
bezpieczne zabawy.

- A ja nie. - Przesunął palcem po jej policzku, potem po brodzie,

zatrzymał go dłużej na rozchylonych wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym
głosem wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebezpiecznie.

- Zauważyłam. - Ciarki przebiegały po jej skórze pod wpływem jego

dotyku. Wstrzymała oddech dopóki nie cofnął ręki.

background image

Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że co ważnego musiało wydarzyć

się na boisku. To gracz zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona; że
pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a zaklaskała, choć trzeba przyznać, że
jej entuzjazm by| znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów.

Jednakże pod koniec dziewiątej zmiany reagowali już całkiem inaczej.

Wraz z innymi kibicami dopingowała głośno zawodników. Gracz rzucający
piłkę zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie jej śledzić, zamknęła
oczy. Otworzyła je, słysząc stuk drewnianej pałki o piłeczkę. Zerwała się,
obserwując jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy radośnie, zarzuciła
Nate'owi ramiona na szyję.

Nate był równie podniecony jak ona, gdy tylko stopy Susan dotknęły z

powrotem ziemi, włożył dwa palce do ust i zagwizdał przeraźliwie.

Śmiejąc się i podskakując z radości, Susan zrobiła z obu dłoni

zaimprowizowaną tubę i głośnym krzykiem wyraziła aprobatę. W tej samej
chwili zauważyła, że Nate jej się przygląda. Oczy miał okrągłe ze zdumienia,
jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna Susan Simmons pozwoliła
sobie na taki entuzjazm.

Jego badawczy wzrok zmieszał ją i błyskawicznie ostudził. Usiadła z

powrotem, składając skromnie ręce i krzyżując nogi, speszona teraz własną
niepohamowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak baseball. Gdy odważyła
się wreszcie spojrzeć na Nate'a, przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku.

- Nate - szepnęła, zażenowana jego uporczywym spojrzeniem. Mecz się

skończył i wszyscy wstawali z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła,
jak płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz?

- Zdumiewasz mnie.

Była pewna, że raczej zblamowała się w jego oczach swoim

nieopanowanym zachowaniem. Czuła się upokorzona.

- Jeszcze wszystko będzie z tobą dobrze, Susan Simmons - oświadczył

tajemniczo. - Wszystko będzie dobrze z nami.

background image

- Susan, jestem zaskoczona, że zastałam cię w domu w sobotę -

powiedziała Emily, stojąc na progu mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do
Pike Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze, żeby się z tobą zobaczyć.
Masz coś przeciwko temu?

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodźcie. - Susan odgarnęła

włosy z twarzy i przetarła zaspane oczy. - Która to godzina?

- Wpół do dziewiątej.

- Dość późno, prawda?

- Zapomniałam, że lubisz pospać dłużej w czasie weekendu! - Emily

roześmiała się cicho.

- Nie przejmuj się - odrzekła Susan, ziewając szeroko. - Zaraz naparzę

kawy i dojdę do siebie.

Emily weszła do kuchni z córeczką na ręku. Susan nastawiła kawę i

usiadła na krześle naprzeciwko siostry. Michelle wymachiwała radośnie
rączkami i mimo wczesnej pory Susan zaraził jej entuzjastyczny stosunek do
życia. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej ramiona. Spotkało ją miłe
zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania powędrowała w jej objęcia.

- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily.

- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając wargami szyjki dziecka. -

Spędziłyśmy razem wspaniały weekend, prawda dziecinko? Zwłaszcza gdy
przyszło do karmienia cię musem śliwkowym.

Emily zachichotała.

- Nie wiem wprost, jak mam ci dziękować za to, że zaopiekowałaś się

wtedy Michelle. Robert i ja bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje.

- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką. Jej też wyszedł na dobre

ten zwariowany weekendy Mogłoby upłynąć nie wiadomo ile jeszcze tygodni,
zanim poznałaby Nate'a.

- Usiłowałam dodzwonić się do ciebie w zeszłym tygodniu - westchnęła

Emily - ale nigdy nie m| cię w domu.

background image

- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatyczne sekretarce?

Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej dług warkocz.

- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi kołkiem w ustach i nie

mogę wykrztusić słowa. Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu.

W ciągu ostatnich paru tygodni Susan wielokrotnie miała ochotę to

zrobić, rezygnowała jednak w obawie, że siostra zasypie ją gradem pytań na
temat Nate'a.

- Czy pracujesz do późna co wieczór?

- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok.

- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em Townsendem. - Emily

nie dała jej czasu na odpowiedź, lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka. -
Nie zdążyłam ci powiedzieć, Susan, że twój sąsiad wywarł na nas ogromne
wrażenie. Zachowywał się tak cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu,
w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo zainteresowany. Nie, proszę,
nie mów mi, żebym nie wtykała nosa w nie swoje sprawy. Na miłość boską,
masz dwadzieścia osiem lat, a zegar biologiczny nieubłaganie odmierza czas.
Jeśli w ogóle masz zamiar założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że
nie znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że...

Zamilkła, by złapać oddech, co Susan wykorzystała natychmiast, by

przerwać ten potok słów.

- Kawy?

Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową.

- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda?

- Ależ słuchałam.

- Ale nie słyszałaś ani słowa.

- Oczywiście, że słyszałam. Byłabym idiotką, nie starając się złapać

Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na
macierzyństwo.

- Właśnie! - Emily była wyraźnie zadowolona, że przekazała swą opinię

w tak skuteczny sposób.

background image

Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc na podłogę, by mogła

sobie raczkować.

- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

- Masz na myśli poślubienie Nate'a? Nic z tego nie wyjdzie - odparła

chłodno - z bardzo wielu przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wylicz
kilka, by zaspokoić twoją ciekawość. Najważniejszą z nich jest moja kariera
zawodowa, gdy tymczasem; on nie pracuje, a poza tym…

- Nate nie pracuje? - zdumiała się jej siostra. - Jak może nie pracować?

Przecież tu są bardzo drogie mieszkania, a powiedziałaś mi, że to, w którym
mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego? Jak mógłby sobie na to
pozwolić, gdyby nie pracował?

- Nie mam pojęcia.

Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała całkiem o Nacie. Ze

zdumieniem zdała sobie sprawę, jak bardzo za nią tęskniła. Wstała i wyjęła z
kredensu dwie filiżanki.

- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily.

- Nie.

- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny wiele lat temu.

- Rzeczywiście. - Susan powinna była o tymi pamiętać. Michelle

przemaszerowała do niej na! czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej
koszuli nocnej, stanęła na nóżkach.

- Posłuchaj - powiedziała impulsywnie Susan, schylając się, by wziąć

małą na ręce. - Czemu nie zostawisz Michelle ze mną? Wykorzystamy ten
poranek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz spokojnie zakupy.

- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała kompletnie zaskoczona Emily

po chwili milczenia. - Zdawało mi się, iż zaproponowałaś z własnej
nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ranek był piękny, słoneczny i Susan, nie mogąc się oprzeć, rozsunęła

drzwi balkonowe, wpuszczając do mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay.
Michelle, siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą łyżką w obu
rączkach, demonstrowała beztrosko swoje talenty muzyczne, bębniąc z
entuzjazmem.

Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że to Nate.

- Dzień dobry - powiedziała, zdmuchując włosy z czoła. Nie upięła ich

wiedząc, że Nate woli, gdy są rozpuszczone. Tym razem nie próbowała
okłamywać samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak postąpiła.

- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię znajomy perkusista?

- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się z tobą przywitać. Zaczekaj

chwilę. - Susan odłożyła słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając
małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi. Dziecko natychmiast zaczęło
głośno gaworzyć.

- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła Susan.

- Michelle?

- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty?

- Ile jest panien Simmons?

- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się cicho - ale wierz mi, my

dwie wystarczymy dla rodziców z nawiązką.

- Czy masz ochotę na większe towarzystwo?

- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka, stawiam ci kawę.

- Zrobiłaś świetny interes.

background image

Odłożywszy słuchawkę, Susan zdała sobie sprawę, jak skruszył się

ostatnio jej opór, jeśli idzie o Nate'a. Od czasu meczu baseballa przestała go
unikać. Po prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy wiedziała, że
jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw
od tamtego popołudnia czuła się wciąż radosna i podniecona. Przebywanie z
Nate'em zwracało jej tę część młodości, która jakoś umknęła. Widywała się z
nim z przyjemnością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą siebie, że
nie może to trwać wiecznie. Nate Townsend był jak nieoczekiwany promyk
słońca w pochmurny dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz. Susan
nie miała zamiaru się oszukiwać, że między nimi mogłoby zaistnieć coś
trwałego.

Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była ogromna. Podniósł małą

wysoko do góry, ona zaś wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem.

- Gdzie Emily? - spytał.

- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę.

Niosąc na ręku wniebowziętą Michelle, Nate wszedł do kuchni, gdzie

Susan układała na talerzu ciasteczka i nalewała kawę.

- Urosła przez ten czas, prawda?

- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając małej do buzi.

- Chyba tak.

Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się do niej. Spojrzenie jego

jasnobłękitnych oczu doprowadzało dziewczynę do szaleństwa.

- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc wzrokiem jej uniesioną

twarz.

Skinęła głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć, choć dziesiątki

wiarygodnych wymówek cisnęły jej się na usta. Żadna z nich jednak nie była
prawdziwa.

- To dla mnie?

Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową.

- Dziękuję - powiedział cicho, z twarzą tak blisko jej twarzy, że słowa

były niczym czuły pocałunek.

background image

Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, Susan przylgnęła do niego

całym ciałem. Gdy ją pocałował, rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach.

Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak blisko dwoje dorosłych.

Wplotła palce we włosy ciotki i szarpała tak długo, aż Susan była zmuszona
odsunąć się od Nate'a.

Nate delikatnie wyswobodził rączkę małej z włosów Susan i pocałował

dziewczynę jeszcze raz.

- Hmm - mruknął, podnosząc głowę. - Smakujesz lepiej od wszystkich

słodyczy, jakich kiedykolwiek próbowałem.

Onieśmielona i nagle zawstydzona Susan zajęła się rozstawianiem

talerzyków na stole.

- Czy masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał, sadowiąc się na

krześle z radośnie gaworzącą Michelle na kolanach.

Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona, Susan wiedziała jednak z

doświadczenia, że wkrótce znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę.

- Myślałam… że wpadnę do biura na jakąś godzinkę.

- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie.

- Co takiego?

- Zabieram cię. - Umilkł, przyglądając się uważnie jej luźnym

granatowym spodniom i śnieżnobiałemu swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów?

- Właśnie że mam. - Wiedziała, że leżą gdzieś w szafie, ale minęło już

tyle lat, od kiedy miała je ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy będą
jeszcze na mnie dobre.

- Idź je przymierzyć.

- Po co? Co znów zaplanowałeś? O ile cię znam, znajdę się wkrótce na

szczycie Mount Rainier, patrząc w przepaść i nie wiedząc nawet, jak się tam
dostałam.

- Idziemy dziś puszczać latawca - oznajmił niedbale, jak gdyby robili to

niezliczoną ilość razy.

background image

Susan sądziła, że się przesłyszała. Nate uwielbiał tego rodzaju

niespodzianki. Najpierw mecz baseballa w środku dnia, a teraz latawce?

- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać oczy.

- Ale… latawce… to dobre dla dzieci. Naprawdę, Nate - mówiła z coraz

większym przekonaniem - nie mam latawca schowanego w szafie. Czy to nie
rodzice bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi?

- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak cię to oburza? Dorośli też

muszą mieć trochę rozrywki. A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem
ogromny - czeka tylko na przetestowanie.

- Latawiec? - powtórzyła, walcząc z chęcią wybuchnięcia śmiechem.

Ostatni raz puszczała latawce, będąc w szkole podstawowej…

Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu dżinsów, wróciła Emily, by

zabrać Michelle. Natą wpuścił ją do mieszkania. Ponieważ drzwi do sypialni
były otwarte, Susan słyszała całą rozmowę. Wstrzymała oddech, po trosze
dlatego, że przybyło jej nieco w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy
po raz ostatni, a po trosze dlatego, że nigdy nie wiedziała; z czym może
wyskoczyć jej siostra.

Byłoby bardzo w stylu Emily zacząć wychwalać zalety Susan jako

potencjalnej żony. Na tę myśl mróz przeszedł jej po kościach.

- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło z twojej strony, że zająłeś

się Michelle. - Emily była wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę
wyższy niż zwykle głos.

- Nie ma sprawy. Susan zaraz przyjdzie, mierzy właśnie dżinsy.

Wybieramy się do Gas Works Park puszczać latawca.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Susan w dżinsach, puszczająca latawca? Chcesz powiedzieć, że

naprawdę się tam z tobą wybiera?

- Oczywiście, że tak. Czemu tak strasznie cię to dziwi? - spytała Susan,

wchodząc do pokoju.

Emily gapiła się na siostrę z otwartymi ustami, całkiem zbita z tropu,

następnie przeniosła wzrok na Nate'a, potem znów na Susan.

background image

Susan uświadomiła sobie, że musi wyglądać inaczej niż zwykle w

dżinsach i z rozpuszczonymi włosami, ale z pewnością nie usprawiedliwiało to
reakcji Emily.

- Emily? - pomachała dłonią przed twarzą siostry, by sprowadzić ją z

powrotem na ziemię.

- Och... zakupy mi się udały. Dostałam świeże zioła, które były mi

potrzebne. Bazylię, tymianek i... trochę innych.

- To świetnie - powiedziała z entuzjazmem Susan, próbując złagodzić

nieco skandaliczną reakcję siostry. - Michelle nie sprawiła najmniejszego
kłopotu. Jeśli będziesz kiedykolwiek chciała, bym się nią zajęła, po prostu
zadzwoń.

Oczy Emily omal nie wyskoczyły z orbit. Przełknęła głośno ślinę i

pokiwała głową.

- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać.

Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała Susan, siedząc z brodą

opartą na kolanach na bujnej, zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na
wietrze, on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie, pozwalając, by rześka
bryza unosiła wielobarwną konstrukcję w różne strony. Kończył się już
wrzesień i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele takich przepięknych
dni babiego lata.

Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem. Jej myśli ścigały się z

latawcami, od których było aż gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła
głowę do tyłu i wybuchnęła radosnym śmiechem, bez żadnego powodu, po
prostu ciesząc się, że żyje.

- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając się na trawę obok niej.

- Gdzie twój latawiec?

- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego,

Susan uśmiechnęła się. To bardzo podobne do Nate'a. Spędził wiele

godzin, projektując i budując latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu.

- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na kolanach, żeby go wziął ode

mnie, zanim padnę z wyczerpania. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej.
Puszczanie latawców to ciężka praca.

background image

Praca była tematem, którego Susan wolała nie poruszać w rozmowach z

Nate'em. Od początku był z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby
sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na temat jego pracy czy też
jej braku, powiedziałby prawdę.

Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim nie wie, nie może jej

zepsuć humoru. Nate wyraźnie był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej
kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejścia do życia. Traktował je
jak jedną wielką przygodę. Ni stąd, ni zowąd zmieniał zainteresowania,
najważniejsza była dla niego chwila obecna.

- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął pieszczotliwie dłonią po jej szyi

i ująwszy pod brodę, przyciągnął jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze się
bawisz?

Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś tak oczywistemu.

- O co więc chodzi?

- O nic.

- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział z figlarnym uśmiechem.

- Nie umiałabyś wywieść w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To
Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo.

Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Postanowiła nie psuć atmosfery

tego cudownego popołudnia swoimi wątpliwościami.

- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle, zatapiając spojrzenie

w jej oczach.

Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła, rejestrując, że w parku

jest mnóstwo ludzi.

- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. - Bez wykrętów. Chcę,

żebyś mnie pocałowała bez względu na to, ilu będzie widzów.

- Ale...

- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony pocałować ciebie, a wtedy

miej się na baczności...

Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikatnie musnęła wargami

jego usta. Nawet to lekkie dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej
żyłach. Magiczne właściwości tego mężczyzny powinny być butelkowane i

background image

sprzedawane za ciężkie pieniądze. Susan wiedziała, że byłaby pierwsza w
kolejce.

- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy szybko cofnęła głowę.

- W miejscach publicznych - tak.

Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była przysiąc, że mogłaby

utonąć w jego spojrzeniu. Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną
pozazdroszczenia sprężystością.

- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając do niej rękę i podnosząc

ją. - Ale mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując
mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję za tobą, Susan Simmons.
Trzeba coś wreszcie z tym zrobić.

- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie - powiedziała Susan,

wchodząc do mieszkania siostry na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoniła, by
zaprosić ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości co do jej intencji.
Siostra umierała z chęci wysondowania jej na temat dobrze zapowiadającej się
znajomości z Nate'em Townsendem. Tydzień temu Susan znalazłaby jakąś
wymówkę. Jednakże spędziwszy całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z
równowagi, że pragnęła porozmawiać z Emily, która wydawała się bardziej
kompetentna, jeśli idzie o damsko-męskie sprawy.

- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily, wychodząc z kuchni, by

ją przywitać. Miała na sobie długą spódnicę i mały fartuszek, długie włosy
zaplotła w warkocz, który spływał jej na plecy.

- Proszę - Susan wręczyła jej butelkę chardonnay, mając nadzieję, że

będzie pasowało do posiłku.

- Jak miło z twojej strony - powiedziała Emily, prowadząc ją do kuchni.

Mieszkała w starym domu, zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą
familijną kuchnią. Na bufecie tłoczyły się słoiki ze świeżo pasteryzowanymi

background image

pomidorami. Na podłodze w rogu stały inne przetwory, a na nich wiklinowy
kosz, pełen wysuszonych na słońcu pieluch. Nad zlewem wisiał warkocz
czosnku, a na parapecie Emily prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach.

- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie wspaniale.

- To zupa z soczewicy.

Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę.

- Upiekłam świeżutką szarlotkę. Oczywiście użyłam do niej jabłek

hodowanych organicznie, nie musisz i się więc obawiać.

- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego znaczenia. - A gdzie

jest Michelle? - Nieobecność taty i córki zrodziła w jej umyśle pewne
podejrzenia.

Emily odwróciła się ze skruszoną miną i Susan domyśliła się, że jej

siostra zrobiła wszystko, by spędzić z nią trochę czasu sam na sam. Bez
wątpienia zamierzała wycisnąć z niej jak najwięcej informacji o Nacie. Nie
znaczy to, że Susan miała wiele do powiedzenia.

- Jak spędziliście dzień w parku?

Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo do krzyżowego ognia

pytań.

- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci.

- Lubisz Nate'a, prawda?

Słowo "lubisz" było niedomówieniem roku. Na przekór każdej uncji

zdrowego rozsądku, Susan była coraz bardziej zakochana w swym sąsiedzie.
Wcale tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na to poradzić.

- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili milczenia.

Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej wyznaniem.

- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając głową. Przysunęła taboret

bliżej do Susan i usiadła. Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc
po szydełkową robótkę.

- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość.

background image

- Na co?

- Na wykład.

Emily uśmiechnęła się chytrze.

- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś dobra w ocenie faktów. Ja

miałam z tym mnóstwo kłopotów.

- Świadectwa szkolne niewiele mają wspólnego z prawdziwym życiem -

przypomniała jej Susan. O ile prostsze byłoby wszystko, gdyby mogła zajrzeć
dc encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować z Nate'em.

- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy ty wiesz.

Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie poznała swego sąsiada.

- Emily - powiedziała, czując, jak żołądek ścisnął jej się ze

zdenerwowania. - Muszę cię zapytać o coś ważnego. Skąd wiedziałaś, że
kochasz Roberta? Co podpowiedziało, że jesteście dla siebie stworzeni? -
Zdawała sobie sprawę, że praktycznie odkrywa karty, ale dosyć już miała gry
słów.

Siostra uśmiechnęła się łagodnie i przez chwilę bawiła się kłębkiem

włóczki.

- Podejrzewam, że nie spodoba ci się moja odpowiedź - wyszeptała

wreszcie, marszcząc brwi. - To stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po
raz pierwszy.

Susan omal nie spadła z taboretu, przypominają sobie swój pierwszy

pocałunek z Nate'em.

- Jak to się stało?

- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzień zatrzymaliśmy się, by

chwilę odpocząć. Robert pomagał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił
się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na sam wspomnienie. - Nie sądzę, by
najpierw miał taki zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego.

- I co potem?

- Zdjął własny plecak i spytał, czy mam co przeciwko temu, że mnie

pocałował. Oczywiści powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł więc
obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że ty razem nie było to muśnięcie warg,

background image

lecz prawdziwie namiętny pocałunek. Gdy czułam jego wargi na swoich, nie
mogłam myśleć, nie mogłam oddychać, nie mogłam się nawet poruszyć. Gdy
wreszcie oderwaliśmy się od siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że
coś jest ze mną nie w porządku.

- Czy nazwałabyś to… elektrycznością?

- Właśnie tak.

- I nigdy nie odczuwałaś czegoś podobnego w stosunku do mężczyzn, z

którymi się umawiałaś?

- Nigdy.

Susan przesunęła dłonią po twarzy.

- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź.

Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała jej się badawczo.

- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego?

- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan.

- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała czule siostrę po ręku. -

Nie wiesz, co robić, prawda?

- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą miną.

- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak?

Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie mogło jej się to przydarzyć

w gorszym czasie. W przyszłym tygodniu rozstrzygną się zapewne sprawy
awansu i wszystkie jej plany życiowe wezmą w łeb, jeśli zaangażuje się
uczuciowo. Nie wiedziała tylko, czy druga strona też tego pragnie. Czuła się
okropnie zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej dotychczas tak prostym
i uporządkowanym życiu.

- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek Emily.

- Małżeństwo - powtórzyła w zadumie Susan. Wydawało się naturalnym

następstwem tego, że dwoje ludzi zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale
nie była pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza czy jest gotów
zaangażować się w związek na całe życie.

background image

Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym wszystkim wpadała w

straszliwe zdenerwowanie.

- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła. - Nie rozmawialiśmy

na ten temat. - Prawdę mówiąca nie planowali nawet regularnych spotkań.

- Wierz mi, jeśli pozostawisz temat małżeństwa Nate'owi, nigdy nie

wypłynie. Mężczyźni nie lubią o tym mówić. Ta sprawa leży całkowicie w
rękach kobiet.

- Och, daj spokój…

- Kiedy to prawda. Od czasów, gdy Ewa skusiła jabłkiem Adama,

kobiecie przypada rola obłaskawienia mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze
niż w chwili gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona.

- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić

- Nie bądź głupia. Robert niczym się nie różni od innych mężczyzn.

Musiałam go przekonać, że właśnie tego pragnie. W takiej sytuacji subtelność
jest kluczem do sukcesu. Innymi słowy, upolowałam Robertą zanim on mnie
usidlił. - Przerwała szydełkowanie i roześmiała się cicho z własnego żartu.

Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyła swego szwagra, Susan była

pewna, że rzucił zaledwie jedno spojrzenie na jej siostrę, po czym padł na
kolana prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że pasowali do siebie
jak dwie połówki tego samego jabłka, znacznie bardziej oczywiste niż to, czy
Nat jest dla niej odpowiednim mężczyzną.

- Nie wiem, Emily - powiedziała nerwowo. - Mam kompletny mętlik w

głowie. Co mnie tak pociąga w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy
wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie z parku? - Nie czekając
na odpowiedź, mówiła dalej - Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez
cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej chwili. Przecież to czysta
strata czasu!

- Dobrze się bawiłaś?

Susan wolałaby uniknąć tego pytania. Śmiała się tak, że aż ją bolały

mięśnie brzucha. Rywalizowali ze sobą, kto uzyska lepszy wynik i stosowali
różne niezbyt uczciwe metody, by sabotować się nawzajem. Nate odkrył
niezwykle wrażliwe miejsce za jej uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy
miała go przegonić w punktacji. Sprawiedliwości stało się jednak zadość,
bowiem Susan wkrótce odpłaciła mu pięknym za nadobne, co doprowadziło

background image

skutecznie do przerwania gry. Po chwili zapomnieli o niej, zająwszy się
odkrywaniem siebie.

- Oboje się świetnie bawiliśmy.

- A podczas puszczania latawca?

- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na meczu baseballa w czwartek

również.

- Zabrał cię na mecz Mariners... w czwartek? Przecież oni grali

wczesnym popołudniem. Naprawdę wyszłaś wcześniej z biura?

Susan kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły, jak to Nate

faktycznie porwał ją siłą.

- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała zmienić temat.

- Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób przekonałam go, że chce się

ożenić? To wcale nie było trudne.

Dla Emily nie było, ale w przypadku Susan to całkiem inna historia.

Najgorsze że wcale nie miała pewności, czy chce przekonać Nate'a. Tak czy
owak, przyda jej się to na przyszłość, a Emily była w tych sprawach o wiele
mądrzejsza. Wysłucha, co siostra ma do powiedzenia, a zdecyduje się później.

- Pamiętasz stare przysłowie, że droga do serca mężczyzny prowadzi

przez żołądek? Jest bardzo prawdziwe. Mężczyznom jedzenie kojarzy się z
wygodą i miłością - to ogólnie znany fakt.

- Wobec tego wpadłam w kłopoty - oznajmiła stanowczo Susan. Na

miłość boską, pomyślała, przecież Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli
nie przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej jedyny atut - klasyczny
profil.

- Nie przesadzaj. Twoje życie nie kończy się, zanim się jeszcze zaczęło

tylko dlatego, że nie potrafisz ugotować obiadu z pięciu dań!

- Owszem, przekreśla to moje życie małżeńskie. Nie potrafię nawet

upitrasić zupy ani zrobić kanapki i ty dobrze o tym wiesz!

- Susan, przestań umniejszać swoje zalety! Jesteś bystra i ładna, a Nate

będzie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi.

background image

Teraz, gdy przeszły do rozważania problemu małżeństwa, Susan miała

mieszane uczucia.

- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje się na męża - powiedziała cicho. -

Prawdę mówiąc, nie mam też pewności co do siebie.

Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątpliwości.

- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przejdziemy do rzeczy bardziej

skomplikowanych.

- Czegoś prostego? Nie rozumiem.

- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na świecie mężczyzny, który nie

lubiłby domowych ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę - dodała,
widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan.

- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego. Wiem, że to brzmi

idiotycznie, ale to prawda. Mężczyzna nie potrafi oprzeć się kobiecie, która
piecze dla niego ciasteczka. Przypomina mu to matkę i ogień trzaskający w
kominku. - Emily umilkła i westchnęła głęboko. - Jest również prawdą, że
mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili.

- Jakim uczuciem?

- Zamiłowaniem do życia domowego. Pragną tego i potrzebują, ale

walczą z tym.

Susan zamyśliła się nad słowami siostry.

- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał, że uwielbia ciasteczka

czekoladowe.

- No widzisz?

Susan nie mogła uwierzyć, że porusza ten temat z siostrą. W porządku,

bawili się z Nate'em świetnie. Wiele osób spędza ze sobą miło czas. Chętnie
przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny. Ale czy to powód, by biec
do najbliższego ołtarza?

Przez ostatnich kilka minut usiłowała rozsądnie przedstawić sytuację

siostrze, ale nim zdążyła się połapać, Emily nakłoniła ją do rozmowy o
małżeństwie i wypieku domowych ciasteczek. W tym tempie zmusi ją do
wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym tygodniu.

background image

- Jak się udał obiad z siostrą? - spytał ją Nate jeszcze tego samego

wieczora. Spacerował wcześniej po dzielnicy portowej Seattle i przyniósł jej
stamtąd prezent - wypolerowany przycisk na biurko, wykonany z popiołu
wyrzuconego przez wulkan Mount St. Helens.

- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko. - Miałyśmy wreszcie okazję

poplotkować sobie.

Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do kuchennego bufetu.

- Tęskniłem za tobą.

Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając oddech:

- Ja też za tobą tęskniłam.

Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy.

- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy jej szyi.

- Tak… Emily też woli mnie w tym uczesaniu. - Mówienie sprawiało jej

trudność, kolana miała miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli. Po
rozmowie z Emily Susan zdecydowała, że chwilowo ochłodzi nieco relacje z
Nate'em. Wszystko działo się zbyt szybko.

Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie w jej szyi, mogła już

tylko walczyć o utrzymanie pozycji pionowej. Oparłszy ręce o jego klatkę
piersiową, spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale gdy jego wargi
powędrowały w górę, zostawiając na jej szyi wilgotny ślad pocałunków,
zaniechała oporu. Powoli sunął ustami po policzku, wzdłuż szczęki,
przedłużając oczekiwanie na nieuniknioną chwilę, aż Susan ledwie mogła się
utrzymać na nogach.

Gdy wreszcie dotarł do ust, obojgu wyrwało się z piersi głębokie

westchnienie, wzbierała w nich gwałtownie fala pożądania. Całował ją

background image

zachłannie, po czym przygryzł zębami jej dolną wargę, wywołując nową falę
przejmujących doznań.

Gdy Nate wyszedł od niej, Susan dygotała wciąż jak w gorączce. Nim

rozszyfrowała własne intencje, znalazła się w kuchni. Przez dłuższą chwilę
wpatrywała się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by zadzwonić do Emily.
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić i wykręciła numer siostry.

- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła słuchawkę - czy masz może

przepis na czekoladowe ciasteczka?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przepis na ciasteczka czekoladowe spoczywał ukryty w kuchennej

szufladzie. Impuls, by je upiec, minął tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z
powrotem zdolność chłodnego rozumowania.

W poniedziałek rano, siedząc w biurze, Susan uświadomiła sobie, że

znalazła się na krawędzi szaleństwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowało się
niemal w zasięgu jej ręki, pracowała na ten awans zbyt długo i ciężko, by
pozwolić, żeby przeszedł jej obok nosa tylko dlatego, że kolana się pod nią
uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie nawet w myślach czegoś
więcej niż tylko przyjaźni było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za
paznokciem.

- Rozmowa do pani na pierwszej linii - zaanonsowała panna Brooks.

Umilkła, po czym dodała po chwili: - To chyba ten sympatyczny młody
człowiek, który wpadł tu w zeszłym tygodniu.

Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę.

- Słucham, mówi Susan Simmons.

- Dzień dobry, moja piękna.

background image

- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci służyć?

- To pytanie samo nasuwa odpowiedź - zachichotał. - Uwierz mi,

kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć.

- Nate - powiedziała cicho, zaciskając mocno powieki. - Proszę cię.

Naprawdę jestem zajęta. Czego chcesz?

- Poza twoim ciałem?

- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do słuchawki.

- Dobrze, już dobrze, przepraszam. Właśnie się obudziłem i leżałem,

myśląc o tym, jak cudownie byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się
namówić na przejażdżkę nad ocean? Moglibyśmy szukać małży, zbudować
zamek z piasku, a potem rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki.

- Jeśli cię to interesuje, jestem na nogach od kilku godzin. I ponieważ

zdajesz się o tym zupełnie nie pamiętać - mam pracę, bardzo ważną pracę.
Przynajmniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim celu dzwonisz?

- Zapraszam cię na lunch.

- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie.

- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany. - A co powiesz na kolację

we dwoje?

- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś posłać. Mimo to dziękuję

za zaproszenie.

- Susan - powiedział niecierpliwie - czy znów musimy przez to

przechodzić? Powinnaś już wiedzieć, że unikanie mnie na nic się nie zda.

- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może powinniśmy skończyć tę

rozmowę kiedy indziej.

- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już nieźle, będziesz chowała

głowę w piasek przez następnych piętnaście lat, jeśli nie przyjdę i cię nie
pogonię. Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej kobiety.

- Do widzenia, Nate.

- A co z kolacją, Susan? - nalegał. - Daj się namówić. Mamy mnóstwo

spraw do omówienia.

background image

- Nie. Wcale nie skłamałam, mam mnóstwo pracy. Nie mogę dziś

wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia ani wieczorem.

- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli!

- Być może trafiłam w czułe miejsce.

Nastąpiła chwila milczenia.

- Może - powiedział w zamyśleniu. - Zanim jednak odłożysz słuchawkę,

chciałbym wiedzieć, kiedy się zobaczymy.

Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza.

- Co powiesz na lunch w czwartek?

- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe.

Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan trzymała na niej rękę.

Szalony pomysł spędzenia popołudnia z Nate'em na plaży wydał jej się
niezwykle zachęcający. Strach pomyśleć, jaki wpływ miał ten człowiek na jej
myśli. Stawiał jej karierę zawodową pod znakiem zapytania.

W godzinę później panna Brooks zapukała lekko do drzwi jej gabinetu z

ogromnym bukietem czerwonych róż w ręku.

- Przysłano je przed chwilą.

- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt nigdy nie miał powodu

by przysłać jej kwiaty.

- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała ją sekretarka. Znalazła

kopertę i podała Susan.

Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny Brooks z pokoju. Róże

przysłał Nate z przeprosinami, że przeszkodził w porannej pracy. Przyznał jej
rację, że to nie czas na rozrywkę. Podpisał: "Z wyrazami miłości, Nate."
Zamknąwszy oczy, Susan przycisnęła liścik do piersi i usiłowała uspokoić
wzburzone uczucia. Gdyby przestał być taki cudowny, wszystko stałoby się
łatwiejsze.

Tak się złożyło, że skończyła pracę tego wieczora wcześniej, niż

planowała i wróciła do domu tuż po siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste,
ale przecież wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego tym razem
miało to dla niej takie znaczenie. A miało!

background image

Dopiero gdy stanęła przed drzwiami Nate'a i zapukała do nich,

uświadomiła sobie, jak impulsywnie się zachowuje, odkąd go poznała. Ze
wszystkich sił starała się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło

- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za miła niespodzianka!

- Chciałam… chciałam ci tylko podziękować za kwiaty… i przeprosić za

to, że byłam kąśliwa jak osa. Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą
porą dnia.

Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując ramiona na szerokiej

piersi.

- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci przeprosiny. Nie powinienem

był dzwonić rano. Zachowałem się egoistycznie i bezmyślnie. Miałaś ważną
pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia. Mówiłaś mi chyba, że sprawa
awansu zadecyduje się w ciągu tygodnia lub dwóch.

Susan skinęła twierdząco głową.

- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powiedzieć ani zrobić nic, co

mogłoby ci w tym przeszkodzić! Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i
zasługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowiska wiceprezesa H&J Lima.

- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc ni niego badawczo - wiele się

między nami zmieni Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu.

- Chodzi ci o to, że nie będziesz mogła się wypuszczać tak często? -

spytał, uśmiechając się zmysłowo. Żartował sobie z niej powtarzając słowa
które wypowiedziała rano.

- Właśnie.

- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się.

- Tak? - Nate miał zmarszczone brwi, co było do niego zupełnie

niepodobne. Zwykle na wargach gości mu szelmowski uśmiech. - Co chciałeś
powiedzieć?

- Pragnę, żeby spełniły się twoje marzenia i byś osiągnęła wszystko, co

sobie zaplanowałaś, ale na tej j drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które
musisz i 'uważać.

Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy rozumie, co Nate ma na

myśli.

background image

- Chodzi mi wyłącznie o to, by sprawa wiceprezesury nie przysłoniła ci

tego, kim jesteś. A co jeszcze ważniejsze - policz koszty. - Z tymi słowy
postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy i pocałował lekko w usta,
po czym cofnął się niechętnie.

Susan wahała się zaledwie przez sekundę, następnie rzuciła mu się w

ramiona, jak gdyby to było po prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała
pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale bez wątpienia w jego głosie
brzmiała niekłamana czułość.

Później, w domu, gdy wróciła jasność myśli i przestał działać czar jego

dotyku, zastanawiała się nad samymi słowami.

Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim ona jest? Nasuwały się

różne odpowiedzi. Jest Susan Simmons, przyszłym wiceprezesem do spraw
marketingu największej w kraju firmy produkującej i artykuły sportowe. Jest
córką, siostrą, ciotką… I nagle spłynęło na nią objawienie. Jest kobietą. O to
właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć jej w niedzielę Emily. Od
czasu, gdy postawiła sobie życiowe cele, poświęciła się całkowicie karierze
zawodowej, zapominając o swej kobiecości. Teraz nadszedł czas, by dopuścić
do głosu tę część jej natury.

Następnego wieczora po pracy Susan, pochylona nad kuchennym

bufetem, szarpała się z ciężkim mikserem, usiłując wydobyć go z solidnego
tekturowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily powinno wyjść jej trzy
tuziny ciasteczek. Po wizycie w sklepie spożywczym, następnie w sklepie
gospodarstwa domowego, gdzie kupiła mikser, specjalną folię do pieczenia i
różne miarki, jedno ciasteczko będzie ją kosztowało cztery dolary
siedemdziesiąt dwa centy.

Cholerna cena. Postawiła sobie za punkt honoru, by udowodnić coś

ważnego - choć nie była całkiem pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że
ciasteczka kojarzą się mężczyznom z ciepłem ogniska domowego i miłością,
niemniej postanowiła spróbować. Może chciała udowodnić coś sobie samej.
Wiedziała jedynie, że odczuwa nieprzepartą potrzebę, by upiec czekoladowe
ciasteczka.

Emily bardzo chętnie służyła jej przepisem, a teraz Susan zastanawiała

się, czy pieczenie ciasteczek jest bardzo trudne.

Nie bardzo, skonstatowała w dwadzieścia minut później, gdy rozłożyła

już wszystkie potrzebne produkty na blacie kuchennym. Użyła starej bluzki w
charakterze fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily zawsze tak robiła,
musi to więc być ważne.

background image

Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cukrem. Susan, nadzwyczaj

z siebie dumna, rozbiła jajka o brzeg misy ze zręcznością, której mógłby jej
pozazdrościć francuski mistrz kuchni.

- Cholera! - wykrzyknęła, gdy połówka skorupki wpadła pomiędzy

obracające się nożyki. Patrzyła bezradnie, jak kruszą ją na tysiąc
mikroskopijnych drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że dodatkowe
proteiny - a może wapno? - nikomu nie zaszkodzą.

Wsunęła nową błyszczącą folię z ciastkami do uprzednio nagrzanego

piekarnika, zamknęła drzwiczki i nastawiła wyłącznik czasowy na dwanaście
minut.

Oblizawszy palec, musiała przyznać, że ciasto jest całkiem smaczne.

Przynajmniej tak dobre, jak u Emily, a może nawet ciutkę lepsze.

Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak z płatka, nalała sobie kawy i

usiadła przy stole z wieczorną gazetą.

Po kilku minutach poczuła zapach dymu. Odłożyła gazetę, podejrzliwie

pociągając nosem. Niemożliwe, żeby to były jej ciasteczka - piekły się nie
dłużej niż pięć minut. Żeby jednak mieć całkiem spokojne sumienie, wzięła z
bufetu ściereczkę i otworzyła drzwiczki piekarnika.

Buchnęły na nią kłęby dymu i płomienie. Jęknęła z przerażenia i

rzuciwszy ściereczkę, zaczęła krzyczeć na cały głos:

- Pożar, pożar!

Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby przysiąc, że nie słyszała w

swoim życiu bardziej przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do drzwi i
otworzyła je, by dać ujście dymowi. Następnie podbiegła do stołu, chwyciła
filiżankę z kawą i chlusnęła nią do środka piekarnika. Kaszląc okropnie,
zatrzasnęła drzwiczki.

- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania.

- Spowodowałam pożar - usiłowała przekrzyczeć ogłuszający sygnał

alarmu.

- Co się pali?

- Piekarnik! - Odsunęła się na bok i zakryła twarz rękami, nie chcąc

patrzeć.

background image

Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach. Dwa sczerniałe arkusze

folii ze zwęglonymi ciasteczkami leżały w zlewie.

- Nic ci się nie stało?

Udało jej się pokręcić przecząco głową.

- Nie oparzyłaś się?

- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego pęcherzyka.

Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął głęboko z ulgą.

- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób powstał ogień.

- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja… zrobiłam wszystko według przepisu,

ale gdy włożyłam ciasteczka do piekarnika… zaczęły się palić.

- To nie wina ciasteczek - sprostował. - Winowajczynią jest folia do

pieczenia. Była chyba nowa i… ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej
strony.

- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się w łkaniu.

- Susan, nie ma powodu do płaczu. Zwykła pomyłka. Usiądź tutaj. -

Posadził ją ostrożnie na krześle kuchennym i ukląkł przed nią, ujmując jej
dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna katastrofa.

- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać łez. - Nic nie rozumiesz.

To był rodzaj testu…

- Testu?

- Tak. Emily twierdzi, że mężczyźni uwielbiają ciasteczka… i

postanowiłam upiec je dla ciebie. - Nie zacytowała już opinii Emily, że
mężczyźni kochają kobiety, które pieką ciasteczka. - Nie potrafię gotować...
spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek skorupki do ciasta... i nie wyjęłam
jej... i nie miałam zamiaru nikomu się do tego przyznać.

Jej wyznanie musiało wstrząsnąć Natem, wstał bowiem i wyszedł z

pokoju. Ukrywszy twarz w dłoniach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po
chwili Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych.

Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach.

background image

- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko.

Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z powodu swej reakcji. I co z

tego, że spaliła parę arkuszy folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami.

- Co mam ci wyjaśnić?

- Opinię na temat mężczyzn lubiących ciasteczka. Czy chciałaś mi coś

udowodnić?

- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała.

- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie.

- Tak. Wczoraj przestrzegłeś mnie, żebym nie zapomniała, kim jestem,

żebym się odnalazła i... myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była
reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po dzisiejszym dniu zdałam sobie
sprawę, że w kuchni nigdy nie będę warta złamanego szeląga.

- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował "odnalezienie się" w kuchni -

powiedział zakłopotany Nate.

- No, Emily też ma w tym swój udział - przyznała. - To ona dała mi

przepis. Moja siostra chyba wierzy, że kobieta może zmusić mężczyznę, by
zaprzedał jej serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka.

- A ty pragniesz mego serca i duszy?

- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny.

Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać jej słowa.

- Czy byłoby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym wyznał, że ja pragnę

twego serca i duszy?

Susan ledwie go słuchała. Nie była w nastroju do takich rozmów.

Udowodniła właśnie, jak beznadziejnie spisuje się w kuchni. Braki w tej
dziedzinie nigdy dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła autentyczny
wysiłek i wszystko spaliło na panewce.

- Coś musiało się poplątać w moich genach - mruknęła w zadumie. - Z

pewnością. Nie umiem gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu do
robótek ręcznych od szydełka. Obce mi są rzeczy, które... normalni ludzie
kojarzą z płcią żeńską.

background image

- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy słyszałaś, o co cię pytałem?

Pokręciła przecząco głową. Rozumiała wszystko doskonale. Niektóre

kobiety to mają, a inne nie. Niestety należała do tej drugiej kategorii.

- Powiedziałem ci coś ważnego. Widzę jednak, że mnie zmuszasz, bym

wyraził to bez słów. - Ująwszy twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej
warg. Tym razem jej nie pocałował. Wilgotnym gorącym koniuszkiem języka
obrysował kształt jej ust. Wszystkie przygnębiające myśli rozwiały się w
mgnieniu oka i odpłynęły w nieznane. Przestała myśleć, przestała oddychać,
wszystko straciło znaczenie poza tym, że tulił ją w ramionach. Ogień w
piekarniku był niczym w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej ciele.
Nie panując nad sobą, zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła z całej siły
wargami do jego warg, poddając się bez reszty uczuciom, które w niej
wzbudzał. Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego zapragnie. Jego
język odnalazł drogę do jej ust, z których wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał.
Zdała sobie sprawę, że jej reakcja była zarazem niewinna i zmysłowa,
niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania.

- A widzisz! - szepnął, wspierając się czołem o jej czoło i oddychając

ciężko. Głos mu się łamał.

Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały wszystko. Susan powoli

otworzyła oczy i zaczerpnęła powietrza, próbując uspokoić oddech.

Zanurzył palce w jej włosach i znów ją pocałował. Dłonie Susan

powędrowały ku szyi Nate'a, przesunęły się po ramionach i wzdłuż rąk. Jej
dotyk sprawił mu wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho i jeszcze
mocniej wpił się w jej wargi.

- Niestety, chyba nie jesteś jeszcze gotowa, by to usłyszeć - powiedział

czule.

- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie wydobyć z siebie głos.

- To, co ci powiedziałem.

- Co mianowicie? - Uniosła brwi.

- Zapomnij o ciasteczkach. Jesteś bardziej niż wystarczająco kobieca dla

każdego mężczyzny.

Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

background image

- Nigdy ci nie mówiłem, byś sprawdzała, kim jesteś. Sugerowałem

wyłącznie, byś nie straciła własnej osobowości. Życiowe cele - w porządku,
trzeba je mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów.

- Och! - Myśli wciąż jej się gmatwały, nie docierało do niej właściwe

znaczenie słów.

- Nic ci nie będzie? - spytał, przesuwając pieszczotliwie koniuszkami

palców po jej policzku i zamykając pocałunkiem jej oczy.

Pokręciła z trudem głową.

- John Hammer pragnie panią natychmiast widzieć - poinformowała

panna Brooks Susan, gdy weszła do biura w czwartek rano.

Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień czekała pięć długich

lat.

- Czy powiedział w jakiej sprawie? - spytała, usiłując zachować spokój

przynajmniej na zewnątrz.

- Nie - odrzekła sekretarka. - Poprosił mnie tylko, bym przekazała, że

chciałby się z panią widzieć w porze wygodnej dla pani.

Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła łokcie na biurku i

ukryła twarz w dłoniach, próbując uporządkować popłatne myśli.

- W porze wygodnej dla mnie - powtórzyła szeptem. - Nie dostałam

awansu. Wiedziałam, że tak będzie.

- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając się do niej po imieniu,

co się nigdy przedtem nie zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski.

background image

Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyślnością.

- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem, zaprosiłby do siebie

późnym popołudniem. Zawsze tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim
to jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem dla firmy itd., itp. To, że
chce ze mną mówić teraz, oznacza… Cóż, wie pani, co to oznacza.

- Jestem pewna, że się mylisz - odrzekła spokojnie panna Brooks. -

Proponuję, byś się pozbierała i poszła do Johna Hammera, zanim się rozmyśli.

Susan wstała i wyprostowała się. Ze zdenerwowania miała straszliwe

kurcze żołądka, nie mogła opanować drżenia rąk.

- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna Brooks i uniosła kciuk do

góry.

John Hammer wstał, gdy ją zaanonsowano. Susan weszła do gabinetu i

natychmiast zauważyła, że jej dwaj rywale nie zostali wezwani. Prezes
uśmiechnął się życzliwie i wskazał krzesło. Susan przycupnęła na brzeżku,
starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zdenerwowana.

- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie John Hammer.

- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak Susanna powoli sadowi

się przy biurku. - Co się stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś.

Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na sekretarkę. Potem zaśmiała

się cicho. Nie mogła się powstrzymać, chichotała jak szalona, zasłoniła więc
usta obiema rękami. Gdy była już w stanie mówić, otarła łzy, spływające po
policzkach.

- Po pierwsze, zapytał mnie, czy zechciałabym przenieść się do innego

gabinetu na czas malowania mojego?

- Co takiego?

background image

Susan pomyślała, że gdy John Hammer zadał jej to pytanie, musiała

wyglądać tak jak panna Brooks w tej chwili.

- Moja pierwsza reakcja była identyczna. Nie zrozumiałam, o co mu

chodzi. Wyjaśnił mi, że ma zamiar urządzić na nowo mój gabinet, żeby był
godny wiceprezesa do spraw marketingu.

- Dostałaś awans? - Eleanor Brooks klasnęła w dłonie z nie ukrywaną

radością.

- Dostałam! - powiedziała cicho Susan, zamykając oczy. - Naprawdę

dostałam.

- Gratuluję.

- Dziękuję, bardzo dziękuję. - Sięgnęła po słuchawkę telefonu. Musi

podzielić się nowiną z Nate'em. Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna
dążyć do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko ułożyło się po jej myśli.

Telefon w jego mieszkaniu nie odpowiadał, odłożyła więc słuchawkę,

bardzo zawiedziona. Odczuwała nieprzepartą potrzebę porozmawiania z nim,
próbowała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że za chwilę zwariuje.

Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe sekretarka, mówiąc,

że przyszła osoba, z którą była umówiona na lunch.

- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana.

Ku jej zdumieniu, do gabinetu wszedł Nate i klapnął w fotelu

naprzeciwko biurka.

- Nate! - wykrzyknęła, zrywając się na równe nogi. - Próbuję się z tobą

połączyć przez cały ranek. Co ty tu robisz?

- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim. - John Hammer wezwał

mnie rano do siebie. - Z podniecenia brakowało jej tchu. - Dostałam awans.
Masz przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima.

Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał powoli, z namysłem, jak

gdyby nie był pewien, czy słuch go nie myli:

- Dostałaś awans?

- Tak! - potwierdziła radośnie. - Tak!

- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a rozszerzyły się z podziwu.

Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką gwałtownością, że omal nie

zwichnęła sobie szyi.

Odrzucając głowę do tyłu, Nate wydał okrzyk, od którego strop znalazł

się w niebezpieczeństwie. Następnie opasał ją ramionami w talii, podniósł i
zaczął z nią wirować, pokrzykując radośnie.

Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości. Awans wydawał jej

się nierealny, póki nie podzieliła się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą
osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się ośrodkiem jej życia i nadszedł
czas, by się przyznać, że się w nim zakochała.

Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do niego i impulsywnie

zanurzyła palce w jego włosach. Pocałowała go drżącymi wargami, a potem
spojrzała mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na jego zmysłowe usta,
pochyliła się i przywarła do jego warg w namiętnym pocałunku.

- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate - co ty ze mną wyrabiasz!

Dygocąc z podniecenia, rozchyliła usta. Chciała, by ją całował tak, jak

ostatnio, by zabrakło jej tchu. Był to najszczęśliwszy moment w jej życiu, a
poczucie szczęścia tylko częściowo wiązało się z awansem. Najważniejszy
okazał się Nate i miłość, którą do niego czuła.

Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate przestał ją całować i spojrzał

ze zniecierpliwieniem w stronę drzwi.

- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko sekretarka.

background image

- Tak? - Susan oderwała się od Nate'a i przygładziła włosy, usiłując

odzyskać swój kierowniczy autorytet.

- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews.

- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a brzmiało zniecierpliwienie.

Susan posłała mu karcące spojrzenie.

- My… ja idę teraz na lunch.

- Powiem pannie Andrews.

- Po południu chciałabym zwołać zebranie pracowników i powiadomić

ich o awansie.

Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się śmiały, gdy popatrzyła na

Nate'a.

- Wszyscy chyba już się domyślili po… hałasie, który dobiegał z pani

gabinetu kilka minut temu.

- Rozumiem.

- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył z pani sukcesu.

- Hm, ja widzę dwóch… - powiedziała cicho Susan, pamiętając o swoich

byłych rywalach.

Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej chwili Nate pochwycił

Susan w ramiona.

- W którym miejscu skończyliśmy?

- Wychodziliśmy właśnie na lunch.

- Ja przypominam sobie coś zupełnie innego - nachmurzył się Nate.

Susan roześmiała się i uścisnęła go mocno, przepełniona coraz większą

miłością.

- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy. - Odsunąwszy się od niego,

sięgnęła po torebkę i przewiesiła ją przez ramię. - Jesteś gotów?

background image

- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne spojrzenie mówiło, że

miał na myśli coś innego niż lunch.

Susan poczuła, że się czerwieni.

- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj się przyzwoicie. Proszę.

- Staram się jak mogę w tych warunkach - odpowiedział jej również

szeptem, patrząc na nią figlarnie. - Muszę ci uświadomić, gdybyś się jeszcze
tego nie domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno.

- Ja… ja też za tobą przepadam.

- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wyprowadził z gabinetu, po

czym przeszli tak całym korytarzem aż do windy. Susan czuła na sobie
spojrzenia swoich współpracowników, ale po raz pierwszy w życiu nie
przejmowała się tym, co sobie pomyślą.

Poszli do II Bistro, jednej z najlepszych restauracji w mieście. Nastrój był

uroczysty i Nate, odgrywając rolę dżentelmena w każdym calu, nie chciał
pozwolić, by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej wybierze.

- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od stolika - chcę zapłacić

za ten lunch. To sprawa służbowa.

Nate uniósł brwi.

- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię o to zapyta?

- Oprócz świętowania sukcesu, o którym nie wiedziałam do dzisiejszego

ranka, jest jeszcze inny powód, dla którego zaprosiłam cię na lunch. - Już
wcześniej mu wyjaśniła, że z chwilą otrzymania awansu jej życie ulegnie
zmianie. Nowe obowiązki będą wymagały większego zaangażowania i mogą
drastycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona chciałaby, żeby były bliższe.
I sądzi, że znalazła na to sposób.

- Sposób? - powtórzył Nate.

Rozmowę przerwał im kelner, który przyniósł butelkę drogiego

francuskiego wina. Odkorkował ją i nalał odrobinę Nate'owi do spróbowania.
Gdy Nate skinął głową na znak aprobaty, napełnił im kieliszki i oddalił się
dyskretnie.

- No więc, o czym mówiłaś?

background image

Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.

- Zawsze byłeś wobec mnie szczery i uczciwy. Chcę, żebyś wiedział, że

bardzo to w tobie cenię. Gdy cię kiedyś zapytałam o pracę, przyznałeś się, że
owszem, pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie jej coś więcej, on
jednak milczał. - Widać, że nie brakuje ci pieniędzy, ale przecież poza nimi
istnieje coś nie mniej ważnego.

Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach kieliszek z winem.

- A co to takiego?

- Brakuje ci celu.

Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi.

- Nie masz określonych zainteresowań. Przez ostatnich kilka tygodni

obserwowałam, jak przeskakujesz z jednej dziedziny do drugiej. Najpierw
baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później latawce, a jutro z pewnością
wymyślisz coś innego.

- Podróże - skończył za nią. - Myślałem serio o zwiedzaniu. Bardzo

chciałbym pojechać do Hongkongu.

- Hongkong - powtórzyła, gestykulując żywo. - To właśnie miałam na

myśli. - Serce niemal przestało jej bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez
tyle czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli z nim wolne chwile. Nie
dość, że się w nim zakochała, to jeszcze w błyskawicznym tempie stał się jej
najlepszym przyjacielem.

- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego?

- Ależ nie - odparła szybko. - Ale co będziesz robił, gdy wyczerpią cię

rozrywki i znudzą podróże? - Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze?

- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie.

- Rozumiem.

- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec świata. Wierz mi, bogactwo

to naprawdę nie wszystko. Jeśli zabraknie mi pieniędzy - świetnie. Jeśli nie
zabraknie - też dobrze.

- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną.

background image

- Już to mówiłaś kilka minut temu.

- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym samym bloku, ale nasze

światy różnią się od siebie diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do
chwili, gdy przejdę na emeryturę w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Wiem,
czego chcę, i wiem, jak to zdobyć.

- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak, jak to wszystko jest mało

ważne.

- Wcale tak nie musi być - powiedziała stanowczo. - Posłuchaj, chcę ci

zaproponować coś ważnego, ale nie odpowiadaj mi teraz. Daję ci czas do
namysłu. Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję.

- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował.

- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę na kolanach, chcąc ukryć

drżenie palców. - Proponuję ci pracę.

- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na krześle.

Susan rozejrzała się ze zmieszaniem dookoła i spostrzegła, że niektórzy

ludzie przerwali jedzenie i przyglądają im się.

- Czemu się tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie twój stosunek do

życia.

- A jakie stanowisko mi proponujesz?

- Nie wiem, przynajmniej na razie. Musimy ustalić pewne sprawy ze

współpracownikami. Jestem jednak pewna, że znajdzie się stanowisko
odpowiadające twoim kwalifikacjom.

Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę.

- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu?

- Tak właśnie uważam. - Jej zdaniem praca nauczyłaby go patrzeć w

przyszłość, a nie tylko żyć dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast
wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej.

- Susan...

- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chciałabym, żebyś poważnie

przemyślał moją ofertę.

background image

Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie inaczej niż w chwilach,

gdy chciał ją pocałować. Wyraźnie błądził gdzieś myślami. Podczas posiłku
rzadko się odzywał, co zresztą jej nie dziwiło. Rozważał ofertę, a właśnie na
tym jej zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję. Kochała go tak
bardzo, że pragnęła upodobnić jego świat do swojego.

Mimo protestów Nate'a, Susan zapłaciła za lunch. Odprowadził ją do

biura i przystanął na chodniku, żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i
raz jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję.

- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie palcem po jej policzku, po

czym odszedł.

- Czy ktoś dzwonił? - spytała Dorothy Andrews, która zastępowała jej

sekretarkę.

- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu.

- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że zadzwoni później.

- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie i zadzwoniła do siostry.

- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś?

- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy w biurze, ale nigdy cię nie

mogę złapać w domu, a muszę spytać cię o coś ważnego.

- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz, zamierzając go wypełnić w

trakcie rozmowy. Czasami mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się
dotrzeć do sedna sprawy.

- Zostało mi kilka pięknych cukini z mojego ogrodu. Może chciałabyś

jedną?

- Mniej więcej tak samo, jak bólu głowy. - Po historii z czekoladowymi

ciasteczkami Susan poprzysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis.

- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powiedziała Emily, jak gdyby to

wystarczyło, by nakłonić Susan do wzięcia całej ciężarówki.

Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że siostra nie zadzwoniła

po to, by rozmawiać o cukiniach. Był to wyłącznie pretekst i teraz musiała
zagrać; w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewentualności i wstrzeliła
się bezbłędnie.

background image

- Możemy uważać temat cukini za skończony, a co do Michelle, to nie

mam nic przeciwko temu, by się nią zaopiekować, jeśli potrzebna ci moja
pomoc.

- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zajęła się

nią za dwa tygodnie od tej soboty.

- Przez całą noc? - Choć bardzo kochała siostrzenicę, perspektywa

spędzenia z nią kolejnej nocy napawała ją przerażeniem. Co prawda Nate z
pewnością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc.

- Ależ nie, tylko na wieczór. Szef Roberta zaprosił nas na kolację i nie

bardzo wypada nam zabrać ze sobą dziecko. Czy mówiłam ci, że Robert
otrzymał poważny awans?

- Nie.

- Taka jestem z niego dumna. Myślę, że jest najlepszym księgowym w

Seattle.

Susan zastanawiała się przez chwilę, czy nie powiedzieć siostrze o

wielkiej nowinie, ale nie chciała zakłócać ich radości z powodu awansu
szwagra. Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle.

- Bardzo chętnie zajmę się Michelle - powtórzyła Susan i, zaznaczając

datę w kalendarzu, uświadomiła sobie, że to prawda. Może być do niczego w
kuchni, ale z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze przyjdzie czas,
gdy zastanowi się poważnie nad możliwością zafundowania sobie dziecka, a
może dwojga dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości.

- Dobrze. Czekam na was siedemnastego.

Susan wróciła wieczorem do domu pod dobrą datą. Zebranie ze

współpracownikami miało szalenie sympatyczny przebieg. Po piątej obie
asystentki zaprosiły ją na drinka, by oblać awans. Niespodziewanie wpadło
jeszcze kilka osób z wydziału i koniecznie chciało jej postawić drinka. Około
siódmej była już mocno zarumieniona i podniecona.

Prawdopodobnie porządna kolacja zniwelowałaby skutki alkoholu, ale

Susan chciała jak najszybciej wrócić do domu.

Minęło niespełna pół godziny, gdy zadzwonił telefon. Piła właśnie

herbatę, przebrana już w płaszcz kąpielowy.

- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę?

background image

- Daj mi pięć minut na przebranie się.

Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie i sweter.

- Cześć - powitała go wesoło, świadoma, że jej usta wykrzywiają się w

nienaturalnym grymasie.

Nate ledwie na nią spojrzał. Wszedł nachmurzony, z rękami w

kieszeniach. Nie usiadł, lecz zaczął przemierzać pokój niczym żołnierz
sprawujący wartę.

Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie. Była pełna animuszu i

radosna po całym pełnym wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a.

- Sądzę, że przyszedłeś porozmawiać o mojej ofercie? - spytała,

zdziwiona, że tak panuje nad głosem.

Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste włosy.

- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.

- Nie rób tego - uśmiechnęła się.

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony.

- Ponieważ chcę, żebyś miał więcej czasu na rozważenie mojej

propozycji.

- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić.

Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś znacznie ważniejszego.

- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający - zaczęła z entuzjazmem. -

Mógłbyś być, kimkolwiek zechcesz, Nate!

- Susan...

Pogroziła mu palcem, kręcąc głową.

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.

- Tak?

- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie rozpłynęło się w głośnym

ziewnięciu. Speszona, zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam.

background image

Nate zmrużył podejrzliwie oczy.

- Susan, ty piłaś?

- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma palcami - tylko tyle, ale

przede wszystkim jestem szczęśliwa.

- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnieniem. - Nie wierzę ci.

- Dlaczego? Czy chcesz, żebym wykrzyczała to na cale Seattle? Chętnie

to zrobię. Patrz! - Pobiegła w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi.

Skutki alkoholu częściowo minęły, ale odczuwała nieprzepartą potrzebę

powiedzenia Nate'owi, jak bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali ten
temat.

Wyszła na balkon i wystawiła rozgorączkowaną twarz na podmuch

wiatru. Złożywszy dłonie wokół pst, krzyknęła głośno:

- Kocham Nate'a Townsenda! - Zadowolona, odwróciła się do niego

przodem i rozłożyła ręce najszerzej jak mogła. - Widzisz - oznajmiłam to
całemu światu.

Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamykając oczy. Susan oczekiwała

po nim większej wylewności.

- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu - rzuciła prowokująco.

- Nie jesteś sobą.

- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki, utkwiła w nim wyzywające

spojrzenie. - Czuję się normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana. Otóż
wcale nie jestem.

Nie odpowiedział. Wziąwszy ją za ramiona, pokierował do kuchni, po

czym zajął się parzeniem kawy.

- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła.

- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu.

- Właśnie w tej chwili - zachichotała. - No, Nate! - wykrzyknęła,

pochylając się ku niemu i pstrykając palcami. - Rozluźnij się trochę.

- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu trzeźwości.

background image

- Mógłbyś mnie pocałować.

- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję.

- Dlaczego?

- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie nad sobą.

Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała ramiona.

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.

Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad blatem kuchennym.

- Czy miałaś coś w ustach od lunchu?

- Jedną faszerowaną pieczarkę, jedną śliwkę w bekonie i kawałek selera

napełniony jakąś masą serową.

- A kolacja?

- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie byłam głodna.

- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie dziwię…

- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę, miałam cię o coś zapytać.

Przymknąwszy jedno oko, usiłowała przypomnieć sobie datę, którą

wspomniała jej siostra.

- Czy masz jakieś plany na siedemnastego?

- Siedemnastego? A o co chodzi?

- Michelle przychodzi z wizytą do cioci Susan i wiem, że chciała się

spotkać również z tobą.

Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili gdy wszedł do jej domu,

nie okazywał zadowolenia z niczego.

- Niestety, ten wieczór mam zajęty.

- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś mi się udało.

Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po czym podał ją Susan,

wciąż nachmurzony.

background image

- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko wszedłeś zachowujesz się

zupełnie inaczej niż zwykle. Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu
mnie ignorujesz!

- Wypij kawę.

Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust. Upiwszy łyk, skrzywiła

się, ponieważ kawa była straszliwie gorąca.

- No, pij do dna, maleńka.

Susan posłusznie wykonała polecenie. Sącząc kawę, obserwowała przez

cały czas Nate'a, który krążył bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać
w miejscu. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i bardzo chciałaby wiedzieć,
czym.

- Zrobione! - oznajmiła, odstawiając filiżankę, zadowolona z siebie. -

Nate - spytała, coraz bardziej zaniepokojona - czy ty mnie kochasz?

Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy.

- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć.

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już w to wątpić.

- Gdzie trzymasz aspirynę? - Zaczął bezładnie szukać w szafkach

kuchennych.

- Aspirynę? Czy chcesz przez to powiedzieć, że moje zachowanie

przyprawiło cię o ból głowy?

- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym uśmiechem: - Chcę, żebyś ją

miała na podorędziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzebna.

Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym.

- Jesteś dla mnie taki dobry!

- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki. Powinno ci trochę pomóc. -

Przykucnął przed nią i ujął jej obie dłonie. - Wyjeżdżam jutro na kilka dni.
Zadzwonię do ciebie, dobrze?

- Przemyślisz sobie moją propozycję, prawda? Po powrocie powiesz mi,

co postanowiłeś. - Musiała przerwać z powodu tak potężnego ziewnięcia, że

background image

szczęka omal jej nie wyskoczyła z zawiasów. - Myślę, że powinnam się
położyć, prawda?

Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Natychmiast zdała sobie sprawę

za świdrującego bólu w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu.

Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący na bufecie flakonik z

aspiryną. Przypomniała sobie, że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu.

- Niech Bóg błogosławi tego faceta - powiedziała głośno i skrzywiła się

na dźwięk własnego głosu.

W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor Brooks nie wyglądała

lepiej od niej. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do
siebie.

- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka.

- Zrobiła pani również sobie?

- Tak.

- Jest jakaś poczta?

- Nic, co nie mogłoby zaczekać. Pan Hammer był tu z samego rana.

Powiedział, bym dała pani do przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie
wrażenie, jak na nim.

Susanna rzuciła okiem na Business Monthly sprzed sześciu lat. Było to

czasopismo o tematyce handlowej, bardzo cenione w kręgach przemysłowych.

- Ale to przecież wydanie sprzed kilku lat - zdziwiła się, zachodząc w

głowę, po co szef kazał jej to czytać.

- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo ciekawego na temat pani

przyjaciela.

background image

- Mojego przyjaciela?

- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela Townsenda.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju, po czym otworzyła

pismo. Cały artykuł był poświęcony Nate'owi. Zdjęcie przedstawiało go
znacznie młodszego na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbardziej
znanej firmy cukierniczej w całym kraju.

Susan uwielbiała ciasteczka Rainy Day Cookies. Produkowano je w

różnych odmianach, ale czekoladowe były wprost fantastyczne.

Gdy przeczytała dwa dalsze akapity, myślała, że za chwilę zwymiotuje.

Przerwała czytanie i zamknęła oczy, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami.
Przyciskając ręką żołądek, zmusiła się, by wrócić do artykułu. Jej otępiały
umysł magazynował szczegóły fantastycznego sukcesu Nate'a.

Zaczął karierę w matczynej kuchni, studiując jeszcze w college'u. Jego

specjalnością były ciasteczka czekoladowe, które stały się tak popularne, że ani
się obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywindował go na sam szczyt w
świecie przemysłu. W wieku dwudziestu ośmiu lat Nate Townsend był multi-
milionerem.

Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu czytała w tym samym

periodyku, że firma została właśnie sprzedana za nie ujawnioną sumę. Kwota,
na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót głowy.

Oparłszy łokcie na biurku, wzięła parę głębokich oddechów, by się

uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na
to pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do końca życia.

Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych ciasteczek i omal nie

spaliła całej kuchni! Ale to poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą

background image

rozmową, kiedy to truła mu o przedsiębiorczości, ambicji, życiowych celach,
zanim - Boże drogi, to już zupełnie nie do zniesienia! - zaproponowała mu
pracę. Jakże się musiał śmiać w duchu.

Eleanor Brooks przyniosła pocztę i położyła ją na rogu biurka. Susan

spojrzała na nią i zrozumiała, że nie da rady wytrzymać w biurze przez cały
dzień.

- Idę do domu.

- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta.

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się czuję i jestem w domu.

Susan wiedziała, że jej asystentka przeżyła coś w rodzaju szoku. Przez

wszystkie lata pracy w H&J Lima nie opuściła ani jednego dnia.

- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała stojąc już w drzwiach.

- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej.

- Z pewnością. - Potrzebowała trochę czasu w samotności, by wylizać

rany i pozbierać okruchy potrzaskanej dumy. Pomyśleć, że zaledwie kilka
godzin temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi dozgonną miłość.

Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła się w schronie. W tej

chwili była bezpieczna, odgrodzona od świata zewnętrznego. W końcu będzie
musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie miała spokój.

Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony przez siostrę i wpatrzyła

się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.

Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Zamknąwszy oczy, odchyliła

głowę na oparcie kanapy i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Chciała zrzucić z
siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz. Nie pozwoliła sobie na
rozważania typu "co by było gdyby". Spróbowała podejść do sprawy bardziej
pozytywnie. Następnym razem będzie umiała strzec swego serca.

W godzinę później obudziła się zdumiona tym, że zasnęła. Otuliła się

kocem i zaczęła analizować sytuację.

Sprawy nie miały się wcale tak źle. Osiągnęła swój najważniejszy cel -

została wiceprezesem do spraw marketingu - pierwszą kobietą na tak
eksponowanym stanowisku w całej długiej historii firmy. Była zadowolona z
życia. Jeśli niekiedy odczuwała tęsknotę za własną rodziną, to przecież miała

background image

Emily. Tłumiąc westchnienie, Susan powiedziała sobie, że nie brakuje jej
niczego. Cieszyła się szacunkiem, miała dobrą pracę, była zdrowa. Życie jest
piękne.

Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki, ale koło południa zrobiła

sobie rosół z torebki i zmusiła się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz
do zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks wiedziała, że Susan jest
w domu i miała dzwonić tylko w bardzo ważnych sprawach.

- Susan, mówi Nate.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał obojętnie. -

Czym mogę ci służyć?

- Dzwoniłem do pracy, ale twoja sekretarka powiedziała, że poszłaś do

domu, ponieważ źle się czułaś.

- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej, niż mi się zdawało.

Miałam koszmarnego kaca, gdy się obudziłam dziś rano.

- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie?

- Tak. Teraz przypominam sobie, że byłeś u mnie wieczorem. - Myślała

gorączkowo, chcąc zatrzeć ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się
na lekki ton. - Czy nie powiedziałam przypadkiem czegoś kłopotliwego dla
mnie lub dla ciebie?

- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho.

Oczywiście że pamiętała, ale wolałaby raczej, by ją torturowano, niż

miałaby się do tego przyznać.

- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi się film.

- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypomnieć sobie każde słowo.

- Pewnie… zrobiłam z siebie kompletną idiotkę - wymamrotała. - Na

twoim miejscu zapomniałabym o wszystkim, co ci powiedziałam.

- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate. - Może zrobimy ten krok

od razu?

- Myślę… że powinniśmy porozmawiać o tym później… naprawdę…

ponieważ nie byłam wtedy sobą. - Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły

background image

po policzkach. Wściekła na siebie za ten wybuch uczuć, otarła je wierzchem
dłoni.

- Lepiej się już czujesz?

- Tak…. nie. Właśnie miałam zamiar się położyć.

- Połóż się, odpocznij. Wracam w niedzielę. Przylatuję wczesnym

popołudniem. Chciałbym, żebyśmy zjedli razem kolację.

- Oczywiście. - Zgodziłaby się na wszystko, byle tylko skończyć tę

rozmowę. Rana była zbyt świeża, wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś
pozbierać i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć swój ból.

- A więc do zobaczenia koło piątej.

- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot, zaprogramowany, by

robić dokładniej to, czego zażąda jego użytkownik. Nie miała zamiaru jeść
kolacji razem z Nate'em ani nic w tym rodzaju. A on wkrótce się dowie,
dlaczego.

Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę, była praca. Wstąpiła do

biura, by przejrzeć korespondencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks.
Wiadomość o jej awansie miała być opublikowana w niedzielnym wydaniu
Seattle Times, ale musiał nastąpić jakiś przeciek, prawdopodobnie ze strony
szefa, znalazła bowiem w korespondencji zaproszenie na lunch z okazji
konferencji miejscowych handlowców, którzy osiągnęli znaczący sukces.
Konferencja miała się odbyć siedemnastego, czyli już za dwa tygodnie, Susan
spędziła więc sporo czasu, pisząc na maszynie notatki do wystąpienia.

W niedzielny poranek Susan obudziła się ociężała i bez humoru.

Natychmiast uzmysłowiła sobie, jakie jest źródło jej złego samopoczucia. Po
południu stanie oko w oko z Nate'em. Przez ostatnie dwa dni planowała
dokładnie, co powie i jak się zachowa.

Nate przyszedł o wpół do piątej. Otworzyła mu drzwi, ubrana w

granatowe spodnie i kremowy włóczkowy sweter. Włosy miała upięte.

- Susan! - Wzrok miał wygłodniały. Przestąpił próg i pochwycił ją w

ramiona.

Nim się połapała, że chce ją pocałować, było już za późno na ukrycie

reakcji. Przytulił ją mocno do siebie i namiętnie wpił wargi w jej usta. Susan
zapomniała o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący pocałunek.

background image

Nate wsunął palce w jej włosy i wyciągnął wszystkie szpilki, nie

przestając jej całować.

- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział, chwytając zębami jej

dolną wargę, jakby była najsmakowitszym kąskiem.

Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się z jego objęć:

- Napijesz się kawy?

- Nie. Chcę tylko ciebie.

Odsunęła się, ale znów ją pochwycił i przygarnął w ciepły azyl swych

ramion. Splótł ręce na jej plecach i spojrzał czule w oczy. Szósty zmysł
podpowiedział mu, że coś jest nie tak.

- Coś się stało? - spytał.

- Nie… i tak - przyznała sucho. - Trafił mi przypadkiem do rąk stary

egzemplarz Business Monthly. Czy coś ci to mówi?

Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy się w ogóle odezwie.

- Zatem wiesz?

- O tym, że jesteś czy też kiedyś byłeś królem ciasteczek na cały świat?

Wiem.

Zmrużył oczy.

- Jesteś na mnie zła.

Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób mu to powie. Mimo iż

ćwiczyła swą przemowę wielokrotnie podczas weekendu, było to znacznie
trudniejsze, aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne postanowienie,
że zachowa spokój i obojętność.

- Jestem raczej zakłopotana niż ubawiona - powiedziała. - Szkoda, że

mnie nie uprzedziłeś, zanim zrobiłam z siebie idiotkę.

- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do mnie pretensję. - Puścił

ją i zaczął przechadzać się nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark, -
To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes prawie sześć miesięcy temu i
wziąłem sobie urlop - do diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem
się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor twierdzi, że znajdowałem

background image

się na krawędzi kompletnego załamania psychicznego. Gdy cię spotkałem,
zacząłem właśnie z tego wychodzić, uczyłem się na nowo cieszyć życiem.
Ostatnią rzeczą, której bym pragnął, były rozmowy na temat minionych
trzynastu lat. Pozostawiłem za sobą Rainy Day Cookies i chciałem zbudować
nowe życie.

- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć?

- Tak! - potwierdził porywczo. - W czwartek wieczorem. Byłaś słodka,

oferując mi pracę. Wiedziałem, że powinienem coś powiedzieć, ale byłaś
wtedy…

- Zawiana - dokończyła za niego.

- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego słowa.

- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki z ciasteczkami. - Sama

się zdziwiła, jak spokojnie brzmi jej głos. Udało jej się zachować równowagę
ducha i była z tego ogromnie dumna.

Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było, że usiłuje powstrzymać

śmiech.

- Mów dalej - powiedziała, machnąwszy ręką. - Przypuszczam, że te

zwęglone ciasteczka i spalona folia do pieczenia były akcentem komicznym.
Nie winię cię. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością wpadłabym w
histerię.

- To nie tak. Fakt, że upiekłaś te ciasteczka, był jedną z najmilszych

rzeczy, jakie kiedykolwiek dla mnie zrobiono. Chcę, byś wiedziała, że byłem
głęboko wzruszony.

- Nie zrobiłam tego dla ciebie - rzuciła, usiłując powstrzymać gniew. - To

była próba ogniowa…

- Susan…

- Musiałeś też mieć niezłą zabawę innego dnia, gdy wygłosiłam ci

przemowę na temat przedsiębiorczości, motywacji i życiowych celów.

- To mnie również dotknęło - podkreślił.

- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się śmieje, by udowodnić,

jaka z niej równa facetka. Mogła sobie żartować, ale sama niezbyt lubiła, gdy
ktoś stroił sobie z niej żarty.

background image

- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej, gdy się patrzy od twojej

strony - powiedział po chwili Nate.

- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim histerycznym śmiechem. -

Istnieje jedyny sposób położenia temu kresu.

Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu.

- Czy chcesz zlekceważyć to drobne nieporozumienie, Susan, czy też

masz zamiar obrócić je przeciwko mnie, zniszczyć wszystko, co jest miedzy
nami?

- Jeszcze nie wiem. - W gruncie rzeczy wiedziała, ale nie chciała, by

oskarżył ją o podejmowanie pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył
się ze wszystkiego. Susan jednak czuła się upokorzona. Jak miałaby mu teraz
zaufać, skoro uważał za nic ukrycie tak ważnej części swego życia.

- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć?

- Nie wiem.

- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici?

Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu.

- W porządku, przemyśl sobie wszystko. Wierzę, że jesteś absolutnie

uczciwa i bezstronna. Chciałbym tylko spytać cię o coś. Jak postąpiłabyś na
moimi miejscu?

- Dobrze. - Była skłonna zrobić dla niego choć tyle, jakkolwiek w głębi

duszy powzięła już postanowienie.

- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy otworzyła mu drzwi.

- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć się go jak najszybciej z

domu. Im dłużej u niej przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego.

- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszają najgłębsze zakątki jej duszy.

Jego wargi płonęły a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że kolana się
pod nią ugięły.

Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal ni upadła. Oddychając z

trudem, oparła się o framugę piersi jej falowały.

background image

Zadowolony z siebie Nate uśmiechnął się, co doprowadziło ją do

wściekłości.

- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem po jej obojczyku - że

jesteśmy dla siebie stworzeni.

- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać.

Zrobił smutną minę. Bez wątpienia była obliczona na wywołanie jej

współczucia, ale nic z tego. Susan nie da się omamić po raz drugi.

- Zadzwonisz do mnie?

- Tak. - Jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa, co powinno nastąpić mniej

więcej w czasie, gdy rząd osiągnie równowagę budżetu. Może w
dwutysięcznym roku.

Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego trybu. Wychodziła

do pracy wcześnie, wracała późno, robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać
Nate'a, choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś znak od niej. Poza
tym on też miał swoją dumę - liczyła na to.

Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą w drzwi karteczkę. Serce

zaczęło walić jej jak młotem.

Zwlekała z otworzeniem jej, dopóki nie włożyła kolacji do kuchenki

mikrofalowej. Gdy się wreszcie zdecydowała, zobaczyła tylko cztery słowa:
"Zadzwoń do mnie. Proszę."

Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Ha! Nate Townsend może wpaść

do kadzi z płynną czekoladą, nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne,
że powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej, jaką była idiotką!

Gdy zadzwonił telefon, wciąż miała ambiwalentne uczucia. Odskoczyła

do tyłu i popatrzyła nań nieufnie.

- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem.

background image

- Susan, czy to ty?

- Och, cześć, Emily.

- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że jesteś chora. Twój głos

brzmiał tak dziwnie.

- Nie, nie, czuję się świetnie.

- Dawno nie rozmawiałyśmy i chciałam się dowiedzieć, co u ciebie

słychać.

- Wszystko w porządku.

- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak ostrzeżenie. - Znam cię

zbyt dobrze, bym nie wyczuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że ma
to pewnie związek z Nate'em. Nie wspomniałaś o nim słowem w żadnej
rozmowie.

- Rzadko się ostatnio widujemy.

- Dlaczego?

- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje.

Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddechy

- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi się, że powiedziałaś…

- Znasz Rainy Day Cookies?

- Jasne. Chyba każdy zna.

- Jeszcze nie pojmujesz związku?

- Chcesz powiedzieć, że Nate...

- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we własnej osobie.

- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to znaczy jego ciasteczka są

znane na całym świecie. Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu Rainy
Day Cookies pomagał Robertowi złożyć łóżeczko Michelle. Nie mogę się
doczekać, by mu o tym powiedzieć.

- Na mnie nie zrobiło to wrażenia.

background image

- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Emily niemal oskarżycielskim

tonem.

- W ubiegły piątek. John Hammer dał mi czasopismo, w którym był

artykuł o Nacie. To wydanie sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim
wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć.

- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily.

- Tak.

- Jesteś na niego zła?

- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym powód? - Susan obawiała

się, że Emily nie wyczuje sarkazmu w jej słowach.

- Z pewnością miał zamiar ci powiedzieć - broniła Nate'a Emily. - Nie

znam zbyt dobrze twojego sąsiada, ale zrobił na mnie wrażenie człowieka
prostolinijnego. Jestem pewna, że zamierzał ci wszystko wyjaśnić w
odpowiednim czasie.

- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam cię, ale pitraszę sobie coś

w kuchence mikrofalowej i muszę już lecieć. - Była to marna wymówka, ale
Susanna nie miała ochoty rozmawiać w tej chwili o Nacie. - Och, byłabym
zapomniała - dodała szybko. - Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego,
ale wszystko się kończy przed wpół do szóstej, więc możesz na mnie liczyć,
jeśli idzie o Michelle.

- Świetnie. Posłuchaj, siostrzyczko, jeśli zechcesz porozmawiać, zawsze

możesz na mnie liczyć.

- Dzięki, będę o tym pamiętała.

Odłożywszy słuchawkę, spojrzała jeszcze raz na krótki liścik od Nate'a.

Właściwie powinna wyrzucić go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła
do pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką, satysfakcję.

Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie - tyle że tym razem nie

chciało to jakoś zadziałać.

Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes.

Kolacja była gotowa, ale gdy spojrzała na nieapetyczną potrawę,

postanowiła ją wyrzucić i pójść do Western Avenue Deli na kurczaka w curry.

background image

Byłoby to dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją kusić telefon, a
po drugie zjadłaby wreszcie coś przyzwoitego.

Podjąwszy w końcu decyzję, przeszła już do salonu, gdy usłyszała

dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi,
że te z pewnością Nate.

- Nie zadzwoniłaś - powiedział oschle. Wpadł dc mieszkania jak burza,

nie czekając na zaproszenie Wyglądał na zdenerwowanego, ale panował nad
sobą

- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że postanowiłaś mnie ukarać za

błąd, który popełniłem, cc do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale
już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na przeprosiny? A więc dobrze -
jest mi bardzo przykro

- Ach...

- Masz wszelkie powody czuć się urażona, ale o co ci chodzi? Łakniesz

krwi? Dość już tego! Szaleję za tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie
próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię cię przejrzeć. Odłóżmy te
głupstwa na bok.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?

Rzucił jej spojrzenie mówiące, że znów wracają do starych dziejów, po

czym zaczął chodzić po pokoju.

- Ponieważ chciałem wyrzucić Rainy Day Cookiem z moich myśli.

Poświęciłem się pracy bez reszty. - Przystanął i popatrzył na nią badawczo. -
Zauważyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie jest uzależnione od
jakiejś firmy produkującej artykuły sportowe.

- Nie jakiejś, lecz największej w całym kraju - odparła oburzona.

- Wybacz, Susan, ale naprawdę nie robi to na mnie wrażenia. A co z

twoim życiem? Ma polegać wyłącznie na wspinaniu się po szczeblach
korporacji? Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na górze, widok
stamtąd wcale nie jest taki wspaniały. Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy
w życiu. Tak się stało ze mną.

background image

- Czy sugerujesz, żebym rzuciła to wszystko i zaczęła wąchać kwiatki?

Cóż, Nathanielu Townsend, mam dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje
życie takie, jakie jest. Obrażasz mnie, sądząc, że możesz w nie ingerować,
wtrącać się do mojej kariery i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku
samounicestwieniu, powiem ci więc od razu... - umilkła na chwilę, by
zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic dla mnie nie znaczą.

Na te zagryzł wargi.

- Nie namawiam cię do wąchania kwiatów, Susan. Chcę, byś wyjrzała

przez okno na cieśninę i zobaczyła coś poza pięknym widokiem, promami,
ośnieżonymi górami. Życie jest czymś więcej niż tylko pajęczyną snutą przez
pająka w rogu balkonu. To są codzienne cuda, które znajdziesz za progiem, ale
życie, bogate życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości, przyjaciele,
zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w
dokładnie tym samym niszczycielskim kierunku.

- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja...

- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy się nawzajem.

- Małe sprostowanie - powiedziała w podnieceniu. - Tak się złożyło, że

odpowiada mi właśnie taki styl życia. Dlaczego miałby mi nie odpowiadać?
Osiągnęłam swoje cele, założone na pięć lat, teraz postawiłam sobie następne.
Mogę dotrzeć na sam szczyt w tej firmie i tego właśnie pragnę. A co do
potrzeby kontaktów, mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotkałam i
będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia!

W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę Susan była przekonana, iż

Nate przestał oddychać.

- Gdy zniknę z twojego życia - powtórzył wolno. - Rozumiem. A więc

podjęłaś już decyzję.

- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było sympatycznie, ale jeśli

muszę wybierać pomiędzy tobą a funkcją wiceprezesa, decyzja nie jest raczej
trudna. Jestem pewna, że spotkasz inną młodą kobietę, która będzie
potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak widzę, nasze kontakty były z twojej
strony czymś w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz, jak się kruszy
ciasteczko - kalambur jest zamierzony - może zechcesz uprzejmie pozostawić
mnie mojemu żałosnemu losowi.

- Susan, czy mnie wysłuchasz?

background image

- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę. - Spróbuję być szczęśliwa -

powiedziała z kpiną w głosie.

Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał.

- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na własnej skórze.

- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu, by pozbierać kawałki, na które

się rozlecę.

Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem.

- Może będę, a może nie.

- Cóż, nie musisz się martwić, ponieważ tak czy owak będziesz musiał

długo czekać.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie prawdziwy zaszczyt.

- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się uprzejmie do młodego

mężczyzny, który powitał ją oraz jej szefa. Convention Centrę był wypełniony
niemal po brzegi. W chwili gdy zdała sobie sprawę, jak wielkie będzie jej
audytorium, poczuła, że zamiast żołądka ma ściśnięty kłębek.

Poszła wraz ze swym szefem za młodym mężczyzną, który zaprowadził

ich na podium. Siedziało tam już kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku
radnych, a także dwóch znanych biznesmenów.

Miejsce Susan znajdowało się po prawej stronie podium. John miał

siedzieć obok niej. Uścisnąwszy dłoń koordynatorowi konferencji, pozdrowiła
innych i usiadła.

background image

Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kęsa, siedząc tak na widoku.

Spoglądając na morze nieznajomych twarzy, usiłowała zachować spokój i
zebrać myśli. Była przecież jedną z osób, które miały dziś wystąpić i
przygotowała się do tego starannie.

Po jej prawej stronie powstało lekkie zamieszanie, ale podium

przesłaniało jej widok.

- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że również tu będziesz.

Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego kawałka łososia. Utkwił

jej w przełyku i była bliska udławienia.

Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim oko w oko.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to obojętnie.

- Spodziewałem się, że Nate Townsend może być tu dzisiaj - szepnął

John, bardzo z siebie zadowolony.

- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach.

Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się łososiem, mając nadzieję,

że rzuca się w oczy, iż bardziej niż obaj mężczyźni interesuje ją smaczne
jedzenie.

- Tęskniłaś za mną?

Minęło dziesięć dni, odkąd widziała Nate'a po raz ostatni. Unikanie go

nastręczało wiele trudności. Gdy wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu,
zza ściany dobiegały dźwięki włoskiej opery, a przez uchylone okno wdzierał
się pikantny zapach domowego sosu do spaghetti. W nosie aż ją kręciło od
aromatu duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego czosnku.

Podczas weekendu Susan mogłaby przysiąc, że Nate wypróbował

wszystkie możliwe przepisy z książki kucharskiej, a każdy następny bardziej
kuszący od poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków w restauracjach,
co w ubiegłym tygodniu.

Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak łatwo jej przekupić za

pomocą dobrego jedzenia, wina i śpiewu - w tym wypadku arii operowych -
zastosował inną taktykę.

Wróciwszy z pracy do domu, zastała przed drzwiami samotną pąsową

różę. Nie było przy niej żadnej karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat.

background image

Podniosła ją i wbrew rozsądkowi zabrała do domu, rozkoszując się subtelnym
zapachem. Jedyną osobą, która mogła ją tam zostawić, był Nate.
Zreflektowawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na dawnym miejscu.
W pięć minut później otworzyła drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż
tam leży i wygląda na opuszczony i smutny.

Postanowiwszy dać Nate'owi jasno do zrozumienia, co zrobi ze

wszystkimi prezentami, położyła różę pod jego drzwiami.

Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku. Następnego wieczora

miejsce róży zajęło nieduże pudełko luksusowych czekoladek. Tym razem
Susan nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod drzwi Nate'a.

- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili obecnej i konferencji. -

Nie tęskniłam ani trochę.

- Naprawdę? - zrobił zakłopotaną minę. - Myślałem, że próbujesz

wszystko między nami naprawić i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod
drzwiami.

Na moment serce przestało jej bić. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i

powróciła do jedzenia. Zjadła wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że' inaczej
Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego.

Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowoloną miną:

- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzianką występować razem

z Nate'em. Sam to zaaranżowałem.

- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła.

- Tęskniłaś za mną, przyznaj się - zaczepił ją znów Nate, balansując na

dwóch nogach krzesła, by zajrzeć jej w twarz.

W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała jej trochę samotność,

ale należało się tego spodziewać. Przez kilka tygodni Nate wypełniał każdą
wolną chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy puszczanie latawców.
Ale zanim go spotkała, żyło jej się świetnie, a teraz wracała po prostu do
dawnego spokojnego trybu życia. Jej świat był cudowny. Pełny. Nie
potrzebowała Nate'a, by uczynił z niej stuprocentową kobietę. Zadawał sobie
mnóstwo trudu, by ją zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęśliwa.
Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.

background image

- Ja za tobą tęsknię. - Spojrzał na nią wymownie. - Powinnaś

przynajmniej ustąpić na tyle, by przyznać że jesteś równie samotna i
nieszczęśliwa jak ja.

- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości ducha zdając sobie sprawę,

że to wierutne kłamstwo. - Mam fantastyczną pracę, przede mną obiecująca
kariera. O czym więcej mogłabym marzyć?

- Dzieci?

Pokręciła głową.

- Michelle i ja świetnie się ze sobą bawimy, a kiedy zmęczymy się sobą

nawzajem, matka zabiera ją do domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia
się dzieckiem.

Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając uwagę Susan. Po mniej

więcej pięciu minutach Susan poczuła, że ktoś popukał ją w ramię. Rzuciła
spojrzenie na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną serwetkę z napisem:
"A co z mężem?".

Stłumiwszy jęk, Susan modliła się, by nikt inny nie zauważył napisu, a

zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy
zauważyła, że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak gdyby czekając
na coś. Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie
sprawę, że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej wystąpienie.

Wstała gwałtownie, szurając krzesłem i zajęła miejsce na podium, nie

ośmielając się spojrzeć na Nate'a. Ten facet mógł doprowadzić człowieka do
szewskiej pasji. Inna kobieta wylałaby całą zawartość szklanki z wodą na jego
zadowoloną gębę! Opanowała się, odetchnęła głęboko i popatrzyła na swe
audytorium. Natychmiast uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Na sali było
mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy.

Rozplanowała bardzo starannie swe wystąpienie i nauczyła się go na

pamięć. Na wszelki wypadek przyniosła za sobą maszynopis. Zaznaczyła trzy
kluczowe zagadnienia i miała zamiar zilustrować je barwnymi anegdotami.
Nagle poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie
wziąć nóg za pas.

- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się.

background image

Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż powoli zaczął ustępować.

Choć znała na pamięć wystąpienie, sięgnęła po notatki. W chwili gdy
przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko będzie dobrze.

Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać jej pewność siebie i

równowagę ducha, odczuwała dużą satysfakcję z powodu świetnego przyjęcia
jej przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało j potakująco głowami w
newralgicznych punktach wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich.

Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a.

Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach niewątpliwie świadczył

o szacunku i podziwie. To ciepłe, czułe spojrzenie sprawiło, że serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi. A jednak rozwścieczył ją swymi nonsensownymi
pytaniami, rozproszył jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te głupstwa
na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić, pierwszą osobą, na którą spojrzała,
świadomie czy też nie, był Nate.

Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu wariatów!

Nate'a zapowiedziano jako następnego. Gdy wszedł na podium,

pomyślała, jak też podziałałoby na niego, gdyby teraz ona napisała coś na
serwetce i pokazała mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia. Prawie
natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej dziecinady.

Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej wydawało - Nate wyjął notatki

z wewnętrznej kieszeni marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od śmiechu,
widząc, że to, co miał do powiedzenia, wypunktował pośpiesznie na odwrocie
wizytówki. A więc tak "poważnie" potraktował swe dzisiejsze wystąpienie!
Wyglądało na to, że naskrobał te parę słów w czasie, gdy ona stała na podium.

Pomyślała gniewnie, że pokazał się jej ze złej strony, ale w chwili gdy

otworzył usta, zawojował natychmiast wszystkich słuchaczy. Rzadko zdarzało
jej się słuchać bardziej dynamicznego mówcy. Jego silny głos docierał do
najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate korzystał z mikrofonu, Susan
była pewna, że jest on absolutnie zbędny.

Nate mówił o początkach swej działalności, o tym jak zmarł jego ojciec w

tym samym roku, kiedy on wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego
kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu i jednocześnie punkt zwrotny,
od którego wystartował do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowa
jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowały. Z powodu przedwczesnej
śmierci ojca podjęła prac w miejscowej fabryce, i Nate, szukając sposobu na

background image

opłacenie studiów od jesieni, wziął się za pieczenia ciasteczek i sprzedawanie
ich turystom po pięćdziesiąt centów za sztukę.

Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na opłacenie pierwszego

roku nauki. Wkrótce kilka sklepów spożywczych skontaktowało się z nim,
pragnąc włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów. Po nich zgłosiły się
restauracje i hotele. Mały zakład cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę
na ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe.

Nate rozpoczął studia, uczestnicząc we wszystkich możliwych

programach z dziedziny biznesu. Pod koniec następnego lata otworzył własny
interes, który prosperował świetnie mimo popełnianych przez Nate'a błędów.
Zanim skończył studia, był już milionerem. Trzeba mu oddać sprawiedliwość,
że nie uległ pokusie przerwania studiów. Wyszło mu to na korzyść i był
zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół powtarzali mu bez przerwy,
że jego własne doświadczenie nauczyło go więcej niż większość autorów
podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią.

Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate powie słuchaczom to, co

wbijał jej do głowy od chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu, owszem,
jest ważne i dobre; ale pod warunkiem, że człowiek nie zapomina przy tym, kim
i czym jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie dla niej.

Wrócił na miejsce, odprowadzany gorącymi brawami. W pierwszym

odruchu spojrzał na Susan, która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta
audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani razu nie pochwalił się ani nie
przypisał sobie zasług fenomenalnego sukcesu Rainy Day Cookies. Susan
wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym zawiłym sprawozdaniem ze
wspaniałej kariery, jaką zrobił. Wcale nie chciała czuć tak wielkiego podziwu
dla niego.

Lunch zakończył się w kilka minut później. Zbierając rzeczy, chciała

wymknąć się niepostrzeżenie. Powinna była jednak przewidzieć, że Nate do
tego nie dopuści. Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić z nim parę
słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej.

- Susan, chciałbym z tobą pomówić.

Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego szefa.

- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała chłodno.

- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne.

background image

- Dziękuję, twoje również - odrzekła. Przypomniała sobie nagle coś, co

nie dawało jej spokoju. - Nie wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca.

- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham cię bardzo.

Jego słowa, tak nieoczekiwane, wypowiedziane tak spokojnym tonem,

były niczym cios w splot słoneczny. Susan poczuła, jak łzy zbierają się w
kącikach jej oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać.

- Nie trzeba było tego mówić.

- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie.

- Ja… naprawdę muszę już iść. - Spojrzała z niecierpliwością w stronę

Johna Hammera. Tak bardzo chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego
serca.

- Panie Townsend - podeszła do nich jakaś elegancka kobieta. - Będzie

pan na dzisiejszej aukcji, prawda?

Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył j na nią.

- Owszem.

- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziewczynka.

Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że śmiech niektórych kobiet

przypomina pianie zarzynanego koguta. Chciała zapytać Nate'a, co to za
aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez całą salę.

- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc.

- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła z Convention Centrę, zdała

sobie sprawę, jak ostatecznie zabrzmiało jego pożegnanie.

Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie jest godny zaufania,

ma straszliwie denerwujący zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy.
Teraz, gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała żadnego powodu
do narzekań.

Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle przed pójściem na

kolację z szefem jej szwagra. Przypomniała sobie, że podczas odwiedzin
siostrzenicy nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy kimkolwiek innym.

background image

Gdy przyjechała Emily z rodziną, zastała swą siostrę w różowym

humorze.

- Cześć - powitała ich wesoło, otwierając drzwi. Michelle popatrzyła na

nią wielkimi okrągłymi oczyma i schwyciła obiema rączkami kołnierz
matczynego płaszcza.

- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz?

- Emily, jedyną rzeczą, jaką ona pamięta, jest to, że ilekroć ją tu

przynosisz, natychmiast znikasz - powiedział Robert, wchodząc z torbą pełną
pieluch w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek w drugiej.

- Witaj, Robercie. - Nieoczekiwanie dla niego i dla samej siebie,

pocałowała go w policzek. - Rozumiem, że gratulacje są jak najbardziej na
miejscu?

- Tobie również gratuluję.

- Ach, to drobiazg.

- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie.

- Och, a propos gazety - powiedziała Emily, zakręciwszy się w kółko -

widziałam w niej dzisiaj nazwisko Nate'a.

- Tak… oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji dziś po południu.

Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie była jednak pewna, czy

to z jej powodu, czy Nate'a.

- Ale ja nie o tym czytałam - mówiła dalej Emily, ściągając kurtkę z

serdelkowatych rączek Michelle. - Nate bierze udział w aukcji.

- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała rączki wolne.

Robert popatrzył na nią z dumą.

- Nauczyła się wreszcie! To pierwsze i jedyne słowo, jakie zna! Ta-ta

kocha swoją malutką, bardzo kocha.

Dla Susan było rzeczą tak niezwykłą słyszeć Roberta przemawiającego

dziecinnym językiem, że nie zrozumiała, o czym mówi jej siostra.

- Co takiego mówiłaś?

background image

- Usiłuję powiedzieć ci o aukcji - powtórzyła Emily, jak gdyby to

tłumaczyło wszystko. Spojrzawszy na zaintrygowaną Susan, dodała: -
Napotkałam jego nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej na rzecz
Children's Home Society.

Światło żarówki, które rozbłysło w głowie Susan wystarczyłoby do

rozjaśnienia wieczornego nieba.

- Przypadkiem nie w aukcji kawalerów? - spytała ochrypłym szeptem. Nic

dziwnego, że kobieta, która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna.

Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji.

Powoli, nie bardzo wiedząc, co robi, Susan osunęła się na kanapę obok

siostry.

- Nie powiedział ci?

- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko sąsiadami.

- Susan!

Jej siostra miała denerwujący zwyczaj zawierania całej swej opinii w

jednym okrzyku: "Susan!".

- Kochanie - powiedział Robert, zerkając na zegarek - pośpieszmy się,

jeśli nie chcemy się spóźnić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas czekać.

Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę po powrocie z kolacji.

Susan zostało przynajmniej kilka godzin rezerwy na przygotowanie się na
krzyżowy ogień pytań.

- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło, odprowadzając Emily i

Roberta do drzwi - i nie martwcie się o małą.

- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką.

- Powiedz mamusi do widzenia. - Ponieważ Michelle nie przejawiała

specjalnej ochoty, Susan ujęła jej pulchną rączkę i pomachała nią.

Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zaczęła cicho kwilić. Susan

spojrzała na nią i poczuła, że zamiast serca ma ołowiany ciężarek. Kogo
próbowała oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była nieszczęśliwa i
samotna.

background image

A więc niepoprawny Nate Townsend zrobił znów to samo - nie zadał

sobie trudu, by wspomnieć o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział
wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował. Och, jasne, przysięgał jej
dozgonną miłość, ale był skłonny pozwolić, by kupiła go jakaś obca kobieta.
Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać.

Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją ogarniała wściekłość.

Gdy spytała Nate'a, czy wpadnie, kiedy będzie u niej Michelle, odrzekł
obojętnie, że "ma inne plany" tego wieczora. Pewnie że miał! Sprzedawanie
swego ciała osobie oferującej najwyższą stawkę, a wszystko w imię
dobroczynności!

- Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć - powiedziała do

Michelle, zbytnio podnosząc głos.

- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty. Byłaś wtedy ze mną,

pamiętasz? Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy wiedziały wtedy to, co wiemy
teraz?

Ramiona Michelle podrygiwały - Susan nie była pewna, czy dziecko

płacze, czy też powstrzymuje się od płaczu.

- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania pewnych rzeczy. Otóż, oświadczam

ci, że całkiem wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda kobieta, która
go zechce dziś wieczorem, może go mieć, ponieważ ja nie jestem
zainteresowana!

Michelle przytuliła twarz do szyi Susan.

- Wiem, jak się czujesz, dziecino - powiedziała, przechadzając się po

dywanie przed ogromnym oknem,

zza którego dobiegały odgłosy

rozświetlonego miasta. - Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda?

- Ta-ta.

- Jest z mamusią na kolacji. Kiedyś myślałam, że Nate jest moim

przyjacielem - powiedziała smutno. - Ale dowiedziałam się w przykry sposób,
kim jest naprawdę - nie zrozum mnie źle, nie chodzi o nic druzgocącego. Po
prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie idiotkę.

Michelle przyglądała się ciotce, najwyraźniej oczarowana jej przemową.

Susan mówiła więc dalej, by zająć czymś dziecko.

background image

- Mam nadzieję, że sam czuje się dziś idiotycznie, stojąc przed gromadą

rozwrzeszczanych kobiet. - Westchnęła, zdając sobie sprawę, że dzięki swej
męskiej urodzie Nate z pewnością osiągnie najwyższą cenę. Na aukcjach w
poprzednich latach niektórzy panowie "szli" nawet za tysiąc dolarów. Tyle
kosztował wieczór w towarzystwie jednego z kawalerów, stanowiących
najlepszą partię w Seattle.

- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruknęła. Michelle wciąż się

w nią wpatrywała, Susan uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad.

- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić. Zapamiętaj to sobie na

całe życie.

Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gaworząc radośnie.

- Ja, na przykład, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem całkiem szczęśliwa

prowadząc niezależne życie. Mam pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich
przyjaciół, przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no i oczywiście twoją
mamę. - Michelle podniosła rączkę i otarła łzę toczącą się po policzku Susan.

- Wiem, o czym myślisz - dodała Susan, choć wiedziała, że to bezsens

tłumaczyć dziecku podobne sprawy. - Skoro jestem taka szczęśliwa, to czemu
płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie mogę przestać go kochać
i to komplikuje wszystko. - Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić.

- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża... napisał to na serwetce.

Możesz sobie wyobrazić, co pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają?

- Ta-ta.

- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan drżącym głosem. - Nigdy nie

przypuszczałam, że zechcę mieć dzieci, ale nie zdawałam sobie wówczas
sprawy, jak bardzo mogę kochać taką małą istotkę, jak ty. - Przytuliwszy
dziecko do piersi, Susan zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu. -
Mogłabym zastrzelić tego faceta!

Zafascynowana włosami ciotki, Michelle sięgnęła rączką i wyciągnęła z

nich szpilki.

- Upięłam je dziś po południu na złość, by udowodnić, że jestem panią

siebie, a potem, gdy go tam zobaczyłam, przez cały czas mego wystąpienia
żałowałam, że nie są rozpuszczone - tylko dlatego, że Nate tak woli. Och,
Michelle, chyba naprawdę zwariuję! Co byś mi poradziła?

background image

- Ta-ta.

- Przypuszczałam, że mi to powiesz. - Susan próbowała zapanować nad

łzami. - Myślałam, że skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudownie.
Owszem, jestem oczywiście zadowolona, ale czuję się jakaś pusta w środku.
Och, Michelle, sama nie wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze
wciąż myślę, jak dobrze byłoby wrócić do domu i zobaczyć Nate'a.... Chyba
straciłam całą chęć do pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom
o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości, a wszystko to wydawało mi
się nierealne. Potem... potem wracając spacerem do domu, spotkałam dawną
koleżankę z college'u. Jest mężatką i ma córeczkę trochę starszą od ciebie.
Wyglądała na taką szczęśliwą. Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się
bardzo, ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę.

- Ta-ta.

- Michelle, nie mogłabyś się nauczyć innego słowa? Proszę cię. Co byś

powiedziała na ciocię? Cio-cia.

- Ta-ta.

- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę i zakocha się w niej na

umór. Ona zapłaci za niego kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani
się spostrzeże, jak wpadnie w jej sidła... - Susan zamilkła nagle, prostując
ramiona. - Nie uwierzysz, co mi przyszło na myśl - powiedziała do Michelle,
przyglądającej się jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany pomysł, a może
wcale nie.

Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc się dowiedzieć, jaki to

szalony pomysł zaświtał w głowie jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w
końcu tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że jeszcze jeden nie
miał już znaczenia.

W kilka minut ubrała Michelle z powrotem w kombinezon. Mogłaby

przysiąc, że to nieznośne stworzenie miało więcej odnóży od krocionoga.

Sprawdziwszy stan swego konta, pochwyciła książeczkę czekową i

pobiegła do podziemnego garażu; z Michelle na rękach. Z posiadanych
oszczędność miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale wykupienie Nate'a
było ważniejsze.

Parking przed teatrem, w którym odbywała się aukcja, był zatłoczony do

granic możliwości i Susan zajęło ogromnie dużo czasu znalezienie wolnego
miejsca. Następnie nie chciano jej wpuścić na salę, ponieważ ani ona, ani

background image

Michelle nie miały wykupionego biletu. Poza tym portier poinformował ją, że
zamężne kobiety nie mogą brać udziału w aukcji.

- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja siostrzenica. Albo pan mnie

wpuści, albo… albo ja… nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci!

Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan zajrzała do środka przez

wahadłowe drzwi. Zobaczyła, jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się
entuzjastycznie z miejsc, by pokazać swe numery. Ekipa telewizyjna
rejestrowała całe wydarzenie.

Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety zostały wyprzedane.

Susan miała już zamiar wdać się z nim w dyskusję, gdy usłyszała, że

mistrz ceremonii wywołuje nazwisko Nate'a. Po sali przebiegł szmer
podnieconych głosów.

Susan podjęła desperacką decyzję. Zamiast grzecznie zawrócić ku

wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła je i pobiegła wąskim przejściem.

Zaskoczony mistrz ceremonii umilkł, a wszystkie głowy zwróciły się w

stronę Susan, która przyciskając obronnym gestem dziecko do piersi, przebyła
już połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła przerażone, błagalne
spojrzenie Nate'owi, który, osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył
na nią.

Michelle gaworzyła radośnie. Najwyraźniej zabawa w kotka i myszkę

przypadła jej do gustu. Wyciągnęła pulchną rączkę w stronę Nate'a.

- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Na sali pełnej kobiet zawrzało. Żadne wysiłki Susan nie były w stanie

powstrzymać Michelle od pokazywania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale

background image

Nate łatwo poradził sobie z całym zamieszaniem. Podszedł do mistrza
ceremonii, w którym Susan rozpoznała Cliffa Dolittle'a, miejscową osobistość
telewizyjną, i szepnął mu coś do ucha.

- O co chodzi? - spytał głośno Cliff.

- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - odkrzyknął portier.

- Mogę nie mieć numeru, ale mam za to sześć tysięcy dziesięć dolarów

dwanaście centów do zaoferowania za tego mężczyznę - zawołała.

Jej oświadczenie powitała znów wrzawa kobiecych i głosów, która

przewaliła się przez całą salę niczym potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć
tysięcy była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę stanowiły drobne w
torebce.

W tej chwili zdała sobie sprawę, że cały incydent filmowany jest przez

telewizję.

- Otrzymałem ofertę w wysokości sześciu tysięcy dziesięciu dolarów i

dwunastu centów - ogłosił nieco zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po
raz drugi... - zawiesił głos, przebiegając wzrokiem po wypełnionej sali -
...sprzedany pani, która nie wykupiła biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku.

Portier puścił ramię Susan i niechętnie wskazał, gdzie ma zapłacić.

Wszyscy gapili się na nią i coś szeptali.

Mężczyzna z kamerą na ramieniu biegł w jej stronę. Michelle,

zachwycona ogólnym zainteresowaniem, pokazała palcem na kamerę i zawołała
jeszcze raz: "ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę hecę w domu.

- Susan, co ty tu robisz? - wyszeptał Nate, podchodząc do niej, gdy

dotarła wreszcie do stanowiska kasjera.

- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej złości? - powiedziała

zaaferowana. - To, że mogłam cię prawdopodobnie mieć za trzy tysiące, a
wpadłam w panikę i zaoferowałam wszystko do ostatniego centa. Ja, as
marketingu! Nigdy już nie będę mogła chodzić z podniesioną głową.

- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu.

- A co można powiedzieć o tobie? Najpierw mi wyznajesz dozgonną

miłość, a potem paradujesz na aukcji dla całej gromady... kobiet.

background image

- Płaci pani razem sześć tysięcy dwadzieścia pięć dolarów dwanaście

centów - powiedziała siwa kobieta na stanowisku kasjera.

- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów i dwanaście centów -

zaprotestowała Susan.

- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu.

Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć zamek błyskawiczny

torebki i wyjąć książeczkę czekową.

- Poczekaj, wezmę ją od ciebie - Nate wyciągnął ręce do Michelle, ona

jednak, ku zdziwieniu obojga, zaprotestowała głośno. - Coś ty jej o mnie
naopowiadała?

- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wyrwała go z książeczki. Z

ociąganiem podała go kasjerce.

- Wypiszę pani pokwitowanie.

- Dziękuję. - Susan popatrzyła na nią nieobecnym wzrokiem. - A czy

mogłabym wiedzieć, co otrzymam za moje ciężko zarobione pieniądze?

- Wieczór z tym młodym człowiekiem.

- Jeden wieczór - powtórzyła ponuro. - A jeśli pójdziemy na kolację, to

kto płaci - on czy ja?

- Ja - powiedział szybko Nate.

- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje pieniądze.

- Jadłaś coś?

- Nie, jestem potwornie głodna.

- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego spojrzenie mówiło, że

nie ma bynajmniej na myśli płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to
zrobiłaś.

- Ja też - powiedziała, dziwiąc się samej sobie. - Jeszcze wciąż mam

zawrót głowy. - Później pewnie dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie
opanować. Nigdy w życiu nie zachowała się równie bezczelnie. Co też miłość
potrafi wyzwolić w kobiecie! Zanim spotkała Nate'a, była rozsądną, logiczną,
oddaną pracy kobietą interesu. W sześć tygodni później wąchała kwiatki i

background image

rozmyślała o ślubach, dzieciach, rzucając obiecującą karierę, ponieważ
zakochała się po uszy!

- Chodź, spływamy stąd - powiedział Nate, obejmując ją w pasie i

prowadząc do wyjścia.

Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się jej wreszcie pozbywa.

- Susan. - Gdy znaleźli się na parkingu, Nate położył ręce na jej

ramionach i zamknął oczy, jak gdyby usiłował zebrać myśli. - Jesteś ostatnią
osobą, której bym się tu spodziewał.

- Jasne - odparła chłodno. - Gdy się pobierzemy, będę zdecydowanie

nalegała, byś informował mnie o swoich planach.

Nate otworzył szeroko oczy.

- Gdy się pobierzemy?

- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy dolarów za jedną kolację w

jakiejś luksusowej restauracji?

- Ale…

- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś z dwójką, ale będziemy

się nad tym zastanawiać, kiedy przyjdzie na to czas.

Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend zaniemówił.

- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać sprawę mojej kariery

zawodowej - powiedziała, uprzedzając jego pytanie. - Na razie nie jestem
całkiem pewna, co zrobię. Ponieważ nie mam jeszcze trzydziestki, myślę, że
możemy poczekać z dziećmi jeszcze kilka lat.

- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć rodzinę jak najszybciej.

Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle i Susan przyjrzała mu się

bacznie, w obawie, czy nie przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła!

- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę od razu - zgodziła się. -

Ale zanim powrócimy do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś ważnego.
Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone pieluchy?

Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym kilkakrotnie skinął głową.

background image

- No to w porządku. - Susan popatrzyła na Michelle, która przytuliwszy

głowę do jej ramienia, zamknęła oczy. Najwyraźniej wydarzenia dzisiejszego
dnia bardzo ją zmęczyły.

- Co z kolacją? - spytał Nate, delikatnie odgarniając jedwabiste włoski z

czoła dziecka. - Michelle dłużej już nie wytrzyma.

- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu. - Machnęła z rezygnacją

ręką. - Guzik z pętelką! Nie mam już przecież ani grosza.

Nate uśmiechnął się szeroko.

- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny.

- Dziękuję.

- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy.

- To ja ci dziękuję.

Pocałował ją czule i namiętnie, sprawiając, że serce omal jej nie

wyskoczyło z piersi.

- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma.

- Hmm?

- Naprawdę cię kocham.

- Wiem o tym. Ja cię również kocham. Zdałem sobie z tego sprawę w

dniu, gdy kupiłaś stroganowa w Western Avenue Deli i próbowałaś stworzyć
pozory, że przyrządziłaś go sama.

Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego.

- Ale ja sobie tego wtedy nie uświadamiałam. Przecież ledwie się wtedy

znaliśmy.

Pocałował ją w czubek nosa.

- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem, byłem pewien, że moje

życie straci dla mnie sens, jeśli nie będziesz go ze mną dzielić.

Te romantyczne słowa wzruszyły ją bardzo. Otarła łzę spływającą z

kącika oka.

background image

- Lepiej... lepiej zabiorę Michelle do domu - powiedziała, pociągając

nosem.

Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją pocałował.

- Będę niebawem - obiecał.

Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michelle do domu i ułożyć

ją do snu, gdy rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je. Przyłożyła palec do ust.

- Kupiłem chińszczyznę.

- Świetnie.

Pociągnęła go do kuchni, pokazując mu po drodze Michelle, śpiącą

słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć
dziecko przed ewentualnym upadkiem.

- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło.

Nate postawił dużą białą torbę na stole i wyjął z niej pięć obwiązanych

sznurkiem pudełek.

- Kurczę z czosnkiem, kluski smażone na patelni, wołowina z imbirem i

naleśniki z warzywami. Czy sądzisz, że to wystarczy?

- Zamierzasz nakarmić pluton wojska?

- Mówiłaś, że jesteś głodna.

Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok Nate'a, opierając stopy na

siedzeniu drugiego krzesła. Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach
postanowiła, że skoro Nate może jeść pałeczkami, ona również powinna
spróbować.

Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby, po czym pocałował ją

w kącik ust.

- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na piąte pudełko.

- Zapomniałem.

background image

Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je. Utkwiła spojrzenie w

Nacie.

- Czarne aksamitne puzderko.

- Ach tak, rzeczywiście, teraz przypominam sobie, że szef kuchni

wspomniał coś o tym, że czarny welwet jest specjalnością miesiąca.

Susan wpatrywała się nadal w puzderko, jak gdyby czekała, że samo

wyskoczy z opakowania i otworzy się, ujawniając zawartość.

- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest.

W milczeniu zrobiła to, o co ją prosił. Wyjęła puzderko i podniosła

wieczko. Aż jęknęła na widok brylantu ogromnej wielkości.

- Kupiłem go w czasie pobytu w San Francisco - powiedział Nate tak

obojętnym tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie.

Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes.

- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam.

- Ja też. Rzuciłem na niego tylko jedno spojrzenie i kazałem jubilerowi,

by go zapakował.

Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną z imbirem i kluskami niż

rozmową na temat czegoś tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy.

- Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że również będąc w San Francisco,

złożyłem ofertę kupna zespołu Cougars. To zawodowa drużyna baseballa,
mówię na wypadek, gdybyś nie wiedziała.

- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny baseballa?

- Tak. Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi na ofertę, ale gdyby to nie

wyszło, może udałoby mi się namówić do sprzedaży właściciela New York
Wolves.

Mówił o tym, jak gdyby chodziło o kupno samochodu, nie zaś o

wyłożenie milionów dolarów.

- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie naszym domem.

Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała, dlaczego.

background image

Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwolnych rąk.

- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec.

Susan znów posłusznie skinęła głową. Jedzenie ciążyło jej w żołądku

niczym ołowiana kulka. Z przyzwyczajenia wyciągnęła prawą rękę.
Uśmiechnąwszy się, ujął jej lewą dłoń.

- Musiałem wybrać wielkość na oko - powiedział, delikatnie wyjmując

pierścionek z puzderka. - Kazałem jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe
palce. - Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec, pasował idealnie.

Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu. Nigdy nie marzyła nawet o

czymś tak przepięknym.

- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody - szepnęła.

- Obok wody? Dlaczego?

- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak jest ciężki.

- Uważasz, że jest za duży?

- Jest doskonały.

Nate pocałował z czułością jej drżące wargi.

- Chciałem cię poprosić o rękę tego wieczora, gdy wróciłem z podróży.

Mieliśmy zjeść razem kolację, pamiętasz?

Jak mogłaby o tym zapomnieć? To było wkrótce po przeczytaniu przez

nią artykułu o Nacie w Business Monthly. W dniu, kiedy zawalił się jej cały
świat.

- Wspominaliśmy o twojej karierze zawodowej, ale chciałbym ci

zaproponować jeszcze coś innego.

- Tak?

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci odejście z H&J Lima?

- Czemu?

- Ponieważ zamierzam rozkręcić produkcję latawców. Planuję otwarcie

dziesięciu sklepów w strategicznych miastach w całym kraju.

background image

Przeprowadziliśmy już wstępny sondaż, z którego wynika, że będzie to
absolutny hit. Ale... - zawiesił głos - ...brakuje mi niezwykle ważnego członka
zespołu. Potrzebny mi ekspert w dziedzinie marketingu i byłoby wspaniale,
gdybyś zechciała objąć to stanowisko.

- Cóż - powiedziała, podejmując jego grę - ale pamiętaj, że zażądam

najwyższego wynagrodzenia, wysokiej premii, czterodniowego tygodnia
pracy,

zabezpieczenia

emerytalnego,

opieki

zdrowotnej

i

urlopu

macierzyńskiego.

- Załatwione.

- Naprawdę nie wiem, Nate, mogą być problemy - zawiesiła głos,

pozwalając mu sądzić, że się namyśla. - Ludzie będą plotkowali.

- Dlaczego?

- Ponieważ zamierzam sypiać z szefem. A jakiś stary mamut pewnie

będzie uważał, że w taki właśnie sposób załatwiłam sobie pracę.

- A niech sobie gadają. - Roześmiał się, chwytając ją w pasie i sadzając

sobie na kolanach. - Czy już ci mówiłem, że za tobą szaleję?

Skinęła głową, patrząc mu w oczy.

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić na przyszłość, Nacie

Townsend. Żadnych sekretów! Zrozumiałeś?

- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry. - Robiłem tak, gdy byłem

dzieckiem. To oznacza, że mówię bardzo poważnie.

- Hm - zamruczała Susan - ponieważ jesteś w tej chwili skłonny do

przysiąg, chciałabym wymóc na tobie jeszcze kilka.

- Na przykład?

Zamiast odpowiedzi zbliżyła twarz do jego twarzy na odległość

centymetra i, tak jak ją kiedyś sam; nauczył, obrysowała koniuszkiem języka
jego wargi.

- Susan, na miłość boską...

Cokolwiek miał na myśli, nie zdążył tego powiedzieć, przeszkodził mu

bowiem dzwonek do drzwi. Susan podniosła głowę. Minęła chwila, zanim

background image

uporządkowała poplątane myśli i uświadomiła sobie, że to Emily i Robert
wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem.

Chciała się zsunąć z kolan Nate'a, on jednaki zaprotestował

niezadowolonym pomrukiem i mocniej ją do siebie przytulił.

- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej do ucha.

- Nate…

- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś stoi za drzwiami.

- To Emily i Robert.

Nate puścił ją niechętnie.

Gdy Susan otworzyła drzwi, Emily wpadła do salonu jak wystrzelona z

katapulty, stanęła pośrodku i rozejrzała się dookoła. Za nią wszedł Robert,
równie wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie.

- Co się stało? - spytała z bijącym sercem.

- Nas o to pytasz?

- Robercie - Emily położyła łagodnie rękę na ramieniu męża - nie

denerwuj się tak. Zachowaj spokój.

- Nie denerwuj się? - wykrzyknął. - W połowie drinka po kolacji

wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem z przerażenia, a teraz każesz mi zachować
spokój?

- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz wreszcie, co się stało?

- Czy jest tu Nate? - przerwał jej Robert, zaciskając pięści. - Chcę

pogadać z nim na osobności!

- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry.

- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate, wychodząc z kuchni.

Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego szerokiej piersi.

- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich nerwów.

background image

Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie słyszała, by szwagier tak

podnosił głos.

- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając się z rąk żony.

- Ale co? - spytał Nate ze spokojem, który doprowadził Roberta do

jeszcze większej furii.

- Odebrać mi córkę!

- Co takiego? - Susan dziwiła się, że Michelle może spać w całym tym

zamieszaniu. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku - powiedziała
Susan, zapraszając wszystkich do kuchni. - To z całą pewnością jakieś
nieporozumienie.

Usiądźcie, zaparzę trochę bezkofeinowej kawy i

porozmawiamy rozsądnie.

Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami.

- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę.

- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację z szefem Roberta i...

- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież o tym dawno już wiedzą -

przerwał jej Robert. - Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej.

- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda?

Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie jak ona nie może się w

tym wszystkim połapać. Ani Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej
pory nic sensownego.

- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona.

- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej przy drinku. W rogu

stał telewizor. Nie interesowałam się programem, nagle jednak zobaczyłam na
ekranie ciebie z Michelle.

- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się krwawą mary - wszedł

jej w słowo Robert. - Poprosiliśmy wszystkich o ciszę, by słyszeć słowa
komentatora, który powiedział, że zabrałaś moją córkę na tę... tę aukcję
kawalerów. Wtedy pokazali Michelle, która wskazywała paluszkiem Nate'a,
wołając "tata".

- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości - dodała Emily.

background image

- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc, by skryć się w jakiejś

mysiej dziurce i obudzić się za dziesięć lat.

- Czy mówili coś jeszcze? - spytał Nate, z trudem usiłując ukryć

rozbawienie.

- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej.

- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, przeszywając wzrokiem Nate'a.

- To bardzo proste - wzruszyła ramionami Susan. - Przyjrzyj się... Nate

ma na sobie garnitur bardzo podobny do twojego. Ten sam odcień brązu. Z
daleka Michelle wzięła cię za niego.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Poza tym "tata" jest jedynym słowem, jakie zna…

- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem - powiedział Nate spokojnie. -

Nie potrzebujesz się o to martwić.

- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy masz ten brylant? Wygląda

na pierścionek zaręczynowy.

- Bo to jest pierścionek zaręczynowy - powiedział Nate, sięgając po

ostatniego naleśnika. Zamilkł i spojrzał na Susan. - Chyba nie masz nic
przeciwko temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę.

- Jasne że nie. Powiedz im.

- Na którym to było kanale? - spytał Nate.

Emily powiedziała mu.

- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan.

- O mój Boże! - wykrzyknęła Emily. - Zawsze byłam pewna, że jeśli

zobaczę cię w wiadomościach telewizyjnych, to stanie się to z okazji jakiejś
wielkiej transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach nie zakładałam, że
powodem mógłby być mężczyzna. Czy opowiesz mi, co się wydarzyło?

- Może kiedyś… - Ona też nie spodziewała się, że mogłaby tak postąpić z

powodu mężczyzny, ale przecież był to mężczyzna szczególny. Nawet więcej
niż szczególny.

background image

- No cóż, skoro mamy zostać szwagrami, sądzę, że mogę zapomnieć o

tym nieszczęsnym incydencie - powiedział Robert wspaniałomyślnie,
odzyskawszy zimną krew.

- Świetnie, bardzo chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. - Nate

uścisnął dłoń Robertowi.

- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała siostrę Emily.

Susan i Nate uśmiechnęli się do siebie i pokiwali jak na komendę

głowami.

- Kiedy?

- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że im szybciej, tym lepiej.

Susan poczuła, że się rumieni, ale zależało jej na tym, by pójść jak

najszybciej do ołtarza w równym stopniu, jak jemu.

- Susan nie tylko zgodziła się zostać moją żoną, lecz również

zdecydowała, że obejmie stanowisko dyrektora do spraw marketingu w Windy
Day Kites.

- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert, nie dowierzając własnym

uszom.

- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go w pasie i uśmiechając

się do niego. - Właściciel złożył mi propozycję nie do odrzucenia.

Uśmiech Nate'a przypominał pogodny letni dzień. Susan przymknęła

oczy, rozkoszując się ciepłem, bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości,
radości życia i deszczowych pocałunków.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron